Andrea Wilson

urodzona 13 kwietnia 2002 roku w Nowym Jorku, USA // od 23 lat w LA // wymiana studencka na Columbia University School of the Arts // ostatni rok programu magisterskiego; reżyseria i produkcja // jedna z wielu - adoptowana // córka najwspanialszej Helen Wilson i niezastąpionego Georga Wilsona // metr sześćdziesiąt // na youtubowym kanale "Andrea Singcelli" wrzuca covery popularnych piosenek, do których kręci i montuje teledyski, nie ujawniając przy tym swojego wizerunku.
Och, Andy...
Wie tylko tyle, że urodziła się w Nowym Jorku. Nigdy nie poznała swoich biologicznych rodziców i nigdy nawet nie chciała o nich słyszec. Jako kilkudniowe niemowlę zostałą oddana pod opiekę rodziny zastępczej, w której zostałą aż do teraz. Uważa się za prawowite dziecko swoich rodziców. Szcześcioro rodzeństwa, z którym się wychowała, uważa za jedyne słuszne rodzeństwo. Zna ich wszystkich na pamięć. Ich oczy, nosy, usta, twarze, a nawet płatki uszu czy kolor skóry i widoczne pieprzyki. Każde z nich jest inne i każde z ich siódemki jest na swój sposób wyjątkowej. Jednak Andy nie może oprzeć się wrażeniu, które towarzyszy jej całe życie, że czegoś jej brakuje. Że w całej wieloelementowej układancje brakuje tego jednego, małego puzzelka, którego nie ma ani pod dywanej, ani w pysku niesfornego psa.Andrea od dziecka chwytała kadry. Goniła za nimi ze starym aparatem, w którym nieustannie trzeba było wymieniać rolki z raśną. A kiedy pomyślała o zostaniu aktorką, bardzo szybko okazało się, że nawet rola drzewa w szkolnym przedstawieniu wiąże się dla niej ze zbyt wielką tremą. Andy, jeśli tylko może, unika publicznych wystąpień, świetnie za to czuję za kamerą lub w studio, gdzie może całą produkcję złożyć w jedno, epickie dzieło, a warunki pracy znacząco różnią się od domowego chaosu.
Bawi się obrazami, kreuje wizje swiata idealnego, a jednocześnie nie zapomina o tym, że ci, którym zawdzięcza wszystko, czekają na jej pierwszy sukces. Z poczuciem trudnem do wyjaśnienia pustki, wszystko robi z myślą o rodzicach, chcąc im się odwdzięczyć za szansę na naprawdę dobre życie.
Oh, Andy, you're worth the wait! 🩵
OdpowiedzUsuńOd mniej więcej dwóch tygodni Maxine dostawała od swoich znajomych i przyjaciół dziwne sygnały. Że widzieli ją tu i tam, podczas gdy ona w tym czasie siedziała w domu, zamknięta w swoim pokoju i pracowała nad scenariuszem. Wciąż nie miała tego cholernego, pierwszego zdania. Tego, które wszystko rozpoczynało. Które było przyczółkiem do opowiedzenia historii, która rysowała się coraz wyraźniej w głowie Max, ale która wciąż musiała mieć jakieś rozpoczęcie i to nie byle jakie, jeśli w tę właśnie historię chciała ubrać swój projekt dyplomowy. To był jej ostatni rok studiów. Rok inny od wszystkich, bo po brzegi wypełniony zajęciami praktycznymi i to nie takimi, podczas których wykładowcy i ćwiczeniowy prowadzili ich za ręce, a takimi, podczas których młodzi adepci sztuki filmowej mieli radzić sobie sami. Może nie do końca sami, ponieważ zawsze mogli poprosić o pomoc i o radę, ale nikt nie miał stworzyć za nich projektu dyplomowego, który był potężnym przedsięwzięciem, ponieważ wymagał współpracy wielu osób.
OdpowiedzUsuńA Maxine wciąż nie miała tego cholernego, pierwszego zdania. Stąd od dwóch tygodni nie włóczyła się po mieście, odmawiała większości spotkań ze znajomymi i nie brała udziału w studenckich imprezach, ponieważ zaczynał zjadać ją stres. I to, że nie miała tego pierwszego zdania, nie było niczym nowym. Nie przejmowałaby się tym tak bardzo, gdyby nie to, że od tego konkretnego pierwszego zdania miało zależeć wszystko. A żeby tak tego było mało, zaczęła dostawać wiadomości dziwnej treści.
Max, widziałam cię dziś. Czemu nie odmachałaś?
Max, trzeba było powiedzieć, że będziesz na kampusie. Obgadałybyśmy przy okazji grafik na najbliższy tydzień.
Obraziłaś się?
Maxine rzuciła telefon na łóżko, na którym siedziała, złapała za poduszkę i docisnąwszy ją do twarzy, krzyknęła krótko i wcale nie tak głośno, jak mogłoby się wydawać. W tym samym czasie odchyliła się i opadła na plecy. Poszwa solidnie wypchana pierzem stłumiła ten wyrzut frustracji i bezradności, po którym Max podniosła się szybko i równie szybko zrobiła kilka rzeczy. Zamknęła notebooka i zatrzasnęła notes. Odszukała telefon i odpisała przyjaciółce, że przyjdzie na imprezę integracyjną na kampusie i żeby ta wreszcie przestała zawracać jej głowę. A że impreza rozpoczynała się za dwie godziny, to Maxine zaczęła szykować się do wyjścia.
Nigdy nie lubiła się stroić, więc ubrała się zupełnie zwyczajnie. Do luźnych, szerokich jeansów dobrała równie luźny, kremowy t-shirt. Włosy spięła w niski kucyk na karku i pomalowała się lekko, używając do tego tylko podstawowych kosmetyków. Potrafiła blendować kolory na papierze czy w programie graficznym, ale nie potrafiła blendować cieni i nigdy nie miała parcia, żeby się tego nauczyć.
— Wychodzisz? — zagadnęła krzątająca się po kuchni Lucy, kiedy Max zbiegła po schodach na dół.
— Tak — potwierdziła. Przyniosła sobie z korytarza trampki i przysiadłszy na krześle przy kuchennej wyspie, zaczęła je ubierać. — Na tę imprezę integracyjną z projektu. Mówiłam ci o niej, pamiętasz?
Lucy potwierdziła skinieniem głowy i oparła się łokciami o blat, patrząc na siedzącą po drugiej stronie Maxine. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem. Nigdy nie udało jej się zarazić córki swoim umiłowaniem do eleganckich strojów.
— Może tata cię zawiezie? Potem mógłby cię odebrać.
— Mamo… — Max jęknęła i zmieniła nogi, podciągając pod siebie lewą, by wsunąć trampek na stopę. — Nie trzeba, pojadę metrem. Wrócę taksówką — poinformowała i poderwawszy głowę, popatrzyła na matkę i odezwała się, uprzedziwszy jej kolejne pytanie: — Tak, mam pieniądze. Lecę, bo się spóźnię! Pa!
Zeskoczyła z krzesła, potruchtała do przedpokoju, porwała z wieszaka nieduży, skórzany plecaczek i wyszła.
Do Lion's Head Tavern, baru mieszczącego się w pobliżu kampusu, dotarła czterdzieści minut później. Przystanęła przed wejściem, odetchnęła głębiej i dopiero kiedy wypuściła z płuc powietrze, pociągnęła za drzwi. Jej sylwetkę zalało ciepłe, żółte światło padające z wnętrza baru, a do uszu doleciał gwar rozmów i nie zagłuszająca go muzyka. Max uśmiechnęła się lekko, mając poczucie, jakby wypełzła z jaskini do świata i weszła do środka. Puściła klamkę, a ciężkie drzwi domknęły się za nią same.
Usuń— Maxine! Już myślałem, że cię nie będzie! — Wysoki chłopak wyłowił ją z tłumu. Podszedł bliżej, przyciągnął do siebie i przytulił na powitanie. Max pozwoliła na to, by Cody wcisnął jej twarz w swój mostek, a kiedy ją od siebie odsunął, upewniła się, że za pomocą podkładu nie zrobiła z jego koszulki Całunu Turyńskiego.
— Gdzie Angela? — zapytała, zadzierając głowę. Była niska, nawet bardzo niska i podejrzewała, że od tego zadzierania głowy, by w ogóle móc spoglądać innym w twarz, na starość nabawi się jakiegoś zwyrodnienia w odcinku szyjnym kręgosłupa.
— Przy barze.
Skoro Angela była przy barze, to Max ruszyła właśnie w tamtą stronę. Cody pewnie miał dołączyć do nich później, jak tylko skończy witać się z każdym, kogo widział chociaż raz w życiu, bo to wystarczyło, żeby Cody traktował tego kogoś jak swojego dobrego znajomego.
MAXINE RILEY 🩵