Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2179. We've only just begun

Before the rising sun, we fly
So many roads to choose
We'll start out walking and learn to run
And yes, we've just begun

Ze snu wyrwało go kwilenie. Jerome podniósł się do pozycji siedzącej i sięgnął pod poduszkę, gdzie odnalazł swój telefon. Wyjął go i dotknął ekranu, przez co blask bijący od urządzenia poraził go prosto w oczy. Mrużąc powieki, mężczyzna odczytał godzinę. Dochodziła czwarta nad ranem, co oznaczało, że Aurora spała nieprzerwanie od siedmiu godzin, co chyba można było uznać za jej nowy rekord. Im była starsza, tym większą część nocy przesypiała, lecz wciąż serwowała dorosłym wyjątkowo wczesne pobudki.
Brunet wygramolił się z łóżka i podszedł do usytuowanego tuż obok łóżeczka. Kwilenie nie ustało, kiedy pochylił się nad popłakującą cicho dziewczynką i dopiero, kiedy wziął ją na ręce, Aurora względnie się uspokoiła. Nie oznaczało to jednak, że zaczęła tryskać dobrym humorem; coś ewidentnie jej przeszkadzało i zadaniem Marshalla było odgadnięcie, co.
— Najpierw jemy czy zmieniamy pieluchę? — odezwał się cicho, z charakterystyczną chrypką, jaka zawsze towarzyszyła mu tuż po wstaniu z łóżka. Rozmawianie z Rory przychodziło mu z coraz większą swobodą. Swoboda ta rosła proporcjonalnie do odległości, w której znajdowała się od niego Charlotte; jakby przy rudowłosej kobiecie Jerome wciąż krępował się okazywaniem uczuć jej córce. Bynajmniej nie dlatego, że czuł presję, choć wiedział, że Lotta już od długiego czasu przypisała mu roję ojca swojego dziecka. Po prostu… potrzebował więcej czasu.
Z Aurorą na rękach przeszedł do łazienki, gdzie ułożył dziewczynkę na przewijaku. Uważał, że on sam nie czułby się komfortowo, gdyby przyszło mu spożywać posiłek z pełnymi gaciami, więc dlaczego miałby dostarczać Aurorze podobnych wrażeń? Sprawnie zmienił pieluszkę i po jego wyćwiczonych ruchach było widać, że nie stronił od tego nie tylko podczas nieobecności Charlotte, ale również na co dzień. Opuściwszy łazienkę, przeszedł do połączonej z salonem kuchni i wyjął z lodówki butelkę z mlekiem, pamiętając o tym, by podgrzać ją w kąpieli wodnej przed podaniem jej córce panny Lester.
Nie, wciąż nie myślał o Rory jak o swoim dziecku, choć sam nie wiedział, co go przed tym powstrzymywało. Dość szybko przecież zdecydował się na rozmowę z Angielką, podczas której otwarcie zapytał o to, czy kobieta chciała, aby realnie uczestniczył w życiu jej córki i miał wpływ na jej wychowanie, a twierdząca odpowiedź go ucieszyła. Dlaczego więc teraz nie potrafił sprostać własnym oczekiwaniom?
— Jeszcze chwilę, Rory — wymruczał, kiedy przytrzymywana przez niego jedną ręką Aurora zaczęła się niecierpliwić. Nie tylko wierciła się przy jego boku, ale również zaczęła ponownie cicho płakać. Jerome wsadził palec do wody w garnuszku, w której pływała również butelka i z sykiem szybko cofnął rękę, kiedy okazało się, że temperatura wody była już stosunkowo wysoka.
— Naprawdę jeszcze tylko chwilka — zapewnił, uprzednio wyjąwszy lekko oparzony palec z ust i złapał Aurorę obydwiema rękoma. Poprawił ją w swoich ramionach tak, by twarz dziewczynki znajdowała się na wysokości jego wzroku i skrzywił się, kiedy wyraźnie spostrzegł jej zapłakane, zielone oczy oraz przezroczystą wydzielinę wypływająca z małego noska.
— I po co tak ślimtać? — odezwał się i pokręcił głową, a spomiędzy jego warg wydostało się ciche westchnienie. Najpierw sięgnął po paczkę nawilżanych chusteczek i doprowadził dziecko do porządku, a później wyjął butelkę z kąpieli wodnej i ocenił temperaturę mleka. Udało mu się go nie przegrzać, więc od razu przeniósł się na kanapę, ułożył Aurorę na swoim przedramieniu i podsunął jej smoczek butelki, który od razu znalazł miejsce pomiędzy różowymi wargami, a te zacisnęły się łapczywie.
Podczas gdy Rory jadła, brunet odchylił głowę i wsparł ją na oparciu kanapy, a jego wzrok prześlizgnął się po suficie.
Po raz pierwszy został z Aurorą sam na cały weekend. Charlotte wybrała się na dwudniową konferencję dla grafików, na którą wysłała ją agencja reklamowa, w której pracowała i choć rudowłosa początkowo wzbraniała się przed wyjazdem, brunet zapewnił ją, że sobie poradzi. Zrezygnował nawet z pomocy Margaret, która spędzała z Aurorą czas przez pięć, a często sześć dni w tygodniu i zasługiwała na chwilę wytchnienia. Jemu również miał przydać się odpoczynek. Od kilku tygodni zarówno po pracy, jak i w dni wolne zajmował się remontem mieszkania po dziadkach Arthura. Odnawiane lokum, które docelowo miało należeć do niego i Charlotte, powoli wyglądało coraz lepiej, czekało go jednakże jeszcze sporo pracy. Mógł jednak pozwolić sobie na weekend wolnego od remontu; mieli przecież gdzie mieszkać i nie musieli się spieszyć.
Rory przełykała głośno i z każdym towarzyszącym temu dźwiękiem opadające powieki Marshalla unosiły się z trzepotem. Walczył z sennością, co nie było łatwe, zważywszy na okoliczności. Było wcześnie i choć w lato o tej porze niebo już szarzało, teraz mieszkanie wciąż spowijała ciemność, gdzieniegdzie rozświetlana jedynie żółtym blaskiem ulicznych lamp. Wyspiarz, w przeciwieństwie do Aurory, poszedł spać dopiero przed trzema godzinami. Zostało mu do obejrzenia tylko kilka odcinków serialu i finalnie tak wciągnął się w przedstawianą na ekranie telewizora historię, że dobrnął do końca sezonu. Potrzebował przynajmniej jeszcze dwóch godzin snu, a ciepło bijące od drobnego ciała, które trzymał przy sobie, skutecznie wpędzało go w ramiona Morfeusza.
Podniósł ciężką głowę i spojrzał w dół. Kilka ostatnich pociągnięć wystarczyło, by dziewczynka opróżniła butelkę i kiedy Jerome odsunął smoczek od jej ust, zwróciła duże, zielone oczy na niego. Przypatrywała mu się z zainteresowaniem, wyraźnie ukontentowana tym, że miała suchą pieluszkę i pełny brzuszek, a w miarę tego, jak mrugała, jej powieki poruszały się coraz wolniej. Mimo wszystko, podobnie jak Marshall jeszcze przed chwilą, Rory próbowała walczyć z ogarniającą ją sennością. Wydawało się, że już przysypiała, kiedy nagle na powrót szeroko otwierała oczy i zaczynała cicho gaworzyć, jakby miała wyspiarzowi coś ważnego do opowiedzenia. Po tym krótkim zrywie znowu przysypiała i proces ten powtórzył się jeszcze parokrotnie, nim Aurora na dobre zasnęła w ramionach niezmiernie rozbawionego jej zachowaniem mężczyzny.
Trzymając dziewczynkę przy sobie, trzydziestolatek podniósł się z kanapy. W pierwszym odruchu chciał podejść od razu do łóżeczka, ale już po wykonaniu drugiego kroku coś go powstrzymało. Rory spała z główką wspartą na jego ramieniu i oddychała spokojnie; kiedy wydychała powietrze, z jej nosa wydobywał się cichy i zabawny świst.
Marshall przyłapał się na tym, że nie miał ochoty odsuwać jej od siebie i odkładać do łóżeczka. Nagle zaczęło mu się wydawać, że chłód, który wkradłby się pomiędzy jego nagi tors, a ciało dziecka, byłby wyjątkowo nieprzyjemny. Krążył więc powoli po całym mieszkaniu jeszcze przez kilkanaście minut, a Aurora ubrana w śpioszki z motywem jednorożca, które sam dla niej kupił, była niczym osobliwy termofor; bijące od niego ciepło rozchodziło się nie tylko po całym ciele wyspiarza, ale i wkradało się głębiej, rozlewając się również po zakamarkach serca. Kiedy Rory znalazła się w swoim łóżeczku, Jerome przystanął przy meblu, który przed paroma miesiącami skręcał szczebelek po szczebelku. Po chwili pochylił się i wsparł łokciami o barierkę, przez co znajdował się ledwo kilkadziesiąt centymetrów nad śpiącą Aurorą. Przyglądał jej się, wodząc od jej twarzy, do małych stóp i z powrotem, a kiedy to robił, na jego ustach majaczył lekki uśmiech.
— Naprawdę chciałbym być dla ciebie tatą — odezwał się szeptem i wyciągnął dłoń po to, by pogładzić główkę dziecka. Porastały ją jasne, rudawe włosy, które im były dłuższe, tym wyraźniej zaczynały się kręcić. — Tylko… — urwał, a spomiędzy jego warg wykradł się drżący oddech. Niewygodny ciężar opadł na dno żołądka Marshalla, a kolejne słowa utknęły w ściśniętym gardle. Nie odrywając dłoni od główki Rory, gładził kciukiem dziecięcą czuprynę i uniósłszy drugą rękę, mocniej pochylił głowę i zacisnął palce u nasady nosa.
Tylko coś mnie przed tym powstrzymuje.
Sądził, że uporał się z przeszłością. Minął już jakiś czas od rozprawy rozwodowej; od zamknięcia tamtego rozdziału jego życia, w którym obecna była nie tylko Jennifer, ale również ich nienarodzony syn. Dlaczego więc wciąż miał wrażenie, że bezpowrotnie stracił szansę na to, aby być ojcem? Dlaczego towarzyszyło mu to upiorne wrażenie, że jeśli na dobre wpuści do swojego serca Aurore, to zapomni o Lionelu? Umysł podpowiadał, że towarzyszący wyspiarzowi strach był irracjonalny, ale w żaden sposób go to nie umniejszało.
Jerome się bał. Bał się, że zdradzi swojego syna, którego nawet nie miał okazji poznać, podczas gdy Aurora znajdowała się na wyciągnięcie ręki, tak ciepła i… żywa.
Wyprostował się gwałtownie, kiedy wyczuł pod dłonią nagłe drgnięcie. Rory najpierw cała się spięła, a później rozpłakała się rozdzierająco. Ten dźwięk nie tylko poraził uszy wyspiarza, ale również na wskroś przeszył jego zamarłe serce i sprawił, że to drgnęło niespokojnie.
Pośpiesznie wziął dziewczynkę na ręce i przytulił ją do siebie. Wyglądała, jakby bardzo się czymś wystraszyła. Może coś jej się przyśniło? A może to strach pochylonego nad łóżeczkiem mężczyzny spłynął na nią i zakłócił jej spokojny sen?
— Przepraszam — szepnął, kołysząc dziewczynką. — Przepraszam — powtórzył, kiedy ta się nie uspokajała, przez co ciężar na dnie jego żołądka stał się tym bardziej dokuczliwy, a słowa z trudem umykały z piekącego gardła. — Wiem, że nie powinienem tak myśleć. Ty i twoja mama jesteście najlepszym, co mogło mnie spotkać. Bez was… nie wiem, w jakim miejscu bym się teraz znajdował — szeptał gorączkowo, jednocześnie krążąc po mieszkaniu i cały czas kołysząc Aurorę, której płacz zdawał się nie słabnąć, a przybierać na sile. Pewnie był to tylko zbieg okoliczności, ale Jerome naprawdę czuł się winny. Winny temu, że choć pragnął pewnych rzeczy, nie mógł po nie sięgnąć.
— Już dobrze. Wszystko będzie dobrze, Rory. Nie musisz się bać — mówił cicho, ale Aurora nie przestawała płakać. Nie był to pierwszy raz; on i Charlotte już wielokrotnie doświadczyli podobnego rodzaju płaczu, który rozpoczynał się niespodziewanie i równie nagle, jak się pojawił, nagle przechodził, ale po raz pierwszy Jerome był z tym zupełnie sam, tak daleko pod Charlotte. I po raz pierwszy miał wrażenie, że nie mógł dać dziewczynce tego wszystkiego, na co ta zasługiwała. A zasługiwała na miłość obojga dorosłych, którzy podjęli się jej wychowania.
— To nie tak — zapewnił. — Nie tak, że cię… nie kocham… — tchnął, bo wypowiedzenie tych dwóch słów przyszło mu z niebywałym trudem. — Ja… — zaczął i urwał, a jego głos mieszał się z dziecięcym płaczem. — Kocham cię, Rory. Problem tkwi w tym, że cię kocham — powiedział w końcu i przymknął powieki.
Nie wiedział, ile czasu spędzili, krążąc po mieszkaniu, nim dziewczynka zasnęła, wyczerpana własnym płaczem. Gdy Jerome odłożył ją do łóżeczka, ponownie wsparł się na barierce, wymęczony na swój własny, osobisty sposób.
Swego czasu tylko otarł się o ten szczególny rodzaj miłości, która została w nim zduszona tuż po tym, jak pozwolił jej wykiełkować. Ból, którego wtedy doświadczył, był silniejszy niż uczucie, w miejsce którego się pojawił. Jednak na tym niepodatnym gruncie, wbrew wszystkim przeciwnościom losu, niepostrzeżenie wykiełkowało kolejne ziarenko. Jerome nie chciał go dostrzec, jakby w obawie przed tym, że kiedy tylko padnie na nie jego wzrok, wydarzy się to samo, co przed dwoma laty. Coś jednakże pchało jego spojrzenie w kierunku kiełkującego ziarna; była to nieznana mu siła, której nie mógł się oprzeć, a która bez wątpienia pochodziła z jego wnętrza, aż pozwolił sobie na ukradkowe zerknięcia. Po każdym jednym zalewała go fala strachu, ale nie działo się nic złego. Absolutnie nic. Może to miało wystarczyć?
Wyprostował się i zacisnął palce na barierce. Aurora spała głęboko, jakby niedawny epizod nie miał miejsca, przynajmniej dla niej.
— Nie będziemy się już bać — obiecał wyspiarz. Wyciągnął rękę i jej wierzchem pogładził zaróżowiony, dziecięcy policzek.
Obydwoje utracili coś cennego, czego nawet nie zdążyli poznać. I choć Jerome był boleśnie świadomy tej straty, śpiąca spokojnie pod jego czujnym spojrzeniem dziewczynka nie musiała.

And when the evening comes, we smile
So much of life ahead
We'll find a place where there's room to grow
And yes, we've just begun

Flurry dziękuję za możliwosć wypożyczenia Aurory, a El za sprawdzenie tekstu. Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz ślimtać przez moje wypociny ♥ Cytat w tytule oraz opowiadaniu: Welshly Arms - We've Only Just Begun (Carpenters cover).

10 komentarzy

  1. Jeśli będę ślimtać to ze wzruszenia (da się tak?). Bo notka jest poruszająca. Moje serducho stopiła, sądzę, że nawet Noah nie byłby obojętny. I oczywiście życzę Jeromkowi jak najlepiej. Będzie super tatuśkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądzę, że ślimtać można z różnych powodów ^^ Niezmiernie się cieszę, że notka Ci się podobała i poruszyłaby serduszko nawet Noah ♥ Zawsze towarzyszy mi lekki stres, kiedy podrzucam Ci moje teksty do przeczytania, więc mogę odetchnąć z ulgą ^^
      Również wydaje mi się, że Jerome będzie super tatą. Mam nadzieję, że szybko poukłada sobie w głowie to, co trzeba i zacznie myśleć o Aurorze tak, jak wszystkie sobie tego życzymy ;)

      Usuń
  2. 💙Kocham to z jaką czułością Jeromek zajmuje sie Aurorą💙 rozczula to moje serducho i nie mogę się doczekać momenty, w którym dotrze do niego, że on już jest tatą! I wcale Rory nie wypożyczałam - ona jest nasza, znaczy ich haha <3 Notka cudowna, choć nie obyło się bez wzruszeń czekam co dalej - mimo, ze po części wiem XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama zastanawiam się, kiedy ten moment nastąpi ^^ Jerome ma to do siebie, że w tak istotnych kwestiach przeważnie się mnie nie słucha i różne rzeczy uświadamia sobie w najmniej spodziewanych dla mnie momentach. Niecierpliwie czekam na bodziec, który popchnie go jeszcze dalej :)
      I oczywiście cieszę się, że notka się podoba ♥ Bez Ciebie, Charlotte i Aurory nie byłoby o czym pisać ♥

      Usuń
  3. Jaka urocza ta notka! :D
    Chyba nie wyszła spod Twojego pióra taka, którą ciężko by się czytało. Jak zawsze dość szybko pochłonęłam, a jeszcze ciekawość zżerała jak tam się życie Jerome teraz układa. Mam wrażenie, że ojcowanie wychodzi mu niezwykle naturalnie . Po tym tekście wywnioskowałam, że będzie super tatą, a Aurora zdecydowanie ma szczęście, że ktoś taki się jej trafił. :D Będę z pewnością wyczekiwać kolejnej notki, może już w następnej Jerome nie będzie miał żadnych obaw przed nazywaniem rzeczy po imieniu. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam szczerze, że jak sama czytałam i sprawdzałam ten post, to zaczął mi się wydawać jakiś taki krótki... xD Ale też nie chciałam na siłę lać wody i zajmować się wyjaśnianiem każdego niedopowiedzenia.
      Dziękuję za miłe słowa ♥ Fajnie jest mieć takiego wiernego czytelnika! Właśnie uświadomiłam sobie, że chyba nie ma takiej mojej notki, której byś nie przeczytała, za co serdecznie dziękuję ♥

      Usuń
  4. Niesamowicie ciepła i przyjemna notka. Muszę przyznać, że się wzruszyłam, chociaż prawda jest taka, że w ostatnim czasie wzruszam się niemal wszystkim 😅 Ale! Uważam, że gdy Jerome już będzie w stanie przed samym sobą być tatą dla Rory bez żalu i wyrzutów, to będzie najlepszym tatą jakiego może mieć ta mała ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to nawet troszeczkę sobie o Tobie myślałam podczas pisania tej notki i nie ukrywam, że po cichu liczyłam na to, że ją przeczytasz, bo byłam bardzo ciekawa Twojej opinii ^^ ♥ Stąd tym bardziej cieszę się, że notka się podobała ♥
      I ja sama niecierpliwie czekam na moment, kiedy Jerome już sobie wszystko przepracuje i faktycznie poczuje się tatą.

      Usuń
    2. aww ❤ ❤
      czekam na kolejne notki z Żeromkiem i Rory, bo ta jest naprawdę super. No i z Lottą do kompletu! Poczytam sobie z chęcią o cudzym rodzinnym życiu. Teraz to wiesz, zupełnie inny poziom czerpania z tego 😂😂

      Usuń
  5. Jakie to było kochane! Urocze, słodkie, wspaniałe i wzruszające. Momentami smutne. Bardzo mi przykro, że coś tak strasznego spotkało Jeromka, ale cieszę się też, że pozwala sobie na szczęście. I już wie, że Aurora nie zastąpi jego synka <3 Rory jest taką szczęściarą, że będzie miała takiego tatę! W ogóle do Jeromka bardzo pasują dzidzie. Możecie z Flurry pomyśleć. Cóż, Charlotte i Jeromek na pewno próbują (tak mi się skojarzył pewien tekst).
    Czytałam z uśmiechem i nie raz z łezkami w oczach. Świetny tekst! <3

    OdpowiedzUsuń