Blaise
Ulliel
The Algorithm of Success
Blaise Ulliel to imię i nazwisko, które w kuluarach giełdy i na korytarzach luksusowych hoteli wymawia się z mieszanką nabożnego lęku i stłumionej wściekłości. Ma w sobie coś z drapieżnika, który przestał już polować z głodu, a zaczął dla czystej estetyki ruchu. Dla Blaise’a świat nie jest miejscem do życia, lecz luksusową galerią, w której każda rzecz i każdy człowiek mają przypiętą niewidoczną metkę z ceną, a on jako jedyny posiada nieograniczony budżet, by wykupić całą wystawę i spalić ją tylko po to, by sprawdzić, jaki kolor będą miały płomienie.
Porusza się z nonszalancją właściwą ludziom, którzy nigdy nie musieli przepraszać za zajmowaną przestrzeń. W jego postawie drzemie męcząca pewność siebie - rodzaj arogancji tak gęstej, że można by ją kroić nożem do listów ze szczerego srebra. Patrzy na rozmówcę z wysokości swojego ego, mrużąc oczy, jakby próbował dostrzec w nim choćby jedną cechę, która nie była przerażająco wtórna. Dla Blaise’a inni ludzie to jedynie statyści w wielkim, autorskim filmie o jego sukcesie, bywają użyteczni, rzadko interesujący, a niemal zawsze zastępowalni.
Jego urok jest jak ostrze ukryte w aksamicie - uwodzi blaskiem, by za chwilę boleśnie skaleczyć. Potrafi sypać komplementami, które brzmią jak wyrok, i uśmiechać się w sposób sugerujący, że właśnie obliczył Twój roczny dochód i uznał go za błąd statystyczny. Nie uznaje kompromisów, bo te są dla ludzi, którzy nie mogą pozwolić sobie na posiadanie wszystkiego. Blaise nie negocjuje warunków rzeczywistości; on je dyktuje, siedząc w skórzanym fotelu z kieliszkiem koniaku, którego rocznik pamięta czasy, gdy jego przodkowie zaczynali budować fortunę na cudzych marzeniach.
Jest w nim pewien rodzaj lśniącego zepsucia - fascynująca destrukcja, która przyciąga i odpycha jednocześnie. Blaise Ulliel to człowiek, który kupuje ciszę, by nikt nie przeszkadzał mu w słuchaniu bicia własnego serca, i który wierzy, że nawet sumienie można uciszyć odpowiednio wysokim przelewem. To piękny, błyskotliwy potwór w nienagannie skrojonym garniturze, który wierzy, że jedynym grzechem jest bycie nudnym lub biednym.