Zwykle Linda czekała na niego przed domem. Ian zatrzymał Cadillaca na wysypanym żwirem podjeździe i popatrzył na ganek, rozświetlony przez reagujące na ruch lampki. Lindy nie było. Nie stała na ostatnim z trzech stopni prowadzących na podjazd, nie opierała się o balustradę, paląc papierosa i nie siedziała na jednym z ogrodowych foteli. Nie zrobiła kroku w jego stronę, który robiła zawsze, kiedy tylko cichł chrzęst żwiru pod kołami Cadillaca, żeby usiąść na tylnej kanapie i poprosić o rundkę wokół osiedla.
Amerykańska Secret Service zdemontowała tajną sieć komunikacyjną w Nowym Jorku, która mogła sparaliżować łączność, zablokować telefony alarmowe i doprowadzić do całkowitego chaosu w metropolii - przekazała amerykańska agencja prasowa Associated Press. W mieście trwa obecnie 80. sesja Zgromadzenia Ogólnego ONZ.
Sieć została odkryta w ramach szerszego śledztwa, dotyczącego zagrożeń telekomunikacyjnych wymierzonych w urzędników państwowych. Rozlokowane w wielu miejscach serwery działały jak centrale fałszywych telefonów komórkowych, zdolne do generowania masowych połączeń i SMS-ów, przeciążania lokalnych sieci oraz maskowania szyfrowanej komunikacji prowadzonej przez przestępców.
Pocztówka wysłana z urzędu pocztowego w centrali ONZ w Nowym Jorku została po 72 latach zwrócona nadawcy. Okazało się, że syn adresatów wciąż żyje.
Pocztówka wysłana z urzędu pocztowego w centrali ONZ w Nowym Jorku w 1953 roku została po 72 latach zwrócona nadawcy dzięki pomocy szefa urzędu pocztowego w Illinois i specjalistów od genealogii. Była zaadresowana do państwa Frederica i Elizabeth Ball.
Syn wysłał kartkę rodzicom
Mark Thompson, naczelnik urzędu pocztowego był bardzo zaskoczony nadejściem tej przesyłki i postanowił poszukać adresatów kartki, która przedstawiała budynek Organizacji Narodów Zjednoczonych. Sprawą zainteresowali się lokalni genealodzy, którzy ustalili, że 88-letni syn adresatów Alan Ball nadal żyje, choć już w innym regionie kraju.
3.08.2025
Tej nocy na północnym wschodzie USA odnotowano trzęsienie ziemi o magnitudzie 3,0. Choć wstrząsy nie były silne, odczuli je mieszkańcy części stanu New Jersey, a także Nowego Jorku.
W nocy z soboty na niedzielę dzielnicę Hasbrouck Heights w w hrabstwie Bergen w USA nawiedziło trzęsienie ziemi o magnitudzie 3,0. Wstrząsy odczuli mieszkańcy części stanu New Jersey oraz Nowego Jorku, w tym Brooklynu. Choć siła wstrząsu, który nastąpił w sobotę o godz. 22.18 czasu lokalnego (w Polsce była wtedy godzina 4.18 w niedzielę), była stosunkowo niewielka, był on odczuwalny w promieniu ok. 170 kilometrów, aż po zachodnie Connecticut i Dolinę Dolnego Hudsonu.
W poniedziałek wieczorem (28.07) w Nowym Jorku doszło do strzelaniny. W wyniku tego zdarzenia zginęły cztery osoby. Sprawca, wstępnie zidentyfikowany jako 27-letni mieszkaniec Las Vegas, popełnił samobójstwo - poinformowały we wtorek służby.
Wśród osób, które straciły życie, znalazł się czynny policjant 36-letni Didarul Islam, który zabezpieczał teren przy Park Avenue. Władze podały, że przybył do USA z Bangladeszu. Miał dwójkę dzieci, a jego ciężarna żona spodziewa się trzeciego dziecka.
1
2
3
4
Nowy szablon został wykonany na zamówienie specjalnie dla bloga grupowego New York City i jest obsługiwany przez platformę blogger. Został przystosowany do przeglądarki Firefox, ale powinien wyświetlać się poprawnie także w pozostałych, choć należy mieć na uwadze, że mogą wystąpić drobne różnice w pikselach lub zanik suwaków. Dlatego użytkownikom, którzy nie posiadają myszek ze scrollem zaleca się korzystanie z przeglądarki dedykowanej.
Szablon został wykonany przez Mefe i większość kodów użytych na stronie została napisana albo zmodyfikowana przez nią osobiście na bazie systemowego motywu Dark. Zestaw wykorzystywanych ikon został zapożyczony od Cappuccicons, a widoczne w panelu informacyjnym gify pochodzą z Grafiki Google'a oraz Dribbble'a. Użyte zdjęcia są objęte darmową licencją CC0 i pochodzą z Unsplash.
Pozostałe elementy zostały zainspirowane lub wykonane przy współpracy z W3Schools, how2html oraz FLORIN POP. Wszelkie prawa do szablonu są zastrzeżone, a on sam udostępniony do wyłącznego użytku administracji bloga New York City.
[KP] Hope is being able to see that there is light despite all of the darkness
Uwaga ! Możliwe treści uznawane za niewłaściwe dla osób niepełnoletnich. Czytasz na własną odpowiedzialność.
* Po krótkiej przerwie przychodzę tu po raz kolejny, bo sentyment jednak znowu wygrał.
* Inspiracją do napisania KP Dalai była twórczość zespołu Me and That Man i zapewne coś nieuchwytnego.
* Przytoczony fragm. za Desmondem Tutu.
* Na zdjęciu widnieje indyjska aktorka Mahima Nambiar.
* Jesteśmy otwarte na wszelkie wątki i relacje.
* Źródła kodów: BettyLeg i Kronikowy Kącik Kodowania.
* Ewentualna dodatkowa droga kontaktu: mailowo pod ptkaln@gmail.com lub na Discordzie pod pantera_sniezna.
[Dzień dobry, witamy z powrotem! Ja się bardzo cieszę, kiedy ten sentyment wygrywa i starzy autorzy do nas wracają :) A w przypadku Dalaji nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaproponować wątek, bo to konkret babeczka jest i idealnie nada się do wątkowania z moim Ianem. Tak już sobie nawet wstępnie pomyślałam, że Ian mógłby chadzać do Fire Moon jeszcze za czasów Claudio, ponieważ jak sobie ostatnio policzyłam, to Ian diluje mniej więcej od siedmiu lat. Jak najbardziej mógłby więc być stałym bywalcem baru i to może nawet takim, którego Dalaja nie skreśliła po przejęciu interesu?]
[ Hej, hej! Miło cię tu widzieć! Pamiętam, że kiedyś udało nam się chyba coś wspólnie pisać ;) Ostatnio też wrócilam tutaj po dłuższej nieobecności, także rozumiem ten sentyment! <3 Dalaja to fajna, konkretna babeczka! Życzę wam dobrej zabawy na blogu i fajnych wątków! Gdyby była chęć, zaproszę do siebie :D ]
Ian chadzał do Fire Moon mniej bądź bardziej regularnie od około siedmiu lat. To właśnie tam najczęściej szukał nowych klientów, kiedy dopiero rozpoczynał swoją przygodę z dilowaniem. Dio nie tylko pozwalał, aby w jego lokalu były prowadzone nielegalne interesy, ale też sam chętnie korzystał z wszelakich usług i Ian niejednokrotnie dostarczał mu towar. Stopniowo jednak, w miarę tego, jak siec kontaktów Hunta się rozszerzała, jego wizyty w Fire Moon stawały się coraz rzadsze, aż na przestrzeni kilku kolejnych lat Ian zaczął bywać w barze ledwo sporadycznie. Wpadał wtedy nie po to, by handlować, a by sprawdzić, co słychać u Claudio i jego kuzynki. Stary ćpun miał się wyjątkowo dobrze, w przeciwieństwie do swojej podopiecznej. Ian jednak nie wtrącał się w układ, który miała ta dwójka, choć podejrzewał, że Dalaja nie miała niczego do powiedzenia. Nie był jednak tym typem człowieka, który zapragnąłby ją uratować. Dorastał i wychowywał się w środowisku, które skrzywiło i wypaczyło jego moralność. Odwiedzając Fire Moon i widząc, co potrafiło się tam dziać, nie krzywił się z niesmakiem, jak być może zrobiłaby to większość praworządnych obywateli. Z praworządnością Ian miał naprawdę niewiele wspólnego. Śmierć Dio go nie obeszła. Co prawda znał go od lat, ale Ian i Claudio nigdy nie zacieśnili łączącej ich więzi – ta ograniczała się wyłącznie do interesów. Był jednak zadowolony z tego, że to Dalaja przejęła biznes i starała się zaprowadzić porządek. Nie miał potrzeby, by iść z nią na jakikolwiek układ – już od dłuższego czasu szukał klientów wyżej postawionych, a tacy do Fire Moon zwyczajnie nie zaglądali. Radził sobie sam zbyt dobrze, by z kimkolwiek się ustawiać i dzielić dochodem, a właśnie takie warunki stawiała Dalaja. I słusznie. Należało jej się coś za nadstawianie karku. A nadstawiała go nie tylko poprzez przymykanie oczu na kręcących się po lokalu dilerów. Nie miała bowiem nic przeciwko temu, by za zamkniętymi drzwiami Fire Moon kwitł hazard. I choć Ian nie przychodził do lokalu z dragami poupychanymi po kieszeniach, to przychodził z gotówką. Z dużą ilością gotówki. — Cześć, Dalaja — przywitał się, zająwszy jeden z wysokich stołków po drugiej stronie kontuaru i odprowadził wzrokiem odprawioną przez właścicielkę kelnerkę. Ta nie wyglądała na zadowoloną, ale posłusznie poszukała sobie innego zajęcia. O tej porze nie brakowało klientów do obsłużenia. Ian przysiadł przy barze tylko na chwilę. Rozejrzał się i skinął głową jednemu z mężczyzn siedzących kilka miejsc dalej. Kojarzył go, grali razem już kilka razy, choć jeszcze ani razu nie zostali tylko we dwójkę przy okrągłym stole przykrytym zieloną tkaniną. Dziś mieli jeszcze około czterdziestu minut do umówionej godziny. — Jakieś problemy? — spytał lekko, nie pijąc do niczego konkretnego. Ot, u Dalaji mogło dziać się wszystko i nic. Dziś miało być raczej spokojnie, a przynajmniej tak Ianowi wydawało się po tym, co zaobserwował, wszedłszy do dusznego wnętrza.
Ian nie ingerował w to, co działo się w Fire Moon. Był tylko klientem i na tym zamierzał poprzestać. Co prawda stali bywalcy kojarzyli go dość dobrze, bo i on sam do wspomnianych stałych bywalców się zaliczał, ale Ian miał z tego tytułu niewiele korzyści. Tyle tylko, że nie był przez nikogo zaczepiany, kiedy sobie tego nie życzył, czyli przez większość czasu, jaką tutaj spędzał. Nowe twarze – a tych było bez liku, ponieważ przez takie miejsce jak to potrafiło przewalić się sporo ludzi – nie wiedziały, kim Ian jest, więc tym bardziej nie zwracały na niego uwagi. Huntowi to odpowiadało. Cenił sobie święty spokój, o który, będąc dilerem, było trudno. Stąd od pewnego czasu do Fire Moon przychodził z przyjemnością, bo odkąd przestał tutaj handlować, mało kto zawracał mu głowę. Zostawiał za drzwiami Iana-dilera oraz wszystko to, co było bezpośrednio z tym związane i był po prostu Ianem, który przychodził napić się piwa bezalkoholowego i zagrać w pokera. Właśnie o to piwo bezalkoholowe poprosił, kiedy Dalaja zapytała, co może mu zaoferować. — Dzień jak co dzień — skomentował, odnosząc się do informacji o namolnym kliencie. Z tymi Dalaja i jej pracownicy mieli użerać się jeszcze długo – co najmniej tak długo, aż starzy znajomi Dio nie podzielą jego losu. Z tego jednak, co Ian zdążył zaobserwować, młoda kobieta radziła sobie nad wyraz dobrze, a Milo, na którego Hunt spojrzał przelotnie, musiał mieć w tym swój udział. — Często przychodzą? — Ian mimo wszystko pociągnął temat. — Starzy znajomi Dio? — uściślił, obserwując, jak Dalaja krząta się za wysokim kontuarem. Pytał trochę z ciekawości, a trochę po to, żeby podtrzymać rozmowę, w czym szczególnie dobry nie był, ale przez te wszystkie lata Dalaja na pewno zdążyła to zauważyć. Hunt nie mówił wiele i odzywał się praktycznie tylko wtedy, gdy zachodziła taka konieczność. Jego klienci, zarówno ci, których woził Uberem, jak i ci, którzy kupowali u niego narkotyki, lubili tę jego cechę. Czasem Ianowi wydawało się, że jego małomówność skłaniała osoby przebywające w jego towarzystwie do mówienia zbyt wiele o rzeczach, o których przy nim mówić nie powinny i cóż, potrafił to wykorzystać. Uśmiechnął się lekko, kiedy Dalaja postawiła przed nim otwartą butelkę z zielonego szkła. Upił łyk piwa, a potem obrócił się lekko na barowym stołku i powoli rozejrzał po lokalu, jakby chciał ocenić, jak przebiegnie ten wieczór. Wieczór powoli przechodzący w głęboką noc, ponieważ godzina była późna. Ian i czwórka pozostałych mężczyzn mieli skończyć grać zapewne dopiero nad ranem, choć zdarzało się, że kończyli i po dwóch godzinach.
— Często — podsumował Ian. — Dio miał dużo znajomych — dodał, po raz ostatni potoczył wzrokiem po sali i zawiesił wzrok na Dalaji, po czym uśmiechnął się leciutko. Uśmiech ten nie miał niczego wspólnego z wesołością. Był raczej sugestywny i porozumiewawczy. Dilerzy zawsze mieli dużo znajomych. Ian znał mnóstwo ludzi. Jednych z imienia i nazwiska, innych tylko z imienia, niektórych natomiast kojarzył tylko z twarzy. To byli jego klienci, wspólnicy w interesach czy gliniarze, na których powinien uważać, a także konkurencja. Nikt istotny. Ludzie warci zapamiętania z różnych względów, ale nie warci tego, żeby się nimi przejmować i poświęcić im więcej, niż jedną myśl w ciągu dnia. — Jeśli nie znajdą jej tutaj, pójdą gdzie indziej — zauważył i podniósł butelkę do twarzy. Przytknął gwint do ust, upił kilka łyków i odstawił piwo na kontuar. Swoim stwierdzeniem niczego Dalaji nie sugerował, stwierdzał tylko prosty fakt. Dalaja i tak już wykonała kawał solidnej roboty, ukrócając większość interesów, które miały tutaj miejsce i Ian cenił w młodej kobiecie to, co ją ku temu popchało. To było wyzwanie i to nie byle jakie. Dalaja nie ryzykowała tylko utratą dochodowego interesu; Dalaja ryzykowała życiem. W końcu nowojorskie podziemie rządziło się swoimi prawami, a te nie były łagodne i często za przysłowiowe oko skracano człowieka o głowę. — Jeszcze trochę i Dalaja powie nam, żebyśmy poszukali sobie innej miejscówki na pokera — odezwał się Jesse, który rozsiadł się na stołku obok Hunta. Ian nie zauważył, kiedy Jesse wszedł do baru, a przez zgiełk panujący we wnętrzu nie usłyszał, że ktoś się do nich zbliża. Nie był jednak zaskoczony pojawieniem się Jessego, bo ten zjawiał się w Fire Moon niemalże co miesiąc, żeby przepuścić trochę gotówki. — Mam nadzieję, że nie — rzucił Ian. — Lubię tu przychodzić. Poza tym, że Ian lubił przychodzić do Fire Moon, nie lubił zmian. Ten lokal był sprawdzony i bezpieczny. Nikt nie miał mu tutaj ukręcić łba za grę w pokera, którą również lubił, a przy okazji której mógł albo pozbyć się pieniędzy ze sprzedaży narkotyków, albo je pomnożyć – każda z tych dwóch opcji była dla niego zadowalająca.
[Nic się nie stało ^^ Mnie również życie potrafi wciągnąć i przez jakiś czas nie wypuszczać ^^]
— Trochę tak — przyznał Jesse w odpowiedzi na zarzut Dalaji, ale uśmiechnął się przy tym zgoła niewinnie. Ian pozostawił to bez komentarza i tylko pozwolił sobie na nikły uśmiech pod nosem. Zajął się popijaniem bezalkoholowego piwa, pozwalając, aby to Jesse strzępił sobie język, a ten chętnie kontynuował. — Nie zrozum mnie źle — dodał, przysunąwszy bliżej siebie kufel. — Poniekąd nie masz innego wyjścia, prawda? To miejsce w końcu zyskuje jakąś renomę. I nie mam tu na myśli tej renomy, którą miała za czasów Dio, świeć panie nad jego duszą — wyrecytował Jesse, po czym uniósł kufel i pociągnął spory łyk piwa. Nic sobie nie robił z tego, że za te słowa mógł dostać tutaj po mordzie. Z westchnieniem zadowolenia odstawił naczynie na blat i wierzchem dłoni otarł z górnej wargi biały wąsik z pianki. Kiedy natomiast Dalaja wspomniała o Seraphine, Jesse obrócił się ostentacyjnie i odszukał dziewczynę wzrokiem. Ian również się obrócił, ale nie całym ciałem, jak Jesse. Ledwo przekręcił głowę i podczas gdy Jesse nadal oceniał, z kim przyjdzie im dziś grać, Hunt popatrzył z powrotem na Dalaję. — Grała kiedyś? — spytał i być może kierował nim cień troski, ponieważ nie podejrzewał, by barmanka zarabiała dużo – nawet jeśli Dalaja dokładała wszelkich starań, by tak właśnie było – i jeśli jakimś cudem odłożyła pieniądze, to powinna przeznaczyć je na coś innego, niż wysokie wpisowe. — Za tamtymi drzwiami nie ma sentymentów — podchwycił Jesse, który zdążył porozumiewawczo mrugnąć do Seraphine, kiedy ta skończyła obsługiwać klientów. — Jeśli dziewczynie brakuje rozrywki, to chętnie jej ją zapewnię, zupełnie za darmo — dodał i uśmiechnął się głupkowato do Dalaji, po trochę sobie żartował, a trochę mówił zupełnie poważnie i na pewno skorzystałby z okazji. Ian zaczął zastanawiać się, jakim cudem ten głąb tak dobrze gra w pokera oraz co sprawiło, że Hunt jeszcze wytrzymywał w jego towarzystwie. Być może nie bez znaczenia był tutaj fakt, że on i Jesse widzieli się nie częściej, niż raz w miesiącu, ponieważ znali się z pokera właśnie i żaden z nich nie chciał, aby ta znajomość wyszła poza te konkretne ramy.
Ian cieszył się, że Fire Moon nie stało się luksusową miejscówką, ponieważ gdyby tak było, przestałby tu przychodzić. Nie odwiedzał takich miejsc. Nie dlatego, że nie było go na nie stać – miał mnóstwo gotówki z handlu narkotykami, ale niekoniecznie mógł się z tym obnosić, a już na pewno nie chciał tego robić. I nie lubił tych wszystkich restauracji, gdzie miejsce trzeba było rezerwować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, a za mikroskopijne porcje płaciło się krocie. Nie czuł się tam swobodnie. Na mieście jednak jadał często. Miał kilka ulubionych lokali, które były zwykłymi knajpkami, ale z równie dobrym, jeśli często nie lepszym jedzeniem, niż w restauracjach z gwiazdką Michelin. Pewnie niejeden krytyk kulinarny dostałby palpitacji, gdyby zagłębił się teraz w myśli Iana Hunta, ale jego samego nic a nic to nie obchodziło. Przyglądał się teraz za to, jak w miarę gadania Jessego wyraz twarzy Dalaji się zmieniał. Wiedział, do czego Claudio zwykł zmuszać Dalaję, ale szczerze powiedziawszy? Ianowi jakoś tak się o tym zapomniało. Prawdopodobnie dlatego, że Fire Moon naprawdę się zmieniło i próżno było rozglądać się za roznegliżowanymi kobietami, które niegdyś krążyły po sali. Dopiero teraz, gdy połączył kropki, uzmysłowił sobie, że Dalaja nie puści płazem Jessemu tego, co ten mówił. Mógłby ostrzec znajomego, ale tego nie zrobił, bo i po co? Jesse nie był dla niego nikim bliskim. A za to, co insynuował, należał mu się co najmniej opierdol. Stąd Ian nie drgnął, kiedy Dalaja wyszła zza baru. Obserwował jednak sytuację i kącik jego ust drgnął w półuśmiechu, kiedy młoda kobieta złapała Jessego za fraki. Ten próbował jeszcze się tłumaczyć, uniósł nawet ręce w obronnym geście, na co pozostający w cieniu Milo drgnął wyraźnie, ale widząc, ze Jesse nie chce zrobić nic więcej, pozostał tam, gdzie stał. — Dalaja, no weź. Tylko sobie żartowałem! Choć to był bardzo głupi żart, masz rację — przyznał Jesse dla załagodzenia sytuacji, a uśmiech, który przykleił do twarzy, był wyjątkowo krzywy. W tym samym czasie Ian popijał piwo, aż opróżnił butelkę i odstawił ją pustą na blat w tym samym momencie, w którym Dalaja znowu stanęła naprzeciw niego. — To dobrze — skomentował. — To może być nawet ciekawe — dodał, ponieważ zaintrygowały go te sztuczki, o których wspomniała Dalaja. Nie pytał jednak o nic więcej i nawet nie zdążył. Ktoś lekko trącił go w ramię i nie był to Jesse. Za plecami Iana stał mężczyzna w średnim wieku, ze szpakowatymi włosami i okularami w metalowych oprawkach osadzonymi nisko na nosie. — Chodźcie już — powiedział, a choć patrzył tylko na Iana, to wyraźnie mówił także o Jessem. Ian, który obrócił się wcześniej, teraz lekko uniósł dłoń w geście, który miał kazać mężczyźnie zaczekać i popatrzył na Dalaję. — Otwarte? — dopytał, lekko unosząc brwi. Miał na myśli salkę na tyłach baru, w której zawsze grali, a w której mieli zapewnione nie tylko ciszę i spokój, ale też prywatność.
Nigdzie im się nie spieszyło, więc zaczekali, aż Dalaja sprawdzi salkę na tyłach lokalu. Kiedy dostali od niej zielone światło, przeszli do pomieszczenia, gdzie czekała na nich Seraphine. Po kilku kolejnych minutach dołączył do nich jeszcze jeden mężczyzna, z którym byli na dzisiaj umówieni. Gra przebiegała bez zbędnych komplikacji. Widywali się już w tym gronie, mieli więc pewność, że nikt nie zareaguje impulsywnie w obliczu przegranej, choć stawka nie była niska. Zdawało się jednak, że żadna z osób, która zdecydowała się dziś zagrać, nie miała zbytnio przejąć się stratą gotówki. Na pewno nie miał tego zrobić Ian, który najzwyczajniej w świecie musiał robić coś z brudnymi pieniędzmi z handlu narkotykami. Na utrzymanie samochodu oraz mieszkania, a także spełnienie własnych potrzeb nie przeznaczał znowu tak mało, ale nawet pomimo tego pozostawało mu sporo pieniędzy, z którymi nie miał czego zrobić. Część odkładał i inwestował, starając się robić to ostrożnie i rozważnie, tak by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Gdyby coś się posypało, a jemu jakimś cudem udałoby się nie trafić do więzienia, miałby za co przeżyć, przynajmniej przez czas wystarczający do zorganizowania sobie innego zajęcia. Pozostałą część mógł z powodzeniem przegrać w pokera, choć Ian wcale tak często nie przegrywał. Styl jego gry był spokojny, tak samo jak spokojny był sam Ian. Nie podbijał stawki, kiedy nie miał dobrych kart na ręce. Nie blefował, choć może z tym spokojem nawet nieźle by mu to wychodziło. Jego gra była pozbawiona emocji, tak jak tych emocji zdawał się nie mieć w sobie Hunt i niejednokrotnie wychodził na tym dobrze, skoro najczęściej jako jeden z ostatnich zostawał przy stole. Dziś, po kilku długich godzinach, to on i Seraphine przeliczali żetony, by następnie podzielić leżące nieopodal banknoty. Jesse siedział z lekko naburmuszoną miną i dopijał piwo, a dwójka pozostałych mężczyzn, każdy z nich w koszuli z podwiniętymi rękawami i krawatem wciśniętym w kieszeń spodni w kant, jakby przyszli tu prosto po pracy, już się zbierali. Pozostali się z pozostałymi oszczędnymi siknięciami głowy i wyszli, mówiąc coś o tym, że zobaczą się następnym razem. W końcu wyszła także Seraphine, za nią Ian, a za nim z kolei powlókł się Jesse, mamrocząc coś o szczęściu nowicjusza. Mimo późnej pory Fire Moon bynajmniej nie opustoszał. Ian jednak znalazł dla siebie miejsce przy barze, a kiedy Dalaja pojawiła się w zasięgu jego wzroku, wyjął dłoń z kieszeni i stuknął o kontuar zwitkiem zielonych banknotów. Zgodnie z niepisaną umową, to wygrani odpalali Dalaji należny jej procent. Spostrzegłszy to, Seraphine drgnęła, jakby właśnie się zreflektowała i sięgnęła do torebki, którą zdążyła przewiesić przez tułów, ponieważ skończyła już zmianę i miała udać się do domu. — Nie wygłupiaj się — mruknął Ian, zwracając się do dziewczyny. — Mam rację, Dalaja? — rzucił już lżejszym tonem do znajomej i właścicielki tego przybytku, która to wszystko widziała.
Jesse ewidentnie musiał mieć jakiś problem, z którym przyszedł do Fire Moom i być może liczył na to, że z pomocą alkoholu oraz hazardu ten problem rozwiąże, ale nic podobnego nie miało miejsca. Najprawdopodobniej dlatego wyżywał się na innych, po cichu licząc na to, że to uszczupli ciężar spoczywający na jego barkach, ale sądząc po jego minie, także w tym względzie się przeliczył. To zachowanie Jessego poniekąd Iana dziwiło. Znał go już trochę i zdążył zaobserwować, że Jesse był raczej niegroźnym wesołkiem, takim z grubiańskim poczuciem humoru. Naprawdę rzadko dawał taki popis, jak dziś, kiedy najpierw zaczepiał Seraphine, a teraz pyskował Dalaji. Ian obserwował to w milczeniu. Jesse nie był nawet jego znajomym – był po prostu osobą, którą Ian znał, ale nikim więcej. Stąd Ian nie uważał, że musiał być za niego odpowiedzialny i że powinien interweniować. Jesse nie był też nikim, z kim Dalaja nie poradziłaby sobie sama, przez co teraz Hunt odprowadzał wzrokiem młodego mężczyznę, który chyba postanowił skorzystać z rady nowej właścicielki Fire Moon. Kiedy zamknęły się drzwi za Jessem, Ian popatrzył na Dalaję. — Tak — zgodził się z nią i na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. — Akurat to jedno i handel dragami dobrze mi wychodzi — zironizował i przeniósł wzrok na Seraphine. W tym zwitku banknotów, które przygotował dla Dalaji, znajdowała się także dola jej pracownicy. Ian nie chciał, aby którakolwiek z nich była stratna i to też nie tak, że rozdawał gotówkę na prawo i lewo. Po prostu chciał w pewien sposób zadbać o miejsce, w którym mógł spędzać czas w sposób, w jaki lubił to robić. Niedługo potem on i Dalaja zostali sami, nie licząc tych kilku niedobitków rozsianych przy stolikach. Na propozycję kolacji Ian zareagował zmarszczeniem brwi. W zasadzie, był nawet odrobinę głodny, a Dalaja była jedną z tych niewielu osób, które w żaden sposób nie były zrażone tym, że Ian mało mówił i nie okazywał entuzjazmu na każdym kroku, a ze względu na to spędzanie z nią czasu było proste, ponieważ Ian nie lubił gimnastykować się tylko dlatego, że nie był taki, jaki powinien być zdaniem innych. — Może mam — odpowiedział i sięgnął do kieszeni spodni po telefon. — Daj mi pół godziny, muszę ustawić klientów — rzucił, rozsiadł się wygodniej ze smartfonem w ręce i w pełni skupił na odpisywaniu na wiadomości, układając plan dnia na jutro w taki sposób, aby każdy był zadowolony. Zarówno on, jak i ci, którzy czegoś od niego chcieli. Dokładnie dwadzieścia pięć minut później był gotowy, co zasygnalizował poprzez wyciszenie komórki i włożenie jej z powrotem do kieszeni spodni. — Gotowa? — zagadnął, kiedy Dalaja wyszła z zaplecza.
Nikt nie musiał wsłuchiwać się w listę życiowych problemów Iana Hunta, ponieważ ten takiej listy nie posiadał. Tak jak niektórzy uważali, że całe jego życie było jednym wielkim problemem, tak sam Ian był zgoła innego zdania. Nie przeszkadzało mu to, że miał taką, a nie inną przeszłość. Nie przeszkadzało mu także to, że był dilerem. Ian nie znał innego życia, niż to z narkotykami, więc za żadnym innym życiem nie tęsknił ani też niczego w swoim życiu nie żałował. Odstawał przez to wyraźnie od reszty społeczeństwa, lecz to również mu nie przeszkadzało i na pewno nie zamierzał dopasowywać się do tych ram, które przez większość ludzi były uważane za zwyczajne i normalne. Nie szukał akceptacji u ludzi, którzy nie rozumieli. Którzy uważali, że coś było z nim nie tak i koniecznie należało go naprawić. Ian nie czuł się zepsuty. Ian nie potrzebował ratunku. To dlatego przebywał tylko w towarzystwie tych osób, które nie uważały, że wiele w nim było do poprawy. Jedną z tych osób, które mógł zliczyć na palcach jednej ręki, była Dalaja. Znali się już jakiś czas i Ian nigdy nie poczuł, by ta młoda kobieta go oceniała. Nigdy nie wymagała od niego czegoś więcej niż to, by Ian był sobą. Dokładnie takim, jakim się stał i jak ukształtowało go środowisko, w którym się urodził i wychował. Ponieważ Ian idealnie pasował do tego świata, z którego wyszedł; do tej jego części, która była mała i niedostrzegana przez społeczeństwo, które widziało tylko to, co chciało. I które nie rozumiało tego, co było inne, a co nie było takim bez przyczyny. — Brzmi dobrze — odpowiedział i zszedł z barowego stołka. Wsunął dłonie w kieszenie bluzy z kapturem, którą miał na sobie i zaczekał, aż Dalaja wyjdzie zza kontuaru, za którym spędzała większą część dnia. — Przyjechałaś na motorze? — zapytał, kiedy zgodnie i niemalże ramię w ramię zmierzali ku wyjściu. Nie wiedział, jak daleko od Fire Moon znajdowała się zaproponowana przez Dalaję knajpka, a on sam przyjechał samochodem, który został na bezpłatnym parkingu nieopodal baru. Mieli więc do wyboru kilka opcji na dotarcie do celu, bo jeśli Lilac Salsa znajdowała się niedaleko, to mogli się przejść. Jeśli z kolei knajpka była na drugim końcu miasta, powinni wybrać jeden z dostępnych środków transportu. — Możemy jechać moim samochodem — zaproponował, kiedy przepuszczał Dalaję w drzwiach. — Odwiozę cię potem do Fire Moon. Albo do domu. Albo gdzie będziesz potrzebować — dodał i nawet uśmiechnął się przy tym lekko, ponieważ z powodzeniem mógł zrobić z Dalają rundkę po mieście, w zależności od jej potrzeb.
Gdyby Ian i Dalaja wymienili się szczegółami z życia, a także poglądami na pewne sprawy, nie mieliby innego wyjścia, jak tylko dojść do wniosku, że całkiem sporo ich łączyło. Jakkolwiek Ian nie borykał się z implikacjami, jakie niosło ze sobą bycie Latynosem, to nie był wolny od stereotypów i tego, jak był przez nie postrzegany. Jako diler. Jako dziecko dwójki ćpunów. Jako wychowanek domu dziecka. Jako osoba, która zakończyła naukę na szkole średniej. Ian nie tylko nie walczył z tym, jak postrzegali go inni ludzie, ale też był zdania, że wiele w nim było tego, co przypisywano osobom jego pokroju. Nie mogło w nim tego nie być, skoro urodził się i wychował w takim, a nie innym środowisku. Skoro zajmował się tym, czym się zajmował i to nie z przymusu czy z konieczności, a z wyboru. Było w nim też jednak coś więcej, co dostrzegało niewielu. Ponieważ Ian, oprócz tego, że był dilerem, był także Ianem. Chłopakiem i to dość zwykłym, nie wyróżniającym się niczym szczególnym, jeśli odsunąć na bok wszystko to, co go wyróżniało, a przecież nie było tego znowu tak dużo. Ten chłopak miał słabość do samochodów i lubił nimi jeździć, dlatego kiedy było go na to stać, kupił najnowszego Cadillaca. Ten chłopak lubił oglądać filmy i seriale, a nawet od czasu do czasu lubił coś przeczytać. Lubił chodzić na siłownię i biegać. Lubił zupełnie zwyczajne, pospolite rzeczy, które lubili wszyscy. Lubił też ćpać. Nie robił tego, ale lubił. Przekonał się o tym, ponieważ podobnie jak Dalaja, swego czasu był ciekaw, co takiego w ćpaniu widzieli jego rodzice. I dostrzegł to, jasno i wyraźnie. Byłby dobrym ćpunem – takim, który potrafi brać latami, nim doszczętnie zniszczy organizm. Takimi ćpunami byli jego rodzice. Przestał brać nie dlatego, że miał więcej silnej woli i samozaparcia, niż mieli jego ojciec i matka. Przestał, ponieważ się wystraszył. Wystraszył się tego, jak wiele przyjemności mu to sprawiało i jak dobrze mu to wychodziło. Jakby był do tego i tylko tego stworzony, a że został spłodzony przez parę ćpunów, to było to wielce prawdopodobne. I było to przerażające. Na tyle, że od dziesięciu lat Ian był czysty. Nie tylko nie ćpał, ale też nie pił i nie palił. Z nałogów, do których ewidentnie miał skłonność, zostawił sobie tylko hazard, bo w nim nie był aż tak przerażająco dobry. — Nie martwię się — zauważył odruchowo, kiedy zostawiali za sobą Fire Moon. Ian Hunt się nie martwił, na pewno nie o siebie, o innych natomiast zdarzało mu się martwić sporadycznie. Chciał tylko ustalić, co dalej. A jednak, jego dobór słów sugerował, że się martwił i Hunt zdał sobie z tego sprawę, kiedy Dalaja zwróciła mu na to uwagę. A przez to zmieszał się, odrobinę, jak za każdym razem, kiedy ktoś miał słuszność w tym, co u niego zaobserwował. Popatrzył na wyświetlacz telefonu Dalaji, kiedy ta pokazała mu mapę. Przeanalizował krótko trasę, którą mieli do pokonania i skinął głową. — Nigdzie mi się nie spieszy — powiedział, a to oznaczało, że mogli spędzić w drodze dokładnie tyle, ile było trzeba, żeby dojechać do Lilac Salsa. Ian poprowadził Dalaję do zaparkowanego nieopodal Cadillaca. Mieli do pokonania ledwo kilkadziesiąt metrów, a kiedy byli zupełnie blisko samochodu, Hunt otworzył go przyciskiem na kluczyku i podszedł do drzwi od strony pasażera, które otworzył dla Dalaji. Osoby, które siadały w Cadillacu z przodu można było policzyć na palcach jednej ręki tak samo jak te, które Iana rozumiały. Były to też niemalże dokładnie te same osoby. Gdy Dalaja zajęła miejsce, domknął za nią drzwi i obszedł samochód. Zajął miejsce należne kierowcy i w nawigacji wyszukał lokal, do którego mieli się udać. Nowy Jork znał dobrze, ale to miasto było tak duże i tak dynamicznie się zmieniało, że nie sposób było nadążyć ani za nim, ani za każdą możliwą lokalizacją.
[Hej, dziękuję bardzo za powitanie! Nie jest tak źle z tym startem w życie Leifa, a i z drugiej strony - wzorem do naśladowania na pewno sam nie jest. Antysystemowcy piony by z nim nie zbili, chłop pracuje w reklamie. :D
Na wątek oczywiście chętnie, ale podpowiedz mi może - która z Twoich postaci bardziej się do interakcji z Leifem nadaje?]
Bez wątpienia każdy psycholog miałby co robić z Ianem Huntem. W jego przypadku było nad czym pracować, jednak Ian nie chciał żadnej pracy wykonywać. Nie czuł, że powinien. Odpowiadało mu zupełnie to, jaki był, a jakiekolwiek sygnały płynące z zewnątrz dotyczące tego, że coś z nim było nie w porządku, ignorował. Ludzie oczekiwali, że Ian będzie jakiś i mierzyli go swoją miarą, tymczasem Ian był dokładnie taki, jaki powinien. Był jak człowiek, który urodził się i wychowywał w środowisku ludzi uzależnionych od narkotyków, który trafił do domu dziecka i w tym domu dziecka dorastał, a jego mury opuścił dopiero, kiedy osiągnął pełnoletność. Nie był jak inni – ci inni, którzy pochodzili z pełnych rodzin wolnych od uzależnień, a to z takimi ludźmi mimo wszystko najczęściej miał do czynienia. Tacy ludzie również ćpali. W Cadillacu nie grała muzyka. Nie płynęła ani z radia, ani z aplikacji po tym, jak Ian podpiął telefon do kabelka USB, łącząc się w ten sposób z interfejsem samochodu. Ian lubił jeździć w ciszy i lubił ciszę jako taką. Zbyt głośne dźwięki go drażniły i sprawiały, że czuł się poirytowany, dlatego odkąd mógł sobie na to pozwolić, nie handlował po klubach i zjawiał się tam tylko na życzenie klientów, na chwilę potrzebną do wymiany towaru na gotówkę. Nie miał nic przeciwko temu, że Dalaja sięgnęła po telefon. Ona też miała swoje sprawy, którymi musiała się zająć i z powodzeniem mogła zrobić to po drodze. Ian nie oczekiwał, że Dalaja będzie zabawiać go rozmową, bo też nie potrzebował być w ten sposób zabawiany. Dalaja zajmowała miejsce z przodu, ponieważ doskonale to rozumiała. Kiedy natomiast się odezwała i Ian wiedział już, z czym będą musieli się zmierzyć, zwolnił, odruchowo szykując się do zmiany kierunku jazdy. — Byłbym — odparł i uśmiechnął się lekko, ponieważ to, że miał zawieźć Dalaję pod wskazany adres, nijak nie wiązało się z dobrocią. Ian był zadaniowy. Był także kierowcą Ubera, a kierowcy Ubera mieli to do siebie, że wozili ludzi tam, gdzie ci sobie tego życzyli. Dalaja co prawda nie była jego klientką, która zamówiła kurs poprzez dedykowaną aplikację, ale skoro potrzebowała gdzieś dotrzeć i to w tempie ekspresowym, to Ian zamierzał jej to ułatwić. Korzystając z funkcji mikrofonu, przedyktował nawigacji nowy cel podróży. GPS niemalże od razu wypluł na ekran proponowaną trasę i Ian zawrócił na najbliższym skrzyżowaniu. Zaraz po tym zerknął na Dalaję, która przyciskała komórkę do ucha, próbując się z kimś połączyć. Najprawdopodobniej z podopieczną, o której wspomniała. — Zaszalał? — spytał Ian, podczas gdy w głośniku telefonu Dalaji wciąż wybrzmiewał tylko sygnał nawiązywanego połączenia. — To znaczy? Ian widział i mógł sobie wyobrazić różne wersje tego zaszalał. To mogło oznaczać wszystko. To mogło oznaczać, że na miejsce zostanie wezwana także policja, a wtedy lepiej byłoby, żeby Ian nie zostawał tam zbyt długo, choć jakimś cudem i trochę za pomocą Louisa, jego kartoteka wciąż była czysta.
Ian, w przeciwieństwie do Dalaji, nie próbował nikomu pomagać. Nigdy nawet o tym nie pomyślał. Nie był do tego odpowiednią osobą. Jak miałby nią być, skoro pozostawał dilerem? Jako diler, nie mógł się wychylać i tego nie robił. I choć wiedział, jak to jest być dzieciakiem z patologicznej rodziny, teraz, kiedy był dorosły, los takich dzieci go nie interesował. Nie w taki sposób, w jaki interesował Dalaję, bo kiedy Ian ostatnio odwiedził Lindę, pozwolił jej dzieciakowi się skopać, choć zważywszy na to, że miał do czynienia z sześciolatkiem, słowo skopać było mocno na wyrost. Nie zareagował, nie odwinął się, nawet nie warknął. A kiedy Samuel się przewrócił, pomógł mu wstać i otrzepał jego spodenki ze żwirku, którym wysypany był podjazd. Przytrzymał go także, podczas gdy Linda, która chciała podbiec do syna, potknęła się o własne nogi i upadła na werandzie. Przytrzymał go, żeby Samuel nie widział, jak jego matka z trudem podnosi się do pionu i puścił go dopiero, kiedy Linda nie przedstawiała sobą obrazu nędzy i rozpaczy; nie tak bardzo, jak jeszcze przed chwilą. W pewien sposób Ian zatroszczył się o tego chłopca. To jednak mógłby stwierdzić tylko postronny obserwator, którego zabrakło w tamtym momencie. Na pewno nie miał tego przyznać sam Ian. On nawet tego nie zauważył, po prostu zrobił to, co uważał za właściwe w tamtym konkretnym momencie i nie analizował tego, dlaczego postąpił tak, a nie inaczej. — Wiesz, że nie trzeba — odpowiedział, przestał obserwować drogę i rzucił Dalaji krótkie spojrzenie. Resztę wieczora miał wolną. Zadbał o to jeszcze w Fire Moon, kiedy poprosił o te pół godziny na ustawienie klientów. Z każdym, który czegoś od niego chciał, umówił się na jutro. Dziś mógł więc wrócić do domu, mógł iść z Dalają na kolację i mógł też zawieźć ją na nagłą interwencję. Każda z tych opcji była dobra, skoro Ian nie miał nic lepszego do roboty, a być może miał przydać się znajomej do czegoś więcej, niż przewiezienie jej z puntu A do punktu B. — Ja pierdolę… — skomentował, kiedy Dalaja wyłuszczyła mu, o co chodzi. Już dawno temu doszedł do wniosku, że ludzie są popierdoleni i zdolni do wszystkiego, nawet mieściło mu się to w głowie, ale kiedy słyszał o takich rzeczach, o jakich teraz mówiła mu Dalaja, nadal potrafił czuć się niekomfortowo. — Wiesz, kiedy moi rodzice się naćpali, po prostu szli spać — westchnął, mówiąc Dalaji o czymś, o czym mówił niewielu. W tym kontekście miało to oznaczać tylko tyle, że mały Ian nie miał tak bardzo przejebane, jak mógłby mieć i jak miały inne dzieciaki. Chodził głodny, często także brudny, z brzydko gojącymi się przypaleniami od papierosów. Raz, na imprezie w ich mieszkaniu, jakiś facet zabrał go ze sobą do kibla i tylko dlatego, że starszy Louis zainterweniował na czas, nie tylko nie skończyło się to źle, ale też nie zdążyło zacząć. Nigdy jednak nikt nie gonił go z nożem rzeźnickim – dorosły Ian uważał to za grubą przesadę. Dalaja siedziała blisko. Nie miała innego wyjścia, zajmując miejsce pasażera. Stąd Ian słyszał dźwięki dolatujące z głośnika jej telefonu. Słyszał te bełkotliwe przekleństwa. Skrzywił się lekko, a potem tylko skinął głową, kiedy młoda kobieta poprosiła go o zwolnienie, gdy znajdą się nieopodal celu. To też, po kilku kolejnych minutach jazdy, zrobił. Zredukował do dwójki i toczyli się teraz jedną z uliczek, nikomu nie wadząc, bo o tej godzinie, w tej dzielnicy ruch był znikomy. Wnętrze Cadillaca jaśniało i ciemniało na przemian, kiedy wjeżdżali w plamy światła rzucane przez uliczne latarnie i z nich wyjeżdżali. — Tam? — rzucił Ian, oderwał dłoń od kierownicy i wskazał kształt majaczący kilkanaście metrów przed nimi. Ten kształt wyglądał mu na chwiejnie idącą nastolatkę, która mogła nieść na rękach dziecko, ale tego Ian nie widział dobrze, bo było ciemno, a dziewczyna szła w tym samym kierunku, w którym oni jechali.
[Dzień dobry, witamy z powrotem! Ja się bardzo cieszę, kiedy ten sentyment wygrywa i starzy autorzy do nas wracają :) A w przypadku Dalaji nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaproponować wątek, bo to konkret babeczka jest i idealnie nada się do wątkowania z moim Ianem.
OdpowiedzUsuńTak już sobie nawet wstępnie pomyślałam, że Ian mógłby chadzać do Fire Moon jeszcze za czasów Claudio, ponieważ jak sobie ostatnio policzyłam, to Ian diluje mniej więcej od siedmiu lat. Jak najbardziej mógłby więc być stałym bywalcem baru i to może nawet takim, którego Dalaja nie skreśliła po przejęciu interesu?]
IAN HUNT
[ Hej, hej! Miło cię tu widzieć!
OdpowiedzUsuńPamiętam, że kiedyś udało nam się chyba coś wspólnie pisać ;) Ostatnio też wrócilam tutaj po dłuższej nieobecności, także rozumiem ten sentyment! <3
Dalaja to fajna, konkretna babeczka! Życzę wam dobrej zabawy na blogu i fajnych wątków!
Gdyby była chęć, zaproszę do siebie :D ]
Charlotte Ulliel & Nathaniel Park
Ian chadzał do Fire Moon mniej bądź bardziej regularnie od około siedmiu lat. To właśnie tam najczęściej szukał nowych klientów, kiedy dopiero rozpoczynał swoją przygodę z dilowaniem. Dio nie tylko pozwalał, aby w jego lokalu były prowadzone nielegalne interesy, ale też sam chętnie korzystał z wszelakich usług i Ian niejednokrotnie dostarczał mu towar. Stopniowo jednak, w miarę tego, jak siec kontaktów Hunta się rozszerzała, jego wizyty w Fire Moon stawały się coraz rzadsze, aż na przestrzeni kilku kolejnych lat Ian zaczął bywać w barze ledwo sporadycznie. Wpadał wtedy nie po to, by handlować, a by sprawdzić, co słychać u Claudio i jego kuzynki. Stary ćpun miał się wyjątkowo dobrze, w przeciwieństwie do swojej podopiecznej. Ian jednak nie wtrącał się w układ, który miała ta dwójka, choć podejrzewał, że Dalaja nie miała niczego do powiedzenia. Nie był jednak tym typem człowieka, który zapragnąłby ją uratować. Dorastał i wychowywał się w środowisku, które skrzywiło i wypaczyło jego moralność. Odwiedzając Fire Moon i widząc, co potrafiło się tam dziać, nie krzywił się z niesmakiem, jak być może zrobiłaby to większość praworządnych obywateli. Z praworządnością Ian miał naprawdę niewiele wspólnego.
OdpowiedzUsuńŚmierć Dio go nie obeszła. Co prawda znał go od lat, ale Ian i Claudio nigdy nie zacieśnili łączącej ich więzi – ta ograniczała się wyłącznie do interesów. Był jednak zadowolony z tego, że to Dalaja przejęła biznes i starała się zaprowadzić porządek. Nie miał potrzeby, by iść z nią na jakikolwiek układ – już od dłuższego czasu szukał klientów wyżej postawionych, a tacy do Fire Moon zwyczajnie nie zaglądali. Radził sobie sam zbyt dobrze, by z kimkolwiek się ustawiać i dzielić dochodem, a właśnie takie warunki stawiała Dalaja. I słusznie. Należało jej się coś za nadstawianie karku. A nadstawiała go nie tylko poprzez przymykanie oczu na kręcących się po lokalu dilerów. Nie miała bowiem nic przeciwko temu, by za zamkniętymi drzwiami Fire Moon kwitł hazard.
I choć Ian nie przychodził do lokalu z dragami poupychanymi po kieszeniach, to przychodził z gotówką. Z dużą ilością gotówki.
— Cześć, Dalaja — przywitał się, zająwszy jeden z wysokich stołków po drugiej stronie kontuaru i odprowadził wzrokiem odprawioną przez właścicielkę kelnerkę. Ta nie wyglądała na zadowoloną, ale posłusznie poszukała sobie innego zajęcia. O tej porze nie brakowało klientów do obsłużenia.
Ian przysiadł przy barze tylko na chwilę. Rozejrzał się i skinął głową jednemu z mężczyzn siedzących kilka miejsc dalej. Kojarzył go, grali razem już kilka razy, choć jeszcze ani razu nie zostali tylko we dwójkę przy okrągłym stole przykrytym zieloną tkaniną. Dziś mieli jeszcze około czterdziestu minut do umówionej godziny.
— Jakieś problemy? — spytał lekko, nie pijąc do niczego konkretnego. Ot, u Dalaji mogło dziać się wszystko i nic. Dziś miało być raczej spokojnie, a przynajmniej tak Ianowi wydawało się po tym, co zaobserwował, wszedłszy do dusznego wnętrza.
IAN HUNT
Ian nie ingerował w to, co działo się w Fire Moon. Był tylko klientem i na tym zamierzał poprzestać. Co prawda stali bywalcy kojarzyli go dość dobrze, bo i on sam do wspomnianych stałych bywalców się zaliczał, ale Ian miał z tego tytułu niewiele korzyści. Tyle tylko, że nie był przez nikogo zaczepiany, kiedy sobie tego nie życzył, czyli przez większość czasu, jaką tutaj spędzał. Nowe twarze – a tych było bez liku, ponieważ przez takie miejsce jak to potrafiło przewalić się sporo ludzi – nie wiedziały, kim Ian jest, więc tym bardziej nie zwracały na niego uwagi. Huntowi to odpowiadało. Cenił sobie święty spokój, o który, będąc dilerem, było trudno. Stąd od pewnego czasu do Fire Moon przychodził z przyjemnością, bo odkąd przestał tutaj handlować, mało kto zawracał mu głowę. Zostawiał za drzwiami Iana-dilera oraz wszystko to, co było bezpośrednio z tym związane i był po prostu Ianem, który przychodził napić się piwa bezalkoholowego i zagrać w pokera.
OdpowiedzUsuńWłaśnie o to piwo bezalkoholowe poprosił, kiedy Dalaja zapytała, co może mu zaoferować.
— Dzień jak co dzień — skomentował, odnosząc się do informacji o namolnym kliencie. Z tymi Dalaja i jej pracownicy mieli użerać się jeszcze długo – co najmniej tak długo, aż starzy znajomi Dio nie podzielą jego losu. Z tego jednak, co Ian zdążył zaobserwować, młoda kobieta radziła sobie nad wyraz dobrze, a Milo, na którego Hunt spojrzał przelotnie, musiał mieć w tym swój udział.
— Często przychodzą? — Ian mimo wszystko pociągnął temat. — Starzy znajomi Dio? — uściślił, obserwując, jak Dalaja krząta się za wysokim kontuarem. Pytał trochę z ciekawości, a trochę po to, żeby podtrzymać rozmowę, w czym szczególnie dobry nie był, ale przez te wszystkie lata Dalaja na pewno zdążyła to zauważyć. Hunt nie mówił wiele i odzywał się praktycznie tylko wtedy, gdy zachodziła taka konieczność. Jego klienci, zarówno ci, których woził Uberem, jak i ci, którzy kupowali u niego narkotyki, lubili tę jego cechę. Czasem Ianowi wydawało się, że jego małomówność skłaniała osoby przebywające w jego towarzystwie do mówienia zbyt wiele o rzeczach, o których przy nim mówić nie powinny i cóż, potrafił to wykorzystać.
Uśmiechnął się lekko, kiedy Dalaja postawiła przed nim otwartą butelkę z zielonego szkła. Upił łyk piwa, a potem obrócił się lekko na barowym stołku i powoli rozejrzał po lokalu, jakby chciał ocenić, jak przebiegnie ten wieczór. Wieczór powoli przechodzący w głęboką noc, ponieważ godzina była późna. Ian i czwórka pozostałych mężczyzn mieli skończyć grać zapewne dopiero nad ranem, choć zdarzało się, że kończyli i po dwóch godzinach.
IAN HUNT
[ Cześć. Dziękuję za powitanie. Na blogach nie było mnie dobre 8 lat, więc pewnie to jest powodem, dla którego mnie możesz nie kojarzyć :) ]
OdpowiedzUsuńHae Jo Woo
— Często — podsumował Ian. — Dio miał dużo znajomych — dodał, po raz ostatni potoczył wzrokiem po sali i zawiesił wzrok na Dalaji, po czym uśmiechnął się leciutko. Uśmiech ten nie miał niczego wspólnego z wesołością. Był raczej sugestywny i porozumiewawczy. Dilerzy zawsze mieli dużo znajomych.
OdpowiedzUsuńIan znał mnóstwo ludzi. Jednych z imienia i nazwiska, innych tylko z imienia, niektórych natomiast kojarzył tylko z twarzy. To byli jego klienci, wspólnicy w interesach czy gliniarze, na których powinien uważać, a także konkurencja. Nikt istotny. Ludzie warci zapamiętania z różnych względów, ale nie warci tego, żeby się nimi przejmować i poświęcić im więcej, niż jedną myśl w ciągu dnia.
— Jeśli nie znajdą jej tutaj, pójdą gdzie indziej — zauważył i podniósł butelkę do twarzy. Przytknął gwint do ust, upił kilka łyków i odstawił piwo na kontuar.
Swoim stwierdzeniem niczego Dalaji nie sugerował, stwierdzał tylko prosty fakt. Dalaja i tak już wykonała kawał solidnej roboty, ukrócając większość interesów, które miały tutaj miejsce i Ian cenił w młodej kobiecie to, co ją ku temu popchało. To było wyzwanie i to nie byle jakie. Dalaja nie ryzykowała tylko utratą dochodowego interesu; Dalaja ryzykowała życiem. W końcu nowojorskie podziemie rządziło się swoimi prawami, a te nie były łagodne i często za przysłowiowe oko skracano człowieka o głowę.
— Jeszcze trochę i Dalaja powie nam, żebyśmy poszukali sobie innej miejscówki na pokera — odezwał się Jesse, który rozsiadł się na stołku obok Hunta. Ian nie zauważył, kiedy Jesse wszedł do baru, a przez zgiełk panujący we wnętrzu nie usłyszał, że ktoś się do nich zbliża. Nie był jednak zaskoczony pojawieniem się Jessego, bo ten zjawiał się w Fire Moon niemalże co miesiąc, żeby przepuścić trochę gotówki.
— Mam nadzieję, że nie — rzucił Ian. — Lubię tu przychodzić.
Poza tym, że Ian lubił przychodzić do Fire Moon, nie lubił zmian. Ten lokal był sprawdzony i bezpieczny. Nikt nie miał mu tutaj ukręcić łba za grę w pokera, którą również lubił, a przy okazji której mógł albo pozbyć się pieniędzy ze sprzedaży narkotyków, albo je pomnożyć – każda z tych dwóch opcji była dla niego zadowalająca.
[Nic się nie stało ^^ Mnie również życie potrafi wciągnąć i przez jakiś czas nie wypuszczać ^^]
IAN HUNT
— Trochę tak — przyznał Jesse w odpowiedzi na zarzut Dalaji, ale uśmiechnął się przy tym zgoła niewinnie. Ian pozostawił to bez komentarza i tylko pozwolił sobie na nikły uśmiech pod nosem. Zajął się popijaniem bezalkoholowego piwa, pozwalając, aby to Jesse strzępił sobie język, a ten chętnie kontynuował.
OdpowiedzUsuń— Nie zrozum mnie źle — dodał, przysunąwszy bliżej siebie kufel. — Poniekąd nie masz innego wyjścia, prawda? To miejsce w końcu zyskuje jakąś renomę. I nie mam tu na myśli tej renomy, którą miała za czasów Dio, świeć panie nad jego duszą — wyrecytował Jesse, po czym uniósł kufel i pociągnął spory łyk piwa. Nic sobie nie robił z tego, że za te słowa mógł dostać tutaj po mordzie. Z westchnieniem zadowolenia odstawił naczynie na blat i wierzchem dłoni otarł z górnej wargi biały wąsik z pianki. Kiedy natomiast Dalaja wspomniała o Seraphine, Jesse obrócił się ostentacyjnie i odszukał dziewczynę wzrokiem. Ian również się obrócił, ale nie całym ciałem, jak Jesse. Ledwo przekręcił głowę i podczas gdy Jesse nadal oceniał, z kim przyjdzie im dziś grać, Hunt popatrzył z powrotem na Dalaję.
— Grała kiedyś? — spytał i być może kierował nim cień troski, ponieważ nie podejrzewał, by barmanka zarabiała dużo – nawet jeśli Dalaja dokładała wszelkich starań, by tak właśnie było – i jeśli jakimś cudem odłożyła pieniądze, to powinna przeznaczyć je na coś innego, niż wysokie wpisowe.
— Za tamtymi drzwiami nie ma sentymentów — podchwycił Jesse, który zdążył porozumiewawczo mrugnąć do Seraphine, kiedy ta skończyła obsługiwać klientów. — Jeśli dziewczynie brakuje rozrywki, to chętnie jej ją zapewnię, zupełnie za darmo — dodał i uśmiechnął się głupkowato do Dalaji, po trochę sobie żartował, a trochę mówił zupełnie poważnie i na pewno skorzystałby z okazji. Ian zaczął zastanawiać się, jakim cudem ten głąb tak dobrze gra w pokera oraz co sprawiło, że Hunt jeszcze wytrzymywał w jego towarzystwie. Być może nie bez znaczenia był tutaj fakt, że on i Jesse widzieli się nie częściej, niż raz w miesiącu, ponieważ znali się z pokera właśnie i żaden z nich nie chciał, aby ta znajomość wyszła poza te konkretne ramy.
IAN HUNT
Ian cieszył się, że Fire Moon nie stało się luksusową miejscówką, ponieważ gdyby tak było, przestałby tu przychodzić. Nie odwiedzał takich miejsc. Nie dlatego, że nie było go na nie stać – miał mnóstwo gotówki z handlu narkotykami, ale niekoniecznie mógł się z tym obnosić, a już na pewno nie chciał tego robić. I nie lubił tych wszystkich restauracji, gdzie miejsce trzeba było rezerwować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, a za mikroskopijne porcje płaciło się krocie. Nie czuł się tam swobodnie. Na mieście jednak jadał często. Miał kilka ulubionych lokali, które były zwykłymi knajpkami, ale z równie dobrym, jeśli często nie lepszym jedzeniem, niż w restauracjach z gwiazdką Michelin. Pewnie niejeden krytyk kulinarny dostałby palpitacji, gdyby zagłębił się teraz w myśli Iana Hunta, ale jego samego nic a nic to nie obchodziło.
OdpowiedzUsuńPrzyglądał się teraz za to, jak w miarę gadania Jessego wyraz twarzy Dalaji się zmieniał. Wiedział, do czego Claudio zwykł zmuszać Dalaję, ale szczerze powiedziawszy? Ianowi jakoś tak się o tym zapomniało. Prawdopodobnie dlatego, że Fire Moon naprawdę się zmieniło i próżno było rozglądać się za roznegliżowanymi kobietami, które niegdyś krążyły po sali. Dopiero teraz, gdy połączył kropki, uzmysłowił sobie, że Dalaja nie puści płazem Jessemu tego, co ten mówił. Mógłby ostrzec znajomego, ale tego nie zrobił, bo i po co? Jesse nie był dla niego nikim bliskim. A za to, co insynuował, należał mu się co najmniej opierdol.
Stąd Ian nie drgnął, kiedy Dalaja wyszła zza baru. Obserwował jednak sytuację i kącik jego ust drgnął w półuśmiechu, kiedy młoda kobieta złapała Jessego za fraki. Ten próbował jeszcze się tłumaczyć, uniósł nawet ręce w obronnym geście, na co pozostający w cieniu Milo drgnął wyraźnie, ale widząc, ze Jesse nie chce zrobić nic więcej, pozostał tam, gdzie stał.
— Dalaja, no weź. Tylko sobie żartowałem! Choć to był bardzo głupi żart, masz rację — przyznał Jesse dla załagodzenia sytuacji, a uśmiech, który przykleił do twarzy, był wyjątkowo krzywy. W tym samym czasie Ian popijał piwo, aż opróżnił butelkę i odstawił ją pustą na blat w tym samym momencie, w którym Dalaja znowu stanęła naprzeciw niego.
— To dobrze — skomentował. — To może być nawet ciekawe — dodał, ponieważ zaintrygowały go te sztuczki, o których wspomniała Dalaja. Nie pytał jednak o nic więcej i nawet nie zdążył. Ktoś lekko trącił go w ramię i nie był to Jesse. Za plecami Iana stał mężczyzna w średnim wieku, ze szpakowatymi włosami i okularami w metalowych oprawkach osadzonymi nisko na nosie.
— Chodźcie już — powiedział, a choć patrzył tylko na Iana, to wyraźnie mówił także o Jessem.
Ian, który obrócił się wcześniej, teraz lekko uniósł dłoń w geście, który miał kazać mężczyźnie zaczekać i popatrzył na Dalaję.
— Otwarte? — dopytał, lekko unosząc brwi. Miał na myśli salkę na tyłach baru, w której zawsze grali, a w której mieli zapewnione nie tylko ciszę i spokój, ale też prywatność.
IAN HUNT
Nigdzie im się nie spieszyło, więc zaczekali, aż Dalaja sprawdzi salkę na tyłach lokalu. Kiedy dostali od niej zielone światło, przeszli do pomieszczenia, gdzie czekała na nich Seraphine. Po kilku kolejnych minutach dołączył do nich jeszcze jeden mężczyzna, z którym byli na dzisiaj umówieni.
OdpowiedzUsuńGra przebiegała bez zbędnych komplikacji. Widywali się już w tym gronie, mieli więc pewność, że nikt nie zareaguje impulsywnie w obliczu przegranej, choć stawka nie była niska. Zdawało się jednak, że żadna z osób, która zdecydowała się dziś zagrać, nie miała zbytnio przejąć się stratą gotówki. Na pewno nie miał tego zrobić Ian, który najzwyczajniej w świecie musiał robić coś z brudnymi pieniędzmi z handlu narkotykami. Na utrzymanie samochodu oraz mieszkania, a także spełnienie własnych potrzeb nie przeznaczał znowu tak mało, ale nawet pomimo tego pozostawało mu sporo pieniędzy, z którymi nie miał czego zrobić. Część odkładał i inwestował, starając się robić to ostrożnie i rozważnie, tak by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Gdyby coś się posypało, a jemu jakimś cudem udałoby się nie trafić do więzienia, miałby za co przeżyć, przynajmniej przez czas wystarczający do zorganizowania sobie innego zajęcia. Pozostałą część mógł z powodzeniem przegrać w pokera, choć Ian wcale tak często nie przegrywał.
Styl jego gry był spokojny, tak samo jak spokojny był sam Ian. Nie podbijał stawki, kiedy nie miał dobrych kart na ręce. Nie blefował, choć może z tym spokojem nawet nieźle by mu to wychodziło. Jego gra była pozbawiona emocji, tak jak tych emocji zdawał się nie mieć w sobie Hunt i niejednokrotnie wychodził na tym dobrze, skoro najczęściej jako jeden z ostatnich zostawał przy stole.
Dziś, po kilku długich godzinach, to on i Seraphine przeliczali żetony, by następnie podzielić leżące nieopodal banknoty. Jesse siedział z lekko naburmuszoną miną i dopijał piwo, a dwójka pozostałych mężczyzn, każdy z nich w koszuli z podwiniętymi rękawami i krawatem wciśniętym w kieszeń spodni w kant, jakby przyszli tu prosto po pracy, już się zbierali. Pozostali się z pozostałymi oszczędnymi siknięciami głowy i wyszli, mówiąc coś o tym, że zobaczą się następnym razem. W końcu wyszła także Seraphine, za nią Ian, a za nim z kolei powlókł się Jesse, mamrocząc coś o szczęściu nowicjusza.
Mimo późnej pory Fire Moon bynajmniej nie opustoszał. Ian jednak znalazł dla siebie miejsce przy barze, a kiedy Dalaja pojawiła się w zasięgu jego wzroku, wyjął dłoń z kieszeni i stuknął o kontuar zwitkiem zielonych banknotów. Zgodnie z niepisaną umową, to wygrani odpalali Dalaji należny jej procent. Spostrzegłszy to, Seraphine drgnęła, jakby właśnie się zreflektowała i sięgnęła do torebki, którą zdążyła przewiesić przez tułów, ponieważ skończyła już zmianę i miała udać się do domu.
— Nie wygłupiaj się — mruknął Ian, zwracając się do dziewczyny. — Mam rację, Dalaja? — rzucił już lżejszym tonem do znajomej i właścicielki tego przybytku, która to wszystko widziała.
IAN HUNT
Jesse ewidentnie musiał mieć jakiś problem, z którym przyszedł do Fire Moom i być może liczył na to, że z pomocą alkoholu oraz hazardu ten problem rozwiąże, ale nic podobnego nie miało miejsca. Najprawdopodobniej dlatego wyżywał się na innych, po cichu licząc na to, że to uszczupli ciężar spoczywający na jego barkach, ale sądząc po jego minie, także w tym względzie się przeliczył. To zachowanie Jessego poniekąd Iana dziwiło. Znał go już trochę i zdążył zaobserwować, że Jesse był raczej niegroźnym wesołkiem, takim z grubiańskim poczuciem humoru. Naprawdę rzadko dawał taki popis, jak dziś, kiedy najpierw zaczepiał Seraphine, a teraz pyskował Dalaji. Ian obserwował to w milczeniu. Jesse nie był nawet jego znajomym – był po prostu osobą, którą Ian znał, ale nikim więcej. Stąd Ian nie uważał, że musiał być za niego odpowiedzialny i że powinien interweniować. Jesse nie był też nikim, z kim Dalaja nie poradziłaby sobie sama, przez co teraz Hunt odprowadzał wzrokiem młodego mężczyznę, który chyba postanowił skorzystać z rady nowej właścicielki Fire Moon.
OdpowiedzUsuńKiedy zamknęły się drzwi za Jessem, Ian popatrzył na Dalaję.
— Tak — zgodził się z nią i na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. — Akurat to jedno i handel dragami dobrze mi wychodzi — zironizował i przeniósł wzrok na Seraphine. W tym zwitku banknotów, które przygotował dla Dalaji, znajdowała się także dola jej pracownicy. Ian nie chciał, aby którakolwiek z nich była stratna i to też nie tak, że rozdawał gotówkę na prawo i lewo. Po prostu chciał w pewien sposób zadbać o miejsce, w którym mógł spędzać czas w sposób, w jaki lubił to robić.
Niedługo potem on i Dalaja zostali sami, nie licząc tych kilku niedobitków rozsianych przy stolikach. Na propozycję kolacji Ian zareagował zmarszczeniem brwi. W zasadzie, był nawet odrobinę głodny, a Dalaja była jedną z tych niewielu osób, które w żaden sposób nie były zrażone tym, że Ian mało mówił i nie okazywał entuzjazmu na każdym kroku, a ze względu na to spędzanie z nią czasu było proste, ponieważ Ian nie lubił gimnastykować się tylko dlatego, że nie był taki, jaki powinien być zdaniem innych.
— Może mam — odpowiedział i sięgnął do kieszeni spodni po telefon. — Daj mi pół godziny, muszę ustawić klientów — rzucił, rozsiadł się wygodniej ze smartfonem w ręce i w pełni skupił na odpisywaniu na wiadomości, układając plan dnia na jutro w taki sposób, aby każdy był zadowolony. Zarówno on, jak i ci, którzy czegoś od niego chcieli. Dokładnie dwadzieścia pięć minut później był gotowy, co zasygnalizował poprzez wyciszenie komórki i włożenie jej z powrotem do kieszeni spodni.
— Gotowa? — zagadnął, kiedy Dalaja wyszła z zaplecza.
IAN HUNT
Nikt nie musiał wsłuchiwać się w listę życiowych problemów Iana Hunta, ponieważ ten takiej listy nie posiadał. Tak jak niektórzy uważali, że całe jego życie było jednym wielkim problemem, tak sam Ian był zgoła innego zdania. Nie przeszkadzało mu to, że miał taką, a nie inną przeszłość. Nie przeszkadzało mu także to, że był dilerem. Ian nie znał innego życia, niż to z narkotykami, więc za żadnym innym życiem nie tęsknił ani też niczego w swoim życiu nie żałował. Odstawał przez to wyraźnie od reszty społeczeństwa, lecz to również mu nie przeszkadzało i na pewno nie zamierzał dopasowywać się do tych ram, które przez większość ludzi były uważane za zwyczajne i normalne. Nie szukał akceptacji u ludzi, którzy nie rozumieli. Którzy uważali, że coś było z nim nie tak i koniecznie należało go naprawić. Ian nie czuł się zepsuty. Ian nie potrzebował ratunku.
OdpowiedzUsuńTo dlatego przebywał tylko w towarzystwie tych osób, które nie uważały, że wiele w nim było do poprawy. Jedną z tych osób, które mógł zliczyć na palcach jednej ręki, była Dalaja. Znali się już jakiś czas i Ian nigdy nie poczuł, by ta młoda kobieta go oceniała. Nigdy nie wymagała od niego czegoś więcej niż to, by Ian był sobą. Dokładnie takim, jakim się stał i jak ukształtowało go środowisko, w którym się urodził i wychował. Ponieważ Ian idealnie pasował do tego świata, z którego wyszedł; do tej jego części, która była mała i niedostrzegana przez społeczeństwo, które widziało tylko to, co chciało. I które nie rozumiało tego, co było inne, a co nie było takim bez przyczyny.
— Brzmi dobrze — odpowiedział i zszedł z barowego stołka. Wsunął dłonie w kieszenie bluzy z kapturem, którą miał na sobie i zaczekał, aż Dalaja wyjdzie zza kontuaru, za którym spędzała większą część dnia. — Przyjechałaś na motorze? — zapytał, kiedy zgodnie i niemalże ramię w ramię zmierzali ku wyjściu. Nie wiedział, jak daleko od Fire Moon znajdowała się zaproponowana przez Dalaję knajpka, a on sam przyjechał samochodem, który został na bezpłatnym parkingu nieopodal baru. Mieli więc do wyboru kilka opcji na dotarcie do celu, bo jeśli Lilac Salsa znajdowała się niedaleko, to mogli się przejść. Jeśli z kolei knajpka była na drugim końcu miasta, powinni wybrać jeden z dostępnych środków transportu.
— Możemy jechać moim samochodem — zaproponował, kiedy przepuszczał Dalaję w drzwiach. — Odwiozę cię potem do Fire Moon. Albo do domu. Albo gdzie będziesz potrzebować — dodał i nawet uśmiechnął się przy tym lekko, ponieważ z powodzeniem mógł zrobić z Dalają rundkę po mieście, w zależności od jej potrzeb.
IAN HUNT
Gdyby Ian i Dalaja wymienili się szczegółami z życia, a także poglądami na pewne sprawy, nie mieliby innego wyjścia, jak tylko dojść do wniosku, że całkiem sporo ich łączyło. Jakkolwiek Ian nie borykał się z implikacjami, jakie niosło ze sobą bycie Latynosem, to nie był wolny od stereotypów i tego, jak był przez nie postrzegany. Jako diler. Jako dziecko dwójki ćpunów. Jako wychowanek domu dziecka. Jako osoba, która zakończyła naukę na szkole średniej. Ian nie tylko nie walczył z tym, jak postrzegali go inni ludzie, ale też był zdania, że wiele w nim było tego, co przypisywano osobom jego pokroju. Nie mogło w nim tego nie być, skoro urodził się i wychował w takim, a nie innym środowisku. Skoro zajmował się tym, czym się zajmował i to nie z przymusu czy z konieczności, a z wyboru. Było w nim też jednak coś więcej, co dostrzegało niewielu. Ponieważ Ian, oprócz tego, że był dilerem, był także Ianem. Chłopakiem i to dość zwykłym, nie wyróżniającym się niczym szczególnym, jeśli odsunąć na bok wszystko to, co go wyróżniało, a przecież nie było tego znowu tak dużo. Ten chłopak miał słabość do samochodów i lubił nimi jeździć, dlatego kiedy było go na to stać, kupił najnowszego Cadillaca. Ten chłopak lubił oglądać filmy i seriale, a nawet od czasu do czasu lubił coś przeczytać. Lubił chodzić na siłownię i biegać. Lubił zupełnie zwyczajne, pospolite rzeczy, które lubili wszyscy.
OdpowiedzUsuńLubił też ćpać. Nie robił tego, ale lubił. Przekonał się o tym, ponieważ podobnie jak Dalaja, swego czasu był ciekaw, co takiego w ćpaniu widzieli jego rodzice. I dostrzegł to, jasno i wyraźnie. Byłby dobrym ćpunem – takim, który potrafi brać latami, nim doszczętnie zniszczy organizm. Takimi ćpunami byli jego rodzice. Przestał brać nie dlatego, że miał więcej silnej woli i samozaparcia, niż mieli jego ojciec i matka. Przestał, ponieważ się wystraszył. Wystraszył się tego, jak wiele przyjemności mu to sprawiało i jak dobrze mu to wychodziło. Jakby był do tego i tylko tego stworzony, a że został spłodzony przez parę ćpunów, to było to wielce prawdopodobne. I było to przerażające.
Na tyle, że od dziesięciu lat Ian był czysty. Nie tylko nie ćpał, ale też nie pił i nie palił. Z nałogów, do których ewidentnie miał skłonność, zostawił sobie tylko hazard, bo w nim nie był aż tak przerażająco dobry.
— Nie martwię się — zauważył odruchowo, kiedy zostawiali za sobą Fire Moon. Ian Hunt się nie martwił, na pewno nie o siebie, o innych natomiast zdarzało mu się martwić sporadycznie. Chciał tylko ustalić, co dalej. A jednak, jego dobór słów sugerował, że się martwił i Hunt zdał sobie z tego sprawę, kiedy Dalaja zwróciła mu na to uwagę. A przez to zmieszał się, odrobinę, jak za każdym razem, kiedy ktoś miał słuszność w tym, co u niego zaobserwował.
Popatrzył na wyświetlacz telefonu Dalaji, kiedy ta pokazała mu mapę. Przeanalizował krótko trasę, którą mieli do pokonania i skinął głową.
— Nigdzie mi się nie spieszy — powiedział, a to oznaczało, że mogli spędzić w drodze dokładnie tyle, ile było trzeba, żeby dojechać do Lilac Salsa.
Ian poprowadził Dalaję do zaparkowanego nieopodal Cadillaca. Mieli do pokonania ledwo kilkadziesiąt metrów, a kiedy byli zupełnie blisko samochodu, Hunt otworzył go przyciskiem na kluczyku i podszedł do drzwi od strony pasażera, które otworzył dla Dalaji. Osoby, które siadały w Cadillacu z przodu można było policzyć na palcach jednej ręki tak samo jak te, które Iana rozumiały. Były to też niemalże dokładnie te same osoby.
Gdy Dalaja zajęła miejsce, domknął za nią drzwi i obszedł samochód. Zajął miejsce należne kierowcy i w nawigacji wyszukał lokal, do którego mieli się udać. Nowy Jork znał dobrze, ale to miasto było tak duże i tak dynamicznie się zmieniało, że nie sposób było nadążyć ani za nim, ani za każdą możliwą lokalizacją.
IAN HUNT
[Hej, dziękuję bardzo za powitanie! Nie jest tak źle z tym startem w życie Leifa, a i z drugiej strony - wzorem do naśladowania na pewno sam nie jest. Antysystemowcy piony by z nim nie zbili, chłop pracuje w reklamie. :D
OdpowiedzUsuńNa wątek oczywiście chętnie, ale podpowiedz mi może - która z Twoich postaci bardziej się do interakcji z Leifem nadaje?]
Leif Zweig</b]
Bez wątpienia każdy psycholog miałby co robić z Ianem Huntem. W jego przypadku było nad czym pracować, jednak Ian nie chciał żadnej pracy wykonywać. Nie czuł, że powinien. Odpowiadało mu zupełnie to, jaki był, a jakiekolwiek sygnały płynące z zewnątrz dotyczące tego, że coś z nim było nie w porządku, ignorował. Ludzie oczekiwali, że Ian będzie jakiś i mierzyli go swoją miarą, tymczasem Ian był dokładnie taki, jaki powinien. Był jak człowiek, który urodził się i wychowywał w środowisku ludzi uzależnionych od narkotyków, który trafił do domu dziecka i w tym domu dziecka dorastał, a jego mury opuścił dopiero, kiedy osiągnął pełnoletność. Nie był jak inni – ci inni, którzy pochodzili z pełnych rodzin wolnych od uzależnień, a to z takimi ludźmi mimo wszystko najczęściej miał do czynienia. Tacy ludzie również ćpali.
OdpowiedzUsuńW Cadillacu nie grała muzyka. Nie płynęła ani z radia, ani z aplikacji po tym, jak Ian podpiął telefon do kabelka USB, łącząc się w ten sposób z interfejsem samochodu. Ian lubił jeździć w ciszy i lubił ciszę jako taką. Zbyt głośne dźwięki go drażniły i sprawiały, że czuł się poirytowany, dlatego odkąd mógł sobie na to pozwolić, nie handlował po klubach i zjawiał się tam tylko na życzenie klientów, na chwilę potrzebną do wymiany towaru na gotówkę.
Nie miał nic przeciwko temu, że Dalaja sięgnęła po telefon. Ona też miała swoje sprawy, którymi musiała się zająć i z powodzeniem mogła zrobić to po drodze. Ian nie oczekiwał, że Dalaja będzie zabawiać go rozmową, bo też nie potrzebował być w ten sposób zabawiany. Dalaja zajmowała miejsce z przodu, ponieważ doskonale to rozumiała. Kiedy natomiast się odezwała i Ian wiedział już, z czym będą musieli się zmierzyć, zwolnił, odruchowo szykując się do zmiany kierunku jazdy.
— Byłbym — odparł i uśmiechnął się lekko, ponieważ to, że miał zawieźć Dalaję pod wskazany adres, nijak nie wiązało się z dobrocią. Ian był zadaniowy. Był także kierowcą Ubera, a kierowcy Ubera mieli to do siebie, że wozili ludzi tam, gdzie ci sobie tego życzyli. Dalaja co prawda nie była jego klientką, która zamówiła kurs poprzez dedykowaną aplikację, ale skoro potrzebowała gdzieś dotrzeć i to w tempie ekspresowym, to Ian zamierzał jej to ułatwić.
Korzystając z funkcji mikrofonu, przedyktował nawigacji nowy cel podróży. GPS niemalże od razu wypluł na ekran proponowaną trasę i Ian zawrócił na najbliższym skrzyżowaniu. Zaraz po tym zerknął na Dalaję, która przyciskała komórkę do ucha, próbując się z kimś połączyć. Najprawdopodobniej z podopieczną, o której wspomniała.
— Zaszalał? — spytał Ian, podczas gdy w głośniku telefonu Dalaji wciąż wybrzmiewał tylko sygnał nawiązywanego połączenia. — To znaczy?
Ian widział i mógł sobie wyobrazić różne wersje tego zaszalał. To mogło oznaczać wszystko. To mogło oznaczać, że na miejsce zostanie wezwana także policja, a wtedy lepiej byłoby, żeby Ian nie zostawał tam zbyt długo, choć jakimś cudem i trochę za pomocą Louisa, jego kartoteka wciąż była czysta.
IAN HUNT
Ian, w przeciwieństwie do Dalaji, nie próbował nikomu pomagać. Nigdy nawet o tym nie pomyślał. Nie był do tego odpowiednią osobą. Jak miałby nią być, skoro pozostawał dilerem? Jako diler, nie mógł się wychylać i tego nie robił. I choć wiedział, jak to jest być dzieciakiem z patologicznej rodziny, teraz, kiedy był dorosły, los takich dzieci go nie interesował. Nie w taki sposób, w jaki interesował Dalaję, bo kiedy Ian ostatnio odwiedził Lindę, pozwolił jej dzieciakowi się skopać, choć zważywszy na to, że miał do czynienia z sześciolatkiem, słowo skopać było mocno na wyrost. Nie zareagował, nie odwinął się, nawet nie warknął. A kiedy Samuel się przewrócił, pomógł mu wstać i otrzepał jego spodenki ze żwirku, którym wysypany był podjazd. Przytrzymał go także, podczas gdy Linda, która chciała podbiec do syna, potknęła się o własne nogi i upadła na werandzie. Przytrzymał go, żeby Samuel nie widział, jak jego matka z trudem podnosi się do pionu i puścił go dopiero, kiedy Linda nie przedstawiała sobą obrazu nędzy i rozpaczy; nie tak bardzo, jak jeszcze przed chwilą.
OdpowiedzUsuńW pewien sposób Ian zatroszczył się o tego chłopca. To jednak mógłby stwierdzić tylko postronny obserwator, którego zabrakło w tamtym momencie. Na pewno nie miał tego przyznać sam Ian. On nawet tego nie zauważył, po prostu zrobił to, co uważał za właściwe w tamtym konkretnym momencie i nie analizował tego, dlaczego postąpił tak, a nie inaczej.
— Wiesz, że nie trzeba — odpowiedział, przestał obserwować drogę i rzucił Dalaji krótkie spojrzenie. Resztę wieczora miał wolną. Zadbał o to jeszcze w Fire Moon, kiedy poprosił o te pół godziny na ustawienie klientów. Z każdym, który czegoś od niego chciał, umówił się na jutro. Dziś mógł więc wrócić do domu, mógł iść z Dalają na kolację i mógł też zawieźć ją na nagłą interwencję. Każda z tych opcji była dobra, skoro Ian nie miał nic lepszego do roboty, a być może miał przydać się znajomej do czegoś więcej, niż przewiezienie jej z puntu A do punktu B.
— Ja pierdolę… — skomentował, kiedy Dalaja wyłuszczyła mu, o co chodzi. Już dawno temu doszedł do wniosku, że ludzie są popierdoleni i zdolni do wszystkiego, nawet mieściło mu się to w głowie, ale kiedy słyszał o takich rzeczach, o jakich teraz mówiła mu Dalaja, nadal potrafił czuć się niekomfortowo. — Wiesz, kiedy moi rodzice się naćpali, po prostu szli spać — westchnął, mówiąc Dalaji o czymś, o czym mówił niewielu. W tym kontekście miało to oznaczać tylko tyle, że mały Ian nie miał tak bardzo przejebane, jak mógłby mieć i jak miały inne dzieciaki. Chodził głodny, często także brudny, z brzydko gojącymi się przypaleniami od papierosów. Raz, na imprezie w ich mieszkaniu, jakiś facet zabrał go ze sobą do kibla i tylko dlatego, że starszy Louis zainterweniował na czas, nie tylko nie skończyło się to źle, ale też nie zdążyło zacząć. Nigdy jednak nikt nie gonił go z nożem rzeźnickim – dorosły Ian uważał to za grubą przesadę.
Dalaja siedziała blisko. Nie miała innego wyjścia, zajmując miejsce pasażera. Stąd Ian słyszał dźwięki dolatujące z głośnika jej telefonu. Słyszał te bełkotliwe przekleństwa. Skrzywił się lekko, a potem tylko skinął głową, kiedy młoda kobieta poprosiła go o zwolnienie, gdy znajdą się nieopodal celu. To też, po kilku kolejnych minutach jazdy, zrobił. Zredukował do dwójki i toczyli się teraz jedną z uliczek, nikomu nie wadząc, bo o tej godzinie, w tej dzielnicy ruch był znikomy. Wnętrze Cadillaca jaśniało i ciemniało na przemian, kiedy wjeżdżali w plamy światła rzucane przez uliczne latarnie i z nich wyjeżdżali.
— Tam? — rzucił Ian, oderwał dłoń od kierownicy i wskazał kształt majaczący kilkanaście metrów przed nimi. Ten kształt wyglądał mu na chwiejnie idącą nastolatkę, która mogła nieść na rękach dziecko, ale tego Ian nie widział dobrze, bo było ciemno, a dziewczyna szła w tym samym kierunku, w którym oni jechali.
IAN HUNT