I've been here before. It seems like I ain't ever leaving. Face on the floor and I'm staring at the ceiling. Checking my pulse. Still alive but barely breathing, yeah, alive but barely breathing.
Where do I go?
urodzony 14 kwietnia 1991 roku w Rockfield, na Barbadosie // 30 lat // najstarszy z piątki rodzeństwa // ukulele pod pachą // złota rączka // 1⁄8 krwi rdzennych mieszkańców Barbadosu // you left it all behind // w Nowym Jorku po raz pierwszy zjawił się na początku marca 2019 roku, posiadając wizę turystyczną na dwa miesiące // po powrocie na Barbados, po kilku tygodniach wrócił do USA jako posiadacz wizy narzeczeńskiej, zobligowany do wzięcia ślubu w przeciągu 90 dni od przekroczenia granicy // sometimes love is unspoken ∞ 18.11.2019 // niedługo po zawarciu związku małżeńskiego z miłością swojego życia, została mu przyznana zielona karta // and we are finally home - układ // po dwóch latach od ślubu wraz z żoną zdecydowali się na separację // była sekretareczka w salonie fryzjerskim Jaspera Małeckiego // budowlaniec w firmie Fibre // wolontariusz w schronisku dla zwierząt // barbadians // new yorkersWhen I am feeling out of control?
Nie spodziewał się, że jego życie potoczy się w taki sposób. Odkąd zjawił się w Nowym Jorku, czas nieubłaganie pędził na przód, a on sam pozwolił, by to ślepy los pokierował jego żywotem, biernie przyglądając się, jak ten niematerialny byt zapisywał kolejne karty jego historii. Pióro, które dotychczas to on sam prowadził po chropowatym papierze, zostało mu wyrwane z rąk i spoczywało w innych dłoniach przez długie dwa lata, aż obcy charakter pisma stał się dla niego zupełnie nieczytelny, kolejne karty zaś zapełniały się powoli i mozolnie, z niebywałym trudem. Wtedy też zdecydował się powiedzieć dość. Łagodnie, aż stanowczo ułożył dłoń na tej drugiej dłoni, która dzierżyła pióro nabite czarnym atramentem i z lekkim uśmiechem wyjął je z rąk losu, który wyraźnie pobłądził i nie potrafił obrać żadnej z otwierających się przed nim ścieżek.Jerome zrobił więc to, czego obawiał się od samego początku zawierzenia swojego życia przewrotnemu losowi – postawił kropkę, lecz bynajmniej nie ostatnią. Postawił kropkę, czyniąc to z trudem i ciężarem spoczywającym na sercu, lecz jednocześnie nigdy nie miał takiej pewności co do słuszności podjętej decyzji. I kiedy czarny punkt zwieńczył ostatnie zdanie rzekomo najlepszego rozdziału jego życia, przeniósł wzrok niżej.
I przeszedł do kolejnego akapitu. Akapitu, który zamierzał zapełnić sam, mocno trzymając pióro między palcami i choć nie wiedział jeszcze, co chciałby napisać, kwestią czasu pozostawało, aż spod jego palców wypłynie pierwsze samodzielne zdanie.
And I'm staring at my demons
1. And from his lava came this song of hope / 03.03.2019 - 16.05.2019 /2. You got me where you want me on this twisted ride / 16.05.2019 - 11.08.2019 /
3. Won't you come ‘round, make up for the lost time / 11.08.2019 - 18.10.2019 /
4. Like a hurricane in my soul / 19.10.2019 - 07.12.2019 /
5. 'Cause all these bruises make our skin thicker / 07.12.2019 - 25.02.2020 /
6. Now everybody can see our scars / 25.02.2020 - 20.05.2020 /
7. It's what we're made of. It's who we are / 20.05.2020 - 21.10.2020 /
8. We learn from each mistake, with every bone we break / 22.10.2020 - 21.03.2021 /
9. That it leaves us stronger in the end / 21.03.2021 - 10.11.2021 /
10. Would you find me when the lights go down? / 11.11.2021 - ??? /
I've been here before
2108. Won't you come ‘round make up for the loss time / 10.08.2019 /2124. King of the darkness z Jen ♥ / 06.01.2020 /
2125. Kingdom of silence z Jen ♥ / 11.01.2020 /
2140. I’m searching for a remedy / 13.04.2020 /
2153. And every day will come to pass / 14.11.2020 /
2172. Come and save me from the monster in my head z Jaime'em ♥ / 24.10.2021 /
2173. Still alive, but barely breathing z Jaime'em ♥ / 30.10.2021 /
It seems like I ain't ever leaving
1. How did we end up in my neighbours pool2. Rodzina to nie przeszłość, nie można o niej nie myśleć
3. I only asked you to show me a real good time
Still alive but barely breathing
Cytaty: Welshly ArmsWizerunku użycza: Jérôme Mathew.
Ostatnia aktualizacja: 11.11.2021 ⬩ karta + barbadians (w trakcie)
Cześć! Jerome powstał z powodu mojej chęci na coś nowego, a że wyszło z tego coś świetnego, to dziękuję serdecznie Black Dreamer za możliwość przejęcia od niej postaci ♥ Postaci, która po latach wyrosła na samdzielną jednostkę i stała się jedną z moich ulubionych.
Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
[ Ty bardzo dobrze wiesz jak przeogromnie się cieszę, że wróciłaś z Jeromkiem, z tym promykiem słońca i najlepszym kompanem do opróżniania butelek rumu <3]
OdpowiedzUsuńW życiu człowieka są takie momenty, gdy wszystko układa się tak nieprawdopodobnie dobrze, że tylko wyczekujemy momentu, w którym coś pójdzie nie tak. Niektórzy nie skupiają się na przesłankach, na ukrytych znakach, które jasno określają kiedy po raz kolejny legnie w gruzach ich domek z kart. Może, gdyby przywiązywali większą wagę do tych detali to jakoś udałoby się im uratować delikatna konstrukcje lub chociaż jej podstawy. Może udałoby się uchronić przed rozczarowaniem i tym dziwnym bólem w klatce piersiowej, który nie ma na szczęście nic wspólnego z zawałem. Może zmieniliby kluczowe decyzje, a może wszystko byłoby dokładnie takie samo? Nie sposób cofnąć czasu, by wypróbować inny scenariusz. Trzeba stawić czoła rzeczywistości i temu co nam ma do zaoferowania, nawet jeśli jest to sok z samych cytryn, ulewa stulecia, czy huragan zrywający dachy okolicznych domów. Czy po którymś rozczarowaniu i zderzeniu się z prawdą nie powinno być łatwiej? Może i powinno...
Siedziała na tej samej kanapie, na której piła powitalny rum z Marshallem i po raz drugi rozpakowywał swoje rzeczy. Było jej o tyle ciężej, że teraz zwykły skłon urastał do czegoś więcej niż nawet zdrowa rozgrzewka. Nie dało się ukryć, że dziewiąty miesiąc ciąży dawał jej w kość. Nogi miała opuchnięte, gdy zbyt długo chodziła lub stała w jednej pozycji. Nie wspominając o bólach pleców, które chyba już tylko błagały, by panna Lester urodziła. Było to i tak nic w porównaniu z tym co działo się w jej głowie i sercu. Pewnie, gdyby nie miała dla kogo walczyć to znów spadłaby na samo dno uciekając w wir imprez i niezliczonych ilości alkoholu. A tak? Nie mogła, bo wiedziała, że musi chronić jeszcze nienarodzoną córkę i że dla niej stanie na rzęsach, jeśli będzie tak potrzeba.
Starała się być silna, bo wiedziała, że tak jest lepiej i gdzieś z tyłu głowy od samego początku dopuszczała taki finał. To dlaczego, gdy wyciągnęła czarne spodnie z dziurami na kolanach, w które teraz nawet nie próbowałaby się wcisnąć, rozpłakała się niczym małe dziecko? Płakała głośno i na na tyle długo, by Biscuit położył się na jej kolanach i zaczął delikatnie szturchać ją mokrym nosem.
Usuń— Już, już wszystko będzie dobrze — szepnęła głaskając pupila i wyciszając swe szlochanie. Wiedziała, że nie jest idealną partnerką do budowania trwałego i stabilnego związku, lecz nie sądziła, że do rozstania dojdzie tak szybko, tak nagle. Jej serce drgnęło, lecz najwyraźniej nie dośc mocno, by miało zapewnić jej filmowy happy end. Zmora codziennej monotonii, zobowiązań i przyziemnych problemów okazała się zbyt wielkim wyzwaniem dla niej i Rogersa. Tym razem czuła, że ich rozstanie jest definitywne i choć był ojcem to wątpiła, by dotrzymał złożonych obietnic dotyczących obecności w życiu córki. Po raz kolejny wyjechał. Zniknął. Rudowłosa wstała z kanapy, a podarowane niegdyś przez szatyna spodnie wyrzuciła do śmieci. To samo spotkało koszulę w kratę i kilka innych drobiazgów, które zwyczajnie przywodziły na myśl jego osobę.
— Trzeba zrobić tutaj małe przemeblowanie, co nie? — lubiła sobie czasem porozmawiać z Biscutem, bo miała przeczucie, że czworonóg rozumie ją jak nikt inny. Po rozpakowaniu większości kartonów przyszła kolej na rozplanowanie tego gdzie powinno znaleźć się łóżeczko i przewijak. Metraż nie był jej sprzymierzeńcem, lecz nie wyobrażała sobie w obecnym stanie poszukiwania nowego mieszkania i przeprowadzki. Zasiadła do komputera, by sobie to wstępnie rozrysować, ponieważ nie chciała przesuwać mebli to w jedną, to w drugą stronę. Nie miała kogo poprosić o pomoc, bo jeszcze nikomu nie powiedziała, że jednak będzie musiała stawić czoła rodzicielstwu w pojedynkę. Od kilku dni z premedytacją nie odbierała telefonów od matki, czy brata tłumacząc się nienajlepszym samopoczuciem, czy kolejnymi wizytami u lekarza. Tych faktycznie było nieco więcej niż na początku ciąży, lecz teraz do gabinetu jeździła w pojedynkę, by na monitorze widzieć już bardzo wyraźnego małego człowieka. Za każdym razem zapierało jej dech w piersiach, a jednocześnie musiała przełknąć łzy rozgoryczenia, że tak samolubnie postanowiła na świat sprowadzić dziecko, które nie znana miłości pełnego domu. Ze swym najlepszym przyjacielem również starała się wymieniać wiadomości tekstowe, bo tak zdecydowanie łatwiej było udawać, że przecież nic się nie zmieniło. Poza tym nie sądziła, by taka rozmowa była odpowiednia na telefon. Czuła, że pewnie rozkleiła by się równie mocno co przy znalezieniu tych przeklętych spodni, a co wyspiarz mógłby poradzić skoro nie było go nawet w mieście? Nic, kompletnie nic. Musiała sama wziąć się w garść i z wysoko uniesiona głową po raz kolejny ruszyć do przodu.
Minęło kilka dni odkąd wróciła do swojego mieszkania, a nadal nie wymyśliła jak powinna ustawić meble z uwzględnieniem miejsca dla niemowlaka. Ba, ona nawet nie była pewna jak nazwie swoją córkę, bo wiecznie do głowy przychodziły jej nowe pomysły. Czuła się jak w potrzasku, jakby ściany mieszkania zaczynały się wokół niej zacieśniać i w momencie, w którym myślała, że ją zmiażdżą dostała wiadomość, a nawet dwie. Jedna głosiła jasno i wyraźnie, że jutro odbywają się ostatnie zajęcia w szkole rodzenia o godzinie szesnastej trzydzieści, a druga, że osobisty promień słońca wrócił do Nowego Jorku. Zadziałała instynktownie umwiajać się z przyjacielem, ponieważ potrzebowała wydostać się z tych czterech ścian, odezwać się do kogoś kto ją zrozumie, a poza tym nie chciała też iść na te ostatnie zajęcia sama. Fakt, nie byłaby to jej pierwsza lekcja solo, jednak teraz widząc te wszystkie zakochane pary wyczekujące swej pociechy dobrze byłoby mieć kogoś u boku. Nie zdradziła jednak Marshallowi gdzie i po co się spotkają w obawie, że mógłby jej zwyczajnie odmówić.
UsuńKolejny dzień był łaskawy nie tylko dla samej Charlotte, a większości nowojroczyków obdarzając ich tak ciepłymi promieniami słońca, że w powietrzu unosił się zapach lata. Rudowłosa swój jesienny płaszcz przewiesiła przez rękę, ponieważ zielona tunika z długim rękawem i czarne spodnie zapewniały wystarczającą barierę termiczną. Włosy podskakiwały przy każdym kroku, a oczy skryte za okularami przeciwsłonecznymi nie zdradzały światu zdenerwowania oraz smutku gnieżdzącego się w sercu. Kamienica w której odbywały się zajęcia wyglądała jak setki innych i nawet żaden wielki bilbord nie głosił co kryła w swych zakamarkach - ot prywatne, niemal kameralne spotkania dla przyszłych rodziców. Znała tę trasę tak dobrze, że na miejsce dotarła o pół godziny za wcześnie. Początkowo chodziła w tę i powrotem przeglądając coś w telefonie, lecz gdy nogi zaczęły się buntować zasiadła na schodach prowadzących do wejścia. Asekuracyjnie podłożyła sobie płaszcz pod pupę i zaczęła się rozglądać to w prawo, to w lewo.
stęskniona i mizerna Lotta
Traf chciał, że gdy Jerome pojawił się na odpowiedniej ulicy kobieta wzrok miała utkwiony w ekranie smartfona. Cóż nie była wyjątkiem, jeśli chodziło o uzależnienie od tego małego urządzenia, szczególnie w ostatnich tygodniach, gdy już nie chodziła do pracy. Wiadomo nie spędzała z telefonem w ręku całego dnia, ponieważ oglądała też seriale,czy czytała książki o tematyce związanej z rodzicielstwem i pojawieniem się nowego, małego człowieka w domu. Informacji na ten temat był ogrom, a wiele z nich wykluczało siebie nawzajem, więc nadal nie czuła, by była przygotowana na powitanie córki po drugiej stronie swojego brzucha. Jeśli miała być kompletnie szczera to ten niewidzialany, tykajacy zegar ją przerażał. Sytuacja nie byłaby może aż tak dramatyczna, gdyby nie została kompletnie sama.
OdpowiedzUsuńSłysząc znajomy głos drgnęła i uniosła spojrzenie zza ciemnych okularów na nikogo innego jak Marshalla. Nie sądziła, że sama jego obecność wywoła na jej ustach uśmiech. Nie sięgał on jeszcze oczu, lecz tego mężczyzna nie mógł zauważyć.
— A Ty zapomniałeś o tym, że nienależy wkurzać ciężarnych, a już na pewno tych, które po porodzie skopią Twój szanowny tyłek na macie? — odgryzła się jednocześnie wstając ze schodów. Musiała chwycić się barierki, ale gdy już stanęła na równych nogach odetchneła z ulga. Niewiele myśląc przytuliła przyjaciela. Było to lekko pokraczne przez wzgląd na jej aktualne gabaryty.
— Tęskniłam Sunbeam— powiedziała i pod koniec nieco głos jej sie załamał, ale też w tym momencie się od szatyna odsunęła.
— Pogadamy potem teraz musimy iść, bo się spóźnimy — zgarnęła płaszcz ze schodów i ruszyła do środka. Na ich szczęście ta kamienica została odnowiona i znaleziono miejsce również na winde do której od razu wsiadła, gdy drzwi sie otworzyły.
— Wiem, ze mnie za to będziesz chcial udusić, ale to moje ostatnie spotkanie i naprawdę nie chciałam isc sama — wyjaśniła, tak naprawdę niewiele mu zdradzając, jednak głos miała jakiś taki inny. Mniej było w nim mocy,niczym w grającej zabawce w której baterie juz powoli się rozładowały. Dotarli na czwarte piętro, gdzie juz jasnym stało się w co wpakowała swojego przyjaciela. Wielki szyld głosił Szkoła rodzenia - You can do it, a pod spodem witamy przyszłych rodziców . Rudowłosa uniosła okulary na głowę, wiec teraz wyspiarz mógł zobaczyć jej niepewność. Było to nawet odrpbien zabawne, bo wyglądała i zachowywała się trochę tak jak dziecko, które cos porządnie przeskrobało. Nie powiedziała jednak ani słowa i przeszła do szatni w której zostawiła płaszcz, a także i buty. Wokół znajdowały się znajome twarze, a gdy dostrzegła Marshalla zrobiło się jakby ciszej. Cóż zazwyczaj przychodziła tutaj sama, wiec pewnie większość wysnuła wniosek, ze będzie samotna matka - co teraz faktycznie miało odzwierciedlenie w rzeczywistości. Nie musieli jednak o tym wiedzieć, a ona przez najblizsza godzinę nie musiała czuć się opuszczona,bo miała przy boku swego najlepszego przyjaciela.
— Dzien dobry, zapraszamy do sali B — powiedziała jedna z prowadzący z przyjaznym uśmiechem i sama znikneła wewnątrz.
—Jakos Ci to wynagrodze, obiecuje — szepnęła i chwyciła szatyna za rękę, by nie został w tyle.
Charlotte
<3
OdpowiedzUsuńŚwięta i myśl o nich, było tym, co trzymało Villanelle przy zdrowych zmysłach. Koncentrowała się jedynie na nadchodzącym Bożym Narodzeniu. Wszystko wskazywało na to, że w tym roku będzie przygotowana dosłownie na wszystko. Tak przynajmniej wydawało się brunetce, gdy po raz kolejny zerkała w swój kalendarz i przyglądała się liście zadań do zrobienia, jak i liście zakupów. Wzięła sobie za cel, aby tegoroczne święta były wyjątkowe i niezapomniane. Miały takie być, bo zwyczajnie miały być inne niż wszystkie dotychczasowe. Nie chciała jednak o tym myśleć w negatywnym kontekście. Dlatego… Nie ma, co ukrywać, Villanelle wpadła w istny, świąteczno-brokatowy szał. Zamierzała sprawić, aby te święta były perfekcyjne. Mimo wszystko.
OdpowiedzUsuńCo najważniejsze, wcale nie zamierzała ograniczać się jedynie do siebie i swojej rodziny. Jerome, jako jej najlepszy przyjaciel znajdował się w tym bliskim i szczególnym dla Elle gronie. Nie było, więc nic nadzwyczajnego, że chciała sprawić, aby i jego święta były równie cudowne. Poza tym wspólne ozdabianie domu w miłym i lubianym towarzystwie było niesamowicie przyjemne, tak samo, jak pieczenie pierniczków. Kiedy padł, więc pomysł na wspólne pieczenie pierniczków i dekorowanie mieszkania Marshalla, Elle nie musiała się nad tym zastanawiać ani sekundy, aby po chwili niemalże wykrzyczeć radośnie, że ona jest jak najbardziej za tym pomysłem.
Nie była do końca pewna na ile przygotował się mężczyzna, więc nim udała się do mieszkania przyjaciela, odwiedziła w pierwszej kolejności jeden ze sklepów. Zaopatrzyła się w nim w kolorowe cukrowe kuleczki, kilka gotowych lukrowych pisaków w różnych kolorach i złote, cukrowe gwiazdki. Nie zapomniała również o napitku. Czerwone wino, paczka goździków i pomarańcza znajdowały się w papierowej torbie, a sama Elle nie mogła się doczekać już, aż przeleją wino do garnka i zaczną przyrządzać grzaniec. Na samo wyobrażenie tego świątecznego zapachu, Morrison się rozpływała. Zdecydowanie nie mogła się doczekać, aż będzie mogła się napić gorącego alkoholu. Miała tylko nadzieję, że Jerome nie będzie miał żadnych obiekcji, co do tego pomysłu. Elle zwyczajnie nie wyobrażała sobie pieczenia pierniczków bez grzańca. Jedno z drugim było dla dziewczyny nierozłączone. Nie było, więc opcji, aby robiła jakiekolwiek pierniczki bez wina. Ciepłego wina z goździkami i pomarańczą, chociaż na dobrą sprawę znalazłaby sporo innych, równie dobrze pasujących składników do tego zacnego napoju.
Stojąc pod drzwiami mieszkania wyspiarza, stąpała w niecierpliwieniu z nogi na nogę. Mróz panujący na zewnątrz był paskudny i chociaż było znacznie lepiej, gdyż znalazła się już na klatce schodowej, zdecydowanie przyjemniej byłoby się znaleźć już w środku. Podejrzewała, że Jerome nie zaskoczy jej chłodem. Pamiętała, jak jakoś na początku swojej znajomości rozmawiali o tym, że zima w Nowym Jorku może być dla niego wyzwaniem. Liczyła, więc na to, że Marshall nie uznał nagle, że musi oszczędzać na ogrzewaniu.
— Hohoho! — Przywitała go wesołym okrzykiem, gdy tylko otworzył drzwi — mam nadzieję, że jesteś gotowy na pierniczki i wszystko to, co jest związane z nimi — wyszczerzyła się wesoło do mężczyzny, a następnie przekroczyła próg mieszkania, gdy Jerome zaprosił ją do środka. Wręczyła w dłonie mężczyzny torbę z zakupami, nadal się uśmiechając — uznałam, że kupię trochę dekoracji do pierniczków, tak na wszelki wypadek. I przyniosłam wino. I wszystko, co potrzebne do grzańca — dodała, ściągając z siebie wełnianą, czerwoną czapkę. Po chwili odwinęła z szyi pasujący do czapki szalik i wreszcie ściągnęła ciepły, czarny płaszcz, który szybko powiesiła w odpowiednim miejscu. Potarła o siebie zziębnięte dłonie i odetchnęła, czując przyjemne ciepło panujące w mieszkaniu.
elcia
Jak będziecie potrzebować z tym przystojniakiem prawnika, to wiecie, gdzie nas szukać. ♥
OdpowiedzUsuńNie skomentowała już odpowiedzi przyjaciela na temat swoistych preferencji. Ta krótka wymiana zdań za bardzo przypomniała jej początkowe przekomarzania z Rogersem. Też lubił ją podpuszczać, a ona nie pozostawała mu dłużna. Wydawało się, że nadawali na podobnych falach, jednak rzeczywistość pokazała, że może zbyt podobnych, by miało to szanse zadziałać na poważnie. Zdecydowanie za późno rudowłosa się o tym przekonała patrząc na jej ciążowy brzuch. Tylko, czy gdyby te kilka miesięcy temu Colin nie zaoferował swojego wsparcia zdecydowałaby się na aboracje? Wątpliwe. Była przerażona, teraz nawet bardziej niż na początku, lecz pokochała to dziecko od momentu, gdy uslyszała szybko bijące, drobne serduszko. Byłoby jej zdecydowanie łatwiej, gdyby od samego początku nastawiła się do samotnego rodzicielstwa i do tego, że pokochanie kogoś nie oznacza, że ten ktoś pozostanie w naszym życiu na dłużej. Wiedziała, że tak jest lepiej i choć jeszcze wiele wody musiało upłynąć, by całkiem wróciła na właściwe tory, to poczuła odrobinę ulgi, że nastąpiło to teraz, a nie gdy ich córka zaczełaby zadawać pytania typu A dlaczego nie ma już z nami tatusia?. To że Rogers nie będzie obecny w ich życiu nie oznaczało, że takie pytania nie padną, ale miała troche czasu, by odpowiednio sie do nich przygotować. Teraz natomiast musiała upewnić się, że da sobie radę sama, gdyby poród nastapił w nieoczekiwanym miejscu i czasie.
OdpowiedzUsuń— I rzekę rumu, obiecuje i dziękuję — uscisneła mocniej jego dłoń widząc, że sam stał się jakiś niewyraźny. Może nie powinna go tak zaskakiwać? Czy Jen mogłaby mieć do niej o to pretensje? Cholera! Przecież jej przyjaciel przeszedl ogromną startę nie tak dawnotemu. Czemu ona o tym nie pomyślała wczesniej? Przygryzła wnętrze jednego policzka, gdy już zajęła swoje miejsce i spojrzała jeszcze bardziej niepewnie na szatyna. Nie wzięła jego osoby pod uwagę, pomyślała zbyt samolubnie jedynie o sobie i o tym jak ona będzie czuła się sama na tych zajęciach. Co z niej była za przyjaciółka?! Drgnęła słysząc pytanie wyspiarza.
— Od tego zaczynamy kazde zajecia... Jerome... ja...—chciała powiedzieć, że przepraszam, ze nie pomyślała i ze dziekuje,że nie uciekł z krzykiem. Nie było jej dane dokończyć, ponieważ wszyscy juz zajęli miejsca, a prowadzaca zaprosiła do wspólnego wdech i wydech. Pozniej nastąpił moment, gdy kobiety miały wygodnie ulozyc sie wsparte plecami o partnera. Gdy przybierała odpowiednia pozycje prowadzaca wyjasniala o czym warto pamiętać, gdy odejdą wody. Nie dało się ukryć, że każdy z tu obecnych słyszał to co najmniej kilka razy, jednak teraz większość była tak blisko rozwiązania, ze nie zaszkodziło przypomnieć.
— A teraz panowie proszę o wykonanie rozluzniejacego masażu pleców u waszych partnerek. Spokojnie do każdego podejdę i pokaze na czym należy się skupić — i tak właśnie zrobiła podeszła do każdej z par, by pokierować rękami i wyjaśnić jaki nacisk jest odpowiedni. Wszystko przebiegało całkiem sprawnie, a na koniec Lotta wydawała się faktycznie rozluźniona. Do momentu, gdy wychodzili z sali i zostały im wręczone pozegnalne upominki. Na szczęście rudowłosa wyciągnęła zawartość dopiero będąc w windzie. Gdy jej oczom ukazały się niewielkie, kolorowe spioszki z przodu z napisem Mamo dasz rade!, a z tyłu Tato Ty też! Szybko schowała je do podarunkowej torby z powrotem.
— Jerome ja naprawdę Cie przepraszam, ale nie mam nikogo innego kto, by sie zgodził... Możesz na mnie teraz krzyczeć albo...albo nie wiem co. Jak trzeba ja wszystko Jen jakos wytłumaczę — wychodząc z budynku wymachiwała bezradnie rękami.
Charlotte
Była mu naprawdę wdzięczna, że podczas zajęć starał się jej pomóc rozluznic i skupić się na tym co istotne. Na pewno nie byłaby stanie osiągnąć tego w pojedynkę. Jej myśli zapewne podryfowałyby w kierunku, który obrały w momencie, gdy ujrzała oba napisy na śpioszkach. To tak jakby dostała w twarz. Po raz kolejny coś przypomniało jej o tym, że zostanie samotna matka, że nie będzie nikogo przyjąć i zasłużyć na miano tatusia.
OdpowiedzUsuńGdy stali na zewnątrz nie zwracała zbytnio uwagi na pary, które ciekawsko i niezbyt dyskretnie im się przyglądały. Może myśleli, że dochodzi miedzy nią, a Jeromem do spektakularnej kłótni i szukali sensacji. Niestety musieli ich rozczarować, ponieważ nic podobnego nie miało miejsca. Po pierwsze nie byli parą, po drugie wcale sie nie klocili, a po trzecie to nie był niczyj zakichany interes. Rudowłosa była tak zaaferowana przepraszaniem wyspiarza i nie zauważyła tego, jak jego wyraz twarzy kompletnie uległ zmianie. Zamarła w momencie, gdy dotarł do niej sens słów szatyna. Zamilkła, otworzyła usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Niemożliwe.... Taka myśl zawisła na dłużej, zaraz po tym jak echem rozchodziły się po jej głowie rewelacje otrzymane od przyjaciela. Chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała co byłoby na miejscu. Myslała, że była na bieżąco z tym co działo się u Marshalla, a na dobra sprawę chyba nie wiedziała prawie nic. Ocknęła się z tego dziwnego otępienia dopiero po usłyszeniu imienia, które sprawiało ból. Zacisnęła usta w wąską linie, odwróciła wzrok, a po zaczerpinieciu głębszego oddechu zebrała się w sobie, by powiedzieć prawdę.
— Colin wyjechał. Rozstaliśmy się. — przyznanie tego na głos niemal odebrało jej dech. Nikt poza nią nie wiedzial o tym, że została kompletnie sama z brzuchem w dziewiątym miesiącu ciąży, a teraz? Teraz juz nie mogła udawać, że było inaczej. Oczy jej sie zaszkliły, a jedna pojedyncza łza spłynęła niekontrolowanie po policzku.
— Chodźmy stąd — zaproponowała cichym głosem, gdy musiała szczelniej owinąć się jesiennym płaszczem. Słońce rozpieściło nowojrczykow, lecz gdy tylko skryło się za horyzontem nie sposób było zapomnieć jaka aktualnie była pora roku.
— W końcu wiszę Ci burgera— wykrzywiła usta w lekkim uśmiechu. Nie chciała się kompletnie rozklejać, nie wiedziała tez co mogłaby mu więcej powiedzieć w związku z Jen. Była pewna, że mlode małżeństwo zażegnało jakos swój kryzys po stracie dziecka,ale może to były tylko jej odczucia. Nie znala w końcu zbyt dobrze zony przyjaciela, a on sam ostatnio był poza Wielkim Jablkiem. Na swoim przykładzie wiedziała jak dużo przez telefon można było przemilczeć bez konsekwencji.
Charlotte
— Lepiej, żeby tak właśnie było — powiedziała z uśmiechem na twarzy — musisz wiedzieć, że ze świąt nie można sobie żartować i z przygotowań — oznajmiła, poważniejąc na krótką chwilę. Zmrużyła nawet delikatnie powieki, dokładnie tak, jak robiła to za każdym razem, gdy surowym tonem zwracała się do swoich szkrabów. Brakowało tylko surowego palca wytkniętego w stronę Jerome’a. Powaga jednak nie trwała długo, a uśmiech prędko wrócił na odrobinę zarumienioną z chłodu twarz młodej kobiety.
OdpowiedzUsuńRozpłaszczyła się ze spokojem z odzieży wierzchniej, a następnie śmiało wkroczyła w głąb mieszkania przyjaciela, nie zwracając większej uwagi na otoczenie. Skupiała się jedynie na Marshallu, bo zwyczajnie się za nim stęskniła, gdy ten przebywał poza miastem.
— Zdecydowanie grzaniec to punkt pierwszy na liście. Drugim jest odpowiednie tło muzyczne. Na całe szczęście można zrobić to w tym samym czasie — wyszczerzyła zęby w uśmiechu i sięgnęła do kieszeni spodni po swój smartfon, a następnie włączyła bluetooth i wówczas rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu sprzętu grającego, do którego mogłaby się podłączyć ze swoją świąteczną listą na spotify. — W ogóle, co to ma być? — Spytała, kiedy z telefonu wyświetlił się komunikat o prawidłowym połączeniu, a po chwili w pomieszczeniu zaczęły rozbrzmiewać pierwsze nutki Last Christmas.
— Masz szczęście, już myślałam, że mnie nie przytulisz — zaśmiała się i odwzajemniła uścisk, wzdychając przy tym z niejaką ulgą — dobrze cię w końcu widzieć w mieście. Stęskniłam się za tobą — wyznała zgodnie z prawdą. Na przełomie ostatnich miesięcy, Elle miała wrażenie, że większość jej kontaktów zwyczajnie się urwała. Wiedziała, że znajomi ze studiów nie mieli czasu, zabiegani za własnymi celami. Ona sama również nie mogła wiele zaproponować od siebie, bo ciągle coś się działo. Za każdym razem, gdy tylko wydawało jej się, że w końcu będzie miała trochę czasu na odetchniecie i uspokojenie pędu życia… Działo się coś, co sprawiało, że cała machina ruszała na nowo i ledwo co Morrison zdążyła zwolnić, na nowo zwyczajnie musiała przyspieszyć. Utrzymywanie bliższych kontaktów w takich sytuacjach było zwyczajnie trudne. Starała się i to bardzo, jednak Elle należała do tych osób, które wolały z czegoś zrezygnować niżeli dać z siebie zaledwie cząstkę. Może i nie było to najlepsze podejście, ale z drugiej strony ona sama nie chciała, aby ktoś dawał jej jedynie namiastkę. Do czego oczywiście nigdy w życiu nie przyznałaby się na głos! Villanelle potrafiła być bardzo krytyczna, jednak większość komentarzy zostawiała po prostu dla siebie. W relacji z Jerome’m nie miała nic mężczyźnie do zarzucenia i sama bardzo się z tego powodu cieszyła.
— Sprzedałam je mamie. Możesz nazywać mnie wyrodną matką, ale lubię od czasu do czasu od nich odpocząć — uśmiechnęła się przyjaźnie — zwłaszcza, jeżeli mam w planie i perspektywie wypicie odrobinę grzańca. Poza tym… Uwierz mi, naprawdę nie chciałbyś zobaczyć ich cukierniczych zdolności. Zwłaszcza Thei… – zaśmiała się cicho — jestem pewna, że mąka jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności byłaby po prostu wszędzie — pokręciła lekko głową — Montessori i te sprawy. Chociaż to akurat nie jest takie złe, gorzej z buntem trzylatki. Nie polecam.
Elle odsunęła się jeszcze odrobinę od bruneta, a następnie podciągnęła rękawki swetra.
— Umyję ręce i możemy się brać za pracę! Poza tym musisz mi opowiedzieć, jak było w Seattle. Och! Błagam powiedz, że byłeś pod domem Meredith z Grey’s Anatomy i zrobiłeś dla mnie pamiątkowe selfie — wycelowała w niego palcem, powoli krocząc do tyłu w stronę łazienki. Po ostatniej urodzinowej imprezie Jerome’a miała układ mieszkania nawet całkiem opanowany.
[My też! ❤️]
elcia
Rozgrywająca się sytuacja przed kamienicą była tak nieprawdopodobna, że pewnie, gdyby nie dotyczyły jej samej i najbliższej duszy w Nowym Jorku, to rudowłosa wybuchnęła by niepohamowanym śmiechem. Dwójka dorosłych ludzi wyszła właśnie ze szkoły rodzenia i zakomunikowali sobie, że ich pozornie poukładane życia posypały się jak domki z kart. Co więcej tony ich głosów nie wskazywały na to, by rozmawiali o czymś bardziej istotnym od pogody w Wielkim Jabłku. Jeśli ktoś oczekiwał od Angielki więcej dramaturgii to musiałby znaleźć się w jej mieszkaniu kilka dni wcześniej, gdy miała ochotę coś zniszczyć, gdy wyrzucała do kosza kolejne rzeczy, które kojarzyły jej się z ojcem nienarodzonego jeszcze dziecka. Choć wewnątrz niej nadal panował istny huragan to czuła, jakby znalazła się w oku cyklonu, gdzie panował niczym nie zmącony spokój. To wszystko wokół wirowało, rozmywało się w kolorowe plamy wspomnień, planów i niewypowiedzianych słów. Gdyby bardzo chciała nie umiała sobie dokładnie przypomnieć ostatniej rozmowy z Rogersem, ponieważ emocje były tak silne, iż zniekształcały faktyczny obraz. Może i tak było lepiej, ponieważ musiała przez to szybciej ruszyć do przodu i nie mogła słowo po słowie analizować tego co jest nieodwracalne.
OdpowiedzUsuń— Musimy wynaleźć zdecydowanie mocniejszy klej do tych naszych konstrukcji z kart — rzuciła przypominając sobie ich rozmowę sprzed roku, a może już i dwóch. To wtedy zrozumiała, że stojący przed nią szatyn jest prawdziwym przyjacielem na dobre i na złe. Nie sprzedawał jej głodnych kawałków o tym, jak będzie dobrze, ale kopnął w dupę wypowiadając na głos to czego była od dawna świadoma. Postawił ja z powrotem na nogi i... Cholera, gdyby tylko nie zapomniała, jak się wtedy czuła i nie dała się zaślepić głupiemu uczuciu, to nie znalazłaby się w tej sytuacji, w jakiej teraz była. Nie pozwoliłaby Rogersowi tak łatwo powrócić do swojej rzeczywistości, a już na pewno nie poszłaby z nim tak lekkomyślnie do łóżka. Wiedziała, że nie było sensu teraz gdybać, ponieważ to nic nie zmieni, nie odwróci tego, że zostawiono ją z brzuchem. Może zostawiono to nie do końca odpowiednie słowo, gdyż z Rogersem oboje zrozumieli, że ich związek nie działa, że nie potrafią funkcjonować ze sobą na co dzień obarczeni odpowiedzialnością za kolejne życie. Czego Charlotte się nie spodziewała to tego, że mężczyzna tak po prostu postanowi wyjechac z kolejna trasę. Tak po prostu, praktycznie bez słowa.
— Zapraszam, tylko ostrzegam nie miałam siły posprzątać —uśmiechnęła się jakoś tak blado, gdy już ruszyli, bo dotarło do niej, że przekraczając próg mieszkania zaatakują ich jeszcze nierozpakowane kartony z częściami łóżka i przewijaka. Pod biurkiem za to znajdzie sie nie mała kolekcja buteleczek, śpioszków, a pod łóżkiem torba z rzeczami skompletowanymi do szpitala. Musiała być przygotowana, bo w sumie lada moment jej córka mogła postanowić, że już nie jest jej tak dobrze w brzuchu u mamy.
Szli powoli i faktycznie niewiele ze sobą rozmawiali. Charlotte próbowała wyciszyć panujący w jej sercu huragan, który szalał jeszcze bardziej odkąd dowiedziała się, że Marshall poczęści również został sam. Nie musiała długo szukać we wspomnieniach tej rozpromienionej twarzy, gdy w barze opowiedział jej o tym dlaczego też pojawił się w Nowym Jorku. Postawił wszystko na jedna kartę i przez długi czas wszystko wskazywało na to, że wygrał swój los na loterii. Lester patrząc na jego iskrzące się oczy zaczynała wierzyć w partnerstwo, w związek i w to, że można kogoś znaleźć tak po prostu i na zawsze. Teraz nie wiedziała co już ma o tym wszystkim myśleć. Było jej ciężko i dodatkowe kilogramy nie miały tutaj nic do rzeczy. Wiedziała - a przynajmniej miała taką nadzieję - że rozstanie z Colinem jakoś przeboleje. Nie będzie to łatwe, bo to nie tak, że ucieczka na zajęcia z krav magi i na kolejne imprezy pomogą jej odbić się od dna. Teraz będzie odpowiedzialna za jeszcze jedno istnienie, za kogoś kto przez pewien czas nieustannie będzie jej przypominać o tej jednej, burzowej nocy w drewnianym domku. Prawda była taka, że było jej ciężko, bo nie wiedziała jak mogłaby pomóc swemu przyjacielowi. Chciałaby stać się dla niego tym kim on dla niej był w przeszłości, tym kimś kto nim potrząśnie jeśli trzeba i postawi na nowo na nogi. Problem polegał na tym, że nikt nie dostarczył jej instrukcji jak miałaby to zrobić i nie miala chyba dość pozytywnej energii. Zamierała jednak zrobić co tylko w jej mocy, by pokazać mu że jest i nigdzie się nie wybiera; nawet jeśli miało to oznaczać cichy spacer do domu i wspólnie zjedzone burgery.
UsuńGdy weszli już do mieszkania Biscuit rozszczekał się na całego co wywołało uśmiech u rudowłosej. Adopcja tego czworonoga to naprawdę była jej najlepsza decyzja w życiu. Pogłaskała go, by się nieco uspokoił chociaż skłon wymagał od niej odrobiny wysiłku, następnie ściągnęła płaszcz i buty zanim weszła dalej.
— Pewnie. Dla mnie coś bez ogórków — ostatnio miała przez nie okropna zgagę i unikała ich jak ognia. Podeszła do kuchennego blatu i wstawiła wodę na herbatę.
— Czego się napijesz? Herbata, kawa, procenty? — zapytała gotowa otwierać barek, który nawet teraz nie świecił pustkami. Po przyrządzeniu dla siebie herbaty z cytryną i miodem, a także przyniesieniu dwóch szklanek na mały stolik w salonie, usiadła po turecku na kanapie. Czuła się jednocześnie bardzo zmęczona, ale i rozluźniona, jakby wyznanie Jeromowi prawdy zdjęło z jej barków niewidzialny ciężar. Odchyliła głowe nieco do tyłu opierając ja na kanapie i przymykając powieki westchnęła ciężko.
— Wiesz, że ja nadal nie wybrałam imienia dla córki? — zaśmiała się cierpko, bo o ile lista z dnia na dzień rozwijała się o kolejne pozycje to żadne z imion nie wydawało jej się odpowiednie. Wiedziała jakich dwóch imion na pewno nie wybierze, a były to Natalie i Lilith, ale co z tym które jej sie podobało - to był problem. Było ich zbyt wiele.
Charlotte
Nie miała zielonego pojęcia z czym przed tak długi czas zmagał sie jej przyjaciel. Pewnie, gdyby umiała teraz czytać w myślach doszłaby do jednego wniosku - jest okropną przyjaciółką. Niczego nie zauważyła skupiona tylko na pozorach. Mimo zawirowań we własnym życiu powinna nieco uważniej przyglądać się temu co może było oczywiste, a jednak nie spodziewała się usłyszeć takich nowin od wyspiarza.
OdpowiedzUsuń— A gdzie można kupić jakąś nową? Chętnie wezmę już dwie na zapas — gdyby to było takie proste to pewnie juz dawno wymieniłaby swoja talię kart. Nie dane jej było trzymać asa w rękawie, ponieważ w momencie, w którym pozornie wychodziła na prostą coś musiało się zepsuć. Nie należała do osób, które łatwo się poddają, lecz zaczynała mieć zwyczajnie dość. Dość tego, że od każdy kawałek szczęścia musiała zacięcie walczyć, a gdy już była pewna, iż trzyma go pewnie w swych dłoniach ten wymykał się niepostrzeżenie pozostawiając ranę na sercu.
Nie była specjalnie głodna, jednak gdy usłyszała, że dostawa nie potrwa dłużej niż piętnaście minut uśmiechnęła się jakoś tak pogodniej. Lubiła dobre jedzenie i doceniała, gdy nie musiała spędzać popołudnia w kuchni, by takowe przyrządzić. Uchyliła powieki, a widząc spojrzenie Jeroma wyprostowała się i szturchnęła go ramieniem.
—Nie patrz tak na mnie. Jeśli chodzi o imię to po prostu jest wielka odpowiedzialność, bo co jeśli jej dzieciaki będą w szkole dokuczać, bo wybiorę coś co będzie w ich mniemaniu śmieszne —uniosła oczy ku niebu. Patrzyła na ten obowiązek pod wielo kwestiami, jednak najważniejsza była dla niej ta, by pasowało do jej pierworodnej, a skąd miała wiedzieć jakie będzie pasować skoro jej jeszcze nie poznała? Jak inni rodzice to robili, że wybór imienia przychodził im z taką łatwością.
— To dobrze, bo mam tu całkiem długa listę... —powiedziała na moment wstając, by sięgnąć po laptop, który znajdował się na łóżku zaraz obok poduszki-pieroga. To był ten cudotwórczy wynalazek, który pozwalał ciężarnym spać na boku. Gdyby nie to chyba musiałaby zainwestować w jakis ogromny fotel i spać na siedząco.
— Co myślisz o Alice, Daisy albo hmm...Amelie? —zapytała wracając na swoje miejsce obok mężczyzny. Na ekranie widniała naprawde długa lista imion, niektóre z nich zostały już wykreślone przy innych stały znaki zapytania, jakby przyszła mama nie była ich pewna. Wpatrzona w ekran dopiero po chwili zrozumiała o co pyta ją przyjaciel i przygryzła wnętrze jednego z policzków. Czemu ona i Colin sie rozstali? Czy na pewno sobie wszystko wyjaśnili? Oczy się jej zaszkliły i chociaż na ustach widniał lekki uśmiech to nie był ani trochę wesoły. To nadal było zbyt świeże.
— To trudne pytanie Sunbeam...Wydaje mi się, że po prostu nie byliśmy gotowi na związek ze sobą. Czasami uświadomienie sobie, że kogoś się kocha to jednak za mało, by coś miało szansę przetrwać próbę codzienności. —powiedziała i dopiero po tym spojrzała na niego. Wyglądała tak, jakby miała zaraz sie rozpłakać, jednak gdzieś tam głęboko drzemał spokój i nieopisana determinacja, by się nie załamać.
— Może ja za dużo wymagałam, a może to nie było to... Wiesz śmieszne jest to, że od początku wszyscy powtarzali mi, że to nie przetrwa, a jak osioł sądziłam, że to świat się myli. No to teraz mam.— wzruszyła ramionami i odchrząknęła, a następnie rękawem tuniki wytarła zabłąkane łzy z policzków. Nie chciała się rozklejać, bo za dużo już wylała łez.
— Jesli chodzi Ci o to, czy rozstaliśmy sie w zgodzie to raczej tak. Nie latały talerze, nie wyklinałam na czym świat stoi, ale nie miałam pojęcia, że po tym wszystkim on wyjedzie z Nowego Jorku...—tliła się w niej nadzieja, że chociaż jej córka będzie miała ojca, nawet jeśli ona nie miała mieć partnera. W końcu funkcjonował tak z Natalie i swoim pierwszym synem, to czemu teraz wyjechał? Tego już nie wiedziała.
— A chcesz pogadać o tym co u ciebie, czy zostawiamy to na inny dzień? —zapytała niepewnie po chwili ciszy.
Charlotte
Od wyjazdu na Barbados minęło już bardzo dużo czasu, choć Jaime miał wrażenie, że wydarzyło się to raptem dwa miesiące temu. No, jakoś tak mniej więcej. Pół roku? Nie, niemożliwe. Tymczasem od wydarzeń na rodzinnej wyspie Jerome’a, które wzbudzały wiele ogromnych emocji, zdarzyło się jeszcze więcej. Jaime mimo to wciąż rozpamiętywał tamte rodzinne spotkania, jak się tam dobrze czuł pomimo swojego stresu, jak kąpali się z Jerome’em w oceanie, jak beztrosko się bawili i chodzili na jedzenie do różnych knajp. I przede wszystkim myślał o tym, jak przez moment, będąc pod powierzchnią wody podczas sztormu, chciał się poddać. Ot, po prostu przestać walczyć. Już nawet nie chodziło o to, że brakło mu tchu i sił. Wyrzuty sumienia znów wróci, znów tak mocne jak jeszcze kilka lat temu. Na szczęści Moretti tego nie zrobił, nie poddał się, a walczył dalej, ponieważ miał dla kogo. Przecież Jerome tam na niego czekał i nie przyjmował innej opcji niż ta, że razem wrócą bezpiecznie do portu. I tak też się stało.
OdpowiedzUsuńJaime’emu trudno było o tym mówić. Właściwie nikt o tym nie wiedział, oprócz Shay’a (i Jerome’a, ale on brał w tym wszystkim udział, więc się nie liczy).
Później wcale nie było spokojniej; Jaime ponownie spotkał się z Noah, a spotkanie to zakończyło się niespodziewanie dla nich obu. Było dziwnie, ale obaj pomyśleli, że można tę relację pociągnąć dalej i zobaczyć co się stanie. I nim się obejrzeli, zaczęli spotykać się regularnie, po zdanej sesji i podpisaniu umowy o pracę u prywatnego patologa, u którego Jaime odbywał praktyki, wraz z Noah wyjechali na kilkudniowy wypad. Aha, no i jeszcze ta jakże wspaniała kolacja u Moretti’ego, kiedy chciał przedstawić swojego chłopaka przyjacielowi i jego żonie... Tak, kto by się spodziewał, że ze wszystkich ludzi na świecie Jaime będzie randkować z bratem Jen? Później zaś Moretti pojechał w końcu na trupią farmę.
I dziś nareszcie mógł spotkać się z Jerome’em, swoim najlepszym przyjacielem, aby móc mu o tym wszystkim opowiedzieć. No, może z wyjątkiem tego, że myślał o zaprzestaniu walki podczas sztormu.
W każdym razie, Jaime posprzątał w mieszkaniu, upewniając się ze trzy razy, czy na pewno pochował wszystkie rzeczy należące do Noah. Wiedział przecież, że Jerome średnio przepada za swoim szwagrem. Zamiast ewentualnych koszulek mężczyzny na łóżku leżały poduszki z motywem renifera. No co, święta się zbliżały, więc Moretti mógł bezkarnie powyciągać wszystkie ozdoby z reniferem i nikt mu nie powie, że ma obsesję, nie?
No, oprócz posprzątania całego mieszkania Jaime jeszcze coś ugotował. Przyrządził po prostu pizzę własnej roboty z mnóstwem dodatków, jakie i on, i Jerome lubili, do tego upiekł ciasto czekoladowe z malinami oraz przygotował sałatkę z sałatą, pomidorem, kukurydzą i takimi tam. Chyba powinno wystarczyć na nich dwóch... Najwyżej coś się zamówi, o. A, no i Jaime wiedział, że Jerome przyniesie alkohol, więc o to się nie martwił.
Sam Jaime był bardzo podekscytowany przyszłym spotkaniem ze starszym braciszkiem. W końcu nie widzieli się od tak dawna. I rzadko kiedy ze sobą rozmawiali, pochłonięci swoimi życiami, sprawami, pracami i tak dalej. Z pewnością mieli sobie wiele do powiedzenia. Wieczoru i nocy raczej powinno im wystarczyć na to wszystko... raczej... powinno... słowa klucze.
Słysząc domofon, szybko doskoczył do drzwi, które też zaraz otworzył, niecierpliwie czekając, aż przyjaciel w końcu pojawi się na horyzoncie. No i się pojawił! Jamie uśmiechnął się szeroko, a potem otworzył jeszcze szerzej drzwi, wpuszczając Jerome’a do środka.
– Człowieku, nawet ja nie wiem, ile tych lat minęło – dodał, śmiejąc się cicho. – Z szafy nie, leży w łóżku – był całkiem poważny mówiąc to, ale zaraz znów się roześmiał, żeby przez przypadek Jerome mu tu na zawał nie zszedł. Nie chcieli tego. – Nie no, przecież wiadomo, że go tu nie ma.
UsuńPóźniej Jaime został zamknięty w mocnym i długim uścisku. I chociaż nie przeszkadzało mu to obejmowanie się z Jerome’em, tak przyjaciel zaczął przesadzać, nawet jak na to, że długo się nie widzieli. Mimo to, Moretti odwzajemnił uścisk, na koniec klepiąc go jeszcze po plecach. Później odsunął się, aby przyjrzeć się jego twarzy.
– Zmęczony życiem, ale trochę jakby zadowolony – uznał cicho Jaime, jakby mówił do siebie niż do przyjaciela. – No, no, wchodź, idź myć ręce, ja zaniosę alkohol do lodówki. Przywitaj się z Heniem i takie tam. Sam przecież wiesz – machnął ręką, biorąc pakunki.
No, więc to właśnie o tym mówiły te wszystkie memy, że najlepszy przyjaciel wchodzi jak do siebie.
– Mam nadzieję, że jesteś głodny – zawołał jeszcze, faktycznie chowając butelki rumu do lodówki. Później Jaime uśmiechnął się do siebie, sprawdzając, jak tam pizza. Sałatka już stała na stoliku przy kanapie w salonie. No, nie nakrywał do stołu przecież. W końcu to przyjacielskie spotkanie po latach.
Jaime
Czy w talii panny Lester pojawiły sie nowe karty? Jeśli tak było, to na razie ich nie była w stanie dostrzec skupiając swe spojrzenie na tych, które nie nadawały się już do użytku i musiały zostać z niej usunięte. Jeszcze nie tak dawno wydawały jej się najcenniejszymi, a teraz nie mogła nawet ich dotknąć. Ktoś niespodziewanie wyrwał je rudowłosej z rąk i upewnił się, że nie będzie mogła z nich już nic zbudować. Chciała wierzyć, że tym razem nie da się zaskoczyć podmuchom wiatru, że klej będzie trwalszy, a ona nie otworzy serca przed nikim kto na to nie zasługiwał. Tylko, czy będzie potrafiła trafnie ocenić tych, którzy byli godni?
OdpowiedzUsuń— To było pewne, że nie zostanie Nektarynką — powiedziała nieco weselej, jednak gdy dobry humor uciekł zaraz po tym, jak przyjaciel zawyrokował, że żadna z przeczytanych propozycji nie pasują do nienarodzonej jeszcze córki.
— Wybacz, że nie spełniam Twoich oczekiwań... — mruknęła i przewróciła na niego oczami, lecz na laptopie wykreśliła wcześniej wskazane imiona. trzy mniej, a co dalej?pomyślała nadal widać resztę, której nie była pewna. Na moment, jednak wybór imienia zszedł na dalszy plan, ponieważ pojawił się na nim - nieobecny już w jej życiu - Rogers. Po swoim nie tak szczegółowym wyznaniu, nie musiała długo czekać na reakcje wyspiarza. Znała go nie od dziś, więc kąciki ust powędrowały jej nieco do góry słysząc lekką naganę w głosie na start. Z każdym kolejnym słowem obraz przed oczami robił się bardziej niewyraźny od wybierających łez, a usta niemal zniknęły tak mocno zaciskała wargi. Nie wiedziała, że tak bardzo potrzebowała usłyszeć to wszystko i wiedzieć, że jest to szczere. Gdy mężczyzna tak gorliwie zapewnił ja o tym, że nie jest sama pokiwała głową, a następnie rozpłakała się na całego. Były to jednak łzy pełne ulgi, a na ustach pojawił się uśmiech. Nim zdążył odpowiedź na jej pytanie położyła laptop na kanapie obok niej i się do niego przytuliła.
— Dziękuje, dziękuje i przepraszam, że zwalam Ci się na głowę — wyszeptała jeszcze przez moment się do niego przytulając i uspokajając szloch. Nie sądziła, że tak jej go brakowało i mimo, że oboje teraz byli w niezmiernie chujowej sytuacji, to faktycznie nie zostali sami. Nie tak do końca. Odsunęła się powoli, gdy zrozumiała, że jednak zamierza jakoś odpowiedzieć na jej pytanie.
— Rozumiem... — rzuciła, a na kolejna wzmiankę lekko sie zasmiała wycierając resztki łez z policzków. Nie zamierzała się przed nim rozklejać, ale to co powiedział było wypunktowaniem tego co przytłaczało ją przez ostatnich kilka dni. Zastanawiała się nawet, czy nie powinna po porodzie wyjechać do Southampton, ale wiedziała, że zrobiłaby to z niesłychanym bólem serca. Pokochała Nowy Jork i nie zapomniała, że już po pół roku z dala od rytmu tego miasta miała wrażenie, że usycha.
— Okej to mam jeszcze hmm.. — chwyciła laptop i spojrzała na ekran scrollując do momentu, w którym przy wypisanych imionach nie było żadnych uwag, czy znaków zapytania.
— Ruby, Lyla, Madelyn, Harley...no nie wiem co jeszcze, sam popatrz —westchnęła przekazując mu komputer, bo jej było juz zwyczajnie niewygodnie. Siegnęła za to po swoja herbate i dzięki temu, że kubek tak szybko nie ostygł mogła ogrzać o niego dłonie. Upiła kilka łyków nim odpowiedziała na kolejne pytania, które Jerome wyrzucał z siebie jak z karabinu.
— Skręcić trzeba wszystko, a postawić gdzie nie mam zielonego pojęcia —skrzywiała się wskazuajac dłonią niewielka przestrzeń między kanapą, a jej łóżkiem. Może upchnęli by tu łożeczko, ale co z przewijakiem? może powinna postawić go w łazience, w końcu zapachy na nim nie będą najprzyjemniejsze?
— Do kupienia będę miała śpioszki, jesli te które już mam okażą się za małe lub dużo za duże, no i pieluchy, ale to też dopiero po porodzie, gdy dowiemy się jak mała jest nasza córka...—chciała powiedzieć coś jeszcze, ale jakby w tym słowotoku dopiero po chwili zorientowała się co palnęła. Przy Colinie cały czas upomniała siebie, by mówić nasza córka, a nie moja i teraz masz babo placek! Rogers podkreślał nie raz nie dwa, że to jest nasza córka, bo rudowłosa nie wiedzieć czemu - tak jakby czuła w kościach to co się wydarzy - od początku mówiła tylko moja.
Usuń—... to znaczy Nektarynka —ścisnęło jej gardło i nie wiedziała co mogłaby więcej powiedzieć, ale jak na ratunek przyszło jeszcze ostatnie pytanie Marshalla.
— Termin mam za tydzień, ale lekarz powiedział, że muszę być gotowa już w każdej chwili, dlatego mam już spakowana torbę —ruchem głowy wskazała to co znajdowało się pod łóżkiem. Wiadomo zdarzały sie przypadki przenoszenia ciąży o kilka dni, nawet do tygodnia czasu, jednak jeśli bóle pleców coś przepowiadały to na pewno to, że nie zostało już dużo czasu.
Charlotte
Mimo własnego huraganu myśli i zmartwień, nie umknęło jej uwadze, że przyjaciel nagle odwrócił od niej wzrok i widocznie posmutniał. Nie trudno było się domyślić przyczyny, więc i ją coś ścisnęło za serce. Oboje przeszli nie mało, a los ponownie postanowił im dokopać, jakby sprawdzając ich wytrzymałość. Panna Lester nie należała do osób, które łatwo się poddają, lecz każdy miał swoje limity i czyżby znajdowała się okropnie blisko własnego? Czy to dlatego dała upust swoim emocjom w ramionach wyspiarza? Może to też było powodem, iż potrzebowała w kimś oparcia? Wcześniej wielokrotnie radziła sobie sama twardo stojąc na ziemi, jednak odkąd poznała Marshalla, Rogersa i wiele innych bliskich jej osób - zmieniła się. Stała się bardziej podatna na emocjonalne rollercoastery.
OdpowiedzUsuńGdy mężczyzna po raz kolejny odrzucił propozycje imion dla jej córki pokręciła tylko głową. Chciało jej się śmiać, lecz nie było w tym nic wesołego, ponieważ z Colinem doszli niemal od razu do porozumienia, jeśli chodziło o imię. Dlaczego więc nie chciała tak nazwać Nektarynki? Może to było dziecinne. Nie, to na pewno było dziecinne, ponieważ nie chciała, by wypowiadane za każdym razem imię pociechy przypominało jej co straciła, co obie straciły. Nie chciała spoglądać nania z bólem skrywanym gdzieś głęboko w oczach, chciała, by córka czuła się najbardziej kochanym dzieckiem na świecie i by - poza ojcem - nigdy niczego jej nie brakowało. Charlotte już teraz wiedziała, że będzie się starać z całych sił, by być równie dobrą matką co jej własna, a z pomocą najlepszego wujka pod słońcem mogło im się to udać, prawda? Nie byli przecież od startu skazani na porażkę. Musieli tylko uważnie rozegrać ta partię nowymi kartami i ustawić stabilne podłoże dla nowego domku z kart.
— Oj co to, to nie! —zasmiała się na fałszywe zarzuty, za które w duchu była mu wdzięczna. Jeszcze chwile wcześniej czuła się nieswojo, a teraz mogła zaśmiać się w głos, a nawet szturchnąć szatyna.
— Zdecydowanie wolałabym, żebyś zapamiętał takie doznania —poruszyła zabawnie brwiami i znów po mieszkaniu rozszedł się niemal echem jej lekki śmiech. Och jak jej tego brakowało! Nie pozwoliła, by myśli podryfowały do tego co już niedługo ją czekało, a mianowicie musiała podjąć decyzje, czy w dokumentach córki wpisać dane jej biologicznego ojca. Czy chciała, by mógł w przyszłości rościć sobie do niej jakiekolwiek prawa? Na szczęście jękniecie przyjaciela sprowadziło ją na ziemie i odwiodło od tego, co zapewne wprawiło by ja w podły nastrój, a kto wie, może i panikę?
— No nareszcie! —rzuciła widząc papierowe torby w rękach Marshalla, ale również na to,że wystękał to relatywnie krótkie zdanie do końca. Po upewnieniu się, który z burgerów jest jej i że na pewno nie ma w nim ogórków wgryzła se w niego z taką błogością, że aż mruknęła.Jeszcze pół godziny temu nie była głodna, a teraz proszę! Nie odzywała się delektując się jednym ze zdrowszych fast foodów. Musiała jakoś jednak zgłosić sprzeciw do zaproponowanych imion przez Jeroma. Ni to jękneł, ni mruknęła, ale nie dało się przeoczyć jak przewróciła oczami. Sięgnęła po kubek z resztkami herbaty i popiła niewielki kęs, by móc się odezwać.
Usuń— Nie i nie — rzuciła podobnie jak mężczyzna kilka chwil wcześniej, lecz gdy myślała, że znów będzie musiała sięgnąć po laptop w celu odnalezienia tego jednego, jedynego imienia coś ja tknęło.
— Aurora? W skrócie Rory? — pytanie wybrzmiewało z nutą niepewności, lecz chyba gdzieś w sercu czuła, że to było właśnie to! Nie dodała nic więcej ponownie wgryzając się w jeszcze ciepłego burgera i sięgając od czasu do czasu po wspólne frytki. Po wyrzuceniu obaw z siebie, po usłyszeniu zapewnienia, że ni jest sama i obserwowaniu poczynań szatyna podczas składania łóżeczka poczuła niewysłowioną ulgę. To tak jakby nagle ściany, które jeszcze wczoraj ja więziły teraz dawały o wiele więcej możliwości. Zaczynała od nowa... po raz kolejny i tym razem nie brała nic za pewnik, no może poza wsparciem najlepszego przyjaciela.
— Jesteś pewien, że te śrubki są zapasowe? Jeśli łóżeczko mi się zapadnie z Nektarynką w środku to Cię uduszę — stała nad nim niemal jak kat nad duszą wymachując woreczkiem, który znalazła na dnie jednego z kartonów.
Charlotte
Gdyby Charlotte miała zgadywać o ile stopni oraz ile razy jej życie się zmieniło to straciłaby rachubę, bo pewnie trzysta sześćdziesiąt stopni to było za mało. Nie znajdowała się jednak w tym samym miejscu, w którym była przybywając do Nowego Jorku. Przekraczała granice lotniska pełna energii, nadziei oraz ogromnej determinacji, i to właśnie ona pozwoliła jej zostać w tym mieście na dłużej. Pewnie niewiele osób zdecydowałoby się podjąć pracę w nocnym klubie, tylko po to, by spełniać marzenia, jakimi w przypadku rudowłosej były studia w Wielkim Jabłku. Los nie był dla niej łaskawy, lecz parła uparcie do przodu po raz kolejny i kolejny podnosząc się z kolan.
OdpowiedzUsuńDo niedawna myślała, że w końcu dotarła do tego momentu, gdy wszystko jest tak jak należy: dostała pracę w zawodzie, pogodziła się z bratem, a i rodzicom wyjawiła długo skrywane tajemnice. Czuła, że osiąga stabilizację i zaczyna odnajdywać się w swojej nowej monotonii. Stety, niestety na jej drodze pojawiła się jej słabość zmaterializowana w postaci Rogersa. Nadal wmawiała sobie, że ma wszystko pod kontrolą, nawet gdy dała się ponieść chwili pożądania... Nie sądziła przecież, że będzie ją ono kosztować dziewięć miesięcy abstynencji od imprez i alkoholu! To nadal nie był punkt zapalny, który sprawił, że pogubiła się w tym co powinna dalej robić. Tym punktem okazały się dwa fakty następujące jeden po drugim: po pierwsze pokochała Colina, a po drugie związek z nim był niemożliwy. Ponowne zamknięcie serce przed potencjalnymi zranieniami nie było wcale takie łatwe, a już na pewno nie, gdy musiała panować nad burzą hormonów. Były momenty, iż nie poznawała samej siebie przechodząc w ciągu kilku minut z jednej granicy emocjonalnej do drugiej. Wiedziała, jednak że to jest kwestia czasu, aż sobie na nowo poukłada rzeczywistość. Nie miała tylko pojęcia ile tego czasu będzie potrzeba...
— Trzy lata? Co Ty gadasz... Ale ten czas leci — odpowiedziała nieco zaskoczona, lecz gdy tak sobie na spokojnie teraz przypomniała tamto spotkanie, to faktycznie trochę już czasu minęło. Ciekawe jak skończyłaby się ich relacja, gdyby wyspiarz nie przyleciał tu za ukochaną, a ona nie znała Colina? Może tamta noc byłaby pierwszą i ostatnią? A może coś by kliknęło i... Charlotte nagle pokręciła głowa, jakby pozbywając sie myśli, które podryfowały w bardzo niepożądanym kierunku. Hormony były przydatne, ale jednocześnie stawały się utrapieniem, gdy na przykład było sie w tak zaawansowanej ciąży. Rudowłosa była pomysłowa, jednak ogrom zmartwień odwodzi ją od głupich pomysłów. Jeszcze tydzień... pomyślała czule głaskajac swój brzuch, a córka nieco boleśnie zaczęła się rozpychać. Kobieta głośno westchnęła, ponieważ zapowiadała się bezsenna noc, acz aktywna dla Nektarynki.
—Ja to jednak jak coś wymyślę —powiedziała z duma i teatralnie cmokneła swoje dwa palce wskazujący i kciuk robiąc charakterystyczny gest, gdy coś było wyjątkowo pyszne. Teraz to miało zobrazować jak zadowolona była z faktu, iż doszli do porozumienia co do imienia.
—Słyszysz Rory, jesteś Rory —powiedziała pochylając się nieco do brzucha nadal go głaszcząc. Na jej usta wpłynął pełen miłości uśmiech, a nawet przez moment wydawała się nieco nieobecna. Nie miała pojęcia o rodzicielstwie, mimo przeczytania wielu książek i regularnych rozmów na skype ze swoja mamą, ale czuła że Aurora już na zawsze będzie najważniejsza osoba w jej życiu.
— Spokojnie mamy tydzień — puściła mu perskie oko, gdy oboje widocznie się rozsiedli na kanapie z przejedzenia. Jej brzuch już nie mógł być większy, lecz wzmożone ruchy córki potwierdzały, że dopiero co zjadła coś dobrego. By ja uspokoić panna Lester nie przestawała sie gładzić, a gdy jej się to udało zajęła się uprzątnięciem pudełek po posiłku oraz wstawiła świeża wodę na herbatę. Starał się nie wchodzić Marshallowi w paradę, lecz gdy dostrzegła jakies nietknięte śrubki nie mogła przecież o nie, nie zapytać. Była całkiem poważna w swoich groźbach, a w zamian usłyszała... śmiech. Zmarszczyła brwi nie do końca rozumiejąc co też było teraz takie zabawne. Wątpiła, by to woreczek przyjaciela tak rozbawił, jednak nie dało sie ukryć, że jego śmiech był zaraźliwy i sama zaczęła się uśmiechać pod nosem.
Usuń—Chyba wolę nie pytać co Cię tak rozbawiło, bo coś czuje że mogłabym się obrazić co? —uniosła jedną brew, ale nic nie wskazywało na to, by jej dobry humor miał się stąd zmyć. Słuchała go uważnie, gdy tłumaczył jej jak to łóżeczko będzie funkcjonować, bo to że kupiła jedno z lepszych wiedziała już po samej cenie, lecz nie miała dość czasu, by się zainteresować - co i jak!
—Dobrze, dobrze panie majster... —rozejrzała sie i jedyna wolna przestrzeń znajdowała sie między kanapą, a łózkiem, która aktualnie zajmował niewielki kawowy stolik.
—Może to przesuniemy bardziej do części kuchennej i powinno się tu zmieścić pod ścianą. Co myślisz? —ruchem ręki nakreśliła co gdzie powinno finalnie stanąć.
— A teraz musisz mi wybaczyć, bo Biscuit zaraz zleje się nam na te kartony —powiedziała po chwili widząc jak psina zwraca na siebie uwagę, jak tylko potrafi najlepiej. Rudowłosa narzuciła na siebie płaszcz, ale z ubraniem butów musiała się niestety trochę pomęczyć. Z charakterystycznym stęknięciem podeszła po smycz, a pupil niczym najlepszy żołnierz wskoczył na łózku, by kobieta miała łatwiejszy dostęp do szelek, które cały czas miał na sobie.
—Zaraz wracam. W tych drugich kartonach jest jeszcze przewijak, ale to już może nie dzisiaj —powiedziała przelotnie zerkając na zegar wiszący w salonie.
Charlotte
— Bardzo mnie to cieszy. Jestem chodzącym zwiastunem świąt — wyszczerzyła zęby w szerokim, wesołym uśmiechu i delikatnie zaczęła się kołysać w rytm piosenki, a nawet podśpiewywać cicho kolejne słowa. Zdawała sobie sprawę z tego, że tekst piosenki nie należał do najweselszych, jednak musiała przyznać, że oprawiony w taką a nie inną melodię, całość była naprawdę przyjemna i Elle zwyczajnie uwielbiała tę piosenkę. Mimo wszystko.
OdpowiedzUsuń— Masz szczęście, Marshall — powiedziała z uśmiechem, gdy w końcu się od siebie odsunęli. Nim nie wyjechał, nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebowała Jerome’a w swoim życiu. Naprawdę bardzo go lubiła i wiedziała, że może liczyć na niego w każdym momencie swojego życia i była niesamowicie wdzięczna za taką znajomość, za to, że ich drogi się ze sobą zetknęły. Uśmiechnęła się wesoło, chociaż zmarszczyła delikatnie brwi. Głowiła się nad tym, czy kiedykolwiek powiedziała mężczyźnie, jak bardzo jest wdzięczna za tę przyjaźń. W chwili refleksji przeszło jej przez myśl, że zdecydowanie częściej powinna dziękować i doceniać to, co ma. Może i jej życie nie było usłane różami, ale wbrew wszystkiemu miała dużo szczęścia i radości. Po każdej burzy wychodziło słońce i to właśnie powinna zawsze pamiętać.
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo się cieszę, że nasze drogi się spotkały — powiedziała, kiwając przy tym delikatnie głową — obiecuję, że następnym razem widzimy się w większym gronie. Jesteś ulubieńcem Thei, będzie szczęśliwa na spotkanie z wujkiem — powiedziała, zgodnie z prawdą. Wbrew radości i uśmiechowi, z jej ust wyrwało się ciche westchnięcie. Musiała się jednak szybko wyzbyć ponurych myśli, to nie był czas na nie i tego właśnie musiała się trzymać.
— Taka metoda wychowania i edukacji — sprecyzowała — ale naprawdę nie musimy o tym rozmawiać, nie dzisiaj. Dzisiaj jest dzień dla nas, bez dzieci — wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
— Jak śmiech się w takim razie pokazywać w Nowym Jorku — rzuciła głośniej z łazienki, a kiedy już wytarła dłonie w ręcznik i wróciła do kuchni, zmierzyła Jerome’a udawanym, gniewnym spojrzeniem — jestem rozczarowana… Ale to, że wiesz kim w ogóle jest, naprawdę ratuje ci skórę. Gdybyś nie wiedział… — nabrała powietrza do ust i wydęła policzki — musiałabym cię jakoś ukarać czy coś — mówiła ze śmiechem, zbliżając się do kuchennych szafek. Podciągnęła rękawki ciepłego swetra i rozejrzała się dookoła, gotowa pytać skąd ma wyciągnąć poszczególne produkty i urządzenia potrzebne do przygotowania piernikowego ciasta. Nim jednak zdążyła to zrobić, usłyszała słowa przyjaciela. Automatycznie wywróciła oczami, naprawdę mając ochotę chwycić ścierkę i go nią zdzielić.
— Byłam niemal pewna, że po dwóch ciążach nie spotka mnie jeszcze sytuacja, w której każdy będzie pytał o moje zdrowie i samopoczucie — mruknęła, ale odwróciła się przodem do Jerome’a — jest naprawdę dobrze i naprawdę dobrze się czuję. Zastawka, którą wszczepili działa prawidłowo. Co prawda nie przepadam za ilością tabletek, które jem zamiast śniadania, ale… — wzruszyła ramionami — miałam prosty wybór. Zastawkę z lekami bez konieczności powtórnej operacji lub zastawkę bez leków, ale z koniecznością drugiej operacji za parę lat — powiedziała, spoglądając na mężczyznę — nie oszukujmy się, wybór był prosty. Każda kolejna operacja to ryzyko, więc wolę je minimalizować, chociaż nie powiem. Czasami łapię się na tym, że panicznie sprawdzam czy na pewno wzięłam wszystko, co miałam wziąć — przyznała z lekkim zakłopotaniem. Szybko jednak ponownie się uśmiechnęła — powiedz mi lepiej gdzie masz mikser, mąkę, miód… Koniecznie przyprawę do pierniczków lub odpowiednie przyprawy… Masło. Co jeszcze potrzebujemy? — Zaczęła wyliczać z pamięci przepis.
[Jesteśmy z Elcią zażenowane brakiem foteczki od Żeromka haha XD]
elcia
[ Hej! Dziękuję za przywitanie Leosia ^^ Cieszę się, że na razie jest tak pozytywnie odebrany. Musiałam mu troszkę w życiu namieszać, tak więc powstały dylematy i zderzenie z brakiem tolerancji ze strony ojca.
OdpowiedzUsuńJeszcze nikogo nie znaleźliśmy do rozwiania jego wątpliwości, ale mam nadzieję, że szybko ta rola zostanie obsadzona :D
Ja mam z pisaniem podobnie do ciebie, komputer jest wygodniejszy i szybszy, ale czasem też sama siadam nad zeszytem. Jakoś tak zupełnie inaczej mi się wtedy spisuje myśli, stąd też upodobanie Leo :D
Raz jeszcze dziękuję za powitanie!
I muszę też powiedzieć, że twoje karty, jak zwykle są świetne i niesamowicie dopracowane ^^
Raz jeszcze dzięki za powitanie! ]
Leo H.
Rudowłosa dość szybko przywykła do rytmu z jakim funkcjonował Nowy Jork.Czasami wydawało jej się, że coś umyka lub że jest nieco w tyle, jednak kochała ten ogrom możliwości. Zachłysnęła się niemal na amen tym, że to miasto naprawdę nigdy nie zasypia oraz że bez względu na rodzaj grafiku w pracy jesteś w stanie korzystać z jego uroków pełnymi garściami. Dostrzegała również wady takie jak kompletna anonimowości i osamotnienie - tego doświadczyła na samym początku, lecz teraz nie musiała się o to martwić prawda? Miała u boku przyjaciół na których mogła polegać, śmiać się z nimi, bawić, czy nawet płakac nad pustą butelką z ulubionym trunkiem. To że nieplanowana ciąża pokrzyżowała jej skrupulatnie obmyślony w domu plan nie podlegało wątpliwości! Nie było jednak mowy, że gdyby mogła cofnąć czas to zmieniłaby decyzję. Niecierpliwie czekała na poród, na to, by móc utulić w ramionach swoją córkę. Po drugiej stronie barykady kotłowały się wszelkie obawy, niewiadome co do tego jak sobie poradzą z Nektarynką w tym wielkim mieście.
OdpowiedzUsuń— Po tym jak się zaczęła wiercić śmiem twierdzić, że tak —zasmiała się w momencie, w którym dziecko wymierzyło jej dość mocnego kopniaka w żebra. Aurora brzmiało niemal magicznie, gdy tak sobie powtarzała to imię w głowie, a Rory było pełne mocy. Nie wątpiła, że jej córka będzie małym aniołkiem z różkami. Na sama ta myśl zaśmiała się pod nosem.
— Mądrze panie Marshall, mądrze — pochwaliła przyjaciela po czym zebrała się niespiesznie, by wyprowadzić swego pupila na spacer. Po powrocie z wielkim zachwytem zastała wszystko ustawione w odpowiednim miejscu,a Jerome nawet zaoferował się do sprzątania pudeł, więc jedyne co jej pozostało tego wieczoru to ułożenie pościeli w łóżeczku i pójść spać.
Kolejne dni były wyjątkowo zapełnione sprawunkami od rana do wieczora, gdy to panna Lester padała ze zmęczenia. Było jej ciężko, w nocy źle sypiała, bo Rory stawała się coraz bardziej aktywna, a miejsca miała coraz to mniej. Najczęściej kontaktowała się z wyspiarzem, który też wpadał do niej, by nie musiała wszystkiego sama organizować i układać. Może nie mówiła tego zbyt często, lecz była mu cholernie wdzięczna i za pomoc, i za towarzystwo, gdy nie dało się ukryć odliczała do rozwiązania. Oczywiście musiała w ciągu dnia znaleźć również czas dla rodziców, którzy w końcu zainstalowali sobie komunikatory na telefonach i byli pod ręką o każdej porze dnia. Pomijała temat Colina, ponieważ była niemal pewna, że tym razem ojciec siła wpakował by ją do samolotu! Zajmowała ich milionem pytań o to jak obchodzić się z niemowlęciem, pokazywała jak ładnie urządziła, z pomocą Jeroma, kącik dla Rory, no i zdradziłam im też imię pierwszej wnuczki! Przyjaciela również dane jej było pokazać kilka razy na wideokonferencji, gdy coś akurat skręcał. Torba do szpitala połozona została na kanapie i co rano przypominała rudowłosej, że to już niedługo. Kobieta z całych sił starał się nie stresować się tym jak będzie przebiegał poród, jednak nie było to takie proste. Stosowała więc techniki oddechowe ze szkoły rodzenia.
Dziewięć dni po tym jak wyznała przyjacielowi że została całkiem sama, dziewięć dni po tym jak on przyznała, że jest w separacji i dwa dni po realnym terminie stało się! Kompletnie się tego nie spodziewała, bo właśnie była gotowa do wyjścia na spacer z Biscuitem, gdy poczuła skurcz mocniejszych od wszystkich poprzednich. Chwyciła się za brzuch, spojrzała nieco w dól, a dostrzegając mokry ślad na spodniach nieco spanikowała. To już... Trzęsącymi się dłońmi chwyciła telefon i zadzwoniła do pierwszej osoby na liście szybkiego wybierania. Nie, nie był to szpital ani lekarz - co w sumie byłoby bardziej rozsądne, a Jerome.
— Zaczęło się... —starała się głęboko oddychać przez co jej wypowiedź była nieco przerywana. W międzyczasie przeszła na kanapę i usiadła obok torby.
—Chyba powinnam zadzwonić do lekarza... tak na pewno —zaczynała się uspokajać, a co za tym szło logiczniej myśleć. Skurcze zdecydowanie nabierały na sile i regularności.
—Przyjedziesz do szpitala? —zapytała zanim się rozłączyła, by zadzwonić do swojego lekarza prowadzącego, a ten zalecił jej czekanie w domu na pogotowie. Cóż nie uśmiechało się jej samodzielne schodzenie po tych wszystkich stopniach w takim stanie, a następnie wsiadanie do jakiejś obskurnej taksówki. Była mu wdzięczna z takie rozwiązanie sytuacji. Nie umiała na niczym skupić myśli poza regularnym oddychaniu, więc gdy do mieszkania po kilkunastu minutach zapukali medycy rzuciła tylko Otwarte na wydechu. Biscuit nieco pałętał się im pod nogami, lecz chyba instynktownie wyczuł powagę sytuacji i poszedł na swoje legowisko w kuchni. Medycy zadali jej milion pytań o częstotliwość skurczy, o to kiedy dokładnie puściły wody i który to tydzień. Odpowiadała niemal automatycznie. Wszystko działo się tak szybko, że ani się obejrzała była juz w szpitalu wieziona na specjalnym łóżku, a obok pojawił się jej lekarz prowadzący.
Usuń—Dzien dobry Charlotte, jak się czujesz? —zapytał z nadzwyczajnym spokojem i przyjemnym uśmiechem.
—A jak doktor myśli? Kiedy dostanę coś przeciwbólowego —sapnęła, gdy jej brzuch znów był epicentrum bólu.
— Niestety na leki przeciwbólowe już za późno — widać było, że nie kłamał i bylo mu przykro, ze musi coś takiego jej przekazać. W końcu od samego początku panna Lester podkreślała, że ona chce korzystać ze wszystkich możliwych środków, które sprawią że poród będzie jak najmniej bolesny,a bezpieczny jednocześnie. Gdy tylko dotarł do niej sens słów lekarze spojrzała na niego z nieukrywaną furia w oczach, a czole wystąpiły kropelki potu, ale ręką bez najmniejszego problemu sięgnęła, by pociągnąć go za kitel do dołu.
—Jakie kurwa za późno?! —krzyknęła tak, że chyba pół szpitala ją słyszało, a następnie krzyknęła bo kolejny skurcz to było juz za dużo! Nie dość , ze w karetce niczego jej nie podali, a jedynie przebrali w tą śmieszną szpitalna sukienkę to teraz sie dowiaduje, ze jest za późno? Czy to jakiś żart?!
Charlotte
Gdy skurcz przeszedł, a ona mogła odetchnąć zadziało się znów wiele rzeczy na raz! To była istna karuzela z której niestety nie czerpała ani grama radości. Usłyszała znajomy głos, na dodatek bardzo wzburzony, a jednocześnie poczuła jak kitel lekarza wymyka jej się z pięści, bo ktoś inny postanowił potrząsnąć lekarzem. Było jej ciezko poskladac wszystkie otrzymane bodźce w jedna spójną całość, a za rogiem już czyhał kolejny skurcz. Chciałaby od niego uciec, jednak nie mogła. Odchyliła głowę nieco do tyłu, by spojrzeć na przyjaciela. Wyglądała na wkurzoną, lecz też przerażoną tym co lada moment miało nastąpić, na co czekała długich dziewięć miesięcy!
OdpowiedzUsuń— Na leki przeciwbólowe — warknęła w końcu rudowłosa rzucając nienawistne spojrzenie lekarzowi, bo to jego obwiniał o niepodanie ich na czas. Chciała coś jeszcze dodać, jednak zawyła z bólu zaciskając jednocześnie dłonie na materiale koszuli szpitalnej i oczy. Jak przez mgłę słyszała reprymendę lekarza wystosowana w kierunku wyspiarza. Pewnie, gdyby była w lepszym stanie to jeszcze by się medykowi oberwało za takie traktowanie szatyn, ale teraz nie umiała skupić się na niczym innym poza skurczami.
— Zróbcie coś do cholery! — nikt w szkole rodzenie nie uprzedzał, że to może tak boleć, a przecież nawet nie zaczęła jeszcze rodzić - tak dosłownie. Patrzyła wyczekująco na położne, na lekarza i na końcu na zmartwionego przyjaciela. W końcu zapadła decyzja o przewiezieniu jej do odpowiedniej sali. Starała się posłać uśmiech Marshallowi, który malał na horyzoncie pozostając w tyle. Cieszyła się że zdążył do szpitala na czas i że nie będzie otoczona tylko i wyłącznie przez personel medyczny. W sali numer sześć przenieśli ja na odpowiedni fotel, na którym nogi miała nieco u góry, a ginekolog miał odpowiedni dostęp do odbioru Rory. Aurora.... Rory błagam zlituj się! wołała w myślach kompletnie jednak nie gotowa na coś takiego jak poród! Niby miała na przyswojenie najważniejszych informacji całe dziewięć miesięcy, ale nikt nie był na tyle szczery w kwestii bólu i przebiegu, by ja dostatecznie ostrzec.
W międzyczasie do Marshalla podeszła jedna z pielęgniarek z przyjaznym uśmiechem, cóż nie był pierwszym rozemocjonowanym ojcem jakiego tutaj widziała. Wręczyła mu odpowiedni fartuch, wskazała gdzie są też w razie potrzeby wieszaki na kurtki ,a na koniec podała mała plastikową kulkę, w której znajdowały się ochraniacze na buty.
— Teraz może pan wejść. Wszystko będzie dobrze, a sądząc po krzykach to będzie szybki poród — zasmiala sie lekko, a dłonią wskazała odpowiednia salę. Nie pracowała tu od wczoraj, więc nauczona doświadczeniem mogła sobie pozwolić na taki komentarz, który faktycznie niewiele mijał się z prawdą.
Włosy Charlotte poprzyklejały się jej miejscami do twarzy, tam gdzie wystąpiło najwięcej kropelek potu. Wzrokiem błądziła po całej sali szukając odpowiedniego punktu do skupienia się tylko na nim, a nie na tym, że pod specjalnym przykryciem, między jej nogami znajdował się lekarz. Ten co chwile wydawała jakies polecenia do położnych, a także podawał wielkość rozwarcia. Z tego co pannie Lester było wiadomo powinna dojść do minimum dziesięciu centymetrów, by zacząć przeć.
— Siedem — usłyszała i na niewielki ułamek sekundy wstrzymała oddech.
Usuń— Prosze oddychać, prosze miarowo oddychać —odezwała sie przy jej uchu zaalarmowana kobieta, która właśnie wkłuwała jej wenflon do ręki. Najwyraźniej zalecili podanie czegoś dożylnie, ale jak już się domyślała Angielka, ie były to leki przeciwbólowe.
Gdy do sali wszedł Marshall to na nim skupiła swoje spojrzenie, które wyrażało w tym momencie więcej niż tysiąc słów. Była wdzięczna, przerażona, wkurzona, szczęśliwa i już nieco zmęczona, a wiedziała, że to był dopiero początek.
— Dziewięć. — zakomunikował po kilku, a może kilkunastu minutach lekarz wyłaniając się spod przykrycia. Uśmiechnął się do swojej pacjentki.
— Zaraz zaczynamy. Dasz radę! — i to był moment w którym chwyciła Jeroma za rękę i zaczęła przecząco kręcić głową.
— Ja nie dam rady... Nie, nie, nie — panika ja ogarnęła do tego stopnia, że do kroplówki wstrzyknięto coś nie uspokojenie. Nie miało jednak szans zadziałać, bo kilka minut później padło sakramentalne przyj!. I ona z całych sił parła, jej twarz robiła się kompletnie czerwona, później chwila na oddech i znów. Nie zdawała sobie sprawy za bardzo z tego co ja otacza, ani z tego, że pewnie momentami za bardzo zaciskała dłoń na ręce szatyna, ani z wyrzucanych przekleństw.
— Widac główkę! Charlotte jeszcze trochę —słyszac ten pełen entuzjazmu komunikat zebrała w sobie resztkę siły, by zakończyć te męczarnie. Ból przeszedł do takiego poziomu, że już sama nie wiedziała co ja boli ani gdzie dokładnie. Poczuła chwilowa ulgę, by za moment do jej uszu i wszystkich zgromadzonych dotarł przeraźliwy płacz dziecka. W pierwszym odruchu chciała zapytać kto wpuścił na salę porodową dziecko, a później dotarło do niej, że to był płacz jej córki.
— Gratuluję macie państwo córkę — ogłosił lekarz trzymając to drobniutkie ciałko jeszcze cała w śluzie i krwi. Rudowłosa nie sądziła, że takie ciepło rozleje sie po całym jej ciele, że cały ten ból nagle przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.
— Czy chce pan przeciąć pępowinę? — pytanie skierował do szatyna i jednocześnie podał mu specjalne nożyczki. Charlotte opadła nieco z sił, ale ostatni raz jeszcze ścisnęła go za rękę z bladym uśmiechem. Nie miała nic przeciwko temu.
Charlotte
To prawda, Jaime był bardzo podekscytowany spotkaniem z Jerome’em. Dawno się nie widzieli, a że Jaime polubił towarzystwo innych osób, zwłaszcza Jerome’a, w końcu się przyjaźnili i dzielili ze sobą kilka interesujących doświadczeń, to tym bardziej był zadowolony. W ogóle przez znajomość z Marshallem i związek z Noah Jaime odkrywał nowego siebie. Nie podejrzewał samego siebie o to, że potrafi się tyle uśmiechać, że jest dość entuzjastyczny i... gadatliwy. Może to przez to, że przez dziesięć lat swojego życia głównie milczał? Mało co się przecież odzywał, nie wykazywał chęci do bycia szczęśliwym, bo przecież na to nie zasługiwał. Jasne, teraz również często w jego głowie pojawiała się myśl, że nie zasługuje, aby tak się uśmiechać, ale... pozwalał sobie na to. Jak kiedy Noah go odwiedził niespodziewanie w Tennessee albo kiedy wraz z Jerome’em siedzieli na słonecznej plaży na Barbadosie i zażywali kapeli nie tylko słonecznej. I dziś nie chciał myśleć o tym, czy mógł się tak ekscytować, czy może lepiej nie. Chciał miło spędzić czas z przyjacielem, wypytując, co tam, jak tam, jak smakuje mu jedzenie i jak tam wyjazd służbowy, panie kierowniku.
OdpowiedzUsuńZajął się jedzeniem w kuchni, kiedy kątem oka zauważył, jak Jerome smętnie przechodzi do Henia. Jaime wyprostował się i spojrzał za przyjacielem. No dobra, niby na wejściu zauważył, że coś może być nie halo, ale myślał, że może mu się wydawało i Jerome jest po prostu zmęczony tym wyjazdem do pracy. W końcu ciążyła na nim duża odpowiedzialność, a to nie było przecież takie hop-siup. I jeszcze to, że „chętnie coś zje”. Co jest? Przecież Jerome bardzo lubił jego jedzonko... O, nie, czyżby posmakował lepszych rzeczy w tym nieszczęsnym Seattle?
No dobrze, dobrze, nie ma co się stresować. Jaime wyciągnął pizzę z piekarnika i przełożył ją na dużą i grubą deskę do krojenia. Później wziął ją i położył na stoliku. Reszta potrzebnych rzeczy już tu była. Już chciał powiedzieć, że zaprasza do jedzenia, kiedy głos Jerome’a ostudził jego entuzjazm. Ton, w jakim mówił i jeszcze te słowa, że musiał mu coś powiedzieć... To nigdy nie brzmiało dobrze.
Jaime podszedł kawałek bliżej, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać. A spodziewał się czegoś złego. Już nawet nie o to chodziło, że mimo swojej entuzjastycznej, nowoodkrytej natury, wciąż myślał o najczarniejszych scenariuszach, ale właśnie ten głos przyjaciela...
Separacja. To słowo uderzyło w Jaime’ego. Chłopak otworzył szeroko oczy i... milczał. Kompletne go zamurowało. Okej, tego się nie spodziewał. Jasna cholera... Po chwili małego szoku, Jaime wyraźnie posmutniał. Zawsze uważał małżeństwo Marshallów za takie... dobre i takie, z którego można brać przykład. To znaczy, Jaime by brał, gdyby kiedyś chciał wziąć ślub. Jerome i Jen się dogadywali, byli uśmiechnięci i widać było, że się kochają. Było między nimi to coś, o którym większość mówiła.
Jaime podszedł bliżej i położył dłoń na ramieniu przyjaciela. Później usiadł obok niego na podłodzie i spojrzał na niego z troską.
– Bardzo mi przykro – powiedział w końcu. – Nie przejmuj się, nie musisz tryskać optymizmem na wszystkie strony świata i ekscytować się tym, co u mnie. Jakkolwiek to nie zabrzmiało – westchnął cicho. Nie wiedział, co się działo dokładnie między Jerome’em a Jen, ale możliwe, że to przez poronienie...? Nie mogli się porozumieć, oddalili się od siebie i nie potrafili już ze sobą rozmawiać? Coś się między nimi skończyło? Jaime naprawdę nie chciał strzelać i właściwie trochę się obawiał pytać. – Jeśli chcesz mi o tym więcej powiedzieć, to śmiało. Przetrwaliśmy sztorm, więc i to przetrwamy, prawda? – spojrzał na niego smutno.
Jaime znów zamilkł. Nie miał pojęcia, co jeszcze mógł mu powiedzieć. To na bank była cholernie trudna decyzja. Zresztą, po samym Jerome’ie widać i słychać, że przecież kochał Jen i nie chciał, aby tak to się skończyło. Skoro jednak to on wyszedł z inicjatywą o separacji, to musiał uznać, że to jedyna słuszna decyzja.
Usuń– Myślę, że powinieneś dać temu czas. Wiesz, zwierzyć się, opowiedzieć, jak się czujesz. A jeśli poczujesz gniew, to są takie specjalne lokale, gdzie wchodzisz z goglami na oczy i jakimś kijem bejsbolowym lub innym łomem i możesz niszczyć rzeczy. Podobno to pomaga – nie wiedział, dlaczego to powiedział. Czy to nie brzmiało głupio? – Ale tak, myślę, że powinieneś to z siebie wyrzucić i po prostu dać temu czas – powtórzył. – Będzie dobrze, przyjacielu. A teraz... może jedzenie i rum? – zasugerował, pozwalając sobie na lekki, ciepły uśmiech dla Jerome’a.
Jaime
Było jej lżej, że nie przechodziła przez trudy porodowe otoczona wyłącznie obcymi ludźmi, którzy takich przeżyć mieli na codzienni pewnie z kilka, jeśli nie kilkanaście. Gdzieś w środku wiedziała, jak wiele dla niej znaczyła obecność przyjaciela tuż obok i choć w tym momencie jedyne na czym skupiały się jej myśli to skurcze, oddech, a na końcu parcie. Jak przez mgłę docierały do niej słowa szatyna, który dopingował ją jak najwierniejszy fan! Tylko przez krótką chwilę, gdy skupiała się na miarowym oddechu spoglądała na niego z całą gamą emocji w oczach. Nie było miejsca ani sił na ukrywanie czegokolwiek. W morzu bólu, porzucenia i niepewności, znalazły się nieśmiało migające iskierki wdzięczności, miłości i nadziei. Czasem unosiła kąciki ust do góry, gdy jakiś komentarz wyjątkowo ją rozbawił, lecz nie była w stanie powiedzieć nic składnego. Nie przejmowała się tym, że w oczach personelu pewnie uchodzili za kochających przyszłych rodziców Rory, w końcu wiedziała, że oboje będą ją kochać. Widziała to w postawie Marshalla i jego zaangażowaniu, i cholernie było jej przykro, że to nie takiego ojca będzie miała maleńka Aurora. Bolało ją też to, że jej najlepszy przyjaciel nie mógł podobnych chwil doświadczyć własną żoną. Tłoczące się obawy, wątpliwości były bardzo skutecznie spychane na dalszy plan, niemal w bezkres świadomości, gdzie nie miały prawa wypłynąć na powierzchnię.
OdpowiedzUsuń— Dla Rory — rzuciła niemal przez zaciśnięte zęby, gdy wyspiarz bardzo zręcznie odwiódł ją od kompletnego zatracenia się w panice. Była wykończona, spocona, włosy sklejały się nieatrakcyjnie na jej twarzy, a ona zmienia koloryt od skrajnej bladości do czerwoności. Były to jednak elementy, które nie miały znaczenia, poniewaz wiedziała że obok siebie ma aktualnie najbliższa sercu osobę w Nowym Jorku. Osobę, która nie będzie jej oceniać, która krzyczała Właśnie tak! na tyle głośno, że jej jęknięcia przy tym wypadały słabo, a to już jest jakiś wyczyn, prawda? Na wspomnienie szkoły rodzenia chciała się śmiać, jednak nie miała na to czasu. Wystarczyło jedno spojrzenie, by Jerome mógł stwierdzić, że dobrze sobie radził i ją chociaż częsciowo rozluźniał, co w zaistniałej sytuacji nie było lekkim kawałkiem chleba!
Kilka albo kilkanaście minut później salę wypełnił przeraźliwy krzyk przechodzący w płacz. Wbrew temu co twierdziły wszelkie rodzicielskie podręczniki nie był to miód dla uszu świeżo upieczonej matki, lecz musiała przyznać, że czuła ogromną ulgę. Nie mogła skupić się na poczynaniach szatyna po odcięciu pępowiny, ponieważ na jej klatce piersiowej znalazła się umorusana, maleńka, żywa istota. Niepewnie chwyciła ją nieco słabymi dłońmi, lecz pielęgniarka dzięki wieloletniej wprawie ułożyła niemowlę tak, by nie miało szansy spaść.
— Aurora, cześć Rory — mówiła spokojny, acz pełnym emocji głosem patrząc na swoją córkę, jakby nadal nie dowierzając, że to działo się naprawdę. Poród trwał zaledwie dwie i pół godziny - licząc od pierwszych skurczy - więc zdecydowanie ekspresowo. Charlotte na pewno nie sądziła, że jej się coś takiego przytrafi, raczej zakładała bardziej pesymistyczne opcje pobytu w szpitalu całych kilkunastu godzin. Miała szczęście ot co! Na ziemię sprowadził ją komentarz przyjaciela, który pojawił się przy jej boku.
— Wygląda trochę jakby wykąpała się w jakimś dziwnym bagnie — zaśmiała się cicho Charlotte, bo na nic więcej nie miała już kompletnie siły. Rory w międzyczasie przestała tak zawodzić wlepiając zaciekawione, ogromne oczęta to w rudowłosą, to w szatyna. Najwidoczniej znajomy rytm serca oraz możliwe, że i głos zadziałały jak lek na całe zło. Lester natomiast czując, że Jerome bezwiednie zaczął ją głaskać poczuła się dziwnie... Tak dziwnie przyjemnie, tak jakby była kochana, jakby wcale nie miała za kilka godzin stawić czoła rzeczywistości w pojedynką z dzieckiem na ręku.
— Dziękuję — szepnęła, bo to jej głos ugrzązł w gardle, a po policzkach poleciały łzy. W każdej z kropel uwięzione zostały na zawsze obawy, które rozwiewał bezkonkurencyjnie ten szeroki uśmiech pełen ciepła. Gdyby ktos kilka miesięcy temu powiedział jej, że to z najlepszym przyjacielem przywita na świece swoją córkę uwierzyłaby bez zająknięcia. Dlaczego? Marshall był obecny w niemal wszystkich kluczowych momentach jej życia w Nowym Jorku. Nigdy jej nie zawiódł i był tak wpasowany w obraz jej codzienności, że gdyby go zabrakło poczułaby niewyobrażalną pustkę. Uświadomiła sobie to patrząc na niego, gdy stał tak nad nimi. Charlotte gdzieś w środku wiedziała, że stratę Colina po prostu przeboleje, ale nie umiała sobie i nie chciała nawet, wyobrażać scenariusza, w którym kiedykolwiek miałaby stracić kontakt z Jeromem.
UsuńPo jakimś czasie do sali wróciła jedna z położnych i zabrały mała Aurorę na badania. Ta niemal od razu zaczęła znów płakac, jak tylko obce dłonie zabrały ją od znajomego zapachu mamy.
— Musimy pana na momencik wyprosić. Doktor musi upewnić się, że z pana żona wszystko dobrze i za momencik przewieziemy ją do sali poporodowej numer jedenaście — poinformowała druga z pielęgniarkę delikatnie ponaglając go do wyjścia. Charlotte na słowo żona poruszyła zabawnie brwiami, bo nie chciała, by przypadkiem teraz Marshall spochmurniał, chociaż nie miała pojęcia jak takie pomyłki były dla niego bolesne. Gdy spotkali się po raz kolejny Charlotte ubrana była w nowiutka piżamę, która miała zapakowana w torbie. Włosy spięła w artystycznego koka, niemal na czubku głowy, a twarz przemyła zimna wodą. Była wykończona, a wskazywała na to jej nadmierna bladość, cienie pod oczami oraz delikatnie trzęsące się nogi, gdy z wózka musiała przesiąść się na łóżko.
— Czy chce pani spróbować od razu karmienia? —zapytała z troską pielęgniarki, która wjechała z malutkim łóżeczkiem. Aurora została umyta i była jednym z wielu malutkich, nieco różowiutkich maluchów. Rudowłosa plotkująco skinęła głową, a kobieta cierpliwie tłumaczyła jak najlepiej ułożyć dziecko, że nie zawsze od razu będzie posiadało odruch ssania, czy że często trzeba zmieniać piersi. Lester to wszystko wiedziała z lekcji w szkole rodzenia, lecz teraz chłonęła to jakby kompletnie na nowo.
— Prosze się nie przejmować. Najwidoczniej nie jest głodna. A teraz państwa zostawię, gdyby była potrzebna nasz pomoc prosze zadzwonić tym tutaj guzikiem — powiedziała widząc, że Rory zainteresowana była bardziej patrzeniem na mamę i to co wokół niż ciągnięciem pokarmu.
— Maleństwo moje — powiedziała i pocałowała ją w drobną główkę. Wydawało się jej, że może w każdej chwili się jej rozpaść w rękach. Dopiero po jakimś czasie spojrzała na przyjaciela z równą czułością co na niemowlę.
— Jerome chciałbyś ja potrzymać? —zapytała w końcu był już i tak mistrzem ceremonii odcięcia pępowiny, więc trzymanie Rory nie powinno być czyms nadzwyczajny, a może się myliła?
Charlotte
Zgadzała się z nim w kwestii, iż to było naprawdę niesamowite. Nosiła Nektarynkę dziewięć miesięcy pod sercem, wewnątrz, a teraz mogła jej dotknąć, mogła poczuć ciepło jej drobnego ciała i usłyszeć nie tylko bicie jej malutkiego serduszka. Nie potrafiła oderwać od niej wzroku, mimo że umazana była niezidentyfikowanymi płynami, które, nomen omen, znajdowały się naturalnie w ciele kobiety. Charlotte wiedziała odkąd tylko pierwszy raz usłyszała na usg bicie serca, że pokocha ją najmocniej na świecie, bezwarunkowo. Nie sądziła, jednak że emocje te będa w niej napływać falami tsunami. Na szczęście były pozytywne, więc nie tonęła, a dała się porwać obserwując gdzie ją zaniosą. Pewnie po drodze miała dostać kłodą po głowie, a drugą ktoś życzliwy wrzuci jej pod nogi, lecz teraz miała dla kogo walczyć o lepsze jutro. Była za nią odpowiedzialna, musiała ją chronić i nauczyć wszystkiego. Chciała zapewnić jej takie życie, w którym miało jej niczego nie brakować. To był jej nowy cel - szczęśliwe życie.
OdpowiedzUsuńSłysząc pytanie przyjaciela poderwała nieco głowę do góry i pokręciła nią w akcie zaprzeczenia.
— Nie, bo jakbym wierzyła to znaczy, że wierzę w to że jestem już mamą? — wypowiedziała to tak niepewnie, ale uśmiech majaczył na jej zmęczonej twarzy. Pewnie osoba postronna mogłaby wysunąć wniosek, że rudowłosa postradała zmysły - w końcu miała długich dziewięć miesięcy, by przyzwyczaić się do tego, że będzie matką. Najwidoczniej to nadal było zbyt krótko, a może poród wywołał u niej zbyt dużo emocji i potrzebowała chwili wyciszenia.
— Może jakiś abonament już od razu wykupię — zażartowała, ponieważ gdzieś z tyłu głowy zdawała sobie, niestety, sprawę z faktu, że będzie potrzebowała jeszcze pomocy Marshalla. Urlop macierzyński na jaki zgodził się jej pracodawca wynosił dokładnie dwanaście tygodni, a więc został jej jeszcze niecały miesiąc. Nie orientowała się w cenach żłobków, czy w dostępności prywatnych opiekunek, ponieważ jeszcze nie tak dawno nie miała być do tej opieki sama. Wierzyła, że z Rogersem jakoś poukładali by grafiki, tak by ich córka nie musiała od razu iść pod obca opiekę. Teraz to nie miało żadnego znaczenia, ponieważ on nie był już na załączonym obrazku i Angielka wątpiła, by miało się to zmienić w przyszłości. Nawet tego nie chciała, gdyż Misiek dostał o jedną szansę za dużo. Dzięki tej szansie mogła trzymać w rękach drobną Rory, więc nie do końca jej żałowała. To czego żałowała miało pojawić się po pytaniach o tatę, jeśli takie padną, a na jakimś etapie pewnie pojawi się ciekawość. Nie wybiegała jednak myśleli aż tak bardzo do przodu, ponieważ nadal chłonęła to co działo się wokół.
Po opuszczeniu przez Jeroma sali lekarz upewnił się, że wszystko w jej kobiecych rejonach jest w jak najlepszym porządku. Założył tylko jeden mały szef, lecz był to nic w porównaniu z bólem jakiego doświadczyła kilkadziesiąt minut wcześniej. Gdyby ktoś teraz przeprowadzał na oddziale położniczym wywiady dotyczące tego, czy kobiety szybko decydują się na drugie dziecko zdecydowanie odpowiedziałaby, że nie! Już nigdy więcej nie chciała przez to przechodzić, bo choć do tej pory sądził, iż ma bardzo wysoki próg bólu, to jednak się myliła lub on zmalał podczas ciąży? Odetchnęła z ulgą, gdy pozwolono jej się położyć w czystej pidżamie, a za chwile przywieziono drobniutką Aurorę w dedykowanym dla niej łóżeczku.
— Hej — posłała mu delikatny uśmiech na powitanie, chociaż wzrok nie odrywała od Aurory, która była teraz wyjątkowo spokojna, jakby te pierwszy wrzask w sali porodowej był tylko takim straszakiem.
— Nigdy trening krav magi mnie tak nie wykończył — odpowiedziała z cichym prychnieciem na co niemowlę od razu zgłosiło lekki sprzeciw. Charlotte delikatnie opanowała sytuację, ale widać było po jej minie, że stopą nieco po omacku.
Instynkt macierzyński to była niestety bujda i nikt nie miał magicznych zdolności, by rozpoznać za każdym razem dlaczego jego dziecko płacze. Była jednak naprawdę zmęczona i po stokroć wdzięczna, że nie musiała tego ani ukrywać, ani też błagać kogoś o przejęcie córki na kilka chwil. Patrzyła z ogromem czułości na to jak ostrożnie wyspiarz siada z jej córką. Jej serce było niemal pełne, lecz pojawiła się w nim niewielka szpilka, która przypominała jej, że wbrew założeniom personelu medycznego Jerome nie był ojcem Rory. Wiedziała, że w przeciwieństwie do biologicznego tatusia nie miał zniknąć bez słowa, lecz to nadal w jakimś stopniu wydawało się nieodpowiednie, jakby cieszenie się z tego widoku powinno być zabronione.
UsuńByła naprawdę zmęczona, ale nie ślepa ani głupia. Zauważyła jak szatyn nagle przygryzł wargę, bo tak chwile wczesniej niebezpiecznie zadrgała. W jej gardle pojawiła się nagle ogromna gula, a gdy spojrzał na nią i po policzkach spłynęły mu łzy nie wiedziała co mogłaby zrobić. Przeżywała niezaprzeczalnie jedną najszczęśliwszych chwil w swoim życiu, lecz sprawiała nia ból komuś najbliższemu. To nie powinno tak wyglądać. Ona nie powinna być tak samolubna!
— Nie przepraszaj... — odpowiedziała szeptem nie chcąc naruszyc czegoś co nie było namacalne, ale rozgrywało się gdzieś na płaszczyznach między nimi, poza nimi, a na pewno miało swój zapalnik w osobie Rory.
— Wiem, dlatego to ja powinnam przeprosić — dodała po chwili, bo przecież to ona założyła, że Marshall wypełni pewne luki, chociaż to było bardzo nieświadome. Od początku ich relacji nadawali na tych samych falach, wspierali się i dobrze ze sobą czuli, więc dlaczego rudowłosa teraz czuła się odrobinę podle? Może dlatego, że nie wiedziała, jak mogłaby pomóc przyjacielowi, gdzie on robił wszystko i jeszcze więcej na medal. Nie potrafiła się mu aktualnie nijak odwdzięczyć. Mogła po prostu przy nim być, tylko tyle albo aż tyle. Wyciągnęła rękę i położyła na jego udzie, które znajdowało się najbliżej i lekko ścisnęła. Sama z całych sił starała się nie rozkleić, a na usta przywołać uśmiech. Gdy malutka zaczęła sie odzywac jeszcze raz go ścisneła za udo.
— Pewnie, że sobie poradzimy! — powiedziała o wiele głośniej niż zamierzała przez co zwróciła uwagę noworodka, ale na szczęście ta nie rozpłakała się na całego.
— Było blisko — powiedziała wypuszczając powietrze, które na moment wstrzymała i cicho się zaśmiała. Czy to był ten czas, gdy będzie musiała nauczyć sie dreptać na palcach, by w jej mieszkaniu panowała niczym niezmącona cisza. Zbrała rekę z uda mężczyzny i schowała pod kołdrę, ponieważ zaczynało sie jej robic jakoś zimno i sennie.
— Nie musisz wychodzić, ale ja naprawde dawno nie spałam... —mówila, a oczy same jej się zamykały. Gdy wszystkie emocje zaczynały sie stabilizować, a żadne kopniaki w żebra jej nie groziły miała nadzieję na odrobinę snu. Do krainy Morfeusza wpadła szybciej niz kiedykolwiek w swoim dwudziestosześcioletnim życiu.
Charlotte
Była tak bardzo zmęczona, że pewnie wokół sali mogłaby rozgrywać się impreza tej dekady i nie byłaby w stanie zbudzić rudowłosej. Nic dziwnego w tym, że samotna walka wyspiarza została przez nią oraz Rory niezauważona. Obie miały za sobą milowy krok, jedna po raz pierwszy odetchnęła świeżym powietrzem, a druga doznała tego co nazywano tak piękniecudem narodzin. Pewnie po głębszym zastanowieniu kobieta doszłaby do wniosku, że naprawdę nieźle jej się upiekło, ponieważ nie musiała walczyć z tymi okropnymi skurczami kilkanaście godzin, jak co poniektóre ciężarne. Nie umniejszało to oczywiście jej osiągnięciu.
OdpowiedzUsuńCharlotte przywitała nieprzenikniony mrok z nieskrywana ulgą. Obawiała się, że po takich nie codziennych przeżyciach zaczną nawiedzać ją, nie do końca pozytywne, wizje. Ostatnie czego potrzebowała to koszmary, które sprowadzały by ją na ziemię szybciej niż kopniaki córki w żebra. Z błogością odnalazła się w tej nicości, ciszy i bezkresie wolnym od natrętnych myśli. Te ostatnie, jakby zostały szczelnie zamknięte za niewidzialnymi drzwiami. Obudziła sie po raptem trzech godzinach, gdy maleńka Aurora swym donośnym płaczem dawała jej jasno do zrozumienia, że czegoś od niej oczekuje. W pierwszym odruchu panna Lester sięgnęła po guzik i wezwała pielęgniarkę.
— Przepraszam, ja po prostu nie wiem...— przygryzła wargę, ale pracownica szpitala okazała się bardzo wyrozumiała i, tak jak wcześniej położna w średnim wieku, pomogła jej ustawić niemowlę do karmienia. Tym razem, jednak Rory postanowiła skorzystać z oferty na całego!
Nadal w to wszystko nie wierzyła, chociaż przecież trzymała córkę w ramionach, czuła się jak po koszmarnie ciężkiej potyczce, a w dodatku ktoś dość mocno ssał jedną z jej piersi. Bardzo malutki ktoś, który bez większego wysiłku zawładnął jej sercem, a niedługo miała się przekonać, że również światem. Po karmieniu wcale nie zasnęła od razu patrzyła jak córka zasypia w łóżeczku dostawionym obok. Będąc w pełni świadomą nie mogła już dłużej uciekać od natrętnych myśli, ogromnych obaw oraz żalu. Ten ostatni niemal całkiem skupiał się na jednej osobie, bo choć rozumiał to dlaczego się rozstali, nie potrafiła pojąć, dlaczego wyjechał. Patrząc na ten maleńki cud za przezroczystą ścianką dochodziła do wniosku, że nie zamierzała wybaczyć. Bez względu na powody, czy górnolotne deklaracje poprawy i pomocy w przyszłości, zrozumiała, że nie mogła wybaczyć. Gdyby pozwoliła sobie na ten gest to ona niewątpliwie pociągnąłby lawinę kolejnych, a ona musiała teraz myśleć już nie tylko o sobie. Przygryzła boleśnie wargę, gdy poczuła, że łzy zaczynają wzbierać w jej oczach. Ileż to już ich wylała i po co? To ostatni raz, gdy przez niego płacze postanowiła w myślach hardo przez co potężna fala nadciągnęła bez ostrzeżenia. Przytknęła ramię do ust, by nieco się uciszyć i nie zbudzić niepotrzebnie Aurory. Dała upust swym emocjom, które niepotrzebnie dopuściła do swego serca, które teraz było mocno posiniaczone. Nie złamane, nie. Miała na wyciągnięcie ręki powód dla którego nadal pozostawało w jednym kawałku.
UsuńReszta nocy, a także większa częśc dnia minęła jej na spaniu, wtedy gdy Rory spała; na badaniach i karmieniu. Mała okazała się nie lada łasuchem, jednak to nie przeszkadzało rudowłosej. Może i pierwsi były nieco obolałe, nie przyzwyczajone do takich zadań specjalnych, to ten uroczy widok na niemowlę rekompensował wszystko. Po przeliczeniu godzin zadzwoniła również do rodziców, by podczas wideorozmowy pokazać im ich pierwszą wnuczkę! Byli niesamowicie wzruszeni natychmiast oferując sie z przylotem, jednak Charlotte starała się ostudzić ich entuzjazm. Poprosiła, by dalej jej odrobinę czasu, by sobie mogła poukładać nowa rutynę. Nie wspominała o Colinie, a gdy padały o niego pytanie udawała, że ich nie słyszy lub znów kierowała kamerę na Rory. Na razie ten manewr działał bez zarzutu. Nie spodziewała się telefonu od przyjaciele, ponieważ z góry założyła, iż ten odwiedzi ja w szpitalu. Gdy okazało sie, że chodzi jedynie o krótka listę zakupów rozchmurzyła sie i poprosiła, by skoczył również do niej do domu, by wyprowadzić biednego Biscuita na dwór. Przy całym tym zamieszaniu niemal na śmierć zapomniała o swoim pupilu.
Dzień zleciał jej w zastraszającym tempie, a wiedziała, że już jutro zostanie z stąd wypisana. Trochę ta myśl ją paraliżowała, a trochę dawała takiego dziwnego zastrzyku adrenaliny. Nie miała innego wyboru jak sobie poradzić, prawda? Wierzyła, że z pomocą Marshalla, odrobiną wyrozumiałości ze strony szefa i energią chłopaków z krav magi, szybko wpadnie w nowy rytm. Tak wpatrzona była w Rory, że nie zauważyła, by ktoś wchodził do sali. dopiero uniesiony, wręcz przerażony głos wyspiarza przyciągnął jej uwagę. Nie czuła się skrępowana, bo jakby miała - przy nim?! A kto odcinał jej córce pępowinę?
— Jerome! Możesz wejść — zawołała zaraz za nim, gdy ten zdążył już zniknąć na korytarzu. Jednocześnie starał się zrozumieć szatyna i odłożyła Aurore do łóżeczka. wydawała się ukontentowana posiłkiem, więc nie powinna zaraz domagać się dokładki. Nie powinna, ale co ona tam wiedziała?
Usuń— Wiesz, że to był tylko kawałek piersi, prawda? — zapytała nabijając się odrobinę z Marshalla. Poprawiła się na łóżku nieco bardziej do pozycji siedzącej. Widząc, że mężczyzna nie zapomniał o zakupach oblizała mimowolnie wargi, poniewaz poza zdrowymi oczywiście przekąskami oraz sokami poprosiła go o największa tabliczkę czekolady z nadzieniem malinowym jaką dane mu będzie znaleźć. Łaknęła słodkiego, a lekarz zapewnił ją że to normalne ponieważ nie ma co ukrywać straciła wczoraj trochę krwi.
— Jutro dostanę wypis — poinformowała go jednocześnie śmiesznie wyginając palce u obu rąk. Zabawne jak dwie natury walczyły o dominację w tym momencie, jedna ta waleczna i pewna, że sobie poradzi; a druga zagubiona, pełna obaw i kolejnych ale. Cóż mogła tylko obstawiać, że wygra ta, której na to pozwoli!
— Ale wiem, że pewnie jesteś w pracy, więc sobie z Rory poradzimy z dotarciem do domu...— zaczęła już mając w głowie cały plan tego, jak zamówi taksówkę, by nią dostać sie do mieszkania, a tam? Tam musiała już rozpocząć swa nową przygodę pełna nieprzewidywanych zdarzeń.
Charlotte
[Bardzo, bardzo, bardzo ładne zdjęcia... takie seksi mocno ;>]
OdpowiedzUsuń[Cześć!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, dziękuję ślicznie za powitanie i cieszę się, że udało Ci się dotrzeć do Luny. <3
Co do wizerunku, to oh God, miałam taki problem, żeby wybrać taki, który by mi pasował, aż w końcu dostałam olśnienia i bum! Luna dostała twarz, więc cieszę się, że się podoba i że też masz wrażenie, że pasuje do kreacji postaci.
Haha, no tak, ale w sumie Luna była inspirowana Vanessą-Mae, która jest brytyjską kompozytorką, skrzypaczką i sportsmenką, a także uprawiała narciarstwo alpejskie, więc uznałam: why not? xD Może kiedyś Luna zrobi takie show? Wiesz, że jadąc, będzie grać? Kto wie? xD
I tak jak wspomniałaś, myślę, że nasze postacie są do siebie dość podobne. No, może Jerome nie jest taką gapą jak Luna, ale jednak. xD Aż się nieśmiało zapytam, czy może chciałabyś coś razem napisać? :D Burza mózgów i te sprawy całkiem nieźle mi wychodzą!
LUNNJAH BAKKOUSH
[ Ależ piękne fotki *_*
OdpowiedzUsuńNie szkodzi, sama często podglądam i śledzę nie swoje wątki, tak więc rozumiem :D Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie, ale być może idziemy w dobrym kierunku ;) ]
Leo
[Mrrrah! ♥]
OdpowiedzUsuńJosephine była na wolności już ponad miesiąc. Zaczęła chodzić do pracy – pojawiała się tam przez parę w dni tygodniu, na parę godzin, kontynuując stare sprawy, domykając te, które mogła domknąć i powoli rozpoczynając serię spotkań z nowymi klientami. Działała powoli, ale mimo to – z upływem czasu – czuła, że wróciła do pracy za szybko. Nie zdołała pogodzić się z utratą Rosie. Strata dziecka była ciosem dla niej, dla jej męża i dla ich małżeństwa. Nic nie zwiastowało tragedii, z którą nie umieli poradzić sobie oboje, czy to w pojedynkę, czy też razem. Ciąża była dla Bowmanów zaskoczeniem, pierwszą myślą Josie była aborcja, a kiedy w końcu obydwoje doszli do wniosku, że chcą tego dziecka, robiła wszystko, aby dbać o zdrowie maleństwa i swoje. Do dnia porodu czuła się znakomicie, o ile nie wziąć pod uwagę tych nieprzyjemnych ciążowych dolegliwości. Ale nawet one okazały się być litościwe dla przyszłej mamy. Nic nie zwiastowało tragedii do momentu rozpoczęcia akcji porodowej. Było dużo bólu, dużo krwi, krzyku i paniki. Było dużo pytań, szybkich i gwałtownych ruchów. A potem nie pamiętała już nic. Kiedy się obudziła, powitano ją wieścią, że Rosie nie przeżyła porodu. Że jej mąż podjął decyzję, żeby ratować właśnie ją – Josephine Bowman. Josephine Bowman, która nie potrafiła urodzić dziecka. Josephine Bowman, która czuła tak silne obrzydzenie do własnego ciała, że nie pozwalała mężowi nawet na najdrobniejszy dotyk. Josephine Bowman, która tracąc dziecko, straciła też część siebie. Winston twierdził, że miała prawo do żałoby. Ona zaś nie wiedziała, jak ją przeżyć.
Przez miesiąc czasu pozostawała zamknięta w szpitalnej sali. Prywatna klinika została opłacona przez jej rodziców i chociaż nie było żadnych zaleceń co do tego, aby Josephine w szpitalu przebywała dłużej niż tydzień, zatrzymali ją. Codziennie odwiedzał ją psychiatra i psycholog, co godzinę zaglądały przemiłe pielęgniarki, lekarz kontrolował jej stabilny stan co kilka godzin, przynajmniej cztery razy na dobę. Była dobrze zaopiekowana, była zadbana, miała wszystko, czego potrzebowała. Poza spokojem. Poza swoim łóżkiem. Poza chwilami, kiedy mogłaby zostać z mężem sama. Nie umiała przeżyć żałoby, bo czuła się osaczona przez cały świat. Po opuszczeniu szpitala wyjechali do swojego domu przy plaży. Nie myślała wtedy o cmentarzy i niewielkiej cmentarnej płycie, na której wyryto imię i nazwisko ich córki. Na której były dwie daty. Te same daty. Dzień urodzin i dzień śmierci był tym samym dniem.
Dopiero w momencie, kiedy wrócili do Nowego Jorku, Josephine niemal każdego dnia, kiedy wracała z kancelarii do domu, zahaczała o cmentarz. Parkowała auto przed bramą i szła okrężną drogą do miejsca, w którym pochowali córkę. Przynosiła pojedyncze róże, mówiła sama do siebie, próbowała się przekonać, próbowała płakać, próbowała krzyczeć, ale zawsze poza nią był jeszcze ktoś. Nigdy nie była sama, otaczali ją inni żałobnicy lub pracownicy cmentarza. Nie mogła zostać sama z córką.
Ten dzień nie różnił się od poprzednich. Pogoda nie zachęcała do aktywności na świeżym powietrzu, nad miastem kłębiły się ciemne, ciężkie chmury. W radio zapowiadali nawet opady śniegu. Josie marzła, idąc na grób córki. W zmarzniętej dłoni trzymała białą różę. Nie była nawet pewna, co miałyby symbolizować te kwiaty. Nie wiedziała, co chciała przez to przekazać. Dzisiaj cmentarz był wyjątkowo pusty. Dostrzegła jedynie jednego mężczyznę, który chyba nie zarejestrował jej przyjścia. Stanęła przed kamienną płytą.
Rosie Bowman. Miała być ich cudem, ich promykiem, sensem życia. Josie kochała Winstona nad życie, najbardziej na świecie, ale swoje dziecko zdołała pokochać sto razy, milion razy bardziej. Pamiętała moment, kiedy położona przyniosła jej nieruchome zawiniątko. Kiedy niemal wcisnęli jej w ramiona martwego noworodka. Żeby się pożegnała, żeby zamknęła za sobą ten rozdział. Josie nie chciała zamykać rozdziału, który nigdy nie został otworzony.
UsuńPadła na kolana i wtedy poczuła, jak po jej policzkach płyną łzy. Piekły, kiedy stykały się ze zmarzniętą skórą na bladych, zapadłych policzkach. Objęła się ramionami w pasie i pochyliła do przodu. Chciała umieć głośno płakać, chciała umieć krzyczeć, ale coś ją dusiło. Drgnęła wystraszona, słysząc jego głos. Nie poderwała się jednak. Uniosła jedynie głowę, spoglądając na niego. Nie rozumiała. Nie była pewna, o co pytał. Otarła policzki wierzchem dłoni, wskazując potem na płytę.
— To moja córka. — Odpowiedziała cicho, jakby w tym znajdowała odpowiedź na wszystkie możliwe pytanie, które jej zadał. Czy wszystko było w porządku? Oczywiście, że nie – to moja córka. Czy dobrze się pani czuje? Oczywiście, że nie – to moja córka.
Wypuściła powietrze z płuc, powoli podnosząc się z kolan. Spojrzała na niego tak, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale jej usta wykrzywiły się tylko w bolesnym grymasie, a policzki nadal lśniły od łez.
Josie
W ciągu dnia nie rozmyślała już o Rogersie, nie gdybała i nie próbowała go wybielać. Postanowiła w nocy, że to jest ostatni raz kiedy płacze z jego powodu, ostatni, gdy jej serce odczuwa niemal fizyczny ból Podjęła decyzję, której dla dobra Aurory i samej siebie, będzie się trzymać. Każdy kto choć trochę znał pannę Lester wiedział, że jest niesamowicie uparta - co czasem przysparzało jej problemów, lecz w większości ratowało ją od rozczarowań.
OdpowiedzUsuń— Wiesz, a wypadłeś jakbyś co najmniej zobaczył tutaj jakiegoś potwora z dziecięcych opowieści — widać było, że ją to bawiło.
— Nigdy nie prosiłeś — poruszyła zabawnie brwiami, bo oczywiście żartowała. Chociaż patrząc z perspektywy ich pierwszego spotkania, gdyby okoliczności były inne, może nie mógłby teraz rzucić takim argumentem. Kto wie.
— Poza tym teraz zyskały role mleczarni, a to jest zdecydowanie mało seksowne — wygięła usta w podkówkę, a gdy szatyn wspomniał o tym, że jest w separacji zaledwie od dwóch tygodni poczuła się trochę nieswojo. Odwróciła wzrok, a dolna wargę przygryzła z zakłopotania. Zaaferowana porodem, pojawieniem się Rory i całą gamą emocji, które dane jej było przepracować w nocy, na moment zapomniała o tym przez co przechodził przyjaciel. Oboje znaleźli sie na rozdrożu i niczym dwóch kulawych staruszków musieli sobie jakoś pomóc. Powoli ruszyć do przodu, czasem się potknąć, ale dalej wypatrywać tego co znajdowało się tu i teraz, a także w niedalekiej przyszłości.
— Och chciałabym — zaśmiała się rozpakowując tabliczkę i wgryzają się w nią, jak w bartonik. Niekontrolowanie wyrwał jej się jęk zadowolenia, bo to było to czego jej brakowało. Chciała szatynowi od razu odpowiedzieć, jednak wpierw musiała pozbyć się zawartości smakołyku z buzi. Wodziła, jednak za nim wzrokiem, a gdy zauważyła ten czuły gest względem córeczki uśmiechnęła się lekko. rory nawet nie wiesz jakiego wspaniałego masz wujka przemknęło jej przez myśl, bo przecież kto inny byłby w stanie się tak poświęcić dla przyjaciółki? Nie byli spokrewnieni, a miała w nim oparcie stabilniejsze niż Christopherze. Chociaż może jeszcze miała się przekonać, jak bardzo się myli? W końcu jej rodzony brat wyparł się jej, gdy przyznała się do tego czym zajmowała się po przylocie do Nowego Jorku. Jeśli jej pamięć nie zawodziła wyspiarz również nie miał o tym bladego pojęcia. Pokręciła głowa chcać wyrwać się z zamyślenia i w końcu coś odpowiedzieć Marshallowi.
— Też się zdziwiłam, ale lekarz zapewnił mnie, że wszystkie wyniki zarówno Aurory, jak i moje są niemal książkowe i nie ma sensu nas trzymać w tych szpitalnych ścianach. — tutaj musiała zgodzić się z mężczyzna, ponieważ nie przepadała za szpitalami, chociaż ten oddział wyjątkowo dawał zapomnieć momentami, gdzie się leżało.
Słysząc cały monolog na temat tego, że wyspiarz już zaczął załatwiać urlop ze swoim szefem, że pożyczy samochód od Jamiego i pomyślał nawet o foteliku dla maleńkiej Rory, poczuła uścisk w klatce piersiowej oraz w gardle. Oczy jej się niebezpiecznie zaszkliły, a gdy przełknęła niewidzialną gulę musiała lekkim chrząknięciem upewnić się, ze głos jej nie zawiedzie.
— Ale Jerome... Ja nie mogłabym Cię nawet o coś takiego prosić... —nie znajdowała odpowiednich słów, które przedstawiałyby to co działo się w jej głowie.
— To twój urlop, a poza tym ja jeszcze mam swojego jakieś cztery tygodnie. Jakoś... Coś muszę wymyślić. Co dalej. — wiedziała, że te cztery tygodnie pewnie przemkną szybciej niz by tego chciała.
— Trzeba znaleźć jakiś żłobek? Czy w żłobku przyjmują takie małe dzieci? — zadawała pytania na głos, chociaż nie oczekiwała od nikogo odpowiedzi, a wzrok na koniec padł na niemowlę, które całkiem odpłynęła do krainy Morfeusza po sytym posiłku. Właśnie, a co z karmieniem? Naprawdę sądziła, że przygotowała się na przybycie córeczki...
Charlotte
Zaśmiała się szczerze, gdy widziała to rozczarowanie wymalowane na twarzy Marshalla. Wiadomo, że sobie teraz żartowali i żadna ze stron nie brała tego zbyt poważnie, ponieważ wiedzieli jak ich relacja działała. Chociaż teraz może miały nastąpić w niej zmiany? W końcu na świecie pojawiła sie Aurora i dwudziestokilkulatka będzie potrzebować pomocy, lecz czy będzie mogła o nia wprost poprosić bez wyrzutów sumienia? U mężczyzny w życiu też działo się dużo i daleka rzeczywistość była od tej stabilnej idylli. Gdy ponownie się odezwał spojrzała mu prosto w oczy zaintrygowana, gdy tak trafnie odpowiadał na jej kłębiące się w głowie zmartwienia.
OdpowiedzUsuń— Ale jakby nie było, to obiecaj, że mi powiesz i nie będziesz nic ukrywał, okej? — mówiła poważnie, bo również nie chciała, by ten coś przed nią zatajał w obawie, iż dołoży jej na barki niepotrzebnych zmartwień. One były potrzebne,poniewaz był jej bliski, a rudowłosa została tak wychowana, by zawsze chronić tych najbliższych i wspierać w kolejnych, podejmowanych krokach.
Aktualnie, pomimo tak wielu myśli, które kłębiły się w jej rudej głowie, była szczęśliwa. Wierzyła, że sobie poradzą - ona, Rory i Jerome. Każde miała inny kaliber zadań do wykonania, lecz mieli siebie nawzajem, w czym utwierdzały ją tylko słowa przyjaciela.
— Dobrze. Nie będę sie z Toba klocic, ale w takim razie rozplanujmy to rozsądniej, hm? — zagadnęła, bo skoro szatyn i tak za wszelką cenę chciał owy urlop spożytkować na pomoc przy małej Rory to mogli jakoś odłożyć w czasie moment oddania maleństwa w ręce obcych ludzi.
— Wypisy są zazwyczaj koło południa, ale spokojnie nikt mnie z sali nie wyrzuci — zaśmiała się na myśl, że te miłe pielęgniarki kazały by jej siedzieć i czekać na korytarzu. Gdyby była sama, to nie byłby to problem, ale jednak jeszcze miała w pakiecie noworodka.
— Niestety nie mam żadnego zaległego urlopu. — skrzywiła się, bo w sumie tez za długo nie dane jej było popracować zanim wpadła. Pracodawca i tak był wyrozumiały i przyznał jej maksymalna ilość urlopu macierzyńskiego.
— Dlatego myślałam, że jeśli jesteś taki chętny z podarowaniem nam — tutaj skinęła głowa na smacznie spiaca Rory.
— ...swojego urlopu to może zgralibyśmy się tak,że zacząłbyś go w momencie, w którym ja bym wróciła do pracy, co? —było to logiczne rozwiązanie i dawało im więcej czasu na wymyślenie co dalej, czy znalezienie odpowiedniego żłobka albo opiekunki.
— Nie! —wyrwało jej się na pomysł z przylotem matki do Nowego Jorku, a następnie speszona spuściła wzrok. To nie tak, że nie chciała by jej rodzicielka się tu pojawiła, bo pewnie byłoby jej o wiele lżej... Tylko, że nikomu poza Jeromem jeszcze nie powiedziała o rozstaniu, a niestety dałaby sobie głowę uciąć, że gdyby tylko jej ojciec się o tym dowiedział to wbrew jej woli spakował by ją z powrotem do Anglii. Wszyscy przestrzegali ja przez związkiem w Rogersem, a ona szła w to jak uparty osioł zaślepiona uczuciem tak potężnym, że pisano o nim dzieła od wieków.
— Wybacz, nie chciałam się unosić. — spojrzała na niego przepraszająco, ponieważ nie zasłużył, by się na nim jakkolwiek wyżywała.
— Nie powiedziałam im jeszcze o Colinie... — wyjaśniła, a słowa zawisły w powietrzu. Nie miała jeszcze na tyle odwagi, by im powiedzieć, że została sama. Bała się ich reakcji, bała się swojej reakcji podczas tej konfrontacji.
Charlotte
Ulżyło jej, gdy przyjaciel obiecał ja informować o cięższych momentach, które przez wzgląd na brak odpowiedniej dawki snu mogły jej przecież umknąć. Nie chciała do tego dopuścić, ponieważ on był przy niej w naprawdę gównianych momentach i zawsze wyciągał pomocną dłoń. Chciała choć w jakiejś części móc zrobić dla niego to samo.
OdpowiedzUsuńCharlotte nawet nie zwróciła uwagi na to, że rozmawiają normalnym tonem głosu ani nie myślała też, że powinna zacząć szeptać. Cóz nie miała zbytniego obycia z dziećmi, więc działał instynktownie i zdecydowanie po omacku. W rodzinie nie było maluchów, a jej przyjaciółka, która miała bliźniaki radziła sobie z nimi świetnie sama. Podczas tych kilku spotkać z nimi mogła jedynie zauważyć, że dzieci potrafiły strasznie się ubrudzić nawet czymś tak niepozornym jak chrupki kukurydziane. Jak miało być w przypadku Aurory nie miała zielonego pojęcia!
— Logiczne, ale? — zapytała widząc malujące się zaskoczenie na twarzy szatyna. Panika zaczynała w niej narastać, bo mógł przecież jej odmówić, a wtedy miałaby o wiele mniej czasu na wymyślenie tego co dalej.
— Szczerze? Nie mam pojęcia, czy ja sama sobie poradzę — powiedziała i uśmiechnęła się do niego blado. Nie chciała go oszukiwać i sprzedawać głodnych kawałków, że na pewno będzie prosto i wspaniale, bo tego zwyczajnie nie wiedziała. Była pewna natomiast tego,że szatyn, tak jako jak i ona, będzie starał się z całych sił, by Rory nie spadł włos z głowy i nie stała jej się krzywda. Swym głośnym sprzeciwem nie chciała wystraszyć wyspiarza, ale na szczęście nie było skutków ubocznych w postaci pobudki maluszka.
— Już zaczęli — bąknęła bardzo z tego faktu zadowolona, bo jak miała się przyznać do porażki? Czy to w ogóle powinna traktować jako porażkę? Nie patrzyła na przyjaciela, poniewaz wzrok wbiła w dłonie, które znów wykręcała w jakiś taki nienaturalny sposób.
— Nie chce od niego usłyszeć pakuj walizki — rzuciła z przekąsem, bo to tego obawiała się najbardziej, nie tego, że miałaby przyznać się do błędu. Czując uścisk wysiliła się do uśmiechu.
— Także daj mi trochę czasu, co? — nic więcej nie prosiła, jednak potrzebowała sobie to wszystko poukładać na własnych zasadach. Położyła swoją dłoń na jego, od której biło takie przyjemne ciepło.
— A jak Tobie minął dzień? — postanowiła zmienić temat, bo i tak chyba na ten moment ustalili tyle ile byli w stanie, a reszta... Cóz reszta miała wyjść w praniu.
Charlotte
[PS jak on patrzy *.*]
Rudowłosa za to czuła się cholernie zagubiona i to nie dlatego, że przyszło jej stawić czoła samotnemu macierzyństwu, lecz dlatego że została postawiona przed tym faktem z dnia na dzień. Nie było ostrzeżenia, słowa wyjaśnienia, czy chociażby jakiegoś znaku, by mogła się z tą myślą oswoić i ułożyć jakiś plan działania. Teraz musiała z pomocą nieocenionego Jeroma robić wszystko na już.
OdpowiedzUsuń— Niby wszystkie od karmienia, przez zmianę pieluch, a na pierwszych kąpielach kończąc, ale mam wrażenie że cała ta wiedza wyparowała — powiedziała szczerze bez owijania w bawełnę. Może gdy już postawi pierwsze kroki w swym mieszkaniu to poczuje się inaczej, bardziej pewnie? Przecież do cholery była pilna uczennicą na tych zajęciach, więc czemu teraz czuła się tak, jakby przespała połowę z nich? Była świadoma, że błędy w takich sytuacjach sa nieuniknione i pewnie to na nich najwięcej oboje się naucza, poniewaz nie wątpiła w przyjaciela. Głupie głosiki o tym, że on tez może ja w każdej chwili zostawić - przecież nic ich nie wiązało poza danym słowem -starał się uciszać. Inaczej by zwariowała wiecznie martwiąc sie tym, że zostanie w tej miejskiej dżungli z niemowlęciem na ręku i bez żadnej dobrej duszy u boku.
— Ale ja to wiem! —uniosła się, gdy wypomniał że jest dorosła. Aurora niespokojnie zagaworzyła w łożeczku i już za moment dała pokaz swoich możliwości. Jej płacz było słychać chyba nawet na korytarzu. Rudowłosa karcąco spojrzała na Marshalla, chociaż to była bardziej jej wina niż jego, ale cóż. Charlotte sięgnęła po nią starając się lekkim kołysaniem ją uspokoić.
— Po prostu mój tata jest... Cichutku maleńka... Pierwszy raz mu się sprzeciwiłam zostając teraz w Nowym Jorku, w ciązy — mówiła na przemian z uciszaniem nadal łkającej Aurory. Zachowywała się już nieco ciszej, ale daleka był od tego, by usnać.
— Odwrócisz się? W sensie nie musisz, ale żeby nie było że nie ostrzegałam — powiedziała, bo przeczuwała co najlepiej uciszy małego płaczka. Jedzenie i ona to w pełni popierała. Nie miała pod ręką żadnego smoczka, bo te kupione zostały w domu i jakimś cudem żadnego nie zapakowała to szpitalnej torby ani też nie wspomniała Jeromowi, by jeden przywiózł. Gdy tylko przystawiła Rory do piersi w sali zapanowała niczym nie zmącona cisza. Lotta czuła, jakby nagle mogła w pełni nabrać powietrza i wypuścić je z ulgą.
— A wracajac do tematu to możesz im powiedziec prosze bardzo, ale moj tata jest uparty jak osioł. — zaśmiała się gorzko, bo ta ceche niestety odziedziczyła po nim. Była przydatna, lecz czasem też strasznie uciążliwa.
— Czy Ty oszalałeś? Miałabym zostawić znów Nowy Jork i Ciebie? Nie ma opcji! — pokręciła przecząco głową, a na koniec puściła mu perskie oko. Pamiętała jak tęskniła za tym miastem, ale również za przyjacielem, gdy musiała na pół roku wrócić do Southhampton. Wiedziała, że ta miała dom rodzinny, ale to tutaj miała swój nowy dom. Pełen wad, pozrywanych dachówek i z przeciekającym kranem, lecz to w nim czuła się najpewniej.
— Biedny Biscuit tak o nim zapomniałam, ale no musi mi psina wybaczyć.. auć... — mruknęła i spojrzała nieco spod byka na maleńką Rory, która na koniec swego posiłku postanowiła ja ugryźć, co było póki co lekkim szczypaniem przez brak zębów. Po chwili kołysania odłożyła ją z powrotem do łóżeczka.
Charlotte
Jaime nie byłby w stanie mieć za złe Jerome’owi, że ten nie ekscytuje się wieściami od chłopaka. Jego przyjaciel przechodził teraz trudne chwile. Decyzję podjął, oboje z Jen mieli ruszyć dalej, mieli przez to wszystko przebrnąć i zacząć układać życia na nowo. Może osobno, może razem ponownie za jakiś czas. Wszystko zależało od nich. Jaime chciał szczęścia dla nich obu. Co prawda z Jerome’em był o wiele bliżej, w końcu byli braćmi, ale Jen również była dla niego ważna. Mieli swój ważny moment, wtedy, na cmentarzu, w dodatku kobieta okazała się być żoną jego przyjaciela. Jaime zamierzał trzymać kciuki mocno za nich oboje, mając nadzieję, że jeśli się rozejdą i rozwiodą, to oboje znajdą szczęście i nie będą żałować żadnego podjętego wyboru.
OdpowiedzUsuńTymczasem Jaime przyglądał się z troską przyjacielowi i zastanawiał się usilnie, co mógłby zrobić, aby mu pomóc. Chyba się nie dało już nic więcej powiedzieć ani zrobić, niż zapewnić Jerome’a, że w razie czego – obok znajduje się Jaime, który był gotowy do wysłuchania, nakarmienia go i podania rumu. Moretti liczył, że to wystarczy.
– Hej, nigdy tak nie mów. Nie mów „co jeszcze może pójść nie tak”, bo wszystko może pójść nie tak, jasne? Zabraniam ci tak mówić, stary – Jaime był poważny, mówiąc to. Zawsze w takich sytuacjach coś jeszcze musiało się zepsuć, musiało wydarzyć się coś złego, a tego żaden z nich nie potrzebował. Nigdy.
Jaime pozwolił sobie na poklepanie Jerome’a po plecach, na delikatnie i chwilowe pomasowanie ich i znów poklepanie. Nie dziwił mu się absolutnie, że czuł się zmęczony. Najpierw to, co się działo nim Jerome zdecydował się na separację, a potem moment podjęcia samej tej decyzji. Na pewno emocje w nim były silne, jak sam mówił, nie dawały spokoju i skutecznie doprowadzały do wyczerpania energii. Jaime chyba nawet rozumiał to zmęczenie. Po latach zadręczenia się wyrzutami sumienia, imprezowania, picia i zażywania innych substancji odurzających, poranne wstawanie na lekcje czy zajęcia na uczelni... też był zmęczony. W porównaniu do tych wszystkich lat, dopiero od niedawna mógł odpoczywać, chociaż miał pełne ręce roboty na uczelni, w pracy, a i jeszcze czekały na niego spotkania towarzyskie. I wszystko to było super, naprawdę. Czerpał z tego przyjemność, chociaż padał późnymi wieczorami do łóżka.
– Wiesz, Jerome – zaczął Jaime po tym wywodzie przyjaciela. Cieszył się, że Marshall mu to wszystko powiedział. Czuł, że faktycznie są ze sobą blisko, skoro Jerome postanowił wyznać to wszystko jemu. Okej, mieli za sobą wiele sytuacji, które to udowadniały, a to była kolejna z nich. – Zawsze możesz do mnie wpaść i się kimnąć na hamaku na antresoli – uśmiechnął się. – Wiem, że tego chcesz.
I nieważne, o jakim odpoczynku marzył Jerome. Czy miał to być głęboki i długi sen, czy powrót do rodzinnego domu, czy może jednak wspólne granie na konsoli u Jaime’ego.
No, albo jedzenie i rum! I jest to jakieś rozwiązanie. Jaime uśmiechnął się do niego i pokiwał głową.
– Jasne, możesz tu zostać, ale proszę mi nie karmić Henia pizzą i rumem, tak? – oczywiście, że wiedział, że Jerome żartuje, ale Jaime nie mógł się powstrzymać.
Podniósł się z miejsca i podszedł do stolika. Pokroił pizzę i od razu włożył na talerze po dwa kawałki. Podał jedno z naczyń przyjacielowi, a później nalał rumu do szklanek. Ją położył obok mężczyzny. Sam usiadł obok i zaczął jeść. Dostrzegł to jeszcze większe zmęczenie na jego twarzy i gdyby faktycznie Jerome miałby mu teraz zasnąć, to Jaime odstąpiłby mu nawet łóżko. Okryłby go kołdrą, zasłonił okna i zostawił szklankę wody na stoliku nocnym.
Później spojrzał uważnie na Jerome’a i poczuł jak jego serce nieco przyspieszyło rytm bicia. Te słowa... wow. To znaczy, okej, już dawno temu przyznali, że są dla siebie jak bracia, ale słyszeć coś takiego i to w takich okolicznościach... to było bardzo miłe i kochane.
Usuń– Staram się – odpowiedział jedynie i uśmiechnął się do niego ciepło. – A ty moim – i chyba nic więcej nie musiał mówić.
Jaime miał nadzieję, że po tym wyznaniu Jerome poczuje się lepiej. Że to ten jeden z kroków ku lepszemu, po prostu. I jeszcze sobie odpocznie. Jaime wierzył, że w końcu będzie dobrze.
Jaime
— Marshal stąpasz po cienkiej granicy, żebym zaraz z ciebie czegoś nie wycisnęła — zagroziła, chociaż faktycznie te przekomarzania poprawiły jej humor. Nie potrafiła zbyt długo użalać się nad sobą i zdecydowanie bardziej wolała taką formę terapii. Pełna smiechu z odrobina sarkazmu.
OdpowiedzUsuń— Ale przydały Ci się te zajęcia to już tak nie narzekaj! —mruknęła układając usta w podkówkę i może szatyn by sie tym mógł przejąć, gdyby nie roześmiane zielono-brązowe tęczówki kobiety. Patrząc z perspektywy teraz do niej dotarło jak wiele zawdzięczała Jeromowi. Kto by przypuszczał, że przypadkowe spotkanie w barze przerodzi się wieloletnia przyjaźń i to takiego kalibru. Nie każdy przecież byłby na tyle śmiały, by powiedzieć załamanej kobiecie, że facet dla którego na moment straciła głowę może nie wrócić, a kilka lat później odcinać pępowinę przy narodzinach jej dziecka. Przeszli kawał drogi pełnej uniesień oraz ostrych kamienie, jednak zawsze znajdowali taki czas, by razem w ciszy czy podczas salw śmiechów docenić to co tu i teraz. Rudowłosa nie miała chyba drugiej takiej relacji. Miała przyjaciół, ba miała rodzonego brata, ale to właśnie wyspiarz wręcz bezwarunkowo znajdował się przy jej boku i towarzyszył w podróży zwanej życiem. Gdyby tylko te cechy mogła pomnożyć i przypisać biologicznemu ojcu Nektarynki rzeczywistość byłaby o wiele mniej skomplikowana.
— No ja myśle, bo jakbyś chciał gdzieś uciec to ja Cię znajdę —zmruzyła oczy groźnie, ale chwile później już na usta wstąpił pełen wdzięczności uśmiech. Oczywiście to były tylko słowa, bo przecież gdyby szatyn zdecydował, ze wypisuje sie z tego interesu to nie miała prawa go zatrzymywać. Ba, ona nawet nie zatrzymała Rogersa. Wierzyła, jednak że nie będzie musiała po raz kolejny przeżywać utraty bliskiej osoby, ponieważ wtedy pewnie spakowałby te cholerne walizki i już nigdy nie wróciła do Nowego Jorku, który kojarzyłby się jej tylko i wyłącznie z osobami, których nie ma już w jej codzienności.
— Bo wiem, że on nie chce źle, ale tez musi mi pozwolić popełniać błędy. Jak widać jeden popełniłam ufając Rogersowi — wzruszyła lekko ramionami, na tyle na ile pozwalała jej obecna pozycja z Rory na rękach. Znała argumenty obu strony, bo przecież nie miała juz piętnastu lat i nie utrzymywali jej, a robiła to całkiem sama, ale czy to zmieniało cokolwiek jeśli o ich martwienie się o nią? Dla Anthonego nadal była malutką córeczka, która teraz na dodatek miała drugiego szkraba na głowie. Lester jednak z racji odziedziczonej upartości wiedziała, że nie pożegna sie tak szybko z Nowym Jorkiem o ile w ogóle!
— Obiecuję, że nie będę próbować okej? — uśmiechnęła sie do niego, bo nie dało sie ukryć, że zauważyła iż w międzyczasie trochę spochmurniał. Nie była do końca pewna czy to przez to co mówiła o wyjeździe, czy może przyjaciel sobie o czymś przypomniał. Każde z nich przecież miało istny sajgon w głowie, a kolejne zdania wcale nie ułatwiały procesowania tego co już sie tam znajdowało.
— Nawet o tym nie pomyślałam — powiedziała na wydechu, gdy wspomniał o zakupie specjalnych mat dla pupila. Biscuit nie był już szczeniakiem i wiedział kiedy należy prosić o wyjście na spacer. Niestety jeśli był sam w domu to jego popiskiwanie nikogo nie przywoła.
— Nie będzie to dla Ciebie problem? Wiesz on nie śpi raczej na swoim miejscu, a w łóżku — powiedziała z nieśmiałym uśmiechem, bo ludzie różny mieli stosunek do wpuszczania pupili do siebie do spania. Ona pozwalała biscuitowi na zbyt wiele, ale był na tyle mały, że w sumie nie zajmował dużo miejsca i zawsze łatwo można było go przetransportować.
— Dobry wieczór, nie chcę ponaglać, ale za dziesięć minut kończą się godziny odwiedzin — powiedziała pielęgniarka stojąc w progu sali i spoglądając to na Lotte, to na szatyna. Rudowłosa skinęła jej tylko głowa, a wzorkiem wróciła do Jeroma.
— Ile Ci juz wiszę tych burgerów? — zapytała z zawadiackim usmiechem zdajac sobie sprawę ile przysług wyświadczał jej raz za razem.
Charlotte
[Odrobinę spóźniona, ale wpadam z hukiem :D]
OdpowiedzUsuńReyes uważała, że zdążyła się z Jerome’m naprawdę dobrze zakumplować i może była naiwna, skoro sądziła, że on odwzajemniał jej sympatię… Właściwie na pewno była naiwna, skoro okazał się skończonym dupkiem i najpierw nie poinformował jej o swoim wyjeździe (sama musiała przeprowadzić szeroko zakrojoną akcję poszukiwawczą, aby wreszcie dowiedzieć się o wygranym przetargu w Seattle, gdzie czekała na niego praca), a później przemilczał również swój powrót, który wystalkowała w mediach społecznościowych. Postrzegała siebie jako osobę dość wyrozumiałą, jednak uważała, że należały jej się wyjaśnienia, a to oznaczało, że postanowiła bez zapowiedzi pojawić się na jego progu osobiście, uprzednio sprawdzając, że w jego oknach świeciły się światła… Chyba naprawdę zamieniała się w małą prześladowczynię, lecz prawa była taka, że Jerome nie zostawił jej specjalnego wyboru, co było do niego dość niepodobne. Może nie znali się bardzo długo, ale wystarczająco, by wiedziała, że był bezpośredni i otwarty; jeśli coś mu się nie podobało, ufała, że powiedziałby jej to prosto w oczy, zamiast się przed nią ukrywać, skazując ją na zastanawianie się, czy zrobiła coś złego, czym zasłużyła sobie na chłodne milczenie z jego strony. Nie umiała sobie jednak przypomnieć żadnej niepokojącej sytuacji, więc wreszcie uznała, że musiał być zmęczony po powrocie do Wielkiego Jabłka, a skoro Reyes pojawi się u niego na progu, nie będzie mógł jej odmówić spotkania.
Z szerokim uśmiechem na ustach wcisnęła przycisk i czekała, aż w drzwiach pojawi się znajoma czupryna. Mijały minuty i nikt się nie pojawiał, więc zaczęła maltretować biedny dzwonek, ale nadal odpowiadała jej cisza, chociaż doskonale wiedziała, że jej przyjaciel znajdował się w środku. Zmarszczyła brwi. Może przycisk się zepsuł? Zapukała więc w drewno, po czym przyłożyła ucho, jakby w ten sposób mogła wychwycić jakikolwiek dźwięk w środku świadczący o tym, że Jerome zmierzał w jej stronę, ale drzwi pozostawały zamknięte. W pierwszym odruchu pomyślała, że może coś mu się stało, może uderzył się w głowę i zemdlał, ale później uświadomiła sobie, że wyraźnie słyszała jakieś szmery w środku. On po prostu z jakiegoś powodu zdecydował się ją ignorować, a na to nie mogła pozwolić. Nie po tym, jak czekała na jego powrót i przygotowała dla niego enchiladas, żeby uczcić jego ponowne pojawienie się w Nowym Jorku.
— Jerome! Jerome Marshall! — krzyknęła Reyes, która najwyraźniej szybko straciła swoją cierpliwość i postanowiła zacząć dobijać się do drzwi w o wiele mniej cywilizowany sposób. Miała dość dużą szansę na to, że wzbudzi ciekawość sąsiadów, może nawet uda jej się zdobyć miejską sławę, gdy przez jej zabiegi zostanie wezwana policja do awanturującej się w biały dzień kobiety, jednak to Jerome postanowił wystawić jej dobre serce na próbę, a ona nie miała zamiaru pozostać mu dłużna. — Jeśli zaraz nie otworzysz tych drzwi, ogromnie tego pożałujesz! Pragnę ci przypomnieć, że kiedy poznałeś mnie po raz pierwszy, byłeś świadkiem powodzi muzeum oraz zawału serca u całkiem nagiego staruszka i jeśli myślisz, że nie stać mnie na nic lepszego, to grubo się mylisz! Więc jeśli nie chcesz, żeby spadł na ciebie jakiś kataklizm, przekręcisz zamek w tych cholernych drzwiach i wpuścisz mnie do środka, a później wytłumaczysz mi, dlaczego postanowiłeś zniknąć na kilka tygodni, a po powrocie mnie unikasz! Wiem, że jesteś w środku, więc się nie wywiniesz. Jestem też skłonna w ramach przeprosin przyjąć długi esej, w którym wyjaśnisz, dlaczego jesteś skończonym kretynem, który trzyma swoją przyjaciółkę na wycieraczce, dobry deser oraz wino. Inaczej możesz się spodziewać mojej zemsty. Nie żartuję.
Reyes
[Przeczytałem ten pierwszy komentarz w powiadomieniach na mailu, jak mi się udało odzyskać kontakt z rzeczywistością i jakoś tak w połączeniu z tym drugim komentarzem zaczęło mi się robić bardzo dobrze na duszy. Dwustronnie pomiziane ego, rozpuszczasz mnie, a to nie jest bezpieczne :D Ale już najzupełniej poważnie, to i za jedno, i za drugie powitanie przepięknie dziękuję i cieszę się, że moje wątpliwości co do tej drugiej zakładki były całkiem niepotrzebne. Moja pamięć na stare lata zaczęła trochę szwankować i nie jestem pewien, czy przy pierwszym pobycie na blogu zajrzałem do którejś twojej postaci, ale jeśli tak, to też dostaniesz podwójną dawkę zachwytów, a co :D Bo mnie zachwyca tutaj to, że postać przejęta od innego autora zaczęła żyć swoim własnym życiem. Przeważnie kiedy z jakiegoś powodu sypie się powiązanie, sypie się cała koncepcja postaci, więc tym bardziej czapki z głów, że udało Ci się go poprowadzić po swojemu. Teraz tylko znaleźć na spokojnie wolną chwilę, żeby doczytać w postach całą historię Marshalla, którą tutaj stworzyłaś i delikatnie sobie zemdleć z wrażenia. Tak tylko mówię. Jeśli przez jakiś czas nie będę tutaj wykazywał oznak życia, to znaczy, że dalej leżę pod stołem i to absolutnie Twoja wina :D]
OdpowiedzUsuńQ.
— Och lepiej żebyś się nie musiał przekonać co — niby patrzyła na niego spode łba, ale nie dało się ukryć rozbawienia, które wypływało na powierzchnię. Może i miała ochotę zdzielić go po przyjacielsku i na moment zetrzeć tą pewność siebie z twarzy, jednak nie miała zbyt wiele siły. Wyniki może i były książkowe, ale to nie oznaczało, że była sprawna tak jak przed porodem, czy sama ciążą. Musiała uzbroić się w cierpliwość oraz zacząć stosować się do zaleceń lekarza, by jak najszybciej wrócić do formy. Była osobą, która kochała aktywność fizyczną, chociaż miewała dni, gdy zalegała na kanapie i nie chciało jej się nawet wychodzić z Biscuitem na dłuższy spacer. Fakt, zdarzało jej się to rzadko, lecz nie mogłaby powiedzieć, że nigdy. Każdy bowiem potrzebował chwili na reset, by kolejnego dnia ruszyć w świat ze zdwojoną energią. Wiedziała, że jej będzie potrzebować w najbliższym czasie bardziej niż kiedykolwiek do tej pory.
OdpowiedzUsuń— Przyjacielskie ostrzeżenie — bo przecież damy nie powinny wysuwać gróźb, czyż nie? Spojrzała na niego z błyskiem w oku, który oznaczał mniej więcej tyle, że była gotowa na przekształcenie ostrzeżenia w groźbę. Droczyli się, byli sobie bliscy i na pewno nie było możliwości, by miała zapomnieć kim jest Jerome Marshall, jednak nie oznaczało to, że cichy głosik z tyłu głowy nie racjonalizował tego, iż szatyn ma całkowite prawo by zniknąć z dnia na dzień. Rudowłosa mogła mieć tylko nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie.
Widząc jak ten wysuwa w jej kierunku mały palec nie była w stanie powstrzymać śmiechu, chociaż starała się z całych sił. Kiedy ostatni raz obiecywała komuś coś pieczętując to w ten sposób? Och chyba w podstawówce!
— Pinky swear! I ej bez obcinania palców co? Ja potrzebuje co najmniej dwudziestu, żeby się zająć Rory — powiedziała z pełną powagą. Nie mogło zabraknąć żadnego z nich. Ba, pewnie będa momenty w których i trzecia para rąk okaże się zbawienna, ale to jeszcze nie był czas ani miejsce, by się nad tym zastanawiać. Musiała skupić się na podążaniu krok za krokiem, by nie potknąć się zbyt drastycznie po drodze. Wyjście ze szpitala, adaptacja w nowej codzienności, ustalenie opieki nad Aurorą i powrót do pracy. Plan wyglądał na prosty do zrealizowania, ale wcale taki nie był.
Zaśmiała się na wzmiankę o całej burgerowni, bo to nadal pewnie byłoby za mało. Gdy wyspiarz postanowił pocałowac ja w czubek głowy na pożegnanie przymknęła na moment oczy. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym jej ciele. Potrzebowałą tego, choc nie do końca... Wiedziała, że nie może patrzeć na takie drobne gesty w kategoriach, które sprawiały, iż jej serce boleśnie się ściskało przypominając o tym co straciła. Nie mogła oglądac sie wstecz, by ruszyć do przodu.
— Tak, jest! Do jutra —posłała mu ostatni uśmiech i odwróciła się na bok, by móc spróbować zasnąć póki nie nadchodziła pora karmienia. Na szafeczce obok niej leżał jej telefon komórkowy, który budził ja o regularnych porach. Nie mogła przecież dopuścić, by córka jadła zbyt mało, nawet jeśli przypłacała to workami pod oczami. Nie miała pojęcia skąd też brała się cała energia, by punkt dwunasta czekać na szatyna, a następnie by pół godziny mordować się z fotelikiem, który okazał się o wiele bardziej skomplikowany niż początkowo im się wydawało. Nie ukrywała ulgi jaka spłynęła na nią po przekroczeniu progu mieszkania, gdy mogła oprowadzić Aurorę po ich wspólnym kącie i bardzo ostrożnie dać maleństwo do obwąchania Biscuitowi, który był naprawde grzeczny.
Tydzień zleciał jej naprawdę szybko, choć w sumie niewiele czasu mogła spożytkować na odpoczynek, a dokładnie sen. Każdy dźwięk, który mógłby oznaczać, że z jej córką działo się cos co nie powinno porywał ja na równe nogi. Tak samo jak szczekanie Biscuita na dźwięk domofonu, czy dzwonka do drzwi. Pierwszy odłączyła po dwóch dniach, a na drugim nakleiła przejmą informację Don't touch, if you don't want to die!. Bywały dni, gdy nie miała czasu nawet przebrać się w coś sensowniejszego niż poplamiona od mleka pidżama, czy doprowadzić się do jakiegokolwiek porządku. Czasami Rory była łaskawsza śpiąc dłużej, a Charlotte w tym czasie starała się panować nad armagedonem, który nie wiedzieć kiedy zapanował na tych kilkudziesięciu metrach kwadratowych. Robiła co mogła by na bieżąco o wszystkim informować Marshalla, a także wysyłać zdjęcia rodzicom, którzy naprawde byli już chyba tylko o krok od kupienia biletu do stanów. Nadal nie znalazła odpowiedniej chwili, by przyznać się do rozstania z ojcem Aurory, chociaż słyszała tykający zegar, który przyspieszał z każdym dniem.
UsuńW sobotę była na nogach już od czwartej rano, więc nic dziwnego, że gdy o dziesiątej otwierała drzwi szatynowi miała morderczy wyraz twarzy. Biscuit skakał pomiędzy nimi, a ona bezskutecznie kołysała płacząca Aurorę by utulić ją do snu. Nie chciała jeść, nie chciała leżeć, pielucha była czysta, a rudowłosa zaczyna widzieć dźwięki. Pozwoliła mężczyźnie wejść do środka i zamknąć za sobą drzwi, bo sama niemal taneczny krokiem przeszła do salonu, by tam nadal bujac sie z mała na rękach. To był właśnie ten dzień, gdy włosy zdążyła jedynie śpiąc w artystycznego koka, a górę z pidżamy jedynie wcisnąć w spodnie dresowe.
— Zaraz ja się rozpłacze i ciekawe co Ty wtedy zrobisz... —zamruczała pod nosem do dziecka, które no cóż nie miało prawa jej jeszcze rozumieć, ale była zmęczona, głodna i co tu dużo mówić rozdrażniona. Jednocześnie chciała ja tulić, jak i położyć w łóżeczku i zwyczajnie wyjść za drzwi.
— Jerome, ale ja nie wiem co w nią wstąpiło dzisiaj — odwróciła się do przyjaciela, a spojrzenie mówiło, że jest już na skraju. Jeśli ktoś kiedykolwiek twierdził, że posiadanie dzieci to nie jest praca na cały etat to widocznie żadnych nie miał! Sprawdziła juz trzy razy, czy ay na pewno nie ma gorączki, czy brzuszek nie jest zbyt twardy, czy na ciele nie pojawiła się żadna wysypka... a ona nadal płakała i płakała...
Charlotte
— No proszę! — Wycelowała palcem w mężczyznę i uśmiechnęła się szeroko — co jak co, ale takich śpiewów to ja się nie spodziewałam — zaśmiała się wesoło. Od Elle bił niewymuszony entuzjazm. Można powiedzieć, że towarzystwo przyjaciela sprawiało, że wszelkie troski po prostu znikały, a co najważniejsze, wcale nie potrzebowała do tego dużo czasu. Sama obecność Jerome’a i świadomość, że jest już z powrotem w Nowym Jorku powodowały, że Morrison czuła się… Lepiej. Uśmiech na jej twarzy był tak samo niewymuszony jak jej radość, a prawda była taka, że w ostatnim czasie ten nie gościł u niej często. Codzienność potrafiła być przytłaczająca i męcząca. Zwłaszcza, gdy w życiu działy się rzeczy, nad którymi nie było w stanie się zapanować. Po prostu się działy i sprawiały, że człowiek tylko bardziej się nad wszystkim zastanawiał. Zwracał większą uwagę na ulotność chwili i kruchość życia, zmuszając się przy tym do refleksji i zadumy, na które człowiek, na co dzień nie miał czasu, chęci i przede wszystkim nie czuł takiej właśnie potrzeby.
OdpowiedzUsuńCała ta nostalgia i melancholia po prostu znikały w towarzystwie przyjaciela. Sama wiec mimowolnie zaczęła poruszać biodrami w rytm muzyki, a oczy iskrzyły jej radośnie. Widząc jego wygibasy i aktorstwo pasujące do słów piosenki, po prostu zwyczajnie nie wytrzymała i wybuchła śmiechem. Głośnym, radosnym i beztroskim śmiechem, którego nie była w stanie tak po prostu opanować.
— Zdecydowanie brakowało mi twojego towarzystwa — wydusiła z siebie pomiędzy salwami śmiechu, odbierając miskę z rąk mężczyzny. Przytuliła ją do siebie, jakby to faktycznie był podarek prosto z serca Marshalla i ostrożnie odłożyła ją na blacie, gładząc pękaty bok. — Mówiłam ci już kiedyś, że jesteś po prostu niemożliwy? — Spojrzała na wyspiarza, kręcąc przy tym z rozbawienia głową — ja nie wiem, jak przetrwałam ten czas bez spotkań z tobą. Jakoś tak człowiekowi od razu lepiej, wiedząc, że taki wariat wrócił do miasta — kolejny raz pokazała zęby w szerokim uśmiechu. Czuła, że jeszcze tego wieczoru zaczną ją boleć policzki od ciągłego wyginania ust. Musiała jednak przyznać, że to będzie miły ból. Dużo przyjemniejszy niż jakikolwiek inny. Dlatego niezrażona własnymi przypuszczeniami, nadal się uśmiechała. — One po cukrze zamieniają się w małe potworki, ale jak sobie chcesz. Musisz się tylko liczyć z tym, że zostaniemy tak długo, abyś poczuł skutki przedawkowania białego szczęścia — oznajmiła, puszczając do niego oczko — Thea też bardzo się za tobą stęskniła. Masz miano ulubionego wujka, więc wiesz — wzruszyła beztrosko ramionami — jak cię zobaczy to nie da ci spokoju. Nawet Matty o ciebie pytał, a wiesz, że on należy do tych wycofanych dzieci, więc… Stęsknił się — uśmiechnęła się. Myśl o dzieciach sprawiała, że jej serce rozgrzało się. Wiedziała, że oboje w ostatnim czasie przechodzili trudny czas, nie rozumieli wielu spraw, które zaczęły się dziać w ich życiu, więc… Spotkanie wujka na pewno poprawi im humory. Zwłaszcza Thei, która pytała nie tylko u ulubionego wujka, ale też o ulubioną ciocię. Brunetka powstrzymała się przed cichym westchnięciem.
— Brzmi jak plan idealny — podniosła spojrzenie na mężczyznę — i dobrze. Twoja mama wie, co dobre. Będę musiała kiedyś z nią porozmawiać — zaśmiała się — żebyście zrobili sobie maraton, jak będziesz w odwiedzinach. O tak! Taki czas dla syna i mamy — wyszczerzyła zęby — nie mam pojęcia ile jest sezonów, wiesz… Przy dzieciach nie zawsze mam czas na nadrabianie ulubionych serii.
— Co mam ci powiedzieć? Kolorowych pudełeczek nigdy za dużo — pokiwała głową. Też się cieszyła, że jej sytuacja zdrowotna skończyła się w taki, a nie inny sposób. Wiodła niemal normalne życie. Oczywiście miała pewna ograniczenia, ale mimo wszystko codzienność nie zmieniła się diametralnie. Początkowo bała się, że będzie to wyglądało gorzej. Było inaczej, ale nie było źle.
— Jak to nie masz miksera — rozchyliła wargi, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami — to… no, pewnie da się bez, ale z jest wygodniej i… czyściej — zaśmiała się, spoglądając na wypielęgnowane dłonie i biżuterię, a następnie zerknęła na dłonie Jerome’a i skinęła tylko głową — jeżeli nie straszny twoim dłoniom ciepły miód, to świetnie sobie poradzisz. Wierzę, że te mięśnie poradzą sobie z ciastem na pierniki — oznajmiła, spoglądając na przyjaciela.
UsuńZaciekawiona uniosła brew i spojrzała na niego, nie mając pojęcia, o czym mogli zapomnieć. Widząc co miał ubrane i co niósł w dłoniach, Elle uśmiechnęła się szeroko.
— Może i brakuje nam miksera, ale muszę przyznać, że będziemy bardzo wytwornie ubrani. W sam raz na pieczenie — odebrała fartuszek i szybko go na siebie nałożyła, wyginając ręce za siebie, aby związać sznurek na plecach. — Gdybyś tylko miał siwą brodę to byś wyglądał, jak zapracowany święty Mikołaj — zachichotała, a następnie przygryzła wargę — chociaż chyba wiem, co może uzupełnić twoją gustowną stylizację — oznajmiła, a jej oczy zaiskrzyły wesoło. Odwróciła się plecami do Jerome’a, aby sięgnąć dłonią po mąkę. Zanurzyła dłoń w opakowaniu i nabrała odrobinę miękkiego proszku w palce (zdając sobie sprawę z bałaganu, jaki mogłaby wywołać biorąc za dużą ilość), odwracając się przodem do wyspiarza, uśmiechała się szeroko. Po chwili wyciągnęła dłoń przed siebie i delikatnie oprószyła brodę mężczyzny mąką — teraz jest po prostu idealnie, święty Jerome, pasuje idealnie — oznajmiła nie przestając się uśmiechać.
Elle
Na szczęście do panny Lester nie docierały żadne skargi ze strony sąsiadów, jeśli chodzi o późny lub też zbyt wczesny płacz maleńkiej Rory. Nie wiedziała, czy wynikało to z dobrego wygłuszenia ścian, czy może z dobroci serca i zrozumienia dla świeżo upieczonej mamy. Dzisiaj jednak nie myślała o tym, czy komukolwiek ten donośny szloch przeszkadza, czy nie, bo pewnie gdyby ktoś zapukał do drzwi ze skargą to zabiłaby wzrokiem. Nie miała zwyczajnie siły na bycie wyrozumiałą.
OdpowiedzUsuńNie oponowała, gdy przyjaciel rozporządził, by oddała mu dziecko. Zrobiło to nawet nie mogąc ukryć ulgi, ale też wyrzutów sumienia, gdy ta rozpłakała się jeszcze bardziej. Oczy rudowłosej się lekko zaszkliły, jednak nie sięgnęła po Aurorę, a jedynie słuchała tego co miał do powiedzenia wyspiarz.
— Ja myślę, że ona jest niezmordowana — jęknęła przecierając dłonią twarz, ale tak jak zaproponował szatyn ruszyła w kierunku łazienki. Miała teraz okazję na toaletę, a nawet nieco dłuższy niż pięć minut prysznic z którego zamierzała skorzystać. Nim na dobre zniknęła w jedynym osobny pomieszczeniu, w tym mieszkaniu odpowiedziała jeszcze mężczyźnie.
— Pierwszy, gdy wyje tak długo — przyznała, a w głosie dało się usłyszeć zarówno wyrzut, jak i zmartwienie. Pokręciła jeszcze głową ostatni raz zerkając na córkę, a później zamknęła się na dobre piętnaście, jak nie dwadzieścia minut w łazience. Wzięła rozluźniający, ciepły prysznic, umyła i wysuszyła włosy, a nawet splotła je w dwa mocno ściągnięte francuzy. Jedyne o czym zapomniała opuszczając pokój to zabranie ze sobą jakiś czystych ubrań, więc wymaszerowała z parującej łazienki owinięta jedynie ręcznikiem. Na szczęście szafa znajdowała się niemal naprzeciwko drzwi. Tak skupiła sie na szukaniu czegoś odpowiedniego i wygodnego po domu, że nie zwróciła uwagi na to, iż w pomieszczeniu było nieco ciszej. Dalej można było usłyszeć szlochanie niemowlęcia, ale nie było już tak paraliżująco głośne. Odwróciła się do Jeroma posyłając mu pełen wdzięczności uśmiech i ostatni raz zniknęła w łazience, by po chwili wymaszerowała ubrana w czarne leginsy i kolorowy T-shirt, który był pamiątką po studiach. Nadal gdzieniegdzie był upaćkany farbą, czy sprayami, ale to dodawało mu to uroku. Na nogi naciągnęła puchate, świąteczne skarpetki i wyglądała, jakby chociaż trochę odżyła.
— Potrzymasz ją jeszcze trochę to ugotuje już jakiś obiad —spojrzała na przyjaciela nieco błagalnie, ale w jej spojrzeniu było coś jeszcze czego sama nie była świadoma. Jakaś taka czułość na ten obrazek, jaki miała przed sobą. Jerom nie był w końcu przypadkową nianią, ale nie był też jej bratem, który przez więzy krwi musiałby jej pomagać z dzieckiem. Był tutaj, bo chciał, mimo że Rory dawała popis za jaki na pewno nie otrzymałaby od mamusi braw.
— Zjesz tradycyjne angielskie fish and chips?— zapytała z uśmiechem już wyciągając rzeczy z lodówki. Jakoś zatęskniła za tradycyjnymi angielskimi potrawami, a że przez ostatni tydzień nie miała czasu na jakieś dłuższe gotowanie to zamierzała już Marshalla do końca wykorzystać.
Charlotte
Nie zamierzała spierać się z przyjacielem o to, czy jej córeczka postanowiła właśnie dzisiaj sprawdzić granice jej wytrzymałości, bo chyba bała się że oboje zapeszą i za moment będzie jeszcze gorzej. Ten dzień rozpoczął się naprawdę wcześnie, jednak może miały jeszcze nadejść dni, w których miała w ogóle nie zaznać snu, a rano ruszyć do pracy? Kto wie. Nieświadoma tego co działo się za ściana zrelaksowała się pod ciepłymi strumieniami wody i pozwoliła sobie na zadbanie o siebie nakładając nawet krem pod oczy, które jeszcze chwila, a miały przypominać te od pandy. Gdyby jednak miała możliwość spoglądania na to co działo sie w salonie przez na przykład lustro weneckie na pewno rozczuliła by się do granic, a pewnie nawet rozpłakała na całego. Hormony po porodzie nadal nie do końca się ustabilizowały, a obraz wyspiarza, który z takim zaangażowaniem zajmował się Aurorą był po prostu nie do opisania. Jerome bez zawahania podjął się stanowiska, które wcale nie było takie atrakcyjne. Żadnych bonusów, wakacji pod gruszą, czy wypłaty! Ot płacz, pieluchy i wymordowana przyjaciółka wiążąca koniec z końcem jak się tylko dało. Dużo wymagań i odpowiedzialności, której przecież nie musiał ściągać z jej barków i pomagać przeć do przodu, a zrobił to i nic nie zapowiadało tego, by miała się kiedyś rozczarować. Dzięki niemu nie wariowała, nie pakowała jeszcze walizek do Anglii i wierzyła, że uda im się w Wielkim Jabłku ułożyć w końcu ten stabilny domek z kart, nawet jeśli polegało to na moczeniu ich w cholernie mocnym kleju.
OdpowiedzUsuńGdy wyszła tylko po ubrania zauważyła jedynie ułamek poczynań szatyna, ale to wystarczyło, by uśmiechnęła się do niego w ten pełen czułości i wdzięczności sposób. Nie przypuszczała, ze to jego będzie jej dane oglądać na co dzień z Aurorą na rękach, że to z Marshallem będa ustalac grafiki opieki, gdy ona będzie musiała wracać do pracy, lecz to dziwnym trafem wcale nie wydawało się takie złe. Może powinno? Czy za mało się postarała w relacji z Rogersem, ale w końcu to on wyjechał, a ona przecież nie mogła go zatrzymać siłą, prawda? Nie można nikogo zmusić do kochania własnego dziecka? To tak nie działało... Rudowłosa zdawała sobie sprawę, że z wyspiarzem oraz Rory tworzą nietypowe trio, ale może właśnie ta nietypowość miała szanse na przetrwanie?
— Dziękuję w ogóle, że przyszedłeś, bo ja już dzisiaj naprawde odchodziłam od zmysłów — przyznała szczerze, bo przecież nie było co ukrywać w jakim stanie była jeszcze kilka minut wcześniej. Maleństwo miało parę w płucach i korzystało z niej bez większego zawahania.
— Oj tak, dość szybko trzeba sie nauczyć funkcjonować w grafiku Rory — zaśmiała sie, a gdy kątem oka zerkała na dalsze poczynania mężczyzny odetchnęła z ulgą. Radził sobie naprawde nieźle, a Charlotte nie miała poczucia, ze cokolwiek musi mu dokładnie tłumaczyć. Miał najwyraźniej wrodzony talent, chociaż pewnie bardziej wyuczony zważywszy na ilość rodzeństwa o którym czasem opowiadał.
Usuń— Jesli Cię ręce jeszcze nie bolą to faktycznie lepiej jej nie odkładać — przyznała, bo w sumie nie miała pojęcia jak po takiej arii miała zareagować na separację od wujka. Gdyby tylko chciała zasnąć to nie byloby problemu, ale nie ona tymi swoimi ciemno-zielonymi oczętami patrzyła na wszystko z wielka uwagą. Może szukała kolejnego pretekstu do płaczu?
— Nie było lekko — rozmawiała z Marshallem przygotowując panierkę według przepisu mamy oraz obierała ziemniaki na domowe frytki. Jak już miała jeść nie do końca zdrowo to chociaż zrezygnuje dzisiaj z mrożonek.
— Najciężej jest opanować wyjścia na spacer z tym szczylem —wskazala nożem an Biscuita, który smacznie spał w swoim legowisku korzystając najwyraźniej z momentu ciszy.
— Musze wtedy ubrać i siebie, i Rory, i psa, by móc wyjść na maksymalnie piętnaście minut na spacer. — pokręciła głowa, a kolejna porcje frytek wysypała na blachę. Cóż adoptując psa ze schroniska nie przypuszczała przecież, że rok później dorobi się tez niemowlaka!
—Nie chcę Ci tu naprawdę narzekać, bo ogólnie są dni, gdy jest aniołkiem —tutaj pochyliła sie i również ucałowała ją w czółko, i chyba wydawało się rudowłosej, ze usteczka sie wykrzywiły w uśmiechu. Pewnie to były tylko omamy ze zmęczenia, ale nadal się z tego cieszyła. Wiedziała, ze jeszcze takie maleństwa nie za bardzo reagowały czyms innym niż płaczem na to ich otaczało i działo się z ich ciałem.
— Nie wiem tylko jak ja znajde jakiś złobek, czy opiekunkę, która podejmie sie opieki nad takim diabełkiem jak dzisiaj — odzyskiwała humor, ale widać, że zmęczenie i tak było zbyt duże, by tryskała energią. W końcu skończyła kroić ziemniaki, a całą blachę frytek wstawiła do piekarnika, by natychmiast zabrać się za panierowanie filetów i smażeniu ich na oleju.
— A co tam w świecie bez pieluch i płaczu? — zaśmiała sie zerkając na mężczyznę, bo w końcu nie za bardzo była na bieżąco jak jemu sie układało przez ten tydzien. Wszystkie tematy niemal kręciły sie wokół Rory, a ona zamierzała to w miare możliwości zmieniać, by nie zwariować!
Charlotte
Josephine nie spodziewała się, że ta konkretna rana w ogóle kiedykolwiek podda się procesowi gojenia, nie myślała o zabliźnianiu czegoś, co było świeże i zbyt intensywne. Josie jeszcze całą sobą czuła tę stratę. I chociaż jej rodzice przetrzymali ją miesiąc w szpitalnej sali – wcale nie czuła się lepiej. Odwiedzanie cmentarza nie przynosiło ukojenia, choć dzięki temu sumienie Bowman było nieco przyciszone. Ciężko jej było się skupić na codzienności, kiedy myśli uciekały w stronę zmarłego dziecka. Córki. Początkowo miała problem, aby nazywać Rosie po imieniu. Początkowo oboje, bo także jej mąż, mieli problem, aby przyznać się do tego, że mieli dziecko. Nie mogli nacieszyć się nią nawet przez jeden dzień, choć paradoksalnie spędziła z nimi przecież dziewięć miesięcy. Josie nigdy nie dawała się porwać tym wszystkim teorią o instynkcie rodzicielskim, o tym, że to wszystko z czego do tej pory się śmiała, dotknie też jej. Nie planowali z Winstonem posiadania dzieci. Josie nie czuła, że jest w odpowiednim do tego miejscu, chociaż przecież mieli wszystko – zasobne fundusze, mieszkanie na Manhattanie, dom przy plaży w Point Lookout, siebie i choć brzmiało to banalnie – mieli miłość. Miała w końcu też trzydzieści cztery lata. Nie robiła się młodsza, dookoła też słyszała, że później nie będzie sensu, wszędzie też widziała dzieci znajomych. I choć pierwszą myślą na wieść o ciąży była aborcja, pogodziła się z tym, a później zaczęła się cieszyć. Jej radość zniknęła tak szybko jak niepozorna bańka mydlana. Ot tak. Tak po prostu nie miała już dziecka.
OdpowiedzUsuńSpojrzała na mężczyznę, który w zaledwie kilka chwil znalazł się bliżej niej. Posłała mu blady uśmiech, a kiedy zrozumiała, co jej pokazuje i co próbuje jej przekazać – uśmiech zniknął z jej bladej twarzy. Otarła ponownie wierzchem dłoni policzki, przecierając również skórę pod oczami. Na zmarzniętych dłoniach dostrzegła czarne mazy po tuszu do rzęs. Nie przejmowała się jednak tym, że może wyglądać jak panda.
— Przykro mi.
Powiedziała to cicho. Niepewnie. Jednak miała świadomość tego, że Jerome rozumie ją i liczyła na to, że on wie, że ona rozumie jego. Sądziła, że nie potrzebowali więcej słów. Nie musieli pocieszać się nawzajem. Znaleźli się, może nie równocześnie, w podobnym punkcie życia. Otrzymali ten sam cios – zapierający dech w piersiach, skręcający boleśnie żołądek.
— Josephine. Jo. — Odparła po chwili, zakładając kosmyk blond włosów za ucho. Drżała. Częściowo z zimna, częściowo pod naporem emocji, które jej towarzyszyły. Ukrywała przed światem, że każdego wieczora i poranka łyka leki uspokajające. Te na noc były mocniejsze, na receptę, ale bez nich nie byłaby w stanie zmrużyć oka. Teraz jednak, w godzinach późno popołudniowych działanie leków z rana było coraz mniejsze. Nie czuła się dobrze. Żałowała, że tutaj dzisiaj przyjechała. Ale z drugiej strony, gdyby nie to, nie poznałaby osoby, która przeszłaby to samo, co ona. Było to dziwne, że odnajdywała otuchę w czyjejś tragedii.
— Chętnie, usiądźmy, Jerome — tym razem posłała mu uśmiech całkiem świadomie. Ruszyła w kierunku wysłużonej ławki i usiadła na niej. Dziwnym było również odpoczywanie na cmentarzu. Josie założyła nogę na nogę i objęła zmarzniętymi dłońmi kolano.
— Jak dawno? — spytała, zerkając na niego niepewnie. Nie była w końcu pewna, czy jest to świeża sprawa, czy może rozdrapuje coś, co nie powinno być rozdrapywane. Ale chciała wiedzieć, taka była jej natura, której nie mogła uśpić żadnymi lekami.
Josie
Jerome zawsze będzie się mógł wygadać Jaime’emu. Czy to w takich godzinach jak te, bardziej wieczorne, czy poranne czy nawet nocne. Może Jaime mógłby smacznie spać, ale nie odmówiłby przyjacielowi wyżalania się. Cieszył się, że Jerome w końcu do niego zawitał i mógł opowiedzieć, co mu leżało na sercu. Może dzięki temu Marshall poczuje się lepiej. Zmęczony, bo zmęczony, ale lepiej. A może właśnie hamak, który oferował przyjacielowi Moretti też zadziałałby w sam raz? Albo ta pościel w łóżku chłopaka. No, skoro Jerome potrzebował porządnego wypoczynku... Jaime się zamknie, usiądzie z boku ze słuchawkami i laptopem albo z książką? Albo w ogóle pójdzie sobie gdzieś (chociaż to ostatnie to mogliby sobie odpuścić, zimno już było na zewnątrz, a i może lepiej, gdyby Jerome nie był sam, kiedy się obudzi?).
OdpowiedzUsuń– Jakby co, hamak i moje łóżko są wolne. Naprawdę nie ma tam Noah, spokojnie, możesz iść i się tam kimnąć – zaśmiał się pod nosem. Miał nadzieję, że Jerome’owi faktycznie wraca dobry humor i może choć troszkę pozytywnej energii. Przykro było tak na niego patrzeć, takiego zrezygnowanego. Ale Jaime wierzył, że Marshall jeszcze będzie tym dawnym sobą. Musiał po prostu przeboleć te kwestie, odczekać, pozwolić, aby płynął czas. Na bank będzie to trudne na początku, ale z każdym kolejnym dniem będzie odrobinę lepiej i lepiej, aż w końcu Jerome wstanie z uśmiechem na ustach. Moretti właśnie na to liczył. – Henio ma bardzo dobre życie, wypraszam sobie. Chociaż na pewno brakuje mu kolegi. Bądź koleżanki – uśmiechnął się lekko.
Później Jaime zajął się nakładaniem jedzenia i nalewaniem alkoholu do szklanek. Usiadł znów przy przyjacielu i zaczął jeść. To było bardzo miłe, że Jerome tak mówił o ich znajomości.
– Uratowałeś mi wtedy życie – powtórzył mu. – Ja również bardzo mocno się cieszę, że jesteś w moim życiu – powiedział szczerze, odkładając aż kawałek pizzy z powrotem na talerz. – Gdyby nie ty, to nie wiem, co by się ze mną działo. Czy jeszcze bym tu był? – zamilkł, a potem pokręcił głową. Nie chciał o tym mówić, nie teraz i raczej nigdy więcej.
Jaime bardzo się cieszył, że Jerome’a trzymał apetyt. To zawsze dobry znak, prawda? Przy chorobie, przy złym samopoczuciu... Moretti uśmiechnął się do niego, a potem wrócił do jedzenia. Skończył swoje kawałki i sam też sobie nałożył kolejne. Na szczęście mieli jeszcze sporo jedzonka w razie czego. Usiadł znów na podłodze, napił się rumu, a potem pokiwał głową.
– Tak, we wrześniu i było niesamowicie! – przyznał i uśmiechnął się. – Pojechaliśmy tam na trzy tygodnie, zatrzymaliśmy się w akademiku – Jaime przemilczał, że w ostatni weekend przyjechał do niego Noah i nie spędzili weekendowych nocy właśnie w akademiku. Po co martwić przyjaciela? – Od poniedziałku do piątku uczestniczyliśmy w badaniach. Najgorzej było w miejscach, gdzie temperatura była podkręcona. Niby człowiek ma ten kombinezon na sobie, maski i okulary, ale i tak ma wrażenie, że czuje ten zapach... No, w każdym razie było bardzo ciekawie tak popracować. Nie miałem dotąd tak styczności z ciałami na aż tak zaawansowanym stopniu rozkładu. Nie licząc ludzi pochowanych w trumnach, jak to bywa u mnie w pracy, oczywiście – Jaime wziął kolejny kawałek pizzy. Nie przejmował się, że jadł i mówił o takich rzeczach. I Jerome’owi też to nie przeszkadzało. Przynajmniej kiedyś.
Ostatecznie Jaime odłożył talerz na stolik. Musiał trochę odpocząć nim zabierze się za dalsze jedzenie. Napił się rumu, zastanawiając się, o czym jeszcze mógłby powiedzieć przyjacielowi. Wyjazd na trupią farmę był najważniejszą sprawą.
A o Noah... wolał o nim nie wspominać za dużo. Wiedział, że Jerome nie pała do niego sympatią i Noah co nieco mu opowiedział o swojej relacji z Jen. To była bardzo skomplikowana relacja, serio. A Jaime o więcej nie pytał, ponieważ wiedział, że musiałby odwdzięczyć się tym samym. A tego – póki co – nie chciał.
Usuń– Wujek Shay jeszcze ma tego biednego kota. Wiesz, z tej nieszczęsnej kolacji... Nazwał go Rudolf. I mówi, że się dogadują, więc... możliwe, że u niego zostanie na stałe – wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko. – A ja zacząłem kolejny rok studiów... I zastanawiam się, o czym napisać licencjat. Wciąż siedzi mi w głowie temat rozkładania się zwłok w ciepłych klimatach – spojrzał na Jerome’a poważnie. Doskonale wiedział, dlaczego myśli o takim temacie. Pochodził z Miami, tam było bardzo ciepło. I tam też zginął Jimmy. Może jego ciało nie potrzebowało być odszukane, ponieważ... wydarzyło się, co się wydarzyło. Ale mimo wszystko jakoś... no, po prostu o takiej tematyce myślał najczęściej.
Jaime
Rudowłosa nie zdawała sobie sprawy z jakimi demonami musi się mierzyć jej przyjaciel, tylko i wyłącznie przez to, że kołysał w ramionach maleńką Rory. Nie miała na tyle siły, by w ogóle móc wyjść poza własne problemy. Potrafiła skupić się na tym co tu i teraz, lecz podświadomości nie umknęły obrazy tego, że po salonie mógłby teraz krążyć Rogers. To z nim nie tak dawno wymyślali imiona, to z nim szła na badanie, na którym lekarz ostatecznie potwierdził im płeć dziecka i po tych wielu zapewnieniach ze strony brodacza miała nadzieje, że to ma szansę wypalić. Wypaliło na bardzo krótki moment i spektakularnie spłonęło pozostawiając zgliszcza, których ona nie zamierzała już zamiatac, tylko przejść obok nich z wysoko uniesioną głową. Taki był plan, a rzeczywistość była su.ką i sprawiała, że przez zmęczenie sylwetka Marshalla wydawała się łudząco podobna do Miśkowej. Gdy tak się działo na dłużej zamykała oczy lub delikatnie kręciła głową nadal skupiając się na przygotowaniu obiadu. Obiecała sobie w szpitalu, że tamta noc będzie ostatnią podczas której zapłacze po mężczyźnie, który w nosie miał własne dziecko. Póki co szło jej całkiem dobrze, jednak dzisiaj był ten dzień, że zmęczenie podpowiadało irracjonalne wizje. Najbardziej chyba czuła się nieswojo z tym, że obecność wyspiarza wydawała się jej taka odpowiednia. Przeciez ona nikogo nie chciała zastępować, ba wiedziała, że Colin nie umywał się do tego jakim człowiekiem był Jerome. Charlotte zapewne oceniała byłego partnera nieco brutalnie, ale czy ktoś ją za to winił? Chyba nikt, bo co z tego że rozstali się w zgodzie ten dupek wypiła się na swoją córkę! Ta myśl wybiła się tak bardzo pośród innych, że kobieta bardzo zamaszyście odwróciła rybę na patelni, a tym samym oblała się nieco olejem.
OdpowiedzUsuń— Cholera... —zaklęła i od razu włączyła dłoń pod zimną wodę. Ostatnie czego potrzebowała to bąble na ręce. Na szczęście szybka reakcja najwyraźniej uratowała sytuację. Jeszcze chwilę dla pewności potrzymała dłoń pod woda, a gaz pod pieczonymi filetami zmniejszyła,by sie nie zwęgliły.
— Ja miałabym Ci zabronić odwiedzin? — parsknęła śmiechem nieco ironicznym, ale natychmiast pokręciła głową. Nie wyobrażała sobie, by miała zostać kompletnie sama bez chociażby dorosłego towarzystwa do rozmowy. Przecież w czterech ścianach z niemowlęciem szło oszaleć, a na razie była w tym nowym układzie tylko tydzień.
— Ja, to bym nawet pozwoliła Ci się tu wprowadzić, jeśli to oznaczałoby, że chociaż raz w tygodniu się wyśpię — rzuciła pół żartem, pół serio. Zazdrościła trochę parom, które potrafiły sobie wypracować jakiś system tego kto wstaje w nocy i że nie zawsze jest to mama. Przecież mleko szło odciągnąć do butelek i karmieniem w nocy mógł się zająć zarówno ojciec, jak i rodzicielka. Panna Lester jednak nie miała takiego komfortu i cóż musiała sobie radzić, ale na szczęście nie sama. Był Marshall i tak jak teraz mogła w miedzyczasie cos ugotowac, gdy on krążył z Aurorą niczym planeta wokół słońca. A pomyśleć, że to on dla niej był osobistym promieniem. Przewróciła filety na druga stron, a następnie wysunęła frytki z piekarnika, by nieco nimi zamieszać. W mieszkaniu pachniało obiadem, a oni mieli jeszcze dobre dwadzieścia minut nim będzie gotowy.
— Daj spokój, dajemy radę — machnęła ręka na propozycję zabrania pupila.
OdpowiedzUsuń— Szczerze? Nie znam za bardzo sąsiadów, rzadko mijamy się na klatce, a już na pewno nie mam pojęcia, czy mają psy —wzruszyła ramionami, bo niestety tak się teraz żyło w wielkim mieście - anonimowo. W poprzednim miejscu zamieszkania znała sąsiadów, czasem nawet sobie nawzajem z czymś pomagali, ale tutaj cóż nie miała takiego szczęścia.
Gdy szatyn zarzucił jej się ani ona, ani tym bardziej ojciec Rory nie powinni być wrzuceni do kategorii Aniołków zamachnęła się na niego ze ścierką i uderzyła delikatnie w udo.
— Ja nie jestem aniołkiem? Ja?! No wiesz Ty co — prychneła i udawała obrazona, ale widac było, że rozbawienie rosło z sekundy na sekundę, a śmiechem wybuchła słysząc tłumaczenie po kim też Aurora może być tym Aniołkiem. Córeczka za to patrzyła zaintrygowana na to ożywienie wokół niej i chyba się jej to podobało, bo twarzyczka z nieco sennej i smutnej pojaśniała. Cokolwiek tak rozzłościła ja o czwartej rano zniknęło.
Po chwili filety były gotowe, jednak musieli jeszcze poczekać na frytki, więc kobieta przykryła te pierwsze, by nie wystygły i przeszła do salonu, by na moment usiąść. Nogi wychodziły jej z dupy, więc cicho jęknęła, gdy tylko się rozsiadła wygodnie.
— Pewnie wszyscy się za tobą stęsknili co? — powiedziała i puściła mu oczko, bo wiedział jak jej samej brakowało Marshalla w Nowym Jorku. Cóż był nie do zastąpienia i nie miała tu wcale na myśli, tego że towarzyszył jej przy porodzie, czy utulania rozgoryczonej Rory.
Charlotte
[Dziękuje <3]
Byli jak ci dwaj ranni żołnierze, gdzie jeden wpierał sie na drugim i tak jakoś kuśtykali sobie do punktu, w którym dane będzie im w pełni wyleczyć się z poniesionych obrażeń. Te nie fizyczne jednak goiły się znacznie gorzej, niż chociażby oparzenie na dłoni, które wystarczyło zwalczyć zimną wodą na czas. Mogli liczyć na siebie i często bez wyrażania czegoś na głos czuli, że ta druga strona dźwiga ciężar nie do opisania. Pojawienie się Aurory, jednak dość drastycznie ściągał ją na ziemię nie pozwalając zbyt długo odpływać do przeszłości. To były momenty, ułamki chwil, gdy zmęczenie lub samotność przemycały cień marzeń, które nie tak dawno mogły jeszcze się spełnić.
OdpowiedzUsuń— Tak, tak — odpowiedziała, gdy obejrzała dłoń z każdej możliwej strony i stwierdziła, że po wypadku nie zostanie nawet najmniejszy ślad.
— Brzmi logicznie, ale chciałbyś na nowo to wszystko skręcać? — zaśmiała się, oczywiście nie biorąc propozycji wyspiarza na poważnie. Ot, żartowali sobie z dość niekomfortowego położenia panny Lester. Poza tym zostały jej tylko trzy tygodnie do powrotu, do pracy, więc raczej nie wyobrażała sobie organizować kolejnej przeprowadzki. Tych miała dość na jakiś czas, stanowczo dość!
— Znajomi mają równie napięte grafiki albo mieszkają po drugiej stronie miasta. — wzruszyła ramionami, bo nie mogła na ten fakt nic poradzić. Wcześniej nie dbała o to, gdzie dane jej będzie mieszkać i czy będzie miała do kogoś bliżej, czy nie. Teraz byłoby jej to na rękę.
— Ale może, tylko może jak już porozmawiam z rodzicami o wszystkim, to któreś z nich tu przyleci, ale jeszcze nie teraz — nie chciała, by przyjaciel miał wielkie nadzieje, co do pojawienia się trzeciej pary rąk. Nie wiedziała jak w ogóle zacząć z nimi rozmowę na temat tego, że najczarniejsze myśli Anthonego się spełniły i jego córka została z dzieckiem sama. Ostrzegał, racjonalizował jej powrót do Anglii, a ona jak ten osioł uparła się zostając w Wielkim Jabłku. Teraz musiała najzwyczajniej w świecie zmierzyć się z konsekwencjami swoich decyzji.
— A Aniołki Charliego to co? — dodała ze śmiechem, a gdy ten pisnął pokręciła tylko głową. wiedziała, że nie zdołała go tą ścierką dostatecznie mocno uderzyć, by zasłużyć na taką reakcję. Gdy odkładał maleńką Rory do łóżeczka niemal wstrzymała oddech, jednak nie słyszę płaczu poczuła ulgę.
— Ej, ej żadnych powrotów na Barbados. chyba, że mnie z Aurora zapakujesz do walizki — wyszczerzyła ząbki, poniewaz widmo rychłego powrotu do pracy uświadomiło jej jak bardzo przydałby się jej jakiś urlop. Gdy tak rozmawiali nagle można było usłyszeć charakterystyczne bzyczenie. Rudowłosa niechętnie poderwała się z kanapy wyłączyła budzik, podeszła do łóżka i niestety musiała wyciągnąć spokojną Rory.
— Ogarniesz frytki? Ja muszę ją iść nakarmić —powiedziała i by przyjaciel nie czuł sie niekomfortowo pomaszerowała z niemowlęciem do łazienki, gdzie dała sie pełen dostęp do jeden, a następnie drugiej piersi. Mała jadała za dwóch, a po skończonym posiłku i odbiciu, które było kluczowe, by się wszystko w brzuszku ułożyło, powieki zaczęły jej opadać.
— No skarbie idź spać — wyszeptała i pocałowała ją w głowę wychodząc z łazienki. Nie chodziła na paluszka, ale starała się jednak ostrożnie odłożyć ją do łóżeczka.
— W końcu zasnęła —powiedziała triumfalnie znów opadając na kanapę. Sama równie chętnie uciekłaby do krainy Morfeusza, lecz póki co głów wygrywał z każdą inna potrzebą.
— Słaba ze mnie gospodyni, że sam się musisz i jeszcze mnie obsłużyć, ale kiedyś na pewno Ci to wynagrodzę — powiedziała puszczajac mu perskie oko. Nie miała naprawdę dość silnej woli, by zejść z kanapy.
Charlotte
To kiedy oboje mieli wylizać się ze swych obrażeń pozostawało niewiadomą, jednak było pewne, że wspólnymi siłami dadzą radę. Przynajmniej rudowłosa chciała w to wierzyć, ponieważ miała dla kogo walczyć. Nie chciała, by Aurora dorastała w posępnej atmosferze wypełnionej żalem do jej biologicznego ojca. Zamierzała zrobić naprawde wiele, by jej córka miała równie udane dzieciństwo co ona sama.
OdpowiedzUsuńNie wątpiła w umiejętności przyjaciela, jeśli chodziło o skręcanie mebli, jednak wolała tego uniknąć przez najbliższy czas. Święta zbliżały się wielkimi krokami, a ona nie miała nawet pomysłu jak powinna je spędzić. Miała je na pewno zapamiętać na długo, ponieważ to były pierwsze spędzone wraz z córeczką. Nadal w to wszystko nie wierzyła, a nie dało się zaprzeczyć namacalnym dowodom, że kolejka ruszyła do przodu. Ile pętli miała zaliczyć, które przyprawią ją o zawrót głowy? Nie mogła przewidzieć.
— Rozumiem. — odpowiedziała dokładnie to samo, bo nie wiedziała co innego oddałoby to jak bardzo ścisnęło ją serce. Ich sytuacje były tak różne, a jednocześnie tak podobne pod niektórymi aspektami. Oboje niejako odwlekali wyjawienie ciezkiej prawdy, bo wtedy nie będą mieli już odwrotu. Będą musieli stawić jej czoła w pełnej krasie wychodząc z bańki zwanej własnym komfortem. Musieli być gotowi na niewygodne pytania zadane w akcie troski, a w przypadku rudowłosej zapewne również stare jak świat a nie mówiłem.
— Nie, ale masz tutaj dwa aniołki — zamrugała niby kokietryjnie, a na jej ustach wykwitł uśmiech nie skażony zmęczeniem. Lubiła spędzać czas z szatynem, ponieważ bez większego wysiłku sprawiał, że zmartwienia wydawały się o wiele bardziej błahe albo całkiem znikały na tych kilka godzin. Ich relacja była prosta, przejrzysta i przez to taka przyjemna. Poznali się przypadkiem, a los pozwolił im na przyjaźń. Nie oczekiwali od siebie niczego, a otrzymywali znacznie więcej niż ośmieliliby się poprosić. Panna Lester nie mogła wypowiedzieć się za wyspiarza, lecz ona czuła się zwyczajnie bezpiecznie.
— Obiecujesz? — oczy wyraźnie jej rozbłysły na myśl o podróży na Barbados. Coz kiedyś o tym rozmawiali, ale jednak jej wizyta na wyspie nigdy nie doszła do skutku. Szczególnie teraz dałaby naprawdę wiele na możliwość ucieczki do miejsca gdzie jest ciepło i można odpocząć. Niestety obowiązki prywatne, jak i zawodowe wpływały na odwlekanie terminu wyjazdu. Ale może kiedyś, kto wie?
UsuńZa zamkniętymi drzwiami łazienki zaśmiała się cicho na oburzenie przyjaciela po drugiej stronie. To przecież nie była żadna publiczna toaleta, by musiała sie obawiać zarazków które dostaną sie maleńkiej Rory jakos do pokarmu. Poza tym ta była tak przyssana do jej piersi, ze nie było nawet o tym mowy.
— Dobrze juz dobrze — odpowiedziała na wszystkie zarzuty i jeśli to szatynowi nie miało przeszkadzać następnym razem będzie karmić Aurore przy nim. Poza tym, gdy tylko wroci do pracy będzie musiała mała przyzwyczaić do butelek.
— Tak teraz powinien być spokój —potwierdziła widząc jak niemowle bez większego problemu odplywa do krainy Morfeusza. Sama tez skorzystałaby z tej opcji, ale najpierw obiad.
— Podasz jeszcze ketchup z lodówki?— poprosiła szczerząc do przyjaciela zabki, bo ten przecież prawie co usiadl na kanapie, a ta znow go goniła. Uśmiechnęła sie podzięce odbierając sztućce.
— Ja juz moze zacznę zbierać na ta burgerownie, a co do reszty dnia to w sumie nie miałam żadnego planu. Myslalam nad jakimiś zakupami, ale chyba masz racje i w pierwszej kolejności należy mi się drzemka— powiedziała I zaczęła pałaszować obiad, który prawie smakowal jak ten w domu rodzinnym. Pewnie mama nie podzieliła się z nią jakimś tajemnym składnikiem albo nie miała zwyczajnie takiego talentu kulinarnego jak rodzicielką.
— A Ty masz jakieś plany? — zapytała pakujac kolejne frytki do buzi, bo przecież nie zakładała z góry, ze szatyn będzie chciał spędzić z nią i wrzeszczaca Rory caly dzień. Gdy kilka minut później skonczyla posiłek, a talerze wrzuciła do zmywarki faktycznie wpakowała się do łóżka.
— obudź mnie tak za godzinę, no maksymalnie półtorej — powiedziała owijając się kołdra niczym burrito i juz zamykała oczy. Nie musiała długo czekać, by uciec w nicość i zapomnieć o tym co działo się wokół.
Charlotte
Uśmiech nie zniknął z jej twarzy, ale słysząc z ust przyjaciela personalia piosenkarki, mimowolnie poczuła ucisk w żołądku. Wiedziała, że mogłaby pozwolić sobie na chwilę słabości, ale wbrew wszystkiemu nie chciała robić tego teraz. Chciała się skupić na miłym czasie w jeszcze milszym towarzystwie. Potrzebowała tego, dlatego musiała jakoś zareagować. Tak, aby przyjaciel niczego nie zauważył, ale jednocześnie nie okłamując go w żaden sposób, bo zwyczajnie nie miała do tego siły. Kłamstwo zawsze miało krótkie nogi, a nawet jedno małe-maleńkie potrafiło czasem doprowadzić do niesamowitej pętli, z której wykręcenie się nie było łatwe. Nie chciała tego.
OdpowiedzUsuń— A Christmas Tree Farm od Taylor słyszałeś? — Spytała, mierząc w niego palcem — są hity, które nigdy się nie przejedzą, ale niektóre muszą ustąpić miejsca czemuś nowemu — uśmiechnęła się wesoło i nie czekając na reakcję przyjaciela, po prostu zaczęła nucić radosną melodię, a po chwili zaczęła po prostu śpiewać ulubione wersy refrenu:
In my heart is a Christmas tree farm
Where the people would come
To dance under sparkling lights
Bundled up in their mittens and coats
And the cider would flow
And I just wanna be there tonight
— Słuchaj mnie uważnie, to będzie wspaniały hit! — Zaśmiała się wesoło, dalej nucąc piosenkę, chociaż wspomnienia porwały ją w zupełnie inne miejsce, niż te w którym chciałaby obecnie być. Mogła się spodziewać, że okres świąt będzie dla niej zwyczajnie trudny, bo jej powrót do Nowego Jorku z San Diego otoczony był świąteczną atmosferą, a wiele rzeczy w jej życiu wówczas przyspieszyło. Mogłaby powiedzieć, że tempo wydarzeń było nieustraszone. Mogła się spodziewać, że siła wspomnień będzie tak samo intensywna o ile nie mocniejsza. Wszystko, co było ważne i istotne działo się właśnie w tym magicznym okresie i teraz… Czuła, że jej gardło robi się coraz bardziej ściśnięte, chociaż z całych sił nie chciała do tego dopuścić. Teraz nie było odpowiednim czasem na powrót do wspomnień. Nie mogła sobie pozwolić na rozpamiętywanie, zdecydowanie nie teraz. Po kilku sekundach zmarszczyła delikatnie brwi i przeniosła spojrzenie utkwione w tak naprawdę niczym konkretnym na Jerome’a i uśmiechnęła się przepraszająco — zamyśliłam się, przepraszam… To… Ee… — wzruszyła delikatnie ramionami, bo musiała przyznać, że w którymś momencie po prostu przestała słuchać mężczyzny, skupiając się jedynie na tym, co działo się w jej głowie — o czym mówiliśmy? — Przybrała minę niewiniątka i uśmiechnęła się błagalnie, robiąc przy tym spojrzenie niczym kot w butach ze Shreka z nadzieją, że Jerome po pierwsze nie będzie na nią zły, a po drugie nie będzie próbował drążyć dzisiaj tematu. Dzisiaj miało być miło i sympatycznie.
— Tak, nawet Matty — Elle nawet nie pomyślała o tym, że takie informacje mogą negatywnie wpłynąć na samopoczucie Jerom’a. Czasami po prostu nie zastanawiała się nad wszystkim, co działo się w życiu przyjaciół. Oczywiście, że wiedziała o stracie mężczyzny, ale zwyczajnie mówiąc o swoich dzieciach i o tym, że lubią wyspiarza, nawet przez myśl jej nie przeszło, że może powinna się zastanowić nad swoimi słowami. Mimo empatii jaką w sobie miała, czasami po prostu niektóre rzeczy jej umykały i wiedziała dobrze, czym było to spowodowane. Gdy to nie była własna tragedia, człowiekowi łatwiej było ją od siebie odsunąć, łatwiej było zapomnieć i nie zastanawiać się nad wszystkim. Przechyliła delikatnie głowę w bok, wciąż z uśmiechem na twarzy — można powiedzieć, że to jeden z rozwojowych skoków. Tak mi się przynajmniej wydaje. Albo to kwestia uważnej obserwacji siostry. Sam wiesz, że ona jest dużo bardziej do przodu. Jak tak czasami na nich patrzę to nie mogę uwierzyć, jak bardzo się różnią. Thea jest po prostu nieustraszona — zaśmiała się cicho — a Matty… Czasami mam wrażenie, że brakuje mu tej dziecięcej beztroskości — i to moja wina, pomyślała, jednak nie dopowiedziała tego na głos. Zamiast tego po prostu się uśmiechnęła.
— Jak i o ile przyjdzie w ogóle taki moment, będę miała cię dość to już wiem, jak się cię pozbyć — zaśmiała się, a następnie pokiwała głową na jego słowa — wiesz co… Od dzisiaj nie mówię ci już nic miłego — zaśmiała się — albo w ogóle nic ci nie mówię, twoja samoocena jest za wysoka — zaśmiała się, słysząc jego komentarz o swoim wyglądzie w późniejszym wieku.
UsuńPosłała mu szeroki uśmiech, gdy wrócił do kuchni i uważnie mu się przyjrzała. Musiała przyznać, że teoretyczna siwizna nie wpłynęłaby na jego wygląd źle, ale nie zamierzała mówić tego na głos!
— Od uszykowania drugiego garnuszka — uśmiechnęła się i sama wzięła się za podciąganie rękawków swetra — roztopimy w nim masło i miód, później dodamy trochę czekolady… W tym czasie jajko, mąkę, cukier i odrobinę sody trzeba wymieszać — zawahała się — nie wątpię w twoją siłę — zaznaczyła od razu z uśmiechem — to ciasto będzie klejące i ciepłe, a jak dodamy za dużo mąki to będą to pierniczki na choinkę, a nie miękkie, rozpływające się w ustach — poinformowała — chociaż do ciepłego mleka… — zaczęła zastanawiać się na głos. Zdecydowanie z mikserem byłoby dużo łatwiej wyrobić pierniczkowe ciasto, ale przecież ani ona, ani Jerome nie byli mięczakami — och dobra, idziemy na żywioł. Zajmij się tym grzańcem, ja roztopię co trzeba roztopić, a później będziemy się martwić resztą — oznajmiła uśmiechając się — a cokolwiek, kiedykolwiek samodzielnie piekłeś? — Zapytała, uważnie mu się przyglądając — tylko szczerze.
Elle
Wiele wyzwań czekało na kazde z nich, a pierwszym dość znaczącym było przeprowadzenie rozmów z najbliższymi. W przypadku panny Lester czas uciekał, jednak nie tak szybko, by rodzina namawiała ją na przylot do Anglii. Dobrze zdawali sobie sprawę,że tak dalekie podróże z niemowlakiem bylby udręką nie tylko dla maleństwa, matki, ale również towarzyszy podróży. Rudowłosa zdecydowanie wolała poczekać z pierwszymi dalekimi podróżami Rory, ktora dopiero zaczynała pokazywać swoje prawdziwe oblicze - małego diabełka.
OdpowiedzUsuń— Spacer brzmi dobrze, ale zobaczymy czy będę na siłach po drzemce — zaśmiała się lekko, bo coz Aurora mogła przerwac jej jakże piekny plan schowania się na dłużej w ramionach Morfeusza.
Gdy przyjaciel przyznał, iz nie miał żadnych innych planow niż pomoc przy Rory spojrzała na niego zaskoczona. Po chwili spojrzenie wydawało się jakieś takie rozczulone, bo napraede nie podejrzewała, że wyspiarz będzie skory poswiecic swój dzien wolnego na rozrywke w krainie pieluch i płaczu.
— Co ja bym bez Ciebie zrobiła to nie wiem — powiedziała pod wplywem tych wszystkich emocji kotłujących się w jej wnętrzu. Nim wróciła do posiłku cmoknela szatyna w policzek, w ramach podziekowania i chyba pokazania, że to wiele dla nie znaczyło. Gdyby finanse jej na to obecnie pozwalały bez chwili zastanowienia kupiłaby mu ta burgerownie.
Zapadła w na prawdę głęboki sen, co przez ostatni tydzień nie miało miejsca. Chyba podświadomie wiedziała, że Jerome faktycznie byl na posterunku i mogła sobie pozwolić na wyłączenie trybu czuwanie. Obie z Aurora były bezpieczne, najedzone i senne. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że córeczce wystarczyła o wiele mniejszą porcja snu. Na szczęście kwilenie jej nie obudziło, ba sama panna Lester zaczęła w pewnym momencie śmiesznie pochrapywać. Budzik faktycznie miała ustawiony na kolejne karmienie, ale ono miało się odbyć dopiero za dwie i pół godziny. Drzemka rudowłosej trwała nieco krócej, jednak wystarczyła I gdy odwróciła się twarzą w strone salonu ujrzała przeuroczy obrazek. Z tego poziomu nie była pewna, czy wujek Marshall usnął wraz z Rory na kanapie, ale wiedziała, że znajdowali się na niej razem i to jakoś rozczuliło poraz kolejny jej serduszko. Powoli niemal bezszelestnie wstala z łóżka i na placach podeszła bliżej kanapy, by zobaczyć jak Aurora z całej siły sciska jeden palec mężczyzny.
— Teraz juz cie nie pusci — powiedziała szeptem pochylając się nieco nad przyjacielem. Usmiechala sie szeroko, oczy jej lśniły, a cienie pod oczami nieco zmalały.
Charlotte
Reyes nie spodziewała się, że jej groźby i narastające wrzaski przyniosą jakikolwiek efekt, dlatego musiała wyglądać niezwykle głupio, kiedy Jerome otworzył przed nią drzwi, a ona wpatrywała się w niego rozszerzonymi z zaskoczenia oczami, z otwartymi ustami i uniesioną do kolejnego uderzenia dłonią. Właściwie była przekonana, że po dziesięciu minutach zostanie brzydko wyproszona przez ochronę albo barczystego sąsiada, tymczasem mężczyzna przesunął się na bok, wpuszczając ją do swojego mieszkania. Spoglądała na niego podejrzliwie, jakby spodziewała się, że to jakiś żart; nie odzywał się przez tyle czasu, milcząc na temat swojego wyjazdu i powrotu, a teraz tak po prostu zapraszał ją do środka? Czekała na jakieś wyjaśnienia, lecz Jerome jedynie oparł się ciężko plecami o drzwi wejściowe, dając Reyes czas na ocenienie jego stanu i mimowolnie skrzywiła się, widząc jego sterczące we wszystkich stronach włosy, przekrwione, zmęczone oczy, pod którymi rysowały się ciemne sińce oraz ogólną bladość.
OdpowiedzUsuń— Wyglądasz jak gówno — oceniła fachowo w ramach przywitania. Brzmiała przy tym nadal na wkurzoną, lecz przez jej złość bardziej przebijała się troska, której nie potrafiła stłumić. Jerome naprawdę nie wyglądał najlepiej, a w połączeniu z jego zniknięciem zaczynała obawiać się najgorszego. Może był chory i…
Dopiero jego słowa nieco rozjaśniły sytuację. Zupełnie nie tego się spodziewała. Rozejrzała się niepewnie na boki, uświadamiając sobie, że w apartamencie było nieco bardziej… pusto niż kiedy była tutaj po raz ostatni. Wiedziała, że mieli swoje problemy, ale wydawało jej się, że nad tym pracowali i było coraz lepiej…
— Faktycznie. To całkiem niezły powód, żeby być skończonym kretynem — oceniła po przedłużającej się chwili milczenia Reyes, która niekoniecznie wiedziała, jak powinna się w tej chwili zachować. Wielokrotnie stanowiła część ratunkowej grupy przyjaciółek, gdy po zerwaniu pocieszały załamaną przyjaciółkę, w zależności od potrzeb tańcząc przez całą noc w klubach przy akompaniamencie nieodpowiedzialnej ilości alkoholu lub zamykając się w mieszkaniu z górą lodów oraz czekolady, kiepskimi komediami, ewentualnie tarczą do rzutek ze zdjęciem danego eks, na którego następnie złorzeczyły, wypominając nawet najbardziej absurdalne nawyki jak to, że nie potrafił śpiewać albo nosił białe skarpetki do czarnych butów. Nie spotkała się jednak do tej pory z rozpadającym się małżeństwem, chociaż… to była separacja, więc państwo Marshall dawali sobie jeszcze szansę na naprawienie ich relacji, nie zakończyli jej definitywnie za pomocą podpisanych papierów rozwodowych czy dłuższych krzyków w sądzie i przerzucaniu się winą za rozłam. Reyes nie była pewna, czy powinna go o to podpytywać, sprawdzić, czy planowali jeszcze zawalczyć, czy może jedynie przedłużali nieuniknione. Jerome wydawał się być jednak tak rozproszony, jakby nadal nie dowierzał w całą sytuację, więc uznała, że drążenie tematu nie przyniosłoby niczego pozytywnego, zwłaszcza jeśli nie przetworzył tego, co się stało.
— Przykro mi — powiedziała wreszcie, kiedy szok zaczął mijać, a ona uświadomiła sobie, że powinna przejawić większą dozę sympatii, zamiast rzucać głupimi komentarzami. Tak naprawdę nigdy nie poznała Jennifer, więc nie miała zbyt wielkiego prawa do wypowiadania się, jednak znała Jerome’a. A on sam wyglądał, jakby miał zaraz rozsypać się przed nią na kawałki, co oznaczało, że… chyba nadal kochał żonę, ale ich sytuacja przytłoczyła ich zbyt mocno, by umieli sobie z nią poradzić. Najwyraźniej miłość nie zawsze wystarczała pomiędzy dwójką osób, aby czekało ich i żyli długo i szczęśliwie.
— Jeśli czegoś potrzebujesz, jestem tutaj. Całkiem dosłownie. Powiedz tylko jedno słowo. Przede wszystkim… nie musimy o tym rozmawiać. Naprawdę. Chyba że chcesz to wtedy posłucham. Jeśli jednak wolisz o tym zapomnieć, nie ma problemu. Możemy sobie urządzić dzień spa, zamówić najbardziej tuczące żarcie w mieście i puścić muzykę na cały regulator. Albo możemy pójść na miasto i upić się jak świnie, może trafić do aresztu, jeśli zrobimy coś wyjątkowo głupiego. Oceniam, że prawdopodobieństwo jest całkiem duże, jeśli wziąć pod uwagę nasze pierwsze spotkanie.
UsuńReyes
Jak chyba nikt inny panna Lester wiedziała, że człowiek postawiony pod ścianą byl zdolny do rzeczy o których nawet mu się nie śniło. Nie zawsze dotyczyło to niestety pozytywnych czynów. Jeszcze nie tak dawno temu - a wydawać by się mogło, ze miało to miejsce w kompletnie innym życiu- tańczyła w klubie go-go, by tylko moc zostać na studia w Nowym Jorku. Przeszla naprawdę krętą drogę i nie rzadko musiała cofnąć się o parę kroków, by nabrać odpowiedniego rozpędu. Nie dało się ukryć, że odkąd poznała Marshalla ten trwał przy niej w tych cięższych chwilach i kopal ja w przysłowiowe cztery litery, by za długo nie dumała nad tym na co wpływu nie miała. Dzięki takiemu nastawieniu oraz wsparciu przetrwała nie jeden, a kilka życiowych huraganów, a teraz stawiała czoła kolejnemu, ponownie przy asyscie przyjaciela.
OdpowiedzUsuńObrazek Aurory tak kurczowo trzymając za place szatyna rozczulał jej serce. Zasiewal w nim dziwne uczucie, które ciężko było nazwać, a jednocześnie wydawało się tak bardzo znajome. To coś było jak powrót do domu po długiej nieobecności i uświadomienie sobie, że każda z pozostawionych rzeczy była dokladnie na swoim miejscu. A tak przecież nie było, prawda?
— Myślę, że jest rownie silna, co zaborcza w swych wyborach. No po mamusi — zaśmiała się cicho, gdy Jerome stwierdzil, ze to mógł być jakiś skurcz.
— Mnie to wcale nie przeszkadza, jeśli to oznacza, że dane mi będzie wsypać się od czasu do czasu — przyznała przeciagajac sie niego. Kosci jej gdzieś charakterystycznie strzeliły, a ona wydawal się tym faktem zadowolona. Czula, ze jej ciało sie jeszcze w pełni nie zregenerowało, ale było na dobrej drodze.
— Odżylam, a koniec drzemki na... Teraz — dokończyła po momencie zawahania, bo kto wie miała jeszcze ubłagać szatyna, by zostal późnym popołudniem pozwalajac jej na kolejną?
— Pojde się tylko szybko ogarnąć, żebyśmy mogli pójść na te zakupy i spacer — powiedziała, bo wyjście na to zimno w leginsach i tshircie nie byłoby najrozsądniejszym rozwiązaniem. Znikneła w łazience z ciuchami, które dosc szybko wybrala z szafy, a po kilku minutach pojawiła się w salonie ubrana w niebieskie dzinsy oraz kremowy, gruby golf.
— Jak tam sytuacja? — zapytała nie kryjac rozbawienia juz nie siłach sie na szept, ponieważ za moment musiała wcisnąć Aurore również w zimowe wdzianko. Nim jednak rpzeszla do tej jakże ciezkiej części obudzila Biscuita, zalozyla mu szelki i zapiela smycz. Psaik nie krył radości i pewnie gdyby była taka możliwość to pewnie odlecilaby na swoim merdającym ogonie.
— Rory pojdziemy na spacer — powiedziała w końcu biorąc dziewczynkę na ręce, a następnie kładąc na swoim łóżku, by zaraz zacząć pojedynczo wkładać do kombinezonu kazda z jej kończyn. Ta wyciągnęła je kilukronie śmiejąc się i najwyraźniej uważając to za przednia zabawę. Lotta mruknęła coś pod nosem, ale w końcu odniosła sukces.
— To co możemy ruszać? Wózek jest na dole w składziku— poinformowała narzucacie na siebie zimowy płaszcz, a następnie biorąc córkę na ręce,a smycz przekazując przyjacielowi. Nie była pewna ile zajęło im cale zebranie się, lecz poszlo to nawet sprawnie. Gdy już Aurora leżała grzecznie w wozko, a Biscuit dreptał obok nich.
— Jerome... tak teraz sobie myślę, czy masz może jakieś plany na święta?— zapytała po kilkunastu minutach spaceru, gdy weszli do Central Parku. Nie dało się ukryć, że Boze Narodzenie zbliżało się wielkimi krokami, a swiadvzyly o tym chociażby ozdoby na lampach i gdzniegdzie na drzewach.
Charlotte
Gdy Jerome żartował na temat podobieństwa między nią, a Rory niestety do głowy młodej Angielka napłynęły nieco mniej pozytywne mysli. Nie chciała psuć nastroju, który zdecydowanie sie poprawil, lecz usta już wypowiadały słowa nim głowa mogła zastanowić się nad ich wydźwiękiem.
OdpowiedzUsuń— Oby tylko na sile podobieństwa sie kończyły i nie musiała tak często odbijać się od dna — gdy slowa zawisły na moment w powietrzu do rudowłosej dotarło coś naprawdę oczywistego; jej rodzicielka również nie chciała, by to Lotta miała pod górkę w życiu i pragnęła, by dziecko nie bało zwrócić się do nich o pomoc. Ona stchórzyła dopiero niedawno wyznając im calusieńką prawdę, a teraz znow miała jakieś sekrety.
— No o rany, nikt nie mówił, że będzie lekko — zaśmiała się widząc jak Marshall rozklada sie na kanapie. Coz jesli byl w poprzednim pozycji dłużej niż dziesięć minut o mogła sobie tylko wyobrazić jak było mu niewygodnie.
Bedac w parku odetchneła mroźnym powietrzem, które do porządku postawilo ja na nogi. Cieszyła się, że trafili z pogoda, ponieważ słońce królowało na błękitnym niebie. Nic nie zwiastowało zeszłorocznych zamieci, które unieruchomiły Nowy Jork. Niepotrzebnie o tym pomyślała, ponieważ ścisnęło ją cos w środku. Pamiętała bardzo wyraźnie jak wyladowala wtedy u Colina, a następnie przypatoczyla sie jego była żona z Jacksonem. To był pierwszy raz i najwyraźniej ostatni, gdy Rogers nazwał ja swoja dziewczyną. Przezyla tako przyjemny szok,ze niemal unosił się na chmurce numer dziewięć. Gdyby tylko wiedziała jak to wszystko się skonczy. Nie chciała się dołować i rozwlekać przeszłości wiec skupiła się właśnie na nadchodzących świętach, które miały być specjalne, bo spędzone pierwszy raz z jej córką i w nowej roli mamy.
— Ja tez nie wybieram się do Anglii — wtraciła, gdy wspomnial o Barbadosie. Po pierwsze nie wyobrażała sobie takiej dalekiej podróży z Rory, a po drugie nadal nie zebrala sie w sobie by chociaż ulozyc żelazne argumenty na to, ze nawet jako samotna matka poradzi sobie w Wielkim Jabłku. Skupila sie na to na poprawianiu posłania w wozeczku, to na biegającym Biscucie i tylko dlatego nie od razu dostrzegła zaklopotania przyjaciela.
Poza tym słysząc, że Jamie juz mu zaproponowal święta w Miami poczuła, ze oto uleciała jej szansa na uniknięcie samotnych świąt spędzonych jedynie z maluszkiem. Spojrzala na niego uważniej i nieco zwolniła kroku, gdy uslyszala, ze odmowil takiej propozycji. Trochę to trwalo niż trybiki w głowie panny Lester poskładały wydukana wypowiedz szatyna do sensownej kupy. Gdy to nastąpiło zatrzymała się z wozkiem w miejscu, uśmiechnęła sie ze łzami w oczach - te cholerne hormony nadal były dalekie od stabilizacji! - i zakmnela go w nie do końca niedziwiedzim uścisku. Czyli postanowione- święta spedza we trójkę!
Usuń— Jestes moim Sunbeam zawsze i wszędzie — wymamrotała wprost do jego kurtki, jednak po chwili musiała sie odsunac, bo Aurora niewdza mamy w zasiegu wzroku zaczęła płakać. Charlotte wróciła na posterunek ruszajac z wozkiem do przodu, a takze mowiac jakieś niezrozumiales slowa do niemowlecia, ktore zaczynalo sie powoli uspokajac. W parku było sporo ludzi, ale jednak bez problemu manewrowala wózkiem nie tracąc przy tym z oczu Biscuita oraz wyspiarza. Po dobrej godzinie spaceru kobieta kierowala sie w strone wyjscia z parku, ktore znajdowalo sie najblizej jakiego większego marketu. Musiała kupić cos do jedzeni, pieluchy i jeszcze kilka innych rzeczy. Niestety nie wolno było wchodzić do środka z psem, wiec Biuscuit zostal przypiety w malek poczekalni, a oni mogli spokojnie ruszyć do przodu. Z racji wczesnej godziny w sklepie było dosc pusto, a Charlotte mogła na spokojnie przejsc przez wszystkiej alejki, gdyby cos miało się jej przypomnieć do kupienia. Niestety spokoj niebtrwal długo, gdy Rory zaczęła daac koncert, a komorka rudowłosej sie rozdzwonila. Pora karmienia.
— Poczekasz tutaj na mnie, ja zaraz wrócę — powiedziała, a następnie ruszyła na poszukiwania jakiegoś pracownika, by ten wskazał jej pokoj dla matki z dzieckiem. Po kilku minutach, no może kilkunastu Aurora mogła juz w zaciszu takiego specjalnego pomieszczenia delektowac się swoim obiadem. Lotta za to wolna reka napisala wiadomosc do szatyna, by jeszcze wszedł na dzial dziecięcy i kupil dwie paczki pieluch oraz zobaczyl czy sa male plastikoqe buteleczko z jednej firmy. Musiała sie powoli w nie zaopatrzac I miec pewność, ze beda pasować do zakupionego juz duzo wczesniej laktatora.
Charlotte
[Hejo! ;)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że obie Twoje postacie są piękne i inspirujące więc miałam nie lada zagwozdkę, którą wybrać!
Przyznam że Lu jest trochę smutna, ale jest też zdeterminowana a córeczka jest jej taką iskierką, która wyciąga ją z tego mroku.
Chciałabym mieć pomysł na jakiś wątek z Tobą, ale niestety obecnie nic mi nie przychodzi do głowy. Gdybyś jednak Ty miała jakiś pomysł, to biorę w ciemno. ;D]
Luanne Rosier
W ostatnich tygodniach, a na pewno dniach po porodzie, nie miała zbyt dużo czasu na rozmyślanie nad tym, dlaczego czuła się z obecnością przyjaciela tak naturalnie. Może naturalniej niż powinna? Te myśli i uczucia czaiły się w głębinach podświadomości, jednak obowiązki związane z opieką nad Aurorą bardzo umiejętnie spychały je na dalszy plan. To były właśnie plusy i minuty niedoborów snu oraz wiecznie zajętej głowy analizą kolejnego kwilenia. Nie miała czasu na zbędne rozdrapywanie ran, na wracanie myślami do związku, który nie przetrwał, ale też nie miała pewności, czy w pełni ruszyła do przodu. Z pozoru się tak wydawało, lecz czy można było rozpocząć coś nowego, gdy zakończenie poprzedniego rozdziału pozostawało jeszcze otwarte, chociażby przez fakt nie wyznania rodzicom swojego aktualnego położenia? Czuła się dobrze w towarzystwie wyspiarza, nawet bardzo dobrze i wiedziała, że może na nim polegać; i właśnie to powinno włączyć jej pierwszą lampkę ostrzegawczą. Nie robiła tego z premedytacją, nie chciała przecież zbyt namieszać w jego życiu ani własnym, jednak to było tak łatwe; śmiać się razem, ponarzekać na rozkapryszoną Rory, czy nawet w ciszy zjeść wspólnie posiłek. Taka spokojna codzienność była niczym milusi kocyk, którym otula się w zimowe wieczory. Gdyby miała odrobinę więcej wytchnienia na rozmyślania pewnie w jej wnętrzu odezwało by się jakieś zagubione poczucie winy.
OdpowiedzUsuń— To zdecydowanie oznacza, że spędzamy święta we trójkę — potwierdziła posyłając mu szeroki uśmiech.
— Nie napiję się z Tobą rumu, ale zapewnię odpowiedni zapas, nie martw się — dodała niemal od razu. Pewnie, gdyby nie karmienie piersią sama pokusiłaby się na świątecznego drinka. Już nawet w głowie układał się jej obraz, gdy oboje siedzą i delektują się procentami trochę żartując, trochę topiąc smutki. Wiedziała, jednak że będzie równie dobrze spędzać czas popijając zimową herbatę i mogąc porozmawiać z kimś kto realnie ją rozumiał.
Karmienie w pokoju dla matki z dzieckiem przebiegło bardzo sprawnie, a Aurora wydawała się niemal od razu uciekać w objęcia Morfeusza po włożeniu do wózeczka. Rudowłosa wiedziała, że to bardzo źle zwiastuje zbliżającej się nocy, jednak nie chciała specjalnie jej wybudzać skoro i tak znajdowały się jeszcze w sklepie. Bez problemu znalazła odpowiednia alejkę z produktami dla niemowląt, ponieważ podejrzewał, że to właśnie tam zastanie przyjaciela po tym jak wysłała mu taką, a nie inną wiadomość. Wychodząc zza zakrętu młoda Angielka nie kryła zaskoczenia widząc szatyna w towarzystwie znajomej, dość atrakcyjnej kobiety, która sądząc po tym jak szeroko się uśmiechała nie pomagała Marshallowi jedynie z dobroci serca. Zignorowała jakieś takie czające się na plecach oraz w jej wnętrzu nieprzyjemne uczucie i podeszła do nich.
— Hej, udało się znaleźć to o co prosiłam? — zapytała delikatnie się uśmiechając do przyjaciela, a na nieznajoma ledwo zerknęła. Mimo szczerych chęci nawet to krótkie spojrzenie było nie do końca przyjemne.
— Jeśli tak, to w sumie możemy powoli wracać do domu, chyba, że jeszcze czegoś potrzebujesz? — dodała niemal od razu zerkając do zapełnionego wózka sklepowego. Zachowywała się tak, jakby nieznajoma kompletnie nie istniała, bo w sumie co mogła zrobić. Gdyby Jerome jej oświadczył, że to jakaś jego koleżanka albo, że jednak zamierza się teraz z nią rozdzielić wyszłaby na głupka. Poza tym dlaczego w ogóle myślała o tym w takich kategoriach?! On był jej przyjacielem... PRZYJACIELEM i powinna mu życzyć jak najlepiej.
Charlotte
Ona również podjęła pewną decyzję po tym jak już Aurora pojawiła się na świecie, a była ona jasna - nie zamierzała już nigdy więcej zapłakać po Colinie ani też spoglądać w przeszłość, czy przyszłość z gdybającym podejściem. Musiała twardo stąpać po ziemi, jednak nie było to takie proste, gdy odsuwało się od siebie jak najdalej moment, w którym na głos będzie musiała przyznać przed najbliższymi, że została sama i że przecież jest w stanie ruszyć do przodu. Tylko, że ona nie była jeszcze tego taka pewna. Obecność przyjaciela u boku dodawała jej otuchy, jednak to nie mogło odbywać się jego kosztem. Nie mogła na nim polegać za bardzo, ponieważ zasługiwał na ułożenie nowej rzeczywistości po swojemu. Musiała poczuć, że w pełni stała się samodzielna i dopiero wtedy z czystym sumieniem będzie mogła powiedzieć, że rozpoczyna nowy rozdział. Teraz tkwiła w czymś na kształt prologu, który mieszał się jeszcze z epilogiem poprzedniej historii. Potrzebowała do tego wszystkiego chwili spokoju i odpowiedniej dawki snu, by znów podświadomość nie mąciła jej obrazów tego co tu i teraz z nierealna do osiągnięcia fikcją. Jerome nie był Colinem, nie był też jego zastępstwem. Był jej przyjacielem, jednym z najlepszych i nie mogła się w tych kategoriach oraz uczuciach kompletnie pogubić. Odpowiadała bowiem już nie tylko za siebie, ale również za bezbronna Rory. Musiała zachować czysty umysł, ponieważ kierowanie się hormonami, czy czającym się kącie widmem samotności nie byłoby niczym zdrowym ani fair.
OdpowiedzUsuńSpojrzała na buteleczki o których mówił wyspiarz i z lekkim uśmiechem wzięła jedną z rąk sprzedawczyni. Nie umknęło jej to, jak nieznajoma spochmurniała, gdy tylko Lester pojawiła się na horyzoncie. Wiedziała, że nie powinna się o to nijak złościć, co najwyżej po fakcie zażartować, iż Jerome to nawet na dziale z asortymentem dla niemowląt ma branie. Nie mogła jednak zignorować swego pierwszego odruchu, który był jak czerwona, upierdliwie migająca lampka - uwaga.
— Ta będzie dobra — powiedziała wskazując odpowiedni model.
— Czy macie może ich więcej na stanie? — zapytała, ponieważ zerknęła w międzyczasie za plecy kobiety, by niestety zauważyć, że ta trzymała ostatnie egzemplarze. Pracownica sklepu poinformowała ich o terminie najbliższej dostawy, który miał być w następnym tygodniu. Charlotte w miarę możliwości uprzejmie podziękowała za pomoc i chwyciła za rączkę wózka z Aurorą i dopiero przeniosła spojrzenie na szatyna.
— Hej, wszystko w porządku? —zapytała, gdy już wyszli z tej konkretnej alejki idąc w stronę kas. Nie było kolejek, więc w momencie wyłożenia produktów na taśmę te były od razu kasowane. Rudowłosa jednak nie spuszczała spojrzenia z wyspiarza, który wydawał się jej jakiś nieswój.
— Jak popsułam Ci podryw to zaraz to mogę naprawić — rzuciła żartem chcąc jakoś go rozchmurzyć, jednak sama nie za bardzo potrafiła się zaśmiać. Co w ciągu tych kilkunastu minut sprawiło, że atmosfera zrobiła się jakaś ciężka? To dziwne uczucie czające się w zakamarkach podświadomości i towarzyszące mu poczucie winy.
Gdy już wszystko miała pakowane w siatki, a znaczna część zakupów znalazła miejsce w specjalnym koszyczku pod wózkiem, mogła spokojnie sama pójść do domu. Przełknęła niewidzialna gule, która pojawiła się gdzieś pomiędzy pakowaniem gotowych sałatek warzywnych, a płaceniem kartą za zakupy. Rory nie przeszkadzała, ba była nieświadoma maminych ani wujkowych rozterek, tak jak oni nie mieli pojęcia do końca o swoich nawzajem. Mogli gdybać, mogli domyślać, jednak zamknięci w klatce własnych problemów byli nieco mniej uważni na drugą stronę.
—Jerome... ja sobie poradzę. Naprawdę dziękuje, że dzisiaj przyszedłeś i mogłam się wyspać... — zaśmiała się, ale już nie tak jak wcześniej. Zrobiło się jej zwyczajnie dziwnie ciężko. Szli do wyjścia, a po drodze zgarnęli stęsknionego Biscuita, który na ich widok cieszył się tak, jakby ich z rok nie widział.
Usuń— Ale tak jak mówiłam nie chcę nadużywać Twojej pomocy, więc... — teraz to ona była tą stroną, która dukała trzy po trzy, nie wiedząc jak powiedzieć to co chciała tak, by wyspiarz nie poczuł się urażony. Chciała mu po prostu dać mu znać, że może na dzisiaj to był ten moment, gdy każde powinno iść w swoim kierunku, bo nie wiedział, czy właśnie tego nie potrzebowali. To nie tak, że go wyganiała i nie zapraszała do siebie, ale nie była głupia i czuła, że coś się zmieniło. Coś wisiało w powietrzu i tym razem nie była pewna, czy mogli to rozwiązać to prosta rozmową. Mieli naprawdę oboje zbyt dużo na głowie, by znaleźć czas na żałobę po tym co zakończone.
Charlotte
Gdyby nie przemyślenia, która porwały ją na znacznie dłużej niż powinny, na pewno wyłapałaby komentarz o domówce z Taylor Swift. Potrzebowała jednak chwili, aby wrócić do rzeczywistości i była niesamowicie wdzięczna mężczyźnie za to, że niczego na niej nie wywierał. Wręcz przeciwnie, sprawił, że przejście do teraźniejszości i powrót do skupienia myśli na pierniczkach i samym, przyjacielskim spotkaniu był dużo łatwiejszy.
OdpowiedzUsuńPosłała mu za to naprawdę ciepły, pełen wdzięczności uśmiech. W takich chwilach jak ta, utwierdzała się tylko w przekonaniu, że niektórych przyjaciół naprawdę można traktować niczym bratnie dusze, z którymi można porozumiewać się bez słów. Podejrzewała, że mężczyźnie nie umknęło jej zamyślenie, zwłaszcza, że sama zdawała sobie sprawę z tego, że oderwała się na tyle, że musiała prosić o przypomnienie, o czym rozmawiali. Czuła podświadomie, że dobrze wiedział, że zwyczajnie ten moment nie był odpowiednią chwilą na rozmowy. Niesamowicie ciepłym uczuciem okazała się jednak świadomość, że ma obok siebie kogoś tak wspaniałego.
— Czyli w zasadzie nic nowego — uśmiechnęła się wesoło do Jerome’a i mrugnęła do niego jednym oczkiem, cały czas z uśmiechem.
Miała nadzieję, że będzie właśnie tak, jak mówił przyjaciel. Nie mogła mieć jednak pewności i trochę ją to martwiło. Zwłaszcza, że obecne wydarzenia w jej i dzieci życiu nie sprzyjały tej dziecięcej beztrosce, którą tak bardzo chciałaby zobaczyć u swojego synka czy właśnie tego braku strachu.
— Wiem, że nie muszą być tacy sami — powiedziała — ja i Connor też jesteśmy zupełnie inni. Tyle, że nie wychowywaliśmy się razem, a oni… — wzruszyła lekko ramionami — swoją drogą, mój brat dostał chyba większej przedświątecznej gorączki niż ja i stwierdził, że musimy nadrobić wszystkie spędzone oddzielnie święta. Boję się, co wymyślił i skąd mu to się wzięło po takim czasie, no, ale głupio było odmówić.
Elle wywróciła tylko oczami na słowa przyjaciela, jednak mimo wszystko cicho się zaśmiała.
— Ale musisz je mówić w identyczny sposób jak on — wytknęła mu język — i robić te wszystkie głupie wygibasy. Jesteś w ogóle pewien, że chcesz się porównywać do tak legendarnej postaci…? Jesteś tego godzien? — Poruszyła przy tym zabawnie brwiami, próbując sobie przypomnieć jakieś teksty z kreskówki, ale jedyne, co jej zostało w pamięci to dźwięczne mała wypowiadane przez podstawiającego głos aktora i dźwięki wydawane przez Johnny’ego, gdy prezentował swoje mięśnie. Nie zamierzała przyznać się do tego na głos, ale w sumie z chęcią obejrzałaby sobie, chociaż odcinek kreskówki, aby przypomnieć sobie dziecięce lata pełne beztroski i swobody, za którą czasami naprawdę bardzo tęskniła, wcale nie mając na myśli konkretnych wydarzeń. W końcu lata dzieciństwa wspomina się z przyjemnością, zwłaszcza, kiedy to dzieciństwo było po prostu dobre, a Elle starała się pamiętać tylko te dobre chwile z niego. Chociaż musiała nauczyć się tego na nowo po wydarzeniach z babcią sprzed dwóch lat, które w jednej chwili wróciły do jej świadomości.
— W porządku, tylko żeby mi się wino nie skończyło w kubeczku — powiedziała radośnie, odbierając kubek z ciepłym alkoholem. Oczywiście, że mogłaby zacząć od przygotowania, chociaż początkowych kroków przepisu, ale… — Podstawową zasadą przy pieczeniu świątecznych potraw i słodkości jest grzaniec. Dużo grzańca — zachichotała, unosząc swój kubek z parującym napojem — za święta — oznajmiła z uśmiechem, bo to chyba był najlepszy z możliwych toastów na ten czas, tak po prostu. Upiła odrobinę grzańca, nie przejmując się sparzeniem warg i dopiero po pierwszym łyku odstawiła kubek na blat, czując przyjemne ciepło rozprzestrzeniające się po jej organizmie.
Stwierdziła, że skoro Jerome nie miał miksera, wagi kuchennej również może nie mieć, więc założyła taką właśnie opcję i chwyciła opakowanie masła oraz łyżkę i wyporcjowała mniej więcej odpowiednią ilość, którą wrzuciła następnie do garnuszka. Dodała miodu i przyprawę do piernika, a następnie podeszła do palnika i ułożyła garnek. Przyprawy znajdujące się w jej garnuszku i te z garnuszka z winem dawały razem bardzo intensywny zapach, którym Elle zaciągała się z ogromną przyjemnością.
Usuń— Jerome… Ale masz foremki do wykrawania, prawda? — Spojrzała na przyjaciela z niepewnością. Pewnie, zawsze mogli wycinać kształty małymi nożykami, ale wolałaby jednak posłużyć się klasycznymi wykrawankami.
Elle
Jaime zaśmiał się pod nosem. No dobrze, może to nie było takie śmieszne, że Jerome nie przepadał za Noah i odwrotnie, ponieważ jeden z nich był jego najlepszym przyjacielem, a drugi chłopakiem. Chociaż Woolf miał też swoje zdanie na ten temat, ale Jaime nie zamierzał się w to wtrącać; okej, obaj byli mu bliscy i nie było opcji, że nie będą na siebie wpadać, jak na przykład w przypadku, kiedy Jaime zaprosi ich na swoje urodziny lub na wspólne świętowanie zdanego licencjatu (przecież Moretti nie przyjmował opcji, że się nie uda). Panowie będą na siebie wpadać tutaj, w mieszkaniu Jaime’ego i będą musieli nauczyć się trzymać, po pierwsze, język za zębami, a po drugie – ręce przy sobie, żeby nie przywalić sobie pięściami w nosy.
OdpowiedzUsuńChłopak spojrzał na Jerome’a i chciał od razu zaprzeczyć, że przecież nie ma za co przepraszać, trudno, stało się, to było już dawno temu, ale Marshall kontynuował. Jaime milczał i kiwał co jakiś czas głową ze zrozumieniem. I dobrze, że Jerome nie zamierzał mu mówić, że ma się nie spotykać z Noah. Chociaż Jaime ogromnie cenił sobie zdanie Jerome’a i mężczyzna był dla niego piekielnie ważny, to w tej kwestii lepiej by było, gdyby milczał. Jaime czuł się szczęśliwy i bezpieczny z Noah już od bardzo długiego czasu (jak na nich dwóch, rzecz jasna), Woolf sprawiał, że Jaime był zadowolony i zawsze mógł na niego liczyć. Nie zamierzał z tego rezygnować i cieszył się, że Jerome to rozumie.
– Jestem niesamowicie szczęśliwy, Jerome – wyznał mu w końcu. – Czasami się tego boję i zaczynam się zastanawiać, czy na to zasłużyłem – dodał ciszej, odwracając wzrok. Nie raz miał wrażenie, że na za dużo sobie pozwala z tym szczęściem, że nie powinien przez to, co stało się z Jimmy’m. Ale Noah był dla niego taki dobry i czuły...
Moretti jednak nie skomentował zapewnienia Jerome’a, że gdyby nie mężczyzna, to Jaime jednak by tu był. No, może. Ale mniejsza o to, nie chciał się teraz tym katować.
Później wrócili do rozmowy o trupiej farmie. Jaime faktycznie był w tym wszystkim bardzo entuzjastyczny. W końcu mu się udało tam dostać. Tak długo na to czekał i już było po.
– Oczywiście, że tak – pokiwał zaraz głową i napił się rumu. – Jest tyle różnych czynników, jakie mają wpływ na martwe ciało, że weź. A ile można z takiego wyczytać... Tak, tak, imitują. Masz miejsca, gdzie jest gorąco, w innych nieco chłodniej, a jeszcze w innych temperatura osiąga naprawdę niskie stopnie. A ciała oddają ludzie. Wiesz, przed śmiercią muszą podpisać takie dokumenty, jeśli zgadzają się, aby ich ciała po śmierci były wykorzystywane w celach naukowych. Jako przyszły antropolog sądowy... chyba też powinienem coś takiego wypełnić, nie? – zapytał całkiem poważnie, zastanawiając się nad tym. Nigdy wcześniej o tym nie myślał, ale... chyba miało to jakiś sens, prawda?
Jaime również miał na razie dość, jeśli chodziło o jedzenie. Odłożył talerz i napił się rumu. Oparł się wygodnie o kanapę, a potem spojrzał na Jerome’a.
– Mną i Noah się nie przejmuj, ale ten biedny kot... teraz na szczęście nikt go w workach nie zamyka i nie torturuje na żadne inne sposoby – przewrócił oczami na samo wspomnienie. – Myślę, że tak, że Shay go zatrzyma. W końcu mieszkają ze sobą już kilka miesięcy. Raczej nie zostawiłby teraz Rudolfa w jakimś schronisku ani by go nikomu nie wydał. Tym bardziej, że, jak sam mówi, nigdzie się nie wybiera.
Jego chrzestny nie planował już żadnych ucieczek. Chciał zostać w Nowym Jorku i już szykował się na świąteczne stracie z rodzinką.
Jaime szturchnął Jerome’a stopą w nogę.
– Jak widać dorastają, inni się starzeją, staruszku – odgryzł mu się i uśmiechnął pod nosem. – Można powiedzieć, że tak, ale jak się poznaliśmy, zaczynałem drugi rok. A czas mam do końca grudnia, żeby mieć potem czas na pisanie. Ale myślę, że pozostanę przy ciepłych klimatach. I żeby powiązać to właśnie z pracą w policji, którą chciałem wykonywać. Promotora mam spoko, więc na pewno mi pomoże w razie czego – uśmiechnął się. – A powiedz mi, jak tam w pracy? W końcu byłeś kimś ważnym na tym zleceniu w Seattle.
UsuńJaime
Odkąd przyleciała do Nowego Jorku pięć lat temu naprawdę się zmieniła i doświadczyła pewnie więcej niż przeciętna kobieta w jej wieku; przez własną upartość, ale jednak. Stawała twarzą w twarz z paskudnym obliczem człowieczeństwa. Zamknęła się na uczucia, które mogła bez wysiłku skategoryzować jako słabości. Była nieufna, cholernie ostrożna, ale jednocześnie korzystała z życia pełnymi garściami. Tak jej się przynajmniej wtedy wydawało, gdy po imprezowaniu do samego rana kończyła noc w hotelu z mężczyzną, którego imienia nawet nie kwapiła się zapamiętać. Niezależnie od spożytych ilości alkoholu, nigdy nie zapomniała o zabezpieczeniu, ponieważ to była to dla niej swego rodzaju transakcja, lecz bez przyszłych zobowiązań. Liczyła się dobra zabawa, chwila zapomnienia i to naprawdę działało - do czasu. Po zmianie pracy niepostrzeżenie zaczęła pozwalać sobie na przywiązanie do znajomych, na otwarcie serca i opuszczenia gardy. To wtedy też na jej drodze pojawił się Rogers. Z zawadiackim uśmiechem, ciętym językiem i czymś co zwyczajnie sprawiało, że z własnej woli łamała wymyślone przez siebie zasady. Początkowo było to niegroźne, bo przecież tylko spędzali ze sobą czas dobrze się bawiąc i niczego nie oczekując; wiedząc, że każda ze stron może wycofać się w kolejnej minucie. Była ślepa na znaki ostrzegawcze, gdy zaczynała je zauważać postanowiła zaryzykować, w końcu raz się żyje!. Nie wiedziała wtedy jeszcze jak bardzo ta niegroźna decyzja miała zmienić jej życie; że miała uświadomić sobie, że pokochała choć wydawało się jej, że nigdy nie będzie w stanie i że nie będzie tej miłości dane przetrwać. Codzienność okazała się przeszkodą nie do pokonania, bo zaangażowali się w innym stopniu. Nie wiedziała, czy Rogers to nie był ten jedyny , ale po prostu to nie był odpowiedni czas? Nadawali na tych samych falach, rozumieli się często bezbłędnie i co najważniejsze Charlotte nie musiała przed nim ukrywać tego czym kiedyś się zajmowała; w końcu poznali się w klubie go-go. Z perspektywy tego co razem, a także osobno przeszli może byli zbyt podobni? Może oboje potrzebowali kogoś kto jak oni zaszaleje na parkiecie do białego rana, ale następnego dnia nie zniknie bez słowa przerażony od nadmiaru emocji i czających się za rogiem zobowiązań? Kogoś kto nieśmiało, ale otwarcie przyzna, że się boi, ale nigdzie sie nie wybiera. Kogoś świadomego faktu, że każdy nosi ze sobą jakiś bagaż doświadczeń.
OdpowiedzUsuńTeraz - jak nigdy - Charlotte doceniała poczucie bezpieczeństwa i tego, że jest obok ktoś na kim może polegać. Z całych sił starała się już nie postrzegać proszenia o pomoc jako bezsilności. Wiedziała, że wiele przeszkód będzie musiała pokonać w pojedynkę, ponieważ nikt za nią sobie nie poukłada szufladek w głowie; nikt za nie nie zamknie definitywnie rozdziału, którego przecież nie zamierzała już czytać od nowa. Byłoby pewnie o wiele łatwiej, gdyby to tylko ona się rozstała z Colinem, ale to nie była prawda. Najbardziej zła była na fakt, że to Aurora na tym ucierpiała i to właśnie to najbardziej blokowało ja od ruszenia dalej. Fakt, że tej decyzji - choć nie podjętej przez nią - nie będzie można cofnąć. Aurora miała wychowywać się bez ojca, a Charlotte musiała to w końcu przyznać wprost przed sama sobą. Nie była głupia, ba wiedziała, że nawet gdyby teraz Rogers wyrósł przed nią to pewnie, by go nie dopuściła do córki. W dokumentach rubryczkę w danymi ojca zostawiła w końcu pustą. Rory była tylko jej córką. Tylko moją córką. ta myśl wybiła się ponad zmartwienie przyjacielem i sprawiło, że kobieta stanęła na moment jak wryta, jakby na nowo odkryła grawitację! Dopiero, gdy wyspiarz postanowił odpowiedzieć na jej jakże pokraczne tłumaczenie tego, że on przecież nie musi się zmuszać do spędzania z nimi wolnego dnia się otrząsnęła i wróciła do rzeczywistości.
Stanęli przed marketem oboje równie zagubieni co zszokowani tym co podpowiadało im serce, a czego nie potrafił przekazać język. Zmarszczyła brwi, gdy Marshall powiedział, że nie chciałby ich skrzywdzić. Początkowo kobieta z tego kompletnie nic nie rozumiała i już miała zaprzeczać, że on jest przecież ostatnia osoba, która mogłaby je skrzywdzić, jednak zdążyła jedynie niemo otworzyć usta nim szatyn kontynuował. Oczy miała szeroko otwarte, a te błądziły po twarzy osoby, która tak dobrze znała i szukały podpowiedzi w oczach, bo to one przecież były odzwierciedleniem duszy. Słowa mogły nieść najładniej uplecione kłamstwo, ale to oczy zdradzały prawdę. I na tych kilka minut świat zewnętrzny przestał mieć znaczenie, nawet Biscuit plątający się między ich nogami nie był w stanie oderwać jej uwagi od mężczyzny. Od niego i myśli, które przecież dopiero co błądziły w jej rudowłosej głowie. Może to nie tylko ona obawiała się, że coś sobie rekompensuje obecnością Jeroma? Stała tak i słuchała go, a gdy spojrzał na Aurore również podążyła za jego wzrokiem. To prawda Rory była cudowna, choć dawała jej w kość. Gdy skończył mówić ona sama pobladła, a przed oczami jak żywe stanęły jej sceny z baru, gdzie wyznał jej że stracili Lionela. Za nimi podążyło wiele innych, które razem spędzali na przestrzeni tych paru lat. Niektóre były cukierkowo pozytywne, a inne niosły za sobą cholerny ciężar, którego nie sposób było się pozbyć. Trzeba było się do niego przyzwyczaić i zaakceptować, że on tam będzie i stanie się częścią nas samych.
UsuńNiepewnie ruszyła krok do przodu, w kierunku mężczyzny, w tym samym czasie nerwowo przygryzając wargę. Jej zielono-brązowe tęczówki prezentowały huragan emocji i tego, jak bardzo chciała mu pomóc. Uśmiechnęła się jakby nieśmiało, a następnie przyłożyła dłoń do policzka wyspiarza głaskając go kciukiem. Nie wiedziała, czy ten zaraz nie odskoczy, jak spłoszona zwierzyna.
— Jeromie Marshallu... — zaczęła przełykając niewyraźna gule w swoim gardle, która urosła do niewyobrażalnych rozmiarów. Jej serce waliło tak mocno, że sama nie do końca wiedziała co się działo. Trochę szumiało jej w uszach i może właśnie ten moment kompletnej bezbronności sprawił, że mogła powiedzieć to co gdzieś tliło się w sercu, ale jeszcze nie miało szans dotrzeć do świadomości.
—... jesteś dla mnie cholernie ważny, wiesz? Aktualnie w całym Nowym Jorku nie ma pełnoletniej osoby ważniejszej od ciebie — tutaj na jej ustach zawitał cień uśmiechu, ponieważ oczywiście, że Aurora zajmowała od jakiegoś czasu pierwsze miejsce. Nadal głaskała go kciukiem po policzku, a delikatnym uśmiechem dodawała sobie i chyba jemu otuchy.
— Przepraszam, że nic wcześniej nie zauważyłam, bo sama obawiałam sie podobnej rzeczy... — odwróciła wzrok na moment i w końcu opuściła rękę.
—...nie chciałam zastępować Twoją osobą kogoś kto się na mnie i Rory wypiął. Nie chciałam i nie chce, bo Ty, to Ty i.... —spojrzała na niego, a oczy jej lśniły ogromem uczuć i choć nie sposób było przeoczyć zranienia oraz smutku, to przeważała ta pozytywna gama.
—...i nikt ci do pięt nie dorasta. Przepraszam, jeśli poczułeś, że nie możesz mieć we mnie oparcia, że nie będę w stanie pomóc... — powiedziała znów przygryzając tą nieszczęsną wargę, a wzrok spuszczając na dłonie. Czuła się jednocześnie winna, a z drugiej strony walące w klatce piersiowej serce zdawało się chcieć z niej wyskoczyć. W końcu nie patrząc na niego podeszła i przytuliła go, ale było to całkiem inne doznanie niż to z parku kilka godzin wcześniej. Teraz niosło za sobą niewypowiedziane obietnice, wdzięczności coś czego oboje się najzwyczajniej bali. Obawiali, że nie mogą tak szybko ruszyć do przodu, bo to będzie nie fair i stanie się niezdrowe... Tylko kto poza nimi samymi miał prawo ich oceniać?
Charlotte
Poczuła ulgę, gdy zauważyła jak szatyn wtula twarz w jej drobną i nieco już zamarznięta dłoń. Nie odtrącał jej, nie chciał uciekać, a jedynie potrzebował przyjaciółki, która pomimo zaaferowania dzieckiem będzie w stanie go zrozumieć. Wiedziała, że zrobi co tylko będzie mogła, by jakoś mu ulżyć, by nie musiał mierzyć sie z własnymi demonami w pojedynką - od tego byli chyba przyjaciele prawda? Rudowłosa nie miała co do tego pewności, ponieważ wyspiarz był chyba druga osoba, która mogła nazwać tym mianem; pierwszą był oczywiście jej rodzony brat, z którym przez pewne kwestia relacje się nieco rozluźniły. W przypadku Jeroma wiele wskazywało na to, że mieli jeszcze bardziej utwierdzić się w przekonaniu, iż nie są w tym Wielkim Jabłku osamotnieni. Nie byli, choć rozstali się ze swymi połówkami jabłka.
OdpowiedzUsuńCzując jak ramiona wokół niej się zacieśniają poczuła jak mięśnie si jej rozluźniają. Spięła się, ponieważ gdzieś pojawiło się ziarenko niepokoju, że oto mogłaby stracić kolejną ważną osobę ze swej codzienności. O ile po rozstaniu z Colinem otrząsnęła się jak kot spadający na cztery łapy, tak po zerwaniu kontaktów z Marshallem chyba, by się zwyczajnie załamała. Załamała i spakowała walizki przekreślając cały Nowy Jork. Nie zastanawiała się jeszcze nad tym dlaczego przewidywała, aż tak drastyczne przeżycie tego. Zdecydowanie za dużo myśli teraz szalało w jej głowie, ale jedna wybijała się ponad inne - oboje się bali o dokładnie to samo. Może z nieco innym aspektem, ale jednak. Niewątpliwie mogli powoli zaczyna raczkować do przodu po tym szczerym zrzuceniu z siebie tego ciężaru; mogli powolutku wypracować coś, co dla nich miało okazać się dobrym, a może idealnym rozwiązaniem.
— Też się tego wystraszyłam, że to ja za bardzo na Tobie polegam...— odetchnęła wypowiadając na głos coś czego przez tych kilka tygodni nawet nie dopuszczała do świadomości. Każdą wolna chwilę przed porodem zajmowała przygotowaniami do powitania na świecie córeczki, a po narodzinach cóż Aurora była bardzo pomocna w odpychaniu niewygodnych myśli. Rudowłosa była zbyt przejęta tym czy dobrze zajmuje się niemowlęciem, czy też zbyt zmęczona by pozwolić sobie na analizę uczuć, do której teraz poniekąd została nieco zmuszona. Nie miała tego za złe, ponieważ poczuła niewysłowioną ulgę. To nie tak, że nagle problem całkiem został rozwiązany, lecz oboje stanęli na drodze ku temu. Gdy mężczyzna nagle ujął jej twarz w obie dłonie serce na moment straciło rytm, a gdzieś w głowie zrodziła się niewyobrażalnie głupia, a przede wszystkim nieodpowiednia myśl. Usta wbrew przewidywaniom nie wylądowały na jej własnych, a na czole. Przymknęła powieki i uśmiechnęła się lekko czując jak po całym ciele rozchodzi się przyjemny dreszcz. Nie chciała dzisiaj roztrząsać tego co on zwiastował, bo i tak przeskoczyła krok milowy. Nie mogła jednak zaprzeczyć temu, że obraz przyjaciela w jej oczach uległ zmianie, minimalne, ale kto wie, czy nie kluczowej?
— Chodźmy, bo ręce mam jak kostki lodu — zaśmiała się i po kilkunastu minutach spaceru tylko sobie znanymi skrótami przez Central Park dotarli do celu. Skorzystała z pomocy szatyna z wniesieniem zakupów na górę, a następnie z lżejszym sercem pożegnała wyspiarza.
UsuńKolejne tygodnie mijały tak szybko, że nie sposób było nie odczuć presji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Rudowłosa z pomoca Jeroma wypracowała sobie nowa rutynę, w której to miała czas na treningi kilka razy w tygodniu. Ona wylewała z siebie siódme poty podczas, gdy mężczyzna opiekował się maleńka Rory. Była mu niezmiernie wdzięczna, bo w końcu mogła gdzieś dać upust emocjom, a nic tak dobrze nie działało jak wysiłek fizyczny - przynajmniej dla niej. W dni, w które Marshall akurat nie był w stanie pojawić się u niej w mieszkaniu załatwiała wraz z Aurora sprawunki przedświąteczne, by nie być jak większość i nie biegać po sklepach na ostatni moment. Codzienność nabrała intensywniejszych barw, choć wcale nie oznaczało to, że Charlotte dane było zaznać odpowiedniej dawki snu, pod tym względem Aurora była bardzo restrykcyjna. Nim Angielka spostrzegła minął ponad miesiąc odkąd na świecie pojawiła się jej córeczka wywracając wszystko do góry nogami, a ona siedziała w pokoju ubrana a w świąteczny, czarno-czerwony sweter z Mikołajem zabawiając Rory i czekając na przybycie wyspiarza. Umówili się bowiem, że święta spędzą razem, ale kto im miał zabronić rozpocząć je o dzień wcześniej? Nikt! Malutka choinka ustawiona na biurko była tak bogato i kolorowo przystrojona, że od razu rzucała się w oczy, a białe lampki zawieszone w oknach oraz nad łóżkiem tworzyły przytulny klimat. Charlotte naprawdę się postarała, by poczuć tą magię świąt. W piekarniku czekało już ciasto, które wyjątkowo zrobiła sama, bo przepis był dość prosty. Na stole stały już szklanki oraz pierniczki, a alkohol dla szatyna chłodził sie w lodówce. Ona musiała jeszcze przez jakiś czas zadowolić się napojami bez procentów.
Charlotte
Nie dało się ukryć tego, że oboje po tej szczerej rozmowie pod supermarketem zaczęli zachować się nieco naturalniej, bardziej jak przed huraganem, który zburzył im tak skrupulatnie poskładane domki z kart. Charlotte było zwyczajnie łatwiej, gdy zrozumiała, że przyjaciel mierzy się z podobnymi problemami. Wcześniejsza ciężka atmosfera nie zawisła już nad nim podczas kolejnych tygodni, które wielkimi krokami zbliżały ich do świąt. Wypracowali nowy rytm codzienności i działali jak dobrze naoliwiona maszyna, a także świetnie się przy tym bawili. Wyspiarz potrafił przywołać uśmiech na twarzy rudowłosej nawet wtedy, gdy ledwo unosiła powieki ze zmęczenia. Była wdzięczna za to, że mężczyzna dotrzymywał danego słowa, ba na każdym kroku wydawało się, że robi jeszcze więcej niż powinien, lecz Angielka nie miała siły się z nim o to kłócić. Przywykła do jego obecności; była ona czymś naturalnym tak jak to, że co trzy godziny musiała teraz wstawać i karmić maleńką Rory. Gdy zyskiwała chwilę sam na sam, czy to podczas rozgrzewki, czy też po skończonym treningu miała momenty, w których sama sobie wyrzucała, że zaczęła nieco inaczej postrzegać szatyna. Były to drobnostki, lecz nie musiała długo się zastanawiać, by zrozumieć do czego mogły doprowadzić. Znak z napisem przyjaciel coraz bardziej przypominał zakaz wstępugdzieś dalej. Kobieta, jednak wiedząc jak wiele mieli do przepracowania nie zamierzała niczego komplikować i pozwolić nowej rzeczywistości po prostu nabierać odpowiednich kształtów.
OdpowiedzUsuńW przeciwieństwie do Jeroma nie zdobyła się na szczera rozmowę z rodzicami zbywając ich pytania o Rogersa coraz zręczniej.Nie zauważyła nawet kiedy zarówno mama, jak i ojciec przestali o niego pytać, a jedynie interesowali się jej samopoczuciem, czy tym jak rozwija się ich jedyna wnuczka. Panna Lester nie raz, nie dwa wspomniała o tym jak wiele zawdzięcza Marshallowi, którego już dane im było kiedyś zobaczyć na ekranie komputera. Z szerokim uśmiechem na ustach opowiadał o kolejnych perypetiach wujka na medal, który zaskarbił sobie przychylność księżniczki Aurory. Nie mogła tego zauważyć, lecz po którejś takiej opowieści rodzice zamiast o Colina wypytywali o wyspiarza. Może domyślali się więcej niż Charlotte przypuszczała? Nie miała pewności, ponieważ nie zagrała z nimi w otwarte karty, a jedynie pokazywała te, które uznała za najmniej groźne dla jej przegranej; choć dobrze wiedziała, że to realnie nie byli jej przeciwnicy, a pobratymcy. Miała to szczęście, że nie naciskali na nią, by przyleciała do nich na święta w pełni rozumiejąc, że w małym dzieckiem tak długa podróż mogła okazać się mordęgą. Nie wydało się jej też ani trochę podejrzane, że nie miała już nimi kontaktu od dwóch dni, ponieważ założyła, że mama całkiem wpadła w wir przedświątecznych przygotowań, a wraz z nią tata, który nie miał w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia. Ona za to sama mogła skupić się na przygotowaniu swej niewielkiej kawalerki tak, by mogli w trójkę poczuć magię świąt, które zapewne nie były takimi o jakich myśleli jeszcze kilka miesięcy wcześniej.
Nie spoglądała przez Judasza doskonale wiedząc, że to przyjaciel przyszedł do niej punktualnie. Ubrana w świąteczny sweter i czerwone legginsy w zielone choinki wyglądała jak chodząca reklama hasła Merry Christmas. Nie miała chwili na powiedzenie słowa, bo szatyn wpadł do mieszkania jak istny huragan, ale ten zdecydowanie pozytywny. Patrzyła na niego, następnie na magiczny sweter nie kryjąc rozbawienia.
— No nie! a ja dostałam tego Mikołaja bez żadnych bajerów czuję się teraz oszukana — powiedziała z udawanym smutkiem zerkając na dół na to co było pięknie wyszyte na jej piersi. Nie wiedziała nawet, że robią takie cuda z lampkami, ale w sumie czy ja to dziwiło? Chyba nie. Marshall poruszał się jak postać na przyspieszonym wideo, więc Lester z ledwością zdołała odwdzięczyć jego uścisk, ale rozbawiło ją zachowanie wyspiarza. Potrzebowała zdecydowanie działa takiej energii, więc szczerzyła się od ucha do ucha patrząc co też on wyczynia. Nie umknęły je uwadze delikatne dreszcze przechodzące wzdłuż jej kręgosłupa, gdy usta szatyna dotknęły jej policzka, ale nie zamierała z nimi nic robić.
Usuń— Przybył nasz Sunbeam, chociaż dzisiaj to bardziej wulkan. Przyznaj się co zażyłeś, że masz tyle energii,hm? —zapytała niby oskarżycielsko mrużąc na niego oczy, ale później zaśmiała się pod nosem. Podeszła do piekarnika z którego wyciągnęła ciasto, które było nadal delikatnie ciepłe, ale zdatne do spożycia.
— No, upiekłam moje pierwsze ciasto także musisz zjeść nawet jak będzie paskudne — zaśmiała się stawiając je na blacie, by ukroić im po kawałku i zanieść do salonu na niewielkich deserowych talerzykach. Gdy już miała wolne ręce pstryknęła delikatnie Rory w nosek, a ta zaśmiała się nadal nie puszczając swetra od wujka.
— Czego się napijesz? Kawa, herbata... rum? —to ostatnie wypowiedziała niczym rasowa aktorka bardzo ponętnie, jakby alkohol był zakazanym owocem. Cóż dla niej właściwie aktualnie był.
Charlotte
Josephine nigdy nie wątpiła w to, że cierpiał również jej mąż. Nie miała wątpliwości, że sytuacja, którą spotkała ją, dotknęła i jego. Pani Bowman nie potrafiła jednak otworzyć się na męża ze swoim bólem. Teraz była zła przede wszystkim na swoją matkę, która po całej tragedii próbowała odizolować Josephine od Winstona. Z perspektywy czasu blondynka dostrzegała to, kim była jej matka, co robiła i jak bardzo nie tolerowała Wina. Nie tolerowała tego, że nie był zamożny z pochodzenia, że nie miał dyplomu jednej z wiodących, amerykańskich szkół. Josie natomiast nigdy nie przykładała wagi do rzeczy materialnych, ale miała o tyle łatwiej, że w jej rodzinie nigdy nie brakowało pieniędzy. Josie nigdy nie miała zbyt wielu zmartwień, dlatego też nie do końca potrafiła sobie poradzić ze śmiercią dziecka.
OdpowiedzUsuńJosie wiedziała, że Winston cierpi. Że Winston musiał podjąć decyzję, którą lekarze tylko wykonywali. Początkowo miała do niego pretensje o to, że nie wybrał Rosie. Że nie podjął ryzyka i nie kazał ratować i jej, i dziecka. Jednak po czasie docierało do niej, że ona wybrałaby tak samo. Nie wyobrażała sobie życia bez Winstona i chociaż aktualnie ich relacja była niezbyt stabilna, zdarzały im się potknięcia w odbudowaniu tego, co zaprzepaścili przez miesiąc, to jednak kochała to bardzo, że aż bolało.
Siedziała na zimnej ławce wśród nagrobków i pozwalała na to, aby równie zimny, jesienny wiatr targał jej włosy i smagał ją po twarzy. Gdzieś spomiędzy ciężkich, ciemnych chmur przebijało się słońce, a pojedyncze promienie oddawały przyjemne ciepło. Josie przymknęła powieki, kiedy usłyszała odpowiedź mężczyzny.
Dwa lata. Nie miała pojęcia, co stanie się za dwa lata, ale doskonale wiedziała, co czuje Jerome. Też nie planowali posiadania dziecka, początkowo Josie wspominała nawet o aborcji, ale kiedy dotarło do nich, że życie rozwijające się pod jej serce, to ich mały, własny cud – cieszyli się, a potem zaczęli wręcz z niecierpliwością na nią czekać.
— Mam wrażenie, jakby słuchała historii o sobie. — Zerknęła na niego z delikatnym uśmiechem. Nie była to sytuacja, do której pasowały uśmiechy, ale zdawała sobie też sprawę z tego, że wieczne wylewanie łez nie miało większego sensu. Na pewno przepłakali i wycierpieli swoje. — Czy po dwóch latach jest… mniej boleśnie? — spytała nieco ciszej. Wykręcała palce dłoni, strzelając też kostkami. — Ja… — urwała, nabrała powietrza w płuca. — Nie mogłam jej nawet usłyszeć, a wiem, że kochałam ją milion razy bardziej niż kogokolwiek.
Musiała. Musiała coś z siebie wydusić. Pokazać światu, że cierpi. Nie płakała przy innych. Nie płakała przy znajomych z pracy, przy przyjaciółce, przy rodzicach. Płakała jedynie przy Winstonie, ale unikała nawet i tego. Teraz natomiast otarła wierzchem dłoni mokry policzek.
Josie
[A dziękujemy. Tutaj też zawsze jest ładnie, miło dla oka. ♥]
Rudowłosa również cieszyła się, że nie spędzała tych siat tylko i wyłącznie w towarzystwie maleńkiej Aurory. Dziewczynka skradła jej serce bezpowrotnie, jednak nie dało się ukryć, że póki co jakakolwiek rozmowa była z nią wykluczona. Młoda Angielka niemal łaknęła dorosłego towarzystwa, ale na szczęście z odsieczą przybywał Marshall czy to przesiadując u niej w dni wolne od pracy, czy pozwalając jej się wyrwać na zajęcia z krav magi.
OdpowiedzUsuń— Prawda? Są świetne i znów jestem w stanie wcisnąć się w swój stary rozmiar! — widać było jaka była z owego faktu dumna. Odwróciła się niczym rasowa modelka strzelając głupią minę, a następnie zanosząc się lekkim śmiechem. Gdyby mogła to pewnie zatupałaby z radości niczym małe dziecko. Wylewała na macie siódme poty i mogła dostrzec tego pierwsze efekty. Może nie dotarła jeszcze do punku sprzed ciąży, jednak czuła się już o wiele lepiej we własnej skórze. Nigdy nie miała na punkcie diet jakiegoś specjalnego hopla, lecz nie mogła osiąść na laurach po porodzie i tłumaczyć się tym, że tak to już jest. Była osobą, która potrafiła ostro walczyć o to czego chciała i tym razem nie mogło być inaczej.
— Och nie, proszę tylko nie zasiewaj mi w głowie obrazu Ciebie w czerwonych rajstopkach, nie, nie i jeszcze raz — pokręciła głową, a jedną dłonią teatralnie przykryła oczy, jakby za chwilę owa groźba miała się spełnić.
— To już lepiej żebyś nie miał na sobie nic — palnęła nie za bardzo myśląc nad tym jak to zdanie może zostać odebrane przez szatyna. Cóż obraz Marshalla w rajstopach naprawdę nie był czymś co chciała sobie wyobrażać. Oczywiście, że mężczyzna mógł robić co chciał i pewnie, gdyby się pojawił tak ubrany, to starałaby się powstrzymać szok oraz następujący po nim chichot. Gdy mogła jednak wyrazić swoje zdanie postanowiła to zrobić od razu.
— Na trzeźwo?! Niemożliwe — robiła sobie z niego jaja, lecz w jej zielono-brązowych tęczówkach można było dostrzec nieopisaną radość. Cieszyła się, że gdzieś krok po kroku, wracał do niej Jerome ten którego znała; który zapracował swoja postawą na miano słonecznego promyka. Stawiając ciasto na stole spojrzała to nie, to na szatyna, który właśnie oświadczył jej, że cukier może nasilić obecny nastrój.
— Gorzej, a może lepiej? — poruszyła zabawnie brwiami, a Aurora podążała za nią wzrokiem, jakby chcąc zrozumieć o czym rozmawiali dorośli. Dziewczynka przywykła już do tego, że w mieszkaniu robiło się znacznie głośniej, gdy odwiedza ich wyspiarz. Potrafiła nawet czasem spać spokojnie, gdy oni rozmawiali nie pilnując tego, by szeptać.
— Położysz ja na brzuchu? Miała dzisiaj za mało tummy time — poprosiła, jednak nie tak, by mężczyzna mógł poczuć się zganiony. Lester po przeżyciu pierwszego tygodnia i wszelkich szoków zaczęła sobie przypominać wszystkie lekcje ze szkoły rodzenia, a także informacje z poradników, które pochłaniała jeden po drugim. Chciała unikać błędów na tak wczesnym etapie, błędów, które mogłyby mieć znaczący wpływ na rozwój Rory.
— Aż tak we mnie nie wierzysz, że przewidujesz spektakularną porażkę w postaci sraczki? — odwróciła się gwałtownie do niego przodem, a oczy miała otwarte szeroko w niedowierzaniu. Zaraz będzie tego żałował jak tylko skosztuje, o! pomyślała, otwierając lodówkę i wyjmując z nie rum nim przyjaciel potwierdził, że to właśnie na ten rodzaj napoju się dzisiaj decyduje. Sama, gdyby nie karmiła piersią, sięgnęłaby właśnie po to.
— Z colą, czy z samym lodem? — zapytała wyciągając odpowiednie szkło, a sobie nalewając do kubka świątecznej herbaty z goździkami, którą miała zaparzona w sporym dzbanku. Wiedziała, że musi sobie zrobić zapas, by nie biegać co chwila i wstawiać po raz enty czajnika na gaz. Nie żeby miała daleko, ale kto wie kiedy Rory miała zasnąć, a gwizdek na pewno by ja rozzłościł i mieliby spokojny wieczór z głowy.
UsuńWróciła z napojami, a szklankę z alkoholem od razu podała Jeromowi. Obok położyła też jego talerzy z ciastem i sama usiadła po drugiej stronie bawiącej sięAurory.
— Spróbuj, choć nie czekaj... — w sumie nie wiedziała, czy mężczyzna nie miał na coś alergii. Nie przyszło jej nawet na myśl, by o to zapytać przed pieczeniem, a mogła to zrobić! Przepis w końcu dorwała kilka dni wcześniej od swojej mamy podczas jeden z rozmów na skype.
—... nie jesteś na nic uczulony? Bo ostatnie czego dzisiaj bym chciała to odwiedzin na ostrym dyżurze. — mówiła całkiem serio patrząc wyczekująco na szatyna. W cieście nie było nic takiego ot prosta baza z mąki, jajek proszku do pieczenia, odrobiny cukru wanilinowego i... no cóż owoców postawiła na jabłka oraz brzoskwinie z puszki. Dla świątecznego akcentu górę posypała zarówno cukrem pudrem jak i odrobiną cynamonu.
— Jeśli nie spróbuj i zgaduje co czujesz. Robiony według rodzinnej receptury Lesterów — wyjaśniła tylko tyle samej nabierając kawałek na widelczyk i wkładając do ust. Zrobiła nieco zdziwioną minę, bo... nie wyszło wcale takie dalekie od pierwowzoru w smaku. Oczywiście, że nie było takie samo jak mamine, ale no robiła je po raz pierwszy. Siedziała tak pałaszując ciasto, popijając je herbatą i czuła, że ma swoje miejsce na ziemię. Nie zamieniłaby tej chwili na nic innego. Czasem ukradkiem zerkała na Marshalla co skutkowało delikatnym uśmiechem na ustach. Rory zajęła się zabawką ustawioną przed nią od czasu do czasu mówiąc coś po niemowlowemu
Charlotte
— Michaela? — odpowiedziała pytaniem na pytanie pokazując mu koniuszek języka. Właściciel centrum krav magi, a jednocześnie pierwszy jej trener był teraz odpowiedzialny za jej bezpieczny powrót do formy. Znali się na tyle długo, by Charlotte za kumplowała się również z jego narzeczoną Zoey. Razem wychodzili od czasu do czasu na miasto, choć znacznie częściej spędzali czas na matach przekraczając kolejne granice wykańczania siebie nawzajem. Nie bez powodu przed zajściem w ciąże Michael zaproponował pannie Lester prowadzenie jednej z grup - uczeń niemal przerósł mistrza. Gdy pierwszy raz przekroczyła próg studia miała wrażenie, jakby wieki jej tam nie było. Upojona szczęściem i adrenaliną nie potrafiła ustać w miejscu.
OdpowiedzUsuń— Żartuje, wiesz przecież, że bez Ciebie to jestem w tym mieście jak bez ręki. To już sobie ustaliliśmy i o tym nie zapominamy — wycelowała w niego wskazujący palec. Nie wyobrażała sobie na razie zostawiac Aurory na przykład z Michaelem, który również oferował swoją pomoc wraz Zoey. Może powoli będzie musiała się do takich rozwiązań przekonywać, a i Rory była już nieco większa i stabilniejsza. Na razie jednak pasował jej ten niecodzienny układ trójkąta - ona, Jeroma i Rory.
— O to się nie martw. Michael nie pozwala mi przesadzać na treningu, choć mnie całą nosi — jakby na potwierdzenie tych słów podskoczyła niczym rasowy bokser kilka razy. Nie każdy miał tyle szczęścia co ona, by wysiłek fizyczny dostarczał takiej dawki dopaminy oraz satysfakcji.
— Nie musisz mi przypominać — poklepała się delikatnie po brzuchu. — Żeby wrócić do mojego czteropaku będę musiała jeszcze pocierpieć — powiedziała z lekkim żalem w głosie, bo niestety najciężej było jej zrzucić to co znajdowało się właśnie na brzuchu. Fakt, nie miała nie wiadomo jak obwisłej skóry, którą musiała ukrywać bielizna wyszczuplająca, lecz daleka była jeszcze od tego co osiągnęła przed wpadką. Chciała jednak podejść do całej sprawy zdrowo, a niedobór snu hamował zapędy do morderczych treningów. Gdy szatyn zagwizdał uśmiech na jej ustach nabrał jeszcze większego blasku. Było jej zwyczajnie miło, że ktoś zauważał postępy i się komuś podobała. Może nawet bardziej cieszyła się z tego, że owym ktosiem był wyspiarz?
Widząc co też wyczyniał Marshall pokręciła głową i wracając do części kuchennej pochwyciła poduszkę z kanapy. Teraz zamiast obrazu mężczyzny w czerwonych rajstopach miały ją prześladować wizje tego jak mógłby wyglądać bez tego wszystkiego co miał na sobie. Czy te wizje nawet nie były gorsza? Gorsze, bo to co sobie wyobrażała chyba się jej podobało, a do cholery nie powinno, nie w taki sposób. Wiedziała już, że Jerome opuścił grupę do której nadal należeli Michael i Thomas - przyjaciół, których traktowała jak braci. Potrafiła obiektywnie ocenić, że byli przystojni, czy ze mieli świetne poczucie humoru, lecz nie miało to żadnego głębszego podłoża. Między wyspiarzem, a nią też tak było... Właśnie było, bo coś się zmieniło nie wiedzieć kiedy.
W momencie, w którym poruszył tak zabawnie brwiami rzuciła w niego poduszką, jednak nie celowała w głowę - co było bardzo kuszące- a w bok, by przypadkiem przedmiot nie zmienił toru i nie przestraszył biednej Rory.
— Nie masz sumienia? Tak kusić kobietę, która miała już bóbr wie ile czasu abstynencji — odgryzła się po chwili patrząc na niego z lekkim błyskiem w oku, ale zaraz również dołączyła do salwy śmiechu wypełniającej jej maleńkie mieszkanie. Uwielbiała te momenty i ich nie chciałaby za nic w świecie stracić, nawet jesli miałaby udawać, że nic w ich relacji nie uległo zmianie. Ta chwilowa beztroska, szczery uśmiech i pewność, że ma sie u boku kogoś za kims wskoczyłoby się w największe bagno, by go ratować.
— Mówiłam, to jest po prostu zbyt podejrzane — zgodziła się z nim co do zażycia jakiś niecodziennych substancji rozweselających, bo gdyby ta energia mogłaby zasilać urządzenia to pewnie spaliłaby nie jedno z nadmiaru natężenia. Wcześniej nie zwracała uwagi na pupila, który grzecznie leżał w swoim legowisku, teraz jednak zaśmiała się w głos widząc jak ten leci na ratunek płaczącego Jeroma. Cóż Biscuist jej nie raz zlizywał łzy z policzków i pocieszał swoją obecnością. Najwyraźniej teraz też pomyślał, że potrzebne są jego super psie moce pocieszyciela.
Usuń— Dopiero stawiają fundamenty — powiedziała z aktorskim rozczarowaniem, jakby faktycznie czekała na budowlańców, którzy ukończą wszystko w terminie.
— Właśnie! Może mógłbyś kolegów po fachu trochę zmotywować — zażartowała, bo przecież nie zainwestowała pieniędzy, których nie miała we wspomnianą wcześniej burgerownię. Na Biscuita mieszczącego się pomiędzy nogami przyjaciela jedynie wzruszyła niewinnie ramionami, ponieważ cóż ona mogła na to więcej poradzić. Jedynie cieszyła się, że pupil nie reagował tak agresywnie na szatyna, jak zdarzyło się mu kiedyś reagować na Rogersa. Chyba już w tego psiak wiedział co się święci.
— Co? — parsknęła śmiechem na to jakże proste stwierdzenie. Chyba coś w nim jednak było, bo przecież nikt nie planował ani rozwolnienia ani zakochania się, czasem nieszczęśliwie lub jednostronnie.
— W sumie nie wiem co gorsze — pokręciła głowa, gdy ten tak spoglądała na nia z żałością. Nie mogła mu nijak pomóc, a jedynie korzystała z tej pozytywnej energii i usiadła obok Aurory na ziemi. To wszystko było niewymuszone, naturalne i przyjemne. Móc nie analizować rzeczywistości, nie zamartwiać się o jutro i śmiać z głębi swoich trzewi. Patrząc na poczynania czworonoga spojrzała na niego karcąco, ale nie upominała go drugi raz, ponieważ ten grzecznie posłuchał Marshalla i nie wpychał zimnego nosa w talerz z ciastem.
— Cieszę się — powiedziała z szerokim uśmiechem nabierając kolejny kawałek do ust. Jej również smakowało, choć znała oryginał i musiała jeszcze nabrać wprawy.
Usuń— Właśnie sprawdziłam wszystkie szafki, ale nie zostało mi nic z tatusiowej nalewki — rzekła wykrzywiając usta w podkówkę, bo to że przywiozła jedna butelkę dla przyjaciela nie oznacza, że dla siebie też nie miała zapasu. Ten jednak gdzieś się ulotnił i mogła dzisiaj mu zaoferować jedynie rum oraz zimową herbatę. Słysząc że szatynowi jeszcze zostało trochę tego cudownego alkoholu poruszyła zabawnie brwiami, a następnie niestety musiała wstać, by podnieść Aurorę i położyć ją do łóżeczka. Widziała jak opadają jej powieki i nie chciała, by zasnęła jej na podłodze, bo później nie mogłaby jej ruszyć. Ucałowała ją w czółko i szepnęła dobranoc Rory.
— Zoey i Michael oferowali się na opiekunki, także plan jest do zrealizowania. Muszę tylko przestać karmić piersią, bo nie chcemy chyba alkoholizować nieletnich — zaśmiała się, bo wolała sobie nawet nie wyobrażać jakie skutki mogły mieć promile w tak maleńkim organizmie. Nie wróciła już na podłogę, a rozsiadła się na miękkiej kanapie odpowiadając uśmiechem na uśmiech.
— Zapchałam się tym ciastem — sapnęła po chwili głaszcząc się po brzuchu. W sumie zjadła obfite śniadanie i obiad, więc teraz nie potrzebowała wiele, by poczuć się syta. Aurora była dzisiaj wyjątkowo grzeczna i współpracowała z planem rodzicielki. Miała czas na małe porządki, prysznic i gotowanie. Cud świat jak nic!
— Oglądamy coś? — zapytała sięgając po pilot do telewizora, który teraz zmienił położenie i, by go oglądać musieli przenieść się na łóżko. Wisiał na ścianie pomiędzy dwoma oknami, ponieważ Charlotte nie chciała, by znajdował się tuż nad łóżeczkiem. Miała szczęście, że szerokość przerwy między oknami była wystarczająco do jego umocowania, a ściana ni okazała sie pusta w środku. Wgramoliła sie na łóżko, a następnie ustawiła poduszki tak, by mieli wygodne oparcie.
— Weźmiesz z kuchni tackę, z prawej górnej szafki? — poinstruowała przyjaciela, ponieważ jakoś musieli sobie ustabilizować przekąski, jak i napoje. Nie chciała mieć powodzi w miejscu gdzie przyjdzie jej spać. Włączyła telewizor, a następnie odpaliła Netflixa, bo tylko to było u niej dostępne. Zaczęła przeskakiwać z propozycji na propozycje, ale nic nie przykuło jej uwagi.
— Masz jakiś pomysł? — zapytała przy kolejnej kategorii tracąc nadzieje. Część filmów działa, część wiedziała że jest słaba. W końcu dotarła do filmów akcji i tutaj pozwała by trailery się rozwijały jeden za drugim. Cóż ostatnie czego dzisiaj chciała to cukierkowa komedia romantyczna, jeszcze aż tak dobrze sobie nie radziła z ruszeniem do przodu.
Charlotte
Rudowłosa nie była świadoma rozterek, które rozgrywały się wewnątrz Marshalla i była niemal pewna, że to tylko ona zaczęła na niego spoglądać w nieco inny - nie do końca przyjacielski sposób. Wiedziała, że nie powinna, bo to niosło za sobą nieodwracalne konsekwencje, a do stracenia na szali miała bardzo wiele. Nie chciała, by najbliższa dusza zniknęła z jej codzienności tylko dlatego, że jej coś kliknęło i zaczęła postrzegać wyspiarza jako faceta; i to nie byle jakiego faceta.
OdpowiedzUsuń— Dobrze, że jesteś tego świadom — powiedziała, gdy przyznał, że jest okropny i pokazała mu po raz kolejny tego dnia koniuszek języka niczym małe dziecko. Wyglądała uroczo, a przede wszystkim zaczynała odzyskiwać odrobinę dawnego pazura i nie obawiała się zażartować w taki, czy inny sposób. Nie zmieniało to faktu, że ten żart krył w sobie tak wiele ziaren prawdy, że to aż bolało. Dawno nie miała przy sobie kogoś blisko. Nawet będąc z Colinem przez ostatnie miesiące często mijali się, aż w końcu rozeszli. Nie dało się ukryć, że seks dla panny Lester był niczym dobry trening i teraz wykazywała się nie opisanymi pokładami cierpliwości. Musiała myśleć głową, a nie hormonami, a te choć odrobine spokojniejsze znów zaczynały wprawiać jej serce w szaleńczy rytm. Dziwne, że miało to miejsce tylko i wyłącznie w towarzystwie szatyna.
— Może kiedyś — powiedziała nie negując tego pomysłu, lecz zrozumiałych względów odkładając go znacznie w czasie. Jej oszczędności się nieco uszczupliły i musiała przede wszystkim myślec o Aurorze. Z drugiej też strony prowadzenie własnego biznesu nie było chyba jej największym marzeniem, ponieważ wtedy prawie w ogóle nie wychodziło się z pracy. Znała wiele osób, które żyło praca i ona choć pasjonowała się grafiką nie chciałaby tak całkiem zacierać granicy miedzy życiem prywatnym, a tym służbowym.
— Na to bym nie pozwoliła, bo co to za ubaw mieć dwójkę śpiochów, co? — zaśmiała się lekko, ale pewnie, gdyby przyjaciel okazał się zbyt zmęczony nie miałaby serca go budzić tylko po to, by z nią rozmawiał, czy oglądał film. Nie była przecież bez serca, ba to dawało o sobie dość mocno znać od momentu tych niewinnych żartów. Starała się skierować myśli na inny tor, dlatego też padł pomysł obejrzenia wspólnie filmu. W pierwszej kolejności odpadły filmy romantyczny, bo cóż nie miała na nie siły, a w drugiej te które już widziała.
— A możesz mi nalać, dzięki — powiedziała już wygodniej moszcząc się na łóżku. Teraz chyba niewiele - poza płaczem Rory - by ją postawiło na nogi. Sięgała już po przekąski, gdy usłyszała ten jakże niewybredny komentarz wyspiarza. Spojrzała mu prosto w oczy, a jej własne nabrały niebezpiecznego błysku. Nie, to nie jest dobry pomysł. Nie... ganiła się co rusz w myślach, ale mimowolnie oblizała usta i z powrotem oparła o poduszki.
— Uwierz mi, że gdybym nie chciała zachowywać się jak należy to zajęłoby to znacznie krócej niż.... dwa lata — dodała na koniec w ramach żartu, bo w połowie dopiero zorientowała się, że wypowiada swoje myśli na głos. Nie miała pojęcia jak juz z tego wybrnąć. W pokoju zrobiło sie jakoś znacznie cieplej, a ona przygryzła wnętrze jednego policzka. Nie, zdecydowanie nigdy nie czuła się przy nim w ten sposób. Chociaż nigdy to trochę kłamstwo, bo co z nocą w która sie poznali? Wymazała tą iskrę zaaferowana relacją z Rogersem, poza tym Jerome też miał kogoś... Miał. Bez protestów oddała mu pitol, ponieważ całkiem pochłonęły ją myśli i to, że serce zaraz chyba miało jej wyskoczyć z klatki piersiowej. Przecież ta herbata nie miała procentów, a ona już plotła trzy po trzy.
— Tak? — jakieś głupie ukłucie się pojawiło, gdy wyspiarz wyznał, ze lubi akurat tą aktorkę. Nie powiązał tego nijak z zazdrością, bo przecież sama doceniała to jak kobieta wygląda.
— W sumie wcale sie nie dziwie, za to ciało można zabić — powiedziała i w końcu sięgnęła po pierwszego chrupka.
Charlotte
Brała jednego chrupka za drugim z miski, która leżała nieopodal, jakby jedzenie miałoby zagłuszyć kołatające w klatce piersiowej serce; jakby miało rozproszyć tą dziwnie napiętą atmosferę. Nie była głupia, wiedziała jak brzmiały wypowiedziane przez nią słowa i że wcale nie powinny tak brzmieć. Nie chciała przecież niczego między nimi komplikować. Za niczym nie tęskniła by jak za tym, że w towarzystwie Marshalla mogła być sobą i śmiać się z głębi duszy, a gdy była potrzeba to wypłakać rzekę łez w jego rękaw. Dlaczego, więc nie była w stanie ugryźć się w język? Do cholery...Zagubiona w swoich myślach początkowo nawet nie usłyszała jak szatyn wypowiedział jej imię. Pochwyciła jednak jego spojrzenie, które wyjątkowo wydawało jej się nieodgadnione i już nie tak niewinnie wesołe jak kilkanaście minut wcześniej. No spektakularnie to spieprzyłaś, brawo! myślała, bowiem że mężczyzna mógł nie życzyć sobie takich komentarzy i że ten żart to było coś co przechyliło szalę na jej niekorzyść. Już chciała go przeprosić i zapewnić, że wrócił jej zbyt cięty język; i że postara się już takich głupot nie wygadywać. Coś, jakiś błysk w oczach wyspiarza, jednak powstrzymał ją przed wtrąceniem czegokolwiek.
OdpowiedzUsuńW następnej chwili nie wszystko działo się bardzo szybko. Nie wiedziała, czy owe pieprzyć miało oznaczać ich przyjaźń, czy oglądanie filmu... Była bardzo skołowana i choć serce podpowiadało bardzo trafnie o co mogło chodzić, to nie chciała karmić się płonnymi nadziejami. Gdy miska z chipsami się wywróciła chciała temu jakoś bezradnie zaradzić, ale nie dała oczywiście rady. To był ten krótki moment, gdy oderwała wzrok od Marshalla i ta chwila nieuwagi jeszcze bardziej wytrąciła ją z sytuacji.
— Dlaczego...— chciała zapytać dlaczego miałby dostać po pysku, lecz usta zamknięto jej stanowczym pocałunkiem. Nie spodziewała się tego, a mimo to odpowiedziała na niego niemal od razu, bo wiedziała, że Jerome nie żartował by sobie z takich rzeczy. Zamknęła powieki, a z wnętrza wydobył się niekontrolowany jęk zadowolenia. Nie sądziła, że dane będzie jej posmakować tych, ba że będzie tego chcieć. Automatycznie ułożyła się jakoś wygodniej na łóżku przyciągając mężczyznę bliżej całkiem zapominając o pobojowisku jakie utworzyły słodko-słone przekąski wokół nich. Liczyła się to, że znów poczuła się jakby wróciła do życia po bardzo długim śnie; jakby ktoś wyłowił ja z bardzo głębokiej wody i mogła pełna piersią zaczerpnąć świeżego powietrza, lecz ono również zostało jej nagle odebrane.
Gdy Marshall odskoczył od niej jak oparzony otworzyła oczy zaskoczona, a oddech miała bardzo płytki. Policzki jej się wyraźnie zaróżowiły, a oczy lśniły jak nigdy dotąd. Patrzyła na niego jak głupiec nie potrafiąc skleić chociażby dwóch słów, ponieważ nie rozumiała czy przepraszał, bo żałował, czy myślała, że to ona będzie żałować? Widząc jego gorączkową próbę ucieczki z mieszkania otrząsnęła się jak za pomocą prysznica z kubła zimnej wody. Poderwała sie na równe nogi, zbyt gwałtownie więc trochę pociemniało jej przed oczami, ale to nie powstrzymało jej od dotarcia do przedpokoju.
— Jerome! — podniosła na niego głos widząc jak uderza w pięść ścianą i tym samym mógł sobie zrobić krzywdę. Chwyciła go za ową dłoń i podniosła do linii oczu, by upewnić się, że poza możliwym siniakiem skóra nigdzie nie doznała obrażeń. między nimi pojawił się nagle Bisuict zaintrygowany tym poruszeniem, ale na szczęście Aurora miała dzisiaj dość mocny sen.
Usuń— Nie jesteś kretynem i proszę nigdzie nie uciekaj... jeśli Ty żałujesz to wrócimy do oglądania filmu, ale ja, ja... — teraz ona paplała trzy po trzy zapowietrzając się pod koniec, a ręce sama zacisnęła w pięści. Trwało to pewnie ułamek sekundy, gdy z pewnego rodzaju głodem oraz żarliwością spojrzała na niego wspinając się na palce. Tym razem to ona wpiła się w jego usta. Wiedziała, że ryzykuje utratę najlepszego przyjaciela, ale nie mogła teraz ignorować tego co wewnątrz niej krzyczało że warto. Na szali stawiała fakt zostanie samej w tym Wielkim Jabłku, jednak światełko nadziei rozbłysło tak jaskrawie, że aż paliło w oczy. Było niewielkie, ale niosło ze sobą wizję czegoś o czym nie śmiała by nawet marzyć.
— Pieprzyć to — wyszeptała z nieco drapieżnym uśmieszkiem pomiędzy jednym, a drugim pocałunkiem, teraz w pełni rozumiejąc przekaz i się z nim zgadzać. Nie myślał teraz o tym co będzie jutro ani za kilka dni. Dlaczego więc jej to nie przerażało i nie paraliżowało? Chyba odzyskała nieco swej dawnej odwagi i wiary w to, że o pewne rzeczy trzeba zawalczyć, by miały szansę na zaistnienie. Zwinnie odbiła sie od ziemi, by opleść nogami szatyna w pasie nadal sie od niego nie odrywając.
oszołomiona Charlotte
Rudowłosa obawiała się już przez jakiś czas dopuścić do głosu te uczucia, który niewątpliwie uległy zmianie. Nie działo się to z dnia na dzień, to był niewinny proces,momentami ledwo zauważalny. Teraz jednak nie mogła zaprzeczyć, że nie patrzyła na swojego najlepszego przyjaciela, jak tylko na przyjaciela. Zaczęła coraz bardziej dostrzegać oraz doceniać w nim aspekty potencjalnego partnera, choć wiedziała, że nie powinna. Przecież rozmawiali już o tym, że nie chcą skrzywdzić siebie nawzajem; że ostatnie czego pragnęli to rekompensowanie sobie czegoś. Dlaczego więc doszło do tego pocałunku i dlaczego on wydawał się taki idealny? Nie analizowała jeszcze tego co to wszystko miało znaczyć ani co zmienić. Dała się ponieść. Ryzykowny pierwszy krok wykonany przez wyspiarza zerwał z niej te moralne ograniczenia, które sama sobie stawiała będąc w jego towarzystwie. Ten krótki, acz intensywny pocałunek był jak przedsmak zakazanej przygody. Czemu zakazanej? Nikt im niczego nie zakazywał! Byli wolni, oboje i cóż prawda była taka, że skrzywdzić to mogli wyłącznie siebie nawzajem, jednak zarówno jedna, jak i druga strona nie zamierzały do tego dopuścić. Gdyby nie mogli na ten pocałunek pozwolić, to by pewnie do niego nie doszło. W końcu kilka lat temu w klubie powstrzymali się bez żadnego problemu, jednocześnie rozpoczynając budować niesamowicie silna więź pod mianem przyjaźni.
OdpowiedzUsuńCharlotte widziała jego rozbiegane spojrzenie niczym spłoszonej zwierzyny, która zrobiła coś niewybaczalnie złego, a przecież to nie była prawda! Ona odwzajemniła ten pocałunek i przecież gdyby chciała, to bez problemu powaliłaby znów wyspiarza na ziemię. O tym chyba mężczyzna zapomniał, ponieważ zachowywał się tak, jakby zrobił coś wbrew niej, a ona... Ona nie potrafiła już kontrolować tej burzy emocji, która zapanowała w jej wnętrzu. Dawno nie czuła się tak jak teraz, a może nawet nigdy? Przecież z Rogersem nie miała takiej relacji jak z obecnym tu szatynem. Tamta była oparta na pożądaniu, z którego zrodziło się uczucie, lecz nie dość trwałe, by pokonać przeszkody rzeczywistości. Z Jeromem historia była nieco bardziej skomplikowana, a jednocześnie prostsza. Coś kliknęło bardzo dawno, ale ze względu na inne zobowiązania uciszyli to w zarodku przekuwając to w bardzo silną przyjaźń. A teraz? Teraz mogli ścignąć nogę z hamulców i pozwolić pokierować się na odpowiednie tory.
Czując, że wyspiarz odpowiada na jej pocałunek poczuła jak ze zdwojona siła uczucia rozbijały się w jej wnętrzu. Zaufanie, tęsknota, łaknienie bliskości oraz niezaprzeczalnie żywe pożądanie. Chciała mu jakoś pomóc przy ściąganiu kurtki, ale działała całkiem na oślep, więc bardziej skupiła się na tym, by się od niego za nic w świecie nie odrywać. Gdy mocno załapała się go nogami w duchu dziękowała temu, że wróciła do treningów, bo inaczej nie byłaby pewna swych małpich umiejętności. Czując uśmiech Marshalla, nie widząc, a czując, sama nie potrafiła się powstrzymać. Miała ochotę jednocześnie śmiać się w głos, a z drugiej wiedziała, że nie było teraz na to miejsca. Los zagrała im na nosach tak długo i pokrętnie wiążąc ich drogi. Po chwili miała okazję zaczerpnąć porządnego oddechu i bardziej wtulić sie w przyjaciela. W drodze do kanapy wyrwał się jej z ust cichy chichot niczym jakiejś małolacie, które przyszło spełnić marzenie pocałowania kogoś do kogo wzdychała od dłuższego czasu.
Dopiero znajdując się na kanapie zauważyła, że tym ciasnym przytuleniem włączyli znów lampki na swetrze szatyna. Tym razem zaśmiała się zacznie głośniej, ale nagle ucichła widząc to co kryło się w bursztynowych oczach Marshalla. Gdyby znajdowała się pod wodą na pewno teraz niekontrolowanie zachłysnęła by się woda od ogromu tego co mogła odczytać. Dłońmi błądziła po twarzy, ramionach i klatce piersiowej. Jej własna unosiła się zauważalnie szybciej. W uszach jej szumiał, lecz w ten przyjemny sposób. Cała czuła się nieco napięta, ale jednocześnie wiedziała, że ten stan nie potrwał zbyt długo.
— Jesteś pewny? — zapytała szeptem, bo wiedziała, że przekraczając pewną granicę nie będzie już odwrotu. Patrzyła na niego z wielka nadzieją, pożądaniem, jakby tylko on mógł dać jej zielone światło. Nie musiał odpowiadać, wystarczyło jej skinienie głowy, czy ten jego seksowny uśmiech. Po kilku sekundach, które wydawały się wiecznością wypuściła powietrze, a następnie wpiła się w jego usta. Wlewała w ten pocałunek to wszystko co kotłowało się w jej wnętrzu, a ręce automatycznie dotarły do zakończenia swetra, by pewnym ruchem ruszyć nim ku górze i pozbyć się na dobre. By tego dokonać musiała sie od niego na moment oderwać i cóż... Wyobrażania musiała wsadzić między książki, ponieważ rzeczywistość była o wiele bardziej zadowalająca. Przygryzła dolną wargę,a dłońmi delikatnie przejechała po nagim torsie mężczyzny. Teraz dopiero zauważyła, że jemu również serce biło w zastraszającym tempie. Na moment przytrzymała dłoń w tym miejscu i posłała mu szeroki uśmiech, a zielono-brązowe oczy wyrażały ulgę oraz szczęście. Czuli się podobnie, bardzo podobnie.
UsuńCharlotte
Spojrzała na przyjaciela i uśmiechnęła się delikatnie, wkładając w ten gest dużo więcej siły i energii niż mogłoby się wydawać. Źle się czuła, kiedy Jerome mówił jej takie rzeczy w obecnej sytuacji. Nie okłamywała go przecież w żaden sposób, ale wewnątrz siebie miała już teraz silne poczucie winy, bo może i faktycznie nie opowiadała mu żadnych kłamstw jednak nie była z nim całkiem szczera, a przecież Jerome był dla niej kimś naprawdę ważnym. Wiedziała, że może na niego liczyć, wiedziała, że jeżeli świat zacznie jej się walić to akurat Jerome nie zniknie z jej życia z dnia na dzień. Właśnie ta świadomość sprawiała, że czuła się tak źle. Zwłaszcza, że nie miała przecież żadnego powodu do tego, aby go do siebie nie dopuszczać czy do budowania muru wokół siebie. Przynajmniej Jerome nie był tą osobą przed którą powinna się chronić. Siebie i dzieci.
OdpowiedzUsuńWiedziała, że jeżeli teraz wszystko przemilczy, później może być tylko gorzej i trudniej z otworzeniem się. Zawsze tak robiła, brała na siebie problemy innych, przejmowała się, starała się o najlepsze rozwiązanie, ale kiedy chodziło o nią samą… Wolała wszystko przeczekać, opowiedzieć po fakcie, że rzeczywiście coś nie wyszło, coś było źle czy cokolwiek innego.
Chociaż łatwo było skupić się na wykonywaniu pierniczków i rozmowach o niczym, wewnętrznie po prostu czuła, że musi powiedzieć Marshallowi, chociaż część o tym, co się właściwie u niej obecnie działo. Sama nie wiedziała, jak to wszystko ubrać w słowa, bo z nikim poza Connorem o tym nie rozmawiała, a i jemu nie powiedziała wszystkiego.
— Spisałeś się na medal z tymi foremkami. Będą po prostu idealne — powiedziała, przystawiając ponownie kubek z ciepłym alkoholem do ust. Kilka większych łyków chyba miało dodać jej odwagi do wyrzucenia z siebie tego, co ją męczyło. Przez chwilę stała po prostu nad garnuszkiem, pilnując aby nic się w nim nie przypaliło i zastanawiała się, co właściwie chce powiedzieć przyjacielowi.
— Co do twojego pytania, to tak, spędzamy święta z moim bratem — powiedziała, przełykając ślinę — będziemy we czwórkę. Dzieci, ja i Connor — sprecyzowała. Czuła przy tym nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej, bo powiedzenie tego na głos sprawiało, że to działo się naprawdę. Oczywiście, że była tego świadoma, ale mimo wszystko gdzieś tliła się nadzieja, że dopóki nie zacznie o tym mówić… Może się po prostu obudzi ze swojego złego snu? Otworzy oczy jak zawsze w sypialnianym łóżku tuż obok rozgrzanego ciała ukochanego i wszystko będzie po staremu? To się jednak nie działo, a dzisiejszy poranek był kolejnym dowodem na to, że to nie jest zły sen. Znowu obudziła się sama, znowu nie było nikogo obok, nie było kartki w kuchni i sama już nie wiedziała czy to dobrze, czy źle. — Nie wiem czy jestem wspaniałą mamą. Wolałam je zostawić z moją mamą i być tutaj z tobą, robić pierniczki i cieszyć się z chwili beztroski, bo mam dość codzienności, wiesz? Nie wiem, czy tak robią dobre mamy. Nie wiem czy dobre przyjaciółki udają, że wszystko jest w porządku i siedzą cicho, ale… Nie chcę być tą złą, wiesz? Po prostu… Nie chcę o tym myśleć, chociaż przez jakiś czas, chciałabym to wyłączyć — wyrzuciła z siebie, czując jak wraz z rozwinięciem wypowiedzi jej oczy zachodzą łzami i nic z tym nie może zrobić. Gdyby tylko mogła, to też by wyłączyła. Wyłączyłaby dużo rzeczy w ostatnim czasie i na najbliższy czas. Wzięła głęboki uspokajający oddech i tylko potrząsnęła delikatnie, przecząco głową — skupmy się na mięśniach i pierniczkach — powiedziała próbując się śmiać — po prostu nie chcę się rozklejać, w porządku? — Spytała z wyczuwalnym błaganiem w głosie. — I może trochę by mi poprawiło humor oglądanie nieudolnych prób podróbki pana Bravo — dodała, spoglądając w końcu na twarz Jerome’a lekko zaczerwienionymi oczami — chociaż wierzę, że po treningach na pewno kopia byłaby ciężka do odróżnienia od oryginału i wcale się z ciebie nie nabijam.
Elle
Ile potrzeba było czasu, by ruszyć dalej w życiu po rozstaniu? Nie było na to pytanie gotowej odpowiedzi, ponieważ dla każdego ramy czasowe były inne. Niektórzy potrzebowali lat, a inni nieświadomie będąc nadal w związku już rozpracowywali uczucia, które miały im pomóc w ruszeniu do przodu. Nikt nie powinien oceniać osoby nie wiedząc co ta dokładnie przeszła i jakie temu wszystkiemu towarzyszyły procesy. To że z pozoru ktoś przeskoczył z jednego związku do drugiego po miesiącu, czy dwóch nie oznaczało, że już rok wcześniej nie dusił się w relacji, jednak starał się poranionymi rękami jej naprawić. Charlotte może nie była długo w zadeklarowanym związku z Rogersem, jednak znali sie kilka lat. Przyciągali i odpychali. spotykali i uciekali. To nie była najrozsądniejsza ani tym bardziej zdrowa relacja. Nie miała odpowiednio ugruntowanych podstaw na których można było coś zbudować, choć w pewnym momencie oboje dali się oszukać. Myśleli, że skoro byli tak podobni, a pożądanie nadal nie wygasło to stworzą stabilną, acz nieco szaloną rodzinę dla ich córki. Los od początku wydawał się z nich kpić, jakby wiedząc że od początku są zdani na porażkę. Dlaczego tylko oni tego wcześniej nie dostrzegli? Rudowłosa tego już nie analizowała, bo w momencie, w którym pocałowała przyjaciela po raz pierwszy czuła, że definitywnie zamknęła poprzedni rozdział. Nic nie miało już kusić ja, by oglądać się za siebie.
OdpowiedzUsuńZ Jeromem relacja była naturalna tak jak oddychanie, ponieważ od samego początku wiedzieli, że mogą na siebie liczyć. Nic nie zachwiało ich więzi, czy to wyjazd do Anglii, czy do innego Stanu. Zawsze pozostawali w kontakcie, bo inaczej Charlotte zwyczajnie czegoś brakowało. Nie pozwoliła sobie wcześniej na dopuszczenie myśli o przekształceniu ich relacji w coś innego, ponieważ wiedziała, że Marshall był w szczęśliwym związku, a i ona wydać się mogło dostrzegała światełko w tunelu. Niestety, stety oboje musieli zdecydować o tym, że poprzedni partnerzy, choć obdarzeni niepodrabialnym uczuciem nie chcieli zawalczyć o wspólną rzeczywistość. Żadne z nich nie planowało tego co aktualnie się działo, ale najwyraźniej nie zamierzali tego żałować.
Widząc nieco cwaniacki uśmieszek pod nosem szatyna znów w bezwarunkowym odruchu przygryzła wargę. Miała tendencję do robienia tego w podobnych sytuacjach. Tym nie do końca niewinnym gestem starał się zahamować uczucia, by nie wybuchły od razu i jej samej nie wystraszyły. Cóż nie byłby to przecież pierwszy raz, gdyby okazało się że spakowała walizki i wyleciała z kraju, bo poczuła zbyt wiele do osoby, do której nie powinna. Teraz jednak miała pewność, że nic takiego nie będzie miejsca. Wystarczyło spojrzeć na twarz Marshalla, na ufność oraz szeroka game uczuć w jego bursztynowych oczach. To nie był one night stand, a przynajmniej ona miała taką nadzieję.
— Masz szczęście — wymruczała w jego usta, gdy jeszcze miała okazję, a następnie wcale nie ustępowała mu w zachłanności. Gdzieniegdzie wydobywały się jej ciche jęki, bo och jak on całował! Gdyby ona to wiedziała te dwa lata temu to, by się tak szybko z tego klubu nie zmyła, oj nie. Czuła jego silne dłonie na swych biodrach, a w ich miejscu miała wrażenie, że jej skóra robi się nienaturalnie gorąca, acz było to cholernie przyjemne. Sama nie chciała zwiększać dystansu między nimi, jakby każdy milimetr był na wagę złota, ale musiała się pozbyć tego migającego swetra!
UsuńMiędzy nimi działo sie w tym momencie wiele, bo choć nie musieli mówić tego na głos to chyba bezbłędnie odczytywali swoje uczucia i pragnienia w iskrzących tęczówkach. Te nie potrafiły kłamać, a teraz w obu przypadkach były jak otwarta księga. Zamian tempa pozwoliła na uspokojenie oddechu i większa degustację. Nie oponowała czując jak dłonie szatyna zaczynają unosić jej świąteczne odzienie, a wręcz chciała mu pomóc. Nie przejmowała się tym, że oto mężczyzna miał ją zobaczyć w jej nie do końca najlepszej formie, bo przecież dopiero dwa miesiące temu urodziła. Należała jednak do tego grona szczęściar, którym natura poskąpiła rozstępów; za to piersi miała o dwa rozmiary większe przez to, że nadal karmiła. Te były dość wrażliwe, więc gdy tak mocno ja do siebie przytulił mruknęła wcale nie tak cicho. Cała sie spięła w ten przyjemny wyczekujący sposób i nie odrywając od mężczyzny starała się i położyć na kanapie. Nadal znajdowała sie nad nim, a zawisła nad nim i uśmiechnęła zadziornie. Włosy falami opadały po jej bokach nieco przysłaniając twarz.
— Gdyby ja tylko wiedziała, że Ty tak całujesz — wyszeptała nieco kokieteryjnie, a następnie nie zwlekała ani chwili, by znów posmakować tego co było nowe, a jednocześnie tak znajome. Dłońmi zaczęła błądzić przy pasku od spodni, bo oboje przecież wiedzieli do czego dążyli.
Charlotte
Nie mogła zaprzeczyć temu, że przez dość długi czas seks traktowała jak czysto fizyczną przyjemność w ogóle nie związaną z uczuciami do drugiej osoby. Nie wierzyła bowiem w głębsze relacje, ponieważ pracując w klubie go-go nie raz, nie dwa naoglądała się zaobrączkowanych facetów, którzy bez skrupułów próbowali przekonać tancerki na numerek VIP. Była tym obrzydzona, choć może nie powinna? Nie jej oceniać, lecz pomimo ówczesnego braku wiary w to jakże mistyczne uczucie, wiedziała, że ona nie mogłaby zdradzić osoby, która jakimś cudem zaskarbiła sobie jej serce. Może dlatego wtedy w klubie tak łatwo potrafiła się wycofać, ponieważ nie chciała tego robić Rogersowi, choć nie byli przecież jeszcze razem. Teraz jednak nie miała żadnych zahamowań, ponieważ była wolna kobietą. Wiedziała, gdzieś w głębi, że to nie jest tylko czysto fizyczne, że będą musieli jutro o wszystkim porozmawiać i jakoś sobie poukładać rzeczywistość; ale była gotowa się z tym zmierzyć, bo wierzyła, że warto.
OdpowiedzUsuń— Oj nawet nie chcesz wiedzieć jak bardzo bym go skopała — mówiła przerywanie całując go po każdym wypowiedzianym słowie, a na jej ustach gościł zadziorny uśmieszek. Chochlikowe iskierki w oczach również potwierdzały, że wcale nie wykluczała opcji skopania mu tyłka, gdyby teraz nagle się wycofał. Tak się zwyczajnie nie robiło! Całe jej ciało pragnęło bliskości po tylu miesiącach abstynencji. Pewnie, gdyby mogła mówić i całować jednocześnie to niewybrednie skomentowałby fakt, że stanowczo zwlekali zbyt długo na odkrycie tych konkretnych kart trzymanych w talii. A może to była całkiem nowa talia, z której dane im będzie zbudować porządne fundamenty pod konkretny dom? Z każdym dotykiem przez jej ciało przechodziły przyjemne dreszcze, które naznaczały nowe zakamarki pragnące uwagi. Jego dotyk przynosił ulgę, a jednocześnie sprawiał, że wyginała się w odpowiednim kierunku. Był uważny i spokojniejszy niż na początku - mogli się delektować chwilą. Aurora miała spać jeszcze przez co najmniej dwie godziny, Biscuit za to ucieszył się z nowego legowiska w postaci świątecznych swetrów i ani myśląc wskakiwać między nich na kanapę.
— Póki co robisz wszystko, by nie dostać — przyłożyła na moment dłoń do jego policzka po czym znów złączyła ich usta w pocałunku. Nie musieli się wysilać, by odnajdywać się zmianie tempa, działali naturalnie, jakby to nie był pierwszy raz kiedy przyszło im się ze sobą wymieniać śliną. To było tak porażające, że pewnie rudowłosa będzie potrzebowała dobrej, szczerej rozmowy, by to odpowiednio przeprocesować. Ale nie teraz, zdecydowanie nie teraz. Teraz to za przerwanie czegokolwiek byłaby chyba gotowa zabić!
UsuńUśmiechnęła się pewnie pod nosem widząc jak wyspiarz reaguje na jej dotyk i niespiesznie przechodziła do zamka od spodni i nawet słysząc pytanie nie zatrzymała się w poczynaniach.
—Hm? — zamruczała, gdy to ona postanowiła zejść pocałunkami na jego szyję, klatkę piersiową, a także na brzuch. Patrzyła na niego spod przymrużonych oczu pełnych ognia, ale imię córki trochę wybiło ja z rytmu. Czyżby nie zauważyła, że ta się obudziła? Z lekkim opóźnieniem dotarł do niej sens pytania mężczyzny i pokręciła głowa z rozbawianiem.
— Powinnam gdzieś mieć — zastanowiła się marszcząc brwi, ale by to sprawdzić musiałaby się od niego oddalić, a na tą chwile nie chciała tego robić. Chciała wrócić do tego co jej przerwano, jednak tym razem nie tylko słownie, ale również siłowo jej przeszkadzano. Spojrzała zaskoczona na Marshalla, jakby ten urwał się ze świątecznej choinki. Czy on teraz chciał się wycofać? No chyba sobie jaja robi przemknęło jej przez myśl, ale widząc troskę malująca się na twarzy dodała dwa do dwóch i zaśmiała się cicho.
— Mam zielone światło i do tego — puściła mu perskie oko, ale nastrój na moment uległ zmianie i pochyliła się nad nim cmokając go w nos.
— Ale miło, że się martwisz. Jak już tak się rozgadaliśmy to wstanę poszukać gumek — tak jak zapowiedziała tak też zrobiła wstając z kanapy i idąc do szafki obok łóżka. W pierwszej szufladzie miała wiele rzeczy i na szczęście znalazło się wśród nich pudełko prezerwatyw. Niestety te jakoś zaplątały się w coś, a tym samym, gdy je wyciągała na podłogę wypadła jej zabawka. Trochę poczerwieniała na twarzy i ani myślała teraz spojrzeć na przyjaciela, który chyba już powinien zmienić łatkę na kogoś innego. Schowała szybko niepożądany przedmiot i wróciła na kanapę machając pudełeczkiem triumfalnie.
— Jesteśmy uratowani — położyła ja obok na niewielkim stoliku, a następnie wróciła do poprzedniej pozycji i znów wpiła sie w jego usta.
nieco zawstydzonaCharlotte
— Mniej gadania, więcej działania — nieco mu się odgryzła nie mogąc pohamować odrobinę wrednego uśmieszku, który wpłynął na jej usta. Teoretycznie nigdzie im się nie spieszyło i chciała delektować się momentem o którym nie śmiała nawet śnić, ale praktycznie Aurora mogła się obudzić w każdej chwili sprowadzając ich libido do zera. Tego z pewnością żadne z nich nie chciało. Charlotte odrobinę wykrakała z tym gadaniem, ponieważ chwile później padały pytania jedno za drugim, które przerywała te przyjemniejsze czynności. Nie chciała tak szybko dać się ściągać na ziemię; nie gdy usłyszała jak szatyn chrapliwie wypowiada jej imię. To działało jak zajebiście dobry zapalnik do dalszego działania. Przyjemny dreszcze przeszedł po całym jej ciele będąc fizyczną oznaka satysfakcji, ponieważ ten chrapliwy głos oznaczał jedno - to co robiła, robiła dobrze.
OdpowiedzUsuńMusiała odejść po prezerwatywy, ale nim się obejrzała znów znajdowała się nad mężczyzną, który pożerał ją wzrokiem równie zachłannie co ona jego. Nie sądziła, że te bursztynowe zwierciadła duszy będzie jej kiedykolwiek odkryć właśnie w takiej formie. Musiałaby skłamać, gdyby powiedziała, ze jej sie to nie podobało i nie podniecało. Nie miała czasu jednak na kolejną, szczegółową analizę tęczówek, czy wyrazu twarzy Jeroma, ponieważ żarliwie odpowiadali na swoje pocałunki łącząc ich języki w nowej choreografii, która pozwalała na eksplorację. Gdy niespodziewanie mężczyzna postanowił docisnąć jej biodra do swych lędźwi nie zdążyła się pohamować i jęknęła głośniej niż wcześniej. Pewnie wygięłaby się w niewielki łuk, gdyby nie to, że nie chciała oderwać się od Marshallowych ust ani o milimetr. Na zmianę była delikatna i drapieżna, ponieważ zdarzało jej się w chwili zapomnienia przygryźć dolną wargę przyjaciela.
Nie wiedzieć kiedy znalazła sie pod nim co zaanonsowała mruknięciem wypełnionym radością, ale także zaskoczeniem. Starała się jak tylko mogła w obecnej pozycji pomóc z pozbyciem się zbędnego odzienia. Nie chcieli oszukiwać samych siebie, że to nie do tego dążyli, w końcu po co inaczej szukałaby gumek? Była spragniona bliskości i tego doznania, które stanowczo było nie do podrobienia przez żadną zabawkę na świecie - a przynajmniej miała taką nadzieję. Wyszła z założenia, że skoro Jerome tak całował to dalej mogło być tylko lepiej, prawda? Za sprawą jego dotyku wiła się jak zniecierpliwiona kotka, która czekała tylko na odpowiednie pieszczoty.
Usta na jej brzuchu, delikatne zęby na jej skórze, znów usta na jej piersiach, a dłonie znalazły miejsce, które najbardziej oczekiwało uwagi. Była tak zatracona w doznaniach, że nie wiedziała nawet kiedy wplotła dłonie w długie włosy, których upięcie się nieco poluźniło. Bez krępacji przyciągnęła Jeroma do siebie nim zdążył się odsunąć, by sięgnąć po zabezpieczenie. Pocałowało go żarliwie, acz nie przeciągała tego do czego oboje zmierzali. Sama chyba zaczynała się zwyczajnie niecierpliwić. Oczy jej lśniły, policzki, a policzki miała zdrowo zarumienione. Serce zdecydowanie dzisiaj pompowało krew w zastraszającym tempie przez co będąc kompletnie nago nie czuła ani odrobiny chłodu.
UsuńDzielący ich przez moment dystans pozwolił na przyjrzenie się rozpalonym wzrokiem tym wszystkim mięśniom, twarzy, a nawet wyciągnąć dłonie i zacząć kreślić niewidzialne wzory, które niewinnie kończyły swój bieg przy dawnej linii bokserek, czasem tylko palcami musnęła to co już od dawna było najwyraźniej gotowe do działania.
— Tak? A nie..— powiedziała początkowo z lekka ironiczna nuta, ale nie dane było jej dokończyć, ponieważ oto nastąpił moment na który oboje tak długo czekali. Rudowłosa nie miała pewności co do okresu abstynencji szatyna, ale swój miała dość mocno wyryty w świadomości i oto nastąpił jego koniec. Szybko złapali wspólny rytm, a ona z rozkoszy wygięła się w łuk. Nie chciała jednak być tą bierna stroną. Nieco uniosła się na ramionach do góry i z wyzywającym wzrokiem znów odszukała jego ust. Oddech miała płytki, a wręcz coraz płytszy. Na skórze wystąpiły pierwsze kropelki potu, a ona chciała go jeszcze bliżej i bliżej, bo wiedziała, że jest o włos od osiągnięcia szczytu.
— Och tak... —wymruczała wprost do jego ucha, a następnie delikatnie przygryzając jego płatek.
niegrzeczna Charlotte
Charlotte lubiła się droczyć, a gdy ktoś miał podobny poziom zaciętości to dodawało jedynie pikanterii. Znała Jeroma już ponad dwa lata i nie raz się przekomarzali, lecz nie w takiej sytuacji. Wydźwięk był inny, a także uczucia, które nabierały na sile. Były czymś nowym, a jednocześnie tak dziwnie znajomym, iż nie sposób było pomyśleć jak bardzo wcześniej byli na nie obojętni. Każdy dotyk, pocałunek i gwałtownie zaczerpnięty oddech, zrzucały kolejne kajdany moralności, które to uczyniły z nich ślepców. Rudowłosa z każdą minuta czuła się wolna, a jednocześnie nie mogła przegapić tego przywiązania, które kształtowało się w miedzy nimi. Nie wystraszyła się go jednak, a starała nawet napawać, ponieważ oznaczało to, iż doznawała spełnienia nie tylko na płaszczyźnie fizycznej. To do czego dopuścili burzyło postanowienia, szczelnie stawiane mury osłabione samotnością, jednak pozwalało na długo wyczekiwane rozprostowanie skrzydeł. Na finalne zamknięcie poprzedniego rozdziału bez możliwości jego ponownego rozpoczęcia.
OdpowiedzUsuńOd bardzo dawna nie czuła się tak dobrze na wielu płaszczyznach jednocześnie. Czuła, że znika ten niewidzialny ciężar z jej serca, że staje się ono lekkie, acz przepełnione nowymi uczuciami, których kategoryzację przyjdzie jej przeprowadzić nieco później. Nie miała pewności, że będzie ona prosta, lecz w głębi świadomości wiedziała, że nie zostanie z nią zostawiona sama. Tak jak nie została sama w dziewiątym miesiącu ciąży ani na porodówce. Szatyn zawsze był tuż obok na wyciągnięcie ręki, a teraz był o wiele, wiele bliżej i zdecydowanie nie zamierzała rezygnować z tego doświadczenia po pierwszym zasmakowaniu. Pierwotny instynkt pożądania został rozbudzony na tyle, by ta jedna noc nie wystarczała na jego zaspokojenie. Rytmiczne ruchy, mocniejsze akcenty, palce zaciśnięte na jej włosach, a później udzie oraz te smakowite usta były elementami, które doprowadzały ją na skraj. Była już tak blisko, że odchyliła na moment głowę w tył i zacisnęła powieki skupiając się na tym doznaniu tak uzależniającym, że nie miało chyba sobie równych. Odczytywali swoje ruchy bezbłędni, a i zgraniu należał się złoty medal. Spełnieni nastąpiło jedno po drugim w odstępie zaledwie kilku sekund, a pomieszczenie nagle wypełniły ich ciężkie oddechy. Rudowłosa początkowo się spięła, by w następnej chwili rozpaść się na milion drobnych kawałeczków i och jak jej tego brakowało!
Gdy opanowała już nieco swój oddech na ustach wykwitł błogi uśmiech. Marshall nie mógł więc wątpliwości, że zdał ten egzamin na szóstkę z dwoma plusami. Ich spojrzenia się skrzyżowały i na moment, jakby zatonęła w tych skrzących bursztynach, lecz nie powiedziała ani słowa. Nie była w stanie, ale też czuła że nie było takiej potrzeby. Nie teraz, nie dzisiaj. Uniosła się leniwie i musnęła po raz ostatni jego ust, było to tak lekkie jak piórko. W tym też momencie mocno na ziemię sprowadził ją głośny płacz Rory. Skarbie jakie Ty masz szczęście, że dałaś mamie czas... przemknęło jej przez myśl i przepraszająco spojrzała na wyspiarza wyplątując się z tego co było przecież cholernie przyjemne. Podeszła do łóżeczka i dopiero, gdy chciała sięgnąć po córkę zorientowała się, że w takim stanie karmienie będzie niepoważne.
— Popilnujesz jej, ja tylko się szybko ogarnę — rzuciła jeszcze nieco chrapliwym głosem. Szybko czmychnęła do łazienka, by wziąć ekspresowy prysznic w wannie. Cóż oddałaby wiele za kabinę prysznicową, szczególnie teraz, gdy nie miała czasu na relaksujące kąpiele, ale cóż łazienka nie była z gumy. Nie zważała na to, że pomoczyła gdzieniegdzie podłogę, a tylko czym prędzej sie osuszyła ręcznikiem, następnie wskoczyła w koszule nocną, którą miała już położona na jednej z półek. Przez cały ten czas z jej ust nie schodził głupkowaty uśmiech, a całe ciało tylko przypominało, że to co się przed chwilą wydarzyło nie było żadnym snem.
Wróciła do pokoju i odebrała Aurorę, by wraz z nią usadowić się na łóżku i ją nakarmić. Miała być to ostatnia pobudka przed tą o czwartej rano, więc rudowłosa po cichu liczyła na to że mała, tak samo jak oni od razu postanowią odwiedzić krainę Morfeusza. Czasem zerkała na szatyna przygryzając wnętrze policzka, a później uśmiechając się jak nigdy chyba do tej pory. Biła od niej nowa energia, która niestety nie działała jak dodatkowy akumulator i nie była wstanie powstrzymać ziewania oraz opadających powiek. Po ułożeniu Rory z powrotem w łóżeczku szybko zabrała się za zutylizowanie przekąsek, które walały się po całym jej łóżku i wpakowała się do niego przesuwając na skraj. O czwartej czekała ja pobudka, ale nie chciała na nią skazywać również szatyna, więc pozwoliła mu zająć miejsce od ściany. Miała tylko jedna kołdrę na wierzchu, więc siła rzeczy czuła ciepło jego ciała. Odwróciła się do niego przodem z bananem na twarzy, który nieco zbladł przez zmęczenie. Nie wiedziała co mogłaby zrobić, czy powiedzieć, by nie wyszło to zbyt cukierkowo.
Usuń— Dobranoc — postawiła więc na klasykę, a opadające powieki dość szybko odcięły ja od rzeczywistości. Nie męczyły ją żadne koszmary, Aurora spała jak aniołek i dopiero wibrujący pod poduszka telefon oznajmił jej, że była kolejna pora ramienia. Wstała automatycznie, jednak starała się zachowywać jak najciszej, by nie zbudzić Marshalla. Zasiadła a córeczka na kanapie, by znów ją nakarmić i jednocześnie móc patrzeć na to, że jej łóżko nie było wcale puste. Mimo odrobinę sennego spojrzenie po kilku minutach znów to uśmiechała się pod nosem, to przygryzała wargę. Czyżby to było jej spersonalizowane światełko w tunelu? Nie, to była ogromna latarnia, w której świetle mogła się spokojnie schronić i odnaleźć bez większego wysiłku. Siedząc tak w niemal kompletnej ciszy przerywanej jedynie oddechem Marshalla, a także cichutkim mlaskaniem Aurory wiedziała, że czeka ich poważna rozmowa, ale chyba się jej nie obawiała. Bo czy miała jakieś podstawy do obaw? Po skończonym karmieniu Rory chwilę zajął ponowny powrót do krainy snów, lecz udało się i rudowłosa mogła znów niepostrzeżenie wczołgać się pod kołdrę. Zdusiła w sobie potrzebę dotknięcia policzka szatyna, który był niczego nieświadomy, ponieważ nie chciała go przypadkiem tym gestem obudzić.
Kolejny dzień rozpoczęli cztery godziny później, gdy to Aurora znów dawała popis swoich możliwości wokalnych. Panna Lester jęknęła, ale widzą na telefonie, że zapomniała ustawić kolejnejprzypominajki szybko poderwała się na równe nogi.
— No już, już skarbie. Mama jest sierotą i zapomniała ustawić budzika — szeptała wyciągając ja z łóżeczka. Ne była wątpliwości, że obudziła też wyspiarza, któremu też jako pierwszemu pozwoliła zająć toaletę. Niestety sama miała inne priorytety, a należało do nich zaspokojenie głodu niemowlęcia. Siedziała tym razem na łóżku analizując w głowie to co powinnam powiedzieć przyjacielowi. Jak zacząć rozmowę, jak ubrać w słowa to co wydarzyło się między nimi wczoraj, co przeżyła w środku? Z pewnością nie było to łatwe zadanie, a przeszkodzić w nim po kilkunastu minutach postanowiło pukanie do drzwi. Ona nadal była zajęta karmienie, jednak słyszała, że mężczyzna właśnie wychodził z łazienki.
— Jerome otworzysz? To pewnie jakiś kurier, czy coś — zawołała nadal znajdując się w sypialnio-salonie. Nie miała bladego pojęcia, że na korytarzu stali jej rodzice, którzy postanowili zrobić jej niespodziankę na święta. Anthony stał z zawadiackim uśmieszkiem na ustach patrząc na napis naklejony na dzwonek. Jego małżonka za to szukała telefonu w torebce gotowa zadzwonić do córki w obawie, że nie zastali jej jednak po znanym im adresem. Gdy tylko drzwi się otworzyły panu Lesterowi uśmiech całkiem zniknęła z oblicza, a Grace podniosła głowę a nadziei, iż ujrzy oblicze rudowłosej pociechy. Jakież było ich zdziwienie, gdy w progu stanął przed nimi Marshall. Kojarzyli przyjaciela Charlotte, ponieważ widzieli go kilkukrotnie podczas ich rozmów na skype, gdy córka była w Anglii, i co tu dużo mówić kompletnie się go tu nie spodziewali, a na pewno nie w takim wydaniu.
UsuńRudowłosa zaniepokojona dziwna ciszą, a także tym, że Biscuit się obudził i postanowił zerwać ze swojego legowiska również ruszyła do przedpokoju. Pierwsze co rzuciło sie jej w oczu to fakt, że szatyn był w samym ręczniku i cóż uśmiechnęła się na ten widok, drugie to że był jakiś dziwnie blady, a trzecie to że jej pupil właśnie chyba chciał się dobrać do ręcznika mężczyzny. Szybko wkroczyła między wyspiarza, a kompletnie niespodziewanych gości. Stała trochę jak słup soli z Aurora przyssana do ukrytej pod materiałem koszuli piersi.
— Mamo... tato... co wy tu robicie? — wykrztusiła z szeroko otwartymi oczami. Serce zaczęło jej bić jeszcze szybciej niż wczoraj, ale tez nie miało nic wspólnego z przyjemnością. W uszach jej szumiało, bo zaczynała ogarniać całokształt obrazu jaki prezentował się przed państwem Lester. Oto zastali w mieszkaniu córki półnagiego mężczyznę, który to nie był ojcem trzymanej na rękach Rory, a także ja w koszuli nocnej co tylko wskazywało na to, iż niedawno opuściła łóżko. Nie chciała nawet myśleć o tym jak bardzo miała rozwichrzone włosy i czy od tego wczorajszego kąsania szyi nie została jej jakaś malinka.
— Nie zaprosisz nas do środka? — zapytał Anthony, którego niski ton wskazywał tylko na to, że oj bardzo nie był zadowolony z tego z czym znów przyszło mu się mierzyć w Nowym Jorku. Grace za to biegała zmartwionym spojrzeniem, acz uważnym od Marshalla do Lotty, jakby próbując rozwiać jakieś skomplikowane równanie dla którego brakowało jej danych.
— Ah, tak wejdźcie... Nie mówiliście, że przylatujecie... — odważyła się zauważyć, gdy już wpakowali się z walizkami do środka.
— Skarbie chcieliśmy Ci zrobić niespodziankę, ale chyba faktycznie powinniśmy Cię uprzedzić — odezwała się jej mama z lekkim zakłopotaniem spoglądając na Jeroma.
— A nie mówiłem, że coś jest nie tak... — mruknął Anthony do żony patrząc nieco spod byka to na córkę, to na szatyna. To on był pomysłodawcą tej podróży, ponieważ po pierwsze chciał zobaczyć swoja pierwsza wnuczkę, a po drugie nie dawało mu spokoju to, iż Charlotte w ogóle nie wspomniała o Rogersie. Jeszcze nie tak dawno tak żarliwie go broniła i zarzekała się, że nie zostanie w tej miejskiej dżungli sama, a tu proszę!
— Och nie teraz Tony... — odburknęła mu żona po czym podeszła do córki, która w międzyczasie przestała już karmić i spojrzała na maleńka Aurorę. Skinęła na rudowłosa, czy na pewno może po czym wzięła wnuczkę na ręce. Panna Lester za to nie wiedziała gdzie ma się podziać, a uważne spojrzenie ojca wcale nie pomagało w sytuacji.
Charlotte
Nie miała szansy usłyszeć tego co też prawił do Rory pochylony nad jej łóżeczkiem, ale pewnie gdyby mogła to uśmiech dosłownie zacząłby sięgać uszu. Tak tylko przez ulotną chwilę mogła po raz kolejny napawać się widokiem szatyna, który z taką czułością i zaangażowaniem opiekował się maleństwem. Czuła, że wszystko zaczynało być tak jak powinno do samego początku, choć to przecież nie do końca była prawda. Nie mogła jednak zagłuszyć tego co już nie tak nieśmiało zaczynało kwitnąć w jej sercu. Bedąc już w łóżku miała wrażenie, jakby cofnęła się o kilka lat i znów po raz pierwszy przyszło jej nocować z obiektem westchnień. Moment w którym to Marshall przyciągnął ją do siebie za udo był dla niej chyba równie intymny i podniecający, jak to co działo się jeszcze kilkanaście minut wcześniej.
OdpowiedzUsuńAurora zdecydowanie egzamin w roli upierdliwego budzika zdawała śpiewająco. Rudowłosa zdążyła już przywyknąć do takich nagłych alarmów, więc nic dziwnego, że szczerze rozbawiła ją reakcja mężczyzny. Było to na swój sposób urocze, że jego ciało zaregiwalo znacznie szybciej niż świadomość.
— Wybacz, ale w towarzystwie tej księżniczki nie ma leniuchowania — skinęła glowa na swoją córkę, która juz ucichła przyssana do jednej z jej piersi. Koszula nocna miała ten niesamowity patent stworzy dla kobiet karmiących piersia, ze nie mam nie było widać jej nagiego biustu. Odpowiednke wycięcie, odrobinę 'naprogramowego' materiału i voila! Nie mogła spoglądać na Jerkma ponieważ usiadła do niego tyłem, ale miała niedopłatę wrażenie, iż on nie spuszczał z niej wzroku co ożywiało przyjemne dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa. Nie miała jeszcze pojęcia, że za moment to będzie ostatnie co zaprzatnie jej nieco rozczochraną głowę.
Rudowłosa czuła się trochę jak w słabej komedii, ponieważ jakie były szanse, że akurat dzisiaj do jej drzwi zapukają ukochani rodzice, którzy mieszkali za oceanem? Jakie też były szanse, że w minioną noc dojdzie do pewnych rzeczy, które na nowo miały zdefiniować jej relacje z Jeromem? Nie mogła przewidzieć ani jednego, ani drugiego, a tu proszę musiała sobie poradzić z tym wszystkim na raz. No może nie dosłownie, lecz karcący wzrok ojca wcale nie pomagał czuć się pewnie we własnym mieszkaniu. Ich ostatnia rozmowa, którą odbyli jakieś pół roku temu, twarzą w twarz nie należała do najprzyjemniejszych i najlżejszych, a powiedzenie, że osiągnęli porozumienie było delikatnym niedopowiedzeniem.
Anthony bowiem nawet pakując walizkę twierdził, że jego córka popełnia wielki błąd pozostając w Wielkim Jabłku. Charlotte za to starała się z całego serca wierzyć, iż nie zawiedzie się na obietnicach złożonych przez Rogersa. Teraz wiedziała kto realnie wygrał spór, lecz czy to cokolwiek zmieniało? Czy miałaby się nagle dać przekonać do wyjazdu po świętach i na nowo nauczyć się żyć w Southhampton? Choć nadal unosiła się na oparach tego co wydarzyło się w nocy wiedziała, że nie da się zmusić do opuszczenia Nowego Jorku. Tu był jej dom, dom który wybrała i tworzyła od podstaw, choć prace wykończeniowe się przeciągały, widziała światełko w tunelu. Ba, miała u boku całe słońce, tylko czy ono miało na stałe rozgonić burzowe chmury?
UsuńWzrokiem błądziła od mamy, przez tatę, a kończąc na szatynie. Obecna sytuacja w skali tych niezręcznych zyskiwała pierwsze, drugie i trzecie miejsce jednocześnie. Była w stanie opanować wyraz twarzy tylko dlatego, że czuła obecność wyspiarza tuz obok. Doceniała ze nie uciekł prosto z łazienki do wyjścia, a postanowił stawić czoła jej rodzicom, a wsumie to głównie Anthonemu. Nawet jeśli teraz wyglądali jak para gówniarzy przyłapanych na gorącym uczynku to byli przecież dorośli.
— Dzien dobry, Jerome, dobrze pamiętam? — odezwala się oczywiście mama rudowłosej, ponieważ ojciec zaciskał kurczowo szczęki. Lotta wiedziała, że na ten moment tak było lepiej, żeby ten milczał, ponieważ nie chciała, by Marshall został wciągnięty w bango, które do niego nienależy.
Gdy przekazała Aurorę Grace zorientowała się, że na podłodze nadal zalegały jej świąteczne legginsy i sweter, bo już wieczorem nie miała siły, by bardziej skupić się na sprzątaniu. Szybko je podniosła i położyła na nie pościelonym jeszcze łóżku. Chciała z jednej strony powiedzieć tak wiele, a z drugiej głos ugrzązł jej w gardle. Na ratunek przyszedł popiskujący Biscuit.
— Muszę z nim wyjść na spacer. — spojrzała niepewnie na Aurorę, która nadal grzecznie leżała na rękach u jej mamy. Dziecko wydawało się zafascynowane nową osobą w zasięgu wzroku.
— Spokojnie, idź — uśmiech Grace był jak lek na wszelkie bolączki. Były tak podobne do siebie, a jednak tak różne, bo choć rude pukle oraz nietuzinkowy kolor oczu odziedziczyła po matce, to charakterem znacznie bardziej zbliżona była do ojca. Uparta jak osioł, zacięta i pracowita. Może dlatego czasem dochodziło między nimi do spięć; choć w gruncie rzeczy jednym z pierwszych i ostatnich razy, gdy sprzeciwiła się Anthonemu był ten, gdy będąc w ciąży postanowiła nie wrócić z nim do Anglii.
— Dziękuję — porwała wcześniej odłożone świąteczne odzienie i zniknęła na moment w toalecie, by się ekspresowo przebrać. Po powrocie do salonu lekko pociągnęła za sobą przyjaciela, bo jak sam zauważył czekajaca ja rozmowę musiała odbyć z rodzicami w pojedynkę.
Następnie w przedpokoju narzuciła na siebie zimowy, zielony płaszcz, a na nogi naciągnęła puchate emu, które były idealne na krótkie spacery z pupilem. Nie musiała się niepotrzebnie schylać, by je założyć. Zapięła psu smycz i dopiero za drzwiami pozwoliła sobie na ukazanie tego jak była spanikowana. Nie odezwała się jednak do momentu opuszczenia klatki schodowej.
Usuń— Shit, shit, shit i co teraz? Ojciec mnie zabije, nie, GORZEJ on zapakuje mnie siłą do samolotu i jeszcze pewnie milion razy usłyszę a nie mówiłem. — wpadła w taki słowotok, że nie docierała do niej irracjonalność tego co padało z jej ust. Przecież była już dawno dorosła i mogła robić ze swoim życiem to co chciała. Miała im wszystko wyjaśnić, ale odkładała to w czasie, bo tak było prościej. Teraz dopiero zrozumiala w jakie bagno się przez to wpakowała, ponieważ obiecała im, że cokolwiek by się nie działo nie będzie już ich okłamywać. Teoretycznie nie mówiła nic na temat Colina, więc można uznać, że połowicznie spełniła obietnicę. To było niemal komiczne jak z pewnej siebie kobiety, którą była zeszłego wieczoru zmieniła się w zagubioną owieczkę.
— Jerome... — szepnęła po kilku głębszych oddechach.
—...przepraszam za to zamieszanie i że w ogóle znalazłeś się w takiej sytuacji. — przystanęła na moment, ponieważ Biscuit wyniuchał odpowiednie miejsce na załatwienie swoich potrzeb.
— Czy w ogóle chcesz teraz przyjść na świąteczną obiado-kolacje? — patrzyła na niego z nadzieją, by mieć kogoś po swojej stronie w razie silnego argumentowania Anthonego. Przez to, że skupiła się na sytuacji na froncie rodzice-ona, nie miała czasu na przepracowanie tego do czego między nimi doszło. Szatyn nadal był dla niej ważny, ba może teraz jeszcze ważniejszy, więc potrzebowała go jako przyjaciela/pobratymca w tym starciu.
— Wyjaśnię im to wszystko przed, by nie było nieporozumień... — mówiąc wszystko miała na myśli oczywiście sytuację z Rogersem, który nie był już obecny ani w jej, ani Rory życiu. Niczego więcej nie była przecież pewna, by cokolwiek móc deklarować dalej, prawda? A może bała się, że czuje się zbyt pewnie i nie chciała niczego zapeszyć?
PrzerażonaCharlotte
Obecność matki Charlotte w mieszkaniu sprawiła, że niebezpiecznie głośno tykajaca bomba w postaci Anthonego jeszcze nie wybuchła. Mężczyzna jednak nie potrafił ukryć tego jak bardzo był niezadowolony z fakty, iż po raz kolejny jego oczko w głowie postanowiło nie powiedzieć mu całej prawdy. Odkąd na świecie pojawiła się Aurora rozmawiali znacznie częściej, ponieważ rudowłosa miała wiele pytań dotyczących zajmowaniem się takim maleństwem, pomimo wcześniejszego uczęszczania do szkoły rodzenia. Ojciec zdawał wiec sobie sprawę, że kobieta miała nieograniczone możliwości wyjaśnienia im co też stało się z Colinem, którego tak zażarcie broniła. Pan Lester nawet nie chciał myśleć dlaczego też zastali Jeroma w takim, a nie innym odzieniu - jeden kryzys do rozwiązania na raz. Lubił chłopaka, na tyle na ile zdążył go poznać, bardziej z opowiadań rudowłosej aniżeli podczas rozmowy, ale to nie zmieniało faktu, iż obecna sytuacja nie zaskarbiła mu dodatkowych plusów. Widząc jak Marshall wpatruje się w jego córkę, a także w całą mowę jego ciała, nie trudno było wyciągnąć wniosek, że coś tu było na rzeczy. Anthony w końcu postanowił usiąść na kanapie przez co nie sprawiał wrażenia osoby wiszącej nad resztą towarzystwa. Kulturalnie odpowiedział na skinięcie głową, ale upomniany przez żonę trzymał język za zębami.
OdpowiedzUsuń— I wzajemnie — uśmiechnęła się na tyle mocno, że nie sposób było ukryć zmarszczki czajace się w kącikach oczu.
— Charlotte opowiadała jak wiele Panu zawdzięcza. Naprawdę to ulga dla rodziców, którzy wiedzą, że ich dziecko nie jest zdane tylko i wyłącznie na siebie. Także dziekuje — powiedziała początkowo nieco niepewnie, gdy tylko rudowłosa zamknęła za sobą drzwi łazienki. Powoli zaczynała sobie układać to ciężkie równanie, którego wynik miał być odpowiedzią na jeszcze nie zadane pytania. Chwilę później przeszła z Rory wgłąb pokoju widząc, jak młodzi przygotowują się do wyjścia z psem.
Mroźne powietrze było w tym momencie jej sprzymierzeńcem, ponieważ dosłownie i w przenośni pozwoliło jej ochłonąć. Pierwszy wybuch paniko był podyktowany zwykłym nie tyle strachem, co poczuciem winy. Tak, czuła się winna, ze tak długo zwodziła rodziców na temat Rogersa, jednak ciężko jej było przyznać, że została wystawiona przez ojca Aurory. Gdy szatyn wciął sie w jej przepraszający słowotok uniosła na niego swoje zagubione oczy. Słyszała co mówił i miała nieodprate wrażenie, że już była kiedyś w podobnej sytuacji. Kilka miesięcy wcześniej to Colin zapewnial, ze nie pozwoli, by ojciec sila zabrał ja do Southampton, wtedy poczuła, ze ma wsparcie, a teraz? Teraz to było coś o wiele więcej, jakby ktoś za nią porządnie umiejscowił kotwice i mial dopilnować, by się nigdzie nie ruszyła.
Nie spodziewała się, że Marshall tak sprawnie zmniejszy między nimi dystans i co więcej, że to wcale nie będzie jej przeszkadzać. Serce na moment straciło odpowiedni rytm, a następnie zaczęło gonicz szaleństwo, jakby zaraz miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Widzac, jak bursztynowe oczy znow zapłonęły i przeniosły się na ułamek kilka sekund na jej ustach, mimowolnie przygryzła dolną wargę. To był już taki odruch bezwarunkowy, broń bobrze nie robiła tego specjalnie, nie teraz. Byli w końcu na środku chodnika, a nie w zaciszu jej mieszkania!
— Cieszy mnie to —posłała mu pełen wdzięczności usmiech, gdy ten stwierdzil, ze chce i przyjdzie na zaplanowaną, świąteczną obiado-kolacje. Na kolejny wręcz rozkaz tylko skinęła potakujaco glowa, choć miała wielka nadzieję, ze niczego nie będzie musiała odwoływać. Przeciez obiecali sobie, że święta spedza razem, a po tym co wydarzyło się wczoraj tym bardziej nie chciała na zbyt długo tracić z oczu wyspiarza. Czula irracjonalnie, że gdy ona się od niej oddali, to tak jakby to co wydarzyło się w nocy miało pozostać jedynie cholernie wyraźnym snem.
Usuń— Tylko co? — spojrzała na niego z rosnaca panika w oczach, czyżby rodzice powiedzieli mu coś nieprzyjemnego, gdy ona tak szybko starał! ubrać się do wyjścia? Kolejne slowa, jak i gesty całkiem rozwiały wątpliwości, a dodatkowo rozpaliły ja w ułamku sekundy. Nie odrywala od niego wzrok, a gdy postanowił ja delikatnie pocałować była gotowa ,by na to odpowiedzieć. Jej serce było na powrót przepełnione taka mieszanka emocji, że miała wrażenie iż zaraz eksploduje.
— Tez bym chciała się więcej dowiedzieć — powiedziała z cieniem zadziornego usmieszku, by po chwili niemal wypuścić smycz Biscuita z rąk, ponieważ wyspiarz postanowił ja do siebie tak mocno przysunąć. Nie znala go od tej strony, ale musiałaby skłamać mówić, że jej sie ona nie podobała. Wolna dłonią złapała się go delikatnie za szyję przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Jak te usta wybornie smakowały i smakowala ich ponownie, a to oznaczalo, że to nie mógł być tylko jednorazowy wybryk.
W głowie jej wirowalo, a na ustach znow wykwitł ten szeroki nieco głupkowaty uśmiech. Dawno się tak nie czuła, a może nigdy? To było coś całkiem nowego, ale wcale się nie obawiała, że się sparzy, jak to miała w zwyczaju z Colinem.
— O siedemnastej będzie chyba idealnie —powiedziała wplatając swe palce w jego dłoń i niespiesznie ruszają za Biscuitem do przodu. Nie zauważyła, że bylinobserowaani, nie przez jedna, a dwie pary oczu i że z konsekwencjami tego przyjdzie jej sie zmierzyć po poworocie. Teraz napawala sie tym krótkie spacerem, bliskością i czymś co jeszcze nie miało swojej nazwy. Po kilkunastu mintavh musiała się jednak rozstac z Marshallem I wrócić do mieszkania. Tam czekał na nią komitet powitalny z wypisanym na twarzy moze nam to wyjasnisz? Rozmowa była długa i wyczerpujaca, jednak Anthony chyba ze wzglefu na maleńka Aurore postanowił nie unosisc sie zbytnio. Rudowlosa powiedziała im co ske wydarzyło I dlaczeho obawiała się lrzez wyznaniem im tego wcześniej. Nie chciała tłumaczyć sie z relacji z wyspiarzs, bo przeciez to było calkiem swieze, ale jak sie okazało rodzice widzieli cale zajscie na chodniku. Wyznala im zatem to co czuła i choc wydawali się nie do konca przekonani, to Grace zapewnila ja, ze ma w nich wsparcie!
W salonie na ta kazde wystawna obiado-kolacje zamkasttolika kawowego zagościło biurko Charlotte, które spokojnie mogło uchodzi za stol jadalniany. Z piwnicy Anthony przyniósł krzesła, które kupil dokładnie rok temu, gdy byli w odwiedzinach u córki. Rudowłosa skorzystala z darmowej opieki nad dzieckiem i jeszcze zdążyła zaliczyć małe zakupy i prezentowe, i ciuchowe. Skoro teraz miała to być w jakiś sposób uroczyste spotkanie to nie mogła postawić na swój wczorajszy komplet. O godzinie szesnastej trzydzieści kończyła karmić Aurore, mama za to wyciagala jakas pieczen z kuchenki, a ojciec robil to o co Grace go poprosiła. Lester przebrała się w czerwona sukienkę, ale jestem z racji spędzania swiat w swoim mieszkaniuodarowala sobie ubranie szpilak, zastepujac je białymi skarpetkami. Aurora rowniez została przebrana w urocze świąteczne spioszki, ktore dostała w prezencie od dziadków
Charlotte
Kobieta zdawała sobie sprawę, że porównywanie Colina i Jeroma, a także bardzo podobnej sytuacji, w której z oboma mężczyznami się znalazła, było bezcelowe. Nie dlatego, że nie powinno się ich porównywać, a dlatego, iż wyspiarz wygrywał już na starcie. Ich więź była o wiele silniejsza od zwierzęcego pożądania, bo choć ono niewątpliwie miało okazje rozkwitnąć wczoraj wieczorem, to przede wszystkim byli dla siebie wsparciem w naprawdę najgorszych momentach życia. On był przy niej, gdy zapijała smutki po pierwszym odejściu Rogersa, a ona starała się, choć swoją obecnością, pokazać mu, że nie jest kompletnie sam po stracie syna. Mieli także wiele ciepłych i wypełnionych śmiechem wspomnień, które umacniały fundamenty tej przyjaźni. Może to był jeden z powodów dla którego to co działo się między nimi wydawało się wbrew obawom całkiem naturalne? Ten krok na przód nie musiał przecież oznaczać, że cokolwiek sobie rekompensowali obecnością tej drugiej osoby. Był po prostu nieco śmielszym rozpoczęciem nowego rozdziału. Nie miał jeszcze tytułu ani zarysu, ale jeśli los pozwoli będą mogli go napisać z Marshallem razem.
OdpowiedzUsuńCzując uśmiech mężczyzny na swych wargach sama również nie mogła się powstrzymać.
— Czy to zły moment, by wspomnieć, że jestem bardzo niecierpliwa? — zagadnęła patrząc na niego tym glodnym wzrokiem, który był jedynie kroplą w morzu tego co zostało rozbudzone tym pocałunkiem. Nie zrobiła jednak nic, by zatrzymać szatyna, ponieważ wiedziała, że musi najpierw porozmawiać z rodzicami, a następnie wybrać się na ekspresowe, świąteczne zakupy. Musiała postarać się o jakieś prezenty dla rodziców i z racji nieco sentymentalnej nuty w sercu postawila na urocze swetry z napisami Najlepszy dziadek na świecie i Najlepsza babcia na świecie. Do tego dorzuciła troche słodkości i mogła wracać do domu, ponieważ prezent dla szatyna juz od kilu dni spakowany w szafie.
Zaaferowana zakupami oraz rozmową z rodzicami nie miała zbyt wiele wolnego czasu na przemyślenia dotyczące tego co zaszło miedzy nią, a Jeromem. Nie mogła zaprzeczyć jednak temu, że od samego rana - gdy już sobie wszystko wyjaśniła z państwem Lester - unosiła się jaki kilka centymetrów nad ziemią. Czuła przyjemne mrowienie zwiastujące dosc sporo zniecierpliwienie. Tęskniła wcześniej za przyjacielem, lecz nigdy w ten tak intensywny sposób. W mieszkaniu było na tyle gwarno, że omal, a umknęło by jej pukanie do drzwi. Anthony wlasnie zabawiał Aurore; Grace upewniała się, że potrawy są na swoim miejscu, a Charlotte właśnie wychodziła z łazienki, gdzie skończyła nakładać makijaż.
Otworzyła drzwi z rozmachem doskonale wiedząc kto tym razem się za nimi znajduje. Nie spodziewała się natomiast takiego wydania. To był chyba jej pierwszy raz, gdy miała okazje zobaczyć wyspiarza w rozpuszczonych włosach i tak eleganckim stroju. Nieświadomie otworzyła usta, a oczami błądziła po całej jego sylwetce. Na twarzy zatrzymała się na dłużej, a na jej własnej wykwitł delikatny uśmiech.
— I vice versa— powiedziała odwracając się nagle do tyłu, by zbadać sytuację, gdy nie zobaczyła na horyzoncie nieproszonych gapiów, wspieła się na palce i pocałowała go krotko acz intensywnie.
— Musialam sprawdzić, czy nic się nie zmieniło —powiedziała filgarnie po czym zaprosiła go do środka. W miejscu biurka znajdowal sie teraz malenki stolik kawowy, na nim choinka, a obok niej prezenty. Jeden był naprawdę pokazanych rozmiarów i to właśnie on przeznaczony był dla Marshalla.
— Dzien dobry, panie Jeromie —odezwała się Grace z pogodnym, typowo matczynym uśmiechem.
—Witamy ponownie — dorzucil Tony z lekkim usmieszkiem, ale Rory dosc szybko skupila na sobie cala jego uwagę. To tez odratowało go przez zabójczym spojrzeniem jakie posłała mu jego córka.
Faktycznie, to było dość interesującym zagadnieniem, jak Noah zareaguje na wieść o separacji Jen i Jerome’a. W końcu to był bardzo poważny krok. I chociaż ta decyzja dotyczyła tylko tej dwójki, tego małżeństwa i nikt nie miał prawa im mówić, co powinni, a czego nie powinni robić, to jednak Noah był bratem. Chociaż Jaime też był jak brat dla Jerome’a i popierał jego wybór. Może Noah postąpi tak samo? Moretti wiedział, że jego chłopak dba o swoją siostrę i się o nią martwi, więc oczywiście mógł się wkurzyć na taką wiadomość. Na pewno był gotów obwiniać Jerome’a za to wszystko. Ale to była sprawa tylko tego małżeństwa.
OdpowiedzUsuńI Jerome niech nawet nie myśli o odsuwaniu się i znikaniu, bo Jaime znajdzie go wszędzie, a w takim przypadku mogły się zdarzyć różne rzeczy. Choć chłopak miałby wydać wszystkie pieniądze na poszukiwania, to to zrobi. Nigdy by nie pozwolił, aby Jerome odszedł z jego życia i nie wrócił. Nie mógłby tego zrobić. Za bardzo mu zależało, za bardzo go kochał. Jerome był częścią jego życia. Może i nie wiedział o nim jeszcze wszystkiego, ale jego zasób informacji był naprawdę bogaty. Mało kto wiedział więcej. Chyba nie było kogoś takiego. Dlatego liczył, że panowie jakoś się dogadają, a spędzony we trójkę (lub więcej) czas będzie raczej spokojny, pełen śmiechu i bez wrednego dogadywania sobie. Lub wypominania błędów.
No, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Możliwe, że najszybciej w lipcu na drugi rok, ale... życie było nieprzewidywalne. Spotkanie mogło nastąpić szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
Jaime uniósł wzrok na przyjaciela i pokiwał głową na znak, że pamiętał, kiedy zadał mu to ważne pytanie. Później słuchał go uważnie, wpatrując się w niego. Ach, bo to tak wszystko ładnie brzmiało. I Jaime wiedział, że tak jest, że na tym to wszystko polega i... chwila, moment, tu nikt nic nie mówił o miłości! Ani on, ani Noah jeszcze nic sobie nie powiedzieli. Ot, chodzili na randki, spędzali wspólnie czas w mieszkaniu jednego albo drugiego, zawsze mogli podesłać sobie jakiegoś śmiesznego mema. I byli w związku, nazywali się swoimi chłopakami, ale żaden z nich niczego nie zadeklarował. Mimo to, Jaime... uśmiechnął się ciepło do Jerome’a.
– Jasne, jasne, ja już nic nie mówię! Nie chcę oberwać! – zaśmiał się, a potem napił się rumu. Nie wiedział, co mógł powiedzieć na to, co powiedział Marshall. Bo naprawdę ładnie powiedział i mówił z doświadczenia prawdopodobnie. – Cóż... dziękuję, Jerome. To wiele wyjaśnia. Kocham cię, chociaż możliwe, że chcesz mi dać w twarz – uśmiechnął się szeroko, a potem dopił rum do końca.
Postawił szklankę na stoliku i dolał sobie alkoholu. Jerome’owi też, a co, niech pije.
Jaime wzruszył ramionami, wracając na swoje poprzednie miejsce.
– Nie wiem, po prostu nie zależy mi, aby moje ciało zostało skremowane albo pochowane trzy metry pod ziemią. Podejrzewam, że moi rodzice mogliby mieć z tym problem, ale to w końcu moje ciało i moja decyzja... Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym – przyznał i westchnął.
No, właśnie, o tym mówił też Jaime – bliscy musieli wiedzieć, co zamierzali.
– Rozumiem, to też jest dobra opcja. Co prawda słyszałem, że potem mogą się dziać dziwne rzeczy. Na przykład, po podpisaniu oświadczenia jak ktoś się dowie, a potrzebuje akurat twoich organów, bo wszystko się zgadza z potrzebującym, to może chcieć cię zabić – powiedział poważnie. – Nie wiem, na ile to jest prawdą, jeszcze mi na studiach nie podali żadnych statystyk z tym związanych. A później, kiedy już umierasz, zabierają ci organy i nadchodzi twój pogrzeb, to... no, różnie może wyglądać twoje ciało, wypełnione kartonami. Mogą one wychodzić i wyglądać źle. Więc nie dość, że ogólnie będzie źle, bo umarłeś, to jeszcze to. Ludzie różnie mogą na to zareagować.
Prawdopodobnie Jerome już to wiedział, ale Jaime lubił błysnąć wiedzą, więc...
UsuńPóźniej Jaime roześmiał się na wspomnienie o uczuleniu na świnki morskie (czy tam na ich sierść). Och, tak, żart trafiony w punkt, podobał mu się.
– Powiem ci tak – zaczął, kiedy już się uspokoił. – Noah nie lubi sierści na swoich ubraniach i na dokumentach, więc on też się nie zbliża do Henia – znowu się roześmiał. Bo to zabawne było; najpierw jego eks dziewczyna z alergią, teraz chłopak, który również mało co głaskał Henia. – Moje plany... cóż, święta z rodziną. Pewnie spotkam się też z Noah, o ile znajdzie czas. A Sylwestra... nie mam jeszcze żadnych. A ty?
Jaime uśmiechał się, kiedy słuchał o tym, jak Jerome sobie radził w pracy. Był z niego dumny. Taki awans i jeszcze premia! No i idealnie.
– Oby tak dalej. To znaczy, żebyś nie padał tak często ze zmęczenia, ale żebyś sobie radził, pilnował terminów i zgarniał premie – zaśmiał się, a potem pochylił się, aby stuknąć się szklanką ze szklanką Jerome’a. – Świetna robota, bracie.
Jaime
BONUS:
OdpowiedzUsuńI nastał ten dzień wielkiego spotkania z rodziną. Jaime wierzył, że będzie dobrze. W zeszłym roku było już nieźle, nikt się nie zachowywał nadto dziwnie. I miał też się zjawić wujek Shay, który na pewno odciągnie swoją obecnością uwagę od Jaime’ego. Nie, żeby coś, ale minęło już wiele lat od śmierci Jimmy’ego i nikt już nie zagadywał chłopaka o to, jak się czuje, jak sobie radzi. Zresztą, chyba było to widać, skoro wciąż studiował i przechodził dalej, odbywał praktyki, staż, a teraz pracował. Owszem, święta były czasem, kiedy mocniej odczuwał brak Jimmy’ego. Może i nie pamiętał za wielu wspólnych świąt (ze względu na wczesny okres dzieciństwa), ale to, co miał w pamięci, było bardzo wesołe. Wspólne otwieranie prezentów było takie super! I potem jak się razem bawili, wymieniali zabawkami... Na śnieg wyjść nie mogli, ponieważ było o to ciężko w Miami (chyba że lecieli do rodziny do Nowego Jorku), ale... i tak było super. Bardzo.
Jaime chciał wynieść śmieci, dlatego wyszedł na korytarz dość wcześnie. I o mało się nie potknął o torbę, pozostawioną pod jego drzwiami. Zaklął pod nosem, a potem odłożył worek, żeby spojrzeć do torby. I roześmiał się, widząc, co jest w środku. O, tak, to zdecydowanie był prezent dla niego. I od razu wiedział, od kogo on jest.
Chłopak szybko wniósł pakunek do środka, szybko czmychnął do zsypu na śmieci, po powrocie do mieszkania umył ręce i zabrał się za oglądanie prezentów. I były niesamowite. Jaime był zafascynowany, serio. Położył butelkę rumu na stole, wiedząc, że wypije alkohol wraz z Jerome’em. Potem wziął do ręki książkę kucharską i aż westchnął, rozmarzony. Oho, będzie gotowanko! Już się nie mógł doczekać aż przejrzy wszystkie przepisy (na co już teraz trochę mu zeszło, ale przecież w paczce jeszcze coś było). W końcu wyjął fartuch, który rzucił mu się w oczy już pod drzwiami. Widział swoje imię i nazwisko i pokręcił głową, wciąż się uśmiechając. Jerome był niemożliwy, naprawdę! Ale to było takie kochane z jego strony!
Nie czekając długo, Jaime założył na siebie fartuch, ułożył książkę i rum na stoliku, a potem wybrał odpowiedni kąt i zrobił sobie zdjęcie. Nie lubił tego robić, ale tu chodziło o coś ważniejszego niż jego lubienie czegoś. Uśmiechał się na zdjęciu, a sama fotka była zrobiona bardziej z góry. Wszystko było ładnie widać. I wysłał do Jerome’a z podpisem, że bardzo dziękuje za prezenty, że zaprasza na rum i na danie z książki, a także życzył mu wesołych, zdrowych i zrelaksowanych świąt.
Szczęśliwy Jaime
Gdyby miała wskazać w którym dokładnie momencie przestała postrzegać szatyna, jako jedynie swojego przyjaciela, a zaczęła również patrzeć na niego jako faceta, nie umiałaby tego zrobić. Proces ten zachodził stopniowo, a swój finał wydawać by się mogło miał wczoraj w nocy. Wydawać, ponieważ gdy rudowłosa otworzyła mu drzwi nie dało się ukryć, że malowały się jej przed oczami detale, na które przez te kilka lat nie zwracała uwagi. Byly tuż pod jej nosem, ale ona ich nie dostrzegała i teraz odkrywała jakby na nowo. Nie czuła tez tego ciezaru na sercu, który nosił miano wyrzutów sumienia. Nie robili nic złego, nikogo nie chcieli skrzywdzić i postarali się o to, by najpierw zamknąć poprzedni rozdział. Rudowłosa nie mogła mieć pewności jak ich relacja się potoczy ani jak będzie postrzegana przez osoby trzecie. Nie byłaby zaskoczona, gdyby ktoś zarzucił jej, że rozbiła kochające się małżeństwo i choć nie miałoby to w sobie krzty prawdy, to pewnie zabolałoby jak cholera. Nie zamierzała się tym na zapas przejmować, bo jeśli mialo cos takiego nastąpić to i tak nie miała jak temu zapobiec. Teraz wolała skupić się na iskrzących, bursztynowych oczach, bujnych rozpuszczonych włosach i uśmiechu, który niby znała tak dobrze, a teraz wydawał się on całkiem inny.
OdpowiedzUsuńWspinając się na place niemal po kryjomu czuła się jak nastolatką, która po raz pierwszy skradła swej sympatii buziaka. Może byłoby to odzwierciedleniem rzeczywistości, gdyby nie fakt,że z Marshallem posunęli się już o wiele dalej. Fizycznym przypomnieniem na to byl chociażby dreszcz przechodzacy przez najbardziej intymne zakamarki jej ciała w momencie, gdy mężczyzna dotknął jej uda. Z cichym świstem zaczerpnęła powietrza i spojrzała na niego z lekkim wyrzutem. Lekkim, ponieważ na pierwszy plan w zielono-brazowych tęczówkach wychodziło nieopisane pożądanie.
— Właśnie widzę, że ja to cie chyba wcale nie znam — szepnęła z figlarnym uśmiechem nim na dobre wkroczyli do salonu. Przy ich aktualnym stole znajdowało się pięć krzeseł l, ponieważ na jednym rudowłosa ulokowała nosidełko od córki. Dziewczynka była jeszcze za mała nawet na specjalnie krzesełko, a i miejsca by już na nie nie starczyło. Charlotte musiała poważnie pomyśleć o przeprowadzce do czegoś większego, gdy Rory podrośnie i zacznie potrzebować więcej miejsca.
— W takim razie Jeromie, mów mi Grace — powiedziała wyciągając ku niemu dłoń nim zasiadł na swoim miejscu. Potrawy znajdowały się już na stole parując i wyepleniajac samakowitymi zapachami każdy zakamarek mieszkania.
— Zdedcydowanie przez kamerkę nie mógłbym jej ponosić. — odezwał się Anthony, który chyba już kompletnie przepadł w roli dziadka. Kołysał się z Aurora na rękach tylko od czasu do czasu odrywając od niej wzrok. Gdy padał on na szatyna zmienial swą łagodność na dostrzegalna zaciętość.
— Gdyby Charlotte mnie posłuchała, to nikt nie musiałby nigdzie latac —spojrzał to na swoją córkę, to na mężczyznę. No i się zaczęło, a tak go ładnie Lotta prosiła, by nie wyciągał tego argumentu.
—Tato..—jęknęła w tym samym momencie, w którym Grace wymówiła Tony. Panna Lester nie chciała jeszcze raz dzisiejszego dnia przechodzi przez wszystkie za i przeciw jej pozstaniu w Nowym Jorku. Podeszla do ojca i odebrała delikatnie mu Aurore, by ułożyć ją obok siebie w nosidełko. Tym sposobem każdym mógł zasiąść przy stole, a dziewczynka była blisko. Po swojej prawej miała nosidełko, a po lewej Marshalla, któremu rzuciła przepraszające spojrzenie. Obiecala mu bowiem,że wszystko wyjasni przed kolacja i obędzie się bez dramatów, a tu ojciec miał inny plan.
— No dobrze, to proszę się częstować — zarządziła Grace, która usiadła strategicznie naprzeciw wyspiarza, by ten nie musiał mierzyć się z nie do końca przyjacielskim spojrzeniem Anthonego. Po tym co wyznała im Charlotte mężczyzna po raz kolejny stwierdził, że popełnia błąd. Nie byl jednak w tym az tak stanowczy, jak w przypadku Colina. Na pewno na korzyść Jeroma działało chociażby to, że poznali go już wcześniej i wiedzieli jak bardzo pomagał ich córce. Nie zmieniało to jednak faktu, że Charlotte była córunia tatusia i ten za punkt honoru postawił sobie jej ochronę. Nie mógł zapobiec temu co wydarzylk się z Rogersem, ale zamierzał upewnić się, że tym razem na pewno rudowłosa nie zostanie kompletnie sama. Juz to, że nie na klanial jej to powrotu do Southampton było jak na wagę złota.
Usuń— Wiemy jak bardzo pomagasz Charlotte i naprawdę dziękujemy, ale chciałem zapytać czym się zajmujesz?— odezwał się oczywiście Anthony po kilu minutach ciszy, która przerywało jedynie uderzanie sztućcy o talerze i ich miarowe przeżuwanie. Lotta siedziała troche jak na szpilkach, ale starała się coś zjeść bowiem w ciągu dnia nie miała na to czasu. Gdy usłyszała pytanie spojrzała na ojca wzrokiem pod tytułem znowu zaczynasz?, a na wyspiarza wybacz. Dłonią pod stołem odszukała jego udo i lekko za nie ścisnęła. Grace za to wstała od stołu i zaproponowała coś do picia.
— Mamo w lodówce jest rum, whiskey i wino dla ciebie, a ja zostane przy wodzie — powiedziała, gdy starsza z kobiet ruszyła w kierunku części kuchennej. Na koniec spojrzenie przeniosła na Aurorę, której powieki stawały się coraz to cięższe. Młoda mama wstala wiec od stołu I wzięła ja na ręce, by przenieść do łóżeczka
— Chyba miała dzisiaj za dużo wrażeń — zauważyła panna Lester, a Anthony niby odkaszlując dodał nie ona jedna. Rudowlosa nieco zaczerwieniła się na twarzy, ale nie powiedziała juz ani słowa siadają z powrotem na swoim miejscu. No cóż nikt nie zawstydzi cie bardziej niż twoi rodzice, prawda?
Charlotte
Chyba żadne z nich nie przypuszczało, że będzie im dane się poznać właśnie od tej strony. Co innego przyjacielskie żarciki, a co innego podszyte pożądaniem zaczepki, które gdyby nie obecni goście mogłyby się przerodzić w coś znacznie przyjemniejszego. Widząc jego głupkowaty pełen satysfakcji uśmiech zdzieliła go delikatnie w ramię.
OdpowiedzUsuń— Zachowuj się — zganiła go, lecz nie wydało się to w ogóle groźne przez jej rozbawione spojrzenie. Z tyłu głowy już sobie zanotowała, by nie puścić mu tego manewru płazem - oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
— To Ty nie pochodzisz z Nowego Jorku? — zapytała szczerze zaciekawiona mama rudowłosej.
— Nie wspominałam Wam, że Jerome jest z Barbadosu? — zdziwiła się Charlotte śmiesznie marszcząc przy tym brwi. Możliwe, że nie podzieliła się konkretnie tym faktem, ponieważ bedac w Southmapton miała inne rzeczy do pukladania sobie w sercu i głowie. Teraz wszyscy obecni wiedzieli, że na nic się to zdało,ale przynajmniej wśród nich dzięki temu była maleńka Rory.
— Musiałaś zapomnieć skarbie. A to rozumiem masz tylko siostrę, czy jest jeszcze jakieś rodzeństwo? Christopher, brat Charlotte w tym roku niestety nie przylecial z nami — tutaj rodzicielka spojrzała z lekkim smutkiem na rudowłosa, a ta posłała jej pełen zrozumienia uśmiech. Rozmawiala z bratem kilka dni wcześniej i wiedziała ze on akurat planował pojawić się w Nowym Jorku na dłużej. Nie zdradził jednak niespodzianki rodziców i kobieta zamierzała mu to wspomnieć, choć pewnie gdy zobrazuje mu całą sytuację ten będzie turlał się ze śmiechu po podłodze.
Potrawy były praktycznie w stu procentach przygotowane przez Grace, dlatego dla Charlotte smakowały domem. Delektowała się każdym kęsem pomimo faktu,że cała była nieco spięta. Nie zabrała dłoni, gdy mężczyzna odpowiadał przez co z ulga poczuła, że odwzajemnił gest.
— Naprawde? Sam jestem architektem, ale przyznam, że pracowałem również jako budowlaniec. Nie jest to lekki kawałek chleba — w jego glosie dało sie usłyszeć nute uznania dla szatyna, jakby nagle zyskał kilka dodatkowych punktów w Anthonowej skali.
Pan Lester poprosił o whiskey, a jego żona - tak jak Charlotte przewidziała- uraczyła się kieliszkiem, białego, półwytrawnego wina. Rudowłosa jeszcze przez jakiś czas musiała sobie podarować procenty, jednak przeczuwała, że gdy tylko wróci do pracy, a Rory bardziej przywyknie do karmienia z butelki będzie łatwiej przerzucić się na mleko modyfikowane.
Zasiadały z matką niemal w tym samie z powrotem do stołu, gdy lyzka znacząco uderzyła o talerz wyspiarza. Lotta spojrzała na niego zaskoczona I kompletnie nie spodziewała się tego co padnie z jego ust. Na moment zapadła kompletna cisza, Anthony spojrzał na młodego mężczyznę unosząc przy tym brew do góry, a Grace wraz z drugą rudowlosa cicho parsknęły śmiechem. Jeśli to nie było przełamanie lodów to panna Lester nie wiedziała co, by sie mogło do tego zaliczać.
Usuń— W rzeczy samej —odchrząknął Tony i sam powstrzymywał lekki grymas rozbawienia. Szanowal ludzi, którzy potrafili mu się postawić oczywiście w kulturalny sposób i gdy mieli ku temu powody.
— Już przeprosiliśmy za tą niespodziankę naszą córkę, ale tobie również należa sie przeprosiny. Z tego co Charlotte wspominała mieliście wspólne plany i mamy nadzieję, że takie rodzinne święta nie są problemem? — wtraciła się Grace, a atmosfera odczuwalnie sie rozluźniła. Jakby z barków każdej obecnej osoby zostal zdjęty pewien ciężar i na nowo można było rozmawiać na lżejsze tematy, zajadać się pysznościami.
— A właśnie! Bo tego wam nie opowiadałam... —odezwała się w pewnym momencie rudowłosa z uznaniem i lekka czułością patrząc na wyspiarza.
— Jerome towarzyszył mi podczas calusienkiego porodu i nie zemdlał — troche na koniec zażartowała z mężczyzny, ale cóż tego nie mogła powstrzymać. Nadal był jej przyjacielem i nadal zamierzała sobie pozwalać na żarty, czy kasliwe uwagi adekwatne do sytuacji.
— No to jestes wytrzymalszy od mojego męża — zaśmiała się Grace, a Tony widocznie się obruszyl, ponieważ gdy Charlotte przychodziła na świat ten stracil przytomność w szpitalu.
Charlotte
Tak jak wyspiarz przewidział mama rudowłosej aż klasnęła uroczo w dłonie, gdy dowiedziała się ile rzeczywiście mężczyzna posiada rodzeństwa. Sama wychowała jedynie albo aż dwójkę, a tutaj była mowa całej piątce!
OdpowiedzUsuń— Twoja mama miała ręce pełne roboty — zaśmiała się lekko na to stwierdzenie. Kiedyś nawet z mężem myśleli o większej rodzinie, ale niestety zdrowie jej nie pozwoliło i nie chcieli zbytnio naciągać szczęścia jakim zostali obdarzeni. Poza tym Grace choć idealnie odnajdywała się roli kury domowej to jaśniała, gdy tylko przekraczała próg swej pracowni. Początkowo było to tylko hobby, które z biegiem lat zmieniło się w całkiem nieźle prosperujący biznes. Nie trudno odgadnąć po kim to Charlotte miała pociąg do sztuki. Grace zaczynała od tworzenia kartek okolicznościowych, a kończyła na projektowaniu loga dla jakiejś okolicznej kawiarni. Tworzyła całe scrapbooki ze zdjęciami, które miały istotne miejsce w sercach klientów; malowała karykatury, gdy wpadło takie zamówienie. Całe dnie niemal przesiadywała w niewielkiej pracowni, która specjalnie dla niej zaprojektował i zbudował Anthony. Nie mógł pozwolić, by ukochana nie miała swojego miejsca na twórczość. Nie była jednak stereotypową artystką chodzącą z głową w chmurach, ponieważ gdy finanse im się uszczupliły nie miała problemu, by pójść pracować na kasie, czy zatrudnić się w kwiaciarni. Wiedziała, że życie wymagało poświęceń i tego samego starała się nauczyć własne dzieci. Patrząc na to jak radziła sobie Lotta, chyba całkiem nieźle wyszło jej przekazanie właśnie tych wartości.
Szatyn faktycznie nie miał przyjemności poznać jeszcze Christophera, ale kto wie, czy owa szansa nie natrafi się w najbliższej przyszłości? Skoro rodzice potrafili ją tak z dnia na dzień kompletnie zaskoczyć, to może i młodszy braciszek trzymał jakiegoś asa w rękawie. Tym jednak rudowłosa nie chciała obecnie zaprzątać sobie głowy, a skupiła się na pysznym jedzeniu i o wiele luźniejszej atmosferze wypełniającej malutkie mieszkanie. Anthony na wieść o tym, że przyjaciel córki nie tylko był budowlańcem, a także nimi zarządzał pokiwał z lekkim uznaniem głową. Wiedział jak wiele stereotypów krążyło wokół tego zawodu oraz jak wiele z nich nosiło w sobie więcej niż jedno ziarnko prawdy. Zarządzaniem zespołem, który miał w sobie choć jedno z nich nie należało do najłatwiejszych.
— Teraz już głównie budynki mieszkalne, ale w przeszłości zdarzyło mi się zrealizować kilka większych projektów na hale przemysłowe, czy obiekty sportowe również w Stanach. — przyznał jakby z nową energią, ponieważ lata świetności swej kariery miał jednak za sobą, to jego dzieła nadal stały i całkiem nieźle się prezentowały. Teraz był znacznie bliżej emerytury niż odkrywania koła na nowo. Tony nie sądził, że trafią z mężczyzna na jakiś wspólny temat, a to uplasowało go jeszcze wyżej w nieoficjalnym rankingu troskliwego ojca.
— Ah! No tak, bo w sumie nigdy Ci nie mówiłam, mój dziadek wyemigrował do Anglii i tak w sumie to w jednej czwartej jestem amerykanka jak się patrzy — wtrąciła Charlotte siląc się na jak najbardziej charakterystyczny akcent. Po pięciu latach mieszkania w Nowym Jorku już niemal całkiem pozbyła się tego co ją na początku wyróżniało - brytyjskiego brzmienia. Oczywiście, potrafiła do niego wrócić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ponieważ tego się nie zapomniało jak jazdy na rowerze, lecz przywykła już do nowojorskiej gwary.
UsuńGdy temat zszedł na niespodziewana wizytę i rodzinne święta Lotta miała tylko nadzieje, że ciężar znów nie powróci na ich barki. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Skupiła się za to na spojrzeniu Marshalla, które wyrażało wiele, lecz teraz jakoś nie potrafiła go tak łatwo odczytać jak wczoraj wieczorem. Może nie odkrywał wszystkiego w obawie, że ktoś niepożądany mógłby coś opacznie zrozumieć? Słysząc wypływające z jego ust słowa uśmiechnęła się do niego jakoś tak czule, a jej serce jakby urosło na kilka uderzeń.
— Za rodzinne święta... ale już bez niespodzianek, okej? —zmrużyła oczy na rodziców i uniosła szklankę z wodą, by również opić ten toast. Kobieta nagle poczuła, że może swobodnie zaczerpnąć powietrza i cieszyć się z wieczoru spędzonego w gronie...najbliższych. Tak, definitywnie Jerome się do tej definicji zaliczał.
— Słyszeliśmy i sama byłam zaskoczona — powiedziała Grace kręcą głową.
— Ja to się z nią męczyłam dobrych dwanaście godzin — na te słowa Lesterówna wyszczerzyła ząbki do matki.
— Ale za to jaka Ci córka wyrosła, co? — odezwała się żartując i wstała od stołu, by podejść do choinki, która traciła się wśród prezentów. Sięgnęła po pierwszy dla Grace, a później kolejny, który przyniósł Marshall. Spojrzała na niego i bezgłośnie powiedziała Dziękuje. Kolejne dwa podarki wylądowały w rękach Anthonego, a na końcu zostawiła sobie najlepsze, czyli ogromny prezent, który wymyśliła całkiem przypadkiem dla przyjaciela.
—No, na co czekacie otwierajcie — zarządziła patrząc z radością, jak każdy dobierał się do odpowiedniego pakunku. Szatyn dostał od niej dość sporych rozmiarów, zabawkowa burgerownia o szlachetnym tytule Burger Heaven pomysł na biznes. Według krótkiego opisu było to połączenie gry typu monopoly i tych nieco bardziej manualnych, gdzie coś trzeba było ze sobą połączyć. Oczywiście, by wyspiarz nie był rozczarowany dołączyła do środka butelkę rumu oraz szklankę z grawerem Sunbeam.
Charlotte
— To naprawdę podziwiam Twoją mamę. Ja to się cieszę, że nasze ancymony już są dorosłe — powiedziała kobieta posyłając córce spojrzenie pełne miłości. Tęskniła zarówno za Charlotte, jak i za Christopherem, ponieważ bez nich dom wydawał się zbyt duży i za cichy. Taka jednak była kolej rzeczy, a ona na pewno nie chciałaby znów wracać do etapu młodzieńczego buntu, gdy każdy ich późniejszy powrót przyprawiał ją o najczarniejsze myśli i nie pozwalał spokojnie zasnąć. Młoda kobieta za to z nieukrywanym zaskoczeniem spojrzała na przyjaciela, ponieważ nie miała zielonego pojęcia, że po pierwsze miał tyle rodzeństwa, a po drugie że była między nimi, aż taka różnica wieku.
OdpowiedzUsuń— Dorosłe, czy nie, a martwić i tak się trzeba — dorzucił Anthony na ułamek kilku sekund zmieniając ton na nieco reprymendujący i wbijając spojrzenie w dwudziestoparolatkę. Mężczyzna miał trochę racji, a może i nawet więcej niż trochę, gdyż to właśnie po wyjeździe panny Lester na studia martwili się za czworo. Nie wiedzieli, czy będą w stanie jej pomóc, gdy będzie tego będzie potrzebować. Rezultat był taki, że poradziła sobie sama, lecz przypłaciła to wysoką ceną poznając naprawdę paskudną stronę człowieczeństwa wypełnioną ułudą, zdradą, narkotykami i niebezpieczeństwem w ciemnych alejkach. Z perspektywy czasu to było naprawdę niesamowite, że skończyła studia i odcięła się od tamtego życia. Nie pozwoliła na żadnym z etapów ściągnąć się na samo dno. Była cholernie uparta - po ojcu - i to uratowało ją od najgorszego. Marshall nie miał jednak prawa o tym wiedzieć, ponieważ mimo silnej więzi nigdy nie rozmawiali zbytnio na temat przeszłości, czy nawet rodziny, jak się dzisiaj okazało. Ich talie może zostały częściowo wymienione, lecz nadal znajdowały się w nich stare karty, których nie zdążyli jeszcze przed sobą nawzajem odkryć. Szatyn nie mógł więc zrozumieć tego, że gdy przeniosła spojrzenie z niego na ojca mógł dostrzec w nim coś na kształt bólu i ogromnego poczucia winy. Zdawała sobie bowiem sprawę, że Anthony tylko przypominał jej, że powinna im ufać i że wcale nie chcą dla niej źle. Była ich córką, a jego oczkiem w głowie i nie zawahałby się złamać wszelkich praw, gdyby to miało oznaczać zapewnienie bezpieczeństwa jego rodzinie.
— Tatuś...— zaczęła już chcąc tłumaczyć, że ciężko było jej powiedzieć o sytuacji z Rogersem przez komunikator, ale ten machnął ręka i sięgnął po swoje whiskey. Nie chciał zmuszać rudowłosej do ponownego wykładania wszystkiego na stół tym bardziej, że potrafił zauważyć, iż atmosfera należała już do tych znacznie przyjemniejszych.
Usuń— Jeden, który znajduje się w Nowym Jorku, Arthur Ashe Stadium. Przy nim miałem największy wkład w projektowanie, a także przebieg prac. Wiadomo, że nie byłem jedyną osobą, która nad tym pracowała, ale... — widać było, że jest niesamowicie dumny z tego projektu, ponieważ był on jednym z ikonicznych w jego karierze.
— Och to ten przez który musiałeś wylecieć z Anglii, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, prawda? — odezwała się Grace podpierając się rękami po bokach i patrząc na niego z udawanym wyrzutem.
— Grace, skarbie, ale wróciłem na poród — powiedział pochylając się w kierunku żony i całując ją w skroń. To właśnie był obraz partnerstwa, miłości i małżeństwa z jakim dorastała panna Lester. Przyjazd do Nowego Jorku i podjęcie pracy w klubie go-go sprawił, że rozbił się on na tysiące nic nieznaczących kawałeczków. Z każdym kolejnym miesiącem i rokiem mniej wierzyła w to, iż coś takiego w obecnych czasach miało miejsce bytu. Ludzie potwornie się ranili, wymieniali na lepszy model lub przechodzili z partnerów w tryb współlokatorów. Rudowłosa dlatego tak szczelnie zamknęła się przed nawiązywaniem głębszych relacji, by nie dać się głupio zranić. Z biegiem czasu mury jednak kruszyły się cegiełka po cegiełce, by pozwolić na dopuszczenie do siebie osób, które mogła nazwać przyjaciółmi.
— Wróciłeś i zemdlałeś — skwitowała z lekkim uśmieszkiem, a Lotta po drugiej stronie stołu parsknęła śmiechem. Miło patrzyło się na rodziców, którzy tak naturalnie się przekomarzali i byli na wyciągnięcie ręki. Wiadomo obyłoby się bez stresu, gdyby uprzedzili ją o swoim przylocie, ale i tak cieszyła się, że byli tu z nią.
— Wracając do tematu.. — odchrząknął Tony i spojrzenie przeniósł na szatyna.
—... jest to niesamowita odpowiedzialność, ale większość rzeczy ma normy, których należy się zwyczajnie w świecie trzymać i reszta to doświadczenie, doświadczenie, i jeszcze raz doświadczenie. Myślę, że odrobina samozaparcia i zainteresowani tematem, a można ruszać w tym kierunku — mężczyzna stał się nagle bardzo rozmowy, bo najwyraźniej wyczuł, że Marshall mógł być prawdziwie zainteresowany architekturą skoro pracował w budowlance. Charlotte patrzyła na cały obrazek z delikatnym uśmiechem, a po ciele rozlało się przyjemne ciepło. Tego właśnie jej brakowało po wyjeździe - rodzinnych, pełnych uśmiechu świąt.
— Lot powrotny mamy czwartego stycznia... bo pomyśleliśmy, że może Charlotte przydałby się wolny wieczór Sylwestrowy — odezwała się matka dziewczyny i puściła jej perskie oko. Może nie wiedzieli z mężem wszystkiego i czasem musieli przeprowadzać długie, wyczerpujące rozmowy, to znała swoje dziecko. A to konkretne uwielbiało szaleć przy muzyce od najmłodszych lat. Poza tym Grace zdawała sobie sprawę jak pierwsze miesiące z niemowlęciem wykańczały i każda chwila urwana dla siebie była jak na wagę złota.
Usuń— Mami jesteś... jesteście najlepsi — powiedziała niemal przebierając nogami pod stołem. Nie sądziła, że uda jej się spędzić sylwestra jak za starych dobrych czasów, a tu proszę dostała swój prezent! Poderwała się ze swojego miejsca i nim zaczęła rozdawać prezentu stanęła miedzy rodzicami, i zgarnęła ich w niedźwiedzim uścisku. Nie narzekałaby, jeśli okazałoby się że wracają wcześniej albo że w ogóle nie planowali przyjazdu do Wielkiego Jabłka. Po pojawieniu się Rory na świecie musiała pozmieniać priorytety w swym życiu, czy tego chciała, czy nie. Miała od samego początku Marshalla do pomocy, jednak po tym co wydarzyło się noc wcześniej chyba chciała - jeśli i on wyraziłby chęć - spędzić z nim trochę czasu sam na sam. Porozmawiać w cztery oczy, wyjaśnić to i owo.
Gdy wyspiarz wręczył również podarki dla niej i Rory zaczęła od tego drugiego. Książeczki jedna po drugiej odkładała na stoliczek kawowy, a widząc pluszaka w kształcie słonia parsknęła śmiechem.
— No wiesz, dalej mi będziesz przypominał o byciu słoniem, tak? — rzuciła, ale odłożyła pluszaka koło pozostały prezentów córki. Grace i Anthony spojrzeli po nich z pytaniem wypisanym na twarzach, ale w końcu postanowili skupić się na otwieraniu swoich prezentów. Widząc swetry z napisami serce im zmiękło i od razu podziękowali Loccie. Ta nadal stała i nieopodal choinki, by wyciągnąć to co znajdowało się torebce prezentowej od Jeroma. Na widok czekolady teatralnie oblizała usta i mruknęła mniam, a dopiero po chwili dostrzegła małe pudełko na biżuterię. Serce zabiło jej mocniej z podekscytowania, bo cóż była kobietą i choć nie wszystkie, to ona lubiła świecidełka. Ostrożnie odwiązała wstążkę, by następnie powoli unieść wieczko. Jej oczom ukazał się naszyjnik z najbardziej trafna zawieszką jaka mogłaby wymyślić. Oczy się jej zaszkliły przez co, by się nie rozpłakać zasznurowała na moment usta i zamrugała szybko. Odłożyła prezent na stolik i nim wyspiarz na dobre dorwał się do Burgerowni rudowłosa rzuciła się na niego przytulając najmocniej jak ta śmieszna pozycja im na to pozwalała.
— Dziękuję Sunbeam — szepnął wprost do jego ucha. Głos jej drżał ze wzruszenia, ponieważ teraz oto miała namacalny dowód tego, że mężczyzna zamierzał dotrzymać złożonej obietnicy. Nie, żeby w to kiedykolwiek wątpiła, ale ta zawieszka wyrażała więcej niż postronny obserwator mógł sobie dopowiedzieć. Rodzice widząc tą scenę spojrzeli wymownie po sobie, ale udawali, że skupieni są na rozpakowywaniu prezentów tym razem od szatyna. Anthony cicho zagwizdał na widok butelki z alkoholem i z uznaniem pokiwał głową. Marshall plasował się naprawdę wysoko, nawet licząc incydent z rana.
Rudowłosa odsunęła się od niego, by mógł dokończyć rozpakowywanie prezentu. Obserwowała go uważnie, nieco nerwowo przygryzając dolną wargą, ale rozluźniła się w momencie pierwszego śmiechu!
Usuń— Cieszę się — rzuciła kucając przed mamą, która zapinała jej podarowany wisiorek. Nie było mowy, by go od razu nie założyła. Świetnie wpasował się w jej dekolt i mienił przy licznych światełkach rozwieszonych w mieszkaniu i skromnej choince. Gdy mężczyzna zaczął przesuwać talerze Grace jako dobra gospodyni natychmiast wstała od stołu i zaczęła puste naczynia nosić do zlewu, a półmiski z jedzeniem chciała jej podawać Lotti, łez do głosu doszła Aurora. płacz był tak donośny, że wybił ją kompletnie z tego radosnego nastroju, jakby cały ten czas śniła na jawie. Ojciec szybko przejął podawania zbędnych rzeczy ze stołu żonie, a rudowłosa ruszyła do maleństwa, które brzmiało co najmniej tak, jakby ktoś je obdzierał ze skóry. To łamało jej serce, choć wiedziała, że nic złego się dziecku nie działo. Wzięła ja na ręce,zaczęła kołysać i szeptać coś do ucha, by ja uspokoić. Aurora po chwili zaczynała płakać coraz ciszej, aż całkiem ucichła wlepiając w rudowłosa duże i ciekawe świata oczy.
— Spokojnie, jeśli dorobię się kiedyś zbędnych tysięcy na koncie, to dostaniesz drugą burgerownie — podeszła do szatyna z dzieckiem na rękach, a Aurora znajdując się dostatecznie blisko znajomego zapachu odwróciła ku niemu główkę. Panna Lester wiedziała, że dziecko miało jeszcze co najmniej miesiąc czasu zanim zacznie rozpoznawać ich twarze, ale z tego co czytała kierowało się innymi rzeczami takimi jak zapach, czy głos. Wystarczająco dużo spędzała ostatnio sama w Jeromem, by i jego zapamiętać.
— Skoro nasz wnusia już nie śpi to może zrobimy sobie pamiątkowe zdjęcie? — zaproponowała Grace, która zdążyła już wszystkie naczynia włożyć do zmywarki. Charlotte pytająco spojrzała na wyspiarza, czy ten chciałby do nich dołączyć, a gdy jej oczy pojaśniały zgodziła się lekkim kiwnięciem. Chwile zajęło im odpowiednie ustawienie się i znalezienie selfie sticka w szafie, ale w końcu mogli się ustawić do świątecznego zdjęcia. Cała piątka! Oczywiście musieli zrobić kilka ujęć, by mieć pewność, że nikt nie wyszedł rozmazany ani nie mrugnął w momencie zdjęcia. Na jednym z nich można było dostrzec jak rudowłosa zerka w kierunku wyspiarza z cała gama uczuć, których opisanie wcale nie było takie proste. Na szczęście nie skupiali się na ich oglądaniu, a na tym, by zasiąść do nowej gry, której zasady były rozpisane bardzo szczegółowo w dołączonej instrukcji. Gdy reszta skupiła się na zrozumieniu zasad panna Lester poszła w przedpokoju nakarmić Aurorę, która przecież nie płakała bez powodu. Po kilkunastu minutach wróciła do salonu i już chciała usadzić maleństwo w foteliku i samej na spokojnie wdrożyć się w rozgrywkę, gdy do jej nóg dopadł Biscuit.
— Niech zgadnę chcesz wyjść na dwór, co? — zapytała pupila z głębokim westchnieniem, co wywołało uśmiech na twarzach Grace i Anthonego. Naprawdę nie chciało jej się teraz ubierać w kilka warstw, by psiak mógł sobie ulżyć, ale wiedziała, że nie ma innego wyjścia.
Usuń— Och dziecko, dziecko my pójdziemy z ojcem, a ty zapoznaj się z zasadami,żebyś nie przegrała zbyt szybko — zaśmiała się pani Lester wstając od stołu i ponaglając do tego swojego męża. Ten nie był taki skory do spaceru, ale zrozumiał aluzję. Żona chciała po prostu zostawić na moment Charlotte z Marshallem, sam na sam. Po chwili w gwarnym mieszkaniu zapadła niemal błoga cisza. Rudowłosa odwróciła się przodem do szatyna, a jej oczy lśniły niczym letnie rozgwieżdżone niebo wysoko w górach.
— Dziękuję za cudowny prezent — powiedziała chwytając zawieszkę w dwa palce. Znów serce zaczynało nabierać tempa, a ona choć jeszcze kilka godzin wcześniej bez krępacji skradła mu całusa, teraz wydawała się niepewna. Błądziła wzrokiem po jego twarzy, na dłużej skupiła go na pełnych ustach, które ciągnęły ją do siebie bardziej niż cokolwiek innego. W końcu przybliżyła się do niego i oparła czołem o jego czoło. Ciepły oddech owiewał jej skórę, dłonie wplotła w jego rozpuszczone włosy, co było całkiem nowym doznaniem.
— Musimy porozmawiać, prawda? — szepnęła z całych sił powstrzymując się przed tym, by nie złączyć ich ust w pocałunku. Wiedziała, że powinni wyjaśnić sobie co to wszystko oznaczało i czy obie strony są świadome w co się pakowały. W końcu ona nie był sama, a dziecko to jest bagaż, którego nigdy sie już nie pozbędzie, ba nie będzie chciała tego zrobić. Z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że mężczyzna był nadal w separacji, które niestety, czy też stety nie była równoznaczna z rozwodem. Znaleźli się w labiryncie i tylko od nich zależało, czy mieli pokonać go wspólnie.
Charlotte
Nie potrafiła odnaleźć w sobie właściwych słów, którymi mogłaby z łatwością odpowiedzieć na te krótkie pytanie przyjaciela. Sama odczuwała ciągle mętlik w głowie, nie potrafiła jeszcze ułożyć sobie wszystkiego w odpowiedni sposób. Czasami… Czasami naprawdę miała ogromną nadzieję, że to zły sen, z którego jest w stanie się obudzić. Nic jednak nie wskazywało, aby na chwilę obecną sytuacja pomiędzy nią a jej mężem miała się szybko rozwiązać.
OdpowiedzUsuńPrzymknęła powieki, kiedy Jerome objął ją swoimi ramionami i przyciągnął do siebie. W pierwszej chwili stała po prostu w bezruchu, pozwalając na to, aby zrobił po prostu to, na co miał ochotę. Ona sama nie miała nawet siły, aby zaprotestować, poza tym… Chyba właśnie tego potrzebowała. Czuła, jak spod zamkniętych oczu wypływają pojedyncze łzy, które zdążyły się w nich zebrać.
Miała obok siebie brata, na którego mogła liczyć. Wiedziała jednak, że Connor w takich sytuacjach zawsze brał jej stronę i obwiniał za wszystko jej męża. To nie tak, że Meisa nie lubił swojego szwagra, jednak okoliczności, w jakich się poznali miały wpływ na ich relację i, chociaż minęło od tych wydarzeń sporo czasu, a mężczyźni mieli szansę poznać się na nowo… Gdy ponownie pojawił się konflikt i to tak poważny, Connor od razu przyjął początkową postawę, całkowicie zapominając jak ważnym człowiekiem Arthur jest dla Elle. Morrison nie chciała słuchać obelg skierowanych w stronę jej męża, chociaż sama takie kierowała, używając przy tym niewybrednych wyzwisk, ale to była ona sama. Mogło to być głupie, ale wychodziła z założenia, że właśnie ona mogła to robić. Nie była tym typem człowieka, który pragnął nagle usłyszeć z każdej strony, że mężczyzna, który ją skrzywdził jest draniem. Nadal go kochała, nadal był ojcem jej dzieci, wciąż był jej mężem, tylko… Tylko mieli problemy, poważne problemy. W dodatku oboje byli wybuchowi, jeżeli chodziło o sprzeczki i kłótnie, czasami wystarczyło jedno nieodpowiednio dobrane słowo i z pozoru niewinna sprzeczka przeradzała się w dużą kłótnię. Tym razem było gorzej i przede wszystkim trudniej.
— Nie chcę o tym wszystkim myśleć — przyznała zgodnie z prawdą. Wbrew wszystkiemu spod powiek popłynęło kilka kolejnych łez, a sam głos Elle odrobinę drżał — niemal codziennie przerabiam to z Connorem… Jest kochanym bratem, ale, ale nie rozumie, że… — pokręciła delikatnie głową, nie odsuwając się od przyjaciela. Potrzebowała jeszcze odrobinki czasu, aby przełknąć gulę z gardła i wziąć głębszy oddech, uspokoić się — że ciągłe wałkowanie tego tematu, że… — urwała, nie potrafiąc odnaleźć odpowiedniego słowa.
Cieszyła się ze spotkania z Jerome’m bo miała nadzieję, że uda jej się właśnie, chociaż na jakiś czas oderwać myśli od jej małżeństwa, że będzie mogła skupić się jedynie na przyjacielu i pierniczkach, bez ciągłego grzebania w świeżych ranach. Byłaby w stanie przetrwać ciągłe omawianie tematu, ale w połączeniu z pytaniami dzieci o tatę… Było jej wystarczająco trudno z dwoma szkrabami, które przecież wiedziały, że nieobecność ojca nie jest normalną sytuacją. Zwłaszcza, że zawsze dzielili się rodzicielskimi obowiązkami, a Arthur był bardzo obecny w życiu dzieci. Nie było u Morrisonów podziału na damskie i męskie obowiązki, a zwłaszcza, jeżeli chodziło o dzieci, brał w ich życiu czynny udział, był z nimi, mieli swoje własne rytuały… Kiedy więc Elle przejęła wszystko, a tata nie pojawiał się przez dłuższy czas, szybko zaczęły padać pytania z małych usteczek o tatusia. Szybko i bardzo często.
Zamrugała powiekami, kiedy dotarło do niej znaczenie słów Jerome’a. Podniosła głowę i spojrzała na przyjaciela, jakby chcąc się doszukać w jego spojrzeniu potwierdzenia, że dobrze zrozumiała, co właśnie powiedział. Nie żartowałby sobie przecież z czegoś takiego.
— Przykro mi, że ty też — zdołała wydusić z siebie, przykładając wierzch dłoni do policzków, jakby w ten sposób miała się pozbyć wszystkich oznak płaczu. Chciała dodać, że nigdy nie pomyślałaby, że jemu i Jen może się nie układać, ale… Czy z nią i jej małżeństwem nie było przypadkiem tak samo? Przecież miało być zawsze dobrze. Zaledwie w ubiegłe święta odnawiali przysięgę małżeńską organizując w końcu jej wymarzone wesele, a tymczasem… Niecały rok później święta miała spędzić bez męża w dodatku wciąż nie wiedząc, czy to małżeństwo uda się w ogóle uratować. — Z drugiej strony w parze zawsze raźniej, nie? — Mruknęła z delikatnym uśmiechem, chociaż wcale nie miała na to ochoty. Zwłaszcza, że aż bolało ją, jak ironicznie sama to odbierała w odniesieniu do obecnej sytuacji. Jej kąciki drgnęły jednak delikatnie, bo Jerome miał po prostu w sobie jakiś, niemalże magiczny, dar, który sprawiał, że nawet w takich chwilach potrafiła się uśmiechnąć. Nawet, jeżeli tylko kącikiem ust. Udawanie Johnny’ego zdecydowanie tylko to potęgowało.
Usuń— Tak, tak będzie najlepiej — przytaknęła, delikatnie kiwając przy tym głową. Zdecydowanie to był dobry plan. Skoncentrowanie się na pierniczkach, a później grzane wino i rozmowa, chociaż sama nadal nie była pewna na ile tę rozmowę chce przeprowadzić, a raczej na ile chce być mówcą. Na ten moment wolała posłuchać tego, co do powiedzenia miał Jerome. Odpowiednia ilość grzańca mogła to oczywiście zmienić. O tym jednak jeszcze brunetka nie myślała.
Wróciła do garneczka, w którym roztapiało się masło z miodem i przyprawami. Wymieszała dokładnie jego zawartość, chwytając wolną dłonią kubek z alkoholem, upijając drobne łyczki. Nie czuła się skrępowana zajściem sprzed chwili i była wdzięczna za taką właśnie znajomość. Jerome był prawdziwym przyjacielem i im dłużej i im więcej mogła z nim przeżywać, tym bardziej doceniała tę znajomość.
— Masz jakąś dużą miskę, ale nie plastikową? Trzeba utrzeć jajka z masłem… Później dodać mąkę i połączyć jedną masę z drugą — wskazała na garnuszek — jak to już oczywiście przestygnie, tylko… Jak one nam wyjdą zjadliwe bez miksera to będzie naprawdę ogromny sukces. Ja to sobie nawet do CV wpiszę — stwierdziła, podśmiechując się przy tym cicho.
Elle
Nie dało się ukryć, że rodzice zrobili im wielką przysługą wychodząc na moment z mieszkania. Rudowłosa co prawda nie tłumaczyła im zbyt dokładnie tego co wydarzyła się między nią, a wyspiarzem noc wcześniej. Wystarczyły im jej lśniące oczy, gdy tylko wspomniała jak bardzo szatyn pomagał jej od... od zawsze; wystarczyło ogólnikowe to jeszcze świeża sprawa, ale bardzo bym nie chciała niczego zapeszyć, ani tym bardziej zepsuć. Charlotte wiedziała, że obecność matki utemperuje ojca i ten nie zrobi sobie z kolacji świątecznej swoistego przesłuchania.
OdpowiedzUsuń— Poczekam tyle ile będzie trzeba — bez problemu można było odczuć, że nie mówiła tylko o wspomnianych przez szatyna burgerach, a o wielu innych rzeczach. To że w ogóle udało się jej upolować taki prezent był czystym przypadkiem - może powinna wysłać też kupon na loterii? Cieszyła się, że mogła go tak zaskoczyć i jednocześnie podarować coś, co chyba na zawsze miało mu już o niej przypominać.
Obserwowała go uważnie, gdy sięgnął po zawieszkę, która pod wpływem jego dotyku nabrała przyjemniejszej dla skóry temperatury. Było tak cicho, że wydawało się, iż odgłos jej kołaczącego serca w klatce piersiowej dało się wyłapać tak samo wyraźnie jak przelatujące nad Nowym Jorkiem helikoptery. Na szczęście już po chwili mogła skupić się na tym co wyspiarz miał jej do zakomunikowania. Spojrzała mu prosto w oczy i pewnie nie raz wstrzymała oddech na kilka, dłuższych sekund.
— Jerome, wiem — uśmiechnęła się do niego lekko, jednak nie zdążyła dodać, że ona również nie żartowała sobie z obecnej sytuacji. Nie traktowała jego obecności jako zastępstwa i zamierzała dołożyć wszelkich starań, by nikt z jej najbliższego otoczenia nie odebrał tego nieodpowiednio. Co do reszty zainteresowanych jej życiem prywatnym - to nadal była Charlotte Lester, więc... - mogli ją pocałować w dupę! Na jego dotyk zareagowała cichym westchnieniem, a przez ciało delikatna fala przeszedł przyjemny, delikatny dreszcz, który nabrał na sile, gdy dotarł do niej sens wypowiadanych przez mężczyznę słów.
— Czy to źle, jeśli powiem, że ja Ciebie potrzebuję chyba jeszcze bardziej? — odezwała się w końcu palącym spojrzeniem, które wyrażało przejrzystą jak łza szczerość. Nie zwróciła nawet uwagi na szelest za drzwiami, dopiero gdy Marshall na moment przerwał ich kontakt wzrokowy nastawiła uszu. Był to na całe szczęście fałszywy alarm.
— Bałam się, że to nieodpowiedni moment, że to nie wypada i że... — płatała się w zeznaniach po czym, by nieco poukładać w głowie myśli odetchnęła głębiej i przymknęła na moment oczy.
—... ale wiesz co? Pieprzyć konwenanse, może choć raz jak posłucham co podpowiada mi serce coś się ułoży, hm? — uśmiechnęła się jednym kącikiem ust z nutką zadziorności.
— Obiecuję, że nie ucieknę — dodała szeptem, bo przecież Jerome nie był głupi i dobrze wiedział dlaczego zrobiła sobie przerwę od Stanów na równiutkie pół roku. Teraz czuła, że nawet jeśli będą szli pod górę to będzie to wyprawa, w której jedno na drugie będzie mogło liczyć - tak jak do tej pory, a może i bardziej? Może właśnie dlatego przyjaźń powinna przychodzić pierwsza, a później to całe zamieszanie z pożądaniem i miłością?
Charlotte
Oboje niestety zostali złamani przez los, który nie rozpieszczał ich na różnych etapach życia, a pokazywał tylko na jak niewiele czynników rzeczywiście miało się wpływ. Na pewno umocniło to ich charaktery, ale nie oznaczało, że rany chciały goić się w jakimś przyspieszonym tempie. Potrzebowali czasu, ale ile dokładnie to się miało dopiero okazać. Najważniejsze w tej zagmatwanej sytuacji było to, że pomimo przeciwności oni ruszyli już na przód - choć nie raz przyjdzie im do pewnych rzeczy podejść tiptopami, a może i zatrzymać się na dłużej. Rudowłosa wiedziała, że było to potrzebne, ponieważ ani ona, ani on nie chcieli nikogo skrzywdzić, a w równaniu pojawiało się więcej osób poza ich dwójką.
OdpowiedzUsuń— A ja będę Ci powtarzać, że wiem i będę starać się razem z Tobą — odwzajemniła jego uśmiech, choć oczy na moment pozostawały całkiem poważne. Właśnie zamkneli rozdział w którym pewni byli swojej relacji i postanowili wkroczyć w ten, gdzie czekało na nich wiele niewiadomych. To wymagało odwagi i wiary, by na szali położyć coś co było jak bezpieczna przystań na wzburzonym morzu.
— Pamiętaj tylko, że choć zmieniło się wszystko... — wywróciła teatralnie oczami, a na jej ustach gościł figlarny uśmiech, lecz zaraz nieco zniknął.
— ... to nie zmieniło się nic w kwestii tego, że możesz być ze mną szczery. — chciała mu tym samym przekazać, że nadal była jego przyjaciółką, która choć postawiła na szali swe zranione serce, to zamierzała być dla niego wsparciem. Nie miała pojęcia co by zrobiła, gdyby teraz Marshall postanowił się wycofać, jednak miała nadzieję, że to nie będzie zmierzało akurat w tym kierunku. Pierwszy raz od dawna karmiła się wiara i nadzieją.
W miarę możliwości odwzajemniła ten szczelny uścisk. Zamknęła oczy i napawała się bliskością, a galopujące serce na nowo odnalazło odpowiedni rytm. Znajomy zapach był balsamem na rozszalałe myśli, które schodziły teraz na dalszy plan. Nie myślała teraz o tym, że pewne rzeczy wymagały oficjalne finalizacji, bo tak jak szatyn wspomniał będą musieli jeszcze na spokojnie porozmawiać. Teraz nie był ani czas, ani miejsce, gdy w każdej chwili do mieszkania mogli wrócić państwo Lester. Delikatny pocałunek wywołał na jej ustach głupkowaty uśmiech, jakby nie miała wcale tego cholernego bagażu doświadczeń i o to znalazła się twarzą w twarz z nastoletnia sympatią.
— Och już myślałam, że nie zapytasz — zaśmiała się uderzając go lekko w ramię i z ekscytacji przygryzła dolną wargę. Cieszyła się i nie kryła tego, bo i po co? Rodzice może przyjechali niezapowiedzianie, ale przemyśleli bardzo mądrze moment powrotu. Potrzebowała wyrwać się z tych czterech ścian nie tylko do klubu krav magi i na zakupy, chciała znów zlać się w jedność z tłumem wijących się ciał na parkiecie. A już na pewno z jednym konkretnym ciałem.
— Taka okazja się szybko może nie powtórzyć, więc pójdziemy do jednego z moich ulubionych klubów, co Ty na to? Pewnie wejściówki na imprezę Sylwestrowa się już rozeszły - jak świeże bułeczki, ale znam parę osób.. — powiedziała puszczając na koniec mu perskie oczko i również delikatnie całując go w usta. To był idealny moment, ponieważ odgłosy z korytarza oraz ciche poszczekiwanie psa stawało się coraz bardziej wyraźne. Rudowłosa niechętnie odsunęła sie od szatyna i udawała naprawdę po aktorsku żywe zainteresowanie zasadami gr, które leżały na stole.
Charlotte
Patrząc wstecz, Charlotte przeszła naprawdę zawiłą drogę, która nierzadko wyłożona była ostrymi kamieniami, by znaleźć się dokładnie w tym miejscu. Nie planowała wielu rzeczy; nie spodziewała się odnajdywać w roli matki, a już na pewno nie sądziła, że zdecyduje się na taki krok w relacji z Jeromem. Przylatując do tego miasta, które nigdy nie zasypia, miała prosty plan - skończyć wymarzone studia i znaleźć pracę w zawodzie, a przy okazji korzystać z uroków Nowego Jorku. Rzeczywistość okazała się jednak o wiele bardziej skomplikowana. Ośla upartość, brak pracy, pustki na koncie i chwytanie się brzytwy. Drastycznie zerwano jej z nosaróżowe okulary, pokazano demony człowieczeństwa i zmuszono do niemal kompletnego odcięcia się od innych. Wybudowała stabilne mury, zatraciła częściowo to kim była i korzystała z momentów zapomnienia. Próbowała wmówić sobie, że tak właśnie jest lepiej i pewnie ten mechanizm pozwolił jej uchronić się od kompletnego upadku. Po zmianie pracy i zapisaniu się do klubu krav magi, zaczęła nieświadomie drążyć w cegłach dziury, by móc połączyć przeszłość z teraźniejszością, jednocześnie wymazując epizod z pracą w klubie go-go. Czuła, że ma wszystko pod kontrolą, ale los postanowił skrzyżować jej drogi z Rogersem, który był namacalnym dowodem na to gdzie przyszło jej walczyć o marzenia. Była ślepa na znaki ostrzegawcze, które drobnym druczkiem informowały będziesz tego żałować; to nie jest zdrowe. Byli do siebie chyba zbyt podobni - dwa ogniste charaktery wzbraniające się przed zaangażowaniem i zranieniem. Ciągnęło ich do siebie pożądanie, ale równie mocno odpychało to, że nie potrafili zbudować czegoś stabilnego. Początkowa zabawa, niezobowiązujące spotkania, jedno za drugim, a w zakamarkach świadomości zaczynała czaić się niepewność, czy to tylko dobra zabawa. Właśnie wtedy na jej drodze pojawił się Marshall, gdy jeszcze miała szansę odwrócić się na pięcie i zapomnieć o tych chwilach spędzonych z Colinem. Mogła, a zamiast tego pobiegła wprost w pułapkę losu, która kusiła niezapomnianymi doznaniami, ale nie wspominała o konsekwencjach: poczuciu samotności, potrzebie ucieczki oraz wejściu dwa razy do tej samej rzeki. Charlotte się zmieniła, mury runęły, a ona wbrew wszystkiemu odzyskała wiarę w to, że w jej życiu są ludzie warci tego, by wskoczyła za nimi w ogień, bo oni zrobiliby dokładnie to samo.
OdpowiedzUsuńBędąc zamkniętą w tak znajomym, niedźwiedzim uścisku, a jednocześnie tak nowym, miała wrażenie, że oto przyszło jej śnić na jawie. Za nic w świecie nie chciała dać zbudzić się do szarej rzeczywistości, choć ona przecież właśnie nabierała powoli kolorów. Pomyśleć, że tak wiele jej umykało, gdy po prostu się przyjaźnili. Ciepło jego ciała zdawało się nabrać elektryzujących właściwości przyciągając ją jeszcze bardziej do siebie. Gdy pogłębił pocałunek nie miała dość silnej woli, by się mu oprzeć. Wiedziała, że rodzice lada moment wejdą do mieszkania, ale wplotła po raz drugi pace w jego rozpuszczone włosy, jakby ta chwila miała na zawsze pozostać wyryta w jej wspomnieniach. Oddech miała płytki, policzki zaróżowione, a oczy płonęły niemal tak samo jak wczoraj. Widząc łobuzerski uśmiech na ustach bruneta miała ochotę kopnąć go pod stołem, ale nie urodziła się wczoraj i wiedziała, że zemsta najlepiej smakuje na zimno.
Reszta wieczoru minęła na lekkich rozmowach, przekomarzaniu się podczas gry i w przypadku Charlotte karmieniu maleńkiej Rory, gdy tylko się o to stanowczo upominała. Z pomocą rodziców dość szybko biurko wróciło na swoje oryginalne miejsca, a ona spokojnie mogła rozłożyć kanapę na której przyjdzie jej spać przez kilka kolejnych dni. Nie była może najwygodniejsza, ale logistycznie miała z niej bliżej do łóżeczka córki. Również odliczała dni do Sylwestrowej nocy, która niosła ze sobą niewypowiedziane na głos obietnice. Oto dostała okazję, by spędzić trochę czasu sam na sam z Marshallem bez obawy, że Aurora im w czymkolwiek przeszkodzi. Nieważne czy byłaby to rozmowa, czy coś kompletnie innego. Poza tym już niemal nie pamiętała kiedy ostatni raz wyszła do klubu, by zatracić się w tańcu i tłumie, który stawał się jednością. Nim jednak nadszedł trzydziesty pierwszy grudnia starał się czerpać radość z obecności rodziców. Po raz drugi zabawiła się dla nich w przewodnika po Wielkim Jabłku. Anthony nie spodziewał się, że jednego popołudnia rudowłosa postanowi zaskoczyć go wycieczką na zaprojektowany przez niego stadion. Postarała się, by samego końca destynacja pozostała niespodzianką, a także fakt, że na miejscu czekał na nich Jerome. Dni mijały na spacerach, rozmowach i wspólnych posiłkach. Rodzina Lesterów była niemal w komplecie, ponieważ Christopher nie był w stanie do nich dołączyć nawet na coroczny pokazał świątecznych świateł pod Rockefeller Center. Całość miał transmitowaną na żywą przez komunikator, jednak nie było to to samo co w zeszłym roku. Wtedy Panna Lester siedziała mu na ramionach i miała najlepszy widok z całego tłumu. Teraz musiała zadowolić się tym, iż udało im się ustawić w relatywnie dobrym miejscu. Myślała, że po pokazie jak nigdy nic ruszą do pobliskiej kawiarni na coś słodkiego, gdy do jej uszu dotarł znajomy głosik. Jackson i w tym roku wypatrzył ją pośród nieznajomych, a ona choć cieszyła się na widok malca nie była pewna, czy jest gotowa na konfrontacje z jego ojcem. Na szczęście siedmiolatek oglądał pokaz w towarzystwie swojej mamy. Czy było to do końca szczęście? Chyba w nieszczęściu, ponieważ Natalie spojrzała na nią z nieskrywaną satysfakcją, gdy rudowłosa manewrowała wózkiem. Tacy jak on się nie zmieniają rzuciła do świeżo upieczonej mamy, jakby chcąc ostatecznie przekręcić nóż wbity w plecy. Anthony i Grace nie byli świadomi rozgrywającej się sceny, ponieważ ruszyli przodem tracąc się w tej fali ludzi. Lotta mocniej zacisnęła dłonie na rączce wózka, ale nie powiedziała nią słowa, nie dlatego, że Natalie nie była tego warta, a dlatego że niestety, ale miała rację i obie były tego świadome. Po tym incydencie z jeszcze większym zniecierpliwieniem wyczekiwała Sylwestra. Potrzebowała poczucia wolności i bliskości pewnego bruneta.
Usuń31 Grudnia 2021
UsuńDzień zaczął się dla Lesterów dość leniwie, gdyż Aurora okazała się łaskawa i oszczędziła im pobudki o czwartej nad ranem. Mogli spokojnie wejść w rytm dnia, w który miał być pod wieloma względami specjalny. Oto kończył się jeden rok, a drugi już zerkał zza rogu. Charlotte po raz pierwszy od porodu miała zostawić córkę pod opieką kogoś innego na dłużej niż dwie, czy trzy godziny; a to oznaczało, że musiała przygotować odpowiedni zapas pokarmu dla małej. Urządzenie do pobierania mleka nie było zbyt przyjemne, ale kobieta była gotowa na takie poświęcenie, z którym wiązał się jeszcze jeden pozytyw – dzisiejszego wieczoru mogła sobie pozwolić na odrobinę alkoholu! Nie mogła się już doczekać, czego nie starała się nawet ukrywać przed rodzicami, a to kosztowało ją wysłuchania kilku trafnych przytyków ze strony ojca. Wiedziała, że pokierowane były one troską, ponieważ cóż nie musiał się raczej martwić, że zostanie dziadkiem po raz drugi. Nim się obejrzała przyszedł czas wybrania odpowiedniej kreacji i choć w szafie już nie zmieściłaby nic nowego to odrzucała kolejne opcje. Może i krav maga pomogła jej w powrocie do całkiem niezłej formy, to jeszcze nie we wszystko udawało jej się wcisnąć lub też materiał nie leżał tak jak powinien. Po dobrej godzinie ślęczenia przed szafa postawiła na krótką, ciemno-granatową, welurową sukienkę z długim rękawem i chyba jeszcze dłuższym dekoltem. Grace próbowała namówić córkę na jego zmniejszenie, bo całkiem nieźle radziła sobie z drobnymi krawieckimi przeróbkami, jednak rudowłosa udawała, że nie słyszy. Patrząc na swoje odbicie w lustrze wiedziała bowiem, że wygląda dobrze i taki rodzaj zemsty na wyspiarzu będzie idealny. Włosy zostawiła naturalnie rozpuszczone, delikatnie podkreśliła drapieżność swych oczu, a na ustach wylądowała jej ulubiona czerwona szminka, o której niemal zapomniała przez ostatnich dziewięć miesięcy. Przed samym wyjściem poprosiła mamę o zapięcie wisiorka, który dostała od bruneta. Była gotowa o czym świadczyły czarne szpilki z wysokim wiązaniem na nogach oraz elegancki, szary, zimowy płaszcz, który zarzucała na ramiona.
To: Sunbeam
Właśnie wychodzę z mieszkania :D Do zobaczenia na miejscu! ;*
Kliknęła wyślij i wsiadła do zamówionego ubera. Nie było mowy, by odważyła się na spacer w takim stroju. Na zewnątrz było cholernie zimno i choć emocje rozpalały ją od środka to dopuściła zdrowy rozsądek do głosu. Jadąc ulicami miasta, które teraz z przytupem miało przywitać Nowy Rok, czuła jak rośnie w niej to przyjemne napięcie. Nie mogła się już doczekać momentu spotkania z Jeromem. W minionym tygodniu nie mieli już zbyt wielu okazji na pobycie sam na sam, ale wiedzieli, że już za chwilę, za moment będą mogli ożywić smak tamtego pocałunku z salonu. Rudowłosa dotarła na miejsce nieco przed czasem, więc powiadomiła Marshalla, że zaczeka na niego już w środku. Oddała płaszcz do szatni, przywitała się ze znajomym, który załatwił jej dwie wejściówki na tego Sylwestra i ruszyła do baru. Z każdym krokiem zdenerwowanie schodziło na dalszy plan, a ona szła niemal dumnie do celu. Rozglądała się po gromadzących się w środku osobach i już nie mogła się doczekać, gdy ten parkiet się zapełni. Klub posiadał dwie odrębne sale: w jednej znajdowały się stoliki oraz pokaźnych rozmiarów bar, w drugiej było kilka parkietów na różnych poziomach, Djka, a także mini sceny z zamontowanymi rurami do pole dance’u. Kobieta domyślała się, że jak tylko impreza się rozpocznie na dobre pojawią się na nich tancerki i/lub tancerze.
Uśmiechnęła się pod nosem na myśl, która zaświtała w jej głowie i miała być dodatkiem do jej małej zemsty na wyspiarzu; za te wszystkie rozpalające pocałunki i wzrok, który bezapelacyjnie namawiał do wyproszenia rodziców z mieszkania. Ona tez potrafiła grać nieczysto o czym mężczyzna będzie mógł się dzisiaj przekonać. Po kilku minutach stanęła grzecznie w kolejce do baru, by zamówić coś do picia i tylko odrobinę wahała się między lekkim drinkiem, a czymś bez alkoholu. Jej biodra delikatnie poruszały się w rytm muzyki, która przy barze była o wiele cichsza niż w drugim pomieszczeniu.
UsuńCharlotte
[Tu proszę kreacja Charlotte <3]
Druga sala, w której to znajdował się pokaźny bar i niezliczona ilość stolików, była również odpowiednio przystrojona oświetleniem, jakimiś balonami i serpentynami, a tu i ówdzie można było wyłapać napisy witające nowy rok. Wszystko ze sobą współgrało i nie zalatywało niepotrzebną tandetą. Rudowłosa obserwowała to z lekkim uśmiechem, ponieważ kolejka – pomimo kilku barmanów na stanowisku – przesuwała się dość powoli. Miała czas na rozgrzanie bioderek do muzyki, która przedostawała się tu z sali tanecznej. Czasem zerkała na telefon, który miała schowany w niewielkiej torebce przewieszonej przez ramię. Wyspiarz się spóźniał, lecz nie miała mu tego za złe domyślając się jakie kosmiczne zaczynały się tworzyć w mieście korki. Miała wrażenie, że do blatu zbliżała się tiptopami, jednak roznosiła ją taka energia, że nic nie mogło popsuć jej nastroju. Już za kilka chwil miała spotkać się swoim przyjacielem, który chyba naprawdę powinien być tak nazywany nawet w myślach; nie po tym co między nimi zaszło. Na samo wspomnienie pocałunków, dotyku jego dłoni przeszył ja przyjemny dreszcz, a na ustach pojawił się błogi uśmiech. Jak na złość została sprowadzona twardo na ziemię z krainy fantazji czując, że ktoś postanowił naruszyć jej przestrzeń osobistą. Zareagowała instynktownie, nawet nie biorąc pod uwagę faktu, że to brunet postanowi się z nią podroczyć. Nie wiedzieć czemu założyła, że ten postanowi się poinformować sms’em o dotarciu do klubu. Tym samym czując nieproszoną dłoń na swym ciele odwróciła się wymierzając dość celny cios w splot słoneczny. Ludzie w kolejce momentalnie się odsunęli, a barmani jakby zastygli w bezruchu. Nikt nie spodziewał się chyba rozróby już na otwarciu imprezy. Dopiero, gdy nieznajomy padł na ziemię i pannie Lester cisnęła się na usta niezła wiązanka, gdy jej spojrzenie w końcu skrzyżowało się z bursztynowymi punktami. Otworzyła szerzej oczy mrugając szybciej niż normalnie, by dodać dwa do dwóch.
OdpowiedzUsuń— Upadłeś na głowę?! — odezwała się podając mu dłoń, by mógł spokojnie zebrać swe cztery litery z podłogi.
— Mogłam Ci zrobić krzywdę — mruknęła ze słyszalną naganą i poczuciem winy jednocześnie, gdy już znaleźli się na w miarę podobny poziomie – chwała bogom za obcasy. Ludzie w kolejce coś między sobą pomrukiwali, ale och na pewno nikt nie zamierzał wykorzystywać chwili nieuwagi, by stanąć przed rudą. Nic dziwnego, raczej każdy chciał w jednym, sprawnym kawałku korzystać z tego wieczoru.
— Przepraszam, co powiesz na darmowe piwo? — odezwała się, gdy upewniła się, że poza chwilowym brakiem tlenu w płucach i pewnie jutrzejszym siniakiem z Jeromem było w porządku. Przypomniała sobie jak za dotknięciem magicznej różdżki ich pierwsze spotkanie i ciężko jej było powstrzymać uśmiech cisnący się na usta. Czyżby zatoczyli przeogromne koło, by znaleźć się w punkcie wyjścia? W punkcie, który miał być dla nich nowym startem.
Nie taka bezbronna Charlotte
Z lekkim opóźnieniem docierały do niej podobieństwa między obecną sytuacją, a ich pierwszym spotkaniem. Wynikało to głównie ze strachu, że faktycznie mogła mężczyznę konkretnie uszkodzić – a tego przecież nie chciała! Pragnęła bawić się z nim do białego rana, szaleć i korzystać z jego -niepoobijanego - ciała do woli. W tym większym była szoku, że o mały włos, a pozbyłaby się tych przyjemności przez to, że działała zbyt automatycznie. Cóż nie byle komu pozwalała naruszać swoją przestrzeń osobistą i zapewne, gdyby miała oczy z tylu głowy, to wcale nie obraziłaby się za to dotknięcie. Brunet od niedawna zyskał pewien immunitet w tej kwestii. Była to jednak na tyle świeża sprawa, że rudowłosa nie rozpoznała struktury i znajomego ciepła dłoni. Nie dane jej było też na czas wychwycić znajomej nuty perfum, które i tak na szczęście do końca nie maskowały charakterystycznego zapachu Marshalla. Od momentu, gdy ich usta złączyły się w pocałunku, a następnie ich ciała odnalazły wspólny rytm - na kanapie w jej salonie - zaczynała zwracać na takie drobnostki uwagę. To jak jego bursztynowe tęczówki zdradzały wypełniające go emocje, jak mięśnie napinały się raz za razem i ten uśmiech choć niewidoczny dla oczu, to tak świetnie wyczuwalny tuż przy rozgrzanych wargach. Nie potrafiła całkiem wyciszyć myśli, która zrodziła się zaraz po tym, gdy pomogła brunetowi wstać z podłogi: Czy gdyby wtedy się nie powstrzymali to mieliby szanse na doświadczanie tych niepowtarzalnych doznań?
OdpowiedzUsuńWidząc, wcale nie taki niewinny, uśmiech majaczący na ustach wyspiarza sama rozpromieniała. Stojąc teraz niemal na równi, pomimo szpilek nadal była nieco niższa, nie odrywała od niego wzroku. Błądziła leniwie zielono-brązowymi tęczówkami wypełnionymi czystym pożądaniem po jego twarzy, klatce piersiowej w większości skrytej po idealnie skrojoną koszulą i znów wracając do twarzy. Nie umknęły jej uwadze liczne kolczyki mieniące się w światłach klubu, czy nadprogramowo rozpięte guziki, które wręcz prosiły, by kontynuować dzieła. Bezwiednie oblizała usta, gdy zorientowała się, że to zafascynowanie zdecydowanie nie jest jednostronne. Na jej szczęście czerwona szminka była tą do zadań specjalnych i tak szybko się nie ścierała, by musiała zniknąć za moment w toalecie celem poprawienia makijażu.
W przeciwieństwie do Marshalla dość szybko wróciła na ziemię, by przesunąć się kilka kroków w kolejce. Uczyniła to dość zgrabnie nie przerywając kontaktu wzrokowego z towarzyszem; czyli nie wpadła na nikogo plecami, nikogo nie nadepnęła, a jedynie przesunęła się o dwa kroki. Był to nie lada wyczyn, gdyż na dobra sprawę całe otoczenia istniało dla niej niczym przez mgłę, a panujące pomiędzy nimi napięcie lada moment miało się zmaterializować w postaci mini wyładowań elektrycznych.
— Czyżbyś patrzył na coś, co bardzo Ci się spodobało? — zamruczała kokieteryjnie nim ten rzucił coś na temat piwa, która nomen omen sama mu zaproponowała. Wiedziała jak prezentowała się w tej sukience i właśnie dlatego ja wybrała. Teraz dostała jedynie dowód, że opłacił się powrót do treningów i niesubordynacja względem zmniejszenia dekoltu.
Zmrużyła podejrzliwie oczy, gdy Jerome postanowił się jej przedstawić. Zauważyła już wcześniej, że to co się przed momentem wydarzyło było jak ich pierwsze spotkanie w nieco krzywym zwierciadle, jednak czy potrzebowali je odtwarzać? To zawahanie z jej strony trwało zaledwie kilka sekund, które wystarczyły, by podsunąć jej wspomnienia, które choć nie do końca wyraźne nie przedstawiały jej ulubionego promyka słońca. Przyjaciel nie miał prawa tego wiedzieć, bo i skąd, ale po pierwszym rozstaniu z Colinem również wpadli na podobne rozwiązanie – zaczęli od zera. Nie porównywała tych dwóch sytuacji, bo mimo powierzchownych podobieństw uczucia jej towarzyszące były kompletnie inne. Życie dawało im druga szansę na rozpoczęcie wspólnej przygody.
Po plecach przebiegł jej dreszcz zniecierpliwienia, gdy wyciągała dłoń w kierunku mężczyzny. Na ustach zagościł nieco drapieżny, acz kuszący uśmiech, a oczy były niemal ukotwiczone w bursztynowych ognikach. Pewnie chwyciła jego dłoń, a jeszcze pewnie przyciągnęła go ku sobie zmniejszając dzielący ich dystans. Fakt, nie zrobiła tego trzy lata temu, ale kto miał jej tego zabronić teraz?
Usuń— Charlotte, miło mi poznać — odezwała się niemal niewinnie. Niemal, ponieważ zielono-brązowe tęczówki płonęły taką gamą emocji, że nie sposób było się w niej odnaleźć, a uśmiech nabierał na zadziorności.
— Jerome, czyżbyś tak jak ja szukał towarzysza na tego Sylwestra? — zagadnęła tak, jakby faktycznie przed chwilą się poznali, jakby znów dane jej było filtrować z nieznajomym, z którym kto wie jak zakończy zabawę. Chciała coś jeszcze dodać, ale plecami dotarła do blatu i musiała się odwrócić, by złożyć zamówienie.
— Dla mnie rum z colą i lodem, a dla tego pana… piwo, czy może jednak rum? — zapytała przenosząc wzrok z barmana na bruneta. To, że w kolejce obiecała mu piwo nie oznaczało, że to właśnie je chciał sączyć w sylwestrową noc, która była jeszcze bardzo młoda. Niby przypadkiem wypięła się nieco bardziej pochylając się nad barem, jednocześnie ocierając się o dość newralgiczne miejsce wyspiarza. Nie było w tym nic pruderyjnego ot niemal niewidoczna zaczepka, którą bez problemu można było zrzucić na gęstniejący wokół nich tłum. Zapłaciła barmanowi, bo niestety open bar nie był w cenie biletu, który obejmowała za to muzykę do białego rana oraz posiłki.
Charlotte
Stali w klubie, który wypełniał się coraz szybciej tłumem pragnącym dobrej zabawy, a ona miała wrażenie, jakby byli tu kompletnie sami. To co znajdowało się poza sylwetką bruneta nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Skupiała się na detalach, których nie dostrzegała wcześniej. Mimo przytłumionego, klubowego światła, a z racji małego dystansu mogła – gdyby chciała – policzyć piegi na twarzy wyspiarza; zatonąć w bursztynowych tęczówkach, które pozwalały odczytać towarzyszące mężczyźnie uczucia, tak jakby podano je na srebrnej tacy; wyryć w pamięci kształt pełnych, rozchylonych i tak smakowitych ust. Serce już dawno chciało wyskoczyć rudowłosej z piersi, ale gdy dotarły do niej te wszystkie szczegóły nagle się uspokoiło. Po ciele rozlało się ciepło, spokój, a za nimi budziło się pożądanie. Leniwie wybijało się ponad zalotny uśmiech, czy chochlicze iskierki w zielono-brązowych oczach; tym samym zdradzając, że ona wcale nie chciała podawać mu teraz dłoni i udawać, że dopiero co się poznali. Chciała znów przylgnąć do niego całym ciałem nieograniczanym przez żadne materiały, błądzić dłońmi zapamiętując już na zawsze strukturę jego mięśni i sekwencji w jakiej reagowały, czuć jego ciepły oddech tuż przy swoim uchu, a następnie bez ostrzeżenia złączyć ich języki w szaleńczym tańcu, który z pewnością odebrałby im dech w piersiach. Obrazy tych nieuchronnych zdarzeń zepchnęła na bok przełykając dość powoli ślinę i przywołując się do znacznego porządku. Pomogło na kilka czy kilkanaście sekund, bo gdy Marshall przyznał, że właśnie oto znalazł odpowiednie towarzystwo na wieczór znów przepadła. Przypuszczała, że będzie się z nią droczył, a on tak bez krępacji stwierdził fakt i jeszcze posłał jej taki uśmiech, że zmiękły jej nieco kolana. Było to dla niej coś nowego, ponieważ z reguły była przyzwyczajona do słownych gierek, delikatnego odpychania i przyciągania się z towarzyszem, co miało oczywiście swój urok. Ale to, to że ktoś tak pewnie wybrał właśnie ją do spędzenia z nią ostatnich godzin starego roku i wejścia w nowy było o wiele lepsze. Charlotte miała wrażenie, że to jak na nią patrzył, jak się uśmiechał było jak niewidzialna lina, która już na zawsze ich złączyła, bo jak niby mieliby przeciąć coś czego nie dostrzega ludzkie oko? To było przecież niemożliwe! To najlepiej obrazowało uczucia rudowłosej angielki.
OdpowiedzUsuńWchodząc do klubu sądziła, że ma pod kontrola swoją maleńka zemstę, a teraz okazało się że obróciła się ona przeciwko niej – przepadł bezpowrotnie. To działo się tak szybko, ale jednocześnie tak naturalnie, iż nie zagościł w jej głowie znajomy z innej relacji mętlik i obawy. Wypełniały ja pozytywne emocje, a pożądanie chciało tak bardzo zagrać pierwsze skrzypce, na szczęście w tym momencie dotarła do baru i mogła się opanować. Myślała, że to zagranie z pochylaniem się nad barem będzie niewinne w skutkach, och jak bardzo się myliła. Czując kolano rozsuwając jej nogi sama zacisnęła usta w nieco wąską linie resztkami silnej woli starając jakoś uśmiechnąć się do barmana realizującego ich zamówienie. Całe ciało nagle domagało się dotyku bruneta. Każdy nawet najmniejszy zakamarek wydawał się niesamowicie spragniony, a tu przed nimi rozpościerało się widno wyjątkowo długiego wieczoru. Charlotte chciała z niego korzystać, bo kto wie kiedy uda im się znów wyrwać gdzieś tylko we dwoje, ale z drugiej strony miała ochotę zostawić ten cholerny rum i po prostu zniknąć z Marshallem w jakimś ustronnym miejscu.
— Jasne — odpowiedziała odchrząkając nieco, bo głos jakoś ugrzązł jej w gardle. Ruszyła za mężczyzna przez co mogła w pełnej krasie napawać się widokiem jego sylwetki, a szczególnie dobrze wyeksponowanej dolnej partii. Przez ten krótki spacer do stolika miała tez czas na opanowanie hormonów i przejęcia dowodzenia nad własnym ciałem. Nie zwróciła zbytnio uwagi gdzie usiedli i że to nie był ich stolik – każdy był numerowany, a na biletach była informacja kto do jakiego został przypisany, by przy serwowaniu posiłku nie było chaosu. Na szczęście jeszcze było na tyle wcześnie i pusto w tej części lokalu, ze nikt nie pedzie za nimi, by wyprowadzić ich z błędu. Usiadła naprzeciwko Jeroma, szklankę z rumem kokieteryjne wręcz uniosła do ust, gdy wyspiarz zadawał jej pytanie. Nie mógł zauważyć lekkiego uśmiechu, który był nim wywołany. Upiła dwa łyki, a jej kubki smakowe jakby ożyły. Och kiedy ona ostatni raz piła rum! Na moment to wybiło ja z tego zahipnotyzowania towarzyszem, ale pozwoliło jednocześnie na wcielenie się w rolę nieznajomych.
Usuń— Hmm.. będzie już jakieś pięć lat, ale mam czasem wrażenie jakbym przyleciała tu dopiero wczoraj — wyznała całkiem szczerze, bo to miasto zachwycało każdego dnia na nowo. Miała okres, iż nie potrafiła w nim funkcjonować, ale nie była to broń bobrze wina Wielkiego Jabłka samego w sobie.
— A Ty, Jerome… — jego imię wypowiedziała nieco mrucząc i jednocześnie odłożyła szkło na stół, a następnie założyła nogę na nogę, co na pewno nie umknęło jego uwadze. Nie siedzieli przecież od siebie zbyt daleko.
—… długo już mieszkasz w mieście, które nigdy nie zasypia? — dokończyła pytanie unosząc kącik ust w zawadiackim uśmiechu. Oczy jej błyszczały, serce łomotało w klatce piersiowe – na dłuższą metę to na pewno nie było aż takie zdrowe - a dłonie splotła pod brodą. Siedząc naprzeciw niego poczuła się, jakby faktycznie cofnęła się w czasie do tego, gdy potrafiła w klubach bawić się niemal co noc. Było to zajebiście wyzwalające uczucie. Na ten jeden wieczór dała sobie prawo do nie martwienia się o Rory, która była pod najlepsza opieką na świecie.
Charlotte
Gdyby miała odpowiednią ilość czasu na chłodną analizę tego co działo się między nimi, w jej sercu i z jej ciałem, to bezapelacyjnie doszłaby do wniosku, że nigdy czegoś takiego nie czuła. To mówiło naprawdę wiele, choć brunet nie miał prawa o tym wiedzieć. Kilka lat wstecz Charlotte prowadziła dość bujne życie pod kątem partnerów na jedną noc, czy tylko na jedną imprezę. Nie sądziła bowiem, iż można zbudować z kimś tak silną relację oraz tak stabilne fundamenty, by cała reszta nabrała na intensywności; by zwyczajnie miała sens i szanse na przetrwanie. Nie wierzyła w to, a gdy zaczęła musiała na starcie pogodzić się z porażką. Teraz, w tym momencie wiedziała, że wystarczył odpowiedni mężczyzna, by karty same układały się w odpowiednią sekwencje zwiastującą najciekawszą rozgrywkę sfinalizowaną wygraną.
OdpowiedzUsuńCzuła jak napięcie między nimi wzrasta z każdą sekundą urastającą do wagi wieczności. Nie spędzili w tym klubie razem pewnie więcej niż kilkanaście minut, a oto ona miała wrażenie, iż za moment przyjdzie jej odliczanie od dziesięciu do zera, by powitać Nowy rok. Tak na nią działał, a fakt, że postanowili pociągnąć przedstawienie pod tytułem Dwoje nieznajomych niczego nie ułatwiał. Całe ciało jej przyjemnie wręcz wibrowało dając jej do wiadomości jak bardzo pragnie bliskości wyspiarza, który przecież był na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło wstać z krzesła albo odrobinę pochylić się nad stolikiem, by sięgnąć po nagrodę. Charlotte nie chciała jednak tak łatwo się poddać i przegrać, choć och jaka przyjemna to byłaby kapitulacja.
Widząc jak jego spojrzenie be krztyny wstydu prześlizguje się po jej nagich nogach poprzez głęboki dekolt, a na jej twarzy kończąc, ponownie sięgnęła po szklankę z rumem. Jak na zawołanie zaschło jej w gardle, a po plecach przeszedł przyjemny dreszcz pobudzający niemalże wszystkie zakończenia nerwowe. Nie odwróciła jednak spojrzenia od bruneta, a uśmiech nie opuścił jej twarzy. Chyba nie wyszłam z wprawy przemknęło jej przez myśl. Przecież kiedyś uwielbiała się bawić, kusić, wodzić nieco za nos, by na końcu bez zahamowań sięgnąć po wszystko. Ta myśl dodała jej nowego rodzaju pewności i tym samym ona również bez zbędnego, sztucznego zawstydzenia wodziła wzrokiem po jego odsłoniętej klatce piersiowej, twarzy, a na dłużej skupiając się na ustach. Gdy do nich dotarła swoje własne niemal niezauważalnie oblizała. Niemal, bo dobrze wiedziała co robi. Nie była taka niewinna i niedoświadczona jakby się mogło wydawać.
Słuchała jego głosu wyłapując w nim nowe nuty, których do tej pory nie zauważała lub nigdy nie rozmawiał z nią w taki kuszący sposób. Nawet tamtego pierwszego wieczoru, trzy lata temu, trzymał się nieco na dystans pewien, ze swe serce chce oddać innej kobiecie. Teraz ta kobietą była ona i cóż zamierzała sięgnąć po ciało, serce oraz duszę, bo wiedziała, że jej własne już dawno zaoferowała mu na tacy.
Zadziałała automatycznie również pochylając się nad stolikiem, jakby stali się dwoma magnesami, których nie sposób było rozłączyć. Ręce niby Niedbało położyła na stoliku,a jedna musnęła nadgarstek wyspiarza. Nie zabrała dłoni, a palcem w lekkim zamyśleniu rysowała na jego skórze nieokreślone wzory. Wzrok nadal miła utkwiony w jego iskrzących tęczówkach.
— To prawda, to miasto potrafi zaskakiwać w najmniej spodziewanych momentach — zgodziła się doskonale zdając sobie sprawę, ze nie rozmawiają tutaj wcale o Nowym Jorku, choć ono tez doprawdy potrafiło zaskakiwać.
— Nie mam nic przeciwko. Poza tym to zdrobnienie brzmi seksownie — powiedziała puszczając mu oczko, a następnie sięgając po szklankę rumu, której zawartość w dość szybkim tempie znajdował się w jej organizmie. Nie mogła sobie pozwolić na takie tempo przez resztę wieczoru, bo skończy go nad muszlą, a tego zdecydowanie oboje nie chcieli.
Już miała odpowiedzieć na jego kolejne pytanie, ale ich swoistą bańkę rozbił jakiś mężczyzna, który kulturalnie wyjaśnił im, że zajmują nie swój stolik. Rudowłosa jak wyrwana z jakiegoś transu zeskoczyła zgrabnie ze stołka, przeprosiła z uśmiechem o wiele łagodniejszym niż ten, którym wodziła Jeroma za nos i oddaliła się parę kroków. Wypiła resztkę rumu, a puste szkło odstawiła na bar do którego trochę nieświadomie się zbliżyła.
Usuń— Jerome masz może ochotę zatańczyć, a rozmowę dokończymy później? — zapytała stając przed nim z tak niewinnym spojrzeniem, którego pewnie nie powstydziłby się Bambi, cóż chciała trochę wytańczyć to napięcie. Wiedziała, ze była na granicy i jak tak dalej pójdzie to zaciągnie mężczyznę w jakiś ustronniejszy kąt i zachowa się jak napalona małolata. Chwyciła go za dłoń nie czekając na potwierdzenie i pociągnęła go do drugiej sali, gdzie muzyka nabrała na intensywności. Akurat gdy dotarli prawie na sam środek parkietu muzyka uległa zmianie, a ona wpierw spojrzała w niedowierzaniu na mężczyznę, a następnie wybuchła śmiechem. To była dokładnie ta sama piosnka przy której dane im było tańczyć te trzy lata temu! Czy oni na pewno nie wsiedli w jakiś pokręcony wehikuł czasu?
napalona XD Charlotte
[Utwór z klubu to Right Round - Flo Rida ;D znów odrobina klasyki <3]
W przeciwieństwie do Jeroma rudowłosa była niemal prawie pewna, że niestety, ale w Nowym Jorku nie trzymało ją dosłownie nic poza nim. Wymarzona praca była tylko dodatkiem, przyjaciele, choć bliscy sercu, nie byliby w stanie zastąpić obecności wyspiarza, gdyby jakimś cudem i jego miało zabraknąć. Stał się dla niej kotwicą na wzburzonym morzu, która trzymała ją w miejscu pozwalając na bezpieczne dryfowanie. Był obietnicą lepszego jutra, które kształtowało się w czymś więcej niż tylko odcieniach szarości. Marshall doprawdy od pierwszego dnia był jest osobistym promykiem słońca, jednak dopiero teraz mogła podejść na tyle blisko, by całkiem się rozpłynąć; by poczuć się bezpiecznie. Nie musieli tego sobie mówić wprost wystarczyło, że przez moment skupili swą uwagę na oczach zdradzających najgłębsze sekrety duszy. Te początkowo dobre ogniki przeradzające się w żywy ogień pożądania i uczucia tak naturalne, a przez to niespotykanie silne. Osobno byli jak kruche konstrukcje zagrożone nawet najdelikatniejszym podmuchem wiatru, ponieważ odebrano im coś bezpowrotnie. Nie ważne jak bardzo Charlotte chciałaby zaprzeczać, machać ręką na to co łączył ją z Rogersem, to niestety nie mogła okłamać serca, które go pokochało. Pokochało, a przecież nie potrafiło przywiązać się do nikogo, nie wierzyło w miłość i było zabarykadowane ogromnymi murami. Rudowłosa wiedziała, że do końca życia będzie wdzięczna Colinowi za dwie rzeczy – choć teraz ciężko jej było o tym myśleć w ten sposób – na otwarcie jej zabezpieczonego serca na innych i za najcudowniejszy dar pod słońcem, maleńka Aurorę. Po pierwsze dzięki temu, że nie stroniła od ludzi poznała obecnego z nią Jeroma i ich przyjaźń mogła pięknie rozkiwać przez lata, ponieważ w murze już były dziury. Po drugie choć widmo samotnego macierzyństwa było dla niej niesamowitym koszmarem nie oddałaby córki za nic w świecie. I za to, tylko za to była i będzie mu wdzięczna. Znając swoja część historii mogla się tylko domyślać o ile trudniej miał jej osobisty promyk słońca. Potrzebowali siebie nawzajem jak człowiek potrzebował tlenu i przekonywali się o tym z każdą minutą, czy byli razem, czy też nie.
OdpowiedzUsuńMogła wcześniej być ślepa na swoje uczucia względem przyjaciela, ale teraz zdecydowanie dostrzegała każdą nawet najmniejsza jego reakcję. Gdy dotykała jego skóry, gdy stał tak blisko niej całkiem naruszając jej przestrzeń osobistą. Działało to nią elektryzująco i nie bardzo wiedziała co mogłaby zrobić z tą cała energią poza spożytkowaniem jej na parkiecie.
— Oczywiście, że możemy — powiedziała z drapieżnym błyskiem w oku, bo chyba oboje wiedzieli jak rozmawiało się na parkiecie – ciałem. Ten język był tak uniwersalny i tak dobrze jej znany, że dreszcz zniecierpliwienia przeszedł całej jej ciało w drodze na miejsce. Wokół znajdowało się już sporo ludzi, ale na szczęście nie było jeszcze typowego, klubowego ścisku i mogli dać się ponieść muzyce.
— To że puszczają takie klasyki na przywitanie nowego roku — powiedziała orientując się, że ich zabawa w dopiero się poznaliśmy nadal była w trakcie.
Uniosła brwi poszerzając uśmiech jednocześnie, gdy tak pewnie ją do siebie przysunął i położył dłoń tuż nad jej pośladkami. Poczuła ten dotyk wszędzie, poprawka – ona pragnęła go wszędzie, a nadal znajdował się w zgłębieniu pleców. Gdy w piosence przeszli do partii round, round zakręciła zmysłowo bioderkami pomimo ograniczonej przestrzeni między nimi przygryzając jednocześnie dolną wargę. Czuła jak całe ciało lgnęło do niego, wibrowało od ekstazy, która rozpływała się po każdym zakamarku. Przymknęła powieki, więc zaskoczył ja nagłym odsunięciem jej pukli. Nie oponowała jednak ciekawa co też miał jej do powiedzenia. Nie spodziewała się tego co usłyszała, bo nie znała bruneta od tej strony. Na sekundę straciła rytm, ale szybko się opamiętała i przecież nie zapomniała jeszcze o części B swojej malutkiej zemsty. Sukienka już i tak zrobiła więcej niż miała za zadanie, ale to nie oznaczało, ze zamierzała się wycofać.
Usuń— Och tak? A ja z satysfakcja pozbędę się tych nadprogramowych guzików, ale...—zahaczyła o równie głęboki dekolt mężczyzny palcem i spojrzała mu żarliwie prosto w oczy.
—… teraz grzecznie poczekasz tutaj i za chwile zobaczysz jak ja się dzisiaj z Tobą zabawię— powiedziała wskazując jedna ze scen, gdzie tancerka sprawnie wiła się na srebrnej rurze. Nim wyspiarz zdążyłby ja mocniej chwycić uciekła, niczym Kopciuszek i po krótkich ustaleniach wymieniła zatrudnioną na noc tancerkę.
Rytm w klubie uległa zmianie na o wiele cięższy, wolniejszy, a prze o seksowniejszy. Światła zmieniły kolor na odcienie czerwieni oświetlając poszczególne sceny, a na jednej z nich pojawiła się Lotta. Z tej odległości i przez wzgląd na oświetlenie nie miała prawa dostrzec Marshalla, ale jeśli został w miejscu, w jakim prosiła to nim zaczęła taniec spojrzała tylko na niego. Sukienka choć krótka – to tak jak zauważył brunet – była u dołu dość rozciągliwa przez co mogła wykonać dość sporo akrobacji w rytm piosenki. Nie spieszyła się z niczym. Była pewna w swoich ruchach i przy tym cholernie seksowna. Co rusz odrzucała swe włosy na plecy prostując się i znów unosząc do góry, jakby ten performance nie kosztował ją ni grama wysiłku. Zawirowała na rurze nawet będąc do góry nogami. Kobieta była przygotowana i ani biust nie wyskoczył z głębokiego dekoltu ani dobór bielizny nie został zdradzony gapiom. Po skończonym tańcu na scenach zapadł chwilowy mrok, a gdy znów pało na nich światło Lotty już tam nie było. Zeszła z powrotem na parkiet, na którym było teraz o wiele tłumniej.
Charlotte
Czy Charlotte bywała zazdrosna? Zdecydowanie tak, choć przekonać się o tym mogła najmocniej, gdy jeszcze nie potrafiła sklasyfikować towarzyszącego jej uczucia. Nie sądziła bowiem, iż kiedykolwiek będzie jej przeszkadzać - dzielenie się. Księżniczka one night stand , królowa niezobowiązującej zabawy i braku głębszych relacji, potrafiła być cholernym zazdrośnikiem. Nie wynikało to z jej niskiej samooceny, czy niepewności, a faktu, że gdy coś lub w tym wypadku raczej kogoś postrzegała jak nieodłączony element swojej rzeczywistości, nie chciała nawet myśleć o tym, że mógłby on podobne zainteresowanie dzielić na osobę trzecią. To między innymi dlatego tak łatwo zburzona została jej wiara trwałych związków, gdy pracowała w klubie go-go. Nie mogła patrzeć jak kolejny mężczyźni z obrączką na palcu – która przecież coś oznaczała – nakłaniali koleżanki po fachu na numerek VIP. Kierowała się w życiu również zasadą, że gdzie dwie osoby były szczęśliwe tam trzecia nie miała prawa się – pardon my french – wpierdalać. Dlatego, gdy poznała wyspiarza te dwa lata temu i widziała, jak na wspomnienie Jennifer oczy mu lśniły grzecznie się wycofała. Czy zazdrościła kobiecie, której wtedy nie znała? Oczywiście, ponieważ kto nie chciałby zostać obdarzony takim uczuciem , nawet jeśli nie do końca się w nie wierzył. Była to jednak zdrowa zazdrość podszyta dobrymi życzeniami dla Marshalla i jego wybranki. Serce rosło patrząc na to jaki szczęśliwy był brunet, a ona choć wsiadła do cholernego rollercoasteru z Rogersem, to nie mogła powiedzieć, że nie czuła się przez jakiś czas równie dobrze. Te relacje ich ukształtowały i błędem byłaby próba ich wymazania. Rudowłosa nie zamierzała myśleć o przyszłej ex-żonie w kategoriach kogoś o kogo powinna być zazdrosna. Tak samo jak nie była o Natalie – ex Colina – choć nie trawiła kobiety z całego serca. Nie dlatego, że kiedyś coś wiązało ją z szatynem, a dlatego, że przy pierwszym spotkaniu bez skrupułów nazwała ją dziwką. Takie zgarnie świętego wyprowadziłoby z równowagi! A nie ma co ukrywać, że pannie Lester do świętej było bardzo daleko.
OdpowiedzUsuńBrunet nie musiał obawiać się tego, ze nagle zacznie przejawiać jakieś dziwne objawy zazdrości względem jego pierwszej miłości. Nie mogła tego jednak powiedzieć o kimś kto potencjalnie miał pojawić się w przyszłości. Gdyby do tego doszło to niestety Jerome odkryje kolejne z obliczy kobiety – nieustępliwe, nieco niebezpieczne i odrobinę mściwe. Cóż daleko jej było od ideału. Rudowłosa wiedziała, że przekroczyli granice przyjaźni i domyślała się do czego ten krok prowadził, choć jeszcze nie miała odwagi i dość pewności, by wypowiedzieć to na głos. Po dzisiejszym wieczorze bez wątpienia nie było już dla niej odwrotu, została przywiązana do mężczyzny czymś tak intensywnym, że nie wiedziała jaka siła byłaby w stanie to zniszczyć. Przepadła i nawet gdyby chciała to nie potrafiłaby teraz wrócić na linie startu.
Będąc tak blisko niego w tańcu, czując bardzo wyraźnie jego ciało ocierające się o jej własne, była o krok od szaleństwa. Pragnęła więcej, a jednocześnie nie chciała przecież tak szybko kończyć tej imprezy, bo nie wiedziała kiedy następnym razem nadarzy się taka okazja. W tym momencie chciała mieć i zjeść ciastko, a to było zwyczajnie niemożliwe. Nie sądziła, ze ta trudno będzie jaj zapanować nad pożądaniem, nad tym jak bardzo znów pragnęła być jak najbliżej bruneta, dlatego zdecydowała, że teraz był najlepszy moment na część B. Krótki spacer na scenę pozwolił jej choć powierzchownie ochłonąć i zacząć czerpać z imprezy pełnymi garściami. Zaczęła dostrzegać innych uczestników, ozdoby i światła nabrały na intensywności, ponieważ wcześniej wszystko wydawało się istnieć jak za mgłą. Czuła się trochę jak oślepiona przez słońce uciekając do cienia, choć już brakowało jej ciepła na skórze, które zapewniały promienie. Gdy weszła na scenę znów nic innego nie istniało – dała kompletnie ponieść się muzyce. Gdzieś z tyłu głowy miała świadomość kto ją obserwował i to tylko dodawało pikanterii oraz pazura do kolejnych akrobacji. Tekst piosenki idealnie zgrał się z tym co aktualnie robiła I’ve always like to play with fire, och bardzo igrała z ogniem będąc w pełni świadomą konsekwencji, przynajmniej tak się jej wydawało.
UsuńSchodząc ze sceny swe kroki chciała natychmiast skierować do samego środka parkietu, gdzie przecież miał na nią czekać brunet. Niespodziewanie jednak ktoś ją chwycił tak pewnie, że nie było wątpliwości czyje to były dłonie. Tym razem pohamowała swój instynkt samozachowawczy i nie sprowadziła mężczyzny do parteru. Oddech miała nadal nieco płytki, bo choć sprawnie poruszała się na rurze, to miała od tego znacząc przerwę. Serce wyrywało się z piersi, a bliskość wyspiarza wcale nie ułatwiała w uspokojeniu ani jednego, ani drugiego. Gdy plecami dotknęła twardej ściany wyrwał się jak jęk zaskoczenia. Wzrokiem błądziła po twarzy Jeroma, która wyrażała niesamowity głód i zniecierpliwienie. Zaprało jej dech, bo nie sądziła, że ktoś może patrzeć na nią w taki sposób. Tak intensywnie przeszywając na wskroś. Nie znała tej strony przyjaciela i chyba dopiero teraz do niej docierało, ze tym tańcem zdecydowanie przesadziła. Przygryzła dolną wargę jak łobuz przykazany na gorącym uczynku, a całe jej ciało się spięło w niemiłosiernie przyjemnym oczekiwaniu na to co zaraz miało nieuchronnie nastąpić. Znajdowali się w dość ustronnym miejscu, a głośna muzyka dawała im poczucie anonimowości. Nikt nie zwracał na nich uwagi, tak samo jak oni nie zwracali uwagi na nic poza sobą nawzajem.
Gdy ponownie się do niej zbliżył miała nadzieję, że w końcu postanowi złączyć ich usta w pocałunku, ale jemu znów zebrało się na rozmowy. Już chciała odepchnąć go z tekstem och już zamknij się i wziąć to czego pragnęła, jednak sens wypowiadanych przez bruneta słów rozpalił ją na nowo. Ona naprawdę go nie znała od tej strony i cholernie się cieszyła, ze w końcu się to zmieniło. Po jej ciele przeszedł dreszcz tak intensywny, ze na moment musiała przymknąć powieki, a pod nimi jak na zawołanie pojawiły się obrazy spędzonej wspólnie nocy. Jęknęła choć ginęło to wśród muzyki, spojrzała na niego z nową żarliwością.
— Coś wymyślimy — wydusiła jedynie już czując usta na delikatnie skórze szyi wspinając się na palce. Wszystko w niej krzyczało, że ma nie przestawać, ze chce żeby kontynuował, a gdy się od niej odsunął spojrzał na niego z wyrzutem. Nie na długo czuła rozczarowanie, ponieważ chwile później czuła palce wplecione w jej włosy i nabrzmiałe wargi na jej własnych. Chyba nigdy miało jej się znudzić całowanie tego mężczyzny, bo zdecydowanie był w tym ekspertem. Rozpadała się właśnie na milion drobnych kawałków, a nie dotarli nawet do trzeciej bazy. Nieświadomie zaczęła dłońmi szukać guzików jego koszuli, bo to gdzie się znajdowali miało dla niej drugo-, a nawet trzeciorzędne znaczenie. Chciała go tu i teraz, jak chyba nigdy nikogo do tej pory. Gdy napotkała pewnie opór ze strony materiału otrzeźwiała na kilka sekund, ale to wystarczyło, by się od niego odrobinę odsunęła.
Usuń— Chodź — powiedziała chwytając go za rękę i prowadząc niby w kierunku wyjścia, ale nim doszli do szatni skręciła dwa razy w lewo, by następnie bez zahamowań otworzyć drzwi jakiegoś gabinetu. W środku nikogo nie było o czymś świadczyło chociażby zgaszone światło. Wepchnęła bruneta do środka, rozejrzała się po korytarzu, czy aby nikt za nimi z ochrony nie goni i zamknęła za sobą drzwi. Nie zaprzątała sobie głowy szukanie włącznika, a jedynie rzuciła się wręcz na mężczyznę. Zachłannie wpiła w jego usta, ręce znów odnalazły ten niesforny guzik lecz tym razem rozpięły go bez żadnych problemów. Kilka sekund później koszula na ciele była jedynie wspomnieniem. Rudowłosa błądziła po rozgrzanych mięśniach mrucząc z zadowoleniem.
— Cholera Jerome co Ty ze mną robisz — wyszeptała wprost w jego usta z niebywałym zadowoleniem.
— Cokolwiek to jest nie przestawaj — dodała po chwili zbliżając usta do jego ucha i na koniec przygryzając jego płatek. Przez ciemność wpadli na jakiś stolik, na którym bez skrupułów usadziła swoje cztery litery, a nogami teraz mogła bez krępacji opleść bruneta w pasie. Przycisnęła go bliżej siebie odrzucając głowę do tyłu, by pomimo braku światła dostrzec błyszczące, bursztynowe ogniki pociemniał z pożądania. Sprawnie dotarła do zapięcia spodni i gdy już go z nich uwolniła zorientowała się, że nie przy sobie torebki - cholera musiała zostać przy tamtym stoliku!
— Jerome… ja nie mam… — mówiła niemal na granicy załamania, bo jak to mieli teraz przerwać, bo nie miała przy sobie gumek. To tak jakby los sobie z niej zakpił!
Charlotte
[ Dziękuję ślicznie za powitanie mojego Rauna <3 Na wątek cię brać już nie będę, bo wiem ile ich masz xD A ja za jakiś czas podrzucę nam rozpoczęcie wątku z Charlotte ;3 ]
OdpowiedzUsuńNie szło zaprzeczyć temu, że rudowłosa miała doświadczenie, jeśli chodziło o spotkania w klubach, czy to niewinny filtr i trochę tańca; czy coś co kończyła wymykając się z obcego dla siebie mieszkania o świcie. Należała do kobiet, którym do niewinnych było zwyczajnie daleko i w zależności od poglądów miało to sporo plusów lub minusów. Życie w Nowym Jorku pokazało jej jak przedmiotowo można traktować druga osobą, jak odcinać uczucia od przyjemności fizycznej. Do czasu. Mury opadły, a ona nie potrafiła już wrócić do one night standów, co ważniejsze nie chciała tego robić. Stare połączyło się z nowym; dawna Charlotte z teraźniejszymi elementami Spark. Była to swoiście wybuchowa mieszanka, a jednocześnie momentami tak zagubiona, że popchnięta ku nieodpowiednim rozwiązaniom postrzegała je jako te najtrafniejsze. Próba związania się z Rogersem była przykładem numer jeden. Cała przeszłość rozmywała się w nic nieistotną plamę, jak ten tłum wijących się na parkiecie ludzi. To nie miało żadnego znaczeni, bo było nieporównywalne do tego czego dane jej było do tej pory doświadczyć.
OdpowiedzUsuńCzując ciepły urywany oddech tuż obok swojego ucha nie poznawała mężczyzny i nie poznawała samej siebie. Stojąc przy ścianie, w tym wyjątkowo ciemnym kącie, było gotowa; gotowa na wszystko. Te pocałunki, ten pewny dotyk, dłonie wplecione w jej włosy były jak afrodyzjak. Ciało lgnęło do mężczyzny w pełni rozpalone i nic do tego miał brak podmuchu klimatyzacji. Powodem każdej z reakcji, każdego najmniejszego dreszczyku przepływającego przez jej ciało był tylko i wyłącznie Marshall. Była w pozytywnie przebodźcowna oraz zatracona w słodkiej przyjemności. Gdy mężczyzna uniósł jej udo była praktycznie gotowa nigdzie się nie oddalać, a posunąć się o wiele dalej – tuż obok nic nie świadomego tłumu. Ten głód jaki czuli względem siebie oraz zachłanność pocałunków uciszała zdrowy rozsądek na tych kilka kluczowych sekund. Charlotte musiała bardzo się wysilić, by zmusić się od przerwania pieszczot, które doprowadzały ja na skraj. Nie chciała zwyczajnie kończyć tego tak szybko. Chciała delektować się każdym muśnięciem dłoni, każdym mocniejszym pocałunkiem, który doprowadzał jej usta do niesamowitego pulsowania,a an pewno tym co miało nieuchronnie za chwilę się wydarzyć.
Znała ten klub wystarczająco dobrze, by wiedzieć, które drzwi wybrać. Nie bez powodu był to jej ulubiony lokal do którego wracała znacznie częściej niż do pozostałych w szerokiej gamie Nowojorskich miejscówek. Znała też część personelu, choć niektórzy tak jak i ona ruszyli rozwijać kariery w innych kierunkach aniżeli barmaństwo, czy kelnerowanie. Te aspekty nie zaprzątały jej już rozczochranej, rudej czupryny.
Ciche parsknięcie bruneta umknęło w tym ogniu pożądanie jaki przebiega przez cale jej ciało. Krew szumiała w uszach, oddech był o wiele płytszy, a ona postarał się, by jak najszybciej znów nie pozostawić nie milimetra przestrzeni między ich ciałami. Potrzebowała go tuż obok siebie, na sobie i w sobie. Niby czuła kontrolę nad tym co robiła, ale w rzeczywistości popuściła wszelkie hamulce. Nie było nic co zatrzymałoby ja wpół kroku, a tym bardziej zmusiło do odwrotu. Pewnie gdyby nawet ktoś wparował do pomieszczenia to kazałaby mu spierdalać!
Pozbywając się z sukcesem koszuli wyspiarza zamruczała z satysfakcją. Teraz nic nie krępowało jej ekstrapolacji każdego nawet z najdrobniejszych mięśni, które grały pod jej opuszkami, jak dobrze nastrojony instrument.
— Same niedobre rzeczy — wymruczała, a jej oczy zabłyszczały niezbezczeszczenie nim ich usta ponownie złączyły się w gorącym pocałunku. Cholera jak on całuje… obijało się echem w jej głowie niczym nowo odkryta mantra. Starał się skupić na rozpinaniu spodni, ale usta na dekolcie jej skrzętnie to utrudniały i pewnie ta część garderoby jeszcze szybciej znalazłaby się na podłodze, gdyby nie małe niedogodności. Wtedy tez dotarło do niej, że brakuje jej pod ręka torebki, w której to miała bardzo potrzebna aktualnie rzecz. Panika wymieszana z frustracja dość szybko chciały wziąć w dowodzenie ciało Angielki, lecz brunet na czas ja uspokoił. Spojrzała na stolik w miejscu, gdzie zapewne położył prezerwatywy, choć przez panujący półmrok nie mogla ich realnie zobaczyć. Poczuła ulgę.
UsuńNie oponowała, gdy wyspiarz tak śmiało sięgnął pod materiał sukienki, choć w lekkim napięciu wstrzymała na moment oddech. To że tak sprawnie przechodzili z jednego kroku do nastopnego było niesamowicie podniecające i tylko dawało nadzieję na spektakularny finał. Zachichotała na wydechu, gdy materiał majtek zaplątał się o jej szpilki, jakby one same wzbraniały się przed rzuceniem na podłogę, choć ich właścicielka nie miała nic przeciwko, ba!, nie pragnęła niczego innego.
Przez to, że znajdowali się w pokoju bez włączonego oświetlenia nie mogła obserwować w pełnej krasie poczynań mężczyzny, a jedynie skupiała się na jego roziskrzonych oczach, a dłońmi błądziła w dół klatki piersiowej. Wsparła się na wyprostowanych rękach, gdy została przyciągnięta do krawędzi stolika. Czuła zniecierpliwienie kumulujące się w strategicznym miejscu, więc dziękowała w duchu za brak zwłoki w tym temacie. Jęknęła głośno przy pierwszym pchnięciu i zamknęła oczy, by napawać się ta chwilą rozkoszy. Na to czekała od momentu, w którym spotkali się przy barze, a następnie udawali nieznajomych przy stoliku, a już na pewno, gdy tak sprawni wili się na parkiecie. Jednym słowem ich gra wstępna była bardzo długa. Jakim cudem ona w ogóle się łudziła, że wytrzymując bez tego cała imprezę sylwestrową? No jakim?!
Miarowe, dokładne ruchy był tym czego potrzebowała. Gdy stolik uderzał o ścianę z jej gardła niemal jednocześnie wymykały się kolejne jęki. Nie kontrolowała już do końca tego co mówi i czy o cos w ogóle składa się w jakieś słowa. Odchylała głowę nieco do tyłu, a później przybliżała się jeszcze bardziej do wyspiarza, by ułożyć dłonie na jego piersi, czy szyi. Chciała go jeszcze bliżej, bardziej i miała wrażenie że z każdym pchnięciem właśnie dostawała to czego tak pragnęła. Czuła jak kropelki potu występuje na jej ciele, jak ciężko jej zaczerpnąć powietrza, a mimo to była wstanie wydukać tych kilka słów:
— Fuck me pleeeease — czuła jak rośnie w niej spełnienie jakiego nie dane jej było jeszcze doświadczyć z nikim innym – czy to z bezimiennymi romansami na jedną noc, czy nawet Colinem. Nie sądziła, że coś takiego jest możliwe i że tak długo było na wyciągniecie reki – dosłownie! Doszła w tym samym momencie mrucząc, a następnie łapczywie zaczerpując powietrza, które wydawało się w końcu nabierać odpowiednich właściwości. Dostarczało tlen do szybko unoszącej się klatki piersiowej.
— Tyle lat… — wyszeptała tuż za nim z wyczuwalna nuta żalu. Takie seksu nie doświadczyła nigdy, a już myślała że ciężko będzie pobić to co działo się u niej na kanapie – otóż udało się! Zachęcona splotła nogi na jego biodrach i uśmiechała się błogo gdy tak rysował esy, floresy na jej klatce piersiowej.
— Wiesz że masz teraz przekichane? — odezwała się pod dłuższej chwili ciszy, która wypełnia dochodząca odo nich muzyka z klubu.
— Juz nikomu Cie nie oddam, nie ma bata — powiedziała z nutka drapieżności, a na koniec śmiejąc się w głos. Mówiła całkiem poważnie.
Charlotte
Spełnienie było jak atrakcyjna obietnica, która urzeczywistniając się rozbiła ją na milion kawałków. Każdy jeden był przez kilka sekund odrębnym bytem przechowującym rozkosz, ale uwalniając zakumulowane napięcie. To doznanie było z jednej strony tak bardzo znajome, a jednocześnie smakowało jak coś kompletnie nowego; jak coś od czego już dawno się uzależniła, nawet nie mając szansy na odmowę. Nie żeby z takowej skorzystała! Zamierzała kosztować ten nowy smak, delektować się nim, gdy tylko nadarzy się okazja, by na pewno nie dopuścić do skutków ubocznych odstawienia.
OdpowiedzUsuńJeśli miała wątpliwości tych kilkanaście lub kilkadziesiąt minut wcześniej, to teraz zostały one rozwiane jak nic nie znaczący kurz. Przepadła. Przepadła cała, jej ciało, jej serce, jej dusza i byt. Brunet związał ja z sobą na wszelkich płaszczyznach zapewne nie będąc tego do końca świadomym. Wcześniej byli blisko, w końcu się przyjaźnili, ale to co teraz przyciągało i trzymało ją przy wyspiarzu było nieprawdopodobne.
Na jego ciche westchnięcie miała ochotę się zaśmiać, jednak na czas ugryzła się w język. Domyślała, że podobne myśli pojawiły się w ich głowach. Gdyby oni tylko wiedzieli to co teraz te kilka lat temu… Gdyby los bardziej im sprzyjał… Rudowłosa nie była z tych co rozpamiętując przeszłość szukając alternatywnej ścieżki, która nigdy nie miała się urzeczywistnić i tym razem tez dość szybko ucięła ten strumień życzeń. Wolała skupić się na tym co tu i teraz.
— Yhym — mruknęła, gdy położył dłonie na jej udach, których nadal nie okrywał materiał sukienki, a mimo to nie było jej jakość wcale zimno. Skupiła wzrok na błyszczących ognikach w bursztynowych tęczówkach. W tym półmroku wydawały się jakby magiczne. Nie zmieniła pozycji, nie odwróciła wzroku ani nie zrobiła nic czego próbowałaby w sytuacji z każdą innym partnerem na tej planecie. Była świadom, że to był ten moment, gdy spojrzenie mówiło nawet więcej niż tysiąc słów, a jej własne wyrażało zaborczość i uczucie tak obezwładniające, że nie sposób już było go spłoszyć – nawet głupim żarcikiem.
— Dlaczego? To bardzo proste… —pochyliła się ku niemu niemal muskając jego usta, a na jej własnych rozkwitł lekki uśmiech.
—…bo teraz już ewidentnie jesteś mój — popodkreśla ostatnie słów wpijając się w jego nabrzmiałe wargi nadal pełne smaku ich wspólnego uniesienia. Miała w nosie z to wszystko działo się szybko. Zaufała sercu, a ono rwało się ku brunetowi trzepocząc w jej klatce piersiowej. Gdy odsunęła się od niego niespiesznie wyswobodziła się z tej plątaniny kończyn i zeskoczyła ze stołu.
— i nie oddam kogoś kto tak potrafi się… — na chwile zastanowiła się nad tym jak powinna ładnie dokończyć to zdanie, ale z racji ewidentnej pustki w głowie, a raczej tego że wypełniona była jeszcze oparami poorgazmowymi palnęła.
—… pieprzyć — i wyszczerzyła don niego białe ząbki tak szczerze, że to aż nie pasowało do słów, które padły przed sekundą. Cóż on też nie znał jej od pewnych stron i najwyraźniej rozpoczęli przygode, gdzie miało się to zmienić.
Po omacku naciągnęła majtki na tyłek, poprawiła sukienkę, a palcami rozczesała rozwichrzone przez bruneta włosy, na koniec dłonią wyszukała klamki od drzwi. Poczekała jednak na towarzysza nim postanowiła przekroczyć ich próg. Teraz mogli na spokojnie korzystać z tej imprezy, a na jak długo to się miało dopiero okazać.
Charlotte samozwańcza właścicielka Jeroma XD
Czy gdyby rudowłosa miała możliwość cofnąć czas to cokolwiek by zmieniła? W pierwszym odruchu do głowy zapewne przyszłaby jej lista rycerz, które mogłaby pokierować innym torem, ale po głębszym zastanowieniu przeżyłaby każda z chwil dokładnie ten sam sposób. To potknięcia, każde odbicie się od dna ukształtowało ją na to kim była. Może, gdyby zabrakło choć najdrobniejszego elementu z przeszłości ta obecna chwila nie byłaby tak niesamowita. Nie mogłaby docenić tego jak działał na nią dotyk bruneta, jego ciche mruknięcia, czy namacalna obecność tuż obok. Doświadczenie tego z Jeromem było jak rollercoaster, ale ten na którym piszczy się z radości i ekscytacji, by po skończonej przejażdżce chcieć wsiąść do wagonika jeszcze raz; a nie ten gdzie człowiek modli się o nie zwrócenie zjedzonego posiłku.
OdpowiedzUsuńBursztynowe tęczówki były jak otwarta księga, która zachęcała, by zaznajomić się z jej wnętrzem. Kobieta nie odrywała od niego oczu, by nic jej nie umknęło, nawet z pozoru nieistotny błysk. Rozumiała bez słów, że choć to wszystko działo się w zastraszającym tempie, to oboje przepadli. Nie mieli już szansy na kupno biletu powrotnego, a nawet gdyby ktoś im takowy zaproponował to ani ona, ani wyspiarz, by z niego nie skorzystali. To co ich pchało ku sobie to nie było tylko puste pożądanie; to były godziny spędzone na rozmowach, tygodnie wspierania się w najgorszych momentach oraz miesiące spędzone w poczuciu bezpieczeństwa i zrozumienia.
Dłonie mocniej zaciskające się wokół jej ciała, ciepłe wargi i lekko drapiący ją po twarzy zarost mężczyzny składały się na przyczynę kolejnej fali dreszczy przechodzących od koniuszków palców prosto do serca, by wprawić je w szaleńczy rytm. Oboje wiedzieli co ten pocałunek oznaczał, co przypieczętowywał choć żadne z ustaleń nie padło realnie na głos. Nie było takiej potrzeby, nie teraz, bo może w przyszłości faktycznie dane im będzie porozmawiać.
Stojąc przy drzwiach w tym pół mroku nie do końca dostrzegała towarzysza, ale potwierdzeniem jego obecności był chociażby cichy śmiech zaraz po tym, gdy podała mu swój argument numer dwa. Chciała to jakoś ładniej ubrać w słowa, lecz teraz nie żałowała zrzucenia cenzury. Nie, gdy po dłużącej się chwili rozłąki znów dane jej było poczuć znajomy zapach tuz obok siebie, jakby otulając przestrzeń wokół niej.
— Co? — zapytała nieco przeciągle ciekawa odpowiedzi Marshalla, bo niewątpliwie miała ją zadowolić. Czuła to w każdym miejscu, gdzie ich skory nie tak dawno się stykały, a teraz znów rwały się do powtórki. Nie to, że nie spodziewała się tego co padło z ust Jeroma, ale sposób w jaki to powiedział zmusił ją do gwałtownego zaczerpnięcia tchu. Jak za dotknięciem magicznej różdżki cała się spięła, ale w ten przyjemny sposób, by rozluźnić w momencie wypuszczenia powietrza. Na ustach rozpościerał się szeroki uśmiech, oczy gdyby mogły to płonęłyby z radości, a ona tylko zmrużyła je, gdy drzwi zostały otwarte. Oto dosłownie i w przenośni przekraczała pewna granice podając mu dłoń. Zerknęła niespiesznie na koszulę mężczyzny i parsknęła śmiechem zatrzymując jeszcze na korytarzu.
— To trzeba poprawić — powiedziała i bez zbędnych ceregieli rozpięła kilka guzików od góry, które pogubiły w rękach bruneta swa kolejność. Napięcie, które wcześniej wydawało się nie do zniesienia teraz mogła bez kłopotu kontrolować. Uporządkowała strój towarzysza nie zaciągając go do kolejnego z pokoi – punkt dla niej!
— Pewnie podali już poczęstunek — rzuciła, gdy splatając z nim palce ruszyli z powrotem do części klubowej. Parkiet może nie świecił pustkami, ale było zdecydowanie luźniej, a to właśnie oznaczało między innymi to, że przyszedł czas na jedzenie. Rudowłosa bez konsultacji ruszyła więc do tej drugiej części, bo nie wiedzieć czemu sama nieco zgłodniała.
Usuń— Musze tylko jeszcze wrócić po moja torebkę — przypomniała sobie, gdy minęli stolik, który w wcześniej zajęli na tego jednego cholemie szybkiego drinka. Niechętnie puściła dłoń bruneta i wróciła się parę kroków, by zapytać siedzące w nim towarzystwo, czy nie znaleźli torebki. Na jej nieszczęście była to paczka kumpli bez damskiego pierwiastka, a za to z odpowiednia dawka promili we krwi.
— Och tego panienka szuka? — odezwał się jeden podnosząc jej własność do góry i przerywając posiłek. Na twarzy wymalował mu się kokieteryjny uśmieszek, jakby myślał, ze oto wygrał los na loterii i kobieta sama się do niego pofatygowała. Nie do końca spodobało się to młodej Angielce, ale z racji wyśmienitego humoru postanowiła być miła.
— Tak, dokładnie tego — posłał mu swój czarujący uśmiech, który nie umywał się nawet do tego co prezentowała przed przyjacielem. Był o wiele płytszy i nie niósł ze sobą niemych obietnicy.
— To gdzie jakieś znaleźne? — uniósł brew zaczepnie, a wręcz dość arogancko, a koledzy przy stoliku zarechotali tym samym odrywając uwagę rudowłosej od ich lidera. Na ułamek sekundy też odwróciła się, by spojrzeć, czy Jerome zbyt daleko nie zniknął w tłumie. Jego nie chciała zgubić o wiele bardziej niż torebki, ale w niej znajdował się telefon i nie chciała teraz narażać się na koszty związane z zakupem nowego smartfona. Gdy spojrzeniem wróciła do męskiego stolika było ono o wiele bardziej nieustępliwe, a po przyjaznym uśmiechu nie było śladu zastąpiła go drapieżność.
— Znaleźne? Znaleźne to masz w postaci tego, że możesz właśnie wymienić ze mną kilka słów i bezwstydnie uciekać wzrokiem na ten dekolt bez konsekwencji... — zmrużyła oczy i pewnie klasnęła dłońmi o stolik wspierając się na nich i pochylając nieco do przodu.
—...ale moja cierpliwość się kończy —wokół rozbrzmiało grupowe uuu, ponieważ chyba nikt nie spodziewał się, że kobieta tak się postawi. Nikt kto jej nie znał choć trochę. Nikt to nie miał pojęcia jak rzucała większymi sztukami o matę niczym szmatą. Nikt kto miał choć trochę oleju w głowie.
Charlotte💙
Wiedziała, że gdy tylko pryśnie bańka niezapomnianej imprezy i beztroski, to dotrze do niej, że bez chociaż ogólnych ustaleń nie będą mogli funkcjonować. Gdyby to co działo się między nimi miało miejsce te prawie trzy lata temu to mogliby się dać ponieść pożądaniu i nie zważać na konsekwencje. Teraz było inaczej, ponieważ nieśli na swych barkach pewien bagaż doświadczeń i zobowiązań, którego nie dało się zepchnąć na drugi plan. Ona musiała dostosowywać swoją codzienność pod miesięczną córkę, a on, cóż, musiał jeszcze doprowadzić sprawę rozwodowa do końca. Rudowłosa wiedziała, że zapewne – po tym co między nimi zaszło – to była tylko formalność, ale jako przyjaciółka wyspiarza wiedziała jaka to przykra formalność. Miłość to czasem nie było dość – sama się o tym przekonała – ale nie umniejszało to sile uczucia jakie wiązało dwóje ludzi. Ludzi, który zdecydowali złożyć przysięgę tak prostą, a jednocześnie tak trudną do spełnienia. Charlotte nie obawiała się powrotu do szarej rzeczywistości i skonfrontowania oczekiwań oraz planów. Znała Jeroma. Znała go na tyle, by wiedzieć, że oboje staną na rzęsach, by tym razem ich wspólny domek z kart stał niewzruszony, nawet trąba powietrzną. Teraz jednak chciała napawać się spełnieniem i obecnością tuż obok osoby za nie odpowiedzialną.
OdpowiedzUsuńNie spodziewała się usłyszeć komplementu w trakcie zapinanie jego koszuli. Zaskoczona uniosła na niego zielono-brązowe tęczówki, a na moment jej uśmiech zbladł. Była zwyczajnie w szoku, a ocknęła się z niego czując pocałunek na wnętrzu dłoni. Kąciki ust uniosły się w nieco niewinnym uśmiechu, co było bardzo zabawne po tym co przed chwilą ze sobą robili. Na policzkach wykwitł delikatny rumieniec, a serce znów gnało chcąc zwyciężyć tylko sobie znany wyścig. To z jaka mocą patrzył na nią wypowiadając te dwa proste słowa było nie do opisania, a jej miękły kolana. Gdyby zdecydował się dodać coś jeszcze mogłaby nie być w stanie ruszyć do dalszej części klubu.
— A Ty cholernie przystojny — powiedziała dopiero, gdy mijali parkiet, a ona na moment przystanęła, by cmoknąć go w policzek. Zarost był zadbany, ale nie zmieniło to tego, że nieco drażnił jej aktualnie delikatne wargi. Było to jednak coś z czym już wiedziała, że bardzo by tęskniła.
Słona przepychanka przy jednym ze stolików naprawdę działała jej na nerwy. Zaczynała wbijać tą drobna szpileczka w miejsce, które nie było do tego przeznaczone. Nie chciała jednak dać za wygrana i szarpać się teraz z jednym, czy drugim, choć może nauczyłoby ich to jakiś manier. Nie szukała ratunku u Jerome, gdy na niego spojrzała, ale czując zbliżającą się sylwetkę poczuła przyjemne łaskotanie w brzuchu. To było miłe i całkiem seksowne, że tak bez zastanowienia ruszył księżniczce na ratunek; mimo znajomości jej walecznych umiejętności. Widząc lekki uśmieszek skierowany wyłączni do niej miała pewność, że brunet tylko chciał kontynuować miły wieczór, a nie że w nią wątpił. Gdy stanął tuż obok wyprostowała się krzyżując ręce pod biustem patrząc wyczekująco na złodziejaszka. Z rosnąca satysfakcja obserwowała rozwój sytuacji, a gdy torebka została odzyskana podziękowała mu szerokim uśmiechem. Nim jednak odeszła od stolika, stanęła w odpowiedniej odległości i pokazał im wszystkim środkowy palec.
— go fuck yoursefl — mruknęła na tyle głośno, by słyszeli, ale na tyle krótko przed odejściem, by nie dać im możliwości na reakcje. W żyłach na kilka sekund królowała adrenalina, ale gdy poczuła ciepła dłoń na plecach wróciły te przyjemne doznania.
— Możemy się jeszcze wrócić — zasiała się będąc na powrót blisko niego. W oczach pojawiły się chochlicze iskierki.
Usuń— Ale Ciebie wole rozkładać na łopatki tak jak w tamtym pokoju — powiedziała również wprost do jego ucha i zamiast je ugryźć jak miała w zwyczaju podczas zbliżenie złożyła na płatku delikatnym pocałunek. To było tak przyjemne móc przekraczać granice przestrzeni osobistej właśnie tego bruneta. Wiedziała, że mogla się od tego uzależnić, o ile już nie była.
— Rum z colą i lodem, ale słabszy — odparła po chwili zastanowienia i sama ruszyła do ich stolika. Idąc lekko kołysała w rytm muzyki przebijającej się tu z drugiego pomieszczenia, na ustach majaczył błogi uśmiech, a cała wręcz jaśniała. Była naprawdę szczęśliwa. Nie sądziła, nawet w najśmielszych snach, że ten wieczór będzie taki wspaniały i pełen w doznania.
Dochodząc już na miejsce musiała jednak zderzyć się z rzeczywistością szybciej niż by tego chciała. Oto przy jej stoliku siedział nie kto inny, a Patrick Parker. To są kurwa jakieś jaja uniosła oczy ku niebu, które nie było tutaj widoczne, skoro nawet sufit ledwo szło dostrzec w tych ozdobach i światłach. Czuła się trochę tak, ze za każdym razem, gdy o losu wyszarpnęła dla siebie chwilę, której nigdy nie chciałaby zapomnieć, ten dla równowagi przywalał jej prawym sierpowym. Mężczyzna nie zauważył jej od razu zajęty rozmowa z towarzyszami przy stoliku. Oprócz niego znajdowały się dwie kobie i jeszcze jeden mężczyzna, którego Lotta nie znała nawet z widzenia.
— Charlotte — rzucił w szczerym zaskoczeniu Parker mrugając kilkukrotnie, a następnie uśmiechając się, jakby to co złego między nimi zaszło w ogóle nie miało miejsca. To jak wyzwał ją w barze, to jak narobił problemów wyspiarzowi i to jak pogardliwie wypowiedział się o jej błogosławionym stanie. Miał koleś tupet.
— Patrick — powstrzymała się przed użyciem słowa menda bo nie byli w końcu sami. Mierzyli się wzrokiem, aż reszta włączył się przesuwając na odpowiednie miejsca, by i rudowłosa mogła usiąść, co uczyniła z widoczna rezerwą.
— Dawno Cię nie widziałem — odezwał się znów, jakby się po prostu kumplowali i krew ja zalała, ale nie dała tego po sobie poznać. Już jeden dupek napsuł jej dzisiaj odrobiny krwi, jemu na to nie pozwoli.
— Wyglądasz olśniewająco — nie ustępował choć ona jasno dała do zrozumienia, gdzie ma jego small-talk wyciągając komórkę i coś na niej przeglądając. W duchu natomiast chciała, by Jerom pojawił się lada moment labo żeby się nie pojawił, już sama nie wiedziała jak ten wieczór miał się potoczyć. Obecność Parkera na pewno wprowadzi napięcie i to nie z tych przyjemnych.
💙Charlotte💙
Jaime naprawdę nie rozumiał, o co chodziło Jerome’owi, że niby Moretti był cholerą. A po czym to wnosił? No przecież się kochali! Byli najlepszymi braćmi pod słoneczkiem, najlepszymi przyjaciółmi na Ziemi i w ogóle trzymali się razem. Dobra, może bez przesady, ale to był idealny motyw na pożartowanie. Jaime jednak nic więcej nie powiedział, tylko pokręcił głową, śmiejąc się cicho pod nosem. Cieszył się, że Jerome już wrócił z tego nieszczęsnego Seattle i w końcu mogli się spotkać i obgadać pewne sprawy. Jaime’emu naprawdę tego brakowało, zwłaszcza, że przecież nie dzwonili do siebie i nie pisali jakoś wybitnie często. Obaj panowie byli zajęci swoimi sprawami i właściwie dobrze, że Moretti nie męczył przyjaciela, który miał tak poważne sprawy na głowie. Udało mu się na szczęście dojść do sensownych rozwiązań i jakoś szedł do przodu. W razie czego Jaime mógł mu poświecić latarką. Może nie jak w tych memach z ojcem, synem i latarką, ale... Chociaż...
OdpowiedzUsuń– Lepiej iść z przyjacielem po ciemku niż w jasnościach samemu – mruknął nagle cicho na wspomnienie tego cytatu. Teraz naprawdę doskonale je rozumiał. Pasowało wręcz idealnie. Ach, panie Pingwinie! Tak, wiedział, że to nie był oryginalny cytat z serialu. Ale kojarzył mu się z Pingwinem z DC. Jaime uśmiechnął się do Jerome’a. Trudno, najwyżej czymś faktycznie w niego rzuci. Był na to gotowy!
Jaime spojrzał uważnie na przyjaciela i zamilkł. No tak, rozumiał. Jerome był twardy, ale nie aż tak i wcale mu się nie dziwił i tym bardziej nie miał mu tego za złe. Nie każdy przecież lubił słuchać o podobnych rzeczach, tym bardziej, że akurat teraz dotyczyło to właśnie rozmówcy. Jaime poczuł się trochę głupio, ale uznał, że jego przyjaciel powinien o tym wiedzieć. A co do wypychania kartonami... trumna zawsze mogła być zamknięta.
Chłopak pokiwał głową na słowa Jerome’a o kremacji. No, to też była opcja. I nagle Moretti zdał sobie sprawę, o czym oni tu właśnie dyskutowali. Wiadomo, to był ważny temat, na który prędzej czy później z kimś trzeba było porozmawiać. I chociaż Jaime wcześniej myślał, że nie zostało mu wiele lat życia, tak jakoś chyba nie chciał na razie o tym gadać. Może dlatego, że jego życie nabierało sensu i kolorów. Miał dla kogo i dla czego żyć. I chciał z tego korzystać. Myślenie o oddawaniu ciała na badania było sensowne, jak najbardziej, ale... może panowie powinni już zmienić temat.
Później Jaime śmiał się razem z Jerome’em.
– Tak, najwyraźniej Henio jest tak wyjątkowy, że nie każdy może doświadczyć tej wyjątkowości głaskania go – chłopak odłożył szklaneczkę, przesunął się do wybiegu i wziął świnkę morską na ręce. – Nie przejmuj się, my cię kochamy – zapewnił futrzaka, który patrzył zainteresowany na Jerome’a. – Ale wiesz – Moretti spojrzał na przyjaciela – jeśli Noah mnie wkurzy, to mogę wziąć Henia na ręce i wtedy będę miał spokój od Noah – zaśmiał się cicho. – Już mu to nawet powiedziałem. Nie był zadowolony, ale się pośmialiśmy trochę – Jaime odstawił Henia z powrotem do swojego domku. – Nic nie wiem na ten temat, abyśmy razem spędzali Sylwestra.
Jaime pokiwał głową na znak, że wie, o kim mówił Jerome.
– No, ba, że kojarzę. Latem chciałem do ciebie wpaść niezapowiedzianie i okazało się, że Charlotte również. Wspólnie wpadliśmy na zamknięte drzwi. Miała ze sobą babeczki, więc poszliśmy razem je zjeść. Były przepyszne. Trzymaj się jej, Jerome – powiedział zupełnie niewinnie, biorąc z powrotem do ręki szklaneczkę z rumem i upijając łyk.
– Serio? To niemiło ze strony tego faceta... Oby miał jakiś ważny powód i oby pomagał matce swojego dziecka. Chyba że to nie on jest ojcem, ale domyślam się, że tak – westchnął. – No, jasne, jasne, zaopiekuj się nią porządnie, musi mieć wsparcie. A kto się nią lepiej zajmie? No właśnie, nikt, żaden – pokręcił głową, starając się nie mówić nic więcej, bo przecież Jaime jeszcze nic nie wiedział.
UsuńMoretti zaśmiał się cicho.
– Ano, czas leci. Ja nie mogę uwierzyć, że już mam podpisaną umowę o pracę, że zaraz ten licencjat, że święta, że... zaraz kolejny rok za nami...
Minęło już tyle czas, odkąd poznał Jerome’a i resztę, odkąd zaczął się spotykać z Noah i odkąd wujek Shay pojawił się ponownie w jego życiu. I chyba zamierzał w nim zostać, co chłopak jak najbardziej doceniał. Jakoś to się kręciło i było całkiem... miło.
– Jeszcze doleweczkę? – zapytał, zauważając, że szklanka przyjaciela już była prawie pusta. Oj, dobra, przecież Jaime już mówił, że w razie czego udostępni łóżko, antresolę czy narożnik.
Jaime
Charlotte również nie miała żadnych wątpliwości co do tego czego pragnie, a dokładnie kogo. Nie sądziła, że los choć raz okaże się łaskawy i wskaże jej odpowiednią osobę, której bez strachu mogła powierzyć całą siebie – nieco zranioną i doświadczoną przez życie, z całkiem niezłym bagażem. Ufała Jeromowi i to nie uległo zmianie, nawet po tym co zaszło w tym przypadkowym pomieszczeniu. Z tyłu głowy gdzieś w bardzo głębokiej podświadomości obawiała się tylko tego, czy jeśli świat zewnętrzny się o nich dowie, czy przetrwają możliwą falę krytyki? Rudowłosa miała wiele rzeczy w nosie i potrafiła pokazać środkowy palce, gdy wymagała od niej tego sytuacja, ale nienawidziła bezczynności względem krzywdy bliskich jej osób. Nie chciała, by wyspiarz cierpiał przez to, że zdecydował się na ten krok.
OdpowiedzUsuńNiesamowicie dobry humor i niespotkane pokłady energii również udzielały się młodej Angielce. Miała w końcu u boku swój osobisty promień słońca, którego ciepło polubiła w całkiem nowy sposób. Poprawka ona go pragnęła cała sobą, więc gdy tylko dłoń Marshalla znalazła się na jej nagiej skórze zadrżała. Nie pomagały insynuacje na temat powrotu do pomieszczenia, gdzie mieli odrobinę prywatności. Przymknęła na moment oczy, by znów odzyska kontrolę, ale ta nie była wale tak łatwo osiągalna. Nie po tym jak tak umiejętnie wręcz zmysłowo przesunął dłoń z jej pleców, po pośladkach, a na wnętrzu uda kończąc. Najwyraźniej tak sukienka miała okazać się przekleństwem również dla niej, dając zdecydowanie zbyt łatwy dostęp dla takich zagrań.
— Możemy jeszcze do niego później wrócić! — krzyknęła ponad muzyką, gdy już się od siebie oddalili i jednocześnie pokazując język puściła mu oczko. Była w wyśmienitym humorze, oczywiście do czasu, aż dotarła do odpowiedniego stolika. Zaciekle wpatrywała się w ekran telefonu, by tylko nie dawać się wciągnąć Parkerowi w jego kolejna gierkę.
Myśli w jej głowie rzucały wcale niewybredne epitety w kierunku Patricka, jednak język kurczowo trzymała za zębami o czym świadczyły dość wyraźnie zarysowane mięśnie szczęki. Ze dwa razy zazgrzytała zębami niby na to co znajdowało się w telefonie, ale naprawdę miała dość słuchania kolejnych komplementów akurat z ust tego mężczyzny, dla niej brzmiały niczym obelga.
Widząc zbliżającego się Jeroma zamiast się uśmiechnąć poczuła się jakoś bardziej zdenerwowana. Obawiała się że ta konfrontacja może nie zakończyć się tka łagodnie jak przy poprzednim stoliku. Znała i jedna i druga storna, a także swoja trzecią, a ich połączenie nie zwiastowało nic dobrego. Jakim cudem ze wszystkich ludzi w Nowym Jorku musieli zostać usadzeni z Parkerem, gorzej byłoby tylko wtedy, gdyby Colin jej się tu teraz zmaterializował – wtedy by pewnie już padła.
Panna Lester błądziła wzrokiem po kolejnych osobach, które zabierały w tej rozmowie, która z sekundy na sekunde wydawała się jej coraz bardziej napięta. Nie wtrącała się jednak, bo ostatnie czego chciała to dolewać zwyczajnie oliwy do ognia Westchnęła głośno z wyczuwalnym poirytowaniem, gdy blondyneczka wyciągnęła zaproszenie na którym faktycznie mieli wypisany dokładnie ten numer stolika.
— Bo w byciu najgorszym jesteś ekspertem… — powiedziała wstając w końcu od stolika i znajdując się obok bruneta.
—… na wszystkich płaszczyznach — dodała z ironicznym uśmieszkiem na to Parker poczerwieniał nieco na twarzy, a towarzysząca mu blondyneczka próbowała odgadnąć drugie dno tej wypowiedzi. Trybiki wyraźnie się przegrzewały w jej głowie, a rozwiązanie było całkiem proste. Niestety Lotta kiedyś zgodziła się na one-night-stand z Patrickiem, a gdy odrzuciła jego zaloty zwiastujące jakąkolwiek dłuższa relacje ujrzała jego prawdziwe oblicze. Dupka w drogim garniturze na który zapracował mu tatuś. Gdy dołączył do nich jej znajomy, a jednocześnie manager klubu wszystko stało się jasne, a on najpierw pobladła, a później nabrała dość zaciętego wyrazu twarzy. Chciała już coś odpowiedzieć, ale ubiegł ją Marshall, co aż wybiło ja z rytmu. Nie widziała go jeszcze nigdy w takim stanie, w takiej złości i na pewno nie chciała tego nigdy mieć skierowanego przeciw sobie. Stanęła między brunetem, a znajomym i uśmiechnęła się do tego pierwszego.
Usuń— Zaraz to załatwię, ufasz mi? — położyła dłoń na jego klatce piersiowej, a gdy ten odszedł od całego zgromadzenia z impetem odwróciła się do kolegi.
— To wybieraj czy wolisz dostać po uszach od właściciela, czy mam Cie zamordować tu i teraz — warknęła, bo nie zmierzała udawać, że bedzie się z Parkerem dogadywać i jeść przy jednym stoliku. Jego krzywa gęba odbierała jej apetyt.
— Charlotte, ale cały klub jest pełny i wszyscy gości.. —zaczął się tłumaczyć.
— Chuj mnie to obchodzi. Zmienisz nam stolik w tej chwili. — skrzyżowała ręce pod piersiami nie przyjmując odmowy.
—Zrobiłem ci przysługę znajdując…
—Ej, ej… — uniosła jedna doń do góry uciszając go nim się rozpędził. Znali się nie od dziś i cóż Charlotte raz, czy dwa uratowała mu dość konkretnie tyłek, więc załatwienie wstępu na ten sylwestr to był pikuś i oboje zdawali sobie z tego sprawę.
—...bez tych głodnych kawałków. Załatwisz nam stolik do dziecięciu minut, bo ani ja, ani mój facet nie będzie tolerować tej mendowatej gęby — nie stali na tyle daleko, by Patrick i reszta jej nie usłyszeli, więc poruszenie wezbrało na sile. Ucięła je jednak spoglądając na nich zimnym wzrokiem. To była ta Charlotte, która nienawidziła sprzeciwu, ta sama która brała to co chciała i nie trzymała jeńców. Manager mruknął coś pod nosem, że się postara, a do niej dopiero po chwili dotarło jak nazwała Marshalla. Uderzyło ją to w momencie, gdy podeszła do bruneta chcąc wytłumaczyć, ze sytuacja się zaraz wyjaśni.
— Chyba nazwałam Cie swoim facet wiesz — szepnęła w wielkim szoku zamiast tego, a na jej ustach zaczął pojawiać się coraz szerszy uśmiech. To brzmiało bardzo dobrze. Nie ważny był teraz Parker w oddali za ich plecami, nie ważni pijani złodzieje torebek, bo ona nazwała go przy kimś innym nie przyjaciele, a swoim mężczyzną. Czy można tak łatwo się przestawić z jednje relacji na drugą? Czy to może jedynie wina emocji oraz przeżyć jak zafundowali sobie kilkanaście minut wcześniej? Patrzyła na niego studiując wyraźnie każdy szczegół na twarzy, który mógłby jej zdradzić, czy był z owego fakty zadowolony, czy może jednak posunęła się za daleko i nie powinna się tak z tego cieszyć? Czasami wbrew temu co przeżyła i jak sobie radziła z przeszkodami zmieniała się w ta niepewna Charlotte, która to dopiero wkraczała do Nowego Jorku z jedna walizka i wielkimi marzeniami.
💙Charlotte💙
Nie znała wszystkich szczegółów na temat separacji brunet,bo też nie czuła potrzeby wypytywania go o cokolwiek. Powiedział jej tyle ile uważał za stosowne, a on – jak już wcześniej zauważyła -całkowicie mu ufała. Czuła jednak, że zarówno z jej barków, jak i wyspiarza spadnie niewidzialny ciężar, gdy w sądzie nastąpi finalizacja rozwodu. Nie mogła jeszcze wiedzieć, że zamknięcie jednego rozdziału przysporzy im kłopotów, ale czy nie byli w końcu ekspertami w szukaniu alternatywnych rozwiązań i stawianiu na nogi nawet najbardziej mizernych konstrukcji? Czekało ich wiele przeszkód, wzlotów i upadków, jednak maja siebie nawzajem oraz szczerość płynąca tka naturalnie czy to z oczu, czy z ust nie musieli chyba panikować?
OdpowiedzUsuńMłoda Angielka również bywała impulsywna, lecz nauczona doświadczeniem wiedziała, że warto przeczekać pierwsza fale wrzawy, by w następnej wkroczyć pewnie i z konkretnymi argumentami. Nie spodobało się jej to, że Jerome spojrzał na nią ze złością. To nie w niej tutaj miał przeciwnika, jednak nie powiedziała nic na temat tego, a pozwoliła mu w spokoju odejść. Trzeba było być głupcem, by sadzić, że tego nie potrzebował. Ona natomiast skupiała cała energie oraz kotłującą się złość na koledze, który cóż mógł ją najzwyczajniej w świecie powiadomić o zaistniałej sytuacji. Gdyby w rozmowie telefonicznej padłoby nazwisko Parker Lotta od razu by się nie zgodziła na wspólne usadzenie przy stole i najwyżej szukała innego miejsca na zabawę sylwestrową. Nowy Jork był ogromna metropolią, więc na pewno by się coś znalazło – może nie z taką pompą, ale jednak. Jeden telefon oszczędziłby wszystkim nerwów, ale skoor było co było, to rudowłosa nie zamierzała tak łatwo ustąpić. Miała nadzieje, że nie będą musieli nagle opuszczać klubu lub siedzieć przy samym barze, ale wierzyła, że manager nie zapomniał co ona dla niego zrobiła.
Będąc znów blisko Jerome nie mogła nie zauważyć, że już nie był tak nerwowy, co i ją uspokoiło. Nie chciała by patrzył na nią tym zimnym wzrokiem, które przyprawiało ja od dreszcze, ale nie z rodzaju tych przyjemnych.
— Ustaliliśmy? — zapytała trochę głupiutko, bo to co mówiła w pokoju pamiętała bardzo wyraźnie, a jednak wydawało się tak odległe i chwilami nierealne. Szczerzyła się jednak od ucha do uch, że już powoli zaczynały pobolewać ją policzki. Ten mężczyzna działa na nią tylko w pozytywny sposób. Wysunęła koniuszek języka, gdy wędrował kciukiem o jej wargach. Szminka już nieco zbladła, bo cóż nawet ona miała swoje limity, a nie dali jej wytchnienia.
— Och jak najbardziej jestem — potwierdziła, a na końcu z jej gardła wydobył się cichy pomruk zadowolenia. Kto by pomyślała, że wizja związani się z kimś na wyłączność będzie dla niej tak atrakcyjna, iż wszystko inne traciło na kolorycie.
— Mi też — zgodziła się, ponieważ serce waliło jej jak młotem w klatce piersiowej, bo czy oto oficjalnie nie oznajmili, że są parą? Wyczekiwała pocałunku, jednak ten został im odebrany przez pojawienie się jej kolegi. Przynajmniej miał dla nich dobre wieści i mogli ruszyć za nim do nowego stolika. Splotła palce z palcami wyspiarza, które były tak idealnie ciepłe oraz pewne, że wiedziała, iż nie zgubi się nigdzie po drodze. Po dotarciu na antresole rozejrzała się z uznaniem, a nim manager zniknął posłała mu pełen aprobaty uśmiech. Po ochłonięciu dotarło do niej że miał dzisiaj zapewne urwanie głowy i nie mógł przewidzieć, że ona i Parker lekko mówiąc nie przepadali za sobą.
Usuń— Dziękuje — rzuciła nim ten się nerwowo wycofał, a ona znów została tylko w towarzystwie aktualnie swojej ulubionej osoby.
— Tylko grzecznie przypomniałam co mi zawdzięcza — puściła mu perskie oczko nie wyjaśniając nic więcej, bo nie czuła takiej potrzeby. Chciała skupić się na tym że wyrwali się od Parkera i mieli święty spokój. Dała się bez oporów poprowadzić do barierki, gdzie mogli obserwacja niemal cały klub. Swoje ręce ułożyła na dłoniach mężczyzny czasem gładząc je palcami, a czasem zwyczajnie chcąc poczuć ich bliskość. Drgnęła, gdy nosem dotknął delikatnej skóry na szyi i przymknęła na ułamek sekundy powieki, by w następnej zignorować żart, a także odwrócić się do niego przodem. Miała mało miejsca w tej klatce z ciała bruneta, ale jakoś się jej to udało. Twarze dzieliły milimetry i o to właśnie chodziło.
— Jesteś mój — napawała się tymi dwoma słowami i niespiesznie wpiła się w jego usta. Całowała go leniwie delektując ich smak, który zaczynała zapisać w pamięci jak najbardziej tajemniczy przepis. Nie posunęła się jednak dalej, choć oplotła go dłońmi w pasie, by jeszcze bardziej zmniejszyć dystans między nimi.
— Zapomnij, ale jak zjemy przyniosę nam kolejne, okej? — nie chciała teraz jeszcze raz pokonywać tych schodów w szpilkach. Fakt chodził i tańczyła na nich bardzo dobrze, ale za schodami jednak nie przepadała. Noga mogła się omsknąć i tragedia gotowa. Ona nie mogla pozwolić sobie na żadne kontuzje, bo przecie wracała lada moment do pracy.
Po kilku minuta dotarł obiecany szampan, a także zaległy posiłek. Mieli szczęście, że nadal był ciepły i Charlotte ze smakiem zjadła swoja porcję. Pod koniec zerkała nieco niecierpliwie na bruneta dotykając jego kolan pod stołem.
— Pójdziemy zaraz potańczyć, proosze? — powiedziała odkładając w końcu sztućce na niemal pusty talerz, a następnie upijając odrobinę szampana. Chciała jeszcze pozwolić sobie na jeden drink z rumem i toast o północy, więc musiała być ostrożna. Jej tolerancja na procenty znacznie zmalała.
💙Charlotte💙
Reyes posłusznie zajęła miejsce obok niego na kanapie, wygodnie podciągając nogi i przytulając do brzucha jedną z poduszek. Wpatrywała się w mężczyznę z mieszanką troski i wyczekiwania, ponieważ podejrzewała, że skoro nie próbował się jej pozbyć już po tym, jak pozwolił jej się upewnić, że nadal żył, oddychał i był w całkiem znośnej formie, będzie chciał jej się wygadać… albo też wspólnie pomilczeć, co zupełnie jej nie przeszkadzało, jeśli to było coś, czego w tej chwili potrzebował.
OdpowiedzUsuń— Nie musisz iść do pracy. Nie musisz nic robić. Możesz zakopać się w kołdrze i spać przez cały dzień albo wpatrywać się tępo w sufit… daj sobie czas na przeżycie żałoby, Jerome. Nikt nie oczekuje od ciebie, że natychmiast zaczniesz funkcjonować na najwyższych obrotach. Doznałeś straty i masz prawo do wszystkiego, co teraz czujesz, tylko… nie pozwól, żeby przygnębienie cię pochłonęło — zaznaczyła niezwykle cicho Reyes. Wydawało jej się, że nie musiała mu o tym wszystkim mówić, podobnie jak ona przeszedł przez smutek związany ze śmiercią jednej z najbliższych osób, ale miała przeczucie, że nie zaszkodzi mu o tym wszystkim przypomnieć. Łatwo było osunąć się w rozpacz, udręka była prostsza od prób stanięcia na nogi i życia pomimo bólu. Pustka wypełniająca serce po stracie stawała się z czasem tak wielka, że pochłaniała wszelkie inne emocje, zabierając motywację i radość. Jerome wyglądał, jakby nadal znajdował się w szoku, jakby jego umysł nie potrafił przetworzyć myśli, że to był naprawdę koniec. Możliwe, że jutro rano obudzi się, spojrzy na puste półki po rzeczach swoich żony i nie będzie pamiętał, co się wydarzyło, dopiero po kilkudziesięciu sekundach przypominając sobie, że podjął jedną z najtrudniejszych w swoim życiu decyzji, a kobieta, której przysięgał przyszłość, nie była już nawet częścią jego teraźniejszości. To właśnie te małe rzeczy doskwierały najbardziej, za każdym razem działając niczym uderzenie obuchem w głowie. Brak butów w przedpokoju, rzuconych skarpetek na podłodze, kubka wypełnionego po brzegi kawą, ponieważ Cat notorycznie zapominała o tym, że przygotowała sobie gorący napój. Nagle uświadamiała sobie ich brak i przypominała sobie, że jej siostry już nie było. Podejrzewała, że ten sam etap czekał teraz na Jerome’a, który musiał jakoś odnaleźć się w swojej nowej rzeczywistości, w której nie dzielił już codzienności ze swoją partnerką.
— Żeby nie było: jestem pełna współczucia i zrozumienia, ale w tym momencie mam ochotę kopnąć cię w tyłek — poinformowała go Reyes, marszcząc z naganą brwi, a jej niezadowolenie wręcz emanowało z jej drobnej postury. — Nie jesteś tylko mężem Jennifer. Jesteś po prostu sobą. Każda osoba czyni pewne poświęcenia i idzie na kompromisy w związku, jednak nawet jeśli postanowiłeś sobie ułożyć życie w Nowym Jorku dla niej, to nadal były również twoje wybory. Nigdy nawet nie poznałam twojej żony, a mimo to jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Więc to nie ona scala każdy element twojego jestestwa. Nie możesz zapominać o tym, że jesteś zabawnym, inteligentnym facetem i masz również swoje własne plany oraz marzenia. Nie jesteś nikim bez niej. Może w tej chwili przekraczam linię, ale… jeśli musiałeś podporządkować całe swoje życie dla niej to trudno mi uwierzyć, że to był dobry związek — dodała, odrobinę kuląc ramiona, jakby obawiała się, że Jerome był gotowy wybuchnąć pod wpływem podobnej sugestii. Po prostu… trudno było jej uwierzyć, że taki mężczyzna jak Marshall był gotowy odrzucić własne cele, aby dostosować się do pragnień wyznaczonych przez jego partnerkę. Próbowała wykazywać się empatią, jednak coś w jej wnętrzu burzyło się na samą myśl, że wraz z odejściem Jennifer Jerome miał zatracić poczucie własnej wartości. Może przyjechał do Nowego Jorku dla żony, lecz Reyes miała poczucie, że on sam doskonale się tutaj odnalazł i nie ograniczał się jedynie do swojej partnerki, o czym starała się mu przypomnieć, chociaż w emocjach mogło jej to nie wyjść w taki sposób, w jaki to planowała.
Reyes
Ani myślała zaprzeczać faktom – stała się jego już tamtego świątecznego wieczoru, gdy zburzyli niewidzialną barierę, która trzymała ich jedynie w strefie przyjaźni. Nie wątpiła w to, że brunet byłby w razie potrzebny przekonać ją do odpowiedzi, której udzieliła. Świadczył o tym dreszcz spływający w dół kręgosłupa w momencie, gdy wzrok Marshalla tak płynnie omiótł jej niewybredny dekolt. Nie dotknął jej, a miała wrażenie, że na skórze może wyczuć opuszki jego palców, jego usta i ciepły oddech. Co on z nią robił?
OdpowiedzUsuńBędąc już na antresoli w ogóle nie zwróciła uwagi na otaczających ich ludzi, ponieważ każdy zaaferowany był własnym towarzyszem albo dopiero co podanym posiłkiem. Poza tym, czy robili coś czego nie powinni? Charlotte nie wstydziła się tego z kim mogły dostrzec ją ciekawskie spojrzenia ani tym bardziej tego co robiła z brunetem. Chciała go blisko siebie, chciała całować, dotykać i nie puszczać, jakby tym wszystkim mogła nadrobić stracony czas, gdy byli obok siebie w pełnej nieświadomości tego co mieli tuż pod nosem.
— Nie zawsze, zależy od osoby — odpowiedziała po chwili, ponieważ ciężko było jej się skupić, gdy tak wodził ustami po jej szyi, a gdzieniegdzie czuła delikatne ni to łaskotanie, ni drapanie przez zarost. Czerpała z tej pieszczoty oraz bliskości tak wiele jak tylko mogła. W tej pięknej bańce miała wrażenie, że posiedli czas całego świata, by tylko eksplorować kolejne nieodkryte do tej pory przyjemności. Nim się odwróciła się do niego przodem odchyliła nieco głowę dając mu większe pole do popisu. Było jej tak dobrze, a szczęście wypełniało ją emanując blaskiem na zewnątrz. Na ułamki sekund zapomniała o tym co czekało ją po zakończeniu tej niepowtarzalnej nocy. Aurora nadal była dla niej najważniejsza i to nie tak, że żałowała decyzji o dotrzymaniu ciąży, jednak wiedziała, że nie prędko dostaną z Jeromem szansą na spędzenie chwili tylko we dwoje. To co między nimi się zrodziło było tak niespodziewane i intensywne, że najchętniej rudowłosa poprosiłaby o przedłużenie urlopu, by tylko się nim nasycić. Niestety nie mogła sobie na to pozwolić, więc ten wieczór tym bardziej była dla niej szczególny.
To że pospieszyli się wcześniej w tamtym pokoju pozwalało jej teraz na ten pocałunek, który niósł za sobą nie tylko pożądanie, ale i uczucia, które nie były ukształtowane nawet w słowa. Dłoń przyłożyła do jego policzka upewniając się, ze nigdzie jej nagle nie ucieknie, a ona zapamięta każdy szczegół tego powolnego tańca ich języków. Chciała niewerbalnie przekazać mu to wszystko co zrodziło się w jej wnętrzu,a jednocześnie zapewnić, że to nie jest tylko lichy podryg serca, a coś w co zamierzała w stu procentach się zaangażować; z pełna świadomością tego co ich jeszcze czekało.
— Mówiłam Ci już kiedyś, że jesteś najlepszy? — powiedziała zaraz po tym jak zaoferował się z przysieniem drinków. Oblizała też usta, które po tym zdaniu znów ułożyły się w błogi uśmiech. Iskierki w jej tęczówkach potwierdzały tylko to jak bardzo aktualnie była szczęśliwa. Na dobra sprawę mogła tego sylwestra spędzić tylko z wyspiarzem, bez tej całej klubowej otoczki, a i tak byłaby najszczęśliwszą osoba w Nowym Jorku, a może i na świecie. Zdawała sobie jednak sprawę, że następne szaleństwo na parkiecie może być nieco odłożone w czasie, a ona tak bardzo lubiła dać ponieść się muzyce. Wyciszyć natłok myśli, niczego nie analizować, a jedynie pozwolić od stóp do głów wypełnić się melodią.
— Trzymam Cię za słowo — wyszczerzyła białe ząbki w uśmiechu już przebierając pod stołem nogami. Chciała już wejść na parkiet i zjednoczyć się z tym tłumem wijących się ciał, poczuć ten dreszczyk wolności przy każdej kolejnej melodii.
Nie oponowała, gdy pierw brunet skierował ich ku barze i mogli przed tanecznym szaleństwem delektować się jeszcze jednym drinkiem. To był jej ostatni trunek z domieszką alkoholu – poza szampanem, który planowała wypić o północy. Czuła, że w głowie jej przyjemnie szumi,a na pewno nie chciała reszty wieczoru mieć wymazanej z pamięci lub co gorsza spędzić jej wisząc na muszlą klozetową. Nie zamierzała ryzykować utraty możliwości napawania się towarzystwem Marshalla z którego nie spuszczała wzroku. Dotrzymywała mu kroku w wygłupach na parkiecie, śmiała się w głos niemal nie czując tego jak zaczynały doskwierać jej bóle stóp. Pewnie jutro będzie chciała przeleżeć cały dzień unosząc je nieco do góry, ale wiedziała, że te godziny u boku Jeroma były tego warte. Nie mogła całkiem zapomnieć o tym, że nie dawno jak miesiąc wcześniej urodziła, bo pęcherz zmuszał ją do dość częstych wizyt w toalecie. Było jednak ich na tyle dużo, że nie musiała tracić cennych minut na wyczekiwaniu w kilometrowych kolejkach. Niemal biegiem zawsze wracała do bruneta zaskakując go to z tyłu, to z boku i śmiejąc się w głos przy kolejnych wygibasach. Ten Sylwester był jej najlepszym, które dane było jej przeżyć.
UsuńGdy po kilku godzinach skocznych kawałków DJ postanowił zlitować się nad towarzystwem puszczając nieco wolniejsze melodie, Charlotte mogła w końcu uspokoić oddech i bardziej skupić się na detalach w wyglądzie wyspiarza. Widziała, że bawił się równie dobrze co ona sama i nie opuszczał okazji, by znów zmniejszyć dystans między nimi, jakby ich ciała zamieniły się w dwa magnesy neodymowe.
— Och ja to się pewnie dorobiłam pęcherzy na stopach — zaśmiała się nie kryjąc, że miała ten fakt głęboko w nosie. Dawno nie nosiła obcasów, bo w ciąży cóż nie były zbyt wygodnym rozwiązaniem dla opuchniętych nóg. Dzisiaj dała sobie jazdę bez trzymanki, jeśli chodzi o spędzenie czasu na szpilkach bez prób. Nie skupiała się jednak na tym, czy jutro będzie wstanie normalnie chodzić, a na tym, że znów na swych biodrach poczuła ciepłe dłonie Marshalla; pasowały niemal idealnie. Dała się mu poprowadzić nie przewidując tego jak zakończy ten niewinny manewr. Ze świstem wciągnęła powietrze, ponieważ cała się napięła, a on podrażnił miejsce, które było najbardziej wrażliwe. Chciała unieść na niego karcące spojrzenie przepełnione pożądaniem, ale usłyszała pytanie, które już na stracie ją rozłożyło na łopatki. Oczywiście, że planowała z nim wrócić, ba!, sama by mu się wprosiła, gdyby tego nie zaproponował. Nie chciała po pierwsze budzić niepotrzebnie rodziców swym późnym/wczesnym powrotem, a po drugie nie chciała tak szybko dopuszczać do rozłąki między nią, a brunetem. Nie po tym czego doświadczyła. Nie miała nawet jak mu odpowiedzieć, bo głos ugrzązł jej w gardle, gdy z taką niewinnością niemal błagał ją o to, by z nim wróciła. Serce trzepotało jak szalone, znajome ciepło rozlewało się po całym ciele, a ona rozbieganym spojrzeniem przechodziła od bursztynowych ogników do ust, które już po chwili przylgnęły do jej własny. To było za dużo, a jednocześnie za mało. Znów chciała go całego przy sobie i w sobie bez zbędnych barier.
— Cholera Jerome — wychrypiała oddychając nieco ciężej i spojrzała na niego z takim żarem, że nie sposób było pomylić się co do jej intencji. Płonęła tu żywym ogniem pożądania i ani myślała czekać do wielkiego odliczania, a jedynie pociągnęła go pewnie za dłoń znów prowadząc go do pamiętnego pokoju. Niecierpliwie przeciskała się przez ludzi schodzących na dół, a także tych którzy postanowili jeszcze wyjść na papierosa. Nie miała na to czasu! Skręciła w końcu w lewo i znów w lewo, a następnie otworzyła pomieszczenie, które po raz drugi tego wieczoru miało być miejsce spełnienia niemal zwierzęcych pragnień. Nie zapaliła światła, bo w ogóle o tym nie myślała, ciągnąc bruneta do stolika, który nie zmienił swego położenia. Pocałowała go żarliwie wplatając dłonie w jego związane włosy, ale dość szybko się od niego odsunęła i zajęła się zamkiem od spodni, by poprowadzić je na dół jednocześnie klękając przed mężczyzną. Uniosła na niego figlarne spojrzenie tuż przed tym, jak sprawnym ruchem pozbyła go również bokserek. Nie musieli zaczynać tej porcji przyjemność w ten sam sposób co ostatnio i ona miała o to zadbać. Zamierzała doprowadzić go na skraj pieszcząc to co było najbardziej wrażliwe, ustami i językiem, a dłońmi błądząc po udach, by co jakiś czas wbić w nie – wcale nie tak delikatnie – paznokcie. Chciała słyszeć to jak mu dobrze, to że dzięki niej wspinał się na wyżyny przyjemności nie do opisania, ponieważ to sprawiało, że sama była gotowa.
UsuńPo kilku minutach odsunęła się i chwiejnie stanęła na nogi, by nieco teatralnie wytrzeć usta, bo przecież nie pozwoliła mu jeszcze nic skończyć. To była dopiero rozgrzewka. Wsparła się na jego ramionach obdarzając go zadziornym uśmiechem. Nie każdy zasługiwała na takie pieszczoty z jej strony, bo rudowłosa zwyczajnie wiedziała, że jest w tym dobra; wiedziała też, że to co z moment ją czekało było warte zaczerwienionych kolan.
— Wrócę z Tobą i nie dam spać — szepnęła do jego ucha. Byli tak blisko siebie, że czuła jak jej własne ciało delikatnie drżało w oczekiwaniu na jego najmniejszy dotyk. Chciała go znów poczuć, znów złączyć się w ekstazie i nie zdawała sobie naprawdę sprawy, że byli już o krok od przywitania nowego roku. Nie miała nic przeciwko innemu odliczaniu i wejściu, a raczej dojściu w 2022.
💙Charlotte💙
No to odliczamy 10...9...
Czas u Jaime’ego też zdawał się lecieć jak szalony. Chłopak miał wrażenie, że Jerome był u niego raptem tydzień, może dwa temu. Ale święta jakoś tak miałyby nadjeść z tego powodu szybciej, więc coś mu nie pasowało w tym rozumowaniu. Przed świętami Jaime udekorował swoje mieszkanie po świątecznemu. Miał mnóstwo reniferów, co chyba trochę przytłoczyło Noah, który wpadł do niego, aby wspólnie mogli ubrać choinkę. Było to bardzo miłe doświadczenie i Jaime na samo wspomnienie wciąż się uśmiechał. Dawno nie przystrajał świątecznego drzewka i było to dla niego trochę stresujące. Zwłaszcza jak miał wejść na drabinę. Nie lubił drabin. I, tak, to było co innego od łażenia po dachach i gzymsach, a także od drabiny prowadzącej na antresolę. W każdym razie, Noah go wyręczył i sam wspinał się na drabinę, kiedy zaszła ku temu taka potrzeba. Jaime był mu za to ogromnie wdzięczny. Sama choinka była wysoka i dość... szeroka. W końcu mieszkanie Jaime’ego miało wysokie sufity jak to powiedział Noah, więc choinka musiała być większa, aby nie zginąć gdzieś w tle.
OdpowiedzUsuńA później okazało się, że Noah miał dla swojego chłopaka niespodziankę. Kilkudniowy wyjazd w góry, gdzie śnieg był na porządku dziennym. Tak właśnie mieli spędzić kilka dni przed Sylwestrem i sam Sylwester. Jaime już wtedy nie mógł się doczekać. I nawet siedzenie z rodziną w święta nie było takie złe. Ale to chyba też zasługa wujka Shay’a, który skupiał na sobie większą uwagę. Jaime był mu za to wdzięczny.
Wyjazd okazał się być wspaniały. Musiał koniecznie o tym opowiedzieć Jerome’owi. O tym i o pewnym bardzo ważnym spotkaniu. Przypadkowym, ale jednak jakże istotnym, którym Jaime na samym początku bardzo się stresował i miał ochotę uciec z tej nieszczęsnej kawiarni. Ale nie zrobił tego i cieszył się, ponieważ teraz mógł odnowić kontakt jeszcze z Miami. Co było przecież bardzo mało prawdopodobne, w końcu nie mieszkał tam już od ponad dwunastu lat.
Wejściówki na tor wyścigowy były mega prezentem. Jaime kompletnie się tego nie spodziewał. Nie miał pojęcia, że Shay szykuje dla nich taką niespodziankę. Ostatecznie miał iść Jerome i Jaime. Szkoda, ale we dwóch też się świetnie zabawią, na pewno! Zresztą, trudno by było nie w takim miejscu.
Jaime był podekscytowany już od rana. Zawsze jeździł zgodnie z przepisami i spokojnie, nie chciał bowiem narażać innych uczestników ruchu na niebezpieczeństwo. Teraz w końcu będzie mógł poszaleć. I już nie mógł się doczekać!
Tor znajdował się daleko, więc Moretti ogarnął się wcześniej i równie wcześniej wyjechał. Nie podjechał po Jerome’a, bo... no w sumie to nie wiedział, dlaczego tak się umówili, ale niech już będzie.
Jaime zaparkował na wolnym miejscu i przez chwilę patrzył się na zabudowania bardzo oczarowany. Och. Wspaniale. Nic dziwnego, że wujek Shay często tu przebywał.
W końcu chłopak wysiadł z wozu, wciąż uśmiechając się zadowolony. Poprawił czapkę i spojrzał na swojego mustanga. Och, pasował tu, na pewno. Jaime oparł się o samochód i skrzyżował ręce na piersiach. Cu-do-wnie. Ten warkot silnika... taki mocny i cholernie donośny. Wspa-nia-le.
Jaime odwrócił się i dostrzegł zmierzającego do niego Jerome’a. Chłopak od razu oderwał się od auta i uśmiechnął szeroko do przyjaciela.
– Zajebioza, nie? – zaśmiał się i objął go, poklepując przy okazji po plecach. – Chodźmy, nie ma co się ociągać – dodał i ruszyli w kierunku wejścia.
Jaime oczywiście chciał się dowiedzieć, co tam u Jerome’a, ale to później, bo znając ich, to po tej całej rozrywce pójdą coś zjeść. A to zawsze jest idealny moment na rozmowy. Teraz liczyły się wozy, asfalt i... ryk silnika?
Przeszli przez bramki, a po okazaniu swoich wejściówek, zaprowadzono ich na zewnątrz. Na głównym torze właśnie ktoś jeździł, a panowie przeszli dalej, do innej części. Za torem głównym znajdowały się inne. Tam również stały wysokie trybuny, wielkie telebimy i sporo kilometrów drogi. A z boku znajdował się duży plac, trochę podobny do pasa startowego na lotnisku. I to tam się kierowali. Na miejscu czekało na nich dwóch instruktorów i dwa pojazdy. Były to modele znanego i można chyba powiedzieć, że klasycznego lamborghini aventador oraz lexus RC F GT3. Jaime prawie zbierał szczękę z ziemi. Nie był jakimś zapalonym fanem motoryzacji, ale potrafił docenić takie maszyny. Ja cię nie mogę!
Usuń– Cześć – przywitał się jeden z instruktorów. – Jestem Reef. Pokażemy wam, co i jak – uśmiechnął się do nich. Panowie mieli przy sobie kaski.
– Cześć, Jaime – odpowiedział Moretti, patrząc to na instruktorów, to na samochody. I gdyby kazali mu wybierać, to nie wiedziałby, który. Najlepiej jeden i drugi, co nie?
Ostatecznie Reef zaprosił Jaime’ego do lamborghini. Chłopak ostrożnie wsiadł na miejsce kierowcy i już miał wrażenie, że był w innym świecie. Instruktor powiedział mu co i jak, a potem w razie czego, poprosił, aby założył kask. Te auta prowadziło się inaczej niż typowe, które można było spotkać na ulicach miast. Lepiej było chronić głowę.
Jaime trochę się stresował. Uważał się za dobrego kierowcę, ale w tym aucie... przecież tu wystarczyło delikatnie nacisnąć gaz i już się leciało niczym rakietą.
– Powodzenia! – zawołał jeszcze do Jerome’a, nim zamknął drzwi i ruszył przed siebie. Z początku wyszło mu to średnio, ale kiedy już załapał, że naprawdę wystarczy niewiele temu autku, pojechał przed siebie, nabierając prędkości w mgnieniu oka.
podekscytowany na maksa Jaime
Nie była gotowa ubrać w słowa uczuć, które kotłowały się w jej wnętrzu z dwóch powodów: po pierwsze gdzieś podświadomie bała się, że to za szybko, że nie powinna; po drugie to co nią teraz zawładnęło było jednocześnie podobne do tego co żywiła względem Colina, a jednocześnie tak różne. Nie była pewna, czy nie powiedziałaby czegoś zbyt pochopnie, choć serce zdawało się znać poprawna odpowiedź. Całując bruneta wiedziała, że oddaje mu całą siebie i nie zamierza nawet szukać żadnej tylnej furtki, by uciec. Przy Rogersie miała w zanadrzu plan B, a tutaj to Marshall znajdował się w każdej konfiguracji od A do Z. Spoglądając w jego bursztynowe ogniki, które zmieniły swa intensywność, a także przekaz, ogarnął ją wbrew wszystkiemu spokój. Spokój o to, czy oboje będą się w stanie zaangażować; spokój oto, czy na pewno siebie nie skrzywdzą, a także o to czy pragną tego samego. To i jeszcze więcej dało się wyczytać z oczu, gdy tylko się im uważniej przyjrzało.
OdpowiedzUsuńCharlotte nie spuszczała z niego wzroku czy to stojąc w jego ramionach na antresoli, czy bujając się w rytm muzyki wykonując tylko sobie znana choreografię – często bez ładu i składu, ale zawsze z gracją. Pewnych rzeczy się nie zapominało, a ona przez wzgląd na swe pierwotne stanowisko w Nowym jorku, a także lekcje krav magi potrafiła poruszać swym ciałem z większa precyzja niż przeciętny Smith. Bawiła się cudownie, ponieważ parkiet o był jeden z jej żywiołów, które musiała sobie odpuścić na czas ciąży. Była nienasycona pod wieloma względami i Jerome jakimś trafem pojawiał się jako towarzysz w każdym z nich.
Miała nadzieję, że przy wolniejszych rytmach przyjdzie jej nacieszyć się bardziej bliskością bruneta i nieco odsapnąć, lecz ten zagrał nieczysto i nie było mowy o tym, by wrzuciła na mniejszy bieg. Pożądanie rozpaliło się w jej wnętrzu konsumując każdy najmniejszy milimetr ciała i drażniąc najdelikatniejsze z nerwów. Nie sądziła, że odczuwanie czegoś takiego jest możliwe i dodawało determinacji, by czym prędzej dotrzeć do ustronnego pokoju. Z jednej strony miała wrażenie, że za moment nie zostanie z niej nic poza przysłowiowa kupka popiołu, a z drugiej wiedziała, że to był moment, by sięgnęła po odrobinę kontroli. Skupiona na celu, jakim było zapewne czyjeś biuro, nie słyszała pytania zadanego w biegu przez Marshalla. Nic dziwnego krew jej buzowała, w uszach szumiało, a to na pewno nie pomagało w wyłapywaniu czegokolwiek poza głośna muzyka w klubie.
Klęcząc bardzo dobre wiedziała o robi i nie udawała świętoszki do której było jej daleko. Pewnymi ruchami odpowiadała na każdy usłyszany jęk, sapniecie, czy mruknięcie. Sam nieświadomie również zamruczała, co zafundowało mężczyźnie dodatkowych drgań tam na dole. Rudowłosa napawała się tą chwilą kontroli oraz tym, że w pełni mogła wyłapywać każda z reakcji bruneta. W najśmielszych snach nie sądziła, jednak na jaki skraj go doprowadzała i pewnie, dyby wiedziała to wycofałaby się wcześniej, by mieć pewność, że i jej nie zabraknie spełnienia. Była spragniona jego dotyku, jego ciepła i rytmu jaki od razu ze sobą tworzyli.
Wstając chwiejnie na nogi nie spodziewała się takiej reakcji ze strony wyspiarza, ale nie mogła zaprzeczyć temu, ze się jej ona cholernie spodobała. Dłoń na karku niemal parzyła, jednak było to przyjemne doznanie. Nabrzmiałe wargi chłonęły ten intensywny acz krótki pocałunek. Gdy się od niej oderwał jęknęła w ramach protestu, który na nic się zdał, ponieważ Jerome już miał najwyraźniej całkiem niezły plan. Stolik po jej ramionami wydawał się nienaturalnie zimny co wywołało gęsia skórkę. Nie miała jednak czasu ani przestrzeni, by się sprzeciwi, a sumie, czy chciała? Ciało było tak napięte i tylko czekało na moment wprowadzenie na sam szczyt, a następnie rozluźnienia. Płonęła, a jednocześnie lekko drżała w niemym oczekiwaniu. Pewne, niemal brutalne, ruchy Marshalla były dla niej całkiem nowym odkryciem, które przyczyniało się do kolejny fal gorąca rozlewających się w jej wnętrzu, a kumulujących w jednym punkcie.
Usuń— Jerome! — nie to krzyknęła, ni jęknęła przeciągle, gdy tak nagle się w niej znalazł. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza, a oczy otworzyła znacznie szerzej. Może nie powinna pozwalać sobie na taką lekkomyślność miesiąc po porodzie, bo jednak poprzednie dwa zbliżenia były o wiele delikatniejsze, to nie potrafiła się teraz wycofać. Pragnęła tego bardziej niż powietrza, a czy miała zapłacić za to jutro wysoką cenę, cóż nic nie było w życiu za darmo. Głos bruneta dochodził do niej jakby zza bardzo cieniutkiej ściany, bo potrafiła skupić się na przyjemności rozkładającej jej całe jestestwo na maleńkie kawałeczki. Te z kolei były niby tak łatwopalne, a nie ginęły w tym ogniu nad którym chyba udało im się osiągnąć swoistą kontrolę.
— O tak, tak...— jęczała będąc na skraju, a gdy spełnienie nadeszło z mocą fali tsunami miała wrażenie, że odcięła się od rzeczywistości. Bo czy aby słuch jej nie mylił i słyszała jakieś wybuchy? Nie docierało jeszcze do niej, że o to weszli w Nowy Rok dość spektakularnie. Na jej ciele wystąpiły kropelki potu, strategiczne miejsce pulsowały i nie dało się ukryć, że pewnie miała pożałować tego jeżdżenia po bandzie, ale och było warto. Opadała na stół, a jego temperatura przyjemnie chłodziła rozpalony dekolt. Dopiero po kilku minutach na tyle zebrała się w sobie i uspokoiła oddech, by odwrócić się przodem do mężczyzny.
— Szczęśliwego Nowego roku — wyszeptała z błogim uśmiechem na ustach nadal nie podnosząc się ze stołu. Mogła tu teraz sobie spokojnie poleżeć, bo nie ufała swoim nogom na tyle, by wstać. Nie po tym co zafundował jej niewinny przyjaciel
💙Charlotte💙 Happy New Year
Ta bliskość i doznania, które ze sobą niosła, były tak obezwładniające, że pomimo sporego doświadczenia rudowłosej w tym temacie, musiała stwierdzić, że brunet przekraczał wszelkie granice i podnosił poprzeczkę bardzo wysoko. Ciepło jego ciała, urywany oddech i odgłosy, które potwierdzały, że oboje zaznali spełnienia, były jak hipnotyzująca melodia dla uszu i serca. Chciała się jej nauczyć na pamięć i odtwarzać w nieskończoność, choć każde ze zbliżeń do tej pory miało minimalnie inny wydźwięk. Były na swój sposób niepowtarzalne, a dlatego takie wyjątkowe. Nie miała doprawdy pojęcia, iż można coś takiego przeżywać i nie zmienić się w kupkę popiołu. Czuła jak żar, który ją wypełniał, powoli wręcz leniwie opuszczał ciało przez najdelikatniejsze zakończenia nerwowe. Dlatego nie miała siły odpowiedzieć na słowa wyspiarze, ale uśmiechnęła się błogo, gdy poprawiał jej sukienkę. Welurowy materiał na nagich pośladkach był kolejnym, nowym bodźcem, ponieważ jej majtki nadal spoczywały na podłodze. Nie miała jednak siły, by przejmować się brakiem bielizny, czy by po nią sięgać. Skupiała się na nieco przytłumionych odgłosach wybuchów, by w ich rytm starać uspokoić się rozszalałe serce. Gdyby dzisiaj jakiś lekarz przeprowadził jej badanie, pewnie okazałoby się, że ma jakąś arytmię. Była jednak ona chwilowa i na swój sposób przecież zdrowa.
OdpowiedzUsuńStół może nie był równie wygodny co kanap, czy jej własne łózko, ale teraz nie spieszyło się, by stąd uciekać. Mruknęła cicho, gdy Marshall szturchną jej udo, jednocześnie zachęcając do zmiany pozycji. Niechętnie, bo niechętnie, ale podniosła się do siadu i od razu wiedziała o czym mówił jej towarzysz. Była znów niebezpiecznie blisko niego, a każdy mięsień pulsacyjnie przypominał o tym, że byli jeszcze bliżej. Zwierzęce pożądanie zamieniło się w coś, co odrobinę ją przerażało, ponieważ nie sądziła, że będzie mogła znów zawierzyć komuś swoje serce – z całą świadomością tego, że na szlai stawiała również szczęście Aurory. Głośniejsze od obaw była pewność, że wykonała właśnie najcudowniejszy krok w przód, a może wręcz skok w przepaść? Wiedziała jednak, że na dole czekał już Jerome, by ją złapać. Ta myśl zawisła na dłużnej ubarwiona kolorowymi fajerwerkami, a rudowłosa chwyciła dłoń gładząc jej uda i splotła znów ich palce. Może wychodziła zbyt do przodu z wnioskiem, że to będzie jej ulubiona drobnostka.
— Ja tam niczego nie przegapiłam — szepnęła z uśmiechem patrząc teraz na profil mężczyzny nieśmiało oświetlany tym co przedostawało się przez szczeliny w żaluzjach. Wzrok już dostatecznie przyzwyczaił się do ciemności, że mogła dostrzec coraz więcej szczegółów. Mieniące się ozdoby w uszach, zarost na brodzie, czy nieco rozluźniony kok na głowie. Jak ona przez tak długi czas mogła pozostać tylko i wyłącznie jego przyjaciółką? Jak tego dokonała, nie miała zielonego pojęcia, lecz teraz już nie mogłaby wrócić do tego co było. Za nic w świecie, by nie chciała.. Nie ważne czy wyrósłby przed nią odmieniony o sto osiemdziesiąt stopni Rogers, czy nagle zza rogu wyskoczyłaby Jen, Lester już rościła sobie prawo do wyłączności na Marshalla.
Dźwięk szarpanej klamki dotarł do jej świadomości o wiele za późno, by zdążyła jakkolwiek zareagować, a palące wręcz światło na kilka sekund nieprzyjemnie ją oślepiło. Poczuła za to bez przeszkód jak Jerome zasłania ją swoim ciałem, co wydało jej się urocze, bo w sumie to on był bardziej roznegliżowany niż ona. Naciągnięta na pośladki sukienka przysłaniała to wszystko, co jej zadaniem było to zakrycia. Brunet miał się na ten przykład o wiele gorzej nadal mając spodnie i bokserki u swych stóp. Zamrugała gwałtownie, by przyzwyczaić wzrok czym prędzej do nowej, niespodziewanej porcji światła i szybko dotarło do niej, że ktoś zamierzał wykorzystać gabinet dokładnie w tych samych celach co oni. Po wymianie znaczących spojrzeń z towarzyszem ona cicho parsknęła pod nosem zasłaniając dłonią usta.
Para od siebie odskoczyła jak oparzona jednocześni zdradzając swoją tożsamość przez to na ustach panny Lester zagościł nieco ironiczny uśmieszek. Parker na pewno nie byłby zadowolony. Cóż gnida zasłużyła na chociażby taka sprawiedliwość. Nie odezwała się słowem sądząc, że Jerome panuje nad sytuacja, choć ta nie było komfortowa – głównie dla niego. Gdy intruzi przestali wgapiać się w strategiczne miejsce na ciele jej kochanka pomachała im zza jego pleców z wesołym uśmiechem.
Usuń— Pa, pa — dodała do przesady słodkim głosikiem, by za moment wpatrywać się już w tylko zamknięte drzwi. Tego się zwyczajnie nie spodziewała, ale nie zamierzała analizować, bo oto znów jej uwagę skupiły na sobie bursztynowe ogniki pełne ciepła i radości. Jak on to robił, że przedzierał się wprost do jej duszy ogrzewając ja i zapewniając ostoję?
— Jestem za, ale chyba przyjdzie mi tańczyć boso — zdążyła odpowiedzieć przed krótkim pocałunkiem, który zdał się być fizyczna forma przypieczętowania wielu obietnic. Przywitali Nowy Rok w całkiem niespodziewany sposób i chyba można było się pokusić o stwierdzenie, że już żadne z nich nie mogło posługiwać się mianem singla.
— Tak, tak za nim im libido ostygnie — zaśmiała się i gdy brunet poprawiał swój strój, ona naciągnęła na tyłek koronkowe majtki, ale pozbyła się za to obcasów. Zawiesiła je na palcach jednej dłoni trzymając niczym torebkę, a stopami musiała zmierzyć się z przeraźliwie chłodna podłogą. Ta przyprawiła ją o delikatny dreszcz, ale dała ukojenie dla zmęczonych stóp. Nie dane jej było analizować za i przeciw braku obuwia, ponieważ mężczyzna przyciągnął do siebie. Teraz już nie był z nim na równi, więc musiała zadrzeć nieco głowę do góry. Nie odpowiedziała na jego pytanie od razu chcąc wysłuchać jego postanowienia. Oczy jej lśniły, a policzki nadal nie straciły zdrowego kolorytu przypominając o wysiłku oraz przyjemności jakich dane było im doświadczyć.
— Zgrabne? Pociągające? — powtórzyła za nim z rosnącym na ustach uśmiechem, a serce zgubiło rytm. Wolna dłonią zaczęła delikatnie rysować linie na odkrytym torsie chwile zastanawiając się nad swoja odpowiedzią.
— Nigdy nie bawiłam się w postanowienia noworoczne, ale tym razem zrobię wyjątek — zaczęła znów parząc mu prosto w oczy. Na moment zasznurowała wargi jakby niepewna, czy powinna powiedzieć to co cisnęło się jej już od jakiegoś czasu na usta.
— Moim jedynym postanowieniem jest… Byś pozostał już mój. — głos trochę jej się załamał, bo choć powiedziała to już wcześniej teraz wybrzmiewało to z dodatkowa falą emocji. Tych, które nią zawładnęły i częściowo przerażały, jednak dawały nadzieję na lepsze jutro. Wspięła się na palce i pocałowała go krótko, by za chwile skierować ich kroki ku drzwiom. Nie chciała zatrzymywać tego biura tylko dla siebie. Przekraczając próg ostatnie raz spojrzała przez ramie na pamiętny stolik, a następnie z zadziornym uśmieszkiem zatrzymała się przed kolejna parą.
— Już wolne, bawcie się dobrze — posłała im całusa w powietrzu i przytulając się bokiem do Jeroma ruszyła korytarzem w kierunku parkietu. Nogi ją bolały, całe ciało przypominało jej, że naprawdę oscylowała dzisiaj na granicy. Widząc szalejący tłum jakoś jeszcze bardziej zabrakło jej siły. Wykrzywiła usta w śmieszną podkówkę i spojrzała na bruneta.
— Bardzo będziesz zły, jeśli zaproponuje powrót do stolika, chociaż na chwilę? — zapytała głosem, jakby robiła mu największą przykrość świata. Nie chciała schodzić z parkietu na tarczy, ale to chyba był ten moment, gdy musiała powiedzieć dość. Metalowe schody pokonała niemal w podskokach, bo były jeszcze bardziej nieprzyjemne niż posadzka, ale za to na miejscu czekała ich miała niespodzianka. Dwa kieliszki szampana, dwa kawałki jakieś ciasta i ciepła kolacja. Ja na zawołanie zaburczało jej w brzuchu, więc nie czekała na mężczyznę, a zasiadła czym prędzej do posiłku.
Usuń—Smacznego — rzuciła prawie z pełnymi ustami i zakrywając je dłonią. Nie sądziła, że ten intensywny trening tak wzbudzi jej apetyt. Przysłowiowo uszy jej się trzęsły, a z ust nie schodził pełen zadowolenia uśmiech. Gdy zjadła swoją porcję sięgnęła po kieliszek z szampanem i uniosła do toastu.
— Aby ten rok i kolejne były nasze — powiedziała wpatrując się wprost w bursztynowe tęczówki bruneta. Jej własne bez granic wpuszczały go do tych wszystkich nadziei, uczuć i obietnic, które nabierały coraz wyraźniejszych kształtów. Były jak bezdenna studnia wypełniona jedynie pozytywną energią- przy Marshallu chyba już inaczej się nie dało. Upiła kilka łyków musującego trunku i odetchnęła z zadowoleniem. To się nazywa porządny Sylwester pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos.
Impreza trwała w najlepsze pomimo późnej, a może wczesnej godziny. Ludzie falami to ruszali na parkiet, to z niego wracali, jednak nie dało się nie zauważyć, iż coraz więcej osób opuszczało klub. Pod lokalem pojawiały się żółte taksówki, ubery i prywatne samochody zgarniając imprezowiczów jeden za drugim. Miasto, które nigdy nie zasypia budziło się ponownie do życia co dało się zauważyć po niebie, które zmieniało barwę z nieprzeniknionego granatu w lekką szarość. Rok 2021 odszedł bezpowrotnie i oto nastał pierwszy dzień 2022. Czy miał on kazać się barwniejszy dla Charlotte? Czekało ja wiele wyzwań, jednak nie musiała im stawiać czoła sama, o czym świadczyła obecność bruneta, który właśnie odbierał ich płaszcze z szatni. Narzuciła na siebie okrycie wierzchnie, by następnie dojść do wniosku, że boso po chodniku to ona nie zamierza maszerować. O ile w klubie było względnie bezpiecznie, to tutaj mogła sobie zranić skórę.
— Jerome… Weźmiesz mnie na barana? — zapytała bardzo niewinnie wskazując ruchem głowy swoje bose stopy, a następnie uniosła buty, które miała w lewej dłoni.
💙Charlotte💙
Tylko ślepiec nie zauważyłby jak oboje w swoim towarzystwie momentalnie jaśnieli, jak nabierali niezliczonej ilości barw, by zarażać nimi otoczenie. Tylko ślepiec nie połączyłby tych detali w spójny obrazek. Oni dopiero teraz uzdrowili swój wzrok , mogąc na nowo odkrywać tą druga stronę, którą przecież niby tak dobrze znali. Los najwyraźniej pierwszy raz od dawna postanowił się dla nich okazać łaskawym, pozwalając na moment wytchnienia i ten pewny krok naprzód; nie podszyty milionem obaw o to co przyniesie jutro. One gdzieś tam sobie istniały, ale były o wiele słabsze od pewności, że to co robią jest właściwe. Co by im dało poczekanie jeszcze kilku miesięczny od rozstania ze swoimi partnerami? Co by dało udawanie, że nic do siebie nie czuli? Niewyobrażalną frustrację i zapewne poczucie samotności, pomimo obecności przyjaciela tuż obok. Nie udawali też, że to co minęło nie było istotne, bo przecież ukształtowało ich w znacznym stopniu i pokierował dokładnie tu gdzie teraz się znajdowali. Może gdyby zabrakło jednego, drobnego elementu nie spojrzeliby na siebie w ten sposób? A może wręcz przeciwnie, ten koniec był im od samego początku pisany? Nie mieli pojęcia, ale zagrali va banque i teraz tylko wystarczyło sięgnąć po najwyższą z nagród.
OdpowiedzUsuńUśmiech tylko się poszerzył, gdy ich kieliszki się ze sobą zetknęły wydając charakterystyczny dźwięk. Czy to było szalone, że zatapiając się w bursztynowych tęczówka już nie mogła doczekać się tego co przyniesie kolejny dzień, tydzień, miesiąc? Czy nie powinna choć na moment stanąć w miejscu, by przeanalizować wszystkie za i przeciw? Czy to jakkolwiek zmieniłoby jej decyzję? W tym rzecz, że rudowłosa była pewna, iż nic nie zmusiłoby jej do zboczenia z nowo obranej ścieżki u boku Marshalla. Czy to nie tak powinna od samego początku wyglądać relacja wypełniona pożądaniem, głębokim uczuciem i bezpieczeństwem? Czy to właśnie posiadali przez wiele lat jej rodzice? Te myśli osiadły gdzieś z tyłu jej głowy powodując kolejna falę przyjemnego ciepła rozlewającego się po całym jej ciele.
Bawiła się wyśmienicie na parkiecie, pomimo braku butów, a może właśnie dzięki temu, że z nich zrezygnowała. Nikt nie był na tyle ślamazarny, by ją nadepnąć, a ona mogła poddać się szaleństwu Sylwestrowej nocy. Śmiała się w głos, żartowała i choć między nią, a brunetem zmieniło się naprawdę wiele, to nadal potrafili bawić się jak najlepsi przyjaciele i to było wspaniałe. Nadal był jej promykiem słońca, a ona była jego Lotti, która z figlarnym błyskiem w oku tańczyła, jakby jutra miało nie być. Przyszedł, jednak moment, gdy rozsądek doszedł do głosu zmuszając ich do opuszczenia imprezy. Charlotte miała szczęście, że rodzice dopiero wylatywali z Nowego Jorku za dwa dni, bo na pewno nie byłaby w stanie sama poradzić sobie z Aurorą po takim puszczeniu hamulców.
Słysząc ten szczery śmiech po wysunięciu nietypowej prośby sama również się zaśmiała. Nie mogła nic poradzić na to, że założenie i przemieszczanie się teraz w tych szpilkach oscylowało na granicy cudu. Wolała nie ryzykować bliskiego spotkania chodnika z twarzą, czy skręcenia kostki. Była zmęczona, choć ciało wydawało się nadal bardzo pobudzone. Nie było mowy, by przyszło jej w najbliższych kilku godzinach zasnąć. Wskoczyła zręcznie na plecy bruneta bez obawy o to, że na światło dzienne wyjdą jej koronkowe majtki; bo pomimo podwinięcia się sukienki, długi płaszcz zasłaniał to co trzeba. Mocno przylgnęła do mężczyzny ramionami nieco leniwie krzyżując na jego klace piersiowej, ale musiała go nieco wzmocnić, gdy ten niespodziewanie się zakręcił wokół własnej osi. Pisnęła zaskoczona zamykając oczy, ale na ustach nadal gościł uśmiech. Nie zdążyła nawet odpowiedzieć na to, ze wcale nie wymagała od wyspiarza powrotu pieszo, a jedynie przetransportowania jej do jakiegoś ubera, czy innej taksówki. Nie miała jednak nic przeciwko krótkiemu spacerowi podczas którego to opierała podbródek na jego ramieniu, by ucałować odkrytą szyję, a to kładąc głowę na plecach napawając się tą bliskością. Nie dane jej było na dłużej zaznać tego spokoju, gdy brunet zaczął nią podrzucać. Zaśmiała się znów zacieśniając chwyt.
Usuń— Już, już szukam noo… — rzuciła z udawanym oburzeniem, gdy to przyłapał ja na tym, że miała przymknięte powieki i na dobra sprawę ona mogła tak sobie jeszcze posiedzieć. W końcu zasiedli do ciepłego samochodu, a gdy tylko kierowca ruszył z miejsca kobieta spojrzała na towarzysza złączając ich dłonie na kanapie. Nie odzywała się podczas podroży wlepiając wzrok w to co znajdowało się za oknem – czyżby Nowy Jork nabrał nowych barw? Wydawał się znów tak samo, a może bardziej atrakcyjny jak w momencie jej przylotu do Stanów. Podróż minęła jej szybko przez co już chwile później znajdowali się już w odpowiednim budynku.
— Taka słaba masz pamięć? A gdzie odprawiałeś sławetna trzydziestkę co? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, z figlarnym uśmiechem. Och tak, ta impreza naprawdę miała pozostać niezapomniana. Gdyby tylko wtedy panna Lester wiedziała, że to niewinne leżenie w sypialnia bruneta z dala od zgiełku imprezy, nie było ostatnim, gdy będzie miała możliwość się w niej pojawić; jej życie byłoby może odrobinę prostsze – tak o jedną przeprowadzkę prostsze.
Wchodząc do mieszkania od razu upuściła trzymane w reku buty, które z łoskotem oznajmiły swe położenie na podłodze; torebkę rzuciła gdzieś na jedna z szafek w przedpokoju, by na końcu pozbyć się zimowego płaszcza i poprawić dół sukienki. Dobrze, że zdecydowała się na ten płaszcz, bo faktycznie inaczej ludzie byliby zgorszeni widokiem jej bielizny. Nie zdążyła jednak rzucić nawet ironicznej uwagi na ten temat, bo został nagle przyciągnięta przez Marshalla. Spojrzała mu prosto w oczy, a te momentalnie zajaśniały, jakby on znał jakiś tajemniczy włącznik.
— Tak? — nie wiedziała do czego dążył informując ją akurat o wannie, ale po krótki pocałunku dostała wyjaśnienie na które zamruczała znów wprost w jego wargi. Och ten pomysł jej się bardzo podobał. Traciła się w tych leniwych pocałunkach, które ciągnęły ja za brunetem w jakimkolwiek kierunku, by nie obrał. Pewnie, gdyby zdecydowałby się teraz skoczyć w przepaść, ona bez chwili zawahania poleciałaby za nim złączając ich języki w cudownym tańcu. To było cudowne, świadomość, ze nigdzie im się teraz nie spieszyło, że posiedli cały czas tego świata zamykając się w swoistej bańce.
— Jestem za wspólna kąpielą, szczególnie z Tobą — uwięziła na moment jego dolną wargę między swoimi zębami i puściła, by znów pozwolić na kolejny pocałunek. Wiedziała, że on nastąpi czuła to w zakończeniu każdego ze swych nerwów. Ciepło wypełniając ja od stóp do głów była przyjemne i nie do opanowania.
Usuń— Och żebyś wiedział, że nie pozwolę. Na spanie będzie jeszcze czas — zamruczała na koniec znów znajdując się jak najbliżej niego. Gdy napotkali przeszkodę w postaci ściany mogli znów zatopić się w swych tęczówkach. To co dostrzegała rudowłosa przyprawiało ją o dreszcze podekscytowania, ponieważ wiedziała że to w co wdepnęli nie miało skończyć się tak niespodziewanie jak chociażby jej relacja z Colinem. Była za nich pewna, za to, że tym razem uda jej się liznąć bajkowego Happily ever after i to z tak cudownym mężczyzną u boku.
Gdy poprowadził jej dłonie nie oponowała, a jedynie skorzystała z okazji, by jeszcze zmniejszyć między nimi dystans. Leniwe pocałunki, zajmowały aktualnie drugie miejsce, zaraz po splataniu razem dłoni, w kategoriach drobnostek, które zamierza pielęgnować, gdy tylko nadarzy się okazja. Odpowiadała na każdy gest, jednocześnie co jakiś czas wpinając się na palce, bo cóż była między nimi lekka różnica wzrostu.
— To.. co z tą wanną? — zapytała ledwie odrywając się od ust bruneta i z automatu je niewinnie oblizując. Nie to, że chciała ucinać ta chwile, ale z racji bosych wygibasów w klubie jej realnie przydałaby się ta kąpiel nim miałaby wkraść się do łóżka Marshalla; chociaż kto powiedział, ze to od łóżka muszą cokolwiek zaczynać. Mieszkanie było spore i cóż Charlotte nie bała się inne powierzchni poza tym do tego przeznaczonymi, o czym wyspiarz mógł się przekonać już w klubie.
💙Charlotte💙
Czyżby Colin naprawdę był, aż tak wnikliwym obserwatorem i już ten niemal rok temu przeczuwał jak specjalną więź Charlotte miała z wyspiarzem? Czyżby z dala od siebie nawzajem trzymał ich zdrowy rozsądek oraz uczucia żywione względem ówczesnych partnerów? Pewnie było w tym ziarenko prawdy, bo choć rudowłosa wtedy na są myśl postrzegania Marshalla jako potencjalnego partnera, zanosiła z wyżej wymienionym śmiechem z absurdalności pomysł, to teraz nie mogli zaprzeczyć temu jak bardzo ich ku sobie ciągnęło. Wyglądali i zachowywali się tak, jakby chociaż minimalna przestrzeń między ich ciałami była zakazana. Łaknęli siebie, lecz nie tylko fizycznie, a to jeszcze bardziej podbijało smak kolejnych pocałunków. Carlotte pozwalała sobie na chwile zapomnienia, która trwała już kilka dobrych godzin nie martwiąc się o maleńką Aurorę.
OdpowiedzUsuńDziadkowie radzili sobie świetnie, ponieważ pomimo głośny fajerwerków szybko zażegnali kryzys – nie jedne, a kilka. Wychowali już dwójkę swoich dzieci, to i z Rory nie mieli problemu, choć nie obyło się bez wyzwań. Maleństwo nie czując na dłuższa metę znajomego zapachu ani nie słysząc głosu, z którym oswoiło się jeszcze w łonie matki, wydawało się lekko rozdrażnione. Płakała więcej niż zazwyczaj, nie chciała początkowo jeść z butelki i no krótko mówiąc – dała państwu Lester popalić. Gdyby Anthony został z wnuczką sam, to już wydzwaniałby to biednej córki z kilkanaście razy, ale na szczęście była przy nim żona, która trzymała rękę na pulsie. Niczym mantrę powtarzała, by dał się dzieciakom wyszaleć. Tym sposobem rudowłosa mogła całkowicie skupić się na przyjemnościach, na zabawie i jednym, bardzo pociągającym brunecie. Nie zważała na to, że za oknem już jaśniało, a oni nadal nie dotarli do łóżka. Może miała być wykończona, ale za to jaka szczęśliwa! Od lat nie zaznała takiej kumulacji.
— Myślałam, że chcesz, bym cię zamęczyła — odpowiedziała niemal od razu w sugestywnym tonie, a jej oczy zabłysnęły z pewną drapieżnością; bo czy nie na to się zgodził, gdy obiecała mu że dzisiaj tak łatwo nie zaśnie.
— Ale jeśli zmieniłeś zdanie… — udała, że chce się od niego odsunąć, chociaż nie miała ani przez sekundę takiego planu. Lubiła się zwyczajnie czasem podroczyć i pokazać pazurki. Nie zawsze można wszystko dostać na tacy, ale wyspiarzowi ciężko było odmówić. Gdy wyjaśnił, iż to przez względu na wiek powinien zaznać przynajmniej ośmiu godzin snu wzruszyła niewinnie ramionami.
— Uwaga na przyszłość, umawiać się z młodszymi — pokazała mu wrednie koniec języka, gdy ten ustawił się w nieosiągalny dla niej sposób. Trochę grała w nutę Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie - on odbierał jej możliwość smakowania tych przepysznych ust, a ona pokazywała mu, tylko w żartach i czystej teorii, że musi sobą na nią zapracować. Wiedziała bowiem, ze wiek tu nie miał nic do rzeczy, ba!, Rogers był od niej straszy, ile?, jedenaście lat? To nie przeszkadzało w całonocnych eskapadach, które no cóż na rozmowach się nie kończyły.
Nie kryjąc rozbawienia przekroczyła próg łazienki, której faktycznie znaczą część zajmowała wcześniej wspomniana wanna. Początkowo stała troszkę jak ten kołek na środku, ale w końcu wsparła się plecami o przeciwległą do wanny ścianę, by móc nie spuszczać wzroku z Marshalla. Cholernie seksowne było to jak jego dłonie zgrabnie przebiegały po kolejnych guzikach koszuli i ona na razie ani myślała się rozbierać. Przygryzła dolną wargę chłonąc każdy nowo odkryty element skóry. W klubowym gabinecie uprawiali seks, ale było kompletnie ciemno i dopiero teraz miała chwilę, by skupić się na pełnej prezencji kochanka. Oczy znów wyrażały głód i nie starał się nawet tego ukrywać – pożerała go wzrokiem. Wodziła to w dół to w górę, nieświadomie oblizując się kilka razy po drodze.
— Yhym już ściągam — powiedziała takim głosem, jakby wyrwano ją z dość głębokiego transu. Szybko jednak zebrała się w sobie i pozbycie się sukienki wykonała kusząco kręcąc biodrami. Sprawnie opadała ona u jej kostek, a ona w tym czasie odwróciła się natychmiast do bruneta plecami. To że została w czarnych, koronkowych majtkach był może i seksowne, ale jednorazowy, naklejany stanik psułby cały efekt, więc pozbyła się go nim znów stanęła z przyjacielem twarzą w twarz.
Usuń— Czyżbyś na to czekał? — zapytała pół szeptem podchodząc do niego i swoimi nogami rozszerzając jego własne, by stanąć między nimi. Zarzuciła mu dłonie na szyje, a uśmiech wyrażał równie dużo co zielono-brązowe tęczówki. Odchyliła na sekundę głowę nieco do tyłu, by rude pukle falami ułożyły się na jej nagich plecach, a one mogła bez przeszkód znów posiąść te pełne usta. Wody w wannie było więcej z sekundy na sekundę, ale to nie ona przecież zajmowała się kontrolowaniem tego aspektu. Przywarła do klatki piersiowej Jeroma ,a gdy poczuła, że w końcu żaden materiał nie stał im na drodze, jęknęła przeciągle na dłużej przymykając powieki. Ciepło jego ciała tak blisko, rytm serc rozszalałych serc odnajdujących wspólna linie melodyczna i usta, które wiedziały jaki taniec do niej wykonać.
💙Charlotte💙
[Pięknie dziękuję za przywitanie!
OdpowiedzUsuńCo do Nathaniela... no karma ;) W poprzednim życiu był niezłym dupkiem. Może ta amnezja wyjdzie mu na dobre? A może wręcz przeciwnie. To się okaże!
Jeszcze raz dziękuję za ciepłe przyjęcie! <3]
Nathaniel
Ona też czuła zmęczenie, jednak jego negatywne aspekty przyciemniały te chwile wypełnione niemal namacalna elektrycznością między nimi. Nie było mowy, że zasnęłaby, gdyby nawet nie było tuz obok niej prowodyra tych przyjemnych doznań. Wiedziała, że pewnie zerwałaby się z łóżka, by znaleźć się jak najbliżej niego, bo cóż druga taka noc beztroski miała pewnie długo nie nadejść.
OdpowiedzUsuń— To bardzo dobrze, bo nie planuję dać Ci odpocząć — powiedziała z nieco diabolicznym uśmiechem, który był tylko fizyczną zapowiedzią tego, że mieli jeszcze powtórzyć przyjemności zasmakowanych w tamtym ciemnym biurze. Oboje zdawali sobie z tego sprawę, że muszą wycisnąć z tego wieczoru i poranka, a może i kolejnego dnia ile się dało. Jej rodzice lada dzień wracali do Anglii, a Rory nie zawsze była tak wyrozumiała, jak ich pamiętnej pierwszej nocy. Przyjdzie im zderzyć się z rzeczywistością szybciej niż później, więc teraz mogli jeszcze pozostać w tej idealnej bańce.
Zamrugała kilkukrotnie zaskoczona kolejna odpowiedzią bruneta, bo cóż nie spodziewała się tego, nie po nim. Gdzieś w środku zasiało się ziarno niepokoju - a co jeśli on chciałby wejść w otwarty związek dla odmiany?. Ona z cała pewnością nie dałaby w czymś takim rady funkcjonować z prostej przyczyny, nienawidziła się dzielić, nie taką przyjemnością. Oszalałaby z zazdrości wiedząc, że jest tam ktoś kto ma pełna uwagę wyspiarza, na kogo ciele tak sprawnie działają jego ciepłe dłonie i pocałunki. Wciągnęła ze świtem powietrze nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, bo uprzedziło ja to pewne spojrzenie mężczyzny. Dopiero słysząc jego kolejne słowa oraz poprawnie odczytując jego pewność siebie na powrót się rozluźniła. Skubany szybko połapał się jaka władzę nad ina miał i nie obawiał się wykorzystać akurat tej karty, by zwyczajnie wygrać to rozdanie.
— Zawsze — powiedziała na wydechu, jakby kapitulując i przyznając, że przepadła bezpowrotnie i nie było mowy, by ktokolwiek inny miał pojawić się w tym równaniu. Przyciągał ją do siebie, był jak ta latarnia morska zapewniająca, że jest się na odpowiednim kursie i dająca nadzieje na dobicie do bezpiecznego portu; jednocześnie był tym portem i wszystkim co tylko mogła sobie w nim wymarzyć. Był całością. Nie miała jeszcze pełnej świadomości tego, że z drugiej strony ona również posiadła nad nim podobna kontrolę. Kusiła go, wiedziała jak obchodzić się z jego ciałem, ale jeszcze raczkowała w czymś takim jak dłuższa i zdrowa relacja. Pewne znaki choć wyraźne dla niej były póki co zapisane po chińsku.
Nie wstydziła się swojego ciała, nie przed nim, który towarzyszył jej niemal podczas całej przemiany jaką przeszła. Był wtedy, gdy dowiedziała się, że spodziewa się dziecka, był przy kolejnych etapach wymienia ciuchów w szafie i był przy rozwiązaniu. Jeśli to go kompletnie nie odstraszyło to nie chyba już nic nie mogło, prawda? Poza tym widziała jego wzrok, który sunął po każdym najdrobniejszym zakamarku je ciała, jakby oto wyrosła przed nim boginia. To on sprawiała, ze tak właśnie się czuła. Nie ważna była dodatkowa fałdka tu czy widoczny pod światło rozstęp tam.
UsuńNie była w stanie powstrzymać uśmiechu formującego się na jej ustach, gdy tak otwarcie potwierdził jej przypuszczenia.Nie przerwała jednak pocałunku, więc to one teraz mógł doświadczyć tej specjalne formy odbioru zadowolenia. Czuła dłonie na swych biodrach, w zakamarkach świadomości zarejestrowała, że brunet pomyślał o zakręceniu wody, a ona dalej oddawała się tej przyjemności jaką były całowanie jego ust. Rozluźniała się jednocześnie rosło w niej to charakterystyczne napięcie, które miała wbrew pozorom ostudzić gorąca woda w wannie, gdy tylko do niej wejdzie. Pozwoliła Marshallowie ściągnąć jedyną rzecz w jaką została ubrana i z parsknięciem spojrzała na jego prezentację płynu do kąpieli. Tego chyba właśnie chciała – równowagi. Momentów pikantnych, ale też tych, gdy swobodnie mogli się ze sobą pośmiać. Nie miała przecież zbytniego doświadczenia w dłużych relacjach, a tego oto pana znała już prawie trzy lata! Tylko, ze teraz mogła odkrywać jego nieznane oblicze i bardzo jej to pasowało.
Weszła do wanny, gdy woda się nieco uspokoiła, gdy brunet w niej zasiadł. Postanowiła wybrać miejsce naprzeciwko niego, by oprzeć się o nieco chłodną strukturę. Woda jeszcze nie zdążyła zdziałać swej magii i ogrzać porządnie materiału z jakiego zrobiona była wanna. Odetchnęła z ulga na moment przymykając oczy i moszcząc się tak, by im obojgu było wygodnie. Potrzebowała tego, choć nie zdawała sobie jak bardzo. W swoim maleńkim mieszkaniu nie miała dość miejsca na wannę, a tu proszę mogła pozwolić sobie na chwile rozpusty. Nogami postawiła po obu stronach mężczyzny pod wodą, a dłońmi przygoniła nieco miany, tak, ze jen biust miał biała cenzurę.
— Jerome mogę stąd już nigdy nie wychodzić, proszę? — zamruczała w pełni zadowolona z ciepła, które ogarniało całej jej ciało i pozwalało wykończonym mięśniom na chwile relaksu. Przegięła na tym parkiecie, w biurze i wybierając tak niebotycznie wysokie obcasy. Czy żałowała? Oczywiście, że nie! Teraz tylko potrzebowała dłuższej – niż przypuszczała – chwili na regenerację. Dłońmi bezwiednie wodziła po łydkach towarzysza kąpieli i uśmiechała się do niego leniwie.
— Mogę o coś prosić? — zapytała po jakimś czasie.
— Zróbmy ze wspólnych kąpieli obowiązkowy punkt tygodnia, co? — kontynuowała od razu tym razem wyrażając rozmarzenie. To była drobnostka, ale ona z nikim nie doszła do etapu codziennych drobnostek. Może, gdyby nie znała Jeroma już tyle lat nie odważyłaby się wypowiadać tak pewnie swych pragnień i myśli na głos, ale to był nadal je przyjaciel, tylko zyskał upgrade.
💙Charlotte💙
Wpływała na nieznane wody bezsłownie decydując się na związek ze swoim najlepszym przyjacielem. Po pierwsze stawiała na szali kogoś kto przez tych kilka lat był uosobieniem pewnej kotwice we wzburzonym morzu; po drugie nie miała doświadczenia w budowaniu dojrzałego i zdrowego związku. Może miała zachłysnąć się słoną wodą, gdy kolejne fale zaczną naciągać do niej etapami, ale cichy głosik podpowiadał, że brunet nie pozwoli jej utonąć. Będzie wsparciem, przewodnikiem, jednocześnie pozwalając na samodzielną eksplorację uroków i cienie tego co mieli razem stworzyć. Nie czuła zagrożenia swej wolności ani tego, że Aurora mogłaby zostać skrzywdzona. Widziała już, że wyspiarz obdarzył niemowlę ogromem miłości i ta świadomość pozwalała jej na dryfowanie, a nie wieczne zmaganie się z silnymi prądami. Czy miała się dzięki Marshallowi nauczyć, że życie wbrew pozorom wcale nie polegało na stałej walce z wiatrakami?
OdpowiedzUsuńW całej łazience zrobiło się o wiele cieplej, a para osiadała nie tylko na przedmiotach i lustrze, ale również na nich samych. Nie przejmowała się tym, że jej rude pukle już do połowy były mokre przez co straciły na swe objętości, ale miały zyskać jej aż nadto po wyschnięciu. Skupiała się na tym jak woda czyniła cuda z obolałym ciałem i naprawdę aktualnie ostatnie czego, by chciała to wyjście na zewnątrz.
— Zastanowię się czy pozwolę — rzuciła, ale wesoły ton zdradził ją, że ie potrafiłaby mu odmówić. Nie teraz, nie nigdy, a przynajmniej taką miała nadzieję. Jeszcze dużo czasu miało upłynąć nim w pełni miała przywyknąć do myśli, że nie jest sama; że nie musi obawiać się opuszczenia, czy zdrady. Napawała się bliskością jego ciała choć znajdowali się po dwóch przeciwległych krańcach wanny,lecz ta nie był znów tak duża, by się w niej musieli szukać.
— Będę punktualnie, jeśli Aurora mi na to pozwoli — zaśmiała się i teraz tez do niej dotarło, że wspomniała imię córki chyba po rz pierwszy odkąd spotkali się w klubie. Chyba nie do końca padła na to pieluszkowe zapalenie mózgu, och na całe szczęście. Wiedziała, że jej świat wywrócił się do góry nogami, a priorytety uległy re-klasyfikacji, jednak nie chciała w tym tracić siebie. Wiedziała, że musiała dbać w pierwszej kolejności o siebie, by móc zadbać odpowiednio o córkę. Jednym z milowych kroków ku temu było otwarcie serca przed wyspiarzem i nie stawianie mu choćby najmniejszych ograniczeń na drodze do niego.
Gdy kilka minut później Jerome poderwał się do prostego siadu kobieta tyko spojrzała na niego unosząc jedną z brwi. Przeczuwała co się święci, ale nie do końca; bo to że chciał zmniejszyć pomiędzy nimi dystans było oczywiste, jednak nie przewidziała tego co miało nastąpić. Trochę się nagimnastykowali, by finalnie mogła oprzeć się plecami o jego nagi tors i cóż nie mogła narzekać na ta zmianę. Był o wiele wygodniejszy niż chłodna wanna. Uwielbiam się do ciebie przytulać wybrzmiało jedynie w jej głowie, bo nie chciała zakłócać spokoju, jaki jeszcze panował w pomieszczeniu. Nie oponowała, gdy zaczął całować jej szyję, czy eksplorować dłońmi jej ciało powyżej pasa. Było to jak najlepszy masaż świata, jak idealny dodatek do tej gorącej wody i intensywnie pieniącego się płynu do kąpieli. Kompletnie opuściła gardę i gdyby mogła to zmieniłaby stan skupienia na ciekły mieszając się z zawartością wanny; tak było jej dobrze. Harmonia została zaburzona w momencie, w który dłoń bruneta niby przypadkiem znalazła się między jej nogami. Rudowłosa otworzyła oczy i nawet spojrzała na niego przez ramie, ale nie powstrzymywała jego coraz śmielszych ruchów. To co robił miało dostarczyć jej przecież przyjemności. Odchyliła głowę do tyłu wpierając ją na jednym ramieniu mężczyzny, a usta zasznurowała, by nie zacząć mu jęczeć wprost do ucha na samym starcie.
Czas zaczął płynąc wolniej, a ona napawała się najmniejszym bodźcem ze strony Marshalla, aż przekroczyła niewidzialną granicę, gdy przestała nad sobą panować. Nie wiedziała już czy mruczy jakieś niezrozumiałe słowa, czy z jej ust wychodząc jęki, a może ponaglania. Było jej cholernie dobrze, tak dobrze, że dłonie wyciągnęła z wody, by złapać się brzegów wanny. Kostki jej pobielały, a biodra chciały zacząć nadawać nowy rytm przez woda została znów wzburzona.
Usuń— Szybciej… proszę… — wyrwało się jej w którymś momencie, jakby już dłużej nie mogła znieść tego oczekiwania na coś co było w tej konfiguracji przecież nieuniknione, prawda? Jej klatka piersiowa unosiła się raptownie, a ona nie potrafiła już udawać, że ma nad sobą jakakolwiek kontrolę. Brunet przejął ja całkowicie. Wokół zrobiło się jeszcze cieplej, o tyle, że woda nagle wydawał się nie tyle letnia co niemal zimna. Jej ciało znów muskane były językami ognia, ale wyspiarz nie pozwalałam im wejść do środka. Kilka minut później frustracja zaczynała się czaić za rogiem, a o czym świadczyło ponowne opuszczenie rąk pod wodę i próba zwrócenia się do gospodarza przodem. Nie chciała, by on nie został dostatecznie zaspokojony. Nie chciała też przeciągać tej przyjemnej tortury.
Charlotte💙
Charlotte mogła nie mieć doświadczenia jeśli chodziło o związki, jednak była cholernie pracowita i uparta, gdy czegoś bardzo chciała. To chyba dobrze wróżyło im na start, prawda? Gdy przekroczyli granice przyjaźni i znajomej relacji, pragnęła Jeroma całą sobą i pewnie, gdyby nie przyjazd rodziców widywałaby się z nim dzień w dzień, a sam Sylwester spędziliby w łóżku, nawet nie kłopocząc się załatwianiem opiekunki dla Aurory, by zaszaleć na parkiecie. Zyskała nową obsesje, ale z rodzaju tych zdrowych; tych które uskrzydlały, a nie łamały w pół.
OdpowiedzUsuńNie miała czasu na rozmyślanie o tym co miała przynieść ich wspólna przyszłość; nie miała czasu na skupienie się na tym, ze Nowy Jork ponownie budził się do życia i wiele osób delektowało się leniwym porankiem 2022; nie miała czasu na nic innego poza tym co działo się w ich prywatnej bańce, w której czas się na moment zatrzymał. Byli tylko oni, ciepła woda, para osiadająca na każdej możliwej powierzchni i pożądanie niespiesznie rozpalające się w nich samych. Czuła na plecach napinające się mięśnie oraz to jak zamykał ja delikatnie w klatce ze swojego ciała. Nim zszedł na dół cała chciała się w niej zmieścić, schować i nie wychodzić. Osiągnęła spokój i pewność, że jest bezpieczna. Nie utraciła tych uczuć, nawet gdy tak niespodziewanie dotarł do newralgicznego miejsca; do kolekcji dołączył po prostu kolejne.
Nie mogła udawać, czy skłamać, ze nie było jej dobrze, bo Jerome bardzo dobrze wiedział co robił. Jego ruchy były precyzyjne i takie przyjemne. Przygryzanie wnętrza policzków, czy sznurowanie ust nie zapobiegło wydawaniu się charakterystycznych odgłosów. Niewielka przestrzeń w wannie nie uchroniła ich przed tym, by rudowłosa nie zaczęła w niej kręcić biodrami. Była tak skupiona na sobie, że z opóźnieniem dotarło do niej, ze nie tylko ona zostaje odprowadzona do odpowiedniego stanu. Wywołało to na jej ustach chwilowy uśmiech, ale nie na długo, ponieważ place znów odnalazły to, co było takie czułe. Przez jej ciało dreszcze przechodziły falami, a najintensywniejsza z nich miała dopiero nadejść; była niemal na wyciągniecie ręki i panna Lester była wdzięczna, że brunet nie zamierzał się z nią drażnić, a spełnił jej prośbę. Na zmianę to brakowało jej oddechu, to czerpała go ze świstem wijąc się nadal będąc wsparta o nagi tors wyspiarza.
Gdy udaremnił jej próbę odwrócenia się – zarówno siło, jak i słownie – miała wrażenie,że już dłużej nie wytrzyma. Usta tuż przy jej uchu, te kilka słów, które wprowadziły w ruch efekt domina. Jeszcze bardziej odchyliła głowę do tyłu wyginając plecy w nie taki delikatny łuk. Stała nad przepaścią i z niecierpliwością spoglądała, by tylko w nią skoczyć.
— O fuuuck! — to nie był jęk ani mruk, ona najzwyczajniej w świecie krzyknęła resztkami sił jednocześnie spadając w wymarzona przepaść. Leciała wprost do tego niesamowite doznania, a fizycznie ciało się najpierw napięło, by po chwili zmienić się w rozluźniona galaretkę. Tylko pierś nadal nie zwalniała tempa łapczywie czerpiąc jak najwięcej tlenu do płuc. Oczy miała przez jakiś czas zamknięte, a w głowie kompletna pustkę, ale z tych przyjemnych. Nie było nic co zepsułoby ten moment. Gdy zaczęła dochodzić do siebie dotarło do niej, że nie zachowała się wcale tak cicho, jak przystało na mieszkankę bloków; a po drugie, że brunet nadal czekał.
Powoli odwróciła się do niego przodem odbarczając go pełnym zadowolenia uśmiechem, acz częściowo leniwym – jakby to doznanie wypompowało z niej resztki energii. Nachyliła się ku niemu i zaczęła delikatnie go całować, by z każdą mijana sekundę taniec języków przybierał na sile. Dłońmi bez problemu trafiła tam gdzie była najbardziej potrzebna i nie odrywając się od niego zamierzała się choć częściowo odwdzięczyć podobną przejażdżką. Woda pluskała i pewnie jej część znajdowała się już na podłodze łazienki, piany to przy bywało, to niknęła pod falami. Tym i innymi rzeczami zamierzała przejmować się później, teraz liczyło się, by brunetowi było równie wspaniale, co jej kilka sekund wcześniej. Chciała znów pozwolić mu sięgnąć granicy i tym razem nie zostawiać go na niej, a doprowadzić na sam szczyt.
UsuńCharlotte💙
Widząc jak mężczyznę ogarniają coraz to wyraźniejsze fale przyjemności nie przytrzymywała go w pocałunku na silę, a jedynie swoje usta przeniosła na jego szyję i klatkę piersiowa, która unosiła się tuż nad powierzchnia wody. Smak płynu do kąpieli może nie był najlepszy, ale widziała, jak każdy dotyk działał na bruneta. Chciała dostarczyć mu tyle bodźców przepełnionych rozkoszą ile tylko była w stanie. Może nie była w pełni sił, ponieważ wyspiarz zręcznie wyczerpał jej akumulatory, ale tak jak już wcześniej zostało wspomnienie, była uparta. Tym razem za cel postawiła sobie to, by pozwolić Jeromowi również skoczyć w tą przepaść. Czuła każda nawet najdrobniejsza reakcje jego ciała i gdyby nie fakt, że sama przed chwila osiągnęła szczyt, sam ten widok podziałałby na nią elektryzująco.
OdpowiedzUsuńDała się mu przyciągnąć, gdy już oba ich działa były rozluźnione po dotarciu do spełnienia. Nie mogła tego porównać do niczego, co dane jej było wcześniej doświadczyć. Szczęście zawładnęło jej bytem, a bezpieczeństwo w ramionach brunetach potęgowało pewność, że to na to warto było czekać całe swoje życie; na osobę przy której problemy zewnętrznego świata blakły jak przy dotknięciu magicznej różdżki. To nie tak, że ich nie był, ale stawały się mniej przytłaczające. Wtuliła się policzkiem w zagłębieniu jego szyi obserwując jak uspokaja oddech. Czyżby znalazła ulubione miejsce na ziemi? Zdecydowanie tak, a były nim ramiona Marshalla.
— Czy ja wiem? Mnie i w tej jest bardzo wygodnie, bo nie możesz mi nigdzie uciec — wymruczała i podniosła się delikatnie, by ucałować go w policzek. Czy ten wieczór – a w sumie to już dzień – mógł być jeszcze bardziej idealny?
— Mogę z nim porozmawiać — wydusiła, gdy już uspokoiła pierwsza parsknięcie. Już wyobrażała sobie ten moment, gdy ktoś przychodzi ich odwiedzać i komplementuje ten, a nie inny mebel. Zaraz, zaraz, czy ona właśnie naturalnie założyła, że razem zamieszkają? Taka pewnie była kolej rzeczy, ale odrobinę przerażało ją to, jak szybko była w stanie dojść z tym do zgody. Przed przeprowadzką do Colina szukała miliona za i przeciw; tworzyła listy i w końcu niestety, a może stety dała się przekonać. Aktualnie sytuacja była inna, bo dopiero co przekroczyli z brunetem tą niewidoczna granicę, a ona podświadomie była gotowa na stawianie kolejnych stumilowych kroków. Odpowiedzialne w znacznym stopniu było to poczucie bezpieczeństwa, które roztaczał wokół niej za każdym razem, gdy znajdował się w zasięgu ręki.
— Jestem za, jest mi tu bardzo dobrze — poruszyła poprawiając się w objęciach mężczyzny, a woda załoskotała śmiesznie, bo od dłuższego czasu tafla była niezmącona. Ciepło ciała, ciepło wody i ciepło uczuć kształtujących się między nimi wypełniały niewidoczną bańkę, do której zaczynała niespostrzeżenie wkradać się rzeczywistość. Ona też nie chciała do niej wracać. Pragnęła wyrwać kilka kolejnych godzin tylko dla nich. Odpływała czując dłonie wplątane w jej mokre kosmyki, jednak nie dane jej było choćby dostrzec do progu krainy Morfeusza, gdy brunet poruszył się niespokojnie. Otworzyła oczy zaniepokojona i uniosła się na jej dłoni, by spojrzeć w jego bursztynowe tęczówki. Nie królowało już w nich ani zadowolenie ani pożądanie, a strach wymieszany z jakimś nienazwanym bólem. To zadziałało na nią jak kubeł zimnej wody.
— Obiecam Ci wszystko — szepnęła ledwo słyszalnie nim wyjaśnił co dokładnie miał na myśli. Prawa dłonią wsparła się na ścianie wanny, a lewa chwyciła jego twarz, by kciukiem gładzić zarośnięty policzek. Ta zmiana pozycji sprawiła, ze nieco nad nim wisiała. Wzrok miała rozbiegany, ale cierpliwie czekała, by dowiedzieć się na czym zależało przyjacielowi.
— Jerome… — zaczęła ze ściśniętym gardłem, a oczy jej odrobinę zaszkliły. Nie spodziewała się takiej rozmowy, jeszcze nie teraz, bo za jej sprawą ich przyjemna bańka zaczynała znikać, a rzeczywistość wyciągała po nich swe chciwe łapy.
—...zdajesz sobie sprawę, że nie wiem do końca jak budować związek, prawda? — zaczęła trochę niepewnie, ale chciała, by on też rozumiał jej punkt widzenia i tego, że pomimo tych wszystkich pozytywnych rzeczy ona też, gdzieś w środku była zagubiona. Nie przestawała kciukiem gładzić jego skóry, a na jej ustach powoli wkradał się czuły uśmiech.
Usuń— Ale obiecuję Ci, że zrobię wszystko, by to co jest między nami przetrwało… Nawet jeśli po drodze rzeczywistość postanowi nas zarysować, to ja to posklejam, naprawię… Po prostu nie pozwolę, by cokolwiek mi Cię odebrało. Mój mój promyk słońca — po policzkach spłynęły jej zły, a sama zaśmiała się na koniec, bo oto z falą tsunami wypuściła na światło zewnętrze emocje, których kilka godzin wcześniej nie do końca była świadoma i nie potrafiła ich opisać. Teraz czuła ulgę, jej serce było pełne, a ona nie czuła się nigdy lepiej. Podciągnęła się nieco do góry i czołem wsparła o czoło bruneta.
— Czy jeśli powiem to co serce ciśnie mi na usta, to wszystko popsuję? — zapytała nieśmiało, bo chyba oboje byli świadomi tego, że ich relacja nabrała takiego rozpędu, że każdy nawet najmniejszy kamyczek na drodze mógł doprowadzić do katastrofalnej kraksy. Patrzyła mu prosto w oczy próbując odczytać to co nie zostało jeszcze zadeklarowane na głos, a jej zielono-brązowe punkciki wręcz krzyczały Ona Cię kocha. Czy było to możliwe? Jak najbardziej, bo nie poznali się wcale tydzień temu, a więź jaka zbudowali przez lata nie potrzebowała najwyraźniej wiele, by przeskoczyć o tych kilka znaczących stopni. Rudowłosa bała się, że ktoś jej to wszystko niespodziewanie odbierze albo że to tylko głupi podryg serca, za który przyjdzie jej zapłacić wysoka cenę. Silniejsze od strachu było to jak ciągnęło ją do wyspiarza i fakt, że nie wyobrażała już sobie bez niego swej rzeczywistości.
Oh, darling, my soul
You know it aches for yours
And you've been filling this hole
Since you were born, oh
'Cause you're the reason I believe in fate, you're my paradise
And I'll do anything to be your love or be your sacrifice
💙Charlotte💙
Od zarania dziejów człowiek zachodził w głowę, jak zatrzymać cenny czas, a jak przeskoczyć te niewygodne dla niego momenty. Czy była możliwość powrotu, zmiany podjętych decyzji lub po prostu napawania się jeszcze przez moment beztroską? Niestety nadal pomimo tysięcy lat nikt nie odkrył magicznego przepisu, czy maszyny, która by to umożliwiała. To dlatego ludzie tak bardzo, niemal desperacko, chwytali się tych ulotnych chwil, by nie musieć znów stawiać czoła szarej rzeczywistości. Rzeczywistości, która nie zapomniała o przeszłości, jednocześnie nie dając dość czasu w teraźniejszości, by przygotować się odpowiednio na przyszłość. Była bezwzględna, ale jednocześnie dopuszczała te momenty rozjaśniające pozostały okres mroku.
OdpowiedzUsuńCharlotte dała się porwać wirowi Sylwestrowej nocy na kilka godzin zapominając o konsekwencjach, o przeszłości o tym co miało nastąpić jutro; liczyła się tylko ona i obecność Jeroma. Dała nałożyć sobie na nos te zakurzone, różowe okulary, które zostały szybko zerwane i ukryte w nieopisanym na strychu kartonie. Było to tak niespodziewane, że dała się im odrobinę omamić. Wiedziała, jednak, że tak jak Kopciuszek stracił swój pantofelek o północy, ona właśnie teraz musiała odłożyć okulary z powrotem na miejsce. Nie mogła udawać, za i pomocą, że nie dostrzega przeszkód czyhających na nich poza tymi czterema ścianami. Ściągając je nie zapomniała, jednak co dostrzegła i nadal pomimo ich braku to coś jaśniało zarówno w jej sercu, jak i nieśmiało odbijało się w bursztynowych oczach towarzysza. To był kompletnie inny poziom zrozumienia, lecz nie powstrzymał lekko drżącej wargi, gdy mężczyzna zabronił jej powiedzieć na głos tego co wybuchło w jej wnętrzu. Wiedziała, że miał rację, że tak jest rozsądniej, ale jakaś drobna szpileczka wbiła się tam, gdzie nie powinno jej być. Nie zniknęła nawet po sprostowaniach, choć nie uwierała już tak bardzo. Rudowłosa pokiwała ze zrozumieniem głową wciąż nie odrywając czoła od czoła Marshalla. Musiało jej na razie wystarczyć, że on też,bo to dawało nadzieję. W zakamarkach świadomości zrodziło się logiczne wyjaśnienie tego, dlaczego ją powstrzymał, jednak miała sobie z niego zdać dopiero sprawę po porządnej drzemce i uspokojeniu burzy emocji.
Nie oponowała, gdy jeszcze bardziej zbliżył ich twarze do siebie, a usta złączył w powolnym pocałunku. Ten smakował inaczej niż wszystkie, jakie dane jej było do tej pory wymienić. Był oszałamiający w ilości bezsłownych przekazów, aż nie wiedzieć kiedy znów kilka pojedynczych łez spłynęło po jej policzkach. Były to jednak łzy ulgi, które jedna za drugą krzyczały nareszcie masz szansę na szczęście. Na ustach formował się nieśmiały uśmiech, za którym stały już nie takie błahe zmartwienia. Oto wkroczyli w nowa rzeczywistość, oto ich bańka przestała istnieć i nie pozostało im nic innego jak wspólnie sobie z tym poradzić. Leżąc w ciszy poczuła się nagle bardzo zmęczona, jakby resztki adrenaliny trzymającej jej na granicy jawy i snu rozpłynęły się bezpowrotnie w tej delikatnie chłodnej wodzie.
— Yhym, bo inaczej tutaj zasnę — powiedziała nieco się przeciągając, a następnie jako pierwsza opuściła wannę. Nie wiedziała gdzie mężczyzna trzymał ręczniki kąpielowe, których mogłaby użyć, więc stała taka naga i odrobinę zagubiona, a woda z jej ciała skapywała niespiesznie na podłogę.
— Będę mogła pożyczyć jakąś Twoja koszulkę? Spanie w tej sukience nie będzie ani mądre, ani wygodne — wskazała ciuch ułożony nieopodal. Oczy choć szczęśliwie były zmęczone, a ona odrobinę cała przygasła. Po prostu ta rozmowa to był dla niej kubeł zimnej wody i to niestety łudząco podobnej. Może ona po prostu za długo powstrzymywała się przed bliższymi relacjami, że teraz zbyt łatwo oddawała swe serce na dłoni? W przeciwieństwie jednak do momentu, w którym wyznała Rogersowi co czuje, tutaj miała stu procentowa pewność, że jej serce jest w najlepszych rękach.
Owinięta ręcznikiem opuściła na moment łazienkę, by zaraz do niej wrócić ze swoja małą torebka, w której znalazło się miejsce nie tylko na portfel i telefon, ale także podróżną buteleczkę płynu do demakijażu. Wbrew imprezowemu doświadczeniu starał się nigdy nie spać w makijażu,nie dlatego, ze nie chciała wyglądać jak panda o poranku; a dlatego, że było to niezdrowe dla skóry. Stanęła przed lustrem i sprawnie pozbywała się dodatków z twarzy. Koniec końców w odbiciu uśmiechała się do niej rudowłosa, młoda kobieta, której oczy jaśniały jak nigdy dotąd, nawet po zderzeniu z rzeczywistością. Damy radę! pomyślała i znów jej blask nabrał na sile, choć nie energia. Jeszcze chwila i spałaby na stojąco.
Usuń— Gdzie ma spać? — zapytała trochę niepewnie przekraczając próg sypialnie. Czuła się tu odrobinę nie na miejscu, a może wcale nie powinna. Jen wyprowadziła się już jakiś czas temu i teraz to mieszkanie należało tylko i wyłącznie do wyspiarza; wiedziała to, a mimo tej wiedzy jakieś nieprzyjemne uczucie przepełzło po jej plecach. Musiała sobie z nim poradzić, jeśli chciała by ten związek mógł zaistnieć i mieć szanse na przetrwanie.
I’m begging you to help me
‘Cause I won’t make it all alone
I leave you all my being
I won’t let you down
I can barely move
Come by my side
I just don’t know how
Let your soul find its way to me
I already chose
I’ve never felt this way
💙Charlotte💙
Jaime zaśmiał się, kiedy Jerome uznał, że zmoczy zaraz gatki i spodnie z ekscytacji. Ale nie dziwił mu się, ponieważ sam był mocno zajarany na to całe przedsięwzięcie. Dlaczego sami wcześniej na to nie wpadli? Ach, no tak, mieli inne rozrywki pod postacią skoku na bungee. Jeszcze to coś w stanie nieważkości, skok ze spadochronem i... coś się na pewno jeszcze znajdzie. Dobrze było mieć kogoś, kto również był chętny na takie rozrywki i nie wymiękał. Chociaż nie wiadomo jak to będzie z tym spadochronem. Może już na naukach Jaime stwierdzi, że to jednak za dużo i nie podoła? A może wprost przeciwnie, może tak mu się spodoba, że będzie częściej wracał. Bo na tym torze jak na razie było ekstra. Podejrzewał, że cały ten wypad taki właśnie będzie.
OdpowiedzUsuńKiedy w końcu Jaime wsiadł do tego super szybkiego wozu, odetchnął. Ruszając, poszło mu średnio, by później nabrać nieco wprawy i zrozumieć, jak do końca działa to lamborghini. I było cudownie, naprawdę! Moretti był zachwycony. Serce waliło mu jak szalone, ale dotarł do punktu, w którym mieli się zatrzymać. Poszło mu całkiem nieźle. Stopniowo zwalniał aż w końcu się zatrzymał. Nim wysiadł z auta, odetchnął kilka razy i zdjął kask, odrywając tym samym ręce od kierownicy.
– To było zajebiste – uznał Jaime, a potem roześmiał się. – Jeszcze raz! – zawołał radośnie, na co tym razem zaśmiał się Reef.
W końcu Jaime otworzył drzwi i wysiadł, opierając się o aventadora. No co, czuł się jeszcze dość słabo po tej szybkiej jeździe. Nogi miał jakieś takie i dłonie też mu się trochę trzęsły, więc wiedział, co czuł Jerome. Ale co tam, zaraz się uspokoi, dojdzie do siebie i znów będzie mógł ruszyć w drogę. I cholernie nie mógł się doczekać.
Spojrzał na zbliżającego się szybko do nich lexusa i uśmiechnął się do siebie. Nie trwało długo, kiedy z samochodu wysiadł Jerome. Widać było, że również nie może za bardzo utrzymać się na nogach. Jaime roześmiał się, widząc to. Był w dokładnie takim samym stanie jak on. Chociaż Jerome mógł przejść kilka kroków, a Jaime wciąż opierał się o lambo.
– Tak, tak, tak, tak, tak – odpowiedział Jaime, kiedy Joe zapytał, czy jadą jeszcze raz. Moretti nie musiał mieć dwa razy powtarzane. Chwila moment i już siedział w samochodzie, od razu zakładając kask. Był gotów. Chyba. Sprawdził swoje nogi i ręce i wyglądało na to, że wszystko już grało. Jakoś. Spojrzał jeszcze przez szybę na przyjaciela, pokazał mu uniesiony kciuk, zaraz żałując, że nie miał takich specjalnych rękawic wyścigowych. Wtedy to już w ogóle byłby odlot.
Panowie pojeździli tak jeszcze kilka razy w jedną i drugą stronę, a dopiero później przenieśli się na tor z zakrętami. Moretti spojrzał przed siebie i uśmiechnął się. Wiadomo, trzeba będzie zwolnić i delikatnie skręcić. Ale nie za bardzo, żeby w ogóle wejść w zakręt. Trochę się obawiał. Owszem, miał prawo jazdy odkąd tylko mógł je zrobić, czyli już dość długo. Swojego mustanga też już miał bardzo długo. Ale tutaj... tutaj było zupełnie inaczej. Dokładnie tak jak w tym aventadorze. Ciężko było porównywać oba auta i miejsca, po których się nimi poruszał.
– Gotowy? – zapytał Reef, kiedy znaleźli się już na linii startu.
– Bardziej nie będę – odpowiedział Jaime, wciąż się uśmiechając.
Zajął miejsce, czując, że serce wciąż mu mocno bije. Emocje z niego nie schodziły, ale czuł się też coraz pewniej za kierownicą tej maszyny. Opanowanie jej było dość trudne zważając na to, jak szybko maszyna rozwijała ogromne prędkości i jak lekko się manewrowało kierownicą. Było wspaniale.
Ruszyli z miejsca. Jaime się rozpędził, aby w odpowiednim momencie zwolnić i wziąć szeroki zakręt. Cóż, w grach wyścigowych nauczył się skręcać po wewnętrznej stronie, ale tu był świat realny, a on nie chciał wylądować poza torem. Pewnie jeszcze spróbuje tej opcji, jak już przyzwyczai się do skręcania. Och, koniecznie będzie musiał wujkowi coś za to sprezentować, coś równie mocnego jak to.
UsuńMusiał przyznać, że pokonywanie kolejnych kilometrów było bardzo przyjemne. Odpowiednie „zarządzanie” kierownicą przyszło mu dość łatwo. Był z siebie zadowolony. I cieszył się również z tego, że na twarzy przyjaciela widział szczęście. No, dobrze go było znów takim widzieć.
wyścigowy Jaime
Bańka zniknęła bezpowrotnie, ale wspomnienia w niej zawarte nadal żywo odbijały się echem w świadomości. Pełne barw i emocji miały już na zawsze pozostać równie wyraźne, a na pewno nigdy nie zapomniane. Ich słodki smak był nie do porobienia, choć teraz tak ciężko było stanąć znów stabilne na nogi, by skonfrontować się z problemami w rzeczywistości. Trochę jakby z własnej woli rzucili się na głęboka wodę, a oszołomieni wszechogarniającym ich chłodem zapomnieli jak się pływa. Dokładnie tak czuła się Lotta, a szpileczka – nieumyślnie – wbita w jej bezbronne serce niestety nie miała tak szybko zniknąć. Zdrowy rozsądek mógł racjonalizować wiele rzeczy, przez co naprawdę starała się zrozumieć bruneta, ale pewne rzeczy były poza jej kontrolą. Jej wredny umysł podpowiadał mnożące się podobieństwa do tego, że od Rogersa też nie od razu usłyszała jakąkolwiek deklarację uczuć, gdzie ona podawała mu swe na srebrnej tacy. Na szczęście tym razem ją powstrzymano przed zaserwowaniem ich przedwcześnie, lecz to nie oznaczało, że wyparowały.
OdpowiedzUsuńGdy wyszła z wanny i przyszło jej stanąć pośrodku tego pomieszczenia poczuła się obco. Nie dostrzegła tego wcześniej, bo chroniła ją przed podobnymi doznaniami ich wspólna bańka, której już nie było. Była naga dosłownie i w przenośni, ponieważ postawiła na szali wszystko co miała najcenniejsze – samą siebie i swą wiarę w wyspiarza. Nie miała dość siły, by umiejętnie zamaskować to co zachodziło w jej wnętrzu, ale to nie oznaczało, że się nie starała. Bo starała się za trzech! Była tylko zmęczona, przebodźcowana i w takim stanie przyszło jej stawić czoła z nie do końca przyjazną rzeczywistością. Rozluźniła się nieco, gdy Jerome otulił ja ręcznikiem, jednak nie odezwała się po wspomnieniu o koszulce ani słowem. Bała się, że głos mógłby spłatać jej figla. Nie chciała zranić mężczyzny tym, że sama nie do końca poradziła sobie z tak nagłym opuszczeniem ich bańki. Potrzebowała odpocząć, by z większą pewnością zwalczyć przeciwności losu.
Uśmiechnęła się ledwo zauważalnie, gdy przyznał, że za widok jej w należącym do Marshalla Tshircie dałby się pokroić. Było to miłe, nawet bardzo, ale jakoś nie potrafiła się wysilić na nic więcej, jak na ten właśnie uśmiech oraz delikatne skinięcie głową w podzięce. Nieco inaczej zareagowała, gdy wróciła z płynem do demakijażu i dostrzegła na umywalce nowa szczoteczkę do zębów. Jak sroka przyciągnięta przez błyskotki sięgnęła po nią z automatu. Fizycznie trzymała pudelku ze szczoteczką jaki wiele, ale jej oczy znów się zaszkliły, a na ustach wpłynął pełen wdzięczności uśmiech. Poczuła ulgę od ciężaru, który nagromadził się na jej ramionach nie wiadomo kiedy.
— Dziękuję — powiedziała krzyżując ich spojrzenie w lustrze, a następnie w pełni skupiała się na doprowadzeniu do porządku. Szpilka nie niknęła, ale nie zmieniła swojego położenia przez co bez większego wysiłku mogła ją ignorować; do czasu.
Stają w progu sypialni miała wrażenie, że ktoś obcym ciałem obcym w jej sercu zaczął powoli, brutalnie przekręcać. Wiedziała, że Marshall mieszkał obecnie sam, ale nie mogła pozbyć się uczucia, że to kiedyś była ich sypialnia, a ona była tylko intruzem. Było to doprawdy irracjonalne, bo nigdy przy one-night standach nie analizowała tego w czyim łóżku przyszło jej lądować ani tym bardziej rozmyślać nad tym, czy było ono współdzielone. Nie wiązała się emocjonalnie z tamtymi osobami… Teraz sytuacja była zgoła inny, a przez to bardziej skomplikowana.
Nie zdążyła mu nic odpowiedzieć, gdy w jednej chwili porwał ją na ręce, a olejnej rzucił o materac, jakby faktycznie nic nie ważyła. Zrobiło się jej znów lżej, a z jej gardła wydobył się szczery śmiech. Czym ona się przejmowała? Przecież do nadal był Jerome, tylko tym razem naprawdę miał być jej Jeromem, ale by do tego doszło pewne sprawy musiały zostać zamknięte. Odetchnęła głębiej spychając wszelkie obawy na dalszy plan, a gdy brunet również znalazł się pod kołdra skradła mu niewinnego całusa.
— To też możemy wpisać do naszych rytuałów. — puściła mu oczko i miał dowód na to, że te dobre gesty przyniosły zamierzony efekt; bo choć nie pozbyły się do końca upierdliwej szpilki, to chociaż trzymały ją w miejscu, by nie szkodziła.
UsuńWtuliła się w niego potrzebując ciepła jego ciała tak mocno jak płuca potrzebowały tlenu. Nie ważne, ze powieki jej opadały i już nie do końca kontaktowała z rzeczywistością, ten aspekt miała na pewno zarejestrować – jego bliskość.
— I vice versa — uśmiechnęła się, bo nigdy dotąd ta noc nie była dla niej tak specjalna jak w tym roku. Nigdy nie była tak przełomowa i nie zwiastowała tak wielu zmian, które już nie tak powoli przecież zachodziły. Oni musieli sobie po prostu poukładać inne sprawy, by mogli z czystym sumienie powiedzieć, ze rozpoczynają nowy rozdział. Ostatnie słowa mężczyzny zarejestrowała, lecz o poranku nie była pewna, czy to nie Morfeusz był takim dobrym władcą krainy snów.
Spała lepiej niż dziecko, bo nie budziła się co kilka godzin i nie domagał się przecież pokarmu! Dawno nie mogła tak wypocząć,nawet telefon, który zadzwonił około dwunastej jej nie zirytował. Odkąd została mama nawet sześc godzin nieprzerwanego snu to było wiele. Sięgnęła po omacku na podłogę, szafkę, aż znalazła urządzenie, które tam zostawiła przed powrotem do łazienki.
— Halo? — jej ochrypły, zaspany głos był dowodem na to, że ktokolwiek dzwonił stawiał ją właśnie na nogi. Spojrzała na śpiącego obok bruneta i po cichu opuściła sypialnie, choć podejrzewała, że i tak już był wybudzony z głębokiego snu.
— Tak, dopiero wstałam. Jak Rory? — zapytała siadając na kanapie w salonie i podciągnęła kolana pod brodę, a koszulkę naciągnęła tak, że była w swoistym kokonie.
— To się ciesze, naprawdę Wam dziękuję. Będe jakoś do dwóch godzin. Super — rodzicielka zapewniła ją, ze nie musi się spieszyć, ale martwiła się bez informacji z jej strony po całej nocy. Charlotte odetchnęła głębiej rozglądając się po salonie i wbrew wczorajszemu spadkowi formy uśmiechnęła się do samej siebie. Zaczynała nowy rok i wiedziała, że zawalczy o niego z całych sił. Ten przypływ pozytywnych emocji sprawił, ze niestety ale t-shirt wyspiarza została umoczony odrobinę pokarmem.
— Cholera… — mruknęła podrywając się z kanapy.
💙Charlotte💙
Gdybanie nie leżało w naturze panny Lester, toteż starała się w miarę możliwości je ukrócać na samym początku. Jak już zostało wcześniej wspomniane żaden człowiek – a przynajmniej o żadnym nie słyszała – nie potrafił cofnąć czasu i zmienić podjętych decyzji. Szkoda jej było energii na coś, na co realnie nie miała już wpływu; choć wiadomo była tylko marnym śmiertelnikiem i jej również zdarzały się chwile słabości, gdy z analizowała to czy owo. Na szczęście zdarzało się to stosunkowo rzadko, bo odkąd zamieszkała w Nowym jorku, w jej życiu działo się na tyle dużo, by nie miała na to czasu. Dwa razy, gdy padła na samo dno wiązały się z jedna osoba – Colinem. To wtedy była w swej najgorszej formie, lecz należało to do przeszłości, której nie chciała już roztrząsać. Wyciągnęła wnioski i nareszcie ruszyła do przodu, a to oznaczało nieśmiałe snucie planów. Planów na przyszłość biorących pod uwagę nie tylko Aurorę, ale również Jeroma jako nieodłączną część. Po tej Sylwestrowej nocy trzy rzeczy były pewne: po pierwsze nieoficjalnie wkroczyła w nowy związek; po drugie jej uczucia się w pełni wyklarowały i wiedziała, że nie ma odwrotu, kochała go; po trzecie na stracie czekało na nich kilka wyzwań.
OdpowiedzUsuńPo tej niespodziewanej, ale wcale nie nieprzyjemnej pobudce nie miała jeszcze czasu pomyśleć nad tym jaki mieli plan działania; co najlepiej było uściślić w pierwszej kolejności i szczerze nie miała na to dzisiaj chyba nawet ochoty. Dobry humor wrócił na miejsce, a ona lada moment miała wrócić do bycia przede wszystkim mama pewnego, cudownego niemowlęcia. Nie chciała zamartwiać się tym, czy gdy postanowią wspólnie zamieszkać, to czy Marshall będzie na ten przykład nalegał na to mieszkanie – rudowłosa już podświadomie wiedziała, że nie mogłaby się tu przenieść. Uczucie bycia intruzem wcale nie zniknęło, było jedynie mniej paraliżujące. Teraz jej największym zmartwieniem była plama na koszulce wyspiarza. Słysząc jego głos drgnęła, a delikatna panika ogarnęła jej ciało. Nie wymyśliła jeszcze przecież jak pozbędzie się tej plamy, a wiedziała, ze one się wcale tak łatwo nie spierały – na dowód miała kilka zniszczonych koszul nocnych.
— Tak, zaczęli się martwić, ze tak długo nie dawałam znaku życia — wyjaśniła z rozczuleniem, bo w sumie ona pewnie kiedyś tez będzie tak martwić się o swoją córkę. Gdy musnął jej skroń przymknęła oczy i natychmiast objęła go jedną ręką w pasie. Nie chciała, by gdziekolwiek odchodził. Ten gest był jednak na tyle delikatny, że nie powstrzymał mężczyzny od ruszenia do części kuchennej.
— Wiem, ale ten specyfik się tak łatwo nie daje chemikaliom — powiedziała w końcu puszczając materiał koszulki i ruszyła w ślad za gospodarzem. Omiotła jego sylwetkę, która nie do końca była ubrana i uśmiechnęła się na ten widok. Zasiadła przy niewielkiej wyspie na barowym stołku, by mieć miejsca w pierwszym rzędzie na pokaz pod tytułem Breakfast by Sunbeam.
— Zależy co oferujesz na śniadanie? — pytanie było całkiem normalne to jej sugestywnie unoszące się brwi dodawały mu podwójnego znaczenia. Miała dobry humor, bo po wypoczęciu mogła poskładać kilka kart w pierwszy stopień fundamentu nowego domku. O nie tak, że ten wczorajszy kubeł zimnej wody nie istniał, nadal czuła jego konsekwencje na sercu, ale musiała sobie z nim poradzić? W życiu trzeba był być twardym,a nie miękkim.
— A właśnie, zapomniałam przypomnieć, że od piątego przejmujesz dzienna opiekę na Rory, dobrze? — odezwała się po dłuższej chwili poważniejąc, lecz nie smutniejąc. Zielono-brązowe tęczówki lśniły pełne determinacji. Rudowłosa była zawodnikiem, którego nie tak łatwo było zrzuci z ringu – wczoraj była tylko zbyt zmęczona.
— Obiecuje, że będę bardziej intensywnie szukać jakiegoś żłobka albo opiekunki, bo szef na razie nie zgodził się na moja prace z domu — przewróciła oczami, jednak gdyby tylko wiedziała ile papierologii na nią czekało, to w pełni zrozumiałaby swego przełożonego. Nie dałaby rady z dzieckiem na ręku tego dostatecznie dobrze ogarnąć.
💙Charlotte💙
Po rozmowie z Grace, która od lat działała kojąco na rozkołatane nerwy, rudowłosa postanowiła, że na zamartwianie się tym co ich czekało przyjdzie jeszcze odpowiedni czas. Teraz chciała delektować się porankiem po niezapomnianej nocy, która z perspektywy siedzenia w tej konkretnej kuchni wydawał się jak najcudowniejszy sen. Zmęczone ciało, jednak było dowodem na to, że ze snem nie miało to nic wspólnego, a fakt ten tylko rozjaśniał jej uśmiech.
OdpowiedzUsuńTuż za rogiem czaił się powrót do obowiązków i kilka problemów do rozwiązania. Może nie były one bolesne jak w przypadku tych Marshallowych, jednak nadal miały bez krępacji pożerać wolne chwile. Pierwszym punktem na nie dokończonej liście było spędzenie ostatniego dnia z rodzicami i odprawienie ich na lotnisko, co po szaleństwach minionej nocy nie będzie takie proste i przyjemne. Drugim punktem był powrót do pracy i odnalezienie się w nowej rutynie dnia codziennego, gdzie to brunet będzie spędzał z maleńka Rory znaczącą ilość dnia. Angielka nie miała jeszcze pojęcia jak bardzo zostanie zawalona pracą, że znów przyjdzie jej wracać do domu i od razu kłaść się do łóżka, choć nie na długo ze względu na Aurorę. Kolejną pozycją na liście było poszukiwanie stałej opieki dla córki, ponieważ nie mogli sobie pozwolić na żonglowanie urlopami tak, by dziecko nie zostało kompletnie samo. Nie wydało jej się ani trochę podejrzane z jaką lekkością przychodziło jej postrzeganie przyszłości z uwzględnieniem Jeroma, albo raczej, że nie zakładała, by go miało z nimi nie być. Już na pewno nie po tym co między nimi zaszło.
Miała o tyle szczęścia w sferze relacji prywatnych, że nie związała się z Rogersem w żaden oficjalny sposób i ich rozstanie polegało na spakowaniu swoich rzeczy oraz powrocie do domu. Szatyn jeszcze bardziej ułatwił jej wkroczenie w nowy rozdział znikając z Nowego Jorku i nie interesując się najcudowniejszym darem, jakim była Rory. Wcześniej miała wrażenie, że gorzej być nie mogło, a teraz postrzegała to jako niematerialny prezent. Nie wpisała przecież Colina jako ojca w dokumentach, pozostawiając rubryczkę pustą, a nikt z personelu czy to szpitala, czy urzędu o nic więcej nie pytał. Dzięki temu nic ich nie łączyło i rudowłosa była pewna z jakim nastawieniem przywitałaby mężczyzny, gdyby nagle mu się coś w głowie odmieniło; i nie byłaby najmilsza, oj nie. Przecież ich rozstanie nie oznaczało, że miał ciche przyzwolenie na opuszczenie swojego dziecka, ale tak jak zostało wcześniej wspomniane – ono nie było jego, nie oficjalnie.
Panna Lester wiedziała, jednak, że przed przyjacielem czekały o wiele cięższe wyzwania i miała nadzieje, że okaże się dla niego wsparciem, a nie dodatkowym ciężarem. Tak jak zapowiedziała – nie powinien zapominać o tym, iż przede wszystkim nadal był jego przyjaciółką, jakkolwiek pokrętnie to nie plasowało się w ich całej relacji. Obawiała się odrobinę tego, że przez jej własne obowiązki brunet będzie próbował jak najmniej obarczać ją swoimi, jednak ona pisała się na wszystko, nawet jeśli miało być ciężko. Razem dadzą radę!
Aktualnie jednak nie skupiała się na tym co ich czekało, a na przysłowiowym tu i teraz. Na promieniach słońca przedzierających się przez chmury zwiastujące śnieg i padających na kuchenny blat oraz sylwetkę bruneta.
— Moja? — chwyciła materiał koszulki i przyciągnęła do nosa. Mimo tego, że w niej spała i poplamiła nadal pachniała Marshallem. Uśmiechnęła się z zadowoleniem i w zgodzie kiwnęła głowa. Zatem zyskała nową koszulę do spania i bardzo jej się ten fakt spodobał.
— Mogą być tosty — zgodziła się od razu, a na myśl o jedzeniu nie tyle zaburczało jej w brzuchu, co poczuła nieprzyjemne ssanie. Była głodna, nie dało się ukryć i zjadłaby dosłownie cokolwiek, a jeśli lodówka okazałaby się kompletnie pusta, skłonna była nawet skoczyć do jakiegoś pobliskiego sklepu po pieczywo. Widząc ten niewinny i rozbrajający uśmiech pokręciła rozbawiona głowa, a słysząc charakterystyczny dźwięk parsknęła śmiechem. Najwyraźniej nie tylko ona czekała ze zniecierpliwieniem na posiłek.
Usuń— Wiem, że sobie poradzimy — obdarzyła go spojrzeniem pełnym zaufania również nieświadomie powtarzając po nim liczbę mnoga, a gdy zbliżył się do niej, po jej plecach przeszedł przyjemny dreszcz. Wyczekiwała tego pocałunku, bo choć znów był inny na swój sposób to niósł ze sobą tak wiele niewerbalnych zapewnień, że otulały ją jak puchaty kocyk. Nie powstrzymała uśmiechu, nawet w momencie złączenia ich ust ani też po tym, jak się od niej odsunął. Ten poranek, a w sumie to samo południe, były wprost idealne. Chciała ten obraz, te doznania zatrzymać na dłużej i może dlatego zrobiła, to zrobiła w kolejnej chwili. Sięgnęła po telefon i zrobiła brunetowi zdjęcie z zaskoczenia, gdy układał talerze na wyspie.
— Na pamiątkę — wyjaśniła odkładając urządzenie i sięgając po gorącego tosta, którym podobnie jak Jerome poparzyła sobie lekko palce. Szybko przyłożyła je do ust, by zniwelować szkody, tym samym nie odpowiedziała mu od razu na informacje o urlopie, ale lekko drgnęła czując jego dłoń na udzie. Och takie poranki również powinny być wpisane w ich książkę rytuałów. Powoli zaczynała twierdzić, że każda chwila spędzona z wyspiarzem była na tyle specjalna, że chciała je bez ustanku powtarzać.
— Myślę, że tydzień wystarczy, jeśli będziemy intensywnie szukać tego żłobka — przyznała wgryzając się w kolejnego już tosta. Nigdy nie udawała, że jest jedną z tych kobiet co zamawiają sałatki na randce, by później w domu musieć drugi raz organizować sobie posiłek. Poza tym te tosty były pyszne, a niby takie proste. Gdy poczuła się w miarę pełną sięgnęła jedynie po herbatę i obserwowała profil mężczyzny uśmiechając się znad kubka. Nadal nie mogła uwierzyć, że był jej.
— Stopy? Hmm.. w sumie teraz jak o nich wspomniałeś to czuję, że powrót w obcasach do domu będzie ciężki, dzięki wiesz — powiedziała celując pięścią delikatnie w jego ramię. Cóż nabawiła się kilku pęcherzy, ale do tej pory była tak zafascynowana tym cudownym porankiem, że nie zwróciła na pulsujący ból uwagi. Całe ciało odrobinę ją pobolewało, jakby za chwile miała poczuć co to znaczy mieć porządne zakwasy, pomimo że przecież wróciła do aktywności fizycznych. Tylko no nie takich!
— A co do reszty, skoro taki jesteś ciekawy… To przydałby mi się masaż — mruknęła odstawiając delikatnie kubek na blat, by wolnymi dłońmi rozmasować kark. Odwróciła się do niego przodem pochylając się do przodu przez co dzieliły ich milimetry.
— Ale chętnie powtórzyłabym wszystko jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze… — zamruczała wprost do jego ucha, a następnie odwróciła jego twarz tak, by tym razem to ona mogła go pocałować. Smakował herbatą i tostami. Nie chciała się od niego odrywać, ale dźwięk telefonu ponownie sprowadził ją na ziemię. Na wyświetlaczu błyszczało Mami, więc nie mogła tego zignorować. Z wielkim rozczarowaniem odsunęła się od Jeroma i sięgnęła po komórkę.
Usuń— Dawno nie rozmawiałyśmy — zaczęła ze śmiechem, ale słysząc przeraźliwy płacz, a dopiero później słowa matki po drugiej stronie odechciało jej się żartów. Serce zabolało, bo dziecko jej potrzebowało, a ona była tutaj. Musiała znów pamiętać o priorytetach i niestety ona swoim aktualnie nie była, nie mogła.
— Jasne, jasne już jadę — powiedziała jednocześnie zeskakując ze stołka barowego. Nie przemyślała tego ruchu, bo stopy zapiekły, a ona się widocznie skrzywiła.
— Jerome muszę natychmiast wracać do domu. Rodzicom skończyło się mleko,a no słyszałeś Rory — powiedziała z przepraszającym spojrzeniem i zniknęła w łazience, by czym prędzej wcisnąć się w Sylwestrową kreacje i chociaż rękami ogarnąć rozszalałe fale. W międzyczasie udało jej się zamówić ubera, który miał podjechać pod budynek za dziesięć minut. Koszulkę zostawiła złożoną w łazience, a sama wstąpiła do sypialni, by sprawdzić, czy na pewno czegoś tam nie zostawiła. Niechętnie przeniosła się do przedpokoju i z westchnięciem spojrzała na obcasy, które musiała zaraz założyć.
💙Charlotte💙
Czy to, że rozwój ich relacji pędził teraz szybciej od samochodu Formuły 1 miało zwiastować klęskę? Nie, ponieważ wbrew temu, czego sami byli świadomi ziarenko zostało zasiane prawie trzy lata temu, jednak nie pielęgnowano go do końca tak jak na to zasługiwało. Nieśmiało wybiło się przez żyzną glebę, by przybrać kształt niepozornego kwiatu zwanego przyjaźnią. Wspólnie spędzone chwile i pokonywanie kolejnych przeciwności losu zapewniły mu niemal pełen rozkwit; niemal, gdyż ten zaczął następować dopiero tydzień temu. Z niewinnego tulipana przebijał się właśnie blask oraz kształt wiecznej róży - tej, która miała przetrwać wszelkie przeciwności losu.
OdpowiedzUsuńSzepcząc mu do ucha, że z pełną świadomością konsekwencji bardzo chętnie powtórzyłaby te przyjemności jeszcze raz, jeszcze raz i jeszcze…, nie spodziewała się niczego innego, jak właśnie takiego pewnego pocałunku. Była rozczarowana równie mocno, co brunet, gdy wszechświat stawał im na drodze w postaci telefonu od Mami. Nie mogła go zignorować, a po usłyszeniu przeraźliwego płaczu Rory czar chwili prysł. Może odrobinę była rozdarta, jednak nie na tyle, by myśleć realnie nad pozostaniem w mieszkaniu wyspiarza. Córka jej potrzebowała niestety bardziej niż Jerome.
Stojąc w przedpokoju spojrzała na położone u stóp trampki i uśmiechnęła się z wdzięcznością, choć widząc wyraz twarzy bruneta zrobiło jej się zwyczajnie smutno. To przecież nie tak, że ona chciała stad uciekać. Ścisnęło ja w gardle i sercu, jakby mieli się nie zobaczyć przez co najmniej kilka miesięcy, co prawdą nie było! Fakt ten podkreślał jedynie wagę oraz ogrom uczuć jakimi pozwolili sobie siebie nawzajem obdarzyć. Nie zdążyła nic mu odpowiedzieć nim ich usta złączyły się ponownie w pocałunku pełnym tęsknoty, która na moment zakotwiczyła ją w tym przedpokoju.
— Zobaczymy się jutro — powiedziała na pożegnanie, na moment stając w progu, jakby coś jeszcze chciała dodać, ale jedynie uniosła kąciki usta w tajemniczym grymasie. Trampki choć nie w jej rozmiarze pomogły bezpiecznie dotrzeć do domu, w którym czekała na nią zapłakana aurora i nieco wykończeni rodzice.
Niewiele ponad tydzień później…
Charlotte również była wykończona. Powrót do pracy po urlopie macierzyńskim nie był łatwą sprawą, szczególnie, gdy w domu czekało maleństwo nadal potrzebujące niemal stuprocentowej uwagi rodzicielki. Stan Nowy Jork był pod względem długości takowego urlopu bardzo łaskawy – w porównaniu do innych. Kobiety mogły bowiem pozwolić sobie na dwanaście tygodniu odpoczynku od pracy, które panna Lester rozłożyła po równo – sześc przed porodem i sześć po. Czas pędził nieubłaganie, więc nim się obejrzała znalazła się z powrotem w biurze. Lubiła to co robiła, lubiła ludzi z którymi pracowała – no może z paroma wyjątkami, ale bądźmy profesjonalni – i lubiła kolejne wyzwania, jednak nie była chyba gotowa na ilość maili oraz projektów czekających na jej biurku. Po nieco burzliwych negocjacjach ze swoim przełożonym wywalczyła sobie niewielki gabinet, by nic ani nikt nie rozpraszało jej w nadganianiu, bo niestety inaczej nie można było tego nazwać, swojej pracy. Od przeszło tygodnia tonęła w papierach dosłownie i w przenośni, próbując odnaleźć się w rozwoju projektów, które miała pod swymi skrzydłami jeszcze przed urlopem, a także nowymi zadaniami. Działała na najwyższych obrotach znów nieśmiało wskakując w tryb małego pracoholika. Lunche jadła albo z klientami, albo przy swoim biurku, by nie tracić cennego czasu ani tym bardziej nie brać pracy do domu, ponieważ wiedziała, że przy Rory może, lecz nie musi mieć chwili spokoju. Szybko przyszło jej się również nauczyć, że laktacja to uciążliwy dodatek codzienności i po pierwszym, czy drugim dniu już starała się mieć jakąś zapasową koszule w biurze. Początkowo też dość często wiadomościami sprawdzała, czy u Marshalla i córeczki wszystko w porządku, lecz przez ilość spotkań umówili się na kontaktowanie wyłącznie w sprawach kryzysowych.
Codzienność wciągnęła ich bez ostrzeżenia, lecz wyglądała całkiem dobrze, bo przecież radzili sobie. Jerome przechodził wszelkie możliwie oczekiwania przejmując pałeczkę rodzica, aby rudowłosa mogła wrócić do pracy. Była mu nieopisanie wdzięczna za wszystko co robił, a jeszcze bardziej za to, że mogła go tak często widywać. Od Noworocznego poranka przekonała się o tym, że dość szybko zaczynało jej bruneta brakować. Może to była głupia faza zakochania, a może tak już po prostu miało pozostać. Nie rozdrabniała się nad tym, a jedynie cieszyła z tego co ofiarował jej los.
UsuńNim wróciła do domu postanowiła skoczyć na małe zakupy, ponieważ lodówka zaczynała świeci pustkami, a dzisiaj chciała ugotować coś specjalnego. Dlaczego? Powodów było najmniej kilka udało jej się sfinalizować jeden z projektów, szef zgodził się na parę dni pracy zdalnej w miesiącu i chyba udało im się znaleźć opiekunkę! Co prawda czekała ich jeszcze rozmowa z kandydatka, ale w tunelu pojawiło się dość jasne światełko nadziei. Do mieszkania nauczyła się wchodzić bardzo po cichu, bo nigdy nie wiedziała, czy akurat to nie będzie pora drzemki maleństwa. Tym samym, gdy przekroczyła próg i powitała ją niczym ie zmącona cisza, a także kundelek wesoło merdający ogonem, ostrożnie odłożyła siatki z zakupami. Wzięła psiaka na ręce, by nie przyszło mu nagle do głowy szczekanie i nawet pozwoliła polizać się po twarzy, gdy weszła w głąb mieszkania. Nie spodziewała się tego widoku jaki zastała. Był to najbardziej uroczy obrazek świata, który momentalnie roztopił jej serce i sprawił, że ten dzień nie mógł być ani trochę lepszy. Wolną ręką zaczęła szukać komórki, która miała w kieszeni zielonych spodni. Postanowiła zamrozić tą chwilę na wieczność i nie psuć jej od razu. Zapięła pupila na smycz i ruszyła z nim na krótki spacer, a po powrocie starał si najciszej jak mogła ogarnąć pobojowisko. Widząc butelki z niedopitym mlekiem i tetrowe pieluchy szybko domyśliła się, że Aurora miała jeden z tych ciężkich dni.
Ubrana w szare spodnie dresowe, granatowy t-shirt z podobizna iron-mana i z włosami spiętymi w wysoki, koński ogon zabrała się tez w końcu za rozpakowywanie zakupów. Co jakiś czas zerkała na śpiące towarzystwo i upewniała się, że Biscuit nie planował ich przedwcześnie zbudzić. Uśmiech nie schodził z jej ust do momentu, gdy przypadkiem upuściła z brzdękiem brudne sztućce do zlewu. Skrzywiła się i ostrożnie odwróciła przodem do salonu. Nie musiała nawet długo czekać na rozdzierający płacz niemowlęcia. W dwóch susach podskoczyła do kanapy i przejęła córkę, jednak wiedziała, że Jerome niestety też musiał się już obudzić.
— Przepraszam, starałam się być cicho — powiedziała wykrzywiając usta w podkówkę, a jednocześnie kołysząc Rory na rękach.
— Dała ci dzisiaj popalić, co? — bardziej stwierdziła fakt niż zapytała z widocznym poczuciem winy. Dziewczynka nawet w ramionach mamy nie chciała się dać tak łatwo uspokoić i Charlotte podejrzewała, że była widocznie głodna. Niestety to co miała aktualnie na sobie nie miało żadnych usprawnień dla matek karmiących piersią, więc jakoś wyciągnęła jedną rękę z materiału, by ten unieść odpowiednio do góry. Usiadła obok bruneta i pozwoliła córce niemal samej odnaleźć pierś, której była spragniona. Cisza znów zapanowała w mieszkaniu, a ona przeniosła wzrok z dziecka na Marshalla.
— Dzień dobry — powiedziała ostrożnie nachylając się, by lekko go pocałować.
💙Charlotte💙
Za nic w świecie nie chciała go tak wystraszyć zabierając z piersi płacząca Rory. Dlatego od razu przeprosiła i spojrzała na niego z nieskrywanym współczuciem, bowiem miał wypisane na twarzy jak bardzo niemowlę dało mu w kość. W pierwszych dniach po porodzie Charlotte czuła się pewnie podobnie jak on dzisiaj, ponieważ córeczka w kompletnie nowym otoczeniu była więcej niż niespokojna, a i sama Angielka cały czas nastawiona była na czuwanie niewiele przez to wypoczywając.
OdpowiedzUsuń— Wróciłam, chciałam dać Wam jeszcze pospać, ale głupie sztućce wypadły mi z rąk — powtórzyła za nim, jednocześnie od razu się tłumacząc z tego co spowodowała taką, a nie inną reakcje dziecka. To nie tak, że zawsze trzeba było przy niej chodzić na palcach, bo czasem miała wrażenie, że i bomba nie wyrwałaby Aurory z objęć Morfeusza, ale w dni takie jak dziś każdy szmer urastał najwyraźniej do koncertu metalowego.
— Aż tak? — skrzywiła się z jeszcze większym współczuciem, a jednocześnie wdzięcznością, ponieważ który facet tak by się poświęcał? Nawet biologiczni ojcowie nie zawsze przejawiali takie zapędy, a Marshall był wszystkim tym czego obie z córką potrzebowały, choć może nie do końca jeszcze połączyły odpowiednie kropki.
Pocałunek choć krótki wywołał przyjemny dreszcz spływający w dół jej pleców, jednocześnie rozgrzewając przyjemnie całe jej ciało. Jakkolwiek głupio i szczeniacko to nie brzmiało to uwielbiała całować bruneta, nawet gdy nie mogli posunąć się z niczym dalej, a ostatnio cóż obecna w jej ramionach dziewczynka sporo im utrudniała w tych kwestiach. Może nie w stu procentach, ale niejednokrotnie padali oboje twarzą w poduszkę lub też wyspiarz musiała wracać do siebie, by zająć się Haroldem. Jednym słowem wolne odrobinę uciekało im przez palce, ale pomimo to wypełniali je tymi drobnymi gestami, które nie tyle budowały kolejną bańkę, co stawały się stabilnym wykończeniem fundamentów ich nowego domku z kart.
Wsparła się na Jeromie delikatnie chłonąć jego bliskość, lecz nie zapominając, że była w trakcie karmienia; Rory zresztą swa zachłannością nieco boleśnie się do niej przyssała, więc nie szło odpłynąć. Uśmiechnęła się na słowa oraz pocałunek. Jakim cudem otrzymałam taki dar pomyślała, bo teraz nie brakował jej kompletnie niczego.
— Też tęskniłam — odpowiedziała po chwili, ponieważ pomimo wielu spotkań i dość wyczerpującego dnia z tyłu głowy miała ciągle ich dwójkę czekającą na nią w mieszkaniu.
— A skąd wiesz, że to nie ja dałam im popalić, hm? — zapytała zaczepnie, ale za chwilę się zaśmiała się cicho odchrząknęła, miała bowiem kilka ogłoszenie do przekazania.
— Udało mi się zamknąć jeden wielki projekt, nareszcie — z jej głosy biła ulga i duma jednocześnie, ponieważ od powrotu do pracy na tym jej w sumie najbardziej zależało. Bylo to coś, czym na razie nie mogła się oficjalnie chwalić, ale już niedługo, niedługo zdradzi więcej szczegółów.
— I co ważniejsze, mamy co świętować! Odezwała się jedna dziewczyna na nasze ogłoszenie w sprawie opieki na Aurorą — prawie że podskoczyła na tej kanapie z radości. Jeszcze musieli z nią przeprowadzi rozmowę i zdecydować, czy to jest to czego szukając dla córki, jednak Charlotte miała dobre co ku temu przeczucia. A trzeba zaznaczyć, że intuicja rzadko ją zawodziła, czasem jej po prostu za cholerę nie słuchała.
— Dlatego na obiad dzisiaj domowe tacos, co ty na to? — zdradziła kulinarna niespodziankę wskazując podbródkiem część produktów nadal leżących na kuchennym blacie.
��Charlotte��