Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] I know that I ain't ever done till I'm the one


Jerome Marshall
Jerome Marshall

Yeah, it's more than just a feeling
It's got me breaking through the ceiling
And now I'm burning like the sun
I'm about to be the only one

Gonna be the only one
It's only just begun
I am never done
urodzony 14 kwietnia 1991 roku w Rockfield, na Barbadosie // 31 lat // najstarszy z piątki rodzeństwa // ukulele pod pachą // złota rączka // 1⁄8 krwi rdzennych mieszkańców Barbadosu // you left it all behind // w Nowym Jorku po raz pierwszy zjawił się na początku marca 2019 roku, posiadając wizę turystyczną na dwa miesiące // po powrocie na Barbados, po kilku tygodniach wrócił do USA jako posiadacz wizy narzeczeńskiej, zobligowany do wzięcia ślubu w przeciągu 90 dni od przekroczenia granicy // sometimes love is unspoken18.11.2019 // niedługo po zawarciu związku małżeńskiego, została mu przyznana zielona karta // po dwóch latach od ślubu wraz z żoną zdecydowali się na separację // w lutym 2022 roku wystąpił o rozwód // you knock me down and I'll just stand back up again22.04.2022 // była sekretareczka w salonie fryzjerskim Jaspera Małeckiego // od dwóch lat budowlaniec w firmie Fibre // I love you like I've never felt the pain // barbadians // new yorkers
Nie spodziewał się, że jego życie potoczy się w taki sposób. Odkąd zjawił się w Nowym Jorku, czas nieubłaganie pędził na przód, a on sam pozwolił, by to ślepy los pokierował jego żywotem, biernie przyglądając się, jak ten niematerialny byt zapisywał kolejne karty jego historii. Pióro, które dotychczas to on sam prowadził po chropowatym papierze, zostało mu wyrwane z rąk i spoczywało w innych dłoniach przez długie dwa lata, aż obcy charakter pisma stał się dla niego zupełnie nieczytelny, kolejne karty zaś zapełniały się powoli i mozolnie, z niebywałym trudem. Wtedy też zdecydował się powiedzieć dość. Łagodnie, aż stanowczo ułożył dłoń na tej drugiej dłoni, która dzierżyła pióro nabite czarnym atramentem i z lekkim uśmiechem wyjął je z rąk losu, który wyraźnie pobłądził i nie potrafił obrać żadnej z otwierających się przed nim ścieżek.
Jerome zrobił więc to, czego obawiał się od samego początku zawierzenia swojego życia przewrotnemu losowi – postawił kropkę, lecz bynajmniej nie ostatnią. Postawił kropkę, czyniąc to z trudem i ciężarem spoczywającym na sercu, lecz jednocześnie nigdy nie miał takiej pewności co do słuszności podjętej decyzji. I kiedy czarny punkt zwieńczył ostatnie zdanie rzekomo najlepszego rozdziału jego życia, przeniósł wzrok niżej.
I przeszedł do kolejnego akapitu. Akapitu, który zamierzał zapełnić sam, mocno trzymając pióro między palcami i choć nie wiedział jeszcze, co chciałby napisać, kwestią czasu pozostawało, aż spod jego palców wypłynie pierwsze samodzielne zdanie.
Cytaty: Welshly Arms
Wizerunku użycza: Jérôme Mathew.
Ostatnia aktualizacja: 16.12 ⬩ barbadians & new yorkers

Cześć! Jerome powstał z powodu mojej chęci na coś nowego, a że wyszło z tego coś świetnego, to dziękuję serdecznie Black Dreamer za możliwość przejęcia od niej postaci ♥ Postaci, która po latach wyrosła na samdzielną jednostkę i stała się jedną z moich ulubionych.
Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
Emme

200 komentarzy

  1. Jaime szukając odpowiedzi na zagadkę, nie zawracał większej uwagi na Jerome’a i dostrzegł, że jego przyjaciel czuł się już dość zrezygnowany. Cóż, pomijając to, Jaime mógłby się zainteresować, co z Jerome’em, w końcu nie chciał tu pozostać całkiem sam. W końcu już na samym początku reszta ekipy gdzieś zniknęła i Moretti nie chciał, aby i jego przyjaciel tak zniknął, nie wiadomo gdzie. I co by się z nim działo...
    Na szczęście odnalezienie przejścia nie zajęło im tak długo czasu.
    – Wypuszczą. Chyba. Powinni. Ale może faktycznie uda nam się wyjść stąd wcześniej – powiedział jeszcze na zwątpienie Marshalla.
    Ostatecznie przeszli do kolejnego pomieszczenia, ściana za nimi się zamknęła, Jerome coś pokomentował, a później nastała jasność. Jaime jęknął, czując ból i zaraz zamknął oczy. Ściągnął z głowy noktowizor, ale wygodnie go ułożył na głowie. Tak jak trzymał w kieszeni ten „magiczny płyn”. Nie miał pojęcia, czy później im się to nie przyda. Grał w kilka gier w swoim życiu... kto wie, czy wiedza z nich wyciągnięta im się dzisiaj nie przyda.
    – Tak, włączyłeś, na szczęście – skomentował chłopak i odetchnął. Noktowizor to fajny sprzęcik, ale jednak co światło, to światło. Jakoś tak człowiekowi zaraz raźniej.
    Jaime chciał bardziej przyjrzeć się obrazowi, kiedy Jerome odciągnął go bardziej na środek pokoju. Pokiwał głową na „rozkaz” przyjaciela i sam zaczął przeszukiwać kolejne skrzynie i pudła. Liczył, że to pomieszczenie opuszczą równie szybko.
    – Ja też umiem trochę w cyferki – Jaime podszedł do skrzyni z kłódką na czterocyfrowy zamek. Uśmiechnął się pod nosem i już chciał się pochwalić, kiedy usłyszał Jerome’a i jego „fuj!”. Moretti nieco się wzdrygnął, a potem spojrzał za przyjacielem, obawiając się tego, co zaraz zastaną. Jeśli zwłoki, to naprawdę to nie będzie to samo, co u niego w pracy, kiedy prawie codziennie badał trupy. – No! – zawtórował mu i potrząsnął głową. Nawet go trochę zabolało.
    Jaime pochylił się nad skrzynią, kiedy Jerome był zajęty swoim kostnym znaleziskiem. Skupił się i zaczął przekręcać kłódkę powoli, nasłuchując charakterystycznego szczęknięcia. Jednak to Jerome był szybszy.
    – Tak, tak, zróbmy tak... – nagle usłyszał dźwięk, pasujący do odblokowanej cyfry. – Zacznij od tych, co się zaczynają na pięć.
    Nim się obejrzeli, otworzyli skrzynię, z której wyciągnęli dwa klucze. Pasował tylko jeden i wkrótce przeszli do kolejnego pomieszczenia, ogromnego jakby magazynu, który okazał się być... inscenizacją obrazu. Były tu sztuczne drzewa, jakieś domki i, o zgrozo...
    – Manekiny – pisnął Jaime. – One robią za tych ludzi na obrazie, a to znaczy... Kurwa – dodał jeszcze, przystając oko w oko z manekinem a’la seryjnym mordercą. Jego serce biło jak szalone i poczuł się odrętwiały. – Tam była ścieżka... i na końcu most... i... chodźmy tam...
    Na obrazie widniało jeszcze kilka domków i Jaime stwierdził, że do nich też warto zajrzeć. Nigdy nic nie wiadomo. W końcu mógł się ruszyć i odsunąć od manekina-mordercy. Panowie poszli przed siebie, zaglądając do domków, w których odnajdywali klucze i wycinki z gazet.
    – Są fałszywe – stwierdził Moretti, czytając kolejne nagłówki o ofiarach psychopatycznego mordercy. – Dobra, grałem w kilka horrorowych gierek, oglądałem w swoim życiu trochę horrorów, więc... musimy zebrać informacje z nadzieją, że nie czeka nas konfrontacja. Ważne pewnie będą daty i inne ewentualne cyfry – powiedział, jakby Jerome jeszcze się nie zorientował, ale Jaime musiał jakoś zebrać myśli.
    Przeszukiwanie domów trochę im zajęło, co spowodowało, że Jaime trochę odetchnął. Można się było spodziewać, na co schodziło aż tyle czasu w tym escape housie...
    W tle rozległo się wycie wilka, ale Moretti nie zwrócił na to większej uwagi. Chciał też zapytać Jerome’a, których horrorów bardziej się boi – tych z duchami czy mordercami – ale zrezygnował. Naprawdę nie chciał podsuwać pomysłów organizatorom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Dobra, chyba możemy kierować się w stronę mostu. Tam pewnie jest już wyjście – starał się skupić na Jerome’ie, a nie na manekinach za jego plecami. Nie zdziwiłby się, gdyby manekiny okazały się być animatronikami, które zaraz zaczną się ruszać. Kolejna opowieść od The Dark Pictures Anthology wyszła całkiem niedawno, więc... naprawdę nie byłby zaskoczony i naprawdę nie chciałby tego doświadczyć. A pewnie doświadczą, kiedy tylko zaczną się zbliżać do mostu. – Chodźmy – dodał jeszcze i sam ruszył w tamtym kierunku.

      [Łohohoho! Co to za zdjęcia! ;> Hot, hot mocno! <3 ;>
      A ja się kiedyś zastanawiałam, czy gif z Jaime'em pod prysznicem to przegięcie... xD]

      byle do wyjścia!

      Usuń
  2. Oddawanie portfeli w całą zawartością zdecydowanie nie należały do czegoś, co robił często. A nawet rzadko. Ale widok tego mężczyzny z córeczką i psem był naprawdę dość rozczulający i Riven aż musiał przewrócić oczami na swoje zachowanie. Co też mu strzeliło do głowy? Ale może faktycznie tak było lepiej. Pewnie daleko wpadnie na jakieś grubsze ryby (bez urazy, Jeromek) i obejdzie się bez ewentualnych „wyrzutów sumienia” i wszystko pójdzie tak jak zawsze.
    Riv pokiwał głową, kiedy nieznajomy zaskoczony zareagował na jego działanie. Skinął ponownie, kiedy mężczyzna ostatecznie doszedł do wniosku, że trzymane przez chłopaka rzeczy faktycznie należały do niego. I wzruszył ramionami na podziękowania. Brzmiało to dziwnie, nie było co ukrywać. Ale przecież Riven mu nie powie prawdy, nie? Dlatego wstrzymał się z komentowaniem, póki mężczyzna nie wspomniał o dokumentach.
    – Fakt, zajęłoby to wiele czasu i pewnie spowodowałoby stres. Na przykład z kartami płatniczymi – ponownie wzruszył ramionami. I chciał się też już żegnać, oddalić i najlepiej zapomnieć o tym, że obraz ojca z małym dzieckiem go pokonał, kiedy właśnie to dziecko zaczęło płakać. O, nie, najgorzej! Riven został na miejscu, obserwując jak nieznajomy pochyla się nad wózkiem. Jego propozycja totalnie zaskoczyła Decharta. – Nie, nie trzeba, serio, nie – pokręcił głową, orientując się, że czuje się głupio. Co to za durne uczucie. Bo co, bo chciał go okraść, ostatecznie i tak oddał mu portfel z całą zawartością i teraz ten chciał mu i tak coś kupić za swoje pieniądze? Przecież równie dobrze mógł zabrać gotówkę. Na jedno by wyszło. Co za dziwna sytuacja.
    Później już obserwował jak mała tupie nóżkami i nawet uśmiechnął się pod nosem na ten widok. Nie mogą się powstrzymać, sam zatupał nogami, ale w taki bardziej „dorosły” sposób i przede wszystkim taneczny; zrobił też obrót dookoła własnej osi i znów stał do nich przodem w niecodziennej pozycji, ale też nie była ona teatralna. Lubił tańczyć i potrafił to robić, więc było to dla niego całkiem… w porządku.
    Przy okazji obrotu dostrzegł gdzieś z tyłu człowieka, którego na razie wolał unikać. Zarzucił ponownie kaptur na głowę i uśmiechnął się lekko.
    – Albo jednak się przejdę, ale nie musi mi pan za nic płacić, naprawdę – podkreślił ostatnie słowo. – A tak w ogóle to jestem Riven – wyciągnął do niego dłoń i może to było nieco bezczelne z jego strony, ale… nieznajomy o tym nie wiedział.

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  3. [O kurczę, az mnie dreszczyk przeszedł przez te zdjęcia w nowej karcie ;)
    Pięknie dziękuję za powitanie :) Oj, czego ja bym teraz nie oddała, żeby się tak z nim na tę słoneczną Toskanię zamienić, polska szarość o tej porze roku daje trochę w kość, chyba dlatego uciekłam trochę myślami w cieplejszy zakątek.
    Zastanowię się nad jakimś pomysłem na watek, będziemy mieć w NYC wspólną znajomą, więc może jakoś skrzyżujemy ich drogi?
    Z kodem sobie nie poradziłam - musiałam wyrzucić kłopotliwe elementy, bo okazało się, że mam ten sam kłopot, na telefonie wszystko cacy a na laptopie mała katastrofa.]

    Mauro De Santis

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet w ciemnym wnętrzu taksówki, które co jakiś czas oświetlały uliczne latarnie, widziała zaskoczenie wypisane na twarzy ukochanego. Jeszcze nie poznał jej od tej strony, choć może dostał przedsmak tego na zeszłym sylwestrze. Tam również zniecierpliwieni ulotnili się do jednego z gabinetów, by sobie zafundować prywatne odliczenie do północy. Wtedy jednak nie mieli żadnych świadków, a teraz cóż pan kierowca udawał, że nie wie co dzieje się na tylnej kanapie, a jedynie w myślach powtarzał, że do emerytury już zostało mu raptem pięć lat.
    Charlotte nie skomentowała reakcji na swoją frustrację, bo nie było na to czasu. Nie miała pojęcia jak daleko jadą, a ona potrzebowała by nakumulowane napięcie znalazło swoje ujście. Czując pewne dłonie na swych biodra, a później we włosach nie powstrzymała głośnego jęknięcia. Równie dobrze mogli teraz znajdować się u siebie w sypialni. Miała w nosie kto i jak bardzo ją usłyszy,a czy i przypadkiem przechodnie którzy właśnie mijali ich samochód stojący w korku nie wytykali ich palcami. To co się liczyło, to on i ona, razem. Przyspieszone oddechy, tętno i te cholernie przyjemne doznania za każdym razem, gdy unosiła się i opadała.
    — Mogę ci to obiecać — odszeptała prowokacyjnie, ale słowa zamierzała dotrzymać. Seks w jej życiu był bardzo istotnym elementem, a już szczególnie seks z Jeromem. On sprawił, że na nowo odkryła swe granice i możliwości własnego ciała. Odpowiadała na jego zachętę wcale nie przeciągając nieuniknionego. To nie był czas ani miejsce na to, by się sobą delektować. Pocałunki choć chaotyczne tylko dodawały pikanterii całemu zajściu. Rudowłosa również w pewnym momencie zaczynała tracić kontakt z tym co, gdzie i jak, a jedyne na czym mogła się skupić to fale spełnienia wstrząsając nią od koniuszków palców po czubek głowy.
    Wsparła się na ramionach kochanka, a gdy nieco opanowała urywany oddech otworzyła oczy i skupiła się na najbardziej przystojnej twarzy jaką widziała. Nie była obiektywna w swej ocenie, ale kogo to interesowało? Ona z pełna miłością oraz zafascynowaniem obserwowała do jakiego stanu doprowadziła bruneta.
    — Same dobre rzeczy — powiedziała i cmoknęła go w nos jednocześnie wracając na swoje miejsce, jak gdyby nigdy nic. Wygładziła materiał sukienki, a palcami przeczesała włosy, które nadal pięknie falami opadały na jej plecy i ramiona. Cieszyła się teraz, że nie postawiła na jakiś fikuśny kok, bo na imprezę dojechałaby pewnie z rozwalonym dziełem. — Widzisz pierścionek, a odblokował pełne doświadczenia — zażartowała, jednak z dumą pomachała mu palcami przed nosem. — A no i gdybyś jeszcze się nie domyślał — znów się ku niemu pochyliła, by kolejne słowa wyszeptać wprost do jego ucha — kocham cię i nikomu nie oddam.

    😈💛Charlotte💛😈

    OdpowiedzUsuń
  5. To nie tak, że Julian Hughes nie ufał nikomu, kto przychodził do schroniska, nie tylko w odwiedziny czy z chęcią zgłoszenia się do wolontariatu, lecz po to, aby zaadoptować któregoś z obecnych psów. Wówczas żaden z nich nie odnalazłby ciepłego domu z kochającymi ludźmi, a trzeba przyznać, że wielu braci mniejszych zamieniło ponurą klatkę ze schroniska na legowisko albo co lepsze łóżko u rozsądnego, pełnego miłości właściciela. Julian i inni inspektorzy do spraw ochrony zwierząt z chęcią przechodzili do wszelkich formalności; zapraszając zainteresowanych na wszystkie spotkania, po których dostawali ukochane zwierzątko, które zazwyczaj było niestety bogatsze o coś, co przyprawiało ludzi o ciarki na całym ciele, szybsze bicie serca i wielkie niezrozumienie. Bo jak można krzywdzić żywą istotę? Akurat tego nie mógł zrozumieć. Dlaczego potwory chodzące po ziemi brały niby odpowiedzialność, zapominając o tym, że zwierzę należy odpowiednio nakarmić i trzymać w przyzwoitych warunkach. Niestety… dla wielu z nich wciąż były czymś, co należy trzymać na łańcuchu i zostawić sam na sam z pustym garnkiem… 
    — Przysięgam ci na mały palec i z ręką na sercu, że kiedy zostanę opiekunem dla najgorszego psa pod słońcem, ogarnę też siebie i swoje życie uczuciowe… 
    Może to dziwne, ale Julianowi potrzeba było czasu, chociaż sporo go minęło, patrząc na to, że rozstał się z Miley przed dwoma laty. Na pewno przysiągł sobie, że przed dwudziestymi siódmymi urodzinami, przejdzie przez spotkanie stulecia z byłą dziewczyną, co na pewno nie będzie dla niego najłatwiejszą opcją wyboru. Jednak chciał wiedzieć, czy jest jeszcze potrzebny w jej życiu, czy lepiej by jego myśli zajmowali inni ludzie? Może wybierze go po raz drugi… 
    Pomyślał, że to nie było najważniejsze, kiedy w Animals NYC za godzinę miały być ważone losy Entera. To jemu jako pierwszemu przed wyjazdem z Nowego Jorku i zapoznaniem Miley, przysiągł przy świadku, że po niego wróci i da mu coś więcej niż cząstkę, bo cały świat zbudowany z dobra. I na pewno kiedyś w towarzystwie Lany oraz energicznego husky’ego wyciągną na spacer Jeroma albo jedynie w towarzystwie małej Aurory, albo także z jego ukochaną Charlotte. Kto wie, może po zaaklimatyzowaniu się Entera w nowym domu, do grupy spacerujących dołączy również długo wyczekiwana Cavendish. Tego nikt nie mógł przewidzieć, nawet najlepsza wróżka w mieście, która szybciej będzie zdolna wywróżyć przyszłość ze słoika po ogórkach, niż z czarodziejskiej kuli. 
    — Jerome, ufam ci na tyle, że nie musisz mówić, co zamierzasz zrobić, ale czuję w kościach, jak to się zakończy. Widzę pozytywne rozwiązanie, do zobaczenia i powodzenia. 
    Za Marshalla nie zamierzał trzymać kciuków. Już coś w jego spojrzeniu pozwoliło wierzyć Hughesowi, że Alena odprowadzi do wyjścia parę, która widząc zachowanie psiaka, szybko się rozmyśli i Enter ponownie, jednak na krótko pozostanie w schroniskowej samotności. 
    Nim wszedł do odpowiedniego pokoju, wstąpił na chwilę do męskiej toalety, gdzie za zamkniętymi drzwiami obwiązał serdeczny palec u lewej dłoni bandażem. Zamierzał pomóc Jeromowi i dołożyć, choć maleńką cegiełkę do ich wspólnego sukcesu. Czyżby sam diabeł szeptał im do uszu niepoprawne pomysły? Najwidoczniej dwaj mieszkańcy Nowego Jorku byli dla niego widoczną i silną konkurencją. 
    — A tobie co takiego się stało w palec? — zapytała koleżanka, kiedy między kolejnym zerknięciem na zegarek, a na monitor komputera, zawiesiła wzrok na Julianie. 
    Chrząknął cicho i nim jej odpowiedział, sięgnął po kubek z zasłużoną kawą, której tak mu brakowało w organizmie od wielu godzin, a kiedy usłyszał pukanie, odstawił naczynie, zdobywając wyraźną chęć na odpowiedź
    — Właśnie w tego palca ugryzł mnie Enter. Strasznie bolało i będzie długo się goiło. Trzeba na niego uważać. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na twarzach zainteresowanych adopcją wymalowało się coś w rodzaju zdziwienia, a całość kilkanaście minut później dopięło przedstawienie w wykonaniu niezawodnego Jeroma. By nie parsknąć niekontrolowanym śmiechem, ukrył usta w kubku, pijąc ze spokojem kolejne łyki kawy. To było rewelacyjne. 
      — Przepraszam bardzo pani Aleno, ale mówiła nam pani, że Enterek jest spokojnym psiakiem, a tu jak nie ugryzienie, to proszę spojrzeć, co teraz wyprawia… — jęknęła siedząca przy rudowłosym mężczyźnie farbowana blondynka. — Czy on jest niebezpieczny? Nie chciałabym się bać własnego psa…

      JULIAN HUGHES

      Usuń
  6. [ O WSZYSCY ŚWIĘCI! Jerome! Aż mi się gorąco zrobiło. Zdjęcie to dobrałaś wyśmienite, wszystkie panny gotowe do wątków! :D

    Jerome akurat kojarzę z podglądania Was od czasu do czasu, w chwilach gdy na powrót ochoty zbyt wielkiej nie miałam, ale lubiłam popatrzeć co w trawie na blogu piszczy :)
    Pan Ci się udał, a świadczy o tym na pewno czas, jaki mu poświęcasz :)

    Dziękuję za powitanie. Rhysa z nazwiska kojarzyć raczej nie będziesz, bo jest zmienione. Naczytałam się ACOTARu i Rhysand jakoś mi w głowie pozostał, więc musiałam użyć tego imienia :D

    Bezczelnie podglądając karty robocze dojrzałam, że będziesz miała Pannę, więc może wtedy uda nam się jakiś wątek? :) ]

    Rhys

    OdpowiedzUsuń
  7. Z nieskrywana satysfakcją obserwowała do jakiego stanu doprowadziła swojego kochanka. W jej zielono-brązowych tęczówkach nadal płonęły skierki pożądania i daleko im było do niewinnych przebłysków. Charlotte była w pełni świadoma swojego ciała oraz tego jak można je było dobrze wykorzystać ku uciesze obojga z nich. Dzięki regularnym treningom wróciła niemal do tej samej formy jaką prezentowała przed ciąża i tylko kilka widocznych w odpowiednim świetle rozstępów wskazywało na to, że w ogóle w takowej była. Poza tym dzisiejszego wieczoru, w tej kreacji czuła się jak milion dolarów, a to uczucie przekuwało się w niezachwianą pewność siebie.
    Nie odrywała od niego wzroku, gdy sięgał po jej dłoń, by ją po szarmancku ucałować. Po jej ciele przeszedł elektryzujący dreszcz, bo nikt do tej po razy nie traktował jej jak brunet. To dodawało skrzydeł, ale i też sprawiało, że w jej wnętrzu na nowo zapłonął ogień, którego nie dane im będzie ugasić – przynajmniej na razie.
    — Pełne — powtórzyła lekko się z nim drocząc — Na poziomie narzeczeństwa — Puściła mu oczko dając tym samym do zrozumienia, że obrączka mogła jeszcze wiele przed nim odkryć. Były to oczywiście żarty… A może nie do końca? Teraz mając tą niezachwianą pewność, że to ze sobą zamierzają spędzić resztę swojego życia cała reszta hamulców puściła. Była jego już na zawsze, a co ważniejsze on należał do niej.
    Parsknęła śmiechem, gdy wspomniał o dodatkowych funkcjach. Odchrząknęła, by zachować względną powagę, jednak majaczący na ustach uśmiech zdradzał, że walczyła sama ze sobą.
    — Nie liczę na nic innego — Po raz kolejny rzucała mu wyzwanie, któremu była pewna, że sprosta bez większego wysiłku. Był przecież jej narzeczonym. Powtarzanie tego słowa nawet w myślach sprawiało jej wielką frajdę i napawało dumą. Gdyby miała ogon jak paw to pewnie teraz prezentowałaby w pełnej krasie ukazując tym samym swe szczęście.
    Gdy ich usta ponownie złączyły się pocałunku przylgnęła do niego mocniej, jakby znów dążąc do pełnej bliskości, jednak na pocałunku się skończyło i resztę podróży spędzili grzecznie siedząc każde na swoim miejscu. Splecione dłonie pierwszy raz wydawały się jakby zespolone na amen. Nawet wysiadając z taksówki zaraz dążyła do tego, by ich palce znów były plisko siebie. Z szerokim uśmiechem ruszyła wraz z ukochanym do…. Otworzyła szerzej oczy spojrzała to na budynek, to na bruneta.
    — To… — Zamrugała jeszcze dla pewności, że to nie są żadne omamy. Może i wspomniał o tym, że w tym roku będzie bardziej elegancko, lecz nie sądziła, że oto pojawią się na imprezie, o której do tej pory czytała na portalach i dla której co roku jej firma przygotowywała spoty reklamowe! — musiało kosztować krocie — szepnęła, gdy mijali mężczyznę, który miał za zadanie sprawdzi ich wejściówki,a następnie pokierować w odpowiednim kierunku. Po przekroczeniu progu uderzyło w nią wiele rzeczy naraz po pierwsze kwiatowy zapach, po drugiej elegancki wystrój, a także ilość sposób, która przed nimi zostawiała odzienie wierzchnie w szatni. Każdy elegancki do tego stopnia, ze przez ułamek sekundy rudowłosa spojrzała z powątpiewaniem na swoją rekreacja, a następnie pokręciła głową odganiając czarne myśli. Z Jeromem u boku pewnie wkroczyła do windy, a następnie ją opuściła i znów zaprało jej dech w piersiach.
    Prawdziwa dżungla zamknięta w szklanej kuli, właśnie tak opisałaby swoje pierwsze wrażenie, choć pomieszczeni wcale nie miało takiego kształtu. Niemniej wysokie okna z cudownym widokiem na miasto oraz te wszystkie pełne przepychu ozdoby sprawiały, jakby wstąpiła do złotej klatki. Na jej szczęście była ona wypełniona ogromem roślinności, która choć był środek zimy nie okazał się sztuczna, a żywa i to w całkiem dobrej kondycji. Szła niespiesznie trzymając się Marshalla i rozglądała na boki. Chłonęła każdy szczegół, a jej artystyczna dusza miała tutaj nie małą pożywkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czy Ty żartujesz? — Pochyliła się nieco ściszając głos i znów rozejrzała się po bokach — Tu jest przepięknie — Szeroki uśmiech wypłynął na jej usta, a następnie wyciągnęła dłoń, by pochwycić Jeromową i mocniej ścisnąć. — Chyba pierścionek tez u ciebie odblokował nowe funkcje — zaśmiała się nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy w samochodzie. Tylko raz w swoim dotychczasowym życiu była w eleganckiej restauracji i choć wtedy myślała, ze oto był szczyt, to teraz Marshall sprawił, że poprzeczka wskoczyła tak wysoko, ze stojąc gdzie stała ciężko było ja jej dostrzec. Wtedy zwykła kolacja, dzisiaj wystawny bal i to w towarzystwie piekielnie przystojnego mężczyzny.
      Nagle do ich stolika podszedł jeden z kelnerów proponując dwa menu do wyboru – wegetariańskie oraz zwykłe. Charlotte postawiła na to drugie, ponieważ jej dieta nie przewidywał wykluczania z niej mięsa, czy ryb. W ich kieliszkach natomiast równocześnie pojawiło się wybrane przez nich wino, które pewnie miało im jeszcze ładnie zaszumieć w głowach. Upiła kilka łyków i spojrzała znów pożądliwym wzorkiem na kochanka.
      — Wspominałeś coś o pokoju — zaczęła uśmiechnęła się zadziornie — obstawiamy, czy dotrzemy tam przed, czy po północy? — Przekrzywiła niewinnie głowę nieco w prawy, a jej zielono-brązowe tęczówki zdradzały, ze takie zakład z oby wersjach była dla nich wygrany. Oczywiście nie zamierzała przegapić kolacji, bo skoro już mężczyzna nie mało zapłacił za ich uczestnictwo tutaj szkoda byłoby to zmarnować. Może mieli też zahaczyć o parkiet, jednak czy dane im byłoby wytrzymać jeszcze cztery godziny? Wątpiła. Przestrzeliwała wzrokiem po całej sylwetce Jeroma dochodząc co rusz do tego samego wniosku – był cholernie seksowny z tym wydaniu. Może nawet mogliby w pokoju powtórzyć to co miało miejsce w taksówce – cali ubrani… Przygryzła nieświadomie wargę na tę wizje, a następnie poruszyła się niespokojnie na krześle i wtedy coś do niej dotarło.
      — Jerome — Wyglądała jakby zaraz miała wybuchnąć szczerym śmiechem — Zapomniałam czegoś z taksówki.

      Charlotte

      Usuń
  8. Sonei dla mamy gotowa była zrobić wszystko. Kiedy więc dowiedziała się, że w Nowym Jorku jest przeprowadzana, co prawda eksperymentalna terapia, ale tak dużo wskazywało na to, że jest w stanie faktycznie pomóc. Dziewczyna nie zastanawiała się dwa razy, wytłumaczyła wszystko mamie, a kiedy ta po dość długich namowach i tłumaczeniach, w końcu się zgodziła, Sonei tego samego dnia zgłosiła kobietę i z wielką niecierpliwością oczekiwała wiadomości zwrotnej. Kiedy ta się pojawiła i była pozytywna, głosząc, że Ana Sofia Mayers zostaje przyjęta na listę pacjentów zakwalifikowanych do terapii, brunetka od razu zaczęła działać.
    Oczywiście, że pierwszym, co zrobiła było skontaktowanie się z Jerome’m. Dla brunetki był nowojorskim wyjadaczem, a w dodatku najlepszym przyjacielem, nie dziwne, więc, że zamierzała poprosić go o pomoc. A kiedy ją otrzymała była niesamowicie wdzięczna za wszystko, co dla niej i dla Any Sofii zrobił. Nie miała jeszcze pojęcia, jak dokładnie mu za to wszystko podziękuje, ale była pewna, że to nie będzie zwyczajne dziękuje.
    Denerwowała się nie tyle samym lotem, co wszystkim tym, co wydarzy się, gdy wylądują już na amerykańskiej ziemi i zaczną swoje nowe życie. Miała przy sobie kartkę, na której miała wszystko rozpisane. Dokąd się powinny udać po wylądowaniu, dokładny adres mieszkania, w którym miały mieszkać. Na kolejnych kartkach, które widniały w bagażu była rozpisana dokładna instrukcja, jak dotrzeć do szpitala, jakie wciąż ze sobą dokumenty… Całe życie, które miały prowadzić w Nowym Jorku znajdowało się starannie zanotowane przez Sonei na kilku kartkach.
    Kiedy samolot wylądował, a one ze spokojem przeszły wszystkie wymagane kontrole, odebrały walizki, w końcu powoli ruszyły w kierunku wyjścia. Obie dość milczące, poddenerwowane nowym życiem, które właśnie się zaczynało.
    Słysząc swoje imię w pierwszej chwili była zdezorientowana, jednak szybko rozpoznała wołający ją głos, a po chwili dostrzegła mężczyznę, który zachowywał się jak dziecko i cały stres związany z przeprowadzką i nowym życiem w jednej chwili minął. W chwili, kiedy wielkie ramiona Jerome’a objęły ją i powitały w tak przyjacielski, dobry sposób.
    Brunetka ledwo zdążyła puścić rączkę walizki, gdy mężczyzna ją porwał w ramiona. Zaśmiała się wesoło na jego deszcz pytań.
    Ana Sofia z uśmiechem przypatrywała się młodzieży.
    — Jak dobrze cię widzieć! — Sonei uśmiechnęła się, kiedy w końcu wypuścili się z uścisków. Nim odpowiedziała na jego pytania, przez chwilę wpatrywała się w mężczyznę z pełnym radości uśmiechem na twarzy — wszystko dobrze, nie miałyśmy żadnych problemów z niczym. Stresowałam się, że będą problemy, ale wszystko było dobrze — powiedziała — tak szczerze mówiąc to się jeszcze wszystkim denerwowałam, do momentu, kiedy cię zobaczyłam — powiedziała, kiwając przy tym głową.
    — To lotnisko jest tak wielkie. — Dodała po chwili — myślałam, że się zgubimy — zaśmiała się cicho, a następnie przesunęła swoją walizkę pod zasięg Jerome’a bez ogródek — całe szczęście, że jesteś. Nie będę musiała się męczyć z walizkami — uśmiechnęła się szeroko, podsuwając drugą walizkę pod drugą dłoń Jerome’a, a kolejne dwie sama chwyciła. Przeprowadzały się, nie wiadomo tak naprawdę na jak długo, nic więc dziwnego, że bagaż kobiet nie zmieścił się jedynie w dwóch walizkach.

    Sonei

    OdpowiedzUsuń
  9. Alena zarówno na Juliana, Jeroma, jak i Entera spojrzała tak, jakby byli bandą popaprańców, z którymi nie warto spędzić ani minuty dłużej w jednym zamkniętym pomieszczeniu, ani nie ma co podejmować szczerej rozmowy. Czy wszyscy trzej mieli wypisane na czołach określenie — wariaci? Dla potwierdzenia faktu, że daleko mu do poważnego inspektora ds. ochrony zwierząt spojrzał w lustro, by tam zobaczyć ten konkretny napis, ale czoło lśniło czystością, tak samo jak u Marshalla czy zawiedzionego końcem zabawy Entera, spacerującego po pokoju od nogi wyspiarza aż do krzesełka, z którego chwilę wcześniej poderwał się jego przyszły pełnoprawny opiekun. 
    — Trzeba było przyjść i powiedzieć, a tak czekają nas niepochlebne opinie, przecież ta para nie odpuści i zostaniemy wysmarowani w Internecie… 
    Julian gorączkowo chwycił dłońmi brzeg biurka i teatralnie przewrócił oczami. W jakim świecie żyła Alena? Czy do niej nie docierało, że Animals NYC i tak codziennie dostaje negatywne komentarze jednakowo pod profilami na portalach społecznościowych, ale też w przeglądarce internetowej, kiedy ludzie wyszukują obojętnie jakie schronisko? Być może zamknięta między formalnościami, a rozmowami z kolejnymi parami chętnymi na adopcję psa, niekoniecznie pasującego do nich jak dopełnienie świętego obrazka, nie zdawała sobie sprawy z czegoś, co i tak było jasnością. 
    — Jedna negatywna opinia w tę czy w tamtą lata mi koło ogona, Aleno. Najwidoczniej Enter nie był dla nich, bo jego przeznaczeniem jestem ja i mój bezpieczny dom, nie psiaku? 
    Julian uklęknął przed nim na oba kolana i pozwolił na to, by ten oparł się o jego klatkę piersiową, zaczepnie drapiąc podciągnięty do góry suwak. Chyba właśnie w tym momencie zacieśniła się najpiękniejsza ludzko-psia przyjaźń, a gdy Enter zaczął akurat pyszkiem gnębić suwak, zrozumiał najważniejszą kwestię — on chciał Hughesowi pokazać, iż nie powinien wyjeżdżać, nim nie dokonał adopcji. Dobra. Mógł go zabrać i oddać pod opiekę rodziców, jednak chyba najlepiej prezentowali się teraz. Stęsknieni za sobą i wiedzący, że nadrobią stracony czas poprzez różne mało dorosłe wygłupy. 
    — Skąd wiesz, że twój wymarzony husky polubi się z Laną? Zanim pozwolę ci na adopcję, musimy to sprawdzić, inaczej nigdzie was nie wypuszczę, łącznie z Jeromem. Przez całą waszą trójkę tylko rozbolała mnie głowa… 
    Julianowi marzyło się, żeby pulsujący ból łapał go wyłącznie po tak grzecznym wyczynie z udziałem Entera i ich ulubionego kumpla, którego husky ponownie zachęcał do zabawy, spoglądając jednocześnie tymi wyjątkowo-magicznymi oczami. Szkoda, że Alena od dawna nie jeździ na interwencje — po licznych groźbach, poprzebijanych oponach, agresji czy to fizycznej, czy słownej, pobiciach kończących się w szpitalu, a i nawet jednej skutecznej próbie włamania się do prywatnego mieszkania, w którym na szczęście nie było jednego z pracowników, przypomniałaby sobie jak ciężko wykonuje się ten odpowiedzialny zawód. Do tego dochodziła cała fala niepochlebnych komentarzy, bo najłatwiej oczerniać kogoś, gdy nie trzeba drugiej osobie spojrzeć prosto w oczy… 
    — Podziękuj wujkowi, oj podziękuj — skomentował ze śmiechem Julian, kiedy Enter podskakiwał do góry, jakby chcąc powalić Jeroma na podłogę. — Naprawdę wielkie dzięki, najlepszy z ciebie kumpel. 
    Uścisnął dłoń wyspiarza i wziął się za szykowanie potrzebnej dokumentacji w podwójnej ilości; jedna część zostanie na zawsze u Juliana, druga w biurze administracyjnym schroniska. 
    — Nie uwierzysz, ale chciałbym zobaczyć tę paniusię na spacerze z Enterem. To chyba on by ją wyprowadzał, a nie ona jego, bo szczerze wyobraźnia pozwala mi na to, bym widział ją w kałuży albo błocie. Coś czuję, że po każdym maratonie z pięknookim musiałaby chodzić do kosmetyczki, by naprawić popsuty manicure.

    JULIAN HUGHES

    OdpowiedzUsuń
  10. [Oh, damn... co za focisze. *.*
    To porwiecie nas na wątek? :D
    Kurde, miałam problem z zawodem i przyznam szczerze, że nie chciałam znowu robić prawnika, policjanta czy lekarza i tak o to przy oglądaniu Emily w Paryżu natchnęło mnie na coś związanego z modą. Czuję, że mam tutaj duże pole do popisu, żeby rozwijać jej karierę, więc trzymajta kciuki, żeby Hazel tutaj mi się uchowała. :D]

    Hazel Evans

    OdpowiedzUsuń
  11. Jaime też powoli odczuwał znużenie, ale przede wszystkim bardzo chciał, aby jego serce się uspokoiło. Cały czas na takich wysokich obrotach to pompowanie krwi się odbywało, że to aż zaczynało troszkę boleć. I dobrze by było wiedzieć, że gdzieś za którąś ścianą czekał ich normalny świat. Nowy Jork, smog, spaliny, może deszcz... i Noah. No Charlotte też. Dla Jerome’a. Tymczasem jednak panowie najpierw musieli pokonać kolejne przeszkody. Może i mogliby zacząć wołać, że mają dość, że chcą już wyjść i najlepiej niech organizatorzy się wypchają, ale... fajnie by było samemu dojść do wyjście, no nie?
    Dmuchawy bardzo zaskoczyły Moretti’ego. Jednak jego mina zaraz wyrażała poirytowanie dla tego działania, ale już trudno. Dobrze, że Jaime przejrzał wszystkie notatki, to przynajmniej coś mu w głowie zostało.
    Spojrzał na przyjaciela i pokiwał głową, że rozumie jego sposób dedukcji. Zaraz zabrali się do pracy. Jaime znów podziękował swojej pamięci fotograficznej, kiedy przesuwali kolejne figury. Cieszył się tez, że robi to wszystko z Jerome’em i naprawdę uważał, że kiedy tylko stąd wyjdą, będą musieli iść się napić. I najeść. Może najpierw najeść, a potem napić. To chyba była rozsądniejsza kolejność.
    W każdym razie, pola szachownicy się podświetliły, a oni mogli wpisać kod do drzwi, która zaraz też się rozsunęły. Jaime wstrzymał oddech, chociaż poczuł na sobie świeże powietrze, odwzajemnił spojrzenie przyjaciela, a potem wraz z nim zrobił krok... Udało się! Jaime wypuścił powietrze z płuc i uśmiechnął się szeroko. Nareszcie!
    – Owszem – zgodził się, nie mogąc przestać się uśmiechać. Czuł ogromną satysfakcję, ale jakoś tak nie mógł zacząć skakać z radości. Ale za to objął mocno Jerome’a, któremu zebrało się na uściski i wcale się temu nie dziwił. Zaraz też spojrzał na organizatora, unosząc brew wyżej. JJ jako pierwsi opuścili escape house? I to niemożliwe, że reszta zniknęła w pierwszym pomieszczeniu? – Były inne ścieżki? – zapytał, odsuwając się od Jerome’a i zakładając na głowę kaptur bluzy.
    – Nie, nie było – odparł organizator.
    Później Jaime przyglądał się jak mężczyzna próbuje porozumieć się z niejakim Fredem.
    – A ty to pewnie George? – rzucił Jaime, przewracając oczami. – Obaj jesteście rudzi? – przyjrzał się fryzurze tego pana. – Fajnie się bawiliśmy, naprawdę świetne to wszystko było, o mało nie zeszliśmy kilka razy na zawał, gratuluję pomysłowości, wykonania i szczegółów, super robota, powodzenia na kolejnych eventach, ale ja mam dość. Jerome, jedziemy na pizzę, bo jestem strasznie głodny.
    Tak, dopiero teraz się zorientował, kiedy jego serce nareszcie się uspokoiło, a do niego mogła dotrzeć potrzeba głodu. No cóż, nie zamierzał uwierzyć w to, że w tym budynku faktycznie coś złego się działo, a jeśli faktycznie tak było... to tym bardziej powinni uciekać, zawiadamiając policję.

    I tak mijał czas, kolejne dni, tygodnie, a nawet miesiące! Nim się spostrzegł, nadchodziły święta, a po nich kolejne niezbyt dobre doświadczenie w życiu Jaime’ego. Ostatnimi czasy było ciężko, ale dzięki Noah było znośnie. Jaime miał z kim rozmawiać, do kogo się przytulić w razie zwątpienia i nie tylko... I nadszedł nowy rok, kolejna sesja, do której chłopak podszedł od razu w pierwszych terminach, aby jak najszybciej mieć to z głowy. W końcu też udało mu się ponownie spotkać z najlepszym przyjacielem u Moretti’ego w mieszkaniu. Przygotował jedzonko typu burgery i sałatkę, a do tego zdrowe ciasto. Henio bawił się przednio na swoim wybiegu, a Jaime odłożył do lodówki alkohol. Aha, no i konsola do gry czekała na odpalenie. Miał coś do opowiedzenia Jeromkowi i podejrzewał, że i on miał mu coś do powiedzenia. I nie mógł się doczekać tych rewelacji. No tak, w końcu mięło sporo czasu odkąd ostatnio się widzieli.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  12. Riven zmarszczył lekko brwi, słysząc o wizie. No tak, trochę mężczyzna nie przypominał typowego Amerykanina, więc nie zdziwiło go to, że nosił przy sobie wizę. Ach, pewnie gdyby Dechart zajrzał do portfela, to by ją dostrzegł i pewnie oddał, ale wyszło jak wyszło i nieznajomy nie musiał się tym martwić. Riven westchnął cicho. No miał nadzieję, że ten dobry uczynek wróci do niego czymś… dobrym. Co było mało prawdopodobne, ale już trudno, nieważne.
    – W takim razie dobrze, że panu podałem ten portfel – odpowiedział w końcu. – I nie musi się pan tym stresować.
    Babeczki brzmiały spoko tak jak i inne słodkości oraz mała ucieczka przed ludźmi, których Riven wolał nie widzieć. Spojrzał krótko na małą dziewczynę, oczekując na odpowiedź nieznajomego co do wyciągniętej dłoni. Nie trwało to jednak długo i panowie już się znali, przypieczętowując to uściskiem rąk.
    – Mały deser nie zaszkodzi – odpowiedział, a potem obserwował jak Jerome sprawnie radzi sobie ze smyczą, na której trzymany był pies, z kawą, wózkiem i dzieckiem. Riven pokiwał powoli głową bardziej do siebie niż do nowego kolegi w geście podziwu. Nieźle. Pewnie miał już w tym wprawę. – Dobrze, że pies jest mały, to przynajmniej nie ma szans na mocniejsze pociągnięcie – skomentował, wyrównując z mężczyzną krok. Spojrzał na małą dziewczynkę i uśmiechnął się lekko. Może tylko trochę mu przeszkadzało, że nie mógł poruszać się szybciej, znacznie szybciej jak do tego przywykł, ale… było to swego rodzaju czymś… w porządku. – Nie, nie jestem stąd. Mieszkam w Queens – przyznał, bo nie było co tu ukrywać. – Przyszedłem na spacer i takie tam – wzruszył ramionami. – A wy pewnie tak? Chyba daleko z dzieckiem byś nie zajechał… jak ma na imię twoja córka? I pies? Pies też fajny – uśmiechnął się pod nosem.
    Opiekował się nie raz dziećmi, dokarmiał zwierzaki ze swojej okolicy, więc można było powiedzieć, że Riven miał w tym wszystkim trochę wprawy, dzieci i zwierzęta go lubiły, co było budujące w jego sytuacji. Z dorosłymi ludźmi było gorzej, dorośli ludzie byli trudni i… większość z nich była po prostu zła. Z jego doświadczenia.
    Ostatecznie jakoś dotarli do cukierni. Riven powiedział, żeby Jerome poszedł zająć jakąś ławkę, a on sam podszedł do kolejki, aby złożyć zamówienie. Ach, dobra, kupi im po czymś smacznym, przecież do wieczora się odkuje i jeszcze będzie miał pieniędzy z nawiązką. Jakoś to przecież przetrwa.
    – Dobra, trzy babeczki, proszę bardzo – jedną z nich podał dziewczynce, a drugą jej tacie. – A jak właściwie ma na imię ta księżniczka?

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  13. — Czy widziałem co?
    Mickey w ostatnim czasie trochę był w tyle, jeśli chodziło o social media. Niby miał, niby czasami oglądał zdjęcia, które wrzucały osoby z jego kręgu zainteresowań, ale prawdę mówiąc nie mógł znaleźć tam dla siebie nic ciekawego. Czasami łapał się na tym, że wieczorami zamiast spać przegląda TikToka, który wciągał go na długie godziny i odbierał cenny sen. Nawet nie wiedział, kiedy ściągnął tę aplikację na telefon, ale stało się, a do jego wieczornych rytuałów doszło scrollowanie aplikacji i oglądanie różnych filmików. To naprawdę było uzależniające. Jednak w ostatnich dniach nie wchodził na żadne platformy, bo nie czuł takiej potrzeby. Dlatego tym bardziej był ciekaw, co takiego Jerome ma mu do pokazania i czym się chce pochwalić. Musiało to być coś ważnego, tak wywnioskował po tonie głosu wyspiarza oraz jego minie. Nie musiał czekać jakoś szczególnie długo na to, aby dowiedzieć się o co mu chodziło. Wpatrywał się przez chwilę w ekran, jakby chciał się upewnić, że dobrze widzi i oczy wcale nie płatają mu figli. Może jednak powinien wchodzić częściej na Instagrama? Jak widać omijało go całkiem sporo z życia znajomych.
    — Moja gratulacje — powiedział szczerze, odwzajemniając szeroki uśmiech. Ciężko było się nie uśmiechnąć, kiedy siedząca tak blisko osoba aż tryskała dobrą energią. Mickey wcale nie był gburem, może czasami mu się zdarzało, ale naprawdę potrafił się śmiać najgłośniej i cieszyć z najdrobniejszych rzeczy. — Naprawdę się cieszę, stary. Należy ci się coś dobrego od życia, a Charlotte po twoich opowieściach wydaje się odpowiednią osobą — dodał.
    Wzniósł swój kufel z piwem. W końcu należało wznieść toast za tak ważne wydarzenie w życiu Marshalla, prawda? Gdyby tylko wiedział z pewnością wyciągnąłby go znacznie wcześniej na piwo, aby porządnie uczcić zaręczyny Jerome. To nie było byle co i takie rzeczy należało świętować oraz się z nich cieszyć. Patrząc na kumpla, który w tej chwili wydawał się być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, to była naprawdę dobra decyzja i nie mógł wybrać lepiej. Nie wiedział co prawda, jaka była reakcja Charlotte, ale miał swoje podejrzenia, że gdyby narzeczona Jerome siedziała obok niego to byłaby równie zadowolona. W końcu nie przyjmowałaby oświadczyn, gdyby ich nie chciała, prawda?
    — Święta chyba mieliście udane, co? — rzucił z uśmiechem. Mickey naprawdę cieszył się szczęściem Jerome i szczerze miał nadzieję, że od teraz nie będzie miał w życiu pod górkę. Albo przynajmniej przez jakiś czas nie będzie miał, aby mogli z Charlotte w pełni się nacieszyć zaręczynami. — Myśleliście już nad datą ślubu czy wszystko dopiero przed wami i chcecie nacieszyć się narzeczeństwem? — zapytał. Sam nigdy nie miał okazji klęknąć na jedno kolano i zadać tego ważnego pytania, ale wiedział, że ludzie dzielili się na parę grup, gdy chodziło o narzeczeństwo. Jedni chcieli się tym okresem nacieszyć przez najbliższe parę lat, inni załatwiali sprawy w przeciągu dwóch lat, a jeszcze inny wystarczyło parę miesięcy, aby dobić targu między sobą.

    [Mimo chłodu za oknem od tych zdjęć jakoś tak cieplej się robi🥵]
    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  14. Dwudzieste siódme urodziny. Nie mało i wcale nie dużo. Wybudował wiele dni i nocy ze swoim pierwszoplanowym udziałem. Całe morze szczęścia i niepowodzeń. Sukcesów i porażek. Julianowi w zeszłoroczny dzień urodzin wydawało się, że za rok jedyne co się zmieni, to miejsce stałego pobytu, ale Wielkiemu Jabłku skutecznie udało się odczarować serce pokryte pajęczyną samotności. 
    Ile był wart? Kto znał jego cenę? Z kim o swój los grał? Mama by wyszeptała, tak jak kiedyś kilkuletniemu Julianowi, że człowiek może być dla drugiego człowieka wyłącznie bezcennym, a życie samodzielnie zdecyduje o tym, kto ma przy nas być i czy się nam powiedzie w wielu kwestiach, bo dokładając cegiełki do realizacji planów, nigdy nie staniemy się w pełni architektami życiowego dzieła. Możemy walczyć, kłócić się i nad wszystko inne kochać, a codzienność zaskoczy zupełnie odmiennym scenariuszem. 
    To wszystko, co kiedyś powiedziałaś, mamo, okazało się prawdą… Przecież on by nie przypuszczał, że w dwudzieste siódme urodziny będzie tak blisko swojej wymarzonej Miley i przy okazji wrócą do siebie jako mocno zakochana w sobie para. Czy miłość potrafi dostarczyć tlen, zmniejszyć głód i pragnienie, a także wpłynąć na nieodczuwanie zmęczenia? Jeżeli tak, to najprawdziwszy KOSMOS został osiągnięty. 
    Pogwizdując do latynoskiego utworu, wsunął na dłonie rękawice kuchenne i wyciągnął z piekarnika domową lasagne. Z dumą zrobił sobie zdjęcie z potrawą i wysłał do ukochanej, obiecując od razu, że zostawi jej kawałek, by mogła spróbować, kiedy ponownie zawita w mieszkaniu Juliana oraz dwóch psyjaciół.
    — Siemankooo — wydarł się od drzwi Dorian, który od jakiegoś czasu przeszedł na ten etap przyjaźni, gdzie przed wejściem do mieszkania ani się nie puka, ani nie używa dzwonka do drzwi. — Och stary, powtórzyłbym życzenia złożone w barze podczas urodzin, ale mam krótką pamięć. Po prostu wszystkiego, co najlepsze, a tu coś, co na pewno się spodoba. Może nie tak bardzo jak wręczona wtedy paczka prezerwatyw i to w dodatku obwiązana kokardą w dziewczyńskim, strasznie różowym kolorze, jednak tylko spójrz, jeszcze cieplutkie. — pomachał przed twarzą kilkoma biletami na mecz piłki ręcznej. 
    Nie od dziś wiadomo, że ojciec Doriana był trenerem znakomicie radzącej sobie drużyny, która jednak od zeszłego miesiąca nie była w stanie podnieść się poprzez porażki i tak jak w sercu Juliana w środku jesieni obudziła się wiosenna miłość, tak zawodnicy wyglądali na porzuconych oraz skupionych wyłącznie na rozmyślaniu o byłych partnerkach… 
    — Uuu dzięki, piłki ręcznej nigdy nie odmawiam i mamy akurat sześć bilecików, yyyy to chyba dla mnie, moich trzech braci, Miley i Jeroma. — zaśmiał się z wydętej wargi barmana, podchodząc do wyspiarza, który przywołał ich przez dźwięk uderzanych o siebie butelek z alkoholem. — Dobry wieczór, brachu. Jesteśmy w komplecie! Zabawę czas zacząć. 
    Krzyknął z radością, bo właśnie tego mu było trzeba, prawdziwego męskiego towarzystwa i to niekoniecznie z nim spokrewnionego. Z braćmi wypije za swoje zdrowie w dniu ślubu tego najmłodszego z synów Hughes, a teraz może bawić się bez obawy o to, że któryś doniesie o wszystkim mamie. Tak, wciąż skarżyli na siebie nawzajem, by tradycja nie została niepotrzebnie zerwana… 
    Tuż po przyjęciu życzeń i prezentu od Marshalla, nalał do trzech kieliszków z cienkimi nóżkami nalewkę autorstwa brata — starszego od Juliana o dwa lata Jakoba, którego w pasję tworzenia alkoholu wciągnął teść. Tą o smaku jeżynowym wykonał jako ostatnią, nabierając odpowiedniego doświadczenia i dwudziestosiedmiolatek wiedział, że ten prezent powinien posmakować zarówno jemu, jak i dwóm mężczyznom. 
    — Wiem, powinniśmy pić za moje zdrowie, jednak dzisiaj mijają dokładnie dwa miesiące, odkąd Enter przekroczył próg tego mieszkania i wypijmy za to, żeby miał tu swoje niebo na ziemi. — stuknął kieliszkiem najpierw o szkło Jeroma, a następnie Doriana. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy alkohol przyjemnie „przepłynął” po języku, poczuł wyraźnie, że ani teść, ani Jakob nie szczędzili w sprawach procentowych. Trzeba było przyznać śmiałe dziewięć punktów na dziesięć, bo może jeżyny nie były ulubionym składnikiem jubilata, lecz całość tworzyła wyśmienite połączenie. Takiego alkoholu nie powstydziłby się serwować w Blue Jeans, a właściciel podkreślał, że profesjonalnie przygotowany trunek w domowych warunkach, może zaszkodzić temu, co stało na barowych półkach i w większości przypadków zawartość tych butelek była znana klientom. A tu mieli okazję przeżyć zaskoczenie. 
      — To, co panowie jeszcze po jednym nalewki? 
      Zasugerował Dorian, oblizując się tak, jakby zamiast jeżyn spróbował ponownie ust dziewczyny, która (uwaga, wielkie wydarzenie!) towarzyszyła mu od niemal czterech tygodni. Julian prędko się zgodził na propozycję i z szerokim uśmiechem postawił trzy talerze z lasagne na blacie kuchennym. 

      JULIAN

      Usuń
  15. Nawet po tym jak zasiedli przy zarezerwowanym dla nich stoliku kobieta nie mogą uwierzy, że była właśnie tutaj. Wzrok co jakiś czas uciekał z twarzy ukochanego po to tylko, by chłonąć to co znajdowało się wokół. Nie interesował ją w końcu kelner ani to jakie wino wybiorą, ponieważ mogła sobie dać rękę uciąć, że nawet wodę gazowaną mieli tutaj z najwyższej półki. Gdy jednak na powrót zostali tylko we dwoje, skryci przed resztą gości dzięki bujnej roślinności, jej roziskrzone spojrzenie skupiła w pełni na ukochanym. Nie potrafiła przy tym powstrzymać jednoznacznego uśmiechu, który zdradzał, jak bardzo podobał się jej tym sylwestrowym wydaniu. Kilka razy, gdy jej myśli wybiegły nieco w przyszłość, aż musiała upić kilka łyków wina naraz, bo zaschło jej w gardle.
    Ich małe tete-a-tete w taksówce wydawało się niczym przy tym co rodziło się w jej głowie. A trzeba było przyznać, że jako osoba uzdolniona nie tylko artystycznie, ale także dość giętka fizycznie, miała spore pole do popisu w swych fantazjach, a następnie ich realizacji. Znała też możliwość swego narzeczonego - och jak to pięknie brzmiało, nawet wypowiedziane jedynie w myślach – i wiedziała, ze podobała temu, co już sobie skrupulatnie układała krok po kroku, a może odpowiedniej byłoby powiedzieć pozycja po pozycji?
    W pierwszej kolejności musieli jednak zjeść i może trochę potańczyć, by mieli dość energii na wyciśnięcie z tego wieczoru tyle, by przez kolejnych kilka dni, czy tygodni na samo wspomnienie mogło im obojgu robić się gorąco.
    — Ja miałabym robić ci na złość? — Uniosła brwi z szczerym zdumieniu i może byłoby ono na miarę Oskara, gdyby nie te chochlicze iskierki mieniące się zielenią i brązem. — Poza tym — Pochyliła się tak, jakby chciała coś podnieść z ziemi, a gdy znów się wygodnie rozsiadła w fotelu jej naga stopa wylądowała delikatnie na kroczu bruneta sugestywnie je pocierając. Stolik oraz tkaniny, którymi został przyozdobiony spełniały swoje zdanie śpiewająco ukrywając przed wścibskim spojrzeniem co właśnie czyniła panna Lester. — mój panie narzeczony — Z nieskrywaną duma wypowiadała to nowe określenie jakim mogła zwracać się do Marshalla lub mówiąc o nim — mam na pana cholerną ochotę, taką, że — docisnęła mocniej stopę w wiadome miejsce, jednak nie na tyle by było to dla mężczyzny bolesne doznanie, raczej celowała w nie tak niemą obietnicę tego co czekało ich po wyjściu z imprezy. — nie wiem, czy jeden wieczór nam wystarczy — Jej głodne spojrzenie tylko potwierdzało wypowiedziane przez kobietę słowa. Miała wrażenie, ze przy nim wiecznie chodziła nienasycona, mimo że od zaręczyn zdecydowanie nie próżnowali, dowodem czego był chociażby zakup przez Chrisa słuchawek, w których bez problemu mógł spać.
    Nie zabrała nogi, nawet gdy przypomniało się jej o braku bielizny, ani nawet, gdy pod ich nosami znajdowały się coraz smaczniejsze kąski. Czasem tylko trochę ją przyciągała do siebie, jednak nie tyle, by opuścić fotel kochanka. Jedzenie było naprawdę wyborne, a ona nie hamowała się, by to docenić mrucząc nad każdym kęsem, który w jej ustach wywoływał istną euforię smaków. Starała się skupiać na rozmowie, bo i to w związku z Jerome było wspaniałe, że potrafili przegadać długie godziny nie nudząc jedno drugiego. Niemniej to w jakiej pozycji siedziała oraz fakt, że on miał tak łatwy dostęp do jej nagiego uda, od którego przecież już niewiele dzieliło go od jej rozpalonej kobiecości, sprawiało, że atmosfera gęstniała z minuty na minutę.
    Charlotte nie była jednak na tyle odurzona czy to alkoholem, czy też pożądaniem, by nie przyznać słuszności temu, że musieli po posiłku odpocząć. To co chciała z nim wypróbować w hotelowej sypialni, cóż mógłby wywołać niepożądany odruch wymiotny, gdyby udali się do niego zaraz po odłożeniu sztućców na talerz. W momencie, w którym kelnerzy uprzątnęli ostatnie brudne naczynia ze stolika, ona zdecydowała się zabrać stopę i założyć na nią z powrotem niebotycznie wysoką szpilkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Oczywiście — uśmiechnęła się podając mu dłoń, a następnie dając się poprowadzić na parkiet tanecznym krokiem, Czuła ten przyjemny ciężar formujący się na dnie podbrzusza, gdy znów znaleźli się blisko siebie, a ich ciała dzieliły w gruncie rzeczy tylko ubrania.
      Nikt inny się dla niej nie liczył, a nawet gdyby ktoś zapytał ją jak wyglądali otaczający ją ludzie to musiałaby powiedzieć, ze przypominali elegancką, acz kolorową plamę. Jedynym wyraźnym punktem był Jerome, do momentu, aż nie przybliżył się na tyle, by nie dostrzegła jego twarzy, za to poczuła ciepły oddech na nagiej skórze szyi.
      — Nie — odpowiedziała szczerze — Widziałam za to jak patrzy na mnie jedyna osoba, która ma znaczenie — zdążyła dokończyć nim jego usta zetknęły się z jej skórą, bo po tym tylko z jej ust wyrwał się pomruk pełen zadowolenia. Jak ona to uwielbiała, aż przymknęła powieki, by przy zmianie melodii je otworzyć i tym razem skupić się nie na męskiej, a damskiej części gości.
      — Nie chcę nic mówić, ale nie tylko ja chętnie rozbieram cię wzrokiem — W pierwszym odruchu zachichotała, jednak dostrzegając jedną, wyjątkowo pewną siebie damę spomiędzy jej warg wydobyło się warknięcie, które dotarło tylko i wyłącznie do uszu Marshalla. Zmrużyła gniewnie oczy, a następnie z pełnym satysfakcji uśmiechem pochyliła się ku brunetowi, tak by to ona teraz szeptała wprost do jego ucha — Dzisiaj przekonasz się jak bardzo jesteś mój, tylko mój — delikatnie przygryzła płatek jego ucha, a następnie by załagodzić doznanie przejechała po nim językiem. Damulce o mało oczy nie wyszły z orbit, jak pewnie i kilkorgu innym gościom, ale ona miała to w nosie.
      Świat mógłby płonąc, a ona widziałaby i czuła tylko mężczyznę, który skradł jej ciało, serce i duszę. Przetańczyli jeszcze kilka numerów, nawet na kilka dni odsuwając się od siebie, by wykonać efektowne obroty, jednak zaraz wracali do pozycji wyjściowej.
      — Jerome — zaczęła, gdy ich twarze dzieliły nie centymetry, a milimetry, bo aktualnie tańczyli wpatrzeni jedno, w drugie — Chcę cię znów w sobie — nie zarumienia się, powieka jej nawet nie drgnęła, gdy wypowiedziała te słowa, ale za to oczy jej wyraźnie pociemniały. Nie żartowała i na pewno nie zamierzała przyjmować słowa sprzeciwu.

      mała diablica Charlotte😈😈😈

      Usuń
  16. Ten wieczór należał do nich od momentu, w którym spojrzeli na siebie w mieszkaniu. Ich tęczówki choć różniące się kolorem wyrażały dokładnie to samo: miłość, szczęście i cholernie pożądanie względem osoby znajdującej się na wyciągniecie ręki. Nie było w tej sali, jeśli w ogóle w całym budynku, która nie wyczułaby tego seksualnego napięci między tą dwójką. Trzeba było być kompletnym ślepcem. Niemniej każdy kto dokonał podobnych obserwacji miał na tyle taktu, by zostawić ich samych sobie.
    Był Sylwester i zapewne nie jedna z obecnych tutaj par miała również zarezerwowany pokój. Tylko, czy ktoś już przed kolacją posunął się do tego, co uczyniła rudowłosa? Czy ktoś potrafił tak umiejętnie łamać kolejne zasady odkrywając tym samym swą drugą twarz? Charlotte wiedziała, że przed Jeromem nie musi niczego udawać. Jeśli miała gorszy czas to nie przyklejała sztucznego uśmiechu, a jeśli miała ochotę się z nim kochać to nie pozostawiała mu możliwości na błędne zinterpretowanie jej zachowania.
    Pasowali do siebie idealnie, nawet jeśli bajeczkę o dwóch połówkach kiedyś bez wahania wsadziłaby między bajki, tak teraz wiedziała, że jest bohaterką jednej z nich. Zmrużyła oczy, a tęczówki pociemniały od rozszerzony źrenic, gdy poczuła jak nogi ukochanego rozchylając dając jej pełen dostęp. Przygryzła wnętrze policzka, by nie jękną zarówno na reakcje bruneta, jak i jego dłoń wędrującą ku górze. Nie potrafiła jednak zapanować na tym, że odchyliła nieco głowę do tyłu rozkoszując się nawet tą odrobiną bólu przy charakternym zadrapaniu. Jedna noc to zdecydowanie było za mało. Mieli prze sobą całe życie. Te słowa sprawiły, że oczy odrobinę zaszklił nie były to łzy smutku, a wielkiego szczęścia. Zamrugała pospiesznie, by nie zrujnowały jej makijażu, a następnie skupiła na przyniesionym posiłku.
    Gdy w końcu znaleźli się na parkiecie dostała to czego jej ciało tak bardzo łaknęło – bliskości. Materiały ich ubrań były niewielką przeszkodą, której wiedziała że pozbędą się tuż po przekroczeniu progu zarezerwowanego pokoju. Teraz jednak pozwała się prowadzić w tańcu zapamiętując każde doznanie jakim ją obdarowywał. Rozmowa na temat osób trzecich nieco wybiła ją z rytmu. Nawet ten niewinny uśmiech wyspiarza nie powstrzymał warknięcia.
    — Ktoś komu życie nie miłe — dodała nieco ciszej, jednak znajdował się tak blisko niej, że na pewno to usłyszał. Ufała Marshallowi, jak nikomu do tej pory, jednak to tym kobietom nie zamierzała ufać. Życie nauczyło ją, ze gdy płeć piękna czegoś pragnęła, nawet jeśli było to zakazane, to mogła to dostać. Sama przecież kiedyś tak działała, prawda? Nie rozwalała związków, jednak czy nie zdarzyło jej się kiedyś zauważyć o swej jedno nocnej przygody obrączki na palcu? Nie raz. Zrzucała to na jego sumienie, a sama kończyła znajomość wraz z zamknięciem hotelowych drzwi. Może właśnie dlatego,że przez tak długi czas znajdowała się po drugiej stronie teraz była zaborcza względem mężczyzny, którego kochała nad życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czując jak mocniej przyciska ją do siebie uśmiechnęła się z satysfakcją. Ten mężczyzna należał do niej i biada temu, kto jakkolwiek postanowi znaleźć się między nimi zagrażając ich szczęściu. Po tym jak została matka jej pewne odruchy złagodniały, a inne wręcz przeciwne wydawały się być groźniejsze od broni palnej. Pierwszy raz w swoim życiu miała o co, o kogo walczyć, jeśli przyszłaby taka potrzeba. Teraz nie myślała jednak o tych nieprzyjemnych kwestiach, a skupiała na tym jak materiał spodni drażnił jej nagą skórę. Rozkoszne dreszcze przechodziły przez całej jej ciało, a był one niczym w porównaniu do tego co jeszcze miało nadejść. Nie chciała się nigdy śpieszyć, jednak cierpliwość naprawdę nie była jej mocną stroną. Czuła co się z nią działo, a udawanie, ze ma jeszcze ochotę wirować na parkiecie było bezsensowne.
      Przez to, że nie odrywała wzroku od mężczyzny, z którym za moment miała udać się a bardziej ustronne miejsce, z zadowoleniem zarejestrowała jego reakcje. To jak zmienił się wyraz jego twarzy, gdy zakomunikowała o swoich potrzebach połechtał jej ego. Nie wyszedł jednak z roli dżentelmena i naprawdę go za to podziwiała. Sama miała ochotę ściągnąć te niebotycznie wysokie szpilki, by biegiem puścić się do windy. Mocniej ścisnęła jego dłoń, a gdy przyspieszył, lecz wcale nie została w tyle. Czuła się trochę tak, jakby wymykali się po kryjomu, co tylko dodawało pikanterii całemu zajściu.
      Zimna, szklana tafla za jej plecami zdawała się wcale nie studzić tego ognia, który na dobre zawładnął jej ciałem. Nie planowała go gasić, a jedynie podtrzymywać tak długo jak się tylko dało, by wspólnie mogli się w nim zatracić. Spojrzała na usta Jeroma, gdy ten je tak sugestywnie oblizywał, a między nogami poczuła pulsując ciepło. Nie kłamała będąc na parkiecie, naprawdę było gotowa na wszystko teraz, zaraz. Nigdy nie przypuszczała, że znajdzie osobę, która będzie działa na nią w ten sposób. Traciła nad sobą kontrolę w końcu wplatając palce w jego włosy i przyciągając go mocniej do pocałunku. Smakowała jego ust z taka zachłannością, jakby nie miała na to okazji od bardzo dawna. Serce ruszyło galopem, a ona nie zauważyła nawet kiedy brunet wyprowadził ich na odpowiednie piętro. Pocałunki mieszały się z tym, jak zaczynała go sprawnie rozbierać. Nim jednak posunęła się z tym do przodu udało mu się otworzyć drzwi pokoju.
      Przywitał ich mrok rozproszony jedynie światłami metropolii, ale wcale im to nie przeszkadzało. Rudowłosa kontynuowała to co zaczęła już na korytarzu i zrzuciła z ramiona kochanka marynarkę nim ten powędrował dłonią na jej kobiecość. Jęknęła. Ona już byłą na przegranej pozycji, bo czuła jak nogi się pod nią uginają, nie taki było plan! Zasznurowała usta starając nieco ochłonąć, ale na nic się to zdało. Musiałą nieco zmienić plan. Pociągnęła go w kierunku ogromnego łoża zaścielonego czarno-złotą satynową pościelą. Usadziła go na nim, następnie odsunęła o dwa kroki w tył i zgrabnie zsunęła z siebie wieczorową kreację. Została w samiutkich szpilkach, bo tak jak majtki zostawiła w taksówce, tak stanika nie miała na sobie od samego początku. Rozejrzała się w pośpiechu, a gdy w zasięgu wzroku dostrzegła eleganckie krzesło ruszyła w jego kierunku.
      — Nie ruszaj się — ostrzegał nie odwracając się nawet przez ramię. Chwyciła mebel i powolnym krokiem sunęła ku mężczyźnie, a krzesło ciągnęła za sobą. Krok za krokiem, niczym rasowa modelka z długim nogami, które od katorżniczych treningów wyglądały obłędnie nawet bez pończoch.

      Usuń
    2. Zatrzymała się tam gdzie wcześniej stała. Niby na wyciągniecie ręki Jeroma, a jednak trochę dalej, jednak w centrum jego świata, tego była pewna.
      — Kiedyś powiedziałeś, że chętnie popatrzysz… — zaczęła lekko ochrypłym od pożądania głosem i usiadła przed nim. Dzięki obcasom jej kolana tworzyły idealne dziewięćdziesiąt stopni. Pochyliła się do przodu, a dłonią sunęła od kostki, przez łydkę, a gdy niemal doszła do ud w końcu rozsunęła nogi. Podczas całej tej czynność nie odrywała pociemniałego spojrzenia od narzeczonego. To on sprawiała, że była gotowa na wszystko i to przez niego ten pokaz miał być zdecydowanie krótszy niż zakładała. — …pamiętasz jak wyjechałeś? Pamiętasz jak rozmawialiśmy przez telefon… — drażniła się z nim. Wiedziała, że pamiętał,a już zdecydowanie nie sposób było wymazać powitania jakie mu przygotowała. —…jedną rękę miałam wolną — Głos zmienił się w szept, gdy sama dotarła do miejsca, które on również przed chwilą dotykał. Zaczerpnęła głośno powietrza nie spuszczając z niego wzroku zaczęła poruszać niespiesznie palcami. Spijała każdą jego reakcje i gotowa była spełnić każe żądanie, ba to na nie czekała. Chciała by ten obraz już zawsze prześladował go, gdy pojawi się czas dłuższej rozłąki i tylko zostanie im rozmowa przez telefon. Chciała, by nie miał złudzeń co do tego o kim myślała i kogo sobie wyobrażała zmieniając rytm.
      Zatracała się w tym nowym doświadczeniu. Był tak blisko, a tak daleko. Za to ona wspinała się na szczyt co mógł tylko obserwować. Nie potrzebowała dużo czasu, by podkurczyć place u nóg jednocześnie lekko je unosząc. Doszła z jego imieniem na ustach, a następnie lubieżnie się do niego uśmiechnęła.
      — Jerome — wymruczała przywołując go palcem wskazującym do siebie. Prawda była taka, że tak szybko po szczytowaniu nie byłą pewna swoich nóg i wolała, by mężczyzna pomógł jej dotrzeć na łóżko. — A to dopiero pierwsza niespodzianka — wyszeptała, gdy już znalazł się blisko niej.
      Nim poczuła zimną satynę pod nagimi plecami porwała z podłogi swoją torebkę, a ta choć niewielka zmieściła mini wersję żelu intymnego, opaskę na oczy, niepozorne klamerki i delikatne, czarne oraz skórzane kajdanki. Wysypała całą zawartość obok nich.
      — Na co masz ochotę? — Po raz kolejny odkrywała przed nim kolejne karty możliwości. Uniosła się nieco na przedramionach i zaczęła rozpinać jego koszulę, jednak teraz nigdzie się nie spieszyła. Niemal z lubością zsunęła ją z ramion Jeroma. Po drodze wcale nieprzypadkowo palcami kreślą znaki na jego mięśniach. Przełknęła ślinę wyraźnie zafascynowana tym co zobaczyła. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Nadal nie mieściło jej się to w głowie, że ona cały należał do niej. Tylko do niej. Dzisiejszego wieczoru zamierzała pewnie po raz kolejny uwodnić mu, że związał się z kobietą, która poza tym że była świetną partnerką, to gdy wymagała tego sytuacja potrafiła przeistoczyć się w wysokiej klasy, pannę lekkich obyczajów.

      Charlotte osobista panna lekkich obyczajów😈😈😈

      Usuń
  17. Podczas pokazu dla narzeczonego musiała naprawdę postarać się, by nie zamknąć oczu w całkowitym zatraceniu. Nie chciała, by jakakolwiek jego reakcja jej umknęła przez zbytnie zatracenie się w przyjemności. Dawała upust napięciu pojękując głośno i co jakiś czas ponętnie oblizując rozchylone usta. Widząc co ta niespodzianka robiła z brunetem czuła cholerną satysfakcje, a już na pewno wiedziała, że zaraz sama będzie gotowa na więcej. Dopiero co ostatnia fala wstrząsnęła jej ciałem, a ona potrafiła skupić się tylko na dotyku silnych ramion ukochanego oraz obrazach tego, co potrafił one z nią wyczyniać w przeszłości.
    Nie musiała długo czekać, by pomógł jej dostać się na materac, na którym wygodnie się ułożyła nie odrywając roziskrzonych oczu od Jeroma. Była ciekawa jaką z opcji zaprezentowanych przez nia wybierze, jednak ten jak zwykle musiał pójść własną ścieżką. Poczuła uścisk w podbrzuszu na otrzymaną odpowiedź, a zaraz po niej ich ciała stały się jednością. Jęknęła głośno i przeciągle nie myśląc o tym, czy grubość ścian w tych pokojach była wystarczająca. Pewnie i tak większość gości nadal uczestniczyła w zabawie. Rudowłosa skupiała się tylko an cieple jego ciała na przed nią, pod nią i w niej. Doznanie choć szybkie było odurzające. Tych kilka pchnięć nie doprowadziło Angielki na szczyt, ale nie takie było ich zadanie. Czuła nieopisaną satysfakcję, ze tak działała na narzeczonego, nawet po tych wielu razach jakie mieli za sobą. Jeśli kiedykolwiek miała chwile wątpienie, że to ona z ich dwójki jest tą wiecznie nienasyconą osobą, to rozmywały się one właśnie w takich momentach.
    Obserwowała go uważnie, a wolną dłonią pogładziła go po liczku, a następnie zjechała na jego umięśnioną klatkę piersiową i brzuch. Był taki idealny, jak ze snu. Gdy uchylił powieki uśmiechnęła się do niego czule.
    — Niemożliwe doprowadziłam do tego, że zaniemówiłeś — szepnęła po chwili w lekkim szoku, gdy tylko przemykał wzrokiem po jej twarzy. Wiecznie paplający wyspiarz zamilkł, za to przeszedł do akcji. Spięła się minimalnie czując, że znów się w niej porusza, jednak zaraz się rozluźniła czerpiąc z tego to co powinna – czystą przyjemność. Dłońmi nadal błądziła po jego ciele, a przynajmniej robiła to zanim mężczyzna ich nie unieruchomił. Dreszcz ekscytacji spłynął wzdłuż kręgosłupa, ponieważ to miał być ich pierwszy raz z użyciem takich rekwizytów. Nie lubiła, gdy ktoś ją ograniczał, lecz Jerome był pewnie pierwszą i ostatnią osobą na tym świecie, której na cóż podobnego pozwoliła. Nigdy wcześniej, czy to podczas jedno-nocnych przygód, czy też Rogersem nie zrobiła tego kroku w łóżku. Było to coś nowego, co zdecydowanie podkręcało jej zmysły.
    Odpowiadając na pocałunek nieświadomie szarpnęła kajdankami, jednak nie na tyle, by się z nich uwolnić. Musiałą się do nich przyzwyczaić, a przynajmniej tak sobie powtarzała nim ich ciała rozdzielił nieprzyjemny chłód. Spojrzała na niego głodnym wzrokiem, lecz i ten jej odebrał zakładając opaskę. Przełknęła ślinę i jedyne co mogła zrobić to podciągnąć nieco nogi do góry. Nie wiedziała gdzie jest, ani co zamierza zrobić w następnej kolejności, a to sprawiało, że jej serce zabiło niespokojnie. Chłód delikatnie klimatyzowanego pokoju również dawał się we znaki powodując na jej skórze gęsią skórkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy już miała zawołać za ukochanym, bo przecież mógł odejść gdzieś znacznie dalej, a to miała być jej kara za wcześniejszy pokaz, ten wreszcie jej dotknął. Niby znajome, a całkiem nowe doznanie. Odpowiadała na każdy jego dotyk wijąc się na tyle, na ile pozwała jej obecna sytuacja. Chciała więcej, o wiele więcej, ale ta pieszczota miała swoje plusy. Całe ciało to spinało się, to rozluźniało, a ona miała wrażenie, że oto trafiła do piekła, bo w niebie nikt nie serwowałaby tak cholernie rozkosznych doznań. Ukochany serwował jej najsłodszą torturę, której pewnie nie raz będzie chciała się jeszcze poddać.
      Wypuściła głośno powietrze, gdy w końcu usłyszała głos mężczyzny. Przez związane oczy jej słuch jakby się wyostrzył, a to pomogło na zlokalizowanie kochanka. Był niedaleko, ale nadal jedynym co mogła poczuć to jego palce.
      — Ciebie — Jedno słowo wybrzmiało jak najszczersze błaganie. — Ciebie, ciebie...— Gdy zataczał kręgi tu ówdzie jęczała to na zmianę z proszę. Boleśnie zaciskała dłonie w pięści wbijając sobie paznokcie w skórę, jednak nie zrobiła nic by wyrwać się z założonych kajdanek. Nie chciała psuć zabawy, a ta była cholernie gorąca.

      Charlotte💛😈

      Usuń
  18. [Wow, a karta Jerome'a to z kolei jak zabawka, w której można odkrywać kolejne funkcje. Fajowo, nie powiem. :D
    A ja mogę zdradzić, co wydarzyło się osiemnaście lat temu (no, siedmnaście z hakiem, ale zaokrąglamy dla wygody), bo to żadna tajemnica: huragan Katrina huknął. Nie podsumuję tego emotką, bo nie wypada, ale tak, życie Leydena jest mocno z tym wydarzeniem związane i przez nie w pewnym sensie naznaczone. Dziękuję pięknie za powitanie i gdyby Jerome miał kiedyś sprawę do nowojorskiej policji, to zapraszamy. ;)]

    Leyden

    OdpowiedzUsuń
  19. [Witam! Cieszę się, że udało mi się trochę przedstawić Salvinę w karcie, bo bałam się, że zbyt mocno skupia się ona na opisu samego zawodu. Ja już podczas wcześniejszego pobytu na blogu wypowiadałam się o Twoich bohaterach i zdanie swoje podtrzymuję. Gratuluję stworzenia tak długiej historii Jerome i oby trwała drugie tyle, a nawet dłużej. :) Dziękuję bardzo za miłe powitanie i również życzę udanej zabawy. :)]

    Salvina Camero

    OdpowiedzUsuń
  20. [Ostatnio mam ochotę właśnie na powrót do przeszłości i prowadzenie trochę młodszych, jeszcze nie do końca stabilnych postaci. Zobaczymy, co z tego wyjdzie, ale mam naprawdę dobre przeczucia. Liczę po cichu na to, że uda mi się zagrzać miejce na długo na NYCu.
    W takim razie czekam na Twoją drugą postać i nie omieszkam upomnieć się o wątek, jak już się z nią pojawisz! Dzięki wielkie za powitanie.]

    Holden Springfield

    OdpowiedzUsuń
  21. [Na wstępie chciałabym podziękować za serdeczny komentarz u Martino i zapewnić, że tym razem raczej już się stąd tak łatwo nie ruszymy (tym bardziej, że mogę śmiało stwierdzić, że w międzyczasie nauczyłam się nie zmieniać tak często postaci).
    Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że w życiu tego wyspiarza, który nie wiedzieć czemu zawsze jawił mi się jako jedna z bardziej optymistycznych osobistości w Nowym Jorku, pojawiło się aż tyle epizodów ze śmiercią w roli głównej. No, może w przyszłości będzie choć trochę lepiej (i kto to mówi).
    Nie jestem co prawda pewna jak tym razem stoisz z czasem, ale pozwolę sobie wspomnieć, że dla Huttena z pewnością przydałby się ktoś, kto nie tylko pomógłby mu z tym cholernym remontem domu (na który jakoś zawsze brakuje mu weny, w efekcie czego całe górne piętro i poddasze przypomina bardziej wieczny plac budowy niż w pełni funkcjonalny budynek mieszkalny), ale także wybił z ręki tę nieszczęsną butelkę czy kieliszek z alkoholem (najlepiej z całym barkiem).]

    Martino

    OdpowiedzUsuń
  22. Zdecydowanie urocze było to, z jakim uczuciem Marshall opowiadał o Lotcie i jej córce. Widać było, że kocha te dwie istoty i zależy mu na ich szczęściu. Czy Noah miał prawo go za to winić? Zdecydowanie nie. Życzył im wszystkiego dobrego i aby ta miłość trwała jak najdłużej. Noah nieco zdziwił się propozycją Jerome'a na temat wspólnego jedzenia, ale naprawdę nie miał nic przeciwko. Jak na razie udało im się nie pokłócić, a nawet nie spierać, więc może warto było wykorzystać tę dobrą pasję i spędzić razem więcej czasu dla dobra ich relacji, a przede wszystkim relacji z ich partnerami. 
    Spotkanie do końca przebiegło w pokojowej atmosferze. Woolf nawet zastanawiał się chwilami, czy gdyby poznali się w innych okolicznościach, to ich przyjaźń byłaby możliwa. Teraz raczej to nie wchodziło w grę, ale coraz lepiej radzili sobie z prosta komunikacją.
    Kilka tygodni później Noah poprosił Jerome'a o spotkanie. Dręczyła go pewna kwestia, a Marshall wydawał się jedyną sensowną osobą do omówienia tego problemu. O właściwej porze czekał dość nerwowo przy barze. Nie czuł się komfortowo w sytuacji, w której miał z kimś rozmawiać na osobiste tematy, ale czuł, że uderzył o ścianę i zmiana podejścia to jedyne, co może mu pomóc. Miał tylko nadzieję, że Jerome go nie wystawi. 

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  23. [Nigdy nie wiem jak witać się w takich nocnych porach, dlatego napiszę Cześć, dziękuję za piękne powitanie. ^^ River perfekcyjnie nadaje się do tego, by sprowadzić kogoś na złą drogę, dlatego jeżeli zdecydujesz się na nową postać, to wiesz, gdzie mnie szukać. ;) Tęsknię za latami, kiedy każdy z nas mógł tworzyć po kilka odpisów dziennie...
    Cieszę się, że kreacja Rivera Ci się spodobała i że uważasz ją za konsekwentną - wiele to dla mnie znaczy. <3 To jak chłopak będzie się rozwijał, w dużej mierze pozostawiam wątkom, ale nie ukrywam, mam kilka pomysłów, w większości niestety problematycznych i przykrych, ale kto wie, w jaką stronę to pójdzie!
    Jeżeli będziesz miała ochotę i czas na wątek z Riverem & Jeromem albo później z Twoją nową postacią, to ja jestem bardzo chętna. ^^
    Życzę Ci zawsze dopisującej weny. ♥]

    River

    OdpowiedzUsuń
  24. [Dziękuję za kolejne miłe powitanie! Oby tym razem życie nie spłatało mi figla i pozwoliło zostać jak najdłużej <3]

    March

    OdpowiedzUsuń
  25. [Theo i ja kłaniamy się nisko - dobra, Theo nie bardzo. Jeśli Jerome zdecyduje się na samochód to mogę obiecać, że Theo pomoże mu w naprawie, choć nie obiecuję, że nie orżnie go na częściach, gdy nagle zabranie mu kasy.]

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  26. [Jako, że komentarz, który chciałam przez chwilę tutaj zamieścić mógłby prawdopodobnie z powodzeniem zostać uznany za kolejną epopeję, odezwałam się na PW.]

    Martino

    OdpowiedzUsuń
  27. Czasami się zastanawiał, co wpływało na ludzi, kiedy decydowali się wyjść za mąż czy ożenić po raz drugi. Sam nie miał za sobą nawet pierwszego razu i to się raczej miało nie zmienić, więc nie mógł też się za bardzo wypowiadać. Sadler był też tą osobą, która może nie tyle co się poddaje, ale nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki. Podejrzewał samego siebie, że gdyby nie wyszło mu w pierwszym małżeństwie to nie zdecydowałby się na drugie. Obecnie nie decydował się nawet na żadne związki. Było z tym zdecydowanie za dużo zachodu, a i on sam nie był dobrym potencjalnym partnerem. Gdzieś usłyszał, że warto być świadomym swoich wad. Nigdy nie ukrywał tego, że beznadziejny z niego partner życiowy i znacznie lepiej będzie się z nim zakumplować niż szukać w nim potencjalnego partnera czy ojca.
    Nie był mu dłużny z uniesieniem kufla. Faktycznie, Marshall miał dziś co świętować i Mickey zapewne będąc na jego miejscu również chciałby dobrze spędzić ten czas. Jakby nie patrzeć, ale to było coś. Nie ważne, że to drugie oświadczyny. Zakładał, że były one dla niego równie ważne, jak te pierwsze, a może nawet i ważniejsze, ale nie jemu było to oceniać, a pytać o tak osobiste rzeczy też mu nie wypadało. Najważniejsze było to, że Jerome wyglądał na szczęśliwego.
    — Długo o tym myślałeś zanim zdecydowałeś, że chcesz się jej oświadczyć? — spytał z czystej ciekawości. Miał za sobą tak na dobrą sprawę jeden poważniejszy związek, który nie przetrwał długo i z własnej woli bronił się przed uczuciem. Może nie powinien, ale jednak za każdym razem, kiedy na coś sobie pozwalał w głowie miał obrazy z dzieciństwa czy wczesnej młodości, które wciąż były w nim żywe i sprawiały, że nie mógł w pełni odciąć się od tego, co miało miejsce w przeszłości i decyzje podejmowane przez jego rodziców cały czas miały wpływ na wszystko co Mickey w swoim życiu chciał robić.
    Słuchał go z prawdziwym zaciekawieniem. W jego otoczeniu niewiele osób decydowało się na ślub, a może po prostu Sadler otaczał się osobami, które nie wierzyły w magię małżeństwa lub uważało, że po ślubie człowiek się zmienia, a związek psuje.
    — Też mógłbym wziąć ślub na Barbadosie — stwierdził — zakładam, że chciałby ślub na plaży? W zaproszeniach dopisałbym zakaz butów. Wyobrażasz sobie zapadające się w piasku szpilki albo wytrzepywanie piasku z butów? Ale to też z jej strony miło, że chce tam ślub. W końcu masz tam całą rodzinę, prawda? — spytał. Nie był w stu procentach pewien, a może coś pokręcił albo ktoś poszedł w jego ślady i przyleciał do Nowego Jorku. Różne sytuacje były. — I jak się nie mylę to też chyba nie było ich tu pierwszym razem?
    Upił jeszcze nieco piwa z kufla, a na pytanie Jerome lekko wzruszył ramionami, bo właściwie nie zmieniło się aż tak wiele, a z drugiej strony miał wrażenie, że zmieniło się dosłownie wszystko.
    — Zostawiłem Amazona na dobre już jakiś czas temu, więc niestety, ale nie doręczę ci nigdy więcej żadnej paczki — zażartował. Znali się już jakiś czas i w ciągu jego kariery jako kuriera raz się zdarzyło dostarczyć paczkę do rąk kumpla. — Mieszkam nadal w tym samym miejscu. Moja sąsiadka chyba by mnie zabiła z zimną krwią, gdybym się wyniósł, a coś mi mówi, że Philomena jest do tego zdolna. Na pełny etat robię za szofera. I… powiedzmy, że awansowałem na prywatnego ochroniarza. Nie odzywałem się jakoś od września, parę dni siedziałem w szpitalu, a potem ojciec księ… Octavii, którą wożę, wysłał ją i mnie na jakieś zadupie w Wyoming po tym, jak ktoś na pokazie próbował ją sprzątnąć. A tam… różne się działy rzeczy.
    W tym samym czasie pojawiła się kelnerka, która przyniosła zamówione przez Sadlera frytki i kawałki kurczaka, oba talerze od razu przesunął na środek stołu, aby i Jerome mógł się częstować, a jak się okazało porcje były dość potężne i w sam raz nadawały się do podzielenia z kimś.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  28. Kolejny Sylwester, który spędzali razem, kolejny którego żadne z nich miało nie zapomnieć. Charlotte wiedziała, że może kompletnie zatracić się w ofiarowanej przyjemności, jednocześnie dając zielone światło palącemu pożądaniu. Było ono nienasycone przez to jakimi uczuciami siebie dążyli. Określenie ich w sztywne ramy miłości, przyjaźni, czy zaufania wydawało się krzywdzące. Żadne z tych pojęć nie oddawało w pełni tego czym darzyli tę druga osobę. Gdyby ktoś pannie Lester próbował opisać taką relację, znajdując odpowiednie słowa, to pewnie nie uwierzyłaby, ze coś takiego jest możliwe. Doświadczyła w życiu ludzkiej obłudy, chciwości i zdrady tak dotkliwej, że wiara tak silne uczucie była niemożliwa. Jerome sprawił, ze nie musiała niczego stawiać na kartę wiary, ponieważ pokazał jak to jest być kochaną, jak czuć to co właśnie oboje czuli. Pokazał, że nie ma nic złego w tej odrobinie egoizmu, który podpowiadał, że ta druga osoba ma należeć tylko do nas.
    Rudowłosa odkrywała z nim nieznane do tej pory rejony, od przyjaźni począwszy. Był pierwszą osobą, do której zwróciła się o pomoc, gdy takowej potrzebował. Był tym, który wyciągnął ją z największego dołka nie oczekując niczego w zamian. Ona starał się być tym samym dla niego i przewrotny los pokazał im, że stworzeni byli by ofiarować sobie jeszcze więcej. Stawali się jednością nie tylko podczas cielesnych uniesień, ale również na co dzień. Szara rzeczywistość nie zabijała w nich uczuć, ani nie kierowała ich zainteresowania ku osobom trzecim. Charlotte zwyczajnie poza Marshallem i Aurorą świata nie widziała. Był jej początkiem i końcem.
    W momentach, gdy pozwalała myślom płynąc frywolnie one i tak krążyły wokół jej osobistego Promyka słońca. Tego, który nawet najbardziej poszarzała rzeczywistość uzupełniał o wszystkie kolory tęczy. Kochała go jak nikogo do tej pory i była pewna, że nikogo po nim nie potrafiłaby obdarzyć takim uczuciem. Coś takiego zdarzało się raz w życiu i to nie każdemu. Ona miała tyle szczęścia i nie zamierzała za nie przepraszać. Cieszyła się każdym dniem, a teraz skupiała na tym jak jego opuszki badały każdy zakamarek jej ciała.
    — Nie...— jęknęła niemal żałośnie, gdy jej ciało znów otulił chłód pomieszczenia. Szarpnęła za kajdanki, lecz te nie puściły. Klatka piersiowa przez moment unosiła się o wiele szybciej, jednak gdy poczuła jak łóżko się ugina wstrzymała oddech. Czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Na jej policzkach wykwitły rumień bynajmniej z zawstydzenia. Była tak rozpalona, że ten ogień szukał jakiejkolwiek możliwości ujścia. Miała wrażenie, ze każdy z nerwówo był wyczulony, więc gdy tylko opadał na nią swym ciałem jęknęła z ulgą. Po ciele popłynęła rozkoszna fala.
    Pocałunek, choć nie trwał długo był jak najbardziej uzależniający narkotyk, którego potrzebowała więcej i więcej. Próbowała nawet zębami przytrzymać jego wargi przy swoich, jednak i tym razem się wymknął.
    — Jerome… bo… zaraz… — Ciężko było jej wypowiedzieć składnie całe zdanie, gdy ten obdarowywał jej ciało kolejnymi pieszczotami — rozwalę… te…. Kajdanki… — Była na skraju i była go złakniona, jakby wcale wcześniej nie doszła podczas pokazu dla niego. Wiła się pod nim, a nawet starała się nogami jakoś popchnąć go do góry, by znów ją pocałował. Na nic się to zdało, a ona miała wrażenie, że tonie w rozkoszy jednocześnie usychając z tęsknoty. Jeszcze nie doświadczyła czegoś podobnego z Marshallem, a tym bardziej kimś innym. Ta opaska oraz kajdanki to było przekleństwo, ale i błogosławieństwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzała na niego tak rozpalonym oraz wygłodniałym spojrzeniem, jakby była o krok od szaleństwa. Pragnęła go, tak cholernie go pragnęła. Chciała wolną dłonią przejechać po jego ciele i poczuć strukturę mięśnie, które znała przecież na pamięć, lecz nawet na to jej nie pozwolił obracając ja na bok i znajdując się za nią. Nim wydukała kolejne słowa wszedł w nią, a całym ciałem wstrząsnęła tak silna fala rozkoszy, ze myślała, iż już dawno jest na szczycie. Nic bardziej mylnego. Wystarczyły sprawne place kochanka, by przekonała się, ze szczyt był na kompletnie innym poziomie niż zazwyczaj. Jęczała, zagryzała warg, to wypowiadała jego imię jak mantrę, a na ich ciała wystąpiły kropelki potu. Kosmyki rudych włosów przykleiły się tu i ówdzie, jednak to nie było teraz ważne. Wychodziła mu naprzeciw przylegając do niego coraz bardziej.
      Spełnienia okazało się czymś co całkowicie wciągnęło ją w swoją otchłań. Przed oczami widziała mroczki, a przymknięte powieki potęgowały to doznanie, jej skóra płonęła, a ciało całe drżało. Oddech ugrzązł w gardle, a serce dawno straciło zdrowy rytm. Czuła jak rozpada się na milion drobnych kawałku i tylko Jerome miał tę moc, by poskładać ją do kupy. Mimo, ze leżeli, to wydawał się jeszcze bardziej opaść na łóżko. Ten orgazm ją wyczerpał, jak nigdy dotąd.
      — To było...— odezwała się słabym głosem po dłuższej chwili ciszy w końcu unosząc ociężałe powieki — To był najlepszy seks w moim życiu — na jej usta wypłynął błogi, pełen rozleniwienia uśmiech. Wolną dłonią objęła mężczyznę w pasie, a głowę starała się ułożyć na jego piersi. Czuła jak serce jemu również próbuje się wyrwać z klatki. Potrzebowała chwili odpoczynku.


      Charlotte❤️‍🔥❤️‍🔥❤️‍🔥

      Usuń
  29. Jaime już się nie mógł doczekać. Siedział, chodził, wyglądał przez okna. No co, naprawdę wierzył w to, że Jerome miał mu sporo do powiedzenia. W końcu był w związku i opiekował się małym dzieckiem, miał też psa i świnkę morską... Do tego praca i inni znajomi... Matko kochana, przecież na to wszystko to jeszcze trzeba mieć czas!
    Na szczęście domofon w końcu zadzwonił, a Moretti zaraz znalazł się przy drzwiach, aby wcisnąć odpowiedni guzik, kiedy tylko dostrzegł na ekranie twarz przyjaciela. Nie czekał już długo, a gdy Jerome podchodził do drzwi, Jaime już je otwierał.
    – Harold! – ucieszył się, widząc drugą świnkę morską. – Jak uroczo! Jednak spodobało ci się zabieranie go na wycieczki do mnie – zaśmiał się, przejmując wszystko, co tylko Jerome mu podał.
    Odłożył zakupy na stolik niedaleko wejścia, a transporterek przeniósł bliżej wybiegu Henia. Otworzył drzwiczki, wziął ostrożnie Harolda na dłonie i przeniósł go do Henia, który zaraz się zainteresował gościem. Wyszedł mu naprzeciw jakby faktycznie go witał. To było takie urocze! Jaime nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu. Ostatecznie zostawił przyjaciół samych sobie i spojrzał na swojego ludzkiego przyjaciela, jak ten nakładał sobie sałatki. Bardzo dobrze, niech je, było jeszcze sporo innego jedzenia.
    – W piekarniku trzymam burgery, będą takie chrupiące – zdradził mu. – I jeszcze ciasto czekoladowe, ale podobno jakieś zdrowe. Faktycznie, składniki kwalifikują się pod współczesne „zdrowe” – zrobił cudzysłów palcami. Nadal interesował się gotowaniem, ale nie na tyle, aby odkrywać jakieś super tajne tajniki (dokładnie takie) i przekraczać wszelkie granice jakby chciał wystąpić w „Masterchefie” albo „Top Chefie”. Oczywiście, lubił eksperymentować, a ostatnio to Noah był jego testerem. Cóż, to z nim ostatnio najczęściej się widywał czy tego chcieli czy nie (ale jednak bardzo chcieli). – Też mam dość zimy – przewrócił oczami. – Ileż można, ludzie – wyciągnął ręce ku górze jakby chciał ukazać tym swoją dezaprobatę względem panującej obecnie pory roku. – A egzaminy spoko, czekam jeszcze na dwie oceny, za kilka dni powinny się pojawić.
    Jaime przeszedł do części kuchennej, aby tam wyłożyć na duży talerz kilka średniej wielkości burgerów z różnymi składnikami. Przyniósł wszystko do salonu, usiadł obok Jerome’a i sam nałożył sobie jednego z burgerów.
    – No to gadaj, co tam u ciebie, przyjacielu. Mam nadzieję, że lepiej niż u mnie ostatnio – wziął dużego kęsa, przypatrując się Jerome’owi.
    Naprawdę tęsknił za jego towarzystwem przez te długie tygodnie. Ale nawet jeśli mężczyzna miałby dla niego nieco więcej czasu, to Jaime i tak musiałby mu odmówić ze względu na swoje paranoje (które – notabene – okazały się słuszne). Na dzień dzisiejszy nic mu nie groziło, nawet dwóje z egzaminów. Dobrze było się w końcu spotkać i kto wie, może następne ich spotkanie wydarzy się szybciej niż za kilka miesięcy? Na przykład w marcu albo dopiero na urodziny Jeromka? Może by tak w lutym? Filmy w kinie same się nie obejrzą, a te wszystkie pizze same nie zjedzą, no nie?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  30. Faktycznie, lepiej by było większego psa w takich warunkach nie brać na spacer. Ale kto wie, może taki większy zwierzak mógłby pociągnąć wózek niczym husky sanie? Riven jednak nie wypowiedział swoich myśli na głos. Jeszcze Jerome uznałby go za szalonego. Co z jednej strony nie musiało być takie złe; może gdyby spotkali się następnym razem, to mężczyzna by go unikał. Dla młodego ojca byłoby to bardzo dobre.
    Później pokiwał głową na informację o tym, jak daleko stąd mieszkali. Fajna okolica, no nie? Riv i tak często tu przebywał, ale w nieco innych celach niż jakieś spacery czy zakupy.
    Później już Dechart wszedł do cukierni w celu dokonania zakupu. Potem odnalazł Jerome’a i wesołą gromadkę i podszedł do nich. Usiadł obok mężczyzny, ale jednak w odległości. Obserwował jak nowy kolega sadza dziecko na ławeczce i uśmiechnął się mimowolnie. Urocze, naprawdę. Sam w końcu też się zabrał za zajadanie się babeczką. Rzadko kiedy jadł takie smakowitości, uznając, że nie potrzebuje tego aż tak. I takie odmiany sprawiały mu chyba jeszcze większą radość.
    – No, dokładnie, księżniczka – uśmiechnął się pod nosem. Później rozejrzał się za psem. Cóż, nie tylko jedzenie babeczki było miłą odmianą, ale całe to spotkanie sprawiało… jakąś tam frajdę. Dobrze było porozmawiać z kimś ot tak (nieważne, że jeszcze pięć minut temu próbowało się okraść tę osobę). No i mógł sobie pogłaskać psa. Zamierzał to uczynić, ale najpierw po prostu wyciągnął powoli dłoń w stronę pieska, aby ten mógł zapoznać się z jego zapachem.
    Riven szybko pochłonął swoją babeczkę. Spojrzał jeszcze raz na Aurorę, jak ta zajadała się słodkością i był to widok bardzo kochany.
    – Więc czym się zajmujesz na co dzień, Jerome? Oprócz zajmowania się córką? I psem?
    Skoro mógł to spotkanie jeszcze trochę przeciągnąć, to dlaczego nie? Pewnie więcej się już nie spotkają (chociaż kto wie, niby Nowy Jork, a jednak łatwo można było wpaść na znajome twarze), więc mogli jeszcze chwilę pogadać nim Jerome zechce już wrócić do siebie. A i Riven niedługo będzie musiał się zbierać. Siedzenie tak w jednym miejscu z wiedzą, że niedaleko chodzą niezbyt przyjemni panowie… nie było najlepszym pomysłem. Mimo że miał kaptur założony na głowę, to jakoś tak… lepiej po prostu nie ryzykować, ot co.

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  31. Tak naprawdę była przerażona znalezieniem się w zupełnie obcym sobie kraju, w zupełnie obcym mieście… Gdyby nie Jerome z pewnością byłoby jej dużo trudniej podjąć decyzję na temat zabrania mamy i przeprowadzki. Oczywiście dla zdrowia Any Sofi zrobiłaby wszystko, jednak była pewna, że wówczas podjęcie ostatecznej decyzji zajęłoby jej po prostu dużo więcej czasu. Jerome był wsparciem i tą iskrą, która sprawiła, że Sonei nawet się nie zastanawiała. Tylko mama musiała podjąć decyzję, którą w ostateczności podjęła pozytywnie i w ten oto sposób znalazły się właśnie na ogromnym lotnisku w towarzystwie dawno niewidzianego przyjaciela.
    — Miło cię ponownie widzieć Jerome — Pani Mayers uśmiechnęła się do mężczyzny. Była równie przytłoczona nowym miejscem co jej córka, jednak uśmiech na jej twarzy był bardziej wymuszony i grzecznościowy w przeciwieństwie do tego goszczącego na buzi Sonei.
    Czuła w tym momencie tak wiele sprzecznych emocji, że ciężko było jej się skupić w pełni na jednej rzeczy, jednej myśli. Kolejny raz, gdyby nie Jerome… Pewnie krążyłaby po lotnisku, z trudem mogąc zdecydować, co dalej, chociaż wszystko miała przecież rozpisane na kartkach.
    — Nawet mi tak nie mów! — Zaśmiała się cicho i lekko uderzyła go pięścią w ramię — zaraz będę się bała je opuścić… — mruknęła i częściowo mówiła całkiem poważnie, chociaż dobrze wiedziała, że zdecydowanie muszą dostać się do mieszkania. Zresztą, była go bardzo ciekawa na żywo. Cała ta przygoda z przeprowadzką była największą przygodą jej życia. Uniosła wysoko brew, nie wierzyła w mu to, że nie jest się łatwo zgubić w Nowym Jorku. Była pewna, że bez problemu zagubiłaby się na samym lotnisku, a co dopiero w mieście — chyba tylko dzięki nim nie da się zgubić — powiedziała, posyłając mu szeroki, przyjazny uśmiech. Stęskniła się za nim. Pomimo utrzymywania kontaktu, fizyczna obecność była czymś zupełnie innym niż ta utrzymywana przez technologiczne unowocześnienia. Oczywiście nie zamierzała podważać ich dobra, gdyby nie internet prawdopodobnie szybko by o sobie wzajemnie zapomnieli, ale tak się na całe szczęście nie stało.
    Kiedy kobiety zasiadły w samochodzie Jerome’a, Sonei pierwotnie energicznie pokiwała głową w odpowiedzi na jego pytanie.
    — Tak, tak! — Odezwała się — nie mogę się doczekać, aż je zobaczymy. Niby wiem, jak wygląda, ale zdjęcia i filmiki to zupełnie coś innego niż zobaczenie go na żywo — powiedziała, spoglądając w lusterku na przyjaciela — to takie ekscytujące — dodała, zerkając na mamę. Widziała, że Ana Sofia nie tryska energią, którą miała w sobie Sonei i jej starania do tego, aby kobieta się nią zaraziła nie wychodziły za dobrze. Było powiedzenie, że starych drzew się nie przesadza… Sonei bała się reakcji mamy, gdy już znajdą się w Nowym Jorku i rozpoczną nowe życie, ale z drugiej strony dzięki temu stan kobiety miał się dłużej utrzymywać w dobrej formie. Wiedziały, że nie wyzdrowieje. Była jednak szansa na dodatkowe lata w dobrej formie i Sonei właśnie tego chciała dla mamy najbardziej. — Opowiedz nam o Nowym Jorku — odezwała się, mając nadzieję, że może opowieść Marshalla sprawi, że mama pozwoli sobie na obranie nowej perspektywy.

    Sonei

    OdpowiedzUsuń
  32. — To tylko nos, Jerome, żadne pogotowie nie przyjedzie do krwotoku z nosa — uprzytomniła mu Reyes, chociaż jej mowa brzmiała nieco bełkotliwie – zasługa zarówno procentów, jak i materiału tłumiącego jej słowa. — Musi być z tobą naprawdę źle, skoro przyznajesz, że mam piękną twarz — parsknęła, czego niemal od razu pożałowała, bo ból rozlazł się na całą jej twarz, na chwilę utrudniając jej oddychanie.
    Jerome chyba oszalał, jeśli myślał, że zamierzała się w tym miejscu poddać. Ponieśli zbyt wiele strat na tym pieprzonym torze, żeby nie doprowadzić wszystkiego do końca! Nie przejmowała się specjalnie tym, że zostaliby obrzuceni przykrymi inwektywami przez żądną rozrywki i pozbawioną współczucia publiczność składającą się głównie ze złośliwych małolatów, to jej upór nie pozwalał jej zrezygnować, bo przecież nie mogły pokonać jej równie dziecinne przeszkody! Co prawda ich szanse na dotarcie na metę na pierwszym miejscu spadły właściwie do zera, więc nie mogli liczyć na uwolnienie od kajdanek i nagrodę pieniężną, jednak w tym momencie gra toczyła się o ich godność! Co prawda niewiele im tej godności zostało po zaliczeniu tylu gleb okupionych łzawiącymi oczami Jerome’a i jej krwawiącym nosem, lecz Reyes wciąż miała swoją dumę i musiała wszystko doprowadzić do końca, inaczej trafiłby ją szlag, bo całe to poniżenie byłoby na marne.
    — Uważaj, bo zaraz ja naprostuję twój nos. Ciekawe, jak tobie się to spodoba — warknęła groźnie Reyes, posyłając mu nieprzychylne spojrzenie, kiedy ten równie radośnie chichotał na widok jej poszkodowanej twarzy. Jerome naprawdę nie polepszał swojej sytuacji, gdyż z każdą minutą coraz bardziej chciała go zamordować za to, że zmusił ją do udziału w tym głupim wyścigu. To miała być dobra zabawa, tymczasem Reyes wcale nie bawiła się dobrze, a jej frustracja i niechęć z każdą kolejną przeszkodą wyłącznie narastały. Mężczyzna miał chyba podobne odczucia, skoro z przyjaznego niedźwiadka grizzly przeistoczył się w nieugiętego, wkurzonego dupka grożącego wszystkim potwornymi konsekwencjami skupiającymi się wokół penetrowania odbytów przypadkowymi przedmiotami. Z jednej strony imponował jej swoją groźną pozą, z drugiej musiała walczyć ze śmiechem, ponieważ to zupełnie nie pasowało do wizerunku Jerome’a, z jakim spotykała się na co dzień i ten drastyczny dysonans w połączeniu z alkoholem budził głupawkę. Jej śmiech jednak szybko zamarł, kiedy okazało się, że nie byli w stanie zsynchronizować się nawet na hulajnodze i już wkrótce znowu leżeli na zimnym podłożu, zwijając się z bólu.
    — Moje całe ciało to obecnie jeden wielki jebany siniak — poinformowała go z jękiem Reyes, kiedy odzyskała już oddech po ponownym wyrżnięciu o twardy chodnik. Dlaczego nikt nie pomyślał, że pijani uczestnicy zabawy będą wywracać się na każdym kroku i nie zainstalował po bokach toru przeszkód materacy?! Mogli przenieść się chociaż na trawę, może byliby ubłoceni, ale przynajmniej nie poobijaliby się równie mocno na bezlitosnym asfalcie, który z każdą sekundą zdawał się pod nią coraz bardziej wirować. — W tej chwili naprawdę cię nienawidzę, Marshall. Nogi z dupy ci powyrywam, kiedy to wszystko się skończy. Będziesz modlił się o śmierć, zanim z tobą skończę — burknęła w jego kierunku i gdyby nie to, że była całkiem obolała, zapewne kopnęłaby go teraz w goleń albo szturchnęła pod żebra, jednak postanowiła być miłosierna, dochodząc do wniosku, że jego stalowe mięśnie również nie uchroniły go przed wykwitem ciemnobrunatnych krwiaków na całym ciele, chociaż zasłużył sobie na to, by była dla niego bezlitosna. W końcu to on wymyślił, że przystąpienie do całej tej zabawy było genialnym pomysłem i nie zważał na jej sceptycyzm! A teraz Reyes stała się zupełnie niewinną ofiarą głupiego wyścigu nagrywanego na TikToka i cały świat będzie miał okazję oglądać ich żenujące zmagania, nie wspominając o tym, że resztę nocy spędzą przykuci do siebie kajdankami, próbując się nie zabić na prostej drodze…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdopodobnie czekała ich również wizyta na pogotowiu i kilka dni wolnego, bo nie wyobrażała sobie, by tak poobijana była w stanie zwlec się z łóżka do pracy, nie wspominając o potwornym kacy, który na pewno dopadnie ich z samego rana. Powinna była tupnąć nogą i postawić na swoim, tymczasem została wmanewrowana w najdurniejsze zawody tego stulecia, o których już nigdy nie będzie mogła zapomnieć dzięki sile internetu.
      — Mieliśmy zrobić to powoli! — upomniała go, niechętnie zbierając się z ziemi, bo miała ochotę po prostu leżeć na asfalcie i już się nie podnosić. Problem z ich powoli był taki, że różnica w długości ich kończyn nie ułatwiała im koordynacji ruchów oraz tempa, nie wspominając o wypitym alkoholu. Hulajnoga niemiłosiernie dygotała w ich dłoniach jeszcze zanim zdążyli na niej stanąć, a pomarańczowe słupki dwoiły się jej w oczach. W końcu tłum się nad nimi ulitował i zaczął pokrzykiwać wskazówki, podpowiadając im, gdzie powinni wejść w zakręt, jakiś dwóch chłopaków stanęło nawet po obu stronach i asekurująco wyciągnęli dłonie, stawiając Reyes i Jerome’a do pionu, gdy znowu zaczynali się niebezpiecznie chwiać, grożąc upadkiem, dzięki czemu jakoś udało im się dobrnąć do końca slalomu bez nowych sińców na ciele, gdzie czekał na nich… kolejny kubeczek z piwem. — Chyba się zerzygam, jeśli będę musiała to wypić.

      Reyes (i jej autorka, która kilka razy parsknęła głośno śmiechem, czytając twój odpis)

      Usuń
  33. To co wydarzyło się w czterech ścianach jednego z hotelowych pokoi miało nie tyle pozostać ich słodką tajemnicą, co pikantnym wspomnieniem i przypieczętowaniem decyzji jakie podjęli. Uczucie jakiem się darzyli na zawsze wypaliło się w ich sercach, duszy, a także ciele. Złączeni w nieopisanej ekstazie wydawali się na moment dryfować poza tym co tu i teraz. Na tych kilka chwil wszystko straciło na znaczeniu, wszystko poza nimi.
    Charlotte potrzebowała dłuższej chwili na dojście do siebie po tym czego właśnie doświadczyła, jednak nie oponowała, gdy Jerome przytulił ją do siebie. Łaknęła jego bliskości, nawet jeśli nie byłaby w stanie na powtórkę. Ciało nadal przyjemnie mrowiło, a gdyby nie to, że usta ukochanego właśnie dotknęły jej czoła, to przysięgłaby, że czuje je na szyi, piersiach, brzuchu… To było dla niej kompletnie nowe doznanie, którym zamierzała się delektować. Nie musieli się w nigdzie spieszyć, czy nasłuchiwać płaczu z elektronicznej niani. Ta noc należała do nich. Tylko do nich.
    Na ustach majaczył błogi uśmiech, a jej powieki na moment opadły. Przed oczami jednak zamiast kompletnej ciemności pojawił się niczym wyświetlane na slajdach ich wspólne chwile. Każda wyjątkowa i niezapomniane. Pierwsza noc, sylwester, rozłąka, powrót, ale także nieprzespane noce, które fundowała im Aurora. Od samego początku był z nią na dobre i na złe, a gdy ta myśl na dłużej rozbłysnęła w jej głowie pierścionek na placu wydawał się przyjemnie ciążyć. On był tym jednym.
    — Kocham Cię — szepnęła niemal w tym samym momencie, a następnie cicho się zaśmiała. Wtuliła się mocniej w Marshalla i pocałowała zagłębienie jego szyi, a palcami zaczęła rysować tylko sobie znane kształty na rozbudowanej klatce piersiowej. Napawała się tym co sobie nawzajem ofiarowali. Nie musiała nic więcej mówić ani słyszeć, by wiedzieć jak wyjątkowa to była noca i jak wyjątkowa jest ta relacja. Kochać i być kochanym, niby tak niewiele, a jednak dopiero przy Jeromie zrozumiała, co to znaczy.
    Rudowłosa nie była zachwycona myślą powrotu na dół, ponieważ to tutaj chciała zostać, z nim już zawsze. Trochę zwlekała ze wstaniem z łóżka, a później ociągała się z pójściem pod prysznic, jednak brunet znał ją jak nikt inny i potrafił przekonać ją jednym uśmiechem. Nie zważała na to, że jej fryzura już dawno nie była tak idealna jak powinna, poprawiła ją odrobinę, by nie przestraszyć biednych uczestników imprezy, a raczej nie gorszyć ich domysłami na temat tego, co też panna Lester mogła wyczyniać. A wyczyniała rzeczy na których wspomnienie znów ściskało ją w podbrzuszu. Nie zdążyła nawet na dobre wyjść z windy na parterze!
    Powrót na bal sylwestrowy miał pewne plusy, jak chociażby smakowite przekąski. Charlotte była pewna, że nie jedna obecna tutaj przedstawicielka płci pięknej wbijała jej sztylety, gdy sięgała po kolejną porcję i kolejną nie zważając na ilość kalorii. Nie wiedziały, że ona ich dzisiaj już całkiem sporo spaliła, a i na co dzień nie narzekała na brak ćwiczeń. Ciało, które opinała ta zniewalająca, bordowa kreacje nie było dziełem przypadku, a ciężkiej pracy. Jej zamiłowanie do treningów niektórzy mogliby nazwać uzależnieniem, lecz dopóki je kontrolowała nie było w nim nic złego, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy została oddelegowana przez ukochanego do baru nie sądziła, że czas postanowi jej umilić pewien nieznajomy. Choć może trafniejszym określeniem byłoby rozbawić? Była w wyśmienitym humorze, więc nie spławiła biedaka od razu, a postanowiła wysłuchać, nawet zadając mu kilka pytań dla podtrzymania rozmowy. Na jej ustach majaczył lekki uśmiech, który nieznajomy błędnie odczytał jako zalotny, bo w rzeczywistości był pełen rozbawienia.
      — Nie sposób się nie zgodzić — powiedziała i tylko na moment uciekła spojrzeniem do Jerome, którego dostrzegła niemal od razu jak pojawił się przy barze. Nie chciała, by szatyn zorientował się, że na kogoś zerka. Postanowiła poczekać na rozwój sytuacji. Założyła jedno zabłąkane pasmo rudych włosów za ucho, co przyciągnęło niebieskie tęczówki wprost na jej twarz. Punkt dla tego dżentelmen, że nie wlepił go w pokaźny dekolt jaki miała ta sukienka. Charlotte domyślała się, że nie jest to łatwe zadanie.
      Już otwierała usta, by się przedstawić, jednak Jerome sprawił, że od razu je zamknęła. Delikatnie uniosła jedną brew, ponieważ nie sądziła, ze brunet przedstawi ją jako swoją żonę. Po raz kolejny tego wieczoru przez jej ciało rozlało się przyjemne ciepło, a serce otuliło uczucie tak silne, że niemal niemożliwe do ogarnięcia rozumem.
      — Kochanie całe wieki cię nie było — teatralnie pacnęła go w klatkę piersiową, a następnie spojrzała na Samuela — Miło było poznać — powiedziała w ten sposób, że podkreśliła koniec ich spotkania.
      Gdy tylko mężczyzna zniknął w tłumie skupiła się w pełni na wyspiarzu i nie wiedzieć kiedy była w przyjemnym potrzasku, z którego ani myślała się uwalniać. Przygryzła dolną wargę, ponieważ bez problemu rozszyfrowała ten błysk w bursztynowych tęczówkach.
      — Tak? — zapytała przeciągle i dłonią poprawiła jedną z klap fraka — A przypomnisz mi kiedy stałam się panią Marshall? — Uniosła zadziornie jedna brew drocząc się z nim, bo przecież spodobało się jej to jak zareagował. Niezaprzeczalnie należała do niego, lecz jej chochlicza natura nie była czymś czego potrafiła, a nawet chciała się pozbyć. To ona popychała ją do realizacji pewnych pomysłów, które przecież bardzo przypadały Jeromowi do gustu.

      Charlotte

      Usuń


  34. Noah drgnął, gdy usłyszał obok siebie głos Jerome’a. Niby sam go zaprosił, a jednak nie był pewien, czy mężczyzna przyjdzie i sam jest gotowy na spotkanie. Przede wszystkim dlatego, że niechętnie się przed kimś otwierał, nawet jeśli to była szczególnie bliska osoba, a Marshall z pewnością do tego grona nie należał. Niemniej był jedyną osobą, która mogła powiedzieć coś pomocnego, więc Woolf nie zamierzał się tak lekko poddać. Nawet jeśli oznaczało to, że sam nie będzie się czuł szczególnie komfortowo.
    - Cześć – odparł i uścisnął jego dłoń. Obrócił się lekko, żeby kątem oka widzieć towarzysza, który usiadł obok niego.
    - Zamówiłem whiskey – odpowiedział i skinął głową na barmana, który stał odwrócony do nich plecami i właśnie chłodził szklankę.
    - Zamawiaj na mój koszt – dodał. Czy to zbyt oczywiste, że przychodzi do niego z prośbą? – W ogóle dzięki, że przyszedłeś. Chcę z tobą pogadać o Jaimem, bo… trochę nie rozumiem jego reakcji na sytuację, która zaszła, a trochę głupio mi na niego naciskać… w tym konkretnym przypadku – wyjaśnił oględnie. – I nie, nie chodzi o obgadywanie go. Po prostu o spojrzenie z boku, bo ja nie ogarniam – przyznał i westchnął cicho. Nie znosił, kiedy musiał czuć się tak bezradnie i bezbronnie wobec drugiego człowieka. Coś takiego było wbrew jego naturze.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  35. Enter przywołany do towarzystwa poprzez słodkie pieszczoty ze strony Marshalla, opuścił raczej na dłuższy czas swoje wygodne legowisko, które wybierał wspólnie z Julianem w pobliskim sklepie zoologicznym i jakby chciał się stać czwartym męskim pierwiastkiem wieczoru, ułożył się przy nogach Doriana, obserwując wszystkich z odpowiednim zaangażowaniem. On chyba także był ciekawy wysłuchania całej historii o Cavendish po raz kolejny, jakby chciał wydać przeciągłe wycie, gdyby przypadkiem Julianowi umknął jakiś ważny szczegół. 
    Wypijając drugi kieliszek domowej nalewki, odstawił szkło, otwierając w głowie osobisty dziennik, w którym skrupulatnie notował wszystko, co wydarzyło się od momentu pierwszego spotkania w Blue Jeans. Jak to możliwe, że ostatecznie nie ruszył czterech liter, a szczęście o jasnych włosach samo do niego przywędrowało? Przecież Jerome dał mu do zrozumienia, że do sprawy Miley podchodził, jak pies do jeża i trzeba było przyznać rację starszemu o cztery lata mężczyźnie. 
    Gdyby nie przyjście Cavendish do baru ze swoją przyjaciółką Abby, zapewne Julian wciąż byłby smutnym singlem, wspominając o byłej dziewczynie, a przy okazji Dorian nie szedłby po rekord w wierności, zapewne wciąż wyznając złotą zasadę – facetom wystarczą trzy rzeczy; żeby dobrze zjedli, wypili i mogli uprawiać seks od rana do wieczora albo od wieczora do rana. Nawet najbardziej zaangażowany w łamanie damskich serc Dorian potrafił zmienić się na lepsze, trwając od czterech tygodni przy boku Abby.
    – Jak tylko chcesz, to mogę porozmawiać z szefem i zostaniesz zatrudniony w Blue Jeans, wtedy ze wszystkim będziesz na bieżąco. – zaśmiał się Julian, z miłą chęcią chcąc zobaczyć, jak debiutant radziłby sobie z tworzeniem drinków. – Raport, oczywiście. Ten tutaj siedzący wariat nie mógł wytrzymać dłużej bez papierosa i oddał mi swoje klientki, a chyba nikogo nie zaskoczę, jeśli powiem, że tymi klientami była Miley ze swoją przyjaciółką. Automatycznie serce miałem w gardle, ale nie wierzyłem, że ona będzie dalej chętna na powrót do ex. Oczywiście mózg wyniósł się poza Nowy Jork i jak ten głupek chciałem sprawdzić, czy mam o co walczyć, więc przywitałem się z rozpoczynającą zmianę barmanką pocałunkiem w policzek, zapiąłem jej identyfikator nad piersią i przytrzymałem zbyt długo przy sobie, a Miley poszła tańczyć z innym. Jak ją zobaczyłem objętą przez obcego kolesia, miałem ochotę roznieść cały bar, dosłownie, a później widząc, jak z każdym kolejnym drinkiem wzrasta poziom upojenia, ni stąd, ni zowąd, zaproponowałem, że odprowadzę Miley do domu. – przerwał, przechylając trzeci kieliszek nalewki i wziął porządny kęs lasagne. – Do sedna, pocałowała mnie, ja odwzajemniłem pocałunek, a od dnia moich urodzin oficjalnie zostaliśmy parą po raz drugi, Jagódka dostała klucze do tego mieszkania i… – przesunął palcami po podbródku, podając Enterowi przekąskę z kurczaka. – i chyba więcej szczegółów nie musicie znać, prawda? One raczej są zbyt pikantne, by mówić o tym głośno i to przy małoletnich.
    Uśmiechnął się szeroko, idąc na chwilę do leżącej Lany, która poszkodowana przez nieodpowiednich opiekunów, miała ogromne problemy z poruszaniem się, dlatego na wyciągniętej dłoni dał jej ten sam przysmak, co Enterowi, odnosząc wrażenie, że ma prawie WSZYSTKO. Siedząc w mieszkaniu razem z Jeromem i Dorianem, czuł ulgę, o jakiej jeszcze przed kilkoma miesiącami mógł jedynie pomarzyć. 

    JULIAN HUGHES

    OdpowiedzUsuń
  36. Za każdym razem, gdy znajdował się tak blisko niej miała wrażenie, że cały świat przestawał istnieć. Nie liczyła się sala bankietowa, tłum gości oczekujących północy, która dla wielu miała wyznaczać początek czegoś nowego. Całą uwagę miała skupioną na wpatrzonych w nią iskrzących, bursztynowych tęczówka, które były wypełnione emocjami jak wodą ocean. Uwielbiała w nich tonąć, choć przecież już dawano nauczyła się pływać. Pozwalała, by wciągała ją ich głębia i otulała duszę wraz z sercem.
    Bardzo dawno temu czytała, słuchała, a nawet oglądała takie oddanie na wielkim ekranie. Po cichu marzyła, by i ona mogła go kiedyś doświadczyć. Nim jednak się to stało życie postanowiło ja mocno doświadczyć. Upadła, poharatała sobie kolana, a uczucia przez wiele lat trzymała zamknięte w klatce naszpikowanej kolcami, tak by nikt jej nie zranił. Korzystała pełnymi garściami z tego co ofiarował Nowy Jork i jego mieszkańcy. Bawiła się od nocy do świtu, ciężko pracowała i mało spała, ale tym właśnie wyrywała sobie namiastkę szczęścia. Była przekonana, ze niczego więcej nie potrzebuje, że tak właśnie należy funkcjonować. Och jak bardzo się myliła.
    Gdy na jej drodze los postawił osoby, które nie zważały na to jak bardzo chroniła się prze ujawnieniem swych prawdziwych emocji zaczynała tracić kontrolę. Było to przerażające, acz wyzwalające. Niepewnie stawiała kroki w tym, by komuś zaufać i pokazać, że wcale nie jest wyrachowana damą bez uczuć. Ponownie myślała, że osiągnęła to do czego ludzie dążą – szczęście i ponownie się tak bardzo myliła. To nie był nawet cień tego, co właśnie wypełniało jej ciało, gdy Jerome nie odrywał od niej wzroku, gdy jej dotykał i obiecywał, że kocha i zawsze będzie. To było więcej niż szczęście, to było więcej niż miłość i pożądanie, to było kompletne oddanie.
    Chochliczke iskierki choć królowały po wypowiedzeniu pytani, to przygasły, gdy usłyszała odpowiedź. Serce straciło rytm, a ona niekontrolowanie rozchyliła wargi, a coś ścisnęło ją w gardle. Nie raz, nie dwa wspominała ich pierwsze spotkanie i zdarzało się jej gdybać, czy już wtedy mieli szanse na coś więcej, gdyby nie pokierowali się zdrowym rozsądkiem, gdyby ona nie wybrała Colina, a on Jen. Jeśli świat wcześniej dla niej nie istniał, to teraz znajdowali się w próżni, gdzie nic do niej nie docierało poza tym co związane z brunetem. Oczy się jej zaszkliły, a usta to otwierała, t o zamykała, aż w końcu nie czekając na jego reakcję wpiła się w jego wargi tak żarliwie, jakby całowała go po raz pierwszy. Za każdym razem, gdy myślała, że uczucie jakim go darzy nie może być większe on sprawiał, ze wybuchało z nowa siła niemal zwalając ją z nóg. Kochała go jak nikogo innego. Nie chciała płakać, chciała się śmiać i wykrzyczeć całemu światu, że Jerome Marshall należał do niej, a ona należała do niego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oderwała się od niego dopiero, gdy zabrało jej powietrza, a wtedy on tak delikatnie ujął w dłonie jej twarz. Ta czułość roztapiała ja i budowała od nowa. Odpowiedziała na kolejny pocałunek nieco spokojniejszy niż ten, którym sama go obdarzyła, a jej usta nie potrzebowały szminki, by pozostać smakowicie czerwone. Jerome był jej osobistym kolorem ust.
      — Nie mów, ze zeszłoroczne fajerwerki ci się nie podobały — zaśmiała się idąc z nim do stolika, by wziąć odzienie wierzchnie, a następnie skierować się z tłumem do wind. Czuł napięcie między nimi, jednak ani myślała, by teraz go kusić. Nie chodziło już nawet o towarzyszącą im widownie, a raczej o brak miejsca.
      Dopiero na tarasie poczuła jak bardzo jej ciało było rozgrzewane. Podmuchy mroźnego wiatru sprowadziły ja na ziemie i zmusiły, by otulić się rękami. Była wdzięczna Jeromowi, gdy ja objął, bo od jego ciała biło przyjemne ciepło. Żadne z nich tego pokazu nie chciało przypłać chorobą. Oparła się o murek i napawała cudownym widokiem Nowego Jorku, który wyczekiwał godziny zero. Sama czuła rosnące podekscytowanie, jednak nie na tyle, by nie zwrócić wzroku na ukochanego. On przyćmiewał wszystko to co znajdowało się za krawędzią. Widziała jak kilka zabłąkanych kosmyków tańczyło na wietrze, jak jego usta zdradzały, ze mieli za sobą nie jeden pocałunek tego wieczoru i to jak żarliwie wpatrywały się w nią te dwa bursztynowe punkciki.
      — Jerome… — szepnęła nawet nie pewna, czy ja słyszał —… nie zasłużyłam na ciebie — dodał jeszcze ciszej. Przełknęła ślinę, bo znów gardło jej się ścięło i wróciła do obserwowania panoramy. To prawda, ze Sylwester był tym dniem kiedy ludzie robili pewien rachunek sumienia z tego co było i planowali co ma nadejść. Rudowłosa miała wrażenie, ze ktoś właśnie wyświetla jej w głowie to co przeżyła, a za każdym razem, gdy we wspomnieniach pojawiała się postać Marshalla jaśniała bardziej od reszty. To od samego początku był on, tylko on.
      —Szczęśliwego mój narzeczony — posłała mu najpiękniejszy uśmiech.

      Charlotte przyszła pani Marshall

      Usuń
  37. Od świąt do Sylwestra, a nawet Nowego Roku żyli w osobistej bańce wypełnionej szczęściem i miłością. Żadne z nich nie oglądało się za siebie ani też za bardzo nie wybiegało w przyszłość, ponieważ to co mieli obecni w pełni im wystarczało. Nie, to było więcej niż mogli sobie wymarzyć. Wspierający narzeczony, ukochana córeczka i… brat do kompletu mieszkający w pokoju gościnnym.
    Charlotte po tych kilkunastu tygodniach przyjęła obecność Chrisa jako stałą ich codzienności. Pomagał im w opiece nad małą, a rudowłosa mogła niejako nadrobić stracony czas i odbyć kilka poważnych rozmów tylko w cztery oczy. Wypracowali sobie system, który choć początkowo kulał, to z czasem zaczął działać jak dobrze naoliwiona maszyna. Spędzali czas razem, jak i osobno, a dzięki temu, że młodszy z Lesterów kompletnie przepadł zaczarowany przez Aurorę, to młode narzeczeństwo zyskało to czego nie mieli zbyt wiele na początku – czas wyłącznie dla siebie. Oczywiście wielokrotnie ich wyjścia kończyły się szybciej, ponieważ Rory miała gorszy dzień i niestety wujek choć bardzo chciał, to nie był mamą ani tatą. Ale to nie humorki dziewczynki rozbiły tą nadmuchaną przez nich bańkę, a pewna wiadomość.
    Wiedziała, że powinna o niej powiedzieć ukochanemu, jednak nie chciała burzyć ich szczęścia. Nie chciała, by demony wyciągnęły po nich swe parszywe i chciwe łapska. Postanowiła zrobić coś, co przecież kosztowało ją tylko odrobinę wysiłku i regularnych wizyt na treningach, zignorowała mężczyznę, który zbyt późno zrozumiał, co stracił. Nie odpisała na ani jedną jego wiadomość, co więcej zablokowała go na social mediach, by kolejne powiadomienia przypadkiem nie wyprowadziły ją z równowago. Była świadoma, że tylko zamiotła problem pod dywan, lecz znała Colina i wiedziała, że nie odważy się znów stanąć z nią twarzą w twarz. Och jak bardzo się myliła…
    Od rana towarzyszyło jej jakieś dziwne uczucie, że coś jest nie tak. Nie wiedziała z czego ono wynikało, czy z tego, że w pracy za moment miał zacząć się gorący okres, czy tajemnica jaką skrywała przed Jeromem ciążyła jej coraz bardziej. Nie mogła sobie znaleźć miejsc, a jedyne co w takich momentach działało to porządny wycisk na macie. Niewiele więc myśląc skorzystała z tego, że bruneta jeszcze nie ściągano do pracy w weekendy i poszła na trening. Na jej szczęście Michael nie prowadził dziś zbyt wielu zajęć, więc mogła sobie nim trochę porzucać i przy tym oczyścić trochę głowę. Raz ona leżała odklepując, raz on i gdy Angielka myślała, że pozbyła się tego niepokoju, on wrócił z falą tsunami. Coś się stało. niczym neon rozbłysło w myślach. Kiedyś nie wierzyła takie bzdury jak mistyczna więź matki z dzieckiem, czy kimkolwiek innym, lecz teraz nie potrafiła tego zignorować. Podziękowała kumplowi za trening, a następnie pognała pod prysznic, a następnie do domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Normalnie skorzystałaby z pięknej pogody wystawiając twarz do słońca podczas leniwego spaceru, jednak nie potrafiła. Zamówiła ubera, by móc dostać się na miejsce jak najszybciej. Wszystko jest dobrze. Hormony ci szaleją – starała się uspokajać w myślach, ale i tak nerwowo przygryzła wnętrze policzka. Samochód nie zdążył się zatrzymać, gdy dostrzegła przed budynkiem radiowóz. Serce ruszyło galopem, a nieprzyjemny gorąc rozszedł się po całym jej ciele. Wysiadła nawet nie żegnając się z kierowcą i gdy zbliżała się do mundurowych, oni sprawili, że przerażanie ogarnęło ją od stóp do głów, ponieważ zapukali do drzwi ich mieszkania, a tych nikt nie otwierał.
      — Przepraszam… — Jej słaby głos pewnie zostałby zignorowany, gdyby jeden z mężczyzn właśnie nie zaczął rozglądać się po okolicy.
      — Czy pani tu mieszka? — zapytał, a ona skinęła głową. — Dostaliśmy zgłoszenie o pobiciu… —myślała, że nogi się pod nią uginają, a wtedy funkcjonariusz dodał — i porwaniu dziecka — w uszach zaczęło jej szumieć, a przed oczami pociemniało. Musiałą też zrobić się cholernie blada, ponieważ policjant stojący najbliżej niej wyciągnął ku niej ręce, by ją przytrzymać.
      — Halo? Nic pani nie jest? — nie wiedziała na jak długo odpłynęła, jednak nadal znajdowali się na schodkach prowadzących do mieszkania jej i Jerome’a.
      — O jakim pobiciu pan mówił? — patrzyła na niego z nadzieją, że może to jednak nie chodzi o nikogo z jej bliski, a ni tym bardziej o… — I.. —zaczęła niemal hiperwentylacja —...por...wa..niu— mężczyźni spojrzeli po sobie i postanowili zawieźć rudowłosą, która nadal była w szoku do szpitala, w którym to też leżał Marshall.
      Niewiele pamiętał z drogi do placówki medycznej, dopiero po podaniu środków uspokajających zaczęła w miarę trzeźwo myśleć i nie wyglądała, jakby znów miała osunąć się na ziemię. Mężczyźni wyjaśnili, że według zeznać dwójki staruszków, jakiś mężczyzna po tym jak pobił Jeroma do nieprzytomności to porwał zanoszącą się płaczem Aurorę. Opis sprawcy był lakoniczny i mógł to być dosłownie każdy.
      — Ja wiem kto to zrobił… — odezwała się na powrót słabym głosem, a w jej oczach stanęły łzy. Czuła, że nawet dodatkowa porcja leków, by jej teraz nie pomogła — Colin Rogers. — po wypowiedzeniu tych dwóch słów żółć podeszła jej do gardło. To wszystko prze nią! Gdyby tylko nie chciała na siłę utrzymać ich szczęśliwej bańki może do niczego by nie doszło, może zgłosiłaby szatyna na policje o nękanie, może….
      W ciągu kolejnych dziesięciu minut opowiedziała z szybkością karabinu maszynowego to co wiedziała i mogłoby pomóc policji odszukać porywacza, a co ważniejsze Aurorę. Mundurowi nie zwlekali ani chwili i już przez radio podali szczegóły rysopis oraz dane podejrzanego. Przekonali też pielęgniarkę, by pozwoliła Charlotte wejść do poszkodowanego, choć formalnie nie byli przecież nijak związani.
      Gdy tylko łóżko na którym leżał wyspiarz znalazło się w zasięgu wzroku rudowłosej ta wybuchnęła płaczem, a następnie w dwóch susach znalazła się przy nim. Chwyciła go za rękę i upadała na kolana obok. Płakała, przepraszała, błagała i przeklinała, że to wszystko jej wina. Nigdy nie czuła się tak bezsilna i tak winna jednocześnie. Nie zauważył, ze ukochany drgnął, dopiero piszcząca aparatura sprawiła, ze poderwała głowę do góry, a następnie pokracznie wstała z podłogi.
      — Nie ma jej — i znów wybuchnęła płaczem — Ja… prze..pra...szam… — ledwo ją szło zrozumieć przez ten szloch. — Jerome to moja wina — dodała, gdy już jedynie pociągała nosem, jednak nie miał odwagi, by spojrzeć mu w oczy. Wzrok wbiła w podłogę, a dłonie zacisnęła w pięści. Ta bezsilność była najgorsza, a świadomość, że przyłożyła do tego rękę zabijała ją od środka.

      Charlotte😭😭😭

      Usuń
  38. Nie potrafiła się uspokoić, chociaż podświadomie wiedziała, że jej płacz niczego nie rozwiązywał i na pewno nikomu nie pomagał. Powstrzymanie potoków łez oraz czkawki wydawało się ponad jej siły. Tak wiele razy porównywała życie do domku z kart, jednak nie sądziła, że on znów się zawali. Gdyby była jedyną poszkodowaną może nie bolałoby tak bardzo? Może byłoby jej to obojętne? W obecnej sytuacji nie było, co więcej miała wrażenie, że oto ktoś umieścił ja w jednym z koszmarów, które swego czasu nawiedzały ją nocami. Naraziła ukochanego na niebezpieczeństwo, a co gorsze żadne z nich nie wiedziało, gdzie aktualnie jest ich córka. Ich promyczek, ich szczęście.
    Gdy nie wbijała spojrzenia w podłogę, to z bólem patrzyła na to w jakim stanie był Jerome. Opuchnięte oko, rozcięta warga, a do tego skóra mieniąca się nienaturalnymi odcieniami w zbyt wielu miejscach. Wolną dłonią wycierała nadmiar łez, gdy te rozmywały jej obraz. Czuła jak całe ciało się napinało przy kolejnych spazmach. Nie miała pojęcia jakim cudem jeszcze stoi na nogach i dopiero wybuch wyspiarza sprawił, że skorzystała z krzesła ustawionego nieopodal. Na przemian zaciskała i rozluźniała dłonie, a wzrokiem skała od bruneta, do swych kolan. Jak miała mu powiedzieć, że to przez nią Aurora została porwana, a on wylądowała w szpitalu? No jak?!
    Drgnęła słysząc pytania, ale zamiast powiedzieć coś więcej zasznurowała usta, by powstrzymać kolejną falę. Do pomieszczenia weszła pielęgniarki i choć nie odezwała się do nich ani słowem, to z jej oczy wyzierało współczucie. Konsekwencje dokonanego przez nią wyboru okazały się czymś więcej niż przykrą nauczką. Serce rozpadło się na najdrobniejsze kawałki, a w jego miejsce powstała dziura wypełniona poczuciem winy, strachem i bezsilnością.
    Nie patrzyła na niego, gdy złapał ją za dłoń, więc w pierwszym do ruchu się wzdrygnęła, a dopiero potem odważyła się unieść na niego zaczerwienione od płaczu oczy. Była przerażona jak nigdy w swoim życiu. On jej tego nie wybaczy.
    — Ro-ogers… — Odetchnęła, uciekła wzrokiem w bok, a w kanalikach znów zebrała się słona woda, jednak nie spłynęła jeszcze po policzkach. —… do mnie pisał. — głos miała niewiele głośniejszy od szeptu. — Zaraz po Sylwestrze… — w piersi ją coś zakuło, więc się za nią chwyciła wolną dłonią, jakby to miało pomóc. —…pieprzył jakieś głupoty. Nie chciałam tego nawet czytać. Nie po tym jak wszystko zaczęło się układać i… i… nawet mu nie odpisałam, tylko zablokowałam. Myślałam, że odpuści, że znów pójdzie w tango i zapomni, o moim i Aurory istnieniu — z każdym słowem mówiła coraz szybciej i głośniej, jakby nad tym nie panowała. — Ja nie sadziłam, że on… — Spojrzała z bólem na ukochanego, choć obawiała się co będzie mogła dostrzec na jego twarzy. — że on posunie się do czegoś takiego! — Oddychała szybko i głęboko, a kilka łez niekontrolowanie spłynęło po policzkach, by swój los ukończyć na materiale koszulki, czy spodni.


    Charlotte💔

    OdpowiedzUsuń
  39. Jaime uśmiechnął się zadowolony na słowa Jerome’a, że ten go uwielbiał. Ach, lubiło się gotować, to potem tak już było. Ale cieszył się bardzo, że jego przyjaciel docenia jego starania i że przygotowywane przez niego jedzenie mu smakowało. Zawsze mówił, że mu smakowało, więc... tyle dobrze. Bardzo to podbudowywało Jaime’ego i dzięki temu chciał dawać z siebie jeszcze więcej, wciąż się starać. Fajnie było mieć dla kogo to wszystko robić. Nie chodziło już teraz tylko o Jerome’a, ale też o Noah i o innych bliskich. Chyba nawet o rodziców.
    Po przyniesieniu burgerów, Jaime spojrzał na przyjaciela.
    – No, tak, piątki... – wzruszył ramionami. – Stypendium same się nie utrzyma, nie? Zresztą... coraz częściej myślę o tym, aby zrobić jeszcze doktorat. Na pewno będzie to ładnie wyglądało w pracy i będę uważany za poważniejszego człowieka, z większą wiedzą i tak dalej.
    Jaime nie odpowiedział jednak na pytanie, dlaczego u niego było gorzej. Wolał najpierw posłuchać Jerome’a. No przecież widział, że mężczyznę rozpiera szczęście, więc naprawdę wolał jego nowości, powodu do radości i takie tam. Jaime był przecież przekonany, że i on poczuje to samo. Może w mniejszym stopniu, bo to w końcu nie chodziło o niego, ale będzie z nim dzielił radość. Przekonał się już dawno, jak bardzo sprawia mu radość szczęście najbliższych. To było bardzo ciekawe uczucie.
    Moretti obserwował błogość na twarzy przyjaciela i uśmiechnął się. No! I znowu misja zakończona sukcesem! Jeromkowi smakowało. Później słuchał uważnie o tym, że wraz z dziewczynami polecieli na Barbados i zaśmiał się, słysząc komentarz o niestraszności rodziny Marshallów. Uniósł brew wyżej w momencie, w którym Jerome chyba nieco spoważniał i odłożył talarze. Akurat mówił o chodzeniu Aurorki, ale raczej nic się jej nie stało, ponieważ wtedy mężczyzna inaczej by do tego wszystkiego podchodził.
    Jaime otworzył szeroko oczy, słysząc o adopcji. O, mamo! O mamusiu kochana! Aż sam musiał odłożyć talerz. Ale to nie był koniec sensacji, bo okazało się, że Jerome się oświadczył. O, jasna cholera!
    – I dopiero teraz mi o tym mówisz?! – wrzasnął Jaime. – Oszalałeś?! Przecież masz mój numer telefonu, wiesz, gdzie mieszkam! A ty nic! Powinienem bardziej cię opieprzyć, ale za bardzo cieszę się twoim szczęściem, ty cholero jedna – zaśmiał się i zaraz znalazł się przy nim, aby mocno go objąć. Poklepał go po plecach, ale jeszcze nie wypuszczał z objęć. – Gratuluję, stary! Jestem taki szczęśliwy! Cieszę się razem z tobą. To niesamowite, Jerome. To wspaniałe – mówił i nagle zorientował się, że w oczach miał łzy. – Ojej – skomentował to tylko, odsuwając się z powrotem na swoje miejsce. – Przepraszam, po prostu jestem taki dumny i... szczęśliwy, naprawdę – otarł oczy i zaśmiał się nerwowo. – A więc zostałeś tatą i wkrótce będziesz mężem. Nie no, to trzeba opić! I najeść. Rozumiesz, co mam na myśli – machnął ręką i ponownie otarł łzy. – I co, planujecie już coś? Datę macie czy na razie sobie odpuściliście i cieszycie się narzeczeństwem?

    szczęśliwy i dumny Jaime

    OdpowiedzUsuń
  40. Noah czekał, aż Jerome zajmie swoje miejsce i zamówił to, na co miał ochotę. Zauważył lekkie zaskoczenie towarzysza, kiedy Woolf oświadczył, że płaci, ale nie zamierzał wyciągać tego tematu. Niech Marshall osądzi to według własnego uznania.
    Co więcej Noah nawet nie wpadł na to, że jego słowa mogą się Jerome’owi wydać aż tak niepokojące. Zdecydowanie bardziej koncentrował się na sobie, własnych uczuciach i tym palącym wrażeniu, które powodowało, że postrzegał samego siebie jako skończonego debila.
    - Emm… kilka dni temu… Jaime zaczął rzucać takimi tekstami… sugerującymi, że zastanawiał się, jakby to było, gdyby mieszkał u mnie – przyznał Noah i zerknął na Jerome’a przelotnie. – No wiesz… że widok inny niż u niego, ale okna w sumie duże i mógłby się przyzwyczaić. Nic wielkiego, ale mocno sugestywnego. Postanowiłem podjąć temat i zwyczajnie go zapytałem, czy chciałby ze mną zamieszkać i co o tym myśli… Spotykamy się już tyle czas, że sam zastanawiałem się nad tym ostatnio i faktycznie… biorąc pod uwagę całą tę sprawę z seryjnym mordercą, czułbym się lepiej, gdyby nie był sam. Wiem, że sprawa już zakończona, ale… - Potrząsnął nerwowo głową. – Wiesz, o co chodzi. – Machnął ręką. Podejrzewał, że Jerome doskonale rozumie, na czym polega troska o osobę, którą się kocha i potrzeba poczucia bezpieczeństwa tej osoby jest wysoko na liście ważności. – W każdym razie… Jaime zaczął uciekać od tematu i właściwie zbył to wszystko żartami i poprosił, żebyśmy na razie porzucili temat, argumentując tym, że Henio ma u niego dużo miejsca dla siebie… - zakończył z goryczą. Przez chwilę milczał, a potem westchnął ciężko.
    - Poczułem się jak idiota i… cóż… właściwie nie bardzo rozumiem tę sytuację i zachowanie Jaimego.
    Nie patrzył na Marshalla. Po prostu nerwowo obracał szklankę w dłoni.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  41. Weekend, cóż za piękne słowo dla zdecydowanej większości amerykańskiego społeczeństwa cieszącego się urokami pracy trwającej dokładnie od siódmej do piętnastej przez równe pięć dni w tygodniu. A ci biedni głupcy i tak często tego nie doceniali. Zamiast należycie wykorzystywać ten piękny czas na spędzenie kilku wspaniałych chwil z rodziną lub przyjaciółmi woleli użalać się nad bezsensownością swego ziemskiego żywota, szukać okazji do bójki, szwendać się po burdelach czy wciągać kolejne kreski w jakimś opuszczonym zaułku. Nie żeby i jemu nie zdarzało się czasem eksperymentować z rozmaitymi prochami, nie był przecież święty (a prawdę powiedziawszy niejednokrotnie bliżej mu było raczej do diabła), ale z pewnością nie mógł powiedzieć o sobie, że jest uzależniony. W każdym razie nie jeśli chodziło o podejrzane zioła, bo coraz częstsze spędzanie wolnych wieczorów lub popołudni nad kieliszkiem w różnorakiej maści barach w pewnym momencie mogło uczynić z niego alkoholika. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wyrzuty sumienia, które odczuwał niemal nieprzerwanie od dnia śmierci Flavii w pewien sposób usprawiedliwiały go w oczach społeczeństwa, a w połowie włoska krew przepływająca przez żyły znacznie zwielokrotniała jego odporność na wysokoprocentowe trunki. Czy zdawał sobie z tego sprawę ? Jasne. Czy zamierzał zrobić cokolwiek, by temu zapobiec ? Cóż, gdyby miał być do końca szczery, musiałby otwarcie przyznać, że się nad tym specjalnie nie zastanawiał. Dopóki widmo utraty pracy nie wisiało zbyt blisko na horyzoncie, uważał ów problem za niezwykle odległą przyszłość. A taką nie należało się według niego zbytnio przejmować. Istnie stoicka filozofia, która też zresztą kilka razy zwiodła mężczyznę na manowce, ale i tak nie zamierzał jej w żaden sposób modyfikować. Zwłaszcza teraz, gdy znowu kroczył przez życie samotnie. Zwyczajnie nie miał dla kogo. Jego rodzice ostatecznie byli przyzwyczajeni, że duża część mężczyzn w tej rodzinie ginie nagle i nierzadko młodo, co było związane z groźnymi kaprysami otwartych wód, z którymi zmagali się na co dzień. Co do młodszej siostrzyczki… Tej w swoich ostatnich minutach mógłby rzeczywiście żałować. Głównie dlatego, że ich ojciec zawsze uważał ją za w najlepszym razie za piąte koło u wozu. Martino do tej pory uśmiechał się lekko, kręcąc głową na samo wspomnienie jego reakcji, gdy matka oświadczyła mu, że po czternastu latach przerwy jest znowu w stanie błogosławionym. Przez parę sekund Pan Hutten wyglądał na tak bardzo zszokowanego, że Carmela zastanawiała się nawet, czy aby nie wezwać karetki. A i tak najgorsza fala przelała się nad ich domem dopiero, gdy odkryto płeć drugiego malca. Jeszcze tego samego ranka Camillo wrzucił najpotrzebniejsze graty na swoją starą prywatną łódź i mrucząc pod nosem przekleństwa, których umiejętności użycia i sam władca piekieł mógłby mu pozazdrościć, wypłynął w morze na blisko dwa miesiące. Na całe szczęście jednak Galena należała do tego szerokiego grona kobiet, które nie dadzą sobą rozporządzać żadnemu napuszonemu bufonowi. Już prędzej sama wygarbowałaby takiemu skórę i użyła jej jako wycieraczki. Tak, byłaby do tego zdolna, o czym zresztą jej brat miał okazję wielokrotnie przekonać się na własnym karku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może dlatego to rodzeństwo przez większą część roku trzymało się tak daleko od siebie, jakby podświadomie wyczuwając, że byle kłótnia między nimi może łatwo doprowadzić do obrócenia w gruzy kruchego porządku wszechrzeczy. Z drugiej jednak strony, gdyby nie jej cięty języczek i niebywałe wręcz zdolności bezpośredniego (czasem nawet aż za bardzo) wyrażania tego, co akurat myśli, najprawdopodobniej po dzisiejszej akcji i powrocie do domu nie ruszyłby się sprzed telewizora ani na krok aż do następnego przymusowego spaceru z psami. Ku ogromnemu wręcz zdziwieniu bruneta nastolatka zadzwoniła do niego, informując, iż za dwa tygodnie przyleci do Nowego Jorku na koncert jakiegoś punkowego zespołu, którego nazwy nie kojarzył, więc pomyślała, że fajnie by byłoby się spotkać. I oczywiście za nic nie chciała słuchać, gdy próbował odsunąć tę rozmowę na inny termin, tłumacząc, że właśnie wrócił z pracy, podczas której znowu musiał oglądać dziecięce zwłoki, więc nie ma ani sił ani ochoty na tę pogawędkę. Zbyt dobrze bowiem ją znał, żeby chociażby marzyć o tym, że dziewczyna zadowoli się byle kinem lub lodowiskiem. Jeżeli nie chciał potem wysłuchiwać jej gorzkich żalów aż do wyjazdu, musiał koniecznie wymyślić coś znacznie bardziej kreatywnego. A na taki wysiłek umysłowy nie było go zwyczajnie w tym momencie stać. Tym bardziej, że jego skronie zaczynała już nawiedzać aura charakterystyczna dla migreny. Udał się więc jak najszybciej do kuchni w nadziei, że w pudełku z lekami stojącym na najwyższej półce znajdzie jeszcze jakieś zagubione pudełko Ibupromu czy czegoś podobnego. Niestety to, które odkrył po paru minutach poszukiwań zawierało zaledwie jedną pastylkę, która jak dobrze wiedział nie mogła mu się zdać na wiele. Chcąc nie chcąc musiał ją połknąć, nałożyć kurtkę (zimową, bo śnieg w tym roku postanowił być na tyle zabawny, by nadal co jakiś czas przypominać o swoim istnieniu i wsypywać się przechodniom prosto za kark) i ruszyć do najbliższej apteki. A skoro i tak już wystawił nos na dwór, to doszedł też do wniosku, że krótka wizyta w Fire Dragon chyba mu nie zaszkodzi. Wypije kilka piw, które być może wyciągną go z dołka, w którym znajdował się od dobrych paru godzin i wróci do siebie. Kto wie, może w końcu odnajdzie też w sobie te dawno zagubione chęci do dalszego remontu ?

      Usuń
    2. Martino [Jak ja nie lubię eksperymentować z cięciem komentarzy.]

      Usuń
  42. Musiał przyznać, że będąc na miejscu Jerome pewnie nie wiedziałby do końca co robić ani jak się zachować. Było mu bardzo daleko do bycia tym, który powinien w ogóle zajmować się dzieckiem czy mieć jakiekolwiek w swoim otoczeniu. Raczej nie dawał dobrego przykładu i kompletnie nie potrafił sobie wyobrazić siebie w takiej roli. To go jakoś tak… wewnętrznie czuł, że dla wszystkich byłoby po prostu lepiej, gdyby Mickey trzymał się z daleka od dzieciaków, aby jeszcze nie nagadać im głupot. Podejrzewał, że pewnie dla Jerome to nieco inaczej wyglądało, bo w końcu był z małą właściwie od samego początku, a raczej jeszcze na długo zanim się urodziła, a może jednak się Sadler mylił i to wcale nie był tak łatwy czas, jak Mickey sobie wyobrażał? Nie lubił niczego zakładać z góry, a te myśli się pojawiły, bo… Cóż, bo po prostu miał nadzieję, że to było dla niego łatwe. Chciałby, aby tak właśnie było.
    — To dobrze, tak mi się wydaje. Ale skoro nie masz wątpliwości, a decyzji jesteś pewien to nie zostaje nic innego, jak się po prostu cieszyć. Serio, cieszę się, że wam się układa.
    Mówił szczerze. Widać było po samym zdjęciu, jak bardzo ta dwójka jest szczęśliwa, a od siedzącego naprzeciwko Jerome biły same pozytywne emocje. Trzeba byłoby chyba naprawdę na silę się do czegoś przyczepiać. Przynajmniej tak zakładał, bo w końcu aż takich uczuć raczej się nie mogło udawać. Był naprawdę zadowolony z faktu, że jego przyjaciel znalazł szczęście i miłość w Nowym Jorku, a jak się okazało wcale nie w jednej, a w dwóch osobach. Bo Mickey nie miał wątpliwości co do tego, że Aurora również i zawojowała światem wyspiarza.
    — Ślub bez butów brzmi ciekawie, liczę na jakaś wzmiankę przy zaproszeniu czy wiesz przy podziękowaniach — zażartował — no widzisz, to teraz masz okazję zrobić ślub bez butów z całą rodzinką i jeszcze w fajnym miejscu. Właściwie… to mnie ciekawi jedna rzecz. Nie nudziły cię te widoki na Barbadosie i cała ta otoczka? Wiesz, wyobrażam sobie, że to musi wyglądać inaczej dla mieszkańców, a dla turystów. Jak z Nowym Jorkiem. Ludzie się zachwycają, a my mamy go po dziurki w nosie i wolelibyśmy się gdzieś teleportować. Ale jak to jest z tymi egzotycznymi miejscami? Nudzą się czy jednak nie ma szansy, aby się takie miejsce kiedykolwiek znudziło?
    Sam nie miał okazji do tego, aby wyjechać gdzieś dalej. Nie licząc Dubois. Nawet jeśli na swój sposób bycie w miejscu, w którym czas się zatrzymał można było uznać za ciekawe i nowe, to nijak miało się do tych wszystkich wycieczek, które ludzie sobie urządzali niemal każdego dnia.
    Taka reakcja uświadomiła mu, że nie każdy był świadom tego, co się wydarzyło. Wcale się nie dziwił, bo on również nie interesował się takimi rzeczami, aż tu nagle wiele się pozmieniało.
    — Octavia miała jakiś pokaz i zostałam na zaproszenie. Odbiegając od tematu, najlepsze miejsce w jakim w życiu byłem — powiedział z lekkim uśmieszkiem — ale wracając. Ktoś w nią celował, nie wiem do tej pory jakim cudem go zobaczyłem. Na necie są filmiki z tego wydarzenia, gdybyś był ciekaw tego, jak obrywam w klatkę. Koniec końców nic mi nie było, po prostu miałem szczęście, ale… nie wiem, mogłem siedzieć i patrzeć albo ruszyć się, zaryzykować i chociaż mieć pewność, że jej uratuje tyłek. To zrobiłem to drugie.
    Mickey nadal uważał, że to nie była żadna wielka sprawa, choć ludzie mieli na ten temat inne zdanie. Dość lekceważąco podchodził do własnego zdrowia czy nawet życia, ale po prostu nie potrafił się przejąć tym na tyle, jakby tego chcieli ludzie.
    — W Wyoming działy się bardzo ciekawe rzeczy — odparł — ale chyba się za bardzo skomplikowało. Byliśmy tam sami prawie przez miesiąc, nudziło nam się i nie mieliśmy zbyt wielu atrakcji. Po prostu się dobrze bawiliśmy, ale… no wiesz, ja dla niej tylko pracuję, a ona… jest irytująca. I zupełnie do siebie nie pasujemy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwrócił się w stronę hałasu, który się tylko nasilał. Zmarszczył czoło, bo chodź podniesione głosy czy ogólnie panujący chaos w barze nie był niczym zaskakującym tak z pewnością obecne dźwięki nie do końca przypominały normalne dla takiego miejsca odgłosy.
      Postanowił to jeszcze raz zignorować. Może to było chwilowe i zaraz się uspokoi?

      Mickey

      Usuń
  43. Nie była głucha na to jak reagowało serce jej ukochanego, na kolejne rewelacje, jakie opuszczały jej usta. Miała wrażenie, że jej własne goniło równie szybko, tak co by nie zostać w tyle, choć przecież to nie było zdrowe. Świadomość, że przyczyniła się do tego nieszczęście, ze przez nią nie byli przygotowani do tego co ich spotkało rozdzierała ją na pół. To tak cholernie bolało!
    Nie potrafiła nawet opisać tego co działo się w sercu, duszy i umyśle. Pustka wypełniona burzą emocji, które sprawiały, że tonęła w otchłani. Ledwo słyszała głos bruneta, a przed oczami znów ciemniało. Nie! Nie mogła po raz kolejny zemdleć, nie była tak słaba. Mocniej zacisnęła dłoń na szpitalnej kołdrze i w końcu spojrzała na bruneta. To co dostrzegła w bursztynowych tęczówkach sprawiło, że na moment straciła dech w piersi. Zawiodła go. To koniec. Pozwoliła sobie na szczęście, na zamknięcie się w pieprzonej bańce i teraz miała za swoje!
    — Bo nie chciałam żeby on znów namieszał w naszym życiu! — poderwała się do góry i otuliła ramionami, gdyż czuła, że ciało zaczyna jej dygotać. Łzy choć zdradziecko gromadziły się w oczach, to nie spływały już potokami po policzkach, a ona zaczęła czerpać siły z wściekłości, skierowanej w prowodyra całego tego nieszczęścia. — Czy to źle, że chciałam… — pokręciła głową, bo nie było ważne co chciała, a czego nie. Nie mogła cofnąć czasu, by temu zapobiec, a jedynie przekuć to co się w niej kotłowało w działanie!
    — Ja Was też chciałam chronić! Czego nie rozumiesz?! — wrzasnęła prostując dłonie po bokach, jakby chciała coś rozwalić, jednak się powstrzymała. Oddech miała nadal nierówny, a z oczu poza bólem wyzierała niezmącona furia. Colin śmiał tknąć Jeroma, śmiał rościć sobie prawo do Aurory i co więcej porwał ją! —Co?! — odwrzasnęła, gdy na nią uniósł głos —Myślisz, że nie czuje się jak… — chciała coś jeszcze powiedzieć, ale wtem rozdzwonił się jej telefon, który wyjątkowo nie był ustawiony an wibrację. Oczekiwała jakiś wiadomości od policji, a nieznajomy numer wcale nie wywłował w niej niepokoju.
    — Halo? Czy coś już wiadomo? Wiadomo gdzie jest Aurora? — zapytała z nadzieją, a serce zamarło, by chwilę później rozbić się na drobne kawałeczki.
    — Jest ze mną — głos, który niegdyś uwielbiała teraz przyprawił ją o obrzydliwe dreszcze i tylko dolał oliwy do ognia.
    — Co z nią zrobiłeś? Oddaj mi moją córkę —warknęła do telefonu.
    — Naszą córkę, ona jest nasza i ty chyba sobie o tym zapomniałaś. Ale nic nie straconego. — rudowłosa skakała spojrzeniem od okna do drzwi przez Marshalla, który właśnie chyba wypisywał się na własne żądanie — Pozwolę ci wrócić, udam, że to ścierwo, które nie potrafi się nawet bronić…
    — Nie mów tak o nim! Gdzie jest Aurora?!
    — Mówiłem, że jest ze mną i radziłbym Ci się uspokoić, bo możesz jej już nigdy nie zobaczyć, to jak będziesz grzeczna? — poczuła jak żółć podchodzi jej do gardła — Pamiętasz jak było nam razem dobrze i pomyśl, jak będzie gdy już będzie znów wszyscy razem, w trójkę — miała wrażenie, ze słyszała w tle płacz dziecka, i tylko to że wbijała paznokcie wewnętrzną stronę dłoni pozwalało jej nie wrzasnąć do słuchawki po raz kolejny. Bała się tego, że Rogers mógłby spełnić groźby. — Czekamy na ciebie, ale tylko na ciebie — spojrzała na Jeroma, jakby właśnie podejmowała najtrudniejszą decyzję w swoim życiu.
    — Gdzie mam przyjechać? — jej głos był wyprany z emocji, a widząc, że pielęgniarka zagaduje mężczyznę szybko ruszyła do wyjścia. Gdy usłyszała adres zbiegła po schodach na parter, a tam złapała pierwszą lepszą taryfę. Poczucie winy rosło w niej z minuty na minutę, jednak nie mogła ryzykować prawda? Co ona najlepszego zrobiła?! Gdy samochód się zatrzymał rozejrzała się po okolicy, jednak była jej kompletnie obca. Weszła do jednego z wielu budynków mieszkalny i weszła na wskazane przez Rogersa piętro, nim jednak zapukała do drzwi z odpowiednim numerem postanowiła naprawić jeden błąd – wysłała Marshallowi swoją lokalizację i krótkie Przepraszam.

    Charlotte💔

    OdpowiedzUsuń
  44. Nie mógł pojechać do swojego mieszkania, ponieważ wiedział, że to byłoby pierwsze miejsce jakie sprawdziłaby policja. Policja, kurwa! Nie panował nad myślami, a tym bardziej emocjami, które okazały się niszczącą wszystko na swej drodze falą tsunami. Nie planował tego, to znacz nie tak! Chciał odzyskać Charlotte, chciał móc być częścią życia Aurory, być jej ojcem, a dla rudowłosej partnerem na którego zasługiwała, ale wszystko się popieprzyło. Nie przewidział, że po rozstaniu ona tak szybko i definitywnie ruszy do przodu. Wtedy, gdy spotkał ich na offroadzie coś w nim pękło, jednak nie na tyle, by zacząć działać. Odsunął się w cień po raz kolejny, ponieważ sądził, że to co połączyło pannę Lester i Marshalla było chwilowe. Rudowłosa przecież zawsze do niego wracała, a te powroty były pełne pasji i pożądania, której nie doświadczył z nikim innym. Wyjechał, ale wrócił właśnie dla niej.
    Skręcił w odpowiednia uliczkę, by zaparkować samochodów w miejscu, które nie rzucało się w oczy. Posunął się dzisiaj do czegoś co było odpowiedzią na kotłujące się w nim demony i lęki, ale także chorą nadzieję, że może nie było za późno. Chwycił płaczącą dziewczynkę na ręce i starał się z całych sił, by się uspokoiła, ponieważ domyślał się, że to nie mogło skończyć się niczym dobrym dla dziecka. Nie chciał jej krzywdy, kurwa nie był potworem! Poza tym to była jego córka, choć gdy na nią patrzył dostrzegał tylko to co odziedziczyła po swojej mamie. Charlotte patrz do czego mnie zmusiłaś – pomyślał wchodząc na klatkę schodową, a następnie kierując się do mieszkania, które należało do jednego z kumpli. Miał tu wpaść raz za czas podlać kwiatki i podoglądać, czy nikt nieproszony się tu nie kręcił. Nie sądził, że przyjdzie mu w nim szukać schronienia przed stróżami prawa.
    — Aurora kochanie… — kołysał się wraz z dziewczynką, ale to na nic się zdało. Nie potrafił w tym jazgocie zebrać myśli w logiczną całość. Cały czas przed oczami widział to cholerne zdjęcie na którym Angielka chwaliła się tym, że wychodzi za mąż. On nie mógł do tego dopuścić. Ona była jego, ona i Aurora należały do niego! Nie mógł stracić kolejnych osób ze swojego życia…
    Kompletnie nad sobą nie panował, a za to jak odniósł się do Charlotte przez telefon miał ochotę sobie przywalić. Pragnął to jakoś naprawić, to co między nimi było i odzyskać namiastkę rodziny. Wiedział co to znaczy stracić to co kocha się najbardziej i może właśnie to uczcie popchnęło go do tego szalonego czynu. Czy żałował, że napadł na Marshalla? Nie, ani trochę należało się skurwielowi za to, że dobierał się do Lesterówny, za to że śmiał zagarnąć jego Pixie dla siebie. Z niecierpliwością czekał na przyjazd rudowłosej nie tylko dla tego, by mogła uspokoić nadal zawodząca dziewczynę, ale również dlatego by mógł ją przekonać, ze to on jest tym właściwym wyborem. Dla kogoś kurwa musiał być prawda? A to z Pixie łączyło go najwięcej, ona rozumiała go bez słów i… Czy on właśnie wszystko zaprzepaścił?
    ***
    Okolica nie napawała jej optymizmem, bo choć nie były to obskurne squaty, w których mieszkali bezdomni i narkomani, to ciarki przeszły jej po plecach. Odrestaurowane kamienice, zbyt mała ilość miejsc parkingowych oraz zielony skwerek w innych okolicznościach nie wywołały na niej żadnego wrażenia. Osiedle jakich wiele i może to w tym było takie niepokojące? Jak mieli ją tu znaleźć? Pokręciła głową odrzucając tę myśl, a nawet na moment przytrzymała dłoń na kieszeni, w której schowała komórkę. Tym razem technologia i to, że społeczeństwo było śledzone niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę miało się okazać przydatne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pokonując kolejne stopnie czuła, że serce zaraz całkiem wyrwie się z piersi, by tylko znaleźć się jak najbliżej córeczki. Nie potrafiła skupić się na niczym innym, na tym, że zostawiła Jerome samego w szpitalu, że poza pięściami i celnymi kopniakami nie miała żadnej broni, że właśnie szła prosto w paszczę lwa. Chciała jedynie móc znów utulić Aurorę w swych ramionach.
      Wiele mówiło i pisało się o miłości matki do dziecka, o tym, że w chwila największego zagrożenia człowiek dostawał nadludzkiej siły i Charlotte właśnie się o tym przekonywała. Nie fizycznie, a psychicznie. Ukróciła potoki łez przybierając jedną z wielu mask przeszłości. Niemniej z duszą na ramieniu zapukała do wskazanego przez Rogersa mieszkania. Nawet stojąc na korytarzu słyszała zawodzącą Aurorę, a jej serce od razu się ścisnęło. Znała Colina, jednak ten Colin którego znała nie posunąłby się do tego co zrobił Marshallowi, co zrobił jej porywając Aurorę.
      — Wejdź — ledwie usłyszała to zdawkowe zaproszenie, a mimo to krew zawrzała. Zacisnęła zęby i przekroczyła próg. To, by nie pognać jak na złamanie karku do pomieszczenia, z którego dochodził płacz dziecka było najtrudniejszym czego w życiu dokonała.
      — Aurora patrz kto przyszedł — delikatność w głosie szatyna przyprawiała ją o mdłości, a jeszcze bardziej to jak dziewczynka wyrywała się z jego ramion. — Nie płacz, ciii — zaczął nią kołysać, ale mała kopia Lotty jeszcze bardziej zawyła przez co Angielce łamało się serce. Podeszła szybszym krokiem, a Rogers ku jej szczeremu zaskoczeniu nie wyznaczył żadnej granicy, jakby tylko czekał, aż znajdzie się jak najbliżej niego.
      — Daj mi ją — głos odrobinę się jej załamał, więc odchrząknęła i nawet zmusiła się do uniesienia kącików ust w uśmiechu. — Nie chcesz chyba, żeby dostała gorączki? — zachowywała się jakby karciła niesfornego partnera za nieznajomość podstawowych rzeczy na temat niemowląt, choć dziewczynka nie zaliczała się już do tego grona.
      — Wiesz, że nigdy bym jej…— Spojrzał prosto w oczy kobiecie doszukując się fałszu, a ona modliła się, by dawne umiejętności maskowania prawdziwych uczuć były na tym samym poziomie. —…was nie skrzywdził Pixie — Dawno nie słyszała tego określenia, aż zakuło ją serce. W przeszłości tak bardzo była z nim związana, że choć to nie był odpowiedni czas, to wspomnienia wracały jak bumerang. Musiała jednak skupić się na tym co tu i teraz, a zawodzenie Rory było niczym fizyczna kotwica, która nie pozwalała na to, by utonęła w zafałszowanej czasem przeszłości.
      —Wiem Miśku — Starała się brzmieć naturalnie. Nie wiedziała, czy bardziej gra na czas, czy zdobywa jego zaufanie, by po prostu przekazał jej dziewczynkę. Każda z opcji była dobra, o ile kończyła się tym, że Rory miała wylądować bezpiecznie w jej ramionach. Dostrzegła ulgę w jego spojrzeniu i z ledwością powstrzymała grymas. Czy on naprawdę myślał, że po tym co właśnie zrobił ona mogłaby mu wybaczyć i… Przymknęła powieki, by nie odczytał tego z jej zielono-brązowych tęczówek. Kiedyś przecież potrafił ją rozszyfrować bez żądnego problemu.

      Usuń
    2. — Nie chciałem jej wystraszyć, naprawdę nie chciałem — już wyciągał ręce, by przekazać dziecko mamie — Musiałem tylko o was jakoś zawalczyć. Nie mogłem pozwolić… — i wtem do ich uszu dotarł głos wyspiarza. Rogers mocniej przycisnął dziecko do piersi jednocześnie odskakując od rudowłosej. Jego spojrzenie pociemniało, a Charlotte miała ochotę przekląć siebie, że jednak postanowiła wysłać swoją lokalizacje do Marshalla. Była już tak blisko, by odebrać mu Rory, tak blisko…
      — Colin… — zaczęła ignorując niejako narzeczonego.
      — Zamknij się! — warknął, a Aurora zapłakała jeszcze rzewniej. Charlotte instynktownie zrobiła krok do przodu, ale wtedy mężczyzna znów się wycofał — Nie pozwolę, by ktoś odebrał mi moje drugie dziecko! — warknął, a w jego oczach pojawił się ból wymieszany z szaleństwem. Tak wyglądał człowiek, któremu wydawało się, że nie ma nic do stracenia, dlatego postanowił zaryzykować wszystko.
      — Colin… Miśku… o czym ty mówisz — zwracała się do niego jak do dziecka. Niepewnie się do niego zbliżała. Nie spuszczała z niego wzorku, jakby tym samym mogła go przy sobie zatrzymać i sprawić, ze zapomni o tym, że był z nimi Jerome.
      — Ona zabrała mi Jacksona… — zacisnął mocniej szczęki, a jego wzrok wyrażał niemal fizyczne cierpienie — Rozumiesz? Zabrała go i wyjechała do pieprzonej Europy nie mówiąc mi o tym ani słowa! — Rudowłosa nie miała dla niego ani grama współczucia, jednak musiała grać, musiała się do niego zbliżyć.
      — A teraz Ty chcesz mi zabrać Aurorę… — szepnęła widząc, że tym stwierdzeniem stąpa po bardzo cienkiej linie, a upadek z wysokości mógł okazać cholernie bolesny.
      —Nie! — pokręcił głową i dopiero teraz zauważył, że Lester już niemal trzymała córkę z maleńkie ramiona — Chce Was odzyskać, chce moją rodzinę… — zaczynało chyba do niego docierać jak wielki błąd popełnił nie dziś, ale te dwa lata temu. Już nie trzymał kurczowo drobnego ciałka, a z jego twarzy dało się wyczytać rezygnację.
      Charlotte zareagowała szybko porwała córkę w ramionach i podbiegła do Jeroma. Serce waliło jej jak oszalałe. Chciała chwycić go za rękę, by uciekali, bo bała się, że Rogersowi się odmieni i zacznie się jatka. Nie mieliby szans – ona z dzieckiem na rękach, Marshall w stanie, w którym nadal powinien być w szpitalu.
      — Kocham cię Charlotte — padło z ust szatyna, a ją zmroziło. W oczach wezbrały łzy wściekłości, bezsilności i czegoś co ciężko było przyporządkować do jakiejkolwiek z szufladek. Nie odwróciła się do niego przodem, nie odezwała, ale właśnie zrozumiała, że dopiero teraz w pełni zamknęła tamten rozdział.

      Charlotte💔

      Usuń
  45. Spięła się czując dłoń narzeczonego na swoich plecach. Nie docierało chyba do niej, że to był Jerome, a nie powód dla którego w ogóle znaleźli się w tym budynku. Nadal skupiona była jedynie na Aurorze, która nawet w jej ramionach miała problem się uspokoić. Tuliła ją do siebie, całowała w główkę i powtarzała jesteś bezpieczna, już nikt cie nie zabierze. Była głucha na wołanie Colina machinalnie idąc do wyjścia. Dopiero, gdy przekroczyła próg mieszkania i dostrzegła policjantów zaczęła lekko dygotać na całym ciele.
    Z jej oczu wyjątkowo nie popłynęły już żadne łzy, ale ufnie wtuliła się w silne ramiona Marshalla. Byli razem. Byli bezpieczni. Chciała się odezwać, przeprosić, ale gdy tylko otworzyła usta nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Może dlatego, że jakiś głosik w jej głowie podpowiadał jej, iż to jeszcze nie koniec. Rogers łatwo mógł się wywiniąc i nie chodziło nawet o stróżów prawa, którzy właśnie weszli do mieszkania. Szatyn miał pieniądze, a wiadomo, że to one rządzą tym światem.
    Charlotte nie potrafiła zebrać myśli w logiczną całość, a strach mieszał się z ulgą. Trzymała Rory w ramionach całą i zdrową, tylko to powinno się teraz liczyć, prawda? Dlaczego więc niepokój pulsowała zaciskając się na sercu niczym metalowe kajdany? Czy już zawsze miała oglądać się za siebie w obawie, że Colin zechce wyciągnąć łapska po to co było dla niej najcenniejsze? Czy to miała być cena za szczęście? Czy może to była kara za jej grzechy z przeszłości? Pytania rozsadzały jej czaszkę, jednocześnie wprawiając w dziwny stan otępienia.
    Przymknęła powieki, ucałowała rudowłosą głową i przylgnęła do ukochanego jeszcze mocniej, bo wiedziała, że to dzięki niemu nie rozpadnie się po raz kolejny na miliona kawałków. On był jedynym,który potrafił rozgonić jej wszystkie demony. On był jej światłem, jej osobistym promieniem słońca. Stopniowo buzujące w niej emocje się wyciszały. Tam gdzie chwilę temu panował huragan, teraz ledwie wiaterek poruszałby liśćmi. Nie musiała zamykać emocji w żadne szufladki, czy przybierać kolejnej maski, wystarczyła obecność Jeroma, jego ramiona, znajomy zapach i gotowość, by chronić zarówno ją, jak i ich córeczkę. Aurora nadal pochlipywała, ale wydawała się spokojniejsza i zerkała zapłakanymi oczami na osoby, które postrzegała jako swych rodziców. Pewnie wydawali się dziewczynce obcy, szczególnie wyspiarza z poobijaną twarzą, ale stopniowo rejestrowała, że oni to oni.
    Panna Lester z przestrachem spojrzała w ślad za brunetem, gdy tylko przestała czuć go blisko siebie.
    Sunbeam — szepnęła błagalnie, nie dlatego, że chciała go powstrzymywać przed podejściem do mężczyzny, który po tym wszystkim powinien zgnić w pierdlu; a dlatego, że bez jego ciepła była o krok od rozpadu. Huragan emocji znów szalał w najlepsze.
    Funkcjonariusze zabrali zakutego w kajdanki Rogersa, a ona znów mogła znaleźć się blisko swego narzeczonego. Spojrzała na poobijana twarz, a serce znów ją ścisnęło. To twoja wina! Nie zasługujesz na szczęście….Czuła, że jest krok od szaleństwa, a dowodem na to były pełne jadu myśli wbijające jej szpilki tam gdzie bolało najbardziej. Adrenalina, która na swój sposób pomagała jej ignorować je wszystkie i każdą z osobna zaczęła w niej ulatywać.
    — Jerome… Aurora! — Przed oczami jej zaczynało ciemnieć. Wyciągnęła ręce z dziewczynką do ukochanego, by ją chwycił. Wiedziała co się święci, ponieważ dzisiaj już jedno omdlenie miała za sobą. Tym razem ciemność wciągnęła ją w swe macki o wiele szybciej, o wiele gwałtowniej. Nie zdążyła się nawet podeprzeć o balustradę, czy usiąść na schodach. Zrobiła się wiotka niczym szmaciana lalka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście pogotowie było w drodze, a medycy byli w pełnej gotowości po dotarciu na miejsce. Ułożyli rudowłosą na noszach i natychmiast przenieśli do karetki, by tam podłączyć ją do kilku kluczowych kabelków. Zadawali rzeczowe pytania Marshallowi na temat uczuleń, tego, czy takie rzeczy zdradzały się już wcześniej, a także tego, czy pacjentka była aktualnie w ciąży. Po uzyskaniu odpowiedzi na każde z nich wstrzyknęli jej coś do krwiobiegu. Najmłodszy z ratowników podszedł w międzyczasie ze swoją torbą i zajął się Aurorą, gdy brunet wyglądający jak siedem nieszczęść zdecydował, że to ona jest priorytetem.
      — Musimy jechać do szpitala! — zawałowała nagle jedyna kobieta z zespołu ratowników.
      Charlotte zamiast wrócić do nich doznała najwyraźniej wstrząsu anafilaktycznego na któryś z podanych leków. Pewnie gdyby nawet byłą przytomna to również nie miałaby pojęcia, że ma na coś alergię i to tak silną! Może jedynie uprzedziłaby lekarzy, że dzisiaj dostała już jakieś leki, a one niestety nie współgrały z tym co przed chwilą jej podano.
      Zespół ratowników działał szybko,ponieważ w ich zawód była wpisana zasada – spodziewaj się niespodziewanego i reaguj.

      Charlotte💔

      Usuń
  46. Charlotte nie czuła nic w jednej chwili przed oczami miała poobijaną twarz bruneta, a w drugiej nic. Ciemność pochłonęła ją nie pozwalając nawet odnaleźć w niej ukojenia. To była nicość, której nie wypełniały strach, żal, czy złość. Straciła świadomość, a ukochany przez wielu Morfeusz tym razem nie przybył jej na ratunek zamykając w bańce pięknych marzeń sennych. Nie czuła, nie bała się, nie mogła zapewnić najważniejszej osoby w swoim życiu, że wszystko będzie dobrze. Musiało być dobrze!
    Lekarze tymczasem robili co tylko w ich mocny, by szok anafilaktyczny nie wywołał nieodwracalnych skutków w organizmie kobiety. Nie spodziewali się, ze substancja, która miała jej pomóc zadziała wręcz odwrotnie. Musieli działać szybko i ostatnie o czym myśleli, to przemianowanie się partnerem pacjentki. Na sygnale ruszyli do najbliższego szpitala, a był to ten sam do którego trafił Marshall po ciężkim pobiciu. SOR pękał w szach, jakby dzisiejszego dnia był medyczny piątek trzynastego. Lekarze biegali od jednego łóżka do drugiego, czasem przekrzykując się odnośnie tego jakie dalsze kroki należało podjąć. Komuś stanęło serce, a pomieszczenie wypełnił przeraźliwy pisk maszyny, jednak nawet on nie sprowadził panny Lester do świata żywych i świadomych.
    — Kobieta, lat dwadzieścia sześć, utrata przytomności, doznała wstrząsu anafilaktycznego po podaniu… — informacje z ust ratowniczki padały z szybkością karabinu, a wyłapać je musiał jeden z lekarzy mających dzisiaj dyżur w tym piekle. Odebrał wypełnioną dokumentację i zalecił przewiezienie kobiety do punktu numer siedem. Musieli jak najszybciej zrozumieć dlaczego organizm osoby, która według wywiadu nie miała żadnych alergii zareagował w ten sposób. Na szczęście kilkanaście minut później na SOR trafiła ta sama pielęgniarka, która miała przyjemność rozmawiać z rudowłosą, gdy to ona zmartwiona przyjechała tu do swego narzeczonego. Nie kryła szoku, ale od razu postanowiła przekazać mężczyźnie w białym kiltu to co udało jej się ustalić.
    — Przewozimy ją do zabiegowego, ruchy, ruchy, ruchy! — Mając pełen obraz sytuacji lekarz był pewien jakie kroki należały podjąć. Musieli za wszelką cenę oczyścić jej organizm z toksyn, które powstały przez połączenie dwóch niegroźnych medykamentów.
    Pozbycie się toksyn z organizmu nie było łatwym zdaniem, szczególnie, gdy pacjentka pozostawała nadal nieprzytomna, lecz nie z takim przypadkami sobie radzili. Gdy stan Charlotte się ustabilizował wykonali jeszcze szereg badań, by upewnić się, że żadne z organów nie zostały uszkodzone. Wszystko trwało dłużej niż przyjęcie osoby po zwykłym omdleniu, dlatego też nikogo nie zdziwiło, gdy lekarza prowadzący zaleciał przewiezienie dwudziestoszcześciolatki na oddział intensywnej terapii. Nadal czekano bowiem na kilka dość kluczowych wyników, a dopóki Charlotte nie odzyska przytomności nie mogli mieć pewności, że wszystko było dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leżała w szpitalnym łóżku podpięta do miarowo pikającej aparatury i nie była świadoma żadnej z tych rzeczy. To tak jakby na tych kilka godzin Charlotte Lester przestała istnieć, a jedynie jej ciało przekazywane z rąk do rąk specjalistów chciało walczyć o kolejny dzień. Nie drgnęła, gdy ciepłe dłonie ogrzewały jej własne. Dopiero po tym jak do sali weszła ta sama pielęgniarka, która wcześniej zajmowała się Marshallem i podłączyła jakaś nową kroplówkę powieki kobiety wydawały się drgnąć.
      — Chyba do ans wraca — powiedziała łagodnie i kliknęła przycisk wzywający lekarza. Wpadł do sali jakby się paliło, a gdy zobaczył, że parametry życiowe są w normie, a koleżanka się uśmiecha zrozumiał po co został wezwany.
      — Proszę pana, proszę się na chwilę odsunąć — położył dłoń na ramieniu Marshall, by następnie założyć stetoskop i osłuchać Charlotte.
      — Proszę podać jej dziesięć miligramów… — zalecił, a pielęgniarka natychmiast podeszła do jednej z wielu szafeczek ustawionych w sali i przygotowała strzykawkę, której nie musiała wkłuwać w ciało, a w wenflon.
      Rudowłosa miała wrażenie, ze jej powieki są zrobione z ołowiu, a głowę rozsadza jakieś upierdliwe pikanie. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje ani co się stało. Niemniej zacisnęła mocniej powieki, by następnie zmusić je do ruchu w górę. Obraz miała rozmazany, a za chwilę coś poraziło ją mocnym światłem.
      — Witam z powrotem — usłyszała męski, nieznajomy głos, a aparatura przyspieszyła swoją melodię. — Spokojnie, jestem panie lekarze. Jest pani w szpitalu — powiedział, a na jego ustach wykwitł uśmiech pełen ulgi. Dawno tak błaha z pozoru sprawa nie zajęła mu tyle czasu.
      Rozbiegane spojrzenie prześlizgnęło się po pracownika szpitala i została na dłużej, na osobie, którą znała i kochała. Wyciągnęła do niego słabą dłoń, która zaraz opadała na łóżku.
      — Co… — chrypnęła.
      — Jest pani mocno osłabiona. Zrobiliśmy detoks organizmu i nadal czekamy na kilka wyników, ale skoro jest pani tu z nami jestem dobrej myśli — pielęgniarka upewniła się, ze kroplówka nadal leci po czym wraz z mężczyzną opuścili pomieszczenie.
      Charlotte nie spuszczał wzroku z ukochanego, a zielono-brązowe tęczówki zalśniły od łez. Wspomnienia zaczęły wracać na początku delikatnie, z później wydawały się przytłoczyć. Dobrze, ze nie stała, bo pewnie znów by upadła.
      — Przepraszam… tak bardzo cie przepraszam… — zaszlochała.

      Charlotte💔

      Usuń
  47. Bywały takie chwile, podczas których Martino szczerze żałował decyzji o opuszczeniu rodzinnych Włoch i osiedleniu się w Ameryce. O ile bowiem zdecydowaną większość dni spędzonych na studiowaniu wspominał rzeczywiście miło, podobnie jak wspaniałe kilka lat u boku Flavii, to niemal wszystkie wydarzenia, których był uczestnikiem po jej śmierci najchętniej wyrzuciłby na śmietnik i puścił z dymem. Kto wie, może miałby na tyle dużo szczęścia, że ogień objąłby i jego nędzną cielesność, przerywając wyrzuty sumienia, których doświadczał od momentu, gdy po wybudzeniu z trwającej przeszło miesiąc śpiączki dowiedział się o przedwczesnym odejściu z tego świata swej ukochanej. Żeby było jasne, nie miał myśli samobójczych. Po prostu czasami zastanawiał się jakby to było móc szybko umrzeć i znów wziąć ją w ramiona. Nigdy jednak nie zdradziłby się z tym przed psychologiem. Zbytnio bowiem obawiał się, że sędziwy mężczyzna mierzący go za każdym razem ciekawskim spojrzeniem zielonych oczu znad srebrnych oprawek okularów mógłby zechcieć doszukiwać się drugiego dna tych niezwykle niewesołych myśli. A Włoch był zdecydowanie zbyt wielkim tchórzem, by choćby spróbować targnąć się na własne życie. Ostatecznie, aby tego dokonać potrzebne były olbrzymie pokłady odwagi, których on sam niestety (lub właśnie stety, zależy jak na to spojrzeć) nie posiadał. Jedynym, co mógł więc uczynić, by przez parę następnych godzin poczuć się choć trochę lepiej było zajęcie jednego z pustych stołków przy barze i zamówienie dokładnie tylu piw, by pozbyć się zarówno bólu głowy (już dawno przestał zwracać uwagę na durny zapis o zakazie mieszania leków z alkoholem widniejący na każdej ulotce), jak i przepłoszyć władające umysłem zmory, a jednocześnie wciąż być wstanie dowlec się samodzielnie do domu. Nie należał w końcu do tego szerokiego grona mężczyzn, którzy po pijaku najpierw z trudem zamawiali taksówkę, a potem zamęczali kierowcę niestworzonymi historiami. Wciąż miał swój honor, nawet jeżeli nie tak duży jak przed tym pieprzonym wypadkiem. A ten uparcie nakazywał mu sądzić, iż ze zdecydowaną większością problemów egzystencjonalnych poradzi sobie we własnym zakresie. Co z tego, że nie zawsze tak było ? Czy z tego powodu miał prawo nękać cały świat swoimi kłopotami ? Wybitnie mało prawdopodobne. Zresztą ten glob miał o wiele ważniejsze sprawy do załatwienia niż usilne podtrzymywanie na duchu jakiegoś doszczętnie sfrustrowanego faceta, który z powodu własnej głupoty niedawno stracił jedną z najważniejszych dla siebie osób.
    - Ciężkie popołudnie ? – Młoda kelnerka o rudych włosach związanych w gruby koński ogon postawiła przed nim kolejną szklankę, przy okazji zgarniając tą już opróżnioną i wychylając się w taki sposób, że Hutten nie chcąc zaglądać jej bezpośrednio w dekolt zmuszony został do nagłego odwrócenia głowy i udawania doszczętnie pochłoniętego komplementowaniem sufitu. – Doprawdy, mogłaby trochę bardziej uważać. – Burknął na tyle cicho, by nie mogła go dosłyszeć.
    - Mówiłeś coś, kochaneczku ? – Najwidoczniej postanowiła droczyć się z nim dalej, uważając się najprawdopodobniej za kogoś w rodzaju siostry miłosierdzia, której nadrzędnym obowiązkiem było odwrócenie uwagi klienta od każdego rodzaju trosk.
    - Nie, skąd. Po prostu stwierdziłem, że dość tu dzisiaj tłoczno. – Odparł, mając nadzieję, że tekst ten sprawi, iż dziewczyna ponownie skupi się na pozostałych gościach. Ku jego niesamowitej wręcz uldze faktycznie się tak stało, dzięki czemu mógł z czystym sumieniem wrócić do poprzedniego zajęcia. Nie wiedział niestety, że próba flirtu tej nieszczęsnej pannicy stanowiła tylko preludium do o wiele poważniejszych komplikacji. W innym wypadku z pewnością nie wziąłby do ust podanego przez nią trunku. Przecież już dawno zdążył odkryć, że jego organizm nie toleruje ananasów pod żadną postacią. A właśnie sok z tych owoców wchodził w skład owego drinka. Wystarczyły zaledwie dwa łyki, by zaczął doznawać znajomych duszności i krztusić się niczym ryba, którą fale morskie właśnie wyrzuciły na brzeg.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  48. Reyes zamarła, przez dokładnie trzy sekundy przypominając rzeźbę z marmuru, po czym uniosła swoje lodowate spojrzenie na twarz Jerome’a. Brakowało jej tylko wężowych splotów na głowie i z pełnym sukcesem mogłaby uchodzić za nowojorskie wcielenie Meduzy; mężczyzna miał szczęście, że nie padł martwy pod wpływem samego jej wzroku przepełnionego żądzą mordu.
    — Powtórz to, Marshall. Powtórz to, a przysięgam, że nie doczekasz świtu, a twoje zmasakrowane ciało znajdą w kratce kanalizacyjnej — zagroziła mu. Jego głupkowaty uśmiech tylko rozjuszył ją jeszcze bardziej i była gotowa rzucić się na Jerome’a tu i teraz, by wyrównać rachunki, gdyby nie kajdanki spinające ich kostki… W końcu trudno byłoby jej ciągnąć za sobą ciężkiego trupa przez pół miasta, nie chciała też ponownie wylądować z twarzą na jego klacie, ryzykując kolejnym urazem. W dodatku każdy mięsień w jej ciele reagował bólem na choćby najmniejszą zmianę pozycji, więc nie miałaby nawet siły unieść ramion do góry, by go udusić. — Moja twarz przynajmniej była kiedyś ładna, za to tego samego nie można powiedzieć o twojej — prychnęła urażonym tonem Reyes, dając się wciągnąć w dziecinne przekomarzanki. Czuła się w pełni usprawiedliwiona, ponieważ to jej przyjaciel (chociaż nie była pewna, czy wciąż będzie go określać w ten sposób po tym wieczorze) zaczął!
    A później spadła na nich informacja, że skończyli jako ostatni, ten irytujący dzieciak działał jej na nerwy tym, jak bardzo był zadowolony z siebie, a Jerome nie zrobił nic, by polepszyć ich sytuację!
    — Nie mogłeś go zatrzymać?! — krzyknęła w wyrazie frustracji Reyes, wspinając się na palce u stóp, próbując przeczesać wzrokiem tłum w poszukiwaniu chłopaka posiadającego klucz do ich wolności – dosłownie – ale znany TikToker zniknął, zostawiając ich obolałych, pijanych i skutych kajdankami na środku ulicy bez najmniejszych skrupułów. — Taki byłeś groźny, kiedy w trakcie wyścigu groziłeś wszystkim penetracją odbytu, a teraz nie mogłeś złapać tego typa, potrząsnąć nim porządnie i powiedzieć, że zrobisz mu lewatywę, jeśli nas w tej chwili nie uwolni? Jeżeli zależało mu na widowisku, jutro mógłby nas zakuć z powrotem tuż przed nagraniem filmiku, przecież cały ten TikTok to fikcja, a ten dupek miał czelność naprawdę nas tak zostawić! — Nie miała pojęcia, czy bardziej wściekała się na fajtłapę Jerome’a, który choć raz mógł wykorzystać swoją wielkość do zastraszenia gówniarza, czy na tego cholernego TikTokera, który zbyt dobrze bawił się ich kosztem i zapewne zostawił ich skutych złośliwie. Nagle uderzyła ją pewna myśl i rozejrzała się podejrzliwie na boki. — Jesteś pewny, że ten świrus i jego pomagierzy sobie poszli? Co jeśli będą nas śledzić i nagrywać, żeby później wrzucić kolejne ośmieszające nas filmiki do sieci? Musimy być czujni, Marshall. — Reyes już wcielała się w rolę tajnej agentki z filmów i gier, zaczęła nawet nucić pod nosem motyw z Mission: Impossible, składając dłonie w kształt pistoletu, ale po zrobieniu wykroku została zatrzymana prze krótki łańcuszek i zaczęła tracić równowagę. W ostatniej chwili przysunęła się z powrotem do mężczyzny, dzięki czemu nie zaliczyła kolejnej gleby; mieli za sobą abstrakcyjny tor przeszkód, mimo to nadal nie mogła się przyzwyczaić do tego, jak niewiele swobody ruchów miała.
    — Myślisz, że mnie to interesuje w tym momencie?! Ciebie nie interesowało, że udział w tym wyścigu uważam za durny pomysł, a teraz nie wiemy, czy mam złamany nos i czy ten dupek pojawi się tutaj jutro z kluczem! Nasza przepustka do wolności właśnie ucieka, a ty chcesz sikać… To ściągaj gacie i sikaj. Albo nie ściągaj i też sikaj, nie interesuje mnie, co zrobisz, bo na pewno nie dam ci się zaciągnąć do cuchnącej męskiej toalety — warknęła do niego Reyes, groźnie marszcząc brwi i spoglądając na niego w taki sposób, że lepiej byłoby dla Jerome’a, gdyby faktycznie zamilkł i zaczął rozmyślać nad sposobami powstrzymania swojego pęcherza przed zbyt szybkim opróżnieniem się na oczach świadków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byli idealną atrakcją dla przechodzących gapiów, bo wyglądali, jakby właśnie stoczyli bójkę, z której wyszli jako przegrani; jej twarz i jego ubrania były poznaczone przez ciemną, zaschniętą już krew, ich włosy były rozwichrzone w nieładzie, którego nie dało się określić jako artystyczny, ich pomięte ciuchy były też w niektórych miejscach przetarte i postrzępione od bolesnych, bliskich spotkań z twardym chodnikiem… Ich sytuacja nie malowała się zbyt dobrze, a w dodatku szumiało jej w głowie od alkoholu i bólu promieniującego z rozbitego nosa. Naprawdę miała ochotę ukatrupić Jerome’a na miejscu, ta zabójcza mieszanka nie wpływała pozytywnie na jej emocje, sprawiając, że zrobiła się nieprzyjemna i gburowata, ale chyba niewiele osób byłoby szczęśliwych po takich wydarzeniach.
      Reyes wzięła głęboki wdech, próbując się uspokoić. Jej gniew w końcu nie był produktywny, a ona, pomimo najszczerszych chęci, naprawdę nie mogła zamordować przyjaciela, więc chwilowo postanowiła odstawić na bok fantazje, w których uśmierciła go już na kilkanaście różnych sposobów, od tych najmniej do najbardziej poetyckich.
      — Ej… jesteś w końcu tym, no… złotą rączką. Nie masz czegoś, czym moglibyśmy rozwalić te kajdanki? — wymamrotała w końcu w kierunku Jerome’a, czując kiełkującą w jej wnętrzu nadzieję. Przecież musiał mieć jakieś narzędzia, dzięki którym uda im się uwolnić przed nastaniem południa, od którego dzieliło ich kilkanaście godzin!

      Reyes

      Usuń
  49. Noah na pewno nie zamierzał doprowadzić do śmierdzi Marshalla przez zakrztuszenie. Głownie dlatego, że Lotta i Jaime łeb by mu za to urwali. Drugi powód był taki, że naprawdę liczył na jakąś radę od byłego…szwagra. Na twarzy Jerome’a jednak malowało się zaskoczenie i niepewność, a te nie wróżyły zbyt dobrze Woolfowi.
    Noah uniósł brew, gdy ten poprosił go o chwilę do namysłu. Może Woolf nie powinien z nim o tym rozmawiać? W końcu to była sprawa między Noahem a Jaimem. Tyle że… Noah czuł, że oni utknęli i nie wiedział, czy to dobrze. Czuł, że czegoś nie rozumie i nie jest w stanie tego przeskoczyć bez pomocy, a Jerome wydawał się najsensowniejszą osobą do zapytania. Był jeszcze Shay, ale tego Noah specjalnie nie znał, więc nie wiedziałby nawet, jak do niego zagadać na ten temat.
    Za przykładem towarzysza Noah pociągnął nieco alkoholu.
    Słuchanie miłych i uprzejmych słów ze strony Jerome’a też nie było normlane. Ani komfortowe. Jakoś łatwiej było przyjąć jego zaczepki. Może dlatego Woolf był nieco zażenowany w trakcie jego wypowiedzi.
    - Może… choć w perspektywie tego wszystkiego… zastanawiam się, czy w ogóle powinienem wracać do tego tematu… kiedykolwiek. Może… jemu jest wygodnie w tym układzie? – zastanawiał się na głos. – Wiesz… żyje sam i niezależnie. Wiem, że nie lubi, gdy ktoś wciska się w jego sprawy i, uwierz, sam tak mam… Po prostu zastanawiam się… - Urwał. Nie potrafił tego nazwać wprost. Albo raczej nie chciał. – Cholera… no… sam wiesz, ile jest między nami różnicy. Zastanawiam się, czy on się zwyczajnie nie wstydzi tego, że jest ze mną – wymamrotał. – Albo… nie czuje ze mną wystarczająco bezpiecznie. Tyle że nie umiem z nim o tym porozmawiać, bo za każdym razem, gdy zbliżam się do tematu, Jaime zachowuje się tak, jakbym robił mu krzywdę. I w konsekwencji… myślę, że chyba po prostu nie powinienem robić żadnych więcej kroków. Tylko czy wtedy dla odmiany nie uzna, że mi nie zależy?

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  50. Jaime uśmiechnął się lekko, kiedy usłyszał, że Jerome jak najbardziej popierał jego pomysł z doktoratem. Jeszcze miał chwilę do namysłu, dopiero co robił magisterkę, ale... wiedział, że łatwo nie będzie się dostać na kolejny stopień studiów, ale może akurat? Kiedyś ryzykował ze swoim zdrowiem i życiem, to może warto zmienić to na ryzyko dostania się na doktorat? Nieśmieszny żarcik.
    Nic już na to nie odpowiedział, a później już Jerome informował go o tak ważnych wydarzeniach w swoim życiu. Jaime był niesamowicie wzruszony i szczęśliwy. Radości nie było końca. Tak bardzo się cieszył, że w życiu jego przyjaciela tak dobrze się układa i miał nadzieję, że będzie już tylko lepiej i lepiej.
    – Cicho tam – odparł, słysząc te groźny o płakaniu przez nich obu. Machnął wolną ręką. – Trudno, najwyżej. Jeśli mam płakać, to tylko przez takie powody – dodał jeszcze i znów się cicho zaśmiał. – Po prostu tak się bardzo cieszę, że nie masz pojęcia.
    Jerome był jego najbliższym przyjacielem. Pierwszym po stracie Jimmy’ego. Z Marshallem tak wiele razem przeżyli i wspierali się w tak wielu kwestiach. Ani razu się nie pokłócili. No chyba że to były jakieś pierdoły i sam Jaime tego nie pamiętał. Więc owszem, nic dziwnego, że Moretti reagował z tak ogromnym entuzjazmem i wzruszeniem na te „nowinki”.
    – W takim razie dobrze, że mamy zapas alkoholu – Jaime uśmiechnął się, ale nie sięgnął jeszcze po swoją szklankę ani talerz. I tak chyba nie byłby na razie w stanie niczego przełknąć. – O, nie, żadnego urzędu na szybko. Urząd może być, ale tak, musicie to zrobić jak trzeba. Muszę się odstawić na ten wasz ślub, robić porządne zdjęcia i próbować się nie zaryczeć – skinął głową, jakby potwierdzał swój plan. No, to chyba oczywiste, że Jaime przyjdzie na ślub. Nieważne, gdzie by się odbywał; w Nowym Jorku, na Barbadosie czy jeszcze gdzie indziej. – Macie czas, żeby wszystko ustalić – zgodził się. A później uśmiechnął, kiedy Jerome wspomniał o tym, jak mu się w życiu poukładało. – Ano, nic mi nie mów – wzruszył ramionami, ale uśmiechnął się. – Odczuwam tak samo ze swoim życiem. Sam fakt tego, że jeszcze żyję, studiuję, mam mieszkanie i... ciebie, i Noah, i pracę, którą lubię... Wow. Aha, skoro masz jeszcze taki super humor, to powiem to teraz – stwierdził i usiadł nieco wygodniej. – Kojarzysz, że znaleziono masowy grób, nie? Tam leżały ciała młodych ludzi, kobiet i mężczyzn. Jak się okazało, wszyscy byli podobni do siebie z wyglądu. I do mojego też. Więc trochę spanikowałem, myślałem, że może naoglądałem się za dużo kryminałów i tak dalej, Noah zaoferował swoją pomoc. Wiesz, odwoził mnie do pracy, przyjeżdżał po mnie, na uczelnię też, prawie codziennie spaliśmy razem albo u niego, albo u mnie. I miałem rację, niestety – westchnął na samo wspomnienie. – Nic mi się nie stało – zaznaczył od razu. – Chciałem pojechać z Heniem do weta i kiedy miałem wsiadać do samochodu u mnie na podziemnym parkingu, policja zrobiła obławę na tego mordercę. Okazało się, że... chciał mnie zaatakować – odwrócił wzrok i przełkną ślinę. – Nie dotknął mnie nawet, ale byłem jak sparaliżowany. Niby przeszło mi przez głowę to, jak potrafię się bić, ale... Jerome, to było przerażające. Gdyby nie to, że policja mnie obserwowała... bo badałem te ciała, więc byłem zamieszany w sprawę... A wyszedłem tylko z Heniem, raz bez Noah – pokręcił głową i sięgnął w końcu po swój alkohol, aby wziąć dużego łyka. Chciał powiedzieć o tym przyjacielowi już wcześniej, ale najwyraźniej dobrze, że tego nie zrobił. Jerome miał swoje własne sprawy i to w dodatku takie dobre. Cieszył się, że mu tego nie spieprzył.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  51. Riven pokiwał głową, słysząc, że Jerome pracuje jako budowlaniec. Spoko robota, dość odpowiedzialna, w końcu tworzy się rzeczy, z których korzystają inni; domy, drogi, budynki miejskiego użytku czy jakkolwiek to nazwać. Niby nic, a jednak dzięki takim ludziom można żyć… jak człowiek? Dechart nie do końca potrafił to określić. Może tez by mógł tak pracować? Zawsze to legalna praca i nikt by mu nic nie powiedział. Ale nie było co się oszukiwać, szybko do takiej nie trafi. Jednak… im później, tym mogło być gorzej z załapaniem się do takiej pracy.
    – Ej, no to spoko robota – powiedział w końcu. Wyrzucił papierek od babeczki do śmietnika, stojącego obok. – O ile szef i reszta ekipy jest w porządku – dodał jeszcze i wzruszył ramionami.
    Później pogłaskał ostrożnie psa i uśmiechnął się pod nosem. Po łebku i za uszami, po karku zresztą też. No uroczość. Naprawdę. Riven kochał psy, chociaż uważał, że bardziej utożsamiał się z kotami; skradnie, bycie po cichu, przemykanie, lądowanie na czterech łapach… takie tam.
    – Nie, nie studiuję. Właściwie nie ukończyłem liceum – przyznał. A co tu było do ukrywania? Jego życie potoczyło się tak, a nie inaczej, miał swoje doświadczenia i szkoła nie była jego priorytetem. Może kiedyś do niej wróci, a może nie z różnych względów (umrze, wygra na loterii, poślubi bogatą pannę – trolololo). – A nawet gdybym chciał studiować, to kompletnie nie wiem, co – ponownie wzruszył ramionami. – Ale jak mówisz, nie każdy musi iść na studia.
    No, tak wywnioskował ze słów Jerome’a. Nie każdy ich potrzebował. Niektórzy chcieli mieć szczęśliwą rodzinę, psa i jadać babeczki w parku.
    Później obserwował jak Jerome czyści małą z babeczki. Riv uśmiechnął się do siebie, obserwując jak młoda zaczyna podążać za psem. Dopiero po chwili Riven podniósł się z miejsca.
    – Będę już uciekać. Miło było was poznać. Wszystkich – spojrzał na Aurorę i na pieseła. – Dzięki za wspólnie spędzony czas i takie tam. I kto wie, może do zobaczenia – uśmiechnął się lekko do mężczyzny, psa pogłaskał, a Aurorce puścił oczko.
    W końcu ruszył w tłum ludzi i zniknął.

    Jakiś czas później (kilka tygodni) Riv znów znalazł się w „tej trochę lepszej i bogatszej dzielnicy” również w zbiegowisku ludzi. Zawsze był dyskretny i ofiary orientowały się o kradzieży dopiero przy płaceniu, kiedy musiały sięgnąć po portfele. Nikt też nigdy nie zwracał na niego uwagi, toteż zaraz sięgnął do kieszeni jednego typa w garniturze. Wyciągnął skórzany portfel i zgarnie schował w kieszeni kurtki. Później przemknął dalej.

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  52. Szanował niespokrewnionych ludzi ze sobą za otwartość, jaką byli w stanie przelać w znajomość z nim, bo według Juliana nie było nic gorszego od tego, niż nieufność w stosunku do potencjalnego przyjaciela. 
    Przeszedł przez takie relacje w trakcie dwudziestu siedmiu lat i do dzisiaj ciężko mu było zrozumieć, dlaczego na przykład Morgan Hendrix, którego poznał jako czternastolatek, nie wyznał Hughesowi prawdy, a karmił go słodko brzmiącymi kłamstwami? Na pytanie dlaczego to ja nie mogę nigdy przyjść do ciebie? Słyszał odpowiedź o tym, że nie chciałby go zabierać do domu, gdzie oprócz zatrudnionej kucharki, pokojówki i ogrodnika, nie ma nikogo, kto znałby Morgana najlepiej. Wierzył aż do momentu, w którym poszedł na pogrzeb jego ojca, słysząc od ludzi szepczących między sobą, że potwór odszedł ze świata i więcej nie będzie ani pił, ani bił swojej rodziny, a szczególnie żony Anne. 
    Zląkł się. Spojrzał na niepłaczącego Morgana, trzymającego pod rękę matkę, która zakryta okrągłymi okularami przeciwsłonecznymi, najprawdopodobniej chowała przed zebranymi żałobnikami ostatnie dzieło męża. Dlaczego nie powiedział Julianowi prawdy? Przecież on wyznał przed Morganem swoją największą obawę, dotyczącą tego, że nowozatrudniona cukierniczka, wydzwaniająca do ojca nawet w niedzielę podczas rodzinnego obiadu, może być kochanką i zagrożeniem dla Debory Hughes. 
    Na szczęście mistrzyni w deserach nie rozbiła ich rodziny, a jedynie kupiła od Paula kilka drobiazgów zbierających kurz w garażu, ale tak jak Julian z szerokim uśmiechem i spokojem w sercu układał do pudełka potrzebny kobiecie zegar w kształcie koła samochodowego, kilka śrubokrętów oraz wiertarkę, tak niestety dobrej nowiny nie mógł przekazać Morganowi. Tydzień po pogrzebie przestał się odzywać, a kiedy Julian wykonał któreś z kolei połączenie, nie słysząc po drugiej stronie głosu kolegi, postanowił nie walczyć o przyjaźń, która nie miała przyszłości. 
    Stąd ucieszyło go zaangażowanie ze strony Marshalla. Czy to nie piękne, że bez zawahania się pytał Hughesa o szczegóły, nie analizując w głowie zbyt długo tego, czy warto zapytać, czy jednak nie wymawiać czegoś na głos, aby nie urazić kogoś swoim myśleniem? 
    Wyspiarz różnił się zachowaniem od Hendrixa, ale kto wie, jeśli mężczyźni od spotkania w barze nie powiedzieliby sobie całej prawdy z przeszłości, to czy dalej ich znajomość płynęłaby z taką lekkością? Najprawdopodobniej byłoby to ciężkie, bo Jerome przeszedł swoje trudne chwile, a Julian być może bez jego mądrej rady, nie wykorzystałby nawet przyjścia Miley, odrzucając szansę na to, co oboje teraz tworzyli. 
    — A żebyś wiedział, że lepiej późno, niż wcale. Tamta rozmowa wiele mi dała i do dzisiaj jestem wdzięczny za wybór Blue Jeans na piękne rozpoczęcie piątkowego wieczoru. Mogłeś iść z kumplami do zupełnie innego miejsca, a tak okazałeś się lepszy od psychologa z najlepszą opinią w mieście. Wielkie dzięki, Jerome. 
    Przytrzymał dłoń na ramieniu mężczyzny, kiwając głową, bo wiedział, że nie wszyscy byliby w stanie tak otwarcie przemówić Julianowi do rozsądku. Dał mu porządnego kopa do działania, związanego z walką o lepszą przyszłość. 
    Dlatego też na widok Miley, bez drżącego głosu i nienawiści przygotowywał byłej dziewczynie oraz jej przyjaciółce drinki. Zaproponował delikatnie podpitej blondynce odprowadzenie do domu, a kiedy go pocałowała, nie odskoczył jak poparzony, lecz odwzajemnił czułość, wchodząc z radością drugi raz do tej samej rzeki. Póki co nie żałował i nie chciał, żeby cokolwiek zmieniło się na gorsze. 
    — Powiem szczerze, nie zapytałem. Byłem za bardzo zajęty nadrabianiem straconego czasu i nie chciałem rozdrapywać starej rany. Tylko zapytam na pewno szybciej, niż Dorian o chodzenie Abby, co nie przyjacielu? 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drugi barman wrogo spojrzał na Juliana, niemal krztusząc się drinkiem i od razu pokazał mężczyźnie środkowy palec.
      — Nie rozumiesz, że to będzie mój pierwszy związek w tym jakże starym życiu? Tak, byłem dupkiem. Tak, zalecałem się do pięknych klientek. Tak, często noc, którą rozpoczynały w barach, gdzie pracowałem, kończyła się na pobudce w hotelowym łóżku. Tak, nie pamiętałem ich imion. Pochodzę z rozbitej rodziny, nie usprawiedliwiam się tym, ale ja nie wiem, jak wygląda codzienność w związku. — jęknął długo i ze złością, odstawiając na ławę szkło z alkoholem. — Julian masz za krótkie doświadczenie i teraz przechodzisz przez drugi miesiąc miodowo-związkowy, ale zapytam tu kolegę. Jerome, jak wygląda szara rzeczywistość, gdy jest się z kimś dość długo? 
      Zabrzmiało poważnie, ale nie od dziś wiadomo, że życie nie polega na nieprzerwanym śmiechu, opowiadaniu sobie nawzajem żartów i wierzeniu w to, iż dobro zawsze pokona zło.

      Julian Hughes

      Usuń
  53. Julianowi i Dorianowi wystarczyło jedno dłuższe spojrzenie zwrócone ku sobie nawzajem, żeby porozumieć się bez słów. Dlaczego cała urodzinowa impreza miałaby rozpocząć się i zakończyć w wynajmowanym mieszkaniu Hughesa? Jak się bawić to na całego! Obaj podnieśli się z zajmowanej kanapy i mimo zainteresowania wyciągniętymi przez Jerome szklankami, Dorian odstawił naczynia na blat, podając dwóm mężczyznom zawieszone na wieszakach kurtki.
    Ciepłe miesiące zostały w przeszłości. Przyszła deszczowa jesień, ozdabiając chodniki Nowego Jorku żółtymi, pomarańczowymi oraz brązowymi liśćmi. Nie szło w tym czasie wyjść na zewnątrz bez okrycia wierzchniego. Jedynie gdzie Julian udałby się bez kurtki o tej porze roku, to na parter budynku, żeby zajrzeć do swojej skrzynki na listy umieszczonej tuż przy wejściu. Może drzwi otwierały się dość często i rzadko kiedy nie spotykał zbyt rozmownej sąsiadki albo przemykającego bez wypowiedzenia dzień dobry sąsiada, ale chociaż czuł powiew wiatru, tak zawsze schodził tam w krótkich spodenkach i kapciach, nie zakładając uprzednio skarpetek.
    Tu jednak czekała ich znacznie dłuższa podróż, otwierająca wizję piękniejszej nocy. Na pewno nie zamierzali wyciągnąć Marshalla po to, aby otworzyć skrytkę. Nikogo nie interesowało czy Julian na bieżąco odbiera listy i czy uprząta skrzynkę z dużej ilości zalegających, nieinteresujących ulotek. Czekała ich znacznie ciekawsza rozrywka.
    — Napijemy się. Oczywiście, że wypijemy, nie ma innej opcji, ziomeczku. — Dorian objął długowłosego, machając mu blisko twarzy tajemniczym pękiem kluczy, zawieszonym na błękitnej smyczy.
    Zabieramy cię do Blue Jeans od kuchni. Druga część lokalu zamknięta dla gości została perfekcyjnie wykończona i mamy prywatne laboratorium barmańskie.
    Pochwalił się prędko przed Marshallem i klękając przed zwierzętami, pogłaskał oba z nich, wiedząc doskonale, że niczego im nie zabraknie. Były dwukrotnie na długich spacerach; miały pełne miski wody oraz ulubionej karmy, a Julian przysiągł sobie, że równo z północą wróci do domu. Choćby miał przyjść na czworakach.
    Drogę do Blue Jeans pokonali na pieszo. Nie padało. Wiatr ustał. Przed barem zobaczyli grupy bawiących się osób w różnym wieku, a z lokalu wydobywały się dźwięki nadawane przez DJ Olivię Dope. Przechodząc przez zapełniony lokal, zostali doprowadzeni przez Doriana za niebieską kotarę i stanęli przed masywnymi jasnobrązowymi drzwiami. O tym miejscu wiedzieli wyłącznie barmani, szef i jego żona, więc Jerome będzie czternastą wtajemniczoną osobą w szczegóły nowopowstałego laboratorium barmańskiego.
    Liczyło ono prawie trzysta metrów kwadratowych i posiadało jedenaście stanowisk, by pierwsi zatrudnieni barmani w Blue Jeans mogli tworzyć tam koktajle gotowe podbić świat łącznie z niebem oraz piekłem. Głównym akcentem kolorystycznym rządził błękit, dopełniony gdzieniegdzie złotem i brązem. Pośrodku sali stało kilkanaście stolików, a przy każdym z nich trzy krzesła. To tu przychodzić w bliskiej przyszłości będą koneserzy sztuki zamkniętej w przezroczystych szkłach, by cieszyć swoje podniebienia.
    Julianowi wydawało się, że chwycił Pana Boga za nogi i anioła odpowiedzialnego za istnienie mistrzowskich koktajli. Czy to nowy początek barmańskiej kariery? Być może tak. Obaj zajęli stanowiska obok siebie, mając za sobą rzędy półek, gdzie alkohole ustawiono aż po sam sufit i przy każdym regale zamontowano specjalną drabinę, aby nie mieć problemu z sięganiem butelek umieszczonych na wysokości dwóch metrów. Nad głowami wisiało parę bogato zdobionych żyrandoli i w identycznych ramkach zaprezentowano uchwycone we mgłach drinki, których fotografie przypięto na tle skrawków spodni jeansowych. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Witaj na placu zabaw każdego barmana. Jesteś pierwszą osobą spoza lokalu, która wie o tym miejscu, ale to nie koniec. Razem z Dorianem i dziewiątką innych pracowników weźmiemy udział w autorskim programie właściciela. Nasz szef to Alex Kratena, który marzy o otworzeniu kilku, jak nie kilkunastu filii Blue Jeans w całym Nowym Jorku. Chce co roku nadawać nam mistrzowskie tytuły i wiedzieć, kogo może wziąć ze sobą dalej, a komu niestety będzie musiał podziękować… 
      Opowiedział na jednym wdechu, z trudem łapiąc oddech, bo wypełniała go tak wielka ekscytacja, że sam miał ochotę uszczypnąć się skórę, by zawczasu obudzić się ze snu wypełnionego jego marzeniem.    
      — To, czego byś się napił, człowieku dający same dobre rady? Wiesz, może jestem z rozbitej rodziny, ale mądrych rozwodników warto posłuchać. Gardzę jedynie tymi, którzy zdradzają swoje żony, a tego o tobie nie słyszałem…
      Wyznał bez ogródek Dorian, podrzucając w górę jigger japoński o pojemności trzydziestu milimetrów i uśmiechnięty szeroko, czekał na pierwsze zamówienie, złożone przez kogoś, kto również dla niego stawał się coraz bliższy.

      Julian Hughes

      Usuń
  54. Mógł się tylko domyślać, że cała sytuacja nie była dla niego łatwa. W końcu mając żonę niekoniecznie powinno się wchodzić w związek z kolejną osobą. Mickey w żadnym wypadu go nie oceniał. Ludzie przechodzili przez różne sytuacje w swoim życiu, związki różnie się układały. Raz wychodziło, a innym razem niekoniecznie. Prawda była taka, że każdy miał prawo do tego, aby układać je sobie tak, jak tego chce. Po tym co mówił mu Marshall wnioskował, że to nie była łatwa decyzja dla żadnej ze stron, ale najwyraźniej jakoś udało im się poukładać i doszli do porozumienia, a to chyba było najważniejsze. Nie dopytywał o szczegóły, bo nie czuł, aby miał do tego prawo. Zresztą, gdyby wyspiarz miał ochotę to przecież opowiedziałby mu o wszystkim w najmniejszych szczegółach. Kto jak kto, ale Mickey potrafił zrozumieć, gdy druga osoba niekoniecznie miała ochotę na to, aby opowiadać o swojej przeszłości.
    Wzmianka była oczywiście żartem, ale za to jak pasował do sytuacji.
    — Oczywiście, rozprawię się z każdym kto będzie chciał przyjść w butach — obiecał. Miał naprawdę dobry humor, a im więcej czasu spędzali razem tym lepiej się czuł. Co prawda od razu przyszedł w dobrym nastroju, ale ten się tylko polepszał z każdą mijającą chwilą. Prawdę mówiąc czuł się dobrze w towarzystwie Jerome’a, bardzo cenił sobie takie osoby. Może i nie narzekał na towarzystwo, ale na palcach jednej ręki mógł policzyć osoby, z którymi dogadywał się naprawdę dobrze. I tak właśnie było w przypadku Jerome.
    — Mhm, rozumiem. — Przytaknął. Był zwyczajnie ciekaw, a jako że jego wycieczki ograniczyły się tylko do jakiegoś zadupia na drugim końcu kraju to nie miał do czego porównać. Nowy Jork był w końcu dla wielu miejscem, które muszą odwiedzić przed śmiercią, a dla niego to było miasto, jakich wiele. Choć na swój sposób było ono cudowne to z czasem się przyzwyczaił i nie było w nim już nic wyjątkowego. Jeśli miał zgadywać to był pewien, że gdyby to usłyszał ktoś zakochany w Nowym Jorku to mógłby się z nim zacząć kłócić, ale do tego może nie dojdzie.
    Westchnął po kolejnych słowach przyjaciela. Miał już wzruszyć ramionami, ale powstrzymał się przed tym i zamiast tego po prostu sięgnął po swoje piwo, aby może nie tyle uniknąć odpowiedzi, a aby przedłużyć czas nim odpowie. To nie brzmiało najlepiej, a Mickey… prawdę mówiąc nie umiał się jakoś bardziej przejąć, czego zdecydowanie nie powinien mówić. Już widział wcześniej, jak ludzie reagowali, gdy się o tym wypowiadał, a teraz miał kolejny dowód, że czasami lepiej chyba jest zwyczajnie skłamać.
    — W końcu tu jestem, prawda? Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, skoro nic gorszego się nie stało — odpowiedział w końcu. Minęło już trochę czasu od tego i niekoniecznie o tym myślał, a skoro teraz rozmawiali to dobrze było o tym wspomnieć. — Próbowaliśmy, ale… no wiesz, jej jest potrzebny ktoś z tego samego otoczenia. Ja niekoniecznie się do tego nadaję. Żałuj, że nie widziałeś jej miny, kiedy była u mnie pierwszy raz. Chusteczką przecierała krzesełko zanim na nim usiadła — rzucił i roześmiał się. To było na samym początku, zanim się w ogóle jako tako polubili.
    Zirytowany spojrzał w stronę kłócących się mężczyzn. Naprawdę? Chciał jeden, jeden, spokojny wieczór, aby nadgonić zaległości z kumplem i coś musiało iść nie tak? Nie prosił w końcu o zbyt wiele. Na ogół sprzeczki w barach nie robiły na nim większego wrażenia, jednak tego co działo się obecnie nie dało się już dłużej ignorować czy udawać, że im to nie przeszkadza. Miał wrażenie, że momentami ledwo siebie nawzajem słyszą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To chyba jakiś kurwa żart — zaklął, gdy i on natychmiastowo podniósł się ze swojego miejsca, gdy nieznajomy upadł na stolik. Sadler dojrzał zmierzającą w ich stronę grupkę po chwili. Dziś bardzo nie miał ochoty na żadne bójki, których sobie w przeszłości nie szczędził, ale obecnie starał się żyć w miarę zgodnie z prawem. Nie uśmiechał mu się powrót do więzienia czy nawet aresztu.
      — Dawno zagojona — odparł krótko.
      Chcieli tego czy nie, ale i tak zostaną wciągnięci w bójkę, której nie rozpoczęli i której żaden z nich nie chciał. Najlepszym rozwiązaniem było wycofanie się, ale dokąd? Nie za bardzo mieli pole do ucieczki. Po mordzie też dostać nie za bardzo chciał. Biernie stać też nie zamierzał, a wyglądało na to, że faceci nie będą patrzeć na to czy Jerome i Mickey są przypadkowymi ofiarami. Nieszczególnie się też pomylił, bo pierwszy cios poleciał w jego stronę. Próbował tego uniknąć, ale i tak oberwał w brzuch. Zachwiał się do tyłu i prawie poleciałby dalej, gdyby nie fakt, że stojący przed nim typ złapał go za koszulę i próbował znów mu przywalić, jednak tym razem to Sadler był szybszy. Jego pięść wylądowała prosto na nosie i chyba nawet coś chrupnęło, choć w tym zamieszaniu ciężko było usłyszeć cokolwiek.

      Mickey

      Usuń
  55. Jaime posłał Jerome’owi uśmiech, kiedy przyznał mu rację co do płakania z dobrych powodów, tak jak adopcja Aurory przez jego przyjaciela, ślub z kobietą, którą kochał i takie tam. To było naprawdę piękne! Moretti na serio był tak szczęśliwy i nie mógł się doczekać aż pogratuluje również narzeczonej przyjaciela. A potem oczywiście ślub i wesele!
    Kiedy usłyszał pytanie Marshalla, zamrugał szybko oczami, które później otworzył szeroko, wpatrując się w niego kompletnie zaskoczony. Co? Drużbą? On? Och... Jaime otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mógł z siebie nic wydusić. Po prostu ponownie uśmiechnął się szeroko i bez słowa rzucił się na niego, aby mocno go objąć.
    – No pewnie, że tak! – poklepał go po plecach i ostatecznie się odsunął, wracając na swoje miejsce. – Zostanę twoim drużbą i będę w tej roli najlepszy! Nie zapomnę obrączek, zadbam o alkohol, będę wam pomagał na samym ślubie i weselu... Będzie super! Zobaczysz! No, wiadomo, będziesz brał akurat wtedy ślub, więc super będzie na pewno, ale rozumiesz – zaśmiał się. – W takim razie ja się nie mogę doczekać. Jeszcze bardziej.
    Wiadomo, że Jerome mógł wziąć jednego ze swoich braci z krwi, ale... Jaime cieszył się, że to właśnie na niego wpadł wybór. Może i nie mieli wspólnych rodziców, pochodzenia, ale byli dla siebie bardzo ważni, zupełnie właśnie jak bracia.
    – Właściwie męczymy się ze sobą od września albo października, nie od marca. Spotkaliśmy się jesienią na Empire State Building. Nigdy w życiu tego nie zapomnę. Ale nigdy bym się nie spodziewał, że moja wycieczka tam rozpocznie naszą przyjaźń i że będę miał wystąpić w roli drużby na twoim ślubie. To aż po prostu... niewyobrażalne – pozwolił sobie zacytować jedną youtuberkę.
    Minęło już tyle czasu od tamtego wieczoru, tyle się wydarzyło, tyle się działo, tylko kroków na przód zrobił... nigdy wcześniej by nie pomyślał, że mógłby kiedykolwiek znajdować się w takim lub podobnym miejscu.
    Później Jaime już opowiadał o seryjnym mordercy, o obawie o swoje życie i obławie. I przypatrywał się reakcji Jerome’a i jakoś tak mu się zrobiło... głupio? Nie chciał, żeby jego przyjaciel aż tak się tym przejął. To znaczy, wiedział, że mu zależało na nim i teraz...
    Spojrzał na niego, kiedy Jerome poszedł sobie nalać drinka.
    – Tak, nic mi nie jest, nie oberwałem w żaden sposób. Noah cały czas przy mnie był. Martwił się... sam wiesz. I ja też na siebie uważałem. Z wyjątkiem tego jednego razu, kiedy chciałem samemu podskoczyć z Heniem do weta. I może to i dobrze, że tak zrobiłem – powiedział cicho. – Dzięki temu go złapali – teraz to on dopił swojego drinka. Odłożył szklankę na bok w momencie, w którym Jerome z powrotem usiadł na kanapie. – Tak, dokładnie dlatego mnie obserwowali. Podobny wzrost, kolorów włosów się zgadzał, kolor oczy, jestem studentem – pokiwał głową. – Przynętę... chyba tak. Chociaż wolę o tym myśleć jako o ochronie, o której mi nie powiedzieli. Też nie mieli pewności, ale skoro pasowałem do profilu i w dodatku badałem ciała ludzi, których on zabił... – westchnął ciężko i znów odwrócił wzrok. – Po prostu cieszę się, że już go złapali i mogłem odetchnąć z ulgą. Zresztą, nie tylko ja, ale inne potencjalne ofiary, moi rodzice, Noah... Nie złość się na mnie, że ci nie powiedziałem wcześniej, ale tak chyba było lepiej. Żebym się z nikim za bardzo nie kontaktował. I tak już Noah był narażony – ponownie westchnął i sięgnął po alkohol, aby go sobie nalać do szklanki. – Na szczęście wszystko już jest dobrze i można dalej żyć jak człowiek – spojrzał niepewnie na Jerome’a. – Ale i tak zostanę twoim drużbą.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  56. Riven nadal przechadzał się między ludźmi, zbierając kolejne łupy. Wpadając nieprzypadkowo, ale udając, że to czysty przypadek, na innych ludzi i zdejmował im zegarki czy bransoletki. Chował wszystko do kolejnych kieszeni i po prostu szedł dalej. Nie słyszał, aby ktokolwiek go wołał. Przynajmniej na początku. Dopiero później usłyszał swoje imię i nie potrafił go do nikogo dopasować. Zastanawiał się, czy może to ludzie z jakiegoś gangu, którzy chcieli wynająć jego kurierskie usługi, więc odwrócił się. Był nieco zaskoczony, widząc znajomą twarz, o której zdążył już trochę zapomnieć. Cóż, nie każdemu okradzionemu przez siebie oddawał zaraz… tę kradzioną rzecz. Uniósł brew wyżej i zatrzymał się w miejscu. Jerome wyglądał co najmniej dziwnie i… cholera, czyżby widział, jak Riven kradł? Średnio dobrze, że istniała szansa, że nie miał żadnych dowodów. Nie widział, aby Jerome trzymał w ręku telefon, którym mógł go ewentualnie nagrywać. Dotknąć też się nie pozwoli, gdyby mężczyzna zechciał sięgnąć do jego kieszeni w poszukiwaniu zwiniętych fantów.
    – Cześć – przywitał się, kiedy stali już dość blisko siebie. – Znowu tutaj? Gdzie masz córeczkę i psa? – zagadnął i nawet lekko się uśmiechnął. Nie był pewien, czy Jerome widział to, co zdążył już zrobić Riv. Nie było sensu ryzykować. – I co tam u ciebie?
    Może powinien jedynie się przywitać i po prostu odejść. Mógł powiedzieć, że się spieszy i tyle, a nie stać w miejscu i czekać na nie wiadomo co. Cóż, bądź co bądź, Jerome był dla niego bardzo miły podczas ich pierwszego spotkania. I na pewno był taką osobą z nielicznych. Może i nie wiedział, czym trudnił się Riv, ale ci, którzy nie wiedzieli, też nie zawsze byli dla niego uprzejmi. W każdym razie, mała i krótka wymiana zdań między nimi nie powinna mu zaszkodzić… chyba. Wszystko zależało od tego, co też Jerome zobaczył i czego nie powinien widzieć. Riven zawsze wtapiał się w tłum, przemykał niczym cień (czy też kot), nie pozostawiając po sobie śladu. I nosił też kaptur na głowie, aby ograniczyć swoją rozpoznawalność. Owszem, istniała opcja, że Jerome doskonale wiedział, że Riven przed chwilą okradał ludzi, ale była też możliwość, że wcale nie. Że umiejętności Decharta i inni ludzie pomogły mu wciąż być nie widzieli z tym, co robił.

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  57. Doskonale pamiętał dzień, w którym odkrył swoją pierwszą alergię, którą stanowiły papaje. Takich sytuacji przecież nie zapomina się tak łatwo, a już zwłaszcza, gdy Twój starszy kuzyn wypomina Ci jeszcze przez długie lata, że swoim niespodziewanym popisem koncertowo rozwaliłeś mu imprezę zorganizowaną z okazji jego osiemnastych urodzin. Tak jakby to była wina Martino, że ciotka Constantia akurat tego dnia musiała zaserwować swoje słynne ciasteczka wypełnione różnorakimi owocowymi kremami i polane miodem, a on trafił na te z melonowcem. Dobrze chociaż, że Pani Hutten również uczestniczyła w tym balu, bo gdy jej pierworodny zaczął się charakterystycznie dusić w niespełna sekundę należycie zakwalifikowała jego objawy i jak na doświadczoną pielęgniarkę przystało pobiegła do przedpokoju, by skorzystać z zawieszonego tam na ścianie telefonu w celu wezwania karetki, jednocześnie krzycząc przez ramię do solenizanta, by ten w miarę możliwości postarał się ograniczyć gwałtowność ruchów swego nieszczęsnego krewnego. Owszem, jak każda matka i Carmela, oczekując na przyjazd ratowników szczerze zamartwiała się o stan zdrowia swego jedynego synka, lecz wiedząc doskonale, że w obecnej sytuacji nic więcej nie może już dla niego zrobić, usiłowała przynajmniej zachować zimną krew. Wystarczyło, że jej mąż krążył bezsensownie po pokoju mrucząc coś wściekle pod nosem, czym jeszcze bardziej denerwował wszystkich obecnych. Uspokoił się dopiero po przybyciu medyków, którzy sprawnie zażegnali zagrożenie, jednocześnie informując rodziców Włocha, iż dzieciak następne trzy dni będzie musiał spędzić na obserwacji w szpitalu, gdzie w razie czego zostanie poddany kolejnym testom. Szkoda jedynie, że jakiś czas później Europejczyk musiał znowu przeżyć tego typu upokorzenie, tym razem w gronie znajomych, by dowiedzieć się, że ananas również stanowi dla niego zakazany owoc. Cóż, zdarza się. Najważniejsze, że podobnie jak za drugim razem, tak i obecnie mężczyzna miał już przy sobie strzykawkę wypełnioną lekiem przeciwhistaminowym, co pozwalało ratującemu go człowiekowi na podjęcie natychmiastowych działań. Oczywiście pod warunkiem, że wspomniana osoba okazałaby się na tyle zdroworozsądkowa, by dokładnie przejrzeć mu kieszenie, bo on sam niestety, walcząc o każdy pojedynczy oddech, nie byłby jej w stanie wskazać dokładnego miejsca przechowywania należytych medykamentów. Jedynym, co mógł tak naprawdę teraz zrobić było lekkie pokiwanie głową po tym, gdy do jego uszu jak przez grubą pierzynę dotarło pytanie o posiadane przy sobie leków, a i ta z pozoru prosta czynność prawie zakończyła się dla zamroczonego bruneta kontaktem z podłogą. Na całe szczęście jakieś obce dłonie zdołały go w porę podtrzymać.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  58. Słowa Jerome’a były dla Woolfa cenne. W końcu jeśli Jaime miałby komuś narzekać na ich związek, to chyba byłby to Marshall, prawda? Albo nie… w końcu nie było pewności, że Jerome nie zabiłby Woolfa, gdyby obawiał się, że jego przyjacielowi coś lub ktoś zagraża. Jaime mógł w końcu chronić Noaha przed gniewem przyjaciela.
    - Emmm… nie ma za co – odparł Noah, gdy Jerome mu podziękował. – Żałuję, że nie zrobiłem czegoś więcej… ale musisz przyznać, że to brzmiało nierealnie… - westchnął. Oczywiście, że pilnował Jaimego, ale robił to głównie dla jego samopoczucia. Nie spodziewał się, że jego chłopak naprawdę zostanie zaatakowany przez jakiegoś psychopatę.
    Potem jednak Marshall wypalił z czymś, czego Noah się nie spodziewał. Choć Jerome nie powiedział imienia Jen, to jasne wydawało się odwołanie do niej.
    Pokiwał tylko głową na znak, że rozumie, co Jerome próbuje mu powiedzieć. Nawet docenia, że robi to własnym kosztem.
    - Wiesz… zastanawiam się… czasami nie nadążam za jego tokiem myślenia i zastanawiam się…czy to kwestia różnych doświadczeń… wieku czy charakterów. Niekiedy widzę, że coś, co powiedziałem, jest nie po jego myśli, ale nie wiem dlaczego. Mam wrażenie, że odbywamy cały kurs tego, jak ze sobą rozmawiać. Może kwestia wspólnego mieszkania po prostu… wypłynęła za wcześnie? Sam zauważyłeś, że tempo naszej relacji do zawrotnych nie należy.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  59. Była cholernie zmęczona przez co nie potrafiła zatrzymać potoków łez spływających po jej policzkach. Zaciskała tylko nieco zaschnięte usta , by nie wyć jak małe dziecko. Zdążyła zauważyć, że na łóżku spała ich córka. Cała adrenalina, która wcześniej pchała ją do działania uleciała, jednocześnie siejąc spustoszenie w jej organizmie. Ulga zajęła jej miejsce, lecz toczyła właśnie walkę z cholernym poczuciem winy. To przecież wszystko moja wina pociągnęła nosem i gdy obraz nie był już tak rozmazany spojrzała na ukochanego.
    — Co on ci zrobił… — szepnęła i starała się odpowiedzieć na uścisk dłoni, lecz była nadal zbyt słaba. Delikatnie poruszyła palcami, a klatka piersiowe zaczęła miarowo unosić się i opadać. Do panny Lester dotarło bowiem, że to upierdliwe pikanie, to jej własne serce i jeśli nad nim nie zapanuje, to głowa jej pęknie, albo co gorsza obudzi biedną Aurorę.
    — A Rory? — zapytała ledwo słyszalnie po czym odchrząknęła — Wszystko z nią w porządku? — Odwróciła głowę na moment tak, by upewnić się, że dziewczynka smacznie spała. Rudowłosa miała wielką nadzieję, że nie dane będzie temu Aniołkowi zapamiętać tego strasznego doświadczenia. Gdyby miała taką moc wymazałaby ten dzień z ich życia, wraz z konsekwencjami. Serce zaciskało się nieprzyjemnie za każdym razem, gdy jej zielono-brązowe tęczówki odnajdywały nowe ślady ciosów zadanych Marshallowi. Chciała go chronić, a doprowadziła do tego, że przez nią został skrzywdzony. Miała być jego tarczą, oparcie, a stałą się kulą u nogi. Aparatura znów zapikała zdradziecko przekazując Jeromowi to co kotłowało się w głowie Charlotte.
    — Jerome… — odezwała się po dłuższej ciszy i tym jak uciekała spojrzeniem rozważając wszystkie za i przeciw tego co zamierzała powiedzieć. Chciała go zapewnić, że zrozumie, jeśli mężczyzna miałby teraz zdecydować się na wycofanie zaręczyn, czy nad zdystansowaniem się na jakiś czas, jednak nie byłą w stanie zmusić się do powiedzenia tego. Nie pozwoliłaby mu odejść, nigdy. Obiecała walczyć do samego końca i w dupie miała, czy ktoś uznałby ją za żałosną. On był tym jedynym. —…. kocham cię — głos stopniowo nabierał na sile, co było wypadkową podanych medykamentów, tym razem takich, które nie miały jej wysłać na tamten świat. — i obiecuję, że on tego pożałuje. — Znów poruszyła palcami tym razem delikatnie ściskając jego ciepłą dłoń.
    Na korytarzu zapanowało jakieś poruszenie na które Charlotte nie zwracając uwagi, ponieważ byli w szpitalu, a tu cały czas się co działo, prawda? To nie kurort wypoczynkowy, a miejsce, gdzie każdego dnia walczono o czyjeś zdrowie, a nawet życie. Nagle jednak do sali wpadł zziajany Christopher, którego oczy były wypełnione przerażeniem, a gdy przeskakiwały to ze szwagra, na siostrę, a z niej na siostrzenice wcale ono nie malało. Gdy po powrocie do domu spotkał sąsiadów, którzy z troską zapytali, czy z brunetem wszystko w porządku po tym pobiciu i czy znaleziono już maleństwo miał wrażenie, że to jakaś ukryta kamera. Dopytał o szczegóły, a następnie zapytał, gdzie jest najbliższy szpital, ponieważ podejrzewał, że to do niego zabrano poszkodowanego. Nie spodziewał się jednak, że podając swoje nazwisko zostanie skierowany na oddział intensywnej terapii.
    W dwóch susach znalazł się między dwoma łóżkami i chwycił drugą dłoń rudowłosej.
    — Lotti co się stało? — był szczerze przejęty, a gdy na moment przenosił wzrok na Jeroma jego niepokój się wzmógł — Ktoś Was napadł?
    — Chris… — znów w jej oczach pojawił się łzy. Był cały, bo i o niego zaczynała się obawiać. Rogers pokazał, że potrafi być nieobliczalny. To ona wprowadziła go do życia jej najbliższych, to ona zaufała mu, gdy wszystko pokazywało jej by tego nie robiła już zanim zaszła z nim w ciążę.

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  60. Bycie drużbą na bank go zestresuje w tym konkretnym momencie i pewnie wiele dni przed ślubem. Wiedział to na sto procent, ale nie zamierzał odpuszczać. Bardzo chciał to zrobić, przecież Jerome na niego liczył i nie proponowałby mu tego ot tak. Jaime po prostu się postresuje trochę, ale to powinno mu dodać tylko takiego kopa do działania, aby było jak najlepiej. Naprawdę nie mógł się doczekać tego pięknego dnia! Aż zobaczy najlepszego przyjaciela na ślubnym kobiercu i jak będzie składał przysięgę Charlotte. I ona jemu też, wiadomo. Będzie wspaniale! A ślub na plaży brzmiał niesamowicie i zapewne tak skomentuje to Jaime, kiedy tylko się o tym dowie.
    Może i od niedoszłego ataku na Moretti’ego minęło już kilka tygodni, Jaime nadal gdzieś tam w środku, głęboko w sobie, czuł się zaniepokojony, ale zdawał sobie sprawę, że już było po i nic mu nie groziło. Owszem, niecodziennie opowiada się o takich rzeczach przyjaciołom, ale też nie było opcji, żeby Jerome się o tym nie dowiedział. Jaime zdecydowanie nie chciał denerwować przyjaciela.
    Nagle Jerome się podniósł z kanapy i przeszedł do łazienki. Moretti spojrzał za nim i zmarszczył nieco brwi. No tak, byli dla siebie ważni i możliwe, że teraz Jerome musiał przemyśleć wszystko to, co przed chwilą usłyszał. Jaime’emu nadal był głupio, więc po prostu sięgnął po swój nalany przed momentem alkohol i napił się. Usiadł po turecku i spojrzał w stronę gryzącego słonecznik Henia.
    – Cóż... nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale... to było niespodziewane – powiedział do zwierzaka i westchnął cicho. Spojrzał też na jedzenie, dochodząc do wniosku, że na razie nie miał na nie ochoty. Oczywiście wiedział, że Jerome się przejmie, ale Jaime nie chciał, aby mężczyzna tak się tym zdenerwował.
    Czas płynął mu powoli, odkąd Jerome zniknął za drzwiami łazienki. Jaime nie miał co ze sobą zrobić i zaczął po prostu lekko uderzać kolanem o kanapę, nadal się na niej znajdując w siadzie skrzyżnym. Raz po raz popijał alkohol. A może przesadzał, przecież Jerome jak każdy inny człowiek potrzebował korzystać z łazienki, no nie?
    W końcu Marshall opuścił toaletę, a Jaime powiódł za nim wzrokiem. Dziwnie się czuł, kiedy mężczyzna stał do niego plecami. Moretti miał poczucie, że kurczy się w sobie, jakby zrobił coś złego, a przecież nic takiego nie uczynił. To było naprawdę dziwne.
    – Uważam na siebie, już od dawna, przecież wiesz – powiedział cicho, samemu odwracając wzrok. I co miał jeszcze zrobić lub powiedzieć? Przecież to nie była jego wina, że ktoś miał zamiar... albo co, miał żałować, że chciał zabrać Henia do weterynarza?
    Ostatecznie odłożył szklankę na stolik i podniósł się z miejsca, aby podjeść do przyjaciela. Położył dłoń na jego ramieniu.
    – Jestem tu, Jerome, nadal. Nie planuję się wyprowadzać czy ulatniać w inny sposób z tego miejsca, tego miasta czy świata. Zaczęło mi tu być dobrze już jakiś czas temu. Uważam na siebie, bo wiem, że mam dla kogo to robić. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Może i nie jestem uparty, ale w twoim przypadku raczej taki mogę być. Proszę, nie bądź na mnie zły. Ale dobra, może i faktycznie mogłem się przefarbować na rudo – stwierdził, trochę próbując żartować. – Śmialiśmy się trochę z Noah, kiedy to wszystko wypłynęło, że to mógłby być dobry ruch. Ostatecznie może żałuję tylko trochę, że tego nie zrobiłem, ale... dzięki temu złapano mordercę. A ja jestem bezpieczny. I tak, uważam na siebie – powtórzył po raz kolejny. – Ale ty też musisz uważać na siebie, jasne? W końcu to ty pracujesz na budowie – wzruszył ramionami. Dla niego była to prosta matematyka; Jaime pracował z trupami (nie licząc współpracowników), a u Jerome’a w pracy wypadki mogły zdarzać się zdecydowanie częściej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał nadzieję, że Jerome nie będzie wyglądać tak jakby był na niego zdenerwowany, już za chwilę, za moment. Nie chciał go też już martwić, ale nie było już czym. Najgorsza wiadomość została przekazana. Liczył, że Marshall zaraz znów będzie miał lepszy humor. I będą mogli porozmawiać o innych, przyjemniejszych rzeczach. Chociaż Jaime musiał przyznać, że było to takie... kochane, że Jerome się o niego martwił (byle tylko się na niego nie złościł).

      Jaime

      Usuń
  61. Odpowiedź Jerome’a na słowa Rivena faktycznie rozwiała wszelkie wątpliwości. No cholera jasna, no! Musiał tu stać, musiał tędy przechodzić i musiał widzieć. Nie mogło być inaczej. Nie mógł patrzeć gdzieś indziej, w telefon może, zajmować się czymś innym. Nie. Musiał zwrócić uwagę akurat na niego. Niedobrze. Ale wciąż istniała szansa, że Jerome nie miał żadnych dowodów i pozostawało jedynie słowo przeciwko słowu, gdyby (zbiegiem okoliczności) szedł niedaleko patrol policji.
    Dechart wpatrywał się w niego z lekko zmarszczonymi brwiami. Nie zamierzał zaprzeczać. Przecież nie zacznie wmawiać mężczyźnie, że źle widział, że się pomylił i Riv wcale nie wziął sobie czyjegoś portfela i wcale nie schował go do jednej ze swoich kieszeni. Jasna cholera.
    – Och, dobra – mruknął, ale dość głośno, jakby dając niechętnie za wygraną. – Wziąłem ci ten portfel, ale kiedy zobaczyłam ciebie i… wyglądałaś zbyt słodko i zbyt uroczo z córką i psem, dobra? Matko – przewrócił oczami, samemu do końca nie wiedząc, czy irytuje go on sam czy może jednak Jerome i to, że w ogóle widział kradzież. – Nie mogłem ot tak zabrać ci portfela, kiedy szedłeś na rodzinny spacer. Jeszcze brakowało twojej żony. Ewentualnie męża. Albo po prostu kogoś, z kim masz dziecko i z kim się dogadujesz. Bo przecież nie musisz mieć dziecka z kimś, kogo kochasz czy coś. Wiesz, o co chodzi. I czemu tyle gadam – teraz już na pewno był wkurzony na samego siebie. Odetchnął głęboko. – A później się okazało, że nie jesteś stąd, że dokumenty i to wszystko, byłeś miły i bla, bla, bla – machnął ręką. Z jakiegoś powodu poczuł się jakby był… pod ścianą, jakby został zagoniony w tak zwany kozi róg… a przecież Jerome tylko zadał pytanie. Może i wyglądał trochę groźnie, ale tylko trochę, dookoła nich było pełno ludzi, więc Rivenowi nic nie groziło. I potrafił też szybko uciec z miejsca „zbrodni”. – Muszę spadać. No, także tak… Średnio miło było, ciesz się, że masz portfel i obyło się bez dodatkowych wizyt w urzędach i… pa – machnął mężczyźnie ręką na do widzenia, a później odwrócił się i szybko zaczął się przedzierać przez ludzi, aby jak najszybciej znaleźć się… gdzieś daleko. To niesamowite, że Nowy Jork liczył tylu ludzi, a tak łatwo można było wpaść na taką jedną osobę…

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  62. — Oczywiście, że możesz zrobić zdjęcia, ale niedużo i pilnujcie tego sekretu, jak oka w głowie. Inaczej Alex Kratena może pozbyć nas nie tylko roboty marzeń…
    Wysapał Julian, uśmiechając się przyjaźnie do Marshalla, z którym po każdej wspólnej minucie zaczynało łączyć go coraz więcej. Jeszcze do niedawna trudno było mu znaleźć prawdziwych przyjaciół — liczył się z tym, że nie chodzi w tej kwestii o ilość, a przede wszystkim o jakość, ale dopóki nie spotkał na swojej drodze sympatycznego Jeroma oraz w pozytywnym sensie nieco oderwanego od rzeczywistości Doriana, tak mógł jedynie marzyć o męskich wieczorach spędzonych z kimś innym, niż z ojcem i trzema braćmi. Celebrował każdą spędzoną z nimi chwilę, oddałby za nich największy dług oraz życie, ale wiedział, że nie może obracać się ciągle w tym samym, jednym towarzystwie.
    Patrzył na rodziców i wiedział, że Debora wraz z Paulem są jego, a także zerkając na Jerry’ego, Jakoba i Johnny'ego, nie obawiał się tego, że którykolwiek z nich nie będzie jego rodzonym, lecz przyrodnim bratem. Potwierdzenie otrzymał przed osiemnastym rokiem życia; na przełomie dwa tysiące dwunastego i trzynastego roku, gdy niespodziewanie mdlejąc po zajęciach w szkole, został przetransportowany do szpitala, gdzie przeprowadzono mu wszystkie podstawowe badania, a kiedy pojawiło się podejrzenie, że może cierpieć na białaczkę szpiku kostnego, podjęto zbyt szybko poszukiwanie dawcy. Stąd wiedział, że ani nie został podmieniony na porodówce, ani między rodzicami nigdy nie doszło do zdrady. Co prawda i bez tego im ufał, ale dostając przypadkowe potwierdzenie, był pewniejszy tego, że piękny świat zbudowany z wiecznej wierności naprawdę może istnieć. Mimo pełnej, spokrewnionej rodziny, potrzebował tak samo jak tlenu, przyjaciół i partnerki, a kiedy uświadomił sobie, że Jerome wraz z Dorianem stali się jego bratnimi duszami, a Miley ponownie została dziewczyną barmana, to zrozumiał, że w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach czuje się spełnionym człowiekiem. 
    — Tak, to będzie właśnie taki konkurs dla pracowników. Szef nie chce przedstawić nas w złym świetle, bo każdy z barmanów ma w sobie potencjał, ale dzięki transmisjom na żywo, wielu Nowojorczyków dowie się o Blue Jeans, a ci, którzy odpadną jako pierwsi, zdobędą szanse na zatrudnienie w innych lokalach. — wyjaśnił Dorian, jednocześnie wiążąc fartuch, aby ochronić ubrania przed niepotrzebnym zabrudzeniem.  — Abby mnie zabije. Obiecałem jej, że nie będziemy mieć przed sobą tajemnic, a przecież nasz plac zabaw, to jeden wielki sekret. Jasna cholera, nie wiem, czy przypadkiem, w konkursie nie weźmie udziału dziesięciu barmanów. Jest zła, odkąd przy barze przykleiła się do mnie Beatrice i może zabić samym spojrzeniem. 
    Powinien wesprzeć przyjaciela, lecz jubilat parsknął niekontrolowanym śmiechem, pozując przy okazji do jednego ze zdjęć dla Charlotte. Chciał pokazać Jeromowi, że kibicuje im z całych sił, a także nastawia się do tego, aby poznać w przyszłości jego ukochaną i maleńką córeczkę. Chciałby w ciepłe popołudnie, wyjść na spacer z Miley, kupić im po trzy gałki lodów i przywitać się na którejś z ulic ze swoim przyjacielem oraz jego rodziną. Był niesamowicie ciekawy zobaczenia rozluźnionego obecnie Marshalla w poważnej roli ojca, bo z obserwacji wiedział, że tacierzyństwo wymaga zupełnie innego zachowania. 
    — Słynna Beatrice, która leci na wszystkich barmanów z Blue Jeans. Pannie zależy na darmowych drinkach. Znamy ją doskonale, ale panu rozrywkowemu nagle coś się w główce poprzestawiało i skończył z nią dwa miesiące temu w hotelowym pokoju. Od tamtej pory dziewczyna liczy na ślub i gromadkę dzieci z naszym Dorianem. 
    Roześmiany Julian, obejrzał wykonane przez wyspiarza zdjęcia. Od razu zobaczył, że z nich utworzy w przyszłości idealnego pierwszego posta na Instagramie. Stanąwszy w końcu za stanowiskiem, pilnie obserwował młodszego kolegę, który zamilkł jak posąg po wspomnieniu o Beatrice i całe skupienie przeznaczył w przygotowywanie drinka. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mężczyzna ustawił przed sobą osiem jiggerów o pojemności dwudziestu mililitrów, do których kolejno nalał wódkę, gin, jasny rum, srebrną tequilę, triple sec, sok z limonki i cytryny oraz syrop cukrowy. W ulubionym shakerze Tin Tin zmieszał płynne składniki z lodem, a po odcedzeniu uzupełnił nimi wysoką szklankę, dopełniając całość Coca Colą. Uśmiechnięty delikatnie wymieszał wszystko, ozdabiając szkło ćwiartką cytryny i wysunął drinka na serwetce w stronę długowłosego. 
      — Ostrzegam od razu, że mocne, Jerome. — skomentował Hughes, przybijając piątkę z Dorianem. — Nie chcemy, żeby Charlotte nas jutro przeklinała. Właśnie, a twoja ukochana nie chciałaby spróbować sił w Blue Jeans? Skoro ty nie chcesz zmienić branży, to pytamy o kogoś doświadczonego.

      Julian Hughes

      Usuń
  63. Czuła, że jest jeszcze zbyt słaba, by myśleć o wstaniu z łóżka, jednak nie potrzymało jej to przed delikatnym przejściem do czegoś pomiędzy siedzeniem, a leżeniem. Sapnęła głośnie wyraźnie zmęczoną tą aktywnością, jakby właśnie weszła na ciężki do zdobycia szczyt, a nie poruszyła się o kilkanaście centymetrów. Musiała to jednak zrobić, by lepiej przyjrzeć się śpiącej córeczce. Barierki zapewniające bezpieczeństwo wcześniej przesłaniały jej widok. Teraz spoglądając nieco z góry na to małe ciałko oddychające miarowo i pogrążone we śnie, coś ścisnęło ją za serce.
    Odwróciła się w kierunku ukochanego, w tym samym momencie, w którym ten zapewnił ją, że z Aurorą wszystko jest w porządku. Delikatnie pokiwała głową, a na usta wymusiła słaby uśmiech. Czemu nadal miała wrażenie, że to nie koniec? Ulga była dla niej niczym katharsis, jednak gdy tylko jego siła zmalała, rudowłosa zrozumiała, że strach nigdzie nie odszedł. Czaił się w ciemnym rogu czekając jedynie na odpowiedni moment, by położyć na niej swe brudne łapska.
    Patrząc na potoki łez, które swój koniec miały w gęstej brodzie lub na ubraniach bruneta, wykrzesała z siebie więcej siły, by mocniej złapać go za rękę. Chciała coś jeszcze powiedzieć zapewnić, że już nic im nie grozi, że niebawem wrócą do domu, lecz nie mogła. Gardło miała tak ściśnięte, że jedynie co potrafiła to wpatrywać się w obraz, który miał z nią pozostać na zawsze i przypominać, aby nigdy więcej nie dopuściła do podobnej sytuacji.
    Jerome Marshall był ostatnią osobą na całej pieprzonej planecie, którą chciałaby zranić. Był też pierwszą, której ruszyłaby na pomoc. Czy wskoczyłaby za nim w ogień? Tak. Czy czuła bezsilność widząc go w takim stanie? Oczywiście. Pojawił się w jej życiu przez czysty przypadek, trwał u jej boku jako najlepszy przyjaciel, a teraz…. Teraz był jej narzeczonym, ojcem jej dziecka i nie wyobrażała sobie kolejnego dnia, w którym jego miałoby zabraknąć. Czytała kiedyś o takich uczuciach, ba, była niemal pewna, że państwo Lester właśnie takie wpuścili do swych serc ponad trzydzieści lat temu, a jednak nie umiała w nie uwierzyć, aż do momentu całkowitego oddania poturbowanego serce, w te ciepłe i czułe dłonie.
    Względna harmonia odmierzana pikaniem aparatury została zaburzona przez mężczyznę o równie płomiennych włosach, co jej własne. Christopher nie wiedział co się stało i kto byłby na tyle silny, by powalić jego szwagra! Najwyraźniej ktoś się znalazła i w dodatku sprawił, ze jego ukochana siostra leżała teraz podpięta do urządzeń, które widywał raczej na ekranie telewizora, niż w rzeczywistości.
    — Spokojnie — Nie było pewne, czy mówi to do Charlotte, czy do samego siebie. — Widzę, że wszyscy są cali… — Wymownie spojrzał na Marshalla — poturbowani, ale cali. — puścił na moment dłoń siostry. Rozejrzał po sali, a gdy dostrzegł drugie, wolne krzesło przysunął je i postawił między łóżkami.
    — Chris… — Lesterówna brzmiała tak, jakby się zacięła i jedyne co mogła powtórzyć to jego imię. Patrzyła na niego z ulgą, ale i smutkiem, oraz ogromem poczucia winy, które brat bez problemu rozszyfrował.
    W tym samym momencie Jerome wstał i oświadczył, że musi wyjść do toalety. Lotta jak na zawołanie przeskoczyła spojrzeniem na ukochanego, mocniej ścisnęła jego rękę, a aparatura zaczęła szaleć. Nie chciała by gdziekolwiek szedł. Nawet słowo toaleta nie ostudziło paniki błyskawicznie rozsianej w jej wnętrzu. Widząc całą tę sytuację Chris chwycił jej drugą dłoń i posłał kobiecie lekki uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Lotti spokojnie, daj się chłopakowi wysikać, co? — Starał się brzmieć tak, jakby wcale sam nie drżał na myśl o tym, ze coś mogło się stać jego siostrzanej duszyczce. —Pewnie siedział tu nie odstępując cię na krok, a teraz masz mnie i ja nadal czekam na jakieś szczegóły.
      Kobieta skakała wzrokiem do jednego do drugiego, aż w końcu skapitulowała. Nie odwiodło jej to jednak od odprowadzenia narzeczonego wzrokiem.
      —Zaraz wróci — Pogłaskał ją po wyjątkowo zimnej dłoni.
      — Chris… — Oczy się jej niebezpiecznie zaszkliły —… bo to moja wina, to wszystko— i z oczu po raz kolejny tego dnia poleciała Niagara. Młody mężczyzna w pierwszym odruchu zgłupiał i nie wiedział co ma zrobić, jednak szybko się otrząsnął i przysiadł ostrożnie na łóżku pacjentki, by ją do siebie przytulić.
      —Ty pobiłaś narzeczonego i siebie wsadziłaś w to cudne szpitalne wdzianko? — zapytała z lekką ironią, by może trochę ją sprowadzić na ziemię, a może by na ten pokręcony Lesterowy sposób rozluźnić atmosferę?
      — Nie, oczywiście że nie! — zaprzeczyła z mocą, lecz nie robiło to takiego wrażenie, gdy nadal co jakiś czas pociągała nosem.
      Po kilku głębszych wdechach oraz kojącej obecności brata rudowłosa była w stanie mu zrelacjonować dzisiejszy koszmar. Nie pominęła informacji o wiadomością wysyłanych tuż po Sylwestrze, za co i od Christophera się jej dostało.
      — Jak mogłaś nam nic nie powiedzieć? Od początku go nie lubiłem…. — Mimo wtrąceń z jego strony słowa wypływały z niej jedno po drugim, aż doszła do momentu, w którym to straciła przytomność.
      — Ten skurwiel tego pożałuje — Niemal splunął i z racji, ze buzowały w nim nie do końca pozytywne emocje przesiadł się z powrotem na krzesło. Nie puścił jednak dłoni starszego rudzielca, by znów nie wpadała w panikę, ze ktoś ją zostawia.
      — Już ja tego dopilnuje — dodała po nim, a ten wniósł oczy ku niebu.
      —Ty to na razie masz o siebie zadbać, jasne?
      Dosłownie minutę później do sali wrócił Jerome, a atmosfera wokół jakby się rozluźniła. Charlotte uniosła wolną dłoń, by czym prędzej do niej podszedł. Nie spuszczał z niego uważnego spojrzenia i choć nie miała pewności, to przeczuwała, że za tym wyjściem do toalety kryło się coś więcej. Ni pytała, bo zdawała sobie sprawę, że teraz nie jest na siłach, by mierzyć się z demonami, których oddech oboje czuli na karku. Wieloletnia przyjaźń była błogosławieństwem w takich momentach, ponieważ nie było niemal możliwości, by coś ważnego przeoczyć. Lotta dostrzegła zmianę w zachowaniu ukochanego oraz to jak bardzo był zmęczony, gdy miała mu zasugerować zajęcie łóżka obok – przecież nie raz już spali z maleńką Rory między nimi – do sali wszedł lekarza.
      — Oho widzę, że tu już nie mała grupa wsparcia u panie — uśmiechnął się zajrzał do trzymanej w rękach teczki — Badania nie wyszły niepokojąco, wszystko wraca do normy…. — Znów podniósł wzrok na pacjentkę i towarzyszącej jej mężczyzn. — oczywiście zalecam pozostanie w szpitalu na noc, jednak nie widzę przeciwwskazań przed wypisem pod warunkiem, że będzie pani się oszczędzać. — pogroził długopisem.
      Charlotte uśmiechnęła się nieco szerzej i pokiwała potakująco głową.
      — Dziękuje doktorze — dodała zanim mężczyzna opuścił salę, by przygotować dla niej wypis. Nie było mowy, ze zostanie tu dłużej niż to koniecznie. Chciała wrócić do domu. Do ich bezpiecznego zakątka.

      Charlotte

      Usuń
  64. Hughes pokiwał głową, słuchając o tym, czym aktualnie zajmuje się druga, zapewne lepsza połowa Marshalla. Jego od niepamiętnych czasów cieszyły sukcesy nawet obcych ludzi, bo wiedział, że nie ma nic piękniejszego na świecie od spełniania, czasami skomplikowanych marzeń, po które dążyło się z szaleńczo bijącym z ekscytacji sercem.
    Już podczas ostatniej rozmowy z Jerome, kiedy parzył dla nich mocną herbatę w dwóch kubkach podczas przerwy śniadaniowej w schronisku, zwrócił uwagę na to, że pasją połączoną z wykonywaniem zawodu przez Charlotte było to samo, co kręciło od lat Juliana, stojącego w weekendy za barem. 
    — Wielka szkoda, że twoja ukochana nie będzie z nami pracować. To byłaby pierwsza z zatrudnionych kobiet, której w życiu bym nie poderwał, nawet po alkoholu, bo nie robi się takiego świństwa kumplowi.
    Skomentował jak zwykle żartobliwie Dorian, doprowadzając miejsce pracy na osobistym stanowisku do perfekcyjnej czystości. Zakręciwszy ostatnią butelkę z alkoholem, odstawił ją z powrotem na imponujących rozmiarów regał i stojąc na drugim stopniu drabiny, wciąż z niedowierzaniem przypatrywał się dziełu szefa. Dorian wiązał swoją przyszłość wyłącznie z tym, aby godnie powitać klientów, zaspokajając ich pragnienie eleganckimi drinkami z górnych półek. Wiedział, że nie wszystkich stać na wydanie połowy pensji na rachunki w Blue Jeans, ale nawet w najskromniejsze alkoholowe dzieła, wkładał w ich wykonanie całe serce. On nie chciał iść w ślady ojca trenera czy matki nauczycielki. Potrzebował widzieć, jak ludzie pijący drinki jego autorstwa, oblizują usta, kiwają głowami z uznaniem, chwalą go i proszą o więcej. Żył dla takich chwil, o czym niekoniecznie mógł powiedzieć Julian. 
    On z kolei po każdej zmianie czuł, że nic złego nie stanie się, gdyby dostał czy to wypowiedzenie z rąk Alexa Krateny, czy zostałby odrzucony jako pierwszy w top sekrecie, nie wybierając ani jednej z ofert od innych właścicieli barów. Zawsze miał stabilne zatrudnienie w Animals NYC, a tam odczuwał większą wdzięczność, niż ze strony najbardziej podchmielonego klienta, który brał go za anioła ze złotym sercem. Wolał dosypywać do setek misek porządne porcje karm, niż dolewać kolejne tajemnicze składniki do odpowiednich szkieł. Zamiast tony napiwków z większą chęcią przyjmował jako dobry znak szczeknięcie od któregoś z psiaków czy polizanie jego ręki lub twarzy podczas wymęczających zabaw. To w oczach zwierząt widział, że to, co robi, jest lepsze od miksowania składników i doprawiania ich w szlachetny sposób.
    To nie tak, że w swoim dodatkowym zawodzie dostrzegał największe zło. Co prawda uznawał świetne formy zabaw bez lejącego się alkoholu, ale nie stojąc za barem w Juneau, raczej nie miałby szansy na spotkanie Miley. Kto wie, może siedziałby w tamtym lokalu jako klient, a nie barman z grzywką opadającą mu tak na oczy, iż wtedy skorzystał ze srebrnej spinki Cavendish. Czy zamawiając tam któregoś z kolei drinka, odważyłby się na poderwanie ślicznej, bardzo młodej blondynki? Najszybciej rzuciłby coś pozbawionego sensu i może zasnąłby, opierając głowę o blat, nie pamiętając z tamtego wieczoru kompletnie nic. Może i był dość cenionym w środowisku barmanem, lecz nie miał silnej głowy do alkoholu i czuł w organizmie, iż nie może pozwolić sobie na wypicie nieokreślonej ilości drinków. Wyczuwał, że dzisiaj postawi co najwyżej na jeszcze trzy porcje i to nie tak mocne, jak to, które spijał z uradowaną miną Jerome. 
    – Marshall, ty tu masz honorowe miejsce. Coś czuję, że zanim wszyscy poznają nasze barmańskie laboratorium, to ono stanie się dla ciebie tak znane, jak zawartość własnej kieszeni w spodniach. – skwitował Julian, wyobrażając sobie drinka z plastrem palonego boczku, który wcale nie był mu obcy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mój ojciec specjalizuje się w idealnym wykonaniu whisky z boczkiem. Aromatyzuje nim alkohol, a plaster mięsa może posłużyć jako oryginalny chips do przegryzienia. Przygotowywał go wtedy, gdy do baru podeszła Debora Evans, którą widział po raz pierwszy w życiu i tak jak kobieta chciała przyjąć się tam do pracy, tak zyskała przy okazji męża oraz czterech synów w pakiecie. Tata już nie stoi za barem, wziął się za gotowanie, ale totalnie ma łzy w oczach i ciary na całym ciele, gdy ktoś prosi go o wykonanie tego konkretnego drinka. Traktuje go jak talizman. 
      Zapamiętał wspomnienie o aktualnym zawodzie Charlotte i uśmiechnął się tajemniczo, nie mówiąc niczego na głos, choć korciło go, żeby zapytać Jerome o tym, czy kobieta podejmuje się prywatnych zleceń i wykonałaby zaproszenia ślubne dla Juliana i Miley? To chyba jednak nie był jeszcze dobry czas, bo nie usłyszał od swojej jedynej magicznego tak, więc wolał nie wyprzedzać faktów. 
      — Jerome wiedz, że w tych drinkach na pewno dodajemy alkohol, bo jak można go tam nie wlać? Dorian, szykuj się na mocnego przeciwnika. Zobaczymy, który drink zasmakuje naszemu koledze lepiej.
      Rzucił młodszemu przyjacielowi wyzwanie, ustawiając na wyznaczonym miejscu cztery skrupulatnie dobrane składniki. Wódkę, likier kawowy, mleczko skondensowane i kostki lodu. Pięćdziesięcioma mililitrami czystego alkoholu wraz z dwudziestoma smakowej nalewki, zalał lód, dolewając pod odpowiednim kątem po ściankach szklanki mleczko, aby uzyskać dwie warstwy, tworzące czarno-białego drinka zwanego przez niektórych “Białym Ruskiem”, chociaż on uczył ciekawskich klientów, iż ta pozycja została wynaleziona przez belgijskiego barmana i mało ma wspólnego z krajem, którego flaga, poczynając od góry, jest biało-niebiesko-czerwona.

      Julian Hughes

      Usuń
  65. Gdyby podczas tych jakże cennych sekund decyzja o tym jak potoczą się jego najbliższe losy zależała choć trochę od samego Martino, z pewnością mocno by oponował przeciwko przymusowej wizycie w szpitalu. I żeby było jasne, nie należał do tego dość szerokiego grona osób, które śmiertelnie obawiały się wszelkich kontaktów ze służbą zdrowia, lecz zwyczajnie nie lubił się ze sobą cackać. Zwłaszcza, jeżeli i bez korzystania z profesjonalnej pomocy potrafił dodać dwa do dwóch i określić co stanowiło prawdopodobną przyczynę jego złego samopoczucia. W dodatku, do cholery ciężkiej, w domu czekała na niego para psiaków, którą niedługo będzie trzeba wyprowadzić na spacer (bo przecież te nieszczęsne zwierzaki nie załatwią wszystkich swoich potrzeb fizjologicznych w ogrodzie). A gdyby tego było mało Flo, którego jego ukochana adoptowała ze schroniska nadal okropnie panikował, gdy z jakiegoś powodu musiał zostać sam po zachodzie słońca. Niestety lekarz opiekujący się mężczyzną nie chciał słuchać jęków swego pacjenta, uparcie powtarzając, że nie pozwoli mu opuścić budynku przynajmniej przez dwie doby. Nie wiedział jednak, iż miał do czynienia z jednym z tych irytujących rekonwalescentów, którzy natychmiast po wytrzeźwieniu będą szwendać się po całym oddziale, starając się nawiązać długą rozmowę z każdym, kto tylko zechce ich słuchać. I to bez różnicy czy ową osobą będzie pacjent, odwiedzający czy też ktoś z personelu. O ile ta metoda walki ze sztywnymi zasadami systemu byłaby zapewne powszechnie akceptowana w przypadku dziecka, tak w przypadku dorosłego okazała się wystarczająco wkurzająca, by medycy zostali zmuszeni do kapitulacji już około następnego popołudnia.
    - Proszę na przyszłość pamiętać, by nie mieszać leków z alkoholem. – Usłyszał jeszcze, odbierając jakże upragniony (i w pełni zasłużony) wypis, co swoim zwyczajem skwitował nieznacznym wzruszeniem ramion oraz głupawym uśmieszkiem. Ostatecznie robił już o wiele gorsze rzeczy i jakoś wciąż chadzał wśród żywych.
    A skoro już o durnowatym zachowaniu mowa, to czas spędzony w murach placówki zdrowia pozwolił mu na znalezienie rozwiązania problemu najbliższego spotkania z siostrą. Na początek odbierze ją z koncertu, potem wspólnie wybiorą się do jakiejś knajpy lub klubu (o co swoją drogą męczyła go już od dawna), a następnego dnia pójdzie z nią na paintball. Chyba, że jakimś cudem uda mu się jeszcze wytrzasnąć bilety na ten mecz tenisa, o którym ostatnio jest tak niezwykle głośno. Nie żeby osobiście był jakimś wielkim pasjonatem tej dyscypliny (prawdę powiedziawszy nigdy nie widział zbyt dużego sensu w uganianiu się za latającą nad stołem małą piłką), lecz dla Galeny był w stanie się poświęcić. Najwyżej wypije więcej kaw niż zwykle, a potem będzie przez tydzień zrzędził, że drżą mu dłonie. Standard, bo ostatecznie kto z nas nie lubi sobie czasem ponarzekać, nieprawdaż ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Bingo !! - Wykrzyknął radośnie, gdy wreszcie po blisko czterech godzinach przeszukiwania najdalszych otchłani Internetu natrafił na link prowadzący do realizowanej na Facebooku aukcji, dzięki której przy odrobinie szczęście mógł stać się posiadaczem upragnionych świstków papieru. Gdyby tak jeszcze nie musiał odkopywać hasła do tej przeklętej platformy, byłoby w ogóle super, ale korzystał z niej na tyle rzadko, że już dawno zdążył je zapomnieć. Na całe szczęście zakładająca mu konto Gal w całej swojej przezorności pamiętała, by zaszyfrować je na dysku należącym do jej starszego krewnego, który jeśli chodziło o wykorzystanie sieci w relacjach międzyludzkich oczywiście był za nią daleko w tyle. W końcu tę dwójkę dzieliło kilkanaście lat, co dla technologii stanowiło istną otchłań.
      – No, miejmy nadzieję, że nie będę musiał zbankrutować, żeby zapewnić należytą rozrywkę naszej księżniczce. – Wklepał odpowiednie dane do serwera, jednocześnie wplątując place w rudą sierść śpiącego obok na kanapie Sextansa, który westchnął cicho w odpowiedzi. Jakże Włoch zazdrościł mu tego spokoju ducha, gdy tak przez następne czterdzieści minut męczył się z tą nowoczesną grą hazardową. Było jednak warto, bo rozbił bank, co postanowił pozostawić w tajemnicy przed nastolatką aż do dnia jej przylotu. Będzie miała wspaniałą niespodziankę. A skoro i tak już zajrzał na swe pokryte kurzem konto, uznał, że równie dobrze mógł zrobić na nim trochę porządku, co w głównej mierze sprowadzać się miało do przejrzenia ewentualnych nieprzeczytanych wiadomości. O dziwo bowiem wciąż zdarzali się ludzie, którzy zamiast wysyłać mu je na maila lub w najgorszym razie pagera (choć akurat ta ostatnia opcja dotyczyła już przeważnie tylko jego najstarszych współpracowników) woleli próbować umieszczać je tutaj. Cóż, ich wybór. Przynajmniej do czasu, gdy nie usiłował skontaktować się z nim w ten sposób ktoś ważny albo nieznajomy. Ci jednak zwykle byli na tyle uprzejmi, by wcześniej go o tym uprzedzić. Nic więc chyba dziwnego, że wypatrzywszy powiadomienie o nowej wiadomości od faceta, który wcześniej tego nie zrobił, Hutten w pierwszym odruchu chciał ją zwyczajnie zignorować. I zapewne tak właśnie by się stało, gdyby nie nagłe zjawienie się szarego kociaka, który swoim zwyczajem zjawił się nie wiedzieć skąd, niby to przypadkiem zahaczając łapą o trzymaną przez człowieka myszkę.
      – Ty mały rozrabiako, domyślam się, że przyszedłeś na kolację. – Odsunąwszy nieco zwierzaka, brunet zerknął nad jego grzbietem na ekran. – Poczekaj momencik. – Rzucił, zaznajamiając się z wyświetlonym tam tekstem. – Zaraz Was nakarmię. – Dodał jeszcze, próbując sięgnąć do najdalszych zakątków umysłu, by wyłuskać z nich choćby minimalną wskazówkę na temat tego, co mogło skłonić tajemniczego nadawcę do ponownego porozumienia się z zupełnie obcym facetem, którego niedawno zmuszony był ratować przed uduszeniem się.
      Cudowne oświecenie co prawda nie chciało nadejść jeszcze długo, ale i dziwne wrażenie, iż twarz widoczna na zdjęciach na stronie teoretycznie nieznajomej osoby kogoś mu przypomina też tak łatwo nie zamierzała opuścić umysłu Europejczyka. Zwłaszcza, że i jej nazwisko wydawało mu się dziwnie znajome. I to do tego stopnia, że zaczął nawet zastanawiać się, czy czasem nie mogłoby ono należeć do któregoś ze znajomych Galeny.

      Usuń
    2. – Kto wie, może ona coś skojarzy ? – Wymruczał wędrując do kuchni i jednocześnie odblokowując komórkę, by nawiązać połączenie z siostrzyczką. Odebrała po zaledwie trzech sygnałach, co kazało mu podejrzewać, iż właśnie zakończyła inną rozmowę.
      – Marshall, powiadasz ? – Nie musiał być teraz przy niej, by doskonale wiedzieć, że właśnie strzepuje niewidoczne paprochy z ubrania. – A czy to czasami nie jest ten nieszczęsny mruczek z Barbadosu ? No wiesz, ten od poszukiwań utopca. – Uściśliła, gdy nie odpowiedział od razu, zbyt zaskoczony dosadnym sformułowaniem nastolatki.
      - Galeno Hutten, jak Ci nie wstyd opowiadać takie bzdury ! Przecież ciała jego brata nigdy nie odnaleziono, więc nie mamy pewności, że faktycznie się wtedy utopił !– Ofuknął ją ostro, doskonale wiedząc, że ta zbytnio się tym nie przejmie. – W każdym razie dziękuję za pomoc. – Rozłączył się szybko, by nie musieć wysłuchiwać niczym nieuzasadnionych zarzutów jakim to niby jest wielkim marzycielem, skoro wciąż wierzy w szczęśliwe zakończenie tej sprawy sprzed kilkunastu wiosen. Nawet on nie posiadał aż takich pokładów optymizmu. Zwłaszcza od dnia tego pierdolonego wypadku, w którym na zawsze stracił jedną z najważniejszych kobiet w całym swoim życiu. To wydarzenie było bowiem na tyle tragiczne, że skutecznie pozbawiło go umiejętności patrzenia na świat przez różowe okulary. Także i ono nie było jednak w stanie sprawić, by nie potrafił należycie docenić wsparcia tych wszystkich bliźnich, którzy wyciągali do niego rękę za każdym razem, gdy znajdował się już na pierwszym stopniu prowadzącym do tego, co znajdowało się po drugiej stronie, czymkolwiek by to coś nie było. W przeciwnym wypadku z pewnością nie znalazłby w sobie wystarczająco dużo sił, by tuż przed nastawieniem budzika odpisać dawnemu znajomemu, z którym wcześniej raczej nie spodziewał się spotkać ponownie. A już na pewno nie w takich okolicznościach. Zabawne jak pokrętne bywały czasem ludzkie losy.
      Hej, cóż za dziwne spotkanie. Wybacz, jeżeli zepsułem Ci imprezę. Kelnerka musiała się pomylić i zaserwować mi drink z dodatkiem ananasa, bo, jeśli mam być szczery, nie pamiętam za wiele z tamtego popołudnia.


      Martino [Jakoś nie mogłam dojść do sedna, więc przepraszam serdecznie za tę epopeję.]

      Usuń
  66. Jaime cenił sobie Jerome’a i przyjaźń z nim bardzo, bardzo wysoko. Chciał mieć z nim zawsze jak najlepsze relacje i poczucie, że zawsze mogli na siebie liczyć. Nie musieli dzwonić do siebie codziennie czy raz w tygodniu, mogli milczeć przez miesiące, ale kiedy w końcu któryś by się odezwał, to by było tak jakby w ogóle milczenia nie było. I właściwie chyba tak z nimi było; przecież kiedy ostatnio się do siebie odezwali? Dawno temu, a dzisiaj mogli się spotkać i rozmawiać jakby robili to ze dwa dni temu. Jaime wiedział, że Jerome teraz nie ucieknie, ale musiał przetrawić wszystko to, co mu powiedział; co się stało w mieście, co się mogło stać z Jaime’m, do czego faktycznie doszło i jak to wszystko się skończyło.
    Moretti odetchnął cicho, kiedy jego przyjaciel uznał, że nie był na niego zły. To wiele znaczyło. Jaime bardzo nie chciał, aby Jerome kiedykolwiek się na niego złościł i to też świadczyło o tym, że faktycznie Jerome musiał sobie wszystko przeanalizować i poukładać w głowie.
    Później Jerome mówił o stracie bliskich mu ludzi. Jaime poczuł jak przez jego ciało przechodzi zimny dreszcz. Odwrócił na moment wzrok. Nie dam rady więcej dźwięczało jeszcze w jego głowie jakiś czas. Oczywiście, że jego nie straci! Nim jednak zdążył się odezwać, Jerome go objął. Dał się przytulić, ba, sam też go mocno objął. Poklepał lekko po plecach i odetchnął.
    – Mnie nie stracisz – powiedział cicho. – Będę cię dręczył w domu spokojnej starości, gdzie obaj wylądujemy. Chyba, że dzieci twoje i Charlotte się wami zaopiekują, to wtedy będziesz nas odwiedzał i ja będę cię nękać. Skorzystać z pomysłu Noah i będę cię trącać laską – zaśmiał się cicho.
    Ostatecznie Jerome odsunął go od siebie lekko.
    – Jasne, kolejny drink brzmi super, ale najpierw jeszcze raz – i teraz to on przyciągnął mężczyznę do siebie, aby mocno go przytulić. Wiadomo, obaj często tego nie uskuteczniali, a skoro Jaime nie miał już nic przeciwko i byli ze sobą blisko... to czemu nie skorzystać? Klepnął go znowu w plecy i w końcu go puścił. – Jak mówiłem, nie uwolnisz się tak łatwo.
    Jaime wrócił do stolika i do kanapy, aby nalać przyjacielowi alkoholu. On jeszcze swojego miał w szklance. Usiadł z powrotem i sięgnął po niedokończone jedzonko. Tak, apetyt mu już wrócił.
    – Chcemy lecieć z Noah do Paryża – powiedział, chcąc zmienić temat na lżejszy i przyjemniejszy. Jeśli jednak Jerome będzie chciał jeszcze omówić coś związanego ze styczniowym wydarzeniem, to Jaime był gotów również pociągnąć temat i opowiedzieć przyjacielowi więcej.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  67. Riven wzruszył ramionami. Argument czy nie, Jerome z dzieckiem i psem wyglądał właśnie tak – słodko i uroczo. I nikt nie mógł temu zaprzeczyć zgodnie ze samym sobą. Może i dla samego zainteresowanego to nic takiego, po prostu szedł z córką i psem na spacer, spędzając miło czas i zapewniając dziecku względnie świeże powietrze, ale z jakiegoś powodu ten widok rozczulił samego Rivena.
    Ale gdyby wiedział, że Jerome zadzwoni na policję i poda im jego rysopis…! Z pewnością nie oddałby mu tego portfela! Co za chamstwo! On mu tu prawi komplementy, oddaje jego własność (a przecież wcale nie musiał), a Jerome… nieładnie.
    Riven zaprzestał chodzenia na tamten plac. Przynajmniej w kolejnych dniach i tygodniach. Ale i tak sobie radził. A jakiś czas później dostał zlecenie dowozu jakiejś tajemniczej paczki. Całość kryła się w niewielkiej czarnej torbie. Niepozorna, normalna, jakby człowiek miał tam… ubrania i kosmetyki na jakiś krótki pobyt… gdzieś. Generalnie nie wyglądało to podejrzanie. Riv oczywiście nie miał pojęcia, co znajdowało się w środku i jakoś w ogóle nie spieszyło mu się, aby to odkryć. Im mniej wiedział, tym lepiej. Może były tam narkotyki, może broń, może pieniądze, może jakieś kradzione drogocenne fanty. Podróż nie miała być daleka, ot, musiał pojechać na drugą stronę Nowego Jorku. Okej, okej, trochę mu to zajmie, ponieważ sam znajdował się aktualnie w zupełnie innym miejscu. Pogoda nie rozpieszczała, więc rower odpadał. Samochodem też nie pojedzie, ponieważ… nie miał prawa jazdy. W szkole nie przystąpił do egzaminów na nie, a później zrezygnował z samej szkoły. Potrafił prowadzić, w końcu nie kradł tylko portfeli, ale po co narażać się na zatrzymanie policji?
    Usiadł na ławce na stacji w metrze. Torbę trzymał przy sobie, nie wzbudzając przy tym żadnych podejrzeń. Miał naciągnięty na głowie kaptur i spojrzał na tablicę odjazdów. Miał jeszcze kilka minut. Doszedł do wniosku, że podróż metrem będzie najbardziej optymalna; ludzie byli pogrążeni we własnych sprawach, a ten pociąg jechał dokładnie tam, dokąd chciał się dostać Riven. Chłopak spojrzał w telefon. Był raczej spokojny, wiele razy już to przerabiał. Zresztą nerwowe rozglądanie się dookoła siebie mogło przyciągnąć zainteresowanie nie tych, co trzeba. W ogóe nie powinien przyciągać niczyjej uwagi, ot co.

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  68. — Taki z ciebie złota rączka jak z koziej dupy trąba — wymamrotała Reyes w podobnym do niego tonie, również uparcie odmawiając spoglądania w jego kierunku, co okazało się być karygodnym błędem. Nie zauważyła bowiem radiowozu i nie miała pojęcia, co też wpadło Jerome’owi do głowy, kiedy nagle ruszył do przodu, ciągnąc ją za sobą, nie zważając na jej ciche przekleństwa, kiedy próbowała za nim nadążyć i nie wylądować znowu na chodniku. Miała dość spotkań z asfaltem już na całe życie.
    W obecnej sytuacji Reyes nie miała cierpliwości do niczego, a już najmniej jej miała do policjanta krzywiącego się z niesmakiem na ich widok i zadzierającego nosa, jakby w drabince ewolucyjnej znajdował się co najmniej dwa szczebelki nad nimi. Tylko dlatego, że wyglądali jak poobijani imprezowicze, był gotowy odmówić im wyraźnie potrzebnej pomocy, a ona nie zamierzała stać z boku i po prostu to znosić, kiedy Jerome po raz kolejny tego wieczoru wykazywał się totalną niekompetencją i brakiem zdecydowania! Zaczynała się szczerze zastanawiać, jak on dożył tego sędziwego wieku trzydziestu jeden lat, skoro w kluczowych momentach nie popisywał się stanowczością, tak niezbędną w ich obecnie tragikomicznej sytuacji – mimo to żadne z nich się nie śmiało, oboje mieli już raczej dość tego wieczoru.
    — Zamierza pan odmówić nam pomocy? Czy mogłabym to dostać na piśmie wraz z wyraźnym podpisem oraz numerem odznaki? — zapytała lodowatym tonem Reyes, która nie zamierzała dać się spławić; a jeśli już Gregory będzie się upierał przy swoim stanowisku, dopilnuje, by pożałował swojego aroganckiego podejścia, kiedy nazajutrz z samego rana wpłynie na niego skarga do jego przełożonego, komisariatu, być może również do prasy, dla której obsmarowywanie policji było przecież ulubionym zajęciem. Co prawda Jerome ze swoimi rozmiarami i gęstą brodą wyglądał na tyle imponująco, że przypadkowi ludzie mogliby nie przejąć się specjalnie jego losem, ale kiedy w sprawę była zamieszana drobniejsza kobieta… Być może Reyes była w tej chwili bezduszna, jednak dorastała w jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic Meksyku, a przeprowadzka do Nowego Jorku wcale nie obeszła się z nią łagodniej. Musiała wykształcić w sobie różne mechanizmy, które zapewniały jej przetrwanie, swoje pozorne wady przekształcić w atuty, które byłaby w stanie wykorzystać w razie niebezpieczeństwa. Nie mogła w końcu liczyć na to, że zawsze będzie towarzyszył jej choćby taki przyjaciel jak Jerome, czasami jeden rzut oka na jego postawę wystarczał, by odstraszyć od nich potencjalne kłopoty. Musiała radzić sobie sama, zwłaszcza że po odważnej, nieco głupiej i totalnie ryzykownej przeprowadzce do innego kraju, kiedy wciąż była nastolatką, nie miała w Wielkim Jabłku zbyt wielu znajomości i startowała właściwie od zera.
    Nie była pewna, czy Gregory był na tyle rozgarnięty, by zrozumieć groźbę zawartą w jej słowach, ale jego partner do tej pory odpoczywający w radiowozie już tak, więc wreszcie pozbierał swój tyłek z przedniego siedzenia i ruszył na pomoc.
    — To był dość ciężki wieczór, wygląda na to, że dla was również… Co się dokładnie stało?
    — Nie widać?! Zostałam uprowadzona, uwięziona, a do tego ranna! — Facet jakby dopiero teraz się jej przyjrzał, a ona uświadomiła sobie, że jej dobór słownictwa nie był zbyt fortunny, kiedy rozmawiała ze stróżami prawa przykuta za kostkę do w gruncie rzeczy niebezpiecznie wyglądającego mężczyzny. Ona wiedziała, że Jerome był nieszkodliwym, zabawnym facetem z sercem na dłoni, ale jej rozmówcy niekoniecznie i nawet mimo stanu upojenia alkoholowego dostrzegła, że obdarzyli jej towarzysza uważnymi, bardziej nieprzychylnymi spojrzeniami. Partner z radiowozu, który miał z kolei na imię Paul, złapał ją za łokieć i próbował delikatnie odciągnąć od Jerome’a, ale zapomniał o tym, że wciąż byli ze sobą skuci kajdankami, przez co Reyes omal nie zaliczyła kolejnej gleby, skoro jej współwięzień stał w miejscu, a jego masa znacząco przewyższała jej własną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czy znajduje się pani obecnie w niebezpieczeństwie? — zapytał więc przyciszonym głosem, lecz nie na tyle, by Barbadosyjczyk nie mógł go usłyszeć. Jednocześnie Reyes miała ochotę wywrócić oczami i walnąć się dłonią w czoło nad głupotą policjantów, którzy niby mieli wzbudzać poczucie zaufania i ochraniać społeczeństwo przed przestępcami. Widzieli jej zmasakrowany nos, załzawione po bolesnych upadkach oczy, obdarte na kolanach spodnie i kajdanki na jej kostce i dopiero teraz postanowili zainteresować się jej dobrem?! Z drugiej strony Jerome miał szczęście, że trafili na bezrozumnych funkcjonariuszy, w przeciwnym razie już dawno mógłby zostać obezwładniony…
      Reyes na końcu języka miała ripostę, że znajdowała się obecnie w najwyższym stopniu wkurwienia, ale przecież próbowali uzyskać pomoc, więc jedynie zacisnęła zęby.
      — Przecież to nie… Źle się wyraziłam — poprawiła się natychmiast. — To prawda, że ten nieznośny człowiek mnie uprowadził, bo przecież wyraźnie mu mówiłam, że to skrajnie głupi pomysł, ale nie uprowadził mnie w tym sensie. To przez niego zostaliśmy też uwięzieni, bo ma zaskakująco słabą koordynację ruchową i to on też złamał mi nos, właściwie jego klata złamała mi nos, lecz naprawdę nie jestem zagrożona… No dobrze, zagraża mi wizyta w cuchnącej męskiej toalecie, bo chce mu się sikać, jednak w zasadzie nic gorszego chyba nie może nas dzisiaj spotkać… — Reyes naprawdę próbowała ich przekonać, że Jerome nie był groźny, jednak alkohol nie wpływał pozytywnie na ułożenie logicznej wypowiedzi, więc z każdym jej słowem miny policjantów stawały się coraz bardziej zachmurzone…
      — Chyba będziecie musieli pojechać z nami na komisariat — rzucił wreszcie niedbałym tonem Gregory, chociaż jego spięta sylwetka sugerowała, że nie mieli specjalnego wyjścia.

      Reyes

      Usuń
  69. Odetchnęła z ulgą, gdy nie usłyszała żadnego słowa sprzeciwu, co do jej wypisu, czy to z ust Christophera, czy Jeroma. Nie wyobrażała sobie spędzenia nocy z dala od najbliższych, w szpitalnych, białych ścianach, które po zmroku stawały się jeszcze bardziej samotne niż za dnia. Każdy odgłos dochodzący z korytarza byłby ucieleśnieniem lęków zepchniętych teraz w odmęty podświadomości. Colin został aresztowany, byli bezpieczni, a jednak wcale się tak nie czuła, nie tutaj.
    Chris nie czekał na niczyje instrukcje, gdy tylko lekarz przyszedł do nich z wypisem siostry, wszedł w tryb Protectora, jak go kiedyś Charlotte pieszczotliwie nazwała. Mimo, iż to ona była ta straszą, niejednokrotnie brat wyciągał ją z tarapatów i stawał się tarczą, za którą znajdowała schronienie. Tak było właśnie i tym razem. Chronił to co miał najcenniejsze, a od zawsze tym dla niego była rodzina, a Lotta w szczególności.
    Państwo Lester choć wiele razy myśleli, że ponieśli klęskę wychowawczą, widząc, jak smyki potrafią sobie dokuczać, to do takowej było im daleko. Udało im się bowiem, nie tyle przekazać pewne wartości co, zakorzenić je w sercach swych dzieci, a te przy odpowiedniej pielęgnacji przerodziły się w nierozerwalną więź. Chris i Lotta byli rodzeństwem, jednak ponadto okazali się bratnimi duszami, przyjaciółmi i swoimi największymi sprzymierzeńcami. Grace łamało się serce, gdy kilka lat temu jej pociechy, z niezrozumiałych dla niej wtedy powodów, przestały ze sobą rozmawiać. Widziała, ze oboje cierpią, że się pogubili i choć pragnęła dla nich pojednania. Pewnie wtrąciłaby się w całą sprawę, na szczęście na posterunku tego dobytku był jeszcze Anthony przemawiający małżonce do rozsądku - Muszą się z tym zmierzyć sami. .
    Miał rację, bo oto teraz wydawali się odrodzić niczym Feniks z popiołów, choć nikt nie podejrzewał, że przyjdzie im razem zamieszkać, czy stawiać czoła przeszkodom w postaci niezrównoważonego Rogersa, to byli silniejsi. Wystarczyło na nich spojrzeć, a nie umykało to jak na sobie polegali i jak znali się na wylot, mimo upływu lat oraz zmian, które każde z nich przeszło nie mało. Nadal byli Chrisem i Lotta, dwoma rudzielcami, wychowanymi pod jednym dachem i obdarzonymi taką samą miłością rodziców.
    Christopher okazał się jedyną osoba, która miała dość sił, by mówić, choć może lepiej by to było nazwać trajkotaniem. Wiedział, że dzięki temu odgoni nieprzyjemne myśli, i to nie tylko swoje, ale również poszkodowanej.
    — Dawno już nie musiałem cię rozbierać z pidżamy — Zaśmiał się podchodząc do łóżka, gdy ta gromiła go wzrokiem, lecz na ustach błąkał uśmiech.
    Gdy którekolwiek było chore w dzieciństwie oczywiście, że rodzice grali pierwsze skrzypce w opiece, lecz jakimś cudem oni sami też radzili sobie całkiem dobrze. Pozwalając tym samym Anthonemu i Grace załatwić naglące sprawy w mieście, czy zwyczajnie wyjść gdzieś we dwoje. On mógł liczyć na nią, a ona na niego, i choć wiedział, ze jego rola była już jedynie drugoplanowa, to zamierzał z dumą uczestniczyć w tym spektaklu. Wiedział, że gdyby tylko Marshall był w lepszej kondycji, jego obecność mógłby im się wydać nawet zbędna, choć wierzył, że Charlotte nigdy by tak nie pomyślała.
    Pomógł się jej przebrać z gustownego, szpitalnego wdzianka, w to co miała na sobie, gdy ją przywieziono do placówki. Nadal była mocno osłabiona, jednak nie na tyle, by dać przekonać się komukolwiek do skorzystania z wózka inwalidzkiego. Mężczyzna nawet się z nią nie kłócił, bo znał ją na tyle, by wiedzieć, że jest to bezcelowe.
    Całą trójką, z Aurorą nadal śpiącą w ramionach wyspiarza, bezpiecznie dotarli najpierw do taksówki, a następnie do mieszkania. Dopiero tam poczuł, że adrenalina buzująca w jego żyłach słabnie, a ona może się oddalić. Byli bezpieczni, a on był tuż obok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla Charlotte wspinaczka po schodach na szczęście nie była, aż takim wysiłkiem, jak dla biednego Marshalla. Lekarz nie żartował mówiąc, że naprawdę organizm się dobrze regenerował. Wiadomo daleko jej było do tego, jak czuła się na co dzień, a na pewno jak wyglądała. Bladość podkreślały jej płomienne pukle, które związała w jakiś bliżej nieokreślony misz-masz na głowie. Stanęła u stóp łóżka, na którym dalej smacznie spała ich córka. Była tutaj cała i zdrowa. Wszyscy tu byli, pomyślała przenosząc wzrok na ukochanego, który chwilę później się w nią wtulił. Zacisnęła dłonie na materiale jego koszulki i również przygarnęła go do siebie, jednak ostrożnie. Był poobijany, a on nie chciała sprawić mu niepotrzebnego bólu.
      — Jerome — wyszeptała jego imię z ulgą i czcią jednocześnie, że aż ją ścisnęło serce. — Obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz — dodała po chwili, jednocześnie mocniej zaciskając dłonie na materiale, który po dzisiejszych wydarzeniach nadawał się jedynie do kosza.
      W głowie zamiast huraganu panowała pustka, ale pośród tej pustki znajdował się on, jej osobisty promień, nadzieja – jej ukochany. Potrzebowała go kiedyś, potrzebowała go teraz i wiedziała, że bez niego nie potrafiłaby istnieć.
      W tym momencie Aurora wydała bliżej nieokreślony dźwięk, więc rudowłosa poderwała się ku córce, lecz okazało się, ze tylko gaworzyła przez sen. Serce już zdążyło ruszyć w pościg, choć ten nie był potrzebny.
      — Chodźmy spać — powiedziała splatając delikatnie place jednej dłoni z poturbowaną należącą do bruneta.
      Jutro będą musieli zamierzyć z kolejnymi wyzwaniami, jednak by to uczynić potrzebowali odpoczynku – oboje.

      💙💙Charlotte💙💙

      Usuń
  70. Jaime posłał Jerome’owi uśmiech. Cieszy się, że jego przyjaciel już jako tako przetrawił to, co miał mu do powiedzenia i teraz jego twarz zaczynała się rozpogadzać. Nie miał mu za złego reakcji, choć bał się, że Jerome był zły na niego. Możliwe, że Jaime przecież zareagowałby tak samo, gdyby to jego przyjacielowi wydarzyło się coś podobnego. Może wtedy Jerome też by się zastanawiał, czy Jaime nie był na niego zły?
    W każdym razie, po mocnych uściskach i zapewnieniu sobie, że będą się kumplować i Jaime nigdzie nie znika, mogli wrócić do jedzenia i picia.
    – Za tydzień. I będziemy tam kilka dni – uśmiechnął się lekko. Jadł powoli, a kiedy przełknął, spojrzał na przyjaciela. – Nie przepadam za Francją – wyznał. – Byłem raz, nie zachwyciła mnie jakoś super, chociaż architektura i sztuka to sztosik, ale... ten język, kuchnia i ci ludzie... no po prostu nie. Ale ostatnio mnie tak naszło, że dlaczego by nie? I myślę, że z Noah na pewno będzie mi tam o wiele lepiej – zaśmiał się cicho. Dojadł burgera i popił drinkiem. Wziął sobie kolejną porcję na talerz. – Noah na pewno zasypie mnie swoją wiedzą i ciekawostkami i będzie naprawdę super.
    Później zamilkł, skupiając się bardziej na jedzeniu. No, ale nie bardzo mu to szło; zamyślił się na zupełnie inny temat. Zerknął znów na Jerome’a.
    – Pamiętasz jak pytałem cię o ślub z Jen? Teraz będziesz się żenić z Charlotte. Rozwód nie zniechęcił cię do tego, aby znów wziąć ślub. Chodzi o to, że... w sumie nie wiem, o co mi chodzi – zaśmiał się nerwowo, pokręcił głową i westchnął. – Bo widzisz, ja nigdy nie chciałem ślubu. To znaczy, wiedziałem, że nigdy tego nie zrobię, bo najpierw byłem za mały, aby w ogóle mi to przechodziło przez myśl, a później byłem wrakiem człowieka. A teraz... Jerome, oświadczyłeś się Charlotte, bo ją kochasz i chcesz spędzić z nią resztę życia, prawda? Wiem, że to, co mówię teraz jest pokrętne, ale... jesteś moim najlepszym przyjacielem, zaręczonym, i chyba możesz mi powiedzieć, jak widzisz małżeństwo. Chyba mniej więcej o to mi chodzi...
    Sięgnął po szklankę i napił się. Pewnie gadał od rzeczy. Może najpierw mógł na spokojnie przemyśleć, co dokładnie chciał powiedzieć Jerome’owi i jakie pytania chciał mu zadać. I o czym chciał się dowiedzieć.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  71. Kiedy Jerome powiedział o swoich dziadkach, mamie i o sobie, Jaime pokiwał powoli głową, wciągając na moment usta, a później rozciągnął je poziomo, robiąc przy tym minę iście zabawną.
    – Tak, właśnie tak... – odpowiedział w końcu, czując się głupio z tym, co powiedział. Na szczęście Jerome wyglądał na rozbawionego niż na wkurzonego, więc tyle dobrze. I rozumiał, że Jaime nie mówił o wszystkich Francuzach, ale jedynie o tych, z którymi miał wtedy do czynienia. – Lubię twoją mamę. Ty mnie czasami denerwujesz i już wiemy, dlaczego – kontynuował poważnym tonem. Dopiero po chwili się roześmiał. – Przepraszam, Jerome, głupio to zabrzmiało – przy tych słowach w ogóle nie był poważny, a wciąż się śmiał i nie mógł przestać. – Przepraszam, nie umiem przestać – pokręcił głową i w końcu głęboko odetchnął. Nadal było mu głupio, ale cieszył się bardzo, że Jeromek nie był na niego zły.
    Później na szczęście rozmawiali o małżeństwie. Dobra, może to też nie był łatwy temat, ale przynajmniej Moretti nie czuł się zawstydzony (i rozbawiony) tym, co powiedział o korzeniach przyjaciela, najlepszego przyjaciela!
    Jaime kończył powoli burgera, słuchając tego, co mówił Jerome. Oczywiście Moretti był już dorosłym mężczyzną, niedługo miał skończyć dwadzieścia trzy lata, za rok będzie magistrem, później wybierał się na doktorat, więc był mądry, ale istniało tak wiele rzeczy, które były dla niego niezrozumiałe... Uczył się żyć z ludźmi każdego dnia i chciał rozumieć ich zachowania, a co za tym szło – swoje.
    Odłożył talerz na stolik i skinął głową.
    – Wiem, nie trzeba ślubu – przytaknął. – No, tak, tak, chciałeś, nie analizowałeś... nie to, co ja, nie? – zaśmiał się cicho pod nosem, krótko. Jerome jak zwykle powiedział coś, co dało mu do myślenia. – Zacząłem analizować kilka spraw w swoim życiu. Wydaje mi się, że mimo, że lepiej mi się już żyje, kiedy nie obwiniam się wciąż i wciąż o śmierć Jimmy’ego i stałem się bardziej emocjonalny, to wciąż nie potrafię podchodzić do pewnych spraw tak, o, po prostu, tylko najpierw muszę sobie wszystko przemyśleć. W każdym razie, rozumiem, chciałeś to zrobić, chcesz, żeby Charlotte była twoją żoną, chcesz ją docenić w ten sposób i pewnie w jakiś sposób wzmocnić wasz związek czy coś – pokiwał ponownie głową. – Myślę, że to super – uśmiechnął się do niego lekko. I zdał sobie sprawę, że chyba znów był chaotyczny. No, emocjonalny, ale jednak pewne sprawy musiał przemyśleć bardziej dokładnie...

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  72. Możliwe, że w pewnym stopniu Woolfowi łatwiej było zaakceptować Jerome’a niż w sytuacji odwrotnej. Przede wszystkim kiedy się poznali Noah uznał Marshalla za sensownego człowieka. Z takiej pespektywy przedstawił go też Jaime. Potem facet zachowywał się troskliwie w stosunku do Jen. Ok, następnie wszystko się zjeb***, ale Noah zdawał sobie sprawę z tego, że jego siostra nie zawsze (a raczej rzadko) zachowuje się racjonalnie. Oczywiście wolałby, aby Jerome nadal opiekował się małą Jen i odczuwał żal, że mężczyzna tak szybko znalazł sobie nową partnerkę, ale… trafił nie na byle kogo i naprawdę pomógł Lotcie. Finalnie więc Noah dostrzegał więcej plusów niż minusów, nawet jeśli te minusy mocno go gryzły.
    - Wiesz… myślę, że my też to nadal przepracowujemy, ale w inny sposób. Jaime przestał narzekać, gdy marudzę, żebyśmy jechali gdzieś razem lub gdy chcę go odwieźć. Oczywiście o ile nie ma ze sobą swojego cacuszka na czterech kółkach – stwierdził z przekąsem i przewrócił oczami. Nie był takim automaniakiem jak jego partner, spokojnie poradziłby sobie bez osobistego transportu, a w motocykl wyposażył się głównie przez wzgląd na Jaimego. – Po prostu… inaczej to odczuwamy – dodał i westchnął. Nie wiedział w sumie, czemu Moretti nie powiedział przyjacielowi o swoich obawach. Wiedział, że zdrowo będzie nie wchodzić między tych dwóch i trzymać język za zębami.
    - Nie mówię, że to źle… po prostu nie jest to łatwe i bywa frustrujące – odparł. Drgnął, kiedy mężczyzna stwierdził, że Jaime kocha Woolfa. Noah zmieszał się i potrząsnął głową. Te słowa były dla niego zawstydzające, choć sam nie wiedział czemu. – Pewnie masz rację. Nie mam zbyt dużego doświadczenia w tego typu relacjach i chyba dlatego tak bardzo mnie to przeraża – zwierzył się.
    Potem jeszcze pewien czas rozmawiali i pili. Z czasem udało im się przejść na lżejsze tematy. Rozstali się w pokoju. Nie była to wielka przyjaźń, ale już nie zagrywali się przy każdym spotkani i potrafili zwyczajnie rozmawiać – a przynajmniej takie wrażenie odniósł Woolf. Nie spodziewał się, że do ich kolejnego spotkania dojdzie w zgoła innych okolicznościach.
    Tego dnia Noah wstał rano i obszedł mieszkanie, które powoli się zmieniało. Przez ostatnie dni szykował je do przeprowadzki Jaimego, którą zbliżała się wielkimi krokami. Duże zmiany i ładna pogoda spowodowały, że Woolf postanowił zabrać kilka rzeczy i wyjść z domu. Nie zastanawiał się nawet, dokąd idzie. Nogi same poniosły go do miejsca, gdzie spoczywał najważniejszy dla niego członek rodziny. Znajdując się nad grobem ojca, Noah zabrał się za jego porządkowanie. Wyrwał chwasty, zebrał stare kwiaty, by to wszystko wyrzucić. Wrócił dopiero z naręczem świeżych pąków i ułożył je pod tablicą. Potem usiadł za kamieniem, plecami opierając się o grób. Z alejki właściwie nie było go specjalnie widać, więc raczej nikt nie powinien mu przeszkadzać. Wyjął swój notes i zaczął pisać tak, jakby opowiadał ojcu o nadchodzących zmian. Chciałby móc zapytać go o radę.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  73. Po tym czego doświadczyli panna Lester również nie marzyła o niczym innym, jak o przyłożeniu głowy do miękkiej poduszki i ukojeniu zszarganych nerwów w krainie Morfeusza. Miała tylko nadzieję, że nie przyjdzie jej się mierzyć z koszmarami, a zazna spokoju, ponieważ to on wydawał się na wagę złota. Charlotte wiedziała, że kolejny dzień wcale nie przyniesie wytchnienia, a wystawi ich na nie jedną próbę, więc, gdy ostrożnie nakryła kołdrą siebie i Aurorę, pierwszy raz od dawna wypowiedziała ciche życzenie - Proszę o bezpieczeństwo dla moich najbliższych. . Ucałowała delikatnie główkę córeczki i zasnęła, nim jej umysł zacząłby na nowo analizować to, co się wydarzyło.
    Kolejne dni, tak jak oboje z Marshallem przewidzieli, dalekie były od ich kolorowej, acz spokojnej codzienności. Jedna wizyta na komisariacie, później druga i gotująca się w nich złość, która nie miała ujścia. Gdy rudowłosa odzyskała pełnie sił, miała ochotę rozszarpać Rogersa gołymi rękami i wszelki bóstwa świadkiem, że byłaby do tego zdolna. Za każdym razem, gdy patrzyła w zatroskane lub przemęczone oczy funkcjonariuszy, miała ochotę ich prosić, by pozwolili jej na moment wejść do celi Colina.
    Oczywiście pragnienie to pozostało niespełnione, a ona, gdy tylko poczuła, że ciało wystarczająco się zregenerowało, uciekła na trening krav magi. Była bezwzględna, furia wypływa z każdego wymierzonego ciosu.
    — Charlotte! — zgromił ją w pewnym momencie Michael.
    Podszedł do niej, gdy zbyt agresywnie przytrzymywała jakiegoś biedaka, który okazał się na tyle naiwny, a może szalony, by zdecydować się z nią na sparing.
    — Puść go do cholery. — westchnął i chwycił jej dłoń odsuwając od materiału, na którym wydawała się zakleszczyć niczym najlepsze kajdany. — Proszę wybaczyć koleżance, energia ją dzisiaj rozpiera. — powiedział, następnie posłał chłopakowi blady uśmiech i pomógł wstać.
    Rudowłosa oddychała niezbyt miarowo, na jej ciele widoczne były kropelki potu, jednak nie to było najbardziej niepokojące, a jej oczy. Gdy tylko spojrzało się w zielono-brązowe tęczówki nie trudno było dostrzec ogrom nienawiści, ale i bólu. Mieszanka ta zdawała się konsumować jej duszę, a ujście znajdowała w kolejnych ruchach na macie.
    — Chodź ze mną do gabinetu. — Michael przybrał delikatniejszy ton, jednak nie taki, któremu chciałaby się teraz sprzeciwiać.
    Emocje nadal w niej buzowały, jednak z każdym krokiem osiadały, gdzieś na dnie, a w niej znów budziła się ta niemoc. Zacisnęła dłonie w pieści, opadła na szarą kanapę w gabinecie i przymknęła oczy. Mężczyzna za to przysiadł na skraju biurka, opierając się o nie dłońmi po swoich bokach. Przyglądał się uważnie kobiecie, a z każda sekundą wyraźniej na jego twarzy malowało się zmartwienie.
    — Co się dzieje? — Padło pytanie, na które Angielka nie chciała odpowiadać, lecz wiedziała, że po tym jak potraktowała nieznajomego na macie, należały się Michaelowi jakieś wyjaśnienia.
    — Masz coś mocniejszego do picia? — zapytała, otwierając oczy. Ta rozmowa nie miała trwać pięć minut, ale kto wie może miała okazać się tym, czego potrzebowała?
    — Aż tak? — Odepchnął się od biurka i podszedł do maleńkiej lodówki, której nawet nie było widać z miejsca zajmowanego przez Charlotte, i wyciągnął dwie butelki piwa. — Niestety mam tylko to. — Uniósł szkło do góry, a ona skinęła na zgodę.
    Dwie godziny później skręciła w ulicę przy której mieszkali, a na jej sercu osiadło poczucie winy. Zamiast być tu z najbliższymi, ona uciekła na trening, który skończył się sesją terapeutyczną w wykonaniu kolegi, a może już przyjaciela? Czuła się winna, że to właśnie z nim rozmawia na temat swych bolączek, a nie z Jeromem, lecz ten drugi miał dość własnych demonów do zwalczenia, by jeszcze miała dokładać mu swoich. Musiała być silna. Odetchnęła głębiej, poprawiła sportową torbę na ramieniu i przekręciła klucz wchodząc do mieszkania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wróciłam! — zawołała od progu, następnie zrzuciła buty i ruszyła do salonu. Nikogo w nim nie zastała, jednak przez uchylone drzwi tarasowe spostrzegła obu mężczyzn z Aurorą w ogrodzie. — A co tu się dzieje? — zapytała, unosząc brwi w zaskoczeniu jednocześnie posyłając im delikatny uśmiech. Nie chciała, by Jerome, czy Chris zaczęli coś podejrzewać. Nie miała dzisiaj już siły na kolejne wylewanie żali i frustracji.
      Podeszła bliżej i porwała córeczkę w ramiona mocno tuląc i obcałowując ją niemal od stóp do głów, co wywołało piskliwy śmiech. Po wizycie u pani psycholog byli spokojniejsi dziewczynkę, choć to nie zmieniało faktu, że bała się o nim dwa razy bardziej niż dotychczas. Byli o krok od jej stracenia, a to uświadomiło jej boleśnie, jak cenne i kruche było to co posiadała.
      — Jedliście już obiad? — zapytała, przechodząc niemal tanecznym krokiem między jednym, a drugim. Rory się to spodobało, więc zaczęła gaworzyć po swojemu i wymachiwać rączkami. Momenty takie jak ten, panna Lester chciałaby zachować na zawsze. Ponownie znajdowała się w wykreowanej bańce, pełnej miłości, ciepła i zrozumienia, gdzie nikt, ani nic im nie zagrażało.
      Biscut nie wiedzieć kiedy zaczął za nią biegać, co chwilę kasając ją w odsłonięte kostki.
      — Hej, sierściuchu! — Pochyliła się i mocniej przytrzymała dziecko. — Bez takich numerów, nie jesteś już szczeniakiem. — Dwa czarne węgielki wpatrywały się w nią, jakby faktycznie puchata kulka rozumiała co się do niej mówi, po czym znów zaczęła merdać ogonem i uciekła na drugi koniec ogrodu. Aurora w tym samym momencie zaczęła okazywać swe niezadowolenie z ograniczenia wolności w rękach rodzicielki, więc ta postawiła ją na trawie, by mogła pognać na czworaka za pupilem. Znów tego nie dopiorę. pomyślała, kręcą głową, bo ilość ubranek z zielonymi śladami na kolanach i pupie tworzyła już osobną kolekcję. Aurora miała już swoje pierwsze kroki za sobą, jednak nadal, gdy chciała gdzieś się szybko dostać wybierała bezpieczniejszą dla niej formę.

      💛Charlotte💛

      Usuń
  74. Reyes nie miała pojęcia, dlaczego ich wspólne spotkania z reguły przybierały poziomy takiego absurdu, że nikt o zdrowych zmysłach nie byłby w stanie uwierzyć w ich późniejsze opowieści. Ona sama nie miała pojęcia, jak to się stało, że po w gruncie rzeczy nieszkodliwej domówce wylądowali na tylnym siedzeniu w radiowozie, gdzie nie tylko ich kostki były nadal ze sobą skute, ale na dodatek Jerome dorobił się kolejnej pary kajdanek na swoich nadgarstkach. Gdyby nie ból rozlewający się po całym jej ciele, pomyślałaby, że to wyjątkowo głupi sen albo wynik podejrzanych drinków, w których zawarty płyn do mycia naczyń mógł wywołać efekty halucynogenne, jednak tępe pulsowanie u nasady jej nosa skutecznie utwierdzało ją w przekonaniu, że to była ich niedorzeczna rzeczywistość.
    W trakcie nieudolnej ucieczki nabawiła się tylko kolejnych sińców, a jej podarte, zakrwawione ubrania nadawały się już tylko do kosza. Nie zdążyła nawet poinformować Jerome’a, że jego pomysł był idiotyczny i mógł ich tylko narazić na przeraźliwe konsekwencje. Była tak zszokowana tym, że nagle została uniesiona w powietrze, że poza zaskoczonym piskiem nie wydała z siebie żadnego dźwięku, chociaż możliwe, że udział w tym miała również ilość pochłoniętego alkoholu, po którym szybkość jej reakcji pozostawiała wiele do życzenia. Kiedy wyrżnęli o asfalt, po prostu leżała taka bezwładna jak pacynka, po czym najzwyczajniej w świecie się rozkleiła, mamrocząc pod nosem coś o tym, że chciała do domu do mamusi i miała dość tego wszystkiego. Policjanci chyba uznali, że Reyes musiała paść ofiarą naprawdę paskudnego przestępstwa, skoro tak rozkleiła się na środku chodnika, więc z jeszcze większą brutalnością potraktowali Jerome’a. Na widok przyjaciela mocno przygniecionego do ziemi Reyes załkała tylko jeszcze głośniej i niezdarnie próbowała mu pomóc, chciała zepchnąć funkcjonariusza z jego pleców, ale ten idiota uznał, że starała się zaatakować Marshalla i zaczął ją uspokajać, że ten zły człowiek zaraz dostanie to, na co zasługuje, a oni bohatersko ją od niego uwolnią i na dowód swojego zaangażowania zakuł mężczyznę w kajdanki. W tym momencie Reyes była tak rozjuszona, a zarazem bezsilna, że w trakcie płaczu zaczęła zwyczajnie chichotać, co zaraz doprowadziło do czkawki. Siedziała więc teraz na fotelu, szlochając, śmiejąc się i czkając, więc musiała wyglądać trochę na obłąkaną, ale Greg i Paul uznali, że była to reakcja na ogromny stres, jakiego doznała i zapewniali ją, że sprowadzą dla niej psychologa, by mogła porozmawiać o swoich traumatycznych przeżyciach, które doprowadziły ją do ewidentnego załamania nerwowego.
    — Nie krzycz na mnie! — burknęła Reyes. Czy on nie widział, że tylko dodatkowo ją stresował? Rozumiała, że był na nią zły, bo niechcący wrobiła go w zbrodnię, ale jego podniesiony głos nie sprawiał, że łatwiej było jej złożyć bardziej składną wypowiedź, która nie pogrążyłaby ich dodatkowo. — To nie moja wina, że jeszcze mnie upiłeś i…
    — O, cudownie. Czyli działałeś z premedytacją, tak, cwaniaczku? Co chciałeś zrobić z tą panią, kiedy już ją upijesz do nieprzytomności? Zresztą, nie odpowiadaj, już ja dobrze znam takich zwyrodnialców jak ty. Zobaczysz, odpowiesz za to… — Gregory posłał mu wrogie, nieprzyjemne spojrzenie spod ciemnych, zmarszczonych brwi, a Reyes mimowolnie parsknęła śmiechem, bo z tym wyrazem twarzy przypominał postać z kreskówki. Szybko jednak się opamiętała, ponieważ Jerome nie wyglądał, jakby było mu do śmiechu, do tego sam był poobijany i musiało mu być całkiem niewygodnie z tą całą kolekcją stalowej, policyjnej biżuterii na sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ale Jerome naprawdę nie jest niebezpieczny. On tylko wygląda jak… napakowany niedźwiedź grizzly na sterydach… w rzeczywistości umie być całkiem milutki — poinformowała ich Reyes. — Przestań się tak boczyć, bo z tą miną wyglądasz groźnie — poinformowała przyjaciela, posyłają mu niezadowolone spojrzenie. Miała w planach nawet przysunąć się bliżej do mężczyzny, aby pokazać funkcjonariuszom, że się go nie boi, jednak zmieniła zdanie, bo Jerome był w paskudnym nastroju i chyba jednak trochę obawiała się o swoje życie. — To mój kumpel… Co prawda beznadziejny kumpel, bo ostatnio w ogóle nie ma dla mnie czasu, ale kiedy nie wkręca nas w udział w głupim wyścigu to w zasadzie go lubię. Nie chciałabym, żeby coś mu się stało, bo jest totalnie nierozgarnięty — poinformowała ich Reyes, kompletnie ignorując fakt, że to przez jej brak skupienia w ogóle wylądowali w radiowozie. Przecież musiała zrzucić na kogoś winę!
      — Nie musi go pani bronić! Jest już pani bezpieczna, nic pani nie zrobi, proszę się o nic nie martwić, zaraz będzie po wszystkim i więcej go pani nie zobaczy — zapewnił ją gorąco Paul, najwyraźniej uznając, że jej płomienna przemowa wynikała z lęku. Na wieść o tym oczy Reyes ponownie się zaszkliły, wybuchła płaczem.
      — Jak to już go nie zobaczę? Nie możecie mi go zabrać — załkała, przyciągając zmieszane spojrzenia policjantów, którzy nie rozumieli, co się działo.

      Reyes

      Usuń
  75. Kiedy pociąg przyjechał na swoją stację, Riven wślizgnął się do środka. Nie lubił takich tłumów, ale niestety to nadal było najlepszym rozwiązaniem – poruszanie się metrem. Trzymał mocno torbę przy sobie, przy brzuchu i obserwował spod kaptura otoczenie. Nie podobało mu się to, ale wiedział, że w miarę kolejnych stacji ludzi wewnątrz będzie coraz mniej. Nie spodziewał się jednak, że jacyś gówniarze zechcą się ganiać po metrze! Ta dzisiejsza młodzież!
    I chociaż trzymał mocno swoją przesyłkę, gdy jeden z nastolatków na niego wpadł, wypuścił torbę z ręki. Kurwa, pomyślał, tylko na moment podążając wzrokiem na sprawcą całego zdarzenia. Ach, gdyby mógłby tak machnąć w ten pusty łeb… Ale spokojnie, nic się nie stało, torba nadal tu była. Riv pochylił się i ją po prostu wziął, ponownie przyciągając do swojego ciała. Cholera wiedziała, co tam się znajdowało, ale wiedział na sto procent, że nie mógł jej zgubić ani tego, co było w środku. Zwłaszcza tego, co kryło się pod materiałem.
    Ostatecznie faktycznie ludzi w wagoniku było coraz mniej. Riven mógł odetchnąć i nagle podkusiło go, aby jednak zajrzeć do środka. Nadal nie interesowała go zawartość, ale… uderzyła w niego myśl, wspomnienie tamtego potrącenia sprzed kilkunastu minut. Może lepiej było się upewnić, że wszystko było na swoim miejscu? No jasne, może być trudno, skoro nie wiedział od początku, co właściwie wiezie, no nie? Skąd mógł wiedzieć, że na pewno wszystko-wszystko było jak trzeba?
    Usiadł na wolnym miejscu. Rozejrzał się dyskretnie, czy nikt nie stał blisko niego, zasłonił torbę od monitoringu w pojeździe i końcu rozpiął zamek. Uniósł brew wysoko, patrząc na puste pudełko do jedzonka, telefon i portfel. Hm. Dziwne… Czy ten telefon był na tyle ważny? Może należał do jakiegoś ważniaka, który trzymał na nim jakieś sekrety? Było to raczej możliwe, prawda?
    A może zamienił torby? Podczas tego zderzenia! O, kurwa, pomyślał i poczuł jak serce zaczyna mu szybciej bić. Nie. To niemożliwe. Tak nie mogło być! Przecież to nierealne! Tak uważał i co? I na nic to wszystko? Przecież jak nie dowiezie prawidłowej paczki, to… no, mogły się wydarzyć różne rzeczy. Kurwa mać.
    Riven zapiął torbę i wysiadł na najbliższej stacji. Jeszcze raz zajrzał do środka i chwycił za portfel. Kojarzył go, pewnie zwinął kiedyś podobny, w końcu wiele takich miał w rękach.
    – Serio? – prychnął z kpiną, widząc dokument tożsamości Jerome’a Marshalla. – Przecież to jest jakiś żart – mruknął i pokręcił głową. To niesamowite, jak los próbował krzyżować ich drogi wciąż i wciąż.
    Riven schował wszystko do torby. Musiał się uspokoić, znaleźć rozwiązanie, swoją torbę i jak najszybciej ją dostarczyć we właściwe miejsce. Miał jeszcze trochę czas, ale obawiał się, że wszystko może się dość mocno rozciągnąć w czasie.
    Ostatecznie szybko wskoczył do pociągu, które jechało w drugą stronę. Jechał z powrotem do miejsca, w którym wsiadał. Na tej trasie wysiadł Marshall. Riven jeszcze raz spojrzał na jego dokumenty, sprawdzając adres. No i dobra, już wiedział, gdzie powinien wysiąść i miał wielką, przeogromną nadzieję, że dzisiaj to nie był ten dzień, w którym mężczyzna postanowił pójść gdzieś indziej, coś załatwić, iść do sklepu przy innym przystanku.
    Znalazł się na odpowiedniej stacji i rozejrzał. Nie widział. Udał się więc w kierunku schodów i wtedy go zobaczył. O, matko, jak dobrze! Spuścił jednak głowę, poprawił kaptur i zaczął wdrapywać się do góry.
    – Masz coś mojego – powiedział, kiedy znalazł się wystarczająco blisko. Trzymał w dłoni przewieszoną przez ramię czarną torbę. Poruszył nią i w końcu też spojrzał na Jerome’a. – Oddam ci twoją w zamian za swoją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie Riv starał się nie panikować i nie denerwować. Nie miał czasu na pogadanki i liczył, że Jerome po prostu pójdzie na współpracę. Mężczyzna na bank zajrzał do środka, pewnie inaczej by go tu już nie było. Ale Dechart wolał nie myśleć o tym, co działo się teraz w głowie Jerome’a.

      Riven

      Usuń
  76. Choć przez ostatnie dziewięć miesięcy w życiu Martino nie było chyba takiego tygodnia, by nie odwiedził któregoś z nowojorskich barów, wciąż raz na jakiś czas z zaskoczeniem łapał się na tym jak wiele nowych ma wciąż do odkrycia. Jasne, jeszcze gdy razem ze swą świętej pamięci narzeczoną wpadał przejazdem do tej wielkiej metropolii, przestrzegano go, że tutejsi mieszkańcy uwielbiają wręcz szaleć w tego typu miejscówkach, więc wszelkie próby odkrycia ich wszystkich na własną rękę dla zwykłego turysty są z góry skazane na porażkę. Nigdy jednak nie wziął tych uwag na poważnie, uznając, iż jako wychowanek sporej wielkości portowego włoskiego miasta nie powinien mieć najmniejszych problemów z poznaniem co ciekawszych zakamarków Wielkiego Jabłka w pojedynkę. Jak bardzo teoria ta była szalona, dowiedział się już po pierwszych dwóch tygodniach, gdy wracając z pracy po nocnej zmianie postanowił wybrać inną drogę niż zwykle. Gdyby nie zwierzęcy instynkt towarzyszącego mu wówczas Sextansa zapewne nadal szwendałby się gdzieś w okolicach Bronxu, starając się zbytnio nie oberwać. A warto tu zaznaczyć, że nawet rudy psiak sięgający mu prawie do kolana nie był wtedy w stanie zapewnić Europejczykowi pełni bezpieczeństwa, o czym jeszcze długo później miały przypominać mu bolące żebra. Od tamtej pory był już znacznie mądrzejszy. Zapisał się na zajęcia judo, które uprawiał ostatnio jeszcze jako nastolatek i raz na parę dni razem ze znajomymi chadzał na strzelnicę, do której czuł mocno ambiwalentny stosunek. Zdecydowanie bardziej od broni palnej cenił sobie dawny, prosty łuk czy nóż, uważając iż narzędzia te wymagają o wiele większych umiejętności i precyzji od używających ich ludzi niż współczesne pistolety. Być może ten niecodzienny jak na nowojorczyka styl myślenia spowodowany był również wspomnieniami z młodzieńczych lat, w których to wciąż widział zamaskowanych przedstawicieli gangów narkotykowych wymuszających haracze na co biedniejszych genueńskich sklepikarzach. Rozboje te co prawda nie trwały zbyt długo, bo największe szajki zostały szybko rozbite przez miejscową policję, ale nawet to nie mogło zmienić nastawienia Huttena do wszelkiej maści spluw, co stanowiło jeden z głównych powodów, dla których tak długo wahał się przed podjęciem decyzji o przejęciu rodzinnego domu w Park Slope. Alternatywna wizja jaką było pozostanie w Kansas po śmierci Flavii wydawała mu się niestety jeszcze gorszym, bo znacznie bardziej przybijającym wyjściem. W ten oto sposób po wielu latach ciągłego droczenia się z siostrą, które z nich na starość zamieszka na Brooklynie i zajmie się remontem zakurzonego lokum mężczyzna mógł ją wreszcie poinformować, że sprawa została rozwiązana. Problem w tym, że Galena miała zjawić się tam już za dwa dni, a on nadal nie znalazł w sobie wystarczająco dużo motywacji, by skończyć odrestaurowywać sypialnię na piętrze i dałby sobie obie ręce uciąć, że raczej już się to nie zmieni, czego dziewczyna z pewnością nie puści mu płazem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tymczasem jednak nie zamierzał się przejmować dopiero nadchodzącymi problemami, uznając iż w najgorszym razie odstąpi Gal własny pokój, a sam rozbije sobie łóżko polowe w korytarzu. Jakby nie patrząc wielokrotnie sypiało się w o wiele gorszych warunkach. Najważniejsze, że po raz pierwszy od blisko miesiąca miał wreszcie wolny piątkowy wieczór (przynajmniej teoretycznie, bo zawód ratownika morskiego łączył się oczywiście z wiecznym byciem pod telefonem), toteż mógł go bez skrępowania spożytkować na krótkie wyjście do knajpy z człowiekiem, którego po raz ostatni widział dokładnie jeszcze, gdy obaj dopiero wkraczali w dorosłe życie, a którego szybka reakcja sprzed kilkunastu dni sprawiła, że Martino nadal szczęśliwie chadzał po tym świecie.
      - Nawet mi nie przypominaj. – Skrzywił się na samo nawiązanie do tamtego niemal tragicznego w skutkach popołudnia. – Gdyby nie Ty, amory tej rudowłosej panny z pewnością skończyłyby się dla mnie wprost katastrofalnie. Istna femme fatale. O tyle dobrego, że tym razem nie trafiło na papaje, bo zapewne w tej chwili spacerowałbym wtedy wśród duchów, a moja droga siostrzyczka zamiast na koncert musiałaby przyjechać na pogrzeb.


      Martino

      Usuń
  77. Uniosła brwi w uznaniu, gdy brat zdradził jej co też powstaje na ich skromnym, acz własnym kawałku zieleni. Oczami wyobraźni widziała już jak, oboje z Jeromem, zasiadają po całym dniu z kubkami gorącej herbaty, czy kawy i po prostu są. Tak, zdecydowanie taka bujana ławka była dobrym pomysłem. Dzisiaj też chętnie skorzystałaby z kojącego bujania, niczym to, które fundowała córce, gdy ta była w kapryśnym nastroju. Kto wie, może i jej by pomogło?
    — Czytasz mi w myślach. — zaśmiała się i puściła oczko do Chrisa, ponieważ ostatnie na co miała ochotę, to stanie przy garach. — Jerome ma racje. — zgodziła się, jednak nie spodziewała, że ten poprowadzi ją do środka.
    Serce przyspieszyło tempa, gdy kilkukrotnie bursztynowe tęczówki prześwietlały jej osobę. Przełknęła wolno ślinę. Czemu ona w ogóle się łudziła, że będzie w stanie coś przed szatynem ukryć? On przecież czytał z niej jak z otwartej księgi, a ona nie miała dość siły, by przywdziewać jakąkolwiek, z wypracowanych przez lata, mask.
    Oparta pośladkami o kuchenną szafkę i zwrócona twarzą ku ukochanemu poczuła się bezbronna. Nie miała drogi ucieczki, a nawet, gdyby takową posiadała, to obiecała mu kiedyś, że nie będzie z niej korzystać, prawda? Obiecała, że będzie z nim szczera, że będą w tym razem.
    Odetchnęła głębiej, następnie na moment przymknęła oczy, a słysząc kolejne słowa zasznurowała usta w wąska linię. Uchyliła powieki, a jej zielono-brązowe tęczówki wyrażały ból, bezsilność i niezachwianą rządzę zemsty.
    — Nie. — Pokręciła głową. — Nic nie jest w porządku. — Dolna warga zaczęła jej niebezpiecznie drgać. — Byłam na treningu i o mało nie skrzywdziłam obcego faceta. — szepnęła z poczuciem winy. — Michael musiał interweniować, bo ja nie byłam w stanie się zatrzymać, rozumiesz? Nie potrafiłam przestać wymierzać kolejnych ciosów, bo przed oczami miałam… — Zacisnęła dłonie w pięści, a w bursztynowych ognikach doszukiwała się zrozumienia.
    Ponownie zaczerpnęła powietrza, a w następnej chwili po prostu wtuliła się w silne ciało narzeczonego.
    — Chcę, żeby on za to zapłacił. Chcę, by tak cholernie cierpiał, a nie mogę nic zrobić. — Nie płakała. Głos jedynie miała nieco załamany, ponieważ wiedziała, że teraz mogli tylko czekać na rozprawę w sądzie, a następnie modlić się od najostrzejszy z możliwych wyroków.
    Obecność ukochanego koiła nerwy, lecz nie była już tym cudownym lekarstwem. Po tym co ich spotkało, nie potrafiła tak po prostu ruszyć do przodu. Wróciła do pracy i będąc w niej dawał z siebie jeszcze więcej, bo wtedy nie myślała o Rogersie, ale po niej… Umysł stawał się otchłanią, która wciągała ją w niebezpieczne rejony zemsty za wszelką cenę.
    💛Charlotte💛

    OdpowiedzUsuń
  78. Jaime odetchnął z ulgą w duchu, kiedy okazało się, że Jerome nie wziął sobie do serca jego uwag na temat Francji. Uśmiechnął się do siebie lekko i pokręcił lekko głową na to, że zapomniał o tym, skąd pochodziła część jego rodziny. No nic, najważniejsze, że Jeromek nie obraził się na niego śmiertelnie i nie wyszedł, trzaskając drzwiami.
    Później Moretti pokiwał powoli głową na znak, że przyjmuje do wiadomości to, co mówił jego przyjaciel o podejmowaniu decyzji szybko albo wprost przeciwnie – powoli, analizując za i przeciw danej sytuacji. Jaime z pewnością znajdował się w tej drugiej grupie. Kiedyś umiejscowiłby się w tej pierwszej, ale wtedy też nie zależało mu na wszystkim dookoła, więc analizowanie nie miało żadnego sensu.
    No tak, pamiętał, że Jerome nie wyruszył od razu za Jen do Nowego Jorku. Na szczęście nie przeszkodziło im to w ponownym spotkaniu, a później w tym wszystkim, co razem przeżyli. Jaime uśmiechnął się lekko, słysząc jak niewiele czasu zajęło Jerome’owi oświadczenie się Jen. To bardzo ciekawe, jak jego przyjaciel był pewien takich spraw. Nawet nie mógł tego zwalić na to, jak byli wychowywani. Obaj mieli kochające rodziny, dachy nad głową, obaj przeżyli tragedie, tracąc swoich braci... a jednak Jerome był po prostu bardziej... spontaniczny. Na pewno bardziej od Jaime’ego. I miało to swój urok w ich przyjaźni.
    Wyrwany z zamyślenia przez pytanie przyjaciela, Moretti uniósł na niego spojrzenie. Wciągnął głośno powietrze do płuc i równie głośno je wypuścił.
    – Myślałem ostatnio o zamieszkaniu z Noah – przyznał. – I tak praktycznie ze sobą mieszkaliśmy przez tę sprawę z seryjnym. Wiem jednak, że Noah nie wprowadzi się do mnie, bo nie lubi w moim mieszkaniu tego, że nie ma tu za wiele ścian – zaśmiał się cicho. – Ja natomiast nie przepadam za jego małymi pomieszczeniami. Ale widok z okien ma ładny. I te okna też nie są takie małe – wzruszył ramionami. Okna w mieszkaniu Moretti’ego zajmowały całą ścianę od podłogi do sufitu. Duża przestrzeń go nie przytłaczała. Miał tu jak oddychać. – I wiesz, u siebie czuję się jak ryba w wodzie, ale... u niego też mi dobrze. I myślę sobie, że już mi te niektóre rzeczy poprzechodziły. Mógłbym spróbować zamieszkać u Noah albo moglibyśmy poszukać mieszkania, które nam obu by pasowało – chciał wszystko dokładnie przekazać Jeromkowi. Cała ta sprawa bardzo dużo dla niego znaczyła. – Dodatkowo... to kolejny krok w naszym związku i... chyba jestem na to gotowy.
    Niektórzy po kilku miesiącach się oświadczają, inni po prawie dwóch latach chcą razem zamieszkać. Jaime cieszył się, że Jerome był jego przyjacielem, bo dzięki niemu wiedział, że robił dobrze lub źle, kibicował mu, pomagał, wspierał. To było uspokajające.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  79. Riven nie mógł uwierzyć w swojego pecha lub szczęście jak to określił w myślach Jerome. Dobrze, że chłopak chociaż zajrzał do środka nim pojechał oddać torbę. Wtedy by było nieciekawie. Bardzo. Mogło się to różnie skończyć i najprawdopodobniej skończyłoby się bardzo źle dla Decharta. Ale z tego wszystkiego trafił mu się akurat Jerome, którego już znał. Zresztą, może gdyby był to ktoś nieznajomy, ale nadal zwykły obywatel, to też nie byłoby tak źle.
    – No nie mów – mruknął Riven na wzmiankę Jerome’a o tym, że to były jakieś żarty. – Oddawaj – dodał jeszcze na kolejne słowa mężczyzny. Nie miał czasu się z nim użerać ani urządzać pogawędek. Musiał się spieszyć. Dobrze, że metro nie stało w korkach i przede wszystkim jeździły punktualnie. Inaczej byłoby naprawdę kiepsko.
    Wyciągnął swoją torbę (a raczej torbę Marshalla) i swoją wolną dłoń, aby dokonać wymiany, kiedy podjechał radiowóz. Riv uniósł spojrzenie w tamtą stronę i uniósł brew wyżej. Czy Jerome naprawdę wezwał policję? Już chciał na niego warknąć, ale okazało się, że mężczyzna był tak samo zaskoczony jak on. No do jasnej cholery!
    – Zamknij się – syknął. Nie podobało mu się to, ale nie zamierzał panikować. A znajomy nieznajomy, który zaczynał właśnie to robić, to znaczy panikować, zupełnie nie był mu potrzebny. Wziął od niego torbę, jednocześnie wciskając mu jego własność. – Nie przyjechali po nas, głupku. Chodź – chwycił go mocno za nadgarstek i pociągnął w dół w stronę metra. Po co ryzykować? A Jerome i tak miał szczęście, że Riven nie wiedział o donosie. A przecież mógł się tego dowiedzieć chociażby od Oscara, prawda?
    Idąc przed siebie już pod ziemią, Riv patrzył na tablice przyjazdów i odjazdów. Mieli szczęście, bo za chwilę miał pojechać pociąg, który jechał w kierunku pożądanym przez Decharta. Cały czas szli do przodu, jak najbardziej oddalając się od wejścia, przy którym niedaleko zatrzymał się tamten radiowóz. Dechart co jakiś czas zerkał ukradkiem w tamtą stronę tak jak i na Jerome’a. Miał nadzieję, że mężczyzna nie zacznie się tu teraz z nim awanturować, bo to tylko przyciągnęłoby uwagę, której żaden z nich nie potrzebował.
    – Jeszcze siedź cicho. Albo się śmiej jakbym powiedział coś zabawnego.
    Dochodząc już prawie do wejścia po drugiej stronie, wsiedli do wagonu pociągu, który akurat podjechał.
    – Siadaj i przestań wyglądać na winnego – Riven usiadł ciężko na wolnym miejscu. Oparł głowę o szybę, odwracając ją w stronę ewentualnych policjantów, którzy mieli za nimi iść. Dopiero kiedy ruszyli, Riven spojrzał na Jerome’a. – Rozumiem, że zaglądałeś do środka – powiedział, przysuwając się bliżej mężczyzny. Dechart miał lekko zmarszczone brwi, kiedy przyglądał się Marshallowi.

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  80. Elle była rozbita. Z jakiegoś powodu zakładała, że Arthur nie będzie robił większych problemów i po prostu podpisze dokumenty rozwodowe w momencie, kiedy mu je wręczy. Jaka była naiwna, łudząc się, że spawa potoczy się tak łatwo. Chyba była idiotką. Mogła się domyślić, że sytuacja nie będzie łatwa, a sam Morrison nie podda się tak łatwo. Tyle, że tym razem ona sama była mocno zdeterminowana, powtarzała sobie ciągle, że wszystko to robi dla dzieci, dla ich doba. A to, co działo się w ostatnim czasie w jej i Arthura małżeństwie nie miało nic wspólnego z dobrem dzieci.
    Oczywiście, że Jerome był pierwszym, którego poinformowała o swojej chęci rozwodu, a później o podjęciu decyzji. Tuż po tym, gdy Arthur zjawił się w domu informując, że musi zniknąć na jakiś czas i bezczelnie prosząc ją o to, aby dokończyła jego rozpoczęte projekty, również Jerome był pierwszym, który się dowiedział o całej sytuacji. Nie chciała go obarczać wszystkimi swoimi problemami, ale na ten moment był jedyną osobą, na której wsparcie mogła liczyć, a po wszystkim, co wydarzyło się między nią a Arthurem, naprawdę potrzebowała w swoim życiu przyjaciela.
    Kiedy dowiedziała się o tym, że Jerome chwilowo przebywa na zwolnieniu lekarskim, bo musi dojść do siebie, oczywiście, że chciała się przede wszystkim dowiedzieć wszystkiego, co się wydarzyło, ale jednocześnie chciała dać mu wsparcie, które w ostatnim czasie tak bardzo jej dawał. Dlatego gdy uzgodnili termin, Elle podrzuciła dzieci mamie, a następnie od razu skierowała się do sklepu po same niezdrowe produkty spożywcze, które mogły umilić czas i nabieranie sił, i przy których z łatwością będą mogli opowiedzieć sobie, co dokładnie się wydarzyło.
    Poza tym, Elle miała do opowiedzenia Jereome’owi o tym, że Arthur pojawił się po swoim wielkim, zapowiedzianym zniknięciu i nie chciał podpisać dokumentów… Tego popołudnia na pierwszym planie był jednak przede wszystkim Marshall. Elle miała nadzieję, że uda jej się poprawić mu, chociaż odrobinę humor i uprzyjemnić w minimalnym stopniu czas spędzony na rekonwalescencji.
    Opuszczając sklep, dała przyjacielowi znać wiadomością, że rusza już prosto do niego, a po kilkunastu minutach, pojawiła się już pod odpowiednimi drzwiami w kamienicy i czekała cierpliwie, aż Jerome otworzy jej i wpuści ją do środka. Musiała przyznać, że ostatni czas nie był najlepszy dla żadnego z nich, ale pocieszała się, że muszą to po prostu przetrwać, że po każdej burzy wychodzi słońce, a że nad nimi zjawiło się sporo burzowych chwil… Musieli po prostu przeczekać cierpliwie, na pierwsze, jasne promyki. I z tą myślą zapukała do drzwi, lekko się nawet uśmiechając kącikami ust w oczekiwaniu na to, aż ujrzy przyjaciela po otworzeniu przez niego drzwi.

    Villanelle
    [Zaplątałam się, co Elle wie, więc jak coś to krzycz haha <3]

    OdpowiedzUsuń
  81. Gdy mężczyzna uchylił powieki, odczuła ulgę,ponieważ w bursztynowych tęczówkach odnalazła zrozumienie i miłość. Jerome nigdy jej nie oceniał, zawsze starał się wysłuchać, a następnie pomóc z całych swoich sił, nawet jeśli pomoc ta, ograniczała się do zamknięcia jej w silnych ramionach i zapewnienia, że nie jest sama. I już nigdy nie będzie.
    Złość oraz poczucie bezsilności nie zniknęły, lecz stały się nieco bardziej znośne. Poddała się kojącemu kołysaniu, jakby miało ono odegnać wszelkie troski. Starała się oczyścić umysł z myśli, które, gdyby miały przybrać fizyczną formę, pewnie okazałyby się kleistą, czarną mazią, która wnika w najmniejsze zakamarki, by zatruwać swoja obecnością całe środowisko. Potęgowała strach o najbliższych i każdy nadchodzący dzień, jakby nic nie mogłoby być już pewne.
    Charlotte odetchnęła głębiej napawając się znajomym zapachem, takim, którego nie sposób było zamknąć w żadnym flakoniku. Słońce, świeże powietrze, drewno i nutka morskiej bryzy – tak pachniał tylko Marshall. Niezależnie, czy było lato, czy środek zimy, zawsze na myśl przywodził te obrazy kojarzące się z leniwym latem w domku na plaży. Ten zapach, te ramiona i ten mężczyzna były jej bezpieczną przystanią.
    — Wiem — odpowiedziała, a na jego próbę żartu zaśmiała się smutno — I ludzie nazywają to wymiarem sprawiedliwości. — westchnęła, jednak już o wiele spokojniejsza.
    Potrzebowała tej bliskości i momentu szczerości, choć niepotrzebnie się przed nim wzbraniała. Miała na uwadze dobro narzeczonego, lecz zapomniała o własny i o tym, jak do tej pory, to właśnie rozmowa pomagała im przejść przez najgorsze momenty.
    — Jeśli Chris zostanie z Aurorą — Odwróciła głowę w stronę wejścia do ogrodu. — To jestem cała twoja — Również uniosła kąciku ust w delikatnym uśmiechu, który poza nadzieją był wypełniony wdzięcznością.
    — A teraz choć zamówimy coś, bo umieram z głodu! — Klepnęła go w środek klatki piersiowej i odsunęła się, by sięgnąć po torbę sportową, w której również miała schowany telefon.
    Stanęło na niezastąpionej pizzy u Joe, która nie wiedzieć kiedy stała się symbolem Nowego Jorku, a przy tym nie straciła na jakości. Cienkie ciasto, masa składników i ogromne kawałki sprawiały, że choć człowiek chciał zejść więcej, to bardzo często poprzestawał na dwóch, maksymalnie trzech!
    Z racji, iż pogoda dopisywała całą trójką, a raczej czwórką, wliczając w to Aurorę, zjedli w ogrodzie. Biscuit choć nie powinien też załapał się na kilka kąsków.
    — Um — zaczął Chris, przeżuwając pospiesznie jeden ze swoich ostatnich kęsów. — Byłbym zapomniał! Była tu ostatnio Margaret i pytała o nowy grafik, czy coś takiego.
    — Kompletnie o niej zapomniałam — westchnęła Lotta, rozsiadając się wygodniej na bujanej ławce. — Ale w sumie grafik zależy też od ciebie — odbiła piłeczkę zwracając się do brata. — Wyklarowało się coś u ciebie w pracy?
    — Mam przychodzić na razie sześć godzin do biura, a dwie mam być dostępny pod telefonem. —wyjaśnił i poklepał się po pełnym brzuchu. Ta pizza była naprawdę dobra!
    — Ale do tego dojazd i powrót, czyli w sumie potrzebowalibyśmy kogoś na dwie, trzy godziny dziennie, jak już Jerome wróci do pełni sił. — mówiąc to, nachyliła się i ucałowała go w policzek. — Co ty na to? — Spojrzała ukochanemu w oczy. Ostatnie czego chciała to oddawać Aurorę do żłobka, nie po tym co właśnie przeszli.

    Charlotte💛💛💛

    OdpowiedzUsuń
  82. Życia nie zawsze dało się zaplanować, ale sądził, że chociaż jeden wieczór może pójść tak, jak sobie to wymyślił jeszcze przed wyjściem z domu. I prawdę mówiąc początek wyjścia był naprawdę udany. Trochę nadrobili zaległości, obgadali parę spraw i mieli dobre piwo oraz żarcie, w dodatku wcale nie kosztowało to ich majątek. Żyć nie umierać, prawda? Oczywiście nie mogło być za dobrze, w końcu, gdyby jednak im było za dobrze to zaraz cały świat rozpadłby się na małe kawałeczki. Mickey ostatnio nauczył się, aby nie patrzeć negatywnie na życie i nie czekać wiecznie na jakieś katastrofy. Ostatnio nawet ich jakoś za wiele w swoim życiu nie miał, więc nie było też powodu do tego, aby spodziewać się spadającej z nieba tragedii. Przekraczając próg baru również nie brał pod uwagę tego, że wyjście na piwo z kumplem okaże się być mordobiciem, na które się nie pisali. Nie był dłużny napastnikom, jakieś doświadczenie w obijaniu mord miał, więc też dawał sobie całkiem nieźle rade. Rozsądnie byłoby się stąd wydostać i Mickey prawdę mówiąc miał na to ochotę, ale nie było takiej możliwości. Napastników było więcej. W pewnym momencie brunet nawet nie wiedział już, ile faktycznie ich jest i co się dokładnie dzieje. Bronił się przed kolejnymi ciosami, wymierzając je w przeciwników. Nie było tu za dużo miejsca na rozsądek, który uciekł w tym samym momencie, w którym Mickey i Jerome powinni zabrać swoje rzeczy i również zabrać nogi za pas. Dla nich było już stanowczo za późno i zostali wciągnięci w bójkę, która nie była na ich liście.
    Tego wieczoru zwyczajnie miał potrzebę, aby pogadać o życiu, zapytać się o radę w pewnej kwestii i po prostu dobrze spędzić czas. Zupełnie nie tak wyobrażał sobie ten wieczór, ale niewiele mógł już z tym zrobić. Bójka zapewne trwałaby jeszcze dłużej, gdyby nie pojawienie się policji. Gaz pieprzowy zadziałał natychmiast. Duszące uczucie w gardle pojawiło się niemal od razu, gdy się go przypadkiem nawdychał. Oczy piekły i łzawiły na zmianę, główni sprawcy całego zamieszania odpuścili dalsze lanie, gdy i ich zaczął atakować gaz pieprzowy. Zasłonił rękawem bluzy nos i twarz, aczkolwiek nie dało to zbyt wiele. Nie mógł powstrzymać kaszlu, który się tylko nasilał, ale jakimś cudem pamiętał o tym, aby mrugać. Dużo mrugać, obecnie to było dość trudne zadanie, ale chciał jak najszybciej odzyskać wzrok, który obecnie właściwie prawie nie istniał.
    — Jestem — wykaszlał, gdy dotarło do niego pytanie Jerome, ale nie miał pojęcia, gdzie tak naprawdę przyjaciel się znajduje. Sądząc po jego głosie musiał być raczej blisko. Mickey aż tak dobrego słuchu nie miał, aby usłyszeć szepczącego wyspiarza z drugiego końca baru wśród kaszlących mężczyzn i wrzeszczących policjantów. — Trzymasz się? — zapytał. Udało mu się otworzyć nieco szerzej oczy, obraz miał wciąż zamazany, ale dostrzegł sylwetkę Jerome, a przynajmniej miał nadzieję, że to jest jego kumpel, a nie ten, który dał mu w pysk.
    Chciał jeszcze coś dodać, jednak to już nie było mu dane. Policja nie zamierzała czekać, a pierwsze aresztowania miały miejsce już po parunastu sekundach. Mickey wiedział, że nie ma sensu się z nimi wykłócać i pogarszać sytuacji, w której się znaleźli. Raczej nikt im nie uwierzy, że to wszystko było przypadkiem, a oni nie chcieli brać w tym udziału. Jednocześnie pewna część Sadlera chciała zacząć się bronić i nie doprowadzić do aresztowania. Chłód kajdanek na nadgarstkach nie przynosił żadnych miłych wspomnień. Zupełnie odruchowo szarpnął się, gdy policjant zaczął go prowadzić w stronę wyjścia. Wciąż nie widział więcej niż przed paroma chwilami. Chłodne powietrze i wiejący prosto w oczy wiatr podziałały łagodząco na piekące i zaczerwienione oczy.
    — Wsiadaj. — Głos policjanta, który wsadzał go do auta nie był ani trochę przyjemny, ale czy mógł mu się dziwić? Aresztowanie nie było na jego bucket list ani wcześniej, ani teraz. I najlepiej już nigdy, ale najwyraźniej problemy lubiły za nim łazić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mickey odwrócił głowę, gdy drzwi otworzyły się z drugiej strony i do środka został wpakowany drugi mężczyzna. I chwilę mu zajęło, aby ogarnąć, że to Jerome. Prawie miał ochotę się roześmiać. Może uznali, że nie będą im sprawiać większych problemów? W przeciwieństwie do tamtych raczej nie awanturowali się z policją aż tak bardzo. Mickey też nie chciał dokładać sobie kolejnych problemów, aczkolwiek miło byłoby do nich popyskować i przetestować ich granice, ale to lepiej było sobie obecnie darować.
      — Przynajmniej jedziemy razem — mruknął chcąc jakoś pocieszyć przyjaciela — bardzo będziesz miał przejebane, jak się Charlotte dowie? — Pojęcia nie miał czy to atmosferę rozluźni czy wręcz przeciwnie. Obecnie myślał do kogo mógłby zadzwonić, aby za niego poręczył, gdyby była trzeba i czuł, że telefon wykręci do swojej starszej sąsiadki.

      Mickey

      Usuń
  83. Zamieszkanie z kimś po latach bycia samemu w czterech ścianach było dla Jaime’ego czymś naprawdę dużym. Ale zdał sobie sprawę, że już od dawna często przebywa z Noah – czy to u siebie, czy u niego. Spędzali ze sobą wiele nocy, popołudni, ranków i tak dalej, mieli u siebie swoje szczoteczki, ubrania, Jaime nawet trzymał u Noah kilka swoich garnków i innych narzędzi do gotowania. Można powiedzieć, że jednak w pewien sposób już ze sobą mieszkali w dwóch mieszkaniach. Chyba pora było to ograniczyć.
    – No właśnie o to mi chodziło, jak mówiłem wcześniej – powiedział Jaime. – Żebyśmy się może rozejrzeli za jakimś mieszkaniem, które będzie odpowiadało nam obu. Ale wiesz, mi jego tak nie przeszkadza. Małe pomieszczenia mają swój urok. I mogę już w takich oddychać, a to najważniejsze – uśmiechnął się lekko do Jerome’a. Później zaśmiał się na kolejne słowa mężczyzny. – Tak, tak, na pewno dam ci znać. Zapewne na początku będzie to mieszkanie Noah, więc... będziesz musiał się przyzwyczaić – nadal cicho się podśmiechiwał pod nosem. Biedny Jerome. – Ale najpierw muszę porozmawiać z Noah jak on to widzi. Może w Paryżu? – uśmiechnął się lekko. – Gorzej jak jednak nam to wspólne mieszkanie nie wypali. Ale tym będę się martwił, jeśli jednak faktycznie dojdzie do takiej sytuacji. To mieszkanie i tak jest moje, więc w razie czego zawsze mam dokąd wrócić. Aha, no i Henio będzie miał nieco mniej miejsca, ale mam nadzieję, że nie będzie mu to przeszkadzało – spojrzał na obie świnki morskie jak spacerowały sobie po swoim terenie.

    Niedługo po powrocie do Nowego Jorku Jaime skontaktował się z Jeromkiem. Umówili się w jednej z knajp na jedzenie i alkohol. Moretti zajął miejsce na wysokim stołku przy oknie i czekał na przyjaciela, jednocześnie przeglądając kartę. Hm, ciekawe smaczki tu podawali, może powinien coś odtworzyć samodzielnie? Albo się czymś zainspiruje... Dawno już tak nie gotować, nie próbował robić nowych rzeczy. Jakoś tak gotowanie odeszło na dalszy plan. Może powinien do tego wrócić? Przed albo po sesji, wiadomo.
    Jaime nie zdradził nic przyjacielowi przez telefon, samemu też nie dopytywał, co u niego było słychać. W końcu nie po to chciał się z nim umówić na spotkanie twarzą w twarz, prawda?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  84. Podróżowanie teraz z Jerome’em (a właściwie za każdym innym ewentualnym razem) było dziwne i kompletnie nie na rękę. Riven nie miał pojęcia, co teraz powinien zrobić. Nigdy wcześniej nie był w takiej sytuacji, zawsze brał paczkę i dostarczał ją na miejsce. Później wracał na swoje tereny i tyle go widzieli, tyle o nim słyszeli i tak dalej, miał spokój. A dzisiaj? Dzisiaj jakaś cholerna gówniarzernia musiała sobie urządzić gonitwę w tym pieprzonym metrze. Musiał jak idiota upuścić torbę i wziąć inną do ręki. No do ciężkiej cholery! Naprawdę, wszechświecie, naprawdę? Za co? No dobra, znalazłoby się kilka powodów, dla których teraz był bardziej spięty niż powinien, ale… bez przesady, dobrze?
    Dechart westchnął ciężko. Widział doskonale, że Jerome zaglądał do torby, inaczej tak szybko by nie wrócić. W ogóle by nie wrócił. A sądząc po pustym pudełku po jedzonku, to pewnie chciał je wyjąć i umyć. Albo sięgnąć po klucze, żeby wejść do domu, jeśli nikt mu nie otworzył drzwi. Cholera jasna. Stresował się, oczywiście, że się stresował. Kto by się nie stresował na jego miejscu? Jakaś obca osoba, kompletnie nie „z branży” widziała zawartość torby. I co powinien teraz z nim zrobić? Wyrzucić go przed okno pędzącego pociągu? Albo pod tory? Innymi słowy – pozbyć się świadka?
    Wiadomo, że tego nie zrobi. Ale pytanie pozostawało jedno – co z tym zrobi Jerome? Głupek pewnie polezie na policję.
    – Też wolałbym, abyś nie miał z tym nic wspólnego – przyznał, również na niego warcząc. No nie polubią się. A patrząc na to, jak los (nawiązując do słów mężczyzny) krzyżował ich drogi… na pewno się nie zakoleżankują. – Nie wysiądziesz tak szybko – zauważył.
    Nie mógł ot tak go teraz wypuścić, chociaż najchętniej by to zrobił. Jeszcze kopnąłby go w zadek dla efektu. Ale to nie wydawało się być odpowiednim pomysłem. Jerome widział zawartość torby i powinien sobie zdawać sprawę z tego, że… to było coś. I mógł mieć przez to problemy. Mieli jeszcze kilkanaście stacji do przejechania, więc Riven miał tylko trochę czasu na zastanowienie się.
    – Wiem, gdzie mieszkasz. I zapewne mieszka tam też twoja córka i pies, nie mylę się?
    Riven sam nie był pewny, czy chciał, aby to brzmiało jak groźba, ale jeśli jednak taki to miało wydźwięk, to no trudno.
    – Sytuacja, w jakiej się znajdujemy jest co najmniej ciężka, więc nie utrudniaj tego bardziej. Na razie jedziesz tak daleko jak ja – dodał i spojrzał w telefon na godzinę. Mieli jeszcze czas. To znaczy, on miał. A Jerome… No przecież go nie skrzywdzi. Ale musiał z nim jeszcze posiedzieć i po prostu jakoś sprawić, że Jerome nikomu o tym nie powie. Nie tylko narażał Rivena, ale przede wszystkim samego siebie i swoją rodzinę. I to powinno być tym, o czym mężczyzna powinien myśleć.

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  85. Zajęty pisaniem Noah nie zauważył, że ktoś się zbliżył. Z resztą cmentarz nie był opusczonym miejscem. Może nie było na nim tłoczno, ale raz na jakiś czas ktoś przechadzał się alejkami, żeby zostawić kwiat lub światełko na grobie bliskiej sobie osoby. Nic zatem dziwnego, że Woolf nie oderwał się od swojego zajęcia, gdy kolejny gość postanowił odwiedzić nekropolię. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że ten ktoś stanął tak blisko niego. Dopiero znajomy głos spowodował, że Noah drgnął. Zastanawiał się, czy się nie przesłyszał. Ostrożnie odłożył pióro i wsunął je między kartki kalendarza. Następnie popatrzył ostrożnie zza płyty. Ze zdziwieniem zauważył, że na ziemi siedzi Jerome. Noah wycofał się za nagrobek. Czuł się dziwnie. Nie chciał wchodzić w intymną sytuację mężczyzny, a jednocześnie przecież nie mógł tak siedzieć i podsłuchiwać. To nie byłoby fair.
    Odetchnął kilkukrotnie głęboko, a potem ostrożnie wstał z ziemi i wyszedł zza grobu.
    - Jerome? – zapytał niepewnie. Podszedł do niego i niewiele myśląc usiadł obok niego na ziemi. – Coś się stało? – zapytał. W końcu wątpił, by Marshall bez powodu przesiadywał nad grobem… własnego dziecka. Dopiero teraz do Woolfa, kto jeszcze był tu pochowany. Wcześniej jakoś specjalnie nie zwracał na to uwagi, choć przecież wiedział.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  86. Takiej wycieczki raczej żaden z nich nie planował. Mickey wolał trzymać się z dala od kłopotów, ale jak widać niekoniecznie mu się to udało. Wręcz przeciwnie i właśnie był w drodze na najbliższy komisariat. Zaczął się nawet zastanawiać czy to będzie ten sam, na którym wylądował ponad dekadę temu, ale to było raczej mało prawdopodobne. Nie była to może najlepsza sytuacja, ale najgorsza również nie. Mickey zwykle negatywnie nastawiony był do wszystkiego, a teraz miał przeczucie, że uda im się z tego wyjść obronną ręką. Liczył na nagrania z kamer. W końcu każde takie miejsce powinno je posiadać. W takim mieście jakim był Nowy Jork brak zabezpieczenia w postaci kamer byłby idiotyzmem. Oby tym razem nowoczesna technologia uratowała im tyłki. Poobijane tyłki w dodatku. Wolałby to przeleżeć we własnym łóżku, ale na to raczej nie było co liczyć i trzeba było się nastawić na to, że kolejne kilka godzin, jak nie kilkanaście godzin, spędzą w zamknięciu. Może, gdyby miał numer do naprawdę dobrego prawnika to sprawa poszłaby o wiele łatwiej, ale jakoś nigdy mu nie przyszło do głowy, aby w razie czego poszukać kogoś odpowiedniego. W końcu kto takie rzeczy robi? Szuka prawnika do wyciągania z potencjalnych kłopotów? Może nie licząc osób, które rozporządzały ogromnymi kwotami, ale oni mieli prawników pewnie nawet od brakującej chusteczki.
    Gaz chyba w końcu powoli puszczał. Było lepiej niż jeszcze jakiś czas temu, a to był już całkiem spory plus. Humor mu się poprawił też znacznie w momencie, kiedy Jerome zaczął się śmiać. W lusterku dostrzegł nieco zdziwione spojrzenie policjanta, ale nie odezwał się słowem. Za to Mickey sam się po chwili roześmiał, nie mogąc się powstrzymać. To była idiotyczna sytuacja, powinni raczej panikować, a nie jeszcze się śmiać.
    — Może się jakimś cudem nie dowie — powiedział, ale w to raczej oboje mogli śmiało wątpić. Mickey wolał sobie nie wyobrażać, że jest na jego miejscu, ale to przecież nie była ich wina! Prawdę mówiąc to tamci zaczęli się szarpać i tłukli na kogo padło, a przecież nie mogli stać jak kołki i pozwolić na obicie sobie twarzy, prawda? Mogli wyglądać znacznie gorzej niż obecnie, na przykład z połamanymi kończynami. To zdecydowanie byłby o wiele gorszy scenariusz. Wolał noc w areszcie niż spędzić pół godziny w szpitalu. Tu siedział za darmo i nie musiał płacić za oddychanie czy możliwość siedzenia na mało wygodnej ławeczce.
    Dla Mickey’ego to nie była nowa sytuacja. W przeciwieństwie do Jerome nie miał też zbyt wiele do stracenia, gdyby tu przesiedział parę dni. Nie, żeby mu się taka opcja uśmiechała. W mieszkaniu nikt na niego nie czekał. Nie miał narzeczonej, dziecka czy nawet psa, którego musiałby wyprowadzić na spacer. Philomena mogłaby się martwić, ale wolał jej nie informować. W ostateczności to zrobi, ale póki co chyba oszczędzi staruszce takich atrakcji. Nie musiała go wyciągać z kicia, a przynajmniej teraz nie musiała.
    — Raczej ci nie przeczytają — powiedział siadając. Zapewne mieli lepsze rzeczy do roboty niż typowe gadki do facetów, którzy lali się po mordach. Oparł łokcie o kolana, a twarz schował w dłoniach. Bardziej ze zmęczenia i niejako nawet upokorzenia, ale to nie było teraz ważne. Wyprostował się po paru sekundach. — Bywało gorzej. Nic nie jest złamane, przeżyję. Z tobą mam nadzieję jest podobnie.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  87. Gdyby jakaś Romka lub inna wieszczka kilka miesięcy temu przepowiedziała Martino, że całkiem niedługo straci swoją ukochaną w wypadku samochodowym, w wyniku którego sam popadnie w śpiączkę, a potem przeprowadzi się do Nowego Jorku, szczerze licząc, że wyjazd ten przyniesie mu choć częściowe ukojenie skołatanych nerwów i pozwoli pozbyć się nagłych ataków migreny, zapewne nigdy by jej nie uwierzył. Ostatecznie wraz z Flavią zdążyli już nawet rozpocząć przygotowania do ślubu planowanego na początek lutego w Nicei, co miało dodatkowo pozwolić im samym oraz przynajmniej niektórym zaproszonym gościom na długotrwałe szaleństwo w rytm tamtejszego, słynnego niemal na cały świat karnawału. Niestety okrutny los zafundował im zupełnie inną ścieżkę, z czym mimo przymusowych wizyt u psychologa mężczyzna wciąż nie potrafił się pogodzić. Ba, powoli zaczął dochodzić do naprawdę przygnębiającego wniosku, że resztę życia spędzi jako kawaler, bo przecież niemożliwym było, by na jego drodze stanęła tak piękna i zarazem inteligentna kobieta jak ta, którą oddał prosto w lodowate ramiona śmierci. O tyle dobrego, że jego rodzice czystym przypadkiem doczekali się jeszcze córki, ponieważ nawet, gdyby jego przypuszczenia faktycznie się urzeczywistniły, wciąż mieliby szansę na upragnionego wnuka lub wnuczkę. A on z pewnością przelałby na to dziecko wszystkie swoje niespełnione ojcowskie uczucia. To znaczy o ile Gal postanowi kiedykolwiek zostać mamą, bo jak na razie nic na to nie wskazywało. Cóż, być może po prostu była zbyt młoda, by rozmyśleć o tego typu kwestiach. Jakby nie patrząc miała dopiero dziewiętnaście wiosen, a więc nadal była w tym wieku, w którym człowiek raczej rzadko na poważnie zastanawia się nad założeniem własnej rodziny. Wolała się wyszaleć, co on sam osobiście rzecz jasna doskonale rozumiał, choć często aż wstrzymywał oddech, słysząc jakich niewiarygodnych ekscesów ostatnio dokonała. Miał jedynie nadzieję, że podczas pobytu w Wielkim Jabłku dziewczyna nie wywinie jakiejś poważnej głupoty, za której nieprzewidziane konsekwencje przyjdzie potem im obojgu słono płacić podobnie jak przedtem niezliczoną ilość razy.
    - Hmm… ? – Słysząc pytanie Jerome'a, zamrugał parokrotnie, by pozbyć się z głowy natrętnych myśli. – Niech no policzę…. – Odgarnął niesforny kosmyk włosów, który jak zwykle spłynął mu prosto na prawe oko, lekko ograniczając pole widzenia. – Za tydzień minie dokładnie dziesięć miesięcy odkąd przyjechałem tu z Kansas, gdzie spędziłem kilka wspaniałych lat w towarzystwie pewnej uroczej damy, pokój niech będzie jej duszy. – Czując, że struny głosowe coraz bardziej odmawiają mu posłuszeństwa, sięgnął po szklankę. Zamiast jednak zapoznać się z trunkiem, który zawierała, zaczął się nią leniwie bawić, tym samym usiłując zmusić organizm do zepchnięcia wszystkich nieprzyjemnych wspomnień związanych z wypadkiem bardziej w głąb. – Oby umiała mi przebaczyć tamtą wycieczkę, gdy spotkamy się ponownie na drugiej stronie… - Mruknął ledwie dosłyszalnie, w końcu decydując się na pierwszy, znieczulający łyk.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  88. Jaime na pewno nie spodziewał się, że Jerome przyjdzie na spotkanie ze śladai tak dotkliwego pobicia. Raczej spodziewał się wiadomości, że Rory to, Rory tamto, a Rory jeszcze to. Jak to rodzic, który ma dziecko, no nie? Ale nie przeszkadzało mu to. Chociaż Jaime sam za dziećmi nie przepadał i nigdy w życiu nie chciałby ich mieć (uf, Noah na szczęście też nie), to cieszył się, że inni są szczęśliwi, że je posiadają. A już na pewno sprawiało mu radość to, że Jerome był taki szczęśliwy i kochany, kiedy Rory była obok, kiedy o niej mówił i po prostu była. Ach, Jerome... a jeszcze nie tak dawno obaj siedzieli w jakiejś knajpie po pierwszym spotkaniu na wysokim piętrze pewnego charakterystycznego budynku... A teraz już był rozwodnikiem, miał dziecko i szykował drugi ślub! No wow, co nie?
    Jaime miał coś ważnego do powiedzenia Jeromkowi. Faktycznie porozmawiali z Noah na wiele ważnych tematów w tym Paryżu i w ogóle Moretti miał wrażenie, że zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej, a przecież wydawało mu się, że byli ze sobą tak blisko, że bardziej się nie dało. A jednak! Jaime był więcej jak przekonany, że kochał Noah. I chciałby się podzielić tymi informacjami z przyjacielem twarzą w twarz.
    Uniósł wzrok znad karty i dostrzegł najlepszego przyjaciela. Uśmiechnął się, ale tak szybko jak ten uśmiech pojawił się na jego twarzy, tak też szybciutko zniknął, kiedy chłopak dostrzegł ślady krzywdy, jakiej doznał Jerome. Co jest?
    Odłożył menu na bok i spojrzał za mężczyzną, który wszedł do knajpy i ostatecznie usiadł obok niego. I jeszcze się uśmiechał jakby się nic nie stało!
    – „Cześć”? Tak po prostu? – uniósł brew wyżej i przybliżył się nieco do Jerome’a, aby przyjrzeć się jego ranom i siniakom. – Dobra, co to za typ albo typy ci to zrobiły? Pójdę ich wyjaśnić – powiedział, prostując się z powrotem. – Umiem takie rzeczy robić – dodał jeszcze, podwijając rękawy wyżej. Pozginał palce u dłoni, jakby chciał je porozciągać i rozgrzać do przyszłej walki. A raczej do spuszczenia komuś wpierdolu. Nikt nie będzie krzywdzić jego przyjaciół, jasne?
    Starał się być spokojny, ale było to trudne. Złapał Jerome’a za rękę i uniósł ją, aby i jemu podwinąć rękaw. Zmarszczył brwi.
    – Jerome, co się stało? Kiedy, jak, kto, dlaczego? – zapytał z troską i tak też na niego spojrzał. Miał wrażenie, że autentycznie coś w nim pęka. Widok przyjaciela w takim stanie (a wiedział przecież, że było gorzej, znał się na tym, doświadczył tego, uczył się o tym, czyli o obrażeniach, siniakach i o tym, jak wyglądają w poszczególne dni od ich powstania) był dla niego druzgoczący i bolesny. Znów doświadczał tego dziwnego uczucia, że tak bardzo się martwił o drugą osobę.
    I oczywiście, że chciał go opierzyć, że nic wcześniej nie powiedział. Ale rozumiał; pewnie nie chciał mu zawracać głowy na wyjeździe. Nie ma co się oszukiwać, Jaime postąpiłby dokładnie tak samo.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  89. Prawdę mówiąc, Villanelle była rozbita swoją życiową sytuacją. Nie podejrzewała, że kiedykolwiek jej małżeństwo będzie zmierzało do takiego zakończenia. Była pewna, że zawsze będą w stanie pokonać każdą przeszkodę, jaka tylko stanie na ich wspólnej drodze. Tymczasem rzeczywistość okazała się odrobinę inna. Miała świadomość, że nikt nie był w stanie przewidzieć przyszłości, ale… Ale naprawdę wierzyła w swój związek, do czasu.
    — Cześć — uśmiechnęła się szeroko, ale ten uśmiech szybko zelżał, gdy Elle dostrzegła ślady na twarzy Jerom, gdy ten już wypuścił ją ze swoich ramion — może nie cały — powiedziała, unosząc delikatnie kącik ust — ale faktycznie wzięłam całkiem sporo, bo zwyczajnie nie mogłam się zdecydować, na co będziemy mieli ochotę — przyznała, skupiając się na zakupach — mamy nawet lody, więc może najpierw kuchnia, a później faktycznie oprowadzenie? — Powiedziała, przyglądając się Marshallowi. Odsunęła się odrobinę, aby uważnie mu się przyjrzeć, a następnie zmrużyła lekko powieki — co się stało? Wyglądasz… — zawiesiła głos, zastanawiając się, co właściwie ma powiedzieć, bo przecież nie miała pewności, co się właściwie stało — jezu, Jerome, co się stało? — Spytała, skupiając się całkowicie na przyjacielu, zapominając całkowicie o swoich troskach. Może i było to okropne, ale przynajmniej momentalnie w jej głowie poprzestawiało się i chwilowo, nie myślała o tym, co działo się w jej życiu.
    Weszła do środka, rozglądając się po wnętrzu, kiedy wyspiarz skierował się do kuchni.
    — Chociaż może powinnam skoczyć do sklepu, po coś jeszcze? Masz wszystko, czego potrzebujesz? — Spytała zatroskana — albo masz ochotę na coś konkretnego? — Dodała, spoglądając na niego z zainteresowaniem i troską. Chciała wiedzieć co takiego się stało, bo wyraźnie widziała, że Jerome miał spotkanie z czyimś pięściami i chociaż martwiła się o przyjaciela, cóż, jednocześnie była ciekawa, co takiego się stało i miała nadzieję, że przyjaciel opowie jej wszystko. Chociaż wbrew ciekawości, liczyła na to, że Jerome nie wpakował się w żadne większe kłopoty. Był w końcu cudzoziemcem. Miała nadzieje, że nie ściągnął na siebie żadnych poważnych problemów, które mogłyby utrudnić jego pobyt w Stanach!
    — Chyba nie muszę mówić, że gdybys potrzebował czegokolwiek to możesz na mnie liczyć, prawda? Wiem, że Lotta na pewno dobrze się tobą opiekuje, ale wiesz… troskliwych rąk do pomocy nigdy za dużo — dodała, posyłając przyjacielowi ciepły uśmiech — jeju, naprawdę zaczynam się poważnie zastanawiać nad tym czy nie kupiłam przypadkiem za mało — dodała, próbując nieco samą się rozluźnić, bo miała wrażenie, że odrobinę za bardzo się spięła widokiem przyjaciela z wciąż widocznymi siniakami. Zmarszczyła też lekko brwi, orientując się, że trochę minęło od wypadku Marshalla — dlaczego nie dałeś znać od razu, że coś się stało?

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  90. Reyes rzuciła mu urażone spojrzenie. Przecież to nie jej wina, że na zmianę płakała i chichotała jak głupia! Sytuacja była dla niej niezwykle stresująca, a ilość wypitego alkoholu nie pomagała jej w panowaniu nad własnymi emocjami oraz podejmowaniu rozsądnych decyzji, dlatego zachowywała się jak niezrównoważona na tylnym siedzeniu radiowozu. Szlochała, bo przejmowała się jego losem, a on jeszcze ją za to ganił, jakby zrobiła coś złego! No dobrze, może zrobiła, skoro z jej powodu zostali wpakowani do policyjnego auta i funkcjonariusze zachowywali się tak, jakby byli gotowi postrzelić Jerome’a, jeśli ten tylko da im najmniejszy powód do interwencji, ale przecież nie chciała. Jej dobre intencje powinny mieć znaczenie, prawda? Nie mogła uwierzyć w to, że będzie musiała przekonywać swojego przyjaciela, iż nie planowała zamknąć go w więzieniu w ramach zemsty za udział w pijanym biegu z przeszkodami, bo tak to mógł odebrać przez jej nieskładne wyjaśnienia przed policjantami… Biorąc pod uwagę fakt, że ich spotkania niemal zawsze kończyły się szalonymi przygodami, Reyes chyba nigdy więcej nie tknie alkoholu w towarzystwie Jerome’a. Przynajmniej jedno z nich powinno pozostawać zawsze trzeźwe i czujne na wypadek, gdyby mieli wpakować się w tarapaty.
    Rey aż drgnęła na swoim miejscu i zszokowana wpatrywała się w przyjaciela, pierwszy raz słysząc, by używał podobnego tonu głosu. Po jej plecach przebiegły ciarki, gdy Jerome opisywał brutalny scenariusz, w którym miała odgrywać jego ofiarę. Pochyliła się delikatnie w jego kierunku, poklepując go dłonią po udzie, by zwrócić na siebie jego uwagę, pokazać mu, że wciąż tu była i go wspierała… i nieco w nadziei, że uda jej się przerwać jego wściekły wywód, zanim Jerome zapewni sobie coś gorszego niż tylko przejażdżkę radiowozem. Wciąż miała nadzieję, że Paul oraz Greg zorientują się, iż to jedno wielkie nieporozumienie, a później puszczą ich wolno po pozbyciu się kajdanek, przez które Reyes i Jerome nie mogli zrobić nawet kilku kroków bez groźby bliskiego spotkania z twardym podłożem.
    — Niech panowie go nie słuchają. On naprawdę nie jest seryjnym mordercą. Ani gwałcicielem. Ma tylko wyjątkowe poczucie humoru — zapewniła ich stanowczo Rey, chociaż jej słowa wypadały wyjątkowo blado w obliczu zachowania mężczyzny. Widać było, że Greg i Paul nie zostali przekonani, a byli wręcz jeszcze bardziej ochoczo nastawieni do perspektywy trwałego odseparowania Jerome’a od Reyes. Gregory mamrotał nawet pod nosem coś na temat premii, jaką zdobędą za zamknięcie niebezpiecznego przestępcy pałętającego się po uliczkach Nowego Jorku i krzywdzącego młode kobiety.
    — I z czego się cieszysz, nieznośny idioto?! — warknęła na niego Reyes przez łzy, kiedy ten głupek miał czelność uśmiechnąć się z zadowoleniem, jakby właśnie wygrał główną nagrodę pieniężną w loterii. Była cała zasmarkana, z mokrymi policzkami, zaczerwienionymi oczami i spuchniętym, pulsującym bólem nosem, próbowała go ratować swoją płaczliwą przemową, a on zamiast ją wesprzeć, rozparł się na tylnym siedzeniu i uśmiechał jak skończony debil. Może powinna walnąć go w łeb, żeby choć trochę go ocucić, jednak podniesienie ręki nawet na niewielką wysokość kończyło się bólem. Nie była na tyle zdeterminowana, by tylko dokładać sobie cierpienia. — Może trochę cię lubię, ale uważaj, bo w każdej chwili mogę zmienić zdanie — burknęła, chociaż kąciki jej ust zaczęły niekontrolowanie drżeć, wyginając się coraz bardziej w głupkowatym uśmiechu, aż wreszcie parsknęła cicho. Może po alkoholu zrobiła się bardziej zrzędliwa, jednak obecność Jerome’a sprawiała, że prędzej czy później znowu zaczynała się śmiać, nawet jeśli utknęli na tylnym siedzeniu radiowozu i nie mieli pojęcia, co miało czekać ich na komisariacie… W końcu Reyes nie zamierzała porzucić go samego i wrócić do własnego mieszkania, śpiąc w miękkim łóżeczku, gdy on będzie cierpiał na twardej pryczy! Tkwili w tym razem i jeśli będzie musiała popełnić zbrodnię, by dać się zamknąć razem z Jerome’em, to była gotowa to zrobić dla swojego przyjaciela!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mógłbyś mnie uprzedzić?! — jęknęła, kiedy mężczyzna po raz kolejny niespodziewanie pociągnął ją za sobą, przez co omal nie zaryła nosem o chodnik… Wtedy nawet najlepszy chirurg plastyczny w mieście nie byłby w stanie naprawić pogruchotanych chrząstek. Kiedy dotarło do niej, co Jerome zamierzał, skrzywiła się odrobinę z niesmakiem, ale też chyba wreszcie zrozumiała poziom desperacji przyjaciela, który był gotowy sikać na ścianę komisariatu, byle tylko opróżnić przepełniony pęcherz. Pobrzmiewająca w jego głosie rozpacz była tak dojmująca, że chwytała za serce… przynajmniej ją, ponieważ policjanci pozostali niewzruszeni na płaczliwe błagania Jerome’a, kiedy prowadzili ich w stronę plastikowych krzesełek. Reyes zamrugała, oślepiona przez białe światło jarzeniówek; jak na złość żarówka nad ich głowami przepaliła się i mrugała irytująco, zalewając ich na zmianę pasmami światła i ciemności.
      — Czy można umrzeć od przepełnionego pęcherza? — zastanawiała się głośno Reyes, nie chciała w końcu, by jej przyjaciel umarł, a już zwłaszcza z takiego powodu. Zaczęła wyobrażać sobie jego epitafium i z trudem powstrzymywała nowy atak śmiechu, ale mocno zagryzła wargę, powstrzymując się, bo mężczyzna wyraźnie cierpiał. — Lepiej, żebyś zsikał się w spodnie, niż umarł. W końcu to każdemu może się zdarzyć — próbowała go pocieszyć, lecz słabo jej to wychodziło. Jerome w każdej chwili mógł osiągnąć punkt krytyczny, gdy jego mięśnie nie wytrzymają naporu moczu, więc Rey nerwowo rozglądała się w poszukiwaniu Paula, jednak temu się nie spieszyło. Reyes delikatnie głaskała przyjaciela po skroniach i głowie, po czym sama się pochyliła, opierając głowę na jego plecach. Wyglądali jak ludzka kanapka, półleżąc tak na sobie na niewygodnych krzesełkach w korytarzu. Greg z niesmakiem kręcił głową i wyglądał, jakby miał interweniować, odrywając Reyes od mężczyzny, jednak właśnie wtedy powrócił Paul z dumnym wyrazem twarzy, dzierżąc w dłoniach… spinkę do włosów?
      — Obejrzałem filmik na YouTubie. Podobno da się otworzyć kajdanki wsuwką! — zawołał z entuzjazmem, na co Reyes tylko jęknęła. Świetnie, teraz będzie bawił się w MacGyvera! Paul majstrował przy kajdankach, Jerome tylko sztywniał z każdą sekundą coraz bardziej, aż Rey zaczęła się zastanawiać, czy policjant zaraz nie dostanie strumieniem moczu prosto w twarz… Wtedy jednak kajdanki opadły, a Rey szybko odsunęła się od przyjaciela, przeczuwając, że ten wyskoczy jak z procy w stronę toalety.

      Reyes

      Usuń
  91. Nim sięgnęła po torbę sportową, by wyciągnąć z niej swoją komórkę zauważyła jak mężczyzna się skrzywił. Momentalnie poczuła wyrzuty sumienia, a na jej twarzy wymalowała się skrucha.
    — Przepraszam Sunbeam — Podeszła do niego i tym razem delikatnie przyłożyła dłoń do rozbudowanej, acz poobijanej klatki piersiowej ukochanego. — Jak ja go nienawidzę, za to ci, co nam zrobił. — szepnęła, a następnie wtuliła się jeszcze na kilka sekund w ramiona, które nigdy jej nie zawiodły.
    Spędzony wspólnie czas w ogrodzie był chyba tym czego potrzebowało każde z nich. Odrobina spokoju wyrwana światu, który nieustannie pędził do przodu. Charlotte czuła, że nareszcie znalazła swoje miejsce na ziemi, a było ono u boku pewnego wyspiarza. To dzięki niemu nie rozbiła się na tysiące kawałku po starciu z Colinem. To dzięki niemu wierzyła, że kolejny dzień będzie lepszy.
    — Nie mów, że z głową też coś szwankuje — zażartowała, nawiązując do poobijanych żeber, jednak natychmiast ugryzła się w język. Za późno. — Wiem, za wcześnie, by z tego żartować. — Ukryła twarz w dłoniach z zażenowania, a Chris mimo usilnych starań parsknął śmiechem.
    Rudowłosa obrzuciła go karcącym spojrzeniem.
    — No co, za wcześnie czy nie, śmiech to zdrowie. — zawyrokował, jednak, by ustrzec się przed monologiem ze strony starszej Lesterówny porwał Aurorę w ramiona i zaczął nią delikatnie kołysać. To Była pora na poobiednią drzemkę.
    Po skończonym posiłku nie miała za bardzo co ze sobą zrobić, ponieważ brat zajął się córką, narzeczony zamknął w sypialni, więc jej pozostała wygodna kanapa i towarzystwo Biscuita. Sierściuch ucieszył się z dodatkowej porcji pieszczot, aż przysnął na kolanach właścicielki. Nie dane mu było pospać zbyt długo, gdy do salonu wrócił Jerome.
    — Na trening? — zapytała chwytając swoją torbę.
    Nie oponowała jednak i zaintrygowana pomysłem ukochanego ruszyła z nim, w jak się okazało, dobrze znanym sobie kierunku. Nie tak dawno jak kilka godzin temu opuściła to miejsce, po ciężkiej i cholernie szczerej rozmowie, a teraz znów stała tu, jednak czuła się inaczej. Czyżby to, ze wyznała swe troski Marshallowi zdjęło z niej pewien ciężar?
    Zatrzymali się na moment przed wejściem, a one skierowała się twarzą ku niemu, gdy przypomniał ich najcięższy, wspólny trening. Dobrze pamiętała to jak oboje wtedy potrzebowali dać upust swoim emocjom, które nakumulowane zżerały ich od środka. Wtedy to ona przyprowadziła tu Marshalla, a teraz role się odwróciły. Uniosła kąciki ust w uśmiechu, a w oczach poza wdzięcznością kryło się wzruszenie.
    — Czym ja sobie zasłużyłam na ciebie? — szepnęła kręcąc głową.
    Mimo tego co przeszłą w życiu, co oboje przeszli, dzięki temu, że odnaleźli siebie dostali ten jeden, wygrany los na loterii szczęścia i nadziei.
    — Kocham cię. — powiedziała nim przekroczyli próg i cmoknęła go w usta.
    Po przebraniu się w świeże, sportowe ciuchy przygotowane wcześniej przez Jeroma pełna nowej energii ruszyła na sale, gdzie ku jej zaskoczeniu czekał Michael. Przeskakiwała spojrzeniem to z jednego mężczyzny, na drugiego, a znajomy uścisk pojawił się w okolicach serca.
    — Dziękuje. — W dwóch susach znalazła się przy wyspiarzu i tym razem pocałunek trwał nieco dłużej niż, krótkie cmoknięcie.
    — A ty na pewno jesteś gotowy na stracie ze mną? — zapytała, gdy już podeszła do swojego trenera-przyjaciela. Na jej twarzy zamiast zawadiackiego uśmiechu wymalowało się zmartwienie, a może nawet wyrzuty sumienia? Mężczyzna w końcu był świadkiem jej dzisiejszego wybuchu i z ledwością ją powstrzymał od zmasakrowania innego kursanta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Michael uśmiechnął się tylko i jeszcze raz poklepał w ochraniacz. Drugiej zachęty nie potrzebowała. Zamknęła oczy i pozwoliła, by wszystkie te złe emocje wypłynęły. Wzrok jej pociemniał, gdy na powrót spojrzała w oczy przeciwnika. Nie widziała teraz swojego przyjaciela, nie zdawała sobie sprawy nawet z obecności Marshalla nieopodal, przed oczami miała jedną znienawidzoną mordę! Rzuciła się na mężczyznę celnie wymierzając kolejne ciosy, nieświadomie wykrzykiwała to jak bardzo nienawidzi Rogersa i jak nigdy więcej nie pozwoli, by zbliżył się do jej rodziny.
      — Nie pozwolę! — wrzasnęła po raz enty, gdy opadła na Michaela cała zziajana, spocona i z walącym sercem.
      — Lepiej? — zapytał tamten i delikatnie ją z siebie zrzucił.

      Charlotte

      Usuń
  92. Oczywiście, że Jaime przypatrywał się uważnie przyjacielowi. Oglądał jego siniaki, te, które mógł zobaczyć na odsłoniętej skórze, łapki i w ogóle całego Jerome’a. Dobrze chyba, że Moretti był wtedy daleko w Europie, bo inaczej chyba wyszedłby z siebie od zamartwiania się o niego. Jeromek był dla niego jak brat, kochał go i widok go w gorszym stanie byłby dla niego bardzo bolesny.
    Colin, Colin, Colin... ach, tak! Chyba kojarzył tego frajera. Ale nie mógł zapytać o więcej, ponieważ zjawił się kelner. Jaime wziął makaron z warzywami, kurczakiem i jakimś sosem, a do tego również piwo. Chwila, Jeromek nie był może na lekach, a piwko sobie wziął i zamówił? Hm... no nic, nie było co pytać, bo mężczyzna na szczęście chciał już opowiadać dalej o tym, jak doszło do tego, że wyglądał teraz jak siedem nieszczęść. Może pięć, opuchlizna i zaczerwienienia schodziły całkiem sprawnie.
    – Tak, pamiętam go. Chyba był dziwny, nie wiem, skupiałem się na jedzeniu i darciu pyszczka do karaoke.
    Jaime usiadł przodem do przyjaciela i słuchał go. Uniósł brwi wysoko, a oczy otworzył szeroko, kiedy usłyszał o pobiciu do nieprzytomności i o porwaniu! Co za chu...
    Oho, czyżby Colinowi coś odwaliło, że najpierw te wiadomości, a później napaść i porwanie? Nie brzmiało to dobrze. Jaime zmrużył nieco oczy, czując jak narasta w nim napięcie. Wiedział jednak, że przecież nikomu nic się nie stało, bo inaczej Jerome nie przyszedłby tu taki uhahany i zadowolony. To było budujące, serio.
    Później Moretti znów otworzył szeroko oczy. A kiedy nie mógł jeszcze wyżej unieść brwi, słuchając tego wszystkiego, na zmianę mrużył oczy i podnosił powieki z powrotem. Przecież to było straszne! Jak dobrze, że nikomu nic się nie stało, a ten sukinsyn został aresztowany. Oby nigdy więcej się już nie pojawił w ich życiu, a tym bardziej w życiu Aurory.
    No super, jeszcze Charlotte! Matko kochana... a przecież Jaime wyjechał tylko na chwilę, a tu się takie złe rzeczy działy. Pokręcił głową, kiedy podszedł do nich kelner. Jaime wymamrotał podziękowanie, a później położył dłoń na ramieniu Jerome’a.
    – Stary... ja pierdolę – powiedział tylko, bo miał totalną pustkę w głowie, co innego mógłby powiedzieć. Ostatecznie, korzystając z tego, że siedzieli na stołkach barowych bez oparcia, pochylił się do Jerome’a i po postu mocno go przytulił. – To straszne, co was spotkało, ale najważniejsze, że wszystko już gra, że wszystko wraca na właściwe tory. Pamiętaj, czas jest najważniejszy.
    W końcu puścił przyjaciela. Był z niego dumny. Jerome wytrzymał pobicie, wypisał się przedwcześnie ze szpitala, jadąc pomóc swojej ukochanej i dziecku, zachował zimną krew i dzięki temu wszystko skończyło się dobrze. To znaczy z nieprzyjemnymi przygodami po dodrze, ale ostatecznie wszyscy byli już bezpieczni w domu.
    – Cieszę się, że nikomu z was nic poważniejszego się nie stało. To znaczy, wiesz, jakieś trwałe uszkodzenie na ciele czy psychice. Myślę, że z Aurorką też będzie dobrze. Mała jest, dacie jej i tak wystarczająco dużo miłości, więc... – uśmiechnął się do nieco ciepło, chcąc mu dodać otuchy. – A jak się czuje Charlotte?
    No, jego rewelacje nie były takie jak te... Matko kochana. Jaime ponownie pokręcił głową. Cieszył się, że tego całego Colina aresztowali i nie przechadzał się ulicami. Sięgnął po piwo i również się napił. A chwilę później złapał za widelec.
    – Pokazać ci później kilka chwytów na to, jak się uwolnić, gdyby ktoś złapał cię od tyłu? – zagadnął całkiem poważnie i spokojnie.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  93. Spojrzała na przyjaciela i uśmiechnęła się słabo kącikami ust. w ostatnim czasie spokojnie było dla Villanelle wręcz nieosiągalne. Bardzo starała się być spokojna, ale jej prawie-były-mąż bardzo jej to nie umożliwiał. Wiedziała jednak, że słowa Jerome’a nijak mają się do jej życiowej sytuacji i wcale jej nie dotyczą. Mimo wszystko wydała z siebie ciche westchnienie.
    — Ugh — mruknęła tuż po westchnieniu i spojrzała na przyjaciela — ostatnio bardzo się staram, wiesz? Być spokojna tak po prostu — nie była typem osoby, która lubiła użalać się nad sobą, ale jakoś te Marshallowe spokojnie powtórzone dwa razy sprawiły, że nie mogła się powstrzymać. Zaraz jednak machnęła lekceważąco dłonią, dając w ten sposób znać, że to teraz nie jest ważne. Skupienie sie na przyjacielu takie było i… — Wiem, przepraszam, po prostu… Chyba potrzebuję zajęcia — przyznała, bo tak było. Najłatwiej było nie myśleć o własnych problemach, zajmując się czymś innym, a zwłaszcza właśnie cudzymi problemami. To był najlepszy odciągacz od własnych.
    Posłała mu delikatny uśmiech, faktycznie podchodząc do kuchennego blatu. Kiedy Jerome przygotowywał kawę, Elle pozwoliła sobie na odrobinę swobody w poszukiwaniu w kuchennych szafkach, aby wyciągnąć dwie miseczki, dwie łyżeczki i jedną łyżkę.
    Skinęła delikatnie głową. No tak, Jerome miał przecież koło siebie teraz rodzinę, rozumiała, że to oni byli najważniejsi i z nimi i ich wsparciem wracał do zdrowia, w pierwszej kolejności dzieląc się właśnie z nimi troskami.
    — To zrozumiałe — uśmiechnęła się subtelnie, skupiając się na nakładaniu czekoladowo-waniliowych lodów do wcześniej szykowanych miseczek. W jednej chwili zatrzymała dłonie w powietrzu, przenosząc zatroskane spojrzenie na przyjaciela. Zamrugała, rozchylając przy tym delikatnie wargi. — Boże, Jerome — powiedziała, nie chcąc sobie nawet wyobrażać, co dokładnie musieli przezywać w tamtym momencie. Przyłożyła jedną dłoń do swojego dekoltu, a po chwili odsunęła się i podeszła do mężczyzny, aby go przytulić. — W takim razie wyglądasz świetnie — powiedziała cicho — co z Aurorą i Lottą? Jak się trzyma? — Wyrzuciła z siebie kolejne pytania, odsuwając się powoli od przyjaciela, głaszcząc jeszcze przez chwilę jego ramiona. Odsunęła się całkiem, wpatrując się w jego twarz — nawet nie wiem, co mogę ci powiedzieć, to… dobrze, że jesteście wszyscy cali — szepnęła, rozglądając się po pomieszczeniu — ale nie straciłeś… — powiedziała, raz jeszcze go obejmując — jesteście razem, Rory jest z wami bezpieczna i… — zagryzła wargę, wpatrując się w przyjaciela — co z Colinem? — Spytała cicho. Miała nadzieję, że nie uszło mu to płazem. Po chwili zmarszczyła lekko brwi, jednocześnie kręcąc z niedowierzaniem głową. Pamietała Colina z przyjaciela urodzinowego Jerome’a, wymienili kilka zdań. Nie znała go dobrze, ale… ale nie podejrzewałaby, że mógłby dopuścić sie takiego czynu.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  94. Jaime przyglądał się przyjacielowi jeszcze chwilę. Kiedy Jerome opowiadał o wszystkim, był bardziej tym przejęty, co nie było niczym dziwnym, ponieważ musiał do tego wracać, do wydarzeń, które były koszmarne. Teraz już wyglądał na... siebie. Na Jeromka, jakim był. Tak, może to dziwnie brzmiało. Ale Jaime mógł odetchnąć z ulgą, że jego przyjaciel trzymał się całkiem nieźle jak na to wszystko; uśmiechał się, coś tam sobie żartował. To były bardzo dobre znaki.
    Kiedy Jerome wspomniał, że z Charlotte mogą przejść przez wszystko razem, Moretti uśmiechnął się pod nosem. No, no! I to są poważne słowa! Jaime miał wrażenie, że przyjemne uczucia, jakie przeszły przez jego ciało, zaraz go utopią. No, serio. Był bardzo szczęśliwy, że jego najlepszy przyjaciel miał kogoś takiego w swoim życiu. To wspaniałe!
    Później pokiwał powoli głową na znak zrozumienia.
    – Nic dziwnego, jest matką, której dziecko porwał jej były. Na szczęście ma ciebie, więc może nie będzie potrzebowała aż tyle czasu, aby dojść do siebie – uśmiechnął się do niego szerzej. I pokiwał ponownie głową. – Pewnie, możesz najpierw w pełni wyzdrowieć, może nikt inny cię nie napadnie, kiedy masz rękę w temblaku – machnął ręką, czując, że i jemu wracał dobry humor. Skoro Jerome sobie żartował, to znaczy, że on też już mógł to robić. Nawet nie musiał się do tego zmuszać; widząc i słysząc, że z Marshallem jest lepiej, buźka sama mu się cieszyła.
    W końcu zabrali się za jedzenie. Jaime wciąż sobie wyobrażał, jak to musiało wyglądać. I zastanawiał się, dlaczego nikt nie pomógł Jerome’owi, kiedy go bito. Z jednej strony rozumiał, z drugiej nie. I wiedział, że rozmyślanie nad tym nie miało większego sensu, ale to było po prostu silniejsze od niego.
    Jaime wziął kolejne kęsy, kiedy usłyszał pytanie Jerome’a.
    – W Paryżu było super – uśmiechnął się szeroko. – Kiedy byłem tam jako dziecko, to nie widziałem tego piękna. Ale wtedy nie zwracałem uwagi na takie rzeczy. Sam ci wcześniej mówiłem. A z Noah? Człowieku, jechać z takim przewodnikiem, to złoto – zaśmiał się cicho. – Nie no, serio, bardzo mi się podobało. Mieliśmy nawet kolację z ewentualnym klientem polecanym przez dziadka Noah. Swoją drogą, dziadek Noah jest dziwny – zmarszczył na chwilę czoło, ale zaraz znów się lekko uśmiechnął. – Wprowadzam się do niego. Porozmawialiśmy na spokojnie i póki co ja zamieszkam u niego – jego uśmiech był bardzo wesoły. Widać było, że chłopaka rozpiera energia od środka. – Rozmawialiśmy też o małżeństwie i o dzieciach... spokojnie, nie zmierzamy ich mieć, bez przesady – dodał szybko, żeby Jerome nie pomyślał sobie, że zostanie wujkiem ewentualnego dziecka Noah i Jaime’ego. – I przeżyliśmy razem tam coś... niesamowitego. Myślę, że zakochałem się w nim bardziej niż byłem jeszcze miesiąc temu. Sądziłem, że to niemożliwe, ale jednak. No, a sam Paryż to piękne miejsce. Hotel mieliśmy urządzony w typowo paryskim stylu. Mega mi się podoba, chociaż u siebie wolę minimalizm, sam wiesz – zaśmiał się cicho. – Zatem na kolejne jedzenie do mnie będziesz musiał przyjechać na adres Noah – wciąż wesoło się uśmiechał. Prawdopodobnie zaraz go zaczną boleć mięśnie twarzy.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  95. [Dziennikarska rzetelność to niestety czasem tylko fajna idea, która nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości, więc pewnie Harvey mógłby faktycznie sporo o tych nagłówkach i zajawkach powiedzieć. :D
    Planuję zostać na dłużej, więc mam nadzieję, że się kiedyś spotkamy w jakimś wątku. Dzięki wielkie za powitanie!]

    Harvey Bowman

    OdpowiedzUsuń
  96. Kwestia śmierci w domu Huttenów nigdy nie była tematem tabu. Ostatecznie ta odziana w czerń dama dość często przychodziła po tego czy innego członka morskiej społeczności, której fragmentem byli już od wielu pokoleń, więc ukrywanie jej istoty przed dzieciakami nie miałoby większego sensu. Pierwszy danse macabre odtańczył stary przyjaciel ojca, którego statek rozbił się podczas sztormu gdzieś u wybrzeży Irlandii, kolejna była zaledwie kilkunastoletnia chrześnica matki, która stała się jedną z ofiar miejscowych karteli narkotykowych. I choć potem Martino miał jeszcze wielokrotnie słyszeć o podobnych przypadkach, to właśnie wiadomość o jej odejściu wykuła mu się w pamięci najbardziej. I to nie tylko dlatego, że mając zaledwie dziewięć wiosen potajemnie zajrzał do stojącej w kaplicy trumny, której zawartość naprawdę nie przedstawiała miłego dla oka widoku, lecz głównie dlatego, że do dziś nie potrafił zrozumieć motywów kierujących zwyrodnialcami, którzy mierzą bronią do małych szkrabów, których jedyną winą jest to, że akurat przechodzą obok. Nawet te wydarzenia nie były jednak w stanie przygotować go na istne tsunami uczuć, których doznał, gdy wybudziwszy się ze śpiączki młodsza siostra z sobie charakterystycznym spokojem obwieściła mu, że Flavia odeszła do Aniołów. Doprawdy, droga rodzinka nie mogła już chyba wytypować do tego zadania mniej nadającej się do tego osoby. Nie żeby liczył wtedy na jakieś ckliwe, w rzeczywistości nikomu nieprzydatne, słowa pocieszenia twierdzące, że tam, gdzie Amerykanka przebywa teraz jest jej z pewnością znacznie lepiej niż na ziemi, ale lekkie poklepanie po plecach i zapewnienie, że tego kwiatu jest pół światu byłoby mile widziane. Tymczasem jednak musiał pogodzić się z faktem, że dalszą bitwę ze swoim umysłem będzie musiał przeprowadzić sam. Bo w rzekomo dobre rady psychologa jakoś nieszczególnie wierzył, czego najlepszym dowodem było to jak uparcie milczał przed ponad trzy czwarte każdej sesji. Teraz jednak miał przed sobą kogoś, kto nie należał do grona najbliższych mu osób ani gęstej sieci przedstawicieli zdrowia psychicznego, toteż być może, ale tylko być może, mógł się trochę otworzyć. Małymi etapami, rzecz jasna. Ostatecznie wciąż nie przepracował na tyle żałoby, by ponownie ruszać na podbój niewieścich serc, choć coś mu mówiło, że podczas swego pobytu w mieście Gal będzie wręcz stawać na głowie, by go z kimś umówić. Jak ją znał, to jeszcze w samolocie założy mu konto na Tenderze i zacznie przeglądać profile korzystających z niego panien tak, by wybrać taką, na którą jej drogi braciszek na pewno chętnie pójdzie na randkę w ciemno. Normalnie cudownie.
    - Moja narzeczona. – Wymruczał, wlepiając mgliste spojrzenie w blat stołu. – Mieliśmy wypadek. Zderzyliśmy się z jadącym z naprzeciwka samochodem. Ja siedziałem za kółkiem. Ponoć wina leżała po stronie tamtego, ale… - Nie potrafiwszy dokończyć zdania, zaczął nerwowo bawić się sznurkami od bluzy.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  97. Uśmiechnęła się słabo kącikami ust na słowa Jerome’a, przechylając przy tym delikatnie głowę w bok.
    — Rozumiem, że zajmiesz się z chęcią Mattym i Theą? — Spytała, unosząc znacząco brew — bo wiesz, jak będę z nimi to i z porządków może niewiele wyjść, a w ogródku poza chwastami znikną też roślinki — westchnęła, a następnie potrząsnęła głową — ale dzięki, będę pamiętała gdzie się pojawić, jak sama nie będę w stanie znaleźć sobie zajęcia — dodała, spoglądając na przyjaciela. Wiedziała, że na Jerome’a może liczyć w każdej sytuacji, chociaż prawdą było, że Elle ciężko było prosić kogoś o pomoc w tego typu sytuacjach. Nie miała oporu jeżeli chodziło o błahostki, ale w momencie, kiedy czuła, że życie ją za mocno przygniata… bała się okazać słabość, jakby wówczas miała zostać jeszcze mocniej przyciśnięta.
    Słuchała uważnie, co do powiedzenia miał Jerome i powoli, delikatnie przytakiwała głową. Nie śmiała sobie nawet wyobrażać słów, którymi byłaby w stanie go pocieszyć. Domyślała się, że tak naprawdę nie była w stanie tego zrobić, dlatego skupiła sie na teraźniejszości, na tym, że Rory i Lotta wciąż były w jego życiu, a on, chociaż pokiereszowany to był żywy i z tego co zaobserwowała w żaden sposób nie został trwałe uszkodzony, a to było niesamowicie ważne.
    — To dobrze — szepnęła, spoglądając w oczy przyjaciela — jest jeszcze na tyle malutka, że pewnie psycholog ma racje, nie będzie tego pamiętać — posłała mu ciepły uśmiech, a następnie, kolejny raz cicho westchnęła — myślicie, że jakoś maczał w tym palce? W sprawie leków? — Zagryzła wargę, akurat to była w stanie sobie wyobrazić bez problemu. Strach i stres Jerome’a w momencie obaw, że traci na zawsze ukochaną osobę. Arthur… był bliski śmierci nie jednokrotnie i za każdym razem tak bardzo się bała, że go straci na zawsze. Tego lęku nie dało się w jasny sposób opisać słowami, za każdym razem… była przerażona, nie potrafiła sie na niczym skupić i sama marniala, gdy nie wracał do zdrowia, jakby ich życia były połączone, a teraz… Zagryzła mocno wargę, bo myśli młodej kobiety powędrowały w nie tym kierunku, którego by sobie życzyła. — Mam nadzieje, że go szybko nie wypuszczą i sprawiedliwość go dosięgnie — szepnęła, na krótką chwilę odwracając spojrzenie od przyjaciela.
    — To… może jeszcze potrwać — powiedziała, odruchowo splatając ręce pod piersiami — musisz… znaleźć sposób, który pomoże ci się uchwycić rzeczywistości, wiem, że to jest okropne, też… też je mam — wzruszyła lekko ramionami — musisz powiedzieć, Charlotte, wiesz? Jej… bliskość może pomóc i działać kojąco — uśmiechnęła się ciepło, chociaż w oczach brunetki zalśnił smutek. Bliskość Arthura, ciepło jego ramion zawsze pomagało jej przetrwać, a teraz została z tym całkiem sama. Wolała nie przyznawać się na głos, że odkąd nie było go obok, pomagał jej ból. Przygryzała odrobinę za mocno wargi, wbijała paznokcie w dłonie lub w ramiona. Musiała sobie przecież jakoś radzić, a ostatnio było jej trudno. Trudniej niż się spodziewała, że będzie — no i może warto, wiesz… przepracować to — zaproponowała. Kiedyś terapia jej pomogła, ale szczerze mówiąc wszystko, co wtedy pomagało, obecnie w żaden sposób nie poprawiało jej samopoczucia. Pewnie sama powinna na nowo udać się do swojej terapeutki, ale organizacyjnie nie była w stanie sobie na to pozwolić, nie na ten moment.

    Elka

    OdpowiedzUsuń
  98. Jaime spojrzał na Jerome’a zaciekawiony i uśmiechnął się wesoło, kiedy przyjaciel zastanawiał się, czy może nie powinien zabrać Noah na wycieczkę. Było to dla Moretti’ego dość zabawne, bo przez moment poczuł się zazdrosny, chociaż, po pierwsze, Jerome był jego najlepszym przyjacielem, bratem, miał narzeczoną i dziecko, a po drugie, mężczyzna zapewne tylko żartował. No, w każdym razie Jaime powstrzymał się od śmiechu, poprzestając na uśmiechu.
    – Oczywiście, że wycieczka na Barbados była równie wspaniała! – pospieszył z odpowiedzią. – Wiesz, że plaże, oceany, morza i ogólnie woda to moje żywioły. Ja mógłbym zamieszkać na takim Barbadosie – wzruszył ramionami. – Poza tym, myśleliśmy z Noah, żeby kiedyś wyciągnąć gdzieś Charlotte i ciebie. Jakieś tańce albo coś zupełnie innego, ale żeby wspólnie spędzić czas. Możesz to nazwać podwójną randką – zaśmiał się lekko.
    Później Jaime już opowiadał dalej o wizycie w Paryżu. Był naprawdę szczęśliwy i serio mięśnie twarzy zaczęły go boleć. Musiał na koniec poruszyć nieco szczęką, jakby chciał ją rozluźnić. Ostatecznie też zabrał się znów za jedzenie z nadzieją, że może to też sprawi, że przestanie się tak szczerzyć.
    – Możesz gratulować, jak najbardziej – przyznał i spojrzał na przyjaciela. – Och, ja też się cieszę. Wiesz, już od jakiegoś czasu myślałem o kilku takich ważnych aspektach życiowych, jak małżeństwo, dzieci i tak dalej i chciałem wiedzieć, jakie spojrzenie ma na to wszystko Noah teraz, po prawie dwóch latach związku. Dobrze było móc z nim o tym porozmawiać.
    Później Moretti roześmiał się na kolejne rozmyślania Jerome’a. To by było ciekawe, gdyby Noah faktycznie za każdym razem uciekał, kiedy Marshall miałby do nich (właściwie do Jaime’ego) wpaść z wizytą.
    – Myślę, że nie – pokręcił głową. – Mówił, że się dogadujecie i jest całkiem spoko. Ja się bardzo z tego powodu cieszę – przyznał.
    Dokończył jedzenie i napił się piwa. Serio, było to bardzo uspokajające, że jego chłopak i najlepszy przyjaciel się dogadywali i bez większych problemów mogli wysiedzieć razem w jednym pomieszczeniu. Zwłaszcza po tym, jaką mieli przeszłość. To miłe, że się pogodzili i próbują się kumplować. Jaime był przekonany, że tych dwóch będzie jeszcze razem na jakieś piwo wyskakiwać, a nie, że przy okazji by tak robili. Po prostu – plan to piwo.
    – Na razie swoje mieszkanie zostawię bez żadnych lokatorów, gdyby okazało się, że jednak nie damy rady ze sobą mieszkać, ale... robię to chyba tylko po to, że „tak powinno się zrobić” – wzruszył ramionami. – Ciekawi mnie też jak Heniowi się spodoba. Będzie miał mniej miejsca niż u mnie, ale liczę, że to nie będzie to dla niego problem i trauma.
    Sądził, że świnka morska się zaadoptuje do nowego miejsca. Ważne, że będzie miała jedzonko, picie i dużo miłości, czyli będzie jak zawsze pod tym względem.
    – Powinniśmy też pomyśleć nad jakimś wypadem gdzieś. Wiesz, escape room, skok na bungee i tak dalej. Co jeszcze nie wymaga dużo przygotowań, a jest super i sprawia, że o mało zawału nie dostanę? O, może wyskoczymy jeszcze raz na tor wyścigowy? – zapytał, patrząc zaciekawiony na Jerome’a. – Byliśmy tylko raz, robiliśmy podstawowe rzeczy i mówiliśmy, że jeszcze tam wrócimy, więc może faktycznie tak zrobimy? Nie mówię, że już teraz, za tydzień, ale tak w ogóle. Chciałbym nauczyć się driftu i być jak główny bohater z trójki „Szybkich i wściekłych” albo innej gry wyścigowej – pokiwał powoli głową.

    [Widzę, że Jeromik robi sobie tatałaże. Rozumiem, że Jaime siedzi gdzieś obok i czeka? xD]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  99. Noah zdecydowanie nie zamierzał narzucać się Marshallowi czy wykorzystywać tej sytuacji. Usiadł na ziemi obok niego i po prostu słuchał. Rozumiał, że człowieka potrafi wszystko przerosnąć. Jemu samemu też się to zdarzało, choć wtedy wpadał w szał podróży i znikał najdalej, dokąd udało mu się w danym momencie dotrzeć. Ostatnio uczył się walczyć przed tym odruchem uciekania, ponieważ rozumiał, że może tym kogoś bardzo ważnego zranić.
    Słuchał i… cóż, sam był wystraszony rewelacjami, które przedstawiał mu Jerome. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele dzieje się w życiu mężczyzny, że tak wiele przeszła sama Lotta. Woolf nigdy nie był przykładnym przyjacielem i nie wiedział, jak nim być, ale teraz poczuł, że chciałby ich jakoś wesprzeć, bo to wszystko było upiorne. Szczególnie sytuacja ze smarkatką.
    Noah położył mu dłoń na ramieniu, a po chwili poklepał go lekko.
    - Dasz radę, Marshall – stwierdził spokojnie. – Przeszedłeś już bardzo dużo. Prawda. Ale dlatego lepiej niż ktokolwiek inny rozumiesz, że trzeba walczyć o szczęście. Że ono nie leży na ulicy. Nie ma szczęścia bez goryczy. Więc wypłaczesz, pogadasz z Elkiem, a potem wstaniesz i ruszysz dalej. Dla Lotty i Rory. A potem musisz tylko… odpuścić i pozwolić dziewczynom dać się uszczęśliwiać. To będzie najtrudniejsze, ale jesteś w dobrych rękach pewnej wariatki. Zaufaj jej – powiedział szczerze. – A przy okazji wyobraź sobie, jak Jaime skopałby ci zadek, gdybyś się tak załamywał. Albo sam by płakał nad tobą całe dnie.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  100. Zaśmiała się wesoło na słowa mężczyzny, a następnie pokręciła z rozbawieniem głową.
    — Zdecydowanie muszę skorzystać, póki jesteś taki chętny i nieświadomy jak to jest z dwoma takimi urwiskami — stwierdziła, pozwalając sobie na chwilę niedowierzania, że Thea będzie w sierpniu kończyć pięć lat! Czas mijał zdecydowanie za szybko… Pamietała dokładnie, gdy przerażona spoglądała na test ciążowy, jak wyjechała do San Diego… wtedy w życiu nie powiedziałaby, że się z Arthurem zejdą, a nie tak dawno temu nie podejrzewałaby, że ich związek się skończy w taki sposób. Niesamowite i przerażające było to, jak wszystko mogło się zmienić. W życiu nie było niczego pewnego…
    Pokiwała lekko głową, dając znać, że rozumie. Przygryzła delikatnie wargę, zastanawiając się nad całą sytuacją. Miała nadzieje, że Colin faktycznie zostanie dosięgnięty przez wymiar sprawiedliwości.
    — To szczęście — uśmiechnęła się — że im zależy, powiedzmy sobie szczerze, z policją bywa różnie. Zawsze zależy na kogo trafisz, ale całe szczęście, że chce się im — powiedziała. Nie dziwiła się, że przyjaciel chciał, aby mężczyzna został ukarany. Byłaby w szoku, gdyby szukał usprawiedliwienia, bo były rzeczy i sytuacje, w których nawet będąc najlepszym człowiekiem na świecie, Elle nie potrafiła sobie wyobrazić, aby zachować spokój i te dobroć. Ta sytuacja zdecydowanie taka była, a życzenie najgorszego dla mężczyzny przez Jerome’a, nie robiło z niego złego człowieka.
    — Gdybyś chciał po prostu pogadać, to wiesz, że jestem — dodała, posyłając mu ciepły uśmiech — czasami łatwiej powiedzieć o niektórych rzeczach przyjacielowi niż partnerowi — zauważyła. Jej samej czasami też, w niektórych tematach było łatwiej powiedzieć coś z Marshallowi niż Arthurowi czy nawet bratu. Sama nie wiedziała skąd to dokładnie wynikało, bo przecież do pewnego czasu Arthur był nie tylko mężem, ale i przyjacielem. Mimo tego, trudno było czasami rozmawiać.
    Wzruszyła lekko ramionami, trwając nadal w jego uścisku.
    — Wrócił — powiedziała, mając na myśli nagłe zniknięcie Arthura, o którym oczywiście poinformowała przyjaciela, gdy mąż zawalił ją swoją pracą i oznajmił, że musi zniknąć na jakiś czas — wrócił po tylu tygodniach, bez żadnej informacji, powiadomienia, po prostu stanął w drzwiach… mówił, że był na odwyku. Pojawił się równie nagle jak zniknął, ze sponsorką — Elle nie spodobał się fakt, że była to kobieta, chociaż tłumaczyła sobie, że przecież to ona chciała rozwodu. Mimo wszystko, nie podobało jej się to ani trochę. — Ale podpisał dokumenty — dodała, odsuwając się od przyjaciela, aby na niego spojrzeć — tyle, że… nie wiem — pokręciła lekko głową. Mimo wszystko nadal go kochała, ale cała ta sytuacja… Miała wrażenie, że nie są już tymi samymi ludźmi, którymi byli — muszę je dostarczyć do prawnika, ale… nie mogę. Myślałam, że to będzie łatwiejsze — westchnęła — w końcu tego chciałam, chciałam rozwodu, a teraz nie mogę się zebrać… — przyznała. Wiedziała, że było za szybko na mówienie o tym, że Arthur faktycznie wygrał z nałogiem, ale chciała się trzymać tej myśli. I tego, że może jeszcze będą potrafili się dogadać — wiesz, prosił o szanse, a ja mu na to dałam papiery — zaśmiała się gorzko — a teraz nie umiem ich przekazać dalej, boże, dlaczego to wszystko musi być takie trudne? — Spytała, chociaż nie oczekiwała, że Jerome będzie znał odpowiedź.

    [Ależ foteczka!]
    elcia

    OdpowiedzUsuń
  101. — Całe szczęście, że nie musisz się o tym przekonywać — powiedziała, próbując się lekko uśmiechnąć. To zdecydowanie była bardziej komfortowa sytuacja, jeżeli można było mówić o jakimkolwiek komforcie w tym konkretnym przypadku. Tak czy inaczej, cieszyła się z tego konkretnego przypadku, że policja współpracuje i faktycznie zbiera dowody na winę, winnego mężczyzny. Elle nie miała bowiem żadnych wątpliwości co do tego, gdzie Colin powinien spędzić kolejne lata swojego życia. I miała nadzieję, że tak właśnie się stanie. — Oj tam zaraz kubeł zimnej wody — uśmiechnęła się przyjaźnie — wiesz, że jedyne co, to po prostu staram się wysłuchać i doradzić patrząc na rzeczy… po swojemu — dodała, posyłając mu ciepły uśmiech — i zawsze możesz na to liczyć — dodała. Była mu wdzięczna, że mimo jej osobistych problemów nie zamierzał niczego przed nią ukrywać. Wtedy byłaby naprawdę zła i chyba mieliby przed sobą perspektywę drugiej poważnej kłótni w swojej przyjaźni. A Elle kłótni w tej chwili miała naprawdę dość, zwłaszcza po ostatnim spotkaniu z jeszcze-mężem. Nie była w spokoju zasnąć tamtej nocy, a samotność przeszkadzała jej jeszcze bardziej niż normalnie.
    Chyba żałowała, że w swojej wściekłości nie dała mu szansy tylko od razu wręczyła kopertę z dokumentami. Prawda była taka, że tamtego popołudnia chciała mu za wszelką cenę udowodnić, że to ona podejmuje teraz decyzje, że swoim uzależnieniem i jego skutkami, stracił jakiekolwiek możliwości proponowania jakichkolwiek rozwiązań… tyle, że gdy trzymała te podpisane papiery, wcale nie czuła satysfakcji ani radości, a fakt, że miała się wokół niego kręcić sponsorka, dolewał oliwy do ognia. Nie powinna być zazdrosna o kobietę, która miała mu pomóc w utrzymaniu trzeźwości, prawda? Wiedziała o tym. A jednak świadomość, że to ktoś obcy był w stanie mu pomóc, a nie ona sama sprawiał, że czuła wściekłość. Do niego, do siebie… do całego świata tak właściwie.
    — Liczyłam, że będzie, wiesz? — Powiedziała, biorąc głęboki oddech, powoli odsuwając się odrobinę od przyjaciela, tak, aby wygodnie prowadziło im się rozmowę. Oparła się biodrem o szafkę kuchenną i wzruszyła lekko ramionami — nie wiem… czuję, złość — westchnęła, nazwanie swoich emocji wcale nie było łatwe — jestem zła, że to wszystko nas spotkało — wyszeptała, obejmując się sama — wiem, ale… kłóciliśmy się — westchnęła — kazałam mu je podpisać, a teraz mam je po prostu zatrzymać? Powiedzieć mu, że wcale tego nie chcę? Poza tym… cholera, gdybym wiedziała, że się pojawi jakoś bym się przygotowała. Poza tym, że wierzę w resocjalizacje, co, jeżeli to się znowu stanie? Już mniejsza o mnie, ale dzieci — zagryzła wargę, wbijając spojrzenie w podłogę — tak się cieszyły, że w końcu wrócił z Europy — wywróciła oczami, bo przecież musiała jakoś wyjaśnić nieobecność tatusia — a ja musiałam im tłumaczyć, dlaczego nie zostaje w domu na noc, nie jestem w stanie ich dłużej okłamywać i wymyślać kolejnych historii. Zresztą, mam wrażenie, że oni doskonale wiedzą, że tata wcale nie był w Europie…

    [może się skusimy 🤭 i dziękujemy ☺️]
    elka

    OdpowiedzUsuń
  102. Wzięła głęboki oddech. Najgorsze w tym wszystkim było to, że dopóki Arthura po prostu nie było, nie miała żadnych wątpliwości. Kiedy zobaczyła go po długiej rozłące w dodatku trzeźwego i czystego… Owszem, przede wszystkim przemawiała przez nią złość, ale jednocześnie ulga, bo… cholera, spędziła z nim wspaniałe, wręcz cudowne lata. Martwiła się o niego, gdy tak po prostu zniknął. Nie miała z nim żadnego kontaktu, nie odebrał, nie odpisywał, nie miała pojęcia, co się z nim stało, więc kiedy zobaczyła, że jest żywy, cały i w jednym kawałku, naprawdę jej ulżyło.
    Wpatrywała się w przyjaciela, zastanawiając się, co takiego powie. Chyba liczyła po prostu na usłyszenie, że jej decyzje są dobre i nie powinna się w ogóle nad niczym zastanawiać. To byłoby wygodne, bo zawsze miałaby dla siebie jakieś usprawiedliwienie… Elle lubiła pomagać innym w trudnych sytuacjach, potrafiła wskazać podpowiedzi, aby osoba w problemach sama podejmowała decyzje, ale kiedy sytuacja była odwrotna, chciała ściągać odpowiedzialność z siebie. To było wygodne, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że sama powinna brać odpowiedzialność za swoje życie i podejmowane w nimi ubiory. Zwłaszcza, jeżeli chodziło o tak ważne kwestie, jaką był rozwód.
    Oblizała nerwowo wargi.
    — Chciałabym nie czuć już tej złości — powiedziała cicho, bo to zaczynało być męczące. O ile byłoby łatwiej, gdyby potrafiła podejść do sprawy na zimno. Zdecydowanie potrzebowała teraz przysłowiowego kubła zimnej wody. — Wiesz… nie musimy o tym rozmawiać — powiedziała, mimowolnie wzruszając ramionami i siląc się na lekki uśmiech. Była… może sama nie była jeszcze gotowa na takie rozmowy? Wiedziała, że dla Jerome’a temat też mógł być nadal niewygodny, tym bardziej była mu wdzięczna, że był przy niej teraz. Zagryzła mocno wargi, zastanawiając się nad jego słowami — a jeżeli to teraz zepsułam? — Spytała, zastanawiając się nad tym czy dla Arthura ostatnia kłótnia była wystarczającą, aby nie podejmować więcej prób. Z drugiej strony… to by chyba świadczyło o tym, jak bardzo mu zależało.
    — Nie mam pojęcia, co mam robić — przyznała, zgodnie z prawdą. Czuła się w tej chwili gorzej, niż w momencie podjęcia decyzji o spotkaniu z prawnikiem. Wtedy była przekonana o swojej decyzji, była pewna, co robi, a teraz… Teraz nie miała pojęcia, co dalej. Starała się kierować szczęściem i dobrem dzieci. Bo skoro Arthur nie był już najważniejszy, to teraz liczyły się tylko dzieci i nic i nikt więcej. — Nie rozumiem, dlaczego to tak bardzo boli, skoro przecież tego chciałam — wychrypiała cicho, czując, jak łzy napływają jej do oczu — a kiedy to jest an wyciągnięcie ręki, tak bardzo się boję.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  103. Przez pierwsze półtora miesiąca po wybudzeniu ze śpiączki praktycznie nie wychodził z apartamentu, który wynajmował wraz ze swoją już świętej pamięci narzeczoną położonego na obrzeżach Kansas, obowiązek codziennego spacerowania z psami woląc zwalić na dzieciaki sąsiadów, które zdawały się wręcz je uwielbiać, podczas gdy on sam zwyczajnie nie znajdował chęci na podobne, często trwające wiele godzin wędrówki. Przynajmniej do momentu, w którym to Sextans nie zdecydował się na samotne podążenie za jakimś wyjątkowo ciekawym tropem. Dopiero ta informacja była w stanie obudzić jego właściciela z letargu. Ostatecznie przecież nie mógł obarczać maluchów trudnym obowiązkiem poszukiwań rudzielca. Choć sytuacja ta jak zwykle wywołała u niego ogromny stres, po pewnym czasie musiał przyznać, że gdyby nie ona, zapewne zacząłby na poważnie planować samobójstwo. Wtedy bowiem jeszcze zupełnie nie widział sensu dalszego trwania na tym okropnym padole bez ukochanej przy boku. Na całe szczęście po przeprowadzce do Nowego Jorku zdołał niemal całkowicie pozbyć się owych czarnych myśli. Być może rzeczywiście była to kwestia tego, że wreszcie zdecydował się na regularne wizyty u psychologa, jak próbowali mu wmówić niektórzy znajomi z pracy, lecz on stawiałby raczej na kompletną zmianę środowiska. A może była to konsekwencja obu tych czynników jednocześnie ? Szczerze powiedziawszy nie czuł się do końca przekonany co do tej teorii, lecz jedno było pewne – depresja, która jeszcze nie tak dawno trzymała go w swych mocarnych objęciach zdawała się powoli ustępować.
    - Dokładnie. – Lekko pokiwał głową, nieznacznie podnosząc wzrok. – Przecież mogłem przynajmniej spróbować przewidzieć, że jego szalony rajd w końcu sprawi, że z całym impetem wyląduje na nas i jakoś zareagować. – Westchnął ciężko, na krótką chwilę przymykając powieki, na które pod wpływem tragicznych wspomnień tamtych przerażających sekund zaczynały mu napierać łzy. – A najgorsze jest chyba to, że gdyby nie ten pierdolony wypadek, bylibyśmy teraz szczęśliwym małżeństwem. Mieliśmy już nawet zarezerwowany hotel i salę balową w Nicei, bo Flavia koniecznie chciała, by wesele odbyło się podczas tamtejszego karnawału. A ja to wszystko koncertowo zniszczyłem… - Podsumował szeptem, jednym łykiem wychylając niemal całą zawartość szklanki.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  104. Jaime pokiwał głową. Oczywiście, że uwzględnili z Noah w swoich planach Charlotte i Jerome’a. Mimo wszystko przecież cała czwórka zawsze świetnie się bawiła, prawda? Co tam nieporozumienia o jakichś zdradach, uciekających psach, dziecku w ramionach Jaim’ego... pomijając wszystko to, to przecież mogli się naprawdę świetnie razem bawić. Najpierw może jakieś kino, później kolacja, drinki. Mogłoby być naprawdę fajnie! I przy okazji Jerome i Charlotte odpoczęliby trochę od rodzicielstwa i rozerwaliby się. A skoro narzeczona jego przyjaciela byłby zadowolona, to warto zapamiętać ten pomysł i go wykorzystać w przyszłości. Najlepiej takiej bliższej.
    Moretti uśmiechnął się szeroko.
    – Cóż, nie wiem, co to były za okoliczności, chociaż chyba się domyślam, ale bardzo się cieszę, że jednak się one pojawiły, abyście mogli się dogadać. Tylko pamiętaj, że twoim najlepszym, ale takim najlepszym-najlepszym przyjacielem jestem ja – spojrzał na niego poważnie, kładąc dłoń na jego ramieniu. Szybko jednak się roześmiał i cofnął łapkę. – Żartowałem. A może nie. Nigdy nie wiesz... – teraz zaśmiał się pod nosem.
    Później temat przeszedł na Henia.
    – Przeprowadziłem z nim wyczerpującą rozmowę o przeprowadzce. Myślę, że rozumie i że będzie z nim wszystko dobrze – pokiwał powoli głową, będąc przy tym bardzo poważnym.
    Moretti uniósł brew wyżej, kiedy Jerome zaczął „protestować” przeciwko wspólnemu wypadowi na np. tor wyścigowy. Na szczęście przyjaciel szybko wyjaśnił, dokąd chciałby się udać. Jaime popatrzył na niego uszczęśliwiony. Nie znał się jakoś super na samochodach, coś tam wiedział, ponieważ musiał odwiedzać mechanika i jeździć na przeglądy, ale... to było takie super.
    – Oczywiście, że się z tobą wybiorę! Znajdziemy ci najlepsze auto, jakie będą mieli, obiecuję ci to – uśmiechnął się wesoło. – To miłe, pochlebia mi to z jakiegoś powodu...

    Kilka dni później Jaime podjechał po Jerome’a. Mieli dzisiaj kilka punktów do odwiedzenia, czyli właśnie komisów i giełdę samochodową. Zapowiadał się bardzo fajny dzień, tym bardziej, że Jaime był już w połowie sesji. Nie mógł się doczekać aż zaczną oglądać wszystkie samochody. Nie wiedział, czego mogli się spodziewać, ale domyślał się, że będą mieli tam nowsze auta, starsze, w lepszym i gorszym stanie. Trzeba będzie ocenić, na ile opłaca się kupić jakiś samochód, żeby zaraz nie trzeba było wydawać fortuny u mechanika. A jeśli nic dzisiaj nie znajdą, to za miastem też znajdowało się kilka komisów. I zawsze mogli udać się jeszcze dalej, robiąc sobie przy tym wycieczkę. Oczywiście, że Jaime traktował to bardzo poważnie. Jerome i jego rodzinka musieli być bezpieczni w nowym wozie. I dobrze by było, gdyby i Jerome się dobrze w nim czuł. To ważne sprawy były!
    – Gotowy na poszukiwania? – zagadnął, kiedy Jerome wsiadł do samochodu. A kiedy mężczyzna zapiął pas, Jaime włączył się do ruchu. – Zależy ci na jakiejś marce czy nie ma to znaczenia?

    [Może sobie zrobi...]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  105. To co razem przeszli, odkąd ich drogi się skrzyżowały, zasługiwało na książkę albo filmową ekranizację, a i tak połowa osób powiedziałaby, że to fikcja. Przez tyle lat pielęgnowana przyjaźń damsko-męska, która wedle wielu nie miała prawa istnieć, po druzgocących przeżyciach faktycznie okazała się o wiele silniejszym uczuciem. Miłość, jaka zakorzeniła się w sercu i duszy rudowłosej angielki nie miała porównania, była jak wieczny płomień, który nie malał wraz z upływem czasu, a wręcz przeciwnie, przybierał na sile.
    Dopiero po poznaniu Jerome, po przejściu krętej, wyboistej, okraszonej ostrymi kamieniami ścieżki, jaką stała się dla niej codzienność, zrozumiała słowa rodzicielki: Kochanie posiadanie przyjaciół to skarb, jednak gdy przyjaciel okaże się kimś więcej, to nagle wszystko odzyskuje sens, a twoje serce odnajdzie prawdziwy dom. Pannie Lester nie umykał fakt, że gdy Grace dzieliła się z nią tą życiową mądrością spoglądała na Anthonego z wyrazem pełnej miłości i wdzięczności. Wtedy tego nie rozumiała, ba, miała raptem naście lat, a jedyną osobą, którą mogła nazwać przyjacielem był brat.
    Teraz stojąc przed budynkiem, który choć wyglądem nie odznaczał się na tle pozostałych z okolicy, zrozumiała prawdziwość tych słów. Gdziekolwiek, by nie poszła, jeśli Jerome będzie u jej boku, wszystko się ułoży.
    — A Ty dla mnie. — odpowiedziała nim na jego twarzy zawitał ten znajomy zawadiacki uśmieszek.
    Gdy do Charlotte dotarły kolejne słowa narzeczonego również się szeroko uśmiechnęła, a następnie znacznie zmniejszył między nimi odległość. Spojrzała mu prosto w bursztynowe oczy, nieświadomie przygryzła dolną wargę, a całe otoczenie przestało dla niej istnieć.
    — Niech ten twój organizm regeneruje się szybciej, bym mogła ci przypomnieć jak dobra jestem . — Niebezpieczny błysk pojawił się w brązowo-zielonych tęczówkach, a następnie jak gdyby nigdy nic odwróciła się na pięcie i ruszyła do środka.
    Duża przestrzeń, wysłużone, acz nadal bezpieczne materace, zapach drewna i potu, a także odgłos przekleństw i ciężkich oddechów, były dla niej niczym ten pluszowy kocyk, którego człowiek potrzebuje w chwilach najgorszego marazmu. Tu również czuła się jak w domu. Tu gdzie nie musiała się ograniczać, tu gdzie przywdziewanie maski mijało się z celem, bo przy kolejnych rundach ona roztrzaskałaby się bezpowrotnie. Wymierzając bolesne ciosy, obrywając tym samy, czuła, że ten cholerny ciężar z jej barków maleje, że może w trakcie kolejnych tygodni stać nic nieznaczącym pyłkiem, którego istnienie można dostrzec jedynie uważnym spojrzeniem.
    — Mów za siebie! — rzucił Michael, gdy Jerome do nich dołączył i rzucił w niego jednym z ochraniaczy. Lester dała mu taki wycisk, że przez najbliższy tydzień miał zamiar podarować sobie sparingi i pokochać papierkową robotę.
    Charlotte uniosła kąciki ust w uśmiechu nadal starając się uspokoić galopujące serce i nierówny oddech. Przymknęła na moment powieki, a gdy je otworzyła, miała wrażenie ze wynurzyła się z bardzo głębokiej otchłani.
    — Lepiej — zawyrokował ze wzrokiem utkwionym sufit, na którym widniało kilka niezamalowanych plam powstałych przed naprawą dachu. — Wiecie co? — zaczęła po dłuższej chwili.
    Uniosła się do siadu, podrapała dłońmi za plecami i spojrzała kolejno to na Jeroma, to na Michaela.
    — Poszłabym na piwo. — Oznajmiła z niemal dziecięcą radością.
    Michael parsknął śmiechem i z jękiem również podniósł się do siadu. Jak nic będą z tego zakwasy!
    — Wszystko oprócz kolejnego sparingu — powiedział zdejmując kolejne części ochraniaczy, które choć naprawdę się przydały i tak nie dawały stuprocentowej pewności, że na ciele nie pojawią się siniaki.

    Charlotte💛💛💛

    OdpowiedzUsuń
  106. Noah pokiwał głową, kiedy Marshall stwierdził, że przyszedł na grób syna, żeby pozwolić sobie na słabość. To było zrozumiałe dla Woolfa, nie budziło pogardy czy zażenowania. Noah doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie da się być tak nieskończenie odpornym i wytrzymałym. Nie da się ciągle trzymać się w garści, ponieważ kiedyś ta ostatnia nitka pęka, a człowiek spada w sposób niekontrolowany na samo dno. To, czy się potem z tego jakoś wygrzebie, jest już zupełnie inną kwestią.
    Woolf usiadł na ziemi wygodniej.
    - To dobre miejsce do niedawania sobie rady – potwierdził. Potem milczał chwilę, aż padło to niedokończone pytanie ze strony Jerome’a. Noah popatrzył na towarzysza nieco zdziwiony, a potem przeniósł spojrzenie na nagrobek. Westchnął cicho.
    - Cóż… nie jesteś z Jen, to w sumie mogę ci powiedzieć – powiedział powoli. Nie zaczął jednak snuć historii. Rozważał coś w głowie jeszcze przez chwilę. – Tylko… niech to zostanie między nami, co? Jaime’mu nie mówiłem. Nie bardzo chcę mu zamulać takimi sprawami. Szczególnie, że uważam je za temat zamknięty – stwierdził. Ponownie zamilkł, ale po głębokim oddechu i wyłamaniu sobie palców z donośnym chrupnięciem rozpoczął opowiadanie. – Jak pewnie wiesz, matka zostawiła swoją rodzinę, żeby związać się z tatą. Zrobiła to z kilku powodów, ale jednym z nich był fakt, że zaszła w ciążę, a ojciec był w nią wpatrzony jak w obrazek i obiecał przychylić jej nieba. Faktycznie tak było i oboje z Jen widzieliśmy to jeszcze w dzieciństwie. Może ja nieco lepiej… w każdym razie niezależnie od tego, jak histeryczna, kapryśna i wymagająca nie była matka, ojciec naprawdę starał się spełnić wszystkie jej zachcianki i jednocześnie być dobrym tatą. Jej wiecznie było mało, więc często podnosiła na niego głos, a on z czasem coraz częściej jej na to odpowiadał. Kłócili się, kiedy myśleli, że nie słuchamy, śpimy albo po prostu nie ma. Potem następowały ciche dni, w końcu ojciec się łamał, sięgał po romantyczne gesty, matka łaskawie dawała się przeprosić i wszystko wracało do normy. Z tym, że pewnego dnia tak się nie stało, a ojciec po cichych dniach spakował manatki i wyprowadził się, zostawiając na stole propozycję ugody co do opieki nad nami. Możesz sobie wyobrazić jak to wku***ło matkę. Zaczęły się walki i przepychanki, ale angażowali nas w to. Przynajmniej się starali. Byłem wkurzającym gnojkiem, więc próbowałem się wszystkiego dowiedzieć na własną rękę i wtedy miałem już jakieś podejrzenia, ale nic pewnego i na razie mieszkałem jeszcze z matką i Jen. Dopóki nie przyłapałem jej na piep****niu się z jakimś gościem w naszym mieszkaniu. To wtedy uciekłem do ojca. – Zamilkł na chwilę, jakby porządkował w głowie te wydarzenia. – Powinienem był wtedy zabrać Jen, ale nie umiałem jej tego powiedzieć… Wiesz… problem polegał na tym, że matka zawsze mnie faworyzowała, a Jen i tak była w nią zapatrzona jak w obrazek. Starałem się ją chronić przed pewnymi sprawami, bo była moją małą siostrą i w moim odczuciu nie powinna była wiedzieć. Teraz wiem, że to był błąd – przyznał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – W każdym razie u ojca węszyłem dalej. Pewne fakty mi się nie spinały, a poza tym pałałem szczerą nienawiścią do matki, więc nie zauważyłem tego, co się działo z tatą. Za bardzo skupiałem się na sobie, swojej złości i nastoletnim buncie. Kiedy odkryłem, że Jen wcale nie jest córką taty, wydzierałem się na niego przez ponad godzinę. On jednak z uporem twierdził, że Jen zawsze była i będzie jego dzieckiem i żadne wyniki testów biologicznych nie mają znaczenia. I kazał mi przysiąc, że nigdy jej o tym nie powiem. – Prychnął i zerknął na Marshalla. – Ona nadal nie wie. Chyba. – Wzruszył ramionami. – W każdym razie… zacząłem mocno odpier**lać. Wtedy też pojawiły się imprezy, alkohol i prochy. A następnie cicha choroba i śmierć ojca. Nie masz pojęcia jak byłem wściekły. Na niego, że nic nie mówił, a na siebie, że nic nie zauważyłem, bo byłem tępym szczeniakiem… na matkę, że nie umiała być mu wierna, choć naprawdę go kochała. Nie wytrzymałem napięcia i wtedy ruszyłem w mój pierwszy rajd po Stanach. Wtedy jeszcze Jen siedziała grzecznie z matką. Potem… cóż, wpadłem w słabe towarzystwo i miałem trochę kłopotów, więc uciekłem do Europy. Nawet próbowałem tam sensownego życia. Poszedłem na studia i… zachowywałem się. A potem wszystko się popiep**yło, a Jen już leciała moimi śladami, więc musiałem po niej zacierać szlaki, żeby nie dopadły jej moje błędy. Resztę… mniej więcej znasz – zakończył i potarł brwi. – Nie da się ukryć, że byłem debilem.

      Noah

      Usuń
  107. Mickey był zadziwiająco spokojny. Być może to była kwestia tego, że miał takie doświadczenia już za sobą i dobrze wiedział, jak to wszystko działa. Pewnie będą chcieli tu wszystkich zatrzymać, dopóki w miarę nie wytrzeźwieją. W zasadzie nie był nawet pewien, jak długo mogą ich tutaj trzymać. Aby zatrzymać ich na dłużej potrzebowali oskarżenia, a był wyjątkowo optymistycznie nastawiony, że żadne zarzuty nie zostaną im postawione. Nie był pewien skąd ta dziwna pewność siebie się brała, ale dopóki była to chciał się jej mocno trzymać. Lepiej było być dobrze nastawionym niż panikować. Nic obecnie nie mogli zrobić, nawet gdyby bardzo chcieli. Musieli po prostu czekać. Mickey dobrze rozumiał, że Jerome chciał poinformować swoją narzeczoną o zaistniałej sytuacji. Sam zapewne chciałby zrobić to samo, gdyby miał do kogo zadzwonić.
    — Jak ci to pomoże, to teoretycznie nic nie zrobiliśmy. Obrona własna i jeśli mają włączone kamery w barze to będzie to widać na nagraniach — powiedział licząc na to, że w jakiś sposób ta informacja uspokoi jego kumpla, a także oszczędzi mu zbędnych kłopotów. Co prawda nie znał Charlotte i nie wiedział, jak zareaguje na wieść o tym, że jej narzeczony zamiast grzecznie spędzać czas na męskim wypadzie do baru siedzi w areszcie. Dopiero po jego kolejnych słowach zorientował się, że nie ma również swoich rzeczy. Zaklął pod nosem. — Najwyraźniej, ma na to nadzieję, bo nie uśmiecha mi się wyrabianie wszystkich dokumentów od nowa — mruknął. Również nie zorientował się, w którym momencie zostali pozbawieni rzeczy. Wszystko działo się jednak tak szybko, że było prawdopodobne, że żaden z nich nawet nie zwrócił uwagi, kiedy zostały im odebrane osobiste rzeczy. W zasadzie byłby chyba lekko zdziwiony, gdyby je wciąż przy sobie mieli.
    Ten wieczór zakończył się w sposób, którego żaden z nich nie przewidywał. Oboje woleliby siedzieć teraz w barze i dalej pić piwo oraz zajadać się dobrze doprawionym kurczakiem oraz frytkami. Na myśl o jedzeniu zrobił się nagle głody. Podejrzewał, że nic tu raczej nie dostaną. Wychylił się lekko, gdy zaczęło robić się zamieszanie, ale wolał się nie wychylać, aby przypadkiem znów nie oberwać czy nie sprowokować przypadkiem nikogo. Lepiej było się już trzymać na uboczu.
    — Myślisz, że o tej porze będzie im się chciało coś robić? — spytał bez większej nadziei. Noc spędzona w areszcie nie była dla niego niczym wyjątkowym, ot można powiedzieć, że to wieczór jeden z wielu. Jednak zdecydowanie bardziej wolał swoje wygodne łóżko i mieszkanie, niż to co oferował areszt. — Może faktycznie się ruszą z tym dzisiaj. Narobili trochę zamieszania — zauważył. Był jednak wieczór, ale Mickey też nie był pewien, jak policja do końca działa. Może technik już zabezpieczał materiał z kamer, oglądali je i zaraz ocenią kto był prowokatorem, a kto oberwał przypadkiem.
    — Nam się przytrafiło dokładnie to samo — odpowiedział Mickey mężczyźnie. On pewnie też wolał znajdować się teraz w swoim mieszkaniu. Jak oni wszyscy. — Na kolejny raz musimy chyba wybierać nieco spokojniejsze miejsca na wspólne wyjścia — stwierdził brunet i lekko się uśmiechnął. Żałował tylko, że funkcjonariusz nie mógł im powiedzieć, jak długo będą czekać na rozwiązanie całej sprawy.
    — Hej, przynajmniej trafiliśmy do celi razem i bez tych, którzy nam dali po mordzie — dodał Mickey, chcąc nieco rozluźnić atmosferę. Istniało prawdopodobieństwo, że agresorzy kontynuowaliby to co zaczęli w barze. Tylko w imię czego?

    [Hej, wybacz, że to tyle trwało. Jak już się miałam zabierać za odpisy to mi gdzieś wena i chęci zniknęły, a potem byłam w rozjazdach i nie miałam zbyt wiele czasu na odpisywanie. ;c]
    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  108. Przyjmując zaproszenie na dzisiejsze spotkanie w barze Martino z całą pewnością nie spodziewał się, że głównym tematem ich rozmowy będzie śmierć. I może na całe szczęście, bo w przeciwnym wypadku zapewne nie znalazłby w sobie wystarczająco dużo odwagi, by tu przyjść. Zwyczajnie zignorowałby wiadomość, którą otrzymał parę dni temu od swego wybawiciela, udając że po prostu jej nie zauważył. Jako zwykły śmiertelnik nie potrafił jednak przewidywać konsekwencji wszystkich przyszłych wydarzeń, dzięki czemu po raz pierwszy od chwili wybudzenia ze śpiączki jakimś cudem zdołał przełamać ten gruby kokon stworzony głównie z okropnych wyrzutów sumienia oraz złości na samego siebie i podzielić się swymi przeżyciami z kimś, kto pochodził spoza jego rodziny. Może zwyczajnie potrzebował do tego jakiegoś znajomego z dawnych lat, ale też takiego, co do którego mógł mieć niemal stuprocentową pewność, że ten nie tylko go nie wyśmieje, ale także zrozumie… Przynajmniej częściowo, bo jednak z osobami, które obaj stracili wiązała ich nieco inna relacja.
    - Jakże bym mógł zapomnieć, skoro ojciec przez całą drogę powrotną do domu na zmianę wypominał mi jak bardzo byłem nieodpowiedzialnym starszym bratem, skoro pozwoliłem oddalić się Gal i swoim zwyczajem zrzędził, że kobiety na pokładzie zawsze przynoszą tylko pecha, nieważne w jakim są wieku. – Prychnął nieznacznie, podnosząc wzrok na Jerome’a. – Nawet to, że Twojego brata zabrało morze próbował zrzucić właśnie na karb jej obecności, dasz wiarę ? Z drugiej jednak strony sądzę, że moja późniejsza decyzja o zostaniu ratownikiem morskim mogła mieć też z tym coś wspólnego. Możliwe, że był to mój sposób uczczenia tych wszystkich znanych mi ludzi, którzy zginęli właśnie wśród fal. – Zamilkł na dłuższą chwilę, po czym rzucił szybkim spojrzeniem na pustą szklankę mężczyzny. – To, co, jeszcze jednego dla uświetnienia ich pamięci ? – Spytał jak gdyby nigdy nic.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  109. Porwanie małej Aurory było traumatycznym doświadczeniem, jednak dla dziewczynki skończyło się jedynie wielkim strachem i kilkoma wizytami u dziecięcego psychologa. Nieco więcej musiało przejść młode narzeczeństwo stawiając się zarówno na komisariacie policji, jak i na rozprawach w sądzie. Każdy z pierwszych razy był nieprzyjemny dla Charlotte, lecz do każdego kolejnego podchodziła z wyrachowaniem godnym podziwu. Nie potrafiła współczuć Rogersowi. Ba! Nie mogła już patrzeć na niego przez pryzmat tego, że był biologicznym ojcem największego skarbu jaki posiadała.
    W zielono-brązowych tęczówkach nawet najbardziej doświadczony psycholog nie doszukałby się iskierki uczuć względem tego mężczyzny. Stał się dla niej nie tyle wrogiem numer jeden, co nic nieznaczącą zadrą, po której nie miała nawet zostać maleńka blizna. Nie, gdy u boku miała kochającego narzeczonego, który na każdym kroku udowadniał jej, jak powinna wyglądać zdrowa relacja.
    Po powrocie do pracy dni zaczęły znów uciekać przez palce, a każda wolna chwila spędzona, czy to na krótkich wycieczkach po Nowym Jorku z młodszym bratem, czy w ogrodzie z Jeromem, Aurorą i zwierzakami, była na wagę złota. Rudowłosa ku swemu szczeremu zaskoczeniu odnalazła się w tej nowej rutynie, która bynajmniej nie była nużąca. Czuła, że oto ma swoje miejsce na ziemi, a było ono u boku Jeroma Marshalla wraz z ich córką.
    Nikogo nie dziwiło z domowników nie dziwiło to, że w wolne od pracy weekendy, Charlotte pozwalała sobie na leniwe poranki. Nie ustawiała żadnego alarmu wiedząc, że narzeczony w razie potrzeby zajrzy do ich córki, czy wypuści psa do ogródka. Ona w tym czasie całkowicie dawała się porwać maro sennym, w których z dnia na dzień ubywało koszmarnych wizji, a zastępowały je te o wiele przyjemniejsze. Nie wiedziała czym to było spowodowane, jednak od kilku dni, a raczej nocy, o wiele lepiej potrafiła przywołać to o czym śniła. Przygody w krainie Morfeusza nią rozpływały się zaraz po przebudzeniu, co było niejako miłe, ale i zastanawiające, bowiem, gdzieś w podświadomości Angielka połączyła to z pierwszymi objawami ciąży. Nie na tyle, by poświęcić temu w pełni trzeźwą po przebudzeniu myśl.
    Wspinała się właśnie na jakiś piękny szczyt, gdy do jej uszu docierały niemrawe głosy. Jedno mama i widoki rozpłynęły się, a przed oczami zawitał mrok, by dopiero po uchyleniu powieki dojrzeć rude pukle. Czuła jak mała wspina się na nią, a na jej ustach wypłynął uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dzień dobry — szepnęła jeszcze zachrypniętym od snu głosem. — Rory, skarbie, to boli — jęknęła po chwili, gdy mała tak jakoś ustawiła kolano, ze wbijało się w jej żebra. Dziewczynka już nie była niemowlęciem i zaczynała swoje warzyć.
      Wyciągnęła ręce spod kołdry i delikatnie przeniosła córkę na materac, samej wstając do pół-siadu. Lester wyglądała jak obraz nędzy, ale z rodzaju tych uroczych po zażyciu naprawdę dobrego wypoczynku. Splątane kosmyki włosów, odciśnięta poduszka na lewym policzku, wymięta, satynowa koszula nocna, która teraz prawie nic nie zasłaniała osuwając się z jednego z ramion.
      — Hej, Sunbeam — Uśmiechnęła się do wyspiarza. Nadala go tak nazywała, bo jak twierdziła od na zawsze miał pozostać jej promykiem słońca. — Długo spałam? — zapytała przeciągając się i sadzając sobie Aurorę na nogach, bo ta znów zaczęła się na nią wspinać. — Widzę komuś tu nie brakuje energii, co? Wyspałaś się? — zwróciła się do córeczki, a następnie niemal rytualnie zaczęła całować jej głową, policzki, szyję, znów główkę, aż mały rudzielec zaczął chichotać.
      💛💛Charlotte💛💛

      Usuń
  110. Reyes zaczynała się zastanawiać, czy jej przyjaciel przypadkiem nie postradał zmysłów z powodu przepełnionego pęcherza. W jednej sekundzie pod wpływem złości udawał psychopatycznego mordercę, by w drugiej szczerzyć się jak głupi do sera i zachowywał się tak beztrosko, jakby wcale nie skończyli skuci kajdankami w policyjnym radiowozie.
    — Kogo nazywasz starym? Mów za siebie! Ja z powodzeniem mogłabym wciąż uchodzić za studentkę i na pewno byłabym najpopularniejszą dziewczyną na kampusie — upierała się Reyes, nie przejmując się tym, jak niedorzecznie musiało to brzmieć. Właściwie nie czuła się inaczej po przekroczeniu tej magicznej trzydziestki. Ludzie dookoła niej i ci w filmach czy głupich reklamach pasty do zębów sprawiali wrażenie, jakby po zmianie cyferki z przodu jej życie powinno przejść zaskakującą przemianę, a ona sama powinna stać się dojrzałym człowiekiem, który będzie miał wszystko pod kontrolą… Choćby ten wieczór udowadniał jej, że wcale nie była dorosła, skoro razem z Jerome’em dała się wmanewrować w pijacki tor przeszkód przez gówniarza zarabiającego krocie na ich nieszczęściu wrzuconym w odmęty internetu. Kiedy była nastolatką, wydawało jej się, że jej życie po trzydziestce będzie poukładane, a ona będzie już mężatką z dzieckiem i zarazem wielką artystką, tymczasem jej rzeczywistość toczyła się zupełnie innym rytmem. — Chociaż ciasteczko brzmi dobrze. Zdecydowanie lepiej od tych podejrzanych nachosów z dzisiaj — podkreśliła z mocą, bo zawsze była chętna na dobre jedzonko, a dzisiaj nie załapali się nawet na zacny alkohol, skoro już po jednym drinku oboje musieli powstrzymywać odruch wymiotny wywołany mydlinami.
    — To prawda, wypominałabym ci już zawsze, ale to chyba nie byłoby takie złe? Przynajmniej mielibyśmy się z czego śmiać w domu starców. Zresztą na starość ja też pewnie będę sikać w majty, to nic strasznego, więc mi tu nie umieraj — uświadomiła go Reyes, parskając cicho śmiechem, gdy wyobraziła sobie, jak jako staruszkowie pomykają w piżamkach po korytarzach, wycinając sobie kolejne kawały i przypominając najbardziej żenujące czy szalone chwile, które wspólnie przeżyli. Była głęboko przekonana, że ich przyjaźń przetrwa próbę czasu, a oni będą obecni w swojej codzienności aż do wydania ostatniego tchu. Kto powiedział, że przyjaźnie na całe życie zawierało się tylko w dzieciństwie? Ich relacja zdawała się łamać wszelkie ogólnie przyjęte normy czy zasady.
    Reyes uznała, że sama też powinna skorzystać z toalety, chociaż panowała nad swoją fizjologią lepiej od Jerome’a. W końcu nie wiedziała, jak dalej rozwinie się sytuacja, a nie chciała utknąć w areszcie z zarzutami i pełnym pęcherzem – co prawda nie zrobiła nic złego, ale przez partactwo Paula i Grega razem z Jerome’em mogli zostać oskarżeni nawet o bycie seryjnymi mordercami, bo policjanci doszliby do wniosku, że ich płeć zgadza się z ostatnim znanym opisem sprawców, a cała reszta nie miałaby dla nich znaczenia.
    Rey patrzyła na swojego przyjaciela, jakby całkiem postradał zmysły, kiedy zmierzał w jej kierunku tanecznym krokiem.
    — Myślałam, że zaczniesz śpiewać i okaże się, że jesteś muskularną księżniczką Disneya pod przykrywką — poinformowała go z rozbawieniem, gdy wreszcie opadł na plastikowe, niewygodne siedzenie obok niej. — Mówił ci już ktoś, że masz strasznie ciężką głowę? — zapytała, gdy opadł na jej ramię. — Jeśli nie to właśnie ci to mówię. — Nie wykonała jednak żadnego ruchu, by zrzucić go z siebie i już po chwili sama oparła policzek o jego głowę, przyglądając się mijającym ich ludziom. Na podłodze pod ich nogami wciąż leżały zapomniane kajdanki, a Paul i Gregory chwilowo nie próbowali się nad nimi pastwić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przegapiłeś naprawdę niezłe widowisko. Przyprowadzili w kajdankach drag queen, która w trakcie kłótni podpaliła perukę drugiej drag queen za kulisami! A ta w odwecie wyrwała jej sztuczne rzęsy, wyobrażasz sobie?! Skomplementowałam jej fryzurę i sukienkę, więc w zamian dostałam wejściówki na show. — Wyraźnie ożywiona Rey wyciągnęła z kieszeni dwa posypane niebotyczną ilością brokatu bilety. W kącie jednego z nich znajdował się ślad szminki w kształcie ust, więc z udawaną skromnością wzruszyła ramionami. — Chyba jej się spodobałam. A co do naszych ukochanych policjantów i twoich zarzutów, nie mam pojęcia. W pewnym momencie zrobiło się straszne zamieszanie, bo kibole brali udział w masowej bijatyce. Nie słyszałeś tych wszystkich przyśpiewek i przekleństw? Brakowało im ludzi, żeby wszystko ogarnąć, więc chyba ściągnęli Grega i Paula do pomocy. Czekałam tu na ciebie i już się nie pojawili, więc wydaje mi się, że możemy stąd iść… ale nie chcę, żebyś miał jeszcze większe kłopoty. Co jeśli ci imbecyle wystawią za tobą list gończy, że niby uciekłeś im z komisariatu?

      Reyes
      [Dobrze wiesz, że nie możesz wyjść na czysto <3 Skoro wróciła wena to postanowiłam wydłużyć ci trochę kolejeczkę :D Przepraszam, że tyle czekaliście na odpis, musiałam odchorować okropną sesję i późniejszą papierologię.]

      Usuń
  111. Jaime pokiwał powoli głową, słuchając, czego Jerome wymagał od auta. No, czyli standard. To znaczy, na pewno są tacy, którzy wybierali samochód ze względu na wygląd czy kolor lakieru, no ale bez przesady... Okej, okej, Jaime też swój wybrał, bo akurat ten mustang bardzo mu się podobał i jakoś nie spieszyło mu się, aby go wymienić. Auto sprawowało się bardzo dobrze (odpukać), więc po co szukać czegoś innego? Nie chciał też zmieniać dla samej zmiany. Samochód dowoził jego tam, gdzie potrzebował, oraz wraz z Noah mogli wyjechać na spokojnie za miasto, pakując torby do bagażnika.
    – Najlepiej jakbyś kupił po prostu SUVa. Duże, pojemne, dla całej rodziny. Bezpieczne ze względu na swoją wielkość. Gdyby ktoś w was wjechał, to nikomu nic poważniejszego się nie stanie. Nie to co w takim małym samochodzie. I pewnie dobrze się takie auto prowadzi – powiedział Jamie.
    Po jakimś czasie zajechali do pierwszego komisu. Dużo samochodów stało na zewnątrz na parkingu. Jaime zaparkował na wolnym miejscu i wysiadł z mustanga. Przeszli z Jerome’em na teren komisu i zaczęli się rozglądać. Było tu sporo osobówek i oczywiście taki samochód też wpadał w wymienione kategorie Jerome’a.
    – Ten nie, ten też nie – mówił Jaime, bardziej do siebie niż do przyjaciela, przechodząc obok kolejnych wozów. – O, może ten – wskazał na większe volvo. Był koloru czarnego i wyglądał na zadbanego. Ale musieliby zajrzeć pod maskę i do środka samochodu, żeby zaraz się nie okazało, że tapicerka jest w opłakanym stanie, tak jak i siedzenia. – O, już widzę miejsca na foteliki dla dzieci – uśmiechnął się pod nosem. Tak, specjalnie powiedział w liczbie mnogiej. – Co myślisz? Wołamy pracownika, żeby nam podniósł maskę?
    Dobrze, że Jerome też się zainteresował samochodami zanim zaczęli tę wycieczkę... może jak połączą swoją wiedzę, to będą naprawdę w nią bogaci i nie dadzą się oszukać. No a co, mało takich było? Na pewno wszystkie filmy i seriale, które pokazywały oszustów-sprzedawców aut, na czymś bazowały, no nie?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  112. Zaśmiała się lekko, gdy narzeczony zauważył, iż do rekordu porannego lenistwa jeszcze daleko. Cmoknęła go w policzek, gdy już usadowił się blisko niej.
    — Sama nie wiem, czym tak ostatnio jestem wykończona. — powiedziała i w tym samym momencie zaczęła ziewać, co ponownie wywołało jej szczery chichot.
    Aurora w przeciwieństwie do rodziców wydawała się w pełni rozbudzona i gotowa na podbój świata, nawet jeśli rozpoczynał się on i kończył w granicach ich skromnego mieszkania z ogródkiem. Chwytała kołdrę w swe drobne rączki, a następnie ją wypuszczała, uważając to najwyraźniej za przednią zabawę. Charlotte nadal nie mogła wyjść z podziwu, że najlepszą zabawką dla dziecka okazywały się niepozorne rzeczy codziennego użytku! Gdy mała miała raptem dziewięć miesięcy ukochała sobie szeleszczącą torbę z Lidla i nie sposób było ją zastąpić czymkolwiek innym.
    Wtedy też oboje z Marshallem przekonali się, ze nie ma nic silniejszego od upartego chwytu niemowlaka.
    — Hmm… — zamruczała z błogością, gdy wspomniał o śniadaniu. — Mówiłam ci już, że jesteś idealny panie Marshall? — Pochyliła się i tym razem za cel obrała sobie jego usta, niestety ich pocałunek został przerwany przez donośne Am!. Znów pokój wypełnił się radosnym śmiechem.
    Aurora może i była złotym dzieckiem, ale zdarzało się, że działała lepiej niż nie jedna antykoncepcja. Z miesiąca na miesiąc, coraz bardziej domagała się uwagi, a fakt, że sama już maszerowała – jeszcze chwiejnym krokiem – sprawiał, że musieli mieć oczy dookoła głowy. Wystarczyła chwila nieuwagi, a mała rączka już leciała w kierunku nagrzanego piekarnika, czy niepewnie postawiony krok był tym, który doprowadzał do upadku na cztery litery. Pierwszy kilka wypadków doprowadzały Lesterówne do zawału, jednak z każdym kolejny przekonywała się, zę dzieci są jednak zbudowane inaczej. Po niektórych upadkach nie było nawet najmniejszego siniaka, a Rory nie zaczynała płakać, dopóty, dopóki ktoś nie powiedział magicznego - Ojeej, co to się stało?.
    — Tak jest! — Zasalutowała ukochanemu, ale jeszcze chwile nie ruszyła się z miejsca.
    Łóżko było zdradziecko wygodne, a rudowłosa przekonała się jak ważny jest dobór odpowiedniego materaca. Tyle lat spała w przeróżnych warunkach, ale dopiero teraz miała wrażenie, ze naprawdę się wysypia.
    Czując jednak ssanie w żołądku zmusiła się do wstania, a następnie szybciej toalety. Widząc swe odbicie w lustrze, az podskoczyła, bo przecież do Halloween jeszcze trochę brakowało. Po trochę ponad dziesięciu minutach zeszła na dół ubrana w krótkie, czarne, dresowe spodenki i beżowy t-shirt z logiem jednej z nowojorskich kawiarni. (Sama je projektowała i była z niego dumna, toteż nie wahała się ani minuty, gdy właściciele zaoferowali jej kilka gadżetów.) Niesforna szopę na głowie związała w wysoką kitkę, która niemal przy każdym kroku śmiesznie majtała na boki.
    — Kawa — wyszeptała z radością, jednak zaraz na jej twarzy pojawił się grymas. — Czy śmietanka się przypadkiem nie zepsuła? — zapytała ponowie wąchając ciepły, w zamyśle aromatyczny napój, który teraz daleki był od tych przyjemnych.
    Podeszła bliżej do Jerome i podsunęła mu swój kubek pod nos.
    — Czujesz? — liczyła, że się z nią zgodzić i za moment będzie danej jej ponarzekać, jak to zapewne Chris zapomniał wychodzić opakowania po terminie. W domu była coraz rzadziej, to fakt, jednak nadal większość jego rzeczy się tu znajdowała.
    💛💛Charlotte💛💛

    OdpowiedzUsuń
  113. Proponując drugą kolejkę tak naprawdę Martino miał nadzieję, że dzięki krótkiej przebieżce do baru i z powrotem zdoła pozbierać swe rozkołatane myśli na tyle, by wypędzić z umysłu okropne obrazy tych wszystkich wydarzeń, które parę miesięcy temu doprowadziły do tego, że na zawsze stracił swą ukochaną. Niestety zanim w ogóle zdążył się podnieść z miejsca, Jerome zdołał już przywołać przechodzącą nieopodal kelnerkę, w wyniku czego cały jego sprytny plan poszedł w diabły. Przecież nie wypadało, by ni stąd nie zowąd oświadczył, że potrzebuje krótkiej chwili we względnej samotności, by się choć trochę ogarnąć. Wyszedłby tylko wtedy na totalnego idiotę. Westchnąwszy więc ciężko, tak jakby powoli zaczynały go męczyć dotychczasowe wyznania, spokojnie oczekiwał na przyniesienie kolejnych drinków. Trudno, jeśli reszta spotkania upłynie podobnie, a on tym razem dla odmiany w pewnym momencie nie schla się w trupa, po powrocie do mieszkania zafunduje sobie zastrzyk z hery. Nie duży, ostatecznie następnego popołudnia musiał stawić się w pracy, ale i tak powinno starczyć na tyle, by wygłuszyć wyrzuty sumienia i móc spokojnie zasnąć, nie obawiając się, że gdy tylko zamknie oczy, znowu nawiedzą go senne koszmary. Póki co jednak musiał wykrzesać z siebie wystarczająco dużo siły, by skupić się ponownie na swoim rozmówcy.
    - Nie całkiem. – Zaprzeczył odruchowo. – Jako dzieciak raczej pomagałem ojcu w przewożeniu oraz rozładunku różnorakiej maści towarów, a czasem, oczywiście tylko dodatkowo i wyłącznie w drodze powrotnej, gdy statek był już zupełnie pusty, także przy rekreacyjnym połowie. – Wyjaśnił z melancholijnym uśmiechem. – Teraz natomiast codziennie staram się ratować życie tych wszystkich nieszczęśników, którzy albo nie zdążyli uciec przed szalejącym żywiołem albo doświadczyli jakiegoś innego wypadku na morzu, ale wciąż istnieje choćby minimalna szansa na odnalezienie ich żywych. Niestety czasem okrutny los sprawia, że jako pierwsza przybywa po nich śmierć. – Westchnął ciężko. – Wtedy najczęściej razem z chłopakami losujemy tego, kto tym razem musi zawiadomić policję i straż nadbrzeżną o znalezieniu zwłok. – Zamilkł na dłuższą chwilę, sięgając po kufel. – Na całe szczęście odkąd zaadoptowałem psiaka specjalnie wyszkolonego do poszukiwania ludzi zaginionych na wodzie znacznie rzadziej jestem zmuszony do uczestnictwa w tego typu sytuacjach, choć na początku sam niejednokrotnie lądowałem przez tego urwipołcia wśród zimnych, nie raz lodowatych fal. A on nieodmiennie wskakiwał za mną. – Dodał szybko, obawiając się, że ich rozmowa powróci na dawne tory. – A Ty co teraz porabiasz ? – Zainteresował się.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  114. Mogli nie mieć wielkich planów na ten weekend, a jej to kompletnie nie przeszkadzało. Czasem po prostu cieszyła się z z tego, że po pełnym gonitwy tygodniu wspólnie naciskali hamulec i cieszyli się swoim towarzystwem.
    Schodząc na dół nie trudno było nie zauważyć promieni słonecznych wkradających się do środka domu. Pogoda najwyraźniej jeszcze przez kilka kolejnych tygodniu postanowiła ich rozpieścić, na co panna Lester nie zamierzała narzekać. Była daleka od pokochania lepkich od potu i wilgoci upałów, jednak brak chmur, czy deszczu oznaczał dla niej błogi czas. Rodzice Charlotte czasem zastanawiali się jak ona wytrzymałą całe swoje życie w deszczowej Anglii, gdy była jak ten kot, który potrzebował wygrzać swe kości na słońcu.
    — Dziwne — mruknęła, gdy Jerome nie potwierdził jej przypuszczeń, co do zepsutej śmietanki.
    Ostrożnie zaraz po mężczyźnie spróbowała pobudzającego do życia napoju i faktycznie nie smakował źle. Wzruszyła ramionami i również ruszyła do stolika, bo zaczynała już być głodna.
    — Tak…. — odpowiedziała przeciągle w tym samym momencie odsuwając sobie krzesło. — Ale nie miałam z nią za wiele kontaktu. — Zmarszczyła w zamyśleniu brwi, bo choć wiele osób przeszło już do porządku dziennego z tym, że covid się pojawił i niestety już nigdy nie zniknie, to nie chciała narażać Aurory. Z przestrachem spojrzała na dziewczynkę, ale wyglądała nie inaczej niż wczoraj: pełna energii, roześmiana i gotowa wymęczyć rodziców do ostatnich sił.
    — Wiem, że żartujesz, ale kurde… — przygryzła dolną wargę. Jeszcze raz posmakowała kawy, ale ta był dobra, tylko cóż nie pachniała jej najlepiej. Czyżby jej wirus zaatakował jedynie zmysł powonienia? — Dobra, po śniadaniu pójdę do apteki po test i zobaczymy. — zawyrokowała i chwyciła sztućce, by zacząć posiłek. Ten nie odrzucał zapachem, ale też nie kusił jak powinien.
    — Smacznego — uśmiechnęła się, a następnie z całych sił starała się nie myśleć, ze być może przyniosła do domu to badziewie na które wbrew jednym z pierwszych założeń dzieci nie powinny chorować. Chorowały, ale ciężej było to u nich wykryć.
    Po skończonym posiłku zebrała brudne talerze i wsadziła je do zmywarki. W tym domu było jasne, że króluje partnerstwo, a jeśli Jerome zrobił śniadanie ona naturalnie po nim zamierzała posprzątać.
    — Apteka jest kawałek stąd, więc możemy przy okazji zaliczyć z Rory mały spacer, co ty na to? — zapytała, gdy po raz drugi otwierała lodówkę, by w niej coś schować.
    Odwróciła się do nich przodem i spojrzała na umorusaną buźkę prawie dwulatki, a następnie choć bardzo się starała, parsknęła śmiechem.
    — Ale najpierw młoda damo, to trzeba cię umyć. — zarządziła idąc w ich kierunku.

    💛💛Charlotte💛💛

    OdpowiedzUsuń
  115. [Jakoś mam wrażenie, że większość autorów na blogu w tym samym momencie potrzebowała przerwy, przynajmniej tak mi się wydaje, jak sobie oglądałam karty :D Jesteśmy tu tak długo, że mamy jeden zbiorowy mózg.]

    — Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę na wielkiego, tłustego burgera z całym talerzem grubaśnych frytek — poinformowała go Reyes. Sama wizja zatopienia zębów w podobnym przysmaku sprawiła, że ślinka napłynęła jej do ust, a żołądek zaczął wydawać z siebie różne dziwne dźwięki sugerujące, jak bardzo była głodna. Na domówce nie zjedli za wiele, bo królowały tam głównie butelki z alkoholem opróżniane w zastraszającym tempie i suche krakersy mimochodem rzucone na stół, a ich późniejszy udział w torze przeszkód znacząco nadszarpnął ich siły. Zużyli sporo energii na bieganie, skakanie, przede wszystkim na ich spektakularne upadki… Nie wspominając nawet o ogromnym stresie związany z zatrzymaniem ich przez parę policjantów. Tak bardzo martwiła się o Jerome’a, bo kreatywność Grega i Paula w wymyślaniu mu nowych zbrodni była nieograniczona, że chyba straciła kilka lat życia, a już na pewno spaliła sporo kalorii. Kiedy opuścili posterunek, wreszcie mogła przestać się denerwować i uświadomiła sobie, jak bardzo była głodna. Miała wrażenie, że jej żołądek zaraz zacznie sam siebie trawić, jeśli w przeciągu następnych kilku minut nie znajdą przytulnej knajpki, w której mogliby się najeść do syta. Co prawda marzyła o burgerze, ale nie zamierzała być wybredna. Miała jedynie nadzieję, że tym razem uda im się dotrzeć do restauracji bez żadnych szalonych przygód, by zjeść posiłek w spokoju, chociaż o tej porze pewnie większość lokali będzie już zamknięta i będą musieli zadowolić się foodtruckiem.
    Reyes sięgnęła po telefon, żeby sprawdzić ich opcje, jednak już po chwili nerwowo poklepywała się po wszystkich kieszeniach, nie mogąc odnaleźć komórki. Zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie dzisiejsze wydarzenia. Zostawiła telefon w mieszkaniu ich znajomego? Nie, przecież miała go przy sobie, kiedy TikToker wciągał ich do zabawy. Na torze przeszkód? Tyle razy się tam wywaliła, praktycznie łamiąc nos, że w zasadzie w każdej chwili mogła zgubić zawartość kieszeni…
    — Czekaj… czy ja miałam ze sobą torebkę? — zapytała w nagłej panice, gdy alkoholowa mgła przejaśniła się na tyle, że Reyes uświadomiła sobie, iż nie miała przy sobie również portfela… Pociągnęła za sobą Jerome’a z powrotem w stronę komisariatu, przeskakując po kilka stopni. Rzuciła się w kierunku plastikowych krzesełek, na których wcześniej odpoczywali, zaglądając również pod spód, ale poza kolekcją gum przyklejonych do siedzisk nie znalazła niczego wartego uwagi. Pobiegła też do łazienki, by sprawdzić, czy tam przez przypadek nie zostawiła swoich rzeczy, lecz czekało ją kolejne rozczarowanie. Wróciła na recepcję do Jerome’a, mocno marszcząc brwi, kiedy próbowała przypomnieć sobie przebieg wieczora. Gdzie mogła zostawić swoją torebkę?
    — Radiowóz! — wykrzyknęła nagle, spoglądając z naganą na Jerome’a, bo to była jego wina! Nagle wyskoczył z samochodu, ciągnąc ją za sobą, gdy pragnął ulżyć swojemu pęcherzowi, sikając na murek pod posterunkiem, przez co jej torebka została zapomniana gdzieś na tylnym siedzeniu. Pociągnęła przyjaciela za sobą, chcąc uzyskać nowe informacje od tego samego policjanta, którego Jerome przepytywał wcześniej.
    — Dobry wieczór, przepraszam! — zaświergotała radośnie, pragnąc zjednać sobie jego przychylność. — Słyszałam, że Greg i Paul już skończyli na dzisiaj, ale widzi pan, mam taką sprawę… W ich radiowozie zostawiłam moją torebkę ze wszystkimi dokumentami. Czy byłby pan tak miły może sprawdzić dla mnie, czy…
    — Nie widzi pani, że jestem zajęty? — warknął w odpowiedzi funkcjonariusz. Reyes nachyliła się bardziej nad blatem, zaglądając w jego ekran. Ten skunks grał w Pac-Mana!
    — Oczywiście, jako stróż prawa jest pan obciążony niezwykle poważną pracę, ale to zajmie dosłownie tylko chwilkę, potrzebuję…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A co panienka myśli, że ten radiowóz stoi i czeka na każde panienki zawołanie? — prychnął ironicznie mężczyzna. Dopiero teraz podniósł na nią wzrok znad komputera i coś niebezpiecznego błysnęło w jego oczach. — Już dawno wyjechał na patrol, a ja nie będę kazał chłopakom wracać, bo nie umie pani utrzymać rzeczy przy sobie. Ciekawe, co takiego działo się w tym radiowozie na tylnej kanapie, że zapomniała pani torebki, czyżby Greg i Paul zaliczyli udaną nockę? Jak chcesz, też mogę cię zabrać na przejażdżkę. — Sugestywnie poruszył brwiami, a Reyes zebrało się na wymioty. Facet był obrzydliwy, jak mógł w ogóle coś takiego sugerować?!
      — Ty skurwy…
      — Przepraszam, kto zamawiał pizzę? — Na szczęście przerwał jej dostawca, w przeciwnym razie Reyes obrzuciłaby policjanta przekleństwami, za które wylądowałaby w areszcie. Zaczepiła przechodzącą obok policjantkę, by spytać, o której nocna zmiana kończyła pracę, złapała Jerome’a za rękę i wyszła z komisariatu, cała wściekła i roztrzęsiona.
      — Wrócę rano po torebkę — wymamrotała, po czym westchnęła ciężko, spoglądając na Jerome’a. Zgubiła też klucze… — Przenocujesz mnie? Obiecuję, że nie zarzygam ci sofy.

      Reyes

      Usuń
  116. Na kolejne logiczne wytłumaczenie, dlaczego kawa pachniała rudowłosej źle, również wzruszyła ramionami. Smakowała dobrze, więc i tak się nią uraczyła do śniadania, starając się za bardzo nie oddychać przez nos.
    — Uwierz mi, że nie chcę — wzdrygnęła się na samą myśl — Ale wolę mieć pewność — westchnęła, ponieważ dorosłość, a przede wszystkim rodzicielstwo polegało na przyjmowaniu odpowiedzialności na swe barki. Gdyby byli sami pewnie machnęłaby ręką, że to minie i nawet nie pomyślałaby o aptece, jednak nie mogła i nie chciała narażać dwulatki.
    Spokojnie śniadanie to było coś, czym naznaczone były ich wspólne weekendy. Nie musieli się godzin zerkając na zegarek przed pracą ani też myśleć pięć kroków od przodu. Byli ze sobą rozmawiali i błahostkach, a nawet jeśli milczeli, to było to przyjemne milczenie. Charlotte czuła się w pełni zrelaksowana i początkowa panika, co do złapania wirusa, straciła na sile.
    — Nadal liczysz na cuda? — zaśmiała się i wyciągnęła małą ze specjalnego krzesełka. — Wiesz, że ona ma więcej energii niż cała drużyna piłkarska — zażartowała, jednak było w tym ziarenko prawdy. Nie ważne, czy omijali popołudniową drzemkę, czy starali się ją zmęczyć, dziewczynka potrafiła i tak dość długo wpatrywać się w rodziców szeroko otwartymi oczami.
    Ruszyła z córeczką, by też ją przebrać w wygodniejsze ubranie, sprawdzić pieluchomajtki i również samą siebie przygotować do wyjścia. Dresowe shorty zmieniła na dżinsowe, ponieważ pogoda ich dzisiaj rozpieszczała. Gdy sięgała po nową tubkę pasty do zębów dostrzegła w szufladzie, coś co poza złapaniem Covidu nasunęło jej inne wytłumaczenie nieciekawych zapachów, podpaski. Niemal jak w transie sięgnęła po opakowanie, jakby na nim miała znaleźć odpowiedź, a serce zdawało się wyrywać z klatki piersiowej. Przecież uważali, prawda? Prawda?!
    Zęby umyła w ekspresowym tempie, a Aurora w samych majtkach biegała z łazienki do swojego pokoju, jakby to była najlepsza zabawa na świecie i chwilę rudowłosej zajęło, by ją złapać, a następnie przekonać do nałożenia przygotowanych wcześniej ubrań. Starała się uśmiechać, zagadywać małą, ale miała wrażenie, że to dzieje się poza nią. Gdy do pokoju wszedł Marshall podskoczyła, jakby co najmniej zobaczyła ducha.
    — Yhym — odpowiedziała wykrzywiając usta w uśmiechu, lecz spojrzenie miała nieobecne. — Chodźmy — dodała stawiając Rory na małych, ale cholernie szybkich nóżkach, a ta od razu podbiegła do taty.
    — Spacier — coraz częściej powtarzała za nimi słowo, ba nawet cała zdania i było to urocze, choć i uciążliwe, gdy komuś nie daj bobrze wymsknęło się jakieś przekleństwo.
    Przez cała drogę do apteki nie potrafiła się skupić na niczym konkretnym. Niby odpowiadała na zachwyty córeczki, co do kotków, piesków, czy wiewiórki skaczącej na drzewie, jednak z każdym krokiem zbliżającym ją do apteki, serce przyspieszało do granic możliwości.
    — Dzień dobry! — przywitała ich miła farmaceutka, gdyż byli póki co jedynymi klientami.
    — Dzień dobry — odpowiedziała Lester i przeszła do odpowiedniej alejki. Wiedziała, gdzie są artykuły potrzebne dla mam, a także przyszłych mam. Stojąc przed półka z testami ciążowymi nie miała żadnych wcześniejszych wspomnień, bo o cudzie imieniem Aurora dowiedziała się przy okazji badań. Nie wiedziała nawet, który powinna wybrać. Trzymała dwa w rękach, jakby ktoś jej dał co najmniej czarodziejską różdżkę i nie podał instrukcji obsługi.
    — Może w czymś pomóc? — Znów podskoczyła, gdy usłyszała ten sam kobiecy głos.
    — Tak, właściwie to tak — Głos miała słaby, więc odchrząknęła — Który z tych testów jest najbardziej dokładny w pierwszych tygodniach?
    Chwilę wysłuchiwała za i przeciw rożnych testów, aż zdecydowała się na dwa różne, by mieć podwójne potwierdzenie.
    — Coś jeszcze?
    — Tak, mają państwo domowe testy covidowe? — zapytała powoli przechodzą do kasy.
    💛💛Charlotte💛💛

    OdpowiedzUsuń
  117. Uwielbiała w Marshallu wiele rzeczy, ale jedną z głównych był ten niegasnący optymizm. Jednym uśmiechem, głupim powiedzonkiem, czy zalotnym mrugnięciem, potrafił rozłożyć ją na łopatki i sprawić, że czarne chmury zwiastujące kłopoty uciekały w popłochu. Niezaprzeczalnie i niepodważalnie był jej słońcem, słońcem o magicznych zdolnościach, o których zdawał się nie mieć bladego pojęcia.
    — Kocham cię — rzuciła w odpowiedzi, nim zniknęła na piętrze. Miała cholerne szczęście, że ich ścieżki się kiedyś skrzyżowały, że pozwolili tej przyjaźni naturalnie się rozwinąć, a gdy przyszedł ten ważniejszy moment, nie uciekli przed o wiele potężniejszym uczuciem. To dzięki temu, że wspierał ją i Aurorę od samego początku, nie zwariowała i pewnie nie wpadła w gwarantowana przy Rogersie depresję.
    Posiadanie dziecka to dar, ale i ogromna odpowiedzialność z jeszcze większą ilością pracy. Charlotte nie zamieniłaby swojej sytuacji na nic innego, a sama myśl, że córeczka miałaby nie istnieć rozrywał jej serce, niemniej bywały chwile, a nawet więcej niż chwile, gdy nie miała siły. Nie potrafiła udawać uśmiechu, załamywała ręce, czy nakładała poduszkę na głowę, by nie wstawać, po raz tysięczny, do rozemocjonowanej kilkulatki. Z oczy ciskały gromy, a gdy kryzys mijał pojawiały się wyrzuty sumienia. One chyba były gorsze niż to, że sobie z czymś nie poradziła. Na szczęście i Jerome, i Christopher, czy nawet obie rodziny dopingowały ich w rodzicielstwie i tylko powtarzali, że po każdej burzy wychodzi słońce. I wychodziło. Gdy małe rączki po raz pierwszy świadomie ją przytuliły, gdy w chwili załamania dostała mokrego buziaka w policzek, czy usłyszała mama bądź tata, z drobnych usteczek. To było warte każdej nieprzespanej nocy.
    — My nigdy — starała się odpowiedzieć żartobliwie, ale dzisiaj marna była z niej aktorka. Nie potrafiła skupić się na niczym innym, niż na niedawnym odkryciu. Nie rozmawiali z Jeromem o powiększaniu rodziny, a na pewno nie tak na poważnie i nie teraz! Dopiero co w ich życiu nastał względny spokój, ona na nowo odnalazła się w pracy i co miałaby to teraz znów zostawić? Teraz kiedy musieli spłacać kredyt wzięty na wykończenie remontu, teraz gdy nawet nie zaczęli rozmawiać o ślubie!
    W jej głowie panował istny armagedon, że nawet nie zwróciła uwagi na to jak zabójczo prezentował się jej narzeczony i jak wiele spojrzeń po drodze przyciągał. Rudowłosa była strasznym zazdrośnikiem, jednak nie teraz, gdy jedyne o czym myślała, że nie może być przecież w ciąży.
    Stała przy kasie przygryzajac wargi w pełnym stresie, choć przeciez testy miałą jeszcze do wykonania.
    — Dwadzieście pięc dolarów, trzy centy — powiedziała framaceutka, gdy szatyn się do nich zbliżył.
    Lester przyłożyła kartę do terminala, a po usłyszeniu charakterystycznego pik, włożyła z powrotem do portfela. Z przestrachem patrzyła, jak ukochany analizuje, to co chwilę później pracownica schowała do papierowej, białej torby.
    — Dziękuję — powiedziała odchodząc kilka kroków od lady, a następnie spojrzała szczerze przerażona na narzeczonego.
    — Inny wirus? — Przeczesała dłońmi włosy — Jerome, ja nie wiem, ja po prostu…. — Brakowało jej słów. Powoli ruszyła do wyjścia, a gdy ciepłe promienie słońca otuliły jej twarz zaczerpnęła głębszego oddechu.
    — Ja wiem, że my o tym nie rozmawialiśmy, bobrze, teraz nie jest dobry czas na takie niespodzianki — jęknęła załamując ręce i zaczęła nieświadomie chodzić w tę i z powrotem. — Co my zrobimy? — Panika włączyła się na pełnej, a spojrzenie przeskakiwało z opalonej, okraszonej piegami twarzy na tę zdecydowanie bledszą i nie rozumiejącą niczego. Jedno dziecko wymagała czasu, uwagi i nie ukrywajmy pieniędzy, a co dopiero dwójka.
    — Dopiero co jeden kryzys udało się ugasić, dopiero co mi się oświadczyłeś, skończyliśmy remontować dom i co, i teraz…. — zaczynała hiper-wentylować, aż musiała przymknąć powieki. Czuła, ze zawiodła, że powinna bardziej uważać, ale czasem ponosiła ją chwila.
    💛Charlotte💛

    OdpowiedzUsuń
  118. Jaime pokiwał głową nieco szybciej niż powinien, kiedy Jerome dopytał o foteliki. Oczywiście, że foteliki. Jakoś nie sądził, że Aurora będzie jedynaczką, no nie?
    – Na pewno próbujecie – odpowiedział i odwrócił wzrok, żeby Jerome nie zauważył jego uśmieszku. Cieszył się, że Jerome tworzy swoją rodzinę. – I owszem, kupowanie samochodu jest gorsze niż kupowanie ciuchów. Cichy kosztują mniej i nie wymagają takiej odpowiedzialności decyzji...
    Później już mogli pogadać ze sprzedawcą. Jaime przysłuchiwał się i przyglądał temu panu. Szukał ukrytych znaczeń i kruczków! No co, naprawdę wciąż miał w głowie tych wszystkich dziwnych ekranowych sprzedawców...
    Później przeszli pooglądać inne SUV-y. Wszystko było okej, każdy z nich był dobry, różniły się tylko ewentualną ceną i niewielką liczbą przejechanych kilometrów. Moretti odszedł na bok z Jerome’em i skinął głową.
    – Jedziemy. Musimy zobaczyć wszystko, co mają do zaoferowania w mieście. Dopiero wtedy będziesz mógł się zdecydować – uśmiechnął się do niego. – Na razie dziękujemy! – zawołał do sprzedawcy.
    Wycofali się z powrotem do samochodu Jaime’ego i pojechali dalej. Chłopak spojrzał na przyjaciela.
    – Nie mogę się doczekać aż kupisz to auto i mnie zabierzesz na przejażdżkę – zaśmiał się cicho. – Może być nawet wtedy, kiedy będzie po nim latało milion dziecięcych zabawek.
    Wkrótce zajechali do kolejnego miejsca, gdzie sprzedawano samochody. Oglądali głównie SUV-y, zadawali pytania i słuchali odpowiedzi. Tak też zrobili z pozostałymi miejscami, nawet mogli pojechać na jazdę próbną tymi, które najbardziej im się spodobały. Cóż, Jaime’emu podobały się te, które i Jerome’owi wpadły w oko.
    Ostatecznie znów siedzieli w mustangu, godzina zrobiła się późna, a Jaime spojrzał poważnie na przyjaciela. Przed nim stanął ciężki wybór. Moretti nie miał pojęcia, czy Jerome będzie chciał już dzisiaj pojechać swoim wymarzonym i jakże funkcjonalnym autem do domu czy jednak będzie chciał się przespać z tą decyzją i podjąć ją jutro lub za kilka dni. Z drugiej strony... żeby tylko nikt mu nie sprzątnął auta, na które się zdecyduje.
    – No dobra, panie Marshall, czy już pan wie, jaki samochód jest tym wymarzonym? – zagadnął. – Możemy też skoczyć na jakieś jedzenie, ja stawiam, i sobie pogadamy na spokojnie i wszystko przemyślisz. Chyba, że jeszcze chcesz pogadać z Charlotte – uśmiechnął się lekko.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  119. Żaden z nich się nie spodziewał tego, że wylądują w areszcie. Mickey miał swoje podejrzenia, że prędzej czy później wróci do tego miejsca, ale nie sądził, że stanie się to nie z jego winy. Teoretycznie można było się upierać, że Sadler się doigrał, gdy oddał cios, ale miał stać biernie i pozwolić obić sobie twarz, aby tylko komuś nie poprzestawiać kości? Wątpił też w to, aby faktycznie zrobił któremuś z tych facetów jakąkolwiek krzywdę, a nawet jeśli to nie było mu ich w żaden sposób szkoda. Raczej nie było co liczyć na to, że szybko opuszczą to miejsce. A na pewno noc spędzą tutaj. Chyba, że faktycznie cudem policjanci będą chcieli zająć się nimi wcześniej, ale z każdą upływającą minutą było jasne, że prześpią się dziś w areszcie. Mimo odzyskania swoich rzeczy Mickey nie miał w zasadzie komu dać znać, że siedzi zamknięty w areszcie. Przede wszystkim był dziwnie pewien, że rano go opuszczą, gdy ta cała sytuacja okaże się być jednym wielkim nieporozumieniem. W końcu zarówno Sadler, jak i Marshall byli osobami poszkodowanymi, a nie tymi, którzy bójkę rozpoczęli. Ciężko było mu zasnąć. Był przyzwyczajony do różnych dźwięków, w swoim mieszkaniu zasypiał słysząc wyjące syreny, kłócących się ludzi i sąsiadów z góry czy z dołu, ale to jednak były już takie dźwięki, na które nie zwracał większej uwagi, bo się do nich przyzwyczaił. Tutaj było zupełnie inaczej. Nie był w swoim łóżku, nie miał nawet, jak się tu porządnie położyć. Na całe szczęście udało mu się przespać chociaż parę godzin. Był to przerywany sen, ale lepszy rydz niż nic. Podejrzewał, że czułby się o wiele gorzej, gdyby nie udało mu się zmrużyć oka nawet na krótki moment.
    Stęknął cicho, gdy nieprzyjemna fala bólu uderzyła w jego ciało. Zdecydowanie to nie było odpowiednie miejsce do spania czy nawet chwilowej drzemki. Z pewnością noc w tym miejscu przypłaci bolącym kręgosłupem. Czuł już w kościach, że tak będzie. Nie mógł narzekać na swoją formę, a choć nie można było go spotkać na siłowni każdego dnia to nie chciał skończyć z piwnym brzuszkiem, a tego napoju sobie akurat nie żałował. Chcąc nie chcąc, jego obecna praca też wymagała, aby był w nieco lepszej formie. Jednak bez względu na to, ile się ćwiczyło każdy, nawet prawdopodobnie The Rock po spędzeniu nocy w tej celi narzekałby na bolące stawy.
    — Mogliby — przytaknął wyspiarzowi — naprawdę potrzebuję kawy — dodał ziewając jednocześnie. Może nie było to najstosowniejsze, ale patrząc na to w jakim byli miejscu nikt raczej się nie przejął faktem, że Sadler nieelegancko ziewnął. Podniósł się z ławki, aby przejść się trochę po celi i przede wszystkim rozprostować nogi. Miał serdecznie dosyć już tego miejsca i naprawdę liczył na to, że w końcu zostaną wypuszczeni. Marzył o porządnym prysznicu, zmianie ubrań i dobrym śniadaniu. Tak, po tej nocy dobre śniadanie było niemal obowiązkowe, ale w pierwszej kolejności musiał dotrzeć do domu. Wątpił, aby on czy Jerome mieli ochotę na to, aby po wyjściu wstąpić jeszcze gdzieś na śniadanie.
    Wyczekiwał w zniecierpliwieniu, aż ktoś do nich w końcu przyjdzie. Upragniona wolność była tak blisko, a jednocześnie znajdowała się poza zasięgiem ręki. Był jednak pewien, że w końcu nadejdzie ich kolej, a zanim dzień na dobre się rozpocznie będą cieszyć się wolnością.
    — Zdecydowanie musimy się spotykać w innych miejscach. W porządku? — zapytał spoglądając na Jerome. To dla nikogo nie była łatwa noc, ale na szczęście powoli już się kończyła.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  120. Choć opowiadając o swojej obecnej pracy, Martino rzeczywiście nie mógł ominąć tematu śmierci, nie czuł tych charakterystycznych mrówczych pochodów, które przemierzały niemal każdy centymetr jego ciała, gdy tylko wspominał o często przedwczesnym odchodzeniu z tego świata znanych mu osób. Ba, można powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Zamiast głębokiego smutku związanego z ciągłym braniem się z tą odzianą w czarne szaty panią za bary doznawał przede wszystkim ogromnej satysfakcji. Na swój sposób był wdzięczny losowi, że pomógł mu przekształcić tragiczne doświadczenia z przeszłości, w siłę życiową, dzięki której mógł codziennie oglądać szerokie uśmiechy tych wszystkich ludzi, których niejednokrotnie tylko cudem wyrywał z jej mocarnych ramion, nie mówiąc już o wysłuchiwaniu wielu słów wdzięczności spływających z ust ich bliskich. Aż mu się ciepło robiło na sercu. W takich momentach nie potrzebował nawet narkotyków, by prawie dosłownie wzbić się w powietrze.
    - Niezły rollercoaster. – Podsumował krótko historię Jerome’a. – Miło jednak wiedzieć, że teraz Twoje życie nabrało trochę stabilności. – Podparłszy głowę na zgiętym łokciu, zamilkł na dłuższą chwilę, próbując odtworzyć z pamięci w miarę dokładną kolejność najważniejszych zdarzeń z własnej amerykańskiej historii. Och, całkiem sporo tego było, ale nie ma co się chyba dziwić, skoro spędził tu już dobre kilkanaście wiosen. Pomyśleć tylko, że wcześniej nigdy nie podejrzewał się o to, że kiedykolwiek będzie potrafił spędzić tyle czasu w jednym kraju. – Cóż, moja amerykańska przygoda zaczęła się znacznie spokojniej. Niedługo po naszym pierwszym spotkaniu jak zwykle przyjechałem z rodzicami na krótki wakacyjny wypad do Maracay, a skoro i tak zamierzałem studiować za granicą, postanowiłem trochę sobie zażartować i złożyć dokumenty na UC Santa Cruz. Nie muszę chyba dodawać, że nie była to decyzja podjęta na trzeźwo, skoro oba te miasta dzieli nie tylko olbrzymia odległość, ale także kilka granic państwowych. W każdym razie słowo się rzekło i jakiś czas później lądowałem w Kalifornii z wizą studencką w kieszeni, obiecując sobie w duchu, że już nigdy więcej nie siądę przez Internetem po pijaku. Wystarczyło jednak kilka tygodni bym przyzwyczaił się do nowego stylu życia, stwierdzając jednocześnie, że ze wszystkich głupot, które mogłem zrobić będąc w takim stanie, ta była prawdopodobnie najmniej szkodliwa. – Zaśmiał się szczerze, wspominając swe pierwsze chwile spędzone w USA. Mało brakowało, a podkuliłby ze strachu ogon i wrócił do Genui. – Potem trochę potułałem się po różnych wybrzeżach w poszukiwaniu jakiejś pracy, aż w końcu dotarłem do Kansas. To tam właśnie poznałem Flavię i tam ją po sześciu latach pochowałem. Resztę historii już znasz. – Zakończył, z ciężkim westchnięciem sięgając po kufel, uświadamiając sobie jednocześnie, że właśnie wylał z siebie o wiele więcej słów niż podczas cotygodniowych przymusowych wizyt w gabinecie psychologicznym. Aż pożałował, że nie włączył dyktafonu. Z pewnością miałby się czym pochwalić na następnej sesji. Kto wie, może właśnie nieświadomie uzyskał jakiś ważny przełom w swojej dotychczasowej terapii ?


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  121. Jaime nie dziwił się, że Jerome jeszcze nie podjął decyzji odnośnie auta. Może gdyby była taka sytuacja, w której mężczyzna cieszy się i jara samochodem, który wcześniej zobaczyli, to byłby bardziej pewny, że jednak jego przyjaciel już sobie któryś upatrzył. Ale nie było takiej reakcji przy żadnym z oglądanych aut. Zawsze mogli pojechać jeszcze raz za dwa tygodnie lub za miesiąc i zobaczyć, czy te wszystkie komisy i giełdy nie mają nowego towaru. Tymczasem mieli pojechać na jedzonko i przedyskutować sprawę kupna wozu.
    – Pewnie, rozumiem – odpowiedział na słowa Jerome’a, który powiedział, że żaden z samochodów nie wpadł mu tak w oko, że chciał mieć je już teraz i że Charlotte miała mieć niespodziankę. – A może wybierzemy się później gdzieś za miasto? Wiesz, w innym miejscu też mają auta i może to tam czeka na ciebie to wymarzone cacko? – zaśmiał się cicho.
    Tymczasem mieli udać się na zasłużoną przerwę. Najedzą się i może przyjdą im do głowy jakieś pomysły, jak na przykład wycieczka do innych miast. Ale kto wie, może po rozłożeniu dostępnych opcji na części będą mogli zdecydować?
    – No jasne, pogadamy i przemyślisz wszystko na spokojnie. Jeszcze jutro pewnie coś innego ci przyjdzie na myśl. Wiesz, jak jest.
    Później roześmiał się.
    – Ja stawiam i już proponujesz sushi? Nieźle rozegrane, Marshall, naprawdę nieźle – śmiał się dalej i zmienił pas. – Lubię, oczywiście, że lubię. Chciałem sobie zrobić kurs sushi mastera, ale jakoś nie było mi jeszcze o drodze. Zabiorę cię do jednej z moich ulubionych knajp sushi w takim razie – uśmiechał się szeroko.
    Ostatecznie zajechali na miejsce. Jaime zaparkował i obaj mogli wejść do środka i zająć wolne miejsca.
    – Ach, jak ja dawno nie jadłem sushi – rozmarzył się. Jeszcze nie wiedział, na co dokładnie miał ochotę, ale był pewien, że po zajrzeniu w menu to się zmieni. Usiadł przy stole i sięgnął po kartę z pozycjami jedzonka. Po wybraniu odpowiedniego dla siebie zamówienia, podpowiedział Jerome’owi, jakie marki samochodów były najlepsze i żeby głównie je brał pod uwagę przy wyborze auta. Może i Moretti nie miał dużego doświadczenia i porównania, ale dużo słyszał czy to w pracy, czy na uczelni. I od swojego zaufanego mechanika, do którego jeździł od lat.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  122. Sadler nie mógł powiedzieć, że był przyzwyczajony do spędzenia nocy w areszcie. W końcu naprawdę dawno w nim go nie było, ba prowadził się całkiem porządnie przez te ostatnie lata i starał się nie ściągać na siebie problemów. Najwyraźniej niektórych rzeczy się nie zapominało. Zniósł tę noc chyba znacznie lepiej niż Jerome, a tak mu się przynajmniej wydawało. W przeciwieństwie do wyspiarza nie miał nikogo, kto by na niego czekał czy martwił się o brak powrotu czy odzewu. Co prawda, gdyby nie odzywał się przez długi czas w końcu ktoś by się zmartwił. Podejrzewał, że w pierwszej kolejności byłaby to Philomena, która zdałaby sobie sprawę z tego, że jej sąsiad od dawna się nie pokazuje jej na oczy, a może to Shay, z którym Mickey odnowił kontakt zeszłej zimy okazałby się tym, który pierwszy zorientuje się, że go nie ma? Jerome obecnie nie brał pod uwagę, bo znajdowali się w tej samej, gównianej sytuacji. Ale na szczęście ta zdawała się powoli zmieniać i w końcu nadeszła upragniona wolność, której tak bardzo wyczekiwali. Do samego końca miał nadzieję, że o nic się nie przyczepią. Papiery Mickey’ego nie były czyste, a gdyby trafili na kogoś wyjątkowo upartego, nieprzyjemnego i chcącego uprzykrzyć życie mogłaby czekać ich tu kolejna nocka. Ot, tylko dlatego, że w przeszłości Mickey siedział, a Jerome nie pochodził ze Stanów. Akurat nie był pewien, jaki status ma Marshall, ale to była najmniej ważna kwestia. Jedna nieodpowiednia osoba, a pobyt w tym jakże uroczym miejscu przeciągnąłby się o kolejne godziny.
    Świeże powietrze, o ile można było mówić o świeżym powietrzu w Nowym Jorku, przyniosło mu ulgę, której tak bardzo potrzebował. Mickey zaśmiał się wesoło, gdy Jerome się odezwał. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, jak bardzo zamartwiać musiała się teraz Charlotte wiedząc, że jej narzeczony siedział w areszcie przez ostatnie kilkanaście godzin.
    — Mogliśmy poprosić o kopię z kamer. Nie tylko policjanci powinni mieć pewność, że to nie my zaczęliśmy — powiedział. Nie poznał jego dziewczyny osobiście, ale z tego co mu opowiadał wątpił, aby czekała na niego z wałkiem w ręku i awanturą, którą będą słyszeli wszyscy sąsiedzi. Z pewnością to była stresująca sytuacja. Zwłaszcza, że w domu mieli małe dziecko i choć nie chciał zakładać najgorszego, to gdyby cokolwiek się działo Jerome nie byłby na miejscu. Na szczęście tę przygodę mieli za sobą, mogli w końcu rozejść się w swoją stronę, a choć towarzystwo Marshalla mu odpowiadało to niczego bardziej od własnego kąta nie chciał.
    Mickey zrobił dokładnie to samo. Mogli niby złapać razem taksówkę czy ubera, ale po krótkim namyśle uznał, że pewnie zapłaciliby o wiele więcej za dwa kursy.
    — Gdyby jednak miało cię spotkać spanie na kanapie za wczoraj — zaczął, a na twarzy majaczył mu uśmieszek — to daj znać. Może będę mógł pomóc — dodał. Po chwili dostał powiadomienie, że jego kierowca właśnie wyjechał i powinien być na miejscu w przeciągu dziesięciu minut.
    — A na poważnie, to mam nadzieję, że nie będziesz miał żadnych problemów. Kolejne spotkanie przy kawie albo weźmiemy twoją młodą na jakieś kulki czy coś. Co złego może się stać na basenie z kulkami.
    Chociaż sobie żartował to propozycja wcale nie brzmiała na głupią. Jeśli coś miałoby się wydarzyć w takim miejscu to naprawdę musieliby mieć niezłego pecha.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  123. W przeciwieństwie do swojej młodszej siostrzyczki Martino nigdy nie należał do wyjątkowo spostrzegawczych osób, toteż oczywiście nie zwrócił uwagi na brak charakterystycznego znaku po obrączce odciśniętego na wskazującym palcu Jerome’a świadczącego o tym, że jego partnerstwo również mieściło się w tej chwili na kartach historii. Znacznie większą wagę przykładał natomiast zarówno do starych, marynarskich opowieści jak i do tych serwowanych mu przez ludzi, których codziennie ratował. Tych mógłby wysłuchiwać całymi godzinami i chyba nigdy by się nie znudził, a w dodatku zapamiętałby je z pewnością na wiele lat, nawet gdyby należały do tych najbardziej szczegółowych. Nic więc chyba dziwnego, że znajomi Włocha śmiali się niejednokrotnie, że z taką pamięcią powinien porzucić ciągłą walkę z żywiołem na rzecz znacznie spokojniejszego, a przede wszystkim mniej mokrego i słonego reportażu. Z tym, że sam główny zainteresowany nigdy nie czuł jakiejś szczególnej pasji do pisania elaboratów, znacznie wyżej stawiając sobie rysunek.
    - Daj spokój, moja kochana familia chyba nigdy nie wybaczy mi tej wpadki. Do tej pory przy każdym rodzinnym spędzie ktoś musi zapytać, czy organizując następny wyjazd też pomylę stronę z ofertami lotów z tą prezentującą jakieś kursy. . – Westchnął ciężko, wznosząc oczy do sufitu. Jasny szlag, niektórzy ludzie potrafili być czasem niezwykle pamiętliwi ! Przecież od tamtego wydarzenia minęło już dobre kilkanaście wiosen.
    Kolejne pytanie wyspiarza niemal zabrało mu na dłuższą chwilę oddech. Spodziewał się bowiem poruszenia chyba każdego tematu, ale na pewno nie takiego, który będzie dotyczył jego obecnych relacji z krewnymi Flavii. Dosłownie nie wiedział gdzie ma podziać wzrok. Czuł się niczym dzikie zwierzę, które właśnie ktoś próbuje dopchnąć do pobliskiej skały. Ostatnią rzeczą, na którą miał obecnie ochotę było z całą pewnością rozgrzebywanie głębokich ran związanych z tym tematem. Już samo skierowanie myśli w tę stronę sprawiało mu ogromny ból. Dosłownie jakby ktoś rozrywał mu duszę na tysiące, jeśli nie miliony obficie krwawiących kawałków.
    - Wybacz, ale wciąż nie czuję się gotowy, by maglować tę kwestię. – Opuścił spojrzenie w kierunku podłogi tak jakby odkrył na niej jakieś niewidoczne dla innych wybitne dzieło sztuki. – Wystarczy, że ten męczący pan doktorek, do którego muszę co tydzień się szwendać, jeśli chcę utrzymać pracę, próbuje mi wmówić, że powinienem mu wreszcie o niej opowiedzieć.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  124. Nie byli typem przyjaciół, którzy często okazywali sobie czułość w równie otwarty sposób, łatwiej przychodziło im złośliwe droczenie się ze sobą, wymienianie się żartobliwymi uwagami i wspólne szaleństwa, więc Reyes mogła tylko podejrzewać, jak tragicznie musiała wyglądać, skoro Jerome postanowił zamknąć ją w swoich objęciach. Jeszcze przed chwilą zachowywała się tak, jakby obrzydliwe uwagi policjanta nie wywarły na niej najmniejszego wrażenia, jakby była ponad wszystkie te seksistowskie sugestie i nie poświęcała im ani odrobiny uwagi, ale jej broda i dolna warga zaczęły podejrzanie drżeć, gdy tylko mogła schronić się w ramionach przyjaciela przed całym światem. Objęła go w pasie, wciskając twarz w jego szeroki, idiotycznie twardy tors i kilka razy gwałtownie pociągnęła nosem, mając w pogotowiu wymówkę, że wcale się nie rozklejała, po prostu znowu wszystko zaczęło ją boleć po ich upadkach w trakcie wyścigu z przeszkodami. Przecież nie mogła przyznać, że zraniło ją to, jak policjant się do niej odnosił, bo to byłoby tak, jakby pozwalała mu wygrać… W dodatku Jerome mógłby nie zapanować nad swoimi emocjami i wrócić do środka, co mogłoby się dla niego tylko źle skończyć, a na to nie mogła pozwolić.
    — Ten policjant był okropny, prawda? — wymamrotała cicho, jej głos był tłumiony przez materiał jego koszulki. Zacisnęła ramiona wokół jego pasa nieco mocniej, wtulając się w niego przez jeszcze kilka cennych sekund, kiedy powoli się uspokajała, powtarzając sobie, że to nic takiego. Nie był to w końcu pierwszy raz, gdy Reyes spotykała się z podobnym zachowaniem i była przekonana, że w przyszłości również nie uda jej się uciec przed mężczyznami o równie durnych poglądach. Powinna być przyzwyczajona do takiego traktowania, ale chyba zwyczajnie rozwalił ją fakt, że Jerome był świadkiem tego wszystkiego… Podejrzewała, że gdyby szybko nie zareagowała i nie wyciągnęła go przed komisariat, tym razem nie udałoby mu się uniknąć zarzutów i spędzenia reszty nocy w areszcie, a przecież nie mogła pozwolić, by stracił prawo do przebywania w Stanach Zjednoczonych, stając w obronie jej godności. Doceniała to, że się o nią troszczył, ale zwyczajnie ciężko było jej ze świadomością, że stał z boku i wysłuchiwał tych wstrętnych słów razem z nią, bo teraz nie potrafiła ukryć tego, jak bardzo była roztrzęsiona i zażenowana. Wiedziała, że nie zrobiła nic złego, mimo to wstyd spalał ją od środka.
    — A kiedy nie mieliśmy żadnych problemów? — zapytała zrezygnowanym tonem Reyes, przeczesując palcami splątane włosy. Wydawała się w tej chwili potwornie zmęczona, a tryskający z niej zazwyczaj optymizm oraz energia ustąpiły miejsca dziwacznej posępności. Odetchnęła powoli, zmuszając się do uśmiechu, który jednak nie sięgnął jej błękitnych oczu. — To byłby cud, gdyby udało nam się zrealizować choć jeden plan bez żadnych przeszkód po drodze. — W ich obecnym stanie zakradnięcie się do mieszkania bez ściągnięcia na siebie uwagi zakrawało o mission impossible, jednak chwilowo Reyes postanowiła nie zawracać sobie tym głowy. — A jak miałabym się na to nie pisać? Inaczej skończę jak menel na ławeczce w parku albo pod mostem — zastanawiała się głośno Reyes, sfrustrowana rozwojem całej tej sytuacji, bo nie miała nawet telefonu, żeby o podobną przysługę poprosić kogokolwiek innego. O ile nocowanie z Jerome’m wcale nie brzmiało źle, o tyle była chyba zwyczajnie zirytowana faktem, że nigdy nic nie układało się po ich myśli. Owszem, było zabawnie i zawsze mieli co opowiadać przy wspólnych spotkaniach z innymi znajomymi, ale teraz… była zwyczajnie głodna i przez to marudziła!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz co, taki z ciebie przyjaciel? Nie pomógłbyś mi nawet posprzątać moich rzygowin? — zapytała z udawaną urazą Reyes, trącając go lekko ramieniem i wreszcie rozbawienie dotarło również do jej tęczówek, nieco bardziej je rozświetlając. — Dobra, będziemy martwić się kluczami później. Chodź, teraz musimy znaleźć jakieś żarcie, najlepiej z dala od tego przeklętego miejsca. — Rzuciła ostatnie, pełne niechęci spojrzenie w kierunku komisariatu, wzięła Jerome’a pod ramię i ruszyła na chybił trafił przed siebie, bo pozbawiona komórki nie mogła nawet sprawdzić map ani rekomendacji na nocnego burgera. — Znasz jakieś dobre hamburgery w okolicy czy zdajemy się na przypadek? — zapytała, uważnie rozglądając się po okolicznych szyldach w poszukiwaniu knajpki, która byłaby wciąż otwarta o tej godzinie (chyba zbliżała się już druga w nocy) i nie wyglądałaby, jakby mieli nabawić się zatrucia pokarmowego po spożyciu posiłku… Miała wrażenie, że jeśli szybko nie znajdą żarcia, jej żołądek zmusi ją do aktu kanibalizmu i zacznie wgryzać się w soczyste ciało Jerome’a.

      Reyes

      Usuń
  125. Cała ta sytuacja w barze była naprawdę przedziwna. Na szczęście nie zostali pociągnięci do żadnej odpowiedzialności, a gdyby chcieli mogliby zawalczyć nawet i o odszkodowanie, ale Sadler stwierdził, że nie ma ochoty się to wszystko bawić. Dostał tylko parę razy po twarzy. Zawsze mógł skończyć w o wiele gorszym stanie, a to na szczęście nie miało miejsca. Mógł wrócić do swojego codziennego życia, które w pewien sposób też się w zasadzie posypało i stało się… cóż, bardzo dziwne. Nie wiedział nawet, jak sobie pewne sprawy wytłumaczyć, ale nie był też tym typem człowieka, który koniecznie potrzebuje odpowiedzi na dręczące go pytania. Po prostu ruszał dalej ze swoim życiem. Całą sytuacją z aresztem zaskoczona i zaniepokojona okazała się być Philomena, która choć była przyzwyczajona do tego, że Sadler raz na jakiś czas znikał na noc to nie była już przyzwyczajona do tego, że Sadler wraca z obitą twarzą. Swojego się nasłuchał i przyjął reprymendę o tym, jak nieodpowiedzialna postępuje. Czuł się trochę, jakby karciła go matka lub babcia, a patrząc na ich relację to nie pomylił się do końca z tym.
    Nie był przyzwyczajony do chodzenia na siłownię. Zaglądał czasami z braku lepszego zajęcia, nie chciał też się w żaden sposób zapuścić, ale nigdy nie wykupił członkostwa. Polegał na jednorazowych wejściówkach, a sytuacja się zmieniła, kiedy z Jeromem znaleźli wspólne zainteresowanie. Znacznie wygodniej było chodzić z kimś. Nawet jeśli przez większość czasu byli zajęci i po prostu skupiali się na swoich ćwiczeniach. Sama świadomość, że był tutaj z kimś go motywowała. Podobały mu się również efekty, które zauważył. Nieświadomie zaczął się nawet lepiej odżywiać, a w jego lodówce można było w końcu znaleźć coś więcej niż puszki z piwem i kawałek sera. Poniekąd zadbała o to jego sąsiadka, ale sam w końcu uznał, że prędzej wykończy się taką niejaką dietą i trzeba było wprowadzić w codzienność parę pozytywnych zmian.
    Skinął jedynie głową, kiedy powiedział, że musi odebrać telefon. Również odłożył handle i zdecydował się odpocząć chwilę na ławce. Złapać oddech i napić się wody. Chwilami te ćwiczenia męczyły go znacznie bardziej niż tego by chciał. To chyba była właśnie jedna z tych oznak, że zaczyna się starzeć i nie może na to w żaden sposób wpłynąć.
    Podniósł wzrok na przyjaciela, kiedy ten się pojawił i od razu oznajmił o co chodzi.
    — Nie ma sprawy — zapewnił. Życie bywało przewrotne, różne rzeczy się działy i rozumiał to całkowicie. Jasne, trochę było mu szkoda, że musieli zmienić plany, ale przecież nie mogli tu wprowadzić dziecka, prawda? — O, e… czemu nie. Może być ciekawie — odparł.
    Nie był osobą, która zna się na dzieciach. Nie przebywał w ich towarzystwie, a poza Jeromem nikt z jego grona dzieciaków nie miał. Nie liczył bratanka Shay’a, bo to był dorosły chłopak. Córka Jerome była mała. Bardzo mała i chyba ten wiek nieco go przerażał, ale nie będzie z nią w końcu sam na sam. Podszedłby do tego inaczej, gdyby ta opieka miała spaść w pełni na niego.
    — Ale będziesz mi musiał powiedzieć co takie dzieci robią. Nie znam się, a podejrzewam, że wszystkie filmy kłamią i nie odzwierciedlają dobrze rzeczywistości — zastrzegł z uśmiechem.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń

  126. Oczywiście nawet w najmniejszym stopniu nie miał za złe swojemu znajomemu, iż ten zainteresował się jego obecną relacją z krewnymi Flavii. Wyspiarz nie był przecież pierwszą osobą, która próbowała zagadnąć go o tę kwestię. Prawdę powiedziawszy, coraz większa liczba bliskich mu osób coraz usilniej chciała zmusić go do odnowienia kontaktu z tymi ludźmi, twierdząc, że mogło by to z pewnością pomóc obu stronom w nieco łatwiejszym pogodzeniu się z tą okropną stratą. Tyle, że sam Martino już dawno zdążył dojść do wniosku, że realizacja tego pomysłu kosztowałaby go zdecydowanie zbyt wiele nerwów. W końcu przy każdym z tych nielicznych spotkań, które odbył do tej pory z tą grupą ludzi, atmosfera w pomieszczeniu, w którym wspólnie przebywali była napięta aż do tego stopnia, że podświadomość stale podpowiadała mu, że jedno nieprzemyślane słowo z jego strony może doprowadzić do natychmiastowej katastrofy. Tym bardziej, że w oczach swego niedoszłego szwagra wciąż widział otwarte oskarżenie wymieszane z zapowiedzią spuszczenia mu konkretnego wpierdolu (niestety Hutten nie znajdował na to żadnego bardziej kulturalnego określenia, choć bardzo się starał).
    O tyle dobrego, że Jerome, w przeciwieństwie do dużej części wcześniejszych rozmówców Włocha, okazał się na tyle domyślny, by pozwolić mu na spędzenie kilku minut w samotności. Chyba jedynie to pozwoliło mu na jako takie odgonienie czarnych myśli i wrócenie do względnego pionu, choć do powrotu do normalnego stanu wciąż było mu rzecz jasna niezwykle daleko. Przez krótką chwilę rozważał nawet wyjście z baru i przespacerowanie się do domu, lecz ostatecznie musiał przyznać sam przed sobą, że gdyby faktycznie się do tego posunął, mogłoby się to dla niego źle skończyć. Od zdecydowanie zbyt długiego czasu łapał się bowiem na tym, że po raz kolejny w życiu rzeczywiście fantazjował o popełnieniu samobójstwa. I szczerze powiedziawszy okropnie obawiał się, że kiedyś faktycznie może się do tego posunąć. A co gorsza nie miał odwagi, by podzielić się tą informacją z resztą świata, więc świadomie pogrążał się w coraz większej otchłani szaleństwa. Bo czyż targnięcie się na własne życie na pewno stanowiło najrozsądniejsze z możliwych rozwiązań ? Raczej nie, choć z drugiej strony… Na całe szczęście nim zdążył ostatecznie rozwiązać ten trudny dylemat, usłyszał nad sobą głos Marshalla. Zaskoczony, wzdrygnął się lekko tak jakby obawiał się, że ten będzie w stanie prześwietlić jego nieprzyjemne myśli.
    - Hmm ? – Spojrzał na niego niewidzącym wzrokiem, starając się przejść z powrotem do rzeczywistości. – Ach tak, rzutki. – Roześmiał się cicho, podnosząc się z miejsca. – Kiedy ostatnio grałem w nie z Gal ta mała złośnica omal nie przyszpiliła mi ramienia do ściany. – Rzucił z mieszaniną dumy i niedowierzania. – I żeby nie było, raczej nie zrobiła tego przypadkiem. Cholera, moja mała siostrzyczka ma naprawdę dobre oko, więc na sto procent musiałem jej czymś wtedy nieźle podpaść, choć nadal nie wiem czym dokładnie.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  127. Jaime uśmiechnął się szeroko do Jerome’a, kiedy ten uznał, że auto, które chce mieć, nie musi być wymarzone i wystarczy, żeby faktycznie było i jeździło. Cóż, co racja, to racja. Na szczęście mężczyzna miał przy sobie Moretti’ego, który chętnie mu pomoże z wyborem takiego samochodu, aby jeździło długo i sprawie, nie wymagało częstych wizyt u mechanika i żeby zaraz się nie okazało, że połowę ceny za nie Jerome dodatkowo musiałby wydać na części do niego.
    – Ej, serio, nie bawisz się przy tym? To znaczy, widzę, że się bawisz, ale nie aż tak? – roześmiał się. – Wiesz, ja wielkim fanem motoryzacji też nie jestem, ale... chociaż moja dobra zabawa może wynikać z tego, że pomagam tobie w takiej ważnej decyzji. No... może coś w tym jest – śmiał się dalej. Cóż, naprawdę mu to pochlebiało, że Jerome wybrał właśnie jego, a przy tym mogli spędzić ze sobą trochę czasu. – Oj tam, wcale się nie starzejesz, po prostu... poglądy ci się zmieniają... to dzieci się starzeją, pamiętaj – dodał z wysoko uniesionymi kącikami ust.
    Później Jaime spojrzał na Jerome’a i pokręcił głową.
    – Kurs sushi mastera? Jeszcze musiałbym mieć czas, żeby go faktycznie zrobić – westchnął. Chociaż może gdyby był do tego „zmuszony”, to i czas by się znalazł? W końcu nie pozwoliłby, aby pieniądze przyjaciela poszły na marne, bo on nie miałby czasu, żeby uczęszczać na ten kurs i się szkolić.
    W końcu siedzieli już w knajpie przy stoliku, składali zamówienia, a Jaime mówił przyjacielowi o samochodach. Kelner zdążył im przynieść ich napoje i Moretti zaraz upił łyk soku. Trochę zaczynał być już spragniony. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc pytanie Jerome’a.
    – Och... bardzo dobrze... Nie możemy utrzymać rąk przy sobie – zdradził mu z tajemniczym uśmiechem. Noah miał rację, że na początku będzie im trudno, ponieważ wiecznie będą się do siebie dobierać. – Ale pewnie coś o tym wiesz... kiedy zamieszkałeś z Charlotte... – dodał niewinnie i znów się napił. Odchrząknął. – Ale tak na poważnie to jest super – znów uśmiechnął się szeroko, zadowolony. – Jestem szczęśliwy. Codziennie kładziemy się razem, budzimy się obok siebie... No, z wyjątkiem, kiedy Noah musi jechać w delegację. Ale wracam codziennie do niego, on do mnie... łapię się czasami, że z automatu chcę jechać do swojego mieszkania, ale mam taką myśl „a, nie, nie, nie w tę stronę” – zaśmiał się cicho. – I Noah też się nie martwi czy dotarłem do domu, bo przecież mnie w nim widzi. A, no i miał dużo pustych szafek w kuchni, więc mogłem je zapełnić swoimi garnkami i przyrządami do gotowania. Jest nam naprawdę dobrze, Jerome. Jestem taki szczęśliwy! – zapewnił go i to było widać; jego radość na twarzy w uśmiechu i oczach.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  128. — Tak, na pewno. — Zapewnił. Może nie miał żadnego doświadczenia przy dzieciach, ale na pewno nie zamierzał się przed nimi bronić. Te może w jego kartach zapisane nie były, ale to w końcu nie był do nich negatywnie nastawiony. Nawet nie wiedział, czy je lubi czy wręcz przeciwnie. Nie przeszkadzały mu, kiedy płakały w miejscach publicznych, choć to nie był najprzyjemniejszy dźwięk na świecie. Ot, zdarzało się. Gdyby tylko to było społecznie akceptowane to większość dorosłych zachowywałaby się podobnie. Tylko im już po prostu nie wypadało.
    Zaśmiał się, gdy Jerome wspomniał w jakich miejscach trzeba mieć oczy przy dzieciach. To określenie ani trochę go nie dziwiło. Nawet bez doświadczenia wiedział, że na maluchy trzeba uważać cały czas. Wsadzanie palców do gniazdka, bo w końcu ciekawe rzeczy się tam dzieją czy wkładanie ich między drzwi lub różne inne, dziwne miejsca, o których pewnie nikt dorosły nie pomyślał, ale maluchy były najwyraźniej bardzo ciekawe. Ciekawiło go, jak przebiegnie spotkanie z Aurorą. Jaka była, jak reagowała na obcych? Mickey jej wcześniej nie widział, jeśli nie liczyć zdjęć. Gdyby z wyprzedzeniem wiedział, że wpadną do Jerome, aby przejąć opiekę nad młodą pewnie coś by jej kupił. Tak mu się wydawało, że wypadałoby wpaść z jakąś zabawką, ale teraz nie mieli na to czasu.
    Na swój sposób nawet poczuł ulgę, że skończyli trening na dziś. Był trochę krótszy, ale Sadler był zwyczajnie już zmęczony i dobrze było odpocząć. O ile mogli mówić o odpoczynku, skoro jechali właśnie do prawie dwuletniego dziecka, któremu długie drzemki chyba raczej nie były w głowie. Trochę się denerwował, bo pojęcia nie miał, jak na niego zareaguje. Wiedział, że niektóre dzieci reagowały na ludzi płaczem i miał ogromną nadzieję, że Aurora okaże się być tym maluchem, który sprzedałby się każdemu i nie skończy zapłakana na jego widok. Chyba zwyczajnie nie wiedziałby, jak miałby zareagować, gdyby dziewczynka go tak załatwiła. Uznał jednak, że nie ma sensu nakręcać się i wyobrażać sobie najgorsze. W końcu co będzie, to będzie. To nie tak, że sam miał nad nią czuwać. Jechał w końcu z jej ojcem i w zasadzie bardziej do towarzystwa niż do opieki. Więc nie miał się też czym martwić i wyobrażać sobie najgorszego.
    Droga minęła sprawnie, jak na nowojorskie korki to nie było ich prawie wcale. Zanim się obejrzeli byli już w mieszkaniu Jerome i Charlotte. Ciekaw był tego, jak się urządzili. Ot, lubił oglądać różne mieszkania. Sam na swoje narzekać nie mógł, choć przydałoby się odnowienie i cały czas za nim chodziło, aby w końcu trochę w nim pozmieniać.
    Mickey uśmiechnął się lekko, kiedy usłyszał, a dopiero później zobaczył małego człowieka.
    — Potrafię być czarujący — zaśmiał się. Zareagowała o wiele lepiej niż początkowo sądził. Przynajmniej cały stres związany z poznaniem młodej zniknął. Teraz był po prostu rozbawiony tym, jak szybko się zawstydziła i chowała w znajomych ramionach taty, jakby chciała uniknąć jakiegokolwiek kontaktu z Mickey’em. — Myślę, że zmyślasz z tymi diabelskimi różkami.
    Domyślał się jednak, że ta nieśmiałość wynikała z tego, że go po prostu nie znała. Przy rodzicach czy znajomych, którzy częściej wpadali do niech z pewnością była zupełnie innym dzieckiem. Miała w końcu do tego pełne prawo.
    — Parę chwil z wujkiem Mickey’em i jej przejdzie ta nieśmiałość.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  129. Wcale się nie dziwię, bo mnie też zaskoczył fakt, jak bardzo się stęskniłam za pisaniem. Nie ukrywam, że trochę nosiłam się z tym zamiarem i wahałam się prawie dwa miesiące, ale w końcu się przełamałam 🙈
    Cieszę się, że zawsze jest gdzie wrócić i spotkać znajome "twarze"! Bardzo, bardzo ❤
    Dobrze pamiętasz. Faktycznie Wade zawitał kiedyś do NYC, ale nie zagrzał tutaj zbyt długo miejsca i totalnie nie rozwinął skrzydeł, może teraz mu się to uda, gdy nieco mu pomogę? Kto wie ;)
    Dziękuję za ciepłe przywitanie ❤


    Wade Washington

    OdpowiedzUsuń
  130. Sadler nie miał pojęcia, jak zareagowałby, gdyby usłyszał nagle jestem w ciąży, a choć taka opcja istniała to nie brał jej pod uwagę. Jakby się nad tym zastanowić to nie chciał mieć raczej dzieci. Nie dlatego, że miał coś przeciwko nim, a raczej on zwyczajnie nie był odpowiednią osobą do tego, aby je posiadać. Nie miał zbyt wiele małemu człowiekowi do zaoferowania. Nie posiadał żadnych wzorców, które warto byłoby naśladować, a jego własne dzieciństwo nie należało do tych przyjemnych. Nie miał pewności, że nie popełniłby tych samych błędów, że nie okazałby się katem dla dzieciaka, którego sam sprowadził na świat. Bezpieczniej było dla tego hipotetycznego dziecka, aby nigdy się nie pojawiło. Żadnej pewności też nie miał, że nie uciekłby w momencie, gdyby dowiedział się o dziecku. Odpowiedzialność go opuściła już dawno temu, a choć niby w ostatnim czasie nieco się poprawił i jego zachowanie uległo zmianie to nie mógł być pewien, że w takiej sytuacji nie zdecydowałby się na wycofanie i zostawienie dziewczyny z problemem samej. Niby wiedział, że to nie jest zachowanie, które się pochwalało, ale to i tak niewiele by mogło zmienić, gdyby uznał, że trzeba wziąć nogi za pasy i zwiać.
    Na propozycję zostawienia Aurory z nim na dwadzieścia cztery godziny niemal od razu pokręcił głową na boki.
    — Nie, nie, nie — zaprotestował — jest urocza, ale to mogłoby mieć zły wpływ na mnie. I na nią. Póki co zostańmy przy krótkiej wizycie — zaśmiał się. Już teraz nie wiedział co robić, jeśli do niego podejdzie i coś będzie chciała. Co, jeśli jej nie zrozumie? Skąd miał wiedzieć czego dziewczynka może chcieć? Mówiła już pełnymi zdaniami czy tylko pojedyncze słowa, a reszta to był jej własny, wymyślony język? Nie miał bladego pojęcia. Ostatnie dziecko z jakim miał styczność to była jego własna siostra, a on sam był kilkulatkiem, a chociaż to Mickey czuwał nad Claudią to teraz zupełnie nie wiedział, jak ogarniał cokolwiek w tamtym czasie.
    Idąc za Marshallem, Mickey spoglądał na dziewczynkę z lekkim uśmiechem. To było całkiem zabawne, jak na niego reagowała. W zasadzie chyba oboje czuli dokładnie to samo i byli równie mocno siebie niepewni. Dziecięca nieśmiałość była jasna do zrozumienia, ale dorosły, który na swój sposób wstydził się dziecka już chyba niekoniecznie.
    — Zobaczymy, czy wujek Mickey sobie jakoś poradzi — powiedział. Był ciekaw, jak sytuacja się rozwinie. Raczej był pesymistą, tego go po prostu nauczyło życie i Mickey nieszczególnie był przyzwyczajony do tego, że dobre rzeczy się dzieją. Nawet jeśli chodziło o jakieś banalne rzeczy, ale teraz miał całkiem dobre przeczucia. Może dogada się z Aurorą, znajdą wspólny język i będą jeszcze najlepszym duo.
    — Chyba powinienem sobie dać radę. W razie czego cię poszukamy albo będę po prostu z bezsilności krzyczał o pomoc.
    Wypowiedź Mickey’ego miała może i wesoły wydźwięk, ale był jak najbardziej poważmy. Spodziewał się, że mogą pojawić się mniejsze lub większe problemy ze znalezieniem wspólnego języka z Aurorą, ale tym będzie się martwić, gdy faktycznie nie znajdzie żadnego pomysłu na to, jak zająć się dziewczynką. I liczył, że nie będzie za tatą płakać. Nie był pewien czy dałby sobie radę z płacząca dwulatką.
    — Mamy zabawki, damy sobie radę. Najwyżej poniosę porażkę jako wujek, większych szkód nie przewiduję.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  131. Och, tak, Jaime był bardzo szczęśliwy, że jego życie wyglądało teraz jak wyglądało. Miał kilku bliskich przyjaciół, jednego z nich uważał za brata, miał ukochanego chłopaka, z którym zamieszkał, studiował, miał pracę, jego rodzina była zdrowa i raczej również szczęśliwa, Henio też był zdrów... No, to ciekawe, co się niedługo spieprzy. Strach myśleć, ale... chyba było za dobrze, no nie?
    Moretti jednak nie chciał się nad tym teraz zastanawiać. Pokręcił głową, jakby chciał pozbyć się takich negatywnych myśli. Później zmienił ruch głową, ponieważ pokiwał nią na słowa Jerome’a. Uśmiechnął się do niego lekko; był... zadowolony, że i Jerome był zadowolony. To było takie super, że cieszyli się z sukcesów tego drugiego i chętnie je opijali lub... objadali?
    – Och, tak, tak, zapraszam jak najbardziej. Może kiedyś powinniście wpaść z Charlotte na jakąś kolację... Ale sam też możesz w wolnej chwili, jak najbardziej zapraszam do naszego mieszkania – uśmiechnął się szeroko.
    Nim Jaime odpowiedział na kolejne pytania przyjaciela, podziękował kelnerowi, którzy przyniósł ich obiadek. Ach, pięknie! Złapał za pałeczki (też potrzebował chwili, aby je odpowiednio utrzymywać między palcami, chyba jednak wolał widelec) i spojrzał na Jerome’a.
    – Nie piszę jeszcze doktoratu, wciąż robię magisterkę, ale mój promotor mówi, że mam spore szanse na dostanie się. Wiesz, mam wysoką średnią, pracuję już, mój licencjat był bardzo dobry, teraz muszę popracować, żeby i magisterka była takiej zajebistej jakości. No i powtórzyć sukces na obronie – uśmiechnął się lekko. Wziął pierwszego kęsa. – O, ja cię, jakie dobre – zachwycił się, wciąż żując. Przełknął jedzonko. – A w pracy całkiem spoko, nie narzekam. Chociaż wiesz doskonale, gdzie pracuję... więc czasami nie jest tak super, bo ludzie... nie mogą zawsze pogodzić się ze śmiercią kogoś bliskiego i jest ciężko, ale jeśli chodzi o same badania, to nie narzekam, wciąż jest niesamowicie! Jakkolwiek by to teraz nie brzmiało... – dodał już nieco niepewnie. Wziął po prostu kolejny kawałek sushi, żeby się zamknąć i nie emanować tak entuzjazmem z powodu badania trupów. – No ale dobra, ej, bo tylko ja tu ciągle nawijam i nawijam, wiem, zdałem sobie niedawno sprawę, że lubię gadać, ale teraz twoja kolej. Oprócz samochodu to co tam się jeszcze u ciebie zmieniło? U Charlotte wszystko już dobrze? Uspokoiła się już? I co z młodą? Ile ona już ma? – uniósł brew wyżej. No, to naprawdę było ciekawe, bo... po prostu nie wiedział, ile mała Aurorka już miała lat.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  132. Mina jaką przez krótką chwilę miał wypisaną na twarzy jego rozmówca, sprawiła, że Martino instynktownie znowu przeniósł się myślami do tamtego wyjątkowo deszczowego dnia sprzed kilkunastu lat, kiedy to huragan zmusił jego ojca do zacumowania u wybrzeży Barbadosu i spędzenia na nim kilku dni. Zastanawiał się, czy wyszedł wtedy aż na takiego idiotę, by Jerome mógł mu to mieć nadal za złe, lecz szybko doszedł do wniosku, że co najwyżej zrobił z siebie niezłego bajarza. A to chyba jeszcze nie była tragedia. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że drogi tatusiek rzeczywiście później spuścił mu porządne lanie, nie przejmując się ogóle, że jego jedyny syn był już wówczas prawie dorosłym mężczyzną. Spostrzeżenie to zdawał się zaś dodatkowo potwierdzać lekki uśmiech, który następnie ją zastąpił.
    - Wiesz jak to jest… - Westchnął ciężko, roztrząsając swoje relacje z młodszą siostrą. – Dziewczyna ma już dziewiętnaście lat i szczerze powiedziawszy wyrosła na naprawdę piękną pannę. Gorzej, że nadal ma pstro w głowie, a przy tym wciąż chce koniecznie udowodnić, że ze wszystkim poradzi sobie sama. – Wywrócił nieznacznie oczami, kierując się za wyspiarzem w stronę miejsca przeznaczonego do gry w darta. – W dodatku, pragnąc zrobić na złość naszemu ojcu zamiast zacząć jakieś porządne studia najpierw wybrała się w rejs dookoła świata, a potem zaciągnęła do służby na statku pełnym naukowców. Jeszcze moment, a będzie spędzać na morzu więcej czasu niż wszyscy faceci z naszej rodziny razem wzięci. – Zaśmiał się. – O tyle dobrego, że czasem zdarza się jej zarzucić gdzieś kotwicę na dłużej. W następnym tygodniu na ten przykład ma zamiar spędzić trochę czasu w Nowym Jorku, więc wygląda na to, że będę musiał wreszcie zająć się remontem górnego piętra i dokończyć parter, bo w przeciwnym wypadku spanie pod gwiazdami mam raczej zapewnione, a to już chyba nie te czasy, by ryzykować zapaleniem płuc. No chyba, że przyjąłby mnie na ten okres któryś z tych ludzi, którym pomagam czasem w odrestaurowywaniu ich łajb… - Wykorzystując te niespełna piętnaście sekund, jakie zajęło Marshallowi ustawienie tablicy, rozważył tę opcję. – Nie, to chyba jednak głupi pomysł. – Stwierdził, przejmując od niego rzutki. Ku swojemu zdziwieniu musiał stwierdzić, że dzięki regularnej zabawie z psiakami w stylu aportowania najwidoczniej i on poprawił swoje umiejętności celowania, ponieważ dwie z nich utkwiły nawet w samym środku pola, a reszta przynajmniej nie skończyła na ścianie, czy przy krawędzi tarczy.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  133. Sama w obecnej chwili czuła się jak dziecko, które zgubiło swojego przewodnika. Osobę, w której miało wsparcie, na którą zawsze mogło liczyć. Zgubiła swoją oazę spokoju, poczucia bezpieczeństwa i… za wszelką cenę chciała pokazać sobie i światu, że jest wystarczająco silna. Że przetrwa rozstanie z mężczyzną, którego kochała tak bardzo, że niekiedy miała wrażenie, że bez niego jej świat się zawali. Teraz, kiedy go nie było… świat nadal istniał. Było ciężko, ale miała dwójkę dzieci, przy których nie mogła się załamać, nie mogła sobie pozwolić na chwilę słabości. Przez długi czas musiała być twarda (albo sobie wmawiała, że musi), dlatego gdy teraz znajdowała się w bezpiecznej, przyjacielskiej przestrzeni mogła sobie pozwolić w końcu na to, aby dać upust emocjom, które od tak długiego czasu się w niej kotłowały.
    Wsłuchiwała się uważnie w każde słowo wypowiadane przez przyjaciela i miała wrażenie, że otacza ją ciepło. Nie tylko te fizyczne, spowodowane bliskością mężczyzny i jego objęciami. Potrzebowała usłyszeć tego typu słowa. Usłyszeć, że to co czuła było normalne, że miała prawo czuć strach, być pełną obaw i do tego tak niepewną własnych decyzji.
    — To wszystko jest takie… takie trudne — powiedziała, spoglądając w oczy przyjaciela. Zmarszczyła lekko nos — był wszystkim — wyznała — był całym moim światem — może i brzmiała jak nastolatka, ale tak czuła. Arthur był dla niej ważny, najważniejszy. Przez tyle lat liczył się przede wszystkim on. Był zawsze. W dobrych i złych momentach. Przeszli wspólnie tak wiele burz, zawsze czekali na słońce. Razem. A teraz? Wszystko było zupełnie inne. Tak obce i różne od tego, co znała.
    — Kiedy postanowiłeś, że Jennifer to zamknięty rozdział… czułeś spokój? Taki prawdziwy spokój? — Spytała, mając nadzieję, że przyjaciel nie odbierze źle jej słów — zdecydowałeś, że to koniec i naprawdę nie rozwiązałeś ”a gdyby…”? — Objęła się sama, marszcząc lekko brwi, jednocześnie próbując zrozumieć, co dokładnie czuje z myślą, że naprawdę miałaby uznać Arthura za przeszłość. Za zamknięty rozdział. Eks, z którym miały ją łączyć już tylko dzieci, nic więcej. — W zasadzie… mało rozmawialiśmy o twoim rozstaniu z Jen — mówiła cicho — zrozumiem, jeżeli nie chcesz o tym mówić, ale… chyba potrzebuję usłyszeć, jak to było, jak… skąd wiedziałeś, że to na pewno koniec, że… czuję się jak idiotka, Jerome. Odkąd wrócił nie potrafię myśleć o niczym innym niż to, że jest w Nowym Jorku, że wiem, że jest w tym samym mieście, że wrócił, ale go nie ma przy nas, nie umiem wrócić do stanowczości — przyznała, chociaż było jej strasznie głupio mówić o tym na głos. Z jednej strony czuła, że powinna trwać przy decyzji o rozwodzie, że to był właściwy wybór, ale jednocześnie… gdzieś głęboko w sobie czuła wyrzuty sumienia, że nie potrafiła w porę zauważyć, że jej mąż ma problem, problem z uzależnieniem, że zauważyła dopiero gdy przyłapała go na gorącym uczynku, a przecież… gdyby tylko bardziej zwracała uwagę na to, co działo się nie tylko w jej życiu, w ich życiu, ale w jego życiu… może widziałaby wcześniej? Może byłaby w stanie mu pomóc? Nie pozwolić na to, a by wszystko to zaszło tak daleko.

    Elle, która się kaja, że tylko to trwało, ale urlop, choróbsko (ciągnie mi się już trzeci tydzień :<)… mam nadzieje, że teraz będziemy już regularne!

    OdpowiedzUsuń
  134. Noah była naprawdę daleko od tego, żeby się usprawiedliwiać lub tłumaczyć. Był boleśnie świadomy swoich błędów i nie zamierzał się ich wypierać. Już nie. Dorósł… a może dojrzał do szczerości przed samym sobą, a ona z kolei pomogła mu znaleźć własną metodę reagowania świat.
    Woolf parsknął mimowolnie, kiedy Jerome stwierdził, że nie miał o niczym pojęcia. To w końcu było oczywiste. Noah nie opowiadał historii swojej rodziny na każdym rogu. Chociaż wielu zarzucało mu, że bywał nieczuły, naprawdę nie chciał krzywdzić ludzi, a przede wszystkim Jen.
    Cisza, która zapadła po jego opowieści, nie była nieprzyjemna. Noah rozumiał, że Jerome potrzebował to wszystko przetrawić. Sam słuchał ciszy i zastanawiał się… w jakim miejscu z tą historią jest. I czy… czasem nie jest takim draniem dla Jaimiego. Nie chciałby być, ale… trudno osądzić samego siebie.
    - Emm? – mruknął wybity z rozmyślań. – Nie. Jest dość samotna w swoim życiu. Nie chcę odbierać jej relacji z matką. Czuję… że to byłaby po prostu moja zemsta, a nie szczera troska o Jen – odpowiedział spokojnie.
    - Jerome? – odezwał się. – Jesteś dobrym gościem. Cieszę się, że trafiłeś na Lottę. Nie jesteś odpowiedzialny za Jen i nie pozwól sobie na wyrzuty. Ani za mnie… Nawet jeśli kiedyś coś zjebię. Choć mam nadzieję, że jednak nie, bo zależy mi na Jaimem – przyznał. Spojrzał na niego.
    - Nie wiem, czy czujesz się już gotowy, ale… jakby co niedaleko jest bar. Ja się zbieram tam, więc gdybyś potrzebował procentów, to zawsze możesz dołączyć – powiedział i wstał z ziemi. Otrzepał spodnie.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  135. Spojrzała na mężczyznę, kiedy chwycił kubki z napojami. Sama nie zdawała sobie sprawy z tego, jak długo już rozmawiali. Było w tym jednak coś kojącego. Dlatego, chociaż temat rozmowy nie należał do najłatwiejszych, uśmiechnęła się kącikami ust. Rozmowa z przyjacielem była tym, czego potrzebowała. Nawet jeżeli nie był w stanie podjąć za nią żadnej konkretnej decyzji, powiedzieć dokładnie, co ma zrobić, jak ma się zachować, to jego obecność była po prostu wsparciem, którego naprawdę potrzebowała, a dopóki nie nastąpiło, nie wiedziała nawet, jak bardzo było jej to potrzebne.
    Ich małżeństwa były różne, wiedziała o tym dobrze, tak samo, jak miała świadomość tego, że powody rozstań również były inne. Musiała jednak usłyszeć świadectwo kogoś innego, aby wiedzieć, że pewne odczucia mogą się pojawiać lub pojawiają się w momencie, w którym podejmowanie dalszej walki jest już stratą czasu.
    — Znam cię na tyle, żeby wiedzieć dobrze, że nie poddałbyś się bez walki — powiedziała, spoglądając na wyspiarza — wiem, że dla ciebie to już zamknięta sprawa, ale rozmawiamy dopiero teraz, więc jako przyjaciółka muszę powiedzieć, że dałeś z siebie wszystko co mogłeś. Tak jak mówisz, zrobiłeś tak dużo, że nie miałeś siły na więcej — posłała mu delikatny uśmiech, odwracając na krótką chwilę spojrzenie od niego. Ona chyba miała jeszcze siłę. Przynajmniej w tym momencie. Przygryzła lekko wargę, zastanawiając się nad tym, co powinni jeszcze zrobić z Arthurem, czego powinni spróbować. — Chyba jeszcze mogę, wiesz? — Powiedziała, na nowo podnosząc spojrzenie na przyjaciela — jeszcze mam siłę walczyć.



    Tamtego dnia, gdy przeprowadziła z Marshallem rozmowę na temat rozstań, faktycznie miała siłę do walki o swoje małżeństwo i naprawdę, była zmotywowana. Chciała jeszcze spróbować, chciała i przede wszystkim wierzyła w to, że dadzą radę, że trafią na wspólną drogę, którą kroczyli razem przez tyle lat i zawsze, za każdym razem nie mieli problemu na powrót, po mniejszych lub większych zbłądzeniach.
    Tym razem wydarzyło się jednak za dużo. Oddalili się od siebie na tyle, że walka, chociaż podejmowana nie dawała efektów. Nie przynosiła nic, co byłoby dobre. Dla nich, dla dzieci. Przyszedł moment, w którym Elle zrozumiała, że nie może wymagać od Arthura, aby na nią czekał. Na to, aż będzie w stanie pogodzić się z wydarzeniami, które miały miejsce w jej życiu. Starała się. Chciała sobie pomóc, ale chciała zrobić to sama. Bez wiedzy innych, bez pomocy innych. Nie chciała, aby ktokolwiek patrzył na nią przez wzgląd na to, co ją spotkało. Dlatego o tym, że została zgwałcona powiedziała jedynie Arthurowi, nikomu więcej. Nie była w stanie. Otworzyć się przed nikim innym, ale jednocześnie nie była w stanie dopuścić go na tyle blisko, aby udało im się to przepracować, nie była w stanie zrobić nic więcej, aby zawalczyć o małżeństwo, skoro nie potrafiła zawalczyć o siebie. Dlatego, odpuściła. Wiedziała, że nie może wymagać od mężczyzny by czekał w nieskończoność. Wiedziała, że czasami miłość oznaczała wolność. Kochała go, zawsze już miała go kochać, ale nie mogła go zamykać w klatce ciemności, w której sama trwała.
    Kontakt przez ostatni czas z Elle był, delikatnie mówiąc, utrudniony. Rozwód poszedł gładko, żadne z nich nie robiło problemu drugiemu. Ale to nie oznaczało, że żyło jej się łatwo. Wręcz przeciwnie. W którymś momencie zaczęła psychoterapię, zrozumiała, że bez tego nie będzie w stanie ruszyć do przodu ze swoim życiem, a przecież miała dla kogo.
    Ten dzień był jak każdy inny. Dom, praca, dom, odebranie dzieci, dom, terapia, zakupy… w tym momencie codzienna rutyna postanowiła zostać zawieszona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy obładowana torbami ruszyła w stronę samochodu, który zostawiła na parkingu przed supermarketem, w połowie drogi zatrzymała się. Miała złe przeczucia. Rozejrzała się, ale nic nie wydawało jej się podejrzane. Uczucie niepokoju towarzyszyło jej przez cały czas pakowania toreb do bagażnika, a nawet wtedy, kiedy sięgnęła po klamkę drzwi kierowcy i pociągnęła je do siebie, aby je otworzyć, a następnie wejść do samochodu i ruszyć do domu. Samochód nie chciał jednak odpalić. Kontrolki po przekręceniu kluczyków świeciły się, a po chwilo gasły, tak jak powinno być, ale przy kolejnej próbie przekręceniu kluczyków i odpaleniu samochodu, nic się nie działo. Brzmiał, jakby się dusił. Po kilku kolejnych próbach, stan był bez zmian i chociaż wcale nie chciała tego robić, musiała poprosić kogoś o pomoc.
      — Cześć — powiedziała, kiedy usłyszała znajomy głos po drugiej stronie telefonu — w skali od zero do dziesięć jak dobrym jesteś przyjacielem, aby rzucić wszystko i pomóc mi z autem? — Spytała nieco zakłopotana, bo nie lubiła zawracać głowy innym. Kiedyś zadzwoniłaby w pierwszej kolejności do męża, ale przecież już go nie miała — będę dzwonić po jakąś lawetę czy coś, ale przydałaby mi się pomoc kogoś kto dopilnuje, żeby mnie nie wyrolowali.

      Elle

      Usuń
  136. Noah nie zamierzał robić za anioła czy coś w tym stylu. Dawał Jerome’owi przestrzeń, ponieważ czuł, że sam potrzebowałby jej na jego miejscu. W końcu Marshall przyszedł na grób syna, by zrzucić z siebie swoje ciężary, a nie po to, by brać na siebie kolejnego, które w gruncie rzeczy już go nie dotyczyły. Naprawdę lepiej było dla wszystkich, gdy Jerome zamknął za sobą tamten etap.
    Woolf pokiwał głową, gdy mężczyzna potrzebuje jeszcze czasu dla siebie. Woolf wcale mu się nie dziwił i na pewno nie zamierzał mu tego odbierać. Wystarczająco trudne do zaakceptowania było to, że obaj obrali sobie to samo miejsce do rozmyślań i rozważań. Pewnie w przyszłości Noah dwa razy się zastanowi, nim pojedzie na grób ojca, by uporządkować własne sprawy w sercu i umyśle. Chyba żaden z nich nie chciałby, aby ten surowy nagrobek stał się ich stałym miejscem spotkań i dość ekscentrycznym gabinetem terapeutycznym.
    Tak, Woolfowi w zupełności wystarczała informacja, że Marshall do niego potem dołączy. Sam odszedł w stronę baru i na miejscu już wysłał lokalizację mężczyźnie. Zamówił sobie drinka z rumem i sączył go powoli. Przy okazji napisał Jaimemu, że wróci nieco później, żeby chłopak się nie denerwował jego nieobecnością.
    Kiedy Jerome się pojawił i od razu podsunął kolejną szklankę, Noah pokiwał głową z szacunkiem.
    - To rozumiem – odparł i posłał mu lekki uśmiech.
    - W Paryżu? Niespodziewanie… dobrze. Przyznam, że trochę się obawiałem. No i musiałem tam jeszcze pracować. Jaime jednak uratował sytuację i muszę uznać ten wyjazd za całkiem udany – stwierdził. – Chyba… pomógł nam wejść na kolejny etap naszej relacji – dodał po namyśle.
    Dopił swojego drinka i sięgnął po kolejną szklankę.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  137. W pewnym sensie wiadomość była idealnym rozwiązaniem, a jednak... wymagałaby przyznania się do gorszego momentu, a tak bardzo blisko jeszcze ze sobą nie byli i może nigdy nie będą. Zdecydowanie Jerome dobrze wyczuł, że alkohol będzie im obu potrzebny. Z resztą nie bez powodu spotykali się w barze. Noah pokiwał głową, kiedy mężczyzna wspomniał o wspólnym mieszkaniu. 
    - A potrzebuję takiego? - zapytał Woolf rozbawiony. - Bez przesady, możesz wpadać do Jaimego, kiedy tylko wam obu będzie pasowało - zapewnił. - Choć nie powiem... między innymi dlatego uparłem się, abyśmy zamieszkali u mnie, a nie u niego. Styl loftowy jest fajny i efektowny, ale bardziej pasuje do singli lub osób, którzy w domu tylko odpoczywają, czego o nas nie można powiedzieć. Wiem, że Jaime lubi otwarte przestrzenie, więc jestem mu wdzięczny, że zgodził się na zwykłe mieszkanie, ale dzięki temu mamy zamykaną sypialnię, gabinet dla niego do nauki i salon z kuchnią, gdy ktoś przychodzi. Kiedy Jaime potrzebuje pisać lub się uczyć albo ja chcę popracować w samotności, to mamy gdzie się zamknąć - wyjaśnił. 

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  138. Odetchnęła głęboko, kiedy usłyszała, że dla Jerome’a przyjechania i udzielenie jej pomocy nie będzie problemem. Miała świadomość, że w ostatnim czasie nie potrafiła znaleźć wystarczająco dużo czasu dla wszystkich, a może i nawet nieco się wycofała w życia towarzyskiego, ale pracowała nad tym. Starała się. Mimo to, było jej trochę głupio dzwonić akurat w sytuacji, kiedy go po prostu potrzebowała. Usprawiedliwiała się sama przed sobą, że nie miała zwyczajnie do kogo innego zadzwonić, a Jerome… Zawsze mogli przecież na siebie liczyć. Nawet w sytuacjach, kiedy nie widywali się regularnie, bo byli dorośli i mieli świadomość, że nie zawsze wszystko układało się idealnie. Poza tym, o rozwodzie wiedział. Nie wiedział o dokładnych przyczynach. Nie chciała się usprawiedliwiać sprawą rozwodową i nauką życia bez Arthura obok, ale po części… kto w tym przypadł miałby ją lepiej zrozumieć, jeżeli nie przyjaciel, który sam również był rozwodnikiem? Wiedział jak to było. Nawet jeżeli okoliczności były różne, cześć odczuć z pewnością pozostawała podobna. Chociaż na podstawowym poziomie.
    Po zakończonej rozmowie napisała mu wiadomość z udostępnioną lokalizacją, a następnie od razu zadzwoniła do ubezpieczyciela i wyjaśniła, o co dokładnie chodzi. Laweta miała pojawić się w przeciągu trzydziestu minut, bo ponoć miała jeszczeście i stacjonowała gdzieś w pobliżu miejsca Elle.
    Otuliła się szczelnie cienkim szalem i zapięła jesienny płaszcz, bo oczekując na przyjaciela czy lawetę niezależnie od tego czy weszłaby do samochodu czy czekała na zewnątrz i tak zaczynało robić się chłodno. Całe szczęście, że nie padał deszcz, jak to bywało w trakcie jesieni. W ostateczności wsiadła do samochodu, bo szarość pojawiająca się na zewnątrz przyprawiała ją o delikatny niepokój. Wolała czuć się bezpiecznie, zamknięta w samochodzie niż sterczeć przed nim sama. Niby znajdowała się wśród ludzi, ciagle ktoś przyjeżdżał lub odjeżdżał z parkingu, ale zwyczajnie wolała nie ryzykować. Dopiero po kilkunastu minutach wysiadła, bo chociaż Jerome wiedział jakim jeździ autem, kierowca lawety też dostał taksi informacje, wolała mieć pewność, że do niej trafią. Nie spodziewała się, że mężczyzna przyjedzie samochodem. Prędzej uberem czy taksówką, więc kiedy wyszedł z auta i ruszył w jej stronę pierw się trochę wystarczyła, bo nie rozpoznała od razu w nim przyjaciela. Dopiero gdy się zbliżył na tyle, by bez problemu rozpoznała sylwetkę przyjaciela, wręcz odetchnęła z ulgą, zdając sobie sprawę, że cała się spięła.
    — Cześć — powiedziała, muskając delikatnie policzek Marshalla — za jakieś… planowo dziesięć minut ale nie nastawiała bym się na stu procentową punktualność — uśmiechnęła się, a następnie wzruszyła lekko ramionami, spoglądając na swój samochód — nie mam pojęcia, brzmi jakby skończyła mu się energia. Na początku nie chciał zaskoczyć i odpalić, a później już nawet całkiem stracił prąd — westchnęła, a po chwili pokiwała głową — laweta jest od ubezpieczyciela, więc chyba tak, nawet nie zapytałam, co zrobią — zmarszczyła lekko brwi, wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza — samochód? — Spojrzała w kierunku pojazdu, którym się zjawił — nie chwaliłeś się! Ładny, z chęcią skorzystam z podwózki — powiedziała — dzieciaki są u rodziców, ale mama ma foteliki u siebie, więc mi je przywiezie do domu jak ogarnę sprawę auta, więc gdyby to nie był problem, gdybyś mógł mnie podwieźć… — uśmiechnęła się przyjaźnie. Mogła zamówić ubera, ale wolała tego nie robić i liczyła, że Jerome nie potraktuje jej prośby negatywnie i nie zacznie sugerować, że ma załatwić sobie inny transport.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  139. Zerknęła na przyjaciela z lekkim uśmiechem i machnęła dłonią, uprzednio wyciągając ją z kieszeni płaszcza.
    — Mam nadzieje, że ten kierowca się tym zajmie… to cały pakiet z ubezpieczenia, więc chyba wiedzą co robią — powiedziała, zerkając to na mężczyznę, to na samochód — zadzwoniłam, bo jakoś tak, raźniej mi z myślą, że ktoś po prostu wysłucha ze mną, co powiedzą i czy ten kierowca, nie wiem, dobrze zabezpieczy moje auto, czy coś takiego, no wiesz… — chciała po prostu mieć pewność, że nie będzie musiała czekać całkiem sama i rozmawiać z kimś obcym. Jeżeli nie wierzyła swojemu terapeucie w kwestii zamknięcia się na ludzi (i to negowała), teraz miała dowód na tacy. Nie chciała nawet rozmawiać z kimś, kto miał jej teoretycznie pomóc i do samej rozmowy chciała mieć wsparcie kogoś znajomego, zaufanego — ograniczone zaufanie — uśmiechnęła się kącikami ust, bo to chyba najbardziej pasowało do tego, co próbowała powiedzieć.
    Delikatny uśmiech jedynie kącikami ust, zmienił się na nieco szerszy, łagodny, gdy wspomniał, że kupił samochód z pomocą ich wspólnego znajomego. Kolejny raz uderzyła w nią myśl, jak dawno nie widziała się niemal z wszystkimi, których znała. Przygryzła delikatnie wargę, utkwiwszy spojrzenie w samochodzie, zastanawiając się nad tym, czy naprawdę potrafiłaby zacząć na nowo spędzać czas inaczej niż pomiędzy pracą, domem i terapią. I oczywiście dziećmi. Ostatnio jej życie kręciło się jedynie wokół tego i nie potrafiła wyobrazić sobie, aby dodać w te równanie coś więcej.
    — Cudownie — powiedziała, odrywając w końcu wzrok od pojazdu — auto zdecydowanie ułatwia życie, chociaż jazda po Nowym Jorku — wywróciła oczami nie dokańczając, a jedynie się uśmiechając — wygląda elegancko — wskazała na auto, przyglądając mu się — wiesz, jestem pod tym względem tylko kobietą, cała reszta się nie liczy, od tego… są pomocnicy — stwierdziła, a uśmiech zszedł z jej ust — mam nadzieje, że cokolwiek się z nim stało, po prostu uda się to naprawić — humor zdecydowanie jej się pogorszył, bo myśl o nowym samochodzie ją przerażała. Nie znała się na tym kompletnie i liczyła, że nie będzie musiała zaprzątać sobie głowy tak dużym wydatkiem. W dodatku całkowicie nieplanowanym.
    — Z największą przyjemnością skorzystam z takiej propozycji — przywołała na nowo uśmiech na usta i ruszyła do drzwi pasażera, samochodu przyjaciela. Od razu poczuła ulgę, gdy weszli jakby nie było do nagrzanego samochodu. — Musisz jej koniecznie ode mnie podziękować! Za użyczenie ciebie i tę ciepłą herbatę — powiedziała, mając nadzieje, że laweta przyjedzie na czas i nie będą musieli czekać na kierowcę zbyt długo. O ile w cieplejszą porę roku to nie byłoby uciążliwe, tak jesienią, zdecydowanie było mniej przyjemnie.
    Kiedy zajęła miejsce w samochodzie, rozejrzała się, podziwiając nową własność przyjaciela i pokiwała z uznaniem głową.
    — Na całe szczęście laweta już w drodze, w najgorszym wypadku zabierze dwa auta — zaśmiała się cicho, przykładając rękę do ust. Złapała w dłonie kubek termiczny i odetchnęła, ogrzewając sobie dłonie przez naczynie. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że zdążyły nieco zmarznąć. — To co u ciebie słychać, poza nowym nabytkiem? — Spytała, bo przecież skoro i tak musieli czekać, mogli wykorzystać ten czas na nadrobienie zaległości, chociaż Villanelle zdecydowanie wolała trzymać się tematów Jerome’a, nie musząc opowiadać o sobie.

    Elle

    OdpowiedzUsuń

  140. Prawdę powiedziawszy istny wodospad słów, które wyrzucił z siebie Włoch, gdy Jerome podchwycił temat jego młodszej siostry stanowił jego swoisty mechanizm obronny. W momencie, gdy ktoś próbował rozbroić jego uczucia związane ze śmiercią jego niedoszłej żony umysł mężczyzny automatycznie starał się znaleźć taki temat zastępczy, by jego rozmówca okazał się nim na tyle mocno zainteresowany, by nie zmuszać go do ponownego roztrząsania scen związanych z tamtym tragicznym dniem i okropnych konsekwencji, które on później ze sobą przyniósł. Zdecydowanie zbyt mocno go to wszystko bolało, choć podświadomość powoli zaczynała akceptować to, co powtarzali mu od samego początku zarówno rodzice, jaki i terapeuci – to nie była w cale jego wina.
    - Człowiek na starość robi się chyba po prostu coraz bardziej sentymentalny. – Zaśmiał się, jednocześnie usiłując nadać swemu tonowi głosu cechy charakterystyczne dla osoby znacznie bardziej posuniętej w latach niż był w rzeczywistości, co trochę ułatwiły mu liczne papierosy, które zdążył spalić podczas swojego dotychczasowego życia. Wciąż jednak daleko było temu do oryginału, toteż szybko sobie odpuścił. – Ale cóż zrobić, gdy zostało się praktycznie samemu, wieczory są coraz dłuższe, więc przez głowę przechodzą różne głupie, a czasem i niebezpieczne myśli ? – Westchnął ciężko, dopiero po wypowiedzeniu tego zdania na głos uświadamiając sobie, że właśnie zapchał się w kozi róg, ponieważ w nieco zawoalowany sposób po raz pierwszy przyznał się przed kimś do tego, że po wybudzeniu się ze śpiączki i otrzymaniu jakże wstrząsającej informacji o śmierci Flavii zdarzało mu się rozważać samobójstwo. – Wychodzę z domu i trochę ćwiczę ręce, by nie zapomnieć całkiem tego, czego za dzieciaka nauczył mnie ojciec. A najlepsze jest to, że w cale tego nie planowałem. Zwyczajnie tak samo jakoś wyszło. – Wzruszył ramionami, sięgając po drinka. – Jakiś tydzień po tym, gdy zawitałem do Nowego Jorku i przechadzałem się z psami koło portu zauważyłem dziewczynę, która miała jakiś problem z uruchomieniem swojej motorówki, więc trochę przy niej pogrzebałem, a ta musiała to później rozpaplać swoim znajomym, skoro od tamtego czasu praktycznie codziennie ktoś pyta mnie, czy nie pomógłbym mu w naprawie tego czy owego na jego jednostce. I nie za każdym razem są to niewielkie, sportowe modele. – Pokręcił głową, sam nie mogąc do końca uwierzyć w ten dziwaczny bieg rzeczy. – Szkoda tylko, że z tym remontem nie idzie mi już tak kolorowo. – Dodał, instynktownie sięgając wolną ręką do żeber, które niedawno sobie przez to obił. – Dasz wiarę, że podczas ostatnich deszczy strych mógł spokojnie robić za minibasen ? – Oblał się krwawym rumieńcem na samo wspomnienie tego jak bardzo był podenerwowany, gdy tak w pośpiechu musiał przedzierać się przez istne hektolitry wody, by poznosić na dół przynajmniej niektóre stojące tan kufry i poustawiać wiadra. – A przecież osobiście łatałem dach od razu po przeprowadzce ! Teraz jest już trochę lepiej, ale chyba faktycznie przydałby mi się ktoś, kto rzuci na to bardziej fachowym okiem, bo jestem pewien, że jeśli Gal zaliczy niespodziewany prysznic nigdy mi tego nie wybaczy. – Zawiesił spojrzenie na bliżej nieokreślonym punkcie w przestrzeni, byle tylko nie musieć widzieć niewątpliwego współczucia malującego się na twarzy dawnego znajomego.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  141. Pewnie sposób myślenia Jerome’a był słuszny, ale Noah był raczej skory do zmienienia swoich przyzwyczajeń. Zawsze mógł po prostu szwędać się ulicami miasta, aż mu się znudzi. Albo zwiedzać okoliczne bary. Ta opcja pewnie nie spodobałaby się jego partnerowi, ale może nie narzekałby za bardzo, gdyby Noah się nie spijał. W końcu nie musi wracać do domu ululany.
    Noah pokiwał głową i uśmiechnął się lekko na komentarz o trzaskaniu drzwiami.
    - A żadnych nie wyłamałeś? – zapytał żartobliwie.
    - Ja dużo… się przemieszczałem. Przyznam, że rozumiem Jaime’ego, że trudno było mu się pożegnać ze swoim mieszkaniem. Sam nie czuję się gotowy na opuszczenie własnego. Wiesz… fajnie było po tylu latach powiedzieć „moje” – przyznał. – Cóż… kompromisy będziemy sprawdzać, ale przecież po to zamieszkaliśmy razem… żeby być razem i się dzielić.
    Noah

    OdpowiedzUsuń
  142. Był naprawdę wdzięczny Marshallowi za to, że ten nie postanowił roztrząsać tematu czarnych myśli, które nawiedzały go niemal codziennie od śmierci ukochanej. I tak czuł, że powiedział o te kilka słów za dużo, przez co wyszedł na kompletnego idiotę niepotrafiącego poradzić sobie z własnymi problemami. I cóż, przynajmniej po części faktycznie tak było. W pracy bez najmniejszego wahania wkraczał tam, gdzie nie weszliby nawet najbardziej doświadczeni ratownicy, wychodząc z założenia, że nawet jeśli z nich wszystkich to właśnie on faktycznie zginie na miejscu, to przynajmniej nie będzie musiał dalej borykać się z okropnymi wyrzutami sumienia i nie popadnie w alkoholizm, do którego było mu już raczej coraz bliżej, skoro tak często spędzał czas w różnej maści barach, topiąc swe smutki w kolejnych trunkach. Natomiast podczas cotygodniowych przymusowych wizyt w gabinecie psychologicznym albo milczał uparcie przez niemal całą sesję albo rzucał mocno lakoniczne odpowiedzi. Jedyny moment, gdy faktycznie nieco się otwierał stanowiły te nieliczne występy, na które i tak zwykle pozwalał sobie po uprzednim uchlaniu się lub odpowiednio mocnym zmotywowaniu przez znajomych z jednostki (to znacznie rzadziej).
    - No ej, bez przesady. – Obruszył się, słysząc komentarz wyspiarza sugerujący jakoby to jego wyraźne luki w umiejętnościach budowlanych mogłyby się w stosunkowo krótkim czasie przyczynić do kompletnej rozsypki z jego punktu widzenia niemal prehistorycznego domostwa, do którego po tym wszystkim skierowała go matka. – Ta chałupa ma chyba z milion lat i jeszcze jakoś nadal stoi na swoim miejscu, więc nie sądzę, żebym mógł tam doprowadzić do jakiejś katastrofy. Szybciej to ja sam wyląduję przez nią na zwolnieniu lekarskim. – Na koniec tej krótkiej wypowiedzi musiał jednak nieco spasować, ponieważ nagle uświadomił sobie z całą mocą, że kilka razy sąsiedzi faktycznie zastanawiali się, czy aby nie powinni już dzwonić po karetkę. Diabeł jeden raczy wiedzieć, ile jeszcze razy uda mu się ich tak łatwo odwieźć od tego zamiaru. – No dobra, może troszeczkę przesadziłem, ale chyba zwyczajnie przeraża mnie wizja złośliwych komentarzy Gal, gdy zobaczy jak sobie z tym wszystkim radzę. – Westchnął, jednocześnie usiłując przypomnień sobie swój grafik dnia na najbliższy tydzień. – Ech, trochę ciężko mi to określić. – Stwierdził po kilkunastu sekundach. – Jutro teoretycznie mam popołudniową zmianę, więc będę pewnie siedział w pracy aż do nocy. Z drugiej jednak strony te godziny często okazują się bardzo ruchome. Wszystko zależy od tego ilu nieszczęśników potrzebuje akurat naszej pomocy. Czasem zdarza mi się wyrwać trochę wcześniej, ale i tak praktycznie przez cały czas mogę spodziewać się jakiegoś nagłego wezwania, a wtedy wszystkie plany idą w diabły. Może tobie będzie łatwiej coś zaproponować ?


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  143. Wolał nie kusić losu ani tym bardziej nie stracić kumpla, gdyby coś podczas dwudziestoczterogodzinnej opieki nad dziewczynką poszło nie tak. Jerome musiałby mu naprawdę mocno ufać, aby zostawić z nim Aurorę. Może i Mickey bywał nieodpowiedzialny, podejmował często słabe decyzje i pakował się w kłopoty, ale gdyby już jakimś cudem miał pod opieką jakieś dziecko to na pewno by się postarał. Nie byłby w te klocki najlepszy, ale z gorszym niż lepszym skutkiem by sobie poradził. A przynajmniej to sobie wmawiał, bo będąc kompletnie szczerym – pojęcia nie miał co robić. Nawet teraz trochę panikował, choć uspokajała go myśl, że Jerome jest dosłownie o kilka kroków w razie, gdyby coś się działo. Grunt to przełamać pierwsze lody, a potem już jakoś będzie, prawda? Chyba. Miał swoje powody, dlaczego nie zdecydował się na założenie rodziny czy poszukiwania kogoś do związku, który trwałby dłużej niż kilka tygodni czy miesięcy. Zawsze się z tego wycofywał i zwyczajnie przekonywał samego siebie, że będzie mu lepiej samemu. A ostatnie miesiące to potwierdziły i tak, było mu lepiej bez nikogo. Był już do tego przyzwyczajony, a od starych nawyków czasami ciężko było odejść, ale za to jak przyjemnie i łatwo się do nich wracało.
    Przed nim teraz było całkiem poważne zadanie, które chciał wykonać poprawnie. Nie myślał nawet o tym, że mógłby wypaść dobrze. Chciał, aby było poprawnie i tyle. Stresował się bardziej niż powinien. Winić mógł tylko siebie, bo nakręcał się na nie wiadomo co. A przecież nie zostawał z nią całkiem sam. Miał jej tylko przypilnować na kilkanaście minut, a to chyba nie mogło być aż tak trudne, prawda?
    — Tak, jakoś. Nie oczekuj cudów, pierwszy raz od lat jestem z takim maluchem sam. Ostatnim takim dzieckiem była moja siostra, ale to chyba niespecjalnie się liczy — dodał jeszcze od siebie. Sam był gówniarzem, który na oślep się zajmował kilka lat młodszą siostrą, ale to już nie ważne. — No idź, damy sobie radę. — Zapewnił Jerome. Wcale by mu się nie dziwił, gdyby mężczyzna nie był przekonany do tego, aby zostawić go samego w towarzystwie Aurory, ale teraz wyjścia już nie miał, a Mickey chętnie zobaczy czy rola wujka jest faktycznie tak ciężka, jak sobie to wyobrażał. Może wcale nie będzie tak źle? Aurora wydawała się być naprawdę uroczą dziewczynką i może nie był pełen optymizmu, ale nie nastawiał się również na tragedię. Co będzie to będzie, mówi się trudno.
    Mickey nie zwrócił uwagi na to, że oboje popatrzyli za Jeromem, jakby zarówno dziewczynka czuła, że Sadler może sobie do końca nie poradzić w tej nowej roli. Zaraz jednak znowu spojrzał na Aurorę. Niepokój na chwilę nim zawładną, ale dochodzące z kuchni dźwięki były pocieszające.
    — Ad? — Powtórzył po małej. Dobrze, że wykonała gest dłonią poklepania kanapy, bo inaczej mógłby mieć mały problem, aby zrozumieć o co może jej chodzić. Nie chciał dłużej zwlekać i zrównał się z małą wzrostem. No prawie. — Zadowolona? — zapytał. Rozejrzał się za jakąś zabawką i chwycił w dłonie lalkę oraz samochodzik. Nie do końca był pewien, czym zainteresuje się bardziej.
    — Poradzimy sobie, co Aurora? — zagadnął i uśmiechnął się do dziewczynki. Wciąż miał wrażenie, że się nieco wstydzi, ale może to tylko było jego błędne wrażenie. — Chyba nie możesz być trudna w obsłudze. Ogarnęliśmy ad, ogarniemy i resztę — zapewnił, ale nie był pewien czy mówi to do niej czy do samego siebie.

    wujek Mickey

    OdpowiedzUsuń
  144. — Wcale ci się nie dziwię — powiedziała z uśmiechem. Ostatnio jej kontakt z Jaime’m był ubogi, zresztą, jak niemal z każdym, kogo znała. Tak naprawdę, nie czuła nawet potrzeby do zmieniania tego. To nie tak, że nie chciała utrzymywać z ludźmi znajomosci, po prostu… potrzebowała czasu. Czasu dla siebie przede wszystkim, bo chociaż uczęszczała na terapię i sama też była w stanie dostrzec swoje postępy, tak kontakt z ludźmi w tej chwili i tak wydawał jej się ostatnim, czego potrzebowała w swoim życiu. A na pewno nie znajdowała się ta pozycja wysoko na liście jej potrzeb. Tak przynajmniej jej się wydawało przez cały ten czas, bo kiedy ujrzała przed sobą przyjaciela… zdała sobie sprawę z tego, jaka otaczała ją pustka. Kochała dzieci, nigdy by tego nie poddała w wątpliwość, ale spędzanie czasu jedynie z nimi lub mamą czy bratem (nie licząc terapeuty i ludzi z pracy) było… męczące. W nadmiarze. A ostatnio zdecydowanie nastąpił ten nadmiar. Plus sugestia terapeuty odnośnie do otworzenia się na ludzi.
    Zaczynała to wszystko dostrzegać.
    — Chyba we dwoje damy radę — zaśmiała się na uwagę o tym, że przydałby się Jaime — chociaż nie zamierzam umniejszać Morettiemu, żeby nie było — dodała, a następnie tylko westchnęła, bo zatłoczone miasto… cóż, nigdy nie było przyjemne do jazdy. Sama Elle używała samochodu tylko przez to, że musiała i łatwiej było poruszać się w ten sposób z dziećmi. Nie wyobrażała sobie pięciolatki i czterolatka w komunikacji miejskiej. Może za rok nie będą tak energicznie biegać w przeciwne do siebie strony.
    Siedząc w samochodzie, zaśmiała się na słowa przyjaciela.
    — Myślisz, że będzie chciała, żebym wypłaciła się w pracach fizycznych? — Spytała ze śmiechem — całkiem sprawnie idzie mi mycie okien i takie tam — dodała żartobliwie, chociaż z drugiej strony nie miała by nic przeciwko po prostu zajęciu się czymś. Czymkolwiek, aby wolny czas został w jakikolwiek sposób wypełniony. Oczywiście nie zakładała, że Charlotte będzie od niej czegokolwiek chciała w zamian, a cała sprawa, była po prostu formą żartu.
    — Ale mam szczerą nadzieję, że zabiorą tylko jedno auto, poważnie! — Zaznaczyła na słowa mężczyzny i przyłożyła rękę do piersi, w miejscu serca, posyłając przy tym mu uśmiech. Skinęła lekko głową, słuchając co miał do powiedzenia i wcale nie dziwiła się takiej odpowiedzi. Ona sama zawsze czuła się podobnie, gdy ktoś zadawał tego typu pytanie. W końcu najłatwiej było odpowiedzieć w taki sposób, nie zagłębiać się w szczegóły. Gdyby zadał jej te same pytanie… odpowiedziałaby zapewne w podobnym tonie. Ale była szczerze wdzięczna, że go nie odwzajemnił, bo wówczas nie miałaby pojęcia, co mu powiedzieć.
    — Nie mów tak — powiedziała ze spokojem, spoglądając to na termiczny kubek, to na przyjaciela — bo sobie jeszcze coś przywołasz — zauważyła, a następnie odchyliła głowę do tyłu, opierając się o zagłówek i chwytając kubek w obie ręce, przymknęła powieki — zaczęłam jakiś czas temu terapię — powiedziała, bo łatwiej było mówić nie czekając, aż zacznie sam podpytywać, co u niej. Wiedziała też, że musi powiedzieć mu wiele innych rzeczy, ale na to, nie była jeszcze gotowa. Musiała sobie dawkować to, czym chciała się dzielić — żeby jakoś sobie… wszystko poukładać na nowo. Ostatnio terapeuta stwierdził, że… zamykam się przed ludźmi — wyrzuciła z siebie, wciąż trwając w tej samej pozycji — jeżeli poczułeś w ostatnim czasie, że tak jest, to przepraszam, Jerome, ale to wszystko… jest trudniejsze niż myślałam, że będzie — odważyła się otworzyć oczy i spojrzeć na przyjaciela.
    Zerknęła też na samochodowy zegar, sprawdzając godzinę.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  145. Doskonale wiedział, że zachował się niczym mały rozkapryszony dzieciak, który nie dorósł jeszcze do tego, by potrafić przyznać się do własnych niedoskonałości, więc w żadnym wypadku nie miał za złe mężczyźnie jego szczerego śmiechu. Przecież zawsze mógł mu teraz zacząć prawić jakie pouczające morały jakoby to powinien wreszcie nauczyć zachowywać się jak na faceta w wieku chrystusowym przystało. A wtedy on sam z całą pewnością doszczętnie by się na niego obraził, bo jeśli czegoś szczególnie nie znosił, to z całą pewnością byli to ludzie traktujący go z góry. W każdym takim przypadku miał szczerą ochotę walnąć takiemu osobnikowi przydługą tyradę i trzasnąć mu drzwiami przed twarzą na do widzenia. Niestety w zdecydowanej większości przypadków nie mógł sobie na to pozwolić, więc tylko uśmiechał się lekko i czekał aż owe tortury wreszcie się zakończą.
    - Cóż, faktycznie, różnie z tym bywa. – Przyznał z westchnięciem. - Dopóki jednak udaje mi się powstrzymać sąsiadów od wezwania ratowników medycznych, chyba nie można jeszcze mówić o katastrofie. – Zaśmiał się na samo wspomnienie współczująco-niedowierzającej miny młodej Portorykanki z naprzeciwka, kiedy trzy dni temu naprawiając balkonową balustradę na górnym piętrze tylko prawdziwym cudem nie wylądował na trawniku. Prawdę powiedziawszy założyłby się o wszystkie kosztowności świata, że gdyby nie doświadczenie zdobyte podczas odbytych podróży morskich znalazłby się wtedy w najlepszym razie w szpitalu.
    Rozpatrzenie propozycji Marshalla zajęło mu prawie minutę, ponieważ miał spore problemy z ustaleniem godzin, które w trakcie najbliższego weekendu powinien spędzić w pracy. Jednym z minusów zawodu, który sprawował było mianowicie to, że zdecydowaną większość sobót i niedziel również miał zajętą.
    - Środa raczej odpada, chyba że udałoby mi się w międzyczasie z kimś zamienić na rano albo odbębnić we wtorek lub czwartek dwudziestoczterogodzinny dyżur. – Stwierdził ostatecznie. – W sobotę mam natomiast nockę, więc niedzielę przynajmniej w teorii powinienem mieć wolną. Z drugiej jednak strony, tak jak już wspominałem, natura i głupota bliźnich potrafi nas zaskoczyć praktycznie zawsze. Daj mi tylko wcześniej znać kiedy dokładnie masz zamiar przyjść, żebym zdążył zamknąć gdzieś psy. Sextans co prawda prędzej przyniesie ci piłkę pod nogi niż kogoś ugryzie, ale Flo tak samo jak ja wciąż mocno przeżywa śmierć mojej narzeczonej i czasem zdarza jej się atakować bez większego powodu. Nic zresztą dziwnego, ostatecznie były ze sobą dość mocno związane. – Znowu umknął wzrokiem gdzieś w przestrzeń, czując, że do oczu podchodzą mu łzy. Na całe szczęście nim wyspiarz wrócił z kolejnymi drinkami, zdążył już jako tako postawić się do pionu.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  146. — Nie musisz — zapewniła go, kiedy Jerome przyznał, że byłby gotowy wrócić do środka, by bronić jej honoru. — Dzięki, Jerome — dodała szeptem po chwili ciszy. Uścisnęła go nieco mocniej, zanim wreszcie puściła i cofnęła się o krok, zmuszając do pokrzepiającego uśmiechu. To nie była jego walka do stoczenia, ale była mu wdzięczna za wsparcie, jakie jej okazał. Za to, że zamknął ją w swoich ciepłych objęciach, pozwalając jej czerpać z siebie siłę, chociaż sam musiał być bardzo zmęczony i wstrząśnięty tym, co mu się przytrafiło. Omal nie trafił za kratki w ramach nieporozumienia napędzanego również przez rasizm, mimo to próbował pocieszyć ją, choć krzywda, która jej dotknęła, była niewspółmierna do tego, z czym sam musiał się dzisiaj zmierzyć. Mogliby podsumować całą tę nieprzyjemną przygodę stwierdzeniem, że świat był beznadziejnym miejscem, ale zamiast tego postanowili ruszyć do burgerowni, o której wspominał Jerome, a ich sylwetki powoli nabierały większej swobody oraz lekkości wraz z każdym metrem oddzielającym ich od koszmarnego komisariatu.
    Burgerownia okazała się być dość przytulnym, choć nowocześnie urządzonym miejscem. Cieszyła się, że nie byli jedynymi klientami o tej porze, dzięki czemu nie zwracali na siebie zbyt dużej uwagi i mogli spokojnie zająć wybrane miejsce w boksie.
    — Meteoryt? Tylko na tyle cię stać? — prychnęła Reyes, marszcząc delikatnie nosek i kręcąc z niezadowoleniem głową. — Pieprzona asteroida byłaby zbyt dużym błogosławieństwem dla nas. No bo pomyśl sobie: uderza i jest po nas, kaput, a to przecież za proste! Wszystkie nasze spotkania bardziej przypominają niekończącą się, skomplikowaną komedię pomyłek, więc większe szanse mielibyśmy na to, że jakiś mały kawałek skały spadłby tuż obok nas, miażdżąc jakiś budynek i my zostalibyśmy za to obwinieni, a później uznani za kosmitów, którzy wyszli z tego głupiego meteoru. To już brzmi jak coś bardziej w naszym stylu. — Od razu zabrała się za siorbanie coca-coli, dochodząc do wniosku, że chyba nigdy wcześniej w życiu tak bardzo nie potrzebowała cukru. Słodycz pomagała jej się pozbyć posmaku alkoholu, którego wchłonęła dzisiaj stanowczo za dużo i jutro prawdopodobnie będzie musiała to odpokutować okropnym bólem głowy wzmacnianym światłowstrętem. — Nie krępuj się, Grizzly. Dawaj! Spróbuj wymyślić bardziej absurdalny scenariusz od mojego odnośnie tego, co mogłoby się nam teraz przytrafić. — W zasadzie nie mieli nic lepszego do roboty, a to brzmiało jak świetna zabawa. Reyes potrzebowała czegoś, co oderwałoby jej myśli od nieprzyjemnego zdarzenia w komisariacie. Nie chciała użalać się nad sobą i niesprawiedliwością tego świata czy rozpaczać z powodu zagubionej torebki, skoro właściwie nie znalazła się w tragicznym położeniu dzięki wsparciu Jerome’a. Zamiast pogrążać się w ponurym nastroju, w kółko odtwarzając w głowie słowa czy wyraz twarzy policjanta, wolała głośno się śmiać, napychać tłustymi burgerami i wytykać przyjacielowi jego podobieństwo do ogromnego, owłosionego niedźwiadka. Zawsze starała się skupiać na tych jaśniejszych punktach; czasami było to łatwe, innym razem musiała włożyć więcej wysiłku w utrzymaniu pozytywnego nastawienia i właśnie teraz potrzebowała nieco więcej pomocy w tym, by ponownie odnaleźć niezmąconą przygnębiającymi rozważaniami radość.
    Na szczęście dzięki późnej porze nie musieli zbyt długo czekać na swoje zamówienie. Młody chłopak postawił na kontuarze dwie ogromne tace z opływającymi tłuszczem burgerami oraz koszyczek z frytkami obtoczonymi w przyprawach, którym postanowili się podzielić. Doniosła talerze do ich stolika, niemal uginając się pod ich ciężarem. Nie zważając na maniery, Reyes właściwie rzuciła się na swoje jedzenie i już przy pierwszym gryzie wydała z siebie głośny jęk zachwytu, przez co kilka głów w knajpie odwróciło się w jej kierunku. Zupełnie nie zawracała sobie tym głowy, wpychając do ust trzy frytki, które okazały się być równie wyśmienite. Amerykanie mieli beznadziejnie mdłe kubki smakowe i Rey tęskniła za pikantną meksykańską kuchnią, ale tutaj wszystko było idealnie przyprawione…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może była tak głodna i zmęczona, że dlatego wydawało jej się, iż trafiła do kulinarnego raju?
      — Mmmm cudownie… Właśnie tego było mi trzeba. Jak mogłeś tak długo ukrywać to genialne miejsce przede mną? Niedopuszczalne! — wymamrotała Reyes z pełnymi ustami, pociągając kolejny łyk coli przez słomkę. Od razu poczuła się o wiele lepiej, niemal w rekordowym tempie pochłaniając swoją porcję, po czym odchyliła się na krześle, poklepując się po pełnym brzuszku.

      Reyes
      [No czeeeeść. Będę się kajać :( Najpierw miałam duże zamieszanie w życiu, a później było mi smutno, że znowu od Reyes wszyscy autorzy pouciekali i przechodziłam poważne rozkminy życiowe, czy powinnam dać jej odejść, czy nadal powalczyć. Ale wciąż uważam, że przebrzydły ze mnie autor, skoro nie odezwałam się wcześniej, odpis pojawia się dopiero teraz i masz pełne prawo mnie okrzyczeć! Na razie posyłam odpis na rozgrzewkę, ale czuję, że w życiu Jerome’a znowu dużo się porobiło i trzeba będzie uaktualnić wiedzę Rey xD]

      Usuń

  147. Weekendowe dyżury dla wszelkiej maści ratowników rzadko kiedy należały do tych spokojnych. Mieszkańcy Nowego Jorku i okolic, zresztą jak zdecydowana większość ludzi na tym globie, korzystając z dłuższej chwili wolnego lubowali się wręcz w spędzaniu czasu zarówno w barach, jak i na wolnym powietrzu, a niejednokrotnie i to i to, więc niczym dziwnym oczywiście nie było, że i liczba zgłoszeń odbieranych przez przedstawicieli tych zawodów stawała się wtedy wyjątkowo liczna. A teraz w dodatku wielkimi krokami zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, toteż coraz większa grupa Amerykanów brała urlopy i beztrosko wypływała w morze, by prywatnymi jachtami lub bardziej stabilnymi jednostkami dostać się do tych członków rodziny, którzy zamieszkiwali dalekie brzegi. Niestety przynajmniej połowa z nich gubiła gdzieś przy okazji zdrowy rozsądek, w wyniku czego często trafiła w samo centrum niesprzyjających warunków pogodowych i po długich godzinach niestrudzonego manewrowania zmuszana była do wezwania wykwalifikowanej pomocy. Czynniki te spowodowały, że gdy w niedzielę Martino otwierał drzwi swemu znajomemu, wyglądał niczym zombie. Zdążył zdrzemnąć się zaledwie cztery godziny i prawdę powiedziawszy ledwo widział na oczy, lecz mimo to zdołał zmusić się do bladego uśmiechu, gdy Jerome z miną cierpiętnika wspomniał o kawie.
    - Coś mi mówi, że jeden dzbanek może dzisiaj raczej nie wystarczyć. – Zaśmiał się, odruchowo zerkając w stronę wiszącego na najbliższej ścianie lustra, by wreszcie zmierzyć się otwarcie z fizycznymi skutkami niedospania. Cóż, bywało gorzej, ale z całą pewnością nie powinien liczyć na to, że okaże się jakoś szczególnie wytrzymały. – Odremontowaną łazienkę znajdziesz pod schodami. Tylko nie wejdź przypadkiem naprzeciwko, bo tam właśnie zamknąłem psiaki. – Poinstruował. – Aha, i nie przestrasz się czasem, jeśli gdzieś pod nogami mignie ci coś puchatego. – Dorzucił, przypominając sobie jak pierwszy raz natknąwszy się na Mustafę omal nie wylądował z przerażenia na suficie. – Doprawdy nie wiem jakim cudem ten kociak się tu dostaje, ale czasem porusza się niczym duch.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  148. - Jak zawsze w weekendy. – Machnął lekceważąco ręką na komentarz znajomego. – A teraz jeszcze w dodatku zbliżają się te cholerne święta, więc ludzie wariują jeszcze bardziej niż zwykle. – Westchnął ciężko, nie chcąc marnować cennego czasu na wgłębianie się w szczegóły wydarzeń, w których brał udział ostatniej nocy.
    Wystarczyło, że jego własny umysł raz po raz przywoływał okropny obraz niemal doszczętnie zmiażdżonej czaszki tego malca, którego ciało pod zwalonymi szczątkami kadłuba odkrył Sextans. Co prawda drugie dziecko owej pary, kilkunastoletnia dziewczynka, miało o wiele więcej szczęścia, bo mimo odniesionych ciężkich obrażeń nadal żyło, lecz i tak wciąż czuł na sobie to zarazem oskarżycielskie, jaki i pełne smutku spojrzenie rodziców, których w międzyczasie uratowali jego kumple. Cóż, nawet nie mógł mieć im tego za złe, w końcu właśnie stracili jednego ze swoich ukochanych szkrabów, lecz nie mogło to zmienić faktu, że po powrocie do domu musiał natychmiast zaparzyć sobie uspokajające ziółka, bo w innym wypadku z pewnością miałby jeszcze większe problemy z zaśnięciem. A i teraz nie czuł się przecież najlepiej.
    - Skusisz się może na jakieś szybkie śniadanie ? – Spytał, gdy Jerome znalazł się w kuchni. – Prawdę powiedziawszy po całej nocy spędzonej na wodzie nie zdążyłem jeszcze nic zjeść, więc gdybyś miał ochotę dołączyć, nie musisz się krępować. – Dodał, podchodząc do lodówki, by upewnić się, czy aby tym razem nie zapomniał znowu uzupełnić zapasów. Cóż, może i nie było tragedii, ale z całą pewnością będzie musiał niedługo wybrać się po zakupy. – Chyba poprzestaniemy na tradycyjnym włoskim zestawieniu. – Stwierdził, ostatecznie wydobywając z jej wnętrza kartonik mleka do kawy. Następnie z jednej z szafek wyjął paczkę cornetto, które udało mu się jeszcze zdobyć zeszłego wieczoru podczas krótkiej wizyty w jednej z typowo włoskich kawiarenek i umieścił oba produkty na stole. – Mam nadzieję, że będziesz mi w stanie wybaczyć brak umiejętności baristycznych. – Zaśmiał się, poddając Marshallowi filiżankę z parującym espresso. – A co się tyczy remontu, to sądzę, że najbezpieczniej będzie, jeśli zaczniemy od przygotowania sypialni dla tej małej księżniczki, która ma tu niedługo zawitać, bo coś czuję, że jeśli nie uda mi się w porę wywiązać z tego zadania, Gal nigdy mi tego nie zapomni.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  149. Noah był ostrożny w relacjach. Głupoty mógł robić od razu, ale wiązanie się z drugą osobą było dla niego trudne i oznaczało pewnego rodzaju otwartość, podczas gdy on nawykł do ukrywania się ze wszystkimi swoimi sprawami przed całym światem.
    - Emmm.... udało mi się tego uniknąć - przyznał - W sensie... Nie chciałem, żeby nasze wspólne mieszkanie zaczęło się od sporów na temat tego, kogo na co stać, a konkretnie czemu nie stać mnie na apartament i czemu nie pozwolę, by za mnie płacił. Serio nie miałem ochoty na takie przepychanki. Mam nadzieję, że Jaime się jakoś u mnie odnajdzie... szczególnie, że dostał dodatkowy pokój tylko dla siebie... - zamyślił się. Może faktycznie źle zrobił, namawiając Jaimego, by z nim zamieszkał? Miał nadzieję, że chłopak powie mu, jeśli okaże się, że źle mu się żyje z nim.
    Napił się drinka, ale jeszcze nie opróżnił szklanki.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  150. Słysząc pytanie znajomego, obrócił się do niego z udawanym zdziwieniem wypisanym na twarzy. Pomilczał dłuższą chwilę, jakby faktycznie potrzebował czasu na przemyślenie owej kwestii, po czym ni stąd ni zowąd wybuchnął szczerym śmiechem.
    - Oj, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak często to słyszę. – Prychnął, sięgając po jeden z rogalików i przygryzając go lekko na wypadek, gdyby jego kubki smakowe miały zareagować nagłym buntem. Ostatecznie jako chłopak wychowany w dużym, portowym włoskim mieście doskonale wiedział jak powinny one rzeczywiście smakować. Na szczęście okazało się, że ta dość podejrzanie wyglądająca kawiarenka serwująca przysmaki charakterystyczne dla jego rodzinnego kraju położona w pobliżu budynku należącego do jednostki, w której stacjonował jest o wiele rzetelniejsza w swoim podejściu do klienta niż do tej pory mu się wydawało. Nawet on musiał bowiem przyznać, że owe pieczywo mogłoby z powodzeniem konkurować z tym wytwarzanym za oceanem. – Niestety pracę na morzu mam chyba po prostu zapisaną w genach. – Stwierdził melancholijnie, jak zwykle w tego typu sytuacjach, przenosząc się wspomnieniami do tych licznych wspaniałych, choć czasami i mocno przerażających dni, które jako dzieciak spędził na wodzie u boku ojca. – Nic chyba dziwnego, w końcu faceci pochodzący z mojej rodziny już od pokoleń funkcjonują głównie w tym środowisku. Zresztą co niby innego mógłbym robić jako chłopak, który niemal całe swoje dzieciństwo spędził w Genui, która, jak obaj dobrze wiemy, jest jednym z największych europejskich portów ? – Przerwał na moment, by napić się trochę kawy. – Jakoś nie widzę się w roli nudnego wykładowcy czy człowieka obserwującego wędrówki krylu albo innych malutkich istotek. – Zażartował. – Jasne, niejednokrotnie bywa okropnie ciężko, zwłaszcza, gdy tak jak dzisiejszej nocy, nie udaje nam się wszystkich uratować, więc należy przekazać potem rodzinie smutne wieści… - Na parę sekund przymknął powieki, instynktownie oddając tym samym hołd tym wszystkim duszom, które obecnie przebywały już w innym świecie. – Ale przecież zdecydowanie więcej jest takich dni, podczas których niemal dosłownie możemy dać komuś drugie życie. – Uśmiechnął się. – Pomijając już fakt, że wolałbym, by moja droga siostrzyczka nie ubzdurała sobie czasem, że skoro ja sam zapragnąłem poznać nieco innego życia, ona musi ratować honor naszej familii i przyjąć na swoje barki obowiązki, którym może zwyczajnie nie podołać. – Westchnął ciężko. – Tylko, proszę cię, nie wspominaj przy niej, że to powiedziałem, bo się jeszcze obrazi. – Wywrócił nieznacznie oczami, wyobrażając sobie naburmuszoną minę Gal, gdyby tylko do jej uszu przypadkiem dotarła wieść, że wciąż traktuje ją zupełnie jak kruchą, porcelanową laleczkę. Tymczasem on zwyczajnie się o nią troszczył jak na odpowiedzialnego starszego brata przystało. – A musisz wiedzieć, że gdyby nie jej doskonała pamięć, nawet nie potrafiłbym domyślić się, że tą irytująca osobą, przez którą muszę walczyć z tymi nieszczęsnymi nowinkami technicznymi jesteś akurat ty. – Obdarzył mężczyznę speszonym spojrzeniem. – Cholera, młoda musiała wyłapać twoje imię z tych wszystkich historyjek, którymi niejednokrotnie wymieniali się członkowie oraz przyjaciele naszej familii, bo przecież nie mogła zapamiętać go podczas tamtego szalonego dnia sprzed lat.


    Martino

    OdpowiedzUsuń
  151. Reyes z niepokojem wpatrywała się w drzwi, trochę jakby oczekiwała, że wypadną z zawiasów po zamaszystym ruchu Jerome’a. Postanowiła kierować się w jego towarzystwie maksymą przezorny zawsze ubezpieczony i chociaż mężczyzna zarzekał się, że w jego czterech ścianach będą całkiem bezpieczni, ona sama miała wątpliwości. Mimo to zdecydowanie lepiej było spędzić przedświąteczny czas we dwójkę w jego domu niż włóczyć się po mieście, gdzie byliby nie tylko narażeni na jakąś awanturę, ale także ogromne tłumy ludzi nawiedzających Nowy Jork w tym wyjątkowym okresie. Miała wrażenie, że na ulicach spotykała więcej turystów niż zwykle, trudne do pomylenia z miejscowymi gromadki różnych narodowości obwieszone aparatami czy bluzami i szalikami z napisami I ♥ New York były widoczne na każdym rogu. Tłoczyli się, by zobaczyć choinkę w pobliżu Rockefeller Center, zajmowali całą przestrzeń Bryant Park, w którym znajdował się zimowy ogród ze znanym z filmów lodowiskiem, oglądali wystawę domków z piernika na Manhattanie czy światełek w ogrodzie botanicznym i poruszanie się po mieście przypominało walkę na ringu. Jedynym sposobem na przedarcie się przez tłumy było używanie łokci lub deptanie po stopach. Czasami specjalnie musiała wybierać okrężną drogę pomiędzy różnymi alejkami, aby wyminąć największe zatory. Cała ta świąteczna atmosfera może wyglądała dobrze na papierze, ale w praktyce mogła wiązać się z kolejnymi szalonymi przygodami, a Reyes naprawdę wolałaby nie spędzić świąt w izbie przyjęć pobliskiego szpitala po staranowaniu przez uciekającego renifera z orszaku Mikołaja czy też po zaplątaniu się w światełka ozdabiające niemal każdy szyld. Spędzenie wieczoru w towarzystwie Jerome’a brzmiało świetnie nie tylko ze względu na mniejsze ryzyko napatoczenia się półgłówków-policjantów gotowych ich zaaresztować pod byle pretekstem; zwyczajnie miło było pogadać z przyjacielem, może trochę ponaśmiewać się z tego pędzącego do przodu czasu i świątecznej gorączki toczącej Amerykanów.
    Jerome chyba nie miał takich samych obaw jak Reyes, bo niemal natychmiast wciągnął ją do mieszkania i zamknął w swoim niedźwiedzim uścisku, nie zważając na brytfankę, którą trzymała w rękach.
    — Dziewczyny tak ci dają w kość, że aż się ucieszyłeś na mój widok? — zapytała z rozbawieniem Rey. — Będę mogła wypominać ci to ciepłe powitanie przynajmniej do końca roku. — Wcisnęła mu w ręce opakowanie z jedzeniem. Bardzo szybko po niewielkim przedpokoju rozniósł się iście smakowity zapach. — Przyrządziłam tamales. Nie są na pewno tak dobre, jak mojej mamy i babci, ale chciałam, żebyś miał okazję skosztować popularnej w okresie Bożego Narodzenia meksykańskiej potrawy. Przyrządziłam dwa rodzaje, jedno jest z farszem mięsnym, drugie z kukurydzą i oczywiście przyprawione ostrą papryką. Oczywiście nie mogło zabraknąć też salsy. — Tym razem z kieszeni płaszcza wyłuskała szklaną buteleczkę i roześmiała się cicho, bo o ile jedzenie przyrządziła samodzielnie, o tyle salsa została kupiona w sklepie… ale na pewno była zdecydowanie lepsza od tych mydlin, które ostatnio spożywali w trakcie niemal studenckiej domówki. — Oczywiście nie mogłoby też zabraknąć meksykańskiej specjalności… — zawiesiła dla lepszego efektu głos, z kolejnej kieszeni wyciągając tym razem… tequilę! W końcu nikogo poza nimi nie było w domu, więc mogli się rozerwać. Wydawało się, że Reyes zupełnie już zapomniała o tej obowiązkowej czujności, jaką miała zachowywać w towarzystwie przyjaciela, by zapobiec gwałtownym wypadkom.
    — Z trafieniem nie było tak źle, Google Maps na szczęście nigdzie się po drodze nie zawiesiło, jednak zdecydowanie gorzej sprawa się ma z korkami i tłumami na mieście. Ktoś by pomyślał, że w Rockefeller Center rozdają najczystsze złoto i diamenty, tyle tam ludzi. — Reyes kucnęła przy podłodze, jeszcze przez chwilę pozostając nieruchomą, po czym wyciągnęła w stronę pieska dłoń wierzchem do góry, pozwalając mu się obwąchać, zanim ostrożnie odważyła się pogłaskać go po miękkiej sierści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz co, Biscuit przypomina ciebie. Niby usiłuje zgrywać groźnego ważniaka, a to tylko mięciutka kuleczka domagająca się pieszczot — stwierdziła, parskając pod nosem cichym śmiechem. Ze swoimi tatuażami i wzrostem Jerome mógł wyglądać onieśmielająco, ale przy bliższym poznaniu okazywał się być bardzo ciepłą osobą i najwyraźniej szczeniak podzielał cechy swojego właściciela.

      Reyes

      Usuń
  152. [Jak się jest taką lamą jak ja, która nie posiada myszki i działa na laptopie bez scrolla na sprzęcie, to tak - suwak zdaje się wtedy niezbędny haha. Dziękuję za jego ogarnięcie ♥

    Cieszę się, że wizerunek oddaje tło karty, zdecydowanie planujemy odkryć więcej myśli i więcej historii Daniego w wątkach, ale bardzo miło wiedzieć, że przy tym minimalizmie w KP (który wynikał się - przyznaję bez bicia - z mojego lenistwa w pisaniu) dało się coś wychwycić.

    Wydaje mi się, że grałyśmy kiedyś na Mount Cartier? Generalnie jesteś osobą, którą kojarzę z blogów, bo na pewno na wielu z nich byłyśmy razem... ale też nie mogę sobie przypomnieć, czy pisałyśmy razem fabułę.

    Jak mi przyjdzie coś bardziej porywającego do głowy, niż "pewnie znają się z prac dorywczych/z budowy", to dam znać :D Dziś już chyba głowa zamknęła mi się na myślenie.

    Ps. Widzę, że nasi panowie poza pochodzeniem spoza USA mają ten sam gust jeśli chodzi o kolczyki xD]

    Dani Hasson

    OdpowiedzUsuń
  153. [Jasne, możesz śledzić wątki, a nawet krzyczeć, jak postać będzie robić życiowe głupoty :D Kiedyś może nawet nadejdzie moment, w którym napiszę posta fabularnego, ale nie ukrywam, że zwykle zabieram się do tego jak sójka za morze, bo znacznie większą przyjemność sprawia mi pisanie do kogoś z myślą o tym, że ten ktoś mi zaraz odpisze (i to zazwyczaj ładnie xD).

    No właśnie mam to samo wrażenie - z jednej strony widzę podobieństwa, a z drugiej takie dzielące ich różnice, że trudno mi na tej niejednoznacznej przestrzeni uchwycić wspólny grunt. Może którąś z nas olśni w swoim czasie, a na razie pozostaje nam śledzić się wzajemnie haha]

    Dani Hasson

    OdpowiedzUsuń