Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

"Rodzina to nie przeszłość, nie można o niej nie myśleć. Człowiek ma ją w sercu, dokądkolwiek idzie."



Udział w wątku biorą: Jennifer Woolf, Jerome Marshall, Noah Woolf
Kolejność: Losowa
Miejsce: początkowo akcja dzieje się pod wynajmowanym mieszkaniem Jen i Jerome'a. Potem się okaże.

31 komentarzy

  1. — Jak to, pomyliła pani rezerwacje? Co to ma znaczyć?
    Jerome aż przystanął z wrażenia, kiedy odebrał telefon od nieznajomego numeru i usłyszał te rewelacje. Dzwoniła do niego menadżerka restauracji, w której zarezerwowali stolik na osiemnastego listopada, by po ślubie w urzędzie zjeść obiad ze świadkami. Niczego więcej nie chcieli od tego dnia. Krótka uroczystość ku zadowoleniu urzędników w Urzędzie Imigracyjnym, a później smaczny obiad już dla ich własnej uciechy, bo prawdziwie mieli świętować dopiero podczas ślubu na Barbadosie, którego termin pozostawał wciąż nieznany i raczej odległy. Czy naprawdę to było za dużo? Czy los, który ostatnio wyjątkowo im sprzyjał, znowu zaczynał kaprysić?
    — Panie Marshall, najmocniej przepraszam. Zapisywała państwa nasza praktykantka, nie spojrzała dokładnie w kalendarz, niestety osiemnastego listopada o trzynastej wszystkie stoliki mamy już zarezerwowane. Jeśli mogłabym zaproponować coś w innym terminie…
    — Nie, nie mogłaby pani — wszedł kobiecie w słowo, podejmując przerwany marsz ku stacji metra. — Osiemnastego listopada biorę ślub, więc inny termin może sobie pani wsadzić w dupę — stwierdził dobitnie i cóż, niezbyt elegancko. Był zmęczony po pracy, na dodatek było zimno i siąpił deszcz, niby tylko lekka mżawka, ale przy mocniejszych podmuchach wiatru zimne igiełki nieprzyjemnie cięły w twarz. Fałszywe uprzejmości były zatem ostatnim, na co miał ochotę.
    — Proszę pana, proszę posłuchać…
    — Nie, to pani posłucha. Ma pani godzinę na rozwiązanie tej sytuacji — warknął do telefonu, zbiegając po schodach do sieci podziemnych korytarzy, gdzie kursowały kolejki każdego dnia transportujące Nowojorczyków z jednego końca miasta na drugi. — Albo znajdzie pani wolny stolik, albo nasmaruje wam w sieci taką opinię, że będziecie dopłacać do interesu. Godzina! — rzucił w ramach pożegnania i rozłączył się, nie czekając na odpowiedź. Jednocześnie w duchu już godził się z tym, że będą na nowo musieli szukać miejsca na obiad, bo czymże była jego groźba? Podminowany i zrezygnowany, podążał na odpowiedni peron, nie mając pojęcia, że ktoś od początku przysłuchiwał się jego rozmowie.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  2. Noah po wyjściu z pracy postanowił zajrzeć do siostry. W końcu obiecywał, że już nie zniknie bez słowa, a zamierzał podarować siostrze nawet więcej... tę wątpliwej wartości relację, jaką był w stanie z nią nawiązać. To zaś wiązało się z próbami spotykania się... przynajmniej od czasu do czasu. Z tego względu gdy tylko pozbył się ostatniej przesyłki, ruszył w stronę metra. Godzina była taka, że poruszał się w zwartej kolumnie, która na chwilę zachwiała się, gdy jakiś mężczyzna przystanął. Wtem Woolf znalazł się za nim akurat wtedy, gdy nieznajomy podjął na nowo swój marsz. Jak się szybko okazało, przeznaczeniem Noah było podążać dalej za zdenerwowanym fanem telefonów. Woolf sam nie wiedział, w którym momencie zaczął się przysłuchiwać wypowiedziom mężczyzny. W każdym razie gdzieś po głowie Noah obijały się słowa o ślubie. Ale przecież wiele osób wstępuje w związek małżeński tego samego dnia... prawda? Mężczyzna pieklił się i chyba miał rację, bo z kontekstu wynikało, że restauracja nie zapewniła miejsc dla gości. Ale tylko stolik? Czyli to jakieś małe spotkanie... dziwne. W końcu śluby zwykle są ważnymi imprezami, które gromadzą połowę rodziny, znajomych więcej niż rozsądek przewiduje i koniec końców okazuje się, że młodzi nie znają połowy swoich gości... Najwyraźniej nieznajomy i jego wybranka mieli do tego nieco praktyczniejsze podejście.A może chodzi o jakiś dodatkowy stolik na liście? Aż tak głęboko w tę sprawę Noah nie wnikał. W końcu nigdy nie miał zwyczaju wpychać nosa w nieswoje sprawy. Lubił wiedzieć, co się wokół niego dzieje i uważał podsłuchiwanie za swój atut oraz umiejętność godną odnotowania w CV, ale nie interesowały go sprawy obcych ludzi, o ile nie mógł w żaden sposób na tym zarobić.... Gdyby chociaż tę historię o ślubie dało się sprzedać na blogu... ot, przynajmniej byłby z niej jakiś pożytek.
    Woolf stanął na peronie i czekał na pociąg metra. Oddalił się też od nieznajomego z telefonem. Po kilku chwilach jechał już w stronę mieszkania siostry. Kiedy wysiadł na właściwej stacji ponownie zauważył plecy Przyszłego Pana Młodego Bez Stolika W Restauracji i ponownie Noah znalazł się za jego plecami, kiedy wyjeżdżali schodami na powierzchnię. Woolf chciał minąć mężczyznę, gdy tylko znaleźli się na chodniku przy ulicy, ale wtedy pierwszy raz Noah zobaczył twarz nieznajomego. Niemal przystanął w miejscu. Kojarzył tę twarz! Czy to nie... ten... no... Jeremy? Jerome? Narzeczony Jen? Cóż... pewności Woolf nie miał. W końcu nigdy z nim nie rozmawiał, a obserwował go tylko z daleka, gdy szedł gdzieś Jennifer. Kto wie? Może to i on, a może i nie on.... Warto byłoby się jakoś przekonać. Chociaż temat wcześniejszej rozmowy telefonicznej potwierdzałby, że to on...
    Noah zwolnił i ponownie popatrzył na plecy mężczyzny. Potrzebował jakieś dobrej wymówki, żeby zagadać... ale przyznanie się do podsłuchiwania nie wydało się Woolfowi bezpiecznym rozwiązaniem. W końcu wynikałoby z tego, że nie tylko podsłuchiwał cudzą rozmowę, to jeszcze śledził faceta przez całą podróż metrem! Cholernie słabo i mało wiarygodnie by to wyglądało. Noah niemal zazgrzytał zębami, jakby miało mu to pomóc w rozwiązaniu problemu i wynalezieniu magicznego sposobu porozmawiania z mężczyzną.
    Nagle jednak okazja sama się napatoczyła, gdy nieznajomemu z kieszeni wypadała jakaś karteczka. Noah podniósł ją i podbiegł do mężczyzny.- Przepraszam... To nie pana?  - zapytał i podał zwitek. Noah zrobił przy tym uprzejmą minę i wyglądał dzięki temu nieco młodziej i zupełnie niegroźnie.

    Noah Woolf

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz już niekoniecznie chciał znaleźć się w domu w ekspresowym tempie, ponieważ to wiązało się z przekazaniem Jennifer złych wieści, a on naprawdę nie miał ochoty być posłańcem, który je przyniesie. Zawsze jednak mógł guzdrać się na tyle, że nim ostatecznie naciśnie klamkę, oddzwoni do niego menadżerka restauracji, informując, że kryzys został zażegnany. Jerome szczerze pragnął, aby tak właśnie było, ponieważ czas gonił ich niemiłosiernie i z każdym kolejnym dniem malała szansa na znalezienie wolnych miejsc w innym miejscu.
    Pakując się do wagonika metra, przelotnie zerknął na telefon, ale nie przegapił żadnego połączenia. Nikt nie zadzwonił do niego również, kiedy pokonywał te kilka stacji, zapominając o tym, że przecież tutaj mógł mieć kłopoty z zasięgiem. Wysiadłszy, ponownie wyjął telefon z kieszeni, nie zauważając, że wypadł mu niewielki świstek potwierdzający wpłatę zaliczki na poczet rezerwacji, na którego tyle wypisane były data i godzina zajęcia stolika.
    Zagadnięty zupełnie niespodziewanie, wyprostował się i obrócił przodem do nieznajomego mężczyzny, niepewnie przejmując z jego dłoni kawałek papieru, który następnie obejrzał z każdej strony.
    — Tak, moje… — westchnął z pewną rezygnacją, ponieważ był to wyraźny dowód na to, że rezerwacja wisiała pod znakiem zapytania. — Dziękuję — dodał, z powodu gorszego humoru musząc wysilić się na uśmiech. — Mam nadzieję, że chociaż zwrócą zaliczkę — rzucił jeszcze, choć nieznajomy przecież nie mógł wiedzieć, o co chodzi, Jerome zaś nie uważał, że powinien od razu zasypać go opowieściami z własnego życia i wcisnął kartkę do drugiej kieszeni, która była pusta, nie istniało więc ryzyko, że podczas wyciągania czegoś innego, karteczka niepostrzeżenie się wysunie.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  4. Noah z ciekawością obserwował mężczyznę, chociaż na twarzy Woolfa nadal widniał ten sam uprzejmy i nieco tępy wyraz twarzy. Kiedy jednak rozmówca wspomniał o zwrocie gotówki, Noah drgnął.
    - Szkoda byłoby, prawda? W końcu... ślub to nie byle okazja - dodał jakby nigdy nic. Jakby fakt, że obcy facet wie o prywatnych sprawach innych ludzi, był czymś najbardziej naturalnym na świecie. Dlaczego Noah zaryzykował i się wydał? Ot, z czystej ciekawości. Ten diabelski impuls nie raz już wpakował go w porządne tarapaty. Teraz spojrzał na mężczyznę, żeby zobaczyć jego reakcję na swój komentarz, a potem pokręcił głową.
    - Proszę się nie niepokoić. Wsiadałem na tej samej stacji metra, co pan, i usłyszałem fragment kłótni. Nie śledzę pana - zapewnił. - Ale współczuję.... w końcu ślub to ślub, nawet jeśli w wąskim gronie - dodał szybko. Liczył, że jeśli nie dopuści mężczyzny tak łatwo do głosu, to ten ochłonie już nieco i nie będzie taki podejrzliwy. Ot, bycie gadułą we właściwym momencie to cenna umiejętność. Noah bardzo nad nią pracował, ale wiedział, że jeszcze wiele nauki przed nim w tym zakresie. Jego własna natura realizowała się w obserwowaniu świata i opisywaniu go, a nie w paplaniu trzy po trzy... Niekiedy jednak trzeba wyjść poza bezpieczne (sic!) ramy własnej egzystencji.
    - Może warto spróbować pchnąć jakieś znajomości, żeby znaleźć dobre miejsce? - zasugerował. - Bo dobre restauracje mają już pewnie pozajmowane stoliki.... Ale jakaś romantyczna niespodzianka dla wybranki mogłaby się okazać wybawieniem - zasugerował, a potem podniósł ręce w obronnym geście. - I przepraszam, nie będę się już wtrącał. To tak tylko z okazji niezwykłego zbiegu okoliczności... że jechaliśmy w tym samym kierunku - zapewnił i urwał. Woolf z trudem powstrzymywał swoją nieposkromioną ciekawość. Czy rozmówca wyda się i potwierdzi, że jest narzeczonym Jen, czy może Noah trafił na nie tego narzeczonego, co trzeba? Ale ilu ludzi mogłoby brać ślub tego samego dnia co Jen i mieszkać jeszcze w tej samej okolicy, co ona? Noah nawet rozejrzał się, czy nie ma jego siostry gdzieś obok, ale nikogo nie zauważył i nie poznał.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  5. Owszem, zdziwił się, kiedy okazało się, że ten nieznajomy mężczyzna doskonale wiedział, o co chodzi i zaraz przyjrzał mu się podejrzliwie, szybko jednak okazało się, skąd brunet był w posiadaniu tak rozległej wiedzy na temat zaistniałej sytuacji. Jerome doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że był głośny podczas wymiany zdań z menadżerką restauracji, istniały bowiem sytuacje, w których w ogóle się nie hamował i ta należała do jednych z nich. W końcu kto by się nie zdenerwował, gdyby otrzymał taką informację?
    — Tak, ślub to ślub — przytaknął, kręcąc głową, a że stali przy wyjściu z metra, to co rusz ktoś ich potrącał i przez to Marshall przesunął się nieco w bok, by wyrwać się z nieustannie tryskającej na powierzchnię rzeki ludzi. — Trochę naczekaliśmy się na ten dzień, ale co chwilę coś musi iść nie tak. Jak nie kłopoty z moją wizą, to teraz okazuje się, że ktoś pomylił rezerwacje. A już myślałem, że na jakiś czas wyczerpałem limit nieszczęść — mruknął niechętnie, choć problem ten był mały i na pewno można było w pewien sposób go rozwiązać. Chodziło raczej o to, że w pewnym momencie, kiedy człowiek musiał przeskakiwać zbyt wiele kłód rzucanych mu pod nogi przez złośliwy los, zaczynało brakować sił i można było z irytacją potknąć się nawet o wiotki patyk.
    — Znajomości? Problem w tym, że nie mam ich w Nowym Jorku tak wiele. Idzie pan w tamtą stronę? — wtrącił niespodziewanie, machnąwszy ręką we właściwym kierunku, a kiedy uzyskał potwierdzenie w postaci potakującego skinięcia głowy, po prostu lekkim krokiem ruszył przed siebie, uznając, że nie ma co stać w miejscu, skoro oboje zmierzali, przynajmniej na tę chwilę, w tę samą stronę.
    — Wie pan, mieszkam tu od niedawna, dorobiłem się już paru znajomych, ale nie kojarzę, by ktoś miał coś wspólnego z jakąkolwiek restauracją — wyjaśnił i szybko przetrząsnął w głowie listę swoich znajomych. — Poza tym jestem uparciuchem i nie lubię, jak ktoś coś za mnie robi — dodał, a że był zdenerwowany, to mówił tym chętniej, znajdując w ten sposób ujście dla negatywnych emocji. Zerknął też ponownie na wyświetlacz telefonu, oczekując na połączenie od menadżerki, ale ten milczał jak zaklęty. W jego głowie natomiast nie zapaliła się żadna ostrzegawcza lampka. Nie padł żaden cień podejrzeń. W końcu nie wiedział, jak wygląda Noah, nie mając większej potrzeby, by zażądać pokazania mu jego zdjęcia. Być może kiedyś miał poznać starszego brata Jennifer, ale czy były jakiekolwiek szanse na to, by było to świadome i dobrowolne spotkanie? Szczerze w to wątpił.
    — A tak poza tym, jestem Jerome — przedstawił się, kiedy do pokonania zostało mu kilka ostatnich przecznic dzielących go od mieszkania wynajmowanego razem z Jen.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  6. Noah trochę nie spodziewał się, że mężczyzna tak łatwo łyknie jego wytłumaczenie, ale najwyraźniej pod wpływem emocji przyszły mąż nie analizował sprawy zbyt dokładnie. Z resztą z dalszej jego wypowiedzi wyraźnie wynikało, że organizacja samego ślubu spędzała mu sen z powiek i los nie był przy tym wszystkim zbyt łaskawy.
    Woolf za przykładem mężczyzny odsunął się na bok, a potem razem z nim ruszył chodnikiem dalej.
    - Może nie jest przyjemnie prosić nikogo o pomoc, ale czasem po prostu trzeba... z resztą lepiej pomyśleć o tym w takiej perspektywie, że niektórym pomaganie sprawia najwyższą przyjemność i to dla nich nie problem a wręcz radość, gdy mogą coś zrobić. Oczywiście takich ludzi nie ma zbyt wielu, ale... zwykle przyjaciele są bardziej łaskawi - stwierdził. Potem zamyślił się. - Z resztą... Nowy Jork to wielkie miasto, przy.... znacznym nakładzie energii i odrobinie nerwów może uda się panu znaleźć coś ciekawego. Tylko to pewnie będzie kosztowało - pokręcił głową. Aż za dobrze wiedział, jak dużo kosztują ekskluzywne restauracje i jak bardzo przeciętnych ludzi na to nie stać.
    Noah niemal podskoczył, gdy usłyszał imię rozmówcy. Na miejscu utrzymał go chyba tylko wyrobiony odruch udawania, że nie wie, o co chodzi. Zgrywanie głupiego potrafi wyciągnąć człowieka z wielu niezręcznych sytuacji.
    - Daniel, miło poznać - odpowiedział Noah, niewiele myśląc. Przedstawił się imieniem, którego używał, kiedy musiał coś oficjalnie załatwić w związku ze swoją działalnością pisarską, dlatego nawet się nie zająknął. W końcu nie było to do końca takie kłamstwo... nie ma nigdzie spisanego prawa zwyczajowego, że nie można się przedstawiać swoim drugim imieniem, prawda? Miał jednak nadzieję, że po wszystkim Jerome zapomni, jak Noah się przedstawił i nie będzie dociekał, kim właściwie jest Daniel Woolf. To mogłoby go doprowadzić do interesujących informacji, którymi Woolf na razie nie zamierzał dzielić się z Jen. Przynajmniej jeszcze nie.
    Za to z jeszcze większą uwagą zaczął przysłuchiwać się towarzyszowi. Teraz już nie było wątpliwości - miał do czynienia z narzeczonym siostry.
    A zatem Jen ma problem z restauracją po ślubie... wypadałoby jakoś pomóc!
    - W sumie... sam mógłbym się rozejrzeć za jakimś miejscem - powiedział powoli. - Chodzi mi coś po głowie, ale nie byłaby to taka standardowa restauracja... no i musiałbym podzwonić. - Spojrzał w górę, jakby chciał dojrzeć tam gwiazdy. Niestety widział tylko szarą poświatę chmur i smogu. Dobrze byłby się ruszyć na kilka dni z miasta...

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak jak Noah dziwił się połknięciem haczyka, tak Jerome nie mógł wyjść ze swego rodzaju podziwu, że nieznajomy okazał się być tak bardzo zaangażowany w rozmowę i temat problematycznej rezerwacji. Ktoś inny zapewne jedynie oddałby mu karteczkę i już dawno by go nie było, tymczasem ten tutaj wydawał się być szczerze zainteresowany. A może była to jedynie zręczna gra pozorów? Grzeczna odpowiedź na nietypowe rozgadanie Marshalla? Ta myśl sprawiła, że Jerome skarcił się w duchu za brak powściągliwości; nie powinien odciągać tego człowieka od jego spraw. Cóż, niedługo zapewne i tak miało się okazać, że na kolejnej przecznicy jeden z nich pójdzie w prawo, a drugi w lewo.
    — Musi mi się udać — podsumował, mimo wszystko z pewnym zrezygnowaniem pokręciwszy głową. — Ewentualnie zawsze zostaje nam zaproszenie świadków do siebie i zamówienie chińszczyzny — dodał i parsknął krótkim śmiechem, ponieważ wizja ta wydawała mu się wyjątkowo kusząca. — Tak może byłoby nawet nieco wygodniej i na pewno mniej problematycznie — mruknął, drapiąc się po pokrywającym policzek zaroście.
    Zatem Daniel. Jerome odnotował w pamięci imię bruneta, przyporządkowując je do konkretnej twarzy, by lepiej je zapamiętać, choć podejrzewał, że już nigdy więcej nie ujrzy tego człowieka na oczy. Chociaż? Może pracowali w niewiele oddalonych od siebie miejscach, mieszkając w podobnej okolicy i mieli od teraz widywać się w metrze? Marshall kojarzył już część osób, które codziennie, o tej samej porze, wsiadały i wysiadały na kolejnych stacjach. Być może również Daniel miał do nich należeć.
    — Ty?! — parsknął ze śmiechem, co mogło zabrzmieć wyjątkowo niegrzecznie. — Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Po prostu rozmawiamy nawet nie od pięciu minut — wyjaśnił, uważnie lustrując sylwetkę mężczyzny wzrokiem, jakby zastanawiał się, co mogło nim kierować. — Nie standardowa restauracja? A co? — zagadnął, kiedy mimo wszystko ciekawość determinowana beznadziejnością jego położenia zwyciężyła. Raz jeszcze zerknął na wyświetlacz telefonu. Dalej nic. A to oznaczało, że menadżerce restauracji nie udało się nic wskórać i Jerome wątpił, że kobieta zadzwoni, by poinformować go o swojej porażce. Sam nie byłby chętny do wykonania takiego telefonu, więc wyjątkowo rozumiał ją w tym względzie. Poza tym teraz, kiedy zdenerwowanie już opadło, nawet niekoniecznie miał ochotę wracać do tego tematu. Tym bardziej, gdy za sprawą Daniela pojawiło się małe i drżące światełko w tunelu.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  8. Noah spojrzał nieco zdziwiony na śmiejącego się rozmówce, a potem sam parsknął cicho.
    - Nic nie szkodzi. Wcale się tobie nie dziwię. Też by mi to brzmiało absurdalnie - przyznał. - Po prostu... życie mnie nauczyło, że trzeba być elastycznym. Czasem ktoś tobie pomoże, czasem ty komuś... ot, żeby w przyrodzie była równowaga - odpowiedział spokojnie. Woolf miał ochotę dać sobie samemu po głowie za niezachowanie ostrożności i niewymyślenie odpowiedniej wymówki z zawczasu. Tak skupił się na tym, że siostra ma kłopoty, że zapomniał, iż jej partner nie musi być skończonym kretynem i może łatwo się domyślić, że coś tu nie gra. Poza tym Noah musiał przyznać, że zaczyna gościa lubić. Wyraźnie zależało mu na tym całym ślubie, a to dobry znak. I potrafił walczyć o swoje. Może nadawał się jednak na męża Jen? Oczywiście Woolf nie zamierzał się wtrącać w związek siostry, ale gdyby zauważył coś niepokojącego, to nie potrafiłby pozostać obojętnym. Przecież nie pozwoli skrzywdzić małej Jen...
    - Jakiś czas temu współorganizowałem małą imprezę w takiej jednej małej galerii sztuki - podjął temat. - To w sumie prywatne miejsce, a właścicielka chętnie udostępnia lokal na wystawy zewnętrze i wydarzenia. Nie ma tłumów zwiedzających, ale zawsze ktoś zagląda. Obok niej prowadzona jest kawiarenka, z której jest wyjście do ogrodu.... i prosto do parku miejskiego. Gdyby tak się dogadać, żeby zamiast kawy i herbaty można było zorganizować obiad... miejsce ciche, spokojne, za dużo ludzi się tam nie kręci, a jeśli chcielibyście sobie jakieś zdjęcia porobić, to nie będzie problemu. Mógłbym pogadać z właścicielką albo dać ci numer... Oczywiście możecie też pójść na łatwiznę i wynająć jakiś apartament na jeden dzień. Zamówić catering do pokoju. Tylko... to na pewno będzie mniej romantyczne - Noah udzielił możliwie najbardziej wyczerpującej odpowiedzi, na jaką było go stać w tym momentu. Nie było to łatwe, ponieważ nie chciał zdradzać zbyt wielu informacji o sobie. Ani też brzmieć zbyt entuzjastycznie. Ot, po prostu przypadkowo spotkany człowiek udziela rad...

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  9. Im dłużej słuchał Daniela, tym bardziej był przekonany, że Jennifer na pewno spodobałoby się to miejsce, prawdopodobnie nawet bardziej, niż elegancka restauracja, do której zamierzali się wybrać i przez to pomyślał, że być może los celowo spłatał mu kolejnego psikusa, by ostatecznie Jerome mimo wszystko dobrze na tym wyszedł. Nawet lepiej, niż początkowo planował.
    — Wiesz co, aż nie chce mi się wierzyć, ale to mógłby być strzał w dziesiątkę — przyznał, spoglądając na mężczyznę z błyskiem podekscytowania w jasnych oczach. — To brzmi nawet lepiej i bardziej w naszym stylu, niż cała ta restauracja — dodał, jakby z lekkim niedowierzaniem i namysłem kręcił głową, nim podejmie ostateczną decyzję. Zaraz też skręcili za róg i Marshall dostrzegł majaczącą jakieś trzysta metrów przed nimi klatkę, której schody prowadziły do niedawno wynajętego przez niego i Jen mieszkania. Opuścili bowiem lokum użyczone im przez kuzyna blondynki i wreszcie mieli coś swojego. Może nie stuprocentowo na własność, ponieważ na to najzwyczajniej w świecie nie było ich stać, ale jednak.
    — Możesz dać mi do niej numer i jak tylko będę w domu, to zadzwonię. Jeśli powołam się na ciebie, będzie łatwiej? — zagadnął, zerkając nieco z ukosa na swojego rozmówcę. Jeśli już rozpoczęli tę znajomość i całkiem dobrze oraz przyjemnie im się ze sobą rozmawiało, to Jerome mógł to jakoś wykorzystać, prawda? A być może właścicielka tego lokum, usłyszawszy znajome imię i nazwisko, będzie bardziej chętna do współpracy.
    — Dzięki, Daniel — dodał jeszcze, przyglądając się mężczyźnie z zainteresowaniem i wdzięcznością. Na pewno nie spodziewał się, że po felernym telefonie od menadżerki restauracji tak szybko uda mu się uzyskać pomoc, a problem, który nagle się pojawił, zostanie dość szybko zażegnany. Może po prostu Marshall wyczerpał już limit nieszczęść, który jeszcze nie tak dawno temu wydawał się nieskończony? Mimo wszystko, wolał jeszcze powstrzymać przepełnione ulgą westchnięcie.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  10. Noah uśmiechnął się lekko, gdy mężczyzna wyraził swoją aprobatę dla pomysłu Woolfa. Stanowczo o wiele bardziej pasowało do Jen ciche miejsce, bliżej natury niż ekskluzywna i sztywna restauracja. Noah musiał przyznać, że jemu samemu też bardziej podoba się taka wizja, chociaż, jak wspominał siostrze, uważa samego siebie za miejskie stworzenie. Zamiłowanie do miast nie musiało jednak oznaczać znieczulicy na piękne krajobrazy i przyrodę. Po prostu wolał francuskie kompozycje od angielskiego chaosu.
    Im bliżej byli klatki Jeroma i Jen, tym bardziej Woolf zwalniał, jakby szykując się do skręcenia w jakąś uliczkę lub do bloku. W końcu nie mógł iść wprost do mieszkania i nagle powiedzieć, że pomylił budynki! Należało dokądś odbić, żeby stworzyć pozory. Dlatego zwalniał i zwalniał, aż zatrzymał się klatkę wcześniej.
    - Wiesz co? Powołaj się na firmę Marszand. Może nie pamiętać mojego nazwiska, ale firmę na pewno. Wiesz, papiery wystawiane były i tak dalej. - Noah wyjął telefon i dziennik z torby przewieszonej przez ramię. Wyrwał kawałek kartki, a potem szybko piórem zanotował właściwy numer i nazwę miejsce. Następnie podał notatkę mężczyźnie. - Proszę... i dzwoń bez wahania. Kobieta jest naprawdę niezwykle miła. Pierwszy raz, gdy z nią rozmawiałem, szukałem jakieś... no wiesz, niespodzianki czy podstępu, ale okazało się, że kobieta po prostu ma kupę kasy i galeria jest przede wszystkim jej hobby, któremu się poświęca. Tym bardziej jest otwarta na wszelkie pomysły - zapewnił gorąco. W końcu wyciągnął rękę.
    - W każdym razie... miło było poznać, Jerome - powiedział, aby się wreszcie pożegnać. Noah czuł, że i tak zbyt długo pozwalał sobie na ciągnięcie tej rozmowy.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  11. Zwolnienie tempa Jerome potraktował jako coś naturalnego, uznając, że najprawdopodobniej zbliżali się do miejsca, w którym Daniel będzie musiał odbić w swoją stronę. Nie mogli przecież kontynuować tego spaceru w nieskończoność, tym bardziej, że również Marshall znajdował się rzut beretem od domu i w głowie już planował rozmowę z właścicielką galerii sztuki, mając nadzieję, że kobieta będzie skora do pomocy.
    — Marszand, pewnie — przytaknął, jednocześnie przystając i chowając dłonie do kieszeni spodni. Było chłodno, a także ciemno i jedynym źródłem ciepłego, żółtego światła były okoliczne latarnie. Dwudziestoośmiolatek wzdrygnął się na myśl, że jakoś będzie musiał przetrwać jesień i zimę w Nowym Jorku, jednocześnie obserwując sunącą po papierze stalówkę pióra.
    — Brzmi obiecująco — skomentował, przejmując kartkę z rąk swojego nowego znajomego. Od razu złożył ją i rozsunął na chwilę kurtkę, by wsunąć świstek do wewnętrznej kieszeni, gdzie miał być bezpieczny i nie powinien wypaść jak karteczka, przez którą został zagadnięty przez Daniela. Zasunął szybko zamek, uciekając przed wdzierającym się pod ubranie zimnem i spojrzał na wyciągniętą w jego stronę dłoń, którą zaraz uścisnął.
    — Mnie również. I jeszcze raz dziękuję za pomoc — powiedział, wymieniając z nim mocny uścisk ręki. — Może do zobaczenia w metrze? — zasugerował wesołym tonem, puszczając dłoń Daniela, a kiedy wyprostował się i rozejrzał, ewidentnie z zamiarem ostatecznego ruszenia pod klatkę, dostrzegł ponad ramieniem mężczyzny znajomą sylwetkę. — Daniel? Poczekaj jeszcze chwilę! — poprosił go i wyminął bruneta, z daleka uśmiechając się do kroczącej w ich stronę Jennifer, której wyszedł na przeciw. Zaraz objął ją ramieniem i podprowadził bliżej, podczas gdy niebo i ziemia drżały w posadach, przeczuwając zbliżającą się katastrofę.
    — A to właśnie moja narzeczona — przedstawił ją z nieukrywanym zadowoleniem. — Jen, poznaj Daniela. Dzięki niemu uniknęliśmy kolejnych kłopotów, ale to opowiem ci w domu — uznał, lekko zaciskając palce na jej ramieniu. I kiedy wreszcie zamilkł, uśmiechając się od ucha do ucha, wyczuł, że coś jest nie tak. Obłoczki wydychanej z ust pary jakby mniej chętnie rozchodziły się w gęstniejącym wokół nich powietrzu, podczas gdy Daniel i Jen krzyżowali spojrzenia, a sam Jerome nic z tego nie rozumiał.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  12. Dzień ślubu zbliżał się coraz większymi krokami, zajmując blondynce niemal całe dnie. Zaraz po pracy siadała do komputera sprawdzając, czy aby na pewno wszystko jest w porządku. Również inne myśli krążyły w jej głowie bezustannie, nie pozwalając dziewczynie ani na chwilę odetchnąć. Miała wrażenie, jakby wszystko kręciło się na jakiejś abstrakcyjnej karuzeli, nie mogąc się w odpowiednim miejscu zatrzymać, aby dać jej złapać chociażby oddech.
    Tego dnia było podobnie. Zanim wyruszyła do pracy, wymieniła kilka wiadomości z kuzynem, który ostatnio pomógł jej załatwić już parę spraw. Pozostawały już tylko drobiazgi, ale momentami i z nich potrafiła utworzyć się wielka chmura problemów. A w ich przypadku wcale by to nawet dziwne nie było.
    Miała nadzieję, że do końca tego dnia zakończy wszelkie sprawy i wreszcie będzie mogła wrócić na spokojnie do mieszkania, obejrzeć jakiś serial i… Iść spać. Właśnie o tym marzyła najbardziej - tak po prostu usnąć, nie myśląc.
    Te kilka godzin w wypożyczalni kostiumów dały ewidentnie blondynce w kość. Powoli zaczęła się intensywniej zastanawiać nad zmianą pracy, bo… Cóż, w ich obecnej sytuacji może to być nieco problematyczne. A zwłaszcza stanie się takie za kilka miesięcy. Może powinna zacząć prowadzić bloga albo instagrama? Przecież inne młode dziewczyny zarabiają tyle pieniędzy na pokazywaniu się w strojach kąpielowych…
    Gdy zrobiła, tuż po pracy, małe zakupy, nie miała siły na nic więcej, niż jak najszybszy powrót do mieszkania. Była trochę zamroczona, dlatego nie przyglądała się, z kim Jerome stoi pod ich klatką. Uśmiechnęła się do niego tylko lekko, kiedy już do niej podszedł, a potem dzielnie kroczyła do przodu. Jednak to, co tam zastała, a raczej kogo, przeszło jej wszelkie oczekiwania.
    Otworzyła szeroko oczy, a serce Jen zaczęło bić w bardzo dziwnym i szybkim rytmie. Czuła, jak cały świat wiruje wokół niej, nie chcąc się zatrzymać.
    - Co? - spytała półgłosem, nie mogąc oderwać wzroku od brata. - Że co do cholery?! - powtórzyła głośniej, marszcząc brwi. Aż zrobiła krok w tył, tym razem patrząc to na Marshalla, to na Woolfa, jakby właśnie stroili sobie z niej żarty. - Całkowicie was powaliło? Noah, co tu się dzieje! - warnęła, nie przemyślając swoich słów. Dopiero za chwilę do niej dotarło, co mogła tym jednym imieniem wywołać. - Fuck - mruknęła, łapiąc się za głowę.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  13. Krótkie pożegnanie był tym, czego Noah sobie najbardziej życzył.
    - Może? Chociaż ja tu jestem tylko w odwiedziny - odparł spokojnie. Chciał wyjaśnić, skąd się wziął na tym osiedlu, żeby więcej podejrzeń nie wzbudzać. Szczególnie, że Woolf nie przewidywał więcej spotkań z Jeromem w metrze.
    Kiedy mężczyzna nagle polecił mu zostać w miejscu, w Woolfie obudził się odruch uciekania. Jego instynkt samozachowawczy podpowiadał, że kiedy ktoś karze ci na coś czekać, to to coś nie jest niczym przyjemnym. Ratowanie się ucieczką może nie było szczytem heroizmu, ale miało pewne praktyczne aspekty. I może byłoby to najrozsądniejsze zachowanie w tej sytuacji. Pewnie wyszedłby na jakiegoś świra, który ucieka przed kobietami, może Jerome nie zadzwoniłby pod wskazany numer, ale... nie wyszłoby na jaw, że to on... A przynajmniej nie w najbliższym czasie. Niestety został. Zobaczył zbliżającą się siostrę i musiał przyznać, że przez chwilę miał nadzieję, że Jen go nie wyda. Szybko się jednak okazało, że po prostu siostra go nie rozpoznała z daleka. Kiedy jednak podeszła wystarczająco blisko, jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia i wyrzuciła z siebie o kilka słów za dużo.
    Noah wyprostował się nieco, jego wyraz twarzy z przyjacielskiego zmienił się w poważniejszy i wycofany. Nadal się uśmiechał, ale nie był to wesoły uśmiech, a bardziej cwaniacki grymas.
    - Cześć, Jen - odpowiedział spokojnie. - Spotkaliśmy się z Jeromem po drodze... właściwie nie wiedziałem, że to Jerome, dopóki się nie przedstawił - przyznał, ale widział, że twarz jego wcześniejszego rozmówcy dziwnie się napina.- W każdym razie... ten... no oferta jest aktualna, a ja obiecuję się nie wtrącać - zapewnił szybko.

    Noah Daniel Woolf

    OdpowiedzUsuń
  14. Początkowo Jerome nie rozumiał, co się dzieje i chyba nie ma co mu się dziwić. Choć może, inaczej. Rozumiał, rozumiał aż za dobrze, ale jego umysł resztkami sił bronił się przed absurdalnością tej sytuacji. Ponieważ to było zbyt żałośnie śmieszne, żeby mogło być prawdziwe, racja? Od kilkunastu minut rozmawiał z całkiem miłym mężczyzną, do którego zaczął nawet pałać pewną sympatią, bo też nie spodziewał się z jego strony bezinteresownej pomocy, a trzeba zaznaczyć, że Daniel – bądź też Noah – pomógł mu bardzo. Zainteresował się jego problemem, szczerze się przejął, a później zupełnie swobodnie podsunął całkiem sensowne rozwiązanie, z którego Marshall zamierzał skorzystać. I nagle wszystko to legło w gruzach, kiedy Jen wypowiedziała to jedno konkretne imię, które było jak zapalnik skryty gdzieś głęboko we wnętrzu dwudziestoośmiolatka i mimo tego wystarczało ledwo muśnięcie, ledwo te kilka liter tworzące jeden wyraz, by go uruchomić.
    — Noah? — wycedził, zsuwając dłoń z ramienia blondynki. — Już nie Daniel? — pytał, zaciskając dłonie w pięści, wyraźnie nie oczekując odpowiedzi na zadawane pytania. — To może teraz wytłumaczysz mi, co miał na celu ten teatrzyk? — spytał wyłącznie z pozornym spokojem, a złość rozlewała się po jego wnętrzu niczym paląca i żrąca substancja, oblewając trzewia i sunąc coraz wyżej, podchodząc do przełyku nieprzyjemną żółcią.
    Zaraz za nią jednak pojawiła się jakby rezygnacja, nieco przygaszając tą swoistą pożogę i łagodząc denerwujące pieczenie. Podejrzewał, dlaczego Noah nie przyznał się do tego, w kim istocie jest. Jeśli tylko Jen wspominała bratu, jakie zdanie miał o nim Jerome, to brunet miał do tego solidne podstawy. Jeśli jednakże faktycznie chciał wreszcie uczestniczyć w życiu młodszej siostry, interesować się nią, być obecnym… To po co ten pieprzony teatrzyk?!
    Jerome uznał, że i tak mu się należy. Za te wszystkie lata. Za wodzenie Jen za nos. Za sprawienie, że blondynka, w gonitwie za nim, kompletnie zgubiła gdzieś samą siebie. Cios był krótki i celny, sięgnął szczeki Noah i jak najbardziej miał prawo go ogłuszyć, przez co, gdy mężczyzna się zachwiał, Marshall przytrzymał go za ramię, upewniając się, że brunet nie gruchnie o chodnik i spojrzał na niego wymownie, kiedy jego spojrzenie odzyskało ostrość. Bo w końcu gdyby nie zahaczył również o Barbados, to nie pojawiłaby się tam i Jen.
    — Pierwszy i ostatni raz — powiedział, nawiązując do tego, co miało miejsce przed sekundą. Nie mógł go przecież stłuc na kwaśne jabłko, choć może i miał na to ochotę.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  15. Noah niemal grzecznie czekał, aż Jerome pozbiera myśli i odnajdzie się w sytuacji. Jego święte oburzenie zupełnie nie dziwiło Woolfa - niczego innego po nim się nie spodziewał. Sądząc po reakcji Jen, gdy się spotkali na spokojnie po raz pierwszy od dawna, i po jej reakcjach na zapewnienia Naoh, że zamierzała osiąść w Nowym Jorku, starszy brat podejrzewał, że siostra odmalowała go w samych czarnych barwach. A Jerome wydawał się całkiem w porządku gościem, więc pewnie przejął się opowiadaniami narzeczonej. Woolfowi zaś daleko było do optymisty, który liczyłby, że mu się upiecze...
    Może Noah liczył na nieco dłuższą reprymendę, bo nie do końca zdążył się przygotować na cios. Pod wpływem uderzenia Woolf zachwiał się i całkiem chętnie chwycił mężczyzny, aby nie upaść. Ból w szczęce niemal uderzył mu do głowy i przez chwilę go zamroczyło. Zatoczył się wsparty na Marshallu, po czym oddał mu cios - ale w brzuch. Było to wygodne zagranie, bo nadal opierał się na jego ramieniu i miał go całkowicie odsłoniętego w zasięgu.
    - To tak, żebyśmy byli kwita - mruknął, masując policzek. Poruszał lekko żuchwą, żeby sprawdzić, czy nie jest złamana. Stanął o własnych siłach i odsunął się od Jerome'a na bezpieczną odległość.- A odpowiadając na pierwsze pytanie... - zaczął, nadal głaszcząc policzek. - To... Noah Daniel Woolf, do usług - dokończył, a po jego twarzy przemknęło coś na kształt uśmiechu. Potem jednak nic tego uśmiechu już nie potwierdzało. W oczach pojawił się jakiś niebezpieczny błysk, a Noah wsunął ręce do kieszeni spodni, gdy tylko stwierdził, że jego zęby pozostały na miejscu.
    Uchwycił spojrzenie siostry i lekko przechylił głowę w bok.- Dobrego faceta sobie wybrałaś.... Fajny gość. I uderzenie ma niezłe... - westchnął i spojrzał na mężczyznę, uśmiechając się przekornie. - Opiekuj się nią, ok? To zaradna dziewczyna, ale cholera uparta jak diabeł - zerknął na siostrę. - A co do lokalu... serio zadzwońcie. Miejsce będzie do was pasowało. - Wyglądało to tak, jakby Noah mówił tylko do Jen, sygnalizując, że to właśnie dla niej ten zakątek jest przeznaczony. Naprawdę chciał im pomóc w tej drobnej sprawie, a wiedział, że ludzie czasem zachowują się głupio i z czystej złośliwości mogą nie posłuchać jego dobrej rady. Sam Noah uznałby to za zwykłe marnotrawstwo. Życie nauczyło go, że należy korzystać z okazji, które się nadarzają i nie rozwlekać za bardzo niepotrzebnych sentymentów.
    Z tego też względu wcale nie chował urazy do Jerome'a... za to bawiła go jego poważna mina.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  16. Cios wymierzony Woolfowi niósł ze sobą satysfakcję, która odmalowała się na twarzy Marshalla lekkim uśmiechem. To go nie dziwiło, ponieważ odkąd tylko Jennifer opowiedziała mu o swoim starszym bracie, wiedział, jak się z nim przywita, kiedy już będą mieli ku temu okazję. W zadumę natomiast wprawiało go co innego; złość buzująca w jego trzewiach wcale nie rozlała się na resztę ciała, tak, by zamroczyć również umysł. Raczej jedynie zawrzała i zabulgotała, lecz zaraz przestała się pienić, niczym woda w elektrycznym czajniku, który sam się wyłączał.
    Być może rozproszyło go analizowanie własnego stanu ducha, a być może po prostu nie spodziewał się, że Noah zdecyduje się mu oddać. Niezależnie od powodu, nie był przygotowany na pięść brutalnie wwiercającą się w przeponę, przez co momentalnie zgiął się w pół, bezgłośnie poruszając ustami niczym wyrzucona na brzeg ryba. Przez to sam uwiesił się na mężczyźnie i przez chwilę wyglądali nawet jak spleceni w braterskim uścisku, co było dość zabawne, zważywszy na kontekst sytuacji, Jerome jednak wyprostował się i odsunął, kiedy tylko zdołał ponownie złapać oddech.
    — Głupio by było mieć limo pod okiem na własnym ślubie — sapnął wciąż nieco zduszonym głosem i tak jak Noah masował policzek, tak on przyłożył dłoń do brzucha. Przyglądał się teraz brunetowi z nieokreślonym wyrazem twarzy; jego rysy ni to ściągała złość, ni to wygładzało rozbawienie. Tak, Jerome zdecydowanie nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń i prze to Noah nieco… urósł w jego oczach? Na pewno stał się osobą, którą niekoniecznie należało oceniać z góry, jak Jerome robił to dotychczas.
    — Zaopiekuję. W przeciwieństwie do niektórych — rzucił niby to od niechcenia, choć wszyscy doskonale wiedzieli, do czego pił. Korciło go, żeby zaraz wypytać o wszystko mężczyznę, którego dotychczas znał wyłącznie z opowieści; miał ochotę go przycisnąć, tak, żeby wreszcie wyjawił im prawdę, ale kiedy się rozejrzał, niechętnie stwierdził, że jakakolwiek ściana lub inna powierzchnia, pod którą mógłby ustawić Noah i ograniczyć mu pole ucieczki, znajdowała się zbyt daleko.
    W całym tym zamieszaniu jakby zapomniał o Jen. Dopiero teraz spojrzał w jej kierunku, a widząc wyraz jej twarzy, zbliżył się ostrożnie, obawiając się jednak jej dotknąć, jakby to miało wywołać burzę. Znał ją. I wiedział, że w kryzysowych sytuacjach lubiła uciekać. Niekoniecznie w jego ramiona, nad czym wciąż pracował i co wciąż go bolało, lecz to dlatego stanął obok i nic ponad to, jednocześnie jednak był gotów do reakcji.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  17. Patrzyła na nich i nie miała zielonego pojęcia, czy bardziej przypominają dzieci w przedszkolu, które pobiły się o cukierka, czy starych, dobrych kumpli, dającymi sobie po mordzie, bo tak. Cały ten bieg wydarzeń nieco wytrącił dziewczynę z równowagi, dlatego przez parę minut stała oniemiała, jedynie obserwując sytuację. W końcu jednak się ocknęła.
    - Jesteście nienormalni! - wrzasnęła, a potem do nich podeszła i zdzieliła jednego i drugiego siatką z zakupami po głowie, marszcząc brwi i zaciskając szczęki. - Zachowujecie się jak jakieś smarki, a nie dorośli ludzie! Opanujcie się, bo nie mam ochoty ani siły tego oglądać! - krzyknęła, zaciskając pięści. Nagle poczuła wszechogarniającą słabość, przez co mimowolnie opadła na ścianę budynku, na parę sekund przymykając powieki. Wzięła głęboki wdech, odbiła się od niej i zaczęła iść w stronę domu. - Skoro tak doskonale idzie wam ta gadka, to proszę bardzo, dyskutujcie dalej, ja nie będę tego oglądać - warknęła, stąpając po schodkach i otwierając drzwi wejściowe. - Idziecie na górę to opatrzeć, czy dalej będziecie robić cyrk i mi wstyd przy okazji? - zapytała, ściskając w dłoni klamkę i spoglądając na Jerome’a i Noah zza ramienia. W tym momencie było jej wszystko jedno, chciała mieć po prostu odrobinę spokoju, bo nie czuła się najlepiej. - Macie dziesięć sekund, żeby znaleźć się na górze. Jeden i drugi. Potem zamykam drzwi, uciekam oknem i przestaje się do was odzywać. Do zobaczenia - mruknęła, po czym skierowała się w głąb klatki, sunąc zaraz po kolejnych piętrach. Gdy wreszcie dotarła na odpowiednie, weszła do mieszkania, odstawiła zakupy na kuchennym blacie i zdjęła płaszcz, zawieszając go na haku. Następnie podeszła do okna i skrzyżowała ręce na wysokości piersi, zastanawiając się, czy tamci pójdą po rozum do głowy.
    W tym samym czasie telefon blondynki zaczął wibrować. Przez przypadek wyłączyła dźwięk, a więc nie słyszała charakterystycznej melodyjki, która powinna ją przyciągnąć. Dodatkowo został w jej torebce, a więc tym bardziej panna Woolf nie miała dostępu do urządzenia, przez które miały zostać jej przekazane ważne informacje, choć jeszcze nie miała o tym pojęcia.


    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  18. Uderzenie siatką w głowę na pewno było mniej bolesne niż mocny cios w brzuch i to o tyle mniej, że Jerome miał ochotę parsknąć serdecznym śmiechem, wyobrażając sobie, jak komicznie musiało to z boku wyglądać. Powstrzymał się jednak, aż za dobrze wiedząc, że odpaliłby tym kolejną bombę i to może nawet atomową, której fala uderzeniowa obróciłaby w pył cały Nowy Jork.
    — A co tu opatrywać? — mruknął tylko, spoglądając po sobie i po Noah. Nie zauważył, by spowodował na ciele starszego bruneta poważne obrażenia. Jego szczęka miała prawo boleć i być opuchniętą, ale szczęśliwie złożyło się tak, że zęby nie rozcięły wargi, choć z drugiej strony Jerome nie wiedział, co działo się po wewnętrznej stronie policzka.
    Odprowadził więc Jen wzrokiem, wiedząc, że jakakolwiek interwencja i próba ugłaskania jej jedynie pogorszyłaby stan blondynki. Dziwnym trafem ludzie, którym mówiło się, aby się uspokoili, wybuchali jeszcze większym gniewem. Może nie wszyscy, ale Jennifer na pewno nie była wyjątkiem potwierdzającym tę regułę i Marshall nauczył się, że panna Woolf była typem osoby, która dawała wybrzmieć absolutnie każdej emocji. Jeśli się z czegoś cieszyła, to tak, że aż bił od niej specyficzny blask. Jeśli z kolei była wkurzona, tak jak teraz, lepiej było brać nogi za pas, lecz z drugiej strony…
    — Idziesz, Noah? — zagadnął, ruszając w kierunku klatki schodowej i sięgając po własny komplet kluczy, ponieważ drzwi zdążyły się zatrzasnąć. — Mamy jeszcze jakieś siedem sekund — dodał na zachętę, otwierając drzwi, które na moment przytrzymał i pchnął mocno, nim ruszył w głąb klatki. Nie czekał na starszego brata Jen, ale dał mu szansę, by ten dopadł do drzwi, nim te ponownie się zamkną.
    — Jen? — rzucił dość cicho, kiedy już po wspięciu się na górę przekroczył próg mieszkania. Zrzucił wierzchnie odzienie i dopiero teraz ruszył w głąb, odnajdując ją w salonie, stojącą przodem do okna, a tyłem do niego.
    — Dobrze wiedziałaś, że nie padniemy sobie w ramiona, jak już się poznamy — stwierdził spokojnie, oglądając się przez ramię i wypatrując Noah za półprzymkniętymi drzwiami wejściowymi.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  19. Oczywiście, że wiedziała, że nie padną sobie w ramiona. Ale czy można być przygotowanym na coś podobnego? Chyba raczej nie.
    Westchnęła ciężko, kiedy usłyszała za sobą kroki, a potem głos Jerome’a. Pokręciła głową i odwróciła się w jego stronę, tym razem opierając się tyłem o parapet.
    - Mimo wszystko i tak było lepiej, niż jak sobie wyobrażałam - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się delikatnie, unosząc głowę. Na jej twarzy wyraźnie wymalowane było zmęczenie, ale czy można się temu dziwić?
    Zmarszczyła brwi i syknęła cicho, mimowolnie kładąc dłonie na brzuchu. Poczuła lekki ucisk, co automatycznie wywołało u niej zaniepokojenie. Spuściła wzrok, przyglądając się najbardziej zaokrąglonemu miejscu. - Nie lubisz, jak mama się denerwuje, co? - szepnęła, a w tym samym momencie po jej wnętrzu rozlało się dziwne ciepło, do którego wciąż się przyzwyczajała i nie potrafiła go jednoznacznie określić.
    Czy na pewno była na to wszystko gotowa?
    Spojrzała krótko na Jerome’a, wyciągając ku niemu rękę, by i on umieścił swoje dłonie w tym samym miejscu.
    - Czasem mam wrażenie, że się rusza… Ale to jeszcze trochę za wcześnie. Ale jeszcze tak tydzień i… Może faktycznie coś poczujemy - dodała ciszej, uśmiechając się nieco szerzej. Wtedy też zauważyła swojego brata w wejściu, przechylając głowę na bok.
    Jeszcze mu nic nie mówiła. Nie miała kiedy. W dodatku obecnie panująca pogoda sprawiała, że łatwo było ukryć początkowe fazy ciąży. Lecz teraz, będąc bez płaszcza i w dosyć opinającym swetrze, brzuch Jen był zdecydowanie bardziej wydatny, niż normalnie.
    Wyprostowała się, jeszcze raz zerknęła na Marshalla, potem przytuliła się do niego bokiem, wbijając wzrok w Noah.
    - Muszę ci coś powiedzieć - zaczęła powoli, nie mając pojęcia o tym, że właśnie przez jej spojrzenie przetaczają się skrajne emocje, od radości po ogromny strach. - Będziemy mieli dziecko. Będziesz wujkiem… - odparła, uśmiechając się kącikiem ust, mimo, iż twarz miała dosyć poważną.
    Bo kto wie, jaką ona będzie matką…?

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  20. Czy Woolf myślał o konsekwencjach swojego odwetu? Właściwie to nie. Był to czysty impuls, potrzeba przypieczętowania swojego prawa do rozmawiania z Marshallem jak równy z równym. A odpowiedź mężczyzny przyjął z rozbawieniem i aprobatą. Nie było sensu się mazać przy zwykłej wymianie "zdań".
    Noah zupełnie nie przejął się uwagą Jerome'a o tych "niektórych", którzy nie opiekują się Jen. Oczywiście, że się opiekował siostrą! Na swój sposób i wedle tego, co nam uważał za odpowiednie. To, że według innych zachowywał się niewystarczająco troskliwie, nie zmieniało faktu, że robił, co potrafił, będąc w takiej a nie innej sytuacji. Noah nie oczekiwał, że wszyscy to zaakceptują. Przywykł już, że nawet Jen tego nie akceptuje. Skoro Woolf nie był w stanie nic na to poradzić, nie zamierzał nikomu nic udowadniać. Już dawno przestał uganiać się za aprobatą innych.
    Był jednak niezmiernie ciekawy reakcji Jen na przebieg ich spotkania. Przy każdej okazji siostra testowała Noah i sprawdzała jego reakcje, odpowiedzi... a nawet dostęp do informacji. Jak się jej spodoba taka wersja brata?
    W każdym razie nie spodziewał się tego, co nadeszło. Każda z możliwych opcji dalece odbiegała od zachowania Jennifer. Nawet zazwyczaj opanowany Noah nie zdołał ukryć swojego zdziwienia. Przygryzł wargę, żeby nie parsknąć śmiechem, kiedy oburzona siostra zdzieliła ich siatką po głowach i ruszyła do domu. Pewnie powinien nieco poważniej potraktować jej złość i pretensję, ale nie potrafił. Kiedy zaś spojrzał na Jerome'a, zauważył, że mężczyzna ma chyba podobny problem.
    Dopiero pytanie Marshalla sprowadziło Noah na ziemię.
    - Idę? - zapytał raczej, nie odpowiedział. Czy chciał iść? Nie. Czy powinien? Chyba... Właściwie nie wiedział, po co miałby tam iść. Nie był im dłużej potrzebny, Jen też nie miał więcej do powiedzenia... A był przekonany, że Jerome w samotności szybciej doprowadzi pannę (już niedługo) Woolf do stanu używalności, obecność starszego brata tylko spowolni okres "zdrowienia". Niemniej Noah nie był pewien, czy chce denerwować Jen jeszcze bardziej i nie przychodzić. Chyba tylko dlatego złapał drzwi na milimetry przed ich zamknięciem się i wszedł na klatkę. Nie gonił Jerome'a. Powolnym krokiem ruszył po schodach. Nawet zastanawiał się, jakie ma szanse na to, żeby drzwi mieszkania zamknęły się na zasuwkę, nim do nich dotrze. Wbrew pozorom nie miałby nic przeciwko... nie lubił takich niejasnych sytuacji jak ta - pełnych dziwnych emocji, których nie rozumiał, napięć, których nie potrafił rozładować. To po prostu nie było miejsce dla niego.
    To poczucie bycia nie na miejscu nie minęło, kiedy znalazł się pod lekko uchylonymi drzwiami. Oczywiście nie wszedł od razu do środka, a jedynie przyłożył ucho do framugi. Podsłuchiwał. Kiedy zaś zrozumiał, o czym mowa, cofnął się i stanął już w drzwiach tak, jakby dopiero co dotarł na miejsce.
    Cóż... zdziwienia nie musiał udawać, bo nadal trawił informację o tym, że Jen jest w ciąży. Popatrzył na nią, potem na Jerome'a... i powtórzył czynność jeszcze kilka razy.
    - Em... Gratuluję - powiedział w końcu i rozejrzał po mieszkaniu. - Pomieścicie się tutaj? - zapytał niepewnie. Tak. jego umysł już przeskoczył na etap praktyczny. Chyba dlatego, że nie bardzo wiedział, co miałby czuć w tej sytuacji. Skoro biorą ślub, będą mieli dziecko, kochają się i tak dalej... to co mu do tego? Przecież kibicował Jen w układaniu sobie życia.
    Noah przeniósł ostatecznie spojrzenie na mężczyznę.
    - No to czeka cię sporo roboty... wspó.... w sensie trzymam za ciebie kciuki. - Szybko poprawił swoją wypowiedź na bardziej odpowiednią.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  21. Jerome czasem rozmyślał o tym, co kierowało Noah. Wielokrotnie dochodził do wniosku, że musiał być jakiś powód. Był w stanie to zrozumieć, ale jednocześnie nie potrafił powściągnąć gniewu. Ponieważ czy nie mógł on rozegrać tego inaczej, wiedząc, że Jen podąża jego śladem, przemierzając pół świata? A może naprawdę nie wiedział? I tak jak gniew spowodowany tym, co Woolf zafundował blondynce, być może nieświadomie, prawdopodobnie nigdy nie miał zostać ukojony, tak Jerome był najzwyczajniej w świecie ciekaw, jak brzmiał opis tych samych wydarzeń, ale z innych ust. Z ust Noah. Wiedział, że być może nigdy nie będzie mu dane tego usłyszeć. Ale skoro już na siebie wpadli? I skoro to spotkanie nie było tak tragiczne w skutkach, jak wszyscy przewidywali…?
    — Tak, w mojej wyobraźni było zdecydowanie bardziej krwawo — przytaknął jej z uśmiechem, przysuwając się bliżej. — Ale to twój brat. I chcesz mieć go w swoim życiu, więc… — urwał, widząc grymas malujący się na jej twarzy. Przystanął w pół kroku, spinając się momentalnie, gotów dosłownie na jakąkolwiek reakcję, dopóki nie usłyszał słów Jen i nie zobaczył jej wyciągniętej dłoni. Bał się. Ale był to innego rodzaju strach, nie o to, co będzie kiedyś, za kilka miesięcy. Strach ten pojawił się w tym samym dniu, kiedy dowiedzieli się o ciąży, gdy Jen poczuła się źle tuż po wyjściu ze szpitala i Jerome wiedział, że będzie mu towarzyszył do końca. Może nawet do końca życia? Bo czy rodzic kiedykolwiek przestawał bać się o swoje dziecko?
    — To musi być dziwne — skomentował, przysuwając się bliżej i kładąc dłoń w miejscu wskazanym przez narzeczoną, a jego rysy twarzy, ściągnięte jeszcze po wydarzeniach pod klatką, momentalnie złagodniały. — To znaczy… — mruknął nieco nieporadnie, unosząc na nią wzrok. — Czuć, że coś tam w środku się rusza… — dodał, wyraźnie plącząc się w słowach i drgnął, kiedy zdał sobie sprawę z obecności Noah, łapiąc się na myśli, że nie chciał go tutaj w tym momencie. Tak po prostu. I raczej nic nie mógł na to poradzić.
    — Mamy sypialnię i jeden wolny pokój — odparł z pewną nieprzyjemną, zgrzytliwą nutą w głosie i objął Jen ramieniem, odruchowo przygarniając ją do siebie. — Nie dziękuję. Żeby nie zapeszać — dodał lakonicznie, sunąc wzrokiem po sylwetce mężczyzny. Nie wiedział zbytnio, co teraz. Bo chyba nie mieli usiąść przy kawce i rozmawiać, jak gdyby nigdy nic?

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  22. Zmrużyła oczy i zacisnęła szczęki, ale zaraz się rozluźniła. Wiedziała przecież, jak ludzie reagują w takich sytuacjach i że może to być bardzo różne zachowanie. A żeby jeszcze nie pogłębiać konfliktu - choć wydawało jej się, że panowie w jakimś dziwnym sensie się rozumieją - po prostu postanowiła połowicznie przemilczeć komentarz brata o współczuciu. Bo przecież nie dało się tego nie zauważyć.
    - Tak, jest jeszcze jeden pokój. Na razie stoi pusty. Trzeba będzie zacząć go powoli ogarniać… - powiedziała, spoglądając przy tym na Jerome’a i uśmiechając się pod nosem. Potem odsunęła się od niego, podchodząc do swojego płaszcza. Nagle jej się przypomniało, że miała wysłać komuś wiadomość. Lecz gdy już dotarła do niego i wyciągnęła telefon z torebki, zauważyła na wyświetlaczu kilka nieodebranych połączeń. To ją od razu zaniepokoiło. - Wiecie co… Zaraz wrócę. Spróbujcie się nie pozabijać - mruknęła tylko, zaraz wychodząc z mieszkania na klatkę schodową. Po krótkiej rozmowie wróciła do środka, cała przerażona. - Szlag, musimy jechać do szpitala. Miałam kilka telefonów od Maybel, potem właśnie ze szpitala. Ktoś od nich dzwonił, nie ważne. Musimy jechać do szpitala! - powiedziała szybko, na jednym tchu, robiąc coraz większe oczy. Złapała za swoje odzienie wierzchnie i zaczęła się ubierać. - Maybel miała jakiś wypadek, nie wiem o co chodzi. podobno stan się pogarsza. Kurwa! Jest nieprzytomna, nie wiem co się stało… - powtarzała, próbując się mimo wszystko opanować, ale wcale nie przychodziło jej to łatwo. W końcu stanęła w miejscu, wzięła głęboki oddech, licząc do pięciu, bo do dziesięciu już nie dała rady. - Jedziemy autem? Taksówką? Autem będzie szybciej… Jerome, poprowadzisz? Szlag, co się mogło stać?! - warknęła, pocierając dłonią czoło. - Noah, jedziesz? - spojrzała wymownie na brata, oczekując odpowiedzi. Doskonale wiedziała, ile znaczyła dla niego ta staruszka i wzajemnie. Maybel traktowała ich ojca prawie jak własnego syna, którego nie miała, a tym samym naturalnie przyszło jej opiekować się młodymi Woolfami, jak własnymi wnuczkami. Zawsze myślała o Noah, martwiła się i zastanawiała, gdzie teraz może być. Czekała na niego każdego dnia, mając nadzieję, że w końcu znowu go zobaczy.
    Oczy blondynki zaszły łzami.
    - Stan jest podobno krytyczny. Nie wiem, co dalej będzie, musimy jechać…


    Jen

    OdpowiedzUsuń
  23. Noah zupełnie nie wiedział, co zrobić... i po co właściwie stoi tam jako osioł. Wystarczyło spojrzeć na Jerome'a, żeby przekonać się, że Woolf nie jest tam mile widziany, a kiedy Jen wyszła, brat zwyczajnie został na lodzie.
    - Em... gdybyś potrzebował pomocy przy remoncie... to daj znać. Może złotą rączką nie jestem, ale coś podziałać za pomocą pędzla i śrubokręta mogę - powiedział w końcu. Próbował pomachać mu białą chorągiewką na znak pokoju, ale nie wiedział, czy jego działania przyniosą jakikolwiek skutek. Nie mógł jednak obiecać, że pomoże z dzieckiem czy ciężarną Jen! Na dzieciach zupełnie się nie znal, na brzemiennych kobietach jeszcze mniej. W dodatku nie miał swojego samochodu (ten z resztą nie był mu zupełnie do życia potrzebny), więc nawet nie mógłby zawieźć siostry na badania czy do szpitala.
    Nagle Jen wpadła z powrotem do mieszkania. Nie musieli nawet pytać, co się stało, bo kobieta wyrzuciła z siebie informację niemal jednym tchem. Nawet Noah pobladł lekko. Niewiele rzeczy mogło go poruszyć, ale na pewno stan Maybel należał do tych nielicznych spraw, o które szczerze się troszczył.
    - Oczywiście, że jadę - odparł szybko.
    - Jerome? Poprowadzisz czy dzwonić po taksówkę? - zapytał jakby ostrzej. Przypominało to groźbę: "prowadzisz albo dostaniesz kopa, gdy tylko znajdę na to czas". Noah położył rękę na ramieniu siostry.
    - Oddychaj... To Maybel... jest nie do zdarcia - powiedział cicho. W jego tonie było coś, co świadczyło o jego wielkiej wierze w to, że może słowami zakląć rzeczywistość.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  24. Zmierzył Noah wzrokiem od stóp po sam czubek głowy, rozważając jego propozycję.
    — To nie jest zły pomysł — oznajmił po chwili namysłu i pokręcił głową, a przez ułamek sekundy jego spojrzenie stało się przychylniejsze, a może to tylko światło odbiło się w jego tęczówkach? — Chciałbym z tobą porozmawiać. Bez Jen. I bez lania się po mordzie. Po prostu porozmawiać — wyjaśnił, wykorzystując moment, iż pozostawali poza zasięgiem słuchu rozmawiającej przez telefon blondynki. — Pewnie nie palisz się do tej rozmowy i myślę, że masz już po dziurki w nosie tego, że wszyscy żądają od ciebie wyjaśnień, ale mimo wszystko, nalegam — dodał tuż przed tym, jak Jennifer nie tyle wróciła, co wpadła z powrotem do mieszkania, wyrzucając kolejne słowa z prędkością karabinu maszynowego, a pocisk z wygrawerowanym Maybel trafił go prosto w serce.
    Zdążył poznać tę staruszkę i tak, zdążyła ona zaskarbić sobie jego sympatię, nawet jeśli widzieli się tylko parę razy. Stąd w miarę tego, jak Jen mówiła, cały spinał się coraz bardziej i skręcał jak sprężyna, gotów wystrzelić w te pędy do szpitala.
    — Poprowadzę — odparł i od razu ruszył do przedpokoju. Zarzucił kurtkę na ramiona i zgarnął z szafki kluczyki. Wiedział, że podążą za nim, więc nawet się nie obejrzał, kiedy wyszedł na korytarz i truchtem zbiegł po schodach, szybko docierając do pozostawionego na parkingu auta. Otworzył je i sprawnie odpalił silnik, bo nie mieli przecież chwili do stracenia i kiedy rodzeństwo Woolf również znalazło się w samochodzie, ruszył, czym prędzej włączając się do ruchu.
    Od roztrzęsionej Jen z trudem wydobył nazwę i adres szpitala, ponieważ Nowy Jork to nie Rockfield, gdzie najbliższa placówka znajdowała się w sąsiednim, większym mieście. Nie patrzył zbytnio na ograniczenia prędkości, aczkolwiek ograniczał go nieco sznurek przepisowo sunących samochodów; chciał jak najszybciej, ale również w całości, dowieźć ich na miejsce.
    Wreszcie dotarli, tylko cudem znajdując miejsce na szpitalnym parkingu. I w tym momencie poczuł, że powinien odrobinę się wycofać; pozwolił ruszyć przodem Jen i Noah. To dla nich Maybel była zdecydowanie kimś więcej, niż tylko przemiłą starszą panią, zaskarbiającą sobie sympatię wszystkich wokół.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  25. Myślała, że serce wyskoczy jej z piersi prosto przez gardło, na zimną i twardą posadzkę, by ktoś mógł na nie nadepnąć i zgnieć, przez co dziewczyna straciłaby ostatni dech. Świat kręcił się wokół niej, a gdy już siadła na przednim fotelu pasażera, zapięła pasy i oparła się wygodniej (chociaż wciąż była spięta), zamknęła oczy i starała się powoli oddychać. Wiedziała, że musi się opanować, bo to może być szkodliwe i dla niej samej. W duchu się modliła, żeby przez to wszystko nie stało się nic z dzieckiem. Nerwy, zwłaszcza w tych początkowych etapach ciąży, potrafiły być zabójcze.
    - Żeby tylko nic jej się nie stało… - mruknęła pod nosem, w tym momencie myśląc akurat o Maybel. Wyobraziła sobie przy tym postać własnego ojca, który - jak czuła - pilnował ich wszystkich tam gdzieś, obserwując z oddali. A komu, jak komu, ale Maybel nie dałby skrzywdzić.
    Gdy dojechali do szpitala, szybko wysiadła z auta, niemal rzucając się w pogoń, dopadając ostatecznie do drzwi. Odszukała wzrokiem recepcję, na oślep torując sobie drogę między spacerującymi po korytarzach ludźmi, których było podejrzanie sporo. Już nawet to się dziewczynie nie spodobało. Ostatecznie stanęła w miejscu, dotknęła opuszkami skroni, w momencie jak zaczęło robić jej się duszno. Mimowolnie opadła na najbliższą ławkę, opierając tył głowy o ścianę. Parę sekund później podeszła do niej czarnoskóra pielęgniarka, nachylając się nad blondynką.
    - Halo, proszę Pani! Wszystko w porządku? - dopytywała, marszcząc brwi. Jen machnęła dłonią, wstając. Dopiero teraz zauważyła, że w zasięgu jej wzroku nie było ani Noah, ani Jerome’a. Czyżby aż tak bardzo wmieszała się w szarą masę?
    - Tak, tak, wszystko dobrze… - mruknęła, wyciągając szyję. Potem jednak zwróciła się do kobiety, zbierając myśli w logiczną całość. - Proszę mi powiedzieć, gdzie znajduje się Maybel Anderson? Jakieś pół godziny tutaj została przywieziona… To staruszka…
    - Ach, ta z wypadku!
    - Wypadku? - otworzyła szerzej oczy, prostując się.
    - Tak, był wypadek na całym osiedlu… Poszkodowanych zostało wielu mieszkańców, straszna kraksa, połączona z awarią elektryczną. Mamy tu jeden wielki kocioł.
    - Widzę… - przyznała, przygryzając wargę. - Ale czy może mi Pani powiedzieć, gdzie ona się znajduje? W jakim jest stanie, co się z nią dzieje?
    - Chwileczkę - powiedziała pielęgniarka, podchodząc do recepcji. Panna Woolf podążyła za nią, nie mogąc wytrzymać w jednym miejscu. I gdy już prawie dotarła do celu, zderzyła się z biegnącą naprzeciw lekarką.
    - Przepraszam!
    - Doktor Spellman? - odparła zdumiona, przyglądając się kobiecie, która obróciła się na pięcie i uśmiechnęła krótko do dziewczyny.
    - Pani Doktor, pacjentka spod szóstki rodzi! Ma zmiażdżone kończyny!
    - Rany boskie… Trzymaj się, Jen, potem do ciebie przyjdę! - krzyknęła, biegnąc dalej.
    - Sala trzysta siedem, trzecie piętro. Jest właśnie operowana, potem ją tam przewiozą. Ale nie będzie można tam wejść. Tym bardziej.. Pani jest w ciąży?
    - A co to ma do rzeczy! - warknęła do pielęgniarki, która właśnie do niej podeszła. Jen była już rozdygotana, całkowicie zestresowana, a w dodatku nie wiedziała, gdzie podziali się tamci. Wszystko to sprawiło, że nagle zrobiło się dziewczynie ciemno przed oczami, a brzuch objął skurcz, pod wpływem którego aż zgięła się wpół.
    - Wózek, dajcie mi szybko wózek!
    - Nic mi nie jest! - powtórzyła, mając ochotę się rozpłakać. Objęła brzuch dłońmi, patrząc najpierw w górę, a potem w bok, wreszcie dostrzegając zbliżającego się brata. - Noah…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Pan jest mężem? Proszę tu stać i żony pilnować, zaraz wracam, ma nigdzie się stąd nie ruszać - burknęła, poprawiając strój i biorąc pod pachę rozpiskę z twardą podkładką, próbując przebić się w głąb korytarza by sprowadzić więcej lekarzy. Po około dwóch krokach minęła też Jerome’a, również się z nim zderzając. - Proszę się tak nie kręcić, to jest szpital, a nie dyskoteka!
      - Ale on jest ze mną! - mruknęła Jen, wywracając oczami i zakrywając twarz dłońmi.
      - To niech Pani z mężem siedzi, a kolegę na zewnątrz zaprosi - wycedziła, mierząc Marshalla wzrokiem. Po trzech sekundach ulotniła się niczym mara, całkowicie znikając sprzed ich oczu. Pannie Woolf już nawet nie chciało się komentować całego tego zajścia, wstała jedynie z wózka i zgromiła jednego i drugiego spojrzeniem.
      - A wy gdzie byliście?! Maybel jest operowana, przewiozą ją na trzecie piętro, do sali trzysta siedem. Nie wiem, co jej dokładnie jest, ale na jej osiedlu był jakiś wypadek, coś z prądem… Chodźmy szybko tam i - urwała, po przejściu metra opadając bokiem na ścianę. - Kurwa… - syknęła cicho, znowu czując ból w brzuchu. Zmarszczyła brwi i zacisnęła wargi, chwytając się dłonią za bok. Spojrzała na towarzyszy i uśmiechnęła się krzywo, idąc powoli dalej. - Wszystko jest okej - dodała w razie czego, gdyby któryś z nich chciał ją zatrzymać. Maybel była teraz najważniejsza!


      Jen

      Usuń
  26. Nie zdążył nawet porządnie przekroczyć progu szpitala, kiedy stracił Jen z oczu. Pochłonął ją i wciągnął, zdawałoby się, bezpowrotnie, gąszcz osób kręcących się po przestronnym korytarzu, od którego odchodziły liczne odnogi, prowadząc w głąb szpitala, do zakamarków, które były znane wyłącznie personelowi.
    Odszukał spojrzeniem Noah, z wyrazu jego twarzy odczytując, że również nie miał pojęcia, gdzie rozpłynęła się jego młodsza siostra.
    — Proponuję, żebyśmy chociaż my się nie rozdzielali — mruknął nie tyle z niechęcią, co pewną rezygnacją, bo też wszystko wskazywało na to, że skoro już dane im było się ze sobą zetknąć, to teraz chochliki losu nieustannie pchały ich ku sobie, nie pozwalając rozstać się choć na chwilę, jakby to ich pierwsze spotkanie miało być zarazem ostatnim, a jednocześnie niekończącym się… koszmarem? Może nie było tak źle, by Jerome pragnął wyrwać się za wszelką cenę z tego snu na jawie, ale poznając Noah, niekoniecznie chciał teraz spędzać w jego towarzystwie każdą wolną chwilę.
    Odsunął jednak na bok wszelkie obiekcje i subiektywne odczucia, wiedząc, że powinni teraz skupić się na odnalezieniu nie tylko Maybel, która gdzieś tutaj leżała, ale również Jen, która przepadła jak kamień w wodę.
    Przeciskając się między ludźmi, ruszył w kierunku, który mogła obrać blondynka; wydawało mu się, że to tam po raz ostatni mignęła mu jej jasna czupryna. Ludzie wokół szeptali coś o jakimś wypadku i licznych poszkodowanych, a nawet zabitych. Lekarze krzątali się wokół, pielęgniarki i pielęgniarze kursowali tam i z powrotem, kierując kolejne zespoły ratowników medycznych na wolne sale przyjęć, ktoś krzyknął, że zaraz nie będą mieli miejsc. Udzieliło mu się to poirytowanie i napięcie, w nozdrza drażnił go charakterystyczny zapach szpitala, ale też woń licznych ludzkich ciał.
    To Noah dostrzegł ją pierwszy i pociągnął za sobą Marshalla, którego serce zabiło mocniej ze strachu, kiedy zobaczył, co się dzieje. Widział wiszącą nad Jen pielęgniarkę, widział, jak ktoś przysuwa wózek i już wiedział, że nie jest dobrze. To, co jednak miało miejsce później, nieomal wyprowadziło go z równowagi i nie chodziło tutaj wcale o pomyłkę, która być może w innych okolicznościach okazałaby się całkiem zabawna.
    — Czyś ty do reszty zwariowała?! — krzyknął na nią po tym, jak osunęła się na ścianę. Krzyknął bodaj po raz pierwszy, odkąd się poznali i w sytuacji, w której krzyk był absolutnie niepotrzebny, lecz nie było tutaj miejsca na łagodne słowa, koniecznością zaś stało się wylanie na ten jasny łeb wiadra zimnej wody.
    — Wracaj na wózek — rozkazał zaskakująco chłodno po tym wybuchu, podsuwając jej ten osobliwy fotel na kółkach, by następnie złapać ją za ramiona i delikatnie, acz stanowczo posadzić na siedzisku. — I uwierz mi, że jeśli będę musiał, to cię do niego przywiążę — powiedział cicho, nachylając się nad nią i zaglądając w czekoladowe oczy, podczas gdy w jego tęczówkach nie było ani odrobiny rozbawienia, które zwykle towarzyszyłoby mu przy tego typu słowach. Na dnie czarnych źrenic majaczyła za to osobliwa mieszanka strachu i złości, być może również pewnego rozczarowania, co przydawało mu groźnego, dzikiego wyrazu, który pojawiał się za każdym razem, kiedy wrzała jego barbadoska krew. — Wiem, że Maybel jest dla was ważna, jest ważna również dla mnie, ale tak nie pomożesz ani sobie, ani jej. Jesteś w ciąży, Jen. Z naszym dzieckiem, pamiętasz? A ja obiecałem, że nikt nigdy was nie skrzywdzi — urwał, rzucił jej mocne spojrzenie, po czym stanął za wózkiem i popchał go w kierunku windy, spojrzenie wbijając w plecy Noah, który ruszył przodem, poniekąd torując im drogę.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  27. Jen pierwsza wyskoczyła z samochodu, Noah za nią, Jerome tuż po nim. Chociaż mężczyźni dopadli szpitalnych drzwi dosłownie chwilę po kobiecie, to Jennifer zdążyła zniknąć w szpitalnym tłumie. Noah pierwszy raz widział taki ruch i nieład w ośrodku medycznym i przystanął nieco zagubiony. Rzucił jedno spojrzenie na towarzysza i szybko przekonał się, że nie jest osamotniony w tym zagubieniu, choć Jerome wyraźnie był poirytowany - Noah zaś przestraszony. Rzadko zdarzało się, by Woolf bał się czegokolwiek, ale zwykle to chodziło o niego, a tym razem sprawa dotyczyła kobiet, na których mu zależało.
    - Jasne - mruknął w odpowiedzi i ruszyli w kierunku, w którym spodziewali się znaleźć recepcję... w końcu dokąd indziej mogłaby się skierować Jen? Nagle Noah zauważył znajomą burzę włosów. Szarpnął Marshalla za ramię i sam znacznie przyspieszył krok, by w jednej chwili znaleźć się przy siostrze. Nie zwrócił uwagi na słowa pielęgniarki. Był przekonany, że Jerome jest tuż za nim i to do niego skierowany był komentarz o mężu. Gdy Woolf zorientował się, że zaszła pomyłka, sprawa była już dawno nieaktualna. Ujął Jen pod ramię, ale siostra szybko ruszyła dalej, a na jej ratunek pojawił się Jerome. Najwyraźniej było potrzeba ich dwóch do upilnowania jednej Jen.A może wystarczy sam Marshall?
    Noah uśmiechnął się mimowolnie, gdy narzeczony siostry nie wytrzymał i nakrzyczał na kobietę. Miał pełną słuszność i Woolf zdecydowanie do popierał, nawet jeśli Jen zamierzała potem robić głupie sceny. Kiedy tylko tych dwoje zdało się gotowych do dalszych poszukiwań, Noah ruszył zdecydowanie w stronę windy, torując im drogę. Przy windzie okazało się, że jest więcej potrzebujących do skorzystania z dźwigu, więc Noah tylko wybrał piętro i zrobił miejsce dla siostry i jej partnera.
    - Widzimy się na trzecim piętrze - mruknął i obrócił się, żeby znaleźć schody. Ponieważ winda oczywiście musiała zatrzymać się na każdym piętrze, Noah dotarł na górę pierwszy i zdążył dowiedzieć się, że Maybel jeszcze nie ma w sali. Wrócił pod windę akurat wtedy, gdy podjechali Jen i Jerome.
    - Nadal operują... - poinformował ich. Zdziwił go jego własny zachrypnięty głos, jakby coś utknęło mu w gardle. Obejrzał się nerwowo za siebie, bo ktoś zdecydowanie rozpędzał innych na boki.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  28. Była zła. Ba!, była wściekła, że Jerome potraktował ją w ten sposób. Przez cały czas, jak na nią krzyczał, zszokowanym wzrokiem obserwowała go uważnie, mając wrażenie, że to jej się śni. Co się właściwie stało?
    Zamrugała kilka razy, ostatecznie dając się posadzić na wózku. Skrzyżowała jednak ręce na wysokości piersi, a potem zmarszczyła brwi i popatrzyła się na mężczyznę gniewnie, kątem oka zerkając i na Noah.
    Cóż… Jerome miał rację. Nie mogła zachowywać się jak postrzelona, ale był to zupełnie naturalny odruch na czyhające niebezpieczeństwo, a może nawet śmierć czającą się tuż za rogiem. Nie mogła pozostać obojętna na krzywdę tej staruszki, tym bardziej, że tyle w życiu Jen znaczyła.
    Pozostawała więc w milczeniu aż do momentu, kiedy wjechali na odpowiednie piętro. Kiedy tam dostrzegła Noah, od razu wstała z wózka, w tym momencie zupełnie niczym innym się nie przejmując. W końcu nie miała już zamiaru biegać po oddziale, a po prostu co najwyżej krążyć powoli po korytarzu, więc nic nie powinno jej się stać.
    Westchnęła cicho obserwując tłum, a potem bezwiednie opadając na krzesełko, które razem z innymi stało w rzędzie naprzeciw drzwi do sali. Oparła tył głowy o ścianę, na moment przymykając powieki. Wtedy wśród tłumu ludzi pojawiła się osoba, która jako jedyna mogła udzielić im jakichkolwiek informacji.
    - Przepraszam, są państwo z rodziny…? - zapytał młody lekarz, dopiero co przebrany. Wtedy Jen zerwała się natychmiast z siedzenia, podchodząc do niego.
    - Jeśli chodzi o Maybel, to tak. Jesteśmy jej… wnukami - odparła, posyłając bratu mocne spojrzenie. Po co mieliby teraz to wszystko tłumaczyć? Pewnie wtedy nawet nie wiedzieliby, co się ze staruszką dzieje, bo przecież osobom spoza rodziny nie można udzielać takich informacji.
    Mężczyzna westchnął, wyprostował się i objął wzrokiem całą trójkę.
    - Nie jest najlepiej. Pacjentka doznała kilku złamań, dodatkowo w trakcie operacji pojawił się drobny krwotok…
    - Krwotok? - powtórzyła z przerażeniem, szerzej otwierając oczy. Lekarz uniósł dłoń, uspokajając ją.
    - Spokojnie, został od razu i szybko zatamowany. Złamania też udało nam się naprawić, lecz, wiecie państwo… Wasza babcia jest już wiekowa. I różnie się może zdarzyć - przyznał nieco się krzywiąc.
    Jennifer zaczesała kilka kosmyków za ucho, przestępując z nogi na nogę. Zdawała sobie sprawę z tego, że Maybel ma sporo lat na karku, ale… Cóż, taka informacja zawsze stawiała wszystko w innym świetle.
    - Kiedy możemy ją zobaczyć?
    - Niedługo zostanie przewieziona do innej sali, jednak będziecie mogli ją obserwować zza szyby. Musimy dbać o to, żeby nie wdały się zarazki. Poproszę pielęgniarkę, żeby po was przyszła, jak już wszystko będzie na swoim miejscu.
    - Dziękuję, doktorze - dodała, a mężczyzna skinął głową i odszedł.
    Blondynka westchnęła ciężko, po czym wróciła na wcześniej zajmowane krzesło. Położyła dłoń na swoim brzuchu i na niego popatrzyła, chwilę się nad czymś zastanawiając. - Oby chociaż z tobą było wszystko dobrze… - powiedziała szeptem, prawie niesłyszalnie.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie miał zamiaru przejmować się złością Jen i jej ewentualnymi późniejszymi pretensjami, gdyż wiedział, że postępuje słusznie i jeśli miał być w tym towarzystwie jedyną trzeźwo myślącą osobą, to niech tak będzie. Choć kiedy spoglądał na Noah, widział, że i on wolał skupić się na działaniu, ze zdecydowaniem ruszając najpierw w kierunku windy, a później ku schodom, przez co jako pierwszy dotarł na górę, zdążywszy już czegokolwiek się dowiedzieć.
    W pierwszym odruchu, kiedy blondynka poderwała się z wózka, Jerome miał ochotę usadzić ją na nim z powrotem, widząc jednak, że zaraz zdecydowała się usiąść kawałek dalej na plastikowym krzesełku, po prostu zacisnął zęby i zaparkował wózek pod ścianą, na wszelki wypadek woląc go mieć pod ręką. Sam zaczął powoli krążyć tam i z powrotem po korytarzu, dusząc w sobie złość i strach, które przelewały się w jego wnętrzu, sprawiając, że wyraz jego twarzy mógł wydawać się nieprzyjemny.
    Drgnął, kiedy zainteresował się nimi młody lekarz i bez słowa stanął przy Jen i Noah, mając nadzieję, że nikomu nie rzuci się w oczy, iż był nieco egzotycznym i niepodobnym do pozostałej dwójki wnukiem, ale przecież zawsze jednej z jego rodziców mógł mieć odpowiednie pochodzenie, prawda? Dokładnie zresztą, jak to było w jego własnej rodzinie.
    Słuchał kolejnych informacji z rosnącym niepokojem. Złamania u osób w takim wieku… niestety często sprawiały, że pozostawało się unieruchomiony w łóżku, a dla ruchliwej Maybel byłaby to najgorsza kara. Jeśli jednak o samych złamaniach mowa, to, co uda się z nimi zrobić, miało okazać się z czasem. Najważniejsze było to, co tu i teraz.
    — Zaraz wracam — mruknął, kiedy lekarz ich opuścił. Sam poszedł na koniec korytarza, gdzie wypatrzył automat z napojami. Wrócił z trzema półlitrowymi butelkami, wręczając Noah i Jen po niegazowanej wodzie i samemu oparł się o ścianę obok krzesełka zajmowanego przez narzeczoną, odkręcając korek i upijając kilka łyków. Zerknął na nią kontrolnie, sprawdzając, czy wszystko w porządku, nie zadał jednak żadnego pytania. Miał dziwne wrażenie, że niekoniecznie powinien się teraz odzywać, zresztą, i tak niewiele miałby do powiedzenia. Stąd jedynie stał obok, po prostu będąc i spojrzał na starszego Woolfa, pierwszy raz mogąc obserwować go tak nerwowego i przejętego.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  30. Wybieg z podaniem się za wnuczęta Maybel był sprytnym rozwiązaniem i w innych okolicznościach Noah pewnie pochwaliłby siostrę za kreatywność. W obecnej sytuacji jednak jego myśli krążyły wokół konkretnych problemów i raczej niecierpliwie oczekiwał na jakiekolwiek informacje o stanie zdrowia staruszki, niż przejmował się ostrzegawczym spojrzeniem Jen.
    Wiadomość, że staruszka się połamała była niepokojąca, krwotok też nie wróżył niczego dobrego. Fakt jednak, że lekarz mówił o leczeniu, a nie żegnaniu się, dawał nadzieję. Woolf obrócił się nerwowo, gdy doktor od nich odszedł, i zrobił dwa kółka do ściany i z powrotem.  Potem usiadł na wolnym krzesełku. Nim jednak Jerome wrócił, Noah ponownie wstał i przeszedł kilka kroków w jedną i drugą stronę.- To Maybel. Ona jest niezniszczalna. Na pewno z tego wyjdzie... - wymamrotał bardziej do siebie niż do siostry. - Trzeba sprawdzić, co z budynkiem... Czy w ogóle ma gdzie mieszkać. Z resztą na początku i tak nie będzie mogła być sama... - Spojrzał na Jen. Pomyślał, że kobiecina mogłaby zostać trochę u Jennifer, ale przecież ta była w ciąży i nie powinna zostać obciążona dodatkowym obowiązkiem. Noah był gotowy wynająć coś starszej kobiecie na czas remontu, ale przecież nie mogła zostać sama. Do siebie zabrać jej nie mógł, bo zwyczajnie nie miał dość miejsca...
    Westchnął ciężko.
    - Pewnie zostanie tu trochę... więc coś wymyślę... - stwierdził cicho i spojrzał na nadchodzącego partnera siostry.- Dzięki... - skinął lekko głową, gdy dostał butelkę do ręki. Popatrzył na parę przed sobą. Nie wiedział, co miałby im powiedzieć.
    Wtedy po lewej stronie zrobiło się zamieszanie i z jednej z sal wyjechał wózek z pacjentką prowadzony przez służbę medyczną. Noah odsunął się pod ścianę, żeby zrobić im miejsce. Noah odetchnął z ulga, gdy zobaczył, że ta nieprzytomna i poobijana osoba nie była Maybel. Chociaż Woolf nikomu nie życzył źle, to miał nadzieję, że kochana staruszka będzie jednak w lepszym stanie.

    Noah

    OdpowiedzUsuń