Adeline Corvianne LaRue
23.06.1998 NYC • pani prawnik z aspiracjami na panią prokurator federalną • asystentka prawna w kancelarii Lynnch&Shepard • absolwentka CU, reprezentowała uczelnię w szermierce • mama wesołej czterolatki • w związku małżeńskim z wyboru, nie z miłości •
Widząc dwie kreski na teście ciążowym w pierwszej chwili poczułaś strach. W końcu nie taki był plan. Najpierw studia, później kariera zawodowa. Zawsze wierzyłaś w miłość, chciałaś jej. Za wszelką cenę. Nie spodziewałaś się jednak przewrotności losu. Nie zakładałaś, że to co czułaś wcale nie było miłością. Szybko jednak zorientowałaś się, co to jest naprawdę, kiedy pozwoliłaś sobie na poznanie jego, dopuszczenie go blisko siebie. Patrząc jednak dłużej na test, zaczęłaś czuć spokój. Bo to miłość twojego życia była temu współwinna. Nie planowaliście tego, ale czułaś, że wszystko się ułoży, że wszystko będzie dobrze.
Miałaś przekazać mu wiadomość. W drodze zastanawiałaś się, jak mu to powiesz. Pokażesz test? A może wejdziesz do sklepu i kupisz pierwsze ubranko? Nie. Chciałaś robić to z nim. Wszystkie pierwsze razy chciałaś przeżywać już tylko z nim, zawsze z nim.
Jedna wiadomość sprawiła, że nie dotarłaś na spotkanie. Nie odbierałaś, nie odpisywałaś. Udawałaś, że nie istnieje. Wiedziałaś, że gdybyś powiedziała choćby jedno słowo… wybrałby ciebie zamiast siebie, a nie mogłaś na to pozwolić. Nie mógł poświęcić wszystkiego dla ciebie. Nie mogłaś stać się jego przekleństwem.
Minęły lata, a ty cały czasy zastanawiasz się nad tym, co by było gdyby, chociaż doskonale wiesz, że to na nic. Budzisz się rano i działasz jak automat. Łazienka, odhaczone. Kawa, odhaczone. Praca, odhaczone. Jedyne momenty, kiedy czujesz się naprawdę szczęśliwa są tylko z nią. Z uśmiechniętą czterolatką, która zadaje tysiące pytań. I tylko wtedy, kiedy on zostaje po godzinach w pracy. Jego obecność w domu sprawia, że nie potrafisz odetchnąć, nie potrafisz się odprężyć, chodzisz spięta i czekasz, aż coś się stanie. Sama nie wiesz co dokładnie, bo przecież trzymasz się umowy, jesteś grzeczna, tak jak tego chciał, a jednak… boisz się, że zrobisz jeden nieodpowiedni ruch, zrobisz coś co sprawi, że przejrzy twoje myśli, a wtedy całe te poświęcenie… wszystko co straciłaś tamtego dnia okaże się na nic.

[Przychodzę, bo nick znajomy i nawet znalazłem na mailu jakieś nasze stare ustalenia do wątków sprzed dwudziestu tysięcy lat, ale co my z tego rozpisaliśmy, to już nie wiem. Za dużo tu pytań bez odpowiedzi. Jakbyś miała chęć na ustalenia numer dwadzieścia tysięcy jeden, to chodź.]
OdpowiedzUsuńAlex & Theo
[W sumie, tak sobie myślę, że Adeline mogłaby być damskim alter ego mojego Tannera, haha :D A tak serio, sporo punktów wspólnych tutaj dostrzegam, chociaż jej życie uczuciowe wydaje się być dużo bardziej zagmatwane. Sądzę jednak, że silna z niej kobietka i dlatego mam nadzieję, że wreszcie zazna życia w błogim spokoju i bez strachu. I tego właśnie z całego serduszka życzymy koleżance po fachu! <3 Baw się dobrze!]
OdpowiedzUsuńTanner Morgan
& Chayton Kravis
[ Hej!
OdpowiedzUsuńWidzę, że twoja pani ma dość zagmatwane życie, szczególnie to uczuciowe. Dobrze, że ma córeczkę, która daje jej szczęście! :D Mam nadzieję, że w końcu uda się jej odpocząć i nie żyć na automacie. ;)
Baw się tutaj dobrze! ]
Charlotte Ulliel, Nathaniel Park & Caleb Crowe
[Dear Lord! Kogo tu widzę, no witam, witam! I od razu z możliwie największą ilością komplikacji, czy może być lepiej? :) Cudna Pani Ci tu wyszła! I podczas gdy Scott gdzieś tam w nowojorskim barze wzdycha za Allią, to ja mogę sie zaoferować z jakimś wątkiem, po starej znajomości :)
OdpowiedzUsuńJames Harper, Nico Miller, Carter Crawford :)
😏😏😏😏😏😏😏
OdpowiedzUsuń[Dziękuję! 🩵 I ojejku, Spring Suburbs to było lata świetlne temu przecież! Nie wierzę, że ktoś jeszcze pamieta tamte czasy, haha :D A w ogóle to nie miałam pojęcia, że w jakiejś części kontynuowałaś tutaj historię Elli, to zaskoczenie! Super sprawa. Jak masz ochotę, możemy złapać się na mailu i coś pokombinować :)]
OdpowiedzUsuńTanner Morgan
[Cześć i czołem! Szkoda, że Charlene zniknęła, jako kociara bardzo liczyłam na wątek z małym kotkiem 💔 Niemniej naszykowałaś dla niej godne zastępstwo, bowiem z tego, co widzę, Adeline także nie ma łatwego życia. Oj lubimy zrzucać na barki naszych postaci zbyt duży ciężar, lubimy :) Dobrze, że Adeline ma pocieszenie w postaci córeczki i mam nadzieję, że tak już zostanie :)
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, co dla Adeline szykujesz i mam nadzieję, że będziesz się z nią dobrze bawić!]
MAXINE RILEY & IAN HUNT & CHRISTIAN RIGGS
Hej! Ciebie to już dawno, dawno nie widziałam nigdzie na głównej i bardzo miło jest mi zobaczyć znów Twój nick. ^^ Jak tak nadrabiam sobie nowe karty, to dochodzę do wniosku, że wszyscy kolektywnie uwielbiamy udręczać swoje postacie. xD Niemniej mam nadzieję, że ten jeden jedyny to się jeszcze gdzieś tam czai, a cała historia skończy się dobrze (nadzieja umiera ostatnia, prawda?).
OdpowiedzUsuńPowodzenia z kolejną świetną panną! ^^ Daj jej w życiu trochę ciepełka, co? Wiem, że to trudne, ale Addie na to zasługuje! Niech zaleje Cię wena i zasypią cudne wątki. <3
MARCUS LOCKHART
Dla niego takie wyjścia towarzyskie zawsze były jedną, wielką farsą – skupiskiem ludzi namiętnie spijających sobie z dziubków, którzy we wspólnym gronie znajdują trochę ujścia dla napompowanego ego. Nigdy za tym nie przepadał, chociaż tego rodzaju spotkania są obecne w jego życiu od zawsze, bo przecież w tej wielopokoleniowej rodzinie prawników i biznesmenów, w którą się wrodził, nie mogło zabraknąć obowiązkowego bywania na wszelkich bankietach i przyjęciach, a szczególnie, gdy na jej czele stoi Joseph Morgan – tradycjonalista kontrolujący i musztrujący wszystkich wokół. Człowiek tak poważany, że sama jego obecność potrafi narzucić wszystkim ton sztywnej, pokazowej elegancji. To oczywiste, że na dzisiejszym spotkaniu również był obecny, razem z Harriet i korzystającym z uroków imprezki Jaredem, który już na wejściu zdążył się złapać z dobrym kolegą ze studiów i zaszyć w niewidzialnym kącie. Tanner czasami naprawdę zazdrościł bratu tej wyjebki na wszystko, ale nie chciałby się z nim zamienić. Prędzej oszalałby w jego gówniarskiej skórze. Rodzice mieli jednak bardzo wysublimowane towarzystwo, więc z krawaciarzami, którzy obsadzają dość istotne rządowe stołki, przenieśli się do loży, z kolei on przystanął nieopodal wejścia z Arthurem, z którym zdarza mu się pracować przy sprawach dla Innocence Project, i obaj rozmawiali, sącząc złote, wieloletnie trunki, które błyszczały na dnie ich prostokątnych szklaneczek. Obserwowali nienachalnie tych, którzy wchodzili do środka, i wyliczali przeciwko komu ostatnio występowali na sądowej sali, a z kim dziś uścisną rękę, jak gdyby nigdy nic. To przecież jeden, wspólny światek. Jedno i to samo bagno.
OdpowiedzUsuńTanner wsunął wolną dłoń w kieszeń dobrze skrojonego garnituru od Zegny w ciemnogranatowym kolorze i pociągnął łyk whisky ze szklanki, nieco marszcząc brwi, gdy przy wejściu dostrzegł kolejną znajomą twarz w towarzystwie twarzy zupełnie nieznajomej. Kłamstwem byłoby twierdzenie, że nie wiedział, że Adeline tu będzie, bo skrupulatnie zapoznał się z listą gości, którą wyciągnął od organizatora. To dlatego miał dziś przy sobie coś, co należy do niej, chociaż ona nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Z wielu różnych powodów nigdy wcześniej nie było okazji zwrócić jej tej rzeczy, więc zamierzał zrobić to właśnie tego wieczoru, o ile okazja dopisze. A mogła dopisać bardzo szybko, skoro nie Adeline nie była na razie jakoś bardzo zajęta celebrowaniem tego spotkania.
Odprowadził spojrzeniem jej towarzysza, który udał się gdzieś z Jerrym Griffithem, a później przeprosił na chwilę Arthura i ruszył w stronę baru. Jared wspomniał mu kiedyś, że Adeline wyszła za mąż, i że od tamtej pory ich kontakt wygasł. Co prawda, wiedział, że oni się nie spotykali, ale przyjaźnili i dobrze dogadywali w tych studenckich czasach, gdy oboje przysypiali na wykładach w Columbia Law School, więc to było zaskakujące, gdy po jej ślubie ta znajomość się zatarła. Ale czasami tak bywa. W jego życiu też wiele znajomości odpłynęło bezpowrotnie.
— Dobry wieczór — rzucił, zbliżając się do Adeline, która sączyła białe wino w kieliszku na wysokiej nóżce. — Albo i niedobry — stwierdził zaraz, obrzuciwszy uważnym spojrzeniem jej twarz, nie dostrzegając na niej nawet cienia entuzjazmu. Wydawało mu się, że kiedyś uśmiechała się częściej, bardziej, wyraźniej, szczerzej, ale nie widzieli się już dość długo, więc wiele mogło się pozmieniać.
Wyciągnął dłoń, żeby wymienić się z nią powitalnym uściskiem. Srebrne spinki z niebieskim turmalinem połyskiwały na mankietach jego białej jak śnieg koszuli, którą zdobił ciemny krawat, chowający się pod zapiętą marynarką. Był bezwzględnym fetyszystą spinek, a większość miał własnego projektu.
Usuń— Mam dziwne przeczucie, że ktoś tu może podzielić moją opinię, co do beznadziejności tej imprezy — stwierdził, unosząc usta w uśmiechu i z lekka taksując jej sylwetkę wzrokiem. — Dobrze wyglądasz, Adeline — przyznał. — Przyszłaś z mężem? — upewnił się, żeby później nie zrobić później jakiegoś klasycznego faux pas. Na pewno Jared się ucieszy z jej obecności, choć niekoniecznie z obecności jej męża.
Tanner Morgan
Takie spotkania rzeczywiście są dobrą okazją do zacieśniania więzów, ale i do robienia całkiem sensownych, niekoniecznie jawnych interesów, bo Tanner sam był umówiony dziś tutaj na małą transakcję na złoto inwestycyjne. Ostatnimi czasy, jeżeli już pojawiał się na takich spotkaniach, to nie dlatego, że miał ochotę zmarnować trochę czasu na brylowanie wśród elity, bo w tym czasie mógłby zrobić sto milionów innych rzeczy, które na to czekają, a zwykle dlatego, że miał na miejscu coś do załatwienia, albo miał z kimś do pogadania. Nie przychodzi towarzysko od wielu lat, a raczej stara się łączyć te spotkania z czymś pożytecznym i upiec kilka pieczeni na jednym ogniu.
OdpowiedzUsuńDziś, pomijając załatwianie interesów, był tu jeszcze po to, żeby zwrócić Adeline coś, co należy do niej, a co przez jakiś czas było w jego posiadaniu. Piękna broszka, którą zgubiła pewnego razu na uczelni, gdy niefortunnie zaliczyli tam na korytarzu spotkanie bliskiego stopnia i po prostu na siebie wpadli, czekała grzecznie w jego szufladzie na moment, żeby trafić z powrotem do właścicielki. Prowadził tam gościnnie wykład i chociaż zna korytarze Columbia Law School jak własną kieszeń, tamtego dnia pośpiech zrobił swoje. Teoretycznie mógł przekazać jej broszkę przez Jareda, ale dobrze wiedział, że wtedy nie znalazłaby się w jej rękach do dziś. Jared nie przywiązuje wagi do takich przedmiotów, dla niego to jakaś zawieszka, którą nosi się nie wiadomo po co, nie wspominając już o rozmyślaniu nad historią tego przedmiotu. Dobrze, że docenia przynajmniej zegarki i mimo swojego beztroskiego podejścia do życia, nie jest aż tak spóźnialski, jak można by przypuszczać.
Uśmiechnął się na komplement, a potem skinął głową, gdy wspomniała, że dawno nie mieli okazji porozmawiać. Upił niewielki łyk alkoholu ze swojej szklanki, mając go już tylko na dnie.
— Moje jest dość zabiegane — przyznał szczerze. Sprawy sądowe, obowiązki kancelaryjne, salony jubilerskie, transakcje na kamienie, opieka nad córką… Wszystko wymaga od niego jednakowego zaangażowania, ale nie narzekał. Intensywny tryb życia zawsze mu odpowiadał, a córka jest iskierką w jego codzienności, która nigdy nie ma prawa zgasnąć. Nie zamieniłby tego na nic innego, nawet jeśli ścieżka prawa to ambicje rodziców, a nie jego własne. Im już i tak zrobił już na przekór, angażując się w gemmologię i porzucając prowadzenie kancelarii na rzecz swoich jubilerskich interesów i pasji, w którą był wkręcony od zawsze.
— A Twoje? — odbił piłeczkę, lekko przechylając głowę w bok i rzucając jej uważniejsze spojrzenie. To go akurat ciekawiło. Może nie powinno, ale to nie była wścibska ciekawość, co bardziej troska o to, czy udało jej się odhaczyć cele i żyć zgodnie z tym, co kiedyś dla siebie zaplanowała.
— Swoją drogą — zaczął jeszcze, wsuwając dłoń za materiał swojej marynarki. Wyjął z wewnętrznej kieszeni niewielkie pudełeczko, w którym znajdowała się broszka i wyciągnął je w stronę Adeline. — Mam coś, co należy do ciebie — oznajmił, wręczając jej pudełko, które na pierwszy rzut oka nie zdradzało niczego, bo było zwykłym, zastępczym pudełkiem na biżuterię, jakich posiada w swoich salonach całe mnóstwo. Nie miał pewności, czy to była istotna dla niej rzecz, ale bez względu na wszystko czuł się zobowiązany ją zwrócić, z kolei to, że mógł zadbać o tę broszkę i odnowić ją poprzez czyszczenie, było dla niego przyjemnością samą w sobie.
Tanner Morgan
Ian był człowiekiem zajętym, jednak nie tak bardzo, by nie mieć czasu na własne przyjemności. Pierwszą połowę dnia zazwyczaj miał luźniejszą, ponieważ jego klienci pochłonięci byli pracą, w której zarabiali na kolejną działkę. To późnym popołudniem, wieczorem i nocą Ian kursował pomiędzy meliną, a miejscami, do których jego klienci życzyli sobie, aby dostarczył towar i oczywistym było, że najwięcej pracy miał w weekendy, kiedy większość osób pracujących w standardowym trybie miała czas się zrelaksować, aczkolwiek w tygodniu także miał co robić. Nie mógł przecież zostawić swoich klientów w potrzebie, prawda? Ta potrzeba mogła przecież dopaść każdego z nich w dowolnym momencie, a on był dobrym dilerem. Znanym z tego, że był cichy i skuteczny, a także dostępny. Sporadycznie zdarzało się, że ktoś musiał czekać na towar dłużej, niż dzień.
OdpowiedzUsuńTę luźniejsza połowę dnia Ian pożytkował na różne sposoby. Najczęściej chodził na siłownię lub biegał, załatwiał sprawy na mieście i jeździł Uberem. Dziś poszedłby na siłownię, gdyby nie to, że dzień był stosunkowo - jak na tę porę roku - ciepły i słoneczny, i bez wątpienia miał być jednym z ostatnich takich dni, w które Ian mógł wyjść pobiegać bez ryzyka, że zmoknie i zmarznie. Nie lubił moknąć i marznąć, nie lubił też biegać na bieżni, więc sezon jesienno-zimowy był dla niego praktycznie martwym sezonem, jeśli chodziło o bieganie.
Wciągnął na siebie dresowe spodnie, koszulkę i bluzę z kapturem, który zarzucił na głowę. Przyszło mu na myśl, żeby wziąć słuchawki, ale finalnie nie sięgnął po leżące na stoliku w salonie pudełeczko, obok którego odłożył także telefon. Aktualnie nie działo się nic, co wymagałoby, aby miał go przy sobie, a zakładał, że nie będzie go najwyżej przez godzinę.
Biegał wyłącznie po to, żeby się poruszać, a jednak kiedy już znalazł się przed klatką, włączył trening na zegarku. Ruszył w górę 119th Street do Morningside Park bez konkretnego pomysłu na to, ile przebiegnie. Był w trakcie drugiego kółka, kiedy z kolejki do budki z ciepłymi napojami wystrzeliła mała dziewczynka i o ile to wujek ani trochę go nie zainteresowało, o tyle na dźwięk własnego imienia zareagował i odruchowo zwolnił do truchtu.
Mireille.
Ian przystanął, łapiąc się za boki i łapiąc oddech. Dopiero to imię, które wykrzyknęła podążająca w ślad za dzieckiem kobieta, sprawiło, że Hunt skojarzył, czyją córką może być dziewczynka, która przed nim przystanęła. Oddychając głęboko i mocno, żeby spowolnić oddech, Ian popatrzył na nią z góry i nie wykonał wobec niej żadnego, najmniejszego nawet ruchu.
— Cześć — sapnął jednak, zdecydowawszy się odezwać. Nie był wujkiem, ale nie było sensu udawać, że nie był Ianem i nie było sensu udawać, ze nie widzi kobiety, która dopadła do Mireille, więc z dziewczynki to na nią przeniósł nienachalne i spokojnie spojrzenie, kompletnie nieprzejęty tym, że wpadł na żonę swojego klienta.
IAN HUNT
A wiesz, że chyba masz rację...? Koniecznie trzeba to zmienić, bo ostatnie co mi się kojarzy, to jakaś próba w Auckland wieki, wieki temu :D Musisz się jedynie uzbroić w cierpliwość, bo trochę już skrobię z ludźmi, w bardzo powoli, bo próbuję wrócić do pisania po latach robienia kart i znikania zaraz potem. 🫣
OdpowiedzUsuńNajbardziej oczywistym wydaje mi się powiązanie powiązanie ich poprzez pracę Addie. Zanim Marco zaczął być rozpoznawalny, pakował się w różne kłopoty, więc Twoja panna mogła go w nich wyciągnąć; raz czy dwa. Dalej można to poprowadzić różnie, więc w razie czego: mój mail stoi dla Ciebie otworem. ^^
MARCUS LOCKHART
Nigdy nie był w stanie jednoznacznie określić, co skłoniło go do związania swojego życia właśnie z medycyną. W końcu dorastał w rodzinie ranczerskiej, nad rozumem przeważały raczej mięśnie i proste myślenia. Uczniem też nie był wybitnym, przynajmniej do czasu. Od małego wierzył w to, że pozostanie w domu rodzinnym, przejmie interes rodziców po ich śmierci – oprócz hodowli zwierząt i roślin, prowadzili też gospodarstwo agroturystyczne w Montanie, które cieszyło się niemałą popularnością. Oni też na nim polegali, szczególnie odkąd ich starszy syn postanowił wynieść się do dużego miasta i kontynuować edukację na uczelni (coś, co wcześniej nie miało miejsca w rodzinie Griffinów).
OdpowiedzUsuńVictor początkowo również był sceptycznie nastawiony do decyzji brata. Metropolie nie kojarzyły mu się z niczym dobrym, pomimo tego, że aż do czasów własnej wyprowadzki nigdy w żadnej nie był. Dopiero kiedy starszy Griffin zaczął wracać do domu na weekendy, święta, i opowiadać o tym, jak zmieniło się jego życie, jak wypełnione jest wszelkiego rodzaju atrakcjami niedostępnymi na wsi, oczy młodszego stopniowo zaczęły się otwierać. Co prawda początkowo nie wiedział, czy chce w ogóle podjąć studia, ani jakie, ale uświadomił sobie jedno – musiał się wynieść. Nawet jeśli złamie rodzicom serce, nawet jeśli przyjdzie mu spać na ulicy. Im więcej się nasłuchał, tym bardziej brzydły mu monotonia i rutyna ranczerskiego życia. Potrzebował czegoś nowego, jakiegoś powiewu świeżości, który pokaże mu, że życie to nie tylko przerzucanie łajna i latanie na kolanach pomiędzy kolejnymi grządkami. Nagle, z dnia na dzień, jego oceny zaczęły stawać się coraz lepsze, przykładał się do nauki – gdyby mu się udało, nie chciał niczym odstawać od rówieśników dorastających w lepszych warunkach, nie chciał być uważany za wioskowego głupka, który przypadkiem znalazł się w wielkim mieście.
I ostatecznie dopiął swego, a stypendium socjalne i oszczędności brata, swoją drogą bardzo wspierającego, pozwoliły mu dostać się na Harvard Medical School, które ukończył z wyróżnieniem. O tym, ile kosztowało go to nerwów, nieprzespanych nocy i rwania sobie włosów z głowy, nie mówił na głos. Z resztą, o wielu rzeczach nie mówił, po części dlatego, że pomimo nieprzeciętnej inteligencji, często po prostu brakowało mu odpowiednich słów, aby prawidłowo wyrazić siebie. Umiał to robić tylko na papierze, ale nie było to wystarczające, aby pomóc mu uratować własne małżeństwo, zyskać miłość zaniedbywanej córki.
Niełatwo przychodziło mu też wyrażanie empatii wobec rodzin pacjentów, nawet pomimo wykonywanego zawodu, i właśnie dlatego siedział teraz tu, gdzie siedział – w poczekalni kancelarii Lynnch & Shepard. Najbliżsi krewni zmarłego określili go mianem aroganckiego i zarozumiałego. Gdyby tylko przeprosił, okazał im jakiekolwiek ludzkie emocje, prawdopodobnie byłby teraz w pracy, a nie siedział na skórzanym fotelu, co chwilę poluzowując nagle przyciasny kołnierz koszuli i zastanawiając się, w jak wielkim gównie się znalazł.
Według swojej personalnej oceny, nie popełnił żadnego błędu. Usuwanie guzów z mózgu zawsze wiązało się z potencjalnymi poważnymi powikłaniami, nie wszystko było w stu procentach zależne od niego. On przeprowadził procedurę prawidłowo, nie miał wpływu na to, że pacjent ostatecznie skończy sparaliżowany, ze śladową ilością funkcji życiowych. A przynajmniej tak całą tą absurdalną sytuację tłumaczył w głowie. Jedyne, co mógł sobie zarzucić (i właśnie to zmusiło go ostatecznie do sięgnięcia po pomoc prawniczą), to fakt, że zasugerował (definitywnie zbyt stanowczo) rodzinie, aby odłączyła mężczyznę od aparatury, pozwoliła mu odejść godnie, zamiast polegać na kimś dopóki serce samo się nie podda. Ci, rozwścieczeni jego podejściem, postanowili oskarżyć go o błąd w sztuce lekarskiej i wytoczyć pozew cywilny.
Po raz kolejny spojrzał na zegarek, zakładając nogę na nogę. Był człowiekiem aż nazbyt punktualnym, toteż na miejsce przybył prawie pół godziny przed wyznaczonym czasem spotkania, czego niesamowicie teraz żałował. W domu lub w samochodzie prawdopodobnie stres nie dawałby się mu aż tak we znaki.
UsuńOcierał właśnie chusteczką kroplę potu z czoła, kiedy podeszła do niego wysoka brunetka ubrana w elegancką ciemną marynarkę i spódnicę w tym samym kolorze. Jak się domyślił – sekretarka.
— Panie Griffin. — zaczęła uprzejmie, a na jej usta wstąpił uśmiech, który Victor uważał za niesamowicie wyćwiczony, ale nienaturalny. — Są na pana gotowi.
Wypowiedziawszy te słowa, wskazała na drzwi po drugiej stronie korytarza. Miał ochotę odpowiedzieć, że on nie jest gotowy na nich, ale w myślach skarcił się, że przede wszystkim powinien teraz skupić się na obronie własnej reputacji i zadbać o to, żeby nie wylecieć z pracy z hukiem. Wstał, zabierając ze sobą skórzaną teczkę, w której przyniósł wszystkie dokumenty dotyczące zabiegu i samego pacjenta. Poprawił marynarkę, ostatni raz pozbył się potu z czoła.
Do wyznaczonego na spotkanie pokoju wszedł bez pukania, jednak już w progu zamarł. Za stołem siedziała stosunkowo młoda kobieta, która nie sprawiała wrażenia osoby z wieloma latami doświadczenia na karku.
victor