Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] You got me where you want me on this twisted ride


Jerome Marshall
28 lat urodzony 14 kwietnia 1991 roku w Rockfield, na Barbadosie  w Nowym Jorku od miesiąca - posiada wizę turystyczną na dwa miesiące  wraz z współlokatorką wynajmuje dwupokojowe mieszkanie na Brooklynie  najstarszy z piątki rodzeństwa  ukulele pod pachą  złota rączka  gdzieś tak 1⁄8 krwi rdzennych mieszkańców Barbadosu  karty postaci: I let me make you happy 🎬
"Baby, I'm still locked on you. Got a lust, got a touch that I can't seem to lose. Baby, I'm still locked on you. Got a curse, yeah it hurts but I can't seem to leave. You got me where you want me on this twisted ride. Bite me on the lips, a false paradise. Baby, I'm still locked on you. Got a curse and it hurts but I can never break through." 🎶
Babcia zawsze powtarzała mu, że powinien w życiu podążać za głosem serca, więc kierowany nagłym, jeszcze niezrozumiałym dla niego impulsem, zapożyczył się u paru kumpli i kupił bilet na samolot do Nowego Jorku. Jakże wielkie było jego zdziwienie, kiedy matka oznajmiła mu, że przed kupieniem biletu powinien raczej zainteresować się uzyskaniem wizy turystycznej, bo inaczej wróci na Barbados szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał. W obliczu uprzykrzającej życie papierologii, z którą nie miał najmniejszej ochoty się borykać, pewnie już dawno by zrezygnował i potargał bilet, jednocześnie zastanawiając się, jak najszybciej oddać pożyczone pieniądze, lecz niezrozumiały impuls okazał się silniejszy. Przebukował więc bilet i wybrał się do urzędu w Bridgetown, gdzie pewna anemiczna, ale niezwykle pomocna urzędniczka cierpliwie wypełniała z nim wszystkie dokumenty. Teraz pozostało mu poczekać, aż na kilku kartkach papieru pojawi się odpowiednia liczba podpisów okraszonych kolorowymi pieczątkami i mógł ruszać w drogę.
Na lotnisku żegnała go cała rodzina. Nawet babcia, która od lat nie ruszała się ze swojego ulubionego, mocno już sfatygowanego fotela, teraz dzielnie ciągnęła za sobą butlę z tlenem, nie chcąc przy tym od nikogo pomocy.
Odrzuciwszy sportową torbę, która z powodzeniem wystarczyła mu do spakowania najpotrzebniejszych rzeczy, wyściskał wszystkich po kolei, a miał kogo ściskać. Początkowo nie potrafił odpędzić się od piątki młodszego rodzeństwa, a kiedy mu się to udało, krótko i po męsku pożegnał się z ojcem, potrząsając jego szorstką w dotyku dłonią, starając się nie zważać na pewien żal widocznych w oczach staruszka. Matka ucałowała go czule w obydwa policzki i posłała pełne wzruszenia spojrzenie, szepcząc coś o tym, że to u nich rodzinne i że doskonale pamięta, jak trzydzieści lat temu sama stanęła przed podobnym dylematem. Babcia wyglądała na dumną i niezwykle zadowoloną z siebie. Musiał przykucnąć, by stanąć z nią twarzą w twarz, a wtedy kobieta wyciągnęła pomarszczoną dłoń i ułożyła ją na jego piersi.
— Niech prowadzi cię dobrze — powiedziała tylko, a następnie odgoniła go niecierpliwym machnięciem ręki, całkiem tak, jakby przeganiała natrętną muchę.
Nie było już więc odwrotu. W pożegnalnym i jakby nieco triumfalnym geście uniósł ukulele wysoko w górę, rzucił im wszystkim ostatnie spojrzenie i oddalił się w kierunku, który podpowiadało mu serce. Kilka godzin później stanął na nowojorski lotnisku, z pewnym skonsternowaniem i zdziwieniem zauważając, że krótkie spodenki i polarowa bluza mogły okazać się niewystarczające na tę pogodę. A esencja jego garderoby skoncentrowana w sportowej torbie przewieszonej przez ramię wcale nie prezentowała się lepiej.
Mimo tego dziarskim krokiem skierował się w stronę postoju żółtych taksówek, jeszcze nie wiedząc, że były one znacznie droższe od tych zwyczajnych tylko ze względu na rodzaj specjalnej licencji i wyciągnąwszy z kieszeni spodenek nieco pomięta kopertę, już w samochodzie rozprostował ją na udzie i podał kierowcy adres. Był to ostatni trop, jaki posiadał i miał nadzieję, że dane zapisane na odwrocie koperty były aktualne, inaczej bowiem pozostawało mu tylko podążanie za głosem serca.
Kod stworzony przez Disney

odautorsko

200 komentarzy

  1. Co ona mogła powiedzieć o obecnym życiu? Chyba najlepiej będzie po prostu stwierdzić, że nie wiedziała, iż w taki sposób przyjdzie dziewczynie żyć kiedykolwiek. Czy wydawało się to śmieszne? Być może dla kogoś innego. Ale dla panny Woolf dbanie o własne dobro, mogło się jedynie równać z abstrakcją, albo bardzo oddaloną przyszłością, która jeszcze długo miała nie nastać. Była uparta, zawzięta, mocno skupiona na obranym wcześniej celu. Trochę jak zdobywca, który nawet przelewając krew nie cofnie się przed niczym, skoro coś było w zasięgu ręki… A potem znikało. Ale przecież nie można było się poddawać, prawda? Ona nie mogła. Za długo w tym siedziała, żeby dać sobie spokój i tak po prostu odpuścić. Nie pamiętała innej rzeczywistości, niż ta, którą sobie zaserwowała na parę lat, ciągle pozostając w biegu. A teraz? Nagle się zatrzymała, rozejrzała dookoła i ze zdziwieniem przyznała, że istnieje inne wyjście. Że nie trzeba żył sobie wypruwać, aby przetrwać kolejny dzień. Nawet najbardziej inteligentny i wytrzymały system ma swoje granice, a co dopiero taka blondynka? Wydawałoby się, że limit dwudziestoparolatki już dawno się wyczerpał, a ona skądś wygrzebywała siłę do dalszej ucieczki. Czy to już przypominało szaleństwo? Kto wie… Ona jednak czuła to popychające ją uczucie, obezwładniające i nakazujące trwać w tym, co sobie założyła. Dlatego tak bała się tego, co zaczynało wiązać ją z Marshallem. I jeśli miało to być jeszcze mocniejsze, niż wszystko do tej pory, to ów potęga była w stanie Jen zniszczyć. Oczywiście, tylko wtedy, gdyby się okazało, że zostanie sama, ponieważ przeznaczenie znów spłata im psikusa, tak zwyczajnie rozdzielając. I nie tylko na dany okres, lecz całkowicie i bez możliwości powrotu. Właśnie to powodowało w pannie Woolf nagłe fale przerażenia, wprawiające ciało w bolesne odrętwienie.
    Jednak w tym momencie o tym zapomniała, skupiając się tylko i wyłącznie na chwili obecnej.
    Z ulgą już na schodach zauważyła pustki przy barze, dzięki czemu jej uśmiech nieznacznie się poszerzył. Na szaleństwo jeszcze będą mieli przecież czas, a przed tym warto było odpowiednio się nawodnić…
    Zajęła jedno z wolnych miejsc, odrzuciła włosy do tyłu i oparła się łokciami o krańce blatu, zakładając nogę na nogę. Uniosła jedną brew zastanawiając się przez chwilę, a potem kiwając głową w akcie zgody. Noc była jeszcze młoda, a Jen chciała wykorzystać wakacje do maksimum. Poza tym ciekawość powoli zaczęła w dziewczynie rosnąć, co też miało się wydarzyć w dalszej części wieczoru.
    W oczach blondynki pojawił się ostry błysk, a ona nieco się wyprostowała, odpowiadając mu hipnotyzującym spojrzeniem. W zasadzie nie pamiętała, czy będąc na Barbadosie miała okazję pić przy nim cięższe trunki. Zazwyczaj raczej wybierała delikatniejsze drinki, ale to głównie przez to, że zdążyła przez kilka ładnych godzin napatrzeć się na pijanych klientów, sama więc nie miała ochoty doprowadzić się do podobnego stanu. Lecz teraz to ona miała się bawić i korzystać z życia, więc większe ograniczenia mogły pójść sobie w kąt. I może go to zaskoczy, ale dwudziestoparolatka wcale nie miała takiej słabej głowy - podczas tych wszystkich podróży wiele razy była wystawiana na próbę, zwłaszcza przez rdzennych mieszkańców miejsc, gdzie akurat przebywała. Nierzadko się więc zdarzało, że musiała siedzieć i pić przez całą noc, przez to tylko, żeby nie urazić swoich gospodarzy. W ten sposób nabrała wprawy, dzięki której kilka shotów było tylko lekkim liźnięciem po twardej i stabilnej świadomości. Co innego, gdyby mówić o jako takim wpływie samego Jerome’a… Oj tak, tu już nawet najmocniejszy spirytus byłby bez szans na wygraną.
    Kiedy barman postawił przed nimi zamówienie, Jen zagarnęła swoją część, biorąc oba kieliszki w dłonie.
    - Wypadałoby wznieść jakiś toast. To taka moja mała tradycja - mrugnęła do bruneta, uśmiechając się kącikami. - Co powiesz na to, żeby świętować…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu to, co jest teraz? Żeby ta chwila trwała…? Najlepiej cały rok…
      Albo i dłużej, ale tego już nie dopowiedziała.
      Wciąż ta cholerna bariera.
      Wysunęła dłoń w jego stronę, chrząknęła i westchnęła krótko, lecz ciężko, zapierając się w sobie.
      - Za nas - odparła, może nieco, tak tylko delikatnie zestresowana - bo jednak to wszystko wciąż Jen dziwnie “przytłaczało” - po czym stuknęła się z nim i wypiła szybko obie porcje, oblizując wargi i wypuszczając powietrze spomiędzy ust ze świstem. Otworzyła szerzej oczy, zachichotała, spojrzała na Marshalla takim wzrokiem, jakby zaraz chciała coś przeskrobać, następnie machając do barmana.
      - To ja poproszę jeszcze raz! - zawołała z entuzjazmem. Rozsiadła się wygodniej, poczekała, aż mężczyzna poda dolewkę, zaraz powtarzając wszystkie ruchy.
      - Zobaczysz, jeszcze mnie nie znasz, mój drogi - słowa te tym razem skierowała do Jerome’a, wręcz z diabolicznym wyrazem twarzy.
      Zeskoczyła ze stołka, potem zaczęła się ruszać lekko w rytm muzyki, łapiąc go za dłoń.
      - A teraz chodź i zrób ze mnie królową parkietu - zaśmiała się głośno, wyciągając go na środek parkietu. W tym momencie z głośników leciało Loona - “Bailando”, idealnie wpisujące się w humor blondynki.

      Jen Woolf

      Usuń
  2. Ciągle się śmiała, nie pamiętając, kiedy ostatnio miała aż tak dobry humor. Pewnie to przez wpływ Jerome’a, ale procenty również nieco zaczęły działać, przemieniając blondynkę niemal w kobietę gumę, dzięki czemu jej ruchy były nader płynne i swobodne. Po prostu szalała, skakała i podśpiewywała, nie zwracając uwagi na tłum, który po pewnym czasie zaczął im się przyglądać. Dostała otrzeźwienia dopiero, kiedy poczuła na sobie płynącą pianę, przez co w pierwszym odruchu zamarła, moment później jeszcze bardziej obtaczając się w niej, przypominając bałwana z “Krainy lodu”.
    Uśmiechała się szeroko, próbując ściągnąć trochę tego specyfiku z twarzy, ostatecznie podchodząc bliżej bruneta i podskakując w miejscu, jakby to miało jakkolwiek pomóc. Zaśmiała się jeszcze głośniej, gdy uczynił na jej głowie “fryzurę”, spoglądając w górę… I niespodziewanie atakując mężczyznę z lewej ręki pianą, którą roztarła na jego twarzy. Potem złapała go za dłoń i zaciągnęła na koniec parkietu, przeciskając się przez ludzi i idąc w stronę cichego zakątka.
    - Przecież jesteśmy w wannie… - zauważyła, brodą wskazując na środek parkietu wypełniony płynną bielą. Przetarła twarz dłońmi i jako tako ogarnęła włosy, w duchu sobie samej dziękując, że postanowiła nie nakładać zbyt dużo makijażu, a jedynie tusz wodoodporny. Czuła jednak, że i on zaczyna się rozpuszczać, więc stwierdziła, że najwyższa pora udać się do łazienki. - Zaraz wracam - odparła, nachylając się do jego ucha i muskając policzek Jerome’a.
    Puściła mu jeszcze oko i nieco chwiejnym krokiem skierowała się do toalety, uważając, by się nie poślizgnąć. Wszędzie bowiem znajdowała się woda, dlatego też Jen musiała starannie przeskakiwać nas kałużami, bo choć koturny, które miała na sobie, wydawały się stabilne, to wolała nie wywinąć niespodziewanego orła.
    Docierając do miejsca docelowego, dopadła do klamki i schowała się w pomieszczeniu, od razu kierując się do lustra. Tak, jak myślała - makijaż zaczął nieco spływać, więc poprawiła go nieco i już po chwili była gotowa do dalszej zabawy. Uśmiechnięta i rozentuzjazmowana wyszła więc z łazienki, z powrotem sunąc w stronę parkietu. Wtedy jednak wyrósł nagle przed nią nieznajomy mężczyzna, torując dziewczynie drogę. Panna Woolf próbowała go wyminąć, lecz jegomość ten uniemożliwiał to dziewczynie skutecznie. Wreszcie zmarszczyła brwi i uniosła głowę, spoglądając na szatyna podejrzliwie.
    - Przepraszam - mruknęła stanowczo, ostatni raz próbując się przecisnąć między nim, a ścianą. Wtedy ten złapał blondynkę za rękę i pociągnął w głąb zaciemnionej strefy, gdzie znajdowała się tylko kanapa i jakiś kwiatek. Jen ostro się wnerwiła - żeby nie powiedzieć brzydko - w końcu sprzedała mu kilka ciosów w newralgiczne miejsca, po czym jak najszybciej stamtąd wybiegła, odnajdując w tłumie Marshalla. Trochę zdyszana złapała go mocno za rękę, wbijając w niego rozedrgane spojrzenie.
    Musiała umieć się bronić. W końcu przebywając tyle czasu w drodze, w dodatku w samotności, wiele razy narażona była na niezbyt miłe incydenty. Nieroztropne byłoby być ciągle bezradną i tylko czekać na ratunek innych. Musiała działać i tak też teraz zrobiła.
    - Już jestem - mruknęła uśmiechając się słabo, wciąż będąc podenerwowaną. Kątem oka zerknęła na nieznajomego faceta, który jeszcze przed chwilą próbował jej pokazać, jaki to jest bardzo silny i nieprzyjmujący odmowy. Usta rozciągnęły się nieco szerzej, kiedy ów pan przytrzymywał się ściany, starając się wyjść z klubu, trochę się przy tym garbiąc.
    Odwróciła się ponownie do Jerome’a, podchodząc bliżej i obejmując go rękami w pasie.
    - To co? Na co masz teraz ochotę? Idziemy się dalej bawić, czy… - zrobiła usta w dzióbek i przewróciła oczami, śmiejąc się za chwilę cicho. - Spełnię twoje każde życzenie - oznajmiła nagle, unosząc jedną brew i wpatrując się w niego znacząco. - Będę przez chwilę twoim dżinem i spełnię trzy życzenia. No więc…?

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  3. Totalnie wykończona nawet nie pamiętała dobrze, jak dotarła do łóżka. Obolałe mięśnie w końcu obudziły ją znacznie później, niż się dziewczynie wydawało, ale czy było się czemu dziwić? Miała małą przerwę od takiego gimnastykowania się, więc zdecydowanie potrzebowała odpoczynku. Nie było to jednak dziewczynie dane, ponieważ później zaczęli przemierzać lotem błyskawicy ulice Bangkoku, chcąc jeszcze trochę pozwiedzać. W końcu nie przyjechali tutaj tylko gnić w łóżku, prawda?
    Czując ogromne zmęczenie po tych dwóch dniach, nie marzyła o niczym innym, jak o tym, żeby po prostu spać. Lecz wizja zobaczenia słoni z bliska zaczęła napędzać dziewczynę taką energią, że kiedy nadeszła odpowiednia pora, była już po śniadaniu i spakowana, w pełni gotowa do drogi.
    Podczas podróży trochę gawędziła z Derekiem, a trochę też przysypiała - mimo wszystko - dając sobie małe przerwy na regenerację. Ale w miarę zbliżania się do celu, panna Woolf niemal skakała na siedzeniu, mocno podekscytowana nadchodzącą chwilą.
    Gdy zajechali pod bramę azylu, prawie natychmiast wysiadła z auta, dobiegając do wielkiej bramy. Westchnęła głośno i aż otworzyła szerzej oczy, wypatrując z daleka tych pięknych zwierząt.
    - Dzień dobry! - rozległ się głos starszej kobiety, która całkiem dobrze mówiła po angielsku. - Witamy w naszym azylu! Przyjechaliście dosyć wcześnie - stwierdziła spoglądając na zegarek.
    - Spieszyło nam się - poinformowała krótko, spoglądając na rozespanego Jerome’a i ledwo przytomnego kierowcę. - Przebyliśmy dosyć długą drogę i…
    - A to wy tak na szybko! Na Allaha! - zawołała, unosząc obie ręce ku górze. - Chyba nie zamierzacie od razu wracać? Trochę wam tu zejdzie - mruknęła, otwierając wreszcie im wrota do niesamowitej krainy. - Wchodźcie, wchodźcie, zapraszam - dodała, uśmiechając się szeroko i gestem dłoni wskazując na budynek znajdujący się w ośrodku.
    Blondynka zapiszczała cicho, złapała bruneta za rękę i pociągnęła do przodu, spoglądając jeszcze na Dereka.
    - Chcesz iść z nami? Będą świetne atrakcje!
    - Dziękuję, byłem tu już kiedyś. A teraz może się prześpię… - odparł kierowca, przecierając oczy. Nie umknęło to uwadze właścicielki azylu, która zaraz podeszła do niego i powiedziała, że mają specjalny hotelik dla gości, tuż obok, gdzie będzie mógł zaprowadzić auto i odpocząć.
    - Zaraz przyjdzie mój mąż i wszystko wam pokaże. A ja zaprowadzę Pana do hotelu - dodała, oddalając się z nim we wspomnianą stronę.
    Nie musieli długo czekać, bo już za chwilę na horyzoncie pojawił się ów mężczyzna. Podszedł do nich i się przywitał, również rozciągając szeroko usta.
    - Macie dzisiaj wyjątkowe szczęście, cały rezerwat jest dla was. Wczoraj mieliśmy wycieczkowy szturm - zauważył, aż przewracając oczami. - Słonie mogą być trochę zmęczone, ale na pewno głodne! Pierwszy punkt naszej wycieczki będzie więc właśnie tam. Za mną - machnął do nich dłonią, prowadząc Jen i Jerome’a do całej gromady wygłodniałych stworzeń. Po drodze zaczął opowiadać im historię każdego ze słoni, co wielokrotnie sprawiało, że oczy blondynki zachodziły łzami. Nie rozumiała, jak ktoś mógł tak bestialsko traktować jakiekolwiek zwierzęta. Gdyby mogła, to wszystkim takim osobom wymierzyłaby srogą karę.
    Zatrzymali się przed drewnianą barierką, gdzie kilka słoni leżało i spało, inne pośpiesznie truchtały w ich stronę, dobrze wiedzą, co zaraz się stanie. Właściciel chrząknął, wskazał wielką skrzynię, gdzie kryły się różne smakołyki, po czym złapał parę liści i owoców, wręczając je dwudziestoparolatce.
    - Proszę śmiało podejść i karmić. Tylko trzeba uważać, żeby z ręką nie wciągnęły - zachichotał pod nosem, oczywiście żartując. Wziął drugą porcję, którą dał brunetowi, sam oparł się o barierkę i z rozbawieniem przyglądał się całej akcji.
    Jen była trochę niepewna, dlatego co raz spoglądała na Jerome’a, jakby szukając w nim wsparcia. Jeszcze nigdy nie była tak blisko tych zwierząt i serce aż zabiło mocniej, kiedy mały słonik podszedł do niej, wyciągnął trąbę i powąchał, a potem złapał ją za włosy, ciągnąc do siebie. Panna Woolf chciała krzyknąć, ale głos jakoś dziwnie uwiązł jej w gardle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z przestrachem wbiła wzrok w tą wielką małą istotkę, po chwili czując rozlewające się po duszy ciepło i radość, gdy malec zaczął skubać w jej rękach jedzenie, wciąż trzymając dziewczynę blisko siebie. Oczy blondynki zabłyszczały pełne od iskier, a gdy połowa prowiantu zniknęła, skusiła się na pogłaskanie słonia tuż przy uchu. Delikatnie pogładziła jego skórę, przekonując się, jak wrażliwa była.
      - Niesamowite… - mruknęła pod nosem, w tym samym momencie, kiedy zwierzę spojrzało jej prosto w oczy.

      Jen Woolf

      Usuń
  4. Była porażona wyjątkowością tej chwili, a tak bliskie obcowanie z tymi mądrymi i cudownymi zwierzętami aż niosło ze sobą ten pierwiastek duchowy, który można było znaleźć faktycznie tylko w nielicznych miejscach. Dopiero tutaj, mając dosłownie na wyciągnięcie ręki prawdę, jaka kryła się w oczach słoni, człowiek zaczynał pojmować więcej. Jak wiele jest jeszcze rzeczy, których, być może, nigdy nie będzie nikomu dane doświadczyć? Ile cierpienia potrafi znieść istota coraz bardziej zależna od woli człowieka? Tego niszczącego potwora, który najchętniej zawładnąłby całym światem, w efekcie stwierdzając, że to i tak za mało. Jen nie potrafiła tego zrozumieć. Nie potrafiła krzywdzić, a jeśli już to robiła, to zupełnie nieumyślnie, cierpiąc później i wyrzucając sobie wszystko, co mogła złego spowodować. Dlatego widząc te słonie, serce natychmiast rozerwało się na pół, wylewając na resztę organizmu gorzką maź, oblepiającą wszystko, co tylko spotkała na swojej drodze.
    Westchnęła ciężko i przywitała się z każdą ze słonic, przysłuchując się rozmowie przewodnika i bruneta. Uśmiechnęła się kącikiem ust, dumna z Jerome’a. To było takie dziwne, ale i słodkie uczucie, kiedy naprawdę wiedziała, że nie jest sama, tylko wreszcie ktoś jej towarzyszy, dotrzymując kroku na wyboistej ścieżce życia. Ból nagle ustąpił, a skupienie przeszło na obie samice, swobodnie i powolnie kierujące się w stronę rzeki.
    Kiedy dotarli na miejsce, przed oczami panny Woolf ukazał się widok tak kojący, że nawet gdyby właśnie kometa spadła gdzieś za ich plecami, ona wciąż wpatrywałaby się w przepiękny krajobraz.
    Woda błyszczała, odbijając od swojej tafli promienie słońca, padające również na połacie trawy obok. Wszystkie kolory wydawały się teraz tak soczyste, jakby najznakomitszy malarz prysnął farbą ze swojego pędzla, przy okazji tworząc wielkie arcydzieło. Plusk wody przerywał ciszę, tak samo jak charakterystyczny dźwięk wydawany przez słonie, które z dziką radością wpakowały się prosto do źródła, przy okazji chlapiąc trąbą, nogami oraz ogonem całą ludzką trójkę.
    Jen aż prychnęła, mimowolnie zakrywając się przed tym atakiem, lecz na niewiele się to zdało. Znów była mokra, prawie tak, jak przy zetknięciu z pianą.
    - No! Trochę dziewczyny narozrabiały, ale one tak lubią - zauważył, tym razem sięgając po dwie wielkie plastikowe miski. - Nabierajcie w nie wody, a potem wyrzucajcie ją tak, żeby trafiła na grzbiety słoni. O tak - wręczył im naczynia, po czym sam wziął kolejną miednicę i krok po kroku pokazał, jak wszystko ma wyglądać. Nie było w tym nic trudnego, więc już po chwili blondynka zrobiła dokładnie to samo, co przewodnik, podchodząc do jednej ze słonic i traktując ją tak, jak ona to zrobiła z Jen przed chwilą. Kanjana, czując na skórze nagłe chluśnięcia, aż “zaśmiała się”, po czym całym tyłem usiadła na mulistym dnie, czekając na kolejne dawki osobliwego prysznica. Dwudziestoparolatka wtedy zaśmiała się głośno, az nie mogąc przez moment się ruszyć. Słonica widocznie zaś była typem niecierpliwym, bo szybko zareagowała, owijając trąbę wokół talii panny Woolf, a potem z całej siły cisnęła nią w wodę. Tego nie spodziewał się nawet właściciel azylu, dlatego też czym prędzej podbiegł do blondynki i wyciągnął ją, stawiając do pionu. Ta krztusiła się, nie mogąc nabrać powietrza, ale wreszcie wzięła głębszy wdech i spojrzała na samicę, opierając ręce na bokach.
    - Niegrzeczna Kanjana - mruknęła, kręcąc głową. Mimo wszystko nawet to nie powstrzymało jej kontynuowaniem kąpieli, choć przewodnik posłał słonicy karcący wzrok. Może dlatego trochę się uspokoiła, tym razem cierpliwie czekając na ręczne spa.
    Jen podeszła do niej i pogłaskała po szyi, wracając do przerwanej czynności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Okej, zostawię was na chwilę, bo widzę, że woła mnie żona. Już powinny być grzeczne - stwierdził, odwracając się w stronę hotelu, który można było dostrzec zza liści wielkich drzew. - Zaraz wracam - dodał, moment później znikając pośród gęstej zieleni.
      Jen westchnęła, z małym zmęczeniem opadając na brzeg rzeki. Oparła się dłońmi o piach zmieszany z trawą, z błogim uśmiechem spoglądając na dwie taplające się słonice, które teraz wzajemnie serwowały sobie fontannę prosto z trąby. Zamyśliła się, wracając do rzeczywistości dopiero wtedy, gdy Jerome pojawił się tuż obok.
      - To zadziwiające, ile każdy z nas potrafi znieść… - mruknęła, nieco mrużąc oczy. - Że można tyle przejść, a wciąż wierzyć… Dawać szansę i nie bać się. Po prostu być szczęśliwym - szepnęła, ponownie skupiając się na słoniach. W pewnym sensie ów słowa odnosiła również do własnej egzystencji.
      Czy faktycznie było możliwe, aby była w pełni szczęśliwa?
      - Jak to zrobiły, że tak po prostu zaufały… Oddały swój los w czyjeś ręce, nie bojąc się, co je może spotkać… Po tym wszystkim - westchnęła, przyciągając do siebie nogi i obejmując je ramionami. - Nie wiedząc, czy znów nie zostaną zranione, zniszczone i porzucone… - ciągnęła, jak zahipnotyzowana nie mogąc oderwać wzroku od tych dwóch istot. - Jak potrafiły aż tak dać szansę… Oddać się w pełni… Żeby móc tak po prostu koch...- urwała, szepcząc bardziej do siebie. W tym momencie coś do dziewczyny dotarło, szturmem zdobywając jej umysł, serce, a całe ciało zawiązując obezwładniającym bluszczem uczuć, które przedzierało się ostrzami przez wszystkie tkanki, by do samego wnętrza mogło dobiec oczyszczające światło. Wstrzymała oddech, w głowie mocno jej się zakręciło, aż dotknęła dłonią czoła. Wtedy też wrócił właściciel wraz z żoną, przyglądając się dwudziestoparolatce.
      - Dobrze wszystko? - zapytał, pochylając się nad nią. Jen potrząsnęła głową, zamrugała kilka razy, skinęła i uśmiechnęła się łagodnie, wstając na równe nogi.
      - Doskonale. Co dalej? - odparła nagle, próbując utrzymać pozory.
      - Cóż... Wyglądacie, jakby was po wojnie ktoś przeczołgał, ale jeszcze nie czas się przebierać. Idziemy w błoto! - odrzekł, wciąż podejrzliwie patrząc na Jen. To samo robiła kobieta, łapiąc ją pod ramię.
      - W razie czego, możecie przenocować dzisiaj w naszym hotelu. Jest specjalnie przygotowany dla gości - odparła cicho, patrząc na swojego męża i Jerome’a, którego zagarnął do siebie, by snuć dalsze opowieści o mieszkańcach azylu, skupiając się na obecnie biegających dookoła psach i kotach, które żyły ze słoniami i bizonami w wielkiej symbiozie.
      Nagle kobieta przystanęła, mocniej ściskając Jennifer.
      - Słonie wcale tak bardzo nie różnią się od ludzi. To prawda, samce oddalają się od samic w określonym czasie, ale ich bliskość… Sama relacja matki z dzieckiem jest dokładnie taka sama. A kiedy tak wszystkie towarzyszą sobie przez resztę życia, nie ma nic piękniejszego od widoku wspólnie splecionych trąb - mrugnęła do niej znacząco. - Trzeba po prostu zaufać i nie bać się. Pomimo tego, że zwierzęta te mają pamięć doskonałą i nawet po wielu latach potrafią rozpoznać daną osobę, przełamują się i dają nam się sobą opiekować. Dlatego tak bardzo je kochamy… Bo naprawdę trzeba umieć znaleźć w sobie to coś, by stać się w pełni szczęśliwym i potrafić też kochać innych - dodała, poklepała ją po ramieniu i wróciła do pozostawionych samic, odprowadzając je na właściwe miejsce. Panna Woolf zaś stała jak kamień, z trudem trawiąc w sobie jej słowa. Oddychała ciężej, a serce biło szybciej, powodując urywany oddech. Zmarszczyła brwi i zacisnęła wargi, walcząc z sobą samą. Patrzyła na oddalających się mężczyzn, potem odwróciła się w stronę słoni, ostatecznie biorąc głęboki wdech, przywołując się do porządku i dobiegając do Jerome’a, żeby znów złapać go mocno za rękę.

      Usuń
    2. Tym razem jednak było w tym coś zupełnie innego, jakby paląca potrzeba bliskości nagle się ujawniła, popychając blondynkę do danych czynów.
      Przysłuchiwała się temu, co mówił przewodnik, ale cała jej uwaga była teraz skupiona na brunecie oraz kotłujących się w głowie pytaniach, na które znała już odpowiedź, jednak dalej nie mogła przecisnąć ich przez gardło.
      Ale jej wzrok wyrażał znacznie więcej, a iskry czające się nieśmiało w źrenicach tylko podkreślały to, jaka burza właśnie toczyła się w duszy panny Woolf.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  5. Pobyt tutaj faktycznie mocno wpływał na Jen. Uświadamiał najgłębszą prawdę, skrywaną głęboko w jej sercu, która musiała stoczyć wielką bitwę z rozumem. Od momentu, kiedy wstała nad rzeką, niepewność kłębiła się w krańcach umysłu, uderzając ją niematerialnym biczem, co wywoływało już fizyczny ból. Ból, po którym człowiek często nie był w stanie się podnieść, bez sił opadając na dno egzystencji, przytłoczony strachem przed tym, co było nieznane. I choć istniały argumenty na to, że cała ta droga wcale nie musiała zakończyć się źle, Jen kruszała jak lód, pod wpływem bardziej gorącego oddechu. Nogi jej miękły, a dłonie opadały bezwiednie, gdy pulsowanie w głowie coraz silniej dawało o sobie znać. I choć szła tuż obok mężczyzny, psychicznie zapadała się, szarpana nieodgadnionym wiatrem, tratującym wszystko, co tylko spotkał na swojej drodze. Próbowała się uspokoić i całkiem nieźle udawała, że tak faktycznie jest, ale w środku powoli zamieniała się w drżącą osikę, napędzaną głodnym i bezlitosnym uczuciem. Gardło coraz bardziej zawiązywało się w supeł, a oddech zaledwie delikatną strużką ulatywał spomiędzy ust, zabierając dziewczynie dech. Myślała, że zaraz zemdleje, dlatego też jedną dłonią przytwierdziła się do barierki, skupiając się tylko i wyłącznie na słoniach. W efekcie po krótkiej chwili zauważyła, że może już nieco łatwiej nabrać powietrza w płuca, dzięki czemu ból choć na moment odszedł na bok.
    Przymknęła powieki, następnie powoli je otwierając i uśmiechając się jednym kącikiem.
    - Chciałabym tu już zostać - stwierdziła nagle, uparcie spojrzeniem śledząc jednego słonia. Był on wyjątkowo rozbrykany, a z błota zrobił sobie ślizgawkę. Inne osobniki uciekały przed nim, ostatecznie również lądując z impetem w grząski grunt. - Tu jest tak… Tak inaczej. Bezpiecznie. Czuć wolność - dodała, mimowolnie ściskając dłoń Marshalla. Nagle przeszedł ją dreszcz, kłujące emocje zaczęły powracać z coraz większą siłą, łamiąc blondynkę w środku. - Jerome, ja… - jęknęła, ale nie zdążyła nic więcej dodać, bo nagle pojawiła się żona właściciela, targając ogromny kosz. Panna Woolf rzuciła mu tylko przepraszające spojrzenie i odsunęła się, dobiegając do kobiety, żeby jej pomóc.
    - O, dziękuje, dobra duszo! Dźwigam to codziennie, to już trochę plecy siadają - mruknęła, łapiąc się dłońmi w miejscu kręgosłupa. Uśmiechała się jednak szeroko, zerkając na swoich podopiecznych. - Ale dla nich warto. Człowiek myśli, że nie da rady, a tu bęc - przekracza się nawet własne granice. Czasem naprawdę warto - dodała, wyciągając z kosza kolejne owoce. - Bardzo lubią sobie podgryźć w trakcie zabawy co nieco. Masz - podała blondynce wielkiego arbuza, pod którego ciężarem aż się ugięła. Potulnie jednak zaniosła go blisko barierki, wzdychając ciężko. Tego typu praca była doskonałym czynnikiem odwracającym uwagę od niechcianych myśli, dlatego nie miała zamiaru protestować.
    Odczekała chwilę, żeby słonie podeszły, a potem podała im ów owoc, prawie tracąc przy tym palce. Znów się zadziwiła, z jaką szybkością wchłaniały pokarm. Wtedy też powróciły do niej słowa, które usłyszała przed chwilą, dopiero teraz uświadamiając sobie ich sens. Lodowaty strumień rozprowadził się od jej głowy do kręgosłupa, zwłaszcza wtedy, gdy spojrzała na Jerome’a. Serce aż jakby zatrzymało się, sekundę później wypluwając z siebie wrzącą krew, przedzierającą się przez żyły z szybkością światła. Blondynce z tego wszystkiego zrobiło się niedobrze, a ucisk w brzuchu był na tyle silny, że niemal straciła przytomność.
    Osunęła się na trawę, oddychając ciężko. Kobieta od razu do niej podbiegła, przytrzymując dziewczynie głowę.
    - No, chyba trochę za dużo słońca i w dodatku pusty żołądek! Musicie odpocząć. Słonie niech się bawią, a ja zabieram was teraz na wspomniany obiad. Młodzieńcze, zajmij się nią - poleciła i wstała, upewniając się, że to nic poważniejszego. - Poczekaj, aż trochę się ocuci i przyjdźcie do hotelu. Zaraz wszystko będzie gotowe - rzuciła na odchodne, zostawiając ich samych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jen świat nagle zawirował przed oczami, ale tak, jak szybko to uczucie przyszło, tak też odeszło. Spróbowała wstać, lecz nagle wszystkie siły z niej odpłynęły. Czuła się jak pozostawione w dżungli dziecko, które nie wie, jak ma trafić z powrotem do domu. A w dodatku droga do niego miała być wyboista i pełna niebezpieczeństw, przy których można było wręcz pożegnać się z życiem.
      Oparła się na nim, kiedy był już blisko, czując małą ulgę, którą przynosił jego dotyk.
      - Intensywnie… Wszystko jest takie intensywne - mruknęła trochę bez sensu, rozmazany wzrok układając w żarzącym punkcie, jakim było słońce, potem przeniosła je na słonie, ostatecznie zerkając na bruneta. - Chciałbyś czasem uciec? - zapytała nagle, nieco się poprawiając. Powoli odzyskiwała siłę, więc ułożyła się bardziej w pozycji półsiedzącej, pocierając policzek dłonią. - Przepraszam - szepnęła, a w jej oczach pojawiła się przerażająca głębia, sięgająca aż do czeluści spustoszonego umysłu blondynki.

      Jen Woolf

      Usuń
  6. - Jerome, nie musisz… - mruknęła tylko, kiedy znalazła się już w powietrzu. Zrezygnowana dała mu się prowadzić, choć wiedziała, że nic jej nie jest. Nic, przez co musiałby być wzywany lekarz… Bo takiego od problemów duchowych raczej tutaj nie było.
    Usiadła potulnie na krześle i westchnęła ciężko, dłońmi zapierając się o siedzenie.
    - Nic mi nie jest - mruknęła, wpatrując się w niego twardo. Zmarszczyła brwi i przeniosła spojrzenie na kobietę, która na moment zniknęła z pomieszczenia. Wróciła ze szklanką wody w ręce, która parowała.
    - Dodałam trochę ziół na wzmocnienie. Proszę, wypij - mruknęła, podając naczynie dziewczynie. Ta wypiła ciecz powoli, co trochę dmuchając w nią, żeby ostygła. - Zaraz przyjdzie Daniel, ale uwierz mi,, mój drogi, że tu nie ma co naprawiać - dodała, patrząc na niego spod ukosa, biorąc w dłoń ścierkę i kończąc obiad. Postawiła wysoki garnek na drewnianym stole, potem rozłożyła na nim talerze i sztućce, mieszając zupę długą łyżką. Wtedy też do kuchni wszedł lekarz, choć bardziej przypominał przywódcę stada małp, które właśnie go zaatakowały.
    - Nasze bizony dzisiaj są jakieś wściekłe. Chyba idzie burza - zauważył, stawiając lekarską torbę na komodzie i tylko skacząc wzrokiem po zgromadzonych. Był to młody mężczyzna, może tuż przed trzydziestką, dobrze zbudowany i pewny siebie.
    Otarł pot z czoła, następnie podszedł do Jen i kucnął przed nią.
    - Jestem Daniel, tutejszy weterynarz - w tym momencie panna Woolf spojrzała na Jerome’a, o mało co nie wybuchając ze śmiechu. Pogłaskała go po policzku, by nie zdążył w żaden sposób zaatakować mężczyzny, potem spojrzała na Daniela i uśmiechnęła się szeroko. - Ale spokojnie, zajmuję się też ludźmi. No więc, co ci się stało?
    - Nic… Po prostu trochę mi się zakręciło w głowie…
    - To z głodu i słońca! - wtrąciła kobieta, mieszając pozostały pokarm w garnkach. - Dziewczyna taka licha z budowy, to czemu się dziwić. Jeszcze jedna słonica zaserwowała jej wodny szok.
    - Ach tak… Kanjana, jak miewam? Czasem brakuje jej rozrywki - zaśmiał się pod nosem, badając pannę Woolf. Zrobił krótką obdukcję, wypytał jeszcze o parę rzeczy i ostatecznie stwierdził, że nic jej nie dolega. - Będziesz żyć. Proszę się nie martwić o dziewczynę - powiedział tym razem do Jerome’a, poklepując go po ramieniu. - Nie takie rzeczy tu się działy - stwierdził wstając. Poszedł umyć ręce, a wtedy też pojawił się właściciel przybytku.
    - Na Allaha! Jedna kotka zwariowała! - krzyknął podenerwowany właściciel. - Chmury ciemne się zbierają, będzie lało… Arka Noego by się przydała - mruknął, opadając z bezsilnością na ławę. Dopiero teraz zauważył w kącie kuchni Jen i Jerome’a, machając do nich, żeby podeszli. - Zawołajcie jeszcze tamtego i chodźcie jeść. Moja żona gotuje naprawdę pysznie - zauważył oblizując wargi.
    Tak, jak nakazał, blondynka wstała, odkładając szklankę na bok. Skierowała się do łazienki nieopodal, odkręcając kran i płukając ręce pod strumieniem ciepłej wody. Nie mogło się obyć bez mydła, a i po jego użyciu nadal ciężko ręce pozostawały przyciemniałe.
    Gdy wrócili do głównego wnętrza, przy stole siedział już kierowca, mocno zaspany. Kobieta nalewała zupę do talerzy, zajmując miejsce przy Dereku.
    - Smacznego! - zawołała, zabierając się za jedzenie. Panna Woolf usiadła tak, żeby mieć obok bruneta, którego obecności naprawdę potrzebowała, choć sprzeczne emocje targały nią przez cały czas.
    Złapała za łyżkę, zanurzyła ją w obiedzie i po chwili stwierdziła, że naprawdę jest dobry.
    - Przepyszny! Z czego to?
    - Z szynszyla - odparł właściciel, przez co zarówno Jen i kierowca prawie się popluli. Nagle rozległ się gromki śmiech. - Żartowałem. To soja - dodał, kręcąc się w miejscu. Uspokoił się dopiero, gdy żona spiorunowała go spojrzeniem.
    A panna Woolf jakoś i tak dziwnie patrzyła na jedzenie…


    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  7. A co miała zrobić? W tym momencie nie widziała innego sposobu na to, żeby dać sobie radę z rozsypującymi się w duszy chwastami, które zaczęły zajmować coraz większą powierzchnię. A te kwiaty, które niedawno dopiero co wzbiły się w niebo, teraz dusiły się pod naciskiem zielonych porostów, nie znajdując nawet cienkiego prześwitu, by ujrzeć słońce. Czerń zakrywała swą szatą obrzmiałe w radość wspomnienia, gorączkową pogonią zapalając latarnie wąskiej uliczki umysłu, dodatkowo prowadzącej donikąd. Choć się starała, na horyzoncie nie widziała ani jednego wyzwoliciela, który celnie i jednorazowo wyrwałby ją z macek strachu - największego wroga panny Woolf. Jerome i owszem, stał się dla blondynki kimś bardzo ważnym, lecz by móc stanąć wreszcie na piedestale, sama musiała wyrwać się z okowów ziejącej pustki, oplatającej ramiona dwudziestoparolatki nawet przy głębszym wdechu. Płuca zapadały się pod drżeniem serca, kończyny lodowaciały, a myśli wirowały wokół jednego pytania, nie potrafiąc się zatrzymać. Obecna chwila dawała takie wrażenie, jakby każda sekunda przeciągała się niemożliwie, trwając tak naprawdę wiele godzin. Maska, jaką nałożyła na twarz Jennifer, powoli zaczęła się załamywać, odkrywając jej prawdziwe oblicze. Wiedziała, że nie powinna teraz zostać z nimi wszystkimi, bo wtedy złamie się całkowicie, a szansa na pełniejsze życie umrze wraz z jednym, nieco bardziej nieostrożnym spojrzeniem.
    Zaczęła szybko oddychać, gdy odprowadziła mężczyzn wzrokiem. Pomogła właścicielom posprzątać po posiłku, kątem oka obserwując to, co działo się na dworze. Lecz zauważyła jedynie coraz intensywniej i liczniej pojawiające się błyski, wybrzmiewające dokładnie w takim samym rytmie, jak jej własne, po stokroć skręcone i zmaltretowane serce. A kiedy Marshall wrócił do środka, trujące kolce potraktowały skórę dziewczyny tysiącami igieł, przez co jej postawa zmniejszyła się o dobre kilka centymetrów.
    Skinęła głową na znak, że faktycznie powinni już wyruszyć. Podziękowała jeszcze raz za posiłek, a potem skierowała się w milczeniu do hotelu, wzrok wbijając w swoje stopy. Derek poinformował, że zdążył przetransportować ich rzeczy do wskazanego przez właścicielkę pokoju, a więc nie musieli się już z tym kłopotać.
    Docierając do drzwi, kierowca pchnął je lekko, przepuszczając ich przodem.
    - Mój pokój jest po lewej stronie, wasz na górze. Dostaliście apartament z widokiem - zażartował, nawiązując oczywiście do ich pokoju w centrum Bangkoku. - Nie będę już przeszkadzać. Proszę dać znać, gdybym był potrzebny. A teraz życzę dobrej nocy - dodał, znikając we wnętrzu własnego lokum.
    Jen rzuciła z delikatnym uśmiechem krótkie "dobranoc", przymykając na moment powieki i zaraz krocząc po schodach, w zasadzie najciszej, jak się tylko dało. Tak, jakby z mocniejszym stąpnięciem z większą siłą uciekało z niej powietrze, a nie chcąc go zanadto stracić - muskała tylko dotykiem drewniane belki.
    Na piętrze znajdowało się tylko jedno pomieszczenie, które zostało im przydzielone. Przed pokojem było coś na kształt biura; małe biurko stało przy oknie, a na nim nadgryziona zębem czasu lampka. Wnękę zaś zdobił wysoki regał, aż uginający się pod ciężkimi księgami. Jen przesunęła po nich wzrokiem, ale postanowiła dłużej nie przeciągać i po prostu nacisnęła klamkę, wchodząc do sypialni.
    Tutaj również wszystko było utrzymane w naturalnych barwach i wzorach. Jednak to taras przykuł uwagę dziewczyny.
    Szybkim krokiem podeszła do szyby, kładąc na niej dłonie. Zupełnie tak, jak zrobiła to w Bangkoku, lecz zamiast widzieć przed sobą betonową pustynię, rozciągał się przed nią teren górzysty, oblany piaskiem i zielenią, z gdzieniegdzie rozsypanymi kępami drzew.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słonie wyglądały teraz jak mrówki, które z całą grupą wędrowały do bezpiecznego schronienia. Wszystko na ziemi wydawało się spokojne, mające własną harmonię i przestrzeń, których właściwie nic nie było w stanie zakłócić. Kiedy jednak spoglądało się nieco w górę, zupełnie sprzeczny obraz mamił swoimi kolorami, napawając strachem i zdumieniem. Ciemne niebo przecinały szpony nagłych błysków, ciągnące za sobą stłumione w oddali dźwięki, by już chwilę później rozbrzmieć niczym wojenne rogi. Jen tak bardzo zatopiła się w tym krajobrazie, że zupełnie zapomniała o obecności bruneta. Dopiero, gdy poczuła na sobie jego dłoń, aż odskoczyła w bok, prawie przewracając wszystko, co znajdowało się na szafce obok. Jej oczy były wielkie, źrenice rozedrgane, a cała aż pobladła. Bliskość Jerome'a działała na nią tak potężnie, że gdyby mężczyzna był chodzącym ogniem, zaledwie dotknięciem zapaliłby ją całą oraz to, co właśnie w niej siedziało. Objęła go ulotnym spojrzeniem, nie mogąc wypowiedzieć ani jednego słowa. Tak bardzo targały blondynką emocje...
      Jak miała to przekazać? Co powinna zrobić? Czy w ogóle powinna...? A co będzie, jeśli nagle się od niej odwróci? Jeżeli nie czuje tego, co ona... Czy może przed nim aż tak okazać słabość? Ale czy to, czym go darzyła, było słabością? Może to właśnie niezwykła stanowiła klucz do odpowiedzi, które przecież doskonale znała! Przed czym więc uciekała? Dlaczego nie chciała być złapana? Czy już ją sobą złamał? A jeśli nie, to czy stanie się tak, kiedy mu powie, że...
      Organ pompujący krew zwiększył pracę i prędkość, przez co policzki panny Woolf pokryły się delikatną czerwienią. Z jednej strony tak bardzo go pragnęła i najchętniej splotłaby ich życia ze sobą nierozerwalnie, z drugiej szukała ucieczki, by wskoczyć w toń, która połknie ją beznamiętnie, zamykając w odpornej na zranienia kuli. Drżała na całym ciele, nie mogąc się uspokoić. Te jego oczy... Tak cholernie przyciągały i nęciły, ukazując w urywkach wizję niespełnionego szczęścia... Dlaczego nie mogła jej się tak po prostu poddać? I uwierzyć, że los się do niej wreszcie uśmiechnął.
      Czemu to nie mogło być w umyśle panny Woolf czymś realnym?
      - Jerome... - jęknęła czując, że nie wytrzyma dłużej tego ciśnienia, rozgoryczenia i rozrywającej bezradności. Jej oczy zaszły łzami, a świat nagle przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Przygryzła mocno dolną wargę, nie spuszczając z niego wzroku.
      Gdyby tylko wiedziała... Tylko miała pewność...
      Spuściła głowę i pokręciła nią, przymykając powieki. Wbiła paznokcie w drewnianą pokrywę mebla, nie mogąc złapać tchu. Wtedy grzmot ogłuszył ją na tyle, by piszczenie w uszach przelało się również do skaleczonego umysłu, czyniąc blondynkę ślepą na pozostałe bodźce.
      Trucizna przerażenia paraliżowała dwudziestoparolatkę dogłębnie, zabierając jej ostatnie resztki racjonalnego myślenia. Nawet tęczówki, zamiast czekoladowe, przypominały bardziej wypalony wulkaniczny kamień, który tak naprawdę dopiero miał pokryć się śmiercionośną lawą, nie dając innego wyboru, niż rzucenia się do natychmiastowej ucieczki.

      Wkurwiona pociungiem Jen Woolf

      Usuń
  8. [ Nowe zdjecie i znów się napatrzeć nie moge XD ]

    Kilka ostatnich tygodni z życia panny Lester było tak niecodziennych i wykańczających zarazem, iż ta cieszyła się, gdy mogła w końcu stanąć za barem. Praca była dla niej swego rodzaju odskocznią od skomplikowanej rzeczywistości, w której nie do końca się jeszcze odnajdywała. Po tym jak opuściła Jeroma tamtego wieczoru pojechała niemalże prosto do mieszkania pewnego jegomościa oświadczając wszem i wobec, że za dobrze się z nim bawi, by bawić się z innymi. To był bardzo nieprzemyślany krok w nieznane. Zdążyła tego pożałować bardzo szybko, lecz jej zamiłowanie do wyzwań nie pozwoliło się poddać.
    Dlaczego więc brała dodatkowe zmiany w barze? Potrzebowała przestrzeń, a nie miała jej już nawet we własnym mieszkaniu. Przyjazd brata do Nowego Jorku był najlepsza rzeczą jaka mogła jej się przytrafić, jednak Lotta nie potrafiła tak umiejętnie zagłuszać już wyrzutów sumienia. On nie wiedział czym zajmowała się wcześniej jego siostra, a ona z każdym kolejnym dniem bardziej bała się zacząć temat. Był jeden moment, że chciała to zrzucić ze swych barków raz na zawsze, lecz najzwyczajniej w świecie stchórzyła. Takim sposobem to była jej piąta zmiana w tym tygodniu.
    - Beatrice zajmij się stolikami, jak ogarnę bar – rzuciła dość władczym tonem, jednak z jej ust nie schodził lekki uśmiech. Nie chciała odstraszać klientów, którzy siedzieli zaledwie kilkanaście centymetrów od niej. Wyjątkowo dzisiejszego wieczoru przydałaby się jeszcze dwie pary rąk do pracy. Rudowłosa miała już od dwóch godzin być w domu i chociaż nie spieszyło się jej, to była już lekko zmęczona. Zaczęła przecierać cały bar, gdy chociaż prze chwilę nikt nie złożył nowego zamówienia. Była tak skupiona na swej pracy, że dopiero, gdy dotarła do przeciwległego końca blatu uniosła swe zielono-niebieskie oczęta. Kosmyki niedbale opadały jej na twarz, a kok prezentował bardzo artystyczny nieład. Ubrana oraz umalowana była nienagannie. Oczywiście według standardów panujących w lokalu. Czarna opinająca ciało sukienka z wyciętymi głęboko plecami, wraz z mocnym makijażem oczu dodawały jej drapieżnej elegancji.
    - Oh! Jerome! – nie kryła zaskoczenia, które zostało natychmiast zastąpione szerokim uśmiechem. Odłożyła brudną ścierkę na bok pochylając się nad blatem, by nie musieć krzyczeć. Miło było spotkać kogoś, kto nie wzbudzał w niej skrajnych emocji ani wyrzutów sumienia.
    - Czego się napijesz? – zapytała od razu pamiętając o tym, gdzie się znajdowali. Odsunęła się odrobinę i z ulgą dostrzegała Thomasa, który przyszedł na nocną zmianę. Nie mogła się już doczekać, aż będzie mogła sobie na spokojnie usiąść i unieść nogi trochę do góry. Czuła, że były spuchnięta, jednak nie zamierzała na to narzekać. Przywykła.
    - I wybacz, że Cie tak ostatnio zostawiłam – dodała po chwili przypominając w jakim pośpiechu opuściła imprezę. Może nie powinna tak gnać? Może teraz by nie miałą takich zawirowań w głowie, sercu i życiu.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  9. Każde uderzenie było jak atak. Trzask, trzęsienie - bicie serca. Światło, ciemność - brak oddechu. Organizm Jen idealnie - choć może nazbyt perfekcyjnie - współgrał teraz z przyrodą, niemalże dziurawiąc ją kołowrotkiem dźwięków i kolorów. Bo choć wytworzyła się między tymi bodźcami harmonia, umysł był zupełnie na innym poziomie mentalnym, topiąc się pod ciężkimi pytaniami. A to zaś sprawiało, że blondynka była coraz bliżej obłędu.
    Poddała się bezwiednie jego dotykowi, zamykając oczy i ostatni raz próbując się uspokoić. Jednak fale w jej wnętrzu były na tyle wzburzone, że nawet najbardziej stabilny i pancerny okręt nie dopłynąłby do lądu, rozbijając się zaledwie przy byle skale. Tak krucha, zupełnie jak cienkie szkło, była psychika dwudziestoparolatki, kurczącej się z każdą minutą coraz bardziej. Ogień, jaki Jerome zdążył rozpalić w dziewczynie zaledwie w kilka dni od przyjazdu, nagle został zgaszony deszczem strachu, doprowadzającym do całkowitej powodzi zmysłów. Chłód obejmował całe jej ciało, przecinając najdrobniejsze połączenia, powstrzymując pannę Woolf od ostatecznego skoku w upragnione-nieznane. Czuła, jak przegrywa z nim i słabnie, tym razem to głos serca wyciszając do minimum. Nieludzka zasłona dymna, utworzona z czeluści porozrzucanych pozorów, w tym momencie zaczęła scalać kawałki w jedno, by stworzyć cienko szytą sieć, bez możliwości przeciśnięcia się przez nią. Nie potrafiła powiedzieć temu “stop”, nie umiała odepchnąć się od barierki i wskoczyć w głębiny, choć wiedziała, że na samym dnie zaśmieconego oceanu życia krył się największej wartości skarb, którego cząstki przyciskały ją do siebie, chcąc dać wszystko to, co najlepsze. Ale Jen nie umiała zapomnieć, nie potrafiła wybaczyć sobie samej. I właśnie to zaprowadziło ją do zaułku, gdzie widziała przed sobą jedynie ścianę, bez możliwości pójścia dalej. Mogłaby się na nią wdrapać, albo próbować przebić mur, by dalej biec. Lecz była na to zbyt słaba. Za bardzo odpychała od siebie realną wizję szczęścia, nie chcąc ucierpieć jeszcze bardziej. Bo choć przez całe życie ryzykowała, ten krok wydawał się być zbyt niepewny, zbyt wciągający i zabierający doszczętnie dziewczynę za sobą, zamykając ostatecznie, na cztery spusty, ten rozdział przeszłości, który wciąż wymagał spisania końcowych kart. A Jennifer Woolf - kobieta biegnąca przez cały świat za swoim celem, osoba całkowicie oddana rodzinie, istota sprzedająca nawet własną duszę, by spełnić pragnienia innych, nie znajdowała w sobie tyle odwagi, by spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać się do tego, iż jest tylko zwykłym, głodnym miłości człowiekiem. Jednak doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to właśnie to uczucie nierzadko przekreślało wszystko, czego ktoś potrafił się nauczyć i zdobyć przez zbolałą egzystencję, powoli, z każdym krokiem, odrywając płaty skóry, jeśli właśnie tego wymagało dane zadanie. Mogła ranić siebie, zadawać sobie kolejne ciosy, skoro to miało doprowadzić blondynkę do wyśnionego elementu zagubionej układanki. Mogła podcinać żyły i tracić oddech, gdyby dzięki temu uratowałaby czyjeś życie. Weszłaby w ogień i rzuciła się z samolotu prosto w chmury, próbując w locie pozbierać rozrzucone marzenia bliskich. Ale nie umiała poświęcić się dla samej siebie, wciąż mając poczucie obowiązku, że wtedy nie wypełni powierzonego zadania. A wtedy stałaby się nikim. I wtedy, spoglądając w lustro, jedynie obrzydzenie i gorzkie uczucie spowijałoby jej duszę, napawając odrazą poniesionej klęski. Może i było w tym coś nienormalnego, coś z zalążków szaleństwa. Lecz, czy zależało to od samej Jen? Czy to była wina panny Woolf, że nie umiała w pełni dopuścić do głosu własnego serca?

    Pozwól sobie na to

    - Nie mogę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odsunęła się powoli, kiedy po skórze dziewczyny przebiegł rozrywający dreszcz, z paraliżującą szybkością owijając się wokół narządów, zawiązując supeł tuż przy krtani. Oddychała ciężko, jakby zaraz miała się udusić. Głowa zapłonęła; języki ognia wwiercały się nawet w kości, doprowadzając ją do szału. Przeraźliwy, głuchy jazgot rozbrzmiał w uszach, roznosząc się na resztę kruchej postury. Mięśnie spięły się jak kamienie, swoją ciężkością przyciągając Jen do podłoża. Otworzyła szeroko oczy, wbijając w bruneta ostre, przenikające na wskroś spojrzenie. - Nie mogę… - mruknęła, kładąc dłonie na skroniach. - Muszę iść - wycedziła przez zaciśnięte szczęki, rzucając się w natychmiastowy bieg. Szła, a raczej pędziła tak szybko, że chyba tylko mistrz olimpijski byłby w stanie ją dogonić. W mgnieniu oka przemieściła się z sypialni do przedpokoju, potem szturmem nacierając na drzwi, przez które wybiegła prosto w wojnę chmur, deszczu i próbującej odeprzeć atak zieleni. Nie wiedziała, jak długo to trwało, ale zatrzymała się dopiero w zupełnie opustoszałym miejscu, pośrodku niczego. Wysokie trawy zasłaniały drogę powrotną, kołysząc się w niepokojącym tańcu tuż nad jej głową. Klatka piersiowa dziewczyny wznosiła się i opadała coraz bardziej, przez co nie mogła złapać tchu. Opadła bezwiednie na ziemię, gdzie rozpalona skóra zderzyła się ze skrajnie zimną powierzchnią, powodując kolejne wstrząsy w jej rozdygotanym organizmie. Zawroty głowy również się zwiększyły; widok przed oczami się rozmazywał, szum w głowie narastał, a ciemność przygwoździła się swoimi mackami gdzieś z tyłu mózgu, nakazując dwudziestoparolatce pozostać w bezruchu. Kolce róży, która jeszcze do niedawna nadawała duszy słodką woń, wypuszczały teraz z siebie truciznę, zamieniającą w kamień każdą tkankę. Jen czuła, jak bardzo jest przegrana, na co skazała się w tamtym momencie, zostawiając mężczyznę samego. Zaczęła się za to nienawidzić, jednocześnie stając się pozbawionym prawa głosu więźniem, przykutym kajdanami wstydu do muru wiecznej ucieczki. Piętno, jakie wypaliła własnym czynem, wżerało się i podrzynało gardło sensu egzystencji, bezdźwięcznie łamiąc moralny kręgosłup.
      Nie widziała już żadnej szansy. Żadnej dodatkowej opcji, dzięki której dałoby się to jeszcze jakoś odkręcić. Pozbawiła się możliwości bycia szczęśliwą, tylko przez to, że się bała. W tym momencie wszystkie dotychczasowe osiągnięcia przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Nic nie było warte poświęcenia tak bardzo, jak ten jeden mężczyzna. Ta jedna cholerna osoba, która zrobiła dla niej dokładnie to samo, co ona robiła dla innych przez całe życie. Dotarło do Jen, że na niego po prostu nie zasługiwała. Że, tak naprawdę, wcale nie była kimś mocnym. Bardziej przypominała chwast, niż rzadki okaz, który powinno się pielęgnować.
      Była taka sama, jak jej własny brat. Drugi Noah, odpychający od siebie wszystkich, a najbardziej tych, którzy najbardziej go kochali. I byli w stanie poświęcić dla niego wszystko, byleby tylko wrócił do domu. Bezpiecznej przystani, gdzie wszystko dałoby się zbudować od nowa. Po prostu spróbować. Ale on tego nie chciał. I nie umiał się przełamać, skazując siebie i resztę na marny los, pozbawiony najważniejszego życiowego składnika.
      Musiała upaść na dno, żeby to sobie uświadomić. Musiała złamać się kompletnie, by przerwać nierozerwalny splot wydarzeń, odtwarzający się namiętnie i bez przerwy. Musiała zamknąć jedne drzwi, by otworzyć kolejne, może właśnie tam znajdując odpowiedź. Bo wciąż goniła za kimś, ale nie tą właściwą osobą.
      Uniosła głowę, dostrzegając na niebie zazębiające się błyskawice, tworzące coś w rodzaju skrzyżowań. Każde z nich wskazywało inną drogę; jedna biegła prosto przez dzikie, nieujarzmione i niebezpieczne tereny, druga oświetlała swym blaskiem chwiejące się źdźbła, wyglądające na całkiem znajome.

      Usuń
    2. Rozejrzała się dookoła, doskonale wiedząc, że to jest właśnie ta ostatnia chwila, kiedy może podjąć kluczową decyzję. Jedyna możliwość, by jeszcze wszystko cofnąć i spróbować. Rzucić wszystko, cały swój los postawić na jedną kartę i z uniesioną głową iść przed siebie, powoli odsłaniając zagradzające ścieżkę zielonkawe miecze, raniące nie tylko dłonie, ale i zaszronioną głębią psychiki duszę. Serce zaczęło bić mocniej, a w dziewczynie zebrała się niewiadomego pochodzenia siła, stawiając ją w pełni na nogi. Deszcz zdążył obmyć z niej cały brud, spłukując także ten mentalny, oblepiający delikatne listki nieśmiało pączkującego uczucia, teraz wyraźnie przedzierającego się przez mgliste opary przerażenia.
      Odwróciła się niepewnie, gdy usłyszała za sobą jakieś pomrukiwania. Stanęła jak wryta, widząc przed sobą bizona, wręcz gotowego do ataku.
      Skąd on się tam wziął?!
      Zamiast jednak rzucić się na nią, przez chwilę wpatrywał się w dziewczynę nieruchomo. Ciarki przeszły po jej ciele, a ona jęknęła ze strachu, robiąc krok w tył. Wtedy też najgłośniejszy grzmot, z całą feerią swoich odcieni, zawył wściekle, okręcając się wokół jej myśli. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, zwierzęcia już nie było. Widocznie była na tyle naszpikowana skrajnymi emocjami, że umysł zaczął nawet materializować swoje ogłupiające żarty.
      Wzięła głęboki wdech, przetarła policzki dłońmi, na moment zastygając.
      - Jen, zrób to… - szepnęła do siebie, gdy lawirujące ciepło rozbiło krwiożercze lustro dwudziestu pięciu lat, w którym zaklęta była ostatnia część tożsamości panny Woolf.
      Poczuła, jakby magia, ale ta dobra, zaczęła się rozprawiać z demonami lęku, wprawiając mięśnie w ruch. Toksyczne kamienie rozsypywały się, a ich pył ulatywał wraz z wydychanym oddechem. Kręgosłup wyprostował się, a jej postawa nabrała dziwnego wdzięku. Pomimo, iż teraz bardziej przypominała rozbitka, niż jakąś królową na największym tronie świata. Ale może w tym właśnie był sens?
      Dostrzegła, jak drgania wprawiają tkanki w nowy rytm, tym razem współgrający również z jej umysłem. Muzyka stawała się coraz głośniejsza, mocne, ale jednocześnie błogie nuty odpędzały jadowite dźwięki, podpowiadając blondynce, gdzie teraz powinna iść. I czym, od tej pory, się kierować. I - tylko i wyłącznie - kim.
      Westchnęła bezgłośnie, momentalnie cofając się o parę kroków, by wreszcie wkroczyć na tę odpowiednią ścieżkę. Oddech stał się pełniejszy, oczy rozświetliły się niesamowitymi iskrami, namalowanymi na wzór najpiękniejszych gwiazdozbiorów. Skóra zrobiła się ciepła i przyjemna w dotyku, a krople deszczu coraz rzadziej spadały z nieba, gdy wiatr błąkał się pomiędzy przemoczonymi jasnymi kosmykami, tak samo odpędzając czarne chmury. Im była bliżej hotelu, tym szybciej zenit stawał się spokojny i przesycony soczystymi barwami, na których bez przeszkód mogły pojawiać się głębokie, ale kojące odcienie. Księżyc pokazał częściowo swoją twarz, oświetlając dziewczynie drogę, żeby mogła bezpiecznie wrócić na stały ląd, gdzie czekała już na nią ta najlepsza przyszłość…
      O ile nie było za późno.
      Kiedy stanęła przed budynkiem, wbiła swój wzrok w okno i taras, próbując tam odnaleźć Jerome’a. Przełknęła z trudem, otwierając szeroko usta, żeby móc pełniej oddychać. Dotarła w kilku krokach do drzwi hotelu, z impetem wchodząc do środka. Nie zważała na nic - jej głównym celem stało się odnalezienie go i wyznanie tego, co niemalże teraz wyrywało się z ust i piersi dziewczyny.
      Przedarła się przez schody, na moment zatrzymując się przed sypialnią. Powoli położyła dłoń na klamce, lecz ta nie drżała. Uśmiechnęła się kącikiem i powoli nacisnęła ją, moment później pojawiając się w pokoju w pełni. Dopiero teraz zobaczyła, że mężczyzna jednak jest na tarasie. Widocznie z tamtej strony go po prostu nie widziała.

      Usuń
    3. Bezszelestnie podeszła do przeszklonych drzwi, oparła się o framugę bokiem, spuściła wzrok, by zaraz odepchnąć się i zbliżyć do Marshalla, w końcu tak, jak już dawno powinna.
      Nie wiedziała, od czego zacząć. Ale już więcej nie chciała się cofać, ani zbyt długo nad tym wszystkim myśleć. Nie mogła mu tego więcej robić.
      - Nie wiem, co zrobić, żebyś mi to wszystko wybaczył - mruknęła cicho, ale pewnie. Wbiła w niego swój wzrok, a wyraz twarzy był ostry, ale spokojny. - Nie potrafię sobie wyobrazić, co teraz możesz do mnie czuć. Nie wiem, co ja bym zrobiła na twoim miejscu. Chcę ci jednak powiedzieć, że… - urwała, gdy fala chłodu znowu ją zalała. Lecz nie poddała jej się, trwając przy nowym postanowieniu. - Nie sądzę, byś sobie wyobrażał, przez co właśnie przechodzę. Nie chcę, byś to źle odebrał, ale uwierz mi, że to prawdziwe piekło - przełknęła, a dłoń lekko zadrżała. Ścisnęła ją więc w pięść. - Jerome, wszystko, co zrobiłam do tej pory, to wszystko, co było takie dziwne… Jesteś inny. To, co mnie z tobą łączy, przekreśliło wszystko w moim życiu. Dałeś mi coś, czego nigdy wcześniej w nim nie było. Sprawiłeś, że zobaczyłam nowe życie, takie, o jakim nawet nie mogłam marzyć. I ta wizja wciągnęła mnie tak bardzo, że nie potrafiłam racjonalnie myśleć. Przeraziło mnie to. Cholernie - wyznała, zaciskając szczęki. Ani na moment nie spuściła z niego wzroku. - Przeraziłeś mnie sobą. Przeraziłeś mnie tym, co ze mną zrobiłeś. Przeraziłam się tego, że…. Zdałam sobie sprawę, ile dla mnie znaczysz i czym byłoby dla mnie twoje zniknięcie. Jerome - w tym momencie podeszła do niego jeszcze bardziej i położyła dłonie na jego policzkach, zmuszając go tym samym, by również spojrzał dziewczynie w oczy. - Przestraszyłam się tego, co do ciebie czuję. Bo wiedziałam, że jeśli o tym powiem, nie będzie już odwrotu i zrobię coś, na co nigdy wcześniej się nie zdobyłam. Że oddam ci się w pełni, oddam ci swoje serce, swój umysł i duszę, a wtedy mnie nie pozostanie już kompletnie nic - dodała szeptem, a w oczach blondynki pojawiły się łzy. - Bałam się, że gdy to wszystko ci dam, zapomnę o reszcie świata, zapełniając go tobą. Bo ty, Jerome, stałeś się już całym moim światem. I gdybyś odszedł, złamałbyś mnie kompletnie. Tak, że nie potrafiłabym się podnieść. Bo… - głos zadrżał, ale ona nie miała zamiaru przestać. Zmarszczyła brwi, wzięła głęboki wdech i popatrzyła na niego tak, jak więzień widzący po wielu latach krajobraz bez krat, wreszcie będący na wolności. - Bo przy tobie jestem kimś zupełnie innym, sto razy bardziej podatnym na zranienia, tysiąc razy bardziej delikatnym i milion razy mocniej czującym wszystko, co dotyczy ciebie i mnie. Dałeś mi to, czego nie potrafiłam sama odnaleźć. Nie potrafiłam w to uwierzyć, ale teraz wierzę… I widzę to wszystko inaczej. Nic już nie ma bez ciebie sensu. Nie umiem już bez ciebie funkcjonować… Bo tak bardzo, tak cholernie i nieumiejętnie próbuję ci powiedzieć, że zakochałam się w tobie bez reszty. Że oddałam ci wszystko, co miałam. Wszystko, co jest moje, jest też twoje. Masz mnie całą. Oddaję ci wszystko, co mam, bo od ciebie dostałam znacznie więcej. I nawet podpisałabym traktat z diabłem, bylebyś tylko przy mnie już na zawsze został. Jerome, kocham cię - odparła, kiedy serce blondynki już niemalże przedarło się przez żebra i skórę, by wypaść na zewnątrz i wreszcie odpocząć. - Kocham cię, jak nikogo wcześniej i zrobię dla ciebie dosłownie wszystko. Możesz zrobić ze mną, co tylko ci się podoba. Tylko błagam, nie zostawiaj mnie samej. Bo bez ciebie już tego wszystkiego nie zniosę. Boże, tak strasznie cię kocham… - jęknęła, nie mogąc powstrzymać łez, które zaczęły strużkami płynąć po jej twarzy.
      I choć ból mieszał się z czymś nieznanym i blondynka była już gotowa w zasadzie na wszystko, woń nowego początku roznosiła się w powietrzu, a w jej wnętrzu rodziło się światło, okalające miłością nawet najgłębsze jaskinie odkurzonych dźwięków spełnionego marzenia.


      Love Love Love Jen <3333

      Usuń
  10. Nie odpowiedziała na jego pierwsze pytanie, bo… Po prostu nie potrafiła. Serce oplotła niewidzialna siła, która pociągnęła mocno za swoje sznurki, uniemożliwiając mu normalną pracę. W ustach poczuła nieprzyjemną gorycz, przez co wargi mimowolnie zacisnęły się, nie pozwalając dziewczynie wydusić ani jednego słowa. Wiedziała, że to, co zrobiła, było wręcz straszne i sama być może nie podniosłaby się po jego ucieczce. Ale on czuł te emocje już od dawna i wiedział, czym darzy Jen. Ona dopiero się na to otwierała i wszystko to było na tyle silne i nowe, że nie potrafiła, momentami, sobie z tym poradzić. Wielka moc nagle do niej przyszła, zupełnie od tak, obdarzając dziewczynę czymś niesamowitym, ale i ciężkim do pierwszego przełknięcia. Postanowiła jednak, że zrobi ten krok do przodu i wreszcie pozwoli sobie na szczęście, którego przecież tak bardzo pragnęła. Szkoda tylko, że wcale nie było to takie łatwe, jak mogłoby się wydawać.
    I choć z każdą chwilą na usta cisnęło się tysiąc słów, ona i tak nie umiała znaleźć tego właściwego. Może najprostsza odpowiedź była tą najlepszą?
    Zamknęła oczy i sama przytuliła się do niego delikatnie, będąc złamaną i rozdzieloną na pół. Niepewność, jaka wkradła się do duszy blondynki, przesycała cały jej organizm, przez co dwudziestoparolatka miała wrażenie, że i ona traci grunt pod nogami. Tak cholernie bała się wkroczyć na tę drogę, zaufać… W zasadzie i jemu i sobie. Dopiero, gdy Jerome nieco się od niej odsunął, otarła policzki i tak mokrymi dłońmi, które teraz strasznie się trzęsły.
    Wysłuchała go uważnie, czując, jak płuca obumierają przez trawiący je ogień przerażenia, wstydu i klęski, jaką poniosła jeszcze paręnaście minut temu. Dała się pokonać tak prosto, teraz jednak walcząc o to, co stało się najważniejsze i próbując wszystko naprawić.
    Aż otworzyła szerzej oczy, a cały nacisk ciała magicznie się rozpuścił, kiedy ciepło zaczęło krążyć od serca dziewczyny na resztę tkanek. Wzięła głębszy wdech, gdy liny na parzystym narządzie pękły, oswobadzając pannę Woolf od natarczywych myśli i złych emocji. Nawet prawie się uśmiechnęła, lecz wciąż to wszystko było zbyt ciężkie i trudne, by nagle tak po prostu się z tego cieszyć. Ale świadomość, że brunet czuje do niej dokładnie to samo, napawała dziewczynę spokojem, którego teraz bardzo potrzebowała.
    W jej źrenicach zaczęły pojawiać się iskry szczęścia, a twarz aż rozpromieniała, odbijając blask jego słów i wysyłając je prosto do migoczących gwiazd, którymi wyszyte było granatowe niebo. Słodki zapach dzikich roślin mieszał się z orzeźwiającym, wilgotnym powietrzem, delikatnym tańcem wiatru smagając ich twarze. I choć była przemoknięta od stóp do głów, wcale nie zwracała na to uwagi, ponieważ wpatrzona była w tę jedną jedyną osobę, stającą się w zasadzie - prawdopodobnie - miłością jej życia. Bo mimo tego, że tyle spraw i sytuacji działo się tak szybko, gdzieś pomiędzy wirującymi wydarzeniami kawałki układanki zaczynały tworzyć całość, coraz mocniejszą i nierozerwalną, z każdym dniem bardziej odporną na zarysowania i uderzenia, jakie miał im jeszcze zaserwować los. Tylko przy nim mogła rozwinąć skrzydła, stać się w pełni takim człowiekiem, jakim marzyła być - po prostu wolnym i szczęśliwym.
    Dlatego też nie wahała się już więcej; zamrugała kilka razy, palcami jednej dłoni nieśmiało musnęła jego rękę, która spoczywała na policzku dziewczyny, powoli zaciskając je na niej coraz stabilniej. Pokiwała głową na znak, że się zgadza i wreszcie uśmiechnęła się delikatnie, gdy serce blondynki niemalże eksplodowało od nagromadzonych emocji. Oparła swoje czoło o jego, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy, a jej klatka unosiła się i opadała w zawrotnym tempie.
    - Rób to już do końca życia - szepnęła, pierwszy raz w życiu pozwalając sobie w pełni powiedzieć to, co siedziało w niej najgłębiej, wydobywając z jądra duszy najprawdziwsze kawałki siebie, własnej osobowości i tego, czego najbardziej pragnęła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pragnęła go i była świadoma tego, że oddała mu się już jakiś czas temu, lecz dopiero teraz pozwoliła na to, by zawładnął wszystkim, co posiadała. I jeśliby teraz się wycofała, zostałaby kompletnie z niczym, ponieważ wszystko to, co było w niej wartościowe, wyszło poza ciało Jennifer Woolf, aby osiąść w głębi duszy bruneta, niczym najlepszy skarb świata zamknięty na klucz w pancernej skrzyni, w dodatku pozostawiony na dnie oceanu.
      Zrobiła krok do przodu, będąc jeszcze bliżej mężczyzny.
      - Już nigdy nie ucieknę. Nie od ciebie. Proszę, wybacz mi… - mruknęła, kładąc swoją dłoń na jego karku. - Kochaj mnie tak, jak tylko chcesz. Wezmę wszystko. Każdą najmniejszą rzecz… - powiedziała, znów się przysuwając. Teraz ich usta dzieliły zaledwie milimetry. - I spróbuję oddać ci to z największą wzajemnością, jaką tylko będę potrafiła z siebie wykrzesać. Obiecuję, że już nigdy nie zniknę. Kocham cię - szepnęła spokojnie, a jej ciało objął przyjemny dreszcz, wywołany bliskością Marshalla. - Kocham cię - powtórzyła pewniej, zaciskając szczęki. Świadomość tego przebijała się przez dziewczynę coraz bardziej, przewracając rzeczywistość o sto osiemdziesiąt stopni i tworząc ład na nowo. Zupełnie tak, jakby z wszechobecnego chaosu miał się narodzić początek czegoś wyjątkowego… A przecież właśnie tak było.
      Westchnęła głośno, powstrzymując się od zrobienia czegokolwiek więcej. Teraz to ona nie chciała wykonać błędnego ruchu, dając mu przestrzeń i możliwość wyboru. W tym momencie Jerome był najważniejszy i od niego zależało, jak to wszystko się dalej potoczy.
      - Jesteś moim wszystkim, Jerome… - dodała cicho, a jeden kącik ust drgnął, kiedy przytoczyła to, co sam tak niedawno jej wyznał. Zaś tęczówki dwudziestoparolatki nabrały pełniejszego, głębszego odcienia, jakby gorzka i twarda czekolada rozpływała się pod wpływem płomiennych uczuć, nadając im barwę mlecznej czekolady - słodkiej i uzależniającej, od której nie da się oderwać i chciałoby się ją smakować przez całą egzystencję. Zupełnie tak, jak tą miłość, rodzącą się pomiędzy tym dwojgiem ludzi.

      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  11. Rudowłosa naprawdę cieszyła się z tej wizyty, chociaż nie do końca była pewna, czy mężczyzna nie wpadł tutaj kompletnie przypadkiem. Nie zamierzała sobie tym głowy zawracać, a jedynie skorzystać z możliwości oderwania siebie od codzienności. Sprawnymi ruchami zgarnęła czystą szklankę dodała do niej lodu i nalała najlepszej whiskey jaką mieli.
    - Proszę – podsunęła mu szkło nadal szeroko się uśmiechając przez co nieco zaczynały ja boleć policzki.
    - Od Ciebie, w życiu- machnęła ręką i chciała coś jeszcze dodać, gdy Thomas w końcu znalazł się za barem.
    - Przepraszam na moment – powiedziała omawiając z kolegą to co musi zostać zrobione podczas jego zmiany. Charlotte tylko policzyła gotówkę w swojej kasie po czym udała się na zaplecze.
    Zmieniła wysokie obcasy na trampki, włosy rozpuściła falami na ramiona, a w ręku trzymała skórzaną kurkę i niewielką, czarną torebkę. Podczas drogi powrotnej na sale myślała nad pytaniami, które zadał jej szatyn. Czy było warto? Nie do końca chyba znała odpowiedź. Nieco spoważniała, ale tylko do chwili, gdy ponownie stanęła twarzą w twarz z Jeromem. Nie wiedzieć czemu, ten mężczyzna powodował, iż pozytywna energia roztaczała się wokół. Tak przynajmniej wpływało to na pannę Lester. Usiadała na krześle obok, które inteligentnie zwolnił dla niej jeden ze stałych klientów.
    - Dziękuję Michael – rzuciła, a prawie pięćdziesięcioletni mężczyzna uniósł swoje szkło odchodząc do jedyne pustego stolika w lokalu.
    - Wracając do Twoich pytań, czy było warto to cholera wie – zaśmiała się, ponieważ cała relacja jaka się wykluła była tak bardzo nieokreślona i inna od tych, w jakie wchodziła w przeszłości, że nie potrafiła tego ocenić.
    - A uciekłam do pewnego miśka, z którym powiedzmy, że lubię się bawić – zaśmiała się ponownie, ponieważ zdawała sobie sprawę, że gdyby Colin usłyszał to przezwisko znów, by się jej dostało. Skinęła na Thomasa, by nalał jej słodkiego wina. Nie przepadała za whiskey, jednak nie mogła pozwolić, by jej towarzysz pił w samotności. Uniosła pełne szkło w ramach toastu.
    - To co za ponowne spotkanie?- jej oczy błyszczały przepełniona radości i ten blask całkiem przyćmiewał te lekkie cienie pod oczami. Spała mało, a dzisiejsza zmiana znacznie dała jej w kości, lecz nie spieszyło jej się do krainy Morfeusza.
    - A co u Ciebie? Jak Twoja ma się ta szczęściara? -zapytała upajając kilka łyków wina, które były jak najlepszy lek po tylu godzinach na nogach. Niemal czuła jak płyn toruje sobie drogę wewnątrz jej ciała, by trafić tam gdzie powinien. Przymknęła na moment oczy delektując się tą chwilą.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  12. Dni mijały, a temperatura sięgała coraz to wyższych słupków na termometrze. To był jeden z nielicznych powodów, aby cieszyć się życiem. Panna Simmons nie miała ich zbyt wielu, ale naprawdę starała się żyć w miarę pogodnie. Jednak ciężko było to osiągnąć chodząc jedynie do pracy i z powrotem. Coraz częściej smakował jej alkohol, dlatego też był coraz częstszym na jej stole. Mimo wszystko nikomu o tym nie mówiła. Właściwie to nie było takie trudne, bo nie miała z nikim bliższych relacji. Oczywiście była jej przyjaciółka Jane, ale ta była bardziej niż zwykle zafrasowana swoim małżeństwem, poza tym była u progu rozwiązania, więc Emily wcale nie chciała zawracać jej głowy swoimi problemami.
    Coraz częściej też była gościem jednego baru, który znajdował się właściwie nieopodal jej wypożyczalni kostiumów. Lubiła tam przychodzić. Tam nikt nie zwracał na niej uwagi, nie zagadywał, a to dla niej było bardzo ważne. Nie chciała w takich chwilach nowych znajomości.
    Sam bar może i wystrojem nie powalał, jednak na swój sposób był klimatyczny. Figurki smoków stały w różnych zakątkach lokalu, a same lampy były stylizowane na pochodnie. Ciemne ściany gdzieniegdzie były pokryte łuskami, co również dodawało swoistego klimatu. Dzięki temu przymykało się oko na pewne niedociągnięcia. Odpadającą tapetę czy kurz i pajęczyny tu, czy tam. Blondynka odetchnęła głęboko, gdy tego wieczoru przekroczyła próg wyżej wspomnianego baru. Była po pracy i zasługiwała na chwilę odpoczynku. Podeszła powoli do baru i zamówiła sobie butelkę ciemnego piwa, po czym zasiadła przy barze. Ludzi nie było dużo, jednak bar nie był też zupełnie pusty. Gdzieś w kącie siedziały dwie dziewczyny, które najwyraźniej były zajęte głównie sobą. W przeciwległym kącie siedział starszy facet z brzuszkiem piwnym, który nie mógł oderwać od nich wzroku. A jeszcze gdzieniegdzie można było dostrzec mieszane grupki ludzi, którzy rozmawiali i wspólnie żartowali. Dopiero po chwili dostrzegła gdzieś w kącie lokalu znajomą postać. W jednej chwili nieco ją zmroziło. W końcu nie spodziewała się, że kogokolwiek tutaj spotka. Zagryzła na moment dolną wargę, wahając się czy aby na pewno powinna podejść do Jerome’a?
    — Psia mać… — mruknęła pod nosem, w końcu jednak biorąc się w garść. Zsunęła swój tyłek z wysokiego stołka, po czym powoli podeszła do stolika, przy którym siedział mężczyzna — Można się dosiąść? — zapytała, starając się przywołać na swe usta delikatny, aczkolwiek szczery uśmiech.
    [Jak tu się wakacyjnie zrobiło! :D]

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  13. Ona również czekała, bo choć trwało to zaledwie chwilę, dziewczynie wydawało się, że pół świata zdążyło przebiec od jednego krańca ziemi do drugiego. Nie mogła oderwać się od jego spojrzenia, a ciepło dotyku rozprowadzało się po całym ciele strużkami, docierając w końcu do serca, które w końcu zaczynało się robić spokojniejsze.
    Zatopiła się w tym pocałunku, przyjmując od niego wszelkie emocje, które w niej samej były równie żywe. I teraz, nawet gdyby nagle pojawiło się tsunami, które mogłoby zmyć ich z powierzchni, była tak pochłonięta reakcją mężczyzny, że pewnie dopiero przy silnym uderzeniu cokolwiek by zauważyła.
    W momencie, kiedy się od niej oderwał, zmarszczyła brwi, znów skupiając się na jego słowach. Lecz nie przypuszczała, że będą one miały podobny wydźwięk, który sprawiał, że niemalże unosiła się nad ziemią. Mimowolnie spojrzała na ich splecione dłonie, szybko jednak wracając do jego bursztynowych tęczówek, stających się jedną z ulubionych rzeczy blondynki. Czuła na swoich wargach delikatne łaskotanie, sprawiające, iż znów chciała smakować jego ust.
    Niczym zahipnotyzowana, dała mu się wciągnąć do środka. Jeśli wcześniej był jej przewodnikiem po nieznanym dotąd świecie, to kim był dla Jen teraz? Widziała w nim wszystko, czego tak bardzo pragnęła, co zdążyła pochować gdzieś na dnie serca i… Po prostu o tym zapomnieć, wyciągając na pierwszy plan troskę o bliskich. Dziwnie więc było znów poczuć, a może raczej pierwszy raz mieć do czynienia z czymś tak wielkim, opanowującym ciało i myśli do głębi. Pozwolić komuś otworzyć zamknięte od lat drzwi, by ten wszedł przez nie z całym emocjonalnym bagażem, pozostając we wnętrzu już na zawsze. Bo właśnie tego chciała Jennifer Woolf - mieć Jerome’a przy sobie, właściwie po kres swoich dni. Nie rozumiała tego jeszcze i nie wiedziała, skąd nagle wzięło się to przekonanie, ale słowa mężczyzny sprawiły, że teraz zaczęła widzieć przed sobą przyszłość, nie tylko złożoną z jakichś planów, osiągnięć i wydarzeń, lecz przede wszystkim zrodzoną ze szczęścia i miłości, której zdecydowanie brakowało. I nawet, jeśliby miało wydarzyć się coś złego, to wiedziała, że pokruszone kawałki duszy zostaną szybko posklejane przez bruneta. Bo wystarczyło, żeby spojrzał na nią w “ten sposób”, a ona już miękła i dostrzegała światło, nawet znajdując się w całkowitym mroku.
    Westchnęła cicho i odchyliła delikatnie szyję, myślami odlatując gdzieś daleko, choć dalej będąc całkowicie świadomą na miejscu. Zmysły się wyostrzyły, przez co dokładniej czuła wszystko to, co robił, a potęgujące pragnienie i u niej zaczęło dawać o sobie znać.
    Przymknęła powieki, następnie położyła dłonie na jego ramionach, powoli przesuwając je w górę, aż jej opuszki stykały się ze sobą. Wchłaniała każdą wymawianą literką tak, jakby była złożona z jadalnego złota, które karmiło dziewczynę, nasączając ją dobrą energią i pasją, a także fascynacją. To, co się właśnie działo, było lepsze niż jakiekolwiek marzenie, czy fantazja. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie miała możliwość przeżycia czegoś takiego.
    A gdy usłyszała jeszcze resztę, serce znów przyspieszyło, a policzki się zaróżowiły, za to w oczach blondynki pojawiła się nadzieja na lepsze jutro oraz wiara w to, że jej życie wreszcie się zmieni i wskaże Jen bezpieczną ścieżkę, którą już będzie mogła dalej podążać.
    Oddała mu się w pełni, całując go namiętnie, głęboko i z porażającą satysfakcją, ponieważ świadomość tego, że nie została odrzucona, dodała dziewczynie pewności siebie. To tak, jakby umierający człowiek nagle się przebudził, bo - jak się okazało - stał się wampirem, który zyskał nadprzyrodzone moce. Dostał kolejną szansę na przeżycie wszystkiego jeszcze raz, a może i lepiej, bo tym razem z pewnymi “dodatkami”, przez które stał się też wyątkowy. Dokładnie to odczuwała teraz dwudziestoparolatka, a bliskość z mężczyzną tylko dodawała jej skrzydeł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuła się tak szczęśliwa, jak jeszcze nigdy dotąd i gdyby nagle los postanowił skrócić egzystencję Jen, ta by mogła odejść chociażby z tego względu, że wreszcie była spełniona i już właściwie niczego więcej nie potrzebowała. No, prawie niczego, a raczej nikogo, ale myśl o bracie w tym momencie odpłynęła zdecydowanie za daleko, by o tym teraz pamiętać. Jerome przesłonił blondynce wszystko, co było w zasięgu wzroku, słuchu i czucia. Skupiła się tylko i wyłącznie na nim oraz tym, co się między nimi działo.
      Krew płynęła coraz szybciej, mięśnie delikatnie się spięły, a ona aż się wyprostowała i przyciągnęła go bardziej do siebie, chcąc być z nim jak najbliżej. Kropelki spływały niespiesznie po jej skórze, zarysowując w trakcie bezbarwną drogę. Nie dostrzegała chłodu, póki nie przestała całować bruneta, a zrobiła to dopiero, kiedy musiała zrobić pauzę na nabranie oddechu. Wtedy też przez otwarte drzwi balkonowe wdarł się mocniejszy powiew wiatru, wywołujący na ciele gęsią skórkę. Aż cicho syknęła, porażona wwiercającym się w tkanki i kości zimnem.
      Spojrzała na siebie, potem na niego i musnęła delikatnie usta mężczyzny, spoglądając mu w oczy.
      - Musimy to zdjąć - powiedziała cicho, całując go w policzek. - I trochę się ogrzać - dodała, uśmiechając się pod nosem. Potem wtuliła się w Jerome’a, bo choć byli ciągle blisko, Jen zaczęła odczuwać potrzebę jeszcze większego posiadania go, tak jak narkoman, który w końcu przestaje panować nad ilością zażywanych środków.
      Była w takim ułożeniu, że wyczuła bicie jego serca, co dodatkowo rozpuściło w niej radość. Jak dobrze było wiedzieć, że należy tylko do niej…
      Uśmiechnęła się szeroko i z iskrami w oczach zmierzyła go wzrokiem, patrząc tak, jakby właśnie ujrzała przed sobą cud.
      - Nie wiedziałam, że kiedykolwiek będę to czuć… Aż tak mocno… - uniosła obie brwi, mówiąc to ze zdumieniem. - Tak… Bardzo kochać - dodała, kiedy błyski w źrenicach zapłonęły, a kąciki ust już prawie boleśnie podskoczyły. - I zapomniałam, czym to wszystko jest. A ty jesteś wszystkim najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Wszystkim, o czym mogłam tylko myśleć i gdzieś w ciszy tego pragnąć - mruknęła, w tym momencie sunąc palcami po jego sylwetce. - Zrobię wszystko, żebyś tego nie żałował. Bo może już wcześniej chciałam cię zatrzymać, ale jeszcze tego nie wiedzialam. Ale teraz chcę cię najbardziej na świecie… Chcę wszystkiego, co jest związane z tobą - ciągnęła, czubkiem nosa wodząc po szyi bruneta. - Potrzebuję cię. Tak, jak kwiat wody, by mógł żyć i dalej rosnąć - musnęła wargami skórę, ciągle się uśmiechając. - Pragnę twojej miłości. I pragnę dawać ci swoją. Pragnę… Po prostu ciebie - spojrzała na niego, opuszkami dotykając twarzy Marshalla. - A już najbardziej pragnę nas. Tylko i wyłącznie razem. I nigdy więcej osobno...
      Podsycane gorąco, jakie wirowało w dziewczynie z coraz większą siłą, nadawało całej posturze nowego brzmienia, zupełnie tak, jakby mechanizm był nakręcany na nowo, nastawiony pod zupełnie inne działanie. Rozbudził się w niej głód, który trudno było uciszyć, zwłaszcza teraz, kiedy wszystko, co do tej pory przypominało zaledwie skamielinę, rozprysło się tysiącami barw, zamigotało i wprawiło ciało w drżenie. Oddychała coraz szybciej, nie mogąc znaleźć materialnego ujścia nagromadzonej energii, dlatego też szybko przywarła znów do jego ust, całując je z pożądaniem, tym samym zapominając o mokrych ubraniach i całej reszcie. Oplotła wokół szyi ramiona i stanęła na palcach, żeby nie dopuszczać do choć najmniejszej szczeliny między ich ciałami. Gdyby to było możliwe, pewnie wchłonęłaby jego duszę, mogąc mieć ciągle w sobie, bo tęsknota za nim wydawała się teraz czymś niewyobrażalnie strasznym. I nie chciała myśleć, co będzie, kiedy wróci na Barbados. - Kocham cię… To takie cudowne - zaśmiała się cicho, gdzieś między pocałunkami, nie mogąc się nadziwić, jak dwa słowa potrafią zmienić w jednej chwili całe życie człowieka.

      Jen Woolf

      Usuń
  14. W takich chwilach człowiekowi wiele przychodzi na myśl. Nawet najbardziej absurdalne rzeczy nagle wciskają się gdzieś w bieg wersów, które zestresowana osoba powtarza sobie w głowie. A to wszystko było dla niej na tyle nowe, że nie wiedziała, czego może się spodziewać. Nie wyobrażała sobie, co by było, gdyby się stało tak, jak mówił - jeśliby po prostu wyszedł. Serce rozerwało by się dziewczynie na pół, krwawiąc z taką intensywnością, że szybko pozostałoby po niej jedynie blade ciało, pozbawione uczuć i szans na reanimację.
    Ale na szczęście nie musiała się tego dłużej obawiać, bo Jerome robił wszystko, żeby podobne myślenie z jej głowy wyplewić.
    Uśmiechała się szeroko, czując się tak, jakby właśnie zdecydowała się na lot ze spadochronem w przestworza, gdzie taka atrakcja mogła zakończyć się tragedią, ale przecież nie musiała. Mogło to być cudowne przeżycie, które będzie się wspominać do końca życia i cieszyć tym, że się zaryzykowało. I teraz, patrząc mu w oczy wiedziała, że cokolwiek by się potem stało, ona i tak nie będzie żałowała tych wszystkich chwil, dzielonych właśnie z nim.
    Jęknęła cicho i przymknęła oczy, przygryzając przy tym delikatnie dolną wargę. Po jego słowach przebiegł po skórze dziewczyny prąd, zwłaszcza wzdłuż kręgosłupa, gdzie w dole dalej rozprzestrzenił się na resztę mięśni, spinając je i napędzając blondynkę do śmielszych ruchów. Uwielbiała go na sobie czuć, a zwłaszcza ciepło, które wręcz od Jerome’a biło. To ono sprawiało, że chciała więcej i więcej, że pragnęła zatopić się w danej chwili, pozwalając mężczyźnie zrobić ze sobą dosłownie wszystko, co tylko chciał.
    Otworzyła oczy w momencie, kiedy powiedział, że ją kocha, a potem uniosła wysoko brwi, posyłając mu kokieteryjny uśmiech.
    Obserwowała jego poczynania, a każdy kolejny pocałunek był jak iskra, która swoimi skokami zapalała kolejne pochodnie, by ostatecznie rozpalić ją całą, bez możliwości szybkiego ugaszenia tego pożaru. Sama zaczęła go dotykać śmielej, dłońmi sunąc po wszelkich dostępnych skrawkach skóry bruneta, gdzieniegdzie mocniej wbijając paznokcie, będąc akurat pod wpływem silniejszego uderzenia potęgującego pożądania. Powoli przestawała panować nad swoimi myślami i emocjami, a ta dzikość, która uaktywniła się w tak krótkim czasie, wydawała się być kolejnym zaginionym kawałkiem pierwotnej tożsamości Jen, nadając blondynce cechy jeszcze bardziej ludzkie, niż do tej pory. Jakby zjawa zaczynała się materializować, a chłód okalający do tej pory jej postać gdzieś się rozmywał, pozostawiając namacalną figurę z żywo bijącym sercem, przepełnioną miłością duszę i umysł owinięty soczystą muzyką, napędzającą myśli tylko w jednym kierunku.
    Nagłe otrzeźwienie przyszło dopiero wtedy, gdy zadał Jen pytanie, przez co aż spojrzała na niego wymownie i nieco z niedowierzaniem, marszcząc brwi i się prostując.
    - Co..? - mruknęła, balansując gdzieś na granicy fantazji, a szarej rzeczywistości, w tym momencie i tak mającej dużo więcej kolorów, niż normalnie. Zamrugała kilka razy, wzięła głębszy wdech, a potem uśmiechnęła się radośnie, opierając swoje czoło o jego. - Nie wiem, czy na to zasługuję - szepnęła już trochę poważniej, a w oczach dwudziestoparolatki pojawiły się chwilowe smugi smutku, które jednak zdołała szybko odpędzić.
    Myślała, ba!, była pewna, że ktoś taki, jak on, musiał już wcześniej mieć kogoś w swoim życiu. Kogoś, kto byłby równie ważny, jak ona. A może nawet bardziej? Może wciąż się nie doceniała, myśląc, że nie jest nikim wyjątkowym. Samo to, że pozwoliła sobie a szczęście i wpuszczenie obcej osoby do swojego życia, w dodatku tak blisko, było już sporym wyzwaniem. A co dopiero coś takiego… Nie mogła w to uwierzyć, ale jednocześnie tak bardzo ją ten fakt cieszył, iż nie potrafiła okazać tego słowami. Zupełnie tak, jak Jerome jeszcze przed chwilą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pocałowała go głęboko, choć krótko, chcąc się upewnić, że faktycznie może być z nim i przy nim oraz że nic tego już nie zburzy. Że to właśnie ją wybrał, a nie kogoś innego. Że to z nią chce dzielić życie… Co właśnie teraz potwierdził.
      - Ty też jesteś pierwszy… - wyszeptała, podgryzając jego dolną wargę i w międzyczasie zerkając w bursztynowe oczy, tak bardzo wciągające i napawające cudowną świadomością posiadania, jakkolwiek materialnie by to nie zabrzmiało. Zaś między czekoladowymi tęczówkami panny Woolf odbijały się od siebie rozedrgane iskry, idealnie ukazujące to, co akurat działo się we wnętrzu blonndynki. Serce tłukło się niesamowicie, płuca znów zaciskały się pod wpływem urywanego oddechu, a umysł szalał, nie mogąc połapać się w tym wszystkim. Lecz dopiero to ostatnie zdanie sprawiło, iż dziewczyna całkowicie się rozpłynęła.
      Uniosła głowę i pokręciła nią, nie mogąc w to uwierzyć. Szczęście przepływało przez nią w zawrotnym tempie, wypełniając każdy zakamarek.

      “I będziesz też ostatnia.”

      - Boże, Jerome… - mruknęła, ale zamiast powiedzieć cokolwiek więcej, po prostu wróciła do całowania go, tym razem również popychając go nieco, by opadł na łóżko. Oparła się jedną dłonią na pościeli, tuż przy jego głowie, drugą badając tors w dół, aż zatrzymała się na zapięciu paska. Szybko się z nim rozprawiła, rzucając mężczyźnie wygłodniałe spojrzenie. Jej rysy sprawiały wrażenie ciut mocniej zarysowanych, a usta zrobiły się lekko czerwonawe. - Nie wytrzymam bez ciebie… - jęknęła, nawiązując oczywiście do wyjazdu na Barbados i nie bardzo wiedząc, czy się zatrzymać i odetchnąć, czy dać się ponieść i kontynuować swoje czyny. Wybrała jednak pierwszą opcję.
      Wpiła się w szyję bruneta, tym razem kładąc się na nim całą swą powierzchnią. Dłonie wciąż spoczywały na rozgrzanym ciele, niecierpliwie posuwając się po widocznie zbudowanych mięśniach.
      - Nie zostawiaj mnie… - szepnęła, wargami tworząc ścieżkę od ucha po zarys szczęki, policzek i wreszcie docierając do ust. W jej głosie dało się usłyszeć kilka wręcz błagalnych nut, choć przegrywały one z cięższymi dźwiękami, stopionymi z oddechem. - Nie możesz…
      Działania panny Woolf z każdą sekundą stawały się na powrót intensywne, drapieżne, pełne uczucia i pożądania. Całowała go niemal bez wytchnienia, podnosząc się i podpierając na jednym łokciu, by móc wrócić do przerwanej czynności. Zaczęła ściągać z Jerome’a ubranie, przy okazji drażniąc przelotnie newralgiczne punkty na ciele, kładąc się na boku. Sama również zsunęła z siebie dolne partie odzienia - uprzednio wstając - robiąc to niezwykle zgrabnie, co w tym momencie było zupełnym przypadkiem. Odrzuciła ubrania gdzieś na bok, po czym uśmiechnęła się zaczepnie, może nawet trochę władczo oraz wyzywająco i powoli podeszła do mężczyzny. Pochyliła się nad nim, początkowo tylko nęcąc go, tak naprawdę nie dotykając, ale będąc tuż przy jego skórze. Po chwili odsłoniła rząd zębów, a w źrenicach rozprysły się nowe błyski, zupełnie świeże, pociągające i ukazujące to, co żywiła do Marshalla całym sercem. - Mój i tylko mój - powiedziała bardziej do siebie, wzrokiem skacząc po twarzy Jerome’a. Wtedy usiadła na nim, choć zaraz się obróciła tak, żeby to ona była na plecach, w ten sposób mogąc przyciągnąć go bliżej i poddać mu się zupełnie. W pewnym momencie aż zadrżała, targana nieokiełznanym wichrem południowych szeptów. - Kochaj się ze mną… Tu i teraz - zamruczała prosto w usta bruneta, wychylając delikatnie głowę do góry, a opuszkami wędrując po jego plecach, karku i podbrzuszu. Była jak kwiat, który swym zapachem mamił, przywoływał zagubione istoty, by na końcu skonsumować je bez pytania o zgodę, bo pragnienie było silniejsze. Tak też czuła się teraz - pozbawiona tlenu, kiedy jej nie całował, zimna, gdy nie dotykał i opustoszała wewnątrz, nie słysząc słów Marshalla. Potrzebowała tego wszystkiego bardziej, niż się dziewczynie wydawało, skazując ją na wieczną mękę, gdy już nie będzie jej własnego, materialnego cudu w pobliżu.

      Jen Woolf <333

      Usuń
  15. A ona? Jak można było określić to, co czuła Jennifer woolf? Przez lata biegnąca za jednym celem, całkowicie odsuwająca siebie w kąt. Jaka była teraz? Kim się stała?
    Przy nim wydawała się być kimś zupełnie innym. Jakby wrota raju otworzyły się w pewnym momencie, z ciała zwykłej śmiertelniczki wysysając okaleczoną duszę, by zamienić ją na zupełnie nową, czystą, zdolną do miłości i szczęścia. Naprawdę uważała to za cud, że potrafiła się przełamać, postawić stopę na nieznanym terenie, który przecież mógł spłonąć przy pierwszym zetknięciu ze skórą dziewczyny. Stało się jednak zupełnie inaczej, w jednej sekundzie przekręcając psychikę dziewczyny, wmontowując nową perspektywę, przez którą od tej chwili miała patrzeć. A najjaśniejszym punktem na mapie nieba, gdzie tak dokładnie było widać wszystkie gwiazdy, stał się właśnie Jerome - jej zorza polarna, wskazująca właściwą drogę, by już nigdy więcej z niej nie zeszła, ani się nie zgubiła.
    To było tak niesamowite, fascynujące i obezwładniające, że aż trudno momentami było to dziewczynie pojąć. Ogrom emocji, jaki się w niej kotłował, aż czasem rozrywał boleśnie, choć był niematerialny. Ona jednak czuła każdym skrawkiem ciała coś tak intensywnego, jakby sto igieł wbijało się w ciało, jednak nie powodując bólu, a wprawiając mięśnie w przyjemne drganie, wnętrze oblewając magicznym ciepłem, wyczarowującym jej własne konstelacje w czekoladowych oczach. Siła grawitacji przestawała mieć znaczenie, gdy był tuż obok, bo siła jego uczuć nadawała blondynce lekkości, dając również wrażenie unoszenia się w powietrzu. Intensywność bodźców zaostrzała zmysły, dzięki czemu cała w ułamku sekundy nasycała się oddechem mężczyzny, kojącym i naprawiającym zbolały umysł. Czuła się jak słońce, wokół którego lawirują planety, będąc wreszcie na właściwym miejscu oraz z właściwą osobą.
    Zacisnęła szczęki i wciągnęła głośno powietrze przez nos, na wspomnienie o gorącej wyspie. Tak cholernie chciała tam z nim lecieć… Ale nie mogła. Przecież nie mogła zostawić wszystkiego, bo i ona musiała do czegoś wrócić, by łatwiej im było budować wspólną przyszłość. Ta myśl rozsadzała dwudziestoparolatkę od środka, a złość i płonący gniew powoli zbierał się w jej duszy, co było widać chociażby po jej czynach, które snagle stały się ostre i może nawet dominujące. Miała ochotę szarpać się z losem, byleby tylko otrzymać więcej i więcej. Zapomniała, jak długo na to wszystko czekała, ale czy to było dziwne? Człowiek już chyba taki był - kiedy dostawał to, czego najbardziej pragnął, zaraz znajdował sobie kolejne rzeczy, chcąc nimi zawładnąć. Tak też było w tym przypadku.
    Lecz gdy zaczął to wszystko mówić…
    Nagle wezbrała w blondynce specyficzna emocja, nie pojawiająca się już tak często. Niewyobrażalne szczęście zmieszało się ze smutkiem, wzruszeniem, radością i przerażeniem, a jego bliskość dolała jeszcze oliwy do ognia, który teraz niemalże wybuchał niczym chmura dymu, wyrywająca się wprost z krateru wulkanu. Mało brakowało, by nie spaliła się z przeciążenia tych wszystkich uczuć. Wciąż jednak pragnienie i miłość, którą go darzyła, wygrywała wszystko, obezwładniając swoich rywali paraliżującym wzrokiem, zupełnie takim, jakie dostrzegła i w jego spojrzeniu.
    Otworzyła szerzej usta, spomiędzy których wydobywał się gorący oddech, zawiązany objęciami bluszczu z cichymi jękami. Tonęła pod wpływem tych wszystkich słów, całkowicie zapominając o tym, że byli gdzieś na drugim końcu świata, jeszcze niedawno staranowała ich swoista burza, po raz kolejny wywracając życie do góry nogami.
    Jej ciało pulsowało, zupełnie tak samo, jak i cała dusza i myśli, krążące gdzieś pomiędzy postacią bruneta a metafizycznym, do głębi poruszającym szałem, spinającym mięśnie panny Woolf, jak przy porażeniu prądem. Zachłysnęła się już samym wydźwiękiem, nie wspominając nawet o dotyku, odciskającym piętno na każdym milimetrze, gdzie tylko się pojawił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była naznaczona wieczną tęsknotą, ale również mającym pozostać w niej do końca życia darem, bez którego dalsza egzystencja przypominałaby jedynie ciemny korytarz, wilgotny i nieprzyjemny, zadający ból przy ledwie muśnięciu ze ścianą. Nie chciała więcej tego czuć, nie chciała wpadać na mur w ślepej uliczce, ani nigdy więcej biec przed siebie, zapominając o własnej osobie. Pragnęła od tej chwili marzyć tylko o kolejnych pięknych dniach, o wspólnych wschodach i zachodach słońca w gorące lato, ciepłym wietrze przy początkach wiosny, złotej jesieni, gdy dożyją godnej starości, nie bojąc się złowrogiej zimy, kiedy wreszcie będą musieli spojrzeć śmierci w oczy. Dla niej spełnienie przybyło już teraz, w pewnym momencie każąc Jen wybrać się na Barbados, by mogła poznać tego oto człowieka, będącego ostatnim kawałkiem przeklętej układanki.
      Ciarki przeszły po delikatnie wygiętych w łuk plecach, dłonie zgodnie błądziły po jego ciele, robiąc to wręcz na oślep, a i tak z sensem, spojrzenie zaś utkwiła w twarzy Jerome’a, czując na klatce przyjemny ciężar. Oczy objął mały uścisk, przez co nieco się zaszkliły, bo to wszystko, co się właśnie działo, przypominało najpiękniejszy sen. Nie mogła uwierzyć, że to jednak jest prawdą, a ona ma go tutaj, zaraz obok, nie musząc już martwić się o to, że gdzieś zaraz ucieknie.
      Przygryzła dolną wargę, zaraz zachłannie wpijając się w jego usta, gdy wreszcie dał jej znowu ich posmakować. Płonęła i falowała, niesiona przez te wszystkie szepty, prosto do krainy błogiego spełnienia, które tak chętnie dawał dziewczynie za każdym razem. Scalając się z nim, przenosiła się w zupełnie inne miejsce, czując go jeszcze bardziej intensywnie, niż można to było sobie wyobrazić. Ciężko było się opanować, kiedy aż tak bardzo na nią działał, przywołując gdzieś z czeluści zupełnie inną twarz panny Woolf, tak stęsknioną i pragnącą obecności drugiego człowieka.
      - Ja ciebie też - mruknęła, przenosząc się z pocałunkami na kąciki ust, potem inne obszary twarzy. - Nawet nie wiesz, jak bardzo zmieniłeś moje życie - dodała, wbijając paznokcie gdzieś w okolicach jego kręgosłupa, pod wpływem silniejszego uderzenia gorąca. - Jesteś moim największym marzeniem - kontynuowała, odchylając głowę, by rozkosz szybciej mogła roznieść się po rozżarzonych tkankach blondynki. - Jesteś moim spełnionym snem - jęknęła, nieco się unosząc na łokciach i muskając wargami usta bruneta. Wtem spojrzała mu głęboko w oczy, jakby miała moc przedarcia się przez źrenice i przebiegnięcia przez cały organizm, po drodze taranując magicznym uczuciem płuca tak, by mu zaparło dech, serce, by aż na chwilę się zatrzymało, a resztę ciała wprowadzając w dygot pożądania, spowity soczystą namiętnością i tym, co się jeszcze nigdy wcześniej, podczas egzystencji Jen Woolf nie pojawiło. - I miłością mojego życia - szepnęła, uśmiechając się w pełni, a światło bijące od niej zaciągnęło dług chyba u samego księżyca, bo on w tym momencie sprawiał wrażenie nieco zaćmionego, podczas gdy to dziewczyna emanowała pełnym blaskiem i esencją wszechświata.

      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  16. Gdyby tylko Emily miała wolny etat to bez zastanowienia przyjęłaby Jerome’a do siebie. Niestety nie mogła sobie na to pozwolić, bo nie wyrobiłaby na kolejną wypłatę. Sama wcale nie wyciągała niewiele więcej niż dawała miesięcznie Jennifer. Dlatego gdyby chciała zatrudnić mężczyznę to musiałaby to odjąć od własnej wypłaty i wtedy wychodziłaby na tym najgorzej. Pewnie ledwie starczyłoby jej na opłacenie rachunków, a gdzie tu jeszcze myśleć o jedzeniu i innych rzeczach?
    Od razu uderzył ją pochmurny wyraz twarzy byłego mieszkańca Barbadosu. Zagryzła na moment dolną wargę, wyczekując odpowiedzi na to czy mogła się do niego przysiąść. Sama nie spodziewała się, że kogoś tutaj spotka, więc chyba nie byłaby zła gdyby Jerome jej odmówił. Pewnie, z początku poczułaby się cholernie głupio, ale po chwili na pewno uszanowałaby jego decyzję i przyjęłaby ją z pełną pokorą.
    — Ok, to postaram się siedzieć nieco dalej, bylebyś mnie nie sięgnął i nie ugryzł — rzuciła, siląc się na zabawny ton, ale chyba nie do końca jej to wychodziło. Często bywało tak, że nastrój jej towarzyszy się jej udzielał. Nic w tym dziwnego, skoro ostatnimi czasy sama nie trzymała się najlepiej. Każdy z nich miał swoje problemy, które z pewnością nie należały do kalibru lekkich.
    Nie chciał więc za bardzo się narzucać, ani wnikać zbyt głęboko. W końcu praktycznie się nie znali. Ot, widzieli się może kilka razy i to raczej przelotnie. No, nie licząc ratowania mu tyłka przed zimnem oraz ratowania jej łazienki. Wiedziała też, że Jen i Jerome dopiero, co wrócili z wakacji, ale nie chciała poruszać tego tematu, mając poczucie, że nie ma prawa w to wnikać.
    — Ciężki dzień? — zapytała dość ogólnie, mimo wszystko chcąc jakoś zagaić temat. W końcu głupio by było siedzieć razem i milczeć. Nie byli jeszcze na takim etapie znajomości, w którym nie byłoby to dość krępujące.
    — Trochę to smutne, że jest piątkowy wieczór, a my wpadliśmy do baru, aby posiedzieć samotnie nad kuflem piwa. Takie trochę przegrywy z nas — zażartowała, starając się nieznacznie uśmiechnąć, ale wychodziło jej to w tym momencie raczej marnie.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  17. Rudowłosa automatycznie bawiła się lampką wina, ale nie spuszczała wzroku z towarzysza. Cóż dość dobrze radziła sobie z pełnym szkłem, więc nie miała obaw przed tym, iż jakakolwiek kropla uroni się przez jej zabawę.
    - Co on na to? – nieco sparafrazowała wypowiedź Jeroma i śmiesznie zmarszczyła brwi, naprawdę zastanawiając się nad odpowiedzią. Skąd mogła wiedzieć co też chodziło po głowie Miśka? To tak jakby strzelać do tarczy z zawiązanymi oczami. Ona weszła na nieznany grunt i momentami czuła, że wcale nie ma go pod nogami.
    - Chyba przyjął moje podejście do wiadomości, bo nie wyrzucił nie z mieszkania – postanowiła rozluźnić nieco atmosferę śmiejąc się lekko. Cóż to wcale nie było wymijanie się od odpowiedzi, a najszczersza prawda. W końcu pojawiła się lekko, a może bardzo pijana w mieszkaniu Colina paplając trzy po trzy, a on wcale nie kazał się wynosić. Zaopiekował się nią, ba nawet razem przygotowali jajecznice, gdy kobieta stwierdziła, iż jest głodna około trzeciej w nocy. Takie gesty chyba mogła odebrać jako coś pozytywnego, jednak wolała nie cieszyć się zbyt prędko. Nie bała się reakcji mężczyzny, a tego, iż sama wystraszy się i ucieknie, gdzie pieprz rośnie. Nie wyobrażała sobie jakiegokolwiek zobowiązania poza praca i uczelnią w swoim życiu, a tu proszę.
    Charlotte odegnała wszystkie wirujące myśli i skupiła na Jeromie, który wydawał się tracić ten cudowny blask radość. Czuła, że to musiało być coś poważnego, a więc starała się mu nie przerywać. Sączyła powoli alkohol spoglądając na mężczyznę uważnym spojrzeniem zielono-brązowych oczu. Gdy usłyszała, że szatynowi udało się zejść z wybranką już miała gratulować z szerokim uśmiechem, lecz nie zdążyła tego zrobić, ponieważ wszedł temat wizy. Sama nie musiała się o nią nigdy starać, ponieważ obywatele Wielkiej Brytanii mieli wolny wstęp do Stanów Zjednoczonych i chyba była wdzięczna, iż nie musi się takimi dokumentami przejmować. Kolejna papirologia, która zapewne pokonałaby ją przy pierwszym starciu.
    - A co być powiedział na prace za barem? – rzuciła po dość długiej chwili ciszy wskazując na Thomasa, który właśnie rozlewał jakieś kolorowe drinki. Tutaj zawsze brakowało rąk do pracy, a już szczególnie w okresie letni, gdy wszyscy chcieli wybierać urlopy, a w Nowym Jorku przybywało turystów, co równało się klientom.
    - Wiem nie jest to praca marzeń, ale płacą całkiem dobrze i mogę pogadać z Paulem, czy nie przyjąłby jednego barmana, jeśli oczywiście chcesz – uśmiechnęła się szeroko, jednak nie chciała szatynowi nic narzucać, ponieważ mógł nie czuć się na siłach, by serwować alkohol. Cóż ludzie mieli pewne predyspozycje lub też uprzedzenia, więc nie chciała wywierać na nikim presji. Mimo to, w duchu już zdążyła się ucieszyć na myśl, iż miałaby pracować z kimś o tak pozytywnym nastawieniu do życia.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  18. [Cześć, dzięki za ciepłe powitanie. :)
    Przyznam, że długo zastanawiałam się czy aby na pewno stworzyć właśnie taką postać, ale ostatecznie moja przykra przypadłość do krzywdzenia moich postaci zwyciężyła i tak postanowiłam przywrócić do życia Cole’a, zwłaszcza, że pozostał mi do niego dość duży sentyment po wątku, w którym się on pojawiał, a który, niestety, się urwał. A poza tym daje ogromne możliwości do rozległych opisów jego psychiki a to uwielbiam. Podobnie jak wczuwanie się w różne nie do końca normalne postaci. :P Haha, rozbudowane zakładki zazwyczaj nie są moją mocną stroną, w sekrecie powiem, że w zasadzie prawie nigdy ich nie uzupełniałam, zostawiając na tak zwane „później”. Ale w przypadku Cole’a stwierdziłam, że jednak muszę je napisać, by trochę rozjaśnić jego historię i pomóc go choć trochę zrozumieć.
    Wątek czy to z Maille czy to z Jeromem chętnie napiszę. Przyznam ci się, że na ten moment nie mam zamysłu na żadną relację, raczej znalazłam jakieś drobniutkie punkty zaczepienia.
    Z Maille mógłby się spotkać w parku, gdy ten jak zwykle wieczorami by spacerował, a ona wyszłaby z Levim. Spotkanie przy food trucku raczej odrzucam, bo wtedy Maille nie miałaby raczej czasu. Chyba, że byłoby to już w porze zamykania?
    Jerome z kolei ma całkowicie inne podejście do życia niż Cole, wydaje mi się, że jest o wiele bardziej spontaniczny, Cole wręcz przeciwnie, wszystko poddaje zimnemu analizowaniu. Obaj mieszkają na Brooklynie – możemy założyć, że są sąsiadami.
    Przyznaję, że nie popisałam się jakąś kreatywnością. :/ A może ty masz jakąś wizję jakby można było ich połączyć?
    A tak zupełnie z innego tematu to ja zazdroszczę twojemu panu Barbadosu – ah, jak tam pięknie… ^^]

    Cole

    OdpowiedzUsuń
  19. Barbados zmienił wszystko. Choć nie była tego świadoma, to już wtedy zaczęło kiełkować w niej to przedziwne i narastające z każdym dniem uczucie, które zamroziła na dobre kilka miesięcy. I mimo, że pierwsze spotkanie nie wywróciło całego życia dziewczyny do góry nogami, przeznaczenie powoli stawiało kroki na schodach zaklętej wieży, gdzie na samym szczycie znajdowało się wrzeciono, zupełnie takie, jak w bajce o Śpiącej Królewnie. Tym razem jednak nie było ono zatrute, a wręcz przeciwnie - przy ukłuciu (początkowo bolesnym i przerażającym), miało dojść do odczynienia czaru, przez który Jen była częściowo uśpiona, pozostając niewrażliwą na własne uczucia. Lecz gdy dni mijały, a Jerome pojawiał się coraz częściej, gdzieś w głębi duszy zaczęło iskrzyć niespotykane dotąd ciepło, sprawiające, że jego bliskość była coraz bardziej mile widziana, a przede wszystkim chciana. Dawała ponieść się wolnym, pełnym spokoju chwilom, zapominając o wiecznej pogoni za bratem. Ale w momencie, kiedy zaczynało się robić już zbyt poważnie i przejmująco, po prostu się odsunęła. Postawiła trwałą barierę, której nie mógł przekroczyć on, sama dziewczyna również. Chciała się skupić na tym, co w danej chwili było dla niej najważniejsze, a zdawała sobie sprawę, że jeśli pozwoli sobie na jakiekolwiek mocniejsze kontakty z mężczyznami, cały plan runie w jednym momencie, pozostawiając blondynkę na pustkowiu, bez jakiegokolwiek drogowskazu czy pomocy. Czasem Jen łapała się na tym, że chciałaby spróbować, być może dać szansę czemuś lepszemu. Ale spychała to na bok za każdym razem, gdy tylko taka myśl się w głowie pojawiała.
    Wylatując z ciepłej wyspy, towarzyszył dziewczynie niesmak. Coś bardzo gorzkiego rozlewało się po jej duszy, zapełniając każdy organ oryginalną trutką, przez którą jeszcze bardziej serce panny Woolf zamieniało się w kamień. I dopiero, kiedy znów zobaczyła Jerome’a w Nowym Jorku, cząstki skały zaczęły pękać, uwalniając trzymane pod kluczem światło szczęścia.
    Każdy kolejny dzień, godzina, a nawet sekunda sprawiała, że dwudziestoparolatka znów chciała się poczuć tak, jak na Barbadosie, choć toczyła ze sobą wewnętrzną walkę. Nie przyznawała się do tego, ale pragnęła w przyszłości zrobić wszystko, by znaleźć się tam znowu, przynajmniej na krótki czas. Jeszcze raz ujrzeć piękny ocean, odbijający od swojej tafli promienie słońca, iskrzące się w wodzie niczym najdroższe diamenty. Poczuć na skórze delikatny powiew ciepłego wiatru, niosący ze sobą zapach świeżych owoców. Jeszcze raz wiedzieć, że jest w miejscu, gdzie czas się zatrzymał, choć cały świat dalej pędził przed siebie. Ale tam ona nie musiała tego robić. Wreszcie mogła poczuć się wolna.
    I teraz, będąc w objęciach bruneta, zaznawała tego wszystkiego ponownie, jeszcze bardziej pragnąc zatrzymać mężczyznę przy sobie już na zawsze. Dlatego jego słowa, tak bardzo rozdzierające duszę, jednocześnie powodowały nieprzyjemne uciski w okolicach gardła, z drugiej strony przywiązując blondynkę do Marshalla jeszcze bardziej. Nieznośne poczucie porzucenia - choć przecież nie była sama (jeszcze…) - na dobre zaczynało rozsiadać się w jej wnętrzu, nie pozwalając w pełni skupić się na chwili obecnej.
    Zamknęła powieki i zacisnęła szczęki, próbując odgonić od siebie te cholerne myśli, zatruwające umysł i duszę.
    - Bardzo bym chciała… - mruknęła tylko, po czym westchnęła głośno, przyjmując kolejne, coraz intensywniejsze fale gorąca. To one sprawiły, że blondynce łatwiej było znów odczuwać jedynie te dobre emocje, nie zważając już na sens słów i to, co się za nimi kryło. Owszem, w Nowym Jorku czekała na nich niemała batalia o wspólne szczęście, ale czy mieli zamiar się poddać? Jeśli o samą pannę Woolf chodziło, to absolutnie nie miała tego w planach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sunęła dłońmi po jego ciele, a w miejscach, gdzie ich skóra się ze sobą stykała, Jen odczuwała promieniujące i przeszywające ciepło, obejmujące kolejne partie tkanek. Wszystko, co robił sprawiało, że kolejny raz zachowywała się jak zahipnotyzowana, idealnie zgrywając się z nim ruchami, dźwiękami, a także oddechem, który stawał się coraz szybszy, biegnący szybko w przestrzeń spomiędzy jej ust.
      Nie odpowiedziała mu już, bo po prostu nie wiedziała, co powiedzieć. To wystarczająco mocno przerażało dziewczynę, więc chociaż w tym momencie chciała jeszcze widzieć tylko te pozytywne aspekty ich wspólnej drogi, a na później odłożyć wszelkie troski. Czas wyjazdu nieubłaganie się zbliżał, więc powinni wykorzystać ostatnie dni najbardziej, jak się tylko dało.
      Drżała pod wpływem licznych impulsów, zapalających kolejne ogniska, prowadzące do ogromnego pożaru, jaki zaczął się w niej rozprzestrzeniać. Skóra jeszcze bardziej się zaróżowiła, mięśnie spięły, a kręgosłup wygiął w łuk, przez co teraz była z brunetem niemalże sklejona. Uwielbiała czuć na sobie jego ciężar, dający nie tylko upojne chwile, ale też pewność, że był tylko jej, miała go na całkowitą własność i nie miała zamiaru nikomu tego oddawać. Gdyby tylko ktoś próbował ich rozdzielić, zachowałaby się niczym lwica, broniąc tego, co do niej należało. Bo przełamując te wszystkie bariery, zostałaby bez jakichkolwiek środków do życia, ponieważ te wszystkie wartościowe odeszłyby w nieznane, pozostawiając dziewczynę z niczym. I teraz, uświadamiając sobie to, w spojrzeniu Jennifer pojawiła się ta drapieżna, obezwładniająca iskra, mająca swoje korzenie w najgłębszych i najmroczniejszych zakamarkach zmysłów, dzięki którym miała siłę walczyć przez te dwadzieścia kilka lat.
      Wbiła w niego swój ostry, ale jednocześnie w jakiś sposób ujmujący wzrok, całując go we wszelkie dostępne miejsca, a dotykiem błądząc po rozgrzanym ciele drżącymi już dłońmi, jakby miała do czynienia z rozpalonym węglem, którego można było się obawiać, ale jednocześnie przyciągał wewnętrznym blaskiem. Chciała zatopić się w ów świetle, będącym pierwiastkiem największego pragnienia, do którego dążyła przez całe życie, ale nigdy wcześniej nie mogła go złapać. Teraz wydawało się, że miała przed sobą wręcz niezliczone pokłady obezwładniającego, przesyconego błogością promienia, docierającego nawet do najczarniejszych i najbardziej bolących wizji, zagłuszając je lub wysypując na nie rajskie kolory. Dzięki temu były dużo bardziej znośne i egzystowanie z nimi nie wydawało się już takie straszne.
      Niczym ptak uniosła się na niewidzialnych skrzydłach, tchnięta mocą podobną do ostatnich, żegnających się z nimi błysków nieba, czując w całym ciele nagłe spięcie i podgryzające spełnienie, liżące swoimi pasmami każdy skrawek, docierając nawet do kości. Coraz bardziej uzależniała się od tego specyficznego doznania, gdzie pożądanie mieszało się z miłością w takim natężeniu, że można było odnieść wrażenie, jakby dwie siły tańczyły tango, a jedna w drugą przenikała w roznamiętszonym zachwycie, ostatecznie doprowadzając do całkowitego scalenia.
      Tacy też byli teraz - jednością, której nie dało się już rozdzielić, nawet gdyby materialnie nie mogli być obok siebie. To, co połączyło tę dwójkę, stawało się na tyle wytrzymałe i trwałe, że każda potencjalna rysa tylko delikatnie musnęłaby powierzchnię stabilnych fundamentów, będących podstawą do wzbudzającego podziw monumentu, przedstawiającego oddanie, bliskość i najważniejszą ze wszystkich miłość.
      Wtuliła się w niego równie mocno, co on w nią, wargami przywierając do skóry Jerome’a, zwłaszcza w kulminacyjnym momencie. Palcami zaś odcisnęła w okolicach karku i jednej łopatki swoje piętno, zaznaczając tym samym wielkość przeżywanej ekstazy. Odbierała wysyłane przez mężczyznę bodźce ze zdwojoną siłą, więc kiedy wreszcie się od niego oderwała, powróciła do świata realnego, dając emocjom - rodem z fantazji - powoli ulecieć.

      Usuń
    2. Oddychała ciężko, na parę sekund zamknęła też oczy, poza tym nie zmieniając pozycji ani o milimetr. Było jej tak dobrze…
      Uniosła rękę, by móc sięgnąć dłonią do jego twarzy, by zaraz zaczesać kilka niesfornych kosmyków, które wydostały się ze związanych włosów. Uśmiechnęła się kącikami ust, a w spojrzeniu Jen jawił się teraz spokój i radość, że wraz ze spełnieniem nie zniknął, tylko dalej pozostawał przy niej.
      - Kocham cię - szepnęła nieco powiększając uśmiech. Pocałowała go delikatnie, unosząc przy tym głowę. - Kocham najbardziej na świecie - dodała, tym razem wprost do ucha. - I już zawsze będę tylko z tobą - dodała, przygryzając delikatnie płatek. - Gdziekolwiek byś był… Zawsze - powiedziała głośniej, a przy tym trochę poważniej. Westchnęła cicho, kładąc głowę na pościeli, by móc wpatrywać się w te kojące, bursztynowe tęczówki. - Będę na ciebie czekać, ile tylko trzeba. Czy teraz, czy kiedyś. To nieważne - ciągnęła, ciut marszcząc brwi. - Będzie dobrze. Obiecuję - mruknęła, tym razem całując go mocniej, bardziej zachłannie i przelewając na tą czynność wszystkie swoje dobre emocje, chcąc tym samym okłamać siebie, że nie będzie żadnych niespodziewanych zwrotów akcji ani przeszkód, żeby faktycznie byli już razem. I gdyby od tego zależała ich przyszłość, mogłaby zostać nawet największą oszustką na świecie, kradnącą cudze spojrzenia, by móc zagwarantować sobie i jemu pewny los. Ale nie mogła… I chyba to bolało najbardziej.
      Odsunęła się i oparła swoje czoło o jego, przymykając przy tym powieki, kiedy małe krzyki przerażenia zaczęły urządzać sobie w mózgu blondynki harce.
      - Zrobię wszystko, żeby z tobą być… - odparła otwierając oczy. - Reszta świata musi zaczekać - uśmiechnęła się pocieszająco, znów wbijając w mężczyznę wzrok, tym samym dając mu do zrozumienia, że nawet jej brat musi na chwilę zejść na bok. A tego nikt wcześniej nie potrafił przed Jeromem osiągnąć.

      Wybaczająca, zahipnotyzowana miłością Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  20. [A wiesz, że ja zawsze podziwiałam osoby, które potrafią wcielić się właśnie w taką pozytywną osóbkę? Mimo, że pisanie postacią z ciężką przeszłością i charakterem nie należy do łatwych, to właśnie te wesołe zawsze stanowiły dla mnie wyzwanie.
    Ale teraz tak sobie myślę, że może spróbowałabym stworzyć taką szczęśliwą kobietkę – jako wyzwanie, bo też i jako dziewczyna bardzo dawno nie pisałam. Stanowiłaby ciekawą opozycję do Cole’a. Chociaż z drugiej trony jestem niemal pewna, że nie będę w stanie stworzyć osoby w żaden sposób niepokrzywdzonej przez los. xD Ale to jeszcze nad tym pomyślę. ;)
    Pomysł na wątek jak najbardziej mi się podoba, zwłaszcza, że podobnie jak ty też jestem bardzo ciekawie co wyjdzie z ich spotkania. ^^
    Jeśli chcesz mogę zacząć, chyba, że ty masz na to ochotę. :]

    Cole

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Ups! Wysłałam komentarz z nie tego konta, z którego powinnam. xD Ale tak, ten komentarz wyżej to też ja. ;) Wybacz za tę drobną pomyłkę.]

      Cole

      Usuń
  21. Cichy pisk ekspresu do kawy mieszał się z gwarem dobiegającym z kawiarni, razem z ciepłym uśmiechem pracującej razem z nim dziewczyny i miłym zapachem ziaren tworząc przyjemną mieszaninę choć na chwilę uwalniającą jego myśli od obsesyjnych szeptów i wspomnień sprzed kilku miesięcy. Cole lubił swoją pracę, mimo tego, że każde wyjście z mieszkania wiązało się z szybko bijącym sercem, nerwowym oddechem i strachem o to, że ktoś go rozpozna. Każdego dnia paranoicznie bał się, że każdy przypadkowy przechodzień wie kim jest, a tylko ze znudzenia nie informuje o tym odpowiednich służb. Nawet teraz, gdy obsługiwał kolejnego klienta, mimo przybranej maski typowego pracownika, jego spojrzenie pozostawało czujne. Wykonując wyuczone ruchy, śledził wzrokiem obecnych w kawiarni ludzi, chcąc przedwcześnie wykryć zagrożenie. Za każdym razem widząc kogoś rozmawiającego przez telefon, patrzącego na niego dłużej niż inny, Cole napinał wszystkie swoje mięśnie, jakby podświadomie szykując się do ucieczki.
    Mimo względnego spokoju, Cole przez cały czas się bał. W Nowym Jorku mieszkał już od trzech miesięcy. Był zmęczony. Nie chciał dłużej uciekać, pragnąc jeszcze trochę czasu tutaj mieszkać. Anonimowo. Szaro i bez sensu, ale względnie bezpiecznie. Potrzebował tego, by ten stan trwał jeszcze trochę, by może nie martwiąc się już o rozpoznanie, udało mu się zapanować nad ciągłymi, przeklętymi myślami. Może udałoby mu się odciąć od wciąż zagnieżdżonego w jego umyśle głosie ojca; upajającego odczucia triumfu i władzy, gdy zaciskał palce na szyi Lily, gdy widział ją z załzawionymi oczami charkotliwie chwytającą powietrze; obraz siebie, gdy jak zwierzę kulił się na podłodze, skomląc o koniec, czując kolejne i kolejne uderzenie lub wymyślne rozcięcie skóry; chęci ucieczki, po tym jak…
    Dzisiejszą zmianę skończył wcześnie, oszczędnie żegnając się ze współpracownicą, na jej szeroki uśmiech, odpowiadając wyuczonym drgnięciem warg. Ulica powitała go hałasem wdzierającym się do jego jeszcze przed chwilą spokojnych myśli, budząc w nim ukłucie strachu. Jeszcze w Waszyngtonie chronił się przed nim w swoim pokoju lub malutkiej kawiarni, siedząc w kącie sali, starając się nie zwracać niczyjej uwagi i czytać książkę. Może dlatego teraz postanowił rozpocząć pracę właśnie jako barista. Kawa zawsze przynosiła mu choć chwilowe wytchnienie.
    Gdy dotarł do mieszkania, jeszcze przez minut zastanawiał się czy aby na pewno przekręcać w zamku klucz i wchodzić do środka. Cole szczerze nienawidził tego miejsca. Mimo, że mieszkał tu już od jakiegoś czasu wciąż było obce, gotowe do opuszczenia w każdej chwili. Puste, szare ściany, puste półki w salonie, niczym nie zajęte biurko z jedynie kilkoma rzeczami w szufladzie i laptopem na środku blatu i zapełnionymi tylko kilkoma szafami. Z pustą przestrzenią w salonie, jakby gotową do przyjęcia fortepianu, którego nigdy tu nie było i nie będzie. Obco. Dziwnie, jakby każdego popołudnia wchodził do na nowo wynajętego mieszkania. Szaro, jakby nawet przedmioty martwe postanowiły jasno wskazywać mu pozbawioną sensu ścieżkę. Cole miał wrażenie, że sam podświadomie karze się w ten sposób, jakby chcąc, by panująca tam cisza i pustka budziły w nim przerażenie i wyrzuty sumienia, dzięki którym nigdy nie zapomni. Przecież nie mógł zapomnieć o Niej.
    Kiedy ostatecznie decydując się na wejście do środka, otworzył drzwi, Cole przeczuwał już, że coś jest nie tak. Szybkim krokiem szybkim krokiem skierował się do swojego pokoju, przeklinając w duchu, gdy zobaczył, że odgłos spadających na podłogę wcale nie jest wymysłem jego wyobraźni a najprawdziwszą kałużą i powiększającą się plamą na suficie. Zaklął, tym razem głośno. Tylko tego mu brakowało. Już i tak wydawał niemal wszystko na czynsz, nie potrzebował jeszcze płacić za naprawę. Nie potrzebował… dodatkowej konfrontacji z sąsiadami.

    Cole

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo wewnętrznego niepokoju i rosnącej w nim złości, siląc się na spokój dotarł do drzwi mieszkającej nad nim sąsiadki, głośno pukając do środka.
      - Zalewa mi pani mieszkanie. – Zamiast odpowiedzieć na powitanie otwierającej przed nim drzwi starszej pani, postanowił od razu przejść do problemu, mimowolnie poddając się złości, cedząc powoli każde słowo. Kiedy starsza pani przepraszając i mając wypisane na twarzy poczucie winy, Cole poczuł ukłucie obrzydzenia do siebie, że mógł ją tak potraktować. Kiedy swoimi pomarszczonymi dłońmi złapała go za ręce, chcąc pokazać popsutą pralkę, mimowolnie się wzdrygnął, powodując jeszcze większe zmieszanie starszej pani. Przeklął się w myślach. Nienawidził dotyku innych, niemal zawsze przywodzącego na myśl wszystkie chwile spędzone z ojcem. Wciąż się nie kontrolował, w głębi głowy wiedząc, że któregoś razu go to zdradzi.
      Poszedł za sąsiadką w głąb jej mieszkania, starając się nie odczuwać cichego głosu zazdrości, gdy jego wzrok napotkał na liczne zdjęcia rodziny zawieszone na ścianach.
      Pralka zgodnie ze słowami sąsiadki przez cały czas wylewała z siebie wodę, zalewając łazienkę i przeciekając do niższego mieszkania.
      - Dzwoniła już pani do serwisu?
      - Tak, tak! Oczywiście. Ale, skaranie boskie, mogą przyjechać dopiero za kilka godzin. A do tego czasu przecież już całe mieszkanie będzie pod wodą! I pana też. Ja przepraszam, pan zawsze taki grzeczny, cichy a ja takiego problemu narobiłam. I co teraz… skaranie boskie z tymi urządzeniami, no skaranie… - Cole nerwowo rozprostowując palce, słuchał głośnej tyrady sąsiadki, mając cichą nadzieję, że albo uda mu się szybko wycofać, albo, że sąsiadka sama skończy. Kiedy zapytała czy sam potrafiłby naprawić pralkę i prawie go na nią wpychając, mając niewiele inne wyjście, zgodził się, niemal od razu tego żałując. Gdy był już praktycznie cały mokry, miał dość.
      Najwidoczniej sąsiadka jak i on byli zbyt głośni, bo ktoś zapukał do wciąż otwartych drzwi mieszkania i wszedł do środka, z zapytaniem czy wszystko w porządku.

      [Mam nadzieję, że odpis jest w porządku oraz że ci się spodoba. Mam też nadzieję, że dialog wyszedł w miarę naturalnie, jeśli nie - przepraszam, ale pisanie rozmów zawsze było moją piętą achillesową. :/]

      Cole

      Usuń
  22. - Można powiedzieć, że sukces – przyznała, ale w tyle głowy wiedziała, że owy sukces nie jest zapewne taki trwały, jakby tego oczekiwała. Rudowłosa lada moment miała bronić swojej pracy, a na koncie oszczędnościowym suma coraz to bardziej przypominała taką, za którą można pozwolić sobie ruszyć w nieznane. Nie chciała odkładać spełnienia marzeń, podróży i poznawania świata na później. Z drugiej strony nie była głupia, by przypuszczać, że ktoś zgodzi się na nią poczekać.
    Odgoniła jednak czarne myśli, by całą swoją uwagę poświęcić mężczyźnie, który wydawał się znaleźć w sytuacji bez wyjścia. Och, uwierz mi ja wiem jak to jest. przemknęło jej tylko przez myśl, bo chociaż ona nie musiała starać się o wizę, to nadal potrzebowała pieniędzy na utrzymanie. Początki w Nowym Jorku nie były dla niej łagodne i właśnie dlatego zaoferowała szatynowi pracę, by ktoś inny miał lżej.
    - Wierzę i szczerze, nie znam warunków do otrzymania wizy, ale coś wymyślimy – powiedziała i położyła dłoń na jego uśmiechając się szeroko. Szybko ją zabrała, by wypić swoje wino do końca. Mieli nie łatwy orzech do zgryzienia, jednak przez to jak bardzo optymistyczny był Jerom kobieta chciała mu pomóc.
    - Barmanów jest na pęczki, ale mało kto chce pracować w sezonie – wyjaśniła, ponieważ nikomu nie marzyły się zmiany po dwanaście godziny, a także tabuny klientów. Dla niej to był już żywioł, lecz też musiała do niego przywyknąć. Wielu studentów decydujących się na podjęcie takiej pracy odpadało po tygodniu, czy dwóch.
    - W budowlance?- powtórzyła bardziej do siebie niż w odpowiedzi do mężczyzny. Zmarszczyła śmiesznie brwi szukając w pamięci, czy nie zna kogoś, kto byłby w stanie pomóc szatynowi. Ten bar miał różnorodną klientelę, ale przeważała, jednak taka , która rządziła tym miastem: biznesmeni, deweloperzy, prawnicy i tacy, którzy woleli nie mówić jak dorobili się fortuny. Czasem po kilku kolejkach wymsknęło im się to i owo, lecz Lotta takie informacje zostawiała dla siebie. Kto wie, może kiedyś się przydadzą.
    Thomas podszedł do nich i bez pytania dolał rudej wina, a ta tylko uśmiechnęła się w podzięce nadal główkując nad tym jak pomóc Jeromowi. Sącząc alkohol nagle ją oświeciło, chociaż nie była do końca zadowolona z faktu, z kim będzie musiała się skontaktować.
    - Wiesz co, mam znajomego, który zajmuj się nieruchomościami w Nowym Jorku, jeśli chcesz mogę zapytać, czy by Cię nie przyjęli. Tutaj nie mogę niestety nic obiecać, bo – upiła kolejny łyk wina.
    - się z nim pokłóciłam ostatnio, ale wiesz mogę spróbować.- uniosła kąciki ust już zdecydowanie mniej śmiało, ponieważ wiedziała jaki Parker potrafił być uparty. Posłanie go na drzewo mogło mieć niestety złe konsekwencje, chociaż ruda wierzyła, że na trzeźwo i po kilku dniach mężczyzna będzie ponad to, ponieważ znali się nie od dziś.
    - To nic takiego. Sama kiedyś wiele bym dała, za taka pomocną dłoń – powiedziała i skończyła drugi już kieliszek wina. Tym razem, jednak odsunęła od siebie szkło tak, by kolega z pacy zrozumiał, by jej już nie dolewać. Była zmęczona, a każda kolejna porcja przybliżała ją do stanu bezwładnej galarety, a nie osoby, która samodzielnie trafi do mieszkania.
    - Jasne, że można i to nawet sporo. Pokopać, uderzać, porzucać. Do wyboru do koloru, a co chcesz się zapisać? – zapytała, a w jej oczach zalśniły niebezpieczne iskierki. Uwielbiała sparingi, a Jerome wyglądał raczej na takiego, którego nie da się łatwo pokonać.
    - Sala jest w sumie niedaleko stąd, więc jak chcesz o w drodze do domu mogę Cię przedstawić – powiedziała lekko, bo faktycznie miejsce, w którym odbywały się zajęcia znajdowało się niemal dokładnie w połowie drogi między jej miejscem pracy, a mieszkaniem.
    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  23. A ona wreszcie nie była sama. Jeśli coś się działo - od tej chwili mogła próbować pokonać przeszkody mając mężczyznę u boku. A to sprawiało, że Jen zaczęła odczuwać niesamowitą ulgę, której już od dawna nie było w jej życiu. Wszystko wydało się jakieś takie lżejsze, pozbawione łuny dramatu i niepowodzeń… Po prostu odżyła. Skupiła się na danej chwili, by móc zaznawać danych bodźców z każdym momentem coraz bardziej, zatrzymała się i odetchnęła. W ten sposób nawet najbardziej zapracowany człowiek może mieć wrażenie, że całe fatum z niego zeszło, odświeżając organizm od góry do dołu, pozostawiając go tym samym wolnym od zła. Tak teraz właśnie postrzegała świat panna Woolf, a dodatkowo wpatrując się w te bursztynowe tęczówki, rzeczywistość wydawała się jeszcze bardziej kolorowa. Zwłaszcza, jeśli miała być ona dzielona i tworzona przez resztę życia właśnie z nim.
    Uśmiechnęła się błogo i z iskrami w oczach zaczęła się wpatrywać w niego tak, jakby po raz pierwszy zobaczyła spadające gwiazdy, w bezchmurną letnią noc. Samo analizowanie wzrokiem rysów twarzy Jerome’a sprawiało blondynce wiele przyjemności, a co dopiero, gdy ją do siebie przysunął.
    Aż zamruczała z przyjemności, wciskając się jeszcze bardziej w ciało bruneta i przymykając powieki. Nagle zaczęło wkradać się w ciało Jen ogromne zmęczenie. Ale czy było się czemu dziwić? Ten dzień był strasznie intensywny, serwując karuzelę emocji co raz. Nikt przy zdrowych zmysłach by tego nie wytrzymał, a co dopiero ona…
    Objęła go ramieniem, palcami tworząc na plecach Jerome’a abstrakcyjne kształty. Powoli odpływała w ramiona Morfeusza, jednak kiedy zaczął mówić, na moment się rozbudziła.
    Zmarszczyła brwi, lecz za moment mimika jej twarzy stała się łagodniejsza, ponieważ dwudziestoparolatka wchłaniała w siebie jego słowa z zawrotną prędkością i intensywnością.
    Otworzyła oczy i uniosła głowę, unosząc wysoko kąciki ust.
    - Też nie wiedziałam. Ale cieszę się, że poznałam to uczucie - szepnęła, muskając delikatnie wargi Marshalla. Potem westchnęła cicho i poszła za jego przykładem, wygodnie układając się do snu.
    Zacisnęła mocno wargi, wyłapując ostatnie wypowiedziane zdania. Aż gorycz rozlała się po jej podniebieniu, wtrącając do serca Jennifer poczucie winy.
    Nie panowała wtedy nad sobą. Była na skraju rozpaczy i przerażenia, jednocześnie odczuwając też bardzo pozytywne emocje. A to sprawiało, że miała ochotę zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu, nim stateczny pancerz całkowicie pęknie i roztrzaska jej duszę na milion kawałków. Ostatecznie, na szczęście, tak się nie stało, a dziewczyna mogła cieszyć się takimi chwilami, jak te. Jednak decyzja o tym, by wykonać - być może - najważniejszy krok w życiu, wcale nie była taka prosta. Więc dodatkowo była z siebie dumna. Bo jeszcze nigdy wcześniej się na coś podobnego nie zdobyła.
    - Przepraszam - mruknęła ledwo słyszalnie, a i tak czuła, że już jej nie usłyszał. Przełknęła z trudem, jeszcze raz westchnęła, tylko teraz nieco ciężej, zerknęła przez leniwie otwarte powieki na swojego ukochanego, po czym zrobiła wszystko, by odgonić natrętne myśli - skupiła się na jego zapachu, cieple i ciele, dzięki któremu czuła się najbezpieczniej na ziemi. Gdyby tylko można było tak trwać i trwać...
    Świt nadszedł niespodziewanie szybko. Czy to dziewczynie się tak dobrze spało, czy to zegar nagle przyspieszył?
    Przez przeszklone i lekko otwarte drzwi zaczęły przenikać pierwsze, ostre promienie słoneczne, kłujące delikatnie twarz. Rześkie powietrze wkradało się z każdą sekundą do pokoju coraz bardziej, przytulając się do skóry i wywołując na niej gęsią skórkę. Jen poczuła narastający chłód, co też sprawiło, że się obudziła. Najpierw poruszyła się tylko trochę, niedługo później zwiększając swoje ruchy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu ujrzała przed sobą swój ulubiony obrazem, od razu mając dobry humor.
      Pocałowała go bardzo powoli i spokojnie, niespiesznie wstając. Podeszła cicho do wejścia na taras, opierając się bokiem o framugę.
      Miała wrażenie, że otworzyły się przed nią bramy edenu. Barwy natury podbijały świetlne refleksy, w oddali, zupełnie jak mrówki, maszerowały słonie, wesoło wołając do siebie wzajemnie. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego, nieco egzotycznego ciasta (prawdopodobnie ananasowego), przez co blondynka poczuła się głodna. Zapomniała na moment jednak o tym, że nie ma na sobie nic, a przecież tak nie mogła tak zejść.
      Z tego transu wyrwały ją ciche dźwięki dobiegające z wnętrza sypialni. Mimowolnie odwróciła głowę i uśmiechnęła się pod nosem, wracając do łóżka. Usiadła na jego skraju, potem przysunęła się bliżej Jerome’a, ostatecznie kładąc się obok niego na boku i głowę podpierając dłonią.
      - Hej - mruknęła, palcami drugiej dłoni gładząc policzek mężczyzny. - Jak się spało? - zapytała, śledząc wzrokiem ruchy mężczyzny. Nagle sobie o czymś przypomniała. - Masz ten kamień…? - uniosła jedną brew, przypatrując mu się uważnie. W oczach dziewczyny pojawiły się wesołe iskierki, a uśmiech stał się nieco złowieszczy. Przecież nie wiedział, co kombinuje, prawda?

      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  24. Mocno zmarszczyła brwi, kiedy usłyszała pukanie. Przez chwilę zastanawiała się, o co może chodzić, a gdy Jerome wyszedł, niespiesznie owinęła się narzutą, czy też prześcieradłem - trudno było określić przeznaczenie ów materiału - po czym podeszła bliżej, wciąż jednak pozostając za ścianą. Usłyszała tylko kilka słów, ale to wystarczyło, by i w niej zaczęła rosnąć ekscytacja.
    Wróciła do łóżka, gdzie zostawiła pościel, a kiedy mężczyzna wrócił, była już w części ubrana. Narzuciła tylko jeszcze na siebie bluzkę i wciągnęła spodenki, w biegu wkładając sandały.
    - Takiego czegoś bym się nie spodziewała - stwierdziła, z wybałuszonymi oczami i szerokim uśmiechem kierując się na korytarz. Zeszła czym prędzej po schodach na dół, gdzie czekał już na nich posłaniec. Dreptał ciągle w miejscu, nie mogąc na spokojnie ustać. Niemal podskakiwał, tak rozpierała go energia!
    Wtedy też pojawił się zaspany kierowca, przecierając oczy i próbując się połapać w tym, co się dzieje. Jen go zauważyła i złapała za dłoń, ciągnąc do wyjścia.
    - Chodź, zaraz zobaczymy małe słoniątko!
    - Ale co się… - nie zdążył dokończyć, wypchnięty na rozpromienioną już naturę, gdzie wyraźnie było słychać charakterystyczne nawoływanie. Dobrze, że chociaż przed opuszczeniem pokoju włożył spodnie, koszulę i buty, bo inaczej mogłoby to dosyć komicznie wyglądać.
    - No, jesteście wreszcie! Szybko, bo takie wydarzenie często się nie zdarza! - krzyknął z odległości weterynarz, niemal biegnąc w stronę schronienia tych wielkich zwierząt. Zaraz zjawił się przy nim młody chłopak, zrównując swój krok. Jen i Jerome, a także Derek zostali trochę z tyłu, ale miejsce wydarzenia nie było zbyt daleko, toteż pojawili się tam we właściwym czasie.
    Właścicielka azylu stała przed wejściem do domu słoni, gdzie znajdowała się jedynie ciężarna samica, właściciel, weterynarz i posłaniec. Kobieta pilnowała, by reszta słoni nie przeszkadzała, zajmując się swoimi codziennymi czynnościami, jak taplanie w błotku czy pożeranie owoców.
    Podpierała się rękami o boki, dostrzegając nadchodzących gości.
    - Musicie zachować wszelką ostrożność. W takim momencie słonice potrafią być niebezpieczne! Nie podchodzicie blisko, możecie stać tylko w zagłębieniu i to tak, by was nie widziała. Ma czuć się komfortowo i być spokojna, inaczej czeka nas katastrofa - oznajmiła, po czym zrobiła krok w tył i wskazała dłonią na drzwi, by weszli do środka. Jen skinęła głową na znak, że wszystko przyjęła do wiadomości, a następnie, po cichu, skierowała swoje kroki do wnętrza. Stanęła tuż za ścianą zbudowaną z belek, gdzie panowała częściowa ciemność. Między drewnem znajdowały się szczeliny różnych rozmiarów, przez które mogli obserwować ciąg wydarzeń. Przysunęła twarz bliżej konstrukcji, delikatnie zmrużyła oczy by lepiej wszystko widzieć. Na wciągniętych w aktywną akcję uczestników padały stróżki światła, co tylko dodawało magicznego klimatu.
    Gdy poczuła przy sobie Jerome’a, uśmiechnęła się szeroko, posyłając mu ciepłe spojrzenie.
    - Chyba trochę się stresuję - przyznała szeptem, przygryzając lekko dolną wargę. W tym samym momencie rozległo się doniosłe kichnięcie, przez co panna Woolf machinalnie odwróciła głowę w stronę dochodzącego dźwięku. To Derek zasłaniał nos i usta dłonią, wzruszając ramionami i drugą ręką pokazując znak przepraszający.
    - Mam uczulenie na słomę…
    - Ciiii! Zaczyna się - warknęła właścicielka, piorunując wszystkich wzrokiem.

    Jen Woolf <3

    OdpowiedzUsuń
  25. Jej oddech stał się szybszy, a serce zabiło mocniej. Źrenice powiększyły się, nozdrza delikatnie rozszerzyły. Tak bliskie obcowanie z naturą było czymś nierealnym, a jednocześnie tak namacalnym, że aż trudno było w to wszystko uwierzyć.
    Złapała go mocno za rękę, coraz bardziej zaciskając swoje palce na jego dłoni. Dopiero, kiedy ją wyrwał, Jen spojrzała na Jerome’a kątem oka, wracając jednak do najważniejszego osobnika w ich kręgu.
    Cała akcja wprawiała blondynkę w osłupienie, zdziwienie, szok i niedowierzanie. Zwłaszcza w momencie, kiedy nie było wiadomo, czy słoniątko żyje, krew zaczęła intensywniej krążyć w jej żyłach, doprowadzając się niemal do wrzenia. Ciśnienie z dziewczyny zeszło dopiero wtedy, gdy się okazało, że wszystko jest w porządku.
    Wypuściła wstrzymywane powietrze przez usta, przymknęła na moment powieki i uśmiechnęła się pod nosem, będąc zafascynowaną tym, co właśnie zauważyła. Przeniosła wzrok na Jerome’a i… Cóż, w takich chwilach dostrzegała to, za co najbardziej go pokochała.
    Właścicielka z zadowoleniem podniosła się, poklepała ich po ramionach i machnęła ręką na znak, żeby się podnieśli.
    - No, teraz musi odpocząć. Nie przeszkadzajmy już im - mruknęła, wychodząc z pawilonu. Wzięła głęboki wdech, rozprostowała się i uniosła głowę, by móc spojrzeć w słońce. - Dla takich chwil warte jest to wszystko - odrzekła, odwracając się w stronę gromadki. - Pewnie jesteście głodni. Zrobiłam śniadanie, czekając na to, co się wydarzy. Nigdy nie potrafię usiedzieć spokojnie… Dużo wtedy gotuję - zaśmiała się dźwięcznie, ukazując rząd zębów z kilkoma ubytkami. - Chodźcie. Mam ciasto ananasowe. Potem znowu do nich wrócimy. Przywitacie się ze słonikiem - pokiwała głową, kierując się w stronę domu.
    Derek chyba nieco za bardzo się przejął - a może to wina tej alergii? - ale był cały spocony. Jen początkowo się martwiła, ale kiedy zobaczyła, jak ociera łzy wzruszenia, musiała powstrzymywać się przed śmiechem. Było to bardzo urocze. I kto by się spodziewał?
    Puściła go przed sobą, pozostając kilka kroków za nim i łapiąc ponownie za rękę Marshalla. Przez dłuższą chwilę nie mówiła nic, pozwalając swoim myślom na przeanalizowanie całego zajścia, którego przed momentem doświadczyli. W końcu odwróciła głowę w jego stronę, uśmiechając się kącikami ust.
    - Nie masz wrażenia, że to wszystko, co nam się przydarza, jest jakieś takie… inne? - zapytała dosyć cicho, by nikt poza nim tego nie usłyszał. - No wiesz. To chyba nie jest normalne… - kontynuowała, nie bardzo wiedząc, jak to ubrać w słowa. - Tak szybko… Tak dużo. Aż ciężko się czasem połapać - wzruszyła ramionami. - Nigdy wcześniej nie miałam czegoś takiego intensywnego. Nie miałam… W zasadzie nikogo takiego, jak ty - wyznała, robiąc usta w dzióbek, z dosyć poważną miną.
    Znajdując się już całkiem blisko drzwi wejściowych, zaciągnęła go w nieco bardziej odosobnione miejsce. Dopiero teraz zauważyła, że brunet cały czas był boso. Zaśmiała się krótko i pokręciła głową, splatając ze sobą palce ich drugich dłoni.
    Odrzuciła włosy do tyłu, westchnęła cicho i popatrzyła mu prosto w oczy.
    - Czasem moje serce już nie wyrabia na zakrętach, Jerome. Czasem jest już tego za dużo i nie umiem tego przyjąć do wiadomości, choć to wcale nie musi być nic złego. Po prostu… Po tak długiej pustce i samotności, nasza relacja jest dla mnie zupełnie nową rzeczywistością - stwierdziła, nawiązując do jego wieczornych słów. - Stąd te ucieczki. Nie robię tego świadomie. To się po prostu samo dzieje - przyznała z trochę bardziej krzywą miną. - Chciałam, żebyś po prostu to wiedział. Bo nie jestem w stanie powiedzieć, czy nigdy więcej się to nie wydarzy. Po prostu tego nie wiem. Ale chcę, żebyś miał świadomość, że to nie przez ciebie. To ja już taka jestem - spuściła głowę, robiąc małą pauzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następnie uniosła ją, przybliżając się do mężczyzny. - Ale nie zamieniłabym już nigdy tego wszystkiego. Nie po tym, co przeżyliśmy razem. Takie sytuacje, jak przed chwilą… To właśnie z tobą chcę je przeżywać. I mam nadzieję, że świadomość tego choć trochę wynagrodzi ci moje błędy - dodała, muskając go delikatnie w policzek. Potem zawróciła, puściła jedną dłoń, znów idąc w stronę domu właścicieli azylu. - A tak szczerze mówiąc… Tylko przy tobie jestem taka… Otwarta. Odważna. No wiesz - uniosła jedną brew, patrząc na niego znacząco. - Przed tobą od bardzo dawna nikogo nie było. Tak… Blisko. Rozumiesz…? - podrapała się po głowie, wbijając w Jerome’a pytające spojrzenie. Nie wiedziała, dlaczego nagle zaczęła o tym mówić, ale czuła potrzebę przyznania się przed nim do tego. W końcu od przyjazdu do Bangkoku zatarły się te cielesne granice, które postawiła przed nim na Barbadosie. Teraz niemal natychmiast o nich zapomniała. I dziwnie się z tym czuła… Może nie chciała być oceniana? - W sumie to jakieś pięć lat… Jak nie więcej - sapnęła ledwo słyszalnie, przekraczając próg domostwa.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  26. Nie wątpiła nawet na chwilę w to, że mężczyzna siedzący zaledwie kilka centymetrów od niej mógłby sobie nie dać rady w Nowym Jorku. Wyglądał na takiego, który nawet w najgorszej sytuacji znalazłby światełko w tunelu, jednak nie chciała chyba, by został postawiony w podobnej sytuacji jak ona przed laty. Rudowłosa w końcu jakoś dała sobie radę i nadal mieszkała w Ameryce. Może Jerome nie musiałby posunąć się do tańca w klubie go-go – sama ta myśl wywołała na ustach kobiety lekki uśmiech – ale było wiele nieciekawych dzielnic w tym mieście. Kusiły szybkim zarobkiem, wysoką wypłatą, jednak konsekwencje były zapisane drobnym drukiem.
    - Powiedz mi coś czego nie wiem – powiedziała kokieteryjnie odrzucając pasmo włosów na plecy. Nie miała, aż tak wygórowanego mniemania o sobie po prostu się zgrywała. Widząc radość na twarzy szatyna natychmiast przestała się martwić przebiegiem spotkania z Parkerem. Gra była warta świeczki, a tak jej się przynajmniej wydawało.
    - Ale wiesz, ja nie pochodzę stąd, a z Anglii – tutaj specjalnie każde słowo zaakcentowała tak jak na angielki z krwi o kości przystało. Przez lata jej charakterystyczny akcent nieco przycichł , ale wciąż tam był. Wyszczerzyła ząbki w szczerym uśmiechu po czym nieco wyprostowała nogi, a pozawalał na no oczywiście barowy stołek. Miała opuchnięte kostki i już nie mogła się doczekać zimnego prysznica w mieszkaniu i kilku godzin snu.
    - Żebyś wiedział, że nie wystarczył, bo został wzięty z zaskoczenia.- pokazała mu koniuszek języka rozbawiona wracając myślami do ich pierwszego spotkania. Nie mogła tego zapomnieć, bo nigdy nie czuła się chyba tak zakłopotana swym błędnym osądem. Jakiś dupek pozwolił sobie na obmacywanie jej tyłka, a oberwał niewinny jegomość. Na dłuższa metę nie żałowała, ponieważ inaczej na pewno w tym tłumie, by się nie poznali. Czuła, ze Jerome jest wart kilku wolnych chwil i chociaż na początku liczyła na jedną noc, to nie miała nic przeciw, by zamienić to na niezliczona ilość godzin i dni – na stopie przyjacielskiej.
    - Muszę Cię zmartwić dzisiaj musisz liczyć na siebie, jeśli chodzi o obronę. Jestem padnięta – zaśmiała się przekrzywiając głowę to w jedną, to w drugą stronę i masując obolałe mięsnie. Zeskoczyła z krzesła i ruszyła do wyjścia. Wieczorny chłód był niczym rześki prysznic, więc kobieta delektowała się idąc powoli stopa za stopą w odpowiednim kierunku. Ludzie wokół wydawali się śpieszyć z punktu A do punktu B, a ona wraz z towarzyszem szła, jakby poza czasem.
    - Zaraz będziemy na miejscu, więc może dasz mi swój numer telefonu i nazwisko0 ,hm? – uśmiechnęła się na powrót wzrok skupiając na mężczyźnie, a nie na tym co ich otaczało.
    - Musze mieć co dać mojemu znajomemu, by się z Toba skontaktował. – wyjaśniła po chwili, by nie pomyślała, ze znów próbuje swoich sztuczek jak tego wieczoru w klubie. Szatyn wtedy postawił sprawę jasno dla niego liczyła się ta jedna, jedyna, a i Lotta na ten moment nie szukała już przygód. Może miało się to zmienić, gdy wyruszy w podróż? Może nic miało się nie zmienić, bo wróci szybciej niż przewiduje? Nie znała odpowiedzi na te pytanie, więc nie zadawała ich sobie zbyt często.
    - Jesteśmy, chodź przestawię Cię komu trzeba. – powiedziała, gdy znaleźli się już przy starym, ceglanym budynku, który dopiero w środku wyglądał jak nowy. Na recepcji siedział dość napakowany mężczyzna, który uśmiechem przywitał rudą.
    - Jest ktoś z właścicieli? – zapytała tylko nim ruszyli dalej, a w odpowiedzi otrzymała potakujące kiwnięcie głową.
    - Zapraszam w skromne progi. – przepuściła szatyna pierwszego, ponieważ to ona miała kartę dostępu dzięki, której można było otworzyć drzwi.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  27. Ethan chciałby powiedzieć, że w jego życiu zaszło dużo zmian. Niestety chciał czy nie, tymczasowo działa się ta sama nuda. Nie poznał nikogo nowego, nie sprawił, że nagle przed nim na ulicy wyrósł Michael, któremu mógłby nawrzucać prosto w twarz co sobie myśli o jego zniknięciu i robieniu kariery, podczas gdy on został sam z matką w Chetwynd i był zostawiony sam sobie. Po części to było dobrze, bo naprawdę nie czuł się gotowy na spotykanie brata, który o jego istnieniu najwyraźniej zapomniał. Często powtarzał sobie, że tak naprawdę to już nie ma znaczenie i pewnie nawet się nie poznają, gdyby mijali się na ulicy. Lata robiły swoje, a i sam Ethan nieco się zmienił przez te ostatnie lata. Miał wrażenie, że przybyło mu tylko więcej zmartwień. Czasem zazdrościł wszystkim ludziom, którzy nie martwili się zbyt wieloma rzeczami. Żyłoby mu się o wiele łatwiej, gdyby nie miał za sobą tych wszystkich problemów, które go teraz otaczały. Nie mógł chodzić jednak cały czas smutny czy naburmuszony, bo mu nie wychodziło w życiu tak, jakby chciał. Ze swoją skwaszoną miną niekoniecznie mógł poznać ludzi, którzy pojawili się w jego życiu w momencie, kiedy Camber pojawił się w Nowym Jorku. Była ich co prawda garstka, ale garstka, którą bardzo sobie cenił i z którą wiązał dość poważne plany – po prostu liczył, że zostaną w jego życiu na dłużej. Potrzebował stałych znajomości, które nie znikną. Osób, do których zawsze będzie mógł się zwrócić, gdyby zaszła taka potrzeba.
    Wizja wieczoru spędzonego w męskim gronie mu odpowiadała. Niby całe dnie spędzał wśród mężczyzn, ale to nie było to samo. Przy noszeniu kanapy, stołów czy fortepianów nie dało się tak naprawdę porozmawiać czy odpocząć. Ethan na papieroska nie wychodził, więc omijały go również wszystkie rozmowy, które były prowadzone podczas przerwy. Nie umiał sobie wyobrazić siebie z tym nałogiem i nawet nie chciał zaczynać. O wiele bardziej wolał swoje rytuały z piwem co wieczór albo co kilka dni. Po dniu w pracy, gdy wrócił do domu najpierw zabrał Thora na spacer, a następnie wziął szybki prysznic i zmienił ubrania. Nie potrafił zrozumieć osób, które po fizycznej pracy od razu leciały do miejsc publicznych. Czułby się chyba niekomfortowo, gdyby siedział w tych samych ubraniach jeszcze przez cały wieczór. Przed wyjściem dodatkowo nastawił pranie, co by mieć z głowy na jutrzejszy dzień i komunikacją miejską dojechał na umówione miejsce. W Chetwynd by się tym nie przejmował i zabrał auto, ale nie był u siebie tylko w Nowym Jorku, a miał znacznie lepsze pomysły na wydawanie pieniędzy nią na mandaty za jazdą po alkoholu. Na utratę prawa jazdy też nie mógł sobie przecież pozwolić.
    Na miejsce chyba dotarł pierwszy, a przynajmniej na to wyglądało, bo w barze nie dostrzegł nigdzie znajomej twarzy należącej do Jerome. Przy barze złożył zamówienie, i tradycyjnie był to kufel zwykłego piwa, a następnie poszukał miejsca, które będzie wolne. Udało mu się złapać stolik dla czterech osób, który chwilę temu opuściła grupka znajomych. Kelnerka od razu posprzątała szklanki i wytarła stolik dla Ethana. Rozsiadł się wygonie i upił łyk piwa.
    Teraz pozostało mu tylko czekać na Jerome.

    Ethan Camber i jego autorka, która mocno przeprasza za taką zwłokę i obiecuje poprawę. ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  28. Nic nie mogła z tym zrobić, niestety. A przynajmniej tak myślała. Może po prostu potrzebowała czasu? Kiedy Jerome wróci - przecież wróci, prawda…? - wtedy będzie mogła postarać się o poprawę własnego zachowania, ale teraz dokładanie jeszcze jednej takiej cegiełki do muru, który jest mocno chwiejny, nie było dobrym pomysłem. Dziewczynie wydawało się, że zaledwie delikatny wietrzyk może zburzyć całą tą misternie wykonaną konstrukcję, która przecież dopiero co powstawała. Nie chciała robić nic, co chociaż w najmniejszym stopniu mogłoby im zagrozić, a nagłe, zmienne postępowanie też raczej w tym momencie nie było wskazane. Kto wie, czy dopiero wtedy nie wyszłyby jakieś dziwne sytuacje? Pomijając, że już i tak mieli za sobą sporo…
    Westchnęła ciężko i z bólem w sercu spojrzała na Marshalla, po czym uniosła dłoń i pogładziła go po policzku. Zmarszczyła delikatnie brwi i sama uśmiechnęła się nieznacznie. Pannie Woolf również było ciężko znosić to wszystko, a burza, jaka się każdego dnia w niej kotłowała, wcale nie pomagała.
    - Jerome… Do ciebie zawsze będę wracać - mruknęła, opuszczając rękę. Potem chwilę zamyśliła się nad jego słowami, dała złapać za dłoń, a krocząc w stronę domu odrzekła: - Po prostu nie daj mi odejść… Za daleko - stwierdziła, przygryzając delikatnie dolną wargę i spoglądając na niego kątem oka. Następnie, nieco zaskoczona, uniosła brwi wysoko, wbijając w Jerome’a pytające spojrzenie. Jednak każde kolejne wypowiedziane przez mężczyznę zdanie, coraz bardziej osiadało na sercu blondynki, rozpalając w nim upragnione i uwielbione ciepło. Z każdą mijającą sekundą uśmiechała się szerzej, a w jej oczach błyszczały wesołe iskry. Policzki aż się zaróżowiły, szczypane od wewnątrz ekscytacją i radością. A jego dotyk wywoływał dreszcze w tych miejscach, gdzie akurat przewinęły się jego palce. W końcu uniosła pierś, gdy osiadły one na jej talii, a dwudziestoparolatka wstrzymała oddech.
    - Tak - odparła pewnie, wypuszczając zaraz powietrze spomiędzy ust. - Też sobie już tego nie wyobrażam - dodała, oddając mu pocałunek. - Chodźmy - zarządziła, przekraczając próg domu.
    Przed nią rozlewał się widok iście wyciągnięty ze starych opowiadań. Długa drewniana ława stała na samym środku kuchni, do której prowadziło główne wejście. Trochę ją to zdziwiło, ale może po prostu “taki mają tutaj klimat”? Albo to właściciele postanowili żyć całkowicie po swojemu i nie przejmować się szablonami typowych domów.
    Na meblu zaś znajdowało się wiele potraw, pachnących tak, że gdyby ktoś kazał dziewczynie teraz opisać niebo, z zamkniętymi oczami wyrecytowałaby już samą kombinację zapachów, z jakimi właśnie się zderzyła. Ciasto wciąż było gorące, dookoła niego stały mniejsze miski z przeróżnymi owocami, a dalej mięsa, sery i dziwne - prawdopodobnie charakterystyczne dla tej ludności - dania. Jen nie wiedziała, na co pierwsze patrzeć, a tym bardziej, w czym zatopić swoje zęby.
    - No, ruszać się! Co tak stoicie! Myć ręce i do stołu! - Właścicielka zaczęła ich poganiać, machając przy tym ścierką w biało-różową kratkę tak, jakby odganiała natrętną muchę. To wywołało u panny Woolf rozbawienie, więc tylko pokręciła głową i skierowała się do łazienki, do której drogę przed momentem wskazała starsza kobieta. Szybko wróciła do miejsca spotkania, zajmując miejsce obok właściciela azylu, powoli żującego coś na kształt włoskiej szynki. Miał łokcie oparte o krawędzie stołu, tylko jedna ręka co raz wędrowała w górę, by dostarczyć do ust posiłek. Jego wzrok utkwiony był na ścianie nad kominkiem, gdzie znajdowały się ciemne obrysy po średnio dużym obrazie.
    - Trzeba namalować nowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ta, na pewno! Żebyś znowu się w krytyka bawił - prychnęła jego żona, siadając naprzeciwko mężczyzny. Otrzepała o siebie dłonie, odchrząknęła, po czym życzyła smacznego i sięgnęła po miseczkę z mango. Dopiero teraz pojawił się w pomieszczeniu również Derek, wreszcie przypominający normalnego siebie. - Nie wiem… Nieee, na pewno nie wiecie! - zaczęła nagle, odstawiając naczynie, gdy już nasypała na swój talerz wystarczającą ilość kawałków owocu. - Mój zacny mąż, a jakże, stwierdził, że poprzedni obraz, który tu wisiał, jest beznadziejny. Wziął go i spalił, a potem…
      - Oj przestań - warknął właściciel, taksując ją wzrokiem. Staruszka jednak nic sobie z tego nie zrobiła i kontynuowała opowieść.
      - Jak się okazało, dzieła tego malarza są warte kilkanaście tysięcy. Za jedną sztukę! Bo to jakiś sławny Czech… Czy Słowak. A może Polak? Sama nie wiem, gdzieś z Europy był - wzruszyła ramionami i wygięła usta w podkówkę.
      - Był straszny! - warknął, intensywniej przeżuwając mięso.
      Jennifer w milczeniu przysłuchiwała się historii, co jakiś czas spoglądając na Dereka i Jerome’a. Nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy może jednak powinna współczuć jej mężowi… Jednak to wszystko wydawało się na tyle komiczne, że skusiła się na delikatnie bardziej zaczepny uśmieszek. Również naładowała na swój talerz owoce, chociaż porcja blondynki zdecydowanie przekraczała normy, jakie na co dzień spożywała. Ale kto wie, kiedy znów będzie mogła spróbować tutejszych specjałów?
      - A macie tutaj jakieś… Hm - zrobiła pauzę, zastanawiając się, jak ująć w słowa to, co chciała powiedzieć. - No takie… Jakieś mocno stare drzewa?
      Zapadła cisza. Właściciele popatrzyli się po sobie, po czym wybuchli gromkim śmiechem. Woolf poczuła się trochę zmieszana…
      - Ale że co? Nie no… Coś tam by się znalazło. Jest takie jedno… Całkiem niezłe. Potem cię do niego zaprowadzę - mrugnął do niej porozumiewawczo mężczyzna, a ona nie wiedziała, jak w zasadzie ma to odebrać. Nie zastanawiając się jednak dłużej, zaczęła pałaszować śniadanie, odganiając tym samym od siebie natrętne myśli.
      - Chcecie wybrać imię dla słonia? - zapytała staruszka, kiedy już przełknęła mango. Wtedy jen znów jakby pojaśniała, wyszczerzyła się szeroko i aż złapała Jerome’a za rękę, niemal podskakując na siedzeniu.
      - Chcemy!

      Jen Woolf <3

      Usuń
  29. Słysząc jego śmiech nie do końca rozumiał, co mężczyznę aż tak rozbawiło. Nie pytała ani nie poczuła się urażona, ponieważ użyło jej, że Jerome odzyskał dobry humor. Ze smutkiem i bezsilności zdecydowanie nie było mu do twarzy. Po chwili jednak otrzymała wyjaśnienie, a w kolejnej również parsknęła śmiechem.
    - Faktycznie o to już tutaj trudno. Więcej w tym mieście przyjezdnych niż rodowitych mieszkańców. – przyznała, ponieważ Wielkie Jabłko słynęło z tego, iż na każdym kroku możesz zetknąć się z inną kulturą, wyznaniem, kolorem skóry i czym tylko się dało. To taki kocioł w którym zebrano różnorodne składniki, by przekonać się jak bardzo będą w stanie współgrać. Bywały napady na tle nietolerancji, lecz nie na taką skalę jak zapewne w innych wielkich metropoliach.
    - Nie. Teraz chcę Ci dać równe szanse na wygraną, chociaż pewnie są one marne. – powiedziała celowo patrząc na niego od góry do dołu, a następnie śmiejąc się w głos. Krav maga miała to do siebie, że przygotowywała do bardzo różnych scenariuszy walki, a przede wszystkim obrony. To napastnik miał się gorzej w każdym z nich.
    Kiwnęła tylko potakująco głową na stwierdzenie, iż jakoś sobie poradzą. Nie wątpiła w to ani na moment, ponieważ adrenalina potrafiła zdziałać cuda nawet dla wykończonego ciała. Szli jakiś czas w ciszy, a rudowłosa delektowała się delikatnymi powiewami, gdy mijali jakaś bardziej otwarta przestrzeń. Lubiła wakacyjne wieczory, ponieważ były ciepłe, ale nie na tyle, by chcieć uciec do klimatyzowanych czterech ścian.
    - Ej, no! Miałeś się tego nie domyśleć i cały plan spaliła na panewce.- powiedziała całkiem poważniej robią smutna minę, a potem wyszczerzyła ząbki w uśmiechu. Kto wie, może i kiedyś do niego zadzwonić w nocy? Lotta miała bardzo rozregulowany zegra jeśli chodzi o tryb funkcjonowanie na co dzień, więc wcale by jej to nie zdziwiło. Gdy szatyn jej przedyktował potrzebne informacje zapisała je w telefonie i schowała go z powrotem do torby.
    Będąc już w wielkiej sali do treningów, gdzie większość podłogi była wyłożona materacami pomachała do jednego z mężczyzn po przeciwnej stronie. Nie miała siły ściągać butów, by do niego się dostać nie brudząc wszystkie wokół.
    - Różnie staram się być tu średnio co dwa dni, czasem jestem codziennie, a czasem…- nie zdążyła skończyć zdania, bo blondyn do którego wcześniej machała podszedł i porwał ją w górę na co ona przewróciła oczami.
    - Lotti! Już myślałem, że zaginęłaś i gdybyś nie przyszła w tym tygodniu poszedłbym Cię szukać. – powiedziała z powagą, ale zaśmiał się stawiając pannę Lester z powrotem na ziemi i przyjrzał się nieznajomemu, który towarzyszył kobiecie.
    - No tak, a czasem nie mnie tu jakis czas. – dokończyła patrząc na Marshalla.
    - Michael to jest Jerome, Jerome to mój instruktor Michael, a jednocześnie jeden z właścicieli tego przybytku.- przedstawiła ich sobie, a blondyn wciągnął dłoń do uścisku.
    - Cześć, powiedz mi, ze nie jesteś kolejnym nieszczęśnikiem, którym ta ruda paskuda będzie rzucać po macie jak workiem.- zaśmiał się przypominając sobie jak jakiś czas temu jego podopieczna przyprowadziła tu innego Miśka.Wiedział, że Charlotte jest dobra, al. Liczył, ze tamten chociaż odrobinę będzie dla niej wyzwaniem, cóż mylił się.
    - Nie strasz go, bo już tu nie przyjdzie. – mruknęła niby obrażona, ale z jej ust nie schodził uśmiech.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  30. Na jego parsknięcie odpowiedziała delikatnym uśmiechem i pokręciła lekko głową. Oboje chyba po prostu nie mieli najlepszego nastroju, więc musieliby polemizować nad faktem kto kogo tak naprawdę dobił.
    Może blondynka nie miała problemów bytowych, ale miała swoje własne. Jakoś ostatnimi czasy średnio dawała sobie radę ze swoją psychiką i jakoś nie potrafiła znaleźć rozwiązania na to jak by to zmienić. Niestety. Jednak za to na co dzień całkiem nieźle wychodziło jej ukrywanie prawdziwego samopoczucia. Robiła już to tak długo, że chyba nie sprawiało jej to większego problemu.
    — Mogę czuć się bezpiecznie — rzuciła z cichym śmiechem, podążając za jego gestem i obdarzając wszystkich tutaj zebranych ukradkowym spojrzeniem. Nie sądziła jednak, by Jerome byłby w stanie zrobić kobiecie krzywdę. Ale kto wie? W końcu nie znali się zbyt długo, a pozory mogły mylić, prawda?
    — A nie ma żadnych postali z pracą dla imigrantów? — zapytała, zagryzając dolną wargę. Z tego, co było jej wiadomo to pracy dla osób przyjezdnych nie było mało. Problem polegał na tym, że ta zdarzała się raczej na obszarach wiejskich. Praca na roli czy coś podobnego. Zbieranie warzyw i inne takie. Nie sądziła jednak, by Jerome chciał wyjeżdżać na cały tydzień na farmę, aby w Nowym Jorku spędzać jedynie weekendy. Przy dobrym powiewie wiatrów. Poza tym nie była przekonana czy taka praca zdołałaby mu zapewnić jakikolwiek spokojny byt w tak dużym i drogim mieście.
    Westchnęła ciężko, nawet nie komentując Trumpa, ona nawet na niego nie głosowała, więc też nie była przekonana do tego, co on wyprawiał. Zaostrzał wiele praw, chociażby i te, które uderzały prosto w osoby ze środowiska LGBT, a sama Emily miała wśród nich znajomych i kompletnie nie odpowiadało jej to, co działo się w tym momencie w Stanach.
    — A co ja tu robię? To samo co ty — powiedziała, unosząc nieznacznie swoją butelkę z piwem do góry i przechyliła szyjkę w kierunku mężczyzny — To już chyba taki mój rytuał. Nie zasnę, gdy się nie napiję piwa — chyba pierwszy raz przyznała się przed kimś, że zdarza jej się pić zdecydowanie częściej, aniżeli powinna — Pewna sprawa nie daje mi spokoju, w ogóle moje życie jest chujowe, ale naprawdę nie ma, co drążyć… — nie chciała zanudzać Jerome’a, bo naprawdę nie uważała, aby to wszystko, co ją w życiu spotkało było w ogóle godne uwagi.

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  31. Czuła się tak swobodnie w towarzystwie sporo od siebie wyższego mężczyzny, że niemal udało jej się zapomnieć o zamęczeniu, które doskwierało jej jeszcze jakiś czas temu podczas pracy za barem.
    - Spróbowałbyś nie odebrać to wiesz…- udawała, że mierzy do niego z pięści, ale zaśmiała się w głos. Z boku musiało to wyglądać komicznie, ponieważ nawet na palach nie równała się z nim wzrostem. Właśnie w takich sytuacjach kochała możność noszenia obcasów, lecz jej opuchnięte nogi miały inne zdanie na ten temat. Tym samym miała teraz na stopach wygodne, ponadczasowe i wysłużone już trampki. Musiałaby zacząć rozglądać się za nowymi jednak nie miała serca ich jeszcze wyrzucać.
    Marshall miała rację stwierdzając, iż często pojawiała się na treningach, jednak wynikało to z fakty, iż po przeprowadzce do stanów nie miała zbyt wielu znajomych. Po pracy nie lubiła też siedzieć zbyt długo w czterech ścianach, bo odzywały się zagłuszone emocje i trening skutecznie je zagłuszał. Drugą zaletą było to, że nie czuła się już tak bezbronna jak w noc, gdy ją napadnięto. Potrafiła się bronić i jeszcze nieźle dopiec napastnikowi.
    - Wypraszam sobie – szturchnęła go łokciem pod bok.
    - Przygotowywałam się do obrony, którą mam lada dzień, więc lepiej..- tutaj pogroziła obu panom palcem przed nosem robią minę pod tytułem ani mi się ważcie nie podporządkować.
    - … trzymajcie kciuki, żebym zdała! – tylko albo aż tyle odgradzało ja od pełnej wolności, wymarzonych podróży i nowego etapu w swym życiu. Wiedziała, że zyska mnóstwo wolnego czasu po ukończeniu studiów, a z jego zagospodarowaniem nie miała najmniejszego problemu. Już planowała pierwsze podróże, odpoczynek i szaleństwo na imprezach, których Nowy Jork oferował pod dostatkiem.
    - Też czasem pozwalam tej paskudzie się sponiewierać, bo ma z tego niezła radochę – powiedział blondyn czochrając włosy dwudziestoczterolatce, jakby była małym dzieckiem. Przybierając oburzony wyraz twarzy nawet tak wyglądała. Naburmuszona pięciolatka, którą zawstydzili rodzice przed ziomeczkami z ekipy.
    - Co do wejścia do klubu nie ma problemu. Znajomi Lotty są tu mile widziani. – uśmiechnął się patrząc na kobietę, która całą swoja uwagę skupiła na dwójce sparingujących się mężczyzn. Analizowała w głowie każde posunięcia, a nawet zaczęła układać odpowiednio dłonie, jakby to zaraz ona miała zareagować. Zapomniała o tym, ze obok niej toczyła się rozmowa.
    - Musimy tak, czy siak wyrobić Ci kartę, żebyś mógł wejść tutaj sobie o każdej porze. – powiedział i wskazał by ruszyli w prawa stronę, gdzie znajdowały się metalowe schody. Prowadziły one do czegoś w rodzaju ich gabinetu, ale rzadko kiedy mieli czas by tam przesiadywać. Pełno było tu różnorakiego sprzętu, a na biurku i siedzeniach nadal widniały białe ślady po magnezji, której czasem używali podczas treningów.
    - Ja lepiej zostawmy. – zaśmiał się blondyn nawet nie próbując wybić rudej z transu. Była jedną z lepszych uczennic i bardzo szybko przeskakiwała z jeden, do drugiej grupy, aż w końcu zdecydowali, ze nadaje się już tylko na zajęcia indywidualne.
    - Do wyrobienia potrzebuje Twoje imię, nazwisko i numer telefonu. – powiedział włączając komputer i wyciągając jakiś świstek z szuflady.
    - Oraz podpisu na regulaminie klubu i kilku innych o przetwarzaniu danych. – podsunął mu papiery wraz z długopisem. Z dołu dało się słyszeć odgłosy walki, ponieważ byli na swego rodzaju balkonie i nie odgradzała ich żadna ściana od reszty sali.
    - Blokuj! – nagle jak grom z jasnego nieba krzyknęła Charlotte, która nie mogła patrzeć jakie podstawowe błędy popełnia jeden z mężczyzn.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  32. Zmrużyła brwi, posyłając mu wwiercające się spojrzenie, kiedy wspomniał o ślubie. Cóż, od tamtego czasu niezbyt wiele o tym myślała, ale szczerze mówiąc… Teraz tym bardziej była gotowa to zrobić, gdyby tylko zaistniała taka potrzeba. Nie zawahałaby się ani na moment. W końcu obydwoje darzyli się takimi samymi uczuciami, prawda?
    W najgorszym razie, zawsze istniał rozwód. Choć tego nie brała pod uwagę… Przynajmniej teraz.
    Zajadała się owocami, potem sięgnęła po pieczywo i ser, czując ogromny głód. Może to przez te wszystkie wrażenia? Skinęła jedynie głową, gdy i Jerome zapytał o drzewo, a następnie uśmiechnęła się tajemniczo, zastanawiając się nad imieniem dla słonia. Wywróciła oczami i również szturchnęła bruneta, kręcąc przy tym głową.
    - To może… Iver? - zaproponowała, kończąc posiłek. Właścicielka się zadumała, bo nie bardzo wiedziała, co to za imię, a także co oznacza. Zastanawiała się, czy może o to zapytać, ale tym razem to Jen się roześmiała i zaczęła skakać spojrzeniem po obecnych w pomieszczeniu osobach. - Oznacza bezinteresowną miłość i oddanie, a także przywiązanie i dążenie do jedności z naturą i światem. Wydaje mi się, że będzie odpowiednie - wzruszyła ramionami, połykając ostatnie kawałki ananasa.
    Staruszka aż klasnęła w dłonie, podnosząc się i odchodząc od stołu.
    - Idealne!
    - No… - mruknął właściciel, zabierając się za ser.
    - Cicho, jest super! Iver. No, no… Ładne - pokiwała głową, z uśmiechem zbierając puste naczynia i kładąc je do zlewu. - Lepiej kończ i zaprowadź tę panienkę pod drzewo. Należy jej się.
    Mężczyzna westchnął ciężko, przełożył jedną nogę na zewnątrz ławki, na której siedział, potem to samo zrobił z drugą i wstał, machając do panny Woolf ręką.
    - To kawałek stąd. Żebyście ze wszystkim zdążyli, musimy iść teraz - wyjaśnił, wychodząc z domu. Blondynka szybko zerwała się, przelotnie pocałowała Jerome’a i podziękowała za posiłek, jeszcze przed wyjściem na moment się nad nim pochylając.
    - Znajdź ten kamień - poleciła, szybko znikając za rogiem.
    Najpierw kroczyli przez ścieżkę, gdzie otaczały ich wysokie zarośla. Długie, wąskie źdźbła traw falowały na wietrze, co jakiś czas smagając swoimi nieco ostrymi końcami ramiona dziewczyny. Uciekała przed nimi jak rażona prądem, co wywoływało rozbawienie u przewodnika tejże wyprawy.
    Potem przed nimi zaczął rozciągać się gaj dosyć niskich drzew, za to mających grube konary. Wyglądały dziwnie, jakby wyciągnięte były prosto z jakiejś bajki.
    Zatrzymali się tuż przed wąską drogą. Starzec odwrócił się do dziewczyny, wypiął pierś do przodu i odrzekł:
    - Musisz wiedzieć, że to bardzo niepozorne miejsce - zauważył, unosząc palec do góry. - Można chodzić własnymi drogami, ale to bardzo zły wybór. Da się tutaj szybko zgubić - wyjaśnił, kładąc dłoń na jej plecach. Delikatnie popchnął Jen do przodu, prosto w gęste i bujne zarośla. - Kiedyś, dawno temu, chodziliśmy tutaj z żoną na spacery. Wymykaliśmy się z domów, żeby móc się spotkać. To były zupełnie inne czasy! - wspomniał, po czym westchnął. - Rodzice ciągle się o nas bali, ale nic nas nie powstrzymywało. Kompletnie nic - uśmiechnął się, a w jego oczach rozbłysły iskry.
    Po kolejnych piętnastu minutach stanęli pod wielkim drzewem, znacząco wyróżniającym się na tle reszty. Miał długie, rozciągające się na kilka metrów widoczne korzenie, przypominające system nerwowy w ciele człowieka. Gałęzie zaś podobne były do rąk, które chcą jak najwyżej sięgnąć, aż do samego nieba. Pannie Woolf aż zaparło dech, kiedy zaczęła wpatrywać się w migoczące liście, spadające prosto na ziemię. Właściciel to zauważył i zaśmiał się krótko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Niezłe, co?
      - Przepiękne… - przyznała, podchodząc do kory. Położyła na niej dłoń, zaskakując się tym, że była ona gładka i przyjemna w dotyku. - Musimy szybko wracać. Muszę tu jeszcze kogoś zabrać przed wyjazdem - oznajmiła, niemal biegiem rzucając się w drogę powrotną.
      Po piętnastu minutach z powrotem pojawili się w domu właścicieli azylu (a raczej sama dziewczyna, bo starzec, mocno zziajany, turlał się gdzieś tuż za nią). Dwudziestoparolatka wpadła do kuchni rozglądając się dookoła, ale nikogo nie zastała. Szybko więc udała się do hotelu, niczym huragan mijając się przy drzwiach z Derekiem, który akurat znosił walizki do auta. Wbiegła na górę z mocno bijącym sercem, próbując odnaleźć Jerome’a.
      - Jesteś! Chodź, musimy iść - dopadła do niego, łapiąc go za rękę i ciągnąc na dół. - Nie mamy czasu na żadne pytania! Lecimy i koniec - zarządziła, rozglądając się dookoła. Potem już nic nie mówiła, a jedynie biegła przed siebie, co chwilę go pospieszając.
      Wreszcie znaleźli się w tym samym miejscu, w którym Jen była jeszcze przed chwilą z właścicielem.
      Oparła dłonie na kolanach, próbując wyrównać oddech. Wreszcie wyprostowała się, westchnęła ciężko i spojrzała na drzewo, uśmiechając się szeroko.
      - To tutaj - poinformowała, podchodząc do bruneta. - Pamiętasz, jak byliśmy w parku? Odkopałam wtedy ten kamień… - zaczęła powoli, łapiąc go za rękę. Pociągnęła Marshalla bliżej, siadając na ziemi. - Podczas swoich podróży spotkałam kobietę, która powiedziała, że wszystko, czego potrzebujemy, znajduje się w naturze. Musimy być z nią zgodni, inaczej czeka nas ciężkie życie. Potrafi ona też spełniać marzenia - dodała, unosząc jedną brew. Sięgnęła po liść, który posiadał długą łodygę, idealną do zawinięcia. - Daj mi kamyk - poleciła, wpatrując się w towarzysza. Kiedy go już miała w rękach, odwinęła poprzednio zawiązane źdźbło trawy, a potem puściła je pod wiatr, by mogło poszybować prosto w zenit. - Moje marzenie się spełniło. Czas na twoje - powiedziała cicho, oddając mu przedmiot razem z liściem. - Pomyśl, czego najbardziej w życiu pragniesz, a potem zawiąż ten liść wokół kamyka i go zakop. Wtedy twoje myśli będą bezpieczne i będą większe szanse na to, że tak się faktycznie stanie. Wiem, może to się wydawać dziwne… Ale u mnie działa - wzruszyła ramionami, delikatnie przekrzywiając głowę. - Niezbyt wierzę w takie rzeczy, lecz kto wie? Może faktycznie tkwi w tym jakaś siła - przyciągnęła do siebie nogi oplatając je ramionami. Nagle zaczęła szukać kolejnego liścia, zawiązując go również na kawałku skały, na krzyż z liściem przeznaczonym dla Jerome’a. - W zasadzie mam jeszcze jedno. Razem będzie większa moc - mrugnęła do niego porozumiewawczo. - I teraz to zakop.
      Przyglądała się wszystkiemu, co robił. Każdy jego ruch, zmiany na twarzy były dla dziewczyny czymś tak niezwykle ciekawym, jakby dopiero pierwszy raz obcowała z innym człowiekiem.
      - Mówiłam poważnie o tym ślubie. Cały czas mówię o tym poważnie - odchrząknęła, spuszczając głowę i przygryzając delikatnie wargę. - I wcale z tego pomysłu nie rezygnuję, Jerome. Tym bardziej teraz - podkreśliła, spoglądając na niego kątem oka. - Zrobię dla ciebie wszystko - uniosła głowę, teraz już w pełni wpatrując się w mężczyznę. Jej spojrzenie wyrażało więcej, niż mogłaby przekazać słowami. Chciała być z nim i nie mogła pozwolić na to, aby cokolwiek ich rozdzieliło. - Jeśli to ma sprawić, że zostaniesz i będziemy szczęśliwi, to… Rany, Jerome, kocham cię - jęknęła, opierając się plecami o korę. - Jeśli to ma nam pomóc, to zróbmy to. Nie chcę bez ciebie żyć, nie umiem. Już nie - szepnęła, przeczesując włosy palcami, by zaraz podtrzymać głowę na dłoni, a wzrokiem skakała po innych drzewach.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  33. Gdy panna Lester poświęciła trochę więcej uwagi oraz czasu wysokiemu, opalonemu i roześmianemu mężczyźnie zrozumiała, że to ten typ, który po dłuższej znajomości okazuje się przyjacielem. A jak wiadomo przyjaciele to inaczej rodzina, tylko taka, która sami sobie dobraliśmy. Tych rudowłosa zbyt wielu w Nowym Jorku nie miała, chociaż można było spostrzec, że zaczyna coraz bardziej otwierać się na nowe znajomość. Zmiana pracy, końcówka studiów, a także brat u boku dawały jej w małym stopniu możliwość wymazania z pamięci strachu. Tego przeraźliwego uczucia, oglądania się za ramię po wyjścia z pracy w obawie, iż ktoś ja rozpozna i oceni w ten, a nie inny sposób. Aktualnie nie miała czasu nawet o tym myśleć i było jej z tym nieziemsko dobrze.
    - W przyszłym tygodniu w środę. A studiuję na Art Students League.- powiedziała z duma się prostując. Nie kryła tego, iż jest z siebie zadowolona. Udało jej się pokonać wiele przeciwności losu, by spełnić marzenia i sięgnąć po dyplom z grafiki.
    - Coś się wymyśli. -rzuciła z błyskiem w oku, bo na pewno zamierzała świętować kilka dni, jeśli uda jej się obronić w pierwszym terminie. Odrobinę zżerała ją trema, ale wiedziała, że nie ucieknie przed tym ważnym dniem. Zapracowała na niego bardzo ciężko.
    Później skupiła się już na walce, która rozgrywała się nie tak daleko od nich na miękkich materacach. Nie były one, aż tak miękkie, ponieważ bolało, gdy ktoś z impetem sprowadzał Cię do parteru. Charlotte mogła się o tym przekonać nie raz, mimo to nie zrezygnowała z zajęć, a właściwie stała się zapalną fanką takiej formy ćwiczeń. Dopingowała słabszego z dwójki mężczyzn i koniec końców udało mu się położyć tego drugiego na łopatki.
    -Jest! – ruda uśmiechnęła się szeroko do samej siebie, dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że jej towarzysz wraz z blondynem zdążyli wrócić. Zmrużyła oczy patrząc na ich dwójkę, bo wyczuwała, iż coś kombinowali, lecz w końcu się poddała bez komentowanie tego.
    - Dzięki, Michael do zobaczenia na treningu.- pomachała instruktorowi, gdy już ruszyła z Jeromem do wyjścia z klubu. Nie miała dzisiaj siły, by jeszcze fundować sobie pełny trening, więc z ulga skierowała się do swego mieszkania. Znajdowało się ono zaledwie dwie przecznice dalej, więc znów korzystała z wieczornego, powolnego spaceru w towarzystwie Marshalla.
    - Po mojej obronie skopię ci dupsko. – zażartowała, gdy wspomniał o umówieniu się na trening. Cóz na była chętna do sparingów z różnymi partnerami, bo nigdy nie wiadomo, komu wpadnie do głowy, by napaść niewinna kobietę na ulicy, prawda?
    - A tak serio mam nadzieję, że zajęcia Ci się spodobaj i jak wrócisz to też będziesz tam wpadał.- przyznała, ponieważ poza Michaelem to nie miała tam znajomej twarzy z która tak przystępny sposób, by się jej rozmawiało i biło. Gdy minęli kolejny budynku ruda w końcu się zatrzymała przed jednym z wejść do starej kamienicy.
    - Jesteśmy na miejscu. – dodała stając przodem do Jeroma.
    - Dzięki za odprowadzenie mnie do domu i dam Ci znać, jeśli uda mi się cos podziałać w sprawie pracy dla Ciebie. Tak łatwo nie wygonią mi partnera do treningów z NY.- zaśmiała się szczerze. Nie do końca wiedziała jak się z nim pożegnać, więc tylko stała tam czekając, aż ten ruszy w swoja stronę. Ona była przecież już na miejscu. No prawie, ale od mieszkania dzieliło ją kilka pięter.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  34. Nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić. Początkowo wbiła w niego pytający wzrok, czując się… Dziwnie. Śledziła go wzrokiem do momentu, gdy za nią usiadł. Zmarszczyła brwi, wpatrując się w rozciągające się korzenie. Dopiero teraz zauważyła, że nawet końce, które skryły się pod ziemią, tworzyły wybrzuszenia na podłożu, tym samym zaznaczając swoją obecność.
    Nagłe zimno przebiegło od jej serca prosto do płuc, następnie kierując się do brzucha i rozlewając na resztę tkanek. Wstrzymała oddech, gdy setki ukłuć zaatakowały organ pompujący krew, spinając wszystkie mięśnie. Ogromny ciężar zwalił jej się na głowę, powodując całkowite odebranie sił. Miała ochotę zemdleć, przygnieciona licznymi, lodowatymi kawałkami strachu, niepewności i nie do końca pozytywnej wizji ich przyszłości. Nie potrafiła pozbyć się tego obrazu, w którym świat dążył do tego, by ich rozdzielić. W tym momencie to właśnie to było największym przekleństwem dziewczyny. To właśnie przed tym broniła się najbardziej, uciekając przez lata i nie dając nikomu się do siebie zbliżyć. Wiedziała, że jeśli taka sytuacja się pojawi, doświadczenie zebrane w całej podróży będzie niczym - zwykłym drewnem, które idealnie nadawało się na opał, ponieważ spalało się szybko i nie zostawiało po sobie praktycznie ani śladu.
    Zacisnęła szczęki i wywróciła oczami, zamykając zaraz powieki i odchylając lekko pulsującą głowę. Miała wrażenie, jakby na sumieniu właśnie usiadło jej stado słoni, zupełnie niechętnych do jakiegokolwiek przelokowania się w inne miejsce. Zacisnęła palce na nogach tak mocno, że aż pobielały, a na skórze pojawiły się delikatne zaczerwienienia. Serce kotłowało się w klatce blondynki, niemalże obijając się o żebra, przez co rozchodziły się po nich nieprzyjemne prądy, docierając do przełyku i wiążąc u jego ujścia supeł. Gorąco powoli sączyło się we krwi, niczym trucizna zabijająca zaledwie w ułamkach sekund. Ale dopiero, gdy zaczął mówić poniekąd o ich wspólnym życiu, bańka bezpieczeństwa rozprysła się na milion drobnych kawałeczków, rozlewając gorycz po całym organizmie.
    - Ale kto powiedział, że to jest poświęcenie? - mruknęła, tylko w części odwracając głowę w jego stronę. - Poświęcenie do czego? Do bycia szczęśliwym? - dodała ciszej. - Bo jeśli to ma być poświęcenie w tym celu, to jestem na nie gotowa. Nie jestem za to gotowa na to, żeby moje życie znowu wywróciło się do góry nogami, jak…
    Nie dokończyła. Przygryzła mocno dolną wargę, zamknęła oczy, położyła dłonie na głowie, nerwowo ruszając nogą. Czuła, jak jej serce ma ochotę wyskoczyć prosto przez gardło, więc wstała wyswobadzając się z objęć Jerome’a. Zrobiła kilka kroków do przodu, potem kręciła się w kółko, przenosząc palce na kark. Uniosła głowę, błagalnie wpatrując się w niebo, jakby tam miała uzyskać jakąś pomoc.
    - Nie poświęcam się - mruknęła, coraz intensywniej maszerując. - Może właśnie chodzi o to, że zaczynam robić coś dla siebie. Szlag! - warknęła, stając nieruchomo w miejscu. Zaczęło się dziewczynie strasznie kręcić w głowie; świat wirował, a wraz z nim wszystkie troski i zmartwienia. Nie mogła doszukać się w przelatującej plejadzie urwanych myśli rzeczy, które miałyby jakikolwiek pozytywny wydźwięk. Wszystko brzmiało przerażająco, syczącymi oparami oplatając się wokół kości, by z bólu zmiażdżyć je i przemielić na proch.
    Cała drżała, powoli poddając się bezwzględnej emocji, będącej największym wrogiem panny Woolf.
    - Przez ten cały cholerny czas robiłam wszystko dla ludzi, owszem. Ale bycie z tobą to coś zupełnie innego. Wreszcie czuję, że nie robię czegoś dla kogoś, tylko dla siebie. I cholernie się boję, że to znowu zniknie, rozumiesz? Że zostanę z tym wszystkim sama. Sama! - powtórzyła głośniej, nie panując już nad nerwami. Zasłoniła palcami twarz, próbując złapać oddech. - A co będzie, jak się nie uda? Co wtedy zrobisz? Dalej będziesz mówić, że nie chcesz mnie ze sobą wiązać…? - jęknęła, opuszczając ręce i wpatrując się w niego. Ból miała wręcz wymalowany na twarzy, a tęczówki były tak ciemne i głębokie, jak jeszcze nigdy do tej pory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Co wtedy, Jerome? - powtórzyła ciszej. Poczuła w oczach nieprzyjemne szczypanie, a w ich kącikach pojawiły się łzy. Stała jak posąg, nie mogąc zrobić ani kroku. - Dlaczego mówisz, że będziesz mnie ograniczać? W czym? Błagam, powiedz mi, w czym! W tym, że wreszcie czuję się tak naprawdę wolna? Szczęśliwa? Że wreszcie ktoś mnie kocha? Czy naprawdę uważasz, że tym mnie ograniczasz…? - krzyknęła. Po policzkach blondynki zaczęły spływać bezbarwne krople, a burza, jaka się w niej rozpętała, na dobre zadomowiła się w jej umyśle. - Oddałam ci wszystko, całą siebie, w momencie, gdy powiedziałam, że cię kocham. Nie możesz już bardziej mnie ze sobą związać, rozumiesz?! Bo to, czy weźmiemy ten cholerny ślub, czy nie, to nie ma dla mnie znaczenia. Ale znaczenie ma dla mnie to, czy mogę zrobić cokolwiek, żebyś został, żeby nam pomóc, żebyśmy mogli być razem. Bo nie wiem, co mam zrobić… Nie wiem, czy cokolwiek uda mi się zrobić… Bo nie robię tego dla kogoś innego! Chcę to zrobić też dla siebie! Być z tobą dla siebie! A teraz mam wrażenie, że… - urwała, uciekając spojrzeniem w bok. - po prostu się boję. Jestem przerażona, rozumiesz? Wychodzę do ciebie z wyciągniętą ręką i chcę zrobić cokolwiek, bo czuję się kompletnie bezradna - przyznała spuszczając głowę. Zacisnęła dłonie w pięści. - Nie potrafię trwać w takim zawieszeniu, bo czuje, że to wszystko zaraz rozpłynie się w powietrzu i zniknie, odejdzie. A ja nie mogę pozwolić ci odejść - wyznała, z trudem łapiąc powietrze. - Chcę tylko, żebyś pozwolił mi ze sobą być, żebyś dał mi możliwość zareagowania, gdy będę mogła coś zrobić. Żebyś mi pozwolił też w tym wszystkim uczestniczyć. Błagam, Jerome, pozwól mi…
      Wreszcie drgnęła, odwracając się do niego plecami i krzyżując ręce na wysokości piersi. Patrzyła na drogę, przez lekko otwarte usta wdychając i wydychając powietrze z zawrotną prędkością. Obezwładniające pnącza strachu coraz ciaśniej plątały się wokół ciała Jen, jednocześnie podsycając buchający ogień rozdygotanych emocji wewnątrz. Czuła, że zaraz wybuchnie, nie mogąc poradzić sobie z tym, co się w niej działo. Również towarzyszyły dziewczynie sprzeczne odczucia, ale jeśli chodziło o samego Marshalla, był ostatnią deską ratunku na ujrzenie światła w mroku, gdzie akurat się znajdowała. I co z tego, że promienie słońca przedzierały się przez korony drzew? W duszy panny Woolf właśnie ulatniał się czarny dym, przesłaniający wszystko to, co dobre, zostawiając jedynie małą poświatę jako kierunek trasy, by mogła - znów - rzucić się do ucieczki. Zupełnie tak, jak poprzedniego wieczora. Toczyła ze sobą właśnie ciężką batalię, w której tylko miłość do mężczyzny pozwalała jej jeszcze utrzymać się na nogach, powstrzymując zaś przed wypuszczeniem się w bieg.
      - Nawet Noah… Nawet on nie mógł liczyć na coś takiego, ile jestem w stanie zrobić dla tego związku. Ile mogę i CHCĘ ci dać. Tylko mi na to pozwól - mruknęła, kiedy już nieco opanowała oddech. - A jeśli nie, to obiecuję, że już nigdy o tym nie wspomnę - dodała. Przymknęła mocno powieki, ciaśniej zawiązując ramiona. Zrobiła też krok do przodu, jakby na znak, że jest na granicy wytrzymania i wystarczy malutkie piórko, by przeważyć szalę w kierunku ucieczki. I tylko jedno zdanie wirowało teraz w głowie blondynki, będąc pasem bezpieczeństwa utrzymującym ją na skraju przepaści, nad którą właśnie wisiała - “pozwól mi cię kochać”.

      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  35. Nie panowała nad sobą. Nie panowała nad tym, co działo się w jej głowie, a także co wychodziło spomiędzy ust. O co tak właściwie chodziło? Może to wszystko było faktycznie prostsze, niż się wydawało?
    Ale z drugiej strony… Nie. Zdecydowanie nie rozumiała tego, co się przed chwilą stało.
    Patrzyła na niego trochę spode łba, wchłaniając wszystkie słowa jak gąbka. Dreszcz wstrząsnął jej ciałem, cucąc dziewczynę i sprowadzając mentalnie na ziemię. Wzięła głęboki wdech, otwierając szeroko oczy.
    O czym on mówił? O czym ona mówiła? To wszystko przypominało teraz wielkie mazie na szklanym ekranie, których nie da się w żaden sposób zetrzeć.
    Czyżby aż tak się pomyliła?
    Zmroziło ją, gdy odszedł, pozostawiając dziewczynę samą. Serce niemal już pluło krwią, rozbryzgując ją na żyły i naczynka, przez co policzki panny Woolf zrobiły się wręcz purpurowe. Nie mogła złapać tchu, więc usiadła, a raczej położyła się z powrotem na ziemi. Dotknęła dłonią rozpalonego czoła, a potem zamknęła oczy.
    Nie wiedziała, jak długo pozostawała w tej pozycji - na pewien czas urwał się blondynce przysłowiowy film. Poczuła za to ogromny spokój, a najczarniejsze myśli odeszły daleko… Poniekąd.
    Powoli usiadła, a potem wstała, nieco się na początku chwiejąc. Moment później złapała już równowagę i rozejrzała się dookoła, nie zauważając żadnych znaczących zmian w pobliżu. Westchnęła ciężko, pokręciła głową i skierowała się do ścieżki między drzewami, by wreszcie wrócić do hotelu.
    Podczas drogi zastanawiała się nad tym wszystkim. Szła teraz wolniej, chcąc choć w najmniejszym stopniu przeanalizować swój wybuch. Sama była nim lekko wstrząśnięta, ale w zasadzie… Przecież on też mówił, że nie chce jej ze sobą wiązać, a teraz wypomina Barbados? Przecież to on tu za nią przyleciał. I rzucił wszystko… Tym samym dając dziewczynie coś, co mogło ją spotkać najlepszego w życiu. Myślała o tym na tak skrajnie możliwy sposób, że w końcu stanęła wśród wysokich traw, zaklęła głośno, aż echo niosło słowa Jen daleko w przestrzeń.
    - Czemu, kurwa, nie może być normalnie?! - zapytała samą siebie, nie mając na czym wyładować swojej złości, co tylko potęgowało wściekłość dwudziestoparolatki. Zaczęła więc iść dalej, a w miarę stawianych kroków emocje te ulatywały, zostawiając ją pustą w środku. Nie czuła już teraz kompletnie nic. Ale może to dobrze? Czasem trzeba było zrestartować komputer, aby mógł prawidłowo pracować. A każdy mózg człowieka w jakimś stopniu przypominał właśnie taki procesor, tyle, że w dużo bardziej zaawansowanym sensie.
    Dotarła prosto do hotelu, nie zauważając nawet mijanych mieszkańców azylu. Była jak zahipnotyzowana, lecz dużo bardziej odczuwająca to, co działo się z nią na ziemi.
    Po cichu weszła na górę, będąc głuchą na nawoływania Dereka. Skierowała się do łazienki, obmywając ręce, kark, szyję i twarz, w ten sposób chcąc się ochłodzić. Oparła dłonie na krańcach umywalki, formując usta w dzióbek. Spojrzała w lustro, a widząc swoje odbicie prychnęła i przewróciła oczami.
    Znowu supeł zawiązał się przy przełyku, przez co zrobiło jej się niedobrze. Szybkim tempem, niemal w podskokach, pomaszerowała na taras, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Jednak, jak się okazało, było ono gęste i lepkie, a nawet duszące.
    Znów zbierało się na burzę.
    Przysiadła na barierce, ostatni raz przyglądając się azylowi z góry. Pannie Woolf zdawało się, że przez ten krótki czas zdążyła odkryć wszystkie barwy i klimaty raju, jakie tylko były dostępne za życia dla śmiertelnika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale i w nim - nie ważne, w jakim punkcie globu znajdowałaby się ów dusza - działy się złe i dobrze rzeczy. Nie dało się uciec od przeznaczenia, od zwykłego biegu życia, które co raz serwowało wszystkim mniej lub bardziej strawny, mentalny posiłek. Czasem nawet najpiękniej wyglądający owoc - a zwłaszcza ten - potrafił być najgorszą trucizną. Zaś to, co wydawało się mniej smaczne, wewnątrz chowało soczysty i słodki miąższ. Wszystko zależało od tego, co się wybrało oraz czym się kierowało.
      - Tu jesteś! Szukamy cię z mężem już dłuższą chwilę… Wszystko w porządku?
      Zmartwiona właścicielka azylu podeszła niespodziewanie do Jen, opierając się tyłem o barierkę. Blondynka niespiesznie przeniosła na nią wzrok, uśmiechając się smutno. Nie powiedziała jednak nic, a kobieta tylko pokiwała głową i westchnęła.
      - Miłość potrafi być trudna. Ale co możemy zrobić? Albo dać się jej zjeść i liczyć, że nas nie wypluje, albo odejść. Ale zwiedzanie wnętrza wieloryba może być ciekawsze. Przynajmniej coś się zobaczy - mrugnęła do niej porozumiewawczo i złapała za rękę. Woolf zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad jej słowami, a potem zaśmiała się cicho i krótko, zeskakując z barierki. - Chodź, mieliście zobaczyć słonika. A gdzie twój towarzysz?
      - Nie wiem.... - przyznała krzywiąc się nieznacznie. - Chyba ode mnie uciekł.
      - Jeśli tak, to na pewno nie za daleko. Chodźmy, bo wasz kierowca już przebiera nogami. Musiałam go prawie już do krzesła przywiązywać.
      Po pięciu minutach znalazły się w pawilonie, gdzie znajdowała się słonica z nowonarodzonym samcem. Akurat badał go weterynarz, który na widok dziewczyny szeroko się uśmiechnął.
      - No i jest matka chrzestna! Chodź, przywitasz się.
      Jen spojrzała na właścicielkę, a kiedy ta dała znak kiwnięciem głowy, że może podejść, blondynka nieco się rozchmurzyła.
      Cicho i spokojnie podeszła do drewnianych belek, pochyliła się nad nimi i wyciągnęła rękę, by słoniątko mogło podejść i ją obwąchać. Malec początkowo był nieśmiały i trzymał się kurczowo mamy, ale kiedy i ta zbliżyła się do Jen, podążył za nią. W końcu mała trąba owinęła się wokół jej palców, a delikatne łaskotanie sprawiło, że dwudziestoparolatka zaczęła się śmiać.
      Moment później w pomieszczeniu pojawił się Derek, mocno przejęty.
      - Przepraszam, ale musimy już ruszać. Dostałem informację, że moja teściowa trafiła do szpitala. Niby to nic groźnego, ale…
      - Oczywiście. Już ruszamy - oznajmiła, posyłając mu ciepłe spojrzenie. Pożegnała się ze zwierzętami i innymi osobami w środku, dając odprowadzić się staruszce do auta. Ta zdążyła powiedzieć w międzyczasie, ile zapakowała im specjałów, co jak przygotowywać i życzyła miłej i bezpiecznej podróży, oczywiście zapraszając do ponownych odwiedzin. Jen uściskała ją mocno i podziękowała za wszystko, po czym weszła do auta i zajęła miejsce na samym końcu, przy szybie. Była w nim sama; prawdopodobnie Derek poszedł szukać również Jerome’a, który też gdzieś zniknął.
      W końcu kierowca wrócił, usiadł na swoim fotelu i odpalił auto, czekając, aż brunet wsiądzie.
      Zmarszczyła brwi, gdy rozległo się trzaśnięcie drzwi. Wbiła wzrok w widok za szybą, posyłając jeszcze raz krótkie spojrzenie właścicielom przybytku. Pomachała im, a potem oparła się wygodniej o siedzenie, nie wiedząc od czego zacząć… I czy w ogóle.
      Spuściła głowę i zaczęła bawić się włosami. Atmosfera stawała się na tyle ciężka i napięta, że chyba przeszło to aż na samego Dereka, który - prawdopodobnie nauczony wyłapywania różnych zachowań - podniósł czarną, wygłuszającą szybę, by mieli dla siebie więcej prywatności i przestrzeni. Nie było już innego wyjścia. Musieli ze sobą rozmawiać. No, chyba, że mieli zamiar w końcu pozabijać się na spojrzenia.

      Usuń
    2. - Chyba nie zrozumiałeś tego, co powiedziałam - zaczęła niemrawo, przygryzając dolną wargę. - Nie wiem, jak inaczej mam to przekazać - mruknęła, dłonie kładąc na kolanach. Potem zrobiła dłuższą pauzę, rozważnie dobierając w głowie słowa. - Chodziło mi o to, że… - zamrugała, teraz wbijając wzrok w ciemne szkło przed sobą. Kolejny raz poczuła ciężkość w klatce, przypierającą dziewczynę mocniej do siedzenia. - Mogę zaraz po powrocie spotkać się z Emily i powiedzieć jej, że rezygnuję z pracy. Mogę anulować umowę wynajmu, Harolda dam mamie, a Matt… Już sobie radzi. Bratem zajmę się kiedy indziej - sapnęła, z trudem to wszystko mówiąc. - Rzucę wszystko i polecę z tobą na Barbados, jeśli to jest wystarczający dowód na to, że jestem szczera co do swoich uczuć i tego, jak ważny dla mnie jesteś - dodała cicho. Czuła się zmęczona i skołowana, ale jedyne, czego najbardziej chciała, to być z nim. Nie ważne, w jaki sposób. I choć w tym momencie pożegnanie z Nowym Jorkiem znacznie by odczuła, nie miało to znaczenia.
      Westchnęła, odwracając głowę w jego stronę.
      Gdzie popełniała te wszystkie błędy? I dlaczego?
      - Kocham cię i zależy mi na tobie najbardziej na świecie, Jerome. Jeśli tak ma być, to tak właśnie będzie. Byle z tobą - szepnęła, unosząc delikatnie obie brwi i jeszcze przez moment się w niego wpatrując. Chwilę później oparła się policzkiem o boczne drzwi, układając rękę tak, by w miarę wygodnie się ulokować. Choć czuła, że bez względu na to, w jakiej byłaby pozycji, i tak nie będzie mogła spokojnie zasnąć.

      Jen Woolf

      Usuń
  36. Ethan doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak ciężko ogarnąć jest tą całą papierkową robotę związana z mieszkaniem i pracowaniem w Stanach. Jemu jako tako było łatwiej, potrzebował jedynie kanadyjskiego dowodu tożsamości, co przecież miał i mógł w zasadzie robić co chciał. Bardzo chciał też pomóc Marshallowi, ale prawda była taka, że nie wiedział, jak powinien się za to zabrać. Po sobie wiedział też, że nie lubi, gdy ludzie narzucają się z pomocą, a jako tako wiedział, że Jerome ma pomoc, której może potrzebować. Wystarczyło poprosić czy coś wspomnieć, a Ethan pierwszy leciałby z pomocą. Miał chyba pomaganie już we krwi.
    Długo nie musiał czekać, aż Jerome pojawi się w barze. Nawet nie był zły o te kilka minut po czasie. Choć zwykle wolał, gdy ludzie pojawiali się na czas w umówionym miejscu, to nawet nie poczuł, gdy te kilka minut minęło. Był zajęty piciem i spoglądaniem na ludzi, którzy tu przychodzili i wychodzili. Czasem obserwowanie innych było… absorbujące i nie potrafił się od tego oderwać. Ale każdy chyba raz na jakiś czas miał takie momenty, gdy po prostu potrzebował oderwania się od rzeczywistości na kilka minut. To był sposób Ethana. Został on przerwany w momencie, gdy Jerome pojawił się przy stoliku.
    — To już? Naprawdę szybko minęło — powiedział. Sam miał wrażenie jakby dopiero co przyjechał do Nowego Jorku, a minął już ponad rok, gdy po raz pierwszy postawił nogę w tym mieście. Po części zazdrościł teraz brunetowi, że pojedzie w rodzinne strony. Sam w ostatnim czasie zastanawiał się czy nie powinien wpaść do Chetwynd, ale prawda była taka, że nie miał zbytnio, gdzie wracać, a nie chciał się zwalać Lorenie na głowę. Przynajmniej na razie nie czuł takiej potrzeby.
    — Martwisz się, że nie będziesz mógł wrócić? — spytał choć to pytanie było raczej czysto retoryczne. Gdyby jemu się nie udało, pewnie po prostu wróciłby do Kanady. Może Toronto – tam zawsze mogły czekać na niego jakieś przygody. Nigdy nie wiadomo. — Masz jakiś plan, gdyby nie wypaliło?
    Miał nadzieję, że nie przekracza pytaniami jakiejś granicy. Tylko niekoniecznie potrafił wyczuć, w którym momencie przekraczał niewidzialną granicę. Nie chciał na Jerome naciskać, bo nie o to przecież mu chodziło. Martwił się, po prostu.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  37. Emily starała się nie wlepiać w mężczyznę swojego spojrzenia, czując że mogłoby to krępować. Chyba właściwie sama czułaby się z tym niekomfortowo. Dlatego skupiła się na zdrapywaniu paznokciem papierowej etykiety ze szklanej szyjki butelki od piwa. Zagryzała, co chwila dolną wargę, analizując powoli wszystko, co padało ust Jerome’a. W pewnym momencie jednak odważyła się unieść na niego swoje spojrzenie. Jej oczy w tym momencie były smutne, a może po prostu współczujące? Chciałaby mu pomóc, ale nie potrafiła. Nie miała takich znajomości, aby załatwić mu robotę. Choć zasługiwał na to.
    — Nie wiem, co potrafisz, ale… Do łask wraca stolarka i własnoręcznie robione meble. Może miałbyś coś wyjątkowego do zaoferowania pracodawcy? — rzuciła, nie do końca wiedząc czy ten pomysł był w ogóle dobry, ale jeśli Marshall potrafił coś wyjątkowego, co wykonuje się w większości tylko na Barbadosie? Zrobiłby z tego atut i z pewnością ktoś by go chętnie zatrudnił, mając z tego nie małe korzyści w postaci oryginalnych mebli.
    Chwyciła do ręki piwo i wzięła sporego łyka, dalej słuchając tego, co ma do powiedzenia. Akurat na niego nie patrzyła i kompletnie nie była przygotowana na to, co usłyszała po chwili. O mało, co nie udławiła się płynem, który miała w ustach. Krótki kaszel sprawił, że piwo wypłynęło jej jednym kącikiem ust i szybko musiała je wytrzeć. Zamrugała kilkukrotnie, w końcu przełykając, co to miała w buzi.
    — Odważnie… — mruknęła cicho pod nosem, kompletnie się tego nie spodziewając po Jen. Chyba dziewczyna nie otwierała się tak przed nią w pracy jak mogłoby się wydawać. Simmons wcale nie miała jej tego za złe, bo przecież sama nie była w tej kwestii lepsza.
    — Faktycznie, to bardzo ważna decyzja — zaczęła, po dłuższej chwili milczenia — Ale jeśli faktycznie nie wypali z pracą… Jeśli uda ci się przedłużyć wizę turystyczną i może znaleźć coś na czarno. To może za kilka miesięcy jednak rozważyłbyś tę opcję, gdyby wam się układało? — powiedziała niepewnie, co właściwie bardziej brzmiało jak pytanie.
    Odwróciła spojrzenie, gdy temat zszedł na nią. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, co tak naprawdę powiedziała. Nie chciała nikomu pokazywać, że ma problem. Właściwie ona nawet nie przyznawała się do niego przed sobą. Dlatego wzruszyła tylko ramionami i nawet machnęła na to wszystko ręką, próbując przywołać na usta uśmiech, który w tym momencie wyszedł dość sztucznie.
    — Ale ja nie chciałabym cię zanudzić — powiedziała, spoglądając na moment na jego twarz, wtedy jednak zauważyła zaciętą minę mężczyzny, która chyba wskazywała na to, że tak łatwo nie odpuści — Pomijając moje chujowe życie uczuciowe, które w sumie teraz jest nieistotne to mam taki problem… Nie będę cię zanudzać całą historią od początku, ale moja matka zaginęła dziesięć lat temu. Była prowadzona sprawa, ale ją umorzono z powodu braku jakichkolwiek dowodów. Uznano, że wyjechała… Ale mi to nie dawało spokoju. I jakiś czas temu zobaczyłam wiadomości, w których pokazywano odkryte szczątki na budowie na peryferiach Nowego Jorku… A właściwie dywan, w które były zawinięte. Był brudny i wyblaknięty, ale charakterystyczny… — przełknęła ślinę, czując rosnącą gulę w gardle — Taki dywan mieliśmy w domu w Bostonie. Poszłam na komisariat, wyjaśniłam sprawę… Pobrali moje próbki DNA, a teraz listy z policji piętrzą się u mnie w barku, bo ja nie mam odwagi ich otworzyć. Na pewno, w którymś są wyniki analizy… — ona i tak wiedziała, co w nich jest, ale chyba nie chciała ich widzieć naocznie. Może wolała myśleć, że jej matka gdzieś jest i żyje.

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  38. Wszyscy ludzie na tej planecie należeli do jednego gatunku. Chodzili tak samo, ich organizmy pracowały podobnie - nie licząc wszelkich anomalii i wynaturzeń - i zdawać by się mogło, że również umysły powinny zachowywać się w ten sam sposób. Jak widać, jeśli ktoś miał na ten temat właśnie takie zdanie, patrząc chociażby na tę dwójkę widać było, że pozostawanie przy ów zdaniu było bardziej mylne, niż by się przypuszczało. Tak sobie bliscy, a mimo wszystko mentalnie zróżnicowani. Czy dało się to pogodzić? Czy to właśnie to gubiło w tym świecie człowieka? Może będąc bardziej świadomym, inteligentnym, posiadając lepiej rozwinięty umysł, tak naprawdę utrudniało się sobie egzystencję? Prymitywność sprowadzała się przecież tylko do paru kwestii, jakże prostych. Wystarczyło mieć co jeść, czym się ogrzać i spełniać fizjologiczne potrzeby, by ciągnąć rozpoczęty żywot. Czy taki tryb nie byłby zdecydowanie prostszy?
    Mówi się, że głupcy potrafią być szczęśliwsi. Że nie zastanawiają się nad tym, co przyniesie jutro, ani dlaczego Ziemia jest okrągła. Dlaczego z nieba spada deszcz, klimat się ociepla… Nie obchodzi ich nawet to, czy populacje wzajemnie się wykończą. Żyją chwilą, ograniczając własną “ciekawość” i skupienie tylko do najpotrzebniejszych rzeczy. Jednak, czy takie trwanie było rzeczywiście pełne i wartościowe?
    Człowiek myślący, mający skłonności do analizowania świata i dostrzegania go w różnych barwach, widzący o wiele więcej detali, niż pospolity homo sapiens, tak naprawdę przyczyniał się do rozwoju. Miał moc doświadczania i czynienia życia lepszym, głębszym, intensywniejszym i nadawania mu sensu. I choć przez to cierpiał, owoce podjętej pracy wynagradzały wszystko, nawet największe niesprawiedliwości losu.
    Lecz co zrobić, gdy w pewnym momencie zagubi się ów sens? Nie mogąc przy tym znaleźć drogi powrotnej, by odtworzyć minione zdarzenia, które przyczyniły się do rozpoczęcia tej burzliwej i trudnej podróży. Co zrobić, gdy nie wiadomo, jak przetrwać chociażby silniejszy podmuch wiatru? Tym bardziej, kiedy wieje w podrażnioną twarz i oczy, przez co nie widzi się już przed sobą horyzontu przyszłości. Czy to właśnie była zguba ludzkiej mądrości?
    Dodatkowo, co zrobić, jeśli przez cały czas było się nauczonym oddawać wszystko, co tylko się posiadało, aby dalej trwać, podążać za głosem serca i ścigać się z czasem. Czy można, tak po prostu, zdrapać wyryte w pamięci reguły i słowa, piętno trudnej przeszłości, żeby zacząć żyć i postrzegać życie inaczej? Dlaczego nie istniała odpowiedź, która pozwoliłaby naprawić popełnione błędy, zawrócić i zacząć jeszcze raz, zupełnie z nową kartą?
    Może właśnie tutaj sprowadzało się wszystko do gry głupca i mędrca - głupiec żyłby iluzją, biegnąc do każdego, byle jakiego światła, żeby tylko przetrwać. Karmiłby się ułudą, ocierając twarz z sadzy pochodzącej z wypalających się dni, nie szukając innego wyjścia z ciemnego zaułku. A mędrzec zaś pozostawałby - prawdopodobnie - przez dłuższy czas w mroku, rozmyślając i analizując otaczającą go czeluść. Nie wykonałby pochopnego ruchu, tylko czekałby na odpowiednią chwilę, żeby w końcu zrobić krok do przodu i iść inną, bardziej wyboistą i niebezpieczną ścieżką, w końcu odnajdując nie ledwo tlące się iskry, a wyjście z klatki uciśniętego umysłu. W ten sposób dostrzegłby piękno materialnego świata, a tęsknota za nim nie pozwalałaby mu dłużej pozostawać w bezruchu.
    Kim w tym momencie była Jen? Czy zaplątała się w lepką sieć zagmatwanych wydarzeń, czy wręcz przeciwnie - starała się przecisnąć przez klejące pnącza, by wyjść z opresji cało? Czym były te wszystkie ucieczki oraz w jakim celu się pojawiały? Skoro wszystko, czego pragnęła, w tym momencie miała właściwie na wyciągnięcie ręki…
    Może po prostu nie potrafiła inaczej? Może to był jedyny sposób, w jaki mogła wyładować całe napięcie, jakie zebrało się w niej przez lata? Może potrzebowała większej pomocy, niż mogło się dziewczynie wydawać? A może po prostu sama nie wiedziała, kim w rzeczywistości jest i przed czym, tak naprawdę, ucieka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchała go w ciszy, przymykając co trochę powieki. Odnosiła wrażenie, jakby cały kosmos miał się zaraz zawalić na jej głowę, miażdżąc czaszkę i pracujący na pełnych obrotach mózg. Potrzebowała wytchnienia, ale wiedziała, że nic nie ukoi palącego uczucia, rozprzestrzeniającego się w powolnym tańcu po duszy blondynki.
      Westchnęła ciężko, kiedy skończył mówić. Rozumiała go i to bardzo dobrze. Przecież sama się bała. Sama mu o tym jeszcze niedawno powiedziała. Ile razy to ona zostawiała rodzinę i przyjaciół, żeby szukać brata? Czy naprawdę sądził, że nie czuła jego bólu i nie wiedziała, jak to jest, kiedy żyje się w strachu, że to wszystko szło na nic? Już kilka lat trwała w przedziwnej matni, odrywającej tę dwudziestoparolatkę od prawdziwego życia. Może to właśnie w tym tkwił jej największy problem?
      - Wyobraź sobie, że masz kilkanaście lat. A może nawet kilka. Twój bezpieczny dom nagle przestaje istnieć. Twój świat rozrywa się na pół. Nie widzisz już obrazu kochającej się rodziny, błądzisz za to między jednym, a drugim miastem, żeby być przy mamie i tacie, a także rodzeństwie. Wyobraź sobie, że nie możesz żyć spokojnie, każdej nocy budzisz się z krzykiem… Że w końcu obca kobieta staje się twoją nową rodziną, bo na swoją własną powoli przestajesz móc liczyć - zaczęła cicho, skupiając wzrok na wykończeniu szyby w drzwiach, palcami błądząc po materiale siedzenia. - Wyobraź sobie, że w pewnym momencie zastajesz matkę w domu i widzisz, że nie reaguje. Jest, ale tak, jakby naprawdę jej nie było. Niedługo potem dowiadujesz się, że twój ojciec się zabił, a ukochany brat ucieka. Nie masz przy sobie już nikogo - ciągnęła jednostajnym tonem, wyraźnie zawierającym ciężkie brzmienia. - Przestajesz rozumieć, co się dzieje dookoła. Kim naprawdę jesteś. Czego chcesz, czego chcą od ciebie inni… Czy w ogóle ich obchodzisz? - westchnęła, zaciskając wargi. - Jedyne, co możesz zrobić, co wydaje ci się, że jakkolwiek pomoże, to zostawienie wszystkiego (choć i tak posiadasz niewiele) i rzucenie się w niekończącą się podróż, by sprowadzić do domu (który tak naprawdę nie istnieje) marnotrawnego syna, by jeszcze to wszystko jakoś posklejać. Gubisz się i błądzisz miliony razy, jesteś całkowicie sam, zdany wyłącznie na siebie. Co w takim momencie czujesz, Jerome? - spytała, odwracając głowę w jego stronę i wbijając w mężczyznę bolesne, przesiąknięte rozgoryczeniem spojrzenie. - Wyobraź sobie, że nie ma kochającej cię rodziny na Barbadosie, że nie ma twoich przyjaciół, ani nikogo, kto byłby przy tobie. Że ci, których kochałeś i byli dla ciebie ważni, są daleko i ich liczba się zmniejsza, bo w końcu odnajdują szczęście. Nie znasz już innego życia, tylko takie, które non stop cię atakuje i… Mimo wszystko i tak próbujesz przetrwać, bo masz tę chorą nadzieję, że jeszcze wszystko będzie dobrze. Wyobraź sobie, twoimi jedynymi powiernikami tajemnic są obcy ludzie i przyroda, a wszystko to i tak przemija, bo przecież nic nie trwa wiecznie. Tylko w twoich marzeniach, głęboko zakorzenionych w sercu, tli się jedna mała iskra, utrzymująca cię przy życiu. To dzięki niej masz jeszcze wizję upragnionej wolności, szczęścia… Ale i tak czujesz, że to nigdy nie nadejdzie… - mruknęła, spuszczając wzrok. Zrobiła małą przerwę, by nie dać ponieść się i tym razem emocjom. - Wszystko zamykasz w sobie; każdy ból, każdą troskę, każdy strach, koszmar, obawy… W końcu stajesz się kuloodporną skałą, którą naprawdę ciężko rozerwać. I żyjesz tak przez kolejne parę lat, zwiedzając świat i poznając nowych ludzi, którzy po pewnym czasie znów znikają. Nic nie jest trwałe i już przyzwyczajasz się do tego. Nie masz czegoś, co faktycznie sprawiałoby ci radość, było odskocznią od trudnych momentów. Żyjesz z dnia na dzień, po prostu próbując przetrwać. To potrafi powoli wyniszczać - mruknęła.

      Usuń
    2. Wtedy się podniosła, usiadła prosto, zacisnęła palce na siedzeniu i przygryzła dolną wargę, następnie biorąc wdech i wypuszczając powietrze z ust ze świstem. Zacisnęła na moment szczęki, potem znów się na niego popatrzyła, ale nieco bardziej przejrzystym i cieplejszym spojrzeniem. - A teraz wyobraź sobie, że ktoś pojawia się w twoim życiu. Wprowadza do niego coś, czego do tej pory jeszcze się nie spotkało. Najpierw jest to drażniące, przyprawia cię o ból głowy i… Po prostu się tego boisz. Nie znasz podobnego uczucia i nie wiesz, czy masz się przed nim bronić, uciekać, czy dać mu się do siebie zbliżyć. Nie wiesz, czy może cię w jednej chwili pokonać, spalić wszystko, co się do tej pory osiągnęło i czy zbudowana konstrukcja wytrzyma pod naporem intensywności, jaki się od niej czuje. Ostatecznie odpierasz pierwszy atak i znikasz, bo inaczej nie umiesz. Bo zaczynasz niebezpiecznie dostrzegać w tym coś, co przypomina ci o najszczęśliwszych latach twojego życia. Kiedy jeszcze wszystko było dobre i miało sens. A nawet daje jeszcze coś lepszego. A potem… Potem ten ktoś znów, bezpardonowo zjawia się nagle przed tobą, wyznaje swoje uczucia i przewraca wszystko do góry nogami i naprawdę nie wiesz, co z tym wszystkim zrobić. Nie ufasz sobie samemu, bo dlaczego miałbyś? Dlaczego miałbyś tak po prostu pozwolić temu ciepłu cię otulić? Wyobraź sobie, że w tym momencie nie pamiętasz, że to wcale nie musi oznaczać niczego złego - powiedziała nieco ciszej i przysunęła się do niego, lecz dalej pozostawał między nimi pewien dystans. - I nagle dzieje się coś, co rozrywa cię od środka. Jakbyś wybudzał się ze złego snu, trafił do raju i wolał się zabić, niż to utracić. Jest ci tak dobrze, że aż przerażająco strasznie. Nie masz pojęcia, co powinieneś robić, czy masz się zachowywać w podobny sposób, jak do tej pory, czy całkowicie się zmienić. Jakim być? Có mówić? Co myśleć? Kompletnie nie wiesz - westchnęła. - I kiedy pojawiają się takie sytuacje, jak ta dzisiaj, czy wczoraj, splot wydarzeń jest dla ciebie na tyle intensywny i piorunujący, że po prostu głupiejesz, bo chorobliwie nie chcesz, by to wszystko się skończyło. Paraliżuje cię każda błędna myśl, wszystko obraca się wokół ciebie ze zdwojoną siłę, masz ochotę pluć szlamem, który z zawrotną prędkością się w tobie zbiera, bo wreszcie zaczynasz czuć, że to, czego przez całe życie szukałeś i o czym nawet w pewnym momencie przestałeś marzyć, rozpryśnie się i zniknie w powietrzu niczym bańka mydlana, bo miałeś śmiałość głębiej odetchnąć. i zaczynasz myśleć, że może właśnie w tym momencie lepiej byłoby uciec, żeby nie doprowadzić do jeszcze większego nieszczęścia, więc po prostu rzucasz się w bieg, nie widząc niczego przed sobą. Bo przecież nigdy wcześniej, tak naprawdę, nie zaznałeś tego rzeczywistego, pełnego i pięknego szczęścia, którym jest tak ogromna i wyzwalająca miłość drugiego człowieka. Dostałeś wolność, ale nie potrafisz z niej skorzystać - szepnęła, przełykając z trudem, gdy w jej oczach pojawiły się łzy. - I nagle wszystko zaczyna być inne, zaczynasz mieć przyjaciół, naprawdę potrzebuje cię rodzina. I jesteś nawet może bliżej celu, który goniłeś całe życie. Ale i tak to ta jedna osoba staje się dla ciebie wszystkim, choć zaczynasz dostrzegać to, że dookoła ciebie pojawia się też inne dobro. Ale to ten ktoś jest dla ciebie wszystkim. I tak cholernie mocno nie wiesz, co masz robić, żeby nie popełnić błędu, chociaż właśnie to czynisz najczęściej - dodała ze ściśniętym gardłem, a jedna łza spłynęła po jej policzku. - I teraz jeszcze raz spytaj mnie, Jerome: dlaczego nie zostawię rodziny i przyjaciół? Wiesz, przez całe życie prawie ich nie było. I wierz mi, że nie zawahałbym się, żeby i tak zostawić to wszystko. Bo ja nie miałam szczęśliwego i spokojnego domu na Barbadosie, gdzie byłabym otoczona miłością i ciepłem. Bo w moim życiu panował jedynie chłód z rzadkimi elementami lepszych chwil. Może właśnie dlatego ciągle uciekam. Bo nie znam innego życia.

      Usuń
    3. I dopiero przy tobie zaczynam je odkrywać. Bo wszystko, co było przed tobą, nie ma już znaczenia i jedynym światłem w moim życiu jesteś tylko ty. Więc tak, jestem gotowa zrobić wszystko, byleby cię przy sobie zatrzymać. I jeśli jestem egoistką z tego powodu to wybacz, ale może ja już nie umiem inaczej - mruknęła, bezsilnie opadając na oparcie siedzania i odwracając głowę z przeciwną stronę, ocierając przy tym ze skóry łzy.
      Nie wiedziała, czy i on teraz dobrze odbierze jej słowa. Ale czy w tym momencie czymś ryzykowała?
      Burza i tak często zawracała i znajdowała się nad ich głowami. A w szyby właśnie zaczął dzwonić porywisty deszcz.

      Jen Woolf z potłuczonym sercem

      Usuń
  39. Kiedy starsza pani usłyszała wołanie dochodzące z korytarza, niemal natychmiast opuściła łazienkę i poszła w tamtym kierunku. Cole, chcąc nie chcąc, zrobił to samo, mając nadzieję, że może w mieszkaniu pojawi się ktoś nieco bardziej znający się na rzeczy, jednocześnie chcący im pomóc w tej kryzysowej sytuacji. Szczerze błagał o to w myślach. Mimo tego, że spędził w mieszkaniu sąsiadki niewiele czasu, był już zmęczony i przytłoczony natłokiem atakujących go bodźców. Dobiegające najprawdopodobniej z salonu odgłosy głośno nastawionego telewizora emitującego jakiś serial, rzężąca praca pralki, niemal nieustanna paplanina starszej pani, jego nerwowo bijące serce, wciąż splątane myśli i powoli narastające wyczerpanie po nieprzespanej nocy sprawiały, że chciał stąd uciec. Odpocząć podczas spaceru lub spróbować zasnąć, wsłuchując się w uspakajający śpiew wielorybów puszczony w słuchawkach. Jednak mimo jego usilnego pragnienia, nadal musiał tkwić w tym samym miejscu, pomagając sąsiadce i równocześnie ratując swoje mieszkanie przed ostatecznym zalaniem.
    Gdy sąsiadka objaśniała mężczyźnie, który tutaj wszedł, całą sytuację, Cole stał nieco z tyłu uważnie mu się przyglądając. Znał go z widzenia, mijając go co jakiś czas na klatce schodowej. Wydawało mu się, że musiał tu zamieszkać jakiś czas po nim, ponieważ Cole nie widywał go wcześniej. Wynajmując swoje mieszkanie Cole starannie obejrzał całą okolicę, starając się jak najdokładniej przeanalizować wszystkich swoich potencjalnych sąsiadów, chcąc wiedzieć czego może się po nich spodziewać. Jednak o mężczyźnie wiedział niewiele. Ciemne włosy, zarost, opalona skóra świadcząca o tym, że albo nie pochodził stąd albo, że często podróżował po ciepłych rejonach. Nigdy ze sobą nie rozmawiali, rzucając sobie tylko przelotne powitania, z czego Cole bardzo się cieszył. Im mniej zażyłe kontakty utrzymywał z mieszkającymi tu ludźmi, tym lepiej, bezpieczniej, bez ryzyka rozpoznania. Dlatego Cole zawsze starał się pozostawać w cieniu, nawet teraz znajdując się nieco na uboczu.
    Drgnął lekko, kiedy mężczyzna zwrócił się bezpośrednio do niego.
    - Cześć – odpowiedział mu na powitanie, chwilę potem odchrząkując nerwowo. – Tak, niestety mi. – widząc pojawiający się na twarzy rozmówcy uśmiech, Cole w nieco wymuszony sposób uniósł kąciki swoich warg w grymasie mającym przypominać upust rozbawienia czy też radości. Na jego kolejne pytanie pokiwał twierdząco głową. – Wydaje mi się, że są w korytarzu, pójdę je wyłączyć.
    - Ja w tym czasie poszukam czegoś do wytarcia całej tej wody. Dziękują wam za pomoc chłopcy. – Starsza pani posłała w ich kierunku ciepły uśmiech i powoli skierowała swoje kroki w kierunku jednego z pokoi.
    Cole podobnie jak sąsiadka wyszedł z łazienki i poszedł szybko do wspomnianych bez niego korków. Tak jak myślał znajdowały się w rogu korytarza, lekko zasłonięte płaszczami. Bez większych problemów wyłączył je i wrócił do mężczyzny nachylającego się nad pralką. Cole podszedł bliżej niego, przez to, że był cały mokry, nie zwracając już uwagi na wodę.
    - Myślisz, że uda ci się to naprawić? Pomóc ci jakoś?

    [Bardzo cieszę się, że tekst i dialogi ci się spodobały. I dziękuję. <3
    Co do stworzenia drugiej, pozytywniejszej postaci to już się na nią prawie zdecydowałam, biorąc sobie do serca twoje słowa, że przecież nikt nie będzie miał mi za złe jeśli mi to nie wyjdzie. Ale teraz zaczęłam się wahać, bo niestety obawiam się, że nie starczy mi czasu na prowadzenie tylu wątków. :( A jednak chciałabym skupić się na Cole’u i jego historii. Ale jeszcze muszę nad tym wszystkim pomyśleć.
    I tym razem z mojej strony trochę krócej – mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. :]

    Cole

    OdpowiedzUsuń
  40. Zapomniała już jak można beztrosko czuć się w towarzystwie drugiego człowieka. Jerome miał w sobie jakąś lekkość bycia, która wzbudzała w Sadie wyłącznie sympatię. Biła od niego pozytywna energia, a coś w jego sposobie bycia sprawiało, że Bishop czuła się przy nim zupełnie swobodnie już od pierwszych minut. Było to o tyle niecodzienne, że nie zwykła z lekkością nawiązywać nowych znajomości, a Jerome już w pierwszych sekundach sprawił, że poczuła się na tyle dobrze, że otworzyła się na niego zupełnie i nie hamowała swoich często rażących zachowań, które zniechęcały całkiem spory odsetek nowo poznanych przez nią osób. Sadie miała to do siebie, że bywała niekiedy zbyt energiczna, niekiedy zbyt głośna, niekiedy zbyt chaotyczna. Czasami przypominała małe, podekscytowane dziecko, które z bliżej nieokreślonych przyczyn traci swój zapał i pokazuje cały wachlarz różnorodnych humorków. Bywała słodka i urocza, ale jednocześnie potrafiła kąsać i używać pazurków. Ciężko było niekiedy za nią nadążyć. Była niczym Struś Pędziwiatr, który co chwila zmienia kierunek, w którym pragnie podążać. A mimo to Jerome zdawał się tego nie zauważać lub po prostu przymykał na to oko. Pochodzący z Barbadosu mężczyzna szybko więc uplasował się w pierwszej dziesiątce jej ulubionych ludzi i z uśmiechem na ustach wspominała czas spędzony w jego towarzystwie.
    Nie sądziła jednak, że znów będzie jej dane się nim cieszyć. O ile przez głowę niekiedy przewijała jej się myśl o powrocie w rodzinne strony mężczyzny, o tyle jej łaknienie poznawania nowego, ciekawość świata rosnąca z minuty na minutę coraz bardziej, nie pozwalały jej na podjęcie takiego kroku. Tym bardziej nie spodziewała się zobaczyć go tutaj, właśnie tu, w Nowym Jorku, który był istnym zaprzeczeniem tego, co było mu znane, a najbliżej natury było się tylko wtedy, gdy zeszło się z wytoczonej ścieżki w Central Parku i na chwilę zamknęło się oczy - przez dwie, trzy sekundy miało się wrażenie, że nagle jest się w innym miejscu, ale zaraz potem zgiełk miasta znów drażnił zmysł słuchu, podobnie jak dzikie wrzaski dzieciaków, ujadanie psów, dzwonki rowerów i spust migawki w aparatach turystów.
    Choć chwyciła w swe drobne dłonie kartę dań, raz po raz zerkała w stronę mężczyzny, jakby upewniała się, że to na pewno on siedzi naprzeciwko niej, mimo tego, że ślad po uszczypnięciu jakie jej sprawił, nadal nieprzyjemnie pulsował, przypominając, że owszem, to dzieje się w rzeczywistości. Wszystko, włącznie z jego beztroską postawą, gdy rozparł się na krześle, wystawiając twarz ku słońcu, które tu, w tym cholernym mieście pokazywało zupełnie inną stronę swojej natury, mówiło jej, że owszem, to Jerome Marshall siedzi naprzeciw niej. Ale słowa, które padły z jego ust jakby temu zaprzeczyły. O tym, że wytrzeszcza oczy, a jej usta są lekko uchylone, uzmysłowiła sobie dopiero po kilku długich sekundach. Zamrugała więc parokrotnie, ale po chwili kąciki jej warg uniosły się w szerokim uśmiechu, a te drobne dłonie, które jeszcze przed sekundą trzymały kartę, upuściły ją i uderzyły o siebie w wyrażającym entuzjazm klaśnięciu.
    — Czyżby Jerome Marshall się zakochał? Ten Jerome? Bożyszcze każdej dziewczyny, która zbłądziła w okolice Rockfield, nie licząc mnie samej, rzecz jasna? — pokręciła głową, coraz szerzej uśmiechając się z każdą kolejną upływającą sekundą — Jaka ona jest? Jak ma na imię? Cholera, musisz mi o wszystkim opowiedzieć. Zamówmy więc pizze, bo trochę tu posiedzimy. Pizze też mają dobrą, możesz mi zaufać. — wskazała na trzymane przez niego menu, dodając, że to na nim spoczywa obowiązek dokonania wyboru. I znów przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego, w następstwie czego w końcu westchnęła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To doprawdy romantyczne, cholernie. Gdybym nie wiedziała, że masz siłę w tych paluszkach, pewnie znów chciałabym abyś mnie uszczypnął, ale nie tym razem. To musi być naprawdę niezwykła dziewczyna, skoro przyjechałeś za nią aż tutaj — czy odrobinę zzieleniała z zazdrości? Być może. Ale tylko i wyłącznie dlatego, że drzemała w niej głęboko pochowana natura romantyczki i kurcze chciałaby aby dla niej też ktoś był skłonny do takich poświęceń. A tymczasem jedyne na co mogła liczyć to małe macanko w kuchni z bratem współlokatorki. Cholera, dokąd zmierzało jej życie?

      Kajamy się razem z Sadie za tak długą nieobecność!

      Usuń
  41. Uściski przyjmuję, droga żono <; Aczkolwiek muszę Cię zmartwić, bo żem się dopuścił zdrady, wybacz - jakoś zawsze ciągnęło mnie do Joxtera. xD A teraz już całkowicie poważnie, hej! Męsko-męskie są moimi ulubionymi, a Daxowi przyda się kompan do wieczornych wypadów na miasto, który zamiast podzielać jego depresyjne stany będzie starać się go z nich wyciągnąć. Kochanka, z którą wiąże poważne plany jest jeszcze młodsza od Jerome - swoją drogą, pochwalam wybór imienia! - także nie sądzę, aby różnica wieku była aż takim problemem. A nawet jeśli to kufel piwa czy cztery załatwią sprawę <; Dziękuję za powitanie!

    Daxon Bundy

    OdpowiedzUsuń
  42. Rudowłosa skłamałby, gdyby powiedziała, że zaskoczyła ją otwartość Jeroma, wręcz przeciwnie chyba spodziewała się takiego uścisku na pożegnanie. Odwzajemniła go rzecz jasna z uśmiechem i czekała, jeszcze chwilę na dole, by mężczyzna całkiem zniknął z pola jej widzenia.
    - Do zobaczenia! – odkrzyknęła, gdy ten się odwrócił i również mu pomachała. Była wykończona, jednak ten osobnik potrafił wprowadzi wokół tyle energii, że szybko się z niej korzystało.
    Kolejne dni minęły jej tak intensywnie, że sama nie wiedziała kiedy nadeszła kluczowa dla jej przyszłości środa. Ubrana w biały komplet prezentowała się obłędnie, jednak w granicach dobrego smaku, by profesorowie nie wyrzucili jej z sali już na dzień dobry. sukienka Oczekiwanie na wyniki zdawało się nie mieć końca, jednak w końcu mogła razem z innymi opuścić mury uczelni, a czy raz na zawsze to się jeszcze pewnie miało okazać. Nie spodziewała się nikogo ze swych znajomych, bowiem zaprosiła ich na mała imprezę w swoim mieszkaniu. Była niemal pewna, ze taką informację wysłała również do Jeroma, toteż jej zdziwienie sięgnęło zenitu, gdy ujrzała znajomą sylwetkę z kwiatami i szampanem. Wszyscy patrzyli się na przybysza w swego rodzaju zdumienie, a może z zazdrością dla Lotty. Cóż Nie mogą było odmówić Marshallowi braku prezencji. Nikt kompletnie, nikt nie spodziewał się co nastąpi, bo pewnie inaczej ewakuowali się w popłochu.
    - Co Ty…- nie zdążyła skończyć pytania, gdy jej ciało pokryte zostało alkoholem. Może w innych okolicznościach wydarłaby się na mężczyznę, ale teraz tylko zaniosła się śmiechem i z lubością przyjęła do rąk butelkę. Upiła kilka łyków, a że nie zostało zbyt wiele to podała ją w obieg tym najbardziej poszkodowanym, by aż tak bardzo nie przeklinali szatyna.
    - Dziękuję, ale nie dostałeś wiadomości, że impreza zaczyna się u mnie w mieszkaniu? – zapytała chwytając go po ramię z premedytacją, by też się trochę lepił od szampana. Nie mogło mu to ujść płazem tak całkowicie.
    - Na razie zamierzam świętować, a później się okaże – wyszczerzyła białe ząbki i poprowadziła mężczyznę w kierunku swego miejsca zamieszkania. Tam czekała już reszta znajomych z jej bratem na czele, by poznać wyniki obrony. Weszli do środka ogłaszając wesoła nowinę, lecz kobieta musiała zniknąć na moment w łazience, by doprowadzić się do porządku. Christopher już puścił muzykę w salonie, który przerodził się w swego rodzaju parkiet, a gdy ruda wróciła do swych gości wzięła jeden z kolorowych kubków do ręki i wzniosła toast.
    - Za nową, licencjonowaną panią grafik, mnie!- tutaj puściła oczko do reszty. Nie należała do osób narcystycznych, jednak ten sukces zamierzała świętować całą sobą. W jej mieszkaniu nie było porządnej zastawy toteż każda z przybyłych osób piła z innego kubka, czy też szklanki, jednak chyba nikomu to nie przeszkadzało. Liczyło się wnętrze , czyli alkohol.
    - Dasz się zaprosić do tańca? -podeszła w końcu do Marshalla z szelmowskim uśmiechem. Już dawno nie miała tak świetnego humor i nie czuła się tak wolna.

    Charlotte Lotta a b s o l w e n t k a

    OdpowiedzUsuń
  43. Czy istniało coś takiego, jak zbyt mocne kochanie? Czym była miłość, która tak wiele razy stawała się obiektem największych sporów, prowadzących nawet do wojen? Czy to tylko zwykła chemia, jak mają w nawyku nazywać ją naukowcy, czy może jednak istniało coś większego, znajdującego się na zupełnie innym poziomie mentalnym niż reszta emocji? Jak to się działo, że ów uczucie potrafiło wznieść człowieka na wyżyny, żeby zaraz go z nich zepchnąć?
    Czy dało się kochać za mocno? Czy każdy powinien odnaleźć odpowiedni balans, żeby nie stoczyć się przez to na jedną, lub drugą stronę? Jak funkcjonowali psychopaci, którzy za swój cel brali niewinne osoby, robiąc z nich… No właśnie, co?
    Czy Jen była psychopatką? Raczej nie. Ale kto wie? Jeśli nie wyobrażała sobie dalszej egzystencji bez Jerome’a i była gotowa zrobić wszystko, byleby tylko go nie stracić. Gotowa była zerwać z obecnym życiem, jeśli miałaby wstąpić na inną ścieżkę, prowadzącą do spokojnego, wspólnego życia na Barbadosie. Czy to mogło być objawem szaleństwa?
    Wzięła głęboki wdech, a gdy nagle samochód się zatrzymał, spojrzała dziwnie na mężczyznę, mocno marszcząc brwi. Przyglądała mu się z niezrozumieniem, a kiedy wyszedł z auta, przesunęła się kawałek by spojrzeć, gdzie też Jerome zawędrował. Cofnęła się na swoje miejsce widząc go z powrotem, przetarła mokre od łez policzki i skrzyżowała ręce na wysokości piersi, zaciskając usta. Nie miała pojęcia, czego się spodziewać, ale samo to, że zobaczyła ukulele w jego dłoniach, już zaczęło rozsiewać w jej duszy ziarna ukojenia.
    Wsłuchiwała się w słowa i dźwięki z ogromną uważnością, a z każdą kolejną chwilą oczy Jen robiły się coraz większe, spojrzenie przejrzyste, a usta rozciągały się powoli w delikatnym uśmiechu. Nawet na moment zabrakło dziewczynie tchu, zwłaszcza w momentach przerwy. W końcu wpatrywała się w mężczyznę bezustannie, lawirując wzrokiem pomiędzy jego dłońmi, instrumentem i twarzą. A gdy skończył, policzki blondynki zaróżowiły się delikatnie, między tęczówkami tańczyły wesołe iskry, a serce biło mocno i szybko. Chwyciła dłoń bruneta i czym prędzej przysunęła się do niego, przytulając się. Nie chciała zaburzać harmonii, jaka zdążyła się wytworzyć pomiędzy nimi, więc nie odezwała się, pozwalając ciszy królować.
    Przymknęła powieki i odetchnęła, wreszcie czując spokój. Nawet Derek, który niezauważalnie spoglądał od czasu do czasu na sytuację z tyłu, uśmiechnął się kącikiem ust, nieco mniej sztywno prowadząc wóz. Nawet chmury ustąpiły, odsłaniając przesycone błękitem niebo, przeszyte delikatnymi promieniami słońca. Nie było nawet najmniejszego śladu ani też oznaków burzy. Wreszcie niebezpieczeństwo odeszło.
    To wszystko było na tyle intensywne, że panna Woolf niemal natychmiast zasnęła, zapominając o całym materialnym świecie. Błądziła w swoich snach zaś po niezwykle urokliwych i fantazyjnych krainach, gdzie nie istniało coś takiego, jak zło, strach, czy ciągłe pytania, na które nie było odpowiedzi. Odczuwała tam tylko szczęście i radość, kąpiąc się w ciepłym oceanie… A może po prostu widziała Barbados?
    Minęło naprawdę sporo czasu, aż się przebudziła, przed swoimi oczami dostrzegając wyłaniający się zza budynków hotel.
    - Dojechaliśmy…? - zapytała niepewnie, unosząc obie brwi i patrząc przy tym na Jerome’a. Dopiero też poczuła zesztywniały kark, przez co syknęła cicho i powyginała się, dając zbolałym mięśniom odetchnąć. Przetarła oczy, a potem wyszła z auta, rozglądając się dookoła. Bangkok tętnił życiem, zewsząd dobiegały do niej przeróżne odgłosy miasta, a ludzie wędrowali tłumnie ulicami, zapewne kierując się do innych, prawie przeludnionych miejsc. Jen uśmiechnęła się krzywo, zaczesując kilka kosmyków za ucho. - Teraz tym bardziej doceniam azyl - mruknęła, przypatrując się mężczyźnie. - W sumie… Nowy Jork też nie jest taki zły - zaśmiała się, pokręciła głową i ruszyła przed siebie, prosto do wejścia Amara Bangkok Hotel

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  44. Ethan mu współczuł. Gdyby było coś, co mężczyzna mógłby zrobić, aby mu pomóc to już dawno by to zrobił. Po sobie wiedział, że ogarnięcie tych wszystkich dokumentów nie jest łatwe i wymaga naprawdę dużo cierpliwości oraz trzymania nerwów na wodzy. Jerome miał według Ethana duże szanse na to, aby móc zostać w Stanach na dłużej i nie mieć z tego powodu problemów, ale faktycznie najpierw trzeba było wszystko sobie ogarnąć, a to zajmowało całe wieki. Może gdyby na początku zdecydował się na półroczną wizę to miałby teraz więcej czasu na to, żeby ogarnąć sobie stały pobyt, ale teraz było już po rozlanym mleku i mogli tylko gdybać.
    — Może lepiej nie ryzykuj z tymi nielegalnymi rzeczami, bo jeszcze naprawdę narobisz sobie problemów, a szkoda byłoby stracić takiego znajomego — powiedział i lekko się nawet uśmiechnął w stronę Jerome. Nie do końca orientował się w sytuacji bruneta, ale lepiej było po prostu uważać i postępować zgodnie z prawem, bo później mógłby naprawdę tego żałować. I skoro nie chciał o tym dłużej rozmawiać, to Ethan nie zamierzał ciągnąć tego tematu. Sam nie lubił, gdy ludzie dopytywali go o rzeczy, o których mówić nie chciał i zamierzał uszanować prośbę Jerome. — Niekoniecznie, ale u nas poszukują nowych osób. Ostatnio parę ludzi odeszło, tu ktoś się przeprowadza, tu był tylko tymczasowo i takie tam. Jak byłbyś zainteresowany, to mógłbyś podrzucić CV do biura. I wspomnieć, że jesteś z mojego polecenia.
    Ethan co prawda był tylko kierowcą i to w dodatku jeszcze wciąż świeżym, ale ludzie go tam lubili. Nie sprawiał problemów, pracował, ile trzeba i się nie obijał. Można było mu powierzyć sprawy i w biurze często przesiadywał, gdy akurat czekał na resztę chłopaków, żeby jechać. Za pogawędkami nie przepadał, ale osoby pracujące w biurze miały dobre ciasteczka maślane, a dla pewnych rzeczy wszyscy robili wyjątki.
    — O ile interesowałaby cię praca przy przeprowadzkach. Płacą dobrze, moim zdaniem to nie jest nudna praca i codziennie jesteś w innym miejscu.
    Ethan się z niej utrzymywał od roku. Odejmował od zarobków to, co zostało mu ze sprzedaży domu i spadku po matce i mógł uznać, że całkiem nieźle mu się powodziło. Choć daleko był do powiedzenia, że jest naprawdę dobrze. Nie głodował, nie miał zaległości w czynszu – było normalnie.
    — Albo nawet i sam mogę coś wspomnieć szefowi, jeśli tak byłoby dla ciebie łatwiej. Z budowlanką nie jest mi niestety po drodze.

    [Ładny gif i piosenka podlinkowane, dopiero je znalazłam:D]

    OdpowiedzUsuń
  45. [Bry! Tylko czekałam, aby je gdzieś wykorzystać. Zakochałam się w nim, jak tylko wrzuciła je na Instagram i w kooońcu nadarzyła się okazja.♥ Sama chętnie zamieszkałabym w takim mieszkanku, a skoro u mnie się nie zapowiada na wyprowadzkę, to chociaż postacie mogą ładnie mieszkać. A kubek mnie rozwala, za każdym razem. <3 Ja za to sobie zapętliłam piosenkę z karty Jerome i leci... Cudna jest, ale już wspominałam. :D Bardzo dziękuję za tak cieplutkie powitanie i gdyby Ci brakowało wątków, to zapraszamy na pokład samolotów Delta Airlines. Obiecujemy ładnie zajmować się pasażerami!^^]

    Alanya Ayers

    OdpowiedzUsuń
  46. [Akurat chodzi o te studia piosenkę, nie widziałam tamtej przy gifie. Ale i ta cudna. ❤ aż dziw, że coś innego mi się podoba, bo od dwóch dni leci tylko i wyłącznie Senõrita Shawna i Camili:D Nie mogę znaleźć informacji czy Delta lata na Barbados, ale wiem, że linie lotnicze często wymieniają się załogą, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby Lynie akurat tym razem pracowała dla innej firmy. :S A awaryjne lądowanie baaardzo mi się podoba. Jakaś niewielka wysepka, na której szczęśliwie wylądują czy wolimy ich wrzucić na głęboką wodę i niech się dzieje? xD]

    Alanya Ayers

    OdpowiedzUsuń
  47. [O proszę❤ Będę musiała się łapie zapoznać z tym zespołem. Ta piosenka tak za mną chodzi, reszta też musi być cudna. ❤
    Cieszę się, po części sama liczyłam, że wybierzesz większe problemy i wodę. :D Nich się dzieje, będą mieli później co wspominać. Sama za chwilę też poszukam informacji, a raczej wezmę Google maps, bo tak chyba będzie najłatwiej. I od razu też z ładnym początkiem przyjdę. :D
    A imię, wydaje mi się, że jest dobrze odmienione. Nie jestem pewna, ja tam na czuja zawsze odmieniam. xD]

    Alanya

    OdpowiedzUsuń
  48. Spojrzała na niego podejrzliwie, ostatecznie również mu odmachując. Chwyciła torebkę, o mało co nie zderzając się z Derekiem, który również zainteresował się nagłą zmianą zachowania mężczyzny. Jen posłałą mu jednak tylko blady uśmiech, wzruszyła ramionami, po czym znów zaczęła kierować się do wejścia hotelowego. Tam bagaże przejęła inna osoba, więc dziewczyna mogła spokojnie udać się do pokoju. Musiała się odświeżyć, więc korzystając z okazji, po prostu poszła pod szybki prysznic. Potem przebrała się w zwiewną sukienkę, rozczesała włosy i położyła się na łóżku, wzdychając cicho. Przeleżała tak może z piętnaście minut, a gdy wstała chciała udać się do salonu, by obejrzeć coś w telewizji. Przelotnie spoglądała na telefon, jednak nie było żadnego połączenia od Jerome’a. Przygryzła delikatnie dolną wargę i zmarszczyła brwi.
    Gdzie mógł się podziać? I co chciał załatwić?
    Nim zdążyła wyjść z sypialni, wszedł do niej brunet. Uśmiechnęła się kącikiem ust, lustrując go wzrokiem.
    Coś było nie tak. Ale o co mogło chodzić?
    Objęła go ramionami, dostrzegając coraz wyraźniejszą różnicę. Drżał. Czy coś było nie tak? Zaczęła się niepokoić, a tysiące myśli kręciły się już w głowie blondynki, układając najróżniejsze scenariusze. Przez te kilka dni działo się aż nadto, więc gdyby miało wydarzyć się jeszcze coś złego, droga do wariactwa naprawdę nie była długa.
    Uniosła nieco głowę, przyglądając mu się w milczeniu. Rysy twarzy lekko się wyostrzyły, oczy zrobiły się większe, a usta rozciągnęły się w delikatną kreskę, kiedy zaczął mówić. Małe ukłucie dotarło do serca, powodując chwilowe wstrzymanie oddechu. Przełknęła z trudem obawiając się, że zaraz dostanie taką informację, że pod jej ciężarem się przewróci. Usiadła więc na brzegu łóżka, nie spuszczając wzroku z Jerome’a. Zaczęła bawić się nerwowo dłońmi, kompletnie nie mając pojęcia, czego się spodziewać. Zacisnęła szczęki, wzięła głęboki wdech mając wrażenie, że ktoś ją zaraz utopi w tym gęstniejącym powietrzu.
    Obrót o sto osiemdziesiąt stopni nastąpił w momencie, kiedy ujrzała pierścionek. Serce zamarło, płuca się spaliły, przez co dziewczyna nie mogła złapać tchu, a usta aż się otworzyły. Położyła dłoń gdzieś w okolicach mostka, może nieco wyżej, palcami muskając skórę na gardle. Chyba chciała wyczuć, czy wciąż żyje, czy może padła nieprzytomna gdzieś przed chwilą, a to, co się działo teraz, było jedynie dziwnym, zakręconym i jakże popapranym snem.
    Słuchała go jak najuważniej, chociaż było to niezwykle trudne. Patrzyła raz na błyskotkę, a raz na Jerome’a, nie mogąc się połapać w tym wszystkim. Robiła się na twarzy coraz bledsza, a serce o mało co nie eksplodowało, gdy zadał to jedno najważniejsze pytanie.
    Zatkało ją. Przed oczami pojawiła się biała ściana, krew zaczęła krążyć w żyłach jeszcze szybciej, skronie pulsowały, a ciało drżało, naszpikowane milionem przeróżnych emocji. Świadomość blondynki powróciła dopiero po ostatnim zdaniu, dzięki czemu odetchnęła mocniej, jak dopiero co odcięty, wciąż żywy wisielec.
    Wstała z łóżka czując nadchodzący wybuch, który z małego, delikatnego światełka przeradzał się i nakręcał w ogromny ogień, trawiący również całą duszę.
    - Teraz ci się ślubów zachciało?! - powiedziała głośno, zalewana z każdej strony niespotykanymi bodźcami, które falami docierały do nawet najciemniejszego i najmniejszego skrawka umysłu. Złapała się za głowę, pokręciła nią, a chwilę później po policzkach panny Woolf zaczęły spływać łzy.
    “Tak w razie czego” - zdanie to rozwaliło ją na kawałki totalnie. Czy ona chciała to robić “w razie czego?”. Chyba jednak znajdowała się w zbyt dziwnym stanie, żeby przejąć się tym w negatywną stronę, więc tylko zaśmiała się krótko i cicho, po czym opadła bezwiednie na kolana, chwytając w dłonie twarz mężczyzny. Spojrzała przenikającym wzrokiem prosto w jego oczy, uśmiechając się szeroko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Jerome, już nic nie mów - szepnęła, całując go zaraz głęboko i czule zarazem, tak jakby z utęsknieniem czekała przez wiele lat na jego powrót z daleka. Oderwała się dopiero po chwili, spoglądając na pierścionek. Absolutnie nie mogła w to uwierzyć.
      Odsunęła się na małą odległość, następnie wyciągając w jego kierunku lewą dłoń.
      - Tak. Boże, oczywiście, że tak! - krzyknęła radośnie, a w jej oczach mógł dostrzec obezwładniającą miłość, ogromne pragnienie i wizję słońca górującego nad wielką płaszczyzną soczystej zieleni, będącą metaforą stanu, w jakim właśnie się znajdowała. Kotwica wreszcie osiadła na dno, dzięki czemu myśli powoli porządkowały się w równym rzędzie, a świat układał poprawnie kostki domina, już bez brakujących elementów. Wszystko zataczało prawidłowy krąg, malując złotem symfonii zmysłów przypalone, odrzucone na bok pragnienia, marzenia i fantazje. Nareszcie czuła, że droga do spełnienia jest zbudowana z trwałych i mocnych materiałów i choćby nie wiadomo było, co się stanie, to i tak będzie dobrze.
      Przyłożyła palce do ust nieco mocniej naciskając na nie, przez co w tych miejscach wargi delikatnie pobielały. Intensywność tej sytuacji sprawiała, że jednocześnie chciała fruwać tuż pod niebem, ale i czuła pod stopami pewny grunt. Aż przyjemnie mogłoby ją rozerwać.
      - Kocham cię… - dodała cicho, wpatrując się w pierścionek, by zaraz przenieść na bruneta spojrzenie. Uniosła wysoko obie brwi, a potem niemal rzuciła mu się na szyję, obejmując ją mocno. - Teraz już na pewno wszystko będzie dobrze - mruknęła, nie mogąc przestać się szczerzyć. - Już na zawsze… I nic tego nie zmieni - musnęła go ustami w policzek, luzując uścisk. Zetknęła ze sobą ich czoła, przymknęła na moment powieki, by dać sobie choć trochę czasu na przetrawienie tego, co się stało. Dopiero wtedy coś do niej dotarło.
      Nieco poważniejsza, otworzyła oczy i usiadła na podłodze po turecku, pocierając policzek dłonią.
      - Tylko jak ja to wszystko powiem mamie…? - zapytała sama siebie pół lękliwie, robiąc usta w dzióbek i patrząc w przestrzeń przed sobą.

      bliska załamania nerwowego Jen Woolf <3

      Usuń
  49. [Dzień dobry!
    Znam to doskonale. Nie ma człowieka przez weekend w sieci, a jak wraca, to tyle nowości, że nie wiadomo od czego zacząć 😃
    Odkąd znalazłam ten kod na stronie, to nie wyobrażam sobie, aby inaczej przedstawić Zachariasza niż w ten sposób, a że nieco za nim zatęskniłam, to postanowiłam nim wrócić i zobaczymy, co to wyjdzie. Jestem dobrej myśli. Bardzo dziękuję za powitanie i mogę zapewnić, że Mr. Nugget, choć przebywa w NY nielegalnie, to ma zapewnioną baaardzooo dobrą opiekę 😃 A jakbyś cierpiała na niedobór wątków, to zapraszam. Może uda się wykminić coś ciekawego 😃]

    Zachariasz Merrick

    OdpowiedzUsuń
  50. Spojrzała na niego krzywo, a potem dała się zaciągnąć na łóżko, z wielką chęcią zatapiając się w jego uścisku. Czuła się w takim momencie niezwykle bezpiecznie, jakby taka bańka otulała ją z każdej strony, amortyzując wszelkie uderzenia. W takiej chwili dziewczynie nie mogła stać się żadna krzywda - miała swojego własnego bohatera, który mógł uratować ją w każdym momencie, kiedy tylko zadziałaby jej się krzywda. Bardzo go potrzebowała. Nie wyobrażała już sobie życia bez Aquamana z Barbadosu (jak chyba zacznie go w końcu przezywać), otwierającego swoje serce i duszę, by mogła podejść i je sobie skraść. Ale ona zrobiła dokładnie to samo i miała nadzieję, że nigdy nie będzie tego żałowała. To by ją wtedy chyba po prostu zabiło.
    Uśmiechnęła się delikatnie kącikami ust, obkręcając się w jego stronę. Podparła się na łokciu, a głowę na dłoni, palcami wolnej ręki błądząc po ramieniu mężczyzny.
    - Tak, jutro - potwierdziła, zerkając na niego kątem oka.
    Nie chciała wyjeżdżać z Bangkoku. Wiedziała, że tuż po powrocie będą czekać na nich problemy rozrastających się rozmiarów, jeszcze więcej kruczków prawnych i innych dziadostwo, na które nie miała najmniejszej ochoty. Ale przecież to wszystko było w imię wyższego dobra, prawda? Nic nie miało teraz większej wartości, niż uczucie, które rozkwitało we wnętrzu blondynki i z każdym dniem pięło się coraz wyżej. Była więc gotowa walczyć ze złem całego świata, jeśli to miało zaprowadzić ich ostatecznie do bezpiecznej przystani. Los się chyba w końcu uśmiechnął, prawda? Może i tym razem będzie chciał nawet pokazać zęby… Byle nie były one rozrywającymi padlinę kłami.
    Zaśmiała się cicho, spoglądając na sukienkę.
    - Kupiłam ją na Barbadosie - zauważyła, przypominając sobie ów dzień. Dostała wtedy pierwszą wypłatę i zastanawiała się, na co powinna przeznaczyć pieniądze. To co, że akurat w jej domku kran przeciekał, lampa wołała o pomstę do nieba, a lodówka się nie domykała - wszystkiemu można było zaradzić. A ta sukienka? Aż się prosiła o kupienie, gdy tylko panna Woolf zauważyła ją na wystawie. I musiała przyznać, że była to całkiem dobra inwestycja, bo materiał odsłaniał co nieco, dzięki czemu i klientela była bardziej zadowolona i skłonna zamawiać większą ilość drinków. Po kilku tygodniach wystarczyło dziewczynie na wszelkie naprawy, a i trochę też zostało w kieszeni. Czymże jest więc inwestycja w samego siebie? Jedynie złotym strzałem.
    Pokręciła głową z trochę szerszym uśmiechem, wzrok przenosząc na Marshalla. I tak patrząc na niego miała wrażenie, że nie był on tylko lokatą na lepszą przyszłość, ale wręcz wygraną na loterii, albo najcenniejszą zdobyczą skradzioną prosto z muzeum albo banku.
    - O czymś zwyczajnym… - powtórzyła za nim, opadając na pościel. Tym razem skrzyżowała ramiona i podłożyła je sobie pod głowę, również wpatrując się w sufit. Mając przed sobą tak czystą i wolną od zabrudzeń przestrzeń, można było od nowa snuć plany i nadzieje, zapełniając ją kolorami życia. Póki co jednak dziewczyna wolała chyba napawać się tym spokojem, korzystając z chwili błogiego wyciszenia. Kto wie, kiedy nadarzy się taka kolejna?
    - Może… A co je się typowego w Bangkoku? - zapytała, unosząc jedną brew i przygryzając dolną wargę. W zasadzie spędzili tu już trochę czasu, a tak naprawdę do tej pory nie dowiedziała się, co było przysmakiem miejscowej ludności. Poza tym, że w azylu zostali poczęstowani różnymi smakołykami. Ale Jen wydawało się, że jednak miasto żyło swoim życiem. - Może zjedzmy coś, czego nie ma w Nowym Jorku? Zawsze można się spytać kochanej sąsiadki, co by poleciła… - mruknęła, powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. Cóż, na pewno by miała milion pomysłów… - A będziesz mi gotować? - zagadnęła nagle, ponownie przekręcając się na bok

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Mogę myć naczynia. Ale jak kupimy zmywarkę - zachichotała, poruszając zabawnie brwiami. - No i musisz spędzać więcej czasu z Haroldem. Chwilę mu zajmie, aż się do ciebie przyzwyczai. Tylko jego czasem nie ugotuj - wystawiła mu język i wstała z łóżka. Roztrzepała wilgotne włosy palcami, potem się przeciągnęła. Obróciła się wokół własnej osi i oparła bokiem o komodę, kładąc lewą dłoń na krawędzi mebla. Mimowolnie wzrok dwudziestoparolatki skupił się znowu na małej błyskotce, wywołując motylki w brzuchu, a na twarzy rumieńce i radosny uśmiech. - Chyba mam ochotę na maliny. Już dawno ich nie jadłam - stwierdziła nagle, przenosząc pełne iskier spojrzenie na Jerome’a. W dodatku było ono tak pewne, jak jeszcze nigdy w życiu, a panna Woolf pierwszy raz poczuła, że zaczyna kroczyć odpowiednią dla siebie drogą, wracając do korzeni swoich pragnień… Zakorzenionych w tym, co kochała najbardziej.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  51. Przez te kilka dni rzeczywistość panny Woolf nabrała nowego znaczenia, opiewała w zupełnie inne tonacje kolorów, nie wspominając już o samych emocjach. Nie sądziła, że jest zdolna do takich czynów, które ostatecznie poprowadziły ją na właściwą drogę, ukazując zupełnie nową, lepszą przyszłość. Nigdy nawet nie marzyła o czymś takim, a jeśli już snuła fantazje na podobny temat, to szybko się rozczarowywała, ostatecznie spychając w kont własne pragnienia. Teraz, przez te niecałe dwa miesiące wszystko się odmieniło, tym samym dając Jennifer nadzieję, że do każdego w końcu los się uśmiecha, dając jeszcze jedną, być może największą szansę. A ona miała zamiar z niej skorzystać.
    Jeszcze wiele razy tego wieczora przyglądała się pierścionkowi, nie mogąc mu się nadziwić. Wydawałoby się, że to tylko zwykła błyskotka z owocem jako ozdobą, ale dla dwudziestoparolatki stała się ona wielkim skarbem. Chyba nawet najpiękniejszy diament nie potrafiłby z nią wygrać, ponieważ już sama malina była tak urzekająca, że chciałoby się ją zjeść... A przynajmniej blondynka miała taką chęć.
    Westchnęła, opierając głowę za zagłówku i przymykając powieki. Następowała właśnie ta niezbyt przyjemna chwila, kiedy uszy się zatykały przez rosnące ciśnienie. Uśmiechnęła się za to kącikami ust i kiedy już byli w powietrzu, we w miarę ustabilizowanym samolocie, spojrzała na Jerome'a.
    - Oczywiście. Jestem jak najbardziej za - przyznała, całując go w policzek. Ścisnęła mocniej jego dłoń, przygryzła delikatnie dolną wargę zamyślając się na chwilę. - Chciałabym polecieć na Barbados. Nie wiem jak ani kiedy. Po prostu chciałabym - mruknęła. - Tym bardziej teraz . Mimo wszystko... Nie wiem. Jakoś musimy o tym powiedzieć swoim rodzinom - zmarszczyła brwi, przyklejając do twarzy mężczyzny zagubiony wzrok. - Chyba, że będziemy całkowicie milczeć i będą o tym wiedziały tylko "najpotrzebniejsze" osoby. Bo... Ciekawe, czy będą chcieli przesłuchiwać naszych bliskich. Tak, jak w tym filmie "Narzeczony mimo woli" - roześmiała się nagle, przypominając sobie kilka scen. - Już sobie wyobrażam swoją babcię i twoją... Obie na weselu wnuków. Chyba nie jestem na to psychicznie gotowa - pokręciła głową, pocierając twarz dłonią. Zaraz przysunęła się nieco do Marshalla, oparła brodę o jego ramię i błądziła wzrokiem po wnętrzu samolotu, w końcu skupiając się na bursztynowych tęczówkach. - A tak szczerze, to nie muszę mieć żadnego wesela. Nie zależy mi na tym - wzruszyła ramionami. - Chcę tylko być z tobą. Nie ważne, czy pobierzemy się w kościele, urzędzie, pod słupem telegraficznym czy w lesie, a może na plaży czy Statule Wolności. Możemy to zrobić zaraz po powrocie, możemy poczekać... Najważniejsze, żeby nikt mi cię nie odebrał - szepnęła, zakochanym spojrzeniem obejmując twarz Jerome'a. Potem znów zachichotała. - Nie przypuszczałabym, że w momencie, jak wyłowiłeś moją bransoletkę, a potem się okazało, że Jenkins jest twój, los chciał mi dać do zrozumienia, że w moim życiu pojawiło się takie szczęście - wyznała, nieco mocniej go ściskając. - Nie myślałam, że kiedykolwiek będę to czuć... A już na pewno nie tak nagle, szybko. Ale to jest wspaniałe, wiesz? I już nigdy nie chcę się bez tego budzić, zasypiać, żyć. Chyba się od ciebie uzależniłam - westchnęła, wciąż się uśmiechając. - Kocham cię, Jerome. Kocham tak bardzo, że czasem nie umiem już nawet pojąć ogromu tej miłości. Jesteś dla mnie wszystkim - dodała, po czym usadowiła się wygodniej na fotelu i zamknęła oczy, by niedługo później oddać się w ramiona Morfeusza, co przyszło dziewczynie zaskakująco łatwo. Była wykończona tymi skokami emocjonalnymi, nieprzewidzianymi zwrotami akcji oraz sytuacjami, którymi żyła przez te kilka dni. I choć wcale tego nie żałowała, organizm musiał mieć czas na odreagowanie i przyzwyczajenie się do obecnego stanu rzeczy. Czy było w tym coś złego? Chyba nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przespała praktycznie cały lot, tylko niekiedy się budząc i robiąc przerwy na jedzenie i toaletę. Kiedy dotarli już do Nowego Jorku, ze smutkiem przeszła przez bramki, poprawiając turystyczny plecak zawieszony na jej ramionach.
      Stanęła przed wyjściem z lotniska, a serce dziewczyny zaczęło mocniej bić. Przełknęła z trudem, przyciągając do siebie bruneta.
      - Błagam cię, śpij dzisiaj u mnie. Nie chcę być sama - przyznała krzywiąc się wyraźnie.- Niech dzisiaj jeszcze będzie inaczej... Od jutra zaczniemy się martwić, hm? - mruknęła, siląc się na słaby uśmiech. - Oszaleję dzisiaj w pustym mieszkaniu. Potrzebuję cię obok... Zostań ze mną - dodała cicho, proszącym tonem. Podeszła o krok bliżej, by móc mu się lepiej przyjrzeć. - A najlepiej już na zawsze - szepnęła, choć trochę niepewnie. Ale co mogła na to poradzić? Sam nauczył ją mówić o swoich pragnieniach, więc powoli przestawała nad nimi panować. - Choć wystarczy mi nawet ta jedna noc...


      Jen Woolf <3

      Usuń
  52. Pokiwała jeszcze przed zaśnięciem głową, posyłając mu delikatny uśmiech. Jakoś też nie miała w tej chwili ochoty nikomu o tym mówić. Lepiej nie zapeszać, prawda? Bo mimo, iż już się zaręczyli, szczęście mogło prysnąć w każdej chwili. A tego zdecydowanie nie chciała.
    Wpatrywała się w jego oczy, a kąciki jej ust z każdą kolejną sekundą wędrowały coraz wyżej. Serce zabiło mocniej, oddech stał się szybszy, a dusza rozpłynęła, kiedy dziewczyna zaczęła sobie wyobrażać stan, o jakim mówił.
    Bycie czyjąś żoną. Kurczę.
    A może to było dopełnienie całego tego szczęścia? Nie bała się ów wizji, wręcz przeciwnie - czekała na nią z radością, bo przecież to tak naprawdę mogło sprawić, że już będą razem na dobre i złe, a nawet najbardziej upierdliwy człowiek czy urząd, nie będzie w stanie tego zmienić.
    Oddała mu pocałunek, zagłębiając się w nim i tonąc w rozpalającym ją uczuciu, które całkowicie przejmowało myśli i ciało panny Woolf. Nie pragnęła już niczego innego, jak tylko wieść z Jeromem wspólne, długie życie. I nie ważne, czy będzie ono wyboiste, czy usłane płatkami róż - byle nic już ich nie rozdzieliło.
    Westchnęła cicho i pozwoliła mu się odsunąć, w zasadzie nie mówiąc nic. W tym momencie słowa były po prostu zbędne, bo cała sentencja, jaka tkwiła w ich związku i wzajemnych odczuciach, została już przedstawiona. Mogła jedynie pokiwać głową, na znak, że myśli dokładnie tak samo. Czasem wystarczyło przecież tylko jedno spojrzenie, prawda? A druga osoba doskonale wtedy wiedziała, że znalazła swoją drugą połówkę.
    - Obiecuję, że już słowem o tym dzisiaj nie wspomnę - odparła, wsiadając do taksówki i podając kierowcy adres. Oparła się wygodniej na fotelu, choć nie czekała ich zbyt długa droga, bo przecież wynajmowana kawalerka blondynki znajdowała się niedaleko centrum. Była jednak zbyt zmęczona, żeby siedzieć sztywno i wyczekiwać punktu docelowego.
    Po kilkunastu minutach znaleźli się pod odpowiednią kamienicą. Chwilę później byli już na klatce, wdrapując się na trzecie piętro. W międzyczasie Jen zaczęła szukać w małej torebce, którą zabrała na pokład samolotu, kluczy. Zasapana (ponieważ taszczyła też na ramionach plecak), w końcu wymacała przedmiot na dnie, przekręcając zaraz zamek w drzwiach. Pchnęła je, po czym weszła do środka i od razu zrzuciła balast z pleców. Rozciągnęła się, oparła ręce po bokach i rozejrzała po pomieszczeniu.
    - Trzeba otworzyć okno - stwierdziła, to też czyniąc.
    Opadła bezwiednie na łóżko, dając sobie chwilę na odsapnięcie. Z ulicy dobiegały znajome dźwięki klaksonów, kroków i rozmów ludzi, a z któregoś z sąsiednich budynków puszczona była muzyka. Bangkok może aż tak się nie różnił pod tym względem od Nowego Jorku, jednak dziewczyna czuła się tutaj zdecydowanie swobodniej i... Cóż. Jak w domu, po prostu.
    - Chyba na pewien czas mam dość podróży - mruknęła i usiadła, powoli się rozbierając. Marzyła o szybkim i chłodnym prysznicu, by móc wreszcie położyć się we własnym łóżku. Jak to dobrze, że poprosiła Emily o jeden dzień wolnego dłużej. Będzie mogła na spokojnie wrócić do realnego świata, a w tym przypadku leniuchować nawet i do połowy dnia.
    Wstała, z powrotem idąc do plecaka. Wyjęła z niego kilka rzeczy, pozostając w tym momencie tylko w bieliźnie.
    - Idę się umyć. Zaraz wracam - oznajmiła, znikając w łazience. Nie zamknęła drzwi, ponieważ obawiała się, że mimo tego, iż nie zamierzała tam długo być, w pomieszczeniu zrobiłoby się zbyt duszno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po jakichś dziesięciu minutach zjawiła się w pokoju. Roztrzepywała mokre włosy jedną dłonią, drugą przytrzymując zawiązany nad piersiami ręcznik. Uśmiechnęła się do bruneta i podeszła do niego.
      - Podoba mi się to - mruknęła, obejmując go. - To… Bycie żoną. To znaczy, to, jak sobie nas wyobrażam - ciągnęła, odchylając nieco głowę, by móc w pełni patrzeć mężczyźnie w oczy. - I będzie to coś zdecydowanie dobrego - szepnęła, muskając go zaraz lekko w usta. Potem odsunęła się, na moment wróciła do łazienki, gdzie zdjęła z siebie ręcznik, a potem włożyła koszulę nocną, ostatecznie kierując się prosto do łóżka. Nie miała siły nawet myśleć o czymkolwiek innym, dlatego też szybko powędrowała pod kołdrę, zaraz ją ściągając. Temperatura była zbyt wysoka, żeby jeszcze gotować się pod dodatkowymi pieleszami. - Jak dobrze być już w domu… - ziewnęła, układając pod głową poduszkę. - Chodź do mnie szybko. Przestałam lubić zasypiać sama - rzuciła w stronę Jerome’a z zaczepnym uśmiechem, następnie przylgnęła plecami do ściany, by bijący od niej chłód przyjemnie rozprowadzał się po wciąż rozgrzanym ciele dwudziestoparolatki.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  53. To miał być kolejny ze spokojnych lotów. Tym razem miała swoje stopy postawić na Barbadosie, o czym marzyła od momentu, gdy odkryła tę wyspę. Wyjątkowo też zamiast lecieć w Delta Airlines została przydzielona do JetBlue, gdzie brakowało załogi. Nie mogła narzekać na taką zamianę. Dla chociaż chwili na tej wyspie była w stanie zrobić wszystko. I wiedziała, że niedługo będzie musiała się tam wybrać po to, aby pochodzić po plażach, pozwiedzać i skorzystać ze słońca, które tam musiało być jeszcze piękniejsze. Witała każdego pasażera, który wchodził do samolotu pierwszym wejściem i kierowała ich w stronę odpowiedniego siedzenia. Procedura była taka sama, jak w każdym innym samolocie. Lot miał trwać cztery godziny i pięć minut, należał więc do tych krótkich i jeszcze tego samego dnia miała być z powrotem w Nowym Jorku. Przy startowaniu myślami była przy serialu, który włączy sobie do gotowania wieczornej kolacji, a także myślała już o kolejnym dniu i tym, że w końcu musi się pospieszyć i poszukać odpowiedniego detektywa, który nie odmówi przyjęcia sprawy. Wiedziała, że ma o wiele za mało szczegółów, ale od czegoś chyba ten zawód istniał, prawda? I coś zrobić musieli, a to, że według nich było za skomplikowane, to już nie było winą Lynie. Lot był przyjemny, pasażerowie również. Zauważyła, że większość z nich musi lecieć na wakacje – akurat zaczynał się sezon i nic dziwnego, że wybierali tak cudowne miejsca do odpoczynku. Lynie krążyła między pasażerami, podawała im to, czego akurat potrzebowali i starała się też sprzedać produkty, którymi mogliby być zainteresowani. Nic nie zachodziło na to, że może dojść do katastrofy. Nigdy nie była w takiej sytuacji – dochodziło do turbulencji, samolot czasem wpadał na lecące stado ptaków i to prowadziło do drobnych komplikacji czy przez pogodę, ale czegoś takiego jednak nigdy nie przeżyła. Razem z resztą załogi starały się uspokoić pasażerów, po raz kolejny przeszły przez zasady zachowania bezpieczeństwa, jak używać maski tlenowej i jak odpowiednio zapiąć kamizelkę bezpieczeństwa. Ciężko było się skupić w hałasie, płaczu i krzykach przerażonych ludzi, gdzieś tam wewnętrznie czuła, że wszystko się ułoży. Musiało, nie mogli tu zginąć na środku oceanu, gdzie nawet nie było szans, aby ich znaleźć.
    Była przerażona tak samo, jak wszyscy na pokładzie. Od pilotów na pasażerach kończąc. Chciała, aby było już po wszystkim. Być w domu, bezpiecznym domu, w którym nie było niebezpieczeństwa. Awaryjnie musieli lądować na wodzie, teraz najważniejsze było wydostanie pasażerów z samolotu, a z niewielką załogą nie było możliwe wyciągnięcie wszystkich. Chwilę jej zajęło zanim namierzyła wzrokiem kogoś, kto nie wyglądał, jakby za chwilę miał zemdleć, a im potrzebna była każda para rąk.
    — Pomoże mi pan — powiedziała łapiąc mężczyznę za ramię, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Starała się brzmieć pewnie, aby siedzący obok ludzie nie czuli przerażenia, które wręcz od niej biło. Cholernie się bała, jak wszyscy. Ale w porównaniu do nich, to ona musiała zapewnić im bezpieczeństwo. — Proszę odpiąć pasy i pójść ze mną — dodała.

    [Trochę improwizuję, trochę piszę o tym, czego się nauczyłam. Mam nadzieję, że to jakoś logicznie brzmi w miarę. :D]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  54. Ze stałym pobytem w Stanach było naprawdę ciężko. Jednak, jeśli postępowało się zgodnie z prawem to wszystko szło o wiele łatwiej, choć i tak było dużo stresu przy załatwianiu tych wszystkich papierków. Sam się przyłapywał na tym, że to jest naprawdę ciężkie do ogarnięcia. Jednak każdy kraj rządził się swoimi zasadami i chcąc nie chcąc, trzeba było się dostosować. Trzymał kciuki za Jerome, chciałby, aby mu się udało ze stałym pobytem w Stanach. Te dwa miesiące to o wiele za mało, aby dobrze poznać sam Nowy Jork, a co dopiero mówić o całym kraju, który był ogromny. Sam Ethan jeszcze miał spore problemy z tym, aby poruszać się po Nowym Jorku bez problemu, a przed nim było jeszcze wiele miejsc do zobaczenia tutaj. Powoli planował sobie wycieczki po Stanach. Miał małą listę miejsc, które chciał zobaczyć, ale ona mogła, jak na razie poczekać i nie musiał się z tym spieszyć. Zwłaszcza, że na razie nie mógł planować żadnych wyjazdów.
    — Lepiej, żebyś był grzeczny. Nie będę miał na kaucję — zażartował, choć ciężko było w tej sytuacji mówić o żarcie. Ethan za bardzo pomóc mu nie mógł, ale zaproponował pracę i mógł się zapytać szefa czy nie chciałby przyjąć Jerome. Ktoś nowy zawsze się przyda, może akurat się uda? Dwa tygodnie to było dość sporo czasu i wiele mogło się zmienić, trzeba było tylko się spiąć. — Powiem mu kilka słów o tobie, podrzucę numer i zobaczymy co z tego wyjdzie. Może akurat ci się trafi wygodna posada — powiedział z lekkim uśmiechem.
    Wspólne pracowanie wcale nie byłoby takie głupie. Tyle dla niego mógł Ethan zrobić. Zaczekał na niego, gdy podszedł do baru. Faktycznie zaraz skończyłoby mu się piwo. Dopił więc to, co mu zostało, aby zabrać się za nowy kufel, gdy Jerome wróci do stolika. Dobrze mu się trafiło z tym miejscem, bo do baru zaczęło napływać coraz więcej ludzi. Wystarczyło, że przyszedłby nieco później i teraz pewnie ściskaliby się przy barze razem z resztą ludzi. Camber skinął głową w podziękowaniu za piwo, a po chwili zerknął na szatynki, o których mówił Jerome. Nie stronił od towarzystwa płci przeciwnej.
    — Przysiąść się zawsze mogą — stwierdził i posłał lekki uśmiech w stronę dziewczyn, w momencie, gdy akurat się spojrzały. — A co z tego wyjdzie to zobaczymy, racja? — powiedział. Sięgnął po swój kufel i przystawił go do ust. Najpierw spił nieco pianki, a dopiero po tym dorwał się do złocistego, zimnego płynu.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  55. Zamrugała kilkukrotnie, bo nie do końca wiedziała, co było zabawnego w tym, co powiedziała. Zagryzła na moment dolną wargę i spuściła spojrzenie na butelkę piwa, którą trzymała w splecionych dłoniach.
    — Ouu… — skinęła lekko głową, uśmiechając się przy tym krzywo — No tak, Jenna wydaje się być osobą pod tym względem podobną do mnie. Ja też nie wyobrażam sobie własnej osoby w małżeństwie — przyznała zgodnie z prawdą, po czym uniosła swoje piwo, aby wziąć z niego kilka mniejszych łyków. Następnie odetchnęła głęboko, bo temat schodził na tory, które nie były dla niej zbyt bezpieczne. Na szczęście Jerome jeszcze kontynuował ten poprzedni. Lepiej dla niej samej.
    — No tak, my ludzie jesteśmy wręcz stworzeni do tego, aby komplikować sobie życie — prychnęła, po czym roześmiała się dość sztucznie. Nie do końca jej się to podobało. Coraz częściej wkurzała się o to, że nie potrafi sobie ułożyć tak życia, aby było ono nudne i monotonne. Ile by dała, aby czuć się w końcu bezpiecznie, a nie myśleć o tych wszystkich rzeczach, które aktualnie siedziały jej w głowie.
    Uniosła wzrok na mężczyznę i obdarzyła go w końcu nieco bardziej szczerym uśmiechem.
    — To na pewno w końcu się jakoś rozwiąże — skinęła nieznacznie głową, a po chwili, aż się zapowietrzyła, gdy jednak temat zszedł na jej problemy. Nie do końca tego chciała, a może jednak? Może miała potrzebę w końcu wyrzucić to wszystko, co w niej siedziało. Miała dosyć ukrywania wszystkiego pod sztucznym uśmiechem, który z dnia na dzień coraz bardziej jej ciążył.
    Gdy wszystko powiedziała, początkowo zakryła usta dłonią, a oczy zacisnęła, aby łzy nie ujrzały światła dziennego. Mówiąc to wszystko na głos, miała wrażenie, że coś ją rozrywa od środka i tak jakby uderzyło do niej to ze zdwojoną siłą.
    — Jeżeli to moja mama… To zasługuje na… — te słowa nie potrafiły jej przejść przez gardło. Wzięła głęboki oddech, po czym w końcu otworzyła oczy, aby spojrzeć na Jerome’a — Na pochówek — wypaliła w końcu nagle, po czym się zapowietrzyła przez jakiś czas niczego nie mówiąc. Byłaby wdzięczna Marshallowi za to, że zechciałby z nią otworzyć ten przeklęty list.
    — Naprawdę mógłbyś? I tak już zwalam ci się na głowę, a masz własne problemy — mruknęła, kręcąc przy tym głową.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  56. [Dzień dobry i dziękuję pięknie! c: Owszem, MJ ma bardzo krzywdzące to upodobanie, ale na szczęście tutaj autorzy robią za bogów i nikomu się krzywda nie stanie, jeśli tego nie zechce! :D
    Kurczę, faktycznie. Nawet nie zwróciłam na to uwagi. c: Ale i mi również to zdjęcie się mega podoba.
    Raz jeszcze dziękuję za powitanie, no i jeżeli masz ochotę, to zaproszę na wątek. c:]

    MJ Morrison

    OdpowiedzUsuń
  57. Oczywiście, pewnością bycie tylko czyjąś żoną nie byłoby tak ważne dla dziewczyny, jak to, że stała się jedyną wybranką nie kogoś innego, a właśnie Jerome’a. Kto wie, czy dla innego człowieka byłaby zdolna do czegoś podobnego? Marshall miał w sobie coś, co otwierało jej oczy na świat, zmuszało do spojrzenia na pewne sprawy inaczej, nieco głębiej i z bardziej otwartym sercem. A przede wszystkim zaczęła czuć, że żyje i ta dotychczasowa egzystencja była tak naprawdę niczym, w porównaniu z tą obecną. Nie zamieniłaby żadnej łzy, żadnego uśmiechu, ani żadnej chwili, skoro to właśnie one doprowadziły ich do tego miejsca. I wiedziała i czuła doskonale, że nie chciałaby się obudzić już w innej bajce.
    Wtuliła się w niego mocno, rozkoszując się jego ciepłem i zapachem. Przymknęła powieki uśmiechając się pod nosem, a przy tym napawając się niesamowitym momentem, który dawał Jen tyle spokoju i nadziei na lepsze dni, że gdyby mogła, to pewnie by w nim zatonęła. Ale przecież nie chciała tracić jeszcze tchu, a oddychać pełną piersią. Zwłaszcza, jeśli przyszłość miała spędzić przy boku ów bruneta.
    Uniosła nieco głowę, by móc spojrzeć mu w oczy.
    - W końcu dotrze - stwierdziła nagle, następnie oddając mu pocałunki z pasją, jakby każdy był obietnicą spełnionych marzeń. - A potem już się mnie nigdy nie pozbędziesz… Będę ci zawracać głowę już do samego końca - stwierdziła pomiędzy całusami, dodatkowo cicho się śmiejąc. Zaraz jednak trochę spoważniała. Odsunęła się na małą odległość, przesunęła dłonią po policzku Jerome’a i westchnęła cicho. - Bo tak właśnie miało być. Od pierwszego spotkania. Pierwszego spojrzenia. Dokładnie tak miało być - szepnęła, znów się do niego przysuwając. - Czasem trzeba odejść, żeby móc wrócić. Czasem trzeba coś stracić, żeby pewien skarb dostrzec z daleka. Czasem też trzeba zrobić coś niby przeciwko sobie, tak naprawdę dając sobie samemu szansę. A potem… Nagle widzisz, że wszystko, co do tej pory się robiło, układa się w odpowiednią układankę i ma sens - mruknęła, opierając swoje czoło o jego. - A to, co nas połączyło, jest właśnie moim sensem. I będę najszczęśliwszą kobietą pod słońcem, kiedy będę mogła nazywać się twoją żoną. Bo już jestem, Jerome. Dałeś mi wszystko, o czym zawsze marzyłam. Dziękuję… Kochanie - dodała cicho, uśmiechając się tak szeroko, że aż pokazała cały rządek zębów. W oczach Jen zaś tańczyły żywo iskry, a spojrzenie wypełnione było po brzegi miłością, która wręcz wylewała się na boki, skapując na resztę ciała. Tak błahe rzeczy, jak choćby nazywanie go pieszczotliwie, sprawiały jej dziką radość, o której wcześniej nie miała pojęcia. To znów było coś nowego, ekscytującego i… Zdecydowanie chciała więcej.
    Musnęła delikatnie wargami jego usta, po czym wpiła się w nie namiętniej, zapominając o oddychaniu. Dopiero, gdy zawróciło jej się w głowie, oderwała się od Marshalla, jednak wciąż pozostawała blisko.
    - Nigdy cię nie zostawię. Przysięgam. Już zawsze będę twoja i będę czekać choćby na drugim końcu świata. Ale wiem, że nam się uda. Czuję to - westchnęła, kładąc głowę na poduszce. - Jesteśmy już tylko ty i ja. Reszta świata się nie liczy - odparła, plącząc ze sobą palce ich dłoni. - Kocham cię najbardziej, jak tylko potrafię. Oddałam i oddam ci wszystko, co tylko będę posiadać. Zamienię wszystko na choćby chwilę dłużej spędzoną z tobą. Jesteś moim życiem… A ja już na zawsze częścią twojego. I przyrzekam ci miłość, wierność i trwanie u twojego boku, dopóki ciemność nas nie rozłączy, a potem pochłonie. A nawet i tam będę zawsze cię kochać i już tylko o tobie myśleć…
    W trakcie, gdy mówiła, sen powoli zaczął zabierać blondynkę do swojej krainy, pozwalając jedynie na wypowiadanie tych słów. Była ich bardzo świadoma, lecz jednocześnie też odpływała do krainy błogiej fantazji, gdzie tylko w cyklicznych koszmarach wizja pięknego życia mogła być jakkolwiek naruszona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale teraz, będąc w jego ramionach, nawet najgorszy sen wydawał się drobnostką, którą łatwo dało się sprzątnąć lub wymazać z karty ludzkiej pamięci. Ten oto mężczyzna sprawiał, że nawet na pustyni emocji zaczęły rodzić się kwiaty, powietrze stawało się bardziej wilgotne, słońce przyjemnie ogrzewało, a nie paliło aż do samych kości. Wszystko miało wreszcie swoje miejsce, było poukładane i pełniejsze, a smak toczącej się egzystencji bardziej soczysty i bogaty w wartości i niezbędne do przetrwania minerały. Jerome Marshall był po prostu, sam w sobie, największym spełnieniem najodleglejszych marzeń, zakopanych po kątach umęczonego umysłu. A teraz?
      Teraz nie pozostawało jej nic innego, jak tylko mu się poddać, dać kochać i czuć, że to, co ludziom przydarza się w życiu tylko raz, ma właśnie miejsce w małej kawalerce, gdzieś w centrum Nowego Jorku, gdzie prawdziwe szczęście nigdy nie zasypia, choć ludzkie ciała pozostają w chwilowym bezruchu.

      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  58. [Z góry przepraszam z jakość i długość, jednak odpisuję w ten weekend z telefonu :(]

    Rudowłosa pokręciła z rozbawienie głową, gdy ten przyznał, że dostał wiadomość dotyczącą imprezy, ale i tak pojawił się na uczelni. Nie miała nic przeciwko temu, ponieważ zdecydowanie urozmaicił początek jej świętowania obrony. Z zaskoczeniem przyjęła kwiaty, ale odruchowo powachała bukiet. Nie pamiętała kiedy ostatnio ktoś podarował jen kwiaty, fakt wino, czy jakis inny alkohol był bardziej praktycznym prezentem, jednak chyba każda kobieta raz na jakiś czas marzyła chociaż o chwascie, który był podarowny od serca.
    Będąc w łazience udało jej się doprowadzić do porządku. Szampan nie wyrządził, aż takich szkód jak myślała, lecz nadal strój był lekko mokry, gdy dołączyła do reszty. Nie zamierzała się tym przejmować. Wypila toast ze wszystkimi i wyszczerzyła białe ząbki słysząc okrzyk mężczyzny.
    - Na pewno niczego mi nie odmówisz? - zapytała unosząc brew ku górze z zadziornym błyskiem w oku. Oczywiście podpuszczała mężczyznę, ponieważ ona nigdy nie bawiła się w rozbijanie małżeństw, czy związków. Mogła w nie nie wierzyć, jednak szanowala wybór dwóch osób, które postanowili dzielić ze sobą życie, a ona w trójkąty, czy kwadraty się nie bawiła.
    - Prrr kowboj. Spokojnie jedno pytanie na raz - zaśmiała się, gdy ten zasypał ja gradem pytań podczas tańca. Na ich szczęście melodia nieco zwolniła, więc Lotta mogła bez przeszkód odpowiedzieć.
    - Dzisiaj coś ogłoszę, więc czekaj jak reszta, a się dowiesz. - pstrykneła go palcem w nos i właśnie w tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. Nie spodziewała się więcej gości toteż zdziowna poszła otworzyć. Po drodze porwała jeden z kolorowych kubków z alkoholem i w wyborny humory stanęła twarzą w twarz z miskiem. Mina jej zbladla, ale w postanowiła wpuścić go do środka. Wróciła na parkiet do Jeroma, bo nie skończyła z nim tańczyć.
    - Cóż ten dzień jest pełen niespodziankę jak widać. - uśmiechnęła się i poruszyła szybciej biodrami, gdy w głośnikach rozbrzmiala Shakira Hips don't lie.
    - A Ty co planujesz? Odezwał się ten mój znajomy? - zapytała dalej tańcząc w rytm melodii.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  59. Ostatnie tygodnie były pełne nieoczekiwanych zwrotów akcji, dziwnych wydarzeń, ale obfitowały również w chwile spokoju, radości i szczęścia, o których prawdopodobnie nigdy się nie zapomni.
    Po powrocie z Tajlandii, Jen próbowała wejść w nowy-stary tryb życia, wracając do pracy i zajmując się codziennymi czynnościami. Niestety, mimo, iż bardzo próbowała, gdzieś z tyłu głowy wciąż trzymała jej się myśl, że czas nieubłaganie pędzi przed siebie, co zbliżało dziewczynę do momentu rozstania. Ale co mogła zrobić?
    Brała na siebie coraz więcej obowiązków, każdą wolną chwilę przeznaczając na spotkania z Jeromem. Nie chciała skupiać się na tym, co nieuniknione. W końcu mieli, mimo wszystko, jakieś wyjście, prawda? W dodatku nie było ono “jakieś”, a wprowadzające ogromną zmianę do ich wspólnego życia. Dziewczynie czasem nieco ciężko było utrzymać fakt zaręczyn w tajemnicy, lecz wolała nie zapeszać. Tym bardziej, jeśli charakterystyczny pierścionek wcale nie przywoływał myśli kojarzących się ze ślubem, co też nie nakręcało chmury natarczywych pytań. Niekiedy tylko docierały do blondynki określenia, że wygląda jakoś inaczej, jest jakaś odmieniona… Ale chyba nikt nie podejrzewał, co tak naprawdę za tym wszystkim stoi.
    Tego dnia miała nieco mniej zapchany grafik. Postanowiła po pracy zrobić sobie małą przerwę, udając się do parku. Tam, nie wiedzieć czemu, zaczęła czuć się dziwniej niż zwykle, emocje mocno mieszały się ze sobą, a ona sama miała wrażenie, jakby coś złego miało się stać. Po niedługim czasie przekonała się, że owszem, “coś” się stało, ale czy to było złe? Cóż, zapewne zależy, jak na to spojrzeć.
    Po upływie godziny powoli zaczęła dochodzić do siebie, wstrząśnięta wydarzeniem w parku. Wciąż drżały jej dłonie, oddech był płytki i nierównomierny, serce waliło jak oszalałe, a spojrzenie bardziej przypominało wzrok szaleńca, niż zrównoważonej dziewczyny.
    Krążąc między ciasnymi uliczkami, w końcu zdecydowała się zwrócić o pomoc - o ile ktokolwiek mógł jej teraz udzielić. Wyciągnęła z torebki telefon, wysłała wiadomość do Marshalla, po czym zaczęła kierować się w stronę jego mieszkania. W pewnym momencie się zgubiła (prawdopodobnie przez zawroty głowy, jakie nagle zaczęły blondynkę nawiedzać), więc wezwała taksówkę, udając się już prosto w wyznaczone miejsce.
    Zapłaciła taksówkarzowi, kiedy już znaleźli się pod odpowiednim budynkiem, potem wyszła z auta, zadzwoniła dzwonkiem i weszła na klatkę schodową. W duchu dziękowała, że Jerome był teraz w domu i nie musiała bez celu dalej snuć się po mieście. Nie powiedziała mu jednak, o co dokładnie chodzi, wspominając jedynie o tym, że musi mu coś ważnego powiedzieć.
    Adrenalina krążyła w żyłach panny Woolf tak zacięcie, że wystarczyło kilka chwil, aby ta znalazła się na odpowiednim piętrze, praktycznie bez zadyszki. Nerwowo zaś przystępowała z nogi na nogę, czekając, aż drzwi się otworzą. Kiedy i to się stało, wparowała bez słowa do środka, natychmiast zdejmując z siebie płaszcz, a torbę rzucając gdzieś na bok. Skrzyżowała ręce na wysokości ramion, po czym zrobiła dwa kółka, ostatecznie stając naprzeciwko mężczyzny. Twarz miała bladą jak ściana, oczy mętne, a wargi drgały.
    - Ja… - zaczęła nieśmiało, znów czując te same emocje, co jeszcze przez niespełna dwiema godzinami w parku. - Ja… Ja go… - przełknęła z trudem, zaciskając usta. Podeszła bliżej bruneta, złapała go za dłonie i spuściła na moment głowę, po chwili ją unosząc. Teraz w kącikach oczu Jen pojawiły się łzy, które zaczęły powoli spływać po jej policzkach. - Widziałam go, Jerome. Widziałam… To był naprawdę on - mruknęła z trudem przez zaciśnięte gardło. - Dotykałam… Rozmawiałam… Boże, to… - wzięła głęboki wdech, mocno zaciskając palce na jego skórze. - Noah… Noah tam był… Widziałam mojego brata - wydukała wreszcie, po tym wyznaniu całkowicie opadając z sił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miała wrażenie, jakby wypluła z płuc całe powietrze, toteż dlatego zrobiło się dziewczynie ciemno przed oczami, a nogi ugięły się mimowolnie, przez co na kilka sekund straciła przytomność. Stres w tym momencie górował, przejmując prowadzenie nad myślami i zachowaniami dwudziestoparolatki.
      Kiedy się ocknęła wzięła głębszy wdech, palcami dotykając swoich skroni. Nie bardzo wiedziała, co się przed chwilą stało, dlatego zmarszczyła brwi i pytające spojrzenie wbiła w twarz Jerome’a.
      - Możesz mi podać wodę…? - wyszeptała, starając się usiąść prosto.

      Jen Woolf

      Usuń
  60. Wzięła od niego wodę, po czym upiła kilka łyków, czując niemal natychmiastową ulgę. Przymknęła na moment powieki, potem westchnęła cicho, odrzuciła włosy na bok i spojrzała nieco pustym wzrokiem na mężczyznę.
    - W parku. Poszłam się przejść, bo miałam dzisiaj trochę luźniejszy dzień… Tak po prostu szłam i w pewnym momencie dotarłam do miejsca, gdzie tata nas zabierał, kiedy przyjeżdżałam do Nowego Jorku… Wtedy czas się zatrzymywał, a mnie się wydawało, że wszystko może być w porządku - uśmiechnęła się krzywo. - Błądziłam w sumie bez celu i nagle zauważyłam kogoś pod drzewem. Nie mogłam w to uwierzyć, ale to naprawdę był on…
    Po tym ucichła, a całe ciało dziewczyny jakby skamieniało. Nawet źrenice przestały zmieniać swój rozmiar, niczym owładnięte jakimś dziwnym zaklęciem.
    Zamrugała kilka razy, potrząsnęła głową i zbliżyła szklankę do ust, jednak nie napiła się.
    - Wpadłam w szał. Histerię. To było jak… Nawet nie umiem tego określić - mruknęła, odstawiając naczynie na bok. Wstała z łóżka, następnie podeszła do okna, by na parapecie oprzeć dłonie. - Po tylu latach wreszcie go spotkałam. Tak po prostu. Nagle. Bez żadnego szukania, biegania po całym świecie. To było takie nierealne - mówiła spokojnym tonem, właściwie nawet beznamiętnym. Nagle wszelkie uczucia gdzieś z niej uleciały. - A wiesz co było najgorsze? Że zachował się tak, jakby nic się nie stało. Kompletnie nic. Jakbyśmy jeszcze wczoraj siedzieli przed telewizorem przy piwie i bawili się całkiem dobrze. Kompletnie nic - dodała ciszej spuszczając głowę. - To była bardzo dziwna rozmowa. Bardzo nienaturalna. Wręcz sztuczna. To znaczy, nie z mojej strony. Ale co ja sobie myślałam? - prychnęła, odwracając się do szyby tyłem i krzyżując ręce na wysokości piersi. - Zwzywałam go, stłukłam torebką, wydarłam się na niego… Myślałam, że mi serce pęknie. A on, znów, tak po prostu, zaczął mnie wypytywać o życie, o ciebie… Wtedy trafił mnie jasny szlag - przeniosła spojrzenie na Jerome’a, w którym teraz tliło się stado diabolicznie wściekłych iskier. - Tak bez pardonu, bez żadnego zahamowania. On mnie śledził, rozumiesz? Kontrolował cały czas. Wiedział o każdym moim ruchu, o tym, co robiłam, gdzie byłam… No, prawie. Kilku kwestii nie przewidział - uśmiechnęła się jednym kącikiem. A potem nagle w jej twarzy nastąpiła gwałtowna zmiana; zniknęło napięcie mięśni, ręce opadły, mimika stała się delikatniejsza, a wzrok nie ział już złem, tylko czymś, co wydawało się przypominać ciepło. - Myślałam, że już go straciłam. Tak bezpowrotnie, na zawsze. Że to już jest całkowicie obca osoba. Ktoś, kogo nigdy nie znałam, nie łączyły nas żadne więzy krwi… Dwa osobne światy, które nie miały prawa ze sobą współistnieć. I kiedy miałam dość, kiedy się odwróciłam… Wtedy coś się stało - westchnęła, kolejny raz tego dnia łamiąc się w środku. Wróciła na łóżko, bo czuła, że przyzywając do siebie to świeże wydarzenie, może nie mieć wystarczająco dużo siły na stanie na nogach. - Przytulił mnie. Powiedział, że nigdy nie zapomniał. Że zawsze był blisko, choć nie mógł być obok… Że zawsze będę jego siostrą i że gdy naprawdę zacznie dziać się krzywda, to się pojawi. Ale teraz nie może. Mam zapomnieć, przestać szukać, nigdy więcej o nim nie myśleć... Boże, Jerome, myślałam, że tam umrę - jęknęła, zakrywając twarz dłońmi. Cała zalała się łzami, które z coraz większą mocą ozdabiały policzki dziewczyny. - To było jak chory sen… Jakiś koszmar z lepszym zakończeniem… Znowu miałam w rękach coś tak ważnego i znowu to odeszło… To było straszne, naprawdę straszne - wydukała. Emocjonalne rozbicie, jakie opętało dziewczynę w tej chwili, mogłoby być jedynie porównywalne do roztrzaskanego cienkiego szkła, rozlatującego się na miliony drobnych odłamków. - Powiedział, że jeszcze wróci, że wtedy mi powie… Że ze mną porozmawia… Nie wiem, o co chodzi, ale to jest takie… Takie… Popierdolone! - warknęła, nawet nie mogąc już znaleźć na to wszystko odpowiednich słów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przygryzła mocno dolną wargę a palcami złapała się narzuty, chcąc jakkolwiek rozładować powstałe napięcie. Ale jedyne, co blondynce tak naprawdę pomagało, to właśnie obecność Marshalla.
      Zmarszczyła brwi, przechyliła lekko głowę w bok, z tej perspektywy mu się przyglądając.
      - Jak to dobrze, że cię mam. Nie zniosłabym tego wszystkiego bez ciebie - szepnęła, zaraz uwieszając się ramionami wokół jego szyi, aby chociaż przez chwilę poczuć ciepło mężczyzny, dające wytchnienie przetrząśniętemu umysłowi, będącemu niczym opustoszałe i zniszczone pole, po którym właśnie przeszło tornado.

      Jen Woolf

      Usuń
  61. Sama nie miała zielonego pojęcia, do czego to wszystko dążyło. A jeśli miałą się zastanowić głębiej… Cóż, może lepiej, żeby jednak tego nie robiła. Bo biorąc pod uwagę to, że straciła - a może nie? - taką część swojego życia poświęcając się poszukiwaniom, to może po prostu by wcześniej wystarczyło, żeby Noah się ukazał? Dlaczego nie zrobił tego kilka lat temu? Czemu dał jej tak błądzić za sobą, wciąż zacierając ślady, skoro i tak do niczego to nie prowadziło, a dziewczyna była zbyt uparta, by dać sobie spokój?
    Może teraz naprawdę był przyparty do muru…?
    Wzięła głębszy wdech, próbując na niego spojrzeć, jednak obraz był na tyle niewyraźny, że musiała przetrzeć oczy. Wzruszyła ramionami i pokręciła głową, nieco się od niego odsuwając.
    - Nie mam pojęcia. I nie dowiem się niczego, póki sam mi tego nie powie - mruknęła ze złością. - Tylko po cholerę to wszystko?! przez tyle lat nic… I nagle - bum! - warknęła, robiąc dłońmi charakterystyczny gest. - Czemu pozwalał mi na to wszystko? I czemu sam mi nie dał normalnie żyć, tylko mnie obserwował? Kurwa, czemu! Czemu nie spotkał się ze mną wcześniej! - podniosła zdecydowanie głos, wstając z łóżka. Złapała się dłońmi za głowę, która teraz nieprzyjemnie i boleśnie pulsowała. - Większość mojego życia podporządkowałam szukaniu go. Sam o tym doskonale wiesz - zerknęła na Jerome’a kątem oka oddychając ciężej. - A co czuję po tym spotkaniu? Nie wiem. Jakbym znowu była w punkcie wyjścia - przyznała z niechęcią, opierając się plecami o ścianę. - Jakbym wszystko musiała zaczynać od początku. Znowu był i uciekł. Tak po prostu zniknął. Wyparował. Jak w jakimś pieprzonym filmie - zmarszczyła czoło i opuściła ręce, układając dłonie w pięści. - Skąd mam wiedzieć, kiedy znowu się pojawi? Może tak tylko powiedział i nigdy to nie nadejdzie? Znowu mam czekać i się zastanawiać? Bo chyba nie umiem tak o, zapomnieć. Inaczej zrobiłabym to już dawno temu - westchnęła cicho.
    Wróciła na przedpokój, gdzie w amoku zostawiła torebkę. Wyciągnęła z niej kilka drobiazgów, po czym zaczęła kierować się w stronę łazienki. Po drodze wstąpiła do sypialni Marshalla.
    - Zaraz wrócę. Doprowadzę się do porządku - oznajmiła, znikając na parę minut. Kiedy już przypominała swoją normalną wersję, oparła się bokiem o framugę, z pewnej odległości spoglądając na bruneta. - Masz coś mocniejszego? A może chcesz gdzieś wyjść? Chyba na trzeźwo tego nie przetrawię… To mi zbyt ciąży - przetarła twarz dłonią, zatrzymując ją w okolicach załamania szczęki i szyi. - Jak mam z tym teraz żyć? Czy mam cokolwiek powiedzieć mamie? Ciotce? Nie wiem… Nie potrafię sobie odpowiedzieć na to wszystko. Co ty byś zrobił? - zapytała, wbijając w niego na wpół zrozpaczone spojrzenie.
    Ewidentnie potrzebowała pomocy, porady… Czegokolwiek. Nie mogła zostać teraz z tą sprawą sama, bo inaczej zeżarłaby ona dziewczynę od środka, przeżuwając i wypluwając przy najbliższej stacji miejscowych meneli dusz i umysłów.


    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  62. [Dzięki za powitanie na blogu ;)
    Niestety, to nie byłam ja. Może ktoś po prostu użył tego samego wizerunku lub miał niewidomą postać i stąd skojarzenie? Niestety, ja przez ostatnich kilka miesięcy nawet nie blogowałam, bo studia zajmowały mi tyle czasu, że nie byłabym w stanie pogodzić nauki z odpisami, a nie chciałabym zaniedbywać ani jednego, ani drugiego.
    Teraz jednak sesja zdana, mam wakacje, więc wróciłam do oglądania seriali oraz czytania książek (Pamiętnik księgarza skończyłam czytać kilka dni temu :D) i stwierdziłam, że zrobię sobie podwójne wyzwanie - prowadzenie postaci płci męskiej i to na dodatek niewidomej. Również mam nadzieję, że Stan zagrzeje tu miejsce, bo brakowało mi grupowców!
    Jeśli masz czas i ochotę na wątek z moim panem, to daj znać, pomyślimy nad czymś ;)]

    Stanley Nesbitt

    OdpowiedzUsuń
  63. Dlaczego wszystko w życiu musiało być takie ciężkie? A przynajmniej egzystencja panny Woolf chyba już z samego założenia nie miała być prosta, biorąc pod uwagę te liczne wydarzenia, które bardziej przypierały ją do muru, niż pozwalały odetchnąć pełną piersią i pofrunąć w przestworza, by wreszcie czuć się spełnioną. Chociaż nie, takie momenty również nadchodziły, jednak było ich zdecydowanie mniej. Mimo tego, wtedy Jen była najszczęśliwszą osobą na świecie.. Czy więc gdyby nie pokusiła się o szukanie brata, w ogóle poznałaby smak prawdziwej miłości? Tego nie wiedziała i wolała nie cofać się aż tak bardzo w przeszłość, bo bała się, że mogłaby coś jeszcze stracić. A może raczej kogoś; osobą, na której zależało dziewczynie najbardziej.
    Przewróciła oczami i z bólem serca również stwierdziła, że ma całkowitą rację. Mówiąc teraz cokolwiek, komukolwiek, wprowadziłaby tylko niepotrzebny zamęt. A czy ktoś tego potrzebował? Zdecydowanie nie. A już na pewno nie Edith, która jakiś czas temu straciła siostrę i teraz mieszkała sama w Los Angeles.
    Może powinna ją do siebie zaprosić…?
    Uśmiechnęła się pocieszająco i swój wzrok zwróciła na bruneta, delikatnie dotykając jego dłoni.
    - Wystarczy, że ja już rzucałam wszystko… Przez cały ten czas - stwierdziła cicho, krzywiąc się nieznacznie. - Ty przy mnie po prostu bądź. Bo to mi najbardziej daje siłę. I chęć do ciągnięcia tego wszystkiego dalej. Tylko po to żyję. I kocham cię i wszystko, co robisz - szepnęła, również go całując. Nie wyobrażała już sobie, że mogłoby go zabraknąć. Co wtedy by zrobiła? Czy wytrzymałaby podobne spotkanie z bratem, jeśli nie miałaby dokąd uciec, gdzie się schronić? Przy nim miała swoją ostoję, przystań, do której już zawsze chciała wracać. I nie widziała innego wyjścia z tej sytuacji, jak tylko chwilowo dać się porwać wzburzonym falom, w duchu modląc się, by bezpiecznie dopłynąć do wyśnionego portu, gdzie czekała na nią godna szczęścia i spokoju przyszłość.
    Zrobiła krok w przód, jeszcze raz objęła Jerome’a, po czym odsunęła się i wyszła na przedpokój.
    - W takim razie chodźmy. Porządnie cię nakarmię, a potem udamy, że mamy po naście lat (tylko z zachowaniem większego rozsądku), upijemy się i… Cóż, zobaczymy, jak bardzo wieczór nas pochłonie - zachichotała, narzucając na siebie płaszcz. Poprawiła jeszcze włosy, założyła torebkę na ramię, ostatecznie stając przy wyjściu z mieszkania i czekając na mężczyznę. - Na co masz ochotę? Spróbuję spełnić twoje zachcianki. Chyba jako twoja przyszła żona powinnam, prawda? - uniosła jedną brew i wyszczerzyła się szeroko, a humor nieco się nawet dziewczynie poprawił. Może właśnie tego było jej trzeba? Jedynie ta wizja napędzała w blondynce maszynkę wytwarzającą radość i błogość, więc z wielką przyjemnością oddawała się podobnym przemyśleniom. - Tylko nie wiem, czy moja mama byłaby zadowolona z faktu, że tak łatwo dajesz mi się wyprowadzić na manowce. Jeszcze przez ciebie zejdę na złą drogę… I co wtedy? - zrobiła wielkie oczy, udając przerażenie. - Babcia w ogóle by pewnie stwierdziła, że mnie omamiłeś, zaciągnąłeś do łóżka, a teraz pewnie ja jestem w ciąży i nie ma innego wyjścia, jak tylko wziąć ślub. Rany, moja rodzina jest taka… Nienormalna - rozciągnęła usta w wąską kreskę, kręcąc przy tym głową. - Mam nadzieję, że jej nie poznasz. Tej ze strony mamy. Nie żyjemy ze sobą za bardzo w zgodzie… W sumie, to wcale ze sobą nie żyjemy - parsknęła, przypominając sobie scenę z pogrzebu ciotki. Tak… Wtedy telenowela, zmieszana z czarną, czeską komedią nie miała żadnych szans w drodze do złotej maliny, w porównaniu z perypetiami rodzinnymi panny Woolf.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  64. Cole pokiwał głową, słysząc słowa wypowiedziane przez mężczyznę. Nie ukrywał, że go zmartwiły, pozwalając, by przez nałożoną na jego twarz maskę przedarły się nuty prawdziwych uczuć. Obserwował jak pralka wylewa z siebie ostatnią porcję wody, by po tym umilknąć i stać tylko żałośnie w ogromnej kałuży.
    - Dobrze, że chociaż przestała już zalewać mieszkanie kolejnymi dawkami wody. To już połowa sukcesu. I dzięki, że się tym zająłeś. Aż głupio, że sam nie wpadłem na to, by odłączyć pralkę od prądu. – Zaśmiał się krótko, nieco nerwowo, ale szczerze. Cole nie pamiętał kiedy ostatni raz się śmiał, nie w sztuczny, wymuszony sposób dla zachowania prawdopodobnego obrazu swojej osoby, ale z powodu rosnącej w jego umyśle dziwnej radości i spokoju. Miał wrażenie, że dźwięk ten zabrzmiał dla niego obco, jakby należał do zupełnie innego człowieka, jakby z jego gardła nie powinien wydobywać się taki odgłos. Jakby nie miał do niego prawa.
    Mimo całego zgromadzonego w Cole’u zmęczenia, zaczął czuć się dziwnie spokojnie, normalnie. Nagle wszystkie wykonywane przez nich czynności wydały mu się czymś zwyczajnym, typowym i wprowadzającym do jego życia choć kilka tak upragnionych przez niego zwykłych chwil i zwykłych problemów. W rzeczywistości błahych, nie znaczących wiele, a odrywających jego myśli od obezwładniających go wspomnień.
    -Masz rację, najpierw to wszystko osuszmy. – Cole idąc za przykładem mężczyzny zaczął wycierać podłogę, co chwilę wykręcając ręczniki nad wanną, chcąc pozbyć się z nich nadmiaru wody. Praca go uspakajała, podobnie jak pobyt w kawiarni, przygotowywanie napojów i obsługiwanie gości, mimo wciąż obecnego w nim napięcia, napawając go rozpływającą się po ciele ciszą i namiastką zwykłego życia, o którym przecież zawsze marzył.
    Odprowadził wzrokiem mieszkającą tutaj starszą panią, która z uśmiechem jeszcze raz podziękowała im za pomoc i kierując swoje kroki w stronę kuchni, zapowiedziała im pyszną herbatę. Kąciki jego ust drgnęły lekko, jakby znowu próbował się uśmiechnąć, jednocześnie czując ukłucie w sercu, na myśl, że będzie musiał zostać tu dłużej niż początkowo zakładał. Mimo zaskakującej go, przyjemnej atmosfery, która panowała w tym miejscu, Cole wciąż się bał, że powie o kilka słów za dużo, że się zdradzi, że przez chwilowe nie kontrolowanie swoich emocji i myśli będzie musiał na nowo uciekać. Nie miał na to siły. Nie teraz. Jeszcze nie.
    Słysząc jak mężczyzna się przedstawia, wytarł pośpiesznie ręce o nogawki spodni, chcąc je choć trochę wytrzeć. Uścisnął dłoń Jerome’a.
    - Cole. – Mimo, że nosił to imię już od pewnego czasu, wciąż smakował jego brzmienie, próbując się z nim oswoić i przyzwyczaić. Spiął mięśnie, nieświadomie reagując na zadane przez mężczyznę pytanie. Wmawiał sobie, że było ono tylko niezobowiązującą rozmową pomiędzy dwoma sąsiadami, że po prostu Jerome próbował zabić panującą w pomieszczeniu ciszę, nie chcąc tym samym odsłonić jego prawdziwej twarzy i złapać na kłamstwie.
    Musiał być spokojny. Przecież nic mu nie groziło.
    - Nie, wprowadziłem się tutaj dopiero jakieś trzy miesiące temu. Powoli poznaję całą okolicę i Nowy Jork. – Wrócił do wycierania podłogi. Kolejny mokry ręcznik, kolejne wykręcenie materiału nad białą nawierzchnią wanny. – A ty? Wydaje mi się, że też pojawiłeś się tutaj niedawno. Planujesz zatrzymać się na dłużej?

    [Cieszę się, że długość nie jest dla ciebie problemem. ^^ Wychodzę z takiego samego założenia, o wiele ważniejsza jest dla mnie sama treść. :) Druga postać już na 100% się pojawi, skończyłam nawet pisać kartę. Co prawda szczęśliwa ona nie jest , ale doszłam do wniosku, że po prostu inaczej nie potrafię i zawsze te postaci w jakiś sposób skrzywdzone zostaną. Ale cóż, mam nadzieję, że mimo to chłopak wzbudzi waszą sympatię. ;) ]

    Cole

    OdpowiedzUsuń
  65. - Spokojnie, pamiętam - odparła uśmiechając się delikatnie, a potem dając mu się poprowadzić na zewnątrz budynku.
    Zaśmiała się cicho i pokręciła głową.
    - Nie, ale jeśli szanowna babcia tylko spróbowałaby się na nim pojawić, to mogłoby to się źle skończyć. Lubi robić z siebie gwiazdę każdego przedstawienia, choć ani nie jest aktorką, ani nigdzie nie wystąpiła. No, może poza paroma programami w telewizji, jako gość. Ale to już raczej zamierzchłe czasy. Lata świetności ma dawno za sobą. Chociaż trzeba przyznać, trzyma się całkiem nieźle - stwierdziła i zdziwiła się sama, kiedy szybko w głowie policzyła, ile krewna może mieć lat. - A Matt… To syn siostry mojej mamy. Tylko to trochę skomplikowane…
    Czując na twarzy podmuch świeżego powietrza, Jen aż przymknęła na moment powieki i wzięła głębszy wdech. Tak, jej zdecydowanie również potrzebny był spacer. A jeśli mogli to jeszcze robić razem, to tym bardziej nie miała zamiaru rezygnować z podobnych opcji. W końcu niedługo będzie skazana na życie w Wielkim Jabłku w samotności. Bo i owszem, miała znajomych, przyjaciół… Ale to było coś zupełnie innego. I raczej nikt nie będzie w stanie zapełnić takiej luki, jaką zostawi po sobie Jerome.
    Rozejrzała się dookoła, przeskakując wzrokiem pomiędzy innymi przechodniami, budynkami i zmieniającym się krajobrazem. Wtedy też ujrzała w oddali parę starszych osób - kobietę i mężczyznę - trzymających się za ręce i podążających za zachodzącym słońcem. Wtedy jej samej zrobiło się jakoś cieplej na duszy.
    Może kiedyś ona i Jerome będą podobnie spędzać czas?
    - Jeśli chodzi o mojego kuzyna, to historia jest taka, że moja mama i jego mama - które są siostrami, jak już mówiłam - są takimi czarnymi owcami w rodzinie. Pochodzą z bardzo bogatego domu, często odbywały się u nich bale, gale i inne przyjęcia. Taka typowo snobistyczna atmosfera, gdzie każdy nie patrzy dalej, niż na czubek własnego nosa. Pech chciał, że zarówno moja mama i ciotka znalazły sobie takich kawalerów, którzy nie spodobali się moim dziadkom. Przecież wszystko powinno być na odpowiednim poziomie, prawda? - prychnęła z niechęcią. - Córki się temu nie podporządkowały, więc je wydziedziczyli. A potem nie mieli kontaktu ze swoimi wnuczkami. No, czasem do mnie i Noaha jeszcze się odzywali, może raz byliśmy u nich, w Waszyngtonie, na jakichś feriach. Ale nie wspominam tego zbyt dobrze - skrzywiła się wyraźnie. - Babcia jest jak taka typowa pani z wyższej półki, która smaruje się odchodami kanarka, żeby wyglądać młodziej. No… Co jak co, ale akurat to jej wychodzi. A dziadek? Cały czas się dziwię, że jeszcze od niej nie odszedł. Ta kobieta to istna porażka - zrobiła wielkie oczy, rozciągając usta w wąską kreskę. Złapała go za rękę mocniej, przypominając sobie, jak ta kobieta potraktowała jej ojca, kiedy dowiedziała się o rozwodzie. Już wtedy Jennifer wiedziała, że nie chce mieć więcej z nią nic do czynienia. - W sumie to wszyscy się zastanawiają, jak oni funkcjonują. I tu cię chyba zaskoczę… - przystanęła, po czym zbliżyła się do bruneta i stanęła na palcach, by coś wyszeptać mu do ucha. - Podobno o ich.. życiu łóżkowym krążą już legendy - mruknęła, zaraz śmiejąc się w głos. - Nigdy nie chciałam niczego o tym słyszeć, ale cóż… Patrząc na ich życie, być może to właśnie ich… Scala - wzruszyła ramionami kontynuując spacer. - Ja i Matt, jego rodzeństwo, byliśmy trochę takimi wyrzutkami. A wyrzutki muszą się trzymać razem, więc mieliśmy odrobinę normalnego świata. Potem, kiedy zaczęły się te przygody ze zniknięciem brata, wcześniej samobójstwem mojego ojca i depresją matki, Matt stał mi się najbliższą osobą. Najlepszym przyjacielem. I tak pozostało do dziś. No, prawie - poprawiła się, spoglądając na Jerome’a. - Dzisiaj ten zaszczyt przypada tobie - zauważyła radośnie, muskając go w policzek.
    Zerknęła w bok, zauważając małą, ale całkiem przytulną knajpkę. Kilka osób siedziało pod parasolami przed lokalem, w środku parę stolików było wolnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Może wejdziemy tutaj? Chyba będzie w sam raz - stwierdziła, mrużąc oczy i podchodząc bliżej wystawionego menu. Na liście znajdowały się całkiem przyjemne w wyobrażeniu dania, co też sprawiło, że i Jen stała się nagle głodna.

      Jen Woolf

      Usuń
  66. [ Jer jest cudowny! Mam słabość do egzotycznych kierunków, na które odkładam pieniądze i wyruszam, kiedy tylko mam jakąś sumkę. Uwielbiam beztroskę tych miejsc i to, że ludzie mają całkowicie inne problemy od tych naszych, europejskich (które w większość uważają za śmieszne). Gdybym nim była, nigdy nie wybrałabym się do NYC, choć wiadomo, wszędzie dobrze gdzie nas nie ma.
    Dziękuję za przywitanie! <3 ]

    Dżony

    OdpowiedzUsuń
  67. Przeżyła wiele sytuacji, w których stres grał pierwsze skrzypce. To nie był pierwszy raz, kiedy musieli przejść przez wszystkie procedury od samego początku. Czasem chodziło tylko i wyłącznie o ptaki, które wleciały w silnik samolotu bądź na przednią szybę czy pogoda po prostu była o wiele gorsza niż prognoza przewidywała. Katastrofy lotnicze zdarzały się o wiele rzadziej od tych samochodowych, miała małe szanse na to, aby umrzeć w powietrzu lub z niego spadając. Bardziej prawdopodobne było to, że na autostradzie czy podczas jazdy w mieście ktoś w nią uderzy albo ona w kogoś i nieszczęście gwarantowane. Nie była przygotowana absolutnie na to, aby stracić życie w pracy, z czym przecież wiedziała, że musi się liczyć. Piloci byli doświadczeni, wiedzieli co robić i przede wszystkim cała załoga była przeszkolona. Jeszcze nie całe dwa miesiące temu przechodziła testy, które potwierdzały, że wciąż ma taką samą, a nawet lepszą wiedzę na temat samolotów, którymi lata oraz procedur, które obowiązują podczas sytuacji awaryjnych. Musiała znać podstawy pierwszej pomocy, zawsze istniała szansa, że pojawi się osoba z zawałem serca i musiała wiedzieć co robić w takiej sytuacji. Jednak żadne ćwiczenia nie mogły przygotować jej na moment, w którym samolot będzie lądował na wodzie. Ćwiczenia, a realne wydarzenia były zupełnie inne i w żaden sposób nie były do siebie podobne. Podczas ćwiczeń była w basenie, samolot był atrapą i wiedziała, że gdyby ktoś naprawdę zaczął się topić lub miał jakiekolwiek problemy – zostałaby od razu udzielona profesjonalna pomoc. Teraz załoga musiała liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Nie było tutaj obecnego ratownika.
    Alanya musiała zaufać swoim współpracownikom, którzy podobnie jak ona byli przerażeni, ale również mieli na głowie życie ponad stu osób, którym trzeba było pomóc. Lądowanie nie należało do najprzyjemniejszych, a sama zajęła miejsce w ostatniej chwili, gdy upewniła się, że wszyscy pasażerowie mają na sobie kamizelki, a także są przypięci pasami. Pomogła jeszcze przed zajęciem miejsca matce z dwójką dzieci, która nie potrafiła w stresie poradzić sobie z pasami. Chciała mieć to wszystko już za sobą, ale zdawała sobie sprawę, że prawdziwa zabawa dopiero teraz się zacznie. Ludzie po lądowaniu od razu niemal zaczęli odpinać pasy, każdy chciał się wydostać z samolotu. Byli na środku oceanu, nie mieli tu dookoła żadnej wysepki, ale żadne z nich nie mogło pozostać również w samolocie i jedynym wyjściem była tak naprawdę woda.
    — Jestem Alanya, jak się nazywasz? — zapytała prowadząc go do jednego z wejść od samolotu. Nie mieli czasu na uprzejmości, a wołać ej ty! też nie mogła do mężczyzny. — Musimy wydostać pasażerów z samolotu. Niektórzy będą potrzebowali dodatkowej pomocy.
    Sytuacja była kryzysowa, a na szczęście nie musieli uciekać z palącego się samolotu. To chyba był jedyny plus tej sytuacji, choć jak dla Lynie to plusów w tym wszystkim nie było żadnych. Ale i nad tym nie miała teraz czasu się zastanawiać.
    — Wszyscy pasażerowie muszą się dostać na tratwy ratunkowe, bez bagaży — uprzedziła. Wiedziała, że pierwsze co będzie to branie bagaży. Każdy jeden bagaż to było jedno życie, które można było uratować. Ubrania, telefony można było zastąpić, ale życia jednak nie. — I zachowuj spokój, przede wszystkim.
    Nie wyglądało na to, aby komukolwiek coś złego się stało. Oceniała powierzchownie i istniała szansa, że niektórzy odnieśli szkody wewnątrz, jednak teraz jej największym zmartwieniem było wypuszczenie pasażerów bezpiecznie z pokładu samolotu. Może i przestała się już bać, może to adrenalina albo zdrowy rozsądek kazało się jej uspokoić. Nie była w tym sama, miała dookoła ludzi, którzy z nią współpracowali i chcieli tego samego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczekała na uzyskanie pozwolenia od kapitana, który udzielił zgodę na otworzenie drzwi. Otwieranie ich zawsze wymagało nieco więcej wysiłku, w tej chwili w ogóle jednak nie czuła ich ciężaru. Zwykle z koleżankami żartowała, że te drzwi są zbyt ciężkie, teraz otworzenie ich nie sprawiło problemu. Tak samo jak pociągniecie za odpowiednie urządzenie, które uruchamiało awaryjne wyjście, którym była wielka, nadmuchiwana zjeżdżalnia. W innym wypadku dzieciaki miałyby frajdę ze zjeżdżania, nawet ona sama. Obserwowała przez kilka sekund, jak się otwiera. I byli gotowi do tego, aby przejąć pasażerów. Druga stewardessa informowała pasażerów o zaistniałej sytuacji, dwie kolejne kierowały ludzi, w którą stronę mają iść. Rzędy z tyłu kierowały się do wyjścia na tyłach, ci z przodu podążali w stronę Alanyi. Widziała, że niektórzy biorą bagaże, jakby od tego zależało ich życie i choć bardzo nie chciała tego robić, to wiedziała, że każdy kto z bagażem przyjdzie będzie musiał liczyć się z tym, że zostanie on wyrzucony, Nie mieli tu absolutnie miejsca do tego, aby trzymać wszystkie, a powtarzanie by je zostawić, niewiele dawało.

      [Mam nadzieję, że to brzmi sensownie... xDD A wyobraźnia niech Cię ponosi, będzie co czytać!:D]
      Alanya

      Usuń
  68. [Jakieś dwa lata temu pisałam przez chwilę kobietką, ale była to bardzo krótka kariera „w tej skórze”. W każdym razie tak – dobrze Ci się wydaje :D Dziękuję za powitanko i sama trzymam kciuki za ten nietypowy dla mnie eksperyment, a także za czas, bo sprawa z nim kuleje najbardziej. W razie chęci zapraszam do Georgie, a nuż Jerome pozwoli jej zasmakować życia, tymczasem niech mu się wiedzie w NY tak dobrze, jak dotychczas! :D]

    Georgina Wicker

    OdpowiedzUsuń
  69. [Z jednej strony mi przykro, że było ci smutno (dyskretnie podsuwam ciastka na poprawę humoru), z drugiej - cieszę się o tyle, że kp wyszła zgodnie z zamierzeniem. Trochę się co prawda obawiam, czy nie przegiąłem z ilością tego życiowego dramatu, ale, wbrew pozorom, Francis miał i dobre momenty. Po prostu teraz ma załamkę i widzi głównie porażki - co miała odzwierciedlać kp.
    Aczkolwiek, smutalowate karty są u nas rodzinne, chociaż siostrze wychodzą lepiej ;)
    Jeśli chodzi o wątek - jasne, chętnie! :D I męsko-męskie są jak najbardziej ok.
    Zamieszanie na lotnisku brzmi dobrze, pytanie, czy masz jakieś konkretne pomysły odnośnie tego, czy po prostu improwizujemy? Bo tak sobie myślę, że sprawa musi być w miarę poważna, jeżeli ma się tym zająć policja, a nie np. ochrona na lotnisku. Aczkolwiek jakieś podejrzenia co do dokumentów, podrzucony nielegalny towar, może jeszcze coś innego? ]

    Francis Reid

    OdpowiedzUsuń
  70. Dla Jeroma łatwo można było stracić głowę. Należał do tego gatunku mężczyzn, o których kobiety fantazjują samotnie leżąc w łóżkach, świadome tego, że żaden z nich nigdy nie zwróci na nie swojej uwagi. Był przystojny i nie można było odmówić mu niewymuszonego uroku. Czarował niezwykle szczerym uśmiechem, a przenikliwe spojrzenie niezwykle głębokich oczu, zdawało się docierać w najgłębiej ukryte fragmenty duszy i wyciągać je na światło dzienne. Ale mimo to Sadie, co odkryła z niemałym zdziwieniem, nigdy nie odczuwała wobec niego nawet malutkiego pociągu fizycznego. Od samego początku ich więź była czysto platoniczna i nigdy przez myśl jej nie przeszło aby to zmieniać. Być może wynikało to z tego, że ceniła go jako przyjaciela. A mężczyzn, którzy pociągali ją fizycznie, zwykła dość szybko eliminować ze swojego życia. To była pewnego rodzaju krucjata, którą wymierzała przeciw sobie od lat, jako karę za błędy popełnione z wynikającej z młodości głupotę.
    — Owszem — skinęła krótko głową, pozwalając by niezwykle szeroki uśmiech wkradł się na jej usta — Powinieneś to uznać za komplement. Mężczyźni, którzy mi się podobają nie goszczą długo w moim życiu, a ty… Ciebie lubię — oznajmiła jakby to była najbardziej oczywista oczywistość, przy jednoczesnym wzruszeniu ramion. I choć Jerome ostatecznie roześmiał się radośnie, a jej uśmiech nie przygasł, włożyła w swoje słowa całą powagę. W swoim życiu zachowywała jedynie mężczyzn, których wyłącznie lubiła. Tak było bezpieczniej, zarówno dla nich jak i dla niej. Już raz doznała bólu związanego ze złamanym sercem, i choć dziś była znacznie dojrzalszą emocjonalnie osobą, nie chciała ponownie dopuścić do sytuacji, w której znów wywoła cierpienie; swoje, jak również tej drugiej osoby. Bo Sadie była z natury dobra i niewinna, myśl, że ma zranić choćby muchę zawsze wywoływała w niej wyrzuty sumienia, dreszcze i nieprzyjemny ucisk w żołądku. A fakt, że już raz, świadomie złamała komuś serce, wzbudzał w niej odrazę do samej siebie. Nawet jeśli nie zrobiła tego dla własnego kaprysu, bo wynikło to z powodów, nad którymi nie miała kontroli, wciąż miała sobie to za złe. Ta rana choć dawno powinna była się zabliźnić, wciąż była świeża, gdyż rozdrapywała ją z premedytacją. Robiła to za każdym razem, gdy na jej policzki wkradał się rumieniec, oczy błyszczały od podekscytowania, a serce wyrywało się z piersi. Sadie Bishop przed siedmioma laty postanowiła, że nigdy więcej się nie zakocha i miała zamiar słowa dotrzymać.
    — Żartujesz, prawda? — Bishop głośno jęknęła, zsuwając się nieco w dół oparcia krzesła, jednocześnie przywołując na swą twarz minę godną obrażonego sześciolatka — Kto normalny je pizze z ananasem? — posłała pełne rozpaczy spojrzenie kelnerce, która roześmiała się cicho, ale zapisała zamówienie w niewielkim notesiku i odeszła od ich stolika. — Zamówienie hawajskiej w Nowym Jorku to grzech, Marshall. Mamy tu jedną z najlepszych pizz na świecie, a ty tak bluźnisz — pizzy hawajskiej nie odważyłaby się nawet zjeść na hawajach. Szczerze wątpiła by w ogóle tam taką serwowali, ale postanowiła jednak ugryźć się w język i zakończyć swój wywód, który dostatecznie zobrazował to, co Sadie uważała na temat jego zamówienia. W myślach odnotowała jednak, że nad jego gustem kulinarnym trzeba porządnie popracować. Postanowiła ciężar tych nauk wziąć na swoje ramiona. Oczywiście jeśli Jerome zechce jeszcze kiedykolwiek się z nią spotkać.
    — Nie masz przypadkiem brata, co? — uniosła brew, prostując się na swoim krześle i pochylając nieco w jego kierunku z figlarnym uśmiechem. Po jej oburzeniu nie było już śladu. Ot cała Sadie, przepełniona gamą wszelkiego rodzaju emocji. Ta jej wesołość jednak nieco przygasła, gdy sięgnęła nad stolikiem i chwyciła jego dłoń. Z wciąż lekkim uśmiechem, spojrzała mu w oczy i mocniej zacisnęła swoje drobne palce na jego skórze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To dobrze. Tylko niezwykła kobieta na ciebie zasługuje, Jerome, więc cieszę się, że właśnie taką znalazłeś. A jeśli mogłabym jakoś pomóc, mów śmiało. — ponownie natężyła swój nacisk na jego palce, by w następnej sekundzie puścić wolno jego dłoń i sięgnąć ku piwu. Uniosła szkło do ust i upiła niewielki łyk, starając się nie zamoczyć czubka nosa w obfitej pianie.
      — Tak naprawdę mógłby być również kuzyn. Przydałoby się nieco romantyzmu w moim życiu — puściła do niego oko, z wciąż obecnym na ustach uśmiechem, choć podążyła w nieco grząskim kierunku. Hawajska pizza miała w sobie więcej romantyzmu niż Sadie.

      Sadie

      Usuń
  71. Jeśli Jen byłaby na tyle zdesperowana, żeby sięgać aż po takie “sztuczki”, z pewnością mogłaby nieźle zarobić. Kto wie, może narodziłoby się coś pokroju nowych Kardashianek?
    Zrobiła wielkie oczy unosząc przy tym wysoko brwi i obserwując poczynania bruneta z dużym zainteresowaniem. Ledwo powstrzymywała się od wybuchnięcia śmiechem, bo co jak co, ale… To wcale nie był taki głupi pomysł. Czasem w największym szaleństwie jest metoda, prawda? No właśnie. A ten pomysł, w swej przewrotności, był też mocno racjonalny.
    Zakryła dłonią usta, kiedy na drodze Jerome’a napatoczyła się jakaś niewinna kobieta, która po zetknięciu z nim omal się nie przewróciła, tłukąc szklanki i talerze wyskakujące z niesionej przez nią tacy. Aż zrobiła się cała czerwona na policzkach, zacisnęła dłonie w pięści zmierzając prosto na nich, lecz po chwili dała sobie spokój. Może mieli tutaj więcej takich sytuacji? Oby tylko nie miała przez nich problemów…
    W końcu panna Woolf zachichotała cicho pod nosem, rzucając przelotne spojrzenie mężczyźnie i siadając na wskazanym przez niego krześle. Dopiero teraz, będąc już przy stoliku, rozbawienie urosło w niej znacznie, przez co roześmiała się głośno i tym też zwracając na siebie uwagę innych.
    Jeśli nie wezmą ich za nienormalnych, to świat z pewnością postradał zmysły.
    - Obawiam się, że jeśli babcia zostałaby bez grosza przy duszy, z pewnością pokusiłaby się o coś takiego - stwierdziła po chwili, również sięgając po menu. - Może wtedy dziadek by się otrząsnął… I pewnie poszedł do innej. No, albo zwrócił się do bogatego wnuczka. Chociaż, może jednak ma jakiś honor? - zastanowiła się przygryzając dolną wargę. Wzrokiem sunęła po kolejnych napisach, ostatecznie skupiając się na rybie z frytkami i zestawie surówek. Wtedy też intensywniej odczuła burczenie w brzuchu, gdzie położyła jedną z dłoni. - Taaak… Chociaż ja jestem obecnie w tym stanie, gdzie moje soki trawienne zaczynają dopiero szaleć - wyszczerzyła się szeroko, odkładając kartę. Oparła się wygodniej na siedzeniu, westchnęła bezgłośnie, a potem zrobiła usta w dzióbek zastanawiając się nad czymś. - Ciekawe, co na to wszystko Noah… - mruknęła bardziej do siebie, moment później łapiąc się na tym. Uśmiechnęła się do Marshalla przepraszająco, odchrząknęła i wyprostowała się, opierając łokcie o blat stołu i złączając palce swych dłoni, by móc oprzeć na nich brodę. Zmrużyła oczy, wwiercającym się w duszę wzrokiem atakując Jerome’a. - Chcę cię dziś upić. Siebie też. Bardzo - oznajmiła bardzo poważnym tonem, gdy w jej oczach po chwili zaczęły się pojawiać psotne iskry. Nie zdążyła nic więcej dodać, bo zjawiła się obok kelnerka, dokładnie ta sama, którą staranowali przy wejściu.
    - Co mogę podać? - spytała nieco od niechcenia, chociaż próbowała udawać sympatyczną. Sztuczne ustawienie kącików ust jednak było na tyle sztuczne, że nie dało się tego z niczym prawdziwym pomylić.
    Blondynka znów poczuła w sobie narastającą potrzebę parsknięcia, ale się powstrzymała.
    - Dla mnie ryba z dodatkami. I cola. Albo nie! - prawie krzyknęła, wprawiając w drżenie młodą dziewczynę, spisującą zamówienie w małym notatniku. - Wódka z colą. Albo… Sama wódka. Nie, dobra, wódka z colą i do tego sok - dodała, nie mogąc się zdecydować. Szatynka zmierzyła ją wzrokiem, westchnęła ciężko, przewróciła oczami i zwróciła się w stronę Jerome’a.
    - A dla pana?
    - Damy duży napiwek! - wtrąciła Jen, aż podnosząc się z krzesła. - Przepraszamy za tamto… Ale nie będzie pani stratna - puściła do niej oko, tym razem rozsiadając się niczym lord na swoim tronie. Kelnerka zmarszczyła brwi, zamrugała kilka razy, a potem wzruszyła ramionami, nieco się rozchmurzając.
    - Mamy dzisiaj promocję. Trafili państwo na nasze happy hour. Sok będzie w cenie pierwszego napoju - poinformowała blondynkę, uśmiechając się do niej połowicznie. Panna Woolf kiwnęła głową, z radością stwierdzając, że jest to naprawdę idealny dzień na lekkie pozbawienie siebie trzeźwości.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  72. Czuła się obserwowana, jednak nie komentowała tego. Odetchnęła natomiast głęboko, zaczynając skubać etykietę z szyjki swojego piwa, które w gruncie rzeczy było już na wykończeniu.
    Zamrugała kilkukrotnie, gdy Jerome wyciągnął swoją dłoń, aby ścisnąć jej własną. W tym momencie porzuciła dziwne ukojenie, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, choć oczy nadal były nieznacznie zaszklone. Akurat nad tym nie było tak łatwo zapanować.
    Pokiwała głową, w stu procentach się z nim zgadzając. Ktokolwiek to był zasługiwał na to, aby go pochować w godnym miejscu. Jednak stawienie czoła tej wiadomości i tak nie było łatwe, mając nawet to na uwadze.
    Gdy puścili swoje ręce, Emily wsunęła swoją dłoń pod włosy, układając ją na boku swojej szyi. Jej wzrok ponownie padł na prawie już pustą butelkę piwa, jednak nie oznaczało to, że przestała słuchać mężczyzny. Wręcz przeciwnie. Skupiła się na jego spokojnym głosie, który jednak wydawał jej się być teraz jakby bardziej przepełniony smutkiem. Zagryzła dolną wargę i odważyła się z powrotem popatrzyła na jego twarz. Kompletnie nie spodziewała się tego, że opowieść, którą rozpoczął będzie tak intymna. W końcu nie każdemu opowiada się tragedie ze swojego życia, a oni teraz? Poruszali rzeczy, o których zapewne mało kto wiedział. A jeśli już znał te historie, to zapewne był kimś naprawdę bliskim.
    — O cholera… — bąknęła pod koniec, jednak szybko zorientowała się, że nie była to reakcja na miejscu, dlatego też przysłoniła usta dłonią. Czuła jak rumieńce wstydu wpływają na jej twarz. Pokręciła głową i przymknęła na moment powieki — Przepraszam — dodała po krótkiej chwili milczenia — To musi być okropne uczucie, stracić kogoś bliskiego na własnych oczach i nie móc nic zrobić — powiedziała cicho, jakby nie mając do końca odwagi tego mówić.
    — Ok, powiem — skinęła głową, choć nie była do końca pewna tego czy sama wyjdzie z inicjatywą otwarcia tych przeklętych listów. Przełknęła powoli ślinę, po czym dopiła resztki swojego piwa — Jerome, a co powiesz na kręgle? — zapytała, uśmiechając się przy tym. Jakoś nie miała ochoty dalej smęcić. Dlatego trochę rozrywki wydawało się być całkiem dobrym pomysłem.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  73. [A ja odpisuję z małym opóźnieniem, ale niestety złamało mnie choróbsko i od wczoraj zaczęłam dopiero kontaktować na tyle, aby sklecić sensowne zdanie :D Również się cieszę, że koniec końców zdecydowałam się na przejęcie Aggie i mam jedynie nadzieję, że nie zepsuję wizji IQ odnośnie tej postaci.
    Co do notki, to są już bardzo poważne plany odnośnie tego, ale prawdopodobniej szybciej pojawi się coś od Zachariasza ;> ]

    Agnes Brighton

    OdpowiedzUsuń
  74. - Ta… I przy okazji kręciłby zza winkla najbardziej nieprzyzwoite sceny - prychnęła, pokręciła głową i wywróciła oczami, zaraz śmiejąc się w głos. To była tak irracjonalna wizja…
    Nieco wyprostowała się, uniosła ku górze jedną brew i skrzyżowała ręce na wysokości piersi, uważnie mu się przyglądając.
    - Ty to powiedziałeś - zauważyła, a kącik ust dziewczyny powoli zaczął wędrować ku górze. W oczach zaś pojawił się zauważalny drapieżny błysk. - Ja nie jestem z tych wykorzystujących… - wzruszyła ramionami, choć gdzieś tam w głębi duszy…
    Zamiast jednak coś dodać, skupiła się na zmianie, jaka pojawiła się na twarzy mężczyzny. Nie wiedziała, co mogło ją spowodować, toteż postanowiła zaczekać. Może sam coś jej powie?
    Westchnęła ciężko, gdy kelnerka się oddaliła.
    - Czasem trzeba. Życie jest takie trudne do przetrawienia na trzeźwo! - zawołała niby to z traumą w głosie, teatralnie zjeżdżając na krześle i przykładając zewnętrzną stronę jednej z dłoni do czoła. Lecz zaraz się poprawiła i zaśmiała cicho, wracając do normalnej pozycji. - Gdybym musiała, to bym zebrała. Ale chyba wolę, żebyś mi równo dotrzymywał towarzystwa - odparła, puszczając do niego oko.
    Fakt. Gdyby pojawiła się taka sytuacja - no, zależy jeszcze od okoliczności - najprawdopodobniej dziewczyna po prostu spakowałaby go do taksówki, wioząc prosto do domu. Potem zadbałaby, żeby było mu wygodnie, niczego nie brakowało… Czy to nie zadatki na żonę idealną? Może za dużo widziała na świecie, ze zbyt wieloma osobami się spotykała, poznawała różne kultury, żeby być zatwardziałą Amerykanką, stojącą nad wybrankiem z patelnią i wrzeszczącą wniebogłosy. Ale kto wie? Może za parę lat będzie inaczej… Oby nie.
    Uśmiech trochę blondynce zbladł, kiedy Jerome wspomniał o Barbadosie. Cały czas jego wyjazd był takim sporej wielkości cierniem, który przytwierdził się do jednej ze ścian serca dwudziestoparolatki, zadając ukłucie za każdym razem, gdy tylko myśl o wylocie pojawiała się w jej głowie. Nie chciała jednak niczego po sobie poznać, więc szybko przywołała radosny wyraz twarzy, mimo, że spojrzenie stało się smutniejsze.
    - Może będziesz miał więcej powodów do tego, by tu wrócić - powiedziała cicho, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt sucho i niepewnie. Bo pewna była - przede wszystkim tego, że nie wyobraża sobie już bez Marshalla dalszego życia i zrobi wszystko, by do tego doprowadzić. Ale… Strach naprawdę potrafił obezwładniać.
    Żeby się rozluźnić, w przeciwieństwie do bruneta od razu złapała za swoje szkło, upijając spory łyk alkoholu. Nie przejmowała się teraz tym, że później może to odchorować (choć w zasadzie miała naprawdę mocną głowę, więc raczej nic takiego nie powinno się stać), bo wolała się zrelaksować, niż pozwolić spiętym mięśniom zamienić się w kamień. Żeby jednak nie wyjść na alkoholiczkę, po chwili odłożyła szklankę, skupiając się na soku. Grzecznie poczekała na swoje danie, a gdy i ono się pojawiło, ze smakiem pałaszowała rybę i frytki.
    - Jak padnie nam kiedyś mikrofalówka, kuchenka, nie będzie dowozów, to możemy tu przychodzić na obiad. Dobrze gotują - stwierdziła, będąc gdzieś w połowie jedzenia. - Masz jakieś ulubione dania, które gotowała ci mama? Może powinnam się ich nauczyć… - zamyśliła się, mrużąc przy tym oczy. - Choć podobno nie da się dorównać czyjejś matce. Sama nie wiem.
    Na moment przerwała jedzenie, wpadając w lekką konsternację. Jak dawno już sama nie jadła czegokolwiek, co wyszłoby spod ręki Edith? Po zniknięciu brata całkowicie się załamała, chodząc do pracy i wracając do prawie pustego domu, co nie wpływało na kobietę zbyt dobrze. W końcu przestała się interesować otaczającą ją rzeczywistością. Może byłoby inaczej, gdyby wiedziała, że Noah żyje i ma się dobrze? Ale z drugiej strony… Jen nie chciała robić matce nadziei. Co, jeśli on nie wróci?
    Zastygła z widelcem między palcami i wzrokiem utkwionym w talerzu. Potrząsnęła głową nie bardzo wiedząc, jak długo pozostawała w takim stanie. Zerknęła tylko przelotnie na Jerome’a, uśmiechnęła się krzywo i znów chwyciła za szklankę.
    - Przepraszam - mruknęła, kontynuując posiłek.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  75. Człowiek nie był przyzwyczajony do reakcji na takie historie, a nawet jeśli był to Emily się do takich osób na pewno nie zaliczała. Posłała w kierunku Jerome’a nieco bardziej zakłopotany uśmiech.
    — Powiem szczerze, że rzadko mówię komukolwiek o swoich problemach — wzruszyła nieznacznie ramionami, tym samym dając mu do zrozumienia, że tego nie zauważyła, bo przecież zauważyć nie mogła skoro tak naprawdę nie dzieliła się z nikim swoimi rozterkami. Ok, jeszcze jakiś czas temu miała taką osobę. Wirtualną, ale zawsze. Jednak to wszystko się tak nagle jakoś posypało. Właściwie nie samo, bo to blondynka przestała odpisywać na wiadomości. Teraz może i żałowała, ale nigdy nie pomyślałaby o tym, że jej życie nagle się tak pokomplikuje. Przynajmniej w jej własnym odczuciu.
    — No, ale już nieistotne — machnęła na to wszystko ręką, nie chcąc już roztrząsać tego, co było złe i niewygodne. Odetchnęła głęboko, w końcu również przyklejając do ust uśmiech, który na co dzień gościł na jej twarzy. Ona za to była dobrą aktorką, która potrafiła wiele ukrywać. Po prostu tak już się tego wyuczyła, że chyba mało kto był w stanie zauważyć kiedy było jej źle. A może to po prostu dlatego, że mało kogo dopuszczała do siebie bliżej? Pewnie to drugie.
    — Tak, mam dosyć smutków na ten dzień — rzuciła, podnosząc się nagle ze swojego krzesła. Przerzuciła swoją torbę przez ramię i popatrzyła na mężczyznę, będąc już w pełni gotową do wyjścia. Świeże powietrze i krótki spacer zdecydowanie był dobrym pomysłem na teraz. Przynajmniej będzie miała okazję do tego, aby nie myśleć o tym, co niemiłe.
    — Ruszajmy — skinęła głową w kierunku drzwi wyjściowych.
    Gdy oboje mogli już odetchnąć świeżym powietrzem, Emily popatrzyła na swojego towarzysza. Aby to zrobić, musiała nieco zadrzeć podbródek do góry, w końcu Jerome nie należał do niskich facetów. Może i ona miała te metr siedemdziesiąt, ale to nadal mniej niż Marshall.
    — Mam nadzieję, że Jen sobie nic nie pomyśli, że spędzamy razem wieczór — rzuciła ze śmiechem, insynuując, że jego dziewczyna może być zazdrośnicą. Pokręciła z rozbawieniem głową, wsuwając przy tym swoje dłonie do tylnych kieszeni spodni — Wiesz, w końcu jestem jej szefową… Mogę poderwać każdego — zażartowała, oczywiście wcale tak nie myśląc.
    Właściwie uważała zupełnie inaczej. Była kiepska w relacjach damsko-męskich, a samego Jerome’a traktowała po prostu po kumpelsku. Nawet nie wyobrażała sobie siebie u jego boku. No cóż… Nie był kompletnie w jej typie, chociaż ona sama nie wiedziała czy ten jakikolwiek u niej istnieje.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  76. - Tych wykorzystywanych? Cóż… Przez ciebie na pewno - zauważyła z kokieteryjnym uśmiechem, przykładając do ust szklankę. Po jej twarzy przesunął się swego rodzaju cień, który, znikając, jeszcze bardziej uwydatnił błysk w oczach panny Woolf.
    Serce zabiło dziewczynie mocniej, kiedy dotknął jej palca, na którym znajdował się pierścionek. Aż na chwilę wstrzymała oddech, wpatrując się najpierw na błyskotkę, potem przenosząc wzrok na Jerome’a. Co mogła poradzić na to, że każde nawiązanie do tego pamiętnego dnia w Bangkoku, wywoływało niej bardzo charakterystyczne emocje? Pewnie jeszcze przez jakiś czas będzie żyć ów chwilą, zmieniającą przecież jej dotychczasową egzystencję o sto osiemdziesiąt stopni.
    Powoli sączyła drinka, rozprawiając się z daniem. Miała ochotę się dzisiaj rozluźnić, nie przejmując się tym, co jeszcze ich czeka. Po co było o tym teraz myśleć?
    Kiedy znaleźli się w nowym miejscu, Jen rozejrzała się dookoła, szybko zajmując wskazane miejsce. Alkohol zdecydowanie dobrze w nią dzisiaj wchodził, więc kiedy Marshall stwierdził, że im wystarczy, skrzywiła się wyraźnie, robiąc minę obrażonego buldoga.
    Otworzyła szerzej oczy, kierując się za nim i śmiejąc się pod nosem.
    - A co oni tu w ogóle mają? - powiedziała bardziej do siebie, lustrując maszynę wzrokiem. Zauważyła jedną, całkiem znajomą piosenkę, lecz zanim zrobiła cokolwiek, zaczęła rozpływać się pod wpływem jego dotyku. Na chwilę jednak wróciła do rzeczywistości, pomagając brunetowi umieścić pieniądze w automacie, a następnie kliknęła okrągły przycisk. Z maszyny zaczął powoli wydobywać się dźwięk, a dziewczyna złapała za rękę Jerome’a, ciągnąc go na środek parkietu. Poza nimi było na nim jeszcze kilka par, mniej lub bardziej wstawionych. Jedna nawet prawie przewróciła się, ostatecznie lądując na ścianie. Panna Woolf parsknęła na ich widok, szybko zasłaniając usta dłonią.
    Powoli słychać było unoszące się w powietrzu nuty, które złączone w całość tworzyły melodię do piosenki Elvisa Presleya “Always on my mind”. Blondynka uśmiechnęła się delikatnie, oplatając ręce wokół szyi mężczyzny. Reszta “tancerzy” była nieco zaskoczona wyborem panny Woolf, jednak wszyscy szybko dali ponieść się romantycznym rytmom, przytulając się do siebie, oddając się gorącym pocałunkom, czy - może w nieco mniej rozkoszny sposób - zapraszając swoje wybranki do jakże przytulnego kącika, jakim była miejscowa toaleta.
    - Wiesz, że - urwała, skupiając się przed chwilę na jego oczach. Były dla niej tak magiczne, przyciągające, pełne ciepła i miłości, jak jeszcze żadne do tej pory. Sprawiały, że cały świat przestawał nagle mieć znaczenie, liczyła się tylko jego obecność.
    Westchnęła cicho, przytulając się do niego.
    - Kocham cię.
    Zaczęła powoli się poruszać, starając się być jak najbliżej Jerome’a. Czasami miała tak, że nagła tęsknota przychodziła do niej, obezwładniając całe ciało. Wtedy dwudziestoparolatka miała wrażenie, że chociaż namacalnie był przy niej, to chwile te uciekały bezpowrotnie, jakby więcej miały się nie powtórzyć.
    Bała się. Oczywiście, że się bała. Cholernie bała się tego, co miało nastąpić. I sądziła, że wdrożenie pewnej ilości procentów w żyły trochę jej pomoże, jednak zdawanie sobie sprawy z tego, że wcale nie musi być tak prosto, zaczynało nad nią ciążyć. Kiedy się zobaczą? Na ile musi wyjechać? Co ona jeszcze mogła zrobić?
    Uniosła głowę, by móc znów na niego spojrzeć. Ale teraz już nic nie musiała mówić.

    “Maybe I didn't hold you
    All those lonely, lonely times

    And I guess I never told you
    I'm so happy that you're mine

    If I make you feel second best
    Girl, I'm sorry I was blind

    You were always on my mind
    You were always on my mind”

    Jen Woolf <3

    OdpowiedzUsuń
  77. Ale czy ona chciała stawiać mu jakiekolwiek granice? Zdecydowanie nie… Chyba byłaby głupia, gdyby pokusiła się o coś takiego. Teraz miałaby zniszczyć wszystko to, co między sobą zbudowali? Cóż, co z tego, że ich relacja potęgowała się niewiarygodnie w tak krótkim czasie. Niekiedy nie musi minąć wiele lat, by ludzie wiedzieli, że są sobie przeznaczeni. Poza tym, nie znali się zaledwie od tych niespełna dwóch miesięcy, a już w zeszłym roku spędzili ze sobą czas, widząc się praktycznie codziennie. W taki sposób poznaje się najlepiej człowieka, a to, co obudziło się w nich teraz, być może było po prostu odpychane w kąt pamięci, by nie robić sobie większych problemów. Tak na pewno było ze strony Jen. Cieszyła się więc, że dała i sobie szansę, dzięki czemu mogła teraz mieć przed sobą namacalne zjawisko największego szczęścia, miłości i przede wszystkim spełnienia swoich najskrytszych marzeń. Nie wyobrażała już sobie bez niego życia. I kto by pomyślał? Sama nie sądziła, że właśnie to człowiek okaże się jej przepustką do wyśnionego raju.
    Zaczęła oddychać szybciej, wsłuchując się uważnie we wszystkie wypowiedziane przez niego słowa. Łykała je jak najlepsze specjały, uzależniając się od nich bez reszty. Źrenice rozszerzały się, a usta powoli rozciągały w coraz większym uśmiechu. Twarz aż stała się promienna, a palce dziewczyny mocniej zacisnęły się na skórze.
    Poczuła delikatne mrowienie i dreszcze, kotłujące się gdzieś w okolicach serca blondynki, a potem nieśmiało rozchodzące się po reszcie tkanek. Miał na nią niemal hipnotyzujący wpływ, a panna Woolf poddawała się temu całkowicie, nie mając zupełnie nic przeciwko.
    Więc tak… Dla niego była na pewno z tych wykorzystywanych.
    Oddawała mu pocałunki z podobną zachłannością, kiedy gorąco przelewało się już przez jej ciało.
    - I ja też tego bardzo chcę - mruknęła, przygryzając delikatnie dolną wargę, a potem przyciągając go do siebie jeszcze bardziej.
    Bo taka właśnie była prawda. Mimo, iż stwierdziła, że nie musi tego ślubu brać, lub może zrobić to nawet pod uliczną latarnią, zaczęła dostrzegać, że w rzeczywistości właśnie takiego wyjścia dla siebie pragnie, jakby miało ono być potwierdzeniem na spełniającą się fantazję, zapełniającą z każdym dniem żywot Jennifer Woolf coraz bardziej. Zaczęła sobie wyobrażać, jak to będzie, kiedy nadejdzie w końcu ten dzień. Czy będzie się bać? Tylko czego? Wiele panien młodych aż drży w przestrachu, pędząc do ołtarza. Czego ona miałaby się obawiać? Miłości? Czy tego, że będzie iść już nierozerwalną ścieżką z mężczyzną swojego życia?
    Prawdopodobnie będzie wtedy najszcześliwszą i najspokojniejszą kobietą na świecie.
    Stanęła na palcach, by móc choć trochę zrównać się z nim wzrostem, jednak na nic się to nie zdało, bo Jerome zdecydowanie blondynkę przewyższał. Wtedy też z maszyny grającej zaczęła wydobywać się bardziej skoczna, taneczna piosenka, na co panna Woolf nie miała już takiej ochoty.
    Jej myśli krążyły zdecydowanie wokół czegoś innego.
    Pocałowała go namiętnie, na koniec lekko muskając jego usta i nieco się odsuwając.
    - Chodź, napijemy się jeszcze. A potem… - uniosła wysoko brwi i wywróciła oczami, wciąż się szczerząc. - Zobaczymy - zaśmiała się wesoło, idąc do tyłu w stronę baru.
    Znów zajęła to samo miejsce, prosząc barmana o dwie kolejki. Kiedy już otrzymała swój przydział, zawartość jednego kieliszka wypiła niemal natychmiast. Zaczesała włosy palcami, oparła się łokciem o blat, spoglądając z ukosa na Marshalla. Zdecydowanie wabiła go wzrokiem, co było spowodowane obecnością alkoholu we krwi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Chcę wziąć ślub na Barbadosie - stwierdziła nagle, zabierając się za drugą porcję. Zanim ją wypiła, spojrzała jednak trochę bardziej przytomnie na bruneta, wzdychając. - To znaczy… Teraz się chyba nie będzie dało. Ale potem. Weźmy ten pierwszy “papierkowy” tu, tylko ze świadkami… A na Barbadosie weźmiemy prawdziwy - machnęła ręką, powoli sącząc ciecz. Nie myślała zbyt trzeźwo, jej mowa również była już trochę “rozciągnięta”, jednak akurat to mówiła całkowicie poważnie. Już od jakiegoś czasu się nad tym zastanawiała i uznała, że to by było zwieńczeniem ich relacji. - Wyobraź sobie to. Wszystko w bieli, miałabym muszelki we włosach - mówiąc to, zmrużyła oczy, wydęła usta i zaczęła odpowiednio gestykulować. - Jenkins mógłby nieść… Nie. Fruuuuuuunąć z obrączkami! Tak, zdecydowanie trzeba go tego nauczyć - odparła, opróżniając kieliszek. - Wtedy mogłaby być na ślubie twoja rodzina. A moja… Cóż. Byliby tylko ci najważniejsi. No i oczywiście Carlie. Carlie musi być - skinęła głową. - A ty wiesz, co ona wymyśliła? Że poleci teraz na Barbados z tobą, żeby dopilnować, że wrócisz! Kocham ją - zaśmiała się głośno, zasłaniając twarz dłońmi. Przez to zachwiała się na siedzeniu, przez co prawie z niego spadła, w ostatnim momencie przytrzymując się dłońmi. - Kochanie, chyba czas do domu - oznajmiła, przekrzywiając delikatnie głowę i uśmiechając się do niego zalotnie.

      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  78. [Oki, czekamy na notkę, a w razie sprzyjającego czasu i chęci – zapraszamy! :D]

    Gerogie Wicker

    OdpowiedzUsuń
  79. Jerome wydawał się być silnym mężczyzną, w dodatku takim, który miał opanowane nerwy, a takich ludzi potrzebowano, gdy zaczynała się ewakuacja. Nie było dużo osób z załogi, a każde dodatkowe ręce zawsze będą pomocne do pracy. Brunetka uznała, że celując w Jerome nie popełni błędu. Brunetka, tak samo jak kilka innych pasażerów, którzy stali dość blisko, aby całą sytuację zaobserwować, przez moment byli w szoku. Wiele widziała, naprawdę – wyrzucenie jedzenia na stewardessę, krzyki, które były zupełnie niepotrzebne i wyzwiska, cała masa typowych zachowań pasażerów do osób, które im usługiwały podczas lotu. Tego jednak wcześniej nie widziała i przez dobre kilka sekund miała wrażenie, że Jerome padnie i tyle będzie z jego pomocy, co było okropne, bo w pierwszej chwili właśnie o tym pomyślała, ale prędko się przekonała, że była w błędzie, a mężczyzna nawet się nie zachwiał. W dodatku udało mu się zachować zimną krew i nie dał się ponieść emocjom, co w pełni by zrozumiała, naprawdę. Zamrugała kilka razy wracając do rzeczywistości. Bagaże w tej chwili były najmniej ważne, a jednak niektórzy wyglądali, jakby mieli tam dorobek życia. Swoje rzeczy i tak mieli dostać z powrotem, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ale tego wiedzieć nie wiedzieli i chcieli ratować, co się da, a przecież to od siebie powinni zacząć. Dłużej się jednak nad tym rozwodzić nie mogła, musiała skupić się na pasażerach. Najważniejsze było teraz to, że mężczyzna i kolejni ludzie znajdowali się już poza samolotem. Piloci byli cały czas w kontakcie z obsługą lotnisk, a pomoc miała pojawić się prędko. Nie mogli być daleko od celu, jeśli dobrze zapamiętała minęły trzy czwarte podróży i został im dosłownie ostatni odcinek. Dłużej się nad tym jednak nie mogła zastanawiać, musiała działać i pomóc.
    — W porządku? — spytała przelotem mężczyznę. Uderzenie musiało być bolesne, ale raczej do zniesienia, choć sama nie wiedziała, jak ona by zareagowała, gdyby przypadkiem stała na jego miejscu. Co było z kolei też bardzo prawdopodobne. W porównaniu do Jerome była niewielka i taki cios z pewnością ją na parę chwil by powalił, a tego nie potrzebował w samolocie już nikt.
    Alanya pomagała ludziom, którzy już grzecznie stali czekając na swoją kolej. Widziała w ich twarzach przerażenie i każdego po kolei zapewniała, że to jedynie rutynowe zachowanie, nie mogą zostać w samolocie, a w wodzie będą o wiele bezpieczniejsi niż w samolocie. Każdy słyszał niemal to samo, nie wszyscy wierzyli i wiedziała, że ciężko będzie jej przekonać ludzi, że naprawdę są bezpieczni. Widziała, że na drugim końcu również dochodzi już niemal do końca ewakuacji i większość pasażerów została z samolotu przeniesiona. Sytuacja wydawała się być opanowana i przede wszystkim wyglądało na to, że teraz najważniejszym zadaniem będzie utrzymanie spokoju wśród ludzi na tratwach, podczas, gdy będą czekać na pomoc.
    — Trzeba będzie przenieść wodę do picia, będzie potrzebna — poinformowała Jerome. Przeniesie kilku baniaków z wodą należało już teraz do najłatwiejszych zadań tak naprawdę. Sama miała zamiar przenieść zestaw pierwszej pomocy, w razie, gdyby któryś z pasażerów był ranny i wymagał pomocy. Każdemu uważnie się przyglądała i nie wyglądało na to, aby byli ranni, jednak wolała dmuchać na zimne i mieć pewność, że w razie czego będzie przygotowana.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  80. [ Co by było wiadomo, o jaką wersję chodzi i dla lepszego wyobrażenia <3
    https://www.youtube.com/watch?v=4K9hgb0Il7I ]

    Uśmiechnęła się szeroko, spoglądając na niego z błyskami w oczach.
    - Skoro rzucasz dla mnie Barbados, to chociaż niech ten ważny dzień w naszym życiu odbędzie się tam - odparła, zatapiając się w jego ustach na nowo. Uwielbiała ich smak, który sprawiał, że miała ochotę na więcej. Żądza powoli zawładniała ciałem Jen, nastrajając je na ostrzejsze, pewniejsze rytmy. Już teraz, gdyby mogła, rzuciłaby się na Marshalla w całości, zapominając o reszcie świata. I szczerze mówiąc, mało brakowało, by się na taki ruch zdecydowała.
    Z zaskoczeniem spojrzała na bruneta, zeskakując z barowego stołka.
    - No jak to? Nie wiesz? Carlie to moja najlepsza przyjaciółka! - zawołała, wkładając płaszcz. - Byłyśmy w Los Angeles sąsiadkami, w sumie od małego, i tak to się jakoś podziało, że jest dla mnie jak siostra - zaznaczyła powagę tych słów unosząc wskazujący palec.
    Dała poprowadzić się do wyjścia, czując na zewnątrz podmuch chłodniejszego powietrza. W pierwszym odruchu zamknęła oczy, ponieważ wiatr zaczął zbyt intensywnie smagać jej policzki. Zaraz jednak rozluźniła się, rozglądając się dookoła. Wszędzie panował dziwny spokój, praktycznie nikogo nie było na ulicach. Tylko gwiazdy, schowane gdzieś pod grubymi kłębami smogu, niepozornie migotały, wraz z księżycem tworząc siateczkę świetlistych punkcików.
    Westchnęła cicho, spoglądając na małe kałuże, które drżały pod wpływem skapujących w ich środki kropel. Potem doleciał do jej uszu dźwięk miauczącego w oddali kota, przewracającego prawdopodobnie obok śmietnika jakieś puszki. Wszędzie panowała ciemność, nie licząc tylko kilku latarni, ledwo przebijających swym światłem mrok. Nie wiedziała, skąd jej się to wzięło, ale gdy popatrzyła na Jerome'a, wszystko posklejało się w przedziwną całość, rodzącą w umyśle Jen pewną melodię.
    - Kojarzysz taką jedną piosenkę...? - zapytała nagle, uśmiechając się do mężczyzny tajemniczo. Odsunęła się od niego, by zrobić kilka kroków w bok, a potem wskoczyć na krawężnik. Znów się zachwiała, ale wyprostowała ręce, dzięki czemu złapała pion. - Kiedyś, przez pewien czas, była idealnym odwzorowaniem tego, co działo się akurat w moim życiu... Czego się bałam. A może... Może dalej tak jest? A może to wszystko się kończy? - kontynuowała, idąc przed siebie. Stawiała w linii prostej uważnie jedną stopę przed drugą, jakby balansowała pomiędzy dwiema różnymi przepaściami. - Była dla mnie ważna - mruknęła, nieco smutniejszym tonem.
    Na moment się zatrzymała. Spuściła głowę, zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. A potem zaczęła śpiewać. Początkowo nieśmiało, ledwo słyszalnie. Potem jednak jej głos stawał się mocniejszy, silniejszy, a jego brzmienie aż dźwięczało - w najbardziej porywistych momentach.

    Feeling my way through the darkness
    Guided by a beating heart
    I can't tell where the journey will end
    But I know where to start
    They tell me I'm too young to understand
    They say I'm caught up in a dream
    Well life will pass me by if I don't open up my eyes
    Well that's fine by me

    Zaczęła iść, kładąc jedną dłoń na piersi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. So wake me up when it's all over
      When I'm wiser and I'm older
      All this time I was finding myself and I
      Didn't know I was lost

      So wake me up when it's all over
      When I'm wiser and I'm older
      All this time I was finding myself and I
      Didn't know I was lost

      Spojrzała w niebo. Odetchnęła głębiej, uśmiechając się pod nosem.

      I tried carrying the weight of the world
      But I only have two hands
      Hope I get the chance to travel all the world
      But I don't have any plans

      Zeskoczyła z krawężnika, zbliżając się do Jerome'a. Śpiewała pewnie, cała nagle stała się melodią, która wydobywała się niemal z każdego skrawka duszy i ciała dziewczyny. Jeszcze nigdy przed nikim nie śpiewała. Zawsze się tego bała i wstydziła... Zachowując ten dar tylko dla siebie. Teraz jednak było inaczej. Może to alkohol? A może to obecność Marshalla...? Cóż, tak czy tak, w tym momencie znów doszło do wielkiego przełomu.

      Wish that I could stay forever this young
      Not afraid to close my eyes
      Life's a game made for everyone

      Złapała go za rękę i spojrzała mu w oczy tak, jakby chciała nim przelać w bruneta ogrom miłości, jaki w niej siedział.

      And love is the prize

      So wake me up when it's all over
      When I'm wiser and I'm older
      All this time I was finding myself and I
      Didn't know I was lost

      Przybliżyła się do niego, kładąc dłoń na jego policzku.

      So wake me up when it's all over
      When I'm wiser and I'm older
      All this time I was finding myself and I
      Didn't know I was lost

      Usuń
    2. Pocałowała go delikatnie, zaledwie muskając wargami. Potem śpiewała już ciszej, ostatnią frazę wręcz szepcząc.

      I didn't know I was lost
      I didn't know I was lost
      I didn't know I was lost

      Patrzyła mu prosto w oczy. Serce Jen biło jak oszalałe, chcąc wyrwać się z piersi. Pomimo tego, że ośmieliła się to zrobić, sam fakt tego, co właśnie zrobiła, na moment dziewczynę sparaliżował. Nawet w oczach blondynki pojawiła się niewyraźna błyskawica, trącając ciało i przywracając jego wszystkie funkcje.
      Kąciki ust drgnęły.
      Teraz już nie była zagubiona. Wręcz przeciwnie - odnalazła swoje własne światło w niekończącej się ciemności.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  81. Camber zawsze celował w naturę. Owszem, fajnie byłoby zobaczyć też wielkie miasta, które były znane na całym świecie, jednak tak na dobrą sprawę to nie miałby co tam robić. W Vegas, do którego ludzie jeździli się dobrze bawić go przerażało i najpewniej nie czułby się tam dobrze. Byłoby za głośno, za tłoczno i wszystkiego byłoby zwyczajnie za dużo, a za to w parkach narodowych i miastach, które słynęły z dużej ilości parków, jezior i całej masy naturalnych atrakcji o wiele bardziej pociągały Ethana niż miasta, w których było zawsze pełno turystów. Jerome był w zasadzie idealnym towarzyszem podróży. Szczerze go polubił i skoro mieli podobne plany odnośnie zwiedzania Ameryki, to równie dobrze mogli to robić we dwoje. W towarzystwie było o wiele raźniej, a blondyn wątpił, że znalazłby kogoś lepszego od Marshalla. Jak na razie dogadywali się dobrze w prostych sprawach, więc na drodze tym bardziej nie powinno być problemów. Mogli w ten sposób uczcić zdobycie przez Jerome karty stałego pobytu, będzie musiał pamiętać o tym, aby mu to zaproponować.
    Chciał mu pomóc i jeśli będzie mógł, to zamierzał to zrobić. Zaproponowanie pracy miało być tylko małym początkiem, wiedział, jak trudno jest na początku w takim wielkim mieście. Ethan zamierzał jednak trzymać kciuki za Jerome, aby wszystko mu się ułożyło. A na chwilę obecną chyba mogli się cieszyć tym, że jeszcze mogą pobyć w swoim towarzystwie i napić się w spokoju piwa bez dodatkowych zmartwień. I tak ich to czekało, ale na wieczór mogli przecież o tym zapomnieć.
    — Zobaczymy, na razie jestem dobrej myśli — odparł rozbawiony. Sam w zasadzie nie wiedział czy w ogóle skorzystałby, gdyby się nadarzyła okazja. Podobno dwa razy takie rzeczy się nie dzieją, a w przeciwieństwie do bruneta nie był z nikim związany, więc nic też nie stało mu na przeszkodzie.
    Dziewczyny wydawały się być całkiem miłe, choć tyle wywnioskował tylko z ich wyglądu. Wszystko miało wyjść w trakcie rozmowy.
    — Jestem Ethan, a to mój znajomy Jerome — przedstawił ich dziewczynom, zerkając też na siedzącą z boku Chloe oraz Izzy. Miał podobne pytanie co Jerome, więc uznał, że najwyraźniej dziewczyny wcześniej już się między sobą podzieliły co również psuło plany blondyna odnośnie wieczoru w trójkę, ale nie zamierzał narzekać. Chyba wyszedł z wprawy w flirtowaniu z płcią przeciwną, bo miał drobne problemy z wymyśleniem dobrego tematu do rozmowy.
    — Powiedz mi Chloe, jesteście z Nowego Jorku? — zapytał spoglądając na dziewczynę. Był ciekaw do czego doprowadzi ten wieczór i jaki będzie jego finał. Kto wie, może ostatecznie wylądują na jakiejś dobrej imprezie albo będą chodzić ulicami miasta i rozmawiać do białego rana?

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  82. Nie wiedziała, co się stało. A może inaczej - wiedziała, ale nie znała powodu, dla którego zdecydowała się zaśpiewać. Wciąż jeszcze drżała, podniecona i rozgrzana. Czyżby Jerome, nawet bezwiednie, potrafił w niej rozpalić jeszcze jeden ogień?
    Uśmiechnęła się szeroko, przyciągając do własnego spojrzenia gwiazdy z nowojorskiego nieba, które w jej źrenicach były zdecydowanie bardziej widoczne i żywe, niż na nieboskłonie.
    - Już to zrobiłeś - szepnęła, czując dreszcze wywołane jego dotykiem. Zatapiała się w tej chwili, pragnąc tworzyć z nim już do końca życia jedność, nierozerwalną i przesiąkniętą najwspanialszymi, zwykłymi czy wyjątkowymi chwilami. Wiedziała, że nawet najsmutniejszy dzień przy nim będzie miał swój blask, prowadzący dziewczynę prosto do domu, w razie gdyby kiedykolwiek się zgubiła.
    Oddychała ciężej, wpatrując się w Jerome'a bez przerwy. Zwłaszcza wtedy, gdy powiedział, kim dla niego jest, dodatkowo w tak niecodzienny i niezwykły, niesamowity sposób. Było to tak cudowne, że aż rozpłynęła się w kilka sekund, prężąc się niczym drapany kot.
    Przesunęła palcami po policzku mężczyzny, robiąc krok w jego stronę.
    - Sama nie wiedziałam... To znaczy... Jeszcze nikomu nigdy nie śpiewałam - przyznała i wzruszyła ramionami. Uśmiechnęła się przy tym delikatnie, wręcz skromnie, ponieważ się zawstydziła. Nawet rodzice, czy Noah, nie mieli bladego pojęcia, kto tak naprawdę dorasta pod ich dachem. - Za każdym razem, kiedy chciałam zaśpiewać, upewniałam się, że nikogo nie ma w domu. I... Teraz to jest takie dziwne - przyznała, robiąc wielkie oczy. Potem zaśmiała się cicho, trącając czubkiem nosa jego nos. - Znowu jesteś pierwszy - powiedziała cicho, mrugając do niego porozumiewawczo.
    Gdy emocje powoli zaczęły opadać, stan lekkiej - no, może nie aż tak lekkiej - nietrzeźwości powrócił, rozkręcając w dziewczynie dobry humor. Poza tym, poczuła się bardzo dowartościowana. W końcu nie każdy może słyszeć, że jest syreną, prawda?
    - Jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz, moje... Słońce i gwiazdy - wymruczała wprost w usta bruneta, dostrzegając nad jego głową światło latarni, tworzącej coś na kształt aureoli, wokół której zabłyszczały gwiazdy.
    Nie czekając dłużej, wpiła się w wargi mężczyzny, bombardując je mnóstwem pocałunków o różnym natężeniu, jakby to one sprawiały, że mogła oddychać. Wtedy też krople deszczu zaczęły atakować ich z coraz większą siłą, dosłownie w przeciągu kilku sekund zamieniając się w ulewę. I gdyby nie to, że ni stąd, ni zowąd pojawiło się za nimi auta, a kierowca zaczął intensywnie trąbić, pewnie nawet nie zwróciłaby uwagi na moknące ubranie.
    Oderwała się od niego i uśmiechała się przepraszająco do osoby zza szyby auta, łapiąc za rękę Marshalla i ciągnąc go pod najbliższy budynek. Była to stara kawiarenka, posiadająca dosyć sporych rozmiarów daszek, pod którym mogli się bezpiecznie schronić.
    Śmiała się radośnie, podchodząc pod samą ścianę, by się o nią oprzeć. W tym momencie na myśl dziewczynie przyszły wspomnienia z Tajlandii, zwłaszcza chwila, kiedy zrozumiała, co się dla niej - a raczej kto - najbardziej w życiu liczy.
    Sunęła dłońmi po jego torsie, z delikatnie otwartymi ustami przecinając wzrokiem każdy element ciała Jerome'a. Zatrzymała się dopiero na bursztynowych tęczówkach i wtedy, jakby uderzona piorunem, owinęła ramiona wokół jego szyi, z wygłodniałym pożądaniem obdarzając go soczystymi pocałunkami. Nie ograniczała się tylko do ust - muskała jego policzki, zarys szczęki i szyję, a nawet płatek ucha, zatrzymując się przy nim na parę sekund.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Sama przy tobie dopiero w pełni się poznaję... - wyszeptała, elektryzującym wzrokiem przedzierając się do wnętrza i duszy Marshalla, poprzez swoiste zwierciadło, jakim były okalane opaloną skórą oczy. - Całkowicie na nowo... I nie chcę przestać - dodała, uwalniając jedną ze swoich dłoni, by przenieść ją na dół pleców Jerome'a, a potem delikatnie przedzierając się palcami pod materiał ubrania. - I pragnę coraz więcej. Chcę coraz więcej ciebie... I już nigdy mniej - uściśliła, zaciskając szczęki pod naporem napływających, zawiązujących wnętrzności, plączących się także po głębinach umysłu fantazjach, które pragnęła jak najszybciej spełnić.
      Wspinała się dłonią coraz wyżej, mocniej przyciskając opuszki w rejonach kręgosłupa.
      - Kocham cię. Kocham cię najbardziej w całym moim szalonym i popapranym życiu. I nie mogę doczekać się dnia, kiedy nawet na tym cholernym papierku będzie napisane, że jestem twoją żoną. Że już zawsze będziesz tylko mój. A ja będę mogła oddawać ci siebie całą każdego kolejnego dnia, chcąc od ciebie dokładnie tego samego. Pragnę cię, Jerome. Pragnę życia z tobą. I już nie mogę wytrzymać, myśląc, że tak mało nam zostało... - mówiła na wdechu, a jej klatka piersiowa unosiła się w zawrotnym tempie. Wręcz pożerała go wzrokiem, podczas gdy ciało panny Woolf zamieniało się w jeden wielki, pulsujący kamień, nie mogący już dłużej wstrzymywać lawy, która chciała wydostać się z jego środka, by dać upust ciśnieniu, jakie nagromadziło się w nim przez tak krótki czas. I tym samym Jen nie wyobrażała sobie, co zrobi, kiedy nie będzie go obok. Bo nawet teraz czuła, że przez tą mieszkankę wszystkich uczuć, jakie się w niej rodziły i przeistaczały, ukazując się z zupełnie innej perspektywy, po prostu eksploduje.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  83. Faktycznie, Jen potrafiła z każdej piosenki zrobić swoją własną i przekształcić ją tak, że mogło się wydawać, iż powstała właśnie spod pióra dziewczyny. Dodatkowo głos, jakim operowała, był na tyle specyficzny i mocny, że nadawał nowego brzmienia stałym melodiom, wzmacniając i rozbudowując dźwięki. Sama również nie pisała piosenek, ale chyba dlatego, że po prostu nie miała na to czasu. Przez całe życie miała pełno różnych zajęć, znajdując tak naprawdę chwilę dla siebie bardzo rzadko. Tylko podczas podróży, kiedy już zmuszona była do samotnej wędrówki, wolała wpatrywać się w krajobrazy i medytować, choć ostatecznie ta umiejętność nie zapuściła w jej codzienności korzeni. Zbyt dużo myśli przepływało notorycznie przez tą blond głowę, aby mogła siąść w jednym miejscu i “nie robić nic”. Wolała wykorzystywać każdą chwilę i brać z życia najwięcej, by potem niczego nie żałować. Fakt, niekiedy brakło już dziewczynie tchu, ale czy nurek, schodząc do największych głębin, sam nie dusił się wiele razy?
    Do tej pory muzyką się po prostu bawiła. Przynajmniej poprzez nią dawała ponieść się emocjom, łącząc szybkie i wolne dźwięki, krzycząc, czy po prostu nucąc pod nosem. Często wychodził z tego jeden wielki miszmasz, ale traktowała to też jako osobliwą terapię, dzięki której potrafiła ustać o własnych nogach nawet wtedy, gdy naprawdę brakło jej sił. Moc, która wydobywała się z dwudziestoparolatki zaraz po tym, kiedy zaczynała śpiewać, mogła być jedynie porównywalna do uczucia, jakim darzyła mężczyznę stojącego właśnie naprzeciwko niej.
    Zmarszczyła brwi, próbując odgadnąć, o jakiej piosence mówi, jednak nic nie przychodziło dziewczynie do głowy.
    Roześmiała się i przewróciła oczami, na moment przysysając się do jego szyi.
    - A może usłyszałeś mnie już dużo wcześniej? Czy sam nie rzuciłeś się do wody, ostatecznie wyławiając właśnie moją bransoletkę? Może już wcześniej wiedziałeś, że należy do mnie? Albo… Moje przyciąganie zadziałało tak mocno, nawet na obcego mężczyznę - stwierdziła unosząc jedną brew i spoglądając na niego pod pewnym kątem. - Kto wie, na ilu jeszcze może wpłynąć… - zamruczała niebezpiecznie, zastanawiając się, czy zdoła nawet tak “niewinnym” gestem wzbudzić w nim zazdrość.
    Jednak spojrzenie panny Woolf diametralnie się zmieniło, kiedy i ona poczuła na swojej skórze jego dotyk. Aż jęknęła cicho, przesuwając się wzrokiem teraz na usta bruneta, by jego słowa dogłębniej wsiąkły w jej przeszytą nićmi gorących wyobrażeń duszę. Uśmiechnęła się szerzej, dopiero teraz sobie przypominając, że faktycznie nie ograniczali się dzisiaj z alkoholem. Ale czy to ją odstraszało…?
    Mimowolnie się wyprostowała, wypięła pierś do przodu i dumnie uniosła głowę, gdy serce z niemym hukiem uderzyło w klatkę, uruchamiając machinę, która zdecydowanie nie mogła się już zatrzymać. To było zaskakujące, jak nagle wszystko, co było związane ze ślubem, podsycało w niej żar namiętności, pozwalając dziewczynie otwierać się co raz na nowo, poszerzając wrota, przez które przechodziła z bojowym okrzykiem jej głęboko zakopana, zapomniana część osobowości i człowieczeństwa.
    Zarys twarzy zaostrzył się, a oczy Jen nabrały większego blasku, mimo iż znajdowali się prawie w całkowitej ciemności. Jedna z pobliskich lamp zaczęła mrugać, ostatecznie całkowicie gasnąć. Szum samochodów oddalał się, a nawet kot pobiegł gdzieś daleko, pozostawiając ich całkowicie samych. Głucha cisza wwiercała się w uszy, przez co każdy oddech stał się głośny i jeszcze bardziej wprawiający ciało w drżenie.
    Przez moment tylko na niego patrzyła, wreszcie rozciągając usta w zadziornym uśmiechu.
    - A więc to ty będziesz dzisiaj z tych wykorzystywanych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odbiła się szybko od ściany, całując Jerome’a głęboko, lecz krótko, by zaraz spleść razem ich dłonie, a potem wbić się prosto w kotarę deszczu, w celu dotarcia do mieszkania. Stwierdziła jednak, że to nie ma sensu, a poza tym to nie będzie takim złym pomysłem, jeśli go czymś zaskoczy. W końcu nie chciała być nudną, przewidywalną żoną. A jeśli chciał dostać przedsmak ich wspólnego życia, to postanowiła oczarować go sobą jeszcze bardziej.
      Przebiegła szybko między budynkami, zatrzymując się przed starym kinem, do którego praktycznie nikt nie miał dostępu. Od dawna nic się w nim nie działo i tylko właściciel przychodził tu od czasu do czasu, by móc spoglądać w ciszy na rozpadającą się historię. Tak się złożyło, że pewnego razu panna Woolf, zupełnie przypadkiem, mu pomogła, dzięki czemu dostała całkowity dostęp do lokalu. Nie musiała mieć nawet kluczy, ponieważ tylne drzwi były zawsze otwarte, na wypadek, gdyby starszy mężczyzna zapomniał kluczy. Cierpiał on bowiem na zaniki pamięci, a że nikt nie miał ochoty nawet interesować się ów przybytkiem, nie miał się o co martwić.
      - Jako twoja żona, zawsze zapewnię ci mnóstwo wrażeń - zaczęła tajemniczo, chwytając za klamkę i otwierając stare, mosiężne drzwi. Wymacała wewnątrz włącznik, którym zapaliła małą lampę. Poprowadziła go dalej, wzdłuż korytarza, wchodząc prosto na salę kinową, gdzie nie było typowych, nowoczesnych siedzeń, tylko zdobione krzesła. I tutaj nacisnęła przycisk, dzięki czemu pomieszczenie rozświetlało się partiami, wreszcie rzucając błysk na delikatnie poniszczony biały ekran, znajdujący się nad niewielką sceną. W powietrzu unosił się zapach kurzu, choć dominowały bukiety kwiatowe. Właściciel miał tendencję stawiania otwartych flakoników perfum tuż przy pierwszym rzędzie, aby choć w taki sposób nadać jeszcze temu miejscu wytwornego charakteru, którym szczyciło się w najlepszych latach działalności.
      Podeszła do Jerome’a bliżej, znów osaczając go swoim dotykiem i spojrzeniem przesyconym żądzą.
      - Robiłeś to kiedyś w kinie? - spytała nagle, przygryzając dolną wargę. Zaczęła się też rozbierać, powoli zrzucając kolejne części swojej garderoby. Tak, żeby patrzył i nie mógł oderwać od niej wzroku. Tak, by zapamiętał każdą sekundę z tego wieczora. I tak, by pragnął tej kobiety przez całe życie każdego dnia jeszcze bardziej.
      Wreszcie, gdy stała naprzeciw niego całkiem naga, zrobiła kilka kroków w tył, by podążył za nią w odpowiedni kąt. Niedaleko wspomnianego ekranu znajdował się szezlong, obity czerwoną, przyjemną w dotyku tkaniną, prawdopodobnie jedwabną. Dookoła znajdowały się również inne rekwizyty, jednak ten przykuwał uwagę najbardziej.
      - Kiedyś, podczas działania tego kina, odbywały się tutaj również przedstawienia - odparła, niemal skradając się do mebla. - To jest akurat ze sztuki o Afrodycie, która mamiła swoich kochanków, by spędzić z nimi upojne noce, aż do samego świtu… - posłała mu przesiąknięty erotyzmem wzrok, poruszając się kusząco. Potem położyła się na meblu tak, jakby była postacią z obrazów artystów impresjonistycznych, podkreślając idealnie każdy swój kształt. - Chcesz, żebym była twoją boginią? Mój drogi, przyszły mężu…? - wymruczała, akcentując każde słowo ostatniego zdania. - Chyba nie chcesz, żebym została zakazanym owocem? - uniosła jedną brew, sunąc dłonią po zarysie własnej figury. - Czy taka żona ci odpowiada?
      Starała się opanować i choć uznała, że poszło jej całkiem nieźle, wewnątrz wręcz się gotowała, jej wzrok magnetycznie przyciągał i ciało błagalnie wyginało się i krzyczało, by wziął je wreszcie w swoje objęcia, otulił i zaopiekował się nim odpowiednio, nie pozwalając dziewczynie dłużej na siebie czekać.
      - Nie pytaj, jak tu się znaleźliśmy... I jak. Po prostu chodź i kochaj się ze mną - niemal rozkazała, podnosząc się na łokciach i wyciągając do niego rękę, zupełnie tak, jakby bożek nakłaniał śmiertelnika, by popełnił ryzykowny czyn i otworzył puszkę pandory, choć w tej historii niekoniecznie musiało się to zakończyć wcielonym złem.


      oszołomiona i pokazująca nową twarz Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  84. [Co za fota!:D]

    Wolała dłużej już się nie zastanawiać nad tym, jak zareagowałaby, gdyby to ona musiała przyjąć ten cios. Jerome’owi na szczęście nic się nie stało, a tak wyglądało na pierwszy rzut oka i brunetka mogła odetchnąć z ulgą i nie zamartwiać się mężczyzną, a przynajmniej na te kilka chwil mogła nie martwić się tym, że i on mógłby potrzebować opieki. Samolot wydawał się być pusty, pasażerowie ze stewardessami, które były dostępne byli już zabezpieczeni i teraz pozostało tylko przynieść potrzebne rzeczy. Nie wiadomo było, ile zajmie pomocy, aby tutaj dotrzeć. Wszyscy musieli być nawodnieni i Alanya liczyła, że to, co mieli w zupełności wystarczy dla wszystkich.
    Wyciągała właśnie zestaw pierwszej pomocy, kiedy usłyszała wołanie Jerome. Zmarszczyła czoło, ale niemal od razu porzuciła swoje zajęcie, aby podejść do mężczyzny. Spodziewała się wszystkiego, ale na pewno chłopca między fotelami, w dodatku pozostawionego samego sobie. Starała się sobie przypomnieć czy nie mieli pod opieką dziecka, które leciało samo, ale wiedziałaby o tym. Zwłaszcza, że w takim wypadku dziecko musiałoby wejść na pokład pierwsze, razem z obsługą, która zajmowałaby się nim przez cały lot, a wcale tak nie było. Wychodziło na to, że rodzice bądź opiekunowie w pospiechu najwyraźniej zapomnieli o swoim podopiecznym.
    — O wow, świetnie — westchnęła cicho pod nosem z nadzieją, że chłopiec jej nie usłyszał — zajmę się nim, dziękuję.
    Sama miała jeszcze się przejść po samolocie, aby zobaczyć czy na pewno wszyscy opuścili pokład, więc prędzej czy później znalazłaby chłopca, jednak chyba lepiej znaleźć go wcześniej. Brunetka uśmiechnęła się lekko do chłopca i kucnęła, żeby być na niemalże tym samym poziomie co on i powoli przesunęła w jego stronę. Był wystraszony, sam i nie chciała jeszcze bardziej go zestresować.
    — Cześć, mam na imię Alanya, a ty? — spytała. Z dziećmi nie miała wiele wspólnego, ale zdarzało się, że maluchy podróżowały bez rodziców i musiała stawać na wysokości zadania, aby zapewnić im jak najlepszy lot i jakoś się nimi zajmować. Zwykle były to już jednak starsze dzieciaki, więc słuchawki i telefon robiły robotę. Chłopiec miał jednak kilka lat, a w tym wieku telefony raczej były rzadkością wśród dzieciaków i na pewno podczas lotu miał inne zajęcia. — Pracuję w samolocie, wiesz? Zabiorę cię do mamy, dobrze?
    Chłopiec przez dłuższą chwilę milczał i nie zapowiadało się na to, że będzie chciał odpowiedzieć. Patrzył na nią dużymi, przestraszonymi oczami i wciskał się między fotele.
    — Mike — powiedział cicho.
    Alanya ledwo usłyszała jego imię, ale uśmiechnęła się nieco szerzej, gdy je powiedział.
    — Posłuchaj mnie uważnie, Mike — zaczęła — nic strasznego się nie dzieje. Musieliśmy tylko wylądować, wszyscy są bezpieczni i zaraz ciebie też tam zabiorę. Byłeś tutaj z rodzicami? Rodzeństwem?
    — Z mamą i bratem — odpowiedział już nieco pewniej — mama nazywa się Julie, a mój brat to Scott.
    — Świetnie, zaraz ich poszukamy, dobrze? Weź mnie za rękę — poprosiła wyciągając ją w jego stronę. Zajęło mu chwilę, aby to zrobić, ale w końcu mała rączka zacisnęła się na jej. Pomogła mu wstać i wydostać się z fotelu. — A to jest Jerome, pomaga nam — dodała, kiedy dostrzegła, że Mike zawiesił wzrok na mężczyźnie. Faktycznie Jerome robił wrażenie i dla kogoś wzrostu Mike mógł robić za kogoś wręcz niebezpiecznego, więc lepiej chyba było wyjaśnić mu, że na pewno nie zrobi mu krzywdy.

    Alanya

    OdpowiedzUsuń
  85. Zaśmiała się pod nosem, prężąc się intensywniej, a przy tym obserwując uważnie każdy jego ruch. Teraz to ona chciała go dotykać, palcami sunąc po rozgrzanej skórze, by wreszcie złączyć się w nierozerwalnym uścisku, wywołującym jeszcze większą, duchową burzę. Choć i tak w tej chwili bardziej przypominała huragan emocji, przetaczający się przez każdą, nawet najmniejszą żyłkę w jej ciele, co pobudzało dziewczynę do coraz śmielszych czynów. Zdziwiła się jednak, gdy nie skorzystał całkowicie z jej zaproszenia, klękając przed nią. Przez szarpnięcie wydała z siebie cichy jęk, unosząc delikatnie głowę, by móc dalej śledzić czyny mężczyzny.
    Każde zetknięcie jego ust z ciałem Jen powodowało, że w dziewczynie, tuż pod cienką warstwą, zapalały się kolejne punkciki, z biegiem czasu tworzące płonącą planszę, po której poruszały się bodźce. Wędrująca w żyłach krew nabierała coraz większego tempa, docierając do serca i wpompowując w nie błogi żar, jaki roztaczał się i rozlewał po całej duszy. Aktywność umysłu jednocześnie się spowolniła, ale był on również w tym momencie wyczulony na każde, nawet najmniejsze posunięcie. Dlatego też w momencie, kiedy Jerome przystąpił do obdarowywania ją tuzinami pocałunków, mimowolnie wygięła się w łuk, otwierając szerzej usta i wstrzymując dech. Prąd przewiercił się przez głowę, biegnąc przez sam środek kręgosłupa, aż do dołu brzucha, włączając po drodze zapomniane mięśnie i ścięgna, które teraz falowały w rytmie uniesień i uderzeń serca. Wokół łona zaś powstawały liczne wiązki przedzierającego się przez kolejne tkanki światła, wprawiającego postawę blondynki w drżenie, jakby dopiero teraz zaczynały gnieździć się w niej kawałki pierwotnego instynktu.
    Palcami jednej dłoni błądziła śladem wyznaczonym przez ręce mężczyzny, chcąc dogonić je i spleść, poprzez silniejsze uściski dając upust nagromadzonej w środku energii. Drugą zaś położyła za swoją głową, chwytając się mocno krawędzi szezlongu, zupełnie tak, jak człowiek, który znajduje się na skarpie i próbuje zrobić wszystko, by nie spaść w przepaść. Powoli jednak zapominała, gdzie się znajduje, a jedynie mgliste światło znajdujące się tuż nad nią pozwalało utrzymać myśli w ryzach, ratując blondynkę przed całkowitym zniknięciem ze świata materialnego.
    Spomiędzy jej warg wydobywały się ciche westchnienia, przekształcające się w pewniejsze, pełniejsze pomrukiwania. Kiedy zdała sobie sprawę, że może tak dłużej nie wytrzymać, szybko podciągnęła się na meblu, siadając na nim prosto. Wzrok dziewczyny był ciężki, drapieżny, a ciemne tęczówki wydawały się być czarne jak węgiel, który Marshall podpalał byle spojrzeniem. W źrenicach krył się ich własny wszechświat, jak lustro odbijający i pokazujący drugą stronę ich relacji, taką, do której klucz mieli tylko oni sami. Przy takiej bliskości żadna maska nie potrafiłaby się utrzymać długo na twarzy dwudziestoparolatki, bo natężenie prawdy, jaka przebijała się przez zamknięte wrota w wąskich labiryntach umysłu, ukazywała jej prawdziwą esencję, pozbawioną wszelkich kłamstw i złudzeń. Była przed Jeromem zupełnie naga, nie tylko cieleśnie, ale też metafizycznie. I czasem nie potrafiła tego pojąć, zaskakując się za każdym razem, gdy dochodziło do podobnych sytuacji. Widocznie ich kawałki idealnie pasowały do porzuconej układanki, teraz stanowiącej znaczącą część ich wspólnej egzystencji.
    Oddychała szybko, o mało co nie tracąc przytomności. Aż kręciło jej się w głowie od tych wszystkich doznań, a policzki panny Woolf zdążyły ozdobić się już pulsującym różem.
    Niewiele myśląc, wstała i pociągnęła go za sobą do góry, by zaraz ponownie opaść i zacząć rozbierać go z reszty garderoby. Trzęsącymi dłońmi rozpinała i odrzucała na bok kolejne części, w końcu mając bruneta przed sobą takiego, jak go Pan Bóg stworzył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnęła się kokieteryjnie, może nawet nieco mrocznie, sunąc dłońmi po jego ciele i pocałunkami wyznaczając szlak - od brzucha, przez tors i szyję - który kończył się na ustach Jerome’a. Im wyżej była, tym wyraźniej dostrzegała, jak jej dusza kurczy się i rozpada w posadach, rozdzierana przez napór stykających się ze skórą panny Woolf mięśni. Oplatała go niczym bluszcz, a może nawet ciaśniej, pragnąc zatonąć w błogiej chwili zapomnienia, zabłądzić na sam skraj świadomości i scalić się z nim doszczętnie, aż do ostatniego tchu. I marzyła o tym nie tylko przez wzgląd na to, co się właśnie działo, lecz chciała w podobny sposób iść z nim przez całe dalsze życie, nie doświadczając zimna, bólu i rozłamu, jaki niekiedy serwowali najbliżsi sobie ludzie.
      Wbiła paznokcie w jego ramiona, całując go namiętnie i bezustannie, a głuche uderzenia dudniły w jej głowie niemiłosiernie, podnosząc ciśnienie do maksimum. Przygryzła trochę za mocno dolną wargę Marshalla, nie potrafiąc zapanować nad przecinającym kości wstrząsem namiętności.
      - Chodź, mój Posejdonie, zatoń w tym ze mną… - wyszeptała mu prosto do ucha, łapiąc go za dłonie i ciągnąc za sobą, gdy opadła na miękkie i wygodne siedzenie. Ułożyła się podobnie, jak jeszcze przed kilkoma minutami, chcąc poczuć na sobie jego ciężar. Uwielbiała to i jeśli o podobne momenty chodziło, mogła być przez niego wykorzystywana i zdominowana na każdym kroku. Zaraz jednak twierdziła, że skoro jest już tą “boginią”, a w dodatku przyszłą żoną, nie powinna aż tak łatwo i szybko się poddawać.
      Odepchnęła go od siebie dłonią, śmiejąc się złowieszczo, by zaraz usiąść na nim dumnie, pokazując się w całej okazałości. Położyła dłonie bruneta na swoich piersiach, choć bardziej ustawiając je tak, by mógł wyczuć bicie jej serca, po czym uniosła się nieco, by po chwili dać mu przepustkę do osobliwego raju, a potem oddać się tańcu ich ciał, rozgrzanych i owładniętych targającym, emocjonalnym dreszczem.
      Przymknęła na parę sekund powieki, dając sobie czas na małe ochłonięcie, ponieważ miała wrażenie, że zaraz stopi się w gorączce wymienianych gestów. Ale potem spojrzała na niego tak, jak pierwsze plemiona poszukujące na niebie oznak deszczu, który użyźniłby i nawodnił spękaną glebę, by mogły wyrosnąć z niej najlepsze na świecie owoce, karmiące spragnionych i wygłodniałych mędrców i wędrowców, będących sensem i głębią w drodze do drzwi życiowego wszechświata. I te iskry w jej oczach, które z początku, zaraz po jego przylocie do Nowego Jorku, były jedynie małymi, drobno iskrzącymi się punkcikami, teraz rodziły kolejne meteoryty, rozświetlające swą łuną całą postać Jennifer Woolf. Bo to tym się właśnie stała - lawirującą gwiazdą, błyszczącą jedynie i prawdziwie tylko wtedy, kiedy sam się na nią patrzył.

      Malinowa Afrodyta <3 <3 <3

      Usuń
  86. - Nie kuś, nie kuś – powiedziała i puściała mu perskie oko, po czym zaśmiała się w głos. Musiałaby być ślepą, by nie zauważyć tego jaki mężczyzna był przystojny. Wiadomo, opakowanie to nie wszystko, tylko że ten tu egzemplarz miał też, jak się okazało, całkiem niezły charakter. Taka edycja limitowa, której niestety chyba zapomnieli wpuścić kilka sztuk więcej. Charlotte po pamiętnym wieczorze w klub widziała, że ich relacja będzie umiejscowiona na płaszczyźnie kumple/przyjaciele aniżeli jakieś większe cielesne uniesienia. Na dobra sprawę to najbliżej niego będzie tylko w tańcu i na macie, gdy jegomość nie stchórzy przed sparingiem.
    Ruda nie miała nic przeciwko jednonocnym przygodom, ba żyła w taki sposób dość długi czas. Dopiero ostatnio coś się zmieniło i na horyzoncie pojawiała się tylko jedna sylwetka. Wysoka, przystojna, irytująca i cholernie pociągająca. Tylko ta myśl przemknęła w jej głowie, a w mieszkaniu zawitał wyżej wspomniana sylwetka/ Poprzednie ich spotkanie nie skończyło się najlepiej i szczerze nie wiedziała czego się spodziewać, lecz cieszyła się, że dołączył do świętowania jej sukcesu. Była z siebie dumna, że ukończyła studia, bowiem poświeciła dla nich bardzo dużo. Swe poglądy, dumę i wiele innych po drodze, by stać się tym kim teraz była. Uśmiechniętą, szaloną kobieta, z silnym prawym sierpowym oraz kilkoma kopniakami.
    - Chyba ktoś tu zapomina, że ta Pani pracuje za barem i nie łatwo mnie upić. – powiedziała, chociaż nie była to do końca prawda. Głowę miała dość słabą, lecz rzadko urywał jej się film. Język też nie zawsze się rozwiązywał, lecz było kilka takich sytuacji, że powiedziała o kilka rzeczy za dużo.
    Lotta nie myślała odwracać głowy, by wiedzieć o kogo pytał Jerome. Nie chciała się wykręcać, więc postawiła naprawdę.
    - Misiek - wyznała tylko tyle albo aż tyle, bo wiedziała że tylko tak jej towarzysz w tańcu zrozumie o kogo chodzi. Imię czy nazwisko niewiele by mu dało. Na moment skupiła się bardziej na muzyce kręcąc zręcznie biodrami. Może nie była drugą Shakirą, ale jej biodra zdecydowanie nie kłamały*.
    - Spokojnie zadzwonię do niego jutro z rana, by na pewno się odezwał. – powiedziała pewna swego, chociaż ostatnio Parkera posłała na drzewo. Nie miał u niej długu wdzięczności, lecz zdecydowanie kobieta wiedziała o nim zbyt wiele. Jeśli facet miał łeb na karku to nie chciał mieć jej za wroga.
    - Wiesz to, to ja mogę nawet potwierdzić – nie była mu dłużna uśmiechając się zadziornie. Nie bała się żartować z takich rzeczy. W końcu piosenka dobiegła końca, a ona postanowiła coś ogłosić stajać na środku parkietu zaraz po tym jak ściszyła muzykę.
    - Większość z Was wie, ze po studiach chciałam wyruszyć w podróż po Stanach, to czego nie wie nikt z obecnych – przerwała robią dramatyczną pauzę i patrząc to na swego brata, to na osobę, która stała się jej bliska. Bała się ich reakcji, tylko ich, bowiem za resztę była pewna.
    - To, że wyruszam za dwa dni! – uniosła kubek z alkoholem w górę, ale spotkała się z początkową ciszą. Tylko świerszczy jeszcze brakowało, a było idealnie filmowo.

    [*Wybacz musiałam wrzucić to tłumaczenie XD]
    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  87. Jen już dawno przepadła. Pochłonęła ją dzika żądza, która teraz wyznaczała kierunek jej ruchów, coraz bardziej intensywnych gęstych, zupełnie tak, jak powietrze lesie deszczowym. Sam oddech z trudem przenikał przez nozdrza i usta, kotłując się z ciężkością w płucach, zamieniając się przy tym niemalże w świszczący pył. Płonęła od środka, a ogień ten rozrastał się na wyższe kondygnacje ciała blondynki, tańcząc urokliwy taniec między myślami. Znajdowała się na skraju świata realnego i abstrakcyjnego, gdzie wszystkie ostre bodźce zamieniały się w konie w galopie, atakujące połączenia nerwowe dziewczyny z zawrotną prędkością. Unosiła się i opadała, drżała i wyginała, dopasowując się do kształtów Jerome’a, zwłaszcza wtedy, kiedy się do niej zbliżył. Wygięła się ku niemu, spojrzała głęboko w oczy, które nasycały ją i karmiły zaledwie krótkim mignięciem, napawając od nowa żywotną energią.
    Oplotła ramiona wokół szyi bruneta, prawie to samo robiąc z nogami. Usadowiła się tak, by móc skrzyżować je za plecami Marshalla, chowając przy tym twarz w zagłębieniu jego szyi. Roztapiała się po każdym pocałunku, przymykając z błogością powieki i cicho wzdychając. Uwielbiała czuć napięcie wytwarzające się między nimi, tą niemal zabójczą elektryczność i chemię, przyciągające ich do siebie coraz bliżej. Nikt w życiu jej tak nie pociągał; od samego patrzenia robiło się dziewczynie na duszy ciepło, miękła jak plastelina, którą mógł dowolnie uformować. Była tylko i wyłącznie jego, oddając się mu bez reszty i wręcz prosząc się, by chciał wziąć od niej to wszystko, być może właśnie tak samo, jak on pragnął tego od Jen. Ale co mogła zrobić? Jeszcze nie potrafiła zrzucić mentalnych kajdan, które gdzieś jeszcze przytrzymywały blondynkę w iluzji niewoli. On jednak dawał jej taką swobodę bycia, że prawdopodobnie nie będzie musiało minąć wiele czasu, żeby w końcu zaufała w pełni również sobie, docierając do największych czeluści własnego jestestwa.
    Spomiędzy jej warg wydobywały się coraz głośniejsze jęki, a kręgosłup wyginał się i wił w powietrzu jak wąż, pociągając za sobą całą konstrukcję, jaką były przyłączone do niego mięśnie i tkanki. Odchyliła głowę, kiedy dreszcz wstrząsnął przecinająco sylwetką, paraliżując pannę Woolf na kilka sekund.
    Miała tak wielką ochotę wsiąknąć w niego jeszcze bardziej… Choć było to przecież niemożliwe.
    Zaprzestała na moment swoich działań, prostując się i biorąc w dłonie twarz Jerome’a. Uśmiechnęła się do niego szeroko, napawając się trwającą chwilą. Pocałowała go głęboko i mocno, chociaż powoli i spokojnie. Nigdzie się przecież nie spieszyli.
    - Jesteś moim cudem - wyszeptała prosto w jego usta, spojrzeniem skacząc po strukturze policzków, nosa, wreszcie zatrzymując się na oczach. Spojrzała w nie przenikająco, jakby jej własna dusza przez rozszerzające się źrenice przeskakiwała do jego umysłu. Musnęła go jeszcze raz delikatnie, zwalniając uścisk swych rąk, by teraz podeprzeć się nimi za sobą, zaraz kładąc się plecami na meblu. Położyła się na nim tak, że pozostawała w lekko uniesionej pozycji, więc gdy przyciągnęła na powrót do siebie Marshalla, swobodnie mogli kontynuować wytwarzające się między ich sylwetkami napięcia. Ciepło jego skóry szybko rozprzestrzeniło się na piersi i brzuch panny Woolf, co wywołało natychmiastowe spięcie wszystkich mięśni, a ona rozpoczęła wędrówkę dłońmi wzdłuż jego kręgosłupa, co jakiś czas schodząc niżej. I może to było egoistyczne, ale… Cóż, świadomość tego, że tylko ona może z nim coś takiego doświadczać, napawało ją dumą i dodawało ogromnego poczucia własnej wartości. Ale może to dobrze? Przecież miała zacząć myśleć również o tym, co chciałaby mieć dla siebie samej. A posiadając niemalże już całkowicie Jerome’a w swoim zasięgu, większego skarbu nigdzie nie mogłaby wykopać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz to ona chciała mu się poddać. Tańczyć w wygrywanym przez mężczyznę rytmie, pławić się w blasku jego wzroku, jak nimfa nad brzegiem oświetlonego przez księżyc jeziora. Tylko wtedy przeistaczała się w ów niezwykłą postać, odczuwała lawirującą wewnątrz magię, dzięki czemu oddech stawał się głębszy, umysł czystszy, a dusza pewnie krążyła po jej ciele, wypełniając nadzieją i szczęściem każdą najmniejszą przestrzeń. Wiedziała, że to właśnie na niego czekała przez całe swoje życie, początkowo błąkając się bez celu po świecie, w poszukiwaniu prawdziwej wolności, którą był właśnie on sam. Czy żałowała, że stało się to dopiero teraz? Nie zastanawiała się nad tym. Wszystko - jak widać - musiało musiało dziać się w odpowiednim czasie i miejscu, a oni wreszcie mogli się na nowo odnaleźć.
      Wplotla palce jednej dłoni we włosy Jerome’a, tym samym przybliżając jego twarz do siebie. Chciała wykorzystać tę chwilę do maksimum, kosztując go na każdy możliwy sposób, całą sobą, każdym oddechem, spojrzeniem i ruchem.
      Całowała go tym razem łapczywie i gwałtownie, jednocześnie przyciskając go do siebie ciasno, gdy skrzyżowała nogi na biodrach bruneta, tworząc swego rodzaju supeł. Co jakiś czas tylko odrywała się od jego uzależniających ust, by nabrać powietrza. Wtedy patrzyła na niego wygłodniale, niemo błagając o kolejne spazmy rozkoszy.
      Nagle z końca sali zaczęło znikać światło. Żarówki powoli gasły, kaskadami przesuwając półmrok coraz bliżej ekranu, aż w końcu jedynie dwie lampy wycelowały swój majaczący błysk na tę parę. Czy to nadeszła jakaś awaria? Czy może w końcu ktoś postanowił odciąć od tego budynku prąd? Jennifer Woolf nie miała pojęcia, co się właśnie działo poza nią, skupiając się jedynie na własnych doznaniach, przenoszących ją daleko poza granice rozsądku i świata materialnego.
      - Kocham cię… Jerome, tak bardzo cię uwielbiam - szeptała, omiatając oddechem jego szyję, do której moment później przywarła wargami, przygryzając przy tym lekko skórę. Czuła, jak ogromna siła zaczyna rozsadzać ją od środka, szerokimi wstęgami obwiązując się wokół jej szkieletu, przez co niemal całkowicie przywarła sobą do ciała Marshalla. - Już na zawsze mój. I tylko mój… - powiedziała głośniej, siląc się jeszcze na choć krótką wymianę wzroku. - Rób ze mną, co tylko chcesz. Zawsze i jak tylko chcesz. Jestem już tylko twoja - przymknęła nagle powieki i jęknęła cicho, łapiąc się go mocno. - I tak też właśnie będzie… Kiedy będę już twoją żoną - wychrypiała jeszcze, a potem zupełnie poddała się fali, która szturmem wdarła się do jej umysłu, taranując przy tym każde napięcie tkanek, powodując gęsią skórkę, a serce włączając na najwyższe obroty, by kotłowało i rozpędzało niemal wrzącą krew po całym organizmie, przemieniając tę pozornie kruchą i bezwolną dziewczynę w prawdziwą boginię miłości, właśnie płynącą przez bezdroża płonącej ekscytacji i rozpętującej w jej wnętrzu spełniającej się fantazji, która przy nikim innym nie mogłaby mieć odpowiednika w świecie realnym.
      Aż podniosła się w czymś na kształt wyskoku, choć w zdecydowanie delikatniejszej i zgrabniejszej formie, obezwładniającym uściskiem oplatając Jerome’a i przekazując mu wszystkie emocje, jakie w niej siedziały, wydostając się z blondynki niczym fajerwerki na niebie, w szaloną i mroźną noc sylwestrową. Teraz jednak nie mogło być mowy o jakimkolwiek chłodzie; pożar namiętności rozniósł się nawet po sali, ogrzewając powietrze i tworząc nad nimi aurę boskości.
      I gdy już te fale nie rozszarpywały jej duszy, a tylko delikatnie pieściły dryfujące odłamki minionego wybuchu, panna Woolf oddychała ciężko, niemal tocząc walkę o każdy wdech. Opadła bezwiednie na zagłówek szezlongu, dopiero teraz zaczynając dostrzegać wilgoć włosów, które kilkakrotnie zdążyły przykleić się do jej rozpalonej skóry.
      Przetarła czoło palcami, kładąc w niemocy dłoń na swej piersi i dopiero po kilku sekundach mogąc znów spojrzeć na swoją wielką miłość. Kąciki ust dwudziestoparolatki delikatnie drgnęły, a w oczach zderzały się ze sobą niespiesznie pojedyncze ogniki, napawając blondynkę całkowitym spokojem.

      Usuń
    2. I wtedy też te dwie samotne lampy nad ich głowami samoistnie zgasły, pozostawiając ich w ciemności. Lecz tylko pozornej, ponieważ mając siebie, nie musieli się obawiać o znalezienie odpowiedniej drogi do domu - wystarczyło przecież, że sobie zaufali i dali wejrzeć wzajemnie w siebie, by wiedzieć, czym zapalić ogień w najbliższej latarnii, a potem już tylko kroczyć pewnie do przodu, na tej wiecznej ścieżce trzymając się za ręce.

      Almost lovely wife <3 <3 <3

      Usuń
  88. Dlatego też Emily nie była typem, który lubił mówić o sobie. Przynamniej nie z perspektywy problemów, które jakimś dziwnym trafem lubiły do niej lgnąć. A może po prostu za bardzo przywiązywała do tego swoją uwagę. Najgorsze było to, że zazwyczaj były one w jakiś sposób powiązane z jej rodzicami i niestety, ale chyba nie mogła już tego zmienić. Dlatego też łatwiej było przemilczeć pewne sprawy, aniżeli o nich mówić.
    Poza tym tego dnia i tak już wystarczająco dużo smęcili, więc zdecydowanie potrzeba im była jakaś rozrywka, która rozgoni te dziwne chmury nad ich głowami. Trochę zabawy jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a przynajmniej oboje będą mogli oderwać swe myśli od tego, co ich od jakiegoś czasu męczyło.
    Emily poprawiła swoją dżinsową kurtkę na ramionach i sama popatrzyła na mężczyznę, który kroczył tuż obok niej. Na jego słowa na jej ustach pojawił się zawadiacki uśmieszek, który świadczył o tym, że przyjmowała jego żarty. Nie, nie chodziło tu wcale o to, że brała na poważnie to, że powinien ją podrywać. Ot, mimo, że nie znali się długo, to już trochę rozgryzła jego poczucie humoru, które jak najbardziej jej odpowiadało, bo sama chyba miała podobne. Przynajmniej tak jej się wydawało. Był dobrym materiałem na przyjaciel. Z pewnością. Można było się z nim pośmiać, ale i wypłakać w rękaw, co w sumie udowodnił kilka chwil temu.
    — Oj, proszę pana. Nie jestem taka łatwa w podrywaniu — rzuciła ze śmiechem, odzyskując w miarę dobry humor. Właściwie to, co powiedziała nie było tylko żartem, bo wydawało jej się, że podrywanie jej osoby było naprawdę sporym wyzwaniem. Chociaż może wcale nie? W końcu nie brała pod uwagę osób, które były na tyle intrygujące, że nieważne, co by zrobiły Emily i tak do nich lgnęła. Póki co, w jej życiu tylko raz zdarzyło się coś podobnego. Był tylko jeden taki mężczyzna, ale faktycznie udało mu się zawładnąć jej ciałem, ale też i umysłem.
    — No a jak miałam sobie radzić? Tak jak radziłam sobie, gdy Jen jeszcze ze mną nie pracowała — rzuciła, uśmiechając się przy tym pod nosem, na samą myśl tego Armagedonu, jaki panował w wypożyczalni — Wszędzie miałam porozwalane kartony, papierkowa robota leżała i kwiczała… Dobrze, że jednak wróciliście — dodała rozbawiona — Nie wiem jak bym sobie bez niej na dłuższą metę poradziła — przyznała kręcąc głową.
    Rozmowa z Jerome’em za każdym razem szła naprawdę gładko. Nawet jeśli milczeli w swoim towarzystwie to blondynka nie czuła się nieswojo. Było jej po prostu dobrze. Chyba można było powiedzieć, że był dla niej coś na wzór starszego brata, nieważne, że jedynie o kilka miesięcy.
    Simmons zagryzła podekscytowana dolną wargę, widząc, że zbliżają się do kręgielni.
    — Rozłożę cię na łopatki — kilkanaście minut później rzuciła mu wyzwanie, gdy wiązała mocno swoje specjalne trzewiki do gry w kręgle.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  89. Kiedy nazwał ją swoją żoną, świat nagle stracił znaczenie, a przynajmniej ograniczył się tylko do ich kwestii, przez co Jen zaczęła widzieć jeszcze silniej to, jak bardzo byli ze sobą związani. Sen, który śniła bardzo dawno temu, wreszcie zaczął się spełniać na jawie, dając dziewczynie szansę na normalne życie. Czy mogła marzyć o czymś lepszym? Zdecydowanie nie.
    Westchnęła cicho, gdy ponownie poczuła jego ciało na swoim. Uwielbiała to, zatapiała się w takiej chwili całkowicie, napawając się mężczyzną najbardziej, jak się tylko dało. I mimo tego, że panował mrok, jej oczy zaczęły powoli przyzwyczajać się do panującej ciemności, dzięki czemu Jen mogła znów wpatrywać się w Jerome’a, co stało się jej ulubionym zajęciem.
    Uniosła dłoń i również musnęła palcami policzek bruneta, zaczesując zaraz kilka niesfornych kosmyków za ucho. Zaśmiała się głośno i pokręciła głową, wyciągając ku niemu szyję.
    - Będziemy chodzić w jeszcze wiele różnych miejsc… - zamruczała, a potem pocałowała go powoli i głęboko, zaś między tęczówkami pojawił się drapieżny błysk. Jak już było wcześniej powiedziane - nie miała zamiaru być nudną żoną. Co to, to nie! Zresztą, czy ich życie było nudne? Zdarzało się, że kiedy dwoje ludzi łączyło się w pary, po pewnym czasie ta cała ekscytacja, chemia i zaangażowanie mijały, ponieważ zaczynała wkradać się rutyna i szara rzeczywistość coraz boleśniej dobijała się do drzwi umysłu, przez co różowe okulary spadały z nosa prosto na ziemię, tłukąc szkła w drobny mak. Tu jednak było trochę inaczej. Mieli na tyle skrajne, a zarazem zgodne charaktery, że ów nuda raczej nie pojawi się szybko, o ile w ogóle. A panna Woolf, ze swoimi drobnymi, okresowymi szaleństwami była idealną kandydatką na delikatnie szurniętą żonę. Oczywiście w dobrym znaczeniu!
    Wodziła czubkiem nosa po jego twarzy, dając sobie jeszcze chwilę na słodkie trwanie w lekkim zawieszeniu. Chciałaby, aby podobne momenty trwały jak najdłużej… A tym bardziej pragnęła się nimi napawać przed wyjazdem Marshalla.
    - Nie mogę się doczekać, kiedy tak będzie już naprawdę - szepnęła, kiedy znalazła się ustami przy jego uchu. Wolną dłonią gładziła plecy mężczyzny, opuszkami zarysowując na skórze bliżej nieokreślone, abstrakcyjne kształty. - Bardzo tego chcę - dodała cicho, muskając zarys szczęki. Uśmiechnęła się przy tym radośnie, wyobrażając sobie to, jak będzie wyglądać ich życie za dziesięć lat. Nagle przeniosła się na gorącą wyspę, gdzie siedziała na tarasie, obserwując zachód słońca. Słyszała odgłosy dochodzące z kuchni; zgrzytanie garnków, trzeszczenie podłogi, bulgotanie gotującej się wody. Po chwili poczuła ciepło na swoim ramieniu, a kiedy odwróciła głowę, ujrzała postać tak dobrze znanego jej mężczyzny. Gdy odwróciła od niego wzrok, znajdowała się w takim samym położeniu, ale w mieszkaniu w Nowym Jorku. Nieco większym, bardziej przestronnym, pomalowanym na jasne, słoneczne barwy. Przez okna przenikały promienie porannego słońca, padające na śpiącego jeszcze Jerome’a. W powietrzu unosił się zapach świeżo palonej kawy, którą chwilę wcześniej przygotowała dla swojego męża. Wstała z fotela, nalała ją do białego kubka, na którym znajdował się napis “Only you, my happiness”, po czym usiadła delikatnie na pościeli, budząc Marshalla i witając się z nim czułym pocałunkiem.
    Westchnęła głębiej zamrugała kilka razy, przygryzając delikatnie dolną wargę. Obie te wizje były dla niej równie cenne i niezależnie od tego, do której spełnienia było im bliżej, Jen wiedziała, że bez względu na to, co się wydarzy, będzie z nim nieskończenie szczęśliwa.
    - Będę zawsze przy tobie - dodała nagle, po dłuższej chwili milczenia. Zerknęła mu w oczy, może nieco poważniej, choć wciąż z rozanielonym wzrokiem. Nie potrafiła już wyrazić słowami tego, co do niego czuła. Te wszystkie ostatnie dni wpłynęły na blondynkę na tyle, że stała się w znacznej części kimś innym, a jednocześnie wreszcie wiedziała, że odnalazła samą siebie. A dzięki temu też nie wyobrażała już sobie życia bez niego. Przecież tak łatwo mogłaby się na nowo zagubić…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uniosła jedną brew, przechyliła głowę lekko na bok i z zadziornym uśmieszkiem zmierzyła go spojrzeniem.
      - Czy więc taka żona ci odpowiada…? - zapytała, bardziej dostrzegalnie zaznaczając paznokciami ślad na ciele bruneta. - A może czegoś mi jeszcze brakuje? - mruknęła, podgryzając i całując jego szyję. - Gdzie chciałbyś to zrobić jeszcze? - złapała delikatnie podbródek Jerome’a palcami, tym samym wymuszając, by na nią spojrzał. - Spełnię twoje życzenie - zaśmiała się cicho. I nie zdążyła zrobić nic więcej, bo w tej samej chwili usłyszała dziwny, choć znajomy szelest. Otworzyła szerzej oczy, uważniej nasłuchując. Kilka sekund później muskała już przelotnie usta Marshalla, próbując nie wybuchnąć śmiechem. - Musimy iść. Szybko! - poleciła, niechętnie odsuwając się od mężczyzny. Wstała z szezlongu, złapała w biegu swoje części garderoby, które były porozrzucane po sali, ubierając się przy tym w trakcie drogi.
      Kiedy miała już wszystko na sobie (a przynajmniej wydawało jej się, że tak jest), złapała go za dłoń, ciągnąc w tę samą stronę, z której przyszli. Ostrożnie rozglądała się, czy nikt ich nie zauważył, a gdy znaleźli się poza kinem, zaczęła iść szybko, prosto do swojego mieszkania.
      - To był albo właściciel, albo dzieciaki, które wieczorem urządzają sobie tu kulturalne - o dziwo! - posiedzenia - wyjaśniła szybko, przechodząc przez ulicę. - Lepiej, by nas nie widzieli tam w negliżu… - wyszczerzyła się szeroko, poruszając zabawnie brwiami. - Przecież… Chyba nie chcesz się mną dzielić. Prawda? - posłała mu krótkie spojrzenie, po czym nieco zwolniła i złapała go za ramię, patrząc w dal oświetlonej latarniami ulicy.


      Jen Woolf <3

      Usuń
  90. Nie pamiętała całej drogi do domu, chociaż cały czas miała zachowaną w miarę dobrą trzeźwość umysłu. Może to on tak na nią działał? Dodatkowo alkohol i tak mocne przeżycia tylko potęgowały zmęczenie, które zaczęło zawładniać Jen. Kiedy więc znaleźli się w mieszkaniu, zaczęła zrzucać z siebie kolejne partie ubrań i również skierowała się do łazienki, gdzie po omacku wzięła krótką kąpiel, zaraz po tym, jak wyszedł z niej Jerome. Kierując się do łóżka wyciągnęła jeszcze z komody piżamę, a raczej jej górną część, czyli koszulkę na ramiączkach, wkładając jeszcze dolną partię bielizny. Musiała położyć się natychmiast, inaczej zasnęłaby w progu, nie docierając nawet we właściwe miejsce.
    Sen miała również mocny - może tylko jakaś jedna fantazja przelotnie przemieszczała się w jej głowie, ostatecznie ulatując na tyle szybko, by dziewczyna nie mogła zarejestrować, co widziała oczami wyobraźni.
    I gdyby nie to, że Marshall rozmawiał dosyć głośno, pewnie dalej spałaby jak zabita. Powoli jednak otworzyła oczy, a właściwie jedno, leniwie spoglądając na mężczyznę i oceniając sytuację. Woolf zdziwił jego ton, więc przetarła twarz dłonią, odrzuciła na bok kołdrę i usiadła na łóżku, przysłuchując się rozmowie. Zmarszczyła brwi, przechylając delikatnie głowę na bok. Jednak to, co jej powiedział, było jak grom z jasnego nieba. Nie mogła się przez chwilę ruszyć, a jej serce zaczęło bić w nienaturalnym rytmie, rozpędzając się w ekspresowym tempie. Aż wbiła mocniej palce w pościel, patrząc na bruneta jak na kosmitę. Wreszcie zjechała sobą na podłogę, opadając bezwiednie na chłodne panele.
    Wyprostowała się, przełknęła z trudem, a potem pochyliła w jego stronę.
    - Co? - spytała wciąż zszokowana. - Praca? Ale… Co? - powtórzyła, zaczesując kilka kosmyków za ucho. Nagle do dziewczyny dotarło, że może faktycznie wszystko będzie dobrze i ich sytuacja wyglądała w tym momencie lepiej, niż można było przypuszczać.
    Zaśmiała się pod nosem, przyciągnęła do siebie nogi i objęła je ramionami, zaraz jednak zmieniła pozycję i przysunęła się bliżej Jerome’a, łapiąc go za dłoń.
    - Co to za praca? Na ile? O co w ogóle w tym chodzi…? Skąd? - ciągnęła, próbując jednocześnie odpowiedzieć na pytania pojawiające się w jej własnej głowie. Sprzeczne emocje zderzały się ze sobą, tworząc jeden wielki kołtun uczuć, ciężki do rozsupłania. - I jaka wiza? Taka normalna? Już no… Całkiem? Zostajesz?! - jęknęła głośniej, marząc, by to była prawda. Aż mocniej ścisnęła jego rękę, łapiąc teraz i drugą. Patrzyła mu prosto w oczy, czekając. - Jerome, czy ty ze mną zostajesz…? - szepnęła, jakby dopiero po powtórzeniu każdego zdania miało ono realny wydźwięk. - Boże, powiedz mi wszystko!
    W tej samej chwili usłyszała dźwięk dzwonka do drzwi. Początkowo w ogóle nie dotarł on w ogóle do jej uszu, a może raczej blondynka zignorowała go całkowicie, pochłonięta tym co się właśnie działo. Ktoś jednak na tyle natarczywie próbował się do niej dobić, że wreszcie wstała, przewróciła oczami i złapała szlafrok, wkładając go na siebie.
    - Zaraz wracam - rzuciła do niego szybko, dopadając do wejścia. Skrzywiła się wyraźnie, widząc ciężarną kobietę na klatce schodowej. Ta uśmiechnęła się do Jen, non stop gładząc swój brzuch.
    - Cześć… Czy zastałam może brata?
    - Że kogo?! - odparła z przerażeniem, nie mogąc oderwać wzroku najpierw od twarzy nieznajomej, a potem od mocno zarysowanej wypukłości na jej ciele.
    Czyżby znowu Noah coś zrobił? Tylko teraz bardziej… Kogoś?
    Rudowłosa kobieta odrzuciła włosy do tyłu, westchnęła i oparła się o framugę.
    - Brata. Szukam go od dłuższego czasu… Od kilku miesięcy. Mam powód - zaznaczyła, wskazując na brzuch.
    Woolf już była bliska zawału.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ale… A kogo Pani szuka…? - spytała z trudem, czując, jak jej twarz robi się blada jak papier.
      - Edwarda Nortona. Jego siostra tutaj mieszka. Angelina. To ty, prawda? - zmierzyła blondynkę wzrokiem, kiedy ta poczuła niewyobrażalną ulgę.
      - Nie, piętro niżej. Pomyliła Pani drzwi…
      - Och! Przepraszam! Miłego dnia! - zawołała speszona, powoli turlając się po schodach. Wtedy Woolf zatrzasnęła drzwi, opierając się na nich plecami. Wtedy też coś zaświtało w jej pamięci. Jen zrobiło się gorąco i miała wrażenie, że zaraz z nadmiaru emocji zemdleje.
      Wróciła do pokoju, następnie usiadła przy stole, gdzie oparła się o niego łokciami, podpierając twarz na złączonych dłoniach.
      - Czy my wczoraj… Pamiętasz wszystko? - uniosła jedną brew, uważnie spoglądając na bruneta.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  91. To wszystko było takie… Nierealne. Splot wydarzeń, który miał miejsce w tak krótkim czasie zdarzał się przecież tylko w filmach, a nie w szarym, zabieganym życiu! Czyżby oni byli wyciągnięci prosto z jakiejś bajki…?
    Aż zachłysnęła się powietrzem, znajdując się nagle w górze. Również zaśmiała się wesoło, przytulając się do niego mocno. Potem spojrzała na niego z miłością w oczach, a świadomość tego, że naprawdę wróci i będą mogli żyć tu razem, napawała dziewczynę spokojem. I pewnie przypominałaby teraz boginię pokoju, gdyby nie jedna myśl, która wędrowała wciąż z tyłu jej głowy.
    - To wspaniale. Cudownie. Naprawdę dobrze - szepnęła, również go całując. - Jestem z ciebie bardzo dumna - dodała, unosząc delikatnie obie brwi. Przesunęła palcami po policzku mężczyzny, przymykając na moment powieki i oddychając z ulgą. - Może wreszcie będzie tak, jak powinno… - powiedziała cicho, przysuwając się do niego i obejmując ramionami. - Mam tylko nadzieję, że wciąż chcesz się ze mną ożenić - zachichotała, unosząc głowę i opierając brodę na jego torsie. Uśmiechała się teraz szeroko i nawet ta jedna zbłąkana myśl nie potrafiła się przebić przez blask radości, którym wypełniała się dusza panny Woolf.
    Odsunęła się od niego, po czym machnęła dłonią i skierowała się do kuchennego blatu.
    - Nic, po prostu… - urwała, zatrzymując się przy ekspresie do kawy. Wyjęła machinalnie dwa kubki z szafki i naszykowała wszystko do zaparzenia pobudzającego napoju. - Myślałam, że mój brat znowu narozrabiał. Jakaś kobieta przyszła i pytała, czy jest może mój brat. Wystraszyłam się. Na szczęście chodziło o kogoś innego - wyjaśniła, posyłając mu krótkie spojrzenie. Potem otworzyła lodówkę, wyjmując z niej kilka produktów na śniadanie, ostatecznie chwytając kilka pomidorów i idąc z nimi do zlewu. Odkręciła kran i pod bieżącą wodą opłukała warzywa. - Czasami się boję, że jego kłopoty spłyną na mnie. Chociaż… W sumie i tak już się to dzieje - dodała, przygryzając delikatnie dolną wargę.
    Odstawiła pomidory ja talerz, uprzednio je osuszając. Następnie wlała kawę do kubków, stawiając je na stole.
    - Siadaj, musisz mieć dzisiaj siłę i moc do działania. W końcu to twój wielki dzień - mrugnęła do niego porozumiewawczo, a potem sama usadowiła się na krześle. Sięgnęła po chleb i wzięła dwie kromki, które posmarowała masłem. Ale robiła to na tyle wolno i intensywnie, że w pewnym momencie zapomniała, że jest głodna.
    Odłożyła je na talerz, zjeżdżając nieco na siedzeniu.
    - Wiesz, bo tak się zastanawiam… - zagadnęła znowu, tym razem łapiąc kubek z kawą. Upiła łyk stwierdzając zaraz, że chyba popażyła sobie przełyk. - Czy my się wczoraj zabezpieczaliśmy? - dodała, łapiąc się dłonią za gardło. Wstała, żeby napić się zimnej wody, która choć trochę złagodziłaby nieprzyjemne gorąco, rozlewające się wewnątrz gardła. Cały czas też nieśmiało spoglądała na Jerome’a, zastanawiając się, czy będzie i to pamiętał.
    Mimo tego podeszła do niego bliżej i objęła go od tyłu ramionami, całując go w szyję.
    - Kocham cię. Najbardziej na świecie - zamruczała, lekko zwalniając uścisk.

    Jen Woolf <3

    OdpowiedzUsuń
  92. Mimo, iż żartowała, uspokoił ją fakt, że Jerome dalej tego chce. Źle by się czuła, gdyby nagle wyszło, że mogą odłożyć temat ślubu w nieznane, skupiając się tylko na chwili obecnej. Owszem, dobrze byłoby również na chwilę się zatrzymać, ale czy w ich przypadku nie były to tylko pozory? Im bardziej przyzwyczajali się do myśli, że wszystko może przebiegać u nich normalnie, tym bardziej los dawał im do zrozumienia, że jest inaczej. I owszem, cieszyła się, naprawdę się cieszyła - byłaby głupia, gdyby było przeciwnie - ale jednocześnie powoli głos rozsądku podszeptywał blondynce nieprzyjemne wizje przyszłości. Kto wie, czym ich jeszcze to wszystko zaskoczy?
    Na pewno nie spodziewała się takiej odpowiedzi. To znaczy, tak sądziła, że pewnie trochę zbyt mocno odurzeni nie panowali nad tym, co się do końca dzieje, ale… Cóż, usłyszeć coś, a domyślać się, to dwie różne rzeczy.
    Specjalnie nie odezwała się więcej w temacie brata, bo nie chciała go bardziej rozjuszyć. Sprawa była w toku, nie wiadomo było, jak wszystko się potoczy, a może wyjść też tak, że Jen nie poniesie żadnych konsekwencji. Tym bardziej, że nie chodziło o żadnego bandytę - chyba - tylko o pewien nieodebrany pierścionek, czekający na zapłatę. A historia ta była na tyle zagmatwana, że sama panna Woolf jeszcze się w niej nie odnajdywała.
    Westchnęła ciężko, robiąc dzióbek i na chwilę nieruchomiejąc. Musiała zebrać myśli, żeby powiedzieć coś konkretnego. Przez ułamek sekundy przez jej głowę przeleciała myśl, nakazująca dziewczynie zastanowić się nad tym, co by było “gdyby”. Szybko jednak się otrząsnęła, widząc reakcję Jerome’a.
    Uśmiechnęła się do niego czule, położyła dłoń na policzku i przyciągnęła jego twarz do siebie, patrząc mu prosto w oczy.
    - Hej, spokojnie - powiedziała kojąco, całując go zaraz czule. - Wszystko będzie dobrze - dodała, rozciągając jeszcze bardziej kąciki ust. Teraz wychyliła się tak, że ich czoła się ze sobą stykały. - Wszystko jest okej - szepnęła, wierząc w to mocno. Bo przecież tak jest, prawda? Co z tego, że życie potrafi być tak bardzo przewrotne… - Nie musisz się o nic martwić. Zawsze będziemy razem i to jest najważniejsze, hm?
    Musnęła jeszcze kilka razy wargi Marshalla, po czym zeszła z jego kolan, żeby dokończyć, a właściwie tak naprawdę zacząć jeść śniadanie. I choć bardzo chciała, aby tak faktycznie było, jakaś ciężka kula wpadła do jej żołądka, zapełniając go niemal w połowie.
    Usiadła na swoim miejscu, zabrała się za kontynuowanie składania kanapki, przelotnie łapiąc za kubek z kawą. Nieco już ostygła, ale w trakcie jej picia poczuła dużo mocniejszą niż normalnie gorycz, przez co nie przełknęła cieczy od razu, robiąc to właściwie z trudem.
    A co, jeśli…?
    Potrząsnęła głową nie bardzo wiedząc, co jeszcze powiedzieć. Stwierdziła więc, że skoro są już w tym temacie, to może jednak warto poruszyć kilka kwestii, skoro chcieli się pobrać?
    - A ty byś chciał mieć w ogóle dzieci..? - spytała niepewnie, po czym ugryzła kromkę z serem, sałatą i pomidorem, przyglądając się mężczyźnie. - I jaki mi zbudujesz dom? Piętrowy z basenem, czy chatkę z ogródkiem? To by w zasadzie było całkiem romantycznie - zażartowała, śmiejąc się wesoło i poruszając zabawnie brwiami. Chciała rozładować napięcie, a chyba nie było w tym nic złego, prawda? - I muszą być w nim zwierzęta, od razu zaznaczam. Dom bez zwierząt, to tylko pusta klatka dla człowieka - zauważyła, po czym kiwnęła głową.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  93. Jen do tej pory nie myślała nawet o byciu w związku, a co dopiero o posiadaniu dzieci… No, ale kiedy jest się już z kimś w takiej relacji, to przecież należałoby się zastanowić, czego naprawdę się od życia chce. Gorzej by było, gdyby popłynęli z fantazjami na tyle daleko, że byłoby już dawno po ślubie, a oni dopiero wtedy zorientowaliby się, że może nie do końca chcą tego samego. Panna Woolf nie brała nawet takiej opcji pod uwagę, ale może powinna? Przecież życie różnie się układało i choć na początku bywało cudownie, potem wszystko zamieniało się w jeden wielki koszmar. Jednak jeśli chodziło o jej uczucia do Jerome’a, nigdy jeszcze nie była niczego tak pewna, jak tego, że to ten jedyny, z którym ma zamiar spędzić resztę swoich dni, czy to w zatłoczonym Nowym Jorku, czy na spokojnym Barbadosie. Nie miało to najmniejszego znaczenia - liczyło się tylko to, że będą razem. I szczerze mówiąc, jeśliby się nad tym mocno zastanowiła, to nie ważne, czy będą przedzierać się przez gorzki świat sami, osładzając każdą chwilę uniesieniami i drobnostkami, czy będą z roku na rok obserwować, jak rośnie ich gromadka dzieci. Jennifer Woolf wiedziała, że jest gotowa przy nim na wszystko, bez względu na to, co się stanie.
    Uśmiechnęła się pod nosem i kiwnęła głową, dojadając swoją porcję. Na moment zamilkła, analizując w głowie jego słowa. Zauważyła też ten nieco inny błysk w oczach bruneta, którego do tej pory w nich nie widziała.
    Może i ona się pod tym względem zmieniła?
    Roześmiała się i spojrzała na klatkę, która stała na komodzie niedaleko okna. O dziwo Harold nie dawał dzisiaj za bardzo o sobie znać, więc... Wstyd się przyznać, ale przez to wszystko blondynka o nim zapomniała. Rzuciła się więc szybko w jego stronę, dopadając do klatki.
    - Cholera, nie nakarmiłam go wczoraj - mruknęła z przerażeniem, nachylając się i próbując wypatrzyć gryzonia. Dostrzegła go w jego domku, zakopanego pod mini kołderką, specjalną dla świnek morskich. Odetchnęła z ulgą, przewracając oczami. Szybko sięgnęła po pudełko z karmą, wysypując ją do małej metalowej miseczki. Wtedy też zwierzak się przebudził, trochę zaspany wyszedł z domku, a gdy intensywniej poczuł jedzenie, od razu podreptał do źródła pożywienia. Widząc to Jen uśmiechnęła się szeroko i podrapała go za uchem.
    Zamknęła klatkę, wracając do stołu.
    - Możemy mieć też psa. I kota… A może chcesz świnkę? Jestem otwarta na propozycje - zauważyła, dumnie się prostując i opierając dłonie na bokach. - W sumie… Ciekawe, czy dałoby się tu ściągnąć Jenkinsa. Chciałbyś? - przygryzła lekko dolną wargę, unosząc jedną brew i uważnie przyglądając się Marshallowi. - Wyobraź to sobie… Siedzimy na tarasie, a tu nagle słychać skrobanie i krakanie. Z jednej strony Harold, z drugiej Jenkins… Ciekawe, czy by się dogadali - zachichotała, kręcąc głową. Potem zmrużyła oczy i podeszła do Jerome’a, tym razem opierając dłonie na udach, nieco ponad kolanami, przez co była w pozycji pochylonej. - Mam dla ciebie zadanie. Tak, żebyś się nie nudził, kiedy zostaniesz beze mnie - odparła, skradając mu drobne pocałunki. - Naucz papugę sztuczki, o której mówiłam. Pamiętasz, co to było? - zapytała, uśmiechając się szeroko. Chwilę później siadła na nim okrakiem, zawiązując ramiona wokół szyi mężczyzny. - Powiesz o nas swojej mamie? Rodzinie? Nawet nie o ślubie… Po prostu, o nas - wzruszyła ramionami, przechylając delikatnie głowę na bok. Chciała być kimś ważnym w jego życiu, ba, wiedziała, że już jest taką osobą, ale… Skoro mieli takie plany, to warto, by jego bliscy również o tym wiedzieli. - Chciałabym, żebyś poznał moją mamę. Maybel już znasz. Myślę, że mimo wszystko zasługuje na to - westchnęła, a uśmiech z twarzy dziewczyny trochę zszedł.
    Przez to wszystko, co Edith przeszła ze swoim synem, czy nie byłoby dobrze, żeby zajęła się też tymi bardziej pozytywnymi rzeczami, które wydarzały się w życiu drugiego dziecka? Może to by sprawiło, że zaczęłaby patrzeć na Jen inaczej, tak, jak matka patrzy na córkę, a nie jedynie nadzieję na odnalezienie zaginionego cudu. Może… Wtedy i w jej oczach naprawdę stałaby się kimś ważnym.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  94. Aż drgnęła na jego słowa, momentalnie robiąc zdziwioną minę, choć nie dała tego po sobie poznać… Chyba. Jednak “nasze dzieci” w jego ustach zabrzmiały tak realnie…
    Pokiwała głową, uśmiechając się pod nosem. Fakt, może mieszkanie w kamienicy to nie było najlepsze miejsce do życia dla papugi, ale kiedy już będą mieli dom, nie powinno być żadnych przeszkód. Oczywiście trzeba będzie zadbać o to, żeby nic ptakowi się nie stało - nie jest przecież przyzwyczajony do tutejszych terenów ani klimatu, byłby pewnie też znacznie ograniczony. Ale dla chcącego nic trudnego, prawda?
    Zmarszczyła delikatnie brwi, wodząc wzrokiem za ruchami Jerome’a, szczególnie w momencie, gdy uniósł jej dłoń. Wciągnęła mocniej powietrze przez nozdrza, przez co wypięła się ku niemu. Wargi dziewczyny zadrżały, a serce zabiło szybciej, przez co ciepło rozlało się po ciele blonndynki w mgnieniu oka. Potem… Stało się coś dziwnego. Zacisnęła usta, spuszczając wzrok. Wiedziała, jak dużo brunet poświęca, żeby móc z nią tutaj być. I zdawała sobie sprawę, że kiedy już tu się faktycznie na stałe przeniesie, dopiero wtedy może odczuć… Stratę? Bo może teraz mógł tylko o tym myśleć, zastanawiać się, ale gdy znów przyleci do Nowego Jorku, wszystko będzie faktem dokonanym. Klamka zapadnie, choć zawsze przecież będzie miał możliwość powrotu. Jen jednak pragnęła, by Marshall nigdy nie chciał jej porzucić, pewnego dnia po prostu znikając i przekreślając ich wspólne życie. Chyba by się załamała i nie widziała już kompletnie żadnego sensu, by dalej istnieć. Nie po tym, ile przeszła, jak sama bardzo się zmieniła od czasu jego pojawienia się w Wielkim Jabłku.
    - Nie chciałabym, żebyś będąc ze mną odczuwał ból, że… Są daleko - mruknęła, tylko na moment na niego zerkając. - Chciałabym, żebyś był ze mną naprawdę szczęśliwy. I spełniony… Bardzo chciałabym ci to dać - przyznała, wreszcie unosząc głowę i wbijając w mężczyznę swoje głębokie, może nieco mniej radosne spojrzenie. Bała się… Choć o tym nie mówiła, odczuwała strach przed wieloma rzeczami. Ale czy to miało ją zablokować?
    Przymknęła na moment powieki, czując na swojej skórze jego ciepłą dłoń. Takie gesty sprawiały, że czuła się bezpiecznie i spokojnie, a ukojenie wkradało się przez najmniejsze szczeliny ciała, by dotrzeć do duszy i umysłu oraz zadbać o to, by zapanowała w nich jedynie harmonia.
    Zaśmiała się krótko, otwierając powieki i patrząc na niego już nieco weselszym wzrokiem. Może nawet między tęczówkami zaczęły tańczyć jakieś iskry…
    - Na przykład z tobą? Tylko z tobą - powtórzyła, rozciągając szeroko kąciki ust. Złapała jego obie dłonie i jedną z nich położyła najpierw w okolicach serca. - To bije tylko dla ciebie - szepnęła i musnęła go w usta. Drugą dłoń, a raczej jej palce umieściła na swojej skroni. - Tu jesteś tylko ty - dodała, powtarzając czynność. Potem obie dłonie położyła na swoim brzuchu i przysunęła się bardziej do Jerome’a, choć właściwie bliżej już nie mogła. - A czy coś… Ktoś pojawi się tutaj… Cóż - westchnęła, trącając jego nos swoim. - Jeśli będzie twoje, a może być tylko twoje, to chcę je mieć. A jeśli będziemy sami iść przez życie, to mnie to również bardzo pasuje - mruknęła, choć cała aż zadrżała, gdy wyobraziła sobie pierwszą z możliwości. Nagle dotarło do niej, że faktycznie może za jakiś czas odkryje, że jest w ciąży… I co wtedy?
    Zmarszczyła brwi i wzięła głębszy wdech, na chwilę zamierając. Właśnie sobie coś uświadomiła.
    Wpiła się w jego usta, całując go mocno, a potem odrywając się tylko po to, by móc znów zajrzeć mu w oczy.
    - Chciałabym z tobą wszystko, Jerome. A najbardziej chcę po prostu ciebie. Bo to ty jesteś moim wszystkim - wyszeptała czując, jak pozytywne odczucia kiełkują w jej wnętrzu i rozrastają się, niemalże wychodząc na zewnątrz.


    Jen Woolf <3

    OdpowiedzUsuń
  95. [Cześć! Wybacz od razu, że tak nieelegancko wpadam z ogromnym opóźnieniem pod jedną z twoich kart, aczkolwiek kompletnie wyleciało mi z głowy to, że chciałam jeszcze raz na spokojnie zapoznać się z treściami obydwu, a później porwał mnie nurt pracoholizmu. Wracając jednak do twojego komentarza, to nie bez powodu dodałam w podpisie link do instagrama Toivonena, ponieważ zamieszczone tam zdjęcia mają piękną jakość, choć nie oddają też tego jak spektakularnie wyglądają widziane na żywo. Zgadza się, płyny ustrojowe oraz rozkładające się szczątki danego zwierzęcia wchodzą w reakcję na mosiądzowych płytach i niekiedy się w nie wżerają, do takiego stopnia, że nie da się ich już oddzielić. Nie wypada mi odsłaniać kart dlaczego to pociąga Raphaela w dość niepokojącym stopniu i obrzydzenie czy bądź lęk u niego nie występują. Mogę natomiast podsunąć w tym miejscu raczej niezbyt ambitny pomysł na podstawie, którego nasi bohaterowie mieliby okazję się ze sobą poznać: jako że Albright nie tak dawno temu zmienił swoje lokum i mogłaby mu się przydać pomóc ze strony złotej rączki, a on mimo wszystko jest typem naukowca, więc mogliby się (o ile to nie kolidowałoby ci z zamysłem na Jerome'a) powymieniać jakimiś złośliwościami, które okraszone byłyby żarcikami, śmiechem i koleżeńskimi uśmiechami. Z tego natomiast zrobiłabym punkt wyjścia do dalszego kumpelstwa lub przyjaźni, choć jeśli miałabyś coś innego niż to co zaproponowałam, to z największą chęcią się z tym zapoznam.]

    R.A.

    OdpowiedzUsuń
  96. Westchnęła i pokręciła głową, mocno się do niego przytulając.
    - Zawsze będę przy tobie - szepnęła, zamykając powieki i skupiając się na wdychaniu jego zapachu. - Kocham cię i nigdy cię nie opuszczę. Będę zawsze obok, kiedy tylko będziesz potrzebował, a nawet wtedy, kiedy będzie ci mnie za dużo - zaśmiała się pod nosem. - Więc, jeśli byś chciał… - odsunęła się od niego powoli, na długość wyciągniętych rąk, które teraz opierała na barkach bruneta. - Kiedy wrócisz, możemy pomyśleć o czymś… Dla nas. Tu będzie nam trochę ciasno - rozejrzała się dookoła, szybko oceniając metraż i ich potrzeby. - Kiedy cię nie będzie, mogę się rozejrzeć za różnymi opcjami. To... To chyba byłoby nawet całkiem sensowne… Dla urzędu - dodała niepewnie i zmarszczyła brwi, patrząc na Jerome’a ukradkiem. - Wiem, że teraz nie musimy się spieszyć, ale… No różnie mogą to odebrać. A im wcześniej zaczniemy mieszkać ze sobą, tym lepiej. Będziemy bardziej autentyczni - wzruszyła ramionami. Potem opuściła ręce, wpatrując się w swoje palce. Wysłuchała go w ciszy, po czym uniosła głowę i uśmiechnęła się lekko, całując go w czoło. Zeszła z niego i stanęła obok, zaczynając zbierać ze stołu wszystkie rzeczy. Część odłożyła do lodówki, a część położyła na blacie, zajmując się teraz talerzami i sztućcami. Przystanęła, kiedy powiedział o czasie trwania umowy.
    Otworzyła szerzej oczy, zamarła w bezruchu, a potem powoli odwróciła się do niego na pięcie, mrugając.
    - Na rok? - powtórzyła, nie wierząc w to wszystko, co się właśnie działo. Aż jej serce zabiło mocniej, a myśli zaczęły wirować, przez co w momencie zrobiło się dziewczynie słabo.
    Odłożyła natychmiast wszystko to, co trzymała, podpierając się dłońmi o blat kuchenny.
    - O Boże, Jerome… Jeśli to prawda… - urwała, biorąc głęboki wdech i wypuszczając następnie powietrze z ust ze świstem. - Jeśli tak się faktycznie stanie, to będziemy mogli żyć w spokoju - odparła, bo dopiero teraz uświadomiła sobie powagę sytuacji. - Ale skąd wiesz, że to jest pewne? Że się nie wycofa? Oczywiście nie chcę zakładać czarnego scenariusza, ale… Wow - pokręciła głową, łapiąc się za policzki. - Tego się nie spodziewałam. Naprawdę… Nie wiem, co powiedzieć - przyznała, krzyżując ręce na wysokości piersi. - Boję się, że to wszystko jest zbyt piękne. Trzymam za ciebie kciuki, żeby tak właśnie było. Ale proszę cię, patrz też, tak wrazie czego, na inne wyjścia awaryjne, dobrze…? - mruknęła, marszcząc brwi i pprzygryzając delikatnie dolną wargę.
    Nie chciała wyjść na pesymistkę, ale może w tej sytuacji powinna? Tym bardziej, że jak już zostało wspomniane, los potrafił być przewrotny, zwłaszcza w ich związku.
    Podeszła do Marshalla i objęła go, może trochę mocniej, niż… Powinna?
    - Tak cholernie się boję, że mi cię zabiorą… Nagle i bez ostrzeżenia. Że zacznę się tobą cieszyć, a wszystko pryśnie, jak bańka mydlana - westchnęła ciężko, zaciskając szczęki. - A ja nie dam sobie rady już bez ciebie... Ale teraz idź, bo się spóźnisz - powiedziała, odchodząc od niego na niewielką odległość.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  97. Niekiedy Sadie zastanawiała się jakby to było znów się zakochać i podporządkować swoje życie pod to jedno uczucie względem drugiej osoby. Od lat nie pozwalała sobie na zaangażowanie emocjonalne i rozwinięcie jakichkolwiek znajomości poza ramy zdrowego rozsądku i czystego fizycznego pożądania. Niekiedy zazdrościła parom ich bliskości i intymności; wzajemnego wsparcia, szacunku i zrozumienia. Rzadko, bo rzadko, ale bywały momenty, gdy spoglądając na swoje życie wstecz, dostrzegała przede wszystkim samotność. Miała wielu znajomych, kilku przyjaciół, była niezwykle blisko ze swoją rodziną, ale wiedziała, że ten rodzaj samotności ma swoją genezę zupełnie gdzie indziej. Nie przeszkadzało jej to na co dzień - bycie singlem miało wszak swoje plusy. Przed nikim nie musiała się usprawiedliwiać ani na nikogo oglądać. Mogła z czystym sumieniem oddać się swojej pasji, w pełni skupiając się wyłącznie na własnych potrzebach. Wiedziała jednak, że kiedyś nadejdzie taki moment, gdy będzie żałować straconego czasu i takiej zawziętości w odpychaniu od siebie mężczyzn, którzy mogliby obdarzyć ją cieplejszym uczuciem. Będzie żałować tego, że nie budowała tych wspomnień z drugą osobą, że nie odkrywała świata wraz z kimś kto podzielałby jej entuzjazm. Teraz jeszcze o tym nie myślała. Jak każda dwudziestoczterolatka uważała, że ma dość czasu, by odsunąć to wszystko na bok. Zapewne ocknie się dopiero, gdy będzie za późno.
    — Jest dobry, ale niekoniecznie na pizzy! — czy naprawdę musiała tłumaczyć mu tak podstawowe kwestie? Pełna niedowierzenia pokręciła głową. — Żebyś wiedział, że następnym razem nie pozwolę ci wybierać. Teraz wiem jak wielkie ryzyko to za sobą niesie — a mówiono, że mężczyźni mają mocno rozwinięty zmysł smaku. Kolejne rozczarowujące kłamstwo prezentowane społeczeństwu.
    — Hej, kto powiedział, że nie mogę poczekać aż dorosną? — rozłożyła ręce, nie powstrzymując już figlarnego uśmiechu. Jak przez mgłę pamiętała tych knypków plączących się pod ich nogami. Całkiem miłe dzieciaki, na które z racji dużej różnicy wieku nie zwróciła za bardzo uwagi - ona pochłonięta była przez uroki Barbadosu, oni zaś mieli własne sprawy na głowie i nie interesowali się obecnością przeciętnej Amerykanki — Kto wie, może któryś z nich będzie gustował w starszych kobietach? A ja w tym czasie zdążę się wyszaleć. Poza tym jestem świetnym materiałem na synową. Miła, dowcipna, bezproblemowa, nawet nie mam żadnych nałogów. I piekę! — zaczęła wyliczać na palcach, drżąc od tłumionego śmiechu — No i mam szerokie biodra, więc nadam się do rodzenia dzieci. Ale maksymalnie dwójkę. Co za dużo to niezdrowo, a na stare lata nie należy stwarzać sobie problemów. Chociaż nie… — urwała marszcząc brwi i krzywiąc się z niesmakiem — Właśnie sprzedałam własną siebie jako krowę rozpłodową. Gdyby usłyszała mnie jakaś feminist… — z głośnym westchnięciem pokręciła głową. Nie żeby miała coś do feministek. Walka o równe traktowanie kobiet i jej sercu była niezwykle bliska.
    — Jesteś pewien? Że chcesz tutaj mieszkać? — jakkolwiek by to pytanie nie zabrzmiało, nie miała złych intencji. Rozglądając się po tej niewielkiej przestrzeni z łatwością dostrzegała jak bardzo Jerome kontrastuje z tym wszystkim. Dla Sadie Nowy Jork, choć będący jednocześnie domem, był również klatką, a Marshall kojarzył jej się z wolnością. Ze słońcem zupełnie innym niż tu. Z plażami i wiatrem. Ze spokojem, który w mieście takie jak to, nie miało prawa istnieć. — Wiem, wiem. Zakochałeś się, ale dlaczego Nowy Jork? To miasto potrafi wyssać z życia, którego ty jesteś tak pełen.Uciekłabym stąd gdybym tylko mogła. To miasto bywa okrutne. Potrafi odebrać ci wszystko to co kochasz. Choć potrafi również wiele zaoferować — martwiła się, że Jerome nie do końca jest świadom tego na co się pisze. Nowy Jork potrafił zauroczyć i dopiero po pewnym czasie wychodziły wszystkie jego grzeszki i brudy. Potrafił być toksyczny i Sadie wiedziała o tym doskonale. Tu spędziła całe swoje życie. Tu się urodziła. Tu straciła ojca. Tu po raz pierwszy się zakochała. Wszystko to, co dobre i złe, zawarte było w tym mieście.

    Sadie

    OdpowiedzUsuń
  98. Miała setkę myśli na raz i teraz tylko się zastanawiała, jak można było zapomnieć o swoim dziecku. Rozumiała, że sytuacja była dość poważna i łatwo było zostawić za sobą jakieś drobiazgi, ale od razu dziecko? Nie jej było oceniać i najważniejsze było to, że nie trzeba było ewakuować całego samolotu z powodu pożaru czy innej szkody, która mogłaby odebrać prędko ludzkie życie. Alanya stawiała opcję, że najpewniej dziecko zostało po prostu rozdzielone z matką, podczas gdy wszyscy stawali i nie było już jak później się po nieco cofnąć czy też w tym szale kogoś poinformować. Najważniejsze było to, że chłopcu nic się nie stało i był tylko przestraszony. Sama z dziećmi miała niewiele wspólnego. Niby miała przyrodnie rodzeństwo, ale nie widywała się z nimi często i jedynie wtedy, gdy mąż mamy je ze sobą przywoził od swojej byłej żony, ale nie miała z nimi raczej takiej relacji, jaką powinno się mieć z rodzeństwem. Po prostu się tolerowali, a od święta siadali przy jednym stole i na tym się kończyło. Teraz dawała z siebie wszystko, aby Mike poczuł się przy niej bezpieczne i nie obawiał się, że coś może się stać. Choć to raczej postawny Jerome go przerażał, a nie drobna stewardessa.
    Alanya ucieszyła się, kiedy Mike obdarzył też nieco Jerome zaufaniem. O wiele łatwiej było jej teraz pomóc chłopcu, kiedy nie uciekał przed mężczyzną. Sytuacja była opanowana, wszystko zostało już sprawdzone, a pomoc miała być w drodze i Alanya liczyła, że maksymalnie będą musieli na nią czekać do dwóch godzin. Choć przebywanie na otwartym oceanie, w którym prawdopodobnie mogły być rekiny i inne stworzenia nie sprawiała, że brunetka czuła się pewnie. Zawsze o wiele bardziej wolała niebo od wody. Kochała aquaparki czy wylegiwanie się nad jeziorami, morzami czy oceanami, ale to było zupełnie co innego. Teraz poza wodą nie było tu nic innego. I chciała czy nie, ten fakt ją przerażał.
    — Zjedziesz z Jeromem, dobrze? JA będę tam na dole niedługo po was — powiedziała chłopcu i lekko się uśmiechnęła do obojga. — Muszę jeszcze raz wszystko sprawdzić, a mały niech wraca do mamy i brata. Też pewnie umierają ze strachu o niego i dziękuję za pomoc.
    Pewnie, gdyby Jerome tutaj nie było wszystko szłoby o wiele wolniej. Nie było dużo załogi, więc musieli poszukać ludzi, którzy pomogą im wszystko ogarnąć. Jej nowy towarzysz okazał się być bardzo pomocny i przede wszystkim w przeciwieństwie do innych pasażerów nie dał się ponieść emocjom. Teraz musieli tylko poczekać na pomoc i mieć nadzieję, że więcej nie spotkają ich już żadne przygody, które mogłyby zakończyć się tragicznie.
    — To co, widzimy się na dole?

    [Ostatnio utknęłam na jego Instagramie na dobre pół godziny... Ehh, pozazdrościć każdej która go ma. ;D;> Właśnie, mi się wydaje czy ja tu widzę nowe zdjęcie? ;>
    Przy takim powodzie można znikać i częściej, a kotek jak się tam ma?:D]
    Alanya

    OdpowiedzUsuń
  99. Każdy jakieś problemy miał. Większe czy mniejsze, to nie miało większego znaczenia. Pod tym względem z pewnością Emily zgodziłaby się z Jerome’em, że nie powinno się licytować na to kto ma gorzej, a kto lepiej. Tego nie dało się przecież zmierzyć przez pryzmat własnych przeżyć i choćby tego w jakim miejscu w swoim życiu dana osoba się aktualnie znajdowała.
    Musiała jednak przyznać, że ta krótka rozmowa z mężczyzną nieco ją podbudowała i poczuła się odrobinę lepiej, choć tak naprawdę oboje nic sobie sensownego nie doradzili. Chociaż samo poczucie bycia wysłuchanym było budujące i naprawdę zrobiło się blondynce, jakby lżej na sercu.
    Faktycznie, tutaj też się za bardzo nie mylił. Panna Simmons była z tych osób, które uważały, że ze wszystkim najlepiej poradzą sobie same. Dlatego też mało kogo dopuszczała do siebie bliżej. Oczywiście miała przy sobie swoją przyjaciółkę Jane, ale ostatnimi czasy ona również nie wiedziała o kobiecie wszystkiego. Tak było jakoś prościej. Nie chciała kogoś obarczać swoimi problemami, skoro pewnie miała swoje. Był jeszcze tajemniczy mężczyzna, z którym korespondowała mailowo, ale przecież to nie równało się relacji, którą buduje się tu i teraz. To było zupełnie coś innego. Bo o relacjach romantycznych… No cóż. Nie było ich zbyt wiele, a jeśli już się pojawiały to tyłek Ems był raczej bardziej poobijany niż wymasowany, więc wolała ich unikać jak ognia.
    — Wiem, Jen mi opowiadała nawet, że na waszych oczach urodziło się małe słoniątko — odparła z nieznacznym uśmiechem, wspominając ostatnią rozmowę z blondynką o ich wspólnym wyjeździe. Wcale im się nie dziwiła, że najchętniej by stamtąd nie wracali. Gdyby była na ich miejscu, pewnie również by tak myślała i wcale nie chciała zostawiać za sobą taki raj na ziemi.
    — Schronisko? To też jakaś myśl. Tutaj w wielkich miastach też ich brakuje. A gdy widzisz się w jakich warunkach są trzymane te biedne zwierzęta to płakać się chce — powiedziała, gdy tylko przed oczami stanął jej widok metalowych ciasnych klatek, których trzymano zwierzęta. Należałoby zmienić politykę pod tym względem, ale Emily wiedziała, że przecież to nie jest wcale takie proste.
    — Och, chciałbyś go tylko tknąć! — rzuciła ze śmiechem, ustawiając na ekranie ich imiona, co by wiedzieli kto kiedy powinien oddać rzut. Uśmiechnęła się w jego stronę, kładąc ręce na biodrach. W takim doborowym towarzystwie, nie zwracała nawet uwagi na to, co pili. Dla niej mogła to być teraz i zwykła cola, bo przecież liczyła się rywalizacja!
    — Nie dam się tak łatwo — dodała, chwytając za iście fluorescencyjną różową, ważącą 6 kg kulę, po czym poruszyła zabawnie biodrami, aby w końcu wziąć krótki rozbieg i pchnąć ją po torze. Zacisnęła mocno kciuki i patrzyła jak ta toczy się po wypastowanym parkiecie. Tak! Zbiła 8 kręgli, ale niestety wpadł jej split, który praktycznie uniemożliwiał jej w tym momencie zbicia wszystkich pionków. Dziewczyna przeklęła pod nosem, po czym złapała za drugą kulę i rzuciła nią ponownie. Niestety tym razem nie trafia żadnego z nich.
    — Ajajaj! — zaczyna się śmiać, opadając na kanapę, która przynależała do ich toru — No pokaż co potrafisz!

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  100. [Całkowicie rozumiem <3 ja została chomiczą mamą i też jakoś odpisywanie zeszło na dalszy plan ^^]
    Wcale nie czuła się w obowiązku, by pomagać mężczyźnie, lecz chciała to zrobić. Korona jej z głowy nie spadnie, gdy zatelefonuje do Pana Parka z małym przypomnieniem warunków ich umowy.
    - To fakt, ale i tak to zrobię. – uśmiechnęła się do niego szeroko, bo jeśli miała choć cień szansy na zatrzymanie tej dobrej duszy w Nowym Jorku postanowiła go wykorzystać. Na swej drodze spotkała ostatnio wielu ciekawych ludzi, jednak tylko z garstką czuła się naprawdę swobodnie. Zaliczał się do nich oczywiście Jerome, którym swym podejściem do innych zaskarbił sobie przychylność panny Lester. Był taki optymistyczny, dobry otwarty na to co miało w zanadrzu życie. Przynajmniej taki obraz docierał do oczu rudowłosej. Nie umknęło im również to, że wcale szatyn nie miał lekko, a więc tym bardziej wydawał się godny zaufania. Chociaż zaufanie to dość duże słowa po raptem kilku spotkaniach, ale czy oboje nie byli właśnie na drodze do zaufania sobie nawzajem?
    Gdy na jej wesołą nowinę odpowiedziała jej grobowa cisza nieco się zmartwiła, lecz nie dałą tego po sobie poznać. Niby trwało to raptem kilkanaście, no może kilkadziesiąt sekund to czuła się nieswojo. Liczyła na nieco weselszą reakcję. Tym bardziej była wdzięczna Marshallowi za to, że przełamał pierwsze lodu.
    - Tego też nie przegapię, więc szykuj dla mnie jakaś pryczę, by mnie przenocować.- uśmiechnęła się, ponieważ swych podróży na pewno nie zamierzała ograniczać tylko do jednego kraju. Na ten moment faktycznie planowała mała objazdówkę po Sanach, lecz kto wie co będzie później.
    - Myślę, że za jakieś dwa, trzy tygodnie, ale w sumie nie mam wyznaczonej konkretnej daty powrotu. Co ma być to będzie- powiedziała unosząc swój kubek z alkoholem. Och, gdyby wiedziała jak bardzo miała racje oraz jak szybko wróci ze swych voyarzy, czy też w jakim stanie to może przemyślałaby to jeszcze raz? A może nie?

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  101. [ Oj, jak ładnie ujęłaś w słowa znaczenie przeszłości w naszym życiu <3 Fitzy jest lekkim ponurakiem, o wiele lepiej kreuje mi się bohaterów z bogatą przeszłością; błędami, które popełnili, albo zrobili to ich najbliżsi. Dlatego Dżony się nie udał, bo miał czystą kartę...
    Dziękuję za powitanie, wierzę, że tym razem uda mi się z Fitzym <3 ]

    Fitzy

    OdpowiedzUsuń
  102. Każdego kolejnego poranka, kiedy się budziła, a jego nie było obok, serce dziewczyny waliło jak oszalałe, chcąc wyrwać się z piersi. Jedynie krople deszczu, które coraz częściej odbijały się od szyby, pozwalały skupić na sobie uwagę blondynki, by ta w ciągu kolejnych kilku sekund mogła się uspokoić i zacząć myśleć trzeźwiej.
    Wiedziała, że nie będzie łatwo. Że dzień wylotu zbliża się nieubłaganie, a ich następne spotkanie… Cóż. Chyba żadne z nich nie wiedziało, kiedy to nastąpi.
    Również gorzej sypiała. Siedziała do późna przed komputerem, sprawdzając kruczki prawne, choć się do tego nie przyznawała, czytała historie ludzi sprzed lat, będących w podobnej sytuacji do nich. Może i nakręcała się tym niepotrzebnie, ale co miała zrobić? Czekać? Tak po prostu? Przecież to była Jennifer Woolf!
    Tej nocy było trochę inaczej.
    Zmęczona poprzednimi dniami usnęła nad książką, przez co nawet nie zdążyła się przebrać. Obudził ją nagły dźwięk, a światło lampy sufitowej oślepiło początkowo dwudziestoparolatkę, co sprawiło, że miała chwilowe problemy z odnalezieniem telefonu. Spadła z łóżka, przelotem zahaczając łokciem o kant szafki, co wzbudziło w niej zdenerwowanie. W końcu odebrała, a gdy usłyszała, co Jerome ma jej do powiedzenia, natychmiast zeszła na dół, po drodze nie zabierając ze sobą praktycznie nic. Dobrze, że chociaż zatrzasnęła drzwi.
    Zdyszana zbiegła po schodach, prawie wpadając na mężczyznę. Rozejrzała się dookoła, ale gdy zauważyła, że żadnej taksówki nie ma, miała ochotę nakrzyczeć na niego. Mimo to powstrzymała się, ostatecznie zaintrygowana podążyła za nim.
    Kolejne elementy trasy utwierdzały dziewczynę w przekonaniu, że kierują się w dobrze znane im miejsce. Wciąż jednak nutka niepewności plątała się gdzieś w jej głowie, a została ona wyciszona dopiero, gdy znaleźli się na samej statule. Wolała do tego momentu wszystko obserwować, nie wypowiadając ani słowa. No… Może tylko wtedy, gdy zauważyła Dakotę, miała ochotę parsknąć śmiechem, lecz i wtedy ograniczyła się do krótkiego przywitania. Co jakiś czas spoglądała na bruneta uśmiechając się pod nosem, a przy tym z oddali wpatrywała się w coraz lepiej widoczną ozdobę Nowego Jorku.
    Podążyła za nim, gdy znaleźli się już na lądzie, a potem wdrapała się po schodach, na sam szczyt. Zdziwiły ją słowa kobiety. Czyżby Marshall od dłuższego czasu to wszystko planował?
    Aż szerzej otworzyła oczy, a wargi delikatnie się rozsunęły, widząc pufy, szampana i maliny przed sobą. Mimowolnie posłała jeszcze krótkie spojrzenie przewodniczce, zamrugała kilka razy, a potem swoją całą uwagę skupiła na mężczyźnie.
    Jen ścisnęło w gardle, a w kącikach oczu pojawiły się łzy. Rozczulił ją tym stwierdzeniem, przez co serce dziewczyny ponownie zaczęło bić szybciej.
    - Jerome… - jęknęła, przysuwając się do niego. Objęła go mocno, przymknęła powieki i westchnęła ciężko, po czym zaczesała kilka blond kosmyków za ucho i zrobiła kilka kroków w tył. Jeszcze raz przyjrzała się wnętrzu, dopiero teraz dostrzegając niespiesznie i nieśmiało przedostające się promienie słońca, które przesuwały się coraz szybciej na podłodze, jakby chciały dosięgnąć ich postur.
    Uśmiechnęła się szeroko i pokręciła głową, śmiejąc się.
    - Tego się nie spodziewałam - przyznała, opierając dłonie na swoich bokach. Przygryzła lekko dolną wargę, zastanawiając się przez moment nad czymś. W końcu wyciągnęła ku niemu dłoń, a potem pociągnęła w stronę siedzisk, by tam się ułożyć. - Mam tylko nadzieję, że nie powiedziałeś teraz Dakocie, że zostało mi kilka dni życia…? - uniosła jedną brew, przyglądając mu się uważnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjęła pozycję po turecku, opierając łokcie o zgięte kolana. Zmierzyła wzrokiem szyby, ale nie był to zbyt dobry ruch, bo zaraz musiała zmrużyć oczy i odwrócić głowę, by wschodzące słońce nie oślepiło jej całkowicie. Patrzyła więc teraz na Jerome’a, co wcale nie było gorszym widokiem, a wręcz przeciwnie - taki obrazek mogłaby oglądać przez cały czas… Tym bardziej w tej sytuacji.
      Wyraz twarzy dziewczyny stał się nagle smutny, choć w jej oczach tliły się zauważalne iskry.
      - Misja Nowy Jork wykonana… - powtórzyła jego niedawne słowa, myśląc o tym, ile zdążyli przejść w przeciągu tych zaledwie dwóch miesięcy. Ta cała intensywność zdarzeń mogłaby być dla kogoś pobocznego niezrozumiała i nienormalna, ale dla niej… Dla Jennifer Woolf okazała się kluczem do bezkresnego szczęścia i wolności, której przecież, tak naprawdę, całe życie poszukiwała.
      Usta zadrżały, podobnie jak dłonie, czoło się zmarszczyło, a wzrok przez krótką chwilę uciekał po sali, zupełnie tak, jak narastające świetliste pola, zajmujące obecnie znaczne części pomieszczenia.
      - Kto by pomyślał… - zaczęła powoli, zjeżdżając na siedzeniu. - Wystarczy udać się w jedno, może nawet całkiem przypadkowe miejsce, by dać początek czemuś… Niesamowitemu. Być może czemuś, czego się pozornie nie chciało. Czego się… bało - dodała, w tym momencie wbijając spojrzenie w bruneta. Wtedy przeszył ją dreszcz, docierający do najgłębszych zakamarków ciała, wypełniając je kojącym ciepłem, zamiast znajomym i przewidywalnym chłodem. - Czasem warto przezwyciężyć strach. Bo może się okazać, że potem będzie już tylko lepiej - mruknęła cicho, uśmiechając się łagodnie. Ścisnęła jego dłoń, następnie puszczając ją, by móc sięgnąć po schłodzoną butelkę i podać je Marshallowi. - Skoro mamy świętować, to świętujmy. Wypadałoby też zrobić nowe postanowienia - dodała, prostując się. Odrzuciła włosy do tyłu i poczekała, aż Jerome otworzy szampana i napełni kieliszki, by móc dać mu jeden z nich. Chwyciła również swój, siadając bliżej mężczyzny. - Skoro mamy za sobą to wszystko, to… Cóż. Jedyne, czego chciałabym dla siebie, to żebyś wrócił. Niczego innego nie pragnę. Wszystko inne już mam. I niczego więcej nie potrzebuję. No… Może tylko tego, by jeszcze coś znalazło się tutaj - postukała brzegiem kieliszka o swój pierścionek z maliną, uprzednio unosząc lewą dłoń. - Dopiero wtedy naprawdę zamkniemy ten etap - jedna z brwi powędrowała do góry, a wzrok Jen stał się ostrzejszy, choć kąciki ust rozciągnęły się jeszcze bardziej. - Więc ten element mamy jeszcze przed sobą. Obiecasz mi, że właśnie tak będzie? - dodała ciszej, przybliżając do niego swoją twarz, tak, że ich usta niemal stykały się ze sobą. Patrzyła też mu prosto w oczy, dzięki czemu rodzący się na nowo strach uciekł w nieznane, robiąc miejsce potęgującej sile miłości. - Obiecasz, że mnie nie zostawisz…? Bo ja tu będę czekać. I odliczać każdy tydzień, każdy dzień, każdą godzinę, a nawet minutę do momentu, kiedy znowu będę mogła cię dotknąć… - położyła mu dłoń na policzku. - Pocałować… - musnęła jego wargi swoimi - i prosto z twoich ust usłyszeć, że już zawsze będziemy razem i nic nas nie rozdzieli - wyszeptała mu te słowa do ucha, następnie odłożyła szkło na bok i siadła na nim, przytulając się mocno. - Nie wyobrażam sobie już tego wszystkiego bez ciebie. Proszę cię, uważaj - mruknęła, po czym pocałowała go mocno i zachłannie, już za nim tęskniąc. - Jesteś całym moim życiem...


      Jen Woolf <3

      Usuń
  103. Odetchnęła, gdy zobaczyła, że Mike jest z powrotem z rodziną i to było dla niej najważniejsze w tej chwili. Przeszła się po samolocie, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku i nikt się tutaj już nie zaplątał. Pokład był czysty. Alanya teraz musiała mieć tylko nadzieję, że nie będą zbyt długo na otwartym oceanie czekać na pomoc. Pasażerowie byli zaniepokojeni i nie mogła im się dziwić. Rzadko kiedy się zdarza, aby samolot nagle lądował awaryjnie na środku oceanu, a później wyciągał z niego pasażerów i zmuszał do siedzenia na tratwach. Teraz pozostało im tylko czekać na to aż pojawi się pomoc, ale i tym zajął się również kapitan, który zaraz po tym, gdy Alanya zjechała zaczął uspokajać pasażerów, że wszystko jest w porządku i nie ma powodu do niepokoju. Była zmęczona, równie przestraszona, ale wciąż nie mogła jeszcze po prostu zająć miejsca i tak jak inni odetchnąć z nadzieją, że to wszystko się zaraz skończy. Niektórzy potrzebowali wody, zwłaszcza dla dzieci i razem z drugą stewardessą rozdała ją potrzebującym. Dopiero po jakimś czasie znalazła się obok Jerome, który jakimś cudem potrafił zachować dobry humor.
    Uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową. Pogoda była faktycznie piękna i z pewnością teraz wszyscy złapią trochę słońca, a to było teraz chyba jedynym plusem. No i Jerome również sprawiał, że czuła się jakoś tak lepiej. W pewien sposób jego poczucie humoru i te żartowanie sprawiło, że sytuacja w jakiej się znaleźli, nie wydawała się być aż tak poważna, jaka była. Cóż, nikt nie umarł i nie był ranny, więc to było najważniejsze. I ten stan, miała nadzieję, utrzyma się aż do końca.
    ― Jak już nas stąd zabiorą, pierwsze co zrobię to chyba pójdę na porządnego, mocnego drinka ― powiedziała z lekkim uśmiechem. Wszyscy zapewne to zrobią, o ile ktoś nie będzie potrzebował opieki lekarskiej, a z pewnością karetki będą czekać na miejscu. ― A więc jesteś z Barbadosu? Chyba się nie spodziewałeś, że powrót do domu będzie taki… zaskakujący ― mruknęła i o dziwo nawet się zaśmiała. Może słońce już zdążyło przygrzać, a jej od tego ciepła zaczynało nieco odbijać? Pojęcia nie miała, już nie chciała chyba myśleć o tym, gdzie się znajdują.
    Alanya nie sądziła, że przytrafi się jej coś takiego w pracy. Będzie miała o czym opowiadać, ale z pewnością, gdy tylko wspomni o tym mamie, o ile już nie słyszała o tym w wiadomościach, będzie na pewno panikować.
    ― Rzadko widuje się spadające samoloty, ciekawe doświadczenie ― mruknęła, ale na pewno nie chciałaby być na miejscu biednego rybaka, gdyby samolot miał wylądować w momencie, kiedy on łowił sobie w spokoju ryby nie myśląc o tym, że za chwilę żelazny ptak może zlecieć z nieba.

    [Miło przeczytać, że z kotkiem jest już lepiej. Dobrze, że na Ciebie trafił i mu pomogłaś. ♥ :D]
    Alanya

    OdpowiedzUsuń
  104. Charlotte nie była wyjątkiem, jeśli chodziło o wtajemniczenia w działania pana developera. Ostatnie co od niego usłyszała, to że się postara przez wzgląd na dawne czasy. Kobieta wiedziała, że nie o to chodziło, ponieważ ostatnio dosadnie dała mu do zrozumienia, iż nic dla niej nie znaczy – nic po za byciem stałym klientem baru, w którym pracuje. Jerome w jakiś sposób przymusił ją do zakopania topora wojennego, a przynajmniej na schowaniu go za plecami, by druga strona go nie miała szansy zobaczyć. Lecz, gdy rudowłosa coś obiecywała to za wszelką cenę dotrzymywała słowa i tego samego, gdzieś w głębi serca oczekiwała od innych, chociaż znała realia. Ludzie bardzo często rzucali sowa na wiatr, więc ona chciała być odstępstwem od tej reguły i obiecała sobie, że zadzwoni do Parkera jeszcze przed wyjazdem. W trasie raczej mogła zapomnieć, nie mieć zasięgu lub mogło wydarzyć się milion innych rzeczy.
    - Jaki z Ciebie dżentelmen – zaśmiała się, ale faktycznie szatyn zyskiwał w jej oczach chyba z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem i wcale nie było to przesadzone stwierdzenie.
    - Ale spokojnie ja nie mam nic przeciwko byśmy spali razem. – puściła mu perskie oko i chociaż nie miała na myśli intymnego zbliżenia chciała, by tak to zabrzmiało. W końcu oboje balansowali z humorem na tej granicy od początku pojawienia się na tej imprezie. Podobało jej się, że tak łatwo jest w stanie się dogadać z mężczyzną, którego znała bardzo krótko. To tak, jakby odnaleźć dawno zaginionego przyjaciela w całkiem obcej osobie. Kobieta nawet nie myślała w kategoriach czegoś takiego jak bratnia dusza, czy ten jedyny . Granice zostały jasno nakreślone przez Marshalla, a Lotta chociaż lubiła łamać zasady to jednej się trzymała Gdzie jest dwójka osób jest szczęśliwych, tam trzecia się nie wpierdala!
    - Czyli nie zdążysz za mną zatęsknić, a to nie fart. – pokręciła głową nadal w wyśmienitym humorze, lecz uśmiech nieco zbladł po usłyszeniu kolejnego pytania. Nie była pewna swego głosu, wiec jedynie pokręciła przecząco głową.
    - Tylko skończy się ten kawałek, ale obiecuję szybko do Ciebie wrócić. – musiała przyznać Jeromowi rację, iż powinna chociaż zamienić słówko z Colinem na temat tej wielkiej wiadomości. Nie żeby sobie coś obiecywali, bo co to, to nie. Raczej oboje mieli jasne podejście do związków, więc czemu Lotta się tak denerwowała? Odetchnęła głębiej, a jej myśli podryfowały na salę treningową dzięki koledze, który przypomniał jej o obiecanym sparingu. Oczy niebezpiecznie jej zalśniły.
    - Ohoho chcesz, żebym jeszcze przed wyjazdem miała radochę ze sprowadzenia Cię do parteru? – niosła zaczepnie brew pewna, że mężczyzna ma zerowe doświadczenie w krav madze. Skąd mogła wiedzieć, że potajemnie umówił się z jej trenerem na dodatkowe lekcje?
    - Ja nie mam nic przeciwko, ale to tak po południu co? Raczej rano będę umierająca – zaśmiała się wskazując głową stolik z alkoholami, których różnorodność i ilość wcale by nie uwłaczały jakiemuś lokalnemu barowi.
    Piosenka się skończyła, a Lotta poszła na moment do wcześniej wspomnianego, niespodziewanego gościa. Zatańczyli razem kilka piosenek, nawet pocałowali się na oczach wszystkich, co wywołało szeroki uśmiech na jej ustach, jednak później rozeszli się w dwie różne strony. Tym samym rudowłosa wróciła do mężczyzny z Barbadosu.
    - Chyba nie jest tak źle jak sądziłam – rzuciła i upiła kilka łyków pół-słodkiego wina.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  105. Nowy Jork był zaskakującym miejscem. Nie sądził, że się tutaj odnajdzie, a teraz było mu ciężko zasnąć bez dźwięków miasta. Uciekał w naturę dość często, o ile miał okazję. Potrzebował tych wyjazdów w środek lasu, gdzie nie było zasięgu i był tylko on, myśli i pies. Mógł całymi dniami chodzić i nie martwić się o nic, zostawiał wszystkie problemy w Nowym Jorku, a na wyjeździe liczył się tylko fakt, aby wrócił wypoczęty. Zwariowałby, gdyby przez cały czas musiał tkwić w mieście. Jasne, w Nowym Jorku można było znaleźć ciche miejsca, które nie były wypełnione ludźmi, ale to wciąż był Nowy Jork. To go nie zadowalało. Zawsze był i będzie chętny na wszelkie wycieczki, a teraz, gdy mieszkał w takim mieście ucieczki do natury były teraz dla niego o wiele bardziej cenne niż gdy mieszkał w Chetwynd i miał te najlepsze rzeczy na wyciągnięcie ręki.
    Będąc szczerym nie spodziewał się, że dziewczyny będą… tak młode. Wyglądały na zacznie starsze, a jeśli Camber dobrze liczył to dopiero skończyły high school i nie miały nawet dwudziestu lat. Przynajmniej na to się zapowiadało, a z tego co wiedział to szkoły kończyło się mając osiemnaście lat. Były młode, bardzo młode i zdecydowanie tego wieczoru na rozmowie jedynie się zakończy. Co jak co, ale gdy już z kimś miał się umówić o wiele bardziej wolał dojrzałe kobiety. W razie czego wolał się też prawu nie narzekać, gdyby się okazało, że są jednak o wiele młodsze.
    ― Wybaczcie, nowojorczykami jesteśmy marnymi ― powtórzył za Jeromem Ethan i lekko się uśmiechnął, ale zaraz ten uśmiech schował za kuflem z piwem. Mógł to być miły wieczór w towarzystwie młodych dziewczyn, które dopiero zaczynały przygodę w wielkim mieście.
    ― Naprawdę? ― mruknęła Chloe z udawanym (lub nie) rozczarowaniem, że nie są z Nowego Jorku, ale na pytanie Jerome poprawiła się na swoim siedzeniu. ― Prawo, trochę rodzinna tradycja, trochę ciekawość. Będziemy studiować na New York University Law School, gdybyście kiedyś wpadli na jedną z imprez bractw, byłoby cudownie. Wpasowalibyście się w tłum ― stwierdziła z lekkim uśmiechem zerkając to na jednego, a to na drugiego mężczyznę. Cóż, Ethan był pewien, że co najwyżej mógłby robić tam za dość młodego wykładowcę, bo do studenta było mu za daleko.
    ― Prawo? Hm, ciekawy wybór ― stwierdził.
    ― A co z wami? Co robicie na co dzień? Wyglądacie na facetów z ciekawymi zawodami.

    [Przepraszam, że tyle czekałaś na odpis. Wena mnie trochę kopnęła w tyłek, jeśli chodzi o Ethana i Tylera, ale chyba już powoli wraca na miejsce i kolejny odpis będzie już szybciej. :)]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  106. Całowała go z równym zaangażowaniem, wkładając w te pocałunki całą siebie, przelewając w nie miłość, jaką go darzyła… A musiała przyznać, że naprawdę wiele jej posiadała.
    Kiedy się odsunął, a raczej zdjął ją z siebie, zmarszczyła brwi nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Jednak widząc ukulele, serce panny Woolf zabiło kolejny raz mocniej, skłaniając dziewczynę do bezwolnego obsunięcia się na siedzenie, by następnie w pełnym skupieniu móc obserwować i słuchać tego, co miała przed sobą, a także co plątało się w kojącym, ale też paraliżującym tańcu z powietrzem. Sprawiało to, że dwudziestoparolatka, niczym zaczarowana, siedziała nieruchomo. Nawet jej oczy nie drżały, cała postawa zamieniła się w kamień, który z kolejnymi brzmieniami, choć raczej pod ich koniec, zaczął na nowo emanować ciepłem, przywracając ją do życia. Westchnęła głębiej, kiedy Jerome skończył i wyciągnął do niej ręce, choć Jen jeszcze przez moment nie potrafiła wykonać podobnego odruchu. Wiedziała, że ona też coś musi dla niego zrobić, może pierwszy raz na sto procent? Bo to, że widział ją w różnych stanach, kiedy odkrywała swoje inne oblicze, było niczym, w porównaniu z tym, co mogła jeszcze pokazać. A zdawała sobie sprawę, że pewnie jeszcze wiele takich chwil na ich wspólnej drodze się pojawi. Ale może to właśnie było wyjście? Może w tych najbardziej nurtujących, najcięższych do przejścia momentach człowiek powinien kierować się tym, co mu - dosłownie - w sercu gra?
    Zamrugała kilka razy, po czym wyciągnęła do niego ręce, ale złapała się ich tylko na chwilę. Zaraz wstała, pochyliła się nad brunetem, by go delikatnie pocałować, a potem wyprostowała się i zrobiła kilka kroków w tył. Teraz jej sylwetka sprawiała wrażenie zupełnie ciemnej, kontrastując z jaskrawymi, przedzierającymi się przez szyby promieniami. Czuła podenerwowanie, dlatego zamknęła oczy, spuściła głowę, a potem zacisnęła pięści, ale zaraz rozluźniła się, spoglądając na Marshalla. Uśmiechnęła się kącikiem ust, potem wzrok utkwiła w jeszcze niezbyt dobrze oświetlonym suficie, nucąc coś pod nosem. Próbowała odnaleźć odpowiedni rytm, chwiejąc się przy tym delikatnie na boki. W końcu wzięła głęboki wdech, odchrząknęła, przechyliła lekko głowę na bok i zaczęła śpiewać.

    I'm out of my head, out of my mind, oh, I
    If you let me, I'll be

    Zrobiła tym razem krok do przodu, przygryzając dolną wargę.

    Out of my dress and into your arms tonight
    Yeah, I'm lost without it

    Powtórzyła ruch, śpiewając tak, jak gdyby robiła to dopiero pierwszy raz, tak samo, jak gwiazda poranna wstawała za oknem, lecz zupełnie na świeżo i bez krzty znudzenia.

    Feels like I'm always waitin'
    I need you to come get me
    Out of my head, and into your arms tonight
    Tonight

    Wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny, uśmiechnęła się nieco szerzej i kucnęła, by móc poczuć na sobie jego uścisk. W źrenicach Jen zaś energicznie skakały iskry, nadając jej spojrzeniu czegoś… Takiego wyrazu, który obejmował całą twarz tylko wtedy, gdy śpiewała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ikt do tej pory nie miał tej możliwości dostrzeżenia podobnej sztuki, jaka tworzyła się wewnątrz dziewczyny i płynnie wylewała się z niej na resztę świata. Zupełnie tak, jak płynne złoto obejmowało drogocenny kamień, podnosząc znacznie jego wartość.
      Pocałowała go w policzek i wstała, kierując się bliżej schodów. Zatrzymała się przy kolumnie, kładąc na niej swoją dłoń.

      I'm out of my head, out of my mind, oh, I
      If you let me, I'll be
      Out of my dress and into your arms tonight
      Yeah, I'm lost without it

      Wyśpiewała to całym swoim powietrzem, całą piersią i całym sercem, nadając melodii moc równą temu, jak bardzo go kochała.
      Odwróciła się do niego, oparła się bokiem o zimną powierzchnię, tonąc teraz w świetlistej powłoce i przez to przypominając anioła, lecz takiego, który po swój talent zawędrował bardziej do samych czeluści piekieł, wykopując go z dymiących jeszcze zgliszczy, gdzie prawdziwość bólu i tęsknoty zszyta była z każdym wyśpiewywanym dźwiękiem.


      Feels like I'm always waitin'
      I need you to come get me

      Poczuła ukłucie w sercu, przeszywające ciało na wskroś, Aż sparaliżowało ją na chwilę, lecz wtedy odsunęła się od kolumny i zaczęła iść w stronę Marshalla, by stanąć tuż przed nim, nad jego głową. W oczach blondynki pojawiły się łzy, a gardło na moment zacisnęło się trochę za bardzo. Zmusiła się jednak do tego, by wyrzucić z siebie ostatnie wersy piosenki, która miała być odpowiedzią na jego przesłanie, dając mu tym samym do zrozumienia, jak bardzo go potrzebuje oraz jak ciężko jej będzie przetrwać bez niego te wszystkie chwile rozstania.

      Out of my head, and into your arms tonight
      Tonight

      Przeniosła wzrok na okno, jeszcze przez moment nucąc i wodząc melodią, pozbywając się tym samym całego cierpienia, jakie zdążyło ogarnąć blondynkę. Mała łza spłynęła po policzku Jen, kiedy ta zacisnęła mocniej usta.
      Wpatrywała się w gorejące słońce, rozszerzające się swą powierzchnią po niebie, jakby miało je zaraz spalić i pozostawić po sobie jedynie przejmujący chłód. I choć dzień dopiero wstawał, w duszy panny Woolf coś gasło, wracało do srebrzystej klatki, pokornie kładąc się na ziemi i czekając, aż splecione z metalowej nici drzwiczki zatrzasną się, otwierając się dopiero, gdy mężczyzna wróci bezpiecznie z Barbadosu.
      Również się bała. Bała się znów zostać sama.
      - Musisz wrócić - mruknęła tylko, pewnie ledwo słyszalnie, po czym starła łzę i popatrzyła na Jerome’a. Niemal natychmiast siadając przy nim, by skrzyżować ramiona i oprzeć je na jego kolanach, a potem położyć na nich głowę.

      Usuń
    2. - Zaczęło mi to chodzić po głowie kilka dni temu… Te słowa - wyjaśniła, przymykając powieki. - To takie dziwne, że przy tobie nie boję się tego robić - zaśmiała się krótko i pokręciła głową z niedowierzaniem. Następnie uniosła ją, to samo robiąc z całym ciałem, by móc bez przeszkód rozkoszować się w tych ostatnich godzinach ciepłem, które uwielbiała.
      Delikatnie usiadła obok Jerome’a, uśmiechając się nieśmiało.
      - Czuję się tak, jakbym dopiero pierwszy raz była z kimś blisko… Z tobą wszystko jest takie inne - dodała, otwierając szerzej oczy. Zaczesała kilka kosmyków za ucho, bawiąc się ostatecznie jednym z nich. - To drugi raz, gdy dla kogoś śpiewam… Dla ciebie - sprecyzowała, spoglądając mu prosto w oczy. Wtedy kąciki ust dziewczyny podskoczyły, a jej twarz aż rozpromieniała. - Nie wiem już, Jerome, jak mam to wszystko powiedzieć. Już nie znajduję odpowiednich słów… Ale kocham cię nad życie. Pamiętaj o tym zawsze - poprosiła, splatając z nim swoje dłonie. - Obawiam się, że dzisiaj już nie zasnę. Nie mogę spać - zauważyła ze śmiechem, choć można było wyraźnie wyczuć w nim nutkę smutku. Nagle spoważniała. - Boję się, że jak pójdę spać, to potem nagle się obudzę i to wszystko okaże się tylko snem… Ale wiesz co? - zapytała, przybliżając do niego swoją twarz. - Gdyby tak było naprawdę, to, Boże, to i tak byłoby coś najcudowniejszego, co spotkało mnie w życiu. Niektórzy nawet o czymś takim nie śnią. Nie mają tyle szczęścia - dodała, gdy jej wargi zadrżały, a po skórze znów zaczęły błądzić bezbarwne krople. - Dziękuję ci, że przyjechałeś. Dziękuję, że zmieniłeś całe moje życie. Że pokazałeś, jak wiele można zobaczyć w samym sobie i nie trzeba szukać tego gdzieś daleko, w najodleglejszych zakątkach świata. Jestem ci wdzięczna za każdą chwilę, za każdy dzień, za każdą noc i za każde słowo i spojrzenie, które mi podarowałeś. Nikt w życiu nie dał mi czegoś takiego - powiedziała cicho, nie odrywając od niego wzroku. - Dziękuję, za całą twoją miłość, za to, że jesteś, nawet gdy nie ma cię obok. Czuję to wszystko w sobie, bo to takie żywe… Aż nie potrafię tego ogarnąć własnym umysłem - pokręciła głową pocierając policzek jedną z dłoni. Potem opuściła ją, na chwilę milknąc i nakierowując spojrzenie na malinowy pierścionek. - Jesteś moim największym darem od losu. I aż nie wierzę, że sobie na ciebie zasłużyłam.

      Woman, who loves you forever <3

      Usuń
  107. Faktycznie, pewnie były to dalekosiężne plany, a może i nawet marzenia, ale Emily podobał się ten pomysł. Mimo, że sama jakoś nie potrafiła się zdecydować na zwierzaka w domu, to pewnie z przyjemnością poświęciłaby swój wolny czas, aby pomagać Jerome’owi w takim miejscu. Dlaczego więc nie robiła tego teraz? Chyba po prostu brakowało jej tego malutkiego zapalnika i sama jakoś nie miała odwali, aby wziąć się za coś podobnego. A może szkoda? A może to nieco podbudowałoby jej nieco zrujnowaną psychikę? I w końcu nie czułaby się tak bardzo samotna, jak jest teraz? Póki nie spróbuje, to się nie dowie.
    — Jeżeli nie narazisz się czymś Jen, to na pewno tak nie będzie — rzuciła, naprawdę w to wierząc. Marshall był naprawdę obrotnym człowiekiem, potrafiła to stwierdzić po zaledwie kilku spotkaniach z nim. Naprawdę go polubiła i czuła się swobodnie w jego towarzystwie, nawet po tych trudnych rozmowach, które przeprowadzili zaledwie kilkadziesiąt minut wcześniej. Nie czuła się dziwnie, a wręcz przeciwnie – całkowicie swobodnie.
    Wierzyła więc w to, że mężczyzna naprawdę w końcu znajdzie pracę, która pozwoli mu na zostanie w Ameryce. Wiadomo, zawsze gdzieś tam z tyłu pozostanie obawa, że w każdej chwili może pójść coś nie tak… Ale prawdę mówiąc to każdy miał coś podobnego. Każdy miał jakiś palący problem, który w każdej chwili mógł wyjść na powierzchnię i wszystko zrujnować. Takie już po prostu było życie.
    — Igrasz z ogniem, Marshall — odparła ze śmiechem, siedząc przy stoliku. Chwyciła za szklankę z colą i pociągnęła jej łyk przez słomkę — Bo dobrze wiesz, że ja mogę wszystko wyśpiewać Jennifer — dodała, wytykając w jego kierunku swój język.
    Prawda była jednak taka, że wcale nie miała zamiaru tego robić. To, co poruszyli w rozmowie w barze miało nie wyjść poza tamten bar. Nawiązała z Jerome’em pewną nić porozumienia, której z nikim wcześniej chyba nie miała. Jen była jej koleżanką i chyba nigdy nie rozmawiały tak otwarcie. Emily czuła się pod tym względem trochę dziwnie. Tak jakby miała delikatne wyrzuty sumienia, ale przecież nie mogła nic poradzić na to, że chyba z jej facetem potrafiła nawiązać lepszy kontakt. Po prostu…
    Śmiała się pod nosem, widząc poczynania kolegi, który podchwycił jej zabawę z wywijaniem tyłkiem i kręciła z rozbawieniem głową, gdy ten zaczął komentować swój nieudany pierwszy rzut. Następny poszedł mu już zdecydowanie lepiej i Ems musiała się naprawdę starać, aby utrzymać prowadzenie, bo po pierwszej kolejce dzieliły ich jedynie trzy punkty różnicy.
    — Witać, że Simmons nie ma zamiaru się poddać — zaczęła nieco obniżonym tonem, podchwytując improwizację Jerome’a i dołączając jako drugi komentator do ich rozgrywki. Podniosła tyłek z kanapy i podeszła dziarskim krokiem do podajnika z kulami i chwyciła jedną z nich w trzy palce — Zawodniczka w pełnym skupieniu, przygotowuje się do kolejnego rzutu. Bierze rozpęd, pochyla się i… — kula potoczyła się torem, zbijając ostatecznie cztery kręgle — Nie najlepszy rzut w karierze Emily Simmons, ale dziewczyna się nie poddaje… — chciała kontynuować, ale złapała się pod boku i pochyliła do przodu, w końcu wybuchając niepochamowanym śmiechem — Nie mogę! — krzyknęła, czując jak zaczyna ją boleć brzuch od wysiłku, spowodowanego salwami śmiechu. A po jej policzkach niespodziewanie popłynęły łzy.

    Emily Simmons

    [No jeszcze muszę czatować na jego Insta, bo to nie jest powalającej jakości :D]

    OdpowiedzUsuń
  108. Teraz już nie było co zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby. Samolot raczej nie wybuchnie nagle na środku oceanu, a nawet jeśli, to niewiele z nich tutaj zostanie. Alanya się czarnymi myślami zalewać nie chciała, bo teraz ich największym problemem było słońce, które naprawdę mocno grzało. Ciemnofioletowy uniform zaczynał jej doskwierać. Ciemne kolory i słońce to było tragiczne połączenie. Alanya wiele by teraz dała, aby znaleźć się jednak na plaży, a nie na środku oceanu na pontonie w dodatku wystawiona na słońce. Tak, jak zawsze była dość blada to zapewne po dzisiejszej przygodzie wróci nieco brązowa, co wcale jej nie przeszkadzało. Ratowały ją teraz upięte włosy, które nie przyklejały się do karku. Co prawda kok, który miała zrobiony już dawno przestał przypominać kok, ale jako tako się trzymał i to chyba było najważniejsze. Czapkę, którą obowiązkowo też nosiła podczas lotów gdzieś posiała i nawet nie chciała się zastanawiać, gdzie ona teraz jest, bo była najmniej ważna.
    — Pod warunkiem, że mi pokażesz, gdzie tutaj można się naprawdę porządnie napić — powiedziała. Nie miała nic przeciwko temu, aby jej towarzyszył. Po takiej przygodzie każdy potrzebował chyba towarzystwa, ale wątpiła, że zresztą załogi będzie podzielać chęci Lynie do napicia się. Zwykle kończyła na winach, bo nie przepadała za mocniejszymi alkoholami, a to była wyjątkowa sytuacja. Naprawdę wyjątkowa i nie obraziłaby się, gdyby po wszystkim padła i nie pamiętała tego co się działo, a następnego dnia obudziłby ją kac, a nie wspomnienia z lądowania. Teraz była pewna, że to była ostatnia katastrofa w całej jej karierze. Rzadko się zdarzało, aby samoloty nagle awaryjnie lądował. Może już w przyszłości uniknie takich atrakcji, jak ta. Zdecydowanie tego nie chciała powtarzać.
    — W życiu trzeba spróbować wszystkiego — odparła z nieco skwaszoną miną. Zdecydowanie trzeba było próbować wszystkiego, ale Lynie prędzej byłaby chętna do próbowania nowych potraw, poznawania kultur czy języków, a nie lądowań na wodzie. Zajęcia na basenie były dla niej wystarczającym doświadczeniem, które w żaden sposób nie mogło równać się z tym, co przeżyła teraz. Brunetka przez moment załapała zwyczajnego laga, nie spodziewała się, że nagle tu i teraz zacznie się rozbierać, choć było to znacznie przesadzone. Dopiero po chwili zorientowała się jaki jest cel Jerome ze ściągnięciem koszulki. Sama teraz chętnie by tak zrobiła, ale zwyczajnie wyglądałoby to nieprofesjonalnie. — Cieszę się, że założyłeś z powrotem kamizelkę. Chciałam już cię ochrzanić za niestosowanie się do zasad i narażanie własnego życia. A nie dałabym rady cię wciągnąć tu z powrotem, gdybyś wpadł do wody i zaczął się topić — dodała z lekkim uśmiechem.
    Pomysł był faktycznie dobry, a ludzie przed słońcem schronić się powinni. Lynie podsunęła pomysł jednej ze stewardess, Pauline, która sprawy wzięła w swoje ręce i oznajmiła wszystkim pasażerom, co powinni zrobić, aby uchronić się przed słońcem. Ludziom ten pomysł od rauz się spotkał, a z tego co zdążyła zauważyć to niektórzy już wcześniej tak się chronili. Albo używali czegoś innego. Zwłaszcza u dzieci głowy były schowane.
    — Za ten pomysł stawiam ci pierwszego drinka — zaproponowała.
    Nie byli tu długo, a miała wrażenie, jakby od dawna siedzieli już na pontonach i czekali na pomoc. Miała tylko nadzieję, że nie będą musieli już długo czekać. Może i byli bezpieczni, ale nigdy nie było wiadomo czy komuś coś się nie stanie teraz, a z grzejącym słońcem, dziećmi czy starszymi ludźmi wszystko było tak naprawdę możliwe.

    Alanya

    OdpowiedzUsuń
  109. Uśmiechnęła się pod nosem, spoglądając na niego kątem oka.
    - Może kiedyś się przełamię i pójdę do Idola - zaśmiała się wesoło, kręcąc przy tym głową. Nie wyobrażała sobie stania przed tłumem i śpiewania do obcych ludzi. To było takie… Zdecydowanie za bardzo intymne, by otwierać się przed nieznajomymi i zapraszać ich do własnego wnętrza, obnażając wszelkie słabości i jednocześnie pokazując, co najlepszego w niej siedzi. Ale kto wie? Skoro zaledwie dwa miesiące potrafiły sprawić, że życie Jen wywróciło się do góry nogami i odnalazła swoją wielką miłość, to czym, w porównaniu z tą siłą uczucia, było przełamanie się i pokazanie, na co ją jeszcze stać?
    I może właśnie tu miał rację - powinna się odważyć. Zawsze to robiła, kiedy chodziło o innych. A ona? Cóż, walka o własne szczęście była zdecydowanie trudniejsza, niż postaranie się o spełnienie marzeń i oczekiwań innych. Czyżby była zbyt wielką altruistką? A może żyła w przedziwnej bańce, która obracała się tylko do połowy, nie ukazując dziewczynie drugiej strony medalu?
    Pytań było zbyt wiele, a na odnalezienie odpowiedzi zapewne będzie musiała jeszcze poczekać.
    Westchnęła cicho i przytuliła się do niego mocno, uśmiechając się nieco szerzej. Oparła podbródek o jego ramię, słuchając spokojnie wszystkich słów Jerome’a. Aż zakołysała nimi lekko, czując, jak jej serce oblewa mentalnie gorący miód, zacierając każdą rysę i uzdrawiając każdy jego kawałek. Poczuła spokój, pragnąc, by utrzymał się on jak najdłużej. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że może być naprawdę ciężko, zwłaszcza w tych pierwszych dniach. Potem… Co prawda przyzwyczajała się szybko do nowych okoliczności, ale to? Z czymś takim nie miała jeszcze do czynienia.
    Odsunęła się na małą odległość, tylko po to, by móc przyjrzeć mu się lepiej.
    - Zawsze będę blisko - obiecała, całując zaraz bruneta w usta. - Zawsze będę przy tobie. Jeśli nie fizycznie, to masz mój numer, prawda? - zauważyła unosząc jedną brew i szczerząc się szeroko. Miała ochotę się zaśmiać, bo przypomniało się blondynce, jak do niedawna wyglądał ich kontakt. Jedyne, co Marshall miał, to adres Maybel. A teraz? - Będziemy rozmawiać codziennie, będziemy się widzieć i opowiadać sobie, jak minął dzień, co zrobiliśmy i co chcemy zrobić. Zawsze będziemy wiedzieć, co się dzieje u tej drugiej osoby. Żeby nic nas nie ominęło. Chociaż tak będziemy mogli czuć, że w jakiś sposób jesteśmy blisko - mruknęła, po czym cmoknęła go w czoło. - Będę ci wysyłać oferty mieszkań, a potem te, które nam się spodobają, zobaczę na żywo i zarezerwuję lub wynajmę, żebyśmy mogli tworzyć swój własny, wspólny dom, kiedy już wrócisz. A do tego czasu będę tutaj siedzieć i wyczekiwać tego momentu. Aż nie wiem, co zrobię… Chyba rzucę się na ciebie na lotnisku - parsknęła cicho, wyobrażając to sobie.
    Zrobiła wielkie oczy, przekrzywiła głowę i spojrzała na niego z ukosa, niby to podejrzliwie.
    - A co, jesteś cichym kryminalistą-psychopatą? Zabijesz z miłości…? - mruknęła, znów się przysuwając. Ułożyła swoje ręce tak, że teraz na karku mężczyzny spoczywały jej splecione palcami dłonie. - A może to mnie powinieneś się bać? Pomyślałeś o tym? Kobieta stęskniona, pragnąca miłości, czekająca tak daleko… Kto wie, co może się stać - szepnęła, kiedy w oczach Jen pojawił się niebezpieczny błysk. Oczywiście żartowała. Chociaż…
    Przeniosła wzrok na okna, zza których widok rozciągał się na wiecznie aktywne miasto, teraz jednak sprawiające wrażenie dopiero budzącego się do życia. Słońce nie oślepiało już tak bardzo, dzięki czemu panna Woolf mogła bez przeszkód obserwować mrowi ruch w dole.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Masz jeszcze jakieś plany na dzisiaj? Takie bardziej specjalne? - zapytała, sięgając po kieliszek z szampanem i miseczkę malin, które zaraz zaczęła wyjadać, popijając je musującym napojem. - Mam dzisiaj wolne, więc mogę pomóc ci się spakować. Czy coś. Cokolwiek - wzruszyła ramionami, odstawiając naczynie na bok. - Musiałabym tylko skoczyć do siebie na chwilę, żeby się trochę ogarnąć. Bo wybiegłam z mieszkania jak płonąca strzała - zmrużyła brwi, patrząc na niego niby to groźnie. Potem oparła swoje czoło o jego, zamyślając się na moment. - Chcę dzisiaj być z tobą do ostatniej chwili. Najdłużej, jak się da - powiedziała cicho, przygryzając delikatnie dolną wargę. - Nie chcę, żeby umknęło mi cokolwiek. Już za tobą cholernie tęsknię...

      Jen Woolf <3

      Usuń
  110. [Kompletnie się tym nie przejmuj, w zupełności rozumiem te okoliczności i konieczność poświęcania uwagi takiemu żywiołowemu kociakowi.
    Tak się składa, że miałam okazję zobaczyć dzieło znajdujące się właśnie w MOCAK-u na obecnie trwającej tam wystawie naturalnej. Udostępniony został tam również w wyłączonym mini-pomieszczeniu dokument trwający bodajże czterdzieści pięć minut, o ile nie myli mnie w tej chwili pamięć, dotyczący samego Toivonena, a także procesu powstawania tej konkretnej pracy. Nie będzie to co prawda spoilerem, aczkolwiek wydaje mi się, że warto wspomnieć, że jest on obiektywnie rzecz ujmując: bardzo ciekawy, choć równie drastyczny i nie do końca przeznaczony dla osób wrażliwych. Ewentualne wystąpienie nudności to chyba najmniejszy z problemów odbiorcy tego materiału.
    Jeśli masz ochotę zacząć, to nie dostrzegam żadnych przeciwwskazań. W zasadzie pisząc odpowiedź na twoje powitanie, nawet sobie zerknęłam na swój poprzedni komentarz, aby sobie przypomnieć, o jaką usterkę mi tak podprogowo chodziło, więc już wiem, że miałam gdzieś w głowie wizję cieknącej wody pod zlewem czy problem ze zmywarką albo gorzej dla samego Albrighta – ekspres do kawy (przepalona grzałka chociażby do spieniania mleka). Bynajmniej nie upieram się przy jakimkolwiek z wymienionych, stąd jeśli wpadnie ci do głowy coś ciekawszego, to możesz pójść na żywioł. Nie jestem z tych graczy, którzy koniecznie muszą postawić na swoim, zwłaszcza gdy w grę wchodzi coś związanego z akcją fabularną i z ulokowaniem jej dopasuję się do twojej chronologii (tu bywam dość elastyczna).]

    R. A.

    OdpowiedzUsuń
  111. Widziała już te telefony od mamy, która zaniepokojona wiadomościami ze świata zorientuje się, że Alanya była właśnie na pokładzie tego samolotu, który runął w dół. Była podekscytowana lotem na Barbados i jej o tym mówiła od chwili, kiedy się o niej dowiedziała. Sama byłą cała i zdrowa, nic nie złamała i tylko można powiedzieć, że najadła się strachu. Marzyła o tym, aby znaleźć się w bezpiecznym miejscu, a nie na środku oceanu. Tak samo jak setka pasażerów, którzy niecierpliwie czekali na nadciągający ratunek. Alanya o wiele bardziej wolała rozmawiać o mało ważnych rzeczach niż skupiać się na całej tej pokręconej sytuacji, w której się znaleźli. To zdecydowanie był kiepski moment na to, aby zawierać nowe znajomości, a na pewno najbardziej oryginalny. Mało kto raczej mógł się pochwalić, że poznali znajomych na środku oceanu, po tym, jak samolot musiał awaryjnie lądować na wodzie. Poznawała wiele ludzi podczas różnych lotów, większość tych znajomości była krótka, a przy niektórych, gdy tylko znajdowała się w danym kraju lub mieście od razu pisała, aby się spotkać. I zwykle ci ludzie byli poznawani w normalny sposób; czy podczas lotu, w hotelu czy chociażby na straganie, gdzie kupowała lokalne przyprawy, których nie można było dostać nigdzie indziej. Tymczasem teraz miała tu znajomość, której się nie spodziewała nawiązać w ten sposób. Jerome zwracał od razu na siebie uwagę; posturą i po prostu wyglądem, który był dość niecodzienny i zauważyła go niemal od razu, gdy wsiadł do samolotu. Inni wydawali się być przy nim po prostu malutcy, ale nawet przez chwilę nie przeszło jej przez myśl, że mogliby zamienić więcej słów niż pytania o napój czy jakąś kanapkę. Życie jak widać naprawdę lubiło zaskakiwać.
    — Od razu chcesz mnie rodzinie przedstawiać? — zażartowała. Wyczuła okazję do rzucenia takim tekstem i wręcz nie mogła się przed tym powstrzymać. Ojciec rybak, który najprawdopodobniej łowił w tych okolicach i szwagier czekający na lotnisku, jakby się okazało, że w barze, gdzie ostatecznie Alanya chciała dotrzeć, pracował jakiś jeszcze członek jego rodziny. Na pewno wyszłoby zabawnie. — No ja myślę, że chociaż ciebie nie będę musiała upominać. Zmęczona już tym jestem — wyznała. Wszyscy byli zmęczeni i nie było się co dziwić, że każdy ma już dość. Ostatnie metry przed metą to było zaczekanie na łódź, a później przetransportowanie pasażerów na brzeg, czym miała zająć się już załoga łodzi. Lista pasażerów była zabrana, wszystkich później i tak trzeba będzie sprawdzić – niemal jak na szkolnej wycieczce – i każdemu, który nie miał gdzie się zatrzymać załatwić nocleg, ale podejrzewała, że lecący tu ludzie mieli hotele czy domu, do których zmierzali. Żałowała tylko, że na ewentualne odzyskanie bagaży wszyscy będą musieli dość długo czekać.
    Żałowała, że i ta kobieta zobaczyła łódź. Wywołało to niemałe poruszenie wśród ludzi, które znowu to ona i reszta stewardess wraz z dwoma kapitanami będą musieli uspokoić. Jeszcze brakowało tego, aby ludzie zaczęli wpadać do wody, bo każdy chciał się dostać na pokład pierwszy.
    Alanya zerknęła na Jerome z miną no co ty nie powiesz, bo faktycznie zapowiadało się na to, że znowu będą musieli upominać ludzi, aby się nie pchali i przede wszystkim najpierw powinny przejść kobiety z dziećmi, starsi ludzie i później cała reszta. Wzięła na siebie upomnienie ludzi, aby pozostali na swoich miejscach i nie robili niepotrzebnego zamieszania. Nie wszyscy byli z tego zadowoleni, ale gdy i jej słowa powtórzył kapitan dopiero wtedy udało się w miarę uspokoić ludzi i zapewnić ich, że wszyscy zostaną bezpiecznie przetransportowani z pontonów do łodzi, a następnie zabrani na ląd i tam wszyscy otrzymają niezbędną pomoc. Łódź powoli się do nich zbliżała, ludzie byli podekscytowani, że w końcu zostaną stąd zabrani i będą mogli odpocząć.

    Alanya

    OdpowiedzUsuń
  112. Pokiwała głową na boki, przewracając przy tym oczami.
    - Matt o tym nie wie. Nikt o tym nie wie. No, teraz wiesz ty - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się delikatnie. - Rodzice też nie wiedzieli. Nawet Noah. To taki mój super sekret - mrugnęła do niego porozumiewawczo, upijając łyk szampana. I kiedy tak przyłożyła sobie szkło do ust, westchnęła cicho i zamyśliła się na chwilę, choć cały czas spoglądała na bruneta.
    W wyobraźni właśnie spacerowała po piaszczystej plaży, tuż przed zachodem słońca. Niebo skąpane było w wielu odcieniach różu, przeplatającego się z kolorem niebieskim i pomarańczowym. Widok ten aż zapierał dech w piersiach, a zapach egzotycznych owoców dodatkowo podsycał pragnienie zostania tam na dłużej. Do szczęścia brakowało jedynie znajomego krakania i silnych ramion, na których można by było się oprzeć, by bez żadnych przeszkód obserwować chowającą się kulę światła. Coś takiego mogłaby doświadczać każdego dnia, nawet i przez resztę swojego życia. Wiedziała jednak, że jej miejsce było właśnie tu, w Nowym Jorku, który miał do zaoferowania dziewczynie jeszcze więcej, niż mogłoby się wydawać. Czuła, że to tutaj musi zostać, by do końca rozprawić się ze swoją przeszłością. Zwłaszcza teraz, kiedy cała talia kart zaczęła się nagle odwracać, ukazując nowe oblicza wspomnień, jakie osiedliły się w głowie blondynki.
    - Będę - stwierdziła cicho, przechylając kieliszek. - Będę cholernie zazdrosna, że nie ma mnie tam z tobą. I że nie ma cię tutaj… O wszystko będę zazdrosna - zauważyła, unosząc jedną brew i aż się zaskakując własną odpowiedzią. Ale taka była prawda. Nie wyobrażała sobie funkcjonowania przez najbliższe tygodnie. Nigdy nie była osobą, która chodziłaby po świecie w wiecznym rozdrażnieniu, ale czy nie będzie tak właśnie teraz? Wszystko, co miało dopiero nastąpić, było dla Jen jedną wielką zagadką.
    Dopiła szampana do końca, czując powoli szalejące procenty we krwi. Ciekawe, czy kiedykolwiek się jej już zdarzyło być pod wpływem? Może na Alasce, ale… Cóż, tam łatwo było zapomnieć, która jest godzina. Przecież akurat wtedy cały czas było jasno!
    Zaśmiała się dźwięcznie, kradnąc mu całusa.
    - Szkoda by było cię zjeść… Nie miałabym z takiego czynu żadnego pożytku - przyznała z udawanym smutkiem, robiąc usta w dzióbek. Zaraz jednak uśmiechnęła się szeroko, odkładając szkło na posadzkę. - W takim razie… To może ja pójdę do siebie się ogarnąć, a ty zajmiesz się tym mieszkaniem, a potem do ciebie podskoczę? Wtedy zobaczymy, ile jeszcze mamy czasu - odparła, choć ostatnie trzy słowa wypowiedziała ciszej. Poczuła nagły uścisk w gardle, który spotęgował się w momencie, gdy zadał jej pytanie.
    Zacisnęła wargi, spuściła wzrok, próbując wyswobodzić się ze złych myśli, które właśnie nią zawładnęły.
    Wzięła głęboki wdech, po czym wypuściła powietrze z ust powoli, odrzuciła włosy do tyłu i nieco wyprostowała się, spoglądając na Jerome’a. Zauważyła to jego spojrzenie, doskonale rozumiejąc, co właśnie czuł. W duszy panny Woolf gnieździło się dokładnie to samo, chcąc wypełznąć i na całe ciało, a potem obezwładnić ją, nie pozwalając wykonać ani jednego ruchu.
    - Pojadę - mruknęła, próbując nadać wyrazowi swojej twarzy nieco radośniejszego wyglądu, choć z marnym skutkiem. Złapała go za dłoń, przyglądając jej się przez chwilę. - Nie mogłabym tak po prostu dać ci odejść. Bez pożegnania… Tam - wyjaśniła, właściwie już szeptem. - To znaczy… Ja wiem, że nie odchodzisz. Po prostu… - próbowała wytłumaczyć, ale żadne słowa pojawiające się w jej głowie nie były odpowiednie. Postanowiła więc milczeć, za to przysunęła się do niego szybko i najmocniej, jak się tylko da, objęła go całym ciałem. - Kocham cię. Kocham nade wszystko. Obiecuję, że nikt cię nie zastąpi - wymruczała mu do ucha, zamknęła oczy i oparła podbródek o swoje ramię, napawając się trwającą, jedną z ostatnich, chwilą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie nie wiedziała, czemu to powiedziała. Może chciała go uspokoić? Jeśli piosenka, którą jej zaśpiewał, miała wydźwięk żartobliwy, to jednak jakoś, mimo wszystko, wpłynęła na Jen. A może po prostu chciała go zapewnić na każdy możliwy sposób, że jest tylko jego? Ciężko to było określić.
      - Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, Jerome. Chyba mnie rozerwie - parsknęła cicho, odchylając się, by móc go pocałować. Lecz przedtem chwyciła twarz Marshalla w dłonie, spojrzała mu prosto w oczy, by zagłębić się jeszcze raz w bursztynowe tęczówki, spotykając się tym samym z jego duszą, którą pokochała całym sercem. - Będziemy mieli piękne życie - szepnęła, uśmiechając się z trudem, a potem zaczęła składać na jego ustach namiętne, acz spokojne pocałunki… Wierząc całkowicie w to, że właśnie tak będzie. Że ich przyszłość, nawet usłana trudnościami i przeszkodami, będzie drogą jedną z piękniejszych, jakie widział świat. Bo czy mogło być inaczej?
      Kto wie. Ale raczej nie w tym przypadku.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  113. - Może kiedyś się dowie. Może kiedyś - powtórzyła, oczami wyobraźni błądząc po ewentualnej przyszłości, w której faktycznie stałaby się gwiazdą. Może to by nie było takie złe? Ale te tłumy fanów… Chyba nie była gotowa na coś takiego.
    Potrząsnęła głową i zaśmiała się cicho.
    - Ale najpierw wszystko po kolei. Najpierw my. Potem cała reszta świata - zauważyła, muskając go w usta.
    Skinęła głową, już się zastanawiając, jak mogą spędzić te ostatnie godziny razem. Pod żadnym pozorem nie chciała stracić ani chwili, dlatego miała nadzieję, że Jerome dobrze zapamięta ich ostatni dzień, czekając na podobny przez te kilka tygodni.
    Zaśmiała się i wyprostowała, z uniesionymi brwiami spoglądając na niego podejrzliwie.
    - Tak myślisz? Jesteś pewny? - wymruczała, choć zaraz wpiła się w jego szyję, pragnąc zapamiętać każdy skrawek jego ciała, choćby miała na to przeznaczyć dłuższy moment. Bo przecież niedługo będzie musiała posługiwać się jedynie wspomnieniem, prawda? Niby znali się dłużej, ale za każdym razem oddzielał ich od siebie spory kawał czasu, przez co nie zdążyła przyzwyczaić siebie, swojej duszy, umysłu i ciała do wpojonej obecności mężczyzny, przez co tęsknota już rozdzierała ją na drobne, rozrzucając strzępy po całym Wielkim Jabłku.
    I kiedy tak nad nią zawisł, Jen aż zaczęła oddychać szybciej, zaciskając mocniej palce na skórze Jerome’a, nie chcąc się od niej oderwać ani na moment. Wychyliła jedynie trochę twarz do przodu, by spojrzeniem, ustami i nosem móc wodzić po jego twarzy. Uśmiechała się przy tym zalotnie, również po chwili błądząc dłońmi po posturze Marshalla.
    - Coś czuję, że nawet na odległość będzie trochę gorąco - wymruczała, przygryzając delikatnie jego dolną wargę. - Będziesz za mną tęsknić…? Za tym wszystkim? - zapytała, w drugim zdaniu wzrokiem mierząc swoje ciało. Bo przecież nie tylko wnętrze się liczyło, prawda? Oczywiście miało ono największą wartość, ale powłoka była równie ważna. A sama Jen musiała przyznać, że teraz, patrząc na Jerome’a, zdecydowanie miękła. Czy tak samo będzie reagować na zdjęcia, lub posługując się obrazami z przeszłości?
    Tak bardzo chciałaby się znaleźć z nim teraz na jednej z tych cudownych, barwnych plaż…
    - Niech sobie Dakota poczeka - szepnęła, gdy w środku niej pewna burza zaczęła się nakręcać, pazurami wspinając się po wyższych kondygnacjach kości i mięśni, spinając je i podrażniając do wykonania intensywniejszego ruchu.
    Oplotła ramionami jego szyję, przyciągając go do siebie jeszcze bardziej i bliżej, nie chcąc wypuścić ze swych objęć.
    - A może do ciebie przyjadę, przylecę, co? Chociaż na jakiś weekend? - jęknęła gdzieś między pocałunkami, wprawiającymi dziewczynę w drżenie. - Chociaż na moment, żebyśmy mogli tam być nawet przez kilka godzin razem. Zobaczyłabym się z twoją rodziną, Jenkinsem… Moglibyśmy znowu spacerować po plaży. Ale teraz już bym ci na wszystko pozwoliła - dodała, podpierając się na łokciach, lecz nie przerywając rozpoczętej czynności. - Na co tylko miałbyś ochotę… Chciałbyś? - Uniosła jedną brew, wpatrując się w niego z ciekawością. - Chciałbyś mieć mnie tam tylko dla siebie? Całkowicie i bez żadnych barier…? - ciągnęła, tym razem zwalniając ruchy, by dać mu pomyśleć. Choć wiedziała, że - przynajmniej patrząc na siebie - może to być w tym momencie trudne. - Chciałbyś móc otwarcie i przy wszystkich mnie objąć, pocałować i nazwać swoją narzeczoną…? Albo i przyszłą żoną - powiedziała z uśmiechem, a w oczach panny Woolff pojawiły się tańczące i żywe iskry. - Ja bym bardzo chciała…

    Jen Woolf <3

    OdpowiedzUsuń
  114. — To zazdroszczę. Moja jest… skąpa, o ile można tak powiedzieć — odparła i wzruszyła lekko ramionami. Nie miała w zasadzie przykładu pełnej i kochającej się rodziny, a jedynie tylko jej urywki. Miała mamę, dziadków i jakieś tam rodzeństwo cioteczne ze strony mamy. Pojawił się też mąż mamy, który miał swoją własną rodzinę i niby tam też została przyjęta dobrze, ale to wraz nie była pełna rodzina. Nie było mowy o świętach spędzanych w ogromnym gronie, gdzie cały dom pękał w szwach. Ale skoro nigdy nie odczuła na swojej własnej skórze tych rodzinnych świąt rodem z filmów to nie miała za czym tęsknić tak naprawdę. Co nie znaczy, że narzekała na swoją rodzinę. Czuła się kochana, była zawsze zadbana i każdy czas spędzony z bliskimi był dla niej ważny. Zwłaszcza teraz, gdy mieszkała od czterech lat za oceanem, a najbliższą sobie osobę, czyli mamę, widziała zaledwie parę razy od czasu wyprowadzki, gdy żegnały się na lotnisku w Paryżu i Lynie jej obiecywała, że wróci za trzy miesiące, tak jak było planowane, a tymczasem mijał właśnie czwarty rok i Francuzka wyjeżdżać z Nowego Jorku zdecydowanie nie zamierzała.
    — Dobrze wiedzieć z góry, na co mam się szykować, jak już mnie im przedstawisz — powiedziała ciągnąć dalej swój żart — a prawdę im powiemy? Że poznaliśmy się na pokładzie awaryjnie lądującego samolotu czy wymyślamy ckliwą historyjkę? — spytała i puściła mu oczko. Na myśl o dawaniu mu w gębę sama się skrzywiła, jakby to ją ktoś uderzył. — Słaba jestem w takie rzeczy. Jeszcze sobie krzywdę zrobię albo złamię paznokcia, i co wtedy? A na chwilę obecną nie będę miała za co iść do kosmetyczki i naprawić — poskarżyła się. Nie byłby to koniec świata oczywiście. Ale jednak brak dokumentów, pieniędzy i najbardziej potrzebnych rzeczy trochę napawało ją strachem. Wiedziała, że długo na Barbadosie nie będzie, ale w takiej sytuacji czułaby się pewniej mając chociaż pięć dolarów w kieszeni.
    Trudno było nie odetchnąć z ulgą, gdy pojawiła się też i kolejna łódź, a oni byli już w zasadzie bezpieczni. Alanya wątpiła, że pojawią się teraz jakieś problemy związane z przetransportowaniem pasażerów na łódź, ale miała na uwadze to, co powiedział Jerome.
    — Myślę, że teraz wszystko będzie już pod kontrolą — zwróciła się do niego. Chyba nawet na jej twarzy było widać ulgę, którą poczuła. — Ale w razie czego to wiem do kogo się zgłaszać. Może, gdyby teraz znów ktoś się czepiał, to nie dostaniesz po twarzy. Trochę jej szkoda — dodała i lekko się uśmiechnęła.
    Pasażerowie już faktycznie nie mogli się doczekać aż zostaną zabrani na pokład. Chwilę to trwało zanim obie łodzie ustawiły się tak, żeby bezpiecznie można było przejść z pontonów do łodzi. Zrobiło się małe zamieszanie, ale szybko udało się to ukrócić i tym razem było o wiele bardziej spokojniej. Alanya jako część pokładu znalazła się ostatnia na łodzi, ale samo uczucie pewnego gruntu pod nogami dodało jej nieco więcej pewności. Odetchnęła szczerze z ulgą i nawet się lekko uśmiechnęła, gdy widziała, że wszyscy zajmują miejsca równie szczęśliwi, że wszystko skończyło się szczęśliwie. Przeszła się po pasażerach z pytaniami czy czegoś nie potrzebują i zapewniając, że lotnisko robi już wszystko, aby dostali zwrot za bilety, a także i biura podróży, które odsprzedały im ten lot będą się kontaktować i na miejscu są obecni ich pracownicy, z którymi można porozmawiać od razu. I w tym całym zamieszaniu dostrzegła też Jerome, który w tej chwili wydawał się być idealnym partnerem do rozmów.
    — Słyszałeś? Dostajecie pełny zwrot od bilety — zwróciła się do niego. Podeszła bliżej barierki i zacisnęła na niej dłonie, lekko wychylając się do przodu. — Ale bardziej mnie ciekawi odszkodowanie — dodała z krótkim śmiechem.

    [Mogą sobie teraz popływać! A co, należy im się odpoczynek!:D]
    Alanya

    OdpowiedzUsuń
  115. Jej wzrok stał się ostrzejszy, bardziej wyzywający i drapieżny. Nawet rysy twarzy wyglądały inaczej; cała spoważniała, czując przenikające i coraz bardziej rozwijające się we wnętrzu gorąco. A na skórze dziewczyny pojawiła się gęsia skórka, kiedy wargami zaznaczał swoją obecność, tym samym zmiękczając duszę i rozpalając jeszcze mocniej serce panny Woolf.
    Jęknęła cicho, wyginając się w delikatny łuk i marszcząc lekko brwi.
    Tak bardzo nie chciała być tutaj sama. Tak bardzo pragnęła być tam z nim, rzucić wszystko i polecieć, choć wiedziała, że nie byłaby to dobra - na ten moment - decyzja. Że musiała mieć coś stałego, żeby ten cały cholerny urząd, czy jeszcze inne władze, nie doczepiły się chociaż do niej, że nie potrafi wysiedzieć na tyłku przez dłuższy czas w jednym miejscu. Bo kto wie? Może i miała stałe obywatelstwo, pochodziła z USA, ale czy nie będą patrzyć i na takie rzeczy? Wolała nie ryzykować, tym bardziej, że w tego typu sprawach nawet najmniejszy drobiazg mógł przeważyć szalę i zadecydować o ich wspólnym losie. Więc zdawała sobie sprawę, że musi wykazać się rozwagą, choćby rozrywało ją na strzępy za każdym razem, gdy tylko spojrzy na zdjęcia z Tajlandii, gdzie byli naprawdę szczęśliwi. Musiała przetrwać i nie podlegało to pod żadną dyskusję.
    Ale ten weekend… Przecież to tylko parę dni, prawda?
    Wstrzymywała się z odpowiedzią tak długo, jak się tylko dało, nie chcąc dać mu płonnej nadziei, która mogłaby zaraz zniknąć, a potem zarówno ona, jak i on, być może mieliby do siebie o coś żal. Nie chciała sprawić, żeby cierpiał, dodatkowo potęgując i tak wzrastającą tęsknotę, choć przecież jeszcze mieli siebie obok. Co by to dało?
    Ale gdy tak mówił.... Kiedy wyobrażała sobie wszystko to, o czym opowiadał… Aż zaczęła oddychać szybciej, zamykając na moment oczy, by móc fantazją przenieść się w te wszystkie miejsca. Dlaczego kusił ją tak strasznie, tym samym odbierając zdrowe myślenie?
    Nieświadomie zaciskała palce na jego ciele silniej i częściej, w miarę upływających minut. Otworzyła oczy i spojrzała na niego krótko, westchnęła ciężko, a potem pociągnęła go do siebie jeszcze raz bliżej, wodząc nosem po twarzy bruneta. Zwłaszcza te ostatnie zdania, które wypowiedział, nadały największy ton muzyce, jaka właśnie w niej grała, przeciągając wszelkie myśli na swoją stronę i układając je pod jedno tylko dyktando - głębokiej miłości, która, choć musiała być cierpliwa, to i z niektórych względów nie mogła czekać. A i też, tak naprawdę, nie musiała.
    - Jerome… - jęknęła znów, całując go długo i przeciągając jeszcze ten moment, jakby się bała, że mężczyzna zaraz jej ucieknie. Biła się z myślami, lecz ostatecznie zdecydowała. - Przyjadę. Poproszę Emily o dzień wolnego, chyba o to już mi nie urwie głowy - zaśmiała się krótko, czując powoli wkradający się na policzki rumieniec. - Przylecę w jakiś piątek, albo nocą w czwartek… Potem w niedzielę wrócę. I będziemy mieć dla siebie całe dwa dni. Tylko ty i ja. No, w przerwach twoja rodzina i znajomi - wyszczerzyła się szeroko, wracając do przerwanej czynności. - Będziemy robić to wszystko, o czym mówiłeś, a nawet więcej… - wymruczała zalotnie, między jednym a drugim pocałunkiem. - Dla ciebie mogłabym wszystko, Jerome. Nawet więcej, niż mnie samej się wydaje… - przyznała, tym razem zatrzymując się wzrokiem na jego oczach. - A jak już tam będę, to pójdziemy we wszystkie najpiękniejsze na wyspie miejsca, żeby wybrać to, gdzie weźmiemy ślub. Takie, w którym będziemy czuć, że to jest to. Tak samo, jak to się stało z nami - zapowiedziała ciszej, gdy krew w jej żyłach krążyła już zdecydowanie za szybko i doprowadzała się do wrzenia.
    Wyprostowała się nieco, a potem przekręciła ciut na bok, by mogli być w podobnej pozycji, choć mało brakowało do tego, aby całkowicie spadli z tych puf.
    Patrzyła na niego wygłodniałym spojrzeniem, a w źrenicach dziewczyny tańczyły rozedrgane iskry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Tak bardzo cię chcę…
      Wtedy zaczęły dochodzić do nich dźwięki z dołu. Czyjś znajomy głos unosił się w powietrzu i krążył coraz wyżej, w końcu dobiegając do uszu dwudziestoparolatki. Syknęła pod nosem i przewróciła oczami.
      - To chyba Dakota - odparła z niezadowoleniem, ale nie odsunęła się od Marshalla ani na milimetr. - Chyba musimy iść - przyznała z wyraźnym skrzywieniem, błądząc opuszkami palców po ramionach Jerome’a.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  116. I jej serce waliło jak oszalałe, gdy wyobrażała sobie te kilka dni u jego boku, pośród fal oceanu, pięknych, egzotycznych zapachów, cudownych wschodów słońca i przede wszystkim spokoju, którego nie czuła tak bardzo nigdzie indziej. Z ogromną chęcią zostałaby tam na dłużej, ale co zrobić? Miała zamiar wykorzystać te parę chwil najlepiej, jak się dało. Wycisnąć każdą minutę do cna, zamieniając ją w życiodajny nektar, dzięki któremu będzie mogła funkcjonować dalej, kiedy będą dzielić ich wielkie odległości. Miała zamiar upijać się nim każdego wieczora, karmiąc się wspomnieniami nawet najkrótszej chwili, ulotnie spędzonej na Barbadosie, ponieważ była zdecydowanie głodna i spragniona zarówno samego mężczyzny, jak i otulających ciepłem promieni. Teraz jednak pozostawało tylko czekać i obserwować, czy czas upłynie szybko, czy będzie wlókł się w nieskończoność, przeciągając ziejącą pustkę, zagęszczającą ruchy we wnętrzu dziewczyny. I już czuła te nieprzyjemne wiercenie, nakazujące blondynce przemieszczać się z miejsca na miejsce, by załagodzić choć trochę łkającą bezradność, wynikającą z niemożności zmiany nadchodzącego rozstania. W takich momentach z chęcią użyłaby magicznej różdżki, aby zatrzymać świat, tylko po to, by móc nieco dłużej wpatrywać się w te bursztynowe oczy, napawające ją radością i beztroską.
    Dlatego też żal zaniósł się w niej płaczem, żachnął się i odwrócił tyłem do zbolałej duszy, gdy w całej okazałości pojawiła się przed nimi Dakota.
    Jen uniosła delikatnie jedną brew, wychylając się w stronę kobiety. Przygryzła wargi, by się nie roześmiać, ponieważ przewodniczka wyglądała teraz zdecydowanie przekomicznie.
    Spoglądała raz na nią, a raz na Marshalla, czekając na decyzję, co ma dalej zrobić. Przewróciła oczami i westchnęła cicho, ostatecznie łapiąc się jego dłoni i wstając. Kiedy poprawiała na sobie ubranie, akurat brunet pochylił się ku niej i wyszeptał coś, co wprawiło ciało panny Woolf w drżenie, spięło mięśnie, a płomień we wzroku podsyciło na tyle, by teraz dusza i umysł dziewczyny błagalnie jęczały o jeszcze chwilę wspólnej samotności.
    Przeszywającym wzrokiem zmierzyła jego sylwetkę, zatrzymując się na twarzy i oczach, w tym też momencie zaciskając palce na ręce Jerome’a. Przełknęła z trudem, z podobną ciężkością odsuwając się od mężczyzny i idąc w stronę schodów.
    Ach, jak i ona z chęcią zrobiłaby z tej Statuy pożytek…
    Na miękkich nogach zeszła w dół, co jakiś czas zerkając na swoich towarzyszy, jednak - co było oczywiste - dłuższą chwilę przyglądała się brunetowi. A kiedy byli już na zewnątrz, podziękowała Dakocie za możliwość zwiedzania symbolu Nowego Jorku o niecodziennej porze, po czym zaczęła iść do portu, by wsiąść na prom. Zajęła miejsce podobne do tego, gdy po raz pierwszy wracała stąd z Jeromem, opierając dłonie na zimnej, metalowej barierce.
    - Za bardzo tracę przy tobie głowę, Jerome - rzuciła w eter, odwracając częściowo głowę. - I nie wiem, co mnie przez to spotka… - dodała mrucząc. Uśmiechnęła się kącikiem ust, w tym momencie przypatrując się zmniejszającej się Statule, którą zostawiali w tyle, by wrócić do codziennego życia. - Ale muszę przyznać, że cholernie mi się to podoba - dodała, czując na sobie ponownie jego dłonie. Złapała je mocno, a następnie wtuliła się w niego tyłem, przymykając powieki. - Tylko co będzie, jak stracę ją doszczętnie? - odparła, otwierając oczy i odwracając się do Marshalla całkowicie. Chwyciła jego twarz, by móc go pocałować, a zrobiła to delikatnie i powoli, by zaraz zmienić to na intensywność i namiętność.
    I co z tego, że ktoś obcy im się przyglądał? W tym momencie miała to głęboko gdzieś.
    - Pasuje ci za dwa, może trzy tygodnie? Czy to będzie chociaż w połowie twojego pobytu tam? Muszę to dobrze rozplanować i sensownie rozłożyć tą mękę, żeby była do zniesienia - mruknęła, kiedy się już od niego oderwała. Wciąż jednak błądziła ustami po twarzy mężczyzny, skręcając się w środku od napierającego, rosnącego podniecenia.
    Nagle odchyliła się, wzięła głęboki wdech, licząc w głowie do dziesięciu.
    Jen, musisz się opanować!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ogarnę się i do ciebie przyjdę. Albo ty do mnie przyjdź. Jak wolisz - rzuciła tylko, a drapieżne błyski niemal wyskakiwały już spomiędzy jej prawie czarnych tęczówek, błyskawicznie odkrywając wszystkie karty i ruchy, które chciała uczynić, dzięki czemu Jerome miał możliwość doświadczenia na własnej skórze, do jakiego poziomu pożądania doprowadził tę - do niedawna - kruchą, zamkniętą w sobie i onieśmieloną “w tych sprawach” dziewczynę, obecnie stającą się odważną, pewną siebie i swojego seksapilu kobietę.
      Otworzyła szerzej oczy i uśmiechnęła się szerzej, coś sobie właśnie przypominając.
      - Ty przyjdź do mnie. Coś dla ciebie mam - dodała, szepcząc mu prosto do ucha. W tym momencie jej dłoń spoczywała na jego torsie i niebezpiecznie przesuwała się w dół, zatrzymując się tuż nad zapięciem paska. - Nie będziesz żałował… - musnęła go w szyję, znów obracając się tyłem i tym samym wracając do poprzedniej pozycji.

      Your sweet Jenny <3

      Usuń
  117. Nie sądziła, że to wszystko się tak potoczy. W dodatku aż tak szybko. Te dwa miesiące zdawały się być wodą, która przeleciała jej przez palce, gdy tylko odważyła się zatopić w niej dłoń, odkręcając uprzednio kran, jakim była cała ta dotychczasowa, kilkuletnia przygoda. I choć miała już pełen bagaż doświadczeń, dopiero te kilka przeszłych tygodni dały jej najwięcej, jednocześnie wzmagając apetyt na więcej. Ale czy było się czemu dziwić? Człowiek szczęśliwy pragnął bardziej, nagle zaczął zauważać zupełnie obce rzeczy, zmieniając również perspektywę wszystkiego, co go otaczało. A Jen uwielbiała ten stan, w jakim obecnie trwała. I miała nadzieję, że szybko on się nie skończy.
    Gdy wróciła do mieszkania, od razu zrzuciła z siebie ubrania, skierowała się prosto pod prysznic, gdzie pozostawała przez dłuższą chwilę. Poranek był dosyć chłodny, więc przyjemnie było teraz czuć na skórze rozgrzewające krople, które też rozluźniły nieco spięte mięśnie.
    Gdy weszła do pokoju, owinięta w dwa ręczniki, stwierdziła, że musi tu posprzątać. Otworzyła więc okno, aby mogło wejść do środka świeże powietrze, a potem rzuciła się w wir szybkiego ogarniania rozrzuconych bibelotów. Pozostawione na podłodze ciuchy teraz niemal fruwały w powietrzu, ostatecznie lądując w koszu na pranie. W międzyczasie blondynka zdążyła nakarmić i zmienić podłoże Harolda, dzięki czemu świnka skakała teraz zadowolona, wręcz uprawiając popcorning, gdy zobaczyła, że dostała też nowy hamaczek. Panna Woolf roześmiała się głośno, kiedy to zauważyła. Pokręciła głową i wróciła do przerwanej czynności, na koniec zajmując się sobą.
    Zrobiła delikatny makijaż, rozpuściła włosy i włożyła białą, koronkową bieliznę, zaraz naciągając na siebie również krótką, kremową sukienkę, na której widniały nadruki przypominające róże i maliny. Potem do dużej miski włożyła francuskie rogaliki i umyte owoce, zaparzyła kawę, ustawiła dzbanek z sokiem na stole, szukając jeszcze kilku innych produktów, jakie jedli pierwszego dnia w Bangkoku. Miała nadzieję, że Jerome nie zdążył zjeść śniadania…
    Gdy stwierdziła, że wszystko jest gotowe, stanęła na samym środku pomieszczenia i oparła dłonie na swoich bokach. Wtedy też zauważyła niepościelone łóżko. Jak mogła o nim zapomnieć?!
    Zrobiła wielkie oczy i dopadła do niego, w ekspresowym tempie układając narzutę i poduszki tak, aby miało to przysłowiowe ręce i nogi. W ostatniej chwili usłyszała dzwonek do drzwi, więc podbiegła do lustra, poprawiła się i stanęła w rogu, biorąc głęboki wdech. Nie mogła być przecież zdyszana, prawda?
    Jednak nim zdążyła cokolwiek zrobić, po otwarciu drzwi poczuła tylko na sobie czyjąś siłę, która przyparła ją do muru. Uśmiechnęła się kącikami ust, szybko odwzajemniając gorące i liczne pocałunki. Owinęła ręce wokół karku mężczyzny, wyczuwając wzmożony rytm swojego serca.
    - Nie dasz mi nawet złapać oddechu…? - mruknęła gdzieś między wymienianymi czułościami, patrząc na niego rozmarzonym wzrokiem. Wtedy też zsunęła się dłońmi wzdłuż jego ciała, zahaczając o krańce koszulki, by zaraz opuszkami wędrować pod nią, drażniąc paznokciami skórę Marshalla.
    Z jednej strony czuła chłód bijący od ściany, a z drugiej w jej wnętrzu na nowo zaczął rozpalać się ogień, który swój początek miał już na Statule, zaledwie kilka godzin temu. Przez to blondynka znów zapominała o całym świecie, skupiając się wyłącznie na mężczyźnie i tym, czego w tym momencie pragnęła najbardziej.
    Mimo, iż oddech dziewczyny wcale nie stał się pełniejszy, ani bardziej ustabilizowany, powróciła do jego ust, gorączkowo upijając się nimi, podczas gdy w mieszkaniu unosił się zapach świeżo zmielonej kawy, a także nuty egzotyczne, jakie wydawały z siebie kadzidełka zapalone w rogu pokoju.
    Zupełnie tak, jakby znów przenieśli się do Tajlandii...

    Jen Woolf <3

    OdpowiedzUsuń
  118. Gdy ta sukienka tak wędrowała w górę, Jen coraz mocniej zaciskała palce na jego ciele, samoistnie przysuwając się do niego jeszcze bardziej, jakby chciała skleić ich ze sobą. Nie spodziewała się jednak, że ta sytuacja przyjmie taki obrót, więc zszokowana jego słowami stanęła jak wryta, jedynie otwierając szeroko oczy. Zamrugała kilka razy, odprowadziła go wzrokiem, a potem zacisnęła szczęki nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć ani zrobić.
    Przeszła do środka pokoju, potem podeszła bliżej aneksu kuchennego, skąd wzięła jeszcze wędlinę, sery (różnego typu), masło i talerz z pokrojonymi warzywami, kładąc wszystko obok siedzącego już Jerome’a. Usiadła obok niego, oparła łokcie na blacie stołu, by splątać ze sobą palce swych dłoni, a następnie położyła na nich podbródek, z nieco chłodnym wyrazem twarzy przyglądając się jedzącemu mężczyźnie. Śledziła wzrokiem wszystkie jego poczynania, do tej pory nie odzywając się ani słowem.
    - Popcornuje - odparła krótko, unosząc obie brwi i tym razem wzrok przenosząc na okno. - To znaczy, że energicznie i spontanicznie skacze i piszczy, w ten sposób się ciesząc na mój widok i z tego, że dostał nowy hamak. Zupełnie tak, jakby poraził go prąd - wzruszyła ramionami. W tym momencie z klatki świnki zaczął dochodzić dziwny huk, co wręcz dziewczynę wystraszyło. Wstała natychmiast i podeszła bliżej niej, przyglądając się, co też wyczynia zwierzak. Pokręciła głową i otworzyła drzwiczki, wyjmując Harolda. Uśmiechnęła się do niego ciepło, siadła na łóżku i zaczęła się z nim bawić, całkowicie ignorując Marshalla. Gdy jednak pochwyciła jego spojrzenie, zrobiła bardzo zdziwioną minę, nie przerywając pieszczotek.
    - No co? Jedz sobie. Ktoś inny też potrzebuje miłości - wyszczerzyła się do niego charakterystycznie, kładąc się na boku i drapiąc tym razem świnkę po brzuchu. Zwierzak przeciągnął się, ziewnął i w końcu usnął, więc panna Woolf chwyciła go delikatnie i zaniosła z powrotem do klatki układając Harolda w wygodnym, polarowym hamaczku. Cicho zamknęła drzwiczki, następnie poszła do łazienki umyć ręce i wreszcie wróciła, by siąść przy stole. Powoli sięgnęła po jeden z rogalików, przełamała go na pół, złapała malinowy dżem i zaczęła smarować nim pieczywo, pałaszując je ze smakiem. Upiła również kilka łyków kawy, wcale się nie spiesząc. Bo czy miała do czego?
    - O której masz lot? - zapytała wreszcie, rozpierając się wygodniej na siedzeniu. Trzymała w obu dłoniach kubek z parującą cieczą, założyła nogę na nogą i przechyliła lekko głowę na bok, wpatrując się w Jerome’a. Jej wzrok nie wyrażał obecnie niczego głębszego, ot przelotne spojrzenie prześlizgiwało się po twarzy Marshalla, ostatecznie osiadając na etykiecie szkła z lepką substancją.

    rozczarowana życiem Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  119. Ależ ona do tej jego części już zdążyła przywyknąć. Chodziło bardziej o to, że po prostu takiej reakcji się na spodziewała. No, a skoro już zdążył znaleźć sobie nowy punkt zainteresowania, to nie miała zamiaru mu go odbierać. Przecież sama też zaczęła jeść, prawda?
    Westchnęła cicho, spoglądając na zegarek, zawieszony tuż nad łóżkiem. Mieli jeszcze trochę czasu, ale i tak te parę godzin wydawało się teraz czymś naprawdę mizernym, w porównaniu do minionych dwóch miesięcy. Jak miała wytrzymać te pięć tygodni? Dobrze, że jednak zdecydowała się na weekendowy “wypad” na Barbados, bo inaczej byłoby naprawdę ciężko.
    Uniosła kubek i przyłożyła jego brzeg do ust, jednak nie nachyliła go, by napić się kawy. Trwała tak w krótkim zawieszeniu analizując parę spraw, co jakiś czas spoglądając na Marshalla, a innym razem błądząc wzrokiem po pomieszczeniu. Wróciła na ziemię w pełni dopiero, gdy wymówił jej imię.
    - Wiem. Ja ciebie też - uśmiechnęła się do niego pod nosem, mrugnęła porozumiewawczo i wreszcie upiła łyk napoju, odkładając kubek na stół. Spojrzała też na talerz Jerome’a, który był już pusty. - Najedzony? - zapytała, choć było to bardziej retoryczne pytanie, po czym wstała i zaczęła zbierać naczynia, by włożyć je do zlewu. - Masz jeszcze jakieś plany na dzisiaj? Może chciałbyś gdzieś iść, albo coś zobaczyć, póki nie wyjedziesz? - rzuciła w jego kierunku podczas chowania produktów do lodówki. Uporała się z tym dosyć szybko, więc już po chwili nie miała nic do roboty. Oparła dłonie na swoich bokach, ostatecznie decydując, że nie będzie na nic czekać, tylko od razu umyje pozostawione rzeczy w zlewie.
    Chwyciła gąbkę, nalała na nią trochę płynu, a potem odkręciła kurek, zaczynając szorować. Robiła to dosyć intensywnie, ale nie nerwowo. Po prostu skupiła się na danej czynności.
    - Zaczęłam przeglądać parę mieszkań. Ceny nie są póki co zbyt zadowalające - skrzywiła się wyraźnie, posyłając mu krótkie spojrzenie. - Ale jestem dobrej myśli. Coś na pewno znajdę. I wczoraj jeszcze… - urwała, zastygając w bezruchu. Odwróciła się w stronę Jerome’a, opierając się biodrami o szafkę. Z kranu wciąż leciała woda, odbijając się strugami o talerz i przez to rozpryskując krople nieco w górę. - Rozmawiałam ostatnio z Carlie i dała mi trochę do myślenia. Chodzi o ślub - ciągnęła mając niezbyt zadowoloną minę. - Wczoraj chciałam poszperać i znaleźć coś, ale usnęłam, nim cokolwiek znalazłam. Zastanawiałeś się nad tym, czy… Nie musi upłynąć kilka lat, żebyśmy mogli się legalnie pobrać? - uniosła jedną brew, przełykając z trudem. - Nie wiem, jak to wygląda od strony prawnej. Jeszcze do tego nie doszłam. A jakoś wcześniej w ogóle o tym nie pomyślałam. Może trzeba iść do prawnika? - westchnęła, znowu się odwracając. Tym razem myła talerz powoli, dając zbłąkanym myślom czas na bezpieczne ułożenie się w głowie. Nie chciała panikować, ani rozsiewać fałszywych informacji, ale przecież wszystko powinni wziąć pod uwagę.
    Pucowała ten talerz może odrobinę zbyt długo, lecz ów przedmiot stał się idealnym czynnikiem odstresowującym, dzięki czemu panna Woolf nie musiała się martwić o nagłe ataki przygnębienia.
    Odłożyła wszystko na suszarkę, opierając się dłońmi po obu stronach zlewozmywaka.
    - Mam coś dla ciebie - przypomniała, odchodząc od aneksu i idąc w kierunku komody, na której stała klatka Harolda. Odsunęła pierwszą z szuflad, wyjmując z niej małe, podłużne pudełeczko. Znajdowało się w nim coś na kształt małej lunety, zawierającej w sobie kilkanaście zdjęć. Gdy się przekręcało główny pierścień, ten największy, i przyłożyło się ją do oka, w soczewce wyświetlały się również miniaturowe zdjęcia. Jen postarała się o to, by znalazły się tam zarówno wspomnienia z Tajlandii, jak i samego pobytu Jerome’a w Nowym Jorku.
    Powoli podeszła do Marshalla i usiadła obok niego, podając mu prezent.
    - Żebyś nie zapomniał - mruknęła tajemniczo, gdy kąciki jej ust nieco łagodniej rozciągnęły się na twarzy blondynki, a w oczach zaczęły błąkać się pojedyncze iskry.

    kochająca nade wszystko Jen <3

    OdpowiedzUsuń
  120. Do tej pory również nie sądziła, że to miało jakiekolwiek znaczenie. Czemu ktoś niby miał utrudniać to, że chcieli się pobrać? Jak widać, nie było to wcale takie proste, jak na początku zakładali. I co, jeśli się tak stanie, że Jerome jednak nie będzie miał pracy? Wtedy cała ta bezpieczna wizja pryśnie niczym bańka mydlana, a oni znów będą żyli w jeszcze większym niepokoju, niż dotychczas. Bo jeśli człowiek już zdążył przyzwyczaić się do pewnej, lepszej wizji, niekoniecznie chciał wracać do poprzedniej, ponieważ bolała ona bardziej i mocniej, niż jeszcze na początku.
    Nie chciała się jednak tym zajmować. Nie chciała tracić czasu, jaki im jeszcze został, więc skupiła się tylko i wyłącznie na tym, co działo się w obecnej chwili.
    Uważnie przyglądała się jego ruchom zastanawiając się, czy prezent przypadnie mu do gustu. Po reakcji Jerome’a szybko stwierdziła, że nie miała się chyba czym martwić.
    Uśmiechnęła się szerzej, a gdy przyciągnął ją do siebie i zaczął całować, we wnętrzu blondynki odezwał się nieco przygasły ogień.
    Uniosła wysoko brwi i roześmiała się wesoło, również przypominając sobie dzień, w którym się poznali. Że też to te najmniejsze bibeloty sprawiały, że życie człowieka może zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni…
    Spojrzała na swój nadgarstek, na którym spoczywała bransoletka od ojca, będąca głównym punktem zaczepienia całej ich relacji. Potem wyprostowała się i zbliżyła do Marshalla, kładąc dłoń na jego policzku i wpatrując się w te cudowne, przepełnione słońcem oczy. W jej wzroku zaś szalały już roztańczone iskry.
    - Tak? A co chciałeś zrobić? - zapytała, przez moment tylko się na niego patrząc, by zaraz pochylić głowę i zacząć całować go po szyi. Robiła to powoli i spokojnie, jedną dłonią podpierając się na łóżku, a drugą rozpoczynając wędrówkę po jego ciele. Szybko i zwinnie palce Jen znów znalazły się pod jego koszulką, tworząc jakieś abstrakcyjne wzorki na skórze. - Opowiesz mi o tym? Chętnie posłucham - dodała, na parę sekund przerywając czynność tylko po to, by wrócić pocałunkami do ust bruneta. W końcu przekręciła się tak, że teraz na nim siedziała, lecz i to nie trwało długo, bo nagle pchnęła go na poduszki. Posłała mu nieco drapieżne spojrzenie, a uśmiech panny Woolf był teraz bardzo kokieteryjny i zachęcający do wspólnej “zabawy”.
    Podkradła się bliżej niczym kot, podtrzymując się dalej jedną ręką, ale tym razem tuż przy jego głowie. Druga nieprzerwanie błądziła po wyraźnie zarysowanych mięśniach, coraz śmielej schodząc też w dół, do zapięcia paska.
    Odrzuciła włosy na bok, przez co spadały po jednej stronie kaskadami. Zbliżyła swoją twarz do jego, wodząc nosem po twarzy mężczyzny.
    - Aż tak ci się spodobałam od razu…? - mruknęła, wargami muskając losowe miejsca na skórze. Poczuła, jak po szkielecie zaczynają płynąć przyjemne prądy, kumulujące się w okolicach serca i kręgosłupa, a także w dole brzucha. Aż westchnęła bezgłośnie, chcąc nasycić się ciepłem, które miała dla siebie jeszcze tylko teraz i za którym będzie tęskniła przez najbliższe tygodnie.

    Jen Woolf <3

    OdpowiedzUsuń
  121. Słuchała go i karmiła się tymi słowami, czując się dokładnie tak, jakby znalazła się te kilka miesięcy temu na Barbadosie, przeżywając wszystko zupełnie inaczej, niż to faktycznie miało miejsce. Teraz, przypominając sobie wszystkie jego ukradkowe i odważniejsze spojrzenia, rozumiała więcej i mocniej, pragnąc jeszcze bardziej, o ile w ogóle się dało. I pragnęła nie tylko cieleśnie, ale przede wszystkim duchowo, ponieważ czuła, że wreszcie znalazła swoją drugą połówkę. Stanowili we dwoje całości, byli swoisty yin i yang, idealnie okrągłym kołem, którego nie dało się przerwać, choćby wody płonęły, a trujący gaz zalewał całe środowisko. Za bardzo uczucie do tego mężczyzny w niej rozkwitło, by dać byle nieznajomemu zerwać te najsmaczniejsze i najokazalsze owoce, jakie wyhodowali przez zaledwie dwa miesiące. I aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby jakaś nadludzka siła wdarła się między nich, przemieniając w sercach tej dwójki parę nut, tworzących przepiękną muzykę na pięciolinii miłości. Jen zdolna była stwierdzić, że niebo załkałoby głośno, a słońce nie chciało tak chętnie wstawać, ponieważ zabrakłoby zdecydowanie najważniejszego elementu, jakim były ich wspomnienia, emocje i wizja wspólnej przyszłości.
    Przygryzła dolną wargę, a jej uśmiech z minuty na minutę się powiększał, zwłaszcza wtedy, gdy czuła go na sobie mocniej.
    Tak, zdecydowanie mu wszystko wtedy utrudniała…
    - Ale widzisz? Teraz już nie masz tego problemu - nawiązała, spoglądając na swoją opuszczoną bieliznę. Szybko wstała z łóżka, przelotnie całując go w usta, by odejść na kilka kroków i ściągnąć ją z siebie całkiem. Dalej jednak miała na sobie biustonosz i sukienkę, ponieważ chciała, by to on ją dziś rozbierał, dokładnie tak, jak tego potrzebował i chciał.
    Podeszła bliżej, siadając tym razem na brzegu łóżka i chwyciła za krawędzie jego koszulki, podciągając ją w górę tak, by i on pozbył się zbędnego materiału. Wtedy siadła na nim okrakiem, z pocałunkami przenosząc się na tors mężczyzny, gdzie podgryzała i muskała skórę, ostatecznie wracając do jego ust, by wpić się w nie zachłannie. - Teraz masz inny - dodała, kiedy nachyliła się do ucha, by mu to wyszeptać. Następnie spojrzała na Jerome’a znacząco, wyprostowała się i zaczęła rozpinać pasek, pozbywając się go równie szybko, co koszulki. Nie spuszczała wzroku z oczu Marshalla, podczas gdy jej palce walczyły z zapięciem spodni. - Musisz się zastanowić, jak dobrze wykorzystać ten moment - ciągnęła, gdy udało się blondynce wykonać zadanie. Wtedy zamruczała cicho i zbliżyła się do bruneta, praktycznie się na nim kładąc. Wtedy nieco zwolniła swoje ruchy, jednak jedna z dłoni wciąż pozostawała aktywna; palce spacerowały coraz bardziej w dół jego brzucha, lecz gdy tylko zbliżały się do newralgicznego punktu, szybko wracały na górę. Zupełnie tak, jak myśliwy polujący na dziką zwierzynę, podchodzący do niej po cichu i umiejętnie, zakradając się, ale robiąc też krok w tył, gdy uzna, że jest jeszcze zbyt wcześnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ty też nie dałeś mi o sobie zapomnieć - stwierdziła, pozostając przy jego ustach na dłużej, a potem bawiąc się nimi. - W końcu też jestem człowiekiem, prawda? A twoja obecność nierzadko naciągała moją wytrzymałość na samą skrajność - westchnęła, wertując w pamięci dni spędzone na gorącej wyspie. - Zwłaszcza wtedy, gdy kąpaliśmy się w oceanie, a ty byłeś tak blisko… Uwierz, że to wcale nie było dla mnie łatwe - dodała cicho, po czym uniosła się nieco, by móc lepiej mu się przyjrzeć. Policzki Jen powoli stawały się gorące i zarumienione, wzrok przepełnił się namiętnością, tak bardzo, że dziewczyna wydawała się topić w środku, nie mogąc poradzić sobie z wszechogarniającym pożądaniem. - Był jeden moment, kiedy już prawie przekroczyłam tą granicę i chciałam być z tobą blisko… Dotykać cię - wyszeptała prosto w usta Jerome’a, w tym momencie palcami wreszcie docierając w odpowiednie miejsce, by pieścić je i tym samym sprawić mężczyźnie przyjemność. Chciała być dla niego, by czuł, że chociaż przez chwilę nic im nie umyka, zaczarowując ten przeciekający przez palce czas by stanął w miejscu, robiąc to tylko dla nich, ponieważ relacja ta była na tyle wyjątkowa, że godna była poświęcenia nawet najwyższych sił.
      - Chciałam doświadczyć czegoś, poznać to, co działo się wokół ciebie, w tobie… I tak cholernie żałowałam, że nie mogłam, kiedy stamtąd wyjeżdżałam - jęknęła cicho, przypominając sobie i tę chwilę. - Ale teraz możemy to wszystko nadrobić. Więc powiedz mi, co byś teraz chciał ze mną zrobić. To, czego nie zdążyłeś zrobić wtedy - mruknęła cicho, przygryzając delikatnie jego dolną wargę, choć narastająca moc kotłowała się w niej coraz bardziej, chcąc wypełznąć na zewnątrz ze zdwojoną siłą.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  122. Hipnotyzował ją za każdym razem, kiedy znajdowali się w takiej sytuacji. Mamił ją i czarował sobą, sprowadzając Jen do pierwotnych instynktów, zmuszając do odnalezienia porzuconego kawałka duszy, który dawno temu, głęboko w sobie zakopała. Przy nim zamieniała się w kogoś zupełnie innego, jakby pierwszy raz miała styczność z samą sobą. I gdyby teraz podeszła do lustra, z pewnością by się nie poznała. A na pewno byłaby zaskoczona tym, jak bardzo przeistaczało się chociażby samo spojrzenie, z delikatnego i nieśmiałego przeobrażając się w coś elektryzującego i równie przyciągającego. Całe ciało drgało, zwłaszcza objęte dreszczem w momencie, gdy go w sobie poczuła. I ten ruch był niespodziewany, więc jęknęła głośno, wyginając się mimowolnie. Słuchając go płonęła; miała ochotę zerwać z siebie ubrania, które odgradzały ją od przejmującego i uzależniającego ciepła, stającego się dziewczyny narkotykiem. Dłonie panny Woolf już same podążały wcześniej wytyczonymi ścieżkami, dobrze znając wszelkie wypukłości i zarysy ciała Jerome’a, dzięki czemu choć w taki sposób mogła zbliżyć się do niego jeszcze odrobinę.
    Rozsunęła wargi szerzej, kiedy wiązka podniecenia oplatała powoli jej wnętrze, skacząc po kolejnych poziomach i docierając w końcu do linii żeber, aby tam wykonać wielki krok i dotrzeć do serca, paraliżując na moment ją całą. Musiała wziąć głębszy wdech, aby nie zagubić się w tym galopie, a jedyne, co mogło blondynkę trochę przywołać do porządku, to ogromne trzaśnięcie w umyśle, wywołane kolejnymi, wymawianymi przez Marshalla zdaniami.
    Zmarszczyła brwi i zamruczała z rozkoszy, podnosząc się na łokciach. A właściwie jednym, bo drugą rękę uniosła, by wpleść palce w jego włosy i przyciągnąć go do siebie, by oprzeć o niego swoje czoło. Pocałowała go mocno i niemalże wściekle, zdecydowanie nie panując już nad sobą.
    - I zdobyłeś mnie. Wystarczyło poczekać - odparła z pewnością w głosie, po czym uśmiechnęła się zadziornie, nadając w tym momencie ostrego wyrazu swojej twarzy. Potem jednak nagle zmiękła, a jej serce zalała fala niedającej się określić energii, która odżywiła natychmiast wszystko to, z czego się składała, jednocześnie upijając się nieskończonym szczęściem, jakie dawał jej w każdym momencie ich wspólnej drogi. Lecz teraz to było coś zupełnie innego; siła, jaka w nią uderzyła, przypominała tsunami zdzierające z powierzchni ziemi wszystko, co napotkało na swojej drodze, z tą jednak różnicą, że Jen miała wrażenie, jakby galopowała przez świat, a nabuzowane myśli i wyostrzone zmysły odbierały o tysiące więcej bodźców, niż normalnie. Siła przyciągania, jaka wytwarzała się między nimi nawet nie przypominała tej, jaka istniała w kosmosie - była zdecydowanie większa, pełniejsza i scalająca wszystko to, co do tej pory mogło być złamane czy rozszarpane. Nie miała wątpliwości, nawet najmniejszej, że wybrała odpowiedniego człowieka, dla którego mogła zrobić dosłownie wszystko.
    - Tak cię kocham… - mruknęła tylko, odpowiadając mu. - I tak cholernie mnie pociągasz - dodała, unosząc swoje biodra, by być z nim jeszcze bliżej. To, co robił i w jaki sposób, nakręcało ją jak zabawkę, którą mógł sterować w dowolny sposób sprawiając, że będzie się poruszać dokładnie tak, jak mu się spodoba.
    Zmieniła pozycję tak, by teraz bardziej siedzieć na nim, przez co zmusiła mężczyznę do małego cofnięcia się, ale tylko na chwilę. Jedną rękę owinęła wokół jego szyi, drugą podpierając się za sobą. Gorąco pulsowało już w jej głowie, odbierając dziewczynie racjonalne myślenie. Znów uciekała od niej gdzieś ta przytomność, zatracając umysł dziewczyny na granicy świata realnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odnalazła jego usta, nie chcąc się od nich oderwać. Lecz wciąż coś nie pozwalało wykonywać jej pełnych ruchów, co tylko gryzło pannę Woolf od środka, ale również napędzało i powodowało, że poczynania dziewczyny stały się odważniejsze i śmielsze.
      - Zdejmij to ze mnie… Natychmiast - zażądała, próbując sięgnąć do zamka sukienki, który mieścił się z tyłu. Ale w tym momencie była zbyt zafascynowana nim i upita pragnieniem, by móc sobie z nim poradzić, więc zsunęła tylko ramiączka ubrania i górnej części bielizny powodując, że oba materiały zsunęły się znacznie, odkrywając częściowo piersi dziewczyny. - Chcę cię czuć cała - wyszeptała błagalnie, zaciskając szczęki i posyłając mu wdzierające się w lustro duszy spojrzenie, a palcami zdecydowanie zbyt mocno drażniąc skórę Marshalla, przez co powstały na niej zaczerwienione ślady. W niektórych momentach aż miała ochotę go rozerwać, byleby tylko pławić się w intrygującym i zniewalającym blasku, jaki od niego bił, a którego nie mogła w zwykłych sytuacjach pochwycić. Mogła to mieć tylko wtedy, gdy mu się poddawała, tak, jak ofiara składana najwyższemu z bogów.
      Ciaśniej ulokowała się też nogami wokół jego bioder, co wywołało kolejne fale ekstazy, odprowadzające dwudziestoparolatkę do najodleglejszych miejsc zapomnianego właśnie racjonalizmu.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  123. Kim była teraz? Co się z nią działo? Jak miała określić to, co właśnie przeżywała? Powoli zaczęło brakować blondynce słów, ponieważ wszystkie te, które znała, były zbyt słabe w opisaniu tego, co tak naprawdę czuła. Zdawało jej się, że widzi nowy wszechświat, znajduje się w rzeczywistości alternatywnej, gdzie wszystkie wartości, jakie znała i które posiadała, miały zupełnie inny wydźwięk i znaczenie. Te emocje były tak żywe, jak nigdy wcześniej, pobudzając odurzony umysł do cięższej pracy, jaką było skupienie się na rzeczach pozostających z boku, gdzieś poza sceną, jaka rozgrywała się na tym pojedynczym łóżku. Teraz właściwie nie widziała nic poza mężczyzną, a nawet gdyby chciała, przyciągnąłby jej uwagę do siebie z powrotem, jeszcze dobitniej dając do zrozumienia, że przynależy tylko i wyłącznie do niego, poddając się zaledwie parę chwil temu. Dostrzegała jedynie drogę bez wyjścia, przeznaczenie, któremu musiała się podporządkować i dopełnić swój los, będąc z nim właśnie tu i teraz, jakby zależało od tego całe jej życie. Nie chciała być z nikim innym, nie wyobrażała sobie żadnego mężczyzny na jego miejscu. Był tylko on i pragnęła już do końca swoich dni obdarowywać Jerome’a nieskończoną miłością i wiernością, o jakich inni mogli tylko pomarzyć. Należała do niego i nie mogła już nic z tym zrobić. A przede wszystkim - nie chciała, ponieważ oddając brunetowi swoje serce podpisała niematerialny kontrakt, dokładnie taki, jak w chwili zagubienia zawiera się z samym diabłem. Lecz, co w tym wszystkim było najlepszego? Chyba właśnie to, że żadne z czynów ani sytuacji wynikających między nimi, nie było złem, a jedynie dobrem, które tylko początki czasami musiało mieć trudne, ostatecznie przemieniając się w czysty kryształ, przemieniający promień światła w tysiące barw i nowych natchnień, dających ogromny powód do dalszej egzystencji. Dopiero teraz widziała, jak głębokie mogło stać się przeżywanie każdej chwili, zupełnie od zera, a to, co było już za ich plecami, otoczyć wieńcem najpiękniejszych róż. Bo mimo, iż kwiaty te miały też kolce, to stanowiły one zdecydowanie mniejszą część od samych pąków, które oferowały całą gamę pozytywnych bodźców, od samej barwy po zafascynowanie specyficznym zapachem.
    Dokładnie tak się czuła z nim - jak budząca się u świtu roślina, tym szybciej rozkładająca swe płatki, im intensywniej słońce je muskało, nadając - dodatkowo - charakterystycznego blasku. Bo to przy nim promieniała; związek z Marshallem zdecydowanie służył dziewczynie, koił stargane nerwami serce i rozum, wreszcie znajdując lekarstwo na cały ból przeszłości i godząc ze sobą te dwie skrajne rzeczy. Każdy oddech był czymś niezwykłym; powietrze przenikało przez nią mocniej, dzięki czemu krew płynęła szybciej. Oczy widziały więcej, dostrzegały drobnostki ukryte pod płachtą szarej codzienności, a ciało zachowywało się niczym odbiornik świadomości, kuląc się i prostując, rozgrzewając i chłodząc w prawie ułamku sekundy, w zależności od tego, co akurat jej robił i jak daleko się znajdował.
    I teraz, będąc tak blisko, płonęła ogniem rozsypującym się wewnątrz, przez każde kolejne westchnienie - a były ich w tym momencie setki - przenikającym również na posturę blondynki, przez co jej skóra stała się ciepła niczym rozgrzany miód.
    Spojrzała na niego niepewnie, marszcząc przy tym lekko brwi, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli. Dopiero, kiedy pozbył się zbędnego materiału, wzdrygnęła się niespokojnie, podnosząc się o kilka centymetrów. Potem jednak uśmiechnęła się szeroko, ukazując cały rząd zębów i pochylając się nad nim, gdy ją do siebie przyciskał.
    Zamruczała z przyjemnością, przymknęła powieki przygryzając dolną wargę i wygięła się w łuk, kiedy po jej ciele przeszedł kąsający dreszcz, roztaczając się najbardziej okręgami w miejscach, gdzie znajdowały się jego palce i usta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale nie musiała czekać na nadchodzące tygodnie. To wszystko działo się już teraz, bez nawet większego wysilania się. Topniała w środku, pożądanie wiło się w niej wokół wszystkich narządów, a serce nie nadążało już z pompowaniem krwi, która jak paliwo napędzała pannę Woolf do działania, jednocześnie uderzając do głowy i powodując krótkie zawroty, jakby miała od ilości tego uczucia w końcu stracić ją całkowicie. A może i już ją straciła?
      Gdy fale namiętności stały się zbyt wielkie, by mogła nad nimi zapanować, zbliżyła się do szyi Jerome’a, żeby przyssać się do niej na moment. Dłońmi zaś błądziła po pościeli, gdzie zaciskała palce tak mocno, że jej skóra w niektórych miejscach aż pobielała.
      - Uwierz mi, że ty też to zapamiętasz… - wyszeptała mu do ucha, podgryzając zaraz jego płatek, a potem prostując się i w międzyczasie posyłając brunetowi roziskrzone, przeładowane erotyzmem spojrzenie, jakby cała składała się w tym momencie z kawałków rozrzuconych po ziemi ludzkich pragnień.
      Powoli odrzuciła blond włosy do tyłu, aby nic nie zakłócało mu widoku jej ciała, którym poruszała zgrabnie i subtelnie, wcale się nie spiesząc. Dopiero później, gdy i on zaczął wyraźniej zaznaczać tempo, wiła się w tańcu wzajemnych oddechów, rytmem zbliżając się do biegu rozpędzonego serca. Potem znów przestała, zamierając na kilka chwil, by wzbudzić w nim jeszcze większe pożądanie. Patrzyła na niego śmiało i zwycięsko, czarne oczy rozbłysły władczym wyrazem, a usta rozciągnęły się w tajemniczym, ale i triumfalnym uśmiechu. Powoli pochyliła się nad nim, ręce kładąc tuż jego głowy i zginając je w miarę posuwania się w dół. Zatrzymała się gdzieś na wysokości czubka jego nosa, nie odrywając spojrzenia od bursztynowych tęczówek. Cała aż w środku pulsowała, z trudem powstrzymując się przed uczynieniem czegokolwiek głębszego, jednak miała w zamiarze doprowadzić go na skraj wytrzymałości, tylko co jakiś czas poruszając nieznacznie biodrami, by za chwilę przestać.
      Położyła dłoń na jego policzku, muskając go palcami.
      - Będziesz patrzył na słońce i widział w nim mnie - mruknęła cicho, całując go w czoło. - Będziesz kąpał się w oceanie, a jego temperatura nawet w minimalnym stopniu nie będzie podobna do tego, jak ciepła jest moja skóra. I moja… dusza - zaśmiała się krótko, całując go w szyję. - Będziesz nocą patrzył na gwiazdy, ale żadne nie będą błyszczeć tak, jak moje oczy, kiedy się z tobą kocham - szepnęła, całując go w usta. - I wreszcie - będziesz siedzieć na plaży i wspominać, jak to było, gdy byłam tam z tobą, a potem przypomnisz sobie, co działo się tutaj, w Nowym Jorku, ostatecznie pragnąc połączyć ze sobą te dwie rzeczy i czekając na nie, aż zdecyduję się do ciebie przylecieć i ci to dać - dodała głośniej, cały czas będąc wargami przy jego ustach i w miarę mówienia tego wszystkiego poruszając się coraz szybciej, ostatecznie napierając na niego z całych sił. Teraz całowała Jerome’a gorąco i głęboko, nie pozwalając powiedzieć mu ani słowa, ponieważ ostatnie należało właśnie do niej. I choćby miał się udusić, to ona stanowiła cały jego dopływ powietrza, ofiarowując mu zaledwie krótkie przerwy między wzajemną, rozpędzającą zmysły rozkoszą.

      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  124. Przestała panować nad sytuacją, mając wrażenie, jakby umysł całkowicie oddzielił się od ciała, wciąż jednak jedno wysyłało do drugiego bodźce, dzięki czemu ruchy Jen idealnie współgrały z całą resztą. W myślach zaś już pokonywała kolejne przestrzenie, frunęła pod wiatr i płynęła z prądem, poddając się owładniającemu uczuciu, które wydzierało się z serca na resztę tkanek. Było jej tak dobrze, że gdyby ktoś spytał, czy oddałaby kilka lat swojego życia tylko dla tej chwili, bez wahania odpowiedziałaby, że tak. Bo nawet i pół dotychczasowego życia nie było warte tyle, ile te tygodnie spędzone z nim.
    Oddychała szybko, przez rozsunięte wargi wdychając i wydychając rozgrzane powietrze, podczas gdy jej dłonie błądziły już nie tylko po pościeli, ale i dostępnych rejonach skóry Marshalla, gdzie w przypływach rozkoszy również zaciskała je, przenosząc zaraz na kolejne płaszczyzny. Po omacku starała się odnaleźć jego usta, kiedy już się na moment od nich oderwała, nie tracąc ani sekundy na bezczynne działanie. Czuła, jak wzmożony nacisk rozprowadza się po podbrzuszu, ściągając do siebie nitkami pozostałe mięśnie, karząc w ten sposób dziewczynie jeszcze bardziej się wygiąć. Doprowadzało ją to do szaleństwa; niecierpliwie czekała, aż otworzą się przed nią same bramy niebios, a siła błogiego spełnienia zaleje ją całą, doszczętnie oczyszczając też umysł. Chciała, by te wszystkie najgłębsze emocje wessały ją i połknęły, przetrawiły, a potem wypuściły ze swych objęć z powrotem na zewnątrz, pozostawiając nagą pośród tysięcy nowych wspomnień. Zdawała sobie sprawę, że im szybciej to się skończy, tym boleśniej będzie odczuwać nadchodzące chwile, lecz cudowność niematerialnego złączenia się z duszą Jerome’a była zbyt piękna, aby dawać jej zanadto odpłynąć w nieznane. Kusiła więc tę wizję coraz głośniejszymi westchnieniami i jękami, dając jej zaproszenie do swojego wnętrza, by rozgościła się w nim na dobre. I gdy to się już stało, panna Woolf przywarła do bruneta całą swoją powierzchnią, przygryzając zdecydowanie za mocno jego wargę, podczas płonnego i namiętnego pocałunku. Oderwała się po chwili, by schować głowę w zagłębieniu szyi Jerome’a, tam przymykając oczy i oczami wyobraźni znajdując się w samym środku festiwalu najbarwniejszych i najokazalszych fajerwerków, którego świadkiem człowiek mógł być nawet rzadziej, niż tylko raz w roku. Umysłem wzbijała się do odległego uniwersum złożonego z komet i naświetlonych gwiazd, stając się w końcu też jedną z nich. Potem rozprysła się na miliony kawałków, zaraz po mocnym uderzeniu, które jednocześnie zmroziło krew w żyłach i rozpętało cielesne piekło, zamieniające się zaraz w bezkresną, powalającą swą wspaniałością zorzę. Wszystkie rozedrgane komórki nagle się uspokoiły, tocząc się w tym momencie i obijając o siebie w powolnym rytmie, pozwalając sercu wreszcie odpocząć. I myśli spacerem wracały do domu, by zasiąść wygodnie na miękkim posłaniu, dającym ukojenie i wolność przy każdym oddechu.
    Westchnęła bezgłośnie, z trudem unosząc głowę. Pocałowała go lekko, opierając na moment swoje czoło o jego. Nie miała siły na wykonanie nawet najmniejszego ruchu, dlatego jedynie uśmiechnęła się pod nosem, kiedy ją objął.
    - A ja tak strasznie kocham ciebie - szepnęła, w końcu zdobywając się na podniesienie powiek. Musnęła go jeszcze w policzek, a potem, niechętnie, uniosła się cała, kładąc się tuż obok, wciąż pozostając blisko. W zasadzie to połową ciała w dalszym ciągu leżala na nim, posuwając powolnie dłonią po torsie mężczyzny. - Niech tak już będzie zawsze - mruknęła, śmiejąc się cicho, choć marzyła, żeby tak właśnie było.
    Trochę się poprawiła, patrząc zamglonymi oczami na Jerome’a, a raczej przyglądając się dokładnie jego profilowi. Nawet takie rzeczy chciałaby dobrze zapamiętać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Chyba naprawdę chciałabym mieć z tobą dziecko - wyznała nagle, sama się sobie dziwiąc. Od ich ostatniej rozmowy nie zastanawiała się nad tym ani przez moment. Wszelkie niepewności odsunęła w kąt, skupiając się tylko na tym, co było oczywiste. Teraz jednak miłość, jaką go darzyła, zauważalna było dosłownie we wszystkim. Gdziekolwiek by się odwróciła, tam widziała jego obecność. Oddanie, bezpieczeństwo, pewność i zaufanie - wszystko to już miała i były to fundamenty, na których spokojnie mogła zbudować z nim dom. Może to dlatego właśnie o tym pomyślała?
      Zacisnęła usta, chowając się przed jego spojrzeniem. Nie wiedziała, jak na to zareaguje, a chyba też - mimo wszystko - trochę wstydziła się tego, co w niej siedziało.
      - Czegoś sobie Pan jeszcze życzy? - zagadnęła zmieniając temat. Uniosła jedną brew, oparła się na podniesionej ręce i uśmiechnęła szerzej, trącając nosem jego policzek. - Dzisiaj spełniam wszystkie życzenia - dodała odnajdując usta mężczyzny, by złożyć na nich długi i spokojny pocałunek.


      Jen Woolf <3

      Usuń
  125. [ Dziękuję za bardzo miłe powitanie :3 Cieszę się, że postać wyszła mi tak jak sobie zaplanowałam, choć dobranie wizerunku łatwe nie było - niby delikatna, ale coś w sobie musiała mieć :D W razie ochoty, czasu na wątek daj znać, to coś uknuję ~ ]

    Monique

    OdpowiedzUsuń
  126. — Może sprzedamy prawa autorskie do naszej historii i zbijemy fortunę? — zaproponowała. To nie byłby wcale taki głupi pomysł, o ile znalazłby się ktoś na tyle śmiały, żeby spróbować przenieść ich życiowe doświadczenie na ekran. Alanya z chęcią by coś takiego obejrzała, choć może niekoniecznie, teraz gdy byli wszyscy tak naprawdę krok od tragedii, ale może za parę lat. Przynajmniej nie skończyli jak bohaterowie serialu Lost, a to było już naprawdę dużo. Zastanowiła się nad moment czy kiedyś może już coś takiego się nie pojawiło, ale żaden tytuł teraz nie przychodził jej do głowy. Może faktycznie ich życiowe przygody dałyby szansę jakiemuś reżyserowi nagrać świetną komedię romantyczną, w końcu mało kto miał okazję zakochać się podczas katastrofy lotniczej. Alanya musiała przyznać, że to było o wiele ciekawsze od regularnych spotkań i nudnych randek.
    Cieszyła się, że w zasadzie obowiązek zajmowania się pasażerami spadł już na załogę łodzi, a oni mogli odpocząć. Jak na razie miała dość obsługiwania, odpowiadania na pytania na najbliższe kilka tygodni. I jak się spodziewała pewnie też i dostanie sporo wolnego, ale o tym teraz nie chciała myśleć. Chciała w końcu odpocząć, poczuć stały grunt pod nogami i nie martwić się tym, że w każdej chwili pogoda może się zepsuć, a ona będzie na środku oceanu. Pewnie, gdyby się dobrze przyjrzała widziałaby już ląd. Sama chciała się jeszcze odezwać, tylko nie zdążyła. Uśmiechnęła się lekko na widok Mike z mamą i bratem. Mogła się tylko domyślać, jak stresująca to musiała być sytuacja dla jego matki.
    — Tak, to byliśmy my — odpowiedziała zerkając na mężczyznę, jakby chciała tym potwierdzić swoje słowa i znów spojrzała na matkę Mike. — Najważniejsze, że mu się nic nie stało i dotarł bezpiecznie na dół.
    Zrobili dobry uczynek, chłopiec wrócił do mamy cały i zdrowy. Teraz wszyscy też byli już bezpieczni i teraz była to tylko kwestia transportu na ląd. Uśmiechnęła się lekko, kiedy kobieta ją uścisnęła i odwzajemniła uścisk. Jeśli to miało poprawić jej nastrój, to nie mogła się bronić.
    — Mike był bardzo dzielny, a ja się cieszę, że nic mu się nie stało i jest z powrotem — dodała.
    Nie spodziewała się, że Julie, mama Mike tu przyjdzie, ale z drugiej strony to było do przewidzenia, że zechce im podziękować. Zwłaszcza w takiej sytuacji.
    — I panu też dziękuję — zwróciła się do mężczyzny — wróciłabym się po niego, ale nie chcieli mnie już przepuścić, abym wróciła… i dziękuję, że się nim zajęliście. Będę się mogła jakoś odwdzięczyć? Cokolwiek, coś na pewno mogę dla państwa zrobić.

    Alanya

    OdpowiedzUsuń
  127. Jen zdała sobie nagle sprawę z jednej rzeczy - chyba po prostu przy nim dorastała. I nie tak, jak to wygląda, kiedy się ma te naście lat, ani nie tak, gdy przez pewien okres szwęda się po świecie, zdobywając bagaż doświadczeń. Dopiero teraz zauważyła, że mimo, iż miała już tyle na głowie, tak wiele przeszła, emocjonalnie dojrzewała dopiero teraz, w pełni stając się “życiowym” człowiekiem. To właśnie ten jeden element, który zwykle towarzyszy każdemu od samego początku, rozrósł się do niewyobrażalnych rozmiarów, zmieniając znaczną część dziewczyny o sto osiemdziesiąt stopni. Dzięki temu widziała drugą stronę świata, nie próbując tylko dobiec do jednego punktu, wciąż będącego poza jej zasięgu. Teraz w swoich dłoniach trzymała już wszystko, na czym jej zależało, a co było tak odległe, że nawet niemożliwe do spełnienia.
    A nawet dostała i więcej.
    Zaśmiała się krótko i pokręciła głową, potem jednak uniosła obie brwi i spojrzała na niego poważniej, przysuwając się odrobinę. Zbliżyła się do jego ust i również spuściła wzrok.
    - Kto wie, czy już tego nie zrobiłeś - odrzekła pół żartem, pół serio, zaciskając wargi.
    Uśmiechnęła się szerzej, westchnęła bezgłośnie i położyła się na płasko, by w ten sposób móc lepiej go obserwować.
    - Na piątkę nie licz. Co najwyżej… trójka - mruknęła po chwili zamyślenia. Położyła na swoim brzuchu dłoń, przez moment, delikatnie gładząc go opuszkami. - Podziwiam twoją mamę. Jak ona sobie dała radę? Ja bym się przy jednym nawet bała myśleć, czy się w ogóle do tego nadaję - wyznała, marszcząc brwi.
    Chyba w tym właśnie był cały problem - bała się sama siebie. Owszem, może i chciałaby spróbować, ale czy byłaby dobrą matką? Jeśli miała być w pełni szczera, to musiała przyznać, że nie miała najlepszego wzorca. Bo może i do pewnego czasu Edith spisywała się dzielnie, ale gdy tylko Noah wyprowadził się z ojcem, wszystko się nagle zmieniło.
    Spojrzenie panny Woolf stało się nieco smutne, choć sama blondynka nie zdawała sobie z tego sprawy. Do radości tchnęły ją za to dalsze słowa Jerome’a, które sprawiły, że aż serce zabiło jej szybciej, a w gardle poczuła ucisk, ale taki przyjemny, trudny do nazwania.
    Zamrugała kilka razy, odwróciła głowę w jego stronę i wbiła w niego swój przepełniony szczęściem wzrok. Może nawet gdzieś w kącikach oczu kryły się łzy wzruszenia? Aż nie wiedziała, co powiedzieć, więc po prostu milczała i słuchała, ostatecznie obdarowując go tym samym - odwzajemniając każdy z pocałunków.
    - Ty za to byś był świetnym ojcem - zamruczała, wtulając się w niego mocno. - Bo nawet samej mnie pokazałeś, jak można żyć. Już zazdroszczę tego, ile byś przekazał naszym dzieciom… Nie mogłabym więc myśleć o kimkolwiek innym - dodała i uśmiechnęła się ciepło, głaszcząc policzek Jerome’a wierzchem dłoni. - Mój ojciec taki był. Chciał mi dużo dać. Niestety odszedł zbyt szybko… Ale cóż, tak już bywa - odparła, wzruszając ramionami. To dalej bolało, choć odszedł już dosyć dawno temu. Ale czy kiedykolwiek można się z czymś takim pogodzić? - Zastanawiam się tylko, dlaczego zrobił to akurat wtedy… Za dużo jest tajemnic w mojej rodzinie.
    Przeciągnęła się i pociągnęła go tak, żeby się na niej położył. Chciała jeszcze raz poczuć na sobie jego ciężar i ciepło, bez którego będzie się musiała obyć przez jakiś czas. Spojrzała mężczyźnie prosto w oczy i pocałowała go delikatnie.
    - Mówisz i masz - szepnęła, wplatając tym razem palce w jego włosy. - Jestem przez te parę godzin twoja. Teraz i już zawsze - dodała, a iskry w oczach Jen zaczęły się na nowo pojawiać.

    Jen Woolf <3

    OdpowiedzUsuń
  128. I chyba właśnie tego potrzebowała. Wiedzieć, że “będzie inaczej”. Nie chciała popełniać błędów rodziców, nie chciała być taka, jak oni. Pomimo, iż ich bardzo kochała, po prostu tego nie chciała. Pragnęła żyć własnym życiem, dążyć do własnych celów, posługiwać się własnymi ideałami i - przede wszystkim - być tylko i wyłącznie prawdziwą sobą. To aż stawało się szokujące, gdy tak patrzyła wstecz, widząc zagubioną, ale cholernie silną i twardą dziewczynę, a jednak tak kruchą w środku. Teraz zdawało się to być zupełnie inne; odsłaniała się, ale w głębi duszy rosła w niej potęga, dzięki której chciała lepiej poznawać świat, jego najmniejsze zakamarki, mimo, że już zwiedziła pół globu. Czym jednak to wszystko było w porównaniu z tym, co miała teraz? Może w którymś momencie weszła do krzywego zwierciadła, zupełnie o tym nie wiedząc? A może tylko śniła, zapadając w śpiączkę podczas jakiegoś ciężkiego upadku? Jeśli tak, to wolałaby się już nigdy nie obudzić.
    Przymknęła powieki, wzięła głębszy wdech, a potem powoli wypuściła powietrze z ust, wreszcie patrząc na Jerome’a.
    - A co, jeśli nie? - szepnęła ze strachem, znów kierując wzrok na brzuch. - Co, jeśli coś… Ktoś we mnie rośnie, a ja sobie nie poradzę? - przełknęła z trudem, kiedy jej klatka piersiowa zaczęła się unosić i opadać nieco szybciej.
    Porzuciła jednak te myśli, skupiając się na czymś innym.
    Uśmiechnęła się pod nosem i pokiwała delikatnie głową, błądząc palcami po ciele Jerome’a. Badała dokładnie jego strukturę, każde załamanie, miękkość skóry i charakterystyczne znaki, od pieprzyków po tatuaże.
    - Rób wszystko, co tylko ci się podoba - dodała cicho, przekrzywiając lekko głowę.
    Czując na sobie ciepłe pocałunki, aż rozpłynęła się w środku i zamknęła oczy, wzdychając bezgłośnie. Wiedziała, że nigdy nie będzie miała go dość, choćby w ciągu godziny mieli robić to miliony razy. Nigdy nie będzie wystarczająco nasycona; może było to zaraźliwe?
    Inaczej było z miłością do niego - czuła jej przepełnienie, ale nie na tyle, by mieć jej dosyć. Czuła szczęście, jakie otaczało blondynkę za każdym razem, gdy tylko, nawet przez ułamek sekundy, na nią spoglądał. Czuła niewyobrażalną chęć pójścia naprzód, chociaż Ziemia miała przecież jakiś swój koniec. Miała to jednak być nie podróż w pojedynkę, a z drugą osobą, więc wydawała się ona zupełnie nowym przeżyciem, choćby mieli udać się w te same miejsca. I - co najważniejsze - nigdy przedtem nie czuła się tak kochana, jak w tej chwili. Nigdy nie doświadczyła tak wielkiej miłości, nawet tej, którą podobno matka obdarowuje swoje dziecko zaraz po narodzinach. Nikt przedtem nie wzbudził w niej tak gorącego słońca, które nawet w najczarniejszych i najzimniejszych momentach - potrafiących niszczyć i w końcu zabijać człowieka - przecinały i paliły całe zło świata na pół, nie pozostawiając po nim nawet pyłu. Wszelkie rany goiły się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jak więc miała nie oprzeć się temu zaklęci, jakie wokół niej roztaczał? W “Kopciuszku” główna bohaterka miała swoją Matkę Chrzestną i mogłoby się wydawać, że każda dziewczynka marzy o chwili, gdy stanie się prawdziwą księżniczką, zjawi się jej książe na białym koniu, który pokocha ją całym sercem i doprowadzi do happy endu. Jak się okazuje, nawet bajki potrafią się w jakimś stopniu spełniać, choć panna Woolf bardziej śmiała sądzić, że jej aniołem stróżem zdecydowanie nie była żadna kobieta - a jeśli już, może to babcia jednak nad nią czuwała? - tylko ten oto mężczyzna, pojawiający się tak naprawdę znikąd i dającym blondynce coś, o czym nawet najznakomitszym filozofom się nie śniło - właśnie tę przemieniającą wszystko, bezgraniczną miłość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy ją tak całował, czuła się bezpiecznie. Każdym kolejnym pocałunkiem odpowiadała mu dokładnie tym samym - zaufaniem, troską, ale również błąkającą się w duszy tęsknotą, póki co jedynie rysującą palcami u stóp kółka na mokrym piasku, dopiero pod wieczór mającą się rozpędzić i rzucić do galopu w nieznane, rozsadzając myśli i serce dwudziestoparolatki. W tej chwili jednak czekała i usuwała się w cień, by dać tej dwójce nacieszyć się sobą na tyle, ile było to jeszcze możliwe. Uśmiechała się z daleka wiedząc, że i tak przyjdzie na nią czas.
      Utopiła się w spokoju, jaki również od niego odbierała. Łaknęła ciszy przełamywanej jedynie ich tchnieniami, przenikającej do roześmianego wnętrza, wyciągającego do niej wysoko ręce, by porwać ją do tańca, tworząc tym samym melodię prosto z bijącego serca i drgań wywoływanych przez fale niesione z krwią. I wcale nie musiał to być przesycony głodem blues, ani też podziemny, skąpany sadzą grunge, by Jen sięgnęła do głębi swojej tożsamości, zapalając w niej lampkę nieco ospałej już namiętności. Wystarczyło tylko kilka nut ze znanej klasyki - może i ćwierćnuta z jakiejś soczystej ballady też się wkradła - by na nowo chciała scalić z brunetem nie tylko ciało, ale również - a raczej przede wszystkim - emanującą tęczą mentalną esencję.
      Przygryzła delikatnie dolną wargę i odchyliła głowę, pozwalając wszystkim bodźcom dotrzeć do synaps, by tam przebyły dalej drogę, wysyłając zwrotne sygnały do odpowiednich struktur, przez co cała aż wzdrygnęła, posuwistymi ruchami, otwartymi dłońmi kierując się w dół pleców Marshalla.
      - Ja ciebie też - odpowiedziała od razu, uśmiechając się przy tym błogo, dając się jeszcze na moment porwać łaskoczącym przyjemnościom, by wreszcie pochwycić spojrzenie ukochanego i swoim wzrokiem - wypełnionym iskrami, ale i nawracającym pragnieniem - pokazać mu, że ona również tego chce. Dlatego też poruszyła się pod nim, ściągając swoje ciało nieco w dół, a potem zakołysała biodrami i westchnęła cicho, przybliżając do niego swoją twarz, by pocałować go z początkiem wolno i lekko. - Chodź do mnie… Potrzebuję cię - wymruczała mu prosto w usta, tak cicho i z taką ufnością, by tylko Jerome mógł usłyszeć te słowa... Chociaż poza nimi w pomieszczeniu nie znajdowała się żadna ludzka istota, która mogłaby bezpardonowo tu wtargnąć i przerwać to, co budziło się między tą dwójką za każdym razem od nowa, choć mogłoby się wydawać, że swoją wartością w stanie jest dorównać samym początkom powstania wszechświata.


      Jen - destiny - Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  129. — Wieczni studenci, nawet ciekawie brzmi — stwierdził z lekkim uśmiechem. Nie miał doświadczenia szkolnego, więc tak naprawdę nie mógł się wypowiadać, a jakąkolwiek uczelnię widział na filmach czy serialach, które nadrabiał po przeprowadzce do Nowego Jorku. W Chetwynd nikt się nie przejmował zbytnio nauką, ci którzy chcieli wyjeżdżali na studia, ale Ethan miał całkiem ułożone życie i nie widział potrzeby, aby to robić. Po odpowiedzi Jerome utwierdził się w przekonaniu, że nie tylko on był tu po podstawowym wykształceniu. Nie był to przecież żaden powód do wstydu, a przynajmniej on tak uważał. Nie prowadził może życia w luksusach, ale też nie martwił się o to jak przeżyje do pierwszego i to mu w zupełności wystarczało.
    — Nie, jestem tylko nudnym kierowcą ciężarówki — wyznał Kanadyjczyk. Nie był najbardziej rozrywkową osobą na tej planecie i znalazłoby się w tym barze przynajmniej z dziesięć osób, które byłyby bardziej rozrywkowe od mężczyzny. Może trochę przesadzał, ale nie uważał siebie za jakąś wybitnie zabawną osobę. Ciężko było u niego o to, aby po prostu się rozluźnił. Czasem odnosił wrażenie jakby wszystkie problemy, które miał trzymały się go uparcie za kark i krzyż, co uniemożliwiało mężczyźnie siedzenie w wygodniejszej pozycji niż bycie wyprostowanym, jakby miał kij w czterech literach. A przecież w życiu nie chodziło o to, aby cały czas być sztywnym i poważnym.
    — Barbados? — powtórzyła po nim Chloe, jakby nie do końca dowierzając, że mężczyzna może stamtąd pochodzić. Ożywiła się jeszcze bardziej, o ile w ogóle to możliwe. — A może jeszcze jakimś przypadkiem masz rodzinę w Saint Michael, która jest powiązania z Rihanną? — spytała nieco podekscytowanym głosem. — Byłam raz na jej koncercie, najlepsze wydarzenie w moim życiu — wyznała zerkając na swoją przyjaciółkę, od której najwyraźniej potrzebowała też potwierdzenia, iż faktycznie tak właśnie było.
    — Pochwaliłby mi się, gdyby był z nią związany — odezwał się za Jerome Ethan, a raczej tak zgadywał. Żaden z nich tak naprawdę nie zwierzał się sobie z bardziej prywatnych spraw. Nie znali się wcale długo i nie musieli wiedzieć o sobie wszystkiego. Ale z kolei lepiej taki sekret byłoby trzymać w ukryciu. Kto wie, ile osób chciałoby się z nim przyjaźnić tylko po to, aby później dostać się na darmowy koncert? — Chyba, że jednak nie byłeś ze mną do końca szczery — dodał i uśmiechnął się.
    — O kurczę, szkoda, że musisz wracać — powiedziała — ale to wciąż dwa tygodnie. Masz plan tutaj wrócić?

    [Jestem już bliżej niż dalej tego, aby wrócić do regularnego odpisywania, ha! :D A kurczę to byłoby nawet ciekawe, gdyby Jerome miał taką rodzinę… xD Może Cię do czegoś natchnę. xDD]
    Ethan oraz oczarowana Chloe

    OdpowiedzUsuń
  130. Bycie z nim w takiej chwili nie oznaczało jedynie cielesnej przyjemności. Danym momentem karmiła się przede wszystkim jej krucha dusza, która w obecności Jerome’a przybierała postać szkła, które można było obejrzeć z każdej strony, zajrzeć do jego środka i przekonać się, jak prawdziwe jest to, o czym mówiła i jak bardzo łączy się to z tym, co czuła dziewczyna. Przy nim widziała zupełnie inny obraz samej siebie, obraz wspólnego życia, dzielonego już nie w pojedynkę, a z drugim człowiekiem. I choć może do tej pory się nad tym nie zastanawiała, to gdzieś w głębi jej podświadomości zakodowany był tylko jeden rodzaj historii. Taki, w którym ludzie nie mogą być ze sobą do końca szczęśliwi, ponieważ zawsze musi się zdarzyć coś, co ich podzieli. Nawet wtedy, gdy wydawało się, że miłość jest w stanie góry przenosić, dzielić morza i łączyć odległe lądy. Zapalić światło tam, gdzie latarnie już dawno zgasły, w ten sposób porzucając również nadzieję, która gdzieś się zagubiła. Czy to nie tak właśnie wyglądało u jej rodziców? Jen do tej pory nie mogła zrozumieć, co się tak naprawdę stało, że ich rodzina się rozpadła. Wszystko zaczęło się sypać z dnia na dzień, niemalże z godziny na godzinę było coraz gorzej… No cóż. Felerne zakończenie znają już chyba wszyscy.
    Przede wszystkim w takich chwilach czuła się przy nim bezpiecznie. Wiedziała, że nigdy nie zrobiłby jej krzywdy, że może nie bać się być przy nim sobą, a co więcej - odkrywać siebie na nowo, nawet te sfery, których do tej pory nie znała. Ta intymność między nimi była zdecydowanie wyjątkowa. Nie pierwszy raz przecież była z mężczyzną, jednak to z brunetem przecierała granice, powoli stąpając w nieznane. Pragnęła zamknąć się z nim w tym niesamowitym świecie i tak pozostać, najlepiej aż do końca ludzkiej ery, kiedy już naprawdę nic nie będzie mieć znaczenia, jedynie to, na kogo się patrzyło w tej ostatniej chwili. I gdy o tym myślała, pierwsze, co widziała, to jego twarz. Czasem nieco podstarzałą, czasem całkiem młodą, jeszcze bez całej masy zmarszczek. Ale w każdej wizji kochała go dokładnie tak samo - w pełni i beztrosko, a jednocześnie przejmująco i w każdej sekundzie istnienia. Ta miłość wypełniała dziewczynę oraz sprawiała, że panna Woolf nie bała się już podnoszonych przez los poprzeczek, mimo tego, iż przeznaczenie nie było zbudowane z najbardziej równej, idealnej ścieżki. Lecz miała w sobie to przekonanie, że jeśli każdej takiej próbie stawią czoło razem, żadna nie będzie w stanie ich pokonać. To oni mogą to zrobić z nią.
    Przymknęła powieki, by móc wyraźniej odczuwać przyjemności, jakie napływały z jego strony i w których z chęcią zatapiałaby się każdego ranka i każdej nocy, nawet, gdyby miał tylko na nią patrzeć. Już sam wzrok napawał dwudziestoparolatkę ogromnym szczęściem, a więc gdy jeszcze dokładał do tego dotyk, nikła pod nim, a potem dzieliła się na miliony kawałków, gdzie każdy z nich odpowiadał za inny bodziec, by móc jeszcze intensywniej przetrawić to, jakie informacje właśnie zdobywał. I dlatego też rozumiała doskonale historię, którą spijała z jego ust, głęboko wierząc, że taka właśnie jest im pisana i że choćby mieli na siebie czekać jeszcze przez lata, ani jedna sekunda nie będzie tą zmarnowaną.
    Powoli błądziła palcami po jego skórze, robiąc to wyjątkowo uważnie i lekko, jakby dotykała drogocennej porcelany, mogącej się rozsypać pod mocniejszym naciskiem. Mimowolnie jej ciało tańczyło do niematerialnej melodii, uderzając dokładnie w każdą nutę i przerwę, jaka tylko się pojawiała. Blondynka czuła również tę drugą stronę, jaka zaczęła doskwierać w umyśle Marshalla, ponieważ gdzieś w środku niej ta tęsknota zaczęła iść w ich kierunku, nie chcąc już dłużej pozostawać w ukryciu. Aby więc temu zapobiec, panna Woolf jeszcze bardziej skupiła się na nim, tym razem otwierając oczy i patrząc prosto w twarz Jerome’a, z uśmiechem i czułym spojrzeniem próbując pochwycić jego wzrok. I kiedy oparł na niej swoje czoło, Jen westchnęła bezgłośnie, muskając go zaraz wargami. Aż objęła go ramionami silniej, nie chcąc wypuszczać go ze swych objęć ani na chwilę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Wiem, że wrócisz. Nie mógłbyś inaczej - szepnęła, delikatnie przekrzywiając głowę, kiedy akurat pocałunkami rozgrzewał jej nieco zmarznięte przez smutek serce. Jednak i ono w końcu zaczęło się uśmiechać i spoglądać w przestrzeń inaczej, dostrzegając nie tylko te złe, ale również dobre elementy całej tej sytuacji. Rozpromieniało się, potem skoczyło weselej, wreszcie wpadając w swój naturalny, żywszy tryb, tętnice i żyły traktując jak skakankę - każde uderzenie tego narządu sprawiało, że krew pędziła coraz szybciej, napawając organizm światłem wiary w prawdziwość wypowiedzianych już dawno słów i wykonanych czynów.
      W pewnym momencie złapała w dłonie jego twarz, by nie musiał uciekać do granic fantazji, by poczuć się lepiej.
      - Spójrz na mnie - poprosiła cicho, przyciągając go do siebie jeszcze bardziej. - Wszystko będzie dobrze. Wszystko. Będzie. Dobrze - powtórzyła, akcentując każde słowo z osobna. Wtedy też przekręciła się, by teraz to ona mogła stworzyć nad nim coś w rodzaju płaszcza ochronnego, który obroniłby go przed koszmarami wszelkich obaw, jakie tylko mogły pojawić się w głowie Jerome’a.
      Pochyliła się nad mężczyzną, trąciła jego nos swoim, by następnie rozciągnąć szeroko kąciki ust i spojrzeć na niego wzrokiem pełnym blasku, bez ani grama strachu. Przestała się też ruszać, by mógł skupić się tylko na jej słowach.
      - Kocham cię. Kocham cię nad życie, Jerome. Już nic piękniejszego nas nie mogło spotkać. I już nic nie jest w stanie nam tego odebrać - szeptała, jednocześnie gładząc jego policzek palcami. Jej głos był kojący, a uśmiech szczery.
      Pocałowała go delikatnie, kładąc się tak, że łokcie i przedramiona spoczywały teraz na pościeli, po obu stronach głowy bruneta.
      - Już nic mi cię nie zabierze, choćbym była daleko od ciebie. Ale pamiętaj, że ja też do ciebie wrócę. Zawsze - dodała, nieco się poprawiając. - Gdziekolwiek będziemy, najważniejsze, że będziemy razem. Tylko to się liczy. Tylko ty i ja. I nasza wspólna przyszłość. Nic poza tym nie jest ważne - mruknęła, całując go wreszcie głęboko i gorąco, wkładając w to całą siebie, dokładnie tak, jak ofiarowała mu siebie i swoją miłość. Chwilę później lekko się podniosła na wyprostowanych rękach i zaczęła poruszać się mocniej, a przede wszystkim dokładniej, by móc czuć dosłownie wszystko - każdą przelaną emocję, każdą zmianę cielesną, każde wypalane na skórze spojrzenie i każdy podarowany pocałunek, tworzący na ciele niewidzialny wzór, a raczej kod do bycia częścią życia panny Woolf, jaki mógł złamać tylko Jerome Marshall.
      Odrzuciła do tyłu włosy, by mógł się jej przyglądać w całości, również widząc to wszystko, co ona dostrzegała w nim.
      - Tylko ty i ja - przypomniała. - Zawsze będę przy tobie. Potrzebuję cię, Jerome. Potrzebuję cię, by oddychać. Potrzebuję cię, by móc normalnie funkcjonować. Potrzebuję cię, żeby poukładać całe swoje życie, zupełnie od nowa. I potrzebuję cię, żeby po prostu być - wyjaśniła mu to, co powiedziała już wcześniej, chcąc dać mu do zrozumienia, jak ważny dla niej jest.
      Znów się nachyliła, ale nie zaprzestała swoich działań. Wręcz przeciwnie - spotęgowała je, a jej wzrok dodatkowo podkreślał rozpędzające się i rosnące wewnętrzne pragnienie, przenoszące się płomieniem do rozedrganych źrenic, kryjących w sobie totalną głębię; czeluść, w jakiej można było się zagubić, gdy nie znało się dokładnych zamiarów tejże niepozornej, a jakże walecznej istoty.

      Usuń
    2. - Nigdy nie mogę cię stracić. I nigdy na to nie pozwolę. Więc możesz odetchnąć, skarbie - wyszeptała prosto w jego wargi, gdzie wkrótce składała już kolejne pocałunki, coraz bardziej pewne i namiętne. Siła, jaka z nich biła, pokazywała, że Jen naprawdę zrobi wszystko, by było dokładnie tak, jak zapowiedziała.
      Westchnęła głośniej, gdy pierwszy z piorunów uderzył w środku niej, powodując napięcie. I mimo, że normalnie burze nie były zbyt bezpieczne, ona teraz chciała znaleźć się w środku oka cyklonu, by wiatr przewiercił jej duszę na wylot, pozbywając się odłamków rozproszonego szkła, jakie gdzieś jeszcze zdołało się schować, raniąc dziewczynę w najmniej odpowiednich chwilach. Teraz pragnęła być zjednoczona z naturą, stać się częścią niematerialnego cudu, wyrzeźbionego dawno, przed wiekami, przez dłonie samej Matki Ziemi. Chciała stać się żywiołem, niepokonanym i dzielnym, który wszyscy podziwiali i bali się jednocześnie. Bo czy nie tak właśnie to wyglądało? Przecież to miłość potrafiła ranić i wstrząsać strachem, namawiać głupca czy mędrca do grzechu, bawiąc się nim i porzucając gdzieś na brzegu rzeki życia. Ale była też ozdobą, istną koroną bytu, nagrodą dla najbardziej wytrwałych, oferując im całą paletę odcieni szczęścia, tym samym sprawiając, że nic już nie było człowiekowi potrzebne.
      I taki też diadem nosiła już Jennifer Woolf - lecz był on zaczarowany, ponieważ choć istniał, to widoczny stał się dopiero wtedy, gdy w jego istnienie naprawdę uwierzyła.
      I teraz, kiedy tak na niego patrzyła, pozwalając mu zajrzeć wgłąb własnej duszy, tak bardzo widziała, jakie przysługiwało jej zwieńczenie własnego szczęścia.

      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  131. Czysta karta. Biała ściana, wyczyszczone lustro, nowa karta pamięci. Ale nie w aparacie, tylko w ludzkim mózgu. Czy coś takiego było możliwe? Zapewne tak, patrząc chociażby a coś w rodzaju amnezji. Jednak nie o to chodziło. Cały sęk był w tym, żeby kompletnie od nowa zaprogramować umysł. Jak daleko posunie się świat? Co potrafi zrobić nadchodząca, coraz bardziej zaawansowana technologia? Do jakiego stopnia ludzie są w stanie oddać własne życie w ręce technologów, którzy zarządzają i tak większością danych o każdym użytkowniku, niż można by sobie wyobrazić? Czy to, co jest tworzone przez człowieka, kiedykolwiek, aż tak, zastąpi siły naturalne?
    Człowiek nie był bogiem. Nie był bóstwem, alfą i omegą, nie posiadał mocy, która potrafiłaby okiełznać żywioły. Posiadał zaś wiedzę. Jaką? Każdy miał inną. Czy jednak nawet najbardziej inteligentna, najbystrzejsza jednostka potrafiła zderzyć się z siłą miłości?
    Zdecydowanie nie. To właśnie ona pozwalała sprawiać, że człowiek rodził się na nowo. Że swoje odbicie w zwierciadle mógł zobaczyć nawet po raz pierwszy, choć przyglądał się sobie od dawna. To właśnie ona wymazywała wszystkie błędy, zmniejszała ból, nierzadko całkowicie jego chwasty wyplewiając z głowy. Do ona powiększała rozmiar pamięci, bo choćby się wydawało, że ktoś osiąga limit i jest przeładowany chociażby uczuciami, na miłość zawsze znajdzie miejsce. I tak, jak stare, być może nawet oklepane - ale czy nie prawdziwe? - powiedzenie mówi: “bo miłość to jedyna rzecz, którą się mnoży, gdy się ją dzieli”. Czy był to jedynie bzdurny chwyt reklamowy dla pragnących szczęścia kobiet? Zdecydowanie nie. Czasem to, co było właśnie najprostsze, okazywało się najlepsze, najczystsze, najodpowiedniejsze. Dlaczego człowiek miałby się tutaj okłamywać? Dlaczego miałby dążyć do autodestrukcji, wypierając z siebie to, o czym tak naprawdę marzył?
    Bo człowiek potrafił być wspomnianym wcześniej głupcem. Szukał rzeczy, które były za daleko. Chciał tego, co pozostawało poza jego zasięgiem i choć wcale by mu - w rzeczywistości - tego szczęścia to nie dało, on i tak gnał ślepo przed siebie, nie dostrzegając tego, co miał pod nosem.
    Jen miała tego dosyć. Wreszcie przejrzała na oczy, widząc, ile może stracić, jeśli w końcu się nie zatrzyma. Jak wiele rzeczy jej ucieknie, jeśli nie weźmie się w końcu w garść, po prostu dając sobie odpocząć. Pozwoli wreszcie odetchnąć również i własnemu sercu, myślom, dzięki czemu zdobędzie największą z możliwych nagród. A co najlepsze - ona sama do niej przyszła.
    Jerome był dla niej zmaterializowaną radością. Szczęściem w czystej postaci, uśmiechem losu, błogim spełnieniem i… Sama nie wiedziała, czym dokładnie jeszcze. Za to była przekonana, że kolejne lata przyniosą im tyle owoców tej relacji, że ostatecznie będą mogli ze spokojem obserwować kwitnący, zaczarowany ogród, jaki już im się udało - w początkowej fazie - wyhodować.
    Po jej ciele spłynął przyjemny dreszcz, a serce okryło się ciepłem, kiedy zobaczyła, że się udało. Jerome również uwierzył, a tego pragnęła całą mocą. Chciała przelać na niego całą swoją siłę, tak samo, jak on to robił do tej pory. I to było właśnie najpiękniejsze - wspólne wsparcie, niezależnie od dnia ani godziny.
    Pokręciła głową i z błogością wpiła się w jego usta, pozwalając, by kolejne fale obezwładniającej siły - porównywalnej do uderzenia prądem, jednak zdecydowanie przyjemniejszej w odczuciu - okręciły się wokół jej ciała, ostatecznie zmuszając dziewczynę do poddania się napływającej rozkoszy. Szybko odnalazła dłoń Marshalla, splatając ze sobą ich palce, gdy z wyraźnym zachwytem położyła się na nim, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serce blondynki w tym momencie waliło jak oszalałe, uderzając o klatkę piersiową w zawrotnym tempie, jakby właśnie wydobyło się z porywistego źródła, łapiąc z trudem powietrze i wychodząc na powierzchnię, po drodze omijając jeszcze zwalone przez tornado drzewa. I ona oddychała ciężej, pasjonując się krążącą rześko w żyłach emocją, jaka towarzyszyła jej za każdym razem, gdy się kochali. Wciąż nie mogła się nadziwić, jak wielki wydźwięk pozostawiała w niej ta chwila wzajemnego upojenia, sprawiając, że dwudziestoparolatka nie widziała poza mężczyzną o bursztynowych oczach reszty świata. Bo to on stał się jej światem. Uniwersum, gwiazdą polarną, prowadzącą ją właściwą ścieżką do domu.
      Zamknęła ze zmęczenia oczy, przypominając sobie o czymś. Uśmiechnęła się pod nosem, a potem uniosła głowę, by móc spojrzeć na swojego ukochanego.
      - Moje słońce i gwiazdy… - wymruczała, rozciągając nieco bardziej kąciki i całując go powoli i delikatnie, w zasadzie tylko muskając jego wargi niczym motyle skrzydła. - Kocham cię - szepnęła, patrząc mu prosto w oczy. I zamilkła. Bo czy czegoś jeszcze było trzeba…?


      Jen Woolf <3

      Usuń
  132. Wyszczerzyła się szeroko, całując go tym razem w policzek. Chwilę później przetransportowała się na bok, wciąż jednak pozostając częściowo na mężczyźnie. Zupełnie tak, jak poprzednim razem.
    Również powlokła wzrokiem na zegarek, krzywiąc się nieznacznie. Dlaczego czas musiał uciekać im tak szybko?
    Uniosła obie brwi, nieco zaskoczona jego pytaniem.
    - Mieszkanie? Cóż… - zastanowiła się przez moment, patrząc na meble znajdujące się niedaleko. - Chyba na początek wystarczy jakieś nieduże… No, na pewno większe od tego - zaśmiała się cicho, kładąc dłoń na jego torsie. - Piętro w zasadzie jest mi obojętne, ale jeśli to ma być w jakiejś bardziej podejrzanej dzielnicy, to bezpieczniej będzie wyżej. Przynajmniej, jak będą okradali blok, to sąsiedzi wcześniej krzykną - wystawiła mu język, wyobrażając sobie to. Potem zaś znów się zaskoczyła, choć przecież już jakiś czas temu o tym rozmawiali.
    Poprawiła się nieco, przysuwając się do Jerome’a.
    - Tak mówisz? No, to musi być w takim razie specjalny dom - zauważyła i pokiwała głową, na podkreślenie tych słów. - Taki, żeby miał ogród… Bo przecież gdzieś musimy siedzieć w lecie. No i mamy mieć hodowlę świnek morskich, nie? - uszczypała go lekko, spoglądając na śpiącego w domku Harolda.
    Przewróciła się na plecy, “biorąc” sobie jedno ramię Marshalla i kładąc na nim głowę.
    - Powinna tam być na pewno jedna sypialnia, nasza. Jedna dla gości, żeby nie musieli się upychać po kątach, gdy nas odwiedzą. Masz przecież dużą rodzinę - zauważyła, spoglądając na bruneta kątem oka. Zaczęła też palcami zakreślać jakieś abstrakcyjne kształty na jego ciele, przygryzając delikatnie dolną wargę, gdy myślała nad czymś. - No i… Dzieci też nie powinny się gnieździć w jakimś składziku - wzruszyła ramionami, uśmiechając się pod nosem.
    Może zaczęła coraz odważniej przygotowywać się do tej myśli? Czyżby i tego zachciała równie mocno?
    Wzięła głęboki wdech, wracając wzrokiem na sufit.
    - No ale jeśli o mieszkanie chodzi… Będę przeglądać różne oferty. Zobaczymy, co się bardziej opłaca. A ty? Jak ty to sobie wyobrażasz? - spytała, siadając. Oparła się plecami o ścianę, która teraz przyjemnie chłodziła jej rozgrzane ciało. Zaczesała włosy palcami, by w miarę je ogarnąć, ponieważ czuła, że na głowie ma niemały nieład.
    Wyciągnęła nogi, przez co musiała je jednocześnie położyć na jego udach, żeby zmieścić się na łóżku. Zmrużyła oczy i zrobiła usta w dzióbek, przez moment się nie odzywając.
    - Jak drogie są domy na Barbadosie? - dodała nagle, wbijając w bruneta intensywne spojrzenie. Było żywe, może nieco szalone… Ale chyba już się do tego przyzwyczaił. - Taki, w którym mieszkałam? Z przedpokojem połączonym z salonem i małą sypialnią? Pus może jeszcze jakiś mały, dodatkowy pokój…? - ciągnęła, pochylając twarz w jego stronę.
    W głowie blondynki zaświtał pewien plan. Musiała jednak dobrze wybadać grunt, by cokolwiek więcej powiedzieć.
    Przeciągnęła się, po czym znów się koło niego położyła. Zatęskniła po prostu za jego ciepłem, które - jednak - zbyt szybko z niej ulecialo.
    - Kupię jutro bilety. Nie będę z niczym zwlekać. Czuję, że powinniśmy się pospieszyć - wyznała, opierając brodę na ramieniu mężczyzny i spoglądając na niego nieco zamglonymi oczami. - Nie chcę tracić ani chwili. Nie, jeśli chodzi o ciebie. Może to to jakieś moje dziwne przekonanie, ale… Powiedziałam już, że nie mogę cię stracić. I do tego nie dopuszczę - odrzekła, całując go zaraz powolnie i czule.

    Jen Woolf <3

    OdpowiedzUsuń
  133. Przekalkulowała kilka rzeczy w myślach, ostatecznie tworząc całkiem pozytywną wizję jednej z opcji.
    - Hm… To po prostu dowiedz się, po ile są, okej? - mruknęła, przelotnie całując go w usta. - I fakt, dla twojej rodziny będziemy musieli wynająć chyba jakieś pokoje w hotelach nieopodal, jeśli twoje rodzeństwo zdecyduje się nas odwiedzić z partnerkami lub partnerami - zaśmiała się wesoło i pokręciła głową. Teraz ona sobie to wyobraziła - czy istniał inny sposób wspólnego jedzenia, niż po turecku na podłodze, żeby wszyscy zachowali tę samą pozycję?
    Pominęła temat czasu wizy Jerome’a, ponieważ nauczyła się podczas wszystkich tych podróży, że człowiek nie powinien czuć się za pewnie, bo w ostatniej chwili może się zdarzyć coś, co przekreśli jednym ruchem piękną wizję. Oczywiście, nie wątpiła w to, że wszystko, prędzej czy później, im się ułoży. Nie należało jednak żyć utopią, a mieć jeszcze jakiś plan b, w razie gdyby coś się jednak miało stać.
    - Wiem, że nie odpuścisz. Ja sobie też nie - mrugnęła do niego porozumiewawczo, a potem dała się zaciągnąć do łazienki. Gdy znalazła się już w kabinie prysznicowej, z rozbawieniem musiała przyznać, że nad rozmiarami łazienki i innymi szczegółami też będą musieli pomyśleć.
    Oparła się o ścianę, kładąc dłonie na jego obojczykach od razu, kiedy się tylko zbliżył.
    - Sądzę, że ich składzik jest większy od tego mieszkania. Ale to nic - odparła, unosząc delikatnie podbródek. Gdzieniegdzie czuła ciepłe krople spływające po jej skórze, co uświadomiło pannie Woolf jedynie to, że nawet najzwyklejsze czynności z udziałem Jerome’a zaczynają nabierać nowego znaczenia.
    Przysunęła się do niego, przywierając do bruneta całym ciałem. W ten sposób szybko włosy blondynki stały się wilgotne, zupełnie tak, jak cała reszta.
    - Za bardzo się tobą uzależniam - stwierdziła nagle, dokładnie czując każde załamanie i wypukłość jego postury. Powoli sunęła teraz dłońmi wzdłuż kręgosłupa Marshalla, zatrzymując się gdzieś na linii bioder. Wtedy spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się pod nosem, a woda rozpryskiwała się na jej twarz. - Ciągle chciałabym mieć cię blisko…- wymruczała, schodząc palcami jeszcze niżej, na pośladki. - Ale tak nie można - dodała, cofając dłonie. Uśmiechnęła się za to zalotnie, całując go lekko i podgryzając jego dolną wargę. - W końcu ci się znudzę i za parę lat już nie będziesz mógł na mnie patrzeć. Trzeba stopniować przyjemności - stwierdziła, odwracając się do niego plecami i podnosząc włosy do góry. Niejako zrobiła to specjalnie, drażniąc się z nim w ten sposób, nawet ustawiając się dokładnie tak, jak to zrobiła w hotelu. - Masz za to jedyną, niepowtarzalną okazję umyć plecy swojej kobiecie, zanim porzucisz ją na długie tygodnie - dodała ze śmiechem, mrugając teatralnie i patrząc na Jerome’a przez ramię. Potem oparła się dłońmi o ścianę, podobnie robiąc ze skronią i… Tak naprawdę nie dając do głosu dojść złym myślom, które ukazywały dziewczynie obraz samotnych dni i nocy.

    Jen Woolf <3

    OdpowiedzUsuń
  134. I miała zamiar zaskoczyć go jeszcze nie jeden raz. Bo czy ich życie nie było jedną, wielką zagadką? Co chwilę dostawali od losu nowe prezenty; jedne okazywały się bombonierkami, skrywającymi w sobie przesłodkie czekoladki, drugie stanowiły jedynie tekturowe pudełka, z których wręcz ziała nieprzyjemna otchłań. Jednak żadne z tych przeżyć nie było puste, a niosło ze sobą różne doświadczenia, które sprawiały, że egzystencja stawała się o wiele bardziej wartościowa.
    Z przyjemnością pozwalała mu błądzić po innych zakątkach swojego ciała, z lubością wręcz przyznając, że jeszcze nigdy relacja z drugim mężczyzną nie była tak wciągająca i pochłaniająca czas, jak z nim.
    Uśmiechnęła się pod nosem, odchylając delikatnie głowę, by ułatwić mu dostęp do swojej szyi. Potem zaś mocno przytuliła go do siebie, wzdychając bezgłośnie.
    - Zrobimy wszystko, czego tylko będziesz chciał - zapewniła, całując mężczyznę w policzek. Potem odwróciła się w jego stronę, całkiem powoli i lekko, palcami odsłaniając czoło Jerome’a z kosmyków, które przykleiły się do wilgotnej skóry. - Będziemy żyć normalnością, o jakiej sobie wymarzyliśmy. No, a przynajmniej jej częścią - zaśmiała się krótko, całując go przelotnie.
    Również chwyciła żel, najpierw rozcierając go w swoich dłoniach, by powstałą pianę przenieść na ciało Marshalla, które masowała kolistymi ruchami, chcąc sprawić mu przyjemność. W końcu odrobina relaksu, tym bardziej przed lotem, nikomu nie zaszkodzi, prawda?
    - Jestem ciekawa… - urwała, mrużąc oczy. - Wiesz, zawsze zastanawiał mnie twój ojciec - wyznała, w tym momencie błądząc palcami po torsie mężczyzny. - Jest taki nieoczywisty. Zupełnie inny od ciebie. Przypominasz zdecydowanie swoją mamę. A ja… Sama nie wiem, do kogo jestem bardziej podobna. Chyba do babci - stwierdziła, przygryzając delikatnie dolną wargę.
    Uniosła palec wskazujący ku górze i zrobiła nim kółko w powietrzu, co miało oznaczać, by Jerome się do niej odwrócił tyłem. A kiedy już to uczynił, przeniosła się ze swoimi ruchami na plecy.
    - Jak wrócisz, musimy odwiedzić Maybel. Nie zdążyłam jej się pochwalić - zauważyła, spoglądając na malinowy pierścionek. - No i mama… Chyba od miesiąca nie rozmawiałyśmy ze sobą. Nie było o czym - dodała, wzruszając ramionami i uśmiechając się pod nosem. - No, ale nie ważne. Chcesz coś zjeść przed wyjazdem? - zapytała po tym, jak zamyśliła się na chwilę i w międzyczasie zdążyła już pokryć całą skórę Jerome’a żelem.
    Oparła się o ścianę, przyglądając się spływającym po drzwiczkach kabiny kroplom, które coraz szybciej spływały w dół, jakby chciały uciec przed niewidocznym zagrożeniem. Dziewczynie skojarzyło się to też z nimi, z upływającym czasem, jaki im jeszcze pozostał. I wtedy też serce panny Woolf poruszyło się niespokojnie, a oczy zaszkliły się. Spuściła głowę i zamknęła na moment oczy, otwierając je dopiero wtedy, gdy znów się na nią patrzył.
    - Jak przyjadę z lotniska, od razu siądę do komputera. Inaczej nie wytrzymam - przyznała z goryczą roztaczającą się po języku i gardle. Ręką sięgnęła do kurka, który zakręciła, uprzednio upewniając się, że każde z nich wystarczająco się opłukało. Musieli się przecież pospieszyć.
    Rozsunęła drzwi i stanęła na zimnych posadzkach, w tym samym momencie, gdy jej ciało zderzyło się z panującym poza kabiną chłodem. Sięgnęła po oba ręczniki, jeden z nich podając Marshallowi. Okręciła się materiałem, zginając się jeszcze do małej szafki, skąd wyjęła kolejny ręcznik, tym razem w celu wysuszenia włosów. Zaczęło towarzyszyć jej dziwne uczucie, przez które nie potrafiła cieszyć się ostatnimi minutami spędzanymi w jego towarzystwie. Dusza już zaczęła cicho łkać, a nad umysłem roztaczały się czarne chmury, a ona mimo wszystko próbowała znaleźć w tym wszystkim słońce i robić dobrą minę do złej gry.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  135. To prawda. Jeśli faktycznie będą mieć te dzieci, to Bóg jeden wie, co się z nimi stanie. Z każdej strony będzie w nich płynęła gorąca krew, w zależności od tego, na co patrzeć. Oby tylko nie wpakowały się w problemy takie, jak spotkały ich przyszłego wujka, bo wtedy Jen chyba by się załamała. Może w tym właśnie była podobna do matki? Może wcześniej Edith też potrafiła radzić sobie z całym światem, nawet z tym, że została wydziedziczona przez rodziców, tylko dlatego, że postanowiła spędzić życie z “niewystarczająco bogatym” mężczyzną? Przykro jednak było patrzeć na to wszystko - że mimo tego, jaką, być może, siłę w sobie kryła, wszystko zdmuchnęła jedna chwila, przeciągająca się na całe lata.
    Przetarła włosy ręcznikiem, prostując się i patrząc na Jerome’a zza ramienia.
    - Jednego i drugiego. Muszę zacząć planować codzienne działania. Inaczej oszaleję - westchnęła, podłączając suszarkę do prądu.
    Szybko się wysuszyła, po jakichś pięciu minutach wychodząc z łazienki naga, bo nie wzięła tam nic ze sobą. Wyciągnęła z komody bieliznę i inną sukienkę, tym razem fioletową przed kolano, na ramiączkach. Było zdecydowanie zbyt gorąco na jakikolwiek inny ubiór.
    Na moment wróciła tam jeszcze, by od nowa zrobić makijaż, który również był delikatny. Gotowa do drogi stanęła na środku pokoju, opierając się zaraz plecami o ścianę.
    - Polubi cię - stwierdziła, krzyżując ręce na brzuchu. - Może być z początku trochę enigmatyczna i sprawiać wrażenie zamkniętej i oziębłej… W sumie trochę taka się stała - rozciągnęła usta w wąską kreskę, patrząc gdzieś w przestrzeń. - Ale polubi cię. Kiedyś taka nie była. Mam wrażenie, jakby ciągle pozostawała w jakimś śnie, nie mogąc do końca się obudzić. Chyba tylko spotkanie z moim bratem by to mogło zmienić. Ale jednocześnie szczerze się tego boję - podrapała się po głowie, podchodząc do bruneta. Złapała go za ręce, przyciągając do siebie. - Już tęsknię. Cholernie - wyszeptała, całując go z początku delikatnie, by zaraz zrobić to z pasją i namiętnością. Oderwała się dopiero, kiedy usłyszała dźwięk telefonu. Zmarszczyła brwi, po chwili przekonując się, że to nie był jej.
    Westchnęła cicho i uśmiechnęła się słabo, robiąc krok w tył.
    - To chyba taksówka - dodała, spoglądając na zegarek. Zjawiła się punktualnie.
    Odchrząknęła, po czym skierowała się do przedpokoju, gdzie włożyła na nogi sandały z wysokim obcasem, w kolorze ciała, wiązane na kostce. Potem zaczęła szukać torebki, do której wrzuciła jeszcze kilka bibelotów, potem podała brunetowi prezent-lunetę, by o niej nie zapomniał.
    - Masz wszystko? - spytała unosząc jedną brew i otwierając drzwi. Zaczesała kilka blond kosmyków za ucho, spoglądając na Marshalla. Następnie poczekała, aż wyjdzie on na klatkę, przekręciła klucz w zamku i zeszła schodami na sam dół. Przepuściła go w wejściu, by mógł bez problemu zmieścić się z bagażami, które to zaraz zabrał od niego kierowca. Jen nie czekając wsiadła do auta, zajmując siedzenie z tyłu. Poczuła, jak w jednej chwili ogarnia ją paniczny lęk, wręcz paraliżujący dziewczynę do samych kości. Kiedy więc obok niej zjawił się Jerome, natychmiast złapała jego dłoń, ściskając mocno.
    Starała się z całych sił nie pokazywać tego, jak nerwy powoli zawładniały nią całą, ale chyba z marnym skutkiem, bo nawet nogi zaczęły jej się trząść.
    Nie odezwała się ani słowem przez całą drogę, ponieważ język uwiązł blondynce w gardle. Zmusiła się do wstania i wyjścia z taksówki, poprawiając na ramieniu torebkę i powoli, z wielką niechęcią, przechodząc przez szklane drzwi lotniska. Rozejrzała się dookoła, wypatrując tablicy informacyjnej.
    - To chyba twój lot - wymamrotała, kiedy zauważyła napisy świadczące o podróży w kierunku Barbadosu.
    Zacisnęła mocno szczęki, spuściła wzrok i jeszcze raz się do niego mocno przytuliła.
    - Obiecaj, że będziesz na siebie uważać - mruknęła, kiedy łzy z całą mocą chciały wypełznąć na jej policzki. Jen jednak udało się to powstrzymać.
    Nie teraz. NIe przy nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - I chodź coś zjeść, nie puszczę cię głodnego - odparła, uśmiechając się pod nosem i ciągnąc go w kierunku punktów gastronomicznych, choć miała wrażenie, że jej serce pęknie zaraz na milion kawałków.

      rozgoryczona Jen Woolf

      Usuń
  136. - Nie ma nawet takiej opcji - odparła, dając mu się poprowadzić.
    Kiedy usiedli przy stoliku, poczuła się bardzo nieswojo. Od razu powróciły wszystkie wspomnienia z pierwszego dnia, kiedy go zobaczyła. Poszli wtedy też do podobnego miejsca, a ona walczyła wtedy wewnętrznie ze zmieszaniem, szokiem i - mimo wszystko - czymś optymistycznym. Jakże podobnie było teraz. Z tym, że role emocjonalne całkowicie się odwróciły.
    Zacisnęła wargi, wbijając wzrok w blat stołu.
    - Chyba nie - stwierdziła cicho, z trudem przełykając. - Ale chyba wezmę coś do picia - stwierdziła, patrząc na niego przez krótki moment i uśmiechając się pod nosem.
    Tak cholernie nie chciała zostać sama…
    Kiedy łzy zaczęły napływać do jej oczu, Jen spojrzała w bok, skupiając się na czymś zupełnie neutralnym. Wciąż jednak między łopatkami towarzyszył dziewczynie palący uścisk, który ogromną kulą przedzierał się od żołądka po przełyk, a potem usta. Niesmak pozostał w nich na długo, dlatego czym prędzej poprosiła o zimną colę. Nie wiedziała, jak się powinna zachować; być naturalną i puścić wszelkie wzmocnienia, czy nie obciążać jeszcze dodatkowo mężczyzny swoimi problemami? Cóż, tkwili w tym razem, lecz naprawdę nie chciała mu jeszcze dokładać.
    - Moje też - stwierdziła krótko, odchylając głowę. - A ty? Chcesz coś zjeść? - zapytała, choć wypowiedzenie każdego z tych słów przyszło jej niesłychanie ciężko. Wtedy podszedł do nich pracownik, stawiając na blacie szklaną, zmrożoną butelkę i szklankę, uśmiechając się do blondynki.
    - Dla mnie to wszystko - podziękowała, kiedy zaczął spoglądać na nią wyczekująco, przenosząc zaraz wzrok na Marshalla.
    Kiedy się oddalił, przelała powoli ciecz do naczynia, przez dłuższą chwilę obserwując skaczące bąbelki. Miała chłodny wyraz twarzy, a w jej oczach zapanowała dziwna pustka.
    - To tylko parę tygodni… A ja mam wrażenie, że cała wieczność - westchnęła, chwytając szklankę i przykładając ją sobie do ust. - Przyjadę za dwa, najpóźniej trzy tygodnie. Nie ważne, ile by kosztowały bilety. Przylecę - obiecała, po czym wreszcie upiła łyk napoju. Wtedy też złapała mężczyznę za rękę, bawiąc się jego palcami. - Twoje rodzeństwo pewnie będzie nieźle wkurzone, że im ciebie “kradnę” - zauważyła, unosząc obie brwi i nieco się rozchmurzając. - Sama pewnie nie byłabym zadowolona, jeśli wszystko funkcjonowałoby u nas normalnie, a ktoś sobie nagle przyszedł i zabrał mi brata. Zwłaszcza, gdybyśmy byli tak zżyci, jak ty ze swoją rodziną - pokiwała głową robiąc usta w dzióbek. - Aż się boję pomyśleć, co będzie, jak przylecę. Myślisz, że obrzucą mnie błotem? - zaśmiała się krótko, znów upijając łyk. - I trochę się boję twojej babci - wyznała nagle, marszcząc czoło. - To wspaniała kobieta… I chyba dlatego się boję. Nie chciałabym jej zawieść - przyznała, znów poważniejąc. - Mam wrażenie, że… Sama nie wiem, jak to określić - potarła dłonią policzek, zsuwając się nieco na siedzeniu. - Po prostu nie chcę sprawić, żeby twoja rodzina przeze mnie cierpiała. Bardzo tego nie chcę - mruknęła, przygryzając delikatnie dolną wargę. - Spróbuję ich do siebie przekonać. W końcu twoja narzeczona powinna się postarać, skoro chce być twoją żoną, no nie? - zauważyła, przysuwając się bliżej z krzesłem. Nachyliła się nad stołem, oparła na nim łokcie i spojrzała brunetowi prosto w oczy. Tak bardzo ją uwodziły, ale też napawały spokojem i wiarą, że wszystko się ułoży…
    - Kocham cię, Jerome - szepnęła, po czym musnęła delikatnie jego usta. - Obiecuję, że będziesz ze mną szczęśliwy - dodała, opierając swoje czoło o jego. - I nigdy nie zapomnimy o Barbadosie. Zawsze będzie miał specjalne miejsce w naszym życiu - dodała cicho, kładąc dłoń na policzku Jerome’a i gładząc skórę kciukiem. - Zawsze tam będzie nasz drugi dom.


    Jen Woolf <3

    OdpowiedzUsuń