aktualności

06.11.2025
Koniec listy obecności
Karty postaci autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały usunięte z linków. Po 10 listopada karty postaci zostaną usunięte z listy postów i przeniesione do kosza.
01.11.2025
Lista obecności
Na blogu pojawiła się lista obecności. Prosimy o wpisywanie się. Lista potrwa do 5.11.2025.
31.10.2025
Aktualizacja regulaminu bloga
W Regulaminie dodano punkt dotyczący rozwiązywania sporów między autorami. Prosimy o zapoznanie się z nim.
26.10.2025
Wgranie poprawki
W kodzie wgrano poprawkę dotyczącą wyświetlania szablonu na urządzeniach mobilnych. Wszystkim pomocnym duszyczkom - dziękujemy ♥
24.10.2025
Aktualizacja szablonu
Po trzech latach nasz kochany NYC doczekał się nowej szaty graficznej ♥ Jeśli dostrzeżecie jakieś nieprawidłowości, prosimy o ich zgłaszanie w zakładce Administracja.

28/09/2025

[KP] No matter what people tell you, words and ideas can change the world

 Uwaga ! Możliwe treści uznawane za niewłaściwe dla osób niepełnoletnich. Czytasz na własną odpowiedzialność. 

 Podkład: Seeb, Bastille - Grip

Natale Natty Morais
Data i miejsce urodzenia
24/12/1996, Porto (Portugalia)
Obecny zawód
Streetphotographer dorabiający na współpracy z agencjami modelingowymi i studiami filmowymi, czasem biorący również prywatne zlecenia
Języki
Angielski, portugalski (dialekt europejski) i romski
Nagrody
ReFocus Awards w kategorii Black & White Photo Contest z 2016 r., ND Awards z 2020 r. i The LensCulture Street Photography Awards z 2024
Alergeny
Cynamon i żurawina


Historia & opis
Nie tęskni za biologicznym rodzicami. Bo jakże tu tęsknić za parą ludzi, którzy oprócz genów, młodszej siostry i brata nie wnieśli do twojego życia praktycznie nic ? Matkę, owszem kojarzył. Była ponoć tą kobietą o długich kruczoczarnych włosach, która pojawiała się w rodzinnym obozie, gdy tylko zaszła w kolejną ciążę, a po urodzeniu dzieciaka zwyczajnie znikała. Ojciec z pewnością też jakiś musiał istnieć. Nikt jednak nie potrafił z całą stanowczością stwierdzić, który z licznych kochanków Kizzy mógłby nim być. Nauczył się więc żyć bez nich. Najważniejsze, że miał licznych wujków, ciotki i rodzeństwo. Ale w pewnym momencie zniknęli także jego zastępczy opiekunowie. Idylla nakazująca głęboko wierzyć, że Romowie, podobnie jak pozostałe mniejszości etniczne tego świata, zawsze trzymają się razem rozpłynęła się niczym przysłowiowa mgła, gdy miał zaledwie pięć lat. To właśnie wówczas starszyzna po raz ostatni podjęła próbę skontaktowania się z jego mãe. Zobowiązała się czekać na nich w Nowym Jorku, więc wybrali się w podróż za ocean. Tyle, że kobieta nigdy się nie pojawiła, a oni nie mogli już dłużej niańczyć za nią jej szkrabów.
Tak oto nagle stali się pensjonariuszami jednego z wielu amerykańskich domów dziecka. Nic nieznaczącymi zapiskami w grubych księgach sierocińca aż do momentu, gdy ktoś nie postanowiłby im wreszcie zaoferować nowego domu. Z maluchami poszło gładko, rodzice zastępczy pojawili się w przeciągu niecałego roku. Natale nie miał zaś aż tyle szczęścia. Przez wiele lat błąkał się od jednej familii do drugiej aż w końcu przyczepiono mu łatkę sprawiającego problemy wychowawcze i nienadającego się do procesu adopcyjnego. Faktycznie, zawsze wyróżniał się spośród innych dzieci swoją kreatywnością, chęcią eksploracji narzucanych granic oraz ekspresyjnością. Skazany na długotrwały pobyt w murach przytułku, coraz częściej uciekał poza nie. Początkowo były to tylko mało znaczące wypady, które i tak sprawiały, że wychowawcy nieodmiennie wpadali we wściekłość. Następnie zaczęły się pierwsze eksperymenty z alkoholem i dragami. W wieku szesnastu lat trafił z zatruciem na SOR i został oddelegowany na miesięczny detoks. Niedługo później, wykorzystując chwilową nieuwagę nauczycieli, podczas wycieczki do Muzeum Historii Naturalnej ukradł aparat z biura rzeczy znalezionych. I pewnie nikt by się o tym występku nigdy nie dowiedział, gdyby właściciel zguby zauważywszy jego brak, nie postanowił się po niego zgłosić jakieś dwa tygodnie po tym wydarzeniu. Tym razem skończyło się już na poprawczaku, z którego wyszedł dopiero jako młody samotny dorosły. Nie mając innego wyjścia, chwytał się rozmaitych prac dorywczych. Zaczynał od sprzątania w podrzędnym barze, po czym zatrudnił się kolejno jako barista i taksówkarz wodny, by ostatecznie postawić swoje pierwsze kroki w świecie sztuki jako performer ognia i drag queen w klubie nocnym. Po wielu perturbacjach zaistniał jako undergroundowy aktor występujący głównie na deskach teatrów ulicznych. Podczas jednego z przedstawień przypadkiem został zauważony przez łowcę talentów pracującego dla agencji modelingowej, a kilkanaście dni później miał już w ręku pierwszy kontrakt. Ciągły blask fleszy nigdy mu nie przeszkadzał, a stawka za te wygłupy była całkiem niezła, więc zapewne gdyby nie niespodziewana wygrana w ReFocus Awards z 2016 roku, najprawdopodobniej nadal rujnowałby sobie zdrowie stosując się do niestworzonych diet i próbując dogonić ciągle zmieniające się trendy modowe. Na całe szczęście obecnie ma już ten cały cyrk za sobą i, mimo serca wciąż obficie krwawiącego po stracie ukochanej, stara się patrzeć w przyszłość z uśmiechem na ustach.
Księga tajemnic
* Obywatel świata.
* Filantrop.
* Ponieważ urodził się w Wigilię, matka nadała mu imię oznaczające po włosku Boże Narodzenie.
* Zdarza mu się tworzyć rysunki za pomocą ołówka lub węgla, lecz zdecydowana większość z nich nigdy nie ujrzała światła dziennego.
* Wdowiec od stycznia br. Jego małżonką była francuska adwokatka po godzinach świadcząca bezpłatne usługi dla najbardziej potrzebujących mieszkańców Nowego Orleanu, Alix Fontenelle. Przeprowadzone po jej śmierci śledztwo wykazało, że prowadzone przez nią auto miało podciętą linkę hamulcową.
* Wciąż nie zdejmuje obrączki.
* Choć sam skończył jedynie technikum fotograficzne, od dnia zamordowania ukochanej samodzielnie kontynuuje ich wspólne dzieło udzielając bezpłatnych lekcji dla uboższych dzieciaków i z ogromną cierpliwością wysłuchuje ich historii, nie raz stając się dla nich kimś w rodzaju zastępczego opiekuna, wszędzie tam gdzie się akurat znajduje. Żywi bowiem szczerą nadzieję, że jego dobre rady starszego kolegi pomogą im kiedyś osiągnąć szczyty, o jakich on sam nie mógł w ich wieku nawet marzyć.
* Obecnie wraz z kilkoma innymi artystami wynajmuje apartament w dzielnicy TriBeCa. W przeciwieństwie do większości z nich jednak planuje za jakiś czas ruszyć w dalszą podróż.
* Ma heterochromię obszarową powodującą, że górna część jego oczu ma barwę brązową, a dolna zieloną.
* Fan miętowo-lawendowej herbaty oraz muzyki rockowej, heavy metalowej, bluesa i jezzu.
* Kierowca czarnego Jeepa Grand Cherokee z 2008.
* Opiekun Kavy (whippeta należącego dawniej do kłusowników) i Novy (seterki angielskiej odziedziczonej po ś.p. żonie)

「R」

Odautorsko

9 komentarzy:

  1. [Dobry wieczór! Witam serdecznie Twoją kolejną postać i widzę, że znalazłoby się tutaj kilka punktów zaczepienia zarówno pomiędzy Natalem i Ianem, jak i pomiędzy Natalem i Maxine :D Ja już jednak męczę Dalaję, a moce przerobowe na kolejne wątki powolutku mi się kończą, więc pozostaje mi życzyć Ci udanej zabawy z tym ciekawym panem :)]

    MAXINE RILEY & IAN HUNT & CHRISTIAN RIGGS

    OdpowiedzUsuń
  2. (I dobrze, że nie tęskni za rodzicami. Za takimi ludźmi nie ma co tęsknić. Przykra historia z jego żoną. Oby się pozbierał, a myślę ze zwierzaki mu w tym pomogą. Baw się dobrze i powodzenia z postacią.
    PS - żurawina piszemy przez „u”. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć! Mam wrażeniem, że tym swoim postaciom robisz tak bardzo pod górkę, że cholernie trudno potem im wyprostować swój żywot! ;-(
    Jeśli masz jakiś pomysł, to zapraszam do którejś z moich pań. Baw się dobrze!]

    Andrea Wilson, Debbie Grayson & Olivia Fitzgerald

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Nie ma co, też bym nie tęskniła za takimi rodzicami, bo też za czym tu tęsknić? Pan nieźle pokiereszowny przez życie, ale my jako autorzy, dobrze wiemy jak ciekawie jest zaglądać w te ciemniejsze rejony! Trzymam kciuki, żeby w jego życiu pojawiło się więcej promyczków!
    Życzę ci dużo wątków, pomysłów i czasu! Jakby, co zapraszam do mojej gromadki!

    PS: wracam powoli do życia, więc niebawem podrzucę odpis od Charlotty dla Eloy'a! :D ]

    Charlotte Ulliel, Nathaniel Park i Caleb Crowe.

    OdpowiedzUsuń
  5. Długo można by opowiadać, co to się podziało w życiu Leifa, że skończył bez mieszkania – ale nie była to jeszcze opowieść, którą był gotowy podjąć. Przyjął określoną strategię odpowiedzi: robił udręczoną minę i z machnięciem ręki oświadczał „ech, bracie, weź nawet nie pytaj”.
    Szczęśliwie – rzeczywistość nie prezentowała się znowu aż tak dramatyczna. Co najwyżej trochę dramowato czy dramogennie, ale na pewno nie dążyła do sad endu, w którym Leif musiałby nazwać się osobą w kryzysie bezdomności. Po prostu do tego wszystkiego dołożył nieco własnego gapiostwa i nie zdążył wynająć czegoś nowego w czas.
    Szwendał się więc teraz od znajomych do znajomych – a miał ich całkiem dużo, więc zawsze znalazł się ktoś chętny do przygarnięcia strudzonego wędrowca. To było nawet ciekawe doświadczenie. Jedyną trudnością stanowiły rzeczy osobiste i inne szpargały, teraz rozrzucone po wielu domach. Ale i to dało się przeżyć.
    Dzisiejszą – w zasadzie to już: wczorajszą – noc spędził u Charlene, rzeźbiarki, z którą niejedno przeżył i którą od dawna znał. Czyli od jakichś dwóch tygodni. Jej miejscówa była doprawdy nietypowym miejscem, pełnym różnych artystów, których łączyło chyba tylko to, że każdy z nich był niebieskim ptakiem.
    Przynajmniej tak Leif to sobie wyobraził po zobaczeniu kilku obrazków ze środka, bo poza Charlene nikogo innego nie poznał.
    Rano to się nie zmieniło. Nie zdziwiło go to za bardzo, bo w końcu zerwał się skoro świt. Z natury nie był rannym ptaszkiem, wolał siedzieć po nocach, chociaż etat zmuszał go do modyfikowania swoich przyzwyczajeń, przynajmniej w pewnym zakresie. Dzisiaj akurat mógłby pospać dłużej, ale obce miejsce temu nie sprzyjało: z jakiegoś powodu nie czuł się tu najlepiej, więc niespokojny, przerywany sen skończył się dość szybko.
    Większości mieszkańców albo nie było w domu, albo pogrążyli się w marzeniach sennych, bo gdy Leif krążył korytarzami, nikt mu nie przeszkadzał. Wziął prysznic, przy okazji testując czyjś owocowy płyn do kąpieli i szampon o szalenie orzeźwiającym zapachu; a potem poczłapał do kuchni, przyodziany w same portki i airpodsy w uszach.
    W lodówce znalazł pomidory, papryki, cebule i jajka, w szafkach chleb i przyprawy, więc ochoczo zabrał się za przygotowanie szakszuki. Podrygiwał przy tym do słuchanej muzyki, od czasu do czasu nawet pogwizdując melodię. Kiedy całość dusiła się już na patelni, wrzucił do tostera dwie kromki i ruszył w kierunku wyspy kuchennej, by trochę przesunąć zalegające na niej rzecz i zrobić miejsce na talerz.
    Wtedy jego uwagę przyciągnął leżący na blacie notatnik. Pchany ciekawością – ciekawością, która zresztą napędzała większość jego działań – otworzył go na losowej stronie i zaczął niespiesznie przeglądać kolejne. A każda z nich wypełniona była rysunkami. Pochłonęłoby go to totalnie i mógłby stracić poczucie czasu – ale z transu wyrwał go ruch tuż obok, wyczuty widzeniem peryferyjnym.
    To chleb wyskoczył z tostera.
    Leif oderwał się więc notesu – i wtedy ujrzał w pomieszczeniu jakiegoś mężczyznę. Nawet nie wiedział, kiedy ten wszedł: minutę czy sekundę temu. I nie był pewien, czy już coś powiedział.
    Leif uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem i wyciągnął z ucha słuchawkę.
    – Mówiłeś coś? – zapytał beztrosko.

    Leif Zweig

    OdpowiedzUsuń
  6. Jedna z aul w ogromnym gmachu Columbii, a przecież było ich wiele, podobnie jak i aul, pękała w szwach. Wykład, całe szczęście, odbywał się w godzinach, które pozwalały przyjść każdemu w miarę wyspanym. W przypadku Andrei nie kolidował on też z innym zajęciami. Musiała jedynie odwołać rezerwację niewielkiego studia muzycznego, w którym nagrywała piosenki. Trudno, niech straci ten nieistotny w tej chwili zadatek. Wilson miała wiele pasji. Film, muzykę, fotografię i to tej ostatniej poświęcała najmniej czasu. Jeszcze jako dziecko, a nawet i nastolatka, nie odrywała dłoni od aparatu. Teraz zdjęcia robiła sporadycznie, częściej pozwalając sobie na kręcenie krótkich filmików, ruchomych ujęć, które łączyła w ładne, zgrabnie zmontowane klipy. Wszystko zajmowało jej cholernie dużo czasu, a ona sama próbowała rozciągnąć dobę jak najbardziej tylko mogła, ale było to… trudne, niewykonalne. Dwadzieścia cztery godziny i koniec.
    Wykłady ze znanymi ludźmi, z ludźmi, którzy coś osiągnęli w danej dziedzinie, z praktykami, a nie teoretykami były czymś, z czego trzeba było korzystać, jeśli chciało osiągnąć się poziom mistrzowski. Andrea była ambitna, czasami nawet za bardzo, ale teraz, kiedy siedziała w pierwszym, najniższym rzędzie w auli i spoglądała na niego znudzonego wykładowcę, będącego jednocześnie organizatorem tego spotkania, nie żałowała. A mogłaby. Mijały kolejne minuty a zapowiadany Natale Morais się nie pojawiał. Wykładowca nie pozwalał im jednak milczeć. Sobie również. Usiadł przy długim stole, odpuszczając sobie stanie przy mównicy i rozpoczął dyskusję. Czysto teoretyczną, oczywiście. Studenci mu odpowiadali, parę osób wyszło po upływie standardowego kwadransa akademickiego, Andrea Wilson siedziała jednak twardo.
    Ubrana była w czarne, dopasowane jeansy i flanelową koszulę w czerwono-czarną kratę, pod która miała czarny podkoszulek. Trampki sięgające za kostkę kiedyś były białe, długimi sznurówkami zaś oplotła kostki i teraz, zakładając nogę na nogę, machała jedną stopę, obserwując swoje znoszone już buty. Albo wymagały renowacji, albo wymiany.
    Dumała nad tym, nie mogąc dojść do porozumienia z samą sobą, kiedy do auli ktoś wszedł.
    Andy uniosła głowę, wpatrując się w szczupłą sylwetkę mężczyzny. Szybko przeszedł do rzeczy, prędko i sprawnie rozmawiając z profesorem. Może ona tak samo sprawnie powinna zdecydować co z tymi trampkami? Westchnęła i obie jej stopy dotknęły podłogi wyłożonej ciemnozieloną wykładziną.
    Wszyscy, przynajmniej ci, których w zasięgu miała Andrea, wpatrywali się w skupieniu młodego mężczyzny. Nie wydawał się dużo starszy od nich i chyba to pozwoliło na tak prędkie zniesienie bariery między nimi. Jego słowa wywołały szum. Młodzi ludzie potakiwali głowami, część odpowiadała, część tylko mruczała, ale dali mu aprobatę.
    Ręka Andy wystrzeliła ku górze, kiedy ten tylko skończył mówić i zwieńczył swoją wypowiedź krótkim ok?
    — Dlaczego fotografia uliczna a nie studyjna? — zadała pierwsze pytanie. Miała świadomość tego, że ani jedna, ani druga forma fotografii wcale nie były proste. Andy też wolała robić zdjęcia w ruchu, w żywym otoczeniu. — I co sprawia, że fotografia uliczna jest łatwiejsza?
    O, a to było pytanie prowokujące. Zadane przez Andreę celowo, bo przecież wiedziała, że wcale tak nie jest. Że każda fotografia była wymagająca, bo można było zrobić dobre zdjęcie telefonem i bez namysłu, ale znalezienie kadru, który przyciągnie spojrzenie na dłużej i zostanie w pamięci, wymagało już większego zaangażowania.

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń
  7. Sam nie był zaborczy – w zasadzie o nic, ani o ludzi, ani w stosunku do przedmiotów. Trochę życie go tego nauczyło, a trochę miał to od zawsze. W każdym momencie możesz coś stracić, więc nie ma co się przywiązywać. Jak ci czegoś zabraknie, to trudno, trzeba będzie zbudować sobie od nowa, bez zbytniego dramatyzmu.
    Niektórzy powiedzieliby, że miał luźne podejście do idei posiadania. To nie była do końca prawda, po prostu w pokrętnym systemie wartości odróżniał ważne od ważniejszego, nieważne od nieważniejszego. Ponieważ nie miał żadnego problemu z tym, by dzielić się swoimi rzeczami, czerpał też od innych – i nie nazwałby tego podkradaniem.
    Chyba że ktoś by mu kategorycznie zabronił. Uszanowałby. Przynajmniej by się postarał, a jeśli złamałby zakaz – to niekoniecznie ze złośliwości, raczej z rozproszenia.
    Doskonale za to potrafił zrozumieć, że dla kogoś coś jest tak intymne, że nie chce tego światu pokazywać. Wierzył, że potrafiłby się od tego trzymać z daleka. Przez myśl mu nie przeszło, że porzucony samopas notatnik na stole ma dla kogoś taką rangę. Bo gdyby miał, to przecież nie zostałby tak niedbale pozostawiony, prawda?
    Wyciągnąwszy z uszu słuchawki, odłożył je na chwilę na stół. Głośność była tak podkręcona, że nawet w takiej formie dało się rozpoznać płynące z AirPodsów rapsy.
    – Sorry – powiedział lekko, wzruszając ramionami.
    Przeprosiny były luźne, ale całkiem szczere, choć na takie pewnie nie wyglądały. Bo z kolei Leif wyglądał, jakby nic sobie nie robił ze złości nowoprzybyłego faceta – i to też była prawda. Nie przejęło go to zbytnio.
    Zwyczajowo w pędzie, teraz chwilowo przeszedł do flegmatyzmu. Niewzruszony wyciągnął z szortów pudełeczko, schował do niego słuchawki, zamknął z pyknięciem i wsunął do tylnej kieszeni.
    – Słyszałem – odparł przyjaznym tonem, wzruszając ramionami. Zamknął notatnik i przesunął go do jego właścicielowi. – A ty słyszałeś może o takim koncepcie, żeby o tajnych sprawach nie rozmawiać w metrze, a sekrety chować do szuflady?
    Posłał gościowi czarujący uśmiech, a potem gwałtownie odwrócił się do tostera, z którego już wyskoczyły kromki chleba. Przerzucił je sprawnie palcami – ała, ała, gorące – na talerz i od razu wsadził do urządzenia kolejną porcję. Szybkim krokiem przeszedł do szakszuki na patelni, którą zdjął z ognia. Wyglądało na gotowe.
    – Wyluzuj, zrobiłem ci śniadanie – rzucił pojednawczo.

    Leif Zweig

    OdpowiedzUsuń
  8. Cieszył się ze zmiany kierunku swojego życia. Bycie lekarzem byłoby satysfakcjonujące, zapewne, jednakże równocześnie okupione wieloma wyrzeczeniami. Uczył się długo, naprawdę myślał, że to jest droga jaką chce sam podążyć, a nie wpojonym przez rodziców pragnieniem. Bo skoro ich los złączyła nauka, on musiał to kontynuować, prawda? Tak myślał przez naprawdę ładnych kilka lat, aż w końcu zapragnął czegoś innego. Siedzenie w książkach już nie dawało mu tyle satysfakcji, tyle radości. Z każdym dniem robiło się coraz bardziej mozolne, ciężkie, odbierające mu siły. Wiedział, że ta decyzja im się nie spodoba, ale powoli coraz mniej go to obchodziło. Powoli uczył się stawiać siebie na pierwszym miejscu, tak całkowicie. Domyślał się, że konsekwencje będą spore, głównie z powodu jego rodziców. Nie mylił się. Nie miał wówczas wielkiego planu na siebie, postanowił płynąć z falą. Zrobić coś, co dla jego rodziców było niewyobrażalne.
    Z perspektywy czasu, wiedział, że dobrze zrobił. Co prawda nie miał z nimi prawie żadnego kontaktu, jednak nie musiał się już nikomu podporządkowywać. I to mu się podobało. Praca modela była dla niego satysfakcjonująca, choć momentami trudna i zdecydowanie nie dla każdego. On jednak wyrobił sobie pewną markę, wobec czego mógł czasem pozwalać sobie na nieco więcej. Choć niezbyt często korzystał z tego przywileju. Nie lubił kręcić dram i sporów, wolał spokój. Choć taki rozgłos zdecydowanie lepiej by się klikał. Jednak nie narzekał ani na rozpoznawalność, ani na swoje finanse. Ponad to, cenił właśnie spokój i ciszę.
    Tego dnia na sesji znalazł się dość wcześnie. Chciał mieć czas na zapoznanie się z koncepcjami, na rozmowę z fotografem i członkami staffu. Lubił tak zaczynać pracę, na spokojnie, na luzie, nie śpiesząc się, a zarazem wprowadzając przyjemną atmosferę. Wiedział, że wiele jest modeli, którzy gdy tylko poczuli jakąś sławę czy rozpoznawalność, unosiła głowę wysoko, mając za nich innych. Nei rozumiał takiego zachowania, nie chciał nawet. On wolał sobie popijając kawkę, żartować z makijażystką, która z cierpliwością ścierała mu łzy rozbawienia z kącików oczy, zanim te mogłyby popsuć jej prace.
    Gdy makijaż i fryzura zostały zrobione, przebrał się w pierwszy set ubrań. No musiał przyznać, że był zadziwiająco wygodny i dobrze skrojony, co wcale nie było takie oczywiste. Choć jak na jego gust, zdecydowanie zbyt mocno dopasowane. Nathaniel od pewnego czasu był fanem luźnych, oversizowych krojów.

    [Rozkręcimy się, obiecuje ]

    Nathaniel

    OdpowiedzUsuń
  9. — No dobrze… — mruknęła cicho Andrea, przyjmując jego pierwszą uwagę i nim powiedziała coś więcej, wysłuchała go. Cóż, gdyby wiedziała, że prywatne życie ich dzisiejszego prelegenta nie było usłane płatkami róż, to prawdopodobnie niczego by to nie zmieniło jej w podejściu do Moraisa. Nie znała go jako człowieka. Znała go jako fotografa. Jako kogoś, kto wykonywał swój zawód dobrze. A może nawet i bardzo dobrze, o czym mogły świadczyć zdobywane przez niego nagrody. Ona na swoim koncie nie miała ani jednej, ale też nigdy się o to nie starała. Nigdzie, poza swoim instagramem nie wrzucała zdjęć. Na tym prywatnym, który nie był dostępny dla szerszego grona odbiorców, miała albumy z twarzami bliskich, z ważnymi wydarzeniami i momentami jej życia. Na tym drugim, który powiązany był z kontem na YT miała głównie zajawki kolejnych teledysków, na których nikt nie mógł zobaczyć jej twarzy.
    — Wydaje mi się jednak, że jeśli chodzi o fotografię studyjną — drążyła dalej. Nie miała możliwości brału udziału w takiej sesji, dlatego była ciekawa. — Wiele zależy od modela, jeśli w sesji bierze on udział. Czasami praca modela lub modelki może sprawić, że zdjęcie będzie niepowtarzalne, tylko wtedy… Czy to kwestia talentu fotografa? Czy jednak umiejętności pozującego? — Kolejne pytanie z natury podchwytliwych, trochę na zasadzie: co było pierwsze, kura czy jajko.
    Andrea nigdy nie myślała o swoich biologicznych rodzicach. Nie nazywała ich nawet w myślach rodzicami. Byli po prostu ludźmi, którzy ją zrobili, spłodzili. Widnieli pewnie w papierach, których nigdy nie widziała na oczy i nie chciała widzieć. Miała rodziców. Helen i Georga. Najwspanialszych, dzięki którym jej życie faktycznie nie było złe. Było skromne, ale dobre i pełne radości.
    — Czy istnieje jakaś możliwość towarzyszenia panu podczas pracy? Czy prowadzi pan warsztaty z fotografii ulicznej? — Andrea się nie poddawała i nie dawała dojść do głosu innym. Ktoś jednak jej przytaknął.
    — Właśnie! — Krzyknął chłopak z ostatniego rzędu. — Czy to tylko warsztaty teoretyczne? Tak nam przekazali…
    Bo faktycznie tak było. Dzisiaj przyszli bez aparatów. Mieli tylko te wbudowane w smartfony, ale też nikt nie dawał im do zrozumienia, że mogliby pracować z kimś, kto znał się na rzeczy w praktyce.

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń