Cobble stones with the cracks down below, you won't ever see me falling in. I don't know where the winds gonna roll, the sky above me keep on hollering. If I stay, never run away, they will never change on their own. 'Cause I feel like a hurricane, like a hurricane in my soul. There's a storm and it's gonna roll me home.
JEROME MARSHALL
O tym, że życie pisze najbardziej zaskakujące scenariusze, zdążył przekonać się na własnej skórze. Pióro, którym zapisywał kolejne karty swojej historii, los wyrwał mu w momencie postawienia stopy na terytorium Stanów Zjednoczonych, w Nowym Jorku, choć zdarzało się już wcześniej, że wytrącał mu je z rąk. Toczyło się wtedy po blacie z cichym terkotem i spadało na podłogę, by wturlać się w najgłębszy i najciemniejszy kąt, do którego dostanie się wymagało zanurkowania pod biurko na długie tygodnie, jeśli nawet nie miesiące. W końcu jednak zawsze udawało mu się je namacać, choćby początkowo samymi opuszkami, wreszcie chwycić w garść i wyciągnąć, by powrócić do pisania. Do czasu, od kilku miesięcy bowiem spogląda jedynie na zapisane drobnymi, stawianymi szybko literami kartki, które są przewracane w zastraszającym tempie, byle dalej i dalej, byle szybciej i szybciej, nie ma ani chwili do stracenia! I wcale nie przeszkadza mu to szaleńcze tempo, bo kiedy spogląda wstecz, widząc wyraźną granicę pomiędzy tym, co było kiedyś, a co jest teraz, nie ma wątpliwości co do tego, że właśnie powstaje najlepszy rozdział jego życia. A jeśli czegoś się boi, to tylko jednej rzeczy – że los za szybko postawi ostatnią kropkę.
więcej
28 lat ⬩ urodzony 14 kwietnia 1991 roku w Rockfield, na Barbadosie ⬩ w Nowym Jorku po raz pierwszy zjawił się na początku marca 2019 roku, posiadając wizę turystyczną na dwa miesiące ⬩ obecnie przebywa w Stanach Zjednoczonych dzięki wizie narzeczeńskiej ⬩ tymczasowo pracuje w salonie fryzjerskim Jaspera Małeckiego ⬩ jednocześnie nieustannie szuka pracy w budowlance ⬩ wolontariusz w rezerwacie dla dzikich zwierząt ⬩ najstarszy z piątki rodzeństwa ⬩ ukulele pod pachą ⬩ złota rączka ⬩ gdzieś tak 1⁄8 krwi rdzennych mieszkańców Barbadosu
historia"This is the story of my life"
1) And from his lava came this song of hope that he sang out loud (03.03.2019 - 16.05.2019)
2) You got me where you want me on this twisted ride (16.05.2019 - 11.08.2019)
3) Won't you come ‘round, make up for the lost time (11.08.2019 - 18.10.2019)
"These are the lies I have created"
2108. Won't you come ‘round, make up for the lost time (10.08.2019)
1) And from his lava came this song of hope that he sang out loud (03.03.2019 - 16.05.2019)
2) You got me where you want me on this twisted ride (16.05.2019 - 11.08.2019)
3) Won't you come ‘round, make up for the lost time (11.08.2019 - 18.10.2019)
2108. Won't you come ‘round, make up for the lost time (10.08.2019)
odautorsko
Cytaty: Welshly Arms – How High; 30 Seconds To Mars – The Story; Stephanie Perkins – Anna i pocałunek w Paryżu
Wizerunku użycza: Jérôme Mathew.
Ostatnia aktualizacja: 19.10.2019.
Cześć! Jerome powstał z powodu mojej chęci na coś nowego, a że wyszło z tego coś świetnego, to dziękuję serdecznie Black Dreamer za możliwość przejęcia od niej postaci ♥ Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
Wizerunku użycza: Jérôme Mathew.
Ostatnia aktualizacja: 19.10.2019.
Cześć! Jerome powstał z powodu mojej chęci na coś nowego, a że wyszło z tego coś świetnego, to dziękuję serdecznie Black Dreamer za możliwość przejęcia od niej postaci ♥ Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
— Tu wszystko jest inne. Jakby… nie wiem, lepsze? Nie potrafiłabym chyba tu zamieszkać na stałe, bo za bardzo uwielbiam ruch, ludzi i wielkie miasta, mają swój specyficzny klimat, ale Barbados… Barbados ma w sobie to coś. Nie widziałam zbyt dużo, ale tyle jak na ten moment mi wystarczy, aby wiedzieć, że niedługo tu wrócę, aby was pomęczyć — odpowiedziała z uśmiechem. Nie była pewna czy jakieś inne miejsce wywarło na niej takie wrażenie, jak ta właśnie wyspa. Nawet nie sądziła, że po takich atrakcjach, które im dziś zagwarantowano brunetka byłaby w stanie jeszcze się zachwycać wyspą. Tymczasem naprawdę nie mogła oderwać wzroku od wszystkiego tak na dobrą sprawę. Miała szczerze nadzieję, że ich powrót do Nowego Jorku się opóźni i będzie mogła tu spędzić minimum trzy dni. — Wyobrażasz, aby w Nowym Jorku nie pojawić się na czas? Wystarczy, że kawiarnia otworzy się dziesięć minut po czasie, a ludzie dostają wścieklizny. Raz, jak czekałam na otwarcie kawiarni niedaleko mieszkania przed pracą, ludzie byli gotowi okna wybić, bo zamiast działać całodobowo mieli śmiałość otwierać się dopiero o szóstej — dodała kręcąc głową na boki. Z pewnością w bardziej turystycznych miejscach musiało być wszystko na tip top, aby ludzie byli zadowoleni ze swoich wakacji. Może nie była tu długo, ale faktycznie dało się wyczuć różnicę między takim Nowym Jorkiem, gdzie ludzie przez cały czas się spieszyli, byli zabiegani i nie zwracali uwagi na takie drobne rzeczy jak wschód czy zachód słońca, a dla niej nadal nie było piękniejszego widoku niż wschodzące słońce wśród nowojorskich budynków. Czuła, że potrzebuje resetu od Nowego Jorku, głośnego i zawsze pędzącego naprzód. Może niekoniecznie w takich okolicznościach chciała się tu znaleźć, ale już nie zamierzała narzekać czy roztrząsać tego, dlaczego znalazła się tu. Liczył się sam fakt, że może przebywać na Barbadosie.
OdpowiedzUsuńBrunetka tak naprawdę nie mogła się doczekać poznania bliskich Jerome. Po opowieściach w samochodzie czuła, że mogliby się spokojnie dogadać i nie byłoby problemu.
— Wiesz, zawsze możemy udawać, że jestem twoją Jennifer i po prostu uznałam, że pora zmienić coś w życiu, a kobiety lubią często zmieniać kolory włosów — odparła rozbawiona. Może jakby ktoś widział wspomnianą dziewczynę raz to dałby się nabrać, ale wątpiła, że akurat rodzina Jerome potrafiłaby wierzyć w taką bajeczkę. — Dlatego na razie się wstrzymuję. Może… może kiedyś, ale na ten moment jestem chyba zbyt szczęśliwa bez niego w Nowym Jorku, aby to zmieniać — dodała wzruszając lekko ramionami. Bała się tych zmian, dlatego wolała też się wstrzymać. Z drugiej strony jednak wiedziała, że gdyby w końcu go odnalazła to zmieniłoby się nie tylko jej życie, ale wszystkich. Wliczając w to jej mamę, która po tylu zawirowaniach w życiu pewnie nie chciałaby widzieć mężczyzny, który w pewien sposób zniszczył jej życie na oczy.
— Trzeba czegoś więcej, aby mnie wystraszyć — zapewniła ze śmiechem. W końcu, gdyby to był problem, aby tu została to nie proponowaliby jej przyjazdu tutaj, a chyba nawet w takim domu, choć z nieznanymi ludźmi czułaby się nawet lepiej niż w hotelowym pokoju.
Alanya uśmiechnęła się szerzej na widok kobiety. Ciężko było poczuć się niechcianym, czy jakby była jakimś ciężarem, gdy całą drogę spędziła w takim towarzystwie, a teraz była jeszcze miło powitana.
— Alanya, miło mi — powiedziała ściskając lekko jej dłoń — to może być zaskakujące, ale mam o wiele więcej energii niż sama bym się spodziewała. Zwłaszcza po takim zwariowanym dniu. I dziękuję, ale naprawdę nie trzeba było — zapewniła z uśmiechem — chętnie za to napiłabym się za to herbaty, ale żeby nie było, że nic nie robię, wystarczy, że mi wskażecie co i jak. Duża jestem, z herbatą sobie poradzę na pewno.
[To jeszcze raz, przepięknie tu!♥]
Lynie
Ze względu na obecność dwóch kobiet wzrosły szanse na liczniejsze zwycięstwa; jedna z nich była właścicielką salonu w centrum handlowym Nowy Jork City, a druga od pół roku miała u niej posadę jedynej fryzjerki. Odkąd zobaczyły, że taki biznes, w takim miejscu ma szansę na przetrwanie i rozwój, postanowiły wybrać z siódemki kandydatów również dwie osoby, co oznaczało, że aż czwórka z nich rozpocznie nowy start. I nastąpi to jeszcze dzisiaj, gdyż Jasper planował im od razu wręczyć próbne umowy na całe trzy miesiące. Mackenzie wylosowała papierek ze słowem impreza. Johnny musiał popisać się wykonaniem najłatwiejszej fryzury na lato. Eveline miała zrobić koloryzację, która zawierać powinna sombre z grzywką. Kendall musiała podjąć się fryzury na spotkanie służbowe. Natomiast dwójce mężczyzn nie przypadły łatwe zadania. Colin zrobił wielkie oczy, dostrzegając napis świadczący o tym, że musiał przenieść się wraz z modelką i jej włosami do XVIII wieku. Nathaniel odetchnął z ulgą widząc, że ma do wykonania kolorowy zawrót głowy. Czy Jasper chciałby podjąć się podobnej próby? Tak, gdyby miał okazję trafić na najłatwiejsze zadania, bo niechętnie chciałby czesać kogoś na wzór dawnych lat albo robić najłatwiejszą fryzurę, bo niekoniecznie trafiłby w gust jury.
OdpowiedzUsuńPracując kiedyś u boku Georga, który również miał dodać swoje trzy grosze do opinii wiedział, że nie zadowoli się on byle czymś. Mężczyzna słynął z tego, że kreatywność nie zasypiała w nim nawet na sekundę, a Jasper wypadał przy nim blado, jeżeli chodziło o wykonanie jakiejś fryzury. Dopiero po tym, jak fryzjer położył na biurku ojca wymówienie, wskoczył na pierwsze miejsce podium, zyskując więcej klientek niż dwadzieścia siedem. Pamiętał doskonale, że odkąd skończył męczące kursy, to wiele razy słyszał szepty między kobietami, z których wyciągał jeden wniosek. Żadna z nich nie byłaby w stanie zaufać byłemu koszykarzowi, chcąc zmienić wygląd swoich włosów. Wtedy walczył o swoją przyszłość i jak widać, opłacało mu się to w stu procentach.
Wtedy chciał się poddać, ale leżąc kiedyś w łóżku i wsłuchując się w tykanie zegara, nie widział siebie wykonującego inny zawód. Wchodząc w licznw oferty prac, kręcił jedynie głową, niczym kobieta, która szukała idealnej sukienki.
— Zostało Wam pięćdziesiąt pięć minut — oznajmił George, przyglądający się właśnie pracy najmłodszego z mężczyzn, czyli Colina. — Oczywiście przypominam, że każde z Was ma możliwość na skorzystanie z pomocy Hayley lub Jaspera, lecz tylko przez minutę.
— Zszedłbym na zawał, Jerome. Jestem już za stary na takie konkurencje, bo dłonie by mi się trzęsły tak, że nie utrzymałbym grzebienia. — uniósł brwi, przejeżdżając po jednej kciukiem.
Każdej osobie dopingował. Nie miał nikogo konkretnego na oku. Dalej nie wiedział, kto wpasowałby się w towarzystwo szalonej trójcy, która objęła dzisiaj stery nad salonem. Czy powinien zatrudnić mężczyznę, czy jednak kobietę? Musiał znaleźć kogoś równie pokręconego, co Camila, Marita czy Philipp, bo szara myszka nie wytrzyma z nimi tygodnia, nie mówiąc już nic o trzech miesiącach lub dłuższej współpracy. Żadne z nich nie chciało na złość sypać komuś piachu w oczy, lecz nowy pracownik również musiał dobrze się z nimi czuć, odgryzając się często ciętą ripostą. Jasper przetarł zmęczoną twarz, przysiadając na kanapie. Był dużym chłopcem, ale nienawidził kogokolwiek odrzucać. Wolał dawać dobro niż zło i to dzięki bezinteresownej pomocy, miał teraz przy sobie Marshalla.
— Kota w worku nie można brać, jednak kogo byś wybrał na tym etapie? — czerwone liczby na minutniku pokazywały, że do końca konkursu pozostało czterdzieści dziewięć minut. Pracowali od blisko dwudziestu pięciu minut. Jedni uwijali się w pocie czoła z nakładaniem farb, bo Eveline i Nathaniel właśnie głośno liczyli minuty, po których mieli wraz z modelkami udać się do myjki.
Natomiast pozostała piątka upinała, rozczesywała, prostowała i układała na miliony sposobów cieńsze lub grubsze kosmyki włosów. Wzruszając ramionami, wstał i chcąc zapanować nad stresem, zaczął przesuwać w górę oraz w dół szeroką obrączkę, którą po pierwszy założyła mu Willow, a następnie to on przepinał biżuterię na naszyjnik, chcąc ochronić dowód małżeństwa przed uszkodzeniem.
UsuńJasper
[Nic, tylko się zachwycać, no i oczywiście pisać :D]
— Na pewno się w końcu uda wszystko załatwić i będziecie mogli odetchnąć. Swoją drogą, to podziwiam za wytrwałość. Mam wrażenie, że większość ludzi pewnie już dawno by się poddała lub stwierdziła, że na co się tak męczyć. A tu widzę, że od miesięcy oboje dążycie, aby wszystko było załatwione. Ale chyba faktycznie ciężko się cieszyć, gdy nic tak na dobrą sprawę nie jest pewne — powiedział i wzruszył lekko ramionami. Sam nie miał pojęcia, do ślubu się nie szykował i nie wiedział, ile to oznacza przygotowań, on co prawda był też w innej sytuacji niż Jerome i Jennifer, ale tak na dobrą sprawę to, gdy tu przyjeżdżał nie interesował się, co musiałby załatwić, aby spokojnie wziąć ślub. Chciał tylko móc pracować i zostać na stałe, to mu się udało, więc nie interesował się już niczym więcej, bo nie czuł takiej potrzeby. Na ten moment nic się też nie zmieniało.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze faktycznie było to, aby im się w końcu udało. Ethan nawet nie był pewien, ile czasu trwa to całe załatwianie, ale znał Jerome już jakiś czas, choć wydawało mu się, że poznali się dosłownie całe wieki temu, a było to zaledwie parę miesięcy wstecz. Czas pędził do przodu jak szalony, Ethan nawet do końca nie wiedział co tak w zasadzie stało się z miesiącami od kwietnia do, teraz gdy pakowali ich rzeczy do furgonetki. Zupełnie jakby ktoś wyłączył na moment go z życia, a po chwili włączył z powrotem, a teraz Ethan nie wiedział zbytnio jak odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Siedząc już w furgonetce wpisał adres, pod który mieli się udać w nawigację. Prowadziła tak, aby uniknąć większych korków, więc powinni raczej dotrzeć tam bez problemu. Ethan spodziewał się, że cała podróż będzie trwała o wiele dłużej, ale okazało się, że wcale tak długo im nie zajęło. Rozmawiając nawet nie zwróciłby pewnie uwagi, że przejechali parę godzin, a nie tylko pół godziny. Dobrze było mieć kogoś, z kim można było po prostu pogadać. Jerome, choć był młodszy, to wydawał się go dobrze rozumieć. Wcale też nie widział tej różnicy wieku między nimi, w końcu to było zaledwie tylko parę lat. Nic nieznaczących tak na dobrą sprawę.
Ethan wysiadł z furgonetki i uśmiechnął się na witającego się z Maybel mężczyznę.
— Również jest mi bardzo miło — odpowiedział i na powitanie uścisnął dłoń kobiety — to niech Jerome podejmuje decyzję. Ja dzisiaj robię głównie za pomoc przy przeprowadzce, ale na dobre ciasto zawsze powinno znaleźć się trochę miejsca i czasu — dodał z uśmiechem. Ciężko było odmówić, gdy został tak miło przywitany. A na dobrą sprawę jemu nigdzie się nie spieszyło, więc ciasto i herbata brzmiało naprawdę zachęcająco.
Ethan
— Ale to przecież nie byłoby nic takiego — odparła brunetka. Wstawienie wody na herbatę nie należało raczej do skomplikowanych czynności i byłaby to w stanie zrobić. Jednak z drugiej strony rozumiała, bo sama też nie lubiła, aby goście robili wszystko sami, skoro byli gośćmi i jednak wypadało się nimi zająć. Poczuła się może nieco niekomfortowo, bo w końcu Ivana była w ciąży i to już w zaawansowanej, a w takim stanie powinno się odpoczywać, a nie jeszcze biegać za innymi ludźmi. — W zasadzie, to kakao brzmi nawet lepiej niż herbata — dodała z uśmiechem. Nie miała zbytnio kontaktu z osobami, które miały dzieci lub dopiero ich oczekiwali, ale musiała przyznać, że siostra Jerome naprawdę wyglądała bardzo dobrze i zdawała się mieć więcej energii niż można było oczekiwać po kobiecie w ciąży, która lada moment miała się skończyć. Widać wszystko zależało tak naprawdę od człowieka, a każdy był inni. Niektóre nie mogły się ruszyć od początku, a inne aż do samego końca biegały i czuły się wyśmienicie. Gdyby przyszła kiedyś na nią pora, o wiele bardziej wolałaby być w tej drugiej grupie kobiet.
OdpowiedzUsuń— Pewnie, że bym nie miała. W razie czego, zaopatrzę się w dobre zatyczki do uszu — powiedziała. Raczej takie maluchy nie mogły być aż tak bardzo głośne, ale pojęcia nie miała. Była całe życie sama, dzieci męża mamy nie liczyła, bo one i tak większość czasu spędzały ze swoją matką, a ich widywała od święta i nie byli wcale ta bardzo młodsi od niej. A większość znajomych była jednak z pracy, a tam trzeba było mieć pewne wyrzeczenia, aby pracować i nie zawsze przy tak zmiennej pracy dało się założyć rodzinę, choć oczywiście to nie powstrzymywało ludzi przed tym, aby mieć w domu gromadkę maluchów i męża, którzy czekali na powrót mamy z pracy. — Dziękuję — odebrała kubeczek, który przyjemnie grzał w dłonie i upiła niewielki łyk, a kakao przyjemnie rozgrzało ją od środka. Zdecydowanie nie spodziewała się, że będąc kiedykolwiek na Barbadosie będzie piła właśnie kakao.
— Brzmi świetnie — powiedziała niemal natychmiast — jeśli ma klimat zbliżony do Joylandu to ja bez zastanowienia w to wchodzę i możecie być pewni, że z rana będę pierwsza gotowa, aby tam iść. O ile tylko później żaden wariat nie będzie chciał mnie zastrzelić na karuzeli — dodała przypominając sobie fragmenty z książki. Choć czytała już jakiś czas temu, to na porównanie podane przez Jerome przypomniała sobie o czym książka była niemal natychmiast. — Uwielbiam wesołe miasteczka. Zawsze jak jakieś było, musiałam namawiać znajomych, aby ze mną szli. A jak pracowałam w Disneylandzie to tylko i wyłącznie chodziłam na te szybkie i wysokie kolejki, na których szło dostać zawału. Jak wrócisz, to cię zabieram na Coney Island do wesołego miasteczka. Może nie w Kingowym stylu, ale powinno ci się spodobać i nie chcę cię rozczarować, ale nie przyjmuję odmów — dodała.
Lynie
[Wspaniała aktualizacja karty! On jest taki piękny, a ten kod to bajka. Jako osoba, która totalnie nie umie w html, zazdroszczę <3]
OdpowiedzUsuńByła przerażona. Zarówno tym, że on tu wciąż był; zupełnie jakby myślała że kiedy trzaśnie go butelką to w magiczny sposób rozpłynie się w powietrzu, jak i samym faktem uderzenia go w głowę. Jak mogła to zrobić? Co było z nią nie tak? Złodziej czy nie złodziej, to nie miała prawa powodować uszczerbku na jego zdrowiu. Miała wrażenie, że to jakiś zły sen i zamiast mu pomóc, zaczęła się szczypać, jakby naprawdę myślała że dzięki temu obudzi się z tego koszmaru. Na nic jednak się to nie zdało, bo on nadal tu był. Ona też tu była, cały czas cała zesztywniała, nie wiedziała co ma ze sobą począć. Zadzwonić na policje? Po pogotowie? Może uciec do mieszkania? Żaden pomysł nie wydawał się jej wystarczająco dobry. Widząc jak mężczyzna się zataczał, przegryzła nerwowo swoją dolną wargę, za mocno, bo aż do krwi. — Przepraszam! Nawet jeśli jesteś rabusiem, to nie powinnam była roztrzaskać Ci głowy. — westchnęła zrezygnowana i mimowolnie dotknęła jego ramienia, próbując go podtrzymać, kiedy ten wciąż był zamroczony i ledwo trzymał się na nogach. Obserwowała jego zakrwawioną, choć wciąż przystojną twarz, chcąc ocenić szkody jakich dokonała. Rana nie wygladała poważnie i nie trzeba było jej szyć, przynajmniej tak się jej zdawało. Z drugiej strony, nie była lekarzem, a więc najpewniej się myliła. Dwudziestojednolatka chciała mu jakoś pomóc, ale za bardzo nie wiedziała jak. Nie miała też zamiaru pozwolić mu odejść dopóki nie rozwikła zagadki jego tożsamości. Co prawda znał imię jej sąsiadki, ale to niekoniecznie musiało oznaczać, że zna ją, prawda? Próbowała to sobie wmówić, bo gdyby okazało się, że zaatakowała niewinnego człowieka, to nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Pamietała dzień w którym się tu wprowadzała; wtedy Meredith wprosiła się do niej na herbatę i opowiadała o tysiącu różnych spraw, w tym także o swoim byłym, zabójczo przystojnym współlokatorze. Cholera, chyba nawet wspominała jego imię? Musiała to sobie przypomnieć. — Nie krzycz na mnie! — zapiszczała przestraszona. — To nie moja wina, że zakradasz się tu w środku nocy i majstrujesz przy drzwiach moich sąsiadów. Co powinnam zrobić? — schowała twarz w dłoniach. Kiedy jednak wspomniał o tym, że powinna zadzwonić mu po taksówkę, gwałtownie zaprzeczyła. — Nie! Nie! Nie wyjdziesz z tego budynku, dopóki nie dowiem się kim jesteś! — pokręciła energicznie głową, a kosmyki jej brązowych włosów opadły na twarz. Ona nie żartowała, w tym momencie była całkowicie poważna. Nie miała zamiaru pozwolić mu uciec, choć z drugiej strony trzeba było go opatrzyć i zobaczyć czy rana nadawała się do szycia. — Chodź ze mną. — wymamrotała pod nosem, bardziej do siebie niż do niego i objęła jego ramię, wciągając go do swojego mieszkania. Zatrzasnęła za nimi drzwi, nawet nie chcąc myśleć o tym jak głupie i ryzykowne było jej zachowanie. Ale to nic nowego, często robiła jakieś głupoty i była zbyt lekkomyślna. Liczyła jednak na to, że skoro był osłabiony, to nie znajdzie w sobie tyle siły by ją zamordować. — Pomogę Ci, a Ty mi dokładnie opowiesz kim jesteś i co tu robisz. — odparła znacznie spokojniej, próbując znaleźć w sobie wewnętrzną równowagę. Nie mogła pozwolić by emocje nią rządziły. Znowu. Zaprowadziła go do kuchni, po drodze omijając chaos i bałagan, który panował w jej mieszkaniu; pomogła mu usiąść na wysokim krześle.
— Moja przyjaciółka jest pielęgniarką. Wiem co robię. — skłamała nieco drżącym głosem, mając jedynie nadzieję, że on się nie zorientuje. Była kiepską kłamczuchą, myślała jednak, że skoro praktycznie jej nie znał, to się nie połapie. Zresztą, nawet gdyby miała jakąś przyjaciółkę to ta z pewnością nie byłaby pielęgniarką. Zaraz wyciągnęła apteczkę, nerwowo przeglądając jej zawartość.
— Więc... jak się nazywasz? — zapytała, ukradkiem mu się przyglądając.
Eva
Wcześniej Jen przestraszyłaby się samej siebie, tej obecnej. Jeszcze jakieś dwa lata wstecz nie wyobrażała sobie, że mogłaby stworzyć z kimś podobną relację, swoje kontakty ograniczając do jedynie przelotnych romansów, jeśli takie w ogóle występowały. Z Jeromem było nieco inaczej; od początku czuła coś do niego, lecz za nic w świecie nie chciała się do tego przyznać. Nie mogła pozwolić sobie przecież na bliskość, która wymagałaby również zaangażowania emocjonalnego - wtedy wszystko by trafił szlag. I pomimo, iż po ich pierwszych spotkaniach nie zapowiadało się, aby miało połączyć tę dwójkę coś większego, to panna Woolf wolała zachować ostrożność. Już samo to, że na jego widok serce drgało, a krew płynęła nieco szybciej, dało jej do myślenia, włączając automatyczny przycisk ostrzegawczy. I cóż, pewnie jeszcze naprawdę wiele czasu by musiało upłynąć, aby w końcu dziewczyna, sama z siebie, zdecydowała się wejść w jakiś związek. Gdyby nie Marshall, pewnie potraktowałaby Nowy Jork jako kolejny przystanek, może nieco dłuższy, niż pozostałe, ale w końcu wróciłaby w trasę, być może nawet mijając się z bratem. Jak wiadomo, czasem to te drobne rzeczy potrafią wywołać w życiu swego rodzaju spustoszenie, a co dopiero przyjazd kogoś z “przeszłości”, wywracający rzeczywistość o sto osiemdziesiąt stopni. Ale gdyby nie to… Czy mogłaby się teraz nazwać szczęśliwym człowiekiem? Odpowiedź była bardzo prosta - na pewno nie.
OdpowiedzUsuńChoć była częściowo gdzieś na granicy rzeczywistości i wyobraźni, uśmiechnęła się mimowolnie na jego wyznanie, delikatnie rozchylając powieki.
- Ja ciebie też - powiedziała cicho, palcami dłoni delikatnie sunąc po jego policzku i całując go głębiej, a także powoli i spokojnie, z dbałością o każdą przekazywaną emocję. Było to nieco trudne, lecz nie mogła odmówić sobie czegoś takiego, w efekcie zamiennie z pocałunkami łapiąc coraz bardziej z trudem powietrze. Potem zaśmiała się krótko, pokiwała przecząco głową, by po chwili całkowicie oddać się już przejmującemu pożądaniu, które falowo obezwładniało każdą kolejną świadomą myśl. Czuła się jak w transie, pozwalając ciału całkowicie oddzielić się od duszy, ponieważ to, co właśnie się z nią działo, nie miało żadnego odwzorowania materialnego. Było jej tak dobrze, jakby znalazła się pod wodospadem, którego woda koiła nawet najbardziej umęczonych wędrowców, próbujących dotrzeć wreszcie do umiłowanego nieba. Ona nie musiała zaś sięgać do gwiazd, by mieć wrażenie, że znajduje się w samym centrum galaktyki, gdzieś w kosmosie poza Ziemią. To Jerome był dla niej całym wszechświatem, a więc i obcowanie z nim niosło za sobą szczególne wrażenia, zwłaszcza te zbliżone do błogości. Tak, jakby ktoś lepił ją z gliny na nowo, formował w swoich wielkich, wypracowanych dłoniach, nadając od siebie jeszcze kilka charakterystycznych cech, by jej powłoka idealnie współgrała z inną figurą, tworząc w końcowym efekcie arcydzieło. Bo czy tylko obraz Leonarda da Vinci mógł być godnie podziwiany? Samo to, co między sobą budowali ludzie, nierzadko przypominało wyśmienitą sztukę, a w dodatku miało pierwiastek dogłębnej autentyczności. Przecież chyba nie dałoby się udawać czegoś takiego; te iskry w oczach aż ziały wewnętrznym ogniem, zamieniając się właściwie w płomień żądzy, który trawił kawałek po kawałku umysł i kości, napędzając jedynie do chęci dalszego spalania. Był jednak wyjątkowy, ponieważ nie zamieniał wszystkiego w popiół, a jedynie zaznaczał wyraźnie to, co było najważniejszą prawdą, robiąc jej miejsce na drodze to do ich wspólnej przyszłości.
Aż złapała się go mocniej i drgnęła niespokojnie, kiedy języki ów płomienia drażniły jej wnętrze, niczym długie liany zaplatając się wokół narządów blondynki. Jednocześnie miała ochotę doprowadzić się na skraj wytrzymałości, ale też powoli przestawała panować nad sobą, pragnąc wreszcie skończyć te słodkie i uzależniające tortury. Dlatego też wbijała paznokcie w skórę Jerome’a coraz mocniej, przez co pojawiły się na niej czerwone ślady.
Każdy jego najmniejszy dotyk sprawiał, że oddawała mu się coraz bardziej, dając mu przyzwolenie na zrobienie ze sobą wszystkiego, co tylko się mężczyźnie zamarzyło. To całe elektryczne napięcie zaczęło wyładowywać się w niej z każdą chwilą szybciej, wić się między szczelinami i pobudzać nieliczne uśpione tkanki, w końcu zamieniając dziewczynę na coś pokroju istoty idealnie i całkowicie scalonej z naturą. Myśli w jej głowie grzmiały gwałtownie, a uderzenia serca huczały nieprzerwanie, zwłaszcza gdy jeszcze ją do siebie przysunął. Wtedy wiedziała, że już długo nie wytrzyma, przyjmując tak wyczekiwany moment z otwartymi ramionami. I wtedy przeniosła się poza skraj labiryntu świadomości, ewoluując pomiędzy supernową, a czarną dziurą, kotłując się między innymi planetami i drogą mleczną, ostatecznie wybuchając feerią barw i fajerwerków, by wrócić na znajomy, twardy grunt pod nogami i tym stając się nowym, kompletnym człowiekiem.
UsuńPo omacku, po dłuższej chwili, kiedy już zdołała jakkolwiek przechwycić do swoich płuc powietrze, odwróciła się do Jerome’a najbardziej, jak tylko pozwalała jej na to obecna pozycja, by spojrzeć mu w oczy i dostrzec głębię, która pochłaniała ją najbardziej ze wszystkich rzeczy na tym świecie. Bezkresność jego źrenic oraz otaczające je bursztynowe tęczówki były dla panny Woolf skarbem najdroższym, z których mogła wyczytać dokładnie te same uczucia, jakimi i ona darzyła bruneta. Czy mogło być coś piękniejszego?
Uśmiechnęła się szeroko, ze spokojnym i spełnionym wyrazem twarzy obserwując ukochanego.
- Od zawsze jestem - szepnęła, wyciągając szyję i wplątując palce w jego włosy, by przybliżyć go do siebie i pocałować resztkami sił namiętnie i mocno, tak, by miał pewność do co słów dwudziestoparolatki. - A ja jestem najszczęśliwszą kobietą, wiesz? - dodała, mówiąc to wprost w usta Jerome’a, wymieniając się przy tym z nim spojrzeniami. - I nikogo więcej nie będzie między nami. Prawie nikogo… - mruknęła, nagle wzrokiem zjeżdżając w dół i lokując go w okolicach swojego brzucha, gdzie przeniosła też dłoń Marshalla. Potem znów na niego popatrzyła, może trochę niepewnie, lecz z całą gamą uczuć. - My bounty is as boundless as the sea. My love as deep; the more I give to thee, the more I have, for both are infinite. - powiedziała cicho, a każde z tych słów akcentowała odpowiednio, muskając co raz usta ukochanego i wreszcie opierając ich czoła o siebie, dając tej chwili po prostu trwać.
Jen Woolf <333
Czuła jak poczucie winy ją przygniata. Szczególnie kiedy zaczął tłumaczyć kim tak naprawdę był i co tutaj robił. Zaraz też przypomniało jej się, że mężczyzna który niegdyś był współlokatorem Meredith miał na imię Jerome. Miała ochotę zapaść się pod ziemię i zostać tam już na zawsze. Nie wiedziała co powinna mu powiedzieć, bo przeprosiny były w tym momencie, brzydko mówiąc, gówno warte. Kiedy jednak zobaczyła, że miał klucze do mieszkania jej sąsiadki, upewniła się w przekonaniu że nie był złodziejem. I miał racje, gdyby natknęła się na kogoś takiego, to wyjątkowo źle by skończyła. Przełknęła głośno ślinę, próbując poskładać swoje myśli.
OdpowiedzUsuń— Zostaw to. I nie ruszaj się. — delikatnie wysunęła telefon z jego dłoni i stanęła pomiędzy jego nogami. — Nie wiem jak powinnam Cię przeprosić. Strasznie mi głupio. Ja... ja... — zająkała się. — Ale naprawdę się bałam, nie wiedziałam co zrobić. I odruchowo... nigdy nikogo nie uderzyłam. Proszę, wybacz mi. — przegryzła zdecydowanie za mocno swoją dolną wargę, bo aż do krwi. Miała wrażenie, że jej przeprosiny nic nie znaczą i niczego nie naprawią. — Oczyszczę Twoją ranę i nałożę opatrunek. Później zawiozę Cię do szpitala... Nie możesz jechać jakąś głupią taksówką, bo jeszcze zgubisz się po drodze. — mówiła całkiem poważnie. Powoli wytarła krew z jego twarzy, odgarniając kosmyki jego włosów. Nie miała pojęcia skąd wzięło się tyle tej przeklętej krwi, bo kiedy udało jej się oczyścić jego ranę, okazało się, że wcale nie była taka duża jak mogłoby jej się to wydawać. Raczej bardzo płytka i niegroźna. Westchnęła z ulgą, a kamień spadł jej z serca - przynajmniej częściowo. Miała tylko nadzieję, że nie zostanie mu żadna, nawet najmniejsza blizna. Nie chciałaby w końcu oszpecić tak ładnej buzi. Ani być ciągana po sądach. — Nie ruszaj się. — mruknęła, opierając swój ciężar ciała na nim i finalnie nakładając mu niewielki opatrunek. Poszło jej naprawdę nieźle.
— Eva. — mruknęła, choć nie sądziła, żeby obchodziło go kim była. Z drugiej strony, chyba warto wiedzieć kto roztrzaskał Ci głowę? — Właściwie to Evangeline Baker, gdybyś chciał mnie pozwać. — ujęła delikatnie jego dłoń, pomagając mu zejść z krzesła. — Jak się czujesz? Ból głowy? Zawroty głowy? — wciąż trzymając go za rękę, wyprowadziła go z kuchni, po drodze zabrała klucze do mieszkania i auta, całkowicie zapominając o jego telefonie leżącym na blacie. — Jedziemy do szpitala. — uśmiechnęła się słabo, jakby chciała go pokrzepić, ale chyba jakikolwiek uśmiech z jej strony mógł zostać źle odebrany, więc i ten szybko zniknął z jej twarzy, postanowiła zostać przy poważnej minie. Zaraz znaleźli się na parkingu, a dziewczyna wsadziła go do samochodu, zajmując miejsce kierowcy. — Chcesz coś przeciwbólowego? Nie wiem czy powinnam Ci cokolwiek dawać, ale... — otworzyła schowek z którego zaraz wypadła fiolka jej antydepresantów. Zignorowała to i poszukała głębiej, aż w końcu natknęła się na leki przeciwbólowe, które mu podała. Zaraz ruszyła z piskiem opon; była prawdziwym piratem drogowym, więc podróż do szpitala nie powinna zająć im dużo czasu.
Eva
Skok na bungee był uznawany przez Jaime'ego za jedną z nielicznych rzeczy, które są niebezpieczne i których nie zrobi. A jednak. Nie spodziewał się, że faktycznie może coś takiego zrobić. I ba, że będzie się bawił wyśmienicie i nawet uda mu się przeżyć! To było coś niesamowitego, poczuć przez chwilę wolność, nie przejmować się niczym (może z wyjątkiem tego, czy lina zaraz nie puści) i po prostu poddać się działaniu grawitacji. Nic dziwnego, że i Jaime, i Jerome wydali ze swoich płuc dźwięki śmiechu i krzyków. Bardzo było przyjemnie i kto wie, czy Jaime kiedyś tego nie powtórzy. Dawka adrenaliny, którą zafundował mu Jerome na pewno starczy Moretti'emu na jakiś czas. Może nawet nie będzie robić tych wszystkich głupich rzeczy, które miał w zwyczaju robić przez kilka najbliższych dni, przez co zwiększy szansę na dożycie do następnego tygodnia.
OdpowiedzUsuńJaime poczuł ból na dłoni, kiedy tak z Jerome'em przybili tę piątkę. Bolało, ale jaki ten gest był super! Jaime również wciąż w swoich żyłach czuł pulsującą krew, jego ciało drżało, a w oczach nadal tkwiły wesołe błyski.
- To było niesamowite - powtórzył, uśmiechając się szeroko. Spojrzał na dźwig, a potem jego wzrok powędrował ku górze, skąd rzucili się w dół. Łał, on serio to zrobił. Naprawdę skoczył na pieprzonym bungee. Ciekawe, czy gdyby otrzymał ten prezent od kogoś innego, to czy też by tak chętnie poszedł? Znaczy chętnie-niechętnie, zastanawiał się, czy koniec końców na górze nie stchórzy i nie cofnie się z powrotem na ziemię po ludzku. Może to była zasługa Jerome'a i tej dziwnej relacji, jaka się między nimi utworzyła i przez to, jak Jaime czuł się w jego towarzystwie. Bo czuł się coraz lepiej. Poznawali się i Moretti czuł się coraz swobodniej. A może... może pewnego dnia mu powie? Powie mu to wszystko, co tak cholernie ciążyło mu na sercu.
Tymczasem jednak musiał się nieco uspokoić i dojść do siebie po tym niecodziennym przeżyciu. Tak, Jaime musiał się ogarnąć. Może jednak nie było z nim aż tak źle. A, nie, czekaj...
- Lot w stanie nieważkości i skok na spadochronie, co? - zaśmiał się lekko i odetchnął zaraz głęboko. - Jasne, jedzenie, koniecznie, ale zaraz. Bo nie jestem na razie w stanie prowadzić auta - dodał, obserwując go uważnie. Okej, czyli nie tylko Jaime aż tak bardzo to przeżywał. No ale z drugiej strony czy można było dokonać czegoś takiego, a potem tak po prostu wyjść z terenu tego całego przedsięwzięcia i wrócić do domu czy coś?
Po kilkunastu minutach serce Jaime'ego przestało aż tak szybko pompować krew, więc chłopak stwierdził, że najwyższy czas się stąd ruszyć. Miał jakiś tam pomysł, gdzie mogli iść na jedzenie, ale i tak postanowił zapytać Jerome'a czy ma na coś konkretnego ochotę. Jednocześnie ruszył w stronę wyjścia, upewniając się czy ma wszystko przy sobie. Wolałby jednak nie zgubić telefonu, portfela ani kluczyków i dokumentów od auta.
- To było mega - powtórzył po raz kolejny, kiedy wsiedli z powrotem do samochodu, gotowi ruszyć do jakiegoś lokalu na obiad. - Miałeś naprawdę genialny pomysł z tym skokiem. Jeszcze nie wierzę, że to zrobiłem - dodał jeszcze, a potem w końcu uruchomił silnik i zaczął wyjeżdżać z parkingu. - Aż się boję nawet myśleć, jak może się skończyć wspólne picie z tobą - zaśmiał się wesoło. - Może wylądowalibyśmy w innym stanie albo nawet w twoim rodzinnym kraju - dodał jeszcze, kiedy włączali się do ruchu i powoli zaczęli się kierować na adres knajpki, w której mieli zjeść obiad.
Może trafią na jakieś korki, to emocje jeszcze trochę z nich zejdą i będą mogli zjeść nieco więcej. Póki co, Jaime planował coś lekko strawnego. Jeszcze go nie dopadł głód po dużej dawce mocnych wrażeń. I właściwie nie mógł się doczekać kolejnego takiego ich wypadu. Oczywiście w pełni bezpiecznego, tak jak chciałby Jerome. No cóż się dziwić, mężczyzna miał do kogo wracać i dla kogo żyć. A na tę chwilę sam Jaime miał w ogóle ochotę, by żyć. I właściwie nie pamiętał, kiedy ostatnio się tak czuł.
Usuń- Jerome... to... było dla mnie wyjątkowe - zaczął ostrożnie i poważnie. - Nie spodziewałem się, że będę... i że przede wszystkim będę mógł się tak dobrze bawić bez... wyrzutów sumienia i... i obwiniania się... Dziękuję - zamilkł, ani razu w ciągu całej swojej wypowiedzi nie patrząc na swojego kolegę. Bo faktycznie, od dziesięciu lat miał takie przeświadczenie, że już nigdy nie będzie mógł się dobrze bawić tak naprawdę, prawdziwie i szczerze. I miał wielką nadzieję, że wieczorem nie przyjdą do niego wyrzuty sumienia.
[Witaj, nowa karto :D Ale ładna <3 I to zdjęcie Jerome'a <3]
Jaime
W takim razie byli szczęśliwcami, jeśli obydwoje dokładnie tak samo postrzegali obecnie otaczający ich świat. Bo ciężko było powiedzieć, ile takich par chodziło po ziemi, które zawsze patrzyły w jednym, wspólnym kierunku, nie zapominając przy tym o potrzebach danej osoby, jak i swoich. Wydawało się, że Jen i Jerome mieli idealne podstawy do tego, aby ich związek był naprawdę trwały, oparty na przyjaźni, zrozumieniu, wzajemnych potrzebach i - przede wszystkim - niekończącej się miłości, jaka zdarzyć się może coraz częściej tylko w bajkach.
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że niektóre zakończenia nie mają swojego realnego odpowiednika w rzeczywistości.
Przytulała go do siebie mocno, teraz jeszcze bardziej potrzebując jego bliskości. I, paradoksalnie, to właśnie w tych chwilach, kiedy nagle dopływały do niej resztki zagubionego rozumu, czuła się zagubiona pomiędzy obcym chłodem i pustką, a tak wspaniałymi przeżyciami, jak jeszcze przed chwilą. A mając go obok całe zło świata nagle znikało, pozostawiając ich w bezkresnym momencie szczęścia… Dlaczego to nie mogło trwać wiecznie?
Pogładziła kciukiem wierzch jego dłoni, delikatnie przyciskając ją do swojego brzucha. A potem… Potem sama poczuła raz jeszcze rozkwit w swoim sercu, choć zupełnie inny, niż do tej pory.
- Wiem - odparła, rzucając mu krótkie, ale ciepłe spojrzenie. Nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że Jerome zawsze będzie walczył o swoją rodzinę i nie pozwoli, by spadł jej chociażby jeden włos z głowy. Przez te wszystkie miesiące zdążyłą zoabaczyć, jaki jest, jak bardzo mu zależy, jak potrafi się troszczyć o siebie, czy innych swoich bliskich. Nie mogła wybrać lepszego mężczyzny. A tym bardziej kandydata na ojca swojego… dziecka. To było wciąż dla niej tak skrajnie abstrakcyjne… Chyba dalej trzymał ją szok.
- Całkiem ładne - przyznała. - Chociaż nie wiem, czy nie trochę “fatalne” - zaśmiała się cicho i pokręciła głową, układając ją zaraz wygodnie na poduszce. Potem uniosła jedną brew i westchnęła bezgłośnie, kątem oka się na niego patrząc. - I po przebudzeniu tym bardziej nie zniknę. Fajnie, co nie? - dodała. - Hm… Skoro wizyta jest o ósmej, to powinniśmy tam być chociaż dwadzieścia minut wcześniej. No nie wiem, ty możesz wstać później, ja pewnie już będę się kręcić od szóstej - wzruszyła ramionami. - Muszę się przygotować… A ogarnianie zajmuje mi więcej czasu, niż tobie - wystawił mu język i uśmiechnęła się szerzej. Za chwilę jednak nieco spoważniała, a jej wzrok stał się mętny. - Chyba trochę się boję - przyznała, marszcząc brwi i odwracając się bardziej w stronę bruneta. W tym momencie leżała twarzą do niego, podkładając sobie jedną rękę pod głowę. - Boję się tego wszystkiego… Czy to nie za dużo na nas dwoje? Tak… Naraz? - zrobiła usta w dzióbek, spoglądając na niego. - Poza tym… Nie wiem, czy się nadaję. Czy jestem dobrym materiałem na matkę. Moja się zbytnio nie wykazała - skrzywiła się nieznacznie, błądząc wzrokiem po suficie, jakby chciała tam znaleźć odpowiedź na swoje pytania. - A co będzie, jak nie będę umiała się nim zająć? Nie tylko tak normalnie, tylko… Sama nie wiem - mruknęła, przysuwając się bliżej bruneta i przyciskając do niego swoje ciało. Jego zdawało się być lekiem na całe zło, chociażby w tym momencie. - Za to wiem, że ty będziesz wspaniałym ojcem, nie mogłoby być inaczej - dodała już z uśmiechem.
Tego akurat była całkowicie pewna. Wiele razy oczami wyobraźni widziała, jak mężczyzna bawi się z ich dziećmi, uczy rzeczy praktycznych i tego, jak współgrać z otaczającym światem tak, by umieć pogodzić się z pewnymi wypadkami losu, ale też cieszyć się z chociażby widoku zachodzącego słońca. Skąd to wiedziała? Bo sama czuła się przy nim podobnie, jakby odkrywała świat na nowo, stając się zdecydowanie lepszą wersją siebie.
I to chyba właśnie ta myśl uspokoiła ją nieco, bo skoro potrafiła zmienić swoje życie na lepsze, to być może była na dobrej drodze, by stać się też lepszą matką, niż taką, którą miała sama.
- Kocham cię, Jerome - szepnęła, muskając go ustami w szyję. - Dziękuję, że jesteś.
Jen Woolf
[Niestety, wiele z takich osób nie ma zbytnio szczęścia i o ile wiesz, że uwielbiam tragiczne postaci, Helenka jest zbyt sympatyczna, żeby aż tak skomplikować jej życie.
OdpowiedzUsuńDziękuję za powitanie i dla formalności zostawię informację, że w razie chęci zapraszam, ale zmuszać nie będę, bo wszyscy dobrze wiemy, jak to ze mną, odpisami i komplikacjami życiowymi bywa. O, powiem jeszcze, że karta jest cudna, zwłaszcza ta woda falująca nad zdjęciem ♥
ps moja cudowna babcia miała tak na imię i jakoś ta Helena wraca do mnie jak bumerang ;x]
Helena
Skinęła głową i pocałowała go w policzek, przypatrując mu się przez chwilę. Naprawdę kochała tego mężczyznę całym serce, wręcz cholernie.
OdpowiedzUsuń- Nasze są już dość obciążone… - zauważyła unosząc jedną brew i przygryzając delikatnie dolną wargę. - Ale chyba jesteśmy jakimiś herosami. Jak to inaczej wytłumaczyć? - zauważyła z błyskiem w oku, opuszkami palców sunąc po twarzy Jerome’a. Hm, czy kiedyś nie nazwała go czasem jej własnym Posejdonem…?
Jen w zasadzie też nie wiedziała, w co do końca wierzy. Na pewno wierzyła w jakąś siłę pozaziemską, która otaczała ludzi, pomagając im w jakiś sposób. Wierzyła też w cuda, ponieważ jednym z nich był chociażby ich związek. Bo cy zwykły przypadek mógłby coś takiego zainicjować? W to śmiała akurat wątpić, choć takiej możliwości nie wykluczała całkowicie. Starała się jednocześnie zachować do pewnego stopnia racjonalizm, ale parę wydarzeń w jej życiu sprawiło, że nie mogła oprzeć się pokusie “dostrzegania” jakichś sił niematerialnych. Na pewno nie ograniczała się do jednego kultu, czerpiąc właściwie z wielu filozoficznych mądrości. Uważała, że skoro nie da się wszystkiego wytłumaczyć i pewnie nigdy się to nie stanie, to na jakiej zasadzie ludzie mieliby mieć pewność, że czegoś nie ma? Skoro skądś posiadali jakąś wiedzę o czymś, a przynajmniej jej ślady, poszlaki, to widocznie jej źródło też miało swoje miejsce. Ona zaś starała się żyć tak, by nie żałować decyzji z przeszłości, iść do przodu, pomagać ludziom, skupiać się na tych dobrych aspektach nawet najgorszej sytuacji. Pytanie tylko, co by było, gdyby sięgnęła dna? Co musiałoby sprawić, że znalazłaby się pośrodku niczego, zamknięta w czarnej kuli, tracąc we wszystko tę wiarę i pewność? Ten ból i niepewność gdzieś tam gnieździły się w jej sercu, jednak - póki co - nie miały okazji wyjść na światło dzienne. I miała głęboką nadzieję, że taki moment nie nastąpi.
O dziwo wyznanie, że on też się boi, trochę ją uspokoiło. Wiedziała tym bardziej, że nie jest w tym sama, że na podobnym poziomie postrzegają dane rzeczy, a więc i popełnianie błędów nie będzie aż tak straszne.
Odetchnęła spokojniej, opierając czoło o jego ramię i zamykając oczy.
- Musimy dać radę. Nie ma innego wyjścia - odarła, oplatając ręką plecy mężczyzny. - Oby jutrzejszy dzień był dobry… Tak samo, jak dzisiejsza końcówka dnia - szepnęła jeszcze z uśmiechem, czując, jak Morfeusz łapie ją za dłoń i przyciąga do swojej krainy, aby zapadła w głęboki, kojący sen. Przez to wszystko zapomniała nastawić budzik, ale już tak czasem miała, że jej organizm sam nastawiał się na daną godzinę, dzięki czemu panna Woolf nie spóźniała się i mogła zrobić wszystko tak, jak zaplanowała.
Tak było i tym razem.
Kiedy pierwsze promienie słońca zaczęły oświetlać jej twarz, mocniej zmrużyła oczy i westchnęła ciężko, przeciągając się. Dopiero po chwili spostrzegła, że jest przy niej przecież jeszcze śpiący Jerome, co od razu wywołało u niej szczery uśmiech. Pocałowała go delikatnie w czoło, a potem najciszej, jak tylko potrafiła, wyszła z łóżka i podreptała prosto do łazienki.
Dopiero biorąc prysznic, a potem stojąc przed lustrem zauważyła, że miała delikatnie, prawie niezauważalnie zaokrąglony brzuch. Normalnie pewnie nikt by nawet nie dostrzegł różnicy, ale dziewczyna, doskonale znając swoje ciało, wiedziała, że powoli jedna wielka niewiadoma stawała się coraz bardziej realna.
Ubrała się i zrobiła makijaż, zjadła jogurt i rozsiadła się na chwilę z gazetą, co trochę zerkając na zegarek. Gdy wybiła siódma, ochoczo skierowała się do sypialni, gdzie usiadła z powrotem na łóżku, pochylając się nad Marshallem. Zaczęła całować go powoli i spokojnie, najpierw omijając usta, by w końcu wpić się i w nie.
- Dzień dobry - powiedziała cicho, zauważając, że w końcu się przebudził. Opierała się na wyprostowanych rękach, przez co jej włosy tworzyły pewnego rodzaju zasłonę, chroniąc oczy bruneta przed ostrymi, porannymi promieniami. - Gotowy na ten wielki dzień? - zapytała, mając na myśli nie tylko wizytę u lekarza, ale też to, że mieli się wybrać do urzędu i ustalić datę ślubu. Potem przecież już nic nie miało być takie same...
UsuńJen Woolf
Jasper wcześniej nie miał pojęcia, że będzie miał do czynienia z człowiekiem, który samodzielnie zaproponuje taki pomysł. Z wrażenia aż zagwizdał pod nosem, bo jemu samemu nawet przez ulotną sekundę, nie przyszło coś takiego do głowy, a w ten sposób mogli naprawdę wyłonić prawdziwe osoby; takie kierujące się stuprocentową szczerością. To właśnie Jerome był teraz nad nimi wszystkimi górą. Podkreślił swój brak wykształcenia i doświadczenia, a wykazał się największą inteligencją, pokonując nawet samego Smitha.
OdpowiedzUsuńTo w końcu George zorganizował od początku do końca konkurs, nie korzystając z niczyich rad, ale to mężczyźnie z Barbadosu należał się celujący z plusem. Jasper momentalnie przytaknął na tę propozycję, przecież gdyby wyszła jakaś kryzysowa sytuacja w jego salonie pomiędzy Camilą, Maritą czy Philippem, to chciał mieć pewność, że nowa osoba załagodzi całe wydarzenie. Nie chciał kogoś, kto cały dzień spędzi nad wahaniem się pomiędzy jedną, a drugą propozycję. Zależało mu na kimś pewnym siebie, ale jednocześnie nie kimś takim, kto ciągle zadzierałby nosa.
— To nie jest głupie, ale ich jest siódemka, więc jedno z nich pozostanie dalej przy swoim stanowisku — odezwała się Hayley, marszcząc brwi, a chwilę później z krótkich włosów zrobiła sobie koka. — Zawsze to my możemy się zaangażować w ich pracę.
— Nie mieszałbym im aż tak w głowie. Johnny właśnie kończy swoją zadanie, więc jego możemy wysyłać jako pomoc do pozostałej szóstki.
Ojciec pięcioletniej Daisy klasnął w dłonie, zgadzając się z ich opinią, a Jeroma poklepał po ramieniu, wypowiadając wesołym tonem słowo gratuluję. Kto nie byłby zdolny do pochwalenia jego pomysłu? On naprawdę miał głowę na karku, a Małecki niesamowicie cieszył się z tego, że poszedł wtedy do tamtego baru; że Marshall dosiadł się do niego, chociaż mógłby zostać odtrącony. Na całe szczęście Jasper ani wcześniej, ani teraz nie chwalił się na lewo i prawo tym, że jest częścią popularnego programu. Żył tak, jakby nic się nie zmieniło, chociaż nosił obrączkę, miał żonę, u której mieszkał, a dodatkowo zatracał się w tej skromnej dziewczynie. Czuł się trochę jak na haju, jakby unosił się kilkanaście metrów nad Ziemią, więc i jego logiczne myślenie odeszło w kąt.
— Zostało Wam czterdzieści minut. Pewnie zastanawiacie się, nad czym tak dyskutowaliśmy, ale musicie zamienić się stanowiskami. Johnny oczywiście uwinął się z prędkością słońca, jednak to nie oznacza, że możesz sobie usiąść i zrobić kawkę. Pomożesz każdemu z osobna, kontrolując jednocześnie sytuację, czy któreś z nich nie chce specjalnie czegoś ukryć.
Bez sprzeciwu porzucili obecne zadania, zapoznając się z dziełami swoich kolegów, a może tak naprawdę wrogów, których chcieli za wszelką cenę się pozbyć. Jasper w tej chwili oparł się o ścianę, przybijając piątkę z Jeromem. Może podczas pierwszego spotkania wspominał mu o tym, że jego szwagier z czasem będzie szukał kogoś do pracy na budowie, lecz z każdym dniem niezbyt chętny był do tego, żeby oddać go do innej branży. Skoro wpadł na ten pomysł, mógłby nawet załagodzić największe konflikty, jednak dla takiego mężczyzny siedzenie w jednym miejscu, udzielanie informacji na temat zabiegów czy wpisywanie klientów na kolejne wizyty, mogło być jedną, wielką nudą. Obawiając się jego utraty, humor poprawił mu się dopiero na widok dwóch wiadomości. Pierwsza z nich pochodziła od Philippa, natomiast autorką tej drugi była Marita.
— Nasz kolega życzy sobie śliczną señoritę — dotknął kciukiem niebieskiej strzałki skierowanej w lewo i wybrał konwersację z fanką tatuaży. — A ta, co na Ciebie leciała, chce prawdziwe ciacho, przy którym żaden z nas nie będzie wyglądał perfekcyjnie.
Gdyby miał spełnić ich zachcianki, to w sumie mógłby zamknąć czwartą filię salonu należącego do ojca, bo kto pracowałby, gdyby przyprowadził do salonu jakiegoś przystojniaczka oraz nietuzinkową przedstawicielkę płci pięknej?
Tylko on i najprawdopodobniej najskromniejsza z całej załogi Camila, ale wtedy istniało prawdopodobieństwo, że nie byłoby go dla żony, a przecież i ona go potrzebowała.
UsuńPomagali sobie, dawali rady, a to oznaczało, że Jasper wyjdzie stąd, mając przy sobie dwóch, dobrych pracowników. Tylko kogo on wybierze? Nie chciał wybierać kogoś na piękne oczy czy zniewalające zdolności, bo chciał z tą osobą utrzymywać lepszą relację, niż szef-podwładny.
— Idę się przewietrzyć, chociaż na pięć minut — wziął kubeczek z zimną wodą, zakładając na nos przeciwsłoneczne okulary. — Oni są perfekcyjni, każde z nich ma inny pomysł na siebie, jednak kto dałby radę pracować w moim gronie? Mam wziąć pod uwagę to, że jedna z dziewczyn ma kolorowe sznurówki? A może wziąć Colina i Eveline, bo byliby nieco spokojniejszymi wersjami Marity oraz Philippa? Już łatwiej było wziąć ślub z nieznajomą, przysięgam.
Jasper
Jaime na nowo się zdenerwował, kiedy wypowiedział te wszystkie słowa, ale chciał je powiedzieć na głos, żeby Jerome o tym wszystkim wiedział. Było to dla niego bardzo ważne i miał nadzieję, że mężczyzna zrozumie. Jaime niewiele mu opowiedział o sobie, przede wszystkim o tym, co się stało dziesięć lat temu, jedynie to, że często zachowuje się w dość nieracjonalny sposób, a kiedy miał dziewięć lat, uczęszczał na regularne wizyty do terapeutki. Nie powiedział mu jednak z jakiego powodu. Ale może wkrótce zdobędzie się na odwagę i mu wszystko wyzna. Przyzna się do tego, że jest winny. I możliwe, że to zrujnuje to wszystko, co między nimi powstało, ta dziwna, niewytłumaczalna więź, której nie mógł nazwać, ale Jerome po prostu zasługiwał na tę wiedzę. A może jednak Jerome zrozumie kilka spraw, jak na przykład te słowa, które zawisły w aucie. Zawsze kiedy dobrze się bawił, przychodził moment zwątpienia w to wszystko i uczucie, że wcale nie może się dobrze bawić, nie ma do tego prawa. Może też dlatego tak często pił i korzystał z innych używek. I dlatego też Jaime widział wiele złego w dobrej zabawie, która po prostu była dobrą zabawą.
OdpowiedzUsuńMoretti nie wiedział, co przeszedł Jerome, stąd tylko skinął delikatnie głową na jego słowa. Nie powiedział niczego, aby zasugerować, że nie powinien się czuć dobrze przez dłuższą chwilę. Po prostu kontynuował jazdę i starał się wrócić myślami do tego niesamowitego przeżycia, aby na jego twarzy znów pojawił się uśmiech.
I owszem, pojawił się. Podczas obiadu z Jerome'em znów świetnie spędził czas. Cenił sobie bardzo te ich wypady i naprawdę szkoda by było to stracić. Jednocześnie też Jaime wiedział, że nie będzie mógł wiecznie ukrywać tego, co się stało.
Kilka dni później samopoczucie Jaime'ego znów było w nienajlepszym stanie. Poczucie normalności i szczęścia stopniowo z niego wyparowywało. Nie widział się też ostatnio ani z samym Jerome'em ani z innymi ludźmi, które poznał w ostatnim czasie, a które miały na niego całkiem dobry wpływ. Jaime przesiadywał na uczelni, robiąc porządne notatki albo był w domu, zupełnie sam. Nie czuł się najlepiej, dlatego stwierdził, że może powinien iść gdzieś i poszukać kogoś, kto będzie mógł mu sprzedać magiczny środek na polepszenie nastroju.
Znalazł się w jakimś klubie i odetchnął z ulgą, kiedy głośna muzyka skutecznie zagłuszała myśli w jego głowie. W barze kupił sobie jakiś mocny alkohol i od razu go wypił, zaraz zamawiając kolejnego drinka. Rozejrzał się dookoła, szukając kogoś znajomego (kto wie, nigdy nie wiadomo, na kogo znajomego można trafić w takich miejscach, a on miał całkiem sporo takich znajomych). Niestety, nikogo takiego nie dostrzegł, więc postanowił pozostać przy barze, wlewając w siebie kolejne dawki alkoholu. Nie mógł też odszukać nikogo, kto mógłby mu sprzedać jakiś narkotyk.
Sam też do końca nie wiedział, jak to się stało, że dostał z pięści w twarz od jednego z gości lokalu. Może znowu źle zrozumiał sytuację i na kogoś warknął, a ten ktoś mu się odpłacił pięścią w policzek? A może sam sprowokował całą sytuację, żeby oberwać? Żeby poczuć ból, krew w ustach?
W każdym bądź razie nie pozostawał dłużny i też uderzył tamtego faceta w nadziei, że i tamten zrobi kontratak. Jaime nie pomylił się. Ponownie oberwał, nie bardzo próbując się bronić. W końcu jednak upadł na podłogę, a facet zdążył jeszcze kopnąć go w brzuch, nim został odciągnięty przez ochroniarzy klubu. Jaime leżał na boku z kolanami podciągniętymi bliżej głowy. Spojrzał na krew na swoich palcach. Nie był do końca pewny, czy to była jego krew, czy może tamtego faceta. I nagle Jaime roześmiał się niezrozumiale nawet dla samego siebie. Ochroniarze popatrzyli po sobie, a potem stwierdzili, że skoro się śmieje, to wszystko z nim w porządku, dlatego podnieśli go i wyprowadzili z klubu razem z tamtym typem, z którym się bił. Typ warczał coś jeszcze do Jaime'ego, wyzywając go, ale odszedł w swoją stronę. Jaime natomiast odprowadził go wzrokiem z ironicznym uśmiechem na ustach.
UsuńDopiero po chwili Jaime poczuł, jak jego ciało ogarnia przenikliwe zimno. Jednocześnie poczuł się przerażająco słaby. Objął się ramionami i spuścił głowę, cofając się do tyłu o parę kroków, w końcu napotykając plecami ścianę. Osunął się po niej powoli, podciągając kolana bliżej brody. Miał wrażenie, że nie jest w stanie się ruszyć, podnieść się, a co dopiero wrócić do domu. To było okropne. Nie chodziło o to, że był tak pijany, wracał do mieszkania w gorszym stanie nietrzeźwości, ale teraz? Nie miał pojęcia, co zrobić.
Może to już, to ten moment, pomyślał i zamknął na chwilę oczy.
W końcu jednak postanowił po kogoś zadzwonić. I zdecydował się na tę jedną konkretną osobę.
- Jerome? Obudziłem cię? Przepraszam, jeśli tak, ale... czy mógłbyś po mnie przyjechać? - zapytał cicho i bardzo niepewnie. Uniósł wzrok, szukając punktu lub czegokolwiek, co mu podpowie, gdzie tak naprawdę się znajduje. - Naprawdę cię potrzebuję...
[Pozwoliłam sobie przejść już dalej :)]
Jaime
Przytuliła się do niego jeszcze na moment, od razu mając ochotę wpakować się do łóżka od nowa. Trzeba było jednak zrobić to, co obowiązkowe, a potem dalej mogli się lenić. Mieli przecież robić wielkie nic, prawda?
OdpowiedzUsuńSkinęła głową i puściła go do łazienki, również wstając. Zaścieliła łóżko, otworzyła okno i spakowała niezbędne rzeczy do torebki - jednej z większych, jakie posiadała - wkładając do niej również wszystkie dokumenty, jakie posiadali w swojej sprawie. Nie wiedziała, czego mogą się spodziewać po urzędzie, więc wolała być przygotowana na każdą ewentualność. Potem wróciła do salonu, gdzie jeszcze na moment rozsiadła się na kanapie, w myślach sprawdzając, czy na pewno o niczym nie zapomniała.
Kiedy pojawił się Jerome, uśmiechnęła się lekko i podeszła do niego, przelotnie całując go w usta.
- Wychodzimy - przytaknęła. - Trochę… Sama nie wiem. Chyba po prostu w to wszystko ciągle nie wierzę - przyznała z lekko uniesionymi brwiami. Nie dochodziło to do niej po prostu i chyba potrzebowała kolejnego wstrząsu, chociażby w postaci zdjęcia USG, żeby przyjąć do wiadomości to, co się działo… Co się działo z nią samą i co ich jeszcze czekało.
Odetchnęła głębiej, przymknęła na moment powieki i uśmiechnęła się błogo, by zaraz spojrzeć pełnymi miłości oczami na Jerome’a i przysunąć się jeszcze bliżej niego.
- Ja ciebie też - szepnęła prosto w jego wargi, całując je zaraz mocno. - A teraz chodź zmienić naszą przyszłość na lepszą - mrugnęła do niego porozumiewawczo, odsuwając się i łapiąc go za rękę, uprzednio jeszcze wkładając płaszcz. - Dzisiaj jedziemy autem. Chyba nie miałeś się okazji jeszcze ze mną przejechać - zauważyła szczerząc się szeroko. Od kiedy dostała zupełnie nową furę na urodziny od kuzyna, niezbyt wiele razy siadała za kółkiem. Nie miała czasu, a i wszędzie łatwiej było dojechać po prostu metrem. Ale to był nowy dzień, który otwierał przed nimi nowe możliwości, a więc trzeba było się przełamać. - Ja prowadzę! - dodała ze śmiechem, otwierając drzwi i schodząc po schodach, a kluczyki od mieszkania rzucając Marshallowi, by je zamknął.
Będąc na zewnątrz skierowała się do garażu, skąd miała wyjechać żółtym audi ze składanym dachem. Ale, choć było ciepło, Jen postanowiła nie ryzykować złapania przeziębienia, więc przygotowała samochód do jazdy tak, aby pewnie i przyjemnie mogli się nim poruszać. Wyjechała nim na podjazd i poczekała, aż Jerome wsiądzie do środka, ustawiając się wygodnie.
- Mam nadzieję, że się nie boisz…? - uniosła wysoko jedną brew, przypatrując się uważnie brunetowi. Wyjęła jeszcze z torebki okulary i odrzuciła ją na tylną kanapę, ruszając. - Spokojnie, nic się na stanie. Chyba - zauważyła z czającym się w kącikach ust śmiechem, patrząc na drogę i co jakiś czas zerkając na bruneta. To ją o dziwo uspokoiło, dzięki czemu droga minęła jej dosyć szybko. Zaparkowała tuż pod szpitalem, gdzie umówiła się na wizytę, lecz nie wysiadła od razu. Dopiero w momencie, kiedy zobaczyła przed sobą budynek, jej dłonie zaczęły drżeć, a serce bić coraz mocniej. Wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze z ust ze świstem, przygryzając delikatnie dolną wargę.
- Teraz już się cholernie stresuję - wyznała, otwierając drzwi i wychodząc z samochodu, w międzyczasie łapiąc torebkę. Zamknęła auto i podeszła do Jerome’a, by złapać go za rękę i dosyć wolnym krokiem zmierzać w kierunku wejścia.
Wchodząc do tej części obiektu, gdzie znajdował się gabinet dr Meridy Spellman, do której się umówiła, czuła, jak nogi nagle się pod nią uginają. - Zaraz zwariuję - dodała cicho, mijając wszystkie te ciężarne kobiety, patrzące się na nią jak na nowo dodanego członka jakiejś sekty. Może to było tylko dziwne wyobrażenie Jen, a może faktycznie przyszłe matki zmieniały się będąc w stanie błogosławionym? Jeśli tak, to panna Woolf powinna już zacząć się modlić, żeby ją chociaż oszczędzono.
Usiadła na jednym z wolnych krzeseł, ściskając w dłoniach torebkę, którą położyła na swoich kolanach. Patrzyła przed siebie, w bliżej nieokreślonym kierunku, przełykając z trudem ślinę.
Usuń- Pani Sparks, zapraszam do gabinetu - powiedziała około czterdziestoletnia, rudowłosa kobieta, otwierając drzwi i spoglądając na trzymaną w dłoni rozpiskę. Zmarszczyła brwi, kiedy nie dostała odpowiedzi od zgromadzonych osób, po czym przestąpiła z nogi na nogę, poprawiając swoje długie, falowane pukle. Była szczupła i dobrze ubrana, co od razu rzuciło się blondynce w oczy, a jej twarz miała raczej przyjazny, niż złowrogi wyraz. - Nie ma? No trudno… W takim razie poproszę Panią Woolf - odparła, z delikatnym uśmiechem skacząc spojrzeniem po wszystkich po kolei.
W tym momencie Jen całkowicie zbladła, zrobiła wielkie oczy, wpatrując się na nią z niezrozumieniem. Potem tak samo popatrzyła się na Jerome’a, mrugając kilka razy.
- O, to Pani! No dalej, nie gryzę - zaśmiała się i pokręciła z rozbawieniem głową, odsuwając się i robiąc miejsce w drzwiach, by Jen mogła przez nie wejść. Ta zaś z ledwością podniosła się ze swojego miejsca, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko działo się tak szybko.
- Idziesz ze mną - mruknęła do bruneta, ale wtedy też powstrzymała ją lekarka.
- Spokojnie, zaraz Pana też zaprosimy. Najpierw zbadamy Panią - mrugnęła do niej i kiwnęła do Marshalla, znikając zaraz w pokoju z dziewczyną.
Przez kilka minut Jen myślała, że zaraz umrze ze strachu, chociaż przecież nie była to jej pierwsza wizyta u takiego lekarza. Odpowiadała kobiecie na wszystkie pytania, w końcu mogąc przebrać się w specjalne ubranie, by dr Merida mogła wykonać niezbędne czynności.
- Wszystko póki co w porządku, proszę się nie denerwować. To pierwsza ciąża? - zapytała, czym sprawiła, że blondynka prawie dostała zawału. Myślała, że się przesłyszała, dlatego potrząsnęła głową i westchnęła ciężko.
- Ta… Tak? - odpowiedziała niepewnie, przenosząc się na leżankę przy USG. Dalej nie wiedziała, czy kobieta tak ją po prostu pyta, czy może już coś wiedziała… Zaczęło kręcić się jej w głowie.
- Dobrze, może Pan już wejść, zapraszam - powiedziała rudowłosa, machając do Jerome’a dłonią. Kiedy tylko wszedł, Jen szybko podciągnęła się na łokciach, wiodąc za nim wzrokiem. Wtedy lekarka usiadła obok nich na stołku i uruchomiła urządzenie, uśmiechając się pogodnie.
- To jak? Gotowi? - zapytała, przymierzając się do badania. Dwudziestoparolatka złapała Marshalla mocno za rękę, oparła głowę na zagłówku i zamknęła na moment oczy, kiwając głową.
Jak nie teraz, to kiedy?
bliska zawału Jen woolf <3
Jakby tylko jej pozwolono to sama załatwiłaby kakao dla wszystkich, ale skoro Ivana wolała się tym zająć to Lynie nie chciała już się kłócić. Jej samej nie zrobiłoby to żadnej różnicy, a poza tym chciała jakoś się odwdzięczyć za to, że mogła u nich przenocować. W zasadzie wszystko działo się niesamowicie szybko i tak na dobrą sprawę to żadne z nich nie miało czasu, aby dłużej się zastanawiać nad podejmowaniem decyzji, było tylko tak lub nie i chwila na odpowiedź. Aczkolwiek Lynie się cieszyła, bo dzięki temu mogła lepiej poznać Jerome. Już podczas ewakuacji czy na statku, gdy byli całkowicie bezpieczni zauważyła, że całkiem ciekawa jest z niego postać. Zresztą patrząc nawet na to, jak rozmawiał z Matiasem czy teraz z siostrą, miała wrażenie, że wszyscy mają ze sobą naprawdę mocną, trudną do zerwania więź.
OdpowiedzUsuń— Wezmę zatyczki dla ciebie — zwróciła się do kobiety posyłając jej też delikatny uśmiech — a ty będziesz się w nocy zajmował głośnym maluchem — dodała tym razem słowa kierując już do Matiasa. Trzeba było w końcu sobie pomagać, prawda? Solidarność jajników i takie tam. Sama pewnie, gdyby była w takiej sytuacji, robiłaby wszystko, aby jak najmniej wstawać. Wiadomo, wspólna odpowiedzialność, ale czasem można było się trochę powykręcać pod obowiązków, racja? W końcu przez wiele długich miesięcy trzeba było się męczyć z rosnącym brzuchem, dziwnymi zachciankami czy mdłościami i całą resztę. Mężowie bądź partnerzy mogli być tak dobrzy i po prostu w nocy do malucha wstać. Choć jej akurat było łatwo mówić, skoro nie była w takiej sytuacji.
— Jeśli będzie chciał, to możemy go zabrać, prawda? — spytała zerkając na Jerome. Nie miałaby nic przeciwko dodatkowemu towarzystwu, a po takiej rozłące na pewno też i sam Jerome chciałby po prostu spędzić czas z najbliższą rodziną i nie chciała mu odbierać chwil, które mogli spędzić razem. Już i tak wlazła im wszystkim po części na głowę. — Zimno, byłam Bellą. Pozycja Śnieżki była już zajęta, bo i na taką polowałam, ale niestety się nie udało. Najlepsze przeżycie w życiu, w życiu nie widziałam tak bardzo szczęśliwych dzieciaków, jak wtedy, gdy wchodziły i mnie widziały czy zaczepiały, jak chodziłam po parku — opowiedziała. Co prawda było to już wieki temu, ale pewnych rzeczy się po prostu nie zapomina. Ciekawa była, czy gdyby wciąż mieszkała we Francji to nadal by tam pracowała, ale chyba wolała nie wiedzieć, bo tu miała dosłownie wszystko, może jedynie poza mamą na wyciągnięcie ręki, ale o przecież zawsze można było jakoś zmienić.
— Ja mogę poczekać. Jeszcze się trafi tak, że mnie nie będzie — odparła — z moją pracą nigdy nie wiadomo, gdzie mnie wywiezie. Masz mój numer, jak już będziesz w Nowym Jorku to się dobijaj. I może faktycznie niech to załatwienie ci się przedłuża, abyś tutaj ze wszystkimi spędził dość czasu zanim im znowu uciekniesz — dodała puszczając oczko do jego siostry i uśmiechając się lekko. Wcale się nie dziwiła, że słowo hormony było w tym wypadku użyte, wymówka idealna na wszystko tak na dobrą sprawę. Nie tylko podczas ciąży, w tym akurat miały chyba nad facetami przewagę. Nigdy nie było wiadomo w jakim akurat humorze mogą się obudzić i czy za zwykłe „dzień dobry” nie postanowią oderwać głowy i trzech palców.
Lynie
To było tak, jakby w jednej chwili zatrzymał się świat. Czas stanął w miejscu, liście przestały opadać z drzew, woda nie skapywała już z rynien, a słońce utknęło w dziwnej pozie, próbując dostosować się do obecnej rzeczywistości. Zupełnie przeciwnie działo się z myślami Jen - pędziły jak szalone, zderzając się ze sobą co chiwlę i przez to tworząc jeden wielki chaos. Podobnie działo się z jej narządami, które chyba zaczęły pracować na sto procent, uruchamiając wszystkie swoje funkcje. Serce zaś biło i nieruchomiało, by potem zacząć pluć krwią, przywracając dziewczynie dech. Przez ułamek sekundy czuła, jakby umierała, jakby cały zenit nagle spadł na jej blond głowę, zamykając drogę ucieczki, w którą chciała się właśnie rzucić. Czuła się zupełnie tak, jak w Tajlandii, w pewną burzową noc, kiedy spanikowała i wypadła z małego hoteliku prosto w ulewę, nie mając pojęcia, co zrobić. Ten ogrom emocji, jaki ją zalał, praktycznie dławił dwudziestoparolatkę, dusił i wyciskał z niej ostatnie chęci do życia. Była przerażona i ślepa, bo gdy spojrzała na szarość pojawiającą się na monitorze, mroczki pojawiały się z coraz większą mocą w oczach dziewczyny, przez co też nie widziała reakcji Jerome’a. Dopiero, gdy udało jej się wziąć głębszy wdech zauważyła, że jedną ze swoich dłoni zaciska na materiale leżanki, w dodatku tak silnie, że aż pobielały jej kostki przy palcach. Nie rozumiała, co mówi do nich lekarka, co się właściwie działo. Dotarło do niej jednak jedno - będą mieli dziecko. Ale czy to w rzeczywistości równało się z tym, że faktycznie zostanie matką?
OdpowiedzUsuńZacisnęła mocno wargi, potem przymknęła powieki, próbując nie rozpłakać się. Marzyła o tym, aby wyjść stąd jak najszybciej, wsiąść do tego cholernego auta i odjechać w siną dal… Znaleźć się w miejscu zupełnie innym, niż to, gdzie rzeczy nieodwracalne jeszcze nie docierały, nie mogąc znaleźć drogi do jej własnego, mentalnego azylu.
W pewnym momencie zaczęły drżeć jej też nogi, a serce podskoczyło do gardła, kiedy usłyszała o tych wszystkich danych jakie podawała Merida.
Co to wszystko miało oznaczać? Czy to dziecko…
Dziecko. Płód, coś rozwijającego się w jej brzuchu. Dziecko. Coś wielkości jakiegoś warzywa, coś bardzo małego. Dziecko. Istota ludzka. Kończyny, narządy. Dziecko. Bije mu serce? Albo jej. Kto to będzie?
Ich dziecko.
Świat wirował dookoła, dźwięki zlewały się w jedno, pulsująca głowa doprowadzała dziewczynę na skraj wytrzymałości, a krew zawrzała, ostrymi sztyletami przedzierając się przez jej żyły.
Doktor Spellman uśmiechnęła się serdecznie do Marshalla, z troską patrząc na Woolf. Widziała jednak już wiele w swoim życiu, dlatego też wiedziała, że powinna ją zostawić po prostu w spokoju. Każdy człowiek reagował przecież różnie na tego typu sytuacje, choć… Częściej jednak widziała podobny stan u mężczyzn, a nie przyszłych mam.
- A właśnie, co do tego serca… - zaczęła, potem wbiła coś jeszcze na klawiaturze, a potem kliknęła myszką, poprawiając sądę na brzuchu dwudziestoparolatki.
W tym momencie w gabinecie zaczął roznosić się głośny dźwięk szybko bijącego serca. Rudowłosa kobieta zaczęła czytać coś na wydruku, kiwając przy tym głową. W międzyczasie zerkała na blondynkę, marszcząc przy tym delikatnie brwi.
Melodia ta była dla niej jak kolejny łomot. Jednocześnie zalewała ją fala podobna do czegoś podobnego do rozpaczy, a z drugiej strony jakieś delikatnie tlące się światło przebijało się przez czerń i pustkę, która rozsiadła się w duszy dziewczyny i jak gdyby nic zaczęła nalewać sobie do pucharu wino, jakby chciała w niej zostać na dłużej. Miała wrażenie, jakby dwa światy walczyły właśnie ze sobą w jej umyśle, co zaprowadzało Woolf na granicę, z której chciałaby jak najszybciej zeskoczyć.
Dlatego nie potrafiła teraz tak po prostu popatrzeć mu w oczy i cieszyć się tym wszystkim… Nie umiała. Karciła się za to w duchu niesamowicie; sumienie właśnie opluwało ją jadem i rozmazywało go po wnętrznościach dziewczyny, dorzucając do tego cały stos kamieni, żeby jeszcze bardziej ją przygnieść.
Usuń- Serce ma jak dzwon. Wszystko będzie dobrze - dodała nieco ciszej kobieta, robiąc usta w dzióbek i spoglądając na ekran. Potem jeszcze raz odwróciła się do Jerome’a i westchnęła. - Będzie Pan tatą.
Jennifer zacisnęła mocno szczęki, a po jej policzku zaczęła spływać łza. Bała się, tak cholernie się bała. I nie umiała w żaden sposób sobie z tym poradzić. A co, jeśli faktycznie będzie jak matka? Jeśli sprawi, że jej własne dziecko ją znienawidzi i będzie czuło się tak fatalnie samotnie, jak czuła się przez wiele lat ona? Co, jeśli, choć będzie się starać, nie będzie umiała przekazać mu tej miłości?
A z drugiej strony… Przecież chciała mu dać rodzinę. Chciała, żeby był z nią szczęśliwy. Może to właśnie tędy biegła ich wspólna droga?
Totalnie oszołomiona i przesiąknięta strachem otworzyła oczy, patrząc najpierw na sufit. Zmarszczyła czoło i szybko otarła łzę, biorąc głęboki oddech. W tym samym momencie Merida wyłączyła urządzenie i powiedziała, że Jen może się już ubrać, zapraszając bruneta do biurka. Nie musiała tego dwa razy powtarzać, bo panna Woolf niemal natychmiast siadła, choć najpierw po turecku, opierając obie dłonie na leżance. Delikatnie pochyliła głowę, ponieważ znów gabinet zaczął się kręcić w jej oczach, po czym szepnęła tylko do Jerome’a, że źle się czuje, wstając i kierując się prosto do pomieszczenia podobnego do przebieralni. Zamknęła za sobą drzwi i stanęła przy umywalce, czując, jak robi jej się niedobrze. Jeszcze chyba nigdy w życiu nie była tak zestresowana; ów stres dosłownie zjadał ją w całości, nie pozwalając ani na minutę skupić się na tych dobrych stronach obecnej sytuacji. Zaczęła się więc przebierać, co chwilę robiąc przerwę i opierając się o ścianę, bo miała wrażenie, że zaraz zemdleje.
W międzyczasie doktor Spellman wypisywała recepty, dopinała do wydruków zdjęcia z usg, przez chwilę bawiąc się długopisem i nad czymś zastanawiając.
- Zawsze tak reaguje…? - zaczęła nieśmiało, spoglądając na bruneta zza okularów. Ewidentnie zaczęła martwić się o blondynkę. Zaraz jednak dodała: - proszę jej dać czas, dobrze? Niekiedy taka informacja dla młodych rodziców to duży wstrząs. Musi ochłonąć. Powinien być teraz Pan przy niej, naprawdę będzie tego potrzebować - uśmiechnęła się kojąco, przenosząc wzrok na dziewczynę, która właśnie wróciła. Jen usiadła na jednym z wolnych krzeseł, siląc się na słaby uśmiech, wycelowany prosto w Marshalla. Tak strasznie nie chciała go zawieść… Sprawić, że będzie czuł do niej żal, że będzie zły… To dodatkowo ją przygniatało.
- Wszystko w porządku? Bardzo Pani zbladła - zapytała lekarka, siadając prosto i mierząc ją uważnie wzrokiem.
- Trochę mi słabo - wyznała, spuszczając wzrok. Merida westchnęła.
- Tu macie Państwo rozpiskę, kiedy przyjść na kolejne badania, co powinna Pani zażywać. No i cóż? Widzimy się niedługo - powiedziała wstając z krzesła i obchodząc biurko, by się do nich zbliżyć. - Gratuluję i życzę dużo zdrowia i spokoju - odparła, podając brunetowi dłoń. Potem zwróciła się do dziewczyny i położyła delikatnie dłonie na jej ramionach, zaglądając w nieco puste i smutne, ale zawierające kilka przyćmionych iskier oczy. - Wszystko będzie dobrze - dodała prawie szeptem, po czym objęła ją krótko. - Do widzenia - dodała, żegnając się z nimi.
Choć mogłoby się wydawać, że ten gest nic nie znaczył, w Jen jakby nagle pojawiła się jakaś nadzieja, która przecinała gęstą chmurę złych myśli, dając świeżemu powietrzu dojść wreszcie do płuc blondynki, aby ta mogła zamienić falę goryczy na coś zdecydowanie bardziej pozytywnego. Dokładnie tego w tym momencie potrzebowała.
UsuńWychodząc z gabinetu niepewnie spojrzała na Jerome’a, nie wiedząc, jaka będzie jego reakcja na to, co jeszcze przed chwilą widział. I nie chodziło wcale o to, co tyczyło się ich dziecka, a to, jak zachowała się Woolf.
Idąc przez korytarz trzymała w dłoni wydruki i recepty, które zaraz schowała do torebki. Zatrzymała się jednak przy fotografiach, wbijając wzrok w jeden szczególny punkt w centrum. W ich dziecko.
Przygryzła delikatnie dolną wargę, spojrzała w dal korytarza, po czym popatrzyła na Jerome’a, wyciągając w jego kierunku wolną dłoń, pewna obaw, czy ją rzeczywiście przyjmie. Teraz bowiem w jej oczach nie kryła się jedynie panika, a drobne kawałki radości pełzały na pierwszy plan, choć sama Jen wiedziała, że nie była na to wszystko gotowa. Ale świat znowu zaczął biec do przodu, woda płynęła w strumieniach, a korony drzew szumiały na wietrze, sprowadzając wszystko do należytego porządku. I nawet słońce jakby radośniej rozsiadło się na niebie, pozostając jednym miejscu jeszcze przez jedną chwilę.
sweet child o' mine Jen Woolf <3
Bała się. Oczywiście, że cholernie się bała i już nawet nie potrafiła tego ukryć. Bała się do tego stopnia, że gdyby jeszcze dłużej szła, to te miękkie w nogi pewnie wygięłyby się niczym plastelina, łamiąc ją i kładąc na ziemię bez tchu. Bała się tak bardzo, że powoli przestała rozróżniać, czy jej serce bije czy zwalnia, czy jest jej może choć trochę lżej, czy to kamień jeszcze bardziej wwiercił jej się w serce. Ale najbardziej bała się tego, że on się od niej odwróci, pozostawiając z tym wszystkim samą. I choć sama nie była, to jednak przerażenie malowało się w jej wnętrzu, zakrywając to, co dobre i racjonalne. Ale i to musiało zrobić krok w tył, ustępując miłości, jaka właśnie przedzierała się przez ziejącą pustkę, niczym bohater wojenny niosący za sobą ogromną nadzieję na wygraną walkę. Tak też działo się w świadomości blondynki; początkowo znieruchomiała, lecz po słowach Jerome’a coś w niej pękło, przez co toksyna wypłynęła z niej strumieniami, oczyszczając tym samym duszę i ciało. Całe napięcie nagle wyparowało, pozostawiając po sobie jedynie porozrzucane skrawki stęchlizny bólu, jeszcze gdzieś dymiące po przyjęciu na siebie żaru ich wspólnego uczucia. Jego słowa sprawiały, że jednocześnie czuła się w tym wszystkim zagubiona, ale powoli wracała też do niej ta niezachwiana wiara i siła, że będą w stanie poradzić sobie ze wszystkim. Było to wszystko jednak na tyle dziwne, że nie potrafiła rozpoznać, co obecnie nią targało; zdawało sie blondynce, że stoi w tej chwili przed nim zupełnie naga, pośród ludzi przechodzących obok, uzewnętrzniając wszystkie swoje błędy i niedoskonałości, jakie posiadała. Nie sądziła, że akurat w tym momencie uda mu się dotrzeć do niej tak głęboko. Aż tak głeboko.
OdpowiedzUsuńDlatego zmarszczyła delikatnie brwi, a potem zacisnęła usta, spuszczając wzrok. Walczyła ze sobą jeszcze przez chwilę, ale w końcu westchnęła cicho, pokiwała głową i rozpłakała się, zasłaniając twarz dłońmi. Nie mogła w sobie tego wszystkiego dłużej trzymać, tym bardziej teraz.
- Jestem przerażona - wyznała, ocierając policzki opuszkami. - Tak się boję, że mi nie wyjdzie, że cię zawiodę… A tak bardzo pragnę, żebyś był ze mną szczęśliwy - szepnęła, patrząc na niego zza zamglonego spojrzenia. - Tak bardzo chciałabym, żeby wszystko było dobrze… Ale to wszystko mnie już chyba po prostu przerasta - wzruszyła ramionami, krzywiąc się nieznacznie. Wtedy poczuła dosyć intensywny skurcz, przez co mimowolnie opadła bokiem na samochód, przytrzymując się ręką szyby, a wolną dłoń kładąc na brzuchu. Otworzyła aż szerzej usta, lekko się pochylając. Zakręciło jej się w głowie, więc usiadła na chodniku, starając się oddychać powoli.
Za dużo nerwów. Zdecydowanie.
Przez ten chwilowy mini atak zapomniała o słowach, które wypowiedział jeszcze przed chwilą, znów czując strach, jednak inny, niż do tej pory. Palcami zaczęła błądzić po materiale swetra, a potem spojrzała w dół, na moment milknąc.
- Wszystko w porządku - powiedziała jeszcze szybko, żeby nie martwić niepotrzebnie Jerome’a. Potem zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu, w ten sposób próbując się uspokoić. A gdy i te kilka sekund upłynęło, Jen otworzyła oczy i spojrzała na mężczyznę, uśmiechając się już znacznie lżej, choć wyglądała na zmęczoną. Złapała go za rękę i wstała, otrzepując ubranie. Wyprostowała się i podeszła bliżej niego, przytulając się do niego mocno. Czuła wielką ulgę, że nie wycofał się z tego pomysłu, w dalszym ciągu chcąc z nią pojechać do urzędu, by zaklepać termin ślubu.
- Chcę tam pojechać - wyznała szczerze, opierając podbródek na jego torsie i patrząc na niego poważniej. - Chcę wreszcie wiedzieć, kiedy zostanę twoją żoną - dodała, całując go przy tym delikatnie i przeciągając nieco ów czynność. W końcu odsunęła się i zmierzyła wzrokiem auto, wyjmując z kieszeni płaszcza kluczyki i podając je brunetowi, bo to on tym razem prowadził. I gdy już zabrał je z jej dłoni, wiatr lekko pchnął dokumenty znajdujące się na dachu pojazdu, zrzucając je w dół.
Jen jednak zdążyła wszystko złapać; jeszcze raz dzierżyła w swoich dłoniach zdjęcia ich dziecka, co tym razem wywołało u niej ciepłe odczucia. Jakby tym razem, po sączącej się wcześniej goryczy, miód rozlewał się po zbolałym sercu, łagodząc powstałe ogniska i dając im wygasnąć do samego końca. I choć miała w sobie liczne zgliszcza, to deszcz ulgi czyścił wszystkie te fragmenty, tym samym odwracając kolejną kartkę i zamykając stary oraz otwierając przed nimi zupełnie nowy rozdział.
Usuń- Będziemy mieli dziecko. Nasze dziecko… - szepnęła bardziej do siebie, otwierając szerzej oczy. Wreszcie to do niej dotarło, ale w taki sposób, w jaki powinno od początku.
Oczy dziewczyny rozświetliły się przez setki iskier, jakie właśnie tańczyły w jej oczach. Twarz aż się rozpogodziła, choć wyraz dalej miała nieco chłodny, przez nieliczne cienie strachu, czające się jeszcze gdzieś w zakamarkach duszy Jen. Uśmiechnęła się kącikami i spojrzała na Jerome’a, kręcąc na boki głową. - Będziemy mieli dziecko - powtórzyła, a serce znów zabiło szybciej w piersi dziewczyny, choć tym razem radośniej. - Jerome - szepnęła, chowając do torebki wszystkie papiery i zdjęcia na szybko, by móc ująć w dłonie jego twarz. Przez moment nie mówiła nic, jedynie na niego patrząc. Później zaczęła muskać go delikatnie ustami, opierając w końcu swoje czoło o jego i przymykając powieki. - Jednak będzie… - dodała cicho, śmiejąc się pod nosem i przywołując wspomnienie jej ostatniego pobytu na Barbadosie, kiedy to przedstawiali rodzinie mężczyzny całą sytuację. Ten jeden moment szczególnie zapadł w pamięć Woolf, kiedy to usilnie próbowali przekonać wszystkich, że żadnego dziecka nie będzie. - Thian wszystko wykrakał - zażartowała, jednocześnie zastanawiając się, co im wszystkim powiedzą. Oni sami przecież nie spodziewali się aż takiego obrotu spraw, a co dopiero cała reszta.
Uniosła powieki, zaplatając ręce wokół jego szyi i… Patrzyła. Tak po prostu patrzyła, obserwując jego mimikę, spojrzenie.
- Nigdy nie zostawiaj mnie z tym samej - szepnęła poważnym tonem, zaciskając palce na karku Jerome’a. - Nie poradzę sobie bez ciebie. Nie poradzimy - poprawiła, a jej kąciki ust delikatnie drgnęły. - Będziesz ojcem, Jerome… To wszystko się dzieje naprawdę - parsknęła cicho, choć łzy napłynęły do jej oczu, lecz tym razem to wzruszenie wzięło górę. - Teraz już musisz zostać, musisz tu być… Musimy to zrobić dla niego. Albo dla niej. Dla naszego dziecka - dodała na wdechu, opuszczając ręce i łapiąc go za dłonie, by położyć je na swoim brzuchu. - Ono tutaj naprawdę jest… Jestem w ciąży. Jerome, tak strasznie cię kocham - odparła nagle, z ogromną wdzięcznością patrząc mu prosto w oczy i widząc w nim swoje największe na świecie oparcie. Swoją ostoję, swoją przystań, swoją nadzieję i swoją miłość, dzięki której przezwyciężała strach. - I chcę mieć je z tobą. Chcę naszego dziecka. Chcę z tobą wszystkiego - zapewniła, całując go niezwykle czule i mocno, tak, by miał pewność, że mówi to zupełnie szczerze. Bo niczego innego w tym momencie nie pragnęła tak bardzo, jak stworzenia z nim prawdziwej rodziny. Takiej, której sama praktycznie wcale nie posiadała.
all you need is love... Jen Woolf <3 <3 <3
- Szczerze? To liczyłam na taką odpowiedź, bo dawno nie jadłam dobrego, azjatyckiego dania.- powiedziała z lekką konsternacją, jakby próbują sobie przypomnieć kiedy to ostatnio stołowała się na mieście. Będąc szczerą przed samą sobą, nie mogła sobie tego przypomnieć. Odkąd w Nowym Jorku pojawił się jaj brat, który gotował równie smacznie co ich mama, to nie chciała nawet sięgać po coś tak niezdrowego jak hamburgery, czy inne fast food’y przygotowywane na głębokim oleju. Dzisiejszy wieczór miał być tym bardziej wyjątkowy, ponieważ jutro miała opuścić to wielkie, betonowe miasto i ruszyć w nieznane. Nie wiedziała na ile Jerome planował swój wyjazd na Barbados, więc rudowłosa energicznie uczestniczyła w rozmowie zajadając się przepysznym ramenem. Żadne z nich nie przedłużało pożegnania, bowiem chyba oboje liczyli, ze jeszcze się spotkają – a jeśli miałoby to prędko nie nastąpić istniało w końcu coś takiego jak media społecznościowe, czy telefon.
OdpowiedzUsuńNadszedł dzień wyjazdu, a ona nadal pakowała ostatnie najbardziej potrzebne rzeczy do wielkiego plecaka. Christopher do znudzenia powtarzał co jeszcze z przygotowanej listy powinna zabrać ze sobą. Miała nadzieję, że nie spóźni się na swój samolot do Chicago, które było jej pierwszym celem. Po wyjściu z domu jedna ze znajomych zadbała o odwiezienie jej na lotnisko i udokumentowaniu jej niecodziennego wyglądu. Już po kilku minutach krótki filmik wisiał na tablicy Facebookowej z dopiskiem Szerokich lotów Lotti Klik .
Dwie godziny później była już w całkiem innym mieście zdana tylko na siebie, ale szczęśliwa jak nigdy. Rozpoczęła poszukiwania jakiegoś lokum, ponieważ nie zarezerwowała nic wcześniej, a zwiedzanie z wielkim, ciężkim plecakiem nie było czymś o czym marzyła. Udało się po kilku kilometrach, przerwie w kawiarni na drugie śniadanie i przyjrzeniu się jakimś ulicznym występom. Robiła zdjęcia i od czasu do czasu wrzucała coś do sieci dając tym samym znak, ze żyje. Nie miała zbytnio czasu na odpisywanie na wiadomości, nawet tych, które wysyłał jej rodzony brat. Starała się spędzać każdy dzień urlopu najintensywniej jak potrafiła. Zwiedzanie, imprezy, zdjęcia i kosztowanie jakiś nowości kulinarnych. Kontakt ze światem straciła w momencie, gdy dotarła na festiwal muzyczny – pierwszy na jakim była – bawiąc się cudownie. Kolejnym przystankiem na jej liście było sławne na cały świat Miasto Aniołów i zapewne odpuściłaby ten punkt z listy, gdyby znała konsekwencje.
Podróż mijała jej całkiem przyjemnie chociaż powieki opadały lekko przez wzgląd na kilka nieprzespanych do porządku nocy, jednak po kilku godzinach na dobre wyrwana została z krainy Morfeusza. Kierowca przestał panować nad autobusem, ludzie wpadli w panikę...
News 24h: Wypadek - Autobus jadący z Kansas City do Los Angeles wypadł z trasy zderzając się po drodze z kilkoma samochodami osobowymi. Na ten moment liczba ofiar śmiertelnych to 4. Ciężko ranni zostali przetransportowani do najbliższych szpitali. Jak podają władze autobus nie przeszedł przeglądu, a kierowca stracił nad nim panowanie jadąc około 70km/h. Więcej informacji niebawem.
BBC America: Tragiczny wypadek na trasie z Kansas City do Los Angeles. Cztery ofiary śmiertelne. Trzydzieści ciężko rannych, które przewieziono do szpitali.
Informacje o wypadku rozeszły się po całych Stanach, gdyż doszło do niego na drodze, która powinna być bezwypadkowa. W szpitalu okazało się, iż miała wiele szczęścia ponieważ poza zszytymi ranami na głowie, kilkoma zadrapaniami, stłuczonej ręce i nodze, nic jej tak naprawdę nie groziło. Była przerażona, lecz nie została z tym sama, ponieważ znalazł ją nie kto inny, a Colin i sprowadził bezpiecznie do Nowego Jorku. Charlotte po wpływem silnych emocji postanowiła szczerze porozmawiać z bratem o wszystkim co działo się w jej życiu do tej pory i to był błąd. Została oceniona, zwyzywana, a najgorsze, że została sama. Christopher wyprowadził się nie wiadomo dokąd, a mieszkanie bez niego wydawało się rudowłosej przeraźliwie puste. Niby mieszkała wcześniej sama, jednak teraz to bolało o wiele bardziej. Starała się pozbierać do kupy i prawie jej się to udało. Prawie, bo wróciła do starych nawyków imprezowania, pracowania do upadłego i uśmiechania się, chociaż wcale nie było jej do śmiechu. Rany powypadkowe zagoiły się bardzo szybko, jedynie wygolone z tyłu głowy włosy odrastały w żółwim tempie, jednak braki były widoczne tylko w momencie, gdy miała je spięte. Gorzej było z jej zdrowiem psychicznym , ponieważ nie byłą gotowa na to, by najbliższa z osób ją tak zostawiła. Dała się ponieść chwili i teraz cholernie tego żałowała.
UsuńNiektóre wieczory spędzała zawinięta w koc przed telewizorem oglądając jakieś durne komedie, czy też thrillery, by wyłączyć myślenie, a dać ciału odpocząć. Właśnie podczas jednego z nich usłyszała dzwonek do drzwi, co nie zdarzało się zbyt często o ile nie zamawiała jedzenia na dowóz. Zdziwiona nadal owinięta szarym kocem ruszyła otworzyć. Prezentowała się jak kwintesencja nieładu, a jego zwieńczeniem był koko-kucyk na czubku głowy oraz fakt, że pod okryciem miała na sobie tylko bokserki jakaś za dużą koszulkę. Nie spojrzała nawet przez wizjer tylko z rozmachem pociągnęła za klamkę i drzwi jednocześnie. Czasem dość ciężko było je otworzyć, lecz ich naprawę właściciel odwlekał w nieskończoność.
- Jerome – może by krzyknęła widząc to w jakim stanie pojawił się przed nią znajomy, jednak dzisiaj prawie z nikim nie rozmawiała i miała charakterystycznie spierzchnięte usta oraz dosłowną suszę w środku.
- Wchodź – dodała od razu wpuszczając go do środka i automatycznie ożywając. Ruszyła do kuchni po jakiś zimny okład, a miała co najmniej dwa, bo bez nich ciężko było wytrzymać ze stłuczoną nogą po ośmiu godzinach stania w szpilkach. Była uparta i nie wzięła zwolnienia lekarskiego.
- Masz i mów co się stało. – podała mu żelowy okład siadając na kanapie w salonie i przyglądając mu się uważnie.
- Jak mniema to nie są oznaki treningu z Michaelem? – zapytała retorycznie, ponieważ jej instruktor nigdy nie doprowadziłby swego ucznia do takiego stanu. Tak, zdarzały się siniaki, jednak nie na taką skale i po drugie, nie na twarzy.
Charlotte Lotta
[Prawie dwa lata… :D Nie wiem, kiedy to minęło, ale chyba tego potrzebowałam, żeby na nowo sobie ogarnąć życie i poprowadzić je odpowiednimi torami. :) Twoje kocie dziecko liczy się natomiast jak najbardziej! Cudowna wiadomość, kotełki są ekstra. <3 Mega się również cieszę, że Ci się tak trafiło i jesteś szczęśliwa ze swoją postacią. To zawsze fantastyczna sprawa, kiedy takie przejęcie postaci wychodzi i okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Coś o tym wiem. :D
OdpowiedzUsuńAch, dopiero teraz zauważyłam, że faktycznie, aktualizacja karty była jakiś czas temu. Wybacz, wybacz. :D I dziękuję za wyprowadzenie mnie z błędu, doceniam mocno. Jeśli chodzi o wątek, to jak najbardziej, możemy tak zrobić. Jakoś to ubiorę w fabułę i podeślę rozpoczecie!]
MJ
[Myślałam, że to potrwa dłużej, ale wykład był tak nudny, że poszło. XD]
OdpowiedzUsuńPewnie gdyby zrobić badania pośród młodych ludzi, wielu z nich określiłoby to, jak żyła MJ, jako życie idealne i było w tym trochę racji. Miała bowiem tę niezwykłą możliwość ofiarowaną jej przez los, że robiła to, co chciała i w godzinach, w których miała na to ochotę. Z jednej strony spełniała się w roli masażystki z własnym sprzętem, działalnością gospodarczą i klientelą, która zapewniała jej pewną stabilność finansową. Z drugiej zaś co wieczór spotykała się ze swoimi najulubieńszymi ludźmi na świecie obserwującymi jej streamy, oddając się ukochanej pasji, jaką było granie, które zresztą też stanowiło jej źródło dochodów.
Układ idealny, bez dwóch zdań.
Co więcej, gwarantował on MJ mnóstwo czasu w ciągu dnia na drobne przyjemności, a ona nie była głupia i skrzętnie to wykorzystywała. W jej wydaniu nie przyjmowało to jednak formy zawijania się w koc, pożerania czekolady i randki z Netflixem – chociaż oczywiście takie dni też się zdarzały, jak każdemu – tylko dnia pełnego różnych aktywności, bo czegokolwiek by o niej nie powiedzieć, była zwierzątkiem stadnym i lubiła ruch.
Kiedy więc w ten wtorkowy dzień obudziła się z myślą, że potrzebuje kawy i randki z książką, nie zastanawiała się długo. Zerknęła w swój kalendarz, po czym z radością stwierdziwszy, że jej jedyny zaplanowany tego masaż został odwołany, spakowała torbę, zabierając laptopa i lekturę, a potem ruszyła spacerem, chłonąc dźwięki miasta, do swojej ulubionej kawiarni. Tam, zaszyła się w kącie na kanapie pełnej puszystych poduszek i z przyniesioną przez Margaret – dobrotliwą starszą panią, która doskonale znała jej upodobania – kawą oraz czekoladową muffinką, pozwoliła sobie na luksus osiędbania.
Kilka godzin później, po lunchu wmuszonym w nią przez właścicielkę lokalu, odezwał się w niej jednak kac moralny i zajęła się swoimi social mediami – życie streamera nie było wcale takie lekkie; trzeba było dbać o swoją społeczność, utrzymywać z nią dobry kontakt i o nią zwyczajnie dbać – i postanowiła wysłać mejle odnośnie współpracy z różnymi firmami, żeby wzmocnić kanał.
— YAY! – Wyrzuciła z siebie nieco zbyt głośno, a już na pewno za bardzo entuzjastycznie w pewnej chwili, ale miała ku temu ważny powód: kod do gry we wczesnym dostępie, o którą męczyli ją widzowie, piechotą nie chodził. – Mam cię! – Roześmiała się, a potem błyskawicznie zmieszała, zdawszy sobie sprawę z tego, że ściąga na siebie uwagę. Osunęła się odrobinę mocniej na kanapie w odruchu ukrycia się przed wzrokiem nieznajomych i bacznie rozejrzała się wokół, żeby ocenić, na ile zrobiła z siebie pośmiewisko. Jej własna sytuacja szybko jednak odeszła na dalszy plan, bowiem w tym samym czasie całkiem przystojny mężczyzna, na którego przelotnie zwróciła wcześniej uwagę, wykonał ruch, wobec którego nie mogła przejść obojętnie. Etyka zawodowa jej na to nie pozwalała. Laptop i jej rzeczy pozostały tak, jak je zostawiła; zapomniała o nich kompletnie. – O cholera – sapnęła i poderwała się ze swojego miejsca, żeby zapobiec nieszczęściu, które już oczyma wyobraźni widziała. – Hej! – Zawołała, dobiegając do zgiętego w pół mężczyzny. – Hej, powoli, powoli, nie ruszamy się panie kolego, pomogę ci – wymruczała, pochylając się tak, by nawiązać z nim kontakt wzrokowy, a potem ostrożnie pomogła mu usiąść na krześle. – Nazywam się James Kilgrove, MJ – wtrąciła i szybko dodała – postaraj się spokojnie oddychać, dobrze? – Poprosiła, wiedząc że moment, w którym człowiek nagle traci panowanie nad swoim ciałem jest dla niego trudny. – Masz jakieś problemy zdrowotne? – Zapytała, wpatrując się w niego z uwagą i wchodząc w rolę specjalistki.
MJ
[Ale szybko śmigasz z tymi kartami:D przyznam się bez bicia, że notki i poprzednich kart nie czytałam, ale to przez to, że zostawiam to sobie do kawy w pracy :D tak myślałam o tym, co by może spróbować odczarować te nasze do tej pory nieudolne wątki - chociaż prawda jest taka, że to w głównej mierze był mój problem z postaciami i brakiem związania się z nimi :D
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę, że chyba bym tu podrzucił Ci Villanelle lub może Davine... Widzę że Jerome będzie tatusiem, Elka może mu zafundować szybki kurs przygotowawczy... :D tylko jeszcze nie wiem dokładnie, jak, ale to się obmyśli :D jakoś pokombinowałabym z salonem Jaspera może do tego. Od słowa do słowa i mogłaby go poprosić o wybudowanie małej zagrody dla kózki, ale owca z Artkiem chyba by mnie zabili, chociaz z drugiej strony ciągle jej powtarzam, że się ma przygotować na ten moment haha XD
Davie trochę wycofana jest z życia i w sumie nie wiem... Tutaj musiałabym nieco intensywniej pomyśleć :D]
Villanelle & Davina
[Mi się też niesamowicie podoba i bezwstydnie ukradłam je z serialu :D w kazdym razie... Kto by się nie skusił na takie piękne i niepowtarzalne imię! Ona też jest jego klientką, więc to zdecydowanie dobry pomysł i chyba najbardziej rozsądny. Skoro sytuacja ma się sama rozwinąć, to ja nam po prostu rozpocznę - na pewno dzisiaj, ale nie wiem jeszcze czy w pracy, czy po pracy :D no i miłego dnia i zdrówko! :D]
OdpowiedzUsuńVillanelle
Lubiła wizyty w salonie fryzjerskim Jaspera. Nie dość, że zawsze wychodziła od niego bardzo zadowolona z odświeżonej fryzury, mogła porozmawiać z przyjacielem na lekkie tematy, a do tego wszystkiego miała też odrobinę przerwy od dzieci. Oczywiście były całym jej światem i kochała tę dwójkę z całego swojego serca, gotowa była oddać za nie życie, ale… Ale była też tylko człowiekiem i czasami była po prostu, zwyczajnie zmęczona ich ciągłym towarzystwem.
OdpowiedzUsuńOdkąd nie pracowała jej życie głównie obracało się naprzemiennie wokół uczelni i rodzinnego życia. Chwile, w których mogła się od tego oderwać, były dla niej na wagę złota i bardzo je doceniała.
Była umówiona z Arthurem, że gdy ten wróci z pracy do domu, przejmuje od razu opiekę nad dziećmi, a Elle bierze kluczyki i jedzenie do Jaspera. Przeprowadzka na przedmieścia i posiadanie tylko jednego samochodu, było uciążliwe, a nawet bardzo uciążliwe, ale dawali sobie radę – na ten moment nie mieli innego wyjścia – musieli dawać sobie radę. Teraz, po przeprowadzce dziewczyna doceniała jeszcze bardziej prezent urodzinowy, na który według zapewnień jej męża, złożyła się cała rodzina. Bordowy, mały mercedes był dla niej idealny. Nie musiała martwić się parkowaniem, bo był na tyle zgrabny, że była w stanie wjechać nim prawie wszędzie, chociaż prawdą było, że poruszanie się po Nowym Jorku bez zapewnionych miejsc parkingowych było całkiem odważne, samochodów było w tym mieście niesamowicie dużo.
Widząc wiadomość od Arthura zmarszczyła delikatnie brwi. Ze względu na chorobę jednego z prowadzących, jej mąż miał poprowadzić jego zajęcia, a oznaczało to, że Elle nie dość, że nie ma samochodu to jeszcze nie miała co zrobić z dziećmi. Westchnęła cicho, wykonując telefon do mamy, czy mogłaby podskoczyć i posiedzieć ze swoimi wnukami do czasu jej lub Arthura powrotu, bo w takiej sytuacji nie była pewna, które z nich będzie pierwsze w domu. Niestety Alison miała już plany, których nie mogła zmienić, a Elle nie zostało nic innego, jak udać się do Jaspera wraz z dziećmi i z pomocą taksówki, a to zawsze zbliżone było do wyprawy życia. W pierwszej kolejności zadzwoniła do przyjaciela z informacją, że niestety może się spóźnić, a następnie zamówiła taksówkę. Pospiesznie spakowała spacerową torbę dzieci i je same zapięła w nosidełkach, które jednocześnie można było zamontować do samochodu, jako fotelik do przewozu. Na całe szczęście, nie były one zamontowane na stałe w samochodzie, bo życie już ich nauczyło, że bywa różnie.
Wysiadła z taksówki załadowana na obie ręce i z ledwością poradziła sobie z drzwiami salonu fryzjerskiego, uśmiechając się przy tym delikatnie do pracowników.
— Cześć, dzień dobry — gdyby tylko miała wolną dłoń, pomachałaby do Jaspera. Tymczasem uśmiechała się tylko odrobinę szerzej — nagłe zmiany planów i naprawdę, kurczaki, naprawdę nie miałam z kim ich zostawić — oznajmiła, zerkając to na jedną, to na drugą kołyskę.
Zawsze się denerwowała wychodząc gdzieś sama z dwójką dzieci, a już zwłaszcza, gdy wychodziła do sklepu czy właśnie, tak jak dziś do fryzjera. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie wszyscy uwielbiali dzieci i wiedziała, że jej kochane aniołki, potrafiły czasami pokazać swoje diabelskie różki, a sama… Sama nie była zwyczajnie ogarnąć płaczącej dwójki, czując presję ze strony społeczeństwa, któremu nie odpowiadał płacz dzieci. — Arthur musiał poprowadzić zajęcia innego wykładowcy… Obiecał, że gdy będzie wracał, a ja nadal tu będę to po nich wjedzie — dodała z lekkim uśmiechem. Była jakaś szansa, że w skrócie poda studentom najważniejsze informacje, powie co mają zrobić sami i puści ich szybciej, tym samym samemu wychodząc wcześniej.
— Mogę…? Mogę ich odłożyć gdzieś na boku, ale tak, żebym miała ich na oku? — Uśmiechnęła się ciepło, spoglądając po twarzach pracowników. Zatrzymała na odrobinę dłużej spojrzenie na rosłym mężczyźnie, nie kojarząc, aby ten był obecny w salonie, podczas jej ostatniej wizyty. — Jeżeli się nie obudzą, to będą grzeczne ja aniołki. Przyrzekam. Trasa w taksówce porządnie ich uśpiła — dodała jeszcze z lekkim uśmiechem i poprawiła sobie włosy, opadające jej na oczy.
Usuń[Udało się jednak w pracy! :D Ja z reguły też zapominam, ale te jedne wyjątkowo zapadło mi w pamięć. Może przez to, że już oglądając serial zastanawiałam się nad przywróceniem tej postaci, bo Villanelle to nieco przerobiona panna z innego bloga (springs suburbs czy jakoś tak, nie wiem czy będziesz kojarzyła:)]
Villanelle
Przez dobre pięć minut chodził wokół własnego samochodu, podrzucając co chwilę kluczyki w dłoni. Szukał nagłego oświecenia, gdyż zależało mu na kimś uczciwym, komu powierzyłby swoich klientów, którzy zaczną wychodzić z salonu bardziej zadowoleni, mając fryzury jak z okładek najlepszych magazynów. Przeczesując włosy, zaczął iść powoli w kierunku salonu George’a, nie chcąc wzbudzić niepotrzebnego zainteresowania swoją nieobecnością.
OdpowiedzUsuńWszedł właśnie w największy środek sprzeczki, która przeradzała się w wielką awanturę. Gdyby zamiast Jeroma zabrałby ze sobą Philippa, to nie byłby zdziwiony tą wymianą zdań, ale Marshall należał do znacznie spokojniejszych mężczyzn niż fryzjer. Zdziwiony uniósł brew, wkładając dłonie do tylnych kieszeni spodni. Aktualnie fryzura wykonywana przez Audrey wyglądała tragicznie; współczułby modelce, jednak podszedł do danego stanowiska, chcąc udzielić pomocy nieco wystraszonej kandydatce, która na całe szczęście dalej myślała logicznie.
— Możesz uratować tę fryzurę, spokojnie — nachylił się nad młodą kobietę, biorąc w dłoń jej miękkie włosy. — Podaj mi nożyczki. Zagęścimy to miejsce i stworzysz piękną grzywkę. — polecił dwudziestodziewięcioletniej blondynce z refleksami.
— Dobrze, Jasper możesz śmiało zostać przy Audrey, a ja i Hayley potwierdzamy słowa Jeroma. Chciałeś, żeby to wyglądało na przypadek, jednak Ci to nie wyszło, Johnny. — oznajmił Smith, obserwując z poważną miną twarz kandydata.
— Ten konkurs to jakaś żenada i tyle. Rezygnuję. — rzucił pas z akcesoriami na blat przy wazonie z tulipanami i wyszedł, trzaskając drzwiami.
— Jeżeli ktoś jeszcze uważa tak samo, jak poprzednik, to zapraszam do wyjścia.
Mackenzie, Kendall, Eveline, Audrey, Colin i Nathaniel poruszyli się nieznacznie, kręcąc głowami, co dało znak organizatorowi, że cała szóstka nie ma najmniejszego zamiaru stąd wychodzić. Gdyby większość z nim poszła w ślady tamtego fryzjera, to zostaliby bez możliwości wyboru odpowiednich pracowników, a nawet zabrakłoby ich do salonów Małeckiego i niedoszłej żony Philippa.
— Pani, której podłożono świnię zostaje przy swoim stanowisku, ale pozostali zamieńcie się miejscami. Każdy w prawo i przypominam, że zostało trzydzieści pięć minut. — George zerknął na cyferblat srebrnego zegara, przesuwając go po cienkim nadgarstku.
Jasper opierając się o szklany blat, na którym leżała suszarka i nieszczęsne nożyczki, westchnął cicho. Już by po takie nie sięgnął, więc chcąc dodać Audrey otuchy, oddał swoje z wygrawerowanymi inicjałami. Życząc jej szczęścia, podzielił się swoją wizją wykonania i ruszył do Marshalla. Z jednej strony miał już po dziurki w nosie tego miejsca; nie dlatego, że nie lubił ojca pięcioletniej Daisy, ale dzisiaj wyjątkowo panowała tu zła aura. Z drugiej strony cieszył się z tego doświadczenia; on nigdy nie miał takiej sytuacji, więc na wszelki wypadek został przygotowany do podobnych zachowań fryzjerów.
— Afera, afera, afera. Nam nigdy na płacz się nie zbiera, bandyci odkryli, już stoją jak wryci, a szeryf znów very well — skończył nucić piosenkę z animowanego serialu dla dzieci o tytule ,,Bolek i Lolek”. — Szybko przeskoczyłeś na nowe stanowisko, szeryfie. Chociaż wolałem Cię jako sekretareczkę. — zaśmiał się, szturchając go ramieniem. — I chyba wybiorę Audrey, a drugiego kandydata jeszcze nie mam. — szepnął tak cicho, żeby słowa nie doleciały do pozostałych osób.
Jasper
Jaime nie do końca wiedział, co się z nim działo. To było coś innego niż zwykłe upojenie alkoholowe. Nawet nie wziął żadnego narkotyku, aby móc je obwiniać. Jego ciało było mu obce, a myślami był gdzieś daleko. To było bardzo dziwne i przerażające uczucie. Miał wrażenie, jakby wcale go tam nie było. Może ktoś jednak czegoś mu dosypał? Przecież różni ludzie chodzili po świecie, wystarczyło spojrzeć chociażby na Moretti'ego, który z wielką chęcią chciał wyjść na gzyms wysokiego budynku albo cieszył się jak dziecko po skoku na bungee, albo wlewał w siebie alkohol i wdawał się w bójki, aby poczuć przynajmniej ból fizyczny zamiast wciąż tego psychicznego. Oczywiście, że nie chciał tak żyć, ale nie potrafił inaczej. A teraz? Teraz, będąc w takim stanie, w którym nie mógł się ruszyć, dzwonił w środku nocy do jednej osoby, której niesamowicie ufał, a którą dopiero co poznał. Na pewno zrujnował mu noc; Jaime słyszał, że Jerome był zaspany. Na pewno następnego dnia ma swoje sprawy do załatwienia, a Moretti skazuje go na niewyspanie. Może jednak nie powinien dzwonić, tylko tu zostać i zdać się na los?
OdpowiedzUsuńKiedy poczuł na swoim podbródku czyjeś palce, miał wrażenie, jakby nagle jego duch czy cokolwiek wróciło do ciała. Mimo to, wciąż miał problemy ze wstaniem. Ciekawe, co sobie teraz o tobie myśli, przebiegło mu przez myśl.
- Nie czuję się dobrze, Jerome... to... nie wiem, to nie tylko alkohol - powiedział cicho. Możliwe, że mężczyzna mógł go wcale nie usłyszeć. Może to przez te hałasy ulicy i muzykę niedaleko.
Dzięki obecności Jerome'a, Jaime poczuł się bezpieczniej. Co prawda nadal miał poczucie, że nie jest w stanie wrócić samodzielnie do domu, jednak wiedział, że z Marshallem nic mu nie grozi. Ale i tak był nieco zaskoczony, kiedy Jerome go podniósł, biorąc na ręce. przez chwilę było mu głupio, ale zaraz mu przeszło. Może gdyby w jego żyłach nie było tyle alkoholu, to pewnie jeszcze byłoby mu wstyd. Och, jutro będzie gorzej, o wiele gorzej. Nie tylko czekał go kac, ale także kolejne wyrzuty sumienia i wstyd. Jednakże póki co, jeszcze o tym nie myślał.
- Taki facet... nawet nie wiem, o co do końca poszło... - mówił, co chwilę łapiąc chłodne powietrze do płuc. Ogarnęło go dziwne uczucie bardzo płytkiego oddechu, stąd te nagłe duże hausty powietrza. - Może źle zinterpretowałem sytuację... Przepraszam, że cię obudziłem - dodał w pewnym momencie. Na wiele więcej nie było go stać w tej chwili..
Kiedy znaleźli się już w samochodzie, Jaime oparł czoło o zimną szybę i zamknął oczy. Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Chyba w życiu nie odpłaci się Jerome'owi, który po raz drugi w ciągu ich krótkiej znajomości ratował mu życie. Zaraz podał mu też adres swojego mieszkania. Było to na Manhattanie, więc daleko stąd na szczęście nie mieli. Jaime zapiął też pasy, czując, jak mu ręce drżą. Cholerne uczucie słabości.
Mieszkanie Jaime'ego nie było jakoś specjalnie duże, jednak przez pustkę, jaka w nim panowała, można było odnieść wrażenie, że jest ogromne. Po wejściu do środka rozciągało się duże pomieszczenie, w którym stała sofa, dwa fotele, jakiś dywan, telewizor, szafka, gdzieś dalej tak po prostu stało dwuosobowe łóżko i kilka szaf - większa z długim, poziomym lustrem, i mniejsze. Kuchnia i łazienka były w oddzielnych pomieszczeniach. Nad wejściem znajdowała się tajemnicza antresola, na której była taka mniejsza samotnia Jaime'ego. Najważniejsza rzecz w całym mieszkaniu stała sobie na stoliku, który znajdował się pod jedną ze ścian - była to ramka ze zdjęciem Jaime'ego i jego brata, kiedy ci byli mali, ale zdjęcie zostało zrobione niedługo przed śmiercią starszego Moretti'ego.
- Dziękuję za pomoc - powiedział w końcu, kiedy udało im się dostać do środka, a sam chłopak oparł się o jedną z kolumn, które podpierały antresolę. - Daj mi trochę czasu, a pomyślę jak ci się odwdzięczyć - odepchnął się od kolumny i skierował do kuchni. Tam z lodówki wyjął spakowane w paczce kostki lodu i przyłożył sobie do policzka i oka. To nie pierwszyzna, bywał już w takich stanach. Przejdzie mu, a za parę dni nie będzie śladu. Oby.
UsuńJaime z kuchni poczłapał do łazienki, aby zmyć z siebie krew i przede wszystkim zrzucić brudne ubrania. Kurwa, znowu to zrobił. Dlaczego to nie przestanie? Dlaczego to się nie skończy?
Umył się porządnie, ciesząc się, że jest w stanie w końcu samodzielnie się poruszać. Dlatego też skorzystał z tego, zmywając z siebie krew i ponownie przykładając lód do twarzy. Wychodząc z łazienki w samych bokserkach, nie spodziewał się, że Jerome wciąż tu będzie.
- Nie musisz ze mną zostawać - już nawet zaczynał mówić nieco wyraźniej. Chyba najgorszy kryzys miał za sobą, ale nie mógł być tego do końca pewny. Jednocześnie utwierdzała się w nim myśl, że najprawdopodobniej spieprzył znajomość z tym facetem. Znajomość, która była dla niego tak bardzo cholernie ważna. - Przepraszam i dziękuję…
Jaime
Nie przypominała sobie, aby Jasper wspominał jej coś o nowym pracowniku. Miała jednak na swojej głowie tyle problemów, że niektóre informacje nie zapadały jej w pamięci. Mogło tak właśnie być w tym przypadku. W końcu nowy pracownik w salonie fryzjerskim to nie jest wielkie wydarzenie, nad którym człowiek się skupia. Szczególnie, gdy dookoła dzieje się wiele innych, po prostu istotniejszych dla jednostki rzeczy, chociażby poszukiwanie stażu!
OdpowiedzUsuńPamiętała, jak jeszcze niedawno ekscytowała się powrotem do pracy. Była pełna energii i ambicji. Przerw od codziennego przesiadywania w biurze i na uczelni sprawiła, że Elle miała zapał do pracy i wierzyła, że świetnie sobie poradzi. Niestety nieprzyjemna sytuacja z potencjalnym kontrahentem i sposób, w jaki potraktował ją szef doprowadziło do tego, że młoda dziewczyna bardzo stresowała się poszukiwaniem nowej pracy, a wszystkie duże korporacje skreśliła na początku. Wiedziała, że jeżeli uda jej się znaleźć ciekawy, płatny staż to pieniądze z niego, przy poprzedniej wypłacie będą niczym, ale Arthur przecież ciągle ją zapewniał, że nie musi martwić się finansami i w końcu nadszedł ten moment, w którym postanowiła potraktować to na serio. W międzynarodowej firmie Ulliela i tak nie robiła nic związanego z architekturą, a przecież od siedemnastego roku życia wiedziała, co chce robić w swoim zawodowym życiu. W dość niedelikatny, a wręcz w brutalny sposób życie dało jej do zrozumienia, że ma wrócić na swoją wcześniejszą ścieżkę. Czym więc była informacja o nowym pracowniku przyjaciela, gdy na głowie miała tak dużo zmartwień?
Spojrzała na mężczyznę z lekkim uśmiechem, zakładała, że Jasper z pewnością nie zatrudniłby u siebie byle, kogo i mogłaby przystać na jego propozycję. Zwłaszcza, że przecież nie miała zostawić dzieci pod całkowicie samodzielną opieką mężczyzny. Była przecież w tym samym pomieszczeniu.
— Uważałabym na słowa — zaśmiała się cicho — co prawda mamy cudowną opiekunkę, gdy planujemy coś z dużym wyprzedzeniem, ale przecież w życiu zdarzają się różne rzeczy — dodała, przyglądając się uważnie mężczyźnie. Pewne powiedzenie głosiło, aby nie oceniać książki po okładce i Villanelle starała się tego trzymać. Zwłaszcza, gdy chodziło o ludzi. Musiała jednak przyznać, że mężczyzna nie wyglądał na kogoś, kto posiadałby zamiłowanie do fryzjerstwa. Wyglądał jednak na kogoś, kto w życiu wiele przepracował, w dużej mierze fizycznie.
— Cześć, Villanelle, miło poznać — odstawiła na chwilę kołyskę, w której spał kilkumiesięczny chłopczyk i uścisnęła delikatnie dłoń mężczyzny. — Póki zasnęli tak naprawdę nie trzeba ich wielce pilnować, po prostu w dobrym momencie pokołysać Matta, bo inaczej obudzi się z wrzaskiem, a wtedy moja najukochańsza córka zacznie robić dokładnie to samo — westchnęła cicho, chociaż na jej ustach jawił się uśmiech. Nie musiała tłumaczyć, w której kołysce znajduje się, które z dzieci, bo było to widoczne gołym okiem. Dziewczynka przykryta była różowym kocykiem i miała na główce czapkę w tym samym kolorze i różowego króliczka, które miała od pierwszego dnia swojego życia. Matty z kolei miał szarą maskotkę w kształcie foczki i brązowy kocyk.
Nigdy w życiu, świadomie nie zdecydowałaby się w tym wieku na dziecko, a już z pewnością na dwójkę i to z tak krótkim odstępem. Życie jednak pisało własne scenariusze, o czym Elle zdążyła się niejednokrotnie już przekonać na własnej skórze.
Słuchała uważnie mężczyzny, potakując delikatnie głową i w tym samym czasie, powoli, najostrożniej, jak tylko potrafiła odstawiła kołyskę z córeczką, aby ściągnąć płaszcz. Sen Thei był zdecydowanie dużo bardziej płytszy i łatwiej było o pobudkę. Wchodziła w ten wiek, w którym na okrągło powtarzała ulubioną sylabę i chętnie stawiała swoje maleńkie kroki, sięgając do wszystkich szafek i szuflad na wysokości jej rączek.
— Ciasto brzmi cudownie, a do picia poproszę wodę — chwilowo zostawiła kołyski bez ich przekładania i podeszła do wieszaka, aby odłożyć swój płaszcz. — To ja ich ułożę blisko twojego miejsca pracy, Jerome — rzuciła w stronę zaplecza, powoli chwytając kołyski i przekładając je w docelowe już miejsce. Delikatnie zsunęła czapki z główek dzieci i odrobinę odchyliła kocyki. W końcu nie mogła pozwolić na przegrzanie maluchów. Miała nadzieję, że dzieci prześpią spokojnie jej wizytę, albo wytrzymają do powrotu Arthura… O ile temu uda się wcześniej wyrwać.
Usuń— Swoją drogą, czwórka rodzeństwa brzmi nieźle… A te siedemnaście lat różnicy — pokiwała lekko głową, zerkając w stronę kołysek — mi dwójka wystarczy — uśmiechnęła się, chociaż to nie do końca wyglądało w ten sposób. Marzyła o dużej rodzinie i w jej wyobrażeniach dzieci było zawsze troje, ale istniały pewne czynniki, które sprawiały, że wystarczająco martwiła się o tę dwójkę i ich zdrowie, bo wśród wszystkich emocji związanych z ciążą, przedwczesnym porodem i ogólnie, założeniem rodziny ani ona, ani jej mąż nie pomyśleli o najważniejszym. Obciążenie genetyczne sięgało trzynastu procent ryzyka na to, aby dzieci chorowały na schizofrenię, tak jak ich ojciec. To niby było osiemdziesiąt siedem procent szansy na to, że będą zdrowe, ale… Ale to nie było sto procent, nie było gwarancji, a Elle, chociaż bardzo nie chciała, ostatnio w dużej mierze myślała właśnie o tym — jesteś najstarszy?
Usiadła na fryzjerski fotel, odruchowo jeszcze zaczesując jasne włosy za ucho. Trudno było jej się na początku przyzwyczaić do tak dużej zmiany, ale czuła się całkiem dobrze w takim kolorze, chociaż coraz częściej po głowie chodziły jej nowe pomysły. Na szczęście, nie była, aż tak skłonna do wielkich zmian i musiała wszystko przemyśleć po kilka razy.
Zerkała w lustrze w stronę dzieci, ale te wydawały się spokojnie spać, co Elle przyjęła z wyraźną ulgą.
[no ładnie, żeby zapomnieć o takim doświadczeniu! SKANDAL.]
Villanelle
Obecność Jerome'a w jego mieszkaniu była dość... cóż, dziwna. Jaime nie spodziewał się, że mężczyzna pojawi się w nim po tak krótkim czasie od ich poznania się. Moretti niewiele osób zapraszał do siebie, wolał raczej spotykać się na mieście. Raz czy dwa zdarzyło się, że wrócił z kimś z imprezy, ale zapraszanie do siebie ludzi na trzeźwo prawie w ogóle nie wchodziło w grę. Nie wiedział czemu. Po prostu tak było. I owszem, Jerome'a też nie zaprosił; po prostu tak wyszło, kiedy przytłoczony wieloma czarnymi myślami Jaime zadzwonił do mężczyzny, potrzebując jego pomocy. Dlatego też znalazł się tutaj, w jego osobistej przestrzeni, w której nierzadko zdarzały się mroczne sytuacje, o których Jaime wolał nikomu nie mówić. Nigdy.
OdpowiedzUsuńWidok Marshalla siedzącego na sofie wciąż go dziwił. Spodziewał się raczej, że mężczyzna już pojedzie do siebie, szczęśliwy, że może wrócić do domu, do swojego łóżka i do ukochanej kobiety. No ale okej, może chciał sprawdzić, jak będzie się trzymał Jaime, dlatego został. Jednakże słów o zostaniu na noc w ogóle się nie spodziewał.
- Chcesz zostać? - zapytał, unosząc brew. Oparł się o ścianę wolną ręką, w drugiej nadal trzymając lód. - Nie mam nic, żeby... Na sofie chcesz spać? - mówił nawet całkiem przytomnie jak na swój stan upojenia alkoholowego, chociaż czuł, jak kręci mu się w głowie i jak bardzo chce położyć się do łóżka. Bardzo chciałby też obudzić się rano bez wyrzutów sumienia, że obudził Jerome'a w środku nocy i prosząc, aby po niego przyjechał. Cóż, nie można mieć wszystkiego przecież. Wstyd też z nim zostanie, chociaż jeszcze o tym nie myślał. Za kilka godzin nie będzie zbyt kolorowo.
Spojrzał na swój brzuch. No tak, tam też oberwał. Póki co, nic nie czuł ze względu na wypity alkohol. Trudno, jedne siniaki i rany się zagoiły, to na ich miejsce pojawią się nowe. Ile to jeszcze potrwa? Ile jeszcze?
- Jerome... naprawdę, nic mi nie będzie. Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś, ale w domu u ciebie na pewno ktoś na ciebie czeka... No i ta sofa może i jest wygodna, ale to w końcu sofa - powiedział spokojnie, łapiąc oddech i zbierając myśli.
Przecież przy nim nie pozwoli sobie na łzy.
W końcu jednak ruszył się spod tej cholernej ściany i podszedł do łóżka. Wyglądało na to, że mężczyzna nie zamierza go zostawiać, co pewnie jeszcze bardziej wywoła w nim poczucie winy. Stało się, zadzwonił.
Jaime wziął z łóżka jedną z poduszek. Podszedł do sofy i położył na niej tę poduszkę. Nie patrzył na Jerome'a. Na bank Moretti wyglądał jak siedem nieszczęść albo i gorzej, więc po co i on miał na to patrzeć? Zaraz też poszedł poszukać koca. Wiedział, gdzie się znajduje, dlatego wszedł po schodkach na antresolę i stamtąd zabrał pożądaną rzecz. Przy schodzeniu też uważał, żeby zaraz się nie przewrócić i nie zrobić sobie jeszcze większej krzywdy.
- Proszę - powiedział cicho. Cisza, jaka panowała w mieszkaniu, była wręcz namacalna i Jaime nie chciał jej brutalnie przerywać. Potem odwrócił się i odszedł w stronę łóżka.
Kiedy w końcu się położył (tyłem do swojego niespodziewanego gościa), zwinął się w kłębek i zamknął oczy. Znów poczuł się słaby i zupełnie bezsilny. Na szczęście był u siebie, a obok znajdowała się osoba, której ufał.
A rano... rano się zobaczy
Jaime
Panna Ayers z początku była przekonana, że przebywanie z rodziną Jerome nie będzie należało do najłatwiejszych zadań. Wystarczyło jednak spędzić z nimi trochę czasu, aby się przekonać, że wcale tak nie było i dziewczyna czuła się tutaj naprawdę dobrze. Rozmowa kleiła się od samego początku, dogadywali się i nawet, jeśli zdarzyło się, że pojawiła się między nimi chwila ciszy to nikt nie czuł się skrępowany, a przynajmniej Lynie odnosiła takie wrażenie. To był długi dzień dla wszystkich, po części nie mogła się już doczekać momentu, aż znajdzie się w łóżku i będzie mogła odpocząć po tych wszystkich wariacjach z całego dnia. Wchodząc dziś na pokład samolotu nie podejrzewała, jak wiele niespodzianek może ten dzień przynieść i była wdzięczna, że skończyło się wszystko dobrze, a nie tragedią. Chyba, że tragedią mogła uznać złamany paznokieć, bo na tym tak naprawdę kończyły się jakiekolwiek obrażenia u brunetki. Choć wieczór był bardzo udany, a kakao jakby nie patrzeć pasowało idealnie, to poczuła pewnego rodzaju ulgę, gdy znalazła się w przygotowanym dla niej pokoju. Spała wyjątkowo dobrze, zasypiała nawet z uśmiechem wiedząc, że znajduje się na Barbadosie i następnego dnia ma przed sobą wiele godzin, aby po prostu cieszyć się byciem na wyspie. Obudziła się o wiele bardziej wypoczęta niż przypuszczała, słońce wpadało do pokoju i to właśnie ono było powodem, dla którego brunetka zaczęła się przebudzać. Co prawda ciągnęło ją dalej do tego, aby przekręcić się na bok i iść spać dalej, jednak sama myśl o dzisiejszym dniu ją wyciągnęła z łóżka. I jako gość nie chciała też zbyt długo zalegać w łóżku, w końcu aż tak nie wypadało. Zanim zeszła na dół, skorzystała jeszcze z łazienki, aby doprowadzić się do porządku. Przez moment myślała, że może to ona pierwsze wstała, a cała reszta jeszcze spokojnie śpi, jednak głos Ivany dobiegający z kuchni mówił coś znacznie innego.
OdpowiedzUsuńWeszła do pomieszczenia z promiennym uśmiechem.
— Dzień dobry — przywitała się z obojgiem. Była ciekawa co dzisiejszy dzień przyniesie, ale już od wczoraj miała dobre przeczucia i wiedziała, że na pewno wszystko będzie w porządku. Dodatkowo nie mogła się doczekać, aby poznać resztę rodziny Jerome. Miała już okazję, aby zobaczyć jej namiastkę jednak to na resztę czekała najbardziej. Po części była zwyczajnie ciekawa, jak każdy człowiek, a z drugiej strony sama nigdy nie miała tak licznej rodziny czy rodzeństwa i chciała zwyczajnie zobaczyć, jak to wygląda w jego przypadku. Przy okazji nasłuchała się dość w drodze tutaj, a i wyciagnięcie kilku informacji od jego mamy też ją kusiło, bo przecież nie mogła przejść obok takiej okazji. — Tylko ja, czy pozostali też są w dobrych humorach? — zapytała uważnie przyglądając się rodzeństwu.
— Niewiele z wczorajszego wieczoru pamiętam, chyba to kakao takie niewinne nie było — dodała z rozbawieniem — albo to tak ta wyspa na mnie działa. Padłam jak dziecko, gdy tylko się położyłam.
Lynie
Jaime nie pierwszy raz wdawał się w bójki i nie jeden raz ojciec musiał odbierać go albo z komisariatu, albo z izby przyjęć. Jego stan bywał różny, ale na pewno bywało gorzej niż teraz. Tak mu się przynajmniej wydawało na moment, w którym kładł się do łóżka. Nie był w stanie tego ocenić przez alkohol, który krążył w jego żyłach. I tak naprawdę nawet o tym nie myślał, wciąż mając z tyłu głowy fakt, że przecież bywało gorzej. Ale może rzeczywiście lepiej, aby Jerome został do rana i dopiero wtedy obaj (albo raczej sam Marshall) zdecydują, co robić - zostawić i po prostu czekać aż siniaki zejdą czy jechać do szpitala czy gdzie tam, aby zbadał go jakiś lekarz. A może Jaime wcale nie będzie chciał pomocy? Mogło wystąpić wiele różnych czynników, jakie mogą wpłynąć na jego ostateczną decyzję i... chcąc nie chcąc wiele zależało od Jerome'a. Jaime nie miał pojęcia, dlaczego tak bardzo pokładał wiarę w tym mężczyźnie. To było bardzo dziwne i dziwnie fascynujące. Moretti jednak do tej pory nie potrafił tego rozgryźć. Owszem, jego mózg miał problem z obroną przed nadmiarem informacji, jednak cała wiedza, jaką posiadał nie potrafiła mu pomóc w odnalezieniu się w tej relacji. Ale lubił ją i zależało mu. I bardzo nie chciał, aby Jerome kiedykolwiek zobaczył go w takim stanie. Trudno. Stało się.
OdpowiedzUsuńJaime zasnął dość szybko. Otulony kołdrą i jej ciepłem, zamknął oczy i nawet nie wiedział, kiedy zapadł w głęboki sen. Musisz dać się uratować.
Słowa, które usłyszał w swojej głowie sprawiły, że chłopak natychmiast otworzył oczy, przez jego ciało przeszła fala gorąca, a serce zabiło mocniej. Słyszał głos swojego brata. Owszem, to zdarzało się dość często, że nie tylko go widział, ale też i słyszał. Ale nigdy nie były to tak mocne i poważne słowa. Jaime chyba naprawdę zaczynał wariować. Jak tak dalej pójdzie, to zamiast na trupią farmę będzie się wybierał do psychiatryka.
Nie miał pojęcia, która była godzina, kiedy przesunął kołdrę na bok i podniósł się do pozycji siedzącej, zaraz cicho jęcząc z bólu. Czuł ból na twarzy i na brzuchu. Fantastycznie, pomyślał i delikatnie przyłożył palce do siniaka na tułowiu. I wszystko do niego wróciło. Pamiętał bójkę, pamiętał pełen desperacji telefon do Jerome'a, pamiętał, że mężczyzna odwiózł go do domu i pamiętał, że został na noc. I poczuł, że zaraz zacznie krzyczeć.
Uniósł jednak spojrzenie w poszukiwaniu znajomej osoby i dostrzegł tył głowy Jerome'a, który siedział na sofie. Nie spał już, ale chyba nie zorientował się jeszcze, że i Jaime już nie śpi. Okej, co powinien zrobić? Co powinien powiedzieć? Chyba najlepiej zacząć od przeprosin.
- Jerome - zaczął cicho i podniósł się, zaciskając zęby. Znał ten ból. Będzie boleć przy napinaniu mięśni brzucha, ale da się żyć. - Cześć... to znaczy... tak mi wstyd - odwrócił głowę i podszedł szybko do szafy. Czuł suchość w ustach. Potrzebował napić się czegoś, ale postanowił najpierw narzucić na siebie jakąś koszulkę i spodnie. Wybrał jakieś bawełniane, a koszulka okazała się mieć logo Batmana. - Przepraszam, że cię tak wyrwałem w środku nocy i musiałeś mnie takiego oglądać... Co za wstyd - pokręcił głową i wsunął palce we włosy, przeczesując je powoli. - Ja... nawet nie wiem, co powiedzieć. Przepraszam i bardzo ci dziękuję za pomoc - czuł, że jego serce znów przyspiesza bicie. Sam Jaime znajdował się już blisko sofy. Bardzo się bał tego, że Jerome każe więcej do siebie nie dzwonić. Nie znali się długo, Jaime nie miał prawa dzwonić do niego w takiej sytuacji.
- Wiem, że to, co widziałeś jest... jest... nawet nie wiem, jak to określić. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie - dodał jeszcze i odwrócił wzrok, zahaczając nim o ramkę ze zdjęciem. Cholera.
UsuńNie wiedział, co jeszcze mógł powiedzieć, jednak wiedział na pewno, że jest w stanie zrobić dużo, cokolwiek, aby mimo wszystko Jerome nie zniknął z jego życia. Z nim czuł się dobrze, swobodnie i bezpiecznie.
- Mogę zrobić śniadanie, jeśli masz ochotę... Nie mam kawy, ale w szafce mam wiele różnych herbat... jeśli chcesz, oczywiście - powiedział niepewnie i zerknął na niego nieśmiało. - Zrozumiem też, jeśli zechcesz już wracać do narzeczonej, wiadomo - dodał, udając nieco obojętny ton. Znaczy no jasne, że mógł wrócić do ukochanej, ale Jaime po prostu chciał utrzymać tę znajomość. Tyle albo aż tyle.
Jaime
Patrzył na kręcącą się wokół własnej osi Hayley, szukając prawidłowego rozwiązania. Mama od maleńkości wpajała mu zasady, którymi kierował się przez całe życie. Juliet Małecka powtarzała mu, żeby traktował kobiety jak księżniczki; żeby był dżentelmenem; żeby przepuszczał w drzwiach płeć przeciwną i im ustępował, dopuszczając jako pierwsze do głosu. Jednak w salonie u Smitha toczyła się rywalizacja, jeszcze bardziej zacięta niż na samym początku, gdyż po odpadnięciu jednego z kandydatów, została ich szóstka. Skąd mógł wiedzieć, czy przypadkiem Audrey Radke nie przypadła do gustu również niedoszłej żonie Philippa? Tej dziewczyny nie mógł utracić. To ona miała znaleźć się w jego składzie. Dla jedynego wolnego pracownika stałaby się na pewno wymarzoną señoritę, a marzenie Marity dalej pozostałoby niespełnione. Nie było szans, żeby podarował pracę aż dwóm osobom, bo czwarta filia ojca była za mała, żeby mieć w niej więcej niż pięć stanowisk.
OdpowiedzUsuńChcąc być w pełni sprawiedliwym, usiadł naprzeciwko Hayley, uśmiechając się do niej szeroko. Właścicielka salonu, który znajdował się w centrum handlowym nie należała do kobiet, które nasycą się ochłapami, a trzeba było przyznać, że nie wszyscy kandydaci włożyli w narzucone zadanie całe serce. Tu nie chodziło o źle wykonaną fryzurę, ale Jaspera trudno było zadowolić. Może gdyby pracował w zawodzie kilka miesięcy, to byłby bardziej przychylny i do żadnego z kandydatów nie miałby pretensji, ale był fryzjerem od czterech lat. Sześćdziesiąt miesięcy temu stał się początkującym pracownikiem, któremu z początku niewielka część pań zaufała, a teraz pisano o nim w gazetach podkreślając, że oprócz udziału w programie Ślub od pierwszego wejrzenia jest jednym z najlepszych fryzjerów w Nowym Jorku. Sam o sobie by nie powiedział takich słów, ale cieszył się, kiedy grafik wypełniały nazwiska ludzi, a niektórzy zapisywali się już na grudzień, bo wiedzieli, że z trudem upolują czas spędzony z Jasperem, który zadba o koloryzację i prawidłowy wygląd włosów.
— Znajdujemy się na polu zawodowym, a tu łatwo nie odpuszczam. Co innego, gdybyśmy spotkali się jako zwykli znajomi, ale walczymy o dobrych pracowników. Już raz podebrałaś mi Kevina, jednak karma wraca, co?
— To nie moja wina, że zakochał się w jednej z pracownic Twojego ojca i pracuje teraz w drugiej filii Małeckiego. Od zawsze zależało mi na szczęściu osób, dla których jestem szefową, więc puściłam go wolno i przedwczoraj dostałam zaproszenie na ich ślub.
— Trzeba przyznać, że Kevin i Claudia okazali się niezawodnym duetem. Gdyby nie byli dobrą częścią naszego zawodu, to nie dostaliby szansy na udział w programie fryzjerskim, a trzeba przyznać, że ich metamorfozy należą do szałowych — zaznaczył, będąc dumnym z sukcesów innych; w końcu nie spędzali całych tygodni w salonach, a również niektórzy z nich prowadzili kursy, czesali największe gwiazdy na nowojorskie wydarzenia, robiąc wiele, żeby kariera nabierała zawrotnego rozpędu. — Zagrajmy w papier, kamień, nożyce.
Obecni w salonie George'a usłyszeli śmiech Hayley. Po minucie opanowała się, podciągając rękawy od białej koszuli i popatrzyła Jasperowi prosto w oczy. Powietrze gęstniało i wyglądali tak, jakby mieli za chwilę przenieść się na ring. Chowając dłonie za plecami, wyciągnęli je na trzy, ukazując dwa kamienie. Później on zdobył punkt, gdyż nożyczki przecięły papier. Następnie dwa razy z rzędu pokazali to samo, kolejny punkt zdobyła Hayley. Serce przyśpieszyło mu pracę, ciśnienie wzrosło i tworząc z dłoni papier, zerwał się z fotela, kiedy ona pokazała kamień.
— Wybieram Audrey, bo dziewczyna mogła spanikować, rozpłakać się, a gdyby teraz ktoś zobaczył fryzurę tej modelki — wskazał na kobietę z filiżanką przy ustach. — to nikt nie wiedziałby, że trzydzieści pięć minut temu ta grzywka wyglądała tragicznie.
— Jaka ulga, że ja jednak jej nie wybrałam. Stawiałam na kogoś, kto wykonuję najlepsze koloryzacje, a do takich osób należy Eveline. I to ona otrzymuje ode mnie szansę. Niestety, ale wybieram tylko ją, bo wolę poczekać na kolejny konkurs.
UsuńGdyby nie to, że Jasper miał również wybrać kogoś do piątej filii salonu, to wyszedłby stąd, witając Radke w swoim składzie i zapraszając do pracy od poniedziałku. Akurat przez weekend dotarłaby do niej dobra nowina i przyjmowałaby klientki, które co parę dni odwiedzały salon, licząc na wolne miejsce przy któryś ze stanowisk. Wychodząc na zewnątrz wraz z Jeromem, pogratulował wszystkim, zwracając szczególną uwagę na blondynkę z refleksami i najstarszego z całego grona Colina.
Jeszcze te dwa dni temu nie przypuszczał, że nowy tydzień będzie zaczynał z utrudnieniami. Dziękując ojcu za podwózkę, wyjął najpierw kule ortopedyczne, opierając je o wyrównany chodnik i z głośnym westchnięciem wydostał się z samochodu. Podczas treningu, na który wybrał się z przyjaciółką; z Villanelle znaną wszystkim pracownikom, doszło do feralnego wydarzenia. Mniej tragicznego niż kontuzja na ostatecznym meczu koszykówki, w którym wziął udział, ale pęknięta rzepka uniemożliwiła mu swobodne działania. Z trudem pokonał kilkanaście kroków do drzwi od salonu, dostrzegając na horyzoncie Marshalla. Wiedział, że on i pozostali bedą zaskoczeni tym widokiem, ale nie chciał ich męczyć przez weekend, a takich rzeczy nie umieszczało się na Instagramie. Dochodziła właśnie dziewiąta trzydzieści i chociaż salon otwierano pół godziny później, to wiedział o obecności fryzjerów.
— Siema, stary — opierając się o ścianę budynku, przybił z nim sztamę — Nie pytaj o nogę, okej? Wypadki chodzą po ludziach i to nie żona wyrzuciła mnie przez okno. — dotknął klamkę, a chcąc wejść, odchylił drzwi kulą. — Marita, Philipp! — usłyszał śmiech dobiegający z zaplecza i jakiś hałas.
Na blacie, za którym siedział Marshall znajdowały się dwa odzienia wietrzne. Kurtka dżinsowa z licznymi naszywkami i przyczepionym łańcuszkiem należała do zwariowanego fryzjera, a czarna ramoneska dla fanki malunków na ciele. Czy oni właśnie się urodzili i nie dostrzegli wieszaka? Zrobił to za nich i idąc powoli w odpowiednim kierunku, dostrzegł Maritę, która trzymała dłoń na szyi. Utkwiła wzrok w kolorywch adidasach, mijając ich bez słowa.
— Siemson! Jasper, nie bądź zły, ale klientka wieczorem odwołała wizytę, więc postanowiłem pospać sobie dłużej — wpadł na zaplecze, skupiając się na nodze bruneta. — Ktoś tu się nieźle zabawił w ten weekend.
— Ty chyba lepiej się bawiłeś, bo chodzisz z głową w chmurach, skoro ubierasz koszulki na lewą stronę — Małecki uniósł lewą kulę, wskazując na górną część garderoby Philippa. — I pachniesz damskimi perfumami, stary.
— To płyn do prania — stwierdził, przebierając się prędko, ukazując liczne czerwone ślady na plecach i kilka malinek na klatce piersiowej.
— Jerome, czy w ten weekend z zoo uciekła jakaś lwica? — roześmiał się, łącząc powoli fakty. — Dziwne jest to, że dopiero przyszedłeś, a to Ty podpisałeś się na fakturze, którą dostarczono o ósmej pięćdziesiąt i na blacie leży Twoja charakterystyczna kurtka. Co tu jest grane, hmmm?
Jasper
[Aj, aj, aj! Bardzo dziękuję za tyle miłych słów :D Przyznaję, że ten kod jest jednym z moich ulubionych i cieszę się, że w końcu mogłam go jakoś wykorzystać :) Kiedy byłam u Jeromka ostatni raz, to wyglądało nieco inaczej, ale teraz jest równie świetnie. Szczególnie to zdjęcie mega przyciąga wzrok :D
OdpowiedzUsuńZa życzenia nie dziękuję, coby nie zapeszyć i lecę dalej korzystać z tych wolnych chwil :D]
Maisie
Również cieszyła się, że wreszcie mają miejsce, co którego mogą wracać razem. Nie muszą być u niej czy u niego. Byli u siebie, co sprawiało, że Jen czuła się spokojniejsza, miała twardszy grunt pod nogami i nie bała się już aż tak bardzo o ich wspólną przyszłość. Chociaż oczywiście, musieli jeszcze wiele rzeczy zrobić, aby wszystko to miało ostatecznie jakiś sens, taki, który nie będzie podważany przez jakiś cholerny urząd, jednak sama obecność mężczyzny sprawiała, że wszystko wokół miało zupełnie inne znaczenie.
OdpowiedzUsuń- Nie jestem chora… - zamruczała, choć chwilę później oddala się już gorącym pocałunkom, które przerwała nagle pani doktor. Zaśmiała się cicho i spojrzała na nią, a potem na Marshalla, łapiąc jego twarz w obie dłonie, przyglądając mu się uważnie. - Ale teraz wcale nie chcesz wracać, prawda? I to jest najważniejsze - wyszeptała, a w jej oczach rozbłysły iskry. Musnęła go jeszcze kilka razy, ostatecznie wzdychając i odsuwając się na małą odległość, pozwalając ostatecznie wpakować się do auta. - Urząd - powtórzyła, zapinając pasy. Rozsiadła się wygodniej i jeszcze raz na niego spojrzała, unosząc jedną brew. - Dokładnie o to chodzi…
Około pół godziny później znajdowali się przed drzwiami, za którymi ich historia mogła się albo cofnąć o krok, albo iść o dwa do przodu. Jen nagle poczuła się nieswojo; dokładnie tak samo, jeszcze kilka tygodni temu, stali w ambasadzie na Barbadosie, ostatecznie uzyskując niezbyt przychylne wieści.
Ścisnęła go mocno za rękę, biorąc głęboki wdech.
- Boisz się? - zapytała, zaciskając wargi i nie mogąc oderwać wzroku od numeru zawieszonego na drzwiach.
412.
- Mówimy o dziecku…? - dodała, odwracając głowę w jego stronę.
Nie miała zielonego pojęcia, jak urzędnicy zareagowaliby na tę wiadomość. Wydawało jej się, że raczej to powinno im tylko pomóc, ale kto wie? Gorzej by było, gdyby to Woolf była przyjezdną. Wtedy mogliby mieć podejrzenia, że Jerome celowo kogoś ściąga. Ale tak? Czy było w tym coś złego, że dziewczyna chciała mieć obok ojca swojego dziecka?
W pewnym momencie ów drzwi się otworzyły, a zza nich wyszedł średniego wzrostu mężczyzna.
- Naprawdę mi przykro, ale takie mamy przepisy… Nic nie można z tym zrobić…
- Jak nie można, co nie można?! Przecież wiza mu się skończyła, co wy do cholery robicie tyle czasu?! - krzyknęła zapłakana dziewczyna, ciągnąć za rękę swojego - prawdopodobnie - narzeczonego. - Przecież wyznaczyliśmy datę, o co wy go w ogóle oskarżacie?! Chcecie się go pozbyć i nie mieć kłopotów!
- Droga Pani, z całym szacunkiem, ale to nie jest ani moja, ani moich kolegów wina, takie mamy zapisy w prawie. A Państwo nie zgłosiliście, że brakuje części papierów. Nie donieśliście ich na czas, bardzo mi przykro - urzędnik rozłożył ręce i westchnął, zaraz je opuszczając. Szatynka już chciała się na niego rzucić, ale powstrzymał ją jej partner, postawny Pakistańczyk.
- Chodź już, nie ma sensu. Pójdziemy gdzie indziej - odparł spokojnie, posyłając spojrzenie Woolf i Marshallowi, kiedy ich mijał.
Pracownik odchrząknął i zwrócił się ku nim.
- Do mnie? - zagadnął, unosząc obie brwi. Jen przełknęła z trudem i mimowolnie złapała za ucho torby, wbijając wzrok w Jerome’a.
- Na to wygląda… - mruknęła, mając złe przeczucia.
- To proszę chwilę zaczekać - powiedział, po czym wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. A niepokój zaczął coraz bardziej zagłębiać się we wnętrzu blondynki, przez co zamilkła na kilka minut.
- A co, jak nam nie pozwolą? - szepnęła, bardzo bojąc się tych słów, jak i ich konsekwencji.
Wystraszona Jen
Pokiwała głową i wzięła głęboki wdech, gdy nadeszła i ich pora. Wstała niepewnie, a potem przeszła do pokoju urzędnika, siadając na krześle i kładąc jedną ze swoich dłoni pod udo, żeby aż tak jej się nie trzęsła. Była bardzo zdenerwowana - od tej jednej osoby przecież zależała ich przyszłość.
OdpowiedzUsuńPodała mu wszystko, co trzeba, przygryzając dolną wargę i uważnie go obserwując. Nie poczuła się ani trochę lepiej, kiedy stwierdził, że musi wyjść; a jeśli przyniesie i zdobędzie coś, przez co ich sprawa jeszcze się pogorszy?
Te i inne pytania zaczęły się mnożyć i wirować w głowie Jen, przez co dziewczyna miała ochotę uciec stąd jak najszybciej.
- Chyba powinniśmy się już do tego przyzwyczaić… - mruknęła, wzruszając ramionami.
Odczuła nieco większą ulgę, gdy urzędnik wrócił i rozpoczął swój niezbyt długi monolog, na którym aż tak bardzo, przez stres, się nie skupiała. Ruszyły ją dopiero najważniejsze słowa, a raczej data osiemnastego listopada i godzina jedenasta.
Aż szerzej otworzyła oczy, zupełnie w to nie dowierzając. Jak to? tak po prostu? Już? Po tym wszystkim?
Zamrugała kilka razy, patrząc to na mężczyznę, to na Marshalla i kompletnie nie wiedząc, co powiedzieć.
- Naprawdę…? - mruknęła, aż pochylając się nad biurkiem. Urzędnik roześmiał się radośnie i wygodniej ulokował się na fotelu, coś jeszcze wystukując na klawiaturze i drukując jakieś świstki.
- Naprawdę. Rozumiem, że odpowiada, więc proszę jeszcze o wasze podpisy i… Cóż, życzę udanego ślubu - dodał, krzyżując ze sobą palce swoich dłoni i czekając, aż para się podpisze. Wtedy panna Woolf chwyciła za najbliżej leżący długopis i czym prędzej wykonała niezbędną czynność, oddając mu dokument. Teraz niemal już skakała na krześle, łapiąc się za głowę.
- Jerome, bierzemy ślub! - zawołała z wymalowanym na twarzy szczęściem, po czym przybliżyła się do niego i pocałowała krótko, nie zważając na obecność urzędnika. Szczerze mówiąc, miała to w tym momencie naprawdę gdzieś.
- To dziękuję i do zobaczenia - podsumował wstając i śmiejąc się pod nosem, a potem wypuszczając ich z pomieszczenia. Blondynka poderwała się na równe nogi, machając mu na pożegnanie i, będąc już na korytarzu, uwiesiła się na szyi Marshalla.
- Bierzemy ślub! - powtórzyła, mając wrażenie, że zaraz wybuchnie od tych wszystkich emocji, jakie się w niej właśnie nagromadziły. Świadomość tego, że to wszystko wydarzy się naprawdę i jest na to potwierdzenie i zgoda ze strony urzędu, jeszcze bardziej przeobraziło ten dzień w coś niezapomnianego. - Kocham cię - szepnęła przy ustach bruneta, całując go zaraz bardziej namiętnie. - I będę twoją żoną… Rany - zachichotała, trącając swoim nosem jego. - Teraz już na pewno nie dam ci wrócić na Barbados. Nie w tym życiu - dodała poważniej, choć wciąż z uśmiechem, patrząc mu prosto w oczy.
Oj nie, teraz już zdecydowanie nie będzie w stanie się jej pozbyć.
- To jak? Wracamy do mieszkania, czy chcesz jeszcze gdzieś się wybrać? - zapytała, odsuwając się od niego i łapiąc za rękę, pewnym krokiem zmierzając do wyjścia z urzędu, prosto w nadchodzącą, lepszą przyszłość.
Jen Woolf <3
Był niemal pewny, że szybciej Marita kopnie Philippa w tyłek, niż zdecyduje się na seks i to jeszcze w miejscu pracy. Porzucając czarną bluzę na fotelu, skrzywił się nieco, bo gdyby nie wstąpił z ojcem po kawę, to zastałby by ich w niedwuznacznej sytuacji. Oczywiście, wolał zgodę między pracownikami, niż wojnę bez chęci na porozumienie, ale czy oni nie przekroczyli jakiejś bezpiecznej linii? Philipp uśmiechając się chytrze, dotknął palcami zarostu, dając innym do zrozumienia, że nie stało się nic poważnego.
OdpowiedzUsuń— Blat jest czyściutki i możesz z niego śmiało jeść, Jerome. Bez obaw — oparł się o stół, zerkając na mężczyzn. — Może skupmy się na pięknej nóżce Jaspera.
— Złamanie rzepki bez przemieszczania. Prawie sześć tygodni spędzę na czterech nogach i licznych rehabilitacjach, ale nie mogę siedzieć w domu, jeżeli takie rzeczy wyprawiacie. — westchnąwszy, ruszył do stanowiska Marshalla, przywołując go do pomocy.
Nie było możliwości, aby każdego dnia przyjmował takie tłumy; kaleki w pracy nikt nie potrzebował, ale kto powiedział, że farb nie da się nakładać na siedząco? Gorzej byłoby z przycinaniem włosów pod odpowiednim kątem, jednak do tych zadań przydzieliłby Audrey, której wczoraj dostarczono umowę na okres próbny. Prawą kulą dotknął niewielki przycisk i czekał cierpliwie, aż ekran komputera przestanie być czarny. Jednocześnie przyglądał się Maricie, która skulona siedziała na swoim stanowisku, poprawiając co rusz czarną apaszkę w motylki z czerwoną obwódką. Czy aż tyle znaków szczególnych pozostawił na niej fryzjer? Jasper nie chciał być wścibski, ale w zachowaniu dziewczyny coś mu nie grało; o tej godzinie robiła sobie pierwszą kawę bez mleka, na twarzy gościł szeroki uśmiech, a aktualnie wyglądała tak, jakby ktoś celowo spuścił z niej powietrze.
— Mari, wszystko w porządku? Ten smutek do Ciebie nie pasuje.
— Zamyśliłam się tylko, o nic się nie martw — obróciła się na fotelu, aby być do nich przodem i poprawiła długą, czarną spódnicę, która nabrała licznych zagnieceń — Powinieneś odpoczywać, a nie pracować. Zastąpimy Cię, zmykaj do żony.
— Dzisiaj na pewno z Wami zostanę, bo to pierwszy dzień pracy Audrey, a przy okazji uporządkuję swój grafik. Nie mogę stracić klientów. Każdemu oddam po kilka osób i wtedy udam się na zasłużony odpoczynek.
Nie chciał mówić tego na głos, lecz trochę obawiał się relacji, która zapanuje pomiędzy nią, a krzątającym się po zapleczu brunetem. Nie brakowało mu dodatkowych atrakcji, więc chciał się upewnić, że może ich zostawić, a oni w tym czasie się nie pozabijają. Marita, mimo tego, że nosiła większość ubrań w ciemnych barwach, miała więcej tatuaży niż sam Jerome, to była kruchą dziewczyną, szukającą prawdziwej miłości. Natomiast Philipp należał do typowych łobuzów, którzy zmieniają kochanki jak rękawiczki zimą, chociaż dla niego lepszym porównaniem byłyby przebierane z dnia na dzień koszulki. Odkąd Hayley zostawiła go po wypowiedzianej przez niego przysiędze małżeńskiej, przestał należeć do grzecznej części społeczeństwa. Chodził z klubu do klubu i przelotne romanse stały się dla niego sprawą priorytetową. Może to i lepiej, że został porzucony, bo obrączka na palcu tylko przeszkadzałaby mu w tym rozrywkowym życiu. Po chwili zawiązał mocniej pomarańczową koszulę w kratę na biodrach, idąc z filiżanką kofeiny w kierunku Marity.
— Kawa dla najpiękniejszej kobiety na Ziemi — spojrzał jej prosto w oczy, a ona obróciła się w przeciwnym kierunku. — Jeszcze dzisiaj po pracy odkupię. Ja na Twoim miejscu cieszyłbym się, że to jedynie ramiączko od stanika pękło.
— Weźcie go ode mnie i wyślijcie na Marsa — wstała, przechodząc na kanapę.
Małecki w ostatniej chwili powstrzymał się od parsknięcia śmiechem na stwierdzenie Philippa. Czy przypadkiem panna Radke nie rozpocznie swojej nowej pracy w niezbyt najlepszym dniu? Wejdzie w sam środek chłodnej atmosfery, chociaż jak widać, fryzjer próbował naprawić zaistniałą sytuację. Nie chcąc wtrącać swoich trzech groszy, skupił się na kolejnych nazwiskach, które powinien w miarę uporządkować, aby klienci nie kipieli złością.
— Jerome, te osoby przepisz do Camili — wskazał na czwartą z kolei rubrykę. — Zoję i Yasemin przyjmę, bo to tylko nałożenie farb. Te panie podziel pomiędzy Philippem, Maritą, a Audrey — spojrzał na siedzącą kobietę, która właśnie wyjęła telefon, uśmiechając się po raz pierwszy. — A co ja mam zrobić z Jennifer Woolf?
Usuń— Ja ją przyjmę — podskoczył mężczyzna, upuszczając nożyczki — Z wrażenia wszystko leci mi z rąk. Ta boginia musi znaleźć się u mnie, zajmę się nią najlepiej na świecie. Strasznie mi się podoba, nawet Jasper ma na nią chrapkę.
— Odkąd mam żonę, to mi przeszło, okej? Jen jest naprawdę śliczna, ale dla mnie istnieje teraz Willow.
Kto by pomyślał, że zaimprowizują w tak udany sposób? Nawet tego nie przećwiczyli, a przecież obiecali blondynce dostarczyć filmik z reakcją Marshalla. Oby asystent się na nich nie wkurzył, oznajmiając na koniec, że rozpoczął foch forever, który nigdy się nie zakończy.
Jasper
Może życie wreszcie postanowiło się do nich uśmiechnąć? Los był łaskawszy? Trzeba jednak pamiętać o tym, że musi istnieć też coś takiego, jak równowaga, więc jeśli teraz wszystko układało się dobrze, to kto wie, czy najczarniejsze dni dopiero nie nadchodzą…?
OdpowiedzUsuńJen jednak nie miała najmniejszego zamiaru się teraz nad tym zastanawiać; cieszyła się chwilą i tym, że wszystko ruszyło wreszcie do przodu.
- Tak! To świetny pomysł! Może akurat coś dla siebie znajdziemy - kiwnęła głową z uśmiechem, oczami wyobraźni błądząc po ich przyszłym domu, zarówno tym na Barbadosie, jak i tym w Nowym Jorku. - Co prawda Matt udostępnił nam to mieszkanie, ale dobrze byłoby mieć też coś swojego… Tym bardziej teraz - dodała, spoglądając na swój brzuch. Jeśli mieli mieć dziecko, to raczej w trójkę i jeszcze ze świnką nie pomieszczą się w dwupokojowym mieszkaniu. Zdecydowanie musieli poszukać czegoś większego.
Po wyjściu z urzędu poczuła na twarzy lekki podmuch wiatru i ciepłe promienie padające prosto na jej twarz, przez co tęczówki Jen wydały się teraz nieco jaśniejsze, nabierając niemal bursztynowego odcienia.
- To będzie naprawdę dobry dzień… - stwierdziła, spoglądając wesoło na Jerome’a, a potem idąc w stronę auta. Oparła się na moment na drzwiach ze strony pasażera, oddychając głęboko i na moment zamykając oczy. Czuła teraz ogromny spokój, ale i podekscytowanie, które rozrastało się w niej z każdą upływającą sekundą coraz bardziej. Marzyła o tym, aby tak było już zawsze. Bo dlaczego nie mogło?
Zaraz pokręciła głową i wsiadła do środka.
- Sprawdzę, jakie agencje są polecane - oznajmiła, wyciągając z torebki telefon i przeglądając sieć, w poszukiwaniu odpowiedniego pośrednika. - Mam. Diana Mayers. Jakieś dwie przecznice stąd - dodała, włączając nawigację i umieszczając telefon na specjalnej rączce. Potem oddała się jeszcze raz przemyśleniom, które przyciągnęły nowe tematy do omówienia. - Muszę porozmawiać z mamą. Teraz już naprawdę muszę… - westchnęła krzywiąc się nieznacznie i nieco zjeżdżając na siedzeniu. Zaczęła też bawić się pasem bezpieczeństwa. - Nie wiem, czy to ma jakikolwiek sens, ale powinna wiedzieć. Nie wiem, może coś ją ruszy, cokolwiek… Nie mówiłam jej jeszcze, że Noah wrócił. Nie wiem, czy o tym akurat powinnam mówić. Jak to wszystko ugryźć? - zaśmiała się krótko, pytając właściwie samą siebie. Stanowczo za dużo w tym wszystkim było słów “nie wiem” i “powinnam”, ale właśnie taka była prawda. Sytuacja rodzinna Woolfów stawała się z miesiąca na miesiąc coraz bardziej zagmatwana, a dwudziestoparolatka - poniekąd - dalej stała w punkcie wyjścia. Bo chociaż widziała się z bratem, to ich relacja pozostawiała jeszcze wiele do życzenia.
Zrobiła usta w dzióbek i spuściła wzrok, paznokciami sunąc po wzorach na grubym materiale.
- Co byś powiedział na to, gdybym ją do nas zaprosiła? Podobno ma być za dwa dni w mieście, przyjeżdża do znajomej. Od niej się dowiedziałam - przyznała z gorzkim smakiem w ustach, wzruszając ramionami. - Sama jakoś nie była łaskawa mnie poinformować - dodała ciszej, uśmiechając się kwaśno. - Może teraz się wszystko zmieni… - mruknęła patrząc na widoki za oknem i dłońmi zjeżdżając na swój brzuch, a głowę opierając na zagłówku. - Może wreszcie będzie normalniej.
Jen Woolf
Jaime miał dziewiętnaście lat i zdecydowanie zbyt często kończył imprezy w podobny sposób. Niestety. Swego czasu, kiedy nie miał jeszcze osiemnastu lat, musiał dzwonić po ojca, który musiał go odebrać z komisariatu albo z izby przyjęć. Niestety. I wtedy też było mu cholernie wstyd, a rodzice nie mieli pojęcia, co z nim począć. Bo przecież dobrze się uczył, żadna matka ani żaden ojciec nie zapukali do drzwi ich mieszkania z informacją, że Jaime zostanie ojcem. Wiedzieli jednak, co mogło to wszystko powodować i najpewniej było im cholernie przykro i czuli się bezsilni, że nawet terapeuci nie potrafili pomóc.
OdpowiedzUsuńDlatego też Jaime słuchał uważnie kolejnych słów Jerome'a przez co robiło mu się jeszcze bardziej głupio. Mógł sobie odpuścić i nie dzwonić. Kto wie, może teraz już leżałby martwy na stole w prosektorium? I w końcu skończyłby się ten koszmar. Ale z drugiej jednak strony... czy naprawdę chciałby tak skończyć? Mimo wszystko, wybrał numer Jerome'a i poprosił o pomoc.
Nie wiedział, co mógłby mu na to odpowiedzieć. Po prostu milczał i spuścił wzrok, wpatrując się w podłogę. Przecież nie odezwie się słowami "przykro mi". To wydawało się być głupie i zdecydowanie nie na miejscu. Żałował, że Jerome nie miał do kogo zadzwonić w podobnych sytuacjach, ale... dobrze było widzieć go tutaj, teraz, całego i zdrowego, i przede wszystkim silnego.
Jaime już otwierał usta, aby powiedzieć mu, że owszem, jest drugie dno. Doskonale o tym wiedział; kierowały nim wyrzuty sumienia. Wieczne, drażniące umysł, wwiercające się w każdy zakamarek, męczące i nie pozwalające na normalne funkcjonowanie dłużej niż to możliwe. I każdy, kto wiedział o tym, co się stało, mówił, że to nie jego wina, bo cóż mógł poradzić? Był tylko dzieckiem. A nawet jeśli miałby więcej lat, to też nie byłby w stanie uratować starszego brata. No i może i tak było, teraz wiedział, że faktycznie nie byłby w stanie nic zrobić. I owszem, wtedy nie. Ale mógł zrobić wcześniej. I nigdy sobie tego nie wybaczy.
Wszystkie myśli kłębiące się w jego głowie, krzyczące, spojrzenie Jerome'a... to wszystko sprawiało, że Jaime pokręcił głową i zamknął oczy, czując jak jego serce ponownie przyspiesza pompowanie krwi i jednocześnie łzy pojawiły się pod powiekami. To był ten moment. Jerome miał okazać się pierwszą osobą (nie licząc terapeutów, ale oni wiedzieli, z czym przychodził pacjent), której o tym powie.
- Poczekaj, proszę - szepnął, wciąż z zamkniętymi oczami. Odetchnął raz, próbując uspokoić serce, sprawić, aby łzy nie przeszkadzały i przełknąć wielką gulę, którą czuł w gardle. - Widziałem śmierć mojego brata.
Otarł szybko zewnętrzne kąciki oczu i w końcu odważył się spojrzeć na Jerome'a. Znów zaciągnął się powietrzem i powoli wypuścił je z ust. To, co cisnęło mu się na usta, wręcz paliło. Decyzja została podjęta i nie zamierzał się teraz wycofywać.
- Miałem wtedy dziewięć lat, on jedenaście. I nie, nie był chory. I to też nie był wypadek - powiedział cicho, opierając się o tył sofy. - To było przerażające i... to wszystko moja wina - jego głos na nowo zaczął się załamywać, więc Jaime znów zamilkł. I tak nie był zdolny, aby powiedzieć coś więcej. Tamto wydarzenie oraz napięcie, jakie panowało w pomieszczeniu od momentu, w którym się obudził, bardzo go przytłaczały.
Nie poczuł się lepiej. Znaczy może trochę jednak tak, kiedy w końcu powiedział to na głos, kiedy mógł wyrzucić to z siebie. Ale mimo to, to wszystko wciąż w nim siedziało. Jerome wciąż mógł odejść i nigdy nie wrócić. Jimmy wciąż leżał martwy. Jaime wciąż widział krew na swoich dłoniach. Wciąż było źle.
Jaime pochylił się, opierając łokcie o kolana, a twarz schował w dłoniach. Jego ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. Czuł rany i siniaki na swoim ciele, doskwierały mu, ale bardziej cierpiał z innego powodu. I co z Jerome'em? Nie dość, że Jaime dzwonił do niego w środku nocy z prośbą o pomoc, to teraz obarczał go tym. Czyżby znowu podjął złą decyzję? Z drugiej strony, w końcu, gdyby się tak regularnie spotykali, zeszliby na temat rodziny. Jaime kłamać nie lubił; owijanie w bawełnę jakoś mu szło, ale Jerome na to nie zasłużył. Dlatego też nadszedłby taki moment, że Moretti w końcu by to z siebie wyrzucił. Ale może w innych okolicznościach nie wyglądałby tak tragicznie jak teraz?
UsuńJaime
Będąc jeszcze w kuchni wzięła butelkę wody, by ulżyć sobie przy mówieniu. Tej suszy w ustach nie była świadoma do momentu, w którym otworzyła je, by powitać szatyna. Usiadła zaraz obok niego na kanapie, tak że nogi miała podciągnięte pod brodę, a wzrok utkwiony w poszkodowanym mężczyźnie.
OdpowiedzUsuń- Czemu Ty zawsze we mnie wątpisz? -zapytała retorycznie starając się zażartować, jednak nie wyjaśniła mu, dlaczego ma w swym asortymencie coś takiego jak żelowy okład. To nie był czas ani miejsce na opowiastki tragicznych wydarzeń kilku zeszłych tygodni. Ważniejszy w tym momencie był Jerom i jego coraz to bardziej puchnąca twarz. Ktoś miał porządny cios albo szczęście. Jednym słowem nie wyglądało to zbyt dobrze. Rudowłosa miała tylko nadzieję, że obniżenie temperatury ciała pomoże zastopować efekt Quasimodo .
Gdy padło kluczowe nazwisko kobieta natychmiast odwróciła się do niego przodem, a koc, którym się tak do tej pory otulała spadł na ziemię. Oczy miała otwarte szeroko, jak denka od słoików, ponieważ nie spodziewała się, że ten dupek posunie się do uderzenia jej znajomego.
- Jak się mam nie denerwować?! On Ci to zrobił? Ale tego kurwa pożałuje – warknęła nim gość miał szansę kontynuować, a stan otępienia spowodowany samotnym wieczorem całkowicie odszedł w niepamięć. W głowie wymyślała już milion sposobów jak zemścić się na deweloperze. Nie mogła uwierzyć, że nie dotrzymał słowa i jeszcze doprowadził biednego Marshalla do takiego stanu! Z wirujących myśli wyrwał ją męski głos tylko dolewając oliwy do ognia. Każde kolejne słowo sprawiało, że kobieta mocniej zaciskała dłonie w pięści, a ta kontuzjowała dość szybko dała o tym znać odzywając się bolesnym pulsowaniem.
- Ty się jeszcze pytasz, czy dobrze zrobiłeś? Bardzo dobrze, że mu przywaliłeś. Kanalia jedna. – gdyby byli na dworze to pewnie splunęłaby w tym momencie na chodnik lub śladową ilość trawnika.
- Daj spokój, za nic nie przepraszaj. To ja Cię tu powinnam przepraszać – powiedziała, nagle uświadamiając sobie jak wielu kłopotów przysporzył mu Parker. Nie każdy miał tyle szczęścia, że nie potrzebował wizy, by mieszkać w Stanach jak ona.
- Mogłam się domyślić, że coś kombinuje…- mruknęła bardziej do siebie niż do Jeroma i chwyciła go za wolną dłoń.
- Tak bardzo mi przykro. Serio. Ale obiecuję, że kanalia tego jeszcze gorzko pożałuje- mówiąc to zazgrzytała zębami, a oczu ciskały jej błyskawice. Charlotte może była miłą i pozytywną kobietą, jednak nauczyła się w Nowym Jorku walczyć o swoje. W życiu wszystkie chwyty były dozwolone, prawda? Poza tym to nie tak, że nie uprzedzała Parkera o tym, co się stanie jeśli nie wywiąże się z umowy. Myślał pewnie, że podczas jej nieobecności cała sprawa przemknie bez echa. No to się grubo pomylił.
Gdy szatyn zmienił temat spojrzała na niego jak wyrwana z głębokiego snu.
-Co? – zapytała głupio i automatycznie sięgnęła tyłu głowy, by przypomnieć sobie o czym mógłby mówić znajomy. W tym uniesieniu pełnym nienawiści do jednego z topowych deweloperów w Nowym Jorku, kompletnie zapomniała o swej codzienności. Od razu widać było zmianę na jej twarzy, ponieważ stała się smutna i zdecydowanie mniej bojowa.
Usuń- Miałam wypadek podczas wyjazdu, ale nic mi nie jest jak widać. – powiedziała krzywo unosząc kącik ust. Nie chciała się nad sobą użalać, lecz nie była też przyzwyczajona, by mówić o tym co się stało. Mało kto pytał, a już mało kto widział ją tuż po wypadku.
- Lekarze to niestety nie są topowi fryzjerzy, więc czekam, aż odrosną do normalnej długości. – wyjaśniła starając się odgonić od siebie ponure myśli. Wypadek bardzo szybko łączyła z bratem, który nie chciał jej znać i uważał, za największą zakałę tego świata.
- Ciebie też Jerome – słowa wypowiedziała na wydechu również się uśmiechając, ba nawet koślawo objęła go ramionami przez wzgląd na pozycję w jakiej się znajdowali. Cieszyła się, że może zobaczyć ten Promyk Słońca u siebie w mieszkaniu. W sumie chyba tego jej było trzeb.
- To co napijesz się czegoś mocniejszego na zniwelowanie bólu? – zapytała już wstając z kanapy. Zapasy procentów miała znaczne, bo w nich bardzo umiejętnie topiła smutki, chociaż nie miała oznak alkoholizmu. Potrafiła jeszcze nad tym panować i o wiele bardziej wolała wypocić się na macie, czy parkiecie, by nie myśleć o niczym.
Charlotte Lotta
[Ależ nie ma za co dziękować! 😉 długo mi to zajęło haha, ale ja również dziękuję za dodanie Lotty do powiązań <3]
Na temat nieprzewidywalności w życiu, Villanelle, co nieco wiedziała. Gdyby ktoś jej równy rok temu powiedział, że postanowi wrócić do Nowego Jorku, a jej życie się ułoży z ojcem Thei… Owszem, powrót brała pod uwagę już kilka dni po narodzinach swojej córeczki, ale nigdy nie podejrzewałaby, że ona i Arthur będą w stanie nie tylko się dogadać, ale i zacząć razem żyć. Chyba dokładnie tak, jak sam Jerome, Elle popukałaby się w czoło i głośno wyśmiałaby takiego proroka.
OdpowiedzUsuńW tym momencie mieszkali w rodzinnym domu Arthura na przedmieściach, mieli dwójkę dzieci i przygarniętego psa. Na rachunku było też kilka mniej lub bardziej ostrych kłótni i wydarzenia, o których oboje najchętniej by zapomnieli. Starali się jednak doceniać to, co mają i… Szło im to coraz lepiej. Uśmiech na twarzy Elle był tego potwierdzeniem.
— Mhm, to akurat prawda. Życie lubi niespodzianki — uśmiechnęła się i mrugnęła jednym okiem do Jaspera, który jako jej przyjaciel od ponad dekady, doskonale wiedział, co miała na myśli — czyli nie jesteś z Nowego Jorku — stwierdziła, potakując delikatnie głową — w takim razie skąd?
Nie była wścibska i nie chciała wyjść na niegrzeczną, ale w końcu na tym polegała przecież rozmowa, no i trochę ją to interesowało. Nadal była zaintrygowana faktem, że taki mężczyzna pracował w salonie fryzjerskim, jako pomocnik — nie chciałabym wyjść na niegrzeczną, ale no właśnie… Nie wyglądasz na kogoś kto… Nie chciałabym powiedzieć, że tutaj nie pasuje, ale po prostu nie wydajesz się być kimś, kto ma dużo wspólnego z fryzjerstwem, o — odnalazła się w swoich słowach, chociaż nadal nie była przekonana w stu procentach co do ich poprawności i prawidłowego użycia. Zostały już jednak wypowiedziane i jedyne, co mogła zrobić, to cierpliwie poczekać na odpowiedź i mieć nadzieję, że mężczyzna nie poczuł się przez nią urażony.
Elle często pierw mówiła, a później myślała nad własnymi słowami. Wiele razy okazało się to przydatne w jej życiu, ale znalazła się też przez to w kilku sytuacjach, w których zdecydowanie wolałaby się nie znajdować. Nadal pamiętała dokładnie imprezę, podczas której pijana wykrzyczała Arthurowi, że ma córkę. Wszystko przez to, że nie mogła poradzić sobie z jego widokiem, z inną kobietą, chociaż miał przecież do tego całkowite prawo. To ona zniknęła bez słowa, pozostawiając za sobą dosłownie wszystko.
— No nie wiem… W ten sposób mogę pozbawić się ewentualnej szansy na niańska, w kryzysowych sytuacjach z naszą nianią — zaśmiała się wesoło, okręcając się powoli na fryzjerskim fotelu, dopóki Jasper jeszcze nie postanowił zająć się dokładnie jej włosami.
— Thea, ze starogreckiego to bogini… Nie mam pojęcia, co mną kierowało, ale zdecydowanie jest nią dla swojego ojca — zachichotała — dla mnie też oczywiście. W ogóle, zawładnęła całą rodziną niczym prawdziwa bogini…
Pokiwała głową, chociaż Jerome znajdował się już w pomieszczeniu gospodarczym. Sama wyprostowała fotel i spoglądała ponownie w lustro w czasie, gdy Jasper wszystko przygotowywał. Nie była do końca pewna, czego chce. Zapisana była na zrobienie odrostów, bo przy blond kolorze te pojawiały się w błyskawicznym tempie, ale Elle coraz częściej myślała o czymś innym… Tylko musiała nieco przystopować ze zmianami. Znowu nie mogłaby się przyzwyczaić do własnego odbicia.
— Dziękuję — sięgnęła od razu po szklankę i upiła odrobinę — z taką ilością rodzeństwa, nie mogłeś mieć łatwo w domu. Ja jestem… — zawahała się przez chwilę, przygryzając wargę — wychowałam się, jako jedynaczka, ale zdecydowanie nie zostałam rozpieszczona. Henry, co prawda nigdy nie wprowadził musztry do domu, ale czuło się, że pracuje dla wojska, nie było spełniania każdej mojej zachcianki — wzruszyła lekko ramionami. Zawsze miała wsparcie w mamie i Henry’m. Byli obok niej zawsze, gdy tego potrzebowała, później wyjechała z Nowego Jorku i zmiany zachodziły nie tylko w jej życiu…
— Odrosty i może odrobinę przytniemy końce… Prawda, Jas? — Uśmiechnęła się do przyjaciela, który postawił właśnie na przenośnym stoliku plastikowe miseczki z farbą. — Pewnie, możecie zrobić zdjęcie i je wstawić, żaden problem — oznajmiła, chcąc odłożyć szklankę na stolik po lewej stronie, ale puściła naczynie, nim te całkowicie znalazło się nad podparciem. Szklanka upadła na podłogę, robiąc przy tym hałas. Nie tylko rozlała się woda, ale i naczynie rozbiło się.
Usuń— Przepraszam, nie wiem, co tak właściwie zrobiłam — jęknęła, powoli odsuwając się z fotelem. Część wody wylądowała na jej spodniach, ale w głównej mierze znalazła się na podłodze. Gdyby tego było mało, po salonie rozległ się dziecięcy pomruk, który szybko zamienił się w płacz niemowlęcia. Zmarszczyła delikatnie brwi, tak bardzo chciała, aby dzieci spały i nie sprawiały problemów, a to ona rozpoczęła mały armagedon. Chciała pozbierać szybko szkło i zająć się Mattem.
— Cholera, przepraszam — zagryzła wargę, nie przejmując się mokrymi spodniami na nogawce, zeszłą z fotela, aby ukucnąć i zebrać większe kawałki szkła — gdzie to wyrzucić? Już Matty, już mama idzie, spokojnie — wymruczała, spoglądając przepraszająco to na Jaspera, to na Jerome’a. Stało się jednak tak, jak zakładała. Thea również się obudziła i dała głośno o tym znać wszystkim.
[można to na pewno wytłumaczyć, jakąś chwilową czarną dziurą w pamięci XD]
Villanelle
Marita natychmiast poderwała się z zajmowanej kanapy, poprawiając ozdobną poduszkę i zatrzymując jednym ruchem palca nagranie. Niespodzianka dla Jennifer okazała się udana; poprzez reakcję narzeczonego zobaczy, że jemu zależy na niej z całego serca i przenigdy nie zamieniłby jej na inny model, gdyż lepsze w tym przypadku nie mogło istnieć. Po raz pierwszy zobaczyli, że tego spokojnego asystenta można doprowadzić do złości. Jasper już miał mu wszystko wytłumaczyć, załagodzić powstały konflikt, lecz uprzedziła go fanka tatuaży. Stanęła pomiędzy Marshallem, a Philippem, przyciskając swoje ciało do fryzjera. Złapała dłonią jego zawiązanej, pomarańczowej koszuli w kratę, kładąc drugą rękę na klatce piersiowej najnowszego pracownika.
OdpowiedzUsuń— Panowie, spokój. Tak, chodziło nam o Twoją narzeczoną i wspólnie postanowiliśmy, że zrobimy takie malutkie przedstawienie, ale nieszkodliwe — wytłumaczyła, uśmiechając się promiennie do sekretareczki i swojego szefa. — Jennifer jest naszą stałą klientką i nie przypuszczaliśmy, że jesteście razem, dlatego chcieliśmy zobaczyć Twoją reakcję na taką wiadomość, nic więcej — poprowadziła Jeroma na jego stałe miejsce w salonie, zerkając ze złością na Philippa. — A jego nie słuchaj, bo jest głupi jak but.
Jak to z nimi w końcu było? Stanęła w obronie fryzjera, jakby była lwicą, walczącą o swoje maleńkie dziecko, chociaż gdyby między Marshallem, a Andersonem miało dojść do wymiany ciosów, to fryzjer dałby sobie radę. Czyżby po prostu z niecałą godzinę temu wybuchła niekontrolowana namiętność, której nie dało się zatrzymać, a oni nie wiedzą, jak zachować się w zaistniałej sytuacji? Na pewno nic nie wydarzyło się wbrew woli Marity, gdyż nie ukrywałaby tego faktu, robiąc dobrą minę do złej gry. Natomiast znał Philippa i chociaż po nieudanym związku z Hayley, zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni, to nie skrzywdziłby bezbronnej, kruchej przedstawicielki płci pięknej.
— Jerome, sorry — oparł się o blat, patrząc na długowłosego. — Jennifer jest wyjątkowa, ale ja nie tykam zajętych kobiet, kiedy jestem tego świadomy, a dodatkowo polubiłem Cię, więc nie sprzątnąłbym Ci laski sprzed nosa. Chciałem zająć się jej fryzurą — wyciągnął dłoń na zgodę, unosząc prawą brew do góry. — I mam już kogoś, kto zawrócił mi w głowie. Twoja narzeczona też denerwuje się z powodu rozerwanej bielizny? I dzięki mała, że tak mnie oceniasz, więcej seksu nie będzie.
— Fifi, to stanik z kolekcji Victoria Secret's, najnowszy model, mój ulubiony.
— Skrawek prześwitującej bielizny z ciemnymi ramiączkami i serduszkami w odpowiednich miejscach. Nie zwracam uwagi na biustonosze, a na Twoje piękno ciało, ale odkupię, bo skrócisz mnie o głowę.
— Główkę Ci zostawię ze względu na te czarne oczka, ale mogę skrócić coś ważniejszego dla Ciebie, Anderson — ułożyła dłoń na jego policzku i prawie go całowała, ale w ostatniej chwili się cofnęła, idąc po kawę.
Czy ich dialogi będą jedynie przesiąknięte erotyzmem? Philipp opierając się o biurko, uważnie obserwował ruchy brunetki, zatracając się we własnym świecie. Małecki potwierdzając nowy, naruszony mocno grafik, kazał Jeromowi nacisnąć opcję potwierdzam, następnie tak i na koniec ok. Odnotowując, że wskazówki na zegarze wskazują dziewiątą pięćdziesiąt, wyjął dwie tabletki przeciwbólowe i popił je od razu zimną wodą. Oby znowu ból złagodził się do takiego stopnia, aby zapomniał o nim przez kilka godzin.
Kiedy Jasper pochylił głowę, pozwalając prześlizgnąć się lekarstwu, do salonu weszła Camila wraz z Audrey. Ta pierwsza od razu zawiesiła bluzę z kapturem, najprawdopodobniej męską, gdyż zamiast rozmiaru S miała co najmniej L i przywitała się ze wszystkimi. Panna Radke przeczesała niepewnie włosy, rozglądając się to po salonie, to po twarzach pracowników dość niepewnie. Na dłużej zatrzymała wzrok na Philippie, przechylając głowę na bok.
— Dzień dobry — stanęła tak, aby mogła obserwować każdego z fryzjerów. — Ale tu macie cudownie, bardzo przytulnie, inaczej niż wszędzie. Już Camili powiedziałam, że przypomina modelkę z tego bilbordu naprzeciwko, ale patrząc na Pana — ruchem głowy wskazała na tego, który dzisiaj wyjątkowo najbardziej mieszał i dalej patrzył jak zaczarowany w kierunku stanowiska Marity. — to jakbym widziała Enzo z serialu Greenhouse Academy, brakuje jedynie delikatnych rozjaśnień na włosach i siniaków, ale tego drugiego nie życzę.
UsuńJasper
Sytuacja, w której teraz obaj się znajdowali, przerażała Jaime'ego. W końcu wypowiedział na głos te mroczne słowa, jednocześnie znów przenosząc się do tamtej pamiętnej nocy. Po wczorajszych wydarzeniach, kiedy teraz miał rany na twarzy i siniaka na brzuchu (co prawda teraz zakrytego koszulką, ale Jerome i tak już go widział), po prostu wyglądając źle z tego powodu, wyglądał też niezbyt przychylnie ze względu na to, co działo się w jego głowie i sercu. Miał tego dość, miał tego serdecznie dość. Chciał to przerwać, chciałby to po prostu wyrzygać i poczuć się lepiej. Chciał zrobić cokolwiek, żeby poczuć się lepiej. Ale nic nie pomagało. Jedyny plus, jaki mógł dostrzec w obecnej sytuacji, był taki, że siedział tu z nim Jerome. Nie wiedział, co ten mężczyzna w sobie miał, ale... Jaime cieszył się, że tu był. Jednakże... Nie czuł się zadowolony z faktu, że powiedział mu to, będąc w takim stanie. Przecież nie chciał więcej mówić, nie chciał opowiadać o tamtej nocy, nie teraz i generalnie nie w najbliższej przyszłości. Bez tych informacji dało się powiedzieć komuś, że jego brat zmarł mając tylko jedenaście lat. To wszystko mogło wyglądać lepiej gdyby nie to, że wczoraj miał wrażenie, że sam zaraz odejdzie z tego świata.
OdpowiedzUsuńJaime wzdrygnął się, słysząc słowa To zawsze będzie nasza wina. Owszem, zawsze. Wreszcie ktoś to głośno przyznał. Ale to też nie podniosło go na duchu, a jedynie utwierdziło jeszcze bardziej w swoich mrocznych przekonaniach. Tak było, nikt tego nie zmieni, nikt nie zmieni tego, co się stało lub też co się nie stało. To wszystko było dla niego oczywiste. A ci wszyscy ludzie chcieli po prostu, aby Jaime nie popadł w depresję i żył normalnie. Jak, do ciężkiej cholery, miał żyć normalnie?
W końcu wyprostował się, przestając się opierać o tył sofy. Naprawdę starał się opanować emocje, ale nie potrafił tego zrobić, było to od niego zdecydowanie silniejsze. Może nie powinien się powstrzymywać? Nie, nie, to na pewno byłby zły pomysł. Wyglądałby jeszcze gorzej, a naprawdę chciałby tego nie robić. To, co się tutaj teraz działo, i tak już było przesycone napięciem i emocjami.
Przeszedł spokojnym i powolnym krokiem na przód sofy, w końcu na niej siadając, robiąc to jak najmniej szelestnie jak tylko się dało, jakby jakiś głośniejszy dźwięk miał sprawić, że coś się zepsuje, że znów coś runie, że znowu będzie sam.
Jaime pokręcił głową. Co się wtedy stało?. O, nie, nie, nie. Nie ma mowy, nie powie mu, nie zacznie wypluwać z siebie tych okrutnych słów, nie zrobi tego.
Położył dłonie na kolanach i zacisnął je na nich. Odetchnął, ponownie czując jak coś ściska mu gardło. I znów poczuł łzy w oczach, dlatego uniósł głowę wyżej, głęboko wciągając powietrze do płuc. Nigdy wcześniej nie zdarzało mu się zachowywać w taki sposób przy kimś. Owszem, przy rodzicach płakał, kiedy był dzieckiem, przy terapeutce też popłynęły łzy. Będąc samemu... robił też wiele innych rzeczy. Ale teraz? Teraz było inaczej, wszystko było inaczej.
- Jimmy... Jimmy został zamordowany - odezwał się w końcu, przerywając tę ciszę, która im obu musiała bardzo ciążyć. - Widziałem to i... nic nie mogłem zrobić - szepnął. - Mogłem jedynie patrzeć jak... jak uchodzi z niego życie, a ja... gdybym wtedy go powstrzymał... - przerwał i zakrył sobie usta dłonią. To, co się teraz działo w jego głowie, sercu i ciele... było tego za dużo. - Gdybym powiedział, powiedział ostro, że ma ze mną zostać, nie wiem, złapał za rękę... on by żył...
Nie chciał więcej mówić. I tak uważał, że powiedział dużo jak na siebie. Jerome zasłużył na tę wiedzę, jednak Jaime nie chciał, aby mężczyzna czuł się tym obarczony, żeby obudziło się w nim poczucie, że musi w jakiś sposób mu pomóc lub zostać tylko dlatego, że usłyszał takie informacje.
UsuńNagle wstrząsnął nim dreszcz. Objął się ramionami, ale zaraz złapał za koc i narzucił go sobie na ramiona.
- Ja wiem, że nie powinien teraz już o nic cię prosić - zaczął w końcu - ale... naprawdę chciałbym, abyś poleciał ze mną do Miami, na grób Jimmy'ego - powiedział cicho, w końcu odważając się spojrzeć na Jerome'a. - Kupię bilety na samolot, dostosuję się do twojego wolnego czasu, wiem, że masz teraz sporo na głowie, sprawy związane ze ślubem i tak dalej... Nie musisz mi teraz odpowiadać i... zrozumiem, jeśli nie będziesz miał na to ochoty, naprawdę - spojrzał mu w oczy, wciąż czując jak szalenie bije jego serce. - I… miałeś coś konkretnego na myśli, mówiąc, że “to zawsze będzie nasza wina”?
Jaime
Słysząc ich podwójne przywitanie, Lynie jedynie nieco szerzej się uśmiechnęła. Momentami jeszcze miała wrażenie, że jej pobyt tutaj to po prostu ładny scen, a nie rzeczywistość, która zaczęła się jak najgorszy koszmar, ale za teraz śmiało mogła powiedzieć, że jest prawie jak w raju.
OdpowiedzUsuń— Poproszę, ale nie czuję, że była mi potrzebna, aby się rozbudzić — odpowiedziała. To miejsce tak po prostu na nią wpływało, ale w takich wyjątkowych miejscach chyba zawsze człowiek od razu budził się do życia, nawet jeśli miał za sobą nieprzespaną noc, czego nie można było powiedzieć o Alanyi, która spała naprawdę dobrze. Kawa mimo wszystko była jej małym rytuałem, którego dziewczyna nie lubiła pomijać. Nawet jeśli nie działa to lubiła jej smak, a wypicie kawy na Barbadosie było teraz wręcz wymagane. Chyba nadal do niej nie docierało, że się tu znajduje. O wiele bardziej wolałaby mieć wykupione wakacje niż być tutaj przez wypadek, przez który tu utknęła, ale to już była tylko mała różnica, którą dziewczyna chciałaby zmienić. Choć nie spędziła tu nawet całego dnia to była pewna, że miałaby zamiar tutaj za jakiś czas wrócić, poleżeć na gorącym piasku i po prostu odpocząć. Brunetka zerknęła na Ivanę, gdy ta wspomniała o wiercipięcie.
— Dużo ci zostało do rozwiązania? Oczywiście o ile można wiedzieć — dodała. Nie wszystkie kobiety przecież lubiły opowiadać o swojej ciąży, a Lynie nie chciała wyjść na kogoś wścibskiego. Znały się ledwie od wczoraj i nie byłaby zaskoczona, gdyby kobieta nie chciała jej odpowiadać. — O tak, chętnie się przejdę — odparła. Skoro już tutaj była to żal byłoby jeździć autem, skoro do jego rodziców było aż tak blisko. Mogła obejrzeć trochę okolicę z bliska i pozachwycać się jeszcze bardziej niż do tej pory. Z takich rzeczy się tak po prostu nie rezygnowało i musiałaby upaść na głowę, aby nie chcieć zrobić sobie tu spaceru. W dodatku była całkiem aktywna i lubiła ruch, to tutaj spacer był obowiązkowym punktem. Jakby miała więcej czasu to wyobrażała sobie nawet jogę przy wschodzie słońca na plaży i to była myśl, która dziewczynie tak się spodobała, że już dodała ją do rzeczy do wykonania, gdy tylko będzie miała okazję.
— Mam tylko nadzieję, ze nie dostanę dziś wiadomości, aby wracać do hotelu — powiedziała zerkając na telefon, ale ten na szczęście od wczorajszego wieczoru milczał i nikt najwyraźniej jej tam nie potrzebował. Może będzie miała trochę szczęścia i jeszcze tak przez jakiś czas na Barbadosie będzie mogła pozostać. Za bardzo się jej tu spodobało, aby teraz wracać.
— O, dziękuję — odebrała kubek z kawą i od razu upiła pierwszego łyka, nieco parząc się w górną wargę, gdy zbyt szybko przystawiła kubeczek do ust. — Chyba za bardzo dziś się wszystkim ekscytuję — stwierdziła odstawiając kubeczek na stół, co by nie zrobić sobie większej krzywdy.
Lynie
Sytuacja była tak absurdalna, że MJ mimo tego, że to z niej nabijał się Jerome, musiała się roześmiać. Nie miała innego wyjścia – przecież gdyby to do niej podbiegł ktoś w kawiarni, czułaby się co najmniej dziwnie, szczególnie jakby jeszcze zaczął zadawać jakieś personalne pytania. Najwyraźniej powinna sobie w wolnym czasie przemyśleć swoje instynkty i odruchy działania, ale tym razem mleko się już rozlało i teraz nie pozostało już nic innego, jak tylko dokończyć dzieła.
OdpowiedzUsuń— Oczywiście! Obejrzałam wszystkie odcinki Grey’s Anatomy – powiedziała poważnie. – Teraz czekam, aż mi przyślą dyplom lekarski – wzruszyła ramionami, jak gdyby to była kwestia zaledwie kilku dni. Szybko jednak kwestie żartów przeszły na drugi plan, bo dla niej ważniejsze było mimo wszystko to, żeby pomóc człowiekowi w potrzebie. Stąd też szybki wywiad, który przyniósł pomysł, że to wszystko związane jest z wiekiem. – Och, zdecydowanie – odparła dziarsko, ale w jej oczach błyszczały radosne ogniki, sugerujące że tak naprawdę tylko żartuje. – Myślę, że to pora na emeryturę i uprawianie własnego ogródka działkowego – dodała, ale szybko spoważniała, gdy zobaczyła, że Jerome czuje się coraz gorzej. – Osiemnaście lat – mruknęła, oceniając mniej więcej ile mógł mieć jej nowy znajomy; wyszło jej jak najbardziej na to, że wspomniane przez mężczyznę zdarzenie z jego życia, miało prawo być głównym sprawcą całego tego zamieszania – i zerwany mięsień – nadal mówiła sama do siebie, analizując tę sytuację – no dobra… masz trzy sekundy na powiedzenie „nie” – oznajmiła – a potem roszczę sobie prawo do obmacania cię – mrugnęła do niego okiem. – A jako fizjoterapeutka i masażystka robię to całkiem profesjonalnie – dodała już całkowicie poważnie i tym samym wyczerpała oferowany mu czas na zastanowienie. – Możesz mnie pozwać – szepnęła, kładąc rękę na jego plecach, a potem odwróciła wzrok, w pełni koncentrując się na tym, co wyczuwa pod palcami.
Lubiła swoją pracę. Była jednym z tych szczęśliwców, którzy naprawdę robili to, co kochali i co im dobrze wychodziło – spełniała się w swoim zawodzie, odczuwając niebywałą satysfakcję za każdym razem, kiedy jej pacjenci czuli się dzięki jej działaniom lepiej. I chociaż była wciąż młoda, to wystarczająco długo jako gówniara, nastolatka zaledwie, obserwowała swojego stryja przy pracy w jego gabinecie, chłonąc od niego cenną wiedzę i szkoląc się, żeby już teraz móc z czystym sumieniem powiedzieć, że się zna. Zdobywając zaś prawo do wykonywania zawodu nie osiadła na laurach – mimo że trochę od tego czasu minęło, nadal latała na różne kursy i konferencje, żeby być ze wszystkim na bieżąco.
Siłą rzeczy nie potrzebowała wcale długo się zastanawiać, aby powiedzieć:
— Mam nadzieję, że nie planowałeś nic na to popołudnie, Jerome. – Powróciła do niego wzrokiem. – Albo że planowałeś jakieś randez-vous ze swoim fizjoterapeutą – kontynuowała, patrząc mu w oczy, żeby podkreślić wagę sytuacji – bo jak to dziś zbagatelizujesz i ruszysz do jakiejś dziarskiej pracy, to nie gwarantuję, że jutro uda ci się wyprostować – przyznała szczerze – albo że ktokolwiek cię poskłada niskim nakładem pracy czy bólu. No chyba, że lubisz bolesne terapie, to zapomnij, że coś mówiłam – wzruszyła ramionami, uśmiechając się delikatnie. – Jakbyś jednak wolał mniej masochistyczne rozrywki, to dobry masażysta cię postawi jeszcze dziś do pionu. A potem oklei – miała na myśli tape – i wrócisz na kilka sesji, dostaniesz ćwiczenia, wzmocnisz ten mięsień… jeszcze będą z ciebie ludzie! – zapewniła wesoło.
MJ
Ethan nienawidził załatwiać żadnych urzędowych spraw. Przy załatwianiu stałego pobytu w Stanach miał serdecznie dość i szczerze mówiąc pojęcia nie miał, jak udało mu się to zrobić i nie zwariować przy okazji. Pojęcia nie miał, jak ludzie robią to, że rozumieją wszystko co tam pisze. Z pewnością po czasie jest już łatwiej, dlatego naprawdę odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że nie musi już nic robić w związku ze swoim pobytem tutaj, a wszystko odbywa się jak najbardziej legalnie i zwyczajnie mógł odetchnąć z ulgą. Dobrze było mieć spokój, po prostu. Tego też życzył Jerome’owi, bo choć ich sytuacje były zupełnie różne to potrafił sobie wyobrazić jak bardzo irytujące musi być załatwianie tyle wszystkich spraw i jaka jest ulga, gdy człowiek już wszystko będzie miał zrobione i za sobą i faktycznie będzie mógł się skupić na swoim życiu, a nie na papierkach, które koniecznie trzeba przynieść o wyznaczonej porze do urzędu.
OdpowiedzUsuńDopiero byli tu niecałe pięć minut, ale Camber zdążył zrozumieć co jego przyjaciel miał na myśli, gdy mówił o Maybel. Uważał jednak, że przerwa całkiem dobrze im zrobi, zwłaszcza, że to był dość długi dzień, a taki się zapowiadał i obojgu pewnie przydałoby się trochę wytchnienia, choć na ten moment Ethan ani trochę nie czuł się zmęczony, ale kłócić się z kobietą przecież nie zamierzał. Sam również poprosił o kawę, herbatę choć uwielbiał to miał zawsze dziwne wrażenie, że go usypia, a przy pomaganiu Marshallowi wolał być w pełni sił, a nie chodzić i czuć, jak powieki mu się zamykają.
Słuchając pytań kobiety miał trochę wrażenie, jakby widział swoją mamę. Też zawsze się pytała o różne rzeczy bez skrępowania i była naprawdę przekochaną kobietą. Dlatego każde, niemal każde, wspomnienie przywoływało uśmiech na twarz mężczyzny.
— Jestem z Kanady, takie małe miasteczko Chetwynd w Kolumbii Brytyjskiej — odpowiedział. Niewiele ludzi o nim słyszało, ale lubił opowiadać o tym miejscu i po części chyba nawet czekał na więcej pytań odnośnie tego miejsca. — A jeśli mnie pamięć nie myli to z Jeromem znamy się… hm, od kwietnia? Marca? Jakoś tak, niedługo w każdym razie — odparł. Może ich znajomość nie miała najdłuższego stażu, ale Ethan naprawdę cenił sobie obecność bruneta w życiu i z nikim tak dobrze mu się nie piło piwa, jak właśnie z nim. Nawet jeśli nie zawsze mieli o czym rozmawiać, to mogli chociażby pomilczeć w swoim towarzystwie i też było im z tym dobrze. Choć w ostatnim czasie nie brakowało im tematów do rozmów. Zwłaszcza teraz, gdy Marshall wrócił do Wielkiego Jabłka.
— I nie robię nic specjalnego. Jestem kierowcą w firmie zajmującej się przeprowadzkami. Ale poważnie się zastanawiam nad zmianą pracy — powiedział. Nie chodziło o to, że mu się nudziło, bo to była dobra praca i dobrze płatna, ale czuł, że potrzebuje zmiany i może udałoby mu się za jakiś czas ją zmienić, ale na to musiał jeszcze trochę w zasadzie poczekać.
Ethan
Westchnęła ciężko, rozciągnęła usta w wąską kreskę i położyła dłonie na swoich udach.
OdpowiedzUsuń- Cóż… Nie są najlepsze. O ile jakiekolwiek są… W sumie nie mają ze sobą kontaktu od bardzo długiego czasu. Kiedy ojciec umarł, Noah całkowicie się od nas odciął, chociaż od mamy wcześniej. Nie mam zielonego pojęcia, co się między nimi wszystkimi stało, to wszystko jest dziwne i zakrawa o jakąś rodzinną tajemnicę. Naprawdę, czasem jestem już zmęczona samym myśleniem o tych wszystkich relacjach - przewróciła oczami i pokręciła głową. - Kiedy rodzice się rozstali, Noah się wściekł. Na mamę. Jakby to wszystko było jej winą… - zmarszczyła brwi, zerkając mimowolnie na mijane po drodze znaki. - Sama nie wiem, może faktycznie jest. Może to jest ten element układanki, którego wciąż mi brakuje do rozwikłania tej cholernej zagadki. Najbardziej denerwuje mnie, że tak naprawdę nikt nic mi nie mówi, ale kładzie się na mnie nacisk, żebym to ja działała. Chociaż… W zasadzie, to od dłuższego czasu już nie - stwierdziła ze zdumieniem, aż unosząc wyżej brwi. - Może się z tym pogodziła, że Noah ma ją gdzieś? Naprawdę, szczerze nie wiem. W końcu się do mnie nie odzywa - wzruszyła ramionami. - Koło fortuny trochę się odwraca… Tyle się dzieje, że nawet nie mam kiedy o tym wszystkim powiedzieć bliskim. To trochę nurtujące, wiesz? - westchnęła, patrząc w tym momencie na Jerome’a. - Dlatego ci zazdroszczę. Takiej rodziny, jaką masz ty. Bardzo mi tego w życiu brakowało - dodała, zjeżdżając nieco na siedzeniu.
Nie czuła już tak ogromnego smutku, jak wcześniej, gdy o tym mówiła. Czas zrobił swoje i Jen w końcu się zdystansowała, jednak te liczne znaki zapytania zawsze gdzieś biegały z tyłu jej głowy, nie dając o sobie zapomnieć. Bo czy się w ogóle o czymś takim dało?
- Myślę, że na początek spotkam się z nią sama. Gdzieś na mieście, a potem wpadniemy do mieszkania i cię z nią zapoznam. Chyba tak będzie najlepiej - przyznała z lekkim uśmiechem. - Muszę zobaczyć, jaka będzie jej reakcja. A to może być… Sama nie jestem w stanie tego przewidzieć.
Pokiwała głową i pochyliła się, by móc pocałować go w policzek.
- Ja ciebie też. Najbardziej na świecie - wyszeptała mu do ucha, a potem wróciła do poprzedniej pozycji.
Gdy dojechali na miejsce, Jen powoli otworzyła drzwi, uważając przy tym, by nie zahaczyć o samochód stojący obok. Rzuciła też tylko krótkie, może ciut karcące spojrzenie w kierunku bruneta, zmrużyła oczy i wysiadła.
- Uważaj sobie.. Kobiety w ciąży potrafią być niebezpieczne! - mruknęła, choć zaraz się zaśmiała. Podeszła bliżej niego, uprzednio zatrzaskując drzwi ze swojej strony, potem złapała Jerome’a za rękę i uniosła wzrok. - Chyba to dosyć drogie biuro - stwierdziła, kiedy zauważyła drogie samochody zaparkowane pod agencją. - Ale może mają coś dla normalnych ludzi - dodała, uśmiechając się zadziornie. - Ewentualnie będziemy udawać bogaczy i trochę się zabawimy - powiedziała ciszej z zadziornym uśmiechem. W końcu kto powiedział, że do wszystkiego trzeba podchodzić poważnie?
Po chwili zaczęła kierować się w stronę wejścia, a następnie na pierwsze piętro, gdzie - jak zauważyła na tablicy mieszczącej się przy recepcji - znajdował się pokój agentki nieruchomości. Drzwi były na wpół otwarte, a ze wnętrza dobiegały dziwne hałasy.
- Jerry, na litość boską, zdecyduj się! Nie mam teraz lokalu, o który prosisz.
- Ale co jest trudnego w znalezieniu mieszkania z sypialnią? Muszę mieć gdzie przyjmować swoich gości!
- Twoja rezydencja ma siedem sypialni!
- No właśnie; ósmej brak!
Przystanęła w półkroku, wbijając wzrok w Marshalla. Nie do końca wiedziała, czy powinni tam wchodzić, skoro ktoś zawzięcie próbował się dogadać z kobietą.
Zaraz jednak na korytarz wypadł nieco ekscentryczny aktor, grający głównie w serialowych - ale bardzo popularnych - tasiemcach.
Usuń- Mówię ci, Diana, znajdź mi lokal blisko wody! Salon, sypialnia, łazienka i mili sąsiedzi. Nic trudnego! - rzucił na odchodne, maszerując do windy. Potem słychać było jęki i uderzenie prawdopodobnie segregatorem, a następnie kobieta wypadła przez drzwi, nagle, ze zdziwieniem, zatrzymując się przed Jen i Jeromem. Poprawiła szybko drogą garsonkę i wzięła głęboki wdech, wyprostowała się i przyodziała na twarz uśmiech numer trzy.
Rasowa profesjonalistka.
- Państwo do mnie? - zapytała, unosząc jedną brew. Była szczupła, możliwe, że po kilku operacjach plastycznych, ale drobnych, bo zachowana była estetyka wizerunku.
Blondynka skinęła powoli i niepewnie głową. Diana odrzuciła długie brązowe włosy do tyłu i wróciła do swojego gabinetu. - No to zapraszam!
Jen Woolf
Jaime w końcu jako tako się uspokoił, jednak jego ciało wciąż nieco drżało. Koc, który sobie zarzucił na ramiona, nie pomagał mu. Cóż, to wszystko się działo przez emocje, jakie w nim siedziały i nie chciały opuszczać na dobre. Wciąż wszystko było świeże, wciąż dawało o sobie znać, wciąż było z nim. Nie czas był teraz na wstyd, jednak Jaime czuł się trochę głupio, będąc w takim stanie przy Jerome'ie, ale nic nie mógł na to poradzić. To było silniejsze od niego. Z drugiej strony, zaczynał się cieszyć, że w końcu komuś o tym powiedział. Komuś, kto nie był jego matką, jego ojcem czy jego terapeutą. To było dziwne uczucie, ponieważ przez długie lata trzymał to w sobie, próbował tłumić emocje i unikał kontaktów z ludźmi. Zresztą, i tak trudno mu było nawiązywać normalne i przede wszystkim zdrowe relacje z obcymi. Tymczasem z Jerome'em zdążyli pójść na kawę, skoczyć na bungee, porozmawiać jak ludzie na obiedzie... Zdążyli też poznać się w trudnych okolicznościach, przeżyć ciężkie chwile pewnej nocy i mówić sobie o rzeczach, o których na pewno nie było im obu łatwo mówić. Ich relacja chyba w końcu nabierała określonego kształtu, a Jaime nazwałby ją przyjaźnią, gdyby tylko był pewny, że Jerome zostanie.
OdpowiedzUsuńJaime spojrzał uważnie na Jerome'a, kiedy ten zaczął mówić o swoim bracie. Aż coś mu na nowo ścisnęło serce. Jasna cholera. Czyżby Moretti znów pogorszył sprawę? Wyznał mu coś, co tak starannie ukrywał, nieświadomie przypominając lub też wyciągając znów na światło dzienne tragedię, która wydarzyła się w życiu mężczyzny? W dodatku była ona tak podobna do tragedii, która spotkała Jaime'ego. Czy to naprawdę było możliwe, aby przypadek splótł ich losy razem?
Zrobiło mu się jeszcze bardziej przykro. Oczywiście, że wszędzie dzieją się takie rzeczy, każdego spotyka coś takiego, po czym trudno się pozbierać. I Jaime cholernie współczuł Jerome'owi. Chyba obaj doskonale wiedzieli, przez co przechodzi ten drugi. Obie sprawy były przerażające i okrutne. Przerażające było też to, że było w nich tyle podobieństw.
Nahuel i Jimmy mieli po jedenaście lat. Jaime stracił starszego brata, Jerome stracił młodszego brata. Jaime był młodszy od Jerome'a, a Jerome był starszy od Jaime'ego. Jerome nie złapał Nahuela na kutrze, ale złapał Jaime'ego na Empire State Building. Och, proszę, żebym nie musiał tamować krwi Jerome'a, pomyślał rozpaczliwie Jaime, kiedy zdał sobie sprawę z tego wszystkiego. Może dlatego od początku czuł nic porozumienia między nimi? Może to dlatego miał wrażenie, że łączyła ich jakaś niezrozumiała relacja? Może podświadomie czuł, że łączy ich coś więcej? Tylko... dlaczego akurat to? Dlaczego dwóch jedenastoletnich chłopców straciło życie w takich okolicznościach?
Mimo wszystko, Jaime wciąż nie chciał mówić o tym, co tak naprawdę wydarzyło się sierpniowej nocy dziesięć lat temu. Jasne, powinien powiedzieć Jerome'owi, skoro mężczyzna opowiedział o sytuacji na oceanie. Ale... po prostu nie potrafił.
- Tak mi przykro - odezwał się w końcu, wciąż na niego patrząc. - Tak bardzo mi przykro... Nie powinno ich to spotkać - dodał nieco ciszej i odważył się położyć dłoń na ramieniu mężczyzny, chcąc pokazać w ten sposób, że go wspiera i w razie czego Marshall może mówić więcej, dalej, co tylko chciał.
Po kolejnych słowach Jerome'a, Jaime już był pewny, że mężczyzna zamierza zostać w jego życiu. I nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak cholernie cieszył się z tego Moretti i jak bardzo pozytywny wpływ to na niego wywiera.
Pokiwał głową. Bardzo chętnie wybierze się na grób młodszego brata Jerome'a i równie chętnie posłucha o nim więcej. Jaime pamiętał też, że Marshall ma jeszcze inne rodzeństwo i szczerze mówiąc, o nich też chętnie posłucha. Nie z zazdrością czy coś, ale z radością? Nie umiał tego dokładnie określić, ale miał wrażenie, że to, co sobie tutaj powiedzieli, co sobie wyznali, jeszcze bardziej nadało kształtów ich relacji. Jaime nie chciał o tym mówić na głos ani też myśleć o tym więcej, aby jednak nie zapeszyć.
Usuń- Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś - Jaime w końcu zabrał dłoń i odetchnął głęboko, powoli wypuszczając powietrze z płuc. - I jednocześnie przepraszam, że przez moje słowa wróciłeś do tych bolesnych wspomnień i musiałeś znów przez to przechodzić.
Moretti nie wiedział, jaki ma do tego wszystkiego stosunek Jerome, jednak sam przecież powiedział, że "to zawsze będzie nasza wina”. Obwiniał się i tak naprawdę Jaime mu się nie dziwił. Przecież sam też się obwiniał, na okrągło, cały czas, wciąż sobie wypominał. I patrząc na Jerome'a, myślał, że chciałby mieć w sobie tyle siły, co on.
- Pójdę z tobą na jego grób. Ale do tego czasu chciałbym... wiesz, może kiedyś opowiesz mi o swoim bracie coś więcej? - uśmiechnął się niepewnie. Możliwe, że w końcu naprawdę zaczął się uspokajać. Jego serce powoli wracało do normalnego rytmu.
Jaime już nie mógł się doczekać, kiedy obaj znajdą się na cmentarzu w Miami. Jerome będzie pierwszą osobą, którą tam zabierze.
uwielbiam ten wątek, Jaime
Słysząc, iż ‘znajomy’ rudowłosej wyglądał po całym starciu znacznie gorzej od obecnego w jej mieszkaniu szatyna uśmiechnęła się mimowolnie.
OdpowiedzUsuń- I bardzo dobrze! Szkoda tylko, że i Tobie się oberwało – zauważyła z troską w głosie. Limo pod okiem miał murowane, lecz okład mógł złagodzić skutki walki na pięści dwóch jegomości. Parker nie wydawał jej się typem osoby, która sama jest się w stanie obronić. On miał od tego ludzi, którym zapewne chwilę zajęło dotarcie do gabinetu szefa. Może Jerome na macie podczas sparingu się hamował, by nie zrobić jej krzywdy, to mogła się jedynie domyślić do czego byłby zdolny pod wpływem naprawdę silnych, negatywnych emocji.
Zapewnienia o tym, iż nie jest niczemu winna wcale nie poprawiły jej samopoczucia. Mogła lepiej dopilnować tego, by Parker dotrzymał danego słowa. Cieszyła się, że Marshallowi udało się na szybko załatwić chociażby wizę narzeczeńską i wrócić do Nowego Jorku. Dobrze było wiedzieć, że ma się taką przyjazną duszę pod ręką w tej miejskiej dżungli.
- Autobusowy. – odpowiedziała spokojnie będąc już w połowie drogi do kuchni, gdzie nalała sobie i szatynowi rumu z colą. Był mocniejszy niż wino, którego miała wielkie zapasy. Whiskey, czy wódka już dawno się skończyły i na ten moment wolała ich nie dokupować. Poza tym na oba wyżej wspomniane alkohole robiło jej się niedobrze. Kilka razy przesadziła z ich dawkowanie i na samą myśl, czy zapach odsuwała szkło od siebie.
Szybko wróciła do salonu podając poszkodowanemu jego porcję.
-Mam nadzieję, że rum z colą ujdzie, bo jak nie, to mam jeszcze tylko wino.- wyjaśniał z powrotem usadawiając się na kanapie i otulając się kocem. Nagle zrobiło jej się jakoś zimno. Może to przez skąpe ubranie, a może przez niewygodny temat, który właśnie wszedł na tapetę. Ciężko było pogodzić się z konsekwencjami kilku sekund, które zmieniły tor jej wymarzonych podróży, czy relację jaką do tej pory miała z bratem.
-Yhym – mruknęła w potwierdzeniu, gdy mężczyzna zapytał o zimny okład. Potrzebowała ich bardzo po wypadku i rychłym powrocie do pracy. Upiła kilka łyków trunku, a następnie bawiła się szklanką tak, że płyn rytmicznie obijał się o przeźroczyste ścianki.
- Był to dość poważny wypadek… -zaczęła cichym głosem nie patrząc w kierunku przyjaciela . Wypowiadając kolejne słowa miała wrażenie, jakby przenosiła się w przeszłość i na nowo siedziała w tym przeklętym autobusie do Miasta Aniołów.
- Kilka osób śmiertelnych. Ja miałam szczęście i skończyło się na szyciu głowy, stłuczonej ręce, nodze i kilku zadrapaniach. – uśmiechnęła się nieco pogodniej, jednak nadal nie odzyskując tej werwy, która miała w chwili nerwowego uniesienia.
- No, ale tak jak już mówiłam z lekarzy są średni styliści fryzur – zaśmiała się cicho, a następnie jednym haustem skończyła swojego prostego drinka.
Usuń- Ale dość już o mnie – odwróciła się do niego przodem niemalże podskakując na kanapie, by usadowić się inaczej. Tym razem dopilnowała, by jej pluszowe okrycie nie znalazło się na podłodze.
- No to jak to było z tymi zaręczynami, hm? -zapytała unosząc jedną brew i uśmiechając się cwanie. Była osobą, które nie wierzyła zbytnio w stałe związki, a już na pewno nie w instytucję małżeństwa. Poznała życie od bezlitosnej strony zdrad, kłamstw i obrączek na palcach stałych klientów klubu go-go. Nim przyjechała do Ameryki była jeszcze tym typem kobiety, która w przyszłości chciała stworzyć swój ciepły, rodzinny dom. Jej rodzice dawali idealny przykład potwierdzający słowa przysięgi W zdrowiu i chorobie , czy i że Cię nie opuszczę aż do śmierci , daltego nie trudno było jej w tym przekonaniu dojrzeć. Wielkie Jabłko zweryfikowało rzeczywistość na tyle, że relacje z mężczyznami upłaszczała do przygodnego seksu lub relacje seksu pozbawionej jak w przypadku Jeroma, Michaela i paru innych panów przedstawiciel tej brzydszej płci.
Charlotte Lotta
Ale jak mogła się między nimi nie mieszać? Jak mogła to po prostu zostawić i dać żyć własnym życiem, skoro przez tyle lat właśnie walczyła o to, żeby jej rodzina się połączyła? Tylko… czy to w ogóle było możliwe?
OdpowiedzUsuńNic nie odpowiedziała, a jedynie westchnęła, chcąc o tym pomyśleć później. Zdecydowanie był to temat, którego nie załatwiało się w jednej chwili, wymagał zaś pełni skupienia i przeanalizowania tysiąc razy od nowa. Bo co się stanie, jeśli matka Jen się już jej całkowicie wyprze, kiedy się przypadkowo dowie, że miała kontakt, a nawet spotykała się z Noah? Chyba nigdy by jej tego nie wybaczyła… I tego blondynka obawiała się najbardziej. Mimo, że Edith nie wykazywała większej chęci zainteresowania się własną córką, to i tak by cholernie bolało. A do takiej sytuacji nie chciała dopuścić.
O mało co nie parsknęła śmiechem przy kobiecie, słysząc propozycję mężczyzny. Cóż… Pomysł ten był dość… Ryzykowny, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, prawda? Musiała się jednak mocno powstrzymywać, żeby wejść w rolę i zachować jakieś resztki normalności, która teraz miała mieć zupełnie inny wydźwięk.
Odchrząknęła więc i usiadła na jednym z krzeseł, czekając, aż Jerome zrobi to samo. Prześledziła wzrokiem wnętrze biura stwierdzając, że kobieta na pewno należało do jednych z tych osób, które na sukces mogą pracować dniami i nocami, ale obecnie są w takim punkcie życia, że i kilka dni w tygodniu spędzonych przy biurku całkowicie im wystarcza, by dorobić się majątku.
- My… Bo wie Pani.. - zaczęła powoli, prostując się i znajdując taką pozycję, żeby wyjść jak najbardziej na pewną siebie żonę dzianego gościa. - Ta sprawa jest dość… delikatna - ciągnęła, pochylając się bardziej ku niej. Potem wychyliła się i spojrzała za siebie, czy nikt czasem nie chce wejść do pokoju, po czym kontynuowała. - Jestem żoną pewnego bardzo, bardzo wpływowego człowieka…
- Którego? - zapytała jak gdyby nigdy nic, włączając komputer. Jen wtedy trochę sparaliżowało, ale ciągnęła gadkę dalej.
- Wolałabym nie mówić.
- Muszę wiedzieć, czego oczekują moi klienci…
- Z Rosji. Nie zna Pani - wydukała na szybko, nieco bardziej otwierając oczy. To dość zaniepokoiło Dianę, dlatego też zaczęła uważniej przyglądać się zarówno blondynce, jak i Marshallowi.
- Z Rosji… Czy to…
- Mąż stara się nie ujawniać własnej tożsamości. No, jakby to powiedzieć, te interesy wymagają pełnej dyskrecji. Nawet ja z domu za często nie wychodzę, całe miasto może mieć w jednym palcu - machnęła ręką i przewróciła oczami, wzdychając. - Dobrze, że często go nie ma, bo bym chyba wścieklizny w tym pałacyku dostała.
- O…- odparła brunetka, pochylając głowę i przysuwając się do komputera. - Dobrze, rozumiem… Ale to właściwie o co chodzi?
- No i tu zaczyna się dopiero historia! - zawołała, łapiąc Jerome’a za rękę. - Jak mówiłam, mąż często wyjeżdża, a ja, samotna kobieta… Ach, co tu dużo mówić! Muszę dbać o swoje potrzeby. Byleby się Tygrysek aż tak bardzo nie dowiedział… - dodała ciszej, tonem, jakby sprzedawała właśnie tajemnicę rodzaju badań kosmitów przez NASA. - Potrzebujemy gniazdka, gdzie będziemy się spotykać. Miłość między nami wybucha tak często i tak gorąco… - zamruczała, w tym momencie przybliżając się do bruneta z krzesłem i rozanielonymi oczami wpatrując się w niego. Agentka była tak zaaferowana sytuacją, że aż zamyśliła się na moment, po czym natychmiast wstała, podeszła do jednej z szaf, potem otworzyła sejf i wyjęła z niego kilka papierków, rzucając je na biurko. Potem siadła, klasnęła w dłonie i pokiwała głową.
- No, i to ja rozumiem! Wreszcie coś ciekawego - zawołała ochoczo, co wywołało zdziwienie u panny Woolf. Bardziej się nastawiała na to, że kobieta się wystraszy tej całej zmyślonej na poczekaniu bajeczki, a tu taki obrót spraw…
Usuń- To czego szukamy? Apartament, dom za miastem, willa, czy coś bardziej niepozornego i sekretnego?
- Ostatnia opcja! Będzie idealna! - odpowiedziała szybko, wracając do poprzedniej pozycji. - Coś niedrogiego, ale w dobrej dzielnicy (przecież musimy zachować standardy), najlepiej mieszkanie trzypokojowe… Salon, sypialnia i jeszcze jeden pokój na…
- BDSM? - zapytała nagle, tak po prostu, suchym i przewidywalnie-nieprzewidywalnym tonem, przeglądając oferty w katalogach. Jen wtedy zatkało, więc spojrzała na Jerome’a, z wyraźnym błaganiem o pomoc. Diana to zauważyła i się zaśmiała. - Wiedzą Państwo, jeden piosenkarz kazał sobie szukać akwarium dla krokodyla, więc takie zabawy już mnie nie ruszają - wytłumaczyła z błyskiem w oku. - Gorące igraszki i takie zabiegi, musicie mieć ze sobą naprawdę wielki ubaw...
amorowa kombinatorka Jen <3
Przez cały swój pobyt w Nowym Jorku do Francji zawitała tylko jeden raz przez całe cztery lata. Mogła powiedzieć, że po części rozumie co czuje Jerome, gdy po przerwie pojawił się znowu w swoich rodzinnych stronach i po części zazdrościła mu tego, że ma przy sobie teraz na najbliższe tygodnie rodzinę. Sama wiele dałaby tego, aby znaleźć się za jakiś czas w Lille z mamą, ojczymem i dziadkami. Po prostu mieć bliskich, od których pewnie teraz nie będzie mogła się odpędzić telefonicznie. W końcu przeżyła katastrofę lotniczą na wodzie, wszyscy będą musieli się upewnić, że Alanya jest całkowicie bezpieczna i z powrotem w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku, gdzie nic złego nie może się jej stać. Teraz była jednak na Barbadosie i za Francją będzie miała jeszcze czas, aby tęsknić, gdy już wróci do Wielkiego Jabłka i dotrze do niej, że jest po części sama i tęskni za mamą. Tak zwyczajnie.
OdpowiedzUsuńIvanie faktycznie nie zostało dużo do rozwiązania i choć Lynie absolutnie nie znała się na ciąży i tym wszystkim, to nie była zaskoczona, że kobieta chciałaby, aby to w końcu się skończyło. Po tych wszystkich miesiącach, które nie zawsze były miłe dla kobiet każdy miałby w końcu dość i zapewne Matias również cieszyłby się, gdyby jego żona urodziła. Tak przynajmniej wnioskowała po doświadczeniach rodziny, po tym co oglądała i wiedzy, którą jako tako miała. Z samym wyborem imienia też było trudno, w końcu człowiek musiał się z tym imieniem trzymać do końca życia, a rodzice swój wybór muszą mieć przemyślany odpowiednio, bo co, jeśli im jednak się po trzech latach imię nie spodoba i uznają, że woleliby, aby ich Kelly nazywała się Sandra czy Samantha? Wszystko było możliwe i zapewne sama potrzebowałaby wiele czasu, aby wybrać odpowiednie, pasujące do dziecka imię i być może dopóki tego malucha się nie zobaczy to nie będzie się wiedziało jak on się nazywa. Nie chciała siedzieć jej na głowie, więc nieco pospieszyła się ze swoją kawą. Tę pewnie będzie miała jeszcze okazję na spokojnie wypić, a teraz faktycznie byłoby lepiej, aby Ivana od nich po prostu odpoczęła. Oboje mieli też w końcu jeszcze sporo planów na dzisiejszy dzień i nie byli nawet pewni, czy będą mieli ten dzień dla siebie. Istniała szansa, że jednak będzie musiała wrócić do hotelu wcześniej niż oboje to planowali. Pożegnała się z kobietą i podziękowała za wczorajszy wieczór i dzisiaj. Nie mogła się już doczekać wyjścia i po części pewnie było to po niej widać, gdy tylko wyszli z domu i Lynie wręcz pierwsza z niego wybiegła.
— Zazdroszczę ci — powiedziała wyprzedzając go, aby po chwili odwrócić się w stronę mężczyzny i szła tyłem, aby na niego patrzeć — wychować się tutaj, mieszkać i mieć miejsce, gdzie możesz wracać… To pewnie dla ciebie nic takiego, ale kurczę, jak patrzę na to wszystko… To przychodzi mi tylko na myśl, aby ci powiedzieć, że zazdroszczę i chętnie bym się zamieniła miejscami. Muszę złapać trochę koloru przed powrotem do Nowego Jorku — stwierdziła spoglądając na swoje ręce. Może i był dopiero początek lata, jeszcze masa czasu, aby ładnie się opalić, ale tak przynajmniej mogłaby się pochwalić opalenizną prosto z Barbadosu.
— Tak pachnie raj — poprawiła mężczyznę z uśmiechem.
Lynie
Od tej nocy wszystko wydawało się być trudne i skomplikowane, Jaime patrzył z obawą na przyszłość. Przez jego ciało i umysł przeszło wiele negatywnych emocji. Nie spodziewał się, że ranek będzie obfitował w to wszystko. Nie wiedział, że dzisiaj będzie ten dzień, w którym otworzy się i wyzna swoją winę. A później okazało się, że Jerome również stracił brata i również zadawał sobie mnóstwo pytań, analizował wszystko to, co wydarzyło się i co mogłoby się wydarzyć wtedy na kutrze.
OdpowiedzUsuńJaime wciąż patrzył uważnie na Jerome'a, słuchał wypowiadanych przez niego słów. To, co mówił, było takie... oczywiste? Chyba tak. Ale mimo to Moretti miał wrażenie, że będzie cholernie trudno zastosować się do tego wszystkiego. Słyszał już podobne słowa od ludzi, którzy byli dla niego ważni lub którzy zajmowali się podobnymi "przypadkami" na co dzień. Jednakże sposób, w jaki wypowiadał się Jerome był nieco inny. Znaczy... też był spokojny, poważny, a jego głos był równie ciepły. A jednak Jaime miał wrażenie, że jest zupełnie inaczej. Może dlatego w głowie zaczął rozważać nad tym, jak mógłby zacząć żyć normalnie? Jak zaakceptować te wszystkie wyrzuty sumienia, jak przestać zapijać w sobie gniew* i bezsilność? Na pewno się dało, wystarczyło spojrzeć na siedzącego naprzeciwko niego mężczyznę, który najwyraźniej radził sobie całkiem nieźle. On też zadawał sobie mnóstwo pytań, a jednak potrafił pójść na przód, znalazł pracę, znalazł miłość i będzie sobie tutaj układać nowe życie. I tego Jaime mu zazdrościł.
Pokiwał głową, jakby chciał mu dać znać, że owszem, chce żyć dalej. Bo tak naprawdę chciał, chociaż czasem jego zachowanie stanowiło o czymś innym. Robił te wszystkie niebezpieczne rzeczy, jakby chciał się skrzywdzić lub zrobić sobie coś gorszego. Jerome doskonale o tym wiedział. I najwidoczniej martwił się o niego, a to z kolei prowadziło do kolejnych rzeczy; Jaime'emu zależało na Jerome'ie, dlatego też nie chciał, aby mężczyzna się o niego martwił. Nie chciał stwarzać mu dodatkowych zmartwień, chciał, aby był z niego dumny. A przecież nie będzie, jeśli Jaime wciąż będzie się wdawał w bójki, upijał czy próbował chodzić po krawędziach dachów wysokich budynków, czyż nie?
Jaime ponownie skinął głową na słowa mężczyzny o tym, że "potrafi to wszystko". Może. Może i potrafił, ale czy na pewno wszystko? Potrafiłby żyć jak normalny człowiek, niczego nie udając? Po tylu latach mogłoby być trudno, ale...
- Zamierzam spróbować - odezwał się w końcu i westchnął cicho. Nie wiedział, co mógł powiedzieć w tym momencie. Wszystko, co powiedział Jerome, było na tyle mocne, że chłopak tak naprawdę nie mógł nic więcej od siebie dodać. Rozumiał go, wiedział, że powinien żyć dalej, że nie może wciąż tego robić; obwiniać się, rozpamiętywać tamtej nocy i błąkać się w swoim życiu. Jedna z nielicznych rzeczy, jakie sprawiały mu radość, to były studia. Jego celem było je ukończyć i pracować w wybranym zawodzie. Do tej pory nie wiedział, czy będzie w stanie dożyć do momentu rozdania dyplomów i szczerze powiedziawszy teraz też nie był, ale wizja tej uroczystości stała się wyraźniejsza.
- Dziękuję - powiedział nagle po dłuższej chwili milczenia. - Za wszystko, serio. Za to, że mnie odebrałeś w nocy, że tu zostałeś, że wciąż tu siedzisz. Że mogłem ci powiedzieć to wszystko, a ty powiedziałeś mi coś równie dla siebie ważnego. To wiele dla mnie znaczy. Dziękuję - uśmiechnął się lekko.
Może i to ich spotkanie, znajomość, relacja, jaka się utworzyła między nimi było czystym zbiegiem okoliczności, jednak Jaime zamierzał to wykorzystać. Chciał, aby ta znajomość wciąż się rozwijała i przede wszystkim trwała. Widział w niej szansę dla samego siebie i może nawet dla Jerome'a. W końcu to właśnie ten mężczyzna go wtedy złapał, czyż nie?
Usuń- Nie musi być dzisiaj, oczywiście, że nie - pokręcił lekko głową, uśmiechając się lekko. - Kiedyś, przy jakiejś okazji, jeśli będziesz chciał. Teraz chyba naprawdę powinieneś wracać do Jen, bo będzie się zastanawiała, gdzie przepadłeś - dodał, a jego uśmiech nieco się poszerzył.
Poczuł się zdecydowanie lepiej i to było wspaniałe.
- Ja też się cieszę, że mnie złapałeś.
Kto by się spodziewał, że wypad na ten budynek zaowocuje czymś takim?
[*taki tam mały odnośnik do jednej piosenki, nie mogłam się powstrzymać :)
I pytanko, robimy teraz coś jeszcze czy powoli przeskakujemy do wycieczki do Miami?]
Jaime
[Hej! Tak, to ja :D Z ciężkim bólem przekładam dołączenie do Was, ale ja jestem strasznie zabiegana; praca, wolontariat i śpiący w najlepsze facet :D Dzięki za powitanie, ale moja karta to chowa się w kąt, bo Twoja to dopiero robi wrażenie <3]
OdpowiedzUsuńTheodore Conlon
[ Hej. Dziękuję bardzo za piękne powitanie w gronie autorów na blogu. Niezmiernie mi miło, że kreacja Saz przypadła do gustu. Starałam się :)
OdpowiedzUsuńJerome jest również bardzo ciekawy i niewątpliwie udał Ci się. Patrząc na niego przypomina mi się taka beztroska, skoki do ciepłego oceanu, zapach balijskich kadzidełek, odgłos skuterów. Jerome przywodzi mi na myśl południową Azję, choć nie potrafię tego wytłumaczyć. :D ]
Sazan
Rudowłosa cieszyła się, że mężczyzna nie drążył tematu jej wypadku. Nie chciała do niego wracać, do tego jak w mgnieniu oka ból został zastąpiony kompletną czernią. Nie wiedziała co się z nią dział ani jak długo była nieprzytomna. Przeraźliwy ból głowy i kończyn szybko sprowadził ją w szpitalu na ziemię. To był istny chaos krzyków lekarzy, pielęgniarek i poszkodowanych, których było cały czas za dużo. Była bardzo wdzięczna, że Rogers ją odnalazł i nie musiała się mierzyć z tym całym bałaganem sama, jednak teraz wolałaby do tego nie wracać. Została bowiem sama w Nowym Jorku i ciężko jej było do tego na powrót przywyknąć.
OdpowiedzUsuń- Na pewno mam dość podróży autobusami, ale za to kupiłam sobie rower – zaśmiała się i skinęła głową w odległy róg pomieszczenia, gdzie stał jej nowy, czerwony rumak z wyprzedaży. Choć pracę miała dość blisko miejsca zamieszkania, to nie raz, nie dwa musiała dostać się na drugi koniec miasta, a do metra również obawiała się wsiąść.
- Tak, jest! – zasalutowała wstając z kanapy i idąc do kuchni z kocem przewieszony niczym peleryna super bohatera. Do salonu wróciła z dwiema butelkami coli i rumu. Skoro to miała być dłuższa rozmowa, to warto było mieć możliwość przygotowywania drinków na bieżąco, co oczywiście panna Lester uczyniła. Gdy jej szklanka ponownie była wypełniona słodkawym alkoholem oparła się wygodnie plecami o podłokietnik kanapie i wlepiła w szatyna swe zaciekawione spojrzenie. Pamiętała, że Jerome wspominał o tej jednej, jedynej dla której przyleciał tu z rodzinnego kraju, lecz nie sądziła, że wszystko jest na aż takim zaawansowanym etapie.
- Nie wątpię, bo zapewne zrobiłeś to w spektakularny sposób, co? – wtrąciła ze śmiechem upijając kilka łyków trunku. W jej oczach od dawana pojawiły się szczerze ogniki rozbawienia. Może nie znała Marshalla na wylot, jednak przysiąc mogła, że jest o typ podobny do niej pod względem spontaniczności. Intuicja je nie myliła, gdyż historia przedstawiona przez mieszkańca Barbadosu jej nie zawiodła pod względem nietuzinkowości. Co jakiś czas unosiła brwi w zdziwieniu lub cicho parskała śmiechem, ale słysząc zwieńczenie o plastikowym pierścionku o mało co nie zakrztusiła się spożywanym napojem.
- Nie-ee poo-owiem – zająkała się nadal próbując uspokoić salwy śmiechu, lecz był to ten z rodzaju przyjacielskich aniżeli szyderczych.
- Jest z Ciebie nie lada element panie Marshall, ale moje gratulacje! – uśmiechnęła się szeroko unosząc drinka ku górze, a drugą dłonie szturchając go lekko w ramię. Mogła nie wierzyć w stałe związki, w małżeństwa i w romantyczną miłość, lecz każdej bliskiej osobie życzyła jak najlepiej. Każdy podążał według własnych zasad i obraną przez siebie ścieżką, a ona była ostatnią osobą, która wysiliłaby się ocenianie kogokolwiek.
- Oczywiście na ślub czuję się oficjalnie zaproszona – powiedziała pewnie i zajęła się uzupełnianiem szkła o kolejną porcję drinków. Nie była fanką tego typu imprez, lecz nie mogła przepuścić okazji, by ujrzeć tego tu luzaka w garniturze!
-Mogę też zapewnić lokal na wieczór kawalerski jakbyś potrzebował– puściła mu perskie oko wręczając trzecią kolejkę rumu do ręki.
- Oczywiście na koszt firmy – wiedziała, ze szef nie miałby nic przeciwko, jeśli na jeden wieczór bar byłby zamknięty na wyłączność jednej imprezy, a Charlotte mogła sobie pozwolić w razie potrzeby zapłacić za spożyty alkohol przy zniżkach pracowniczych.
Charlotte Lotta
Nigdy nie miał nic przeciwko osobom, które zadawały dużo pytań. Wiedział, że zwłaszcza starsze osoby lubią wiele wiedzieć, a Ethanowi chyba było czasem bliżej do nich niż swoich rówieśników. Poza tym w Chetwynd takich ludzi było pełno, wszyscy traktowali się na równi i może też przez to łatwiej było mu po prostu ignorować takie wtrącanie się, choć absolutnie nie czuł, że Maybel za bardzo naciskała na jego strefę prywatną. Fakt faktem, że Camber nie lubił o sobie zbytnio opowiadać, ale to też nie były pytania, które wygrzebałyby najbardziej intymne szczegóły z jego życia.
OdpowiedzUsuń— Bo takie trochę w sumie jest — przyznał i uśmiechnął się lekko na wspomnienie. Niby przyjeżdżali tam turyści, ale Ethan zawsze miał w głowie, że to jest miasto mieszkańców, którzy tam byli od wielu lat. Mało kto wyjeżdżał z tego miasteczka, wszyscy woleli po prostu zająć się rodzinnymi biznesami, a nie uciekać w świat. Tylko Ethan trochę namieszał ze swoim wyjazdem, ale to z kolei było już naprawdę dawno. — I chyba nawet niedługo po tym, jak się poznaliśmy to wyjechałeś z powrotem na Barbados — zauważył. To po części było zaskakujące, że nawet po takim czasie nadal ich znajomość się uchowała. Ethan nie miał tu zbyt wiele znajomych i naprawdę się cieszył na wiadomość od Jerome, gdy wrócił i że chciał jego pomocy.
— Bo nie wspominałem, nie było, kiedy — powiedział zupełnie szczerze — ja sam dopiero się zacząłem nad tym zastanawiać, jak wróciłem do Nowego Jorku jakiś czas temu. Odwiedzałem rodzinne strony i jakoś tak mi się przypomniało, co robiłem i pomyślałem, że dobrze byłoby spróbować i tutaj — dodał lekko wzruszając ramionami. To nie było jeszcze nic pewnego, poza tym Ethan nie do końca wiedział, jak to działa w Nowym Jorku, ale chyba raczej zasady przyjęcia do straży wszędzie były takie same, prawda? Taką przynajmniej miał nadzieję, wtedy wszystko byłoby o wiele prostsze niż teraz. Sam też za to zdawał sobie sprawę, że nie mówił Jerome’owi zbyt wiele o sobie. Nie lubił tego robić, choć wiedział doskonale, że czasem dobrze jest po prostu opowiedzieć o sobie innym, gdy słuchał o życiu osób, które tu były mu bliskie. I tak na dobrą sprawę to pytania Maybel pewnie też i odpowiedzą na trochę pytań, które miał Jerome i pozwolą jemu samemu lepiej poznać Kanadyjczyka.
— Zanim się przeprowadziłem pracowałem przez dziesięć lat w straży — przyznał. Sięgnął po cukier, wsypał dwie łyżeczki cukru do kubeczka, zamieszał i jednak zdecydował się na dodanie odrobiny mleka do kawy. — I pomyślałem, że to nie byłby głupi pomysł, aby do tego wrócić. Tu, gdzie pracuję może i jest wygodnie, ale też trochę… nudno.
Nie był z kolei facetem, który lubił ciągłe zmiany, ale tej potrzebował. Może jeszcze nie teraz, może jeszcze musiał się przemęczyć do nowego roku i wtedy zacząć działać ze zmianą pracy, ale wiedział, że coś zmienić musi i najpewniej w końcu to zrobi. Zanim odpowiedział kobiecie zajął się na moment ciastem, które mu się wręcz rozpływało w ustach.
— Akurat nie. Lubię mniejsze miasta, ale trochę mi się w życiu pozmieniało i potrzebowałem jakiejś większej zmiany. I jakoś tak padło na Nowy Jork, więc się spakowałem i przyjechałem.
Nie wiedział jak ładnie ubrać w słowa, że umarła mu mama i chyba na ten moment nie musiał psuć atmosfery takimi wspomnieniami. Co najwyżej później mógłby sprostować sprawę Jerome’owi, a teraz zwyczajnie grzecznie odpowiadać na pytania.
Ethan
Odetchnęła głęboko. Zewsząd otaczała ją cisza. Cisza, o której istnieniu zdążyła już zapomnieć. Cisza charakterystyczna dla tego mieszkania zanim to wszystko się rozpoczęło. Cisza, która składała się z szumu lodówki, tykania zegara i dźwięków typowych dla miasta, które prowadziło swoje bujne życie za murami budynku. Dźwięki, do których była tak przyzwyczajona, że rzadko o ile w ogóle zwracała na nie uwagę. A potem rozpoczęło się to szaleństwo, na które tylko teoretycznie była gotowa. Przestrzeń, której nie musiała z nikim dzielić, teraz musiała pomieścić mężczyznę, który w świetle prawa stał się jej mężem, oraz całą ekipę składającą się z dźwiękowców i operatorów, i właśnie to ich obecność najbardziej wytrącała ją z równowagi. Ale teraz ich tu nie było. Nie było nikogo, tylko ona i chaos, który panował w jej głowie. I to jak za tym tęskniła uderzyło w nią nagle. Bo przyzwyczaiła się do tej swojej samotności, zaprzyjaźniła się z nią i w gruncie rzeczy żyło jej się całkiem wygodnie. Mimo, że była człowiekiem, a ludzie mają do siebie to, że podobnie jak inne gatunki łączą się w pary, by zapewnić sobie przetrwanie, potrafiła zepchnąć tę potrzebę na bok, a niekiedy w ogóle o niej zapomnieć. Liczyła więc dni do końca. Dziesięć. Tylko tyle dzieliło ją od zakończenia tego całego cyrku i wreszcie będzie mogła odetchnąć z ulgą. Dziesięć dni. To niewiele prawda? I znikną kamery, z czasem opadnie również zainteresowanie jej osobą i związkiem z Jasperem. A Jasper… Być może będzie współdzieliła z nim tę ciszę i wcale jej to nie będzie przeszkadzać. Być może, bo w ciągu dziesięciu dni wiele mogło się zdarzyć, prawda? Willow nie wiedziała czego tak naprawdę ma się spodziewać. Z przeprowadzonej rozmowy z Małeckim wynikało, że on chciał to kontynować, gotowy był pozostać w małżeństwie, podczas gdy ona… Miała wrażenie, że pozostanie w tak formalnym związku będzie nakładało na nich presję. Coś w Jasperze było, coś co sprawiało, że jej skamieniałe serce budziło się do życia i gotowa była wejść w to nieco głębiej, ale jednocześnie wydawało jej się, że powinni wrócić do etapu, na którym znajdowało się większość par. Odkrywać siebie powoli, pójść nawet na cholerną randkę i spędzić czas tylko we dwoje. Wydawało jej się, że nabranie dystansu im nie zaszkodzi. Ale być może podchodziła do tego wszystkiego w zły sposób, wszak nie miała doświadczenia w relacjach damsko-męskich, a poza tym świat nieustannie gnał do przodu i nie sposób było za wszystkimi zachodzącymi zmianami nadążyć. Może nagle pośpiech był wskazany? Skoro już raz wskoczyli na głęboką wodę, powrót na płyciznę mógłby okazać się głupotą. Willow nie wiedziała.
OdpowiedzUsuńTo miało być tylko pięć minut. Powrót do rozgrzebanej pościeli zaraz po wzięciu prysznica, miał być tylko chwilowy, nie trwać więcej jak trzysta sekund. Pięć minut już dawno minęło, a ona wciąż odwlekała moment, gdy zmuszona będzie wrócić do życia i wreszcie wziąć się za robotę. Od piętnastu minut nie mogła jednak się przemóc, by wyjść z łóżka. Wsłuchiwała się w ciszę, delektując się nią z przymkniętymi oczami. Nasiąknięty od wody ręcznik umieszczony na jej włosach zaczął jej ciążyć, a skóra pokryła się gęsią skórką, przypominając o tym, że powinna wreszcie zamienić ręcznik na coś cieplejszego. Ale tak ciężko było się ruszyć i prawdopodobnie tkwiłaby w tym zawieszeniu gdyby nie dzwonek oznajmiający, że ktoś stoi po drugiej stronie drzwi prowadzących do jej mieszkania, a nikogo się nie spodziewała. Zerknąwszy w kierunku zegarka nabrała przekonania, że nieproszonym gościem nie jest Jasper, który po prostu zapomniał klucza, a gdy ten irytujący dźwięk ponowił się, z głośnym westchnieniem wreszcie zmusiła swoje ciało do ruchu.
Ciaśniej zawiązując pasek od szlafroka wokół talii i poprawiając ręcznik na głowie, nieśpiesznie kierowała się w stronę drzwi, które wreszcie otworzyła. I sekundę później poczuła jak jej twarz oblewa się zdradzieckim rumieńcem, a dłoń odruchowo chwyta za poły szlafroka, mocniej przyciągając je do siebie. Nie spodziewała się, że po otworzeniu przyjdzie jej stanąć naprzeciw mężczyzny. W dodatku takiego mężczyzny. Lekko zadzierając głowę do góry, by móc lepiej spojrzeć na jego twarz, odchrząknęła.
Usuń— Tak? Jeśli coś pan sprzedaje to nie jestem zainteresowana… — oby to tylko nie był jeden z tych sprzedawców biblii.
[Przepraszam, że tak długo musiałaś czekać :<]
Willow
Chociaż wydarzenia, które miały miejsce w nocy zawstydzały Jaime'ego, tak teraz czuł się dobrze. Po prostu dobrze. Był spokojny, jego serce odzyskało normalny rytm, a umysł był czysty. Po porannej rozmowie z Jerome'em poczuł, że chyba naprawdę może zacząć żyć normalnie, a przynajmniej na samym początku nauczyć się tej normalności. Bo jeszcze nie wiedział, co to znaczy. Kiedy miał się tego dowiedzieć, gdy w najważniejszym okresie życia było, jak było? Chodził od jednego specjalisty do drugiego, rodzice też się dziwnie zachowywali. A starszego brata nie było. Może jeśli poprzebywa więcej czasu z Jerome'em albo z tymi ludźmi, których poznał w ostatnim czasie, to się przekona, jak to jest żyć w społeczeństwie jako jeden z nich, bez poczucia odrębności? Że nie pasuje? Że nie powinno go tu być? Och, zdecydowanie musiał zacząć myśleć w inny sposób, bardziej pozytywny. A mężczyzna siedzący z nim w jego mieszkaniu mógł nieświadomie pokazać mu, jak to jest, kiedy coś jest pozytywne czy optymistyczne. W teorii Jaime oczywiście wiedział, ale z praktyką było gorzej.
OdpowiedzUsuń- Może być i w samolocie - pokiwał głową, wciąż się uśmiechając lekko. - Do Miami leci się około trzech godzin. Czasami parę minut więcej, zależy, jaki lot. Powinniśmy się uwinąć w jeden dzień. Ja przynajmniej zazwyczaj staram się tak robić - wzruszył delikatnie ramionami.
Nie miał gdzie się zatrzymać, będąc w rodzinnym mieście. Znaczy mógł i nie raz nocował w hotelu. Obecność przy grobie brata przeważnie miała na niego niezbyt dobry wpływ; po opuszczeniu cmentarza kierował się do baru lub jakiegoś klubu i tam się upijał. Potem jechał taksówką do najbliższego hotelu, a kolejnego dnia wracał do Nowego Jorku. Parę razy nawet zdarzyło mu się iść na ulicę, przy której stał jego rodzinny dom, a w którym jednocześnie przeżył dobre chwile i stracił starszego brata.
Odprowadził go do drzwi.
- Oczywiście, że wiem. Spokojnie, Jerome, poradzę sobie. Nie raz sobie radziłem. Ale gdyby rzeczywiście działo się coś złego, to pójdę po pomoc medyczną - zapewnił go. Właściwie to faktycznie, gdyby coś się działo, to tak, tak, pojechałby do lekarza albo wezwałby go do siebie. Nie skazywałby się na cierpienie jak miał to w zwyczaju robić. A to już można było uznać za sukces.
Jaime był zaskoczony, kiedy Jerome tak bezceremonialnie poczochrał mu włosy. Jimmy też tak robił, od kiedy tylko Jaime pamiętał. Był starszym bratem, więc robił tak młodszemu. I kiedy teraz to samo zrobił Marshall... owszem, było zaskakujące, ale równocześnie miłe. I Moretti znów się uśmiechnął.
Minęło kilka dni, w czasie których Jaime dzwonił do Jerome'a i pytał, kiedy będzie miał czas, aby mógł kupić bilety. Potrzebowali na to całego dnia i najlepiej by było, gdyby następnego mężczyzna miał wolne w pracy, aby mógł odpocząć po podróży. Niby to tylko trzy godziny w jedną stronę, ale zawsze.
W każdym bądź razie, kiedy w końcu udało im się dogadać, Jaime kupił dwa bilety obok siebie w pierwszej klasie. A co, stać go było. No i chciał, aby podróż im obu minęła jak najbardziej komfortowo. Oczywiście Moretti obserwował cały czas pogodę, mając nadzieję, że ta się nie zepsuje akurat na dzień ich wyjazdu.
Jaime wziął ze sobą tylko to, co zawsze brał, kiedy po prostu wychodził z domu. Przecież zamierzał jeszcze tego samego dnia wrócić, prawda? Na zewnątrz wezwał taksówkę i podał kierowcy adres, skąd mieli zgarnąć jeszcze Jerome'a. I nagle Jaime poczuł lekkie zdenerwowanie. Sprawdził jeszcze raz, czy miał przy sobie bilety i odetchnął. Oprócz stresu czuł też... szczęście? Nie był do końca pewny, jak miałby nazwać to uczucie, ale było ono przyjemne. Chciał zabrać Jerome'a w tamto miejsce.
- No cześć! - Jaime otworzy drzwi taksówki, w której siedział, kiedy zatrzymali się niedaleko mężczyzny. - Wsiadaj. Mam nadzieję, że jesteś gotowy - uśmiechnął się do niego.
UsuńPotem przyszedł spokój. Ot, nagle, nie wiadomo skąd. Możliwe, że to przez to, że od ich pamiętnej rozmowy Jaime nie zrobił niczego głupiego, nie upił się, możliwe, że i niejedną noc przespał spokojnie. Dobrze było komuś powiedzieć. I dobrze, że trafiło akurat na tego mężczyznę.
Godzinę później siedzieli już w samolocie. W pierwszej klasie mieli dla siebie dużo miejsca, było tu elegancko i na pewno dużo spokojniej niż w klasie ekonomicznej.
- Średnio przepadam za lataniem - przyznał Jaime. - Niby robię to dość często właśnie na tej trasie, ale wiesz... - zapiął pasy i westchnął. Otarł o siebie dłonie, a potem zacisnął je w pięści. - Cieszę się, że zdecydowałeś się ze mną polecieć. Bardzo to doceniam - uśmiechnął się lekko, patrząc na niego.
Po jakimś czasie w końcu wzbili się w powietrze.
[https://www.youtube.com/watch?v=7BIM9MOq2rk tu piosenka ;) taka trochę o Jaime'em :) nie umiem ukrywać linków kodem :D]
Jaime
— Przytrafiło ci się coś, gdy przyleciałeś do Nowego Jorku po raz pierwszy? — spytała. Zwykle ludzie mieli jakieś historie, jasne pamiętała, że przyleciał tam szukając dziewczyny i jak się okazało z pozytywnym skutkiem, ale po drodze na pewno były też jakieś bardziej lub mniej zabawne historie. Przynajmniej tak lubiła myśleć, bo sama choć niekoniecznie miała miły początek życia w Nowym Jorku to zdecydowanie była zadowolona z tego, jak się ono potoczyło i ile ciekawych osób poznała w trakcie przebywania tam czy w powietrzu nawet, bo w ogóle się nie spodziewała, że chłopak, którego spotkała w samolocie okaże się jej dobrym znajomym. Teraz też miała nadzieję, że i sam Jerome dołączy do tego grona i wcale przecież nie chodziło o to, że mieszkał na Barbadosie. Od samego początku wydawał się jej ciekawą postacią, a im dłużej z nim przebywała tym bardziej się utwierdzała w tym przekonaniu. I zwyczajnie szkoda by było, gdyby ich drogi się rozeszły. Ona w końcu wróci do miasta, on tu zostanie, a kto wie czy po powrocie będzie miał głowę, aby myśleć o tej stewardessie, z którą spędził tu trochę czasu i pokazał jej urok tego miejsca.
OdpowiedzUsuń— Jak chyba wszędzie wszyscy i wszystkim — zauważyła — Francja jest piękna. Paryż wczesną wiosną to chyba moje ulubione miejsce. Dwadzieścia stopni, temperatura idealna na sukienki, koturny. Wszędzie robi się zielono. Albo rejs po Sekwanie, wiaterek we włosach i te wszystkie piękne budynki, wieża Eiffla czy Notre Dame… piękne jest, wiesz? Pierwszy raz, jak je zobaczyłam to się rozpłakałam. Ze wszystkich budynków na świecie, ten jest chyba moim ulubionym. Tylko te małe schodki, jak się schodzi są straszne — mówiła wracając pamięcią do miejsca, które było jej naprawdę bliskie. Pochodziła z Lille, ale Paryż był drugim miejsce, w którym się tak dobrze czuła. Nigdzie kawa nie smakowała tak dobrze, jak tam. Chociaż teraz to Barbados i Rockfield zaczynało powoli zbliżać się ku miejscu drugiemu w tej kategorii. Zdecydowanie musiała prędko tam wrócić, aby odświeżyć wspomnienia i najchętniej zrobiłaby to, dopóki jeszcze w Paryżu jest ładna pogoda, ale na razie na to nie miała co liczyć i może przy odrobinie szczęście udałoby się jej to zrobić na święta, ale tak daleko uciekać w przyszłość z planami nie chciała.
— I tak i nie. Wydaje mi się, że sporo zależy od szczęścia. A pracuję tak od dwóch lat — zaczęła. Sama myślała, że trzeba przechodzić wiele testów, mieć jakieś ukończone studia czy coś takiego, dopóki tematem się nie zainteresowała, a to tak naprawdę było jak kelnerowanie tylko w powietrzu, choć do tego dochodziło jeszcze oczywiście wiele innych rzeczy. — Co roku mamy testy, po których pracodawcy stwierdzają, czy możemy pracować, czy może jednak jeszcze nie. Pierwsza pomoc musi być w małym paluszku, opanowanie wyćwiczone do perfekcji, co sam zresztą miałeś okazję zobaczyć, a i tak byłam bliska tego, żeby wyrywać sobie włosy z głowy. No i te wszystkie kody na jedzenie wegańskie, na to bez glutenu i takie tam pierdoły muszą być wykute na pamięć, ale po prawdzie łatwiej jest się posługiwać kodem niż pełnymi zdaniami.
To nie była najłatwiejsza praca, ale to dzięki niej zwiedziła już trochę świata. Czasem się trafiały głownie loty po Stanach, ale to też Lynie lubiła, bo znaczyło, że tej nocy będzie się kładła w swoim łóżku z kotem i psem, a nie w hotelu z dala od własnego mieszkania.
— Ale wydaje mi się, ze dopóki nie masz problemów z prawem, mieścisz się w wymiarach, bo jednak trzeba mieć i odpowiedni wzrost i czasem nawet wagę, umiesz sobie radzić z pasażerami, masz jakieś podstawy to raczej bez problemu byś dostał pracę. Jakby co, to mogę cię polecić. No i dodatkowy język też jest atutem. Zawsze to łatwiej z pasażerami, jak się trafi taki, który po angielsku zbytnio nie ogarnia.
Lynie
Wydawać by się mogło, że tego dnia nic już jej nie zaskoczy bardziej, niż jej własna postawa i to, co wyczyniała w – swojej bądź co bądź ulubionej – kawiarni. A jednak, rzeczywistość pokazywała, że wszystko jest możliwe i los właśnie sprezentował jej niemałą niespodziankę.
OdpowiedzUsuń— J-ja… słucham? – wydukała zdumiona, bo chociaż podjęła się tej absurdalnej akcji ratunkowej i próbowała teraz, jak tylko mogła, ułatwić mężczyźnie dotarcie gdzieś, gdzie uzyska doraźną pomoc, to jakoś nie przyszło jej do głowy, że zyska tym samym klienta. – Ja… oczywiście, mogłabym, tak… ale… – mruczała zmieszana, wpatrując się w Jerome z uwagą, kiedy ten podkreślał, jak bardzo serio jest jego propozycja. Zamrugała kilkakrotnie, przetrawiając nowe informacje, którymi ją zarzucał.
Problem nie polegał wcale na tym, że MJ nie chciała pomóc Jerome, bo wręcz przeciwnie – ona była jak najbardziej za. Miała jednak takie okropne, niemiłe poczucie, że w tej całej sytuacji wyszło to co najmniej dziwnie. Nie lubiła bowiem w ten sposób zdobywać pacjentów – nie lubiła czuć, że nie daje im wyjścia i muszą skorzystać z jej usług. Uważała to za nieetyczne, bo przecież każdy powinien móc w obecnych czasach mieć szansę zapoznania się z tym, do kogo się zwraca z jakąś potrzebą; sprawdzenia jego kwalifikacji i opinii, od których aż roiło się w Internecie. Zwłaszcza, że chodziło o zdrowie.
Wzięła głęboki oddech i opanowała się.
— Przepraszam – uśmiechnęła się delikatnie. – Wybacz mi to jąkanie, ale trochę mnie zaskoczyłeś – przyznała, po czym przesunęła ręce tak, aby ucisnąć inny spięty punkt w ciele masowanego przez nią mężczyzny. Teraz jej głównym celem było doprowadzenie do tego, aby choć z bólem, Jerome mógł się wyprostować i jakoś się poruszać. Tyle mogła zrobić w takich okolicznościach, chociaż przypominało to bardziej bandażowanie rany wymagającej szycia, niż udzielanie faktycznej pomocy. Niewątpliwie jednak mężczyźnie nawet taki bandaż był teraz potrzebny. – Słuchaj, masz oczywiście rację i mogę ci pomóc, jasne – powiedziała – ale nie chciałabym, żebyś mnie źle zrozumiał. Ja wcale nie próbowałam cię zmusić do zgłoszenia się do mnie, dobrze? – podkreśliła, bo choć to on sam zaproponował tę kwestię, nie chciała, aby miał wrażenie, że mu to wcześniej sugerowała. – Ale jeśli naprawdę masz takie życzenie, to mogę ci zaraz podać swoje dane i zerkniesz sobie w internecie, co i jak. Że nie zdobyłam swojego dyplomu w chrupkach czy coś… – wzruszyła ramionami. – Różnie w końcu bywa. – Aż za dobrze wiedziała ilu szarlatanów, bo trudno ich było nazwać inaczej, czaiło się na nieuważność ludzi. Znów przesunęła ręce i zmarszczyła brwi, bo nie spodobało jej się to, co czuła pod palcami. – Dobra, słuchaj, zaboli jak cholera, ale przynajmniej mi się wyprostujesz, ok? – Ostrzegła i nie dając mu za dużo czasu do namysłu, zrobiła, co musiała, żeby sztywno, bo sztywno, ale mógł poruszać się w pozycji wyprostowanej. – Dodaj to do pozwu – mrugnęła do niego wesoło, a potem odsunęła się, patrząc na jego poczynania. – To jak? Jesteś pewien, że nie wolisz poszukać w Internecie kogoś? – Upewniła się.
MJ
[Ja wiem, wiem, ale co zrobić, jak mimo wszystko się stęskniłam po ponad roku niepisania niczego... Prędzej czy później to się musiało tak skończyć. :D Mam nadzieję tylko, że znajdę wystarczająco dużo czasu, żeby nie zgarniać co chwilę upominajek, a jesienny klimat zimna mi w tym pomoże :D
OdpowiedzUsuńNa wstępie to muszę przyznać, że to chyba pierwszy facet, jakiego widzę w Twoim wykonaniu! Niebywałe wprost, że tak długo chowałaś się z talentem do tworzenia przyjaznych męskich postaci, na których niejedna nowojorska pannica chętnie zawiesi oko. Tylko ta wiza narzeczeńska może co poniektórym przeszkadzać... :P Oczywiście nie Solce, bo ona grzeczna i cudzych nie bierze (o ile w ogóle kogokolwiek kiedyś weźmie z tym swoim kumpelskim podejściem do facetów), ale na wątek to my jesteśmy bardziej niż chętne!
Jesteś pierwsza, więc jak najbardziej masz prawo wykorzystywania na maksa jej zawodu, tym bardziej, że z wizami będzie nieco zabawniej, a Solane coś tam będzie się na tym znała, bo przecież sama też musiała ogarniać swoje ubezpieczenia zanim zdecydowała się na starania o wizę pracowniczą. Jak będzie trzeba to sama go zacznie leczyć w tej przychodni, a co!
Zaklepuję Was, postaram się też zacząć skoro Ty rzuciłaś pomysłem. Mam nadzieję tylko, że w miarę sprawnie pójdzie mi rozruszanie zastałych kości w palcach ;p
Łiiii, jak dobrze tu być! ♥]
Solane Candover
[z lekkim poślizgiem, ale jesteśmy z powrotem! Widzę, że trochę się pozmieniało przez te kilka miesięcy u Jerome'a i gratuluję :D Nasz poprzedni wątek jest już przeterminowany, ale może masz jeszcze czas i chęci na coś nowego?]
OdpowiedzUsuńMeredith Hastings
Przysłuchiwała się uważnie słowom mężczyzny. Pokiwała z uznaniem głową, słysząc o Barbadosie. Nazwa ta, kojarzyła się jej z rajem, sama nie wiedziała, dlaczego. Nigdy nie była najlepsza z geografii, więc nie była w stanie powiedzieć, gdzie dokładnie leży. Kojarzyło jej się natomiast, że to gdzieś przy Haiti i Kubie. Zmarszczyła delikatnie brwi i uśmiechnęła się.
OdpowiedzUsuń— Naprawdę zostawiłeś raj na ziemi, aby kisić się w tym mieście? Musisz być szalony — zaśmiała się cicho i z uśmiechem mu się przyglądała — ale spokojnie, połowa nowojorczyków jest szalona. W sumie to powinnam powiedzieć, że jesteśmy szaleni — sprostowała i wzruszyła lekko ramionami, zastanawiając się jeszcze nad jego słowami — mówisz, że to cztery godziny lotu? No ładnie. Cztery godziny lotu do raju, a mnie mąż zabrał w pięciogodzinny lot do LA. Nie powiem, przydało nam się takie oderwanie w tamtym czasie, ale coś czuję, że będąc na Barbadosie dużo bardziej bym się odprężyła.
Nie wiedziała, co prawda nadal. Dlaczego Arthur wybrał akurat Los Angeles, ale wiedziała, że ze względu na ówczesną ciążę chciał zabrać ją w miejsce, gdzie będzie blisko i bezproblemowy dostęp do lekarzy. Będąc gdzieś na odludziu trochę by się obawiała, poziom ich służby zdrowia też na pewno znacząco się różnił od tego dostępnego w USA. Nawet, więc gdyby Artie oznajmił, że lecą na rajską wyspę, sama ostro by się sprzeciwiła, zwracając uwagę przede wszystkim na bezpieczeństwo małego Matty’ego, który w tamtym czasie sprzedawał jej uciążliwe kopniaki w żebra.
Uśmiechnęła się szeroko mrużąc przy tym oczy, wokół których pojawiły się urocze zmarszczki. Słuchała jego opowieści i śmiało mogłaby powiedzieć, że było w tym coś filmowego i cudownego. W pierwszej chwili nie zorientowała się, że gdzieś słyszała już podobną historię o tym, że pewna jej znajoma miała problem z chłopakiem i jego wizą. Mimo, że wspomniał imię dziewczyny, Elle nie połączyła od razu faktów.
— Czyli oszalałeś z miłości! — Skwitowała z wesołym uśmiechem i delikatnym rozczuleniem. Było w tym coś niesamowicie romantycznego — ale za to na pewno szczęśliwą sekretareczką co? Skoro możesz być blisko narzeczonej, to cudowne. Piękna historia, trochę wam w takim razie zazdroszczę — mrugnęła do niego wesoło i spojrzała na Jaspera z przyjaznym uśmiechem — w takim razie życzę wam wszystkiego dobrego i oby wszystkie formalności udało wam się załatwić! No i nie wiem… Wytrwałości z Jasperem czy może szczęścia do nowej pracy? — Spytała, zaczepnie spoglądając do na Jerome’a to na Jaspera. — Muszę jednak przyznać, że Jas jest niesamowicie dobrym i cierpliwym człowiekiem. Znosi mnie… Od ponad dziesięciu lat, a jest między nami lekka różnica wieku. Ja nie wiem, jak on to zrobił. Ja na jego miejscu sama kopnęłabym się w tyłek i skończyła znajomość z takim dzieckiem, jak ja — zaśmiała się, wracając wspomnieniami do przeszłości. Villanelle zawsze miała głowę pełną pomysłów, szybko zmieniała swoje główne cele na przyszłość i nienawidziła się nudzić. Wszystko to robiła oczywiście w momentach, kiedy jej ojciec był na wyjazdach i nie stacjonował w domu. Wtedy miała odrobinę więcej luzu ze strony mamy, ale i tak wiedziała gdzie, w jaki sposób ma się zachowywać. Zwłaszcza, kiedy mama wspominała o telefonie do ojca.
— Tak… Ale to nie tylko przez to, że się go bałam, czy coś — sprostowała z lekkim uśmiechem — moja rodzina zawsze żyła bardzo blisko ze sobą. Moja mama jest dla mnie przyjaciółką. Miałyśmy lepsze i gorsze momenty, ale mimo wszystko wiedziałam, że mogę iść do niej z każdym problemem, a ona po prostu miała dar do wychowywania dzieci. Tak myślę. Chciałabym być jak ona z tą dwójką — pragnęła wszystkiego, co najlepsze dla swoich dzieci. Liczyła na to, że pewnego dnia Thea lub Matthew będą w stanie powiedzieć, że była dla nich właśnie nie tylko mamą, ale najlepszym wsparciem i podporą, przyjaciółką od zawsze.
Speszyła się, kiedy roztrzaskała szklankę i nie wyobrażała sobie, aby to tak po prostu zostawić. Co prawda zebrała w dłonie tylko te większe kawałki rozbitej szklanki. Nie zastanawiała się nad tym, czym dalej ma się zajmować. Uspokojenie Matthew było priorytetem, bo chłopiec płakał bardzo głośno, przestraszony hałasem, który narobiła jego mama.
UsuńNachyliła się nad kołyską i odpięła chłopca, wyciągając go powoli. Ułożyła na swoim ramieniu i jedną dłonią trzymała jego plecki, a drugą ręką podpierała pupę chłopca.
— Spokojnie Matty, mama już jest przy tobie, spokojnie — szeptała robiąc kroki w miejscu i kołysała się z synkiem w ramionach, wciąż do niego mówiąc. Spoglądała na Jerome’a i Theę, którą udało mu się bardzo szybko uspokoić, za co była naprawdę wdzięczna. Takie sytuacje, jak ta, zawsze bardzo ją stresowały. Matt, co prawda jeszcze płakała, ale nie krzyczał już, aż tak bardzo wystraszony.
— Przepraszam — mruknęła cicho — nie chciałam ich obudzić, ale Jerome… Świetnie sobie radzisz z dziećmi. Widać te doświadczenie z rodzeństwem — powiedziała spokojnie, obserwując, że Thea naprawdę jest w dobrych rękach.
Villanelle
[hmm..mogą się tak zetknąć, ale chciałabym przenieść wątek na inny grunt, więc może, gdy Meredith usłyszy, że Jerome pracuje w salonie fryzjerskim to poprosi go o metamorfozę? hihi a później może Jerome mógłby wkręcić Meredith jako wolontariuszkę w tym rezerwacie, w którym pomaga i doszłoby do jakiejś dramatyczno/komediowej sytuacji? :D przyznam, że mam ochotę wprowadzić trochę napięcia :d]
OdpowiedzUsuńMeredith
Jaime odetchnął lekko, kiedy w końcu mógł odpiąć pasy w samolocie. Cieszył się, że obaj mogli lecieć w pierwszej klasie, ponieważ było tu zdecydowanie wygodniej i ciszej. Część ludzi już powoli otwierała laptopy, pewnie po to, aby popracować. Sam Jaime zawsze czuł się niezbyt komfortowo, lecąc do Miami na cmentarz. Wiedział, co go tam czeka, był przyzwyczajony do tych wszystkich negatywnych emocji, jakie go ogarniały. Wiedział doskonale, że znów będzie się czuł winny i bezsilny. Tym razem miało być inaczej, tym razem leciał razem z Jerome'em, który zgodził się dotrzymać mu towarzystwa podczas tego wypadu. Moretti bardzo to doceniał. Dodatkowo, ta wizyta była owiana tajemnicą; Jaime nie wiedział, jak będzie to wszystko wyglądało, co tym razem będzie czuć, jak się zachowa, będąc w obecności Jerome'a i swojego brata. No, tak jakby w jego obecności. Ale tak działało na niego to miejsce. Jaime chciał jednak wykazać spokój i jako takie opanowanie. W końcu po tej ostatniej rozmowie z Jerome'em... chciał być lepszy i żyć dalej, tym razem zdrowiej i bezpieczniej dla siebie. Dlatego też wszystko to, co miało się tam wydarzyć, przy grobie Jimmy'ego, było zagadką.
OdpowiedzUsuń- Tak, moi rodzice są zamożni - przyznał. Nie widział problemu w tym pytaniu. Jerome widział mieszkanie Jaime'ego, który przebywał tam sam, bez żadnych współlokatorów, proponował, że to on kupi bilety na skok ze spadochronem czy lot w stanie nieważkości. - Stypendium jest wysokie, ale rodzice kupili mi mieszkanie. Czasami przelewają mi jakieś pieniądze, ale rachunki mogę opłacać ze stypendium. Co prawda później już na nic nie starcza, ale zawsze mogę liczyć na pomoc finansową od rodziców - powiedział i spojrzał na mężczyznę. - Mój tata ma własną firmę, jeszcze po pradziadku. Zajmuje się drewnem. Wiesz, produkują meble, jakieś ozdoby, ostatnio poszli w budowlankę. Tworzą takie kłody, z których ludzie chcą budować domy - uśmiechnął się do niego lekko. - No i w asortymencie znajdziesz jeszcze panele podłogowe i ścienne. Moja mama natomiast jest kardiochirurgiem - wyjaśnił. - Jest bardzo dobrym lekarzem, rzadko bywała w domu, będąc na dyżurach. Może praca jej pomagała uporać się ze śmiercią Jimmy'ego.
Jaime nie miał najlepszych kontaktów z rodzicami po tej tragedii, chociaż na ten moment uważał, że to z ojcem lepiej się dogada niż z matką. Jaime miał wrażenie, że matka nie chce z nim przebywać. Jakby młodszy syn przypominał jej o stracie starszego. Kto wie, może nawet go obwiniała? Jaime naprawdę nie chciał myśleć w ten sposób, ale było to cholernie trudne, kiedy wszystko wyglądało, jak wyglądało.
- Niestety, do twojego rodzinnego kraju jest dalej niż trzy godziny samolotem... Przykro mi... - westchnął cicho.
Po chwili podeszła do nich stewardessa, pytając, czy czegoś nie potrzebują. Jaime zamówił sobie po prostu szklankę wody.
- Miałeś opowiedzieć mi o swoim bracie. Jaki był, co lubił robić, czy chciał w przyszłości zostać rybakiem? - zapytał, chociaż nie był do końca pewny czy to ostatnie pytanie było właściwym. Może przesadził? W końcu zginął na morzu... Cholera. - Mamy przed sobą trzy godziny lotu. Ale jeśli nie masz ochoty, to to zrozumiem. Zawsze możemy włączyć sobie jakiś film - wskazał na ekrany, zamontowane na tylnej stronie oparcia foteli, stojących przed nimi w sporej odległości, ale wciąż dałoby się oglądać.
Jaime
Jasper również nie chciałby sobie wyobrażać tego, że któregoś dnia wymieniłby Willow na inną. Wiedział, że w trakcie miesiąca nie będzie w stanie poznać swojej żony, ale czy to oznaczało, że powinien szukać nowej kobiety? Jak miał szczęśliwie żyć przy boku brunetki, kiedy zostało im mniej niż dwa tygodnie do podjęcia decyzji, a jemu huczało w głowie? Panował tam taki chaos, że nie potrafiłby samodzielnie zająć się salonem i zaakceptować chodzenia z uciążliwymi kulami ortopedycznymi, które znienawidził od początku. Mając przy swoim boku Audrey, Camilę, Maritę, Jeroma i najbardziej rozradowanego z całego grona Philippa, miał szansę uwolnić się od myśli dotyczących małżeństwa. Chciałby z nią być, bo gdyby eksperci ich nie dopasowali, to nawet by się nie starał, ale o zielonooką było warto walczyć.
OdpowiedzUsuńWillow znacznie różniła się od Candy, Rachel, czy Charlotte, z którą poszedł do łóżka, nie rozpoczynając nawet znajomości. Tylko z ostatnią dziewczyną przed zgłoszeniem kandydatury do programu, mógłby wyobrazić sobie w miarę udane życia. Jako jedyna nie zawiodła fryzjera, bo o poprzednich partnerkach wolałby nie wspominać, gdyż osiągnąłby jedynie utratę cennego czasu. Spoglądając na Marshalla, a następnie Andersona, któremu spodobał się komplement od nowej koleżanki, zazdrościł im tego, co mieli.
Równolatek miał przy sobie Jennifer; piękną, inteligentną i zabawną blondynkę. Kochali się, co było widać po reakcji długowłosego oraz jej, gdy usłyszała, że niejednej klientce nowy asystent zapadnie w pamięci na dłużej. Niedoszły mąż Hayley również osiągnął szczęście, na którym mu zależało. Kto by nie zauważył, że leci na tą, co posiada gromadkę rodzeństwa? To było widoczne i w sumie Jasper nie dziwił się, że z samego rana wpadli sobie w ramiona, korzystając z nieobecności pozostałych współpracowników. A on? Co tak naprawdę miał Małecki? Nie posiadał nawet pewności, że żona zdecyduje się na kontynuację tego małżeństwa, powstałego na oczach widzów, oceniających ich tak, jakby znali albo Jaspera, albo Willow przez całe swoje życie. Nagrania zawarte w odcinkach nie zawierały całokształtu tego związku ani myśli małżonków. Co z tego, że bez obecności kamer, pod wpływem chwili całowali się, co trwało zaledwie kilkanaście sekund? Przerwał im krzyk siostrzenicy bruneta, ale Cleeves nie należała do tych, która doceniając nieobecność dzieci, zrzuciłaby z siebie wszystkie ubrania w dawnym pokoju Małeckiego.
— Wracamy do pracy, proszę państwa — klasnął kilkukrotnie w dłonie, nie chcąc, aby kontynuowali rozmowy przepełnione tym, co zostało rozerwane, utracone i zdobyte. — Enzo, powiadasz?
Momentalnie przystanął przy jedynym komputerze dostępnym w salonie, włączając stronę internetową. Wpisał nazwę serialu i musiał zgodzić się z Radke, bo Anderson miał sporo z nim wspólnego, jeżeli chodziło o wygląd. Włosy niemal tej samej długości, lecz bez rozjaśnień. Zarost również, co najwyżej pięciodniowy, z widocznie zaznaczonymi wąsami. Srebrny kolczyk w uchu, a także koszula wręcz identyczna. Czyżby mieli sobowtóra Enzo w miejscu pracy?
— O cholercia, jaki seksiak — zapiszczała Marita, której powrócił dawny humor, choć jeszcze niezapomniany. — Fifi, właśnie tylko koloru Ci brakuje, abyś był jego bratem bliźniakiem. Moja klientka, co prawda przyjdzie za pół godziny, ale mogę pomóc Audrey, a ona sama dokończy Twoją metamorfozę.
— Nie róbcie sobie z niewinnego człowieka żartów. Idę układać dostawę, bo Jasper zamorduje mnie magicznymi kulami. — ustawił karton na kartonie, wynosząc je z zaplecza, a w zębach trzymał fakturę.
— Mysiu, pysiu — stanęła mu na drodze — Zgódź się, bardzo proszę.
— Już wczoraj wieczorem ich do siebie ciągnęło, ale sama wyciągnęłam Andersona, żeby nie doszło tu do katastrofy. Szkoda, że nie dopilnowałam ich jak malutkich dzieci, bo jeżeli to ma tak wyglądać, to trzeba położyć zwolnienie lekarskie. Najlepiej od psychiatry. Może któreś z nich wbije te nożyczki w oko? — zasugerowała niewinnie Camila, wciskając się pomiędzy Jeroma, a Jaspera.
UsuńOby jutro im minęło. Oby pozostawiali swoje prywatne sprawy w innym miejscu. Chociaż z drugiej strony nie szło się tu nudzić, bo czasami było warto oderwać myśli od nazw farb, zapełnionych grafików i własnych problemów.
Jasper
[okeeej, zatem chodźmy do piesków :D]
OdpowiedzUsuńMerr
[można założyć, że już się umówili podczas odbierania tych rzeczy i spotkają się właśnie w schronisku albo w jakimś umówionym miejscu i razem do niego pójdą?;>]
OdpowiedzUsuńMerr
Cała ta sytuacja była jak scena wyciągnięta prosto z jakiegoś tasiemca, który oglądała cała żeńska część Ameryki. Typowa telenowela wenezuelska, czyż nie? Jeśli jednak coś mogło wydawać się głupie, ale działało, to to zdecydowanie głupie nie było.
OdpowiedzUsuńPrzyglądała się uważnie zarówno ukochanemu, jak i agentce, śledząc rozwój wydarzeń. Nie miała pojęcia, do czego to wszystko doprowadzi, ale i ona nakręcała się coraz bardziej, świetnie się przy tym bawiąc. Trochę się też zaskoczyła postawą Jerome’a, ale niczego nie dała po sobie poznać. Układała się wprost pod jego grę, od razu w głowie układając kolejne teksty, które miała zamiar wymówić. W dodatku tak, żeby wypaść realistycznie. Chociaż… Skoro Diana połknęła już bajeczkę o rosyjskim mafioso…
Musiała jednak co raz zakrywać usta dłonią, by wariujące i skaczące kąciki nie zdradziły tej całej farsy. Ale to, co w ostatecznym chwycie wykonał Jerome, powaliło ją na równe nogi. Patrzyła to na niego, to na pośredniczkę, nie wiedząc, co teraz począć. Wzięła więc głęboki wdech, jedną z dłoni położyła na krańcu krzesła, gdzie palcami je ścisnęła, podobnie czyniąc z wargami. Pokiwała kilka razy głową na znak, że w pełni się z nim zgadza, następnie nagle wstała.
- Przepraszam, muszę do toalety - mruknęła, niczym strzała wybiegając z pomieszczenia. Kierowała się całkowicie na oślep, próbując znaleźć łazienkę. Gdy wreszcie dobiegła do odpowiednich drzwi, pchnęła je całą sobą, dopadając do umywalki. Tam, spoglądając w lustro… Ryknęła gromkim śmiechem, przez dłuższą chwilę nie mogąc się opanować. Nawet jakaś kobieta, która akurat znajdowała się za drzwiczkami, wyjrzała zza nich podejrzanie, niepewnie zbliżając się do drugiej umywalki. Mierzyła Woolf wzrokiem od góry do dołu, zastanawiając się, czy nie wezwać karetki.
- Dobrze się Pani czuje? Jakieś duszności…? - zapytała, pochylając się nad nią. Blondynka starła z policzków łzy, gestem dłoni uspokajając nieznajomą.
- Nie, nie, spokojnie… Mam dziś dobry dzień - skwitowała, poprawiając się szybko i wychodząc na korytarz. Tam wzięła kilka głębokich wdechów, zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu, doprowadzając się do porządku. Trzeba było przecież dalej odgrywać rolę.
Kiedy wróciła do pokoju agentki nieruchomości, uśmiechnęła się do wszystkich obecnych serdecznie, zajmując wcześniej wybrane miejsce.
- Przepraszam za nieobecność, już jestem - powiedziała bardzo melodyjnie, rozpierając się na siedzeniu wygodnie. - To na czym skończyliśmy? Ach tak… No więc? Udało się coś znaleźć? - zapytała z uniesioną brwią, patrząc na rozłożony stos kartek.
- Tak… Właśnie mówiłam, że mamy w ofercie trzy ciekawe mieszkania. Ceny są bardzo różne, ale w zasadzie pokrywają się ze standardami… Rozumiem, że chcecie, żeby mieszkanie było przestronne i miało dobre widoki, ale nie rzucało się w oczy… Odpowiedni sąsiedzi też byliby na miejscu, prawda?
- Naturalnie - odparła bez zawahania, z bardzo poważną miną.
- W takim razie proszę. Zapoznajcie się z nimi i jeśli coś się spodoba, będziemy dalej rozmawiać.
Diana podała im trzy kartki, na których znajdowały się mini zdjęcia i opisy każdego z mieszkań. Podczas gdy ci oglądali oferty, agentka delikatnie bujała się na fotelu, rozbierającym wzrokiem obejmując Jerome’a, a potem nawet Jen. Choć przy niej zadumała się na moment, w końcu przewracając oczami i odrzucając długie włosy do tyłu. Wypięła pierś i uśmiechnęła się kokieteryjnie, krzyżując palce u dłoni i opierając się łokciami o krawędź biurka.
- A jak… Jak będziecie się chcieli urządzać… Znam takich fachowców…. - zaczęła powoli, śledząc reakcje obojga. - Wiecie… Znam się na tym biznesie, wiem kto w jakie klocki gra…
- To jest świetne! - niemal wykrzyknęła, próbując zatrzymać tą samonapędzającą się machinę, którą była Diana. - Salon, sypialnia, pokój, widzę też jakiś schowek, czy coś… No i piękna łazienka. Kuchnia też całkiem całkiem… Cena wydaje się dobra. Co myślisz? - zagadnęła do Marshalla, podając mu kartkę. - Myślisz, że to będzie nasze nowojorskie miejsce...? - dodała, ale już zupełnie innym tonem, a w jej oczach rozbłysły iskry, rozjaśniające całą twarz. I nawet nie zwracała uwagi, czy Diana ich obserwuje. Miała wrażenie, jakby znów zatrzymał się czas, a nowy rozdział rozpoczął się właśnie teraz, a może nawet przed ósmą rano.
UsuńJen Woolf <3
Nie była w stanie powstrzymać szczerego śmiechu, gdy Marshall postanowił podziękować niewidzialnej widowni w tak spektakularny sposób. Ten człowiek rozbrajał ją na każdym kroku, więc nie było innego wyjścia niż to, by zyskał przydomek Sunbeam . Rozświetlał największe smutki niczym ten poranny, ostry i pełen nadziei na lepsze promień słońca. Tym właśnie był dla niej szatyn siedzący kilka centymetrów dalej na kanapie. Patrzyła na niego uważnie ani na moment nie gubiąc uśmiechu. Było rudowłosej przykro, że po części z jej winy został poturbowany przez Parkera, lecz jego pozytywne nastawienie do życia dość szybko się udzielało. Miało to też skutki uboczne przy odstawieniu . Lotta nie był naiwna, by sądzić, że taki humor jaki miała teraz, był możliwy do utrzymania dłużej niż kilka godziny od zakończenia ich spotkania. Nie zamierzała, jednak teraz o tym rozmyślać skoro czuła się dobrze, po co miała głowić się co będzie potem?
OdpowiedzUsuń- Teraz to już nie masz wyboru Panie Jerome. – zaśmiała się w odpowiedzi na nieformalne zaproszenie na ślub.
-I tak bym się dowiedziała kiedy, gdzie co i jak.- pokiwała głową jako znawczyni tematu, a przecież nie była żadną panią detektyw, czy inną personą specjalizującą się w zdobywaniu poufnych informacji. Była tylko Angielką, która z pasji zajmowała się grafiką, ot co. Upiła kilka łyków rumu, lecz odpuściła dolewanie sobie kolejnej porcji. Świat zaczynał jej się przyjemnie kołysać, a przecież nie chciała zaraz zaliczyć kompletnego odlotu.
- Hola, hola na ten w Nowym Jorku też się wpraszam nie ma, że nie! – niemal podskoczyła na kanapie, gdy szatyn skończył wyjaśniać jej plan swego ożenku.
-Barbados brzmi świetnie i w ogóle zaraz do tego przejdziemy…- machnęła ręka na ten wątek zaaferowana tym, iż jej znajomy miał się lada moment ustatkować na resztę swojego życia. Z jednej strony nie wierzyła w miłość, nie mogła się postawić ani na sekundę w jego sytuacji, a z drugiej cieszyła się cholernie jego szczęściem. Ten facet po prostu zasłużył w życiu na to co najlepsze!
-Po pierwsze musimy ustalić kiedy ma mieć miejsce tan Twój wieczór kawalerski i bar będzie cały do swojej dyspozycji, a ja z Thomasem będziemy Wam serwować co dusza zapragnie. – bar w którym pracowała rudowłosa należała do tych bardziej ekskluzywnych bez piłkazyków, czy telewizora z meczem, za to z niezliczoną gamą alkoholi z najwyższej półki. Stałymi klientami były głownie grube ryby świata biznesu Nowego Jorku, chociaż i studenciaki błądziły wpadając na jedno piwo, czy dwa.
-Po drugie kiedy dokładnie ma się odbyć Wasz ślub w Nowym Jorku? Przyjdę chociaż do urzędu z szampanem powinszować i nie myśl, ze ujedzie Ci to na sucho – tutaj oczywiście żartowała i nawiązywała to sytuacji, gdy to Jerome po zdaniu przez nią studiów powitał ją bąbelkowym napojem wprost na jej sukienkę.
-Po trzecie spokojna Twoja rozczochrana, ja samolotów się nie boje. Rower zastępuje mi tylko transport lądowy. – puściła mu perskie oko rozwiewając tym samym wszelkie trudy związane z dostaniem się na wesele.
-Po wypadku wracałam z okolic Los Angeles do Nowego Jorku właśnie samolotem i nic nadzwyczajnego się nie działo, natomiast jeśli chodzi o samochody, metro, a nie daj bobrze autobusy to już jest całkiem inna broszka. – powiedziała jakby chcąc nakreślić Marshallowi całe spektrum problemu.
-Nalać Ci jeszcze? – zapytała widzać, że szklaneczka jest już pusta.
Charlotte Lotta
Ucieszyła się z jego reakcji, zaczynając prawie skakać na krześle. Wolała jednak powstrzymać emocje - musieli przecież zachowywać pozory. Jednak oczy blondynki mówiły bardzo dużo, ujawniając jej prawdziwe uczucia. Aż Diana na moment się zawiesiła, zastanawiając się nad ich specyficzną relacją.
OdpowiedzUsuń- Bierzemy - przyznała bez chwili zawahania, wpatrując się w bruneta. Dopiero później przeniosła wzrok na agentkę, odchrząknęła i się wyprostowała.
- Kiedy możemy obejrzeć mieszkanie? - zapytała, odrzucając blond włosy do tyłu. Skoro dzień był aż tak dobry, wszystko układało się po ich myśli, to należało pędzić z wiatrem, a nie pod wiatr, prawda?
Kobieta westchnęła, prawdopodobnie orientując się, że może trochę za bardzo stała się swoją osobą nachalna, więc sprowadziła się do porządku i zaczęła wszystko w komputerze sprawdzać.
- Cóż… Wygląda na to, że właściciel dał mi pełne prawo do udostępniania mieszkania, więc… Teraz? - uniosła jedną brew, patrząc to na Jen, to na Jerome’a. Panna Woolf została po raz kolejny dzisiaj zaskoczona. Otworzyła szerzej oczy, przechyliła delikatnie głowę na bok i wbiła wzrok w Marshalla, robiąc usta w dzióbek.
- No… Chyba możemy…? Nie mieliśmy większych planów na popołudnie, więc… Tak, jedźmy je obejrzeć - zadecydowała, również ściskając jego dłoń. Serce podpowiadało jej, że to była okazja, której nie powinni przepuścić. Mogli by tego ewidentnie później żałować.
- Świetnie. Wezmę więc tylko wszystkie potrzebne rzeczy i pojedziemy. I… dobrze się Pani czuje? - zapytała ze zmarszczonym czołem, przyglądając się badawczo Jen, która nagle jakby zbladła. Dwudziestoparolatka poczuła, jak zaczyna kręcić jej się w głowie i robić słabo.
- Chyba muszę zaczerpnąć świeżego powietrza… - stwierdziła, wstając z siedzenia. - Zobaczymy się na dole.
- Oczywiście, zaraz schodzę!
- Możesz iść ze mną? - szepnęła mu do ucha, ciągnąc go zaraz w swoją stronę. - Jak zaraz stąd nie wyjdę, to… Lepiej nie mówić - odparła, wyraźnie się krzywiąc. Początkowo nie wiedziała, czy było to wywołane jakimś szczególnym bodźcem, czy tak po prostu ciążowe hormony zaczęły urządzać sobie w jej wnętrzu karuzelę, ale gdy znaleźli się na korytarzu i przechodzili obok mężczyzny niosącego kilka pudeł pizzy z rybą, wszystko okazało się jasne. Dziewczyna niemal zzieleniała w kulminacyjnym momencie, przyspieszyła więc krok, by jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. - Rany, jak dobrze! - powiedziała głośno, biorąc kilka głębokich wdechów. Aż przymknęła powieki, skupiając się na wymianie tlenu. - Jeśli tak będzie przez kolejne kilka miesięcy, to chyba będę musiała się wyposażyć w jakąś specjalną maseczkę. Najgorzej będzie w pracy - skrzywiła się wyraźnie, spoglądając już na bruneta. - Swoją drogą… Nie wiem, czy nie poszukam czegoś innego. W wypożyczalni jest w porządku, ale… Chyba pora na coś innego - przyznała, rozciągając usta w wąską kreskę. - I chyba chciałabym zacząć jakieś studia. Nie wiem, czy właśnie teraz, czy za jakiś czas… Ale myślę od tym od dawna. O psychologii. Może lepiej rozwikłam wtedy rodzinne zagadki? - zaśmiała się pod nosem i pokręciła głową, opierając jedną z dłoni na swoim boku. Zaraz pojawiła się przy nich Diana, dzierżąc w rękach folder i parę kluczy.
- Proszę jechać za mną. To niedaleko - oznajmiła, wsiadając do swojego czarnego porsche. - Przepraszam, ale ma tylko jedno miejsce w aucie…
- W porządku, mamy swoje - zapewniła, po czym zaczęła iść w stronę żółtego audi. Teraz gdzieś w głębi ducha dziękowała Mattowi, że sprezentował jej takie auto, bo mogli spokojnie kontynuować swój teatrzyk tak, by agentka niczego się nie domyśliła. Wsiadła więc do środka, lokując się na fotelu pasażera i rozpinając przy tym nieco płaszcz.
- Ciekawe, jakie będzie na żywo… - zamruczała, może nawet nieco bardziej do samej siebie, nie mogąc się już doczekać wejścia do wybranego mieszkania.
Jen Woolf <3
To było nieco zaskakujące, ale czuł się całkiem dobrze, gdy o tym opowiadał. Może minęło już dość czasu, aby Ethan przestał tak wszystko rozpamiętywać? W końcu jeszcze parę miesięcy i będą dwa lata, jak jest w Nowym Jorku. Nie mógł wiecznie żyć tym, co się działo w przeszłości i teraz miał tu swoje życie, a Jerome należał do najbliższego grona znajomych. Co prawda znali się może dopiero z parę miesięcy, ale tak naprawdę to czas nie miał znaczenia, bo można było kogoś znać lata i nie czuć się pewnie w towarzystwie tej osoby lub dopiero co kogoś poznać i zwyczajnie wiedzieć, że to znajomość na dłużej, a tak właśnie przy Jeromie było. W zasadzie to należały mu się pewne wyjaśnienia, ale do tej pory nie było czasu. Ledwo przyjechał i zaraz wyjechał, nie było, kiedy opowiadać. Teraz Ethan miał nadzieję, że przyjaciel zostanie na dłużej to na pewno będą mogli sobie pozwolić na znacznie dłuższe rozmowy niż urywki przy noszeniu rzeczy bądź przy kawie ze starszą panią. Trzeba było przyznać, że to były dwa bardzo intensywne miesiące, a nie mieli za bardzo czasu na rozwijanie znajomości. Teraz prawdopodobnie tego czasu będzie po prostu więcej i spokojnie wszystko nadrobią, bo w końcu nie tylko Camber miał opowieści, ale o wszystkim też nie musieli rozmawiać przecież tutaj.
OdpowiedzUsuń— Nie, nie. Zdecydowanie muszę zmienić pracę. Może dopiero po nowym roku, jak zorientuję się czego mógłby, potrzebować, aby zacząć pracę i zrobić wszystko na spokojnie, aby nie lecieć łeb na szyję — odparł. Wolał chyba mieć wszystko załatwione tak niż aby się okazało, że nie ma żadnej pracy i innych możliwości, aby z czegoś się utrzymać. Nie musiał się chyba też z decyzją spieszyć, choć ta została przecież już tak czy siak podjęta, teraz to była po prostu kwestia czasu i zorientowania się we wszystkim zanim mężczyzna przyniesie wypowiedzenie.
— Wydaje mi się, że tak. W każdym razie na ten moment mam tu wszystko, czego mógłbym chcieć i jestem zadowolony, a cała reszta przyjdzie z czasem — powiedział. Wcześniej o tym nie myślał, ale teraz pod ostrzałem pytań, gdy się tak zastanawiał to był wręcz pewien, że ma tu wszystko. Może gdyby nie ten wyjazd to nigdy nie ruszyłby tak naprawdę do przodu, a w Nowym Jorku życie pędziło prędko przed siebie i Ethan nie wyobrażał sobie, że mogłoby go teraz tutaj nie być. Poznał ciekawe osoby, które stały się częścią jego życia i to też po części dla nich chciał tutaj zostać. Po co wyjeżdżać, skoro ma się na miejscu osoby, do których można się zwrócić w razie potrzeby, zwyczajnie porozmawiać. jak minął dzień czy nawet pomilczeć przy kubku herbaty? — Te ciasto jest naprawdę dobre — pochwalił. Łyżeczką odkroił nieco większy kawałek, który następnie zjadł.
— Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłem domowe ciasto. Jest świetne — powtórzył.
Ethan
CZEŚĆ. Jeju, widzisz, tak mnie ciągnęło, ciągnęło do NYC i finalnie wyciągnęło. Też się cieszę, że jestem 💙 Dużo zmian się szykuje dla mojego chłopca, dojrzewanie po trzydziestce, takie tam SPRAWY DOROSŁYCH.
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do meritum: #UWOLNIĆMAILLEZROBOCZYCH2k19
Jak to, żeby mały Gilbert (a raczej: mała Gilbertówna) nie miał cioci, a Johnny Cash psiego kolegi do zabaw?!
Dziękujemy, kochana Mamo Muminka za powitanie, no i za to, że tworzysz nam ten NYC, ha!
#UWOLNIĆMAILLE
💙💙💙
Lenny
Słuchała go z coraz większym grymasem na twarzy. Może nie potrafiła sobie wyobrazić tego bólu, ale była bliska i sama myśl, że cokolwiek mogłoby znaleźć się w pobliżu, nie ukrywając, jednych z najbardziej czułych części ciała miała dreszcze. Teraz może to i brzmiało śmiesznie, a ona sama chciała się zwyczajnie roześmiać, ale nie wyobrażała sobie, jak to musiało boleć.
OdpowiedzUsuń— Tylko udo poharatane? — zapytała po czym zwyczajnie się roześmiała. Po czasie nawet najbardziej tragiczne wydarzenia brzmią ciekawie, a ta cóż, to była ciekawa historia. Nie każdy może się pochwalić takimi rzeczami przecież, choć Lynie zdecydowanie wolałaby mieć inne rzeczy do opowiadania niż kot atakujący dolne rejony. — Dobrze chociaż, że nie skończyło się gorzej. Zawsze mogłeś mieć gorzej niż tylko poharatane udo… a z tym już mogłyby być problemy — zauważyła. Alanya chyba sama pewnie mogłaby się pochwalić dziwnymi sytuacjami, choć poza pierwszą, którą przeżyła po przyjeździe nic innego jej nie wskakiwało do głowy, ale i o tym pewnie za jakiś czas będą mogli porozmawiać. Teraz chyba nawet była zbyt podekscytowana tym wszystkim, co ich czekało, aby po prostu myśleć o przeszłości. Była na Barbadosie, chciała z tego korzystać póki mogła.
— Wiesz, Paryż to miasto miłości. Oklepana, chyba każda para tam jeździ, ale jest piękne i wyjątkowe. Inne powietrze, atmosfera… w zamian za Barbados jestem ci winna wycieczkę do Francji, więc może kiedyś jak się uda, to porwę cię nie tylko tam, ale i do Disneylandu? Tam też każdy chociaż raz powinien pojechać — powiedziała. Kochała wszelkiego rodzaju kolejki, te mniejsze i największe, które mroziły krew w żyłach. Była gotowa stać w kolejkach przez wiele godzin, aby przejechać się kolejką, która trwa nie dłużej niż pięć minut, ale ile za to człowiek przeżyje w ciągu tych paru minut emocji… Zdawało się, że mają całkiem imponujący plan na następne miesiące, o ile w ogóle cokolwiek z tego wypali. W końcu z niczym nie żartowała, a to, że znali się dopiero od wczoraj to był tylko mały szczegół. Lynie miała wrażenie, że ich osoby znają się o wiele dłużej. A może to tylko tak to miejsce tak na nią działało?
— Nie jest tak źle, jakby się mogło wydawać. Ale te ogromne jety, samoloty prywatne to dopiero cudo… I to jakie. Mogłabym tak pracować, a nie z pasażerami, którzy robią ci awantury na pokładzie o brat soku pomarańczowego i są wielce zdziwieni, że nie możesz wyjść i kupić kartonu — rzuciła przewracając oczami. Niektórzy ludzie ją naprawdę zaskakiwali.
Spoglądała na czerwony dach chcąc się odezwać, ale przeszkodziła jej papuga. Z uśmiechem obserwowała jak drepcze po ramieniu mężczyzny. Czuła się jak dziecko wpuszczone do Disneya, naprawdę. Nie potrzebowała wiele, aby się dobrze bawić, a teraz dzień stał się dla niej o wiele lepszy.
— Jaka ty jesteś cudna, a raczej cudny — poprawiła się ostrożnie wyciągając rękę w stronę papugi — Żerom, nie powinieneś nas sobie przedstawić? — zapytała
Alanya
[Aaaaaaleeeeee, co to za cudowne przywitanie!!! Chyba nawet rodzice się tak nie cieszą na mój widok jak zjeżdżam raz na trzy miesiące. :D Przepraszam, że dokładam się do Twoich dylematów, ale podbijam: #UWOLNIĆMAILLEZROBOCZYCH2k19 !!!!!! Kto inny będzie (spoiler) małą Mae Gilbert foodtruckiem woził??? Ucałowałybyśmy za Maille, ale jeśli niematakiejopcji, to i Jerome'a przyjmiemy, bo chcemy pisać z Mamą Muminka i Nowego Jorku. <3]
OdpowiedzUsuńMamuśka, która potrzebuje w ciąży kobiecego wsparcia, just sayin'
Kołysała cały czas w ramionach małego chłopca, skupiając się tylko na nim i na tym, aby przestał płakać. Ciągle wydawał jej się niesamowicie maleńki i pomimo doświadczenia z niemowlakami sama przez długi czas odczuwała lęk przed własnym dzieckiem. Tak panicznie bała się go dotknąć na początku, przekonana o tym, że wyrządzi mu krzywdę… Wiedziała, że musi udać się po pomoc, że to co czuła względem swojego synka nie było tym, co powinna była czuć. Teraz jednak wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Terapia działała, a mały Matty stał się oczkiem w głowie swojej mamy, chociaż zarzekała się, że będzie traktowała oboje dzieci w ten sam sposób. Miała jednak wyrzuty, że początkowo tak z nim postępowała, że teraz zwyczajnie chciała nadrobić ten czas, stawiając go na pierwszym miejscu. Rozumiała też, co musiał czuć jej mąż, gdy swoją córeczkę poznał dopiero po upływie prawie trzech miesięcy.
OdpowiedzUsuńObserwowała, jak dziewczyna sprząta, ale lepiej, że ona sama zajęła się synkiem. W rękach obcych uspokajanie go, nie było łatwe. W ogóle opiekowanie się Matthew było zupełnie inne niż opieka nad Theą. Mogłoby się wydawać, że niemowlak, jak niemowlak. Elle widziała jednak wiele różnić i często nie miała pojęcia co robić, aby jej synek był nieco spokojniejszy, bo rzeczy i postępowania, które działały przy córce, przy nim niekoniecznie zdawały egzamin.
Posłała mężczyźnie jeszcze jeden, ciepły uśmiech i delikatnie uspokoiła kołysanie, gdy Matt przestał w końcu płakać i zacisnął mocniej swoje małe rączki na materiale bluzki Elle.
— Takie szaleństwo to nic złego — zaśmiała się lekko, bo trochę na ten temat wiedziała. Czasami wręcz mając wrażenie, że znajduje się wokół samych wariatów. Tych milszych i spokojniejszych, jak i wśród tych… Negatywnych. Nie zamierzała jednak za bardzo otwierać się przed Jerome’m. Ledwo co go poznała, a życie nauczyło ją, że nie warto obdarzać wszystkich za dużym zaufaniem. Trzeba je badać i stopniowo zdobywać, upewniając się, że człowiek jest tego wart. Oblizała wargi słysząc jego pytanie i zerknęła na Matty’ego, którego nadal trzymała w swoich ramionach — szczerze mówiąc nie mam pojęcia… Już jakiś czas temu przestałam się bawić w a co by było, gdyby… Gdyby, oznacza, że byłoby inaczej, ale inaczej nie oznacza koniecznie lepiej ani też gorzej — powiedziała niepewnie, mrużąc delikatnie oczy. Nie była pesymistycznie nastawiona do życia i świata, po prostu miała już doświadczenia, które sprawiały, że… Że wiedziała, jak bardzo przewrotne potrafi być życie — najważniejsze jest teraz i to, co się dzieje właśnie w tej chwili. Jesteś tutaj i musisz czerpać z tego pobytu i wszystkiego, co masz teraz na wyciągnięcie ręki, jak najwięcej — dodała jeszcze z szerokim uśmiechem — też kiedyś wyjechałam, bo wydawało mi się, że to najlepsze rozwiązanie dla mojej sytuacji — zerknęła na przyjaciela kontrolnie i posłała mu szeroki uśmiech — i nie wiem co byłoby, gdybym tego nie zrobiła. Najważniejsze jest to, że tak jak teraz, jest dobrze. Boże, ale się poważnie zrobiło! — Zaśmiała się nagle, chcąc samą siebie oderwać od myśli, które ją w tej chwili dopadły.
Zerknęła na przyjaciela i pokiwała entuzjastycznie głową. Jasper nie był typem gwiazdeczki, ale faktycznie co za dużo pochwał, to nie zdrowo! A tych z ust blondynki słyszał o wiele za dużo w ostatnim czasie. Jego kolejnych słów nie skomentowała, a jedynie uśmiechnęła się ciepło i zerknęła ponownie na Jaspera i na Matta, a następnie na ręce Jerome’a.
Wsunęła ostrożnie palec w zaciśnięte rączki synka, aby puścił jej bluzkę i odsunęła go ostrożnie od siebie, starając się aby chłopiec się nie wybudził.
— Od razu go kołysz — poinstruowała, oddychając powoli i przekładając go w ramiona mężczyzny, delikatnie gładząc jego główkę, gdy niespokojnie się poruszył — spokojnie mały, mama jest obok — szepnęła, wciąż delikatnie go głaszcząc.
UsuńZasiadła z powrotem na fotel i w lustrze przyglądała się Matthew. Bardzo się o niego bała i martwiła, był w końcu jej oczkiem w głowie i po raz pierwszy był w ramionach całkiem obcego człowieka, nie licząc lekarzy, do których jeździli dość często. Wizyty tam jednak były czymś zupełnie innym.
— Och, Thea ma roczek i niecałe dwa miesiące. Z Matty’m jest nieco trudniej. Ma pięć miesięcy, ale tak naprawdę jakby miał dwa — uśmiechnęła się słabo, ale była szczęśliwa przede wszystkim dlatego, że chłopiec w ogóle był z nimi i żył — jest silnym wcześniakiem i dzielnie nadrabia, ale wiadomo, że nie zacznie za miesiąc czy dwa powoli się podnosić. Mój mały wojownik — powiedziała ze spokojem, wpatrując się w jego lustrzane odbicie. Teraz mogła mówić już o tym wszystkim ze spokojem, emocje opadły już jakiś czas temu, a Elle po prostu cieszyła się każdym dniem jaki mogli spędzić, jako szczęśliwa rodzina — naprawdę dobrze sobie radzisz z dziećmi, Matthew bywa marudny gdy nie jest u mnie, albo u swojego taty, ale u ciebie jest całkiem spokojny. Jestem w szoku, zachowuje się w tej chwili, jak nie moje dziecko — dodała jeszcze, wpatrując się w końcu przed siebie, gdy Jasper wyprostował jej głowę, jednocześnie przypominając, że przecież nie przyszła tu tylko po to, aby sobie porozmawiać.
[Dziękuję ślicznie ❤ z tymi kodami to się człowiek nigdy zdecydować nie może :D]
Elle
W ostatnich dniach Meredith miała wyjątkowy problem z ogarnięciem wszystkiego na czas- zarówno w pracy jak i w domu. Obowiązków ciągle przybywało, a gdy znajdowała, choć kilka chwil wolnego od razu wypełniała je jakimiś zadaniami. Dlatego ochoczo zareagowała na propozycję wizyty w schronisku dla psów, do którego wybierał się Jerome. Przynajmniej miała pewność, że w tym przypadku będzie to dobrze spożytkowany czas, a czworonogi okażą ogromną wdzięczność, której jednocześnie się obawiała. Od dziecka kochała zwierzęta i była wrażliwa na ich krzywdę. Jednak będzie to jej pierwsza wizyta w jakimkolwiek schronisku i nie do końca ufała swoim emocjom, dlatego też zabrała ze sobą kilka paczek chusteczek. Na szczęście nie będzie musiała radzić sobie z tym sama. Mieszkała z Jeromem przez jakiś czas, dobrze czuła się w jego towarzystwie i ucieszyła się, że pójdą tam razem. Ciągle żałowała, że straciła tak dobrego lokatora, ale bardziej cieszyła się, że udało mu się w miłości, która go tu przywiodła.
OdpowiedzUsuńMeredith w ostatniej chwili wezwała taksówkę, ale i tak wiedziała, że prawdopodobnie spóźni się kilka minut. Odetchnęła z ulgą, gdy docierając na miejsce zobaczyła, że Jerome wciąż na nią czeka. Szybko rozliczyła się z kierowcą i ruszyła pod bramę.
- Wybacz. – Rzuciła w biegu. – Mój budzik ma zdecydowanie zbyt wiele trybów „odłóż”. – Uśmiechnęła się przepraszająco. Poczekali jeszcze chwilę zanim wyszedł do nich młody mężczyzna z plakietką z napisem ‘wolontariusz’.
- Słyszałem, że mamy nowych ochotników do naszej drużyny. – Przywitał ich z szerokim uśmiechem, pokazując rząd białych zębów, niczym gwiazdor Hollywood. – Ja jestem James i przychodzę tu już od ponad roku, więc najpierw zaprowadzę was do biura, a później będę miał przyjemność oprowadzić was po schronisku.
Gdy znaleźli się po drugiej stronie bramy, szczekanie psów stało się jeszcze głośniejsze i dało się słyszeć skomlenie mniej energicznych mieszkańców. Dopiero, gdy weszli do biura zapanowała względna cisza. James zostawił ich, aby załatwili formalności a Meredith już walczyła ze łzami, które cisnęły się jej do oczu.
Merr
Tak jest! Jeśli limit mi się nie wypełni, albo rozciągnie, to przyjmiemy wujka z Barbadosu, ale do tego czasu zamierzam niestrudzenie prowadzić kampanię mającą na celu uwolnienie Maille z roboczych <3 Także tego...
OdpowiedzUsuńLenny
Musiała mu przyznać rację z tym sprawdzaniem kwalifikacji, chociaż oczywiście była to kwestia sporna – wszak każdy, kto był tak poturbowany jak on, powinien intuicyjnie chcieć jednak jak najlepszej pomocy, a nie byle szarlatana. Miał, oczywiście, szczęście, że MJ nie spała na zajęciach i bardzo poważnie traktowała swój zawód, ale jednocześnie nie chciała stworzyć jakiejś chorej sytuacji, w której zdobywa klientów niecnymi sztuczkami. Wolała to więc wyjaśnić.
OdpowiedzUsuń— Co teraz, co teraz… – powtórzyła pytanie Jerome, ale nie tonem, który sugerował, że z niego kpiła, lecz zastanawiała się nad odpowiedzią.
Zerknęła na zegarek, oceniając ile ma jeszcze czasu, nim przyjdzie jej pora na przemianę w gwiazdę internetu i uszczęśliwianie siebie graniem, a innych – przyjemnym materiałem do oglądania wieczorną porą. Następnie zaś szybko przeleciała w myślach swoją listę zadań na ten dzień, próbując sobie przypomnieć co miała załatwić jeszcze i co może przesunąć. Jedno jednak wiedziała na pewno: nie miała zamiaru dawać mężczyźnie czekać zbyt długo.
Być może to było z jej strony szalone, ale w wypadku jakichkolwiek zdarzeń, kiedy jej służbowy telefon się rozdzwaniał, starała się w miarę swoich możliwości udzielić pomocy lub wysłać kogoś do innego specjalisty. Wiedziała bowiem, że nawet w przypadku rwy kulszowej mogła komuś oszczędzić sporo cierpienia w pierwszych kilku godzinach – później zwyczajnie nie było już tak łatwo. Jeśli więc trzeba było, to nawet do późnego wieczoru czy nocy, nierzadko odwołując plany czy streamy – a na to jej publiczność nie reagowała najcieplej – przyjmowała jeszcze pacjentów w swoim gabinecie na parterze domu, w którym mieszkała. W gruncie rzeczy o to przecież chodziło w jej zawodzie: o pomoc, a nie dostarczanie kolejnych powodów do cierpienia w jakichś idiotycznych kolejkach.
— Wcisnę cię jeszcze dzisiaj – odparła w końcu, nadal mocno rozważając w ile minut się uwinie – o ile za godzinę brzmi dla ciebie dobrze? – Spojrzała na niego pytająco, a potem sięgnęła do torebki, aby wyciągnąć z niej portfel. W nim, w jednej z przegródek, oczywiście złośliwie ukryte za paragonami, trzymała swoje wizytówki z adresem, pod który można się było zgłosić. – Cholera, no – mruknęła, walcząc z psocącymi się kartonikami, ale w końcu jeden z nich wydobyła. – Nie masz stąd daleko, więc powinieneś dotrzeć… – mówiła, ale w tej samej chwili poczuła, że nie może mu tego zrobić. Nie była na tyle okrutna, żeby zostawić obolałego człowieka i kazać mu czekać jeszcze sześćdziesiąt minut, jak ten się ledwo ruszał. Miała przecież te swoje cholerne zasady. – A pieprzyć to – pokręciła głową i niosła prawą dłoń, a właściwie palec wskazujący, dając mężczyźnie znać, żeby poczekał minutkę. Sama zaś odbyła szybką rozmowę telefoniczną, dzwoniąc do najlepszego przyjaciela, żeby ją poratował i pozałatwiał kilka spraw za nią. – No dobra – powróciła do rozmowy z Jerome – mam czas od teraz – zakomunikowała, zerkając na niego z uwaga. – Pytanie czy ty go masz? – Jakoś nie założyła wcześniej, że może mu nie pasować teraz, zaraz, więc obecnie się zmieszała. – To znaczy, jeśli nie masz, to oczywiście coś wspólnie ustalimy. Zaraz wyjmę kalendarz… – mruknęła, nieco zawstydzona. – No niemniej, w takich przypadkach, jak twój, staram się mieć czas bez względu na okoliczności, bo czas to zdrowie – sparafrazowała nieco znane powiedzonko, wyjaśniając też w pewnym stopniu swój nieprzemyślany wcześniej telefon i generalnie całe swoje podejście. – Wybacz, mam nadzieję, że nie masz mnie za szaloną – rzuciła ze śmiechem, uświadamiając sobie, jak dziwacznie to wszystko razem wyglądało. Niewątpliwie nie była to typowa nowojorska przygoda, na jaką mógł liczyć mieszkaniec tego miasta.
MJ
[Nawet nie chcesz wiedzieć ile ja się naszukałam wizerunku, który choć trochę będzie odpowiadał mojemu wyobrażeniu. Co nie jest łatwe, kiedy postać ma prawie tyle co ja się szwędam na blogach.
OdpowiedzUsuńObiecuję Mamusiu, że rotacji więcej nie będzie. Ellie to ostatnia postać mojego autorstwa, jaka na blogu się pojawiła, bo jeśli z nią mi nie wyjdzie, to nie wyjdzie mi z nikim. I za te rotacje mocno przepraszam.
Pięknie dziękuję za powitanie, a z odpisikiem od Willow mam nadzieję się tu jeszcze dziś pojawić]
Ellie Davies
Jaime zmienił nieco pozycję, by mógł lepiej widzieć Jerome'a. Chciał go słuchać i niedyskretnie obserwować. Dzięki temu chyba będzie mógł go nieco lepiej poznać, zauważając jakieś drobne zmiany w mimice jego twarzy czy jakiś ruch ręką czy coś takiego. No i chciał też, aby mężczyzna wiedział, że Jaime chciał go słuchać i dowiadywać się więcej, żeby widział, że jest zainteresowany tym wszystkim, co Jerome miał do powiedzenia. Bo tak też było. Nie bez powodu Moretti zaproponował mu wyjazd do Miami na tak specyficzne miejsce, jakim był cmentarz. W dodatku taki, na którym spoczywał jego starszy brat. Właściwie... wciąż było dziwnie myśleć o Jimmy'm jako o tym starszym. Jaime wciąż miał obraz brata jako jedenastoletniego chłopca, a kiedy on sam patrzył w lustro, widział dziewiętnastoletniego studenta.
OdpowiedzUsuń- Do Nowego Jorku przeprowadziliśmy się dziesięć lat temu. Po śmierci Jimmy'ego - powiedział cicho i odwrócił na chwilę wzrok. - Nie mogliśmy jedynie zmienić... domu, ulicy, na której mieszkaliśmy... Moi rodzice doszli do wniosku, że cała nasza trójka potrzebuje zupełnie nowego miejsca, aby zacząć na nowo... "na nowo" - prychnął i pokręcił głową. - "Na nowo" bez Jimmy'ego. Z dala od jego grobu - dodał i przeczesał palcami włosy. - Znaczy... trochę rozumiem, jasne, ale... Bo wiesz, przecież mogłem wybrać uczelnię w Miami, nie? Mogłem tam wrócić. Ale... jest ciężko. Kiedy o tym myślę... cały czas go widzę, wiesz? - szepnął i przeniósł wzrok na swoje dłonie.
Widział brata we krwi na swoich rękach, jak jego oczy robiły się matowe, jak uchodziło z niego życie. To było najgorsze, co mogło się stać.
- Tak, to prawda - Jaime otrząsnął się i napił się wody. - Zdarzało się, że tata długo siedział w pracy, zwłaszcza po tym, co się stało. Ale firma wciąż dobrze prosperuje. Jeden z moich kuzynów jest kandydatem na następnego prezesa - zaśmiał się lekko. - Bo ja się nie nadaję, nawet bym nie chciał. To nie moja bajka.
No tak, faktycznie, sytuacja, w której Jerome stara się o zieloną kartę, podróżując przy tym co chwilę do rodzinnego kraju, a potem wracając do Nowego Jorku, mogła wydawać się podejrzana. A przynajmniej dziwna. I tak zawsze człowiekowi wiatr w oczy. Jaime mu współczuł. Przecież on sam mógł lecieć do Miami, kiedy miał czas i ochotę, ba, mógł tam zostać na kilka dni i jego fundusze by tego nie odczuły. A Jerome? Nie miał tego komfortu, ale może kiedy w końcu uzyska tę cholerną zieloną kartę, to będzie łatwiej? Chociaż trochę?
- Serio? No w końcu! - Jaime też się ożywił i uśmiechnął się szeroko do niego. - No to gratulacje! Oczywiście, że wpadnę. Mnie miałoby nie być? Muszę być na waszym ślubie! Na obu, rzecz jasna. Wpadnę. Musisz mi tylko podać godzinę i adres - mówił dość szybko. Był bardzo entuzjastycznie nastawiony. - Tak się cieszę! Wyrobicie się w tych dziewięćdziesięciu dniach, a to najważniejsze. Normalny ślub później, tak? - wciąż się uśmiechał do swojego towarzysza. - Co się prezentuje na takich ślubach? Jest to jakaś różnica? - zaczął się na głos zastanawiać. Wziął znów szklankę do ręki, ale nie wziął ani łyka. Nie dał też nic powiedzieć samemu zainteresowanemu. - Nie sądzę, ślub, to ślub, co nie? Spoko, ja coś wymyślę - skinął głową i zaśmiał się lekko. - Będzie super.
Sam nie wiedział, skąd u niego tyle entuzjazmu, ale cóż, to chyba dobrze, prawda? Na ciemne chmury nad jego głową jeszcze przyjdzie czas, niech tylko wylądują już w mieście, do którego zmierzali.
Jaime słuchał uważnie mężczyzny, kiedy ten mówił o bracie. Tak ładnie o nim mówił. Przez chwilę Moretti zastanawiał się, jakby to było, kiedy i on, i Jimmy byliby w wieku nastoletnim. Sam uważał, że James byłby z tych, których wiecznie nie ma w domu i którzy mają pełno przyjaciół i wszyscy chcą się z nim przyjaźnić. Już wcześniej tak było. I pozwalał młodszemu bratu chodzić wszędzie ze sobą. No, może nie wszędzie.
Usuń- Oczywiście, że by tak powiedział - potwierdził od razu. - Byłem tam, gdzie on. Co prawda, nie miał mi tego za złe, ale... myślę, że czasami chciał po prostu pobyć z chłopakami z drużyny. Grał w piłkę nożną - wyjaśnił. - A twój brat... Myślę, że masz rację. Na pewno trzymałby was wszystkich w ryzach i dopełniał. Nie żebym znał resztę twojego rodzeństwa, po prostu patrząc tak na ciebie... - zawiesił głos, nadal trzymając kąciki ust wysoko w górze. - A tak na poważnie - dodał po chwili, tym razem już bez uśmiechu. - Przykro mi, że obaj nie mieliśmy szansy zobaczyć, jak nasi bracia dorastają.
Jaime
O pracy Jaspera wiedziała niewiele, co było oczywiście jej winą, bo powinna była wykazać nieco więcej zainteresowania tym, co całymi dniami robił jej mąż. Próbowała usprawiedliwiać się przed samą sobą, że w rolę żony niełatwo jest wejść bez żadnego doświadczenia, ale powiedzmy sobie szczerze, nie trzeba go posiadać by wyjść z inicjatywą i poznać drugą osobę. Wiedziała więc jedynie, że jest w tym dobry i zarządza zespołem ludzi, których nie miała nawet okazji poznać mimo tej jednej, jedynej wizyty w salonie, którą złożyła Jasperowi zupełnie niespodziewanie. Kiedy więc mężczyzna oznajmił, że pracuje z Małeckim, jedynie uniosła brew, mierząc go szybko spojrzeniem. Na fryzjera nie wyglądał, ale co ona tam mogła wiedzieć, a poza tym po co miałby kłamać w tej sprawie? Wzruszyła więc ramionami, otwierając szerzej drzwi, tym samym zapraszając go do środka.
OdpowiedzUsuń— Długo zamierza siedzieć w pracy? — nie podobało jej się, że w ogóle tam pojechał ignorując zalecenia lekarza. Jasne, rozumiała, że kobiety miesiącami czekały na wizytę, by oddać swoje włosy w jego ręce, ale być może naiwnie uważała, że zdrowie jest ważniejsze. Nic jednak nie mogła zrobić aby wybić Małeckiemu z głowy ten pomysł. Skoro nie posłuchał własnej matki to dlaczego miałaby mu przemówić do rozumu obca osoba,nawet jeśli teoretycznie była jego żoną? — Powinien odciążyć kolano, ale oczywiście uważa, że stanie przez kilka godzin w żaden sposób mu nie zaszkodzi — jej słowa pokryte były ironią, którą dodatkowo podkreśliło wręcz teatralne przewrócenie oczami. — Czy wszyscy mężczyźni są tacy, czy tylko mi się trafił taki egzemplarz? — nie oczekiwała odpowiedzi, bo czy mogła być ona rzetelna skoro udzieliłby ją mężczyzna? Niewiele wiedziała o mężczyznach, ale istniało podobno coś takiego jak solidarność plemników, choć być może było to wymysłem kobiet, które w jakiś sposób musiały usprawiedliwić pewne męskie zachowania. Nie wiedziała.
— Mówił, że paczka jest w sypialni? — nie przypominała sobie by widziała tam jakiekolwiek pudło z produktami fryzjerskimi, ale tak naprawdę rzeczy Jaspera znajdowały się teraz wszędzie. I przyzwyczaiła się do ich obecności, co było dla niej największym zaskoczeniem. Odkąd sprowadziła się do Nowego Jorku, czyli siedem lat temu, miała mieszkanie tylko dla siebie. Dla młodej studentki wynajęcie mieszkania na własną rękę nie było łatwe, ale Willow szczególnie zależało na prywatności. Nie sądziła więc, że przywyknie do obecności mężczyzny w tym swoim sanktuarium, ale po trzech tygodniach przyłapywała się na tym, że zaczyna dostosowywać swoje samotne, panieńskie życie. — Pójdę po to — wymruczała pod nosem po chwili i skierowała się prosto w kierunku sypialni. Przeszukiwała pomieszczenie nieświadoma tego, że lada moment pod drzwiami zjawią się realizatorzy programu, łamiąc jedną z ustalonych z nią wcześniej reguł. Willow nienawidziła gdy coś lub ktoś przeszkadzał jej w pracy, dlatego też już na początku zastrzegła, że obecność ekipy w swoim mieszkaniu tolerować będzie tylko wtedy, gdy zostanie o tym uprzedzona choćby godzinę wcześniej. Poza tym mieli nagrywać głównie wtedy, gdy Jasper był w domu i być może fakt, że powinien w nim teraz przebywać, natchnął realizatorów do niespodziewanej wizyty. To albo nieubłaganie zbliżający się finał, a przecież jakoś trzeba było podbić jeszcze oglądalność. A kiedy dzwonek u drzwi odezwał się po raz kolejny tego dnia, Willow głośno wzdychając podniosła nieco głos, by mężczyzna ją usłyszał i poprosiła aby otworzył, czego pożałowała kilka sekund później, gdy charakterystyczny harmider towarzyszący ekipie, a także pełen zdziwienia kobiecy głos, dotarły do jej uszu. Pochwyciła więc szybko w dłonie paczkę, którą właśnie odnalazła i niemal biegiem opuściła sypialnie, nawet nie starając się zatuszować swojego zaskoczenia i niezadowolenia.
— Mieliście uprzedzać… — czy naprawdę tak trudno było wykonać jeden cholerny telefon, by poinformować ją o tym, że mają zamiar znów zakłócić jej spokój?
— Uprzedzać? Skarbie, chyba nie chciałabyś niczego przed nami ukrywać, prawda? A pan musi być…?— i Willow wiedziała. Wiedziała, że cokolwiek teraz nie powie zostanie to obrócone przeciwko niej, wiedziała, że to pytanie i w pośpiechu włączany przez operatorów sprzęt, doprowadzą do tego, że ta zupełnie niewinna sytuacja zostanie przedstawiona tak, by wreszcie złamać jej wizerunek niewinnej, cichutkiej dziewczyny, dając to na co wszyscy tak niecierpliwie czekali. I zacznie się, ta fala nienawiści, na którą Cleeves przygotowywała się od początku, i na którą tak naprawdę nie była gotowa.
Usuń— Jerome, pracuje dla Jaspera — wtrąciła, podając mu drżącymi dłońmi pudełko, które ściskała nerwowo przez cały ten czas — O to chodziło, prawda? — i to jej zdradzieckie ciało, te drżące mięśnie i zaciskające się gardło. Wszystko to nad czym nie panowała, miało przedstawić ją w jak najgorszym świetle, wprowadzając w życie ten koszmarny scenariusz, którego się bała.
Willow
Kto wie, możliwe, że Jerome mógł mieć trochę racji. Może gdyby Jaime miał możliwość częściej odwiedzać brata, to jego życie potoczyłoby się inaczej? Nie zacząłby chodzić tak nadmiernie na imprezy, nie upijałby się, nie eksperymentował z narkotykami, może nawet nie poszedłby do łóżka po raz pierwszy z kimś, kogo znał od kilku godzin? Może wszystko wyglądałoby inaczej?
OdpowiedzUsuńJaime też nie mógł tego wiedzieć i właściwie nie chciał o tym myśleć. Gdyby w jego głowie narodziły się takie myśli, możliwe, że razem z nimi narodziłoby się obwinianie rodziców o decyzję o przeprowadzce. I tak relacje całej trójki były już wystarczająco skomplikowane. Dolewanie oliwy do ognia było zdecydowanie niepotrzebne. I niestety, wszystko, co wydarzyło się w ich życiach przez te dziesięć lat, już pozostanie. Niczego nie mogli zmienić, a Jaime nie był pewny, czy cofając się w czasie, nie robiłby dokładnie tego samego. Może gdyby w wieku dziewięciu, dziesięciu czy nawet czternastu lat spotkał kogoś takiego jak Jerome, to wtedy właśnie byłoby inaczej?
Chłopak zerknął na niego i powoli skinął głową. Zamknął na chwilę oczy, ale zaraz znów uniósł powieki i westchnął cicho.
- Masz rację. Nic tego nie naprawi. Sami musimy nauczyć się z tym żyć. I... naprawdę chciałbym znaleźć coś czy... cokolwiek, co i mnie pomogłoby nauczyć się z tym żyć. Albo chociaż... sam nie wiem, żebym w jakiś sposób w końcu mógł odetchnąć i po prostu żyć - wyznał mu dość cicho, aby nikt inny tego nie usłyszał. Ich rozmowa w samolocie była prywatna. I chociaż pasażerowie w klasie pierwszej siedzieli od siebie kawałek, to mimo to Jaime wolał ściszyć głos, aby ograniczyć ewentualne podsłuchiwanie do minimum. Owszem, nie znali tych ludzi, ale to nie zmieniało niczego. - Dobre porównanie z tym wypadkiem. Trafiłeś w punkt - uśmiechnął się do niego lekko.
Sięgnął po szklankę i dopił wodę do końca. Coraz bardziej cieszył się z tego wyjazdu. Co prawda miał on trwać tylko jeden dzień, ale miał wrażenie, że im obu może on dużo dać. Jaime dodatkowo cieszył się, że w końcu zaczyna się przed kimś otwierać, mówić, co tak naprawdę siedziało mu w głowie, o swoich uczuciach. Wciąż jednak było mu wstyd za tamtą noc, ale może i dobrze, że wtedy Jerome go takiego zobaczył? Mężczyzna miał prawo dowiedzieć się, jak chwiejna jest psychika Jaime'ego. Och, nie, żeby się o tym nie przekonał na najwyższym dostępnym punkcie Empire State Building.
- Nie wygląda na to, żeby miał mi za złe - odpowiedział w końcu. - Myślę, że on ma takie samo zdanie na ten temat - zmarszczył lekko brwi. - Że się do tego nie nadaje. Nie w jakimś negatywnym znaczeniu, ale nie każdy jest stworzony do prowadzenia firmy, prawda? Ja na pewno nie. Kto wie, może gdyby Jimmy żył, to właśnie jemu by się to skapnęło? - uśmiechnął się delikatnie. - Moje studia wywołały dziwną reakcję. Chyba nie codziennie człowiek dowiaduje się, że jego dziecko chce obserwować rozkład zwłok, co nie? - zaśmiał się lekko. - Myślę, że są dumni. Właściwie nigdy nie dali mi powodów, abym sądził inaczej. Mimo zachowania mojej matki, które zmieniło się na przestrzeni dziesięciu lat. Ale chyba można jej to wybaczyć... Tak sądzę - dodał i odwrócił wzrok.
Relacja z Annette Moretti była skomplikowana i Jaime nie do końca ją rozumiał. Miał swoją teorię, która nie była ani trochę pozytywna, ale nie chciał o niej mówić głośno, bo po prostu się bał, że mogła okazać się prawdą.
- Okej, osiemnasty listopada na jedenastą - podsumował i skinął głową. - Będę. Ubiorę się ładnie, nie będzie wstydu - puścił mu oczko. - No i pewnie, wszystko w swoim czasie na spokojnie.
UsuńOn też był zaskoczony, kiedy okazało się, że niedługo będą już lądować. Tak szybko? Kiedy to minęło? Jaime miał wrażenie, że rozmawiali tylko chwilę. No ale dobrze, zgodnie z poleceniem zapiął pasy, wcześniej odkładając szklankę po wodzie.
- No jasne, że by poszedł. Na pewno rodzice ochoczo by go do tego zachęcali. Zastanawiam się tylko, jaki kierunek by wybrał. Jimmy był otwarty i kontaktowy. Na pewno poszedłby na taką uczelnię, gdzie byłaby drużyna piłki nożnej. On naprawdę lubił ten sport, czego ja nie rozumiem - pokręcił głową. - Bo wiesz, grupa facetów biegająca za piłką od jednej bramki do drugej. No proszę cię - przewrócił oczami, ale zaraz zaśmiał się cicho. - Chociaż mnie się od zawsze podobała koszykówka, więc no. A twój brat co lubił robić? Oprócz wypływania na morze, oczywiście.
Niedługo później faktycznie samolot podchodził do lądowania. A po trzech godzinach od startu w końcu mogli opuścić latającą maszynę i rozprostować nogi na lotnisku, które było ogromne. Dobrze, że żaden z nich nie miał ze sobą większego bagażu, bo teraz jeszcze musieliby ich szukać.
Wyszli na zewnątrz w poszukiwaniu jakiejś taksówki.
- Jeśli jesteś głodny, możemy najpierw pojechać coś zjeść - zaproponował Jaime, czując, że znów zaczyna się denerwować, jakby miał zaraz jakiś występ przed dużą publicznością.
Jaime
[Prawo jakieś masz, bo Patryczek kilka lat temu bywał tu i tam, ale nigdy jako muzyk ;) chociaż na NYCu go jeszcze nie miałam... tak myślę :D Pamięć niestety już nie ta. Bardzo dziękuję za powitanie, mam nadzieję, że rozkręcę się i jakoś przyjmę z czasem więcej wątków. A jeśli się nie uda, to liczę na to, że te 3 będą idealnie dopieszczone i ciekawe <3 A jako, że męsko-męskie mi nie idą, to tutaj nic nie proponuję, niestety, ale za to życzę miłego dnia :)]
OdpowiedzUsuńPatrick
Jaime wysłuchał Jerome'a dokładnie. Też miał nadzieję, że rozpoczęcie prawdziwego życia zajmie mu mniej czasu niż kolejne dziesięć lat. Może jeśli spotka więcej takich ludzi jak Jerome albo właśnie ta blondynka, matka dwójki dzieci i jednocześnie studentka oraz żona, to będzie miał większe szanse na to. Może nawet zobaczy u nich jak to wygląda naprawdę? W prawdziwym życiu, codziennym, kiedy ma się swoje sprawy do załatwienia, kiedy wszystko poddane jest losowi, kiedy wyrzuty sumienia w końcu przestają dokuczać.
OdpowiedzUsuńWestchnął głośno i pokiwał głową. Bardzo by tego wszystkiego chciał. I czuł, że ma ku temu duże szanse, zwłaszcza teraz, kiedy leciał do Miami na grób brata razem z człowiekiem, któremu powiedział więcej w kilka godzin (może kilkanaście) niż innym ludziom, którzy z definicji mieli mu pomóc. Nie chciał jednak za dużo o tym myśleć, aby nie zapeszać. No i nieważne jak swobodnie Jaime czuje się w towarzystwie tego mężczyzny, nie chciał go obarczać zbyt dużą ilością informacji, które nie są przyjemne. To był jeden z powodów, dla których jeszcze nie powiedział mu, w jaki sposób zmarł Jimmy. Wiedział, że kiedyś nastąpi ten moment, ale może zrobi to dopiero po ślubie mężczyzny? Albo w momencie, kiedy poczuje taką potrzebę i przede wszystkim gotowość, aby się tym podzielić. Bądź co bądź, to była brutalna śmierć, morderstwo.
- Może już niedługo będę bardziej ogarnięty niż teraz i już nigdy więcej nie dostaniesz ode mnie telefonu w środku nocy - uśmiechnął się do niego wesoło. Tak, powoli zaczynał godzić się z tym, co miało miejsce tej nocy. Wciąż wstyd, ale stało się i gdybanie nie miało sensu, czyż nie? - Ale jeśli będziesz mnie potrzebował kiedykolwiek, to dzwoń. Nawet w środku nocy - dodał poważnie, wciąż jednak uśmiechał się, ale nieco mniej niż przed chwilą. - Dziękuję - dodał jeszcze na słowa Jerome'a o tym, że jego rodzice powinni być z niego dumni. - Nie mogę... nie mogę być dwiema osobami na raz. No wiesz, mogę być tylko mną. Chcę, żeby byli szczęśliwi.
To, że sam Jaime nie zaliczał siebie do osób szczęśliwych, tak ogólnie rzecz ujmując, nie znaczyło, że chciał, aby inni ludzie też się tak czuli. Zwłaszcza jego rodzice. W końcu stracili dziecko. Jaime stracił brata i to bolało jak cholera, ale utrata dziecka musiała być równie bolesna, może nawet bardziej. Chciałby im pomóc, ale nie wiedział jak. Zerknął ukradkiem na Jerome'a, zastanawiając się, jak jego rodzice poradzili sobie ze stratą. Jak jego rodzeństwo to przeżyło. Jak cała rodzina przeżyła te dwanaście lat. Czy się wspierali? A może odsunęli się od siebie? Czy wszystko było z nimi w porządku?
Odwrócił jednak wzrok. Nie powinien go o to pytać, jeszcze nie teraz.
- Może i by dostał, kto wie? A może się mylimy i rzuciłby to w cholerę i poszedłby inną drogą, wybrałby może inny sport, a może zostałby muzykiem - zaśmiał się lekko.
Och, to było takie miłe, mówić o Jimmy'm i po prostu się śmiać, tak swobodnie, bez wyrzutów sumienia. To było naprawdę wspaniałe.
- Nurkować? Jimmy też to lubił - zaśmiał się znowu. Może nie powinien, bo to była kolejna rzecz, która łączyła ich braci. - No wiesz, w końcu mieszkaliśmy w Miami, w dodatku niedaleko morza, więc... Tak, pływać też lubił. I na surfing też chciał się zapisać. Jak mówiłem, był otwarty i bardzo kontaktowy jak na dzieciaka.
Jaime już nic więcej nie powiedział, ale to, co się przytrafiło Nahuelowi było bardzo okrutne. Tak kochał wodę i to w niej stracił życie. Cóż za przeklęta ironia losu.
Jaime na zewnątrz też zdjął bluzę. Najgorzej było tu przylatywać właśnie w czasie, kiedy w Nowym Jorku było już zimno. Ani to ubrać kurtkę na drogę, potem trzeba ją nosić, ani to wziąć tylko bluzę, bo w NY było za zimno... Szkoda gadać. Ale świeciło słońce i to było super.
UsuńKiedy znaleźli się w taksówce, Jaime podał kierowcy adres jednej knajpki, do której Jaime jako dziecko lubił chodzić. Podróż zajęła im chwilę, ale powinno być warto. Chyba że zmienili kucharza, który mógłby okazać się mniej... utalentowany od tamtego.
W końcu zajęli miejsca przy stoliku. Jaime złapał za menu, wertując je wzrokiem. Niewiele się zmieniło. Dodali kilka potraw, kilka napojów, ale to wszystko wciąż wyglądało zachęcająco. Wystrój w lokalu też się zmienił, no ale to normalne, że wszystko idzie do przodu. Jaime też powinien, prawda?
- A co twoi rodzice na to, że chciałeś wyjechać do Nowego Jorku, tutaj zamieszkać na stałe? No i... co twoja rodzina sądzi na temat twojej wybranki, hm? - zapytał nagle z uśmiechem, na chwilę odrywając wzrok od kart menu.
Jaime
Oczywiście, że Jaime bardzo chętnie wyjdzie na miasto wraz z Jerome'em. Jednakże jakoś tak nie chciał się za bardzo chwalić swoim fałszywym dokumentem tożsamości. Bo miał taki, korzystał z niego już od jakiegoś czasu, żeby móc bez problemu kupić sobie alkohol czy to w sklepie, czy to na jakiejś imprezie w klubie, czy po prostu w pubie, kiedy miał ochotę. W przypadku wspólnego wyjścia z Marshallem wolał się tym nie chwalić. Na taki wypad będą musieli poczekać jeszcze niecałe dwa lata, ale... powinno być warto, prawda? Może wcale nie obudzą się w innym kraju? A przynajmniej w innym mieście.Chociaż to by było ciekawe, zważając na to, że Jaime miał o mężczyźnie bardzo dobre zdanie, takiego grzecznego gościa, który zawsze pomoże, który nie upija się za bardzo... Mimo tego, co wcześniej od niego usłyszał.
OdpowiedzUsuń- Też tak myślę. Może razem by sobie nurkowali na Barbadosie... - zamyślił się na chwilę, ale zaraz wrócił do otaczającej ich rzeczywistości. Skinął głową na jego słowa. - Tak, zgadzam się. Ale myślę też, że jest to trochę przerażające - dodał, ale uśmiechnął się mimo swoich słów. - Po tylu latach w końcu spotkaliśmy się w tamtym miejscu, o jak najbardziej odpowiedniej porze. Złapałeś mnie. A teraz jesteśmy tutaj. Wszystkie to podobieństwa... Cóż, chyba tak, chyba obaj jesteśmy na siebie skazani nawzajem - zaśmiał się. - Ale nie przeszkadza mi to, Jerome. Właściwie bardzo mnie to cieszy, że w końcu los czy... cokolwiek było za to odpowiedzialne - zrobił jakiś dziwny gest dłonią - nas ze sobą zetknął.
Wizyta w Miami zawsze go trochę niepokoiła, czuł zdenerwowanie, wiedział, że na cmentarzu znów się załamie, a potem pójdzie robić rzeczy, z których dumny nie był, ale przed którymi nie mógł się wzbronić, bo one pomagały mu zagłuszyć pewne emocje i wyrzuty sumienia. Tym razem Jaime chciał, aby było inaczej. I choć nadal odczuwał lekki stres związany z zaprowadzeniem Jerome'a na grób Jimmy'ego, to miał też takie malutkie przeczucie, że będzie inaczej. W końcu nie będzie tam sam, tylko z kimś, na kim mu zależało i z kim naprawdę wiele go łączyło. Nie spodziewał się, że w końcu uda mu się spotkać kogoś takiego i przede wszystkim dopuścić do tych wszystkich swoich myśli.
Siedząc w knajpie, Jaime słuchał uważnie historii Jerome'a. No proszę, robiła się z tego jeszcze bardziej romantyczna historia niż mógł się spodziewać. I, och, to było takie miłe! Cała ta sytuacja miała miejsce naprawdę, nie był to film ani serial, to po prostu się działo. Przyjemnie było wiedzieć, że na świecie zdarzają się takie historie. No i jak widać, lubią się też powtarzać i to od razu w kolejnym pokoleniu w tej samej rodzinie.
- No, no, powiem ci, że całkiem nieźle - uśmiechnął się. - Nic tylko pozazdrościć przeżycia czegoś takiego - westchnął. Może, ale tylko może, i jemu będzie dane coś podobnego przeżyć. - Cieszę się. Najważniejsze, że twoja rodzina ją akceptuje i was wspiera. A jej rodzina? Poznałeś wszystkich? Lubię przyszłego zięcia czy jakkolwiek się nazywa ten stopień pokrewieństwa? - teraz uśmiechał się bardziej pod nosem.
Podobało mu się, że zeszli na tematy takie bardziej... nie potrafił tego dokładnie określić. Po prostu mówili o czym wesołym, mogli cieszyć się tym, co mówili, nie bać się, że jeden drugiego zaraz urazi albo posunie się za daleko. Chociaż... Jaime nie wiedział, jakie ma nastawienie rodzina ukochanej Jerome'a do niego samego. Oby to tylko nie był drażliwy temat.
Niedługo później ich zamówienie zostało dostarczone. Jaime wciągnął zapach i westchnął. Pachnie tak samo. No po prostu wspaniale.
UsuńUkradkiem tylko zerknął w stronę drzwi. Stąd na cmentarz był kawałek drogi, ale mieli czas do dziewiętnastej. To o tej godzinie ruszał ich samolot z powrotem do Nowego Jorku, gdzie było zimno, pochmurno i generalnie średnio.
- Niedaleko stąd jest podstawówka, do której chodziliśmy - wyznał nagle, nie wiedzieć czemu. - Rodzice wcale nie posłali nas do szkoły prywatnej, co było... dziwne jakby niektórzy mogli powiedzieć, ale żadnemu z nas to nie przeszkadzało.
Jaime
[Miło mi czytać, że Michaela wzbudza tak pozytywne emocje. ♥ Faktycznie, wykluła się w mojej głowie w niezbyt korzystnym czasie, ale całe szczęście już jest lżej i mam nadzieję, że tym razem dam jej takie życie, na jakie dziewczyna zasługuje. Świat potrzebuje takich promyczków, w każdym razie ja jej potrzebuję, choć nie ukrywam, że jest dla mnie pewnym wyzwaniem. Ale jest zupełnie tak, jak napisałaś – jest czas, więc i reszta przyjdzie. :D
OdpowiedzUsuńNie miałam wcześniej okazji poznać żadnego pana w Twoim wykonaniu, ale cieszę się, że w końcu mi się udało, bo jest równie przyjemny, jak Twoje panie, które do tej pory było mi dane oglądać. Trzymam kciuki, żeby wizowe formalności nie dały się chłopakowi za bardzo w kość. Wspaniałej narzeczonej raczej nie muszę już życzyć, bo sądząc po notce, którą mimo długości połknęłam ostatnio do porannej kawy na raz, lepiej trafić nie mógł – szczęścia młodej parze! ♥ A gdyby naszła Cię ochota na wątek, to zapraszam serdecznie – Starling ma dobre serce, a Barbados leży jednak w okolicy zagrożonej huraganami, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jeden ze swoich wolontariatów Michaela odbyła w tamtej okolicy. Myślę, że taka wspólna praca na rzecz ogółu dałaby nam całkiem dobre podłoże dla jakiejś znajomości tych dwóch promyczków. :)]
Michaela Starling
To nie małżeństwo z mężczyzną, który był jej zupełnie obcy było dla Willow najtrudniejsze w tym programie. Była przekonana, że to właśnie na osobie Jaspera koncentrować się będą wszystkie jej obawy, ale szybko odkryła, że głównym problem nie jest Małecki, a obecność kamer i ludzi, którzy patrzyli jej na ręce. Nie potrafiła otworzyć się w ich obecności, udawać, że nie istnieją i zachowywać się naturalnie. Starannie dobierała wszystkie słowa, chcąc wypaść możliwie jak najlepiej, często zapewne prezentując się jako osoba wręcz sztywna i nie rzeczywista. Obecność kamer stresowała ją. Cleeves wiedziała, że ich zadaniem jest ukazanie jej wszystkich mankamentów, a krytyki miała przecież już dość w swoim życiu. Można by więc zastanawiać się po jaką cholerę w ogóle postanowiła wziąć udział w całym tym przedsięwzięciu. Nie była pewna. Być może z ciekawości, czy w ogóle byłaby w stanie podołać takiemu wystawieniu się na opinie publiczną. A być może z głupoty, która dodała jej odwagi, choć ta była wyłącznie chwilowa. Czy żałowała? Czasami, ale wówczas myślała o tym, że gdyby nie program nigdy nie poznałaby Jaspera i jego rodziny. Czy za nieco ponad tydzień wciąż będzie jego żoną? Chciałaby znać odpowiedź na to pytanie. Wiedziała wyłącznie tyle, że odetchnie z ogromną ulgą, gdy wreszcie kamery zostaną wyłączone.
OdpowiedzUsuńMiała ochotę wyrzucić ich za drzwi. Naruszali jej przestrzeń osobistą w sposób, który sprawiał, że czuła się niekomfortowo w jedynym miejscu, w którym aż do teraz czuła się bezpieczna. Ale przecież właśnie tego chcieli; sensacji, nawet jeśli ta została w całości wyssana z palca. Dostali już jej mały zalążek, gdy zamiast Jaspera zastali w jej towarzystwie innego mężczyznę. Drapieżnik zwęszył ofiarę i miał zamiar rozerwać ją na strzępy, resztki podając na tacy opinii publicznej. I choć Willow wiedziała, że nie powinna aż tak przejmować się tym, co ludzie pomyślą, całe jej życie kręciło się właśnie wokół tego. Znów była tą dwunastoletnią dziewczynką, którą wytykano palcami, bo nieco różniła się od swoich rówieśników; bo była nieśmiała, bo mówiła niewiele, bo ważyła nieco więcej niż przeciętna nastolatka. Co w takich sytuacjach radził jej terapeuta? Próbowała sobie przypomnieć, ale miała pustkę w głowie, istną czarną dziurę. Ta pustka była najgorszym co mogło ją spotkać w sytuacji niezwykle stresującej. Bo miała ogromny talent do popadania w tarapaty i robienie głupstw, gdy wyłączała myślenie. A czy może być coś gorszego niż popełnienie ich na oczach setek tysięcy ludzi, którzy odnaleźli jakąś rozrywkę w obserwowaniu jak życie innych staje na głowie lub po prostu się wali? Nie. I czuła, że to głupstwo nadchodzi wielkimi krokami, że jest tuż tuż, już zaraz tu będzie, ale wówczas głos zabrał ktoś inny. I wdzięczność zalała jej ciało i jakby nieco odetchnęła, bo właśnie została uratowana przed własną głupotą, choć Jerome tego nie wiedział. Spojrzała więc na niego z tą wdzięcznością, niemo poruszając ustami i wypowiadając to jedno, krótkie słowo, jakim było dziękuję, by ledwie sekundę później odwrócić się napięcie i niemal pobiec wgłąb mieszkania, odgradzając się od tego wszystkiego drzwiami swojej sypialni, o które oparła się, głośno wzdychając. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, a setki myśli na nowo zalały jej głowę. Potrząsnęła nią jednak, sprowadzając się z powrotem na ziemię i ruszyła się wreszcie w kierunku szafy, by niemal na oślep wygrzebać z niej ubrania, choć zawsze starannie dobierała ze sobą wszystkie elementy garderoby. Wiedziała jednak, że dziś nie ma na to czasu. Pod ostrzałem pytań znajdował się człowiek, który znalazł się tu z dobroci własnego serca. Czy mogła pozwolić aby został pożarty żywcem przez te hieny? Związała więc wciąż wilgotne włosy na czubku głowy w niezbyt elegancki koczek, narzuciła na siebie zwykły czarny golf i jeansy, by wrócić tam mimo ogromnej niechęci.
— Jerome, czy mógłbyś podrzucić mnie do biblioteki? To po drodze, a właśnie przypomniałam sobie, że pilnie potrzebuje do pracy jednej książki — nie potrzebowała. Snucie się po ulicach miasta było jednak lepszą opcją niż przebywanie we własnym mieszkaniu w towarzystwie całej tej bandy, której miała już serdecznie dość — Przykro mi, ale chyba nic dzisiaj nie nagracie…
Usuń— Och nie, kochanie — Amanda uśmiechnęła się w ten swój przesłodzony sposób, który sprawiał, że Willow pragnęła dać jej w twarz, i dała sygnał ekipie, że mogą zacząć zbierać swoje rzeczy — Mamy nawet więcej niż chcieliśmy. Jerome, ogromnie miło było cię poznać — zatrzepotała tymi swoimi sztucznymi rzęsiskami i kręcąc biodrami wymaszerowała z mieszkania Cleeves, która wydała z siebie cichy, pełen irytacji dźwięk, nieco przypominający warkot. Kiedy zatrzasnęła za nimi drzwi, zapadła się w sobie jakby uszło z niej całe powietrze i oparła czoło o drzwi, na kilka sekund wbijając zęby w dolną wargę. A kiedy odwróciła się ponownie w stronę mężczyzny, nawet nie siliła się na uśmiech.
— Przepraszam, że zostałeś w to wszystko wciągnięty. Jasper powinien był mnie uprzedzić, że przyjedziesz. Zresztą, sama mogłam mu to przynieść… — tak, miała zamiar rozmówić się z Małeckim, który przecież znał jej numer telefonu i do cholery, powinien był zrobić z tej wiedzy użytek.
Willow
Jaime skupił się na swoim posiłku. Po pierwszym kęsie już wiedział, że było dokładnie tak, jak zapamiętał. Nic dziwnego, że jako dziecko wciąż tu przychodził razem z rodziną. Cieszył się też dlatego, że przyprowadził tutaj Jerome'a i bardzo chciał, aby wszystko było w jak najlepszym porządku, wszystko było smaczne, a pobyt w tej knajpie w Miami mężczyzna wspominał dobrze. Niezależnie od tego, co mogło wydarzyć się w miejscu, które tak naprawdę było celem ich wizyty na Florydzie.
OdpowiedzUsuń- Najpierw na książkę, a potem na film, po co się ograniczać - uśmiechnął się do niego, a zaraz potem znów spojrzał w talerz. Może za te parę lat Jaime będzie już na takim etapie swojego życia, że będzie mógł mówić więcej o śmierci brata i o samych jej okolicznościach. I chociaż udało mu się w końcu przełamać i powiedzieć otwarcie o tym, że Jimmy został zamordowany, tak wciąż czekał na odpowiedni dla siebie moment, aż poczuje się gotowy, aby powiedzieć, jak do niej w ogóle doszło. Póki co, myślał, że był na całkiem dobrej ścieżce, aby i tym podzielić się z Jerome'em.
Moretti nie żałował swojej decyzji o tym, aby zabrać go tutaj ze sobą. Jak na razie obaj trzymali się nieźle, chociaż Jaime bardziej martwił się sobą, jak on sam będzie się zachowywał na cmentarzu i co może się tam wydarzyć. Chciał się zachować dobrze, pokazać mężczyźnie to miejsce, wspomnieć kolejną ciekawostkę na temat swojego brata. O dziwo, mając jedynie jedenaście lat, o Jimmy'm dało się powiedzieć całkiem sporo.
- Och, przepraszam, nie chciałem pytać o takie drażliwe sprawy - powiedział szybko Jaime, patrząc na niego przepraszającym wzrokiem. Cholera, więc jednak. No ale trudno, czasami się zdarzało podczas rozmowy, że palnęło się coś głupiego. Jaime mógł mieć jedynie nadzieję, że Jerome nie będzie miał mu tego za złe.
Oczywiście, że Jaime go rozumiał. Co było dziwne, w końcu miał tylko dziewiętnaście lat, stracił brata dziesięć lat temu, a z najbliższej rodziny zostali mu tylko rodzice. Ale tak, mógł zrozumieć Jerome'a i jego poczucie wstydu.
- Nie powinieneś się wstydzić - powiedział w końcu, przerywając chwilową ciszę między nimi. Jaime był poważny. - Rozumiem, że możesz się tak czuć, ale zdecydowanie nie powinieneś. Masz rodzinę, która cię kocha, rodzeństwo... Wspierają cię w tym, co robisz. To wspaniałe. I wspaniałe jest też to, że oni zaakceptowali Jen, więc... skoro bierzecie ślub... to teraz wszyscy będziecie rodziną - uśmiechnął się do niego lekko. - Może to nie to samo, ale... Myślę, że będzie szczęśliwa.
Jaime sam był zaskoczony, że tak chętnie mówi o swoim starszym bracie. Nawet z rodzicami o nim nie rozmawiał, przynajmniej nie dużo i nie często. A tymczasem siedział tutaj z prawie nieznanym mu facetem i mówił same te dobre rzeczy. I owszem, na niego również dobrze to wpływało, nie wiedzieć czemu. Zawsze łapały go wyrzuty sumienia, wszystkie te wspomnienia niesamowicie bolały. A teraz? Co takiego innego było w tej obecnej sytuacji, że było zupełnie inaczej? Może to przez te przejścia, których wspólnie z Jerome'em doświadczyli?
- Kilku. Od hiszpańskiego i od wychowania fizycznego. I chyba od plastyki. W tym akurat obaj byliśmy beznadziejni - uśmiechnął się lekko, powoli kończąc swój posiłek. Wszystko wskazywało na to, że niedługo przyjdzie pora na przekroczenie granicy cmentarza.
- Na Florydzie musisz umieć hiszpański - dodał jeszcze. - Często można się tutaj spotkać z tym językiem, więc lepiej go umieć. I coś tam potrafię, ale kiedy przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku, nie chciałem mieć z tym językiem za wiele wspólnego. Nie, żebym go nie lubił, nie, podoba mi się, ale... może za bardzo kojarzył mi się z Jimmy'm. Teraz myślę, że może jednak powinienem wrócić do nauki tego języka? - uśmiechnął się lekko i napił się lemoniady. - A tak swoją drogą, Nahuel przychodził do ciebie w sprawach zadań domowych?
UsuńJaime w końcu dokończył swój posiłek. Okej, czuł się najedzony, ale wciąż się lekko denerwował. Jednocześnie jednak czuł swego rodzaju... podekscytowanie. Nie miał pojęcia, dlaczego, czym to było spowodowane. Może tym, że Jerome okazał się być dla niego bardzo ważny, a przez wzgląd na te wszystkie podobieństwa, stało się to jeszcze... mocniejsze?
- Ja stawiam - dodał jeszcze. - Jak cały wyjazd - uśmiechnął się do niego.
Jaime
Uśmiechnęła się na słowa Jerome’a i wzruszyła tylko lekko ramionami, nie bardzo wiedząc, co właściwie ma powiedzieć.
OdpowiedzUsuń— To całkiem możliwe — przytaknęła powoli, zastanawiając się nad jego słowami. Villanelle wszędzie potrafiła tak rozmawiać, czasami nie zdając sobie sprawy z tego, że powinna zamknąć w końcu usta i przestać mówić, aż tyle. Szybko ufała ludziom, a później niejednokrotnie już tego żałowała — w każdym razie to całkiem miłe, przyjść po nową fryzurę i wyjść też nieco psychicznie oczyszczonym. Taka forma terapii — zaśmiała się po chwili, bo coś w tym faktycznie było.
Pokiwała tylko na słowa mężczyzny, bo doskonale wiedziała, że wszystko przyjdzie na nich, w swoim czasie. Była cierpliwa i odpowiednio nastawiona. Cieszyła się z każdego nawet maleńkiego postępu w rozwoju Matthew. Zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo ważna jest cierpliwość i nie porównywanie się do innych. Wychodziła z założenia, że i Thea i Matty byli wyjątkowi, jedyni w swoim rodzaju i nie musiała ciągle sprawdzać, co potrafią już ich rówieśnicy. Na początku z Theą trochę szalała i jako młoda mama chciała, aby jej córeczka była najlepsza. Czas nauczył ją jednak pokory i zrozumiała, że jest najlepszą jaką może być dla niej i to wystarczyło Elle. Druga ciąża z kolei pokazała blondynce, że wszystko rządzi się swoimi prawami i, że wciąż wiele przed nią nauki.
— Wiem, z niczym się nie spieszymy — pokiwała wesoło głową, a po chwili mina jej zrzedła, bo odrobinę się wystraszyła nagłego zwrócenia uwagi przez Jerome’a i dopiero po kilku sekundach, sama zorientowała się, o co chodzi. Odetchnęła, bo bała się, że może chodzić o coś poważniejszego. Zerkała co jakiś czas w odbiciu na synka i z każdym razem uśmiechała się do niego. Kontrolnie też łapiąc w lustrze nosidełko, w którym znajdowała się Thea. Szybko jednak przeniosła spojrzenie z dzieci na twarz mężczyzny, a jej oczy zaświeciły się wesołymi iskierkami — gratulacje! — powiedziała z wyraźnie słyszalną radością w głosie. Villanelle, przed zajściem w ciąże i urodzeniem Thei, nigdy nie spodziewała się poczuć w sobie tak silny instynkt macierzyński i sympatię do dzieci ogólnie. Zawsze marzyła o rodzinie, ale nie było jej do tego prędko samej z siebie — który to tydzień? Znacie już płeć? Och, opowiadaj mi wszystko, szybko! — powiedziała z szerokim wyszczerzem — mam pełno ubranek, które były założone raz lub dwa, gdybyście tylko czegoś potrzebowali! Jasper może być naszym łącznikiem — zachichotała, wywracając oczami, gdy przyjaciel ponownie musiał wyprostować jej głowę, bo Elle za bardzo się kręciła — patrząc na to, jak radzisz sobie chwilowo z moją dwójką, no i twoje doświadczenie przy rodzeństwie, jestem pewna, że będziesz dobrym tatą — powiedziała z uznaniem, wpatrując się w niego — boże, byłabym tak wspaniałą ciocią — oznajmiła nagle, cały czas się uśmiechając — muszę ponaglić moje koleżanki — dodała śmiejąc się wesoło, a następnie wlepiła swoje ciemne oczy w Jaspera i tylko poruszyła sugestywnie brwiami — i przyjaciół — dodała, bo ciągle powtarzała Małeckiemu, że bardzo wierzy w jego małżeństwo i koniecznie chce już, w końcu zostać ciocią, bo rozpieszczanie własnych dzieci nie jest tak fajne, jak rozpieszczanie cudzych.
Elle
Niby się nie znali, więc zupełnie nie powinno jej to obchodzić, ale MJ poczuła się jakoś lepiej, gdy usłyszała, że nie wyszła na wariatkę.
OdpowiedzUsuń— No, niestety tak – odpowiedziała na pytanie swojego rozmówcy, bo choć podejrzewała, że wolałby inną odpowiedź, nie lubiła kłamać. – Pewnie musisz się gdzieś z tym liczyć i zawsze mieć numer do kogoś, kto cię poskłada – przyznała – ale też bez przesady, nie można dać się zwariować, nie? – Powtórzyła powiedzonko, które wielokrotnie słyszała od swojego ojca: człowieka dość twardo stał na ziemi i zawsze starał się znaleźć na spokojnie rozwiązanie nawet z tych najtrudniejszych sytuacji. – Coś wymyślimy. Powzmacniasz mięśnie ćwiczeniami i myślę, że jakoś to będzie – uśmiechnęła się, starając się dodać mu otuchy.
To zdecydowanie była pierwsza tak szalona akcja ratunkowa w jej życiu. Nieprzemyślana ani trochę, a przy tym kompletnie odbiegająca od tego, jak powinna wyglądać sytuacja umawiania się z masażystą czy jakimkolwiek tak właściwie terapeutą. Pewnie więc po wszystkim miała usiąść gdzieś w mieszkaniu i roześmiać się szaleńczo, nie mogąc w to uwierzyć. Teraz było już jednak za późno, żeby się wycofać, więc nie pozostało jej nic innego, jak doprowadzić to do końca, nieważne jak bardzo surrealistyczne by się jej to nie wydawało.
Szybko sobie uświadomiła, że nie przemyślała jeszcze jednej ważnej kwestii: dotarcia do jej domu, który chociaż niedaleko, to jednak mógł stanowić trudność dla obolałego Jerome.
— Hm… – mruknęła więc, patrząc na mężczyznę z uwagą i oceniając jego stan. – Słuchaj, opcje są dwie – powiedziała powoli, rozglądając się wokół za ewentualną taksówką. Co prawda, znalezienie jakiejś wolnej nie było w tych czasach ani w tym mieście szczególnie trudne, zwłaszcza w dobie aplikacji na telefon, których MJ miała co najmniej trzy, ale i tak nawyki z przeszłości dawały o sobie znać i odruchowo zaczynała od tradycyjnych metod. – Albo musimy coś złapać… to znaczy, no to byłoby sensowne, żeby nie mnożyć kosztów – wyjaśniła, bo zdała sobie sprawę z tego, że jej pierwotna propozycja była dość odważna; ewidentnie tego dnia przekraczała wszelkie granice i nie poznawała samej siebie – albo – kontynuowała, próbując się pilnować, żeby już nie popełnić kolejnego faux pas – musielibyśmy kawałeczek podejść. Nie wiem, 5 minut? 10? – Oceniła, biorąc pod uwagę możliwości mężczyzny; normalnie zajmowało jej to naprawdę chwilkę, ale wiedziała, że z bolącym kręgosłupem, to nie było na to szans. – Niestety, planując sobie ten dzień nie przewidziałam, że będę ratować mężczyznę w opresji – posłała mu uśmiech – w kawiarni ani że potem będę musiała mu pomóc w swoim gabinecie. Przepraszam – dodała żartobliwie. – Cholera – sapnęła zaraz potem, bo zauważyła, że nie jest za dobrze opatulony ubraniami. – chyba jednak coś złapiemy, hm? – Zapytała. – Bo mi tu zamarzniesz na trasie! – Pokręciła głową, wiedząc że nie może do tego dopuścić i zabrała się do roboty, klikając kilka razy na telefonie, aby triumfalnie westchnąć wkrótce potem. – Dobra, trzy minuty… – mruknęła sama do siebie, sprawdzając jeszcze jakiego modelu samochodu wyczekują, a potem spojrzała na rozmówcę. – Wracając do tematu, skoro mamy chwilkę… to czym się na co dzień zajmujesz? Na co muszę przygotować twój organizm pod kątem tych ćwiczeń na wzmocnienie?
MJ
[ Moja Elka jest chyba typem pracoholika, który wrzuca się w wir pracy, bo może jeszcze nie do końca ma co robić po przeprowadzce, a poza tym to trzyma ją z dala od problemów, w które bądź co bądź jeszcze trochę głupia nastolatka chętnie by pewnie wpadała. Aż jej sama trochę zazdroszczę takiego zorganizowania. W każdym razie dziękuję za miłe powitanie :> ]
OdpowiedzUsuńElenor Henningsen
- Na twoim miejscu uznałabym to za plus. Tak rzadko mam do czynienia z biurokracją, że gdybym miała załatwić coś w urzędzie z pewnością potrzebowałabym opiekuna. – Meredith spojrzała na dokumenty i głośno wypuściła powietrze. Tak jak się spodziewała, pierwsza rubryka nie przysporzyła jej kłopotów. Sięgnęła po długopis, aby wpisać swoje dane.
OdpowiedzUsuń- Cóż… Zacząć od żałoby po twoim odejściu czy oszczędzić ci tej rozpaczy? – Dziewczyna próbowała utrzymać smutny wyraz twarzy, ale szybko się roześmiała. Przez chwilę skupiła się na dalszej części formularza, aby nie popełnić błędu, co zdarzało jej się niemal przy każdej tego typu okazji. – Choć szczerze mówiąc początki były ciężkie, a teraz wcale nie jest lżej, bo dziewczyna, która zajęła twoje miejsce dostała awans i też zamierza się wyprowadzić. – Kontynuowała. – I znowu będę musiała pełnić rolę przewodnika wycieczki, bo jak wiesz właściciel ma pewne problemy ze zbyt częstym poruszaniem się po schodach. – Meredith nie miała wątpliwości, że Jerome pamięta, o kim mówi. – Od tamtego roku jeszcze bardziej przytył. – Dodała szeptem. - Jednak ostatnio mam tyle pracy, że właściwie w mieszkaniu tylko śpię. – Urwała, nie chcąc zagadać Jerome’a zwłaszcza, że już tak długo się nie widzieli i była ciekawa, jak mu się układa.
- A co u ciebie? Jak ci się kroczy niemal nową drogą życia? – Spytała z uśmiechem. Jerome i Jen byli światełkiem rozpraszającym jej czarne myśli, które od czasu do czasu nawiedzały ją i podpowiadały, że zostanie starą panną, a miłość istnieje tylko w filmach. Choć nigdy nie poznała wybranki byłego współlokatora nie miała wątpliwości, że łączy ich prawdziwe uczucie, a jego poświęcenie na szczęście nie poszło na marne.
Meredith
[Ach, i mimo że w głowie wciąż miałam Jerome'a, to chcąc Ci odpisać, w spisie mieszkańców szukałam karty Maille. :D Nie będę już namawiać, ale nie ukrywam, że z odrobiną nadziei będę jeszcze wypatrywać!
OdpowiedzUsuńTymczasem bardzo chętnie powątkuję z tym panem, zwłaszcza po tych obiecanych wakacjach na Barbadosie. Stawiamy na coś świeżego czy korzystamy z faktu, że Jerome jest już w Nowym Jorku kilka miesięcy i mogli się już poznać?]
Harper Bird
[Hej! Dziękuję za przywitanie!
OdpowiedzUsuńNa grupowcach nie było mnie dobre parę lat i w pamięci nadal mam ten wysyp nieskazitelnie pięknych i zawsze urodzonych pod szczęśliwą gwiazdą postaci. Z tą ordynarnością było tak, że chyba po prostu bardzo chciałam, żeby moja postać była jak najbardziej ludzka. Chociaż jak przeglądam tak sobie teraz te wszystkie karty, to chyba zjawisko Mary Sue coraz bardziej maleje?
Top Model nie oglądam, ale kurczę wygooglowałam i rzeczywiście Olga ma meeega podobną urodę do mojej pani ze zdjęć! Także kibicuję również haha.
I bardzo dziękuję za miłe słowa - jak pisałam wyżej, kilka lat nie było mnie na grupowcach i również totalnie odcięłam się od pisania czegokolwiek prócz prac dyplomowych i innych studenckich dupereli, więc stresowałam się okropnie przed dodaniem karty! Jeśli masz ochotę na jakiś wątek, to widzę, że narzeczona Jerome pracuje w wypożyczalni kostiumów. Może to właśnie ta wypożyczalnia, z którą współpracuje teatr, w którym pracuje Leilani. Można wtedy coś pokombinować w tym kierunku. Także jeśli masz jakiś pomysł, albo ochotę to daj znać, to też pomyślę nad czymś bardziej konkretnym :)]
Leilani
[Kurczaki, myślałam, że tylko ja tak mam! U mnie w takich sytuacjach zdaje egzamin tylko wysłanie wszystkich wątków hurtem, bo inaczej nie jestem w stanie się odgrzebać z tygodniowej zaległości i zawsze się stresuję, że o kimś zapomnę.
OdpowiedzUsuńMichaela jak najbardziej poleca się na ślubnego fotografa, ale paradoksalnie ogarnięcie takiego ślubnego tłoku w wątku sprawiłoby mi chyba więcej kłopotu niż retrospekcja. ^^' A skoro pomysł został zaakceptowany (czuję się mile połechtana ♥), to chętnie spróbuję swoich sił w wątku z przeszłości. Tylko tu musiałybyśmy się cofnąć o jakieś 4 lata, bo od czerwca 2016 roku Michaela siedziała głównie w Afryce, a z kolei w tym roku Jerome był już w Nowym Jorku, więc trochę by się rozminęli. Jeśli nie jest to problem, to pozostanie nam ustalić jedynie kosmetyczne szczegóły (co za kataklizm akurat odwiedził Barbados; czy Jerome był bezpośrednio zaangażowany w sprawę – sam odniósł szkody czy może tylko np. koordynował zagranicznych wolontariuszy?) i możemy zaczynać. ♥]
Michaela Starling
Wszystkie dni ostatnio zlewały się w jedno, zamieniając się w wielką bombę odliczania czasu do ślubu. Większość rzeczy była już załatwiona, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż pozostawały pytania, czy wszystko na pewno pójdzie tak, jak powinno. Nie miała siły na jakiekolwiek niedopatrzenia, dlatego też wolała poświęcić nawet i połowę nocy na upewnienie się, że każdy papierek został odpowiednio podpisany i przygotowany, dzięki czemu szanse na zaskoczenie malały. Oczywiście zwracała uwagę na swój stan, jednak biorąc pod uwagę fakt, że panna Woolf była do tej pory dosyć aktywną osobą, czuła się dziwnie ograniczona. Nie było dla niej normalne też, że tak szybko stawała się senna, głodna i rozdrażniona byle czym. Wiedziała, że na pewne huśtawki nastrojów po prostu nie miała wpływu, hormony niekiedy szalały z całą mocą, doprowadzając ją niemal do obłędu, co jednak starała się hamować. Nie chciała wyżywać się na swoim partnerze, który i tak musiał nierzadko wysłuchiwać jej paplania, choć nie było ono do końca zgodne ze stanem rzeczy. I chyba tego właśnie w byciu w ciąży nienawidziła - braku panowania nad sobą. Ale co miała zrobić? Musiała do tego po prostu przywyknąć, starając się chodzić w jak najbardziej odległe miejsca mieszkania, gdy Jerome również w nim przebywał. Niczym rasowy urwis, spędzała dłuższą chwilę w kąciku, czekając na przypływ uspokojenia. Może to i z boku wyglądało śmiesznie, ale dzięki temu Jen trochę lepiej radziła sobie z tymi dziwnymi sytuacjami, a przy okazji ratowała bruneta przed wybuchami złości. I chyba to jakoś funkcjonowało.
OdpowiedzUsuńKiedyś w końcu musiała dać się pokonać wszystkim stresom i braku siły, tak po prostu oddając się w ramiona Morfeusza. Akurat miała jedno popołudnie, gdy mogła zaczytać się nawet przez kilka godzin, popijając na zmianę herbatę i pałaszując jedzenie… na przemian z rundkami do łazienki. Dlaczego kobiety w ciąży musiały tak sikać litrami?!
Naprawdę cieszyła się, że wreszcie spędzi trochę czasu z samą sobą, delektując się spokojem. Ale wystarczyło, iż wzięła książkę do ręki i… odleciała.
Śniły jej się bardzo dziwne rzeczy. Potwory, jakieś mokradła, duchy… Chyba Halloween za bardzo weszło w jej głowę.
Przeciągnęła się i jęknęła, marszcząc brwi. Wyprostowała nogi, przez co zarówno książka, jak i zabawka zleciały na podłogę. Huk wywołany tym rozbudził ją całkowicie, więc Jen otworzyła oczy szeroko, najpierw patrząc w sufit. Wyjęła z uszu słuchawki, potem położyła się na boku, sięgając po tom i…
Co tu robił różowy słoń?
Podparła się na łokciu, chwytając pluszaka w dłonie i uważnie mu się przyglądając. Potem uniosła wzrok i zobaczyła w oddali Jerome’a krzątającego się po kuchni, co sprawiło, że na ustach blndynki pojawił się ciepły uśmiech, a spojrzenie zmiękło i napełniło się blaskiem.
Również zaczęła lubić taką normalność.
- Hej - mruknęła trochę zaspanym głosem, siadając. Zaczęła uważniej przyglądać się zabawce, śmiejąc się pod nosem. - Widzę tatuś zaczyna rozpieszczać swojego potomka… Tylko co, jak będzie chłopiec? - uniosła jedną brew i spojrzała na Marshalla zadziornie, potem przenosząc wzrok na okno. - Och nie! - jęknęła. - Zaspałam… Cholera, a tak chciałam odpocząć - westchnęła ciężko, przewróciła oczami, a potem wstała.
Bo przecież spanie to nie relaks!
Jeszcze raz się rozprostowała, następnie skierowała swoje kroki do ukochanego, wyciągając do niego ręce, żeby jak najszybciej się przytulić.
- Tęskniliśmy za tobą - szepnęła, z wielką ulgą czując na sobie jego ciepło.
Jak potrafiła spędzić bez niego więcej, niż kilka dni? Teraz wydawało się to niemożliwe do wykonania.
- Głodny? - zapytała, unosząc głowę i opierając podbródek na torsie bruneta. - Też kupiłam parę rzeczy, możemy coś zrobić - odparła, zerkając na siatkę pozostawioną na blacie. - Ale najpierw ci coś pokażę - dodała, całując go w policzek, a potem przelotnie w usta, by zaraz odsunąć się i zniknąć w sypialni, skąd wróciła z siatką pełną książek i paru pierdółek. - Była wyprzedaż w tym antykwariacie, który lubię odwiedzać, sam zobacz. Cały cykl Carlosa Ruiza Zafóna (a jestem jego fanką!), mieli też takie dwa poradniki dla przyszłych rodziców (bo coś by wypadało mieć) i… - mówiła, wykładając wszystko po kolei obok tamtej siatki, wreszcie sięgając dna materiałowej torby, z której wyjęła mini papugę. - Ja też coś zobaczyłam - zaśmiała się wesoło, podając mężczyźnie identycznego pluszowego ptaka, jak Jenkins. - I coś jeszcze - dodała tajemniczo, tym razem ostrożnie wyciągając delikatną konstrukcję. Był to haczyk, na którym zawiązane były różnej długości sznurki, a na nich umieszczone gwiazdy, słońce i księżyc. Wszystko w delikatnych materiałach i kolorach, odpowiednio intensywnych, ale też i zimnych, z odrobiną blasku i czegoś jakby eterycznego. Zupełnie nie przypominało to typowej zabawki dla dziecka, którą wiesza się nad łóżkiem. - Podobno to jakiś mini zabytek z początku ubiegłego wieku… Wydał mi się idealny. Taki nasz - powiedziała, wpatrując się w Jerome’a i przygryzając delikatnie dolną wargę. - Co myślisz? Moje słońce i gwiazdy...? - szepnęła, z rozlewającą się miłością w spojrzeniu i duszy, a także sercu, które aż zabiło radośniej i mocniej.
UsuńJen Woolf <3 <3 <3
[W takim razie mam nadzieję, że nadchodzący tydzień będzie dla Ciebie bardziej wyrozumiały. :D
OdpowiedzUsuńPrzyznam się bez bicia, że nie wiem dokładnie, jak działają takie akcje pomocnicze, bo sama nigdy w tych bardziej zaawansowanych nie brałam udziału. Myślę jednak, że z nieco narwanym charakterem Michaeli dotarcie na Barbados nie zajęłoby jej wiele czasu. Nie pojawiłaby się na wyspie tego samego dnia, to oczywiste, bo jednak potrzebowałaby pewnie uporać się chociażby z wizą, ale... może możemy założyć, że w przypadku tak zorganizowanej pomocy istnieją jakieś uproszczone procedury, na które powołałaby się organizacja Michaeli? Wtedy chyba wolno byłoby nam założyć, że udałoby się jej dotrzeć w pierwszej grupie wolontariuszy w ciągu kilku dni od huraganu?]
Michaela Starling
Zaśmiała się głośno i zrobiła wielkie oczy, będąc nieco zaskoczoną jego przekonaniem.
OdpowiedzUsuń- A ja czuję, że chłopiec - odparła, unosząc jedną brew. A potem już tylko pozwalała temu ciepłu rozlać się po ciele, co napawało dziewczynę ulgą i spokojem. Znalazła swój własny raj nie musząc umierać i iść do nieba.
Śmiała się z nim równie głośno, kiedy tak sobie wepchnął ten kuper papugi pod koszulkę. Wyglądał teraz zupełnie tak, jak widziała go na Barbadosie. A jeszcze później… Poczuła dreszcze na całym ciele, serce zabiło jeszcze mocniej, jakby chciało wyrazić, jak bardzo napełnione jest miłością i szczęściem. Oddała mu każdy z pocałunków, a jej usta mimowolnie wykrzywiały się w drobnym uśmiechu. Oczy zaś zabłyszczały niczym gwiazdy na późnym, wieczornym niebie, pośród wielu świateł wysokich budynków Nowego Jorku. Spojrzała w dół, prosto na swój brzuch, coraz bardziej wydatny. Położyła rękę na dłoni bruneta, po czym uniosła wzrok, by popatrzeć i w jego oczy.
- My ciebie też - szepnęła, trącając swoim nosem jego nos. - Będziesz wspaniałym ojcem. Już mu zazdroszczę - dodała wesoło. - Nasze dziecko nie mogło sobie wymarzyć lepszego taty. Naprawdę - westchnęła, muskając usta Jerome’a z początku delikatnie, by zaraz wpleść w to działanie namiętność, której poczucie towarzyszyło dziewczynie za każdym razem, kiedy znajdowała się tylko w jego pobliżu. Zwłaszcza teraz, będąc w tym stanie, hormony szalały jeszcze bardziej.
Odsunęła się jednak, przypominając sobie, że ciągle trzyma dziecięcą ozdobę w drugiej ręce.
- Zaniosę to do sypialni - powiedziała, zabierając ze sobą całą resztę… Prawie. - Poza papugą, bo Jenkins 2.0 chyba ma już właściciela - zaśmiała się pod nosem, znikając za rogiem.
Wróciła może za jakieś trzy minuty, za to z telefonem w ręce. Przeglądała uważnie wiadomości, przygryzając przy tym dolną wargę. W końcu stanęła przy kuchennym blacie, odkładając powoli na niego telefon.
- Mama jutro przyjeżdża - poinformowała, nieco chłodniejszym wzrokiem spoglądajac na ukochanego. - Mam się z nią spotkać. Dalej nasz plan aktualny? - zapytała unosząc jedną brew i podchodząc do lodówki, skąd zaczęła wyciągać rzeczy na obiadokolację, zważywszy na obecną porę. - Kompletnie nie wiem, jak zareaguje. Nie wiem, po co się denerwuję… Pewnie i tak ją to nie ruszy. Ale to jest takie… - zamilkła, stając przy wyspie. - Takie głupie. Takie totalnie głupie i bezsensowne, Jerome - kontynuowała, wypakowując z siatki resztę rzeczy. - Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała, żeby było normalnie. Tak, jak powinno być w rodzinie. Dobrze, że mamy wokół siebie tyle serdecznych osób, bo nie wiem, jak byśmy sobie poradzili. I to jest chyba jedna z najlepszych rzeczy w tym wszystkim - zauważyła, w tym momencie wbijając wzrok w makaron. Zaczęła się też nad czymś zastanawiać. - Powiedziałeś swojej rodzinie? - zapytała nagle, uświadamiając sobie, że do tej pory nie poruszali tego tematu. - Thian pewnie się ucieszy, że miał rację - dodała łagodniej, przechylając głowę na bok i wpatrując się w bruneta. - Bliźniak może trochę mniej… W ogóle myślisz, że… Trochę tak głupio prosić, ale… Myślisz, że twoja mama chciałaby przyjechać nam pomóc, kiedy już dziecko się urodzi? Chociaż na tydzień? Ja wiem, że ona ma tam totalny zawrót głowy, jest tam ze wszystkim też prawie sama… Ale się boję. Naprawdę się boję, Jerome. Moja matka nam nie pomoże, Maybel już ma swoje lata… A ja nie wiem, jak sobie poradzę - przyznała, wzdychając ciężko. Nie chciała, żeby odebrał to jako coś egoistycznego. Po prostu, też chciała mieć wsparcie matki. Chociaż przez ten pierwszy czas. - Miałbyś coś przeciwko…?
Jen Woolf <3
[Nie samymi odpisami człowiek żyje. ;)
OdpowiedzUsuńZ tego, co właśnie udało mi się znaleźć, to trochę strzeliłam gafę, bo w celach turystycznych Amerykanie nie potrzebują wizy, by polecieć na Barbados. ^^' Ale nie szukałam aż tak wnikliwie, żeby wiedzieć, czy potrzebują jej tacy wolontariusze. Załóżmy jednak, że jakieś tam papierki musieli powypełniać czy choćby się jakoś zorganizować, co zajęło im te parę dni.
Co do początku – nie musisz się spieszyć, nie planuję nigdzie stąd uciekać w ciągu najbliższego tygodnia. :D Jestem niesamowicie wdzięczna, że chcesz go dla nas napisać. Dziękuję! ♥]
Michaela Starling
Zdecydowanie… Najważniejsze, żeby wszystko było w porządku. O płeć jeszcze zdążą się pomartwić. A na pewno zrobi to za nich cała reszta, mając na względzie to, ile cioć i wujków ich potomek miał już w tym momencie. Ach, jak oni zaczną je rozpieszczać!
OdpowiedzUsuńJej równiez się wydawało, że przyjazd Edith wcale nie nadejdzie tak szybko - łudziła się, że zdąży przygotować się do tego psychicznie - ale z drugiej strony w ich życiach wszystko działo się zdecydowanie intensywniej, przez co blondynka miała wrażenie, jakby ktoś nad nimi stał z przyspieszaczem czasu, dbając o to, aby nie zdążyli wystarczająco odpocząć. I, co najlepsze, w niedługim czasie wcale ten aspekt nie miał ulec zmianie. Jednak, mimo to, każda, nawet ta najkrótsza chwila spędzona z Marshallem sprawiała, że wszechświat mógł się na parę sekund zatrzymać i być tylko ich. A to było warte każdego poświęcenia.
Odetchnęła z ulgą, kiedy powiedział, że to dalej aktualne, ale potem zmarszczyła brwi i spojrzała na niego złowrogo. Ale nie na tyle by wybuchnąć i zacząć mu robić awanturę! Musiałby zrobić o wiele więcej, żeby zmusiła się do pójścia w magiczny kącik.
- Takie odczucia w tobie prędzej wyzwoliłaby zdecydowanie bardziej moja babcia, niż matka. Z nią się co najwyżej zanudzisz i stwierdzisz, że ma mnie gdzieś - przyznała, wzruszając ramionami. To ją bolało, bo jak mogło nie? Lecz z jednej strony zdążyła przyzwyczaić się do takiego stanu rzeczy. W końcu, po tylu latach, pewne sytuacje stają się już normalnością. Przykrą, ale jednak normalnością.
Przyłożyła na moment głowę do jego głowy, zastygając w bezruchu.
- Nie sądzę. Ale czasem cuda się zdarzają - westchnęła, muskając go w policzek. - I tak, sama jestem tym zadziwiona. Może to inni są też naszą siłą? Czasami zwykli nieznajomi i przyjaciele potrafią być bardziej pomocni i gotowi do poświęceń, niż własna rodzina. A przynajmniej tak jest w moim przypadku - dodała smutno, lecz wciąż z uśmiechem malującym się na ustach. - Taka Carlie… Nie wiem, co bym bez niej zrobiła. A z rodziny, no to Matt. Zrobił dla mnie naprawdę dużo - aż otworzyła szerzej oczy, szybko wertując w głowie karty ze wszystkimi sytuacjami, jakie zdążyły przydarzyć się zarówno jej, jak i jemu. - A w dodatku my też mu coś zawdzięczamy… Nawet trochę duże coś - stwierdziła ciszej, palcami obracając pierścionek zaręczynowy z maliną. - Gdyby nie ta wycieczka… Kto wie… kto wie - zamyśliła się, moment później szczerząc się szeroko i kręcąc głową. - Zobaczysz, że to będzie chłopiec! Kobiety mają przeczucie co do tego - odparła i się wyprostowała, po czym odprowadziła go wzrokiem i skończyła odkładać wszystkie rzeczy na miejsce. - Tylko powiedz im, zanim dziecko się urodzi. Fajnie by było ich o tym powiadomić wcześniej, niż przy jego pierwszych urodzinach - zażartowała, opierając się tyłem o blat i krzyżując ręce na wysokości piersi. - I to chyba faktycznie może być dla nich szok… Najpierw jedna córka w ciąży, potem wieść o naszym ślubie, teraz kolejne dziecko w drodze… Teraz się cieszę, że moi dziadkowie o niczym nie wiedzą. Tylko jeszcze cyrku z nimi by nam brakowało - mruknęła, podchodząc do jednej z szafek i wyciągając szklankę, do której nalała wodę i upiła jej łyk. Potem odstawiła szybko szkło, kierując się w stronę łazienki. - Cholera, jak mnie to denerwuje! Ciągle chce mi się siku - wymamrotała, znów znikając z pola widzenia Marshalla. Po kilku minutach wróciła, bardziej naburmuszona. Podeszła do wyspy i zaczęła dokańczać krojenie innych rzeczy, nie odzywając się. Miała swoje myśli, te ciążowe, które nadchodziły niespodziewanie i nieproszone, a które z całą mocą chciała w obie zwalczać. Ale nie wytrzymała długo, więc rzuciła nóż na brzeg blatu, a potem poszła do kąta między kuchnią i łazienką, gdzie stanęła przodem do ściany, po cichu licząc do stu. Bo do dziesięciu już nie działało.
- Ja tu sobie postoję! - krzyknęła, żeby wiedział, że nic złego się nie dzieje. Ot, wylądowała na karnym jeżu, siadając na poduszcze, która znajdowała się pod półką ze zdjęciami. W końcu, jeśli tyle tam przebywała, to po co miała stać? A miękka poduszka też potrafiła rozwiązywać problem.
UsuńPo upływie kolejnych pięciu minut wróciła do kuchni, tym razem opierając się plecami o ścianę. Przyglądała się działaniom Jerome’a, mając bardzo niesympatyczny wyraz twarzy. Tak bardzo głupio czuła się z tym, jakie czasem zachcianki przychodziły jej do głowy, że nie potrafiła sama tego pojąć.
- Mam cholerną ochotę na mydło powiedziała prawie szeptem, robiąc usta w podkówkę i patrząc na bruneta niczym zbity pies. - Nie wysyłaj mnie do wariatkowa. Proszę - westchnęła, spuszczając głowę.
Jeszcze tylko kilka miesięcy… A potem będzie tylko gorzej.
ciężarówkowa mydlarnia <3
Nie mógł wiedzieć, jakie relacje ma Jerome z rodziną Jen, to prawda i na szczęście Marshall nie miał mu niczego za złe. Jeszcze teraz tego by brakowało, aby Jaime powiedział coś nie tak, zrobił coś, co spowodowałoby, że Jerome chciałby wrócić od razu do Nowego Jorku. Póki co, mężczyzna wciąż tu z nim siedział i dotrzymywał mu towarzystwa. I przede wszystkim moralnego wsparcia. I każdego innego zresztą też. Tak, Moretti zdecydowanie nie żałował decyzji zabrania ze sobą Jerome'a do tego miasta. Bardzo się cieszył, że jest tu z nim i tak dla odmiany miał z kim porozmawiać. I przede wszystkim mógł porozmawiać o swoim starszym bracie. Nie sądził, że opowiadanie komuś o Jimmy'm będzie dla niego... może nie tyle co przyjemne, co... sam chyba nie do końca potrafił to określić. Po prostu to, że wspominał o Jimmy'm, nie wpadając przy tym w ogromny smutek, było sporym sukcesem. Bardzo go ten fakt cieszył i miał nadzieję, że już zawsze tak będzie. Przynajmniej z Jerome'em, bo na nic więcej nie liczył. Nie można było mieć wszystkiego od razu. Zresztą, czy Jaime tego chciał? Nie miał wielu bliskich osób, nie potrafił rozmawiać z obcymi ludźmi, więc... Tak jak jest, jest dobrze, cytując jedną piosenkę.
OdpowiedzUsuńJaime spojrzał na Jerome'a, lekko marszcząc brwi. Cóż, chyba i w tym mógł go zrozumieć. To naturalne, że chcemy sprawiać, aby osoby, które kochamy, były szczęśliwe. Jaime podejrzewał, że ta para będzie ze sobą szczęśliwa. Chociaż nie znał ich, nie wiedział, jaką są parą, to jednak gdzieś tam w nim tkwiło takie poczucie. Może się mylił, w końcu nie miał pojęcia o miłości i związkach, ale wiedział na pewno, będzie trzymać za nich kciuki. Mocno. W końcu sam Jerome stał się dla niego bliski, więc chciał, aby był szczęśliwy.
- Będzie szczęśliwa. W końcu kochacie się, prawda? - uśmiechnął się lekko i westchnął. - Jen będzie miała ciebie, żebyś jej przypominał, że czasem trzeba postawić na siebie. I że między złymi rzeczami dzieją się też dobre - dodał jeszcze i zamilkł, trawiąc własne słowa. Miał nadzieję, że w ich przypadku te dobre rzeczy będą realne, prawdziwe, a nie jak w jego - sztuczne, wywołane różnymi używkami. - Tak, zrób jej to pranie mózgu - zaśmiał się cicho. Cóż, zawsze to jakieś wyjście, tak? Podobno miłością można zrobić pranie mózgu czy coś w tym stylu, więc... Może Jerome wcale nie odbiega tak od prawdy.
Jaime pokiwał głową na wspomnienie Jerome'a o nauce języka, a potem z chęcią słuchał o jego rodzeństwie, które przychodziło do niego po pomoc w lekcjach. Tak, Jaime też nie raz szedł do Jimmy'ego. Co prawda już wtedy Jaime przejawiał swoje zaburzenie czy też zdolność (co teraz mógł nazwać jeszcze czymś innym), ale nie zawsze nauczyciele potrafili przekazać mu w jasny sposób to, czego uczyli, a Jaime był wtedy mały i to, że wszystko zapamiętywał, niewiele mu dawało. Jimmy też nie zawsze wszystko wiedział, ale jeszcze mieli rodziców lub dziewczynę, która raz po raz do nich przychodziła jako opiekunka, kiedy Moretti wychodzili gdzieś wieczorami. Ona też była obecna tamtej nocy.
- Tak, pora się zbierać - stwierdził cicho i podniósł się. Poszedł zapłacić, a potem mogli udać się na cmentarz.
Im bliżej się znajdowali, tym bardziej serce Jaime'ego przyspieszało rytm. Denerwował się.
- Jesteś pierwszą osobą, którą tam zabiorę. Trochę się stresuję - przyznał szczerze i odwrócił wzrok do okna, kiedy jechali taksówką.
Po kilkunastu minutach wysiedli z auta, Jaime zapłacił za przejazd, a potem w końcu razem z Jerome'em mogli przekroczyć bramę cmentarza, przy której chłopak kupił wkład do znicza. Mimo świecącego słońca, Jaime poczuł dreszcz na skórze. Jednak wciąż dzielnie prowadził swojego towarzysza w to jedno miejsce. Najpierw znaleźli się w strefie, gdzie leżały dzieci. Na nagrobkach znajdowały się różne daty, było dużo kwiatów, zniczy, na niektórych leżały jakieś zabawki. W końcu obaj dotarli do tego jednego nagrobka.
UsuńNie był specjalnie duży, raczej średniej wielkości, jasny z nieco ciemniejszym wyrytym napisem. James Moretti, żył jedenaście lat. Była też data urodzenia i data śmierci. Sierpień. Wakacje. Czas zabawy. Na ziemi przy samym nagrobku znajdował się mały zabawkowy aligator.
- Tyle lat, a on wciąż tu jest - zaczął Jaime i wskazał mężczyźnie aligatora. - Przyniosłem go jakiś czas po śmierci Jimmy'ego. Chodziło o to, że kiedyś poszliśmy gdzieś nad bagna. To był głupi pomysł, wiem, ale spotkaliśmy takiego małego aligatorka. Był sam. Przynajmniej mam taką nadzieję - uśmiechnął się do siebie na samą myśl. - I Jimmy stwierdził, że on chce wziąć go do domu. Rozumiesz? - spojrzał na Jerome'a z wesołymi iskierkami w oczach. - On naprawdę chciał to zrobić. Wybiłem mu ten pomysł z głowy, mówiąc, że mama nie będzie zadowolona. On się upierał, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. Jimmy nawet odważył się go pogłaskać, ale ja stchórzyłem - pokręcił głową i znów spojrzał na zabawkę. - Od tamtej pory... a właściwie od jego śmierci, Jimmy będzie mi się kojarzyć właśnie z tym zwierzęciem.
Jaime
Zastanowiła się nad tym mocno, bo szczerze mówiąc, chwilowo gdzieś jej umknął ten moment z programem, choć jakieś zarysy sytuacji świtały w głowie dziewczyny.
OdpowiedzUsuń- Nie wiem, ale jest stara, a robi z siebie księżniczkę i pannę na wydaniu. To jest straszne, serio - prychnęła, choć zaraz zaczęła się zastanawiać nad jego dalszymi słowami. Wzięła głęboki wdech, patrząc w punkt gdzieś przed sobą. - W sumie możesz mówić, co uważasz. Po co udawać? Ona nigdy nie udawała, że miała mnie gdzieś - mruknęła, krzywiąc się nieznacznie. - Za to Noah… Sama nie wiem, co mam zrobić. Naprawdę nie wiem. Nie wiem, czy mówić, że go widzieliśmy, że mam z nim kontakt. Nie wiem, co zrobić. Więc może póki co, to to przemilczmy - uśmiechnęła się blado, spuszczając na chwilę głowę.
Ta sytuacja była na tyle pokręcona, że nie chciała jeszcze bardziej tego pogmatwać. A dobrze wiedziała, że chociaż coś się wydawało schrzanione do cna, i tak może się zepsuć jeszcze bardziej.
- Gdyby nie wycieczka… - powtórzyła, przybliżając do niego swoją twarz. - To może bym ci tak szybko się przed tobą nie otworzyła... - uniosła jedną brew i uśmiechnęła się zadziornie, ukazując cały rządek zębów. Bo i kto wie? Może dalej by go zwodziła i wszystko przeciągnęłoby się w czasie. - Wiesz… Taka magia chwili nie wszędzie się pojawia - wymruczała, tuż przy jego ustach, ale zamiast go pocałować, to cofnęła się na małą odległość, żeby się z nim trochę podrażnić. Zaraz zaś znowu została zaskoczona, analizując w głowie wypowiedzianą przez bruneta sentencję. - Chyba mówiła prawdę. Tak… Myślę, że tak - uznała, kiwając lekko głową. - I jestem za. Wtedy powinni już ochłonąć.
Nie zdążyła spojrzeć na niego spode łba, bo za bardzo się spieszyła, ale gdy tak wypalił do niej z tą teatralnością, znowu się w niej zagotowało.
- Oj weź przestań! - burknęła, chociaż wcale się nie oddaliła. Czy to była jej wina, że takie głupie przypadłości ją nawiedzały? Już wystarczało, że sama powoli zaczęła się uważać za wariatkę… Może jednak nie różni się tak bardzo od swojej szajbniętej rodzinki?
Zmarszczyła czoło, uważnie go obserwując. Początkowo się odsuwała, ale te kilka czułości sprawiło, że, czy chciała czy nie, zmiękła. Jednak nie na tyle, żeby całkowicie mu się poddać!
Odsunęła się na małą odległość, zamrugała i uśmiechnęła się niezwykle uroczo.
- Masz rację, możesz sprawić, że będę miała na coś innego ochotę… - zamruczała, znów się do niego zbliżając. Sunęła czubkiem nosa wzdłuż jego szyi, dłońmi zaś błądziła po ciele Jerome’a, niekiedy mocniej zaciskając palce na pewnych płaszczyznach. Następnie muskała jego skórę wargami, od obojczyka aż do samego ucha, gdzie zaraz wyszeptała… - Daj mi jeść… - po czym również roześmiała się głośno, wystawiając mu język. Machnęła ręką, a potem skierowała się do kuchenki, by dokończyć to, co on zaczął. - Możesz mi podać resztę, albo po prostu dokończ to, co kroiłam - rzuciła, podbródkiem wskazując na deskę i na wpół pokrojone składniki.
Przemieszała makaron drewnianą łyżką, następnie sięgnęła po durszlak, żeby go odcedzić. Zrobiła więc krok w bok, żeby znaleźć się przy zlewie, przelała kluski przez sito, a potem zlała zimną wodą.
- A tak poza tym… Jakie byś dał imię chłopcu? - zapytała, zerkając na Marshalla zza ramienia. - Bo o dziewczynkę chyba nie muszę pytać. Czyżby więc, pasująco, Romeo? - zaśmiała się pod nosem, odkładając wszystko na bok. Nie wiedziała, czy chciałaby tak dawać na imię swojemu synowi. Oczywiście, to było bardzo ładne imię, ale… Jakoś jej w tym przypadku nie pasowało. - A co byś powiedział na… Coś takiego, żeby… - urywała, nie będąc pewną, jak to wszystko przekazać. Być może obydwoje mieli z tym jeszcze problemy? - Żeby zawrzeć jakoś imiona mojego ojca i twojego brata....? - dodała, przygryzając delikatnie dolną wargę i wyczekując odpowiedzi. Podeszła też do niego bliżej, przytulając się do ramienia mężczyzny. - Chciałabym ich jakoś bardziej upamiętnić. Chociaż nie wiem, czy to dobre słowo… Ale… Wiesz, o co mi chodzi? - zmarszczyła brwi, wpatrując się w niego. - Czy to zły pomysł? Może jednak lepiej nie… Nie wiem, co o tym myślisz? - wzięła głębszy wdech, prostując się.
UsuńMoże nie powinni jednak dawać dziecku imion zmarłych? Chociaż podobno złym znakiem było dawanie imion wciąż żywych członków rodziny.
- Może po prostu masz jakieś własne pomysły? Mnie się podoba… Kurczę. Mam w głowie same imiona dziewczynek - zaśmiała się. - To przez tego słonia!
Jen <3
Pobyt na Barbadosie mocno zapadł jej w pamięci. Już w podróży powrotnej myślami cały czas była na wyspie, która naprawdę zrobiła na niej ogromne wrażenie, ale zresztą nie tylko ona, bo gdy tylko poznała rodzinę Jerome nie mogła wyjść z podziwu, jak tyle osób w jednym domu może się pomieścić, a jeszcze dodatkowo jakim wielkim uczuciem się darzą. To wszystko może ją nieco przytłaczało, bo nie było komuś, kto wychował się w pojedynkę w mieszkaniu z mamą, odnaleźć się wśród tylu ludzi, którzy naprawdę byli bardzo blisko siebie, ale to tylko pokazywało jak mocno związani wszyscy ze sobą byli. Obecność młodszego brata Jerome podczas zwiedzania wyspy i wesołego miasteczka wcale jej nie przeszkadzała, chyba było nawet lepiej z kimś kto wciąż miał w sobie dziecięcą radość. Ona sama uważała, że też ją miała i wcale jej nie straciła, bo czasem potrafiła odwalać bardziej niż nastolatek, który jest popychany do różnych rzeczy przez znajomych, ale czy było w tym coś złego? Brunetka spędziła tam świetnie czas, a powrót do Nowego Jorku przyjęła niechętnie. Chyba z dobre pięć razy upewniała się, że Jerome ma do niej namiary, jak już do Wielkiego Jabłka wróci, aby się z nią mógł zobaczyć. Co prawda żadne z nich nie wiedziało, czy jeszcze będą mieli okazję do tego, aby się zobaczyć, ale gdzieś tak w głębi wierzyła, że uda się im jeszcze zobaczyć. Jak nie w mieście, to spakuje się i poleci na Barbados na dłużej niż te parę dni, które już tam spędziła.
OdpowiedzUsuńPo powrocie miała trochę wolnego, może tego nie potrzebowała, ale linie chciały i nalegały, aby załoga, która brała udział w tamtym locie miała minimum trzy tygodnie przerwy. I znudziła się przez te tygodnie, na szczęście jak tylko wróciła do pracy to trafiły się jej ciekawe loty i nie mogła narzekać na nudę w robocie. Poza tym wejście ponownie na pokład samolotu nie napawało jej przerażeniem i gdyby tak było, to dopiero wtedy zaczęłaby się martwić, że być może pomoc psychologa byłaby jej potrzebna, aby stanąć w pełni na nogi. Spokojnie pracowała przez następne tygodnie, dopóki tym razem nie okazała się być ostatnią sierotą, która podczas wolnego skręciła kostkę i porządnie się obiła, a na widok zastrzyków, które miały jej pomagać wręcz panicznie uciekała, jakby ktoś chciał jej zrobić krzywdę. I patrząc na to, jakiego miała pecha uważała, że nikt jej nie przebije. Korzystała z ostatnich dni wolnego tak naprawdę, czytała książki, nadrabiała seriale, szukała nawet jakiegoś koncertu na ostatnią chwilę, ale nikt ciekawy nie grał w okolicy i po jakimś czasie w końcu się poddała. Siedziała teraz w mieszkaniu, po porannym spacerze z Mystic nie miała już zbytnio sił. Z kostką było w porządku i mogła normalnie chodzić, choć i tak czasem miała wrażenie, że zbyt duży wysiłek i obciążenie ją męczą bardziej niż myślała.
Dzisiaj nikogo się nie spodziewała. Leciał jakiś dokument o seryjnych mordercach, ona jadła owsiankę na lunch z owocami i miała zamiar zamulać przez resztą dnia. Zanim podniosła się z kanapy po usłyszeniu dzwonka, Mystic pierwsza podbiegła do drzwi obszczekując nowego przybysza. Nie miała pojęcia kogo może się spodziewać. Paczki miały przyjść później, Felixa nie było i dziś się nie mieli widzieć. Maisie miała własny klucz i nie bawiłaby się w dzwonek, więc stawiała na nowego, z lekka irytującego ją sąsiada. Jakie było jej zaskoczenie, gdy po otworzeniu drzwi zobaczyła nie sąsiada, ale za to mężczyznę, którego nie spodziewała się zobaczyć tak szybko.
— Jerome! — zawołała, a na jej uśmiech od razu wkradł się szeroki uśmiech i niewiele myśląc na powitanie uwiesiła mu się na szyi. Nie jej wina, że zdążyła go polubić. — I nie dałeś wcześniej znać, że jesteś już w Nowym Jorku?! — mruknęła delikatnie dla żartu uderzając go w ramię. — Wejdź, Mystic cicho — rzuciła do suczki, która wciąż szczekała, ale bardziej z zainteresowaniem i domaganiem się, aby brunet i z nią się przywitał.
Lynie
Jego życie w ostatnim czasie go zaskakiwało i jeśli miał być szczery to nie wiedział zbytnio czego się złapać. Potrzebował zmiany, a ta zmiana nadchodziła powoli i wciąż cały czas był niepewny czy taka zmiana będzie, aby na pewno dobra. Choć, czy czekało go coś lepszego w firmie, w której aktualnie pracował? Raczej nie wyobrażał sobie nagle jakiegoś większego awansu, a tam mógł być faktycznie potrzebny i posiadał niezbędne doświadczenie, którego mogli wymagać. Miło było się otworzyć też na Jerome, z którym faktycznie przydałaby mu się poważna rozmowa odnośnie wszystkiego, bo w końcu mężczyzna nie wiedział zbyt wiele o nim, a to musieli zmienić i nadrobić stracony czas, który im uciekł po jego wyjeździe z Nowego Jorku. Jeśli wszystko teraz pójdzie faktycznie dobrze, to Jerome już to zostanie i więcej już na tak długo raczej rozchodzić się nie będą i spokojnie ich znajomość dalej będzie mogła rozwijać się dalej, a nie bez ciągłego pospiechu, a bo to Jerome wyjeżdża lub Ethanowi coś wypada.
OdpowiedzUsuńSam fakt, że poprosił go o zostanie świadkiem na ślubie znaczył dla niego bardzo wiele. Znali się naprawdę krótką chwilę, a jednak prosił go o coś tak poważnego i miał nadzieję, że nie nawali w takim momencie. Nigdy nie miał problemu z tym, aby wziąć wolne, więc spokojnie mógł odliczać czas do wyznaczonej daty i nie martwić się tym, że nie dałby rady pojawić się w tym konkretnym dniu na ślubie. Nie mógł przecież też tak po prostu odpuścić pomocy przy garniturze, sam też czegoś potrzebował, a jego szafa nie miała takich eleganckich rzeczy. Co prawda może i coś by się znalazło, ale Ethan chyba wolał coś świeższego, tak po prostu. Sam nigdy w takim eleganckim butiku, bo chyba tak to mógł nazwać, nie był i podobnie jak Jerome nie czuł się tu najpewniej. Nie pasował do takiego miejsca. Miał wrażenie, że jest zbyt duży jak na takie miejsca. Przywitał się z kobietą, a na jej drobny żart serdecznie się zaśmiał, ale takiego plot twistu chyba nie spodziewał się nikt i raczej nie podejrzewał, aby którykolwiek z nich zmieniał partnerki na siebie.
— A co ja mam powiedzieć? To zdecydowanie nie moje klimaty na zakupy — stwierdził z ciekawością rozglądając się dookoła. Naomi była chyba mocno zajęta szukaniem garnituru Jerome i z tego powodu postanowił się go zapytać o to, co chodziło mu po głowie już jakiś czas. Sama odpowiedź może i była oczywista, ale czułby się też o wiele lepiej dopytując niż stawiając Jerome i Jennifer przed faktem dokonanym w dniu ich ślubu, a ten przecież miał być perfekcyjny. — Chciałem się zapytać, nie będzie problemem, jak przyjdę z osobą towarzyszącą? — spytał.
Ostatnio było sporo zamieszań, Ethan znów nie zdążył podzielić się nowościami ze swojego życia, a patrząc na to, ile się działo, to naprawdę nie było, kiedy i choć w żaden sposób nie chciał zwracać na siebie uwagi, to innej opcji niż takie pytanie prosto z mostu raczej nie było. A na pewno on na ten moment o żadnej innej nie mógł pomyśleć.
— Wybrałeś klasyczny garnitur czy poszaleliście? No wiesz, ostatnio widziałem gdzieś w kolorze musztardy i fioletu. Fiolet chyba bardziej by ci odpowiadał. Albo ewentualnie ten żółty.
Ethan
— To byłoby sensownym wytłumaczeniem, dlaczego psychoterapie są w dzisiejszych czasach, aż tak bardzo popularne. Nic tylko studiować psychologię, zrobić sobie kursy na psychoanalityka i otwierać gabinety. Kilka lat i człowiek ustawiony do końca życia — zaśmiała się, chociaż doskonale wiedziała, że w rzeczywistości to nie wyglądało w ten sposób. Raz, że miała świadomość, że każda praca jest trudna, każda ma plusy i minusy, jak i sama nauka to nie było takie hop siup. Nie wspominając już o tym, że na własnym przykładzie doskonale wiedziała, jak wiele czasu człowiek czasami potrzebuje, aby w ogóle zdecydować się na taki krok. Nie wspominając o zawiłości wszelkich problemów, a słowem nie pisnąwszy o tym, że ludzie wciąż w dużej mierze wstydzili się, przyznawać, że korzystają z takich pomocy — z drugiej strony… Nikt ani nic nie jest w stanie zastąpić wygadania się przy Jasperze — zachichotała cicho, wpatrując się w przyjaciela w lustrze i prostując głowę, bo wystarczyło jedno, jego krótkie spojrzenie, aby zrozumiała, że ma przestać się w końcu kręcić.
OdpowiedzUsuń— Och… Wszystko jeszcze przed wami — powiedziała z uśmiechem, słysząc, w którym tygodniu jest jego narzeczona — na mdłości dobre są cukierki imbirowe, ale nie można z nimi za bardzo przesadzać. Możesz jej powiedzieć, jakby miała problemy — wzruszyła lekko ramionami i przymknęła na chwilę oczy, przypominając sobie początki ciąży — z Theą było nawet nie najgorzej, ale Matty dał mi nieźle popalić, chociaż okoliczności były też po prostu… Słabe. Jego tata był w szpitalu po wypadku samochodowym — westchnęła, pamiętając dokładnie, jak się czuła w tamtym czasie. Nie dość, że Matty wręcz wysyłał z niej energię to świadomość, że ukochany facet leży w szpitalu nie działała na nią dobrze. Na szczęście w ich życiu powoli wszystko się układało… Liczyła, że wszelkie ekscesy i wielkie wydarzenia te dobre, jak i złe mają już za sobą. Villanelle tęskniła po prostu za spokojem. Nie potrzebowała niczego konkretnego poza chwilą wytchnienia… — nieplanowane w tym świecie jest najpiękniejsze — powiedziała jeszcze, spoglądając w lustrze na Matty’ego w ramionach mężczyzny i Theę w nosidełku i uśmiechnęła się wesoło. Ktoś mógłby powiedzieć, że z Arthurem byli całkowicie nieodpowiedzialni i… To była prawda. Nie potrafili trzeźwo myśleć w swoim towarzystwie, a dwójka dzieci była tego idealnym przykładem. Nie żałowała jednak niczego, bo gdyby nie tamta impreza i niespodziewana ciąża z Theą, nie byłą pewna czy miałaby to wszystko, co teraz. Dlatego przestała gdybać, bo to nie miało najmniejszego sensu.
— Macie już datę? No wiesz, będę musiała pamiętać, kiedy przytaskać ubranka — zaśmiała się cicho, całkowicie ignorując spojrzenie przyjaciela, bo już się do tego przyzwyczaiła. Tak naprawdę przy każdej możliwej okazji upominała go, że ma już wystarczająco dużo lat na potomka — z ogromną przyjemnością pomogę. No wiesz, jeżeli jesteś w Nowym Jorku nowy… — wzruszyła lekko ramionami — co prawda mój mąż nie jest, aż tak towarzyski jak ja, ale… Jak to mówią, połówki nawzajem się uzupełniają, więc możemy się kiedyś w jakiejś bliższej lub dalszej przyszłości umówić na jakąś wspólną kawę czy coś… W zasadzie przydałoby mu się teraz nieco towarzystwa — przygryzła wargę, zastanawiając się nad tym, czy nie powinna gdzieś wyciągnąć Arthura, choćby na siłę z domu. Machnęła jednak ręką i się uśmiechnęła — zresztą nieważne, w każdym razie, jakbyście potrzebowali jakiejkolwiek pomocy, zgłaszam się na ochotnika!
Elle
Szczerze? Pod tym względem było jej wszystko jedno. Miała dość uważania na słowa i “czajenia” się na własną matkę, skoro przez tyle lat nie potrafiła dostrzec, ile robi, żeby choć trochę ją zadowolić. Bo po części tym właśnie było szukanie brata po całym świecie, wewnętrznie czując, że jeśli temu nie podoła, to nie ma po co wracać do domu. Czy się myliła? Nie miała stuprocentowej pewności, ale… Pewnie taka była właśnie prawda. Dlaczego więc miała się bać tego, co powie Jerome? Ale z drugiej strony… Nie miała odwagi powiedzieć, że widziała się z Noah. Była to dziwna i pokręcona sytuacja, zdecydowanie jedna z trudniejszych rodzinnych, jakie mogą być. Może gdzieś w głębi duszy dalej miała nadzieję, że matka się zmieni i zacznie ją dostrzegać? Nie miała zielonego pojęcia. I ciężko było to wszystko odpowiednio ugryźć.
OdpowiedzUsuńA czy ona, przyjeżdżając na stałe do Nowego Jorku mogła mieć jakiekolwiek przypuszczenia, że znajdzie się w tym miejscu? Absolutnie! Nie dopuszczała bliżej siebie praktycznie żadnego mężczyzny, a co dopiero mówić o ciąży… To był zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i gdy tak myślała o tym wszystkim, ogrom zmian aż nie mieścił się w jej głowie. Z Jeromem przeżyła więcej, niż z jakąkolwiek inną osobą przez całą swoją egzystencję. Jak widać, niektórzy ludzie po prostu są sobie pisani i.... Nie ważne, po jakim czasie się odnajdują, ani w jakim miejscu. Najważniejsze jest to, że jednak, ostatecznie, ze sobą są. Mimo wszystko.
Prychnęła i pokręciła głową, patrząc na niego spod ukosa. No przecież nie dałaby dziecku imienia po śwince morskiej! Harold był wyjątkowy i jemu też się należał szacunek, ot co! Więc o dublach nie było mowy.
Kwestia imienia była bardzo ważna. Trzeba było rozważyć wszystkie opcje, dobrze przemyśleć ewentualne propozycje i je przeanalizować. Może to i były brednie, ale znaczenie danych imion często się sprawdzało, przynajmniej w iluś procentach, więc Jen nie chciała, aby zrobili swojemu potomkowi krzywdę już na starcie.
- Wiesz… Po prostu tak pomyślałam, bo są dla nas ważni - wzruszyła ramionami, uśmiechając się pod nosem. - Raczej bym dała jedno i drugie, bez jakiegoś szczególnego łączenia. Tak by chyba było najprościej… O ile chcemy proste wyjścia - uśmiechnęła się tym razem szeroko i uniosła jedną brew ku górze, choć poczuła delikatne ukłucie w środku.
Może jednak powinni dać sobie z tym spokój? Może to by było też zesłanie nieszczęścia na dziecko?
- I jasne, prześpij się. Sama jeszcze nad tym pomyślę.
Kiedy wziął talerze, panna Woolf (już niedługo!) wzięła dwie szklanki i sok, po czym podreptała w stronę stołu. Położyła szło na blacie, a potem usiadła, nabierając sobie zaraz sporą porcję na talerz.
- Wygląda i pachnie bardzo dobrze - stwierdziła, zerkając na bruneta znad posiłku. - Smacznego! - powiedziała, po czym zabrała się do szamania. Już po kilku kęsach stwierdziła, że mógłby jej tak dawać jeść codziennie. Wcale by się nie pogniewała!
Przez dłuższą chwilę milczała, skupiając się na wykonywanej czynności. W pewnym momencie jednak zmrużyła oczy i zamarła w jednej pozycji, po czym nabiła na widelec większy kawałek jakiegoś warzywa, przyglądając się mu.
- Juliette… Juliette Estella Marshall? - mruknęła, przykładając kawałek do ust, by dopiero moment później go połknąć. - Promienista Gwiazda - dodała, patrząc już na Jerome’a. - To znaczenia tych imion - wyjaśniła, rozciągając nieco kąciki ust. - A dla chłopca… Może Benjamin albo Felix? Albo Lionel. Lionel Marshall. Nawet nieźle - dodała, pałaszując dalej potrawę. - Nicholas też mi się podoba. Dużo jest tych imion. Coś z tych byś wybrał? - dopytała, odkładając wreszcie sztućce na bok i wygodniej rozpierając się na krześle. Wytarła usta serwetką, po czym westchnęła i przeciągnęła się. - Dziękujemy bardzo, najedliśmy się - stwierdziła, w tym momencie gładząc się dłońmi po brzuchu.
To było takie dziwne… Wiedzieć, że tam w środku ktoś jest…
- Jackob… Jackob Marshall. Wszyscy byśmy mieli te same inicjały - zaśmiała się wesoło, wstając. Chwyciła wszystkie zużyte naczynia, gdy się upewniła, że Jerome również skończył, a następnie odniosła je do zlewu, odkręciła kurek z ciepłą wodą, złapała gąbkę i zaczęła szorować. - James… Jeremy… Kurczę jest tego tak du… - urwała, ponownie zamierając. Na kilka sekund przestała oddychać, jedynie mrugała. - Jerome, chodź tu - poprosiła, zapierając się dłońmi o zlew i biorąc głęboki wdech. Przymknęła powieki, gdy gorąco oblało nagle jej ciało. - Coś się dzieje - dodała, odchylając głowę i próbując się uspokoić. Przecież wcale nie musiało to oznaczać nic złego! - Coś czuję, nie umiem tego określić - wyjaśniła, odkładając wszystko na bok i zakręcając wodę. Odsunęła się bardziej na bok, by stanąć przy ścianie, ponieważ zrobiło jej się słabo. Ale w dużej mierze z nerwów. Miała wrażenie, jakby coś się przekręcało w brzuchu, ale bardzo delikatnie, prawie niezauważalnie… Ledwo dostrzegalnie. Przy tym towarzyszył też skurcz, co było głównym zapalnikiem do niepokoju dziewczyny. - Nie wiem co się dzieje… - mruknęła cicho. Musiała dać sobie kolejne kilka sekund, by wreszcie zrozumieć, że… - Rusza się. Cholera… Naprawdę się rusza - otworzyła oczy szerzej, spoglądając na brzuch. - Teraz czuję to dużo wyraźniej niż wcześniej. Ale chyba ty tego jeszcze nie wyczujesz… - stwierdziła, choć i tak złapała jego dłonie, wcześniej podwijając nieco sweter, żeby mógł być bliżej. Przygryzła delikatnie dolna wargę, a potem przeniosła wzrok na mężczyznę. - I co? Czujesz coś? Cokolwiek…? - uniosła obie brwi w momencie, gdy znów jakaś kulka przeskoczyła z jednej na drugą stronę brzucha. Wtedy znów ją sparaliżowało i zaparło dech. Ale w oczach Jen pojawiły się radosne iskry. - To jest na pewno chłopiec. Na sto procent - odparła pewnie, przypatrując się brunetowi. - Mamy syna, Jerome. Jestem tego pewna… - szepnęła, kiedy miłość wręcz już wylewała się spomiędzy jej czarnych jak gorzka czekolada tęczówek. Ale teraz wszystko było jedynie wyjątkowo słodkie…
UsuńJen Woolf <3 <3 <3
Ona też bardzo by tego chciała. Żeby było normalnie, tak po prostu. Bez udziwnień, bez motylich skoków i spijania sobie z dzióbków. Tak ot, normalnie. Ale czy w obecnym świecie w ogóle dało się zdefiniować ow normalność? Każda rodzina funkcjonowała na swój własny, pokręcony sposób i ciężko było jednoznacznie określić, co w tych czasach jeszcze było normalne, a co zakrawało o zaczątki patologii. Jednak, mimo wszystko, Jen wiedziała, że akurat jej rodzina jest jedną z tych dysfunkcyjnych, ponieważ, czy jeśli by byli normalni, ojciec by się zabijał, matka wpadała w matnię, syn biegał po całym świecie uciekając przed… No właśnie, czym? A córka zapomniała o swoim życiu, by spełnić marzenia innych. Zdecydowanie nie miało to nic wspólnego z pełną i kochającą się mini społecznością, o której gdzieś tam w głębi ducha marzyła. Może dlatego na drodze dwudziestoparolatki stanął Jerome? Żeby dać jej takie szczęście, o którym nawet nie śniła.
OdpowiedzUsuńNie bardzo też wiedziała, co powiedzieć, gdy postanowił wyjawić jej, co się ostatnio stało. Zdziwiło dziewczynę zaś mocno to, że ten chłopak ma takie, a nie inne imię.
- Jaime? - zapytała bardziej siebie, patrząc na Marshalla z niezrozumieniem. Lecz po chwili jej spojrzenie było bardziej łagodne, spokojne. Z czającym się gdzieś z tyłu zrozumieniem. - Dobrze zrobiłeś. Wiesz, życie bywa takie przewrotne… Może wszyscy dostaliśmy drugą szansę? - westchnęła, przenosząc wzrok gdzieś bliżej okna. - Może wszyscy powoli budzimy się z koszmaru… Żeby zacząć funkcjonować normalnie. A przynajmniej lepiej i spokojniej śnić dalej - dodała, zastanawiając się przez dłuższy moment nad tymi słowami. Doskonale wiedziała, co ma jej do przekazania. Ale co mogła mu jeszcze powiedzieć? - Uratowałeś nie tylko tego jednego chłopaka, Jerome. I twój brat doskonale o tym wie. I na pewno nie obarcza cię winą - szepnęła, uprzednio jeszcze ściskając dłoń bruneta, nim wstała od stołu. - Nie możemy być winni wszystkiego - dodała jeszcze już do samej siebie, wertując w głowie wydarzenia sprzed ostatnich lat. Do momentu, gdy poczuła te ruchy dziecka.
Zaśmiała się głośno, gdy powiedział o burczeniu w brzuchu.
- To na pewno to - odparła twardo, ale i lekko zarazem, delikatnie kładąc swoją dłoń na jego dłoniach. A potem również przymknęła powieki, biorąc głęboki wdech. - Ja siebie też - wyznała, otwierając oczy, żeby móc zmierzyć twarz Jerome’a.
Ona przecież też się bała. Zupełnie tak, jak on. A może jeszcze bardziej? W końcu to na niej spoczywał obowiązek dotrzymania ciąży, a także zapewnienia dziecku wszystkiego, czego potrzebowało. I wcale nie było to tak łatwe, jak mogłoby się wydawać.
Zaskoczyła się jego następnymi czynami, ale szybko przylgnęła do mężczyzny, rozkoszując się jego ciepłem, które tak uspokajało ją nawet w najgorszych sytuacjach. A jeszcze teraz, gdy pojawiła się taka sytuacja… Było to zdecydowanie magiczne przeżycie.
Uśmiechnęła się szerzej, spoglądając w dół.
- Żeby tylko sen… - odpowiedziała cicho, uważnie obserwując swój brzuch. Ale gdy zaczął do niego mówić, serce blondynki rozkruszyło się na tysiące kawałków, z których uleciało w eter szczęście i radość, zupełnie inne, niż do tej pory doznawała. Uczyła się jeszcze tego wszystkiego i nie rozumiała swoich reakcji, lecz to… Jedne z najprawdziwszych emocji, jakie zdążyła doświadczyć.
Przeniosła jedną z dłoni na inną część swojej wypukłości, palcami błądząc przypadkowym szlakiem po skórze.
- Cześć, Lionel… - szepnęła, szybko zerkając na bruneta, by wychwycić jego reakcję. - Twoi rodzice cię bardzo kochają, wiesz? - dodała, a jej głos delikatnie się załamał. - Masz wspaniałego tatę… Nie mogliśmy lepiej trafić - dokończyła, w tym momencie całkowicie przenosząc spojrzenie na Marshalla, by błyszczącymi od łez oczami objąć jego sylwetkę. - To już nawet nie jest spełnienie marzeń, Jerome. To jest o wiele więcej. Znacznie więcej - mruknęła, wplatając palce drugiej dłoni w kosmyki, które zagubiły się gdzieś na jego twarzy. - Mamy syna - powtórzyła I w tym też momencie po raz kolejny poczuła te dziwne turlanie, choć wciąż szukała odpowiedniego określenia na to coś.
UsuńAż cała się spięła, zaraz drgnęła i jeszcze mocniej oparła się o ścianę, mięknąc pod naporem tych wszystkich obcych, a jednocześnie naturalnych wrażeń.
- Mówiłam, mówiłam, że to chłopiec - wydukała, kiedy bezbarwne krople zaczęły spływać po policzkach dziewczyny, która teraz chciała niemal skakać z podekscytowania. - On reaguje… Nie wiem czy to przypadek, być może, ale… To jest dopiero sen - zaśmiała się pod nosem, kręcąc powoli głową. - I też nie chcę, by to się skończyło. Nie chcę być znowu nieszczęśliwa. Tak cholernie się tego boję… - przyznała, rozklejając się na dobre. Pociągnęła bruneta w górę, by stanął przy niej, ponieważ znowu tak strasznie potrzebowała jego bliskości, mającej cudowny dar naprawiania i uzdrawiania wszystkiego, co ją na drodze spotkało.
Chwyciła jego twarz w dłonie, patrząc mu prosto w oczy.
- Obiecaj mi, że będziesz ze mną bez względu na wszystko. Że nie zostawisz mnie i nie oddalisz się ode mnie. Że po prostu będziesz. Czy w słońce, czy w deszcz, czy gdy będziemy radośnie kąpać się w oceanie na Barbadosie, czy siedzieć zamknięci o tutaj, w mieszkaniu, trawiąc w sobie większe bądź mniejsze konflikty. Że i one nas nie rozdzielą, choćby miał zawalić się świat. Że zawsze do siebie wrócimy. I że żadne z nas nie odpuści - powiedziała jednym tchem, choć stosunkowo spokojnie i wyraźnie względem targających nią emocji.
Zrobiła krok do przodu, żeby się zbliżyć.
- Nie potrafię sobie już bez ciebie tego wszystkiego wyobrazić. Bez nas. I niepotrzebna mi jest do tego żadna przysięga, żeby być tego pewną… Kocham cię na zawsze. Ponad wszystko na tym świecie. I nie mogę stracić miłości swojego życia - wyszeptała prosto w usta mężczyzny, składając na nich kilka muśnięć. - I pragnę tego wszystkiego dla naszego dziecka. Chcę, żeby nam się udało. Żeby było szczęśliwe tak, jak ja jestem szczęśliwa przy tobie. I już niczego więcej nie potrzeba… - westchnęła, trącając jego nos swoim. - Jesteś największym i najlepszym spełnionym snem mojego życia. Kocham cię - szepnęła, uśmiechając się błogo. Aż jej twarz jakby pojaśniała, a całą postać blondynki otoczyła nieokreślona aureola, nadając jej blasku, lekkości i delikatności w odbiorze bodźców wizualnych. Brakowało tylko jeszcze skrzydeł, by odfrunęła… Lecz teraz zdecydowanie chciała zostać na ziemi. - Kocham cię, Jerome Marshall. Mój prawie mężu… - wymruczała, po czym zaczęła całować go mocniej, z ogromną czułością, choć z każdą upływającą sekundą ów pocałunki zaczęły robić się coraz bardziej namiętne i pochłaniające. Dlatego też owinęła jego szyję swoimi ramionami, oddając się jakże cudownej chwili.
Bo czy to nie takie, jak te, sprawiały, że życie zaczynało mieć sens? Tym bardziej w mieście, które nigdy nie zasypia…
Obudź we mnie swoją Wenus
Zobacz serce,które drży.
Kiedy źle Ci jest beze mnie - głośno powiedz mi.
Chce Cię takim,jakim jesteś, tylko w Tobie widzę sens,
Lecz nie chowaj swoich myśli za horyzont...
the Moon - wife - of your life and a little prince ☽❤♞
— Dokładnie, zawsze dobrze jest mieć plan b — wzruszyła przy tym lekko ramionami. Na jej ustach cały czas gościł subtelny uśmiech. Zerkając w lustro od czasu do czasu, musiała przyznać, że lubiła samą siebie, gdy się uśmiechała. Nie, aby uważała siebie za piękność, ale po prostu podobała się sobie sama bardziej, kiedy niczego nie musiała wymuszać, a prawda była taka, że nawet, jeżeli bardzo się starała, zawsze było widać, kiedy uśmiech jest szczery, a kiedy się po prostu do tego zmusza. Dzisiejszy dzień był przyjemnym oderwaniem od codzienności. Miło było po prostu siedzieć na fryzjerskim fotelu, gdy najlepszy przyjaciel dbał właśnie o jej nienaganną fryzurę, a do tego wszystkiego naprawdę przyjemna rozmowa, której Elle w ogóle się nie spodziewała — Jerome będzie mógł się odwdzięczyć i zatrudnić cię w roli asystenta — zaśmiała się wesoło, zerkając na swojego przyjaciela, który tylko przewrócił oczami i kolejny raz kazał jej trzymać głowę prosto.
OdpowiedzUsuńSpoważniała na krótką chwilę, bo to na pewno musiało być irytujące dla fryzjera. Postanowiła, więc, że przestanie się ciągle kręcić i wytrzyma w spokoju w końcu, chociaż te kilka minut, nie sprawiając przy tym trudności Jasperowi. Czasami dziwiła mu się, że był w stanie z nią wytrzymać tyle lat, a zwłaszcza z nią, jako klientką.
— Uwierz wiem, co mówię. Całe moje życie to nieplanowany przypadek — zaśmiała się melodyjnie, oczywiście odrobinę przesadzała, ale jednak w dużej mierze tak właśnie było. Jedna sytuacja powodowała skutki, które sprawiały, że w jej życiu działy się kolejne niespodziewane rzeczy, aż trafiła na Arthura i… Niespodziankę w postaci Thei. Początkowo bardzo się bała, nie wyobrażała sobie siebie w roli matki i miała przecież swój genialny plan, bo w Californii zwyczajniej było łatwiej o usunięcie ciąży, a Elle wyjechała do ciotki tylko z jedną myślą.
— Powie wam pewnie na kolejnej wizycie — uśmiechnęła się, delikatnie kiwając głową ze zrozumieniem, mając na uwadze, aby Jasper zaraz kolejny raz jej nie musiał sprostować. Podejrzewała, że i jego cierpliwość mogła się w którymś momencie skończyć, nawet do niej! Wolała jednak tego nie sprawdzać. Grzecznie, więc siedziała i słuchała tego, co miał do powiedzenia nowopoznany znajomy — nie musisz niczego wydębiać, jak już skończymy to ci go po prostu podam. Masz rację, dobrze mieć znajomych z dziećmi, a my z Arthuerm, jakoś tak… — wzruszyła ramionami, jej najlepsze przyjaciółki wciąż były bezdzietne — moje koleżanki raczej myślą o imprezach i podrywaniu chłopaków w klubach, przyjaciele rozwijają swoje relacje… Trzeba czekać na dzieci — miała kilka znajomych kobiet w parku, ale pogoda robiła się coraz mniej odpowiednia na spacery, a te znajomości nie wychodziły poza obręb parku i wspólnego spacerowania. Niedługo chciałaby z Theą uczęszczać do klubu malucha, żeby się powoli przyzwyczajała do towarzystwa innych dzieci i ludzi, nie chciała przecież, aby jej córeczka była odizolowana od świta. Po cichu liczyła, że tam pozna może kogoś z sąsiedztwa, z kim byłaby się w stanie dogadać. Tutaj jednak miała Jerome’a, z którym rozmawiało jej się naprawdę przyjemnie. Podejrzewała, że jego narzeczona z pewnością musi być tak samo sympatyczna i wtedy zmrużyła delikatnie oczy, zastanawiając się odrobinę dłużej nad faktami, które majaczyły jej gdzieś w oddali. Barbados, Jen, chłopak… Starania się o przedłużenie wizy… Jen, Jen… Jennifer, już gdzieś słyszała podobną historię. Tylko bez ciąży, ale to przecież było już jakiś czas temu, kiedy szukała kostiumów…
— O mój boże — wydusiła z siebie, unosząc ręce i odpychając od siebie delikatnie Jaspera. Cała, aż się okręciła na krześle, aby spojrzeć prosto w oczy Jerome’a — Jennifer jest w ciąży — powiedziała, jakby dopiero do niej dotarło to, o czym rozmawiali już przecież od dłuższego czasu. Zamrugała kilka krotnie, nie to nie było możliwe, aby to był zbieg okoliczności. To po prostu musiała być ta sama Jen i ten sam chłopak, o którym jej opowiadała, że starają się o wizę — znam Jen — uniosła palec jednej dłoni i się w niego wpatrywała, a następnie wyciągnęła palec drugiej dłoni i wskazała na Jerome’a — która ma chłopaka… z Barbadosu. Ty jesteś z Barbadosu — wyciągnęła ręce przed siebie i wpatrywała się w swoje palce, jakby odkryła właśnie Amerykę — i to byłby za duży zbieg okoliczności, gdyby ta Jen była zupełnie inną Jen, a chłopak z Barbadosu był innym chłopakiem — wymamrotała, a jej oczy świeciły się radosnymi iskierkami — twoja Jen pracuje w wypożyczalni kostiumów? Bo moja Jen tak — wymamrotała, wbijając w mężczyznę intensywne spojrzenie, nie wierząc, że ten świat jest, aż tak mały!
UsuńVillanelle, genialna odkrywczyni!
Jaime nie wiedział, jak wygląda sytuacja narzeczonej Jerome'a, ale mógł jedynie powtarzać, że teraz będzie miała przy sobie mężczyznę, który był gotów jej pomagać i przede wszystkim chronić, wspierać i opiekować się nią. Razem na pewno będzie im o wiele łatwiej. W końcu... to była miłość, prawda? Kiedy Jaime tak o tym myślał, to serio, zaczynał zazdrościć i jednocześnie było mu nieco przykro, że on tego nie doświadczy. Wciąż uważał, że był za bardzo popieprzony na związki, kto wie, może za kilka, kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt lat to się zmieni? A może trafi na kogoś równie popieprzonego, co on? Chociaż... to chyba nie miałby większego sensu. Co, jeśli przez to oboje lub obaj dotarliby już na dno, z którego nie można się odbić?
OdpowiedzUsuńW każdym bądź razie Jaime był wdzięczny, że Jerome się z nim tym wszystkim dzieli. Poczuł, że naprawdę są sobie bliżsi, już nie zważając na okoliczności ich spotkania, na noc, podczas której Jaime totalnie się złamał czy na wycieczkę, którą właśnie odbywali. Naprawdę mógł nazwać Jerome'a przyjacielem. I... to było prawie wzruszające. A na pewno było przełomem w życiu Jaime'ego.
- I jak zareagowała? - zapytał, odwracając głowę w kierunku mężczyzny. Pamiętał, że Jerome wspominał, że ta dwójka nie znała się zbyt długo, a jednak mieli brać ślub, a sam Jaime dostrzegał te iskierki szczęścia w jego oczach, kiedy wspomniał o ukochanej. Może ta znajomość była jasna od początku? Wszystko było jasne, kiedy tylko się poznali? Podobnie jak z nimi; Jaime czuł jakieś powiązanie z Jerome'em i w końcu obaj mogli się przekonać, czym to powiązanie było.
Jaime stał przy nagrobku, wpatrując się w niego. W głowie mieszały mu się obrazy wspomnień z bratem; te szczęśliwe z tym jednym, z tamtej nocy. Pokręcił głową, a potem spojrzał na Jerome'a.
- Tak, było z niego ziółko. I chyba naprawdę wziął sobie do serca rolę starszego brata - przyznał i westchnął cicho. - Chciał mnie chronić, pomagać mi, opiekować się mną. Kiedy nasi rodzice wychodzili - urwał na chwilę, czując jak głos mu się załamuje, ponieważ momentalnie w jego głowie pojawił się obraz Jimmy'ego we krwi - twierdził, że Suzie nie musi do nas przychodzić - przełknął ślinę. - Suzie była dziewczyną, naszą sąsiadką, która chętnie przychodziła sobie dorobić jako nasza opiekunka - wyjaśnił.
Chłopak spojrzał na rzecz, którą trzymał Marshall. Uśmiechnął się lekko, słuchając historii. Ukucnął zaraz obok niego. Wyjął z jednego znicza zużyty już wkład i odłożył na bok, a na jego miejsce włożył nowy, wcześniej go zapalając. Nałożył tę pokrywę czy jakkolwiek się to nie nazywało, a potem zapalił znicz od Jerome'a.
- Dziękuję. To bardzo miłe i wiele dla mnie znaczy. To, że chcesz zostawić ten znicz akurat tutaj... Dziękuję - dodał już nieco ciszej.
W końcu też się podniósł. Złożył ręce, splatając ze sobą place. Czuł, jak słońce grzeje go w kark i plecy.
- Wiesz... Mam dość specyficzne imię, a jestem Amerykaninem. Przynajmniej nic mi nie wiadomo o tym, abym miał jakieś hiszpańskojęzyczne korzenie - dodał i uśmiechnął się lekko. - Mój tata miał po prostu fantazję, kiedy przyszedłem na świat i stwierdził, że da mi imię po jednym z jego ulubionych superbohaterów komiksów DC... Tak, dobrze słyszysz - pokiwał głową, uśmiechając się szerzej. - Moja mama natomiast lubiła zdrabniać imię Jimmy'ego w inny sposób niż robiłem to ja czy tata. Ona lubiła do niego mówić... skup się teraz - zrobił przerwę, by po chwili kontynuować. - Jamie. Wiesz, był Jaime przez "h" i Jamie przez "dż". Tak, to było ciekawe - zaśmiał się lekko, a potem spojrzał na nagrobek. - Czasami... czasami bardzo nie lubię słuchać tego imienia, a zdarzyło się w szkole czy na studiach, że ktoś do mnie powiedział Jamie.
Jaime czuł się dziwnie, stojąc tutaj z kimś jeszcze, kto nie był jego rodzicem. Chociaż z drugiej strony, już dawno nie był tutaj ani z matką, ani z ojcem, przebywał tutaj sam. Tymczasem jednak cieszył się z obecności Jerome'a i nie spodziewał się wcześniej, że będzie czuć aż takie wsparcie tylko dlatego, że mężczyzna stał obok. Może to czas, aby powiedzieć mu, co się stało?
Usuń- Mówiłem ci już, że Jimmy został zamordowany - zaczął spokojnie. - Nie mówiłem ci jednak o okolicznościach tego... zdarzenia. Było to... okrutne morderstwo - odetchnął na chwilę zamykając oczy. Okej, powiedział "a", to teraz trzeba zmierzać do końca alfabetu. - Tego wieczora, kiedy zmarł Jimmy, moi rodzice byli umówieni ze swoimi przyjaciółmi, niedaleko naszego domu. Zadzwonili więc po Suzie, aby z nami posiedziała póki nie wrócą. Logiczne. My się bawiliśmy jak na grzeczne dzieci przystało, trochę porozmawialiśmy z opiekunką, obejrzeliśmy we trójkę bajkę, a potem Suzie uznała, że pora już spać, dlatego dopilnowała, abyśmy umyli zęby, przebrali się w piżamy... Jimmy miał taką ładną w aligatory - westchnął. Pamiętał to jak dziś. - Suzie położyła nas spać, przeczytała nam jakąś krótką historyjkę, a potem wyszła, zamykając drzwi. Obudziłem się, kiedy Jimmy stał przy drzwiach pokoju i czegoś nasłuchiwał. Kiedy zapytałem, co się stało, kazał mi być cicho. Nie rozumiałem, o co chodzi, ale wstałem i podszedłem do niego. Powiedział mi, że słyszy obce głosy w domu. Jakichś mężczyzn. Mówił, że zbudził go hałas tłuczonego szkła. Zaraz też przyszła do nas Suzie i kazała nam się schować w szafie, gdzieś głęboko, a ona musi wykonać jakiś telefon. Miała dzwonić na policję. Zostawiła nas tam - pokręcił głową. - A mogliśmy siedzieć całą trójką w tej pieprzonej szafie. Była duża. Stamtąd też by mogła zadzwonić - warknął, czując jak narastają w nim emocje. Zaraz jednak odetchnął. - Jimmy i ja faktycznie poszliśmy do tej szafy, ale on oczywiście znowu musiał przyjąć rolę starszego brata, twierdząc, że "jesteś moim młodszym bratem, ochronię cię" - zacytował. - A potem wyszedł z tej cholernej szafy, z tego cholernego pokoju i... poszedł. A ja nie zrobiłem nic - w końcu nie wytrzymał, ukrył twarz w dłoniach, czując na policzkach gorące łzy. I to właśnie go nawiedzało. - Nie zatrzymałem go, nie powiedziałem, że ma zostać ze mną. Mogłem powiedzieć, że się boję, że ma mnie nie zostawiać. Mogłem złapać go za rękę, a ja... nic - otarł policzki, uniósł twarz ku niebu i odetchnął. Potrzebował chwili. - Szybko jednak zdecydowałem się pójść za nim. Usłyszałem hałas, jak coś uderza w coś innego... W salonie zobaczyłem Suzie leżącą na ziemi z raną na głowie. Leżała bez ruchu. Nie wiedziałem, co mam zrobić, ale głosy tych facetów odwróciły moją uwagę i poszedłem do kuchni. Tam zobaczyłem, jak jeden z nich wycofuje się do tylnego wyjścia na ogród, drugi był blisko Jimmy'ego... Jimmy powiedział, że mają się wynosić. Rozumiesz to? Jedenastolatek... - znów spojrzał na nagrobek, ponieważ nie był w stanie spojrzeć na Jerome'a. Co on teraz sobie o nim pomyśli? - I wtedy ten facet... on... uniósł dłoń, do której złapał nóż, a potem... - ponownie głos mu się załamał i miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. - Poderżnął dziecku gardło - szepnął, a potem znowu z jego oczu popłynęły łzy. - Chciał też dorwać mnie, ale ten drugi powiedział mu, że jest idiotą i muszą uciekać. Zostawili mnie i uciekli. A ja... ja podbiegłem do brata i... nie wiedziałem, co mam robić. Mogłem jedynie się do niego przytulić i powtarzać, że wszystko będzie dobrze. Ale nie było. Nie jest i nie będzie...
[Nie ma sprawy :) Jaime w końcu powiedział komuś o tym, co się stało :)]
Jaime
Człowiek mógł wiele rzeczy obserwować, być ich świadkiem. Jednak kiedy przeżyje coś naprawdę na własnej skórze, wszystkie te doświadczenia niemal zamiatają się pod dywan, nie mogąc równać się z namacalnymi doznaniami. I tak, jak w pierwszym odruchu wystraszyła się dźwięków z USG, tak teraz radość oblewała ją falami, a ekscytacja wzrastała za każdym razem, kiedy tylko czuła kolejny ruch. I chociaż chciałaby już jutro biec do lekarza, by się dowiedzieć, czy faktycznie to był chłopiec, to z drugiej strony i tak miała pewność, że to właśnie ich syn.
OdpowiedzUsuńZaśmiała się wesoło widząc jego reakcję i pokiwała głową. Aż serce zabiło jej mocniej, gdy tak go obserwowała - czy było coś piękniejszego? I teraz, mając na względzie jeszcze to, co działo się z nią rok temu, była zupełnie innym człowiekiem. W końcu mogła być sobą. W pełni i doszczętnie, nie musząc zakrywać swojej osobowości. Oraz pragnień i marzeń, a te się spełniały wyjątkowo szybko.
Wybór tych imion wprawił ją w zdumienie, przez co gardło blondynki aż się ścisnęło. To było… To było takie silne poczucie, nadanie dziecku również osobowości, nawet nie umiała tego dobrze określić. W każdym razie, ich syn był już kimś, a nie jedynie drobną fasolką, która rosła w jej powiększającym się z dnia na dzień brzuchu. Było to niesamowite i nie dało się tego objąć rozumem naraz. Musiała to przetrawić, przemyśleć, powoli przyzwyczajając się do myśli, że naprawdę będzie mamą.
- Lionel Jack Nahuel Marshall - dodała z iskrami w oczach czując, że to jest to. A przez to wszystko aż cała drżała, kiedy toczyły się wewnątrz niej trzy bitwy; z jednej strony przerażenie czaiło się z tyłu głowy, z drugiej ta jego miłość otulała ją każdą tkanką, a z trzeciej wspomnienie ojca i brata Jerome’a dodawało temu wszystkiemu niesamowitej głębi, ale i ciężkości, choć ta akurat była całkowicie znośna do przeżycia.
Słuchała go, każde jedno słowo połykając w całości, ale wcześniej smakując je dokładnie, by jego składniki mogły nasycić jej duszę i umysł, karmiąc je najlepszymi wartościami. Lecz mimo tego czuła głód - głód i pragnienie posiadania go przy sobie jeszcze bardziej, jeszcze więcej. Najchętniej skleiłaby go ze sobą, żeby już nigdy nie odszedł, żeby przez całe życie towarzyszył przy jej boku, poznając kolejne etapy egzystencji. Nie wyobrażała sobie, jak mogło go teraz zabraknąć; prawdopodobnie nie potrafiłaby się po czymś takim podnieść, tracąc całkowicie swój tlen, którym oddychała każdego dnia po przebudzeniu oraz w nocy, śniąc. Jego dotyk sprawiał, że przenosiła się gdzieś indziej, w najdalsze rejony świata, na ich własny kawałek raju na ziemi. A co najlepsze - taki już przecież nawet istniał.
Bo czy to nie u bram nieba dzieją się takie cuda, że dwójka przeznaczonych sobie osób się spotyka…?
Jej źrenice się rozszerzały, w miarę coraz szybszego bicia serca. Przygryzła delikatnie dolną wargę, odchyliła głowę do tyłu i przymknęła powieki, rozkoszując się tym, co robił. Każde zetknięcie jego ust z jej skórą sprawiało, że po jej ciele gałązkami od tego miejsca biegły ciarki, ostatecznie łącząc się w jedno i tworząc namagnetyzowaną powłokę, która miała przyciągać bruneta do siebie jeszcze bardziej. Zdawać by się mogło, że wytworzyło się między nimi silne napromieniowanie, przez co wnętrze blondynki mentalnie świeciło jak jarzeniówka, rozpalając dziewczynę od środka.
Otworzyła oczy kiedy przygryzł jej ramię, przyglądając mu się uważnie, wzrokiem pełnym naelektryzowanych błysków. Niemal pożerała go tym spojrzeniem, a wyraz jej twarzy nabrał ostrości, uwydatniając wszystkie wypukłości. Podobnie stało się również z jej sylwetką.
Jęknęła cicho, gdy wzdłuż jej kręgosłupa rozrastało się drzewo pragnienia, drażniąc swoimi liśćmi pożądania kości i żyłki zabezpieczające gotującą się krew, która krążyła w niej teraz w szaleńczym tempie. Pozostające z tyłu, na blacie dłonie, teraz powędrowały na ramiona mężczyzny, gdzie Jen zaciskała palce w silniejszych przypływach, nierzadko wbijając w jego skórę paznokcie.
Tym agresywniej też zaczęła go całować, chcąc, by jego magiczne ciepło wsiąkło w nią, opętało i rozniosło. Dlatego przeniosła ręce na plecy Jerome’a, naciskając na nie, by się do niej przysunął.
UsuńPrzygryzła jego wargę, ale nie zamocno, tylko się z nim bawiąc.
- Nie wiem jak tyle wytrzymałam - szepnęła z zadziornym uśmiechem, odrywając się od niego na chwilę. - I nie wiem, jak ty wytrzymałeś - dodała zaczepnie, patrząc mu prosto w oczy. Przez chwilę siłowała się z nim na spojrzenia, a potem nachyliła się do niego, robiąc dokładnie to samo, co on wcześniej z nią. Zaczęła muskać ustami jego szyję, schodząc niżej, do obojczyków. Potem wróciła do policzków i skierowała się do ucha, gdzie przygryzła płatek. - Tym bardziej, że to był przecież Barbados… A tam wszystko się czuje mocniej i bardziej - wymruczała mu prosto do ucha, całując skórę tuż za nim. Jedną dłonią zaczęła też zjeżdżać niżej, zatrzymując jednak na wysokości paska. Spojrzała w dół, uniosła jedną brew, a potem wbiła w niego hipnotyzujące spojrzenie. - Nie jest ci za gorąco…? - spytała, zsuwając ze swojego ramienia drugie ramiączko biustonosza. Odrzuciła długie blond włosy do tyłu, przechylając głowę delikatnie na bok. - Bo mnie jakoś się zrobiło duszno - oznajmiła poważniejszym i wyraźnie naciskającym tonem. - Zrobisz coś z tym, czy mam iść otworzyć okno? - dodała, prostując się i prawie zeskakując z blatu, a na pewno zsuwając się na sam jego koniec, jednocześnie wciąż utrzymując na mężczyźnie wzrok. Aż sama miała wrażenie, że zaraz wypali nim jakiś parujący znak. - Że też nie dostrzegałam, jak bardzo cię chciałam - szepnęła, mierząc go całego. - I jak mocno teraz ciebie chcę - dokończyła, przybliżając do niego swoją twarz. - Kiedyś przez ciebie spłonę - zaśmiała się, oplatając ramionami szyję Jerome'a.
Jen Woolf <3 <3 <3
Miłość sama w sobie była trudna, trudnym tematem, czymś skomplikowanym, czego mogło się nie rozumieć nawet jeśli się ją przeżywało. Jaime wiele słyszał o miłości, trochę o niej czytał, oglądał w filmach i serialach, zastanawiając się, czy kiedyś i jego to spotka. Pomimo tego wszystkiego, co siedziało w jego głowie, co go nawiedzało, dręczyło i nie pozwalało uciec. Czy ktoś mógłby wysłuchać, zrozumieć, może zostać? A może przekonać, że naprawdę nie miał na to wpływu? Czegokolwiek by nie zrobił, możliwe, że ci ludzie zabiliby ich obu. Może. Jaime w to nie wierzył. Wiedział doskonale, że mógł zatrzymać Jimmy'ego, powiedzieć, że ma nie wychodzić, nie zostawiać go, bo nie wiadomo, co się tam dzieje i Suzie sobie poradzi, a potem sama się gdzieś schowa. Po wszystkim przyszłaby po nich i powiedziała, że już jest dobrze i nie mają się czego bać, za chwilę wrócą ich rodzice i wszystko będzie w porządku. I wiedział też, po tylu latach, że nie mógł wtedy pomóc bratu, nie był w stanie zatamować krwi, zadzwonić po karetkę, nie mógł go cudownie i magicznie uleczyć jak postaci w bajkach czy kreskówkach. Gdyby jednak udało mu się zadzwonić po pomoc, to czy naprawdę sanitariusze dotarliby na czas? Nie. To też już wiedział, choć kilka lat temu jeszcze nie był w stanie przyjąć tego do wiadomości. Teraz, będąc starszym i po roku zdobywania medycznej wiedzy, zdawał sobie sprawę, że rana była zbyt głęboka, krew wypływała zbyt szybko i tak naprawdę śmierć Jimmy'ego była kwestią sekund, może minuty. Jaime był z nim cały ten czas, obejmował go, powtarzał, że będzie dobrze, jakby chciał, aby krew przestała płynąć, rana się zrosła, a Jimmy powiedział, że jest dobrze.
OdpowiedzUsuńKiedy poczuł, jak Jerome zgarnia go w ramiona, nie protestował. Bezwiednie dał się przyciągnąć, a potem bez słowa mocno się do niego przytulił. Tym razem łzy popłynęły, gęsto i gorąco, ciałem chłopaka wstrząsnęły dreszcze, nogi nieco się pod nim ugięły, czując, jak braknie mu sił. Utrzymał się jednak, mocno zaciskając palce na łopatkach Jerome'a, nie potrafiąc się uspokoić, możliwe, że nawet nie chciał. Potrzebował wyrzucić z siebie to wszystko. Opowiedział mu o tym wszystkim, co widział, co się stało, czego nie zrobił. Teraz mógł jedynie płakać, jednocześnie dziękując, że Jerome wciąż tu był, cały czas z nim siedział, obejmował i pocieszał. Po prostu był. Jaime nie miał pojęcia, jak mógłby mu się za to wszystko odwdzięczyć. Bo był niesamowicie wdzięczny. Nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówił. Jerome był pierwszą osobą, która usłyszała szczegóły i przed którą tak się złamał. W tym momencie był w stanie opowiedzieć mu wszystko. Póki co, miał wrażenie, że zrobił ogromny krok do przodu. Nie oznaczało to jednak, że teraz sobie wybaczy i ruszy dalej, o, nie. Ale na pewno mógłby nazwać to postępem w kierunku życia, które wreszcie mógłby nazwać normalnym, choć nadal nie wiedział, co to znaczy.
Po kilku chwilach w końcu zaczął się uspokajać, jednak wciąż tkwił w ramionach Jerome'a. Miał wrażenie, że jeśli puści go za wcześnie, to najzwyczajniej upadnie. Jego oddech powoli wracał do normy, nogi znów robiły się silne, a pulsujący ból głowy powoli ustępował. W tym czasie trawił słowa Jerome'a. Nie wiedział, co ma mu na to odpowiedzieć. Bo chyba miał rację, prawda? Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu... dobrze, że tam był, że mógł przytulić brata, być przy nim, póki oczy Jimmy'ego nie zrobiły się zupełnie matowe, póki nie przyjechała policja, póki jakiś policjant nie wziął go na ręce i odszedł na zewnątrz, póki nie przyjechali jego rodzice.
W końcu odsunął się od niego, ocierając łzy dłońmi, które natomiast wycierał w spodnie. Tak, uroczy widok, ale nie dbał o to. Jeśli to, co powiedział przed chwilą nie sprawiło, że Jerome uciekł, to takie coś tym bardziej tego nie spowoduje.
Usuń- Suzie przeżyła - odezwał się w końcu. - Lekarze się dziwili, że nie doznała żadnego większego urazu i jej mózg funkcjonuje normalnie. Przeleżała tydzień w szpitalu, chciała wyjść na pogrzeb Jimmy'ego. Była tam z nami - wyjaśnił mu, kiedy w końcu doszedł do siebie. - A ci skurwiele, którzy przyszli do naszego domu... Włamywacze - prawie wypluł to słowo. - Przyszli po pieniądze, biżuterię... Nigdy się nie dowiedziałem, dlaczego w ogóle przyszli do nas. Mieliśmy zapalone światło tamtego wieczora... Mieli kominiarki, ale do dziś pamiętam oczy tego skurwysyna, który zabił mojego brata. Przez to go rozpoznałem, kiedy go dorwali.
Złapali ich dość szybko, wezwano rodzinę Morettich nim ta wyprowadziła się na dobre z Miami. Skazali go na dożywocie, o czym też powiedział Jerome'owi. Podobno jeszcze żył.
- Teraz już wiesz, dlaczego musiałem chodzić na terapię. I... o tym, co się naprawdę stało wiedzą moi rodzice, moja rodzina i właśnie tych kilku terapeutów. Ale oni wiedzieli już na starcie - westchnął cicho. - Rodzice uprzedzali, z jakim przypadkiem będą mieli do czynienia. Dlatego jesteś pierwszą osobą, której to opowiedziałem. Zrobiłem to, ponieważ uznałem, że... to, co się nam przytrafiło i... to, jak się z tobą dogaduję i jak się z tobą czuję, kiedy spędzamy czas razem... Jesteś moim przyjacielem, Jerome - wyznał w końcu.
Kiedy opowiedział mu o okolicznościach śmierci Jimmy'ego i kiedy płakał żewnie w ramionach Jerome'a, Jaime poczuł małą ulgę. Teraz, kiedy w końcu przyznał na głos, kim dla niego stał się mężczyzna, poczuł kolejną ulgę. Czy teraz miało być lepiej? Czy teraz w końcu przestanie czuć się jakby miał zaraz umrzeć? Czy to był pierwszy krok ku normalności?
- Bardzo ci dziękuję za to, że mogłem ci to powiedzieć. Proszę... zachowaj to dla siebie, dobrze? - spojrzał na niego. Wciąż miał zaczerwienione oczy i twarz. Jednocześnie jednak można było odnaleźć w nim... spokój. Tak po prostu.
Spojrzał zaraz na nagrobek i uśmiechnął się lekko.
- Ja też uważam go za bohatera, więc jestem w stanie zrozumieć twoje młodsze rodzeństwo, wiesz? - odezwał się po krótkiej chwili milczenia. Mimo tego, co mu powiedział przed chwilą, chciał też rozmawiać o jego rodzeństwie. Chciał wiedzieć więcej, zdobywać coraz to nowe informacje o nim, poznawać go. I... cóż, kiedy już spotka na ślubie Jerome'a jego rodzeństwo, to przynajmniej będzie już coś o nim wiedział, prawda? - Wiesz... nigdy nie wierzyłem, że istnieje jakieś życie po śmierci... co prawda owszem, zastanawiałem się nad tym, w końcu zmarł mój brat... ale jeśli tak jest, jeśli coś faktycznie jest po ostatnim wydechu... myślisz, że i Nahuel, i Jimmy się spotkali? Tak jak i my? - zwrócił wzrok ku swojemu przyjacielowi, z nieco uniesionymi kącikami ust.
[O, tak, ten wątek to po prostu... aż nie mam słów, nie mam odpowiedniego określenia. Jest po prostu niesamowicie genialny <3]
Jaime
A czy mogłaby tu wystąpić jakakolwiek niepewność? Teraz, kiedy byli ze sobą tak blisko, a nawet wcześniej, jeszcze kilka miesięcy temu? To prawda, nie wiedzieli, co będzie dalej. Ale Jen, być może wtedy jeszcze tego naprawdę nie dostrzegając, gdzieś wewnętrznie czuła, że to on jest jej przeznaczony i że to z nim będzie dzielić dalszą drogę życia. Już samo to, jak ciężko było jej wyjechać z Rockfield… Tak, to dawało zdecydowanie dużo do myślenia. Aż za dużo - na tamten moment. I kiedy tak znów zobaczyła go w wypożyczalni kostiumów, świat jakby nnagle staną ł w miejscu. Los się z niej zaśmiał, przeznaczenie chciało zrobić psikusa. Bo przecież miała inne plany i miała się skupić na czymś zupełnie innym. Ale nie dało się. Nie potrafiła kolejny raz przejść obojętnie - choć przecież na gorącej wyspie też wcale taka obojętna nie była - obok, kiedy tak stał… Przyjechał do niej. Specjalnie dla niej rzucił wszystko, mimo, iż wcale o to nie prosiła. A on i tak był. Tak po prostu. I za to mu będzie wdzięczna do końca życia. Bo tym samym pokazał jej zupełnie inny świat. Lepszy, pełniejszy. I w dodatku wciąż kolorował go bardziej każdego dnia.
OdpowiedzUsuńI tak, było to coś niesamowitego - ich miłość sprawiła, że zaczęło powstawać nowe życie. Ich kolejne dopełnienie, coś na miarę ich połączenia, jedność, ale całkowicie i zupełnie materialna i namacalna. I to nawet sprawiało, że dziewczyna miękła, uskrzydlała się każdego dnia, mając świadomość, że ma pod sercem jego dziecko. Właśnie jego. Nikogo innego. Jego. Mężczyzny jej życia, największej miłości, o jakiej mogła tylko marzyć i śnić. Czyż nie była szczęściarą? Chyba w tym momencie powinni podziękować bratu blondynki, że mimo wszystko zwlekał ze spotkaniem z nią, bo dzięki temu ich drogi mogły się ze sobą skrzyżować. A kto wie - jeśli byłaby z nim cały czas w kontakcie, to czy byłaby równie szczęśliwa? Może znalazłaby kogoś innego, po prostu czując zauroczenie, a po jakimś czasie się nawet w ów osobie zakochać. Ale to? Coś takiego? Miłość niemalże od pierwszego wejrzenia, chociaż na początku trochę przytłumiona i zakryta? Z nikim innym by czegoś takiego nie doznała. A teraz mogła być z nim, po prostu trwać, by niedługo zostać jego żoną i wreszcie urodzić mu dziecko, które było idealnym wynikiem tego wszystkiego, scalającego ich historię w jedno.
- Jak mogłabym nie pamiętać? - mruknęła jeszcze tylko, nagle wracając wspomnieniami do tamtego momentu - skrzypiących desek, lekkiego i ciepłego wiatru, światła księżyca padającego prosto na nich, utkanej siatki, w ich własnym, nieco dzikim azylu. Wtedy również czuła, jakby dostali szansę naprawienia jej poprzedniej i zarazem pierwszej wizyty na Barbadosie, mogąc przejść przez to wszystko jeszcze raz, lecz zupełnie inaczej.
Aż z trudem przełknęła, kiedy tak zaczął ją rozbierać, a potem znaczył ustami ścieżki po jej ciele. Znów przymknęła powieki, a jej serce drżało wściekle, przez co miejscami skóra Jen zaczęła być intensywniej różowa. Dłonie próbowały dosięgnąć go w tej ciemności, która na moment zapanowała w jej głowie, a gdy już się to stało, opuszki aż ją zapiekły, ślizgając się po jego równie rozgrzanych mięśniach. Wyjątkowo ciężko było teraz pannie Woolf zebrać jakiekolwiek myśli, dlatego też po prostu przyjmowała od niego wszelkie bodźce, które rozstrzeliwały się w jej umyśle ze spotęgowaną siłą, a każda komórka Jen wręcz błagała, by wreszcie wziął ją w swoje objęcia i wykradł sekundy, minuty i godziny z tego dnia, przeznaczając ten czas tylko i wyłącznie oraz w pełni tylko dla nich.
Nawet nie odpowiadała na jego kolejne pytania, bo też po prostu nie była w stanie. Porażona i owładnięta jego bliskością po prostu stała, pozwalając mu wziąć w swoje ręce jej los i ciało, całkowicie się mu oddając.
- Cholernie duszno - szepnęła, znów mając go przy sobie i patrząc na niego spod delikatnie rozchylonych powiek, zza których przebijało się głębokie i głodne spojrzenie.
Może to była znów pełnia i ta oto blondynka po prostu zamieniała się w wilka..? Albo to po prostu on sprawiał, że miała wrażenie, jakby swój czar wokół rozniosła jakaś nadnaturalna siła.
UsuńZmarszczyła brwi i zacisnęła mimowolnie na moment pięści, w momencie gdy chłód wąskimi nićmi przeskakiwał coraz wyżej od jej stóp po łydki, wędrując również po udach. Jednak tam musiały się zatrzymać, zderzając się z płonącą i przejmującą kolejne partie ciała ścianą, strugami wzrastającą i docierającą wreszcie do serca. To pocałunek przypieczętował ukończenie tej mentalnej budowy, teraz przypominającej bardziej pałac piekielny, niż jednopiętrową, pozostawioną na uboczu chatkę, w której na co dzień tańczyła jej roześmiana dusza.
Aż cała się spięła, a doznanie to było na tyle mocne, że przypominało ukąszenie wampira, a że przemiana postępowała w zawrotnym tempie, panna Woolf wpiła się namiętnie w usta bruneta, przez dłuższą chwilę nie dając mu nawet wytchnienia by nabrał w płuca powietrza.
Wbiła mocniej palce w jego plecy, uśmiechając się dumnie i zwycięsko.
- Ależ będziesz mnie miał… - mruknęła, bawiąc się z nim przez chwilę i zamiast od razu go pocałować, zbliżała się swoimi wargami do jego ust, za moment jednak się oddalając. - Tylko oddaj mi najpierw siebie - dodała z drapieżnym błyskiem w oku, łapiąc go za dłoń i przyspieszając kroku, aż wreszcie stali przy kanapie. Wtedy złapała za pasek od jego spodni, rozpięła go, a następnie ściągnęła z niego resztę ubrań, podnosząc się szybko, by wreszcie gorąco go pocałować. Zaraz jednak pchnęła go na mebel, by na nim usiadł. - Czy miłość odbierać rozum? - zapytała cicho, ale twardo, nachylając się nad Jeromem. Położyła swoje obie dłonie na jego udach, sunąc nimi w kierunku jego podbrzusza. - Bo jeśli tak, to przy tobie go całkowicie straciłam - dodała poważnym tonem, choć wyczuwalna w nim była jednocześnie miękkość i wrażliwość na uczucie, które się między nimi pojawiło.
Przykucnęła przy nim, wargami powoli błądząc po jego brzuchu coraz wyżej, w międzyczasie jedną z dłoni drażniąc i pieszcząc najbardziej newralgiczny punkt mężczyzny, drugą się podpierając. W miarę tych czynów podnosiła się, by ostatecznie usiąść na nim okrakiem, lecz jeszcze nieco pozostając w powietrzu. Znów oplotła swoimi ramionami jego szyję, unosząc głowę i uśmiechając się kokieteryjnie, ale i ciepło. Szarpała się z nim mentalnie, również i siebie doprowadzając na granicę wytrzymałości. Wreszcie przysunęła się do niego i pozwoliła, by ich ciała złączyły się w jedno, a moment ten spowodował, że aż w głowie się dziewczynie zakręciło, kiedy ta energia na kilka sekund przyniosła ulgę, ale i w kolejnych zaczęła się robić nieznośnie paląca i napędzająca.
Oparła swoje czoło o jego, zamknęła na moment oczy i westchnęła cicho, zamierając na krótki, lecz przeciągający się wiecznie moment.
- Tak bardzo cię kocham, Jerome - szepnęła, podnosząc powieki i rozchylając nieco bardziej usta, patrząc mu się prosto w oczy swoimi, zatopionymi w bezkresnej błogości zwierciadłami duszy, z których spomiędzy czekoladowych tęczówek rozlewała się wprost na niego wewnętrzna cudowność, jaka od kilku miesięcy wewnątrz niej kwitła. - Mój największy cudzie życia - powiedziała cicho, rozciągając szeroko kąciki ust, które zaraz zaprosiły do tego szczególnego tańca i jego wargi, napierając na nie i ustępując im miejsca, podczas gdy ciało Jen unosiło się i kołysało z początku powoli i spokojnie, by wkroczyć w nowy rytm, stawiając kroki w takt wygrywany przez serce, niczym liść w letnią, bezchmurną i gwieździstą noc, lawirujący na ciepłym, lecz porywistym wietrze.
Jen Woolf ❤❤❤
- To brzmi, jak bardzo dobry pretekst do napicia się wspólnie kawy – powiedziała z lekkim uśmiechem. Zastanawiała się jeszcze przez chwilę nad swoimi wcześniejszymi słowami. Zawsze dobrze było mieć zapasowy plan na przyszłość, a teraz zastanawiała się nad tym, jaki mógłby być jej. Tak naprawdę w tym momencie swojego życia, mimo wszystko, była naprawdę szczęśliwa, chociaż zdecydowanie nie znajdowała się dokładnie tam, gdzie chciała się znajdować jeszcze dwa lata temu. Czy to właśnie był jej plan b? Siedzenie w domu z dziećmi? Nigdy nie widziała siebie w ten sposób. Owszem, wiedziała, że w przyszłości założy rodzinę. Zawsze chciała mieć mały domek na przedmieściach, męża, dzieci i zwierzę, psa czy kota. Widziała to wszystko jednak dopiero po zakończonych studiach, z jakimś osiągniętym poziomem kariery zawodowej. Dostała od życia więcej, niż chciała mieć. Maleńki domek stał się całkiem dużym domem, a może nawet małą willą w spokojnej, dobrej okolicy. Jak w filmach o nastolatkach z dobrych, bogatych rodzin. Trochę tak było, gdyż dom dostał Arthur w spadku po swoich rodzicach. Oboje byli prawnikami, a Arthur chodził do prywatnej szkoły średniej. Dostał się nawet na prawo na Yale, ale rzucił to dla architektury i... Jego życie i świat, w którym dorastał, było zupełnie inne niż te, które znała Elle. Nie mogła, więc chyba narzekać na to, co dostała od życia. Nie chciała nawet narzekać, kochała swoje dzieci i męża. Owszem, wciąż studiowała, po zwolnieniu przez Ulliela nadal nie znalazła odpowiedniego stażu, ale była przecież szczęśliwa...
OdpowiedzUsuńWestchnęła cicho, nadal będąc w szoku, że Nowy Jork mógł być tak mały, a ludzie dookoła mogli być, aż tak powiązani, czego Elle w ogóle się nie spodziewała. Wpatrywała się w Jerome’a, cały czas z tymi iskierkami w oczami, słuchając jego odpowiedzi. Uśmiechnęła się delikatnie, bo nie podejrzewała, że Jen może także być stałą klientką Jaspera, bo jeszcze nigdy na siebie nie natrafiły.
- To było jakoś na przełomie zimy i lata – powiedziała, mrużąc delikatnie oczy i powracając wspomnieniami do tamtego dnia – to... Byłam jeszcze w ciąży z Matty’m. Z ciotką i Theą wybrałyśmy się na zakupy, dla Kate, mojej ciotki. Ja tam byłam głównie do towarzystwa, zabicia czasu dokładnie, w każdym razie Kate namówiła mnie, żebym przymierzyła, już nawet nie pamiętam co to było, ale ona miała zostać z Theą przed sklepem i jej przypilnować, ale ich nie było... Ugh, moja ciotka jest po prostu... – przerwała, aby przypadkiem nie przekląć, ale ona i Kate w ostatnim czasie miały bardzo napięte stosunki, a wręcz Elle nie chciała jej obecności więcej w swoim życiu – w każdym razie miała jej pilnować, ale tego nie zrobiła, sama poszła cos przymierzyć i zostawiła ją tak po prostu. Rozumiecie, to? Zostawiła dziecko przed sklepem... Gdyby nie Jen... Boże nie chcę myśleć, co mogłoby się stać, gdyby Jen się nią nie zajęła... – zmarszczyła brwi, bo na samą myśl zrobiło jej się słabo – mam u niej dług do końca życia. Możliwe, że uratowała moją córeczkę, w końcu nigdy nie wiadomo, co mogłoby się stać... – powiedziała całkiem poważnie, wpatrując się w mężczyznę – później wzięłam ją na ciasto, malinowe oczywiście – zaśmiała się cicho, bo to zdecydowanie była już milsza część wspomnień – nie jesteśmy jakoś blisko, raczej to taka przypadkowa znajomość – uśmiechnęła się – później znalazłam ją w wypożyczalni właśnie... Ale teraz koniecznie musimy się spotkać. Nie ma innej opcji – oznajmiła z szerokim uśmiechem.
Elle
Zdecydowanie dzisiaj nie spodziewała się żadnych gości. Może co najwyżej przyjaciółki, ale to w późniejszych godzinach, a tymczasem sam Barbados zapukał do jej drzwi. Była mocno zaskoczona, ale też cieszyła się na widok Jerome, bo to tylko oznaczało, że tak naprawdę chyba wszystko poszło zgodnie z jego myślą, skoro był w Nowym Jorku. Dzisiejszy nudny dzień już przestał taki być, a na pewno też nie zamierzała trzymać go w mieszkaniu cały dzień, skoro już przyjechał i jeszcze nawet się wcześniej nie odezwał, że wpadnie! Tylko chyba całą uwagę i tak skupiła na sobie Mystic, która desperacko domagała się uwagi od Jerome. Czy spodziewała się czegoś innego? Oczywiście, że nie. Pod pewnymi względami były do siebie podobne, obie lubiły uwagę, ale to zdecydowanie Mystic potrzebowała jej o wiele więcej.
OdpowiedzUsuń— No pewnie, że mam czas. Siedzę i tak na zwolnieniu — powiedziała z westchnięciem. Zwolnieniu, którego miała już serdecznie dość, a pojawienie się bruneta było dla dziewczyny nowością w ostatnich tygodniach. — Chcesz się czegoś napić? Kawa, herbata, zimny napój czy mam od razu wyciągać procenty? — zapytała z uśmiechem przechodząc dalej. Pies najwyraźniej nie zamierzał opuszczać mężczyzny nawet na krok znajdując sobie w nim nowego przyjaciela. — Daj spokój, umieram, aby ktoś w końcu tu wpadł. Nawet nie wiesz, jak mi ostatnio nudno. Wszyscy ciągle w pracy lub gdzieś wychodzą, a ja byłam uziemiona. Muszę przyznać, że dziwnie się na ciebie patrzy w Nowym Jorku, a nie na Barbadosie — stwierdziła opierając się o blat. Dla siebie zamierzała zrobić herbatę, ale zaczekała jeszcze na to czego chciałby Jerome.
— Skoro tu jesteś, to chyba poszło wszystko dobrze? — spytała z uśmiechem. — Och, no i jak twoja siostra? Urodziła, prawda? Jeśli dobrze pamiętam, to chyba miała już końcówkę? — podpytała. Jakoś nie pomyślała, aby z nim utrzymywać kontakt jak był na Barbadosie, ale działo się tyle po powrocie w związku z tym lądowaniem na wodzie, że zupełnie straciła poczucie czasu, a wakacje minęły jak za pstryknięciem palcem, potem ta głupia kostka i teraz Jerome stał w jej kuchni z Mystic. To był widok, którego prędko się nie spodziewała.
— Może jesteś głodny? Mam jeszcze pizzę z wczoraj i spaghetti z dziś, jakbyś był zainteresowany. Albo coś zamówię.
Lynie
Zamierzał się wywiązać ze swojej roli bycia świadkiem. Czuł się zaszczycony, o. W końcu nie każdego dnia miało się taką okazję do bycia świadkiem na ślubie kumpla, którego ledwo co się poznało. Tylko akurat czas nie miał dla Ethana żadnego znaczenia. Mogli się nawet poznać wczoraj, a on i tak pewnie by się zgodził. Wyczekiwał też tego dnia, zwyczajnie nie mógł się doczekać, aż dojdzie do ślubu. Wszystko szło w ekstremalnie szybkim tempie, a niby chwila minęła od powrotu Jerome do Stanów, a Ethan miał wrażenie, że ten rok leci o wiele zbyt szybko. Ledwo co się poznali, a teraz byli w sklepie z garniturami i całą resztą szykując się do tego ważnego dnia. Tak, czas leciał zdecydowanie zbyt szybko i chociaż na chwilę mógłby zwolnić, aby wszyscy mogli odetchnąć.
OdpowiedzUsuń— Wiesz co, ciężko stwierdzić tak naprawdę. Poznaliśmy się jakiś czas temu w kawiarni, gdzie pracuje. Och, i nazywa się Davina — powiedział lekko uśmiechając się przy imieniu dziewczyny. Tak naprawdę nie był do końca pewien, jak powinien poprawnie określić ich relację. Czuł się trochę w tym jak zagubiony nastolatek, który po raz pierwszy się z kimś spotyka. Po części dla Ethana właśnie też tak było, bo zaczynał tu wszystko od nowa, a od dawna nie miał nikogo tak naprawdę. Dopiero przy kilku kieliszkach wina z Daviną rozwiązał im się obojgu język. — Nie chcę niczego pospieszać ani zapeszać. Zobaczymy co z tego wyjdzie za jakiś czas — dodał. To nie tak, że unikał odpowiedzi, ale zwyczajnie nie wiedział, jak to określić. Chyba jeszcze było za wcześnie, aby cokolwiek mówić i stwierdzać, a nie chciał też Jerome wprowadzać w błąd.
To nie był jego pierwszy ślub w życiu, ale zdecydowanie jeden z tych, których doczekać się nie mógł. No i był ciekaw jak Jerome będzie się prezentował w garniturze, a pracownica sklepu pojawiła się już o wiele szybciej niż przypuszczał. Po przymiarkach, decyzjach czy wszystko pasuje z pewnością będą musieli jeszcze po prostu wyjść, aby porozmawiać. W sklepie nie mieli aż tylu okazji do tego, aby wymienić między sobą parę zdań.
— Wie pani co — zaczął. Nie był pewien czy tutaj powinien kupować cokolwiek, ale z drugiej strony i tak musiał to zrobić. Może nie chciał się wciskać od razu w garnitur, ale chciał wyglądać elegancko i odpowiednio. — Myślę, że skorzystam. Koszula i krawat to zdecydowanie to, czego mogę potrzebować. Ewentualnie może marynarka.
Teraz już nawet nie był pewien jakie rzeczy ma w swojej szafie, ale te równie dobrze mogły być pozjadane przez mole, a nowe pewnie jeszcze mu posłużą przez długi czas. Sama sprzedawczyni też wydawała się być zadowolona z faktu, że Ethan zgodził się na jej propozycję i sam zamierzał poszukać tu czegoś dla siebie.
Ethan
Załatwianie tych wszystkich rzeczy było cholernie męczące. Ile człowiek się namęczy, napoci i zdenerwuje tego nie przewidział nikt, a urząd jeszcze mógł bardziej dokopać twierdząc, że w zasadzie to czegoś brakuje lub zwyczajnie nie chcą tej osoby w kraju i całe starania poszły na marne. Miała nadzieję, że Jerome nie spotka taki los. Polubiła go, w dodatku miała wrażenie, że śmiesznie wygląda, jeśli chodzi o zimowe ubrania i zupełnie nie pasował jej do scenerii w zimie ubrany od stóp do głów i jeszcze może dodatkowo owinięty szalikiem, aby ochronić się przed panującym chłodem i to był widok, który brunetka bardzo chciała zobaczyć. Musiała się przecież przekonać czy jej wizja jest podobna do rzeczywistości, prawda?
OdpowiedzUsuńZagotowała wodę, a z lodówki wyciągnęła dzbanek z wodą z lawendą i cytryną, zerkając na mężczyznę czy taki wynalazek mu odpowiada, a następnie wlała do wysokiej szklanki, którą podsunęła w jego stronę. Akurat jej skończyła gotować się woda, zalała herbatę wrzucając też kawałek limonki, a całość słodząc miodem.
— Niefortunnie upadłam na wycieczce i skręciłam kostkę jakiś czas temu. Głupio poszłam na spacer, a że droga byłą wyłożona kamieniami nie wzięłam… nie wzięliśmy pod uwagę, że skoro padało pół nocy to kamienie będą mokre no i okazałam się być łamagą, która nie umie nawet iść — odpowiedziała przewracając oczami. Nadal sobie nie wybaczyła, że tak zepsuła wyjazd samej sobie i Felixowi, ale nic na to już poradzić przecież nie mogła. Raczej i tak im się nie nudziło, choć byli zmuszeni do poruszania się tylko autem lub zaleganiem w łóżku, co kończyło się oglądaniem seriali głównie przez brunetkę. Niby były w tym plusy, bo nadrobiła zaległości, ale o wiele bardziej wolała odkrywać co do zaoferowania miało im miejsce, w którym się zatrzymali. — Zostało mi więc jeszcze trochę czasu zanim wrócę do pracy, idealnie trafiłeś. Serio, nic nie robię całymi dniami i chętnie się jakoś rozerwę.
Zerknęła na Mystic i można uznać, że poczuła się wręcz zdradzona. Wyraźnie widać było kogo polubiła i że nie miała zamiaru dać tak po prostu odejść Jerome’owi, a na pewno nie bez dużej, dużej dawki pieszczot. Podeszła do niego jednak, aby zobaczyć malucha jego siostry i jak pokazał jej zdjęcie wyrwało się jej ciche awww, ale czy mogła inaczej zareagować na dziecko? Zwłaszcza tak urocze?
— Jejku, jakie maleństwo — odezwała się dosłownie rozpływając też nad zdjęciem — powinnam jej może przesłać te zatyczki do uszu? Chodź może do salonu? Będzie wygodniej niż tak tutaj stać. No i pewna panna robi konkurencję narzeczonej, więc nie wiem, czy nie wrócisz do domu bez wyraźnych śladów zdrady — dodała mając na myśli oczywiście możliwą białą sierść pozostawioną na ubraniu mężczyzny.
[Ja mam wrażenie, że ona w czerwcu była w ósmym miesiącu... Ojjj, biedna biedna. XDD ciągnie się ta ciąża. Dobrze że ma już spokój! xDD]\
Lynie
Do osób, które nie nadążały w tym, co od kilkudziesięciu minut działo się w salonie, należał również Małecki. Innym mogłoby wydawać się to dziwne, ale nagłe amory, które narodziły się pomiędzy Maritą, a Philippem spowodowały, że nie wiedział co myśleć o ich relacji. Czyżby fanka malunków na ciele na rzecz zauroczenia zapomniała o tym, iż przez długi czas ignorowała Andersona? Czy ten podobny do Enzo z Greenhouse Academy już wiecznie będzie zapatrzony w Maritę, przystając na wszelkie propozycje i zgadzając się na przesłodzone określenia? Pokręcił głową, wzdychając ciężko. Już nawet ta kontuzja i uciążliwe kule ortopedyczne nie doprowadzały do skraju załamania, lecz para fryzjerów, którzy odsunęli się od siebie, wracając do własnych zadań. Jasperowi nie przeszkadzałoby to, gdyby wkrótce ogłosili, że są razem, bo oboje zaslugiwali na szczęście. Anderson powinien podzielić się planami związanymi z Maritą, a ona nie powinna wracać do poprzedniej roli, kiedy była zupełnie obojętna na zalety Philippa. Cieszyłby się z nimi, ale wszelkie pocałunki, słodkie słówka, a przede wszystkim seks należało zachować jako prywatność. Czy on chwalił się na lewo i prawo tym, że całował się po raz pierwszy ze swoją żoną? Nie, bo nie czułby się najlepiej, gdyby wszyscy wiedzieli, co aktualnie dzieje się w małżeństwie Małeckiego i Cleeves.
OdpowiedzUsuń— Dawno już nigdzie nie byliśmy — stwierdziła Camila, odsuwając się od Jeroma i Jaspera, żeby powitać swoją klientkę. — Escape room byłby świetny, ale to dopiero, gdy Jas wyzdrowieje.
— Ej, a co Wy na to, żeby pograć w klasyczne gry planszowe? Przy okazji możemy troszkę wypić i zagrać w butelkę. — rzucił propozycję Philipp, który nożyczkami przeciął zabezpieczającą karton taśmę.
Jasper przytaknął, zgadzając się z pomysłem bruneta. Mogliby się spotkać w wynajmowanym przez niego mieszkaniu, gdzie nikomu by nie przeszkadzali. Doskonale wiedział, że inne miejsca odpadają, bo pozostali fryzjerzy nie mieszkali sami, a on nie zaprowadziłby pracowników do rodzinnego domu, czy mieszkania żony. To byłoby już lekką przesadą.
Wcześniej, przed wygranym konkursem, gdy klientki nie walczyły o każde miejsce u czwórki fryzjerów, wychodzili znacznie częściej. Ich tradycją było, żeby spotkać się poza salonem i nie rozmawiać na temat wykonanych fryzur, zamówień czy niekończących się pytań, które znajdowały się na ich stronie internetowym. Zapominali o tym, że razem pracują, poznając siebie nawzajem z nieco innej strony.
— Czy wszystkim pasuje niedziela? Powiedzmy, że możemy spotkać się o siedemnastej i posiedzieć do dwudziestej, bo tylko ja w każdej chwili mogę skorzystać ze zwolnienia lekarskiego — pokiwał kulami Jasper, kuśtykając w kierunku kanapy, na której mógł wyciągnąć nogę i poczekać na Zoję oraz Yasemin.
Aż nie chciało mu się wierzyć, że nałoży tylko dwie farby i przed piętnastą może wrócić do domu. Do żony, którą przed finałem należało poznać na tyle, aby później nie żałować podjętej decyzji.
Jasper [Jestem, przeprowadzka wyłączyła mnie z blogowego życia, wybacz]
— Świetnie, czasami mam wrażenie, że po moim powrocie z San Diego, tak mało ludzi tutaj zostało, z którymi wcześniej miałam tak dobry kontakt — powiedziała z delikatnym uśmiechem. Zdawała sobie sprawę, że wyjeżdżając bez słowa, zrobiła źle. Z drugiej strony, można powiedzieć ze zweryfikowała znajomości. Widziała, kto się o nią martwił i kto ciągle pisał lub wydzwaniał, a kto w ogóle nie zainteresował się nagłym zniknięciem. Owszem, drugi raz nie zrobiłaby tego nigdy w życiu. Wiedziała, jak wiele osób zraniła, tak po prostu wyjeżdżając i nikogo poza rodzicami i uczelnią nie informując. Wiedziała, jak przyjaciele się na nią wściekali i wcale im się nie dziwiła. Gdyby ktoś nagle zniknął z jej życia i to bez żadnego wytłumaczenia… Byłaby wściekła, chociaż nauczona swoim doświadczeniem, próbowałaby zrozumieć. Zdawała sobie sprawę, że niektórzy mieli naprawdę dobre powody.
OdpowiedzUsuń— Tak… — nie miała nic więcej do powiedzenia w temacie sytuacji, w której poznała się z Jennifer. Była wściekła na swoją ciotkę i nie rozumiała jej zachowania. Kiedyś były najlepszymi przyjaciółkami, miała w niej zawsze wsparcie, ale w którymś momencie coś się zmieniło i Elle obawiała się, bo nie rozumiała tych zmian — zauważyłam, że je bardzo lubi, ale to jest w niej niesamowicie urocze, tak szczerze mówiąc. Mimo wszystko dobrze wiedzieć, kto wie, kiedy taka wiedza może się przydać — dodała, wspominając jeszcze tamten dzień.
Wolała jednak skupić się na tym, co działo się w chwili obecnej. Dobrze wiedziała, że rozpamiętywanie przeszłości nie zawsze jest dobre, a w zasadzie… Jej osobiście nigdy jeszcze nie poprowadziło do niczego dobrego wolała, więc oderwać się od tamtych wspomnień.
— Och nie martw się, jak już tylko się spotkamy na pewno dokładnie wszystko poobgadujemy… Tak myślę — dodała poruszając przy tym zabawnie brwiami. W zasadzie z Jen nie były tak blisko, ale kto wie, wszystko w życiu mogło się zmienić. Zwłaszcza, że Elle teraz wiedziała o jej ciąży, a to… Wymiana doświadczeń była dobra. Samej jej czasami w tym czasie brakowało kogoś, kto to rozumie i przechodził całkiem niedawno, bo doświadczenia mamy były raczej mało pomocne.
Była w szoku, że Jasper tak sprawnie poradził sobie z jej włosami, zwłaszcza, że dziewczyna dzisiejszego dnia zdecydowanie nie należała do spokojnych i statecznych klientek. Wręcz przeciwnie, jakoś ciężko było jej usiedzieć na miejscu, zwłaszcza, że prowadziła taką rozmowę z Jerome.
— Jak zawsze wszędzie będę polecać naszego Jaspera, zdecydowanie najlepszego fryzjera w całym mieście — oznajmiła pogodnie, wstając z fotela. Co było naprawdę miłe. Miała już dość siedzenia w jednym miejscu. Ruszyła w stronę mężczyzny, aby zrobił zdjęcie i uśmiechnęła się, odrobinę jeszcze poprawiając włosy po swojemu.
— Jestem w szoku, że byli tacy grzeczni — powiedziała z uśmiechem — podaj mi swój numer, zapiszę sobie i od razu puszczę ci sygnał, żebyś miał mój. Gdybyście mieli ochotę z Jen na kawę, pogaduchy, czegoś potrzebowali, czy po prostu cokolwiek to śmiało się odzywajcie — wyszczerzyła się wesoło, gotowa do wstukania numeru telefonu Jerome’a — tylko uprzedzam, po dziewiętnastej mogę nie odbierać, ale to nie znaczy, że będę was unikać. Oddzwaniam zawsze, tylko dzieci… Proces kąpieli, masażu i olejkowania, karmienia, usypiania… Chociaż jak już uda się tę dwójkę w ostateczności położyć sami padamy na twarz — dodała wyjaśniająco — no i te ubranka, koniecznie przygotuję te, których już dzieciaki nie noszą. Jak się wam coś spodoba to sobie weźmiecie, a jak nie to nie, oddam je gdzieś… Albo zostawię na przyszłość, kto wie — zaśmiała się, chociaż pierwsza opcja i oddanie ich w potrzebujące ręce było dużo bardziej realne.
Elle
A co ona miałaby począć bez niego? Jaką ścieżką miałaby iść, gdyby ich droga rozerwałaby się na pół, zostawiając dziewczynę gdzieś w jej połowie, zupełnie tak, jak jeszcze kilka lat temu? I chociaż wtedy działało to na innej zasadzie - bo teraz miała o wiele więcej do stracenia - to jednak sens był ten sam. Czy potrafiłaby funkcjonować bez kogoś obok? Czy jej życie opierało się na wieczym ściganiu za szczęściem, byleby nie pozostać samą… Co prawda przez długi okres trwała w samotności, ale w duchu wiedziała, że to nie jest to, że potrzebuje zdecydowanie czegoś więcej, kogoś. Nie potrafiła określić, za jakim głosem dokładnie podąża, w którą stronę wieje jej wiatr oraz czy płynie z prądem czy pod prąd. Dopiero nieco jaśniejsze znaki zaczęła dostrzegać właśnie na Barbadosie, choć ostatecznie zakrywała oczy przed tymi oślepiającymi promieniami nieśmiało kręcącego się zauroczenia, które w istocie nie miało odebrać jej wzroku, lecz przenieść na poziomy zupełnie innego poznania, głębokiego i podświadomego, zapisanego w genach, a schowanego za szyfrem, który odgadnąć potrafiła jedynie najprawdziwsza miłość. I gdzie by była bez tego wszystkiego teraz? Za czym niby miałaby podążać? Prawdopodobnie można skusić się o stwierdzenie, że ciągle by błądziła, a jej wąska, własna ścieżka w końcu by się rozmazała, powodując, iż Jennifer Woolf byłaby po prostu nikim. I czy to złe, że czasem po prostu tak jest, że dopełnieniem czyjegoś istnienia jest ta druga osoba? Być może, u niektórych. Ale nie u tych, co wreszcie, w jedności, łączą rozsypane puzzle swoich układanek, tworząc obraz magiczny, a zarazem tak naturalnie rzeczywisty, jakby stworzony był w ten sposób od samego początku. Bo kto wie, czy nie było tak naprawdę? Tylko ktoś ich przy pierwszych krokach rozdzielił… By na końcu mogli się odnaleźć.
OdpowiedzUsuńI czy mogła patrzeć inaczej? Kiedy to i nią kierowały podobne uczucia…?
Obserwowała go dokładnie, każdy pojawiający się na twarzy grymas, każde drgnięcie mięśnia i każdy nawet szept wypływający z jego ust. Wszystko to sprawiało, że dziewczyna miała wrażenie, jakby zaczęła otaczać ją swoista kula, która mamiła ją, nakręcała, wodziła na pokuszenie, nakłaniając do samowolnego oddania się ciałem i duszą, aż do samego utraty tchu. Błądziła na peryferiach świadomości i fantazji, spełniającej się z każdą minutą coraz dokładniej, w przełożeniu materialnym mając jeszcze mocniejszy wydźwięk. Nie potrafiła oprzeć się jego urokowi, który unosił się wokół Jerome’a niczym parujący zapach drapieżnych roślin, przyciągających swoje ofiary nawet z daleka. I choć to ona nadawała rytm ich roznieconym i rozedrganym sercom, to w istocie podążała za jego jego wzrokiem, który był idealnym przewodnikiem po meandrach duszy bruneta. A czy nie za tym miała właśnie gnać?
Zdziwiła się jednak i nieco otrzeźwiała, słysząc mowę nienawiści. Uniosła wysoko obie brwi otwierając szerzej usta, aby pochwycić wściekle uciekający oddech, a przy tym patrząc na niego w pierwszej chwili z niezrozumieniem. Dopiero później i jej spojrzenie uległo zmianie; błyski zaostrzyły się wyraźnie, a usta rozciągnęły w przebiegłym uśmiechu, cała postura dziewczyny zaś wyprostowała się, nadając jej dumnego charakteru. I jakieś ogniki zaczęły skakać po jej sumieniu, wykonując pełny obrót by zatańczyć na strunach odpowiednich nerwów, żeby w końcu przenieść się do tyłu głowy i namieszać w odbiornikach obrazu rzeczywistości.
Im dłużej mówił, tym bardziej się niecierpliwiła, zaciskając szczęki i palce na jego skórze. W końcu jednak pozwoliła sobie pociągnąć za rączkę uruchamiającą ogromną machinę, jaka przybliżała dwudziestoparolatkę do terenu już nie tak odległego piekiełka. Zaczęła poruszać się tym intensywniej, im szybciej i gwałtowniej biło jej serce, nie mogąc nadążyć za rozbieganymi myślami i dłońmi, po drodze zderzając się i omijając z losowymi westchnieniami, tak jak kierowca prowadzący bolid na wyboistym i usianym przeszkodami gruncie.
Miała wrażenie, jakby wszystko rozlewało się pomiędzy jej opuszkami, a świat zamazywał się przed oczami, kiedy to pulsowanie w głowie wyraźnie dudniło echem w głowie blondynki. Wtedy też zdecydowała się nieco zwolnić, ażeby nie tylko uspokoić rozemocjonowany organizm, ale by też przeciągnąć niebezpiecznie tę grę, w jaką sami, obydwoje, się uwikłali.
UsuńOdrzuciła włosy do tyłu, wzięła głęboki wdech i przekrzywiła głowę delikatnie na bok, mierząc go wzrokiem całego raz jeszcze. Uśmiechnęła się pod nosem i zaraz zaśmiała krótko i cicho, unosząc jedną brew i powoli zbliżając do niego swoją twarz, trącając go nosem i muskając wargami w przypadkowych miejscach, przy tym mrucząc.
- Nie za dużo sobie życzysz? - mruknęła przy jego ustach, na parę sekund zerkając mu prosto w oczy. Potem trochę się pochyliła, schodząc pocałunkami na szyję Jerome’a. - To całkiem groźne… - nie zdążyła dokończyć, bo kiedy ją tak do siebie przysunął, momentalnie ogromna fala zalała ją od dołu do góry i z powrotem, drapiąc i łaskocząc wszystkie mięśnie, żeby zmusić je do ponownej pracy. Przez moment nie ruszyła się jednak, przymykając powieki i walcząc z tym dzikim żywiołem, ostatecznie wzdychajac bezgłośnie i przygryzajac w tym samym miejscu jego skórę, powoli unosząc głowę by wymienić z nim kilka spojrzeń. Jej były odważne, wyważone, ale skrywały w sobie głębię i zagadkowość, niczym najstarsze lustro weneckie. - A więc tak… - szepnęła, całując go lekko. - Obyś wiedział, o co prosisz - dodała nieco głośniej, a jej twarz się zmieniła; znów przybrała ostrzejsze kształty, wzrok był nieprzenikniony, wciągający i wywołujący dreszcze zarazem. Oblizała usta, zupełnie tak, jakby była drapieżnikiem przyglądającym się swojej ofierze, którą miał zaraz w całości pożreć. Krew w jej żyłach buzowała, dreszcze przechodziły przez ciało pasmami, kumulując się głównie przy granicy podbrzusza, a hormony szalały, popychając ją tylko dalej i dalej, wręcz nad przepaść ustanowionych granic.
Odchyliła się na odległość rozprostowanych rąk, zsuwając się dłońmi całkowicie wolno, aż za wolno - jak mogło się mu wydawać - paznokciami znacząc swoją drogę, by całkiem zastygnąć. Nagle poruszyła się niespokojnie, wręcz porywiście, tak jak ten wiatr, który już jakiś czas kręcił się w jej duszy. I znów zastygła, lecz tym razem przeniosła dłonie na kark Marshalla, tym samym zwiastując nadchodzącą obietnicę. Przyciągnęła go do siebie gwałtownie, kusząc bliskością ust i ciepłym oddechem, pozostawiając między nimi jednak taki dystans, by mógł jedynie patrzeć, ale nie smakować. Wtedy też osadziła się niżej, jak kotwica spuszczana na dno oceanu, by w kolejnych krokach móc szarpać i sprawdzać jego wytrzymałość, wykorzystywać swoją pozycję oraz jak wodne bałwany uderzać w niego swoją nieokiełznaną żądzą. Rozpędzała się w galopie, cwałowała na oślep między pagórkami emocji, sprowadzając na ziemię na przemian słońce i deszcz, bezchmurne niebo i błyskawice, atakując znienacka, by doszczętnie rozkruszyć kolejne tarcze ochronne, pozostawiając po sobie spustoszenie nie do wytrzymania, choć trwało ono zaledwie kilka sekund. Owijała się wokół niego jak blusz, potem jak liście opadała bezwiednie, traktując jego ciało jak rekwizyt, bawiąc się nim i układając tak, jak w danej chwili jej się zachciało. Raz miała go blisko, że nie istniała między nimi prawie żadna przerwa, by zaraz pozostawić go w oddali z utęsknieniem, które i u niej zaczęło przybierać na sile. Zwłaszcza wtedy, kiedy była już tak zupełnie blisko, ale w ostatnim momencie odsuwała decyzję o wdrapaniu się na szczyt na później, tylko po to, by jęcząca cisza rozlewała się trucizną po jej roztrzęsionych i niemal popękanych żyłach. Ważniejsza była dla niej teraz satysfakcja z tego, co z nim robiła, a obserwowanie tego zjawiska napawało ją dumą i ciekawością; intrygował ją i chciała więcej, próbując podchodzić do mężczyzny jak do ognia - coraz bliżej i wyciągając dłoń (łaskawie obdarzając go głębokimi, zaskakującymi i intensywnymi, lecz równie krótkimi pocałunkami) by się przekonać, czy ostatecznie się w nią sparzy.
Ale to też sprawiało, że sama znajdowała się u brzegu klifu i zaledwie lekki powiew mógł pchnąć ją w bezdenną przepaść, z którą spotkania - skrycie - nie mogła się doczekać. Operując jednak resztkami sił napędzała się na nowo, a jej skóra, jak liść u świtu, pokrywała się delikatną rosą, podczas gdy kryształy w oczach Jen odbijały od siebie światła życia dookoła, zamkniętego w tym kilku pokojowym mieszkaniu. Wodziła palcami i wargami po ciepłej i przyciągającej skórze bruneta, naznaczając go w ten sposób na swoją własność. W końcu jednak, gdy wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł prąd zapowiadający nadchodzącą zagładę, podniosła się bardziej, ale wciąż pozostając przy podstawach. Dźwignęła się na rękach, przez co znajdowała się niewiele nad nim, zaciskając mocno dłonie na oparciu kanapy. Przeciągała jego tortury jak tylko się dało, rozciągając usta w swobodnym zachwycie, kiedy tak obserwowała, co się z nim działo. Co ona z nim robiła. I nie mogła odmówić sobie tej pikantnej uczty dla zmysłów, deser zostawiając zdecydowanie na później.
UsuńOddychając ciężko - bo wymagało to wszystko zdecydowanego wysiłku - i czując drżenie kończyn, a także palące się z przegrzania tkanki, popatrzyła na niego zaczepnie i w pewien sposób karcąco, mieszając to wszystko z poczuciem błogości i prawie samospełnienia.
- A zastanawiałeś się, co będzie, jak to ja cię znienawidzę? - spytała głośniej niż wcześniej, chwytając jego twarz w dłonie, przez co mimowolnie opadła na Jerome’a, a zderzenie to wywołało tsunami uczuć, bez pardonu wdzierajace się do jej serca i duszy, umysł pozostawiając daleko w tyle. Aż musiała zamknąć na chwilę oczy, by nie dać się całkowicie porwać, chcąc chociaż resztą jeszcze pozostając przytomną. Zaraz je jednak otworzyła, a jej czekoladowe tęczówki zagrzmiały złowieszczo, wyrzucając z siebie całe stado rozwścieczonych błyskawic. - Myślałeś o tym? Bo może już… - urwała, wymieniając z nim szybkie i krótkie spojrzenia, nie mogąc się wzbraniać przed chęcią ucieczki w jego ramiona, pozwalając sobie wreszcie na całkowicie zatonięcie w soczystych i długich pocałunkach, odrywających ją bez reszty od wcześniej wyznaczonych działań. Popłynęła z prądem, biegła wraz z wiatrem i śledziła odpowiednie znaki, podążając za ich wskazówkami. Odnalazła odpowiedni tor, oddając się swojemu losowi, którym był właśnie Jerome.
I czego mogła więcej chcieć? Przecież to właśnie w tym tkwił cały sens. I w tym, że z nim nie bała się spaść. Bo w tym przypadku mogła jedynie prześlizgnąć się przez dno, by poszybować wyżej. Bo to on był jej silnymi i stabilnymi skrzydłami.
I tak stanowili jedność.
You know how I feel
This thing can't go wrong
I'm so proud to say I love you
Your love's got me high
I long to get by
This time is forever
Love is the answer
Jen Woolf ❤❤❤
Sam Camber wydawał się być zaskoczony faktem, że dał się namówić na nowe zakupy. Planował je, ale zwyczajnie nie brał pod uwagę, że ubierze się właśnie w tym sklepie. Może trochę zaboli go portfel, bo podejrzewał, że ceny w takim miejscu nie należą do najprzyjemniejszych, ale na pewno były dobre jakościowo, a chyba lepiej było wydać więcej niż kupować co chwilę nowe ubrania, bo nie wytrzymały nawet tych czterdziestu stopni w pralce podczas pierwszego prania. Nie wypadało mu przyjść w byle czym, to spokojnie mógł tu trochę wydać, aby prezentować się dobrze na ślubie przyjaciela, który przecież zbliżał się wielkimi krokami. Pewnie zanim się obejrzy będzie już po wszystkim, Ethan naprawdę nie mógł już się doczekać tego dnia. To miała być jedna z pierwszych chwil, które wyobrażał sobie, że dla wszystkich będą szczęśliwe, a po tegorocznych przykrościach taki dzień, w którym będzie mógł w pełni skupić się na szczęściu kogoś innego był mu naprawdę potrzebny. Chyba nawet bardziej niż sam sobie to wyobrażał. Ethan wolał niczego nie zapeszać ani nie nakręcać się na nie wiadomo co. Davina mu się podobała, to pewne. Była bardzo ładną kobietą, w dodatku dobrze mu się z nią rozmawiało, ale to czas tak naprawdę miał zweryfikować, jak ta relacja będzie wyglądała. Jemu się nie spieszyło z niczym i chciał, aby wszystko szło swoim tempem. Chyba na szaleństwa i gwałtowność już miał czas, teraz chyba wolał po prostu pozwolić na to, aby wszystko rozwijało się w swoim tempie bez niepotrzebnego pospiechu. Miał niby swoje oczekiwania i nadzieję, ale tych łatwo było się raczej domyśleć, nawet jeśli Camber nie mówił o nich na głos.
OdpowiedzUsuńPrzytaknął kobiecie, dodając, że jest świadkiem. Na co oczy Naomi nieco się zaświeciły, a on był pewien, że nie wyjdzie stąd z pustymi rękami i najwyraźniej dzisiejszy dzień nie tylko Jerome spędzi na przymiarkach, ale też i on. Może dzięki temu poznają po co dziewczyny chodzą razem na zakupy i czy plotkowanie i rozmowy faktycznie są lepsze w takich miejscach, jak właśnie to.
— Poszła po rzeczy dla mnie — odpowiedział — jakoś od słowa do słowa wyszło, że też potrzebuję nowych rzeczy. Nie tylko ty będziesz tu dziś chyba robił za modelkę — dodał rozbawiony.
Przyjrzał się przyjacielowi, chcąc dać mu najlepszą odpowiedź z możliwych. Prezentował się porządnie i wyglądał dobrze, nie znał się szczególnie na modzie, ale nic nie wydawało się być za duże czy za małe, wręcz w sam raz. Choć ostateczną ocenę wolał zostawić profesjonalistce, niż sam się wypowiadać, bo może jednak jego oko czegoś nie wychwyciło, a wiadomo na taką okazję człowiek musi wyglądać lepiej niż dobrze.
— Jak dla mnie, to wszystko jest dobrze — powiedział Ethan — wiesz, nie znam się na tym wszystkim, ale chyba skoro nic na tobie nie wisi, ani nie ściska to powinno być dobrze. A ty? Jak ty się w tym wszystkim czujesz? — spytał. To w końcu też było ważne. Aż mu się nie chciało wierzyć, że zostało naprawdę niewiele czasu. Dopiero co się przecież poznali, a teraz wybierali się na ślub jednego z nich. Tego na pewno się nie spodziewał, gdy się sobie przedstawiali te kilka miesięcy temu.
— Jakiś macie plan na ten dzień? — spytał. Nie wiedział w końcu czy planują iść tylko do urzędu czy może coś jeszcze jest w planach na resztę dnia bądź wieczoru.
Ethan
Jaime poczuł na swojej jeszcze mokrej od łez twarzy powiew wiatru. O dziwo, odczuwał spokój. Jego ciało już nie drżało, żołądek się uspokoił, głowa przestawała boleć, a po łzach został jedynie ślad na policzkach i pod oczami. Nie miał pojęcia, że zaprowadzenie tutaj Jerome'a i opowiedzenie mu o tym wszystkim, co się wydarzyło dziesięć lat temu w jego domu, co widział, w jakim stanie był Jimmy, a także wypłakanie się da mu taką ulgę. Że w końcu poczuje spokój nie tylko w ciele, ale też umyśle. Nie miał pojęcia, jak długo będzie to trwało, czy jutro, kiedy się obudzi, będzie tak samo jak tydzień temu? A może nie? Może już od tej pory będzie lepiej? Miał szczerą nadzieję na to drugie. Oczywiście na pewno dalej się będzie obwiniał, ale cieszył się, że Jerome powiedział, iż Jaime zrobił tyle, ile mógł; był przy Jimmy'm w najgorszym momencie, nie uciekł nie zostawił go. Jaime nie został w szafie, chowając się przed wtedy jeszcze nie wiedział kim, ale poszedł ich szukać - Jimmy'ego i Suzie. I nie, nie miał z nią kontaktu, o czym powiedział zaraz mężczyźnie. A z racji tego, że Jaime nie posiadał konta na żadnym portalu społecznościowym, nie miał jej nawet w znajomych na którymś z nich. Ale podobno była zaręczona z jakimś facetem, nieco starszym od niej. Jaime cieszył się, że dziewczyna ułożyła sobie życie, że pozbierała się po tamtym i może wieść spokojne życie, założyć rodzinę, pracować i spełniać się jak tylko chciała. Dobrze, że i jej się nic nie stało.
OdpowiedzUsuń- Ja też mam taką nadzieję - przyznał, patrząc na napis na nagrobku. - W końcu zabił dziecko, na pewno nie ma lekko. Ale podobno jeszcze żyje, nie wiem, nie śledzę tego, bo mam wrażenie, że wtedy na pewno bym zwariował. Tak już do końca - machnął ręką i pokręcił głową, na chwilę zamykając oczy. Odetchnął zaraz.
Czasami naprawdę go korciło, aby tam pojechać i mu wygarnąć, ale dochodził do wniosku, że to nie miało najmniejszego sensu. Istniało ogromne ryzyko, że zobaczenie mordercy swojego brata nie wpłynie na niego dobrze, a wręcz przeciwnie. I chyba naprawdę nie chciał go oglądać, już wystarczyło, że miał w głowie jego obraz, kiedy zabijał mu brata oraz ten, kiedy stał przy tej ściance na komisariacie, podczas gdy Jaime z rodzicami stali za weneckim lustrem. I teraz miałyby go oglądać z własnej woli? Nie, nie. Nieważne jak bardzo chciałby... powiedzieć mu, co o nim myśli i że na pewno będzie się smażyć w piekle (delikatnie rzecz ujmując), to chyba jednak to by było za dużo. Od dawna nie potrafił sobie poradzić z ruszeniem dalej i ogarnięciem swojego życia, a co dopiero po takim spotkaniu.
Kiedy usłyszał słowa Jerome'a zaczynające się dość niepokojąco, serce Jaime'ego podskoczyło gwałtownie. Chyba nie chciał go teraz zostawić, prawda? Przecież właśnie obaj przyznali, że uważają siebie nawzajem za przyjaciół. Nie mogli teraz się rozdzielić, zwłaszcza, że właściwie zapewniali się, że jeden nie uwolni się już od drugiego. Nieważne jakby to nie brzmiało, oni wiedzieli doskonale, o co chodzi. I dlatego też Moretti odetchnął z ulgą, ponieważ zdał sobie sprawę, że tylko sam siebie nastraszył.
Spojrzał na niego zainteresowany tym, co miał do powiedzenia, trawiąc powoli jego słowa. Och... Właśnie, dokładnie tak robił Jaime - balansował, zastanawiając się, kiedy umrze. Kiedy nadejdzie ten moment, kiedy dołączy do brata, znów go zobaczy i zacznie błagać o wybaczenie. Czy Jimmy by mu wybaczył? Może wcale nie chciał go widzieć na swoim grobie? Czuwał nad nim czy raczej liczył na kolejne potknięcia? Jaime kochał swojego brata, ale wieczne wyrzuty sumienia sprawiały, że w jego głowie pojawiały się naprawdę mroczne myśli.
- To nie były farmazony - przerwał mu na chwilę. - To wszystko były dobre słowa i one do mnie trafiały, ale to wszystko - uniósł ręce do swojej głowy, ale nie oparł ich na niej - jest silniejsze... I wiesz... myślę, że ty - opuścił z powrotem ręce i odetchnął cicho - myślę, że mógłbyś sobie lepiej poradzić, ale... w obliczu takiej tragedii chyba nie możemy być niczego pewni, prawda? - dokończył cicho.
UsuńPotem uśmiechnął się do niego lekko. Jaime nie miał pojęcia, dlaczego słowa Jerome'a trafiają do niego w punkt, podczas kiedy ludzie, których robotą było, aby uświadomić Jaime'ego w kilku kwestiach, przekonując do pewnych rzeczy, którzy byli kształceni w tym kierunku, nie potrafią tego zrobić.
- Postaram się - skinął lekko głową. Naprawdę chciał się postarać, dla niego. Z rodzicami relacja się popsuła, chociaż wszyscy starannie udawali, że jest w porządku. - Myślisz, że Jimmy nie chciałby, abym pewnego dnia zniknął z powierzchni ziemi?
Spokój, jaki ich otaczał, idealnie wpasowywał się w całą ich rozmowę. Jaime był wdzięczny samej pogodzie, że nie trafili na burzowy dzień w Miami.
- Mam nadzieję, że się spotkali i mogą sobie pogadać, pobawić się razem. Pewnie między knuciem, jakby tu nas spotkać, nurkują i pływają - pokiwał głową, uśmiechając się szerzej.
Jaime nie miał pojęcia dlaczego, ale rozmowa o Jimmy'm z Jerome'em przychodziła mu tak łatwo. Z nikim innym na pewno tak nie będzie, a przynajmniej nie tak szybko. To, przez co czuli ze sobą tę wyjątkową więź, na pewno sprawiło, że było po prostu łatwiej. Coraz bardziej cieszył się, że go spotkał i pozwolił mu się do siebie zbliżyć. Gdyby nie to, gdzie dzisiaj byłby Jaime?
Jaime
[Hej, ho dawno mnie nie było i nieśmiało, acz szczerze za to przepraszam ☹]
OdpowiedzUsuńRudowłosa uśmiechnęła się pogodnie – już nie było w tym takiego zaaferowania jak na początku ich rozmowy dotyczącej ożenku mężczyzny. Teraz kobieta patrzyła na to wszystko jak na realny plan, który trzeba będzie krok po kroku zrealizować chcąc się tym samym wywiązać z danego słowa. Nie była do końca pewna, czy jej zestresowany ostatnio móżdżek po prostu nie chciał jakoś odkupić win tym czynnym udziałem w wieczorze kawalerskim Marshalla. Gdyby nie ona i nie Parker, to może udałoby się szatynowi znaleźć jakieś zatrudnienie na dłuższy okres czasu i nie byłoby takiego pośpiechu? Teraz mogli tylko gdybać, a nigdy nie była zwolenniczką roztrząsania czegoś na co się już wpływu nie miało. Trzeba było próbować na nowo dać się porwać fali codziennych zdarzeń, które parły do przodu. Wypadek, trauma i samotność, musiała to po prostu przeboleć i zasuwać dalej. Nikt nie będzie się nad nią użalać, już ona na to nie pozwoli.
- Wiesz, nawet jakbyś spróbował go zamknąć, to jestem pewna, że mają tam jakieś okna – puściła mu perskie oko wybuchając śmiechem. Nie było więc żadnego ale by miała nie pojawić się na ślubie szatyna, a w sumie na obu zaplanowanych ceremoniach. Nie myślała na razie o czymś takim jak strój, czy prezent dla młodego małżeństwa, a cieszyła się samym faktem przyszłego uczestnictwa.
Kolejne rewelacje otrzymane od towarzysza na kilka chwil dość sprawnie uciszyły gospodynie tych czterech ścian. Jedyna reakcja na jaką potrafiła się zebrać to gwałtowne mruganie.
- Ale że tego listopada, ze teraz? -zapytała jakby niedowierzając, ze tak szybko chcą wszystko zorganizować. Teraz było dla niej bardziej logicznym przesunięcie terminu kawalerskiego wypadu dla Marshalla i jego znajomych zarówno z Nowego Jorku, jak i z Barbadosu.
- W takim razie po prostu daj mi znać, jeśli zdecydujecie się na konkretny termin i wtedy lokal będzie do waszej dyspozycji. – oznajmiła już otrząsnąwszy się z pierwszego szoku. Nie przewidywała jakichkolwiek problemu z jego organizacją, bo ani szef, ani Thomas nie byli ludźmi, którzy nie potrafili pójść od czasu, do czasu na rękę. Ona wielokrotnie ratowała im tyłki, chociaż była niby tylko szeregowym pracownikiem, a jednak zyskała odrobinę więcej władzy za barem i poza nim. Nie byłą to praca marzeń, jednak przywykła do niej na tyle, ze myśl o szukaniu czegoś w zawodzie nieco ją paraliżowała. Nie wyobrażała sobie siebie za biurkiem przez osiem, czy więcej godzin kończąc jakieś zlecenia dla klienta.
Cała radość, czy też lekkość tej rozmowy nieco się zagubiła przez niespodziewane pytanie wytoczone w jej kierunku. Gdzieś podświadomie się go spodziewała, lecz nie przygotowała sobie na nie gotowej odpowiedzi.
- A nie wiem… - zaczęła, a wzrok wbiła w swoje dłonie, które nagle zaczęła być niezmiernie interesujące.
- To on mnie znalazł po wypadku i sprowadził do Nowego Jorku za co jestem mu i będę wdzięczna chyba do końca życia, bo pobudka w obcym szpitalu to nic miłego. Uwierz mi.- tutaj odważyła się skrzyżować spojrzenia z Jeromem.
- Miło było zobaczyć znajomą, brodatą facjatę, która przeleciała pół Stanów…- w jej głosie pobrzmiewały emocje, który identyfikacja zajęłaby jej dłużej niż dokończenie historii, która wcale nie miała jeszcze końca. Chyba…
- A teraz to nie wiem za bardzo gdzie jest. Nasze kontakty się nieco rozluźniły. – wzruszyła ramionami, jakby to było nic takiego, ale chyba gdzieś tam w sumie to za tym Miśkiem tęskniła. Było go za dużo w jej życiu, myślach i codzienności, więc, gdy teraz po prostu się oddalił czuła trochę chłodną pustkę. Nie analizowała tego, nie wracała myślami i bez tego jej życia wymagało wielu napraw.
[Nie wiem, czy przeskakujemy gdzieś dalej w czasie, czy nie trzeba?;)]
Charlotte Lotta
Alanya na całe szczęście wszystko miała już załatwione, choć z początku było naprawdę sporo problemów, ale była uparta, żeby tutaj zostać i żadna siła, a już na pewno nie amerykański rząd, nie wyciągnie jej z tego kraju. No i udało się, miała wszystkie potrzebne dokumenty, niedługo chyba nawet mogłaby ubiegać się u obywatelstwo, ale jak na razie do tego się jej nie spieszyło. Dobrze jej było, jak było i nie chciała tego zmieniać. W dodatku to dodawało więcej problemów, a teraz wolała skupić się na sobie i wszystkim dookoła, a nie jeszcze latać po urzędach. Na to przecież będzie miała jeszcze masę czasu w przyszłości, gdyby jednak się na to zdecydowała. No i szczerze liczyła na to, że Jerome tu zostanie już na dobre, a urzędnicy nie będą robili mu żadnych problemów, bo i tak mogło się zdarzyć, ale raczej nic takiego nie będzie mieć miejsca. Przynajmniej na to dziewczyna teraz liczyła.
OdpowiedzUsuń― Jakieś dwa dni przed wyjazdem ją skręciłem, więc na szczęście aż tyle mnie nie ominęło ― powiedziała. Jednak to zawsze były dwa dni, które spędziła przykuta do łóżka, ale nie mogła narzekać, bo jednak miała mimo wszystko miłe wspomnienia z tego wyjazdu i powtórzyłaby nawet dwie skręcone kostki, gdyby trzeba było. Ale wolała nie zapeszać. Jeszcze by się okazało, ze faktycznie coś się wydarzy, a ona skończy na wózku przez te swoje myśli. ― Czyli nie tylko ja mam przygody, a tobie co się stało, że potrzebowałeś fizjoterapeuty? I w sumie, możesz podrzucić jakiś adres. Zawsze to ktoś więcej, a człowiek się nie robi młodszy, to mu się przyda na kiedyś ― dodała rozbawiona. Czuła się już lepiej, dłuższe dystanse nie były problemem, o ile miała odpowiednie przerwy i w sumie to tyle. Siedzenie w domu już się jej nudziło, a Jerome wpadł w naprawdę świetnym momencie, bo pewnie, gdyby nie on siedziałaby dalej na kanapie czy w pokoju i oglądała cały czas seriale, a potem marudziła, że obejrzała już wszystko i nie ma co robić. Mystic zawsze była ciekawska, a teraz, gdy pojawił się ktoś nowy, w dodatku ktoś kto zwracał na nią uwagę raczej nie zamierzała tak łatwo się poddać i zostawienie mężczyzny w spokoju było czymś mało prawdopodobnym. Pewnie już czaiła, aby wpakować mu się na kolana czy ewentualnie podzielić z nim kubeczek z wodą, bo i to mogło się zdarzyć.
― Ciekawe imię wybrali dla małego ― przyznała. Chyba nie spotkała się wcześniej z takim, ale wszyscy tak na dobrą sprawę mieli u nich wyjątkowe imiona. Zapadające w pamięć. ― Wyglądała na naprawdę szczęśliwą, że będzie miała małego brzdąca, jak byliśmy… Wiesz, nie mam doświadczenia z dziećmi, ale chyba jeśli ktoś je chce to pomimo tego zmęczenia i wszystkiego na pewno będzie szczęśliwy, że są. Tak mi przynajmniej mówiła mama, że dawałam ostro popalić, ale koniec końców była szczęśliwa, że jestem. Nikt jej lepiej nie rysował po ścianach niż ja ― dodała ze śmiechem na wspomnienie wiecznie pomalowanych na różne kolory ścian w ich niewielkim mieszkanku.
― Kiedy się pobieracie? ― spytała. Podniosła kubek z herbatą i umoczyła usta biorąc niewielkiego łyka, nie chciała się poparzyć. Tym razem się nie musiała spieszyć z piciem. ― Tak, ten mały urwis nadal nie znalazł swojej drugiej połówki… a może jednak ― mruknęła zerkając na dwójkę nowych znajomych. Cóż, na pewno teraz znalazła.
― Wiesz, o dziwo nie. Prasa narobiła tylko trochę niepotrzebnego zamieszania, ale nie działo się nic. Ubezpieczenie wpłynęło mam nadzieję za tę… nieprzewidywalną podróż? Miałam znów, parę tygodni wolnego i upierali się, że potrzebne mi więcej, ale już wariowałam od siedzenia w domu.
Lynie
- Zapamiętam to sobie i przyjdzie taki moment, gdy obrzucę cię stosem papierów. – Meredith uśmiechnęła się złowieszczo. Jerome nie kłamał, – podczas, gdy ona wciąż tkwiła na początku formularza, chłopak przebrnął już przez ponad połowę. Pytań było dość sporo jak na bycie wolontariuszem, ale może to i dobrze. Choć Meredith nie do końca wierzyła, że ktoś to wszystko dokładnie sprawdza. Jednak szczerze i wytrwale stawiała kolejne krzyżyki.
OdpowiedzUsuń- Brzmi bardzo sensownie. To może załapię się również na darmowe przepowiadanie przyszłości Panie wróżbito? – Lubiła go przede wszystkim za tę lekkość i humor, niekiedy czarny, ale jednak zawsze z wyczuciem. – Mam nadzieję, że tym razem się mylisz, bo to by oznaczało nieustanny chaos w mieszkaniu albo w końcu wszechświat wykopałby i mnie. Chyba, że owa klątwa nie dotyczy ani pokoju ani właściciela, tylko mnie. Dać rękę, może z mojej dłoni coś wyczytasz? – Kontynuowała ze śmiechem temat podjęty przez Jerome’a. - A szczerze mówiąc, czuję jakbym zadomowiła się tam na dobre. – Mimo, że miała do dyspozycji tylko jeden pokój, zdążyła już przenieść większość rzeczy z domu rodzinnego, zarówno tych potrzebnych jak i kompletnie zbędnych. Myśl, że teraz musiałaby je znowu wynosić bynajmniej nie była miła ani oczekiwana.
- Nic się nie chwaliłeś! Gratuluję! – Wykrzyknęła i odwdzięczyła się kuksańcem. – A jak długo musisz czekać, aby móc oficjalnie nazwać się mężem?
[przepraszam, że tak długo kazałam na siebie czekać, bardzo chciałabym aby się to nie powtarzało, ale jestem mocno niestabilna, więc pozostaje mi mieć nadzieję, że się nie zniechęcisz :)]
Meredith
Mając jakieś trzynaście lat, Jaime był przekonany, że już nigdy z nikim się nie dogada, nie nawiąże relacji na tyle bliskiej, aby opowiedzieć tej drugiej osobie o swoim bracie i o tym, czego tamtej sierpniowej nocy nie zrobił. Był pewien, że już zawsze będzie sam, odcięty od wszystkiego i wszystkich, że w końcu sami rodzice głośno przyznają, że mają go już dość, że to jego wina, że Jimmy'ego już nie ma i nigdy nie będzie, że nie będą oglądać jak ich pierwszy syn dorasta, zdobywa wykształcenie, przyjaciół, bierze ślub, daje wnuki do potrzymania na ręce... Oczywiście Jaime myślał o bracie w samych superlatywach, wyobrażał sobie jego przyszłość jak najbardziej pozytywnie się dało. Nie brał pod uwagę tego, że każdy człowiek ma wady i każdemu może przytrafić się coś nieprzyjemnego. No i Jaime miał w głowie to, co mogliby powiedzieć jego rodzice.
OdpowiedzUsuńTeraz, mając dziewiętnaście lat, odczuwał spokój i swego rodzaju szczęście. Był zadowolony, że udało mu się spotkać kogoś, komu mógł to wszystko powiedzieć. W tym momencie wiedział, że nie będzie sam. Możliwe, że po tym, co usłyszał Jerome, mężczyzna wciąż tu będzie. Jaime jednak nie był pewny, czy gdyby nie to, co też spotkało Jerome'a, to też by tak mu zaufał? To znaczy przyznał wcześniej, że jego brat nie żyje, ale czy byłby w stanie zaprosić go tutaj, w to szczególne miejsce? Opowiedziałby mu o okolicznościach tej śmierci? Chociaż wiedział też, że gdyby miał wybór - poznać Jerome’a, którego spotkało coś tak okrutnego lub nie poznać go w ogóle, jednocześnie jednak Nahuel by żył, to wolałby go nie spotkać. Wolałby, aby u Jerome’a było w porządku.
Mimo wszystko cieszył się, że obaj zaufali sobie na tyle, aby opowiedzieć o tragediach, jakie ich dotknęły. Podobieństw było aż nadto i kto wie, może faktycznie coś lub ktosie nad nimi czuwali i ostatecznie doprowadzili do ich spotkania? Bądź co bądź, gdyby wtedy Jaime faktycznie wyszedł na ten gzyms... Nie byłoby go już tutaj.
Jaime pokiwał powoli głową. No właśnie, po co się tym interesować? Żeby torturować się jeszcze bardziej niż dotychczas? Nie, to nie miało żadnego sensu. Chociaż czasami myślał, że dobrze by było wiedzieć, że ten skurwysyn w końcu zdechł. Moretti nie miał na to innych słów. Raz po raz też zastanawiał się, czy może jego ojciec coś wie na ten temat. Matka na pewno również nie chciała mieć już z tym człowiekiem nic wspólnego, ale ojciec? W końcu to głowa rodziny. Póki co, Jaime nie zamierzał pytać. Najpierw musiał się pozbierać ze swoim życiem.
Uśmiechnął się nagle, czując dotyk Jerome'a na swojej głowie. Do tego mógł zdecydowanie przywyknąć. Przypominało mu to o Jimmy'm, bo on też tak robił. Całkiem możliwe, że sam Jerome robił dokładnie to samo swojemu młodszemu bratu. Czy wszyscy starsi bracia mają to w genach czy jak?
Kiedy jednak mężczyzna stracił z twarzy ten wesoły uśmiech, Jaime też stracił swój. Słuchał go uważnie i skinął głową. Tak, doskonale wiedział, o czym mówi. I też chciałby tylko zgadywać, ale... niestety, to, co się stało, miało miejsce naprawdę w przeszłości i żaden z nich tego nie odczaruje. Obaj na pewno boleśnie to odczuli nie raz i nie dwa.
Rozumiał słowa Jerome'a, że ich bracia na pewno by nie chcieli, aby oni zniknęli. Jednak... Jaime wciąż odczuwał wyrzuty sumienia i miał wrażenie, że Jimmy mógłby go obwiniać o swoją śmierć dokładnie tymi samymi argumentami - nie powstrzymał go przed wyjściem z pokoju. I właśnie takie mroczne myśli nachodziły go właściwie każdego dnia, ale... może po dzisiejszym dniu, tak przełomowym dla samego Jaime'ego, będzie inaczej? Może nie tyle co lepiej, ale po prostu inaczej.
- Jeśli tylko będziesz chciał, to owszem, możemy przylatywać tu razem częściej - uśmiechnął się do niego szeroko. - Tak? Co takiego powinniśmy zrobić w Nowym Jorku? - zapytał zaraz.
UsuńPo chwili jego wzrok skierował się na nagrobek. Westchnął lekko, wciąż się uśmiechając.
Stali na cmentarzu jeszcze przez kilkanaście minut, aż w końcu zdecydowali się powoli udać się w stronę wyjścia z cmentarza. Jaime'ego przez chwilę korciło, aby pokazać Jerome'owi ich stary dom, jednak ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. Może kiedy indziej.
- Mamy jeszcze dużo czasu do samolotu. Może chcesz się wybrać na plażę? Sam dawno nie byłem, a może i tobie się spodoba. Kto wie, może będzie jak na Barbadosie? - uśmiechnął się do niego lekko.
Jaime
Czas mijał, a Noah starał się za bardzo nie wtrącać w życie siostry, a jednak dawać znać od czasu do czasu, że jest i żyje. Z tym "jest" bywało różnie, ale jak na Woolfa to naprawdę starał się "być". Niespodziewanie dużo obowiązków gnało go w różnych, często przeciwnych kierunkach. Powoli zaczął rozważać taką możliwość, że jednak życie w jednym miejscu może go przerosnąć. Łatwiej było załatwiać różne sprawy i żyć z dnia na dzień, kiedy wszystko było tymczasowe i prowizoryczne. Znacznie trudniej było zbudować coś trwałego i na stałe... Mimo to próbował być w osi życia Jennifer. A przynajmniej wtedy, gdy podejrzewał, że jego obecność ma jakieś znaczenie. Noah nie znosił gołosłowności i pustosłowia. Uważał, że lepiej jest coś zrobić niż powiedzieć. I trzymał się tego kurczowo. Skoro obiecał Jen powrót, to nie zamierzał zniknąć bez słowa.... jeśli sytuacja go do tego nie zmusi. Poza tym starał się mieć rękę na pulsie i swoimi źródłami docierać do informacji, których w bezpośrednim pytaniu mógłby nie otrzymać. A miał wrażenie, że mimo licznych pytań, które Jen tak chętnie mu zadawała, to wcale nie wierzyła w jego odpowiedzi. To utwierdzało go w przekonaniu, że musi czasem dowiedzieć się o ważnych z jego perspektywy sprawach z innego źródła.
OdpowiedzUsuńW ten oto sposób pewnego dnia Noah stanął przed wejściem do budynku, w którym mieszkała jego siostra i Jerome. Chociaż "stanął" to niezbyt ścisłe określenie. Właściwie przebiegł ostatni odcinek i zwolnił dopiero wtedy, gdy zobaczył Jerome w wejściu do klatki. Wtedy też Woolf przystanął pod zadaszeniem i cierpliwie patrzył, jak ukochany Jen walczy z kartonami. Mężczyzna w końcu go zauważył i raczej nie wykazał się zbytnim entuzjazmem na widok Woolfa.- Jerome - odparł Noah w ramach powitania, ale w jego głosie było więcej życia. - Wiem. Wpadłem do ciebie. Pomyślałem, że może przydadzą ci się dodatkowe ręce do pomocy... I mam piwo, jeśli to cię przekona - powiedział i poruszył torbą, którą miał przerzuconą przez ramię. W środku zadźwięczały butelki. Noah nie czekał, aż Marshall zaakceptuje jego pomoc - po prostu chwycił jeden z kartonów i wniósł go do środka, podążając za wyspiarzem. Postawił pakunek pod windą.
Noah
Noah tylko uśmiechnął się do siebie, gdy Jerome zadał pytanie, a potem szybko się z niego wycofał. Woolfowi było to jak najbardziej na rękę, ponieważ nie musiał kłamać na temat tego, skąd wiedział o meblach. Poza tym Noah rozbawił komentarz mężczyzny. Nie po raz pierwszy Woolf stwierdził, że mógłby nawet polubić wybranka siostry... gdyby warunki były bardziej sprzyjające. Może i dlatego się znalazł na klatce tego dnia? Chciał się przekonać, z jakiej gliny ulepiony jest Marshall? Nie byłaby to pełna prawda, ponieważ już miał okazję zobaczyć tego mężczyznę w akcji... Po co jednak wdawać się w szczegóły? Chciał się spotkać i już. Czy musiał mieć od razu jakieś niecne plany?
OdpowiedzUsuńPracowali w milczeniu przez jakiś czas. Nagle padł komentarz Jeroma, a Noah tylko parsknął cicho śmiechem.
- Dzięki. Mało pasowała mi w pracy - odpowiedział z pewnym rozbawieniem. Popatrzył na staruszka, a potem zajął się kartonami. Żaden z panów się nie odzywał, co Noah w ogóle nie przeszkadzało. Bezsensowna rozmowa tylko wydłużyłaby ich czas pracy. Lepiej było zanieść wszystko na górę, a ewentualnie porozmawiać przy piwie... choć Woolf podejrzewał, że będzie musiał być dość przekonujący, by wejść do środka i zostać na dłużej. Może nawet zgłosi się na ochotnika do składania tych mebli? Liczył się z taką możliwością od samego początku.
Kiedy już część pakunków wylądowała w windzie, pojawił się sąsiad z psem. Woolf miał ochotę przewrócić oczami. Najchętniej już wepchnąłby wszystkie pudła i ruszył na górę. Chociaż niejednokrotnie wykonywał prace fizyczne w celach zarobkowych i nie tylko, to obecnie już był tym nieco znużony. Bezmyślne noszenie kartonów otępiało. Niemniej odsunął się, żeby staruszek przeszedł, i oparł się o ścianę, gdy z Marshallem czekali na powrót windy.
- Planujesz to wszystko dzisiaj złożyć? - zapytał spokojnie. Ot, nic głębokiego.
Po dłuższej chwili winda wróciła i dopakowali kartony. Nie wszystko się zmieściło, dlatego Woolf pojechał na górę pierwszy, pozbył się części paczek i wrócił po resztę. W końcu we dwóch zaczęli transportować meble do mieszkania.
- Biorąc pod uwagę liczbę kartonów, mógłbym podejrzewać, że wymieniacie większość mebli... - westchnął cicho, gdy wreszcie ostatnie pudło przekroczyło próg mieszkania. Noah rozejrzał się, nie bardzo wiedząc, gdzie jeszcze mógłby je postawić.
Noah
Cóż... Noah spodziewał się, że przy okazji spotkania Jerome będzie chciał zadać jakieś pytania dotyczące powodów, dla których Woolf postępuje w taki, a nie inny sposób. W gruncie rzeczy nie miał mu zbyt wiele do powiedzenia w tym temacie. Nie spodziewał się, że Marshall może zrozumieć jego motywację.... w gruncie rzeczy sam Noah też nie był pewien, czy postąpiłby tak samo, gdyby wiedział to wszystko, co wie, kilka lat temu. Nie wycofałby się na pewno ze wszystkiego, ale może niektóre rzeczy zrobiłby jednak inaczej. Nie czuł jednak potrzeby usprawiedliwiać się przed kimkolwiek.
OdpowiedzUsuńNoah spojrzał na mężczyznę rozbawiony. Zdziwienie, które dało się wyczuć w głosie Jerome'a, na informację o tym, że Woolf pracuje, było zabawne. Szczególnie, że to chyba do tej pory nie znalazło miejsca w myślach Marshalla. Woolf chwilami zastanawiał się, w jaki sposób istnieje w wyobrażeniu tego mężczyzny. Obraz ten w znacznym stopniu funkcjonował na podstawie opowieści Jen, które raczej nie zawierały zbyt wielu pochlebnych opinii na temat brata. Kobieta też nie miała wszystkich informacji, chociaż z pewnością nieco puzzli uzbierała. Woolf podejrzewał, że wypowiedzi Jen i Jerome'a jeszcze nie raz go zaskoczą.
- Pracuję w firmie pośredniczącej w sprzedażach dzieł sztuki - odpowiedział spokojnie. - No wiesz... aukcje, wystawy.... czasem umowy jeden do jednego. W zależności od potrzeb klientów - wyjaśnił. Oczywiście nie zamierzał wspominać o tym, że nie wszystkie transakcje przebiegały zgodnie z literą prawa. Zdecydowanie jednak bliżej było temu zajęciu do zwykłej formy pracy i zapewniały legalne dochody. Niejedyne, ale nie o wszystkich Noah chciał mówić.
Zabawne było to, że mogli pracować w spokoju i zachowywać się zupełnie tak, jakby byli przynajmniej dobrymi kumplami, podczas gdy w rzeczywistości obaj zachowywali ostrożność i hamowali ciekawość. Wbrew pozorom nie było to jednak męczące. Raczej... stanowiło pewne nieme porozumienie. Przynajmniej do czasu ukończenia zadania.
Drzwi za Noah się zamknęły, co mężczyzna przyjął z pewną ulgą - czyli nie będzie musiał się rozpychać łokciami, żeby zostać. Parsknął cicho, gdy Jerome zasugerował, że inicjatorem zmian w mieszkaniu jest jak najbardziej Jen.
- Pan każe, sługa musi? - zasugerował żartobliwie. - Chociaż rozumiem, że nie chcesz się narażać... - dodał wesoło. - I nie ma za co... - zapewnił. - Mogę pomóc przy składaniu. Z tym piwem mówiłem na serio - powiedział i przesunął się w stronę kuchni. Wyjął z plecaka kilka butelek i postawił je na blacie.
Obrócił się i spojrzał na mężczyznę. Chociaż uśmiech nie rozświetlał twarzy Noah, to jego spojrzenie było łagodne i gdyby ktoś nie znał Noah, mógłby nawet stwierdzić, że wygląda sympatycznie.
- Oczywiście, jeśli chcesz - dodał na koniec i złapał spojrzenie Jerome'a. To nie było wyzwanie, a raczej zaproszenie do rozmowy? Chociaż trudno powiedzieć, czy byłaby to faktyczna rozmowa. Nie był to też gest na znak pokoju, ponieważ Noah nie wierzył, że można zawrzeć pokój od tak - bez żadnych warunków i wątpliwości. Szczególnie, że niechęć była jednostronna. Woolf raczej chciał sprawdzić wybranka siostry, ale nie miał powodów do nienawiści czy złości. Jedynie do ostrożności.
Noah
[Hej, heloł! Dzięki za powitanie Caroline. Jestem pewna, że to wydanie mojej panienki jest już prawidłowe, bo z tamtą publikacją karty pośpieszyłam się :/ To ostatnie zdanie pochodzi z utworu "Jutro" LemON 🥰 Natomiast wolontariuszką jest w domu dziecka, a także w schronisku 🥰 Czy można liczyć na jakiś wątek z Marshallem? Jestem gotowa na burzę mózgów :D Ściskam cieplutko <33]
OdpowiedzUsuńCaroline Fender
― Wiele bym dała, aby to były tylko tabletki. Przepisał mi cholerne zastrzyki ― mruknęła i zadrżała na samą myśl o nich. Jeśli miała wymienić coś, czego nienawidziła to na pewno były to zastrzyki. Nie sama igła, a właśnie ta specyficzna od zastrzyków czy pobierania krwi. Dlatego każde wyjście do lekarza, może poza zwykłym przeziębieniem, było odrobiną strachu czy nie będzie musiała dostawać zastrzyków. Przy tym były jej jednak potrzebne, a zrobienie ich zawsze kończyło się zwyczajnie źle. ― Ale tak, jak już wszystko zaczynało działać to mogłam spokojnie leżeć w łóżku i niczym się nie przejmować. Tylko dobrze, że już mi się to zwolnienie kończy, a ja mogę wrócić do pracy. Nie lubię zbyt długo siedzieć w jednym miejscu.
OdpowiedzUsuńSprawa wyglądała inaczej, gdy była na wakacjach. Tych potrzebował każdy od czasu do czasu, ale jak miała pracę i to było przymusowe siedzenie to dostawała kręćka tak naprawdę. Jerome pojawił się w idealnym czasie, bo nawet jeśli nie była szczególnie rozrywkowa, to naprawdę ją w tym momencie ratował od nudy. Nie zamierzała go trzymać w mieszkaniu cały czas, byli w końcu w Nowym Jorku. Tu zawsze się coś ciekawego działo. Wysłuchała go i choć nie zamierzała, to zwyczajnie się roześmiała. To nie było w końcu zabawne, bo takie coś mogło zdarzyć się każdemu, ale fakt, że oboje byli przed trzydziestką, a już miewali takie problemy było nieco zabawne.
― Dobrze, że cię nastawiła i nie zostałeś taki skrzywiony na dobre ― powiedziała biorąc parę łyków herbaty ― człowiek myśli, że problemy ze stawami, kośćmi i tym wszystkim się pojawią, jak będą mieć po siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt lat, a tu proszę, niecałe trzydzieści i już człowiek się zastanawia czy to nie reumatyzm.
Mystic najwyraźniej naprawdę polubiła Jerome i znalazła sobie w nim towarzysza, który potrafił dobrze głaskać. Alanya nawet nie była zaskoczona, łatwo było zdobyć zaufanie i przyjaźń suczki, o ile faktycznie było się kimś porządnym, a nie typem spod ciemnej gwiazdy, a tu dodatkowo jeszcze Marshall zdobywał punkty przez głaskanie i drapanie, co chyba było ulubioną rzeczą wszystkich piesków. Nie tylko pewnej damulki, która robiła wszystko, aby ludzie od razu porzucali swoje zajęcie i interesowali się tylko nią.
― Ładne ma znaczenie. Lubię imiona, które coś znaczą. Nawet jeśli jest to takie typowe… nie wiem, Emily po babci czy kimś takim ― odparła. Przyglądała mu się i słuchała unosząc lekko brew w górę. ― Bardziej niż ty? Mam coś przez to rozumieć?
― No widzisz, ty na opłaty skarbowe, u mnie poszło na lekarzy. Nigdy nie zrozumiem czemu opieka zdrowotna jest tu tak cholernie droga. Lepiej nie łap kataru, bo głupio brać kredyt na katar ― dodała. Sama się z początku o tym przekonała i choć była tu już kilka lat, to nadal nie rozumiała tych wysokich cen za wszystko. Taniej wyszłoby umrzeć niż się wyleczyć, ot co. ― Cóż, skoro już jesteśmy przy związkach, swoją drogą osiemnasty tuż za rogiem, to mi też się trafiła druga połówka.
[Świąteczny klimacik wjechał u mnie, to u Ayers nie mogło być inaczej♥]
Lynie
Ethan się co prawda nie znał szczególnie na ślubach czy weselach, ale zawsze mu się wydawało, że ślub to jeden z tych momentów, w których zmienia się naprawdę wiele. Dla jednych to może był tylko kawałek papieru, który ułatwiał naprawdę wiele, jak chociażby dostęp do informacji od lekarzy, gdyby coś się stało, a jeszcze dla innych ślub był po prostu ważny, bo oznaczał kolejny krok w relacji, coś poważniejszego od po prostu bycia razem. Cieszył się szczęściem przyjaciela i życzył mu jak najlepiej z nadzieją, że teraz będzie już wszystko naprawdę z górki. Może za jakiś czas oboje będą mogli w końcu odetchnąć i skupić się w pełni tylko na sobie, wspólnym życiu, a nie co jakiś czas latać do urzędników. Po jakimś czasie każdy człowiek miał tego dość, a jeśli się nie mylił to Jerome załatwiał zieloną kartę już naprawdę długi czas. W końcu należał im się spokój.
OdpowiedzUsuń― Nie umiałem jej odmówić, a też muszę jakoś wyglądać ― wytłumaczył, choć to raczej swojemu portfelowi powinien wytłumaczyć, dlaczego będzie chudszy o… nawet nie był pewien, ile, ale na pewno mało nie wyda. Zresztą nie wiedział też, jak zgrabnie kobiecie odmówić, ale to już było zmartwienie na inny czas, o ile w ogóle to miało być zmartwienie. Może to po prostu był urok Naomi, która wiedziała, jak podejść niezdecydowanych klientów i przekonać ich, że koniecznie dziś muszą zrobić zakupy? Pojęcia nie miał, ale w Nowym Jorku już nie pierwszy raz zdarzyło mu się zauważyć, że ludzie naprawdę umieją podchodzić klientów z różnych stron byle tylko wyciągnęli przy kasach portfele. Chciał lub nie, ale zdarzyło mu się być taką ofiarą. Teraz jednak cel był ważniejszy, nie każdego dnia miało się ślub przyjaciela. Trzeba było wyglądać lepiej niż na co dzień.
Jego zdaniem wszystko leżało dobrze i tak, jak powinno. Może nie znał się szczególnie dobrze na tym, jak dobrze dopasowany garnitur powinien wyglądać, ale jak patrzył na Jerome to po prostu wyglądało to wszystko dobrze. A jak i on sam uznał, że tak jest to nie śmiał wątpić.
― Przyzwyczaisz się albo i nie. To tylko na jeden dzień, a przy obiedzie możesz zdjąć przecież marynarkę i będzie już luźniej ― zauważył. Nikt raczej też nie zrobiłby mu awantury o to, że nie wygląda dostatecznie elegancko, bo zdjął marynarkę przy obiedzie. Nie każdy też przepadał za takimi strojami, a jak nie chodziło się w nich często lub wcale to ciężko było to polubić. Jemu samemu zdarzyło się zaledwie parę razy i choć nie robiło mu to wielkiej różnicy, co na sobie miał, to zawsze czuł, że wygląda zbyt elegancko lub za bardzo rzuca się w oczy, a tego naprawdę nie lubił. Wolał raczej wtopić się w tłum, a na szczęście w tym dniu to nie na nim ludzie będą się skupiać.
― Ciekaw byłem, czy coś jest zaplanowane na potem. Podejrzewam, że na Barbadosie zaszalejecie z weselem?
I raczej nie powinno go to dziwić, skoro tu tak naprawdę nie było jego rodziny, a pewnie sprowadzenie bliskich nie dość, że było kosztowne to jeszcze musieliby ogarniać to wszystko już, a to jednak nie były sprawy, które da się załatwić ot tak w przeciągu dnia czy dwóch.
Ethan
Woolf nie był szczególnie otwartym człowiekiem, chociaż zazwyczaj dość chętnym do rozmowy i nawet w pewnym sensie towarzyskim. Po prostu nie lubił opowiadać o sobie. Mógł mówić o tym, co widział, kogo spotkał, ale w tych opowieściach niejednokrotnie trudno było określić miejsce narratora. Czy był tylko obserwatorem? A może jednak uczestnikiem zdarzeń? Niemniej lubił wiedzieć, co się wokół niego dzieje. Można powiedzieć, że był ciekawskim człowiekiem. To często sprowadzało mu na głowę niemałe kłopoty, ale nigdy nie powstrzymało od drążenia tematu. Pewnie byłby dobrym dziennikarzem, gdy ciągnął go ten gatunek publicystyczny.
OdpowiedzUsuńNoah potwierdził podejrzenie Jerome'a skinieniem głowy.
- Tak. Współpracowaliśmy z nią jako firma jakiś czas temu. Urządzała aukcję charytatywną i potrzebowała między innymi wyceny przedmiotów i organizacji całego wydarzenia. Okazała się naprawdę bezproblemową osobą - wyjaśnił, po czymś uśmiechnął się lekko. - To dobrze. Będzie wam wygodnie - zapewnił Noah. W gruncie rzeczy cieszył się, że skorzystali z jego pomocy, ponieważ to oznaczało, że nie będą na siłę z nim walczyć, kiedy stara się pomóc. Nie zamierzał się wtrącać w ich życie bez powodu, ale skoro już zamierzał sam się uziemić w Nowym Jorku, to chciał, żeby to miało jakiś sens - czemu nie miałoby nim być pomaganie siostrze?
Przez chwilę Woolf widział wahanie w spojrzeniu Jerome'a, wyraźnie mężczyzna mierzył go wzrokiem i zastanawiał się, co dalej zrobić. Kiedy jednak się zdecydował, Noah nieco odetchnął w duchu, choć na zewnątrz nie dał po sobie poznać, że właśnie minęła chwila pełna napięcia. Przyjął butelkę z lekkim skinieniem głowy i upił łyk. Potem podążył wzrokiem za spojrzeniem towarzysza.
- Najlepiej zacząć od najtrudniejszego? - zapytał i westchnął. - Zgoda.... mogę zacząć od szuflad... a ty od konstrukcji? - zaproponował.
Na początek trzeba było z rozsądkiem rozpakować niezbędne elementy, pogrupować, co jest czym, i podzielić się zadaniami i sprzętem. Panowie skupiali się na tym, co dotyczyło ich zadania i przez jakiś czas nie rozmawiali na inne tematy. Okazało się, że dziwne doświadczenia Noah mogą się przydać również przy skręcaniu mebli. Mężczyzna nie najgorzej radził sobie z budowaniem z trójwymiarowych puzzli dla dorosłych.
W przerwie Woolf usiadł na podłodze i sięgnął po butelkę z piwem. Popatrzył, jak Jerome skręca szyny od szuflad.
- Marshall? Mogę mieć do ciebie prośbę? - odezwał się.
Noah
— Kilka miesięcy — powiedziała z delikatnym uśmiechem. Villanelle nie miała problemu z rozmawianiem i opowiadaniem o tym, co działo się w jej życiu. Zwłaszcza, jeżeli chodziło o jej wyjazd. Musiała się niejednokrotnie tłumaczyć, próbując po prostu naprawić to, co przez tę wycieczkę zdążyła zepsuć, a prawda była taka, że sobie tym wyjazdem tylko bardziej skomplikowała życie — w sumie prawie na dziewięć, jak dowiedziałam się o ciąży… Musiałam sobie to wszystko dokładnie poukładać. Wróciłam, kiedy Thea miała niecałe dwa miesiące — dodała, skubiąc delikatnie skórki przy paznokciach — to było zwariowane i czasami strasznie żałuję, wiesz, to był ten czas o którym bardzo gdybałam, ale to nie ma już najmniejszego sensu — dodała jeszcze wyjaśniająco, posyłając mu ciepły uśmiech.
OdpowiedzUsuńOdwróciła również głowę i zerknęła na swoje dzieci. Nadal miała wyrzuty sumienia, że odebrała Arthurowi możliwość bycia przy niej w czasie ciąży, że zabrała mu pierwsze tygodnie życia ich córeczki i przywłaszczyła je sobie, ale w tamtym czasie była po prostu przerażona i myślała tak naprawdę tylko o sobie. Nikt inny nie był dla niej wówczas ważny. Tylko ona sama się liczyła.
— Dobrze wiedzieć, to takie drobnostki, ale w życiu mogą się przydać. Malinowo anansowa para… Niezłe połączenie — zaśmiała się tylko melodyjnie, zapamiętując, że Jerome tak bardzo lubi ten konkretny owoc. Spojrzała też na brunetkę, która potwierdziła jego słowa, a Elle tylko się uśmiechnęła. Każdy miał swoje dziwactwa, ona sama kochała całym sercem spaghetti ze szpinakiem i mogłaby jeść tylko to, a wszystko za sprawką jej męża, bo sprawił, że te danie zawsze, niezależnie od wszystkiego będzie jej się kojarzyć tylko z jednym dniem.
— Wierzę na słowo — zaśmiała się, bo każdy miał swoje za uszami, ale czy był sens się nad tym rozprawiać? Poza tym, dużo milej byłoby plotkować tylko o dobrych wiadomościach i zachowaniu, każdy spałby wówczas znacznie lepiej — w takim razie będziemy w kontakcie co do tych ubranek i jeszcze raz bardzo dziękuję za wszystko — uśmiechnęła się promiennie i wyciągnęła kartę, aby uregulować płatność za usługę i upewniła się jeszcze tylko przed wyjściem, czy na pewno zapisała w telefonie numer Jerome’a — do zobaczenia i usłyszenia, będę dzwonić odnośnie wizyty — zaśmiała się, ubierając swój płaszcz, a następnie ubierając dzieci. Uśmiechnęła się jeszcze do Jerome’a, który przytrzymał jej drzwi, dzięki czemu było łatwiej jej opuścić salon i gdyby nie trzymała dwóch nosidełek, pokiwałaby jeszcze pracownikom salonu na pożegnanie.
Miała dziwną awersję do wpuszczania obcych ludzi do domu, a zwłaszcza wtedy, kiedy była w nim sama z dziećmi. Arthur był w pracy, a później jechał na rehabilitacje. Elle w tym czasie miała zaplanowane sprzątanie domu, a później słodkie lenistwo. Od dwudziestu minut męczyła się jednak z cieknącym kranem, a kiedy sama próbowała odnaleźć źródło przecieku i podkręcić delikatnie wężyk, ten się urwał, a woda zalewała szafki w zastraszającym tempie. Wszędzie były rozłożone ręczniki i ścierki, Villanelle wisiała na telefonie, czekając, aż Arthur odbierze i powie jej, w którym miejscu jest możliwość zamknięcia dopływu wody do domu. Kiedy więc to zrobiła, w pierwszym odruchu zadzwoniła do Jaspera z prośbą o pomoc, ale została oddelegowana dalej, do Jerome’a. Było jej odrobinę głupio, ale zadzwoniła. Poza tym nie chciała jego pomocy za darmo. Mogła równie dobrze zadzwonić po jakieś pogotowie hydrauliczne i zapłacić im. Wolała jednak dać zarobić komuś znajomemu, a skoro Jas go polecał… Nie musiała się długo zastanawiać.
UsuńPo krótkim telefonie i wyjaśnieniu dokładnie awarii, która miała miejsce, podała mężczyźnie adres domu na przedmieściach i poinformowała, że zapłaci już za sam dojazd, aby przypadkiem się z nią nie kłócił. Po rozłączeniu się, zerknęła tylko na otwartą przestrzeń parteru domu i westchnęła cicho, ogarniając wszystkie luźne rzeczy, które sprawiały wrażenie bałaganu. Wrzuciła wszystko do sypialni, która od kilku miesięcy znajdowała się na dole… Cały dom został przeorganizowany i przemeblowany tak, aby Arthur mógł bez problemu się po nim poruszać, a przed domem, przy schodach pojawiła się rampa, umożliwiająca mu samodzielne przemieszczenie się z ganku na chodnik i alejkę przed domem.
— Och, jak dobrze, że mogłeś przyjechać — powiedziała otwierając drzwi i wpuszczając mężczyznę do środka — mam nadzieję, że to na pewno nie problem? Chcesz herbaty, kawy albo gorącej czekolady? — spytała, bo po otworzeniu drzwi poczuła nieprzyjemny powiew mrozu — pamiętam o lemoniadzie ananasowej, ale chyba jest trochę za zimno, a ja nie przewidywałam takich odwiedzin — zaśmiała się, jednocześnie dając mu znać, że poprzednio słuchała go bardzo uważnie i zapamiętała wiele z ich rozmowy.
Villanelle
[Schronisko łączy ludzi, a jeżeli już zbliżamy się do świąt, to można zorganizować coś w wolontariacie i akurat będą ich połączyć w pary, a Caroline trafi na Jerome <3 W ten sposób mają szansę na lepszą znajomość, bo do tej pory mogli się wiecznie mijać]
OdpowiedzUsuńCaroline Fender
[Jak dla mnie świetnie <3 Kocham problemy, więc im ich więcej, tym lepiej ;D Czy mogłabym prosić o rozpoczęcie nam? Nie myślę już dzisiaj, bo po 14h poza domem, niedawno wróciłam :cc]
OdpowiedzUsuńCaroline Fender
― Mhm. Nie było wesoło.
OdpowiedzUsuńJakby musiała je sobie robić sama, oto zwyczajnie by to zignorowała. Żadna siła nie zmusiłaby jej do tego, aby sama sobie dała zastrzyki. Już u lekarza się krzywiła na samą myśl o tym, że miała je przyjmować. Na szczęście nie była skazana na siebie i miała osoby, które jej pomogły. Czasem to wyglądało jak bieganie za dzieckiem, bo dosłownie się tak zachowywała, ale każdy miał jakieś swoje… fobie, a jej były igły. Na szczęście ten czas miała już za sobą i oby więcej podobnych sytuacji już nie miała. Ten rok miał się skończyć dobrze, a nie kolejnymi urazami, które uziemiłyby ją na dobre w mieszkaniu. Te dwa razy w tym roku zdecydowanie jej wystarczyły. Widać nie tylko ona nie byłaby w stanie tego zrobić, widziała reakcję Jerome i miała dokładnie taką samą. Sama nigdy w życiu by tego nie zrobiła, ale jak już był ktoś, kto jej pilnował i te zastrzyki robił, to chociaż chciała to wymigać się tak po prostu nie mogła.
Teraz miał się z czego śmiać, ale podejrzewała, że będąc w tamtej kawiarni nie było mu do śmiechu. I tyle miał szczęścia, że pojawił się tam ktoś, kto był gotów mu pomóc. Tak naprawdę mało było chętnych osób do pomocy nieznajomym. Większość się tylko patrzyła z myślą, że skoro dookoła jest tyle osób to pewnie ktoś inny pomoże, a oni nie muszą. Sama nie raz była przecież świadkiem nawet zwykłego poślizgnięcia się na chodniku, a przecież nawet i takie urazy potrafiły być poważne. Coś o tym wiedziała. Z pogotowiem mogło być różnie. Czasem taki uraz to nie był uraz, ale co, jeśli człowiek był całkiem sam i nie miał nawet osoby, od której mógłby zadzwonić, aby pomogła? Człowiek wtedy był uziemiony w mieszkaniu czy innym miejscu.
Z początku nie wiedziała, co mu odpowiedzieć, bo do tej pory nieszczególnie się nad tym zastanawiała. Co prawda czasem się pytała o imię, było w końcu… nieco inne. Nie była jedną z wielu Claire, Sophie czy Madeleine, nie spotkała do tej pory osoby z takim samym czy podobnym imieniem.
― Z tego co mi wiadomo, to Alanya znaczy „drogie dziecko”, a oryginalne imię to Alannah ― przeliterowała specjalnie, aby zobaczył różnicę w pisowni, choć wymawianie pozostawało podobne ― i to po prostu inna opcja pisowni tego imienia. Byłam tym niespodziewanym, ale drogim dzieckiem ― wyjaśniła śmiejąc się melodyjnie na końcu. Historia jej mamy była może typowa, ale Lynie ją lubiła. Bo na przekór wszystkim pokazała, że nawet mając w młodym wieku dziecko i zostając z tym całkiem samą można sobie poradzić.
Spojrzała na Mystic, nawet zdziwiona, że tyle czasu zajęło jej, aby się tu wpakować. Zwykle od razu wskakiwała na kanapę, ale najwyraźniej teraz Jerome skutecznie ją rozproszył pieszczotami. Machnęła na to ręką, nie była jedną z tych co zakazują zwierzakom spać w łóżkach. Tylko uniform przed nimi chowała, bo w pracy jednak z kocią i psią sierścią pokazać się nie mogła.
― Whoa, whoa whoa ― zamrugała parę razy zaskoczona słowami Jerome, a po chwili szeroko się uśmiechnęła ― Wow, no przyznaję, że nie spodziewałam się takich wiadomości, ale serdeczne gratulacje. Musisz być pewnie w szoku, hm?
To chyba zasługiwało na nieco lepszy toast niż zwykła herbata czy woda z lawendą, ale nie była pewna, czy mężczyzna chciałby i może faktycznie było jeszcze zbyt wcześnie?
― Poznaliśmy się jakiś rok temu, w barze. Spotkaliśmy się niezobowiązująco, aby po kilku dniach się znów spotkać… w pracy. Trochę śmiesznie wyszło, bo przez brak pracowników zostałam przydzielona do jego lotu ― zaczęła opowiadać z lekkim rumieńcem na twarzy, ale to też chyba był pierwszy raz jak w ogóle mówiła o Felixie ― a tak na poważniej się zaczęło właśnie na tym wyjeździe, jak skręciłam kostkę. No i nazywa się Felix i zobaczymy, gdzie mnie ta relacja poniesie. Grunt, że mama dała zielone światełko ― dodała śmiejąc się lekko.
[Właśnie widziałam wczoraj, nawet z kurtką dodał fotkę!:D]
Lynie
Życie nauczyło Woolfa nie wysnuwać teorii na temat tego, jak mogą potoczyć się jego własne losy. Wiedział, że jednego dnia może wszystko się zmienić niczym w szalonym kalejdoskopie. Stoicki spokój wydawał się jedynym rozsądnym sposobem reagowania na szaleńczy pęd rzeczywistości, który mógł równie lekko coś przynieść, jak i odepchnąć od człowieka jak najdalej. Podobnie było też z ludźmi... jedyni pojawiali się w życiu, a chwilę później znikali.... niekiedy nawet na długie lata. Należało się z tym po prostu pogodzić i dać sobie żyć dalej. Może dlatego Noah wcale tak bardzo nie dziwił się temu, że z Jeromem tak dzielnie walczyli z meblami i przebywanie razem nie było nawet jakoś szczególnie wymuszone. O ile nie musieli udawać kogoś, kim nie byli, sprawa wydawała się prosta i logiczna, nawet bez jakiegoś szczególnego rozwiązania ich dziwnej sytuacji. Poza tym niechęć w ich relacji była jednostronna i w pewnym sensie bawiła Noah. Woolf nie zdobył się na surową ocenę ukochanego Jen, głównie ze względu na dobro siostry. Nie chciał wchodzić między nią a jej partnera. Podejrzewał, że siostra może mieć spore obiekcje w stosunku do idei małżeństwa, skoro więc znalazła kogoś, na kim jej zależało, Noah nie zamierzał psuć jej planów i marzeń.
OdpowiedzUsuńWoolf cierpliwie czekał, aż Marshallowi minie atak wesołości. Dokręcał sobie ze spokojem śrubkę. Kiedy wybranek siostry uspokoił się, Noah ponownie podniósł na niego spojrzenie.- Jasne - odparł tylko i urwał na moment, jakby zbierał myśli. Potem nabrał powietrza i zaczął:- Jen opowiadała ci trochę o naszej rodzinie? - zapytał, ale nie czekał na odpowiedź, uznając pytanie za retoryczne. - Może wspominała coś o Gregorym Woolfie... - Spojrzał w oczy Jeroma i uśmiechnął się z przekąsem. - Biorąc pod uwagę... to, jak postrzegasz mnie, przemnóż to razy trzy.... i wyjdzie ci mniej więcej obraz naszego dziadka - wyjaśnił. - Typ jest... nieprzewidywalny i stanowczo daleko mu do jakiejkolwiek stabilności emocjonalnej mimo swojego wieku. Podejrzewam, że może chcieć się kontaktować z Jennifer. No i tu moja prośba... Uważaj na nią... albo na niego, jak wolisz - wzruszył ramionami. Ponownie zabrał się za skręcanie szuflady. - Komu jak komu... ale jemu nie radzę ufać... - Zakończył ciszej. Chociaż z perspektywy Marshalla takie ostrzeżenie musiało dziwnie brzmieć, to Jerome powinien potraktować je poważnie choćby dlatego, że coś, czego sam diabeł się boi, tym bardziej powinno obudzić lęk w człowieku. Oczywiście Noah nie był diabłem, powiedziałby nawet, że daleko mu do tego, ale zdawał sobie sprawę z tego, że w oczach towarzysza niewiele się różni od czarta. W tej jednak chwili Noah bardziej martwił się podejrzanymi planami dziadka niż zdaniem Jerome'a.
Noah
— Tak, tak. Oczywiście, najpierw praca — uśmiechnęła się, przepuszczając w wejściu mężczyznę, a następnie zamykając za nim drzwi od domu. W środku było ciepło i unosił się zapach nie tylko produktów do sprzątania, ale i ten charakterystyczny dla domów, w którym znajdowały się małe dzieci. Elle starała się panować nad chaosem, który towarzyszył im w codziennych dniach, jednak porozkładane zabawki były już czymś standardowym. Po prostu przyzwyczaiła się, że one nie tworzą bałaganu, a raczej są elementem dekoracyjnym ich domu. W środku wciąż nie wszystko było całkowicie wykończone. Od ich przeprowadzki minęło sporo czasu, ale nadal pozostawało wiele rzeczy, którymi powinni się zająć. Villanelle się śmiała, że to całkiem normalne… Para architektów, gdzie Arthur miał zamiłowanie do projektowania wnętrz, sama nadal nie ma wszystkiego skończonego, ale przecież szewc bez butów chodzi — po prostu zawiało takim zimnem, że pierwsze, co przyszło mi do głowy to coś na rozgrzanie — zaśmiała się, powoli kierując się w stronę kuchni, która znajdowała się tuż przy salonie i, chociaż była otwarta, sprawiała wrażenie oddzielnego pomieszczenia. Na środku znajdowała się kuchenna wyspa i wysokie krzesła, a przy ścianach były szafki. Zlew znajdował się tuż przy tej przy oknie, z którego widok był na ogród, bo jak Elle twierdziła, z kuchni będzie musiała mieć widok na dzieci, gdy już podrosną, a wiosną chciała nasadzić przy nim białe róże w krzewach.
OdpowiedzUsuń— To miejsce tej tragedii — wskazała ręką na szafkę, przy której był rozłożony już tylko jeden ręcznik, bo te mokre wylądowały w międzyczasie w pralce, oczekując, aż sprzęt będzie mógł zostać uruchomiony, po ponownym włączeniu wody — szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia, co się tutaj właściwie stało… — powiedziała podchodząc bliżej, tej właściwej szafki — sprzątałam, a nagle woda nie leciała z kranu, no to zerknęłam pod spód i przeciekało przy tym wężyku… Pomyślałam, że wystarczy, jak go po prostu podkręcę, ale… To doprowadziło tylko do większego zalania — wytłumaczyła, pokazując mu nawet klucz, który leżał na blacie przy zlewie i którego użyła do naprawy… — przepraszam za ten bałagan, ale byłam właśnie w trakcie porządków — westchnęła, rozglądając się, dookoła, bo w kuchni zdecydowanie na chwilę obecną panował największy nieporządek. Talerze, których nie zdążyła umyć, a które nie zmieściły się do zmywarki, kolorowe miseczki z ponadgryzanym jedzeniem Thei, którym dziewczynka nudziła się po kilku gryzach.
— Ale to nie tak, że kręciłam w drugą stronę i odkręciłam ten wężyk, sprawdzałam! — zaśmiała się jeszcze, bo znając Arthura poczucie humoru, zaraz zadałaby pytanie w tym stylu. Wolała, więc, gdyby Jerome również postanowił o to zapytać, uprzedzić go.
Chwyciła głośnik elektronicznej niani, który stał przy zlewie i przestawiła go na kuchenną wyspę, aby zwyczajnie nie przeszkadzał. Sama też odeszła od szafek, bo nie chciała patrzeć mu na ręce. Sama nie lubiła, gdy ktoś tak się patrzył, gdy ona coś robiła i podejrzewała, była prawie pewna, że większość ludzi na świecie też tak ma.
— Mam przynieść jakieś konkretne narzędzia? — spytała, zgarniając jeszcze zabawki dzieci z blatu, wywracając przy tym oczami.
Elle
Wolontariuszką została w trakcie pierwszej klasie liceum; wcześniej kandydowała już dwukrotnie na jedno jedyne miejsce, ale chętnej młodzieży było zbyt wiele. Czekała cierpliwie przez półtora roku, aż idąc do nowej szkoły, wybrano ją niemal na samym początku. W ten sposób do tego schroniska i pobliskiego domu dziecka przychodziła przez prawie pięć lat i ta chwila trwała wciąż. Tylko raz w trakcie tej przygody zniknęła na dłuższy czas, tuż po tym, jak Olivier rzucił się na nią podczas ostatniej próby przed świątecznym występem. Do zszokowanej Caroline przez niemal tydzień nie docierało to, że ochroniarz uderzając go ciężkim wazonem w tył głowy, odebrał mu życie. Z jednej strony cieszyła się, że przybiegł w odpowiednim momencie i ochronił ją przed bestialskim czynem tancerza, ale brunet umarł. Odszedł z tego świata chwilę po tym, gdy zerwał z niej wszystkie ubrania. Wtedy zamknęła się w sobie, nosiła żałobę, martwiąc się tym, co ludzie powiedzą. Ale czy to była jej wina? Przyjaźnili się i nigdy nie spodziewałaby się, że on tak postąpi, jednak w pierwszy dzień wiosny przybiegła tu z szerokim uśmiechem, zapoznając się z nowymi podopiecznymi.
OdpowiedzUsuńKrótką przerwę zrobiła sobie także niespełna cztery miesiące, kiedy dostała się do The Voice of New Jork. Początkowo myślała, że albo żaden z jurorów nie odwróci swojego fotela, albo odpadnie od razu w trakcie bitwy. Nie wierzyła w to, gdy to ona przeszła do nokautów, a następnie do odcinków na żywo. Największym zaskoczeniem był wybór Caroline przez trzydziestoczteroletniego trenera, dlatego stojąc jako jedyna kobieta w kręgu zdolnych, trzech mężczyzn, nie liczyła na zwycięstwo, a jednak. To Fender odebrała główną nagrodę i mogła zaprezentować własny utwór w trakcie finału. Było jej ciężko, bo ukochany tata wyjechał na misję do Afganistanu, ale musiała zawalczyć o swoje, spisując słowa w trakcie burzowej nocy, myśląc o tym, kto być może małymi kroczkami zdobędzie serce studentki.
Idąc w stronę wejścia od pomieszczenia socjalnego, roześmiała się widząc grupkę osób w podobnym wieku, co ona, którzy podeszli do niej nieśmiało, prosząc o wspólne zdjęcie. Oczywiście, że przystała na ich prośbę, oddając po chwili trzy telefony i życząc miłego dnia. Poprawiając kremową czapkę z pomponem, schowała rękawiczki do kieszeni, bo jednak jak na jeden stopień Celsjusza było jej wyjątkowo ciepło. Chociaż odnosiła wrażenie, że odkryte kolana przez liczne przecięcia w czarnych spodniach zamarzną, gdy będzie oprowadzać którąś z przydzielonych grup. Tuż po zamknięciu za sobą drzwi, przywitała się z najbliższymi dla niej wolontariuszkami, obserwując kontem oka listę, na której umieszczono pary dzisiejszego wydarzenia. Trafiła na mężczyznę, a ona w kontaktach damsko-męskich nieco się ograniczała, stresowała się, więc łatwiej byłoby, gdyby duet składał się z niej i innej dziewczyny. Na całe szczęście Marshalla kojarzyła i wydawał się jej miłym chłopakiem, który nie zrobiłby krzywdy nikomu, a przede wszystkim kobiecie, dziecku czy zwierzakowi.
— Hejka, właśnie przeczytałam — ograniczyła się do delikatnego uśmiechu i chwilę później nalewała do kubka gorącej wody, ruszając w górę i w dół saszetką malinowej herbaty. — Prawie gotowa, jedynie wypiję coś gorącego i możemy brać się do obowiązków. Inaczej istniałaby możliwość, że zamarznę, bo miało być cieplej. — oparła się o ścianę, wsypując łyżeczkę cukru.
Caroline Fender
Pamiętali, że w jednej z filii był taki pracownik, ubóstwiający coś takiego jak urlop na żądanie. Nie, żeby Jasperowi to jakoś przeszkadzało, ale kiedy terminy goniły terminy, nie mieszcząc się w cieniutkich rubryczkach, musieli zacisnąć zęby, nie pozwalając sobie na negatywną opinię wśród klientek. Rozumiał, że każdemu może przytrafić się choroba, nagły wyjazd, sprawy rodzinne czy coś innego, przez co nie mogli spędzić czasu w salonie fryzjerskim, ale wolałby, aby taki pracownik stanął przed nim, porozmawiał, a on miałby czas na naniesienie zmian. Najgorzej było wtedy, gdy odczytał taką wiadomość godzinę przed rozpoczęciem pracy; wtedy denerwował się niemiłosiernie, pozostając sympatycznym dla swojego współpracownika. Popatrzył na radosną dziewczynę, która porwała swój grafik jak najcenniejszy skarb. W końcu zastępowała w jakimś stopniu i Małeckiego, i parę pań, które nie trafiły na pasujący im termin do Camili, Marity, Philippa czy Jaspera, zadzwoniły kilkanaście minut temu, wpisując się do nowej fryzjerki.
OdpowiedzUsuń— Dosłownie dziesięć dni. Wszyscy zbierają się do finału, a ja zaczynam się trząść się na myśl o tym wydarzeniu, bo nie mam pewności, że Willow zainteresowała się mną na tyle, żeby pozostać dalej w małżeństwie — z przerażającym grymasem na twarzy, ruszył nogą, biorąc kule ortopedyczne w dłonie. — Idziemy wszystkim po kawę, kto co sobie życzy?
Nie chciał rozmawiać o tym co siedziało w jego głowie, mając tyle znajomych ludzi wokół. Nie wszyscy musieli słuchać o tym, jak mocno przeżywa zbliżający się koniec edycji, podczas której usiądą naprzeciwko ekspertów, opowiedzą o plusach i minusach, podejmując ważną decyzję. Bo decyzja rozwodu była odpowiedzialna, a także i ta dotycząca rozwijającego się związku, poważnego związku.
Mimo, że Jeroma nie znał najlepiej, to z nim rozmawiałoby mu się najlepiej. Philipp pewnie doradziłby mu, żeby posadził swoją żonę na blacie, zaczął całować, zdejmując kolejno ubrania i kończąc wszystko w jej łóżku. Może wygodniej byłoby mu na kanapie, lecz pozostała mu cała godzina do przyjścia pierwszej klientki. Przyda mu się dodatkowa kofeina i zaczerpnięcie powietrza.
— Ja podziękuję — odezwała się Marita, wskazując na tą kawę, którą zrobił dla niej Philipp, chcąc przeprosić za rozerwanie bielizny. —Cami pewnie chce białą z cukrem, prawda?
— Jasne, tylko taką toleruję, ale weźcie mi większy kubek, panowie.
— Ja również kocham białą kawę, ale bez cukru i w powiększonej wersji, a nasz przyszły Enzo, co sobie życzy? — Audrey poruszyła buteleczką z rozjaśniaczem, wskazując na myjkę. — Siadaj, bo lepiej wypróbować na Tobie mój początek, niż na klientce.
Radke powiedziała to w taki sposób, jakby dopiero zaczynała swoją przygodę z fryzjerstwem, a dodatkowo nie miała żadnego doświadczenia. Jakby sama nie wiedziała, co musi zrobić, żeby uzyskać taki sam efekt, jak aktor z serialu. Wszyscy zaśmiali się wdzięcznie, a on patrząc błagalnie na Maritę, wiedział że niczego nie osiągnie, więc usiadł posłusznie na wskazanym miejscu.
— Dla mnie melisa i mówię teraz poważnie. Nie mogliście zatrudnić faceta? Nie, żebym miał coś do Ciebie — odchylił głowę patrząc na Audrey — Ale czy moje włosy to należą do wykonywania na nich eksperymentów? Moje klientki będą się ze mnie śmiać.
Ostatni raz zerknął w kierunku Andersona mającego naturalny kolor włosów, bo ani razu nie próbował nakładać farb u siebie. Jedynie zgadzał się na odważne strzyżenia, wybierając stanowisko albo Jaspera, albo Camili, bo Maricie dokuczał od pierwszego dnia współpracy, mówiąc wprost, że boi się, bo może wstać jako łysy z jej fotela. Prosząc Marshalla o przytrzymanie drzwi, poprawił górną część garderoby i po chwili znalazł się na ulicy, unosząc chorą nogę.
Jasper
Jaime nie pamiętał, kiedy czuł taki spokój; wewnętrzny. Miał wrażenie, że jego serce bije zupełnie innym rytmem, równomiernym, powoli pompując krew. W głowie myśli stały się przejrzystsze, bardziej jasne i przede wszystkim pozytywne. Dostrzegł światełko w tunelu, które powolutku zaczęło się rozrastać. Chętnie udał się w tamtym kierunku, mając płytki oddech, niezakłócony niczym złym ani mrocznym. Czuł się odprężony, a kiedy wraz z Jerome’em zawitali na plażę, uśmiech Jaime’ego nie mógł być bardziej radosny. Tęsknił za tym miejscem. Kiedy wcześniej przylatywał do Miami na cmentarz, jego humor zawsze był… nienajlepszy. Ale i o tym już wspominał. Tego dnia było zupełnie inaczej. Cieszył się bardzo, kiedy nagimi stopami dotknął rozgrzanego piasku, słońce przyjemnie ogrzewało ich twarze, a wiatr delikatnie targał włosy. Czy mogło być jeszcze lepiej w tym momencie? No jasne, że tak, w życiu Moretti’ego było jeszcze wiele spraw do poukładania, zresztą, to, o czym wspomniał jeszcze niedawno, było może bardziej regularne, ale wciąż wymagało pracy i wiele czasu, aby uporządkować wszystko do końca.
OdpowiedzUsuńReszta dnia upłynęła im w przyjemnej atmosferze. Jaime cieszył się, że wreszcie nie musiał ukrywać tego wydarzenia z przeszłości przed Jerome’em. Chociaż istniało jeszcze wiele innych spraw, o których chciałby mu powiedzieć, to wolał jednak póki co zatrzymać je dla siebie. Nie chciał bowiem, by mężczyzna ograniczył ich kontakt lub po prostu wyraził względem chłopaka pewną dezaprobatę. Oczywiście Jaime doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w pełni na to zasłużył, ale… na razie wolał milczeć. Zwłaszcza, że prawdopodobnie jeszcze nie raz wróci do robienia tych wszystkich rzeczy, z których nie był dumny, ale jednocześnie nie mógł się powstrzymać, aby ich nie robić. Może wkrótce już będzie inaczej, lepiej?
Na lotnisku rozeszli się każdy w swoją stronę. Jeszcze przed pójściem spać, Jaime napisał do Jerome’a wiadomość, że bardzo mu dziękuje, że poleciał tam razem z nim i że mógł się wygadać. Gdyby tylko poznał kogoś takiego jak Marshall wcześniej, to kto wie – może teraz byłoby zupełnie inaczej?
Kolejne dni mijały mu dość szybko. Miał dużo do zrobienia na uczelni. Mieli tu kolokwia dość często, regularnie sprawdzające nabywaną wiedzę przez studentów. Jaime oczywiście nie miał problemu z ich zdawaniem, jednak nad niektórymi tematami musiał posiedzieć dłużej, bo co z tego, że wiedział, co pisać i mówić, jak nie do końca rozumiał, o co w tym wszystkim chodziło? Na szczęście nie musiał niczego poprawiać, a zwyczajna nauka wieczorem była owocna. W tym samym czasie czekał na jakąś wiadomość od Jerome’a, który coś mówił o tym, co powinni robić w Nowym Jorku. Jaime nie mógł się doczekać, aż mężczyzna się do niego odezwie i w końcu mu powie (lub pokaże), o co chodzi.
W środę miał nieco mniej zajęć, więc skorzystał z tego i stwierdził, że wybierze się na zakupy. Po powrocie z Miami uznał, że może potrzebuje jakiegoś nowego hobby i nawet się czymś zainteresował… A żeby to robić, musiał mieć odpowiednie produkty. I narzędzia. Właśnie wchodził do mieszkania, kiedy odezwał się jego telefon. Odłożył zakupy na podłogę, a potem sięgnął po komórkę i odebrał.
- No jasne, że możesz – powiedział od razu i nawet uśmiechnął się.
Czasu wystarczyło mu akurat na rozpakowanie zakupów i ogarnięcie się po uczelni i wizycie w sklepie. Potem pozostało mu jedynie czekać. I naprawdę starał się być cierpliwy, ale… ciekawość go po prostu zżerała.
[Oczywiście, że wybaczam :D nie było tak źle przecież xd]
Jaime
Noah przez chwilę obserwował Marshalla, ale skoro ten potrzebował czasu na przetrawienie tych informacji, to Woolf zabrał się dalej za pracę, uznając, że Jerome odezwie się, gdy będzie na to gotowy.Noah skończył właśnie szufladę i przesunął ku Marshallowi, który powinien złączyć ją z resztą konstrukcji. Sięgnął za to po kolejne elementy. Nie zdążył jednak niczego zrobić, bo usłyszał cichy głos towarzysza. Noah podniósł na niego wzrok i zamierzał coś odpowiedzieć, ale Jerome go uprzedził i wybuchł .Noah widział jego złość i oburzenie.... może też pewnego rodzaju zagubienie? Woolf nie zdecydowałby się na nazwanie tego, ale wiedział, że mężczyzna został zupełnie wytrącony z równowagi. Cóż... nie to było celem Woolfa. Próbował rozmawiać z Jerome, żeby nie denerwować siostry i zapewnić jej spokój i bezpieczeństwo. W pewnym sensie była to jego metoda na wszystko - przez większość czasu przecież starał się tylko trzymać Jen z daleka od kłopotów. Cóż miał poradzić na to, że dziewczyna je wręcz uwielbiała?
OdpowiedzUsuńNoah westchnął ciężko i popatrzył mężczyźnie w oczy.- Nie wiem... naprawdę nie wiem, czego może od niej chcieć. Wolałbym, żeby się tu więcej nie pokazywał jest o cholernym draniem. Sprytnym. Podstępnym draniem - prychnął i potrząsnął głową. - Wiem, że organizuje tutaj coś dużego. I o ile wcześniej nigdy nie wspominał o Jennifer, tak ostatnio zaczął o nią pytać. Dlatego przyszedłem z tobą porozmawiać. Sądzę, że w obecnym stanie nie powinna się denerwować.... z resztą sam wiesz lepiej.- dodał. Odetchnął głęboko.- Nasza rodzina nie jest normalna. Ojciec nie żyje. Dziadek, który zostawił rodzinę. Matka, która jest egoistyczną suką. Ja... - urwał. - Powinienem był się zaopiekować wtedy Jen, ale sam byłem głupim szczeniakiem... Potem było już za późno - urwał. Pierwszy raz w życiu powiedział to na głos i czuł się z tym źle. Pewne rzeczy jednak nie powinny ujrzeć światła dziennego. - W każdym razie... dobrze, że gdzieś w tym pieprzonym świecie się odnaleźliście. Ale dla mnie to oznacza, że musisz mieć jaja i udźwignąć to wszystko, żeby móc ją chronić - ostatnie słowa wypowiadał już ostrzejszym tonem, a na jego twarzy odmalowało się dziwne zacięcie.
Noah
[Ufff no to mi ulżyło, bo myślałam, ze jestem daleko w tyle!]
OdpowiedzUsuńZakopywanie się w przeszłości nie było niczym dobrym dla psychiki, bo nagle człowiek mógł odnaleźć tyle innych rozwiązań poza tymi, których rzeczywiście zdecydował się użyć. Później rodzi się frustracja, złość i często finalizacją jest niemoc oraz poczucie beznadziejności. Bo jak to… Mogłam/mogłem to i tamto, a zrobiłam/zrobiłem coś całkiem innego. Rudowłosa starała się trzymać od takich myśli z daleka, jednak była tylko słabym homo sapiens, któremu zdarzały się więcej niż chwile słabości. Teraz nie zamierzała im ulegać, ponieważ nie miała ku temu powodów. Obecny obok Marshall rozświetlał najgęstsze chmury i sprawiał, że ze szczerym uśmiechem patrzyła w kierunku dnia jutrzejszego.
- Wybacz, jednak tunele sobie podaruje. Co jak tam będą szczury? – wzdrygła się, bo może nie była najbardziej płochliwą istotą na świecie, to nikt, kompletnie nikt nie przekona jej do tych żółtozębnych gryzoni. Można by godzinami zachwalać ich inteligencje, podawać zalety i podać przykłady tego jak bardzo użyteczne potrafią być, a panna Lester się do nich nie przekona.
- Rozumiem, jednak nadal jest to dość nagły termin. Nie powiesz, ze nie – uniosła zaczepnie brew, ponieważ nawet dla lekkoducha jakim starała się być to wychodziło poza ramy racjonalnych wyobrażeń. Chociaż może nie powinna już zaskakiwać się tak z rewelacji na rewelacje, skoro jeden z jej danych znajomych postanowił wziąć ślub w ciemno. Żyje się raz, czy jakoś tak!
- Na to liczę, bo wolałabym uprzedzić szefa o tym, iż zamykamy lokal dla reszty cywilizacji – zaśmiała się lekko zmotywowana pomysłem organizacji kawalerskiego. Nie miała w tym kompletnie żadnego doświadczenia, jednak nie jedno takie spotkanie widziała czy to w swej poprzedniej, czy obecnej pracy.
Nagle po usłyszeniu pytanie szara rzeczywistość zaczęła się przedostawać do jej szczelnie zamkniętego mieszkania, które jeszcze kilka minut temu było wypełnione po brzegi optymizmem. Niemal namacalnie zrobiło się chłodniej, a rudowłosa instynktownie nieco odsunęła się na kanapie. Starała się zachować ten sam wyraz twarzy, chociaż była świadoma, że skutek jest zgoła inny.
- Lepiej bym tego nie podsumowała. -zaśmiała się dość smutno po czym bez sprzeciwu przyjęła szklankę z drinkiem. Potrzebowała alkoholu.
- Sama nie wiem jakie rozwiązanie byłoby lepsze – odpowiedziała jak na siebie wyjątkowo szczerze upijając pierwszy łyk ze szklanki, a następnie zaczęła się bawić pluskającym o ścianki płynem. Na dobrą sprawę nie zastanawiała się wcześniej nad tym, czy wolałaby już nigdy więcej nie spotkać Colina, czy jednak żeby wrócił i by znów mogli… Mogli co? Potrząsnęła głową i zaśmiała się tym razem lżej na stwierdzenie szatyna.
-Nie martw się Misiek i ze mną poległa na maci, więc masz większe szanse jak Cię podszkolę, co Ty na to? – uniosła szkło do góry, by uczcić ten dziwny toast gdy nie miała już ani kropelki rumu wymieszanego z kolą spojrzała jeszcze raz prosto w oczy Jeroma.
-W sumie to fajnie by było jakby wrócił… - odezwała się po dłuższej chwili i otuliła się szczelniej dłońmi. Faktem było, że przeszła ostatnio małe, osobiste piekło, jednak było ono do zniesienia, bo ktoś kazał jej zebrać cztery litery do kupy. Teraz tego kogoś brakowało i musiała się do tego niestety przyzwyczaić.
-Może coś zjesz? Bo ja to w sumie zgłodniałam trochę – zaproponowała, gdy salon przez dłuższą chwilę nie wypełniał gwar ich rozmowy.
Charlotte Lotta
Urazy czasem były przydatne, ale zwykle pojawiały się wtedy, gdy człowiek ich nie chciał. Może to źle brzmi, ale jak człowiek faktycznie potrzebował chwili oddechu od wszystkiego to nic się nie działo, a gdy było już wszystko dobrze to nagle z nieba wręcz spadało coś i albo upadał niefortunnie i kończył na tygodnie z usztywnioną kostką albo wygięty w cztery strony świata, bo dawny uraz dał o sobie znać. Oboje mieli szczęście, że mieli wtedy osoby, które im pomogły. Sama pośrodku niczego raczej niewiele by zrobiła, a na pewno nie wróciłaby do domku. Jeśli dobrze pamiętała o zdążyli przejść jakieś trzy kilometry, gdy upadła i podziwiała, że Felix dał radę ją przez tyle czasu nieść, choć upierała się, aby ją postawił i tylko pozwolił się o siebie oprzeć, ale wtedy z pewnością powrót trwałby trzy razy dłużej. Najważniejsze było, że oboje już doszli do siebie, bo jak tak na niego patrzyła to nie powiedziałaby, że cokolwiek mu się stało.
OdpowiedzUsuńMoże do końca roku już będzie spokojnie. Nie chciałaby wylądować w szpitalu czy nawet w zwykłej przychodzi, jakichkolwiek wypadków naprawdę miała już serdecznie dosyć. Miała chęci już tylko wrócić do pracy, bo naprawdę stęskniła się za wzbijaniem się w powietrze, witaniem pasażerów, za wszystkim tak naprawdę. A najbardziej brakowało jej widoków z okna, choć oczywiście podczas lotu nie miała szczególnie dużo czasu na to, aby zerkać przez okno, ale mimo wszystko tych drobnych rzeczy naprawdę jej brakowało i miała nadzieję, że spokojnie uda się jej już popracować bez dodatkowych… wypadków. Mając teraz wolny czas jedyne co zrobiła to nadgoniła serialowe zaległości, niektóre obejrzała jeszcze raz. Naprawdę nie miała co robić przez ten czas i zwyczajnie się cieszyła, że ten dobiegał już końca i zaraz znów wskoczy w mundur, będzie na lotnisku, a nie w mieszkaniu, które zaczynało powoli ją przytłaczać. Nie była stworzona do siedzenia na miejscu, potrzebowała ruchu, a teraz, gdy ten był ograniczony bardzo doceniała nawet spacery z Mystic, które czasem miała ochotę porzucić.
― No nie jestem, ale równie dobrze to może być kłamstwo i nie była świadoma co wpisuje w dokumenty ― powiedziała z rozbawieniem. Taka szansa też istniała, choć o wiele łatwiej brzmiało to, co powiedziała mu wcześniej. Znaczenie też przecież wcale głupie nie było. ― Twoje imię też ma znacznie niczego sobie.
Chyba każde imię miało tak naprawdę jakieś znaczenie. W wielu krajach te samo imię mogło znaczyć zupełnie różne rzeczy i chyba najważniejsze było to, aby to rodzicom się podobało. No i później dziecku, które z tym imieniem do końca życia będzie chodzić. A czasem ta jedna rzecz potrafiła przysporzyć ludziom wiele problemów, gdy ktoś podłapał, jeśli było inne od tych popularnych i często spotykanych, ale raczej Jerome z tym problemu nie miał w latach szkolnych. Przynajmniej tak podejrzewała.
― Ja chyba byłabym przerażona. Tak naprawdę przerażona, jakby się okazało, że jestem w ciąży. Gdzieś tam w głowie mam, że jestem za młoda na takie rzeczy ― powiedziała kręcąc głową ― ale z drugiej strony to musi być niesamowite, nie? Stworzyć życie… i to bicie serduszka, też musi być… no sam wiesz pewnie o czym mówię.
Takich rewelacji na pewno się nie spodziewała. Może nie tyle ciężko było sobie wyobrazić go w roli ojca, a po prostu to było coś, czego brunetka nie brała pod uwagę, gdy go poznała. Nikt w końcu o takich rzeczach nie myślał wtedy, prawda? A życie lubi być przewrotne. Jeszcze parę miesięcy i nie tylko w kurtkach, ale i z wózkiem będzie po Nowym Jorku spacerować.
― Na razie tylko akceptuje z opowieści, ale to dobrze, bo… cóż, jest starszy. Nawet sporo, ale… no hej, nie mam czternastu lat, aby to wyglądało i kojarzyło się źle ― dodała wzruszając ramionami ― nope, Felix urodził się tutaj, choć jest z Austrii. Znaczy jego rodzice, więc jak już ktoś o coś będzie musiał się starać to ja. Ale podobno po trzech latach od małżeństwa można się starać o obywatelstwo. Takie światełko w tuneli dla nas obcokrajowców, nie?
Lynie
— No tak… Nie jesteś przyzwyczajony do takich temperatur — uśmiechnęła sobie, zdając sobie na nowo sprawę, skąd pochodził mężczyzna. Nie chciała nawet sobie wyobrażać, co takiego musiał o tej porze roku przeżywać. Z pewnością nie było to ani miłe, ani przyjemne. Ona sama, co prawda nosiła już ciepły płaszcza, ale owijała szyję jeszcze chustką nieco grubszą, ale wciąż chustką. Na szalik miał dopiero przyjść czas, tak jak i na grubą czapkę z pomponem — nie chcę sobie nawet wyobrażać, jak musi być ci zimno — pokiwała przy tym delikatnie głową i lekko się otrząsnęła, jakby właśnie miała poczuć na sobie wielki mróz — niestety masz rację, zima dopiero przed nami — powiedziała, wcale nie z szerokim uśmiechem, bo ona sama nie przepadała za bardzo niskimi temperaturami. Zdecydowanie dużo bardziej kochała lato i wiosnę. Jesień czasami też lubiła, ale zima… Zimą były święta i to był jedyny plus, jaki Elle potrafiła dostrzec w tej konkretnej porze roku.
OdpowiedzUsuńCzasami patrząc na któreś z pomieszczeń czy elementów, które nie było jeszcze w finalnej wersji, odczuwała straszną irytację. Wszystko przez to, że mieli z Arthurem konkretne plany. Zresztą, sami je tworzyli i mieli całość dopracowaną, co do najdrobniejszego szczegółu, ale i życie i finanse były ograniczeniami, których w żaden sposób nie byli w stanie przeskoczyć. Zwłaszcza, że Elle po zwolnieniu przez Blaise’a nadal nigdzie nie pracowała. Mężczyzna potrafił sprawić, aby człowiek poczuł się okropnie. Villanelle straciła na pewności siebie przez niego, przez co trochę obawiała się rozsyłać swój życiorys po firmach, a później nie miała do tego głowy. Wiedziała, że będzie musiała czegoś poszukać na nowo i pogodzić jakoś i studia, i pracę, a do tego jeszcze dzieci, dom i Arthura, chociaż męża zaczynała traktować w końcu… normalnie. Co wcale nie było tak łatwe, bo Elle miała tendencje do wyolbrzymiania i zdecydowanie była nadopiekuńcza.
— Dziękuję w swoim i Arthura imieniu — zaśmiała się cicho, prowadząc go do odpowiedniego pomieszczenia. Sama też rozejrzała się dookoła — dobrze, nawet bardzo dobrze. Co prawda mamy jeszcze wiele rzeczy do zrobienia no i ogród… W tym roku tylko odnowiliśmy taras. Wiesz, to rodzinny dom Arthura — przygryzła delikatnie wargę — jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, dom długo stał pusty… W zasadzie dużo pozmienialiśmy… Mówiłam ci? Studiuję architekturę, Artie robi doktorat i pracuje na uniwersytecie, to była świetna zabawa, tworzenie czegoś razem… Co prawda musiał mnie sprawdzać czy nie popełniam jakichś błędów konstrukcyjnych, ale to było niesamowite — powiedziała, przypominając sobie popołudnia, które spędzali na wspólnym projektowaniu, wymienianiu się pomysłami i przeglądaniu różnych stron, w poszukiwaniu inspiracji. Pamięta do dzisiaj minę swojego męża, kiedy oznajmiła mu, że na swojej tablicy na pintereście ma ponad sześćset zdjęć propozycji do pokoiku Matty’ego… — w każdym razie naprawdę jest nam tu dobrze, teraz, co prawda mieliśmy trochę zmian i nie do końca jest tak, jak było początkowo, ale co zrobić, życie czasami zaskakuje… Sam o tym wiesz — powiedziała, przygryzając delikatnie wargę. Nie miała pojęcia, bo nie śledziła informacji na ten temat, ale na uniwersytecie było głośno o próbie samobójczej jej męża, sama dowiedziała się o tym z grupy na facebooku, bo ktoś opublikował takie informacje szybciej, niż Elle została poinformowana i… To był szok, jakiego nie spodziewała się nigdy w życiu i nikomu nie życzyła czegoś takiego, nawet największemu wrogowi. Ten temat nadal był dla niej ciężki i zdecydowanie nie było jej tak łatwo opowiadać o tamtych wydarzeniach, więc raczej unikała go, jak tylko mogła.
— Nie lubię przyjmować gości, kiedy… No nie jestem przygotowana — powiedziała, rozglądając się po kuchni. Pewnie, nie było najgorzej i nieporządek ograniczał się do takich codziennych spraw, ale Elle i tak wolała, kiedy gościła ludzi w idealnych warunkach. Jerome mógł mieć trochę racji, bo pod tym względem blondynka często przesadzała — wiem, że to niespodziewana wizyta no i związana z pracą, ale mimo wszystko… Lubię, jak jest czysto — przyznała z lekkim uśmiechem.
UsuńUsiadła na jednym z wysokich krzeseł przy kuchennej wyspie i tylko poszerzyła uśmiech, kiedy Jerome wskazał na skrzynkę.
— No tak… Mogłoby to być podejrzane — pokiwała głową i uśmiechnęła się, słuchając jego kolejnych słów. Urwała wężyk? Przecież nie miała nawet tyle siły… Musiał być trefny, zdecydowanie — naprawdę? Ja go urwałam? Nie powiem tego Artiemu — powiedziała z uśmiechem, zerkając, co jakiś czas kontrolnie na głośnik od niani, jakby coś miało się na nim objawić — skoro trzeba… Zdecydowanie wolałabym mieć wodę w domu, zwłaszcza z dwójką dzieci, Thea jak się obudzi będzie jadła i jestem bardziej niż pewna, że nie skończy czyściutka — wstała z krzesła i spojrzała na Jerome’a — powiedz ile to może kosztować… Dam ci od razu pieniądze — cofnęła się z kuchni do salonu, gdzie na jednym z krzeseł leżała jej torebka — jeżeli to nie problem, to naprawdę będę bardzo wdzięczna, jeżeli możemy to załatwić od razu. Ale jeżeli miałeś jakieś plany, Jen czeka czy cokolwiek to śmiało mów, jakoś damy radę… — chociaż nie była pewna, co do tego, aby faktycznie mogli sobie poradzić. Woda była im przecież potrzebna do codziennych spraw. Gdyby Arthur był w pełni sprawny, na pewno by sobie poradził z wymianą wężyka, ale wózek stanowił ograniczenia, których nie sposób było ominąć — jeju to miała być szybka naprawa, a wyszło jak zawsze… — wymruczała cicho, spoglądając na Jerome’a przepraszająco, bo naprawdę nie chciała wykorzystywać jego wolnego czasu. Wiedziała przecież, że Jen była w ciąży i na pewno wolała mieć swojego faceta w domu, przy sobie.
Villanelle