Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2153. And every day will come to pass

Each one quicker than the last
We learn from each mistake
With every bone we break
That it leaves us stronger in the end

Grupka chłopców kręciła się niby to bez celu przy murku wyznaczającym zejście na plażę, lecz jeśli uważniej im się przyjrzeć, można dostrzec, że byli czymś bez reszty pochłonięci. Na oko dziewięciolatkowie krążyli przygarbieni, co rusz pochylając się i podnosząc coś z ziemi, a ich podwinięte koszulki wybrzuszały się pod ciężarem zbieranych przedmiotów. Nieliczni w tej okolicy turyści, zmierzający na plażę, by zaznać popołudniowej kąpieli słonecznej, uśmiechali się do siebie, przekonani, że wypłowiałe na słońcu koszulki były wypełnione niczym innym jak muszlami, których można było znaleźć mnóstwo pośród piasków u wybrzeży Barbadosu. Niewymuszone uśmiechy spełzły jednak z twarzy urlopowiczów, zastąpione grymasami, kiedy pięcioro chłopców, puściwszy się w dół zejścia z dzikim wrzaskiem, biegło ku oceanowi leniwie omywającemu brzeg.
Brodzące w płytkiej wodzie stadko mew poderwało się do lotu z krzykiem, spłoszone nagłym hałasem, kiedy sielskie i rajskie obrazki zderzyły się z ponurą rzeczywistością – szkoła podstawowa, zrzeszająca kilkudziesięcioro uczniów z okolicy, znajdowała się ledwo trzysta metrów dalej, więc popołudniami dzieciaki często obierały trasę do domu prowadzącą właśnie plażą. Niektóre szły grzecznie, z tornistrami zarzuconymi na jedno ramię i przystawały tylko na chwilę, by faktycznie schylić się po muszelkę. Inne, podobnie jak chłopcy, którzy teraz kręcili się przy brzegu, porzucały plecaki pod murkiem i spóźniały się na obiad, nie zważając na gniew matek, najczęściej spędzających przy garach całe dnie.
Po chwili leniwego krążenia w pobliżu mewy uznały, że początkowe zagrożenie minęło, i opadły ku lądowi, by znów zacząć brodzić w płytkiej wodzie. Głupie jeszcze nie zdążyły się nauczyć, że podobny spektakl do tego, który miał zaraz się rozegrać, odbywał się przynajmniej raz w tygodniu i miał jeszcze długo nie znudzić się uczniom tutejszej szkoły.
Pierwszy kamień pofrunął ku ptakom niespodziewanie i wylądował na tyle daleko, że nie wywołał wśród nich większego poruszenia. Turyści z kolei kiwali głowami, dziwiąc się, jak mogli pomyśleć, że w koszulkach znajdowały się muszle, podczas gdy ciążyły w nich pieczołowicie wyzbierane kamienie różnych rozmiarów i kształtów.
Kilka kolejnych rzutów było celniejszych. Mewy podfruwały nieco dalej, teraz już czujnie obserwując, co się dzieje. Żadna jednak nie zdecydowała się odlecieć, jakby liczyły na to, że kamienie zostaną zastąpione przez kawałki chleba. Wtedy też jeden z chłopców ostrożnie wysunął się na przód, by skrócić dystans, i zamachnąwszy się, cisnął kamieniem w sam środek stadka. Ptaki natychmiast wzbiły się w powietrze i dopiero, kiedy tumult wzburzonych skrzydeł wraz z skrzeczącymi krzykami oddalił się i ucichł, można było dostrzec, że na piasku pozostał samotny, biały kształt.
— Jerome, trafiłeś!
W istocie, trafił i uśmiechnął się szeroko, dumnie wypinając pierś. Popatrzył po kolegach, kontemplując ich smętne miny, bowiem dotychczas żadnemu z nich się to nie udało i to Jerome zwyciężył w ich małej zabawie, która miała okazać się nie taką niewinną – biały kształt się nie poruszył. Jedynie pióra targane były lekkim wiatrem, lecz mewa nie rozłożyła skrzydeł i nie odleciała jak pozostałe. Głuchy na śmiechy i krzyki kolegów, dziewięciolatek zacisnął zęby i zwinął dłonie w drobne piąstki.
— No, dalej! — wymamrotał ze złością, a kiedy jego słowa nie sprawiły, że ptak poderwał się z piasku, chłopiec puścił się biegiem w jego stronę.
— Jerome, co ty robisz? — Jeden z chłopców postąpił kilka kroków w stronę kolegi z ławki, aby zobaczyć, jak ten staje nad mewą, a następnie podnosi ją ostrożnie. Nie mógł widzieć, jak jej łepek przelał się bezwładnie przez palce Jerome’a, ani jakie wzburzenie to w nim wywołało. Dostrzegł tylko, że chłopiec z mewą na rękach zerwał się do biegu, nie obejrzawszy się nawet za siebie. — Jerome!
Biegł ile tylko sił miał w nogach, rozchlapując słoną wodę, kiedy fala podmywała mu stopy. Co rusz potykał się o własne kończyny, zerkając w dół, na wciąż ciepłego ptaka bez życia spoczywającego w jego rękach. Ale dlaczego się nie ruszał? Dlaczego nie odleciał wraz z pozostałymi? Umysł dziewięciolatka rozumiał to aż za dobrze i myśl ta paliła go żywym ogniem gdzieś w klatce piersiowej, za żebrami. A może to płuca tak go piekły, bo z trudem łapał oddech? Kiedy za drzewami zamajaczyła znajoma strzecha, jeszcze szybciej zaczął przebierać nogami, aż wreszcie dostrzegł siedzącą na ganku jasnowłosą kobietę.
— Mamo! — zawołał przeraźliwie już z daleka, z siłą, z jaką potrafiły krzyczeć tylko małe dzieci. — Mamo!
Monique uniosła głowę i zmarszczyła brwi, od razu rozpoznając głos najstarszego syna, którego rozpaczliwy krzyk przeszyło jej ciało aż do kości i zagnieździł się w duszy, napełniając ją irracjonalnym lękiem. Obserwowała, jak jej pierworodny przecina plażę niczym strzała i wpada na ganek, ledwo trzymając się na nogach, podczas gdy w rękach trzymał coś, czego początkowo nie rozpoznała.
— Zrób coś! — wykrzyczał, dopadając do jej kolan i składając u stóp ten osobliwy podarek. — Zrób coś, proszę…! — dodał ciszej, samemu opadając na kolana. Jego palce z brudem pod paznokciami, których nigdy nie dało się doszorować, przeczesywały białe pióra i muskały nieruchomy łepek, podczas gdy na Monique spoglądały dwa czarne koraliki oczu ptaka. Matowe i martwe.
— Jerome, co się stało? — spytała. Łagodnie, lecz jednocześnie stanowczo ujęła dłonie dziewięciolatka i odsunęła je od mewy. — Spokojnie, tylko powiedz mi, co się stało.
— Ja, my… — zająknął się, spoglądając to na własne ręce zamknięte szczelnie w dłoniach matki, to na ptaka leżącego nieruchomo na deskach ganku. Wreszcie uniósł głowę. — Rzucaliśmy kamieniami. Trafiłem, mamo — wyznał, wpatrując się w nią dużymi oczami, ziejącymi przerażeniem wprost z umorusanej buzi. — Ja to zrobiłem… Ja… — zaczął się znowu jąkać, a kiedy jego dolna warga zaczęła drzeć, z oczu popłynęły duże jak grochy łzy. Wilgotne od potu i wody ciemne włosy obklejały jego czoło i Monique musiała w duchu przyznać, że jej syn wyglądał wyjątkowo niewinnie, podczas gdy właśnie odbierał od życia jedną z ważniejszych lekcji. — Ja ją zabiłem.
— Och, Jerome… — szepnęła tylko i przygarnęła go do siebie, aby przycisnąć jego głowę do piersi. Poczuła, jak ciałem chłopca wstrząsnął najpierw jeden dreszcz, a później kolejny, kiedy Jerome na dobre rozmiękł w jej ramionach i rozpłakał się żałośnie. Nie słyszała jeszcze takiego płaczu, nie u niego. Pełnego bólu, ale też wściekłości – czuła, jak zacisnął palce na materiale jej sukienki, przez co naprężył go mocno. Minęło kilkanaście długich minut, nim się uspokoił, podczas gdy Monique przez cały ten czas zerkała nad jego głową na leżącą przy nich mewę. Nie dostrzegała widocznych obrażeń i nie zamierzała ich szukać, będąc pewną, że ptak nie żył i że to wystarczyło, by jej syn poczuł na sobie ciężar konsekwencji tego jednego, jakże celnego rzutu.
— Już nic nie da się zrobić, prawda? — Wyplątał się z jej objęć i zaczął wycierać dłońmi policzki, rozmazując kurz i pył, które zebrały się na jego skórze w ciągu dnia. Przysiadł na piętach, zwrócony przodem do mewy i nim Monique zdążyła zaprotestować, złożył jej skrzydła i przytulił łepek do ciała, sprawiając, że zwierzę nie wyglądało tak upiornie.
— Nie, synku. Już za późno — zgodziła się, z zadumą obserwując, jak ten przed chwilą rozhisteryzowany dziewięciolatek szybko się uspokoił i wyciszył, i cóż, wcale nie przyniosło jej to ulgi, a wręcz przeciwnie; wzdłuż jej kręgosłupa spłynął chłodny dreszcz pełen niepokoju.
— Pomożesz mi ją zakopać? — spytał, podnosząc na nią spojrzenie. — Z tyłu domu, pod akacją — postanowił.
— Do-dobrze — tym razem to ona się zajęknęła i wyciągnęła dłoń, by przeczesać palcami ciemne, wilgotne loki syna.
Godzinę później stali razem nad kopczykiem świeżej ziemi, która była czarna jak noc i pachniała wilgocią, Barbadosem. Jerome milczał, a Monique nie przerywała panującej ciszy i tylko przykucnęła obok, kiedy chłopiec rozsiadł się po turecku pod akacją.
— Idziemy do domu? — spytała. — Tata niedługo wróci.
— Posiedzę tu jeszcze chwilę.
— Jesteś pewien?
— Tak, mamo.


Grupka chłopców kręciła się niby to bez celu przy murku wyznaczającym zejście na plażę, lecz jeśli uważniej im się przyjrzeć, można dostrzec, że byli czymś bez reszty pochłonięci. Na oko dziewięciolatkowie krążyli przygarbieni, co rusz pochylając się i podnosząc coś z ziemi, a ich podwinięte koszulki wybrzuszały się pod ciężarem zbieranych przedmiotów. Nieliczni w tej okolicy turyści, zmierzający na plażę, by zaznać popołudniowej kąpieli słonecznej, uśmiechali się do siebie, przekonani, że wypłowiałe na słońcu koszulki były wypełnione niczym innym jak muszlami, których można było znaleźć mnóstwo pośród piasków u wybrzeży Barbadosu. Niewymuszone uśmiechy spełzły jednak z twarzy urlopowiczów, zastąpione grymasami, kiedy pięcioro chłopców, puściwszy się w dół zejścia z dzikim wrzaskiem, biegło ku oceanowi leniwie omywającemu brzeg.
Tylko jeden z nich został przy murku i czybkiem buta rysował na piasku fantazyjne wzory.
— Jerome, chodź!
— Chodź, musisz nas nauczyć tak rzucać!
— Jerry!
Drgnął w odpowiedzi na te nawoływania, ale nic poza tym. Uśmiechnął się krzywo, pokręcił przecząco głową i schylił się po tornister, by noga za nogą powlec się do domu. Czasem tylko schylał się po muszlę, wybierając te, które szczególnie ładnie wyglądałyby pod akacją z tyłu domu i chował je do podwiniętej koszulki.


Grupka chłopców kręciła się niby to bez celu przy murku wyznaczającym zejście na plażę, lecz jeśli uważniej im się przyjrzeć, można dostrzec, że byli czymś bez reszty pochłonięci. Na oko dziewięciolatkowie krążyli przygarbieni, co rusz pochylając się i podnosząc coś z ziemi, a ich podwinięte koszulki wybrzuszały się pod ciężarem zbieranych przedmiotów. Nieliczni w tej okolicy turyści, zmierzający na plażę, by zaznać popołudniowej kąpieli słonecznej, uśmiechali się do siebie, przekonani, że wypłowiałe na słońcu koszulki były wypełnione niczym innym jak muszlami, których można było znaleźć mnóstwo pośród piasków u wybrzeży Barbadosu. Niewymuszone uśmiechy spełzły jednak z twarzy urlopowiczów, zastąpione grymasami, kiedy pięcioro chłopców, puściwszy się w dół zejścia z dzikim wrzaskiem, biegło ku oceanowi leniwie omywającemu brzeg.
Tylko Jerome nadal się uśmiechał. Leniwym krokiem, z dłońmi w kieszeniach krótkich spodenek ruszył za dziećmi. Droga do domu rodziców prowadziła obok szkoły, przez plażę. Co prawda brunet mógłby pójść biegnącym dalej od brzegu deptakiem, ale zwabiony wesołymi pokrzykiwaniami, minął grupkę chłopców i podszedł bliżej, obierając kierunek wprost na brodzące nieopodal stadko mew, aż to zmuszone było przed nim uciec. Niektóre ptaki po prostu rozbiegły się na boki, inne odfrunęły kawałek dalej.
— Płoszy nam pan mewy!
Nie odpowiedział. Uśmiechnął się do siebie pod nosem i poszedł dalej, aż po kilkunastominutowym spacerze zza drzew wyłonił się przed nim budynek, w którym spędził całe swoje dotychczasowe życie. Mężczyzna skręcił łagodnie, schodząc z plaży, i kiedy nie dostrzegł nikogo na ganku, minął schodki i ruszył wzdłuż zachodniej ściany domu. Przeszedł nieopodal akacji, teraz wyższej oraz bardziej rozłożystej, i wszedł w gęstwinę, aby odnaleźć pośród zarośli wąską ścieżynę, która doprowadziła go aż do murów cmentarza. Podciągnąwszy się na rękach, przesadził ogrodzenie, rzucając tylko pobłażliwe spojrzenie dziurze w cegłach, przez którą kiedyś przechodził, i ruszył przed siebie.
— Hej, mamo — przywitał się, stając tuż przy niższej od siebie jasnowłosej kobiecie, która, wpatrzona w nagrobek, obejmowała się ramionami. Dopiero na dźwięk znajomego głosu Monique odwróciła głowę i zerknęła na syna, uśmiechnąwszy się lekko.
— Hej, Jerome — odpowiedziała i opuściła ręce, by zaraz przytulić się do boku pierworodnego i otoczyć ręką jego przedramię.
— Dawno cię tu nie widziałem — mruknął po kilku minutach milczenia i nachylił się, aby pocałować czubek jej głowy.
— To zawsze było wasze miejsce — parsknęła, by zaraz odetchnąć głęboko. — Biegaliście tu całą hołotą, jak tylko pokazałeś reszcie ścieżkę. Nie chciałam wam przeszkadzać — powiedziała cicho i miękko, zaczepnie naparłszy na dorosłego już syna całym ciężarem ciała. Zaraz jednak spoważniała i znieruchomiała, a jej błękitne oczy zaszły mgłą wspomnień. Wtedy, po śmierci Nahuela, nie przybiegł do niej; nie rzucił jej do stóp tej śmierci, jakby potrafił udźwignąć ją sam. Wzięła go w ramiona dopiero kilka długich tygodni później, kiedy znalazła go na cmentarzu, choć płakał wtedy dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy miał dziewięć lat.
— Idziemy do domu? — spytał, wyrywając ją z zamyślenia. — Tata powinien niedługo wrócić.
— A nie chcesz zostać?
— Nie — odpowiedział od razu. — Nie teraz. Przyjdę jeszcze, nim wrócę do Jen.
— Jesteś pewien?
— Tak, mamo.
Odchodzili już, kiedy zatrzymał się w pół kroku i zawrócił, sięgając do kieszeni.
— Prawie bym zapomniał — rzucił do Monique i zerknąwszy na nią, ułożył na kamieniu nagrobka białą muszlę.
Czasami człowiek musi, bo inaczej się udusi. Ja dusiłam się wczoraj, a teraz mogę w spokoju odetchnąć. Niezastąpionej El po raz kolejny dziękuję za sprawdzenie tekstu i pomoc w stoczeniu walki z imiesłowami ♥ Obiecuję nie używac ich tak wiele! ^^ Tytuł oraz cytat: Welshly Arms — Who We Are.

14 komentarzy

  1. Nie zdążyłam przeczytać wersji roboczej, ale za to teraz, do drugiej kawy miałam przyjemną lekturę. Notka piękna, niezbyt długa, ale znowu przybliża nam postać Jerome'a. Dobry był z niego chłopiec i wyrósł z niego dobry facet, który zrozumiał własne błędy. A przynajmniej takie wrażenie odnosimy. Fajnie, że jest taki uczuciowy!

    Pisz więcej, częściej, no i dłużej, bo ten tekst zdecydowanie zbyt szybko się skończył! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ♥ Mam tylko nadzieję, że nie wychodzi mi przez to z niego miękka klucha? ^^ Żeby tylko czas pozwalał na to częstsze pisanie, to może i częściej coś by się na blogu pojawiało... Ale często nie tylko o czas chodzi, mi na notkę musi się po prostu "uzbierać", tak jak to było teraz ^^

      Usuń
  2. Minku, nie ma za co! I muszę częściej marudzić o opowiadaniach, to będziesz więcej pisać ku naszej przyjemności :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, Twoje marudzenie zdecydowanie narobiło mi ochoty na napisanie tego posta! Dobrze, że z przyjemnością się czytało ♥ Ponieważ inaczej sama siebie skazałabyś na tortury ^^

      Usuń
    2. To ja chcę więcej takich tortur!

      Usuń
  3. Wiesz, że lubię czytać Twoje tekst, prawda? Jakbyś jednak nie wiedziała to ja tylko powiem: lubię czytać Twoje teksty. Notka bardzo ładnie napisana, czytało się niesamowicie szybciutko i w sumie to przykre, bo ja chętnie przeczytałabym więcej, dużo więcej! Nawet nie wiem, jak dokładnie ubrać w słowa swoje myśli. Wiesz... Taka niby lekka notka, ale jednocześnie pokazuje nam co i jak między innymi kształtowało Żeromka. Dobrze, że wyrósł na tak super faceta, jakiego obecnie znamy :D Pisz więcej i dłużej! Bo ja mogę godzinami czytać to co piszesz <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, ale możesz mi o tym przypominać do woli, zawsze byłam łasa na komplementy ♥ xD Cieszę się, że zamysł notki został odebrany tak, jak powinien :) Zauważyłam, że ostatnio nie przepadam za rozwleczonymi opisami emocji (jeśli chodzi o notki) tylko wolę symbole i martwiłam się tym, żeby nie były one czytelne wyłącznie dla mnie ^^
      Kusicie do tego częstszego i dłuższego pisania, ale to wcale nie jest takie proste! ^^

      Usuń
  4. Jak już kiedyś wspominałam, uwielbiam Twój styl. Kiedy piszesz, pamiętasz o pewnych drobnych szczegółach, jak na przykład opisanie zakurzonych policzków Jeroma czy chlapania wody, gdy chłopiec przez nią przebiegł. To wszystko sprawia, że czytelnik potrafi przetransportować się do tamtego miejsca, do słonecznego Barbadosu.

    Poza tym podoba mi się, jak połączyłaś te trzy różne odcinki czasu, które pokazują, jak zmienił się sam Jerome i sposób, w jaki rozumie śmimerć, a jak jego otoczenie w pewien sposób zostało to samo.

    Pisz dla nas częściej ,bo to się naprawdę świetnie czyta <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję ♥ To moja słabość, spinanie tekstu takimi jakby "klamrami", na co zwróciłaś uwagę i bardzo się cieszę, że zostało to zauważone, bo nie jest to przypadkowe i bezcelowe :) Lubię w ten sposób bawić się treścią, ale też coś przekazać :)
      Kiedy uzbiera mi się na kolejna notkę, na pewno coś stworzę, ale nie mogę zagwarantować, kiedy to nastąpi ^^

      Usuń
  5. O mamunciu! Jak pięknie napisana notka, tak plastycznie przedstawiona historia. Z pozoru błaha, a niosąca lekcje na całe życie :) Młody Jerome to musiał być wulkan energii, ktora musiał ulokować gdzieś indziej niż w rzutach kamieniami! Naprawdę dobrze się czytało - z resztą jak zawsze! Mam oczywiście nadzieję,że niedługo znów nas uraczysz jakąś historia z życia Marshalla :3 Ja czekam z niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ♥ Spodobało mi się opisywanie młodego Jeromka, może warto byłoby przedstawić jeszcze trochę historii z jego młodości? ^^ Miło było wyobrażać go sobie jako małego chłopca ^^
      Jak tak czytam te Wasze prośby o więcej opowiadań, to usilnie się zastanawiam, o czym mogłyby być... Może za jakiś czas na coś mnie natchnie, któż to wie ^^ Tej powyższej notki sama się nie spodziewałam, przyszła do mnie nagle, jakby ktoś uderzył mnie czymś ciężkim w łeb ^^

      Usuń
  6. Hej! Nie znam za bardzo postaci Jerome, nie miałam okazji z nim grać, ale z ciekawości zapoznałam się z notką i muszę przyznać, że nie żałuję ani jednej minuty tej lektury. Jak już wielu przede mną wspomniało, bardzo plastycznie opisujesz przestrzeń, ale i same wydarzenia. Czuć było dynamizm przy biegu Jerome, smutek przy scenie płaczu i odrobinę melancholii gdzieś pomiędzy tym wszystkim. Podobała mi się też struktura tekstu, różne ujęcia na z pozoru tę samą scenę. Przyznam, że pierwszy akapit czytałam z nutą sceptycyzmu, zastanawiając się co ciekawego można przedstawić na plaży przy rzucaniu kamykami. Na szczęście, im dalej się szło w tekst, tym stawało się bardziej jasne to, jak wiele można zawrzeć w tej właśnie scenie. Dlatego, kończąc swój wywód: przyjemnie się czytało. Będę sięgać po więcej w przyszłości, a jak znajdę czas to pewnie cofnę się też do poprzednich retrospekcji, bo ciekawa jestem, jakie jeszcze sceny mogą mnie zaskoczyć swoją normalnością i wyrazistością jednocześnie.

    Virgil Svane

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, bardzo mi miło ♥ I cieszę się, że udało mi się pozytywnie Cię zaskoczyć :) Lubię za pomocą prostych i niepozornych na pierwszy rzut oka elementów przekazać coś głębszego, więc cieszę się, że zostało to zauważone :) A skoro masz chęć na przeczytani także pozostałych opowiadań, to mogę je tylko polecić ^^

      Usuń
  7. W końcu udało mi się przeczytać to cudo! Muszę szczerze przyznać, że twoje pióro jest takie przyjemne, takie leciutkie! Zazdroszczę i podziwiam ♥ Muszę znaleźć więcej czasu i zrobić zapas herbatek, by nadrobić zaległości w postaci poprzednich notek! Naprawdę czytało to się jak dobrą książkę, te opisy, tak zwykłe, proste, ale chciało się więcej i więcej. Nawet nie zauważyłam, kiedy notka się skończyła, aż smutno ;c Za krótka!

    OdpowiedzUsuń