Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] That it leaves us stronger in the end

jerome marshall I've done some things I won't forget
O tym, że życie pisze najbardziej zaskakujące scenariusze, zdążył przekonać się na własnej skórze. Pióro, którym zapisywał kolejne karty swojej historii, los wyrwał mu w momencie postawienia stopy na terytorium Stanów Zjednoczonych, w Nowym Jorku, choć zdarzało się już wcześniej, że wytrącał mu je z rąk. Toczyło się wtedy po blacie z cichym terkotem i spadało na podłogę, by wturlać się w najgłębszy i najciemniejszy kąt, do którego dostanie się wymagało zanurkowania pod biurko na długie tygodnie, jeśli nawet nie miesiące. W końcu jednak zawsze udawało mu się je namacać, choćby początkowo samymi opuszkami, wreszcie chwycić w garść i wyciągnąć, by powrócić do pisania. Do czasu, od kilku miesięcy bowiem spogląda jedynie na zapisane drobnymi, stawianymi szybko literami kartki, które są przewracane w zastraszającym tempie, byle dalej i dalej, byle szybciej i szybciej, nie ma ani chwili do stracenia! I wcale nie przeszkadza mu to szaleńcze tempo, bo kiedy spogląda wstecz, widząc wyraźną granicę pomiędzy tym, co było kiedyś, a co jest teraz, nie ma wątpliwości co do tego, że właśnie powstaje najlepszy rozdział jego życia. A jeśli czegoś się boi, to tylko jednej rzeczy – że los za szybko postawi ostatnią kropkę.
jerome marshall But still I live with no regrets
urodzony 14 kwietnia 1991 roku w Rockfield, na Barbadosie // 30 lat // najstarszy z piątki rodzeństwa // ukulele pod pachą // złota rączka // 1⁄8 krwi rdzennych mieszkańców Barbadosu // you left it all behind // w Nowym Jorku po raz pierwszy zjawił się na początku marca 2019 roku, posiadając wizę turystyczną na dwa miesiące // po powrocie na Barbados, po kilku tygodniach wrócił do USA jako posiadacz wizy narzeczeńskiej, zobligowany do wzięcia ślubu w przeciągu 90 dni od przekroczenia granicy // sometimes love is unspoken18.11.2019 // niedługo po zawarciu związku małżeńskiego z miłością swojego życia, została mu przyznana zielona karta // and we are finally home - układ // była sekretareczka w salonie fryzjerskim Jaspera Małeckiego // budowlaniec w firmie Fibre // wolontariusz w schronisku dla zwierząt // barbadians // new yorkers
Jerome Marshall I've taken liberties now they belong to me
Odautorsko It's got its mark on me
Cytaty: Welshly Arms – Who We Are;
Stephanie Perkins – Anna i pocałunek w Paryżu
Wizerunku użycza: Jérôme Mathew.
Ostatnia aktualizacja: 21.03.2021 ⬩ karta + barbadians (w trakcie)

Cześć! Jerome powstał z powodu mojej chęci na coś nowego, a że wyszło z tego coś świetnego, to dziękuję serdecznie Black Dreamer za możliwość przejęcia od niej postaci ♥ Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
NC

90 komentarzy


  1. — Pff, co to jest dziesięć godzin jazdy — mruknęła i machnęła ręką, aby po chwili się roześmiać. Wyglądało na to, że aby odwiedzić takie sanktuarium dla słoni trzeba było poświęcić przynajmniej dwa pełnie dni. Alanya była pewna, że wydane pieniądze na to i poświęcony czas są warte doświadczeń, które czekały na miejscu. Trzeba chyba byłoby być z kamienia, aby nie poczuć czegokolwiek w takim miejscu, a choć jeszcze jej tam nie było, to była pewna, że emocje wzięłyby nad nią górę i w pewnym momencie by się rozkleiła. Tak, jak rzadko płakała nad własnym losem, tak już los zwierząt bardziej ją wzruszał. Spojrzała na niego, gdy powiedział, dlaczego konkretnego słonia ma szukać i lekko rozchyliła usta. — To chyba musiało być niezapomniane przeżycie. Zapamiętam, aby go poszukać, jak już kiedyś uda im się to miejsce odwiedzić.
    Teraz miała jeszcze większą zachętę na to, aby tam pojechać. Sprawa nie rozchodziła się o piękne tajlandzkie widoki czy jedzenie, same słonie wchodziły w grę, a to była już poważna sprawa. Brunetka zdawała sobie jednak bolesną sprawę z tego, że prawdopodobnie długo tam nie zawita. Dorosłość naprawdę była przygnębiająca. Zwłaszcza, że ot tak wolnego sobie wziąć nie mogła przecież, chociaż byłoby miło wyrwać się na dwa tygodnie z Nowego Jorku i zwyczajnie odpocząć.
    Uśmiechnęła się jak dziecko, kiedy dostała do ręki smycz z psem. Sama była przyzwyczajona tylko do jednej smyczy, więc trzymanie dwóch było dość dziwnym i nowym uczuciem, ale naprawdę przyjemnym. Mogłaby się przyzwyczaić do tego uczucia. Obserwowała też Mystic, która na chwilę tylko się zatrzymała, aby po przyjacielsku z kundelkiem się obwąchać i mogli już iść dalej do przodu. Brunetka cicho parsknęła na ten widok.
    — Na pewno tak będzie najlepiej. Jak na teście z matmy. Zaczynasz od najtrudniejszego pytania, a te łatwiejsze zostawiasz na sam koniec — powiedziała. Z matmy wybitna nie była, ale na pewno wolałaby rozwiązywać testy z liceum niż użerać się z tymi dokumentami, w których można było się pogubić i zwyczajnie mieć dość. — Nie, na szczęście nie jesteśmy ograniczeni czasowo. Ale hej, zobacz, macie przynajmniej naprawdę ciekawą historię d opowiadania ludziom. Jak poślubić faceta w 90 dni, proszę, nawet wam tytuł na film podsunęłam — zaśmiała się i lekko, po przyjacielsku szturchnęła mężczyznę w bok.
    Lynie szybko poszła w ślady przyjaciela i jak tylko on spuścił psy ze smyczy, ona zrobiła dokładnie to samo. Mystic nawet się nie oglądała za siebie tylko wystrzeliła przed siebie niczym z procy, aby dobiec do jednego z psów, którego sobie upatrzyła i zachęcała go do wspólnej zabawy.
    — Długo jej nie było? — spytała. Nie przypominała sobie czy jej wspominał o wyjeździe żony do Los Angeles, może mówił, ale jak zwykle jej pamięć dała się we znaki i nie mogła sobie teraz przypomnieć, jak było faktycznie? — Myślę, że nie będziecie potrafili się od siebie po przerwie odkleić — powiedziała z uśmiechem. Poniekąd wiedziała, jak mniej więcej może się Jerome czuć. Sama była przyzwyczajona do mieszkania w pojedynkę, a kiedy zdecydowała się przenieść do narzeczonego nagle wszystko stało się wspólne i z początku ciężko było jej sobie znaleźć miejsce.

    [Ojej, jaka zmiana! :D Cudne te zdjęcia!^^]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  2. — Po prostu się troszczę — mruknęła cicho pod nosem. Nadal była oburzona faktem, że Jerome w ogóle nic jej nie powiedział. Elle lubiła troszczyć się o swoich bliskich, a Jerome zdecydowanie zaliczał się do tego grona. Czuła się winna, że nie była w stanie mu pomóc w żaden sposób. Wiedziała, że to nie była jej wina, bo przecież to on niczego jej nie powiedział, ale… No właśnie, było, ale! — Nie jestem uparta, po prostu wiem, czego chcę — sprostowała zręcznie — a chcę się zająć przyjacielem w potrzebie. Tak się składa, że jeden właśnie w takowej jest. Wiesz? Złamał sobie rękę!
    Zmrużyła delikatnie oczy, słysząc komentarz przyjaciela i tylko pokręciła głową ze zrezygnowaniem, uznając, że wdawanie się w tę dyskusje nie ma większego sensu.
    — Była za droga, prędzej poszedł by ją sprzedać — odezwała się jednak, wykrzywiając usta w delikatnym uśmiechu — ale poważnie… Wyobraź sobie sytuację, w której Jen oznajmia, że masz jej oddać obrączkę! I to tak z zaskoczenia, bez żadnego wytłumaczenia — ponownie pokręciła głową. Tym razem jednak dużo spokojniej.
    — Tylko jeżeli obiecujesz, że to będzie u nas, albo bezpiecznie wsadzisz mnie w taksówkę, nie żebym planowała się upić do nieprzytomności, ale… Ale mam po prostu słabą głowę — uśmiechnęła się lekko, mając jednak nadzieję, że mimo spotkania z procentami, nie będzie musiała się później za siebie wstydzić. Problem polegał na tym, że pomimo świadomości o słabej głowie, picie nie kończyło się na jednym, czy dwóch drinkach. Nie tak, że nie znała umiaru, ale jak to tak siedzieć o samej coca coli… — W każdym razie, zdecydowanie będziemy musieli zaplanować sobie jakiś wieczór.
    Kto by pomyślał, jak szybko z ustaleń o wspólnym pijaństwie można było przejść do nie rozmawiania ze sobą. W towarzystwie Villanelle… Cóż, bardzo szybko! A Elle… Jak to sam stwierdził Jerome, była uparta jak koza i wcale nie zamierzała szybko pomachać białą flagą. Zwłaszcza, że czuła się urażona i dotknięta. Żarty żartami, ale celowa wprowadzanie jej w takie zakłopotanie było po prostu nieuprzejme. A nazywała go przyjacielem! Nadal nie mogła uwierzyć, że chciała mu obiadki gotować, a on coś takiego…
    — Samuelu, możesz powiedzieć Jerome’owi, że nie zamierzam psuć naszej akcji, więc zrobię, co będzie trzeba — zaczęła od razu odpowiadać, a kiedy Marshall ruszył, Elle wcale nie zamierzała zostawać w tyle.
    Elle westchnęła cicho na słowa Samuela, ale nic nie odpowiedziała. Spojrzała natomiast na Jerome’a, który nawet nie wyglądał, jakby zamierzał okazać skruchę.
    — Zachowujesz się jak dzieciak — stwierdziła, mierząc palcem w Jerome’a — nie powinieneś był tego robić i dobrze o tym wiesz, ja… Ja nie lubię… Nie… Przepadam, nie… — język zaczął jej się jeszcze bardziej plątać, a na twarz wstąpiły ponownie soczyste rumieńce — po prostu… — zacisnęła wargi i nie patrzyła się już na Marshalla, bo czuła się tylko jeszcze bardziej zawstydzona. Może… Może powinna pracować nad sobą i otwartością w rozmowach o seksie, bo miała przecież w tym roku kończyć dwadzieścia pięć lat, a seks już dawno przestał być tematem tabu, ale… Ale nie dla Elle.

    [O jaaa! Ależ tu się letnio zrobiło! *_*]
    elcia

    OdpowiedzUsuń
  3. Jaime roześmiał się, słysząc za sobą komentarz Jerome’a, co do jego słów związanych z oceną Parkera. Oczywiście, że Moretti sobie robił żarciki, w końcu mogli już do tego wrócić po tych wszystkich nieprzyjemnościach i po rozwiązaniu sprawy. Poza tym, bardzo, ale to bardzo chciał zobaczyć minę przyjaciela po tych słowach. I owszem, była bezcenna. Nie zamierzał jednak odszukiwać ponownie Patricka, aby zacząć go podrywać, bo jednak aż w takim typie Jaime’ego to on nie był. A poza tym, halo, co on też uczynił w przeszłości Jerome’owi? Jego najlepszemu przyjacielowi i bratu? No właśnie, więc jak miałby się z nim spotykać? Bez przesady. W dodatku był takim trochę lichwiarzem i robił na pewno o wiele większe przekręty. A Jaime planował jednak stać po drugiej stronie... prawa. O ile tak można to było określić.
    – Żałuj, że nie widziałeś swojej miny – dodał jeszcze, a potem wsiadł do samochodu.
    Kiedy w końcu znaleźli się w lokalu, Jaime szybko odnalazł dla siebie odpowiednią pozyję w menu. Oczywiście nie zamawiali tylko jednej dużej pizzy, ponieważ chyba żadne by się nie najadło, dlatego każdy mógł wybrać coś dla siebie. Veronica, Shay i Jaime cierpliwie zaczekali za Marshallem, ale chyba żadne nie spodziewało się przemowy. Było to całkiem urocze, ale przede wszystkim szczere. I chyba każdemu jeszcze bardziej poprawił się humor po tym małym wystąpieniu.
    – Cóż, od tego ma się przyjaciół, prawda? – Jaime uśmiechnął się do niego i uniósł swój kufel z piwem, żeby zaraz stuknąć nim o szklanki swoich towarzyszy. – Jak to szło? – zamilkł na moment, szukając w głowie odpowiedniego mema. – „Jesteśmy przyjaciółmi, ty się śmiejesz, ja się śmieję. Ty płaczesz, ja płaczę. Ty skaczesz z mostu, ja ratuję twoją upośledzoną dupę” – zaśmiał się pod nosem, ale zaraz odwrócił wzrok, popijając piwo, żeby nie było, że coś mu się przypomniało. A konkretnie – pierwsze spotkanie Jerome’a i Jaime’ego. Tja... Także ten... – W każdym razie, mamy to już za sobą i możemy odetchnąć – spojrzał na panią detektyw. – Bardzo dziękujemy za pomoc.
    – Mam nadzieję, że to już się więcej nie powtórzy – spojrzała na wyspiarza. – Że już nikt nie będzie cię tak traktował.
    Jaime wierzył, że nic takiego więcej się nie wydarzy. Przecież Jerome był łagodną owieczką (bardzo spodobało mu się to określnie, może nawet tak zapisze jego kontakt w telefonie).
    Shay uśmiechnął się lekko. Nie było się czym chwalić – znajomością z Parkerem – jednak miał ich jeszcze kilka w zanadrzu. Miał jednak nadzieję, że nie będzie musiał się z nich tłumaczyć nikomu, nawet chrześniakowi w razie pomocy. Po prostu lepiej niech już ta dwójka się w nic nie pakuje. Nie, żeby to, co się działo przez ostatnich kilka tygodni, było ich winą.
    Gdy Jerome w końcu zajął miejsce, Jaime poklepał go po ramieniu. No, to teraz może w końcu ogarną te skoki na spadochronie. A, no i jeszcze ten tajemniczy szept Parkera.
    Niedługo później do ich stolika przyniesiono dwie duże pizze. Panowie odczekali aż pierwszy kawałek weźmie Veronica, a dopiero później Jaime wziął dla siebie jeden z szynką i pieczarkami. Nim jednak wziął pierwszy kęs, jego telefon dał znać, że ktoś do niego dzwonił. Przeprosił swoich towarzyszy i podniósł się z miejsca, aby odejść nieco od stolika i odebrać. Nie trwało długo nim znów usiadł na swoim miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – To nie Parker – powiedział cicho do Jerome’a, o mało znów nie zaczynając się śmiać. – No, więc... Za tydzień mam rozmowę o praktyki – uśmiechnął się lekko, nie chcąc za bardzo tryskać entuzjazmem. I nie chciał też na razie za dużo im zdradzać. Nauczył się, żeby nie zapeszać pewnych spraw. To nie było nic pewnego, ot, zwykła rozmowa, jakich pewnie mieli jeszcze kilka w tym dniu i może nawet w tym tygodniu, ale to już zawsze jakieś doświadczenie dla przyszłych takich rozmów. Nie, żeby mu nie zależało, bo owszem, zależało, tak naprawdę przecież to właśnie plany na przyszłość związane z pracą zaczęły go trzymać na tym świecie.
      – To świetnie! – Shay uśmiechnął się do chrześniaka szeroko. – Będziemy trzymać kciuki – uniósł swoje szkło i stuknął nim o szkło Jaime’ego.

      Jaime

      Usuń
  4. Tak zdecydowanie świat nie byłby tak intrygujący, gdyby wszyscy ludzie na świecie byli tacy sami. Wtedy nikt nie miałby potrzeby jechać do Europy z Ameryki lub odwrotnie. Po, co ktoś miałby poznawać kulturę azjatycką, gdyby ta nie różniła się zupełnie niczym od naszych? Zapewne zabytki, cała architektura wszędzie wyglądałaby tak samo. Taka myśl była po prostu… Straszna. Przynajmniej w jakimś odczuciu.
    — Profanacja! — rzuciła ze śmiechem, bo sama wcale tak nie uważała. Kiedyś też wcale nie potrafiła jeść pałeczkami i ratowała się w ten sposób, że brała je razem i po prostu nabijała kawałki sushi tak, jak lody na patyku i po prostu jadła.
    — Zdecydowanie będę musiała, bo to wcale nie jest takie skomplikowane, na jakie wygląda — przyznała, śmiejąc się przy tym pod nosem. Może i sama blondynka wcale nie była jakimś ekspertem w jedzeniu pałeczkami, bo sypki ryż nadal był poza jej możliwościami motorycznymi, ale sushi czy zwykłą chińszczyznę z makaronem potrafiła jeść przy użyciu pałeczek. Wystarczyło zgrabnie unieruchomić jedną z pałeczek między palcami i operować tylko tą drugą, jak szczypcami.
    Wbiła w niego swoje lekko rozbawione spojrzenie i pokręciła lekko głową.
    — Kariera z wypożyczalnią kostiumów już dawno za mną — przyznała zgodnie z prawdą, choć musiała przyznać, że do tego wszystkiego będzie miała ogromny sentyment. Była taką szaloną osóbką i nie trzeba było dwa razy powtarzać, aby ta wbiła się w takie przebranie, na które niejedna kobieta by nawet nie spojrzała.
    — Poza tym w stroju Batmana to chyba nie miałabym dobrego podrywu, chociaż mając ciebie za skrzydłowego to kto tam wie — prychnęła, po chwili wybuchając śmiechem, tylko to sobie wyobrażając. Ona przebrana za Batmana, a Jerome za Robina, który tak naprawdę był drobniejszy i niższy od człowieka nietoperza, a w ich wydaniu? No cóż… Panna Simmons była przeciętnego wzrostu i nie przekraczała metra siedemdziesiąt. To byłaby zapewne spektakularna impreza.
    — Raz kozie śmierć, jak to mówią — rzuciła, po czym skinęła głową. Może Marshall miał rację? Nie było, co się więcej zastanawiać, tylko przejść do działania? Potrzebowała tylko jakiegoś takiego kopa do działania, bo przecież fundusze miała i podejrzewała, że byłyby one wystarczające na sam początek. Może będzie musiała wziąć małą pożyczkę, ale powinna sobie poradzić.
    Zagryzła dolną wargę, po czym popatrzyła na Jerome’a, uśmiechając się delikatnie.
    — Mam nadzieję, że tym razem mi się uda — przyznała, po chwili popijając bezalkoholowe wino, które przyniosła. Niestety Simmons w swoim życiu miała niechlubny okres, w którym miała spory problem z alkoholem. Nie radziła sobie kompletnie z niczym, a w tym i z prowadzeniem biznesu już pod sam koniec, choć może przed nikim tego nie potrafiła przyznać. Nie była pogodzona z zaginięciem matki, nie poradziła sobie najlepiej po informacji, że jej ojciec przez wiele lat ukrywał fakt, że ją zabił. Alkohol w tamtym okresie był jedynym jej sprzymierzeńcem, który ją rozumiał. Dlatego dziś, pozwalała sobie jedynie na podobną słabość w trunkach bezalkoholowych.
    — Wiesz… Ale nie wróciłam tutaj dla samego Nowego Jorku — nagle jej ton nieco posmutniał — Brakowało mi was, kogoś kto jest mi bliski. Tęskniłam — szepnęła, czując jak do jej oczu zaczynają napływać łzy, choć rzadko sobie na nie pozwalała. Zawsze chciała uchodzić za twardą kobietę, która radzi sobie ze wszystkim. No, ale była tylko człowiekiem.

    [U la la! Ale tutaj już nawet nie wiosennie, a tak gorąco, że aż poczułam lato! :D]

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Niedawno zachwycałam się jesiennozimową odsłoną karty, a tu już powiew lata <3 O matko, aż się doczekać nie można! Śliczne zdjęcia :D ]

    Czy nie mieli uczuć? Ta myśl prześladowała jej umysł, pytanie zawisnęło w powietrzu i nie wydawało się, by zbyt szybko udało się na nie odpowiedzieć. Z jednej strony próbowała ich rozumieć. Jej matka wydawała się w miarę ciepłą osobą, nieco w cieniu męża, wycofaną i spokojną. Tu widziała najlepsza możliwość na porozumienie, choć kobieta traktowała ją jak tą pięcioletnią dziecinkę, którą porwano dwadzieścia lat temu. Zupełnie jakby czas się dla niej zawiesił, jakby nie minęły lata, a tygodnie. Czasami Naya miała wrażenie, że matka zapragnie ją zamknąć w kojcu, da misia i sok, po czym będzie się jej przyglądać, dopasowując kolejne drogie sukieneczki, które przypominały te z bajek Disneya.
    Ojciec za to był dupowym biznesmenem, żyjącym gdzieś poza rodziną. Nie poznała ich dobrze, właściwie miała o nich pierwsze wrażenie, ale podczas rozmowy mogła wyczuć, czemu jej brat wydawał się mieć z nim napięte relacje. Pewnie chciał idealnego życia dla dzieci, narzucając im więcej niż mogli znieść. I cieszyła się, że sama nie doswiadczyła tego na własnej skórze. Ba, nawet nie chciała go poznawać bliżej i już sama nie wiedziała czy to jej mózg zdążył dopowiedzieć wiele, czy jej brat swoim nastawieniem na nią tak wpłynął.
    A Blaise, do niego miała najwięcej mieszanych uczuć. Mimo tego jak tragiczne wyobrażenie miała o nim po pierwszym spotkaniu, to właśnie on tak naprawdę wyciągnął rękę, no może z lekką pomocą, by jej choć trochę pomóc i dać schronienie. Jednak jego pomysły były okropne, wpędzały ją w cholerne zakłopotanie, a on bez najmniejszej skruchy to wszystko ignorował. Nie był człowiekiem, który słuchał innych.
    - Chyba tak - jęknęła, biorąc kolejnego łyka, nieco się krzywiąc, gdy trunek zapiekł w gardło. - Wiesz, co jest najgorsze? że od razu mówili do mnie Charlotte, a ja nią nie jestem. Nie umiem nią być. Mają to wyobrażenie o swojej córeczce, a ja kompletnie nie umiem się dopasować. Nie mam innego wyjścia, to jest słabe - westchnęła, opierając policzek o dłoń, przyglądając się mu.
    Na jego pytanie, nieco zamrugała. Chwilę pozostawała w ciszy, a gdy otrząsnęła się z pierwszego szoku, pokręciła lekko głową.
    - Wow, nikt mnie o to nie pytał - zaśmiała się ciepło. - Pomagasz już teraz. O wiele lepiej wyrzucić to z siebie. Jakbym zrzuciła dwadzieścia kilo. - Pokręciła lekko głową, zaraz opróżniając drinka do końca, odstawiając go na tackę, wybierając sobie kolejnego. Było w czym wybierać, a po zaczęciu, ciężko było jej przestać - Nawet nie wiem jak ci się za to odwdzięczyć - mruknęła, bawiąc się powoli szklanką, obserwując falujący płyn. - Jakbyś czegokolwiek potrzebował, możesz do mnie śmiało. Wiesz, nie znam się na wielu rzeczach, ledwo skończyłam szkołę, ale mogę posłuchać i postawić alkohol - zaśmiała się cicho.
    Nie znali się zbyt dobrze, właściwie w ogóle, a mimo to jego ciepło i naturalność ją urzekła. Miała problemy z zaufaniem, z prowadzeniem codziennych, zwykłych konwersacji, a przy nim kompletnie tego nie czuła. Jakby znali się szmat czasu.

    Charlotte Naya

    OdpowiedzUsuń
  6. [Czy mogę mieć też taką piękną kartę? :D]

    Zoey była w szoku. W kompletnym szoku, kiedy niespodziewanie dane było jej złapać oddech, bo ktoś odciągnął, a właściwie ściągnął z niej cielsko pijanego faceta. Szybko pozbierała się do pionu, ale nie mogła nigdzie dostrzec swojej torby, która pewnie została w salonie, gdzie siedziała teraz kobieta z dzieckiem. Carter dziwił ten brak reakcji, ta apatia, która emanowała od kobiety już w momencie, kiedy Zoey przekraczała próg salonu. Jakby ta była przyzwyczajona do takiego zachowania męża i w ogóle nie robiło na niej najmniejszego wrażenia, że ten postanowił znokautować pracownika opieki społecznej. Gdyby nie interwencja Jerome’a – po chwili bowiem Zoey była w stanie określić sylwetkę swojego wybawiciela – mogłoby być z nią różnie. Traciła dech pod ponad stukilogramowym cielskiem faceta i gdyby ten zdecydował się na bardziej wyrafinowany atak, mógłby ją na spokojnie przydusić.
    — Jerome! — krzyknęła tylko, kiedy ten nagle zaczął naparzać się z pijaczyną. I chociaż początkowo sądziła, że wyspiarz bez trudu wygra tę walkę, dostrzegła, że ma unieruchomioną jedną rękę. Niespodziewanie szala zwycięstwa przechyliła się w stronę nietrzeźwego. Polecenia, które rzucał w jej stronę Marshall początkowo zdawały się w ogóle do niej nie docierać. Oparła się o ścianę i patrzyła na to, jak dwóch mężczyzn – dwóch niesprawnych w różnym stopniu mężczyzn toczy zażartą walkę o… Właściwie o co? Po co? Ciężko było zrozumieć i dotrzeć do psychiki alkoholika, którym – według przeprowadzanego wywiadu – był sąsiad Jeroma. I którym była Zo. Może dlatego wmurowało ją, może dlatego nadal brakowało jej tchu. I może dlatego przez krótką chwilę była tak samo apatyczna jak kobieta siedząca w pokoju obok?
    Dość szybko zreflektowała, że najważniejsze jest tutaj dobro dziecka, które nigdy nie powinno było trafić do tego mieszkania i do tych ludzi. Jeżeli sądzili, że uratują nim swój związek – byli w błędzie. A chcieli dostać kolejne. Oboje byli po czterdziestce i kobieta na pierwszy rzut oka wyglądała na zadbaną, być może nawet darzyła miłością biologiczne i przysposobione pociechy, ale mężczyzna kompletnie stracił życiową równowagę i nie mógł być odpowiednim opiekunem.
    Zoey nawet nie była pewna, czy w torbie ma komórkę, dlatego zbiegła piętro niżej i niczym wicher wbiegła do salonu, łapiąc telefon znajomego. Na szczęście, aby wybrać numer ratunkowy nie potrzeba było odcisku palca czy innego skomplikowanego szlaczka, dlatego biegnąc z powrotem do góry i próbując uregulować oddech, miała przyłożony telefon do ucha.
    — Niech pani przyśle policję! I karetkę! — wpadła z powrotem w momencie, kiedy ręka Jerome’a została nadwyrężona przez nadzwyczaj skuteczny atak pijaka. Szybko zreferowała to, co się dzieje. Dodała, że jest pracownikiem opieki społecznej, że potrzebują wsparcia, że karetka, a adres jest taki i taki. I niech będzie ich tutaj jak najwięcej, i jak najszybciej!
    Widząc, że Marshall odzyskuje jako-tako przewagę, Zoey czmychnęła do salonu, gdzie do jednej ręki złapała swoją torbę, a drugą szarpnęła za ramię kobietę, która w objęciach trzymała dziwnie ciche i spokojne dziecko.
    — Niech pani pójdzie ze mną… — szepnęła i spojrzała czterdziestolatce w oczy. Ta skinęła głową i wstała. Carter wyprowadziła ją na korytarz, gdzie posadziła na schodach. Obok niej położyła swoją torbę, z mieszkania naprzeciwko wyszła młoda dziewczyna, która szybko połapała się w sytuacji i usiadła obok sąsiadki.
    W momencie, kiedy Zo weszła do mieszkania, mężczyźni byli w centrum niewielkiego przedpokoju. Carter złapała sporych rozmiarów wazon i nie czekając na lepszy moment, przywaliła naczyniem w głowę pijaka. Musiała stanąć na palcach i nawet nie miała jak wziąć solidnego zamachu, ale udało się! Pijak leżał pod nogami wyspiarza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Carter poczuła w ustach metaliczny posmak. Dopiero teraz zrozumiała, że albo krew leci jej z nosa, albo ma rozciętą wargę. Włosy na pewno były rozczochrane, a ubrania wymięte, ale chwilowo nie była w stanie się tym przejmować. Puściła wolno fragment stłuczonego wazonu, który został w jej ręce. Podniosła głowę i zerknęła na Marshalla stojącego naprzeciwko.
      — Żyjesz?

      Zoey

      Usuń
  7. [O rany, jak tu pięknie, nie można się nie zakochać w tej karcie <3]

    — Bez urazy, ale nie wyglądasz na Francuza, a po tym jednym słowie mogę stwierdzić, że twój akcent jest okropny i nie uchowałbyś się w tłumie rodowitych Francuzów zbyt długo — stwierdziła ze śmiechem Reyes, koleżeńsko się z nim drażniąc. Jedną z jej głównych cech charakteru była szczerość i chociaż w towarzystwie obcych osób potrafiła ugryźć się w język i zastanowić nad tym, czy jej uwaga nie wypadała zbyt kąśliwie, gdy czuła się przy kimś swobodnie, nie ograniczała się z zabawnymi komentarzami. Nie obawiała się, że Jerome odbierze jej słowa w sposób negatywny, gdyż zdążyła się już przekonać, że ich poczucie humoru było podobne i nie wywoływało między nimi nieporozumień czy spięć, które mogły się czasami zdarzać, kiedy ktoś nieopatrznie zrozumiał w zamierzeniu niewinny żart. Nie dało się ukryć, że z różnymi narodowościami łączyły się określone stereotypy i nieważne, z której strony na niego patrzyła, nie przypominał jej czarującego, odrobinę wyniosłego Francuza, zdążyła się już jednak przekonać, że pozory mogły mylić. Nowy Jork był miastem szans i miała szczęście spotkać na swojej drodze wielu imigrantów, którzy otworzyli jej oczy na różne kwestie, a przy okazji poznała nowe kultury i zawarła przyjaźnie na całe życie. Jerome był pierwszą osobą pochodzącą z Barbadosu, z którą miała styczność i chociaż on sam mógł nie zdawać sobie z tego jeszcze sprawy, istniało ogromne prawdopodobieństwo, że już wkrótce Reyes zarzuci go milionem pytań o jego życie na wyspie, ponieważ niesamowicie ją to fascynowało. Ludzie ją fascynowali, jak przystało na wrażliwą, artystyczną duszę.
    — Masz inne rodzeństwo? Poza bratem? — spytała nieśmiało, odrobinę się obawiając, że tym pytaniem wzbudzi w nim kolejną falę negatywnych emocji oraz niechcianych wspomnień. Być może od śmierci jego brata minęło już sporo lat, nie oznaczało to jednak, że Jerome’owi łatwo było o tym rozmawiać, ale była ciekawa jego rodziny, zwłaszcza że sam zdawał się chętnie rozprawiać na ten temat. Była przygotowana niemal na to, że Yamila zaraz wpadnie przez drzwi do wnętrza baru w poszukiwaniu wnuka. — Twój ojciec jest z Barbadosu? Jak poznał się z waszą mamą, skoro była Francuzką? Czy to kolejna opowieść o zaskakującej, międzynarodowej miłości? — zapytała, zabawnie poruszając brwiami, odwołując się także do historii samego Jerome’a i jego wybranki.
    — Nie chcę wyjść na nieczułą, ale… Czy można tęsknić za kimś, kogo się nie poznało? — wyszeptała. W końcu nigdy nie miał okazji potrzymać tego dziecka w ramionach, nie bawił się z nim, nie obserwował jego pierwszych kroków ani nie usłyszał jego pierwszych słów. Nigdy nie udało mu się nawiązać więzi z synem, którego nie było; nie oznaczało to jednak, że nie odczuwał straty, która była zwielokrotniona właśnie przez świadomość tego, jak wielu rzeczy nie mógł zrobić. Jerome musiał mieć swoje marzenia, nadzieje i wyobrażenia związane z pierwszymi chwilami, jakie spędzi w towarzystwie Lionela, tymczasem został ograbiony z tej szansy. Na pewno musiał czuć wściekłość, został oszukany w najgorszy możliwy sposób przez bezlitosny los, lecz Reyes trudno było postawić się w jego sytuacji. Straciła w końcu siostrę, która towarzyszyła jej przez wiele lat życia, będąc jednocześnie jej najlepszą przyjaciółką, choć nikt nie wkurzał jej tak bardzo jak Cat.
    — Catalina. Cat. — wyjawiła ze smutnym uśmiechem. Nie umknęło jej, że mówił o jej siostrze w czasie teraźniejszym. Ona sama czasami orientowała się, że mówiła o Catalinie tak, jakby ona wciąż była obecna, zawsze chciała się z nią podzielić najnowszymi wydarzeniami czy plotkami. Kiedy działo się coś złego, kiedy działo się coś dobrego, w pierwszej chwili myślała o siostrze i ból podcinał Reyes nogi, kiedy nagle uświadamiała sobie, że Cat już nie było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Gdyby nie obrączka, uznałabym, że to dobry scenariusz na komedię romantyczną — rzuciła żartobliwie Reyes. — Myślę, że tak naprawdę działałeś w zmowie, bo zależało ci na zdobyciu wejściówki do muzeum, więc od początku miałeś w planach powódź w muzeum — mrugnęła do niego, powoli sącząc alkohol. — Aż tak trudno uwierzyć w to, że twoja muzyka mogłaby się komuś spodobać? — Była zdziwiona tym, jak bardzo Jerome wydawał się być zaskoczony jej poszukiwaniami, nawet nie domyślał się, z jakiego powodu zależało jej na spotkaniu. — Naprawdę chciałam ci podziękować. Trudno było mi znaleźć powody do radości, wszystko wykonywałam mechanicznie, w niczym nie widziałam sensu. Może to głupie, ale twoje występy na ukulele podniosły mnie na duchu, miałam czego wyczekiwać każdego dnia i dzięki temu nie pogrążałam się jeszcze bardziej w rozpaczy.
      Nie chciała znowu wprowadzać między nimi smutnej atmosfery, pragnęła jednak, by wiedział, jak wiele znaczyła dla niej jego muzyka, chociaż miała wrażenie, że nie umiała tego ładnie ubrać w słowa. Sama była zaskoczona, że to właśnie ukulele w dużych dłoniach Jerome’a było w stanie wyrwać ją z marazmu, ale okazało się być zaskakująco skutecznym lekarstwem.
      — Jesteś jedną z tych osób, którym zupełni nieznajomi zwierzają się w parku, w metrze czy kolejce do lekarza z całego życia? — upewniła się Reyes, chociaż bardziej brzmiało to jak oskarżenie, ponieważ mógł ją uprzedzić, zanim zabrał ją do baru, zwłaszcza że alkohol był w stanie dodatkowo rozwiązać język. Jerome miał tego rodzaju aurę, która sprawiała, że ludzie na chwilę zapominali o swoich mechanizmach obronnych.

      Reyes

      Usuń
  8. Jaime uśmiechnął się do Jerome’a, słysząc te znaczące (dla niego) słowa „aż takich”. Ale to znaczyło dokładnie jakich? To była jakaś różnica? A może chodziło o to, co ich tak na dobre związało ze sobą? Cóż, w końcu nie każdemu zdarza się taka tragedia w życiu, więc możliwe, że właśnie to miał na myśli jego przyjaciel. Moretti wciąż nie do końca rozumiał ten motyw przyjaźni. To znaczy, wiedział, co to jest, Jerome’a już dawno uznał za przyjaciela i nawet brata, wiedział, że zrobiłby wiele dla niego, jak na przykład wspólne śledztwo w jego sprawie albo właśnie ratowanie dupy jak to było w tym tekście, ale jednak... No starał się, tak? Miał jeszcze dwie przyjaciółki i dla nich na pewno zrobiłby to samo, choć nie łączyły ich takie więzi jak z Marshallem właśnie. I cieszył się ich szczęściem, chciał dla swoich bliskich jak najlepiej, więc... to przecież przyjaźń, prawda?
    – A może jednak nie w biurze, a w jakimś barze czy knajpie – uznał Jaime. Również polubił panią detektyw, ale może lepiej nie spotykać się już z nią w sprawach biznesowych, tylko tak po prostu prywatnych, towarzyskich.
    Mimo że Jaime czekał na ten telefon, to był nim zaskoczony. Zgodził się od razu na proponowany termin rozmowy rekrutacyjnej, uśmiechając się do siebie, kiedy wrócił do stolika. Miał nadzieję, że to wypali. Choć może jednak powinien się powstrzymać, ponieważ zawsze mogło się okazać, że na miejscu będzie beznadziejnie i Jaime z wielką chęcią stamtąd ucieknie. Moretti zrobił sobie mały research na różnych portalach niezwiązanych jednak z miejscami, do których aplikował, tylko bardziej tak ogólnie szukał informacji o najróżniejszych pracodawcach no i... ci bywali różni. Ale to raczej normalne i nie trzeba było o tym wiele szukać.
    – Nie powiem – uznał, patrząc na przyjaciela. – Nie chcę zapeszać. Wybaczcie mi, ale wolę to na razie zatrzymać dla siebie – uśmiechnął się słabo, a potem niepewnie złapał za kawałek pizzy, do którego nareszcie mógł się dobrać.
    – No dobra, dobra – Shay machnął ręką. – Ale jak już będziesz coś wiedział, kiedy dadzą ci odpowiedź, to chyba nam się pochwalisz, co?
    – Wtedy to na pewno! Będziecie musieli wiedzieć, czy pracuję, kiedy mam wolny czas, kiedy będę na coś narzekać lub się czymś cieszyć – stwierdził całkiem poważnie Jaime.
    Jakiś czas później Shay podniósł się z krzesła, informując, że musi już jechać do pracy. Podziękował jeszcze raz Veronice za pomoc w rozwiązaniu sprawy, chłopakom kazał trzymać się z dala od kłopotów, podziękował jeszcze Jerome’owi za jedzenie, a potem w końcu wyszedł z knajpy.
    Jaime miał ochotę zadać kilka pytań przyjacielowi, jednak wolał się jeszcze powstrzymać póki pani detektyw wciąż z nimi siedziała. Na szczęście nie trwało długo i kobieta również wyszła z lokalu. Moretti zaproponował przyjacielowi, że odwiezie go do domu. Po drodze przecież mógł z nim pogadać. Ewentualnie wprosi się do mieszkania, proste, prawda? Przecież mu nie odpuści, co z niego byłby wtedy za przyjaciel...
    W drodze pod adres zamieszkania Marshalla, Jaime zerkał co jakiś czas kątem oka na pasażera.
    – Ciekawe, co Parker chce zrobić z tą szują – zagadnął, z pozoru niezobowiązująco. – No i jestem też bardzo zainteresowany tym, co takiego szepnął ci na ucho, kiedy znajdowaliśmy się w mieszkaniu Thompsona – zatrzymał się na czerwonym świetle i w końcu spojrzał na Jerome’a. Był całkiem poważny jak na siebie. No co, nie miał pojęcia, do czego jeszcze był zdolny ten cały Parker.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  9. Jerome Marshall zaprosił Cię na wydarzenie Zmiana kodu na 3 z przodu! 🤴

    Emily Simmons: Wezmę udział 🔔

    Komentarze:
    Łoo! No, jak mogłabym przegapić taką imprezkę?!
    Oczywiście, że będę! 😁🎉💃

    OdpowiedzUsuń


  10. Powiedzmy sobie szczerze. Villanelle Morrison nigdy nie zakładała, że kiedykolwiek będzie odbywała tego typu rozmowę i to z przyjacielem! Była oburzona podejściem Jerome’a, bo przecież tak naprawdę to nie był jego interes… To, że krępowała się rozmów na temat życia seksualnego, mogłoby go zainteresować tylko w momencie, gdyby między nimi miałoby dojść do jakiegokolwiek zbliżenia. To nie miało się stać. Elle postrzegała Marshalla tylko, jako przyjaciela. Nie czuła do niego żadnego pociągu seksualnego i nic nie wskazywało, aby to miało się kiedyś zmienić. A na pewno nie w najbliższym czasie. Była szczęśliwa w swoim związku. Na całe szczęście, Arthur potrafił zrozumieć, że jego żona pod tym względem była dość… No cóż, specyficzna. Ale to przecież nie był problem Marshalla.
    Była tak zdenerwowana na przyjaciela, że nawet nie zwróciła w szczególny sposób na miejsce, w jakim się znaleźli. A może była zwyczajnie przyzwyczajona do wkomponowanych w krajobraz śmieci? To też było całkiem możliwe.
    — Mają jeszcze ojca, wiesz — burknęła od razu w odpowiedzi. W końcu Arthur również mógł porozmawiać z dziećmi na takie poważne tematy, a druga sprawa… Może z dziećmi będzie jej łatwiej rozmawiać niż z dorosłymi ludźmi. Miała świadomość tego wszystkiego, o czym właśnie mówił Jerome. Najbardziej ją chyba irytowało w tym wszystkim to, że ta rozmowa musiała toczyć się przy Samuelu. Był przecież dla Elle tak naprawdę, niemal obcym człowiekiem. Rozmawianie z Jerome’m było dla niej wystarczająco wstydliwe, a to, że w tym wszystkim był jeszcze właściciel gospodarstwa sprawiało, że Morrison była jeszcze bardziej zakłopotana. Spojrzała na jego wyciągniętą dłoń i jedyne, na co miała ochotę to rzucić mu tę kostką w twarz. Najlepiej tak, aby nabił sobie przy tym guza. Obawiała się jednak o swoją celność i ewentualne uszkodzenie nosa czy oczu Marshalla, więc się przed tym powstrzymała. Nie oddała mu jednak kostki. Z jednego prostego powodu, nie miała ochoty zrobić niczego, o co ją prosił.
    — Przyjaciele się tak nie zachowują, wiesz? — Powiedziała, a przy tym podniosła głowę i spojrzała prosto w oczy swojego, niby, przyjaciela. Mógł dostrzec w nich poza żalem i żądzą mordu to, że delikatnie się zaszkliły — nie wprowadzają przyjaciół na siłę w niekomfortowe sytuacje! Dbają o siebie, nie dręczą cię wzajemnie, wiesz? — Dodała, zaciskając przy tym jednocześnie dłonie w piąstki, aby nie zacząć machać nimi na wszystkie strony ze zdenerwowania. Przełknęła z trudem ślinę, czując nieprzyjemną gulę w gardle, a następnie odchrząknęła cicho. Co z tego, że ją przepraszał, skoro w ogóle nie rozumiał swojego błędu. Swoimi kolejnymi słowami tylko dolał oliwy do ognia, a Elle poczuła, jak wszystko się w niej gotuje. Miała ochotę na niego po prostu nawrzeszczeć w najbardziej prostacki i wieśniacki sposób. Na szczęście, powstrzymała się przed tym.
    — Cały czas ci nic do tego, boże, Jerome! — Nie powstrzymała się jednak wybuchem swojej złości i wyrzuceniem z siebie frustracji, którą do tej pory czuła — to nie jest przecież twój problem! To… To jest mój i ewentualnie Arthura problem, ale widocznie mu nie przeszkadza to, że nie lubię rozmawiać z wszystkimi o seksie! — Krzyknęła czując, gotuje się w niej krew — dla twojej wiadomości, nasze życie seksualne jest całkiem bogate i urozmaicone, a tobie nic do tego! A poza tym! Poza tym myślałam, że się przyjaźnimy! — Ścisnęła mocniej pięści, rozglądając się dookoła i wymachnęła nerwowo rękoma dookoła — powinniśmy zabrać się za te sprzątanie. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy — burknęła cicho pod nosem.

    oburzona ela

    OdpowiedzUsuń
  11. Morrison mogła sprawiać wrażenie niewinnej, młodej damy. Prawda była jednak taka, że pochłonięta emocjami potrafiła zadać komuś ból. Jej ciosy były wyśmienicie wymierzane. Wiedziała, co powiedzieć, aby kogoś zranić. Najczęściej jednak, wcale o tym nie myślała. Tak, jakby jej słowa wypływały z ust z niesamowitą prędkością, nim myśli zdążyły w jakikolwiek sposób zareagować na wyrzucane jak pociski karabinowe słowa.
    Tym razem jednak wcale nie zależało jej na tym, aby zadać ból Jerome’owi. Naprawdę poczuła się dotknięcia przez zachowanie Marshalla. Uważała, że powinien znać ją już na tyle, aby przewidzieć, że akurat z nią nie będzie mógł się pośmiać z takiego żartu. Umiała zachować do siebie dystans, ale nie w takiej sytuacji. Tematy dookoła seksualne zwyczajnie ją zawstydzały i wprowadzały w duże zakłopotanie. Sama wcale nie była z tego zadowolona! Ile by oddała za to, aby jej policzki nie były zdobione przez soczyste rumieńce za każdym razem, gdy tylko ktoś wspomni coś związanego z krępującym ją tematem. Ile razy była przez to wyśmiewana podczas nastoletnich spotkań znajomych, a później w nieco starszym towarzystwie, zawsze ktoś musiał wytknąć jej rumieńce, co tylko wprowadzało dziewczynę w jeszcze większe zakłopotanie, prawdopodobnie nasilając jedynie taką reakcję, a nie inną. Uważała go za przyjaciela i nigdy nie pomyślałaby, że specjalnie postawiłby ją w takiej sytuacji. Najwyraźniej musiała się jeszcze wiele nauczyć o przyjaźni, lub o tym, by za szybko nie mianować ludzi tak zaszczytnym określeniem zbyt szybko.
    Zacisnęła mocno wargi, aby przypadkiem nie pozwolić na jawne drżenie tej dolnej. Wcale nie chciała, aby widział, jak bardzo emocjonujące to dla niej było, a w zasadzie nadal jest.
    — Droczenie się, a upokorzenie to zupełnie coś innego, Jerome — przełknęła ślinę i włożyła niemal całą energię w to, aby nie usłyszał drżenia w jej głosie. Przy wypowiadaniu jego imienia, nie dała jednak rady i dało się usłyszeć w nim lekkie wibracje. Może i miało skończyć się na kostce, ale nie skończyło i na tym polegał cały problem. Elle akurat takich żartów i śmiechów nie lubiła. Miała tylko nadzieję, że Marshall zapamięta to raz na zawsze.
    Wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza i spojrzała na mężczyznę. Miała mu wiele do powiedzenia, bo niby zapewniał, że nic mu do tego, a jednak to on pierwszy wyciągnął argument z dziećmi i rozmowami na temat dorosłych spraw. Dlatego wcale mu nie wierzyła. Nie miała też pewności, co do tego, czy mogła wierzyć również w jego przeprosiny. Słyszała w jego głosie, że żałował, ale postawa towarzysząca tym słowom, wcale nie sprawiała, że była skora szybciej mu wybaczyć. Tyle, że naprawdę go lubiła. Nadal była zła za to, co się dzisiaj wydarzyło. Najbardziej bolało ją to, że zrobił to specjalnie. Sam się nawet przyznał, że to było zamierzone, ale… Od samego początku ich znajomości miała wrażenie, jakby znali się od stu lat.
    Dlatego wzięła głęboki oddech i nieco pociągając nosem, odezwała się.
    — Poza moim mężem i synem, jesteś dla mnie jedną z ważniejszych osób — przygryzła wargę, nieśmiało podnosząc na niego spojrzenie. Taka była prawda. Odkąd Jasper wyjechał, Jerome był jej najbliższy spoza tej najbliższej rodziny. Nie liczyła w tym nawet brata, bo to z Marshallem miała lepszy kontakt niż z nim — ale nie możesz tego więcej robić, bo nie będę tego znosić.
    Ścisnęła dłonią w kieszeni kostkę i przygryzła wargę.
    — Mam ochotę rzucić cię nią w czoło, ale boję się, że nie trafię — dodała, próbując rozluźnić nieco atmosferę, ale i tak była nadal na niego zła. Kiwała się delikatnie na nogach, przenosząc ciężar ciała z palców na pięty i z powrotem, jakby wahała się nad tym, czy powinna zrobić krok w jego stronę. Z jednej strony chciała go delikatnie przytulić, chcąc poczuć, że między nimi może być okej, ale z drugiej nadal czuła w sobie złość i to sprawiało, że nie zrobiła żadnego kroku — powinniśmy wziąć się za sprzątanie i ten filmik, przecież szybko się ściemnia — powiedziała, patrząc prosto w oczy przyjaciela. Chyba.

    elcia

    OdpowiedzUsuń
  12. Kiedy nawiązali kontakt wzrokowy, odrobina złości wyparowała z ciała drobnej brunetki. Nie przeszła całkowicie, ale było jej jednak odrobinę mniej w tej chwili, a to było dość istotne. Powolne schodzenie z negatywnych emocji, które w błyskawicznym czasie potrafiły zgromadzić się w dziewczynie.
    Jej samej było najzwyczajniej w świecie przykro, że przyjaciel potraktował ją w ten sposób. Dała mu przecież już kiedyś do zrozumienia, że takie tematy były dla niej naprawdę krępujące. Myślała, że było to wystarczające, ale wyszło na to, że jednak nie. Nie miała zamiaru brać w tej chwili winę na siebie, ale… Ale istniała jakaś drobna szansa, że odrobinkę, ale tylko tyci-tyci przesadziła w swojej reakcji. Było jednak zdecydowanie za wcześnie do powiedzenia tego na głos. W przeciwieństwie do Jerome’a, Elle nie potrafiła tak szybko przyznać się do winy. Generalnie, nie lubiła okazywać publicznie słabości. I dotyczyło to wszystkiego, począwszy właśnie od przyznania się do winy, jakiegoś błędu, po przyznanie się na głos do tego, że z czymś sobie nie radzi, że wzięła sobie za dużo na barki i tego typu rzeczy. Lubiła wychodzić w cudzych oczach na kogoś, kogo się podziwia. I tak w porównaniu do przewrotnych, młodzieńczych lat pomiędzy zakończeniem szkoły a rozpoczęciem studiów, ta presja i gnanie do takiego perfekcjonizmu osłabły. Na całe szczęście, bo prawdopodobnie, wówczas Villanelle Morrison byłaby nie do zniesienia. Tak czy inaczej, być może nadejdzie kiedyś dzień, w którym Elle ze skruchą przyzna, w błyskawicznym tempie i bez powtórzeń, że i po jej stronie leżało trochę winy. Dzisiaj jednak Jerome mógł być pewny, że tego nie usłyszy.
    — Ale nie będziesz zły? Jeżeli ci przywalę? Mówię poważnie… Walnę cię, jeżeli będziesz się jeszcze zachowywał w taki sposób — mruknęła, jeszcze odrobinę nadąsana. Niby chciała się uśmiechnąć, ale to wcale nie było takie łatwe zadanie. — Dobrze… Już nie musisz mnie przepraszać, tylko… Tylko naprawdę nie rób tego więcej. Umiem się śmiać i żartować, ale… Ale nie z tego — westchnęła ciężko, odwracając od niego spojrzenie.
    Prawda była taka, że nie mogła się za długo na niego gniewać, bo zwyczajnie lubiła towarzystwo Marshalla. Wiedziała, że mogą porozmawiać na trudne tematy, ale również na jakieś bzdurne, mniej poważne i w zasadzie… Nieistotne również. To było w tym najpiękniejsze, bo widziała, że potrafią znaleźć zawsze jakiś wspólny temat. Była niemal pewna, że w przypadku, gdyby się z czymś nie zgadzali, potrafiliby ze spokojem o tym ze sobą porozmawiać.
    Słysząc z jego ust, że jest dla niego ważna i, że nie wybaczyłby sobie tego, gdyby ich przyjaźń się rozpadła, Elle nie wytrzymała. Zagryzła mocno dolną wargę i pozwoliła sobie na upust emocji w postaci kilku łez, które spłynęły po jej policzkach. Dlatego też, kiedy zdecydował się podejść i ją przytulić, Morrison delikatnie go objęła i załkała bezgłośnie. Wzięła łapczywy oddech i wstrzymała w swoich płucach powietrze na kilka, krótkich sekund.
    — Nie chcę się z tobą kłócić — wymamrotała cicho — odkąd Jasper wyjechał mam tylko Arthura i ciebie a… A czasami muszę pogadać z kimś innym niż mąż — dodała, a następnie odsunęła się i pokiwała głową w odpowiedzi na jego pytanie — ale nie możesz więcej na mnie krzyczeć, ja na ciebie też więcej nie będę — westchnęła i przetarła szybko dłońmi policzki. W tym momencie dopiero przypomniało jej się o obecności Samuela. A raczej o tym, że gdzieś jej zniknął z pola widzenia. — Chyba Samuel miał nas dość — zauważyła, rozglądając się jeszcze dookoła w poszukiwaniu właściciela gospodarstwa.

    elciak

    OdpowiedzUsuń
  13. [Jeju jaka piękna karta - bo że Jerome to wiemy nie od dziś! - pełno mojego ulubionego koloru no patrzę i się zachwycam na nowo <3]
    Na szczęście dla wyspiarza kobieta nie słyszała cichego komentarza, ponieważ inaczej pewnie dostałby nie tak lekkiego kuksańca w bok. Nikt, naprawdę nikt nie był w stanie zastąpić tego promyka słońca w jej życiu jakim był Jerome. Pojawił się znienacka i nie wiedzieć kiedy ani dlaczego został na dłużej. Tak już po prostu było i teraz nie wyobrażała sobie tego, że mogłoby kiedyś tego pełnego energii mężczyzny zabraknąć.
    — Jest jeszcze Colin... To fakt, ale no to też są jego geny — poklepała się delikatnie po ciążowym brzuchu. Nie ważne jak bardzo blisko była z Marshallem to niestety nie mogła w wyborze imienia pominąć ojca dziecka, prawda? Nie w momencie, w którym byli razem
    — Ale jak tylko wpadnę na jakieś imiona, które mi się spodobają obiecuję konsultować je najpierw z Tobą, okej? Może być taki kompromis? — przytuliła się na moment do jego ramienia robiąc charakterystyczne oczy kota ze Shreka. Wpadła na to pod wpływem chwili, jednak wydawało się to idealnym kompromisem, by obie ważne w jej życiu osoby brały czynny udział w kolejnych etapach - skoro tego właśnie chciały. Na dobrą sprawę nie wiedziała jak do tego wszystkiego podchodził jej rodzony brat, bo w tym ferworze nawet z nim nie porozmawiała osobiscie, ale sądziła, że mama mu wszystko przekazała.
    Gdy temat zszedł a luźniejszy, ale niekoniecznie bardziej odpowiedni temat do kawy blondynka roześmiała się na cały głos. Miała w nosie zaciekawione lub nawet zirytowane spojrzenia pozostałej klienteli. Niektórzy naprawdę potrzebowali czasem wyciągnąć kij z tyłka, ot co!
    — Myślę, że możesz mieć rację. Takich doznać sie pewnie nigdy nie zapomina — dodała, gdy już się trochę uspokoiła. Na jej nieszczęscie przed oczami pojawił sie obraz bobasa utaplanego własnie w kupie na czymś co pewnie jej wyobraźnia podsuwa jako przewijak. Szybko pokręciła głowa chcac zdecydowanie wrócić do rzeczywistości aniżeli skupiać na tym, czy kiedyś zastanie taki kataklizm. 
    — Cięzko to przyznać, bo jej nie cierpię, ale Jackson to świetny dzieciak — uniosła delikatnie kąciki ust patrząc na przyjaciela jakimś takim czułym spojrzeniem. W zakamarkach czaił się strach, bo czy i ona miała podobał takiemu wyzwaniu i odpowiednio wychować swojego potomka. 
    Kobieta na wybuch śmiechu zareagowała udawanym naburmuszeniem, jednak po chwili musiała zagryzać wargi, by samej nie chichotać. Tylko migoczące iskierki w zielono-brązowych oczach ją zdradzały.
    —I lepiej żebyś nigdy nikomu tego nie powtarzał — dodała teraz patrząc na niego wyjątkowo poważnie, bo to że teraz hormony podpowiadały jej szalony pomysły do głowy nie musiało spotkać się z aprobatą osób trzecich. Nie chciała w końcu w ważnych dla siebie kręgach uchodzić za jeszcze większą wariatkę niż była.
    — Rozumiem — zachichotała na stwierdzenie, że Jerome gotuje po to, by nie zginać. Była i taka opcja, ale jakoś jej nie wzięła pod uwagę. Za chwilę jednak zasłuchała się w pomyśle i skrawku historii z przeszłości, by z podekscytowaniem poruszyć się na krześle i klasnąć w dłonie.
    —Tożto cudowny pomysł! ja bym skakała pod sufi, zdecydowanie lepsze niz tort i tanie — puściła mu perskie oko na koniec oczywiście żartując. Ona nigdy tak daleko nie podróżowała i z całego serca mu, im tego zazdrościła. Miała wiele planów, ale ciąza zweryfikowała rzeczywistość i na razie co najwyżej mogła sunąc palcem po mapie.
     —Mysle, że Jen będzie zachwycona i jakie to romantyczne z Twojej strony Jeromku, kto by pomyślał — powiedziała lekko szturchając go w ramię i uśmiechając się pod nosem. Sama nie była wielka fanką gestów rodem z komedii romantycznych, ale potrafiła takie docenić, gdy była taka potrzeba. Poza tym trzeba było chyba upaść na głowę, by odmówić podróży do malowniczej Tajlandii!

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  14. Jerome Marshall zaprosił Cię na wydarzenie Zmiana kodu na 3 z przodu! 🤴

    Zoey C.: Wezmę udział 🔔

    Komentarze:
    Co za staruch! 👴

    _____________________
    Odautorsko: wstępnie gwarantuję swoją obecność, ale nie odpowiadam za zdarzenia wypadkowe! :D

    OdpowiedzUsuń
  15. [Słuchaj, zawsze mogę wpleść Margo w wąteczek Jeromka i Jaime'ego xD nie ma absolutnie żadnego problemu <3 Mogę Ci jeszcze poopowiadać, co u niej słychać na hg, jeśli tylko będziesz chciała :D
    I dziękujemy! Miejmy nadzieję, że i nasz eksperyment się uda! :D]

    Margo & Jaime

    OdpowiedzUsuń
  16. —Rozumiem — uśmiechnęła się do przyjaciela czule, ponieważ sama się tym momentami gubiła. Nie tak dawno obiecywała sobie, że Colin nie namiesza jej ponownie w głowie i sercu, a jednak nie dała rady od tego uciec. To jak bardzo los wywrócił ich życie do góry nogami, to jak bardzo ich do siebie ciągnęło było zwyczajnie niezaprzeczalne. Na pewno nikt nie podejrzewał, że ta znajomość potoczy się tak splatając losy dwójki, która miała tylko spotkać się na jedną noc i koniec kropka.
    Jej córka, gdy te słowa padły z ust Marshalla jakoś na moment zabrakło jej tchu.To nie tak, że było to coś złego, wręcz przeciwnie było to bardzo miłe, gdy ponownie docierała do niej myśl, że zostanie mamą. Nie było już możliwości temu zaprzeczyć, czy wycofać się z podjętej decyzji.
    — Będziesz najlepszym wujkiem pod słońcem, który będzie miał wkład w wybór imienia albo chociaz możliwość aprobaty —zaśmiała się, bo nie wyobrażała sobie, by nie podzielić się z mężczyzną swoimi pomysłami, chociaż na razie miała pustkę w głowie. Niemniej myśli podryfowały w innymi kierunku, gdy jej towarzysz tak usilnie próbowała wymyślić jakieś ładne słowo łączące przyjaciółkę i siostrzenicę, co niestety w jego wykonaniu skutkowało niczym przyjemnym dla ucha.
    —Ah daj spokój brzmi jakbyś zamawiał jajecznicę! —wybuchła śmiechem, a w kącikach oczu ponownie pojawiły się łezki. Jerome był momentami jak takie małe dziecko, które rozbraja każdego dorosłego swymi coraz to bardziej nietuzinkowymi pomysłami.
    —A może Siostrzółka? Brzmi trochę jak pszczółka — zachichotała, bo to było pierwsze co jej z kolei udało się skleić. Nie była nigdy dobra w słowotwórstwo, wiec teraz też ciężko było jej wymyślić coś na szybko, chociaż nikt nie powiedział, że już dzisiaj miała zapaść ostateczna decyzja co do tego kim dla Jeroma będzie jej córka, prawda?
    Gdy rozmowa zeszła znów na temat Natalii wiedziała, że szatyn miał wiele racji, ale nie zmieniało to faktu, że nie trawiła tej kobiety. Już raz próbowała namieszać, prawda? I to jeszcze bezczelnie zasłaniając się dobrem Jacksona! Na samo wspomnienie Loccie oczy pociemniały, a zęby mimowolnie zacisnęła mocniej.
    —Jeśli mi nie będzie wchodzić w paradę i wykorzystywać mojego best frienda przeciwko mnie to będę ja zwyczajnie tolerować, ale na więcej nie licz — pogroziła mu palcem przed nosem. Nie potrafiła sie zmuszac do polubienia kogoś i choć w pracy za barem opanowała noszenie różnorodnych masek to prywatnie wolała tego unikać. 
    —Nie wiedziałam, że Jen ma brata — rzuciła lużno, ale na pewno byłaby bardziej zdziwiona, gdyby wiedział kto owym bratem był! Znała Noah może nie jakoś szczególnie dobrze, ale ich ścieżki skrzyżowały się kilkukrotnie w tym Wielkim Jabłku i nie mogłaby tej znajomości sklasyfikować jako przykrej, czy chociażby odrobinę negatywnej. Pewnie poznając ogół historii koniec końców stanęłaby murem za Jerome, bo to z nim była bliżej i to jego strata bolały niemiłosiernie, jednak nie miała się czym martwić, poniewaz nikt nie kazał się wybierać żadnej strony.
    —Ja Natalie podziwiam za to jak wychowała swojego syna i to w momencie, w którym Colina tam dla niej nie było, i musiała sobie radzić sama. To naprawde wymaga w cholere siły, ale wcale nie daje jej taryfy ulgowej do tego, by być zwykła pardon my french suką dla mnie.  — wzruszyła ramionami, ponieważ taka była prawda i kobieta nadal nie zapomniała o tym jak została przez nią sklasyfikowana jako panna lekkich obyczajów. Takich rzeczy się nie zapomina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tak, dokładnie dziewiętnastego, a co?  —spojrzała na niego z podejrzliwością, ponieważ to rozbawienie wymalowane na twarzy przyjaciela nie mogło zwiastować nic niewinnego. Trochę się już znali i wiedziała, że wyspiarz nie stosował półśrodków - wystarczyło sobie przypomnieć szampański deszcz po jej obronie!
      — Pamiętaj, że już wtedy będę poważna mamuśką — zaśmiała się lekko i chyba ta wizja odrobinę ja zaczynała przerażać. Swoje kolejne urodziny miała już spędzić wraz z swoim dzieckiem! Nie było więc mowy o szalonej imprezie do białego rana, litrach alkoholu, czy nieznajomych tańczacych z nia na klubowym parkiecie.To było tak nierealne!
      —Nie martw się wróci nim się obejrzysz, jestem tego pewna — uśmiechnęła się do mężczyzny, bo tylko mogła sobie wyobrazić jak tęsknił za ukochaną żoną. 
      —Siedemnastego? —  powtórzyła i z automatu wyciągnęła komórkę, by sprawdzić, czy nie ma zaplanowanej żadne wizyty u lekarza, czy czegoś do zrobienia w pracy. Zignorowała wiadomość od swej rodzicielki na temat tego, że powinna zadzwonić w końcu do ojca. Przez jej twarz w tym momencie przemknął cień smutku, ale szybko zniknął.
      — Nic, a nic błogie lenistwo się zapowiada, a co? — uniosła podejrzliwie brew do góry patrzac na niego przenikliwie. 

      Lotta

      Usuń
  17. Roześmiała się, gdy mężczyzna zaczął wspominać czasy, w których prowadziła jeszcze wypożyczalnię kostiumów. Dla niej były to już odległe czasy i jakoś wolała do nich nie wracać. Jednak skoro dla kogoś były to miłe wspomnienia? To mogła jedynie się z tego cieszyć.
    — Przynajmniej mogłam się przyczynić do czegoś pożytecznego — przyznała, uśmiechając się szeroko. Naprawdę cieszyła się z tego, że Jen i Jerome w jakimś tam stopniu odnaleźli się dzięki jej wypożyczalni.
    Przymrużyła nieco powieki, gdy mężczyzna zadał jej pytanie.
    — Ej! — obruszyła się, wyciągając nieco łokieć by dać mu kuksańca, jednak w ostatniej chwili z tego zrezygnowała — Ciesz się, że jesteś niedysponowany. Jestem spontaniczna, ale taka decyzja nie może zostać podjęta w porywach chwili — odparła, wzdychając po chwili.
    Faktycznie Simmons należała do tej grupy osób, które lubiły od razu działać, czasami nawet nie myśląc o tym, jakie to może przynieść za sobą konsekwencje. Jednak kwestia otwarcia biznesu i to tak niepewnego, nie mogła być tak spontaniczna. Musiała to wszystko dokładnie przemyśleć, przekalkulować. Czy to w ogóle miało rację bytu?
    — Jerome, ale… — tutaj zacięła się na moment i popatrzyła na niego niepewnym wzrokiem — Tylko, że ja się boję tego, że sobie nie poradzę — zagryzła dolną wargę.
    Przy rozkręcaniu wypożyczalni pomagał jej ojciec. Dziś on dla niej nie istniał i nie chciała mieć z nim nic wspólnego, ale nawet jeśli to przecież z więzienia nijak by jej nie pomógł. Nie miała obok siebie nikogo, na kim mogła by polegać zawsze. Oczywiście miała przyjaciół, w tym przede wszystkim Marshalla, ale ten nie mógł być przecież na każde jej zawołanie. Miał żonę, miał innych przyjaciół i zobowiązania. Tak, może i to samolubne i egoistyczne, ale brakowało jej kogoś kto byłby zawsze.
    — A jak znowu wszystko mnie przytłoczy i będę chciała uciec? Wtedy mogłam sobie na to pozwolić, a gdy zdecyduję się na ten lokal… Już nie będzie tak łatwo — pokręciła głową, po czym wychyliła swój kieliszek, opróżniając jego zawartość jednym haustem. W takich chwilach żałowała iż to wino nie miało żadnych procentów.
    Nie chciała się rozklejać, ale bywały takie chwile, gdy była temu bliska. Zazwyczaj nie robiła tego przy ludziach, ale przecież teraz była przy osobie, przed którą nie musiała się z niczym kryć. Biedny on był w tym względzie, ale no cóż… Sam był sobie winien przez to, że był cudownym człowiekiem. Odetchnęła, gdy ten objął ją zdrową ręką. Skłamałaby gdyby powiedziała, że nie brakowało jej namacalnej bliskości. Takiej zwykłej. Brakowało jej tego ciepła, które tak dobrze potrafiło ukoić wszelkie troski.
    — Ough! — jęknęła i odsunęła się nieznacznie, wymuszając też na sobie lekki uśmiech, spoglądając na przyjaciela — No nie mogę się rozklejać! To nie w moim stylu przecież — rzuciła, po czym wyciągnęła kieliszek w jego stronę — Nalewaj, bo muszę sporo rzeczy przemyśleć i przekalkulować, a z matmy nigdy nie byłam Asem.

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  18. Jaime już nie odpowiedział na słowa Jerome’a o tym, co takiego Parker miał w planach, a co dotyczyło tego śmiecia, Thompsona. Miał jedynie nadzieję, że za kilka lat zwierzęta w lesie nie rozkopią rozkładającego się ciała. Chociaż z drugiej strony, Jaime by miał robotę. Ale już dobra, bez przesady. Na pewno nie stanie się nic złego. Tylko gdyby jednak, to zarówno Jerome, jak i Jaime, byliby w to wplątani, a żaden z nich tego nie chciał.
    Pożegnali się, a kilka dni później Jaime otrzymał informację, że dostał się na praktyki i miał je zacząć już w marcu. Moretti nie mógł się doczekać; od razu zawiadomił Jerome’a, swojego chrzestnego, a nawet swoich rodziców. Ci wyrazili entuzjazm z sukcesu syna, co wpłynęło na Jaime’ego bardzo dobrze. Poczuł się jeszcze bardziej szczęśliwy i to było, cholera, bardzo przyjemne uczucie. Może w końcu i między ich trójką zacznie się jakoś układać.
    Och, tak, impreza urodzinowa Jerome’a była niesamowita. Jaime bawił się świetnie, a wcale znowu aż tak dużo nie wypił. Tańczył, śpiewał, nawet rozmawiał z innymi! Przygotowywał drinki, śmiał się, niestety, nie zjadł za wiele, ale to, co udało mu się pochłonąć, było pyszne. Jen wykonała kawał świetnej roboty. No i właśnie! Jen! Jak dobrze było znów ją zobaczyć! Jaime naprawdę chciał, aby dziewczyna na stałe już wróciła do Nowego Jorku, do swojego męża i do przyjaciół, którzy również na nią czekali.
    Na dzień wyjazdu na Barbados czekał z utęsknieniem. Bardzo się cieszył na te wakacje, choć jednocześnie stresował poznaniem rodziny Marshallów. Musiał wypaść lepiej niż dobrze. W końcu to najbliżsi Jerome’a, Jaime’emu więc zależało, aby oni wszyscy go polubili, żeby zobaczyli w nim to, co zobaczył Jerome. Może nie takiego jak w wieczór, w który się poznali, ponieważ wtedy Marshall na pewno widział niezrównoważonego nastolatka, no ale... Później już było tylko lepiej, prawda? Prawda?
    Nie pakował za wiele, ponieważ wyszedł z założenia, że na miejscu kupi sobie jakieś ubrania. Póki co, ubrał trampki, spodnie, koszulkę z krótkim rękawem, okulary przeciwsłoneczne na nos i był gotowy. Upewnił się trzy razy, czy pozamykał okna i drzwi od domu (Henio siedział aktualnie u Shay’a), a potem spakował walizkę do bagażnika taksówki i wsiadł na tylną kanapę.
    – Pewnie, że jestem! Jeszcze jak! – uśmiechnął się szeroko do przyjaciela. – Zbyt długo na to czekałem. I owszem, spakowałem, ale podejrzewam, że jeszcze podokupuję sobie – zaśmiał się.
    Nim się obejrzeli, znajdowali się już na pokładzie samolotu. Czekało ich około pięciu godzin podróży, więc mieli trochę czasu na ewentualny odpoczynek (o ile można było odpoczywać w samolocie). Jaime też przypomniał sobie wszystkie informacje o członkach rodziny Jerome’a. Nie było ich za wiele i tak naprawdę wszystkiego miał się dowiedzieć sam na miejscu.
    – Jak mnie nie polubią, to wsiadam w pierwszy lepszy samolot. I nieważne, czy poleci do Nowego Jorku, do Tokio czy na Reykjavik – stwierdził, patrząc poważnie na przyjaciela. – Chociaż z tym ostatnim to gorzej, musiałbym na szybko kupić coś ciepłego, aczkolwiek równie dobrze stamtąd mógłbym przesiąść się w inny samolot, bardziej przemyślany.
    Niedługo później już wznosili się w niebo. Moretti milczał przez większość czasu, raz po raz popijając wodę.
    – Cholera, co ty mówiłeś swojej rodzinie o nas? To znaczy, jak się poznaliśmy? Oni w ogóle wiedzą, że przylatujesz ze mną? – wcale nie panikował. Po prostu... głośno się zastanawiał i zadawał pytania. Nie chciał po prostu tego spieprzyć. Pierwsze wrażenie robiło się tylko raz i Jaime miał nadzieję zrobić je jak najlepsze.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  19. To jak jej bronił, choć może to za dużo powiedziane, ale to jak rozumiał sytuację z jej strony, sprawiało, że nie czuła się jak kompletna idiotka i niewdzięczna smarkula. Gdy prawie wszyscy wmawiali jej, że powinna być wdzięczna losowi, wręcz dziękować sile wyższej za tą zmianę statusu i poprawę życia. Choć z tym ostatnim mogła mocno się kłócić. W niczym jej to nie pomogło, a raczej wszystko skomplikowało. Przez te prawie dwadzieścia pięć lat, żyła jak każdy przeciętny człowiek na tej planecie. Nawet podczas związku z Thomasem nie zwracano na nią zbyt wiele uwagi, co osobiście bardzo jej pasowało. Była po prostu ozdobą, tak jak miało być. A teraz łańcuchami przypięto ją do świecznika, wystawiając niczym nowe zwierzę w zoo. Czasem miała takie właśnie wrażenie. Słowa Jerome'a dawały jej jednak nadzieje, że to nie ona zwariowała, ale świat dookoła niej. 
    Sama nie wiedziała czy kiedykolwiek sytuacja się poprawi. Według jej brata, nie było na to najmniejszych szans. Na początku łudziła się, że w końcu temat powrócenia przez nią do żywych, jak to określano w mediach, się wszystkim znudzi, a ona mogłaby to przeczekać. Jednak im bardziej unikała fleszy i odpowiedzi dziennikarzom, tym więcej robiło się zamieszania, pojawiały się kolejne plotki. Wydawało się być to lawiną bez końca. Nawet jeśli wygłosiła by mowę czy udzieliła wywiadu, to i tak za jakiś czas tabloidy znalazłyby sobie kolejny powód do jej męczenia. Blaise uzmysłowił jej to dobitnie, przypominając przy każdej okazji, że najmniejszy błąd może sporo kosztować. A to niesamowicie ją stresowało. Mimo, że nie przepadała za śledzeniem życia innych osób, to pewnego wieczoru przesiedziała trochę przed komputerem, właśnie to czyniąc. Widziała jak ze zwykłego zdjęcia z supermarketu można zrobić człowieka alkoholika. Wolała tego nie odczuć na własnej skórze. 
    — Oho, uważaj, bo staniesz się moim kompanem od picia — oznajmiła rozbawiona, zaraz cicho się śmiejąc, upijając powoli kolorowy trunek. 
    Zaraz jednak przytłoczyło jej to, że gadają tylko na jej temat. Zazwyczaj to ona słuchała, nie wypowiadała się za bardzo o sobie, nie udawała się w szczegóły, ograniczając się tylko do komentowania danego tematu, albo do poruszania takich błahych kwestii jak pogoda. 
    — Jakby tobie leżało coś na sercu to wiesz, chętnie się odwdzięczę. Nie, żebym ci źle życzyła, ale wiesz, do usług. — Zaśmiała się cicho, poprawiając swoje włosy, zaraz zerkając na swojego znajomego, pokazując mu swoje zęby w szerokim uśmiechu. — A tak w ogóle, zebrałam już te potrzebne dokumenty do adopcji. Pewnie pojawię się w przyszłym tygodniu, by je zanieść, no i rozpieścić te psiaki tam. 
    Zdecydowanie nie mogła się doczekać momentu, w którym mogłaby ponownie żyć wraz z Biszkoptem. Zdawała sobie sprawę, że to staruszek, to jednak nie miało kompletnie znaczenia. Nawet bardziej motywowało ją do jak najszybszego załatwienia formalności, by jak najwięcej czasu spędzić wraz z włochatym przyjacielem. 
    — Muszę jeszcze własne mieszkanie wynająć... no kupić. — Podrapała się lekko po włosach. To dla niej brzmiało nierealnie. By ot tak być w stanie kupić lokum. I to wcale nie klitkę na szemranym osiedlu. — Ale oczywiście musi spełniać standardy godne rodziny Ulliel. Masakra, ten przepych jest okropny. Jakbym nie mogła zwykłe mieszkanie kupić pod remont, załatwić dobrych fachowców i zrobić wszystko jak ja chcę. — Nadęła policzki niczym urażone, pięcioletnie dziecko. — O! Zaproszę cię na parapetówkę jak już mi się uda! — stwierdziła wesoło, kołysząc szklanką, by po chwili przechylić ją, upijając sporego łyka. 

    Charlotte Naya 

    OdpowiedzUsuń
  20. Kobieta wyszczerzyła się do przyjaciela, gdy ten podchwycił wymyślony przez nią pseudonim dla jej córki. Nie miała tego za złe, bo wydawał się jej uroczy i sama pewnie go nie raz zastosuje tłumacząc relacje Nektarynki i Jeroma. Nauczona doświadczeniem jakie wyniosła z własnego życia wiedziała, że na wyspiarza zawsze, ale to zawsze można było liczyć i czuła, że po narodzinach pierworodnej nic nie ulegnie zmianie - a jeśli już to na lepsze! Może w tym jednym była niepoprawna optymistką, ale nikt nie mógł jej tego zabronić. Co to, to nie.
    Nie dała sie na zbyt długo pochłaniać myślą o relacji jaka łączyła ją i Natalie. Nie chciała się niepotrzebnie denerwować i dodatkowo nakręcać. Była żona jej chłopaka pewnie miała swoje powody by zachowywać się tak, a nie inaczej, jednak Lester miała też granice tolerancji. Na pewno nie zamierzała zapomnieć faktu, ze brunetka nazwała ją panną lekkich obyczajów, czy tego jak w kuchni próbowała kłamstwem przekonać Rogersa do powrotu - dla dobra dziecka. To wystarczyło, by Charlotte wyrobiła sobie o niej odpowiednie zdanie i raczej nie łatwo będzie ją przekonać do zmiany na lepsze.
    Gdy Marshall zaanonsował swoje urodziny blondynka podskoczyła na krześle i niemal pisnęła z radości.
    — Czemu nic wcześniej nie mówiłeś?! O matko tak mało czasu, a tu prezent trzeba kupić i och, ale sie cieszę. Będę na pewno, będę, a zaproszenie przewiduje osoby towarzyszące? — zapytała na koniec nieco niepewnie, ale oczy nadal lśniły z podekscytowania. Przeczuwała, że ta impreza będzie spektakularna, nawet jeśli miała powstrzymywać się od spożywania alkoholu ze względu na swój stan. Nie przewidziała jednak, że wszystko okaże się jeszcze lepsze w rzeczywistości. Mimo, że nie znała początkowo nikogo poza solenizantem i Rogersem, to w niczym jej to nie przeszkadzało. Towarzystwo okazało się bardzo zgrane i potrafiło bawić się niemal do upadłego. Zdecydowanie chciała powtórzyć takie spotkanie, gdy już nie będzie miała dodatkowych kilogramów do dźwigania, a jej nogi tak szybko nie będą odmawiać posłuszeństwa. Cieszyła się, że urodziny odbywały sie w sobotę, poniewaz dzięki temu na spokojnie mogła odespać i odleżeć swoje salonowe wygibasy dzień później.
    Nie minął nawet tydzień, gdy - na powrót - rudowłosa umówiła się z przyjacielem na awaryjne zakupy. Zaczynała coraz szybciej zaokrąglać się na brzuchu i przybierać masy poza nim, co skutkowało malejąca ilością ubrań, które na nią pasowały. Coraz to cieplejsza pogoda również zachęcała do odświeżenia garderoby w nieco luźniejsze elementy, więc postanowiła, że był to dobry pretekst do kolejnego spotkania. Ubrana w koszulo-sukienkę, która upolowała w second-handzie, skórzane, czarne legginsy i czerwone, wysłużone trampki wyglądało dość nietuzinkowo. W końcu do takiej stylizacji pewnie wybrałaby obcasy, ale nie swoim obecnym stanie. Nie było o tym mowy! Będąc w centrum handlowym dostrzegła Jeroma już daleko, ale postanowiła podejść go nieco od tyłu, by go przestraszyć.
    — Ręce do góry—zawołała wprost do jego ucha przykładając palce do jego pleców ułożone w pistolet. Nie wytrzymała jednak tego napięcia i roześmiała się w głos i stanęła przed wyspiarzem.
    —Długo czekasz? — zapytała odruchowo zerkajac na smartfon, by sprawdzic, czy aby na pewno się nie spóźniła. Zauważając, że nic takiego nie miało miejsca przytuliła się z szerokim uśmiechem do MArshalla. Zawsze bardzo cieszyła się na spotkanie z mężczyzną.
    — Cel numer jeden - ruszamy gdziekolwiek gdzie sa działy dla przyszłych mam, bo zaraz będę musiała goła biegac po Nowym Jorku.   —jęknęła rozciągając swoje nieco okrąglejsze policzki, tak jak to sitcomowe cioteczki miały w zwyczaju u najmłodszych. Nie chciała nawet wracać myślą do dzisiejszego poranka kiedy to jakiś diabeł podkusił ja, by weszła na wagę, a cyferki zaszalały, a ona mało co sie nie popłakała. Tak, hormony i fakt, że przybrała kolejne dwa kilo w ciągu tygodnia dobijały!

    [Stylizacja ->https://i.pinimg.com/564x/ef/61/c9/ef61c9e5a3965343220203c1b191c945.jpg]Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  21. [ Jak najbardziej! Możemy założyć, że Naya postawiła na swoim i kupiła mieszkanie, które jest tylko w połowie wykończone, w zamian za wybranie przez rodzinkę mocno strzeżonej lokalizacji xD Wpadło mi do głowy, że Jerome mógłby jej trochę pomóc przy pracach wykończeniowych, co ty na to? Wiesz malowanko, takie tam xD No i oczywiście w odwiedziny do Biszkopcika! Najlepiej z dobrymi przekąskami dla futrzaka :D ]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  22. Pokiwała delikatnie głową. Tak, zdecydowanie nie zamierzała go walnąć bez powodu, więc z pewnością będzie mu się należało, jeżeli już się na to zdecyduje. W tej chwili nie zamierzała jednak tego robić i to nie miało ulec zmianie. Teraz. Co nie oznaczało, że faktycznie w przyszłości mogło się to zmienić. Liczyła jednak na to, że pomiędzy nimi nie dojdzie nigdy więcej do sytuacji, w której faktycznie zamierzałaby skorzystać z takiej możliwości.
    — Nie będę cię bić ani niczym w ciebie rzucać — westchnęła cicho, chociaż gdyby zaproponował jej to chwilę wcześniej, prawdopodobnie na poważnie rozważyłaby tę propozycję. Była na niego naprawdę zła, bolało ją to, że w ogóle nie widział w tym wszystkim swojej winy i nie rozumiał, że dla niej to nie jest w żaden sposób śmieszne. Na szczęście zrozumiał jej rozumowanie, z czego Elle naprawdę cię ucieszyła (czego oczywiście nie zamierzała ot tak mu pokazać), bo byłoby jej zwyczajnie przykro, gdyby straciła w swoim życiu kolejnego przyjaciela. Zdecydowanie nie zamierzała pozwolić Jerome’owi od tak zniknąć z jej życia. Poważna kłótnia byłaby jednak ku temu dobrym powodem, bo jak sama powiedziała, nie zamierzała tolerować zachowania, które by ją raniło. — Wierzę ci — powiedziała i uśmiechnęła się delikatnie kącikami ust — i naprawdę mam nadzieję, że nie będziemy musieli już więcej… Przerabiać czegoś takiego. I nie będę musiała cię bić, chociaż gwarantuje, że następnym razem naprawdę cię walnę.
    Czuła się przy Marshallu naprawdę dobrze i byłoby jej żal, gdyby nie zrozumiał swojego błędu. Zwłaszcza, że wszystko zaczęło się może i od niewinnego podarku. Gdyby nie miała świadomości, że jego działanie było perfidne, może i by się zaśmiała. Zakłopotana schowałaby kostkę do kieszeni i udawałaby, że ten temat został zakończony i nic więcej nie muszą mówić w tym temacie. Tyle, że już wcześniej wiedział, że było to dla niej krępujące. To zabolało ją najbardziej. Uważała, że droczenie a wprowadzanie kogoś w zakłopotanie było czymś zupełnie różnym. Z tego pierwszego potrafiłaby się zaśmiać. Z drugiego przypadku niekoniecznie, o czym Jerome przekonał się na własnej skórze.
    — Nie płaczę — wyszeptała cicho, wiedząc dobrze, że gdyby w tej konkretnej chwili spróbowała odezwać się normalnym głosem, z pewnością nie dałaby rady dłużej udawać, że się dzielnie trzyma. Była emocjonalna… Co też powinien wcześniej zaobserwować. Nie było więc nic dziwnego w tym, że reagowała w taki, a nie inny sposób. Pokiwała energicznie głową, a później wzięła głęboki oddech. Wiedziała, że musi się przecież uspokoić. — Zachowałeś się po prostu, jak dzieciak… Takiemu staruchowi trochę nie wypada, ale… Ale już nieważne — wydusiła w końcu z siebie, uwalniając się z jego uścisku i cofnęła się o krok.
    Skoro już spotkali się tutaj we trójkę, szkoda byłoby to zmarnować przez ich kłótnie. Zwłaszcza, że teraz, kiedy już nie musiała skupiać się na swojej złości, mogła rozejrzeć się z uwagą po miejscu, do którego ją przyprowadził. Faktycznie było to przerażające, że tyle śmieci walało się w tak ładnym i urokliwym miejscu. Była pewna, że wysprzątane przyciągnęłoby więcej ludzi… Którzy prędzej czy później na nowo by je zaśmiecili.
    Spojrzała trochę zakłopotana na Samuela, kiedy do nich dołączył i posłała mu subtelny, przepraszający uśmiech. Uważała, że strasznie głupio wyszło, że mężczyzna musiał być tego świadkiem.
    — Tak, koniecznie — pokiwała energicznie głową — skoro już tutaj jesteśmy i widzimy to… Ten cały syf, nie możemy przecież sobie tak po prostu stąd pójść — oznajmiła i rozejrzała się dookoła, nadal nie wierząc, że ludzie mogli tak zabałaganić ich miejsce. W końcu park powstał przede wszystkim dla mieszkańców.
    — Masz wszystko, co potrzebne? No wiesz, worki, jakieś rękawiczki? — Spytała przewodnika tej małej wycieczki — myślisz, że powinniśmy napisać jakieś oficjalne pismo do jakiegoś urzędnika odnośnie… Nie wiem? Większej ilości koszy?

    Elcia

    OdpowiedzUsuń
  23. Reyes rzuciła mu mordercze spojrzenie, jej błękitne tęczówki ciskały gromy, a wydęte warg sugerowały jej głębokie oburzenie na takie postawienie sprawy przez Jerome’a.
    — Wygląda na to, że ty i cabrón jesteście na doskonałej drodze ku temu, by zostać najlepszymi przyjaciółmi, chociaż jeszcze nie mieliście okazji się poznać. Będę musiała was trzymać od siebie z daleka, bo aż rwiesz się do zbudowania wspólnego frontu z moim eks — prychnęła Reyes, która sięgnęła do miski i w ramach zemsty rzuciła w mężczyznę orzeszkiem, trafiając go w czoło dokładnie między oczy. A ponieważ wcale nie poczuła się lepiej, cisnęła w niego jeszcze dwoma orzeszkami, jakby próbowała podkreślić swoją złość. Jerome był bezwzględny w swojej ripoście i chociaż Reyes poczuła się częściowo dotknięta przez jego uwagę, było w tym też coś… ożywczego. Przywykła do tego, że kiedy ktoś znał jej przeszłość i wypadek, z którego wyszła żywa, choć nie do końca zwycięska, zaczynał traktować ją inaczej; wiele osób patrzyło na nią tak, jakby była ze szkła. Nikt nie chciał jej urazić, rozmowy nagle milkły, gdy wchodziła do pomieszczenia, nawet najbardziej wredne współpracowniczki gryzły się w język, zanim powiedziały coś niemiłego. Rey coraz mniej czuła się jak prawdziwa osoba, a coraz bardziej jak porcelanowa laleczka, która według innych miała rozpaść się na setki malutkich kawałeczków przy nieco większym nacisku. Jerome był częściowo świadomy tego, co ją dotknęło, a mimo to nie traktował jej, jakby była zbyt wrażliwa i bezbronna, by znieść odrobinę drażnienia się, nawet tego bezwzględnego. Cieszyło ją to, ale to wcale nie oznaczało, że nie knuła już w głowie odwetu; nie mogła w końcu pozwolić, by podobny komentarz uszedł mu na sucho!
    — Współczuję twojemu rodzeństwu. Posiadanie takiego starszego brata jak ty musiało być ciężkie… — zauważyła złośliwie Reyes, głośno wzdychając i kręcąc głową, jakby litowała się nad biednymi dzieciakami, chociaż w rzeczywistości nie mogła sobie odpuścić okazji, skoro on sam wcześniej się nie wahał. — A tak serio to szkoda mi twojej siostry. Użeranie się z czterema braćmi musiało być koszmarem — stwierdziła ze śmiechem. Nie miała pojęcia, jak to było żyć w dużej rodzinie, w dodatku z nadmiarową ilością facetów, ale Catalina spokojnie wystarczała za co najmniej dwójkę lub trójkę, bo wszędzie było jej pełno i nie dało się jej opanować, miała milion pomysłów na minutę i najpierw nauczyła się wspinać, eksplorując najbardziej niebezpieczne miejsca, później biegać, a dopiero na końcu chodzić.
    — Skoro to rodzinne to chcesz mi powiedzieć, że twoi dziadkowie też mają taką historię? — podpytywała Reyes, wyraźnie zaciekawiona. Nie miała pojęcia, dlaczego tak bardzo była zainteresowana jego rodziną. Może dlatego, że jej własna rozpadła się po tym, jak zabrakło spajającego ich ogniwa w postaci Cat? Jej śmierć wszystko między nimi zmieniła, mimo że niegdyś była blisko z rodzicami. — Podejrzewam, że znam odpowiedź na to pytanie, ale… nigdy nie żałowałeś swojego wyjazdu? Barbados i Nowy Jork wydają się być skrajnie różne, chociaż nigdy nie byłam na wyspie, więc trudno mi to stwierdzić z całą pewnością. — Rey starała się niczego nie zakładać z góry, bo uważała, że w ten sposób mogła zrobić więcej szkody niż pożytku.
    Martwiła się, że jej pytania tylko jeszcze pogłębią jątrzącą się ranę Jerome’a, więc pożałowała własnej ciekawości w momencie, w którym te słowa opuściły jej usta, jednak mężczyzna nie wycofał się ani nie rzucił jej twardego, przepełnionego chłodem spojrzenia, które definitywnie ucięłoby temat. Wyglądał, jakby sam starał się uporządkować własne myśli, jakby powoli dochodził do tego, co oznaczała dla niego cała żałoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jestem pewna, że zrobiłeś wszystko, co tylko mogłeś zrobić w tej sytuacji — powiedziała łagodnie Reyes, sięgając przez stół, by delimatnie uścisnąć jego dłoń. — Przez pewne rzeczy… trzeba przejść samemu. Nie można pomóc komuś, kto nie jest gotowy na pomoc i jej nie chce. Prawdopodobnie ucieczka w mrok była dla niej jedynym wytchnieniem. Nie chodziło o ciebie, Jerome. Ona sama musiała podjąć decyzję, że chce porzucić schronienie, jakie znalazła w ciemności. Tak jak jestem pewna i ty w pewnym momencie musiałeś świadomie podjąć decyzję, że nie chcesz dłużej pogrążać się w całkowitej, pozbawionej nadziei rozpaczy — zniżyła głos tak, by nikt nie mógł ich usłyszeć. To były również jej własne przemyślenia, kiedy leżała w szpitalu tuż po wypadku znalazła się mentalnie w bardzo złym miejscu i nikt nie był w stanie do niej dotrzeć, dopóki sama nie zapragnęła zmiany.
      Reyes skrzywiła się lekko, słysząc jego kolejne pytanie. To była jedna z wielu rzeczy, których jej rodzina nie mogła przeboleć.
      — Nie wiem, czy wiesz, ile kosztuje międzynarodowy transport zwłok… W każdym razie dużo. Moi rodzice stanęli przed wyborem: moja rehabilitacja albo powrót Cat do domu. Zdecydowali, że mój powrót do sprawności był ważniejszy… Ale wydaje mi się, że nigdy do końca tego nie przeboleli — przyznała cicho Reyes, zawstydzona uciekając wzrokiem. Wiedziała, jak bardzo pragnęli, by Catalina została pochowana w Meksyku, gdzie mogliby ją odwiedzać, jednak finanse na to nie pozwoliły. Kolejna rzecz na długiej liście powodów, dla których Rey czuła się cholernie winna.

      Reyes
      [Właśnie trochę szkoda przerywać rozmowę, ale jak najbardziej możemy wkrótce przeskoczyć! Już widzę, jak Rey zjawia się na progu z flaszką w ramach przeprosin za to, że nie dotarła na jego urodziny :/ Uniwersytet mnie wtedy zjadł.]

      Usuń
  24. Jaime nigdy nie spodziewał się, że zdobędzie takiego przyjaciela. Kogoś, komu tak zaufa, z kim będzie się czuł dobrze i kogo będzie nazywać starszym bratem. Ponieważ miał tylko jednego starszego brata, Jamesa, którego miał już nie zobaczyć i przytulić, któremu nie powie prosto w twarz, że go kocha i gdyby mógł, to by się z nim zamienił miejscami. Tymczasem jednak jego głupia wyprawa na Empire State Building zmieniła tak wiele, ukazując, że Jaime się mylił i że jest w stanie nawiązać zdrowe relacje i że może nazwać Jerome’a bratem. A kiedy okazało się, że i on stracił brata, młodszego, który również był w wieku Jamesa... Czy to naprawdę można było nazwać przypadkiem? Gdyby jeszcze Jaime był w wieku Nahuela, a Jerome w wieku Jamesa, to już w ogóle byłby totalny kosmos i Moretti zacząłby się zastanawiać, czy na świecie naprawdę nie ma jakiejś siły wyższej.
    Moretti spojrzał na przyjaciela podejrzliwie, kiedy ten zaczął sobie chichotać pod nosem. No wiesz co? Jaime zaczynał się tu stresować, a on tak reaguje? No poważnie, jeśli Marshallowie go nie polubią, to Jaime ucieknie i nigdy więcej nie pokaże się nawet w okolicach Barbadosu. A szkoda, ponieważ spodobało mu się to miejsce, kiedy oglądał w internecie zdjęcia. No co, naprawdę nie mógł się doczekać tej wyprawy. Spodziewał się tego, że będzie się denerwował, jakby faktycznie łączyło ich coś więcej, ale dla chłopaka było to równie ważne. Jerome był jego pierwszym prawdziwym przyjacielem od śmierci Jimmy’ego, więc... to chyba nic nadzwyczajnego, że zależało mu na sympatii rodziny Jerome’a.
    Jaime zmrużył oczy, widząc reakcję przyjaciela na jego pytanie. Że niby co było w tym takiego śmiesznego? No naprawdę, jak tak dalej pójdzie, to nie będzie wycieczki na Barbados, bo Jaime wyrzuci go z pokładu samolotu. W czasie lotu. Nad chmurami.
    Zaraz jednak pokiwał głową. Okej, Marshallowie nie wiedzieli, w jakich okolicznościach ci dwaj się poznali. No i bardzo dobrze. Ale w takim razie, jeśli zapytają, co mieli im powiedzieć? Że Jaime chciał pospacerować po gzymsie bardzo wysokiego budynku, bo takie miał hobby? A raczej, bo tak robił, kiedy dopadały go wyrzuty sumienia? Między jednym drinkiem, a papierosem? Jaime naprawdę nie lubił kłamać i tego nie robił, ale przecież nie mogli tego przemilczeć... No trudno, chyba jednak pozostaną przy wersji poznania się na Empire State Building. Bez żadnych szczegółów.
    – Też wolę, abyśmy zatrzymali się w domu Jen i twoim – przyznał. Tam, kiedy będą sami, będzie pewnie mógł się uspokoić po spotkaniu z rodziną przyjaciela. No i faktycznie, nie będą nikomu siedzieć na głowie. Poza tym, Jaime był przyzwyczajony do dużych przestrzeni; jego dom w Miami był ogromny, apartament rodziców w Nowym Jorku również, a mieszkanie, w którym obecnie mieszkał, miało przecież tylko trzy pomieszczenia, w tym jedno bardzo duże, na które składała się sypialnia, jadalnia, salon i ewentualny przedpokój. No i też za dziecka dużo przebywał na plaży z widokiem na ocean. – Dobra, będziesz mi liczyć, ile siebie na nich znalazłem – uśmiechnął się do niego w końcu. – Czekaj, momento, skąd ty masz moje zdjęcia, co? – spojrzał na niego podejrzliwie.
    Jaime też się cieszył, że ich poza. Denerwował się, a pewnie z każdą kolejną godziną, która zbliżała go do spotkania, będzie się denerwował jeszcze bardziej.
    – Jasne, na pewno coś powiem – pokiwał głową.
    Fakt, duża liczba ludzi dookoła niego, których nie znał, była nieco przerażająca, czego zdążył doświadczyć na pamiętnych urodzinach Jerome’a, ale skoro tam przeżył, to i tu przeżyje. Taką miał nadzieję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu wylądowali. Jaime podniósł się z miejsca, wziął plecak i wraz z Jerome’em skierowali się do odpowiednych wyjść. Okej, czyli najpierw szwagier, spoko, jak to się mówi „sami swoi, tylko szwagier obcy”. Taki... idealny na rozgrzewkę, nieważne, jak to brzmiało.
      Panowie wzięli swoje walizki i skierowali się do wyjścia. Jaime’emu już było gorąco, a jeszcze nie wyszli na to piękne słońce. Ścisnął mocniej pasek od plecaka i spojrzał zza ciemnych okularów na przyjaciela.
      – Widzisz Matiasa?

      Jaime

      Usuń
  25. [Witam, witam! Dziękuję bardzo za miłe słowa! Z tym kodem to zdarzyło mi się parę przygód, trochę męczenia też było, ale w końcu mnie posłuchał i, całe szczęście, całkiem ładnie prezentuje się tu, na blogu. A Jerome w swoim to ma po prostu pięknie.
    Racja, to dosyć niedobre krzywdzić własne postacie tak, jak samemu nigdy nie chciałoby się zostać skrzywdzonym, ale z drugiej strony... To fikcja, więc można pozwolić sobie na najróżniejsze scenariusze. ;)
    Dziękujemy raz jeszcze i wzajemnie!]

    Nathan Canda

    OdpowiedzUsuń
  26. Jaime właściwie pytał o te zdjęcia bardziej retorycznie, ale skoro Jerome twierdził, że dokleił go w specjalnym programie... Cóż, Moretti nie przepadał za robieniem zdjęć sobie, pozować do zdjęć i tak dalej. Okej, zdarzało się, oczywiście, nie dało się tego ukryć, chociażby na ostatnich urodzinach jego przyjaciela. Świetnie się wtedy bawili i szkoda by było, gdyby Jaime nie załapałby się choć na jedno zdjęcie. Ale faktycznie, trochę się już znali, trochę razem przeżyli, więc na pewno kilka wspólnych zdjęć się znajdzie. Nawet ze ślubu Jen i Jerome’a, które, swoją drogą, było już tak dawno temu... Czas to jednak uciekał przez palce.
    Chłopak nie mógł się już doczekać aż dotrą do tego tajemniczego domu na Barbadosie. Słyszał o nim co nieco, wyobraził go sobie już dawno, jak Marshall o nim opowiadał i czekał najbardziej właśnie na tę ścianę zdjęć. To na pewno było miłe, a kiedy się patrzyło na zdjęcia, na pewno wywoływały one uśmiech. Hm... ciekawe, kiedy pani i pan Marshall się przeprowadzą tam na stałe... Trochę będzie szkoda stracić tak częsty kontakt z Jerome’em, ale taka była kolej rzeczy. Jasne, przecież istnieje internet i kamerki, przez które można rozmawiać, jednak to nie to samo. Póki co, nie zapowiadało się na tę przeprowadzkę. I kto wie, może sam Jaime nie zostanie już na zawsze w Nowym Jorku.
    Cudownie było poczuć znów takie słońce na swojej skórze. No pewnie, że w Wielkim Jabłku też świeciło i było ciepło latem, ale to nie było to samo uczucie. Jaime potrafił je rozróżnić od tego, jakie czuł w Miami za każdym razem, kiedy tam przebywał. Na Barbadosie było ono podobne, co do tego w Miami. Dobra, wiadomo, że słońce było tylko jedno, może chodziło po prostu o ten różny klimat.
    Jaime uśmiechnął się do siebie, ciągnąc walizkę. Już miał ochotę przebrać dżinsy na krótkie spodenki, a trampki na japonki, ale niestety, jeszcze nie mógł tego zrobić. Przecież nie zacznie się rozbierać na środku parkingu, prawda?
    W każdym razie, Jaime powiódł wzrokiem za spojrzeniem Jerome’a, dostrzegając wychodzącego z samochodu mężczyznę. No i niby szwagier obcy, jak to mówią, a mimo to Jaime poczuł delikatny stresik. No naprawdę, musiał wrzucić na luz, ponieważ jutro się wykończy.
    – Cześć – odpowiedział Jaime, ściskając dłoń, ale kiedy został nieco przyciągnięty i poklepany po ramieniu, poczuł się lekko nieswojo. Przynajmniej nie zaczęli go tu obejmować. – I wzajemnie – dodał jeszcze, a potem wrzucił swoją walizkę i plecak we wskazane przez Matiasa miejsce.
    Jaime wsiadł do auta i spojrzał przez okno. Tu było tak pięknie! A przecież znajdowali się tylko przy lotnisku. Moretti się nie dziwił, że to właśnie tutaj Jen i Jerome chcieli zamieszkać.
    Chłopak zerknął na pana szwagra, a potem na Marshalla. Tak naprawdę to się nie dziwił jego matce, że chciała, aby najpierw przyjechali do rodzinnego domu. Na pewno stęskniła się za synem i chciała go wyściskać za cały ten czas, kiedy się nie widzieli. I Jaime nie miałby nic przeciwko, gdyby faktycznie najpierw udali się właśnie tam. Gdyby jednak zaproponowałby takie rozwiązanie, Jerome na pewno odpowiedziałby, że nic się nie stanie i pojadą tam jutro na spokojnie, przywitają się i spędzą tam większy kawałek czasu. Z tego, co już Jaime wiedział o rodzinie Marshallów, to pani domu nie wypuściłaby tak szybko syna i jego przyjaciela.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedział też, że Jerome nie chciał, aby sam Jaime czuł się przytłoczony i to było bardzo miłe z jego strony. Moretti natomiast chciał, żeby i Jerome był jak najbardziej zadowolony z tego wyjazdu.
      – Wiecie co? – odezwał się w końcu. Zagadanie o błahostkę wydawało mu się jak najbardziej na miejscu. Nie wiedział, jak mógł poprowadzić rozmowę, w końcu nie znał tego Matiasa i nie chciał też robić z siebie głupka czy nawet nachalnego głupka. – Jak będą ładne fale, to spróbuję znów wejść na deskę i posurfować.
      Teorię pamiętał, ba, ale czy jego wiedza przełoży się na praktykę?

      Jaime

      Usuń
  27. Widząc jak telefon spada na ziemię poczuła wyrzuty sumienia. Oczywiście była gotowa zapłacić za naprawę, gdyby okazała się, ze przez jej głupi żart wyspiarz miał zostać bez komórki. Nie miała nawet takiej radochy z tego, że Jerome faktycznie uniósł ręce do góry jak mu kazała, bo skupiała swoje spojrzenie na czarnym ekranie smartfona. Widząc, jednak, że raczej jest w całości odetchnęła z ulgą.
    —Ciebie? Nigdy. Już Ci mówiłam, że bez Ciebie moje zycie straciłoby sens — zaśmiała się puszczając mu perskie oko. Miała naprawde dobry humor zważywszy na to co wydarzyło się raptem kilka dni wcześniej i wcale nie chodziło tutaj o okrągłe urodziny Marshalla. 

    Kilka dni wcześniej
    Nie spodziewała się za nic w świecie spotkać swojego ojca przed drzwiami mieszkania. Nie tak nagle, niemal bez ostrzeżenia. Wiedziała od matki, że ten zamierza przylecieć do Stanów, by ściągnąć ją do domu, by przypadkiem nie została tutaj całkiem sama z ciążą, a później dzieckiem. Tak jak podświadomie rozumiała jego pobudki to jego słowny atak, wywołał kolejny atak, ale ze strony Lesterówny. Gdyby tego było mało w tym ferworze emocji całkiem zapomniała o obecności Colina w mieszkaniu i wypaliła coś czego nie powinna. Przecież to wszystko mogło popsuć! 
      —...no i wtedy,żeby tego było mało wypaliłam jak idiotka, że wierzę, że to wyjdzie, bo ja kocham Colina. Rozumiesz! — już nie wyła mu do słuchawki jak na początku rozmowy, ale głos nadal miała o kilka oktaw wyższy niż zazwyczaj.
    — Ja nie wiem co mam zrobić, a co jeśli ojciec ma rację, a co jeśli ja mam racje. Jeromee... — leżała na łóżku spoglądając na zaokrąglony brzuch który po raz kolejny okazało sie powodem mini Armagedonu. Wiedziała, że swemu Sunbeam może zwierzyć się ze wszystkie i ze ten za sprawą niezbadanych mocy sprawi, iż nie będzie kłębkiem nerwów. Nie pomyliła się.

    Aktualnie
     —W to, to ja nie wątpię — zawtórowała mu, bo daleko było jej do wstydliwej panienki o czym z resztą mężczyzna doskonale wiedział. Złapała się pod ramię i z uśmiechem, acz niespiesznie ruszyli na zakupowe szaleństwo.
    — Inny zestaw pytań proszę. Tak, po urodzinach, tak. — uśmiechnęła się do przyjaciela, ale nagle jej uwagę przykuła jakaś sukienka na wystawie, jednak musiała zrezygnować nawet z próby przymierzania. Była zbyt krótka i zbyt wycięta w wielu miejscach, by mogła okazać się dla niej wygodna. 
    — A jak tam z Jennifer na pokładzie? — odbiła piłeczkę, by choć na chwilę odsunąć od siebie temat rozmowy. To nie tak, że kompletnie nie zamierzała o tym z Jeromem rozmawiać, jednak może nie na początku dzisiejszego wypadu. Weszła do pierwszego sklepu, gdzie nie było kompletnie nic na kobiety w ciąży i dopiero drugi okazał sie światełkiem w tunelu. Podeszła do wieszaków z sukienkami i wyciągnęła jedną zieloną przed siebie.
    — Nie mów, że będę, aż taka szeroka — jęknęła patrząc na to jak ogrom materiału zwisał niezbyt zachęcająco. Nie łudziła się jednak, by coś mniejszego miało wyglądać na niej przyzwoicie. Wzięła jeszcze jakieś t-shirt, spodnie z ukochaną od  niedawna gumą na brzuchu i udała się do przymierzalni.
    —Mam mały problem — powiedziała będąc juz w jednej z kabin. Następnie wystawiła jedna stope pod zasłonką.
    — Czy mógłbyś mi rozwiązać buty? — zapytała nie kryjąc zakłopotania i rozbawienia jednocześnie. 

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  28. Emily bardzo dobrze o tym wiedziała, bo radziła sobie z życiem na tyle na ile potrafiła. Życie również wiele ją nauczyło. Pytanie tylko czy zdołała z tego wszystkiego wyciągnąć wnioski i prawidłowe nauki na przyszłość. Zawsze musiała być wyjątkowo samodzielna. Po rozstaniu rodziców opiekowała się matką, która cierpiała na depresję. Wydawało jej się, że było już całkiem dobrze, gdy nagle jej matka po prostu zniknęła. Młoda wtedy dziewczyna musiała z dnia na dzień nauczyć się żyć bez matki, która była dla niej najbliższą osobą. Weszła w dorosłe życie na własnych zasadach, jednak wcale nie ułatwiły jej one przejścia bez upadków przez pewne szczyty.
    Zaliczyła wydalenie ze studiów, nieudane próby pracy w markecie, restauracji, otworzyła biznes, który szedł całkiem nieźle do momentu, w którym Simmons pogubiła się z własnym życiem. Nie łatwo jest zaakceptować fakt, że jedyna bliska ci osoba okazała się najgorszym potworem, żyjącym na tym świecie… W oczach Emily.
    Uciekła od świata, skrywając się tam, gdzie nie znała nikogo i nie musiała martwić się o przyszłość. Jednak tęsknota za przyjaciółmi była na tyle silna, że musiała tutaj wrócić. Poza tym kochała to miasto i fakt, że nigdy nie zasypiało. Miało swoje wady, jak wszystko, ale nie potrafiła żyć bez Nowego Jorku.
    — Zastanowię się — odparła w końcu po dłuższej chwili milczenia. Miała o czym myśleć, ponieważ decyzja o otwarciu takiego biznesu przecież nie mogła zapaść w przeciągu kilku godzin. Musiała ogarnąć jakiś biznesplan i nieźle się nad nim pomyśleć.
    Dobrze jednak, że nie musiała tego robić już teraz i mogła rozluźnić się w towarzystwie przyjaciela. Później jeszcze wybawiła się, jak nigdy na jego trzydziestych urodzinach, by w końcu móc wziąć się za siebie. Prawdę mówiąc działała już wcześniej, ale nie miała jeszcze nic czym mogłaby się przed kimkolwiek pochwalić, aż do teraz.
    Ściągnęła Marshalla w samo serce Queens, gdzie znalazła cudowny lokal, w którym kilka lat już stał pusty, co przekładało się na atrakcyjną cenę czynszu, który nie zwalał człowieka na kolana. Mogła nawet dogadać się z właścicielem czy nie chciałby jej sprzedać lokalu, bo na to jeszcze też było ją stać, choć wolała sobie na kilka lat dać spokój i na razie zainwestować w rozwój.
    Widząc na ulicy znajomą sylwetkę, od razu poprawiła dżinsową ogrodniczkę i z szerokim uśmiechem podbiegła do przyjaciela. Podskoczyła na jednej noce, aby musnąć jego policzek, po czym bez większych wyjaśnień pociągnęła go w tylko sobie znanym kierunku. Kazała mu przyjść nieopodal właściwej lokalizacji, więc już po chwili stanęli przed starą, zakurzoną witryną, która smętnie ogłaszała, że kiedyś znajdował się tutaj jakiś pub.
    — Tada! — krzyknęła uradowana blondynka, pokazując mu wejście, które aktualnie było w dość opłakanym stanie, ale gdy nieco odświeży się drewnianą elewację, umyje wielkie okna i wyklei nazwę na szybie, mogło robić wrażenie i zachęcać do wejścia do środka. Zupełnie inaczej niż teraz.
    — Nie ma piętra, jest trochę ciasno, ale… Kurde złapało mnie za serce — zaczęła ze śmiechem, wyciągając z małego skórzanego plecaczka, który miała na ramieniu, pęk kluczy. Wskoczyła po schodkach do ciężkich, dużych przeszklonych drzwi i wsunęła w ich zamek sporej wielkości klucz. Musiała chwilę się z nimi pomocować, ale w końcu pchnęła ramieniem ciężkie drzwi, które ustąpiły z głośnym piskiem. W tym samym momencie do środka wpadło słońce, oświetlając drobinki kurzu, które wraz z powietrzem zaczęły latać po całym pomieszczeniu. Emily sięgnęła ręką włącznika światła, aby pokazać przyjacielowi to, co udało jej się znaleźć. Lokal z zewnątrz wydawał się malutki, jednak gdy weszło się do środka, odnosiło się zupełnie inne wrażenie. Dość długi, potężny drewniany bar ciągnął się w 1/3 lokalu, jednak mimo to nie zajmował wcale tak dużo miejsca. Nadal było dużo przestrzeni aby ustawić stoły i co najważniejsze… Regały na płyty.

    [Dziękujemy, nam też się podoba :D]

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  29. Jaime obserwował widoki za oknem, kiedy jechali samochodem. Uśmiechał się lekko do siebie. Jasne, to nie było Miami, ale nawet było podobnie pod pewnymi względami. Ale tylko trochę. Jaime’emu pasowały takie ciepłe klimaty, chyba faktycznie dlatego, że po prostu urodził się i wychował w podobnym klimacie. Nie mógł się już doczekać aż dotrą do domu Jen i Jerome’a, wyjdą na plażę, zanurzą się w czystej, ciepłej wodzie, popływają... Cholera jasna, jak dawno Jaime już nie pływał. Przecież nawet na basen nie chodził. Chociaż... kiedy bywał w Miami na grobie Jimmy’ego, to zdarzało mu się wejść na plażę i iść popływać, więc może nie będzie tak źle z jego kondycją. Z drugiej strony, przecież regularnie ćwiczył, a to chyba też wpływało na samo pływanie, nie? Czy może jednak niekoniecznie? A zresztą, niedługo się przekona.
    Chłopak zerknął na Jerome’a, kiedy ten nagle wychylił głowę spomiędzy foteli. Uśmiechnął się nieco szerzej.
    – Tylko dwa lata? – prychnął, wciąż z uniesionymi kącikami ust. – Ja wziąłem udział w kilku lekcjach surfingu, nim... – jego uśmiech na chwilę zniknął. – Nim musieliśmy się przeprowadzić do Nowego Jorku. A to było już... no, od ostatniej lekcji minęło jakieś trzynaście lat, więc... będzie ciekawie. Ale skoro twierdzisz, że tego się nie zapomina... – zamilkł na moment. No tak, teorię pamiętał, wiadomo. Może faktycznie będzie tak, jak mówił Jerome, że Jaime po prostu weźmie deskę, wejdzie do wody i wszystko pójdzie jakby z automatu? Moretii będzie doskonale wiedział, co ma robić? Och, kolejna rzecz, której nie mógł się doczekać!
    Jaime dalej obserwował widoki, a na jego twarzy znów pojawił się szeroki uśmiech, kiedy w końcu jego oczom ukazał się dom Marshallów. Był przepiękny! O, ja, jeszcze nie wszedł do środka, jeszcze tak naprawdę nic nie zobaczył, a już wiedział, że jego przyjaciel z żoną mieli tu istny raj na ziemi.
    Chłopak wysiadł z auta, wziął swój plecak i walizkę, a potem pożegnał się z Matiasem. Zaraz skierował się za Jerome’em i w końcu przekroczył pewną granicę, wchodząc na teren domu Jerome’a. Z oddali słyszał szum wody. Na chwilę zamknął oczy, rozkoszując się tym dźwiękiem. W końcu jednak wszedł na ganek, a potem do środka domu i od razu się rozejrzał. Pięknie. Już wiedział, że ten dom ma swój klimat, który był po prostu... wow.
    – Wow – wypowiedział na głos to jedno słowo, słowo, które jako jedyne przychodziło mu na razie do głowy. – Jest po prostu... wow – zaśmiał się i oglądał wszystko. – Okej, prowadź – przeszli do pokoju gościnnego i Jaime pokiwał głową z uznaniem. – Pasuje mi, zgadzam się na to lokum – powiedział całkiem poważnie, a potem znów się roześmiał. – Pokaz mi lepiej tę ścianę ze zdjęciami – ponaglił go, o mało nie zaczynając klaskać w dłonie. – A potem musimy coś zjeść. Zaraz zacznie mi burczeć w brzuchu. Co macie tu za specjały? Bo wiesz, jutro będziemy jeść u twojej mamy i możliwe, że i ona przygotuje nam coś... barbadoskiego, ale nie zamierzam się godzić dzisiaj na pizzę czy burgery – zaznaczył od razu. No, takie jedzenie to mieli przecież w Nowym Jorku i jak się spotykali, to głównie właśnie takie dania jadali. Ale teraz? Mowy nie ma. Znajdowali się na Barbadosie! Jaime chciał robić wszystko (albo większość?) właśnie po... wyspiarsku. I nie, nie miał pojęcia, co to znaczy, ale to nie miało znaczenia. Absolutnie żadnego.
    Kiedy w końcu znalazł się przed ścianą ze zdjęciami, uśmiechnął się. Jak się spodziewał – to co, widział, przyprawiało człowieka o radość. Zdjęcia przedstawiały różne momenty z życia Jen i Jerome’a i było to naprawdę... piękne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – O, jestem! Faktycznie, podoklajałeś mnie... – zażartował, przeglądając kolejne obrazki. – A wywołałeś już te ze swoich urodzin? Wiesz, koniecznie trzeba je gdzieś tu dorzucić. To była świetna impreza. Wiesz, ja się super bawiłem. A ty obchodziłeś trzydzieste urodziny – zauważył rzeczowo. Szkoda, że nie było jeszcze z nimi Jen. Chociaż bez niej to przyjaciele mieli tu taki... męski wypad.

      Jaime

      Usuń
  30. Ostatnie, o czym myślała w wieku dwudziestu pięciu lat to to, że przejdzie operację serca i będzie musiała się niemal uczyć życia na nowo. Prowadzący ją kardiolog zapewniał, że w odpowiednim czasie wszystko wróci na swoje tory i jej życie będzie wyglądało normalnie, ale… Prawda była taka, że ten czas miał być dużo dłuższy, niż Morrison to sobie wyobrażała. Kiedy usłyszała, że dopiero po upływie mniej więcej siedmiu tygodni będzie mogła wykonywać treningi wchodząc i schodząc kilka razy pod rząd po schodach, była… Jej życie, na co dzień toczyło się przecież pomiędzy piętrem, a parterem domu, w którym mieszkała. Nie było mowy o dźwiganiu ciężarów, pchaniu cięższych rzeczy. Bieganie i szybki marsz też były na liście zabronionych rzeczy. Co prawda Morrison nigdy nie była wielką fanką sportu, ale problem polegał na tym, że to, czego zabraniał lekarz było jej codziennością. Branie dzieci na ręce, chodzenie za nimi po domu, czy w ogrodzie. Czasami musiała przecież przyspieszyć kroku, a to według doktora Northa było już uważane za trening, a trening był przecież zabroniony.
    Miała wrażenie, że po opuszczeniu szpitala niemal wszystko było zabronione. Można powiedzieć, że była w szoku, kiedy Arthur nie miał nic przeciwko pojawieniu się na urodzinach jej przyjaciela. Co prawda było jej przykro, że mąż ją w ostatecznym rozrachunku wystawił, ale… Czerpała i tak przyjemność z tego wyjścia. Źle się czuła tylko z tym, że zawracała Jerome’owi głowę w dniu urodzinowej imprezy swoimi zdrowotnymi problemami. Tylko, że nie była wtedy pewna czy lepiej go okłamać i kiedy indziej powiedzieć prawdę. Czuła, że za kłamstwo mógłby być na nią bardziej zły, niż był po tym, jak pokazała mu różową bliznę.
    Słysząc dzwonek, przycisnęła odpowiedni przycisk uruchamiający zamek w furtce, a sama ruszyła już w stronę drzwi, aby przywitać przyjaciela. Wiedziała, że to Jerome, bo nikogo innego się tego dnia nie spodziewała. Przywitała go z uśmiechem.
    — Cześć — otworzyła szerzej drzwi, wpuszczając mężczyznę do środka. Spojrzała na krzaczek, którym właśnie potrząsał i tylko bardziej się uśmiechnęła. Elle przygryzła jednak wargę, oceniając ile może ważyć róża. Krzaczek nie był duży, tak jak i jego doniczka, więc wyciągnęła ręce i zdecydowała się go jednak sama chwycić — wchodź — ustąpiła mu miejsca. Kiedy wszedł do budynku, zamknęła za nim drzwi i ruszyła w stronę salonu — i dziękuję, bardzo lubię róże — dodała, przyglądając się roślince. Odstawiła ją na szafce pod telewizorem.
    W domu panował spokój. Alison, mama Elle, pojawiła się w domu córki jakieś dwadzieścia minut wcześniej i zabrała wnuki na krótką wycieczkę. Arthur zajmował się z kolei biurem. Miał rozruszać swój interes, ale pierw jego siostra poinformowała go o chorobie, zajmowali się nią, więc zdecydowanie Morrison nie miał głowy do interesu. A później serce Elle dało o sobie znać, sprawiając, że ponownie ostatnie, o czym myślał była praca. Zaległości natomiast nie malały, a rosły. W takich momentach, kiedy Elle nie miała być sama, zwyczajnie korzystał i dbał o swoją firmę. Wiedział, że pierw była z kobietą jej matka, a później miał pojawić się Jerome.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Takie kwiatowe niespodzianki są cudowne, jestem ciekawa, co z niej wyrośnie — uśmiechnęła się, wpatrując się w zielony krzaczek — w ogóle super pomysł, że to do ogrodu. Mam wrażenie, że sami nigdy go wystarczająco nie zapełnimy, ale… Z jakiej to w ogóle okazji? — Spojrzała na Jerome’a, podpierając się o oparcie fotela. — Izabela nie powinna go uszkodzić — westchnęła, a jej mina szybko zrzedła — można powiedzieć, że podopieczni pojechali na wakacje… Koza do ciotki, dzieciaki do babci — wykrzywiła usta w słabym uśmiechu — poza byciem okropną matką, jestem też okropną gospodynią, mama nie zdążyła przed wyjściem z maluchami wyciągnąć mi ciasta z lodówki — spojrzała na Jerome — a upiekła ogromną blachę, a gdyby Arthur albo mój kardiolog się dowiedzieli, że sama ją wyciągam to… Lepiej, żeby się nie dowiedzieli — spojrzała na Jerome’a z delikatnym uśmiechem — ale kawę mogę ci zrobić sama, jeżeli tylko masz ochotę na kofeinę — dodała, zerkając w stronę kuchni.

      [Straszne rzeczy się wydarzyły, bo byłam przekonana, że ten odpis dodał się wczoraj. Na całe szczęście nie zamknęłam kart i teraz sprawdzałam co mam otwarte i widzę komunikat o ilości znaków... No po prostu więcej szczęścia niż rozumu XD]
      elcia

      Usuń
  31. Mężczyzna dobrze wyczuł, że Lotta nie chciała zaczynać ich spotkania od tematu jej, Colina, swojego ojca i córeczki. O tej ostatniej pewnie nie byłoby tak cięzko mówić, ale wszystko było ze sobą powiązane i nie chciała póki co martwić się niczym poza dobraniem odpowiedniego rozmiaru do swojej aktualnej wagi. Widząc jednak zmianę nastroju przyjaciela pod odbiciu piłeczki z pytaniem zmarszczyła nieco brwi. 
    —Pamiętaj, że jestem zawsze, gdybyś chciał o czymś pogadać. Nie mam może wielkiego doświadczenia w związkach, a raczej sama jestem jak dziecko we mgle, ale czasem... — przerwała i spojrzała na niego z czułym uśmiechem ściskając za ramię. Wyglądało to odrobinę zabawnie zważywszy, ze wyspiarza nad nią górował jeśli chodziło o wzrost.
    —...wystarczy się po prostu wygadać i napić kilku szklanek rumu razem — puściła w jego kierunku perskie oko, a chwilę później już zniknęła w sklepie, który  miał w asortymencie coś w jej aktualnym rozmiarze.
    — a Ty znów o tych słoniach — zaśmiała się kręcąc głową, jednak wiedziała, że Marshall miał rację. Była naprawdę wdzięczna, że ciąża póki co przebiegała bez większych komplikacji. Wiedziała że dzięki jej organizmowi plus małemu genetycznemu wkładowi Rogersa będą mogli za kilka miesięcy powitać ich córkę na świecie. 
    —Ty się tam nie śmiej tylko pomóż — mruknęła pod nosem nie do końca pewna, czy te słowa w ogóle dotarły do mężczyzny, ponieważ w tym samym momencie usłyszała głos ekspedientki, która najwyraźniej musiała ich zauważyć zanim weszli do przymierzalni. Miała jej odpowiedzieć, że w sumie chętnie by coś jeszcze przymierzyła - coś co nie wygląda jak worek na kartofle z florystycznym wzorem, ale padło kluczowe słowo żona i ją na moment zamurowało. Naprawdę nie rozumiała ludzi, którzy tak szybko dochodzili do błędnych konkluzji na temat nieznajomych i jeszcze ogłaszali to wszem i wobec. Plus był taki, że była tu z Jeromem,a nie Rogersem, więc nie zrobiło się jakoś niezręcznie. Ba, mogło być nawet zabawnie sądząc po reakcji przyjaciela. Wystawiła drugą stopę, która nadal była uwięziona w wygodnym trampku.
    Misiaczku mógłbyś? Ja za ten czas przymierze to co juz mam tutaj, a trochę mi zejdzie —postanowiła kontynuować swoisty spektakl przed pracownica sklepu. Gdy tylko usłyszała, że oboje się wystarczająco oddalili parsknęła śmiechem tak szczerym, aż w kącikach jej oczy pojawiły sie łezki. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i choć kilka minut wcześniej narzekała na swoje rozmiary to pogładziła czule spory juz brzuch, a następnie narzuciła pierwszą z sukienek. Pierwsza jedynie przeszła przez głowę i zatrzymała się zdecydowanie za szybko nie przykrywając swym materiałem niczego. Druga zdała test szerokościowy, jednak rudowłosa patrzyła na swoje odbicie z nietęgą miną. Odsunęła zasłonkę i wyszła parę kroków, jakby dystans od tafli szkła miał jej pomóc ocenić finalny rezultat. 
    — Masakra.. — jęknęła o siebie jakoś ruszając materiałem, który odstawał tam gdzie nie powinien. Chyba nie było ratunku i dla tej sukienki. Zrobiła kilka kroków z samych skarpetkach, by wyjrzeć na sklep i przekonać się gdzie znajdował się jej mąż. Zdecydowanie potrzebował krytycznego oka i najlepiej jakiś innych opcji co do przyszłego zakupu.

    Żoneczkana niby

    OdpowiedzUsuń
  32. — Zdjęcia… Zdjęcia nie oddają uroku roślin — prychnęła cicho, mrużąc delikatnie oczy i kierując swoje spojrzenie na Jerome’a — chyba, że nie chcesz mnie więcej odwiedzać? Taka to okazja, co? Pożegnalny kwiatek niespodzianka? — Uniosła wysoko brew, nie odwracając nawet na chwilę oczu od mężczyzny. Przyglądała mu się tak, jakby faktycznie coś knuł i kombinował, a ona uważną obserwacją miała się dowiedzieć, co to takiego. Po chwili odpuściła, a na jej ustach pojawił się przyjazny uśmiech — Eustomy… W zasadzie mogą być w każdym kolorze. Wiesz, to jest tego typu kwiat, który zachwyca nie tyle kolorem, co samymi płatkami i budową kielicha… Chociaż różowe to zdecydowanie moje ulubione — na ustach Elle uśmiech znacznie się poszerzył — zresztą zaczekaj, zaraz ci pokażę… Tylko znajdę telefon — rozejrzała się dookoła, bo nie pamiętała, gdzie go wcześniej odłożyła — tak wiem, że mówiłam przed chwilą, że zdjęcia nie oddają uroku kwiatów, ale to co innego — zaśmiała się sama do siebie, uprzedzając Jerome’a, aby przypadkiem nie spróbował się do niczego przyczepić. Słysząc o wcześniejszym nieudanym prezencie, westchnęła cicho i tylko się delikatnie uśmiechnęła. Nie zamierzała wracać do tamtego dnia. Całe szczęście, że wtedy jeszcze jej serce było wystarczająco silne i nie dawało żadnych oznak słabości. Nie chciała nawet sobie wyobrażać, co by było, gdyby faktycznie to wtedy się poddało.
    — Praca. Chociaż lepiej byłoby powiedzieć, że to on opiekuje się pracą — stwierdziła — wiesz, przez życiowe zawirowania w ostatnim czasie nie miał za dużo czasu na porządne rozkręcenie własnego biura — wzruszyła ramionami. Na jego miejscu też by zapewne wykorzystywała każdą wolną chwilę, w której miałaby świadomość, że ukochany jest pod czyimś czujnym okiem — w zasadzie to możesz poczuć się skomplementowany. Gdyby nie uważał, że będę w dobrych rękach nie zdecydowałby się na zostawienie mnie — zauważyła z uśmiechem.
    Przeszła za mężczyzną do kuchni, śmiejąc się cicho z jego słów. Pewnie miał rację, ale… Ale Elle nie lubiła prosić o pomoc, wolała to przekazać w zawoalowany sposób. Dokładnie tak, jak zrobiła to w tym przypadku.
    — Z mlekiem? — Spytała, podchodząc do jednej z szafek, z której bez problemu mogła wyciągnąć dwa kubki — zdecydowanie za długo. Muriel, moja rehabilitantka uważa, że idzie mi naprawdę świetnie, ale za każdym razem powtarza, że nie mam, co sobie robić za dużych nadziei — wywróciła oczami, podstawiając kubek dla Jerome’a pod ekspres i zaczęła wybierać odpowiednie ustawienia — mocną? — Zerknęła jeszcze na mężczyznę — więc według Muriel dobrze ci idzie to jakieś… Pięć miesięcy, aż skieruje mnie na badania wydolnościowe, a później zobaczymy, co dalej — wywróciła oczami, odwracając się przodem do mężczyzny. Uniosła wysoko brew, obserwując uważnie, jak ten swobodnie poruszał się po jej kuchni.
    — Wiesz, same zdrowe jedzenie. Ale nie martw się. To ciasto robiła moja mama. Nie wniosłaby go do domu, gdyby było tam coś, czego nie mogę lub nie powinnam jeść. No wiesz… Zdrowie mieszanki mąk, na pewno nie ma tam w ogóle tłuszczu, a jeżeli jest to tylko zdrowy i naturalny. Nie zdziwię się, jak to jakieś mega zdrowe wegańskie ciasto — zaśmiała się, podchodząc do blatu, przy którym rządził Jerome i zerknęła do wnętrza blaszki — nie, nie. Błagam, traktuj mnie normalnie — powiedziała od razu, bo wystarczyło, że najbliższy obchodzili się z nią, jak z jajkiem. Tyle wystarczyło — tylko… — zawiesiła głos, bo lista zakazanych rzeczy teoretycznie nie była długa, ale praktycznie sprawiała, że Elle mało, co mogła sama zrobić we własnym domu, a to niesamowicie ją irytowało — nie mogę dźwigać ani pchać ciężkich rzeczy. Biegać, chodzić za dużo po schodach, chodzić generalnie za dużo, w sensie… Wiesz po domu mogę, bo się zatrzymam, bo zrobię przerwę, bo usiądę, ale spacery? Zapomnij. Chyba, że pod okiem Muriel najlepiej na bieżni i będąc podpiętą do EKG. Musisz kiedyś spróbować, świetna rozrywka — mruknęła, ale szybko się uciszyła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciała narzekać i się nad sobą użalać, to przecież nie było w jej stylu. Problem polegał na tym, że nic, co robiła w ostatnim czasie, zmuszona przez swój stan zdrowia, nie było w jej stylu — mniejsza. Opowiedz lepiej jak się czujesz, jako trzydziestolatek — uśmiechnęła się szeroko i odwróciła do ekspresu, biorąc z niego kubek z gotową kawą dla Jerome’a. Jednocześnie uzmysławiając sobie, że ona przecież kawy pić nie powinna, a nie wstawiła sobie w czajniku wody. Westchnęła tylko cicho pod nosem i przeszła kilka kroków, aby naprawić swój wcześniejszy błąd. Następnie otworzyła drewnianą herbaciarkę i wrzuciła do kubka papierową torebeczkę z herbatą, nawet nie patrząc, na jaką się decyduje. Było jej pod tym względem wszystko jedno.

      [No dokładnie. Co do długości to wiesz, nie przejmuj się. Ja sama różnie piszę, przecież wiesz :D]
      elcia

      Usuń
  33. Reyes roześmiała się, kiedy mężczyzna nawet nie próbował się wypierać tego, iż był okropnym starszym bratem. Podejrzewała, że Marshallowie nie mogli się nudzić z taką ilością pociech o różnych temperamentach, ciągle musiało coś się dziać u nich w domu. Zastanawiała się, czy Jerome również pragnął założyć dużą rodzinę, mając w głowie swoje wspomnienia… i czy po stracie Lionela wciąż o tym marzył, czy może strata dziecka bolała tak bardzo, a rany sięgały tak głęboko, zwłaszcza w przypadku jego żony, iż ta przyszłość znalazła się już poza ich zasięgiem. Nie miała jednak odwagi, by zapytać Jerome’a o to.
    — Może kolejne pokolenie będzie kontynuowało tę tradycję — podsumowała odrobinę niepewnie, nie rozwijając myśli. Miała wrażenie, że wystarczająco mocno rozgrzebali już ten temat, chociaż chyba żadne z nich nie spodziewało się, że to spotkanie przybierze taki obrót. Najważniejsze, że Jerome nie żałował; to oznaczało, że istniała duża szansa na to, by jeszcze wyszli na prostą, czego Reyes z całego serca im życzyła. Wiedziała, jak trudno było powrócić do równowagi po wydarzeniu, które wstrząsało całym życiem, niszcząc plany, wywracając do góry nogami wszystko, co się wiedziało o otaczającej rzeczywistości. To wymagało siły, odwagi i braku pokory.
    Reyes spojrzała na wyciągniętą w jej stronę dłoń mężczyzny, jakby z rękawa zaraz miał mu wyskoczyć jadowity wąż i ją ukąsić albo jakby szykował inną, równie nieprzyjemną dla niej niespodziankę. W końcu zdołała się już przekonać, że Jerome miał specyficzne poczucie humoru, a w dodatku w ogóle nie hamował się w swoich złośliwościach, nie zważając na fakt, że w gruncie rzeczy jeszcze się dobrze nie poznali. Nie miała pojęcia, co też mu chodziło po głowie i nie była pewna, czy mogła mu na ślepo zaufać, ponieważ zemsta za rzucanie w niego orzeszkami jeszcze nie nadeszła, a chociaż nie sądziła, by Jerome był w stanie długo trzymać w sobie urazę, po co miałaby ryzykować? Bar był całkiem przytulnym miejscem, o tej porze nie było zbyt wielu osób w środku, alkohol był niezły, a ich rozmowa toczyła się właściwym dla siebie torem. Może trochę dziwnym, trochę trudnym, trochę zaskakującym, lecz płynnym i wypełnionym wzajemnym zrozumieniem.
    — Nie planujesz wywieźć mnie do ciemnej, opustoszałej alejki i sprzedać moich organów na czarnym rynku? Wiem, że moja wątroba jest całkiem śliczna, ale jestem o wiele więcej warta żywa. Znajomość ze mną ma mnóstwo zalet, w końcu dostarczyłam ci karnet na dożywotnie zwiedzanie muzeum — zauważyła Reyes, która na wszelki wypadek wolała mu przypomnieć, że była całkiem przydatną znajomą, ponieważ nie uśmiechało jej się zostać dzisiaj pupilką handlarza żywym towarem. — Niech zgadnę: nie powiesz mi, gdzie zamierzasz mnie zabrać? Większość facetów w barze, którzy mówią, że chcą mi coś pokazać, ma na myśli swojego sflaczałego fiuta, ale założę, że jesteś przykładnym mężem i zaryzykuję — stwierdziła zadziornie Rey, mrugając do niego, po czym podniosła się ze swojego miejsca, naciągając na ramiona kurtkę dla ochrony przed chłodnym wiatrem i spojrzała wyczekująco na Jerome’a. W końcu w tej chwili to on rozdawał karty, ona mogła jedyne za nim podążyć, zastanawiając się, co też znowu wykombinował i dlaczego postanowił pokazać jej to właśnie teraz.

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  34. Rejs kutrem to był punkt obowiązkowy ich wycieczki na Barbados. Chyba wszystko właśnie od tego się zaczęło – kiedy Jaime w ramach rewanżu zaproponował, aby Jerome zabrał go kiedyś na rejs kutrem. No co, jeszcze taką łodzią nie płynął. Jakieś jachty większe i mniejsze czy wycieczkowce – owszem – ale taki prawdziwy rybacki kuter? Nigdy! Niby wszystko to pływa po morzach i oceanach, ale jednak to zupełnie różne pojazdy wodne, a Jaime im dłużej myślał o tym kutrze, tym bardziej chciał nim popłynąć. Kto wie, może nawet uda mu się coś złowić? Coś, co potem będzie mógł przyrządzić na kolację? Hm, właściwie chyba nie brzmiało to głupio. Ale póki co, nie wypowiadał swoich myśli na głos, nie będąc pewnym czy faktycznie udałoby mu się złapać jakąś rybę.
    Surfing też miał się okazać świetnym pomysłem i chociaż Moretti miał nadzieję, że nie będzie spadać z deski co chwilę, to trochę się obawiał, że więcej ponurkuje przez to niż spędzi czasu właśnie na desce. I, hej, a może jakieś nurkowanie? Och, to będą naprawdę fantastyczne wakacje!
    W pokoju, w którym miał spać Jaime, najbardziej chyba podobało mu się to okno, które wychodziło na ocean. To będzie świetne móc słuchać szumu fal przy zasypianiu i przy budzeniu się. W Miami jego dom mieścił się w mieście, z daleka od plaży, więc... no, takie luksusy na co dzień były mu obce. Co innego na wakacjach, jak teraz.
    – Och, tak, prawdziwy z ciebie artysta – uśmiechnął się do przyjaciela na wspomnienie o programie do edytowania zdjęć. – Jedzenie i pierwsze pamiątki? Oczywiście, że to brzmi jak plan! Świetny plan – podkreślił i pokiwał z uznaniem głową. Zastanawiał się, co takiego zastanie na targu i co będzie mógł kupić rodzicom i przyjaciołom właśnie z Barbadosu.
    Zaraz spojrzał na przyjaciela i pokiwał głową. Przebranie się też brzmiało jak plan doskonały, dlatego Jaime chwycił za swoją walizkę i plecak, od razu przenosząc się do pokoju gościnnego. Jaime wyłożył wszystko na łóżko, buty położył na podłodze pod ścianą, a potem ubrał na siebie spodenki do kolan w kolorze czarnym i czerwoną koszulę w jakieś czarne wzory. Okej, na Barbadosie było mega ciepło i może cokolwiek czarnego to był zły pomysł, ale, hej, spodenki było nieco szersze, a koszulka była luźniejsza, więc... Będzie okej. Jaime jeszcze tylko założył czarne japonki (to tylko buty, więcej odsłaniające, wytrzyma) i okulary zawiesił na koszulce pod szyją. Schował do kiszeni portfel, zaraz chwytając za telefon. Hm... Odetchnął i odszukał numeru do mamy, kontaktując się z nią i dając znać, że już jest na miejscu. Chłopak wciąż miał wrażenie, że jego i jego rodziców dzieli ogromny i przede wszystkim cholernie gruby mur. Dał znać szybko Annette, że wszystko w porządku, że jest tu pięknie, a plaża wygląda nieco inaczej niż te w Miami. Później zakończył połączenie, a wychodząc z pokoju, napisał jeszcze szybko do wujka Shay’a z takimi samymi informacjami.
    – Shay mówi, że mamy za dużo nie pić – zaśmiał się cicho, odczytując wiadomość od chrzestnego. – O, bez niego – dodał jeszcze, widząc kolejny tekst. – No dobrze, idziemy? – uśmiechnął się do Jerome’a, gotowy podbijać rodzinną wyspę przyjaciela.
    W końcu wyszli na zewnątrz i skierowali się w stronę knajpy, o której wspomniał Marshall. Jaime założył okulary na nos i odetchnął głęboko tym świeżym powietrzem. Cudownie.
    – Naprawdę cieszę się, że mnie ze sobą zabrałeś – powiedział w końcu. – Dziękuję. A wiesz, dopiero co dotarliśmy.
    Faktycznie, kilkanaście minut później dotarli do lokalu, który był bardzo stylizowany na taki wyspiarski styl, co Jaime’emu od razu przypadło do gustu. Można było usiąść w środku lub na zewnątrz pod parasolami. I Moretti zdecydowanie chciał na zewnątrz, chociaż w budynku działała klimatyzacja.
    – Tutaj! – zaproponował, podchodząc do stolika przy drewnianej barierce z widokiem na ocean.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  35. | Mogę jedynie skromnie pochylić głowę i podziękować za tak miłe powitanie, a to tylko dlatego, że nie do końca się go spodziewałam, no i miło mi podwójnie z tego tytułu :D Obawiać się w przypadku Jeroma, że los za szybko postawi ostatnią kropkę, to jak obawiać się, że w lecie może zasypać nas stosami śniegu, bo przed tym panem na pewno jeszcze wiele niezwykłości, takich samych albo sto razy lepszych, mocniejszych niż te, których do tej pory doświadczył. Widzę, że wątków tu u pana nie brakuje, ale gdyby kiedyś pojawiły się jakieś luzy, pomysł i potrzeba wykorzystania Mii do jakiejś historii, relacji czy czegokolwiek, do czego mogłaby się ta przytulaśka przydać, pamiętajcie, gdzie nas szukać :) |

    MIA CUNNINGHAM

    OdpowiedzUsuń
  36. [ Dobry wieczór! Powitanie faktycznie serdeczne, tak więc mam tym większą nadzieję, że razem z Rasmine faktycznie zagrzejemy tutaj miejsce na dłużej... ;) Co do wyglądu samej karty i jej kodu, muszę przyznać, że trochę mi zajęło dopracowanie obecnej formy i nawet jeśli nie prezentuje się tak, jak sobie to na początku obmyśliłam - mimo wszystko jestem zadowolona i cieszę się, że ludzie tak pozytywnie odbierają zarówno oprawę, jak i samą postać.
    Jerome także zdaje się być intrygującą postacią i gdybyś kiedyś miała czas, miejsce i chęci to daj mi znać, bo w życiu Ramy na pewno przyda się tak pozytywny bohater. ;) Tymczasem życzę dalszych sukcesów wątkowych i wielu wspaniałych pomysłów. Trzymajcie się cieplutko! ]

    Ramy

    OdpowiedzUsuń
  37. Shay tak naprawdę mógł do nich dołączyć w każdej chwili. Wystarczyło spakować najpotrzebniejsze rzeczy (lub nie, zawsze można wszystko kupić na miejscu), zabukować bilet na samolot, a później już tylko rozkoszować się widokami, słoneczkiem i zimnymi drinkami na plaży. No przecież to był idealnie spędzony czas dla relaksu. Co prawda Jaime polubił bardziej aktywny odpoczynek, ale jednak i normalne leżenie na leżaczku z drinkiem i słomkowym kapeluszem na głowie też było czymś, czego zdecydowanie chłopak nie chciał przegapić.
    No i właśnie, co do słomkowych kapeluszy... Jaime zaśmiał się, kiedy tylko Jerome ułożył mu na głowie jeden taki i zaraz zerknął na przyjaciela, aby zobaczyć, jak w nim wygląda. No, naprawdę, seksi. Jen na pewno byłaby zachwycona, dlatego Jaime szybko sięgnął po telefon i zrobił mu zdjęcie. Sobie też, chociaż wciąż uważał, że robienie sobie selfie było dla niego czymś za bardzo skomplikowanym. No cóż, najlepiej będzie jak to Jerome będzie im robić zdjęcia, czy to osobno, czy razem. Tak, owszem, Moretti powoli przekonywał się do zdjęć. Nadal było to dla niego coś... może nie tyle trudnego, co... sam nie był do końca pewny, jak nazwać swoje uczucia względem cykania fotek, ale po prostu za tym nie przepadał.
    – Też nie chcę być skacowany na jutrzejszej mini imprezce u twoich rodziców – przyznał całkiem poważnie. – Wiesz, jedzenie jedzeniem, ale co by sobie pomyślała twoje rodzinka o mnie? Że pewnie wiecznie jestem w takim stanie – uznał i zaraz westchnął.
    Owszem, kiedyś faktycznie wiecznie był w takim stanie, ale już od kilku miesięcy naprawdę było z nim lepiej i to właśnie od tej strony chciał się pokazać. Jasne, nie było co liczyć na to, że nikt nie zapyta o przeszłość, ale może jakoś Jaime’emu uda się tak opowiedzieć swoją historię, żeby nie musieć mówić prawdy i przede wszystkim kłamać. Chociaż... czy mijanie się z prawdą to też nie było kłamstwo? Cholera jasna, może ta kolacja będzie o wiele bardziej skomplikowana i trudna niż sądził, że będzie.
    Nagłe objęcie przez Jerome’a kompletnie wyprowadziło Jaime’ego z równowagi, ale na szczęście jakoś się utrzymał na nogach. Co do stanu psychicznego, to wciąż był zaskoczony. Ale objął go mocno i nawet poklepał po plecach, jakby chciał również przyjąć to z większym luzem i śmiechem. Ale na chęciach się skończyło, ponieważ to, co powiedział Jerome... Cholera, pewnie, nie od wczoraj uważali się za braci, ale jeszcze nigdy nie powiedzieli sobie tego. Było to dla Moretti’ego czymś niespodziewanym i nie miał pojęcia, jak powinien zareagować, ale... nie musiał też długo zastanawiać się nad swoimi uczuciami.
    – Ja ciebie też kocham, starszy bracie – odpowiedział w końcu i było w tym coś... dziwnego.
    Jerome nie był Jimmy’m, wiadomo, nie trzeba tu było filozofów, aby to wywnioskować. Ale powiedzieć innemu mężczyźnie te słowa kocham cię, bracie było czymś... wow. Jaime nie spodziewał się, że kiedykolwiek jeszcze wypowie takie słowa. A tymczasem... Cóż, nie było tak źle, Jaime nie czuł, że to złe i generalnie nie powinien, ponieważ brata miał tylko jednego. Ale Jerome też był jedyny w swoim rodzaju i naprawdę go kochał.
    Cieszył się jednak, kiedy Jerome szybko go puścił i jak gdyby nigdy nic szedł dalej przed siebie. Jaime uśmiechnął się lekko pod nosem i zaraz wyrównał z nim kroku. Zauważył, że nagle stał się jeszcze bardziej szczęśliwy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu zajęli miejsca, a Jaime sięgnął po kartę menu i zaczął przeglądać kolejne pozycje. Rybki, owoce morza, warzywa i owoce... ziemne. Normalnie Jaime nie jadł za dużo ryb, więc w końcu zdecydował się na jedno z dań tego typu. A przystojnego kelnera poprosił też o dwa mohito, bo na pewno grzechem by było nie wziąć akurat tego drinka w takim miejscu.
      – Czy ja mogę zostać tu na zawsze? – zapytał, przenosząc wzrok z odchodzącego kelnera na niebo.
      No cóż, siedział na Barbadosie raptem chwilę, ale czuł się tu jak w raju. I nie mógł się doczekać kolejnych atrakcji, jednocześnie zdając sobie sprawę, że jeśli wszystko już zrobią, to czas im minie, a to wiązało się z powrotem do Nowego Jorku. I na co to komu...

      Jaime

      Usuń
  38. Tak naprawdę Jaime’emu również nie zależało obecnie na towarzystwie Shay’a, bowiem dla niego ten wyjazd należał do rodziny Marshallów. Głównie do Jerome’a, ale wiadomo, o co chodzi. Z chrzestnym Moretti’m mogą się spotkać zawsze w Nowym Jorku, ale ten pierwszy wypad w rodzinne strony Jerome’a miał należeć tylko do nich.
    – Okej, okej, już, wierzę, że wszystko będzie dobrze i uznają mnie za dobrego przyjaciela członka ich rodziny – uśmiechnął się lekko do przyjaciela.
    No jasne, że się denerwował, cały czas. Nie chciał wypaść słabo, dlatego musiał się wziąć w garść i przestać marudzić. Owszem, miał swoje obawy, ale chciał być szczery z rodziną Marshallów. Jakoś to będzie, pomyślał, patrząc na Jerome’a uważnie. Skoro on jest taki super i mega w porządku, to w końcu po kimś to musiał odziedziczyć, prawda? No, więc może nie będzie tak źle, jak sobie nie raz zdążył już wyobrazić.
    Jaime chciał podejść do tego wszystkiego na luzie i kto wie, może rozmowa od początku jakoś się potoczy i będzie miło. Póki co, miał jeszcze dzisiejszy dzień i trochę jutrzejszego nim dojdzie do tego spotkania. A tak właściwie... czy Jaime się wpraszał? O, matko kochana, czy Jaime się wpraszał na kolację u rodziny Jerome’a?!
    Chłopak zacisnął usta i nic już więcej na ten temat nie powiedział. Po prostu musiał się uspokoić. Tyle. Albo aż tyle.
    Jaime usiadł wygodnie, wystawiając twarz do słońca. Co prawda kapelusz trochę go okrywał, ale ciepełko na twarzy było super. Tak jak na całej skórze. Przypomniały mu się czasy dzieciństwa, kiedy to spędzał z Jimmy’m bardzo dużo czasu na plaży. Jaime uśmiechnął się mimowolnie na te wspomnienia. Nagle otworzył jedno oko i spojrzał na przyjaciela. Mhm, w te wakacje będzie się tak świetnie bawić właśnie z drugim bratem. Może nie ulepią żółwia z piasku czy nie wykopią ogromnej dziury na plaży, próbując dokopać się do wody, no ale i tak będzie bardzo przyjemnie móc popływać w tej pięknej wodzie.
    – A dlaczego nie na zawsze? – uśmiechnął się do niego. – Piękna plaża, czysta woda, przystojni kelnerzy, piękne kobiety – ruchem głowy wskazał na plażę, gdzie brzegiem wody szły jakieś trzy dziewczyny w krótkich sukienkach. – Jedzenie na pewno też bardzo dobre. Myślę, że znajdzie się praca dla antropologa sądowego lub patologa – stwierdził, a potem zaśmiał się. – Piwo zdalne? Wiesz, ty będziesz w Nowym Jorku siedzieć wygodnie na kanapie, a ja na plaży lub na leżaczku... Na balkonie w jakimś mieszkaniu...
    Podobały mu się te wizje, choć wiedział, że się one nie spełnią. Nie wiedział, dlaczego tak sądził, gdzieś to czuł pod skórą z jakiegoś powodu, ale tak właśnie było.
    Jaime sięgnął po zimną szklankę i stuknął nią o szklankę Jerome’a.
    – Za pobyt i za świetną zabawę! – dodał z szerokim uśmiechem, a potem napił się mohito. – O, matko kochana, jakie to pyszne! Wiedzą, jak robić orzeźwiające drinki. I jak miałbym tu nie zostać na zawsze? – zaśmiał się, a potem zabrał się za jedzenie. – Mmm... mmm... O, jaaa... mmm – wydawał z siebie kolejne dźwięki. Brzmiało to dość dziwnie, ale to nie jego wina, że kucharze się postarali. – Pyszne. A to jakie dobre... ciekawe, co to za owoc. Albo jak jest przyrządzony – mówił bardziej do siebie, niż do przyjaciela, kiedy obserwował uważnie kawałek owocu, zastanawiając się nad nim niczym profesjonalny kucharz, którym przecież nie był. – Swoją drogą – teraz zwrócił się bezpośrednio do Jerome’a. – Muszę kupić taki kapelusz, dla mamy. Powinna być zachwycona.
    Wizyta na targu była dla niego nadzieją na zobaczenie żywych kolorów i najróżniejszych przedmiotów, a także części ubrań.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  39. — Cieszę się, że chociaż jedno z nas się świetnie bawi — prychnęła Reyes, kiedy mężczyzna miał wyraźne problemy z zapanowaniem nad sobą po jej komentarzu, który niestety, zawierał w sobie więcej niż tylko ziarno prawdy. Czasami zastanawiała się, czy nieznajomi faktycznie osiągali sukces za pomocą podobnego podrywu, skoro nieustraszenie próbowali czarować kolejną biedną, niczego nieświadomą ofiarę w ten sposób, ale przez większość czasu po prostu starała się wymazać te wszystkie paskudne obrazy z głowy. — Podejrzewam, że jest to wina wlania w siebie zbyt dużej ilości alkoholu i onanizowania się w łazience do plakatów z Playboya, ale dziękuję za komplement — dodała, uśmiechając się do niego szelmowsko. — Może następnym razem powinnam zabrać cię na rundkę po nowojorskich lokalach w roli osobistego bodyguarda? Jest szansa, że wystraszą się takiego niedźwiadka grizzly i pozwolą mi się napić w spokoju. — Zastanawiała się, czy ona też przypadkiem nie pozwoliła sobie na zbyt wiele, ponieważ lekko szumiało jej w głowie i pozwalała sobie na coraz bardziej otwarte, wręcz bezczelne uwagi, które wydobywały się spomiędzy jej ust bez cienia zakłopotania czy rumieńców na policzkach, jednak póki nie wyrządziła większych szkód dookoła siebie, wychodziła z założenia, że jeszcze nie było z nią tak źle… Chociaż zdawał się temu przeczyć fakt, że wsiadała z prawie obcym facetem do taksówki z jej powypadkowym lękiem przed samochodami i dawała się wywieźć Dios sabe dónde.
    Przez całą drogę Reyes starała skupiać się na utrzymaniu równego oddechu. Drżące dłonie splotła na kolanach tak mocno, że jej knykcie pobielały, a z jej twarzy odpłynęły wszelkie zdrowe kolory, pozostawiając jedynie bladość. Była na tyle rozproszona, że nie zwracała uwagi na uliczki, które migały za szybą, nie miała pojęcia, w jakim obszarze Nowego Jorku obecnie się znajdowali i jak później uda jej się wrócić do domu. Małe kroczki, skupianie się na tym, co miała teraz przed sobą, na tym, co było rzeczywiste w kontraście do rozlegających się w jej uszach pisków opon i krzyków zmarłych przyjaciół. Czasami oddzielanie fikcji od prawdy stawało się zadaniem niemal niemożliwym. Jej własny umysł potrafił stać się jej największym wrogiem. Reyes nigdy jednak się nie poddawała, zawsze walczyła, nawet z tymi największymi lękami; powoli oswajała się z jazdą samochodem, chociaż zdarzały się chwile, gdy nie umiała nad sobą zapanować i dostawała ataków paniki. Na szczęście dzisiaj musiał być jeden z tych dobrych dni, ponieważ udało im się dojechać na miejsce bez większych nieprzyjemnych incydentów.
    Rozejrzała się z zaciekawieniem, kiedy wysiedli z taksówki. Nigdy nie była w tym miejscu i zdecydowanie nie spodziewała się, że Jerome postanowi pokazać jej… kościół?
    — Zamierzasz mnie nawrócić? — spytała kpiąco, obracając się dookoła własnej osi w poszukiwaniu innego lokalu, który mógłby okazać się być prawdziwym celem jej podróży, lecz oprócz ceglanego budynku nie widziała w okolicy niczego godnego uwagi. Niepewnie ruszyła za Jerome’em, patrząc pod nogi w nikłym świetle rzucanym przez księżyc, jej zdenerwowanie walczyło z fascynacją. Nie była pewna, czy już powinna odwrócić się na pięcie i rzucić do ucieczki, czy może czekać na dalszy rozwój wypadków i przekonać się, dlaczego mężczyzna postanowił ją tutaj sprowadzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Raczej trudno jest się nie wystraszyć, skoro prowadzisz mnie na opuszczony cmentarz… W takich miejscach można spotkać tylko trzy rodzaje ludzi: satanistów, nekrofilów albo seryjnych morderców. Zechcesz mi powiedzieć, do której grupy się zaliczasz? — zapytała bardziej nonszalancko niż się w rzeczywistości czuła, ciaśniej opatulając się kurtką. Wiatr na cmentarzu tylko się wzmógł, szarpiąc ich ubraniami, gdy krążyli między alejkami. Pewność, z jaką Jerome lawirował między nagrobkami, sugerowała, że nie był tutaj pierwszy raz, jednak Reyes nie była w stanie odgadnąć, jak odnalazł to miejsce i dlaczego był tutaj częstym gościem. Cała tajemnica zaczęła się rozjaśniać, kiedy zbliżyli się do sporej wielkości figury anioła, starannie utrzymanej, mimo że reszta cmentarza była zarośnięta przez chwasty i zaniedbana. Najwyraźniej nikt nie odwiedzał tego miejsca, co zawsze budziło w niej ogromny smutek i melancholię, przypominając, jak wszystko było ulotne. Być może ona sama będzie pamiętana przez pierwsze, drugie może nawet trzecie pokolenie, które nastąpi po niej, o ile doczeka się błogosławieństwa w postaci zdrowej rodziny, jednak później? Nadejdzie taki czas, kiedy umrą wszystkie osoby, które ją znały i pamiętały, a wtedy jej nagrobek będzie przypominał jeden z tych, które właśnie ją otaczały. Wszystko przemijało. Ci zmarli też mieli niegdyś bliskich, którzy się o nich troszczyli, ale już odeszli… Albo nie mieli sił, by pojawić się na cmentarzu.
      Z rozmyślań wyrwał ją głos Jerome’a. Spojrzała na niego, gdy podjął swoją opowieść, wreszcie uchylając rąbka tajemnicy.
      — Zmarł rok przed moimi narodzinami — wymamrotała pod nosem, wpatrując się intensywnie w rzeźbę. — Wiesz, że to trochę makabryczne? I dziwne… — podsumowała, splatając dłonie na klatce piersiowej i lekko przechyliła głowę na bok, chłonąc ten widok. Tyle pytań cisnęło jej się na wargi. Dlaczego akurat Tobias? Podejrzewała, że w całym mieście mnóstwo było zapomnianych cmentarzy i grobów, w tym grobów dzieci, których już nikt nie odwiedzał. Dlaczego właśnie tutaj? Miała jednak przeczucie, że sam Jerome nie znałby odpowiedzi. Coś go tutaj przywiodło. Z jakiegoś powodu to miejsce wydawało mu się być tym właściwym. Pewnych rzeczy nie dało się wytłumaczyć, je się po prostu czuło. — Ale wydaje mi się… że rozumiem — dokończyła po chwili wahania.

      Reyes

      Usuń
  40. Właściwie przeprowadzka Jaime’ego na Barbados mogłaby być czymś niezwykłym. Chłopak nigdy nie myślał o przyszłości w ten sposób – gdzie będzie mieszkać. Może dlatego, że był skupiony na imprezowaniu, aby nie myśleć o bracie, mnóstwie krwi, śmierci. Myślał o studiach, interesował się antropologią sądową, dlatego to właśnie taki kierunek wybrał. Ale nie przypuszczał, że w ogóle je ukończy, że będzie szukał pracy, że przecież gdzieś trzeba będzie zamieszkać. Jaime po prostu sądził, że w końcu umrze przez swoje wybryki, więc po co miałby się głowić nad jakimiś przeprowadzkami? Tymczasem świat nabierał kolorów, życie pokazywało, że nie jest aż tak źle. Chociaż to prędzej Jerome mu to pokazywał, on i przyjaciółki Moretti’ego, zadowolone z życia, uśmiechnięte mimo kłopotów, jakie je spotykały. Miały swoje rodziny i były szczęśliwe. Okej, Jaime nie chciał zakładać rodziny, ale... potrafił już sobie wyobrazić siebie w pelerynie absolwenta z biretem na głowie, z rodzicami, Jerome’em i Jen towarzyszącymi mu na rozdaniu dyplomów. Ba, zależało mu na zrobieniu jak najlepszego wrażenia na pracodawcy, u którego obecnie odbywał praktyki. Poza tym, nie imprezował tyle, nie zażywał jakichś dziwnych substancji, aby jak najskuteczniej się odurzyć, nie oddawał się przygodnemu seksu. Jakoś się układało. Więc może powinien pomyśleć o tym, gdzie tak naprawdę chciałby zamieszkać? Świat był ogromny, ale... Jerome był jedyny w swoim rodzaju i faktycznie zdalne piwo nijak miałoby się do wspólnych wypadów na miasto jakim był Nowy Jork.
    – Nie wiem, przecież przyjeżdżalibyście tu do swojego domu, więc... – zaśmiał się cicho. – Ano, zrezygnowałeś. Ale dzięki temu się poznaliśmy, prawda? – wrócił do posiłku, a potem zastanowił się nad pytaniem przyjaciela. – Na pewno rodzicom, wujkowi Shay’owi i coś moim przyjaciółkom. Pewnie by mi nie darowały, gdybym nic im z tej podróży nie przywiózł.
    Jakiś czas później panowie znaleźli się na targu. Jaime uśmiechnął się wesoło, widząc to wszystko. Od razu przypomniał mu się targ na Bali. Dużo ludzi, straganów, alejek i kolorów. Jaime był pewien, że coś tu wybierze. Zaraz też zgodził się na propozycję Jerome’a i ruszyli po ramki.
    Okej, może nie pokupował wszystkich pamiątek, ale wrócił z trzema kapeluszami. Uważał je za świetne akcesoria, więc... nie mógłby wrócić bez nich. Ale wierzył, że jeszcze nakupuje przeróżnych rzeczy. Może przywiezie też jakieś smakołyki? A, tam, na pewno przywiezie!
    Kilka godzin później Jerome i Jaime siedzieli sobie wygodnie na materiałowych leżaczkach na prywatnej plaży przy domu państwa Marshall, niedaleko wody, z zimnymi piwkami. Co za życie... Jaime zdjął w końcu kapelusz i okulary przeciwsłoneczne.
    – Jerome – zaczął nagle Jaime i spojrzał na przyjaciela. – Jak poznałeś Jen? Coś mi kiedyś mówiła, że przyjechała tutaj, odczuwała tu spokój... Więc jak to się stało, że poznałeś miłość swojego życia?
    Jerome nigdy mu o tym nie opowiadał. Jen tak naprawdę też nie. Tym bardziej nie mogła, skoro dawno się z nią nie widział.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  41. Szybko zrozumiała, że przyjaciel również miał ochoty zaczynać ich spotkania od przytłaczających, codziennych tematów i naprawdę nie miała mu tego za złe. Rozumiała go w pełni i nie zamierzała naciskać. 
    — Och nawet nie przypominaj! Dopiero niedawno sobie uświadomiłam, że ciąża to nie koniec odwyku rumowego, bo po niej czeka mnie karmienie i tak dalej...— jęknęła, ponieważ początkowo myślała, że będzie musiała wytrzymać tylko te dziewięć miesięcy i koniec. Bardzo się myliła i choć to nie tak, że nie potrafiła funkcjonować bez procentów - przecież nie była alkoholiczką! - to lubiła od czasu do czasu uraczyć się ulubionym trunkiem.
    — Zdecydowanie nie zamierzam się tak katować, jakbyś pił miałabym zamknięte oczy —  zaśmiała się, bo w końcu to nie było znów takie trudne. Była na jego urodzinach, gdzie nie tylko Marshall, ale całą reszta raczyła sie procentami, a ona musiała obejść się smakiem. Wino bezalkoholowe, które kupił solenizant naprawdę było niczego sobie, ale nijak nie umywało się do pierwszorzędnego rumu, którego dane jej było skosztować po tym jak wypiarz jej jedno sprezentował z Barbadosu.
    Może to nie było nic takiego, jednak prosta pomoc przy ściągnięciu trampków pokazywała jej jakim oddanym przyjacielem był szatyn. Ba, nawet wyjście na typowo babskie zakupy nie odstraszyło go, by szukać wymówek. Dla kontrastu jakoś nie wyobrażała sobie w podobnej sytuacji Colina, bo choć ten też jej pomagał w wielu rzeczach i mogła na niego liczyć pewnie jak nikt inny, to ten od pewnych rzeczy bardzo gładko się wymigiwał. Nie chciał nawet słyszeć o szkole rodzenia, co Angielkę niesamowicie bawiło, bo z góry przewidziała jego reakcję. Wystarczyło Knew your audience jak to mówiła Monika z serialu Przyjaciele.
    Charlotte widząc zbliżająca się i promieniejąca ekspedientkę naprawde żałowała, że nie dane jej było usłyszeć tego wszystkiego co sprzedał jej Marshall. Z jednej strony pewnie miałaby ubaw po pachy, z drugiej za to uświadomiła by sobie po raz kolejny jak dużo wydatków ja jeszcze czekał i że te ubrania to nic w porównaniu z wyprawka dla niemowlaka.
    — Dziękuje, bo ta stanowczo odpada —  powiedziała wskazując na to co aktualnie miała na sobie. Wyglądało koszmarnie i czuła się jak ten słoń co go Jerome cały czas przywoływał. Wzięła kilka sukienek od kobiety z uśmiechem i zniknęła na kilka minut w przymierzalni. Dało się słyszeć kilka cichy sapnięć, ponieważ takie przebieranki to teraz był prawie, że sport ekstremalny. W końcu ubrana w zieloną sukienkę z drobnymi kwiatami opuściła przymierzalnie. Wyglądała naprawdę dobrze, a i sam brzuch był tylko nieznacznie podkreślony, bo uwage od niego na pewno odwracał dość spory dekolt, jednak to kobiecie kompletnie nie przeszkadzało. To nie pierwszy raz, by miała na sobie coś tak wykrojonego.
    — I co sądzisz? —  zapytała zerkając na przyjaciela z niewinnym uśmiechem i obracajac się delikatnie to w prawo, to w ledwo. Następnie przymierzyła kilka kolejnych z czego jedna była kompletnym niewypałem, ale reszta naprawde przypadła jej do gustu jedna z dłuższym rękawem w czarno-czerwona kratę z flaneli, druga z krótkim rękawkiem w coś na kształt marynarskich pasków  i trzecia biała w kwiecisty wzór na ramiączkach. Pracownica sklepu naprawdę się postarała, bo leżały niemal idealnie i każda była nieco inna,a jednocześnie dopasowywało się do jej urody, a co ważniejsze gustu.
    —  Myślałam, że nic tu nie znajdę, a teraz muszę wybrać z czterech tylko dwie —  mruknęła, gdy już ubrała się z powrotem w swoje ciuchy i miała wszystkie opcje przed nosem. Nie było sensu wydawać zbyt dużo pieniędzy na ciążowe ciuchy skoro te miały jej się przydać tylko przez kilka następnych miesięcy, prawda? 
     —  Które obstawiasz? —  zapytała szatyna, a po chwili przypominajac sobie o kobiecie dodała.
    —  Kochanie... —  dodała uroczo.
    Charlotte 

    OdpowiedzUsuń
  42. Jaime niczego nie żałował; że tu przyjechał. W sumie to była jego sugestia, ponieważ zależało mu na rejsie kutrem, a tymczasem obaj siedzieli sobie wygodnie na leżakach, z zimnym piwem, podziwiając zachód słońca. Jaime naprawdę czuł się szczęśliwy. Był w raju na ziemi ze swoim najlepszym przyjacielem, który też był jego bratem, mieli przed sobą piękny widok, za nimi czekał na nich wyspiarski domek, w Nowym Jorku miał kilku przyjaciół, czekała na niego praca... Generalnie było bardzo miło. Przyjemna odmiana. Ciekawe, kiedy wszystko się spieprzy. Ale może lepiej nie warto o tym myśleć, a już na pewno nie tutaj, na pięknym, słonecznym Barbadosie.
    Chłopak spojrzał na Jerome’a i pokiwał głową. No, tak, tak, jak poznał Jen. Jaime nigdy nie słyszał tej historii, więc chętnie jej posłucha teraz.
    Moretti uniósł brew wyżej. Liczył na jakąś dłuższą opowieść, ale porwana przez fale bransoletka i nurkujący Jerome też brzmiało całkiem nieźle. I romantycznie tak naprawdę. Chłopak uśmiechnął lekko do przyjaciela. Ten na szczęście kontynuował.
    – Czyli... można powiedzieć, że zakochałeś się od pierwszego wejrzenia, skoro od czasu wyłowienia bransoletki chciałeś spędzać z Jen każdą wolną chwilę – uśmiechnął się do niego ciepło. – Pół roku?! Serio?! Sześć miesięcy ci zajęło, żeby za nią ruszyć? Obyś miał ważny, bardzo ważny powód, dla którego tak późno się zdecydowałeś. Nie wiem, nie wiedziałeś, gdzie poleciała? – zapytał retorycznie. – Czy tyle ci zajęło, zanim pojąłeś, że to kobieta twojego życia i wypadałoby jednak ją odszukać, żeby do końca życia nie być nieszczęśliwym dziadem? – Jaime wcale nie żartował ani nie kpił. Okej, Moretti może nie był zakochany (podobała mu się Laura i był nią mocno oczarowany, ale z perspektywy czasu nie był już pewny, co tak naprawdę do niej czuł), ale wierzył w miłość. Nie musiał się nad tym długo głowić, kiedy patrzył na Jen i Jerome’a, jak obserwował jak Carlie czy Elle opowiadają o swoich mężach, jak Aurora opowiadała o zaręczynach... W każdym razie Moretti nie mógł pojąć, dlaczego tak długo Jerome się zastanawiał.
    Jaime pokręcił głową. Na szczęście skończyło się, jak się skończyło. Oboje są szczęśliwi, w związku małżeńskim i tworzyli naprawdę udaną parę. A Jaime cieszył się ich szczęściem.
    – Nigdy mi o tym nie mówiłeś – odpowiedział chłopak. – Ani ty, ani Jen. Może ona coś wspomniała, że była tutaj, na Barbadosie i poznała ciebie. A że jesteśmy tutaj, gdzie się spotkaliście, gdzie ty się urodziłeś i wychowałeś, to ta myśl sama mi się nasunęła. I postanowiłem zapytać. W końcu jesteś moim braciszkiem, chciałem poznać tę historię. W końcu Jen to twoja żona – uśmiechnął się do niego i przyłożył pięść do jego ramienia w geście radości czy gratulacji, czy coś... – Poza tym, jako organizator twojego wieczoru kawalerskiego, dobrze by było, gdybym wiedział takie rzeczy. Mów dalej. Odnalazłeś ją w Nowym Jorku?
    Ta historia naprawdę go interesowała i to nie tylko ze względu na to, że Jerome był kimś mu super bliskim. Po prostu to brzmiało tak... fascynująco, niespodziewanie i... romantycznie. Jaime w życiu nie podejrzewałby się o romantyzm. Jakiś taki „inny”, „czarny” (a co, humor może być czarny, a romantyzm to już nie?), to tak, ale taki... romantyczny romantyzm? Nigdy.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  43. [Cześć, bardzo dziękuję za miłe powitanie :) Alex w dużym stopniu jest wzorowany na mnie (na przykład też mam psa Kodiaka, też siberian husky, ale trochę mniejszy niż ten na zdjęciu) 😀 Stąd też jego charakter - mimo wszelkich przeciwności losu stara się myśleć pozytywnie, cieszyć się życiem i pomagać innym. Co do ciotki - została wymyślona jako taki dość komiczny antagonista, coś w rodzaju Cruelli DeMon, więc na pewno pojawi się gdzieś w postach fabularnych 😀 Zdecydowanie liczę na dobrą zabawę, widzę, że ekipa na blogu jest przednia! Oczywiście jestem otwarty na wszelkie wątki, więc jeśli Jerome lub Mailee mieliby ochotę zaprzyjaźnić się z Alexem, będzie mi bardzo miło :)]

    OdpowiedzUsuń
  44. Jaime spojrzał na Jerome’a i słuchał uważnie. Okej, to brzmiało całkiem przekonująco. Cóż, Jerome miał rację, skoro niczego sobie z Jen nie obiecywali i do niczego między nimi nie doszło, a tylko spędzali ze sobą dużo czasu... no ale mimo wszystko! No dobra, niech będzie, to prawda, skąd miał wiedzieć, że Jen go nie odrzuci? Wszystko się mogło zdarzyć. No i też słyszał od Jen, że szukała brata po całym świecie, więc jakoś też nieszczególnie się zdziwił, że zostawiła Jerome’a i poleciała dalej. Brat to brat, a Marshalla dopiero co poznała. Takie były fakty. Każde kolejne słowa przyjaciela sprawiały, że cała ta historia z odczekaniem pół roku nabierała sensu. Jaime przez chwilę współczuł przyjacielowi, że tak wciąż myślał o blondynce, nie mogąc się z nią w żaden sposób skontaktować. Nic dziwnego, że Jerome nie był pewny, czy Jen go chciała, skoro nie zostawiła mu numeru telefonu.
    Jaime oparł głowę o rękę, przyglądając się z ogromnym zainteresowaniem przyjacielowi. Chciał więcej tej historii! To brzmiało tak uroczo i romantycznie. Ale zaśmiał się w momencie, w którym Jerome wspomniał o szortach w marcu w Nowym Jorku. Biedny.
    Tak, tak, pamiętał Emily. Ale nie mógł przestać się śmiać. Sklep z kostiumami, w którym była uciekająca Jen... Nieźle. Czy ktoś już nakręcił o tym film? Nie? W każdym razie Jaime wyciągnął telefon i ukradkiem machnął zdjęcie przyjacielowi, kiedy ten opowiadał mu całą tę historię z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Taki zamyślony, zakochany.
    – No tak, coś wspominałeś, że proponowała ci ślub dla wizy. A ty nie chciałeś, bla, bla, bla – nie chodziło o to, że to nie było ważne, bo było. I wcale się nie dziwił, że Jerome się nie zgodził. Jaime też by się nie zgodził. – Awww! – spojrzał na niego rozczulony. – Naprawdę pierścionek z takiego automatu? Ojej, jaki ty jesteś uroczy, Jerome! – zaśmiał się krótko, ale po chwili już tylko się uśmiechał wesoło. – Jestem z ciebie taki dumny – wcale z niego nie kpił, naprawdę podobała mu się ta opowieść. To znaczy – historia ich miłości. – Bardzo fajne. Ale teraz nie jest gorzej. Jesteście małżeństwem. Moim ulubionym, tylko nikomu nie mów.
    Jaime dokończył swoje piwo i westchnął, wciąż się uśmiechając. Chociaż byli z Jerome’em blisko, tak teraz Jaime miał wrażenie, że zrobili kolejny krok do przodu w ich relacji. Niby nic, ot, opowieść związku przyjaciela, ale jednak... to nie był zwykły związek. Jerome wziął ślub z Jen, kochał ją niesamowicie i chciał z nią założyć rodzinę. To naprawdę było coś... tak ogromnego, że... wow. Znowu zabrakło mu słów. Jaime był po prostu bardzo szczęśliwy, że i jego starszy brat jest szczęśliwy.
    Chłopak podziękował przyjacielowi za piwo i zaraz je otworzył, aby potem stuknąć szkłem o jego szkło. Napił się i zastanawiał się, czy chciałby coś jeszcze dodać do historii Jerome’a, ale ostatecznie się powstrzymał. Nie był pewny tego, o czym myślał, więc z przyjemnością pokiwał głową na propozycję Marshalla. Bo to brzmiało jak propozycja.
    Jaime podniósł się z miejsca, wcześniej odkładając butelkę bezpiecznie na piasek. Zaczął się rozbierać, a kiedy już ściągał z siebie spodenki, spojrzał na Jerome’a.
    – Kto ostatni w wodzie stawia następne żarcie! – zawołał i rzucił się biegiem w stronę oceanu. No co, ktoś coś mówił, kiedy mieli wystartować? Przecież to był pomysł Jerome’a!
    W momencie, w którym Jaime zaczął rozchlapywać wodę, wbiegając do niej, poczuł się jak w dzieciństwie, kiedy Jimmy jeszcze był z nim – kiedy wbiegali do wody, a potem od razu nurkowali pod fale.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  45. Słuchała uważnie tego, co miał do powiedzenia przyjaciel. Z każdym jego słowem, uśmiech na ustach Villanelle delikatnie się poszerzał. Spoglądała na niego z wyraźnym rozbawieniem na twarzy. Nie miała pojęcia, skąd ten człowiek brał swoje pomysły. Czasami odnosiła wrażenie, że z chęcią, gdyby tylko było to możliwe, zajrzałaby do głów bliskich sobie osób, aby zrozumieć ich procesy myślowe. Jerome był jedną z takich osób. Nie była tylko pewna czy nawet gdyby była taka możliwość, czy to dobry pomysł. W końcu co się zobaczy to się nie odzobaczy. Tak czy inaczej słowa Marshalla sprawiały, że Elle nie mogła powstrzymać swojego uśmiechu. Jerome Marshall miał niesamowity talent. W jego obecności człowiek potrafił się oderwać od codziennych trosk, chociaż na chwilę.
    — Ciekawe tylko, czy Jen i Haroldowi też tak bardzo spodobałby się ten pomysł — uniosła jedną brew, uważnie przyglądając się przy tym mężczyźnie — Jestem pewna, że nie odpędzilibyście się od Thei i Matty’ego. Mieszkanie na ogrodzie? Z wujkiem i ciocią? I do tego ze zwierzakiem? — Wymieniała cały czas z uśmiechem — chociaż może to wcale nie jest taki zły pomysł — stwierdziła nagle, celując palcem w mężczyznę — wiesz, co? W zasadzie to zapraszam. Będę miała trochę spokoju w domu — zaśmiała się cicho.
    W ostatnim czasie zdecydowanie nie mogła narzekać na brak spokoju, bo wszyscy dookoła robili wszystko, aby Elle ten spokój miała. Jej samej zaczynał powoli przeszkadzać. Miała wrażenie, że mama jak i Arthur wyszli z założenia, że najlepsza będzie dla niej nuda i nic nie robienie, a przecież to wcale nie była najlepsza opcja. Nadal była w niemałym szoku, że Arthur siłą nie zatrzymał jej w domu, kiedy oznajmiła, że na urodzinach przyjaciela zamierza się pokazać. Dlatego tak bardzo cieszyła się z wizyty Jerome’a, chociaż po jego urodzinach nie była w stu procentach pewna w jakim kierunku pójdzie te spotkanie. Bała się, że Marshall zasypie ją od początku pytaniami, ale to się nie stało, a Elle w tej chwili czuła się zwyczajnie dobrze, mogąc w spokoju spędzić czas z przyjacielem. Liczyła tylko na to, że wyspiarza nie dopadnie ta dziwna przypadłość, która sprawiała, że obchodziło się z nią jak z jajkiem.
    — Eustomy, dokładnie — powiedziała z uśmiechem — nie mam pojęcia. Moja mama je kiedyś miała w ogrodzie, ale nie gościły w nim długo. Nie wiem czy taki ich urok, czy raczej brak zdolności Alison do roślin — zerknęła na ekran i pokiwała głową na słowa Jerome’a. Zgadzała się z nim. Kwiaty te miały w sobie coś niesamowitego, właśnie nieoczywistego, a to sprawiało, że Elle je uwielbiała. — I teraz sobie pomyśl, że skoro na zdjęciu sprawiają takie wrażenie, jakie efektowane muszą być na żywo, bo jak mówiłam… Zdjęcia nie oddają prawdziwego piękna roślin — dodała z szerokim uśmiechem na twarzy, a następnie odłożyła telefon na wyspie kuchennej i skupiła się na przygotowaniu kawy dla przyjaciela.
    Sypiąc wyznaczoną ilość cukru do kubka tylko cicho westchnęła.
    — Czuje się winny, że zostawiał pracowników samych. Rozumiem, że ma swoje obowiązki, że narosły zaległości, ale… Wkurza mnie to — westchnęła, unikając spojrzenia na Jerome’a. Nie kłócili się z Arthurem, ale prawda była taka, że bardzo ją zabolał fakt, że własny mąż ją wystawił. — Och chyba nie, Arthur projektuje budynki. Wnętrzami raczej niekoniecznie. Chyba, że jest w planach jakaś przebudowa?
    Kiedy czajnik elektryczny oznajmił, że woda się zagotowała, Elle powoli wlała wrzątek do kubka, obserwując jak woda zabarwia się na herbaciany kolor. Położyła naczynie na blacie i widząc już spojrzenie Jerome’a, dobrze wiedziała, że za chwilę zacznie się ta mniej przyjemna część rozmowy. Długo nie musiała czekać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To nie pierwszy raz — powiedziała, przygryzając policzek od wewnątrz i uciekając spojrzeniem w górę — nie pierwszy raz, kiedy z moim sercem jest coś nie tak — dodała wzruszając ramionami, jakby to nie było nic ważnego. Walczyła sama ze sobą. Chciała sprawiać wrażenie, że to naprawdę nie jest coś czym wszyscy powinni się przejmować. Prawda była jednak taka, że ona sama zaczęła się bać o całą przyszłość, kiedy kardiochirurg wyjaśnił jej, że to był poważny epizod. — Matty urodził się przez cesarkę i to dużo za wcześnie i w stresujących okolicznościach. Miałam atak serca jako komplikację po operacji. Takie rzeczy się zdarzają i takie rzeczy niosą za sobą skutki — wzruszyła lekko ramionami — Matt jeszcze w ciąży miał stwierdzoną wadę serca. Wszystko było dobrze, byliśmy pod stałą kontrolą lekarza, ale ostatnio nie było tak dobrze. Za bardzo się zestresowałam i zamiast być przy synku sama wylądowałam jako pacjentka. Jedna z zastawek się po prostu zużyła, tak można to najłatwiej wytłumaczyć. Musiała być wymieniona — wykrzywiła usta w delikatnym grymasie, który próbowała ukryć słabym uśmiechem. — Stresująca praca, studia… Dużo się nałożyło — dodała, zgrabnie pomijając, że po rozprawie spędziła kilka dni w szpitalu, bo za duży stres i wtedy dał o sobie znać, przemilczała, że jeszcze pracując sama się leczyła łykając tabletki na uspokojenie, pogarszając w ten sposób tylko swoją zdrowotną sytuację. Nie powiedziała też o masie tabletek, które będzie musiała brać już zawsze, że prawdopodobnie wstawioną zastawkę będzie trzeba wymienić za naście lub kilkadziesiąt lat, nie wspomniała o strachu, który czuła i, który tak naprawdę wciąż z nią był. Drżąca żuchwa i przerażone spojrzenie, którym unikała spojrzenia w oczy Marshalla mogły jednak sprawić, że Jerome mógł wyczytać z brunetki więcej, niżby sobie tego życzyła.

      elcia

      Usuń
  46. Emily była tak podekscytowana tym, aby pochwalić się swojemu przyjacielowi lokalem, że nie zważała na fakt, że ciągnie go przez całą długość ulicy. Miał dłuższe nogi od niej, więc spokojnie sobie powinien z tym poradzić. Dopiero, gdy oboje stanęli w zaniedbanym jeszcze pomieszczeniu, spojrzała na wyspiarza, uśmiechając się przy tym szeroko. Przy tym wszystkim przybrała jeszcze pozycję Wonder Woman, naprawdę czując się jak superbohaterka. Była dumna z siebie, że wzięła się za siebie i zdecydowała się na tak poważny krok do przodu. I to nie jeden, ale o tym później.
    — Serio, serio! — rzuciła ze śmiechem, ruszając w podskokach za przyjacielem, robiąc przy tym obroty niczym uradowane dziecko. Nie zważała na to, że przez to wzbijała tumany kurzu, serwując im serie sporych kichnięć, z których mogliby sobie urządzić niezłe zawody. Śmiała się jednak z tego, co jakiś czas tylko wachlując się rękami przed twarzą.
    — Jesteś pierwszy, któremu o tym mówię i pokazuję — odparła zgodnie z prawdą. Nie wyobrażała sobie, aby mogła powiedzieć o tym lokalu komuś innemu w pierwszej kolejności. Jerome był osobą, która potrafiła ją ustawić do porządku, ale też i docenić fakt, że się stara. Nie zawsze wychodziło idealnie, bo miała wyrzuty sumienia, że znikała bez słowa. Jednak taka była Emily. W tym względzie zupełnie inna niż Marshall.
    — Mooogłabym go kupić, ale chyba jeszcze nie odważę się na takie ryzyko — pokiwała głową, podchodząc do solidnego drewnianego baru, aby oprzeć się o niego jednym łokciem. Oparła głowę na swojej dłoni i jeszcze raz omiotła wzrokiem pomieszczenie. Już widziała wszystko to, co tutaj miało się znaleźć. Oczami wyobraźni już zrobiła remont, co sprawiało jej ogromną radość.
    — A co do remontu to zaklepuję najbliższy możliwy termin, który masz wolny — pokiwała głową, szczerząc zęby do przyjaciela. Wiedziała, że ten ma swoje zobowiązania, ale ona była gotowa na niego poczekać. Przecież jej się aż tak wybitnie nie spieszyła, a w tym czasie mogła na spokojnie obmyślić projekt i dodatki, więc to, co kochała najbardziej.
    — Właściwie nie chcę dużo zmieniać, ale wszystko potrzebuje odświeżenia… Zwłaszcza drewno na podłodze i ścianach — przyznała, wlepiając swoje spojrzenie w drewniane obicia ścian, które należało zeszlifować i zabezpieczyć na nowo. Oczami wyobraźni już widziała, jak ich powierzchnia zapełnia się ramami z białym tłem, w których znajdą się winyle. Uśmiechnęła się lekko pod nosem i westchnęła.
    — Ale wiesz… Nie mówiłam ci, ale mam syna — powiedziała nagle, jak gdyby nigdy nic. Tak, jakby taka informacja należała do zupełnie normalnych i nie nadzwyczajnych. Machnęła jednak ręką i popatrzyła na brodacza, unosząc przy tym brwi.
    — A czy twoja żona w końcu nas tutaj zaszczyci? — zapytała, doskonale pamiętając o tym, o czym rozmawiali na jego urodzinach. Również z samą Jen.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  47. Jaime uśmiechnął się do Jerome’a. To bardzo dobrze, że obaj mieli jedno i to samo ulubione małżeństwo. Kiedy się tak o tym myślało, to można było naprawdę się roześmiać i Jaime również to zrobił. No tak, może i znał jeszcze kilka osób, które również były w związku małżeńskim, ale nie znał tamtych par i nie potrafił powiedzieć, czy oni byliby jego ulubionym małżeństwem... Dobra, to brzmiało za bardzo dziwnie, dlatego Moretti po raz kolejny się roześmiał i napił piwa.
    Oczywiście, że cieszył się szczęściem Jerome’a. Jaime nigdy dotąd nie zastanawiał się, jak to jest, kiedy można być szczęśliwym, ponieważ najbliższa osoba jest tak ogromnie zadowolona. Ale kiedy jego przyjaciel brał ślub, wtedy w listopadzie... to był moment, w którym Jaime po raz pierwszy doświadczył tego uczucia. Może to dziwne, ale przecież nie miał za bardzo bliskich osób, dzięki którym mógł się tak czuć. A teraz... tak było dobrze, tak było właściwie.
    Jaime biegnąc w stronę wody, słyszał za sobą coś tam, że to niesprawiedliwe czy coś. Było wcześniej zacząć się ogarniać, skoro rzuca się takimi pomysłami... Zresztą, następnym razem to pewnie Jerome wyląduje pierwszy w oceanie.
    Chłopak zanurzył się w wodzie, podpłynął do dna, a potem odbił się od niego dłońmi jak to robił zawsze w dzieciństwie, a potem wynurzył się, otarł dłonią twarz i zgarnął włosy do tyłu, a potem spojrzał w stronę plaży.
    – Jerome?! – zawołał, oglądając go leżącego na piasku. Trochę się wystraszył, czy jego przyjacielowi nic się nie stało. Już za dużo wypił czy nieszczęśliwie się potknął? Oby to nic, bo przecież jutro mają spotkanie z jego rodzinką, na którym wypadałoby wyglądać nienagannie.
    Na szczęście mężczyzna szybko podniósł się z piasku. Jaime zmrużył oczy, przyglądając się mu i badając, czy nic mu nie jest, ale nie widział żadnej krwi ani ewentualnych ran. Wyglądał po prostu jak ten ziomeczek od piasku... Piaskowy Ludek ze „Strażników Marzeń”.
    – Żyjesz? – zapytał, unosząc brew wyżej, kiedy tylko Jerome znalazł się obok niego w wodzie. Na szczęście Jerome będzie musiał tylko pozbywać się piasku do jutra, reszta wyglądała dobrze. – Nie ma to jak wakacje, co? – zaśmiał się na jego słowa o piasku i słonej wodzie, a potem zamknął oczy i odwrócił głowę, żeby samemu zaraz nie oberwać słoną wodą, kiedy tylko przyjaciel chlapnął w jego stronę. – Tak, jest super – uśmiechnął się, a potem sam zanurkował i zaczął tak pływać pod wodą. Może nie było najjaśniej, ale też nie przesadzajmy.
    Po ponownym wynurzeniu się, Jaime podpłynął bliżej Jerome’a i również ułożył się na plecach. Spojrzał na kolorowe niebo i westchnął. No właśnie, jak można było nie rozważać zamieszkania tu na stałe? To znaczy, na pewno znalazłoby się wielu takich ludzi, ale Moretti...
    – Móc budzić się w mieszkanku niedaleko plaży, z balkonem, z którego widać ocean i plażę... Albo w domku przy plaży, jadać śniadania na słonecznym tarasie... I zamykać się szczelnie, kiedy tylko nadejdzie ulewa – zaśmiał się cicho.
    Jaime trochę sobie jeszcze popływał, ponurkował, a słońce w końcu zaszło. Zrobiło się ciemno, ale gwiazdy dawały radę na czystym niebie.
    – Chodźmy, nie będę cię szukał po ciemku w wodzie – uznał i skierował się do brzegu.
    Kąpiel w oceanie na pewno była orzeźwiająca. To był naprawdę przyjemny dzień, a przecież jeszcze czekała ich kolacja! Jutro będzie trochę gorzej, bo jutro idą do ludzi, ale... No, miał już o tym nie myśleć, więc po prostu dopił swoje piwo do końca, a potem spojrzał na przyjaciela.
    Jakiś czas później znaleźli się znów w domu Marshallów, Jaime poszedł wziąć prysznic, a potem przygotowali sobie coś do zjedzenia.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  48. Szczerze mówiąc, Reyes trochę tęskniła za niedźwiadkiem grizzly. Mieli z Jerome’m podobne poczucie humoru i łączyło ich więcej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, dość szybko złapali dobry kontakt, więc kiedy dostała zaproszenie na jego trzydziestkę, była zarówno miło zaskoczona, jak i podekscytowana perspektywą spotkania. Trochę obawiała się tego, jak odnajdzie się w gronie jego bliskich znajomych, ponieważ podejrzewała, że nie będzie tam znała nikogo poza samym solenizantem, ale starała się tym nadmiernie nie stresować. W końcu kiedyś zdarzało jej się pojawiać na imprezach, gdzie znała może dwie osoby na krzyż i to z widzenia, a i tak całkiem dobrze się na nich bawiła. Jeśli znajomi Jerome’a okażą się być choć w połowie tak sympatyczni jak on sam, podejrzewała, że wyjdzie z jego mieszkania nad ranem z samymi cudownymi wspomnieniami i z uśmiechem na twarzy. Dlatego była tym bardziej rozczarowana, kiedy okazało się, że coś jej wypadło i nie mogła pojawić się na przyjęciu, zwłaszcza że była to wyjątkowa, okrągła liczba. Na jej koszt zamówiła jednak dostawę jedzenia z małej knajpki prowadzonej przez pochodzącego z Barbadosu kucharza do mieszkania Jerome’a, żeby mógł skosztować rodzimych przysmaków. Miała nadzieję, że ten mały prezent mu się spodoba i że złagodzi ewentualne złe wrażenie wywołane tym, że nie mogła się pojawić.
    Minęło kilka tygodni, a oni nadal nie mieli okazji się spotkać. Reyes postanowiła więc wziąć sprawy w swoje ręce i pojawiła się na jego progu.
    — Cześć, Jerome. Mnie też miło cię widzieć. Świetnie dzisiaj wyglądasz — rzuciła z lekkim przekąsem Reyes, sugerując, że właśnie w taki sposób powinno przebiegać przywitanie z osobą, której od dawna się nie widziało, ale uśmiech czający się w kącikach jej warg sugerował, że absolutnie nie miała mu za złe tych pytań, którymi zarzucił ją zamiast grzecznościowych formułek, ponieważ prawdą było, że swoją wizytą mogła go dość mocno zaskoczyć. Nie tylko nie zapowiedziała się wcześniej, nie tylko od ich ostatniego spotkania minęło już całkiem sporo teoretycznie długich tygodni, które jednak przeminęły w mgnieniu oka, ale także nie pojawiła się na jego imprezie urodzinowej mimo zaproszenia, którego zupełnie się nie spodziewała.
    — Po trzydziestce dopadła cię taka demencja, że już nawet nie pamiętasz, z kim się umawiałeś na dzisiaj? Przecież przyklepaliśmy datę już tydzień temu, mi amigo. Może to najwyższy czasy, by umówić się u lekarza i sprawdzić, czy przewody ci się nie przepaliły, skoro o mnie zapomniałeś? Właściwie jestem trochę urażona, jak można zapomnieć taką piękność jak ja? Która w dodatku zapewniła ci dożywotnie wejście do muzeum za darmo? — trajkotała Reyes, zarzucając go potokiem słów, pod wpływem których Jerome wydawał się być coraz bardziej zdezorientowany, jakby poległ, próbując jednocześnie nadążyć za jej monologiem i rozpaczliwie przypomnieć sobie, czy faktycznie mieli ułożone wspólne plany, o których zapomniał przytłoczony przez codzienne obowiązki. Jeszcze przez chwilę patrzyła na niego z udawanym wyrzutem, wydymając wargi, jakby była naprawdę oburzona i urażona jego niepamięcią, po czym nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. — Żałuj, że nie widziałeś swojej miny — rzuciła, zadowolona, że psikus jej się udał. Nie mógł jej winić, ponieważ praktycznie sam jej się podłożył, a ona jedynie wykorzystała nadarzającą się okazję. Otarła dłonią kąciki oczu, z których popłynęły łzy rozbawienia, po czym uniosła do góry siatki z zakupami, żeby wreszcie zwrócił na nie uwagę. Przyszła przygotowana.
    — Wiem, że wpadam trochę niespodziewanie, ale mam nadzieję, że znajdziesz dla mnie teraz trochę czasu? — zapytała, zdradzając niepewność po raz pierwszy, odkąd otworzył jej drzwi. Wydawało jej się, że miała dobry pomysł, lecz mogło się okazać, że ich grafiki znowu ze sobą nie współpracowały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przepraszam, że nie mogłam być na twoich urodzinach. Chciałam to nadrobić i zrobić ci niespodziankę, więc wpadłam bez zapowiedzi, jednak jeśli masz teraz coś ważnego do zrobienia, możemy to przełożyć na kiedy indziej. Nie chciałabym ci przeszkadzać.

      Reyes

      Usuń
  49. [Nie, żadnej pani nie planuję. Właściwie Sama też nie planowałam, to wszystko wina Flurry XD I tak, masz rację, że Sam lepiej by się czuł bliżej natury. Niestety los im nie sprzyja, więc muszą przyjmować to, co mają. W sumie… mogłabym się zgłosić do Jerome’a. Tylko że ja wiem, że masz dużo wątków i nie chcę ci dowalać. Wolę, żebyś mi na Elaine odpisywała :P Wybacz, lubię ten nasz wątek. Mogę sobie popłakać i w ogóle.]
    Sam

    OdpowiedzUsuń
  50. Jaime nie wiedział nawet, kiedy zasnął. Był tak padnięty po całym dniu, ponieważ najpierw dłuższy lot, potem atrakcje związane z nowym miejscem, alkohol, krótka kąpiel w oceanie, kolacja i... tyle go widzieli. Zasnął prawie od razu. I spał tak, póki nie obudził go szum fal. Och, jak przyjemnie... A co do tej przeprowadzki... właściwie siedział na Barbadosie dopiero kilka godzin, ale podobała mu się wizja zamieszkania tu na stałe. Może nie była to ogromna wyspa, nie było to miasto niczym Miami czy Nowy Jork, wiadomo, a on sam uważał siebie za mieszczucha tylko dlatego, że po prostu całe życie mieszkał w wielkich miastach, ale... może warto byłoby to zmienić. Ale... zdalne piwo z Jerome’em? Przecież nie mogliby tak do siebie często latać, zwłaszcza, że Jen w końcu wróci do Wielkiego Jabłka i możliwe, że para znów zacznie starać się o dziecko. A wtedy na pewno bracia nie będą mogli się tak często odwiedzać. A może chodziło tylko o to oderwanie się od codzienności i wakacje w raju. Może po powrocie Jaime stwierdzi, że jednak urlopy w takich miejscach to jest to. A może nie.
    Jaime’emu bardzo podobało się to, że do domu Jerome’a poruszali się pieszo. Nie zamówili taksówki ani nic, tylko po prostu szli brzegiem wody, mogli pooddychać świeżym, morskim powietrzem, zanurzać stopy w wodzie... No i właśnie, Moretti ubrał na sobie koszulę z krótkim rękawem, tym razem błękitną, żeby się znowu nie ugrzać aż tak, krótkie spodenki za kolano i znów japonki, które teraz trzymał w dłoni. No dobra, prezentował się chyba całkiem nieźle. Co prawda jego włosy będą wyglądały jak... no jak po spotkaniu z wiatrem na plaży, ale chyba taki look przejdzie.
    Jaime powiódł wzrokiem za tym, co wskazywał mu kolejno przyjaciel. Chłopak uśmiechnął się lekko, czując, że zaczyna się znów denerwować. Spokojnie, damy radę, będzie dobrze.
    I wtedy przybiegł jeden z braci. Aww, to było takie urocze. Nic dziwnego, cała rodzina musiała się stęsknić za Jerome’em.
    – Dzień dobry – przywitał się z mamą Jerome’a, a potem, kiedy poczuł objęcie, sam również objął kobietę, ale tak nieśmiało. – Jaime Moretti, miło panią poznać – uśmiechnął się do niej. – Mam nadzieję, że same dobre rzeczy mówił – zerknął na Jerome’a, by zaraz uśmiechnąć się szeroko.
    Później jego wzrok skierował się na najmłodszego z braciszków, a potem na bliźniaków. Posłał wszystkim niepewny, ale ciepły uśmiech. Yay, wcale nie przestawał się stresować, ale starał się też nie dawać tego po sobie poznać. I cholernie cieszył się, że zapamiętał wszystkie imiona. Może i nawet rozróżni bliźniaków! Sukces! Może nie zbłaźni się aż tak.
    – Miło was wszystkich poznać – powiedział w końcu.
    No... także ten... Jaime rozejrzał się dookoła, oglądając dom i teren dookoła niego.
    – Bardzo tu ładnie. Piękny dom, pani Marshall.
    Nie wiedział, co mógł jeszcze powiedzieć. Pierwszy raz znajdował się w takiej sytuacji jako dorosły człowiek. Jako dzieciak bywał po raz pierwszy w domach swoich kolegów. Ale wtedy wszystko było łatwiejsze. Później nie odwiedzał kumpli, ponieważ ich nie miał. A teraz znajdował się na rodzinnej wyspie najlepszego przyjaciela, mając dwadzieścia lat i... było ciężko jak na razie. Na szczęście obok był Jerome, a jego rodzinka faktycznie wydawała się być w porządku.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  51. — Skoro miałabym mieć czwórkę dzieci, zatroszczyłabym się o was odpowiednio. Wiesz, jakieś osłaniające ścianki przy tarasie? Wtedy na zimę z namiotu do prowizorycznego „domku” byście mogli się przenieść — powiedziała z uśmiechem, a przy słowie domek, palcami obu rąk zrobiła w powietrzu znak cudzysłowu. Pokręciła też przy tym delikatnie głową, jakby sama nie dowierzała, że kontynuują tę rozmowę. Nie, aby miała coś przeciwko Marshallowi i jego małżonce czy Haroldowi. Skądże! Była pewna, że Matty i Thea byliby zachwyceni obecnością nowych mieszkańców. Najbardziej z pewnością tego puszystego i mięciutkiego, no bo jakby mogło być inaczej? Nie dowierzała jednak w to, że oni naprawdę rozmawiali o tym tak, jakby faktycznie wyspiarz miał się przenieść do ogrodu Morrisonów i w nim zamieszkać. — Ale obowiązkowo musi być podział przy gotowaniu. Jak dzieciaki podrosną każdy będzie gotował w jeden dzień, a siódmego będziemy zamawiać gotowiznę — stwierdziła, posyłając przyjacielowi promienny uśmiech.
    Zdecydowanie dużo przyjemniej było prowadzić takie błahe rozmowy. W nich właśnie Elle czuła się w ostatnim czasie najlepiej. Najbardziej swobodnie. Poruszanie tematu swojego serca z bliskimi było trudne, bo emocje nadal momentami ją obezwładniały. Strach paraliżował drobne ciało, a przecież w ten sposób udowadniała tylko tego, że obchodzenie się z nią delikatnie jest wskazane. Tego z kolei chciała uniknąć. Gadanie o drobnostkach, wręcz bzdurach było bezpiecznym rozwiązaniem. Pokiwała ponownie głową.
    — A spróbuj się pokazać bez nich… — uniosła wysoko kąciki ust, celując palcem w przyjaciela — musisz już zacząć sobie przygotowywać swój nowy kącik. A pamiętaj, że zadowolony wynajmujący, to szczęśliwe życie najemcy — dodała, uśmiechając się jeszcze szerzej.
    — Niby prawda, ale nie jestem pewna, czy tak naprawdę będzie — wzruszyła ramionami. Nie była małym dzieckiem. Rozumiała dobrze, że jej mąż musi poświęcić się pracy, zająć promowaniem swojego biura, bo odkąd ona przestała pracować… Arthur był jedynym żywicielem ich rodziny. Oczywiście mieli oszczędności, po wyremontowaniu domu zostało im jeszcze trochę pieniędzy ze spadku po rodzicach Arthura, więc teoretycznie nie musieli się martwić o poduszkę finansową, ale operacja Elle mimo wszystko porządnie nadszarpnęła stan ich oszczędności. Wiedziała też, że Arthur nie chciałby, aby ich życie musiało przenieść się na niższy poziom niż ten dotychczasowy. Prawda była jednak taka, że jeżeli brunet nie poświeciłby się pracy, prawdopodobnie musieliby znacząco obniżyć standardy codziennego życia. Elle nigdy nie była materialistką, potrafiła oszczędzać, bo wychowała się w domu, w którym nie było nadmiaru pieniędzy. Życie z Arthurem sprawiło jednak, że zaznała może nie tyle luksusu co pewnej swobody, jeżeli chodziło o wydawanie waluty. O ile nie miałaby problemu z odmówieniem sobie samej czegoś, tak już w przypadku dzieci, byłoby jej trudniej. Chciała w końcu dla nich wszystkiego, co najlepsze. — Nie chcę, żeby był gościem w domu — powiedziała, podnosząc spojrzenie na Jerome’a, a następnie zagryzła wargi. Nie powinna narzekać Marshallowi. Arthur przecież był w tym samym stanie, w tym samym mieście. Co wieczór wracał do domu i był przy niej każdej nocy. Elle zdawała sobie sprawę, że żona Jerome’a była przecież na stażu poza Nowym Jorkiem. Szybko się zmitygowała i posłała mężczyźnie uśmiech — no… To jak będziesz coś wiedział to daj znać, albo wiesz, co? Zaraz dam ci po prostu jego wizytówkę i przekażesz ją Emily. Jak będzie chciała to się po prostu z nim skontaktuje.
    Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Przy Marshallu rzadko kiedy czuła skrępowanie. Nie chciała jednak pokazywać swoich słabości. Zawsze sobie przecież z wszystkim radziła, a przynajmniej starała się sobie radzić sama. Nie lubiła prosić o pomoc, nie lubiła być zależna od innych, a tymczasem życie zmusiło ją do tego, aby przez najbliższy czas właśnie to robiła. Nie mogła wyjąć nawet z lodówki blaszki z ciastem i porządnie ugościć przyjaciela, jak przystało na gospodynię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy Jerome ją objął w pierwszej chwili poczuła nieprzyjemny dreszcz i skrępowanie, bo zwyczajnie odbierała to jako litościwe, współczujące gesty. Po chwili stania w objęciach przyjaciela, sama uniosła ręce i lekko go objęła, pozwalając sobie na głęboki, nieco drżący oddech. Nie miała pojęcia, kiedy faktycznie będzie mogła wrócić do przysłowiowego biegania za dziećmi.
      — Tak bardzo się bałam — powiedziała cicho, kiedy głos Jerome’a nagle się urwał, a między nimi zawisła cisza. Poklepała delikatnie dłonią plecy wyspiarza, gdy przycisnął ją bardzo do siebie — ale jest dobrze — powiedziała przeciągając samogłoski. Wiedziała, że tak przecież było. Operacja się udała, wypuszczono ją do domu, a to, że nadal czekała ją rehabilitacja… To nie było nic złego. Wręcz przeciwnie, miała pomóc jej wrócić do całkowitej sprawności, a mimo to, Elle cały czas czuła w sobie jakiś niepokój i lęk, ale nie potrafiła tego dokładnie sprecyzować. Bała się, ale nie umiała powiedzieć, czego tak w zasadzie się boi. — Przecież tutaj jestem — wyszeptała, chociaż sama nie wiedziała do kogo bardziej kieruje te słowa. Do przyjaciela, czy samej siebie, próbując w końcu odepchnąć od siebie te nieprzyjemne uczucia.

      elciak

      Usuń
  52. Jaime uśmiechnął się do mamy Jerome’a, a potem przywitał się z bliźniakami. Może to, że byli prawie w równym wieku faktycznie jakoś im pomoże nawiązać kontakt. Wiadomo, Moretti nie liczył, że wszyscy nagle zaczną się kochać, ale śmiechy i chęć rozmowy o wszystkim i o niczym na pewno nie będą stanowiły przeszkody.
    Chłopak podążył za Jerome’em niczym piesek za swoim właścicielem. Wolał mieć go obok siebie, jak najbliżej, o ile to było możliwe. W końcu to była jego rodzinka i w razie czego Jerome mógł coś powiedzieć, zrobić, cokolwiek. Jakkolwiek to brzmiało, ale Jaime naprawdę się stresował, ale za nic nie chciał dawać po sobie tego poznać.
    Po wejściu do salonu uśmiechnął się lekko. Podobał mu się ten wyspiarski klimat. Może i Jaime mieszkał w Miami, ale jego ogromny dom był nowoczesny i może trochę miał w sobie czegoś... gorącego, jakkolwiek by to nie brzmiało.
    Jaime nie bardzo wiedział, co ma zrobić z rękami, więc po prostu złączył je ze sobą, oglądając sobie nieśmiało kolejnych członków rodziny Marshall. Rodzinna atmosfera uderzyła w niego z wielką siłą i poczuł się... dziwnie. Nie pamiętał, kiedy się tak ostatnio poczuł, tak... rodzinnie właśnie, ale możliwe, że nigdy. Jako dziecko nie zwracał na to uwagi, a później... wiadomo.
    Chłopak uśmiechnął się lekko do ojca Jerome’a. Pozwolił sobie na mocniejszy uścisk dłoni, witając się z nim. Uf! Przerażająco, ale jednocześnie miło. Cieszył się też, że nie powiedział nic więcej (póki co) ani nie zaczął go ściskać.
    Student pokiwał głową na słowa siostry Jerome’a, a potem faktycznie zajął wskazane miejsce. Myślał intensywnie o tym, co mógłby powiedzieć, a wypadałoby jednak się odezwać. Tylko to nie mogło być nic głupiego. I może lepiej nie silić się na żarty, nie wiadomo, jaki humor mają tu ludzie... Chociaż jeśli większość miała taki, jak Jerome...
    Jaime uśmiechnął się do babci Marshalla, a potem w końcu odetchnął.
    – Zawsze macie tu tak wesoło? – zagadnął do Ivany. – Jestem ciekawy, jak wyglądają wasze wspólne święta. Wiesz, masa prezentów i tak dalej – uśmiechnął się lekko.
    Cóż, było tu kompletnie inaczej niż u niego w domu na rodzinnych zjazdach. I podobało mu się, choć miał wrażenie, że totalnie tu nie pasuje. Nagle przyszło mu na myśl, że i James powinien tu z nimi być...
    Zaraz potrząsnął głową. Nie chciał znów sobie wyobrażać, jak mogłoby wyglądać życie Morettich, gdyby Jimmy żył. To bolało, bo nigdy nie dojdzie do podobnych sytuacji.
    – Nalać ci wody lub soku? – zapytał znów, wskazując na dzbanki z zimnymi napojami. Cóż, zacznie od Ivany, skoro siedzieli obok siebie. Później może bliźniaki? Też znajdowali się niedaleko i byli w podobnym wieku... Strategia! Trzeba było obrać jakąś strategię!

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  53. Czas ostatni gnał jak szalony i Charlotte czuła, że lada moment nie będzie już tak przerażona w dziale z asortymentem dla niemowląt. Taką miała cichą nadzieję! Wiedziała, że ma w swym otoczeniu osoby na które będzie mogła liczyć, chociażby Carlie, która wychowuje bliźniaki, czy Jerome, który zaskakująco sporo wiedziała na tematy około ciążowe. Wierzyła też w Rogersa, bo przecie ten już rodzicem był jakiś dobrych sześć lat! Czułaby sie pewnie odrobinę raźniej, gdyby jej mama nie mieszkała tak daleko. To byłoby naprawde wygodne móc podskoczyć w momentach kryzysu po pomoc, a tak musiała wystarczyć jej porada telefoniczna, czy skype. Zmartwień nie brakowało, ale nie zamierzała w nich tonąc, bo teraz zwyczajnie szukała sukienki do której zmieściłaby swój ciążowy brzuszek.
    — Cieszę się, że oboje jestesmy tego samego zdania — zaśmiała sie przymierzając kolejną z propozycji przemiłej pani ekspedientki. Zazwyczaj nie lubiła jak ktoś śledził ją w sklepie i starał się jej doradzać w kwestii zakupu, ale teraz to nie były zwyczajne zakupy.  Nie wiedziała jaki fason będzie tym trafiony, ani w czym na pewno nie odkryje sobie czterech liter, gdy tylko naciągnie to na przedni balast. Znikając z przebieralnie nie była świadoma rozterek przyjaciela, ba gdyby ktoś ją zapytał odpowiedziałaby, że Marshall jak nic ze swoją żona równiez przeżył takie zakupy. Nie miała jednak jak czegoś podejrzewać, bo wyspiarz przywitał ją z szerokim uśmiechem i szczerym komplementem, gdy pokazywała się w wybranych przez ekspedientkę kreacjach.
    —No właśnie! Nie możemy sobie aż na tyle pozwolić — mruknęła z zawodem patrząc na materiały, które elegancko odwiesiła na wieszaki.  Nie musiała nawet za bardzo grać, bo faktycznie podobały się jej wszystkie przedstawione opcje i chętnie zapakowałaby wszystkie do koszyka, tylko no po co? Za kilka miesięcy nie będzie miała co z tym zrobić.
    —Ale że ta i ta? — zapytała pokazując odpowiednie wieszaki niby-mężowi. Za chwilę chwyciła inny i tak stała z trzema sukienkami w rękach, a czwarta na sobie niby to kompletnie zagubiona. Zdecydowanie z Jeromem nadawali się do jakiejś sztuki teatralnej w tym dokładnie momencie.  
    — Też nie wiem... — wykrzywiła usta w zamyśleniu spoglądając na materiały, aż dotarł do niej głos pracownicy sklepu.  Jej zielono-brązowe tęczówki zalśniły nadzieją.
    —Naprawdę? — Lotta może odrobinę przesadziła z okazaniem zadowolenia, ale cóż kobieta i tak to najwyraźniej kupowała, więc cóż jej szkodziło?  
    Kochanie dasz wiarę taka promocja! Ale mamy dzisiaj szczęście. To ja sie tylko szybko przebiorę i już idziemy do kasy — powiedziała rudowłosa zasuwając za sobą zasłonę, ale nim to do końca uczyniła puściła Marshallowi perskie oko.  Poprosiła mężczyznę jeszcze raz o pomoc z trampkami i po chwili byli poza granicami sklepu.
    —Musze ci przyznac diabeł z ciebie, ale dziękuję! — cmoknęła go w policzek. Miała dwie torby z sukienkami, a to było więcej niż to po co tu przyszła.
    — To może teraz mała przerwa na jakieś jedzenie? — zapytał, bo zaczynała powoli głodnieć. Zdarzało jej się to zdecydowanie częściej niz gdy nie była w ciazy. Powiedzenie, ze je się za dwóch naprawdę nabierało sensu.
    Charlotte 

    OdpowiedzUsuń
  54. Jerome wyglądał na szczerze zakłopotanego, wręcz zestresowanego, gdy tak stał w progu, próbując sobie przypomnieć ich nieistniejące plany, a Reyes musiała bardzo walczyć ze sobą, żeby nie parsknąć śmiechem, co pogrążyłoby cały jej psikus.
    — Dziadek Jeromek? — powtórzyła za nim Rey, a jej głos nabrał wyraźnie drwiącego zabarwienia, kiedy rzuciła mu długie, badawcze spojrzenie, oceniając jego sylwetkę. — Faktycznie wyglądasz, jakbyś miał się zaraz rozsypać. Może powinnam była kupić ci na urodziny jakąś laskę zamiast przysyłać jedzenie — zastanawiała się głośno, wyraźnie się z nim drażniąc. Uznała, że nie ma sensu udawać, że to nie ona stała za dostawą przysmaków na imprezę, skoro Jerome sam zdążył się już domyślić, zwłaszcza że nie zamierzała robić z tego dużej tajemnicy; cieszyła się, że mogła dołożyć swoją cegiełkę i jeszcze poprawić mu humor w ten wyjątkowy dla niego dzień. — Naprawdę niewiele brakuje ci do staruszka… Skąd wytrzasnąłeś te wszystkie archaiczne powiedzonka? — strofowała go nadal. Kiedy Reyes już raz się rozkręciła, trudno było ją powstrzymać, a że sam mężczyzna nigdy jej nie oszczędzał i sam równie chętnie korzystał z okazji, żeby trochę się z nią podroczyć, nie miała w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia. Chyba za długo się nie widzieli, więc zdążyła nazbierać porządną amunicję, którą teraz mogła odpalać w jego kierunku; oczywiście wszystko w ramach wspólnego śmiechu i zabawy, bo poza skłonnością do złośliwego dogryzania, Reyes była pełną ciepła i troskliwą osobą, która nie zniosłaby myśli, że mogłaby kogoś skrzywdzić swoimi nieprzemyślanymi komentarzami.
    — Skoro ty w tym wieku jesteś już dziadziusiem, to co ze mną? — zapytała nagle, uświadamiając sobie straszliwą prawdę. — Jestem rok starsza od ciebie, więc zakładam, że według twojej filozofii właściwie bliżej mi już do trupa? — Tutaj posłała mężczyźnie długie, ostrzegawcze spojrzenie, które sugerowało, że lepiej by było dla niego, gdyby od razu zaczął gorliwie zaprzeczać i zapewniać ją, że wyglądała świetnie i mogłaby bez trudu uchodzić za studentkę w klubie. Reyes nie miała obsesji na punkcie swojego wieku i dobrze czuła się w swojej skórze, zwłaszcza przed wypadkiem czuła, że znajdowała się w odpowiednim dla siebie miejscu, ale teraz… Tragedia, która ją dotknęła, uświadomiła jej, jak ulotną i trudną do okiełznania materią był czas. Wtedy wydawało jej się, że miała jeszcze mnóstwo czasu i okazji na zrobienie różnych rzeczy, teraz coraz dotkliwiej odczuwała jego upływ i złościła się na samą siebie, kiedy nie robiła w swoim mniemaniu wystarczająco szybkich postępów. Z jednej strony wiedziała, że musiała dać sobie więcej swobody na wyzdrowienie, z drugiej była boleśnie świadoma tego, że kolejne sekundy upływały, a ona… Trochę utknęła, a trochę miała wrażenie, że było ją stać na więcej, tylko nie wiedziała, czym to więcej było.
    — Dobrze się bawiliście? Masz mi do opowiedzenia jakąś ciekawą, zabawną albo szaloną historyjkę ze swoich urodzin? — zapytała, już zacierając ręce. — W sumie nie wiem, co bym wolała: usłyszeć, że nie wydarzyło się nic szokującego, bo wtedy poczuję się trochę lepiej, że mnie nie było czy może raczej dowiedzieć się, że jeden z twoich kumpli biegał nago dookoła bloku o trzeciej nad ranem, śpiewając na całe gardło jakiś żenujący kawałek z czasów naszej młodości, bo wtedy się pośmieję, choć zacznę żałować, że mnie to ominęło. — Zerknęła na niego z błyskiem oku, słysząc o czekających na nich procentach. — Jak tak dalej pójdzie, picie alkoholu w trakcie każdego spotkania stanie się naszą tradycją… Tylko później nie narzekaj, że sprowadzam cię na złą drogę, to ty zaproponowałeś otwieranie butelki! — zawołała od razu Reyes, która uznała, że lepiej było mieć jakieś alibi dla siebie, gdyby żona Jerome’a postanowiła jednak wrócić wcześniej do mieszkania i przekonać się, że jej partner urządzał sobie popijawę, chociaż jego wątroba pewnie wciąż nie odchorowała trzydziestych urodzin. — Dobrze wiesz, że dobrego alkoholu nie odmówię!

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  55. Przez chwilę przyglądała mu się po prostu z mieszanką niedowierzania i zniesmaczenia, jakby nie potrafiła objąć rozumem, że z jego ust właśnie padł podobny żart, bo była przygotowana na jego cięte, błyskotliwe riposty, ale najwyraźniej trzydzieste urodziny uderzyły mu do głowy do tego stopnia, że jego inteligentny humor gdzieś uleciał, zastąpiony przez głupie zagrywki.
    — Czy ty naprawdę musisz zachowywać się jak… no, typowy facet? — spytała Reyes, wywracając oczami na jego tekst o lasce, ponieważ Jerome właśnie osiągał niziny męskiego, prostackiego dowcipu. Dobrze, że przynajmniej nie domagał się dmuchanej lalki, bo wtedy zdzieliłaby go przez głowę.
    — Statystycznie kobiety żyją dłużej, więc ten rok niczego nie zmienia, dalej jesteś pierwszym kandydatem do kostnicy — odgryzła się Rey, która musiała mieć ostatnie zdanie we wszystkim (a przynajmniej w dyskusjach z Marshallem, który sam ciągle szukał sposobów na to, aby jej dopiec i nie przepuściłby żadnej okazji). — Kto by pomyślał, że potrafisz prawić też komplementy, zgryźliwy dziadku — zażartowała, bardzo dojrzale pokazując mu język. — Ja niestety nie mam dla ciebie dobrych wieści: wyglądasz na swój wiek. A nawet starzej — zadecydowała, przybierając zamyśloną minę, jakby długo nad tym dumała, a nie szukała sposobów, żeby odwdzięczyć mu się za tę kostnicę. W rzeczywistości podejrzewała, że gdyby Jerome zdecydował się całkiem ogolić, nie tylko zacząłby wyglądać jak młodzieniec dopiero wkraczający w dorosłość, ale w dodatku zapewne nie byłaby w stanie rozpoznać go na ulicy! Zresztą ich wiek i wygląd nie miały specjalnie znaczenia, bo w swoim towarzystwie wyciągali z siebie nawzajem tę najbardziej niedojrzałą stronę i oboje zachowywali się jak uparte dzieciaki.
    — W takim razie to musiała być kiepska impreza! — krzyknęła Reyes z oburzeniem, po czym zaraz pośpieszyła z wyjaśnieniami: — Tak zawsze mówiła Cat. Według niej dobra impreza była tylko wtedy, gdy ktoś rozebrał się do naga. Najlepiej łącznie z mandatem od policjantów za negliż w miejscu publicznym. — Często wspomnienie imienia siostry sprawiało, że jej dobry humor znikał, jednak tym razem wyraźnie się śmiała. Opadła na sofę, po czym wychyliła się przez oparcie, żeby zerknąć w stronę Jerome’a, który dobrał się do przyniesionych przez nią siatek i przeglądał zawartość zakupów spożywczych. — Oczywiście przyszłam przekupić cię jedzeniem. Pomyślałam, że możemy wspólnie coś przygotować. Co powiesz na fajitas z kurczakiem? Albo chili con carne? Dzisiaj będziesz miał szansę zakosztować prawdziwej meksykańskiej kuchni. Skoro ciągle pijemy rum, musi być sprawiedliwie. — Pewnie dla wielu osób jej stwierdzenie zabrzmiałoby absurdalnie, lecz mało ją to obchodziło. Korzystali z dobrodziejstw jego dziedzictwa, więc musiała go dokształcić w zakresie jej własnej kultury, a jaki był na to lepszy sposób niż zajadanie się jej ulubionymi potrawami, które przypominały jej o domu? Była dobrą kucharką i lubiła gotować, po śmierci Cataliny robiła to rzadziej, nie chciało jej się starać dla samej siebie, lecz powoli znowu odkrywała w tym radość.
    — Pojawiły się też męskie łzy na pożegnanie? — spytała ze śmiechem, wyobrażając sobie, jak kilku wielkich facetów postury Jerome’a zanosi się łzami, nie będąc w stanie się rozstać ze sobą przez całą godzinę. Żałowała, że jej nie było i nie mogła stać się świadkiem całej sceny, ale po cichu liczyła, że jeszcze kiedyś będzie miała szansę uczestniczyć w podobnej imprezie i wtedy nadrobią stracony czas. Była ciekawa znajomych Jerome’a, lecz patrząc na to, w jakich okolicznościach oni się poznali i zaprzyjaźnili, mogła tylko obstawiać, jak szalone było to zbiegowisko różnych ludzi.
    — Właśnie tak mówią wszyscy początkujący alkoholicy — podsumowała z rozbawieniem Reyes, która jednak nie odmówiła, gdy podał jej szklaneczkę ze swoim ukochanym trunkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Co ty masz z tymi powodziami? Chcesz, żebym straciła pracę? A może marzy ci się zostanie bohaterem po raz kolejny? Ale drugiej wejściówki do muzeum już nie dostaniesz — poinformowała go. Westchnęła i obniżyła się na kanapie, opierając głowę o zagłówek. — Z którym dokładnie cabrón? Moje życie jest pełne dupków — stwierdziła, wzruszając ramionami, chociaż doskonale wiedziała, o kogo Jerome pytał, po prostu starała się przesunąć tę odpowiedź w czasie. — Widziałam — przyznała wreszcie, zerkając niepewnie w stronę mężczyzny, jakby próbowała ocenić jego reakcję na tę rewelację. A później słowa same zaczęły się z niej wylewać. — Przyznaję, trochę mnie zaskoczył. Wydawał się być… zdecydowany, że chce mnie na nowo poznać. Zawsze miał alergię na wszelkiego rodzaju zobowiązania, ale można powiedzieć, że złożył mi pewne znaczące obietnice, tylko… Ja się przed nim otwieram, opowiadam mu o moich wątpliwościach i lękach, a on nic! Nie tylko nic nie mówi o sobie, wszystko muszę z niego wyciągać, to jeszcze jego reakcje, a właściwie ich brak, jest do dupy. Czemu wszyscy faceci są takimi amebami emocjonalnymi? I w ogóle dlaczego ja ci o tym wszystkim mówię, jakbym spowiadała się u mojej psiapsi-manikiurzystki? — spytała zirytowana, obrzucając Jerome’a wkurzonym spojrzeniem, jakby on był winny wszystkiemu. — No, ale… stara się. Zaskoczył mnie kilka razy tym, że był zaangażowany w utrzymanie kontaktu. Zaprosił mnie na wieczór. A ja mam dalej mętlik w głowie.

      Reyes

      Usuń
  56. Jaime słuchał uważnie Ivany, raz po raz potakując głową. Jego rodzinne spotkania również były duże, ale składały się z kuzynostwa, ciotek, wujków, babć, dziadków... Nie miał rodzeństwa, już nie, nie biologicznego, które mogło się zjeżdżać do rodzinnego domu (lub apartamentu rodziców) wraz ze swoimi drugimi połówkami i dziećmi na przykład. To dopiero są spotkania rodzinne... Tak właśnie jak tutaj – babcia, rodzice, wiele dzieci, zięć, wnuk... I faktycznie, za jakiś czas bliźniacy też mogą kogoś przyprowadzić pod dach ich domu i będzie tych ludzi jeszcze więcej. A i też zamiast Jaime’ego zjawi się tutaj Jen. Domyślał się więc, że kiedy Ivana sama odwiedza rodziców i w domu są tylko oni, to na pewno jest pusto.
    Moretti spojrzał zdezorientowany na dziewczynę i zaraz pokręcił głową, chyba nieco się rumieniąc.
    – Ja? Dlaczego ja miałbym kogoś przyprowadzić tutaj? – zagadnął. Po pierwsze, on i związki? Ostatni nie poszedł najlepiej. A po drugie, dopiero się poznawali, a poza tym, Marshallowie nie byli jego rodziną, do której mógłby kogoś przyprowadzić. Był blisko z Jerome’em, ale nie z pozostałymi członkami jego rodzinki.
    Jaime przyglądał się każdej potrawie z osobna i zastanawiał się, od czego mógłby zacząć. Chciałby spróbować wszystkiego, najlepiej takich dań, z którymi nie miał do czynienia na co dzień. Może i były one wszystkie podobne jak do tych, z którymi jednak miał, to myślał, że sposób przyprawiania będzie inny. I tak wkrótce na jego talerzu zaczęły się pojawiać kolejne małe porcje potraw. Z każdej wziął sobie po trochu i z przyjemnością nalał sobie ananasowej lemoniady, która okazała się być pyszna.
    Chłopak nawet nie zwrócił uwagi na to, że nikt się nim nie przejmuje. Jako zaczynający kucharz skupiał się raczej na jedzeniu. Ale to prawda, lepiej było tak, że Marshallowie rozmawiali między sobą o swoich sprawach, niż gdyby mieli pytać o kolejne rzeczy Jaime’ego. Dopiero słysząc pytanie pani domu, uniósł głowę i spojrzał na nią.
    – Wszystko mi smakuje, pani Marshall. Bardzo dziękuję – uśmiechnął się do niej ciepło. – Ta potrawka z kurczaka... to jakiś tajny rodzinny przepis czy jest szansa, że mogę go od pani otrzymać? – zapytał całkiem poważnie. Naprawdę mu smakowało i chciałby spróbować odtworzyć to danie już u siebie w Nowym Jorku. – I podoba mi się. Morze, plaże, to słońce, za którym tęskniłem... Podoba mi się również państwa dom. Jest taki... wyspiarski... O ile tak mogę to powiedzieć.
    I rodzinny, dodał w myślach i uśmiechnął się znowu.
    – Jest pani Francuzką? – Jaime nie wiedział, na ile mógł sobie pozwolić na podobne pytania, dlatego postanowił nie dopytywać dalej. Zastanawiał się też, czy ktoś zapyta o jego imię. Nie było ono raczej do końca amerykańskie, a raczej hiszpańskojęzyczne czy jakkolwiek by to nazwać.

    [Jaram się tą kartą mocno :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  57. Angielka była tak bardzo zaaferowana tym co działo się w jej życiu, że niestety nie brała już poprawki na to, co mógł przeżywać jej przyjaciel uczestnicząc w takich niewinnych zakupach. Nie analizowała tego tak bardzo, ale może to i dobrze? W końcu, gdyby za bardzo skupiała się na tym czego nie mówić przy wyspiarzu to doszłoby do tego, że w ogóle by się do niego nie odzywała. Jej życie nabrało rozpędu jak rollercoaster, który powolną jazdę pod górkę trzymającą w napięciu miał już za sobą. Teraz pędził co rusz zaskakując jakaś pętlą, czy nagłym skrętem. Niestety albo stety w przeciwieństwie do kolejki w parku rozrywki Charlotte nie mogła przewidzieć kiedy nadejdzie koniec kolejnych rewelacji. Wiedziała jednak, że nie zamierza się tak łatwo poddać!
    Zadowolona opuściła sklep odzieżowy i już myślała, gdzie by też mogli zjeść, bo głód dawał o sobie niezaprzeczalnie znać, gdy pytanie Marshalla nieco zbiło ją z tropu. Łóżeczko i wózek... Tak tego jeszcze nie miała.
    —Szczerze? Nie mam pojęcia. Musiałabym najpierw wiedzieć, gdzie będę mieszkać — rzuciła z lekkim pęknięciem na końcu. Ilość decyzji, poważnych decyzji jakie miała do podjęcia momentami ją przytłaczała, a wszystko to za sprawą jednej nocy spędzonej w drewnianej chatce.
    —To świetnie. —przytuliła się do ramienia mężczyzny z diabolicznym uśmieszkiem.
    —Mam zamiar jeszcze Cię wykorzystac jesli chodzi o promocje i wiele, wiele innych rzeczy. Wkopałeś się Marshall —pokazała mu koniuszek języka i poklepała po plecach, gdy ju na horyzoncie zamajaczyła strefa gastronomiczna, a ona mogła do woli się rozejrzeć i wybrać coś, co nie przyprawi jej o niekontrolowane mdłości. Jednoczesnie tez bardzo płynnie zignorowała pytanie lub tez dała sobie więcej czasu na sklejenie odpowiedzi.
    —Co powiesz na tradycyjne amerykańskie burgery? —zapytała wskazując na jeden z szyldów. Gdy tylko dojrzała wolny stolik usiadła po jednej stronie, a zakupy ostrożnie ustawiła pod ścianą, by nikomu nie przeszkadzały pod nogami.
    —Rozmawiałam. Wrócił do Anglii. —odpowiedziała zdawkowo studiując menu, jednak po chwili głośno odetchnęła i położyła kartkę na stolik, a wzrok niczym Bambi wbija w swój Promyk Słońca.
    — Wiesz... Bo... kurde... Jerome powiedz, że dobrze zrobiłam zostając —wydukała w końcu. Bała się, że gdyby coś poszło nie tak i musiała wrócić do Southhampton to usłyszałaby to nienawidzone przez wielu A nie mówiłem..Bardzo tego nie chciała i czuła że powinna jeszcze raz dać sobie szansę, dać ją Nowemu Jorkowi i  przede wszystkim Colinowi. Nie chwaliła się jeszcze wyspiarzowi jak bardzo unosiła się nad ziemią ze szczęścia, bo bała się zapeszy i upaść twardo na cztery litery rzeczywiści. Na razie to, że Rogers wyznał jej to co wyznał postanowiła zostawić tylko dla siebie. Tak wydawało jej się bezpieczniej. 

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  58. — Przynajmniej jesteś tego świadomy, więc wybaczę ci ten jeden raz — zadecydowała Reyes, popisując się ogromną wyrozumiałością względem jego żartu. Gdyby usłyszała podobny tekst w klubie od podpitego amanta próbującego zdobyć jej względy w ten wyjątkowo niesmaczny sposób, pewnie szybko zmieniłaby miejscówkę, żeby uciec przed delikwentem, ale Jerome był Jerome’em; wiedziała, że nie miał nic złego na myśli i jedynie nabijał się razem z nią z całej sytuacji. Wydawało jej się, że gdyby któreś z nich nieopatrznie zagalopowało się w swoich żartobliwych uwagach, drugie nie wahałoby się szczerze przedstawić swoich uczuć, pokazując, gdzie była odpowiednia granica, a później oboje znowu wróciliby do wzajemnego dogryzania sobie i doceniała tę prostolinijność ich relacji. Żadne z nich nie musiało udawać kogoś, kim nie było czy na siłę dopasowywać się do drugiej strony, mogli pozwalać sobie na docinki, których nie brali do końca poważnie, ale nawet gdyby jedno z nich niechcący uderzyło w czuły punkt, wierzyła, że szybko udałoby im się wyprostować sytuację i powrócić do swobody, która od początku cechowała ich nieco dziwaczną relację. Reyes sporo podróżowała i w swoim życiu poznała wiele różnych, ciekawych osób, zawiązała wiele niesamowitych znajomości w zaskakujących okolicznościach, ale z ręką na sercu mogłaby przysiąc, że do tej pory z nikim nie miała takiej więzi, jaka łączyła ją z mężczyzną. Było dziwnie, lecz dziwnie w ten najlepszy możliwy sposób. Nie miała pojęcia, czego mogła się po nim spodziewać i w gruncie rzeczy znała go dość krótko, a jednak wierzyła całą sobą, że Jerome był dobrym człowiekiem i nigdy specjalnie nie zawiódłby jej zaufania.
    Reyes w ramach zemsty za siwego włosa walnęła Jerome’a w ramię, a później popchnęła go lekko w kierunku kuchni, uznając, że będzie miała chwilę spokoju, kiedy skupi się na przyniesionych siatkach.
    — Zobaczysz, będę miała swoją zemstę, kiedy twoja broda zrobi się siwa i przyjdziesz do mnie, błagając, żebym pomogła ci ją zafarbować! — dodała jeszcze, najwyraźniej nadal nie mogąc przeboleć tego, jak zabawił się jej kosztem. Co prawda nie uważała, że trzydzieści jeden lat predysponowało ją do kostnicy, wcale nie czuła się staro, właściwie nie miała pojęcia, kiedy minęły jej te wszystkie lata, ale trzeba było przyznać, że swoją młodość spędziła bardzo intensywnie. Nie myślała o tym, że robiła się coraz starsza, że ubywało jej czasu, że teoretycznie powinna być na etapie, w którym należało się skupić na poszukiwaniu partnera czy myśleniu o zakładaniu rodziny. Z każdym kolejnym miesiącem czuła się coraz mniej gotowa na podobne zobowiązania, choć kiedyś wydawało jej się, że to będzie łatwe. Po prostu wypadek zmienił sposób, w jaki postrzegała wiele spraw, a do tego odebrał jej kilka dobrych miesięcy z życia, chociaż do rachunku mogła dopisać również kolejne miesiące, w czasie których próbowała mentalnie pozbierać się do kupy. Jej słabość nie wynikała jedynie z fizycznych obrażeń, te psychiczne okazały się być o wiele trudniejsze do wyleczenia.
    — Fuj! Jerome! — krzyknęła z odrazą Reyes, chwytając za pobliską poduszkę i rzucając nią w kierunku znajomego. Nie miała pojęcia, czy w niego trafiła, bo drugą ręką zasłaniała sobie oczy na wszelki wypadek. — Czy możesz, proszę, opanować swojego wewnętrznego neandertalczyka?! Gdyby zależało mi na striptizie, udałabym się do odpowiedniego klubu! — Z reguły trudno było ją zawstydzić, to ona miała w sobie zawadiacką, flirciarską nutę, ale czuła, jak jej policzki delikatnie się rozgrzały. Aż sarknęła pod nosem z irytacją, bo przecież nie mogła dopuścić do tego, żeby Jerome pokonał ją w jej własnej grze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rey uśmiechnęła się lekko na jego propozycję odnośnie przyjęcia systemu numeracji dupków obecnych w jej życiu. Chyba miała pecha do przyciągania do siebie skomplikowanych mężczyzn. A kiedy już spotykała kogoś nieco mniej skomplikowanego, z reguły stawali się jej przyjaciółmi, nie kimś więcej, nawet jeśli sama była gotowa spróbować przenieść relację na wyższy poziom. Błędne koło, którego nie umiała przerwać.
      — Dlaczego to znowu brzmi tak, jakbyś stawał w jego obronie? — spytała Reyes, rzucając mu długie, znaczące spojrzenie. — To ja cię tutaj dokarmię i stanowię twojego kompana w piciu! Ja! Czy mógłbyć chociaż raz stanąć po mojej stronie i powiedzieć: tak, Rey, on jest idiotą, pieprzyć go?! Poczułabym się lepiej — prychnęła z niezadowoloną miną, wpatrując się w swoją szklaneczkę. Co prawda nie sądziła, by była w stanie pieprzyć go w tej chwili w dowolnym tego słowa znaczeniu, bo jak słusznie zauważył Jerome, potrzebowali czasu na rozwiązanie wszystkich problemów, jednak ona zrobiła się niecierpliwa. Może dlatego, że bała się, że Diego wkrótce zniknie? — Może kolejka do kostnicy jest jeszcze długa, ale już raz wyjechał bez słowa pożegnania. Chyba się boję, że znowu to zrobi, zwłaszcza jeśli szybko nie uda nam się uporać z przeszłością. Uzna, że go to przerasta i puf, nie ma cabrón — przyznała wreszcie, próbując zignorować gulę w gardle. — Raczej trudno wiedzieć, czego chcę, skoro w niektóre dni mam wrażenie, że nadal jestem wrakiem.

      Reyes

      Usuń
  59. W rodzinie Morettich nikt nie musiał się przejmować zbyt małą ilością krzeseł przy stole czy wielkością samego stołu; wszyscy zamieszkiwali w ogromnych domach, willach, czy apartamentowcach z długimi stołami i licznymi krzesłami do kompletu. Wszystko musiało wyglądać perfekcyjnie, musiało być dobrane pod kolor i styl. Tak już po prostu było i może część kobiet w jego rodzinie faktycznie zwracało na to uwagę, Jaime’ego to nie interesowało. Jak pewnie większość mężczyzn.
    Jaime uśmiechnął się do Ivany lekko. Okej, miło było to słyszeć, jednak nie miał pewności, że Jerome ponownie go do siebie zaprosi i czy jego rodzice będą chcieli gościć go jeszcze raz pod swoim dachem. Oczywiście pewnie spotkają się na wyspiarskim ślubie Jen i Jerome’a, ale to chyba nie to samo. Prawda?
    – Może i nie, ale żeby od razu przyprowadzać ze sobą obcą osobę? To znaczy, dla was wtedy by to była obca osoba...
    Jaime naprawdę tego nie widział, ale i tak cieszył się, że Ivana ma takie podejście. To znaczyło, że zrobił na niej dobre wrażenie, więc można powiedzieć, że jedna odhaczona. Zostało jeszcze sporo innych osób, z których najtrudniejszymi wydawali się ojciec Jerome’a oraz jego babcia. Skoro kobieta potrafi przejrzeć człowieka na wylot... to Jaime będzie miał przerąbane.
    – Na razie nic nie planuję. Po prostu... co ma być, to będzie – wzruszył lekko ramionami i uśmiechnął się. Póki co, planował się nie zabić. – Skupiam się po prostu na nauce i pracy.
    Później Moretti posłał uśmiech pani domu. Na pewno się odezwie w sprawie tego przepisu.
    – Ja coś potrafię powiedzieć po francusku, ponieważ byłem w Paryżu z rodzicami kiedyś na wakacjach. Nie dogadałbym się jednak – przyznał szczerze. W hiszpańskim był super, w końcu to tego języka się uczył w szkole, a poza tym, kiedy jeszcze mieszkał w Miami, to co chwilę mógł usłyszeć ten język.
    Jaime zaraz wstał, kiedy został poproszony o pomoc i zrobił dokładnie to, o co poprosił go Jerome’a. Chłopak zaraz spojrzał na babcię, a potem na przyjaciela i westchnął cicho. Cóż, kobieta wcale się nie myliła; oczywiście, że połączyło ich coś szczególnego. Odnaleźli się wtedy, na tym nieszczęsnym budynku. Na szczęście. A dzisiaj znajdowali się u Marshalla w rodzinnym domu.
    – Tak, właściwie to tak – odpowiedział tylko Jaime. Troszkę się zestresował, ale w końcu znaleźli się na wspomnianej werandzie i chłopak odetchnął. Później pomogli usiąść Yamili na ławeczce, a Jaime sięgnął wzrokiem do biegających za piłką chłopakami. – Jerome ma mnie zabrać na rejs kutrem – pochwalił się i uśmiechnął do babci Marshall. – Nie mogę się już doczekać, bo nigdy wcześniej nawet nie postawiłem stopy na rybackim kutrze.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  60. Nie spodziewała się tego, co właśnie zrobił jej przyjaciel. Już miała coś powiedzieć, gdy ten nagle tak po prostu wyszedł i ją zostawił samą w jej nowym, nieco zaniedbanym jeszcze lokali. Zamrugała kilkukrotnie i położyła dłonie na swoich biodrach, kręcąc jedynie głową z niedowierzaniem.
    No cóż, sama podczas krótkiej nieobecności, wyciągnęła z zaplecza duży karton i ustawiła go sobie obok baru, po czym zaczęła wyrzucać rzeczy, które uchodziło według niej za śmieci. Stare butelki po alkoholu, szkło, którego nie miała zamiaru zatrzymywać, stare papiery, podkładki pod szklanki i kufle oraz wiele, wiele innych.
    Dopiero po jakimś czasie uniosła głowę i popatrzyła na Jeroma, który dumnym krokiem przestąpił próg baru, dzierżąc w dłoni butelkę whisky. Dziewczyna roześmiała się i wyszła mu naprzeciw, ciekawa co też ten wymyślił. Mieli pić? Teraz, już? Praktycznie w samo południe?
    — Lepiej go chrzcić przed remontem… Ale z tego co wiem to statki tak się woduje, gdy te są już w pełni gotowe. Nie przyniesie to pecha? — zapytała, rozglądając się po pomieszczeniu. Połączenie alkoholu z taką ilością kurzu nie kojarzyło jej się najlepiej. Kto to będzie sprzątał?! Jasne, że mogłaby wynająć do tego ekipę, ale powiedziała sobie, że tyle ile da zrobić sama. To po prostu zrobić. A sprzątać jeszcze, jako tako potrafiła.
    — Nie chcę cię odciągać od innych zajęć. A po pracy pewnie sam padasz na twarz — powiedziała, po czym wspięła się na stołek, po czym usiadła na blacie baru, który zdołała już wcześniej porządnie przetrzeć. Przynajmniej nie bała się, że jej tyłek zarośnie grubą warstwą kurzu, a jej spodenki zamienią się w jednorazową ścierę.
    Przejęła od Marshalla szklaneczkę z alkoholem i uniosła ją nieco, na znak pierwszego toastu w jej nowym królestwie. Może jeszcze nie zachęcało do przesiadywania w nim, ale to była tylko kwestia czasu. Naprawdę w to wierzyła. Zachichotała pod nosem, widząc jak z twarzy przyjaciela opływa krew na jej porażające kolejne wieści. Sama początkowo starała się zachować pełną powagę, ale prawdę mówiąc, to wcale nie było takie proste.
    — Mój syn… Ma na imię Leo… To tylko kot, chociaż właściwie aż kot — zaczęła się śmiać, gdy tylko wyjaśniła wyspiarzowi, o co tak naprawdę chodzi. Bawił ją fakt, że wprowadziła go w tak dużą panikę, nawet jeśli trwała ona zaledwie kilka chwil. Sama Simmons nie widziała się w roli matki. Ani teraz, ani nigdy… Raczej, ale kto wie co przyniesie los. Młodsza nie będzie, na horyzoncie jednak nie widać było nic, co mogłoby ten los odmienić. Dlatego też blondynka postanowiła, że stanie się przykładowym okazem singielki, może i nawet starej panny z kotem. Ot, co!
    Przynajmniej będzie ktoś na nią czekał w jej własnym domu i nie będzie mogła tak łatwo uciec, prawda? A to już było coś.
    Uniosła rękę ze szklaneczką whisky i wzięła ostrożny łyk. Mimo to od razu się skrzywiła i wzdrygnęła, czując jak dziwne uczucie ciepła nagle rozeszło się po jej ciele.
    — O kurczę… Marna ze mnie koneserka, ale ciepła i bez rozcieńczenia…. To chyba jednak nie moje smaki — przyznała, zaczynając się znowu śmiać.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  61. To prawda, Ivana miała rację – Jaime był dla nich obcą osobą. Ale z drugiej strony w tym przypadku Jerome akurat go znał, więc Ivana i Jaime widzieli tę sytuację nieco inaczej. A gdyby Moretti faktycznie miałby przylecieć tutaj na Barbados z kimś i w dodatku przyprowadzić tego kogoś do domu Marshallów i jeszcze Jerome by nie znał tej osoby, to ta osoba naprawdę byłaby obca. Pokręcone, ale dla Jaime’ego miało to sens. I to nawet całkiem duży. Cieszył się jednak, że nikomu nie przeszkadzało to, że był obcy. No bo faktycznie – każdy z nich przyprowadził kiedyś przyjaciela do domu. Jaime nie przyprowadził nikogo odkąd skończył dziewięć lat, więc trochę nie ogarniał takich tematów.
    Jaime chciał podziękować Ivanie za te wszystkie miłe słowa, ale dziewczyna niestety musiała zająć się dzieckiem. Nie „nudził się” jednak długo, ponieważ pogadał trochę z mamą Jerome’a, umówili się, że chłopak otrzyma przepis i przez chwilę Moretti zastanawiał się, czy nie powinien się odwdzięczyć tym samym. Nie wiedział jednak, czy podanie przepisu z internetu nieco zmodyfikowanego ma sens, skoro jest z internetu. Może kiedyś przygotuje coś zupełnie swojego i jeśli potrawa okaże się dobra, to wtedy podrzuci pani Marshall? O ile kobieta będzie zainteresowana, oczywiście.
    Kiedy znaleźli się na werandzie, a Jaime po raz kolejny spojrzał na ocean, westchnął. Spojrzał zaraz też na babcię Jerome’a i pokiwał głową.
    – Pochodzę z Miami i jako dziecko przebywałem na jachtach. Moja rodzina jest w posiadaniu kilku, więc trochę popływałem. Ale nigdy nie miałem okazji pływać kutrem rybackim. Na pewno to jest jakaś różnica, nie mówiąc tylko o wyglądzie i funkcjonalności – uśmiechnął się.
    Najwyraźniej Jerome nic nie mówił o sytuacji z nękaniem w Nowym Jorku, pewnie nie chciał denerwować rodziny, to i Jaime zamierzał trzymać dziób na kłódkę.
    – To bardzo dobry pomysł – uznał Jaime bardzo poważnie. – Ba, widzę cię, jak opowiadasz ludziom jakieś miejskie legendy, aby umilić turystom i pewnie też mieszkańcom, czas. Jak opowiadasz o samej Statule Wolności i tak dalej – zaśmiał się teraz już cicho. – Wiesz, wtedy pewnie ze dwa razy w tygodniu bym tak pływał i słuchał... do znudzenia – ponownie się zaśmiał.
    Zaraz jednak śmiechy przerwał krzyk ostrzegawczy, a Jaime mimowolnie skulił się nieco w sobie. Jasna cholera! Na szczęście nikt nie dostał w łeb. Ale Moretti szybko też się ogarnął i złapał piłkę, aby po chwili podejść do schodów, porzucić ją i kopnąć w odpowiednim momencie wysokości, gdzie znajdowała się piłka i w odpowiednie miejsce. I nawet mu wyszło!
    I zaraz w jego głowie narodziły się dwie myśli; pierwsza, która zmusiła go do wyobrażenia sobie, jak James by teraz się tu świetnie bawił z chłopkami i na pewno rozegraliby świetny mecz (Jaime zakładał, że jego brat do dziś trenowałby piłkę nożną) i druga, która była zastanawiająca, czy może i Jaime miał trochę talentu, a może pamiętał, jak Jimmy pokazywał mu taki ruch.
    Nic jednak nie powiedział – ani na swoje myśli, ani na to, że ktoś mógł oberwać piłką. Co do pierwszego – to było tylko jego i ewentualnie mógłby się z tym podzielić tylko z Jerome’em (i możliwe, że to zrobi, kiedy będą już sami), a co do drugiego – nie czuł się odpowiednią osobą, żeby coś takiego mówić. Zresztą, jeden taki przypadek to przecież nic wielkiego. Chyba.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  62. — Powiem Ci, że jak już to je musze nieświadomie od razu niszczyć, bo żadnego o poranku nie widzę — zaśmiała się ironicznie na wspomnienie jakichkolwiek decyzyjnych drzewek. Próbowała gdzięś na pocżatku spisywac plusy i mius, ale zdawało się to na nic rodząc w niej jedynie coraz większą frustrację, a przecież nie powinna się denerwować, prawda? Czasem miała zwyczajnie ochotę na moment, na dosłownie kilka godzin wrócić do tego swojego beztroskiego życia wypełnionego po brzegi przygodami nie martwiąc się konsekwencje, czy analizując jaki krok teraz będzie najbardziej odpowiedni. Teraz już była odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale również za życie, które się w niej rozwijało. Z jednej strony już nie mogła doczekać się rozwiązania, by w jakimś stopniu odzyskać swoje ciało i powitać na świecie córeczke, ale z drugiej wiedziała, że już na zawsze jej rola ulegnie zmianie. Czy miała się w niej odnaleźć?
    — Ej, ale słuchaj to nie jest wcale taki głupi pomysł! Mogę zadbać o reklamę dla Ciebie w ramach spłaty Twoich usług. Już to widzę te slogany "Planujesz dziecko, zaplanuj je z Marshallem" — wybuchła śmiechem, gdy usłyszała to co powiedziała, bo brzmiało to co najmniej komicznie.
    — Nie, nie to bardziej się nadawało, jakby się ogłaszał jako dawca nasienia, trzeba coś innego wymyślić...— w kącikach oczu stanęły jej łezki rozbawienia, ale między brwiami pojawia się delikatną zmarszczka, która była oznaka tego, ze faktycznie kombinuje nad czymś chwytliwym. Jednak z racji zmiany tematu nie było jej dane się jej dłużej zastanowić nad czymś tak błahym jak slogan, którego przecież wyspiarz w gruncie rzeczy nie potrzebował.
    — Nie mogłabym wyjechać skoro zadeklarował się pomóc przy wychowaniu dziecka, to tak jakbym mu je z premedytacja odbierała — rzuciła nieco buńczucznie, ale tak to z jednej strony odbierała, a z drugiej Rogers od dawna już była dla niej kimś więcej niż brodaczem dla którego wymyśliła to durne przezwisko, by go irytować na każdym kroku!
    — Od kiedy Ty jesteś taki mądry, hm? — powiedziała z lekko szklistymi oczami, ale uśmiech na szczęście sprawiał, że łzy wcale nie popłynęły strumieniami po policzkach. Przyjaciel miał rację nie mogła wycofywać się tylko dlatego, że nie była pewna. To też nie była jej natura, bo do tchórza było jej daleko. Tylko, że teraz ciążyło jej na barkach to, że nie decydowała tylko za siebie i mogła narazić na zranienie Nektarynkę.
    — Wiem to — powiedziała na wydechu dajac sobie chwile na przypomnienie ostatnich słów ojca: Kocham Cię, ale nie uważam byś podejmowała dobrą decyzję. Duzo w zyciu widziałem i nie uważam, by zarówno Nowy Jork, jak i on byli dla Ciebie dobrzy, Ciebie i mojej wnuczki. Nie chcesz mojej pomocy i siłą nie będę już próbował Cię ściągać do domu.. Po czym pocałował ja w czoło, jakby nadal miała pięć lat, a nie dwadzieścia sześć i zaczął się pakować. Ona stała tak i po policzkach płynęły łzy - cholerne hormony. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że płacze również tu i teraz siedząc w zwykłej burgerowni w centrum handlowym.
    — Wybacz — powiedziała wycierając wierzchem dłonią słoną wodę z twarzy.
    — Tu chyba trzeba czasu i przekonania się, że faktycznie dała radę i że Nowy Jork to jest moje miejsce na ziemie — pokiwała głowa, jakby przekonujac do tego sama siebie i z lekkim uśmiechem zerknęła z powrotem na menu.
    — Jadłeś tu kiedyś może? — zmieniła kompletnie temat skupiając się na różnorakich pozycjach w karcie.

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  63. [Cześć!
    Kurczę, najmocniej przepraszam, że odpisuję dopiero po prawie dwóch miesiącach, ale tuż po publikacji dostałam nową pracę i życie mnie totalnie wessało.
    Ślicznie dziękuję za miłe słowa i pochwały (jestem absolutnie zauroczona tym zdjęciem!), no i jeśli masz ochotę, to zapraszam do siebie. :)]

    Nessie Rhys-Thorne

    OdpowiedzUsuń
  64. — Wiesz, co… Równie dobrze możesz już teraz zacząć akcję przeprowadzkową — stwierdziła z uśmiechem na ustach. Właśnie to ceniła sobie najbardziej w Jerome. Niezależnie od sytuacji potrafił sprawić, że skupiała się na drobnostkach. Zagłębiała się w słowne przepychanki czy ich pół żartem pół serio rozmowy typu tej dzisiejszej, dotyczącej sprowadzenia Jen i Harolda do ogródka Morrisonów. W ten sposób mogła oderwać myśli od codzienności, chociaż na jakiś czas.
    Oczywiście nagle wszystkie problemy nie znikały, ale zapominała o nich na ten czas. Na czas, dopóki sami do nich nie przejdą, a o tym, że w końcu i ten temat poruszą… Była bardziej niż pewna. Powiedzenie, że przy Marshallu wszystko wydawało się łatwiejsze może i było przesadą, ale musiała przyznać, że przyjaciel miał w sobie, w swojej osobowości coś tak bardzo pozytywnego… Że to się wręcz udzielało. Sama Villanelle bardzo to lubiła i dlatego tak mocno ceniła sobie przyjaźń wyspiarza. Nawet jeżeli czasami dochodziło pomiędzy nimi do sprzeczek.
    Morrison spojrzała na bruneta i uśmiechnęła się słabo. Nie powinna była narzekać. Arthura miała przynajmniej w Nowym Jorku. Nawet jeżeli mało bywał w domu, to do niego wracał. Jerome musiał przecież wytrzymać z dala od Jen, gdy ta była na stażu czy szkoleniu. Elle nie pamiętała dokładnie, co właściwie blondynka robiła w LA, ale było to dla niej ważne. A jej mąż potrafił to zaakceptować. Jak więc Elle może mieć problem z tym, że jej własny mąż stara się o zapewnienie im odpowiedniego bytu. Zwłaszcza, że w tej chwili ona sama w żaden sposób nie mogła go wspomóc.
    Rzuciła pracę, żeby skupić się na studiach. Miała wielkie plany, co do tego, jak będzie wyglądała jej przyszłość już po odebraniu dyplomu, tymczasem życie kolejny raz sobie z niej zakpiło, udowodniając, że jej plany są najmniej istotną sprawą dla wszechświata.
    Odetchnęła głęboko, kiedy Jerome jeszcze ją obejmował, a następnie uśmiechnęła się kącikami ust, gdy tylko poczuła, że mężczyzna się wycofuje. Zdawała sobie sprawę z tego, że sam Jerome najprawdopodobniej odczuwał to, że Elle wcale nie tryskała w tej chwili optymizmem.
    — Tak, oczywiście — pokiwała głową — jest ze mnie fatalna gospodyni dzisiaj — stwierdziła, a kącik ust delikatnie jej przy tym drżał — ale cieszę się, że czujesz się tu dobrze. No wiesz, jeszcze chwila i będziesz u siebie — zaśmiała się cicho, oczywiście mając na myśli obozowisko w ogrodzie, o którym rozmawiali wcześniej.
    Podeszła do blatu i chwyciła kubek z wciąż parującą herbatą i ruszyła w stronę salonu, z którego było przejście na drewniany, zadaszony taras.
    — Trzeba korzystać póki jest ładnie — stwierdziła z uśmiechem, a następnie zasiadła na jednym z krzeseł i ułożyła kubek na stole przed sobą. Przez chwilę wpatrywała się w parę unoszącą się nad naczyniem, aż w końcu przeniosła spojrzenie na przyjaciela. — Opowiedz lepiej, co u ciebie — przysunęła się bliżej stołu i podparła łokciem o jego blat, jednocześnie podpierając dłonią brodę — bo ode mnie niczego ekscytującego niestety nie usłyszysz. No wiesz chyba, że czujesz w sobie… — przerwała, mrużąc delikatnie powieki i zastanawiając się nad najbardziej odpowiednimi słowami — medycznego świra, o! Ale liczę na to, że jednak jesteś entuzjastą bardziej przyziemnych i przeciętnych tematów — dodała z delikatnym uśmiechem. Zdecydowanie wolała się skupić na czymś zwykłym. Po prostu zwyczajnym,

    Elle
    [I skruszona autorka, ale chyba już powinnam wrócić na stałe do regularności :D]

    OdpowiedzUsuń
  65. Jachty miały daleko do zapachów, jakie można było wyczuć na kurtach rybackich. Jaime zastanawiał się przez chwilę, czy da radę wytrzymać. W końcu nie był przyzwyczajony do czegoś takiego czy nawet podobnego. Chłopak z bogatego domu, wychowany w luksusach, mieszczuch.
    Jaime zaśmiał się cicho, słysząc jak pani babcia wspomniała o tym, że kutry rybackie mogą się zaraz rozlecieć. Cóż, Moretti nie wątpił w to, że faktycznie takie łajby mają na sobie dużo rdzy i generalnie wyglądają trochę jak wraki, aczkolwiek uznawał też, że może to było tylko w jego wyobraźni, obrazy zaczerpnięte z filmów i seriali, stereotypy. Przecież z kurtami rybackimi mogło być tak jak ze sprzętem rolniczym – był on coraz nowszy i wygodniejszy w obsłudze.
    W każdym razie, Jaime czekał z coraz mniejszą cierpliwością na ten rejs, który miał odbyć się już wkrótce.
    Tymczasem jednak Marshallowie chcieli go wyciągnąć na boisko. A raczej na piasek, żeby pograć w piłkę. Jaime średnio się do tego spieszył. Nie był dobry w sportach drużynowych, jakoś przez nie przebrnął w szkołach. Aktualnie chodził na siłownię, walił w worek treningowy, brał udział w sparingach z innymi chłopakami. Pod względem swojej aktywności fizycznej i kondycji nie miał sobie nic do zarzucenia. Ale te gry zespołowe... Ło matko kochana. Zawsze był wybierany na końcu. No, może nie zawsze. Czasami go wybierano wcześniej, ponieważ ci, którzy wybierali noc wcześniej czy kilka nocy wcześniej świetnie się bawili z Jaime’em na imprezach. A później ewentualnie trochę grał, ale głównie stał na bramkach. W kosza szło mu nieco lepiej – tam nie musiał stać na bramce. Później okazywało się, że był całkiem niezłym obrońcą, może dlatego, że po jakimś czasie potrafił przewidywać ruchy zawodników.
    – No dobra... – zgodził się w końcu i westchnął. Zostawił buty przy schodach i wszedł na piasek. – Tu sobie stanę, o – zadecydował, przystając przed bramką.
    Później rozpoczął się mecz. Jaime bardzo się starał, żeby nie było, że ma to gdzieś albo że jest kompletnie beznadziejny, choć chciał jak najszybciej stamtąd uciec.
    A potem zrobiło się śmiesznie... kiedy nikt nie potrafił rozpoznać bliźniaków. Chłopaki ubrali się identycznie i trudno było rozróżnić, który należy do jakiej drużyny. Nawet Jaime ze swoją pamięcią miał z tym problem. No cholerni bliźniacy! No naprawdę, jak tak można?! Nawet Moretti dał się zrobić. Bezczelność!
    – Następnym razem idą do jednej drużyny – szepnął Jaime na ucho Jerome’owi, kiedy tylko znaleźli się niedaleko siebie.
    Tak właściwie... ostatecznie okazało się, że nie było czego się bać. Mecz poszedł im całkiem nieźle, Jaime też sobie jakoś poradził. Chyba nie upokorzył się jakoś bardzo na oczach rodziny przyjaciela, więc... można to chyba zaliczyć do kategorii udanego wrażenia.
    Jaime uśmiechnął się do siebie, znów wspominając Jamesa. O, tak, Jimmy zdecydowanie bawiłby tu się świetnie. Na pewno ganiałby za piłką wraz z braćmi Jerome’a i jego szwagrem. Hm... ciekawe, czy też nie chciałby wracać do normalnego życia...

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  66. Popatrzyła na niego z lekkim niedowierzaniem i pokręciła głową.
    — A pamiętasz, że ja staram się jednak nie pić tyle, co kiedyś? Pamiętasz? — zapytała, po czym roześmiała się głośno — Chociaż to może być trudne, biorąc pod uwagę fakt, że zabieram się za otwarcie pubu… — wzruszyła jednak ramionami i znowu umoczyła usta w alkoholu, który i tym razem wykrzywił jej twarz.
    Zamyśliła się na moment i odetchnęła głęboko. Faktycznie, jeżeli chciała ruszyć jeszcze przed jesienią to musiałaby się wziąć ostro do roboty już teraz. Nie miała zamiaru robić tutaj nie wiadomo czego, ale lekkie odświeżenie było potrzebne na pewno.
    — Ok, w zamian za to będziesz miał 50% zniżkę do końca swoich dni i wcale nie życzę ci ich prędko — szturchnęła go lekko w bok łokciem, pozwalając sobie na delikatny zadziorny uśmieszek.
    Zdecydowanie Jerome i bez swojej pomocy uplasowałby się na miejscu honorowego gościa, którego będzie obsługiwała z należytą starannością i uwagą.
    — Remont pójdzie sprawnie… Łazienka jest w najgorszym stanie, ale chyba damy radę — mruknęła, zeskakując ze swojego stołka, po czym powoli podeszła do drzwi, za którymi znajdowała się toaleta. Póki co, nie zachęcała do tego, aby z niej skorzystać i zapewne to tutaj będą musieli poświęcić większość swojego czasu i funduszy, bo akurat toaleta była do kapitalnego remontu. No, ale kto nie podoła, jeśli nie oni?
    — Ale… Jeszcze będę musiała pogłówkować nad nazwą — przyznała zgodnie z prawdą, zamykając drzwi toalety, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. To pomieszczenie akurat brzydziło ją okropnie i od razu musiała wytrzeć ręce w wilgotne chusteczki, które na szczęście miała w tylnej kieszeni swoich spodni.
    Powoli wróciła do przyjaciela, uśmiechając się już pogodnie.
    — Mam, ale jestem kiepska w imiona i nazwy… Więc na razie wołam na niego… KOT — przyznała się bez bicia, po czym rozłożyła bezradnie ręce. Nie chciała skrzywdzić nikogo, a już na pewno nie żywą istotę, więc póki co…. Biedny zwierzak był bezimienny. Może to był w sumie jakiś pomysł? Bezimienny, w skrócie Bez. Kto wie, kto wie.
    Machnęła jednak na to ręką i ułożyła dłonie na swoich biodrach.
    — Skoro będę mieć, a raczej już mam bar to muszę się nauczyć pić whisky bez coli. Dam radę! — chwyciła pewnie szklankę, w której miała jeszcze trochę alkoholu, po czym wychyliła ją mocno, aby szybko ją opróżnić. Zacisnęła mocno powieki, a na koniec wydała z siebie tylko jedno — Aaa… Mocne — mruknęła i pokręciła głową, zaczynając się śmiać — Dobra! Plan jest taki. Ja w tym tygodniu opróżniam to miejsce ze wszelkich śmieci, kurzu. Myję wszystko na błysk, na tyle na ile się da. A potem trzeba zetrzeć ten cały stary lakier z drewna, ale do tego będę już potrzebowała twojej pomocy.

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  67. [Dzięki za powitanie! Cieszę się, że taka minimalistyczna forma karty postaci mimo wszystko przyciągnęła uwagę wielu autorów. Jak najbardziej rozumiem brak czasu na prowadzenie większej ilości rozgrywek. Grunt to znać umiar i być asertywnym :D
    Jeśli będziesz mieć więcej czasu (oraz ochotę), to rzecz jasna zapraszamy z Leo.]

    Leo Rossi

    OdpowiedzUsuń
  68. — Tabuny ludzi? — powtórzyła za nim Reyes, unosząc wysoko brwi w wyrazie niedowierzania, po czym rozejrzała się dookoła. Dołożyła nawet wysiłku, by podnieść się z sofy i wyjrzeć przez okna. — Jakoś nigdzie ich nie widzę. Żaden paparazzi nie czai się na ciebie za szybą, żeby dorwać fotkę twojego boskiego ciała. — Nawet nie próbowała ukryć ironicznej nuty, która wybrzmiała o wiele mocniej przy dwóch ostatnich słowach. Opadła znowu na swoje miejsce, leniwie półleżąc wśród poduszek i efektownie przerzuciła włosy na plecy. — Poza tym ja nie zaliczam się do tabunów ludzi, mi amigo. Mam większe oczekiwania od tłumów i nie sądzę, byś był w stanie im sprostać — rzuciła zaczepnie Reyes z przekornym błyskiem w oku, szczerząc do niego zęby. Dobrze się czuła w tym ich wzajemnym dogryzaniu, zwłaszcza że wiedziała, iż Jerome nie weźmie tej uwagi do siebie. — Widziałam w mojej karierze więcej nagich ciał niż pewnie ty przez całe swoje życie, więc sam musisz przyznać, że mam prawo mieć duże wymagania — wytłumaczyła na wszelki wypadek. Początkowo studium ludzkiego ciała ją peszyło, zwłaszcza gdy była o wiele młodsza i mniej doświadczona, lecz z czasem przywykła do nagich modeli, z których nikt nie był taki sam. Różnili się wszystkim: płcią, wiekiem, sylwetkami, historiami, jakie ich ciało opowiadało artystom. Wtedy nauczyła się doceniać blizny i zmarszczki, niedoskonałości, które odróżniały poszczególne jednostki od siebie, skrywając w sobie opowieści, których nawet czas nie mógł wymazać. Żałowała, że nie potrafiła z podobnym zachwytem podejść do swoich własnych blizn, które naznaczyły ją po wypadku, stając się świadectwem tego, co przeszła, ale pracowała nad tym. Nieustannie wkładała wysiłek w to, by każdy kolejny dzień był chociaż odrobinę lepszy od poprzedniego, świętowała małe zwycięstwa i kroki naprzód, uczyła się też akceptować to, że progres nie zawsze był możliwy i czasami zabierał jej więcej czasu, a czasami wręcz cofała się do tyłu. Nie było jednej właściwej drogi, nie było gotowej recepty, która pomogłaby jej osiągnąć sukces. Każdy dzień był kolejną próbą, którą musiała przechodzić od nowa.
    — W takim razie nie mam pojęcia, skąd znalazło się tyle osób chętnych na twoją imprezę urodzinową — wymamrotała zgryźliwie, bo Jerome naprawdę nie zamierzał się ugiąć i okazać jej takiego wsparcia, jakiego potrzebowała. — Nie mógłbyś razem ze mną po prostu ponarzekać na złego cabrón, podsuwając mi od czasu do czasu alkohol i dobre czekoladki? Przyszłam do mojego psiapsi, a tutaj czeka na mnie niewygodne przesłuchanie — zrzędziła dalej, jak to przystało na starą kobietę u progu śmierci. Westchnęła, próbując znowu odzyskać równowagę. — Nie dostał sprzecznych sygnałów. Wie, czego się boję. Może jestem wrakiem, ale nikogo nie zamierzam zwodzić. — Nie miała sobie nic do zarzucenia. Spotkanie Diego po latach zdecydowanie obudziło w niej gwałtowne emocje i w pierwszej chwili nie umiała nad nimi zapanować, jednak ostatecznie nie zrobiła niczego, co byłoby niesprawiedliwe w stosunku do mężczyzny. — W każdym razie, koniec tematu. Nie zamierzam więcej z tobą o nim rozmawiać — zadecydowała Reyes, ucinając wszelkie dyskusje, ponieważ czuła się bardziej osaczona przez pytania Jerome’a niż chciałaby to przyznać, a gdy była przyparta do muru, lubiła w odwecie mocno atakować, czego nie chciała robić. Na razie była jedynie zirytowana, lecz trudno było przewidzieć, jak ewoluują te emocje, więc uznała, że najlepiej będzie na tym zakończyć. Jerome nie był częścią tej sytuacji i mógł nie rozumieć jej zawiłości, posiadał tylko część informacji, ale i tak czuła się tak, jakby ona została czarnym charakterem w tej historii, co nie poprawiało jej humoru. Dokończyła szklaneczkę na raz, co prawdopodobnie nie było najlepszym wyborem, ale właśnie tego teraz potrzebowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chodź, czas zabrać się za gotowanie. — To zawsze pomagało jej się uspokoić i uporządkować myśli. Gotowanie było proste: należało trzymać się pewnej listy składników, mieszać je ze sobą w odpowiednich proporcjach, łączyć ze sobą smaki. Była w tym prostolinijność, która pozwalała jej odetchnąć i zapomnieć o wszystkim.

      Reyes

      Usuń
  69. Gdy już jej przyjaciel wybuchł tak szczerym, głośnym i niepohamowanym śmiechem, naprawdę mimo prób sama nie była w stanie zachować się jak racjonalny dorosły w miejscu publicznym. Przyciągali ciekawskie spojrzenia, jednak jak zawsze miała je głęboko w nosie. Nie była osobą, która zbytnio przejmowała się opinia kompletnie sobie obcych ludzi - bo i po co? Teraz spędzała czas z przyjacielem przy którym mogła spokojnie śmiać się w głos, płakać, czy nawet milczeć - choć to ostatnie raczej rzadko się im z Marshallem zdarzało.
    —No tak! Kompletnie zapomniała, że już z Ciebie taki staruszek. — pokazała mu koniuszek języka, jakby sama miała lat co najwyżej sześć, a nie dwadzieścia sześć!

    —Musze naprawdę zrewidować listę moich znajomych, bo zaczynam wychodzić na miasto z emerytami — westchnęła niby z wielkim przejęciem, ale za momentów znów można było usłyszeć jej chichot, który niestety musiał ustac przez wzgląd na zmianę tematu.  Kłótnia z Anthonym to nie jest jeszcze coś o czym potrafi lekko rozmawiać i choć w gruncie rzeczy rozstali się w zgodzie - każde mając swoja rację - to nadal nie odważyła się chociażby zadzwonić do ojca. Wszystkie informacje jakie czerpała pochodziły od mamy.
    —Sypiesz mądrościami dzisiaj jak z rękawa. —pokręciła głową rozbawiona już w znacznie lepszym humorze, bo temat ojca, czy raczej jej przyszłości przechodziło do tych mniej interesujących. Był głodna i już chciała Jeroma kopnac pod stołem, by odpowiedział na jej pytanie odnośnie polecanego burgera, ale usłyszała znajomy głos. Znajomy na tyle, by wiedzieć, że był ostatnim jaki chciała dzisiaj usłyszeć. Nie chciała sie odwracać, jednak to był jakiś taki odruch bezwarunkowy. Może liczyła na to, że ma omamy, jednak wzrok potwierdził to co wychwyciły uszy. W kierunku ich stolika zmierzał nie kto inny,a Parker. Ten sam Parker z którym zaliczyła jedną nic nie znacząca noc, ten który nie potrafił zrozumieć, że Lotta nie bawi się w związki i dokładnie ten sam, który chcąc zemścić się na niej samej naprawde skomplikował życie Marshalla. 
    —Powiedz mi, że to sa jakieś żarty —zdązyła syknac do Jeroma nim nieproszony gość dotarł do ich stolika. Rudowłosa ostatni raz widziała się z nim w firmie, gdzie ten próbował jej dobitnie przekazać, że zrobi wszystko, by ją tej pracy pozbawiać. Na szczęście się mu to nie udało, ale tyle ile jej krwi napsuł to tylko angielka wiedziała.
    —Dzien dobry, Gnido —powiedziała z zabójczym niemal uśmiechem na ustach. Już nie raz go tak nazwała w swoich myślach, ale dzisiaj chyba miało to miejsce pierwszy raz twarzą w twarz. Nie trawiła tego człowieka do szpiku kości za to co zrobił Marshallowi i za to co usiłował zrobić z jej wymarzona praca. Gdyby tylko wzrok mógł zabijać to Parkera już dawno wynoszono by w trumnie. Zielono-brązowe tęczówki iskrzyły niczym nieskrępowana nienawiścią. Lester kompletnie zapomniała, że nie powinna sie tak denerwować i dopiero swoisty kopniak od córki w żebra jej to uświadomił. Syknęła z bólu łapiąc się  pod stołem za brzuch.
    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  70. Przymknęła na moment powieki, by się uspokoić i mieć pewność, że córka nadal się w niej porusza, ale już mnie drastycznie. Odetcheła głebiej,a nastepnie posłała przyjacielowi lekki uśmiech.
    — Wszystko okej — rzuciła, a gdy spojrzenie przeniosła na Parkera uśmiech zniknął tak szybko jak się pojawił. To, że nie trawiła go całym swoim sercem to było jasne jak słońce i pewnie, gdyby nie ciąża już dawno poderwała by się na równe goi i skopała mu cztery litery bez większego ostrzeżenia. Każdy kto znał ją choć trochę wiedział, że była impulsywna i dotrzymywała słowa - a Parkerowi obiecała, że następnym razem, gdy się spotkają ostro tego pożałuje.
    — Tylko czego Ty kurwa nie rozumiesz? Nie jesteś tu mile widziany nawet na chwilę. — wtrąciła mu się w słowo patrząc na niego spode łba. Ten jednak bardzo płynnie ja zignorował, co tylko dolało oliwy do ognia. Patrzyła pytająco na przyjaciela, gdy Patrick mówił cos o jakims Larrym. Została nieco wybita z rytmu, bo nie wiedziała o co chodzi.
    Skakała spojrzeniem od Marshalla do Parkera, gdy wymieniali między sobą, krótkie nic jej nie wyjaśniające komunikaty. Jakie kwita?! Widząc wycelowany w siebie palec wskazujący nie wytrzymała. Szybkim ruchem ręki mocno ja odtrąciła i poderwała się z miejsca. Była niższa od mężczyzny, ale to w niczym jej nie przeszkadzało, bo nigdy nie czuła się przez różnicę wzrostu zdominowana, nie odkąd zaczęła trenować krav magę.
    —Mama Cię nie nauczyła, że nie ładnie tak pokazywać palcem na innych, bo można ten palce mieć zaraz złamany.. Albo coś innego —warknęła robiąc krok do przodu, a on krok do tyłu. Nie była pewna, czy cofnął się z ostrożności, czy dlatego, że sama zajmowała teraz znacznie wiecej miejsca niz kiedykolwiek wczesniej przy takiej konfrontacji.
    — Powiedziałem, że jestesmy kwita, a widze, ze teraz masz jeszcze więcej do stracenia, wiec radze nie podskakiwać. —zazgrzytał zębami, a jej z wściekłości aż pociemniało przed oczami. Klatka piersiowa unosiła się nienaturalnie szybko, ale mężczyzna nic sobie z tego nie robił tylko odwrócił się na pięcie i ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
    — UWAŻAJ NA SIEBIE! — krzyknęła za nim przyciągając jeszcze więcej ciekawskich spojrzeń, a ręce to zacisnęła w pięści, to rozluźniła. Gdyby tylko nie była w ciązy ten dupek posmakował by tego co znaczy zadzierać z Lesterówną. Opadała na krzesło oddychajac głęboko, a nastepnie oskarżycielsko spoglądając na przyjaciela.
    —Co to do cholery było?! Raczysz mi wyjaśnić, hm? — była zła na Marshalla, że została tak zaskoczona, że nie wiedziała co sie działo i dlaczego nagle wszyscy byli kwita?!

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  71. [Nie będę ukrywać, że kilka razy zdarzało mi się już do niego zaglądać, a skoro teraz poszukuję kogoś, kto mógłby pomóc Nevadzie w remoncie domu, to postanowiłam zapytać czy tym kimś nie mógłby być właśnie Jerome. Dziewczyna oczywiście nigdy nie przyznałaby się głośno, że takowego wsparcia potrzebuje, ale po tym, gdy przy ostatniej próbie samodzielnego naprawienia przeciekającego miejscami dachu nieomal z niego nie zleciała, kuzynka szwagra, która na co dzień pomaga jej w opiece nad dzieckiem, postanowiłaby wezwać fachowca. Ten w założeniu miałby wykonywać wszystkie prace pod nieobecność pani domu (żeby uniknąć niepotrzebnych kłótni), ale pewnego dnia zostałby przez nią nakryty i nieomal wyrzucony za drzwi po uprzednim oskarżeniu o włamanie.

    Co Ty na to ?]


    Nevada

    OdpowiedzUsuń
  72. Charlotte przez buzujące w niej hormony i niezachwiana nienawiść do Parkera była teraz jak otwarta księga. Nie wiedziała na kogo w sumie jest wściekła bardziej  na Patricka, że podszedł do nich jak gdyby nigdy nic, czy na Marshalla, że jakieś fakty przed nią najwyraźniej ukrywał. Jak to nagle mogli być kwita?! Rudowłosa nie oderwała palącego spojrzenie od szatyna, gdy kelnerka podeszła do ich stolika. Była świadoma jej obecności, ale miała kompletnie w nosie. Teraz nawet nie odczuwała tego nieprzyjemnego ssania w żołądku, które jeszcze kilka minut wcześniej zmusiło ich do przyjścia właśnie tutaj. Splotła dłonie pod broda, a te wsparła na stoliki i czekała na wyjaśnienia. Chyba nigdy nie była zła na przyjaciela, ale jak widac i na to miał przyjść pierwszy raz.
    — Tak i co to ma do rzeczy z kwestia, że nagle jesteśmy kwita z tą gnidą? —powiedziała wyjątkowo spokojnie, co było chyba jeszcze bardziej przerażające niż jej wybuch sprzed chwili. Zielono-brązowe tęczówki świdrowały wyspiarza, jakby zaraz miał umknąć jej moment, w którym chciałby ja okłamać lub pominąć bardzo istotna kwestię całej sprawy z Patrickiem.
    — Jerome ja jestem w ciąży, a nie zdiagnozowano u mnie Alzheimera —mruknęła nieco zniecierpliwiona, bo oczywiście,żę pamiętała wizyte Parkera w jej miejscu pracy. Mało brakowało, a pożegnały by się ze stanowiskiem, które było dla niej idealne. Finalnie nic takiego nie miało miejsca, jednak nie zmieniało to jej uczuć co do mężczyzny, który już najpewniej opuścił galerię.  Miała nadzieję się kiedyś na nim zemścić za te pogróżki, jednak po drodze troche jej się życie skomplikowało i nie miała do tego głowy. Skupiła się na ciązy, przyszłości i relacji z Colinem, która raczkowała w niewiadomym kierunku. Angelika miała oczywiście nadzieję, że jakoś razem sobie poradzą i nie stracą przy tym wolności, którą oboje kochali. Wiedziała, że pewnie wystarczy moment, by któreś z nich poczułoże się dusi i skończy się to kolejną ucieczką. Tego za wszelka cene chciała uniknąc. Miała zatem ważniejsze sprawy na głowie niż synuś tatusia zbyt rozdmuchanym ego, któremu kiedyś sprzedała kosza i to właśnie zapewniło jej w nim wroga.
    —Burgera miesiąca bez cebuli i do tego ice-tea brzoskwiniową —powiedziała szybko zerkając na kartę, gdy kelnerka ponownie zawitała do ich stolika. chciała czym prędzej zamówić, by poznać całą resztę historii i co takiego Parker zrobił, że zasłużył sobie na wykupienie łask.
    — A więc? —uniosła jedną brew nieco ponaglając przyjaciela. to był chyba pierwszy raz, gdy widział ją w takim humorze i miała nadzieję, że ostatni. Wyspiarz naprawde był ostatnia osobą na która chciała się złościć.

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń