Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] 'Cause I was meant to be the one to take it all


Jerome Marshall
Jerome Marshall

You think you know, but you don't know a thing
Until you've worn the crown of a king
I feel the power and the rush of blood
I see my moment and I step it up

'Cause I know
Yeah, I know
That I ain't ever done
urodzony 14 kwietnia 1991 roku w Rockfield, na Barbadosie // 31 lat // najstarszy z piątki rodzeństwa // ukulele pod pachą // złota rączka // 1⁄8 krwi rdzennych mieszkańców Barbadosu // you left it all behind // w Nowym Jorku po raz pierwszy zjawił się na początku marca 2019 roku, posiadając wizę turystyczną na dwa miesiące // po powrocie na Barbados, po kilku tygodniach wrócił do USA jako posiadacz wizy narzeczeńskiej, zobligowany do wzięcia ślubu w przeciągu 90 dni od przekroczenia granicy // sometimes love is unspoken18.11.2019 // niedługo po zawarciu związku małżeńskiego, została mu przyznana zielona karta // po dwóch latach od ślubu wraz z żoną zdecydowali się na separację // w lutym 2022 roku wystąpił o rozwód // you knock me down and I'll just stand back up again22.04.2022 // była sekretareczka w salonie fryzjerskim Jaspera Małeckiego // od dwóch lat budowlaniec w firmie Fibre // I love you like I've never felt the pain // barbadians // new yorkers
Nie spodziewał się, że jego życie potoczy się w taki sposób. Odkąd zjawił się w Nowym Jorku, czas nieubłaganie pędził na przód, a on sam pozwolił, by to ślepy los pokierował jego żywotem, biernie przyglądając się, jak ten niematerialny byt zapisywał kolejne karty jego historii. Pióro, które dotychczas to on sam prowadził po chropowatym papierze, zostało mu wyrwane z rąk i spoczywało w innych dłoniach przez długie dwa lata, aż obcy charakter pisma stał się dla niego zupełnie nieczytelny, kolejne karty zaś zapełniały się powoli i mozolnie, z niebywałym trudem. Wtedy też zdecydował się powiedzieć dość. Łagodnie, aż stanowczo ułożył dłoń na tej drugiej dłoni, która dzierżyła pióro nabite czarnym atramentem i z lekkim uśmiechem wyjął je z rąk losu, który wyraźnie pobłądził i nie potrafił obrać żadnej z otwierających się przed nim ścieżek.
Jerome zrobił więc to, czego obawiał się od samego początku zawierzenia swojego życia przewrotnemu losowi – postawił kropkę, lecz bynajmniej nie ostatnią. Postawił kropkę, czyniąc to z trudem i ciężarem spoczywającym na sercu, lecz jednocześnie nigdy nie miał takiej pewności co do słuszności podjętej decyzji. I kiedy czarny punkt zwieńczył ostatnie zdanie rzekomo najlepszego rozdziału jego życia, przeniósł wzrok niżej.
I przeszedł do kolejnego akapitu. Akapitu, który zamierzał zapełnić sam, mocno trzymając pióro między palcami i choć nie wiedział jeszcze, co chciałby napisać, kwestią czasu pozostawało, aż spod jego palców wypłynie pierwsze samodzielne zdanie.
Cytaty: Welshly Arms
Wizerunku użycza: Jérôme Mathew.
Ostatnia aktualizacja: 16.12 ⬩ barbadians & new yorkers

Cześć! Jerome powstał z powodu mojej chęci na coś nowego, a że wyszło z tego coś świetnego, to dziękuję serdecznie Black Dreamer za możliwość przejęcia od niej postaci ♥ Postaci, która po latach wyrosła na samdzielną jednostkę i stała się jedną z moich ulubionych.
Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
Emme

201 komentarzy

  1. Alexander uśmiechnął się widząc jak Marshall się zaśmiał. Było w nim coś, co przypominało mu jego samego, choć nie do końca był w stanie powiedzieć, co to takiego. Zapałał do niego sympatią od razu, gdy go zobaczył, a to nie zdarzało się u niego zbyt często – zazwyczaj podchodził do obcych mu osób z dystansem, próbując wszelkie kontakty prywatne uciąć u podstaw. Obawiał się tego, że jego przeszłość wyjdzie na jaw, a tego bardzo nie chciał. Wolałby, żeby pozostało to w tajemnicy, głęboko zakopane pod jego beztroską i uśmiechem.
    - Raczej nie musisz się tym przejmować – odpowiedział z rozbawieniem, drapiąc się po skroni. – Co by nie było, za coś trzeba zapłacić rachunki, a, tak jak mówiłem, żadna praca mi niestraszna.
    Zagryzł wewnętrzną część polika z nadzieją, że Jerome nie będzie drążył tematu pieniędzy. Musiałby wtedy zacząć odpowiadać na jeszcze bardziej nieprzyjemne pytania, a bardzo chciał uniknąć konfrontacji, szczególnie podczas pierwszego dnia.
    Domyślał się, że jego kompan mógł być powierzchownie wprowadzony w jego historię przez szefostwo, jednak nie chciał wgłębiać się w szczegóły. Jego wyrok sprawiał, że wszyscy się od niego odwracali, więc im mniej osób wiedziało, tym lepiej. Jerome był jego przełożonym, nauczycielem, dlatego powinni mieć dobre relacje.
    - Pewnie, dzisiaj mi pasuje. Piwo to moje paliwo – paplał zestresowany. Proponując mężczyźnie piwo po pracy, było jak wyjście ze swojej strefy komfortu, czego Alexander nie robił zbyt często. Teraz się odważył i zaczął się zastanawiać czy czasem nie popełnił błędu.
    Musiał jednak zacząć żyć jak normalny człowiek. Powinien przestać chować się w swoim mieszkaniu, które od jakiegoś czasu zaczęło go przytłaczać. Pragnął wyjść do ludzi i móc z nimi spędzić wieczór, jak każdy normalny człowiek, lecz stres, który zawładnął jego ciałem po zgodzie Marshalla powodował, że przestał nad nim panować. Zaczął oddychać szybciej, próbując przywyknąć do sytuacji. Jeśli chce być normalnym człowiekiem, musi zacząć się tak zachowywać.
    Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Wszystko wymknęło się spod kontroli, a Alexander starał się kontrolować wszystko, co robił w życiu. To, czy dzisiaj ubierze zielone skarpetki, czy wybierze te czarne, sprane; co dzisiaj zje na śniadanie i czy w ogóle je skonsumuje; jak wychodził z domu, to dwukrotnie zastanawiał się czy iść piechotą, czy stać go na autobus. Każdą decyzję podejmował z zimną głową, nie robił nic pochopnego.
    Tym razem nie miał jednak kontroli. Mężczyzna, który nie podał mu ręki na przywitanie, nagle znalazł się metr od niego i był trzymany za ubrania przez Marshalla. Drugi, chyba Arthur, choć Alexander nie dałby sobie uciąć ręki, odsunął się w kąt, próbując ulotnić się z konfliktu, a trzeci wyglądał tak, jakby właśnie zamierzał się do bójki.
    Alexandrowi w jednej sekundzie zrobiło się słabo, w drugiej zaś zaczął się gotować od wewnątrz. Zaciskał pięści, po chwili je popuszczał, a serce waliło mu tak, jakby chciało wyskoczyć z jego ciała. Czuł, że cały się trzęsie, a oczy mu się szklą. Jeszcze kilka minut wcześniej miał wrażenie, że złapał byka za rogi i znalazł się w miejscu, gdzie, mimo jego przeszłości, będzie mógł funkcjonować jak normalny człowiek.
    - Zostaw go Jerome – powiedział cichym, beznamiętnym głosem.
    Jego ciało aż wyrywało się do tego, by spuścić Frankowi lanie i bić go tak długo, aż nie straci przytomność. W ten sposób załatwiał wszystkie konflikty będąc w więzieniu, jednak tam miał świadomość, że wszyscy wokół niego prawdopodobnie są jeszcze bardziej zdegenerowani niż on. A tutaj, Frank prawdopodobnie nie miał świadomości, że został oczyszczony z części zarzutów; że jego siostra kłamała i zniszczyła mu życie. Zapewne przeczytał tylko dwie pierwsze strony, które nigdy nie naprostowały zarzutów w jego stronę i wciąż straszyły jego zdjęciem. Wyglądał na nim zupełnie inaczej, bo ważył z trzydzieści kilogramów mniej, bez mięśni zarostu, jednak i imię i nazwisko, a także jego pochodzenie się zgadzały. Z łatwością mógł dodać jeden do jednego, wyszło mu dwa i postanowił zachować się właśnie tak, jak się zachował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podszedł na dwa kroki do Franka i Jerome, utrzymując jednak odległość na tyle, by nie rzucić się z pięściami na tego pierwszego. Z jego posturą i siłą mógłby go zabić.
      - Frank ma rację, Jerome. Puść go – powtórzył, a głos zaczął mu się łamać. Nie tego się spodziewał, nie sądził, że pierwszego dnia będzie musiał tłumaczyć się z połowy swojego życia.

      Alexander

      Ah, na spokojnie, wyszło super! Mam nadzieję, że Frank szybko nie odpuści ;)

      Usuń
  2. Alexander miał wrażenie, jakby przeniósł się na inny kontynent, do innego świata, gdzie prawda nie miała żadnego znaczenia. Otaksował wzrokiem Arthura, który wyglądał jakby chciał się schować przed brunetem. Wcale mu się nie dziwił – gdyby usłyszał takie słowa na temat innego człowieka, gdyby nie był w sytuacji, w jakiej się znajdował, też szukałby ucieczki. Kto chciał pracować z człowiekiem, którego nazywano mordercą i gwałcicielem? Nikt. Nico zaś wyglądał tak, jakby rozrywano go między dwoma zgrupowaniami – z jednej strony na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Wyglądał tak, jakby chciał palnąć Frankowi w łeb za te pomówienia w stronę Alexandra, a z drugiej jego zaciśnięte usta pokazywały brunetowi, że jemu też chciałby spuścić łomot.
    I wcale się temu nie dziwił.
    - Moja morda wygląda zdecydowanie lepiej niż dziesięć lat temu – wycedził w stronę Franka czując, jak krew napływa do jego głowy. Rumieńce pojawiające się na twarzy zalały całą jej powierzchnię.
    Gdyby spotkał mężczyznę na ulicy, zapewne spuściłby mu łomot za pomówienia, które rzucił w jego stronę. Nie kontrolował swoich emocji, a co za tym idzie biłby go tak długo, dopóki tamten nie zmieniłby zdania. Rozumiał, że ludzie mogą mieć na jego temat różne zdanie, mogą go nienawidzić, pluć w jego stronę i wyzywać na każdym kroku, jednak pragnął chociaż krzty sprawiedliwości – braku zarzucania mu gwałtu, którego wcale nie dokonał. Zostało to naprostowane po którymś z kolei procesie. Było ich tyle, że Alexander nie był w stanie ich wszystkich spamiętać.
    - To nic tak… - zaczął, jednak Jerome nie pozwolił mu dokończyć. Rozkaz był rozkazem.
    Powłóczył powolnym krokiem za brunetem, którego mimika nie była już tak przyjazna, jak kilkanaście minut wcześniej. Morte miał wrażenie, że Marshall próbował być neutralny i nie osądzać go, nim nie usłyszy wszystkiego, jednak szybki krok zdradzał jego podenerwowanie.
    Znalazłszy się w pomieszczeniu, w którym czekał na niego Jerome, przeszedł do drugiego kąta i oparł się o parapet. Chciał utrzymać z mężczyzną jak największą odległość, by, w przypadku ataku, był w stanie się bronić. Mimo, że Jerome nie wyglądał mu na osobę, która mogłaby się na niego rzucić z pięściami, Alexander wiedział, że pozory mogą mylić. W końcu to ten najstarszy, wyglądający na najuprzejmiejszego zaczął go wyzywać i postawił go w sytuacji bez wyjścia. Mógł właściwie wyjść z placu budowy, rzucając w kąt ubrania robocze i nie pojawić się tutaj ani razu więcej. Ale świadomość, że właściciele Fibre byli pierwszymi osobami, którzy dali mu kredyt zaufania sprawiała, że nie był w stanie tego zrobić.
    - Frank miał rację – zaczął cichym głosem. Echo odbijało się od gołych ścian, przez co ich rozmowa najprawdopodobniej w żadnym stopniu nie będzie prywatna. Arthur i Nico usłyszą wszystko, co powie, a powiedzieć musiał wiele.
    Nie uważał, że Jerome zasługiwał na całą prawdę. Było tego na tyle, że ich dniówka skończyłaby się w połowie opowieści, gdzie zacząłby mówić o jego pierwszym wyroku. Zostałoby do powiedzenia o apelacji, ostatecznym wyroku, o kłamstwach w zeznaniach jego siostry. Zbyt wiele, by opowiedzieć to w dwóch zdaniach. Może na piwie się otworzy przed Marshallem, choć był prawie pewien, że z ich spotkania nici.
    - Miał rację w tym, co mówił – powtarzał niczym mantrę, jakby miał nadzieję, że to jedno zdanie wystarczy brunetowi; jakby miał kiwnąć głową i wrócić do obowiązków, które na nich czekają. Westchnął przeciągle, zaciskając dłonie w pięści. Wciąż był podenerwowany zachowaniem Franka, a po takim wybuchu ciężko było mu się uspokoić.
    - Faktycznie, mam za sobą ośmioletni wyrok w więzieniu. – Pierwszy punkt odhaczony. Jeszcze pewnie zostało ich dziesięć. – Początkowo siedziałem za morderstwo, gwałt, kradzież, nieudzielenie pomocy, a także ucieczkę z Hawajów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drugi punkt gotowy. Jeszcze trochę i dotrą do końca. Oby.
      - Wyrok po jakimś czasie został zmieniony i zostałem skazany tylko za morderstwo.
      Słowo tylko wybrzmiewało w tym przypadku zdecydowanie zbyt ironicznie. Mógł zostać skazany tylko za kradzież, a nie tylko morderstwo. Odebranie komuś życia to nie była rzecz, po której przechodzi się do normalności, a właśnie w ten sposób przedstawiał to Alexander. Nie chciał wdawać się w szczegóły, było tego zbyt wiele.
      - Wyrok, który dostałem to… - przerwał, odwracając wzrok. Przez ostatnie minuty świdrował wzrokiem Jerome, a teraz próbował się schować. Powiedziałby właśnie zdecydowanie zbyt wiele. Wyrok, który dostał podczas jednej z pierwszy rozpraw był zdecydowanie wyższy, aniżeli te osiem lat, które spędził za kratkami. Marshall nie musiał o tym wiedzieć. – Spędziłem w więzieniu osiem lat. A po tych ośmiu latach, muszę się tłumaczyć każdemu, że ja tylko próbowałem uratować swoją siostrę, do kurwy nędzy. Nikt jednak tego nie widzi. Każdy ma mnie za pierdolonego mordercę, kazirodczego gwałciciela, złodzieja i uciekiniera. Nikt nie doszukuje się prawdy.
      Prawda była taka, że ludzie szukali sensacji, a Alexander Morte był najlepszą sensacją, jaka mogła spotkać społeczność Nowego Jorku. Degenerat, gwałciciel, morderca, na pewno złodziej i alkoholik. A każdą okazję wykorzystuje do tego, by gwałcić kolejne ofiary.
      - Nasze szefostwo o wszystkim wie. – Ponownie odwrócił wzrok w stronę Jerome. Marzył o tym, aby mógł zapalić papierosa. – Wysyłając do nich list motywacyjny, w pierwszym zdaniu napisałem, że jestem po wyroku, a skazano mnie za morderstwo. Z tego, co zostało mi powiedziane wnioskuję, że im to nie przeszkadza, jednak jeśli nie chcesz ze mną pracować, bądź Frank, Nico czy Arthur tego nie chcą, odejdę.
      Ostatnie zdanie powiedział jeszcze ciszej, aniżeli poprzednie. Czuł się jak w pułapce bez wyjścia. Włożył ręce do kieszeni spodni roboczych i czekał na odpowiedź Jerome, który wyglądał tak, jakby właśnie zbierał szczękę z podłogi.

      Alexander

      Usuń
  3. Alexander był wdzięczny w duchu za to, że Jerome nie próbował dociekać, co tak naprawdę się stało. Bo to, że zamordował; że był oskarżony o gwałt, kradzież, nieudzielenie pomocy oraz ucieczkę z Hawajów, to to wszystko prawda. Pominął jednak informację, że oskarżony został o morderstwo pierwszego stopnia, które uznawane było za to najgorsze. Morderstwo bez skrupułów, uznane jako to z premedytacją. Jakby planował śmierć swojego ojca.
    Nic z tych rzeczy. Morte po prostu znalazł się w złym miejscu i złym czasie, tak samo, jak jego gwałcona siostra, która nie powinna znajdować się wtedy w domu, nie powinna być na Hawajach, a w Nowym Jorku, u ich babki. Ani jedna, ani druga nie doczekały się spotkania po latach, bowiem Aria od „incydentu” nie wychodziła z domu dalej, aniżeli do pierwszego sklepu znajdującego się dwieście metrów od ich posesji. Była załamana, była złamana i nikt nie był w stanie jej pomóc. Ona nie chciała pomocy, traktowała ją jak łaskę kierowaną w jej stronę, zaś Aria Morte pokazywała, że wcale nie potrzebuje niczyich względów. Próbowała żyć tak, jak żyła przed gwałtem.
    Brunet wiele razy starał się z nią skontaktować. On, w przeciwieństwie do swojej siostry, oczekiwał od niej jakichkolwiek wyjaśnień. Nie potrzebował przeprosin, nie wymagał ich, lecz kilka słów wyjaśniających dlaczego kłamała w sądzie sprawiłyby, że Alexandrowi byłoby o wiele łatwiej w życiu. Przywyknął już do tego, że raczej nie zobaczy siostry i nie będzie mu dane się z nią skonfrontować.
    To nie tak, że Alexander uważał, że niesprawiedliwie go osądzono. Twierdził wręcz zupełnie inaczej – ostateczny wyrok, który odsiedział był łaskawszy, niż mógł się spodziewać. Kobieta, która była jego adwokatką, również twierdziła, że po wyjściu z więzienia powinien kupić najdroższy szampan i cieszyć się z faktu, że otrzymał tylko osiem lat. Mógł równie dobrze dostać dwadzieścia pięć albo dożywocie, gdyż morderstwa nigdy nie zdeklasyfikowano na morderstwo trzeciego stopnia. W jego papierach wszędzie widnieje ten cholerny pierwszy stopień i choćby stanął na rzęsach, to nie był w stanie nic z tym ugrać. Jedyną rzeczą, którą mógł uznać za akt niesprawiedliwości to to, że każdy patrzył na niego przez pryzmat jednego czynu, skreślając go od razu na starcie. Nikogo nie interesowało jakim człowiekiem był, a po odsiadce starał się być najlepszą wersją siebie.
    - Mhm – mruknął pod nosem, a kiedy Jerome zniknął z pola widzenia, odwrócił się w stronę wnęki, gdzie znajdować miało się w przyszłości okno.
    Wyciągnął paczkę papierosów, którą niepostrzeżenie wcześniej schował w spodniach roboczych. Odpalił jednego, mocno się zaciągnął, a kilka chwil później wypuścił dym z płuc. Musiał się odstresować, a nikotyna sprawiała, że jego umysł zwalniał obroty i mógł ponownie zacząć myśleć na trzeźwo. Co postanowią Arthur i Nico? Nie chciałby, żeby przez niego i oni czuli się zagrożeni.
    Palił papierosa, słysząc w tle uniesione głosy. Echo odbijało się od ścian na tyle mocno, że nie był w stanie zrozumieć wszystkich słów. Zresztą, nawet się nie starał, wolał nie wiedzieć, co oni mają do powiedzenia. Frank wystarczająco zepsuł mu humor, to wystarczy.
    - Wybacz – powiedział, kiedy Jerome wrócił do niego. Wskazał na papierosa, a następnie go zgasił. Wyrzuciwszy niedopałek przez okno, ruszył do pomieszczenia, gdzie wcześniej był Jerome. W momencie, gdy usłyszał słowa Marshalla na temat wieczornego piwa przystanął. Zmierzył towarzysza podejrzliwym wzrokiem, lecz nic nie odpowiedział. Nikły uśmiech pojawił się na jego ustach. Zaskoczenie mieszało się ze szczęściem.
    Kiedy znalazł się w drugim pomieszczeniu, zlustrował obu mężczyzn od stóp do głów. Ci już nie wyglądali na wystraszonych.
    - Mam nadzieję, że nas nie zabijesz. – Gdyby wzrok mógł to robić, Arthur prawdopodobnie leżałby już jak kłoda na ziemi. Po chwili jednak podszedł do Alexandra i uderzył go przyjacielsko w bark.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Wybacz nam stary za Franka – dopowiedział Nico, również podchodząc do bruneta. – Stary jest, czasem zostawia piątą klepkę w HR’ach albo w domu. Każdy powinien dostać drugą szansę, a skoro góra przyjęła cię do pracy to znaczy, że wystarczająco wycierpiałeś.
      Alexander czuł, że jego policzki zaczynają piec. Nie spodziewał się takiej reakcji, raczej nastawił się na spojrzenia spod byka i zdawkowe instrukcje co ma robić. Sądził, że i Arthur, i Nico będą do niego zdystansowani, tymczasem starali się go podnieść na duchu.
      - Dzięki.
      Kilkanaście następnych minut Morte spędził na wsłuchiwaniu się w jaki sposób powinien poprawnie zrobić wylewkę. Nie brzmiało to zbyt ciężko, lecz skupiał się na słowach bardziej doświadczonego współpracownika, by nie przeoczyć czegoś, co mogło zniszczyć ich pracę.
      Kiedy Jerome z powrotem do nich dołączył, Alexander spojrzał na niego i skinął głową. Miał ogromną ochotę go przytulić i, nie przejmując się przyszłymi docinkami, podszedł do Marshalla i uścisnął go z całej siły. Nie spodziewał się, że człowiek, którego poznał kilkadziesiąt minut wcześniej sprawi, że znowu uwierzy w ludzi.

      Alexander

      Usuń
  4. [Karta cudowna <3 jak sam Jeromek i Ty <3]
    Ciszę, która zapadła przy stoliku przerywały jedynie głosy osób siedzących przy pozostałych stolikach, a także kilka nerwowych klaksonów. Do rudowłosej docierały z opóźnieniem i mniejsza intensywnością niże powinny. Miała wrażenie, że nagle jakaś siła zamknęła ją w swoich sidła i choć początkowo znajdowała się w nich wraz z Jeromem, to z sekundy na sekundę zdawała się od niego oddalać. Miała ochotę wyciągnąć ku niemu dłonie, powiedzieć coś jeszcze, lecz nie zebrała w sobie na tyle odwagi. Mogła jedynie czekać i błagać w duchu, by po raz kolejny rzeczywistość okazała się dla niej łaskawa. Tylko, czy to już nie byłoby zbyt wiele? Czy teraz to całe zdobyte szczęście nie powinno dla równowagi rozpaść się w drobny mak? Nie pamiętała kiedy się tak bała i czuła bezsilna jak siedząc przy tym niepozornym stoliku.
    Serce łomotało jakby lada moment miało wyskoczyć jej z piersi. To, ze wyspiarz był dla niej bardzo ważny nie podlegało wątpliwości i przyznała to przed sama sobą, ale także przed nim już jakiś czas temu. Angielka jednak siedząc tak ze wzrokiem wbitym w dłonie zaczynała uginać się pod ogromem tego uczucia. Demoniczne głosiki podszeptywały, że to już ich koniec, jej koniec.
    Gdy usłyszała zachrypnięty głos, który rozpoznałaby wszędzie nadal nie odważyła się spojrzeć mu prosto w oczy. Bała się, że nakarmi się fałszywą nadzieją lub co gorsza dojrzy to co już miała okazję zobaczyć w oczach najbliższych. Z każdym kolejnym słowem serce to zamierało na ułamki sekund to przyspieszało, a po jej plecach przebiegł dziwny dreszcz. Czy to była ulga? Ciepło jego dłoni działało na nią kojąco, lecz nie dodawało dość odwagi, ta przyszła dopiero po kluczowym Kocham Cię skarbie. Poderwała na niego lśniące, zielono-brązowe tęczówki. Wydawała się ogromnie zaskoczona i wdzięczna. Tak, wdzięczna, równie mocno, co wtedy, gdy mama po raz pierwszy od wyjawienia tego sekretu przytuliła ją jak za dawnych lat. Pokiwała ze zrozumieniem głową na to, iż był z nią w stu procentach szczery.
    — Kocham Cię Sunbeam— głos się jej łamał, ponieważ nie sądziła, że stanięcie nad przepaścią jaką była możliwość utraty tego mężczyzny na zawsze, dobitnie uświadomi jej, że nie potrafiła już bez niego żyć. Co ważniejsze nie chciała bez niego życia. — Nie chciałam przed Tobą niczego ukrywać — uśmiechnęła się z lekkim zakłopotaniem. — Po pierwsze nie wiem czemu, ale sądziłam, że kiedyś Ci o tym już mówiłam, a po drugie nie lubię wracać do tamtych czasów — wzdrygnęła się na wspomnienie tego jak o mały włos, a padałaby ofiarą jednego z klientów, czy tego jak każdego wieczoru do czerwoności szorowała swoje ciało, by pozbyć się uczucia oblepienia obcymi spojrzeniami.
    Aurora, która do tej pory leżała spokojnie w wózku postanowiła dać o sobie znać swym nie tak przyjemnym dla ucha gaworzeniem. Rudowłosa pochyliła się, by wyciągnąć córkę i przytulić do piersi. Delikatnie zaczęła się z nią kołysać nadal pozostając na swoim miejscu.
    — O której jadła?— zapytała widząc, że dziewczynka nie chce się uspokoić nawet całusami to tu, to tam. Nie chciała uciekać od rozmowy, która nie była łatwa, jednak od obowiązków rodzicielskich nie było chwili przerwy.
    Na horyzoncie też zamajaczyła postać kelnerki, która dostrzegła nowych klientów siedzących przy jednym ze stolików i firmowych uśmiechem ruszyła w ich kierunku. Zgarnęła po drodze dwie karty z menu, by od razu móc je zaoferować wyspiarzowi orz Loccie.

    💙Charlotte💙

    OdpowiedzUsuń
  5. To działało w dwie strony, ponieważ Charlotte już zawsze miała wybierać Jeroma. Dzięki niemu stanęła na nogi nie raz, nie dwa; to z nim przeżywała radosne i druzgocące chwile i to z nim zamierzała budować wspólną przyszłość. Była tego pewna jak niczego do tej pory. Właśnie ta pewność i uczucia jakie do niego żywiła sprawiły, że była tak przerażona, iż przez swą przeszłość miała stracić to co najcenniejsze. Nie potrafiłaby po czyś takim ruszyć do przodu, mimo, ze nie jeden zawód miała za sobą. Teraz nawet nie znając jeszcze odpowiedzi mężczyzny miała wrażenie, że lada moment pęknie jej serce. Na szczęście do niego takiego nie doszło, a najczarniejsze scenariusze i długo skrywane demony zostały przegonione za pomocą ciepłego uśmiechu oraz spojrzenia bursztynowych oczu. Zatonęła w nich dając się otulić na nowo płaszczykiem bezpieczeństwa.
    Chochlicze ogniki rozpłynęły w zielono-brązowych tęczówkach, gdy tylko brunet wspomniał o pamiętnej Sylwestrowej nocy. Na usta wypłynął delikatny uśmiech, a ona ścisnęła dłoń ukochanego.
    — Dobrze to ująłeś co nieco — ton jej głosu wyraźnie dawał do zrozumienia, że owy taniec to było jeszcze nic takiego w porównaniu z tym co umiała. — Tak myślałam, że może w naszym nowy lokum znalazłoby się miejsce dla rurki do prywatnych pokazów — pochyliła się ku niemu i nie odwracają od niego wzroku. Miała o tym wspomnieć nieco wcześniej, ale kompletnie wyleciało jej to z głowy. To praca, to Rory, to cokolwiek innego niż przyjemności. Może temat nie wypłynął naturalnie i zaczął się od mało przyjemnej nuty, to czemu mieli tego nie przekuć w coś pozytywnego.
    Zmarszczyła brwi na kolejne słowa wyspiarza i potakująco kiwnęła głową, gdy dobrze zapamiętał imię jej byłego szefa. Nie spodziewała się tego co nastąpiło później, a co za tym szło szczerzej otworzyła oczy, a na usta dopiero po chwili wpłynął rozczulający uśmiech. Serce po brzegi wypełniło się miłością i wdzięcznością, za to, że miała u swego boku tak wspaniałego mężczyznę.
    — Niczego nie będę przed Tobą ukrywać kochanie — mocniej ścisnęła jego dłoń — Ale wątpię, by Paul był aż tak nierozważny, by znów o coś takiego poprosić — wzruszyła ramionami — Za dużo wiem, za dużo widziałam i na szczęście byłam na tyle mądra, by zebrać dowody — puściła Marshallowi oczko. Starała się go uspokoić, bo nie było sensu, by teraz którekolwiek z nich przejmowało się dziwnymi zagraniami Paula. Mężczyzna wychodząc z dzisiejszą propozycją chyba zapomniał z kim ma do czynienia. Charlotte może złagodniała po zmianie pracy, a już na pewno po porodzie, jednak to nie oznaczało, że nie potrafiła wyciągnąć dobrze naostrzonych pazurów i zaatakować.
    Angielka starała się uspokoić rozdrażniona Aurorę, lecz ta uparcie nie dawała za wygraną. Przysunęła ją sobie nawet pieluszką pod nos, jednak nie dotarły do niej żadne nieprzyjemne zapachy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Moja droga nie możesz tyle jeść, bo Cię nie damy rady unieść — powiedziała do córeczki tak jakby ta mogła ją zrozumieć i faktycznie dziewczynka na moment umilkła. Wpatrywała się w nią tymi bystrymi oczętami, a Charlotte się do niej uśmiechnęła. — I co trzeba było tyle płakać? — zapytała sadzając ją sobie na kolanach, jednak gdy tylko do stolika podeszła kelnerka, by wręczyć im menu rudowłosa poprosiła o krzesełko. Szybko zostało dostawione, a oni spokojnie mogli przestawić wózek nieco dalej. Lester zamówiła dla siebie jakąś sałatkę, a do tego również pite z kurczakiem i coca-colę, czuła, ze przez ten roller coaster emocjonalny spadł jej cukier.
      Rory straciła zainteresowanie swoimi opiekunami i rytmicznie uderzała jedną z zabawek o plastikowy blat przed sobą. Charlotte za to w pełni skupiła się na swym partnerze, który zadał chyba podstawowe pytanie. Początkowo zdobyła się na nieme skinięcie głową.
      — Dowiedzieli się stosunkowo niedawno — dodała po chwili — Pamiętasz jak wróciłam do Southhampton na pół roku? — wiedziała, że świetnie to pamiętał, bo tylko z nim utrzymywała systematyczny kontakt. — Wtedy odważyłam się im w końcu wszystko powiedzieć. Miałam dość tajemnic, dość tego strachu, że wypłyną one w najmniej oczekiwanym momencie — tutaj spojrzała na niego znacząco. — Nie było miło, ale zrozumieli, ba, nawet siebie obwiniali za to, że nic nie zauważyli — pokręciła głową z krzywym uśmiechem, bo przecież to nie była wina jej rodziców, że podjęła taką, a nie inną decyzję. Odetchnęła głębiej. — Gorzej było z Chrisem. On dowiedział się wcześniej niż rodzice. Myślałam, że zrozumie, a on...— wzdrygnęła się na wspomnienie tamtych słów, które miały już na zawsze pozostać wyryte w jej pamięci. Wyzwał ją od najgorszych, rzucał rzeczami, a później zniknął na prawie rok czasu. — Nie ważne — pokręciła głową na boki i przywołała na usta uśmiech. — To wszystko należy już do przeszłości — wzrok miała jednak nieobecny mówiąc te słowa, jakby na nowo przeżywała tamtą noc. To jak rozdzierający ból psychiczny był gorszy od fizycznego, jak starała się ukoić go litrem wódki, a później znalazł ją Colin starając doprowadzić się ją do porządku. Miała swe światełko nadziei na jeden kurwa dzień. Tak, jeden! Rogers zniknął zostawiając ją w jeszcze gorszym stanie niż wcześniej… To Jerome nie pytając o wiele pojawił się w progu jej mieszkania i zadbał, by sama chciała zawalczyć i odbić się od tego dołka. Był przy niej wtedy, był przy niej teraz i wierzyła, że teraz miał być z nią już zawsze. Spojrzała na niego z lekko szklistymi oczami.
      — Co ja bym bez Ciebie zrobiła — wyszeptała, a nagle przed jej nosem wylądowało danie, które zamówiła przez co zamrugała gwałtowanie, a łzy nie opuściły jej oczu.

      💙Charlotte💙

      Usuń
  6. Widząc reakcje bruneta na propozycję zamontowania rurki do pole dance w ich nowym mieszkaniu uśmiechnęła się z nieskrywanym zadowoleniem. Uwielbiała, gdy tak na nią patrzył, jakby poza nią faktycznie nie istniał nikt inny na tym świecie i jakby miał ją pochłonąć w całości dając upust swym najbardziej skrywanym fantazjom. Charlotte była świadoma, że chciałaby te fantazje spełniać jedna po drugiej. Być blisko niego, jeszcze bliżej. Ciało koło ciała. Oczy zalśniły niebezpiecznie, a policzki się delikatnie zaróżowiły zdradzając przy tym jej grzeszne myśli.
    Tematy jakie poruszali stanowiły istną sinusoidę, ponieważ w jednej chwili miała ochotę czym prędzej wracać do domu i pomóc Jeromowi pozbyć się ubrań, a w drugiej niechętnie wracała myślami do chwil, które piętnem odbiły się na niej odkąd tylko pojawiła się w Nowym Jorku. Nigdy nie dane jej było nosić różowych okularów, lecz to czego doświadczyła w przeszłości pokazało jej, że by żyć w niepewności nie trzeba ich wcale posiadać.
    — Może i by się nawet udało — zaśmiała się na jego groźbę o przetrzepaniu skóry — Na krav mage zapisałam się nieco później — na końcówce nieco głos jej się załamał. Odchrząknęła jednak nie dając po sobie poznać, że to co przyczyniło się do tego, by takowe lekcje podjąć nadal siedziało głęboko, a ona nie mogła pozwolić, by zostało puszczone wolno. Nie do końca pokonała tamte demony, raczej je wyciszyła, by ruszyć dalej. Poza tym, czy był sens, by teraz do tego wracać? Wszystko układało się dobrze, a ona nie była nigdy szczęśliwsza.
    — Tak, tak teraz już mamy kontakt prawie taki jak dawniej — uśmiechnęła się do mężczyzny lekko. Pewne zadry na sercu miały już pozostać na zawsze, lecz Christopher zawsze będzie jej młodszym, ukochanym bratem, za którym gotowa była wskoczyć w ogień. To nie podlegało w ogóle dyskusji. Pamiętała ten niemal rok bez kontaktu z nim i choć miała do niego żal, to martwiła się o niego jak głupia. Nie wiedziała co robił, gdzie był i czy nie miał podobnych problemów w obcym kraju. Teraz okazywał jej wsparcie, choć nie ugryzł się w język, gdy rodzice przekazali mu, że Colin wypiął się na nią w dziewiątym miesiącu ciąży - a nie mówiłem opuściło jego usta szybciej niż zdążył pomyśleć. Kolejna reakcja była oczywiście przewidywalna wkurwił się na czym świat stoi i chciał jakoś dorwać brodacza, lecz Lotta jakoś ostudziła jego zapędy. Nie było warto. On nie był tego wart.
    Nie była w stanie odpowiedzieć tylko patrzyła na niego z całą ta miłością, która z ledwością mieściło jej serce. Kochała go. Bardzo go kochała.

    Kilka tygodni później
    Piękna pogoda zawitała nad Nowym Jorkiem i tylko głupcy nie korzystali z jej uroków. Przyjemny wiatr pieścił rozgrzaną od słońca skórę, a powietrze wydawało się czystsze niż zazwyczaj. Panna Lester zaplanowała, że sobotnie po południe spędzą z Marshallem na offroadzie, który zapamiętała jako świetną zabawę dając odpowiedni zastrzyk adrenaliny.
    Kończąc prace w piątek wydawała się cieszyć jak dziecko, że udało im się namówić Margaret na zaopiekowanie się Aurorą również w weekend. Lubiła spędzać wolne chwile we trójkę, jednak czasem miała ochotę nadrobić randkowy okres, który siła rzeczą pominęli w swej relacji. Zrobiła nawet rezerwacje u wspólnika Rogersa, by na pewno nie musieli czekać w długiej kolejce, czy co gorsza pocałować klamki. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. No prawie… Rudowłosa nie przewidziała, że opiekunce coś wypadnie i niestety nie pojawi się w sobotę tak jak się umówiły. Angielka mimo że przez telefon wydawała się bardzo wyrozumiała to po zakończonej rozmowie nie szczędziła wymruczanych epitetów. Humor się jej stanowczo pogorszył i gdy ze zrezygnowaniem już dzwoniła, by poinformować, iż nie pojawią się z Marshallem o umówionej godzinie nie sądziła, że kilkadziesiąt minut później będą wysiadać całą trójką z ubera w niemal szczerym polu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwyciła nosidełko z córką, a brunetowi zostawiła rozprawienie się z wózkiem, który jakimś cudem zmieścił się do bagażnika. Po jej prawej stronie za ogrodzonym terem śmigały pojedyncze samochody terenowe, a śmiechy oraz piski dochodzące zewsząd sprawiły, ze sama się uśmiechnęła. Na wprost usytuowana był drewniany domek służący za siedzibę tego interesu. Mocniej ścisnęła dłoń na rączce nosidełka przypominając sobie kiedy też ostatni raz tutaj była. To właśnie tu dała się ponieść chwili. To tu poczęta została Rory. Nie sądziła, że tak silne emocje odbija się echem tylko na widok tego miejsca. Na szczęście nim dała się porwać wspomnieniom, które wywołałyby jedynie ból w sercu na horyzoncie pojawił się David. Mężczyzna był od niej wyższy o ponad głowę, a cała postura krzyczała, by uważać. Brodacz jednak obdarzył ją szerokim uśmiechem, dzięki czemu z groźnego grizzly zmienił się w misia, którego nie można było się bać. Na samo to porównanie rudowłosa parsknęła pod nosem.
      — Lotta! — zawołała szeroko rozkładając ramiona, jednak dostrzegając nosidełko ukucnął przed dziewczynką — A to pewnie… — spojrzał wyczekująco na kobietę w końcu nie poznał wcześniej imienia córki panny Lester.
      — Aurora — podpowiedziała mu z życzliwym uśmiechem.
      — Aurora, jakie piękne imię i jaka piękna królewna — pomachał dziecku przed nosem, a to skutkowało gaworzeniem. Rory wyspała się w samochodzie, jednak to jak głośno było wokół nie pozwoliło jej na kontynuowanie drzemki – i dobrze, bo w nocy też musiała spać! Mężczyzna w końcu wstał na równe nogi, aż coś chrupnęło w jego kościach.
      — Cieszę się, że jednak przyjechaliście — teraz już zwrócił się zarówno do rudowłosej jak i do wyspiarza.
      — To my dziękujemy, ze zaoferowałeś się zaopiekowaniem się małą — powiedziała szybko Charlotte nieco zakłopotana cała sytuacja, ale nie kryła tego, że była z takiego obrotu sprawy zadowolona. Potrzebowali z Jeromem odrobiny szaleństwa, a nie tylko remonty, praca i pieluchy.
      — Daj spokój — machnął ręka — Dla mnie to chleb powszedni. Mam trzy córy w domu i dwóch gagatków — zaśmiał się, a Angielka otworzyła szczerzej oczy. No cóż nie spodziewała się, że miał aż piątkę pociech! Nawet nie chciała myśleć ile przy tym było roboty. Ona z Marshallem czasem działała na autopilocie, gdy Rory dawałam im w kość, a była tylko jedna! — Dobra — klasnął w dłonie — Gotowi na trochę prędkości, błota i wybojów? — zagadnął i machnął, by razem z nim ruszyli do drewnianego domku. W środku znajdowało się biuro otwarte na poczekalnie, Charlotte zauważyła tez wydzielone przebieralnie i odpowiednio oddzielona łazienkę. Sporo się tu zmieniło od jej ostatniej wizyty. David zaproponował im kombinezony, który nie szkoda było ubrudzić, tak samo jak i niemal wojskowe buty, a przynajmniej z tym kojarzyły się rudowłosej. Nauczona jednorazowym doświadczeniem związała włosy w wysoki, koński ogon i nim się obejrzała była gotowa do drogi.
      — Chcecie jechać razem, czy każde osobno? — zapytał David pchając jednocześnie wózek z Rory.
      Na polu zapanował spokój, ponieważ poprzednia grupa właśnie skończyła swe szaleństwa. — Macie pole całe dla siebie przez następne — tu zerknął na zegarek — pół godziny. Możecie jeździć dłużej oczywiście, ale później będą tez inni — wyjaśnił im wszystko, z nieskrywanym zaintrygowaniem przyglądał się Jeromowi, w końcu co jak co, ale Charlotte przez jakiś tam moment była kobietą jego przyjaciela. Nie powiedział jednak nic niestosowanego, a jedynie życzył im udane zabawy.
      Charlotte za to nie wiedziała gdzie podziać oczy z radości, czy na samochodzie, czy na Jeromie, któremu co rusz posyłała szeroki uśmiech. Czuła mrowienie w palcach z ekscytacji na to co ich właśnie czekało.

      💙Charlotte💙

      Usuń
  7. — Jestem dobrej myśli — rzucił David ze śmiechem spoglądając wymownie na już nie tak maleńka Rory, która wydawała się zafascynowana wszystkim tym co działo się wokół. Za to Charlotte skupiała się na samochodzie do którego mieli za moment wsiąść i na propozycję, by pojechali razem ochoczo skinęła głową. Też uważała, że dzięki wspólnej przejażdżce czeka ich więcej zabawy. Po tym jak zdała prawo jazdy w Nowym Jorku na motor o wiele lepiej szło jej dostosowanie się do prawostronnego ruchu jazdy, który tutaj w sumie nie obowiązywał, prawda?
    Gdy Marshall szarmanckim gestem otworzył przed nią drzwi kierowcy posłała mu szeroki uśmiech, taki, że natychmiast poczuła ściąganie w policzkach i niewiele myśląc wdrapała się do środka. Jak dobrze, że te samochody miały te dodatkowe schodki, bo inaczej chyba musiałaby robić jakiś skok w wzwyż! Zasiadła wygodnie w fotelu kierowcy, a następnie ustawiła go tak, by dosięgać do pedałów i wiedzieć dobrze otoczenie w lusterkach. Pogłaskała kierownicę z radością i zwróciła się twarzą w końcu do ukochanego. Oczy jej lśniły, jakby zyskały dodatkowy blask.
    — To co kochanie jesteś na to gotowy? — zamruczała unosząc jedną brew do góry zaczepnie po czym pochyliła się ku niemu, by skraść u całusa, a w momencie, w którym ten chciałby go przedłużyć odpaliła silnik i wyrwała do przodu bez ostrzeżenia.
    — Yuhuuu! — zawołała w głos podskakując na swym fotelu pomimo zapiętych pasów bezpieczeństwa, ponieważ kolejne maleńkie pagórki pokonywali w zastraszającym tempie. Mimo słonecznej pogody ziemia wcale nie była do końca zeschnięta i strużki błota co jakiś czas przyozdabiały boczne szyby, czy nawet przednią, a wtedy wycieraczki musiały sobie z nimi poradzić. — F*ck yeah! — krzyknęła, gdy samochód wyskoczył w powietrze, gdy po wjeździe na kolejną górkę wcale nie zamierzała zwolnić. Zbliżali się do miejsca, gdzie zaczynały się pierwsze przeszkody, a także drzewa, więc musiała pewnie trzymać kierownicę.
    Po kilku, a może kilkunastu minutach oddech miała przyspieszony z ekscytacji, serce również znalazło nowy rytm, a na policzkach wystąpiły delikatne rumieńce. Kilka rudych kosmyków uciekło z upięcia, ale Angielka wydawał się tego w ogóle nie zauważać. Ten zastrzyk adrenaliny, to poczucie wolności i ta chwila sam na sam z Jeromem, to było to czego potrzebowała. Jazda szła jej całkiem nieźle, aż za mocno wcisnęła gaz i zostali nieco zakopani przez co zmuszeni do krótkiego postoju.
    — To co zamiana? — zapytała i odetchnęła głębiej, by następnie odpiąć swój pas. Nim jednak sięgnęła do klamki, by wyskoczyć z samochodu wpadła na inny pomysł. Pojazd był na tyle duży, że bez problemu przedostała się na kolana mężczyzny siadając na nim okrakiem. Przygryzła dolną wargę odnajdując jego bursztynowe tęczówki. — Mały postój nie zaszkodzi — wyszeptała, by następnie zachłannie wpić się w jego wargi. Całe ciało domagało się bliskości, tego, by pozwolili sobie choć na odrobinę zapomnienia. Obecne znajdowali się między drzewami, a nowi kierowcy jeszcze nie dołączyli do zabawy, więc nie musieli się przejmować ciekawskimi spojrzeniami. Jedną dłoń wplotła we włosy, a drugą zawędrowała do zapięcia kostiumu, który jakoś był im teraz zbędny. Zdecydowanie nie zachowywała się jak przykładana mama kilkomiesięcznego dziecka, ale w dupie miała konwenanse. Pragnęła Jerome’a całą sobą, kochała go i potrzebowała wyrwać tych kilka minuta dla nich samych, nawet jeśli na gorących pocałunkach miało się to zakończyć.

    💙Charlotte💙

    OdpowiedzUsuń
  8. Na komentarz bruneta zaśmiała się już wprost w jego usta. Chyba żadne z nich nie miało jej za złe, że wyszła z taką, a nie inną inicjatywą. Potrzebowała go jak tlenu, a po tym jak odpowiadał na pocałunki mogła bez zawahania stwierdzić, że on również był złakniony bliskości. Miała wrażenie że pożądanie krzyczało więcej, szybciej, bardziej i mocniej. Niestety przez kombinezony, które wcale nie łatwo było na siebie założyć w przebieralni musieli nacieszyć się jedynie dłońmi błądzącymi po materiale i zachłannymi pocałunkami, które odbierały im dech w piersiach. Gdyby nie nagły przeraźliwy dźwięk klaksonu pannie Lester mogło grozić niedotlenienie. Zaczerpnęła głębszego tchu i wygięła usta w podkówkę.
    — Koniec przerwy — nie umiała jednak długo udawać, ponieważ widząc rozpościerający się uśmiech na twarzy ukochanego sama uniosła kąciki ku górze. — Mam nadzieję, że Rory będzie dzisiaj dobrym dzieckiem i prześpi całą noc — powiedziała gdy wypuścił z zębów jej wargę,a jej oczy nadal lśniły pożądaniem. Charlotte wiedziała, że zrobi wszystko, by to co się wydarzyło w terenowym samochodzie było jedynie grą wstępną.
    Kiedy to Marshall zasiadł za kierownicą rudowłosa również przypomniała sobie o istnieniu czegoś takiego jak rączka pod sufitem. Skakała niczym piłeczka na fotelu pasażera, ale wtórowała śmiechem wyspiarzowi. Ona również o wiele mniejsza uwagę przywiązywała do tego co znajdowało się za przednią szybą, a napawała się widokiem niezmącone szczęścia na twarzy mężczyzny, który okazał się całym jej światem. Gdy nagle zatrzymał samochód i spojrzał na nią z chochliczym błyskiem w końcu postanowiła sprawdzić co się święci.
    — Tak! — krzyknęła, ponieważ zrobiłaby dokładnie to samo. Ta chwila, gdy woda trysnęła wysoko na boki, a odbijające się w niej gdzieniegdzie promienie słońca malowały różnorakie wzory była niemal magiczna. To właśnie dla takich momentów warto było żyć, dla chwil, w których miało się poczucie całkowitej wolności.
    Po całym tym szaleństwie na licznych pagórkach, ale także po ich małej przerwie była w wyśmienitym humorze. Oczy jej lśniły jeszcze wyraźniej podkreślając tym samym nietuzinkową barwę, a z policzków nie schodziły zdrowe rumieńce.
    — Jestem za, ale może następnym razem uda się bez tych nieporęcznych kombinezonów — puściła mu perskie oczko, by następnie sięgnąć do klamki. Zdążyła jeszcze na nowo związać włosy w koński ogon nim wyskoczyła z terenowego samochodu.
    — Ciekawe, czy Rory dała w kość Davidowi — zaśmiała się jednocześnie przyspieszając nieco kroku. Nie to, żeby nie ufała mężczyźnie, który był ojcem piątki urwisów, jednak chciała już się upewnić, że z ich córką wszystko było w porządku. — Kto pierwszy ten nie musi w nocy wstawać — zarządził już na dobre puszczając się biegiem do drewnianej budki. Czasem naprawdę sama zachowywała się jak dziecko, ale właśnie tego brakowało jej na co dzień – beztroski. Rzeczywistość, nawet ta najbardziej idealna, potrafiła przytłoczyć i panna Lester cieszyła się, że dane im było z Jeromem oddać się chwili szaleństwa. Czuła, że całe napięcie skumulowane w jej ciele gdzieś uleciało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do drzwi dotarła jako pierwsza, więc triumfalnie odwróciła się przodem do Marshalla i pokazała mu koniuszek języka, by następnie wkroczyć do środka. Gdy jej wzrok padł na bardzo znajomą sylwetkę zatrzymała się jak wmurowana. Miała wrażenie, że wszystko wokół zamarło, a ona musiała zamrugać szybciej i nawet przetrzeć oczy, by upewnić się, że to nie żadne przewidzenia, czy efekt niefortunnego uderzenia się w głowę podczas jazdy. Może właśnie leżała gdzieś nieprzytomna, a Jerome się o nią martwił?! Wątpliwości zostały rozwiane, gdy szatyn odwrócił się do niej przodem z Aurorą na rękach i uśmiechał się do niej tak, jakby to była najbardziej zwyczajna sytuacja w jakiej się spotkali. Wyglądał na zadowolonego, ale może odrobinę skruszonego. Ta chwila, która wydawała się jej wiecznością tak naprawdę trwała sekundy, ponieważ natychmiast podeszła i ostrożnie, acz pewnie wyrwała mu dziecko z rąk.
      — Widzisz mama już wróciła — usłyszała tylko jego niski głos, na który niegdyś miękły jej kolana, a teraz… a teraz…. Co tu się kurwa działo?! Była w takim szoku, że jedyne co była w stanie zrobić to przytulić Rory do siebie i sprawdzić, czy nic jej się nie stało. — Pixie spokojnie niczego bym nie zrobił swojej córce — odezwał się, a rudowłosej na moment pociemniało przed oczami z wściekłości - swojej córce - która niekontrolowanie rozeszła się aż po koniuszki jej palców. Oddech stał się urywany, a tętno przyspieszyło znacząco.
      — Coś Ty powiedział?! — warknęła wcale nie tak cicho, a z jej oczu dało się wyczytać nie strach, czy tęsknotę, a chęć mordu. Nim jednak ruszyła do przodu zdała sobie sprawę, że nadal miała małą na rękach, a ta wyczuła, że coś jest nie tak i zbierało jej się na płacz.
      — Charlotte… — zaczął ruszając w jej kierunku, ale ona wręcz automatycznie oddaliła się od niego. Była rozdarta, ponieważ w jednej strony chciała go tak bardzo skrzywdzić, by doświadczył to czego ona, gdy opuścił ją tak bez słowa z dnia na dzień i to w dziewiątym miesiącu ciąży; z drugiej jednak musiała pamiętać o Rory, która już cichutko pociągała nosem.

      💙rozdartaCharlotte💙

      Usuń
  9. Pojawienie się Rogersa wyprowadziło ją z równowagi do tego stopnia, że o obecności Jerome przypomniała sobie dopiero, gdy i on zareagował wymownie na wypowiedziane przez szatyna słowa. Wściekłość wręcz z niej kipiała, jednak przed impulsywnym działaniem powstrzymywało ją dobrych kilka kilogramów szczęścia, które teraz pochlipywało w jej ramionach. Musiała naprawdę się wysilić, by oderwać wzrok od mężczyzny, który zniknął w najgorszym z momentów. Zostawił ją samą z brzuchem, zniknął i nie interesował się co u niej, czy Aurory. Teraz nie miał do tego prawa! Przytuliła do siebie dziecko, a gdy Marshall odgrodził ich swoim ciałem od Colina poczuła jak coś zaciska się na jej sercu. Mimo kompletnego huraganu emocji wypełniającego nie tylko jej ciało, ale i myśli, wiedziała, że to wyspiarza kochała, że to z nim czuła się pewnie i bezpiecznie, i to już od dawna w jej oczach był jednym ojcem Rory.
    Szatyn również zdał sobie sprawę z obecności kolejnej osoby dopiero wtedy, gdy Jerome się odezwał. Jego oczy się zwęziły, a po widocznej jeszcze chwilę temu skruszonej minie nie było śladu. Jego rysy stężały, a sam wyglądał, jakby szykował się do ataku, jakby miał jakiekolwiek prawo roszczyć sobie prawo do panny Lester i jej córki. Od zawsze pojawiał się i znikał, czyżby był aż tak naiwny, by myśleć, że i tym razem Lotta da mu kolejna szansę? Widząc to jak brunet odseparowuje go od nich zacisnął mocniej zęby. Nie długo zajęło mu dodanie dwa do dwóch, by zrozumieć, że między jego byłą, a mężczyzną coś było.
    — Tak, bo nią jest — warknął z całym przekonaniem — więc lepiej się w to nie wtrącaj, dobra? — niemal splunął znów przenosząc spojrzenie na rudowłosa, która teraz całą swa uwagę skupiała na dziecku. Dziewczynka już nie pociągała nosem, więc Angielka ostrożnie odłożyła ją do wózeczka, który stal nieopodal. W międzyczasie do pomieszczeni wrócił David zaalarmowany podniesionymi głosami, a gdy zobaczył kto znajdował się w chatce już miał interweniować.
    — Ani się kurwa waż — kobieta zastąpiła mu drogę wbijając w niego wściekłe spojrzenie i choć przewyższał ją o ponad głowę teraz wydawał się bezbronny. Nie był głupi i szybko odnalazł się w sytuacji. Tez mu się nie podobało, gdy Rogers zniknął bez słowa, a teraz również bez zapowiedzi się pojawił, jednak nie sądził, że sprawy między jego przyjacielem, a ruda stały aż tak na ostrzu noża, w końcu mieli razem dziecko, nie? — Miałeś jej pilnować, a oddałeś mu ją bez zawahania — zacisnęła dłonie w pieści, a gdy je rozluźniła bez lęku wymierzyła mu siarczysty policzek. Mężczyzna zaklął cicho, jednak nie był na tyle narwany, by uderzyć kobietę. Musiał jednak przyznać, że miała dobrą technikę, ponieważ poczuł krew na języku, a to oznaczało, ze rozciął sobie wnętrze policzka. David tym samym wycofał się będąc cichym obserwatorem rozwijającej się sytuacji, jednak wiedział, że gdy sytuacja miała okazać się krytyczne będzie musiał interweniować.
    Angielka odwróciła się przodem do mężczyzn w chwili, gdy Jerome zaczął wyliczać powody dla których on miał prawo to maleństwa, które teraz spokojnie zajęło się grzechotką. Ozy rudowłosej zaszkliły się, gdy słuchała tego podsumowania, które uwypuklało tylko to jak wiele krzywdy wyrządził jej Rogers, jej i Aurorze. Gdyby nie wyspiarze nie miała pojęcia, czy zdołałaby się pozbierać, czy czerpałaby radość z macierzyństwa, czy nie zrobiłaby czegoś wybitnie głupiego. Już miała do nich podejść i dodać swoje trzy grosze, gdy padło kluczowe to ja jestem jej ojcem. Zamarła, dech jej zaparło, aż otworzyła szerzej oczy. Tak długo czekała na to, by brunet nie obawiał się dopuścić do siebie tych uczuć i tego, że Aurora już na zawsze miała pozostać jego córką, nawet gdyby ich drogi z jakiś względów miały się rozejść. To była jego córka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Colin skakał spojrzeniem z rozwścieczone twarzy bruneta do początkowo rozwścieczonej twarzy Lotty, która teraz wyrażała zdziwienie i czy nie malował się na jej ustach delikatny uśmiech. W Rogersie się zagotowało. Pamiętał jak był o niego zazdrosny, a Charlotte zapewniała go, że to tylko przyjaciel, jasne! Właśnie widzi jaki z niego przyjaciel. Nie dane mu było jednak czegokolwiek dodać, bo został wymierzony pierwszy cios, później kolejny i musiał się bronić. Przeklinał warczał wymierzając niemal na oślep. Z nosa poszła mu krew, w ustach tez ją czuł, ale to nie było ważne walczył o coś co bezpowrotnie stracił i podświadomie o tym wiedział, jednak nie chciał po prostu odejść.
      Rudowłosa w końcu ocknęła się z jakiego letargu i choć wiedziała, że między dwójkę rozwścieczonych samców nie należało wchodzić to musiała zaryzykować. Sprawnie uchylała się od ciosów, które miały być wycelowane w przeciwnika, a nie w nią i splotła mocno dłonie na podbrzuszu Marshalla, a następnie zaczęła go odciągnąć. Colin słaniał się już na nogach, a ona jeszcze nie miała swoich pięciu minut.
      — Jerome, Jerome, skarbie, — powtarzała starając się mocniej do niego przylgnąć, by się nie szamotał. — Proszę idź do Rory, proszę — gdy poczuła, ze są w bezpiecznej odległość puściła go i szybko stanęła przed niem. Skrzywiła się mimowolnie widząc, że i on krwawił, ale szybko się opanowała i posłała mu czuły uśmiech. Przyłożyła dłoń do jego policzka.
      — Aurora potrzebuje teraz swojego taty — powiedziała i z czułością, a następnie lekko pchnęła go stronę wózka. Sama odwróciła się do Rogersa przodem, gdy ten wycierał lejącą się z nosa krew. Wyglądał żałośnie, ale jej go nie było ani trochę żal. Zawsze w życiu wyznawała zasadę, że leżącego się nie kopie, ale teraz wiedziała, że z przyjemnością ja złamie. Podeszła do niego chwyciła za materiał koszuli niby pomagając mu się podnieść, a następnie splunęła mu pod nogi.
      — Jesteś nikim, nikim dla mnie, nikim dla Rory. — zaczęła ze stoickim spokojem, ale oczy powoli zaczynały jej się szklić ze wściekłości. Tak bardzo ją skrzywdził. Teraz emocje, które tak umiejętnie zaszufladkowała wypływały na powierzchnie. Wymierzyła mu pierwszy cios w twarz, — Zostawiłeś mnie— kolejny cios — Samą! —kopnęła go w krocze tak, że skulił się do przodu, a ona musiała odsunąć się o krok. — Kochałam Cie, a ty nie potrafiłeś zawalczyć nawet o swoje dziecko, już nie mówię że o mnie — z oczu popłynęły łzy, a rudowłosa zaczęła się niekontrolowanie trząść. — Nigdy więcej nie zbliżaj się do mojej rodziny. NIGDY WIĘCEJ — wrzasnęła na całe gardło jakby co najmniej coś ją opętało — Bo Cię zabije. — jej wzrok mówił jedno – nie żartowała. Zacisnęła pieści i ostatkiem silnej woli powstrzymała się wymierzeniem ciosu, który mógłby wysłać mężczyznę na SOR.
      wściekła Charlotte

      Usuń
  10. Widziała jego rozbiegane spojrzenie z którego wylewała się wściekłość, ale również ból. Colin śmiał nazwać Aurorę swoją córką, gdy tak naprawdę nie miał do niej żadnych praw, nie znał jej, nie wstawał co noc, nie załamywał rąk, gdy nie przestawała płakać i w końcu to nie on sprawił, że na maleńkiej twarzy zamajaczył pierwszy uśmiech. To wszystko, a nawet więcej robił właśnie Jerome. Trwał przy ich boku na dobre i na złe.
    Serce jej się łamało, gdy widziała na twarzy ukochanego krew, ale nie była w stanie powstrzymać lekkiego uśmiechu, gdy i brunet wydawał się bardzo zadowolony z siebie. Cóż Charlotte musiałaby skłamać, gdyby powiedziała, że miała mu za złe takie narwane podejście do tematu. Sama miała podobny plan, a raczej miały go buzujące w niej te wszystkie emocje, których nie mogła już tak sprawnie trzymać w zamknięciu.
    Po zadaniu tych kilku, wcale nie lekkich, ciosów myślała, że poczuje się lepiej, że jej ciało zaleje ulga, a tymczasem spadł na nią jeszcze większy ciężar. Po policzkach strumieniami zaczęły spływać łzy, a ona niemal się nimi krztusiła. To bolało, tak cholernie bolało. Mimo tego co zrobił i jak marnie teraz wyglądał, ona nadal nie potrafiła wymazać tych pogodnych wspomnień, tych przez, które jej serce zdradziecko dało się porwać w sidła nieszczęśliwej miłości. To jak się do niej uśmiechał, jak porywał w nieznane i jak…
    Pokręciła energicznie głową chcąc odrzucić te obrazy i dopiero wtedy poczuła, że ktoś zamyka ją w ramionach. Z opóźnieniem dotarł do niej znajomych zapach, jak i głos. Wtuliła się w niego nie powstrzymując łkania. Nie panowała się tu rozklejać, ale to było dla niej za dużo. Słodki posmak przeszłości i gorzka zapowiedź przyszłości podszytej strachem, że mogła stracić córeczkę były jak mieszanka wybuchowa. Nie czuła już nawet, ze nadal dygotała, ponieważ w ramionach Marshalla poczuła się bezpieczna. Nie chciała się od niego odsuwać, lecz po spojrzeniu w jego bursztynowe tęczówki zrozumiała, że również walczył ze sobą, by nie zabić człowieka, nawet jeśli ten był skończoną kanalią.
    — Wiem — szepnęła nieco pochrypiałym od płaczu głosem i wysiliła się, by unieść kąciki ust. Ponad ramieniem bruneta spojrzała na dziewczynkę, która niewzruszona zajęła się maskotką, ponieważ grzechotka spadła jej na podłogę. Ten widok ją wystarczająco rozczulił, by przestała dygotać na całym ciele. Słyszała to co mówiła wyspiarz, ale nie zamierzała dodawać ani słowa. Odsunęła się od niego sprawnie chwyciła za suwak kombinezonu pod którym miała swoje ubranie i po prostu pozwoliła, by odzież ochronna spadła na podłogę.
    Szatyn z pomoc przyjaciela, który siarczyście przeklinał pod nosem na widok ran, znalazł się pozycji siedzącej i po otarciu krwi wlepił swe spojrzenie w rudowłosa, która właśnie podchodziła do wózka. Nie mógł tego stracić. Nie mógł… Tylko, czy już nie było za późno? Gdy David przesłonił mu widok pchnął go lekko, a ten miał ochotę wypisać się z tego burdelu, a mimo to poszedł po apteczkę. Rogers tymczasem śledził każdy ruch Angielki, aż chwyciła za klamkę.
    — Pixie wiesz, że to nie koniec...— rzucił z pełnym zadowolenia uśmiechem, który był zniekształcony przez postępująca opuchliznę na twarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panna Lester odruchowo chwyciła dłoń Marshalla, gdyby ten chciał się wrócić. Miał rację- nie warto. Ona tylko spojrzała na Colina zimnym spojrzeniem przez ramię.
      — Masz rację. To się skończyło w momencie, w którym zniknąłeś. — wyjechała wózkiem poza chatkę,ale sama jeszcze ostatni raz odwróciła się przodem do niego, do tego, który jako pierwszy poruszył jej skamieniałe serce, by następnie potraktować je jako nic nie warty śmieć. — Pamiętasz, że ja zawsze dotrzymuję słowa? — widziała jak drgnął mu kącik ust — To dobrze, bo jeśli jeszcze raz zbliżysz się do mojej rodziny to Cię zabiję. — i trzasnęła drzwiami. Gdy znalazła się na świeżym powietrzu odetchnęła głęboko i na moment przymknęła powieki.
      — Możemy wrócić do domu? — spojrzała błagalnie na ukochanego, a dłonie już spokojnie ułożyła na rączce dziecięcego wózka.
      Cała drogę do domu nie odezwała się słowem, jedynie wpatrywała się w Aurorę, która zaraz po zamontowaniu fotelika usnęła jak za dotknięciem magicznej różdżki. Kilka rudych włosków opadało na jej czoło, a panna Lester odgarnęła je z czułością. Nie pozwolę mu Cię skrzywdzić myśl ta była niemal wypisana jej twarzy. Nie sądziła, że w jej życiu znajdą się osoby, które za wszelką cenę będzie chciała chronić, że stworzy własną rodzinę i to taką, za którą bez wahania miała wskoczyć w ogień.
      Po dotarciu do mieszkania i przetransportowaniu nadal śpiącej Rory do łóżeczka, podania brunetowi mrożonki, by przyłożyła ją do twarzy, usiadła na kanapie i podciągnęła kolana pod brodę otulając je rękami. Była obecna jedynie ciałem, ponieważ wewnątrz przeżywała to wszystko od nowa. Nie cofnęłaby niczego co powiedziała, czy zrobiła, więc dlaczego czuła się tak źle? Dlaczego umysł podsyłała jej te pozytywne wspomnienia zamiast tych, w który płakała po nocach, a by nie płakać topiła łzy w alkoholu?
      — Jerome...— szepnęła ledwo słyszalnie i w końcu podniosła wzrok. — …przepraszam...— poderwała się z kanapy przez co zakręciło się jej w głowie, ale na szczęście mężczyzna nie był daleko i wpadła w jego ramiona. Wtuliła się mocno, jakby miała się zaraz z nim stopić. Schowała twarz w zagłębieniu jego szyi i dawała się ukoić znajomej bliskości.

      💙złamana Charlottektóra trzeba posklejać💙

      Usuń
  11. — Jak to się stało, że wcześniej nigdy mi o tym nie opowiadałeś? — zapytała z nutką urazy w głosie Reyes, a jej oczy niemal z miejsca się zaświeciły, ponieważ informacja o krótkiej karierze aktorskiej Jerome’a była na wagę złota. Nigdy nie przepuściła okazji do znalezienia powodu, dla którego później mogłaby bezlitośnie go dręczyć, przypominając mu o wszelkiego rodzaju żenujących sytuacjach, w które udawało im się wpakować. Droczenie się z Jerome’em sprawiało jej zbyt wiele przyjemności, by mogła odpuścić, a teraz była pewna, że musiała jak najprędzej odnaleźć filmik, w którym jej przyjaciel zagrał jedną z ról, aby później mogła mu to wypominać do śmierci, w żartobliwy sposób krytykując jego występ z każdej możliwej strony. Wiedziała, że przy nim mogła sobie na to pozwolić, zresztą on sam wcale nie pozostawał jej dłużny i z równym entuzjazmem przypuszczał kontrataki, zachowywali się trochę jak dzieciaki w piaskownicy walczące o ostatnią łopatkę… Z tym, że oboje byli już po trzydziestce i w zasadzie nie rywalizowali ze sobą, a jedynie w specyficzny sposób okazywali sobie sympatię, niemal niczym rodzeństwo. — Musisz mi powiedzieć więcej! Kogo grałeś? Jak w ogóle zostałeś wciągnięty do tego projektu? Błagam cię, powiedz, że masz gdzieś zapisaną kopię! Musimy się umówić na wspólny seans, przyniosę popcorn, a ty załatw alkohol! — Nie było szans na to, że uda mu się z tego wykręcić. Reyes była przekonana, że umrze ze śmiechu, oglądając swojego przyjaciela na ekranie. Co prawda okazało się, że był człowiekiem wielu talentów, ale z jakiegoś powodu nie umiała go sobie wyobrazić w filmie; musiała się przekonać, czy był sztywny i niezręczny, czy może raczej nadmiernie dramatyzował, wyolbrzymiając każdą scenę.
    — Podejrzewam, że przez twoje gabaryty nikt nie miał szansy nawet zbliżyć się do sedesu — zażartowała wyraźnie rozbawiona Reyes, bo mimo wesołego, łagodnego usposobienia mężczyzny, jego szerokie barki i wzrost mogły odstraszyć nawet najodważniejszego, wstawionego poszukiwacza kłopotów. Wszyscy w tamtym momencie walczyli o życie, jednak niewiele osób byłoby gotowych walczyć o bardziej dogodne miejsce przy toalecie w podobnym niedźwiedziem grizzly. — Chcę tylko powiedzieć, że współczuję tej dziewczynie sprzątania wszystkich waszych rzygowin — dodała, tym razem krzywiąc się z niesmakiem, kiedy przypominała sobie studenckie imprezy, w których sama uczestniczyła i wymiociny lądujące także na dywanie czy do wnętrza wazonu z biednymi kwiatkami porzuconymi gdzieś na zaśmieconej okruszkami podłodze.
    — Ten drink był gorszy od trucizny serwowanej dzisiaj przez Tony’ego? — zapytała z wyraźnym powątpiewaniem, nadal łypiąc podejrzliwie w stronę kuchni, jakby zakładała, że uda jej się przyłapać gospodarza na gorącym uczynku i odkryć, czego dokładnie dosypywał im do szklanek, że wszystko smakowało tak ohydnie. — Zawsze możemy spróbować skoczyć do pobliskiego sklepu, może uda nam się dorwać coś dobrego… Albo nie widziałeś gdzieś Lary? Ona z reguły ma przy sobie wódkę w butelce, zawsze wszystkim wmawia, że to woda, ale ja jestem pewna, że ma tam alkohol — wymamrotała Reyes.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Temat procentów zszedł jednak na drugi plan, gdy Jerome zacisnął palce na gitarze, obejmując instrument z taką czułością, jakby trzymał w ramionach małe dziecko, co było dziwne, ale też na swój sposób urocze. Przyglądała mu się uważnie, kiedy układał się wygodnie na swoim miejscu, a później zabierał się za rozgrzewkę. Od dawna nie widziała go tak niepewnego, nie spodziewała się, że będzie miał tremę, zwłaszcza że nikt poza nią zdawał się kompletnie nie zwracać na niego uwagi. Nikt nie próbował nawet wyłączyć głośnej muzyki lecącej w tle, lecz jej to nie przeszkadzało, pochyliła się bardziej do przodu, aby dobrze go słyszeć i nie uronić ani jednej nuty. Zaczęła delikatnie kołysać się na boki w rytm wygrywanej przez niego melodii i posłała mu szeroki, zachęcający uśmiech, kiedy zaczął nucić, a później śpiewać. Może nie miałby szansy na wygranie amerykańskiego Idola, jednak jego głos był przyjemny, a ona lubiła go słuchać, ponieważ nikogo nie udawał. Kiedy skończył, Reyes nagrodziła go głośnymi oklaskami; była jedyną, która zareagowała w jakikolwiek sposób na piosenkę.
      — Przestań, bo ci tak zostanie. — Pstryknęła go lekko palcem w czoło, dostrzegając zmarszczkę pomiędzy jego brwiami. Nie wiedziała, co się stało, ale wyłapała zmianę w jego nastroju, która jej się nie spodobała. — Jeszcze jedna? — zaproponowała, spoglądając na niego prosząco.

      Reyes

      Usuń
  12. To nieplanowane spotkanie z Rogersem wyprowadziło rudowłosą z równowagi. Czuła się tak jakby straciła grunt pod nogami i jednocześnie coś ciągnęło ją w mrok przeszłości. Nie chciała już wracać do tego co było, a już całą pewnością musiała walczyć ze wspomnieniami, które wybielały szatyna. Był pierwszym, którego dopuściła do siebie na tyle blisko, by mógł pozostawić na jej sercu niewidzialna dla ludzkiego oka zadrę. Teraz wydawała się pulsować nieprzyjemnie przypominając o swoim istnieniu.
    Siedząc na kanapie próbowała poukładać sobie w głowie, a przede wszystkim w sercu to co zaszło. Wiedziało, że ono bywało naiwne i głupie, bo przecież, czy już w przeszłości na jego podrygi nie dała szatynowi o kilka szansa za dużo? To co zrodziło się między nimi miało się skończyć w momencie, w którym Misiek stchórzył po raz pierwszy. Czas jednak pokazała, że to był dopiero początek. Angielka nie mogła, a co ważniejsze nie chciała dopuścić do tego, by Rogers znów namącił w jej życiu. Nie teraz… Nie później… Nigdy więcej.
    Dlaczego zatem po przekroczeniu progu bezpiecznej przystani jaka było ich mieszkanie czuła się, jakby nadal miała wykonać ten fałszywy krok? Potrzebowała znaleźć się jak najbliżej Jerome’a, bo to on był jej ostoją, jej kotwicą i wsparciem.
    Czując jak jego palce naturalnie wplatają się w jej rude fale, a druga dłoń przygarnia ją jeszcze bliżej zachłysnęła się powietrzem. Potrzebowała tego, inaczej miałaby wrażenie, że Colin wygrał, że znów oczarował jej naiwne serce i miał doprowadzić do jej nędznego końca. Miała teraz więcej siły, bo nie chodziło tylko o nią, ale także o Aurorę i Marshalla.
    Drgnęła słysząc znajomy, acz zacięty głos mężczyzny. Zacisnęła powieki pod którymi uformowały się kolejne łzy, tym razem wypełnione wdzięcznością, ulgą i ogromem miłości. Nie była bezsilna, ponieważ miała u swego boku partnera, który najwyraźniej był gotów poruszyć niebo i ziemię, a może i samo piekło, by tylko pozostały bezpieczne z Rory. Powoli pokiwała głową, by wiedział że rozumiała co do niej mówił.
    Jak jeden człowiek mógł tak wywrócić jej życie do góry nogami i to nie raz, nie dwa, a ona nie zauważała tego wcześniej. Marshall miał rację mówiąc, że szatyn nie był wart. Nie był wart sekundy nerwów, cy zmartwień, a na pewno tych wielu łez, które wylała z jego powodu. Był nikim i jeśli miał trochę oleju w głowie od dzisiejszego dnia powinien trzymać się od nich z daleka. Gdyby postąpił inaczej Charlotte zamierzała dotrzymać słowa, choć wiedziała czym to grozi.
    Z kłębiących się w jej głowie myśli wyrwała ją deklaracja Jeroma’a, która przecież słyszała już nie raz, a za każdym razem działa w nią ten sam sposób, jeśli nie bardziej intensywny. Delikatnie, acz pewnie odsunęła się od niego, by móc spojrzeć mu w bursztynowe zwierciadła wprost do duszy. Był gotów zawalczyć. Bał się, ale kochał jak nikt inny. Ostrożnie dotknęła opuchniętej części twarzy i niepewnie wspięła się na palce, by musnąć ustami jego wargi. Nie chciała mu dokłada niepotrzebnego bólu, ale potrzebowała bliskości. Najlepiej komunikowała się bez pomocy słów. Z drugiej strony potrzebowała teraz czegoś co pozwoliłoby jej zapomnieć to co wydarzyło się w drewnianej chatce. Nie chciała, by obraz Colina trzymającego Aurorę zakorzenił się w jej umyśle zatruwając codzienność.
    Przesunęła się tak, że stała tyłem do blatu, a bruneta przyciągnęła do siebie, gdy tylko na nim zasiadała. Nie odrywając niepotrzebnie warg od ukochanych ust zamknęła go w klatce ze swych skrzyżowanych, niemal nagich nóg – w końcu shorty zbyt wiele nie zasłaniały, tak samo jak letnia koszulka na ramiączkach.
    I need you— szepnęła na moment znów tonąc w bursztynowej otchłani. Tych kilku słowach zarwała wszystko to czego nie udałoby się opisać najlepszym poetom piszącym o miłości, rodzinie, oddaniu i zaufaniu.

    💙Charlotte💙

    OdpowiedzUsuń
  13. Charlotte mimo że przez długi czas obawiała się powrotu Colina do jej, ich życia, to spuściła gardę. Dała się zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie, ponieważ nie sądziła, że szatyn nie poinformuje nawet swego najbliższego przyjaciela o swoim powrocie! A może David o wszystkim wiedział i tylko zgrywał zaskoczonego? Może taki był plan od samego początku, by ich ściągnąć na ten pieprzony off road? Rudowłosa wewnątrz coraz bardziej się nakręcała przez co była jeszcze bardziej zagubiona. Straciła panowanie nad tym co teraz, a już na pewno nad tym co dalej. Drzwi za którymi zamknęła poprzedni rozdział swojego życia zostały otwarte wytrychem. Strach, niepewności, ale i ból oraz wściekłość niewidzialnymi mackami oplatały całe jej ciało i duszę. Nie była w stanie poradzić sobie z tym w pojedynkę, już nie. Potrzebowała swego słońca, by to ono odgoniło podstępne demony i pozwoliło ruszyć do przodu bez oglądania się za siebie co krok.
    Bez problemu zauważyła jak się skrzywił, więc pocałunek tym bardziej złożyła na jego ustach delikatnie. Potrzebowała chociaż w taki sposób poczuć jego bliskość. Znajome ciepło i zapach pozwoliły, by nerwy zaczęły ustępować, tym szybciej im wyraźniejszy stawał się taniec ich języków. Nie wiedziała nawet kiedy wplątała palce w rozwichrzone włosy mężczyzny i przyciągnęła go do siebie. Pomruki ginęły w ich gardłach, ale nie były one tylko oznaka przyjemności, lecz także frustracji. Oboje dali pozwolili na to, by Rogers w ogóle miał szansę na spotkanie się z ich najcenniejszym skarbem.
    Przerwanie pieszczoty, która wydawała się bardziej potrzebna od zaczerpnięcia tlenu, sporo ją kosztowało, a gdy dostrzegła chmurne spojrzenie zacisnęła mocniej szczęki. Była lekkomyślna wracając do tej przeklętej, drewnianej chatki i teraz musiała mierzyć się z konsekwencjami. To że szatyn wdał się z nią w pyskówkę to było jedno, ale co innego okładanie jej ukochanego i co gorsza ranienie go nie tylko fizycznie. Charlotte nie była głupia, widziała jak Marshall się spiął, gdy Colin w ogóle śmiał wspomnieć o tym, że jest ojcem Rory. Ona podświadomie chyba od momentu w którym wyspiarz przeciął pępowinę wiedziała, że nie zostanie tylko wujkiem, choć wtedy było to tylko nieśmiałe życzenie. Z czasem, gdy ich relacja również ewoluowała nie trudno było jej postrzegać bruneta jako ojca dziewczynki, lecz przez wzgląd na przeszłość starała się o tym nie mówić otwarcie… zbyt często. Marshall, podobnie jak ona, nigdy nie rzucał słów na wiatr i wiedziała, że kwestię rodzicielstwa traktował bardzo poważnie. Tymczasem Rogers zjawił się jak gdyby nigdy nic i rościł sobie prawo do Aurory, jakby nie zniknął na dobrych siedem miesięcy z ich życia! Na usta nawet teraz cisnęło się proste słowo skurwiel. Naruszył coś delikatnego i bezpowrotnie zniszczył zmuszając Jeroma do deklaracji na które być może nie był jeszcze gotowy, a nawet jeśli był gotowy, to zapewne nie chciał ich przedstawiać w takich okolicznościach.
    Odpowiedziała na pocałunek, a słysząc cichy płacz dochodzący ze strony łóżeczka na moment zamarła, a później uśmiechnęła się nieco blado, gdy mężczyzna bez zawahania ruszył po Rory. Nie musiała się martwić, bo wiedziała, że brunet miał sobie poradzić bez względu na powód płaczu. Nie zeskoczyła z blatu, bo obawiała się, że nogi nadal mogłyby jej odmówić posłuszeństwa. Czuła się nieco słabo, a z drugiej strony wiedziała, że gdyby przyszło do ponownego starcia Colin nie wyszedłby już stąd w jednym kawałku.
    Uśmiechnęła się o wiele pogodniej, gdy Marshall postanowił wrócić do niej z dzieckiem an rękach i złączył ich czoła. Nie odezwał się słowem jedynie zerkała to na maleństwo, to w bursztynowe tęczówki ukochanego. W zasięgu ręki miała cały swój świat i wiedziała, że będzie go chronić za wszelką cenę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po dłuższej chwili milczenia i wtulania się bokiem w wyspiarza Angielka cicho odchrząknęła. Nie drgnęła jednak, bo chyba obawiała się teraz co mogłyby zdradzać jej zielonobrązowe tęczówki i że mężczyzna mógłby to mylnie zinterpretować.
      — Czy to co mówiłeś w chatce odnośnie Rory...— zawahała się, bo nawet nie do końca była pewna jak zadać to pytanie delikatnie — Czy Ty...— czujesz, że jesteś jej ojcem dokończyła w myślach przygryzając dolną wargę. Spojrzała na córeczkę, która właśnie chwyciła materiał koszulki bruneta gniotąc go i puszczając, co wywoływało na jej drobnych usteczkach uśmiech. Niewinnie i pewnie nie do końca świadomie podkreślała tylko, że ten człowiek był jej bliski, nie denerwowała się w jego ramionach, jak to miało przypadek w tych Rogersowych. Znała ten zapach, ten głos, te dłonie, które unosiły ją tysiące razy i sprawiały, że płacz odchodził w zapomnienie.
      — Może skoczę do apteki, bo jakaś maść na opuchlizny?— zmieniła tchórzliwe temat przypominając sobie o tym jak wyglądała twarz Jeroma.
      💙Charlotte💙

      Usuń
  14. Noah może i nie był zadowolony z tego, że jego siostra musiała przeżyć rozwód. Szczególnie, że wiedział, jak wiele w jej życiu zmienił związek z Marshallem. Właściwie odmienił jej spojrzenie na świat i sprawił, że zaczęła bardziej zastanawiać się nad tym, czego sama chce. I to było dobre. Noah wiedział też, że była z tym mężczyzną szczęśliwa. Do czasu. Nic jednak nie jest w stanie wymazać tego złego, co się stało. Jen chyba nie pozbierała się po stracie dziecka, choć wyraźnie starała się udawać, że jest inaczej. Tego jednak nie był pewien, ponieważ przestała się do niego odzywać. Noah zaś nie należał do tych, którzy zamierzają się komukolwiek narzucać. Kilkukrotnie podjął próbę nawiązania kontaktu i odpuścił. Z resztą to ostatnie było stosunkowo łatwe - w końcu dzielił teraz życie na pracę, pisanie i Jaimego, a cała ta trójca wymagała naprawdę dużo uwagi.
    Związek z Jaimem zaś prowadził do Marshalla. Może i Noah nie przepadał za Jeromem, ale naprawdę starał się wierzyć, że jest w porządku facetem. Starał się... choć było mu ciężko. W końcu zostawił jego małą siostrzyczkę i jeszcze przed rozwodem związał się z inną. To było trudne do przełknięcia mimo całej sympatii, jaką Woolf darzył Lottę. Jeśli jednak sam nie zamierzał rozstać się z Morettim i czmychnąć na drugi koniec świata, to musiał jakoś przełknąć pigułkę rzeczywistości i dogadać się z Marshallem.
    Poniekąd dlatego odezwał się do niego i poprosił o pomoc z prezentem dla Morettiego. Ktoś w końcu musiał zrobić ten pierwszy krok, prawda? Poza tym Noah faktycznie przeżywał prezentowy kryzys, a kto mógł mu lepiej podpowiedzieć, jeśli nie najlepszy przyjaciel partnera?
    - Cześć - odparł i uścisnął dłoń mężczyzny. - Zupełnie nic. Dopiero co obrona, wcześniej rocznica związku... serio, moja kreatywność została wystawiona na próbę - odparł. Nie, nie zamierzał narzekać. Po prostu nie chciał iść do Jaimego z czymkolwiek, jakby kupował prezenty na lotnisku w strefie bezcłowej. - Także... za dobre rady płacę w piwie, za genialne w rumie - dodał, siląc się na żart.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie sadziła, że brunet tak chętnie, a raczej wylewnie odpowie na jej niedokończone pytanie. Nie chciała naciskać, ponieważ wiedziała jak ważna i delikatna to była kwestia. Niestety w tym równaniu to nie ona była agresorem, który popchał wyspiarza do krawędzi. To nie ona wbiła mu nóż od tylu trafiając w sam środek kochającego i tak szczerego serca. Tym kimś był Colin. Rudowłosa w myślach poprzysięgła sobie, że nie pozwoli, by szatyn miał okazję do zranienia Jeroma, czy Aurory, nawet jeśli to ona sama miałaby oberwać.
    Słuchała uważnie tego co miał do powiedzenia. Hamowała się, by mu nie przerywać, nawet w momencie, w którym krew w niej ponownie zawrzała na wspomnienie Rogersa z ich skarbem na rękach. Rozumiała, chyba jak nikt inny, kotłujące się w ukochanym uczucia. Nie odrywała od niego wzroku, a dwukolorowe tęczówki były pełne ufności i miłości jaką pozwoliła sobie dopuścić do swego serca. Cieszyła się, że Jerome przełamał się i potrafił przyznać do pewnych rzeczy na głos, nienawidziła jednak powodu przez który został do tego zmuszony. Rudowłosa dałaby mu tyle czasu, ile by tylko potrzebował, przecież nigdzie im się nie spieszyło; nie gdy w końcu odnaleźli siebie nawzajem.
    Na słowo rodzina uśmiechnęła się delikatnie i pokiwała głową. Wewnątrz natomiast poczuła coś co ciężko byłoby opisać. Może podobne uczucie towarzyszyło komuś kto dopasował ostatni puzzel ogromnej układanki i to właśnie on sprawiał, że obraz nie był wybrakowany, a świecił nowym blaskiem. Charlotte na moment nawet wstrzymała oddech w obawie, że mógłby on zakłócić otrzymana harmonię. To co wzburzyło ich serce nadeszło jednak prędzej niż się spodziewali.
    Cały czas spoglądała wprost w bursztynowe tęczówki, które od zawsze były dla niej zwierciadłem duszy wyspiarza. Przyłożyła delikatnie dłoń do tej mniej spuchniętej części twarzy i pogłaskała go ostrożnie kciukiem. Nie chciała by się bał. Nie chciała, by Rogers mimo iż nie był już obecny w zasięgu ich wzroku wyprowadzał Marshalla z równowagi, by miał nad nim taką władzę. Nie zamierzała jednak nadal wchodzić mu w słowo, ponieważ rozumiała, że musiał to z siebie wyrzucić.
    — Jesteś jej tatą — potwierdziła uśmiechając się czule i nadal nie oderwała reki od jego policzka — I jesteś mój — błysk w oczach zdradzał, że na wielu płaszczyznach był jej i nic ani nikt nie mógł tego zmienić.
    Nie zeskoczyła z blatu, bo nadal w głowie napawała się tymi prostymi słowami Aurora jest moją córką, gdy nie to że zużyła już chyba cały zapas łez to uroniłaby ich kilka ze wzruszenia, ponieważ tak długo na ten moment czekała. Byli rodzina. Prawdziwą rodziną. Nie zdążyła zareagować na nagły powrót bruneta ani na jego deklarację, która za każdym razem sprawiała, ze jej serce traciło rytm. Zachłysnęła się pocałunkiem, jednak szybko odnaleźli wspólny, spragniony drugiej osoby rytm. Jej dłonie również błądziły po ciele mężczyzny wkradając się pod materiał koszulki, a po chwili kompletnie się go pozbywając. Oplotła go nogami w pasie i przylgnęła jeszcze bardziej. Od czasu do czasu przerywała pocałunek, by przenieść go na szyję, czy obojczyk ukochanego. Potrzebowała tej bliskości, by upewnić się, że to co było nie zostało naruszone. Nie miało dla niej znaczenia to, że nadal znajdowali się części kuchennej, a zaledwie kilka kroków dalej znajdowało się wygodne łóżku. Nie chciała marnować czasu na coś tak niepotrzebnego jak ten krótki spacer.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jej ust co jakiś czas wyrywały się jęknięcia przyjemności, czy pomruki podkreślające poziom pożądania. Smukłe palce sprawnie poradziły sobie z paskiem od spodni, a następnie z samymi spodniami,a bokserki szybko dołączyły do materiałów zalegających na podłodze pod którymi zapewne gdzieś znajdowała się również już rozlodzona mrożonka. Skóra płonęła domagając się uwagi w każdym możliwym miejscu, a oddech był urwany, choć to czego najbardziej łaknęła to nie tlen,a kolejne pocałunki. Wirowało jej w głowie z przyjemności. Sprawnie naznaczała opuszkami palców widocznie zarysowane mięśnie na ciele ukochanego. Chciała, by oboje mieli z tego momentu zapomnienia jak najwięcej przyjemności, by ona na dobre wymazała to co zaszło w drewnianej chatce.
      — Jesteś mój, tylko mój — wymruczała wprost do jego ucha, a następnie przygryzła delikatnie jego płatek.

      💙Charlotte💙

      Usuń
  16. Noah ruszył za Jeromem. Niespecjalnie lubił być na przedzie. Nie dlatego, że nie lubił rządzić, ale dlatego, że wtedy łatwiej wbić człowiekowi nóż w plecy… a on swoje całkiem lubił. Oczywiście nie brał pod uwagę tego, że Marshall mógłby go otwarcie zaatakować w centrum handlowym, co więcej pewnie wcale by go nie zaatakował bez solidnych podstaw, ale trudno pozbyć się odruchów, a Noah miał ich całkiem sporo. Do spania z Jaimem przyzwyczajał się długie tygodnie, nim przestał się budzić przy każdym ruchu chłopaka.
    Woolf spojrzał uważnie na Jerome’a, kiedy ten w dziwny sposób wyraził swoje zdziwienie rocznicą chłopaków. Nie zamierzał jednak tego rozwijać. Stanowczo Jerome nie był tym, z kim chciałby omawiać swoje związkowe sprawy. Chociaż gdyby zaczął mówić o seksie, to może Jerome padłby na zawał? Warte spróbowania. Tylko Lotta i Jaime zabili potem Woolfa.
    - Na święta dostał skórzaną kurtkę na motocykl, bo lubi ze mną jeździć, na obronę dostał album ze zdjęciami… w procesu twórczego przy pisaniu tejże pracy. Wiesz… pod biblioteką, Jaime z książkami, Jaime głuchy, bo pisze prace… W tym stylu. A z rocznicą to skomplikowana sprawa, bo żaden z nas nie pamięta konkretnej daty i Jaime zarządził miesięczną rocznicę. – Noah przewrócił oczami na znak tego, że uważa takie podejście za przesadę, ale jednocześnie uśmiechnął się do siebie, co z kolei spowodowało, że trudno było uwierzyć w to jego święte oburzenie. – W każdym razie w ramach upominków dostał kilka rzeczy do samochodu i do kuchni, bo to jego dwie miłości. Na jego pracy zupełnie się nie znam, więc… no utknąłem – zakończył. Dalej podążał za mężczyzną.
    Noah

    OdpowiedzUsuń
  17. Noah raczej nie zastanawiał się, o czym rozmawiają Jaime i Jerome, odkąd upewnił się, że były szwagier nie zamierza rozdzielać go z młodym Morettim. Może Woolf nie był zachwycony tym, że ci dwa się przyjaźnią, ale postanowił szanować relacje partnera z innymi i się w nie zwyczajnie nie wtrącać. Wiedział oczywiście, że niekiedy będą się spotykać na jakichś wspólnych imprezach, ale takie wydarzenia nie miały miejsca co dzień, więc nie powinno być większych problemów. Przez wzgląd na Jaimego Noah chciał też zakopać topór wojenny.
    Noah uniósł brew, gdy Jerome wspomniał o voucherze. Potem parsknął śmiechem, gdy mężczyzna wspomniał o zarezerwowanym prezencie. O nie, zdecydowanie Noah nie zamierzał mu tego odbierać, a co więcej, nie chciał nawet tego widzieć. Mimo że takie skoki były raczej odpowiednio zabezpieczane, to jakoś nie czuł frajdy w patrzeniu na to, jak Jaime rzuca się w dół z jakiejś skały. Nie po rozmowach o autodestrukcji.
    - Hmm… myślę, że z tymi atrakcjami to faktycznie dobry pomysł. Szczególnie, że Jaimemu raczej nie brakuje pieniędzy, więc gdyby chciał sobie coś kupić, to zwyczajnie by to zrobił – przyznał. Niechętnie myślał o tym, że jego znacznie młodszy partner dysponuje większymi możliwościami ekonomicznymi od niego, ale wiedział też, dlaczego tak jest, więc nie narzekał. Niemniej różnica ta sprawiała niekiedy, że Noah brał na siebie zlecenia, których wcale nie chciał, tylko dlatego, że się opłacały i mógł dzięki temu sprawiać wrażenie, że pewien poziom życia jest dla niego osiągalny. Niemniej byłoby łatwiej, gdyby wreszcie zdołał wynająć pokój w swoim mieszkaniu i mieć współlokatora.
    - A może… jakiś koncert? – powiedział cicho w zamyśleniu. – Wiesz może, jaki zespół lubi… tak, że chciałby przeżyć to na żywo? – zapytał. Słuchali z Jaimem muzyki, ale zwykle byłby to składanki, a nie płyta jednego artysty. Do tego dobrze, żeby mieli występ w okolicy urodzin chłopaka.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie odrywała od niego spojrzenia, choć wydawało się, że wyłapuje wszystko z nieznacznym opóźnieniem, ale przy tym o wiele intensywniej. Bliskość tego konkretnego mężczyzny sprawiała, że potrafiła zapomnieć o całym świecie i na tych kilka chwil dać porwać się w podróż, którą już zawsze dane im będzie rozpoczynać i kończyć we dwoje. Nie zdawała sobie sprawy, że takie doznania są w ogóle możliwe. Czy to nie ironiczne? Ona niegdyś dzierżąca koronę królowej jedno nocnych przygód dopiero przy brunecie zrozumiała co to jest prawdziwa przyjemność i pożądanie, co to znaczy płonąć z tęsknoty i spalać się w spełnieniu.
    Gdyby nie to, że siedziała na kuchennym blacie, to widząc ten rozpościerający się na ustach uśmiech pewnie miałaby problem z ustaniem. Roztapiał nie tylko jej serce, ale najwyraźniej również stawy kolanowe. Próbowała złapać jego spojrzenie na dłużej, jednak nie miała nic przeciwko temu, że ślizgało się ono bo całym jej ciele. To wzmagało w niej apetyt, a ugasić go mogła tylko jedna… no może dwie rzeczy!
    Jęknęła wprost w jego usta czując siłę pocałunku. Tego jej brakowało. Jerome tym posunięciem dał jej nieme przyzwolenie na to, by się nie powstrzymywała. Odpowiadała na każdy jego gest z równą żarliwością i czymś co pewnie można by błędnie odczytać jako desperację. A może właśnie tym było? Desperacko chciała go mieć bliżej, mieć tylko dla siebie i mieć na zawsze. Jedną z dłoni wplotła w jego długie włosy, jak to miała w zwyczaju i starał się przytrzymać jeszcze bliżej siebie. Nie zaważała na to, że palce zaciśnięta na jej ramionach mogły pozostawić niezbyt estetyczne ślady. Uczucie delikatnego bólu zostało natychmiast zastąpione przyjemnym dreszczem wzdłuż kręgosłupa, a mającego swą kumulacje w newralgicznych miejscach.
    Nim się całkiem rozpłynęła Jerome niespodziewanie uniósł ją i pozbył resztek odzienia, jeśli za takowe można uznać koronkowe figi. Ta krótka chwila wystarczyła, by rozgrzane pośladki po ponownym zetknięciu się z blatem zareagowały chwilowym napięciem. Chciała skupić się na czymś innym i przyciągnąć ukochanego ku sobie, lecz ten miał inny plan. Warknęła w sprzeciwie i odchyliła głowę tak, by móc dostrzec bruneta, który z zawartości nocnej szafki wyciągnął potrzebne im do dalszej zabawy zabezpieczenie.
    Dobrze, że z ich dwójki to on zachowywał zimną głowę, bo Lester jakby zdawała się zapomnieć skąd biorą się dzieci, choć jedno przecież właśnie spokojnie spało w łóżeczku niedaleko nich. Uśmiechnęła się rozkosznie, gdy wyspiarz sam zadbał o to, by jej nogi go ciasno oplotły. Przymknęła powieki, by to inne zmysły miały teraz pole do popisu. Pocałunki i pieszczoty za pomocą wolnej dłoni wychodziły Marshallowi lepiej za każdym razem, choć rudowłosej wydawało się, że to niemożliwe.
    Niemal automatycznie sama błądziła dłońmi po jego ciele zahaczając palcami o nabrzmiałe sutki, czy spięte mięśnie ramion, a także te o wiele bardziej wrażliwe mięśnie podbrzusza. To było jak ich prywatne choreografia, która opanowywali do nieskazitelnej perfekcji. Ich przyspieszone oddechy, pomruki i wyraźne jęki mieszały się ze sobą tworząc niepowtarzalną melodię. Ta nabrała na sile w momencie, w którym wyspiarz zdecydował się jednym, pewnym ruchem złączyć ich ciała w jedność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Charlotte wcale nie zdziwiłaby się, gdyby nazajutrz sąsiedzi rzucali im oburzone spojrzenia, bo wcale nie zachowywali się cicho, ale ona miała to w nosie. Chciała by ją słyszał. Chciała, by wiedział jak było jej dobrze, a jednocześnie ona chciała wiedzieć, że to nie były jednostronne doznania. Chaotyczny pocałunek choć nie trwał długo dolał oliwy do ognia, a po nim rudowłosa wygięła się na blacie w łuk. Wzrok miała mglisty i czuła, że coraz bardziej traci kontakt z rzeczywistością w pełni zatracając się w przyjemności. Każde pchniecie wyrywało z jej ust jęki, westchnienia lub odbierało dech. Czując, ze już nie może się przed tym wzbronić zacisnęła dłonie na krawędzi blatu i w pełni poddała rytmowi, który nadał jej kochanek.
      Ciałem wstrząsnęła fala dreszczy spełnienia, który sprawiały, ze na kilka sekund straciła czucie w kończynach, a jedyne co się liczyło to, to, że Jerome nadal był blisko niej, a dokładnie w niej. Na ciałach nieuchronnie pojawiły się kropelki potu, a powieki zdawały się ważyć o wiele więcej niż w rzeczywistości. Po dłuższej chwili odetchnęła głębiej.
      — Tego mi było trzeba — wymruczała jeszcze zachrypniętym głosem i rzuciła mu pełne zadowolenia spojrzenie.

      Charlotte

      Usuń
  19. Spojrzała z zaciekawieniem na przyjeciala, unosząc przy tym wysoko jedną z brwi. Normalnie podziękowałaby za propozycję zatrzymania się w jego rodzinnym domu, wykręcając się masą zobowiązań i użyłaby jakże uniwersalnego odsunięcia w czasie owej propozycji, mówiąc, że kiedyś z pewnością skorzysta. Sytuacja życiowa Villanelle sprawiała jednak, że… Taki wyjazd wydawał się naprawdę dobrym pomysłem. Odpowiednie zdystansowanie się, odpoczęcie i spojrzenie na wszystko ze świeżym umysłem było… Bardzo zachęcające. Dlatego zamiast ciągnąć dalej temat wpływu dostępu do słońca na samopoczucie ludzkie, uśmiechnęła się delikatnie i zmrużyła powieki.
    — Chyba sama nigdy bym siebie o to nie podejrzewała, ale… Poważnie? — Nie odwróciła od niego spojrzenia. Nie znała nikogo z rodziny Jerome’a, bo nie miała jak. Nie przepadała za zwalaniem się na głowy obcym ludziom, ale… Ale Jerome miał rację. Powinna wyjechać i odpocząć, chociaż odrobinę od tego pędzącego miasta i problemów, jakie na nią w nim czekały. — Wiesz, nie jestem typem, który lubi wykorzystywać tego typu propozycje, ale… Tylko czy twojej rodzinie nie przeszkadzałaby dwójka dodatkowych gości? No i ktoś musiałby się zająć Izabelą na czas mojej nieobecności — wymownie spojrzała na bruneta, bo owszem, gdyby miała faktycznie wyjechać to kózkę zostawiłaby jemu pod opieką na czas swojej nieobecności. — A tak poważnie… Znajdę jakiś nocleg, ale byłoby miło nie czuć się po prostu — urwała w pół zdania, szukając w głowie odpowiednich słów — byłoby fajnie, gdyby ktoś mógł mnie po prostu po Rockfield oprowadzić, opowiedzieć coś o wyspie i… No wiesz, nie być po prostu samą — dodała już z nieco mniejszą werwą w głosie.
    Villanelle zdecydowanie nie należała do osób działających, aż tak spontanicznie. Owszem, potrafiła dać się porwać chwili, jednak wyjazdy, a zwłaszcza te z dziećmi były czymś co uwielbiała mieć zaplanowane w dużym wyprzedzeniem, wszystko wcześniej porezerwowane i przede wszystkim lubiła wiedzieć o celu podróży wszystko, co z punktu widzenia turysty i jednocześnie mamy było istotne.
    — Dokładnie tak — przytaknęła — czasami miałam wrażenie, że okres noworodkowy i niemowlęcy to jest coś strasznego, ale im później tym… Może nie gorzej, ale zwyczajnie problemy dzieci się zmieniają. Już nie wystarczy pilnowanie czy jest najedzone, wyspane i czy ma czystą pieluszkę. Do zabawy nie wystarczy wiszący miś z melodyjką — zaśmiała się cicho — zwłaszcza, że Matty tak szybko łapie od Thei wszystko, czego łapać nie powinien — dodała z uśmiechem. Chłopczyk był zdecydowanie tym spokojniejszym dzieckiem i nieco wycofanym, jednak mając za siostrę małą diablicę prędzej czy później i jemu udzielał się entuzjazm siostry i jej ekspresywność. — W sumie… Jeżeli naprawdę masz ochotę spędzić z nimi czas — pokiwała głową. Connor na pewno będzie wdzięczny, tego była pewna. Wiedziała też, że dzieci ucieszą się na widok Jerome’a, a już z pewnością Thea, która uważa go za swojego ulubionego wujka. Rodzinna sytuacja w której się znaleźli była trudna, a Elle chciała dla tej dwójki wszystkiego, co najlepsze. Miała świadomość, że czas spędzony z Marshallem będzie dla nich dobry. — Ale nim się urwiemy koniecznie musimy iść na diabelski myłn — zaznaczyła z uśmiechem.
    — Świetnie, bardzo się cieszę. Takie to miłe usłyszeć w końcu, że po trzydziestce jednak człowiek nie zamienia się w połamanego staruszka — wyszczerzyła zęby w szerokim, udawanym uśmiechu. Z Arthurem zawsze się nabijali z jego wieku, a sam mężczyzna za każdym razem komicznie wyolbrzymiał wszystkie swoje dolegliwości, a jak na młody wiek miał ich wyjątkowo dużo. — Owszem, ale nastanie szybciej niż mogłoby się wydawać. Czasami mam wrażenie, że dopiero wczoraj dowiedziałam się o ciąży, a te kreski z testu ciążowego już nawet w miarę płynnie mówią — zaśmiała się już całkiem szczerze. Powiedzenie, że zaczynała się oswajać z tym, że jej życie się zmieni było przesadą, ale powoli do niej docierało, że cokolwiek się wydarzy to wcale nie będzie oznaczało końca życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Morrison była zdziwiona zmianą tonu w głosie przyjaciela. Nie podejrzewała, że wiadomość o spotkaniu z Lottą może wybić go z nastroju. Zerknęła na mężczyznę zdezorientowana, bo nijak sposób w jaki mówił nie grał z wieściami, jakie głosił.
      — To… To wspaniale! — Uśmiechnęła się szeroko. Cieszyła się, bardzo cieszyła się z tego, że w życiu jej przyjaciela układało się dobrze. Nie należała do grona osób, które pragnęły, aby innym też było źle, bo jej się w życiu nie układa tak, jakby sobie tego życzyła — nie rozumiem tylko, dlaczego wyglądasz i mówisz o tym tak, jakbyś wcale nie był szczęśliwy. Jak tak wyglądają koncerty, na jakie chodzisz, to ja podziękuję — powiedziała, delikatnie trącając łokciem bok Jerome’a. — Cieszę się twoim szczęściem! — uśmiechnęła się, a następnie gotowa była przytulić wyspiarza, jednak wata cukrowa zdecydowanie jej to utrudniała, dlatego przystanęła na szerokim uśmiechu — tylko wolałabym zobaczyć trochę więcej tego szczęścia, wiesz? Poważnie — spojrzała na starszego od siebie mężczyznę — nie chcę, żeby omijały mnie twoje szczęśliwe chwile tylko dlatego, że mój związek jest do dupy — zmrużyła przy tym powieki i nie dużo brakowało, aby zaczęła grozić mu palcem dokładnie tak, jak robiła to swoim dzieciom — jesteśmy przyjaciółmi i przede wszystkim jesteśmy dorośli… Przecież nie będę zła czy obrażona o to, że cieszysz się ze swojego szczęścia — oznajmiła — więc… opowiadaj! Chcę wiedzieć wszystko!
      Oczywiście, że było jej trochę przykro, ale nie zamierzała w żaden sposób swoich problemów przekierowywać na Jerome’a i związanych z nimi emocji. Naprawdę cieszyła się ze szczęścia przyjaciela, tylko gdzieś w środku… Sama też chciałaby ponownie być szczęśliwa, szybciej niż później, ale wiedziała też, że na wszystko przyjdzie pora.
      — Myślę, że diabelski młyn to idealne miejsce na twoją opowieść — dodała, spoglądając w kierunku dużej konstrukcji atrakcji.

      Elle

      Usuń
  20. Czas, jaki minął od urodzin Jerome’a, zleciał bardzo szybko. Jaime dużo się uczył. Niby nie potrzebował tego robić ze swoją pamięcią, ale lubił wiedzieć, o czym czytał i co miało mu się przydać w przyszłym zawodzie. Napisał licencjat, przygotowywał się do obrony, pracował, spotykał się z Noah. Absolutnie rozumiał brak czasu Jerome’a, że nie widywali się tak często jakby tego chcieli. Mieli swoje życia, obowiązki. Poza tym, Moretti nie potrzebował tak częstych kontaktów z przyjacielem, aby wiedzieć, że się przyjaźnią. Na szczęście jednak pisali do siebie i wysyłali sobie memy. I dobrze było widzieć, że Jerome i Noah się tolerują i generalnie... no, istniała szansa, że jeden nie rzuci się na drugiego przy kolejnej okazji.
    Nadszedł dzień obrony, która była dla chłopaka dość stresująca. Wiedział, że tak będzie, ale nadal było to też przerażające. Ale udało mu się, obronił się, został oceniany najwyższą notą i szczęśliwy powiadomił swoich najbliższych. Nie świętował jednak z ludźmi z roku, tylko z Noah w zaciszu mieszkania Jaime’ego. Później oczekiwał do urodzin. No, wcale nie oczekiwał, ale wiedział, że to była kolejna okazja do świętowania. No dobra, chodziło po prostu o przebywanie z Noah sam na sam, okej? Nie, żeby coś takiego zdarzało im się rzadko, ponieważ tak nie było, ale Jaime po prostu bardzo lubił go mieć obok siebie.
    Niestety, to oczekiwanie zostało zakłócone przez straszny incydent. Jaime naprawdę się wystraszył, kiedy dowiedział się, że jego najlepszy przyjaciel siedzi za kratkami. I najprawdopodobniej oczekiwał na deportację. Jak to? Ale dlaczego? Przecież Jerome to owieczka... Dlaczego miałby... Kto mógłby podejrzewać go o jakieś „zbrodnie przeciwko Stanom Zjednoczonym”? Przecież to się w głowie nie mieściło!
    Jaime nie czekał na nic. Po prostu pojechał na miejsce, aby spróbować coś zrobić. Nie wiedział, co mógł, ale może mogłoby się obejść bez błagania... o wypuszczenie Marshalla zza krat. To znaczy, gdyby zaszła taka potrzeba, to Jaime na pewno by to zrobił. Nie zamierzał zostawiać tak przyjaciela! Mowy nie ma. Niedawno co go zyskał i nie zamierzał go tracić.
    Na szczęście, chociaż wszystko bardzo się przeciągało, to udało się uwolnić Jerome’a z więzienia i zabrać do domu, aby mógł odpocząć i nacieszyć się tym, że miał koło siebie bliskich. To było straszne, a Moretti był bliski zapytać swojego ojca, czy nie mógł im jakoś pomóc. Ostatecznie opiekunka wszystko załatwiła, a nawet więcej. Wspaniała kobieta! Jerome miał szczęście, że to akurat ona zajmowała się jego sprawą.
    W każdym razie, Jaime nie miał w ogóle absolutnie za złe przyjacielowi, że ten nie sprezentował mu nic na urodziny. Człowieku, najważniejsze, że jesteś tutaj i nie trzeba lecieć do ciebie na Barbados, chociaż bardzo polubiłem to miejsce.
    Cóż, najwyraźniej Jerome nie zamierzał odpuszczać. Umówili się zatem na konkretny dzień. Moretti nic nie wiedział i właściwie było to całkiem miłe. Ostatnio lubił niespodzianki, ale tylko dlatego, że były one... miłe. Nie wiązały się z żadnymi negatywnymi doświadczeniami.
    Tego dnia Noah był na wyjeździe służbowym, więc idealnie się składało. Jaime przygotował się do wyjścia, ubrał na siebie luźną koszulę z logo Spidermana, krótkie spodenki i również trampki. Czarne, ale ze wzorami jakby były uwalone kolorowymi farbami. Dolał wody do pojemniczka, z którego pił Henio, dosypał troszkę nasion, a potem zgarnął okulary przeciwsłoneczne. Kiedy tylko otrzymał wiadomość od swojego najlepsiejszego przyjaciela, że ten już czekał na dole przy samochodzie Jaime’ego, chłopak zamknął mieszkanie i zszedł na parking podziemny. Oczywiście, że uściskał mocno Jeromka. Już nie bał się tego robić. Nie bał się tego robić z nim i z Noah, wiadomo. Co do innych... to bardzo się ograniczał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Oczywiście, że gotowy! Już się nie mogę doczekać, co ci przyszło do głowy – uśmiechnął się do niego szeroko. Zaraz jednak ten uśmiech zszedł z jego twarzy. Pojawiła się na niej trwoga. – Jak to? Mój samochodzik? – aż sobie położył dłoń na mostku. – Och... okej... dobrze... – sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej kluczki. Podając je przyjacielowi, zaśmiał się głośno. – Żartowałem przecież. Trzymaj i jedziemy! Długo nam to zajmie? Droga? To będzie coś w stylu skoku na bungee czy może jednak escape room? – przeszedł do drzwi od strony pasażera.
      Cóż, z Jerome’em robili rzeczy, których Jaime sam by nigdy nie zrobił. I to było super!

      bardzo zainteresowany Jaime

      Usuń
  21. Noah wolał nie myśleć o tym okresie życia Jaimego, kiedy ten poddawał się autodestruktywnym rozrywkom. Z jednej strony dlatego, że nie lubił myśleć o swoim chłopaku, który pragnął śmierci i robił wszystko, by do niej doprowadzić. Z drugiej zaś, nie chciał też myśleć o sobie w tamtym czasie, ponieważ z pewnością nie był wzorem do naśladowania i sporo złego zrobił innym. Dobrze zatem, że to Jerome odpowiadał za utrzymywanie adrenaliny u Jaimego na odpowiednim poziomie.
    Noah zauważył głupawy uśmiech Jerome'a i przewrócił oczami.
    - Naprawdę? Czy my wyglądamy na napalone króliki? - prychnął. Nie, nie miał Marshallowi za złe tego niemego komentarza, a po prostu musiał coś odpowiedzieć. Musiał, bo nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. Potem jednak skupił się na właściwym przekazie.
    - Festiwal? - powtórzył po mężczyźnie, a potem pokręcił głową. - Wiesz... brzmi super, ale po tym, jak Jaime odstawił mi scenę, czy oby na pewno w pokoju, który wynająłem dla siebie, mam wannę, bo on potrzebuje się wygrzać... wolę nie ryzykować z zaproszeniem go w survivalowe warunki... życie mi jednak miłe, wiesz? - stwierdził i wzruszył ramionami. Potem jednak rozejrzał się wokół siebie. - Dobra... podejdźmy do punktu z biletami i zobaczymy, co w ogóle jest do wyboru. Może znajdą się jakieś miejsca VIP czy coś? Trochę strzelam z nadzieją, że się uda - przyznał. - Ale poza tym.... przydałaby się jakaś kolacja gdzieś czy coś? No... to, co sam stwierdziłeś, jakiś znak, że mi zależy i w ogóle.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  22. Zdecydowanie nie było w ich życiu miejsca dla Colina i nic nie miało zmienić tego faktu. Rudowłosa choć nie wierzyła do końca swemu zdradliwemu sercu, to miała wielka nadzieję, że nie pobłądzić ono po raz kolejny i przez to nie zniszczy tego co udało się im zbudować z Jeromem. Była szczęśliwa, tak naprawdę szczęśliwa i zamierzała chronić ten dar od losu w postaci przekochanej córki, jak i czułego bruneta, którego nadal oplatała w pasie nogami.
    To zbliżenie, ta chwila zapomnienia i intymności pozwoliła uspokoić rozszalałe, wredne głosik wewnątrz jej głowy. Wiedziała, że między nimi nic nie uległo zmianie, że Rogersowi nie udało się wybudować szczelnego muru, za którym z łatwością niegdyś by ją uwięził, a rudowłosa nawet by tego nie zauważyła.
    Odpowiedziała na jego uśmiech równie leniwym uniesieniem kącików ust. Też wydawała się jeszcze zamroczona fala cielesnych uniesień, jednak nie pozwoliła by ominął ją ten widok. Brunet wyglądał cholernie seksownie, a to rozmyte spojrzenie tylko łechtało ego kobiety. Wiedziała, że to ona była jego przyczyną. Czasami, właśnie w takich spokojnych momentach, zastanawiała się jakim cudem potrafiła się z nim tylko przyjaźnić przez tyle lat. Nie mieściło się jej to w tej rudej,teraz nieco rozczochranej główce. Powinna za swoją wstrzemięźliwość dostać jakiś medal! Bo odkąd tylko zasmakowała tego jak seks z Jeromem wygląda nie zmierzała już nigdy z niego rezygnować, a każdemu kto stanąłby na jej drodze cóż groziło realne niebezpieczeństwo.
    — Yhym — zamruczała w odpowiedzi i wtuliła twarz w silną dłoń mężczyzny — nawet lepiej — dodała z błyskiem w oczach, które nieco straciły na swej zadziornosci wyrażając wdzięczność wymieszana z ogromem miłości do Marshalla.
    Na to szczere i niespodziewane wyznanie uśmiechnęła się tak jakby miała naście lat, a jej sympatią wyznała to po raz pierwszy. Jerome chyba nie do końca był świadomy jaka moc nad nią posiadał.
    Zaśmiała się w głos, gdy brunet poprosil ją o uszczypnięcie, a zaraz po tym o skopanie tyłka. Dopiero wtedy znów dostrzegła rany na jego twarzy, jakby szalejące w jej ciele hormony potrafiły zapanować nad jej wzrokiem i wymazac ich istnienie na czas przyjemności. Spochmurniala i wyciągnęła ku niemu dłoń,by bardzo delikatnie dotknąć wyraźnie opuchniętych okolic.
    — Obie jesteśmy Twoje — szepnęła i z troską śledziła ślady walki na jego twarzy i ciele — Ty idź pod prysznic, a ja szybko skocze do apteki — rozplatala skrzyżowane za jego plecami nogi, nieco się odsunęła i bosymi stopami dotknęła cholernie zimnych kafelek na podłodze. Podreptała w miejscu jednocześnie pochylając się, by zebrać swoje rozrzucone ubrania.
    — Mam cie tam zaprowadzić? — zapytała posyłajc mu zaczepne spojrzenie, gdy mężczyzna najwidoczniej bardziej od wzięcia prysznica był zainteresowany patrzeniem na jej jeszcze nagie krągłości. Naciągnęła majtki na tyle, a następnie nie przejmując się brakiem biustonosza narzuciła na siebie tshirt i szorty.
    — Zaraz wracam — rzuciła jeszcze nim zniknela razem z Biscuitem za drzwiami mieszkania.
    Po powrocie zajęła się opatrzeniem ran Jeroma, nakarmiła mała Rory i wszyscy zgodnie ułożyli się do snu. Niestety dla rudowłosej nie był to moment wytchnienia, ponieważ, zaczęły ją męczyć bardzo realistycznie koszmary. Nieświadomie rzucała się po łóżku murczac słowa sprzeciwu, a po policzkach w pewnym momencie zaczęły spływać jej łzy. Nie była swiadoma że to jest tylko sen i nie mogła sie z niego wybudzić. To co widziała to Colin odbierajacy jej Aurorę na zawsze.

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  23. Lubiła, nie, uwielbiała te wyrwane z codzienności cheile, gdy bezkarnie mogli zapomnieć o otaczającym Och świecie i jedynie być razm. Nie obok, a razem związani spojrzeniem i uczuciem, które było czymś czego chyba żadna sila nie potrafiłaby złamać.
    Panna Lester miała zbyt małe doświadczenie w miłosnych uniesieniach, by móc je jakkolwiek porównywać, lecz wiedziała w głębi duszy, że już nigdy nikogo nie pokocja w ten sposób. Jerome wtopił się w jej serce na zawsze i gdyby z jakiegoś powodu miałoby go zabraknąć, serce zostałoby rozerwane na strzępki nie do sklejenia.
    Dopóki oboje nie wykonali tego ryzykownego kroku, by spróbować czegoś więcej niż przyjaźni, nie sądziła, że jest zdolna do takiego bezgranicznego oddania i do zaciętej walki, choćby i gołymi rękami. Jeromie Marshallu czy Ty w ogóle masz pojęcia jak ja Cię kocham? przemknęło jej przez myśl, gdy tak bez słowa wpatrywali się sobie w oczy. Może ktoś by zamachał przed nosem czerwona chorągiewka krzycząc, że nie mogła sie tak uzależniać od partnera, ale Angielka zwyczajnie kazałaby temu komuś spieprzać na drzewo. Weszła w ten związek cała sobą, z wszystkimi demonami, obawiam, ale i radostkami, które karmiły rosnącą nadzieję. Oto znalazła swoją połówkę pomarańczy, Jabłka, czy innego owocu. Znalazła miłość swojego życia. Dokładnie w tym momencie ta myśl uderzyła ja tak mocno, że głośniej zaczerpnęła powietrza. Z pozoru mogło wyglądać to tak jakby uspokajała się po szczerym śmiechu.
    Gdyby tylko wiedziała o czymw tym samym czasie rozmyślał wyspiarz pewnie rozpadłaby się na milion kawałeczków ze szczęścia i jeszcze bardzo długo nie byłaby się w stanie poskładać. Niczym narkoman, któremu podano jego ulubiony narkotyk.
    Kolejna fala ciepła rozlała się po całym jej ciele, gdy przycisnął usta do jej palców. To krótkie zapewnienie sprawiło, że poczuła wenwetrzy spokój. Czuła się kochana i przede wszystkim bezpieczna.nie musiała włączyć z przeciwnościami w pojedynkę. Miała swoj osobisty promień słońca.
    Po powrocie do mieszkania i opatrzeniu bruneta sama nie musiała długo czekać na nadejście sennych mar. Niestety nie niósł ony ze sobą ukojenia, a kolejną fale cieprienia i strachu. Strachu tak ogromnego,że wyrywał jej oddech z piersi. Łzy potokami spływały jej po policzkach bowiem przed oczami widziała scenę wyjęta prosto z prywatnego horroru - Colin wychodzący z sali sądowej z Aurora na rękach. Już nigdy jej nie zobaczysz! rozbrzmiało nim w końcu otworzyla z przerażeniem oczy i w pierwszym odruchu miała ochotę się wyrywać z troskliwego uścisku. Nie wiedziała gdzie jest i dlaczego sala sądową tak nagle zniknęła.
    — Gdzie jest Rory? — wychyrpiała pierwsze pytanie jakie się jej nasunęło, a kolejne zapewnienia Marshalla stopniowo uspokajały jej skołatane serce. Wierzchem dłoni nieporadnie wytarła policzki, a jej wystraszony wzrok jeszcze nie wrócił do normalności. Wyglądała jak zbite zwierzę, któremu odebrano dosłownie wszystko.
    — Muszę ją zobaczyć — dodała wiercąc się gorączkowo na łóżku i próbują się wyswobodzic z delikatnego uścisku kochanka.

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  24. Tak, Jaime bardzo się cieszył, że na rozdaniu dyplomów pojawili się najbliżsi dla niego ludzie. Z wyjątkiem Jimmy’ego, ale to akurat było... oczywiste – jakkolwiek źle to nie brzmiało. Sądził jednak, że możliwe, że jego braciszek gdzieś tam się czai – tak nawiązując do wcześniejszych rozmów z Jerome’em. No i właśnie, Jerome też się zjawił. Cóż, mężczyzna był najlepszym przyjacielem Jaime’ego i pierwszy od... od czasu śmierci Jimmy’ego. Marshall był na niego skazany, ale chyba mu to jakoś specjalnie nie przeszkadzało skoro tak chętnie z nim pisał, spotykał się i dzielił nie tylko radość. Oczywiści jego też wyściskał, kiedy tylko mógł zejść w todze i z biretem na głowie z podestu. Noah może i wykręcił się ze wspólnego świętowania, ale przynajmniej Jerome został na dłużej.
    Jaime miał wiele myśli, które się plątały w jego głowie i trudno było dojść do jakichś sensownych wniosków, ale... najważniejsze było, że się udało, że Jaime tu był, z dyplomem (oby nie ostatnim), szczęśliwy. Żyjący. Było naprawdę fantastycznie. Zwłaszcza, że Marshalla nie odesłano na Barbados i teraz szykowali się na jakąś wycieczkę. Jerome doskonale wiedział, dokąd miał jechać, a Jaime już nie mógł się doczekać aż sam zobaczy, co to za miejsce. Razem mieli naprawdę ciekawe pomysły.
    – Oj, tam, daj trochę pożartować – machnął ręką. – Chyba nam się należy po tym wszystkim, co się ostatnio u ciebie działo, prawda? I ja wiem, jesteś naprawdę dobrym kierowcą, dlatego też oddaję ci kluczyki – uśmiechnął się do niego, a potem pokiwał głową. – Pewnie, powiedz tylko kiedy, a na pewno się dostosuję. Wiesz, teraz mam wolne od uczelni i została mi praca. I inne zajęcia, które są niespodziewajką dla Noah – teraz jego wyraz twarzy nabrał tajemniczości. – Nie wyobrażaj sobie za dużo, Jeromek – dodał jeszcze szybko, bo znając jego przyjaciela, ten już w głowie miał albo durne pomysły, albo jakieś erotyczne.
    Jaime wcale nie chciał od niego wyciągać wszystkich informacji. Nawet... lubił niespodzianki, jeśli te były miłe. A ta z pewnością taka będzie. Chciał się tylko dowiedzieć, na co miałby się ewentualnie przygotować. Ale jak nie, to nie. Zresztą, gdyby chciał faktycznie się dowiedzieć, dokąd jadą, to mógłby odpalić nawigację w swoim telefonie i popatrzeć, co znajduje się w ich okolicy. Ale tego nie zrobi, bo naprawdę chciał mieć niespodziankę.
    Później wsiedli już do samochodu. Moretti zapiął pas i spojrzał przed siebie. Kiedy Jerome się do niego odezwał, spojrzał na niego.
    – Tak, jest! – odpowiedział i spojrzał na siebie. – Mówiłeś „na luzie”, to proszę bardzo. Do eleganckiej restauracji mnie raczej nie zabierasz – uśmiechnął się wesoło. Później westchnął. – Stresowałem się jak cholera tą obroną – przyznał. – Ale ostatecznie było całkiem miło. Miałem spoko promotora, moja recenzentka też była okej. I tak, musieliśmy się nauczyć pewnych bloków pytań i zadawali nam pytanie. Po jednym z każdego. Później rozmawialiśmy o pracy. Generalnie była to przyjemna rozmowa na tematy, które nas wszystkich interesowały – uśmiechnął się znowu na wspomnienie. – U nas żadnych prezentacji nie było. Nie wiem, jak to jest na innych kierunkach, wydziałach i uczelniach – wzruszył ramionami. – Ale lepiej mi powiedz, jak ci się teraz żyje w tym kraju. Nie czujesz się... zniechęcony? – zapytał cicho.
    Też nie mieli okazji o tym porozmawiać. Jaime trochę się obawiał, że Jerome po tym incydencie nie będzie chciał zostać w Nowym Jorku ani nawet w Stanach. Nie wiedział, co tam siedziało w jego głowie. Liczył też, że Charlotte nie będzie chciała żadnych przeprowadzek i wraz z Aurorą chcą tutaj zostać. A z nimi Jerome.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  25. Jaime roześmiał się, słysząc słowa Jerome’a, że powinni nie tylko dobrze zjeść, ale też i się upić. Co prawda Moretti nie był jakoś specjalnie nastawiony na to drugie, ale... cóż, jego przyjaciel miał rację. Powinni się upić, jednocześnie świętując, że Jerome miał spokój od wszelkich urzędów. No chyba że coś załatwiał, coś niezwiązanego ze swoim pobytem w Stanach.
    – Zobaczymy, jak się dzień potoczy – odpowiedział w końcu.
    Może akurat będą się tak świetni bawić, że wejdą do jakiegoś baru albo sklepu, gdzie kupią alkohol i pojadą do mieszkania Jaime’ego. On mieszkał sam, więc nikomu by nie przeszkadzali. Henio na pewno nie miałby nic przeciwko.
    Moretti spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się pod nosem. Sam nie wiedział, skąd mu się wzięło to „Jeromek”, ale w sumie nie brzmiało źle. No i przede wszystkim sam zainteresowany nie miał nic przeciwko jak widać. I poza tym... imię Jaime’ego już brzmiało jak zdrobnienie, więc... chociaż sam mógł mówić do przyjaciela w taki sposób.
    – Nie! Nie zaczynaj zgadywać! – powiedział od razu, może nieco zbyt nerwowo. Jaime był otwarty, pewnie, że tak, różne rzeczy robił w przeszłości, z różnymi ludźmi, w różnych konfiguracjach, ale nie mógł słuchać komentarzy Jerome’a o życiu erotycznym swoim i jego chłopaka, a także o takim życiu właśnie Marshalla i jego dziewczyny. Nie. Po prostu nie. Może czasami go to bawiło, ale w tym momencie nie. Nie było tak. Miał wrażenie, że jeśli Jerome zacznie swoje zgadywanki, to Jaime umrze z zażenowania. Albo wyskoczy z jadącego samochodu. Nie chciał wypróbowywać żadnej z tych opcji.
    W końcu westchnął.
    – To nic takiego – powiedział wreszcie. – Wiesz, że umiem dobrze tańczyć, prawda? Lata doświadczenia. I spodobał mi się balet, a że mam znajomą, która zajmuje się tym „zawodowo”, to znaczy, chodzi do szkoły baletowej, to pobieram od niej lekcje. I chcę wykonać solowy układ Noah na urodziny – powiedział cicho.
    Nie, że się wstydził. Ale bardzo mu zależało, żeby Noah się spodobało. Jaime dobrze się w tym czuł i szybko łapał kolejne ruchy.
    Jaime zerknął na Jerome’a.
    – Ja też nie, ale jakoś zawsze znałem odpowiedzi, więc szybko dawano mi spokój – uśmiechnął się lekko. – Nie, poradziliśmy sobie. Wiesz, grupowe opracowywanie odpowiedzi. Nie chciałem być taki... no, wiesz. Skoro już umiem nieco bardziej w interakcje międzyludzkie... – machał ręką to na niego, to na siebie – to ćwiczyłem dalej. No i dobrze jest mieć dobry kontakt z ludźmi z roku. Tym bardziej, że większość zostaje na magisterce.
    Później Jaime zadał pytanie dotyczące chęci pozostania przez Jerome’a w kraju. Mężczyzna długo milczał, przez co Moretti się zestresował, że nie powinien o to pytać. Naprawdę nie chciał, aby przyjaciel się na niego zezłościł.
    Och, okej, chyba jednak nie było tak źle. Jerome przemówił i był przy tym spokojny. I nawet wymienił go jako powód, dla którego chciał tu zostać! Uf!
    Jaime uśmiechnął się do niego ciepło.
    – Pięknie powiedziane, Jerome. Bardzo się cieszę, że tu zostajesz i że się tu odnalazłeś. Że, jak powiedziałeś, masz tu swój dom. I że dalej możemy się przyjaźnić, spotykając się częściej niż rzadziej, gdybyś wyjechał. Bo widzisz... ja mógłbym się przenieść na Barbados, ale Noah... Noah niekoniecznie by chciał... – dodał niby poważnie, ale zaraz się zaśmiał.
    Tak, to była ulga, że po tym wszystkim Jerome miał zostać na miejscu.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  26. Przez to czego panna Lester doświadczyła w życiu przyszło jej niemal całkowicie zwątpić w coś takiego jak szczera miłość. Podczas pracy w klubie go-go widziała tylko to co najgorsze, te zdradziecko lśniące obrączki na palcach dżentelmenów, którzy ślinili się na widok jej roznegliżowanych koleżanek, a następnie prosili o więcej. W specjalnie przystosowanych do tego pomieszczeniach spełniali swoje chore fantazje, które z szacunkiem do kobiety i jej przyjemnością nie miały nic wolnego, a następnie, jak gdyby nigdy nic, naciągali spodnie na gołą dupę i wracali do kochającej żony, by ucałować ją romantycznie w czubek głowy i życzyć dobrej nocy. Gdy na to patrzyła z boku chciało jej się rzygać. Nic więc dziwnego, że po kolejnych tygodnia, czy miesiącach pracy całkiem zabarykadowała swoje serce, by nikt nie mógł się do niego dostać i by ona mogla czerpać pełnie przyjemności z nic nieznaczących cielesnych uniesień z nieznajomymi.
    Oczywiście wiedziała, że nie każdy był tak zniszczony, ponieważ małżeństwo jej rodziców było niemal idealnym przykładem tego, że można być wiernym, cierpliwym i kochającym nawet pomimo upływu wielu lat. Niemal, ponieważ jak każda para, nawet ta najbardziej zgrana, potrafili się niemiłosiernie pokłócić, czy obrazić jak małe dzieci. Nic z tego jednak nie trwało dłużej niż dzień, z czego Charlotte była szczęśliwa, bo wiedziała, że nawet jeśli ona wyjechała to rodzicie mieli siebie nawzajem. Kiedyś sama marzyła, by mieć z kimś taką niepojętą dla innych nic porozumienia jaka mieli państwo Lester.
    Los zdawał się wysłuchać podświadomych życzeń rudowłosej, ponieważ po wielu wzlotach i upadkach, w końcu mogła nieśmiało powiedzieć, ze teraz już rozumie. Po tym jak w jej życiu pojawił się Jerome – pierwotnie w roli przyjaciela, jej serce było już skore do przyjęcia go na stałe, by już na zawsze jego cząstka miała w nim zamieszkać i nigdy nie opuścić wygrzanego przez siebie miejsca. Czas pokazał, że ta cząstka nie była wcale taka malutka i niewinna, ponieważ teraz bez zahamowania wzięła we władanie nie tylko całe serce Charlotte, ale również i duszę. Wydawało się, że jedyne miejsce jakie zostało to to dla Aurory i ich najbliższych, którzy na ten moment byli z dala od nich.
    Czy myślała o ślubie? Tak, choć wizja siebie w białej sukni idącej w kierunku tego, jedynego w swoim rodzaju, mężczyzny było jak proszenie o zbyt wiele. Udało im się wypracować naprawdę dużo w stosunkowo krótkim czasie i oboje wiedzieli, że podchodzą do tej relacji na poważnie, bo gdyby tak nie było, to czy nie czekali by z remontem nowego, wspólnego mieszkania? Ona nie potrzebowała zapewnienia w postaci pierścionka na palcu, ponieważ dostawała je każdego dnia w drobnych, czy też wielkich gestach jakie czynił każdego dnia.
    Choćby teraz, gdy pomógł jej wyplatać się z pościeli i wspólnie z nią podszedł do łóżeczka, by sprawdzić, czy z Aurora wszystko było w porządku. Odetchnęła z ulga, a cień sennej mary został rozproszony tym niewinnym obrazkiem i miarowo unoszącą się piersią córki. Automatycznie sięgnęła po kocyk, by nakryć nim niczego nieświadoma dziewczynkę. Niechętnie oderwała wzrok od ich wspólnego skarbu i utkwiła go w zmartwionych, acz pełnych miłości bursztynowych tęczówkach. Przygryzła dolną wargę nie do końca pewna, czy było warto zrzucać ciężar tego koszmaru również na Marshalla.
    — Pewnie i tak się domyślasz — odszeptała i westchnęła po chwili — Śniło mi się, że on nam ją zabrał — głos jej się załamał, a następnie mocno się w niego wtuliła. Jego bliskość i zapach działały na nią jak najlepszy lek. — Obiecaj, że to się nigdy nie stanie — wymruczała niezrozumiale wprost w jego pierś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilka, a może kilkanaście tygodni później [kto, by to liczył]
      Wniosła właśnie na piętro jeden z ostatnich kartonów i odetchnęła głęboko. Ubrana w znoszone krótkie spodenki i upaćkany od fabr t-shirt wyglądała komicznie, ale nie to było teraz ważne, a fakt, że kończyli wnoszenie rzeczy do środka, a także do właściwych pokoi. Była widocznie zmęczona, ale i szczęśliwa, bo to właśnie nadszedł ten dzień, w którym wprowadzali się do ich nowego, wolnego gniazdka!
      Rozejrzała się po zabarykadowanej kartonami sypialni z uśmiechem na ustach, a kilka zabłąkanych z kosmyków opadło jej na twarz. Nie miała jednak czasu na napawanie się tym widokiem, bo z drugiego pokoju dotarł do niej płacz Aurory. Dziewczynka całkiem nieźle współpracowała z rodzicami, bo smacznie spała albo potrafiła się w kojcu zając sobą – czyli patrzeć w zawieszoną nad nim karuzele i wymachiwać wszystkimi czterema kończynami. Wiadomo jednak nie od dziś, że wszystko co dobre szybko się kończy.
      Charlotte wkroczyła pewnie do pokoju, który docelowo miał być właśnie pokoikiem Aurory, na co wskazywało ustawione już meble i zabawki.
      — I po co ten płacz księżniczko, po co? — zawołała i wzięła ją na ręce, by razem z nią zaczęła kręcić się wokół i śpiewać jej jakąś ostatnio zasłyszaną wesołą piosenkę. Nie było teraz ważne nie tak dawne stracie z Colinem, przeboje na komisariacie, a także biurokratyczna walka z Urzędem Imigracyjnym, a to, że właśnie zaczynali nowy rozdział swojego życia – wspólnie, we troje.

      Usuń
  27. Nie miała siły ani ochoty wracać do tego w jakie bagno o mały włos nie wpakował ich Rogers. Wiedziała, jednak, że zemsta najlepiej smakuje na zimno i choć pewnie Marshalla nie zamierzał pochwalać jej podejścia, to rudowłosa jeszcze w kwestii Colina nie powiedziała ostatniego słowa. Zamierzała bronić swej rodziny niczym lwica, a szatyn miał się dopiero przekonać jak ostre okażą się jej pazury i zęby.
    Na zemstę miał przyjść odpowiedni moment, a ona nie zamierzała przez nią przegapić tego co działo się tu i teraz. Nie wierzyła, że ten niekończący się remont dobiegł końca i że od dzisiaj już mieli tutaj naprawdę zamieszkać. Te wszystkie dni, gdy po pracy przyjeżdżała tutaj, by choć a moment pędzić trochę czasu z ukochanym, a jednocześnie pomóc mu w pracach w końcu się opłacili. Mieli swoje miejsce na ziemie, gdzie zaczynali kolejny rozdział. Czuła jakby fizycznie była w stanie przewrócić kartkę w książce zwanej życiem.
    Nie sądziła, że odnajdzie się w roli stałej partnerki, a tym bardziej matki, ale los dał jej szansę, której nie mogła zmarnować. Z Aurora na rękach i ukochanym, który wyraźnie zbliżał się do nich szybkim krokiem nie potrzebowała niczego więcej. Na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech, a śpiew z mienił się z rytmiczne pomrukiwanie.
    — Mamy malutki kryzys — przyznała, a gdy przejął od niej córkę, by następnie niespodziewanie nią zakręcić zachichotała. Jerome bywał szalony w dobrym tego słowa znaczeniu i za to między innymi go kochała. Tonęła w jego roześmianych bursztynowych oczach, nawet jeśli spoglądała w nie kilkadziesiąt razy dziennie. To tak, jakby na nowo się w nim zakochiwała lub pogłębiała uczucie do niemożliwych rozmiarów. — Nie, myślę, że stęskniła się za tatą — puściła mężczyźnie oczko. Od feralnego starcia ze swoim ex uwielbiała podkreślać fakt, że to wyspiarz był ojcem rudowłosego aniołka. Chciała coś jeszcze dodać, ale ukochany po raz kolejny wprawił ją w obroty. Śmiech echem rozniósł się po całym domu.
    — Widzisz? Ledwo przyszedłeś i już nie płacze — podsumowała jakby na wsparcie swojej teorii. Wspięła się delikatnie na palce i cmoknęła go w usta nim Biuscuit wpadł do pokoju — Najlepszy tata na świecie — szepnęła patrząc mu prosto w oczy, a następnie przenosząc swoja uwagę na sierściucha. — Oby na krzaczkach się skończyło, bo popamiętasz — pogroziła zwierzakowi palcem, a ten jakby przeczuwając co się święci zamilkł i jedynie pomerdywał ogonkiem.
    — Może mała przerwa na obiad? — zaproponowała po chwili widząc, ze rozpakowanie wszystkich kartonów do końca dzisiejszego dnia było lekko mówiąc niemożliwe.

    💙Charlotte💙

    OdpowiedzUsuń
  28. Czas płynął nieubłaganie, a właśnie teraz Charlotte nie pragnęła niczego bardziej od tego, by móc go na moment zatrzymać. Nie wierzyła we własne szczęście, jednak już nie obawiała się, ze za chwile przyjdzie jej się z nim pożegnać. Wiadomo, obawa gdzieś zakorzeniła się bardzo głęboko i dawała o sobie znać w kryzysowych sytuacjach, lecz na co dzień rudowłosa czerpała pełnymi garściami z codzienności. Miała u boku kochającego mężczyznę, z którym wspólnie wychowywali dziecko, ich największy skarb.
    Bez problemu odczytała z jego ust słowa, których nie wypowiedział na głos. Uniosła zaczepnie jedna brew i zatrzymała się patrząc na niego nieco wyzywająco. Jesteś tego pewien? również poruszyła wyraźnie ustami, a jej ruchy mylnie zdradzały, jakoby szykowała się do skopania ukochanych czterech liter. Dopiero przed samym wymierzeniem ciosu zatrzymała się zawiesiła na szyi wyspiarza od tylu i cmoknęła go w kark.
    — To nie jest sen — powiedziała wprost do jego ucha po czym odsunęła się, bo w pokoju zapanowało zamieszanie spowodowane nagłym przybycie czworonoga. Biscuit miał naprawdę szczęście, że nie wywołał kolejne fali płaczu u Rory, bo chyba za karę spałby na dole.
    Schodząc na parter dostrzegła jeszcze kartony w przedpokoju, salonie i kuchni. Nie było mowy, by dzisiaj mieli się ze wszystkim uporać. Dobrze, że meble postanowili poskładać przed wprowadzeniem, bo inaczej nie wiedziała jakby się odkopali z tego chaosu. Nie miała zielonego pojęcia jak w poprzednim mieszkaniu udało jej się chomikowa aż tyle gratów. Mimo, że część kartonów pochodziła jeszcze z mieszkania Jamiego, gdzie to Jerome podrzucił te najmniej potrzebne rzeczy, gdy się do niej wprowadzał, to i tak nie wyjaśniało tej liczby!
    Zaskoczenie wymieszane z zadowoleniem wymalowało się na twarzy panny Lester, gdy tylko przekroczyła próg kuchni, bowiem niewiele zostało w tej części do rozpakowania. Spojrzała z uznaniem na bruneta.
    — Całkiem sprawnie Ci tu poszło — skomentowała i podeszła do lodówki, by zobaczyć co tez mogli dzisiaj wyczarować na obiad. Teraz była sobie wdzięczna za to, ze naciskała na wczorajsze późne zakupy, ponieważ teraz nie musieli ratować się mrożonkami ani niczego zamawiać, ponieważ mieli wszystkie pod dostatkiem.
    — Hm? — wychyliła się zza drzwi lodówki i pokręciła przecząco głową — Nie, z tego co wiem ma tutaj chyba bliżej niż wcześniej — wzruszyła ramionami i chwyciła najpotrzebniejsze składniki, a następnie niezgrabnie wysypała je na blat. — Co powiesz na Ratatouille? — zapytała, by w tym samym czasie wyciągnąć telefon z tylnej kieszeni spodni i odpalić sprawdzony przepis. Wiedziała, że na pierwszy ogień musiał iść bakłażan, bo musiał puścić soki, więc od zaczęła od poszukiwań deski do krojenia. Po otwarciu trzecie z kolei szafki bez powodzenia odwróciła się do ukochanego ze skrzyżowanymi ramionami.
    — Może pomożesz? — rzuciła niby z wyrzutem, ale widząc jak nadal trzymał rudowłosego aniołka miękło jej serce. — Nie wiem gdzie co pochowałeś — dodała od razu.

    💙Charlotte💙

    OdpowiedzUsuń
  29. Noah nie zdołał się powstrzymać i parsknął głośnym śmiechem, kiedy Jerome zamiast przemilczeć temat, szczerze odpowiedział, że owszem – widać po Woolfie i Morettim, że są na siebie napaleni. Co prawda wolał o sobie w ten sposób nie myśleć, ale skoro drażniło to biednego Jerome’a, było warte więcej niż zwykle. I jeszcze to spojrzenie! Marshall naprawdę kusił los.
    - Spoko, spoko… Jeszcze zacząłbyś posądzać mnie o jakiejś niestworzone lub niemoralne rzeczy – odpowiedział wesoło i uśmiechnął się złośliwie. O tak, nie zamierzał mówić o szczegółach, ale na pewno dobrze było zasiać jakieś ziarno niepokoju w impulsywnym serduszku Jerome’a.
    Potem zmienili temat na nieco… bezpieczniejszy?
    - Oj, zdecydowanie… To zabawne, bo bardzo lubi jakiejś wycieczki na łono natury, rowery i te sprawy, a jednocześnie jest wygodnicki. Słyszałem kiedyś o jakiś luksusowych namiotach na pustyni. Myślę, że to byłoby w punkt – zażartował. – Pięciogwiazdkowe igloo pewnie też by się sprawdziło.
    Noah zastanowił się nad słowami Marshalla. Coś, co było tylko ich. To niełatwe zadanie. Nie mieli w końcu tak wielu wspólnych zainteresowań. Raczej po prostu potrafili się dzielić tym, czym się różnili. Lubili oglądać filmy, ale… to raczej nie był motyw na kolacje. Chociaż…. Może? Dało się coś wykombinować.
    - No dobra… coś mi świta – mruknął. – Ale w takim razie robimy potem wizytę w sklepie z agd – dodał. Dotarli w końcu do punktu z biletami i zaczęli przeglądać oferty.
    - Mówisz, że powinienem okraść bank? – mruknął Noah, gdy Jerome wydał z siebie taki dźwięk, jakby padł na zawał. Sam też przeglądał, co jest dostępne.
    - Ok… może to? Dość uniwersalne, ale są strefy VIP – powiedział i wskazał na bilety na koncert Coldplay’a [nie żeby Ace nie zasugerowała tego zespołu XD]. – Wydzielona strefa z miejscami siedzącymi… żeby nie czuł się przytłoczony tłumem – dodał Noah.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  30. — Przewidujesz dużo awaryjnych sytuacji? — zapytała jeszcze na moment wyłaniając zza drzwi lodówki i uniosła zaczepnie brew. Dobrze oboje wiedzieli do czego piła. Czasem naprawdę zachowywała się jak niewyżyta nastolatka, której hormony szalały, gdy tylko znajdowała się w pobliżu obiektu swoich westchnień, a tak się składało, że razem mieszkali!
    Nie oponowała, gdy to brunet przejął pałeczkę w kuchni. Przez tych kilka miesięcy zdążyła zauważyć, że gotował lepiej od niej, a ona cóż lubiła, gdy przyrządzone posiłki wprawiały ślinianki we wzmożona pracę. Przesłała mu przepis na jednym z komunikatorów po czym w pełni skupiła na córce z która krążyła to po kuchni, to po salonie i przy okazji zaglądała do leżących wszędzie kartonów. Musieli dobrze rozplanować ułożenie wszystkich rzeczy, bo cóż na pewno nieprędko zechce im się rozbić gruntowne porządki i reorganizację.
    Charlotte nadal nie dowierzała, że to był ich dom, ich wspólny dom. Za każdym razem, gdy ta myśl uderzała ją znienacka szukała wzrokiem Jeroma, a zielono-brązowe tęczówki wyrażały bezdenna miłość i fascynację. Mężczyzna włożył w remont ich czterech ścian ogrom serca i pracy, a rudowłosa wiedziała, że żadne słowa podziękowania nie będą wystarczające. Chwile wcześniej sama powtarzała mu, że to nie jest sen, a też najwyraźniej potrzebowała, żeby ktoś od czasu do czasu ją uszczypnął.
    Smakowity zapach Ratatouille zwabił ją z powrotem do kuchni, gdy Marshall nakładał potrawę na talerze. Wyglądało równie obłędnie co pachniało przez co jak na zawołanie zaburczało jej dość głośno w brzuchu. Nie pamiętała już nawet, czy rano zdążyła coś zjeść, czy tylko wlała w siebie kubek kawy z mlekiem. Nim usiadła do stołu nałożyła Aurorze jej obiad w postaci kolorowej papki. Domyślała się, że połowa z zawartości plastikowej miseczki wyląduje wszędzie tylko nie w buzi dziewczynki, ale powoli rozszerzali jej dietę, a i praca nad samodzielnością nie była niczym złym.
    Wbiła właśnie widelec w jedno z warzyw i na ułamek sekundy zamarła na wspomnienie więzienie. Nie chciała wracać myślami to tych chwil grozy. Nigdy chyba tak w życiu się nie bała, jak wtedy. Nie wyobrażała sobie, by Jeroma miało kiedykolwiek obok niej zabraknąć, obok niej i Aurory. Byli rodziną i nikt, ani nic nie mogło tego złamać!
    — Na Barbados? — wydukała odkładając sztućce na talerz. Jej dłonie zaczęły się delikatnie pocić, więc wytarła je niedbale o koszulkę. W tym całym zamieszaniu nie wrócili do rozmowy na temat jaj oficjalnego poznania rodziny Marshallów. Odchrząknęła i posłała ukochanemu nieśmiały uśmiech — To znaczy, jak najbardziej — nie chciała, by jej zdenerwowanie odebrał w kategoriach odrzucenia propozycji — Czyli za trzy tygodnie oficjalnie poznam Twoja rodzinę, hm? — w jej głosie dało się usłyszeć zdenerwowanie, ale również ekscytację. Zmierzała podziękować rodzicom Jeroma za to, że wychowali tak wspaniałego mężczyznę i teraz ona mogła u jego boku rok po kroku okładać sobie życie.
    — Może dzisiaj — wróciła w międzyczasie do jedzenia, więc robiła dłuższe przerwy na przełkniecie kolejnych kęsów — jak skończymy z porządkami to opowiesz mi o nich nieco więcej, co? — wolała się jakoś przygotować, jeśli w ogóle można się było przygotować na takie spotkanie. Nie miała pojęcia jak zareagują, gdy usłyszą cała ich historię, jak zobaczą Aurorę w jej ramionach i… Obawy zostały reanimowane, bo gdzieś tam cały czas sobie leżały uśpione od urodzin ukochanego.
    Po skończonym posiłku wrócili do rozpakowywanie kolejnych kartonów, a resztę na którą dzisiaj nie mieli już siły ani czasu poprzesuwali pod ściany, by nie tarasowały przejścia do żadnego z pomieszczeń. Rudowłosa delikatnym podstępem wmanewrowała Jeroma w usypianie córki, a sama w tym czasie czmychnęła do łazienki. Miała pewien plan, który zamierzała zrealizować przez wzgląd na to, iż była to ich pierwsza noc w nowym mieszkaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po niespełna dwudziestu minutach patrzyła w lustro z szybko bijącym serce i lekkimi rumieńcami na policzkach, których nie przykrył nawet ten drapieżny makijaż. Włosy podkręciła na lokówce, by dodać im sprężystości, na usta nałożyła wytrzymałą, czerwona szminkę, a ciało zdobiła czarna koronkowa bielizna, pas do pończoch i czarne pończochy. Dawno nie czuła takiej ekscytacji, jakby po rz pierwszy miała wyjść przed brunetem w takim zestawie, co w sumie nie było kłamstwem, bo dopiero co go kupiła na jednej z wyprzedaży. Zakładając czarne szpilki zauważył jak bardzo trzęsą się jej dłonie przez co zachichotała. Denerwujesz się jak Świeżak skarciła się w myślach i nim wyszła na korytarz narzuciła na siebie satynowy, czerwony szlafroczek. Oczywiście wpierw wystawiła głowę za drzwi, by upewnić się gdzie znajdował się mężczyzna.
      — Rory zasnęła? — zawołała niezbyt głośno, jednak na tyle, by ją usłyszał. Gdy się upewniła, ze nadal był w pokoju córki szybko czmychnęła do ich wspólnej sypialni.
      Na moment zamknęła drzwi, zasłoniła okna, włączyła muzykę, a także zapaliła czerwone lampki, na które uparła się po zamontowaniu w pokoju rury do pole dance’u. Poklepała się delikatnie po policzkach dodając sobie otuchy i delikatnie otworzyła drzwi.
      — Kochanie — zawołała uroczym głosem — zapraszam — i zniknęła wewnątrz pokoju, w którym teraz panował półmrok. Ustawiła się za metalowym rurką nadal będą okryta satynowym materiałem. Czekała, aż bursztynowe ogniki spotykają się z jej rozpalonym spojrzeniem.
      — A teraz siadaj — wskazała mu łóżko, a cała jej postawa mówiła, ze lepiej dla niego, by się nie sprzeciwiał. Lubiła sobie czasem odrobinę podominować, bo dodawało to ukochanej przez nią pikanterii. Gdy muzyka się zmieniła jednym ruchem zrzuciła z siebie satynowy szlafrok, a następnie niespiesznie chwyciła metal w obie ręce i zaczęła wokół niego krążyć. Krok za krokiem, a wzrok utkwiony w jednym punkcie jakim był oczywiście Marshall. Niekontrolowanie oblizała usta i w końcu się wspięła na rurkę, by zacząć swój pokaz. Idealnie trafiała z akrobacjami w kolejne takty to przyspieszając to zwalniając. Nie wiedzieć kiedy pozbyła się z nóg obcasów i na palcach postanowiła podejść do bruneta.
      Welcome home Sunbeam— szepnęła i pchnęła go na łóżko i wspięła się na niego okrakiem. Zawisła wspierając się na ramionach, by chwile później zacząć obsypywać jego twarz i szyje pocałunkami.

      💙Charlotte💙

      Usuń
  31. Ostatnio wiele się pozmieniało. Charlotte czuła jak od dłuższego czasu życie mknie niczym najszybsza kolejka. W jej życiu zapanował względny spokój, możliwe nawet zagościła się rutyna. Wstawała rano, by zrobić sobie filiżankę kawy, spróbować usmażyć zjadliwe naleśniki. Szła do pracy, a gdy ta zaczynała się dopiero wieczorem, kobieta miała czas na zajęcie się swoim pieskiem lub jakieś delikatne ćwiczenia rozciągające. Międzyczasie ciągle tęskniła za swoim chłopakiem. Nie chciała być jednak tą natrętną czy kontrolująca dziewczyną, która wypisuje do swoich partnerów non stop. Doskonale rozumiała jaką pracę ma Jason, że niejednokrotnie po przylocie wysyła jej tylko uspokajającego sms’a, że doleciał bezpiecznie i zazwyczaj odpoczywał. Gdy wracał, czas spędzali ze sobą i tak w kółko. Mimo to, Charlotte miała wrażenie, że z każdym dniem ma mniej czasu na zwykłe czynności, a jej egzystencja zaczyna powoli przypominać bieg. Nie potrafiła tego zrozumieć. Ostatecznie, nie działo się aktualnie nic wielkiego. Charlie miała wreszcie swój upragniony spokój, stabilizację i poczucie bezpieczeństwa, a mimo to czas płatał jej figle.
    W końcu postanowiła jakoś to uporządkować. Postanowiła lepiej zarządzać swoim czasem, nauczyć się tego małymi kroczkami, by pozbyć się tego uczucia niedoczasu. Na początku wychodziło jej to raczej średnio, jednak powoli, z dnia na dzień wychodziło coraz lepiej. Czasu znalazło się na tyle, by odnowić swoje stare znajomości, troszkę o nie zadbać, by kompletnie nie uschły, ani nie upłynęło tyle czasu, że w końcu zrobi się zbyt niezręcznie.
    Postanowiła w pierwszej kolejności spotkać się z Marshallem. Była ciekawa, co u niego, jak sobie radzi. Zatrzymała się na etapie jego separacji i planów o rozwodzie, miała nadzieję, że wszystko poszło tak, by on i jego być może była żona mogli żyć zwyczajnie szczęśliwi.
    Jak się okazało, Jerome chętnie przystał na jej zaproszenie do niedawno otworzonej knajpki z fast foodami. Może nie było wytwornie, ale przecież nie o to chodziło, prawda? Chciała po prostu zobaczyć się z dawno niewidzianym znajomym, zjeść jakieś, miała nadzieje, dobre i tłuste jedzonko, a potem być może wyskoczyć jeszcze na drinka czy dwa lub gdziekolwiek ich poniesie. Poza tym nie uważała, żeby jakaś wytworna restauracja była najlepszym pomysłem. Znała Marshalla dość długo, właściwie za czasów gdy ledwo starczało jej od pierwszego do pierwszego. Wsunęła na siebie zwyczajne jeansy i koszulkę, a na nogi wsunęła trampki i oto w takim niegodnym jej nazwiska stroju jak to mawiał jej brat, wyszła na spotkanie. Czasami Charlie tęskniła za tymi momentami, gdzie mogła po prostu nieco powrócić do tych czasów, gdy mogła być zwykłą, przeciętną kobieta z Nowego Jorku. Oczywiście, jej życie było wtedy tragedią i zdawała sobie z tego sprawę. Nie chciała tam wracać, nie chciała bać się każdego kroku, ani cienia. To życie, które wiodła teraz było jak los na loterii, co jednak nie znaczyło, że było usłane samymi płatkami róż. Bardziej całymi różami, z wieloma kolcami.

    [ Dobra, zaczęcie takie sobie, ale obiecujemy, że później się poprawimy ;)]

    Charlotte aka Naya

    OdpowiedzUsuń
  32. Rudowłosa pomimo zapewnień ze strony ukochanego, a również tych nieco bardziej obiektywnych od Jamiego, obawiała się poznania rodziny Marshalla. Co jeśli ona miała okazać się dla nich wyjątkiem od reguły i mieli jej nie polubić? A może ktoś pomyślałby, ze wykorzystuje bruneta i jeszcze wmanewrowała go w ojcostwo? Najbardziej jednak obawiała się tego, że mieliby nie zaakceptować Aurory, która okazał się ich najcenniejszym skarbem. Chciała, by córeczce niczego nie brakowało, a co za tym szło również pełnej rodziny z całym inwentarzem w postaci dziadków, cioci i wujków. Czuła, że zawiodłaby jako matka, gdyby skazała ją na szydercze spojrzenia lub poczucie wyobcowania w gronie najbliższych im osób – z obu stron.
    — Dobrze wiesz o co mi chodzi — wymierzyła widelcem w Jerome’a, gdy tak się z niej śmiał wspominając o ustalaniu dress codu. — Co jeśli mnie nie polubią albo nie pokochają Rory? — dla siebie nawet nie prosiła o nic więcej, jak o polubienie, jednak dla maleństwa chciała zagarnąć całość. Gdy wspomniał o notatkach zgromiła go wzrokiem, ale odezwała się dopiero po chwili gdy przełknęła spory kęs.
    — A żebyś wiedział, że będę robić notatki i nie wyskoczę im w samym ręczniku — pokazała mu język niczym obrażone dziecko, które musiało postawić na swoim. W zielono-brązowych tęczówkach na szczęście stres został wypłoszony przez rozbawienie. W głębi duszy wiedziała, że ludzie, którzy wychowali Jeroma nie mogli być straszni, a mimo to nie potrafiła podejść do tego wyjazdu ze spokojną głową. Pierwszy raz chyba zależało jej, by ktoś ją zaakceptował i polubił, a przez tyle lat w Nowym Jorku miała w nosie innych, że odwykła od tego uczucia. Teraz zdawała się nim po ludzku przytłoczona.
    — Właśnie! Całkiem zapomniała, ale Chris pytał kiedy mógłby do nas wpaść — powiedziała z szerokim uśmiechem. Przez te zawirowania z Urzędem Imigracyjnym, jak i przeprowadzką kompletnie zapomniała o tym poinformować bruneta. — oczywiście powiedziałam mu, że jak tylko się urządzimy w nomy domu — dodała od razu, by ukochany nie pomyślała, że lada moment na głowę zwalą im się goście. Młodszy braciszek bardzo ubolewał, że jeszcze nie dane było mu poznać siostrzenicy, a także samego Jeroma, o którym to słyszał nie tylko od Charlotte, ale również od rodziców. Nie ufał do końca im opinii, bo przecież Colina też przyjęli w miarę z szerokimi ramionami, a wszyscy dobrze wiedzieli jak to się skończyło i sam chyba nie miał być do końca spokojny o siostrę, dopóki nie pozna Marshalla twarzą w twarz.
    Panna Lester była wdzięczna losowi za to, że odzyskała brata i tym razem ich więź wydawała się jeszcze silniejsza. Nie dzieliły ich żadne sekrety, a miłość zwyciężyła nawet najgorszy okres, do którego żadne z nich nie lubiło i co ważniejsze nie zamierzało wracać. Na razie wrogiem numer jeden była różnica czasów, jednak to miało się niebawem zmienić – tylko, że rudowłosa jeszcze o tym nie wiedziała. Christopher po skończonych studiach zamierzał przylecieć do Stanów, a konkretniej do Nowego Jorku na kontrakt. Nie chwalił się tym prawie nikomu, a na szczęście Grace a Anthonym potrafili trzymać język za zębami, gdy się o to ich poprosiło. Chris zdawał sobie sprawę, ze ukończenie architektury to jedno, a drugie znalezienie pracy w zawodzie. Udało mu się załapać na projekt podczas ostatniego roku, który zapewniał właśnie roczny kontrakt w Wielkim Jabłku. Musiał oczywiście pomyśleć o zakwaterowaniu, ale tym zamierzał się martwić dopiero po przylocie skoro miał siostrę, która już żyła w tym samym mieście.
    Tymczasem niczego nieświadoma rudowłosa urządzała się w nowym lokum wraz ze swoim ukochanym. Nadal nie wierzyła, że te cztery ściany, to są ich cztery ściany. Pewnie miało jeszcze trochę czasu upłynąć nim zapamięta gdzie co się znajduje, bo to, ze czuła się tu jak w domu nie podlegało w ogóle wątpliwości. Dlaczego? To było proste, ponieważ wiedziała, że jej dom jest dokładnie tam, gdzie znajdował się Jerome i Aurora. Nic więcej do szczęścia nie potrzebowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy mężczyzna w końcu dołączył do niej w sypialni i usłyszała to krótkie cholera nie potrafiła powstrzymać uśmiechu satysfakcji. Dokładni taki efekt chciała otrzymać. Przez to, że zaczęli się ze sobą spotykać po narodzinach Aurory musieli dla siebie wyrywać te intymne momenty zapomnienia. Tymczasem Charlotte chciała brunetowi unaoczni z kim tak naprawdę się związał. Potrafiła być ułożoną panią grafik z agencji reklamowej, roześmianą i roztrzepana młodą mamą, ale gdy przychodziła potrzeba w sypialni potrafiła pokazać pazury. Nie wstydziła się tego, że lubi seks, czy zmysłowe tańczenie na rurze i kuszenie partnera, co było jednym z niewielu plusów jakie zawdzięczała swemu poprzedniemu zatrudnieniu. Sama czerpała satysfakcje z każdego błysku w bursztynowych tęczówkach oraz postawie mężczyzny. Ona dla świata mogła wirować, a ona dla niej, jednak zawsze stałym punktem była właśnie Jerome.
      Wykonywała kolejne sekwencje, a mięśnie zdawały się działać na zakodowanej przez godziny treningów pamięci. Nie czuła zmęczenia, a na skórze nie wystąpiła chociażby jedna kropelka potu, jeszcze nie, bo nie miała wątpliwości, co do tego, że to się zmieni. Wiedziała, że to co robi, robi cholernie dobrze, a to wręcz sprawiało, ze pulsujące pożądanie zaczynało przybierać fizyczna formę ucisku w podbrzuszu. Och jaka ona miała na niego ochotę, jednak dała radę wytrzymać do końca piosenki, a co za tym idzie swoistego układu nim postanowiła pchnąć go na łóżko. Gdyby tylko wyspiarz wypowiedział swe wątpliwości na głos odnośnie jej majtek, to pewnie zachichotałaby cicho i pokazała mu, że specjalnie nałożyła je jako ostatnie, by nie naruszać pasa z pończochami – cóż tez nie chciała z nimi tak szybko rozstawać. Czuła się w nich cholernie seksowanie.
      Zachłysnęła się powietrzem, gdy ją tak zdecydowanie do siebie przycisnął i wyraźnie poczuła, czym jej mały pokaz zaowocował. Przygryzła dolna wargę chcąc powstrzymać pełen satysfakcji uśmieszek. W zielono-brązowych oczach tańczyły rozpalone ogniki, których nie należało już gasić, a jedynie podsycić i sprawić, by całkiem się wypaliły w spełnieniu. Uniosła brew słysząc te odrobinę bezczelne słowa z ust ukochanego. Czy była zniesmaczona? Nie, raczej jeszcze bardziej podniecona, ponieważ lubiła go również w takim wydaniu.
      — Z przyjemnością — zamruczała nim wpił się w jej usta, a ona równie żarliwie odpowiedziała na jego pocałunek. Jęczała, gdy zacisnął dłoń na piersi nadal okrytej koronkowym stanikiem, który podrażniał wrażliwe na pieszczony suki. Mimo ograniczonego pola do popisu starała się rytmicznie o niego ocierać czując każdą, nawet najmniejszą reakcje mężczyzny. W głowie jej szumiało, a pod przymkniętymi powiekami zdawały się tańczyć gwiazdy. Dłońmi starał się jakoś dostać do tych cholernych, dresowych spodni, jednak była zbyt blisko, aż z frustracji przygryzła jego wargę.
      — Daj się rozebrać — sapnęła i dosunęła się od niego, by wraz z dresami pozbyć go również bokserek. Na moment klęczała tak i patrzyła na niego z góry, jedynie opuszkami palców błądząc po mięśniach na brzuchu i niebezpiecznie blisko podchodząc newralgicznych stref. — Kurwa… — wyrwało się jej za zachwytem, bo nadal nie dowierzała, ze to wszystko działo się naprawdę, to, ze byli razem i że było im tak dobrze, a zaraz miało być jeszcze lepiej. W końcu znów się nad nim pochyliła złączając ich języki w chaotycznym, acz smakowitym tańcu. Nie powstrzymywała błądzących rąk ani jęków, skoro za ściana nie było sąsiadków, którzy o poranku mogliby być zgorszeni ich widokiem na klatce schodowej. Była go spragniona, jakby nie mieli dla siebie czasu przez co najmniej kilka miesięcy, a nie zaledwie tydzień! Miała ochotę błagać, by przeszli do konkretów, jednocześnie nie chcąc przerywać tej przyjemnej tortury dla nich obojga.

      Charlotte🌶️🌶️

      Usuń
  33. Solowy pokaz baletu nie było tajemnicą dla Jerome’a, więc nie było z czego się aż tak cieszyć, że Jaime mu powiedział. I tak by to zrobił. Najpierw trzeba było uciszyć mężczyznę, żeby przez przypadek nie zaczął wymieniać jakiś strasznych i żenujących rzeczy, jakie Moretti mógłby przygotowywać dla swojego chłopaka. No, tajemnicą to było dla samego Noah. Sam zainteresowany się dowie w swoim czasie... czyli na swoich urodzinach.
    Jaime uniósł brew wyżej, spoglądając na przyjaciela, kiedy ten wykrzyknął „Balet?!”. No, balet.
    – Ja też tego o sobie nie wiedziałem, ale... Kurczę, podoba mi się ten taniec. Nie, żebym planował zmieniać karierę, bo nie zamierzam, ale... tak na raz, może dwa będzie okej – uśmiechnął się lekko. – Też się zastanawiam, co on na to powie i również mam nadzieję, że mu się spodoba. Wiesz, to nie tak, że tylko to będę dla niego miał. I... wracając do tego baletu... człowieku, czy ty widziałeś te ruchy?! Jakie to wszystko jest... perfekcyjne? Wyciągnięte kończyny, palce, wyprostowane plecy, gładkie przejścia... cholera jasna.
    Już nie chciał dodawać, że jemu do „bycia perfekcyjnym” było daleko, nawet nie widział czegoś takiego na horyzoncie, miał wiele za uszami i tak dalej, ale ten taniec był prawdziwą sztuką. A on polubił sztukę, bardzo. Pewnie przez Noah. No i dotychczas ćwiczył na siłowni, walczył na ringu, swego czasu bił się w barach i na ulicach, a tańczył na domówkach i w klubach, zatem daleko mu było do tej... delikatności. Może można to było nazwać jakimś symbolem przemiany czy coś?
    – Nawet często mówisz mądre rzeczy. Nie aż tak często, ale dość często – zaśmiał się. – To akurat nie było mądre zdanie – dodał, wciąż się podśmiechując. – Och, nie sądzę, że by się ze mną przeprowadził na Barbados. Niezbyt chętnie podchodzi do tego tematu – przyznał, ale uśmiechnął się pod nosem. Jaime nie zamierzał przekonywać Noah do zamieszkania w miejscu, w którym mieszkać nie chciał. W końcu Jaime też by nie chciał być namawiany do czegoś, czego robić nie chciał. Chociaż... jak wielkim fanem ciepła i morza (czy basenów... no, ogólnie zbiorników wodnych) by nie był, tak... chyba mógłby przeprowadzić się na Antarktydę, gdyby Noah marzyło się coś takiego.
    Później jechali dalej. Jaime oglądał teren dookoła. W końcu mógł dostrzec lotnisko. Lotnisko. Czyli samoloty. A co chcieli kiedyś zrobić z Jerome’em, a co było związane z samolotami? Skok ze spadochronem!
    Moretti otworzył szeroko oczy, oglądając to wszystko. W końcu spojrzał na przyjaciela.
    – Jasna cholera, Jerome! – zaśmiał się na jego pytanie. Też zaczął się denerwować. I ekscytować. Sam nie wiedział, co było większe – stres czy podniecenie na samą myśl o skoku. – Oszalałeś! W ogóle nie jestem przygotowany psychicznie! No, dobra, nie oszukujmy się. Nigdy bym nie był na to gotowy – dodał, znów się śmiejąc. Taka chyba reakcja na to wszystko.
    W końcu zaparkowali, a Jaime wyskoczył z auta. Niedaleko jakiś samolot właśnie wzbijał się w powietrze. Było trochę głośno, ale do wytrzymania.
    – Jak tak dalej pójdzie, to się uzależnimy od adrenaliny – stwierdził, podchodząc do Jerome’a. Klepnął go w ramię. – Chodźmy!
    Rozejrzał się, a kiedy dostrzegł miejsce, w którym prawdopodobnie mogli pokazać swoje wejściówki i z którego najpewniej zostaną skierowani dalej, ruszył w tamtą stronę. Pewnym siebie krokiem. No. To się pewnie już za momencik zmieni...
    – Jak nam się uda, to znaczy, skoczymy i przeżyjemy, to chyba faktycznie będziemy musieli się upić.

    podjarany na maksa Jaime

    OdpowiedzUsuń
  34. Nie ukrywała tego, że obawia się konfrontacji z rodzina ukochanego, jednak nie zamierzała tchórzyć. Skoro niejako już planowali wspólny wyjazd miała dołożyć wszelkich starań, by on wypalił. Znalezienie odpowiedniego lotu i biletów w takich cenach, by nie przyszło im zbankrutować może nie miałoby proste, ale wiedząc o tym z wyprzedzeniem rudowłosa już mogła się za nimi rozglądać.
    Temat Barbadosu został naturalnie wyparty przez ten dotyczący młodszego brata Charlotte. Chciała poinformować Jeroma nieco wcześniej o tym, że rozmawiała z Christopehrem na temat jego przylotu do Nowego Jorku, jednak całe zamieszanie z przeprowadzka sprawiło, że o tym zapomniała. Nie mogła się jednak doczekać, aż Aurora pozna swojego wujka, który tym razem na pewno nie miał ewoluować w tatę. Była ciekawa reakcji każdej ze stron.
    — Za dwa tygodnie? — powtórzyła, a oczy widocznie jej zalśniły, niczym dziecku, któremu podarowano wymarzony prezent pod słońcem. Cóż stęskniła się za Protectorem, który był dosłownie jej bratnia duszą. Rzadko się zdarzało, by rodzeństwo było aż tak zgrane, a tymczasem nawet różnica wieku nie wpłynęła na to, by ich wieź została jakkolwiek zachwiana. — To ja mu może już napiszę — brakowało tylko, żeby z radości zaczęła przebierać nogami pod stołem. Chwyciła smartfona, który leżał na stole i szybko skleiła wiadomość dla Chrisa, która brzmiała mniej więcej tak: Zbieraj swoje szanowne cztery litery i przyjeżdżaj do NYC za dwa tygodnie!. Przez różnice czasu pomiędzy Stanami, a Anglia nie spodziewała się natychmiastowej odpowiedzi i takowej również nie otrzymała. Dzięki temu jej myśli nie były zaprzątane organizacją przylotu braciszka, a czymś o wiele przyjemniejszym.
    Do rudowłosej również nie docierało, że ta przestrzeń miała być już ich sypialnią, a łóżko wraz z materacem, które wspólnie wybierali miało zostać przetestowane tej nocy po raz pierwszy, drugi i, och miała nadzieję, że i trzeci. Była go spragniona, a wiedziała, że musieli korzystać z chwil, gdy Rory współpracowała smacznie śpiąc za ścianą.
    Zielono-brązowe tęczówki błądziły po całym ciele mężczyzny, jednak największa uwagę skupiając na twarzy, która nie skrywała wzajemnej fascynacji i zadowolenia z obrotu obecnej sytuacji. Przez ciało kobiety przeszedł przyjemny dreszcze rozchodzący się ciepłem, aż po koniuszki palców u stóp. Nie sądziła, ze z każdym kolejnym zbliżeniem nadal będzie tak na niego reagować. Nie był przecież już zakazanym owocem, a mimo to ich przekomarzania sprawiły, ze ogień na nowo szalał wewnątrz dwóch splątanych ze sobą ciał.
    Nagle przerwany pocałunek wprawił ja w konsternacją, jednak szybko słowa mężczyzny rozjaśniły o co chodziło. Roześmiała się nieco ochryple, by jednocześnie w miarę możliwości pomóc mu ze ściągnięciem koronkowych majtek. Nagle jednak zaprzestała kręcenia się na wszystkie strony i z błogim uśmiechem przyglądała się ukochanemu, który nad nią, a może przed nią klęczał. Ten widok miał się jej nigdy nie znudzić, co więcej sprawiał, że na moment zapominała jak poprawnie oddychać, a serce niemal wyrwało się z klatki piersiowej. Dopiero, gdy ich usta ponownie złączyły się w pocałunku wydawała się ocknąć z przyjemnego otępienia. Pozwoliła mu przejąc całkowitą kontrole nad ich wspólna przyjemnością, jedynie dłońmi leniwie błądziła po ciele, które znajdowało się tak blisko niej. Elektryzujące dreszcze znajdowały swoje źródło we wszystkich miejsca, których dotknął brunet przez co nie potrafiła powstrzymać jęknięć, a także tego jak dopasowywała się pod jego dłońmi, ustami, pod nim całym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Och tak — jęknęła w odpowiedzi na jego słowa i dotyk, które sprawiły, że lada moment doszłaby na skraj. Mogła zrezygnować ze snu na rzecz tych tortur. Gdy palce niespodziewanie znalazły się w jej wnętrzu niekontrolowanie krzyknęła jego imię, a oczy otworzyła szerzej przez co mógł dojrzeć w nich ten ogień, który podsycali od chwili przekroczenia progu sypialni. Konsumował wszystko na swej drodze, a w tym ją sama, jednak było to tak cholernie przyjemne spalanie. Nie miała dość silnej woli, by przejmować stery i jedynie odpowiadała na każdy, nawet najmniejszy ruch Jeroma.

      Charlotte🌶️🌶️

      Usuń
  35. Kompletnie nie panowała nad swoim ciałem i było ono podatne na łaskę, bądź niełaskę bruneta. Nigdy nie obchodziło jej czy sąsiedzi usłyszą ja podczas miłosnych uniesień, jednak chyba z tyłu głowy miała jakieś zahamowania, ponieważ teraz już od początku nie zaciskała ust w wąska linię, a pozwalała uciekać dźwiękom rozkoszy. Mimo, że z Jeromem byli stosunkowo krótko, a przynajmniej tak wydawało się rudowłosej, to mężczyzna bardzo szybko ją rozpracował i z wyuczoną wręcz precyzją doprowadzał na skraj. Wolała nawet nie zastanawiać się nad tym, czy Jen albo jakakolwiek dotychczasowa partnerka wyspiarza miała się z nim tak dobrze, jak ona, bo takie gdybanie nie przyniosłoby nikomu niczego dobrego. Lester widziała tylko tyle, że jej nigdy z nikim nie było tak nieziemsko jak z nim – a co tu ukrywać, miała z kim porównywać umiejętności Marshalla.
    Nie była świadoma tego, że gdy krzyknęła imię ukochanego złamała w nim wszelkie blokady. Miała wrażenie, że rozpada się na tysiące drobnych kawałków, które tylko on potrafił zespolić w całość. Zachłysnęła się powietrzem po raz drugi, gdy sprawne palce zastąpiło coś o wiele okazalszego. Całe jej ciało się napięło przy tym zaciskając się na męskości Jeroma niemal pulsującymi falami. Kompletnie go nie poznawała,jednak ta bezwstydna strona bardzo, ale to bardzo jej odpowiadała.
    Fuck me! — wykrzyknęła wyginając się w łuk, gdy przygryzł płatek jej ucha. Miała ochotę na nieco pikanterii, a on zdawał się to wyczuwać idealnie. Dla niego mogła zmienić się z świętoszki - która nigdy nie była, w wyrachowana pannę lekkich obyczajów. Tej nocy ona również nie zamierzała mu dać pospać, nawet jeśli jutro miała mieć odrobinę kłopoty z chodzeniem, czy usiedzeniem dłużej w jednej pozycji, to wiedziała, że będzie warto!
    Warknęła w niezadowoleniu, gdy tak nagle zwiększył między nimi dystans. Otworzyła wcześniej przymknięte powieki, jakby to, że się z niej wysunął było kubłem zimnej wody w upalny dzień. Cała sobą wyrażała niezadowolenie, choć szybko zastąpił je zadowolony uśmieszek, ponieważ do jej uszu dotarło polecenie Jeroma.
    Jakoś zebrała się w sobie i odwróciła ustawiając się na klęczkach, a z przodu wspierając się na wyprostowanych rękach. Nie wiedziała czy takiej pozycji oczekiwał od niej kochanek, ale przecież nic im nie przeszkadzało w tym, by za moment miała ona ulec zmianie. Poruszyła niecierpliwie wypiętą, jędrna pupą zerkając znad ramienia na uosobienie pożądania. Nieświadomie przygryzła dolną wargę, a jej zamglone spojrzenie wyrażało jak bardzo przepadała. Przepadła dla niego. W tym momencie nie liczyło się nic poza ich dwójką oraz przyjemnością, która miała wypełnić ich ciała nie raz tego wieczoru.
    — Kochanie — jęknęła zniecierpliwiona, gdy nadal ich ciała były zbyt daleko od siebie. Rude pukle częściowo opadły na jej nagie plecy, a częściowo okalały jej twarz z przodu, jednak w niczym nie przeszkadzały.
    Charlotte🌶️🌶️

    OdpowiedzUsuń
  36. Nie była ekspertem jeśli chodziło związki, jednak po tym jak życie wywróciło się jej kilkukrotnie do góry nogami, śmiała sądzić, iż przyjaźń powinna być fundamentem miłości. To jak nieświadomie egzystowali obok się siebie z Marshallem tyle lat umocniło ich więzy, by teraz mogli bez obaw doświadczać każdej z wielu strony tej drugiej osoby. Rudowłosa może i nie poznała wcześniej bruneta od tej strony, jednak jak widać nie było to nic straconego.
    Pewność siebie emanowała z Jeroma, co tylko pannie Lester dało podstawy do tego, by z niecierpliwością wyczekiwać zaplanowanych przez niego przyjemności. W podbrzuszu ponownie poczuła przyjemny ucisk, który tylko czekał na uwolnienie. Wypięte pośladki tylko prosiły o to, by mężczyzna się nimi zajął,a wrażliwe sutki pod koronkowym materiałem prosiły o więcej. Na ciele Angielki pojawiły się drobne kropelki potu, ale również zaczerwienienia w miejscach, gdzie skóra była odpowiednio dopieszczona przez partnera. Jej naturalnie blada karnacja miała to do siebie, że bardzo szybko potrafiła zmienić kolor, nie to co opalone ciało Jeroma na którego widok miękły kobiecie kolana. Teraz nie mogła na to pozwolić zważywszy na pozycję w jakiej się znalazła.
    — Ale Twoja — odpowiedziała z przekorą i błyskiem w oku. Chyba oboje mieli to do siebie, że czasem nawet podczas szaleńczego wyścigu do spełnienia lubili sobie porozmawiać.
    Czując go w sobie po raz kolejny jęknęła z ulgą, ponieważ wydawało się, ze tylko tego teraz potrzebowała, by poczuć, że żyje. Mocno zaciśnięte palce na biodrach miały zapewne zostawić trwalsze ślady niż reszta pieszczot, lecz wcale jej to nie przeszkadzało. Pragnęła go czuć blisko i wszędzie, tak jakby przekroczenie jednych granic dawało światło na kolejne. Głowa na moment jej opadła, a zarówno ręce jak i nogi zadrżały z przyjemności. Musiała się skupić na tym, by nie wylądować znów twarzą w poduszce, a udało się w to w momencie, w którym poczuła przyjemny, ciepły ciężar na swoich plecach.
    Wypięła mocniej tyłek, gdy ten ugryzł wrażliwa skórę na ramieniu i nawet starał się walczyć o przyspieszenie tempa, jednak w tej pozycji to Jerome miał władze, a ona mogła tylko pojękiwaniem i wyrwanymi słowami błagać, by czynił to szybciej. Płonęła jednocześnie wiedząc, że to jeszcze nie był koniec, a dopiero wspinaczka na sam szczyt. Pas, jak i pończochy okazały się strzałem w dziesiątek sądząc po reakcji mężczyzny, ale także jej własnego ciała. Ta minimalna warstwa ubrań drażniła ją od samego początku do końca potęgując doznania.
    Serce chciało się jej wyrwać z piersi, a walka o oddech wydawał się niemal męką, gdy już wiedziała że jest o krok. Na szczęście brunet nie droczył się z nią niepotrzebnie i doznała spełniania kilka sekund wcześniej od niego samego. Opadała na przedramiona nadal starając się w odpowiedniej pozycji utrzymać dolną część ciała, jednak gdy i on dotarł celu bezpiecznie opadła na miękką, wymięta już pościel. Nie docierało do niej, ze po raz kolejny zachowali się skrajnie nieodpowiedzialnie zapominając o zabezpieczeniu i pewnie mieli o nim nie pamiętać przez całą resztę nocy, jednak czy to było teraz ważne? Potrzebowali siebie, swej bliskości i braku pruderyjności.
    — Oj tak — zaśmiała się nadal maja przymknięte oczy, bo tak tylko mogła się dostatecznie uspokoić. Czuła jeszcze przez kilka dobrych minut jak drżą jej nogi i pewnie, gdyby teraz zechciała wstać, to byłoby to niemożliwe. Nie miała jednak dać tak szybko za wygraną i przekraczając sięe na brzuch odnalazła dłonią tors kochanka na którym to zaczęła kreślić nieznane nikomu wzory.
    — A wiesz, ze to dopiero początek, prawda? — zamruczała patrząc wprost na przystojną twarz teraz okalana długimi włosami które dodawały tylko większego uroku. Zielono-brązowe tęczówki odzwierciedlały odradzający się głód.

    🌶️Charlotte🌶️

    OdpowiedzUsuń
  37. Podświadomie ciągnęło ją do niego w każdy możliwy sposób, o czym świadczył chociażby ten niepozorny dotyk, którym nagradzała ukochanego. To co właśnie przeżyli było niepowtarzalne z wielu względów, jednak wiedziała, że nadal będą starać się doskoczyć do wysoko ustawionej poprzeczki. Odrobina poświęcenia, za niesamowite doznania podczas spełnienia, to nie była zbyt wygórowana cena.
    — Od razu zamieszania — prychnęła z uśmiechem na ustach — myślałeś, że ten metal tu będzie stał tak dla ozdoby? — lekko z niego zadrwiła skinieniem głowy wskazując rurę do pole dancu, której temperatura już dawno wróciła do normy.
    — Och sam… — zdążyło się jej wyrwać, jakoby miała zaraz wypunktować mu dlaczego nie miał racji i wcale nie radził sobie sam. Rzucona groźba jednak zasznurowała jej usta i sprawiła, ze w podbrzuszu na nowo zapłonęło pożądanie. Nawet szczery śmiech bruneta nie wybił kobiety ze stanu w jaki wprowadziło ją tych kilka słów. Nie oponowała, gdy sprawnie zmienił ich pozycję, a widząc, że zamierza przed nią uklęknąć niemal boleśnie przygryzła dolną wargę. Niewielu mężczyzn było tak chętny, by zaspokajać swoja partnerkę przy pomocy ust, a jeszcze mniejsze grono potrafiło to robić dobrze. Na całe szczęście dla Charlotte, Jerome radził sobie perfekcyjnie.
    Wiła się pod nim w rozkoszy nie mogą uformować w myślach żadnego słowa, więc nawet jej jęki wydawały się bardziej zwierzęce niż wcześniej. Dala się pochłonąć doznaniom do tego stopnia, że jeszcze chwila, a naprawdę by odpłynęła. Tego się nie spodziewała i z lekkim zaskoczeniem dochodziła do siebie, by chwilę później bez oporów dać się porwać Morfeuszowi do krainy snu.
    Płacz dziecka był najdoskonalszym budzikiem świata, ponieważ nie potrafiła i nie chciała go ignorować. Ciężkie powieki, jednak nie współpracowały, a obolałe ciało wręcz krzyczało, że chyba upadła na głowę i wstanie na równe nogi. Była więc niezmiernie wdzięczna Jeromowi, że to on zaoferował się pójść do córki. Miała tymczasem chwile, by przekręcić się z brzucha na plecy i nakryć kołdrą, która poza nowym płynem do płukania pachniała również nimi – w dobrym tego słowa znaczeniu. Przed oczami jak na zawołanie stanęły jej sceny poprzedniej nocy, która w sumie skończyła się nie tak dawno temu. Na usta wypłynął rozmarzony uśmiech, który zmienił się w pełen miłości, gdy do pokoju wszedł Marshall z Rory na rękach.
    Panna Lester każdego dnia była pod wrażeniem tego w jakim tempie rozwijała się i rosła ich kruszyna, bo jeszcze nie tak dawno nie było mowy,by sama do niej podpełzła. Przytuliła maleńkie ciałko i ułożyła się wygodniej, by nikomu nie zrobić krzywdy. Aurora przymknęła powieki, jakby zapach mamy pozwolił jej na chwile znów udać się do krainy snów.
    — A my cieszymy się, że mamy Ciebie — odszepnęła po chwili Charlotte, a głos jej nieco zadrżał, bo docierało do niej, że to nie było już tylko piękne marzenie, a rzeczywistość. Po policzku spłynęła pojedyncza łza, które nawet nie kłopotała się usuwać, a serce nieco przyspieszyło. Oboje tak wiele przeszli w życiu, czy właśnie teraz mogli odetchnąć w spokoju i cieszyć się z tego co tu i teraz? Miała nadzieję, że tak właśnie było, a ona nie pragnęła niczego więcej. Bała się wręcz, ze gdyby śmiała poprosić o coś więcej brutalnie odebrano by jej to co właśnie zyskała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przymknęła powieki, jednak cały czas balansowała na granicy jawy i snu, bo obawiała się tego, ze mogłaby Aurorze zrobić niechcący krzywdę. Nie miała tez pojęcia jak długo tak leżeli wszyscy we troje, lecz w końcu rozdzwonił się jej telefon leżący na stoliku nocnym. Był to punkt zapalny, bo nim rudowłosa ostrożnie po niego sięgnęła dziewczynka rozpłakała się wniebogłosy.
      — Cholera — warknęła pod nosem i tym samy już nie siliła się na delikatnie wstanie z łóżka. — Halo — ton głosu pozostawiał wiele do życzenia, ale była w końcu siódma rano i to w niedzielę! Ktokolwiek do niej dzwonił powinien domyślać się, że Lotta nie będzie w wyśmienitym humorze. — Chris na litość boską wiesz która jest u nas godzina? — westchnęła jednocześnie wolną dłonią starając się uspokoić płaczącą córkę, która nadal leżała u boku Marshalla. Brat tak się ucieszył z wysłanej przez rudowłosą wiadomości, że jak tylko upewnił się, iż nie dzwoni w środku nocy wykonał telefon. Nie wziął poprawki na to, ze był weekend, bo kto by tam przywiązywał uwagę do dni tygodnia, prawda?
      — Przepraszam, ale nie mogłem się już doczekać, żeby do ciebie zadzwonić — skrucha w jego głosie nieco załagodziła sytuację, a kilka kolejnych minut wymieniali z Charlotte wszelkimi szczegółami dotyczącymi jego przylotu. Okazało się, ze braciszek już kupił bilet i teraz pozostało mu tylko spakować walizkę. Nie wiedzieć kiedy do rozmowy włączyli się rodzice na trybie głośnomówiącym dopytując co u ich wnuczki oraz u Jeroma. Mama jak zwykle narzekała, że Angielka do niej zbyt rzadko dzwoni i może oni, by tak z tym Christopherem przylecieli. Na posterunku był na szczęście pan Lester i sprowadził żonę na ziemię, jednocześnie wymuszając niejako na rudzielcu obietnice, ze niebawem to ona wraz z Marshallem oraz Rory wpadną do Southampton.
      — Śniadanie? — zapytała opadając z westchnięciem na poduszki, gdy już odsunęła telefon od ucha. Rozmawiała tak długo, że Aurora się już uspokoiła. Gdyby ktoś teraz wszedł do ich sypialni miałby przed oczami nieco komiczny obrazek – Charlotte z potarganymi rudymi falami w koronkowej bieliźnie tylko częściowo przykryta kołdra, maleństwo leżące na plecach i zerkające to na mamę, to na tatę oraz przystojnego jak diabli bruneta, który wyglądał, jakby nie do końca wiedział gdzie się znajduje.

      💙 Charlotte💙

      Usuń
  38. Na komentarz Jeroma dotyczącego zmiany dzwonku przewróciła tylko oczami z poirytowaniem na samą siebie. Dlaczego ona do cholerni nie wyciszyła wieczorem telefonu? Odpowiedź była bardzo prosta – miała ciekawsze rzeczy do roboty niż przejmowanie się smartfonem.
    Podczas całej rozmowy z bratem, a później także z rodzicami kątem oka przyglądała się poczynaniom mężczyzny i serce jej rosło. To było tak nierealne i cudowne, że mogłaby przywyknąć do takich poranków, nawet jeśli już na starcie była zmęczona. Gdy dowiedziała się o ciąży i powiedziała o niej Colinowi, a ten zaoferował się pomóc z wychowaniem fasolki miewała takie nieśmiałe wizje. Teraz zamiast znienawidzonego brodacza miejsce zajmował Jerome Marshall – najwspanialsza istota jaką dane było spotkać pannie Lester. Nie miała pojęcia, czy z ten sposób wszechświat nie chciał jej wynagrodzić tego ogromu cierpienia, które musiała znieść do tej pory. Wiedziała jednak, że nie zamierzała już wypuścić takiego skarbu z rąk.
    Leżeli tak w milczeniu, które przerywane było gaworzeniem nie tak maleńkiej już Aurory i Charlotte naprawdę nie potrzebowała niczego więcej. Było jej po prostu dobrze, choć, gdy zaczęli zbierać poczuła, że ciało bolało ją w różnych miejscach. Mimo regularnych – no prawie regularnych – treningów i tak nabawiła się zakwasów. Jerome nie miał jednak od niej usłyszeć słowa skargi, ponieważ przyczyna ich powstania był tego warta. Chodziła nieco pokracznie, jak na siebie, jednak dość prędko oboje weszli w rytm – najpierw Rory, później my. Działali jak dobrze naoliwiona maszyna, choć dzisiaj może wyjątkowo w nieco zwolnionym tempie.
    Gdy zeszli na dół, a brunet ulotnił się do łazienki Angielka posadziła córkę na dywanie pośród wielu zabawek, a sama ruszyła do części kuchennej, by przygotować śniadanie. Co rusz odwracała głowę, by upewnić się, że dziewczynka nie robi sobie krzywdy. Raz musiała interweniować, bo Aurora o mało nie wdrapała się na krzesło, a to pod naciskiem mogło się na nią zwyczajnie przewrócić. Z szaleńczo bijącym sercem postanowiła trzymać córkę wspartą na jednym biodrze, a prawa ręką zrobić tyle ile była w stanie. Wstawiła wodę na kawę, nasypała odpowiednia ilość do dwóch kubków oraz pokroiła trochę warzyw, by nie jeść na śniadanie samych jajek, a za nim oddała pałeczkę nad opieką, wrzuciła jeszcze dwa tosty do opiekacza.
    Wzięła dość szybki prysznic, bo nawet ciepła woda nie byłaby w stanie uleczyć jej obolałych mięśni. Cóż sama sobie była winna, czy jakoś tak. Ubrana w spodnie dresowe, luźny t-shirt i ze związanymi w wysoka kitkę włosami wróciła do kuchni. Czuła się nieco lepiej, jednak przeczuwała, ze przyda im się – całej trójce – drzemka regeneracyjna w ciągu dnia.
    — Ledwo, ale wcale nie jest to takie złe — zamruczała przysuwając się do niego i odpowiadając równie leniwie na pocałunek co on. Po całym ciele rozeszło się przyjemne ciepło, które sprawiło, ze się rozluźniła i gdyby nie psocąca Rory na dywanie i jajka skwierczące na patelni miałaby inny plan na ten poranek.
    — Wezmę nasze kawy, a Ty podasz talerze? — ni to zapytała, ni stwierdziła już chwytając dwa kubki i stawiając je na stole w cześci jadalnianej. Podeszła tez do córeczki i szerokim uśmiechem podniosła ja do góry nieco podrzucając, jak wcześniej czynił to Marshall przez co kuchnie wypełnił dziecięcy śmiech. To chyba nigdy nie miało się jej znudzić. Posadziła Aurorę w specjalnym krzesełku i sama usadowiła się przy stole. Jedna nogę wsparła na krześle, a na kolanie brode, której wydawało się, że nie ma siły utrzymać na odpowiednim poziomie. Miała złudna nadzieje, że kofeina i jedzenie postawia ja na nogi.
    💙 Charlotte💙

    OdpowiedzUsuń
  39. Reyes wyglądała co najmniej tak, jakby wygrała los na loterii, kiedy ogłosił, że miał swój egzemplarz na płycie, ale diabelskie ogniki w jej oczach sugerowały, że mężczyzna musiał się nastawić na dużą lekcję pokory w związku z jej ciętymi komentarzami na temat jego występu, które było po prostu nieuchronne. Nie spodziewała się, że Jerome będzie miał jakąkolwiek pamiątkę z tamtego wyskoku, a chociaż zdecydowanie nie nazwałaby go kłamcą czy oszustem, aż trudno było jej w to wszystko uwierzyć.
    — Jesteś świadomy tego, że to brzmi jak zwiastun komedii romantycznej? — Gdyby Jerome ostatecznie po rozstaniu z Jen zszedł się ze znajomą, która odgrywała jego narzeczoną w barze, już w ogóle poddawałaby w wątpliwość każde jego słowo, ponieważ to za bardzo przypominało zwariowany scenariusz filmowy. Z drugiej strony sposób, w jaki poznała się z Jerome’m… podejrzewała, że gdyby zaczepili przypadkowe osoby na tej imprezie i opowiedzieli im swoją historię, spotkaliby się z szokiem oraz niedowierzaniem, aż wszyscy zgodnie doszliby do wniosku, że ich dwójka musiała się po prostu zgrywać. Gdyby tego nie doświadczyła, zapewne sama miałaby problemy z zaakceptowaniem podobnego biegu wydarzeń, bo to brzmiało zbyt nieprawdopodobnie. Teraz była jednak zadowolona, że udało jej się dowiedzieć kolejnej ciekawej rzeczy na temat swojego przyjaciela. — Najwyraźniej posiadasz wybitny talent w zakresie pakowania się w dziwne sytuacje. Musiało wam się naprawdę nudzić, skoro zdecydowaliście się na takie głupie wyzwanie. — Nikt nie mógł się spodziewać, że w tym samym miejscu znajdzie się jego współlokatorka, co tylko dodawało całości pikanterii. Reyes była przekonana, że gdyby była świadkiem całego zdarzenia, mając te wszystkie informacje, popłakałaby się ze śmiechu i spadła z barowego stołka, walcząc z własnym rozbawieniem, ale teraz, dzięki perspektywie czasu, mogła do woli dręczyć Jerome’a, którego banalnie łatwo można było podpuścić, o czym zresztą świadczyła gitara trzymana w jego rękach. — Czyli ostatecznie poznał się na naturalnym talencie! Widzisz, powinieneś był kontynuować swoją karierę aktorską, jestem pewna, że teraz byłbyś na okładkach wszystkich najpopularniejszych magazynów — podsumowała z chytrym uśmieszkiem i nutą ironii w głosie, bo z jakiegoś powodu była przekonana, że mężczyzna wypadł wprost tragicznie w filmiku studenta. Nie mogła sobie wyobrazić, by Jerome był w stanie odegrać jakąkolwiek rolę; pewnie był sztywny i nieznośnie oczywisty, ale to dopiero miała ocenić… Jeszcze nie zaczęła oglądać, a już wchodziła w rolę jego krytyka! Biedny mężczyzna chyba nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, w co właśnie się pakował.
    — To ty mnie zaprosiłeś na tę imprezę, a teraz sam narzekasz, że jest beznadziejnie? — zapytała z wyraźnym rozbawieniem Rowan, która zapomniała się na chwilę i uniosła szklaneczkę z drinkiem do góry. Zanim jednak szkło dotknęło jej ust, skrzywiła się i odstawiła je na bok, uznając, że zatrucie nie było tego warte. — No nie wiem… bawię się tak doskonale, że nie wiem, czy chcę opuścić tę cudowną imprezę dla jakiejś płyty… — rzuciła z ironią Reyes. Była odrobinę zaskoczona tym, że był gotowy od razu opuścić to miejsce, najwyraźniej kiepskie drinki musiały naprawdę dać mu się we znaki, podobnie jak odrobinę przymulone towarzystwo. Może faktycznie robili się za starzy na podobne imprezy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tylko nie rzygaj na mnie — mruknęła, zapobiegawczo odsuwając się nieco na bok. Spojrzała na niego z uniesionymi brwiami, bo Jerome przypominał teraz ogromnego szczeniaczka, wlepiając w nią swoje ogromne oczęta. Aż ujęła jego twarz w swoje dłonie niczym dawno niewidziana ciocia na imieninach i przekręciła jego głowę we wszystkie strony, jakby doszukiwała się jakiegoś podstępu w tym wszystkim. Nie sądziła, by towarzystwo specjalnie tęskniło za ich dwójką, jeśli się ulotnią, ale naprawdę była odrobinę zaskoczona tym, jak bardzo Jerome chciał się stąd wyrwać. — Po pierwsze, masz szczęście, że użyłeś liczby mnogiej, bo nie będę sama stała w kuchni, kiedy ty będziesz leniuchował na kanapie. Po drugie, musimy kupić dobry alkohol po drodze, bo u mnie ostatnio wieje pustkami. Po trzecie, masz szczęście, że wyglądasz teraz tak uroczo, bo byłabym zła za to, że próbujesz mnie szantażować w zamian za zagranie jednej piosenki! A teraz zbieraj się. Za bardzo jestem ciekawa tego filmiku, żeby teraz odpuścić. Spodziewam się gwiazdorskiej obsady i mnóstwa śmiechu.

      Reyes

      Usuń
  40. Jaime zerknął na Jerome’a i uśmiechnął się. Nie spodziewał się, że przyjaciel wyśmieje jego pomysł albo uzna, że Moretti nie powinien się za to brać – co to, to nie Jerome. Ale jego reakcja go uspokoiła. No cóż, chłopak trochę się obawiał, czy to na pewno dobry pomysł prezentować taki układ na urodzinach jego partnera, ale... będą sami, nikt im nie będzie przeszkadzał i oglądać będzie tylko właśnie Noah, więc może jednak... nie zrezygnuje z tego. Za wiele wysiłku w to włożył.
    – Człowieku, ja to się cieszę, że wcześniej miałem do czynienia ze sportem. Kompletnie innym, gdzie nie wymaga się delikatności, precyzji i tego wszystkiego, z czym wiąże się balet, ale jednak mam kondycję i jestem porozciągany. Nie tak, jak to w balecie, wiadomo, ale jednak – wrócił na moment wspomnieniami, kiedy najpierw koleżanka kazała mu się rozciągać nim przeszli do nieco trudniejszych figur. Z równowagą nie miał problemów, w końcu trochę się nachodził po różnych gzymsach i krawędziach... i nie spadł. – Trzy razy w tygodniu od dwóch miesięcy. Czasami jakieś zajęcia nam wypadały, bo musiała coś swojego pozałatwiać. Wiesz, jak Noah wyjeżdżał, to było łatwiej. Ale i tak mu powiedziałem, że coś szykuję i że ze znajomą – wyjaśnił jeszcze przyjacielowi. Trudno byłoby mu utrzymać wszystko w tajemnicy ze względu na swoją super prawdomówność.
    Później już zbliżali się do lotniska. Jaime szczerzył się jak głupi do sera, oglądając hangary i samoloty, które sobie grzecznie stały zaparkowane gdzieś z boku placu.
    – Dziękuję! – odpowiedział na życzenia Jerome’a. Uśmiechał się cały czas. – Świetny prezent, przyjacielu, naprawdę! Jestem zachwycony – przyznał, maszerując obok mężczyzny. Spojrzał zaraz na niego. – Lot w kosmos mówisz... nie wiem, kiedy byśmy mieli okazję, aby z czegoś takiego skorzystać. Może po prostu wybierzmy odpowiednie obserwatorium na sam początek... i przeżyjmy skok ze spadochronem, baby! – zawołał radośnie.
    Później odchrząknął. Musiał się uspokoić, bo zaraz jeszcze ci ludzie stwierdzą, że go nie wpuszczą, bo jest nietrzeźwy. I szalony, a takich osób też nie wpuszczają. Na przykład.
    – Upicie się brzmi teraz dla mnie bardzo sensownie – zaśmiał się.
    Jaime uśmiechnął się ładnie do ludzi, którzy przepuścili ich dalej. Wraz z Jerome’em przeszli do odpowiedniego hangaru. Moretti poczuł jak serce zaczyna mu walić jak szalone. Okej, robi się coraz bardziej poważnie, coraz bardziej serio. Ale nie mógł się doczekać aż ubierze jeden z tych kombinezonów czy jakkolwiek się to nazywało.
    – Dzień dobry – Jaime również się przywitał.
    Totalnie nie spodziewał się tego tortu! Ale ten samolot-świeczka był fantastyczny. Jaime zaśmiał się i pokręcił głową, spoglądając na przyjaciela. Później w ślad za nim poszli wszyscy zebrani w hangarze. Jaime trochę się speszył, ale uśmiechał się do wszystkich wdzięcznie. Podobało mu się to wszystko, naprawdę!
    – Dziękuję, Jerome. Dziękuję wam wszystkim – spojrzał po całej grupie.
    Później skupił wzrok na świeczce. Pomyślał życzenie, a potem zdmuchnął płomień.
    – Dla każdego po kawałku jak tylko postawimy stopy na ziemi po ukończonym skoku – zakomunikował. Sam nie zamierzał się tym tortem zajadać. Skoro i tak zrobiło się takie małe show, a największa atrakcja była przed nimi... Jaime wziął tort i odłożył go na bok. Świeczka była super! – To od czego zaczynamy? – zagadnął. – Jakieś ćwiczenia, co?
    Jaime naprawdę się cieszył z tego wszystkiego. Dobrze, że mógł tu być właśnie z Jerome’em.
    A potem poszli wraz z instruktorami, aby ich wysłuchać i odpowiednio przygotować się do skoku.

    podekscytowany Jaime

    OdpowiedzUsuń
  41. Chemia która była niezaprzeczalnie wyczuwalna między Jeromem, a Charlotte niosła za sobą tygodnie, miesiące, a w końcu lata wspólnych przeżyć, wsparcia i zrozumienia. Teraz jednak skupiała się na czystym pożądaniu, które mimo nocnych uniesień nie zgasło. Jarzyło się nieśmiałym płomieniem, który trzymały w ryzach jedynie potrzeby fizjologiczne oraz odpowiedzialność za Aurorę. Dziewczynka nie była jeszcze w stanie zająć się samą sobą, by rodzice mogli dłużej pobaraszkować w sypialni. Rudowłosa ani wyspiarz nie mieli też na podorędziu dziadków gotowych zaopiekować się wnuczką w niedzielny poranek, więc mogli się tylko podroczyć nie spełniając wysuniętych gróźb.
    — Możesz spróbować — zamruczała wyzywająco nim jeszcze ich usta złączyły się w pocałunku. Czy ktoś miałby jej za złe, gdyby wzięła urlop na żądanie? Pewnie nie, ponieważ miała takowy zapisany i przyznany w kontrakcie. Szkoda go by było marnować, ale z drugiej strony, czyż nie byłoby to przyjemne jeszcze jeden dzień poleżeć tak z ukochanym bez żadnego pośpiechu?
    Z głową wspartą na jednym kolanie i myślami, które krążyły wokół tego, że mogłaby jutro wziąć ten urlop nieco nieprzytomnie spojrzała na Jerome’a. Dopiero też wtedy zarejestrowała jego rękę na swoim udzie, a na ustach wykwitł zadowolony uśmiech. Było to dla niej czymś całkiem nowy, że druga osoba chce nieustannie utrzymywać z nią kontakt, tak jak ona z nim. Pogładziła wierzch jego dłoni, gdy już nałożyła sobie jedzenie na talerz. Pokój wypełniła przyjemna cisza przerywana dźwiękami, które zazwyczaj towarzyszyły przy posiłku w którym uczestniczyło takie małe dziecko jak Rory.
    Pusty kubek po kawie wcale nie świadczył o tym, że Angielka odżyła, oj nie. Miała wrażenie, że gdyby tylko na moment przytknęła głowę do poduszki, to Morfeusz bez problemu porwałby ją do swojej krainy.
    — Co Ty na to, by dzisiaj odpuścić sobie resztę kartonów? — zapytała z nadzieją parząc na ukochanego po czym leniwie wstała od stołu i usadowiła się na nim okrakiem. Nie miało to jednak podtekstu seksualnego, a jedynie było wyraźna potrzebą bliskości. Przytuliła się do niego opierając policzek na jego ramieniu, a ustami delikatnie muskając odsłoniętą szyję. — Christopher przyleci i będzie mieszkał u nas za darmo, to niech z czymś pomoże — zawyrokowała po chwili pół żartem, pół serio. Nie chciała mieszkać w otoczeniu kartonów, jednak nie miała dzisiaj kompletnie siły ani zacięcia, by kontynuować rozpakowywanie. — Poleńmy się dzisiaj trochę — zamruczała znów całując go w szyję, a także za uchem.

    Charlotte💙

    OdpowiedzUsuń
  42. Siedząc już na kolanach ukochanego uśmiechnęła się niemal leniwie. Czuła się dobrze mają go przy sobie tak blisko, móc bez problemu zaciągać się jego zapachem i po prostu czuć. Gdyby ktoś przed związkiem z Jeormem powiedział jej, że to ona będzie ta strona łaknąca takich małych gestów, bliskości i tego, co kiedy uważała za jedynie grę pozorów, to wyśmiałaby tego kogoś bez wahania. Życie pisało jednak tak zawiłe i nieprzewidywalne scenariusze, że teraz nie wyobrażała sobie, by mogła znajdować się gdziekolwiek indziej.
    — Jak zobaczysz ile on potrafi zjeść i zużyć wody, to zmienisz zdanie na temat tej taniej siły roboczej — zaśmiała się wspominając w myślach, gdy przez jakiś czas Christopher mieszkał z nią w Nowym Jorku. Bardzo zdziwiła się, gdy przyszło rozliczenie za wodę, a także fakt z jaką prędkością pustoszała lodówka. Może gdy mieszkała sama raczyła się gotowymi rozwiązaniami na wynos, lecz na przylot brata była przygotowana, jednak nie dość przygotowana. — Ciebie nie da się nie lubić Sunbeam — powiedziała i dosunęła się na moment, by spojrzeć na niego z pobłażaniem, jakby nie zdawał sobie sprawy z oczywistej oczywistości.
    Chwile później pomieszczenie ponownie wypełnił jej perlisty chichot.
    — Co ja Ci mogę powiedzieć — zawiesiła dramatycznie głos — związałeś się z genialna kobietą — gdy tylko skończyła mówić wróciła do pozostawiania leniwych pocałunków na szyi, później linii szczęki, a także na policzku mężczyzny. Była senna, jednak nie na tyle, by nie obdarzać go tym na co zasługiwał. Ona w końcu też czerpała z tego przyjemność wyraźnie czując w których momentach jego ciało się to spinało, to rozluźniało.
    Nie mogli całkiem pozwolić sobie na chwile błogiego nic nie robienia, ponieważ oboje byli rodzicami, a to oznaczało zaangażowanie w opiekę nad dzieckiem 24/7. Aurora jednak była dla nich łaskawa, jakby sama również nie do końca się wyspała w nowym domu i dość szybko udała się na popołudniowa drzemkę. Charlotte nawet się nie łudziła, że pójdą w jej ślady, ponieważ czuła to kumulujące się między nią, a Jeromem napięcie. Czuła się jak narkoman na głodzie, któremu przed nosem machano najcudowniejszym narkotykiem. Nazajutrz odrobinę żałowała swoich zapędów, bo po pierwsze była niewyspana, po drugie musiała się starać chodzić względnie bez zarzutu, a gdy zbyt długo siedziała w jednej pozycji cóż ciało dawało znać o pozycjach jakie zastosowała z kochankiem w sypialni. Niemniej czas płynął niezależnie od tego, czy przeżywali swe najlepsze chwile uniesień, czy morderczy dzień w pracy i lada moment w Nowym jorku miał pojawić się jej brat. Czekała na jego przylot jak na szpilkach, a jednocześnie obawiała się wylotu na Barbados, który również zbliżał się wielkimi krokami. Tak jak ustalili wybrała termin, zamówiła nawet bilety, ale ostateczne klikniecie zakupu wykonała z zamkniętymi oczami, czego na szczęście Barbadosyjczyk nie widział, bo pewnie by miał z niej niezły ubaw.
    Panna Lester szybko pokochała ich niewielki ogródek o który nie trzeba było jakoś szczególnie dbać ze względu na dość okrojoną roślinność. Wystarczał jednak na popołudniowe, czy weekendowe lenistwo na świeżym powietrzu i to w ostatnich promieniach wakacyjnego słońca. Jesień nieśmiało zaglądała już nawet do Wielkiego Jabłka, a Angielka nawet cieszyła się ze zmiany pory roku, ponieważ tegoroczne upały wykończyły ja niemiłosiernie – szczególnie, gdy musiała transportem publicznym dostawać się do pracy. Teraz półleżała sobie w ogrodzie ze szkicowaniem wspartych na zgiętych kolanach i szkicowała nic innego jak Marshalla wraz z córką. Nie zamierzała mu tego teraz pokazywać, ale wiedziała kiedy będzie odpowiedni moment. Była tak skupiona na odpowiednim sunięciu ołówkiem po papierze, że gdy mężczyzna się odezwała miała wrażenie, jakby ktoś wyrwał ja z jakiegoś głębokiego transu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Co...— nie dokończyła pytania będąc w szoku i nie odrywając wzorku od Aurory, po omacku szukała wokół siebie swojego telefon. Gdzie też podziała się ta zakichana komórka?! Nim jednak zdołała dorwać aparat dziewczynka wykonała dwa kroki, a jej samej zaparło dech w piersiach, a w oczach stanęły łzy wzruszenia. Czy to się naprawdę wydarzyło? Krzyk mężczyzny rozwiał wszelkie wątpliwości.
      — TAK!! — krzyknęła w euforii odłożyła niedbale szkicownik na leżak i zeszła do nich na kocyk. — Rory skarbie, brawo! — wiwatowała, a dziecko faktycznie spoglądało na nich jak na ludzi niespełna rozumu. Ucałowała córeczkę w główkę kilka razy w tym uniesieniu pozytywnych emocji, a potem z cała miłością spojrzała w bursztynowe tęczówki Jeroma.
      — Nie wierze, że to już — powiedziała i ustawiła się tak, ze jej mała kopia znajdowała się dokładnie między nimi. — Zaraz będziemy za nią biegać, ale to będzie kardio — zaśmiała się na wyobrażenie tego jak będą musieli na nią uważać, gdy już zacznie poruszać się na dwóch nogach.
      Po kilku minutach błogiego lenistwa na kocu cała trójką Charlotte zarządziła, że muszą te dwa pierwsze kroki jakoś świętować. Jej umiejętności nie były aż tak wyrafinowane, a na ciasto, które nie okazywało się zakalcem nie miała dość składników, więc improwizowała i zrobiła budyń czekoladowy.
      — Jeszcze raz hip, hip hurra dla naszej Rory za pierwsze kroki — powiedziała wbijając łyżeczkę w miękką masę i rozsiadając się wygodniej na kanapie. Aurora siedziała na swojej macie edukacyjnej i co jakiś czas naciskała jakieś elementy, które wydawały określone dźwięki. — Jak ja se ciesze, ze nie przeoczyłam jej pierwszych kroków wiesz...— zaczęła po zjedzonym deserze i oparła głowę na ramieniu ukochanego — Trochę się bałam, że postawi je przy Margaret...— niestety żadne z nich nie mogło zrezygnować z pracy, a już tym bardziej nie teraz, gdy zmienili mieszkanie na większe. Imię opiekunki wypłynęło lekko z jej usta, ponieważ rudowłosa jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego jakie maślane oczy dziewczyna robiła do wyspiarza.

      💛Charlotte💛

      Usuń
  43. Kobieta czekała cierpliwie na swojego towarzysza w lokalu. Po przybyciu na miejsce od razu uderzył ją zapach jedzenia, o dziwo bardzo przyjemny. Troszkę obawiała się, że po przekroczeniu progu, uderzy w nią zapach spalonego tłuszczu. Na całe szczęście, przywitał ją dość przyjemny zapach, aż poczuła lekkie burczenie w brzuchu. Zapowiadało się całkiem przyjemnie i smacznie.
    Zajęła miejsce przy stoliku dla dwojga, tuż przy samym oknie. Podwinęła rękawy, wysyłając wiadomość do swojego towarzysza, że już jest w środku, po czym zwróciła się w kierunku widoku zza szyby. Charlotte lubiła obserwować ludzi. Wcześniej nie należała do grona ekstrawertyków, nie umiała nawiązywać relacji, zaczynać rozmów. Teraz przychodziło jej to z większa swobodą, aczkolwiek nadal nie uznałaby swoich umiejętności społecznych za oszałamiające. Siedząc na szkolnym korytarzu, na ławce w parku podczas okresu swojej bezdomności czy też pracując za ladą kawiarni, obserwowała innych. Nie interesował jej wygląd, nikogo nie oceniała, nie skupiała się na tym zbyt bardzo, nic nie analizowała, a jednak to zajęcie było dla niej w pewien sposób przyjemne.
    Nie miała jednak możliwości zbyt długiego wpatrywania się w okno. Jerome pojawił się raptem kilka minut po jej przyjściu. Od razu posłała mu szeroki uśmiech, wstając, by móc go uścisnąć w geście powitania.
    — Ach tak, to jest nam chyba pisane — zaśmiała się również, zaraz zajmując poprzednie miejsce. Nie czuła się jednak teraz przy nim skrępowana czy obco. Wręcz przeciwnie, nie mogła doczekać się, by wymienić się z nim wydarzeniami ze swoich żyć. Miała nadzieję, że są one wyłącznie pozytywne!
    Na jego pytanie odnośnie bycia w tym lokalu, pokręciła przecząco głową.
    — Słyszałam tylko, że mają naprawdę dobre jedzonko, więc chciałam cię wykorzystać do testów — powiedziała rozbawiona. — Jak coś pójdzie nie tak, przynajmniej nie będę cierpieć sama –— dodała.
    Kobieta przystała na propozycję, zaraz zaglądając z zaciekawieniem w menu przyniesione przez kelnerkę. Kolejne pozycje w karcie wyglądały zachęcająco, a Charlotte czuła jak brzuch coraz bardziej ją ściska.
    Po długich rozmyślaniach nad jakże ważna kwestią, zdecydowała się na burgera z kurczakiem i podwójnym serem, a także zakręconymi, ostrymi frytkami oraz ciemne piwo. Zadowolona z siebie, podziękowała kelnerce, czekając aż jej towarzysz złoży swoje zamówienie. Gdy pracownica oddaliła się od nich, oczy Charlie wbiły się w Marshalla z zaciekawieniem.
    — To opowiadaj, jak tam? Wszystko u ciebie w porządku? — spytała z uśmiechem, zaraz opierając swoją brodę na nadgarstku.

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  44. Jerome doskonale wiedział, jakie musiał z siebie wyrzucić słowa klucze, aby ją skusić; za dobrze zdążyli się poznać przez ten czas, który spędzali razem, z czego zresztą obecnie skrzętnie korzystał, podejrzewając, że nie przepuściłaby podobnej okazji.
    — To ostatnio był jakiś mecz? — zapytała Reyes, w przesadnym zdziwieniu wybałuszając oczy, po czym parsknęła cicho. Niespecjalnie interesowała się sportami i chociaż Jerome wyglądał, jakby mógł spokojnie grać w drużynie rugby, nie spodziewała się, że również mógłby przesadnie kibicować wybranym drużynom. — Polityka i sport jakoś niespecjalnie do ciebie pasują — oceniła, nie próbując zachować powagi. — Ale mogę się założyć, że oddałbyś wszystko za dobre piwo i orzeszki z baru — dodała, znacząco spoglądając na jego szklankę, bo chyba już do końca życia będą narzekać na żarcie, jakiego mieli okazję spróbować na tej imprezie. Może gdyby miała całkiem wypalone kubki smakowe, byłaby w stanie przeżyć te przysmaki.
    — Uważaj, bo naciągniesz jakieś mięśnie w szyi, staruszku — zaśmiała się, kiedy tak teatralnie odginał głowę ku tyłowi, wyglądał prawie jak omdlewający aktor grający główną rolę w dramacie. Ochota do żartów szybko jednak jej przeszła, kiedy okazało się, że Jerome czuje się coraz gorzej po wypiciu swojej porcji. Skrzywiła się z obrzydzeniem, ale zamiast się odsunąć, łagodnymi, kolistymi ruchami masowała jego plecy, co jakiś czas delikatnie go poklepując. Nie miała pojęcia, czy w jakikolwiek sposób łagodziła nawiedzające go mdłości, jednak to był prosty sposób na okazanie wsparcia, sygnał jestem tutaj i tak, byłaby nawet gotowa przytrzymać jego włosy, gdyby poczuł potrzebę rzygania do muszli.
    Reyes z wyraźną naganą pokręciła głową, rozglądając się trochę nerwowo po towarzystwie, by sprawdzić, czy nie przeszkadzał im fakt, iż Jerome z nieco zbyt dużym entuzjazmem ogłosił ich wyjście, ale większość nie zwracała na nich uwagi. Część była już tak pijana, że zgonowała w łazience (chociaż równie dobrze mogli nabawić się jakiegoś zatrucia pokarmowego, sądząc po smaku niektórych potraw oraz dodatku płynu do mycia naczyń w drinkach), część była rozemocjonowana pijacką grą, w której brali udział, a część wyglądała, jakby weszła w stan nirwany, odrywając się od tego ludzkiego padołu, więc absolutnie nic do nich nie docierało. Nie chciała urazić uczuć gospodarzy wcześniejszą ucieczką, zwłaszcza że jej przyjaciel ogłosił ją równie radosnym tonem i zachowywał się, jakby wszystko było lepsze od utknięcia w tej ponurej dziurze, gdzie największą atrakcją był upadek Stevena ze stołu, kiedy próbował na nim wykonać mało elegancki striptiz, na który trudno się patrzyło ze względu na liczne fałdy tłuszczu pokrywające jego ciało… W każdym razie nikt nie wydawał się dotknięty, bo nikogo tak naprawdę nie obchodzili, więc uspokoiła się, mamrocząc jedynie pod nosem w stronę Jerome’a, że mógł przynajmniej udawać, iż jedno z nich się rozchorowało, zamiast wyglądać równie promiennie. Sama również skorzystała z łazienki, próbując przepłukać zęby czystą wodą, aby pozbyć się nieprzyjemnego posmaku mydła w buzi, poprawiła też makijaż, który odrobinę się rozmył pod wpływem zaduchu panującego w niewielkim mieszkaniu i właściwie była gotowa do drogi… Chociaż nie była pewna, czy była gotowa na wszystkie przygody, które mogły ich spotkać, ponieważ była pewna, że z wstawionym Jerome’m u boku na pewno uda im się wpakować w dziwaczną sytuację, w którą później nikt im nie uwierzy.
    — Błagam, tylko nie zabij się na tych schodach! Nie będę w stanie dodźwigać cię do mieszkania, jeśli coś sobie zrobisz — narzekała Reyes, której aż nazbyt dobrze wychodziło wcielanie się w rolę starszej, zrzędliwej siostry, która była zmuszona do pilnowania swojego hyperaktywnego, młodszego braciszka. Różnica w wielkości ich sylwetek sprawiała, że gdyby Jerome zwyczajnie skręcił sobie kostkę, mieliby ogromny problem, by przemieścić się gdziekolwiek, a przecież nie chciała kończyć tej nocy na pogotowiu, bo mieli o wiele ciekawsze rzeczy do roboty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedaleko od mieszkania, w którym jeszcze przed chwilą dręczyli się paskudnymi drinkami, było jakieś zamieszanie, a nie byliby sobą, gdyby nie podeszli sprawdzić, co się działo. Mały tłumek otaczał młodego mężczyznę wyglądającego na dwadzieścia kilka lat i nagrywającego wszystko dość profesjonalnie wyglądającym sprzętem, obok stała tabliczka informująca, że można było wygrać sto dolców, jeśli pokonało się go w wyzwaniu. Reyes podpytała stojącej obok nastolatki, która spojrzała na nią tak, jakby urwała się z księżyca, po czym poinformowała ich, że był to znany TikToker, który zamieszczał swoje filmiki w sieci. Reyes spojrzała na Jerome’a z ukosa, zastanawiając się, czy chodziło mu po głowie to samo co jej…
      — Będziemy mieli mnóstwo kasy na alkohol — mruknęła do niego z szelmowskimi ognikami w oczach. Pewnie dla zgromadzonej młodzieży musieli wyglądać jak para dziadków, jednak mogli udowodnić, że wcale nie są gorsi, a przy okazji zwinąć pieniądze i zyskać darmowe procenty, co nie wydawało się taką złą opcją… Nie wzięła jedynie pod uwagę, że mogliby stać się przez noc sensacją internetu, ale w tym momencie to wydawało jej się być genialnym pomysłem.

      Reyes

      Usuń
  45. Noah nie zdołał powstrzymać śmiechu, kiedy Jerome zaczął kręcić nosem na tematy związane z seksem. To było na swój sposób urocze. To tak, jakby Jerome wierzył, że Jaime jest dzieckiem i grzecznie trzyma rączki przy sobie, a tymczasem zdecydowanie tak nie było. Woolf bywał naprawdę zaskoczony kreatywnością swojego partnera. Niemniej nie kontynuował tematu, ponieważ mieli inne... Ważniejsze. - Cóż... sam wolałbym zarabiać więcej, ale to nie takie proste. Nie powiem... trochę mnie boli to, że moje możliwości finansowe nie są takie, jak Jaimego... Szczególnie, że to ja jestem starszy - przyznał. - Na szczęście na zupełny brak kasy nie mogę narzekać - dodał weselej. Potem zaś Woolf pokręcił głową. - Nie, nie, nie... Nie ogarniam jego gotowania i zdecydowanie się w nie nie wtrącam - odparł. - Rzutnik. Jaime lubi filmy i pomyślałem, że moglibyśmy zjeść na dachu przy jakimś fajnym filmie. Tylko potrzebuję rzutnika - wyjaśnił. - Takiego przenośnego, który w razie potrzeby moglibyśmy zabierać też na wakacje - dodał. Podszedł do kasy i kupił bilety na koncert. Starannie wybrał numery miejsc, które jeszcze zostały. Potem wrócił do Jerome'a.- Trzynastego sierpnia - odparł. - Więc faktycznie niedługo po nim. Ale ja specjalnie urodzin nie obchodzę - dodał szybko. - Zawsze możesz Jaimemu wybić z głowy jakieś skomplikowane przygotowania - stwierdził. 
    Noah

    OdpowiedzUsuń
  46. Tak, oczywiście, że po skoku panowie musieli się udać na jedzenie. Nie było innej opcji i lepiej, żeby ich żołądki też to przyjęły do wiadomości. Jaime nie miał pojęcia jak to będzie po, ale miał nadzieję, że jednak po czasie dadzą radę coś przełknąć. Jeśli nie, do wieczora mieli jeszcze trochę czasu i może wtedy stwierdzą, że to odpowiedni czas na jedzenie. I alkohol. I faktycznie mogli wtedy więcej porozmawiać. Jerome chyba też miał co nieco do zdradzenia swojemu braciszkowi, co nie?
    I owszem, Jaime był cholernie zachwycony tym wszystkim, co było dookoła. No i sama atrakcja... już nadchodziła. Już nie była tylko jakąś tam mrzonką, tematem do rozmowy, że o, może kiedyś skoczymy ze spadochronem. To się działo. To nastąpi za moment. Zaraz staną przy krawędzi samoloty i... skoczą. Nic dziwnego, że serce Moretti’ego waliło jak szalone i to aż bolało, naprawdę. A generalnie młodzi ludzie też mogą dostać zawału serca, więc... no...
    Po wyśpiewaniu „sto lat” i zdmuchnięciu świeczki Jaime spojrzał na Jerome’a, kiedy ten zacisnął palce na jego ramieniu. Ach... zdecydowanie był dla niego jak starszy brat. Jego nie straci, nie pozwoli na to.
    Później Jaime chętnie ubrał na siebie kombinezon i założył też na oczy gogle. Zrobił „straszną” minę (raczej strasznie śmieszną), napiął palce i spojrzał na Jerome’a. Roześmiał się pod nosem, a potem naciągnął gogle na głowę, skupiając się już na słowach instruktorów. No, chciałby przeżyć. Życie jakoś mu się układało, był szczęśliwy i nie myślał już aż tak często i intensywnie o tym, że na to nie zasługuje, więc miło by było się nie zabić.
    Moretti skupił się na szkoleniu i wykonywał każde polecenie instruktora. Śmiesznie było, ale zabawniej będzie w powietrzu, prawda? To, że przeszli przez taki mini kurs nie znaczył, że Jaime się uspokoił. Chyba coraz bardziej się stresował i był podekscytowany im bliżej skoku się znajdował. Uf, to będzie sztos!
    W końcu wsiedli do samolotu. Jaime spojrzał na Jerome’a z szerokim uśmiechem. Chyba trudno im będzie znaleźć atrakcję, która przebije tę. No, lot w kosmos był kwestią taką, że raczej ciężko było znaleźć miejsce, które to oferowało zwykłym śmiertelnikom. Astronautami to oni nie byli.
    – Dzięki, Jerome – prychnął niby niezadowolony Jaime na słowa przyjaciela. – Nie myślałem o mdleniu póki się nie odezwałeś. Teraz jeszcze tym się przejmuję! – normalnie dla efektu pewnie jeszcze machnąłby rękami, ale znajdowali się w takiej sytuacji, że tego nie zrobił.
    Kolejne minuty leciały mu nawet szybko. I w końcu się zaczęło; właz został otwarty, a pierwsze osoby zaczęły wyskakiwać z samolotu. Jaime odetchnął, ale nie mógł się powstrzymać przed jeszcze jednym żarcikiem.
    – Jak umrę, będę cię nawiedzać – spojrzał na braciszka, uśmiechając się szeroko.
    Później założył gogle i... skoczyli. Oczywiście, że nie mógł powstrzymać okrzyku radości. Przyjął też pozycję, którą przećwiczyli na ziemi. Czuł na sobie ten wiatr i bardzo dziwne uczucie, kiedy tak leciał w dół. Po chwili jednak okazało się, że było przyjemnie. Ba, fantastycznie! Jaime’emu było raczej daleko do stracenia przytomności, na szczęście! Cieszył się każdą sekundą. Obserwował wszystko dookoła na tyle na ile mógł. Na chwilę tylko zamknął oczy i doszedł do wniosku, że tak tez jest ciekawie. Ale zaraz uniósł powieki. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Czuł się... niesamowicie. Nawet nie miał słów na to jak bardzo radość go wręcz rozpierała. Mógł tak jeszcze lecieć jakiś czas, chociaż... przypomniały mu się słowa Lokiego z jednego z filmów Marvela i jego niezadowolenie, że spadał przez trzydzieści minut...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ich lot w dół nie trwał aż tyle, chociaż Jaime miał poczucie, że za krótko. Zbliżali się do ziemi, Moretti patrzył jak okolica staje się coraz... większa. No, interesującym było to, że wszystko na dole było takie małe, kiedy oni byli tak wysoko.
      W końcu wylądowali. Jaime dał radę, chociaż miał wrażenie, że nogi go nie utrzymają; miał poczucie, że są one jak z tak zwanej waty.
      – Tak! Łuhu! – zawołał, unosząc pięści w geście jakby wygranej.

      let’s go!

      Usuń
  47. [A dzień dobry! 💚
    A skoro ochota się pojawiła to trzeba to wykorzystać, szkoda byłoby ją zmarnować. :D Ale coś tak myślę, że jak ta myśl o nowej postaci się pojawi to tak łatwo nie odchodzi i znika w momencie, gdy już kliknie się publikuj. ;>
    Na razie plan jest taki, aby było dobrze, a co będzie w przyszłości to jeszcze sama nie wiem, ale znając siebie na pewno nie pozwolę jej na to, aby miała zbyt spokojne życie. :D Bardzo dziękuję za powitanie! 💚
    Zaczepiłabym o wątek, baardzo chętnie coś jeszcze bym z Tobą napisała, ale skoro mówiłaś już wcześniej o kimś nowym to cierpliwie poczekam na tego kogoś i może z nową postacią stworzymy jakieś wciągające powiązanie. :D]

    Miley Cavendish

    OdpowiedzUsuń
  48. Rok temu o tej porze Charlotte myślała, że los się do niej w końcu uśmiechnął. Córeczka zdrowo się rozwijała, ona wyznała skrycie pielęgnowane uczucia Rogersowi i dopiero co się do niego wprowadziła. Była niemal pewna, że pomimo rodzicielskich wyzwań jakie miały ich czekać wspólnie, wszystko było na swoim miejscu. Wtem skrupulatnie budowany domek z kart runął nie pozostawiając po sobie nic poza złamanym sercem i przerażeniem samotnym rodzicielstwem. Nie chciała i w gruncie rzeczy nie wracała już do tamtych wydarzeń. Colin dla niej nie istniał, a ich ostatnie stracie utwierdziło ją w przekonaniu, że z taką osoba nie mogłaby zbudować relacji opartej na niezachwianym zaufaniu.
    Postronny obserwator bez problemu wytknąłby pannie Lester, że z Rogersem byli zbyt podobni. Dwa wybuchowe charaktery nie przyzwyczajone do dzielenia się swoimi uczuciami ze światem. Wiadomość o ciąży zmieniła podejście rudowłosej, a także ustawiła wartości w nowym szeregu, co u szatyna najwyraźniej nie zadziałało w tym samym czasie. Na szczęście u boku Angielki nieprzerwanie trwał najlepszy przyjaciel. Wiedziała, że bez niego nie dałaby sobie rady, kto wie, czy całkiem by się nie poddała wracając do domu rodzinnego na stałe, a tym samym odbierając sobie szansę na spełnianie marzeń i poznanie tego jakie dynamiczne potrafiło być życie w Nowym Jorku.
    Te wszystkie wzloty i upadki doprowadziły do momentu, w którym z nieskrywana miłością patrzyła na bruneta jak podrzucał Aurorą. Śmiech dziewczynki był niemal zaraźliwy. Czasem musiała się w takich chwilach uszczypnąć, by uwierzyć, że to nie był sen. Miała rodzinę, swoją rodzinę.
    — Musimy pomyśleć o zorganizowaniu imprezy roczkowej — powiedziała po chwili, jednak gdy przyjrzała się Jeromowi myśli skierowały się na kompletnie inny tor. Ten niebezpieczny błysk jaki pojawił się w bursztynowych tęczówkach sprawił, że poczuła przyjemne mrowienie w podbrzuszu. Jak ten mężczyzna nadal potrafił na nią patrzeć w ten sposób, tak jakby widział ją po raz pierwszy? Czuła się kochana, a co może i ważniejsze w zdrowej relacji, pożądana. Czasem pozwalała sobie, by wyobraźnia podsuwała jej ich rzeczywistość tylko we dwoje… Czuła, e bardzo często chodzili by niewyspani. Niemniej widok, nie tak maleńkiej już, Aurory rekompensował przerwane igraszki, płaczliwe popołudnia, czy zabiegane poranki.
    — Bogatym znajomym? — powtórzyła zabawnie marszcząc brwi — Ach mówisz o Blaisie? — mało nie parsknęła śmiechem. — Powiem tak, widzieliśmy się prawie bez ubrań i jakoś nie zaiskrzyło — wzruszyła ramionami, a zielono-brązowe tęczówki jakby się ożywiły na tamto wspomnienie. Nie miała go już nigdy zapomnieć, bo czy każdy może powiedzieć, że utknął w windzie z nieznajomym w trakcie, gdy w budynku panował pożar? Nie bardzo. Teraz wspominała to z rozbawienie, jednak wtedy kompletnie nie było jej do śmiechu. Był moment, że błagała samego Boga i diabła, by dane jej i córeczce było przeżyć.
    — Chris? — zastanowiła się jednak pokręciła przecząco głową — Nic mi na ten temat nie wiadomo, ale zapowiedział się być najlepszym wujkiem, więc można mu rzucić wyzwanie — zaśmiała się kręcąc głową. Nie dodała jednak tego, ze wtedy jak o tym rozmawiała z bratem groziła mu, że ma konkurencję w byciu najlepszym wujkiem. Teraz owej konkurencji już nie miał, bo Jerome został kimś więcej – tatą, a raczej ukochanym tatusiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Właśnie, co do Margaret — zaczęła, jednak mężczyzna zaczął się wiercić i finalnie wylądowała przed nim. Uśmiechnęła się błogo, bo tak nawet było jej wygodniej — myślałam, że może warto zapisać Aurorę do żłobka? — mimo że nie miała ostatnio zbyt dużo wolnego czasu, to udało jej się zrobić niewielki przegląd placówkę znajdujących się w okolicy ich nowego miejsca zamieszkania. Rory nie była już maleństwem o czym świadczył pierwsze nieporadne kroki, a wysłanie jej do placówki wychowawczej byłoby odciążeniem ich finansów. Margaret może nie zdzierała z nich jak inne opiekunki w Nowym Jorku, to jednak nie była konkurencyjna względem żłobków, czy przedszkoli.
      — Yhym — zamruczała w odpowiedzi, bo na chwilę pozwoliła sobie na przymknięcie powiek —A jak u Ciebie? Nie macie z chłopakami jakiegoś spotkania integracyjnego przed końcem sezonu?

      Charlotte💛
      [Jaka piękna nowa karta <3]

      Usuń
  49. — Może dobrze, że lecimy na Barbados — zaczęła, ale zaraz uświadomiła sobie swoją gafę — To znaczy oczywiście, że dobrze, że tam lecimy — była zakłopotana, że nadal stresowała się spotkaniem z najbliższymi Marshalla. — Bardziej chodziło o to, że możemy poruszyć z Twoją rodziną temat urodzin Rory i czy chcieliby się na nich pojawić — nadal nie była pewna jak wszyscy zareagują na ich córeczkę. Jerome mógł mówić najcudowniejsze rzeczy, ale obawy miały się dopiero rozwiać, gdy Charlotte zobaczy Marshallów na własne oczy. Do pierwszych urodzin ich Skarbu zostały jeszcze dwa miesiące, a to oznaczało wystarczająco dużo czasu, by nawet kupić bilety lotnicze w korzystnych cenach. Westchnęła równo z ukochanym tylko z kompletnie innych powodów. Chciałaby zarówno jednej, jak i drugiej stronie pomóc finansowo, bo w końcu to oni z brunetem wybrali sobie miejsce do życia z dala od obu rodzin. Niestety tak jak wyspiarz już wcześniej wspomniał ich oszczędności się całkowicie stopiły.
    Wspominając incydent w windzie nie sądziła, że wywoła taką reakcję u ukochanego. Nie ciężko w obecnej pozycji było wyczuć jak cały się spiął. Mimowolnie na jej usta wpłynął lekki uśmiech – może to niezdrowe, ale miło było wiedzieć, że był o nią zazdrosny. Ona nie chciała nawet testować tego jak owa sytuacja wyglądałaby w drugą stronę i to jeszcze z jej wybuchowym charakterem.
    — Nie chciałam Cię martwić — zaczęła i pogładziła go delikatnie po ręce — Jak jechałam na jedno spotkanie z klientem w budynku wybuchł pożar, a my z Blaisem utknęliśmy w windzie — opowiadała teraz o tym tylko po to, aby Marshall był pewien, że naprawdę nie ma konkurencji i to jeszcze w postaci zadufanego w sobie miliardera. — Było naprawdę nieciekawie — spojrzała z ulgą na bawiącą się Aurorę. Nie chciała nawet o tym myśleć, co by się stało, gdyby tylko ona z tego wydarzenia wyszła cało, a lekarze ogłosili, że poroniła. — I zdecydowanie za ciepło — odchrząknęła dodając nieco weselszym tonem — więc wylądowaliśmy praktycznie w samej bieliźnie, aż strażacy się do nas dostali — zakończyła tym pozytywnym akcentem.
    Zmiana tematu sprawiła, że i ona się rozluźniła. Nie powiedziała tego głośno, ale sama był bardzo ciekawa jak Christopher poradzi sobie z opieką – nawet nadzorowana – nad Rory. Sama postrzegała go zawsze jako młodszego brata, który bywał może i nadopiekuńczy, ale dzięki temu zawsze mogła na niego liczyć. Czy teraz takim samym instynktem miał się kierować w stosunku do siostrzenicy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Hola, hola do tego jeszcze ma trochę czasu — zaśmiała się Lotta, ale wiedziała co mężczyzna miał na myśli. Czasem miała wrażenie, że dopiero co wyszła ze szpitala po porodzie, a tu już szykowali się do celebrowania roczku. Czas gnał nieubłaganie!
      Nie wyczuła zmiany nastroju, ale tez nie widziała twarzy ukochanego i trudno było przygotować się na bombę, która postanowił na nią zrzucić. Wraz z wypowiedzianymi przez nieco pytaniami poczuła dodatkowy ciężar na barkach. Ścisnęło ją serce, ponieważ to nie była łatwa decyzja i chciała ja możliwie jak najbardziej oddalić w czasie. Jeśli jednak chcieli stopniowo informować Aurorę o biologicznym ojcu, to każda zwłoka działała na ich niekorzyść.
      — Ona jest nasza — szepnęła jakby tylko na to było ją stać, jakby chciała tym samym wyprzeć istnienie Colina. Zacisnęła mocno powieki, a także i dłonie przez co cała wydawała się cholernie spięta. — Wiem co należy zrobić, ale czy musimy być fair wobec tego dupka? — na ostatnie słowo niemal zawarczała. Nie chciała by Aurora miała styczność z kimś kto pojawia się i znika, a przez to wprowadziłby w jej życiu niepotrzebny zamęt, a kto wie może i złamałby swoim postępowaniem kolejne serce. Na to rudowłosa nie mogła pozwolić.
      Zmiana tematu wcale nie ułatwiła jej rozluźnienia się w stu procentach. Zaczęła się nagle wiercić, a po otrzymanym buziaku w policzek po prostu wyplatała się z objęć i podeszła do córki, by wziąć ją na ręce. W zielono-brązowych tęczówkach błyszczały łzy, choć jeszcze nie spłynęły po policzkach.
      — Jesteś nasza — szepnęła i przytuliła do siebie córeczkę, która zdawała się wyczuwać nastrój rodzicielki i owinęła szyję swymi drobnymi rączkami. Na ostatnie słowa Jeroma jedynie skinęła głowa, jednak nadal nie przestała tulić dziewczynki, jakby ona była jej jedyna deska ratunku w takich chwilach.

      Charlotte💛

      Usuń
  50. Rozmowa na temat urodzin córeczki napawała ją jednocześnie lekkim stresem, ale i radością. Czyż nie tego jej brakowało, gdy żyła w pojedynkę – ogniska domowego? Początkowo po przylocie do Nowego Jorku zachłysnęła się wolnością, jednak po podjęciu się pracy w klubie go-go czuła się bardziej niż samotna. Czuła do siebie obrzydzenie i musiała naprawdę wypracować sobie grube mury, by nikogo do siebie nie dopuścić i nie dać zranić. Niemniej za tymi murami kryła się ta roześmiana, delikatna Charlotte, która łaknęła miłości, choć nie do końca była tego świadoma. Los ogrywał główna melodię w jej życiu wywracając je do góry nogami i to niejednokrotnie. Czasem sięgała samego dna, a czasem – tak jak teraz – nie czuła się lepiej. Miała przy sobie kochającego mężczyznę z którym nieśmiało planowali przyszłość, a przynajmniej tym dla niej była przeprowadzka i wspólny kredyt. Prawdą było że to zobowiązanie czasem łączyło partnerów bardziej niż przysięga małżeńska.
    — Mama też wspominała, że chciałaby poznać Twoich rodziców — dodała nieco zakłopotana, że wcześniej mu tego nie przekazała, ale cóż mieli ostatnio sporo na głowie. — W takim razie mam plan na to o czym będziemy rozmawiać na Barbadosie — lekki uśmiech zdradził, że pozwalał, by optymistyczne podejście do wyjazdu zaczynało kiełkować w jej sercu.
    — Jerome dobrze wiesz, że dużo się wtedy działo — jęknęła — Dopiero co Colin zwinął manatki, ja nie wiedziałam co dalej i jakoś ten epizod był chyba moim najmniejszym zmartwieniem skoro wyszłam… wyszłyśmy z tego cało razem z Rory — przez ten słowotok nawet nie warknęła przy wymawianiu imienia, które już chyba do końca życia miało być negatywnie naznaczone. Rudowłosa ostatnie czego chciała to teraz martwić, a co gorsze pokłócić się z mężczyzną. Wiedziała, że był zły na nią, ale nie zataiła tego specjalnie. Ba, ona w ogóle nie myślała o tym spotkaniu w widzie, aż do kilku minut wcześniej. Miała nadzieję, ze uda im się wrócić do pozytywnego nastroju, który zawitał wraz z pierwszymi, nieporadnymi krokami Aurory. Niestety nic z tego. Wspomnienie Rogersa działało na nią jak płachta na byka. Czasem myślała, że łatwiej byłoby gdyby szatyn już nie chodził po tej ziemi. Z martwymi nie było tyle problemu. Było to z jej strony, cóż niemoralne, ale co ona mogła poradzić na to, że została zraniona i co gorsza wiedziała, ba, była niemal pewna, że Rogers zrani również ich córkę. Miał być, wspierać i zniknął. Teraz znów się pojawił i co, ona miała go może powitać z szeroko otwartymi ramionami? Niedoczekanie.
    — A nie jesteśmy fair dając jej kochająca rodzinę, dom i dzieciństwo bez ciężaru nieobecnego dawcy spermy? — podniosła głos, a po jej policzkach spłynęły ciurkiem łzy, których już nie mogła powstrzymać. Aurora na ten nagły wybuch zareagowała cichym płaczem, więc rudowłosa natychmiast skupiła się na uspokojeniu dziecka. Była wzburzona, rozdarta i do tego czuła się jak ten czarny charakter sprzeciwiając się Marshallowi.
    Nie odsunęła się, gdy do nich podszedł,a jego dotyk działał niemal kojąco na dziewczynkę. Charlotte nie była jednak w stanie spojrzeć mu prosto w oczy. Wiedziała, że ten aspekt jego relacji z Rory był dla niego bolesny. Sama oddałaby wiele, żeby to Marshall był biologicznym ojcem Aurory, nawet jeśli byłby to owoc zdrady. Była w swych marzeniach zdesperowana, bo i tak nie miały one ujrzeć światła dziennego.
    — A przyjmiesz na klatę to jeśli będzie chciała się z nim kiedyś spotkać, on będzie akurat na etapie ‘tatusia roku’ — dwa ostatnie słowa brzmiały niczym oblega — a później zniknie i trzeba będzie zbierać naszego skrzywdzonego skarba? — była cholernie nie fair wobec Marshalla i w głębi duszy to wiedziała, jednak by uchronić swoje dziecko była gotowa zrobić wiele. Może o wiele za dużo…. To był chyba pierwszy raz, gdy faktycznie nie dążyła do kompromisu, a ich opinie był tak skrajnie różne.

    Charlotte💔💔💔

    OdpowiedzUsuń
  51. — A co jeśli wolę? — ni to warknęła ni to uniosła swój pełen emocji głos. Podświadomie wiedziała, ze wyspiarz miał racje, że każdy przez niego wysunięty argument miał więcej sensu niż jej histeryczne podejście do sprawy. Nie była jednak w stanie myśleć trzeźwo. Oślepiona żalem, bólem, zdradą i obawami o największy skarb jaki posiadała w swoim życiu, nie potrafiła zrobić kroku w bok, by popatrzeć na wszystko z nieco innej perspektywy.
    Mylnie też odczytała postawę ukochanego postrzegając go teraz niczym swojego wroga. Podkreślała, że nie chce wracać do Colina! Nie chciała,bo przecież mężczyzna nie istniał w dokumentach, a nie wierzyła, by miał na tyle jaj, by poprosił w przyszłości o testy na ojcostwo. Nim by się zająknął Charlotte nie zawahałaby się zrobić z nim porządku -nawet jeśli miałoby to okazać się nie do końca zgodne z prawem. Była wściekła, a w jej przypadku oznaczało to bycie zacięta i nie obliczalną.
    Chodziła po pokoju, by uspokoić małą, które udzielała się nerwowość mamy, a okazywała ją cichym pochlipywaniem. Rudowłosa słyszała co mówił do niej Jerome, ale czy tan naprawdę go słuchała? Neonami w jej głowie rozbłyskiwały tylko ostrzeżenia i słowa, a raczej imię, którego nienawidziła z całego serce. Chciała, bardzo chciała się uspokoić, ale monolog bruneta wbrew pozorom wcale jej tego nie ułatwiał. Kolejnymi logicznymi sentencjami wręcz podniecał ten ogień. Może i znali się długo, ale to najwyraźniej miał być ich pierwszy raz gdy doświadczyli tego co to jest prawdziwa kłótnia.
    — On ją skrzywdzi. — szepnęła i w końcu uniosła na niego pełne zaciętości oczy. Na daremno było szukać w nich tej miłości łagodności, którą odzwierciedlały jeszcze kilkanaście minut wcześniej. Ta dyskusja była przegrana dla obu stron, ponieważ Lester zrobiła coś czego nie powinna – zaczęła chować się za starym, solidnym murem, który nie miał pozwolić na jej zranienie. — Nie znasz go tak jak ja. — teraz ton głosu wydawał się opanowany, jednak był tak chłodny i obcy, że ją sama to zaskoczyło. Pokręciła głową i jedyne na co się zdobyła to przekazanie Aurory siedzącemu na kanapie mężczyźnie. Cała dygotała nie mogła pozwolić, by przez ten stan coś się stało ich córeczce. — Nie… ja… nie… — znów w oczach stanęły jej łzy wydawała się jednoczenie pełna mocy i ogarnięta bezsilnością, jakby dwie kompletnie sprzeczne natury walczyły o dominacje. Niepewna tego, która miała wygrać pobiegła po prostu na piętro, a następnie zatrzasnęła się w sypialni. Miała ochotę w coś uderzyć! Rzuciła się na łóżko i klęcząc okładała bogu ducha winną poduszkę wywarkując kolejne obelgi pod adresem Rogersa. Nie wiedziała kiedy po policzkach spłynęły dwa nieprzerwane potoki łez, a ona już nawet nie dostrzegała koloru w jakim była pościel. Znów to zrobił! Znowu namieszał jej w życiu! Nie, to Ty znów mu na to pozwolić głupia, głupia, głupia!

    Charlotte💔💔💔

    OdpowiedzUsuń
  52. Nie wiedziała kiedy ręce zaczęły ją bolec od wymierzania ciosów na oślep ani kiedy opadła na wymiętą pościel od jej wcześniejszych poczynań. Czuła się okropnie, w głowie huczało od obaw i wyrzutów sumienia, które pojawiły się zaraz po tym jak pozwoliła, by słowa Marshalla do niej dotarły. Wiedziała, że argumenty mężczyzny były logiczne i na swój sposób słuszne, jednak czy miały okazać się wystarczające, by pokonać strach jaki kryla głęboko w sobie?
    To co przeszła z Rogersem ciągnęło się prawie od początku jej pobytu w Nowym Jorku. Pierwsze spotkanie, które nie zwiastowało kolejnych, a jednak takowe nastąpiły. Nić porozumienia, niemal identyczne podejście do życia i relacji, ach dała się złapać w te sidła. Powtarzała sobie, ze ma kontrolę, że mury świetnie ją ochronią, lecz nie wzięła pod uwagę swego niewinnego serca, które drgnęło. Raz, to nic nie znaczy! Dwa, może powinna iść do kardiologa? Trzy, cztery… sto… miała przechlapane. Zakochała się jak małolata. Pozwoliła, by zwykłe, fizyczne pożądanie przerodziło się w coś na tamten czas zakazanego. Złamała swoje zasady i….
    Borze szumiący jaka ona była naiwna! Myślała, że im się ułoży, nawet po tym jak raz Colin zawinął manatki i nie kto inny, a Marshall musiał zbierać ją do kupy. Tylko nawet wtedy, wyspiarz mógł się jedynie domyślać jaką zadrę na sercu rudowłosej pozostawił pewien dźwiękowiec. Jak głęboka i pulsująca była to rana. Charlotte poradziła sobie z nią, jednak szatyn pojawił się w jej życiu niczym upierdliwy bumerang, którego chciało się zgubić.
    Jak ostatnia idiotka dała się ponieść pożądaniu, posłuchała pielęgnowanego przez miesiące uczucia tęsknoty i… wpadła! Rollercoaster jaki przeszła od momentu odkrycia, że jest w ciąży do właściwego rozwiązania, to było jak widać za dużo. Nie miała dość czasu, by sobie cokolwiek przepracować. Pozamykała uczucia szczelnie do szufladek, które teraz pod naporem pierwszego, poważnego starcia z Jeromem nie wytrzymały. Poczuła się osaczona, bezsilna i cholernie samotna. Czy to było coś złego, że chciała za wszelką cenę chronić coś, co była najcenniejsze w jej dotychczasowym życiu? Czy to, ze nie chciała wyznać Aurorze całej prawdy czyniło z niej okropna matkę?
    Doskonale słyszała kiedy brunet wszedł do sypialni, jednak ona ani drgnęła. Czuła się wykończona, a jednocześnie nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. Na tak wielu płaszczyznach go po raz kolejny zawiodła, a co ważniejsze zawiodła samą siebie. Drgnęła, gdy jej dotknął, ale się nie odsunęła. Nie odpowiedziała, nie odwróciła głowy, nie zrobiła nic poza utrzymaniem miarowego oddechu i przymknięciem na dłużej powiek, co wywołało nieprzyjemne uczucie pieczenia. Wylała tyle lez, że teraz oczy ją szczypały.
    — Nie zrobisz niczego wbrew mnie...— zaczęła ochrypnięty głosem nadal nie unosząc na niego zielono-brązowych tęczówek teraz wypełnionych bólem oraz bezsilnością — ale jeśli zrobisz to o co proszę, a raczej nie zrobisz, to będziesz działał wbrew sobie. — to było podsumowanie, które ściskało ja za serce. Czyżby po raz pierwszy w historii ich znajomości znaleźli się w patowej sytuacji?
    Po dłuższej chwili ciszy poniosła się do siadu stopy kładąc na podłodze, która wydawała się jej jakoś nienaturalnie zimna, aż się wzdrygnęła.
    — Musisz dać mi czas — szepnęła i wstała, by skierować się do wyjścia z sypialni. Potrzebowała czasu, by sobie pewne rzeczy poukładać. Nie chciała na ten moment kontynuować tematu biologicznego ojca Aurory. Zamarła z dłonią na klamce. Nie mogła uciekać, prawda? Resztkami silnej woli odwróciła się do Marshalla przodem i w końcu pozwoliła, by dostrzegł to co starał się ukryć, jak bardzo rozbita była i jak bardzo go teraz potrzebowała.

    Charlotte💔💔💔💔

    OdpowiedzUsuń
  53. Słowa Jeroma dotarły do niej już po tym jak sama zdecydowała się do niego odwrócić. Chciała zrobić to co umiała najlepiej – uciec. Uciec i otoczyć się szczelnie murem, za którym pocierpiałaby sobie w samotności, jednak nie obawiałaby się kolejnych ciosów. Tak, to nie brunet był winien tego w jakim stanie się znalazła, a Rogers. Czy już na zawsze miała być jak ta zniszczona kukiełka, która, gdy pociągnie się za nieodpowiedni sznureczek rozpada się na drobne kawałki? Czy była aż tak słaba?
    Pierwsze na czym się skupiła to jego ciepłe dłonie obejmujące ją za twarz, a dopiero później została wciągnięta w otchłań bursztynowych tęczówek. Coś ty zrobiła… głosik w jej głowie nie był w stanie krzyczeć, a jedynie szeptał porażony tym do czego Charlotte niewątpliwie przyłożyła rękę. Zapomniała że…. Nie, nie zapomniała. Była po prostu tak zaślepiona, ze dostrzegała tylko swój ból i strach nie bacząc na drugą stronę. Rozbiegane spojrzenie, gorączkowy ton łamał jej serce, nawet bardziej niż ta kłótnia sprzed chwili. Ostatnie czego chciała to widzieć ukochanego w takim stanie.
    Delikatnie chwyciła dłońmi jego ręce i pokiwała głowa na zgodę. Bała się, ze głos mógłby ja teraz zawieźć. Po tej krótkiej deklaracji jesteśmy w tym razem przyjemne ciepło rozlało się po jej ciele, a widmo samotności musiał wycofać się do kąta.
    Nie oponowała, gdy ją do siebie przyciągnął, ba, przylgnęła do niego najmocniej jak tylko potrafiła. Serce biło jak szalone.
    — Przepraszam, tak bardzo Cię przepraszam — szeptała wprost do rozbudowanej klatki piersiowej, ale nie myślała się teraz od niego odsuwać. Kurczowo zaciskała dłonie na tyle koszulki. Po policzkach znów spłynęły łzy, jednak była w nich jakaś ulga. — Kocham Cie, przepraszam — zaczęła się jąkać przez płaczliwą czkawkę. — po...po...pros...tu się bo...oję — w końcu delikatnie się od niego odsunęła i tym razem to ona ujęła jego twarz w dłonie. — Dzię...kuje, że — odetchnęła głębiej, by się tak nie zacinać — nie po...ozwoliłeś mi uciec — i złożyła na jego ustach delikatny, słony do łez pocałunek, który niósł ze sobą miłość, wdzięczność i nadzieje.
    Jakim cudem mogła zapomnieć, że miała u boku tak wspaniałego człowieka? Czyżby nadal nie wierzyła, ze miał trwać u jej boku na dobre i na złe?

    Charlotte💔💛💛

    OdpowiedzUsuń
  54. Nie powiedziała już nic więcej. Była wdzięczna, że przy sowim boku miała takiego mężczyznę, który starał się ją zrozumieć, nawet jeśli miał całkiem odmienny punkt widzenia od niej. Nie miała jeszcze pojęcia jak rozwiązać sprawę z Colinem, lecz po tej kłótni wiedziała, że są w tym razem. Razem mieli zadbać o dobro Aurory. Razem mieli borykać się z jej nastoletnim buntem w przyszłości. W końcu razem ją wychowywali i byli jej rodzicami. Nie opierała Jeromowi, gdy ten poprowadził ją do łóżka. Była wykończona i jedyne czego potrzebowała to odrobina bliskości oraz spokoju.
    Kilka dni później w domu od samego rana było gwarno, a Charlotte nie potrafiła usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Cały czas wędrowała z kuchni do salonu, z salonu do ogrodu i tak w kółko. Czekała bowiem aż wybije szesnasta i będzie mogła ruszyć na lotnisko po brata.
    — Jaimie’mu należy się konkretna butelka alkoholu za to, że znów uratował nam tyłki pożyczając samochód — powiedziała w końcu siadając na kanapie obok ukochanego. Rudowłosa była gotowa zapłacić za taryfę z domu na lotnisku, a następnie z lotniska do domu. Koszta byłby ogromne, ale czego się nie robi dla młodszego braciszka, prawda? Na szczęście wybawieniem okazał się przyjaciel Marshalla, który nie widział najmniejszego problemu, by odstąpić im samochód na tych kilka godzin.
    — Nie mogę się doczekać — wyznała po raz enty tego dnia z szerokim uśmiechem na ustach. Znów wstała, ale tym razem usiadła obok Rory, która zajęta była naciskaniem różnych elementów na macie edukacyjnej. — Przyjeżdża Twój wujek, wiesz? — pogłaskała dziewczynkę po główce, lecz to nie zwróciło jej uwagi. Zielone oczy były skupione na kolorowych klawiszach, które wydawały różne dźwięki.
    Tymczasem Christopher marzył już o lądowaniu i rozprostowaniu kości. Lot do Ameryki nie był najkrótszy, jednak tym razem miał wiele zmienić w jego życiu. Nie wiedział jeszcze jak przekaże siostrze fakt, iż zamierza zostać w Nowym Jorku na co najmniej rok. Jedyne czego był pewien to, to że nie wyobrażał sobie informować jej o takich zmianach przez skype.
    Długie wyczekiwanie dobiegło końca, gdy budzik ustawiony w telefonie rudowłosej dał znać, że wybiła szesnasta.
    — Ja prowadzę! — zawołała niemal z dziecięca radością chwytając kluczyki z kuchennego blatu. Przed wyjściem upewniła się, że Aurora jest odpowiednio ubrana, bo choć na niebie królowało słońce, to niestety temperatura dzisiaj pozostawiała wiele do życzenia. Sama narzuciła na lekki, beżowy sweterek skórzaną, czarna kurtkę, która kolorystycznie zlewała się ze spodniami oraz obuwiem. — Gotowy? — zwróciła się do Jeroma, a oczy jej skrzyły. Podeszła w dwóch susach do mężczyzny i cmoknęła go w usta. Była w wyśmienitym humorze!

    Charlotte💛💛💛

    OdpowiedzUsuń
  55. Jaime początkowo czuł, że nogi go nie utrzymają i że po prostu zaraz spadnie nim w ogóle zdąży się wyprostować. Ba, nawet stanie na kolanach wydawało się być cholernie trudne. Ale o dziwo to minęło dość szybko. I kiedy Jerome po prostu położył się na trawie, Jaime zaczął skakać z radości. Nope, wcale mu nie było głupio, robiąc to dookoła wszystkich, którzy mieli z niego niezły ubaw najprawdopodobniej i po prostu chcieli złapać oddech i dość do siebie. Moretti? Moretti bawił się tym, że dzwoniło mu w uszach, że żołądek wołał o odpoczynek, a głowa mówiła „daj żyć”. Przy Jerome’ie też sobie podbiegał i poskakał. Aha, wyglądało na to, że chłopak był w stanie rozważać kolejny skok za jakiś czas. Na przykład za tydzień. Kto wie, może Jeromek się zgodzi? Wyglądał na szczęśliwego. Na pewno mu się podobało!
    – Na razie obejdzie się bez nawiedzania – przytaknął z szerokim uśmiechem, przystając przy przyjacielu. – Było za-je-bi-ście! Powtórzymy to, co? Kiedyś?
    Fascynujące było to, że Jaime wielokrotnie w swoim życiu chodził po jakichś murach większych, mniejszych, po drzewach, po krawędziach dachów, nie jeden raz chwiejąc się przy tym, narażając swoje zdrowie i życie, teraz skoczył ze spadochronem. Ale na trzeci szczebelek drabiny to już miał obawy wejść. I jakoś drabinka prowadząca na antresolę nadal go nieco stresowała, ale wolał to po prostu ignorować. Dziwne.
    – Dziękujemy bardzo – zawrócił się w końcu do instruktorów. – To było niesamowite przeżycie! Jak lecieliśmy w dół i wszystko stawało się coraz większe i większe, a potem otworzyłeś ten spadochron i jup do góry. Ach, Noah się dzisiaj nasłucha – zaśmiał się pod nosem.
    Co prawda na jedzenie ochoty jeszcze nie miał, ale chętnie by się czegoś napił. Dał jeszcze braciszkowi kilka chwil na pozbieranie się do kupy, a potem podszedł do niego i podał mu dłoń. Wciąż się do niego uśmiechał.
    – Dziękuję, Jeromek, to jeden z najlepszych prezentów, jaki kiedykolwiek dostałem na urodziny.
    Dobrze, że miał prawie cały rok na wymyślenie, co takiego sprezentować jemu. Raczej trudno będzie to przebić, ale chyba też nie o to chodziło, a o to, aby się jubilatowi podobało, prawda? To on miał się czuć najsuper w tym dniu i cieszyć się każdą chwilą.
    W końcu musieli wrócić do hangaru, aby zdać gogle, kombinezony i zjeść tort! Jaime nadal utrzymywał skoczną energię. No, serio, zaraz pomyślą, że się napił wcześniej lub czegoś zażył, ale poziom endorfin w jego ciele był ogromnie ogromny. Tak, dokładnie tak.
    I faktycznie, zjedli tort (co dla niektórych mogło być dość ciężkie, ale kawałki na szczęście były małe, więc może nie było aż tak źle), a ludzie opowiadali o tym, jak się czuli. Generalnie wszyscy mówili to samo – że było zarąbiście.
    – Świetnie się bawiłem – przyznał Jaime, kiedy raz z Jerome’em szli już w stronę samochodu chłopaka. – Może wykupimy sobie kurs? Albo... albo nie wiem – zaśmiał się.
    Sprawdził godzinę. Pora obiadowa była jeszcze przed nimi i też głupio by było zaparkować samochód w garażu i udać się do baru na alkohol, więc... mieli chwilę na zastanowienie się, co dalej. Bo owszem, Jaime dał radę zjeść trochę słodkiego, ale czy na ten moment był w stanie zjeść pełnoprawny obiad?
    – To co robimy? Zawsze możemy jechać do mnie i tam zamówić jedzonko, a po drodze kupić też coś z prezentami. Pewnie masz lepszy pomysł, więc zamieniam się w słuch – uśmiechnął się do niego wesoło.

    [Pacz, jaki wydziarany Jeromek... <3 xd bardzo seksi zdjęcie, proszę braciszka xD]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  56. Prawdą było, że jeszcze nie raz mieli się spierać, gdy ich poglądy będą stały po przeciwnych stronach barykady. Rudowłosa nie obawiała się kłótni, bo ta, która mieli już za sobą udowodniła jej tylko, że są w stanie na siebie spojrzeć, porozmawiać i nawet usnąć w ramionach. Nie uciekła. Po raz pierwszy nie uciekła. Dotarło też do niej, że Jerome zwyczajnie, by jej na to nie pozwolił. Była z kimś kto nie dopuścił, by znów wybudowała wokół siebie mur.
    Ile razy można zakochiwać się w tej samej osobie od nowa, a jednocześnie z każdym razem coraz bardziej? Ile razy można dziękować w duchu za to, że los postanowił spleść ich ścieżki razem na długo przed tym niż odkryli co tak naprawdę do siebie czują? Ile razy mogło brakować słów, by opisać co tak naprawdę się czuło do tej drugiej osoby? Panna Lester może i nie znała konkretnej odpowiedzi na żadne z tych pytań, ale nie przeszkadzało jej, by co dnia odkrywać, że liczby te potrafiły rosnąć tak, jakby zależało od nich jej życie. Kochała go, tak bardzo go kochała.
    Gdy tylko godziny, a następnie minuty dzieliły ją od spotkania z bratem wydawała się jak haju. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, serce miało nieco nieregularny rytm, a oczy lśniły tak mocno, że wręcz hipnotyzowały każdego kto nawiązał z rudowłosa kontakt wzrokowy.
    — Nie przejmuj się na razie samochodem — machnęła ręką — Jaime Cię uwielbia, a Noah troszkę mnie chyba lubi, to na razie to wykorzystajmy — pościła mu oczko. To nie tak, że była wyrachowana – chociaż może? - po prostu wiedziała jak bardzo mieli uszczuplony budżet przez remont, a teraz także zaplanowany wylot na Barbados.
    — Ja też, ale Chris przylatuje — euforia w głosie stanowczo odejmowała jej lat. Kto by pomyślał, że powinna uchodzić za poważna mamę, której latorośl miała niebawem osiągnąć roczek? W tym momencie pewnie nikt, gdyby nie fakt, że rude pukle tak mocno odznaczyły się zarówno na głowie dwudziestoparolatki, jak i Aurory.
    Jazda minęła jej wyjątkowo szybko i co ważniejsze przyjemnie. Nie było śladu po jej fobii powypadkowej. Lekcje Anthonego w Anglii były jak najlepsze lekarstwo. Poza tym dobry humor sprawił, że nie denerwowała się na ślamazarnych kierowców, czy kolejne z rzędu czerwone światło. Nim się obejrzała już przestępowała z nogi na nogę, by wypatrzeć pośród podróżnych znajomą sylwetkę.
    — Musisz pytać? — rzuciła unosząc jedną brew zaczepni, a gdy znów skupiała się na drzwiach, które dzieliły ich od sekcji z odbiorem bagaży pisnęła. Nadala stała w miejscu i dopiero, gdy Chris przecisnął się pośród innych osób puściła się biegiem i zwyczajnie na niego rzuciła. Ten doskonale wiedząc co się święci postawił bagaże i złapał siostrę w locie. Okręcił się z nią dookoła, a ich śmiechy brzmiały jak idealnie synchronizowana melodia. Nieznajomi patrzyli na nich jak na wariatów, ale rodzeństwo miało to w nosie. Tak długo się nie widzieli!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jesteś! — stwierdziła oczywistą oczywistość, gdy mężczyzna w końcu ja postawił.
      — Jestem — zaśmiał się i nawet nie oponował, gdy kobieta wspięła się na palce i rozczochrała mu fryzurę. Był od niej młodszy, ale zdecydowanie wyższy.
      — Tęskniłam — rzuciła z pretensja, a on w ramach przeprosin zamknął ją w uścisku. Dopiero wtedy dostrzegł Marshalla z Aurorą. Skinął im głową, lecz w zielonych tęczówkach wycofała się ta niewinna radość. Nie dane mu było jeszcze poznać obecnego partnera siostry, a że był bardzo opiekuńczym skurczybykiem, to ta wizyta miała również okazać się testem dla wyspiarza.
      — Dobra, może chodźmy już lepiej. Umieram z głodu — zaśmiał się delikatnie rozluźniając uścisk i chwytając swoje bagaże.
      — Jak zwykle o jednym — pokręciła głowa, gdy podeszli w końcu do Jeroma i Rory. — No to w końcu możecie się oficjalnie poznać – Chris to mój chłopak - jakoś tak dziwnie brzmiała ta kategoryzacja, ale przecież nie wpadali w inne ramy, prawda? — Jerome, Jerome to mój młodszy braciszek Chris — specjalnie podkreśliła fakt, że jest starsza siostrą, ponieważ patrząc na nich z boku co poniektórzy mogliby mieć co do tego wątpliwości. Chris miał prawie dwa metry wzrostu i chyba nieco przypakował od ostatniego razu, gdy go widziała. Włosy natomiast niezmiennie płomienie rude, delikatnie ustawione na żelu. — A to nasze najdroższy skarb Rory — przejęła córkę z rak ukochanego, a tak zmarszczyła zabawnie brwi i się po prostu rozpłakał po spojrzeniu na ich gościa.
      Rodzeństwo Lester przez moment wydawali się skonsternowani, jednak za chwile każdy zachichotał.
      — Chyba się jej wujek nie spodobał — skomentował Chris, a Lotta starała się zażegnać kryzys.

      Charlotte dziewczyna Jeroma 💛

      Usuń
  57. Christopher wiedział co nieco na temat obecnego partnera siostry, ponieważ cóż rozmawiał z Lotta na whatsuppie, czy nawet z samymi rodzicami po ich powrocie z Nowego Jorku. Nie chciała jednak wytykać im tego, że Colina również przyjęli z otwartymi ramionami i jak to się dla Charlotte skończyło? Pokręcił głowa odganiając te nieprzyjemne wspomnienia i starając się skupić na co działo się teraz.
    — Mi również — powiedział i pewnie uścisnął dłoń mężczyzny jednocześnie nie przerywając kontaktu wzrokowego. Czyżby Marshalla miał mieć z nim cięższą przeprawę niż samym Anthonym? Na wzmiankę o rodzicach zmarszczył brwi i spojrzał pytająco na siostrę. — To znaczy? — nikt bowiem nie wspomniał mu o ręcznikowym incydencie.
    — A no tak! — podłapała rudowłosa, a uśmiech ani myślał spełznąć z jej ust — Myślałam, że rodzice Ci powiedzieli, ale widzę, że nie. — tutaj spojrzała na Jeroma, jakby chcąc się upewnić, czy może bratu opowiedzieć szczegóły pamiętnego, świątecznego spotkania.
    Christopher patrzył to na bruneta, to na siostrę wyczekująco, choć po ich minach domyślał się, że czekała go anegdotka z rodzaju tych zabawnych.
    — Wiesz, ze rodzice chcieli mi zrobić niespodziankę na ostatnie święta, nie? — zaczęła.
    — No ba, a myślisz, że sami zmawiali te bilety? —uniósł zawadiacko brew.
    — I nic mi nie powiedziałeś? — pokręciła głową, ale kontynuowała — To teraz czuj się winny, bo Jerome u mnie nocował przez co dość późno wstaliśmy, a że nikt nie spodziewał się gości, to słysząc dzwonek do drzwi pomyślałam o kurierze — przejęła w międzyczasie Aurorę od ukochanego, a gdy tak się rozpłakała musiała na moment przerwać opowiadanie historii. — Wiecie co może lepiej jak pójdziemy już do samochodu — zaproponowała widząc, ze dziewczynka zaczyna wpadać w jakąś histerię. Czasem tak po prostu miała i o ile na początku panna Lester mocno panikowała, to teraz już wiedziała mniej więcej, jak sobie z tym radzić.
    — Ej ja to wszystko słyszę — pogroziła Marshallowi palcem.
    — I dobrze, lepiej robić selekcję na starcie — zgodził się Chris, a tylko w myślach dodał jak wielka szkoda było to, że owej selekcji nie zrobiła Lotta w relacji z Rogersem.
    Gdy wszyscy dotarli na parking Aurora była już nieco spokojniejsza. Mimo to Charlotte zaproponowała, że pojedzie z nią z tyłu, a klucze przekazała Marshallowi. Dla Christophera nie zostało zbyt wiele miejsca z tyłu przez dość pokaźny fotelik, więc jechał na miejscu pasażera.

    Charlotte💛

    OdpowiedzUsuń
  58. Tak, Jaime zdecydowanie czuł się już lepiej niż te trzy lata temu, kiedy... Jaime nie chciał o tym zapominać, ale nie chciał też żyć tym, co było wtedy. Naprawdę czuł się już dobrze, miał przy sobie bliskich ludzi, którym ufał i z którymi było mu dobrze. Czuł się przy nich dobrze sam ze sobą. I było to naprawdę wspaniałe i fascynujące. Dziwne nadal, ale nie narzekał. Pragnął, aby tak już zostało.
    Jaime nie zauważył łez, jakie się zebrały w oczach Jerome’a, był zbyt zajęty skakaniem i kręceniem bioderkami w tańcu zadowolenia. Pomógł przyjacielowi się podnieść, a potem odwzajemnił uścisk i poklepał go po plecach. Naprawdę był mu wdzięczny za ten prezent. Na pewno niecodzienny, przynajmniej dla nich.
    – Ach, dziękuję, ty też wyglądasz w nim nieźle – uśmiechnął się szeroko. – Charlotte na pewno się spodoba – puścił mu oczko.
    W hangarze ciężko było Jaime’mu oddać kombinezon. Może dlatego, że był w niego ubrany, kiedy przeżywał coś tak niesamowitego. Ale kto wie, może faktycznie wraz z Jerome’em jeszcze to kiedyś powtórzą? Fajnie by było, ponieważ Moretti naprawdę był tym zachwycony. Trochę szkoda, że cały skok trwał tylko małą chwilę.
    – Ej, karnet na tor jeszcze sobie wykupimy – powiedział zaraz Jaime. – Pewnie jak się zobaczę z wujkiem, to mi się przypomni, że coś takiego mieliśmy zrobić.
    Miał pamięć, owszem, sam Jerome wiedział jak dobrą, ale kiedy nie były mu potrzebne jakieś rzeczy, to o nich nie myślał, przez co... „zapominał”. Ale fakt, z ich pomysłami i czasem mogło być różnie. Przecież było tyle rzeczy do wypróbowania i miejsc, w których można było je zrobić. A spływ kajakowy w jakimś hardcoreowym miejscu? No sam się nie przepłynie.
    Niedługo później panowie już siedzieli w samochodzie. Jaime pokiwał głową.
    – Pewnie, możemy podjechać do mnie i coś obejrzeć – uśmiechnął się szeroko, a potem odpalił silnik i ruszyli przed siebie. – Wiesz, jaki się poczułem wolny, kiedy tak leciałem w dół? – zaczął nagle, włączając się do ruchu. – Wiem, że nie każdy by się zdecydował na to, ale... to godne polecenia. Serio. Musiałbym się głęboko zastanowić, co jeszcze mogłoby nam dać takie poczucie.
    Jakiś czas później Jaime parkował już na swoim miejscu w podziemnym garażu budynku, w którym mieszkał. Zamknął auto, a potem z Jerome’em wyszli na zewnątrz. Moretti doszedł do wniosku, że już na zaś mogą kupić sobie jakiś alkohol, dlatego skierował się do jednego z najbliższych sklepów z alkoholem. Kupili rum i jakieś przekąski, a potem w końcu udali się do mieszkania chłopaka. W środku zmieniło się... niewiele. Może trochę kanapa była bardziej wysunięta niż było, a to z tego powodu, że Jaime kupił nowy telewizor, większy, i lepiej było na niego patrzeć z większej odległości. No co, miał tu takie mini kino, a że oglądał teraz filmy nieco częściej, bo miał z kim...
    Jaime wrzucił do lodówki alkohol, umył łapki i podszedł do Henia, który teraz akurat zjadał drugie śniadanko.
    – W sumie... Harold jest z Jen? – zapytał nagle, zwracając się do przyjaciela.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  59. Fakt, filmik ze skoków będzie na pewno pro. Jaime też nie mógł się doczekać aż go pokaże nie tylko Noah, ale i innym przyjaciołom. A raczej przyjaciółkom. Jerome był jedynym jego męskim przyjacielem. Powinno się im spodobać w każdym razie. I może pochwali się też rodzicom...? I na bank wujkowi Shay’owi. Kto wie, może mężczyzna też będzie chciał wykonać taki skok? Zakładając, że po wypadku mógł to zrobić.
    Jaime był gotów wykupić karnety dla nich obu bez mrugnięcia okiem. Nie byłby to dla niego problem. Mógł to zrobić tak o, bez okazji albo powiedzieć przyjacielowi, że to taki prezent. Nie wiedział przecież, jak Jerome by zareagował na taki podarek. Jaime nie widziałby w tym nic złego i pewnie nawet by nie pomyślał, że mógłby przesadzić, że Jerome może sobie nie życzył czy cokolwiek.
    – O, tak, masz rację, coś jest w tej bezbronności – pokiwał głową Moretti, kiedy jechali już autem do jego mieszkania. – Co nie zmienia tego, że było naprawdę zajebiście – zaśmiał się pod nosem. – Nie dziwię się ludziom, którzy podejmują się regularnie takich skoków. Już nie chodzi mi nawet o instruktorów.
    Gdyby Jaime wiedział, jakie uczucia miał Jerome względem jego mieszkania, na pewno by mu się zrobiło bardzo ciepło na serduszku. Bo to takie kochane było, że ich relacja tak właśnie wyglądała. Chociaż obaj o tym doskonale wiedzieli, w końcu nie bez powodu nazywali się braćmi, to jeszcze to poczucie bycia u któregoś w mieszkaniu jak w swoim... No, pięknie. I właściwie Jaime mógł zwrócić na to uwagę – Jerome w końcu poszedł do kuchni i ogarnął miskę, do której wrzucił czipsy, nalał coli do szklanek (meh, cola, oby tylko była zimna i świeżo otwarta, innych nie przyjmujemy).
    – A, no tak, tak – Moretti pokiwał głową, patrząc na przyjaciela. – Nie no, dobrze, że został z tobą, zna cię i tak dalej – uśmiechnął się do niego lekko.
    Ten mały uśmiech jednak szybko zniknął z jego twarzy. Zauważył na twarzy brata jakieś dziwne napięcie czy... może nawet co innego i nie wyglądało to dobrze. Czy wspomnienie o Jen tak na niego podziałało? Zdecydowanie nie chciał go zasmucać.
    – Jerome... – zaczął cicho i podszedł bliżej mężczyzny, ale nie usiadł obok. – Nie chciałem cię wprawiać w taki nastrój. Ponury...
    Zrobiło mu się głupio. Ale chciał się tylko dowiedzieć, co z Haroldem tak a propos Henia, no!
    I zdał sobie sprawę, że mało co rozmawiali o Jen od dłuższego czasu. Znaczy, nie było po co, no nie? Para się rozwiodła, ich drogi się rozeszły, Jerome miał inne zmartwienia na głowie, ale... byli małżeństwem nie tylko dla wizy. Nie chodziło o rozmawianie o niej co chwilę, ale... Nie minęło aż tak dużo czasu od rozstania, w dodatku Jen spotkało coś strasznego i...
    Jasna cholera.
    W końcu Jaime zajął miejsce obok przyjaciela, ale nie spojrzał na niego. Wpatrywał się w szklankę na stoliku przed sobą.
    – Wszystko w porządku...? – zapytał w końcu cicho, spoglądając na niego niepewnie kątem oka.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  60. Rudowłosa cieszyła się, że mimo wszystko dobry humor nie opuszczał bruneta, nawet płacząca Rory nie wprowadziła między nich drętwej atmosfery. Nie byli na szczęście rodzicami, którzy w takich momentach rzucali wszystko i załamywali ręce nad ich skarbem. Podochodzili do życia z lekkim dystansem, bo to właśnie on w takich chwilach okazywał się jak na wagę złota.
    — Chyba tak — zgodziła się, bo jeśli nawet urok osobisty Marshalla nie działał na księżniczkę, to oznaczało, że było źle.
    Christopher z boku przyglądał się temu jak Charlotte i Jerome ze sobą współgrali. Sprawiło to, że uśmiech na jego usta nieco się poszerzy, jednak nadal nie zamierzał wysuwać pochopnych wniosków i uważnie przyjrzeć się mężczyźnie. Nie chciał, by jego siostra po raz kolejny musiała uciekać do Anglii, by sklejać złamane serce. Z zamyślenia wyrwały go słowa skierowane wprost do niego.
    — Yyy… — podrapał się nerwowo po karku i na jego szczęście Lotta była zbyt zajęta montowaniem córki w foteliku, by to dostrzec, bo już by wiedziała że brat zaczyna kręcić — ...nigdy nie byłem mistrzem w pakowaniu. Pewnie zabrałem za dużo, ale żeby nie było prezenty też są! — zaśmiał się już całkiem naturalnie, gdy temat zszedł na grunt, który nie oscylował w granicach jego pobytu w Nowym Jorku. Nadal nie wiedział jak najlepiej będzie przyznać się siostrze, że zamierza zostać na nieco dłużej.
    Aurora nieco ucichła, gdy już przyszło jej siedzieć w znajomym otoczeniu i zewsząd nie docierały do niej nieznajome dźwięki, a także takie, które nawet dla dorosłego ucha nie było do końca przyjemne. Walczyła, by nie zasnąć, ale mocno ściskając kilka palców mamy swą małą piąstką przegrała walkę z Morfeuszem nim dotarli do autostrady. Rudowłosa widząc to rozczuliła się nie na żarty, bo przestała nawet słuchać opowieści przy której zaśmiewała się do łez. Teraz słona woda, która skumulowała się w jej oczach była pełna matczynej miłości. Pochwyciła na moment spojrzenie ukochanego we wstecznym lusterku i skinęła głowa na dół, by również mógł być częścią tego momentu.
    Chris za to się nie hamował i śmiał w głos po usłyszeniu całej historii, aż musiał wziąć głębszy wdech.
    — Nie wierzę, że ojciec Cie nie zjadł na starcie — naprawdę się dziwił, że Anthony podszedł ze spokojem w kwestii poznania Jerome’a bliżej. Spodziewał się raczej czystej furii podyktowanej ojcowskim instynktem ochrony ukochanej córuni! Przecież oboje zawsze chronili Lottę przed nieproszonymi zalotnikami wiedząc co z nich za gagatki. — Musiał być w wielkim szoku albo wyśmienitym humorze — pokręcił głową.
    Droga powrotna zleciała im zdecydowanie szybciej niż ta na lotnisko. Charlotte gdzieś w połowie tez włączyła się do rozmowy, by wypytać jak bratu minął lot, co słychać u rodziców i nim dotarła do pytania jaki ma plan na zwiedzanie Nowego Jorku samochód się zatrzymał.
    — To już? — zdziwiła się patrząc przez okno faktycznie dostrzegając znajome budynki. — Rory… — szepnęła do córeczki i ucałowała ją w czółku, by ją obudzić. Popołudniowa drzemkę mieli już z głowy. Dziewczynka niemrawa zamlaskała, ale zacisnęła powieki jeszcze mocniej – no cała mama! Charlotte westchnęła wyciągając ją z fotelika i ostrożnie układając ją sobie w ramionach, by mogły jakoś przedostać się do domu.
    — Dacie sobie radę z bagażami, ja już lecę otworzyć — powiedziała i tak tez zrobiła. Zostawiła drzwi otwarte na oścież, a sama ruszyła do salonu, gdzie ułożyła Aurorę w specjalnym bujaku. Ta spała dalej jakby wcale nie zmieniła miejsca przebywania! Niemniej kobieta postanowiła nie zanosić jej do pokoju, by szybciej do nich wróciła. Wiedziała, że zbyt długa popołudniowa drzemka skutkowała późnym pójściem spać. Zaczęła więc krzątać się po kuchni i wstawiła wcześniej przygotowaną potrawkę do piekarnika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tymczasem panowie zostali na moment sami i te chwile Chris postanowił wykorzystać. Stając ramię w ramie z Marshallem za samochodem, by wyciagnac swój bagaża spojrzał na niego poważnie krzyżując ręce na piersi.
      — Jerome słuchaj — ton głosu miał łagodny, acz taki, który nie lubi sprzeciwu — Nie chce wyjsc tutaj na dupka, bo wiem, że nasi rodzice Cie polubili, ale… — zaczął i nagle zielone tęczówki niebezpiecznie mu pociemniały —...jeśli zrobisz cokolwiek, by skrzywdzić moją siostrę lub Aurorę, nie ważne, czy celowo, czy nie — przysunął się bliżej niego — To ja obiecuję, że stanę się twoim największym koszmarem. — poklepał go po plecach i płynnym ruchem wyciągnął pokaźną torbę, by bez dodatkowego komentarza ruszyć do domu.


      Charlotte i Christopher

      Usuń
  61. To nie tak, że Chris nie chciał dać mu szansy na odpowiedź, po prostu nie sądził, że cokolwiek jeszcze należało dodawać. Nie przerwał jednak brunetowi, gdy ten dogonił go przed wejściem do mieszkania i przyznał, że niejako rudowłosy spełnił jego oczekiwania. Charlotte nie była od niego młodsza, jednak nadal była jego siostrą, a to oznaczało, że zamierzał ją chronić. Raz, jeden jedyny raz popełnił błąd odwracając się od niej i do końca życia miał sobie tego w pełni nie wybaczyć. Potrzebowała go, a on nie potrafił jej zaufać i wysłuchać do końca. Obraził się jak głupi szczeniak i jeszcze wykrzyczał jej tyle niecenzuralnych słów, aż nieprzyjemny dreszcz spływał po jego kręgosłupie, gdy tylko wracał do tamtego popołudnia. Był bezczelny. Dał się pokierować emocjom, które teraz wiedział jak mógł dobrze spożytkować – dzięki nim ochronić Lottę i maleńką Aurorę.
    Nie oderwał spojrzenia od mężczyzny, gdy ten wyraźnie spoważniał. Kąciki jego ust drgnęły w lekkim, niemal pobłażliwym uśmiechu, który starał się zwalczyć, by tym razem to Marshall źle tego nie odebrał.
    — Wiem, że jesteś po rozwodzie — powiedział spokojnie i uśmiechnął się lekko. Nie znał może całej historii Jen i Jeroma, bo to nie był zwyczajnie jego interes, niemniej rozumiał, że życie może się różnie potoczyć i ktoś kto w jednym momencie wydaje się całym naszym światem, w kolejnym może okazać się kompletnie obcą osobą. — O tym rodzice nie zapomnieli mi powiedzieć — dodał ze śmiechem nawiązując do wcześniejszej anegdotki, której nie usłyszał ani z ust ojca, ani mamy.
    Przekroczył próg i postawił wielka walizkę w przedpokoju tak, by nikomu nie przeszkadzała, a następnie ściągnął buty i znów spojrzał na partnera siostry.
    — Tak w ogóle, to doceniam za gościnę i za to co wcześniej powiedziałeś — poważny nastrój odchodził w zapomnienie — Ale ja wierzę w czyny nie słowa — puścił mu perskie oczko i wkroczył z szerokim uśmiechem do kuchni, gdzie Charlotte krzątała się w najlepsze.
    — Ty gotujesz? — zapytał zaczepnie unosząc brew i wymownie zerkając to na piekarnik, to na rudowłosą. Ta nie czekała, a jedynie chwyciła ścierkę w dłoń i rzuciła nią w brata. Chris uchylił się chwytając materiał w jedną rękę.
    — Nic nie dostaniesz, ot co —powiedziała obruszona i na koniec dziecinnie pokazała mu język.
    — Hej, ostatnio jak tu byłem to żywiłaś się głównie chińszczyzną, więc… —rozłożył ręce.
    — Więc, co? — teraz to ona uniosła brew i skrzyżowała ręce pod piersiami — No, dokończ to zdanie, a pożałujesz —błysk w jej oczach zdradzał, że była gotowa urzeczywistnić swoje groźby.
    — No, co mi zrobisz? — odłożył ścierkę na blat i zaczął się powoli zbliżać do siostry. Chyba całkiem zapomniał, że ta ćwiczyła krav mage, a może w duchu liczył, że po porodzie zaprzestała treningów?
    Nie minęło kilka sekund, a on leżał twarzą przygwożdżony do blatu, a Charlotte z zadowoleniem kręciła biodrami. Mężczyzna nawet po tym jak przypakował nie miał szans, nie z nią!
    — Kocham Cię, ale nie zapominaj kto tutaj jest starszy — zaświergotała i puściła go po drodze mierzwiąc mu włosy. Oczywiście cała ta potyczka była podszyta zabawą, bo nikt nikomu naprawdę nie chciał zrobić krzywdy.
    — Wariatka — pokręcił głowa i rozmasował policzek, który nieco się zarumienił po spotkaniu z blatem — Stary ja może jednak powinienem się martwić o ciebie, a nie o nią — zwrócił się do Jeroma i opadł na kanapę.
    Charlotte udała, że tego nie słyszy sprawdziła potrawkę, ale tej brakowało dosłownie pięć minut. Podeszła do ukochanego i cmoknęła go w policzek.
    — Chcesz nakryć do stołu, czy budzić śpiącą królewnę? — wskazała na Aurorę, która nadal w najlepsze szalała w krainie Morfeusza, a zbliżała się również pora karmienia. Rudowłosa nadal cała promieniała, bo oto w jednym pomieszczeniu miała aż trzy osoby, które kochała całym sercem. Nie miała konkretnego planu na pobyt brata, jednak wiedziała, że przyjdzie im zarwać nie jedną noc!

    Christopher & Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  62. Jaime spojrzał na Jerome’a zaskoczony, kiedy ten wspomniał, że w Nowym Jorku istnieje miejsce do surfowania. Moretti mieszkał tu już tyle lat i o tym nie wiedział? Och, za co bezczelność z jego strony! Ale miał inne rzeczy na głowie, przynajmniej przez większość czasu, kiedy tu mieszkał, więc może było to jakieś tam wytłumaczenie...
    – Jasne, możesz poszukać jakichś informacji na ten temat, ale jeśli to ma się odbywać na zewnątrz, to będziemy czekać do lata – zaznaczył od razu chłopak. – Nie zamierzam się wystawiać na mróz. Już i tak się jako tako przyzwyczaiłem do zim w Nowym Jorku, ale, cholera jasna, nadal jest ciężko, okej? Jestem zwierzęciem ciepłolubnym.
    Chociaż wycieczka zimą w góry z Noah miała bardzo wiele plusów, które niwelowały wręcz ewentualne minusy.
    Później już rozmawiali w mieszkaniu Jaime’ego, a temat przeszedł na Jen. Moretti był niepewny wszystkiego, co robił. Kontynuowanie tematu, aby jakoś go zakończyć sensownie, było czymś oczywistym, ale czy powinien siadać obok Jerome’a? A może mężczyzna na razie chciał mieć więcej przestrzeni dla siebie? Było to dla niego dość skomplikowane, ale możliwe, że inni ludzie też mogli czuć się w takiej sytuacji zagubieni.
    Ale na szczęście jego przyjaciel nie wydawał się być zły na niego z powodu przywołania tematu Jen. Jaime skinął głową na jego uspokajające słowa. I te kolejne też. Moretti spojrzał już pewniej na Jerome’a i nie miał pojęcia, co mógłby mu powiedzieć. Nie był w takiej sytuacji i trudno mu było sobie taką wyobrazić. Przecież Jen i Jerome rozeszli się pokojowo, bez żadnych dramatów i tak dalej, więc pewnie tym bardziej mężczyzna chciałby wiedzieć, co u byłej żony. Nadal się o nią martwił i raczej było to normalne.
    – Nie wiem, czy Noah coś wie – odpowiedział w końcu Jaime. – Nie mówił mi nic o Jen już od dawna. Ale on... mało mówi o swojej rodzinie. Chociaż myślę, że o Jen mógłby. Teraz to mi nawet głupio, bo ja sam też nie pytałem – pokręcił głową z dezaprobatą na siebie samego. Westchnął ciężko. – Jeszcze istnieje opcja, że Jen chciała się odciąć i przemyśleć sobie wszystko z dala od wszystkiego i wszystkich. Może myśleć, że nie chce ci zawracać głowy albo... nie wiem, ale chyba mogę ją zrozumieć. Milczenie z jej strony. No wiesz... – zakończył cicho i odwrócił wzrok. – Jeśli chcesz to zapytam Noah, czy ma jakieś wieści o niej – dodał jeszcze i sięgnął po szklankę. Napił się, wciąż czując się niepewnie, ale tym razem po swoich słowach, a nie po reakcji Jerome’a. Chciałby mu jakoś pomóc, to oczywiste, ale nie miał pojęcia, jak. Przecież sam nie miał nawet numeru telefonu do Jen, jeśli chciałby zdobyć od niej jakieś informacje.
    Istniała jeszcze opcja, że dziewczyna chciała rozpocząć nowe życie. Mogło być też tak, że wychodziła z założenia, że odzywanie się do Jerome’a mogło być nie na miejscu. A jak było naprawdę, to wiedziała tylko sama Jen.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  63. Jaime właściwie był chętny na taki surfing w mieście. Nie trzeba by było daleko jechać, a najwyraźniej fale musiały tu był całkiem dobre, skoro pojawiło się miejsce do surfingu właśnie. Jeszcze było lato, właściwie był jego początek i był ciepło, więc może faktycznie ich następną atrakcją powinno być właśnie to? Skoro i Jerome, i Jaime lubili to robić, a może i ku temu okazję, to dlaczego nie? Może się okaże, że odwiedzą to miejsce jeszcze nie raz? Ale tak jeszcze Jaime pomyślał, że może warto by było wyskoczyć gdzieś w miejsce typowe do surfingu? Zakładając, że Jerome znajdzie na to czas. Jaime miał na razie wakacje, więc wzięcie urlopu w pracy powinno być proste, niż zastanawianie się, jak to rozwiązać ze studiami czy coś.
    Jaime skinął głową. Możliwe, że tak było, że Jen nie zmieniła numer, żeby mieć kontakt z innymi. Trudno było powiedzieć, jak mogła postąpić i gdzie mogła być. Jaime miał nadzieję, że gdziekolwiek była i cokolwiek robiła, dochodziła do siebie po tej tragicznej stracie i poczuje się znów szczęśliwa. Sama ze sobą, później może z kimś. Jego mama po stracie syna też ostatecznie poczuła się lepiej. Trwało to długo, och, bardzo, ale dzisiaj Jaime miał wrażenie, że jest naprawdę dobrze. Nie tak, jak kiedyś, wiadomo, ale lepiej. Chociaż może to też zupełnie inne tematy. Albo może nie aż tak różne...?
    – Odwagę? – chłopak zerknął na Jerome’a. No, w sumie tak, panowie za sobą nie przepadali od początku, teraz musieli nauczyć się tolerować, a Jen była siostrą Noah. Ach, jak to życie się plecie i co się w nim dzieje... – Pewnie, jakby co, zawsze możesz mi coś zdradzić. Jeśli będziesz chciał, oczywiście – uśmiechnął się do niego ciepło.
    Jaime sięgnął po czipsa do miski i zaraz go schrupał. Złapał w dłoń pilota i włączył telewizor. Na razie jeszcze nie wszedł na żadną platformę z filmami i serialami, nie wiedząc, na co sam miał ochotę.
    – Człowieku, co ja mam ci powiedzieć – pokręcił głową i westchnął ciężko. – Nie wiem, co chcemy oglądać. Naprawdę. Byle nie horrory. Ewentualnie mogą być takie wiesz, seryjny morderca i te sprawy. Te są śmieszne. Albo w ogóle możemy iść w jakąś komedię. Ale nie taką durną. I żadnych francuskich filmów – dodał jeszcze i napił się coli. Nagle zrozumiał, że jego żołądek powoli dochodzi do siebie. Dobrze, bo właśnie jadł czipsy i popija napojem, który nie był najsuper dla żołądka.
    Ostatecznie Moretti wszedł na jedną z platform i odszukał czegoś, co zostało niedawno dodane. I chłopakom udało się całkiem szybko odnaleźć film, który zainteresował ich obu na tyle, aby faktycznie go włączyć i obejrzeć. A po seansie mogli zacząć myśleć nad zamówieniem obiadu. I tu znowu pojawił się problem, choć Jaime miał wrażenie, że w ich przypadku ten problem szybko się rozwiąże – pizza, burgery albo coś w tym rodzaju.
    – Wiesz co? Chyba mam ochotę na pizzę. I to taką dużą. Najlepiej ze dwie. Różne. Co ty na to? – zapytał, przeglądając ulotki przyczepione za pomocą magnesów do lodówki.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  64. Rudowłosy mimo początkowej rezerwy względem nowego partnera siostry zaczynał się rozluźniać. Czuł, że łapią nić porozumienia, nawet jeśli była ona tylko w sferze żartów to i tak widział światełko w tunelu. Kluczowym jednak miała się okazać poboczna obserwacja tego jak Marshall zachowywał się nie tylko w stosunku do Charlotte, ale również jego siostrzenicy. Chris mówił całkiem poważnie o tym, że w razie potrzeby miał się stać najgorszym koszmarem bruneta. Raz, o jeden raz za dużo, zawiódł Lottę i drugi raz nie zamierzał do tego dopuścić. Był gotów nawet siłą zerwać siostrze różowe okulary, gdyby te zbytnio zakłamywały rzeczywistość. Pamiętał jak przy Colinie się zawahał i wszyscy wiedzieli do czego to doprowadziło.
    — Myślę, że musimy obmyślić jakiś niemy sposób komunikacji przed tym Chochlikiem — rzucił nadal się uśmiechając przez co nie zauważył, że panna Lester się nieco spięła. Wiedziała, że dawno temu to brat ją tak pieszczotliwie nazywał, jednak później owe przezwisko przylgnęło do niej w nieco innej formie… Pixie zacisnęła zęby, bo w jej głowie rozbrzmiał ten dobrze znajomy głos, którego nie chciała już nigdy więcej słyszeć. Bała się, że zaraz na powierzchnie wypłynął najgorsze lęki i demony. Niemal zapomniała, ze miała pod ręką swoje lekarstwo na całe zło i gdy tylko ręka Jeroma oplotła ją w talii widocznie się rozluźniła. On był jej kotwicą, jej promykiem słońca, miłością i przyszłością. Na moment dała się porwać temu uczuciu, które delikatnymi falami rozchodziło się z głębi serca.
    Dla kogo, jak dla kogo, ale dla Christophera była niczym otwarta księga i teraz sam uśmiechał się półgębkiem widząc ten rozanielony wzrok. Pierwszy raz widział siostrę w takim stanie i musiał przyznać, iż nawet wtedy, gdy wydawało się, że kompletnie straciła głowę dla Rogersa nie biła od niej taka miłość i pewność. To chyba dobrze rokowało. Leniwie wstał z kanapy, by pomóc przy nakrywaniu do stołu, a kątem oka obserwował, tak samo jak Charlotte, poczynania Marshalla. Nie podejrzewał, że ten pokaźnie wyglądający osobnik potrafił w tak delikatny sposób obchodzić się z maleństwem. Kłaniała się anglikowi prawda znana od lat – nie oceniaj książki po okładce.
    Nim się obejrzeli stół został nakryty, Rory siedziała w swoim krzesełku, a smakowicie pachnące coś stało pośrodku.
    — Na swoje usprawiedliwienie powiem, że na zdjęciu wyglądało to lepiej — zakomunikowała pani domu, teraz jakoś tak wątpiąc w swe kulinarne umiejętności. Ach, to wszystko wina Chrisa! Musiał jej przypomnieć o tym, że kiedyś potrafiła przypalić nawet wodę na herbatę.
    Mężczyzna natomiast wydawał się nie słyszeć słów Lotty, bo jak zahipnotyzowany patrzył na Aurorę. Ta zachęcona postawą, a może i słowami swojego taty nie miała już w odruchu płaczu, a raczej patrzyła na nieznajomego z zaintrygowaniem. Po kilku, a może kilkunastu sekundach nieśmiało uniosła kąciki ust i znów charakterystycznie zagwarzyła. Christopher przepadł. Serce mu na moment stanęło, a on już wiedział, że bezgranicznie pokochał to maleństwo i nikomu nie pozwoli go skrzywdzić, jeśli wcześniej to w ogóle polegało jakiekolwiek wątpliwości.
    Rudowłosa widząc co się święci szturchnęła delikatnie Jeroma i nachyliła się konspiracyjnie.
    — Już ma go w garści — szepnęła i uśmiechnęła się pod nosem. Nie podejrzewała, by brat był jakimś wielkim fanem dzieci, bo i tych w ich otoczeniu nie było za wiele, jeśli w ogóle jakieś były. — Ale co tu się dziwić urok ma po mamusi — zażartowała przeciągając się i zatrzepotała teatralnie rzęsami. Sięgnęła też po drewnianą łyżkę, by nałożyć sobie odrobinę porcji potrawki warzywnej. Wcześniej nie była wstanie nic przełknąć z tych emocji, ale skoro brat siedział tuz obok zaczynał odczuwać takie potrzeby jak głód.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas posiłku rozmowa rozwinęła się naturalnie. To Charlotte pytała, gdy brat ma jakieś plany na zwiedzanie Nowego Jorku, a to Christopher dopytywał jak się czują w nowym domu. Nie było to sztuczne ani wymuszone przesłuchanie – po prostu nadrabiali rozmowy, których na co dzień im brakowało przez różnice czasu. Życie pochłaniało zarówno jedno, jak i drugie, a czasem nawet najlepsza organizacja potrafiła spalić na panewce. Teraz mieli czas dla siebie, dla rodziny i rodzeństwo Lester zgodnie postanowiło go wykorzystać.
      Po obiedzie, deserze i jednym drinku Chris choć chciał nie mógł opanować natrętnego ziewania, co tylko dało gospodarzom znak, by zaprowadzić mężczyznę do pokoju gościnnego, wskazać gdzie jest toaleta i pozwolić odpocząć po podróży.
      Rudowłosa załadowała zmywarkę do połowy i w końcu wyszła z kuchni, by podejść do ukochanego. Zawiesiła mu ręce na szyi i wspinając się na palcach musnęła jego wargi.
      — Chyba nie jest tak źle, co? — zamruczała mając cichą nadzieje na to, że panowie się dogadają. Znów musnęła jego wargi i przymknęła oczy. Schodziły z niej te wszystkie emocje niosąc za sobą przyjemne rozleniwienie. — Co powiesz na małe leżakowanie? — zapytała znów patrząc mu prosto w oczy. Za każdym razem, gdy znajdował się blisko niej potrafiła utonąć w tym bursztynowym morzu. Nie chciała by ktokolwiek ją z niego ratował. Pragnęła, by ją pochłonęło, ponieważ było to jednym z najprzyjemniejszych doznań. Otulona nie tylko jego ramionami, ale ciepłem i zapachem mogłaby teraz stać pośrodku niczego, a i tak byłaby najszczęśliwsza. W zielono-brązowych tęczówkach na moment pojawił się tajemniczy błysk, ale dość szybko zniknął. Był to ułamek sekundy, gdy przypomniała sobie o niespodziance jaka przygotowywała dla Jeroma. Serce również zdradzało, że była to bardzo emocjonalna sprawa, bo załomotało zbyt szybko. Miał tylko nadzieję, że uda się jej wymknąć do urzędu, by odebrać dokumenty, o które zawnioskowała już dobry tydzień temu.

      Charlotte💛

      Usuń
  65. — Masz świadomość, że już zaczynasz bełkotać i brzmisz jak potłuczony? — zapytała go krytycznie Reyes, która zaczynała się czuć, jakby miała pod opieką pięciolatka przekonanego o swojej nieśmiertelności z powodu braku zrozumienia możliwych konsekwencji, a nie dorosłego mężczyznę. Robiła się bardziej gderliwa niż zazwyczaj, jakby zmianą nastroju wyrównywała nadmierny optymizm Jerome’a, a może zwyczajnie to ten obrzydliwy posmak utrzymujący się w ustach sprawiał, że była rozdrażniona, zwłaszcza że na imprezie zmarnowali kilka ładnych godzin, bawiąc się gorzej niż średnio. Nie chciało jej się wierzyć, że robili się za starzy na domówki, bo przecież kiedy była sama z przyjacielem, oboje wyciągali z siebie te najbardziej dziecinne cechy charakteru i wpadali na pomysły, które z perspektywy czasu mogły wydawać się idiotyczne, ale oni zawsze się przy nich świetnie bawili i właściwie tylko to miało znaczenie. Musiała jednak pilnować, by ich noc nie skończyła się zbyt wcześnie wizytą na pogotowiu, bo bez trudu potrafiła sobie wyobrazić, jak Jerome łamie sobie nogę albo rękę, próbując jej udowodnić swoją młodość, sprawność i gibkość
    Tłum wyraźnie nie był szczęśliwy, że nie czekali na swoją kolejkę, a zwyczajnie wypchnęli się przed szereg. Jerome postanowił zgrywać wujka dobrą radę, ale przy tym zdecydowanie nie świecił przykładem, skoro całkowicie zignorowali otoczenie, zajmując miejsce najwyraźniej przeznaczone dla zawodników. Młody chłopak nakręcający zabawę przez chwilę przyglądał im się oceniająco, jakby próbował ocenić, czy powinien ich odesłać, czy może pozwolić im uczestniczyć; ostatecznie chyba zdecydował, że uzyska większą oglądalność, jeśli dzieciaki będą mogły ponaśmiewać się z dziadków i z tłumu wyciągnął jeszcze tylko dwie osoby.
    — Ja go nie znam — jęknęła głośno Reyes, ukrywając twarz w dłoniach, kiedy Jerome’owi włączył się jakiś dziwny tryb mentora, a młodzież zaczęła buczeć na jego dobre rady, które nie przydadzą się nikomu. Dla podkreślenia swoich słów, zrobiła duży krok w bok, jakby próbowała wszystkim udowodnić, że towarzyszyła mu przypadkiem i nie miała nic wspólnego z tym starym zgredem psującym nastolatkom zabawę mądrościami. W końcu lepiej było rzucić lwu na pożarcie tylko jedno z nich, prawda? Nie musieli staczać się oboje. Reyes mogła stać z boku i gorąco go dopingować, kiedy będzie absolutnie miażdżony na oczach tłumu, bo chociaż jedno z nich musiało słuchać swojego instynktu przetrwania. Wydawało jej się, że udział w wyzwaniu to dobry pomysł, ale później Jerome zaczął przynosić jej obciach (czy ktoś w ogóle jeszcze używał tego słowa? Już dawno zaczęła się gubić w slangu), więc teraz próbowała wyskoczyć z tonącej łajby, póki jeszcze miała okazję. Sztuczka nie do końca jej się udała, ponieważ okazało się, że do wyzwania podchodziło się w parach, więc TikToker mało delikatnie popchnął ją z powrotem w stronę jej przyjaciela, ustawiając ich tak, by znaleźli się w samym centrum kamery.
    — Dla tych, którzy dopiero do nas dołączyli albo są starzy i mają problemy z pamięcią — Reyes miała nieodparte wrażenie, że ten gówniarz spojrzał znacząco ich w kierunku. — przypominam zasady zabawy. Dwie pary biorą udział w pijackim trójnogim wyścigu. Ich stopy będą związane kajdankami. Na samym starcie muszą wypić za jednym zamachem kubek piwa, następnie czeka ich pięć przeszkód do pokonania. Przy każdej przeszkodzie para, która dobiegnie jako pierwsza, otrzyma do wypicia sok, natomiast drugą parę czeka kolejne starcie z alkoholem. Wygrani otrzymują sto dolarów do podziału, natomiast przegrani resztę wieczoru spędzą z kajdankami na nogach i dopiero jutro będą mogli się zgłosić w tym samym miejscu po kluczyk w celu uwolnienia się. Czy zasady są jasne?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reyes spojrzała na Jerome’a z małą paniką w oczach.
      — Naprawdę to robimy? — zapytała go tak cicho, żeby tylko on ją usłyszał. Nie spodziewała się, że to wyzwanie będzie równie wymagające. Do tej pory widziała same głupie filmiki, na których trzeba było coś zatańczyć albo wymienić pięć krajów zaczynających się na daną literę, nie spodziewała się, że będzie czekał ich tor przeszkód, na którym pewnie się wygłupią, a w razie porażki czekało ich spędzenie całej nocy ze skutymi nogami… Ale przynajmniej mogli wypić więcej darmowego alkoholu! Nie, to wcale nie brzmiało, jak przepis na absolutną katastrofę.


      Reyes
      [Wybacz, że tak późno odpisuję, ale długo szukałam jakiegoś wyzwania, po czym postanowiłam iść na żywioł i wyszło mi coś takiego xD]

      Usuń
  66. Pieniądze nigdy nie były dla Woolfa jakąś priorytetową sprawą, dlatego sam zdziwił się, gdy odkrył, że ta różnica finansowa mu przeszkadza. Starał się zasypać tę przepaść i dlatego angażował się w obie swojej prace. Jednocześnie próbował pamiętać, dlaczego to robi i nigdy nie stawiać pracy po nad czas spędzony z Jaimem. Czy mu się to udawało? Nie wiedział. Mógł Jaimemu zostawić to rozliczenie.
    - Taki… nie na jeden raz – odparł, gdy Jerome pochwalił jego pomysł z prezentem. Potem szli już do sklepu.
    Noah niemal jęknął, kiedy Jerome stwierdził, że Jaime szuka prezentu idealnego. Woolf naprawdę starał się przekonać swojego chłopaka, że żadne prezenty nie są potrzebne i wspólne wyjście na piwo będzie dla niego wystarczające i znacznie bardziej odświętne niż wszystkie wcześniejsze urodziny od lat. Noah raczej nie obchodził urodzin, a jeśli akurat był wtedy w Nowym Jorku, to po prostu odwiedzał gród ojca. Nic więcej. Nie wymagał zatem niczego od Jaimego i nie była to zwykła kurtuazja. Spodziewał się, że cokolwiek chłopak wymyśli i tak sam będzie miał poczucie pewnej niezręczności ze względu na okazję.
    - Serio… sześciopak piwa by wystarczył – przyznał szczerze. – Nie obchodziłem urodzin, odkąd zmarł ojciec, więc… serio nie jestem wymagający – dodał. Wiedział, że Jerome aż za dobrze wie, jak skomplikowane są relacje w rodzinie Woolfa.


    Noah

    OdpowiedzUsuń
  67. [Mamy nadzieję, że znajdziecie trochę czasu na jeden wątek więcej!🤎]

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  68. Nadal nie mogła przywyknąć do tych drobnych gestów jakimi na każdym kroku obdarzał ją brunet, były nim maleńkie zastrzyki energii powodujące dreszcze w całym jej ciele. Uwielbiała je, a mimo to czasem łapała się na myśli, iz na nie nie zasłużyła. Na nie i na ten ogrom miłości jaki oferował Jerome. Z biegiem czasu były to coraz rzadsze momenty, jednak gdy się pojawiały wpadała w bezdenna otchłań, gdzie w najlepsze królowały jej wszelkie obawy. Mężczyzna pewnie nie był świadomy ile razy bez większego wysiłku wyciągał ją z niego za pomocą krótkiej deklaracji, czy wyłącznie dotyku. Czy ktoś mógłby wysunąć wnioski, że panna Lester zaczynała być uzależniona od Marshalla? Jak najbardziej. Czy było to dla niej niezdrowe uzależnienie? Nie, wręcz przeciwnie, sprawiało ono, że parła do przodu i z uśmiechem spoglądała w swoja przyszłość, w ich przyszłość.
    Radość z przyjazdu brata nie miała końca, niemniej cieszyła się, gdy mogła znów zostać sam na sam z ukochanym – oraz Aurora i Biscuitem, ale oni byli zajęci wspólną zabawą, a raczej wylegiwaniem się na macie edukacyjnej dziewczynki.
    — Cieszę się, naprawdę się cieszę — powiedziała, gdy wyspiarz wtulił twarz w jej rude pukle. Odrobinę obawiała się reakcji brata, bo choć pogodzili się już dawno temu, to czasem niepewność zakradała się do serca kobiety, niczym przebiegła żmija. Postępowanie Jeroma nie zostawiło jej pola do zmartwień, a zmusiło to skupienia na tym co tu i teraz. Oplotła go sprawnie nogami i ze śmiechem poddawała się temu co też wymyślił. Od zawsze był silny, a przynajmniej odkąd mogła tego naprawdę doświadczyć, jednak odkąd się tu przeprowadzili wydawał się jeszcze pewniejszy w obchodzeniu z dodatkowym balastem w postaci jej osoby.
    Znieruchomiała, gdy mężczyzna wspomniał o tym, że Christopher powiedział mu kilka słów. Z przestrachem wypisanym na twarzy, ale przede wszystkim w zielono-brązowych tęczówkach spojrzała uważnie na Jeroma.
    — Tak? — przełknęła nerwowo ślinę, ale gdy brunet kontynuował odetchnęła z ulgą. Chyba powiesiłaby własnego brata, gdyby ten sabotował i ten związek! Nie byłby to pierwszy raz i wcale nie myślała tu o swojej relacji z Rogersem, a o tych, które nie mogły rozwinąć się w okresie jej dojrzewania w Southampton. — Jestem skazana powiadasz… — przygryzła dolna wargę całkiem nieświadomie, a jej wzrok zapłonął. Och ona bardzo, ale to bardzo chciała być na niego skazana. — A może źle? Bo tak byłabym bardziej na ciebie skazana — podkreśliła i o ile to było możliwe jeszcze zmniejszyła między nimi dystans. Jej oddech zabarwiony nutką alkoholu wymieszał się z jego, a następnie ich usta znów wydawały się nierozłączne. Pocałunek początkowo leniwy, dokładny stopniowo przeradzał się w energiczny taniec języków. Ostrożnie przesunęła się tak, że siedziała na mężczyźnie okrakiem, a on mógł o wiele wygodniej usadowić się na kanapie. Chwyciła jego twarz w obie dłonie niemal nie pozwalając mu się od siebie odsunąć. Senność odeszła w niepamięć, a pożądanie wzięło we władanie jej ciało, umysł, a przede wszystkim serce. Nie zwróciła nawet uwagi na to, ze byli w salonie, a może i zwróciła, jednak założyła, ze brat od razu odleci do krainy Morfeusza.
    Nie wiedziała kiedy pozbyła się koszulki zarówno swojej, jak i Jeroma, za to miała na pewno zapamiętać charakterystyczne chrząknięcie przez które opadała na klatkę ukochanego mocno się w niego wtulając. To, że spaliła buraka to mało powiedziane.
    Stojący w progu młodszy z Lesterów za to miał oczy szeroko otwarte i początkowe zaskoczenie zaczynał maskować chytry uśmieszek.
    — Nie przeszkadzajcie sobie, ja tylko zszedłem po coś do picia — przyłożył teatralnie dłoń do boku twarzy udając, że niczego nie widział. Podszedł do lodówki wyciągnął karton soku — Gdzie macie szklanki? — zapytał nie odwracając się do nich przodem.
    — Druga szafka od lodówki na górze — poinstruowała automatycznie Charlotte, ale ani myślała się ruszyć.
    — No to możecie kontynuować, tylko weź może siostra nie gorsz tak dziecka od maleńkości — pokazał na odchodne jej język i tyle go oboje widzieli.

    Charlotte💛

    OdpowiedzUsuń
  69. Rudowłosa nie dziwiła się mężczyźnie w kwestii zachowania swoistej ostrożności, co do tego jaka relacja miałaby się wiązać między nim, a jej bratem. Niepewność co do intencji drugiej strony zawsze zasiewał w człowieku to ziarenko, którego nie sposób zignorować, dopóki się nie przekona na własnej skórze, że nie było się o co martwić. Ona sama również obawiała się spotkania z całą rodziną Marshallów. Jerome zawsze opowiadał o nich z wielką miłością i momentami miała wrażenie, jakby ich już poznała i pokochała. To było jednak tylko wyobrażenie, odzwierciedlenie uczuć jakimi pałał do nich brunet, a nie jej własne. Niebawem miało okazać się jasne, czy los będzie przychylny, by urzeczywistnić te nieśmiałe marzenia. Bardzo się bała, chyba bardziej niż skłonna była przyznać. Nie chodziło już o nią samą, bo już nie raz, nie dwa dawała sobie radę z odrzuceniem, czy osobami, których po prostu nie znosiła. Tu chodziło o bezbronną Aurorę, którą to chciała chronić przed całym złem tego świata, nawet jeśli miałoby się ono kryć w pozornie niewinny, acz krzywym spojrzeniu kogoś z bliskiego otoczenia.
    Niemniej z racji poczynionych kroków w kwestii niespodzianki dla Jeroma nie mogła się już doczekać tego wyjazdu. Chciała nacieszyć się obecnością brata, to nie podlegało dyskusji, lecz to co zaplanowała było wiążące, ekscytujące i może odrobinę przerażające. Co jeśli brunet z jakiegoś powodu poczułby się przytłoczony? Co jeśli poczułby się pomięty w podjęciu tej ważnej decyzji? Nie, nie mogła tak myśleć! To był Jerome, jej Sunbeam, w którego wierzyła bardziej niż w samą siebie, a którego teraz – i zawsze – pragnęła najbardziej na świecie.
    Nie przypuszczała, że Christopherowi zachce się pić akurat wtedy, gdy oni sobie pozwolą na chwile zapomnienia na kanapie. Nie potrafiła się bardziej schować, aż żałowała, ze na sofie nie mieli odrobiny koca, by mogła się nakryć. Wtulona w Jeroma wyraźnie czuła jak jego cała sytuacja po prostu bawi. Gdyby nie to, że to był jej młodszy braciszek może też by się w tej chwili śmiała, ale nie… Zdecydowanie nie było je do śmiechu. Czekała, aż tylko Chris zniknie z pola widzenia, by móc się odsunąć od ukochanego i go znacząco szturchnąć za te podśmiechujki.
    Uniosła się na dłonią i klepnęła go nie tak lekko w klatkę piersiową, jakby dla upomnienia. Policzki nadal miała oblane szkarłatem, a brak koszulki wyjątkowo doskwierał.
    — To wcale nie jest śmieszne — obruszyła się, jednak kącik ust zadrgał wbrew jej woli. Przetarła dłonią twarz — Nie wierzę, że brat nakrył mnie… — pokręciła głowa nawet nie chcąc myśleć, co by było, gdyby drugi z rudzielców zszedł tu jakieś dziesięć minut później.
    Gdy Marshall wstał ona chwyciła swój t-shirt niczym koło ratunkowe i szybko go na siebie narzuciła. Zażenowanie cała sytuacja zaczynało powolutku ustępować miejsca frustracji, w końcu przerwano im coś znaczącego. Jesteś nienormalna, nadal Ci mało skarciła siebie w myślach, bo nawet po tej wpadce pragnęła dokończyć to zaczęli. To tak jakby wejście Chrisa do salonu było kubłem zimnej wody wylanej na hulający w najlepsze ogień. Na moment poskromił żywioł, lecz nie do końca.
    Bez słowa sprzeciwy chwyciła dłoń bruneta, a gdy znalazła się bliżej córeczki ucałowała ją w czubek głowy. Mała Rory nie wydawał się ani trochę zmęczona, więc musieli liczyć na cud karuzeli zawieszonej nad łóżeczkiem dziewczynki. Czasem działała jak magiczne zaklęcie i ta potrafiła z zafascynowaniem przyglądając się obracającym kształtom, a czasem była czymś co wywoływało histerię. Charlotte mocno trzymała kciuki, by dzisiaj padło na to pierwsze. Poprawka ona w duchu o to błagała!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie wiem, czy mamy, najwyżej zabarykadujemy się krzesłem — stwierdziła niemal buńczucznie, dając tym samym do zrozumienia swojemu chłopakowi, że zamierza dokończyć to co zaczęli. — Dorosły jest, niech sobie radzi — prychnęła z udawaną złością, co było nawet zabawne zważywszy, ze jeszcze chwilę temu jej twarz była w kolorze dorodnego pomidora.
      Po dotarciu na piętro przejęła Aurorę i zapewniła, ze zaraz dołączy do ukochanego w sypialni. Ułożyła ją ostrożnie w łóżeczko, a wielkie zielone oczy zamiast skupiać się na karuzeli spoglądały na nia z niemym pytaniem.
      — Och skarbie proszę, proszę tylko nie płacz — zmarszczyła brwi w obawie. Dziewczynka jakby ją zrozumiała i się do niej uśmiechnęła. To roztopiło jej serce do reszty. W głębi zrodziły się w niej wyrzuty sumienia, ze tak spieszyło się jej do mężczyzny jej życia, gdy córeczka tak na nią spoglądała. Zacisnęła mocniej dłonie na barierce, przymknęła na moment powieki i włączyła również cichutko dźwięk w karuzeli. — Mama za chwilkę wróci — pogłaskała ją po główce i powolutku wycofywała się do wyjścia. Brak płaczu – sukces!
      Do sypialni wpadała jak osoba, która wyraźnie się na coś spóźniła, chociaż przecież wcale tak nie było.
      — I co jest ten zamek? — zapytała już gotowa sięgnąć po krzesło, które stało nieopodal rury do poledance’u. No tak, miała ostatnio wielki plan pokazu dla ukochanego, ale ten spalił na panewce, gdy tylko poczuła zmęczenie po całym dniu w pracy.

      Charlotte💛

      Usuń
  70. Angielka nigdy nie musiała dzielić swojej prywatnej przestrzeni, bo w Southampton miała swój pokój, a po przylocie do Nowego Jorku, również mieszkała sama – do czasu. Teraz nie wyobrażała sobie, by miało zabraknąć drugiej osoby na wspólnej przestrzeni – konkretnej osoby.
    — Uważaj, bo zacznę je trzymać przy sobie — niby zagroziła, ale jasnym było, że jest to groźba bez pokrycia. Uzależniona od fizycznego kontaktu z Jeromem stała się niemal w momencie, w którym przekroczyli granice przyjaźni pozwalając sobie na coś więcej. Nie chciała sobie odmawiać tej słodkiej przyjemności, jednak nie mogła pozostać dłużna w tym dogryzaniu. Niech sobie Marshall nie myśli, ot co!
    Mocniej zacisnęła dłoń, gdy prowadził ją na górę. Nie obawiała się upadku, raczej chciała zaznaczyć, że była i to nie tylko teraz, ale już zawsze. Zaśmiała się w głos na komentarz bruneta.
    — Co więcej, wszyscy zainteresowani mają niestety na to wizualne dowody — spojrzała na niego wymownie. Rodzicie przyłapali go w samym ręczniku, teraz Christopher na małych igraszkach w salonie, co dalej? Czyżby ta passa miała się utrzymać i Barbadosyjczycy mieli zostać zgorszeni? Gdyby tak się stało, chyba nie potrafiłaby im spojrzeć już w oczy! Dzisiaj już spaliła buraka, a to był jej brat, a co dopiero przy… Nie, stanowczo nie chciała o tym myśleć, bo znów wpadłaby w stan irracjonalnej paniki.
    Pewna, że Aurora nie zacznie lada moment domagać się ich uwagi mogła skupić się na brunecie, który właśnie zbliżał się do niej niczym drapieżnik do ofiary. Przełknęła głośno ślinę i już nie szukała sposobu, by zabarykadować drzwi. To była w końcu ich sypialnia i jeśli do niej Christopher wparowałby bez ostrzeżenie, cóż spotkałby się nie z zakłopotaniem, a gniewem rudowłosej. Chciała cofnąć się o krok, ale poczuła, że ma za sobą drzwi, co wcale jej nie przeszkadzało. Skupiona była na ukochanym, który swym spojrzeniem i tym zadziornym uśmieszkiem rozpalał w niej na nowo ogień pożądania, jakby ten już nigdy miał nie zgasnąć. Słysząc charakterystyczne klikniecie zamka drgnęła mimowolnie, a na ustach w końcu pojawił się leniwy uśmiech, który tylko czekał na to, by zostać pochłoniętym przez pocałunek.
    Wygięła się ku niemu, gdy tylko poczuła dłonie na nagiej skórze, a wzdłuż kręgosłupa przeszedł ją dreszcz. Chciała więcej, o wiele więcej, ale nie zamierzała się spieszy, a delektować tym, że mieli chwilę tylko dla siebie i żadne nie wyglądało tak, jakby miało zaraz uciec do krainy Morfeusza. Jedną dłoń położyła na klatce piersiowej w miejscu, w którym dokładnie mogła wyczuć bijące serce bruneta, a drogą przyłożyła do policzka, w ten sposób, żeby również go do siebie przyciągnąć. Działali jak dobrze naoliwiona maszyna, której nie trzeba było naprowadzać na kolejny krok. Między jednym, a drugim pocałunkiem głucho jęknęła, bo Jerome trafiał w te najczulsze nuty.
    T-shirt, który w pospiechu zakładała będąc w salonie, znów leżał gdzieś niedbale, a ona mogła poczuć na skórze ciepło jego ciała,a także delikatnie szorstkie dłonie, których dotyk uwielbiała. Wplotła jedną dłoń w spięte kosmyki włosów ukochanego i wspięła się na place, bo był od niej wyższy, gdy nie miała na nogach obcasów. Nie zwracała uwagi na to, że drzwi odciskały się na jej plecach ani na ich skrzypnięcie. Wyspiarz po raz kolejny wciągnął ją w tą bezdenną otchłań przyjemności, w który mogli istnieć tylko oni dwóje i nic poza tym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Kocham Cię — odpowiedziała z czułym uśmiechem i drapieżnym spojrzeniem, które choć sprzeczne w tym momencie były dopełnieniem tego co czuła. Kochała go ponad wszystko i nie wyobrażała sobie już życia bez niego. Nie potrafiła, co ważniejsze nie chciała. Był jej początkiem, środkiem i końcem. Znów wspięła się na place, musnęła jego usta, linie szczęki i zaczęła schodzić z pocałunkami w dół – szyja, obojczyk, ramię, klatka piersiowa, brzuch… Coraz niżej, aż zahaczyła zębami o materiał spodni przy tym unosząc na mężczyznę figlarne spojrzenie. Szybko pozbyła się dolnej części garderoby i nie zaprzestała swojej wędrówki w dół, aż kleknęła. Oblizała prowokacyjnie usta, by Jerome nie miał wątpliwości co do tego, gdzie zamierzała go teraz zabrać – na skraj zatracenia. Twarda podłoga nie była najwygodniejsza, ale potrafiła się tak poświcie, w końcu to miał być dopiero wstęp, a nie punkt główny programu. Chciała go słyszeć nie zważając na to, ze po przeciwnej stronie korytarza urzędował Christopher.

      Charlotte😈🌶

      Usuń
  71. Tak, czas znowu uciekał przez place. Jaime dopiero co zaczynał wakacje od studiów, dopiero co się bronił, dopiero co obchodził urodziny, a tu już był koniec października. Serio, o co chodzi, dlaczego tak się działo? Wiadomo, w pracy niech ten czas ucieka, ale dlaczego ten wolny też musiał się wręcz przelewać? Nie podobało mu się to, ale cóż, miał poradzić? Przynajmniej starał się ten czas spędzać w dobry sposób – albo siedział z Noah, albo z kimś innym bliskim. I zorientował się, że z Jerome’em się już wieki nie widział. Chyba ostatnio na jego urodzinach? Co było bezczelnością ze strony Moretti’ego, ponieważ miał mu coś super ważnego do ogłoszenia. I jeszcze inną informację, od której już był zmęczony i nieco podenerwowany, ale starał się o tym nie myśleć za dużo poza pracą.
    Dlatego wypad do ogromnego escape roomu zrobionego na zasadzie domu strachów (czy jakoś tak) wydawał mu się świetną opcją. Z kim mógłby się wybrać w takie miejsce, jeśli nie z Jeromkiem? Tylko z nim robił takie rzeczy. Przecież Jaime nawet za bardzo horrorów nie oglądał, chyba że te o seryjnym zabójcy nastolatków, o czym wspomniał przyjacielowi po skoku ze spadochronem.
    W każdym razie, ogarnął się nieco przed wyjściem. Dzisiaj miał wolne; szef uznał, że każdemu się przyda po tym, nad czym ostatnio pracowali. Jaime spędził początek dnia w domu z Heniem, trochę go pogłaskał i poprzytulał, coś ugotował i nim się obejrzał (uciekający czas) już wybiła pora, aby wyjść z domu.
    Ubrał się nieco cieplej, bo już trochę się zimno zrobiło, a potem wsiadł do samochodu i pojechał pod wskazany adres. Ostatnio częściej poruszał się autem niż metrem czy ogólnie komunikacją miejską.
    Jaime stanął przed wejściem i spojrzał na zegarek w telefonie, przy okazji sprawdzając czy może Jerome do niego nie napisał. Cierpliwie czekał i się doczekać. Uśmiechnął się do mężczyzny, kiedy ten się do niego dość szybko zbliżał.
    – Cześć – przywitał się. – Nie, nie powinni zaczynać bez nas. Chyba. Chodź, mamy niewiele czasu – ruchem głowy wskazał na duże drzwi, przez które zaraz przeszli.
    Tam, przy „recepcji” zostali pokierowani w odpowiednią stronę. Dołączyli do małego grona ludzi, a zaraz później dwie osoby (zapewne organizatorzy) wyjaśnili, że to jest escape room, ale taki nietypowy, bo całe piętro miało być ich ucieczkowym pokojem. Tematyka była oczywiście halloweenowa. Po wyjaśnieniu reszty zasad cała ekipa została wpuszczona do środka.
    – Nie jest źle, nie jesteśmy sami – stwierdził Jaime, nie mając pojęcia, że zaraz zostanie ich tylko dwóch.
    Ale ruszyli przed siebie. Było ciemnawo, przy suficie wisiały pajęczyny, gdzieś tam jakieś noże (zapewne wykonane z plastiku). Na razie nie było tak źle, serio. Jaime czuć się nawet podekscytowany na to wszystko. Tylko raz byli z Jerome’em w takim miejscu i chłopak się cieszył, że znów mogli spróbować uciec z takiego miejsca.
    Moretti odszedł kawałek dalej, przeszukując małe pudełeczka, poustawiane na biurku i pod nim.
    – Ha! Mam klucz! – zawołał z radością, chwytając przedmiot w palce i unosząc go. Odwrócił się przodem do przyjaciela i zorientował się, że nikogo poza nimi już tu nie było. – Ej, a gdzie reszta?

    [Jakie cudowne zdjęcie! Takie nostalgiczne! Mega mi się podoba! <3]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  72. Uwielbiała widzieć jak działa na bruneta, jak bardzo rozpala go sam widok jej nagiego ciała, ale nic nie miało zastąpić doznań, gdy to ona trzymała stery. Każdy dreszcz jaki rozchodził się po ciele mężczyzny odbijał się echem również u niej w podbrzuszu, jakby nie potrzebowała nic poza wiedząc, ze to jemu jest dobrze… Cholernie dobrze. Gdy pięścią uderzył o drzwi uśmiechnęła się mimowolnie i na moment zaprzestała wiadomej czynności. Omiotła spojrzeniem całą sylwetkę Jeroma, która tylko utwierdzała ją w przekonaniu jak bardzo był rozpalony. Może to była tylko kwestia perspektywy, ale wydawało się jej, że na policzkach wystąpiły mu rumieńce – i to takie, które z zawstydzeniem nie miały kompletnie nic wspólnego.
    Pieściła go nie tylko ustami, ale i językiem, który zdawał się wywijać w nienaturalnych kierunkach. Sama zamknęła oczy dając się napędzać kolejnym jękom ukochanego. Kurwa przekleństwa przeplatały się z rozkoszą, która pulsowała pod powiekami w postaci różnokolorowych plam. Brakowało jej tchu, a kolana zaczynały domagać się zmiany pozycji przez co niechętnie, ale musiała zwolnić.
    — Łóżko — wychrypiała polecenie nim oblizała usta i powoli starała się wstać na równe nogi, ale te zadrżały. Chwyciła się Jeroma, by z hukiem nie upaść na podłogę – już dość hałasu narobili, a wiedziała, że to był dopiero początek. Oszołomiona doznaniami nie była w stanie wyłapać cichego pochlipywania w pokoju obok, a elektryczna niania, która stała na nocnym stoliku była zwyczajnie rozładowana. Jeszcze rano pamiętała o tym, by ją podłączyć do prądu, ale przez to całe zamieszanie z przyjazdem brata wyleciało jej to z głowy.
    Aurora straciła zainteresowanie karuzelą, Morfeusz dawno przegrał batalie, a na ratunek przyszedł nie kto inny, a zaspany Christopher. Nie bardzo wiedział jak obsługuje się takie małe dzieci, ale przecież nie mogło być to takie trudne. Ostrożnie wziął dziewczynę na ręce i widząc wygodny fotel chciał się w nim ulokować, ale usłyszał kolejne skrzypnięcie drzwi z sypialni siostry i jej partnera, a to zmusiło go do ewakuacji na parter. Byli dorośli to prawda, ale niekonicznie miał ochotę słuchać tego jak jego kochana siostrzyczka się zabawia w najlepsze, wystarczy że wpadł na nich w salonie!
    Tymczasem niczego nieświadoma Angielka nie odrywała rąk, ust, a także zamglonego spojrzenia od obiektu swych najbardziej pikantnych fantazji. Znała linie jego mięśni, strukturę skóry, jak i zapach na pamięć, a i tak za każdym razem była nimi oszołomiona. Potrzebowała go obok, blisko coraz bliżej. Pocałunki to przyspieszały, to zwalniały, jakby potrzebowali momentu na delektowanie się chwilą, które na całe szczęście nikt im nie przerywał. Serce łomotało w klatce piersiowej, a ciało wydawało się rozpalone do granic, więc ani myślała o tym, by nakrywać ich kołdrą, która teraz już nie była równo złożona, a wymięta od ich poczynań. Raz góra, raz dół. Jęk za jękiem. Ciało do ciała. Jedność. Nie miała przed Jeromem żadnych tajemnic, więc spoglądając w jej zielonobrązowe tęczówki mógł dostrzec wszystko – ogrom miłości, pożądania, czułości, ale też tej bezbronnej strony, która potrzebowała kogoś komu mogła bezgranicznie ufać. Tym kim był właśnie on – Jerome Marshall.
    — Jesteś mój — szepnęła delikatnie wbijając paznokcie w jego plecy, jednocześnie wiedząc, że jest już kolejny raz na skraju. Chciała, by wspólnie mogli skoczyć w otchłań, która miała dla nich tylko i wyłącznie błoga przyjemność.
    Christopher tymczasem całkiem nieźle sobie radził w zabawianiu małej Rory, mimo że jednoczesne walczył z opadającymi powiekami. Biscuit którego musiał w międzyczasie wpuścić do domu również był pomocny. Dziewczynka wyciągała rączki po kolejne zabawki, czy nawet po prostu do samego wujka. Na parterze zdecydowanie nie było słuchać ani skrzypnięć drzwi, ani też jęków jakie wydobywały się z ust kochanków. Był tylko on, roześmiana Aurora i merdający ogonem psiak.

    Charlotte💛🌶️😈

    OdpowiedzUsuń
  73. Podejrzewała, że wraz z dziećmi potrzebują oderwania się od codzienności, ale dopiero wyjazd i znalezienie się na słonecznej wyspie sprawiło, że zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo tego potrzebowali. Z żalem pakowała walizkę, gdy nadszedł dzień powrotu do Nowego Jorku. Wiedziała jednak, że chociaż mogłaby pozwolić sobie na przedłużenie pobytu na Barbadosie, przeciągnie powrotu do codzienności wcale nie wyszłoby im na dobre. Zresztą widziała, że dzieci tęskniły już za swoim domem. Za domem, do którego Elle w szczególności nie chciała wracać.
    Gdy tylko wylądowali w Nowym Jorku, Villanelle pomyślała o tym, że koniecznie musi spotkać się z Jerome’m i podziękować mu za tak mile spędzony czas. Jego rodzinie dziękowała przed wylotem chyba dobrych kilkanaście razy, ale jemu też musiała. I musiała poprosić, żeby podziękował im kolejny raz w jej imieniu, gdy tylko będzie odwiedzał rodzinne strony.
    Po dotarciu do domu na przedmieściach zamiast zacząć rozpakowywać walizki i wziąć się za standardowe pranie po wyjazdach, chwyciła telefon i napisała do przyjaciela wiadomość tekstową.

    Z żalem wróciliśmy już do NYC, jeszcze nas nie rozpakowałam, a już tęsknie za słońcem!😭 Tak naprawdę nie zdążyłam wyjść z samolotu i już tęskniłam. Gdy tylko będziesz miał wolne popołudnie musisz nas odwiedzić! Dzieciaki mają coś dla Ciebie 😊

    Wiedziała jednak, że im szybciej upora się ze wszystkim tym lepiej, bo gdy zawali się praniem, nigdy nie wyjdzie na bieżąco. Dziękowała za to Elle sprzed wyjazdu, że się zmotywowała i posprzątała dom przed wylotem, bo gdyby miała w tej chwili ogarnąć chaos, który z reguły panował w domu… Na samą myśl zaczynała bolec ją głowa.
    Kilka pierwszych dni po powrocie minęło jej błyskawicznie w zasadzie na nierobieniu niczego konkretnego. Potrzebowała czasu, aby na nowo przyzwyczaić się do Nowego Jorku, do jego rytmu. Była w o tyle komfortowej sytuacji, że wcale nie musiała wracać w wir pracy, chociaż może to nie byłoby takie złe. Może byłaby w stanie ruszyć w jakiś sposób do przodu… Z Arthurem… Oficjalnie wciąż byli małżeństwem. Oficjalnie żadne z nich nie robiło jeszcze niczego w żadną stronę. Villanelle chciała jednak jakoś wszystko uregulować z prostego powodu: niekomplikowania wszystkiego dzieciom, chociaż sytuacja była na tyle trudna i właśnie skomplikowana, że Morrison nie potrafiła wytłumaczyć im, dlaczego chwilowo nie mogą widywać się z tatą. Jak miała wytłumaczyć czterolatce i trzylatkowi, że tata okazał się być nieodpowiedzialnym, uzależnionym od narkotyków idiotą i zamierzała zrobić wszystko, byle się do nich nie zbliżał? Nie umiała i o ile podczas wakacji ich myśli były wystarczająco zajęte wszystkim innym, tak powrót do domu sprawił, że zaczęły wracać trudne pytania i wyczekiwanie na powrót tatusia. Zajmowanie im dni tak, aby ich myśli były ciągle zajęte nie było łatwe, wiec gdy w końcu dogadała się z Jerome’m, s przyjaciel mógł w końcu ich dowiedzieć, odetchnęła z ulgą, bo wiedziała, że chociaż przez jakiś czas będą mieć zupełnie inne zajęcie.
    Słysząc dzwonek do drzwi, Elle natychmiast wyrwała się z kuchni i popędziła do drzwi. W domu unosił się zapach pieczonego ciasta jabłkowego i aromat cynamonu. Nadal tęskniła za słońcem, ale wbrew wszystkiemu jesień też miała w sobie coś magicznego.
    — Cześć! — Uśmiechnęła się, otwierając szeroko drzwi i zaprosiła Marshalla do środka.

    elka

    OdpowiedzUsuń
  74. [Hah, a wiesz, że przez urlop u Amara wyprzedziłaś mnie z pożegnaniem? Również intensywnie myślałam nad przenosinami prawnika do wersji roboczej, więc też dziękuję za świetną zabawę. Pisało się cudownie :D Razem z Amarem i Antonią będziemy tęsknić za Maille. Szkoda, bo zapowiadał się klimat w nowej restauracji, ale czas i okoliczności nie pozwoliłyby na ciągłe przedłużanie urlopu z mojej strony.
    Jerome to dopiero gość! Ile on przeszedł. Kurczę, a wydawać by się mogło, że małżeństwo mu się nie rozleci tak szybko, jeszcze śmierć dziecka (ale mi przykro...) Cudowności dla niego życzymy :) Pozdrawiam gorąco!]

    💙 JULIAN HUGHES 💙

    OdpowiedzUsuń
  75. [Może to był już jakiś blogowy znak, skoro Jerome został chwilowo przypisany do zawodu Juliana (widzę, że skoro był sekretareczką (?) i teraz pracuje na budowie, to odnalazłby się jako inspektor ds. ochrony zwierząt i barman :D)
    Co prawda odmówiłam trzeciego wątku innej autorce, ale jeszcze nie miałam okazji pisać męsko-męskiego duetu (wyjdę na złą...), ale kusi mnie ta propozycja. Co prawda czasu wolnego mniej przez awans i obecne szkolenia, jednak chciałabym spróbować :)
    Tylko dzisiaj nie jestem w stanie wysypać z rękawa żadnego pomysłu, wybacz, jednak z chęcią chcemy poznać Jeroma i na pewno nie odpuścimy tego, żeby zdradził szczegóły, jak udało mu się zostać sekretareczką :D]

    💙 Julek 💙

    OdpowiedzUsuń
  76. Gdy na coś bardzo długo czekamy i w końcu jest ten wymarzony moment, to nagle wydaje się, że czas postanowił zrobić nam psikusa, przyspieszając i zmuszając nas tym samym do łapania każdej chwili. Charlotte po przylocie brata nie mogła sobie pozwolić na cały tydzień wolnego, z prostej przyczyny – miała go zaplanowany na wylot do rodzinnego kraju Jeroma. Starała się jednak wcześniej kończyć pracą, wybrać kilka nadgodzin to tu, to tam i tym oso sposobem spędziła wraz z bratem, córeczką i ukochanym tydzień, którego długo miała nie zapomnieć. Ku zaskoczeniu samej panny Lester i Marshalla, Christopher okazał stanąć się na wysokości zadania i Margaret zyskała nie tydzień, a dwa tygodnie wolnego. Rudowłosa choć nie przyznała się Chrisowi, to była mu więcej niż wdzięczna, bo ich nadszarpnięty budżet potrzebował takiej ulgi.
    Przygotowania do wylotu napawały ją ekscytacją, ale również obawami, bo te, mimo wielu szczerych zapewnień Jeroma, nie zniknęły. Starała się jednak patrzyć na pozytywy, a jeden miała spakowany na dnie swojej torby w eleganckiej teczce, która miała uchodzić, za tą z dokumentami Aurory – co też nie było do końca kłamstwem. Nie wiedziała jak i kiedy dokładnie wprowadzi swój plan w życie, ale wiedziała, że to musi wydarzyć się właśnie na Barbadosie.
    Czas pędził nieubłagani i choć rudowłosej wydawało się, że dopiero co witała się z bratem, teraz przyszedł czas pożegnania. Kilka łez spłynęło po jej policzkach, a serce ścisnęło się na myśl o zbliżającej się tęsknocie. Christopher pojechał z nimi na lotnisko, pomógł z bagażami, których przybyło chociażby ze względu n podróżująca z nimi Aurorę i zapewnił rudowłosą, po raz tysięczny, że da sobie radę sam przez tych kilka ostatnich dni w Nowym Jorku. Może gdyby Jerome i Charlotte nie byli tacy rozemocjonowani wyjazdem, to zauważyliby, że mężczyzna uciekał wzorkiem, gdy mówił o powrocie do domu, czy unikał bezpośredniej odpowiedzi na to kiedy dokładnie był jego lot i o której. On za to z uśmiechem machał im na pożegnanie, gdy już zniknęli za odprawą.
    Wsiadając do samolotu czuła spore poddenerwowanie, do tego stopnia, że za wiele się nie odzywała. Dopiero po zajęciu miejsca i skupieniu się ma córeczce, która naprawdę bohatersko zniosła swój pierwszy lot odrobinę się rozluźniła. Przeszła w tak zwany tryb - tu i teraz. Stres wrócił niczym bumerang, gdy samolot podszedł do lądowania. Ręce odrobinę się jej spociły, serce traciło rytm, a spojrzenie miała tak wystraszone, jakby co najmniej miała stamtąd zaraz uciec. Nie mogła, nie chciała tego zrobić. Na moment ścisnęła dłoń ukochanego, gdy kroczyli płyta lotniska. Musiała jednak poprawić sobie Aurorę na rękach, a tak już swoje zaczynała powoli ważyć, więc nie mogli iść romantycznie za rączkę.
    — Yhym — zamruczała na moment przymykając powieki i pozwalając, by popołudniowe słońce ogrzało jej skórę. W Nowym Jorku już od dawna królowała jesień, a za rogiem czaiła się już zima, więc miała spore niedobory witamy D. Mimo hałasu potrafiła cieszyć się tymi drobnostkami. — My też się nie możemy doczekać, prawda Rory? — zagaiła dziewczynkę, której oczy były wielkie jak denka od słoików, ponieważ pierwszy raz znajdowała się na głośnej płycie lotniska, gdzie roiło się od nieznajomych twarzy. Na całe szczęście ta zmiana otoczenia nie wywołała u dziewczynki płaczu, a raczej zafascynowanie. Wszystko za sprawą dwugodzinnej drzemki w samolocie – alleluja Morfeusz!
    Sporo osób miało podobny plan na jesień – ucieka do kraju, w którym nadal królowało lato, więc trochę się naczekali nim dostrzegli swoje bagaże na automatycznej taśmie.
    — Na pewno Twoja siostra nie będzie miała nic przeciwko, żeby pożyczyć nam wózek? — zapytała, gdy już kierowali się do wyjścia z lotniska. Nie znała osobiście Ivany i nie chciała sprawiać kłopotu, stąd też to pytanie. Noszenie Aurory na rękach było jakimś rozwiązaniem, ale na pewno niezbyt idealnym na dłuższą metę, gdyby tak jak zapowiedziała Jerome, mieli zwiedzać to i owo.
    Charlotte💛
    [JESTEŚMY NA BARBADOSIE!]

    OdpowiedzUsuń
  77. Charlotte pomimo stresu, który wrócił do niej niczym bumerang, nie chciałaby być teraz nigdzie indziej. Po tym co przeszła w swoim, stosunkowo krótkim, życiu doceniała jeszcze bardziej to co sprezentował jej los pod postacią Jeroma i Aurory. Kochała ich bezgranicznie, a dzięki temu, że owo uczucie było odwzajemnione ani myślała wracać do przeszłości. Rany na sercu już nie pulsowały boleśnie przypominając o źle ulokowanej nadziei, były zasklepione i nie przeszkadzały, w tym by z uśmiechem na ustach ruszyć ku przyszłości. Przyszłości, która dzięki brunetowi malowała się w niezliczonej ilość barw i choć nie brakowało tam szarości dnia codziennego, to była ona przyjemnie ciepła dla oka.
    Dopiero, gdy związała się z Jeromem zrozumiała słowa swojej mamy - miłość to złożone uczucie i nie potrafi istnieć bez: nadziei, zaufania, zrozumienia, oddania, ale też nienawiści. Widzisz Lotti, cienka jest granica pomiędzy czymś co buduje, a tym co może to wszystko zniszczyć, dlatego tak ważne jest zaufanie. Zaufanie, że osoba obdarzona naszą miłością będzie ją doceniać; nadzieja, że ją w jakiś sposób odwzajemnia…. Przy wyspiarzu słowa, które kiedyś bez wahania wsadziłaby między bajki. nabierały kształtu i sprawiały, że nie tyle w nie wierzyła, co je przeżywała! Kochała go, była kochana, ufała i wiedziała, że również jest obdarzona zaufaniem. To był największy skarb jaki posiadała.
    Z perspektywy czasu okazało się dla niej jasnym jak słońce, że to co łączyło ją z Rogersem, nigdy nie miało prawa przetrwać. Nie chodziło o ich zbytnie podobieństwo, czy podejście do związku, ale o to, że nie potrafili sobie w pełni zaufać. Nie potrafili rozbroić przed sobą pewnych murów przez co szybko za nimi się skrywali i znów stawali się dwojgiem ludzi, których niezaprzeczalnie łączyło pożądanie, ale nic więcej. Na samym popędzie seksualnym zbudowanie czegokolwiek trwałego graniczyło z cudem, a im ten cud nie był pisany.
    Teraz trwała u boku mężczyzny, który sprawiał, że nie musiała niczego ukrywać i uciekać za żadne mury. Mogła być w pełni sobą, czasem słabą, czasem silna, szaloną i spokojną. Mogła wyrażać swoje zdanie, trzasnąć drzwiami, ale mogła też przyjść przytulić się do niego siedzącego na kanapie, skraść całusa rankiem, gdy oboje śpieszą się do pracy, czy powygłupiać się wspólnie, by zapewnić ich córce rozrywkę. Fundamentem ich relacji była wieloletnia przyjaźni, która wcale nie ugasiła pożądania, bo ono było w nich bardzo głęboko, uciszone przez zdrowy rozsądek i sumienie. Dopiero, gdy ograniczenia zniknęły oni niepewnie zdecydowali się zrobić krok ku sobie. Jeden niepewny, drugi, drżące serca, które nie zniosłyby kolejnego złamania, a zyskały najdoskonalszy balsam na wszelkie rany.
    Charlotte idąc płyta lotniska wcale nie rozpamiętywała początków ich relacji, ale by się niepotrzebnie nie nakręcać skupiła się na brunecie. Radość biła od niego z taką mocą, że chyba powinna pomyśleć o założeniu jakiś okularów nieco wcześniej, by nie oślepnąć! Dobry humor jej również się udzielał, a już na pewno w momentach, w którym zmniejszał między nimi dystans i ją ku sobie przygarniał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zdecydowanie — również się zaśmiała i nie był to, ku jej zaskoczeniu, drętwy chichot, a całkiem naturalny. — Och nie! Teraz sobie uświadomiła, że w kilka dni poznasz piegowatą Charlotte — udała przerażanie, ale zaraz jej oczy znów rozbłysły, może niezbyt mocno, ale był to dobry znak. W Southampton nie miała zbyt wielu okazji zażywania kąpieli słonecznych w takiej ilości, by jej natura wybiła się na światło dzienne. Czasem kilka piegów pojawiło się na policzkach, czy nosie, ale tutaj… Cóż czuła, że na każdym odkrytym kawałku ciała, który będzie pielęgnowany przez ciepłe promienie pojawią się charakterystyczne kropeczki. Rudowłosa była tez bardzo ciekawa, czy Aurora również odziedziczyła to po niej.
      Gdy Jerome tak na nia patrzył świat przestawał istnieć. Przełknęła głośno ślinę, a chwilę później odpowiedziała na jego pocałunek, jakby to było czego potrzebowała do zakotwiczenia się w tym co właśnie się działo. On był tu z nią. On nie pozwoliłby ktokolwiek skrzywdził ją i Aurorę. Będzie dobrze. Gdy się od niej odsunął odrobinę kręciło się jej w głowie, ale jakoś znalazła się na parkingu. Ostatnie słowa Marshalla wywołały na jej ustach lekki uśmiech i ciepło w sercu.
      Nie miała za złe wyspiarzowi, ze tak wyrwał do przodu, a nawet była mu wdzięczna, bo dzięki temu mogła sobie go poobserwować, jaki on był szczęśliwy! Czy ona wyglądała tak samo, gdy spotykała się z najbliższymi? Poprawiła sobie Rory na rękach i przyspieszyła kroku, w końcu znajdując się nie tylko w zasięgu wzroku, ale i wyciągnięcia dłoni.
      — Ja też bardzo się cieszę, a Rory cóż nie płacze, więc mamy sukces — zażartowała zaraz po ty jak wspomniał o tym, że jego syn nie przepada na obcymi. Charlotte póki co słyszała legendy o buntach dwu-,trzylatków i trochę obawiała się tego, jak to będzie w przypadku ich córki. Uśmiechnęła się na wzmiankę ile czasu jeszcze zostało im, by dotrzeć do celu.
      — Jestem pewna, że pasuje — powiedziała, gdy już Matias zaczął mocowania z zapięciem dziewczynki w foteliku. Aurora nawet odważyła się delikatnie pacnąć rączką swojego… wujka. — Hej, Rory — upomniała ja Lotta, a następnie usiadała obok niej. Nieco uciszonym głosem tłumaczyła dziecku, ze nie wolno bić ludzi.
      Gdy już ruszyli Charlotte miała ciężkie zadanie poza obraniem udziału w rozmowie musiała upewnić się, że Aurora nie zaśnie podczas jazdy. Kolejna drzemka byłaby im wyjątkowo nie na rękę, bo oznaczałoby bardzo, ale to bardzo późne kładzenie się spać i rozregulowany cały kolejny dzień.

      Usuń
    2. — Mam nadzieje, że Ivana się niepotrzebnie nie kłopotała z tym obiadem — zaczęła Angielka, jednak domyślając się jaki wyraz twarzy miał właśnie jej ukochany zaraz dodała — My przybywamy z Nowego Jorku zjemy wszystko — zażartowała wyjątkowo naturalnie. Słysząc wzmiankę o mamie Jeroma ucichła, a jej żołądek zrobił fikołka. To już jutro. Co jak… Nie! Tym razem już na start postanowiła uciszyć wredne głosiki w swojej głowie. Skupiała się na rozmowie, która toczyła się swym naturalnym rytmem. Matias okazał się bardzo sympatycznym mężczyzną, który nie wydawał się mieć w naturze zakodowanego trybu - przesłuchajmy przybyszy.
      Charlotte zachichotała widząc, że Marshall wyrwał jak z procy prosto w ramiona siostry. Pewnie ona wyglądała podobnie jeszcze tydzień temu biegnąc na powitanie Christophera. Serce rosło, bo nie każdy miał tak dobre stosunki z rodziną. Skupiała się jednak na wyswobodzeniu Aurory z fotelika i przystanęła przy kierowcy.
      — Macie piękny dom — zauważyła rozglądając się, bo ten zapierał jej odrobinę dech w piersiach. — I tak pewnie masz rację, powinniśmy do nich dołączyć — Aurora dopiero teraz zauważyła chłopczyka oraz to, że Jerome trzyma go na rękach i… i się rozpłakała. Zaczęła machać rączka, a Angielka ze zdumienia nie wiedziała czy stanąć, czy iść dalej. Czyżby ich Aniołek był zazdrosny o tatusia?
      — Ja… ja Was przepraszam, nie wiem co się stało — spojrzała po Ivanie, z którą jeszcze nie miała okazji się oficjalnie przywitać i po Matiasie. Zaczęła uspokajać córeczkę, ale ta jakby jej nie zauważyła. Krokodyle łzy spływały po jej policzkach.

      Charlotte💛

      Usuń
  78. [Dobry wieczór!
    Naprawdę cieszy mnie fakt, że komuś Adda aż tak bardzo przypadła do gustu :D I zdradzę, że mam jeszcze kawałek innej historii w zanadrzu, więc jeśli tylko uda mi się ją sensownie dokończyć i dopracować, to bardzo chętnie wrzucę post fabularny <3 Namówiłaś mnie!
    Bardzo chętnie skorzystam z oferty wątku :) Myślałaś może o jakimś konkretnym powiązaniu? Co widziałabyś w kontekście tej dwójki? I jak bardzo chcesz wpakować tego biedaka w kłopoty?:D]

    Adda

    OdpowiedzUsuń
  79. Pogoda była przepiękna i Charlotte chyba pomału zaczynała żałować, że nie mogli na pobyt tutaj poświęcić więcej niż tylko siedmiu dni. Mimo, ze pochodziła z pochmurnej Anglii i nie wychowywała się przy rekordowo wysokich temperaturach, to lgnęła do tego ciepła. Chciała się nim cała otulić, nawet jeśli mogło ono momentami powodować lekki dyskomfort. Mrowienie na odsłoniętej skórze utwierdzało ją w przekonaniu, że mogłaby przywyknąć do takiego klimatu, nawet kosztem przepoconych latem ubrań.
    Odetchnęła, gdy Matias rozwiał jej wątpliwości, co do tego, by siostra Jeroma specjalnie kłopotała się z wymyślaniem dla nich posiłku. Nigdy nie lubiła sprawiać innym kłopotu, a wiedziała, że niektóre gospodynie wyznawały zasadę postaw się, a zastaw się, czego w ogóle nie rozumiała. Podróż do rodzinnego domu Ivany i Matias minęła im zadziwiająco szybko, a budynek przed którym zaparkowali skradł rudowłosej serce. Wyglądał naprawdę pięknie i pewnie dopytałaby o coś więcej, jednak Aurora miała inny plan.
    Charlotte kołysała się z córka na rękach, ale bezradność coraz wyraźniej malował się na jej twarzy. Nie miała pojęcia co było bodźcem powodującym te krokodyle łzy. Serce się jej zacisnęło, bo jako matka nie potrafiła przejść obok cierpienia swej latorośli obojętnie. Dopiero, gdy Matias przejął chłopca z rąk Marshalla, a sam brunet wyciągnął ręce po zrozpaczoną królewnę, pannie Lester udało się dodać dwa do dwóch. Odetchnęła z ulgą nie zwracając uwagi na zaślimtana bluzkę. Kto by pomyślał, że z Rory była taka zazdrośnica! Gdy jej zielono-brązowe tęczówki skrzyżowały się z tymi pełnymi złota, dwoma bursztynami, nie wytrzymała i parsknęła śmiechem, choć starała się powstrzymać, naprawdę się starała!
    Z tej niecodziennej bańki wyrwał ja niespodziewany uścisk Ivany. Odpowiedziała na niego może z lekkim opóźnieniem i zakłopotaniem, ale właśnie do głosu doszedł ten irracjonalny strach przed tym jak odbierze go rodzina ukochanego. Tyle razy podświadomość podsuwała jej najczarniejsze scenariusze, że… Nie! Uśmiechnęła się ciepło do gospodyni i postarała rozluźnić.
    — To ja się cieszę, że mogłam tu przylecieć — odpowiedziała od razu krótko rozglądając się dookoła, bo zaraz została porwana w kierunku wejścia do domu. Kolejne słowa kobiety sprawiły, że po wewnątrz rudowłosej rozlało się niespotykane ciepło. To znaczyło dla niej wiele, o wiele więcej niż pewnie Ivana mogła temu przypisać. Niewidzialna gula wyrosła jej w gardle przez co nie mogła wydobyć słowa,a jedynie skinęła głową. Nie była w stanie opowiedzieć jej, że to on uratował ją, ąe to ona powinna dziękować i że bez Jeroma nie było by jej, ani Aurory. Nie przesadzała. Ostatnio, gdy nie mogła zasnąć i znów umysł postanowił spędzić noc na rozpamiętywaniu, a nie na spaniu, zrozumiała, że Charlotte i Aurora Lester nie istniałyby, gdyby nie on. Po pierwszym rozstaniu z Rogersem naprawdę sięgnęła dna i choć z boku mogło się wydawać, ze zaraz sobie wszystko poukłada, to wcale tak nie było. Nie widziała światełka w tunelu, czuła się niczym niepotrzebny nikomu śmieć i to ten po którym ludzie stąpali zbyt wiele razy, by można było dostrzec, czym tak naprawdę był. Jerome nie pytał o pozwolenie, on po prostu się pojawił i chwycił ją za rękę pokazując, że wcale nie jest nic nie warta. To co ją uderzyło w tym wspomnieniu, to fakt, że dopiero teraz zrozumiała, co wtedy poczuła – nadzieję i pewnego rodzaju miłość, a tego potrzebowała bardziej niż tlenu, a na pewno bardziej niż alkoholu, którego we krwi miała zbyt dużo. Trwał przy niej wspierał, rozśmieszał, pomagał i naprawdę nie oczekiwał niczego w zamian, ale ona tez starał się być, rozśmieszać, pomagać, bo stał się dla niej cholernie ważny – już wtedy. Bobrze jaka ona była ślepa! A gdy została sama w dziewiątym miesiącu ciąży… Tylko on zapewniał, że jakoś sobie poradzą, że nie jest sama…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciała to wszystko powiedzieć Ivanie i może dostrzegła to w jej skrzącym, acz lekko smutnym spojrzeniu. Kochała ten swój Promyk słońca.
      — Czy mogłabym szybko skorzystać z toalety? — zapytała po chwili, gdy znaleźli się wszyscy w środku. Na lotnisku nie miała czasu myśleć o skorzystaniu z wc, a w samolocie jakoś nie było czasu, bo skupiała się na Aurorze. Zniknęła tylko na dosłownie kilka minut, by móc jak najszybciej dołączyć do reszty i usiąść do pierwszego ciepłego posiłku od kilku godzin. Była głodna.
      —Ale tu pachnie — powiedziała teatralnie zaciągając się smakowitym zapachem tego co przygotowała dla nich Ivana.

      Charlotte💛

      Usuń
  80. Gdy córeczka znalazła się w ramionach swojego taty, rudowłosa mogła odetchnąć. Nie drżała o dobro dziewczynki, ponieważ Jerome doskonale wiedział jak się opiekować Aurorą. Czasami, gdy miała gorszy dzień, łapała się nawet na tym, że czuła, iż sama radzi sobie gorzej od niego. Wychowywanie dziecka nie było łatwym kawałkiem chleba, a do tego praca na cały etat i niedawna przeprowadzka odcisnęły nie małe piętno na obojgu dorosłych. Byli zmęczeni, potrzebowali wytchnienia i właśnie dlatego ten wyjazd na Barbados był idealnym rozwiązaniem. Mimo stresu i swych demonów czających się za rogiem Charlotte czuła, że będzie mogła tutaj wypocząć i naładować baterie na nadchodzące miesiące.
    Zima, a co za tym szło również święta zbliżały się wielkimi krokami, a to w jej branży oznaczało dużo projektów na wczoraj i nie jedną nadgodzinę na koncie. Nie chciała teraz o tym myśleć, bo oto rozpościerał się przed nią tydzień wolnego w cudownych okolicznościach przyrody, a także towarzystwa. Ivana swym podejście od razu zaskarbiła sobie serce Angielki, jakby to tylko czekało na jej przybycie. Kobieta bowiem nie owijała w bawełnę, a bijąca od niej szczerość była na tyle znajoma, że nie została zatrzymana przez żadne zbudowane przez Lottę mury.
    Po powrocie z toalety zasiadała po prawej stronie Marshalla i uśmiechnęła się do Matiasa i Yoela. Chłopczyk był naprawdę uroczy, ale ona zwróciła uwagę na coś innego, czy już niebawem Rory również miała tak dojrzeć? Coś ścisnęło ją za serce – czas uciekał zdecydowanie zbyt szybko!
    — Jeśli smakuje tak jak pachnie, to ja nie wiem, czy coś dla Was zostawię — zaśmiała się Charlotte chwytając za widelec i zgarnęła dla siebie porcję ryby, trochę sałatki i ryżu. Talerz szybko się zapełnił, a ona po dodaniu krótkiego smacznego zaczęła jeść nie czekając na innych. Może i było to nie do końca kulturalne, ale była głodna, a zapach tego co znajdowało się na stole nie pomagał.
    Słysząc pytanie Jerome przełknęła to co aktualnie miała w ustach i uśmiechnęła się do niego uroczo.
    — Pewnie i tak bym Cię przed tym Sunbeam nie powstrzymała — powiedziała z iskrzącymi miłością oczami, a wolną dłoń położyła na jego udzie lekko je gładząc. — Powiem Wam — zwróciła się do reszty zgromadzonych — że ledwo dotknęliśmy stopami płyty lotniska, to on już planował co mamy do zwiedzenia, ja nie wiem, czy tydzień urlopu, to nie za mało — zachichotała. Cieszyła się z tego, że ukochany był w tak wyśmienitym humorze, bo jej samej również się on udzielał. Rozmowy zeszły na przyziemne sprawy, trochę żartowali, a rudowłosa poczuła się zaakceptowana jako jedna ze swoich.
    — Ivana — zaczęła, gdy już wszyscy leniwie wstawali od stołu na którym poza brudnymi naczyniami niewiele zostało — to było przepyszne. Koniecznie muszę wziąć od Ciebie przepis na tę rybę — rzuciła i z automatu zajęła się zbieraniem talerzy i sztućców — Macie zmywarkę, czy iśc z nimi prosto do zlewu? — zapytała stojąc jeszcze nadal w części jadalnianej.
    Przed wyjściem na obiecany spacer na plaży skorzystała z chwili i odświeżyła się po podróży.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Założyła zwiewną, zieloną, na cieniutkich ramiączkach sukienkę przed kolano, która przyozdobiona była maleńkimi żółtymi kwiatkami. Włosy związała w wysoką kitkę, choć kilka niesfornych kosmyków okalało jej twarz, ale dzięki temu bardziej uwidoczniła zwisające kolczyki, również z żółtymi kamyczkami, które idealnie współgrały z sukienką. Na stopach zamiast wygodnych adidasów znalazły się jasnobrązowe japonki, które mogła z łatwością ściągnąć przed wejściem na piasek. Wystroiła się nie na żarty, ale miała ku temu ważny powód. Serce chciało wyrwać się z piersi, gdy również Aurorę przebierała w sukienkę o podobnych kolorach, a tych kilka dłuższych loczków spięła uroczymi spineczkami z kokardkami po dwóch bokach.
      — Wiesz, że dzisiaj jest bardzo ważny dzień — szepnęła do córeczki, gdy znajdowały się same w łazience. — Bardzo ważny — dodała całując ją w czółko, by wywołać przy tym lekki chichot. Przed wyjściem z domu narzuciła jeszcze na ramiona mały plecak, w którym poza zapasowymi pieluszkami, nawilżanymi chusteczkami, butelką, smoczkiem i grzechotką znajdowała się nie tak mała teczka z dokumentami.
      — Jesteśmy gotowe! — zakomunikowała stojąc w przedpokoju wraz z Rory na rękach i posłała szeroki uśmiech Marshallowi. Lekko zarumienione policzki i iskrzące oczy zdradzały, że była czymś bardzo podekscytowana.

      Charlotte💛🏝️

      Usuń
  81. Dla Jaime’ego było to dziwne, że teraz tak nagle wszyscy inni uczestniczy gdzieś zniknęli. Jak to możliwe? Czy naprawdę było tu gdzieś jakieś przejście, którego ani on, ani Jerome nie zauważyli? Ale przecież Jaime przeszukał pudełka i znalazł klucz. Jerome natomiast odnalazł skrzynki z kłódkami, a to znaczyło, że w tym pomieszczeniu było coś do roboty. Czy tamci ludzie nigdy wcześniej nie byli w escape roomie? A może to wcale nie byli uczestnicy, a jedni z pracowników i ich zdaniem było pokazać tym prawdziwym, że mają wsparcie, a później zniknąć, pozostawiając ich samych sobie? Była to jakaś teoria, ale... po co? To znaczy, to, czyli escape romm w klimacie halloween, na pewno wymagało sporego nakładu pieniężnego i czasowego. Po co go wynajmować jedynie dwóm osobom? I generalnie spoko, może być, ale to było całe piętro, a klimat był do wykorzystania tylko kilka razy w roku. Hm...
    I wiadomo, że w grupie raźniej. Już nawet nie chodzi o ten horrorowy temat, ale tak jak mówił Jerome – zawsze ktoś mógł ogarniać lepiej od nich. Cholera.
    Jaime zamrugał oczami, trzymając ten nieszczęsny kluczyk w dłoni, a potem spojrzał na przyjaciela.
    – No właśnie... ale może przeszli dalej i tam szukają dalszych wskazówek – odpowiedział chłopak i przeszedł do przyjaciela. Ukucnął przy skrzynkach i już miał zamiar sprawdzać każdą kłódkę po kolei, kiedy rozległ się ten krzyk, przeraźliwy i przeszywający. Jaime również podskoczył, a klucz wypadł mu spomiędzy palców. – Cholera jasna! – zawołał sam i także się roześmiał, ale chyba trochę mniej... wesoło. – Bardzo realistyczne – zgodził się i odetchnął. – Dobra, masz rację, sprawdzę te kłódki, a ty możesz się rozejrzysz, może coś jeszcze znajdziesz. A potem pójdziemy poszukać reszty. Choć niewykluczone, że jeszcze tu wrócą – wzruszył ramionami.
    Jaime nie ukrywał, że wolałby być w większej ekipie. Jasne, to tylko escape room, ale naprawdę nie przepadał za horrorami, a czuł, że klimat tego wszystkiego może na niego wpłynąć.
    – Jerome, muszę ci coś powiedzieć – odezwał się, kiedy kolejna kłódka pozostawała zamknięta. Jaime podniósł się i spojrzał na przyjaciela z szerokim uśmiechem. E tam, że znajdowali się w takim miejscu. – Noah powiedział mi, że mnie kocha – jego uśmiech stal się jeszcze bardziej szeroko i radosny. – I ja odpowiedziałem tym samym – nawet w panującym półmroku Jerome mógł dostrzec jak bardzo jego przyjaciel był szczęśliwy. – I to jest takie wow, no bo... sam wiesz. I jest tak wspaniale – teraz jego mina wyrażała taką jakby błogość. – A, no i moi rodzice go poznali i wyszło całkiem spoko – pokiwał głową.
    Nie zdążył nic więcej powiedzieć, kiedy obaj usłyszeli dźwięk pracującej piły mechanicznej/łańcuchowj. Po całym ciele Jaime’ego przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
    – Jerome... to... to tylko dźwięk z głośników, tak?
    Oczywiście, że tak, głupku, pomyślał i odetchnął. Zaraz wrócił do dopasowywania klucza do kłódki i w końcu mu się udało.
    – Mam! Ale... tu jest kolejny klucz i jakaś karta – Moretti zmarszczył brwi, biorąc obie rzeczy do rąk. A klucz, którego już użył, schował do kieszeni... tak w razie czego. – Zagadka – poinformował przyjaciela, zaczynając czytać tekst na głos, ale jego myśli nieco bardziej skupiały się, aby może znaleźć coś, czym dałoby się obronić przed ewentualnym mordercą z piłą łańcuchową. – O ile dobrze rozumiem... – Jaime uniósł nieco nowy kluczyk i rozejrzał się po pomieszczeniu – trzeba będzie poszukać jakichś szuflad albo... takich skrytek z odpowiednimi cyframi. Tak mi się wydaje, bo zobacz – wskazał na tekst – „pięć krokodyli zjadło po sześć żab” i tak dalej.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  82. Naprawdę czuła się swobodnie w towarzystwie Matiasa i Ivany, jakby to wcale nie było ich pierwsze spotkanie, dzięki temu jakoś mniej denerwowała się na to co miało nastąpić jutro. Wiedziała, że Jerome miał dużą i do tego bardzo zżytą rodzinę, przez co chciała wypaść jak najlepiej. Nie mogła nijak wpłynąć na to w jakich okolicznościach ich drogi się złączył i zaczęły podążać w tym samym kierunku, ale mogła pokazać się z jak najlepszej strony, jednocześnie nikogo nie udając.
    — Ależ oczywiście! — zapaliła się na pomysł odwiedzin w Nowym Jorku — Nasze mieszkanie stoi dla Was otworem, także wpadajcie kiedy tylko chcecie, miejsca nie zabraknie, a nawet jeśli to jakoś się ściśniemy — zażartowała puszczając perskie oczko do siostry Marshalla. Wizja tego, by mieli ich gościć rozlała jakieś takie nowe ciepło po wnętrzu kobiety. Jej rodzina już dwukrotnie pojawiła się w mieście, które nigdy nie zasypia, a z tego co brunet wspominał, to w przypadku jego najbliższych sprawa wyglądała zgoła inaczej. Miała nadzieję, ze ich zaproszenie nie zostanie puszczone mimo uszu i Ivana oraz Matias postanowią z niego skorzystać.
    Tak jak ją poinstruowano włożyła brudne talerze do zlewu i uśmiechnęła pod nosem.
    — My na szczęście mamy już zmywarkę, ale muszę się od Ciebie koniecznie dowiedzieć, jak takie druczki przemycić — spojrzała jakimś takim nieśmiałym spojrzeniem na Jeroma — tak wiesz na przyszłość — przecież to nie tak, że byli małżeństwem, ba nie byli nawet zaręczeni, ale rudowłosa wiedziała, że zamierza z nim spędzić resztę swojego życia – jeśli oczywiści i on tego właśnie będzie pragnął. To uczucie, ta pewność w końcu popchnęły ja do tego, by załatwiać pewną ważną sprawę przed przylotem na Barbados, o której mężczyzna nie miał na razie bladego pojęcia. Siedział sobie przy stole kompletnie nieświadomy tego, jak jego życie miało się za chwilę odmienić. Nie, jak ich życie miało się odmienić.
    — Podoba Ci się? — zapytała, gdy już była wraz z Aurorą gotowa do pójścia na spacer, który dla Marshalla uchodził tylko za zwykłe przywitanie się z morzem, a dla niej urastał do rangi zmiany życia – na zawsze. Nie potrafiła pohamować uśmiechu i nawet nie chciała tego robić, a gdy brunet zmartwił się, ze o czymś zapomniał parsknęła w głos. — O niczym nie zapomniałeś — uspokoiła go i spojrzała na Aurorę — po prostu pomyślałyśmy, że na przywitanie z Barbadosem możemy się trochę wystroić, prawda Rory? — cmoknęła córkę w nosek przez co pokręciła głową, jakby chcąc się uchronić przed ta pieszczota, ale tez wywołało to ożywione gaworzenie z jej strony.
    Gdy tylko wyszli z domu uderzyła ja ta przyjemna fala ciepła, za którą w deszczowym Nowym Jorku zdążyła się już porządnie stęsknić. Szła niemal ramię w ramię z ukochanym rozglądając się dookoła i chłonąc to co ja otaczało. Na plaże faktycznie nie było daleko, co tylko przyspieszyło bicie jej serca. Może to za szybko? pomyślała nim jej stopy dotknęły rozgrzanego piasku, a wtedy Jerome się do niej odwrócił i przepadał. Ta miłość płynąca z bursztynowych tęczówek odgoniła wątpliwości. To był odpowiedni moment.
    — A wiesz, że ja Ciebie też —powiedziała z szerokim uśmiech po czym przekazała mu córeczkę, by samej móc również zrzucić ze stóp klapki. Widząc, że wyspiarz nie obawia się pozostawić obuwia na boku zrobiła dokładnie to samo. W ciszy przerywanej popiskiwaniem Aurory przyglądała się tej dwójce i chciała ten obraz zapamiętać na zawsze. Był jednym z wielu cennych skarbów, które miały specjalne miejsce w jej sercu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To co idziemy na spotkanie z morzem? — zapytała i wyciągnęła rękę, by chwycić córkę. Ta już nieco śmielej stawiała kroki na przyjemnie ciepłym piasku i starał się naśladować Jeroma, co wywołało śmiech u rudowłosej. Bez słowa wskazała mężczyźnie poczynania ich latorośli po czym zachęciła go, by nieco je wyprzedził. Nie mogła mu zdradzić, ze miała w tym ukryty plan, który nie tylko miał na zadaniu zachęcenie Aurory do przemieszenia się o własnych siłach, ale również realizację niespodzianki.
      Nadszedł moment zero. Serce waliło jej tak mocno, że nie była pewna, czy ten szum, który słyszy w uszach to nie jest przypadkiem jej płynąca krew. Wyciągnęła z plecach jedną z dwóch kopii aktu, który oświadczał, że Jerome Marshall jest pełnoprawnym ojcem Aurory Lester. Wystarczyło tylko, by mężczyzna złożył na nim podpis, a po przylocie do stanów będą mogli go złożyć w odpowiednim urzędzie.
      — Idziemy — szepnęła bardziej do siebie, niż do Rory, która według przewidywań Charlotte bardzo mocno ściskała kartkę i mimo, ze ta była z koszulce jednorazowej, to i tak będą musieli posłużyć się druga kopią. Mocno trzymała ją za rączkę i powoli stawiały kroki ku morzu, ku brunetowi, ku ich odmienionej przyszłości. Dziewczynka machała kartką na wszystkie strony śmiejąc się w głos i wyrywając do przodu. Dla Angielki ten krótki spacer wydawał się trwać bardzo długo z racji na podniosłość chwili. Przełknęła głośno ślinę, gdy już stanęły dostatecznie blisko, by ukochany mógł ja usłyszeć.
      — Aurora ma coś dla Ciebie — zakomunikowała ze ściśniętym gardłem, a oczy odrobinę się jej zaszkliły. Nie zamierzała się rozpłakać, jednak emocje z niej buzujące sprawiały, że traciła kontrolę. Przypilnowała, by kolejne dwa kroki Rory pokonała prawie samodzielnie i mogła wpaść w ramiona swojego taty niosąc mu wesołą nowinę.
      Kobieta już dawno nie czuła się tak zestresowana i szczęśliwa jednocześnie. Uważnie obserwowała malujące się na twarzy ukochanego emocje, bowiem zdążyła się ich nauczyć już odrobinę. Nigdy przed nią niczego nie ukrywał, a już na pewno nie w momencie, w którym się czegoś nie spodziewał.

      Charlotte💛💛💛

      Usuń
  83. Kobieta nie podchwyciła tego poważnego spojrzenia, bo przecież ona tu nieśmiało wysunęła swe marzenie na światło dzienne – chciała z tym mężczyzną spędzić resztę swojego życia i naprawdę nie potrzebowała do tego żadnego papierka. Nie sądziła, ba, w jej najśmielszych snach nie materializowała się wizja tego, że Jerome mógł faktycznie planować coś w podobnym kierunku. Skupiała się na tym, że znajdowała się w otoczeniu osób, które przyjęły ją z otwartymi ramionami w swych skromnych progach, a ona nadal nie potrafiła w to uwierzyć.
    Poza tym po przebraniu zarówno siebie jak i małej Rory nie zaprzątała sobie głowy niczym innym, a tym, czy aby na pewno zaplanowana niespodzianka się udała. Szła z serce na ramieniu, sercem, które nauczyło się kochać i mieć nadzieje, właśnie dzięki Jeromowi. Zawdzięczała temu mężczyźnie więcej niż potrafiła określić słowami, jakby nagle i w słonikach zabrakło odpowiednich określeń. Kochała go to jasne, pragnęła jak nikogo do tej pory, ufała i to dzięki zaufania zdecydowała się na ten konkretny krok. Wiedziała, ze gdyby jej z jakiś przyczyn miało na jakiś czas zabraknąć, czy to przez wzgląd na prace, czy inne zobowiązania, to on najlepiej zaopiekuje się ich córką. Ich córką.
    — Ja wiem, że ostatnio widywałeś mnie praktycznie tylko w dresach, ale też lubię się czasem ładnie ubrać — odbiła sprawnie piłeczkę z błyskiem w oku, żeby nic nie zdradziło tego, że faktycznie miał rację. Kombinowała i to nie byle co!
    Będąc na plaży czerpała z tych rodzinnych chwil tyle ile tylko mogła. Wiedziała, że nawet ejśli będą tu przychodzić przez cały następny tydzień, to już to nie będzie to samo. Wszystko miało być inaczej, lepiej, bo nareszcie rudowłosa podjęła odpowiednie kroki, by prawnie również postrzegano Marshalla jako ojca dziewczynki. Był nim od chwil, gdy wzięła pierwszy oddech, gdy przejął pępowinę i gdy po raz tysięczny wstawał w nocy, gdy ona nie miała już siły. Był od początku i nie musiał jej zapewniać, ale wiedziała, że będzie do samego końca.
    Nie potrafiła napawać się beztroskiego bruneta, gdy ona prowadziła Aurorę z tak ważnym dokumentem, który miał już na zawsze odmienić ich małą rodzinę, bo to stworzyli niezaprzeczalnie było rodziną. Kochali się, dbali o siebie i martwili, gdy coś było nie tak. Charlotte obserwowała bardzo uważnie moment, gdy mężczyzna przejął córeczkę. Nieświadomie przygryzła też dolną wargę, gdy w końcu jego uwagę przykuła wygnieciona karta. Dobrze, że miała druga kopię. Serce zamarło, gdy twarz Jeroma przestał rozjaśniać ten szczery uśmiech. Gdyżby się pomyliła? Niemożliwe…
    To jak silne emocje nią targały można było dostrzec chociażby w tym jak lekko dygotała, gdy przecież było ciepło i nawet wiatr nie mógł być tego prowodyrem. Coś ścisnęło ją w środku, gdy brunet opadła na kolana, ale rozluźniło się w momencie, w którym przytulił do siebie wiercąca się Aurorę. To właśnie wtedy padły wszelkie mury i zahamowania! Po jej policzkach spłynęły łzy ulgi wymieszanej ze wzruszeniem. A jednak się popłakała! Zaczęła pieczołowicie wycierać policzki wierzchem dłoni, by słona woda nie przysłaniała jej tego widoku - jednego na milion. Nie potrafiła zmusić się do tego, by wykonać chociażby pół kroku naprzód. Czekała więc stojąc w tym samym miejscu, w którym opuściła ja Rory biegnąc ku tacie. Od dzisiaj to słowo nabrało nowej mocy, nawet w jej myślach brzmiało jakoś inaczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widząc doskonale w jakim stanie jest mężczyzna jej życia starał się uśmiechnąć najcieplej jak potrafiła, jakby chcąc dodać mu pewności. To nie był sen, to działo się naprawdę! Dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, gdy dotarł do niej pełen emocji głos Marshalla. Nie sądziła, ze aż tak nią to wstrząśnie, ale nie zamieniłaby tej chwili na nic innego.
      — Jest bezpieczny w plecaku — zapewniła go automatycznie poklepując zwisający materiał z jednego ramienia. Wtuliła twarz w jego znajomie chropowatą, acz ciepłą dłoń. Przymknęła na moment oczy.
      — Nie musisz nic mówić, wystarczy, że podpiszesz — powiedziała patrząc na niego z całą miłością jaką darzyła i jego, i Aurorę, która nie rozumiejąc co właśnie miało miejsce łapała w rączki kupki piasku ciskając nimi w stopy rodziców i śmiejąc się przy tym w głos. — Wybacz, ze zrobiłam to za Twoimi plecami...— zaczęła po jakimś czasie — ale czułam, że tak właśnie musi być — teraz to ona wolną dłonia chwyciła jego twarz i uniosła ku sobie, by moment później złączyć ich usta w pocałunku. Kochała go, ufała mu i właśnie z nim tworzyła rodzinę. Od teraz miał mieć do Aurory takie samo prawo, co ona, a niczego więcej nie pragnęła.

      Charlotte, która już nie jest samotna mamą!💛

      Usuń
  84. Zatęsknił za domem na tyle mocno, że nie widział siebie dłużej poza terenem Nowego Jorku. W trakcie jednego wieczoru zarezerwował bilet powrotny, spakował walizkę i w krótkiej rozmowie z mamą poprosił o przygotowanie ulubionej potrawy, jaką od lat była sałatka z grillowanym kurczakiem. Mama miała wrodzony talent do gotowania, niemal to samo mówił o tacie, ale to jej smykałka do przyrządzania posiłków, wygrywała w sercu Juliana. Wszystko smakowało mu obłędnie i wiedział, że Debora Hughes, prywatna księżna D ojca, uczyni wszystko, by przytył i nabrał kolorów po tak długiej nieobecności w rodzinnych stronach. 
    To nie tak, że nie dbał o samego siebie. Nie stołował się w barach. Kupował produkty i gotował, nie korzystając z przepisów, bo wszystkie wartości kuchenne i związane z nimi złote rady utkwiły mu na tyle mocno w pamięci, iż w środku nocy wyrecytowałby składniki oraz sposób przygotowania najbardziej skomplikowanej potrawy. Miłość do gotowania odziedziczył po rodzicach. Proste. W końcu idąc ścieżką w pełni związaną z gastronomią, doszli do tego, aby wspólnie prowadzić wymagający program pod tytułem „Hell’s Kitchen”. Z cierpliwością, zaangażowaniem i w pełni oddanym sercem gotował także dla swojej Bambi z Juneau, by jak mówi słynne powiedzenie, dotrzeć przez żołądek do miejsca, gdzie powinna, płynąc melodia odwzajemnionej miłości. 
    Ze smutkiem w oczach, nieco przygaszony wrócił do domu bez drugiej, lepszej połowy, rozpoczynając równie intensywne życie, jakie prowadził w trakcie ciągłej podróży. Już następnego dnia po przyjeździe poszedł na rozmowę rekrutacyjną do otwierającego się w sierpniu baru — Blue Jeans, gdzie otrzymał stanowisko barmana — menadżera zmiany bez większego wysiłku. Szef spojrzał uważnie w CV, zapytał o przygotowanie dwóch banalnych drinków i z szerokim uśmiechem, wziął Hughesa do zespołu, by ten także kierował pracownikami podczas swoich weekendowych zmian. Bez problemu został zatrudniony również jako inspektor do spraw ochrony zwierząt, bo Animals NYC zaczarowało go od pierwszej chwili, a po wyjściu z ośrodka dla pokrzywdzonych braci mniejszych, wracał zakochany po uszy w Lanie. 
    Od tamtych wydarzeń minął zaledwie tydzień. Pogwizdując pod nosem, wyszedł z przestronnego zaplecza, odstawiając na półkę dodatkowe butelki alkoholu. Zarzucając białą ściereczkę na ramię okryte lazurową koszulą z wyhaftowanymi literami BJ, wsunął zablokowanego tableta do tylnej kieszeni jasnoniebieskich jeansów, bo widząc, że nie musi wprowadzić do systemu nowego zamówienia, postanowił solidnie wypolerować stojące przed nim kieliszki do wina. 
    Co prawda zadanie przypadło Dorianowi, ale, jako że panowie od pierwszego dnia pracy porozumiewali się ze sobą tak, jakby spędzili dwadzieścia siedem lat za jednym barem, a nie trzy wieczory, postanowił uszanować to, że kolega zgubił numer telefonu do wyjątkowo pięknej klientki i musi wypalić o wiele więcej papierosów, niż zazwyczaj. Po odstawieniu pierwszego kieliszka na półeczkę, szybko zerknął na zbliżającego się klienta i podszedł do kontuaru. 
    Jeszcze wtedy nie przypuszczał, że będzie on pierwszym, który zna Juliana, a on zna jego, bo wcześniej nie kojarzył żadnej z twarzy u osób, którym serwował w Blue Jeans drinki. Zmrużył oczy, bo też go kojarzył, szczególnie gdy mężczyzna dodał w wypowiedzi miejsce, z którego się znają. Przetarł palcami po podbródku, próbując przypomnieć sobie imię, ale to nie było trudne, bo już po chwili uśmiechnął się szerzej, przybijając ze znajomym tak zwaną sztamę. 
    — Jerome! Takiego spotkania bym się nie spodziewał, ale miło, że cię widzę po tych… — zawahał się na moment i odkrył, że skoro Miley zerwała z nim dwa lata temu, to oni widzieli się znacznie dłużej… — trzech latach. Piwo jasne czy ciemne? Powiedz, jakie, a zaserwuję najlepsze i to całkowicie na mój koszt. Takie spotkania nie zdarzają się codziennie, a trzeba to uczcić. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postawił kufle przed sobą i zerknął po większości pustym wnętrzu, dostrzegając w tle dwóch mężczyzn, z którymi na pewno przyszedł Jerome, bo wątpił w to, że wypije sam tyle alkoholu i to z trzech osobnych kufli albo zamierza oczarować piwem dwie studentki, które od pół godziny sączyły Long Island Ice Tea. Póki co, nikogo innego na sali nie było, chociaż Jerome równie dobrze mógł dopiero na kogoś czekać, ale tak czy siak, ważne było to, że obaj nawzajem się rozpoznali i nie byli tymi znajomi, którzy albo nie mówią sobie cześć, udając, jakby wcale się nie znali, albo po zdawkowym przywitaniu następuje pomiędzy nimi głucha, aż bolesna cisza.

      💙 przepełniony miłością do zwierząt, Julian 💙

      Usuń
  85. [Adda nie jest tak do końca czarna, ani tak do końca biała, wsadziłabym ją w spektrum szarości, a tu już można coś pomyśleć, w końcu każdy potrzebuje ludzi z którymi może po prostu porozmawiać, czy pobyć :D Prócz jej ciemnych sprawek Lynx Corp mamy także jaśniejszą stronę medalu - fundację charytatywną. Owszem, Adda wykorzystuje ją częściowo do ukrycia jakichś przemytniczych sprawek i do prania brudnych pieniędzy, ale też w głębi ducha ma jakiś okruch dobroci i faktycznie zależy jej na tym, co robi. Może powinnyśmy pójść w tę stronę?
    Czy Jerome jest "kimś ważnym" w tej firmie budowlanej, czy jest zwykłym pracownikiem? Może dostała od kogoś znajomego - z tego "jaśniejszego kręgu" - polecenie, bo ma w planach budowę czegoś dla fundacji? Albo rozbudowę? Z tego prosto byłoby nam przejść na Addę w wersji marudzącej i spoufalającej się XD Narzekałaby bardzo na swój wypasiony apartament - że prąd wywala, że raz kogoś zalało i w ogóle dantejskie sceny.
    Nie mam też nic przeciwko popchaniu tej relacji w pozytywną stronę! Możemy ustalić, że znają się gdzieś z przeszłości i Adda ukrywa wszystkie swoje sprawki przed Jerome'm. A potem, jak relacja będzie na odpowiednio wysokim poziomie, zrobić "bum" i wywlec coś nieprzyjemnego na światło dzienne, co by im za miło też nie było <: ]

    Adda

    OdpowiedzUsuń
  86. Villanelle zaśmiała się perliście, gdy Jerome zaczął się okręcać. Kiedy już uznali, że dość tych uścisków, Morrison odruchowo poprawiła sobie włosy, przerzucając je przez jedno ramię i dopiero wówczas zerknęła w dół na nosidełko wraz z dodatkowym gościem.
    — Ja też! Niby nie minęło tak dużo czasu od ostatniego spotkania, a mam wrażenie jakby było to liczone w latach — zaśmiała się, a następnie przeniosła na dłużej spojrzenie na małą Aurorę, którą Jerome trzymał w nosidełku. Momentalnie nachyliła się do dziewczynki, uśmiechając się pogodnie. — Jest przesłodka, jakbym mogła mieć coś przeciwko — powiedziała i wpuściła mężczyznę wraz z dzieckiem do środka domu, nie przestając się przy tym cały czas wesoło uśmiechać. — Dobrze wiedzieć, że ktoś tu zawsze będzie za mną tęsknić — zaśmiała się, przejmując nosidełko, aby Jerome mógł ze spokojem ściągnąć buty i się po prostu rozebrać z wierzchniej odzieży — jak powiem, że urosła od ostatniego razu jak ją widziałam to nie będzie nic dziwnego, ale cholercia, ale ona już duża — oznajmiła, wchodząc w głąb wnętrza — Thea, Matty, wujek Jerome przyjechał i wziął ze sobą kogoś jeszcze — poinformowała, wcale nie krzycząc. Była pewna, że dzieciaki, a zwłaszcza Thea wyczekiwała tylko tej wiadomości.— Więc nie krzyczcie, dobra? Dzisiaj ma być ciche powitanie — zaśmiała się. Chciała, aby Aurora nie doznała szoku i nie wystraszyła się piszczące z radości Thei. Kiedy Elle poinformowała dzieci, że przyjdzie dziś Jerome, już prawie czterolatka nie mogła się doczekać spotkania. Nic dziwnego więc, że gdy tylko padło imię Marshalla, dziewczynka wparowała do korytarza niczym prawdziwy huragan, ukazując przy tym swój szeroki uśmiech.
    — Wujek! — Nie powstrzymała się przed głośnym powitaniem i wtuliła się w nogę Jerome’a nie zważając na to, co ten robił. Po chwili, odsunęła się od nogi mężczyzny i wyciągnęła ręce w górę domagając się podniesienia, lekko przy tym podskakując.
    — Thea, miało być ciche powitanie — przypomniała, spoglądając na córeczkę — wiem, że się bardzo cieszysz i nie ma w tym nic złego, ale spójrz… Wujek przyszedł z Rory, a ona się jeszcze do końca nie obudziła — wskazała dziewczynce na nosidełko — nie chcemy, żeby się wystraszyła, co? I daj się wujkowi w spokoju rozpłaszczyć — dodała z uśmiechem, a Thea faktycznie przestała podskakiwać w miejscu, chociaż uśmiech nie schodził jej z twarzy i oczywiście nie zamierzała oddalać się za bardzo, aby przypadkiem Jerome nie zapomniał się z nią należycie przywitać.
    — Wujku, ale było supel na wyspie — powiedziała delikatnie się sepleniąc — robiliśmy zamek, chociaż Matthew ciagle przeszkadzał. Co mama zlobiła wieże to ją lozbijał — poinformowała z przejęciem.
    Elle w tym samym czasie zerknęła w stronę przestronnego salonu i uśmiechnęła się zachęcająco do chłopca, który postanowił trzymać znacznie większy dystans niż jego siostra. Spoglądał z zaciekawieniem to na Marshalla, to na nosidełko. W przeciwieństwie do Thei, Matty dużo bardziej zainteresował się małym gościem w domu Morrisonów i szybko wbiegł w głąb salonu.
    — Kawy, herbaty? A może gorącej czekolady? — Spytała przyjaciela, kiedy udało im się przejść w końcu z korytarza. — I standardowo czuj się jak u siebie, nosidełko odłóż gdziekolwiek ci po prostu wygodnie — powiedziała, wykonując obszerny gest ręką, pokazując w ten sposób, że ma całą przestrzeń do dyspozycji.
    — Plosie — chłopiec czekał na gości w salonie, trzymając w rączkach pluszowego bobra — dla dzidzi — powiedział zatrzymując się przed Jerome’m i wyciągając ręce w górę. — Daj dzidzi, dobzie? — Wlepił wielkie oczy w kołyskę, która wzbudzała w nim ogromne zainteresowanie.

    Elle i już nie-bobasy🙈

    OdpowiedzUsuń
  87. Mężczyzna nie musiał nic mówić, bo ona wyraźnie widziała jak chwila nim wstrząsnęła – w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jej samej oczy się zaszkliły, jednak nie na tyle, by groził im potok łez. Po prostu dla niej to było wiele i choć wiedziała o tym wcześniej niż sam Jerome, to w końcu gdzieś wewnątrz miała pewne obawy. Były irracjonalne, ale jednak pamiętała jak długo wyspiarz wzbraniał się przed nazwaniem Aurory swoja córką i to sprawiło, że nieprzyjemne głosik podszeptywał rudowłosej, że on może się na to nie zgodzić. To był w końcu poważny krok i to taki bez odwrotu.
    Wspólne wynajęcie mieszkania, to przy tym pikuś, bowiem zawsze mogli się z niego wyprowadzić i teoretycznie rozejść w dwóch przeciwnych kierunkach. Po podpisaniu dokumentów adopcyjnych brunet już na zawsze miał pozostać tatą ich księżniczki. Charlotte nie pragnęła niczego więcej dla Rory, tylko kochających najbliższych, którzy będą dla niej i z nią w najcięższych, ale również najweselszych chwilach. Dzięki kilkuletniej przyjaźni miała pewność, że Marshall był odpowiednia osobą.
    Niektórzy sądzili, że rozmowa jedynie wzrokiem, to romantyczna bujda z tanich harlekinów i panna Lester też tak uważała, dopóki na jej drodze nie stanął ten oto mężczyzna. Pokazał jej co to znaczy kochać, ufać i mieć oparcie w drugiej osobie. Pokazał, że nie musi się obawiać zdrady i że legenda na temat bratnich dusz nie była wyssanym z palca pocieszeniem, dla tych którym noga powinęła się w miłości.
    Zatraciła się początkowo z bursztynowych tęczówka, a następnie w pocałunku, która nabierając na sile sprawiał, że kręciło się jej w głowie. Nie zważała nad braki powietrze, tylko czerpała z tego momentu wszystko do ostatniego tchu. Serce trzepotało w klace piersiowej niczym skrzydła kolibra, a ona na moment zapomniała, gdzie tak naprawdę się znajdują. Ciepłe promienie słońca i szum fal zeszły na dalszy plan.
    Gdy w końcu się od siebie oderwali miała wrażenie, że oto wypłynęła na powierzchnie, by zaczerpnąć tlenu. Policzki miała zaróżowione, oczy jej lśniły, a klatka piersiowa nadal unosiła się niezbyt regularnie. Tylko Jerome Marshall potrafił doprowadzić ją do takiego stanu wyłącznie pocałunkiem, ależ jaki to był pocałunek!
    — Kocham Cię — szepnęła nadal oszołomiona całą sytuacją. Nie potrafiła zdobyć się na nic więcej. Zerkała na uradowana Aurorę, która od swych pierwszych dni pewnie postrzegała Jeroma jako jedną z dwóch najbliższych osób. Byli z nią od samego początku – oni, nikt inny.
    Po kilku, a może nawet kilkunastu minutach ruszyli brzegiem plaży, by skorzystać z faktu, że słońce jeszcze całkiem nie skryło się za horyzontem. Bose stopy co jakiś czas przemywała przyjemnie ciepła woda. Piasek zapadał się małe dołki, gdy pozwolili sobie na zbyt długi postój. Aurora to była przez nich niesiona na zmianę, to wyrywała się, by samej piszcząc pokonywać niewielkie odległości na mokrym piasku. Sukieneczka już dawno była ubrudzona i umoczona, ale dziecko było szczęśliwe, więc nic więcej się nie liczyło. Sama Charlotte czuła się jakby młodsza o kilka lat, bo w jej sercu zagościł spokój i beztroska.
    — Naprawdę opuściłeś to — odezwała się po dłuższej chwili wskazując na to gdzie się znajdowali dłonią — na rzecz brudnego Nowego Jorku? — zaśmiał się kręcąc głową. Ona wylatując z Anglii przynajmniej trafiła do większego miasta z odrobinę lepsza pogodą, a on? Słońce, które muskało odkryte partie skóry sprawiało, ze chciałaby tu zostać na dłużej niż tylko tydzień.

    Charlotte💛

    OdpowiedzUsuń
  88. Wykonując ten milowy krok w stworzeniu rodziny wraz z Jerome, rodziny dla Aurory, o dziwo ani przez moment nie pomyślała o Colinie. Nie wracała do bolesnych wspomnień ani tego, co niegdyś przy nim czuła. Tamta relacja nie niosła nic poza chwilowymi uniesieniami i bólem. To jak bardzo Rogers zabawił się jej sercem zasługiwało na Oskara. Przedarł się przez jej mury, pokazał co to znaczy znaleźć kogoś z kim łapało się wspólny język, by następnie bezdusznie jej to odebrać – i to nie raz, a dwa! Z premedytacja podpalił jej domek z kart, który tak pieczołowite starała się złożyć w całość. Wiedziała, ze sama nie była bez winy, ale się starała, a to już coś, prawda? Nie chciała przekreślać ich relacji, dlatego dała mu drugą szansę, by przekonać się, ze to największy błąd… Jednym plusem było to, że w zamian za złamane serce otrzymała najcudowniejszy skarb na świecie – córeczkę, która teraz dreptała nieporadnie po mokrym piasku.
    Czuła ciepło bijące od Jeroma i nie chodziło tu wyłącznie o temperaturę jego ciała, gdy przygarniał ją do siebie ramieniem, ale również o to jak wiele zdradzały jego bursztynowe tęczówki. Nie sądziła, że ktoś kiedykolwiek obdarzy ją takim uczuciem, że będzie na nie zasługiwać. Brunet nie tylko to zrobił, ale również pokazał, że wcale nie musi na nic zasługiwać. Nie musi się szarpać o kawałek szczęścia i oglądać przez ramię w obawie, ze ktoś za moment wbije jej nóż w plecy. Miała u boku wspaniałego człowieka za którym bez wahania ruszyłaby na koniec świata i jeszcze dalej.
    Gdy na jej pytanie początkowo odpowiedziało jej milczenie coś nieprzyjmowanego wpełzło do jej serce. Głupia, przecież dobrze wiesz, dlaczego wyjechał… Znała tę historię niemal od pierwszego dnia w którym brunet postawił stopy na Nowojorskiej ziemi. Przygryzła tylko dolną wargę i uparcie spojrzała przed siebie, by nie pokazać, że sama zniszczyła sobie te chwilę. Skupiała się na Aurorze, której śmiech był niczym najlepsze lekarstwo na troski. Nie mogła dać się porwać demonom, bo wiedziała, że one nie miały żadnych podstaw. Wiedziała, ale logika czasem nie docierała do serca na czas, by je ochronić.
    Słysząc lekki ton ukochanego odwróciła się z lekko uniesionymi kącikami ust. Zielono-brązowe tęczówki straciły nieco ze swego blasku, jednak bez problemu udało się jej zamaskować ten smutek. Rory była niesamowita w wprowadzaniu ją w dobry nastrój. Wystarczyła chwilka w jej obecności, jej dziecięce gaworzenie, czy nawet czuły, choć nieświadomy gest, a ona się roztapiała. Zaśmiała się na odpowiedź mężczyzny, a przynajmniej pierwsza część.
    — To jest zdecydowanie plus — dla podkreślenia tych słów wystawiła twarz ku słońcu przymykając na moment powieki. Dopiero zadziorne pytanie rzucone przez Jerome’a sprawiło, że przystanęła i spojrzała na niego, jakby właśnie urwał się z sufitu. Iskierki w jej oczach nabrały na drapieżności.
    — Ach taaak? — powiedziała przeciągając sylabę i uniosła jedną brew. Cała postawa krzyczała stary, ale masz przerąbane. — Kurczę, chyba muszę zacząć wyrywać facetów na podróże do Europy — powiedziała, tak jakby się naprawdę nad tym zastanawiała. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. W końcu Marshall wiedział z kim się związał i wywoływanie w niej zazdrości, cóż nie było zbyt mądre, choć teraz byli świadomi, że wszystko oscylowało w sferze żartów.
    Nie dała się tak łatwo zmiękczyć, oj nie! Naważył sobie piwa, to nie będzie mu ułatwiać w jego konsumowaniu. Postawiła pół kroku do tyłu, gdy chwycił ją za podbródek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jesteś pewny, że ją zagarnąłeś? — również się z nim droczyła. Wziął sobie za partnerkę mała wredotę, to teraz ma! — Ja tam czuję się wolna jak ptak — nie spuszczała z niego wzorku, a na jej ustach błądził zaczepny uśmieszek. Gdy znów zmniejszył między nimi odległość, by wyszeptać jej komplement wprost do ucha. Przez jej ciało przeszedł przyjemny impuls – ach jaka ona była słaba! Nie mogła być tak słaba! Jej zadziorny charakterek właśnie obudził się w pełnej krasie. — To świetnie, bo nie zamierzam jej ściągać — odsunęła się, a w jej oczach mógł dostrzec dwie sprzene informacje – z jednej, że bardzo chciała by ja z niej nawet zerwał, a z drugiej, ze zamierzała dotrzymać wypowiadanych teraz słów.

      Charlotte 💛💛

      Usuń
  89. [A tam, nie szkodzi. Każdy z nas ma przecież swoje życie, którym musi się zająć :D
    Może powinnyśmy zacząć od jakiegoś krótkiego spotkania, żeby dać im szansę się pierwszy raz zaznajomić i tym samym dać pole do popisu Jerome'owi by opowiedział to i owo na temat swojej firmy? Adda bywa bezczelna w zachowaniu, nie zdziwiłabym się, gdyby znalazła się - całkiem nieupoważniona - na placu budowy, żeby zobaczyć, jak to wygląda praca zwykłego, przeciętnego zjadacza chleba XD]

    Adda

    OdpowiedzUsuń
  90. [Zaczynajmy więc <3 I matko, dziękuję bardzo, że bierzesz na siebie rozpoczęcie - te nigdy mi zbyt specjalnie nie wychodzą, więc podwójna radość :D]

    Adda

    OdpowiedzUsuń
  91. Parsknięcie, które wyrwało się brunetowi wcale nie polepszało jego sytuacji. Zielono-brązowe tęczówki, jakby mogły ciskałyby gromy. Charlotte była cholerną zazdrośnica i nie mogła na to nic poradzić, choć starał się obrócić niejako przeciwko ukochanemu. Nie była zahukaną szara myszką i wiedziała, że nawet z Aurora na rękach potrafi przyciągnąć ciekawskie spojrzenia płci przeciwnej i nie tylko. Nie wątpiła swoja zewnętrzna atrakcyjność, ba, kiedyś tylko na niej opierała jakiekolwiek relacje. Czego najbardziej była niepewna, to jej osobowość. Nie była ideałem i nawet obecna sytuacja pokazywała, że przed Marshallem nie jedno wyzwanie miał się jeszcze pojawić. Była pełna sprzeczności, a jednak tworzyły one całość. Tak jak teraz, nie mogłaby pójść z inny facetem do łóżka, nawet jeśli byłby niezaprzeczalnie jedenaście na dziesięć, a i tak ciągnęła temat i nie zamierzała pozwolić ukochanemu tak szybko wydostać się z dołka, który sam sobie wykopał.
    — Spokojnie — nie odrywała od niego wzorku, a mimo to była świadoma poczynań Rory. Odkąd została mamą zrozumiała, że naprawdę istniało coś takiego jak podzielność uwagi — Nie będę sprawdzać ich wiedzy geograficznej — brew lekko drgnęła ku górze. Nie z nią te numery, a widząc jak blask w bursztynowych tęczówkach ulega zmianie miała ochotę się uśmiechnąć, lecz ostatkami sił się od tego powstrzymała. Lubiła, gdy na nią tak patrzył, jakby to, ze do niego należała był podstawowym prawem, którego nie można było nigdy złamać. Poczuła jak jej ciało reaguje, lecz nie mogła być tak miękka i pozwolić, by zaraz rozszyfrował to co zrodziło się w jej głowie. A zrodziło się wiele bezwstydnych scen z ich udziałem.
    — Yhym — jej komentarz na temat złotej klatki był cóż więcej niż wymowny. Rzucała mu niewidzialną rękawicę. Oboje dobrze wiedzieli, że choć ponad wszystko kochała wolność, to jemu jedynemu pozwoliłaby na jej ograniczenie. Była w nim niezaprzeczalnie zakochana, tak, ze momentami pewnie odczuwałaby dyskomfort, lecz wystarczyło chwila sam na sam, by on mijał zastępując to przyjemniejszymi… o wiele przyjemniejszymi doświadczeniami.
    Nie liczyło się to, że znajdowali się na publicznej plaży, na widoku wszystkich ciekawskich oczu, gdyby jakieś oczywiście pojawiły się na horyzoncie. Ona widziała tylko to pożądliwe spojrzenie, które prześlizgując się po jej sylwetce sprawiało, że czuła się naga. Powoli przełknęła ślinę nim wyspiarz znów spojrzał jaj prosto w oczy. Zdecydowanie myśleli o tym samym, a mimo to ona nie postawiła kroku na przód, nie wyciągnęła ku niemu dłoni i wydawała się pozornie niewzruszona.
    — O tak? — zapytała niewinnie unosząc delikatnie materiał sukienki sunąc nim po nagim udzie, także o mały włos, a ukazałaby mu kawałek bielizny. — Myślę, że Amerykanie potrafią takie rzeczy — dodała bezdusznie doprowadzając zielony materiał do porządku.
    Była bardziej niż chętna pociągnąć tę całą sprzeczkę dalej, lecz wtem płacz Aurory sprowadził ja na ziemię. Rozejrzała się zszokowana, bo przecież dziewczynka siedziała cały czas w tym samym miejscu. Co się stało? Widząc jak mężczyzna porywa małą na ręce nie wchodziła mu w paradę, a po chwili już było jasne, że spotkanie z piaskiem okazało się dla ich córki pierwszą małą traumą. Serce ścisnęło ją nieprzyjemnie, jak to miało miejsce za każdym razem, gdy Rory płakała. Była jej najcenniejszym skarbem. Wiedziała, że nie uchroni jej przed całym złem tego świata, a niektóre doświadczenia są potrzebna, by wyciągać nich wnioski, to i tak bolało. Myślała, że z czasem bezie lepiej, ale nadal martwiła się jak głupia. Z troska wypisaną na twarzy ruszyła za Marshallem ku natryskom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No już, już skarbie — powiedziała przejmując córkę — Tata wszystko naprawił, to po co ten płacz, hm? — trzymała ją tak, że gdy się nieco pochyliła znalazły się twarzą w twarz. Oczka od przecierania były wyraźnie zaczerwienione, ale kryzys został zażegnany, dzięki szybkiej interwencji Jeroma. Dziewczynka zaczęła się uspokajać, ale ukradkiem zerkała na mężczyznę, trochę spod byka, czym przypominała mini wersje Charlotte. Na ten widok kobieta wybuchnęła śmiechem.
      — Nie chce Cię martwić, ale masz teraz dwie wkurzone kobiety na głowie — rzuciła gdy już się uspokoiła, a na potwierdzenie jej słów Aurora z dziecięcym fochem odwróciła głowę w druga stronę. Było to bardziej niż urocze, a już na pewno podkreślało fakt, jak duża już jest ich latorośl, ze tak sprawnie pokazuje swoje emocje.
      W końcu Charlotte zdecydowała, że czas wracać do domu Ivany. Podróż samolotem, spacer po plaży i piasek w oczach, to zdecydowanie było sporo jak na jeden dzień. Czuła jak dziecko wtula się w nią ufnie, co tylko oznaczało,że lada moment będzie chciała dołączyć do krainy Morfeusza.

      Charlotte💛

      Usuń
  92. Nie potrzebował wyjaśnień ani przeprosin, doskonale zrozumiał oddalenie się znajomego do stolika, gdzie siedziało dwóch na pewno bliskich mu mężczyzn. Sam by tak postąpił, znajdując się na miejscu Marshalla, bo przede wszystkim dla Juliana liczyli się ludzie, z którymi przyszedł gdzieś spędzić czas, niż ci całkowicie przypadkowo napotkani w tym miejscu. Gdyby to za barem stał Jerome, a on przyszedłby tu przypuśćmy z Miley, nie odstąpiłby miłości swojego życia na krok, a nawet jeśli nie towarzyszyłaby mu blondynka, lecz rodzeni bracia, również to im poświęciłby swój czas w pierwszej kolejności.
    Dlatego czekał cierpliwie, wykonując różne drinki dla różnych osób. Gdzieś między nalewaniem wina, tworzeniem kolorowych i w pełni alkoholowych arcydzieł czy wystawianiem paragonów, jeszcze dwukrotnie zapełnił trzy kufle jasnym rodzajem piwa.
    Kilkanaście minut po dwudziestej pierwszej, gdy oddelegował Doriana na wypalenie kolejnego papierosa, przyjął trzy nowe zamówienia i dostrzegł kątem oka siedzącego przy barze mężczyznę, z którym łączyła ich na pewno ogromna miłość do bezbronnych braci mniejszych. Inaczej nie spotkaliby się w schronisku. Julian jako raczkujący pracownik, a dzisiaj inspektor do spraw ochrony zwierząt z krwi i kości. Nie wiedział tylko, czy Jerome w dalszym ciągu pozostawał wolontariuszem, ale w wolnej chwili, gdy minie większy ruch, a kilku barmanów rozpocznie dopiero zmianę, na pewno usłyszy odpowiedź z jego ust. I tak też podszedł do niego minutę po zrealizowaniu ostatniego zamówienia, składającego się z czterech porcji różowych drinków ze zmiksowanym arbuzem.
    — Nie przepraszaj, też poszedłbym do kumpli, ale widzę, że ci ekipa prysnęła, więc jeżeli tylko chcesz, mogę cię męczyć swoim towarzystwem do piątej trzydzieści. Nie ma to jak dwunastogodzinne zmiany.
    W pełni świadomie zgodził się na prowadzenie intensywnego życia po powrocie do Wielkiego Jabłka, by w ten sposób zaszyć wszystkie rany w sercu po najbardziej bolesnym rozstaniu, które, mimo że nastąpiło wiosną dwa tysiące dwudziestego roku, to nie pozwalało Hughesowi zapomnieć o tym wydarzeniu. Tak jak inni pamiętali o tragedii sprzed dwudziestu jeden lat, która miała miejsce jedenastego września, tak i on będzie pamiętał, jak Cavendish kazała mu odejść…
    — Zatem wróciłem — powtórzył. — Jestem tu od kilku dni, a przygnała mnie tęsknota za domem i rodziną. Ile czasu można podróżować po Stanach w samotności? A tak w Nowym Jorku mam wszystko. Rodziców, rodzeństwo, pracę, dom i jedną najukochańszą psinkę o imieniu Lana. W listopadzie ślubuje mój młodszy brat, musiałem wrócić wcześniej, by odpowiednio przygotować się na to huczne wydarzenie. Już mu zapewniłem wieczór kawalerski w Blue Jeans…
    Lubił rozmawiać, a nie jedynie poklepać kogoś po ramieniu i życzyć mu wszystkiego dobrego, by jak najszybciej odejść. Chciał nadrobić to, co stracił przez podróżowanie, a tym czymś była także znajomość z Jeromem. Bez wątpienia, gdyby nie wybrał wyjazdu, czuł, że wyspiarz byłby dobrym przyjacielem na dobre i na złe.
    — A ciebie co dobrego trzyma w Nowym Jorku? Dużo się zmieniło?
    Interesowało go wszystko. Każdy element z życia długowłosego, bo z chęcią podczas wolnego dnia wypije za jego szczęście, które na pewno dzieli z kimś, kto w pełni zasłużył na miłość od Marshalla.

    💙 barman z powołania, Julian 💙

    OdpowiedzUsuń
  93. Noah na pewno nie zamierzał umniejszać pracy Jaimego. Przeciwnie, zamierzał ją docenić i podziękować należycie, a może nawet z nawiązką, aby Moretti wiedział, jak wiele jego starania znaczą dla Woolfa i jak niezwykłe jest to, że Jaime robi tak wiele.
    - Wiem… - odpowiedział cicho Noah.
    Temat wygasł samoistnie. Potem jednak padło pytanie, którego Woolf nie spodziewał się słyszeć. Sądził, że Jerome będzie unikał potencjalnie problematycznych tematów, a tymczasem zapytał… o Jen.
    Woolf pokręcił głową.
    - Początkowo jeszcze pisała, ale teraz… bardzo rzadko daje znać, że żyje – odparł. – Myślę, że… pojednanie z matką może dobrze wpłynęło na jej poczucie bezpieczeństwa, ale negatywnie na wszystko inne. Ta kobieta jest po prostu toksyczna. Jen jest jednak dorosła. Może sama decydować z kim się zadaje i jeśli mimo tylu lat krzywdzenia nie może zrozumieć, co jest dla niej dobre, to żaden z nas nic na to nie poradzi – zakończył poważnie. Podejrzewał, że Jerome może mieć jakieś wyrzuty sumienia w związku z tym, że sam ruszył do przodu pełną parą. Noah z resztą miał do niego o to pretensje przez pewien czas. W końcu jednak odpuścił. Jego własna złość krzywdziłaby przede wszystkim ważne dla Woolfa osoby – Jaimego i Lottę – a dopiero potem odbijałaby się od Marshalla, który mógł mieć zdanie byłego szwagra w dupie. Korzystniej było dla nich wszystkich, aby Noah pogodził się z sytuacją i jakoś ją zniósł.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  94. Jaime był jednocześnie zachwycony panującym tu klimatem i nieco przerażony. Domyślał się, że jakiś czas obaj z Jeromkiem będą wspominać ten dzień ze śmiechem. Chyba że jednak morderca z piłą łańcuchową był prawdziwy i ich dopadnie. Cóż, Moretti wciąż gdzieś z tyłu głowy zastanawiał się, gdzie znajdzie jakiś przedmiot, którym będą w stanie się obronić przed ewentualnym napastnikiem.
    Drgnął, kiedy przyjaciel zadał mu pytanie.
    – Cztery godziny – odpowiedział i nagle poczuł nieprzyjemny dreszcz. – No jasna cholera, serio, będziemy tu siedzieć minimum cztery godziny? – jęknął. – Jak prędzej nie wyzionę ducha, to będzie dobrze, naprawdę. Bo wiesz, Jerome, pamiętasz, że ja za horrorami nie przepadam, no nie?
    Zgodził się na taką tematykę ucieczkowego pokoju tylko dlatego, że miał się tu bawić z Jerome’em. I wcale nie narzekał i nie zamierzał się wycofywać! Nie, nie! Podobało mu się, chociaż faktycznie myślał o obronie życia przyjaciela i swojego. Ale to chyba jedynie sugerowało, że wszystko zostało dobrze przygotowane przez organizatorów, prawda? Że się postarali, dopięli swego, a klienci byli zadowoleni.
    Później Jaime już opowiadał o tym, że on i Noah wyznali sobie miłość. I kiedy Jerome parsknął śmiechem, chłopak uniósł brew wyżej, będąc całkiem poważny. No co za... Na szczęście później Marshall już okazał swoją radość względem szczęścia Jaime’ego i nawet go uściskał. Chłopak znów się szeroko uśmiechnął i również objął przyjaciela.
    – Dziękuję – odpowiedział w końcu.
    Wiadomo, dla Jaime’ego to było coś zważając na to, co o sobie myślał wcześniej.
    W każdym razie, panowie wrócili do roboty. Musieli jak najszybciej poszukać kolejnych wskazówek i rozwiązań, aby czym prędzej przechodzić dalej i dalej i ostatecznie stąd wyjść. Zdecydowanie będą musieli się wybrać na burgery po tym wszystkim. Tak, bez żadnej dyskusji. Tylko burgery. No, przynajmniej na nie miał ochotę teraz Jaime. Tak, mimo okoliczności i strachu, jaki w sobie czuł.
    – Jestem za – zgodził się, kiedy Jerome zasugerował jak najszybsze opuszczenie tego pokoju.
    Po odnalezieniu zagadki, również Jaime zmarszczył brwi. Sam też nie przepadał za zagadkami. Zawsze miał wrażenie, że odpowiedzi mogło pasować wiele i bądź tu mądry.
    – Możemy musimy to jeszcze jakoś inaczej rozwiązać... pomnożyć... A może musimy to wiedzieć, bo to chyba niewielkie porcje dla krokodyli i są głodne? Głodne nas?
    I wtedy padły światła i rozległ się krzyk.
    – Ja pierdolę! – w ślad za przekleństwami Jerome’a poszedł Jaime z nieco innym.
    Ciało chłopaka całe się napięło i to aż zabolało. Nadal mu się podobało, ale... po co się na to zgadzał? Po co to ustalili? Nie mogli pójść do... chciał powiedzieć „lunaparku”, ale tam też mogło być strasznie.
    – Jestem, jestem – odpowiedział, kiedy przez jego gardło mogło przejść jakiekolwiek słowo. Wciąż próbował się uspokoić. Sięgnął dłonią do ciała Jerome’a. – To tylko ja, nie krzycz – poprosił, odszukując jego ramienia, które lekko ścisnął. Wiedział, że mężczyzna był obok, ale dobrze było to też poczuć.
    Zaraz tez światła na nowo się zapaliły, a Jaime odetchnął. Dał sobie jeszcze trzy sekundy, a potem po prostu ruszył z kluczem do skrzynek. Do piątej klucz nie pasował, do szóstej także. Przy trzydziestej znaleźli klucz, przez co chłopak uśmiechnął się pod nosem i rzucił rzecz przyjacielowi. Ale Jaime na tym nie poprzestał, ale za sugestią Jerome’a odnalazł jeszcze skrzynię pięćdziesiątą szóstą, która była zdecydowanie większa od innych. Moretti otworzył kłódkę i podniósł wieko.
    – Nie spodoba ci się to – powiedział i sięgnął po dwie rzeczy, które były w środku., odwracając się też do Jerome’a. – To noktowizory, co może nam mówić, że dalej... będzie ciemno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W skrzyni znajdowało się więcej tego sprzętu zapewne dla całej grupy. Było to dla Jaime’ego dość dezorientujące, bo nadal nie wiedział, dlaczego pozostali zniknęli. Naprawdę byli organizatorami i to, że było tu więcej noktowizorów miało sprawić, że uczestniczy zaczną się zastanawiać, czy innym nic się nie stało?
      – Ten klucz, który ci rzuciłem... wygląda jak taki do drzwi. Idziemy?
      Czując ekscytację i strach równocześnie, Jaime po prostu oczekiwał na decyzję Jerome’a. Choć... chyba nie mieli za bardzo wyboru...

      Jaime

      Usuń
  95. Osobiście ją postawa nieletniej rozbawiła, a nie zasiała w sercu niepewność, co do tego, że mężczyzna był jej bliski. Wiedziała, że wyrośnie z niej podręcznikowa córeczka tatusia i to już było widać gołym okiem, choć może przez całą piaskową aferę ciężej było to dostrzec samemu Jeromowi. Był w życiu Aurory od momentu, gdy zaczerpnęła pierwszy oddech i od tamtej pory okazał się równie stałym elementem, jak sama Charlotte.
    Po powrocie do domu Ivany i Matiasa zjedli wspólnie kolację, a następnie z wdzięcznością skorzystali z przygotowanego dla nich piętra na którym znajdowała się osobna łazienka i sypialnia tylko dla ich trójki. Rudowłosa nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby miało się okazać, że przez cały pobyt na Barbadosie będą z kimś dzielić pokój, jednak ta prywatność było miła. Po dniu pełnym emocji mogli na moment odetchnąć we własnym gronie.
    Rory po kąpieli zdecydowanie odzyskała swój dziecięcy blask pozytywności, co mogło oznaczać tylko tyle, że w przyszłości miała nawet nie pamiętać tego całego incydentu na plaży. Marshall mógł być spokojny o swój status najlepszego taty pod słońcem.
    Charlotte skorzystała z chwili, gdy mężczyzna zniknął w łazienkę i wypakowała zawartość walizki do jedynej szafy w pomieszczeniu. Na szczęście ilość ubrań, które mogła zabrać była ograniczona przez wymiary i wagę bagażu, więc zostało kilka wolnych wieszaków i półek. Na podłodze nieopodal dziecięcego łóżek ustawiła torbę z rzeczami Aurory, bo wiedziała, że wygodniej będzie po nie sięgnąć. Gdy Jerome wrócił do sypialni ona była gotowa z pidżama i kosmetyczką w ręku.
    Potrzebowała tego dłuższego, ciepłego prysznica, ponieważ miała wrażenie, że piasek jakimś magicznym sposobem dostał się w miejsca, w który nie powinien, mimo, że przecież tylko chodzili po plaży, a nie na niej siadali. Oczywiście częściowa winę ponosiła za to Rory, którą, gdy brali na ręce przenosiła na nich i ich ubrania to co zebrała siedząc pupą na piasku.
    Łazienka niemal cała zaparowała, więc, by coś dostrzec w lustrze Charlotte musiała je porządnie przetrzeć ręcznikiem,a jej odbicie tylko sprawiało, że miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Włosy jeszcze bardziej zaczęły się kręcić od wilgotnego powietrza, mimo że uważała, by ich nie zmoczyć. Próbowała je okiełznać, ale szybko się poddała i została z lekką szopą na głowie. Założyła na siebie nową, satynową, czerwona pidżamę w postaci delikatnej koszulki na drobnych ramiączkach i spodenek zakończonych koronką. Dzięki temu jak Jerome na nią patrzył, jak jej dotykał, gdy nie miała na sobie kompletnie nic, nie wstydziła się swego ciała po porodzie. Nawet katorżnicze treningi krav magi nie mogły jej zapewnić pełnego powrotu do tego co kiedyś.
    Z lekkim uśmiechem wróciła do sypialni, by zastać ukochanego pochylonego na walizką. Wsparła się o framugę krzyżując ręce pod piersiami i bezczelnie wlepiała w niego swoje roziskrzone tęczówki. Gdy w końcu na nią spojrzał nie odezwała się słowem, jednak miała wrażenie, że zapomniała jak to jest poprawnie oddychać. Ta intensywność i to co mogli przekazać sobie jedynie bez udziału słów sprawiło, że jej serce szybciej zabiło. Ten mężczyzna był jedyny w swoim rodzaju, ponieważ za każdym razem, gdy myślała, że już jej nie zaskoczy, ze przecież już wie jakim uczuciem się darzą, on udowadniał jej, że tak naprawdę nic nie wiedziała, że jeszcze wszystko przed nimi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obserwowała uważnie jego poczynania samej jednak nie ruszając się z miejsca. Lubiła to robić, szczególnie, gdy nie miał na sobie koszulki. Dzięki temu lepiej było zauważyć każdą reakcje jego ciała. Lekko drgnęła słysząc pytanie, które jakby przecięło tę magicznie wytworzona między nimi cisze porozumienia. Nie pozwoliła, by kąciki ust drgnęły jej w satysfakcji, choć nie była pewna za to co mógł odczytać w jej zielono-brązowych tęczówkach, to były dwa zdradzieckie wrota do jej duszy. Widząc jak się napina, coś ścisnęło ją w dołku, a w gardle jakby zaschło – on był naprawdę zazdrosny. Czy chciała ciągnąc tę grę? Czy była na tyle wyrachowana? Z przykrością dla Marshalla, ale niestety tak.
      Odepchnęła się od framugi, upewniła, że drzwi został zamknięte i jakby nigdy nic ruszyła na swoją stronę łóżka.
      — Ich sprawność fizyczną, ale nie jak to zwykłam robić na macie, a — tutaj poklepała materac łóżka, gdy już się na nim wyłożyła opierając plecami o poduszki, które nadal były ustawione wsparte o ramę łóżka. Nagie nogi skrzyżowała w kostkach, a dłońmi niby niewinnie bawiła się materiałem koszulki. — I ich wytrzymałość, a może wytrzymałość łóżka — udała, że się nad tym naprawdę zastanawia. Spojrzała na ukochanego spod przymrużonych powiek — A co chciabyś się podjąć wyzwania?

      mała wredota Charlotte💛

      Usuń
  96. Piątkowe wyjścia mężczyzn z domu do miejsc takich, jak Blue Jeans równały się ciągnącym męskim rozmowom i obecności alkoholu we krwi. I nie, to nie tak, że mężczyźni przychodzili tu wyłącznie po długich, emocjonujących awanturach z ukochanymi. Tak jak kobiety z przyjaciółkami spędzały swój wolny czas, tak i panom zależało na pielęgnowaniu męskich relacji. 
    Na pewno Jerome nie wyglądał na takiego, który chował się w barze po usłyszeniu gorzkich, często raniących słów. Po prostu wyszedł z kolegami, by wypić swobodnie trzy kufle jasnego piwa i może by wyszedł razem z nimi, gdyby nie to, że Julianowi przypadło stanąć na dwanaście godzin za tutejszym barem. Uśmiechał się. Miał radość w spojrzeniu. To oznaczało, że w każdej chwili mógł ześlizgnąć się ze stołka i wrócić do domu, by pobyć z tą jedyną. Hughes wierzył, że życie miłosne wyspiarza układało się w znacznie korzystniejszych barwach, niż to jego, które było puste bez Miley. 
    Sierpień okazał się kolejnym znienawidzonym miesiącem dla chłopaka z Nowego Jorku. Każdy dzień, tydzień czy inny wymiar czasu, w którym był singlem, należał do tych złych. Dlaczego inni mieli szczęście, a on cierpiał z powodu dawno temu zakończonego związku? Czy ona była dla niego taką kobietą, jak mama Debora dla taty Paula? Najwidoczniej. Czasami żałował, że zamiast odejść, gdy tego od niego wymagała, nie upadł przed nią na kolana, prosząc o to, by nie tylko zgodziła się zostać jego żoną, ale nie zostawiała go… 
    Wraz z utratą Miley, stracił serce i żył dla innych, niż dla siebie. Zwracał uwagę na potrzeby rodziców, trzech braci, ludzi w barze i schronisku, a najbardziej poświęcał się dla tych skrzywdzonych zwierząt. To stąd pełen miłości, zaadoptował Lanę, która przez problemy z poruszaniem się, na spacery wychodziła wtulona w chustę zaplątaną umiejętnie na klatce piersiowej Juliana. Chciał też mieć Entera, ale… Niestety, nic podejrzanego w podwójnej adopcji by nie było, gdyby nie fakt, że zakochana para była szybsza od Hughesa i wybrali psiaka na swojego pupila. 
    — Spóźniłem się i ten uroczy husky szybciej zagości w czyimś domu, niż moim. Byłem wściekły, bo wydawało mi się, że Enter to taka moja bratnia, choć zwierzęca dusza. Jest w połowie procesu adopcyjnego i może to zabrzmi bardzo wrednie, ale marzę o tym, żeby został w Animals, a wtedy bez przedłużania jego cierpienia, wezmę go do siebie.
    Ściągnąwszy z półki szklaneczkę i przy okazji butelkę z rumem, prędko zapełnił szkło alkoholem, podsuwając trunek znajomemu. Och. Sam z chęcią wybrałby coś mocnego i usiadł przy nim, żeby słuchać tego, co wydarzyło się podczas trzyletniej nieobecności. 
    — Tak, tak, właśnie wtedy wyjechałem i naprawdę nie rozumiem, dlaczego my się nie wymieniliśmy numerami telefonu czy zaproszeniami na Facebooku czy gdziekolwiek indziej. 
    Gdzieś w tym całym zamieszaniu, kiedy myślami był bardziej przy podróżowaniu, niż przy tym, co dzieje się w codziennym, nowojorskim życiu, zapomniał zadbać o nie utratę bliskich znajomości. Jak dobrze, że Jerome ze swoją ekipą przyjaciół wybrał na ten wieczór Blue Jeans. Inaczej ciężko byłoby im na siebie trafić. Szczególnie że Julian nie widział go w schronisku, a wydawało mu się, iż długowłosy był tam jednak stałym gościem, niż kimś, kto raz na jakiś czas przypomina sobie o zaoferowaniu bezpłatnej opiece nad zwierzętami. Kto wie… Może pochłonął go inny świat. Żona? Chyba nie, bo nie widział ani na jednej, ani na drugiej dłoni obrączki. Narzeczona? Być może to dobry trop. Dziecko? Hmm czy dobrze pamiętał, że Jerome był starszy od niego o cztery lata? Chyba tak. Na sto procent. To oznaczało, że miał trzydzieści jeden lat, ale każdy miał inną wizję życia, choć Julian chciałby zostać ojca, kiedy skończy tyle samo lat, co zadowolony towarzysz. W sumie mógł być tatą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwierzę? Może też dokonał adopcji, a maleństwo zdobyło nie tyle, ile ciepły dom, a także odpowiedzialnego właściciela. Julian widział, że Jerome należy do grupy ludzi o złotym sercu, więc nie trzymałby psa na łańcuchu czy nie zapomniałby o stałym dostępie do pełnej wartości odżywczych karmy i wody. 
      — Zamieniam się w słuch. 
      Usiadł na własnym stołku, a kiedy zaobserwował, że na pewno nikogo nie ominął, wyłączył tablet, do którego wprowadzał zamówienia i pozwolił sobie na chwilowy odpoczynek. Bo jak znał Blue Jeans, tak wiedział, że to dopiero początek piątkowego ruchu. 

      💙 ktoś w rodzaju barowego psychologa, Julek 💙

      Usuń
  97. Jerome pociągał ja na wielu płaszczyznach, bo to że od początku złapali nić porozumienia tylko zadziałało na korzyść związku, który właśnie tworzyli. Potrafili razem żartować, lecz gdy wymagał od nich tego sytuacja zachowywali trzeźwość umysłu i razem stawiali czoła przeciwnościom. Szli ramię w ramię, nawet jeśli nie byli tego do końca świadomi. Właśnie to sprawiło, że rudowłosa była go pewna, pewna jak niczego i nikogo innego w swoim życiu. Pewna do tego stopnia, że teraz pozwalała sobie na tę małą grę, która sprawiała, że powietrze między nimi gęstniało.
    Jerome pociągał ją również fizycznie, nie mogła i nie chciała temu zaprzeczać, lecz skoro wykopał pod sobą dołek niewinny komentarzem na plaży, to teraz nie zamierzał mu się podkładać. Skrzyżowanie wyjątkowo długich i nadal nieco bladych nóg w kostkach miało swe taktyczne zagranie, mogła się jakoś kontrolować. Jej wzrok przeskakiwał po mięśniach ukochanego, gdy krople wody z nadal wilgotnych włosów znaczyły nowe ścieżki, och ona by bardzo chętnie pomogła im zniknąć z powierzchni skóry za pomocą swego języka. Na tę myśl jej oczy wyraźnie zapłonęły, a ona musiała zacisnął jedną z dłoń w pięść. Była słaba.
    Postawa bruneta mówiła jasno,że podniósł rzuconą przez nią rękawicę i ani trochę jej to nie rozczarowało. Kącik ust zadrgał w uśmiechu, acz był on z rodzaju tych drapieżnych, niż uroczych.
    — Panie Marshall, jest pan bardzo pewny siebie — zaczęła zaczepnie — Ale liczą się czyny, nie słowa — spojrzała na niego spod lekko przymkniętych powiek i prowokacyjnie oblizała usta. Wiedziała, ze spełni jej oczekiwania, ba on za każdym razem stawiał poprzeczkę jeszcze wyżej doprowadzając ja na skraj, by następnie pozwolić jej skoczyć w bezdenna rozkosz.
    — Tutaj muszę się zgodzić — wzruszyła niby smutno ramionami — Rozczarowań w tej kwestii nie da się uniknąć, tym bardziej jestem ciekawa czynów — teraz to ona zlustrowała cała jego sylwetkę wyraźnie spragnionym spojrzeniem, które jasno zdradzało co chodziło jej po głowie, choć nie przybliżyła się do wyspiarza nawet na milimetr. Oto pół siedzieli, pół leżeli uparci co do tego, kto powinien wykonać pierwszy krok, jakby miało to oznaczać przegraną.
    Ta sytuacja tylko podkreślała to jak komfortowo czuła się w towarzystwie Jeroma i jak bardzo nie wyobrażała sobie, by na jego miejscu miałby pojawić się ktoś inny. Była tego świadoma, ponieważ serce na tę myśl straciło rytm. Wpadłaś, tak bardzo wpadłaś głosik w głowie nie był jednak moralizatorski, czy ostrzegawczy, a pełen ulgi i zadowolenia. Była szczęśliwa. Była bezpieczna. Była kochana. Była… cholernie napalona!
    Postanowiła zmienić pozycję kładąc się na brzuchu i zbliżając się twarzą do twarzy mężczyzny, jednak nie robiąc nic więcej. Satynowa koszulka odsłoniła o wiele więcej niż w zamyśle powinna, a brak bielizny tylko zafundował brunetowi naturalne widoki. Czy jej to przeszkadzało? Ani trochę, o czym świadczył zadziorny uśmieszek, który wręcz krzyczał – i co teraz zrobisz panie Marshall?
    Na ich szczęście Aurora była tak wykończona podrożą i nowym otoczeniem, że spała i raczej nie zapowiadało się na to, by miała im robić jakieś nieprzewidziane pobudki w nocy. Spała co jakiś czas zabawnie wzdychając przez sen całkiem pochłonięta w wytworach dziecięcej wyobraźni. Charlotte tylko nie była pewna na ile grube są ściany tego domu i czy na pewno sypialnia Ivany oraz Matiasa nie znajdowała się pod ich tymczasową. Chyba spaliłaby całkiem dorodnego raczka, gdyby ktoś wspomniał o ich nocnych igraszkach, do których oboje z ukochanym zmierzali.

    💛Charlotte💛

    OdpowiedzUsuń
  98. — Myślisz, że jest mi lekko? Ktoś by powiedział - ”Julian, to tylko pies, on niczego nie zrozumiał ze złożonej przez ciebie przysięgi” . Nie zgadzam się z tym. Do Entera wszystko dotarło, widziałem to w jego oczach. Zapamiętał obietnicę i czekał, a ja wyjechałem i choć chciałem podróżować przez moment, ktoś skutecznie zatrzymał mnie na dłużej… Codziennie jak jestem w pracy, to błagam, żeby ci ludzie się rozmyślili, a wtedy Animals NYC wystawi dokumenty adopcyjne na osobę, która z całego serca kocha tego psiaka. I tym kimś oczywiście będę ja. 
    Kołysał w powietrzu nogami, starając się mimo skupienia na rozmowie z dawno niewidzianym Jeromem, nie ominąć żadnego z klientów. Inaczej wściekły mężczyzna lub niezadowolona kobieta z powodu niezauważenia i tym samym nieotrzymania potrzebnego alkoholu, mogliby złożyć oficjalne niezadowolenie na obsługę Blue Jeans, które „popłynęłoby” prosto na pocztę właściciela. A jeszcze gorzej byłoby, gdyby wyraźnie zaznaczono w treści imię Juliana. Miał wystarczająco złamane serce, by jeszcze przejmować się perspektywą utraty pracy. Co prawda również na stałe był zatrudniony w Animals, ale jak to mówią, w obecnych czasach liczy się każdy dodatkowy pieniądz na koncie. Szczególnie że Hughes nie zamierzał oczekiwać na wsparcie ze strony rodziców. Był dużym chłopcem, który na czynsz, chleb, wodę, niezbędne kosmetyki do utrzymania prawidłowej higieny i na zapas karm dla Lany chciał zapracować samodzielnie. A trzeba przyznać, że rozrywka w życiu człowieka również odgrywa ważną rolę, tak samo, jak awarie przedmiotów, bo wiedz, że jeśli we wtorkowe popołudnie popsuje się toster, to w czwartkowy poranek równie dobrze może nie działać pralka. 
    Słuchał go uważnie, obserwując jak co kilka chwil, znacząco zmienia się mimika jego twarzy. Kojarzył opowieść o dziewczynie, z którą długowłosy przyjechał do Nowego Jorku. W sumie to chyba była jego pierwsza historia opowiedziana podczas drugiego spotkania w schronisku, kiedy to Julian złożył także przysięgę smutnemu Enterowi, którego żadna rodzina nie chciała wybrać na swojego psyjaciela. Wzruszające wspomnienie i aż się gdzieś przez moment w oczach Hughesa zakręciły widoczne łzy. Rozchylił szeroko usta, słysząc wzmiankę o ślubie. Tak mu zazdrościł, bo jemu zamiast żony o imieniu Miley, ktoś strzelił kulą w serce, gdy kazała mu odejść i więcej nie wracać… I to wszystko potoczyło się przez najgłupszą z możliwych błahostek. 
    Wynikało z tego, że Jerome wspólnie z Jennifer w listopadzie będą świętować trzecią rocznicę ślubu, aż tu nagle wieść o ciąży przyćmiła wszystko inne. Czyżby zgadł? Żona i dziecko… Już miał podskoczyć bez wyrzucenia z siebie głośnego okrzyku i złożyć przysięgę, że po skończonej zmianie wypije coś mocniejszego za zdrowie Jeroma, jego wspaniałej małżonki i maleństwa, kiedy kolorową historię nawiedziły czarne barwy, niepozwalające na udział białych akcentów, które może choć trochę rozweseliłyby smutną opowieść… 
    — O mój Boże, stary. Tak mi przykro… 
    Julian żył na tym świecie dwadzieścia siedem lat i nigdy nie wiedział, jak w dobry sposób pocieszyć ludzi. Co innego wspierać kogoś po utracie pracy, mieszkania czy zuchwałej kradzieży, a co innego mieć do czynienia z człowiekiem, którego spotkała utrata nienarodzonego dziecka i rozwód. 
    Naprędce uzupełnił pustą szklaneczkę rumem i ponownie usiadł, obserwując przez moment Doriana śmieszkującego z ciemnowłosą klientką, ubraną w srebrną kurtkę z naszywkami klubu motocyklowego. Jak tak dalej pójdzie, szef będzie musiał zwolnić tego chłopaka, bo przez jego flirt i „zaliczenia” klientek, niedługo damska część Nowego Jorku nie zawita w Blue Jeans. Dlaczego takie wyluzowanie nie mogło dotyczyć Juliana?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Współczuł znajomemu i dzięki jego historii z życia wziętej, zdał sobie sprawę, że nadal kocha Cavendish, tak jak Jerome obdarza swojego rodzaju uczuciem byłą żonę. Nigdy do końca nie zapomni ani nie znienawidzi dwudziestodwuletniej blondynki. 
      — I co dzieje się u ciebie obecnie? 
      Julian byłby szczęśliwy jedynie wtedy, kiedy Jerome powiedziałby, że los się do niego uśmiechnął, przetasował karty i wyłożył na stół te, w których nie ma umieszczonej wizji tragedii. Nim pozwolił znajomemu na opowiedzenie ciągu dalszego, podsunął mu prywatny telefon z włączoną aplikacją Facebooka, by ten, jeśli oczywiście ma konto, pozwolił na to, żeby Hughes wysłał mu zaproszenie, nie tracąc ponownie cennej życiowej relacji. 

      💙 JULIAN 💙

      Usuń
  99. — Czynów? — rozejrzała się, jakby szukała czegoś w pokoju — Jak tam na razie nie widzę żadnych czynów — kącik ust drgnął jej w zadziornym, a także udawanie znudzonym uśmiechu. Chciała się z nim podroczyć, bo naprawdę takie gierki słowne dodawały odrobiny pikanterii, jednak nie należała do najbardziej cierpliwych osób, nie gdy oto przed nią rozpościerała się wizja całkiem przyjemnej nocy w objęciach tego przystojnego bruneta. Nie miała oczywiście na myśli tylko i wyłącznie jego aparycji, ale całokształt. Nim zdecydowali się na zaryzykowanie z Jeromem, panna Lester naprawdę nie sądziła, że faza zakochania nie musi wcale mijać, a może być podsycana każdego dnia.
    — I znów tylko słowa, słowa, puste słowa — dłonią w powietrzy poruszyła, tak jakby miała na niej skarpetkę, która udawała mówiącą pacynkę. Dla mocniejszego efektu przewróciła oczami nim na dobre postawiła zmienić pozycję w jakiej rozłożyła się na łóżku. Chciała być bliżej niego, jednocześnie nie do końca wykonując ten kluczowy, pierwszy krok. To on zapewniał ją o swych umiejętnością, więc to on miał jej pokazać, ze wcale nie rzucał słów na wiatr. Ciało tak samo jak serce rwały do niego, a ona resztkami silnej woli po prostu udawała niewzruszoną tym, że znajdowali się sami, w sypialni i na jednym łóżko, które, och, zdecydowanie powinno zostać przetestowane pod kątem wytrzymałość oraz sprężystości.
    Atmosfera przyjemnie gęstniała z minuty na minutę, ale żadne z nich się ponownie nie odezwało. Charlotte była pod wrażaniem tego jak wielkie szczęście wymalowało się na twarzy ukochanego. Czasami, gdy patrzył na nią z ta całą swoją miłością miała ochotę się skulić w sobie i powiedzieć, ze na to nie zasłużyła, że nikt nie powinien darzyć jej takim uczuciem, a na pewno nie tak wspaniała osoba jaka była Barbadosyjczyk. Później do głosu dochodziły jej własne emocje, bo zdrowym rozsądkiem nie można było nazwać tej burzy, która zasiewała przyjemne dreszcze w całym jej ciele, domagając się tego wszystkiego czym zamierzał obdarzyć ją brunet.
    Nie potrafiła powstrzymać lekkie drżenia, gdy zahaczył kosmyk jej włosów za ucho. Pragnęła jego dotyku, jego dłoni, jego ust, jego całkowitej uwagi. Była zachłanna i samolubna, ale nikt nie był idealny, prawda? Gdy ich warki w końcu się zwolniły delektowała się tym znajomym, acz nieco nowym doznaniem. Nie wiedziała na czym owa nowość polegała, ale to właśnie ona powstrzymała ją od zmiany tempa. Trzymała ja w ryzach, jednocześnie rudowłosa nie czuła się ograniczona. Coś się zmieniło między nimi, jednak nie przerażała jej ta zmiana i wiedziała, że może pozwolić jej rozbrzmieć do ostatnich sekund tego pocałunku.
    Policzki się jej zarumieniły, oczy nabrały blasku, a usta wyglądały jak liźnięte jakimś delikatnym koloryzującym błyszczykiem. Dopiero teraz też dotarło do niej jak szybko serce tłukło się w jej piersi, jakby co najmniej miała za sobą maraton, a nie leniwy pocałunek. Myślała, ze o to będzie miała kilka sekund na jego uspokojenie, lecz do jej uszu dotarło wyznanie Jeroma, a ona nieświadomie otworzyła usta. Zamarła, a później uśmiechnęła się jak niepoprawny głupiec.
    — Dziękuje — szepnęła, a za chwilę dodała — Dziękuje, że pokazałeś mi jak to jest naprawdę kochać i ufać bezgranicznie — podparta na jednym łokciu położyła wolną dłoń na jego klatce piersiowej po lewej stronie, dzięki czemu mogła wyczuć i jego nierówny puls.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jeromie Marshallu kocham Cię jak nikogo do tej pory i… — przełknęła ślinę, bop głos jakby odmówił posłuszeństwa — i może to głupie, ale...— odetchnęła i pewnie spojrzała mu w bursztynowe tęczówki — wiem, że nigdy nikogo nie będę w stanie obdarzyć takim uczuciem. Nigdy. Jesteś moją bratnia duszą, moim promieniem słońca, moją nadzieją, moim… — zdradziecka łza spłynęła po policzku — całym światem — szybko ja starła — Aurora również nim jest, ale bez Ciebie nie byłoby nas, naprawdę. — to nie wybrzmiało zbyt optymistycznie i chyba nigdy do tej pory tak wprost mu tego nie powiedziała. Nie dopuszczała do siebie tak wyraźnie tej myśli, że pewnie by się kompletnie poddała, a biedna Rory dorastałaby pod piecza dziadków, a…. Cóż Charlotte by nie istniała.
      💛Charlotte💛

      Usuń
  100. Nie zamierzał w żadnym przypadku oceniać swojego znajomego. Nie miał do tego prawa. W końcu nie był na jego miejscu i odpukać w niemalowane nie chciałby przeżywać, choć części tego, przez co przeszedł Jerome. Serce pękłoby przy samej procedurze rozwodowej, nie mówiąc, jakby zareagował na śmierć nienarodzonego dziecka. Może to maleństwo, które odeszło od nich przedwcześnie, gdzieś miało wpływ na to, iż mamusia z tatusiem do siebie nie pasują i wybrał na anioła stróża dla Jeroma wspomnianą przez niego przyjaciółkę o imieniu Charlotte. 
    — Złamany… — przystopował z przekleństwem i na chwilę zsunął się ze stołka, by wykonać szybkie zamówienie złożone z mieszanki wódki oraz soku pomarańczowego, które zwieńczył kilkoma kostkami lodu. — Wiadomo, co złamany, nienawidzę takich, znowu na myśl przychodzą mi słowa, których wolałbym nie mówić głośno przy gościach, ale wiesz, o co mi chodzi. Gratuluję ci, stary. Może tak miało być. Po stracie zyskałeś nie tylko czysto męsko-damską miłość, lecz także małe słodkie cudo. Fajna z was rodzinka. 
    Skomentował ukazane zdjęcie i tak jak kilka minut temu współczuł długowłosemu tragedii, z jaką musiał się zmierzyć, tak teraz delikatnie zazdrościł ułożonego życia i nietrwaniu w samotności. Kto wie, może byłoby Jeromowi trudniej podnieść się po dwóch stratach, gdyby nie mógł dzielić codzienności z tymi jakże uroczymi kobietami. Zawsze łatwiej znosić żałobę w czyimś towarzystwie, a nie w ciszy, przywołującej zbyt wiele bolesnych wspomnień. Najwidoczniej oboje czekali na dobry moment. Jak widać Jennifer nie do końca była tą jedyną dla Jeroma, a biologiczny ojciec roześmianego niemowlaka nie zasłużył ani na córkę, ani na swoją partnerkę. Spotkało go szczęście w podwójnych i w całkowicie czterolistnych koniczynach. Julianowi też zależało na zerwaniu takiego rodzaju rośliny z przypisaną ponownie Bambi, którą poznał, kiedy zatrzymał się w Juneau. 
    Po dłuższej chwili wpatrywania się w zdjęcie oddał telefon mężczyźnie i zamyślony, gdzieś pogrążony w chwilach spędzonych ze swoją ulubioną, wręcz arcyważną blondynką, został wyrwany tak nagle z przebywania w przeszłości, jak maleńkie dziecko ze snu. Podbiegł do niego Dorian, zerknął na wyspiarza, następnie na Hughesa i dziwnie szybko poruszał dłońmi, decydując się w końcu na wyrzucenie tego, co porządnie zawirowało barmanem. 
    — Przypadkiem tam — wskazał ruchem głowy stolik na prawo przy filarze. — Ta dziewczyna odwrócona tyłem z czerwoną torebką nie jest twoją Jagódką? Może w końcu zareagowała na zaproszenie do Blue Jeans. Jak chcesz, to przyjmę zamówienie tych dziewczyn, poczekaj, a ja się upewnię — zamilkł nagle, bo ani Julian, ani Dorian nie musieli tego sprawdzać. Dziewczyna odwróciła się przodem i pomachała wysokiemu blondynowi ze śladami trądziku na policzku, którego cmoknęła prosto w usta i z twarzy ani trochę nie przypominała Cavendish. — Wybacz, byłem niemal pewny. 
    Skwaszony sapnął i poklepał kolegę po plecach, nie mając do niego żadnych pretensji. Przecież pokazywał mu byłą dziewczyną na zdjęciach i tak naprawdę Dorian mógł szukać jej w każdej blondwłosej kobiecie. Niemrawo podniósł się ze stołka, przedstawił mężczyzn sobie i kiedy Dorian przybił od razu sztamę z Jeromem, powinien jakoś radośniej zareagować, bo drugi barman automatycznie z marszu rozkręcał nowe znajomości i wcale się nie zdziwi, jeśli w wolnej chwili zaszczyci ich dwuznacznym żartem. Niestety z Juliana uleciała cała energia. Przez chwilę miał nadzieję, że przynajmniej zobaczy ją na żywo, a nie kolejny raz na ekranie telefonu. Przełknął goryczkę porażki, zerknął jeszcze raz na wskazaną przez barmana dziewczynę i nieświadomie zaczął podszczypywać skórę na serdecznym palcu prawej dłoni. Właśnie w tym miejscu widniała niezapomniana data urodzin jego Miley. 10 VIII 00.  Było, jak było, ale tego tatuażu oraz trzech jagódek na karku nie usunie. Może Cavendish wkurzy się na ciągle napływające zaproszenia, które wysyła na skrzynkę instagramowego konta i przyjdzie, rozświetlając mu dzień, humor i serce. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dobrze kombinujesz, Jerome. Opowiadała im o tym osobiście Alena, na pewno kojarzysz ją ze schroniska. Taka niska, ledwo sięgała mi pod pachę i mimo że wyglądała na najwyżej dwadzieścia pięć lat, pracuje w Animalsie od dwa tysiące siódmego roku. Wiesz co, mam nawet ohydny plan, ale dla mnie idealny. Może trzeba odegrać scenkę, że mnie ugryzł albo ciebie. Zrobimy lekkie zamieszanie, Enter nie lubi chaosu, zacznie szczekać bez końca i istnieje szansa, że z niego zrezygnują… 
      Potarł dłonie z chytrym uśmiechem. Tak jak kilkanaście lat temu, gdy psocił się wszystkim braciom, a na nich zrzucał bezczelnie całą winę. Widząc pustą szklaneczkę, bez jego prośby czy swojego pytania, napełnił ją trzeci raz rumem i przeprosił go na moment, by zająć się klientem. 

      JULIAN HUGHES

      Usuń
  101. orastając miała przykład tego jak wygląda szczęśliwa, kochająca się rodzina. Nie musiała szukać dowodów w bajkach, filmach familijnych, czy komediach romantycznych, ponieważ rodzice na co dzień, nawet najmniejszymi gestami udowadniali, że to co ich łączy nie potrzebuje adwokatów. Rudowłosa brała za pewnik to, ze sama kiedyś będzie chciała z kimś taką relację i że choć nie zawsze miało być łatwo, to wierzyła, że warto – do czasu…
    Przylatując do Nowego Jorku przekonała się jak mało wiedziała o życiu i podłej ludzkiej naturze. Nie była może najbardziej naiwna istotą na ziemie, jednak nie podejrzewała, że za przyjaznymi uśmiechami, czy delikatnymi gestami może w rzeczywistości kryć się tyle obłudy i ukrytych pragnień. Nie mogła się do tego stopniowo przyzwyczaić, dostała tym wszystkim jak obuchem w głowę i nagle musiała nauczyć się w tej nowej rzeczywistości funkcjonować. Była zagubiona, choć nie powinna. Była załamana, choć nie miała komu się do tego przyznać, aż w końcu coś ją złamało. Zamknęła się na wszystko i wszystkich, stała się nieczuła, wycofana i wręcz wyrachowana w swoich postępowaniach. Patrzyła tylko na siebie, na zaspokojenie potrzeb i spełnienie marzenia, dla którego poświęciła własna godność. W tamtym okresie nie potrafiła bez grymasu na twarzy przywołać tego co tak znajome wyniosła z domu. Nie czuła tej miłość, miała wrażenie, że ją oszukano, że pomięto jakiś ważny rozdział w książce przygotowującej do dorosłości, która tak naprawdę nie istniała.
    Na szczęście to nie trwało wiecznie, a los znów ją zaskoczył stawiając na jej drodze jedną, później drugą, trzecią i kolejne osoby, dzięki którym powoli, bardzo powoli zaczęła się otwierać. Była ostrożna z obdarowywaniem zaufaniem, jednak nim to w pełni dostrzegła, zaczęła chwytać się nadziei, iż nie wszystko stracone. Na jej ustach naturalnie rozgościł się szczery uśmiecha, a sama czuła, jakby z jej braków został ściągnięty częściowo jakiś ciężar. Wybory które podjęła doprowadziły ją ponownie na skraj przepaści, lecz tym razem wiedziała, że musi wykonać krok do przodu i dać się jej porwać. Wymagało to cholernej odwagi lub lekkomyślności, w zależności od poglądów, w finalnym rozrachunku jednak doprowadzając właśnie tutaj.
    Serce choć złamana na nowo nauczyło się kochać. Oczy choć widziały wiele okrucieństwa znów potrafiły dostrzec dobro, a Charlotte, choć przeszła wiele teraz pewnie spoglądała w przyszłość. Wiedziała, że u boku Jeroma nie ma się o co martwić. Nie ważne, czy mieliby nagle zamieszkać w ciasnej kawalerce, czy nawet camperze, ważne że byliby razem, we troje. Miłość jaką ją obdarzył pokazała jej, że to co niegdyś prezentowali jej właśni rodzice jest prawdzie, tak bardzo prawdziwe i bezcenne. Roztapiała się za każdym razem, gdy z ust mężczyzny padały bezpośrednie lub pośrednie wyznania uczucia, a już szczególnie gdy gestami podkreślał,jakoby była najcudowniejsza kobietą na całym świecie, jakby cały świat w sumie nie istniał poza nią i Aurorą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zdobyła się na nic więcej jak mrukliwe przytaknięcie, bo tak bardzo ścisnęło się jej gardło. Odetchnęła natomiast z ulgą, gdy ich usta ponownie się złączyły. Teraz nic jej nie hamował, a jej pragnienia wypłynęły na powierzchnię. Nie potrafiła pięknie mówić o miłości, ba, bardziej wyglądała w tym wszystkim jak jąkająca się kilkulatka, która nie do końca zna znaczenie wypowiadanych słów, jednak za pomocą czynów, dotyku, pocałunku potrafiła przekazać wszystko to co serce próbowało wyznać.
      Nie oponowała, gdy pidżama oraz skromny ubiór Jeroma znalazły swoje nowe miejsce na ziemi, ponieważ potrzebowała jego ciepła. Skóra do skór, ciało do ciała, a w końcu dusza, do duszy. Tworzyli jedność pełną barw i emocji, którymi pewnie zdołali by obdarzyć cały stadion ludzi. Błądziła rękami po jego muskularnych ramionach, plecach i oj nie, nie. Nie zapomniała o pośladkach, które rytmicznie ściskała, gdy połączyli się w uniesieniu. Charlotte podświadomie wiedziała, że nie są u siebie, że Aurora śpi gdzieś obok i głośniejsze jęki mogą ją obudzić, ale czy to ją jakkolwiek powstrzymało? Otóż nie. To z jaka precyzją brunet doprowadzał ją do spełnienia nie raz, nie dwa, a trzy razy wypierało logiczne myślenie. Ciało pokryte kropelkami potu, choć wydawało się wiotkie i zmęczone, to domagało się kolejnej rundy. Nie zważała na to która byłą godzina i czy faktycznie nie powinna się wyspać przed spotkaniem zresztą Marshallowej rodziny, ponieważ to co się liczyło to on. Tylko on. Finalnie, gdy już padała na poduszkę z ledwością unosząc powieki okazało się, ze za oknem świta.
      — No pięknie — zaśmiała się kładąc głowę na klatce piersiowej ukochanego — Trochę poszaleliśmy — powiedziała przeciągle, bo zebrało jej się na ziewanie. Nogi na razie odmawiały posłuszeństwa do tego stopnia, ze czuła mrowienie od stóp, aż po same uda.

      💛Charlotte💛

      Usuń
  102. Była wdzięczna córeczce, że tak pozwoliła im zaznać chociaż tych kilku godzin snu, ponieważ nie chciała przez cały dzień prezentować się niczym żywy trup. Trzy godziny może nie były wystarczające, jednak po tym wszystkich nocnych uniesieniach okazały się tym czego potrzebowała, by mogła stawić czoła nowemu dniu. Po tym jak zeszli na śniadanie nie miała czasu na stresowanie się przed spotkaniem z rodzicami Jeroma. Rozmowy przy stole całkowicie ją pochłonęły, tak samo jak pałaszowanie pysznego posiłku, który wszyscy wspólnie przygotowali. Z uśmiechem spoglądała na Yoela i Aurorę bawiących się samochodzikami. Dziewczynka nie miała zbyt wielu okazji, by przebywać z rówieśnikami lub dzieciakami w zbliżonym wieku, tym bardziej Charlotte doceniała, że teraz czerpała z tego radość. Dziecięce gaworzenie i śmiechy naturalnie wplotły się w gwar panujący w salonie. Angielka z zaskoczeniem zauważyła, ze mogłaby do tego przywyknąć, nawet jeśli czasem kochała niczym nie zmąconą ciszę. Tu po prostu dało się wyczuć miłość, zaufanie i otwartość, bo choć teoretycznie nie należała do rodziny, to właśnie tak traktowali ją zarówno Ivana, jak i Matias.
    Czas nie był ich sprzymierzeńcem, choć nigdzie się nie spieszyli, gdy nadszedł czas wyjazdu do domu rodzinnego Jeroma panna Lester poczuła, że obawy wracają do niej niczym bumerang. Nie chciała martwić ukochanego, więc skupiła się na Aurorze i tym co z nią związane. Dwa razy sprawdziła, czy zapakowali potrzebne dla niej rzeczy: ubranko na zmianę, pieluchy, butelkę, smoczek, zabawki… Później niby przypadkiem nie wypuszczała dziecka z rąk zabawiając ją na wypracowane przez tych kilka miesięcy sposoby. Rory wydawała się być niezadowolona z rozdzielenia z nowym kolegą i nie ułatwiała umocowania siebie w foteliku. Finalnie się udało, a oni mogli ruszyć ku spotkaniu zresztą ferajny.
    Rudowłosa była wyjątkowo milcząca, nawet nieświadomie przygryzała dolną wargę spoglądając przez okno. A co jeśli jej nie polubią? Czy na pewno zaakceptują ją i Aurorę? W jej głowie huczało od podobnych myśli spychając ją bezdenną otchłań, więc z pewnym opóźnieniem dotarły do niej słowa Matiasa. Nagle czas jakby przyspieszył, a w nią uderzyło wiele bodźców naraz – nieznajomy, chłopięcy głos, poruszenie, pomocna dłoń Matiasa przy wyciąganiu córeczki z fotelika i znów to przyjemne ciepło na skórze. Ta specyficzna ucieczka z jesiennego Nowego Jorku była naprawdę dobrym pomysłem. Nie sądziła, że aż tak brakowało jej słońca. Z dzieckiem na rękach ustawiła się nieco na uboczu z lekkim uśmiechem przyglądając się scenie rozgrywającej się między braćmi. Serce jej rosło na tę radość ukochanego. Czy wyglądała podobnie, gdy odwiedził ją Christopher albo jej rodzice? Czy też tak promieniała, a jednocześnie wydawała się jakby znów zmieniać w nastolatkę, która mimo powierzchownego buntu potrzebuje swoich najbliższych? Miała nadzieję, że tak, bo był to widok, który zamierzała na dłużej zachować w swej pamięci.
    Gdy panowie sobie o niej przypomnieli powitała ich szerszym uśmiechem, jednak nim zdążyła coś powiedzieć nastolatek zaskoczył ją komplementem. Nie była do tego przyzwyczajona i automatycznie się zarumieniła, a wzorkiem szukała pomocy u Jeroma. Odchrząknęła w końcu i podała chłopakowi wolną dłoń.
    — Dziękuje i miło mi Cię w końcu poznać Thian — gdyby nie Rory na rękach to pewnie też dałaby się porwać do szczerego uścisku czternastolatka. Nagle jej uwagę przykuł kobiecy głos, a ona delikatnie się spięła. Chwila prawdy! Przeniosła spojrzenie na piękną kobietę, której zmarszczki tylko dodawały uroku. Widząc zwiewną sukienkę Charlotte sama cieszyła się, ze postawiła na coś podobnego. Tym razem miała na sobie białą tkaninę w słoneczniki, która była na tyle delikatna, że upał w niej był jej nie straszny. Nie wyrywała się do przodu pozwalając na dłuższa chwilę matki z synem. Teraz dopiero uderzyła ją, że podobnie jak ona Jerome został wychowany w domu wypełniony miłością do tego stopnia, że obdarowywaną nią wszystkich z zasięgu kilkunastu metrów, jak nie kilometrów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy w końcu starsza kobieta do niej podeszła Angielka wyraźnie się wyprostowała, jakby chciała pokazać się z jak najlepszej strony. Na jej ustach błąkał się delikatny uśmiech, a w oczach dało się wyczytać nadzieję oraz strach.
      — Ja o pani też — odezwała się w końcu Charlotte, po czym odchrząknęła czując jak bardzo miała ściśnięte gardło. Aurora za to wydawała się zaintrygowaną nową postacią i nie wydawała się na skraju załamania jak jej rodzicielka, która tak wiele razy przerobiła w swojej głowie czarne scenariusze, że zapomniała jak mogą wyglądać te pozytywne i że jeden z nich właśnie rozgrywał się tu i teraz. Słysząc kolejny komplement znów się zarumieniła niczym małolata, ale ni była przyzwyczajona do tego, by ktoś poza brunetem tak otwarcie zachwycał się jej urodą. To było… miłe.
      — Tak? — spojrzała zaskoczona na Monique — Jeśli mogę być szczera to ja poza nim i córką też nie — przyznała skupiając się na ukochanym, którzy właśnie mościł swojego brata na barana. Jak mogła dostrzegać kogokolwiek poza nim skoro był idealny w każdym calu i roztapiał je niegdyś kamienne serce. Czując dłoń na plecach, a następnie słysząc słowa, które padły z ust rodzicielki Sunbeam głośniej zaczerpnęła powietrza. Cóż nie sądziła, że imię Jennifer padnie tak szybko, ale zaraz dotarł do niej cały sens wypowiedzi. Zamrugała zaskoczona, a po jej wnętrzu rozlało się gorąco, którego nawet nie chciała powstrzymywać. Serce załomotało w klatce piersiowej, a ona z wdzięcznością spojrzała na Monique.
      — Jeśli ktoś tu komuś miałby dziękować, to jestem to ja — przerwała patrząc prosto w oczy — Dziękuje, że wychowała Pani tak cudownego mężczyznę, który choć nie musiał wziął na swoje barki więcej niż powinien i trwał przy moim boku nie pozwalając bym się poddała, bym zrezygnowała z cudu jakim jest rodzicielstwo i pokazał mi co to znaczy kochać — policzki paliły ją żywym ogniem na to szczere wyzwanie i to w pierwszych minutach spotkania, jednak z jej oczu oraz tonu głosu biła niepodważalna szczerość. Nie zmierzała się wykręcać, czy kłamać, ze to co jest między nią, a Jeromem to platoniczna przyjaźń. Kochała go całym sercem, całą sobą i chciała, by nikt nie miał ku temu wątpliwości.
      Gdy się zbliżyły do drzwi pewniej usadziła Aurorę w swoich ramionach gotowa w każdej chwili na wybuch płączu z jej strony. Jak już się przekonali dziewczynka nie lubiła, gdy wokół niej było zbyt głośno, czy tym razem miało być tak samo? Niepewnie przekroczyła próg domu, w którym wydawało się, ze panuje chaos, ale ten z rodzaju pozytywnych i wypełnionych śmiechem oraz gwarnymi powitaniami.

      Charlotte

      Usuń
  103. Rudowłosa nie miała ukochanemu za złe, że ten kompletnie przepadł w powitaniach ze swoją rodziną. Sama przecież zachowywała się podobnie, gdy odwiedzili ją rodzice, czy niedawno, gdy zrobił to Christopher. Człowiekowi wydawało się, ze wcale tak bardzo nie tęsknił, że nie minęło tak dużo czasu, ale tak naprawdę docierało to do niego dopiero, gdy znów miał najbliższych na wyciągnięcie ręki. Miło było patrzeć, że brunet bez problemu dogaduje się z młodszym bratem. W sumie, gdyby się bardzo, ale to bardzo postarał, to mógłby być jego ojcem. Angielka nie miała czasu się nad tym zastanawiać, gdy prowadziła rozmowę z Monique.
    Kobieta od samego początku wywarła na niej pozytywne wrażenie i choć początkowo się cholernie stresowała, to po wyłożeniu przysłowiowej kawy na ławę zrobiło się miło. Charlotte poczuła, że naprawdę była tu mile widziana, a co więcej, że również Rory nie miała zostać odrzucona jako dziecko tej drugiej. Kolejne słowa, które wypływały z ust starszej kobiety sprawiły, że zielono-brązowe tęczówki niebezpiecznie się zaszkliły. Nie przypuszczała, że aż tak poruszą ją to co usłyszała. To prawda, ze chciała pokazać się z tej najlepszej strony, że cicho marzyła o akceptacji przez rodzinę Marshallów, ale czy przewidziała, że przyjdzie to tak naturalnie? Odpowiedź była prosta, nie. Ona zamartwiała się, przygotowywała na najgorsze, by móc przed odtrąceniem nie tyle chronić samą siebie, co niczego nieświadomą Aurorę.
    — Chy-yba tak — odpowiedziała niepewnie, gdy Monique znacząco się w nią wpatrywała sugerując, ze to ona była po części odpowiedzialna za to jak brunet dojrzał. W jej oczach matka Marshalla mogła dostrzec nie tylko zabłąkane łzy, które nigdy na szczęście nie opuściły kanalików, ale także wdzięczność. Cały czas wyrzucała sobie, że zawsze w oczach innych będzie tą drugą, a tymczasem blond włosa swoją szczerością odgoniła te upierdliwe głosiki. Dała jej niejako siłę, by odważniej postawić kilka kolejnych kroków ku domu, w którym to dorastała miłość jej życia.
    Nie była gotowa na oddanie Aurory, jednak nie potrafiła odmówić kobiecie, która sprawiła, ze w jej wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło i dodało jej skrzydeł. Miała wrażenie, że serce wykonało fikołka, gdy Monique z czułością zwróciła się do zdziwionej Rory. Ta ku zaskoczeniu swojej mamy nie grymasiła, wręcz przeciwne była ciekawa nowej twarzy, która przejęła ją w swe ramiona. Charlotte niczego więcej nie pragnęła. Chciała, by dziewczynka otrzymała całą tą bezwarunkową miłość i wsparcie jakie gwarantowała kochająca rodzina.
    Gwar dochodzący z wnętrza domu zmusił ją do głębszego wzięcia oddechu. Oto nadeszła chwila prawdy. Czy mieli ją zaakceptować? Czy tylko Monique była jej sprzymierzeńcem? Potrząsnęła głową. Będzie dobrze! pomyślała, a na ustach znów zagościł ciepły uśmiech. Ten nieco przygasł, gdy gwar ucichł jak za dotknięciem magicznej różdżki. Czyby coś było nie tak? Panika już rozciągała wokół niej swe macki. Błądziła wzorkiem, by błagalnie przywołać do siebie Jeroma. Potrzebowała go, cholera nie da rady! Już miała wyciągać ręce po Aurorę, którą faktycznie traktowała niejako swoją tarczę, ale wtem znalazł się przy niej ukochany. Delikatnie się rozluźniła czując w nim oparcie dosłownie i w przenośni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starała się każdemu skinąć głową na powitanie i posłać lekki uśmiech, a jednocześnie zapamiętać imiona, które wypływały z ust jej chłopaka. Chociaż zapamiętać to złe słowo, bardziej dopasować je do odpowiednich sylwetek. Przed przylotem przecież poprosiła Jeroma o małe wprowadzenie w jego drzewo genealogiczne. Teraz imiona, która znała nabrały realnego wydźwięku.
      — Dzień dobry — przywitała się ze wszystkimi — Dziękuje za zaproszenie i gościnę — dodała od razu nim przeszli do zastawionego stołu. Czując ciepłe usta na swym teraz nieco bladym policzku miała wrażenie, ze zyskała odrobinę więcej pewności.
      — Postaram się — odszepnęła i ścisnęła jego dłoń nim przejął ich córkę z rąk swojej mamy. Zasiadała przy stole z radością obserwując gwarną rodzinkę, jednak nie potrafiła jakoś przebić się w żadnej dyskusji, za to poczuła wyraźnie, że ktoś, a raczej dwa ktosie, się jej przypatrują. Po jej plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Ścisnęła pod stołem dłoń Marshalla, ale odważnie spojrzała najpierw na najstarsza członkinię rodziny, a później na jednego z bliźniaków, choć tak jak brunet podejrzewał, nie była pewna, który to z nich. Może nie była u siebie, ba, było to ich pierwsze spotkanie, jednak jej zadziorna natura dała o sobie znać, gdy dostrzegła, że młodszy brat patrzy na nią spod byka. Czyżby jednak nie wszyscy byli jej tacy przychylni? Nim jednak zdążyła się nad tym dłużej zastanowić usłyszała głos Jeroma i skupiła się na babci. Kolejna chwila prawdy, w końcu mężczyzna wspominał, że była wręcz do bólu bezpośrednia. Rudowłosa nieświadomie na moment wstrzymała oddech. Jednak nie na długo, bo słowa staruszki roztopiły jej wystraszone serce. Gdyby nie dzielił ich stół właśnie, by biegła ją uściskać. Ten podniosły moment został jednak zakłócony przez nieletniego Giana, a może Diego?
      — Dziękuje Pani— uśmiechnęła się do kobiety — To naprawdę wiele dla mnie, dla nas znaczy — tu na moment spojrzała na Jeroma nadal ściskając go za dłoń pod stołem. Nie minęła nawet minuta po wypowiedzeniu tych słów, gdy przeniosła o wiele zimniejsze spojrzenie na smarkacza, jak go nazwała jego własna babcia, Charlotte tylko z satysfakcja nazwała go tak w swojej głowie.
      — Masz inne zdanie na ten temat? — uniosła brew rzucając mu tym samym wyzwania, a dało się w jej nastawieniu wyczuć zmianę. Teraz nie truchlała się przed opnią innych, teraz zaczynała ostrzyć pazury, by chronić tego co z Jeromem zbudowali. Skoro zaakceptowała ją Monique, a teraz Yamilla to miała za sobą całkiem pewną gromadkę. — Śmiało, — kiwnęła mu głową — Chętnie go wysłucham, bo przecież tak dobrze mnie znasz, prawda? — nie potrafiła powstrzymać się od ironii, a gdyby wzrok mógł rzucać sztyletami, to cóż chłopaczek byłby ranny.

      Charlotte już nieco pewniejsza💛💛💛

      Usuń
  104. Po tym jak została ciepło przyjęta zarówno przez mamę, jak i babcie Jeroma nabrała wiatru w żagle! Może gdyby Gian wcześniej się odezwał zraniłby swymi słowami rudowłosą, co niezaprzeczalnie było jego zamiarem. Angielka ku zaskoczeniu wszystkich zebranych nie zamierzała dać sobą pomiatać i być traktowana z góry przez małolata. Nie mogłaby tak otwarcie wyrazić swojego zdania, jeśli zamiast chłopaka to ojciec bruneta wygłosiłby podobne spostrzeżenia, lecz tak nie czuła się w obowiązku nadstawiania drugiego policzka. Długowłosy się grubo przeliczył startując na nią, oj grubo.
    Nie wiedzieć kiedy puściła dłoń ukochanego i zmieniła swoją pozycję na wręcz krzycząca - no dawaj młody! Co tam jeszcze masz w zanadrzu. Nie bała się i daleka była od podkulenia ogona, a tym bardziej uwierzenia w kolejne słowa Giana.
    — Nie — rzuciła bardzo lekko i uśmiechając się słodko, ale w tej słodyczy było coś przerażającego. — Tak samo jak on nie jest moim pierwszym facetem, tak i ja nie jestem jego pierwszą kobietą. Nie odkryłeś koła na nowo, co tam jeszcze masz? — jedna z brwi powędrowała ku górze. Nie umknęło jej uwadze to, że cała reszta zgromadzonych ucichał i teraz przysłuchiwali się tej konfrontacji. Nie chciała wychodzić na niewychowaną, lecz chłopaczek nadepnął jej na odcisk. Mleko się wylało, a skoro powiedziała a, to nie zamierzała teraz nagle umilknąć.
    — Widzisz — zaczęła spokojnie — gdybyś zechciał mnie poznać, to wiedziałbyś, że znamy się z Jeromem o wiele dłużej, że byłam przy nim, a on przy mnie najtrudniejszych momentach, gdy myślałam, że nie ma po co żyć — emocje brały górę, a ona nie wiedzieć kiedy wstała i pochyliła się nad stołem i nieco w kierunku jednego z bliźniaków. — Jeśli będzie chciał brunetkę to przefarbuje włosy, a jeśli będzie chciał odejść, a będę wiedziała, że ze mną nie jest już szczęśliwy… — przerwała i spojrzała na ukochanego —… nie cóż nie pozwolę mu na to, choćby to miała być ostatnia rzecz o jaką miałabym walczyć. — serce waliło w jej piersi tak mocno, że niemal zagłuszało zdrowy rozsądek. Dopiero głos najmłodszego nieco ją uspokoił i znów opadła na krzesło. Zacisnęła zęby, bo nie powinna się tak dać smarkaczowi wyprowadzić z równowagi. Powinna być ponad to, ale nie potrafiła z prostej przyczyny – za bardzo zależało jej na Jeromie, by od tak wzruszyć ramionami na wizje rozstania. Thian roztopił jej serce, jednak nie na tyle, by nagle odzyskało zdrowy rytm.
    Gdy to brunet nagle przemówił Charlotte skupiła na nim całą swoją uwagę, a następnie przejęła od niego córkę. Czyżby mężczyzna trafił w sedno i tu wcale nie chodziło o nią, a o niego? Jaki brat byłby tak… Nie musiała daleko szukać, w końcu Christopher też nie był święty. Tak to czasem bywało z najbliższymi, ze wiedzieli gdzie celować, by bolało najbardziej, jednocześnie oni również cierpieli. Gdy Gian nagle się poderwał nie pozostawiło to ani grama wątpliwości, ze chłopak miał jakieś nieprzepracowane rzeczy z Jeromem, a może samym sobą? Angielce zrobiło się odrobinę głupio, że dała się wyprowadzić z równowagi…
    — Co to za spotkanie rodzinne bez małej afery — próbowała zażartować popierając jednocześnie słowa babci. Starała się tym samym uspokoić wszystkich, że nie wzięła sobie do serca słów siedemnastolatka, a przynajmniej wolała, by tak myśleli.
    — Oczywiście — odszepnęła i znów chwyciła jego dłoń — Pamiętasz? Jesteśmy w tym razem — dodała skradając lekkiego całusa. Nagle Aurora zaczęła się wyrywać dostrzegając ponad tym zamieszaniem Yoela na kolanach u dziadka. Gaworzyła coraz głośniej, aż nawet piąstką uderzyła w stół.
    — Prze-epraszam — zaczęła zaskoczona kobieta — Co się stało kochanie? — dziewczyna spojrzała na nią z pretensją, ze się od razu nie domyśliła i wskazała rączką na pana Marshalla. Rudowłosa niepewnie spojrzała na mężczyznę i później na chłopca, który nadal zajmował jego kolana. — Czy byłby to problem… — zaczęła trochę, nie, bardzo zawstydzona tym, ze oto prosi dopiero poznanego Marshalla seniora o to, by jeszcze wziął na swoje kolana drugie dziecko.

    Charlotte💛

    OdpowiedzUsuń
  105. Jaime spojrzał na Jerome’a i pokiwał głową z powątpiewającym uśmiechem. Chciał nawet jakoś skomentować to, z jaką pewnoscią przyjaciel uznał, że wydostaną się z tych pomieszczeń szybciej niż cztery godziny, ale ostatecznie zrezygnował. Musiał też się na to nastawić. Może pewność siebie sprawi, że będą mu szybciej przychodziły jakieś rozwiązania do głowy. I również będzie mówić i zachowywać się w sposób, który zmotywuje Jerome’a, kiedy ten straci swój entuzjazm. Nie, żeby Jaime się tego spodziewał, ale już pierwszy pokój był straszny, a cholera wie, ile ich było. Skoro sugerowany czas całej zabawy liczono na cztery godziny, to mogło być różnie... Ale hej, takich dwóch, jak ich trzech, to nie było ani jednego!
    Chłopakowi nie przeszkadzał ten „brak wylewności”. Zresztą, nie zauważył nawet tego „braku”. Przecież Jerome go objął i wyraził swoją radość, a to Jaime bardzo doceniał. I tyle mu wystarczało. Również miał nadzieję, że ani Jerome, ani Noah nie będą się już na siebie patrzeć wilkiem (a przynajmniej nie jakoś bardzo) i że będą w stanie się dogadać, kiedy znów przyjdzie im dzielić wspólnie kilka godzin, chociażby na urodzinach Jaime’ego albo na świętowaniu sukcesów któregoś z nich. Cóż, Jaime odważnie zakładał, że gdyby Jerome coś świętował i zapraszał do wspólnej zabawy przyjaciela, to zaprosi też i partnera tego przyjaciela. Bo to trochę chyba logiczne, nie? Czy nie? Może nie ze wszystkim, ale... Dobra, nieważne. Trzeba było wydostać się z escape roomu jak najszybciej.
    Później Moretti już odnalazł noktowizory. No tak, z jednej strony fajnie będzie je założyć na siebie i sprawdzić na własnej skórze jak to wszystko działa i tak dalej, ale z drugiej... dobrze by było to przetestować w warunkach kontrolowanych, daleko poza escape roomem zrobionym na dom strachów (albo odwrotnie).
    Jaime zerknął na przyjaciela.
    – Ja nigdy nie lubiłem ciemności – przyznał. – Kiedy Jimmy jeszcze żył, często chodziłem do jego pokoju i spałem z nim. Później było już... gorzej, ale, rozumiesz, ciemność nie przerażała mnie tak, jak inne rzeczy – wyznał pod wpływem chwili i założył noktowizor na czoło. – Tak, przynajmniej nie będziemy macać ścian, to zawsze na plusie – uśmiechnął się lekko, a kiedy tylko światła zgasły, uruchomił noktowizor. – I nigdy nie miałem okazji bawić się takim sprzętem, więc... może faktycznie będzie całkiem spoko.
    Chciał zachować choć odrobinę dobrego humoru, przez mały napływ wspomnień. Na szczęście obok był Jerome, który w mgnieniu oka zwrócił jego uwagę na... coś.
    – Yup, nawet wyraźnie – potwierdził chłopak i zaraz ruszył za przyjacielem. Kiedy przystanęli przy tych drzwiach, rozejrzał się jeszcze po raz ostatni, chcąc się upewnić, że na pewno niczego nie przegapili. I skrzywił się nagle, słysząc skrzypnięcie drzwi. Jaime zajrzał za drzwi i westchnął ciężko. – Super, długi, ciemny, wąski korytarz. Po prostu świetnie. Teraz wiesz, dlaczego moje mieszkanie nie ma prawie w ogóle ścian. Nie lubię małych pomieszczeń – szepnął do Jeromka, żeby przypadkowo organizatorzy nie wymyślili czegoś jeszcze z tym związanego. Aczkolwiek liczył się z tym, że będzie jeszcze gorzej; w końcu o strach tu chodziło, prawda? A małe, pogrążone w ciemnościach pokoje chyba się do tego nadawały, nie?
    Moretti ruszył za przyjacielem, rozglądając się po ścianach. Chłodno się mu zrobiło, ale nic nie powiedział. Zatrzymał się wraz z Jerome’em.
    – Wchodzimy – odpowiedział Jaime i pochylił się, aby otworzyć klapę. Kiedy to zrobił, zajrzał bardziej do środka, ale nie wyglądało to niebezpiecznie. Później sprawdził drabinkę, która była stabilnie przymocowana i nie była śliska. – Idę.
    Jaime zgrabnie zszedł na dół, ale nim postawił stopę w pomieszczeniu pod nimi, rozejrzał się dookoła i przyjrzał się też podłodze. No dobrze. Nie było najgorzej, ale pomieszczenie było takim trochę labiryntem, to znaczy miało wiele ścian i różnych parawanów naustawianych. Ale przedmiotów typu skrzynie było całkiem malutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Dobra, chyba nic tu na nas nie poluje, możesz schodzić – powiedział do przyjaciela.
      Sam zaczął iść dalej, ale nie chciał też za bardzo wybiegać do przodu, bo zgubienie Jerome’a była ostatnim, czego chciał, naprawdę.
      Nie odszedł daleko, kiedy dostrzegł kartonowe pudełko. Pochylił się i o mało zawału nie dostał, kiedy po tekturowym materiale przeszedł średniej wielkości pająk.
      – Matko kochana! – zawołał. Po nagłym napływie adrenaliny, Jaime zaśmiał się. – Jest wspaniale, jest świetnie – dodał i ponownie spróbował zajrzeć do środka. – Jakiś płyn. I można nim pryskać... hm... Już wiem! – chłopak podszedł do pierwszego najbliższego parawanu i spryskał go znalezionym pyłem. Od razu zaczęło się na nim coś pojawiać. I wyglądało na strzałkę...
      Jaime spojrzał na Jerome’a z szerokim uśmiechem na ustach.

      jest fantastycznie, Jaime

      Usuń
  106. [Jesteśmy okropne, ale ja też dokładam wszelkich starań, żeby nie udało im się jako pierwszym ukończyć toru przeszkód :D]

    — Ogarnij się, Jerome! — warknęła na niego już porządnie zirytowana Reyes, której włączył się nie tylko duch rywalizacji (bo przecież nie mogła przegrać z gówniarzami strojącymi sobie żarty z ich wieku), ale także dość mocny lęk, że jak tak dalej pójdzie, będzie musiała spędzić całą noc przykuta kajdankami do ogromnego, tragicznie nieskoordynowanego mężczyzny rozmiarów niedźwiedzia grizzly… Nie miała pojęcia, dlaczego jej umysł od razu pobiegł w stronę żenujących wizji, w których jedno z nich musiało skorzystać z toalety, a drugie będzie stało tuż obok, odwracając się plecami, pijackim śpiewem próbując zagłuszyć wszelkie odgłosy. Jej kumpel pogrążył się w pijackim świecie, przez co nie dostrzegał możliwych konsekwencji i chyba brakowało mu przez to motywacji. Nie pomagała też różnica w długości ich nóg, przez co jeszcze trudniej było im zsynchronizować swoje ruchy. Nawet kiedy udało im się ruszyć wreszcie do przodu, wysuwając odpowiednią stopę w pierwszej kolejności, okazało się, że mężczyzna był przyzwyczajony do stawiania zdecydowanie większych kroków, podczas gdy zakres ruchu samej Reyes był bardziej ograniczony. Metalowy łańcuszek łączący ich kostki mocno się napiął, ciągnąć jej nogę do przodu, przez co rozkraczyła się w szeroki, niewygodny sposób, ślizgając się na zlodowaciałym chodniku. W próbie złapania równowagi zaczęła gwałtownie machać rękami, uderzając przy tym przypadkiem w Jerome’a, który również zaczął się niebezpiecznie chwiać. Wpadła na niego, starając się go przytrzymać, co tylko pogorszyło ich sytuację i już po chwili oboje wyrżnęli w opony. Tłum zaczął buczeć, bo najwyraźniej mieli przeskakiwać przez dziury w przeszkodzie, a zamiast tego leżeli na gumie, jęcząc pod wpływem bólu oraz impetu uderzenia. Całe szczęście, że upadli na samochodowe opony, a nie na asfalt, bo wtedy cała zabawa skończyłaby się zapewne wzywaniem pogotowia do rozpłaszczonych na ziemi staruszków.
    Podniesienie się okazało się być jeszcze większym wyzwaniem niż wykonanie kilku kroków! Byli nieskoordynowaną mieszanką kończyn, zawsze jedno z nich ciągnęło za mocno, przez co wpadali na siebie albo lądowali z powrotem na pieprzonych oponach, które były pokryte jakimś smarem i już po chwili całe dłonie Reyes, jej płaszcz, a nawet twarz nosiły na sobie ciemne ślady oraz smugi, chyba tłustego, lepiącego się oleju… Nie miała pojęcia i wolała nie wiedzieć, ale to tylko wzmogło jej determinację, bo przecież nie mogliby wziąć prysznica skuci kajdankami! Może Jerome uważał to wszystko za świetną zabawę, ale zmieni zdanie, kiedy nagle się okaże, że nie może się nawet spokojnie wysikać! Może się ze sobą przyjaźnili, jednak zdecydowanie nie chciała być z nim równie blisko w fizycznym, kompromitującym tego słowa sensie.
    — Czołgaj się, Marshall! — krzyknęła do niego Rey, przypadkiem wbijając mu łokieć w żebra, kiedy próbowała przybrać odpowiednią pozycję. W końcu nikt nie powiedział, że nie mogli pokonać toru przeszkód na czworakach! Już i tak byli umorusani od stóp do głów, więc równie dobrze mogli całkowicie porzucić swoją godność ku uciesze tłumu, który pokładał się ze śmiechu na ich widok. Nie chciała nawet myśleć o tym, ile upokarzających filmików trafi do sieci… Czekało ich pięć minut sławy, o której nikt nie da im zapomnieć.
    Zostali znacząco w tyle, jednak jej genialny pomysł pozwolił im przynajmniej ruszyć do przodu, więc istniała nadzieja, że nadrobią straty. Cali zasapani dotarli do kolejnej stacji, gdzie jakiś wysoki, chudziutki chłopaczek podał im kubki z alkoholem, wyraźnie z trudem powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. Reyes zmroziła go spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego dzisiejsza młodzież nie miała nic lepszego do roboty od wyśmiewania się ze starszych od siebie i organizowania głupiego toru przeszkód. Chyba robiła się zgorzkniała jak stara baba. Może Jerome miał rację, że powinna wyjąć kij z tyłka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przynajmniej trzeba było przyznać, że dzieciaki znały się na alkoholu o wiele bardziej niż ich znajomy serwujący paskudne drinki smakujące płynem do mycia naczyń. Hej, mieli darmowe piwo, chociaż od tego tempa trochę kręciło jej się już w głowie.
      Kolejną przeszkodą okazała się być… ścianka wspinaczkowa jak z placu zabaw dla dzieci. Jerome właściwie sięgał głową ponad nią, ale mieli wspiąć się po jednej stronie i zejść po drugiej ze skutymi nogami i w stanie znacznego upojenia alkoholowego?! Czy to w ogóle było możliwe?! Bo na pewno nie było bezpieczne z ich absolutnym brakiem koordynacji ruchowej. Gdyby to ich nadgarstki były skute, Jerome mógłby ją podsadzić na górę, dzięki czemu szybciej pokonaliby przeszkodę, ale nie mogli wykorzystać tego pomysłu w ich obecnej sytuacji.

      Rey

      Usuń
  107. Nie miała pojęcia jak to się działo, że bruneta zawsze wiedziała co powinien zrobić. Gdy po swoim wybuchu z powrotem opadała na krzesło to właśnie jego bliskość sprawiła, że wróciła na ziemię. Otoczona silnym ramieniem miała pewność, ze nie przekroczyła żądnej niewidzialnej granicy, że miała jego wsparcie w swym postępowaniu. Kochała go tak bardzo, że momentami musiała ugiąć się pod ogromem tego uczucia. Nie chciała z nim walczyć,a jedynie pozwolić mu rozprzestrzenić się i zaistnieć w niej oraz poza nią.
    Jeśli rodzina Marshallów miała jakieś wątpliwości co do tego jaki stosunek miała do Jeroma, to po tym wystąpieniu na pewno je wszystkie rozwiała. Tak samo jak on był jej siła, wsparcie i opoką, tak i ona dokładała wszelkich starań, by stać się tym samym dla mężczyzny. Zamierzała chronić ich mała rodzinę i walczyć do samego końca o związek, gdyby nastąpiła taka potrzeba. Zaatakowana przez dziewiętnastolatka na własne oczy przekonała się, że to co ją łączyło z Jeromem było nie podważalne i nieporównywalne do tego co niegdyś myślała, że zaczęła budować z Rogersem.
    Emocje opadły, a ona zauważyła zamianę w postawie bruneta. Mocniej ścisnęła go za dłoń pod stołem. Chciała mu pokazać, że jest tu z nim i dla niego. W przeszłości przekonała się na własnej skórze jak to jest walczyć z wiatrakami w postaci upartego, młodszego brata. Każdy był inny, jednak pewne rzeczy chyba pozostały niezmienne. Posłała Jeromowi pełen czułości uśmiech nim Aurora postanowiła rozluźnić zgęstniałą sytuację. Dziewczynka była niezastąpiona w takich chwilach.
    Charlotte wydała się zakłopotana całą sytuacja, jednak, gdy Rory już siedziała u dziadka na kolana również parsknęła śmiechem jak pozostali. Zdecydowanie poczuła znów to ciepło bijące od Marshallowej rodziny i miłość na którą wcale nie trzeba było zasługiwać, po prostu się ja otrzymywało.
    — To chyba dobrze — uśmiech nie schodził z jej ust nawet, gdy mężczyzna tak czule przycisnął wargi do jej skroni. Tyle nocy i dni zamartwiała się jak ich córka zostanie odebrana przez rodzinę wyspiarzy, że teraz wydawała się zrzucać po kolei opadłe na ramiona ciężary. Rory zdawała się za to nie zauważać rodziców zajęta zabawą z Yoelem. Może faktycznie powinni pomyśleć o żłobku, by miała kontakt z rówieśnikami? Ta myśl jednak szybko uleciał, ponieważ Angielka poczuła, że tym razem to Sunbeam szukał z nią kontaktu pod stołem. Czyżby coś się stało? Lekko zmarszczyła brwi, gdy zaczął przemawiać zwracając tym samym uwagę wszystkich na ich dwójkę. Serce na moment jej stanęło, a świat przestał istnieć. Odbijał się za to w tych wielbionych przez nią bursztynowych tęczówkach, które teraz spoglądały tylko na nią. Wczoraj… mimowolnie rozchyliła delikatnie wargi, czy on właśnie zamierzał? Odrobinę się spięła, a w zielono-brązowych zwierciadła jej duszy dało się wyczuć huragan emocji. Wdzięczność, miłość, zaskoczenie, odrobinę strachu,ale przede wszystkim radość. Na jej wargach również wykwitł szeroki uśmiech, a po policzku spłynęła pojedyncza łza wzruszenia. Nie sądziła, ze Jerome tak szybko postanowi podzielić się tą nowiną, a to tylko utwierdzało ją w słuszności podjętej decyzji. Od samego początku to on, tylko on był ojcem Aurory.
    Cisza która zapadła po tej rewelacji nie trwała długo, dzięki czemu sama Charlotte wybuchnęła radosnym śmiechem chyba z nadmiaru emocji. Serce łomotało jej w klatce piersiowej i skała spojrzeniem po twarzach Marshallowej rodziny. Oni naprawdę się cieszyli! Aurora zyskała rodzinę nie tylko w postaci wspaniałego ojca, ale również dziadków, prababci, wujków i cioci, a także kuzyna! Reakcja Yamalii, jak i Abasai’a doprowadziła ją do łez. Nie potrafiła ich już powstrzymać. Potokami spływały po policzkach zapewne niszcząc do reszty makijaż. Ona tak się martwiła! A oni…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ja-a-a przepraszam — wydukała pośpiesznie wycierając słoną wodę, która nie chciała ustać. Wyglądała jak dziecko, które otrzymało wymarzony prezent i nie potrafiło zapanować nad emocjami. Przy przystanęła za nimi matka Jeroma dalej pociągała nosem. — I dzię-ękuje — uśmiechała się i nawet położyła dłoń na ręce starszej kobiety, gdy ich niejako przytuliła. Biło od nich wszystkich takie ciepło i zrozumienie, że poczuła się jak w domu. Wtuliła się nagle z ukochanego, i tylko pokręciła przecząco głową. Oczywiście, ze nie miała mu niczego za złe. Zaraz po wczorajszym to był najwspanialszy dzień w jej i Aurory życiu.

      💛Charlotte💛

      Usuń
  108. Charlotte naprawdę starała się zapanować na łzami, jednak one nie chciały przestać płynąc, jakby to całe szczęście i miłość, które musiała pomieścić w sercu potrzebowały wydostać się na powierzchnię. Sięgnęła po serwetkę na której leżały przygotowane wcześniej sztućce i zaczęła doprowadzać się do względnego porządku, by tuląc się do bruneta całkiem nie poplamić mu ubrania, które miał na sobie. Czuła się po ludzku szczęśliwa i za to nie zamierzała przepraszać.
    — Ja Ciebie też — szepnęła jeszcze ze ściśniętym gardłem, gdy mężczyzna ją od siebie odsunął. Odwzajemniła pocałunek, choć na policzkach wykwitły rumieńce. Zdawała sobie sprawę że mają nie małą widownię, jednak nie zamierzała się wzbraniać przed okazywaniem tego co czuła do Jeroma. Byli wśród swoich, prawda? Rodzina Marshallów zdawała się ją zaakceptować nim na dobre dane było im ją poznać. To tylko podkreśliło ich czyste intencje, że mimo wszystko miała w nich znaleźć oparcie, ponieważ wierzyli w wybory wyspiarza, a raczej jego serca.
    Po tym rollercoasterze emocji odetchnęła z ulgą delektując się tym wszystkim co przygotowała Monique wraz z Ivana. Niby nie tak dawno delektowali się długim śniadaniem, jednak teraz czując zapach i widząc te wszystkie kolory na talerzach znów zaburczało jej w brzuchu. Daleka była od udawania, że jest na sałatkowej diecie i co chwilę dokładała sobie kolejnych przysmaków na talerz.
    Z pełny brzuchem i po degustacji domowej nalewki Lotta dała się wciągnąć w rozmowę Ivanie oraz Monique. Ta druga nie wiedzieć kiedy wyczarowała album z rodzinnymi fotografiami, dzięki czemu rudowłosa mogła poznać małego Jeromka. Kolejne anegdotki z życia Marshallowej rodzinki wywoływały chichot i ściskały kobietę za serce. Okazało się bowiem, że brunet nie był wcale takim aniołkiem, jednak gdy Monique, czy Ivana przywoływały wydarzenia z przeszłości przemawiała przez nie miłość. Zdążyły też niepewnie wypytać pannę Lester o rodzinę, która została w Anglii. Były bardzo ciekawe, jednak rudowłosa nie poczuła się jak na nieprzyjemnym wywiadzie, raczej jak ktoś komu warto poświeci chwile swego cennego czasu i go poznać.
    Nie wiedziała nawet kiedy Jerome wrócił do salonu, jednak zgodnie wszystkie trzy umilkły, a ona wyglądała jakby przyłapano ją na gorącym uczynku.
    — Niee — powiedziała niewinnie, ale zaraz na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech — Nie wiedziałam tylko, że związałam się z takim bad boyem — zażartowała wstając z krzesła, a dwie pozostały kobiety zgodnie wybuchnęły śmiechem.
    — Tylko wezmę moje sandały — powiedziała na moment znikając w przedpokoju, a następnie wracając do niego i pewnie chwytając za rękę.
    Nie była pewna gdzie dokładnie się kierują, ale u celu ich podróży mieli spotkać Giana. Teraz była o wiele spokojniejsza i raczej nie groziło tym, by znów miała wybuchnąć, jednak nigdy nie mówi nigdy.
    — Twoja rodzina jest wspaniała — wyznała idąc z nim ramię w ramię.

    💛Charlotte💛

    OdpowiedzUsuń
  109. Historia, jaką los zapoczątkował i zakończył podczas wyjazdu z Nowego Jorku, powinna zostać zapomnianym, pokrytym kurzem oraz nic niewartym elementem przeszłości. Co takiego miał powiedzieć zainteresowanemu tematem Jeromowi? Przecież słyszał dokładnie to, co mówił Dorian i na pewno z łatwością dodał dwa do dwóch, otrzymując poprawny wynik. Najchętniej wykręciłby się ze zwierzania, ale może będzie mu lżej, gdy wyrzuci z siebie to, co wciąż zalegało na osłabionym przez złamanie sercu? 
    Myślał nad tym intensywnie, realizując dwa proste zamówienia. W pierwszej kolejności postawił trzy kieliszki wódki przed mężczyzną w garniturze, a przed grupą czterech dziewczyn ustawił smakowicie wyglądające drinki o nazwie White russian. Odszedł od nich, gdy z zadowoleniem zaczęły relacjonować wszystko na Instagramie i pojawił się przy znajomym, by udźwignąć trudną przeszłość na barkach. 
    — Skoczymy na zewnątrz? Mam do odebrania przerwę. Może coś zjemy i pogadamy na murku przed barem? Obok serwują najlepsze hot dogi w tej dzielnicy. 
    Zostawiwszy go na chwilę, wszedł na zaplecze, skąd zabrał ekspresowo kilka rzeczy ze służbowej szafki. Portfel. Prywatny telefon. Paczkę papierosów pożyczonych od Doriana. Zapalniczkę w kształcie sztabki złota. I tak wyszedł, zabierając ze sobą cienką bluzę, gdyby okazało się, że sierpniowa noc okaże się chłodniejszą, niż przypuszczał. 
    U boku Jeroma opuścił miejsce pracy i było mu ciężko zebrać myśli. Jak opowiedzieć mu o tym, że do szaleństwa kocha dziewczynę, która kazała Hughesowi odejść? Każdy logicznie myślący mężczyzna nie użalałby się nad sobą, ale Julianowi zależało na Cavendish tak mocno, jak jeszcze na nikim innym. Najwidoczniej już taki jego marny los… Czy jemu będzie dane znaleźć sobie kobietą, dzięki której zapomni o kimś, z kim był krótko, choć intensywnie? Mógłby iść za przykładem Marshalla i gdzieś w Nowym Jorku odnaleźć taką dobrą duszę, za jaką uważał nieznajomą Charlotte, bo widział na własne oczy, jak szczęśliwy pozostaje znajomy. Tylko kogo miałby wybrać? Nie chciał ŻADNEJ INNEJ, lecz tą KONKRETNĄ. 
    — Na pewno nie Wilcza Jagoda. Poznaliśmy w Juneau pod koniec dwa tysiące dziewiętnastego roku. Pracowałem wtedy też jako barman w tamtejszym barze i najpierw zaczęliśmy od zwykłej znajomości, aż chwilę przed Sylwestrem, zostaliśmy parą. Zanim to nastąpiło, kiedyś podczas wspólnego wieczoru, odważyłem się ją pocałować, ale do tego nie wracaliśmy. Po prostu obejrzeliśmy film, zjedliśmy popcorn i nie było powrotu do tematu, ale podczas wieloosobowej gry w butelkę, gdy otrzymałem wyznanie, żebym pocałował dziewczynę, z którą chciałbym być, to właśnie ją wybrałem. Od razu szepnąłem na ucho Miley zdanie, które zostanie ze mną na zawsze — To na poważnie, nie chcesz może zostać dziewczyną barmana z grzywką? Mam wolne to miejsce…. — skończył mówić, zerkając na Jeroma, to na kręcących się ludzi i wciągnął świeże powietrze, próbując zebrać się w całość. 
    — Cztery miesiące później zerwała ze mną, mówiąc — tak będzie dla nas lepiej… i bajka została zakończona. Nie jestem z Miley od kwietnia dwa tysiące dwudziestego roku, a dalej nie mogę dojść do żywych… Rozumiesz?! Tyle czasu… 
    Ze smutkiem sapnął i chociaż nie palił każdego dnia, tak lubił w niektórych momentach sięgnąć po szluga. Wyjął jednego z paczki, następnie podsunął opakowanie Jeromowi i przy pierwszym zaciągnięciu, poczuł, jak staje się lżejszy. Jakby ściągnięto z niego najcięższy kamień. Najwidoczniej ten wieczór był pisany trudnym rozmowom, bo ani jednemu, ani drugiemu mężczyźnie z łatwością nie mówiło się o problemach, z którymi przyszło im się zmierzyć. Nic prostego. Całość ich życiorysów należała do skomplikowanych elementów układanki. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy podszedł do budki z hot-dogami, sięgnął dwa egzemplarze menu w czarno-złotej oprawie i chociaż widział za każdym razem coraz więcej nowości, zawsze decydował się na tego z karmelizowaną cebulką, konserwowym ogórkiem, plastrami boczku, parówką, dużą ilością musztardy i keczupu, czego smak oczywiście podkreślała mielona słodka papryka. Mimo pewności w wyborze zamierzał poczekać na decyzję długowłosego, żeby wspólnie utworzyć zamówienie albo u syna, albo u ojca z rodziny Fords, którzy od pełnej dekady niezmiennie w tym miejscu prowadzili rodzinny interes.

      JULIAN HUGHES

      Usuń
  110. Dała się poprowadzić w nieznane. U boku ukochanego wiedziała, że gdziekolwiek, by teraz nie zmierzali to i tak byłaby bezpieczna. Nie sądziła jednak, że to nie bezpieczeństwo ciała, a duszy powinna się przejmować.
    — Też byś się stresował spotkaniem z moją rodziną, gdyby nas nie zastali… — mruknęła udając oburzenie, jednak po chwili musieli się rozdzielić idąc gęsiego i nie musiała dalej grać. Lekkie zaciekawienie zaczęło rozwijać swe pąki w jej wnętrzu, jakby tylko czekały na pełen rozkwit – czas na przygodę!
    Stary nadszarpnięty czasem i brakiem renowacji mur przywodził na myśl robienie czegoś niedozwolonego. Czyżby właśnie Marshall włamywał się na czyjąś posesję? Serce załomotało w jej piersi, a gdy jeszcze dodał, by się nie wystraszyła, to myślała, że zaraz ono wyskoczy i będzie musiała je uspokajać w swych rękach. Co zabawne nie była pewna, czy jest to bardziej podyktowane strachem, a może dreszczykiem adrenaliny, której tak dawno nie miała okazji poczuć.
    Przy pomocy bruneta przeskoczyła na drugą stronę nieco brudząc swoją jasną sukienkę, ale na szczęście jej nie niszcząc. Gdy dotarło do niej, gdzie tak naprawdę się znajdują zmarszczyła brwi.
    — Cmentarz? — szepnęła, jakby w obawie, że zmarli mogliby wstać i sami ją uciszyć, za to, że ich niepokoi. Chwyciła ciepłą dłoń Jeroma, by nie zostać w tyle, a także, by dać się poprowadzić w odpowiednie miejsce. Nie miała pojęcia dlaczego przyszli akurat tutaj, nie, dlaczego to Gian tutaj przyszedł, bo to jego właśnie szukali, prawda?
    Po kilku minutach się zatrzymali, a na poszarzałym nagrobku rudowłosa dostrzegła tak dobrze znane jej nazwisko. Nim się powstrzymała jej wzrok prześlizgał się po datach i aż ze świstem wciągnęła powietrze. To było jeszcze dziecko… Nieprzyjemny dreszcze przeszedł po jej plecach, jakby na myśl przywodząc, ze miałaby kiedykolwiek stracić Aurorę, nim tak zazna dorosłego życia. Pokręciła energicznie głowa odganiając ponure wizje i z lekkim opóźnieniem również zasiadała na trawie.
    Widząc niepewne spojrzenie mężczyzny tylko mocniej chwyciła go za rękę. Była tu. Była z nim i dla niego, jednak teraz wiedziała, ze jej rola sprowadzała się do fizycznej obecności. To był moment dla braci, by wyjaśnili sobie powód tego wybuchu, którego świadkami byli wszyscy obecni w jadalni. Tym bardziej wydawała się zaskoczona, gdy dziewiętnastolatek zwrócił się do niej.
    — Rozumiem — powiedziała łagodnym głosem, bo choć Gian mógł jej nie wierzyć, to rozumiała. Wiedziała jak to jest mieć rodzeństwo i jak nikt inny, co emocje potrafią wycisnąć z człowiek, a raczej jego ust. — Nic się nie stało — zapewniła jeszcze dostrzegając w tych młodych, acz nad wiek dojrzałych tęczówkach burze sprzecznych emocji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przysłuchiwała się rozmowie,a może był to bardziej monolog młodszego z braci, jednak ją samą ściskało serce. Poczuła się winna temu, że brunet nie odwiedzał wystarczająco często swych najbliższych. Wiedziała, ze opieka nad Aurorą i związek wymagały zaangażowania w stu dziesięciu procentach, i o ile ona nie musiała zbyt mocno martwić się o swoją rodzinę, o tyle nie sądziła, jak bardzo odciągała ukochanego od jego własnej. Zacisnęła mocniej zęby i odwróciła wzrok, jednak nie odeszła, to mogłoby zostać opatrznie zrozumiane. Chciała być oparciem i siła wyspiarza, a teraz jak nigdy właśnie tych dwóch potrzebował. Gdy odszukał jej dłoń i tak mocno ścisnął, że aż się skrzywiła nie wyrwała jej. Trwała przy nim, jak trwać zamierzała już zawsze…
      Gdy Gian ponownie się od niej odezwał wyglądała jak wyrwana z jakiegoś głebokiego transu. W swojej głowie zdążyła ułożyć już milion jeden scenariuszy tego jak ich życie – jej i Jeroma, mogłoby się teraz potoczyć. Nie wierzyła w związki na odległość, nie z nim. Ona potrzebowała go jak powietrza, ale też nie widziała możliwosci, by nagle porzucić życie w Nowym Jorku… Oczy miala lekko szkliste, ale na usta przywołała koślawy uśmiech.
      — Zabawą bym tego nie nazwała — odetchnęła cięzko — Ale życiem już tak i z zgadzam się z Jeromem — spojrzała na ukochanego tym razem nie odrywając wzroku od bursztynowych tęczówek, w których kryło się tyle bólu, że pragnęła go przejąć. — Pierwszy krok to rozmowa — panna Lester już od tak dawna nie korzystała z tych swoich licznych mask, że gdy teraz przybrała ta pełną ciepła i optymizmu poczuła się jak oszust. Teraz nie jej emocje i zmartwienia były ważne. Musieli zażegnać ten kryzys, bo niewątpliwie sytuacja u Marshallów nim była.

      Charlotte💔💔💔

      Usuń
  111. Rozmowa między braćmi może nie rzuciła się cieniem na resztę ich wyjazdu, jednak pozostawiła na barkach poczucie nadchodzącego ciężaru, który razem musieli rozłożyć na części pierwsze. Rudowłosa zamknęła swoje obawy tak szczelnie, że niemal sama siebie udało jej się oszukać i z pełnym optymizmu uśmiechem powtarzać wszystko będzie dobrze. To nie tak, że w to nie wierzyła, bo wierzyła całą sobą, jednak nauczona doświadczeniem wiedziała, że to niezachwiane szczęście, które otrzymała od losu nie mogło trwać wiecznie. Zaczęła się obawiać, ze oto nadchodził moment, w którym ten silny domek z kart zostanie wystawiony na huraganowa próbę.
    Niemniej korzystała z dni urlopowych pełnymi garściami i czuła, że naprawdę potrzebowała odsapnąć od tego pędu, do którego przyzwyczaił ją Nowy Jork. Była świadoma kilku, jak nie kilkunastu wiadomości z biura, jednak bardzo umiejętnie je ignorowała, nawet jeśli po powrocie miała odratowywać tonące projekty. Dali sobie radę przez dziewięć miesięcy, to dadzą i przez tydzień.
    Dzień rozstania z najbliższymi Marshalla nadszedł nieubłaganie i rudowłosa sama musiała hamować łzy, gdy żegnała się z kolejnymi osobami zapewniając, że niebawem się spotkają. Choć przyleciała tu po raz pierwszy miała wrażenie, że oto zyskała kolejne miejsce, które bez zawahania mogła nazwać domem. Domem swoim i Aurory, bo tak właśnie je przyjęto, jako część rodziny. Nawet Gian po całym zamieszaniu okazał się nadawać na podobnych falach co Lotta. Trochę sobie dogryzali, ale nie na tyle, by którekolwiek miało się poczuć prawdziwie dotknięte. Czyżby zyskała kolejnych braci i siostrę? Na samą tę myśl serce mocniej zabiło jej w piersi.
    Lot powrotny i podróż pod sam dom samochodem były wyjątkowo męczące. Aurora była kapryśna, a brak porządnej dawki snu odbijał się również cieniem na młodych rodzicach. Wyglądali tak, jakby tylko marzyli o zatopieniu się w miękkiej pościeli i nie mieli z niej wyjść przez cały kolejny dzień. Niestety Charlotte nie mogła sobie na to pozwolić, ponieważ już za równe siedem godzin miała wstać do pracy. Dlaczego, ależ dlaczego ona nie wzięła tego dodatkowego dnia? Gdy tylko przekroczyli prób domu jej mięśnie jakby automatycznie się rozluźniły, jednak nie na długo. Słysząc hałas dochodzący z salonu mocniej przytuliła do siebie Aurorę i pozwoliła Marshallowi sprawdzić kto też buszował w ich mieszkaniu. Tutaj nikogo miało nie być! Rory jakby wyczuwając strach rodzicielki ucichał jedyne smętnie pociągając nosem.
    Rudowłosa nie wytrzymała słysząc łomot jedną ręką dalej przytrzymywała dziecko, a drugą już sięgała po telefon, jednocześnie ruszając ostrożnie w kierunku salonu. Musiała zadzwonić po policja, co jeśli włamywacz był uzbrojony?! Działa na takiej dawce adrenaliny, że niemal nie czuła zmęczeni po podróży. Zamarła w progu słysząc głos brata. Biscuit w tym wszystkim pałętał się pomiędzy nimi ni to popiskując, ni poszczekując na cała ferajnę.
    — Zaraz wszystko wyjaśnię — mamrotał nadal przytrzymując się za rozbity nos, miał nadzieję, ze nie był złamany! Jego wzrok padł na siostrę, która pojawiła się wraz z małym Aniołkiem, a każde z nich miało podobny wyraz twarz – wściekłość wymieszana ze strachem i cholernie dużym zaskoczeniem.
    — Lepiej od razu — warknęła Charlotte odzyskując panowanie nad głosem. — Ciesz się, że to ja trzymam Rory, bo nie wiem, czy byśmy zaraz Cię wieźć na pogotowie nie musieli — Była roztrzęsiona. Podeszła bliżej stając obok Jeroma i podając mu dziecko. Bez słowa ruszyła do kuchni, by wrócić z kostkami lodu owiniętymi w ścierkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Masz — Podała bratu, bo krew jak na złość nie przestawała lecieć.
      — Dzięki — burknął tamten, jednak nie odważył się podnieść wzroku.
      — A teraz gadaj jak na spowiedzi, co Ty tu jeszcze robisz? — Rudowłosa skrzyżowała ręce na piersi, a serce powoli wracało do naturalnego rytmu.
      — Jestem — odparł głupkowato, za co od razu został trzepnięty w głowę. — Ej to bolało! — oburzył się patrząc z wyrzutem na siostrę.
      — I dobrze! Ty się ciesz, że ja pozwolenia na broń nie dostałam, bo jeszcze być dostał kulkę w łeb — palnęła i z przestrachem spojrzała na ukochanego. Cóż nigdy mu nie mówiła, że kiedyś starała się takowe pozwolenie zdobyć, jednak stanęło na niczym. Krav maga musiała wystarczyć i do tej pory jej nie zawiodła.
      Christopher za to spojrzał na Lotte, jakby co najmniej ducha zobaczył, a następnie na jego twarzy wymalowała się skrucha i zakłopotanie.
      — Bo ja nie wiedziałam jak Wam to powiedzieć — Przyciskał kostki lodu do nosa, a ten pulsował nieprzyjemnie. — Dostałem się na płatny staż w jednym z biur architektonicznych i jak Was nie było miałem poszukać sobie lokum, ale te ceny są tutaj z kosmosu! — jęknął na koniec, a ramiona wyraźnie mu opadły przygniecione poczuciem klęski.
      — Czekaj, czekaj...— przerwała mu Charlotte — To Ty wcale nie miałeś wracać do Anglii?
      — Niespodzianka? — powiedział niemrawo się uśmiechając, a kobieta w tym samym momencie przetarła dłonią twarz.
      — I nie powiedziałeś nam o tym wcześniej bo?
      — Bo chciałem faktycznie zrobić Ci niespodzianka, ale nie taką — Spojrzał od razu w obawie na Marshalla — Mieliście wrócić, a ja miałem już być gdzieś na swoim i tylko no mieszkalibyśmy znów w tym samym mieście, i….
      — Wiesz, że jesteś skończonym idiotą?
      — Chyba?
      Rudowłosa niepewnie spojrzała na ukochanego, a później przygarnęła w objęcia swego brata, którego przecież kochała ponad wszystko, nawet gdy miała ochotę go udusić.
      — Nigdy więcej taki numerów, jasne? A teraz za karę pomożesz nam z bagażami i jutro robisz śniadanie, ja wstaje o 7 i kawa ma już czekać — Chłopak odwzajemnił uścisk i widocznie się rozweselił.
      Gdy w końcu Charlotte została sam na sam z Jeromem spojrzała na niego niepewnie. Nie sądziła, że po jednej fali kłopotów kolejna tak szybko uderzy.
      — Przepraszam za Chrisa — westchnęła obejmując mężczyznę jedną dłonią, gdyż już oboje leżeli w łóżku. — Nawet nie zapytałam cię o zdanie, czy może tu zostać…— Czuła się winna, a jednocześnie też oszukana, bo przecież nic wcześniej nie wiedziała. Nie mogła, nawet nie chciała odwracać się od brata, gdy ten potrzebował jej pomocy, tylko, że teraz nie mieszkała sama i nie sama taką decyzję powinna podejmować. Zegar wskazywał już niemal drugą w nocy, a ona nie panowała już kompletnie nad opadającymi powiekami. Ciepło bruneta również działało jak najlepszy lek na bezsenność. — Kocham Cię… — mruknęła mocniej wtulając się w niego i całkiem odpłynęła.
      Kolejne dni były nie małym wyzwaniem dla nich wszystkich. Musieli ustalić pewne zasady panujące w domu, podzielić obowiązki, a także koszta, bo skoro staż był płatny, to Christopher sam zaproponował, by dokładać się do rachunków. Na całe szczęście mieszkanie posiadało dwie łazienki i w miarę możliwości o poranku nikt, nikomu w drogę nie wchodził. Wypracowali nowy system opieki na Aurorą, ponieważ dodatkowa rąk do opieki oznaczała mniej więcej tyle, że Margaret pojawiała się nieco rzadziej u nich w domu. Nie mogli w pełni zrezygnować z jej usług, ale nawet obcięcie tych kilku godzin ratowało ich budżet.
      Charlotte byłą tak wciągnięta w wir pracy, że po powrocie do czterech, ukochanych ścian była w stanie tylko coś zjeść i paść głową w poduszkę. Dopiero co skończyły się wakacje, a ludzie już wariowali z kampaniami na Halloween, a nawet na święta! Świat naprawdę oszalał.

      Usuń
    2. Dawała z siebie jak zwykle stopięćdziesiat procent, jednak miała wrażenie, że przy tym oddala się od Jeroma. Było jej z tym cholernie źle, więc też odliczała do tych kluczowych dni, w których to większość miała wolne. Po drodze odprawili jeszcze pierwsze urodziny Aurory, a nie było to łatwe, by połączyć się na skype zarówno z Barbadosem i Anglia, bo wszyscy zgodnie stwierdzili, że muszą się na nich pojawić. Z przyczyn finansowych niestety faktyczną obecność na Amerykańskiej ziemi potwierdzili dopiero na wiosnę, co ucieszyło zarówno pannę Lester, jak i Marshalla.
      Dni, tygodnie uciekały jak szalone, jakby próbowały się prześcignąć i pokazać, który szybciej upłynie. Liści na drzewach już nie sposób było uświadczyć,a za to mroźne powiewy coraz częściej przedzierały się przez warstwy ubrań zakładanych przez Nowojorczyków.
      — Jerome! — krzyknęła pewnie dnia Charlotte przeszukując ich wspólna szafę w sypialni — Widziałeś gdzieś rękawiczki od Rory?! — Mieli iść na krótki spacer, jednak dziewczyna swój poprzedni komplet rękawiczek umoczyła w zupie i teraz rudowłosa szukała tych zapasowych. Lester obiecała sobie, że w jakiś wolny weekend zrobi tu porządek, ale do tej pory nie nastał ten odpowiedni. Przekopywała już nie tylko ubranka dziewczynki, ale swoje i Jeroma również. No jak nic diabeł ogonem nakrył! W końcu dostrzegła tęczowy materiał, a pociągając na niego sprawiła, że więcej rzeczy wypadło na ziemię.
      — Świetnie — burknęła już nieco gotując się w płaszczu, który miała na sobie. Wszyscy byli gotowi do wyjścia, tylko ona miała skoczyć na piętro po rękawiczki. Pośpiesznie zebrała kupkę ubrań i rzuciła ją na łózko, by później je poukładać. Pewnie, gdyby nie była taka roztrzepana dostrzegłaby między materiałami charakterystyczne, małe pudełeczko, w którym to znajdowała się niespodzianka o jakiej nawet nie śniła.
      — Lotta idziesz, czy nie? — usłyszała Chrisa i przewracając oczami wymaszerowała z sypialni.


      Charlotte💛💛💛

      Usuń
  112. Marshall na każdym kroku udowadniał jej, że może na niego liczyć w każdej sytuacji, nawet tej, która spadała na ich wspólne barki niespodziewanie. Gdyby miłość można było zmierzyć jakąkolwiek jednostką, czy miarą, to już dawno uczucie którym darzyła bruneta wyskoczyłoby poza skalę. Nie była naiwna i wiedziała, że życie nie raz rzuci im kłody pod nogi, jednak była pewna, że w odpowiednim momencie będą w stanie jest wspólnie przeskoczyć albo wziąć siekiery w ręce i ich się pozbyć. Tak działali już od kilku dobrych lat, czyż nie? Wcześniej na stopie przyjacielskiej, teraz partnerskiej.
    Charlotte nie mogła się doczekać świąt z prostego powodu – możliwości wybrania wszystkich nadgodzin jakie zdążyła zakumulować od powrotu ze słonecznego Barbadosu. Większość projektów nad którymi miała pieczę i tak musiała oddać przed świętami, a co za tym szło Christopher okazał się zbawienną pomocą przy zakupach i sprzątaniu mieszkania. Rudowłosa wcale nie czuła, ze wykorzystuje młodsze rodzeństwo, skoro nadal dzielił z nimi jeden dach, a z drugiej miała pewność, że Jerome nie został kompletnie sam.
    Pół siedziała, pół leżała na kanapie pomiędzy Chrisem, a Jeromem, a na jej nogach, czy też bardziej brzuchu spoczywała wielka miska w popcornem, tak by każdy miał do niej dobry zasięg. Właśnie kończył się drugi film jaki wybrali na tegoroczny, świąteczny maraton, a Charlotte czuła, że musi rozprostować kości, bo inaczej jutro na pewno nie wstanie z łóżka.
    — Zarządzam przerwę — ogłosiła przeciągając się i odstawiając niemal puste naczynie na stolik kawowy. Młodszy z Lesterów wydawał się właśnie ocknąć z pół snu i spojrzał zaskoczony na kobietę.
    — Ja to chyba pójdę już spać — Jak na potwierdzenie swoich słów ziewnął przeciągle. — Ale wy spokojnie oglądajcie dalej, ja najwyżej jutro nadrobię — Wstał cmoknął siostrę w policzek i spojrzał na roześmianą Aurorę, później na zegar, który zdobił jedną z kuchennych ścian i znów na dziecko. — Nie położyć jej już? — zapytał patrząc zarówno na Jeroma, jak i Charlotte. Ta druga od razu sprawdziła jaką mieli godzinę i z zaskoczeniem spostrzegła, że dziewczynka już dawno powinna być w łóżeczku.
    — A nie zaśniesz szybciej od niej? — rzuciła zaczepnie rudowłosa, jednak finalnie zgodziła się, by to brat przejął pałeczkę w usypaniu córeczki. Przez ostatnie tygodnie nabrał już takiego doświadczenia, że czasem jej samej tak dobrze nie szło z zachęceniem córeczki, by odwiedziła krainę Morfeusza.
    — Dobranoc mamo, dobranoc tato — Chris imitował dziecięcy głosik machając rączką dziewczynki, co tylko rozczuliło Lesterównę.
    — Dobranoc, kolorowych snów — posłała całusa w powietrzu, a sama ruszyła do lodówki. — Mam nadzieje, że Ty jeszcze nie uciekasz spać? — Obejrzała się przez ramię mrużąc oczy. Po tym jak pozwoliła sobie na odpoczynek czuła, że nadal mogłaby góry przenosić, a nie mościć się łóżku. — Chcesz coś do picia? — zapytała niemal wsadzając głowę do lodówki, by sięgnąć po bezalkoholowe wino, które w zeszłym roku tak jej zasmakowało, ze czasem nadal się nim raczyła. Nalała sobie do kieliszka o wiele więcej niż nakazywał dobra etykieta, jednak nie chciało jej się zbyt często wstawać z kanapy, gdy już zaczną oglądać kolejny film.
    Buszując po kuchni w poszukiwaniu czekolady, bo po słonym popcornie tego jej właśnie brakowało, kompletnie nie zdawała sobie sprawy w jakim stanie jest Jerome. Może wydawał się trochę nieobecny, jednak kobieta mylnie przypisała to rodzinnym sprawą związanym z pracą młodszego rodzeństwa. Nie chciała zatem naciskać, a cierpliwie czekała, aż ten zdecyduje się z nią porozmawiać.

    niczego nieświadoma Charlotte💛💛

    OdpowiedzUsuń
  113. Na kanapę wróciła z sowicie napełnionymi lampkami wina i dwiema tabliczkami czekolady. Przez kilka następnych dni mogli sobie pozwolić na odrobinę rozpusty, szczególnie po tym szaleństwie jakie przechodzili przez ostatnie miesiące. Zadowolona klapnęła obok ukochanego, jednak ten postanowił wstać. Kiwnęła tylko głową, bo w końcu zarządziła przerwę w oglądaniu i każdy mógł z niej skorzystać na swój sposób.
    Otworzyła jedną z czekolad, by móc delektować się orzechową nutą praliny zamkniętej w małej kostce. Niemal mruknęła z zadowolenia, gdy kątem oka dostrzegła, że jedna z bombek, jakoś dziwnie wisiała na samiutkim końcu gałęzi. Mimo, że były plastikowe, ze względu na Aurorę i Biscuta, to i tak nie chciała, by odbijając się od paneli zrobiła zbędny hałas. Poprawiła ozdobę, a w jej sercu rozlało się ciepło. Dotarło do niej bowiem, że od teraz to tak będą wyglądać jej święta, w gronie najbliższych i domu wypełnionym miłością. Była tak cholernie szczęśliwa.
    Odwróciła się niemal z gracją tancerki, gdy usłyszała rozradowany głos ukochanego. Widząc powód jego radości sama wybuchnęła ciepłym śmiechem. Kompletnie zapomniała o tym swetrze.
    — Poczekaj, aż Rory Cię w nim zobaczy — skomentowała pomiędzy jedną, a drugą salwą śmiechu. Była prawie pewna, że ich córka nie odpuści taty na krok, co rusz ściskając nos renifera, by ten migotał i zapewnił jej rozrywkę. Dziewczynka coraz bardziej świadomie sięgała po to co ja interesowało, a Charlotte wiedziała, że są już o krok od podstawowej komunikacji z małą. Trochę się stresowała tym, jak czas uciekał, bo kto by pomyślała, że dziewczynka skończyła już roczek i coraz pewniej, bez pomocy, śmigała na dwóch nogach.
    Angielka zmarszczyła brwi czując, że atmosfera się nieco zmieniła, gdy do niej podszedł. Spoglądała w jego roześmiane, nieco zdenerwowane, a na pewno pełne miłości bursztynowe tęczówki i starała się odgadnąć, co też trapiło tą przystojną głowę. Na ustach jakby na stałe zagościł ciepły uśmiech, a ona automatycznie objęła go ramionami za szyję. Byli sami i chyba na to właśnie oboje czekali.
    — Tak, Jeromie Marshallu — Zachichotała, że zwrócił się do niej tak oficjalnie. W najśmielszych snach nie podejrzewała, co za moment miało nastąpić. Kątem oka zauważyła, ze po coś sięga i nagle, jakby serce stanęło. Prezenty już dawno były odpakowane, więc… Przełknęła ostrożnie ślinę i nie odrywała spojrzenia od ukochanego. Jej oczy zdawały się przypominając denka od słoików, gdy zaczęło do niej docierać, co się tak właściwie dzieje. Momentalnie zrobiło jej się gorąco, a dłonie, którymi jeszcze chwile temu obejmowała bruneta opadały bezwiednie po jej bokach. Przeskakiwała wzrokiem od Marshalla do pudełeczka. Nagle oczy zaszły jej łzami, a gardło ścisnęło do tego stopnia, że nie potrafiła wykrzesać z siebie słowa. Przyłożyła jedną dłoń do klatki piersiowej, jakby to jakkolwiek miało zatrzymać galopujące serce, które wręcz wyrywało się ku mężczyźnie klęczącym przed nią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta chwila wydawał się trwać całą wieczność i pierwszy raz rudowłosa była za to wdzięczna. Byli znów zamknięci tylko we dwoje w swojej bańce, a ona nie chciała z nich wychodzić. Dłonie zaczęły się jej lekko trząść , a po policzkach w końcu spłynęły łzy. To było jak zapalnik, którego potrzebowała, by otrząsnąć się z szoku. Zaczęła energicznie potakiwać głową, jakby od tego zależało jej życia, a później opadła na podłogę przed Marshallem i zarzuciła mu ręce na szyje ignorując trzymane pudełeczko.
      — Tak, tak, tak — rozpoczęła szeptem, ale z każdym tak głos był pewniejszy i co za tym szło bardziej donośny. — Będę pieprzyć z Tobą wszystko już zawsze i — odsunęła się do niego łapiąc twarz w rozdygotane dłonie. — zostanę Twoją żoną — niemal z czcią wypowiedziała te ostatnie słowa po czym wpiła się w jego usta tak żarliwie, jakby znów tylko za pomocą pocałunku mogła pokazać mu jak wiele emocji się w niej kotłowało. Nie wiedzieć kiedy przewróciła ich dwoje przez to teraz leżeli pod choinkom, on na podłodze, ona na nim nie mając czasu na załapanie porządnego oddechu. Jeśli to był sen, to ona naprawdę nie chciała już nigdy się z niego obudzić.


      I will love you and cherish forever

      💛💛💛💛Charlotte💛💛💛💛

      Usuń
  114. Miał naprawdę wyjątkowo mądrych, czułych, lecz jednocześnie nie nadopiekuńczych rodziców i któregoś dnia usłyszał od nich powiedzenie, zajmujące do obecnej chwili trwałe miejsce w pamięci Juliana. A brzmiało ono tak – góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem zawsze… Z całego serca liczył na to, że Miley w niedalekiej przyszłości skieruje kroki w stronę tego konkretnego baru i może coś ulegnie zmianie na lepsze… 
    — Dokładnie tamtego dnia wykrzyknęła mi prosto w twarz, że może z kimś innym będzie mi lepiej, a zdaje się, że chyba już jest i najlepiej dla nas, jak każde rozejdzie się w swoją stronę. Stałem wtedy jak słup soli i zamiast prosić o jakieś wyjaśnienia, nagle wszystko zostało zakończone. Nie wiem, może przypuszczała, że ją zdradzam, bo wtedy słynąłem z przeprowadzania kursów barmańskich. Wiesz, służyłem dobrą radą, chciałem innym ułatwić stawianie kroków w zawodzie i raz miałem przyjemność uczyć z dwanaście kobiet… Była przy tym, może według niej za długo zatrzymałem na którejś wzrok albo zbyt sympatycznie się uśmiechnąłem. Jerome, naprawdę nie mam żadnego logicznego wyjaśnienia… 
    Chciałby, żeby zawitała do Blue Jeans. Przerwałby wówczas przygotowywanie drinka, pytając o powód, bo żył w ciążącej nieświadomości, co zrobił źle, że został porzucony podobnie, jak psy znajdujące, choć namiastkę domu w Animals NYC. Czy istniało rozwiązanie dręczącej go przez dwa lata zagadki? Z pożądanego mężczyzny nagle stał się byłym, niechcianym chłopakiem, od którego lepiej odejść, niż zażegnać problem szczerą rozmową. 
    — Adresu nie posiadam, ale wnioskując po wrzucanych przez nią relacjach na instagramie, musi być aktualnie w Nowym Jorku. Numer telefonu wciąż zapisany w kontaktach, ale i trwale w pamięci, jednak zadzwoniłam tylko raz ze służbowej komórki i nie odebrała. Z jednej strony chcę jej ponownie w swoim życiu, a z drugiej to nie chciałbym się narzucać, chociaż dostała z “milion” zaproszeń do Blue Jeans. Obserwuję ją incognito… 
    Odczuwał lęk. Wolał żyć w bezpiecznej skorupie, niż narazić się na bardziej bolesne słowa z jej ust. Może jego ukochana Bambi z Juneau wykrzyczałaby znacznie więcej gorzkich określeń i tym samym pokruszyłaby resztki złamanego serca na wieki wieków… Nie chciałby takiego scenariusza, bo taka wersja przekreśliłaby całą przyszłość Juliana wraz z nim samym. Nie nadawałby się do dalszego funkcjonowania, bo zostałby pozbawiony jakiegokolwiek sensu i wizji, że Miley jednak przyjdzie, poprosi go o drugą szansę, a następnie zaczną żyć ze sobą słodko, jak księżniczka z księciem w bajkach. 
    — Szczerze z miłą chęcią bym się upił, a tak muszę jedynie polewać innym…
    Pokręcił zrezygnowany głową, wypalając papierosa do końca. Również sięgał po nikotynę w najgorszych chwilach życia, a po rozmowie z Jeromem zrobiło mu się nadzwyczajnie w świecie smutno. Juliana pochłonęła nostalgia związana nie tylko z rozstaniem, ale też tym przez co musiał przejść siedzący obok znajomy. Co jak co, Hughes był chyba w stanowczo lepszym położeniu, bo z Miley ani nie wzięli rozwodu, ani nie stracili nienarodzonego dziecka. Nie chciał mówić tego na głos, ale raczej bólu Marshalla nie byłby w stanie udźwignąć. 
    Uderzając pięścią dwukrotnie w murek, poderwał się, żeby odebrać ich zamówienia i jeszcze w spokoju spędzić kilkanaście pozostałych minut przerwy z kimś, kto nie oceniał, słuchał lepiej od wykwalifikowanego psychologa i był mu po prostu bliskim człowiekiem. Z każdą minutą czuł, że to spotkanie naprawdę było jak najbardziej potrzebne, dlatego z wdzięcznością dziękował w myślach Jeromowi za wypowiedzenie jego imienia, gdy zaczął, co dopiero składać zamówienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inaczej istniało prawdopodobieństwo, że Hughes zapatrzony w znajome przedmioty — puste szklanki, dwuczęściowy shaker bostoński, sitko, muddler ze stali nierdzewnej, łyżkę i miarkę barmańskie oraz nalewak do butelek, nie zwróciłby uwagi na wcześniej widzianą twarz mężczyzny. 
      — Smacznego, Jerome. Mam nadzieję, że hot-dogi w wykonaniu słynnego duetu ojciec-syn również przypadną ci do gustu tak, jak mnie. Stały się uzależnieniem, dlatego dobrze, że w Blue Jeans pracuję weekendowo. Kto wie, może jak skradną twoje serce, zaczniesz przychodzić tu z Charlotte i waszym maleństwem…
      Mruknął i całkowicie oddał się degustacji ulubionego połączenia składników i przypraw.

      JULIAN

      Usuń
  115. Podejście Charlotte do instytucji małżeństwa zmieniło się na przestrzeni tych dwudziestu paru lat kilkukrotnie. Patrząc na to w jakim domu dorastała, otoczona miłością, zaufaniem i zrozumienie, marzyła, ze kiedyś i jej dane będzie zbudować coś równie pięknego. Niestety po przylocie do Nowego Jorku i zatrudnieniu się w klubie ze striptizem coraz traciła ową wiarę kawałek po kawałeczku. Każdy kolejny klient z obrączką na palcu nieświadomie rozszarpywał jej idylliczny obrazek, jaki wyniosła z rodzinnego domu. To właśnie wtedy zamknęła swe serce i postawiła jedynie na cielesną przyjemność. Przestała wierzyć w coś takiego jak miłość, czy nawet bezinteresowna przyjaźń.
    Czas i odpowiedni ludzie na jej drodze zaczęli z uporem kruszyć mur, którym się otoczyła. Serce znów nieśmiało chciało zaufać, lecz spłoszone nadal w pełni nie potrafiło wydostać się z gruzów. Rudowłosa ostrożnie dopuszczała do siebie kolejne osoby i choć niektóre z nich zraniły ją niemal na nowo wrzucając do bezkresnej otchłani, to znalazł się jeden promyk, nie, całe słońce, które zwiastowało nadzieję i lepsze jutro.
    Przy boku Jeroma nauczyła się co to znaczy prawdziwa przyjaźń, a po kilku latach również wspólnie zaczęli odkrywać, że miłość tak naprawdę nie ma ograniczeń. Nie ma ram czasowych ani daty ważności. Charlotte pokochała go do szaleństwa i w tym szaleństwie czuła się najwspanialej jak tylko mogła. Nie obawiała się tego co przyniesie jutro, bo wiedziała, ze brunet będzie u jej boku już zawsze.
    Nigdy nie rozmawiali na temat małżeństwa, choć sama Angielka nieśmiało czasem wyobrażała sobie jak to by było powiedzieć te sakramentalne tak patrząc w te bursztynowe, wypełnione miłością oczy. Jakby to było przypieczętować coś czego oboje byli pewni. Nie chciała jednak być zbyt chciwa i cieszyła się z tego co mieli. Jerome został ojcem Aurory również w świetle prawa, a ona wiedziała, że pragnienie czegokolwiek więcej byłoby nie na miejscu.
    Teraz stali nieopodal iskrzącej się wieloma kolorami choinki, a ona nie mogła uwierzyć, że to co widzi i słyszy dzieje się naprawdę. Jerome Marshall klęczał przed nią trzymając w rękach niewielkie pudełeczko z pierścionkiem, który choć przepiękny nie skupił teraz na sobie uwagi rudowłosej. Ona widziała tylko jego. Wieloletniego przyjaciela i jednocześnie miłość swojego życia. Serce już nie musiało skrywać się za żądnymi murami, ponieważ w pełni zostało oddane Barbadosyjczykowi i to w jego rękach było najbezpieczniejsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całowała go tak jakby jutra miało nie być, choć wiedziała, że nastanie i nic już nie będzie takie samo. Będzie barwniejsze, szczęśliwsze i wypełnione ogromem uczucia, którego żadne z nich nie zamierzało maskować. Gdy w końcu Jerome zmienił pozycję na jej policzkach wykwitł rumieńce, a ona mogła złapać oddech, którego prze tę zachłanność jej nieco brakowało. Oczy wydawały się błyszczeć równie wyraźnie co lampki na choince, a usta choć nabrzmiałe od pocałunku rozciągały się w przepięknym uśmiechu. Spojrzała na wsunięte między nich aksamitne pudełko i znów jej serce wykonało niebezpiecznego fikołka. Dłonie odrobinę jej zwilgotniały, a w gardle tak kontrastu zaschło.
      — Jest przepiękny — szepnęła, bo na nic więcej nie było ją teraz stać. Patrzyła na złoty pierścionek, który z zielonym kamieniem i dwoma brylantami idealnie ułożył się na jej palcu. Ostrożnie obróciła dłonią, by zobaczyć jak się mieni, a jej serce znów wyruszyło na wyścigi.
      — Jesteś...— pokręciła delikatnie głową, bo żadne słowa nie oddałyby tego co chciała mu przekazać, żadne poza tymi najbardziej podstawowymi — Kocham Cię — zdążyła dodać nim ich języki rozpoczęły kolejny zmysłowy taniec. W jej głowie za to huczało Pani Marshall. Poczuła się jakby znów miała te kilkanaście lat i spoglądając na zakochany rodziców marzyła, by samej czegoś takiego doświadczyć.
      Nagle wszystko poza ich dwójką przestało istnieć, a jej dłonie wcale nie niewinnie błądziły po skraju świątecznego swetra, by się go finalnie pozbyć. Gdy na moment oderwał się od bruneta i spojrzała na jego nagą klatkę piersiową, aż ze świstem wciągnęła powietrze. Mój narzeczony z czcią wypowiedziała te słowa w myślach.

      💛💛💛Charlotte szczęśliwa jak nigdy w życiu!💛💛💛

      Usuń
  116. Nie przeszkadzało jej, że znajdowali się w salonie, a dokładnie na twardej podłodze nieopodal choinki. Świat poza pewnymi, ciepłymi i ukochanymi ramionami bruneta po prostu dla niej nie istniał. Patrzyła na tę radość, która biła, jakby to ona podarowała mu najpiękniejszy prezent na świecie, a nie na odwrót. Jak ktokolwiek mógłby się temu oprzeć? Ją samą zaczynały powoli pobolewać policzki od uśmiechania się, lecz nie potrafiła się powstrzymać.
    — Nikt nic nie będzie zwracał — powiedziała niemal buńczucznie i przytuliła dłoń z pierścionkiem do piersi. — Nigdy ci go nie oddam — zażartowała wystawiając koniuszek języka. Była w wyśmienitym humorze. Miała wrażenie, że jest pijana, choć w jej krwi nie znajdowało się nawet pół promila alkoholu. Ona uraczyła się koktajlem złożonym z miłości, szczęścia i pożądania. Czuła się lekka jak piórko zarówno na ciele, jak i duszy. Nie potrafiła tego stanu odpowiednio opisać słowami, ale wcale nie musiała. Jerome potrafił czytać z niej jak z otwartej księgi i była pewna, ze to właśnie czynił, gdy jego bursztynowe tęczówki skupiały się wyłącznie na niej.
    Nie była zbyt cierpliwa z natury, więc to, ze sweter opuścił klatkę piersiową mężczyzny nie powinno nikogo dziwić. Gdy jednak usłyszała o nie spojrzała na niego niczym zbity psiak. Czyżby brunet miał okazać się tak okrutny i nie pozwolić jej nacieszyć się nim w każdej możliwej formie? Tęskniła za jego dotykiem, ciałem i za momentami kompletnego zapomnienia. Przez gonitwę w pracy oraz podczas przygotowywania do świąt nie mieli za dużo czasu tylko dla siebie. Dopiero kolejne słowa wygładziły zmarszczkę między jej brwiami, a salon wypełnił się jej radosnym śmiechem.
    — Ty byś się popłakał, a ja bym pewnie go zabiła — dodała kręcąc głową i posłusznie również zaczęła wstawać z podłogi. Nie chciała nawet myśleć, co by faktycznie się stało, gdyby Christopher zastał ich podczas grande finale lub co gorsza na chwilę przed nim!
    — Szybciej! — Mocniej ścisnęła jego dłoń, a druga ułożona na jego plecach znacząco pchnęła go przodu. Patrząc na jego umięśnione plecy, które miała tuż przed nosem tylko bardziej rozpaliła w sobie chęć na więcej. Sypialnia jeszcze nigdy nie wydawała się jej tak odległa, jednak po dotarciu do celu, gdy na nią spojrzał mógł dostrzec, że inaczej się uśmiecha. Nie był to pełen niewinności, radosny uśmiech, tylko ociekający drapieżnością, który mówił jasno, że on przynależał do niej. Był jej narzeczonym. Miała go posiąść już na zawsze, jednocześnie oddając mu się kompletnie. Gdy drzwi zostały zamknięte, a on musnął jej wargi ona nie odpuściła i przedłużał pocałunek o kilka sekund. Zadrżała na jego dotyk oraz to jak sprawnie pozbył się jej odzienia. Miał w tym taka wprawę, że nawet nie musiała mu pomagać. Lubiła, gdy przejmował kontrolę i gdy patrzył na nią właśnie tak jak teraz.
    Nie przejmowała się tym, że góra mieszała się jej z dołem, bo wiedziała, że brunet nie pozwoli jej spaść z łóżka. To on był jej stałym punktem od którego nie odrywała zielono-brązowych tęczówek. Gdy nad nią zawisł i zaczął mówić ona również na ułamek sekundy spojrzała na pierścionek. Serce stanęło, wywinęło fikołka i znów rozpędziło się jak szalone przez co jej klatka piersiowa wyraźnie falowała. Sylwester był dla nich równie przełomowym etapem co święta. Nigdy nie miała zapomnieć tamtego gabinetu do którego się wymknęli ani tego co on wtedy z nią wyprawiał. Również zachichotała na fakt, ze Chris wprowadzając się do nich wykopał sobie nie mały dołek. Coś za coś, prawda? Oczywiście do niczego nie zmuszali, jednak mężczyzna poczuwał się do tego, by im jakoś pójść na rękę, w końcu wtarabanił się z buciorami do życia młodej, cholernie napalonej na siebie pary! Już po pierwszym tygodniu zainwestował w dobre stopery do uszu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Za dużo to fakt — zaśmiała się i przyłożyła dłoń do jego zarośniętego policzka — Ale to w Tobie kocham — Uniosła się odrobinę i musnęła jego wargi — Chce usłyszeć wszystko co chcesz mi powiedzieć, chce wiedzieć co będzie dzisiaj ze mną robił — zamruczała, a je spojrzenie pociemniało — A ja obiecuję ci, że dzisiaj się nie wyśpisz — Przejechała placami od jego piersi, a do granicy bokserek nim na nią opadł i znów i zamienił pozycjami. Do dzisiaj była pewna, że widziała już ukochanego, gdy był naprawdę szczęśliwy, jednak bardzo się myliła. To co teraz prezentował było tak jasne i ciepłe jak słońce. Była na tyle blisko, by zacząć się w tym szczęściu spalać, ale nie miała nic przeciwko. Chciała by nie zostało z niej nic poza popiołem, bo wiedziała, ze po dzisiejszej nocy znów się odrodzi niczym Feniks i będą mogli to powtarzać, aż do końca swych dni.
      — Ja Ciebie też kocham — musnęła jego wargi, a później policzek, noc, linię szczęki, szyję i zaczęła schodzić w dół, gdy on nadal paplał. Na swoim brzuchu mógł wyczuć jak zachichotała, ale nie przerwała wędrówki. Każdy milimetr jego skóry chciała naznaczyć pocałunkami. Nagle wróciła do góry i na moment zawisła nad nim — Mój narzeczony — powiedziała z mocą, a następnie złączyła ich usta w namiętnym pocałunku. Siedząc na nim okrakiem zaczęła się o niego ocierać, jakby nie do końca kontrolowała swoje ciało. Oboje nadal byli w bieliźnie, ale to zawsze mogło się szybko zmienić. Mruczała, błądziła dłońmi, a nawet w pewnym momencie wplotła palce w jego długie włosy i zmusiła do siadu. Pozbyła się biustonosza i odsunęła od niego.
      — Jak bardzo pragniesz swej narzeczonej? — szeptała rzucając mu wyzwanie prężąc się przed nim, a jej jędrne piersi zachęcały, by się nimi zająć. Jedną dłonią zahaczyła o swój sutek, by zjechać w dół brzucha i pokazując tym samym mężczyźnie odpowiednią trasę. — A może mam poradzić sobie sama? — zahaczyła o materiał majtek.

      Charlotte little, naughty girl💛💛💛

      Usuń
  117. Okres świąteczny zawsze był dla niego dziwnym czasem.
    Prawda była taka, że nie miał dobrych wspomnień ze świąt, choć te w ostatnich latach spędzał z uroczą sąsiadką. To nie tak, że urocza sąsiadka miała dwadzieścia lat, długie jasne włosy i nogi, które sięgały nieba. Sąsiadka miała zapewne ponad osiemdziesiąt lat i była najmilszą osobą, jaką Mickey kiedykolwiek poznał w swoim życiu. Mieszkał z nią na jednym piętrze już od kilku dobrych lat, zaprzyjaźnili się, a on niemal każdego dnia wyprowadzał na spacer jej doga niemieckiego, Diablo. Philomena sama nie dawała już rady, a Sadler za każdym razem się dziwił skąd u takiej drobnej kobiety i starszej wzięła się chęć, aby kupić tak ogromną rasę. Szczególnie, że Diablo w mieszkaniu wyglądał jak przerośnięty kucyk. Mieszkanie było maleńkie w porównaniu z psem, który chwilami nawet nie mieścił się na kanapie. Jednak nie jemu było oceniać. Philomena dbała, aby dwudziestego piątego grudnia Mickey miał co zjeść i nie objadał się wczorajszą pizzą, którą popijałby schłodzonym piwem. Zawsze przygotowywała dla ich dwójki wyborny obiad. Tak naprawdę mieli tylko siebie. Co prawda ostatni rok wiele zmienił w jego życiu i pojawiły się nowe oraz stare osoby, na które mógł liczyć, ale jednak przyzwyczajenie robiło swoje i gdy na kalendarzu wyświetlał się grudzień zazwyczaj robił się marudny bardziej niż zwykle.
    Dzisiejszego wieczoru nie miał jednak na co narzekać. Dawno już nie widział się z Jeromem. Chwilami był zdziwiony, że udało im się utrzymać wciąż kontakt. Mickey był naprawdę beznadziejny, jeśli chodziło o kontakty międzyludzkie i zawalał na całej linii. Zapominał odpisać, oddzwonić i dość często zdarzało mu się odwołać spotkania, które później zapominał przełożyć. Nie był najlepszym przyjacielem, choć się starał takim być i nie dawać powodów ludziom do tego, aby go nie lubić. Jeśli już utrzymywał z kimś regularny kontakt to dawał z siebie zawsze sto procent. Wmawiał sobie, że tak po prostu działa dorosłe życie, ale prawda była taka, że Sadler z wiekiem miał coraz gorszą pamięć. Pamiętał, jednak o spotkaniu z Jeromem w jednym z barów i nie zamierzał się z tego spotkania wykręcać czy o nim zapominać. Ustawił sobie nawet przypomnienie w telefonie, aby na pewno nie wypadło mu to z głowy. O umówionej porze Mickey znalazł się w barze i wszedł do środka. Temperatura nie rozpieszczała na zewnątrz. Nawet nie miał ochoty zostać na papierosa, co było jego małym rytuałem przed wejściem do baru, ale obecna pogoda nie zachęcała, aby został. Wchodząc do środka rozejrzał się czy przypadkiem nigdzie nie ma już Jerome, ale nie zauważył nigdzie znajomego mężczyzny. Zajął jeden z wolnych stolików. Napisał do kumpla również krótką wiadomość, gdzie konkretnie go znajdzie. Bar posiadał swoją własną aplikację do zamówień i nie trzeba było biegać do baru. Wystarczyło wybrać odpowiednią lokalizację, wklepać numer stolika i złożyć zmówienie, a po jakimś czasie pojawiał się kelner z zamówionymi napojami czy przekąskami. Z początku chciał poczekać, aż Jerome do niego dołączy, ale prawda była taka, że od dłuższego czasu nie miał nic w ustach i zwyczajnie zgłodniał. Zamówił piwo dla siebie i Jerome, podejrzewając, że mężczyzna pojawi się za parę chwil. Nie miał żadnej wiadomości, że się spóźni, a to on pojawił się wcześniej. Domówił dla siebie jeszcze kawałki kurczaka z jakimś sosem i z frytkami. W sam raz, aby się zapchać, ale nie na tyle, aby się faktycznie najeść i było wielce prawdopodobne, że jeszcze wciśnie w siebie coś więcej.
    Wieczór się tak naprawdę dopiero rozkręcał. Ludzie wciąż się schodzili, póki co w barze panował jeszcze względny spokój, ale Mickey miał swoje przypuszczenia, że maksymalnie za godzinę zrobi się tutaj straszny tłok. Upewnił się jeszcze, że nie leci dziś mecz, co sprawiłoby, że ludzi byłoby o wiele więcej niż zazwyczaj, ale akurat ominęło ich to szczęście. I dobrze. Choć lubił je oglądać i często wpadał do barów to obecnie nieszczególnie uśmiechało mu się, aby była tu masa krzyczących kibiców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsze pojawiły się dwa kufle z piwem, a na kurczaka i frytki musiał jeszcze chwilę zaczekać. Jednak niemal w tym samym czasie Mickey spoglądając w stronę drzwi ujrzał znajomą twarz. Machnął mu ręką, aby dać znać, gdzie się znajduje.
      — Zamówiłem dla ciebie już piwo — powiedział na wstępie — mam nadzieję, że zapamiętałem odpowiednie. I to ja byłem przed czasem.

      Mickey

      Usuń
  118. Czy rok to dużo, czy mało? Czy w rok można zbudować coś co miało przerwać już do końca życia? Czy… Rudowłosa nie zadawała sobie kolejnych pytań, ponieważ na każde z nich odpowiedź mogła zamknąć w jednym słowie, a dokładnie imieniu - Jerome. On był jej początkiem i końcem, radością i nadzieją, wsparciem i siłą, przyjacielem i kochankiem, a teraz także narzeczonym.
    Pierścionek, który spoczywał na jej palcu emanował nie tylko obietnicą wspólnego życia, ale również ciepłem ogniska domowego. Oto mieli przypieczętować coś, co chyba oboje wiedzieli już od dawna. Żadne z nich nie potrafiło sobie wyobrazić rzeczywistości, w której to zabrakłoby tej drugiej osoby. Uzupełniali się i potrzebowali jak płuca powietrza. Mimo, że idąc po schodach sterowało nimi głównie pożądanie, a przynajmniej tak było w przypadku jeszcze panny Lester, to miało ono swe ugruntowanie w uczuciu trwałym jak skała. Żadna wichura, czy deszcz nie były mu straszne, a nawet ogień, którego między nimi nie brakowało.
    Była pewna, że jeszcze nie raz ujrzy ten ociekający szczęściem uśmiech, więc teraz nie czuła wyrzutów sumienia, by go zetrzeć z twarzy bruneta pocałunkami. Miała swoje potrzeby i robiła się coraz bardziej niecierpliwa. Dłonie błądziły po nagim, muskularnym ciele tu ściskając, tam wcale nie tak delikatnie zadrapując, gdy rozkosz falami przechodziła przez nią samą. Jeśli mieszały się z cichym powarkiwaniem, gdy dzieliła ich zbyt duża, w mniemaniu rudowłosej, odległość. Nie miało znaczenia to, że Charlotte dobrowolnie do niej doprowadziła. Musiała w końcu pozbyć się biustonosza i jakoś zachęcić narzeczonego do śmielszego działania. To nie był czas na przesadne przedłużanie, bo na to mieli mieć jeszcze całą noc.
    Tłukące się w piersi serce zdawało się nadawać tempa jej poczynaniom. W roziskrzonych tęczówkach na darmo było szukać zawstydzenia, ponieważ była kobietą, która dobrze wiedziała czego chciała i co więcej wiedziała jak to osiągnąć.
    — Nie dziś — szepnęła niczym jego osobiste echo, a następnie ni to syknęła, ni jęknął, gdy zajął się dopieszczeniem jej piersi. Wplotła dłoń w jego długie kosmyki, które już dawno były rozchwianą burzą fal, a nie estetycznie upiętym kokiem. Przymknęła powieki całkiem oddając się pieszczotom i wychodząc im naprzeciw. — Tak, tak… — mruczała zachęcając bruneta. Zachłysnęła się nawet powietrzem, gdy nagle znów znalazła się plecami na miękkim materacu, a on sprawnie pozbył się resztek bielizny jakie mieli na sobie. Widziała jego wygłodniałe spojrzenie, a jej odrobinę zamglone straciło na wyrazistości, lecz wydawało się błagać o więcej.
    Ciało poddawało się w jego dłoniach niczym plastelina przez co mógł z nią zrobić wszystko to czego pragnął, ale jak zawsze to jej przyjemność postawił na pierwszym miejscu. Zaciskała dłonie to na materiale poszwy, to na włosach kochanka, bo nie wiedziała co z nimi począć, gdy tak sprawnie doprowadzał ją do szaleństwa. Wspinała się na sam szczyt w tempie ekspresowym i nie miała mu tego za złe . Chciała uwolnić te nakumulowane emocje, ten ogień, który pożerał ją żywcem. Jeszcze chwila, tylko chwila i… Gdyby to co czuła stało się rzeczywistością wszystko wokół, by płonęło, a ona zapadałby się w nicość. Nie dane było jej jednak odpłynąć, ponieważ mężczyzna wbiła się w nią niespodziewanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ja pierdole! — wykrzyczała w ekstazie czując jak jej wnętrze nadal się na nim zaciska nie do końca ochłonięte po ograzmie. Nie była ani trochę zaskoczona, ze nadal była go spragniona, ponieważ tak działał na nią od samego początku…
      — Nic… Tak… Szybciej…. Mocniej… — nie była w stanie skleić logicznego zdania, by mu odpowiedzieć była pochłonieta przez żądze pożądania i nie walczyła z nią, a płynęła z jej nurtem. Przyciągała mężczyznę bliżej siebie, co jakiś czas wbijając mu paznokcie w nagie ramiona lub ściskając jego elegancko wyrzeźbione pośladki. Wiele razy się kochali i zdarzyło im się też po prostu pieprzyć, ale teraz to był kompletnie inny wymiar przyjemności i zapomnienia.
      Nie mogli usłyszeć tego, że obudzili Chrisa, który skapitulował i po niespełna godzinnej drzemce postanowił wrócić do salonu i przespać się na kanapie. Nie był w pozycji do marudzenia, ponieważ przyjęli go pod własny dach, ale do cholery… Nie miał dwunastu lat! Sfrustrowany pomaszerował z kołdrą i nowa parą zatyczek, by ulokować swe cztery litery na kanapie.

      Charlotte💛😈💛😈

      Usuń
  119. Noah był wdzięczny Marshallowi, że ten nie ciągnął tematu Jen. Woolf generalnie był dość drażliwy na punkcie swojej rodziny, z którą, gdyby mógł, nie miałby nic wspólnego. Odcięcie się od korzeni nie było wcale takie łatwe, o czym Noah niejednokrotnie się przekonał. Ostatnio jednak bardziej martwiła go obecność Gregory'ego w jego życiu, niż matka mieszkająca po drugiej stronie kraju.
    Na pytanie Marshalla o budżet, Noah przebiegł wzrokiem po półkach. Zupełnie nie znał się na cenach takiego sprzętu, ale wiedział, na ile byłby w stanie nadszarpnąć swoją poduszkę finansową, by uzyskać to, czego potrzebował.
    - Powiedzmy, że na coś ze środkowej półki. Nie ma sensu kupować czegoś najtańszego, co zaraz się rozpadnie, ale na workach z zielonymi nie sypiam - powiedział i westchnął ciężko. Czasami żałował, że nie mógł się urodzić po prostu bogaty, bawić się w influensera i nie przejmować każdym dniem. Był jednak za stary na takie naiwne myślenie. - Ale jakbyś słyszał, że można po kimś odziedziczyć okrągłą sumkę, to mniej mnie w pamięci - dodał żartobliwie. Podejrzewał, że Jerome też nie narzekał na nadmiar pieniędzy, szczególnie po remoncie.
    - A jak tam u was? Jak dziewczyny? - zapytał i szedł wolnym krokiem wzdłuż półek, próbując się zorientować w produktach.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  120. Jaime spojrzał na Jerome’a i zmarszczył brwi. Dobrze, że jego przyjaciel tego nie widział. Ale raczej nie trzeba było nie mieć na sobie noktowizora, aby wiedzieć, że Jaime raczej wolałby uniknąć współlokatorów. Tym bardziej małego dziecka, które było małe i było dzieckiem. Tak, dokładnie o to chodziło. Moretti lubił swoją przestrzeń, dużą, średnio ograniczoną, prywatną, swoją samotnię. Na szczęście to były żarty. A faktycznym ewentualnym współlokatorem mógłby zostać kiedyś Noah.
    – Nie, możecie się sami przeprowadzić do większego mieszkania – uznał, mrucząc pod nosem.
    Później już znajdowali się niżej, a Jaime odnalazł tajemniczy płyn, aby dzięki niemu odkryć drogę. Dokądś. Cholera wiedziała, dokąd, ale raczej nie mieli wielu opcji, żeby nie powiedzieć, że nie mieli żadnych. Chociaż idąc do przodu, Jaime rozglądał się, czy aby nie ma czegoś tutaj jeszcze. Może powinien pryskać całe ściany i parawany? Może te, które stawiały granice pomieszczenia, też powinni spryskać? Może były na nich jakieś wskazówki, zagadki, odpowiedzi? Było strasznie, ale całkiem interesująco, to fakt.
    – Chemia. Studia... – uśmiechnął się pod nosem, zadowolony z siebie.
    W końcu udało im się wydostać. Mijane pudła nie ujawniły niczego – ani w sobie nie zawierały żadnych przedmiotów, ani ukrytych wskazówek (które mogły się pojawić po spryskaniu ich płynem).
    Następne pomieszczenie było... dziwne. Jaime westchnął cicho, a potem jęknął, widząc klatkę. I coś w niej siedzącego. Jasna du..., nie dokończył myśli, kiedy ktoś się odezwał. Sam Moretti podskoczył, a jego serce podskoczyło do gardła, słysząc dodatkowo pisk Jerome’a. W jego ślady poszedł obcy głos, a Jaime totalnie nie wiedział, co ma robić. Tak go zamurowało, że po prostu stał z szeroko otwartymi oczami i z walącym mocno sercem. I słuchał tych wrzasków, mając też wrażenie, że zaraz ogłuchnie (co mogło sugerować, że humorek nadal się go trzymał... z jakiegoś powodu).
    Jaime odetchnął po raz kolejny. Słysząc pytanie nieznanej osoby, poruszył się do przodu, czując nagle ból w udach. Czy to przez to nerwy? Pewnie tak. W każdym razie przeszedł kawałek dalej.
    – Tak, jesteśmy. Mam na imię Jaime, a mój krzyczący przyjaciel to Jerome... A ty? Jak masz na imię?
    – Jestem... Jeremiah – odpowiedział głos.
    – Dobrze, Jeremiah, posłuchaj, spróbujemy cię uwolnić, okej? Opowiadaj, co się stało i dlaczego siedzisz... w klatce.
    Moretti naprawdę się starał trzymać... fason. Ale było trudno. Wiedział, że to gra, że to zabawa, ale trzymanie ludzi w pieprzonej klatce?! To już była ogromna przesada.
    – Na samym początku my... poszliśmy dalej i... – słychać było, że chłopakowi ciężko się mówiło. Widocznie po ogromnych emocjach sprzed chwili czuł zmęczenie. – Nagle ściana się za nami zamknęła i... kurwa, a gdzie są pozostali?!
    Jaime spojrzał na Jerome’a, szukając jakiejś kłódki czy czegoś, aby móc uwolnić chłopaka. Klatka chyba była na jakiś zamek elektryczny. Rozejrzał się dookoła, szukając czegokolwiek, co może im pomóc. – Nie mamy pojęcia, ale spokojnie, zaraz ci pomo...
    Jaime nie dokończył, kiedy nagle ściana za klatką się odsunęła, a sama klatka gwałtownie zaczęła się cofać jak po jakiejś taśmie. Jaime akurat stał na niej jedną nogą, przez co zachwiał się i upadł na podłogę. Usłyszał krzyk, ale to nie był dźwięk wydobywający się z jego ust.
    – Jeremiah! – zawołał i szybko podniósł się z miejsca, aby zacząć biec w stronę klatki, ale nim udało mu się wykonać kilka kroków, ściana ponownie się zasunęła. – Kurwa mać, Jerome! – uderzył otwartą dłonią w ścianę.
    Jaime znów się przestraszył nie na żarty. Spokojnie, to wcale nie musiał być uczestnik. Przez noktowizor trochę kiepsko się rozpoznaje twarze... ale... ale...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Musimy się tam jakoś dostać. Jak? Widzisz coś? – pytał zarówno przyjaciela, jak i siebie samego. Nie dostrzegł nic, co można by wcisnąć, ale dopiero teraz zauważył na suficie światełka, układające w konstelacje gwiazd. I znajdowała się tam też Gwiazda Polarna. – Myślisz, że to kierunek? – wskazał palcem w odpowiednią stronę i tam też podszedł.

      [Dziękuję bardzo! Cieszę się, że się podoba <3]

      Jaime

      Usuń
  121. [Dziękuję za powitanie! <3
    Zapraszamy jak najbardziej do próby poukładania Rivena, naturalnie <3 Tak, miał się o to prosić xd Ale spokojnie, nie nastąpi to tak szybko, mam zamiar pakować go w jakieś kłopoty, na pewno będzie chciał coś bardziej podziałać w sektorze przestępczości, żeby nie być wciąż tak... "na końcu łańcucha pokarmowego" xD
    Nigdy nie będę miała was dość! Dlatego spokojnie możemy pomyśleć (totalnie widzę jak Jaime patrzy z powątpiewaniem na jakieś poczynania Jeromka z nowym znajomym XD). Pogadamy bardziej o jakiejś przygodzie na google chat :D
    Aww, też mam nadzieję na nie odpędzenie się od wątków, haha :D Jeszcze raz dziękuję pięknie za powitanie! <3]

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  122. Tej nocy Nowy Jork nie zmienił się, ie nabrał więcej braw ani tym bardziej aura za oknem nie zachęcała do tego, by na dłużej opuszczać domowe gniazdko, a jednak dla rudowłosej cały świat wydawał się wywrócić do góry nogami, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zmieniło się wszystko, choć tak naprawdę nie zmieniło się nic. Nadal bez pamięci zakochana była w wyspiarzu i nie wyobrażała sobie, że z kimkolwiek innym mogłaby spędzić resztę swojego życia. Teraz tylko oboje posiadali namacalny dowód swych pragnień który grzecznie spoczywał na jej serdecznym palcu. Nie spadł nawet po tym co wyczyniali przez całą noc.
    Byli ze sobą rok, rok pełen wyzwań, radości i smutków, ale zawsze przepełniony elektrycznym pożądaniem. Ktoś mógłby stwierdzić, że ta faza minie. Nie w ich przypadku. Angielka była nienasycona dotyku, pocałunków i tych iskrzących bursztynowych oczu, które, w tych wyrwanych dla nich momentach zapomnienia, widziały tylko ją. Czasem miała wrażenie, ze nie udźwignie tego ogromu zaufania i miłości jaką darzył ją Marshall, jakby na nie, nie zasługiwała, lecz on wtedy robił, czy mówił coś co przeganiało te wątpliwości. Była szaleńczo i bezwarunkowo zakochana w Jeromie Marshallu.
    Pojawił się w jej życiu znienacka i choć przy pierwszym spotkaniu to ona go znokautowała to on nauczył się tego w nieco innej formie. Sprawiała, ze jej najbardziej skryte fantazje wychodziły na światło dzienne i były spełniane jedna, po drugiej. Zatracała się w rozkoszy raz za razem nie zważając na to, że nie mieszkali przecież sami. Brat przestał dla niej istnieć, w momencie gdy powiedziała tak. Cały świat wirował i tylko brunet pozostawał nierozmazaną plamą. Trzymała go mocno, blisko, bliżej, nawet gdy leżeli już w wykończeni w pomiętej i nieco wilgotnej od potu pościeli.
    Na ciele pojawiła się delikatna gęsia skórka, bo temperatura w pokoju zaczynała się normować, a oni leżeli nieprzykryci. To nie przeszkodziło pannie Lester w niespiesznym zstępowaniu do krainy Morfeusza. Będąc na granicy snu uśmiechnęła się czując jak mężczyzna bawi się podarowanym jej pierścionkiem. Na wyznanie była wstanie mruknąć niczym zadowolona kotka i mocniej przylgnęła do niego.
    — I znów… mówisz — zaśmiała się i niechętnie uniosła powieki. Miała nadzieję wyrwać chociaż tych kilka minut snu, jednak słysząc jego wyznanie nie potrafiła pozostać na nie obojętne. Odwróciła się do niego przodem. — Może nie powinnam tego mówić — zaczęła i w zawahaniu przygryzła dolną wargę — ale czasem żałuję, że wtedy w tamtym klubie… — zarumieniła się wcale nie lekko, bo przypominała dorodnego buraczka — nie daliśmy sobie szansy — nie patrzyła na niego i dopiero po kilku znaczących uderzaniach serce się na zebrała — bo chyba od początku byłeś tym jedynym tylko byłam zbyt głupia, żeby to zauważyć...— wzruszyła ramionami — i może zbyt napalona — zaśmiała się rozładowując atmosferę. Cóż z Rogersem łączyła ja początkowo bardzo prosta relacja i cóż było jej w niej całkiem dobrze. Gdy do głosu doszły uczucia, cóż wszystko się zjebało.
    Czując pocałunki na szyi i ramionach znów poczuła jak w jej wnętrzu powoli budzi się to przyjemne ciepło. Jakby ciało choć nie mogło, to chciało jeszcze więcej, do ostatniego tchu!
    — Jak dalej mnie będziesz tak całował, to się nigdzie nie ruszymy — wyszeptała i resztami silnej woli chwyciła w dłonie jego twarz odsuwając od siebie. — Prysznic, a później litr mocnej kawy — przeciągnęła się i postawiła stopy na zimnej podłodze. Narzuciła na siebie satynowy szlafrok, które leżał na krześle, cóż wolała nie wpaść na braciszka tak jak ją pan Bóg stworzył.
    Po nie więcej niż czterdziestu minutach wcale nie wyglądała, jakby zarwała noc, chociaż zdradzić mogło ją ziewanie. Ubrana zielone leginsy i świąteczny t-shirt z misiem przebranym za mikołaja ruszyła do sypialni córeczki. Aurora już nie spała, ale jeszcze nie płakała, co było dobrym znakiem. Wzięła mała na ręce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mamusia ma dla Ciebie niespodziankę, wiesz — pacnęła ja palcem w nosek co wywołało cichy chichot — Tatuś się mi oświadczył — mimo, ze dziewczynka nie rozumiała tego co do niej mówiła to z zaciekawieniem spojrzała na pierścionek, który rodzicielka miała na ręce. — Wszyscy będziemy Marshallami — rzuciła radośnie okręcając się z córką wokół własnej osi. Nie wstydziła się tego, ze rozpierała ją radość. Chciała krzyczeć, tańczyć i wszystkim pokazać jak bardzo jest szczęśliwa.

      Charlotte💛💛💛💛

      Usuń
  123. Jaime poczuł się jeszcze bardziej zdenerwowany i zestresowany niż był do tej pory. Okej, dźwięki piły mechanicznej/łańcuchowej i niezidentyfikowane krzyki to jedno, ale prawdziwy człowiek zamknięty w klatce to zupełnie co innego. Przez ciało Moretti’ego przeszły ciarki i to te najbardziej nieprzyjemne, aż się wzdrygnął ostatecznie. Nie chciał się poddawać poczuciu bezradności. To tylko espace room, nie? To na bank było ustawione. Przecież możliwe, że ten typo w klatce to jeden z organizatorów. Albo aktor wynajęty, co by wyszedł wiarygodniej dla innych uczestników tego wydarzenia. To na pewno to.
    Chłopak spojrzał na Jerome’a i pokiwał powoli głową. W zupełności zgadzał się z nim, że przestało być zabawnie. To naprawdę było przegięcie.
    – Co my żeśmy sobie kupili – mruknął Jaime i westchnął. – Musimy to jak najszybciej rozwiązać, wyjść i więcej tu nie wrócić.
    Moretti spojrzał na światełka na suficie, a później zerknął na przyjaciela.
    – Nie? Myślałem, że po prostu pójdziemy tak jak pokazuje Gwiazda Polarna i elo – przyznał szczerze i znów poczuł się zagubiony.
    Kiedy Jerome zaczął szukać zapewne mapy (sądząc po tym, co chwilę temu powiedział), Jaime przez chwile jedynie mu się przyglądał, ale zaraz też zaczął się rozglądać. Nawet na chwilę zdjął noktowizor, ale oprócz lampek nie było tu nic, co byłoby dla nich istotne. A przynajmniej tak mu się wydawało i miał nadzieję, że faktycznie tak było. Naprawdę nie chciał pominąć niczego ważnego, co pomogłoby im szybciej się stąd wydostać. Serce cały czas w dość szybkim tempie pompowało krew.
    Gdy okazało się, że Jerome coś znalazł, Moretti szybko do niego podszedł. Oczekując na jakiekolwiek słowa i reakcje przyjaciela, uniósł tylko buteleczkę z płynem, który wcześniej im pomógł znaleźć drogę. Kto wie, może jeszcze im się przyda?
    Jaime unosił brew coraz wyżej i wyżej z każdym kolejnym odnalezionym słowem Jerome’a. Świetnie, po prostu wspaniale. Chłopak westchnął ciężko i spojrzał na sufit.
    – Pojęcia nie mam. Nie ogarniam gwiazdozbiorów. Ja nawet nie umiałbym znaleźć Wielkiego Wozu i... Cholera, chyba to mam – mruknął nagle i zamknął oczy, próbując sobie coś przypomnieć. – Dawno nie miałem z tym styczności, prędzej za dzieciaka i moja super pamięć trochę zawodzi...
    Jaime spojrzał raz jeszcze na lampki, próbując wpaść na... cokolwiek. Zachód – według tego nieba – znajdował się tam i tam też poszedł Moretti. Pomieszczenie było dużo i na bank mieściło się tu mnóstwo różnych gwiazdozbiorów. Niestety.
    – Jerome, tu jest tapeta w kwiatki – zakomunikował, kiedy znalazł się pod jedną ze ścian. – Mają różna ilość płatków. I na środku są różne cyfry... Chyba wiem, ale nadal pojęcia nie mam, co to za Panna.
    Trochę go to frustrowało. Dużo rzeczy zapamiętywał, dużo rzeczy wiedział, ale konstelacje nigdy go nie bawiły.
    Ostatecznie Jaime wypatrzył kilka gwiazd, które mogły się układać w Pannę. Z niewielkimi nadziejami policzył „gwiazdy”.
    – Są tu kwiatki z odpowiednią ilością płatków... ale co z środkiem... Hm... – spojrzał na przyjaciela i nagle się ożywił. – Koziorożec, Wodnik – zaczął wymieniać na palcach po kolei znaki zodiaku. Pojęcia nie miał, czy dobrze myśli, ale co miał do stracenia? Ostatecznie zatrzymał się na Pannie, odnalazł odpowiedni kwiatek i po prostu położył na nim dłoń. Wyczuł przycisk i po prosu go wcisnął, a ściana obok się rozsunęła. To nie była ta, w której zniknął Jeremiah, ale zawsze coś. – Mam dość. Chodźmy – Jaime poklepał Jerome’a po plecach i ruszył przed siebie.
    W momencie, w którym przekraczali próg, znów rozległ się dźwięk piły mechanicznej/łańcuchowej. Bo może panowie zdążyli już o niej zapomnieć.
    – Da się to jakoś zamknąć? – zapytał niespokojnie, kiedy przeszli do kolejnego pomieszczenia. Ale nie musiał czekać na odpowiedź, ponieważ zaraz zostali zamknięci. – Uf?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W środku czekał na nich standardowy escape room z szafkami, skrzynkami, pudełkami... I duży obraz na ścianie, przedstawiający krajobraz z wodą, lasem, małą wioską i kilkoma postaciami gdzieś coś porabiających.
      – Czy ja tu widzę psychopatycznego mordercę z hakiem zamiast ręki? – zastanawiał się głośno Jaime, przyglądając się jeden z postaci na obrazie.

      będzie dobrze, Jaime

      Usuń
  124. Ostatnia sierpniowa noc nie była łaskawa ani dla pracowników Animals NYC, ani dla przebywających tutaj zwierząt, kiedy chwilę po drugiej w nocy nie udało się uratować skatowanego przez dziewięciolatkę psa i rudobrązowy jamnik odszedł w trakcie operacji, wykonywanej tuż za ścianą, przy której siedział Julian, dociskając policzek do ciepłego materiału bluzy. Już miał przygotowaną błękitną obrożę w bliżej nieokreślone wzorki dla Franklina, która dla sto czterdziestego trzeciego psiaka w schronisku oznaczałaby początek nowego, lepszego życia, gdzie nie byłoby mowy o pustym brzuszku, zimnej budzie, ciężkim łańcuchu i o innych okrucieństwach. 
    Ze smutkiem dotknął sierści nieżyjącego psiaka i zamierzał posiedzieć przy nim, kiedy ten spoczywał na stole operacyjnym. Ze smutkiem w oczach i głosie włączył opcję nagrywania, by wysłać szczegóły o maluchu Jeromowi. To on dwa dni temu wspólnie z Julianem przyjął przyniesionego przez jedenastolatkę psa, która widząc zachowanie młodszej koleżanki w internecie, postanowiła samodzielnie interweniować. 
    — Naszego Franklina nie ma już z nami. Nie przeżył kolejnej operacji, a była niezbędna, bo jego stan chwilę przed pierwszą znacznie się pogorszył… — zawiesił głos i pogłaskał jakby śpiącego jamnika za uchem. — Ta dziewięciolatka bez serca dostała go na urodziny i znęcała się nad nim, żeby zdobyć sławę na TikToku. Nienawidzę takiego świata… 
    Zakończył nagrywanie wiadomości głosowej i przesłał całość, by Marshall kiedy wstanie, usłyszał całą żałość ukrytą w Julianie. Najchętniej zadzwoniłby do niego, żeby wyładować wszystkie negatywne emocje. Przeklnąć z kilkanaście razy. Odebrać złotą radę od kolegi. Ale nie zamierzał obudzić ani jego, ani ukochanych dziewczyn mężczyzny. Nie wybaczyłby sobie, gdyby zakłócił sen małej Aurory. 
    Pożegnawszy psiaka, nakrył nieżyjące zwierzę kocem i odszedł do pokoju socjalnego, gdzie zaparzył mocną kawę, zasypiając przed wypiciem. Śnił przez trzy godziny o Miley. Tańczyła przed nim na piasku i była na wyciągnięcie ręki, a kiedy wydawało mu się, że jest w stanie jej dotknąć, obudził go trzask drzwi i przybycie na dyżur Aleny. Przewrócił oczami. To ona była odpowiedzialna za los Entera i co jeśli upragnionego psiaka spotka podobna brutalna rzeczywistość, jak Franklina? 
    Powłóczył nogami i wyszedł z pomieszczenia, gdzie przy recepcji zarzucił na bluzę kamizelkę oznaczoną na plecach napisem — inspektor do spraw ochrony zwierząt. Było przed szóstą, sierpniowa pogoda ostatniego dnia bardziej przypominała jesień, bo krople deszczu głośno uderzały o parapet, a kiedy spotkał najstarszą pracownicę — pięćdziesięciodziewięcioletnią Christinę z telefonem przy uchu, momentalnie był gotowy, by pojechać z nią i odebrać kolejnego zaniedbanego psa. 
    Głodny, spragniony czegokolwiek do picia, wsiadł do służbowego samochodu i kiedy zwilżył usta niegazowaną wodą, oboje pojechali na interwencję. Gdzieś w oddali, na jednym z ogródków działkowych spotkali jednookiego psa o mieszanej rasie, który spoczywając przywiązany do łańcucha w błocie i odchodach, ostatkiem sił prosił o pomoc. Czy ten przykry obraz oznaczał, że Hughesowi w przeciągu jednej doby drugi raz pęknie serce? 
    Bez obrzydzenia zbliżył się do trzęsącego się ze strachu zwierzęcia i pomimo gróźb pijanego właściciela, pozwolił skomentować Christinie całą przeraźliwą sytuację, jak najbardziej potrzebnym zdaniem, gdy siwowłosy mężczyzna odmówił pójścia w stronę “legowiska”, by sam mógł zobaczyć, czy jemu byłoby miło przebywać chociaż przez pięć minut w nieludzkich warunkach. 
    – Aha, tam są bakterie, doprawdy? I dlatego lepiej rzucić tam psa? Powiem coś panu, gorszej bakterii jak pan nie ma… 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróciwszy do ośrodka, zmęczony Julian, trzymając w ramionach Zgubę, skierował się prosto do pokoju weterynarza. Nie mógł nic więcej zdziałać. Wszystko zależało od cudu i umiejętności wybitnego lekarza Roberts'a, który akurat pełnił swoje dyżury w poniedziałki, środy oraz piątki.
      – Z nieba spadłeś, Jerome – skomentował przyjście wyspiarza i osunął się na krzesło bez energii. – Powiedz, że chociaż u ciebie i twoich dziewczyn jest wszystko w porządku, bo ja nie mam siły. Być może drugi psiak odejdzie przez istnienie ludzkich potworów. Wiem jedno, ta para, co chce mojego Entera, nigdy nie dostanie go pod swoją opiekę. Zrobię wszystko, co w mojej mocy i zamierzam plan działania zastosować jeszcze dzisiaj, bo podejrzałem w kalendarzu Aleny, że przychodzą na ostatnią wizytę przed adopcyjną za godzinę. Pomożesz?
      Spojrzał z nadzieją na Jeroma i zamierzał pomodlić się o najprawdziwszy w życiu ludzko-pieski cud.

      JULIAN HUGHES

      Usuń
  125. Nowy Rok nie zwiastował niczego fascynującego. Ani nowego, ani starego. Po prostu czas miał płynąć dalej. Może tylko słońce zaświeciło nieco dłużej niż przez ostatnie kilka dni i to właściwie było bardzo miłe. Słońce było potrzebne do życia i nie było co się oszukiwać. Nawet Riven uśmiechnął się do siebie, kiedy przechadzał się ulicami Queens, kierując się (na spokojnie) przed siebie. Było nawet całkiem ciepło, a to wszystko wpływało na to, że i inni ludzie zechcieli wyjść na zewnątrz, cieszyć się pogodą. A to z kolej równało się z tym, że było na ulicach więcej osób, których z łatwością można było pozbawić portfeli i zegarów lub innej biżuterii. Nie było jednak sensu szukać ofiar w tej dzielnicy, stąd Riven przetransportował się o wiele dalej.
    Skwer, na którym się znalazł, był bardzo ładny. Riv nawet dostrzegł kilka potencjalnych miejsc na stworzenie muralu i na chwilę się zatrzymał, klarując w głowie pomysł na sztukę. Ostatecznie jednak ruszył dalej i wpadł na jednego z przechodniów. Wystarczył ten jeden krótki moment, aby w jego kieszeni pojawił się portfel mijanej osoby. Kilkanaście kroków dalej chłopak wyciągnął z portfela pieniądze, złapał karty i wyrzucił portfel do śmieci. No co, nie zabierał ludziom hajsu z banków i wolałby, aby inni też tego nie zrobili. Pewnie, mógł podrzucić portfel temu, komu go zwinął, ale… po co ryzykować?
    Kawa o tej godzinie brzmiała bardzo w porządku, dlatego Riven stanął w kolejce za jakimś mężczyzną. Przyjrzał mu się, konkretnie temu, gdzie ten trzymał portfel. Odczekał aż mężczyzna zacznie płacić, rzucił okiem na ilość gotówki, jaką dysponował, a potem zgrabnym ruchem wyciągnął portfel, samemu podchodząc do sprzedawcy. Poprosił o zwykłą kawę z mlekiem, a kiedy oddalił się z zakupem, odruchowo spojrzał za swoją ofiarą. Uniósł brew wyżej, widząc jak nieznajomy podchodzi do wózka z małym dzieckiem. Aha, no i obok stał uroczy piesek. Takie widoki zdecydowanie nie pomagały. Chociaż Riven kradł już od wielu lat, aby jakoś przeżyć, to nie uodpornił się na takie rzeczy. Łatwiej było okradać bogatych typów z Manhattanu, to na pewno. Ci mieli hajsu jak lodu i pewnie nawet nie zauważali, kiedy znikała im gotówka z kieszeni.
    Riven spojrzał na wesołą dziewczynkę. Nie miał nic do dzieci, wielu pomógł i nadal to robił (cóż, w Queens trzeba było sobie radzić, ale pomaganie tym, którzy sami nie mogli się obronić było dla niego czymś normalnym, co powinno się robić).
    Później mężczyzna wraz z dzieckiem i psem zaczęli się oddalać, a Riven wciąż ściskał portfel w kieszeni. Zauważył też, że dziewczyna przypadkowo wyrzuciła z wózka jakiegoś mniejszego pluszaka. No cholera, no, pomyślał i ruszył przed siebie, przy okazji kręcąc głową i karcąc siebie w myślach. No i po co to, przecież skoro miał dziecko, to musiał mieć kasę, nie? Co mu tam po tych (zapewne) paru groszach? Ale jeszcze był ten stres i stracony czas na wyrabianie karty i tak dalej.
    – Przepraszam! – zawołał, jednocześnie pochylając się po zabawkę. Chwycił ją i zaraz też znalazł się przy spacerowiczach. Wolną ręką zdjął kaptur z głowy. – To chyba pańskiej córki, a to pana – w jednej dłoni trzymał pluszaka, a w drugiej portfel nieznajomego.
    No naprawdę, żeby tylko taki widok go rozczulił.

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  126. Reyes posłała zaniepokojone spojrzenie w kierunku Jerome’a, doskonale wiedząc, że podobne okazywanie buty mogło się na nich zaraz zemścić… i miała rację! Z niedowierzaniem spojrzała na skakankę, później na stojącego u jej boku wielkoluda, a później zaczęła się dopytywać, czy chłopak się przypadkiem nie pomylił i nie miał na myśli dziesięciu powtórzeń, ponieważ trzydzieści to stanowczo za dużo, zwłaszcza że oboje już sporo wypili i zaczynała się chwiać… a może to chodnik falował pod jej stopami? Nie była dłużej pewna.
    Wszystkie próby negocjacji spełzły jednak na niczym, organizatorzy pozostawali niewzruszeni, a Reyes musiała uznać, że ich dobra passa po dość szybkim pokonaniu drugiej przeszkody najwyraźniej dobiegła już końca. Ona sama oddychała już ciężko po wysiłku, jaki włożyli w dotarcie do tego etapu rywalizacji, ponieważ cały tor okazał się być wymagający fizycznie. Ledwo zipali, wypili sporo alkoholu, a teraz ze skutymi kostkami mieli skakać przez skakankę? To brzmiało jak zły pomysł! Właściwie jak samobójstwo…
    Nie było jednak odwrotu. Już pierwsza próba posłała ich na twardy asfalt. Jerome wylądował na plecach, a ona prosto na nim, mocno uderzając głową w jego tors. Wyrżnęła na tyle niefortunnie, że na chwilę zrobiło jej się ciemno przed oczami, a później zobaczyła migające gwiazdy, co w Nowym Jorku mogło budzić pewną podejrzliwość ze względu na ogromne zanieczyszczenie powietrza i przysłonięcie nieba strzelistymi wieżowcami.
    — Dlaczego… masz dwie głowy? — wysapała Reyes, próbując skupić wzrok na jego twarzy, co okazało się niesamowicie trudne, kiedy miała przed oczami podwójny zestaw rysów. Wyciągnęła palce, próbując trafić w czubek jego nosa, jakby to miało jej pomóc w orzeczeniu, która głowa była tą prawdziwą, ale zamiast tego trafiła go w gałkę oczną, sądząc po okrzyku, jaki wydobył się z jego gardła…
    Potarła dłonią twarz, próbując się rozbudzić po tym nieprzyjemnym uderzeniu, ale poczuła pod opuszkami dziwną wilgoć. W świetle ulicznej latarni ciecz zalśniła na czerwono, a kiedy oszołomienie zaczęło ustępować, uświadomiła sobie, że jej nos promieniuje obezwładniającym, ostrym bólem. Jęknęła, a gorące krople krwi spłynęły po jej podbródku, kapiąc na ubranie Jerome’a.
    — Nie mów, że właśnie złamałeś mi nos! — wykrzyknęła z niedowierzaniem Reyes, lecz procenty chyba zaczynały na nią działać, bo zgroza w jej głosie mieszała się z rozbawieniem, a ona sama wyglądała, jakby zaraz miała zacząć się śmiać, bo cały ten wyścig idealnie wpasowywał się w rodzaj absurdu, który niemal zawsze towarzyszył im spotkaniom, chociaż znaleźli się dopiero w połowie całej trasy! Najwyraźniej tak mocno uderzyła twarzą o jego klatkę piersiową, że udało jej się naruszyć delikatną konstrukcję nosa. Nie miała przy sobie niczego, co pomogłoby jej zatamować krwotok, więc chwyciła przegub Jerome’a i przytknęła sobie jego rękaw do nosa, w końcu i tak pobrudziła już materiał krwią, więc równie dobrze mogła dokończyć swoje dzieło zniszczenia. Jej cała twarz pulsowała tępym, nieznośnym bólem, jednak nie mogli się poddać! Nikt nie powstrzymał wyścigu pomimo jej wyraźnej kontuzji oraz krwi, a druga para zaczynała nadrabiać straty, znaleźli się już na samej górze ścianki wspinaczkowej, najwyraźniej biorąc przykład z ich wcześniejszej strategii. Teraz próbowali opracować sposób na zejście w dół, więc pomimo dwojącego jej się widoku oraz przykrych doznań, Reyes zmusiła się, aby dźwignąć się z miejsca, co wcale nie było takie łatwe! Ich ociężałe kończyny plątały się ze sobą, przez co udało im się wylądować na ziemi jeszcze dwa razy, zanim stanęli ponownie na nogach. Jej własne kolana odrobinę trzęsły się ze strachu, kiedy przymierzali się do ponownego przeskakiwania przez skakankę, bo była przekonana, że zaraz ponownie wyrżną. Jakaś dziewczyna z tłumu była na tyle miła, że podała jej namoczoną zimną wodą chusteczkę, którą Meksykanka wsadziła sobie w nos ze zdeterminowanym wyrazem twarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie możemy się poddać! — poinformowała Jerome’a, bo skoro ponieśli już takie straty, koniecznie musieli wygrać! Złapała go za rękę, uznając, że może w ten sposób łatwiej będzie im skoordynować ruchy oraz moment skoku, jednak dosłownie cały wszechświat sprzysiągł się przeciwko nim. Wiele prób zakończyli po zaledwie jednym czy dwóch skokach, kiedy doszli do pięciu właściwie zaczęli świętować, dopóki nie przypomnieli sobie, że powinni przeskoczyć trzydzieści… To było wręcz niemożliwe! Sznurek plątał im się między nogami, czasami Jerome pociągnął ze swojej strony za mocno, przez co skakanka wylatywała z jej dłoni, innym razem Reyes zaczęła kręcić za szybko, przez co obijała tylko golenie mężczyzny… Nawet gdy byli w stanie się ze sobą zgrać, zmęczenie szybko dawało im się we znaki, aż musiała zarządzić przerwę, chwytając się za bok, gdzie umiejscowiła się nieznośna kolka.
      — Jestem na to za stara — jęknęła, pochylając się do przodu z dłońmi wspartymi na udach, by złapać głębszy oddech. Parze obok nich szło zdecydowanie lepiej. Byli podobnego wzrostu oraz postury, otoczyli się ramionami w pasie, stojąc blisko siebie i w równym tempie przeskakiwali przez skakankę, nie zważając na swoich rywali. — Trzydzieści to zdecydowana przesada! Przecież to jest nierealne! — Najwyraźniej jednak było to możliwe, bo właśnie wtedy ich przeciwnicy osiągnęli magiczną liczbę i mogli przejść do kolejnego zadania, którym okazała się wspólna przejażdżka na jednej hulajnodze pomiędzy rozstawionymi pachołkami.

      Rey

      Usuń
  127. Rudowłosa starała się nie gdybać i nie snuć marzeń w przeszłości,ponieważ one nigdy nie miały prawa się spełnić. Było, minęło. Niemniej tamto spotkanie w barze do tej pory pamiętała tak bardzo wyraźnie, jakby to było wczoraj. Trafnie wymierzony cios, nieporozumienie i wyrzuty sumienia. W tym zaaferowania dopiero po chwili dostrzegła to jak mężczyzna był przystojny, a także w jej typie. Mogliby zaszaleć, ale czy właśnie na tym, by to się nie skończyło? Na jednym numerku, a następnie każde poszłoby w swoja stronę. Tę możliwość też musiała wziąć pod uwagę i gdy tylko ona zaświtała w jej głowie, poczuła ulgę, ze wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Przecież od niespełna kilku godzin była już narzeczoną Jeroma.
    Jeśli jeszcze chwilę była wykończona po nocnych harcach, tak teraz ten pocałunek rozpalił w niej pożądanie na nowo. Pragnęła więcej, bliżej, mocniej i tylko zdrowy rozsądek nakazywał, by się od siebie odsunęli. Jeszcze, by wylądowali jedno z drugim w szpitalu z odwodnienia!
    Po odświeżającym prysznicu i w czystych ubraniach przywitała z córka nowy dzień. Podzielenie się z Aurorą wesołą nowiną było oczywiste, choć dziewczynka nie mogła wyrazić takiego samego entuzjazmu co rodzicielka, to widocznie dopisywał jej humor. Tańczyły tak przez chwilę kręcąc dokoła, aż pannie Lester o mało nie poplątały się nogi, więc stanęła. Potrzebowała kawy, kawy i śniadania. Wtedy też Rory ożywiła się wyciągając rączkę za plecy rodzicielki, jednak to nie gest zwrócił jej uwagę, a to co usłyszała. Zamrugała oniemiała niepewnie odwracając się bokiem do wejścia, by spojrzeć na równie zaskoczonego bruneta. Czyli to jej się nie przesłyszało? Rory naprawdę…
    —Da-da! — drugie słowo rozwiało wszelkie wątpliwości, a Charlotte musiała zacisnąć usta w wąska linię, by nie wybuchnąć płaczem. Oczy się jej zaszkliły, serce waliło jak szalone, przez co jak nic dorobiła się jakiejś arytmii!Ale to nie było ważne. Nic innego nie było ważniejsze od tej chwili. Ich córka w pełni świadomie nazwała wyspiarza tatą! Czy mogli prosić o lepszy prezent na gwiazdkę? Dziewczynka nawet nie zdążyła nauczyć się wypowiadać mama tym samym to wydarzenie urastało do rangi wyjątkowych nad wyjątkowe.
    Charlotte może nie powinna się tak dziwić, w końcu to ona tyle razy powtarzała jej na ucho, a później już otwarcie, że Marshall to jej tatuś. To było jak wypowiadanie życzenia na głos, które spełniło się po niespełna roku. Wiedziała, ze dla wyspiarza dopuszczenie do siebie uczuć jakimi darzy Aurorę nie było proste, nie po tym jakie starty doświadczył. Małymi kroczkami, niemal tip-topami, udało się i przyznał przed samym sobą, że jest dla niej ojcem. Na Barbadosie tylko przypieczętowali tę kwestie prawnie, a teraz Rory jakby dokładała finalna kropkę nad i.
    Krzyk rudzielca w jej rękach aż nią wstrząsnął. Łzy odgoniła w niepamięć, choć dało się w jej oczach odczytać to niepojęte wzruszenie i radość. Na usta wypłynął uśmiech, a ona bez wahania przekazała dziecko Jeromowi.
    — I patrz jak się obie ciebie domagają —zaśmiała się Lotta i wtuliła w bok ukochanego jednocześnie patrząc na zadowolona Aurorę, która osiągnęła swój cel. — Swoja drogą strasznie jest władcza, nie wydaje ci się? — zapytała z udawanym zaskoczeniem, ale uśmiech kryjących się w kącikach ust zdradzał jej myśli. Rory wdała się w nią jak cholera, a to oznaczało, że jeszcze czekało ich wiele przygód.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po kilku minut w końcu zeszli do salonu, gdzie ku ich szczeremu zaskoczeniu zastali Christophera śpiącego na kanapie, choć na kanapie to było spore niedopowiedzenie. Jedna ręka i noga bezwładnie zwisały tak, ze pewnie lada moment czekał go przykry upadek. Kołdra była przerzucona w ten sposób, że bardziej przykrywała oparcie niż samego mężczyznę. Lotta nie miała jednak litości – to nadal był jej młodszy braciszek – i na palcach podeszła do niego, by go wystraszyć.
      — Bu! — powiedziała bardzo wprost do jego ucha stoją za jego głową. Efekt była natychmiastowy. Chłopak chciał się zerwać do siadu, ale zabrakło mu podparcia i wylądował na ziemi.
      — Kurwa...— wyrwało mu się po obiciu czterech liter.
      — Hej w tym pomieszczeniu są nieletni! — trzepnęła go lekko w ramię rudowłosa i podała dłoń, by wstał. Nie była to przypadkowa dłoń, a dokładnie ta na której spoczywał pierścionek. Pokręciła nią tak, by nawet ta zaspana miernota połączyła kropki, co się udało widząc jego zaskoczony wyraz twarzy.
      — Czy to… — chwycił dłoń stając przed siostra i nie puszczając jej przyjrzał się kawałkowi biżuterii z zielonym i dwoma białymi kamieniami.
      — TAK! — krzyknęła znów Charlotte podskakując jak małe dziecko. — Twoja siostra wychodzi za mąż tururru — zanuciła i chwyciła go za ręce, by pociągając go do koślawego tańca po salonie. Ten na początku ledwo nadążał, ale po chwili przejął prowadzenie.
      — Gratuluje — powiedział z szczerym uśmiechem, a gdy zbliżyli się na moment do Jerome dodał — Gratuluje i już wiem co tak świętowaliście — poruszył zabawnie brwiami. Lotta spaliła buraka, ale dalej nie przestała tańczyć. Wirowali tak we dwójkę, jak za dawnych lat nie potrzebując muzyki.

      Charlotte💛💛💛💛

      Usuń
  128. Radosną nowina kobieta oczywiście chciała pochwalić się rodzicom, więc jeszcze w ten świąteczny poranek zorganizowała wideo-rozmowę, która przez pierwsze dziesięć minut składała się z pisków, zachwytów i śmiechu. Anthony, choć starał się tego nie pokazywać odetchnął z ulgą. Poznał Jeroma rok wcześniej i o wiele bardziej przypadł mu do gustu niż… nie o tamtym elemencie wolał nawet nie myśleć. Cieszył się widząc jak jego oczko w głowie tak rozkwitło przy brunecie. Oboje z Grace pragnęli, by Charlotte znalazła kogoś na kim będzie mogła polegać, ale tez kogoś kto pokocha również ich wnuczkę, jak własna córkę. Po tym jak zobaczyli ich roześmiane, zakochane oraz co ważniejsze dumne twarze wiedzieli, że nie musieli się już o to martwić.
    Christopher się wcale nie krępował, by rzucić komentarzem na temat, że dobrze sobie para poświętowała, za co od razu od matki dostał burdę. Powinien się już dawno wyprowadzić od siostry, a nie jeszcze mieć jakieś uwagi! Skulił się w sobie, na co Lotta wybuchła śmiechem i zapewniła rodzicielkę, ze wcale tak źle im się razem nie mieszka. Maja w końcu darmowa nianię!
    Tego dnia, jak i przez kolejnych kilka panna Lester - jeszcze - chodziła jak na chmurce. Gdy tylko ich spojrzenia z Jeromem się spotykały na jej ustach kwitł szeroki uśmiech, a spojrzenie wyrażało bezwarunkową miłość. Aurora dokłada do ich kociołka słodkości nadal co rusz używając Da-da, gdy tylko żądała uwagi swojego taty. Rudowłosa nawet nie próbowała jej teraz nauczyć, ze istniało jeszcze prostsze ma-ma. Cieszyła się, że pierwszym słowem było to, które dla całej trójki miało o wiele większą wagę. Dziewczynka uznała wyspiarza za swojego ojca, bo jakby mogła nie. Był przy niej od samego początku i Angielka była pewna, że będzie tez do samego końca.
    Przygotowania do Sylwestra chyba jeszcze nigdy nie sprawiały jej takiej frajdy. Nadal nie wiedziała, gdzie dokładnie jadą, jednak Marshall zdradził, że będzie to bardzo eleganckie przyjęcie. Rudowłosa skorzystała z dnia wolnego oraz poświątecznych promocji, by upolować coś odpowiedniego. Spotkała się tez z przyjaciółką, która również nie posiadała się z radości na nowinę o zaręczynach Lotty. Razem przemierzyły nie jedno, nie dwa, a trzy centra handlowe, aż w końcu kobieta poczuła, że znalazła to czego szukała. Po powrocie do domu nie pozwoliła ukochanemu spojrzeć pod pokrowiec. Chciała zrobić mu niespodziankę i zobaczyć jego reakcję, gdy w pełni się wyszykuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadeszła godzina zero, a ona czuła rosną ekscytację na nadchodzący wieczór. Mieli wychodne i choć obawiała się trochę jak brat poradzi sobie z Aurora przez całą noc, to nie dała im się powstrzymać przed skorzystaniem z okazji. Spoglądała właśnie w lustro, gdzie w odbiciu mogła dostrzec odmieniona siebie, jednak nie na tyle, by uznano to za maskę. Mocny makijaż oczu i czerwone usta wpasowywały się idealnie do kreacji, którą miała na sobie. Welurowa, bordowa, świetnie opinającą jej ciało sukienka sprawiała, że czuła się cholernie seksowanie. Na odkrytych ramionach ledwo widocznie błyszczały się srebrne drobinki z balsamu do ciała, a na nogach miała ulubione czarne sandałki na wysokim, bardzo wysokim obcasie. Włosy postanowiła pozostawić rozpuszczone i tylko odrobinę podkręcić. Na szyi dumnie spoczywał wisiorek podarowany przez Jeroma jeszcze zeszłego roku. Było idealnie. Wzięła ostatnie głębszy wdech i opuściła łazienkę.
      Stojąc u szczytu schodów mogła bez problemu dostrzec ukochanego i aż jej dech zaparło, a nogi wyraźnie się pod nią ugięły. Chwyciła się poręczy, by zaraz spektakularnie nie spać. Nie patrzyła pod nogi, a na niego. Był siła, która przyciągała ja ku sobie, a ona nie pragnęła nic więcej, jak tylko znaleźć się już w zasięgu jego ramion, rąk, ust…
      — Dobry wieczór mój narzeczony — powiedziała delektując się każdym słowem. Nie musiała zadzierać głowy do góry, bo byli niemal tego samego wzroku, gdy uzbroiła się w swoje szpilki.
      — Fiu, fiu siostra! — usłyszała za plecami głos Christophera, który z Aurora na rękach właśnie szedł w ich kierunku.
      — A co myślałeś, że pójdę w dresach? — zaśmiała się wcale nie zrażona jego obecnością.

      💛🎉💛Charlotte💛🎉💛

      Usuń
  129. Gdy tylko dostrzegła jego spojrzenie wiedziała, ze było warto kreacje trzymać w tajemnicy aż do teraz. To z jakim zafascynowaniem, miłością i co wcale nie mniej ważne, pożądaniem na nią patrzył, sprawiało, ze autentycznie miękły jej kolana. Pewnie przytrzymywała się poręczy, a z każdym stopniem bliżej ukochanego czuła, że nie tylko na nogi ten palący wzrok miał wpływ, ponieważ między nimi poczuła, ze właśnie jej bielizna powinna zostać wymieniona. Gorzej niż nastolatka, która pierwsza miłość odbiera na bal maturalny! Gdzie się podziała ta Charlotte królowa jedno nocnych przygód, która w sypialni rozdawała karty i nie dawał się nikomu omotać? No gdzie?! Tu jej z pewności nie było, gdyż przed Jeromem stała po uszy i bez warunkowo zakochana rudowłosa, która świata poza nim nie widziała.
    — Ty również — powiedziała przygryzając delikatnie dolna wargę, gdy ujął jej dłoń i złożył na niego pocałunek. — Dżentelmen w pełnej krasie — dodał zachwycona tym, ze to właśnie ten mężczyzna postanowił uczynić ją swoją narzeczoną, a w przyszłości żoną. Na samą tę myśli poczuła uderzenie gorąca. Ona miała zostać jego żoną - Ż O N Ą . Tej chwili nie zepsuł nawet Christopher, a panna Lester z całą śmiałością dała się przyciągnąć ukochanemu.
    — Dresy nie, ale to — zagwizdał Chris — Pierwsza klasa — Chciała coś odpowiedzieć, ale wtedy Marshall postanowił podzielić się z nią jeszcze jedną niespodzianka. Serce wykonało fikołka, bielizna na sto procent była do wymiany, a ona z lekko rozchylonymi wargami wbiła w niego swe iskrzące spojrzenie. Wtedy jednak on postanowił się od niej odsunąć. Odchrząknęła przywołując się do porządku.
    — Dziękuje — powiedziała podchodząc kilka kroków do brata i cmokając go w policzek, a także Aurorę w czółko, bo wyciągała do niej swe małe rączki. To jedno słowo nie było skierowane w odpowiedzi na kompletnie, ale również na to, że mężczyzna zgodził się zostać z siostrzenicą.
    Zaraz jednak wróciła do Jeroma, by za pozować do całej serii zdjęć, tych poważnych i eleganckich, oraz zabawnych. Jedno wyszło szczególnie ujmująco, gdy ona patrzyła prosto w obiektyw, a bijące od niej szczęście było widoczne na kilometr, dłoń z pierścionkiem (niby przypadkiem) miała ułożoną na piersi, ale to czego nie widziała, to reakcja bruneta. Ten nie przejmował się w tej jednej chwili, że aparat był z przodu, a spoglądał na nią z tą całą miłością oraz dumą, że była jego i już na zawsze miała być.
    Ich wesoła sesja z udziałem Christophera oraz Aurory również musiała dobiec końca, ponieważ kierowca taksówki dawała o sobie znać już dwukrotnie. Ostatnie czego chcieli to, by taryfa im zwiała sprzed nosa, a tym samym z cała pewnością spóźniliby się tam gdzie właśnie jechali.
    Mroźne powietrze nie robiło na niej żadnego wrażenie, ponieważ cała wydawała się rozpalona od środka za sprawa tego co przed nimi. Czuła mrowienie ekscytacji rozchodzące się do każdego nawet najmniejszego zakamarku jej ciała. Spacer do samochodu tez z reszta nie trwał długo, bo już po chwili siedziała na miękkim, skórzanym fotelu taksówki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy tylko Jerome do niej dołączył również nie potrafiła od niego oderwać wzroku. Była oczarowana tym jak prezentował się w smokingu, z muszką i w tym eleganckim płaszczu. Skłamałaby, mówiąc, ze w takim wydaniu nie podobał się jej równie mocno, co bez całego odzienia. Nie umknęło jej to pociemniałe spojrzenie, a na dźwięki jego głos po ciele przeszły jej ciarki, które spotęgował dotyk dłoni na nagim udzie.
      — Twoja — odpowiedziała w taki sposób, jakby przypieczętowała właśnie kontrakt z samym diabłem, który miał zapewnić jej całe morze przyjemności, ale czy tak właśnie nie było? Charlotte znała możliwości Jeroma. — Tobie mogę powiedzieć dokładnie to samo, panie narzeczony — pochyliła się by wyszeptać tych kilka słów wprost do jego ucha, a na końcu je delikatnie cmoknąć. Nie spodziewała się jednak tego co miało nastąpić chwile później. Uniosła jedną brew w niemym uznaniu dla tego posunięcia. Mężczyzna może przejmował się gorszeniem pana taksówkarza, jednak rudowłosa miała już nie jednego zgorszonego kierowce na swoim koncie, kto by doliczał następnego, prawda?
      — Przepraszam mógłby pan zasunąć to okienko? — poprosiła bardzo miłym głosem na co ten westchnął,ale wykonał prośbę. Nie pierwszy i nie ostatni raz ktoś traktował kanapy na tyłach jako miejsce schadzki. On za to podkręcił muzykę, by nie musieć tego słuchać.
      Charlotte poczekała, aż samochód stanie na światłach i wtedy wykonała dość skomplikowany w tej kreacji manewr: a) płynnie zsunęła bieliznę, b) usiadła na brunecie okrakiem. Nie martwiła się makijażem, a dokładnie mówiąc szminka, bo to była ta do ‘zadań specjalnych’ i nie takie pocałunki miała jeszcze wytrzymać. Wpiła się w jego usta, a dłońmi szukała w tym eleganckich spodniach rozporka, co było trudniejsze niż sądziła.
      — Pomóż mi, bo się wkurzę — mruknęła po chwili przerywając pocałunek. Od momentu, w którym stanęła u szczytu schodów była gotowa na to, by znów być z nim najbliżej jak to było możliwe. Jeśli to oznaczało szybki numerek w taksówkę na rozpoczęcie wieczoru, niech będzie. Daleko jej było od nieśmiałej niewiasty, która tylko lezy na wznak i to przy zgaszonym świetle.

      Charlotte💛🎉😈😈😈😈😈

      Usuń