Głuche dudnienie ziemi uderzającej o wieko białej trumny wzbierało i opadało, rozpychając się pośród ciszy. Łyżka łopaty z chrzęstem i chrobotem wbijała się w usypany obok grobu kopiec, by po chwili kolejna porcja gleby, pełnej grudek i kamyków, przysypała wykopany poprzedniego dnia dół. Surowe dźwięki przeplatały się w miarowym rytmie, wręcz hipnotycznym dla umęczonego umysłu, drażniąc i irytując, podsycając wypełniającą ciało wściekłość. Były jak szeptana pod nosem mantra, jak jękliwe zawodzenie żałobników, jak niemy krzyk rozpaczy wyzierający wprost z bursztynowych tęczówek, z głębi czarnych jak noc, rozszerzonych cierpieniem źrenic.
Palce mocno zaciskał na drewnianym trzonku, nie widząc ziemi, która weszła pod jego krótkie paznokcie, lecz nagle aż nadto wyraźnie dostrzegł dół i wyłaniający się z niego biały kształt. Drewniane pudło zbite z lakierowanego drewna, na które zrzucał ziemię, w niezrozumiałym amoku grzebiąc własnego syna. Gdzieś z oddali docierał do niego krzyk żony, nakazujący mu przestać, a pełne politowania spojrzenia grabarzy i samego pastora, ślizgając się po sylwetce, odciskały na nim palące piętno wstydu.
Czy tego właśnie chciałeś, Jerome? Co i komu chciałeś udowodnić? Co osiągnąć? Może liczyłeś na oczyszczenie? Może myślałeś, że tak trzeba? Jesteś tylko żałosnym człekiem, który utknął pomiędzy tym, co wypada, a tym co ludzie zwykli postrzegać jako szaleństwo. Zrobiłeś dokładnie o jeden krok za daleko. I wiesz, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? Że już nie możesz się cofnąć.
Łopata wypadła z jego rąk, lecz nie uderzyła o ziemię. Stał teraz jakby z boku, podczas gdy zimne palce przerażenia szeroko rozwarły jego powieki, które pragnął jak najmocniej zacisnąć. Nie było mu dane odwrócić wzroku, kiedy pęta strachu unieruchomiły głowę, w gwałtownym skurczu mięśni usztywniając kark. Patrzył więc, choć nie chciał. Patrzył, jak Jennifer chwyta łopatę i zrzuca ziemię na trumnę. Patrzył, jak robi to zmarły przed laty Nahuel. Patrzył, jak kolejne osoby obecne w jego życiu, te z przeszłości i teraźniejszości, a nawet te z dalekiej przyszłości wieńczyły dzieło, które sam rozpoczął. Patrzył, dopóki zmieniające się twarze nie zlały się w jedną, pozbawioną oczu i ust, z gładką skórą zamiast nich, odzwierciedlającą jedynie właściwe im kształty, a jednak twarz ta wyrażała wszystko, czego nie chciał widzieć i mówiła dokładnie to, czego nie mógł słuchać. Patrzył, póki nie opadł z sił, wyczerpany upiornym danse macabre, póki kolana nie uginały się pod nim tak, że osuwał się wprost do zasypywanego dołu.
Budził się zawsze, kiedy pierwsza garść ziemi uderzała go w twarz. Teraz też poderwał się do siadu, czując w ustach mineralny posmak i zaciskając palce na cienkiej kołdrze, rozejrzał się gorączkowo. Jen spała obok, jedynie przekręciwszy się na drugi bok pod wpływem jego ruchu. Lekkie zasłony kołysały się w rytm powiewów oceanicznej bryzy, które opływały również oblane zimnym potem ciało bruneta, wywołując gęsią skórkę.
Nie zastanawiał się długo. Odrzucił kołdrę i wstał, możliwie cicho, niedługo potem wymykając się wprost w barbadoską noc.
Abisai krzątał się przy kutrze, uważnie lustrując wzrokiem wynurzoną ponad wody portu część kadłuba. Kawałki stali, z których sklecona była stara łajba, zaczynały rdzewieć przy łączących ją nitach, a rude obramowanie zgorzeliny rozrastało się z każdym kolejnym rokiem mniej bądź bardziej udanych połowów. Jeszcze kilka lat i ta staruszka się rozleci. Dosłownie popęka w szwach pomyślał, gładząc dłonią blachę i przechodząc dalej, gdzie nity ustępowały miejsca równym łańcuszkom spawów, również nadgryzionym przez ząb czasu, zdradzających kilkadziesiąt długich lat użytkowania kutra.
Portowa lampa umocowana na betonowym słupie, dająca zimne i białe światło, zamigotała przy akompaniamencie brzękliwego spięcia gdzieś na kablach. Abisai łypnął na nią, jakby ostrzegawczo i ustrojstwo równie stare, co jego kuter, uspokoiło się, nie zakłócając już dłużej starannych oględzin wysłużonej łodzi. Do świtu wciąż pozostawała więcej niż godzina, lecz dziś nieco ponad pięćdziesięcioletni mężczyzna nie wybierał się na połów. Wczorajszy był na tyle obfity, że część ryb, przechowywanych teraz w wyłożonych lodem skrzyniach w skrytej pod pokładem ładowni, wciąż czekała na odbiór przez zaprzyjaźnionych hurtowników, część natomiast miała znaleźć się w brzuchach okolicznych mieszkańców, dając łatwy i szybki zarobek z całkiem przyzwoitym zyskiem, póki stali odbiory nie uregulują terminowych płatności.
Mógł przyjść później. Około szóstej, a nawet siódmej, kiedy w małym porcie budziło się życie inne niż to znane starym rybakom, przyuczonym do wypływania na połów, gdy słońce było jeszcze głęboko skryte za horyzontem. Mógł przyjść, kiedy zjawiały się ciężarówki-chłodnie po ryby, kiedy żony i matki wychodziły z domów, by zrobić zakupy przed nastaniem zwyczajowego skwaru przesyconego skraplającą się wilgocią. Abisai jednak, podobnie jak lwia część mężczyzn w Rockfield, przez większość życia wstawał na długo przed resztą rodziny, by najpierw wraz ze swoim ojcem, a później synami wypływać w otwarte wody i wydobywać ich bogactwo. Trudno było wykorzenić ten nawyk, nawet takiego dnia jak ten, kiedy czuł nieprzyjemne ciągnięcie biegnące od lewego pośladka w dół nogi. Później zapewne miał to odpokutować, borykając się z kolejnym atakiem rwy kulszowej.
Tymczasem porzucił oględziny kadłuba, pamiętając, że będzie musiał przeciągnąć kolejną warstwą zielonej farby rdzewiejące elementy i pociągnął za trap, osadzając go mocno na kei. Prostując się, wyłapał zmianę w otoczeniu i przechyliwszy nieznacznie głowę, zwrócony plecami do tego miejsca, dostrzegł opartego o słup, na którym była zawieszona szwankująca lapa, człowieka. Oślepiało go zimne światło, więc widział tylko ciemny zarys skrytej w głębokich cieniach sylwetki, lecz nie potrzebował więcej, by w posturze nieznajomego rozpoznać doskonale znane sobie cechy.
Mężczyzna postąpił krok w jego stronę, wychodząc z migotliwego kręgu wraz z brzękiem elektryczności.
— Jak to jest stracić syna, tato?
Siedzieli na pokładzie, plecami oparci o kapitańską budkę i spoglądali wzdłuż krótkiego kanału na redę, a także dalej, sięgając wzrokiem ku otwartym wodom oceanu. Pogrążeni w ciszy przedświtu, nie rozmawiali i nie spoglądali na siebie, wymieniając jedynie spokojne i głębokie oddechy, podczas gdy noc niepostrzeżenie przechodziła w dzień.
Wschodzące słońce, wciąż jednak skryte przed czujnym wzrokiem pogrążonych w zadumie obserwatorów, najpierw podkreśliło linię horyzontu, sprawiając, że aksamit nocy odciął się delikatnie od granatu oceanu i podczas gdy ten pierwszy subtelnie szarzał, drugi nabierał głębi, jakby nasycenie barw uciekało z nieba, wlewając się wprost w bezkresne słone wody. Kilka najbledszych gwiazd zgasło, zamigotawszy po raz ostatni, lecz wiele gwiazdozbiorów wciąż można było podziwiać w pełnej krasie, szczególnie tych znajdujących się tuż ponad ich głowami.
Kilkanaście minut później horyzont zażółcił się lekko, a wisząca nieopodal lampa raz jeszcze zabrzęczała i zgasła, sprawiając, że okolica pogrążyła się w nieprzeniknionej szarości. Nastała godzina, w której wszelkie kolory zdawały zlewać się w jeden, jakby nagle cały świat wyblakł niczym starta fotografia i poszczególne elementy krajobrazu można było odróżnić od siebie tylko po niewyraźnym zarysie rozmytych konturów. Wspomnienia rysujące się w głowie dwudziestoośmiolatka wydawały się z kolei aż nadto wyraźne, groteskowo wręcz wyostrzone.
— Brzydzę się samym sobą.
Abisai powoli przekręcił wspartą o blachę głowę, spoglądając na syna, który z zaciętym wyrazem twarzy uparcie wpatrywał się w horyzont. Kolana, przyciągnięte do klatki piersiowej, ciasno obejmował rękoma, a jego profil częściowo krył się w cieniu kaptura.
— Ja też robiłem różne… rzeczy po śmierci Nahuela.
— Ale nie zakopywałeś jego grobu — odpowiedział warkliwie, ze złością spoglądając na ojca. Abisai uniósł brwi, a Jerome spuścił głowę, tłamsząc przekleństwo, które zazgrzytało pomiędzy jego zębami.
— Jest inaczej, tato. Gorzej. Kiedy zginął Nahuel, byłem gówniarzem, a mam wrażenie, że wtedy radziłem sobie znacznie lepiej, niż teraz. Myślałem, że jest już… dobrze. Że będę mógł ruszyć na przód, bo przecież muszę być silny, prawda? Kto, jeśli nie ja? Ten pogrzeb, to miała być tylko formalność, ale kiedy zaczęli zakopywać grób Lionela… — urwał, oddychając ciężko, jak po długim i wyczerpującym biegu.
— Chciałeś to zrobić sam. Wiem, Jerome — odparł łagodnie Abisai, spokojnie wodząc wzrokiem po skulonej sylwetce syna. — Chciałeś to zrobić sam, bo tak zostaliśmy wychowani. Ja i ty. Żeby zawsze wszystko doprowadzać do końca, prawda? Tylko że to nie zawsze wychodzi nam na dobre i w pewnym momencie trzeba odpuścić. Pozwolić, żeby niektóre rzeczy zrobili inni, bo… Bo czasem pewne sprawy mogą nas przerosnąć. Zniszczyć.
Milczeli przez chwilę, podczas gdy nad granatem oceanu pojawił się pierwszy skrawek błękitu. Cienka linia zaledwie, przechodząca w biel na pograniczu z wszędobylską już żółcią, która gasiła kolejne gwiazdy, również te nad ich głowami. Szary świat kąpał się teraz w bladym złocie, które ocieplało jego powierzchnię i rozganiało zimne cienie.
— Boję się, tato. Boję się, że kiedy Jen będzie na mnie patrzeć, już zawsze będzie widzieć tylko tego człowieka, który najpierw całkiem się zagubił, a później uciekł. Zrobił dokładnie to, o co prosił, by nie robiła tego ona. Nie wiedziałem, ile takich ucieczek będę w stanie znieść, a teraz proszę… Siedzę tutaj — parsknął, podczas gdy jego serce zakołatało w piersi. W duchu zaczął błagać, by Jen się nie obudziła, dopóki nie wróci. By nie zobaczyła, że znowu go nie ma.
— Nie powinieneś rozmawiać o tym ze mną, ale… — Abisai odetchnął i skrzywił się, prostując bolącą nogę. Naprężył ciało i rozciągnął kręgosłup, co przyniosło chwilową ulgę, lecz siedzenie na twardej powierzchni w nieco powykręcanej pozie na pewno nie chroniło go przed atakiem. — Oceniłeś ją, ale nie zrozumiałeś, choć kiedyś mogłeś uważać zupełnie inaczej i dopiero teraz to pojmujesz, prawda?
Odpowiedziało mu lekkie skinienie głowy.
— Jerome, nie uciekniesz przed tym wszystkim, choćbyś biegł tak szybko, jak tylko potrafisz, do utraty tchu. Nie uciekniesz przed tym, choćbyś znalazł się na drugim końcu świata, bo to, co cię ściga, czego oddech czujesz na karku, jest w tobie. Nie wyrwiesz tego jak chwastu. Nie zapomnisz. Już zawsze będziesz pamiętał o swoim dziecku. — Siwiejący mężczyzna przekręcił głowę, spoglądając teraz przed siebie niewidzącymi oczami. Spojrzenie miał zamglone, źrenice lekko rozszerzone mimo padającego wprost na nich blasku świtu, a białka nieznacznie pożółkłe przy kącikach.
— Już zawsze będziesz za nim tęsknił i żałował czasu, który wam zabrano. Już zawsze Lionel będzie siedział gdzieś z tyłu twojej głowy, a myśli o nim będą pojawiały się w najbardziej nieodpowiednich momentach. Choćbyś nawet pochował go własnymi rękoma, Jerome, on już zawsze będzie obecny w twoim życiu, bo nie da się zakopać wspomnień, nie da się zakopać utraconej nadziei i tęsknoty za czymś, czego nigdy się nie poznało.
Abisai wstał z cichym jękiem i podszedł do burty, pochylając się i opierając o nią przedramionami.
— Właśnie tak to jest stracić syna. Kiedy każdego dnia przeżywasz jego śmierć od nowa, nawet po tylu latach. Kiedy budzisz się zlany zimnym potem, w uszach mając wściekły ryk sztormu, a w ustach smak słonej wody. Kiedy gubisz się i popełniasz błędy, owszem, mając prawo do ich popełniania, lecz jednocześnie nie posiadasz pewności, czy zostaną ci one wybaczone. Kiedy codziennie odbijasz się od dna, by za wszelką cenę utrzymać głowę na powierzchni.
Wyprostował się i odwrócił przodem do syna, a jego sylwetka rzuciła długi cień, sięgający stóp wciąż siedzącego na pokładzie młodszego Marshalla. Twarz Abisaia była teraz skryta w ciemności, podczas gdy kontury jego ciała omywały pierwsze promienie słońca, które nieśmiało wyślizgnęły się zza nieboskłonu. Wcale jednak nie złagodziło to jego kolejnych słów, prawdziwych, acz niosących ze sobą ból jeszcze większy niż ten, który Jerome zdołał dotąd poznać.
— Pamiętaj tylko. Twój syn ma również matkę. W przeciwieństwie do niego – wciąż żywą.
Deski cicho skrzypiały pod jego stopami, kiedy przemykał przez korytarz, by wspiąć się po schodach na poddasze. Materac, leżący wprost na ziemi, bo przecież nie było kiedy kupić czy też zrobić stelażu łóżka, dosunięty był blisko okna, przez które do długiego pomieszczenia ze skośnymi ścianami wpadały promienie stojącego nisko nad horyzontem słońca.
Najciszej, jak tylko potrafił, ściągnął bluzę i spodnie, odkładając je gdzieś dalej, tak by nie były pierwszym, co będzie rzucać się w oczy tuż po przebudzeniu. Przykucnąwszy, wpełzł na ich prowizoryczne posłanie i wsunął się pod cienką kołdrę, prześcieradło właściwie, ponieważ równie dobrze można było obejść się tutaj bez jakiegokolwiek okrycia.
— Jerome?
— Byłem się napić — mruknął, układając się obok na wpół śpiącej Jen, która nie pokwapiła się nawet, by rozchylić powieki.
— W porcie?
Zamarł, z materiałem nasuniętym po sam nos, w milczeniu oczekując na to, co miało nastąpić.
— Śmierdzisz rybą. Więc jeśli nie będziemy mieli żadnej na obiad, będziesz się gęsto tłumaczył — wymamrotała, przekręcając się na bok, plecami do niego. Jerome tymczasem westchnął bezgłośnie i wstał, zgarniając z podłogi bluzę oraz spodnie, przy okazji sprawdzając, czy miał w kieszeni portfel.
— Kocham cię, Jen.
— I nie pokazuj się bez malin!
Ponieważ z częścią z Was zabrnęłam już na wątkowej osi czasu na tyle daleko, iż można punkt ten określić jako po Barbadosie, przyszedł najwyższy czas na to, by nieco uporządkować myśli Jerome'a. To porządkowanie prawdopodobnie będzie jeszcze trochę trwało, dlatego będę wdzięczna, jeśli spokojnie dokończymy te wątki, które wciąż osadzone są przed wyjazdem Marshalla do Rockfield. W tytule natomiast 30 Seconds To Mars - Remedy.
Jak Ty wspaniale piszesz! Jakbym czytała dobrą, wciągającą książkę. ♥ Malowniczo opisałaś budzący się do życia dzień, przez co czułam się, jakbym siedziała gdzieś na kutrze, obok Jerome'a i jego ojca. Jednocześnie, a właściwie na samym już początku, poczułam też ogromny smutek i teraz jakoś ciężko mi się pozbierać. Sen Marshalla był upiornie realistyczny i współczuję mu takich przeżyć.
OdpowiedzUsuńPisz więcej i pisz częściej! Wiem też, że z niecierpliwością czekam na jakieś radośniejsze posty z życia Jerome'a. ♥
Dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że się podobało ♥ Tym bardziej, że wczoraj miałam mały kryzys i tak bardzo nie podobało mi się to, co napisałam... ^^ Na szczęście kryzys zażegnany, a i nawet wena na wątki odżyła!
UsuńMam nadzieję, że pojawi się w niedługim czasie jeszcze jeden post z Barbadosu :) Przydałyby się tylko szybko jakieś kolejne święta, żeby był czas w spokoju go napisać ^^
Jerome! Mój biedny starszy brat... To znacz, starszy brat Jaime'ego, oczywiście, to miałam na myśli xd
OdpowiedzUsuńA tak na poważnie. Człowiek się ogarnął po tamtej pamiętnej notce, a teraz to. Ale przynajmniej teraz nie jest mi aż tak smutno, bo widzę tutaj nadzieję na lepszą przyszłość dla Jerome'a :) Czekamy zatem z Jaime'em na kolejne spotkanie, pełne śmiechu i... kolejnej planszówki! Z Haroldem obok.
Ach, no i jeszcze notka - bardzo przyjemnie mi się ją czytało. Zawsze lubię czytać te opisy, jakie tworzysz. Ta rozmowa z ojcem choć krótka, to trafia w sedno - ładnie to wszystko zostało ujęte :) Nic dziwnego, że Jaime'emu zależy na tej znajomości.
Elko i pozdrawiam :D
Mój młodszy bracie! A raczej młodszy przyszywany bracie Jerome'a ^^ Tak, ta notka ma być smutna, ale też pozostawiająca po sobie własnie taki lekki podmuch nadziei na lepsze jutro. Ponieważ z czasem na pewno będzie lepiej, prawda? I ta notka, w przeciwieństwie do poprzedniej, na pewno ma prowadzić ku lepszemu :)
UsuńBardzo się cieszę, że Ci się podobało ♥ Starałam się, hihi!
Cudna notka. Świetne ujęcie. Z jednej strony czułam jego emocje, a z drugiej taki stan zawieszenia? Otępienia, kiedy próbujemy uciec przed czymś, od czego nie da się uciec? Klatkę życia?
OdpowiedzUsuńGratuluję!
Ja co prawda myślowo jestem jeszcze przed, ale mam nadzieję, że kiedyś uda nam się znowu połączyć naszych panów w wątku!
I życzę dużo szczęścia dla Jeromka i Jen <3
Klatka życia. Bardzo ładnie to ujęłaś, a ja mam na tę okoliczność cytat z piosenki pani, która użycza wizerunku siostrze Marshalla:
UsuńTrapped in my cage again and I can’t find the key
Locked myself in again no one to hear me scream
I can feel it happening feel the darkness creeping in
Not the time for sleeping cause’ I’ve been having strange ass dreams
Ja również mam taką nadzieję, ponieważ świetnie pisało mi się z Noah ♥ Myślę, że zarówno kiedy my będziemy na to gotowe, jak i oni, to koniecznie trzeba nad czymś pomyśleć ♥
Od jakiegoś czasu fundujesz w notkach taki emocjonalny rollercoaster, że mam ochotę cię mocno zjechać na hg za wyciskanie łez (przyganiał kocioł garnkowi, right?). Mam ochotę mocno przytulić Jerome'a i nie wypuszczać, póki jego biedne serduszko choć trochę się nie uleczy.
OdpowiedzUsuńPoza tym poproszę namiar na szkoły, które nauczyły cię tak pisać, bo wszystkie opisy są tak cudowne, że czytałam je po kilka razy i wciąż się rozpływam ♥♥♥
PS propsuję za 30stm, teraz cały dzień będę to śpiewać XD
Ojej, jeśli faktycznie wycisnęłam łezki, to jednocześnie bardzo mi miło i ciężko na serduszku ♥ Trzeba jednak wytrzymać tę szaloną jazdę, żeby w końcu wyjść z tego nie takiego do końca wesołego miasteczka ;)
UsuńDziękuję też za te pochwały ♥ Ale czy podziękowania na pewno należą się tutaj polibudzie? Tego nie wiem ^^ O, nie, przepraszam bardzo, polibudzie można podziękować za opis rdzewienia kutra rybackiego ^^
Kochana Mamusiu Muminka, proszę już Jeromka nie łamać, bo przypomina takiego popękanego pierniczka </3 A wraz z tym pierniczkiem jestem ja, która siedzi teraz smutna i chce go mocno przytulić. Przeżyli wielką tragedię, a mój Lionel może coś o tym wiedzieć, bo on w przeciwieństwie do państwa Marshall, doczekał się narodzin córeczki, która odeszła zbyt szybko. Może wspólnie w tym ciężkim czasie jakoś będzie im łatwiej, gdy już poznają swoje bolesne historie...
OdpowiedzUsuńCieszę się mocno, że między nim, a Jen dalej się układa, bo wiele małżeństw nie wytrzymuje takiej próby, więc trzymam za nich kciuki! W końcu kto jak nie oni, co? I szybko leć po malinki i rybkę, bo mama Twojego syna czeka :D Dzięki Ci za tę notatkę :)
Kochany kocyczku, Jeromek został już złamany na wszelkie możliwe sposoby i musiało się to wydarzyć, żeby teraz móc ze spokojnym sumieniem i czystą głową go poskładać ♥ Wierzę, że Lionelowi jest już zdecydowanie dalej do takiego pierniczka, a jeśli nawet nie, to hej! Mam dużo lukru, żeby ich obydwu posklejać!
UsuńJa również cieszę się, że Jen i Jerome mimo wszystko wciąż są w stanie odnaleźć drogę do siebie nawzajem i oby nigdy jej nie zgubili :)
Nie wiem czemu, ale białe trumny są dla mnie najbardziej przerażające ze wszystkich. Może przyzwyczaiłam się do widoku brązowych, ciemnych, a białe... Bez znaczenia czy o takiej czytam czy widzę na ekranie w filmie zawsze mam dreszcze. Zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić zakopywania grobu kogoś bliskiego, a zwłaszcza dziecka. To zapewne jedno z najgorszych uczuć na świecie, pożegnać się z dzieckiem, którego nawet nie miało okazji się poznać. Od samego początku trzymam za nich kciuki, więc mam nadzieję, że po wizycie na Barbadosie jakoś pogodzą się ze stratą i będą mogli wrócić do swojej codzienności, choć wiadomo do najłatwiejszych zadań to to nie należy.
OdpowiedzUsuńNo a opisy to chyba jak zawsze ładne i udane, nie ma co ukrywać, że pisać potrafisz i bardzo zgrabnie Ci to wychodzi. ^^ Teraz po tym nieszczęściu poproszę o jakieś wesołe przygody w jego/ich życiu!;D
Biała trumna niestety ma w sobie coś takiego. Jakby sam jej kolor miał powiedzieć coś więcej. Również nie wyobrażam sobie, przekonać się o czymś podobnym na własnej skórze, więc pisanie tego typu notek jest podwójnym wyzwaniem i co tu dużo ukrywać, trzeba się nieźle nagimnastykować. Myślę jednak, że po Barbadosie będzie już tylko lepiej :)
UsuńI dziękuję! Bardzo dziękuję! ♥ Po takich słowach chce się tylko pisać więcej i więcej, a z czasem na pewno znajdzie się miejsce na wesołe i totalnie odjechane przygody ^^
Przepięknie napisana notka!
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie, jak można się czuć po utracie dziecka. Z samą żałobą jest tak, że pustka nigdy nie zniknie, ale z czasem po prostu przestanie aż tak wpływać na nasze życie. Jednak jeśli chodzi o dziecko, jest znacznie trudniej, ponieważ nie dane mu jest doświadczyć tak wielu rzeczy...
Podoba mi się, jak okazałaś różne uczucia doświadczane przez Twoją postać oraz to, jak one wpływają na jego związek z żoną. Mam nadzieję, że Jerome z czasem nauczy się żyć na nowo po stracie swojego dziecka.
<3 Czekam na kolejne notki!
Dziękuję! ♥
UsuńWydaje mi się, że to musi wiązać się z dużym poczuciem niesprawiedliwości. Z niezrozumieniem. Chyba najgorzej jest uporać się ze stratą czegoś, czego na dobrą sprawę jeszcze się nie poznało i tak jak pisałam, człowiek może tęsknić tylko za wyobrażeniem o czymś, czego nigdy nie doświadczył.
Na pewno się nauczy, już ja się o to postaram :) Gdzieś już zaczyna być widać to światełko w tunelu :)
Wiesz... nie wiem co napisać. Jest mi smutno, przykro, mam dreszcze. Podpinam się pod słowa sheepster - emocjonalny rollercoaster.
OdpowiedzUsuńNie oszczędzasz tego chłopa, powiedzieć, że mu współczuję, to jak opisać wszystkie uczucia niedbale i od niechcenia, byle odbębnić i byle cokolwiek napisać. Więc oznajmiam tylko tyle, że mam ochotę teraz zamknąć się w sobie i strawić notkę (napisaną nota bene na prawdę ładnie ;*).
W takim razie, kiedy będziesz zamknięta w sobie i zajęta trawieniem, pozwól, że przyniosę Ci kakałko i przykryję kocykiem ♥
UsuńPomijając te wszystkie ochy i achy na temat samego Twojego stylu pisania... Nie wiem, co mam Ci tutaj powiedzieć. Uwielbiam postać Jerome'a. Ubolewam nad tym, że z Jen stracili dziecko, no to jeszcze sama relacja naszych postaci sprawia, że jakoś tak inaczej mi się to wszystko czyta. Na pewno wiesz, co mam na myśli. Inaczej czyta się notki autorów z którymi nie ma się wątku, a inaczej tych, z którymi jest jakiś kontakt i właśnie powiązanie pomiędzy postaciami. Pamiętajcie, że zawsze możecie liczyć na nas z Elką! I po cichutku liczę, że już po powrocie z Barbadosu, Żeromek będzie w nieco lepszym stanie! ❤❤❤
OdpowiedzUsuńTak, wiem, co masz na myśli. My na Was z Elką bardzo liczymy, bo Elka jak nikt inny potrafi trafić do Jeromka i otworzyć mu oczy na coś, z czego istnienia wcześniej nie zdawał sobie sprawy ♥ Dlatego tam w odpisie już nieśmiało zagadujemy o to i owo ;)
UsuńAle po tym jak napisałaś, że go uwielbiasz, to znowu mam takie awwwwwww ♥ Dziękujemy ♥
Co tak krótko? Z jakich desek jest zrobiona ta skrzypiąca podłoga? Jaką rybę zjedzą na ten obiad? Nie cierpię nie dokończonych historii, wiesz? םּ_םּ
OdpowiedzUsuńA teraz przypomnij sobie o tych mrocznych sekretach, o których Ci pisałam, powstrzymaj śmiech i obrzydzenie, bo będę mówić poważnie. Oglądam mnóstwo horrorów i tym podobnych i jakby ktoś mi nagrał scenę, którą opisujesz na początku z tymi wszystkimi szczegółami, to miałabym dreszcze jak przy oglądaniu kaset z Sinister. Uwielbiam, kiedy ktoś potrafi wydobyć z czyjejś duszy te cienie, które zawsze próbujemy schować przed innymi i do tego sadza mi jej jeszcze przy stole, przy którym właśnie jem śniadanie.
Do tego powiem Ci, że wbrew pozorom Zeldelke i Jerome mieliby o czym gadać, a nawet kłócić, ale to dlatego, że ja wiem teraz więcej :D
Jejku, dziękuję ♥ Bardzo się cieszę i jest mi niezmiernie milutko, że udało mi się wywołać taki efekt ♥ I troszkę jednak się zaśmiała, a troszkę znowu pomyślałam fujka!
UsuńTeraz to mnie zaintrygowałaś i mam nadzieję, że kiedyś będzie im dane odbyć nawet taką kłótnię!
Musiałam przyjść najpierw przeczytać notkę za nim zabiorę się za odpis dla Ciebie! Pięknie napisana, taka pozornie spokojna, która niesie ciężar straty i przeogromnego cierpienia. Utrata kogoś bliskiego, patrzenie na to jak ziemia przykrywa kawałek drewna, w którym ukryty jest ktoś kogo kochało sie całym sercem, to jedna z najgorszych rzeczy... Takie obrazy ciężko wymazać z pamięci, a gdy wydaje się, że już się udało, wraca poczucie winy i zaczynamy od nowa. Nie można zapomnieć, ale trzeba żyć. Mam nadzieję, że Jerome posłucha się ojca i skupi się na żonie, by razem z nia odważniej ruszyć do przodu, by wyszarpać losu szczęście, które im sie należny!♥
OdpowiedzUsuńJeszcze raz pięknie napisane i po cichu liczę, że kolejna notka ukaże promyk nadziei w życiu państwa Marshall! ♥♥
Gdyby do rybek i malin potrzebowali rumu Lotta zapewnia dostawę do domu! ;)
Bardzo się cieszę, że Ci się podobało ♥ Ja wiem, że Jerome się z tego wszystkiego pozbiera, ponieważ - cóż - już osiągnął swoje dno i nie pozostaje mu nic innego, jak tylko się od niego odbić ;)
UsuńRumem nie pogardzimy, od siebie możemy dorzucić colę!
Z lekkim opóźnieniem, ale jestem!
OdpowiedzUsuńMasz bardzo ładny styl i posługujesz się bardzo ładnymi słowami. Wprawdzie pod kątem emocjonalnym lepiej nie będę nic mówić, bo moje zamiłowanie do dziecięcych sekcji trochę za bardzo znieczuliło mnie na śmierć najmniejszych... więc mogłoby to być nieco zbyt krzywdzące.
Mam nadzieję jednak, że Jerome weźmie się w garść i po prostu zapomni. Bo nawet jeśli drastyczne wydarzenia siedzą głęboko w nas, rozpamiętywanie ich nie może prowadzić do niczego dobrego. Życie jest upiorne i już, a życie przeszłością sprawi jedynie, że przegapimy teraźniejszość, która przesypie nam się przez palce! ♥♥♥
Ha! W końcu udało mi się przeczytać dzisiaj noteczkę. I o mały włos, a zapomniałabym o tym powiedzieć! :D
OdpowiedzUsuńEch, ciężko jest się pogodzić ze stratą własnego dziecka i na pewno jeszcze przez długi, długi czas nie będzie im łatwo, ale... Jest nadzieja! Emily wróciła z nowymi pokładami energii i uśmiechu, dlatego teraz to ona będzie trzymać na duchu Jeromka i mam nadzieję, że niedługo i Jen! Ściskam mocno i życzę, żeby tych koszmarów było już, jak najmniej. A skoro Jen już myśli o malinkach, to musi być dobrze :D