Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] We learn from each mistake, with every bone we break



Jerome Marshall
Let's start a fire
O tym, że życie pisze najbardziej zaskakujące scenariusze, zdążył przekonać się na własnej skórze. Pióro, którym zapisywał kolejne karty swojej historii, los wyrwał mu w momencie postawienia stopy na terytorium Stanów Zjednoczonych, w Nowym Jorku, choć zdarzało się już wcześniej, że wytrącał mu je z rąk. Toczyło się wtedy po blacie z cichym terkotem i spadało na podłogę, by wturlać się w najgłębszy i najciemniejszy kąt, do którego dostanie się wymagało zanurkowania pod biurko na długie tygodnie, jeśli nawet nie miesiące. W końcu jednak zawsze udawało mu się je namacać, choćby początkowo samymi opuszkami, wreszcie chwycić w garść i wyciągnąć, by powrócić do pisania. Do czasu, od kilku miesięcy bowiem spogląda jedynie na zapisane drobnymi, stawianymi szybko literami kartki, które są przewracane w zastraszającym tempie, byle dalej i dalej, byle szybciej i szybciej, nie ma ani chwili do stracenia! I wcale nie przeszkadza mu to szaleńcze tempo, bo kiedy spogląda wstecz, widząc wyraźną granicę pomiędzy tym, co było kiedyś, a co jest teraz, nie ma wątpliwości co do tego, że właśnie powstaje najlepszy rozdział jego życia. A jeśli czegoś się boi, to tylko jednej rzeczy – że los za szybko postawi ostatnią kropkę.
Let's pull this trigger
urodzony 14 kwietnia 1991 roku w Rockfield, na Barbadosie 29 lat you left it all behind w Nowym Jorku po raz pierwszy zjawił się na początku marca 2019 roku, posiadając wizę turystyczną na dwa miesiące po powrocie na Barbados, po kilku tygodniach wrócił do USA jako posiadacz wizy narzeczeńskiej, zobligowany do wzięcia ślubu w przeciągu 90 dni od przekroczenia granicy and we are finally home - układ niedługo po zawarciu związku małżeńskiego z miłością swojego życia, została mu przyznana zielona karta sometimes love is unspoken18.11.2019 była sekretareczka w salonie fryzjerskim Jaspera Małeckiego budowlaniec w firmie Fibre wolontariusz w schronisku dla zwierząt najstarszy z piątki rodzeństwa ukulele pod pachą złota rączka gdzieś tak 1⁄8 krwi rdzennych mieszkańców Barbadosu barbadians new yorkers
It's what we're made of
1. And from his lava came this song of hope 03.03.2019 16.05.2019
2. You got me where you want me on this twisted ride 16.05.2019 11.08.2019
3. Won't you come ‘round, make up for the lost time 11.08.2019 18.10.2019
4. Like a hurricane in my soul 19.10.2019 07.12.2019
5. 'Cause all these bruises make our skin thicker 07.12.2019 25.02.2020
6. Now everybody can see our scars 25.02.2020 20.05.2020
7. It's what we're made of. It's who we are 20.05.2020 21.10.2020
8. We learn from each mistake, with every bone we break 22.10.2020 ???
And every day will come to pass
Cytaty: Welshly Arms – Who We Are;
Stephanie Perkins – Anna i pocałunek w Paryżu
Wizerunku użycza: Jérôme Mathew.
Ostatnia aktualizacja: 20.02.2021 ⬩ new yorkers - zdjęcia
Cześć! Jerome powstał z powodu mojej chęci na coś nowego, a że wyszło z tego coś świetnego, to dziękuję serdecznie Black Dreamer za możliwość przejęcia od niej postaci ♥ Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
Emme














































199 komentarzy

  1. Elle spojrzała na przyjaciela i przygryzła nerwowo wargę, widząc jego reakcję na tę wiadomość.
    — Na pewno coś ci wspominałam... — Czuła się odrobinę zakłopotana, bo w końcu się przyjaźnili. Nie ukrywała przed nim tej wiadomości, ale w czasie kiedy zaczęła pracę działo się po prostu niesamowicie dużo rzeczy. Mały kryzys Elle w związku z tym, że na rehabilitacji Arthura nie było żadnych zmian, utrata dziecka przez Jerome’a i Jennifer, a do tego nieszczęsna sprawa babki Elle, która wypłynęła podczas jednego ze spotkań z terapeutką. Zdecydowanie na ich głowach było wiele problemów, a później on i jego żona wyjechali. Elle znała powód tej wycieczki, więc starała się zwyczajnie nie zawracać mu głowy rzeczami nieistotnymi. — Coraz częściej o tym myślę — przyznała zgodnie z prawdą. Czując nieprzyjemny ucisk w dołku. Uwielbiała architekturę, wręcz ją kochała! Uczucie przemijania bardzo ją dopadło, szczególnie w ostatnim czasie. — Nie ma mnie całymi dniami w domu, bo albo siedzę tutaj, albo na uniwerku. Jak uda mi się wyrwać wcześniej do domu to i tak biorę laptopa ze sobą i siedzę w domowym biurze, bo ciągle jest coś do zrobienia. To zaakceptowanie projektów, to rozplanowanie budżetu, ciągle coś — westchnęła, ale wymusiła na sobie uśmiech. Kilka minut temu o tym wszystkim nie myślała i jej humor był znacznie lepszy. Wiedziała, że nie może się poddać napływającemu nastrojowi. Byli umówieni w konkretnym celu, a nie po to, aby narzekać na to, jak Elle przestawała sobie z wszystkim radzić. Kiedy siedziała w domu i nie pracowała, rozsadzała ją energia. Tęskniła za robieniem czegokolwiek, jednak za duża liczba obowiązków zaczynała ją przytłaczać i to mocno. Może, gdyby w tym samym czasie nie miała na głowie tak wielu problemów byłoby jej łatwiej. Podejrzewała jednak, że adrenalina, która towarzyszyła jej przez dłuższy czas opadła i wyssała z niej energię.
    Podziękowała z uśmiechem kobiecie i od razu sięgnęła po swoją kawę, upewniając się, czy jest wystarczająco słodka. Szybko wyciągnęła ręce do cukierniczki, dosładzając ją sobie zgodnie z upodobaniami. Mieszając, spojrzała na przyjaciela i się uśmiechnęła.
    — No właśnie. Dlatego jesteśmy właśnie tutaj — pokiwała głową. Liczyła, że uda im się wybrać potencjalne firmy, a później skontaktować się z odpowiednimi działami. — To będzie podchodziło pod defraudację! — Pokręciła głową, ale jej humor się poprawił. — Nie wiem, czy warto ściągać sobie na głowę takie problemy dla jakichś groszy — wyszczerzyła zęby — chyba, że wasza świnka morska by ich potrzebowała, wtedy chyba bylibyśmy w stanie jakoś to zatuszować, ale ja się nie znam! — Wyciągnęła ręce w geście obronnym, aby przypadkiem nie pomyślał sobie, że jego przyjaciółka zajmuje się w firmie, jakimiś śmierdzącymi przekrętami. Nic z tego!
    Przechyliła głowę i tylko wzruszyła ramionami. Mogłaby godzinami opowiadać o tym, jak bardzo denerwuje ja cała papierologia związana z wprowadzaniem czegoś nowego do systemu firmy, który został utarty przez kilka o ile nie kilkanaście lat. Niby szli na przód, ale wciąż pozostawały tematy, które wzbudzały strach. Głównie wśród członków zarządu, którzy lubili po prostu zgarniać pieniądze i robić tak, aby unikać odpowiedzialności.
    — Tak, pozbyliśmy się jednego z ważniejszych klientów. To mogę sobie wpisać na konto sukcesów. — Zakpiła z krzywym uśmiechem. Podniosła się z kanapy za Jerome’m. — Oh, nie. Nie. Doyle to pajac, jakich mało. Bardzo dobrze PRowo zrobiłby im udział w tej akcji, ale boję się, że narobiłby przy okazji wiele problemów nam. To jedna z tych firm, która wykupuje zalesione tereny i je niszczy. Było ostatnio głośno o nich, podczas pożarów ubiegłego lata. Zgadnij kto chciał wykupić spalone tereny. Oczywiście, że pan Janson. Jego ojciec nie jest lepszy, chociaż syna wyszkolił idealnie do korporacyjnego świata — westchnęła. Zdecydowanie nie chciała, aby ktoś taki ubrał udział w ich zbiórce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciała zdobyć sponsorów, ale przede wszystkim chciała znaleźć takich, którzy w innych momentach nie szkodzą środowisku. — Przejdź pod S. Powinna być wizytówka kogoś od Saint Solutoions, to jedna z firm, którą bardzo chciałabym zaangażować — powiedziała zgodnie z prawdą — w dodatku mają super kawiarenkę u siebie w biurowcu. Uwielbiam spotkania u nich — zaśmiała się, patrząc na przyjaciela i podchodząc do niego, aby przewertować wizytówki. Wyciągnęła przy okazji jeszcze kilka, które wydawały jej się odpowiednie.

      Elle

      Usuń
  2. Alanya była naprawdę dumna z tego, jak całość się prezentowała. Jak na ich debiut wyszli na tym chyba całkiem w porządku i mieli ogromne powody do dumny. Tylko czekać, jak zaczną się do nich odzywać reżyserowie! Żartowała sobie z tego niemal ciągle, ale, gdyby się okazało, że jedno z nich faktycznie zostałoby przez kogoś docenione to z pewnością byliby w ogromnym szoku. I najlepiej byłoby, gdyby oboje taki telefon dostali, ale nie ma co ukrywać – nie byli w filmie, a takie rzeczy zdarzały się wyjątkowo rzadko. Fifi odwalił kawał świetnej roboty i w stu procentach zasługiwał na to, aby teraz jego kariera coraz bardziej się rozwijała. Miała nadzieję, że gdy już drobi się swojego to będą mogli podziwiać jego pełnometrażowe filmy w kinach.
    Dziewczyna już tak na dobrą sprawę nie pamiętała, kiedy siedziała w większym gronie i dobrze spędzała czas. A ten upłynął naprawdę szybko, zjedli obiad, trochę porozmawiali i zanim się zdążyli obejrzeć szykowali się już do wyjścia. Tym razem kierowali się już na prywatną imprezę i Lynie była ciekawa, jak to będzie wyglądała. Lubiła różnego rodzaju imprezy, a domówki według niej były najlepsze. A imprezowanie w towarzystwie studentów, którzy mieli całą masę powodów do świętowania musiało być zupełnie innym doświadczeniem niż gdy robiła to ze swoimi znajomymi czy w klubach. Już nawet, gdy siedzieli w autach dało się wyczuć zmianę atmosfery. Poprzednia nikomu oczywiście nie przeszkadzała, jednak teraz było o wiele luźniej, gdy rodziców Fifiego już tutaj nie było. Co było nieco śmieszne, bo jednak wszyscy tutaj byli dorośli.
    — I co, dziewczyny do kuchni, a panowie w najlepsze będą sobie robić drinki? — westchnęła kręcąc głową. Brakowało jeszcze, aby ułożyła dłonie na biodrach i spoglądała na towarzystwo. Zdążyła akurat zobaczyć, jak Harry zaczyna przygotowywać drinki według swojego wymysłu i zaczynała mieć małe obawy, co w tym drinku może się znaleźć. To jednak byli w końcu studenci, czy to nie tak, że oni rządzą się zupełnie innymi prawami, a ich wątroby są bardziej odporne niż innych ludzi? — Widzę, że alkoholu tu się raczej nie żałuje — zaśmiała się.
    — Oczywiście, że nie! — odparł Harry mieszając swój specyfik.
    Lynie nie zdążyła już dostrzec, co miesza z wódką. Dołączyła do Eileen w kuchni, której chciała pomóc z przekąskami. Wszyscy byli już niby dobrze najedzeni, a na pewno ci, którzy byli na obiedzie, bo o osobach, które do nich dołączały niewiele wiedziała, ale dobrze było w trakcie coś przegryźć. Podejrzewała, że raczej też nikt za bardzo tu nie myśli o tym, aby mieć pełne żołądki przed wypełnianiem ich alkoholem. Bycie jednak studentem miało swoje zalety.
    Dziewczyny dość szybko uporały się z przygotowaniem przekąsek, o których na wstępnie wspomniała Eileen. Przygotowane przez nich rzeczy zajęły miejsce w pokoju, gdzie miało być centrum imprezy. Uznały, że prędzej zauważa jedzenie, które będzie stało przy alkoholu niż jakby mieli chodzić specjalnie do kuchni.
    — Częstujcie się. I nawet nie próbujcie narzekać.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak, jemu też zaczęło wszystko składać się w jedną całość. Urażony oszust chciał się odegrać. Oby tylko chodziło mu o dowalenie Jerome’owi pod względem Urzędu Imigracyjnego (chociaż Jaime podejrzewał, że z nimi lepiej nie zadzierać, bo zawsze znajdą pretekst, aby kogoś odesłać z powrotem do rodzinnego domu) i dosłowne przywalenie w twarz. Ale co za dupek, że sam się nie pofatygował. Może się bał, że będzie miał jeszcze większe problemy z prawem niż miał dotychczas. To w sumie by było logiczne i wyjaśniałoby, dlaczego wysłał jakiegoś osiłka. Przynajmniej skończyło się tylko na jednym uderzeniu w twarz. Jak do tej pory. Moretti zaczął się zastanawiać, czy jego przyjaciel nie jest narażony na większe niebezpieczeństwo. Cholera jasna. Spojrzał na Jerome’a, przyglądając mu się uważnie. Nie miał pojęcia, do czego zdolny jest ten cały Parker. Mógł nasłać więcej ludzi na jednego człowieka? Mógł chcieć zrobić mu większą krzywdę?
    Moretti postanowił milczeć, przynajmniej na razie. Wolał póki co się nie wychylać ze swoimi teoriami spiskowymi, aby nie straszyć przyjaciela. Chociaż może powinien go najzwyczajniej w świecie ostrzec i poprosić, aby był ostrożny. Tymczasem Jaime już postanowił, że dzisiaj odprowadzi Jerome’a pod same drzwi mieszkania.
    – Może. Ale po co miałby to robić? To znaczy, wiesz, jesteś już po ślubie, nie? Co jeszcze mogą na ciebie mieć? Że niby wzięliście ślub dla karty? Że wcale się z Jen nie kochacie? Przecież przechodziliście już coś takiego, co nie? Znów mogą się o to doczepić? Szukają kruczków prawnych? – zasypywał go pytaniami, jednocześnie samemu szukając w głowie odpowiedzi. Owszem, miał kiedyś o tym więcej poczytać, ale ostatecznie tego nie zrobił. Jerome i Jen wzięli ślub? Wzięli. Byli szczęśliwi? Oczywiście, że byli. Jerome mógł swobodnie poruszać się po terenie Nowego Jorku? Jak najbardziej mógł.
    Jaime zerknął na przyjaciela i westchnął.
    – Niestety, nie widziałem jego twarzy. Nie zdążyłem się odwrócić, ale mignął mi nieco jego profil. Ale pamiętam jego sylwetkę, tył głowy i ubrania. Wiem, wiem, ubrania można zmienić. Aczkolwiek nie wątp we mnie zbyt szybko. Jeśli znów go zobaczę, to go rozpoznam.
    Obserwował, jak Jerome męczy się z wargą. Cóż, bywał na jego miejscu dość często. Jeszcze trochę i będzie mógł na spokojnie udać się do łazienki, aby zmyć krew z brody. Cholera, szkoda, że Jaime nie zobaczył całej twarzy tego gościa.
    – Co zamierzamy z tym zrobić? – zapytał po chwili. Oczywiście, że użył słowa „my”. W końcu przyjaźnili się z Jerome’em, byli dla siebie jak bracia i Jaime zamierzał mu pomóc. Cokolwiek jego brat miał na myśli.
    Niby nic wielkiego się nie stało, ot, dostał w twarz. Czy to kwalifikowało się pod pójście z tym na policję? A może lepiej to olać? Nie, Jaime wciąż miał w głowie wcześniejsze myśli. Może Jerome chciał znaleźć Parkera i z nim pogadać? Jaime jak najbardziej towarzyszyłby mu w tej eskapadzie. Przecież by go tak nie zostawił. Nie wiadomo, co ten facet ma w głowie. Skoro już wysyła jakiegoś typa, aby w barze przywalił innemu prosto w mordę przy innych ludziach.
    – Myślisz, że Parker będzie chciał od ciebie czegoś jeszcze?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  4. Wydawało jej się czasem, że te dwa lata w ogóle nie przeminęły. Wciąż łapała się na tym, że zerka w kalendarz, chcąc sprawdzić, kiedy ma kolejne spotkanie z córką (weekendowe, dwie lub trzy godziny w jakiejś taniej, podrzędnej kawiarence), zanim dotarło do niej, że Jolene mieszka z nią od dłuższego czasu. Nigdy nikomu by się do tego nie przyznała, ale czasem błogosławiła w duchu ten wypadek Adama, który doprowadził je obie tutaj. Gdyby stało się inaczej, obecnie tkwiłyby w koleinach zupełnie innych problemów, może żalu do siebie nawzajem, i nie potrafiłyby ich pokonać. Inna rzecz, że Adam, którego znała dawniej, tak bardzo różnił się od tego Adama, który przywoził córkę na spotkania w eleganckim garniturze, że nawet Sapphire mogłaby go wziąć za zupełnie innego człowieka. Nikt nie znał go od tamtej strony; nikt tutaj, w Nowym Jorku, a ci, którzy wiedzieli co nieco, zostali daleko stąd. Zresztą, adamowych kumpli z tamtego okresu tak naprawdę mało co obchodziło. Byleby interesy się zgadzały.
    Adam sprawiał wrażenie czarującego gentlemana. Miał miły głos, miły uśmiech, przyjemną twarz i spojrzenie, którym zjednywał sobie serca wszystkich ludzi. Sapphire czasami wciąż przyglądała się zdjęciom, które trzymała w sekretnym albumie, i nie potrafiła się nadziwić, że wówczas widziała w nim coś więcej, niż źródło wszelkich manipulacji. Owszem – było coś, co ciągnęło ją do niego, jak ćmę do światła, ale ona wolała myśleć, że były to błędy młodości, z których wyniknęła chociaż jedna dobra rzecz.
    Pogrążyła się rozmyślaniach do tego stopnia, że zupełnie zapomniała o rzeczywistości. Wciąż błądziła we wspomnieniach, miała czternaście lat, potem piętnaście, a potem śpiewała trzymiesięcznej córce Jolene Dolly Parton, chodząc w kółko po maleńkim, zapuszczonym mieszkaniu. Spędzała godziny przed telewizorem, Adam się złościł, ona nic nie robiła, a jego wiecznie nie było w domu. Potem zniknęła i odnalazła się tutaj.
    O tych czasach w ogóle nie chciała myśleć.
    Drgnęła, przywrócona do teraźniejszości i zerwała się z kanapy, kątem oka zauważając godzinę na niewielkim zegarku. Cholera, ależ jest spóźniona. Obiecała Jolene dzisiaj coś ekstra na obiad; tymczasem mała za dziesięć minut wróci ze szkoły, a ona nawet nie wyskoczyła po zakupy. Dobra, pomyślała, zgarniając w biegu jeansową kurtkę i portfel, w dziesięć minut da się całkiem sporo załatwić.
    Kolejka w sklepie ciągnęła się jednak w nieskończoność, a Sapphire niecierpliwie przenosiła ciężar ciała z nogi na nogę. Wreszcie, doczekawszy się skasowania swoich zakupów, wcisnęła ekspedientce do ręki banknot, porwała swoje siatki i biegiem przebyła niewielki odcinek trasy łączący mały spożywczak z jej mieszkaniem. W windzie nuciła nawet cicho, korzystając z ostatnich chwil samotności. Spodziewała się zaraz zobaczyć swojego małego klona patrzącego na nią z wyrzutem i siedzącego na progu.
    Ale kiedy drzwi windy otworzyły się na jej piętrze, nikogo tam nie było. Sapphire wstrzymała oddech. Różne myśli przychodziły jej do głowy. Zabawiła dłużej po drodze. Rozmawia z koleżankami. Na pewno zaraz przyjdzie. A potem: a jeśli coś jej się stało?
    Po półgodzinie, ledwie powstrzymując drżenie dłoni i atak paniki, poszła zajrzeć do sąsiadów. Może ktoś ją widział. Z bijącym sercem, tak, że niemal czuła je przez skórę i żebra, zadzwoniła do pierwszego mieszkania. Ale staruszka, która otworzyła drzwi, pokręciła tylko głową. W następnym nikt nie otwierał. Sapphire skierowała się w stronę trzeciego. Przyszło jej do głowy, że powinna zainicjować więcej kontaktów międzysąsiedzkich, na takie mrożące krew w żyłach sytuacje.
    – Cześć, ja, e... – odezwała się niepewnie do mężczyzny, który jej otworzył. Wydawał się absolutnie nieporuszony i Sapphire pozazdrościła mu spokoju. – Nie widziałeś gdzieś tutaj dziewczynki? Drobna, długie blond włosy, zielone oczy... Deser? – spytała zaskoczona. – Nie, ja... szukam córki.

    [Wreszcie jestem! Przepraszam za opóźnienia!]
    Sapphire Alcott

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ojej jak ja teskniłam za Jeromkiem<3]
    Powrót do domu po tak długiej przerwie był dla Charlotte nie lada wyzwaniem, swego rodzaju podróżą w czasie do wspomnień, do najbliższych. Gdy znalazła się w znajomych czterech ścianach zrozumiała jak bardzo jej ich brakowało. Musiała nabrać dystansu - niemal dosłownego - od Nowego Jorku i tego pędu, który wiązał się z mieszkaniem w Wielkim Jabłku. Może też zrozumiała, że musi uciec i odciąć się od relacji, których znaczenie całkiem straciło po drodze sens. Oczywiście nie należała do nich więź z Jeromem, choć będąc w Anglii nieco rzadziej się z nim kontaktowała, to wiedziała, że jest on jedną z nielicznych osób, dla których warto będzie kiedyś wrócić do Ameryki.   Nie zdawała sobie sprawy, że to kiedyś nastąpi tak szybko, bo raptem po sześciu miesiącach miała już kupiony bilet powrotny do Nowego Jorku. Czuła, że nie będzie bardziej gotowa niż teraz. Po drugie zwyczajnie zatęskniła za tym miastem pełnym życia i nieoczekiwanych zdarzeń. W Southampton wszystko toczyło się raczej spokojnie i nie zapowiadało się, by ta rzecz miała ulec zmianie. Lotta za to potrzebowała znów tego dreszczyku emocji, której dostarczały jej lekcje krav magi, czy poczucia wolności na parkiecie pełnym szczęśliwych w tym momencie ludzi.
    Dzięki życzliwości wyspiarza, który postanowił osiąść na nieco dłużej w znanej na cały świat metropolii, udało jej się bez większych problemów załatwić wszelkie formalności związane z nowym mieszkaniem. Było ono zdecydowanie mniejsze od tego, które udało jej się wynająć tuż przed wyjazdem, jednak nie zamierzała narzekać. Nie potrzebowała czuć się sama jak palec w wielkiej przestrzeni. Poza tym zamierzała teraz z całych sił starać się w znalezieniu pracy w zawodzie. Co skutkowałoby oczywiście tym, iz rzadziej będzie bywać w tych czterech ścianach. Mieszkanie znalezione przez Jeroma była idealne! Nie widziała go jeszcze na żywo, ale wiedziała,że jej Sun beam nie mógłby jej zawieźć.
    Będąc juz na lotnisku w Nowym jorku wcale nie czuła się tak jak te kilka lat temu, gdy przyleciała tu na studia. Była o wiele pewniejsza siebie i zdawała sobie sprawę z tego, że teraz nic nie jest w stanie jej złamać. Wraz z Biscuitem, który co rusz poszczekiwał na troby, które iały jakies stare skrzypiące kółka opuściła teren w którym roiło sie od podróżnych. z wyuczona wprawa załatwiła sobie gwizdem taksówke, a następnie biorąc głęboki wdech wsiadła do niej. I nic! Zero paniki, zero złych wspomnień wypadku! Dzięki cierpliwości ojca znów mogła poruszać sie na czterech kółkach. Podała kierowcy adres, który miała zapisany na telefonie i przyglądała sie uważnie mijanym uliczkom, by chociaż mniej więcej zorientować się, gdzie tym razem będzie dane jej zamieszkać. Oczywiście, że było to nadal centrum i Oh My God krzyknęła w myślach niczym Janice ze znanego serialu Friends. Jak ona będzie miała blisko do Central Parku! Dotarło to do niej w momencie, gdy samochód zaparkował przed budynkiem. Ostrożnie wysiadła wraz z psiakiem,który odrobinę podrósł przez pół roku, a następnie odebrała od kierowcy swój bagaż i ruszyła do nowego domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadzwoniła dzwonkiem oczekując,aż przyjaciel otworzy jej drzwi, bo tak właśnie sie umówili, ale kompletnie nie spodziewała sie tego co na nia czekało. Szoku malującego sie na jej twarzy nie mogła ukryć. Nie trzeba było długo czekać, by twarz tez rozświetlił szeroki uśmiech widząc jak postawny szatyn ma na swojej głowie malutka kolorową czapeczkę.  — Jerome! —odkrzykneła niemal z automatu, a za chwilę już nie wiedziała co sie dzieje, gdy ten wciągnął ją do środka i poprowadził do salonu, który również pełnił funkcję sypialni, kuchni i pracowni. All in one! Słysząc charakterystyczny odgłos wystrzału podskoczyła chwytając się za pierś, a pies zaczął szczekać. Tak zdecydowanie za tym tęskniła. Patrzyła to na napis, to na wirujące srebrzyste tasiemki, a na końcu na sprawcę tego wszystkiego.  — Wróciłam — powiedziała przełykając łzy wzruszenia, gdy znalazła sie w jego ramionach. Nie była osoba płaczliwa, ale to była za dużo. Nie spodziewała się takiego powitania i było jej ogromnie miło, ciepło rozlało sie po jej zmartwionym powrotem serduszku i juz nie miała wątpliwości, że dobrze zrobiła wracając. 
      —  A tam Mam talent!Czuję sie niczym królowa! Takie powitanie to nie byle co  — powiedziała nadal pozostając w tym niedźwiedzim uścisku. Biscut szczekał jak szalony, ale widać było, że też się cieszy, bo co chwila merdał ogonkiem.
      — Dziękuję — odezwała sie po chwili odsuwając sie od mężczyzny i wtedy dopiero dostrzegła co czeka przygotowane na stoliku. Teraz juz nie powstrzymała sie i po prostu popłakała.— Wiesz co to wszystko Twoja wina—  powiedziała wycierając łzy, ale cały czas sie uśmiechając. Tęskniła. Tu był jej drugi dom, choc mieszkanie inne. 

      Lotta
      [Ps.Zdjecie mieszkania zaktualizowałam ^^']

      Usuń
  6. Kobieta też nie miała za złe, gdy ktoś bywał samolubny, bo przecież jej też to sie zdarzało, prawda? Lubiła, gdy miała przy sobie osoby, którym mogła ufać, z którymi nic tylko księżyc kraść! Właśnie tego jej brakowało w Anglii, poniewaz wiekszość znajomych już sie ustatkowało lub wyjechało z Southampton. A ona potrzebowała kogoś kto by nadawał z nia na tych samych falach! kogoś kto bez krzywienia się duszkiem potrafiłby wypić szklankę rumu z colą twierdząc, że to najlepszy trunek świata. Dlatego wróciła, by mieć to co zostawiała i zgarnąć jeszcze więcej.  Chciała przecież w końcu spełniać się w pracy grafika i nie zamierzała sie już tak łatwo poddawać.
    Gdy mężczyzna ją tak do siebie przygarnął jeszcze mocniej zakasłała w akcie niemego protestu. Wątpiła, by szatyn miał niecny plan, by ja teraz tutaj doprowadzić do omdlenia z niedotlenienia. Co potwierdziło sie, gdy ja natychmiast od siebie odsunął.
    — Wszystko tylko nie głupia, ej! — oburzyła się, ale przez te łzy i nadal szeroki uśmiech nie zabrzmiało to w ogóle groźnie. Pociągnęła śmiesznie nosem, a rękawem swetra wytarła mokre policzki niemal natychmiast znów sie śmiejąc w odpowiedzi na pytanie przyjaciela.
    — Zabawne, że o to pytasz, bo mam cos dla Ciebie — zerknęła na niego, ale na moment się nie odsuwała, bo poczuła chropowaty język Biscuita na swoim policzku. No teraz to już nie mogła więcej płakać.  Psiak wyczuwał jej nastroje lepiej niż ona sama, a więc z lubością przejęła go od Jeroma. Nie musiała się juz martwić mokrymi od łez policzkami, teraz były mokre od psiej sliny. 
     —  Twoja wina, oj tylko twoja — powiedziała kręcąc głową i w końcu postawiła Biscuita na ziemi, by już jej więcej nie lizał. Ten od razu zajął się leżącymi na ziemi srebrnymi wstążkami. To je atakował, to uciekał, jakby naprawdę mogły za nim pobiec. Przyjęła drinka od szatyna z uśmiechem, ale odstawiła go na moment na stolik, by otworzyć jedną ze swoich dwóch toreb. Chwilę pomruczała cos do siebie,aż wyszarpneła niemal z samego dna butelkę bardzo dokładnie owiniętą w folie bąbelkowa. Z dumą stanęła przed Marshallem i wyciągnęła prezent w jego stronę.
    — Może nie jest to rum z Barbadosu, ale coś równie dobrego uwierz. — zaczęła tajemniczo, a gdy mężczyzna wziął od niej butelkę sięgnęła po swojego drinka i upiła dwa łyki niemal od razu. 
    — To jest autorska nalewka mojego taty, a Anthony byle czego nie podpisuje swoim nazwiskiem. — powiedziała z duma, ale faktycznie ta konkretna nalewka to był takich ich rodzinny skarb na wszelkich imprezach. Gdy skończyła swe małe przemówienie opadała na kanapę obok szatyna jednocześnie uważając, by niczego nie wylać. Nim jednak zdecydowała sie odpowiedzieć na pytanie Jeroma znów zamoczyła usta w alkoholu. Cóż jej przyjaciela też nie wszystko na jej temat wiedział, ale chyba dzisiaj nie był czas by o tym rozmawiać.
    — Nie wiem kto się bardziej cieszył ja, czy oni. — zaczęła całkiem szczerze. Bo to jak bardzo tęskniła za domem zrozumiała stojąc u jego progu czekając, aż ktoś otworzy jej drzwi. 
    — Odpoczęłam. Przemyślałam to co miałam przemyśleć,wiesz z resztą, że ja to sobie z bardziej skomplikowanymi relacjami średnio umiałam tu poradzić. — nie musiało padać znane im imię, nie musieli do tego wracać, by wiedzieć o co, a raczej o kogo chodzi. 
    — No i halo? Wróciłam podbić Nowy Jork raz jeszcze — uniosła szkło do góry w akcie toastu, by tym razem faktycznie się jej to udało. Uśmiech był teraz nieco nostalgiczny, ale łzy już nie miały szansy wypłynąć na policzki. Nie z tego powodu nie zamierzała płakac.
    — Lepiej opowiadaj co u ciebie! Mam wrażenie jakby całe wieki mnie tu nie było — powiedziała odwracając się do niego przodem i siadając po turecku na kanapie.
    Lotta 

    OdpowiedzUsuń
  7. Uśmiechnęła się tylko na jego słowa, bo co więcej mogła zrobić? Najważniejsze było, że poziom wiedzy na temat życia Villanelle, został u Jerome’a zaktualizowany, chociaż sama dziewczyna nie była w stanie powiedzieć, na jak długo ta aktualizacja wystarczy. Czuła, bowiem wewnętrzną potrzebę jakichś zmian i tak na dobrą sprawę z dnia na dzień, coraz intensywniej nad tym rozmyślała. Nie była jeszcze pewna, jakie to powinny być zmiany. Wspomniała przyjacielowi, że myśli o rzuceniu studiów, ale jednocześnie miała świadomość, że to przecież ostatni rok. Przetrwanie kilku miesięcy… To nie mogło być przecież tak trudne i jakoś bardzo wykańczające, prawda?
    — Teoretycznie nie padnie, w praktyce też nie powinna — przyznała mu rację — ale wydaje mi się, że mój szef może myśleć odrobinę inaczej na ten temat — zaśmiała się cicho. Śmiech jednak stał się głośniejszy w reakcji na groźbę Jerome’a. — Takie grożenie palcem to działa na moje dzieci i to też nie zawsze — dodała po chwili, kręcąc z rozbawienia głową. Nie zamierzała jednak kłócić się z przyjacielem. Może i miał rację. Jak jednego dnia zostawi laptop w pracy świat się nie zawali. Była pewna, że firma o poranku będzie w nienaruszonym stanie, dokładnie w takiej samej odsłonie, jaką pozostawi dziś za swoimi plecami, kończąc pracę.
    — Jestem pewna, że nie więcej niż koza! — Zauważyła z szerokim uśmiechem na ustach — ale jednocześnie jestem w stanie zrozumieć, jak dużo może potrzebować taka świnka. W końcu każdy z nas chce, aby jego zwierzątko żyło na najwyższym poziomie. Widziałam koszulki z napisem pracuję, żeby mój kot mógł godnie żyć. W sumie to nawet fajny pomysł na prezent tylko kota będą musieli mi zmienić na świnkę morską — zaśmiała się — chociaż coś mi mówi, że to lepszy prezent dla Jen niż dla ciebie — dodała, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
    Opierała się lędźwiami o biurko. Ręce splotła pod biustem i uważnie obserwowała Jerome’a i przysłuchiwała się jego rozmowie. Zaśmiała się cicho pod nosem, gdy samozwańczo przedstawił się, jako jej asystent. Musiała jednak przyznać, że na fotelu za biurkiem pomimo luźnego ubioru, prezentował się całkiem dobrze.
    — Od sekretareczki przez budowlańca po asystenta — uniosła wysoko brew — chociaż jak dla mnie to od razu dyrektorskie stanowisko idealnie ci pasuje. Pięknie się prezentujesz, szczególnie na tle różowych zasłon.
    Oczywiście wyszczerzyła się przy tym wesoło. To najbardziej podobało się dziewczynie w ich relacji. Przy Marshallu czuła się zawsze swobodnie, nie krępowała się szerokiego uśmiechu czy wybuchów głośnego śmiechu. Najpiękniejsze było jednak to, że dobrze wiedziała, że od tych wesołych, niewinnych wygłupów bez problemu mogą przejść na poważne tematy. Świadomość, że ma w swoim życiu kogoś, komu mogłaby się wyżalić w razie potrzeby była piękna. Oczywiście miała też Arthura, ale dobrze było mieć kogoś jeszcze, poza małżonkiem. Zwłaszcza, że chociaż bardzo by chciała, czasami zwyczajnie nie mogła żalić się mężowi; zwłaszcza, jeżeli chodziło o jego osobę.
    — No, no… Pochwała się należy, jak nic innego! — Zaśmiała się wesoło. W czasie, kiedy Jerome umawiał ich na spotkanie sama Elle zastanawiała się, jakie jeszcze firmy mogliby zaprosić do współpracy. — Tak sobie myślę, że fajnie byłoby też, gdyby jakaś lokalna firma się przyłączyła. Wiesz jakaś nawet mniejsza firma, ale która jest bardzo dobrze kojarzona w okolicy komisariatu tych policjantów lub gospodarstwa. Taki łącznik, wiesz — uśmiechnęła się, zerkając odruchowo na swój nadgarstek, na którym spoczywał zegarek.
    — Świetnie. W takim razie zdążymy w spokoju dopić kawę i przedostać się do nich. Zastanawiam się w ogóle, ile powinno być takich sponsorów? No wiesz, żebyśmy za bardzo nie przesadzili. Wiadomo musimy wziąć pod uwagę większą liczbę w razie, gdyby ktoś nie był chętny, ale… Ile? Masz jakieś rozeznanie? — Spytała, mierząc Jerome’a uważnym spojrzeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odepchnęła się dłońmi od biurka i ruszyła na powrót do stolika i kanapy, na którym czekały napoje. Chwyciła swoją kawę i upiła kilka łyków, odkładając filiżankę na spodek.
      — Wiem! — Powstrzymała się przed uniesieniem wysoko palca — zadzwonię do Howlanda, to właściciel biura projektowego, w którym miałam swoją pierwszą praktykę. Sympatyczny facet, myślę, że powinien być chętny i raczej niczym mu nie podpadłam — kilkoma szybkimi krokami wróciła do biurka i chwyciła swoją komórkę, aby wykonać połączenie. Nie zrobiła tego jednak od razu, tak jak chciała — tylko pierw zdobędę jego numer.

      [No nie wiem czy wybaczymy, nie wiem, nie wiem... :D]
      Villanelle

      Usuń
  8. Poradziły sobie bardzo dobrze bez męskiej dłoni w kuchni. Alanya nawet śmiała powiedzieć, że wybitnie sobie tam poradzili, a choć sama o wiele lepiej odnajdowała się w świecie drinków, różnego rodzaju trunków i tego wszystkiego, to nie miała nic przeciwko temu, aby na chwilę skoczyć do kuchni. Po wieczorze pełnym emocji mogła tam w spokoju odetchnąć, przemyśleć wszystko co się działo i przygotować do kolejnej imprezy. Miała tylko nadzieję, że nie były to pierwsze oznaki starzenia się, w końcu dopiero co miał jej stuknąć dwudziesty szósty rok życia, a to z kolei przecież wcale nie jest tak dużo.
    — Wierzę, że żaden z was o tym nie myśli, ale będziecie wdzięczni, jak was nie nawiedzi morderczy kac — stwierdziła brunetka ze śmiechem. W takich sytuacjach ostatnie o czym się myślało to faktycznie jedzenie. Każdego ciągnęło do kieliszka i nie było w tym nic złego. Jednak zdążyła się już przekonać, że lepiej jest się porządnie najeść przed piciem. Mieli dość porządny posiłek w restauracji, teraz należało tylko dbać o to, aby regularnie coś jedli i nie powinno być tragedii. No chyba, że zaczęliby mieszać wszystko ze sobą, a patrząc na wynalazek, który szykował Harry było bardzo możliwe, że mogą jednak skończyć z kacem życia. No trudno, raz się w końcu tylko żyło i nie było potrzeb, aby się ograniczać. Następnego dnia raczej żadne z nich nie miało żadnych poważnych rzeczy do ogarnięcia, to może będą mogli sobie pozwolić na powolne umieranie.
    Alanya spoglądała dość zaniepokojona na mieszankę Harry’ego. Była jednak zbyt ciekawa, jak to połącznie ze sobą smakuje, aby spanikować. Poza tym, ona się nie cofała przed niczym. I co prawda może była większą fanką win oraz kolorowych drinków, które wyglądały uroczo i smakowały, jak soki, a dopiero później zawarte w nich alkohole uderzały, to i dla czystej zabawy sięgała po różnego rodzaju szoty.
    Brunetka sięgnęła po kieliszek, musiała przyznać, że ta mieszanka wyglądała dość ciekawie i ładnie. Podążyła za resztą i przechyliła kieliszek, najpierw lekko się skrzywiła, gdy poczuła smak wódki, ale dość prędko zniknął i został słodki posmak coli w ustach. Nie było wcale złe, a raczej dobre i chętnie sięgnęłaby po kolejne, ale wolała posłuchać się rady Eileen. Nie chciałaby za szybko odpaść z towarzystwa, chciała się przede wszystkim dobrze pobawić.
    — Chyba też się skuszę, tyle czasu to przygotowywałam, szkoda nie spróbować — stwierdziła Lynie i podniosła talerz, na którym były te małe cosie i podsunęła talerz Jerome’owi, aby mógł się pierwszy poczęstować — Wraz z Eileen nie przyjmujemy żadnych skarg, tylko pochwały — ostrzegła z niewinnym uśmieszkiem.
    — O dokładnie, krytyki, nawet tej sensownej, nie przyjmujemy — podchwyciła dziewczyna.
    Nie mogły stwierdzić, że jakoś bardzo się napracowały, bo to była zaledwie chwila, ale nie zaszkodzi im trochę pożartować i podręczyć chłopaków. Poza Lynie i Jeromem zaraz i reszta pewnie też się skusi, a po pierwszym kęsie brunetka śmiało mogła stwierdzić, że te małe cosie rozejdą się jeszcze przed pojawieniem się pozostałych gości.
    — A jak się czujesz jako debiutujący aktor? — spytała brunetka przeciskając się bliżej przyjaciela. — Myślisz, że mamy szasnę na Hollywood i czerwone dywany?

    [A dziękuję! :D A ja tu chyba nie wspomniałam, jak ładnie karta wygląda. No i ile zdjęć... <3]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  9. Wszystko wskazywało na to, że Ethan i Jerome mieli rozkręcić karierę w modelingu. Może to nie byłoby wcale takie głupie? Ethan słyszał, że często wykorzystywało się strażaków oraz innych pracowników służb mundurowych do kalendarzy, więc kto wie, może Ethan powinien rozważyć jednak inną ścieżkę kariery? Albo mieć dwie na raz, kto mu w końcu zabroni? A tak t zawsze byłoby dodatkowe źródło dochodu, choć nie był pewien, jak jego obecna partnerka zaopatrywałaby się na to, że miałby pozować przed kamerą dość skromnie ubrany. Ale z kolei, czego się nie robiło dla pieniędzy, prawda? Miał teraz przedsmak kariery w branży modowej, ale chyba nie stanie się to jego ulubionym zajęciem. Byli tu dopiero chwilę, a Ethan poczuł się zmęczony, jak nigdy przedtem. Pomyśleć, że to dopiero był początek!
    — Mam nadzieję, że to nie brzmi źle, ale bardzo chętnie zobaczyłbym pannę Decker jedzącą krwisty stek — stwierdził. To byłoby doprawdy ciekawe, ale podejrzewał, że jeśli ona sama była zapaloną wegetarianką to mogłaby nie zareagować najlepiej na takie bliskie spotkanie z dobrym, soczystym kawałkiem mięsa. Jego i Jerome to z kolei nic nie kosztowało, aby zagrać dla niej parę scenek, jedną w zasadzie i to dość krótką.
    Kwestia Ethana okazała się równie krótka i zabawna, co Jerome. Z czymś mu się kojarzyła, ale w tym momencie, kiedy działo się tak wiele, nie potrafił stwierdzić skąd tekst może mu się kojarzyć. Na zastanowienie się z pewnością będzie też czas w niedalekiej przyszłości. Ethan wziął od Holly kawałek materiału, bo to był kawałek materiału i nic więcej i spoglądał na niego dość zaciekawiony i jednocześnie zniesmaczony. W życiu czegoś takiego nie widział na czy ani nie spodziewał się, że będzie zmuszony założyć. Miał nadzieję, że ta potrójna stawka, o której mówiła Holly będzie warta tego, co robią. Sam również się oddalił, aby to założyć i mieć gdzie złożyć swoje ubrania. Czuł się naprawdę niekomfortowo i pewnie też tak wyglądał.
    Wrócił na miejsce, wyraźnie niezadowolony ze swojego stroju. Wyglądał komicznie. Wolał już na co dzień nosić czapkę rybacką, którą dorwali z Jeromem podczas ich wypadu na ryby. Była o wiele wygodniejsza i lepiej się prezentowała niż ta koszulka. Albo raczej to, co miało być koszulką.
    — Czy to jest naprawdę konieczne? — jęknął patrząc na Holly, ale mina dziewczyny wyraźnie mówiła, że kwestia koszulki nie jest czymś, co może zmienić.
    No trudno. Teraz miał jeszcze nadzieję, że nie za wiele osób zobaczy tę reklamę w telewizji czy internecie, ale tego nie był już ani trochę pewien.
    Zwierzęta to kumple, nie żarcie. I ty już dziś możesz zostać wege! — Powiedział głośniej uśmiechając się. Kwestia nie była wcale zła, to ta koszulka wytrącała go z równowagi. I tak jak jeszcze chwilę temu brał to wszystko na poważnie, tak teraz trudno było mu się skupić.
    Jak tylko Ethan zobaczył Jerome parsknął śmiechem. Oboje wyglądali komicznie w takich strojach. I pomyśleć, że niektórzy chodzili tak na co dzień przekonani, że im to pasuje.
    — Dobrze, że nie jestem w tym sam — westchnął bardziej do siebie. Myśl, że jego najlepszy przyjaciel również jest tak ubrany była bardzo pocieszająca.

    [Oj, to mogłoby być ciekawe, gdyby zaczął. ^^ Za mną za to zaczęła chodzić myśl, aby jeszcze raz obejrzeć. I może tak w oczekiwaniu na drugą część piątego sezonu zacznę. :D]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  10. Lynie łapała się na tym, że gdy niewiele jadła, ale sięgała po alkohol to ten szybciej działał. Wolała też mieć pełny żołądek, aby dłużej się pobawić. Co prawda nie zależało jej na tym, aby upić się do nieprzytomności, bo po pierwsze nie wypadało, a po drugie chciała mieć jakieś wspomnienia z dziś, a gdyby jednak tak skusiła się na mieszankę Harry’ego to istniało spore prawdopodobieństwo, że mogłaby obudzić się nazajutrz z luką w głowie. Z pomocą zapewne przyszłyby jej różnego rodzaju zdjęcia i filmiki, ale te zwykle oglądało się będąc całkowicie zażenowanym i dość prędko się je usuwało. Jeśli takowe powstaną, na pewno nie zamierzała ich oglądać.
    Z pewnością też sposób imprezowania Francuzki i wyspiarza znacząco różnił się od studenckich imprez, ale to raczej nie powinno być żadną przeszkodą. Kto wie, może obudzi się w nich ukryty głęboko student, któremu brakowało takich wypadów i rano będą wzajemnie się wspierać, podczas gdy będą umierać w drodze do własnych mieszkań? Jakkolwiek ten wieczór się nie skończy, Lynie była pewna, że będą się przede wszystkim dobrze bawić. Żałować mogą dopiero jutro rano, a nie jeszcze przed faktyczną zabawą. Wypili w końcu dopiero jednego drinka!
    — Najważniejsze, że sobie przypomniałaś — zaśmiała się dziewczyna. Sama próbowała odgadnąć z czym jej pomagała, ale prawda była taka, że Lynie w kuchni nie była mistrzem. Może nie przypali pieczeni ani nie spali patelni, ale nie było co ukrywać, że była fanką zamawiania jedzenia prosto do domu. Co przez ostatnie lata w zasadzie robiła, nie było w końcu sensu gotować tylko dla niej, a skoro i tak w mieszkaniu bywała rzadko, to szkoda było jej tych wszystkich składników, które miały się zmarnować. — Ale są naprawdę dobre — pochwaliła. Sama w końcu tylko to zawijała, nie przygotowała niczego specjalnie i całe zasługi należały się Eileen.
    — Pomyśl za to, jakie czekałyby na nas przyjęcia, gdybyśmy schodzili prosto z czerwonego dywanu w LA — mruknęła z rozmarzeniem. Nie pogardziłaby wyjściem na after party po premierze filmu, to musiało być ciekawe doświadczenie. — Wiesz, jakieś doświadczenie już w aktorskie mamy. Co ty na to, aby rzucić wszystko i szukać pracy w słonecznej Kalifornii? — rzuciła. Z jednej strony niby sobie żartowała, miała tu jednak swoje obowiązki i kochała Nowy Jork. Jednak w głębi myślała, czy nie powinna spróbować w innym mieście. Jasne, Nowy Jork był miastem możliwości i miała tu mieszkanie, pracę, a zaczynając w zupełnie innym miejscu musiałaby zaczynać niemal od zera, ale kto nie lubił odrobiny wyzwania w życiu?
    Następni goście napływali i robiło się już nieco tłoczno, ale dzięki temu była pewność, że nikt nie będzie siedział sam i zawsze obok znajdzie się ktoś do rozmowy. Chyba nie było nic gorszego na imprezach niż czucie się wykluczonym. Poza Jeromem i Alanyą pozostali to byli, a jakżeby inaczej, studenci, którzy dziś mieli swoje powody do świętowania. Niektórzy po wejściu od razu udali się po specyfik Harry’ego wcale sobie go nie żałując, ale nie potrafiła im się dziwić. Sama chcąc się z nowymi gośćmi zapoznać skusiła się na dwa takie szoty.
    — Chce ktoś grać w beer-ponga?!
    Alanya nie była pewna kto to krzyknął, ale pomysł zaciekawił parę osób, kilkoro odwróciło głowy i okazało się, że pomysłodawcą był nie kto inny, a Jake.
    — Co powiesz na dziewczyny kontra chłopaki? — zaproponowała Lynie. Było ich prawie po równo, dość, aby podzieli się na drużyny.

    [Fajnie wygląda. :D A zawsze jak przeglądam te strony z kodami to żadnych fajnych nie ma... xD]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  11. — No pewnie, że damy radę. W końcu, jak nie my, to kto? — powiedział Ethan. Zaczynał widzieć światełko w tym tunelu i tej dziwnej koszulce, którą na sobie miał. Przynajmniej mu za to płacili, a to już był dostateczny powód, aby przestać kręcić nosem i marudzić, jeszcze mogło się okazać tak, że nagle modele, którzy się nie pojawili na miejscu zjawią się znikąd, a Holly będzie wolała zapłacić tamtym zwykłą stawkę niż im i mogliby się pożegnać z darmowymi stekami. Kwestie mieli dziecinnie proste do zapamiętania, teraz liczyło się to, aby przede wszystkim dobrze wypadli na kamerach i powiedzieli to w taki sposób, który zadowoli Holly i jej pracodawcę.
    I prawie wszystko poszłoby gładko, gdyby nie nagłe wtargnięcie obcego mężczyzny. Po tych paru chwilach łatwo było się zorientować kim mężczyzna był, a Camber też wcale nie był zaskoczony jego zniecierpliwieniem. Już sam nie był pewien, jak wiele czasu tutaj spędzili, ale najwyraźniej dość, aby i właściciel ich ulubionej restauracji się zaczął irytować kręcącą tu reklamą. Zapewne wszyscy na jego miejscu również mieliby dość kręcących się tu wegan, zakładał, że większość z obecnych tu ludzi wybiera taki styl życia, którzy jakby nie patrzeć blokowali wejście do restauracji dla potencjalnych klientów, a ci zamiast udać się na genialnego steka wybierali McDonalda po drugiej stronie ulicy.
    W porównaniu z mężczyzną Holly wyglądała na bardzo drobną. Ethan miał wrażenie, że zarówno on i Jerome przy mężczyźnie wyglądają drobno, a co dopiero Holly. Jakby wcześniej nie słyszał jej donośnego głosu, stanowczego tonu to obawiałby się, czy poradziłaby sobie z rozmówieniem się z mężczyzną.
    — Proszę pana, ja wiem, ale nie mam wpływu na pewne sprawy i mówione było, że może się przeciągnąć — odpowiedziała — właśnie zaczynaliśmy, nie mamy dużo do nagrania, a pan teraz nam to utrudnia i wszystko przedłuża — wyjaśniła.
    To raczej w żaden sposób właściciela restauracji nie zadowoliło, po jego minie wnioskował, że ani trochę nie jest zadowolony. Nawet wzmianka Jerome o tym, że zjedzą u niego steki nie wydawała się przekonać go do tego, aby odpuścić.
    — Miała pani półtorej godziny na ogarnięcie tego wszystkiego, a ja tu jeszcze mam czekać? — powiedział zirytowany — na litość, mało macie uliczek w Nowym Jorku?
    — Rozumiem pana, ale proszę nam dać jeszcze godzinę. Uwiniemy się i nie będziemy więcej zawracać głowy — obiecała.
    Ethan był ciekaw czy faktycznie zajmie im to tylko godzinę. Raczej dwa razy tyle, ale wolał się chyba nie odzywać, aby przypadkiem nie ściągnąć na siebie gniewu właściciela. Jakby nie patrzeć to nie był też jego problem, on tu tylko miał parę słów do wypowiedzenia przed kamerą. Łysy przez kilka długich sekund obserwował Holly, najpewniej zastanawiając się nad odpowiedzą dla kobiety.
    — Godzina i już was tu nie będzie? — spytał spoglądając na kobietę dość podejrzliwie. Jakby nie wierzył, że faktycznie tak szybko się ze wszystkim uwiną.
    — Może być nawet szybciej, jak nam pan da pracować, a ci dwaj dżentelmeni mają później naprawdę w planach odwiedzić restaurację — powiedziała patrząc na Jerome i Ethana.
    — W takim razie godzina — zgodził się w końcu i spojrzał jeszcze na mężczyzn, jakby nie do końca wierząc, że oni naprawdę mają zamiar odwiedzić restaurację. Machnął jednak na to ręką.
    — Zaczynamy! — krzyknęła, a raczej aż wrzasnęła Holly dając wszystkim znać, aby się przygotowali.

    [Mi się o uszy obiło, że ma być jakoś w grudniu, ale to raczej był miły fake news. :<]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  12. — Jerome Marshall czy ty właśnie składasz mi niemoralną propozycję? — Wybuchła jeszcze większą salwą śmiechu, niż w reakcji na grążącego palcem przyjaciela. Jej własny żart rozbawił ją na tyle mocno, że z trudem była nabrać powietrza do płuc, przez co zaczęła chrumkać jak rasowa świnka. To z kolei spowodowało jeszcze większy atak głupkowatego śmiechu u pani dyrektor i kolejne chrumkanie. W kącikach oczu dziewczyny zebrały się nawet łzy z rozbawienia, a jej twarz poczerwieniała z wysiłku, jaki wkładała w śmianie się z własnych słów. — Jeszcze mieszasz do tego niewinną kozę, wstydziłbyś się — wyszczerzyła zęby, kiedy opanowała się do tego stopnia, że była w stanie odezwać się bez zadyszki. Palcami starła uciekające łzy z kącików, a uśmiech nie schodził z rozpromienionej twarzy. Po nieciekawym humorze, który towarzyszył jej niemal przy samym początku ich spotkania, nie było w ogóle śladu.
    — Ależ nie masz, za co dziękować, polecam się na przyszłość, a o fakturę się nie martw. Wystawię zbiorczą na sam koniec. — Oczywiście z gardła dziewczyny wyrwał się cichy i wesoły rechot. Poprawiła dłonią kosmyk włosów, który wysunął się z misternie układanej rano fryzury. Nie dziwiła się jednak wcale, zwłaszcza po takiej dawce dzikiego śmiechu, jaki jeszcze chwilę temu ją ogarniał. Przyszedł jednak czas na powagę, bo przecież spotkali się w poważnych sprawach, a chrumkanie nie powinno mieć miejsca podczas niemalże biznesowych tematach. — A chciałam czuć się wyjątkowa, widzę jednak, że prezentowanie zwierząt po przyjaciołach to twoja specjalność — dodała jeszcze z uśmiechem.
    Pokręciła z rozbawieniem głową, obserwując dalsze poczynania przyjaciela, a kąciki jej ust same kierowały się ku górze. Nawet nie musiała myśleć o tym, aby się dzisiaj przy nim uśmiechać. To działo się samo z siebie.
    — Będę musiała cię stąd wyprowadzić tak, żeby szef cię nie zobaczył. Jeszcze dostrzeże w tobie ten dar i zaoferuje moje stanowisko. Człowiek chce dobrze, a zaraz go z własnego stołka wygryzą! O daj palec, a całą rękę pożrą! — Zachichotała, bo jednak z zachowaniem powagi, dzisiejszego dnia miała niemały problem. Przygryzła dolną wargę, aby powstrzymać się przed kolejnym szerokim uśmiechem. Mieli przecież zadanie do zrobienia i to na tym powinna się skupiać, a nie na strojeniu sobie żartów. Oczywiście dobry humor zawsze był w cenie, ale jeżeli podczas spotkania z panią Sarą zacznie chrumkać, podejrzewała, że więcej z Saint Solutions nie będzie prowadziła żadnych więcej spotkań i rozmów negocjacyjnych, a na to nie mogła sobie przecież pozwolić.
    Pokiwała głową, mrużąc przy tym oczy. Zastanawiała się nad tym, jakie firmy jeszcze powinni spróbować wciągnąć do finansowania akcji. Elle miała jasny obraz, potrzebowali takich przedsiębiorstw, które przede wszystkim nie tylko miały chęć pomocy w swoich hasłach marketingowych, ale takich, które faktycznie chciały to robić i robiły.
    — No tak, masz rację. — Przytaknęła — i zdecydowanie możemy jutro do nich wpaść. Upewnij się tylko, czy możemy im zawrócić trochę głowę. Któryś z nich oddawał ci numer, prawda? Ja nawet nie wiem z jakiego oni są komisariatu — mruknęła, bo kiedy się wylegitymowali, Elle w ogóle nie zwróciła uwagi na oznakę.
    — Byłoby cudownie, ale nie nastawiałabym się. To miało zasięg międzynarodowy. Fajnie byłoby też, gdyby zainteresował się tym ktoś sławny. Mąż mojej przyjaciółki mógłby się nadać. Musiałabym jej naopowiadać o tym, może by go zachęciła… Jak wiadomo dzieciaki i młodzież lubią naśladować swoich idoli. No właśnie młodzież… — zmrużyła oczy, zastanawiając się intensywnie nad tym, jak mogliby zachęcić młodszych mieszkańców do udziału w tym przedsięwzięciu. Elle jednak zaczynała zastanawiać się nad za dużą ilością rzeczy na raz. Sprostowała się, że powinna na tę chwilę skupić się na samych rozmowach z potencjalnymi sponsorami. — No dobrze, poczekaj. — Uśmiechnęła się, chwytając z biurka laptopa i odwracając go przodem do siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasiedziała się wystarczająco, dlatego nachyliła się nad komputerem i włączyła przeglądarkę. — Pana Howlanda znajdę w sieci. Myślę, że ma stronę internetową. Jest wiekowy, nie powiem, ale miał kilku młodszych pracowników — powiedziała, wprowadzając w komputer kolejne hasła, a po chwili wklikała się w stronę biura projektowego. Uśmiechnęła się i z dumą wymalowaną na twarzy sięgnęła po telefon, aby wprowadzić numer i rozpocząć połączenie.
      — Dzień dobry — zaczęła miękkim tonem — nazywam się Villanelle Morrison, może mnie pani kojarzyć jeszcze z panieńskiego nazwiska, Madisson — uśmiechnęła się do słuchawki, kiedy kobieta po drugiej stronie rozpoznała w niej studentkę z praktyk. Nim dopuściła Elle do głosu, zdążyła opowiedzieć ile zaszło zmian w biurze i zalała samą Morrison pytaniami. — Dziękuję, trochę już minęło, to już dwa lata, a jeszcze trochę i będziemy świętować trzecią rocznicę. Przepraszam, że przeszkodzę pani Betty, uwielbiam z panią rozmawiać, ale czy pan Stanley Howland jest w biurze? Chciałabym się z nim skontaktować. — Elle przewróciła oczami do Jerome’a, kiedy Betty ponownie się rozgadała. — O, rozumiem. No dobrze, a może mnie pani wpisać w kalendarz? Nie, nie, nie chodzi o projekt domu, ale doskonale wiem, że pan Stanley jest najlepszy, dużo się nauczyłam pod jego okiem. Świetnie… Bardzo dziękuję. Proszę również wszystkich pozdrowić ode mnie! — Odetchnęła odsuwając komórkę od ucha.
      — Jesteśmy umówieni na przyszły tydzień. Dokładnie na wtorek na godzinę dwunastą, będziesz mógł? — Spytała, wpatrując się w Jerome’a. Odkładając telefon spojrzała na godzinę. Zapas czasu jeszcze mieli, Elle postanowiła rozdzielić pomiędzy ich dwójkę wcześniej wyciągnięte wizytówki, aby podzielić pracę z telefonami. — Masz jakąś firmę, o której myślałeś może wcześniej i do której chciałbyś zadzwonić? — Spytała, bo nie musieli się przecież sugerować tymi, którymi dysponowała Elle z racji swojej pracy.

      Elle

      Usuń
  13. Będąc w nowym mieszkaniu jeszcze nie czuła się jak u siebie, bardziej jakby odwiedziła właśnie siedzącego na kanapie Barbadosyjczyka. Potrzebowała pewnie kilku dni, może tygodni, by te cztery ściany nazwać domem. To jednak nie zaprzątało jej teraz głowy, a fakt, że wróciła do przyjaciół - póki co w formie pojedynczej, ale wciąż! To jakość, a nie ilość się liczy, prawda?
    Po przekazaniu podarku w postaci napoju okraszonego niezła ilością procentów z wdzięcznością usiadła na kanapie. Trochę się nastała na lotnisku i przed nim, by zlapać jakaś wolna taksówkę. Gdy się wygodnie umościła obserwowała poczynania przyjaciela w zawiniątkiem, cóż starał się to porządnie spakować, by się nie tłukło po drodze. Nie chciała się zmuszać do wymiany całej garderoby od razu po przylocie!
    — Żebyś wiedział, że zaszczyt! Poza tym tata powiedział, że chce później recenzję od kogoś kto nie jest jego rodziną — zaśmiała się lekko, ponieważ pan Lester obawiał sie, iż wszyscy chwalą tą recepturę, tylko dlatego, iż są spokrewnieni lub mieszkają za płotem (w przypadku sąsiadów).
    — Ja tego z tobą nie pije, bo jutro nie wstanę. —  powiedziała od razu, bo niestety nalewka była pyszna, jednak ona nie potrafiła jej zbyt dużo przyjąć nie zaliczając przy tym odcięcia. 
    —  Mnie w zupełności wystarczy rum — uniosła swoje jeszcze w połowie pełne szkło z drinkiem. Cóz dawno go nie piła i miała wrażenie, że po takiej przerwie stał sie jeszcze lepszy. Zmarszczyła brwi widząc jak mężczyzna wierci się i to gorzej niż Biscut, który szuka miejsca do spania.
    — O nie! Kurde mogłam wtedy jednak sobie tak łatwo nie odpuszczać, a teraz co moje szanse przepadły — powiedziała z wielkim przejęciem również nawiązując do nocy, w której to dane im sie było poznać. Wiele sie od tamtej pory wydarzyło, jednak Lesterówna wiedziała, że Marshall już na zawsze pozostanie tylko lub aż jej przyjacielem. Nie postrzegała go w kategoria materiału na partnera, chociaż nie to, żeby było odporna na jego wdzięki po prostu ona nigdy nie pakowała się tam, gdzie ktos był szczęśliwy z kimś innym. Po chwili również się roześmiała szczerze jednocześnie uważając, by nie rozlać alkoholu na jej nową kanapę. 
    — Zdecydowanie potrzebowałam nabrać dystansu i trochę sił na walkę z wiatrakami! — uniosła wolną reke niby prezentując swój biceps. Na wspominane przez szatyna atrakcje sie nieco skrzywiła, bo wiedziała, że to nic przyjemnego.
    — No ine może być, że nic sie tu nie działo! Pół roku mnie nie było — niemal jęknęła zawiedziona, ale wcale nie wydawała sie smutna. Może wcale nie będzie miała do nadrabiania tak duzo jak sądziła? 

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  14. Jaime poczekał na przyjaciela, mając w głowie pełno pytań. Może to jednak nic takiego? Może po prostu naoglądał się za dużo filmów i seriali. Może faktycznie Parker chciał tylko mu przywalić za spowodowanie problemów, a Urząd Imigracyjny po prostu sprawdzał jeszcze raz wszystkich, którzy tam przychodzili. Może rzeczywiście te dwie sprawy nie miały ze sobą nic wspólnego, jednak... Moretti nie potrafił przekonać do tego samego siebie. Wolałby, aby wszystko skończyło się na tej chwili, a urzędnicy dali Jerome’owi święty spokój.
    Spojrzał na przyjaciela, kiedy ten z powrotem zajął swoje miejsce. Zmarszczył brwi, słysząc jego teorię. Podrobione dokumenty? To brzmiało bardzo poważnie. Parker byłby do tego zdolny? Po co miałby to robić? Dla zemsty? Cholera jasna...
    – Nie wiem, może trochę przesadzasz, stary – zgodził się z jego późniejszymi słowami. Oczywiście sam Jaime też chciałby w to wierzyć. Naprawdę chciał dla Jerome’a najlepiej, a sprawa z podrobionymi dokumentami mogła wszystko zaprzepaścić i w dodatku wpakować mężczyznę w jeszcze większe problemy. Oby tak się nie wydarzyło, ale gdyby to jednak okazało się być prawdą, to Jaime nie zamierzał stać bezczynnie. – Wiesz, Jerome, jeśli to taki gangster, jak go można namalować, to mógłby mieć, ale w Urzędzie Imigracyjnym? – spojrzał na niego, robiąc nieco skwaszoną minę. – Nie wydaje mi się. Po co? Chyba że częściej robi przekręty z imigrantami, a ty nie byłeś jednym z pięciu – wzruszył ramionami i zdał sobie sprawę, że niepotrzebnie to powiedział. Przecież tymi słowami na bank nie uspokoił przyjaciela. Cholera. – Wiesz, wydaje mi się to mało realne. Mija rok odkąd wzięliście z Jen ślub, więc może mają takie procedury, że sprawdzają takie, bez urazy za to słowo, małżeństwa. Upewniają się, że wciąż jesteście razem, że się kochacie, że naprawdę chcecie spędzić ze sobą resztę życia... No nie wiem, nie znam się na tym. Nie możemy jednak myśleć, że te dwie sprawy mają ze sobą coś wspólnego, okej?
    Jaime odetchnął. Dobra, to nie było budujące, ale... może wcale nie poszło mu tak źle z tą przemową. Miał przynajmniej taką nadzieję. Sięgnął po kufel i napił się, wciąż zastanawiając się nad tym wszystkim.
    Pokiwał głową, słysząc o pomyśle Jerome’a.
    – Pewnie, możesz iść i popytać tak delikatnie. Mam pójść z tobą jako twoja obstawa? Nie wyglądam groźnie, to może nie uznają mnie za zagrożenie – zaśmiał się, próbując zażartować, aby chociaż trochę rozładować napiętą atmosferę. – No i jasne, możliwe, że te dwie sprawy się nie łączą. Nie możemy jednak wykluczać ostrożności. Hm... – Jaime zastanowił się chwilę, a po wzięciu kolejnego łyka piwa, kontynuował: - Do czego jeszcze mógłby być zdolny ten Parker? Skoro pytasz o to, czy mógłby mieć człowieka w Urzędzie, to podejrzewam, że do wielu rzeczy... Odprowadzę cię dzisiaj do domu – powiedział w końcu na głos to, o czym myślał wcześniej. Sądził raczej, że dzisiaj do Jerome’a nikt nie powinien się doczepić, ale nigdy nic nie wiadomo.
    W końcu barman postawił przed nimi niemałą górę frytek. Jaime sięgnął po mały widelczyk, posolił jedzonko i dorzucił keczupu. On, w przeciwieństwie do starszego brata, miał ochotę na jedzenie, zwłaszcza, że jego umysł bardzo starał się odszukać rozwiązanie dla tej sprawy, a wtedy Jaime lubił mieć coś do przekąszenia.
    Jaime nagle zerknął kątem oka na Jerome’a. Ale Jen była bezpieczna, prawda?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Ooo jak tu ładnie *_*]

    Kiedy tylko mogła wejść do środka, od razu kucnęła, pozwalając pieskowi się obwąchać, by po chwili paść ofiarą całusów, uderzeń ogonkiem, skakania, a nawet pisków. Musiała przyznać, że od dawna nie czuła takiej ulgi, takiego szczęścia. Przez tak długi czas prześladowały ją myśli, że mogło mu się coś złego stać. Mógł paść ofiarą nieuważnego kierowcy, albo wstrętnych dzieciaków, którzy szukają rozrywki w krzywdzeniu innych. Czasem nie dawało jej to spać po nocach, paraliżowało i stresowało. A teraz widziała, że był cały, zdrowy, że nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo i zdecydowanie poczuła, że chce go stąd zabrać. Chciała dać mu kochający, ciepły dom. Wiedziała, że Biszkopt nie jest już najmłodszy, zapewne nie zostało mu wiele lat życia, przez co nie będzie dużo chętnych na jego adopcje. Tak niestety było, większość osób wolała szczeniaki, bądź bardzo młode psy. Choć może tak miało być? Miał na nią czekać, aż się tu zjawi i ich drogi znów się połączą. Co prawda na razie miała małe mieszkanko i dużo pracowała, jednak naprawdę chciała się dowiedzieć czy choć jest cień szansy, by mogła się postarać o jego adopcje.
    - Czekał tu na mnie - mruknęła zadowolona, obejmując psiaka, który nie przestawał się cieszyć. Próbował wskakiwać jej na kolana, na ręce, chcąc dostać jak najwięcej czułości. - Że też mnie pamięta - dodała pełna podziwu, w końcu to było dość dawno temu, w dodatku skrzywdziła go, a przynajmniej tak się jej wydawało na tamtą chwilę. Zraniła go, a mimo to psiak bez cienia nieufności witał się z nią jakby wcale nic się nie stało. To sprawiało, że jej serce rosło. - Jakie, jakie są warunki, żeby go adoptować? - spytała niepewnie. Wiedziała, że zapewne to nie będzie takie proste, jednak chciała się tego podjąć.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  16. Charlotte również nie chciała lada moment zmieniać miejsca zamieszkania, więc cieszyła się bardzo, że przyjacielowi udało się znaleźć coś w takim standardzie. Nie przewidywała, by chciała się stąd prędko wyprowadzić, no chyba, że sąsiedzi okażą się wyjątkowo upierdliwi, wtedy kto wie...
    Póki co jednak nie planowała kolejnej przeprowadzki, czy zniknięcia na pół roku za wielka wodą. Chciała poczuć, że wróciła na dobre, a to wymagało od niej pozostania w Nowym Jorku na jakiś czas. Taki był plan, ale wiadomo jak to z planami bywa, szczególnie tymi, które skrupulatnie sobie ułozy panna Lester. Los potrafi grać jej na nosie częściej niż powinien.
    —Ej, ej, ej! Prosze na mnie tych szczenięcych oczu nie stosować. — zaśmiała się widząc minę towarzysza. Jak chciał to potrafił być cholernie uroczy! 
    — Jeden kieliszek i ani kropli więcej! — zarządziła jednak po chwili łamiąc się przed tym obrazem jaki prezentował wyspiarz. Cóż Lester miała jednak miękkie serduszko. To nie tak, że nie chciała delektować sie procentami z przyjacielem po prostu była po podróży, nalewka ojca to coś z czym nawet w najlepszej kondycji ciężko się mierzyć!
    — Ach no juz po oślepnę od jej blasku —  udała zakrywając oczy na widok obrączki szatyna.  
    — Och ja wiem, że drugiego takiego to ze świecą szukać, a problem w tym, że ja nawet świeczek nie mam — powiedziała bezradnie wzruszając ramionami, a następnie wybuchła śmiechem. Jakoś nie spieszyło jej się do ładowania w jakieś nowe damsko-męskie relacje. Chciała pierw uporządkować swoje życie zawodowe. To był priorytet. 
    — Ej, ani mi sie waż, bo powiem Jen! —   pogroziła mu palcem, gdy niby ściągał obrączkę z palca.Wiedziała, że był szczęśliwy z żona i pomimo przeciwności jakie llos rzuca im pod nogi szli kroczyli razem do przodu. Podziwiała ich i życzyła jak najlepiej.
     —  W końcu domowa kuchnia, a jedzenie na wynos i jest róznica, coo — podkreśliła chociaż nie sądziła, by jej postura jakoś szczególnie uległa zmianie. No może straciła odrobine miesni, poniewaz w Southhampton nie miała nic co mogłoby zastąpić wymagające treningi z krav magi.
     — Nie spiesz się mamy duzo czasu i rumu! — zauważyła, przecież nie zamierzała go zaraz z mieszkania wyganiać. Mogli spokojnie pogadac, posmiac sie nawet do białego rana, jeśli Jen nie będzie Marshalla ścigać. 
    — Uuu, nie wiedziałam, że masz takie ambicje —  powiedziała poruszając porozumiewawczo brwiami.  Nie pomyślała nawet o filmie dla dorosłych, ale skoro szatyn tak stanowczo temu zaprzeczył nieźle ja to rozbawiło.
     — O nie, jak nie porno to ja nie wiem, czy bedzie ciekawie — powiedziała z ledwością powstrzymując sie od śmiechu i starając sie wywinąc usta w podkówkę, ale niestety marnie jej to szło.
    —  No jasne że chce, co to za film? I skąd znasz studentów ASP,hm? — zapytała unosząc zaczepnie brew, a następnie skupiając sie na ekranie smartfona.
    Lotta 

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie była w stanie odpowiedzieć na pytanie Marshalla, bo znowu zaczęła się śmiać w reakcji na jego poczynania. Na szczęście więcej już nie chrumkała, względnie nad sobą panując. Przynajmniej do pewnego momentu. Nie mogła się przecież zachowywać, jak mały wieprzyk. Była panią dyrektor i zdecydowanie powinna utrzymać pozory poważnej osoby na poważnym stanowisku. Przy przyjacielu nie było to jednak tak łatwe. Jego kolejne słowa sprawiły jednak, że dziewczyna znowu się wesoło śmiała, kręcąc przy tym głową z rozbawienia.
    — Piggy. Chcesz być moim Kermitem, Marshall? — Chwyciła się, aż za brzuch, bo jej mięśnie zdecydowanie nie były przyzwyczajone do takiej aktywności, jaką im dzisiaj zapewniła porządna dawka śmiechu — Chryste, będę miała zakwasy. Ale pomyśl sobie o tym w ten sposób. Świnka i żaba to idealne połączenie do akcji charytatywnej dla zwierząt z gospodarstwa — wycelowała w niego z palcem, a jej oczy błyszczały od łez ze śmiechu i radości. Obserwowała to, co robił Jerome. Uśmiech nie schodził jej przy tym z twarzy, a wręcz przeciwnie. Cały czas był szeroki i radosny. — Przestań się wygłupiać. Powinieneś się cieszyć, że mam dobry humor, a nie szukać winy w węglowodanach. Zapewniam, że mój organizm przyjmuje odpowiednią ilość każdego dnia. Dbam o to bardzo, a druga szuflada w biurku jest bardzo pomocna — wyszczerzyła zęby — wiesz, muszę pilnować, aby cukier mi nie spadł. I głupio wmawiać Thei, że słodycze są niedobre i niezdrowe, jednocześnie samej ciągle coś jedząc — przyznała się właśnie do swojego małego sekretu i rodzicielskiego grzeszku. Elle była fanką wszystkiego, co słodkie. Szuflada w biurku była jej słodkim sekretem i to dosłownie słodkim, bo ukryte były w niej zapasy żelek, cukierków, czekolady… W zasadzie wszystkiego, na co miała ochotę i z czym musiała się pilnować w obecności córki. W domu miała taką drugą, ale tamtą musiała ukrywać również przed Arthurem, podejrzewając, że gdyby wiedział, jakie pochłania ilości cukru, postanowiłby interweniować. Mieli być ze sobą zawsze szczerzy, ale w tym przypadku… Elle to ignorowała.
    Pokręciła kolejny raz tego dnia głową.
    — Jak już będziesz prezesem, poproszę o podwyżkę. Pamiętaj, kto cię wpuścił do budynku — dodała wesoło, grzebiąc przy tym jeszcze w komputerze. Och, nie zamierzała zwalniać. Morrison w niektórych kwestiach działała zero jedynkowo. Mężczyzna powinien był się już zorientować, że jeżeli chodziło o pomoc, Elle wkładała w to sto procent siebie.
    — Jak to nie trzeba? — Odwróciła się, aby spojrzeć na Marshalla z udawanym oburzeniem — albo robimy porządnie, albo nie robimy — oznajmiła już nieco poważniej i bez żartów. Lubiła mieć wszystko dopracowane. Głównie przez to, że często zdarzało jej się zapominać o wielu rzeczach, dlatego starała się działać szybko i przy tym zawsze, wszystko, co potrzebne sobie notować, aby o niczym nie zapomnieć.
    Rozmawiając z Betty uśmiechała się do Jerome’a. Musiała się powstrzymywać przed wybuchnięciem głośnym śmiechem, chociaż podejrzewała, że kto, jak kto, ale pani Betty z pewnością by ją zrozumiała.
    — Po prostu lubię mieć wszystko przygotowane zawczasu — oznajmiła, odkładając telefon i posyłając mu szeroki uśmiech — wszystko, co można załatwić w jeden dzień, lepiej jest w ten dzień załatwić. — Jeżeli to problem postaram się przełożyć te spotkanie, ale pan Howland jest ostatnio bardzo zabiegany. Betty wspomniała, że szykują się u nich jakieś zmiany. Oby tylko te zmiany nie wpłynęły na naszą propozycję. Uwielbiałam tamtą praktykę — powiedziała z nieco marzycielskim spojrzeniem. Tęskniła za obcowaniem z projektantami, lubiła swoje studia i przecież zawsze wiązała przyszłość właśnie z architekturą. Rozłożone kartki, walająca się po całym biurku ołówki i linijki czy ekierki… Och, tak bardzo tęskniła za brudnymi palcami od rysików.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dawno nie miała możliwości narysowania czegoś poza zwierzątkami dla Thei, a chętnie oddałaby się takiej przyjemności.
      Pokiwała głową. Jerome miał rację. Skupienie się na telefonach było tym, co powinni zrobić. Zwłaszcza, że dzięki temu będą mieli już jakieś rozeznanie. Niesamowicie się cieszyła z każdego umówionego spotkania, było jednak kilka firm, które nie było zainteresowane nawet rozmową, co było rozczarowujące, chociaż wiedziała, że nie wszyscy będą tacy chętni.
      — Udało mi się umówić jeszcze dwa spotkania — powiedziała, kiedy odłożyła telefon po rozmowie z firmą z ostatniej wizytówki, którą sobie przypisała — pozostali nie mają czasu — westchnęła. Wynik i tak był dobry, bo na dzień dobry mieli cztery spotkania plus te, które udało się umówić Marshallowi. Jak na jej pierwszą taką akcję, to i tak wynik był dobry. Zerknęła na telefon, a następnie na mężczyznę — jeżeli nie chcemy się spóźnić, powinniśmy się zbierać.
      Nie czekając na reakcję Jerome’a, Elle wstała i podeszła do biurka. Wyłączyła laptopa, spakowała swoje rzeczy i uśmiechnęła się. Po drodze do wyjścia sięgnęła po swój trencz, który idealnie nadawał się na obecną pogodę i skierowała się do windy.
      — Powinniśmy coś wspólnie ustalić przed spotkaniem… — mruknęła, kiedy zjeżdżali już na parter. Zdecydowanie poza śmianiem się, powinni zdecydować, jak będą rozmawiać z firmami. Nie mieli nawet przygotowanego wstępnego planu i teraz zaczęło to docierać do Morrison. Chyba pierwszy raz szła na jakieś spotkanie będąc, aż tak nieprzygotowaną.

      Elle

      Usuń
  18. [Pięknie dziękuję za miłe powitanie! Tak to prawda, już bywałam u was z innymi postaciami, co ciekawe, pierwszy raz chyba z 10 lat temu jeszcze na onecie jako dzieciak haha :D Ogólnie ogromne chapeau bas dla was dziewczyny za prowadzenie tego bloga i trzymanie w ryzach tego wszystkiego od TYLU LAT, bo kurcze za każdy razem tu wracam i za każdym razem czuję się tak samo dobrze :D Także serio wielkie podziękowania za waszą pracę, jesteście moją bezpieczną przystanią w internetach niezmiennie od wielu lat <3 ]
    Flover Maia

    OdpowiedzUsuń
  19. Alanya świetnie odnajdowała się w towarzystwie osób od niej młodszych, które podobnie jak brunetka miały imprezową duszę. Nigdy nie lubiła ludzi nudnych, oczywiście nie miała nic przeciwko temu, aby posiedzieć czasem w ciszy i spokoju, momentami każdy tego potrzebował, ale wciąż była młoda i wolała spędzać czas bardziej aktywnie. Ileż w końcu można było siedzieć w domu i nic nie robić? Mieszkała w dodatku w Nowym Jorku, dzięki pracy podróżowała i odkrywała masę nowych miejsc i kultur, a samo miasto było ich dosłownie pełne i pękało w szwach od różnych narodowości. Sama się w końcu przyczyniła do tego, że Nowy Jork miał różnych mieszkańców. Czasem wystarczyło trafić do odpowiedniej dzielnicy, aby poczuć się, jak w innym kraju i to było niesamowite.
    — Ja nie mówię o tych oficjalnych, gdzie masz wszędzie kamery — wyjaśniła i puściła do przyjaciela oczko. Na tych pozbawionych kamer, nawet tych z telefonów, działo się w końcu wszystko i nie trzeba było trzymać fasonu. Można było wyglądać, jak się chce i robić co się chciało, w granicach rozsądku, ale jednak nikt szczególnie nie osądzał, gdy wypiło się więcej czy potknęło na prostej drodze. Te oficjalne mogły faktycznie trochę przytłaczać. Trzeba było się pilnować, co mogło być pewnie męczące. Ale mogła się tylko domyślać, w końcu nie wiedziała, jak w praktyce to wygląda i tylko tak sobie dumała nad tym, jak mogłaby taka impreza wyglądać. I była pewna, że gdyby kiedyś miała okazję na takiej się pojawić, nie zawahałaby się nawet na chwilę tylko pierwsza byłaby na miejscu gotowa do wspólnej zabawy. — Będziesz musiał ją koniecznie podpytać. Zawsze łatwiej zacząć ze znajomościami w końcu — odpowiedziała. Uwielbiała LA, co prawda bywała tam tylko, gdy miała loty, ale lubiła to miasto i czasami żałowała, że jej ojciec musiał koniecznie mieszkać w Nowym Jorku, a nie słonecznym Los Angeles. Ale nie można było w końcu mieć wszystkiego, prawda?
    Lynie zaśmiała się, gdy zdradził jej swoją małą tajemnicę. Nikt nie musiał wiedzieć, że to, co powiedział później mija się z prawdą. Doświadczenie aktorskie już mieli, więc spokojnie mogli i udawać mistrzów w beer-ponga. Sama nie miała większego doświadczenia w grze, zasady znało się nawet i z filmów czy seriali, więc nie powinno być problemu z tym, aby załapać o co chodzi.
    — Panowie, szykujcie się na wygraną — powiedziała brunetka i gdyby tylko miała na sobie coś z długim rękawem, z całą pewnością teraz by je podwinęła. Jej wzrok powędrował w stronę dziewczyny, która pisnęła i uniosła brew, spojrzała na przyjaciela. — Czekajcie! Zakładamy się o coś?
    — Przegrana drużyna będzie musiała wypić najohydniejszego drinka jakiego uda się nam stworzyć! — zawołał ktoś.
    Na samą myśl Lynie przeszedł dreszcz, ale czego mogła się spodziewać? Byli wśród ludzi, którzy takimi wydarzeniami żyli. Pytanie czy żołądek jej i Jerome wytrzyma takie rewolucje. Trochę zaniepokojona spojrzała na przyjaciela.
    — W porządku. Ale szykujcie się drogie panie na przegraną — oznajmiła brunetka ze złośliwym uśmiechem — mam zamiar to wygrać.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  20. [Co tu wchodzę, to coraz bardziej ciasteczkowy i do schrupania ten Janusz się wydaje ♥]
    Niewątpliwie spotkanie, a właściwie poznanie Jerome’a miało więcej plusów niż minusów – przynajmniej tak było w odczuciu Zoey, która należała do tych pozornie otwartych, wiecznie uśmiechniętych ludzi, więc teoretycznie nie powinna mieć trudności z zawieraniu nowych znajomości. I tak właśnie było, ale w ostatnim czasie nie zdarzało jej się zawierać znajomości na trzeźwo. Zwykle poznawała kogoś będąc w stanie co najmniej wskazującym na spożycie alkoholu i zwykle znajomości te nie trwały więcej niż jeden wieczór. Można było uznać zatem, że pan Marshall był wyjątkiem, a Zoey miała w zwyczaju pielęgnować takie wyjątki. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Carter zwyczajnie wykorzystuje mężczyznę, skoro już na samym wstępie zaciągnęła go do prac, ale przez te kilka minut, kiedy Jerome obserwował i wnikliwie badał kuchenne szafki, zdążyła spostrzec, że naprawdę płynie w nim krew majsterkowicza. Porównała go w myślach do meblowego chirurga, kiedy przyglądała się temu, jak mężczyzna pieczołowicie bada swoich drewnianych (a może raczej sklejkowych) pacjentów. Miło było wiedzieć i widzieć, że nie jest do dla niego problemem. Zoey nie miała oporów przed tym, żeby wykorzystywać swojego ojca lub brata, ale od kiedy ich stosunki uległy pogorszeniu, pierwszy raz musiała polegać na kimś innym i było jej… dziwnie. Ale podejście mężczyzny pomagało jej w tym, żeby nie czuć skrępowania.
    — Źle złożone? — prychnęła cicho, również upijając odrobinę drinka. — Chyba powinnam zwrócić się z tym do właściciela mieszkania, bo szafki były już tutaj jak się wprowadzałam — zauważyła całkiem rozsądnie, jednak nie była do końca przekonana, czy ma to większy sens. Nie traktowała tego mieszkania jako swojego dożywotniego lokum, a skoro Jerome mógł zaradzić problemowi, ona mogła spać spokojnie.
    — Możemy razem przejść się do sklepu — zaproponowała. — Chyba trzy czy cztery przecznice stąd jest sklep z narzędziami. Może będą mieli też tam zawiasy? Ty wybierzesz, ja zapłacę. A po drodze możemy wstąpić po pizzę albo cokolwiek innego. Także transakcja wiązana. Ty wrócisz szczęśliwy z zawiasami, ja z jedzeniem — wyszczerzyła ząbki w uśmiechu, zaraz po tym robiąc sporego łyka, po którym delikatnie się skrzywiła. Godzina była jeszcze w miarę wczesna, więc bez problemu powinni trafić na godziny otwarcia sklepu, o którym mówiła. Nie znała tej okolicy zbyt dobrze i poza kilkoma punktami usługowymi, z których korzystała dość często, nie orientowała się w zapleczu sklepowym dzielnicy. Być może napotkają sklep, który według Marshalla będzie bardziej adekwatny do ich potrzeb.
    — Tylko wciągnę na tyłek jakieś normalne spodnie… — mruknęła. Szybko dopiła drinka, co raczej mogło skutkować tylko tym, że alkohol dość szybko uderzy jej do głowy. — Albo olać to. Chodźmy! — Pełna entuzjazmu podeszła do malutkiego pseudo przedpokoiku i wciągnęła na stopy adidaski, zupełnie nie przejmując się tym, że jej stylówka odbiega znacząco od tej, w której pierwszy raz zobaczył ją Jerome. Uznała jednak, że ani nie wybierają się do klubu, ani ona nie zamierza nikogo podrywać, w związku z czym jej ubiór nie miał takiego znaczenia. Grunt, że nie miała jednak na sobie tych szarych dresów z plamą po czerwonym winie.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  21. Jaime naprawdę starał się jakoś to wszystko poukładać w głowie, szukając dla tych obu spraw jakiegoś sensu i wytłumaczenia, uzasadnienia, że się ze sobą nie łączą, a urzędnicy po prostu mają takie procedury, o których wspomniał wcześniej – po roku małżeństwa sprawdzają, czy ten związek na pewno nie był po to, aby Jerome mógł legalnie przebywać w Stanach Zjednoczonych. Nie zmieniało to faktu, że Jaime się martwił o przyjaciela. Przecież Jerome miał teraz dwa domy i dlaczego ktoś chciałby go wyrzucać z jednego z nich? To by było bardzo niesprawiedliwe i na samą myśl Jaime czuł gniew. Dlaczego urzędnicy nie zajmą się tymi, którzy mogą być (lub są) zagrożeniem dla innych czy coś? Niech Jerome’a i Jen zostawią w spokoju. Dobre małżeństwo, dobrzy ludzie, kochający siebie nawzajem przede wszystkim. Nic, tylko pozazdrościć, ale w zdrowy sposób, o ile się tak dało oczywiście.
    Chłopak wziął sobie kolejną frytkę i przegryzł ją.
    – To dobry pomysł – podchwycił. – Spotkaj się z tą przyjaciółką, może coś wie, może coś gdzieś słyszała. Może wie, czy Parker coś planuje, czy chce zrobić coś jeszcze i czy faktycznie knuje coś z Urzędem Imigracyjnym – nabił na widelec kolejne frytki i zamoczył w keczupie, słuchając dalej przyjaciela. – No okej, rozumiem, że nie chcesz jej przeszkadzać, ale jest to dość istotne, aby się dowiedzieć, co tam u Parkera. I może ją ostrzec? – zasugerował, zdając sobie sprawę z tego, że przegina. – Nie wiem, czy mu podpadła, czy nie, nie wiem, jak to tam wyglądało między waszą trójką, ale myślę, że dla własnego komfortu psychicznego – i mojego też – powinieneś do niej o to zagadać, serio – pokiwał powoli głową i podsunął mu talerz z frytkami. – Jedz. Że tak powiem „nie pij na pusty żołądek” – dodał żartem, patrząc jednak poważnie na brata.
    Sprawa wydawała się być skomplikowana i trudna, ale może jeśli jutro obaj wstaną z łóżek, wkraczając w nowy dzień, to wszystko to będzie im się wydawało śmieszne i sytuacja sama się wyjaśni – będą pewniejsi, że Urząd i Parker nie mają ze sobą nic wspólnego, bo jakby mieli?
    – Jak chcesz, ja zaproponowałem – uniósł ręce w geście obrony, ale zaraz zaśmiał się cicho. – Możesz mnie jednak wziąć, zostanę po prostu w samochodzie i będę na ciebie czekać, aby jak najszybciej się dowiedzieć tego, czego ty się dowiesz. A jak już nam powiedzą, że to nic takiego, że to standardowa procedura, to pojedziemy na pizzę. Dawno na żadnej nie byliśmy ani na burgerach, ani na niczym takim, więc czas najwyższy to nadrobić. A tymczasem jedz frytki – sam ponownie nabrał widelczykiem kilka frytek i je zjadł. Cieszył się również, że Jerome przystanął na jego propozycję odprowadzenia do mieszkania. Nie był to chyba dla żadnego z nich problem, prawda?
    Jaime uniósł na niego spojrzenie. Zwolnił przeżuwanie, odwracając wzrok.
    – Apsik ma teraz na imię Henio. Podobnie do Harolda, może panowie się zaprzyjaźnią – odpowiedział spokojnie, ale jakby aż za poważnie. Cóż, zmiana imienia świnki morskiej wydawała mu się odpowiednią decyzją i jak na razie ani jemu, ani tym bardziej gryzoniowi to nie przeszkadzało. – I radzimy sobie świetnie, zrobiłem mu taki duży wybieg na środku, więc ma gdzie biegać. Jest taki uroczy. I już mnie tak nie stresuje jak na początku – dodał, śmiejąc się cicho. Zaraz jednak znów spoważniał, słysząc kolejne pytanie dotyczące Laury. Wzruszył ramionami. – Jakoś. Staram się nie wpadać ponownie w bagno, chociaż... kusi. Nie chcę tego jednak robić, za daleko zaszedłem, aby to zaprzepaścić, bo mi nie wyszło w związku, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż było to dla niego sprawą o ogromnym znaczeniu, w końcu to była jego pierwsza dziewczyna, świetnie się razem bawili, to jednak naprawdę starał się przyjąć to na klatę i po prostu rozpaczać jak normalny człowiek. Dziś już było lepiej, choć wciąż nie lubił o tym mówić. Ot, stało się. Rozeszli się. Przykre, ale się zdarza. I tak musiał sobie powtarzać.
      – Ale dziękuję, że pytasz. Znalazłem też sobie inną siłownię z ringiem i jakoś leci. A jak u ciebie i Jen? Wszystko w porządku? Co tam u Harolda? No i muszę ci powiedzieć, że trzeci rok studiów zapowiada się jeszcze bardziej interesująco niż był poprzedni. Jestem naprawdę mocno wkręcony w ten temat – uśmiechnął się do niego lekko, tym razem samemu zmieniając kierunek ich rozmowy.

      Jaime

      Usuń
  22. [Dobru wieczór! Chelle ma w tym swój cel, ale Nowy Jork bardzo jej się podoba. :D Kurczę, faktycznie, są do siebie podobni i mogłoby z tego wyjść coś naprawdę fajnego! Więc… może poczekamy, może za jakiś czas? :)
    Ślicznie dziękuję za powitanie, jest mi bardzo miło! :)]

    Chelle Sparrow

    OdpowiedzUsuń
  23. Reyes miała wrażenie, że wszyscy obecni na miejscu zdarzenia wstrzymują oddech, a atmosfera gęstnieje, kiedy potężnie zbudowany mężczyzna pochylił się nad wyjątkowo marnie prezentującym się przy nim stróżem, którego bladość cery i wątłość kończyn silnie kontrastowała z ciemniejszym odcieniem skóry oraz muskułami hydraulika. Napięcie sięgnęło zenitu, gdy wyciągnął dużą dłoń w stronę nieosłoniętego krocza Berniego z wyrazem niepokojącego triumfu na twarzy… Wtedy też naga kobieta zaczęła drzeć się wniebogłosy, krzyczała coś o zboczeńcach, gwałcie i wzywaniu policji. W tym czasie Reyes próbowała uratować mężczyznę przed szponiastymi paznokciami roznegliżowanej nieznajomej, która walczyła niczym harpia, starając się obronić zupełnie pozbawionego sił Berniego przed nieczystymi zakusami młodzieniaszka… Przynajmniej dopóki nie okazało się, że próbował on jedynie przekręcić korek niefortunnie znajdujący się za ciałem omdlewającego stróża. Dopiero wtedy przestała krzyczeć i się rzucać, z policzkami głęboko zaczerwionymi ze wstydu i wysiłku, z całą godnością, na jaką było ją stać, zaczęła zbierać swoje ubrania z ziemi, podczas gdy Reyes przegryzła wargę niemal do krwi, starając się stłumić narastający w jej piersi śmiech. Nigdy nie sądziła, że stanie się nie tylko świadkiem, ale także uczestnikiem równie absurdalnej sytuacji; na chwilę zapomniała nawet o znajdujących się w niebezpieczeństwie obrazach, ponieważ wszystkie wydarzenia rozgrywające się w składziku były tak nieprawdopodobne i dziwne, że gdyby nie była naocznym świadkiem zamieszania, nie uwierzyłaby w podobną opowieść.
    — Myślę, że ten kurek w najbliższym czasie będzie niesprawny z powodu zużycia — stwierdziła Reyes, z trudem utrzymując pełną powagi minę; miała pewne podejrzenia, że ona i nieznajomy mówili o zupełnie różnych kurkach. Ich rozmowa na temat odmiennych rodzajów zaworów nie zdążyła się jednak rozwinąć, gdyż została przerwana przez rozentuzjazmowaną młodą asystentkę, która zamknęła mężczyznę w iście żelaznym uścisku, wylewnie dziękując mu za uratowanie jej posady (chociaż Reyes nie sądziła, by faktycznie mogła utrzymać się w handlu wannami z hydromasażem po zalaniu całej przestrzeni i muzeum piętro niżej).
    Latynoska odchrząknęła, jednocześnie próbując przesunąć blondynkę z drogi, ale ta wlepiała maślane oczy w hydraulika. Reyes zdążyła wyłapać nawet nieśmiałą prośbę o numer telefonu i zastanawiała się, czy asystentka po prostu nie przejmowała się otaczającym ich kataklizmem oraz dwójką nagich staruszków, czy może po prostu była tak zauroczona, że zapomniała o całym świecie.
    — Ja dzwoniłam — zwróciła się do ratowników, wskazując im półleżącego na chłodnej podłodze Berniego. Stróż został wzięty na nosze i przezornie owinięty folią izotermiczną, a za nim podążała jego młodsza kochanka. Dopiero kiedy ratownicy zniknęli za drzwiami, Reyes poczuła, jak opada z niej całe napięcie. Zachwiała się na nogach i złapała się ściany dla oparcia, stres powoli ustępował, a na jego miejsce pojawiła się chwilowa słabość i zawroty głowy. Poczuła niepewnie podtrzymującą ją, ciepłą dłoń i uniosła głowę, posyłając mężczyźnie blady uśmiech wyrażający wdzięczność.
    — Nic mi nie jest. Po prostu… ostatnich kilkadziesiąt minut było mocno zwariowanych — przyznała, pocierając skronie. Niepocieszona blondynka stała kilka metrów dalej; Reyes podejrzewała, że jej próby flirtu zakończyły się fiaskiem, bo teraz z nachmurzoną miną próbowała zebrać mopem wodę… Co było syzyfową pracą, biorąc pod uwagę rozmiary powodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że do tej pory nie poznała nawet imienia swojego wybawiciela.
      — Jestem Reyes — przedstawiła się, wyciągając w jego stronę dłoń. — Ja też chętnie napiłabym się czegoś mocniejszego, ale myślę, że najpierw czeka mnie praca do nocy — przyznała zniechęcona, wzdychając ciężko. Była zupełnie wyczerpana, adrenalina przestała napędzać jej działania i teraz najchętniej zwinęłaby się gdzieś w kłębek i zasnęła. Wiedziała jednak, że wszyscy zostaną ściągnięci do muzeum, aby pomóc w ograniczeniu szkód i uprzątnięciu całego bałaganu. Część osób zajmie się obrazami, starając się ocenić możliwe straty, podczas gdy reszta będzie biegała z mopami… Ale zamknięcie muzeum na co najmniej kilka dni, aby chociaż odmalować ściany, wydawało się być nieuniknione.

      Reyes
      [Już jesteśmy i mamy nadzieję, że zaproszenie na flaszkę jest nadal aktualne!]

      Usuń
  24. Wiedziała, że zapewne czeka ją dużo pracy. Podpisywanie papierów, sprawdzanie warunków i jeszcze wiele istotnych rzeczy, o których na razie nie miała pojęcia, ale zapewne szybko je nadrobi. Nie było jej to straszne. Wiedziała, że przejdzie przez wszystko i się nie podda, choćby nie wiadomo co. Odzyskała swojego małego przyjaciela po tak długim czasie, nie mogła mu pozwolić zestarzeć się i zejść w schronisku. Wolontariusze to nie rodzina nie byli w stanie poświecić takiej ilości zwierząt wystarczającej uwagi, a Biszkopt nie był już pięknym szczeniakiem, którego ktoś mógłby pokochać. Był starym kundelkiem, który dla niej był piękniejszy niż wszystkie inne pieski tutaj. Kochała go wtedy i teraz, dlatego obiecała sobie, że da mu tyle miłości na ile zasługuje, a nawet i więcej, by te ostatnie lata wynagrodziły mu wcześniejszy, trudny żywot.
    - To nic, mam nadzieję, że spełnię wymogi i będę mogła się nim zająć - powiedziała cicho, zagryzając delikatnie wargi.
    Gdy piesek poszedł po smakołyki, Brown mogła wreszcie się wyprostować. Poprawiła swoją kurtkę, patrząc się z uśmiechem na ten obrazek.
    - Jasne, rozumiem! Pewnie to trochę zajmie, ale będę miała czas się przygotować, mieszkanie dostosować - powiedziałem, posyłając mu delikatny uśmiech. No na pewno nie zamierzała mu niczego odmawiać. Spanie na kanapie czy na łóżku nie byłoby dla niego zabronione, na betonie wyleżał się zbyt długo. - W takim razie chętnie się przejdę dziś, by w ogóle dowiedzieć się, co muszę zrobić i jak to wszystko ogarnąć - oznajmiła, podchodząc do niego, by jeszcze pogłaskać psiaka. - No, a teraz skoro już jeden piesek ma szansę na domek, możemy się zająć resztą. Czuję, że pójdzie nam świetnie, jesteśmy zgranym zespołem! - zaśmiała się wesoło. Jej humor skoczył do niewyobrażalnie dużego poziomu, miała masę energii, którą chciała przekuć w pomoc innym czworonogom, by i one miały szansę na miłość. Chciała choć znaleźć jedną, pewną osobę. Czuła, że nagle nie uda jej się znaleźć domku dla wszystkim, to było niemożliwe.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  25. Jaime skrzywił się lekko, widząc niepocieszoną twarz Jerome’a. No tak, ciepłe frytki, w dodatku z odrobiną soli, na pewno nie pomagały w gojeniu się ranki na wardze. Okej, niepotrzebnie go namawiał do jedzenia, przecież to oczywiste, że będzie szczypać i boleć. Sam doskonale wiedział, jak to się kończyło i jak to wyglądało. Hm, a Jerome zawsze mógł pić takie koktajle, na które składały się zblendowane produkty, jak na przykład warzywa. Przynajmniej dzisiaj, ponieważ jutro zapewne będzie mógł normalnie jeść, z wyjątkiem szerszego otwierania ust.
    – Spoko, wybacz, że namawiałem. Ale chwila moment i będzie dobrze – uśmiechnął się do niego lekko. – I na zdrowie – sam upił łyk, a potem wrócił do jedzenia frytek, starając się przy tym nie wyglądać na takiego, który jest bardzo zadowolony z jedzenia. A był, bardzo, dawno nie jadł frytek, a je lubił.
    Moretti uniósł nieco brew wyżej, patrząc na przyjaciela. Okej, ewidentnie Jerome chciał sam wszystko pozałatwiać i nie chciał, aby Jaime z nim pojechał, nawet czekając w samochodzie. No dobra, nie to nie. Chciał być miły, a wyszło jak zawsze. Ale nie odpuścił sobie prychnięcia pod nosem, kiedy Jerome stwierdził, że wpadnie do Jaime’ego po wizycie w urzędzie. Nie to nie, pomyślał znowu Jaime i wrócił do jedzenia frytek, tym razem zamaczając je w keczupie.
    – Nie Henryk, Henio. Może jak będzie niegrzeczny to będę do niego mówić Henryk, ale póki co, jest Henio – stwierdził bardzo poważnie. To było dla niego dość istotne. No i obie wersje nie rymowały się z „Apsikiem”. Chociaż... czy w animacji „Wszystkie psy idą do nieba” nie było Apsika? Hm... No, nieważne, liczyło się to, że Henio nie kojarzył mu się z Laurą. – Jerome, weź się zdecyduj, dobra? – dodał, udając wielce poirytowanego. – Najpierw mi mówisz, że wpadniesz po urzędzie – zaczął wykonywać rękami jakieś dziwne ruchy – teraz mi mówisz, że po urzędzie i pizzy chcesz zobaczyć wybieg... – teraz skierował ręce w inną stronę. Miał nadzieję, że takie drobniejsze (albo większe) wygłupy spowodują, że i Jerome’owi poprawi się humor po tym nieprzyjemnym incydencie. – Ja nie wiem, czasami się z tobą dogadać to to jest po prostu hit. Ale skoro parami, to Harold też powinien mieć towarzystwo, nie? Hm... Matko kochana, wiedziałem od zawsze, że zwierzęta to skomplikowana sprawa.
    Jaime zaśmiał się cicho pod nosem, słysząc Jerome’a i jego wywód na temat ewentualnych głupot robionych przez chłopaka. No i dobrze, że miał kogoś takiego jak Jerome, który był gotów w środku nocy wstać z łóżka i pojechać po przyjaciela pod klub, zebrać jego sponiewierane ciało i zawieźć do domu. Jaime jednak nie chciał niczego takiego więcej przechodzić, nie chciał sobie robić wstydu i przede wszystkim nie miał ochoty na utratę w oczach Jerome’a. Za bardzo mu na nim zależało, aby to wszystko zaprzepaścić.
    – Jasne, wszystko rozumiem i w razie czego będę dzwonić. Aczkolwiek mam nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby – odpowiedział szczerze, powoli kiwając głową. – To cieszę się, że u was wszystko gra. I tak, najwyraźniej można, jeśli da jej się za dużo jedzenia. No i może też dostał więcej futerka na zimę... Kiedyś do was wpadniemy z Heniem. Panowie będą mieli okazję się bliżej poznać – stwierdził bardzo poważnie.
    Moretti uniósł brew wyżej, kończąc już jeść frytki. Napił się piwa, zastanawiając się nad tym wszystkim. No, właśnie, trzeci rok studiów i kolejny rok bez Jimmy’ego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Nawet mi nie mów. Dobrze mi na tych studiach mimo wszystko, choć jednocześnie chciałbym już rozwiązywać zagadki. Może po nowym roku powinienem poszukać jeszcze jakichś praktyk na posterunku w kostnicy czy coś? Miałbym już jakieś doświadczenie i przede wszystkim miałbym czym się zajmować. Okej, wiem, że teraz mam Henia, no ale rozumiesz... Ej, a jak zaproszę ciebie i Jen na rozdanie dyplomów, to wpadniecie? O ile nie będziecie na Barbadosie, oczywiście.

      Jaime

      Usuń
  26. Z wielkim smutkiem i żalem opuszczała kojec swojego odnalezionego przyjaciela. Serce jej się łamało, gdy tak skoczył na drzwiczki, chcąc być zabranym. Wiedziała, że na pewno po zakończeniu pracy tutaj, wróci do niego, by spędzić choć jeszcze chwilę na wspólnym przytulaniu czy wymienianiu buziaków. Chciała go już w domu, jednak wiedziała, że musi poczekać, aż cała papierowa część będzie się zgadzać, a w tym czasie chciała odwiedzać Biszkopta tak często jak tylko się da. Jej mały plan w pewien sposób potwierdził Jerome, który zaproponował wyprowadzenie go na mały spacer, na co dziewczyna od razu posłała mu ciepły uśmiech. Była mu wdzięczna. Nie musiał tego dla niej robić, a jednak czuła, że w razie problemów czy niejasności podczas całej procedury związanej z adopcją, będzie mogła się do niego zwrócić. Było jej o wiele raźniej, pewniej dzięki temu.
    - No pewnie, że tak! Byłoby super jakbym mogła z nim jeszcze trochę posiedzieć, tylko czy ty będziesz miał czas? Wiesz nie chcę ingerować w twoje plany - powiedziała, posyłając mu przy tym uśmiech. - No i dochodzi do tego cały dzień ze mną, bo jestem dość pewna, że wygram ten obiad. - Puściła mu oczko, a jej kąciki nie zamierzały w ogóle opaść.
    Po spotkaniu ze swoim dawnym, czworonożnym przyjacielem była przepełniona pozytywną energią. Na bok odeszły zmartwienia czy niepewność, a opętały ją ogromne pokłady pozytywizmu, których nie zaznała od bardzo dawna.
    Odetchnęła pełną, przyglądając się przybyłej grupie. Zdecydowanie wierzyła, że uda się jej dziś spleść losy któregoś z odwiedzających z psiakiem z boksu. Inaczej stąd nie wyjdzie, to sobie obiecała w duchu.
    - O wiele lepiej radzę sobie ze staruszkami - powiedziała szczerze, zerkając krótko na swojego towarzysza. - Jakoś nie wiem, nastolatkowie mnie przerażają - dodała po chwili z cichym chichotem.
    Sama nie zauważyła jak spotkanie sprzed kilku chwilą ją otworzyło. W tej chwili w ogóle nie przypominała tej uśmiechniętej, ale wycofanej i spokojnej kelnerki, tej niepewnej kobiety, która rano jechała autobusem, nerwowo sprawdzając mapę w telefonie. W tym momencie odczuwała, że może coś zmienić na lepsze, sama, bez strachu. Już zapomniała jak to jest się czuć w taki sposób.
    - A ty? Kogo wolisz? - spytała, bo w końcu to niego należała ostateczna decyzja.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  27. — Wiedziałam, po prostu wiedziałam. — Sama przy tym niby zawstydzona chowała wysunięty z upięcia kosmyk włosów za ucho. Szybko jednak się głośno roześmiała, nie mogąc zachować wystarczająco długo poważnej miny. Kiedy się uspokoiła, pokiwała tylko głową na jego słowa. Nie trzeba było nic więcej do tego dodawać.
    Elle wiedziała, że dobrze byłoby zacząć się nastrajać na spotkanie biznesowe, bo przecież właśnie na takie spotkanie byli umówieni, a kolejne wybuchy śmiechu raczej nie były wskazane. Słysząc kolejne słowa mężczyzny, Elle ponownie pokiwała głową.
    — Co racja to racja — przyznała, samej zastanawiając się nad tym, kiedy ostatni raz pozwoliła sobie na taką ilość wyluzowania. Zawsze coś było na głowie, zawsze znajdował się jakiś mniejszy lub większy problem, który zaprzątał jej myśli, ale teraz… W tej chwili wydawało się być dobrze. Nawet, jeżeli zastanawiała się nad przerwą na studiach, to nie sprawiało, aż tak dużego stresu. — Fajnie, że z tej wizyty na gospodarstwie wyszło coś takiego — odezwała się po chwili, nieco poważniejąc — i mam nadzieję, że wyjdzie coś jeszcze fajniejszego. Może częściej powinniśmy robić sobie wycieczki. Kto wie, jakie atrakcje na nas czekają przy następnej — uśmiechnęła się szeroko, puszczając przy tym oczko Jerome’owi.
    Była zadowolona z tych kilku udanych telefonów do firm. Miała szczerą nadzieję, że wyjdzie z tego coś wspaniałego. Liczyła na to naprawdę bardzo mocno. I nie chodziło o jej udział w całym przedsięwzięciu. Chodziło jedynie o dobro zwierząt, którym mogli podarować realną pomoc. To w tym wszystkim było najważniejsze.
    — Jeżdżę swoim, ale paliwo mam służbowe — sprecyzowała — nie, żebym miała problem z prowadzeniem samochodów, ale po prostu lubię ten, do którego jestem przyzwyczajona. Poza tym samochody tutaj są za drogie. Stresowałabym się tylko tym, czy przypadkiem jakiegoś nie uszkodzę. Pamiętam, jak prowadziłam nowy samochód Arthura… Och, to było tuż po zaręczynach. Nie dość, że miałam generalnie gorszy dzień… Matthew nieźle dawał mi popalić, to emocje związane z samymi oświadczynami no i nowe auto… Bo Morrison nie mógł odmówić mojemu ojcu… Znaczy Henry’emu — westchnęła, przypominając sobie tamten dzień — zawsze jeździłam automatem, a on kupił ze skrzynią manualną. Zapomniałam o ściągnięciu biegu i samochód lekko się stoczył na parkingu przed mieszkaniem… Myślałam, że mnie nie wpuści do środka — rozgadała się, opowiadając krótką sytuację ze swojego życia — a on wcale nie był super drogi. Te tutaj są droższe. W automacie, ale cholera… Nie lubię za drogich rzeczy. Stresują mnie — skwitowała, tłumacząc dokładnie Marshallowi swoje spojrzenie na tę konkretną kwestię. Czasami pozwalała sobie na zakup czegoś, na co przeciętny człowiek nie mógł sobie pozwolić, ale później dmuchała i chuchała na to, samej tylko niepotrzebnie się stresując. — W każdym razie nie musimy jechać metrem — wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
    Słysząc uwagę o ochroniarzu, uśmiechnęła się. Może faktycznie w coś tym było.
    — Mam tylko nadzieję, że stać mnie na twoją godzinówkę — uśmiechnęła się wesoło. Uśmiech szybko jednak zniknął z jej ust — cokolwiek… No wiesz, musimy wytłumaczyć, na czym dokładnie będzie wyglądała ta akcja i jaki będzie ich wkład. O tym, co z tego będą mieli już im opowiem, akurat to najmniejszy problem, ale takie firmy lubią mieć gotowy plan — mruknęła, zastanawiając się nad tym, co powinni dokładnie powiedzieć.
    Kiedy winda zatrzymała się na minusowym poziomie, Elle ruszyła w stronę swojego samochodu. Otworzyła go kluczem z pilota i uśmiechnęła się zachęcająco do Marshalla.
    — Po mieście jeżdżę lepiej niż poza nim — wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu — zapraszam panie Marshall, zapraszam.
    Sama zasiadła na miejscu kierowcy, uprzednio odkładając torebkę na tylne siedzenia, a następnie zapięła pas bezpieczeństwa i wsadziła kluczyki do stacyjki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Opowiedz mi o wizji całej akcji. Jak to sobie wyobrażasz. Muszę mieć… Wiesz, jakiś konkretny zarys — poprosiła, skupiając się na wyjechaniu ze swojego miejsca parkingowego, a następnie z samego parkingu, powoli włączając się w ruch drogowy Nowego Jorku.

      Elle

      Usuń
  28. Nikt nie mówił, że Charlotte miała silna wolę, w sumie rzeczywistość wyglądała zgoła na odwrót. Fakt bywała uparta niczym osioł i dążyła do wyznaczonych sobie celów z wielka zawziętością, jednak jesli chodziło o relacje międzyludzkie niektórzy potrafili ją bardzo szybko złamać. Nie potrafił z tym zbytnio walczyć, a może nie chciała? Czyżby przemawiało przez nia lenistwo? Możliwe, w końcu lot do Nowego Jorku był męczący.
    — Czyli znasz moje mieszkanie lepiej niz ja sama... Nie zdziw się wiadomośc zapytaniem gdzie mam cos znaleźć — zaśmiała się, bo przecież na szczęście lokum nie było jakieś szczególnie duże, by musiała poświęcić na poszukiwanie czegokolwiek więcej niż kilkanaście minut.
    — Ej nie lej aż tyle! — krzyknęła, ale było już za późno i wyspiarz wręczał jej kieliszek z nalewka taty. Najwyraźniej miała to sączyć do końca ich spotkania nie zważając na to jak długo by trwało. Wiedziała z czym sie mierzy, więc ledwie zamoczyła usta, by upewnić się, że to tradycyjna z nalewek ojca. Nie było wątpliwości popisowa receptura Lestera.
    — Ostrzegałam — zaśmiała się widząc reakcję mężczyzny i swój kieliszek również odstawiła na mały stolik. 
    — Tata na pewno sie ucieszy i w sumie to moim rodzice kazali Cie pozdrowić. — powiedziała, bo mieli okazję poznać postać Marshalla przez opowieści Lotty, a juz na pewno tuz przed jej powrotem do Nowego Jorku, gdy to częstotliwość ich wiadomości znacznie wzrosła. Rodzicom chyba ulżyło, że ich córka ma kogoś za ta wielka woda na kogo może liczyc. 
    —  Dziwna powiadasz? Jakos nie spodziewałam sie niczego innego — zachichotała, ale juz mu nie przerywała całą uwagę skupiając na opowieści oraz mimice szatyna. 
     — No, no żeby dzięki kłótni uzyskać rolę filme — zaklaskała teatralnie, ale skineła głowa by kontynuował, bo zapowiadało się coraz to ciekawiej. Gdy odwrócił telefon tak, by mogła z niego obejrzeć dzieło wspomnianego studenta zamilkła i starała się nadążyć za tym co działo się na ekranie. Jej twarz początkowo nie zdradzała żadnych emocji no może poza wyraźnym skupieniem. To trochę marszczyła brwi, to znów na ustac majaczył delikatny uśmieszek, gdy na ekranie widoczna była sylwetka przyjaciela, natomiast po zakończeniu jej usta pozostały lekko otwarte w zaskoczeniu,
     — Powiem tam, tego się nie spodziewałam. W sensie takiej historii i zakończenia, a co do gry aktorskiej to — wstała i skierowana twarzą w jego stronę zaczęła klaskać.
    — Wohoo! Owacje na stojąco ! — ten wybuch entuzjazmu podłapał również biscuit, który zaczął podskakiwać i szczekać wokół swojej właścicielki nie do końca świadom dlaczego sie cieszymy. 

    Lotta

    OdpowiedzUsuń
  29. — Obiecuję chyba, ze nagle w środku nocy zapomnę gdzie znajdują sie kieliszki,a będę ich pilnie potrzebować — zażartowała, bo oczywiście nie zamierzała mężczyźnie zawracać głowy takimi pierdołami. Sama chodziła spac o różnych porach, chociaż podczas pobytu w Anglii nieco ustabilizowała swój zegar, a co za tym szło również stosowała wyciszenie dla swojego telefonu, gdy szła spać. Nie było nic bardziej irytującego jak niewinne przebudzenie się w połowie snu, by nie móc do niego powrócić. 
    — Obiecałam, że zaproszę ich jak tylko tutaj sie troche zadomowię. — rzuciła z lekkim pełnym czułości uśmiechem. Naprawdę to jak rodzice przyjęli pewne rewelacje na temat ich córki zasługiwało na medal. wiedziała, że chyba nigdy nie byli sobie bliżsi i teraz nie miała najmniejszej wątpliwości, że mogła na nich liczyć gdy waliło się i paliło.
     — Przekaże tacie, by na pewno zapakował kolejna porcję — zaśmiała się na razie nie sięgając po swój kieliszek. Naprawde obawiała się, że kilka łyków mogłoby ją ułożyć do snu lub spowodowałoby zbyt szybkie zaprzyjaźnienie sie z muszla klozetową. 
    Zawstydzony, czy tez zmieszany Jerome wyglądała naprawde uroczo, czego oczywiście panna Lester nie zamierzała powiedzieć na głos. Ponoć niektórzy mężczyźni tego typu komplement odpierali zbyt negatywnie, a przecież to nie było nic złego! Nie mniej zaprzestała powoli klaskania, a Biscuit chwilę później przestał szczekać na powrót zajmując się ozdobami leżącymi na podłodze.
    — Tak, Paul zgodził sie przyjąc pod swe skrzydła barmankę marnotrawną, ale uprzedziłam go, że będe szukać pracy w zawodzie. Teraz nie zamierzam sie tak łatwo poddać. Juz w sumie wysłałam CV do różnych agencji reklamowych, więc teraz nie pozostaje mi nic innego jak szukać nowych ofert i być gotową! — siadając na kanapie obok szatyna uśmiechnęła sie szeroko,ale w jej oczach widać było tą zawziętość dzięki, której za pierwszy razem zbyt szybko nie uciekła z wielkiego Jabłka. Nie dała sie i teraz również zamierzała walczyć o marzenia. 
    — Także jesli byc też sie na cos natknął to daj im znać, a poza tym musisz mocno trzymac kciuki jasne? — zarządziła i w końcu sięgnęła po kieliszek z nalewką, by wznieść toast.
    — Za nowy początek w Nowym Jorku! — uniosła go nieznacznie po czym upiła kilka łyków czując jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jej ciele. Wiedziała, że postąpiła impulsywnie, gdy po kilku, a może kilkunastu minutach poczuła leciutkie wirowanie w głowie.
    - Może zamówimy cos do jedzenia? - rzuciła w końcu wiedząc, że nic tak nie pomaga trawić alkoholu jak pełen żołądek.Lotta

    OdpowiedzUsuń
  30. Przez chwilę poczuła się jak małe dziecko. Trzymała się go, żeby nie zgubić się w tłumie, który się powoli zrobił. Kamień spadł jej z serca, gdy Jerome przystał na jej propozycję, co do wieku osób, które będą oprowadzać. Sądząc po jej wieku, można byłoby powiedzieć, że kontakt z nastolatkami będzie prosty, wręcz naturalny, jednak Naya czuła się przy nich okropnie nieswojo. Pamiętała siebie z takiego wieku, nie było to nic miłego, ani przyjemnego. Oczywiście, zdarzali się równie nieznośni i trudni staruszkowie, jednak sprawiało to mniejszy dyskomfort.
     Musiała przyznać, że oprowadzanie przyniosło jej wiele pozytywnej energii. Czuła, że radzi sobie naprawdę bardzo dobrze jak na pierwszy dzień tutaj. Była z siebie dumna, mając nadzieję, że może ktoś po tej wizycie i odpowiednim namyśle, wróci tu po któregoś z cudownych psiaków. Co jakiś czas zerkała na swojego nowego znajomego, upewniając się co do swojej pracy, musiała mieć pewność, że idzie jej tak dobrze jak sobie to powiedziała w głowie. Wydawało się wszystko w porządku, dopiero gdzieś przy końcu zauważyła jego dziwne zachowanie.
    Gdy odciągnął ją na bok, spojrzała na niego zmartwiona. Nie znali się zbyt dobrze, jednak to nie znaczyło, że nie polubiła go ani trochę. Zresztą nie chciała dla nikogo źle, a tu wyraźnie widziała, że stało się coś złego.
    - Jasne, nie przejmuj się mną - powiedziała od razu, posyłając mu delikatny uśmiech. - I nie musi być jutro, nie zawracaj sobie tym teraz głowy - dodała. Nie uważała, żeby ich spotkanie było na tyle pilne, więc to mogło poczekać chociażby o kilka dni, a nawet więcej jeśli zajdzie taka potrzeba.
    Gdy jej znajomy się oddalił, pomachała mu jeszcze, by niepewnie pójść do jednej z wolnych wolontariuszek, wyjaśniając jej po krótce sytuację, prosząc ją o zgodę na spacer. Nie było z tym najmniejszego problemu, a Brown mogła cały wieczór spędzić ze swoim czworonożnym przyjacielem. Nie miała pojęcia jak mocno za nim tęskniła, jak mocno to przeżywała. Miała sporo problemów, piętrzyły się, przygniatały, ale przy Biszkopcie miała wrażenie jakby zmieniły się w piórko. Potrzebowała tego bardziej niż tlenu.
    Później okazało się, że jak zwykle jej droga do odnalezienia szczęścia i zaznania spokoju nie może być prosta, albo w ogóle możliwa. Jak grom z jasnego nieba pojawił się Andretti, który miała wrażenie tylko komplikował jej życie, tym razem nie miało być inaczej. Obwiniała go o to zdjęcie w prasie o rzekomym romansie, choć w głębi duszy wiedziała, że nie powinna. Była rozgoryczona, przerażona całą sytuacją, możliwością ponownego spotkania z Thomasem. Wykańczało ją to psychicznie, ale również psychicznie, a wizyta w szpitalu po coś na wzmocnienie, przysporzyła jej kolejnych ogromnych problemów w postaci jej brata w pakiecie z całą rodzinką, nieprawdopodobną historią i masą pieniędzy. Nie była głupia, tak gdzie ogromne sumy, tak i jeszcze większe kłopoty, więc próbowała się z tej całej szopki wykręcić, ale cokolwiek zrobiła, wychodziło jeszcze gorzej. Nie wiedziała już, co ma robić ze swoim nowym życiem, które zdążyła znienawidzić w kilka sekund, a które miało jej nigdy nie opuścić. Mowy o pomyłce nie było, więc została skazana na życie z rodziną pełnej popapranych ludzi.
    Było popołudnie, gdy przyjechała do schroniska, chcąc zobaczyć się ze swoim włochatym przyjacielem. Czuła, że nawaliła. Miała go zabrać do swojego małego mieszkanka, mieli razem wieść spokojne, proste życie, a teraz to wszystko tak mocno się zmieniło. Nadal go chciała, tego nie mogła sobie odpuścić. Tak samo jak pomocy schronisku. Już dawno uznała, że skoro nie umie pomóc samej sobie, to spróbuje z innymi. Dlatego przyniosła ze sobą dwie dość spore torby wypełnione puszkami i smakołykami dla zwierząt. Choć tyle na razie mogła zrobić. Poniekąd to zagłuszało jej sumienie, że znów zawiodła Biszkopta ze swoimi odwiedzinami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otworzyła jej miła wolontariuszka, która skierowała ją do odpowiedniego budynku, gdzie przetrzymywali jedzenie. Naya pokiwała głową, niosąc tam torby, które swoje ważyły, a szatynka żałowała, że olewa ćwiczenia ramion. Zakwasy na pewno się pojawią, choć może zasłużyła.
      - Dzień dobry - przywitała się nieco zasapana, odstawiając puszki zaraz przy drzwiach. - Przyniosłam jedzenie i smakołyki, miałam je tu podrzucić - oznajmiła, biorąc głębszy oddech.
      Dopiero po chwili podniosła swój wzrok na osobę w pomieszczeniu. Przetarła lekko zarumienione policzki, po czym zamrugała powoli, rozpoznając mężczyznę.
      - Jerome? Hej - przywitała się, posyłając mu szerszy uśmiech. - Wszystko w porządku? - spytała, pamiętając ich ostatnie spotkanie. Cóż, poczuła się dziwnie. Fakt, że nie byli blisko, ale mogła chociaż po wszystkim napisać, niestety utonęła w wirze własnych kłopotów i problemów, zapominając właściwie o całym świecie, skupiając się tylko na własnym przerażeniu i wściekłości.

      [ Ależ się nie gniewamy, a nawet cieszymy! :D Biszkopt ma parcie na szło i często się tu będzie wpraszał, haha ♥ Też pozwoliłam sobie na malutki przeskok, gdybym jednak popsuła tym jakąś wizję, to bez problemu naprawię! :D ]

      Naya

      Usuń
  31. Pizza.
    Pizza – jedno z tych magicznych słów, które u większości osób potrafi wywołać uśmiech na twarzy. Byli zwolennicy prostych smaków, tych bardziej wymyślnych, a nawet pizzy z ananasem. Zoey nie gardziła żadną, poza pizzą z owocami morza, która była dla niej czymś po prostu dziwacznym. Była tym typem człowieka, który na samą myśl o pizzy, nabierała na nią ochotę i zwyczajnie w świecie starała się o niej nie myśleć zbyt często, ale kiedy nadarzały się takie okazje jak dzisiaj… Czyli spotkanie ze znajomym, drink albo dwa, niesprzyjająca pogoda i dwa puste brzuchy… Pizza mogła być świetnym urozmaiceniem, a rozmowy przy niej były prawie tak samo przyjemne, jak tylko przy alkoholu.
    Nowy Jork o tej porze roku, mimo wielu kolorowych świateł, był szary. Ulice w tych mniej reprezentatywnych miejscach były po prostu szare, bure i brudne. Nierzadko nawet mokre, miejscami oblodzone. Zoey zdecydowanie nie była fanką tego okresu przejściowego, w którym jesień zastanawiała się czy ustąpić miejsca leniwej zimie. Mimo to szybko i dzielnie maszerowała u boku mężczyzny, chowając zziębnięte dłonie w kieszeniach kurtki. Mimo niepogody starała się zachowywać pogodę ducha i nie tracić swojego uśmiechu. I tak miała świadomość tego, że to w gruncie rzeczy to tylko pozory, ale mimo wszystko ich potrzebowała do tego, żeby normalnie funkcjonować.
    — Wiesz co… Będę musiała wtedy zepsuć coś innego, żeby zarówno twoje, jak i moje życie, nadal miało sens — odpowiedziała mu z szerokim uśmiechem. Rozbawiona. Chociaż w gruncie rzeczy… Irytacja na luzujące się zawiasy w kuchennych szafkach stała się jej codziennością i nawet ciężko byłoby jej sobie wyobrazić na co będzie złościć się w następnej kolejności.
    — Kiedyś biegałam. To mi pomagało oczyścić umysł, odstresować się… — wzruszyła nieznacznie ramionami. Ciężko jej było mówić o jakiejś pasji. Ani nie grała na żadnym instrumencie, ani nie potrafiła malować/rysować/rzeźbić, nie była akrobatką, tancerką i aktorką. Po prostu zawsze lubiła aktywność fizyczną i już w szkole znaczną część czasu wolnego poświęcała na biegi i treningi. Najdłużej skupiała się na karate, ale nawet i ta pasja skończyła się po kilku latach. Teraz jej pasją było… picie. Alkohol pojawiał się w niemal każdej wolnej chwili, ale o tym nie mogła mówić na głos. Nie chciała. Wstydziła się, bo zaczęła dostrzegać swój problem.
    — Uwielbiam piec. Moje ciasto z jabłkami nie ma sobie równych — pochwaliła się, a zaraz potem weszła do pizzerii. Zamówiła pizzę, umówiła się na odbiór za kilkanaście minut i ruszyli dalej. — Mój brat zjada je całymi blachami — kontynuowała rozmowę, jakby nigdy nic. Na tym polegał jej urok. — A ty? Poza byciem nianią, naprawiaczem mebli, to co lubisz robić? — spytała, zatrzymując się akurat przed sporym marketem budowlanym oklejonym sporą ilością reklam, informujących o przecenach i promocjach.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  32. Jaime skrzywił się, widząc ból przyjaciela wypisany na jego twarzy i w zachowaniu. Tak, dobrze ci idzie, Jaime, serio, oby tak dalej, a stracisz przyjaciela, pomyślał, karcąc się w głowie. Przecież zamiast mu pomóc, to tylko pogarszał sprawę. Rana musiała go okropnie boleć, czego właściwie Moretti nawet nie musiał się domyślać, ponieważ było to oczywiste. Sam przez to przechodził i to nie raz. Wziął kufel do ręki i po prostu się napił, żeby nie powiedziać niczego więcej, niczego głupiego i przede wszystkim, aby znów nie próbował rozśmieszać przyjaciela.
    Henio był dla niego ważny, w końcu to był jego taki pierwszy zwierzak. To znaczy, miał psa w dzieciństwie, owszem, ale gryzonia nie miał jeszcze nigdy. I to niby było łatwiejsze, ale raczej nie do końca, nie zdaniem Jaime’ego. Przynajmniej Henio miał mięciutkie futerko, które można było głaskać, a obserwowanie świnki morskiej jak biega po całym wybiegu, było dość uroczym widokiem, na którym Moretti chętnie się skupiał.
    – No, cieszę się, że podzielasz moje zdanie na temat praktyk – uśmiechnął się do niego lekko. – Mam nadzieję, że po nowym roku będą jakieś ciekawe oferty. No i teraz, po tych praktykach w szpitalu, też mam jakieś szanse, nie? Nie, żeby były one jakieś super większe, ale zawsze coś. Praca z trupami zaliczona, prawda? – podsumował dość głośno, a przechodzący obok barman zwolnił kroku i rzucił spojrzenie w ich stronę. Jaime dopiero po chwili poczuł je na sobie i spojrzał niewinnie na mężczyznę. – Ee... Jeszcze raz to samo. Ale bez frytek – poprosił, a potem odwrócił wzrok na Jerome’a. – Ups?
    No taaaak... rozmawianie o pracy Jaime’ego w miejscu publicznym mogło być nieco problematyczne, ale już trudno, to przecież i tak będzie bardzo ważna część życia chłopaka.
    Jaime przyjrzał się Jerome’owi i uniósł brew wyżej. Dopiero widząc jego uśmiech i radość w oczach, sam też się uśmiechnął. Bardzo się cieszył, że Jerome zadeklarował swoją i Jen obecność na rozdaniu dyplomów. Okej, faktycznie, mieli do tego momentu jeszcze wiele, wiele czasu, ale to nie zaszkodziło zawczasu zapytać o to Marshallów. Poza tym, ten czas na pewno zleci im bardzo szybko...
    – Super, bardzo się cieszę. Potem pewnie moi rodzice zabiorą nas na jakiś wielki obiad z tej okazji – machnął ręką, ale nie ukrywał uśmiechu.
    Pytanie o ojca chrzestnego nieco zaskoczyło chłopaka. A było to bardzo miłe, zwłaszcza, że Jaime poprawił relacje z wujkiem i było dobrze.
    – Tak, wszystko u niego w porządku i widujemy się, jeśli obaj znajdziemy na to czas. A na razie znajdujemy. Jak to wujek Shay, ma nową dziewczynę – zaśmiał się cicho. – Kto wie, może faktycznie to ta jedyna? W końcu? – znów zachichotał, a potem podziękował barmanowi za nowe piwa. – No i też rozmawiamy o Jimmy’m. Mówimy sobie nawzajem, że żaden z nas nie mógł temu zapobiec i nie cofniemy też czasu, więc... jakoś jest – uśmiechnął się blado. – A teraz ty mi powiedz, jak tam sprawa z tym waszym domem na Barbadosie? To kiedy w końcu będę mógł tam wpaść się rozejrzeć? Bo wiesz, wakacje się skończyły, idzie zima, ja jestem zwierzęciem ciepłolubnym, także wiesz, wszystko się musi zgadzać... – mówił bardzo poważnie, starając się znów nie roześmiać. Raczej domyślał się, że prędko to nie nastąpi, zwłaszcza teraz, kiedy Urząd Imigracyjny czegoś znowu sobie życzył, ale zagadać zawsze można. Remont tam robili na początku roku, więc możliwe, że już wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, chociaż Jaime nie był pewny, czy para była tam na miejscu, aby powiesić te zdjęcia na przykład. A marzyłoby mu się wyjechać gdzieś do ciepłego miejsca. Może powinien polecieć znów do Miami. Może właśnie z wujkiem Shay’em.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  33. Również i Ethan był zaskoczony tym, jak ów rozmowa przebiegła. Raczej sądził, że zacznie się wykłócać z Holly, jednak jakby nie patrzeć oni sami byli tutaj już dość sporo, a cała ekipa musiała być jeszcze wcześniej, aby rozłożyć sprzęt i się przygotować do wykonania reklamy. Właściciel knajpy okazał się być naprawdę wyrozumiałym człowiekiem, co z ulgą musiała przyjąć Holly i reszta zespołu. Ethan nie zdążył już odpowiedzieć przyjacielowi, ale myśleli całkiem podobnie. Chciał mieć to wszystko już z głowy. Dawno powinni już siedzieć w środku, zajadać się stekiem z frytkami, rozmawiać czy nawet siedzieć w ciszy, która w końcu im nie przeszkadzała, a tymczasem stali na zewnątrz w tych idiotycznych koszulkach i przez upływający czas, nadal nie mieli tego, czego od nich wymagali. Camber był pewien, jak nigdy niczego wcześniej, że wcale nie chce i nie zamierza swojej ścieżki zawodowej kierować w stronę mediów. To było bardziej wyczerpujące niż można było pomyśleć. Był już zmęczony, głodny i było mu zimno. Nie był osobą, która narzeka. Nie tak go wychowano i szczerze nie lubił takiego zachowania, kiedy ciągle się narzekało, jasne czasem trzeba było, a w tym momencie miał wielką potrzebę, aby zacząć narzekać. Wolałby nawet być w pracy niż siedzieć tutaj.
    Westchnął zirytowany i zdenerwowany, gdy znowu okazało się, że to co nagrali, nie pasuje Holly ani nikomu innemu. Do cholery, nie byli profesjonalnymi aktorami czy modelami, czego się spodziewała? Opanowanie przyszło mu jednak łatwiej niż Jeromowi, ale wcale nie był zdziwiony, że jego przyjaciel się uniósł. Być może zrobił to za ich dwójkę, ile można było stać i powtarzać w kółko jedno i to samo zdanie? Próbowali różnym tonem, akcentowali inaczej słówka, ale nadal to nie było to, czego Holly od nich chciała.
    Camber tylko przysłuchiwał się wymianie zdań między Holly, a właścicielem restauracji. Chyba się nikt nie spodziewał tego, że nagle to on okaże się być tym, kogo do swojej reklamy poszukują. Ethan wyglądał nawet na trochę skołowanego, od ponad godziny trudzili się, aby coś z tego wyszło, a teraz się okazuje, że w zasadzie to wszystko było na marne?
    — Czy pani sobie ze mnie kpi?! — Wcale, a wcale nie wyglądał na chętnego do tego, aby wystąpić w roli, którą mu właśnie zaproponowano. Ciężko było mu się dziwić. Ethan w tym momencie najchętniej uciekłby z miejsca zdarzenia. Naprawdę chciał zrzucić z siebie tę koszulkę i włożyć swoje ubranie, w którym czuł się komfortowo i dobrze. — Proszę pani, ja tu restaurację prowadzę, nie mam czasu na takie bzdury! Co pani? Ja, sprzedający steki, krwiste zazwyczaj, mam wam o weganizmie opowiadać? Co moi klienci powiedzą?
    Nie można było się mężczyźnie dziwić. Tu z jednej strony prowadzisz restaurację, która cieszy się przede wszystkim genialnymi stekami, a z drugiej jednak nawołujesz do weganizmu? Ethan nie musiał być znawcą social media, aby wiedzieć, że gdyby znalazł się ktoś i wygrzebał informacje, obroty mogłyby tutaj naprawdę prędko spaść i mogliby z Jeromem stracić ulubione miejsce z jedzeniem.
    — Pan jest świetny do tej roli! Nie będzie nikogo lepszego, obiecuję, że nie będzie miał pan problemów — powiedziała, najwyraźniej chcąc zrobić wszystko, aby mężczyzna się zgodził. — Proszę dać sobie i nam szansę. Proszę, niech się pan zgodzi.
    Ethan powoli i ostrożnie wycofał się. To naprawdę nie było ani jego ani Jerome miejsce. Parę kroków później znalazł się w końcu obok przyjaciela.
    — Wychodzimy? Powiedz, że wychodzimy. Pięć minut dłużej w tej koszulce i wyjdę z siebie.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  34. O wiele bardziej wolałaby założyć się o nawet głupie wypicie butelki wódki na czas, z pewnością wtedy nie ominąłby nie tylko jej, ale i pozostałych kac stulecia. Ohydny drink motywował chyba jednak bardziej do wygranej, czysta wódka brzmiała niczym nagroda dla przegranych, a przecież wcale nie o to chodziło. Jeśli chodziło o nią, nie zamierzała wlać do swoich ust niczego ohydnego. Nawet jeśli przegra, a tego nie zamierzała robić, liczyła, że panowie wezmą przegraną na klatę. Nie chciała myśleć o przegranej, skoro gra jeszcze się nie zaczęła, a ona była całkiem dobrze nastawiona do tego, jak ta rozgrywka się zakończy.
    Brunetka zawołała do siebie wszystkich zawodników, wcale nie chcąc ich zachęcać do gry. Każdy był chętny do tego, aby wygrać i miała wrażenie, że panowie są gotowi roznieść to niewielkie mieszkanie, byle tylko ich drużyna wygrała. Wszyscy zgodnie jednak stwierdzili, że nie będą znać litości i ze wszystkich sił spróbują roznieść przeciwną drużynę. To miała być w końcu tylko zabawa, a wyglądało niczym prawdziwe zawody olimpijskie. Kto wie, może, gdyby zrobili z tego faktyczną kategorię więcej ludzi zaczęłoby interesować się oglądaniem sportów? A trzeba przyznać, że aby trafić do celu po wypiciu kilku drinków, trzeba było mieć nie tylko dobre oko, ale i sporo szczęścia. Jako pierwsza ze swojej drużyny miała rzucać. Przyglądała się Eileen, gdy ta rzucała, a gdy piłeczka jednak nie trafiła do kubeczka klasnęła w dłonie. Zupełnie jak mała dziewczynka. Nie dało się nie zauważyć uwieszonej na ramieniu Jerome dziewczyny, ciekawa była czy równie mocno by się kleiła, gdyby wiedział, że ma żonę?
    Piłeczka została podana dziewczynie do ręki. Wzięła ją i rzuciła celując do jednego z kubeczków, które stały po bokach stołu. Środek był najłatwiejszym celem, a ten najlepiej było zostawić sobie na sam koniec. Piłeczka odbiła się od jednego kubeczka, do którego brunetka celowała i wpadła do stojącego z boku. Po mieszkaniu rozniósł się wesoły okrzyk, jakby wygrali, a to był dopiero pierwszy kubeczek. Uśmiechnęła się wdzięcznie do Jerome oraz do uwieszonej na nim dziewczyny.
    — Jeden zero — powiedziała robiąc miejsce — piłeczka znowu nasza, panowie.
    Nie chciała zbyt wcześnie się cieszyć z tego małego zwycięstwa, ale nie mogła nic poradzić na to, że widok przeciwnej drużyny opróżniającej kubeczek z piwem był naprawdę satysfakcjonujący. Przesunęła się na bok, robiąc miejsce kolejnej osobie, która miała rzucać i podała mu piłeczkę. Nie pamiętała imienia tego chłopaka. Devon, Devin? Coś chyba było na D, ale nie dałaby sobie na sto procent ręki uciąć.
    — Zaraz będzie znowu nasza — powiedział z pewnością w głosie chłopak.
    I oby ta pewność siebie go nie zgubiła.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  35. Jaime uśmiechnął się lekko na wzmiankę Jerome’a o tym, że teraz pracodawcy patrzą na doświadczenie. Właściwie nie powinien się uśmiechać, przecież sam nie posiadał wielkiej wiedzy, a jego praktyki trwały trzy miesiące. No to jednak trochę mało. Z drugiej strony, po nowym roku również zamierzał szukać praktyk, więc może nie będzie tak źle. Pracy zacznie szukać dopiero po studiach, więc istniała szansa, że CV Jaime’ego nieco się wzbogaci do tego czasu.
    Moretti uniósł brew wyżej, patrząc na przyjaciela.
    – Powiem ci tak, lepiej nie przychodź z obitą gębą, bo moi rodzice zaczną się zastanawiać, w jakim szemranym towarzystwie się obracam. I co z tego, że przyjdziesz z Jen – machnął ręką, a potem sięgnął po kufel z piwem i wziął łyka. Akurat Jerome nie należał do żadnego złego towarzystwa, właściwie był jedną z najporządniejszych osób, jakie znał chłopak, a jego rodzice nie musieli wiedzieć, co robił ich syn w przeszłości, z kim się zadawał, kogo poznał... Nie żeby utrzymywał z tymi ludźmi kontakt, czy coś, ale... – Ale jakby co, to twoja żona jakoś pomoże ci zakryć ewentualne siniaki, prawda? – zaśmiał się pod nosem. – Właściwie... skoro też trochę walczę na ringu, to może i ja w razie potrzeby się do niej zgłoszę... Głupio odbierać dyplom z podbitym okiem albo rozwaloną wargą czy też z siniakiem na policzku... – chyba że do tego czasu Jaime znajdzie dziewczynę, to wtedy ona mogłaby mu ewentualnie pomóc.
    Jaime roześmiał się, widząc zamyślenie na twarzy Jerome’a. Och, po prostu i on, i Shay nie różnili się od siebie tak bardzo. Obaj lubili się śmiać i żartować ile się dało, byli dobrymi ludźmi i obaj poszukiwali miłości. Jerome jednak znalazł ją wcześniej aniżeli Shay.
    – Nie zrozum mnie źle ani tym bardziej mojego chrzestnego, chodzi o to, że on szybko się zakochuje i zamiast poznać jakąś dziewczynę bardziej i dopiero wchodzić z nią w związek, to robi to na szybko i potem życie weryfikuje i Shay znów jest singlem – wzruszył ramionami. – To nie jest tak, że je podrywa, uwodzi, a potem zostawia. W ogóle myślałem, że się czegoś nauczył przez te kilka lat, przez które się nie widzieliśmy, ale jednak nie. Wujek Shay to wujek Shay – zaśmiał się pod nosem.
    Później Jaime śmiał się jeszcze więcej, słysząc o przygodach młodego małżeństwa na Barbadosie. To znaczy, oczywiście, spanie na malutkiej kanapie to straszna rzecz, wiadomo...
    Następnego dnia Jaime robił swoje, kiedy pojawił się Jerome. Oczywiście Moretti nie mógł się powstrzymać przed komentowaniem tego, że raz przyjaciel chce, aby Jaime z nim jechał, raz nie... Ale tylko przez chwilę tak robił, ponieważ nie chciał, aby faktycznie Marshall pojechał sam. Został grzecznie w samochodzie, sięgając po telefon. Przeglądał jakieś stronki z przepisami (wciąż nie posiadał żadnego konta na jakimkolwiek portalu społecznościowym), kiedy w końcu stwierdził, że wysiądzie z auta i zaczerpnie powietrza. Niedługo później zauważył przyjaciela i uśmiechnął się do niego, widząc, iż Jerome jest w dobrym humorze. Nie zdążył jednak odpowiedzieć na jego słowa, kiedy zerknął na kobietę, idącą za przyjacielem. Jaime uniósł brew wyżej, spojrzał na Jerome’a, a potem udał się powoli w ich kierunku. Czy tylko jemu przypominało to scenę z jakiegoś kryminalnego/sensacyjnego filmu?
    W końcu znaleźli się nieco dalej od budynku, w którym mieścił się urząd. Jaime trzymał ręce w kieszeniach, stojąc obok przyjaciela gotów go bronić choćby własną piersią. No co, byli ze sobą blisko, uważali się za braci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Co się dzieje? – zapytał w końcu, patrząc na urzędniczkę (a przynajmniej tak sądził chłopak) dość nieufnym wzrokiem. Nie podobała mu się ta sytuacja. Dopiero co Jerome krzyczał, że wszystko jest w porządku, a teraz znajdowali się w sytuacji naprawdę kojarzącą się Moretti’emu z filmem. I lepiej, aby Jaime dalej nie podążał schematami takich filmów, ponieważ wyobraźnię to on miał dość wybujałą o dziwo. – Jerome, czego znowu zapomniałeś? – dodał, jakby chciał uspokoić swoje myśli i zbagatelizować to, co miał w głowie.

      Jaime

      Usuń
  36. — Wizy jako takiej nie potrzebują, jednak muszą aplikować o coś co się nazywa ESTA.  Właśnie dlatego prosiłam ich już teraz, by się tym zainteresowali inaczej mogą być problemy, ale poza tym mogą tutaj przebywać chyba do jakiś trzech miesięcy i nie muszą martwić się aplikowaniem o wizę — uśmiechnęła się do przyjaciela. Ta biurokracja była skomplikowana. Na swoje szczęście, gdy ona po raz pierwszy przekroczyła granice Wielkiego Jabłka miała to załatwione przez uczelnie i tylko musiała uiścić konkretne opłaty, a później pamiętać o złożeniu kolejnych kilku wniosków, które przedłużyły jej możliwość pobytu w Stanach. Po powrocie z Southampton musiała mieć z tyłu głowy, by pilnować się z zatrudnieniem. Wiedziała, że w razie potrzeby Paul uratuje jej skórę, ale wolała na nim zbyt długo nie żerować. 
    —  Myśle, że jakoś dadzą sobie z tym rade poza tym teraz wiele rzeczy można załatwić online, więc — wzruszyła lekko ramionami w geście, iz wbrew wszystkiemu ta ESTA to nie było nic trudnego do uzyskania dla kogoś z Brytyjskim paszportem.
    — Oczywiście, że wracam do Krav Magi i mam nadzieje, że Michael [skoro to był Michael xD]  nadal tym dobytkiem zarządza i będe mogła też prowadzić początkujące grupy w wolnym czasie, bo to też niezła frajda. — przyznała szczerze i widać było jak bardzo jej tego brakowało.  Charlotte nie brakowało rumu w kieliszku, więc nie musiała martwić się dolewką. Kilka chwil później oboje byli zajęci zajadaniem pizzy i zwykła, lekka rozmowa, która nawet po takiej przerwie przychodziła im naturalnie.

    Kilka tygodni później
    Panna Lester naprawde pieczołowicie szukała pracy w zawodzie i to takiej, która zapewniłaby jej spokojne egzystowanie w Nowym Jorku. Mieszkanie, które wynajmowała dzieki współpracy z Marshallem, nie było najtańsze, a i ona sama nie lubiła czuć pętli na szyi, którą było życie od pierwszego do pierwszego. W końcu jednak udało jej się zapałać w jednej z agencji reklamowych. Początkowo obawiała się całkowicie rzucić pracę na barze, jednak nawał nowych obowiązków powoli ja do tego zmuszał. Pewnego dnia wychodząc z biura agencji reklamowej, w której dane jej było pracować miała wrażenie, że słyszy znajomy głos. Niestety nie wspominała tej znajomości zbyt dobrze. Zachowała sie nieco dziecinnie skradajac sie za ściana, by ukradkiem upewnić sie w swoich przypuszczeniach, jednak nikt jej nie nakrył. 
    — W takim razie Panie Parker do zobaczenia na kolejnym spotkaniu. Na pewno przekażemy wszelkie sugestie naszym grafikom, by reklama była idealna — przemówiła jakaś brunetka, której imienia Charlotte nie pamiętała, ale nie było wątpliwości, że właśnie żegnała  Patricka Pakera pod jedną z kilku wind znajdujących się na tym piętrze. Blondwłosa natychmiast wycofała sie do wspólnej kuchni i z nieco szybszym pulsem wyciągnęła telefon, by wysłać smsa do kontaktu o szlachetnej nazwie Sunbeam: "Wpadnij do baru za trzy godziny. PILNE, Lotti". Nie wierzyła, że mogła mieć takie szczęście, że w nowym miejscu pracy znów natknęła się na tego strasznego dupka. Miała cichą nadzieję, że tylko na wątpliwej przyjemności mijania na korytarzach ich spotkania sie zakończą w przyszłości, jednak nadzieja umarła bardzo szybko. Lester wychodząc z kuchni wpadła na owa brunetkę, która żegnała wcześniej Parkera.
    — Charlotte! Jak dobrze, że jeszcze jesteś. Masz może dla mnie dosłownie pięć minut? — zapytała z lekkim, przyjaznym uśmiechem, a młoda angielka już zaczynała przeklinać w myślach na wszystkie świętości. Cóż miała przypuszczenia i to całkiem trafne, czego owa rozmowa może dotyczyć. 
    Dwie godziny później elegancki, beżowy kostium zamieniła na dopasowaną czarno-czerwona sukienka, kabaretki i wysokie szpilki. Stoją za barem wydawała sie jakaś taka nieobecna mimo, że klientów nie brakowało, a ona nie pominęła żadnego zamówienia to kolega po fachu czuł, że coś jest nie tak. Tylko raz zapytał, czy na pewno nie potrzebuje iść wcześniej do domu, ale po stanowczej odmowie blondynki zrezygnował z kolejnych prób pomocy.
    Lotta

    OdpowiedzUsuń
  37. Musiała przyznać, że powód jaki jej podał, nieco ją zmroził. Zamrugała delikatnie, przez chwilę nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nie była z nim blisko, jednak jej natura powodowała, że przejmowała się innymi. Nie umiała inaczej, odwrócić wzroku i mieć gdzieś uczucia osób dookoła niej. Z tego powodu powoli podeszła do mężczyzny, kładąc mu dłoń na ramieniu.
    - Przetrwacie to - szepnęła cicho. - I nie musisz się mną przejmować, masz przecież ważniejsze rzeczy, na których powinieneś się skupić. - Posłała mu ciepły uśmiech.
    Miała nadzieję, że kiedyś uporają się z tą straszną tragedią. Podejrzewała, że zajmie to więcej czasu, choć każdy odreagowywał taką sytuację na własne sposoby. Sama nie miała pojęcia jakby ona na to wszystko zareagowała. Choć może i było to bardziej jasne, ostatnio każde problemy traktowała dawką alkoholu, raz mniejszą, raz większą. Nie była z tego dumna, czuła że może się to przerodzić w uzależnienie, ale tylko wtedy przestała czuć ten ciężar.
    Zaraz poczuła się mocno nieswojo na wspomnienie o procedurach adopcyjnych. Zabrała swoją dłoń, drapiąc się po policzku. Głupio było się jej przyznać do tego jak mocno zawaliła tę sprawę, podczas gdy chciała wręcz wynieść psa ze sobą tamtego dnia. Zapał się nie ostudził, ani trochę, uważała że nawet miała lepsze warunki niż wtedy. Mieszkanie z bratem może nie było opcją na dłuższą metę, ale ich status zapewne dużo ułatwiał.
    - No... trochę się posypało i od naszego spotkania jestem tu drugi raz. Dziś chciałabym porozmawiać o tych procedurach - oznajmiła, odsuwając się od niego. - I przy okazji kupiłam karmę. - Uśmiechnęła się do niego. - Kończysz już i poprosić o spacer kogoś innego czy..? - Zerknęła na niego pytająco.
    Nie chciała być nachalna, ani przerywać mu w obowiązkach.
    - Jak masz coś do zrobienia, chętnie pomogę - dodała po chwili, uśmiechając się.
    W tym miejscu zdecydowanie czuła się lepiej, zwłaszcza z myślą o pomocy tym biednym stworzeniom.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  38. Charlotte właśnie nalewała ostatnie piwo z zamówionych przez jednego z klientów trunków. Z firmowym uśmiechem powiedziała ile ma zapłacić, a następnie wydawała mu resztę. Właśnie w tym momencie kątem oka dostrzegła znajomą sylwetkę przyjaciela, który dzisiaj pasował tutaj tak samo jak słoń w składzie porcelany. Większość mężczyzn miała na sobie drogie garnitury, choć marynarki juz dawno porzucili na oparciach krzeseł. Barbadosyjczyk roboczym strojem znacznie odstawał od reszty, jednak dzięki temu blondwłosa nie mogła go przeoczyć.
     — No jesteś wreszcie! — powiedziała nie kryjąc zniecierpliwienia ani też powagi jaką niósł za sobą wcześniej wysłany sms. Rzuciła szmatę trzymaną w ręce na blat, a koledze na zmianie mruknęła, że idzie na przerwę. Obeszła cały bar i usiadła obok szatyna, by od razu sie ku niemu pochylić. Nie miała zbytnio możliwości, by pójśc w nieco bardziej ustronne miejsce, ponieważ druga część lokalu również rozpoczęła już pracę.
     — Parker się stał — syknęła przez zęby przewracając oczami. Miała naprawdę wielka nadzieje, ż nie dane jej będzie juz spotkać tego mężczyzny, w końcu Nowy Jork był ogromny! A tu prosze jakie miała szczęście.
     — Dzisiaj prawie natknęłam się na niego u mnie w biurze. Myślałam, że tam owa nieprzyjemność się skończy, ale okazało się, że mam brać udział w przygotowaniu reklamy dla jego firmy od strony graficznej. — wyjaśniła niemal na jednym wdechu, a twarz faktycznie wydawała sie nieco bledsza niż zazwyczaj. To że oboje mieli na pieńku z Parkerem to jedno, ale obawiała sie,  że mężczyzna w akcie zemsty postanowi doprowadzić do jej rychłego zwolnienia z firmy do której dopiero co się dostała. Nie wyrobiła sobie jeszcze renomy, by móc stawiać jakiekolwiek warunki odnośnie klientów, którymi będzie się zajmować.
     — Jerome co ja mam zrobić?   — jęknęła niespokojnie poruszając sie na stołu barowy, a oczy niebezpiecznie się zaszkliły. Nie liczyła, że Marshall nagle wyciągnie jakiś idealny plan z rękawa, jednak tylko z nim mogła na ten temat porozmawiać, bo tylko on wiedział wszystko od a do z, co działo się w przeszłości z Patrickiem. W barze, dzieki Paulowi miała naprawde sporo władzy i czuła sie pewna na tym gruncie, ale w agencji reklamowej była nowicjuszem i jak tu w ogóle móc zawalczyć o sprawiedliwości? Chciała cos jeszcze dodac, ale nie była tez ślepa na napływających klientów, więc przeprosiła przyjaciela i wróciła za bar. Po przyrządzeniu kilku zamówień wróciła do niego siląc sie na krzywy uśmiech.
    — Nie chcę Ci zwalać problemów na głowę, ale no... Kiedy widziałeś go ostatni raz? — zapytała, bo może po jej wyjeździe do Anglii wydarzyło się coś o czym nie miała bladego pojęcia, a co mogłaby wykorzystać w starciu Lester - Parker. 

    Lotta

    OdpowiedzUsuń
  39. Kobieta obserwowała reakcje przyjaciela, ale chyba nie do końca spodziewała się tego co otrzymała. Liczyła chyba na jakiś wielki szok z jego strony, oburzenie, no cokolwiek innego niż określenie ale jaja. Nieco zbił ją tym z tropu, jednak zaaferowana całą sytuacją z biura nie analizowała jakoś dogłębnie dlaczego szatyn nie okazała się nieco bardziej ekspresyjny. Wszystko stało się jasne chwilę później, gdy Marshall postanowił się z nią czymś podzielić.
     —  Wiem, wiem, ale cholera wie jak on się zachowa. No po tym jak sprawy się między nami zakończyły — wskazała palcem, siebie jego i nieobecnego tutaj Patricka. Przez nia ich trójka uwikłała się w coś czego nie można było nazwać znajomość na dobrych warunkach.  Zmarszczyła brwi przejęta całą tą sytuacja, a widząc jak mężczyzna nabiera powietrza by coś jej powiedzieć spojrzała na niego pełna nadziei. Nie oczekiwała od niego prostego rozwiązania, ale błędnie odczytała zamiary szatyna i myślała, że ten wpadła na jakiś genialny pomysł. Nadzieja na twarzy szybko przerodziła się z nie małe zaskoczenia zakropione odrobiną rozczarowania. Młoda angielka nie sądziła bowiem, że obecny tu wyspiarz będzie przed nią coś takiego zatajał.
     — Zaraz ja Ci przydzwonię za to, że nic mi wcześniej nie powiedziałeś — rzuciła szturchając go lekko w ramię pięścią, jednak pozwoliła mu kontynuować. Kolejne słowa okazały się jeszcze gorsze niż sądziła. Blondynka bowiem nadal czuła się winna, że namieszała w życiu kogoś tak szczerego i dobrego jak Jerome. Gdyby nie ona drogi Parkera i Marshalla nigdy by się nie skrzyżowały i szatyn nie miałby tych wszystkich problemów. Lester była pewna, że po ostrzeżeniu, które barbadosyjczyk wystosunkował młodemu deweloperowi nie będzie z nim żadnych problemów, a tu takie niemiłe zaskoczenie.
    — Jerome... — westchnęła następnie przygryzła wargę i widać było, że całość bierze na swoje barki, chociaż to nie ona była tak do końca winna temuszaleństwu. Ona chciała tylko pomóc, ale pomoc cudzymi rękoma nie wyszła nikomu z tu obecnych na dobre.
    — Przepraszam... Co za kanalia... — ni to warknęła ni to zamruczała pod nosem unosząc oczy ku niebu. 
    — Może chcesz jakiegoś drinka? Ja jeszcze na godzinę musze wrócić za bar — powiedziała w końcu patrząc na to jak kolega jest zawalony kolejnymi zamówieniami. Nie zamierzała zostac tutaj całych ośmiu godzin, gdy za chwile przychodziła kolejna barmanka. Nie był to przecież piątek. Nie miała tez do tego głowy, nie teraz, gdy dowiedziała się, że Parker bezczelnie nadal mieszkał w życiu Marshalla, gdy jej nie był w stanie tknąć - bo jej zwyczajnie w Nowym Jorku nie było. Jak on teraz zachowa ten pełen profesjonalizm? No jak?!
    podłamana Lotta 

    OdpowiedzUsuń
  40. To wszystko musiało być po prostu jakimś bardzo kiepskim żartem.
    Ethan sądził, że prędzej zobaczą swoje twarze w telewizji podczas skakania po kanałach, gdy będą szukać czegoś do oglądania, a na pewno nie myślał, że będą przed swoim pracodawcą uciekać. Może to nawet i lepiej? Podejrzewał, że gdyby chłopaki z remizy zobaczyli w co takiego dał się wdziać Camber przez długi czas nie daliby mu spokoju. Nie myśląc wiele i wcale nie czekając na przeprosiny czy cokolwiek ze strony panny Decker, Ethan poszedł w ślad za przyjacielem ściągając ten śmieszny materiał z siebie i w pospiechu zakładał własne ubrania. Skończył z tym, że koszulkę założył tył na przód, nawet się nie zorientował, a nawet gdyby to naprawdę nie był żaden problem.
    — To Nowy Jork, steki są na każdym rogu — stwierdził wkładając na siebie kurtkę. Na pewno uda im się znaleźć równie dobrą restaurację, a może i znajdą nawet coś znacznie lepszego. Raczej w to wątpił, bo nie spodziewał się, że można było dorównać stekom podawanym w tym miejscu, ale to był naprawdę ich najmniejsze zmartwienie. Przede wszystkim mieli się stąd wydostać, a od tego nie dzieliło ich wcale tak wiele.
    Zapinał już kurtkę, gdy dotarł do niego głos Holly. O nie, co to to nie, ale nie zamierzał dać się znowu w to wplątać. Jerome tylko mignął mu przed oczami. Długo nie czekał. Miał może tylko parę sekund opóźnienia za Jeromem. Musieli wyglądać komicznie, gdy uciekali przed niską różowowłosą dziewczyną. Nie miał pojęcia czy ich goni czy nie, podejrzewał, że raczej nie jest na tyle zdesperowana, aby biec za dwójką facetów, którzy nawet nie są profesjonalnymi modelami lub aktorami, jak kto wolał. Nie chciał też się odwracać. Musiał patrzeć jednocześnie przed siebie i pod nogi, aby nie wywinąć orła na przymarzniętej drodze. Powinien niby być do takich warunków przyzwyczajony, a jednak za każdym razem trochę lodu na chodniku go zaskakiwało. Może dlatego, że nigdy nie patrzył na Nowy Jork jak na miejsce, gdzie zima jest tak przeraźliwa, że nosy odpadają z zimna?
    Nie pamiętał już, kiedy ostatni przed kimś uciekał. Musiał być nastolatkiem, a może nawet jako starszy już chłopak jeszcze mu się zdarzyło? Pojęcia nie miał, ale nie mógł zaprzeczyć, że poczuł wręcz euforię. Co na pewno było przesadzeniem, znajdowali się w dość komicznej sytuacji. Wpadł zza zakręt parę sekund po Jeromie biorąc głębokie wdechy i oddychając nieco szybciej. Jego kondycja pozostawała wiele do życzenia, choć i tak polepszyła się przez ostatnie miesiące, to wciąż nie była zachwycająca, ale na pewno niejedna osoba w jego wieku mogłaby mu jej pozazdrościć. Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi i pobiegnie dalej samo. Patrząc na przyjaciela odnosił podobne wrażenie.
    — Nie tego się po dzisiejszym dniu spodziewałem — przyzna biorąc głębszy wdech. Mieli tylko zjeść w spokoju steki, posiedzieć i porozmawiać, trochę się zapewne też pośmiać, a skończyli w śmiesznych bluzkach z siateczki i ostatecznie uciekali przed drobną kobietą. Można było ten dzień z pewnością zaliczyć do tych dziwnych.
    Płuca może nie paliły żywym ogniem, ale organizm domagał się wody.
    — Przed kolejnym wyjściem musimy się upewnić, że nie kręcą się tam żadne wegańskie reklamy — stwierdził, po czym się po prostu w świecie roześmiał. Nic innego chyba im już nie zostało, jak po prostu śmianie się z tej całej sytuacji.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  41. Ze spokojem przyglądała się kolejnym rozgrywkom. Miała jeszcze spore nadzieje co do tego, że jej drużyna wygra. Póki co ich mały mecz wciąż trwał, a na stole było jeszcze dużo kubeczków, które trzeba było zbić. Alanya miała nadzieję, że Devon nie da się rozproszyć, a tymczasem nie udało mu się trafić, co spotkało się z krótkim buczeniem ze strony chłopaków i nawet samej Alanyi. Chyba tylko ona i Fifi obserwowali wyczyny dziewczyn po drugiej stronie bez większych emocji. Nie dało się ukryć, że dziewczynom dość łatwo wychodziło wyprowadzenie chłopaków z równowagi, gdy tak uwieszone przy Jeromie się do niczego wdzięczyły. Ją samą to coraz bardziej bawiło, Fifiego chyba też, co jakiś czas posyłali sobie znaczące spojrzenia.
    Dwa do jednego to jeszcze nie była tragedia. Mogli to przeżyć i przełknąć. Liczyła, że następne rzuty będą dla nich bardziej łaskawe. Nadeszła ich kolej i tym razem rzucał Harry. Następne rundki okazały się być dość nudne, bo nikomu nie udawało się trafić piłeczką do kubeczka, ale nie mogło przecież cały czas być dobrze, prawda? Oczywiście, że wolałaby, aby to im się poszczęściło, ale jeszcze mieli czas na to, aby wyjść na prowadzenie. Przy kolejnej rundce ktoś z drużyny Lynie trafił i tym sposobem piłeczka wróciła w jej dłonie. Chwilowo był remis, dwa do dwóch i jeśli tylko się postara wyjdą na prowadzenie. Miała nadzieję, że nie skusi i dzięki niej będą mieli o ten punkt więcej. Po swojej stronie miała Harry’ego oraz Jacka, obaj mówili motywujące teksty, które w tej chwili brzmiały śmiesznie, a ona przecież nie startowała w olimpiadzie. A może jednak? Wszyscy teraz bardzo poważnie traktowali ich małą rozgrywkę. Było o co się bić, żadne nie chciało pić przecież ohydnego drinka.
    — Panowie, dajcie mi trochę miejsca, ciasno tu — powiedziała grzecznie uśmiechając się do swoich towarzyszy, którzy w zniecierpliwieniu czekali na to, aż brunetka rzuci piłeczką. Sama również się nieco niecierpliwiła. Na szczęście dmuchnęła jeszcze w dłonie, w których schowana była piłeczka i dopiero wtedy rzuciła. — Tak! — Krzyknęła, gdy piłeczka wpadła do kubeczka.
    Zaraz po tym też rozległ się wesoły okrzyk chłopaków.
    — Trzy dwa dla nas! Pamiętajcie o ohydnym drinku! — Zawołała naśladując przyjaciela sprzed kilkunastu minut wcześniej.
    Piłeczka została im zwrócona, a Lynie podała ją Fifemu, który był następny w kolejce do rzucania. Jemu niestety tym razem nie udało się trafić, a piłeczka znowu znalazła się w dłoniach wrogów. Lynie stała przy stole, aby ewentualną przegraną wziąć na siebie. Wcale nie mieli tak dużo kubeczków do zbicia, zostało ich tak na dobrą sprawę nie tak wiele, jak można było przypuszczać. Gra zapewne skończy się o wiele szybciej niż wszyscy myślą.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  42. Dobrze, że urzędniczka nie miała nic przeciwko jego obecności, Jaime sam wolał wszystko usłyszeć i przeanalizować. Gdyby jednak okazało się, że Moretti nie może uczestniczyć w tym „spotkaniu”, to trudno, zostałby przy samochodzie i czekał na przyjaciela, który zapewne i tak wszystko by mu wyśpiewał. A kto wie, co ta kobieta miała na myśli i co takiego chciała im przekazać. Może obecność Jaime’ego się przyda w razie gdyby chciał pozadawać kilka pytań. Ale chwila, moment, przecież nie jest powiedziane, że Jaime będzie musiał o cokolwiek pytać, przecież to nic takiego, prawda? Plan wydarzeń, jaki ułożył mu się w głowie, nie prezentował się przyjaźnie, wręcz przeciwnie, ale przecież to wszystko przez filmy, a oni tu mieli prawdziwe życie. Jaime nic nie powiedział na głos, ponieważ nie chciał straszyć Jerome’a swoimi domysłami, które – no właśnie – były domysłami. Poza tym, na szczęście, wciąż nie byli sami, a nieznajoma kobieta w końcu mogła się odezwać. Taa... No i jej pierwsze słowa nie brzmiały zachęcająco... Jaime zerknął na Jerome’a, a potem znów patrzył na kobietę.
    Kiedy chłopak usłyszał, że ktoś „doniósł” na jego przyjaciela, uniósł brew wysoko. Co? Jak to? Na Jerome’a? No błagam. Przecież on jest jak owieczka, taka spokojna, grzeczna, milutka i mięciutka. Kto mógł niby co powiedzieć o nim nie tak? Chociaż w sumie... Czy nie rozmawiali o tym na ich ostatnim spotkaniu? Czyżby faktycznie Parker miał z tym coś wspólnego? Jasna cholera... Oby nie.
    No jasna cholera, pomyślał, kiedy tylko Jerome wymówił to samo imię, które Jaime miał w głowie. No ale to nie była trudna zagadka, więc nic dziwnego, że Marshall od razu na to wpadł. Z nikim innym nie miał na pieńku, a przynajmniej o nikim takim nie wiedział chłopak. Noż cholera by to...
    Pokiwał powoli głową, zgadzając się z jego słowami. Zaraz też pochylił się do przodu, kiedy kobieta zaczęła szeptać. No kurwa, pomyślał Jaime.
    – Naprawdę? Ktoś taki może pracować w Urzędzie Imigracyjnym? Zresztą, gdziekolwiek? – westchnął Moretti. No to trafili niczym łysy grzywą o kant kuli. Nie dość, że rasista, to jeszcze łasy na kasę. Z drugiej strony, nie mieli nic do zarzucenia Jerome’owi, ale pewnie gdyby ktoś się uparł, na przykład urzędnik, to mógłby znaleźć jakiś szczegół, podkolorować go, podpiąć pod jakiś przepis... No, trzeba się pozbyć Parkera.
    Jaime odprowadził kobietę wzrokiem, a potem spojrzał na przyjaciela. Pokiwał głową na jego słowa określające tego oszusta.
    – Mam, oczywiście, że mam, Jerome, ale – zaznaczył to słowo. – Nie sądzisz, że to nie jest zbyt dobry pomysł? To znaczy, też chcę się go pozbyć, ale musielibyśmy podziałać nieco inaczej. Chodź do auta, ściany mają uszy, zwłaszcza tutaj – ruchem głowy kazał przyjacielowi iść za sobą, jednocześnie ignorując jego zaciśnięte pięści. Kiedy tylko znaleźli się z powrotem w samochodzie, Moretti spojrzał na Marshalla. – Jeśli pojedziemy zrobić mu teraz krzywdę, facet będzie miał kolejny powód, aby na ciebie donieść, a tego przecież nie chcemy. Musimy działać nieco inteligentniej i wszystko zgodnie z prawem, rozumiesz? Nie chcemy wpakować ciebie ani mnie w większe bagno – wyjaśnił i spojrzał przed siebie, zastanawiając się nad dalszymi krokami, jakie mogli podjąć. – Może powinniśmy wynająć prywatnego detektywa? – zaproponował, znów kierując spojrzenie na przyjaciela. – Nie martw się, znajdę najlepszego w mieście i ja go opłacę. Niech poszuka brudów na Parkera, niech udowodni, że wszystko, co gadał urzędnikowi, to ściema. I przy okazji urzędnik wkopie samego siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak bardzo Jaime nie chciał spuścić łomotu temu całemu Parkerowi, to jednak musiał się powstrzymać. Nawet on, ponieważ Parker mógł uznać i donieść urzędnikowi, że Moretti działał na zlecenie Jerome’a i mężczyzna mógł mieć znów problem. Panowie musieli działać ostrożnie i nie było żadnego „ale”.
      – Pojedźmy do mnie do domu i obgadajmy sytuację. Nie możemy robić niczego pochopnie. Za bardzo się o ciebie martwię, stary – uśmiechnął się do niego lekko, jakby chcąc pocieszyć Jerome’a, ale czy dało się to zrobić w jakikolwiek sposób w tej sytuacji...?

      Jaime

      Usuń
  43. [Henlo! Można, by powiedzieć, że do trzech razy sztuka, ahaha. ;’D Leander to taki lodołamacz mitu, że cierpienie uszlachetnia, a niestety sytuacja, w której się znalazł tak życiowo raczej uznawałabym za sprzyjającą do upadku na zdrowiu psychicznym. On ma do siebie spore wyrzuty za to, że zachowuje się i myśli/czuje w odniesieniu do Petera niekoniecznie to, co uznalibyśmy za kulturowo wypadające, o. Ale spokojnie, jeszcze wprowadzę mu w życie inne zawirowania. Słuchaj, widzę, że Jerome jest wolontariuszem w schronisku dla zwierząt, a jako że mój pan to weterynarz, to będę łączyła to ze sobą. Raczej widziałabym pozytywną relację, no, chyba że wolałabyś inną, to dawaj znać. Tylko uprzedzam, że muszę pomyśleć, co bym chciała, aby miało to ręce i nogi, ale to chyba wolałabym odzywać się już z propozycją/propozycjami (jeśli wena pozwoli, a jest ostatnio bardzo kapryśna!) na mailu. ;D]

    Leander

    OdpowiedzUsuń
  44. Siedziała na miejscu pasażera, zaciskając palce na kierownicy. Kiwała jednocześnie głową, przyjmując do wiadomości każde słowo, które padło z ust Jerome’a. Musiała wiedzieć, co mniej więcej ma powiedzieć kobiecie z Saint Solutions. Podejrzewała, że ta będzie miała sporo pytań. Nie mieli dopracowanych wielu rzeczy, ale ogólny zarys powinien wystarczyć. Liczyła na to, że wystarczy. Wiedziała też, że po tym spotkaniu będzie jeszcze bardziej przygotowana na każde kolejne. Wyciągnie wnioski, jeżeli coś pójdzie w nieodpowiedni sposób. Przemyśli, co mogłaby zaprezentować inaczej lub na czym bardziej się skupić. Pomoc charytatywna była jednak o tyle dobra, że firmy dzięki temu poprawiały swój wizerunek. Co prawda ta konkretna firma nie musiała go poprawiać, od zawsze działali na rzecz zwierząt i środowiska. Podejrzewała jednak, że dzięki temu łatwiej będzie ich przekonać do wzięcia udziału w tej konkretnej zbiórce.
    - Porozmawiam z nią, sami mają zwierzęta, więc nie są obojętni na ich krzywdę – powiedziała, odpowiadając na jedno z pytań – gdyby się zgodził, byłoby świetnie. Co popularna osoba to popularna osoba – wzruszyła lekko ramionami. Oboje dobrze wiedzieli, jak to wygląda. Kiedy jakiś celebryta brał w czymś udział i promował coś charytatywnego, wielu młodych ludzi też od razu się za to brało. Mieliby wówczas asa w rękawie. W głowie Elle powoli tworzył się plan, które powinna przedstawić kobiecie, z którą mieli się spotkać.
    - W porządku, wydaje mi się, że to ogarniemy – pokiwała głową – oczywiście. Prezentacje, kolorowe tabelki i wykresy. Wszystkie wykresy są bardzo pożądane. Na kolejne spotkanie już coś przygotuję. Dzisiaj pójdziemy po prostu na żywioł. Z nadzieją, że nas nie wyrzucą – zaśmiała się cicho, skręcając w kolejną ulicę, a po przejechaniu jeszcze kilkuset metrów, znaleźli się pod odpowiednim budynkiem. Morrison skierowała się na parking, a kiedy znalazła odpowiednie miejsce i zaparkowała, wyłączyła silnik. – Mam nadzieję, że jesteś gotowy, panie Marshall – zachichotała, wychodząc powoli z samochodu. Wzięła swoją torebkę i wyprostowała dłonią materiał ubrania, aby te prezentowało się w odpowiedni sposób. Wchodząc go głównego pomieszczenia, Elle od razu skierowała się do stanowiska sekretarki.
    - Dzień dobry, nazywam się Villanelle Morrison. Razem z panem Jerome’m Marshallem jesteśmy umówieni na spotkanie z dyrektor do spraw rozwoju produktu i marketingu, z panią Sarą McAlly.
    - Dzień dobry. Oczywiście, już informuję panią dyrektor. Zapraszam do Sali konferencyjnej – młoda kobieta wskazała dłonią odpowiednie drzwi – coś do picia? Kawa, herbata, woda? – Zaproponowała, chwytając jedną ręką już telefon. Elle poprosiła o wodę niegazowaną i posłała kobiecie uśmiech. Kiedy Jerome odpowiedział, wspólnie skierowali się do salki konferencyjnej.
    - Denerwuję się bardziej, niż przy załatwianiu spraw związanych z firmą – zaśmiała się cicho, zerkając co jakiś czas na drzwi, czy Sara już się pojawiła. – Co jest w zasadzie ciekawe, bo tutaj nawet jeżeli coś się nie uda… No to trudno, będziemy próbowali dalej, a w pracy… Wiadomo, jak jest – dodała, a po chwili na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. Do pomieszczenia nie weszła jednak McAlly, a sekretarka z napojami.
    - Pani dyrektor przeprasza za chwilę opóźnienia, ale poprzednie spotkanie się odrobinę przeciągnęło – poinformowała, ustawiając butelkę wody i szklankę przed Morrison – proszę o kilka minut cierpliwości.
    - Oczywiście – Elle pokiwała głową i sięgnęła po wodę. – Przynajmniej mam jeszcze chwilę na ułożenie wszystkiego w głowie – westchnęła, skupiając się na tym, co jeszcze chciałaby powiedzieć dyrektor, póki tej nie było jeszcze w sali.

    Elcia

    OdpowiedzUsuń
  45. Zoey w swoim aktualnym pędzie życia oraz ciągu alkoholowym, po porażce, którą odniosła na polu bitwy, jakim było wesele ojca, zupełnie straciła poczucie czasu. Nie docierało do niej, że już po święcie dziękczynienia, które wyjątkowo w tym roku spędziła sama. Nie licząc paru butelek mocniejszych trunków. Nie docierało również do niej to, że zbliżały się kolejne święta. Te bardziej zimowe, bardziej strojne, może nawet nieco bardziej komercyjne. Owszem, świat dookoła lśnił tysiącami lampek, wszędzie wisiały ozdobne girlandy, a bombki, którymi przyozdobione były wiecznie zielone drzewka, odbijały światła miasta. W mieszkaniu Zoey stała jedna gwiazda betlejemska, którą kupiła od starszej kobieciny po drodze z pracy. Wyjątkowo w tym roku nie potrafiła się cieszyć tą atmosferą, która zwykle wywoływała u niej poruszenie, ba, pewnego rodzaju poruszenie. Wiecznie się uśmiechała i gdyby tylko mogła, to każdego znajomego uściskałaby życząc wszystkiego dobrego, ale… Myślami tego roku była daleko, zupełnie w innym świecie. Nie dziwiła się też sobie, że chce wykorzystać wieczór z Jeromem jak najbardziej, czerpać z jego towarzystwa garściami. Potrzebowała ludzi i chociaż udawała, że jest zupełnie inaczej, to czuła się cholernie samotna. Bo nie była sama, przecież na co dzień obracała się w gronie co najmniej kilkunastu współpracowników, ale była samotna. Nie dawała tego po sobie poznać, bo nie miała w zwyczaju zajmować ludziom czasu swoimi problemami.
    — Chyba zrobiłam się już starą, leniwą kluską. — Zaśmiała się pod nosem w odpowiedzi na jego pytanie. Przestała biegać, bo ilość wypitego alkoholu znacznie wpłynęła na jej kondycję i ogólny stan zdrowia. Włosy już tak nie lśniły, skóra była wiecznie przesuszona, a wypalone paczki papierosów – niby to okazyjnie – wpłynęły też na wydolność. I niby zdawała sobie sprawę z tego, jak sobie szkodzi, nigdy nie przejmowała się konsekwencjami swojego zachowania. — Nie ma problemu, jedna blacha jabłecznika dla najlepszej złotej rączki w tym mieście! Zrobi się. — Uśmiechnęła się szeroko, lekko szturchając go łokciem.
    — W schronisku? — spytała cicho, spoglądając na niego. Kochała zwierzaki, była też typową psiarą i na widok każdego burka jej serce topniało. — Mogę kiedyś zabrać się z tobą? — dodała po chwili, rozglądając się po sporym wnętrzu sklepu budowlanego. Cieszyła się, że nie przyszła tutaj sama, bo pewnie błądziłaby cały wieczór między wysokimi regałami, nie umiejąc opuścić skomplikowanego labiryntu, a i tak nie znalazłaby tego, czego szukała. — I oczywiście liczę na piękną balladę pod drzwiami mego mieszkania — zażartowała jeszcze, nawiązując do jego brzdękania na ukulele. Zawsze zaskakiwało ją to, jak drugi człowiek może być pełen niespodzianek.
    Szczęśliwie opuścili market z niezbędnymi ustrojstwami, kierując się ponownie do pizzerii. Podobnie jak mężczyzna, Zoey poczuła się głodna. I kiedy odbierała spore pudełko z jedną lepszych pizz na świecie – w jej mniemaniu oczywiście – oblizała usta.
    — Chodźmy jeść! Do naprawy szafek trzeba mieć naładowane akumulatory — powiedziała radośnie i opuściła niewielki budynek knajpki, wciśnięty między dwa długie budynki mieszkalne. Może i jesieniozima bywała urocza, ale w momencie kiedy na chodnikach sporo było śliskich mokrych liści, robiło się ciut niewesoło. Carter, która słynęła z bycia niezdarą, uroczą, ale jednak niezdarą, także i teraz wywinęła epickiego orła, kiedy jej adidaski straciły przyczepność na paru listkach przylepionych do podłoża. Stęknęła lądując na chodniku, dziwnym trafem wylądowała na pupie, a pizza nadal była w bezpiecznej pozycji nad jej głową. Zamknęła oczy i skuliła ramiona, jakby spodziewała się ataku z nieba. Dopiero po chwili odetchnęła, opuszczając karton po to, żeby oprzeć go na swoich udach. Zaczęła się śmiać, bo zupełnie nie wiedziała, jak mogłaby inaczej zareagować w tak absurdalnej sytuacji.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  46. - Na pewno oboje potrzebujecie teraz siebie nawzajem - stwierdziła cicho. Nie chciała się mieszać w ich życie, była ostatnią, która lubiła wchodzić z buciorami w życie innych osób, jednak tymi słowami chciała okazać jakkolwiek swoje wsparcie. Nie wiedziała jak ciężkie musiało to dla nich być, ba, nawet nie chciała sobie wyobrażać, w końcu każdy przeżywał na swój sposób takie rzeczy. Może i nawet zdała sobie sprawę, że jej komentarz mógł bardziej szkodzić niż pomóc. Przecież nie wiedziała jak to wygląda, więc powinna po prostu być cicho, nie komentować w jakikolwiek sposób.
    - Przepraszam, właściwie nie moja sprawa - szepnęła tylko, czując się zwyczajnie głupio, gdy zdała sobie sprawę, że mogła niby na pozór tak niewinnymi słowami w jakiś sposób wtargnąć niezaproszona.
    Kiedy usłyszała jego słowa, posłała mu ciepły uśmiech. Było jej wstyd, w końcu zarzekała się, że nie zostawi drugi raz biszkopta, a jej problemy prywatne tak mocno ją wstrząsnęły, że znów zrobiła to, czego kompletnie nie umiała sobie wybaczyć. Próbowała przekuć to na coś dobrego, w końcu teraz miała szansę zapewnić mu warunki, stać ją było na dobrą opiekę, na mieszkanie, które tylko musiała sobie znaleźć. Teraz mogła w końcu zatroszczyć się o psiaka tak, jak na to zasługiwał.
    - Jasne, chętnie pomogę - oznajmiła wesoło, zadowolona, że jeszcze zobaczy inne zwierzątka. - W torbie mam smakołyki to po spacerze może moglibyśmy poczęstować resztę? - zaproponowała zadowolona. Te biedne stworzenia nie miały dużo okazji do bycia rozpieszczanymi, a na pewno na to zasługiwały, więc chciała im to dać. Choć w najmniejszej postaci.
    Na wspomnienie obiadu, zaśmiała się cicho, kiwając lekko głową.
    - I to jakiś dobry obiadek! - stwierdziła. - Choć teraz się trochę pokomplikowało, muszę znaleźć nowe mieszkanie, bo mój nowy brat to totalny dupek. Wiem, że nie powinnam tak o nim mówić, bo go nawet nie znam zbyt dobrze, ale nawet nie jestem przekonana czy chcę - westchnęła. Nie zamierzała mu zrzucać swoich problemów na głowę, zwłaszcza, że miał własne i to spore. - Ale pewnie przy adopcji będziemy widzieć się często, więc kiedyś się nadarzy okazja, no i chciałabym wspierać schronisko - dodała po chwili, posyłając mu ciepły uśmiech.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  47. Zoey nie tyle nie szukała do tej pory symptomów, co nawet nie chciała ich szukać. Może dlatego tak uparcie przez dłuższy czas wmawiała sobie i całemu swojego otoczeniu, że nie ma żadnego problemu. Wierzyła w to, że problem pojawi się dopiero wtedy, kiedy w niego uwierzy. Oczywiście, że to wszystko miało niewinny początek. Genezy jej nałogu można było szukać wpierw w sporadycznych imprezach, a potem w niewinnych wieczorach spędzanych jedynie w towarzystwie butelki wina. Nagle takie spędzanie czasu było jedyną przyjemnością na jaką mogła sobie pozwolić. I tak to ciągnęła, napędzając błędne koło uzależnienia na tyle mocno, że nie była w stanie się zatrzymać i znaleźć drogi ucieczki.
    Nieco niespodziewanym dla niej było to, że w przeciągu zaledwie kilkunastominutowego spaceru odkryła, że można robić z nim wspólnie tyle rzeczy! Jeść pizzę, jabłecznik, biegać, odwiedzać schronisko i być uczestniczką popisowych serenad Jerome’a. Z każdą chwilą jeszcze bardziej cieszyła się na tę znajomość, dochodząc do wniosku, że może zaowocować w bliskiej przyszłości przyjaźnią. Nie chciała sobie robić nadziei, w końcu Nowy Jork był na tyle dużym miastem, że każdy tutaj nie miał problemu z tym, żeby zniknąć i dalej kroczyć obraną przez siebie ścieżką, ale czasami, zwłaszcza w relacjach międzyludzkich, bywała niepoprawną optymistką i jeśli zaczynało jej na kimś zależeć, oddawała całą siebie. Zanim jej najlepszym przyjacielem stał się alkohol, nie miała problemu z tym, aby utrzymywać większość znajomości, a kiedy starania Zoey znikły, zniknęli też niektórzy ludzi, dzięki czemu przesiew wśród znajomych uczynił się sam.
    — Myślę, że jeśli posłużysz ochoczo swoim towarzystwem, to możemy kiedyś wybrać się na ten kilometr czy dwa… — uśmiechnęła się, chociaż nie była pewna, czy teraz przebiegłaby ciągiem chociażby jeden kilometr. Już tęskniła za czasami, kiedy bez trudu pokonywała dystans pięciu kilometrów i porywała się na dłuższe. Czuła się wtedy wyjątkowo dobrze, a każde zaczerpnięcie powietrza było cudowne, a łyk niegazowanej wody kojący. Brakowało jej tego, chociaż zdawała sobie sprawę, że teraz jej ciało ma pewne ograniczenia, z którymi musiałaby zacząć walczyć, ale to wymagałoby podjęcia walki z uzależnieniem, na co wcale nie miała większej ochoty. Uśmiechem maskowała niepewność, a tak naprawdę spodziewała się, że po każdym kroku, który podejmuje, czeka ją porażka. I czekała na te porażki z butelką tequili.
    Upadek, choć bolesny, nie był specjalnie dotkliwy. Szczęśliwie nie obiła sobie kości ogonowej, zatem pośladki mogły ją pobolewać przez dzień czy dwa, ale wiedziała, że z takim bólem sobie poradzi. Miała nadzieję tylko, że na skórze nie wykwitną okropne siniaki, chociaż siła uderzenia była na tyle spora, że było to całkiem możliwe. Ale póki co, nie było nikogo na horyzoncie, kto mógłby podziwiać jej pośladki saute, a nawet jeśli już znalazłby się jakiś amator kobiecej pupy, to pewnie siniaki w niczym by mu nie przeszkadzały.
    — Dzięki — odpowiedziała roześmiana, bo aż takiej asekuracji przy wstawaniu wcale się nie spodziewała. — Być może nie potrafisz naprawiać ludzi, ale dźwig z ciebie całkiem niezły.
    Oddała mu grzecznie karton z pizzą, której zapach wydostawał się z opakowania i kusił. Oj, kusił. Być może faktycznie przyjmowane przez nią w nadmiarze kalorie wymagały biegania, ale nie dlatego, że tyła, ale dlatego, że jej ciało zwyczajnie sflaczało. A Jerome’a, choć znała krótko, nie wyobrażała sobie z brzuszkiem typowym dla miłośnika piw i fastfoodów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. — Wiem, że chciałbyś klepnąć — zaśmiała się, słysząc uwagę o swoim tyłku. Niespecjalnie przeszkadzało jej to, że mężczyzna zwrócił uwagę na taki szczegół. Nie uważała spoglądania na kobiece tyłki za coś zboczonego. Sama potrafiła obejrzeć się za kształtną pupą kobiety lub mężczyzny. Często żartowała w ten sposób i chociaż może takie żarty nie były zbyt górnolotne, to jednak rozładowywały napięcie, które mogło się pojawić. W tej sytuacji było to zbędne, bo najwidoczniej ani Jerome nie miał z tym problemu, ani sama Zoey, która już po chwili otrzepywała dresowe spodnie z liści. Czuła niewielki ból obitych mięśni i wilgoć na pośladkach, i cieszyła się z tego, że mokra plama nie jest mocno widoczna na ciemnym materiale ubrania. Kiedy uporała się, a przynajmniej miała taką nadzieję, ze wszystkimi intruzami na swoim tyłku, zaczęła maszerować, wyprzedzając Jerome’a.
      — Coś zostało? — spytała rozbawiona, a potem od razu zrównała z nim krok. Dotarli do budynku, w którym mieszkała i czym prędzej ruszyła w kierunku windy. — Może wuef zostawimy na później, co? — Zerknęła na mężczyznę, licząc na to, że nie będzie chciał wdrapywać się na jej piętro schodami.

      Zoey


      [O, a teraz ciasteczko motnuje lampy? :D]

      Usuń
  48. Oczywiście, że Jaime miał rację, przynajmniej w tym temacie. Był bardzo wkurzony (delikatnie mówiąc) na to, co się działo w życiu Jerome’a, ale nie mógł poddawać się emocjom. A bardzo chciał znaleźć tego cholernego Parkera i samemu mu nakopać do dupy. Gdyby Jaime był na miejscu Jerome’a, to z pewnością zachowywałby się tak jak on. Na szczęście (jakkolwiek to nie brzmiało) był przyjacielem, który mógł spojrzeć na wszystko z innej perspektywy, przede wszystkim tej spokojniejszej? Chłodniejszej? Mógł też odwodzić przyjaciela od głupich pomysłów, aby nie wpakował się w większe kłopoty. Teraz to Marshall musiał być najbardziej przykładnym obywatelem jakiego kiedykolwiek widziała Ameryka. Niestety, tak właśnie widział to Jaime. A w drodze do swojego mieszkania milczał, zastanawiając się wciąż, co mogliby zrobić, aby jakoś wyciągnąć Jerome’a z tego bagna. Założyli od razu, że sprawcą całego zamieszania jest Parker. Jak Jaime wcześniej wspomniał – Jerome to owieczka. Taka nieco groźniejsza, patrząc na zaciśnięte pięści i chęć spuszczenia wpier... to znaczy pobicia innego człowieka, ale jednak owieczka. Jednakże Jaime, jak na przyszłego antropologa sądowego przystało, potrzebował stuprocentowego potwierdzenia, że wszystkiemu winien jest Parker.
    Jaime zamknął za nimi drzwi, a potem poszedł dalej. Zastanawiał się chwilę, nie bardzo będąc przekonany co do prywatnego detektywa. A mieli inne opcje? Jakiekolwiek? Jaime naprawdę starał się odszukać w swojej głowie jakiegoś innego rozwiązania, ale jeśli faktycznie obaj chcieli trzymać się z dala od kłopotów, to może to jednak nie był wcale zły pomysł. Zwłaszcza, że Moretti zamierzał wynająć profesjonalistę. Nie będzie tanio, ale chłopak nie zamierzał oszczędzać na swoim starszym bracie.
    – A mamy jakiś inny? – odpowiedział pytaniem na słowa Jerome’a o detektywnie. – Póki co, nic innego nie przychodzi mi do głowy – stwierdził i podszedł do ogromnej klatki, w której siedział Henio. Właśnie zjadał sobie lunch. – Można spróbować, co nam szkodzi? My nic złego nie zrobimy, wszystko pozostawimy ludziom, którzy znają się na swojej robocie – stwierdził, podchodząc teraz do dużego wybiegu dla świnki morskiej, stojącego w okolicach jednego z okien. Nie wskazał bezpośrednio na niego, jakby nie chciał zmieniać tematu, ale Jerome sam go zauważy. To znaczy wybieg. – Mam, gdzieś jeszcze powinny być.
    Jaime zaczął się rozglądać za papierosami, przypominając sobie, że już kiedyś częstował nimi przyjaciela. Jerome nie zaczął nałogowo palić, więc Moretti uznał, że i tym razem potrzebuje tylko jednego z nich, aby się nieco uspokoić. Kim był Jaime, aby odmawiać tego najlepszemu przyjacielowi?
    W końcu odnalazł je w jednej z szuflad i podał paczkę wraz z zapalniczką Jerome’owi. Później skrzyżował ręce na piersiach i wyjrzał przez okno.
    – Myślę, że jak na razie prywatny detektyw to nasz najlepszy strzał. Jak już mówiłem, my nie możemy się wpakować w nic głupiego, zwłaszcza ty. Nie możemy dawać im powodu do tego, że donosiciel miał rację i że powinni cię odesłać z powrotem na Barbados – powiedział poważnie, znów patrząc na przyjaciela. – Albo gorzej – westchnął. Na szczęście wszystkie dokumenty Marshalla były w porządku i pewnie wszystko było okej. Nie mogli jednak zostawić ot tak tej sprawy, bo zaraz się okaże, że Jerome przynajmniej raz w tygodniu będzie musiał jeździć do Urzędu Imigracyjnego z papierami i jakimiś zaświadczeniami czy czymś. No i wkrótce mogło to by się nie spodobać obecnemu szefowi mężczyzny. W końcu chodziło też o jego reputację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaime usiadł na kanapie i sięgnął po laptopa. Chwilę później już wyszukiwał najlepszych prywatnych detektywów w całym Nowym Jorku. Moretti zamierzał umówić się na spotkanie z kilkoma ekipami i wypytać o ceny. Uznał, że ci, co będą sobie życzyć najwięcej, będą najlepsi (oceniając też przy okazji liczbę gwiazdek w sieci... jasne, nie był to najlepszy wyznacznik, ale od czegoś trzeba było zacząć, nie?).
      – Dobra, znalazłem kilku. Zadzwonię i poumawiam się na spotkania. W międzyczasie może wpadnie mi do głowy jakiś lepszy pomysł. Albo dodatkowy. A ty... – spojrzał na Jerome’a – tobie proponuję odsunąć na bok nawet piwo.
      Pewnie przesadzał, a w filmie przecież żadnym nie grali. Ostrożności jednak nigdy za wiele, nie?

      [Rozumiem, że na nowych zdjęciach to Jerome jak montował lampy w domu na Barbadosie? :D]

      Jaime

      Usuń
  49. Z każdą kolejną rzucaną piłeczką Lynie obawiała się coraz bardziej przegranej. Wcale nie chciała, żeby Jerome truł się przyrządzonym przez chłopaków drinkiem. Był jej przyjacielem i na samą myśl było jej go szkoda. Z drugiej strony patrzyła na siebie i sama wcale też nie miała ochoty przez to przechodzić. Na remis nie było co liczyć, nie w tej rozgrywce. Pewnie wcale mu się do tego nie przyzna, ale w duchu cała skakała z radości, gdy okazało się, że to jej drużyna okazała się być tą zwycięską.
    Prawie aż nie chciało się jej wierzyć, że ominął jej ten zaszczyt picia ohydnego drinka. Jeśli jej żołądek potrafiłby mówić, to w tej chwili z pewnością powiedziałby jej, jak bardzo jest wdzięczny za nie niszczenie go. Nie potrafiła ukryć radości i ulgi, która pojawiła się na jej twarzy, gdy piłeczka trafiła do kubeczka przeciwnej drużyny. Zupełnie, jakby właśnie w tej samej chwili pozbyła się ogromnego ciężaru. Poniekąd tak właśnie było. Przybiła wszystkim piątki ze swojej drużyny. Chłopaki nie potrafili ukryć zadowolenia i okrzyki radości co jakiś czas prawie że zagłuszały muzykę, a i ta wcale cicho nie leciała.
    — Wybacz, że lepsza drużyna wygrała — prychnęła przewracając oczami. Widok rzygającego przyjaciela wcale nie był tym, który chciałaby oglądać. — Może nie będzie tak źle — dodała nieco ciszej do przyjaciela, ale chyba żadne z nich nie wierzyło w to, że ten drink będzie jakkolwiek znośny.
    Razem z chłopakami poszła do kuchni. Chciała ich mimo wszystko trochę pilnować, aby nie przesadzali zbytnio. Widziała wlewającą się tam wódkę, piwo, a do tego jakiś rum czy cokolwiek to było, nie zdążyła dobrze przyjrzeć się etykiecie, a kształt butelki niewiele jej mówił. Dodawali przyprawy jak leci i widziała w tym zbyt dużą ilość pieprzu. Jej drużyna nawet nie chciała słyszeć o tym, aby iść na łatwiznę i dać im do wypicia coś lżejszego na żołądek. Znalazł się tam nawet jogurt lub śmietana, nie potrafiła nawet na miksturę patrzeć. Wszystko razem zblendowali i wcale, a wcale nie wyglądało to zachęcająco.
    Wracając do głównego pokoju mina brunetki mówiła, jak bardzo jest jej przykro. Oglądanie też tego, co działo się później wcale nie było najprzyjemniejsze. Było jej szkoda dziewczyn i Jerome, a jednocześnie ta ulga była nie do opisania. Gdyby nie szczęśliwy rzut Fifiego, być może to ona wisiałaby teraz nad toaletą i wypluwała z siebie wnętrzności. Było jej ich wszystkich szkoda, ale nie było takiej siły, która zmusiłaby ją do tego, aby zamienić się z nimi miejscami. Bardzo cieszyła się ze swojej wygranej.
    Nie chciała zostawiać ich tam samych. Pozbierała puste kubeczki, żadnych nowych już nie była i przeszła do kuchni, aby je umyć i każdy też wypełniła czystą wodą. Zabrała ze sobą dwa, a dziewczynom w łazience dała znać, że w kuchni mają kubeczki z wodą i obiecała, że chłopkami nie maczali w nich palców. Im samym powiedziała, aby trzymali się od kuchni z daleka. Nie było sensu przynosić dziewczynom kubeczków tam, nie miały ich zbytnio, gdzie postawić.
    — Tutaj jesteś — powiedziała, gdy w końcu trafiła na Jerome.
    Ostrożnie usiadła na podłodze obok niego i wręczyła kubeczek z wodą.
    — Pomyślałam, że może ci się przydać.
    Nawet nie spodziewała się, że ten wieczór mógłby pójść w takim kierunku. Jeżeli studenci imprezowali tak niemal co tydzień to chyba cieszyła się, że te doświadczenia w większości ją ominęły. Co prawda niby studiowała przez rok, zanim to rzuciła i przeniosła się tutaj, ale w pierwszym roku była zbyt skupiona na tym, aby się odnaleźć wśród tylu nowych i obcych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Będziesz jakoś żył, czy trzeba wzywać pogotowie? — zapytała z lekkim uśmiechem. — Naprawdę chciałam ich powstrzymać, aby nie było to takie… ohydne. Nie udało się do końca.
      Upiła parę łyków wody. Dobrze było w końcu przepłukać gardło czymś innym niż piwo czy wódka. Dało się słyszeć też rozmowy między dziewczynami, więc być może przestały już zwracać do toalety czy umywalki i powoli zaczynały dochodzić do siebie. Nie był to z pewnością najprzyjemniejszy moment z imprezy, ale niestety ten, który najdłużej wszyscy zapamiętają. Na szczęście w ruch nie poszły telefony i nagrywanie Instastories czy Snapchatów, aby potem sobie o tym nieszczęsnym wydarzeniu przypominać.

      [Nie mogłam się powstrzymać. Co chwilę na jakieś trafiam i chcę zmieniać. <3
      A tutaj jaka zmiana. *_* Ehem, żarówkę mi trzeba wymienić. :D]
      Lynie

      Usuń
  50. Denerwowała się. Kłamstwem byłoby powiedzenie, że wcale nie odczuwała stresu w obecnej sytuacji. Liczyła na to, że wypadną dobrze a dyrektor McAlly nie będzie negatywnie nastawiona do ich pomysłu i tego, co chcieli jej właśnie przedstawić.
    Villanelle cały czas sobie powtarzała, że w zasadzie to jest duża szansa dla wszystkich. Nie tylko dla gospodarstwa Samuela, ale dla wizerunku policji, który i tak był mocno zszargany wśród wielu obywateli, dla firmy i przede wszystkim dla podopiecznych Samuela. To o nich chodziło przede wszystkim. O te wszystkie zwierzęta, które nie miały swojego domu… To powinno rozczulić wszystkich, z drugiej strony, ciągle pojawiały się wiadomości o potrzebujących zwierzętach, niemal atakowały z wszystkich stron. Ale… Oni mieli coś nowego. Pozytywną historię. Miłe skojarzenia! Nie prosili o pieniądze na operację, na uratowanie życia ledwo dychającego psa po wypadku czy coś w ten deseń. Ich historia była… Wesoła, pozytywna. Ze szczęśliwym zakończeniem i miała dawać wiarę w to, że każde zwierzę czeka taki właśnie koniec historii. Szczęśliwy.
    Elle słuchała Jerome’a, ale nie słyszała go. Skupiała się na całkiem nowym podejściu, które właśnie zrodziło się w jej głowie.
    Stres całkowicie nie zniknął, ale była w stanie opanować go na tyle, aby zdusić go w sobie na moment spotkania. Na ustach Villanelle momentalnie pojawił się uśmiech, kiedy do pomieszczenia weszła kobieta, na którą czekali. Podniosła się z krzesła i uścisnęła dłoń kobiety.
    — Dzień dobry, Saro — posłała kobiecie czarujący uśmiech. Była zadowolona, że McAlly ją pamiętała z poprzednich kontraktów. To dobrze wróżyło, zwłaszcza, że kiedy ich spojrzenia się spotykały, Morrison czuła się spokojniejsza.
    Odzyskała tę energię do działania, którą czuła podczas ich wizyty w gospodarstwie.
    — Można powiedzieć, że tym razem nie jesteśmy do końca w sprawach służbowych. Dzisiaj nie jestem tutaj, jako przedstawicielka mojego pracodawcy — oznajmiła na wstępie, uznając, że od tego przede wszystkim należy zacząć. — Jakiś czas temu na pewnym gospodarstwie doszło do niezwykłego odnalezienia. Dwójka policjantów odnalazła psa, który podczas jednej z interwencji został ranny i uciekł z miejsca zdarzenia — Elle zaczęła po krótce wyjaśniać, co sprawiło, że się tutaj znaleźli i uznali, że to dobra okazja do zorganizowania zbiórki na rzecz wcześniej wspomnianego gospodarstwa. Robiła również przerwy, aby Jerome mógł dopowiedzieć kilka rzeczy od siebie w odpowiednim czasie, rozwijając ich opowieść i ideę.
    — Szukamy w tym momencie kilku głównych sponsorów, którzy chcieliby dołączyć do zbiórki. Nasza zbiórka różni się tym od wszystkich pozostałych, że nie chcemy wzbudzać w ludziach negatywnych emocji, żalu i smutku. Chcemy skierować to przede wszystkim do młodszych ludzi, chcemy im pokazać, że takie miejsca to nie tylko skomlące z bólu zwierzęta. Że są w tym ludzie, radość, emocje wzbudzające łzy, ale te wzruszenia i radości, a nie żalu — rozkręciła się, mówiąc dokładnie to, o czym myślała jeszcze przed spotkaniem z Sarą — nie wymagamy również wpłacenia konkretnej sumy. Jesteśmy otwarci na propozycję sponsorów. Saint Solutions nie będzie jedyną firmą, dzięki czemu wasz koszt będzie mniejszy, firma może przedstawić się z nowej strony. Pokazać tym samym, że jest otwarta na nowe współprace. Może przy okazji zdobędziecie nowych kontrahentów? — Uśmiechnęła się pogodnie, sięgając po butelkę z wodą i odkręcając jej nakrętkę. Wlała sobie odrobinę do szklanki i upiła kilka łyków w oczekiwaniu na reakcję Sary. Czuła już, bowiem, jak zaschło jej w gardle od swojej krótkiej, ale jak intensywnej przemowy. — Chcemy sprawić, aby charytatywność nabrała nowego znaczenia — dodała jeszcze, zerkając to raz na dyrektor McAlly, raz na Marshalla.

    [O jaaaa, ale nowe foteczki *_*]
    Elcia

    OdpowiedzUsuń
  51. Villanelle sama była pod wrażeniem swojej pomysłowości. Oczywiście, że mogli do akcji dołączyć historyjki zwierząt, które miały przede wszystkim wzbudzić współczucie, ale to niczym by się nie wyróżniało. Nie widziała jeszcze akcji charytatywnej, która pokazywałaby pozytywne historie zwierząt. Była z nich dumna. Bardzo dumna. A najbardziej z tego wszystkiego, nie mogła się doczekać, aż akcja nabierze prędkości i o wszystkim będą mogli powiedzieć Samuelowi. Pamiętała jego minę, gdy padł w ogóle pomysł zorganizowania czegoś takiego… Jak będzie wyglądał, kiedy już będzie miał namacalny dowód na to, że to nie były puste słowa rzucone na wiatr, bez żadnego pokrycia.
    Myśl o tym, jaki będzie szczęśliwy i jak bardzo pomoże to tym wszystkim zwierzętom, Elle promieniała! I stan ten utrzymywał się przez bardzo długi czas.
    Nerwy zaczęły się w momencie, w którym akcja miała się rozpocząć. Teoretycznie wszystko nad czym mogli zapanować było dopięte na ostatni guzik. Problemem było to, że nie mogli w żaden sposób zapewnić powodzenia tej akcji. Liczyła na to, że ludzie naprawdę odbiorą to w bardzo pozytywny sposób, ale… Nikt nie mógł tego zapewnić. Dlatego im bliżej rozpoczęcia, tym bardziej nerwowa i drażliwa stawała się Elle.
    Stresowała się, ale jednocześnie była podekscytowana. Wszystko miało ruszyć. Elle mocno trzymała kciuki za to, aby ruszyło z pełnego kopyta. Te określnie w przypadku tej akcji było całkiem trafne, bo przecież w gospodarstwie nie znajdowały się jedynie psy, ale różnorakie zwierzęta.
    Obejrzenie filmiku razem było dobrym pomysłem, dlatego Marshall nie musiał namawiać na to Elle, od razu przyjęła zaproszenie, uprzedzając jedynie, że pojawi się z dziećmi. Zawsze wolała uprzedzać o tym znajomych, których zamierzała odwiedzić.
    — Oczywiście — uśmiechnęła się wesoło, kiedy mężczyzna otworzył przed nią drzwi. Puściła rączkę Thei i pozwoliła jej wejść do środka pierwszej. Czuły uśmiech pojawił się na jej twarzy, kiedy dziewczynka przytuliła się do swojego wujka. Od razu dopadła rączkami jego włosów i zaczęła się nimi bawić. Była jednak przy tym niesamowicie ostrożna, bo niejeden raz słyszała już od swojej mamy, że kiedy zaciska swoje małe rączki i ciągnie włosy, to mamę to boli. Podejrzewała, że wujek jest silniejszy i tak od razu go nie będzie bolało, ale wolała nie ryzykować. Bardzo lubiła swojego wujka i chciała, żeby i on ją lubił. Nie mogła więc zrobić tak, aby wujka cokolwiek bolało.
    — Wiesz… Jakoś przewożenie kozłów i kózek mnie stresuje — uśmiechnęła się znacząco. Teoretycznie pierwsza i ostatnia kontrola skończyła się szczęśliwie, w dodatku wprawiając w ruch akcję, ale… Mimo wszystko wolała się więcej nie stresować — poza tym Izabela nie jest tak chłonna wiedzy jak psy — wyszczerzyła się, mając oczywiście na myśli toaletę zwierzątka.
    — Herbaty. I trochę wrzątku — poprosiła, spoglądając na Jerome’a. Ustawiła wózek w dogodnym miejscu i sięgnęła w pierwszej kolejności do torby zawieszonej na jego rączce. Wyciągnęła dwie butelki z granulowanymi herbatkami i podała je przyjacielowi — i nieco chłodnej do rozcieńczenia, tak mniej więcej pół na pół — poinstruowała i wróciła do wózka, aby wyciągnąć z niego synka i rozebrać go z ciepłego ubranka. Czujnie rozglądając się po pomieszczeniu, posadziła chłopca w ostateczności na podłodze i zawołała córeczkę, aby i jej ściągnąć ciepłą kurteczkę i buty. Wszystko ułożyła na wózku i sama ściągnęła płaszcz. Wyciągnęła jeszcze z torby zabawki i podała je dzieciom, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że i tak będą zainteresowane wszystkim, tylko nie nimi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Staram się nad nimi panować — zaczęła, zerkając w stronę Marshalla — ale jeżeli masz coś na wierzchu co ewentualnie mogłoby się zbić lub stłuc… Bezpieczniej byłoby to scho…
      Elle nie dokończyła wypowiedzi, bo Thea stając przy stoliku i wyciągając rączki do przekąsek, głośno krzyknęła:
      — Am!
      — Thea — złapała ją pod pachy i podniosła — nie wolno się tak samej obsługiwać — oznajmiła, odstawiając ją dalej od stolika i machając jej palcem — mama zaraz ci poda — dodała łagodniej, wciąż przyglądając się córce.
      — Bardzo przytulnie się urządziliście — skomplementowała mieszkanie, zwracając się tym razem do mężczyzny.

      [Pewka, poprosimy ^^]
      Elcia

      Usuń
  52. [Zdjęcie w zakładce numer 5 wymiata ♥]

    Zoey, choć przyznała się już przed samą sobą, unikała rozgłosu w temacie własnego uzależnienia. Najbliżsi wiedzieli, to oni bili na alarm, kiedy z Carter zaczynało dziać się naprawdę źle i prawdopodobnie gdyby nie oni, kobieta nigdy nie uświadomiłaby sobie swojego problemu. Problemu, który z dnia na dzień nabierał na mocy, ale nie chciała, żeby wiedział o nim cały świat. Większość jej znajomych traktowała alkohol jako sposób na relaks, dlatego mogli spotkać się w weekend i bez obaw wypić butelkę wódki czy dwie, doskonale się bawiąc. Ale Carter nie miała pojęcia, ile z tych osób traktowało alkohol tak, jak ona – jako lekarstwa. Od małolata wiedziała, że nie powinno zapijać się smutków, nie powinno się pić w dołku, nie powinno się… Wielu rzeczy się nie powinno, a przede wszystkim większość mądrych ludzi odradzała przyjaźń z alkoholem, ale póki co procenty towarzyszyły jej jeszcze dość często. Zbierała się w sobie, zbierała siły, żeby stanąć do walki, ale póki co jej szanse były marne. Bo z jednej strony chciała się postawić, ale z drugiej… Przecież teraz było jej dobrze, lekko i przyjemnie.
    — Jaki dżentelmen! Już dawno nie słyszałam tak wysublimowanego komplementu — zaśmiała się wesoło. Fakt, dobrze było mieć pod ręką człowieka, który nie obrażał się w momencie, kiedy żarty niebezpiecznie zahaczały o tematy oburzające pewną część społeczeństwa, a nawet jeśli nie oburzające, to z pewnością niesmaczne dla niektórych osób. Dla Zoey temat seksu, pociągu i pożądania nigdy nie był tematem tabu. Wychowywał ją ojciec, a sporo w jej wykształceniu w tym zakresie pomógł starszy brat, więc można śmiało było powiedzieć, że nie była i nie potrafiła być cnotliwą, grzeczną damą, która na każdy komentarz dotyczący swojego tyłka reagowała piskiem i uciekała.
    Wchodząc do mieszkania, wpuściła za sobą mężczyznę i wcale nie protestowała, kiedy ten zaczął się odrobinę panoszyć. Nawet było jej to na rękę, bo mogła w spokoju zniknąć w przedzielonej sypialnianej części mieszkanka, żeby przebrać mokre dresy na nieco mniej eleganckie, nieco poplamione różnymi środkami czystości legginsy. Przez chwilę przyszło jej na myśl, że mogłaby ubrać jeansy, ale zaraz pomyślała o tym, że przecież zje kawałek pizzy, ba, więcej niż kawałek, wiec obciskające i mało elastyczne spodnie nie byłyby teraz najlepszym pomysłem. Wkroczyła do kuchni.
    — Oho, ho. A co to szef kuchni dzisiaj poleca? — spytała z uśmiechem i czym prędzej sięgnęła po kawałek pizzy. Odgryzając czubek, wlała do szklanki trochę alkoholu i soku, ale widząc, że Jerome ma jeszcze drinka, skupiła się na konsumpcji przepysznego nowojorskiego przysmaku. — Wyborne! Myślę, że to pana danie popisowe, prawda? Zasługuje na co najmniej dwie gwiazdki miszlę — wymamrotała z pełną buzią. Dobrze się bawiła przy naprawianiu tych kuchennych szafek. Nie sądziła nawet, że bycie towarzystwem dla majsterkowicza może uchodzić za przyjemne. Cała sytuacja sporo zawdzięczała pewne temu, że Jerome nie był bucem. A i sama Zoey nie należała przecież do milczków.
    — Jakiej muzyki lubisz słuchać? Jakieś specjalne preferencje? — zapytała kończąc pierwszy kawałek. Zrobiła też niewielkiego łyka i podeszła bliżej głośnika, żeby jej telefon mógł się z nim połączyć. Sprzęt miał już kilka lat i czasami miewał problem z łącznością, ale zamierzała uprzyjemnić ich dzień dobrą muzyką, dlatego liczyła teraz na udaną współpracę.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  53. Reyes, podobnie jak reszta nowojorczyków, wpadła w wir świątecznych przygotowań. Niemal zapomniała, jak ten okres potrafi być zajmujący. Wszystko zaczęło się od samego muzeum – od feralnego wypadku minęło już kilka tygodni i po zalaniu nie było prawie śladu, ściany zostały odmalowane, podłogi wymienione, a same obrazy, po zapewnieniu im troskliwej opieki i upewnieniu się, że nie doznały nieodwracalnych szkód, ponownie zawisnęły dumnie na swoich miejscach, ciesząc oko odwiedzających. Przywrócenie wszystkiego do normy było tak czasochłonnym i stresującym zajęciem, że ani się obejrzała, a już została razem z Jade wysłana do piwnic obiektu, aby odnaleźć stare lampki oraz ozdoby. Ledwo co udało im się donieść ogromną, żywą choinkę zakupioną przed dyrektora i postawić ją w przedsionku, gdzie zapach igliwia stał się tak mocny i odurzający, iż kilka razy musiała wychodzić na przerwę na ulicę, żeby złapać oddech. Później zabrały się za dekorowanie drzewka bombkami oraz łańcuchami. Porozstawiały kilka mniejszych, tym razem już sztucznych choineczek w różnych salach, w innych z kolei stanęły wyrzeźbione z drewna renifery czy słodkie, czekoladowe Mikołaje. Zostało im jeszcze wywieszenie lampek na fasadzie budynku. Reyes jak przez mgłę pamiętała, że kiedyś sprawiało jej to przyjemność, chociaż obchody święta Bożego Narodzenia znacząco różniły się w Stanach Zjednoczonych w porównaniu z Meksykiem. Tęskniła za zajadaniem się tradycyjnymi potrawami, tak znacząco różniącymi się od dań stawianych na stołach Amerykanów, za rozbijaniem pinaty, nawet za Las Posadas, chociaż w dzieciństwie niespecjalnie przepadała za tym wydarzeniem. Wiedziała, że mogłaby na okres świąteczny wrócić w rodzinne strony, gdzie z pewnością zostałaby przyjęta ciepło i otoczona troskliwą opieką, ale na samą myśl o tym dostawała ataków paniki.
    To nie były jej pierwsze święta bez Cataliny – to zeszłoroczne Boże Narodzenie było tym pierwszym, gdy przy stole miało zabraknąć jej młodszej siostry, sama Reyes jednak znajdowała się w szpitalu po wypadku, wciąż nieco otumaniona przez leki i dzięki temu udało jej się przetrwać ten koszmarny okres. Nie mogła w pełni uciec przed obchodami, ponieważ cały szpital był pełen ozdób oraz osób przebranych za elfy, które rozdawały prezenty dzieciakom, ale zamknięta w swojej sali czuła się niemal bezpieczna, odcięta od świata zewnętrznego, który teraz atakował ją z całą mocą swoim radosnym nastrojem. Wtedy udało jej się samą siebie oszukać, znieczulić, jednak wiedziała, że w tym roku przyjdzie jej to o wiele trudniej, zwłaszcza gdyby musiała stawić czoło smutkowi w oczach rodziców. Czuła się jak wyrodna córka, kiedy mówiła mamie przez telefon, że nie przyleci do domu, była pieprzoną egoistką i tchórzem umykającym przed rzeczywistością, której nie potrafiła znieść, której nie potrafiła stawić czoła. Nie była gotowa i nie sądziła, by kiedykolwiek miało się to zmienić. Została więc w Nowym Jorku, niemal zupełnie sama i poważnie rozważała zabarykadowanie się w mieszkaniu na najbliższe dwa tygodnie, żeby ta atmosfera świąt zupełnie jej nie dobiła, gdy podczas porządkowania rzeczy z jej marynarki wypadła wizytówka… Jerome’a. Reyes nieświadomie zaczęła obracać ją w palcach, podczas gdy jej umysł pracował na zwiększonych obrotach. Oczywiście pamiętała uczynnego hydraulika, który pomógł im uporać się z zaworem w salonie hydromasażu i razem z nią przeżył niezwykle dziwaczną przygodę, lecz teraz, kiedy nie znajdowała się już w ferworze walki, tym bardziej czuła, że jego twarz i cała sylwetka wydawały jej się być znajome. Przez cały dzień próbowała sobie przypomnieć, skąd go kojarzyła i wtedy… No tak, Niedźwiedź Grizzly! Ten od ukulele!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reyes właściwie nie wiedziała, co wyprawia. Zbliżały się święta, Jerome pewnie będzie zajęty, ale… wewnętrznie czuła, że potrzebowała towarzystwa, roznosiła ją jakaś dziwna energia. Nigdy mu nie podziękowała za to, co dla niej zrobił, chociaż on sam zapewne nawet nie miał pojęcia, z jak głębokiej otchłani wyciągnęła ją jego muzyka. Pragnęła… samolubnie pragnęła, by znowu to dla niej zrobił, by przyniósł jej chociaż odrobinę radości w całym tym chaosie panującym w jej wnętrzu.
      — Puk, puk — rzuciła radośnie Reyes, może nieco zbyt radośnie, zaglądając zza framugi do pokoju i pomachała do mężczyzny, aby zwrócić na siebie jego uwagę. — Obiecałeś mi flaszkę, więc przyszłam odebrać moją nagrodę. Chyba nie sądziłeś, że tak łatwo się wywiniesz? — spytała zaczepnie, wchodząc do pomieszczenia z szerokim uśmiechem. Trudno było powiedzieć, by naprawdę dobrze znała Jerome’a – w końcu łączyła ich głównie powódź i szalona akcja ratunkowa z wieloma zaskakującymi zwrotami akcji – jednak czuła się na tyle swobodnie w jego towarzystwie, że traktowała go niczym starego znajomego. Reyes była otwarta na innych. Lubiła poznawać nowe osoby, rozmawiać z nimi, dzielić się spostrzeżeniami i spędzać czas na poznawaniu ich życia. Musiała odczuwać fascynację ludźmi, ponieważ sztuka była ludzka – każde pociągnięcie pędzla skrywało emocje i do zrozumienia poszczególnych dzieł musiała dobrze rozumieć kierujące człowiekiem pasje, namiętności, lęki. Nie oznaczało to jednak, że łatwo obdarzała swoim zaufaniem, wręcz zazdrośnie go strzegła, wiedząc, że wraz z nim obdarowywała drugą osobę kawałkiem swojego serca w nadziei, że jej nie skrzywdzi. Na samą myśl, że miałaby komuś zaufać w pełni, bez ochronnych barier, bez stawiania granic, których nie można przekroczyć, jej puls przyspieszał. Tylko ona i jej zupełnie odsłonięta dusza. Kiedyś nie obawiała się przywiązania, teraz jednak wiedziała, jak bardzo bolała strata i bała się ponownie wpuścić kogoś wpuścić do swojego życia, ale dzisiaj… dzisiaj była wszystkim zmęczona. Przygnębiona. Potrzebowała czegoś, czegokolwiek, czego mogłaby się uchwycić.

      Reyes
      [Postanowiłam nam trochę przeskoczyć, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza <333]

      Usuń
  54. Zerknęła na niego z delikatnie uniesioną brwią, biorąc z torby smakołyki, jakby nieco na przekór. Nieznacznie wysunęła język, zaraz wtórując mu śmiechem. Odłożyła paczuszkę, w końcu powinny najpierw zająć się obiadkiem, a później deserem, choć tak naprawdę chciała ponownie dać im małe szczęście w postaci ponownych odwiedzin, ale też spędzić tu trochę więcej czasu. O powrocie nie marzyła, właściwie odwlekała to jak tylko mogła.
    - Więcej ciałka do kochania - stwierdziła z uśmiechem.
    Te zwierzaki zasługiwały na chwilę rozpieszczenia. Wiele zapewne miało złamane serce, więcej niż jednej raz, a niektóre być może nigdy nie zaznały miłości, umieszczone w kartonie jeszcze za szczeniaka.
    Otworzyła mu drzwi, by było wygodniej, zaraz wychodząc na zewnątrz. Wzdrygnęła się nieco na chłodne powietrze, które połaskotało jej rozgrzane policzki.
    Pokręciła lekko głową, na słowa, a także uśmiech swojego znajomego, po czym cicho westchnęła, biorąc pęk kluczy, by otworzyć pierwszy boks. Zawołała dwa małe pieski, by Jerome mógł na czas nałożenia jedzenia, uniknąć ataku ich radości.
    - To historia jak z jakiegoś durnego filmu - zaczęła, nie do końca czując się oswojona z tym tematem. Ostatnio jednak, przekonała się, że wyrzucenie swojej złości, opowiedzenie komuś o tym, w jej przypadku wiele daje i uspokaja, więc niepewnie przymierzała się do zaspokojenia jego ciekawości. - Odnalazł mnie w szpitalu i chyba nie spodobało mu się, że nie rzuciłam się mu w ramiona jak mała, stęskniona dziewczynka - stwierdziła, marszcząc lekko nos, zamykając boks, by przejść do kolejnego. - Jest strasznie nadęty, taki wiesz, co to nie on i w ogóle. Typowy, bogaty, rozpieszczony dupek. Aż się boję pomyśleć, że cała rodzina może być taka. Jeśli faktycznie, to bycie uznaną za zmarłą nie brzmi wcale źle - stwierdziła, za chwilę wydając z siebie cichy, gorzki śmiech. Cała sytuacja była tragikomiczna i nie pozostało nic innego niż stroić z tego żarty.
    - A ty, masz jakieś rodzeństwo? Może mógłbyś mi doradzić jak zdusić ochotę ucięcia mu języka? - spytała, przyglądając się mu z nadzieją, trochę z rozbawieniem, ale tak właściwie nie chciała tylko rozmawiać o sobie.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  55. Może i lepiej, że nie wiedział. Wtedy Zoey byłaby zażenowana swoją osobą, zawstydzona własnym zachowaniem i pewnie ich znajomość nie potoczyłaby się w tak przyjemny sposób. Być może nie potoczyłaby się wcale, a teraz mieli szeroki wachlarz możliwość. Nie za każdym razem musieli przecież pić, a póki co wypite w swoim towarzystwie drinki były taką ilością alkoholu, która pozwoliła im obojgu delikatnie się rozluźnić i poczuć swobodniej, chociaż żadne z nich, przynajmniej w mniemaniu Zoey, nie miało z tym problemu.
    — Tylko dwie. — Potwierdziła zupełnie poważnie. — Wiesz ile w Nowym Jorku jest restauracji, które mają dwie gwiazdki? — spytała, nadal świetnie udając poważnego eksperta, ba, krytyka kulinarnego, którego każdy chciałby zapraszać do swojej restauracji. — Bo ja nie — roześmiała się w końcu. I w tym momencie jej telefon podłączył się z głośniej, a z niego popłynęły przyjemne dźwięki uwspółcześnionej mieszanki jazzu i bluesa. Ściszyła odrobinę, aby muzyka była tłem, a nie pierwszym planem ich spotkania. Sięgając po kolejny kawałek pizzy, nadal grzebała coś w telefonie. — Trzynaście! — wykrzyknęła niespodziewanie. — Tylko trzynaście restauracji ma dwie gwiazdki. Czuj się wyróżniony, a nie — zaśmiała się, a potem podeszła bliżej Jerome’a.
    Bez wahania odłożyła nadgryziony kawałek pizzy na kuchenny blat i przykucnęła przy mężczyźnie, unosząc przy tym w zdziwieniu brew.
    — Ale wiesz, że jak majster ma pomocnika, to musi mu zapłacić? — uśmiechnęła się do niego szeroko, a potem bez większych ceregieli złapała drzwiczki zgodnie z instrukcją Marshalla. Była tu po to, żeby mu pomóc, a nie przeszkodzić.
    Przez pół godziny, może trochę dłużej, pomagała mu w miarę możliwości przy każdej szafce, a kiedy uporali się z kuchennymi meblami, Zo zgarnęła karton z pizzą i zasiadła na kanapie. Nogi wyciągnęła na niewysoki stolik kawowy, tuż obok kartony z kilkoma kawałkami przysmaku i włączyła telewizor. Czekała tylko, aż mężczyzna doprowadzi się do porządku i usiądzie obok.
    — Zasłużyliśmy na odpoczynek. Chodź.


    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  56. [Jaka piękna nowa karta <3 Ah ten Jerome <3]
    — Ty się teraz nie wykręcaj. — rzuciła chociaż było widać, że usprawiedliwienie, które podał przyjaciel podziałało nieco łagodząco. Rozumiała powodu dla których nie zdecydował się od razu jej o wszystkim powiedzieć, jednak mógł coś napomknąć, cokolwiek. Może spotkanie Pakera dzisiaj w pracy nie byłoby dla niej takim zaskoczeniem, a może nic by to nie zmieniło? Nie miała pewności i raczej nie należała do osób gdybających. Było minęło, a teraz trzeba było sobie jakoś poradzić z tym co los im sprezentował. Szczęście w nieszczęściu było takie, że chociaż mogła się swoimi troskami z kimś podzielić.
    — To za bardzo brzmi jak sprawka Patricka, nawet jeśli nie doniósł na Ciebie osobiście to niestety pewnie pociągnął za odpowiednie sznurki. Niewiarygodne do czego też zdolny jest facet, jeśli odrzuci się jego zaloty.  — dodała na koniec nieco żartobliwie, lecz była to najszczersza prawda. Do dziś pamięta mine mężczyzny, gdy pewnego popołudnia przyszedł ja w pracy odwiedzić nie kto inny, a Rogers. Ta wściekłość wypisana na jego twarzy, gdy razem opuszczali bar po zakończonej pracy była może i satysfakcjonująca w tamtym momencie, ale na pewno nie na tyle, by teraz mieć z tego względu problemy.
    Uśmiechnęła się lekko, gdy szatyn skarcił ją stuknięciem w czoło niczym małe dziecko, które wpadło na iść beznadziejny pomysł.
    — To już coś dla Ciebie zrobię i możesz tu siedzieć tak długo jak zechcesz — powiedziała już sięgając po tylko sobie znane trunki i zaczęła coś przygotowywać dla Marshalla. Oczywiście całość bazowała na białym rumie, jednak miało jeszcze tajemnicze dodatki przez co wydawało się bardziej egzotyczne. Ręka z gotową recepturą zamarła jej w pół drogi, gdy ten tak lekko wspomniał o tym, że mogli go zwyczajnie deportować! Blondynka nie chciała nawet o tym myśleć.
    — Nie mów takich strasznych rzeczy! Co ja bym bez Ciebie teraz zrobiła w Nowym Jorku, no co? — do jej lekko uniesionego tonu brakowało jedynie tego, by rekami podparła się pod boki. Musiała niestety na chwile odejśc, by obsłużyć innych klientów, więc chwilę trwało nim odpowiedziała na kolejne pytanie. Ze ścierka w ece, która przecierała blat tu i ówdzie wyglądała znów na nieco bardziej zmartwioną. Tylko w jej zielono-brązowych oczach pojawiła się iskra waleczności. 
    Sunbeam..— chyba pierwszy raz zwróciła sie do niego przezwiskiem pod jakim tez miała go zapisanym w swoim telefonie. Kojarzył jej się z słońcem taki pełen optymizmu, był takim promykiem, który ogrzewał najbardziej skostniałe serca.
    —... nie mam pojęcia, ale Lesterowie nigdy sie nie poddają. Nigdy. — powiedziała z mocą pewna w swego. W końcu juz nie jedno w zyciu przeszła, więc i z ta gnidą będzie musiała sobie poradzić. — Najwyżej oboje przemalujemy mu twarz tak bardzo, że odechce mu sie głupich zabawa w kotka i myszkę — rzuciła niby żartem, choć taki pomysł był bardzo kuszący. Ręce aż ja świerzbiły, by dorwać Parkera, szczególnie po tym co powiedział jej wyspiarz. Nim sie obejrzała do baru przyszła kolejna barmanka, a ona po krótkiej rozmowie na zapleczu z Paulem była już wolna.
    — Wracasz do domu, czy dasz się porwać na kolację? — zapytała narzucajac na siebie kurtkę, poniewaz pogoda na zewnątrz o tej godzinie juz nie rozpieszczała.
    Lotta 

    OdpowiedzUsuń
  57. Oj tam, bez przesady. Jaime na pewno chciałby pomóc Jerome’owi zatrzeć wszelkie ślady po tym, co Marshall zrobiłby Parkerowi. Od tego byli przyjaciele, zwłaszcza ci, którzy traktowali się jak rodzeństwo. Nieważne, co widział lub czego nie widział Jaime w prosektorium; nie zostawiłby przyjaciela samego i pomógłby mu we wszystkim.
    Moretti pokiwał głową na słowa Jerome’a o spuszczeniu wpierdolu Parkerowi. Owszem, to nie było dla nich dobre rozwiązanie, acz obaj zgadzali się, że mogło dojść do tych rękoczynów. Chociaż znając życie, mężczyzna tak by tego nie zostawił i zaatakowałby ponownie, nie wiadomo jak, kiedy i gdzie, ale na pewno by się odpłacił. Pytanie następne więc brzmiało następująco „czy Jerome i Jaime chcieli do tego dopuścić?”. No nie.
    Westchnął głęboko i spojrzał za okno, krzyżując ręce na piersiach. Zaraz jednak wrócił do wpatrywania się w laptopa, szukając kolejnych wyników po wpisaniu odpowiednich fraz w wyszukiwarkę internetową. Cóż, ci najlepsi detektywi byli od razu na samej górze, a przynajmniej na to wskazywały opinie i oceny byłych klientów. Hm...
    Jaime zerknął na przyjaciela i pokręcił głową. On nie zrozumiał od razu, że Jerome’owi chodziło o niego samego i jego żonę, a raczej o niego i właśnie o Moretti’ego. Chłopak uśmiechnął się lekko.
    – Mówiłem ci, że ja zapłacę. Nie przejmuj się. Oddasz, kiedy będziesz mógł albo w czymś innym oddasz lub pomożesz. Nie wiem, wymienisz mi żarówki? – spojrzał na wysoki sufit. – Nie lubię wchodzić na drabiny, zawsze mam wrażenie, że stracę równowagę i spadnę. Tak, tak, chodzenie po gzymsach i dachach się nijak do tego mają, nie oceniaj mnie, dobrze? Po prostu weź – odpowiedział poważnie, choć widać było, że robi to dość teatralnie, robiąc sobie przy tym żarty.
    Mógł go zrozumieć, w jakiś sposób. Jaime nigdy nie musiał się martwić o stan konta, zawsze miał pieniędzy pod dostatkiem i w razie czego zawsze mógł się zgłosić do rodziców po gotówkę. Nie każdy jednak miał na tyle dobrze. Moretti uśmiechnął się lekko bardziej do siebie niż do Jerome’a. Propozycja Jaime’ego o tym, że mężczyzna będzie mógł mu oddać kasę kiedy tylko będzie mógł, wydawała mu się być jak najbardziej uczciwa, bowiem Jaime nie sądził, aby Jerome tak po prostu zgodził się na pokrycie całych kosztów bez konieczności wyrównania rachunku. Jaime akurat miał to gdzieś; Jerome nie musiał mu nigdy nic oddawać. Tak naprawdę wystarczyłoby, gdyby Marshall po prostu wciąż był dla niego przyjacielem i że Jaime zawsze mógłby na niego liczyć. Ot, tylko tyle. Albo aż tyle.
    – Albo zabierzesz mnie kutrem w rejs – uśmiechnął się nieco szerzej i wrócił do przeglądania stron prywatnych detektywów.
    Zaraz jednak spojrzał na Jerome’a, pochylającego się nad wybiegiem. Chłopak uniósł brew wyżej, a potem prychnął pod nosem.
    – Oczywiście, że sam. Jestem kujonem, to oczywiste, że potrafię w takie rzeczy, jeśli się odpowiednio do tego przygotuję. Przeglądałem strony, oglądałem filmiki na YouTubach... I oto jest. Możesz kiedyś przyprowadzić Harolda, to się panowie tam razem pobawią. W końcu świnki morskie nie powinny być same, prawda?
    Jaime w końcu odłożył laptopa. Wybrał pierwszy numer na komórce i, idąc jednocześnie do kuchni, wykonał pierwszy telefon. Wstawił wodę na coś ciepłego do pica, umówił się na pierwsze spotkanie, a później wrócił z kubkami herbaty do salonu.
    – Jutro o jedenastej mamy spotkanie. Idziesz jutro do pracy?
    Jaime wolałby, aby Jerome poszedł z nim z bardzo prostej przyczyny – to Marshall był obiektem (tak jakby) śledztwa, to o jego sprawę chodziło i on wiedział najlepiej, o co chodzi. Powinien być na tym spotkaniu. Jeśli jednak Jerome nie będzie mógł się urwać z pracy, to trochę gorzej...

    [Dlatego specjalnie napisałam o żarówkach w odpisie xD]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  58. [ Dziękuję za ciepłe przyjęcie i tyle miłych słów pod adresem Mateuszka! Oj tak, Zac w wydaniu 2020 to chodzące cudo, nie potrafię oderwać od niego wzroku i co wieczór błagam los by mi takiego Zaca na drodze postawił w końcu :D
    Co do elementów podobnych, ale tak różnych, które ich poniekąd łączą, to faktycznie byłoby grzechem ciężkim nie wykorzystać tak oczywistego powiązania, które się nam nasuwa. Mogą pracować razem, bo Mati musi dorobić od czasu do czasu na budowie żeby dolce się zgadzały w portfelu i nie zalegać znowu z czynszem.
    W loterii sama biorę udział, ale niestety bezskutecznie. Choć ja nie jestem tak zdeterminowana jak Mateusz i po prostu pewnego dnia obiorę kierunek Kanada jeżeli nie dostanę upragnionej wizy do Stanów... Moim marzeniem od dziecka jest mieszkać w NYC... ale z Tornoto też tak znowu daleko nie jest do NYC :D

    Mam dla Ciebie złe wieści: chyba dane Ci będzie nie wyrabiać się z odpisami, bo biorę ten wątek w ciemno. ♥ ]

    Mati

    OdpowiedzUsuń
  59. [ Leć po tego energetyka, bo bez dwóch zdań pomysł akceptuję. Może wysłali ich na rozbiórkę jakiejś rudery na Bronxie i ta zawaliła się na nich. Matiemu mogła spaść belka podtrzymujące sufit na nogę i ją przygnieść, a była na tyle ciężka, że Jerome nie dał rady sam jej podnieść. Ewentualnie i na jednego i drugiego spadła, przygniatając obu. I tak sobie leżą i czekają na pomoc strażaków, gawędzą sobie o życiu w Stanach, które przyszło im wieść :D ]

    Mati

    OdpowiedzUsuń
  60. [Cześć! Nie ukrywam, że jestem jedną z tych autorek, które lubią namieszać w życiu swoich postaci, także w przypadku Logana nie mogło być inaczej, nawet jeśli to moja debiutancka postać. Bardzo dziękuję za przemiłe przywitanie i słowa. Trzymaj się ciepło!]

    Logan

    OdpowiedzUsuń
  61. [ ok, to będą poturbowani siedzieć i gawędzić, jakby w ogóle ich nic nie bolało. I Mati będzie dziękował Wszechświecie, że w końcu ma ubezpieczenie, bo byłby w szarej dupie gdyby nie miał :D
    Mogę zacząć, ale późniejszym wieczorem. Dam Ci czas na odkopanie się z innych wątków :P ]

    Mateuszek

    OdpowiedzUsuń
  62. Spojrzała na niego z nieco zmarszczonym nosem, ale nie z powodu irytacji czy zniechęcenia jego dociekaniem, a z ukazania jak ta cała sytuacja jest męcząca dla samej zainteresowanej. Tak naprawdę nie miała chwili oddechu, a jej życie toczyło się szaleńczym pędem, rzucając pod nogi coraz większe kłody, a sama Brown nie wiedziała jak długo da radę je omijać. O przeskakiwaniu nie było mowy, jej kostki nadal były związane silnym sznurem strachu, który paraliżował ją od dziecka. To było jedyne uczucie, które znała tak długo i choć go nienawidziła, był tym starym, okropnym przyjacielem, wpuszczanym do domu na filiżankę herbaty, a pomimo niedogodności, akceptowało się go w obawie o nieznane. Bała się życia w klatce, choć tak naprawdę po opuszczeniu jednej, szybko wpadała do drugiej, szamocząc się jak otępiały ptak, który nie widzi uchylonych drzwiczek.  Popłoch nie pozwalał jej dostrzec oczywistych rzeczy, a strach niczym zły anioł jej losu, śmiał się nisko, zadowolony ze swojego dzieła, każdego dnia wymyślając kolejny scenariusz. 
    - Jesteś gorszy niż dziennikarze - mruknęła cicho, nadymając swoje policzki niczym małe dziecko, przyglądając się mu, otwierając kolejny kojec. - Minąłeś się z powołaniem, wiesz? - spytała po chwili, a jej twarz rozpromienił ciepły uśmiech. 
    Nie znała go zbyt dobrze, jednak złapana nić porozumienia sprawiała, że zdecydowanie czuła się przy nim swobodnie, jak przy starym przyjacielu. Dawna nieufność, stres odeszły gdzieś na dalszy plan, przegrywając z sympatycznym, otwartym podejściem, które prezentował. Pomimo ogromnego ciosu od losu, starał się żyć dalej, pomagał innym, nie robił się wredny, wycofany na świat i to właśnie intrygowało kobietę. Brown niczym kilkulatka miała ochotę krzyczeć i płakać, nie umiejąc przyjąć niedogodności na  klatę, tylko obwiniała wszystkich i wszystko dookoła siebie. 
    - Nie pogardzę szklaneczką rumu, a jeśli nie masz planów możemy wyjść dziś? Lub jakoś w weekend? Im mniej przebywam z bratem, tym lepiej dla moich nerwów - oznajmiła z uśmiechem, przechodząc powoli do kolejnego boksu, witając się z puchatymi podopiecznymi. - Sama niczego nie rozumiem, a rodziców jeszcze nie poznałam. Przeraża mnie to bardziej niż zakupy na Black Friday - zaśmiała się cicho. 
    Ostatnio mimo przeciwności losu robiła to znacznie częściej, co uznawała za swój społeczny postęp. Choć wyjście między ludzi wydawało się jej złym pomysłem, tak teraz chciała uczyć się innego podejścia do życia. Zmienić się, może dorosnąć na tyle, by popchnąć uchylone drzwiczki klatki raz na zawsze? Otworzyć je na oścież i wyfrunąć, już nigdy nie popełniając tych samych błędów. 
    - Wow, siostrę i trzech braci? - Uniosła delikatnie brew. - Podziwiam waszą matkę. Wasza siostra pewnie nie miała łatwo z chłopcami, co? Zawsze chciałam mieć starszego brata, który tak, by się o mnie troszczył, że nienawidziłabym go całym sercem, a nie, dlatego że jest zapatrzonym w siebie kretynem - westchnęła cicho, przewracając oczyma, ale zaraz znów wróciła wzrokiem na swojego towarzysza. - Dogadujecie się? Opowiedz mi troszkę, bo też zasypię cię pytaniami. - Pogroziła mu palcem, po czym delikatnie szturchnęła go ramieniem, posyłając szeroki uśmiech. - Za to postawię ten rum. 

    [ Jeśli Jerome się zgodzi, to w następnym odpisie mogę przeskoczyć odrobinkę i porwać go na dobry alkohol, i pijacie rozmowy! ♥ ]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  63. Mateusz znał milion lepszych zajęć na sobotni poranek, które aktualnie mogłyby zająć jego czas, ale zamiast pójścia na siłownię , posprzątania swojej mikroskopijnej kawalerki, spotkania się ze znajomymi na świątecznym grzańcu, czy po prostu szlajaniem się bez celu po Manhattanie, stał przed starym, opustoszałym budynkiem na Bronxie. Piętrowy dom, w którym od dawna pomieszkiwali tylko bezdomni, został uznany przez radę miasta za zagrażający życiu i przeznaczony do rozbiórki, którą miała zająć się właśnie firma, w której zaczynał swoją pracę w Nowym Jorku, a teraz dorabiał w niej weekendami. Niby nie było w nim zbyt wiele do roboty, bo większość zepchnie buldożer w poniedziałek, ale musieli zająć się chociażby zrywaniem paneli i kuciem kafelek łazienkowych, nim chłopaki wjadą tu z ciężkim sprzętem. Leżący na wiekowym dachu śnieg przypominał mu, że oto nastał kolejny dzień zmagania się z niskimi temperaturami w metropolii, do której przeprowadził się przed pięcioma laty. Na chwilę zatęsknił za ciepłym kątem w jakimś biurowcu, gdzie mógłby rozwijać się w swoim zawodzie, zdobytym, krwią i potem, na jednej z najlepszych uczelni w Polsce. Jednak widmo zapłacenia za dwa dni czynszu i jedyne dziesięć dolców w kieszeni, bardzo szybko sprowadziło go z krainy marzeń na nowojorską ulicę, którą hulał w najlepsze, obsypując co jakiś czas jego twarz śniegiem z dachu, wiatr.
    - Świetnie – mruknął sam do siebie i strzepał z policzków kilka płatków śniegu. Z jego ust wyleciał obłok pary, a on sam przystanął z nogi na nogę, próbując nie stać w miejscu i nie zamarznąć dopóki nie zjawi się obok niego Jerome. Jak zwykle przyjechał za wcześnie, bo wolał być pół godziny przed czasem, niż spóźniony, a droga z Greenpoint na Bronx do najkrótszych nie należała.
    Po chwili jednak odzyskał swoją zwyczajną pogodę ducha, przypominając sobie, że wieczorem wraz ze znajomymi umówili się na przechadzkę po ośnieżonym Central Parku i picie taniego, grzanego wina, które kupi w sklepie na rogu i podgotuje na jedynym palniku w lichej kuchence, która stała w czterometrowej kuchni jego mieszkania. Rozchmurzył się na samą myśl o kwaśnym winiaczu i kilku plastrach pomarańczy w nim utopionym.
    - Hej, w końcu mamy święta, a Nowy Jork wygląda jak z bajki… - podniósł się sam na duchu i uśmiechnął do Jerome, który zmierzał w jego kierunku.

    Mateuszek

    OdpowiedzUsuń
  64. Mężczyzna miał rację mówiąc, iż niewiele mogą aktualnie zrobić. Nie, gdy Parker zamierzał korzystać z agencji reklamowej w której pracowała blondynka. Nie miała jeszcze na tyle wyrobionej renomy, by móc sobie dobierać klientów według własnego gustu i nadal była na okresie próbnym. Coś czuła, że szybciej zarząd zrezygnowałaby z jej usług niż z klienta, który może zasilić konto kwotami ze znaczną liczbą zer. Uniosła brwi zaintrygowana prostym przynajmniej na razie. Brzmiało to co najmniej tak, jakby przyjaciel miał jakiś plan w zanadrzu.
    — Poczekamy i co? — zapytała krzyżując ręce pod piersiami oczekując bardziej szczegółowych wyjaśnień. Słysząc słowo detektyw pokiwała jakby z uznaniem głową, ponieważ to faktycznie mogło być jakieś, chociaż szczątkowe, rozwiązanie ich problemu.
    — Nie sądziłam, że z Ciebie taka przebiegła bestia — zaśmiała się oczywiście żartując, ale jednocześnie zgadzając się z tym co zaproponował szatyn. Może mieli szansę znaleźć coś, co zapewni im święty spokój od Patricka. Ta myśl sprawiła, że i praca szła jej jakoś lżej i nie czuła już takiego ciężaru na barkach jak w momencie, w którym dowiedziała się, że będzie zmuszona prowadzić projekt dla Gnidy.
    Gdy ponownie dołączyła do wyspiarza na jej licu gościł ten zwyczajny, delikatny uśmiech. 
    — To świetnie, bo umieram z głodu — rzuciła nim ten się gwałtownie zatrzymał, a ona spojrzała na niego pytającym wzrokiem. Już miała przysłowiowo machnąć ręką na jego problem, gdy ten przybył z natychmiastowym rozwiązaniem.  Marshalla zdecydowanie miał dzisiaj dobry dzień jeśli chodzi o wymyślanie jakiegoś wyjścia z patowej sytuacji.
    — Hola, hola za dużo pytań na raz — zaśmiała się unosząc jedna dłon, jakby chcąc go powstrzymać przed zadaniem kolejnego, co nie dało się ukryć ją rozbawiło.
    — Jen nie będzie miała nic przeciwko? Jeśli nie, to ja bardzo chętnie i chętnie zjem carbonarę domowej roboty — wyszczerzyła ząbki niczym kilkuletnie dziecko zadowolone z propozycji. 
     — I nie, chyba jeszcze nie odwiedzałam Waszych czterech ścian. Jakoś nie było okazji — wyjaśniła, gdy już oboje opuszczali bar, a na zewnątrz uderzył ich chłodniejszy podmuch wiatru. No tak zima była tuż za rogiem. Blondynka musiała udać się na jakieś zakupy, by nieco zbudować swoja szafę jeśli chodzi o cieplejsze ubrania. Było to jednak zmartwienie na inny czas.
    — No to prowadź panie Jerome — rzuciła nie będąc pewna, czy iśc w prawo, czy w lewo. Dopiero teraz do niej dotarło, że kompletnie nie wiedziała gdzie jej przyjaciel mieszkał. Jaka z niej dobra przyjaciółka? Za bardzo wciągnęła mężczyznę w swoje perypetie i jakoś jego własne przemknęły niezauważone. 

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  65. — Jakoś nie było okazji — uśmiechnęła się wesoło, wzruszając przy tym lekko ramionami. W ostatnim czasie miała niesamowicie dużo na głowie. W końcu narzekała na brak czasu jeszcze przed rozkręceniem akcji charytatywnej. Odkąd zaczęły się spotkania z potencjalnymi sponsorami, Villanelle miała jeszcze mniej czasu niż dotychczas. Wiedziała jednak, że robią coś dobrego i potrzebnego. Nie narzekała, po prostu… Starała się wycisnąć z doby każdą sekundę! Każdą, najmniejszą. I tym sposobem zdarzyło jej się kilka kwiatków typu projekt wysłany na zaliczenie na uniwersytet w ogóle nie był projektem na zadany temat i nie miał za wiele wspólnego z jej studiami. Był za to ładną prezentacją biznesową ukazującą pozytywne strony wzięcia udziału w organizowanej akcji. Było małe zamieszanie, ale jednocześnie pani profesor uznała, że już teraz sama chciałaby po prostu wpłacić na gospodarstwo. Elle natomiast odetchnęła z ulgą, że prezentacja nie dotyczyła firmy. Wynoszenie danych mogłoby się, bowiem źle skończyć. Było to w końcu jasno zabronione w umowie, którą podpisywała.
    Villanelle stała przy stoliku z przekąskami uważnie pilnując swoich dzieci, a słysząc komentarz Jerome’a tylko się uśmiechnęła.
    — Nie znasz ich możliwości — odparła — chociaż na szczęście są na tyle rozumne, że poza domem są grzeczniejsze niż normalnie. Nie mam pojęcia, jak to działa… Powinnam zmienić wnętrza własnego domu czy po prostu zmieniać lokal, do momentu, aż przyzwyczają się, że sobą u siebie? — Zaśmiała się cicho, ale wcale nie wesoło. Raczej żałośnie. Dopóki oboje byli maluszkami (co trwało niesamowicie krótko) było dużo łatwiej. Niestety z dnia na dzień było trudniej. Dwuletnia dziewczynka była niesamowicie ciekawa świata i chciała wiedzieć wszystko, wszystko sprawdzić na własnej skórze i w dodatku natychmiast… Do tego już niemal półtoraroczny chłopiec, który niedawno, co zaczął dreptać… Zdecydowanie przydałoby się kilka dodatkowych par rąk i oczu. Nóg zresztą też, może wtedy łatwiej byłoby jej nadążyć za dziećmi. Najlepiej to byłoby się sklonować, ot co. Jedna Villanelle nie odstępowałaby na krok Matthew, druga Thei i wszyscy byliby szczęśliwi.
    — Mamamama — Matthew przykleił się do nogi Elle i zawstydzony próbował się za nią schować. Im dzieci były starsze, tym większe Elle dostrzegała w nich różnice. Thea zdecydowanie była otwartą, towarzyszką i odważną dziewczynką, co było widać już na wstępie. Nie wstydziła się obcych, nie bała się ich i nawet nie potrzebowała kilku przysłowiowych minut na rozkręcenie się. W towarzystwie znajomych sobie… Po prostu była sobą, od samego początku. Chłopiec natomiast zdecydowanie był synkiem mamusi, nie odstępował jej na krok, potrzebował naprawdę dużo czasu, aby poczuć się swobodnie w towarzystwie kogoś nowego, a i tak najlepiej było mu na kolanach swojej mamy lub w jej objęciach. Villanelle dobrze wiedziała, że w tym przypadku było dużo jej winy. Traktowała go z za dużą ostrożnością. Pamiętając go tak maleńkiego w inkubatorze, z tak dużą ilością tych wszystkich rurek i urządzeń, dzięki którym w ogóle przeżył… Była za wrażliwa, jeżeli chodziło o jej synka. Musiała go przecież bronić przed wszystkim i wszystkimi. Zwłaszcza w tych pierwszych, tak trudnych miesiącach, kiedy w końcu odważyła się być jego mamą. I teraz miała, nieustannie przyklejoną do swojej nogi małpkę. Najukochańszą i najsłodszą małpkę na świecie, ale jednak z tą świadomością, że to ona za bardzo na niego dmuchała i chuchała.
    — Chcesz mi powiedzieć, że skończyliście już, a ty dopiero teraz chcesz mi pokazywać zdjęcia? Powinieneś mi je już dawno wysłać — oznajmiła, również siadając na dywanie. Rozszerzyła nogi, a Matty momentalnie rozsiadł się pomiędzy nimi, wyginając się tak, że główkę położył na udzie Elle i wpatrywał się dużymi oczami w Jerome’a, a za każdym razem, kiedy chłopczykowi wydawało się, że Jerome’a zaraz na niego spojrzy, od razu zamykał oczka.
    — Chcesz być martwy? — Spytała uroczym głosikiem. Na szczęście jej córeczka nie była zainteresowana konikami, bo sama pokręciła przecząco główką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mam u cioci ćwinkę! — Powiedziała z dumą — a Matty nie, bo go nie było — dodała jeszcze bardziej zadowolona z siebie, że ma coś, czego nie ma jej braciszek.
      — Nie ćwinkę tylko świnkę, Thea — Elle westchnęła, bo już tyle razy próbowała poprawiać córeczkę, ale niewiele to dawało. Rozemocjonowana Thea zaczęła opowiadać, że to jest ćwinka a nie świnka tym samym po raz pierwszy wypowiadając owe słowo poprawnie. Był to jednak ten jeden jedyny raz, a Matthew dołączył do rozmowy ze swoimi sylabami, śliniąc się przy tym niemiłosiernie.
      W takich momentach Morrison wcale nie była pewna, czy ten brak czasu to taka straszna rzecz. Przynajmniej nie pękała jej głowa, gdy oboje zaczynali dyskusje.
      — Chcesz chrupki, Thea? — Elle spojrzała na córeczkę, licząc, że w ten sposób jej malutkie usteczka zamkną się na odrobinę dłużej — wypij herbatkę i dostaniesz chrupki, dobrze? Usiądź ładnie — poprosiła, nachylając się odrobinę nad synkiem, aby sięgnąć ze stolika butelkę z różową nakrętką. Podała ją córeczce ściągając uprzednio plastikową osłonkę.
      — Nie chcesz ich na tydzień? Będziesz miał rozrywkę… A ja sobie trochę odpocznę. Albo chociaż na jeden dzień? — Pokazała zęby w szerokim uśmiechu, głaszcząc automatycznie dłonią delikatne włoski Matthew.

      [Haha, od samego wyobrażenia sobie hałasu rozbolała mnie głowa XD]
      Elka

      Usuń
  66. Imprezę ze studentami Lynie musiała odchorować. Co prawda po tym mixie wszystkiego z niczym nie sięgała już po alkohol, a została przy napojach gazowanych i ewentualnie sokach. Raczej nie wszyscy będą mieli z tego wieczoru masę wspomnień, jeszcze, gdy wychodziła i żegnała się z Eileen widziała, że ktoś odlatywał na kanapie. Dobrze było się tak rozerwać i pobawić, nie myśleć o tych poważnych, dorosłych problemach i pracy. Alanya bawiła się naprawdę bardzo dobrze w towarzystwie nowych znajomych. Ich drogi rozeszły się po tej imprezie, każdy zajęty był swoimi sprawami przecież.
    Lato minęło jej zaskakująco szybko. Korzystając z wolnego czasu, którego wcale tak dużo w ciągu roku nie miała, wybrała się na parę dni do Bostonu, gdzie odwiedziła swoją przyjaciółkę. Potrzebowała tego wyjazdu, a jeszcze bardziej potrzebowała ucieczki do Lille, ta chyba była jej najbardziej ze wszystkiego potrzebna. Miała dużo do przemyślenia. Spokoju nie dawało jej wiele spraw, ale nawet Lille nie okazało się być dla niej spokojne. Może i nie wydarzyło się tak nic zaskakującego, to jednak nie dała rady poukładać sobie tego, co miało miejsce w Nowym Jorku. A zanim się obejrzała, musiała już wracać do Ameryki. Powrót był ciężki, a jednocześnie cieszyła się, że znowu tutaj była.
    Powrót do Nowego Jorku przyniósł ze sobą różne zmiany. Pozytywne, przynajmniej, póki co takie były i nie mogła narzekać. Gdzieś tam z tyłu głowy nadal miała wydarzenia z czerwca i lipca, nie wiedziała do końca, jak to ugryźć, aby poinformować o pewnych rzeczach bliskich. Łatwiej było milczeć, ale wtedy trzymała wszystko w sobie co sprawiało, że zaczynała się od bliskich odcinać, a to nie było przecież żadne wyjście. A skoro o bliskich osobach mowa… Nie spodziewała się takich wieści od Jerome, gdy parę dni po nowym roku napisała z prostym pytaniem jak tam? Oczywistym było dla niej to, że nie mogła zostawić przyjaciela w potrzebie i wprosiła się do niego tak szybko, jak tylko był gotów i miał chęci, aby ją przyjąć. Stojąc na czerwonym świetle upewniła się, że nawigacja dobrze ją prowadzi. Według niej zostało jej do przejechania parę przecznic. I faktycznie po kilku minutach była już na miejscu. Namęczyła się tylko ze znalezieniem miejsca do zaparkowania. Taki urok Nowego Jorku, wolała jednak męczyć się z miejscem do parkowania niż jeździć metrem, z którym najprzyjemniejszych wspomnień nie miała. Przed zamknięciem samochodu zabrała jeszcze, wciąż gorące, dwa opakowania pizzy. Uznała, że z pustymi rękami przychodzić nie może, a dobrą pizzą nikt przecież nie pogardzi, prawda? Wybrała klasycznie jedną z pepperoni, a drugą z szynką parmeńską i rukolą. Na samą myśl o tym, co znajdowało się w pudełku ciekła jej ślinka. Z pomocą wychodzącego mężczyzny z budynku, Lynie wślizgnęła się do środka i zostało jej tylko dojść do odpowiednich drzwi. Uważając, aby nie wywinąć orła na schodach z pudełkami pizzy szła przed siebie i w końcu znalazła się przed drzwiami od mieszkania przyjaciela. Przekładając pudełka na jedną rękę zapukała wolną dłonią parę razy do drzwi.
    — Przywiozłam zestaw ratunkowy! — Powiedziała głośniej. Nie chciała krzyczeć na całą klatkę, a tak miała przynajmniej, jako tako, pewność, że Jerome ją usłyszy będąc jeszcze w mieszkaniu. — I jeśli nie chcesz, żeby zostały ci same ogryzki, to radzę się pospieszyć.
    Oczywiście w żaden sposób nie przeszkadzało jej czekanie na przyjaciela, w końcu dopiero co tu przyszła i nie czekała od kilkudziesięciu minut na otworzenie drzwi, ale nie mogła się powstrzymać przed takim delikatnym dogryzaniem. Była w bardzo dobrym humorze i jeśli Jerome dziś go nie miał, to być może będzie w stanie go trochę rozweselić.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  67. — Pół blachy jabłecznika… — pokręciła lekko głową. Nie wierzyła, naprawdę nie wierzyła w to, że najlepszy majster w Nowym Jorku oferował jej za wynagrodzenie ciasto, które miała upiec właśnie ona. Zoey Carter we własnej osobie, pomocnik majstra. Parsknęła śmiechem.
    Kiedy było już po robocie i oboje zasłużyli na odpoczynek, Zoey nie miała nic przeciwko temu, aby Marshall rozsiadł się podobnie jak ona. Stolik był niski, idealny do tego, aby służyć jako puf. Sięgnęła po kawałek pizzy z pudełka, które znalazło wygodne miejsce na udach mężczyzny. Gryzła go powoli, delektując się ciastem, które nawet po ostudzeniu smakowało wyjątkowo dobrze. Nie zrobiło się ani specjalnie gumowe, ani twarde.
    — Święta? Ciężko powiedzieć… Miałam zobaczyć się z rodziną, ojcem i bratem, ale chyba sobie daruję i zostanę w domu — odpowiedziała, chociaż nie była w stanie dać mężczyźnie konkretnej odpowiedzi. Naprawdę chciała spędzić świąteczny czas w gronie najbliższych, ale ojciec nadal nie życzył sobie jej obecności w domu. Jego zachowanie nie pomagało jej w wytrzeźwieniu, ale nie zamierzała z nim dyskutować, gdyż Dean Carter potrafił być nieprzejednany i uparty jak osioł. A Mike coraz bardziej upodobniał się do ojca albo coraz bardziej zależało mu na uznaniu detektywa, co jeszcze nie tak dawno nie miało dla jej brata żadnego znaczenia.
    — Nie wydajesz się przekonany… — zauważyła, słysząc o jego planach. — Nie lubisz Los Angeles czy nie lubisz jej rodziny? — spytała, wnioskując, że Jen to musi być jego żona, o której wspomniał ostatnim razem. Miała świadomość, że Jerome jest zajęty i nie miała wobec niego żadnych planów, ale z jednej strony podziwiała też jego małżonkę, która pozwalała mu na takie eskapady po świeżo poznanych kobietach. W Zoey czasami budziła się typowa zazdrośnica, być może Jen była człowiekiem o anielskiej cierpliwości i bardzo wyrozumiałym usposobieniu. — Ale święta w ciepłym miejscu muszą być całkiem ciekawym rozwiązaniem. Tutaj i tak pewnie nie będzie śniegu, więc raczej nic nie stracisz.
    Carter marzyła o białych świętach od kilku lat. Chętnie wybrałaby się w jakieś góry, żeby w końcu nauczyć się jeździć na nartach. Nowy Jork niestety w okresie zimowym rzadko kiedy zakrywał się kołdrą z białego puchu, a już na pewno nie w okresie świąt Bożego Narodzenia. Pamiętała jednak, że śnieżyce mogą ich zaskoczyć, jak to miało miejsce w zeszłym roku. Wolała już chyba jednak stabilną sytuację pogodową.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  68. Jaime nie ukrywał zadowolenia, kiedy Jerome oznajmił mu, że zgadza się na ten układ. Aczkolwiek nie musiał mu oddawać całej sumy. Jak Jaime wspomniał – wystarczy mu wymiana żarówek, rejs kutrem no i to, że Jerome wciąż będzie dla niego przyjacielem. Takie rzeczy jak ta ostatnia, były dla chłopaka ważniejsze niż pieniądze, które przecież może sobie zarobić. To prawdziwych przyjaciół nie można było kupić, cała reszta jak jedzenie? Moretti na pewno sobie poradzi.
    – Wiesz co? Jednak wolę ten rejs kutrem – stwierdził całkiem poważnie. – Żarówki też możesz wymienić, jak najbardziej, kiedy tylko zajdzie ku temu taka potrzeba, jednak ten rejs... jest bardzo kuszący, wiesz? Polecę tam do was na Barbados, a ty mnie zabierzesz na wycieczkę niczym typowego szczura lądowego.
    I co z tego, że Jaime przez dziewięć lat mieszkał w Miami i swoje przepłynął nie tylko wpław, ale troszkę na żaglówkach? Jasne, nie było to jakoś bardzo dużo, a sam mały wtedy chłopiec nie obserwował za bardzo kapitana jak steruje łodzią. Chodziło o to, że Jaime mimo swojego pochodzenia, uważał siebie właśnie za takiego szczura lądowego. W sumie... mógłby wrócić do pływania, przecież kochał to robić.
    Jaime postawił dwa kubki na stoliku i podszedł bliżej Jerome’a, aby spojrzeć na wybieg. Też mu się podobał; włożył w niego sporo pracy i wolnego czasu, ale prezent od najlepszego przyjaciela na to zasługiwał. No i chodziło również o samą świnkę morską.
    – Dzięki, stary. Starałem się. I owszem, możemy go wypuścić. Możesz nawet czynić honory i sam otworzyć Heniowi klatkę – uśmiechnął się do niego. – Jasne, przyjdźcie razem z Jen i Haroldem. Na pewno spędzimy razem wspaniale czas, pewnie dokładnie tak jak świnki morskie – zaśmiał się pod nosem i wrócił na kanapę. Sięgnął po swój kubek i zaczął dmuchać w powierzchnię herbaty, aby ją nieco ostudzić. – Oj tam, oj tam, najwyżej też wybudujesz taki piękny wybieg dla Harolda. Dać ci wskazówki? – siorbnął napojem, żeby troszkę jeszcze bardziej wbić szpileczkę w przyjaciela.
    Jaime trzymał kubek w dłoniach, przy okazji je grzejąc. Zastanawiał się nad tą wizytą u detektywa, próbując sobie wyobrazić, jakie kroki ten człowiek podejmie i jakie wnioski wysunie. Moretti najchętniej już teraz by tam pojechał i zlecił jak najszybciej pracę tym ludziom, no ale cóż, terminy. Zerknął na Jerome’a i pokiwał głową.
    – Raczej tak. Możemy jechać twoim autem, potem od razu pojedziesz do pracy, a ja jakoś wrócę do domu. I nie martw się, stary, wszystko się ułoży i za jakiś czas nie będziemy o tym pamiętać. To znaczy, ty nie będziesz pamiętać – uśmiechnął się kącikiem ust. – A potem wszyscy będziemy się świetnie razem bawić.

    I tak następnego dnia Jaime przygotował się na spotkanie z detektywem. Było już po dziesiątej, a Moretti był już gotowy do wyjścia. Nawet ubrał się tak na pół elegancko – dżinsy, koszula z marynarką. Ba, nawet zdecydował się wziąć płaszcz, a nie kurtkę. Zaraz znów zerknął na zegarek, a potem na ilość jedzenia i wody, jaką miał Henio. Powinno mu wystarczyć.

    [Nie! Magnus! xD]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  69. Reyes po cichu liczyła na to, że Jerome ją rozpozna i być może nawet uśmiechnie się na jej widok, wspominając szalone przygody, które wspólnie przeżyli, lecz nie spodziewała się równie ciepłego przyjęcia. Rozbroił ją tym kompletnie, sprawiając, że na chwilę straciła rezon i wydawała się być dziwnie zagubiona, jakby nikt od dawna nie cieszył się z jej towarzystwa, ale już wkrótce jej entuzjazm zaczął dorównywać jego otwartości.
    — Powiedziałeś to tak, jakbyśmy po raz ostatni widzieli się w piaskownicy, niszcząc sobie nawzajem zamki z piasku z zazdrości, że to drugie wybudowało coś ładniejszego. Albo jakbyśmy wspólnie chodzili do podstawówki, w której ciągnąłeś mnie za warkocze, a ja nie pozostawałam dłużna i podrzucałam ci do plecaka kamienie, chowając je pod zeszytami, żebyś się zmęczył w drodze do domu. A nie widzieliśmy się tylko… ile? Z miesiąc? — stwierdziła z rozbawieniem Reyes. Nie było szans, by jej drogi kiedykolwiek skrzyżowały się z Jerome’m, skoro całe dzieciństwo spędziła w Meksyku, ganiając się z koleżankami wśród biedniejszych dzielnic ogołoconych z ładniejszych skwerów czy miejsc do zabawy dla dzieciaków, ale trochę tęskniła za przyjaciółmi z dawnych lat i być może stąd wzięły się jej słowa. Wiele kontaktów urwało się naturalnie z czasem, w końcu minęła już ponad dekada, odkąd przeprowadziła się do Stanów Zjednoczonych; wspólnych tematów było coraz mniej, częstotliwość wzajemnych wizyt i rozmów internetowych spadała, z niektórymi nie składała już sobie nawet życzeń. Zamiast tego zawierała nowe znajomości, chociaż okoliczności poznania Jerome’a były na tyle zaskakujące i dziwne, że pewnie do końca życia nie zapomni tych wszystkich zbiegów okoliczności, które ich do siebie zbliżyły.
    — Ale dobrze trafiłam! Właśnie miałam przeczucie, że to odpowiedni dzień, by skorzystać z twojej wizytówki. Skoro od jutra masz urlop, nie będę cię oszczędzać i naciągnę cię na drogi alkohol — postanowiła przekornie Reyes. Właściwie od dawna nie miała okazji niczego wypić, najpierw hospitalizacja, a później rehabilitacja i leki posłały ją na przymusowy odwyk, później nie miała ochoty na procenty, za bardzo obawiała się tego, dokąd mogło zaprowadzić ją spożywanie trunków w samotności. Skoro jednak miała towarzystwo i znalazły się powody do świętowania, uznała, że mogła pozwolić sobie na nieco więcej. — Jako rodowita Meksykanka pewnie powinnam spróbować namówić cię na tequilę, jednak wtedy nasz wspólny wieczór skończyłby się dość szybko pod stołem albo rzyganiem w toalecie, a mimo wszystko wolałabym pokazać ci się z lepszej strony. Może postawimy na jakieś dobre wino? Chyba że masz jakieś propozycje, wtedy chętnie ich wysłucham. Kojarzysz mi się z… rumem. Wyglądasz jak skrzyżowanie egzotycznego pirata z sympatycznym niedźwiadkiem — zadecydowała Reyes, nie przejmując się tym, że Jerome mógł źle odebrać jej słowa lub uznać, że już wcześniej pociągnęła z flaszki, przygotowując się na ich spotkanie, ponieważ było to dość niecodzienne porównanie.
    — Na szczęście nic się nie stało. Sala co prawda była przez dłuższy czas zamknięta dla odwiedzających i dość mocno to odczuliśmy, muzeum nie jest zbyt duże i musieliśmy zrezygnować z części wystawy, jednak to mała strata w porównaniu do tego, co mogłoby się stać, gdyby nie udało ci się w porę zakręcić zaworu. Obrazy nie doznały żadnego uszczerbku, jedynie odnowiliśmy wnętrze… Sam pewnie wiesz lepiej ode mnie, ile jest pracy przy usuwaniu skutków zalania. — Wzruszyła ramionami. Ona sama widziała jedynie robotników zajmujących się szkodami wyrządzonymi przez wodę, ale Jerome znał się nad tym od wewnątrz. Zadrżała, kiedy zimny wiatr uderzył ją w twarz. Mimo upływu lat nie przyzwyczaiła się do o wiele chłodniejszych zim, chociaż śnieg nieustannie ją fascynował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Uważaj. Jeszcze uznam to za zaproszenie na łyżwy i czekoladę. W sumie jestem ciekawa, jak taki wielkolud poradziłby sobie na lodzie — przyznała, śmiejąc się cicho. Wreszcie udało im się umknąć przed niesprzyjającą pogodą, wchodząc do baru, do którego wcześniej prowadził ją mężczyzna. Ona sama nie do końca znała tutejsze okolice, więc była mu wdzięczna za wybranie lokalu, który nie przytłaczał ilością gości oraz świątecznych ozdóbek. Wnętrze było na tyle przytulne, że omal nie zaczęła szukać trzaskającego kominka. — W każdym razie, gdybyś nie uciekł tak szybko z muzeum tamtego dnia, pewnie mógłbyś liczyć na dozgonną wdzięczność dyrektora i dożywotni kupon na darmowe zwiedzanie, a tak przegapiłeś swoją szansę na odebranie zaszczytnej nagrody wśród burzy oklasków i świateł reflektorów, będzie musiała ci wystarczyć skromna ceremonia z udziałem mojej osoby — wyjaśniła Reyes ze śmiechem, kiedy zajęli miejsce w nieco oddalonym od wejścia i reszty klientów stoliku. Było jeszcze dość wcześnie, więc w lokalu niewiele się działo, jednak odpowiadała jej atmosfera tego miejsca. Sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej specjalną plakietkę uprawniającą go do podziwiania wystaw w El Museo bez dodatkowych opłat, składając ją na ręce Jerome’a. Żartobliwie pochyliła przy tym głowę, jakby wręczała królowi niezwykle cenny podarek.

      Reyes

      Usuń
  70. Sama kiedyś chciała bardzo odnalezienia swojego domu. Jako dziecko wierzyła, że ktoś tam na nią naprawdę czeka, że ktoś ją pokocha, będzie miała oparcie i bliskich, których tak bardzo jej brakowało. W domu dziecka było ich sporo, więc opiekunki nie mogły dać należytej uwagi każdemu, a im starsze dziecko, tym mniej jej dostawało. Naya pełna nadziei i optymizmu, powoli, acz brutalnie przekonywała się, że świat nie jest dla niej łaskawy, skazując na wieczne życie w bidulu. Musiała mieć twarde plecy i tyłek, nie bujać w obłokach, a na świat patrzeć oceniającym spojrzeniem. Bunty, przerażenie jakie odczuwała zmieniły to dziecko niegdyś nadziei, ostatnie wydarzenia w jej życiu postarały się, by kompletnie się zagubiła. Musiała siebie odnaleźć, ale znalezienie na to odwagi to zupełnie inna kwestia.
    - No spora różnica - przyznała, uśmiechając się do niego lekko. - Jak tak opowiadasz, wydaje się wesoło i przyjemnie, choć pewnie młodsze rodzeństwo daje w kość - stwierdziła, zamyślając się na chwilę. - Mieszkałam w domu dziecka, rozumiem doskonale, prywatność tam to rzecz nie istniejąca. - Pokręciła lekko głową.
    Przemierzając kolejne boksy, żartowali, rozmawiając na luźne tematy. Czuła się przy nim swobodnie, co wcale takie normalne dla niej nie było. Kontakty z innymi zawsze sprawiały jej swego rodzaju trudność. Nie wiedziała jak zacząć temat, o czym i jak rozmawiać, co powiedzieć, by nikogo nie urazić. Przejmowała się tym naprawdę mocno, może troszkę za bardzo, ale w sytuacjach gdy spięcie ją opuszczało, a konwersacja nie była tylko wymienianiem grzeczności, czuła się z siebie dumna. Jak małe dziecko, stawiające swoje pierwsze kroki.
    Po spotkaniu i spacerze z Biszkoptem, musiała na swoje nieszczęście wrócić do siebie, ale otrzymała już dokumenty do wypełnienia, które zamierzała zanieść od razu w przyszłym tygodniu, by na spokojnie wszystko wypełnić, nie popełniając przy tym błędów. Zależało jej na tym, by piesek spędził ostatnie lata tak jak na tym zasługiwał, a teraz mogła mu dać wszystko, co najlepsze, a przede wszystkim czas, którego po zwolnieniu się z pracy, miała strasznie dużo.
    W sobotę wieczorem, zgodnie z planami, wyszła na spotkanie ze swoim znajomym. Trochę się stresowała, bo jednak w schronisku zawsze łatwiej o temat do rozmów, a tak nie chciała, by mężczyzna siedział z nią z wrażeniem zmarnowanego czasu. JAk zwykle przejmowała się wszystkim mocniej niż to koniecznie i choć starała się tego wyzbyć, to wcale takie proste nie było.
    Wyślizgnęła się z domu niezauważona, a przynajmniej z taką nadzieją, udając się na miejsce spotkania. Bar wyglądał przyjaźnie, z głośników płynęła przyjemnie, acz niezbyt głośna muzyka. Weszła do środka, rozglądając się za znajomym, a gdy go dostrzegła przy jednym ze stolików, posłała mu uśmiech, kierując się w jego stronę.
    - Mam nadzieję, że nie czekałeś długo - powiedziała na wstępie, zajmując miejsce naprzeciw niego. - A tak w ogóle to hej - zaśmiała cię cicho, nieco się rozluźniając. - Mam dziś jakiś nieogarnięty dzień. - Pokręciła lekko głową, ale co się dziwić. Dopóki nie znajdzie swojego lokum, nie zazna spokoju i normalności. - A jak u ciebie?

    [ Wybacz to coś, ale złapał mnie jakiś dziwny zastój, którego próbuję się pozbyć ;; ]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  71. Skoro tak... Możesz mi odpisywać z dużym opóźnieniem, na pewno się nie obrażę :D A co do wątku, no to pewnie! Biorę zaczęcie na siebie :D
    A no i właśnie trzeba coś z tym zrobić, aby Jerome już nie był ciągłym szoferem Emily, dlatego sobie pomyślałam, aby był jej nauczycielem jazdy samochodem! No kiedyś dziewczyna powinna w końcu dorobić się prawa jazdy.
    Wypatruj rozpoczęcia ode mnie na dniach :P


    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  72. [Ależ nic się nie dzieje w pełni rozumiem <3 I dziękuję przy okazji za powitanie Fleur w skromnych Nowojorskich progach. Też jestem ciekawa jakby się z Marshallem dogadali, ale ja już Ci wąteczków dorzucać nie bedę <3 Może kiedyś!]
    Dla Charlotte nie do końca było istotne kto wpadł na plan zatrudnienie detektywa, ale że w ogóle coś takiego miało miejsce. Może dzięki temu faktycznie mieli szansę pozbyć się Parkera raz na zawsze ze swojego życia. Angelika tlyko nie wiedziała jeszcze jak poradzić sobie z konfrontacja w pracy, ale może nie będzie to wcale konieczne? Nie zawsze przecież osobiście musiała oddawać klientom projekty, jeśli zajmowała się jedynie graficzna strona. Cóż czas miał pokazać, a teraz jej myśli zajmowała krótka wycieczka i obiecana carbonara. Kobieta bywała naprawdę łatwa w obsłudze, gdy była głodna należało ja nakarmić, czy smutna rozśmieszyć i być, a reszta jakoś sama toczyła sie do przodu. Może dlatego tak dobrze dogadywała się z Jerome, poniewaz on niczego zbędnie nie analizował tylko był - jej osobistym promykiem słońca.
    —  Zazdroszczę — wyrwało jej się, gdy mężczyzna wspomniał o Mieście Aniołów. To był jej marzenie zwiedzić je, ale niestety przez wypadek autobusu nie dotarła na miejsce - szczeście, że w ogóle przeżyła. Pokręciła głowa odganiając czarne myśli. Tyle się natrudziła w Southhampton by przezwyciężyć lęki, że teraz nie zamierzała im się tak łatwo poddać. Na kolejne słowa szatyna parsknęła śmiechem.
    — Czyli rozumiem macie sprawny osiedlowy monitoring — rzuciła nieco ironicznie. Z jednej strony nie rozumiała ludzi, którzy wtykają nos w cudze życie, ale z drugiej pewnie takie babcie nie miały za bardzo rozrywki, a musiały na poranna kawę przynieść jakieś nowe ploteczki z okolicy.
    — I jeszcze widziałam jak była ubrana na pewno jakas ulicznica — zawtórowała mu modulując głos, a następnie wybuchając gromkim śmiechem. Cóż wysokie obcasy i dość wyzywający strój mogły sugerować wiele tami starowinkom, ale Lotta nie zamierzała sie nijak przejmować. Wierzyła, że jeśli owe plotki dotarłby uszu Jen ta szybko domyśliłaby sie, ze to o nią chodzi i, że nic nieodpowiedniego nie miało miejsca. 
    Będąc juz na miejscu kobieta z ulga pozbyła sie szpilek, bo Marshalla zapewnił jej nie krótki spacer, a ona była po kilku godzinach pracy - stojącej pracy. Gdy weszła do środka zagwizdała z uznaniem. 
    — No ładne macie z Jen gniazdko — nie kryła się nawet  tym, że zaciekawiona zagląda do niemal każdego z pomieszczeń. Wszystko było urządzone w spójnym stylu i emanowało ciepłem domowy. Przeszła wszystkie pomieszczenia poza łazienką, która zajmował gospodarz i wróciła do salonu połączonego z kuchnią.  Juz miała cos powiedzieć na temat tego, że musi go zatrudni, by znalazł dla niej podobne mieszkanie, gdy juz się dorobi większych oszczędności, gdy zobaczyła jak wyparował z łazienki w turbanie.Przyłożyła dłonie do ust, ale i tak nie dało sie pohamować jej szczerego śmiechu.
    — Diva jak sie patrzy — wydusiła wycierając łezki, które pojawiły się w kącikach oczu. Odetchnęła kilka razy głębiej dopiero wtedy sie w pełni uspokajając. Pomyśleć, że pisała do Jeroma cała roztrzęsiona, a teraz brzuch bolał ja od śmiechu. Słysząc jego poleceń, a raczej prośbę od razu zerknęła we wskazanym kierunku i podeszła do szafki wypełnionej całkiem pokaźną kolekcją alkoholi.
    — O nie, nie nalewki moje taty nie ruszamy. Przyleci to sie z nim napijesz! — rzuciła juz szukajac czegos odpowiedniego do makaronu, którzy przyrządzał wyspiarz.
    — Właśnie mówiłam Ci juz, że przylatują z mama na święta? Koniecznie musicie sie poznać! Jeśli Jn wróci z LA do tego czasu to oczywiście zapraszam was oboje — mówiła,  następnie posłała mu szczery, szeroki uśmiech.
    — Gdzie sa jakies szklanki? — zapytała trzymając w rękach kilka różnych butelek, a następnie postawiła je na jednym z blatów. Miały z nich powstać kolorowe cuda.
    Lotta 

    OdpowiedzUsuń
  73. - Albo sprzedaż domu i powrót do wynajmowania. Co miesiąc nowy adres, jak jacyś uciekinierzy – zaśmiała się. Oczywiście były to żarty. Dom dla wiele znaczył dla państwa Morrison, żeby tak po prostu się go pozbyć i znaleźć coś nowego. Nie chodziło tylko o fakt, że był domem rodzinnym Arthura. Był również ich wybawieniem, Elle dobrze pamiętała, jak kawalerka zaczęła ich przygniatać, a sama kobieta wszystkie złe wydarzenia przypisywała konkretnemu miejscu. Miała ku temu powody i, chociaż już tam nie mieszkali, Elle nadal czuła, że to te miejsce było złe. W domu na przedmieściach było inaczej. Nie było idealnie, ale czuła, że energia tego miejsca jest zupełnie inna. Lepsza. Dlatego tak bardzo kochała te miejsce. Uwielbiała wszystko, co było z nim związane. Nawet jeżeli nadal było przed nimi naprawdę dużo pracy. Mieszkali już tam ponad rok, ale i tak nie wykończyli wszystkich pomieszczeń, ogród był w połowie rozkopany, basen wciąż pusty i zaniedbany w stanie, w jakim go zastali po przeprowadzce. Nie spieszyło im się z remontowaniem, zwłaszcza, że co jakiś czas spadały na ich głowy inne, dużo ważniejsze sprawy.
    - Od tego są chmury i dyski sieciowe – pokręciła głową z udawanym rozczarowaniem – niby mój asystent, ale widzę, że jeszcze dużo musi się pan nauczyć, panie Marshall – zachichotała, przenosząc wzrok na ekran telewizora. Była bardzo ciekawa domku na Barbadosie, jak i samej wyspy. Cieszyła się, że w życiu Jerome’a i Jennifer wszystko układało się dobrze. Była też szczęśliwa, że ich małżeństwo przetrwało te ciężkie chwile i trudności, które na nich natrafiły. Dlatego jeszcze bardziej cieszyła się ich szczęściem. Zdecydowanie na nie zasłużyli. Głaskała odruchowo cały czas Matthew po lichej czuprynie ciemnych włosów, uśmiechając się przy tym. – Bardzo ładne – powiedziała, kiedy obraz na ekranie zmienił się kolejny raz. Przechyliła lekko głowę w bok, zerkając na obraz niemalże z perspektywy swojego synka.
    Oczy Thea zaświeciły się, kiedy podążyła oczami za ręką swojego wujka. Była gotowa ruszyć błyskawicznie do klatki, ale butelka z herbatką ją powstrzymała, a raczej świadomość, że mama ją i tak zatrzyma. Patrzyła na Matta na nodze mamy, a trybiki w małej główce pracowały. Trzymała butelkę powoli pijąc i zerkała na mamę, na wujka na klatkę. W główce rodził się plan do zrealizowania, przez co nie przysłuchiwała się z uwagą rozmowie dorosłych. Inaczej wyłapałaby od razu, że mama chce ich oddać.
    Elle natomiast spojrzała na Jerome’a z niemal politowaniem na twarzy.
    - Thea ogarnęłaby ciebie – zaśmiała się cicho. Następnie spojrzała wymownie na chłopca, który wciąż kleił się łapkami i niemalże całym sobą do niej – mógłby być problem. Trochę... Matty potrzebuje dużo czasu, żeby się przyzwyczaić. Tylko nasze rodzeństwo i mama to osoby, którym możemy go ze spokojem powierzyć. Nie martwiąc się tym, że będzie się stresował i, że opiekującemu będzie łatwo – westchnęła ciężko – mieliśmy kiedyś cudowną opiekunkę, którą lubili, ale ze względu na chorobę w rodzinie musieliśmy się pożegnać... Wydawało nam się, że znaleźliśmy fajną zastępczynie, ale... – pokręciła lekko głową, biorąc głęboki oddech – sąsiadka zasugerowała, że powinniśmy się jej przyjrzeć no i się przyjrzeliśmy – wymamrotała. Nadal odczuwała wewnętrznie złość, a imię Nathalie nigdy nie będzie już się jej dobrze kojarzyło – to było jakoś na wiosnę, nic nie mówiłam, bo musiałam chyba to po prostu przetrawić – westchnęła – w każdym razie Matty potrzebuje dużo czasu i czułości – Elle uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę z tego, że nie podzieliła się z Marshallem najświeższymi wieściami w jej życiu! Ostatnio za każdym razem głównym tematem ich rozmów była zbiórka i rzeczy związane z nią – właśnie, bo ci nie mówiłam! Złożyłam wypowiedzenie tydzień temu. Musisz szukać nowej pani dyrektor – zaśmiała się – więc dziękuję za propozycję, będę pamiętała – powiedziała, nie rejestrując nawet, że Marshall nieco przygasł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Thea w tym czasie miała wdrążyć swój plan w życie, ale wujek się odezwał, a ona nie zdążyła niepostrzeżenie odłożyć herbatki i dostać się do klatki ze ćwinka. Westchnęła cicho, patrząc na wujka z rozczarowaniem.
      - Bez mamy? – Powtórzyła cicho, rozglądając się dookoła – ale zabafki mogę zablać? – Wysepleniła, oceniając, czy takie odwiedziny jej się opłacają.
      - Pamiętasz, jak mówiłam ci w biurze, że myślę o przerwie na studiach. Arthur nie chciał się na to zgodzić. Upierał się, że nie wrócę i zwyczajnie nie mogę zrezygnować ze studiów, że on mi zabrania i... Arthur otwiera w końcu swoje biuro. Rzuciłam, że w takim razie rzucę pracę i od słowa do słowa wyszło, że to najlepsze rozwiązanie – uśmiechnęła się, zerkając na Marshalla – wiem, wiem. Krótko mogłeś się nacieszyć taką znajomością – dodała ciepło.
      Mały Matty zdecydował się w czasie, w którym wujek był skoncentrowany na Thei, podnieść się i nieśmiało podejść do stolika, aby złapać chrupkę i szybko wpakować ją sobie do ust. Elle miała go pod kontrola, ale czujne obserwacje Thei widziały tyle, że Matty mógł sam wsiąść am!
      - Matty je! – Krzyknęła więc buntowniczo, wskazując palcem winnego – am! Mama ja tesz cę! – Oznajmiła stanowczo, a wystraszony chłopiec momentalnie z dwóch nóg upadł na pupę, dzięki pieluszce i dywanowi miał miękkie lądowanie, ale i tak się rozpłakał, zaskoczony krzykiem siostry.
      - Przecież chciałam ci dać – Elle powiedziała do Thei, przechodząc z siadu prostego na czworaka i złapała Matta pod pachami, samej siadając na swoich piętach i przytulając synka do siebie.
      - Cę sama, jak Matty. On jest mały a moze sam, tesz cę sama i cę ćwinkę w domku – zażądała, gniewnie opierając rączki na bioderkach.
      - Hej uspokój się – Elle spojrzała surowo na Theę, która nadal stała zbuntowana – mówiłam, że jak wypijesz herbatkę to będą chrupki, Thea, proszę cię, daj butelkę i weź sobie... – wskazała głową na stolik, jednocześnie próbując wyciągnąć dłoń po butelkę, trzymając przy tym Matty’ego.

      Elciak

      Usuń
  74. [Poważnie biłam się z myślami, czy postawić na Andrew (choć i jego sie tutaj w zupełnie nowej wersji kiedyś doczekam), czy możne Natkę z racji pięciu lat na blogu. Ostatecznie padło na Nathalie i mam nadzieje, że był to dobry wybór. Owszem pojawiła się już kiedyś na blogu bodajże o Francji :D Bardzo dobrze za miłe słowa, zwłaszcza, że z weną bywa różnie o czym wie każdy z nas :) W razie chęci na wątek, wiesz gdzie mnie szukać :)]

    Nathalie i reszta panów

    OdpowiedzUsuń
  75. [Henlo! Ja tylko przelotem, bo chcę tylko dać znać, że nie zapomniałam ani olałam, jak coś. Odezwę się z propozycjami na mailu jakoś nad dniach – przepraszam za zwłokę, ale ja jestem strasznym nieogarniaczem jak się wybiję z rytmu, a nadrabianie mailowym zaległości też idzie mi jeszcze powolutku i wciągnął mnie wcześniej reread książki, więc przepadłam. Także proszę uprzejmie nie mieć mi za złe, czy coś. ;')]

    Leander

    OdpowiedzUsuń
  76. [O mateńko, ależ rozbudowaną masz historię u tego pana (z kartą Maille nie zdążyłam się jeszcze zapoznać)! Tyle postów czekających na przeczytanie. <3 Już nie mogę się doczekać.
    Serce mi rośnie, kiedy czytam komentarze jak twój, naprawdę. Bardzo bałam się tej publikacji, przez wzgląd na treść karty, a także niełatwy całokształt postaci, ale wszyscy razem sprawiliście, że od razu poczułam się tu jak w blogowym domku, za co pięknie dziękuję. <3 Tak jak już pisałam wcześniej pod paroma kartami, nie miałam w planach żadnych postów, ale nie wiem czy będę w stanie wam odmówić, widząc tyle chęci do czytania czegoś spod mojej ręki. ^^
    Chciałam też napomknąć, że szykują mi się całkiem dwa ciekawe powiązania z Alanyą i Jaime(m?), którzy figurują całkiem wysoko również u ciebie i pana wyspiarza, więc kto wie, może będziesz miała okazję poznać Celeste bliżej nie za pośrednictwem posta, a wspólnego wątku. :)
    Dziękuję jeszcze raz za powitanie, na pewno będę zaglądać jeszcze do Jerome'a, żeby sprawdzić, jak mu się powodzi! <3]

    CELESTE GUEVARRA

    OdpowiedzUsuń
  77. Jaime nawet nie spodziewał się że jego propozycja rejsu kutrem, za którego sterami stałby Jerome, tak spodoba się jemu samemu. Czasami jednak niby nic nieznaczące pomysły mają w sobie więcej sensu niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. I właściwie nie mógł się już tego doczekać. Teraz jeszcze bardziej (o ile było to możliwe) chciał rozwiązać tę zagadkę związaną z Parkerem. Im szybciej sprawią, że Jerome będzie bezpieczny, tym lepiej dla wszystkich. No i szybciej polecą na Barbados.
    Chwila moment, czy to znaczyło, że Jaime miałby poznać rodzinę Marshallów? O, cholera jasna. Na to zdecydowanie gotowy nie był. Jak miał zrobić dobre wrażenie na rodzinie swojego najlepszego przyjaciela? Dało się? Sam Jerome poznał go w takich beznadziejnych warunkach, że to był cud, że mężczyzna wciąż tu był. Cóż, Elle i Carlie wciąż go lubiły, więc może nie będzie tak źle... No i wujostwo Laury też go polubiło... Może wcale nie będzie tak tragicznie. Zresztą, nie ma co o tym teraz rozmyślać, na razie razem z Jerome’em mieli większe problemy na głowie.
    Jaime nie był zadowolony (delikatnie mówiąc) ze spotkania z detektywem. Co za wredny dupek... Gdyby Jerome nie wyciągnął ich z tego spotkania, to możliwe, że Jaime powiedziałby kilka słów za dużo. Ale z drugiej strony, nie potrzebowali kogoś, kto miał ich gdzieś, ponieważ w ten sposób nic nie załatwią. Trudno, nie była to jedyna agencja detektywistyczna w mieście.
    No i właśnie, może i Jerome nie miał za bardzo na to wszystko czasu, co nie było dziwne, ale za to Jaime miał. Między kupowaniem prezentów dla rodziny, szukał kolejnych agencji, dzwoniąc i pytając. I udało mu się załatwić jedną wizytę po nowym roku. Miał nadzieję, że tym razem im się uda i trafią na ludzi, którzy faktycznie będą chcieli rozwiązać tę sprawę. Jeśli się nie uda, to owszem, Jaime mógł szukać dalej, ale trochę się obawiał, że cały waleczny duch w Jerome’ie gdzieś zniknie, a tego raczej obaj nie chcieli.
    Moretti zszedł na dół, od razu odnajdując auto przyjaciela. Nie było to takie trudne, nie? Wsiadł do auta, ciesząc się ciepłem ogrzewania. Przyjemnie. Zerknął na przyjaciela i uśmiechnął się słabo.
    – Jak co roku. Spotkanie z rodzinką, udawanie, że jest okej i wcale nie jest dziwnie. Jakby wszystko było w porządku i wszystko było na swoim miejscu. Magiczny i rodzinny czas świąt jakoś na nas nie wpływa. A co u was? Jen kiedy wraca? Tak dawno jej nie widziałem. Harold też nie. Mówiłeś jej, że tęsknimy, nie? I tak, sesja zimowa... Już się zaczęła, część już mam zaliczoną. Od razu chodzę na pierwsze terminy, aby mieć to z głowy. No i niedługo usiądę i zabiorę się za poszukiwanie praktyk na komisariacie. Myślę, że tak pod koniec egzaminów zajmę się tym na dobre.
    Jaime prychnął, kiedy ktoś za nimi zaczął trąbić. Wpisał adres w telefon, a GPS zaczął ich prowadzić.
    – Jedź, bo nas facet zatrąbi na śmierć.
    Dotarli na spotkanie przed czasem. Jaime zerknął na przyjaciela, zastanawiając się, czy się denerwuje. Minęło już trochę czasu odkąd zaczęli się tym zajmować, a nic nie posuwali się do przodu w odpowiedziach. Jaime liczył, że teraz trafią na odpowiednich detektywów.
    Faktycznie, spotkali się z kobietą, która wyglądała na mocno zainteresowaną sprawą Jerome’a. Prosiła o wszelkie szczegóły i informacje. Dla Jaime’ego był to dobry znak. Chyba nie bez powodu pani detektyw pytała o to wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Co sądzisz? – zapytał Moretti, kiedy opuścili budynek, w którym mieściła się agencja detektywistyczna. – Wydaje się być w porządku, mam dobre przeczucia. Mam nadzieję, że mnie nie mylą – spojrzał na przyjaciela, zastanawiając się, co teraz powinni zrobić. To znaczy, nie mogli za wiele, pozostało im czekać na jakieś pierwsze informacje od wynajętych ludzi. – To może jakieś jedzenie? Opowiesz mi, jak tam wizyta w Los Angeles.
      Hm... czy powinni teraz uważać na siebie bardziej niż jeszcze dzisiaj rano?

      Jaime

      Usuń
  78. Charlotte w nowym miejscu nie miała zbytnich doświadczeń z sąsiadami, bo najwyraźniej mijali się i to tak bardzo, że nawet nie spotkała ich jeszcze na klatce schodowej. Nie było jej z tego powodu jakoś specjalnie przykro, ponieważ nie miała czasu na zacieśnianie nowych więzi. Coraz bardziej skłaniała się ku rezygnacji z posady za barem, jednak nie chciała informować o tym Paula z dnia na dzień, ponieważ za bardzo jej pomógł. Chciała być zwyczajnie fair, jednak nieuniknione zbliżało się wielkimi krokami.
    — Wyszło cudnie — rzuciła jeszcze nim gospodarz na dobre zniknął za drzwiami łazienki.  Była tu po raz pierwszy, a już czuła się jak w domu. Nie wiedziała, czy to dlatego, że było to mieszkanie Jeroma, czy po prostu samo to miejsce było nasiąknięte domową atmosferą. Dla blondynki nie było to jakoś szczególnie istotne, po prostu było miło poczuć się niemal jak u siebie.Panna Lester nie była pewna zbyt wielu rzeczy w swoim życiu, ale gdyby ktoś poprosił ją o wyznaczenie czegoś lub kogoś to zapewne zaraz za rodzicami padłoby na wyspiarza. Wiedziała, że może na niego liczyć nawet w najbardziej krytycznych sytuacjach, gdzie inni zawodzili lub zadawali niepotrzebne pytania. Szatyn się zjawiał i bardzo często podrzucał pod nos jakieś rozwiązanie.
    — O nie... — mruknęła szczerze zawiedziona, bo naprawdę liczyła na to, że będzie ich mogła sobie przedstawić. Dopiero, gdy Marshall skończył mówić cos jej sie przypomniało.
    — Wstępnie mają przylecieć osiemnastego grudnia, by jeszcze mieli możliwość zwiedzić nieco Nowy Jork. To ich pierwsza tak daleka podróż — zaśmiała się na wspomnienie tego jak jej zazwyczaj opanowany ojciec juz robił listę rzeczy do załatwienia, gdy mieli jeszcze kupę czasu.    
    — Może jakoś uda nam się złapać, a jeśli nie to zawsze zostaje skype!— powiedziała i sięgnęła po szklanki do drinków. Z lekkim uśmiechem na ustach skupiła się na tym, by nalać wszystkiego w odpowiednich proporcjach. Na ułamek sekundy zamarła na wspomnienie Rogersa, ale nie dała tego szczególnie tego po sobie poznać. Nie próżnowała przez pół roku w Anglii i naprawdę była pewna, że sobie ta relacje przepracowała. Jak bardzo była w błędzie miała się dopiero przekonać. 
    — Ostatnio nie pisaliśmy ze sobą. Jak sam dzisiaj widziałeś czas mi ucieka przez palce i chyba nawet mu nie dałam znać, że wróciłam. — wzruszyła ramionami, jakby to było nic takiego, jakby wcale on po części nie był powodem jej wylotu za wielka wodę.  
     — Więc to bardziej ja przepadłam, ale jako taki kontakt mamy. Nic specjalnego.  — powiedziała i przeniosła gotowe drinki na stolik przy którym zapewne mieli zjeść obiad. Myśli trochę po dryfowały nie w tym kierunku co powinny, ale nawet one nie były w stanie przewidzieć tego co miało się dopiero wydarzyć. Los znów miał jej spłatać figla, a jej lekkomyślność nieodwracalnie zmienić życie.
    — Na razie moim jedynym zmartwieniem jest Parker i to jak poradzić sobie na spotkaniu pojutrze — pokręciła głową jakby wracajac do rzeczywistości. Po kilku minutach w kuchni rozchodził się już tak przyjemny zapach, że wyraźnie zaburczało jej w brzuchu. Rozmowa zeszła na nieco przyjemniejsze tematy jak chociażby dokładany w czasie ich - Jeroma,Jen i Lotty - wspólny wypada gdzieś za miasto na weekend. Teraz, gdy żona wyspiarza była w LA plan znów został oddalony, ale nadal o nim pamiętano, więc to już był jakiś plus. Po dwóch godzinach Charlotte musiała niestety wracać do domu, by zabrać biednego Biscuit'a na spacer.
    — Było pyszne, dziękuję. Jak się czegoś dowiesz od detektywa to daj mi natychmiast znać i no trzymaj kciuki ! —powiedziała już gotowa do wyjścia i przytuliła jeszcze szatyna na dowiedzenia. Wychodziła z mieszkania z o wiele lepszym humorem niż wkroczyła dzisiaj do baru. Teraz nie pozostało jej nic innego jak oczekiwać telefonu od Marshalla i skupić się na przygotowaniu dobrego projektu, by ten dupek nie mógł się do niczego doczepić.

    Lotta

    OdpowiedzUsuń
  79. [Dziękuję za powitanie! <3 Przyznam, że z jednej strony obawiałam się reakcji na taką postać, a z drugiej, chyba tej złośliwej duszy twórcy, chciałam zbić Was nieco z tropu. :P Wątki na pewno będą niezapomniane, oby tylko wena nam wszystkim dopisała! <3
    Jerome jak i Maille jakoś ujęli mnie za serce, mam wrażenie, że wszyscy chcieliby mieć takich ludzi w swoim otoczeniu. A w głównym zdjęciu w karcie Jerome’a absolutnie się zakochałam! *.*]

    Octavia Flies

    OdpowiedzUsuń
  80. [Ależ nie kuszę, gdzież bym śmiała! :D Ze mnie jest taka grzeczna, cicha myszka, zupełnie nie wiem o czym mówisz! A tak na poważnie, to naprawdę nie naciskamy, dajemy tylko znać, że jeśli w grafiku pojawiłyby się jakieś luki, to przywitamy was z otwartymi ramionami. ^^
    Życzę w takim razie wszystkiego dobrego w nowej pracy, gratuluję i nie pozostaje nic, tylko zacierać rączki do pisania postów. :) Do napisania!]

    CELESTE GUEVARRA

    OdpowiedzUsuń
  81. — Po prostu zepsułeś mój niecny plan. Myślałam, że zaczniesz mnie dopytywać, kim jestem, a ja wtedy mogłabym przypomnieć ci całą absurdalną sytuację z muzeum, mówiąc jak najgłośniej, żeby usłyszało o tym całe biuro. No wiesz, Jerome?! Nie pamiętasz, jak woda z zepsutej wanny z hydromasażem omal nie zniszczyła drogocennych obrazów, ale uratowałeś nas przed zalaniem, kiedy w ciasnym składziku znalazłeś zawór, wpadając jednocześnie na nagiego stróża i jego równie nagą towarzyszkę, która myślała, że próbujesz wykorzystać seksualnie omdlewającego pod wpływem szoku Berniego, a wdzięczna ekspedientka rzuciła się na ciebie i próbowała zabrać cię na randkę?! — wyrzuciła z siebie na jednym wydechu Reyes, po czym gwałtownie zaczęła łapać powietrze po tym imponującej długości zdaniu naznaczonym niezachwianym entuzjazmem. — Daj mi minutkę — wydusiła, zatrzymując się na chwilę i oddychając głęboko, ponieważ raczej kiepska była z niej raperka i wypowiedzenie takiej ilości słów w takim krótkim czasie sprawiło, że aż zakręciło jej się w głowie z braku tlenu, zaraz jednak uśmiechnęła się do niego niezrażona i ciągnęła dalej: — Widzisz, odebrałeś mi całą przyjemność. Liczyłam na co najmniej kilka zszokowanych min i potłuczone kubki z kawą, tymczasem zawiodłam się na tobie — strofowała go dalej Reyes, próbując spoglądać na niego groźnie spod zmarszczonych brwi, jednak wyraźnie ta poza jej nie wychodziła. Jak przystało na Latynoskę potrafiła się porządnie wściec, a jej ognisty temperament sprawiał, że dość łatwo wpadała w złość, lecz kompletnie nie umiała wydobyć z siebie uczuć, których w danym momencie w sobie nie miała i nawet Jerome, który nie znał jej zbyt dobrze, musiał z łatwością się zorientować, że nie była ani trochę rozczarowana takim obrotem sytuacji. — Jeśli mam być szczera, cieszę się, że nie zapomniałeś. Co prawda nasze wspólne przygody były zbyt charakterystyczne, żeby wyparowały ci z pamięci, jednak już moje imię w natłoku wydarzeń mogło ci umknąć. W ramach wdzięczności wybaczę ci to, że zniweczyłeś moje plany — zaproponowała, zabawnie poruszając brwiami.
    Reyes, korzystając z czerwonego światła, obróciła się w stronę mężczyzny, splatając dłonie na klatce piersiowej i fachowo zmierzyła go wzrokiem, po czym przytaknęła.
    — Biorąc pod uwagę różnicę w naszych rozmiarach, zakładam, że ilość alkoholu, która mnie powali, u ciebie wywoła jedynie delikatne szumienie w głowie, więc uda ci się wrócić do domu o własnych siłach. O sobie chyba nie mogę powiedzieć tego samego, ale postaram się — podsumowała swoje przemyślenia z poważną miną, by już za chwilę parsknąć śmiechem. Naprawdę nie planowała upijać się do nieprzytomności, nie chciała w końcu stawiać Jerome’a w równie kłopotliwej sytuacji, ale jego przerażenie ją bawiło. Chyba spodziewał się, że była ostrą zawodniczką i żaden alkohol nie był jej straszny; może było w tym trochę prawdy, ponieważ lubiła próbować nowych rzeczy i często eksperymentowała w kuchni, lecz niekoniecznie przenosiło się to na procenty.
    — Oczywiście, że trafiłam. Myślę, że zrobiłbyś prawdziwą furorę na Halloween, gdybyś miał na sobie ubranie Jacka Sparrowa z głową niedźwiedzia. Albo przebranie futrzastego niedźwiedzia z makijażem i bandaną Sparrowa. Jeszcze nie zdecydowałam, która opcja jest lepsza — wyjaśniła, jakby naprawdę od dawna zastanawiała się nad tym faktem. Amerykanom zdecydowanie brakowało kreatywności, jeśli chodziło o halloweenowe przebrania: wszędzie były seksowne kotki, seksowne pielęgniarki albo aniołki, chłopcy preferowali stroje futbolistów czy kowbojów… Nuda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Od… jedenastu lat. Czuję się staro, kiedy to powiedziałam na głos — przyznała Reyes. Była taka młodziutka, kiedy opuszczała swoją ojczyznę, biegnąc za marzeniami. Sama nie mogła uwierzyć w to, jak wiele się zmieniło od tamtego czasu. — Nie miałam dużych problemów, przyjechałam na wizie studenckiej, a studenci są raczej mile widziani w Stanach, później miałam sporo szczęścia. Wszystko ułożyło się całkiem gładko, jeśli chodzi o formalności, chociaż niekoniecznie przekłada się to na sposób, w jaki jest się odbieranym przez rodowitych Amerykanów — prychnęła, kładąc odpowiedni nacisk na ostatnie słowa. Sądziła, że kiedyś przyzwyczai się do głupich, nienawistnych komentarzy albo jednoznacznych spojrzeń, jednak zdarzały się chwile, kiedy to wciąż bolało. — Podejrzewam, że na moją korzyść mógł grać fakt, że nie jestem wielkim facetem z brodą — mrugnęła do niego, pozwalając, by na jej twarzy znowu zamajaczył uśmiech. Uprzedzenia. Stereotypy. Nie dało się od tego uciec.
      — Marzenia. Marzenia mnie tutaj przygnały. Wydawało mi się, że tylko Nowy Jork pozwoli mi rozwinąć skrzydła i zostać taką artystką, jaką pragnęłam być. W międzyczasie sporo się pozmieniało, ale nie żałuję decyzji, których podjęłam — wyznała cicho, czując lekkie ukłucie melancholii. Mimo wszystko nie żałowała. Tęskniła za Meksykiem, który był nierozerwalną częścią jej duszy, za językiem, muzyką, atmosferą, jedzeniem, kulturą… Za rodziną. Stworzyła jednak tutaj dla siebie miejsce i odnalazła się. — A ty? Dlaczego zrezygnowałeś z najlepszego rumu na Barbadosie na rzecz rumu w nowojorskim barze? — spytała, unosząc do góry kieliszek i upijając łyk napoju.

      Reyes

      Usuń
  82. Powroty zawsze są trudne, zwłaszcza, gdy ucieka się z danego miejsca z jakiegoś konkretnego powodu. Zanim Emily uciekła z Nowego Jorku po raz pierwszy nie dawała sobie już rady z problemami, które ją dotknęły. Potrzebowała odetchnąć, a podróże dla Ems były jedyną odskocznią w tak trudnej dla niej sytuacji. Miała pieniądze po sprzedaniu wypożyczalni, po sprzedaniu firmy ojca, który szybko przepisał ją na córkę, jakby licząc na to, że to w jakiś sposób zmiękczy jej serce. Jednak w takiej sytuacji nic takiego nie mogło mieć miejsca.
    Właściwie mogła podróżować wiele lat, a pieniędzy by jej starczyło, gdyby nie szalała w pięciogwiazdkowych hotelach. Oczywiście nie była takim typem podróżniczki. Ją zadowalała nawet kanapa u jakiś nieznajomych, ale dobrych ludzi, a czasami po prostu namiot. Choć w pojedynkę się nieco takich nocowań obawiała. Jednak po ośmiu miesiącach w podróży chciała wrócić do siebie. Czuła się już zdecydowanie lepiej i mogła spokojnie zacząć wszystko od nowa. Nie wracając, co chwilę do spraw z przeszłości. W końcu mogła odwiedzić matkę, może nie do końca w taki sposób, jak by tego chciała… Ale to zawsze coś. Natomiast ojca nie chciała widzieć na oczy, mimo tego, że przed rozwiązaniem całej sprawy był dla niej najbliższą osobą na świecie. Nie wytrzymała jednak zbyt długo, bo po zaledwie kilku miesiącach znowu wyjechała. Tym razem nie podróżowała po całym kraju. Od razu skierowała się na Alaskę, gdzie poznała cudowną kobietę o imieniu Bernadeta, która prowadziła pensjonat. To właśnie tam Simmons pomagała przez ostatnie kilka miesięcy. I właśnie tam poczuła, że jest gotowa na powrót. Na to, aby znaleźć jakieś stałe zajęcie i w końcu zacząć żyć. Może po swojemu, ale u boku przyjaciół, którzy cały czas na nią tutaj czekali.
    Gdy tylko przekroczyła próg własnego mieszkania, odetchnęła z ulgą i walnęła się na kanapę. Prawdę mówiąc straciła poczucie czasu, gdy tak leżała i po prostu napawała się tym, że jest w domu. Jednak nie wytrzymała i już tego samego wieczoru zadzwoniła do Jane, która na początku zrugała ją od góry do dołu za to, że przecież mogło jej się coś stać… Jednak po godzinnej rozmowie w końcu doszła do siebie i uznała, że czas się spotkać i z innymi. Może pora nie była zbyt odpowiednia na niezapowiedziane wizyty, ale przecież to była Emily i niekoniecznie do końca zastanawiała się nad tym, co wypada, a co też nie. Dlatego też koło dwudziestej drugiej stała przed drzwiami mieszkania Jerome’a, trzymając w dłoniach butelkę bezalkoholowego wina oraz jedzenie z chińczyka, który znajdował się nieopodal. Zapukała do drzwi, przestępując z nogi na nogę. Pewnie, że nie miała pewności czy przyjaciel był w ogóle w domu i czy na przykład nie zmienił adresu od ich ostatniej rozmowy telefonicznej, ale… Miała nadzieję, że nie.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  83. Wiem, wiem, mnie się nie da lubić... I może nawet powinnam poczuć delikatne wyrzuty sumienia z tego powodu, ale dziura w ścianie niedługo wyrżnie się na wylot, a gdzie ta biedna Sky znajdzie drugą taką złotą rączkę, jak Jerome? Gdybyś mogła zobaczyć teraz moją twarz, połowę przysłaniałyby oczy kota ze Shreka ^^ Próbujemy odtworzyć, na czym stanął nasz wątek (bodaj umówiłyśmy ich na jakieś żarełko?) czy startujemy z nowego punktu?

    Zostawiam Cię z tym pytaniem i przewijam z powrotem stronę do góry. Wydaje mi się, że mignęły mi tam jakieś nieziemskie zdjęcia.

    Sky

    OdpowiedzUsuń
  84. Nawet jeżeli Jerome uspokajałby Jaime’ego przed spotkaniem z jego rodzinką, to chłopak i tak by się denerwował. Obcy ludzie, tak bliscy jego najlepszemu przyjacielowi... Chciałby zrobić na nich jak najlepsze wrażenie, żeby mieli o nim dobre zdanie. Jednakże, jeśli zaczęliby pytać o pewne sprawy, to byłby problem; Jaime nie lubił kłamać i tego nie robił, ale rozmawianie o jego rodzinie było... trudne. I wolał unikać tego tematu jak tylko się dało. A na pewno Marshallowie o nią zapytają, to chyba oczywiste. Ach, i na pewno wybraliby się na cmentarz.
    – Cóż, zawsze to jakiś plus. Nie dość, że się kształci i spełnia, to jeszcze ma okazję na... nie wiem, jak to odpowiednio ująć, ale masz rację, wyjazd jej służy. Chociaż tęsknię za nią. Dawno jej nie widziałem. Harold na pewno też. I jeszcze Henio musi ją poznać. A, no i oczywiście mąż za nią mocno tęskni – Jaime dźgnął Jerome’a łokciem między żebra. Na szczęście mieli na sobie kurtki, to nie było pewnie tak bardzo czuć ewentualnego bólu. – Nie martw się, wkrótce wróci do swojego księcia z bajki. A potem to pewnie ciebie będę długo nie widział. Jen też, ale ciebie to chociaż widzę teraz. I próbujemy rozwiązać zagadkę.
    Moretti domyślał się, że po powrocie Jen, młode małżeństwo tak szybko nie da znać o tym, że znów są razem w jednym mieście. Pewnie nie będą wychodzić poza swoje mieszkanie.
    Po wyjściu z budynku, Jaime odetchnął, a potem pokiwał głową na słowa Jerome’a. Cieszył się, że nie tylko on widział cień nadziei na rozwiązanie tej zagadki i na osiągnięcie spokoju. Oczywiście nie tylko przez Jerome’a, czyli osobę najbardziej zainteresowaną całą sprawą, ale także przez Jaime’ego właśnie, ponieważ przestanie się tak martwić o przyjaciela.
    – Tak, tak, Veronica. Oby udało jej się to ogarnąć, bo przecież ileż można. A jak nie, to chyba serio sam go dopadnę. Bez ciebie, ty musisz być nieskazitelny, pamiętasz?
    Ucieszył się również, że Jerome zgodził się na jedzenie. Poszedł zaraz za nim i zwolnił kroku aż ostatecznie zatrzymał się krok za przyjacielem. Zmarszczył czoło, przyglądając się ohydnemu napisowi.
    – Co za chu... – zamilkł i zacisnął dłonie w pięści. Zaraz jednak je rozluźnił i odetchnął. Położył dłoń na ramieniu mężczyzny. – Nie przejmuj się, nie warto. I nie wpadaj też w złość, to nam nie pomoże.
    Po krótkiej chwili uniósł wzrok i zaczął się rozglądać za kamerami. Przecież to Nowy Jork, do cholery, tu wszędzie był monitoring. Możliwe, że nie tylko taki... sprzętowy, ale i ludzki.
    – Dobra, lecę po panią detektyw. A ty tu zostań, pilnuj i nie rób nic głupiego. Czyli już nie dotykaj tego auta. I nie zadeptuj śladów – polecił mu i zaraz szybkim krokiem, który wkrótce zmienił się w trucht, skierował się z powrotem do pani Veronici.
    Po chwili Jaime wrócił wraz z panią detektyw. Za nią przybiegła dziewczyna z aparatem i jakąś walizką. Chyba zamierzała zebrać wszelkie ślady, jakie mógł zostawić ten, który to zrobił. Możliwe, że nie był sam.
    Moretti zerknął na Jerome’a, nie bardzo wiedząc, co mógł mu teraz powiedzieć albo co mógł teraz zrobić. Tak ogólnie ani tym bardziej dla niego. Najchętniej poszedłby po jakiś spray do sklepu i wróciłby tu z nim, a potem zamazał napis. Chwila, moment, czy nie mogli tego uczynić, kiedy tylko panie przestaną tu działać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – To już tak było, kiedy podeszliśmy i niestety, nic szczególnego nie zauważyliśmy. A przynajmniej ja – wyjaśnił Moretti i skrzyżował ręce na piersiach. Poczucie bezsilności było dla niego okropne. Nigdy wcześniej tak nie miał, ponieważ mało co go obchodziło. A tym razem chodziło o jego najlepszego przyjaciela, starszego braciszka.
      – Dobrze, że panowie nic nie ruszali – uznała Veronica, sama robiąc zdjęcia zderzakowi telefonem. – I proszę się nie martwić, to będzie kolejny dowód w sprawie.
      Łatwo było jej mówić. Jaime znów zerknął na Jerome’a. Ciekawe, czy wciąż miał ochotę na jedzenie.

      Jaime

      Usuń
  85. Tygodnie minęły od spędzonej nocy z Rogersem i faktycznie blondynka zdawała się całkiem o tym zapomnieć zaaferowana sprawą z Parkerem,  jak i przygotowaniem do świąt.. Może gdyby poświęciła na przeanalizowanie tego niecodziennego spotkania kilka minut dotarłaby do niej jej lekkomyślność. Miała przecież aktualnie przerwę od tabletkach hormonalnych, a innego zabezpieczenia również nie dane było im użyć. Zamiast tego przeszła bez większego stresu do codzienności. Pierwszy raz postanowiła przystroić mieszkanie i kupić choinkę, która zdecydowanie nie miała zmieści się na biurku. Między wizytami u klientów, a tymi prywatnymi w sklepach okupowanych przez tłumy nowojorczyków, starała w miarę możliwości zaglądać jeszcze do klubu krav magi, by całkiem nie zaprzepaścić swojego powrotu do formy.
    Po przylocie - jak się okazało - pozostałej trójki Lesterów kobieta niemal zniknęła dla świata i znajomych. Była szczęśliwa, że nawet Christopher postanowił spędzić z nimi święta. Anthony przypisywał sobie owy sukces i twierdził, że więcej to on prezentów dla córki nie ma, co oczywiście byłoby jak najbardziej w porządku, ale nie było prawdą. Blondynka cieszyła się ich obecnością i wcale nie przeszkadzało jej spanie na materacu z bratem i czekanie w kolejce do łazienki o poranku. Małe mieszkanie było pełne rodzinnej atmosfery. W dniu poprzedzającym Boże Narodzenie Lotta zabrała ich wszystkich na koncert w jednej z tutejszych restauracji. Bilety dostała tylko takim cudem, że organizowała reklamę wydarzenia i pomagała odrobinkę przy organizacji.Była dumna z tego jak to wszystko wyszło. 
    Kolejnym punktem na liście To do and see był spacer pod słynna choinkę na Rockefeller Center. Świetlny pokaz zrobił na wszystkich ogromne wrażenie, bo choć wstyd się przyznać to Charlotte była tutaj po raz pierwszy podczas świąt. Czego nie przewidziała to tego, że zamiast Jeroma dane jej będzie przedstawić rodzicom Colina, na którego to wpadli podczas jednego z pokazów. Oczywiście gościnność pani Grace owocowała tym, że szatyn wraz z synem gościli u nich na wczesnej kolacji. Blondynka początkowo się zestresowała jak to wszystko sie potoczy, jednak finalnie było całkiem przyjemnie - nie licząc oczywiście niespodziewanych nudności, które nie chciały jej opuścić nawet po zastosowaniu domowych specyfików pani Lester. 
    Blondynka obiecała, że od razu po wylocie rodziny do Anglii pójdzie do lekarza i słowa dotrzymała. Zrobiono jej szereg badań, jednak lekarka nalegała, by wyniki przyszła odebrać osobiście i to w Sylwestra. Charlotte nie miała i tak większych planów, a chciała w końcu znaleźć rozwiązanie na te swoje nudności, bo uprzykrzały jej nie tylko poranki, ale całe dnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak przez mgłę pamiętała cała wizytę w gabinecie, bo padły słowa, których na pewno sie nie spodziewała Jest pani w ciąży,a po kilku nieświadomych zaprzeczeniach ze swojej strony usłyszała od kobiety jeszcze Legalnie ciąże może pani przerwac od dwudziestego czwartego tygodnia.Dostała jakieś ulotki, które machinalnie wepchnęła do plecaka i nim się obejrzała była już w domu. Patrząc tępo w sufit kalkulowała dni, tygodnie i wniosek był jeden. Za każdym razem padało na dzień, który był oznaka jej słabości wobec Rogersa. Młoda Angielka naprawdę nie wiedziała co ma w tej sytuacji zrobić. Chodziła w kółko po mieszkaniu niczym zwierzę w klatce, aż postanowiła, że potrzebuje z kimś porozmawiać. Automatycznie padło na jej osobisty promyk słońca.
      — Cześć — jej głos był zachrypnięty i jakiś taki słaby. Odchrząknęła po chwili, jednak zmieniając zdanie. Nie chciała informować o takich rzeczach przez telefon i poza tym, czy pierwsza osobą, która dowie się o ciązy nie powinien być potencjalny ojciec?
      — Żebyś wiedział. Rodzice polecieli już do Anglii i jakoś tak smutno się zrobiło — starała się naprawde brzmieć naturalnie i chyba dzieki temu, że nie rozmawiali twarzą w twarz mogła udawać, ze to właśnie dlatego dzwoniła. 
      — Wiesz...— zawahała się i zastanowiła jak najlepiej dobrać słowa, by Marshall nie martwił się niepotrzebnie. Usiadła na kanapie o czym świadczył cichy szum w słuchawce.  
      — ... ja Ci nie powiedziałam, że kilka tygodni temu spotkałam  się z Miśkiem — westchnęła głęboko znając już konsekwencje tego spotkania.
      — Och matko jaka ja jestem głupia — rzuciła nagle niewiele wyjaśniając szatanowi, który znajdował sie w pięknym Mieście Aniołów. Chwilę z jej strony była cisza po czym zebrała się w sobie i choc nie musiała wymusiła na swych ustach uśmiech, tylko oczy były jakieś takie szkliste.
      — Dobra wybacz, że przeszkadzam Tobie i Jen, życzę wam szczęśliwego Nowego Roku i mam nadzieję, że jak wrócisz to się zobaczymy.  Jak tylko będziesz miał czas po prostu przyjdź, dobrze? — na koniec głos jej się załamał i brzmiało to niemal jak błaganie. A ona przygryzała wargę, by sie zwyczajnie nie rozkleić.

      załamana Lotta

      Usuń
  86. Trochę szkoda tej pizzy. Muszą się jak najszybciej uwinąć z tym remontem, a przynajmniej z doprowadzeniem kuchni do porządku na tyle, żeby dało się w niej przyrządzić coś nadającego się do jedzenia. Chociaż w tym przypadku Sky będzie równie bezużyteczna, co w sklepie budowlanym ^^ Myślę, że skoro nie było nas tutaj jakiś czas, to możemy postawić na to, że Sky wyjechała na trochę z Nowego Jorku ze swoim mężem i po powrocie bezzwłocznie przypomniała się swojemu specowi od remontów niemożliwych. Albo natknęła się na niego w tym remontowanym mieszkaniu, jeśli uznamy, że na przykład zostawiła mu do niego klucze, żeby mógł w wolnych chwilach i z doskoku coś w nim dłubać, ale w pierwszym odruchu uznała go za włamywacza i była gotowa przyłożyć mu parasolką? :D

    Sky

    OdpowiedzUsuń
  87. Przez chwilę Jaime zastanawiał się, czy może miał jakieś nieciekawe znajomości, które pomogą im w rozwiązaniu tej sprawy. Zaraz jednak pokręcił głową na te myśli; nie miało sensu brnąć w to dalej, ponieważ jedyni „źli” ludzie, z którymi miał do czynienia przez ostatnich kilka lat, byli raczej drobnymi dilerami narkotykowymi, nic nie znaczącymi. No i sam Moretti też tylko kupował i nic poza tym. Ale w sumie ciekawe, czy tacy ludzie mogli posiadać jakąś wiedzę na temat Parkera i jego działań. Z drugiej strony, Jaime też nie wiedział, czy ich podejrzany miał jakieś kontakty z takimi ludźmi.
    Jaime spojrzał na Jerome’a, kiedy ten wspomniał o tym, że „to tylko samochód” i że „lakiernik załatwi sprawę”. No tak, oczywiście. Kogo obchodził w tym momencie samochód? Jaime miał to gdzieś. Dla niego teraz najważniejszy był Jerome’a i jego samopoczucie. Domyślał, że taki napis na własnym aucie musiał po prostu boleć. Nie podobało mu się to i chętnie dorwałby tego dupka w swoje ręce, aby móc mu spuścić najzwyczajniejszy w świecie wpierdol. No, może nie taki zwyczajny. Przez te kilka miesięcy uczęszczania na siłownię i wychodzenia na ring, nauczył się paru chwytów, które z radością pokazałby temu komuś. W najboleśniejszy sposób, to chyba jasne.
    Moretti zmarszczył brwi. Fakt. Ktoś musiał ich śledzić. Serio, z chwili na chwilę zaczynało się robić coraz bardziej groźnie. Jaime wcale nie żałował, że poszli z tym do prywatnej detektyw. Cieszył się, że poprosili o pomoc jakiegoś profesjonalistę. Może kiedy zdobędą więcej dowodów, to będą mogli pójść nawet na policję. Wtedy złapią tego sukinsyna, a Jerome odetchnie z ulgą.
    Długo nic nie mówił, słuchając wszystkiego, co ma do powiedzenia jego przyjaciel. Wcale mu się nie dziwił, że chciał się wstrzymać. Gdyby podobna sytuacja miała miejsce stricte w jego życiu i chodziłoby o posadę Jerome’a, to Moretti postąpiłby tak samo jak Marshall. Dlatego skinieniem głowy zgodził się na jego propozycję. I dlatego też ucieszył się, że i Veronica zgodziła się na to wszystko.
    – No tak, wtedy myśleliśmy, że to nic takiego. Po prostu cios w nos w ramach rewanżu czy czegoś podobnego – westchnął Jaime, patrząc na Penny. – Dopiero później domyśliliśmy się, że może chodzić o coś więcej...
    Chłopak zaraz spojrzał na panią detektyw, kiedy tylko usłyszał swoje imię, wypowiedziane przez nią. Wpatrywał się w nią zainteresowany jej słowami, a potem ponownie skinął głową. Jakoś tak rzadko kiedy myślał o swojej „przypadłości” jako o talencie. Przeważnie uważał to za przekleństwo. Właściwie za każdym razem, kiedy widział Jimmy’ego z poderżniętym gardłem i mnóstwem krwi dookoła. Aż się wzdrygnął na wspomnienie. Musiał szybko zająć myśli czymś innym, jak na przykład tym facetem, który przekazał pozdrowienia od Parkera.
    – Oczywiście, na pewno będę. Pojutrze, tak? – upewnił się i poszukał w swojej głowie jakiś ewentualnych planów, ale okazało się, że miał wolne. Kolejny egzamin na studiach miał za kilka dni, a wszelkie ewentualne spotkania... no, jego kalendarz ich nie obejmował. – O tej samej porze? – dopytał jeszcze, a otrzymując potwierdzenie, Jaime znów skinął głową.
    W końcu kobiety pożegnały się z nimi i czym prędzej wróciły do budynku. Jaime odwrócił się w stronę Jerome’a, przez chwilę zastanawiając się nad ich kolejnymi czynnościami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – To co? Szukamy lakiernika? Zdjęcia i ślady są już zabezpieczone, więc chyba możemy coś z tym zrobić – stwierdził. Wciąż miał gdzieś samochód, ale po prostu nie chciał, aby Jerome musiał na to patrzeć za każdym razem, obchodząc samochód. – Potem dla niepoznaki – kontynuował nieco ciszej, zbliżając się jednak do drzwi od strony pasażera – udamy się do sklepu, kupimy alkohol, przekąski, zamówimy pizzę i spędzimy dzień na graniu w wyścigówki albo w jakiś inny sport. Co ty na to? Ja zapraszam – uśmiechnął się do niego lekko.
      Na pewno nie w głowie jego przyjacielowi było takie spędzanie czasu, ale Jaime uznał, że to dobry pomysł, aby chociaż na chwilę oderwać myśli Marshalla od tego, co się właśnie działo w jego życiu. No i przy okazji żaden z nich nie będzie siedział sam w domu. Ach, a propo...
      – Wstąpimy do ciebie po Harolda, co by sam nie siedział i żeby w końcu poznali się z Heniem. Chyba zrobisz to dla nich? – dobry szantaż nie jest zły. Chyba.

      Jaime

      Usuń
  88. Hm, Jaime nie miał pojęcia, że mogli iść z tym od razu na obdukcję. Wtedy nie spodziewali się, że wywiąże się z tego wszystkiego taka akcja. Najwyraźniej ktoś bardzo nie chciał Marshalla w Nowym Jorku, a może nawet w całych Stanach Zjednoczonych. No i cóż, Moretti miał nadzieję, że żadnego „następnego razu” nie będzie. Że prywatnej detektyw i jej ludziom uda się rozwikłać tę sprawę, a Jerome już więcej, a, nie dostanie w twarz, b, nie będzie miał problemu w Urzędzie Imigracyjnym, c, nie będzie musiał jeździć do lakiernika, bo ktoś mu coś narysował na aucie. Najlepiej w ogóle nie musiał jeździć na takie usługi.
    Jaime zerknął na Penny i uniósł brew wyżej. Gdyby tylko wiedziała, kto z ich dwójki częściej wdawał się w bójki i z jakimi obrażeniami z nich wychodził... Na pewno nie mówiłaby tych wszystkich, dziwnych rzeczy w stronę Jerome’a. Ale uśmiechnął się lekko, trochę wymuszenie. Oby tylko ta kobieta zrobiła swoją robotę najlepiej jak potrafiła, a wszystko będzie dobrze.
    – Wiesz, zawsze jeszcze masz mnie, możesz mnie wynająć na swojego szofera – zaśmiał się cicho. Pewnie nie była to odpowiednia chwila na takie śmieszkowanie, ale Jaime mówił serio. Miał na razie trochę czasu zanim na uczelni odbędzie się kolejny egzamin, więc dlaczego nie? Poza tym, jeżdżenie z Jerome’em było dla niego czymś przyjemnym.
    I dlaczego przewożenie Harolda to niby poroniony pomysł? Bierze się zwierzaka do klatki, klatkę przenosi się do auta, w aucie zapina się ją pasami, potem się jedzie do celu, a potem zabiera się klatkę i wpuszcza świnkę morską do innej, żeby się mogły zakumplować. Żadna filozofia. Chociaż... czy świnki morskie lubiły podróżowanie? Hm... o tym Jaime nie czytał. Cholera.
    Na szczęście lakiernik nie zamierzał zbyt długo trzymać samochodu Jerome’a u siebie w warsztacie. A Harold najwyraźniej cieszył się z podróży. Prawdopodobnie. Taką nadzieję miał Jaime, okej? Lepiej nie wyprowadzać go z tego ewentualnego błędu, bo się chłopak załamie.
    Moretti oderwał się od myśli na temat obecnej sytuacji Jerome’a, żeby zaraz głośno się roześmiać na jego słowa. Och, tak, uwielbiał tego człowieka za to jego poczucie humoru między innymi.
    – Po pierwsze, skarbie, jesteś żonaty. Po drugie, nie jesteś w moim typie. A po trzecie, jesteś dla mnie starszym bratem – wyjaśnił rzeczowo, chociaż w ogóle nie miało to sensu i obaj doskonale o tym wiedzieli. Ale dążył do kolejnego żarciku. – Widzisz? Istnieje wiele powodów, dla których nie flirtuję z tobą – znów się zaśmiał, a potem, wcale tego nie ukrywając, rozejrzał się po ludziach. No faktycznie, dziwnie na nich patrzyli. Ale to już nie można z przyjacielem podróżować ze świnką morską?
    Po dotarciu do mieszkania Jaime’ego, chłopak zapoznał Harolda i Henia, a chwilę później wraz z Jerome’em wyszli jeszcze do sklepu po wspomniany przez Moretti’ego alkohol i przekąski. Stojąc w kasie, zamówił od razu dwie pizze. Przy okazji, będąc w sklepie i przechadzając się po ulicach miasta, rozglądał się dyskretnie, czy przypadkiem nie ma czegoś podejrzanego dookoła nich. Albo kogoś. Może na przykład tego faceta, który przywalił Jerome’owi w barze.
    I faktycznie, panowie odpalili sobie konsolę i zaczęli grać, w międzyczasie jedząc pizze i inne przekąski. Świnki morskie siedziały sobie na wybiegu, najwidoczniej ciesząc się swoim towarzystwem. Moretti nie spodziewał się już żadnych gości, dlatego słysząc dzwonek do drzwi, uniósł brew wyżej.
    – Ciekawe, kogo niesie. Mam nadzieję, że to jednak nikt do ciebie – spojrzał wymownie na przyjaciela.
    Podniósł się jednak z sofy i podszedł do drzwi, mając w głowie wszystkie sceny z filmów i seriali, kiedy ktoś spoglądał przez wizjer i dostawał kulkę w oko. Serio. Jednakże kiedy on sam tak zrobił, to na szczęście nie zobaczył ciemności, a swojego chrzestnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Wujek Shay? – zapytał, kompletnie zaskoczony, otwierając mężczyźnie drzwi. Nie przypominał sobie bowiem, żeby byli umówieni. Ach, może kolejna randka nie wypaliła.
      – Cześć, mogę wejść?
      – Pewnie, tylko mam gościa. To Jerome, o którym ci mówiłem – Jaime wprowadził wujka dalej. A jako że w mieszkaniu Moretti’ego nie było zbędnych korytarzy i ścian, panowie od razu mogli w końcu siebie zobaczyć.
      – Wujku, to Jerome, Jerome, to właśnie mój chrzestny, Shay – zapoznał ich ze sobą. Ten dzień robił się coraz bardziej... szalony. A jeszcze się nie skończył.
      Shay był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, przystojnym, o czarnych włosach z modną fryzurą i mocniejszym zarostem. Nic dziwnego, że jego byłe/niedoszłe/przyszłe dziewczyny na niego leciały.
      – Miło cię w końcu poznać, Jerome – Shay podał Marshallowi dłoń z uśmiechem na ustach.

      Jaime

      Usuń
  89. Wykonując telefon do przyjaciela działała impulsywnie i nie przemyślała, że faktycznie przekazywanie takich informacji nie powinna się odbywać inaczej niż twarzą w twarz. Poza tym jak wyspiarz miałby jej pomóc będąc na drugim końcu kraju i to z ukochaną żona u boku? Nie mogła, aż tak wchodzić mu w życie ze swoimi buciorami ubrudzonymi kolejnymi problemami. Po jego pierwszych słowach naprawdę nie musiała już tak bardzo wysilać się w uśmiechu, którego i tak nie mógł zobaczyć. Też żałowała, że nie dane jej było zapoznać Jeroma i Jen z rodziną. Może z żoną szatyna nie była blisko, jednak była to relacja naczyń powiązanych Jerome był ważny dla niej, ona dla Jeroma, a więc i dla niej siłą rzeczy.
    —  W takim razie do zobaczenia i przepraszam, że Wam przeszkodziłam w świętowaniu gołąbki — starała się jeszcze na koniec zażartować, co wyjątkowo jej wyszło. Pewnie to dzięki świadomości, iż za kilka dni będzie mogła zrzucić ten ciężar ze swych barków - a przynajmniej taką miała nadzieję. 
    Po tej krótkiej wymianie zdań, które w sumie niczego nie rozwiązywały blondynka zdecydowała się  dnia następnego napisać do Rogersa z nieco błahą wymówka, by mogli się spotkać.  To jemu w pierwszej kolejności powinna powiedzieć o tym, w co oboje się nieświadomie wpakowali. Wyglądała jak cień siebie, co nie tylko spowodowane było całodziennymi nudnościami, ale również milionem zmartwień rodzących się pod blond czupryną. Gdyby nie Biscuit pewnie w ogóle nie ruszyłaby się z mieszkania, w którym i tak czuła się jak w klatce. Była w życiowym potrzasku i nie wiedziała, która z decyzji będzie właściwa. Na szczęście w obecnym stanie wcale nie trudno było jej załatwić kilka dni zwolnienia lekarskiego, by móc sobie to jakoś poukładać i by na pierwszy rzut oka ktoś nie poznał jaka jest prawdziwa przyczyna jej nieobecności. Dopiero niedawno przedłużono jej umowę na czas nieokreślony i nie chciała, by ktokolwiek pomyślał, że tylko na to czekała, by uciec na urlop macierzyński. Nie taki był plan. Na całe szczęście wbrew jej obawom Misiek podszedł do informacji dojrzale i nie wywiązała się między nimi żadna sprzeczka, czego również gdzieś po cichu się obawiała. Zamierzała bowiem wesprzeć ją w każdej decyzji, choć w tamtym momencie pewnie wolałaby dostać ultimatum, by cały ciężar odpowiedzialności nie spadał na jej barki. 
    Minęło kilka dni, a ona choć wyglądała już nieco lepiej to wcale nie oznaczało, że magicznym sposobem rozwiązała swój problem. Nadal nie była pewna jaka decyzja w zaistniałej sytuacji będzie dobra. Czuła się nadal zagubiona, lecz już nie tak bardzo opuszczona, ponieważ wiedziała, że jest tam ktoś kto wie o wszystkim i obiecał wsparcie. Miała nadzieje, nie ona była pewna, że kolejne wsparcie miało lada dzień stanąć u progu jej drzwi i choć czekała ze zniecierpliwieniem na powrót wyspiarza do Nowego Jorku, to przez L4 całkiem straciła rachubę czasu. Słysząc dzwonek do drzwi początkowo wcale nie zamierzała wstawać z łóżka, ponieważ jeszcze nie do końca opuściła krainę Morfeusza. Niestety ktoś był na tyle upierdliwy, że nawet Biscuit się podirytował i zaczął szczekać. Nie miała wyboru musiała wstać i otworzyć drzwi. przez zaspanie nawet nie sprawdziła kto jest po drugiej stronie, a juz chwile później czyjeś silne ramiona porwały ja w objęcia. To zadziałało jak kubeł zimnej wody - nie było mowy o powrocie do spania.
    —  Jerome — wykrztusiła, gdy ten w końcu dał jej swobodnie oddychać, a widząc jego zmartwiona twarz momentalnie poczuła wyrzuty sumienia. Nie powinna była do niego wtedy dzwonić. Charlotte poza nieco rozwichrzonymi włosami, nieco bledsza twarzą i poplamiona koszulka do spania wyglądała całkiem zwyczajnie. Szatyn działał i mówił tak szybko, że ledwo co zdążyła parsknąć, nieco ironicznie, na stwierdzenie Misiek coś ci zrobił, a Marshall znów ją tulił do siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. —  Może wejdziesz do środka, napijesz się czegoś, a może zjesz ze mna śniadanie, a ja wszystko ci wytłumaczę —  zaproponowała niemal mrucząc w jego klatkę piersiową do której była przyciśnięta. Wcale jej to nie przeszkadzało, ponieważ nagle poczuła sie spokojniejsza. Tak, zdecydowanie przybyła kolejna grupa wsparcia. 
      Gdy w końcu wykaraskała sie z objęć i - nauczona swym niedawno popełnionym błędem - upewniła się, że pies również jest w mieszkaniu zamknęła drzwi, następnie przechodząc do aneksu kuchennego, by wstawić wodę na herbatę lub kawę.
      —  Mogłeś zadzwonić albo napisać, to bym się jakoś przygotowała — zaśmiała się niby to zasłaniając w zawstydzeniu dolna część bielizny. Kompletnie jej to nie przeszkadzało, w końcu to był Jerome, a nie jakiś obcy facet. Dla własnej wygody przeszła jednak do kanapy na której walały się różne rzeczy, w tym i spodnie dresowe. Naciągnęła je z charakterystycznym stęknięciem na swoje cztery litery i wróciła do kuchni, by przygotować coś do jedzenia.
      —  Kawa, herbata? I czy reflektujesz też na omlet z serem i szynką? — zapytała niemal umieszczając głowę w lodówce, by zobaczyć co jeszcze zostało jej do jedzenia. Powinna iść na jakieś zakupy, ale kompletnie nie potrafiła się do tego zmotywować. Wyciągając składniki widać było, ze robi się nieco bardziej spięta niż była, gdy szatyn porwał ją znienacka w ramiona. 
      —  Wiesz.. Co do Twojego wcześniejszego pytania to Misiek faktycznie do czegoś się przyczynił — zaczęła cichym głosem ,a następnie odwróciła się do mężczyzny przodem z miska w ręce, w której to przygotowywała masę na wspomniany wcześniej omlet.
      —  A tak wychodzi przynajmniej z moich i lekarzy wyliczeń — dodała uśmiechając się jakoś tak obco, nie tak jak to miała w zwyczaju. W końcu odważyła się i spojrzała przyjacielowi prosto w oczy, a ona nie mogła skupić sie na moment na mieszaniu jajek.
      —   Jerome... ja jestem w ciąży — chociaż to nie pierwszy raz, gdy powiedziała te słowa na głos nadal robił jej się jakoś tak słabiej, a oczy szkliły się w akcie bezsilności. Przygryzła dolna wargę oczekując reakcji ze strony Marshalla. Odrobinę obawiała się tego co za moment może się rozegrać w tych czterech ścianach.

      Lotta

      Usuń
  90. Jaime postanowił już nie komentować słów Jerome’a, jakie wypowiedział jeszcze w metrze. Owszem, miło było sobie tak z nim pożarcikować, Jaime zawsze to doceniał, nawet jeśli żarciki jego przyjaciela mu po prostu dokuczały. Po prostu Jaime wtedy albo od razu odpowiadał tym samym, albo czekał na odpowiedni moment. W tej chwili jednak uznał, że jakakolwiek odpowiedź nie miała już sensu zwłaszcza, że Moretti jasno się wyraził na ten temat. Wiadomo, to było tylko takie śmieszkowanie, ale Jerome (chyba) doskonale wiedział, że Jaime nie preferuje bardziej żadnej z płci. Pozwalał sobie na flirty z kobietami i mężczyznami, w zależności, kto mu wpadnie w oko. Póki co, nie miał kogo podrywać.
    W każdym razie, nieważne. Najważniejsze było to, że dojechali do mieszkania Jaime’ego bez problemów, nie zauważając nikogo, kto mógłby czyhać na ich życia. To znaczy, nikt nie chciał do nich podbijać i przywalać w nosy i ogóle w twarze. Chociaż Jaime mógłby oddać bez problemu, to jednak lepiej by było nie pakować się znów w podobne sytuacje. Trzeba było dbać o reputację; szukanie praktyk i nieubłaganie zbliżający się koniec studiów zmuszało do panowania nad swoim zachowaniem. Trzeba było być jeszcze lepszą wersją siebie. A przynajmniej tak sądził Jaime, któremu bardzo zależało na przyszłej wykonywanej pracy. No i wciąż miał o sobie słabe mniemanie.
    Chłopak w ogóle nie przejmował się brudnym padem, ponieważ wychodził z założenie, że można go po prostu umyć.
    – Tak, to na pewno Parker – rzucił jeszcze, podchodząc do drzwi. W sumie, śmiesznie by było, gdyby to faktycznie był ten facet. Przyszedłby, bo może rzeczywiście skusiła go pizza, a może chciałby wyjaśnić wszystko w cztery oczy i zakończyć tę zabawę w uprzykrzanie życia Marshallowi.
    Niestety (albo stety) był to Shay.
    – Może jednak nie będę wam przeszkadzać. Widzę, że macie jakiś męski wieczór – zaczął starszy Moretti.
    – No to tym bardziej możesz zostać. Stało się coś? – Jaime zerknął na Jerome’a i skinął głową, że jak najbardziej może zrobić drinka, jeśli nie był to dla niego problem.
    – Michelle... okazało się, że ma męża i dzieci...
    Jaime ponownie spojrzał na przyjaciela. No, można powiedzieć, że wcale się nie pomylił. Wujek znów miał problem z dziewczyną.
    – Och... Przykro mi...
    – Nie musi być – przerwał mu nagle Shay. – A pizza może być i zimna, chętnie się najem. I nie przyszedłem tylko po to, aby się żalić, spokojnie – zawołał jeszcze i poszedł do łazienki umyć ręce.
    Jaime czmychnął za Jerome’em. Właściwie cieszył się, że panowie się poznali w końcu; Shay był otwartą osobą, też lubił śmieszkować i podejrzewał, że dogada się z Marshallem. No, to może być naprawdę interesujący wieczór. Serio, brakowało jedynie Parkera.
    Młodszy Moretti przypomniał na szybko Jerome’owi, że Shay jest młodszym bratem jego ojca i że również ma wyrzuty sumienia co do śmierci Jimmy’ego. Jaime nie sądził, że jego chrzestny będzie opowiadać o młodszym bratanku, więc może lepiej będzie jak i Marshall nie wspomni o Jamesie. Chociaż... może byłoby to nawet ciekawe i może w pewien sposób... uwalniające?
    Kiedy wrócili do kuchni z kolejnym talerzem i pełną szklanką drinka, zauważyli, że Shay pochyla się nad wybiegiem, przyglądając się drugiej śwince morskiej.
    – To Harold, należy do Jerome’a. A właściwie bardziej do jego żony – wyjaśnił Jaime, uśmiechając się lekko.
    – Aaa, i teraz oni też mają męski wieczór jak wy? – Shay uniósł brwi wyżej.
    – O co wam chodzi, czy zwierzaki nie mogą po prostu również ze sobą pobyć? – prychnął niby obrażony Jaime. – Sam mówiłeś – wycelował palcem w Jerome’a – że świnki morskie potrzebują towarzystwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Shay roześmiał się, a potem usiadł na fotelu. Przyglądał się jakiś czas Jerome’owi. Jaime mu nic nie mówił o tym, że traktuje Marshalla jak brata. Tym bardziej nie wspominał mu o tym, co spotkało jego w tamten pamiętny sztorm.
      – Więc pochodzisz z Barbadosu? – zagadnął w końcu, sięgając po talerz i jeden z kawałków pizzy. – Tam mnie jeszcze nie było.
      Shay nie podróżował za wiele, ale podczas swojej nieobecności był w kilku miejscach na świecie. Wypadek trochę mu uniemożliwił dalszą podróż, a teraz po prostu zajmował się pracą. I poszukiwaniem przyszłej żony.

      Jaime

      Usuń
  91. Gdy mężczyzna wspomniał która już jest godzina, ta mimowolnie spojrzała na zegarek w lekkim szoku. Cóż musiała jednak spać dłużej niż odczuwał to jej organizm.
    — No już dobrze, dobrze. Cieszę się, że jesteś  — powiedziała uśmiechając się do niego w ten swój naturalny sposób. Wiedziała, że uśmiech zniknie lada moment, więc chciała jeszcze przyjaciela nim uraczyć. Nie zamierzała przecież zrzucać na niego bomby, jaką była informacja o ciąży już w progu. Zalała kawę, a parujący kubek postawiła na małym stoliku w salonie, by nie zabierał jej zbędnego miejsca w kuchni. To mieszkanie - można by rzecz - było kompaktowe i w sam raz dla jednej osoby, jednak przydałoby się więcej blatu roboczego w kuchni. Przygotowując masę jajeczną słyszała za plecami poszczekiwania Biscuita i naprawdę nie chciała rozbijać tej sielanki, jednak decyzja zapadła w momencie, w którym odwróciła się do szatyna przodem. 
    Uważnie patrzyła na wyspiarza, jakby chcąc wyłapać nawet najdrobniejszą z jego reakcji. Nie była nawet świadoma tego, że przez te kilka niemiłosiernie długich sekund wstrzymywała oddech. Zaczerpnęła powietrza dopiero, gdy szatyn zabrał z jej rąk miskę, a na czole złożył delikatny, lecz pełen ciepła pocałunek. Przymknęła na moment oczy, by się od razu nie rozpłakać, a jednocześnie pozwolić ciepłu rozejść się do najdalszych koniuszków ciała i duszy.
    — Ja... — głos ugrzązł jej w gardle, gdy tak na nią patrzył. Ona również pamiętała to, gdy spotkali się w barze i wyznał jej to jaka wielka stratę poniósł. Nie był to pierwszy raz, gdy o tym myślała, jednak komu, jak komu, ale Jeromowi musiała powiedzieć.  
    —... nie wiem co mam zrobić — wymruczała, gdy znów znalazła się w jego objęciach, a łez nie mogła dłużej powstrzymywać. Wiele kobiet dowiadując się, że są w ciąży płakały, ale ze szczęścia, a tutaj blondynka dawała upust zagubieniu i bezsilności.  
    — Nie planowałam zakładać rodziny, a na pewno nie teraz, nie tak. — powiedziała, gdy już się nieco uspokoiła i odsunęła od wyspiarza, jednak nadal dzieliła ich mała odległość. Po tym jak kilka lat temu zamieszkała w Nowym Jorku i poznała ciemniejszą naturę ludzi obiecała sobie, że nie pozwoli, by ktokolwiek się do niej zbytnio zbliżył. Plan ten zawiódł. Kolejnym postanowieniem było skupienie się na sobie, marzeniach i karierze. Prawie się udało, tylko, że jak w tym całym obrazku miało wpasować się małe, bezbronne dziecko?
    — Rozmawiałam już z Colinem i powiedział, że mam jego wsparcie jakąkolwiek decyzję nie podejmę, tylko Jerome skąd ja mam wiedzieć jaka decyzja jest właściwa? — wyglądało to tak, jakby na nowo miała się zaraz rozkleić, ale nic takiego nie nastąpiło. Patrzyła tylko z jakąś taką dziecięcą nadzieją na wyspiarza, jakby właśnie on miał jej podarować idealne rozwiązanie tej sytuacji, choć podświadomie wiedział, że tak się nie stanie. Odwróciła się po kilku minutach, by dokończyć przygotowywanie omletu, w końcu nawet szatyn musiał słyszeć jak zaburczało jej w brzuchu.

    podłamana Lotta

    OdpowiedzUsuń
  92. [Dziękuję pięknie za powitanie <3 Sama jestem ciekawa, co się z tego wykluje, bo nigdy wcześniej się nie połasiłam na taką relację. Ale kto nie ryzykuje, nie pije szampana :D A skoro o tym mowa, zaryzykujesz i wpadniesz do nas? Obiecuję, że znajdę więcej czasu i będę się trzymać kolejki (nie, żebym przez pandemię była bezrobotna, wcale a wcale XD)! Nawet zacząć mogę, a co!]

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  93. Tęsknota za Nowym Jorkiem była dla Sky całkiem niezrozumiałym uczuciem, ale prawdziwym i tak niesamowicie przejmującym, że po paru tygodniach spędzonych w Londynie miała ochotę ucałować płytę lotniska, polizać poręcze ruchomych schodów i wytarzać się w zaspach śniegu zalegających obok odśnieżonych chodników. A było to niezrozumiałe uczucie tylko dlatego, że dawniej sprzedałaby nerkę za możliwość wyjechania poza to miasto, niedaleko, choćby tylko na malutki skrawek przedmieścia, przekonać się, że gdzieś dalej powietrze pachnie inaczej, ludzie są mniej podli, a jedzenie mniej przetworzone. Nico dopiął swoje interesy na ostatni guzik, poklepał swojego brytyjskiego przydupasa po ramieniu i znowu obudziło Sky poranne wydanie wiadomości, które jej mąż oglądał dokładnie do dwudziestej drugiej minuty, wyrzucał po niej do zlewu kubek niedopitej kawy (dziw bierze, że fusy nie strzelały mu w zębach, bo proporcje kawa-woda były w jego przypadku mocno zaburzone), całował żonę w czoło na pożegnanie i pędził prosto do biura, zgnoić kogo trzeba, zarobić ile trzeba i być zajebistym. Cytat dosłowny.
    Wszystko wracało do normy.
    Sky otrzepała się z kożucha śniegu zalegającego na jej ramionach. Przedreptała kilka kroków w miejscu, by oczyścić buty z błota, przylizała dłońmi fruwające kosmyki włosów, które wydostały się na wietrze z ciasno związanego kucyka. Nowe mieszkanie było ostatnim punktem na jej liście miejsc do odwiedzenia po powrocie do Nowego Jorku. Po pierwsze wiedziała, że znajdowało się pod czujnym okiem pana Marshalla i nie było mowy o pojawieniu się w którejś ze ścian nadprogramowej dziury, a po drugie – sama miała ochotę takową dziurę wyrżnąć gołymi rękami na samą myśl o nerwach, które to mieszkanie pożerało od początku swojego istnienia w jej życiu. Tak więc tuptała i trzepała te buty dłużej, niż to było konieczne, zanim zdecydowała się chwycić za klamkę i zmierzyć się z tym królestwem chaosu i destrukcji. Tylko dlaczego klamka ustąpiła bez przekręcania klucza w zamku? Czyżbyś nie doceniła tego miasta i znalazł się wśród jego mieszkańców szaleniec gotowy włamać się do paru pustych ścian, kupki mebli zakrytych folią i zzieleniałego od środka kubka po herbacie, który zostawiłaś tu dawno, dawno temu? Sky uchyliła drzwi, nadstawiła ucha.
    Tam naprawdę ktoś jest!
    Wśliznęła się do środka, powoli i bezdźwięcznie, nie zamknęła za sobą drzwi ani nie rzuciła na podłogę torby z awaryjnymi ubraniami na przebranie. Ścisnęła za to mocniej parasolkę, która nareszcie doczekała się zadania dla siebie. Na ochronę przed śniegiem była za licha, nie w taki silny wiatr, ale złożona… Tak, złożona może być przyzwoitą bronią, w zasadzie jedyną, jaką masz. Skup się dziewczyno, skup! Powoli, kroczek po kroczku, do salonu. Jakieś szuranie? Ktoś coś przesuwa? Czyści? Czy może…
    Skok adrenaliny, ciemność w oczach, nie zostało Sky nic poza instynktem samozachowawczym. Wrzasnęła, uniosła parasolkę nad swoją głowę i ruszyła na intruza prosto z progu pomieszczenia, w żyłach jej się gotowało, mięśnie napięły się, zmobilizowały, przygotowane na największe niebezpieczeństwo.
    I chlast! Raz, drugi, przez ramię, po plechach, pośladki, uda, znowu plecy, jeszcze raz ramię. Parasolka cięła powietrze i ciało mężczyzny aż świstało, materiał odpruł się od metalowych pręcików, plastikowe osłonki posypały się na podłogę. Jeszcze jeden zamach i…
    — Jasny gwint! — Sky wyhamowała ostatni cios już na wyprostowanych rękach. Wstrzymała oddech, wypuściła swoją broń z dłoni a to, co z niej zostało, grzmotnęło głucho na podłogę. Zasłoniła usta, wybałuszyła oczy. Minęła chwila, nim odważyła się odezwać raz jeszcze. — J-Jerome. Myślałam, że… Ale ze mnie idiotka, nie wierzę! — mało powiedziane Sky, idiotka to naprawdę duże niedopowiedzenie. I czy to jakiś opatrunek? Orteza? Zaatakowałaś i tak już poszkodowanego! — Zabiłam cię, coś ci zrobiłam! Dobiłam cię!
    To już nie była panika. To obłęd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałam to napisać, musiałam nam zacząć, to po prostu było silniejsze ode mnie. xD

      Sky

      Usuń
  94. — Jerome, nie robi się takich rzeczy! Bardzo brzydko — odpowiedziała od razu w reakcji na wytknięty język i tylko spoglądała na córkę, czy przypadkiem jej czujne oczka to dostrzegły. Chyba jednak się udało i mała Thea nic nie zauważyła, za bardzo skupiona na tym, że wujek coś wprowadzał po prostu w komputer, a nie sam wujek. Elektronika wzbudzała w dziewczynce ogromne zainteresowanie, za każdym razem tak samo duże. Najprawdopodobniej to przez to, że Elle i Arthur starali się nie włączać dzieciakom bajek czy ipada, aby po prostu zająć im czymś czas. Wkładali więcej zaangażowania w zajmowanie dzieci, chociaż… Czasami były sytuacje, w których po prostu musiała wejść magiczna pomoc urządzeń.
    — W takim razie musisz przekazać swojej żonie, że ma niesamowicie dobry gust — odparła z uśmiechem, bo naprawdę tak uważała — naprawdę, wszystko wygląda bardzo ładnie i przytulnie, powiedziałabym wręcz, że idealnie — dodała. Z uwagą przyglądała się wszystkim zdjęciom przed i po zachwycając się na głos zmianami. Wiedząc, że Jerome remont przeprowadzał samodzielnie… Była naprawdę zachwycona! Musiała przyznać, że doskonale znał się na rzeczy, a dom na zdjęciach wyglądał, jakby był wykończony przez profesjonalistów. — Powinieneś jej powiedzieć, że powinna zrobić sobie jakiś kurs na urządzanie wnętrz — dodała z szerokim uśmiechem. Nie miała pojęcia, czym się obecnie zajmowała Jennifer. Pamiętała, że poznały się w wypożyczalni kostiumów, a teraz Elle nawet nie miała pojęcia, czy ta wypożyczalnia wciąż była czynna. Nie potrzebowała na ten moment żadnego przebrania.
    — Chciałabym… — westchnęła ciężko — chociaż to byłby raczej mało śmieszne żarty — mruknęła, bo jeżeli chodziło o krzywdę dzieci i zwierząt, to właśnie na nie Elle była najbardziej wyczulona. Dlatego nie podejrzewała, że mogli wpuścić do domu kogoś, kto naruszył poczucie bezpieczeństwa ich najcenniejszych skarbów, bo właśnie tym były dla Elle jej szkraby. Skarbami, nawet, jeżeli czasami sprawiały, że miała ich serdecznie dość to i tak była gotowa oddać za nich życie. Miłość matczyna była wręcz nie do opisania. — Nie wiemy dokładnie wszystkiego… No wiesz, nie mamy monitoringu w domu, no bo… Nigdy nie pomyśleliśmy, że mógłby być przydatny — westchnęła ciężko — szarpała rączką Thei, bo ta pobrudziła sukienkę. Nie wiemy, co jeszcze dokładnie się stało, ale… Arthur podczas kąpieli zauważył na plecach kilka siniaków i — zawiesiła głos, musząc wziąć kilka głębszych oddechów. Myślała, że to było już za nią, ale kiedy powracała do tematu było za każdym razem tak samo ciężko przez niego przebrnąć — dzieci nie robią sobie same siniaków na plecach — wymamrotała, zaciskając mocno zęby. — Nigdzie nie widać, żeby coś zrobiła Matthew. On zawsze był wycofany, ale… — wzruszyła ramionami — Thea przez długi czas miała koszmary, czasami nadal ma, ale w jej zachowaniu nic się nie zmieniło, przeszło jej po prostu — mruknęła, chociaż dobrze wiedziała, że będą musieli udać się do dziecięcego psychologa. Tylko jeszcze chwilę się z tym wstrzymywali, bo… No bo właśnie. Nie było czasu, nie było, jak nad wszystkim panować.
    Pokiwała głową na kolejne pytanie.
    — To się łączy. Nie pozwolę, żeby znowu zajmował się nimi ktoś obcy. Tyle się też słyszy o przedszkolach… Nie chcę ich oddawać nikomu pod opiekę. A na czas zajęć… Jakoś jesteśmy się w stanie bardziej zorganizować we dwójkę, niż z moją uczelnią i pracą — powiedziała z uśmiechem. Słabym, ale uśmiechem. Cieszyła się, że będzie spędzać więcej czasu z dziećmi — zapisaliśmy się do takiego kluba malucha, gdzie dzieci mogą nawiązywać kontakt z rówieśnikami, ale pod czujnym okiem rodziców… To z reguły działa, jako wprowadzenie do przedszkola, ale… Chyba zostaniemy po prostu w tym klubiku — dodała już nieco spokojniej — wiem, dlatego się na to zgodziłam, chociaż uważam, że dałabym radę wrócić do nauki, ale… Tak będzie chyba po prostu łatwiej. Godzin na uniwerku mam mniej niż na etacie i ciągłym robieniu nadgodzin — dodała, bo zawsze działo się coś pilnego, przez co Elle musiała się logować jeszcze po pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tak już… Już jest dobrze — uśmiechnęła się ciepło — porusza się całkowicie samodzielnie, już nawet nie musi korzystać z laski. Było kilka miesięcy, kiedy musiał się na czymś podpierać, a teraz… No jakbyś go zobaczył, nie podejrzewałbyś, co się działo. No, może z wyjątkiem kilku blizn, ale czym one są w porównaniu z tym, że może sam chodzić — powiedziała rozradowana.
      Elle trzymała w ramionach przestraszonego Matty’ego i uśmiechnęła się do Jerome’a, kiedy zaproponował Thei nakarmienie świnki morskiej. Zdecydowanie było to coś, co skutecznie mogło ją zająć. Zresztą, nie trzeba było długo czekać na efekt! Rozradowana dziewczynka robiła wszystko, co tylko powiedział jej wujek. Dosłownie.
      Elle w tym czasie podniosła się z ziemi i trzymając synka w ramionach, zaczęła się delikatnie kołysać i stąpać z nogi na nogę, aby chłopczyk się uspokoił. Potrzebował jednak kilku minut więcej niż normalnie, bo krzyk siostry był na tyle niespodziewany. Wtulił się mocniej w swoją mamę, a kiedy Elle sięgnęła po tetrową pieluszkę z wózka i nakryła delikatnie ramionka chłopca, nie przestając go kołysać, chłopczyk w końcu uspokoił się na tyle, że przymknął powieki i przysunął.
      Zerknęła na kanapę i poczynania swojej córeczki i pokręciła delikatnie głową.
      — Przepraszam — powiedziała do Jerome’a, zerkając na chrupki — posprzątam, jak odłożę Matty’ego do wózka — zerknęła na chłopca, który zasnął i się uśmiechnęła. Podeszła jednak pierw bliżej do kanapy, aby porozmawiać z córeczką.
      — Skarbie, Matty zasnął… Karm grzecznie z wujkiem świnkę, ale bądź cichutko, dobrze? — Poprosiła, wciąż się kołysząc. Thea pokiwała główką, ale Elle nie była pewna, czy cokolwiek do niej dotarło, bo zafascynowana była nową świnką.
      Brunetka odłożyła chłopca, a następnie odblokowała koła wózka i delikatnie zaczęła nim potrząsać prowadząc odrobinę w przód i odrobinę w tył. Upewniwszy się, że oczka chłopca pozostają zamknięte, podeszła do kanapy i ukucnęła obok Thei.
      — Takie świnki się chyba ostatnio mocno popularne zrobiły. Niedawno się dowiedziałam, że jeszcze jeden znajomy ma — zaśmiała się cicho, uważnie przyglądając się Haroldowi.

      Elka

      Usuń
  95. Nie mogła przecież tak po prostu zostawić przyjaciela w potrzebie. Może nie nadawała się na pielęgniarkę, choć jakąś tam podstawową wiedzę posiadała to wiedziała, że pizza poprawia humor wszystkim. A przynajmniej tym, których znała. Która bezduszna osoba nie lubiła pizzy? Brunetka miała nadzieję, że i Jeromowi podpasuje jej sposób na poprawianie humoru. Może to co prawda nie naprawi mu szkód fizycznych, ale może choć trochę podniesie na duchu.
    — Wszystko mam, nawet dźwigam pepsi w torebce — powiedziała głosem, jakby właśnie się żaliła jak bardzo ma przez to utrudnione życie. Nie najwygodniej nosiło się dwulitrową butelkę, ale nie zamierzała narzekać. Była to przecież tylko chwila i odstawiła wszystko na wskazane przez przyjaciela miejsce. — Chciałam się na przywitanie przytulić, ale nawet nie wiem, jak powinnam cię objąć.
    Mogło wyjść dość niezręcznie, a widok ortezy był dość nietypowy i trochę mieszał człowiekowi w głowie. Koniec końców dość niezręcznie bardzo delikatnie objęła przyjaciela, gdy już wyskoczyła z kurtki i butów, tak było znacznie wygodniej.
    — Wzięłam sos czosnkowy, mam nadzieję, że lubisz i oliwę do drugiej pizzy. Lepiej z nią smakuje. — Poinformowała. — Najlepiej powiedz mi, gdzie co masz i przyniosę talerzyki, bezpieczniej będzie z nimi jeść.
    Nie miała nic przeciwko temu, aby trochę Jerome wyręczyć. Oczywiście o ile będzie chciał, aby trochę mu po kuchni pogrzebała. Nie zamierzała przecież mu się narzucać, ale zwyczajnie szkoda jej było, gdy tak na niego patrzyła i jeszcze chwilę wcześniej jej powiedział, że nie jest zbyt żwawy, a ona choć nie wpadała bez zaproszenia to nie chciała bardziej mu się narzucać.
    — Jak w zasadzie doszło do tego, że taki poszkodowany teraz jesteś? — zapytała przyglądając mu się nieco uważniej. Sama miała to szczęście, że niczego nie połamała. Co prawda miała to nieszczęście skręconej kostki, ale to była już raczej zupełnie inna bajka.

    [To naprawdę nie moja wina, że ona ma ich aż tyyyyle! :D I przepraszam za to coś wyżej, wracam już do regularniejszego pisania i kolejne odpisy, mam nadzieję, że będą już jakościowo lepsze. :D]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń

  96. Poczekała na niego cierpliwie, rozglądając się po pomieszczeniu powoli, może troszkę w obawie zobaczenia tu gdzieś swojego ochroniarza. Niby zdobyła te kilka minut przewagi, jednak mężczyzna nie był na tyle naiwny, by nie zarejestrować jej nieobecności. Wiedziała, że zachowuje się jak dzieciak, jednak nie potrafiła teraz inaczej. Nie gdy każdy traktował ją jak dziecko, próbując niby chronić, tak naprawdę chcąc zamknąć ją w czterech ścianach, nie wyjaśniając niczego. Ba, oczekiwano, że skoro urodziła się w takiej rodzinie, powinna naturalnie wiedzieć, co i jak robić. To było kompletnie kretyńskie, co powtarzała wielokrotnie swojej rodzinie, oczywiście bezskutecznie. Na razie nie wymyśliła argumentów, które trafiłyby do ich ograniczonych mózgownic, więc takie zachowanie było jedynym wyjściem.
    - Barmani zazwyczaj wiedzą, co robią - stwierdziła z uśmiechem, powoli sięgając do szklanki, zaraz podnosząc ją do ust, przechylając.
    Na słowa Jerome'a, kiwnęła ze zgodą, posyłając mu lekki uśmiech. Zdecydowanie było dobre. Ostatnio uczucie, które dawały trunki, gościło u niej coraz częściej, ale nigdy nie komentowała tego głośno, nie zastanawiała się nad tym jakoś szczególnie, uznając to za idealny sposób na ucieczkę od otaczającego ją świata.
    - Brat, bratem. - Wzruszyła ramionami. - Tym razem to ochroniarz - westchnęła cicho, marszcząc swoje brwi delikatnie. - Nie przeczę, może i jest jako tako potrzebny, ale on za mną chodzi dosłownie krok w krok! Jak idę do łazienki to muszę sprawdzić wszystkie kąty czy się gnida gdzieś nie wślizgnęła! To jakaś paranoja przecież - prychnęła zdegustowana, upijając kolejnego łyka, zerkając na swojego towarzysza. - Szukam czegoś swojego, ale jakoś wydaje mi się to trudne - zaśmiała się cicho. - Mój brat ciągle powtarza, że to nie może być byle co, bo osobie z takim statusem nie wypada, ale co to w ogóle znaczy? Jesteś nieznośny i kompletnie go nie rozumiem. Niby nie chce mieć ze mną nic wspólnego, ale ciągle mi mówi, co robić. - Przewróciła teatralnie oczami, opierając policzek na dłoni.
    Naprawdę czuła się jak w jakimś więzieniu, z którego nie było ucieczki. Zapewne Blaise miał racje i większość osób na jej miejscu, skakałaby ze szczęścia, ciesząc się z takiego daru od losu. Jednak nie ona. Nie była jak każdy, nie chciała być, nie chciała stać się kimś takim jak jej nowa rodzina, choć czasami zauważała pewne cechy podobieństwa, co próbowała z siebie jak najszybciej wytępić, mimo że wcześniej nie zwracała na to uwagi.

    [ Myślę, że można to już umieścić przed świętami, pasuje? ;3]


    Naya


    OdpowiedzUsuń
  97. Kobiece torebki skrywały największe tajemnice, a Alanya nie mogłaby się pojawić z pizzą, której nie można byłoby popić Pepsi czy Coca-Colą. Nie miała już jednak trzeciej ręki do tego, aby ją trzymać, więc wpakowała ją do torebki. Tak było też zdecydowanie łatwiej. Zresztą, pewnie, jakby pogrzebać w tej torebce to znaleźliby jeszcze jakieś cukierki na deser. W torebkach było naprawdę wszystko i nic.
    — A jak się czujesz? Lekarze mają dobre prognozy? — spytała. Objęcie przyjaciela wyszło dość niezręcznie, ale nie chciała na niego naciskać, aby przypadkiem nie naruszyła bolącego miejsca. Sama zapewne na jego miejscu też wolałaby sobie darować wszelkiego rodzaju uściski, które mogły dołożyć swoją cegiełkę do bólu. Była w miarę wytrzymała na ból, ale jeśli można było uniknąć tego dodatkowego to z pewnością robiłaby wszystko, byle to zrobić. — Och, wiem, że nie jesteś. Chciałam cię tylko wyręczyć. No wiesz, nie umiem siedzieć w miejscu, jak komuś coś jest. Cokolwiek — powiedziała. Też nie tak, że chodziła i przejmowała się wszystkim i wszystkim, aż tak wrażliwą osobą nie była, ale Jerome należał do grona jej bliskich przyjaciół i skoro jej nic nie było, to korona też jej z głowy nie spadnie, jak sama się obsłuży. A talerzyk chciała, bo obawiała się, że lejący się z pizzy ser mógłby wylądować na jej ubraniach, a tego zdecydowanie chciała uniknąć.
    Wysłuchała go uważnie, lekko się krzywiąc, gdy doszedł do momentu, który opowiadał za jego teraźniejszy stan. Praca fizyczna miała swoje uroki. Miała nadzieję, że przynajmniej firma, dla której Jerome pracował odpowiednio się nim zajęła i nie zostawiła go tak całkiem bez niczego.
    — To brzmi naprawdę… strasznie. Dobrze, że skończyło się tylko w ten sposób i nie okazało się, że to coś gorszego, ale też pewnie za kolorowo nie masz i życie jest trochę utrudnione? — spytała. Sięgnęła po pierwszy kawałek pizzy i ułożyła go na talerzyku, aby rozsmarować spokojnie na kawałku pizzy sos. Dużo sosu, pokrywał prawie całą powierzchnię pizzy. Uwielbiała, gdy było go aż tyle. — Domyślam się, że musiało być sporo strachu.
    Lynie tak naprawdę nie wiedziała od czego zacząć i co powiedzieć przyjacielowi, bo o niektórych rzeczach milczała zbyt długo, ale z jednej strony potrzebowała też tego, aby się trochę wygadać.
    — Może trzeba pomyśleć nad zmianą pracy? Coś, gdzie nie będziesz narażony na wypadki? — zapytała z uśmiechem. Oczywiście podejrzewała, że Jerome raczej zmieniać pracy nie chciał, ale zażartowanie jeszcze nikomu nie szkodziło. — Mamy akurat wakaty na stewardów, gdybyś był zainteresowany, ale raczej po naszym udanym locie to byś nie chciał.
    Sama się sobie dziwiła, że nie rzuciła tej roboty, ale nie zamierzała pozwolić na to, aby taka rzecz ją odstraszyła od lata. Może, gdyby ten wypadek był tragiczniejszy to by się zastanowiła, ale tak? Teraz latało się jej nawet lepiej.
    — Cóż… poznałam swojego biologicznego ojca na końcu czerwca. Teraz wiem, dlaczego moja mama nie chciała, abym wiedziała kim on jest — powiedziała i zacisnęła na moment usta. Sebastian był… nieprzyjemny, choć te słowo i tak źle go opisywało. — Poprzedni rok był dość trudny, bo byłam idiotką, która nie doceniała tego co ma i przez to na parę miesięcy rozstałam się z Felixem. — Zrobiła krótką przerwę i wyciągnęła w stronę przyjaciela prawą dłoń, na której błyszczał pierścionek zaręczynowy. — Możesz rezerwować datę, jeszcze nie wiem, kiedy, ale pewnie w tym roku. A głupi jednak mają szczęście — mruknęła przewracając oczami. A w ostatnim czasie zdecydowanie miała więcej szczęścia niż rozumu.

    [Próbowałam nawet szukać innego, patrzyłam po nowych fotkach, które Nina wrzucała, ale no ciężko zmienić na inne. Póki co przy nim zostaję i będę zmieniać pewnie tylko gify. :D]

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  98. — W takim razie przygotuję nową wersję monologu, w którym bardziej podkreślę twoją bohaterską postawę. Nie chcemy w końcu, żebyś stracił pracę, bo wtedy to ja będę musiała stawiać wszystkie przyszłe kolejki w barach — podsumowała Reyes z szelmowskim błyskiem oku, niejako dokładając swoją cegiełkę do uwagi Jerome’a, że ich plany rozrastały się w zastraszającym tempie i wkrótce zabraknie im czasu na zrealizowanie każdego z nich, chociaż na razie traktowała ich pomysły raczej jako zabawę niż poważne zobowiązanie. Nie znali się w końcu na tyle dobrze, by określić się nawet mianem dobrych znajomych, więc trudno było przewidzieć, czy po dzisiejszym dniu czekały na nich jeszcze jakieś nowe przygody; znali jednak swoje imiona oraz miejsca pracy, a to już stanowiło jakiś wstęp, gdyby zdecydowali się na zacieśnienie więzi. Brakowało jej przyjaciół, ale nie była pewna, czy potrafiła się znowu otworzyć, wciąż pamiętając swoją rozpacz po utracie siostry i trójki najbliższych znajomych. Nie mogła kontrolować wszystkiego, a Jerome sprawiał, że czuła się całkiem swobodnie, ich poczucie humoru zdawało się pokrywać, dzięki czemu szeroki uśmiech praktycznie nie schodził jej z twarzy. Zdawało się, że los dał im już wystarczająco wiele okazji, teraz wszystko zależało od ich dobrej woli oraz chęci.
    — Trzydziestego pierwszego października dwa tysiące dwudziestego pierwszego roku? — powtórzyła za nim powoli Reyes, jakby przerzucała w głowie wyimaginowany, wypełniony po brzegi grafik. — Wydaje mi się, że mam wtedy randkę z niedźwiedziem z głową Jacka Sparrowa, ale może gdzieś cię wcisnę — zażartowała. W rzeczywistości nie miała pojęcia, co będzie robiła nawet jutro. Jeśli wypadek czegokolwiek ją nauczył to tego, że jej plany często niewiele miały wspólnego z rzeczywistością, a niektórych rzeczy lepiej było nie przekładać na przyszłość, ponieważ ta przyszłość mogła dla kogoś nie istnieć. Nigdy nie spodziewała się, że straci siostrę tak wcześnie, gdyby tylko wiedziała… Ale nie wiedziała i teraz musiała żyć z ciężarem pełnego żalu pytania co by było gdyby..? — Ja ci podsunęłam idealny pomysł na kostium halloweenowy. A ty w jakiej roli mnie widzisz? Jeśli odważysz się wymyślić strój zaczynający się od słowa seksowny to przysięgam, że rozbiję tę szklankę na twojej głowie — rzuciła Reyes, wywracając oczami. Liczyła jednak na to, że mężczyzna okaże się być nieco bardziej kreatywny i zaproponuje coś, co będzie mogła szczerze rozważyć. Sama od dawna się nie przebierała, a teraz stwierdziła, że w sumie mogłaby to być całkiem niezła zabawa, zwłaszcza jeśli z takim olbrzymem biegaliby od drzwi do drzwi, domagając się cukierków.
    — Byłam młodziutka, naiwna, z głową pełną marzeń. Nie wiem, jakim cudem udało mi się wtedy przetrwać w zupełnie obcym miejscu — przyznała z melancholijnym uśmiechem, kiedy zaskoczyła go długość jej pobytu w Stanach Zjednoczonych. Czasami jedenaście lat wydawało jej się niezwykle długim okresem, innym razem miała wrażenie, że ten czas minął jej zbyt szybko. Zdarzały się bardzo trudne momenty, lecz gdyby miała się cofnąć w czasie, wciąż podjęłaby taką samą decyzję. Nie wyobrażała sobie, by miała kroczyć inną ścieżką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Najpierw studiowałam malarstwo. To zawsze była moja ogromna pasja, maluję, odkąd pamiętam. Niestety, okazało się, że kierunek znacząco odbiegał od moich wyobrażeń. Bogate, znudzone dzieciaki i profesorowie, którzy miażdżyli nadzieje. Po roku zrezygnowałam, ale nie potrafiłam wrócić do Meksyku, za bardzo kojarzyło mi się to z porażką. Dlatego przeniosłam się na historię sztuki, a teraz pracuję jako kurator w El Museo del Barrio. Ten zawód jest o wiele bardziej związany z nauką, niż początkowo przypuszczałam i wymaga ode mnie przeprowadzenia mnóstwa badań oraz pisania esejów, jednak pozwala mi też na kreatywność. Planowanie wystawy, dobieranie eksponatów pasujących do tematu przewodniego, wybieranie kolejności, w jakiej powinny zawisnąć dzieła sztuki, by tworzyły całą historię i ich instalacja, nawet dobieranie muzyki czy reflektorów o odpowiednim natężeniu światła… To wszystko jest niesamowite. Co prawda ta praca ma też swoje minusy jak użeranie się z wyniosłymi, prywatnymi kolekcjonerami albo spędzanie długich godzin na uzupełnianiu katalogów, ale uwielbiam to, co robię. Wciąż maluję, ale robię to dla siebie, jeśli zbyt długo nie trzymam pędzla w palcach, mam wrażenie, że oszaleję i wybuchnę.
      Reyes była szczerze zaskoczona, gdy uniósł dłoń. Dopiero po chwili zorientowała się, na co patrzy. No cóż, to tłumaczyło, dlaczego tak rozpaczliwie próbował wydostać się z objęć młodziutkiej ekspedientki.
      — No wiesz… ładnie to tak chwalić się obrączką przed wieczną singielką? Próbujesz zaśmiać mi się w twarz i zrównać mnie z podłogą? — wyrzuciła mu Reyes, upijając łyk alkoholu, by zdusić wyraz wesołości na twarzy. — A tak zupełnie poważnie to ogromnie spóźnione gratulacje. Brzmi trochę jak historia z filmu… Sama przeszłam coś podobnego, ale podczas gdy twoja opowieść brzmi jak romans, u mnie to nadaje się raczej na dramat — stwierdziła z krzywym uśmiechem.

      Reyes

      Usuń
  99. Shay nie zamierzał wybrzydzać. Owszem, wolał samą whisky, ale taka z colą też nie brzmiała źle, zwłaszcza, że trochę się w swoim życiu napił właśnie takiego drinka. Poza tym, właśnie miał się napić za darmo, tak jakby, wpraszając się na tę małą imprezkę. I do tego jeszcze zje pizzę. Czego więcej chcieć? To znaczy, od tego wieczoru, oczywiście. Nie potrzebował już niczego więcej.
    I może mężczyzna już był zmęczony poszukiwaniem miłości swojego życia, bo ileż można i może lepiej bardziej zapoznać się z filozofią, że jeśli przestaniesz szukać, to miłość sama do ciebie przyjdzie. Ale Shay lubił brać niektóre sprawy w swoje ręce. Najlepiej wszystkie. A przynajmniej od kilku lat. A z drugiej strony wciąż czuł się zdeterminowany, aby w końcu poznać jakąś miłą kobietę, singielkę, bez męża. Ewentualnie mógł być eks, dzieci też mogła mieć. Ale żeby, do cholery, nie była w związku.
    – Czy ja wiem, czy żałośnie... Trochę zabawie, jak sądzę po swojej i twojej reakcji – stwierdził Shay, a Jaime pokręcił głową.
    – Człowiek chce dobrze, chce być dobry dla zwierząt, żeby nie było, że nie potrafi się nimi zająć... – zaczął teatralnie smutno chłopak – i spotyka się z takimi komentarzami... Przecież to takie smutne i niesprawiedliwe...
    Shay uniósł brew wyżej, próbując jednocześnie ukryć uśmiech. Zaraz też zerknął na Jerome’a porozumiewawczo. Cóż, Marshall na pewno nie miał nudno z Jaime’em. No i musiał przyznać, że mężczyzna wyglądał na porządnego człowieka i ucieszył się, że jego chrześniak przyjaźni się z kimś takim. No tak, Jaime zdążył mu opowiedzieć o licznych głupotach, jakie robił kilka lat wcześniej, choć nie o wszystkim, o czym nie wiedział.
    – Wiesz co, tak zrobię. Poczekam aż Jen wróci i wtedy z nią pogadam o świnkach morskich – uznał Jaime i sięgnął po swojego drinka. – Ona przynajmniej mi powie z własnego doświadczenia jak najlepiej dbać o tego typu zwierzaka.
    Potem obaj Moretti spojrzeli na Jerome’a, kiedy ten zaczął opowiadać o wiosce, z której pochodził. Jaime już to wiedział. I wybierał się tam już niedługo wraz z przyjacielem na rejs kutrem.
    – Brzmi dobrze. Wiesz, przynajmniej macie spokój od turystów w takim razie. I przy okazji teraz i ja dowiedziałem się, gdzie najlepiej się zatrzymać, gdybym jednak kiedyś wpadł na Barbados – stwierdził Shay, biorąc kolejny kawałek pizzy.
    – Ano, wkrótce się tam wybierzemy. O ile czas pozwoli. I inne sprawy pozwolą – westchnął Jaime.
    Shay znów uniósł brew wyżej. Spojrzał na Jerome’a, a potem na chrześniaka.
    – Inne sprawy? Mówisz o praktykach? Znalazłeś coś?
    – Eee... nie jeszcze i nie o to chodziło... – chłopak spojrzał niepewnie na przyjaciela, nie bardzo wiedząc, czy może zdradzić wujkowi coś więcej na temat obecnej sytuacji Jerome’a. Może jego starszy braciszek nie chciał opowiadać obcym ludziom o sprawie Parkera, Urzędu i tej nieszczęsnej intrygi. Ale może gdyby przedstawili całą sytuację Shay’owi, to może mężczyzna mógłby im coś podpowiedzieć? Doradzić? Jasne, nie mieli takiej pewności i właściwie co mogliby jeszcze zrobić oprócz tego, co i tak już zrobili? Wynajęli profesjonalistów, którzy mieli zbadać wszystkie możliwe ślady i tropy.

    [Zgadzam się, pięknie mam xD Jest wspaniale i niesamowicie <3 zasypuj, trzeba iść dalej z tematem kryminalnym :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  100. Gdy mężczyzna nagle wypalił, że ona wcale nie powinna tego wiedzieć kompletnie zbił ją z tropu, a między brwiami uformowała się charakterystyczna zmarszczka o tym świadcząca. Na patelni skwierczało, jednak kątem okna blondynka pilnowała, by mieli co zjeśc na śniadanie i by nie przypominało to czarnej masy. —  Jak sie czuję? — powtórzyła po nim,a  następnie odwróciła omlet na druga stronę, by się równo zarumienił. Chwile nie mówiła nic analizując te kilka dni, które były istnym szaleństwem pełnym skrajnych emocji. Nim zdążyła sie odezwać wyspiarz kontynuował tak umiejętnie ubierając w słowa coś, co dla niej jeszcze kilka minut temu wydawało się nie do opisania. Gdy wspomniał o swym niedoszłym ojcostwie spojrzała na niego zbolałym wzrokiem - nie chciała, to było automatyczne. 
    — Tylko, że ja sie nadaję na matkę — powtórzyła cos, co kilka dni wcześniej powiedziała również w obecności Colina. Ten wtedy uspokoił jej wątpliwości w tym konkretnym temacie, ale one wracały niczym bumerang. Jak miała wychować kogoś, brać za kogoś odpowiedzialność, jak sama popełniła w życiu tyle błędów? Zmartwienia uciekły, gdy usłyszała zamierzony żart szatyna.
    — Ej! — szturchnęła go, ale zaśmiała się szczerze, bo przecież miał rację. Dobrze że zdążyła przełożyć jeden omlet na talerz nim Marshalla zadał kolejne pytanie, bo mogłaby nie utrzymać patelni w rękach z wrażenia.
    — Nie... znaczy nie wiem — przygryzła dolna warge i rozlała na patelnię drugą połowę jajecznej masy. Nie miała pojęcia jak to wszystko miało wyglądać i choć cieszyła się, że ma oparcie juz teraz w dwóch bliskich sobie osobach, to niczego nie ułatwiało.
    — My chyba nie nadajemy sie do związków i za bardzo jesteśmy tego świadomi — odezwała się po chwili, a w głosie pobrzmiewał chyba smutek, a może to juz było rozczarowanie. Nie potrafiła logicznie poukładać tego sobie, jak to miało miejsce jeszcze w Anglii. To, że czuła coś do Rogersa nie podlegało wątpliwości, tylko, czy bazując na tym można cokolwiek zbudować? Odłozyła drugi omlet na talerza, nastepnie wyciagneła jakies sosy z lodówki i skinieniem głowy poprosiła mężczyznę o pomoc w przeniesieniu tego wszystkiego do stolika.
    — Ja po prostu nie chce się rozczarować — rzuciła nagle miedzy jednym kęsem, a drugim, jednak nie spojrzała przyjacielowi w oczy. Bała się, że mógł z nich wyczytać więcej niz ona potrafiłaby wyjaśnić.
    Lotta 

    OdpowiedzUsuń
  101. Pomieszczenie po brzegi było wypełnione zapachem omletów i świeżo parzonej kawy.Biscuit stracił zainteresowanie gościem, a i posiłek nie pachniał dla niej lepiej od karmy, toteż położył się na łóżku zwijając w słodka kulkę. Charlotte skupiła się na swoim talerzu, ponieważ to wcześniejsze burczenie w brzuchu wcale nie było przypadkowe. Była głodna, a teraz musiała o siebie zacząć dbać, prawda? Uwagę na szatynie skupiła ponownie, gdy ten się odezwał.
    — Mam nadzieję Sunbeam, ale co jakbym ja chciała czegoś więcej i to wszystko popsuje — zrzuciła nagle na niego kolejną bombę. Przez to wszystko co działo się w jej życiu i głowie poddała wielkiej wątpliwości fakt, iz udało jej się cokolwiek w Anglii wypracować.  Wzrok miała jednocześnie jak bambi, ale też wkurzona kotka. Tylko ona potrafiła sprawić, że to ze sobą współgrało.
    Słuchała go niemal z zapartym tchem, bo każdym kolejnym słowem trafiał w sedno. Czuła trochę wyrzuty sumienia, a nawet bardzo, że przypominała mu bolesne chwile z przeszłości, lecz może dzięki jego perspektywie coś miało się rozjaśnić? Ona nie bała się, że będzie jak jej własne matke, wręcz przeciwnie wiedziała, że jej nie dorówna i chyba właśnie to ja przerażało. Grace była jak ulepiona z odpowiedniej gliny by zostac matką i kto wie, może tez miała kiedyś takie wątpliwości nim Lotta pojawiła sie na świecie? Blondynka nie mogła tego wiedzieć, bo nie rozmawiała z rodzicielka na ten temat i na razie nie zamierzała dopóki sama nie podejmie decyzji. Gdy wyspiarz chwycił za sztućce sama również przypomniała sobie o stygnącym na talerzu omlecie i natychmiast wpakowała kilka kawałków do buzi.
    — Nie, brzmisz jak przyjaciel, który chce jak najlepiej —zapewniła go kładąc dłoń na jego ręce i uśmiechając sie do niego z wdzięcznością.  Nie sądziła, że otwarcie sie Marshalla tak bardzo pomoże jej poszerzyć perspektywę i dostrzec, że nie tylko ona się boi. Oni też sie bali, mimo że mieli cos pewnego - związek.
    —Ja jeszcze po prostu nie umiem zdecydować na sto procent, która opcja jest dla mnie i dla dziecka najlepsza —nie złapała się nawet, że tego co rozwijało się w niej nie nazwała fasolka, czymś, czy zlepkiem komórek, ale dzieckiem. Zbytnio skupiła sie na próbie przypomnienia sobie, który to tydzień.
    — Szósty albo ósmy —zmarszczyła brwi, jednak skapitulowała z liczeniem, bo na dobra sprawę nie była pewna jaki maja dzisiaj dzien.
    — NO i widzisz jaka okropna ze mnie matka, nawet tego nie wiem —jekneła, jednak było to bardziej w formie żartu niz kolejnej fali użalania sie nad sobą.
    —Dobra dośc o mnie! Jak tam Miasto Aniołów? —zapytała promieniejąc na twarzy, ponieważ naprawdę była ciekawa opowieści. 
    Lotta

    OdpowiedzUsuń
  102. Miała kontakt z Marshallem, ale nie słyszała nic o tym, że ten w ostatnim czasie doznał poważniejszego uszczerbku na zdrowiu. Gdyby tylko wiedziała z pewnością najpierw by zapytała czy ma siłę, aby ją o takiej godzinie oglądać, a tak? Miała zamiar postawić go przed faktem dokonanym, no cóż… Było już za późno, aby to zmienić.
    — Niespodzianka! — krzyknęła wesoło, nie zważając nawet na fakt, że zbliżała się cisza nocna, a w niektórych spółdzielniach przestrzegano tej zasady aż nadto, ale teraz było to naprawdę mało istotne, bo przecież przyszła do swojego cudnego Jeroma, który był tak cudownym człowiekiem, że i przyjaciół ma z pewnością wielu. Żeby nie powiedzieć, że przyjaciółek! Aż dziw, że jego cudowna żona nie bywała zazdrosna, prawda?
    Już miała uwiesić się na silnym ramieniu brodacza, gdy dostrzegła coś dziwnego na jego ciele. Zmarszczyła brwi i od razu opuściła ręce, wpatrując się, niczym oślę w ortezę, która odbijała się pod materiałem koszulki.
    — Oho… Albo masz zbyt szalone życie erotyczne, albo zbyt wiele przygód na mieście albo… Nie wiem — rzuciła, mrugając kilkukrotnie, jednak dostrzegając tylko, że właściwie z przyjacielem poza tym wszystko jest w porządku, obdarzyła go szerokim i wesołym uśmiechem. Naprawdę dawno nie miała tak dobrego humoru, jak teraz. Była zwarta i gotowa, aby zacząć jakąś pracę, a może otworzyć jakiś biznes? Kto wie. Nie miała jeszcze na to kompletnie wizji, ale może chociażby Jerome pomoże jej coś ciekawego wymyślić? Co by praca niekoniecznie musiała kojarzyć jej się z jakimś przykrym obowiązkiem.
    — Mogę cię uszczypnąć, ale to niestety nie sprawi, że zniknę. O nie, nie — pokręciła głową, po czym bez większych ogródek przecisnęła się pod ramieniem mężczyzny, pakując się do środka jego mieszkania — Już i tak za często znikałam — przyznała, od razu zrzucając ze swoich pleców torbę. Wino i jedzenie na wynos wcisnęła do ręki mężczyźnie, a sama zabrała się za ściągane butów.
    — Widzisz, dobrze, że winko nie ma procentów, bo jeśli jesteś na jakiś przeciwbólowych to byś się nawet ze mną nie napił — rzuciła, posyłając w jego kierunku rozbawiony uśmieszek — Coś ty wymodził, co?

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  103. Zaśmiała się cicho na uwagę Jerome’a.
    — Wydaje ci się, że ta dwójka to chodzące aniołki? — Zaśmiała się. Oczywiście, że starali się razem z Arthurem wychować dzieci najlepiej, jak tylko potrafili, ale byli przecież tylko ludźmi. Ludźmi, w którym przez pewien czas powierzali w dużej mierzę opiekę nad dziećmi zaufanej opiekunce, a wcześniej mamie Elle, bo sami momentami zwyczajnie nie mieli do tego głowy. Zwłaszcza, kiedy w ich życiu pojawiały się naprawdę duże kłopoty. Kiedy Arthur trafił do szpitala, ostatnie, o czym myślała Elle to dzieci i opieka nad nimi. Gdyby Alison na ten czas nie wprowadziła się do domu Morrisonów, brunetka z pewnością by sobie nie poradziła. Nie miała siły fizycznej, ale przede wszystkim również tej psychicznej. Całe dnie spędzała w sypialni, leżąc na łóżku po stronie Arthura, ubrana w swoją ulubioną bluzę Arthura i oddychała jej zapachem, bojąc się, że już nigdy więcej nie poczuje ciepła bijącego od mężczyzny… Kochała swoje dzieci, ale w tamtym czasie była w stanie myśleć tylko o ukochanym, obawiając się najgorszego.
    Na szczęście to wszystko było już za nią.
    — Och też mam taką nadzieję, a jak nie… I tak ci się kiedyś po prostu ładnie wproszę — zachichotała, a po chwili jeszcze raz, odrobinę głośniej — cały ty — wyszczerzyła się w wesołym uśmiechu, wzruszając przy tym lekko swoimi ramionami. — Och nam też się czasami zdarza być… Złymi rodzicami. Nie oszukujmy się, nikt nie jest idealny, ale są rzeczy, na które po prostu zwraca się większą uwagę, kiedy dzieci już są, chociaż… Czasami człowiek o nich zapomina — zaśmiała się cicho, a na jej policzki wkradł się soczysty rumieniec, którego nie była w stanie w żaden sposób ukryć.
    Westchnęła, cicho ze zrezygnowaniem.
    — Nie… Nie mogliśmy nic zrobić, bo Arthur trochę rozemocjonowany zadzwonił do niej tamtego wieczoru i odrobinę przesadził. My mieliśmy tylko te jedno nagranie, a ona prawdopodobnie ma nagraną rozmowę, na której Arthur jej grozi — westchnęła cicho — w każdym razie ostrzegam przed nią wszystkich i staram się kulturalnie zniechęcać ludzi szukających opiekunki na forach do niej, ale… Nie mogę jej niczego zarzucić, bo kto wie, czy nie odwróci zaraz tego przeciwko nam i… Szczerze? Nie mam pojęcia co zrobić — powiedziała zgodnie z prawdą. Temat był trudny i delikatny. Nie mogli tego tak po prostu zostawić, ale musieli uważać przede wszystkim na Theę i siebie.
    — Będę pamiętać, a coś czuję, że pomoc może się przydać — uśmiechnęła się. Ufała przyjacielowi. Wiedziała, że nie skrzywdziłby jej dzieci, więc… Może faktycznie kiedyś skorzysta z propozycji, którą właśnie wypowiedział. Zwłaszcza, że Thea bardzo lubiła swojego wujka, więc sama Elle nie widziała żadnego przeciwskazania. — Tylko wiesz… Żeby nie zmieniła się w niewychowane i wulgarne dziecko po jednym dniu z tobą — zaśmiała się wesoło. Pokiwała delikatnie głową i uśmiechnęła się ciepło do Jerome’a — ja też… Naprawdę, dawno nie było… Nie było tak spokojnie — przyznała zgodnie z prawdą, bo wcześniej ciągle coś się działo, a teraz? Teraz w końcu wszystko zaczynało się układać. Mogli w końcu z Arthurem nacieszyć się sobą i dziećmi, tak po prostu. Uwielbiała to, jak obecnie spędzali wieczory, jak przebywali po prostu razem. Nawet, jeżeli Artie siedział przed laptopem załatwiając kolejne formalności związane z biurem, ale… Ale było po prostu normalnie.
    Ukucnęła przy kanapie, samej również obserwując Harolda zajadającego się chrupkami. Musiała przyznać, że świnki były urocze i im więcej czasu spędzała z nimi (a ostatnio miała ku temu wiele okazji) uznawała, że te zwierzątka są fajne.
    — Wcale bym się nie zdziwiła — zaśmiała się cicho. Wyciągnęła powoli dłoń, aby Harold mógł się z nią zapoznać, chociaż Thea nie wyglądała na zadowoloną, że mama się wtrąca. Podniosła głowę, kiedy rozległ się dźwięk telefonu. Zerknęła na Marshalla i się uśmiechnęła, kiedy wypowiedział imię właściciela gospodarstwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeniosła się na czworaka do laptopa i włączyła w przeglądarce nową kartę, wpisując adres strony portalu społecznościowego. Nieustannie zerkając przy tym na Theę i Harolda, ale dziewczynka była bardzo delikatna i ostrożna w kontakcie ze zwierzątkami.
      — Jerome, możesz mówić normalnie — uśmiechnęła się, kiedy odnalazła odpowiedni fanpage i kliknęła w niego, aby następnie nieustannie go odświeżać, aż pojawi się nowy post z filmikiem — nie obudzi się od normalnej głośności rozmów — dodała, spoglądając na wózek — ale pisk Thei już tak, dlatego mówiłam, że ma być cicho — dodała, żeby przypadkiem Jerome nie szeptał do niej cały czas.
      — Chcesz zobaczyć Thea filmik? To będą panowie policjanci i piesek — powiedziała z uśmiechem, a dziewczynka odwróciła głowę w stronę mamy. Zainteresowanie świnką przeszło, bo przecież mama nie często pozwalała jej oglądać bajki, więc nie mogła nie skorzystać z takiej okazji. Odwróciła się od kanapy, po drodze pozwalając sobie na poczęstowanie się biszkoptami wyłożonymi na stoliku. Złapała trzy w swoją małą rączkę, gubiąc po drodze jeden. Usiadła na pupie obok Elle i wsunęła do buźki ciastko.
      Kiedy Elle raz jeszcze kliknęła odświeżenie strony, na profilu pojawił się świeży post, z krótkim opisem zachęcającym do obejrzenia poniższego filmiku. Kiedy kliknęła play na ekranie pojawiła się dwójka mężczyzn a wraz z nimi psiak, którego odnaleźli na gospodarstwie. Opowiedzieli po krótce swoją historię, a następnie przeszli do wyzwania i hashtagu, którego użycie jest konieczne, aby sponsorzy wpłacili odpowiednią kwotę na rzecz gospodarstwa Samuela.
      Wyzwanie polegało na nagraniu krótkiego filmiku, na którym robiło się coś dobrego dla środowiska i ratowania klimatu.
      — Super im to wyszło — powiedziała z uśmiechem, kiedy filmik dobiegł końca — to co… Teraz chyba i my powinniśmy nagrać odpowiednie filmiki — zasugerowała z szerokim uśmiechem, z dumą obserwując, jak w przeciągu oglądania filmiku, pod postem pojawiło się już kilkadziesiąt lajków i serduszek!

      elcia

      Usuń
  104. Hm... Jaime nie zamierzał przelewać wszystkich swoich uczuć na świnki morskie. W końcu znał parę osób, z którymi się zaprzyjaźnił i wypadałoby się starać, aby nadal to trwało. Cieszył się, że ich poznał i zobaczył, że świat i ludzie mają do zaoferowania coś więcej niż ból czy sztuczne dobre samopoczucie. Są też pomocni i dobrzy, sympatyczni i zabawni... W ciągu tego ponad roku Jaime napotkał różne charaktery i było to bardzo ciekawe doświadczenie – poznać na własnej skórze, że faktycznie ludzie są po prostu różni. No i... poznał też to uczucie, kiedy cieszył się z czyjegoś szczęścia tak bardzo, prawie jakby to było jego własne. Oczywiście, wiedział, że tak się dzieje i ludzie tak się właśnie czują, ale przeżyć coś takiego osobiście, to był coś zupełnie innego, coś wyższego levelu.
    – Jasne, tak zróbmy – pokiwał głową na słowa Jerome’a. Chętnie porozmawia z Jen. Właściwie już tak dawno tego nie robił, że chętnie dowie się osobiście, co u niej słychać, jak jej idzie i przede wszystkim kiedy planuje powrót. Miło by było pójść z państwem Marshall na jakiś obiad, kolację lub/i drinka. – Jen przynajmniej mnie nie wyśmieje – ostentacyjnie spojrzał na swoje paznokcie. – Prawdopodobnie – dodał o chwili, samemu nie mogąc już powstrzymać uśmiechu.
    Jednak ten nie znajdował się zbyt długo na jego twarzy. Kiedy Jerome zaczął opowiadać o tym, co go ostatnio spotkało, był dość poważny. I zerkał co jakiś czas na chrzestnego, aby zobaczyć jego reakcje na te wszystkie informacje. Jakoś nie był zaskoczony, kiedy Shay uniósł brew wyżej i skrzywiał się, słysząc o kolejnych „nowościach”. Niezbyt miło. Ale chyba każdy jest narażony na podobne rzeczy, jeśli tylko nie spodoba się nieodpowiedniej osobie. Oczywiście Jerome miał „gorzej”, ponieważ nie pochodził ze Stanów. Ludzie to naprawdę są parszywi.
    Jaime był nieco zdziwiony, kiedy Shay powtórzył imię i nazwisko tego typka spod ciemnej gwiazdy. Znał go? Czy młodszego Moretti’ego powinno dziwić to, że wujek mógł go znać?
    – W Nowym Jorku na pewno jest wiele mężczyzn o tym imieniu i nazwisku, ale jeśli mówimy o tym samym... – Shay odłożył kawałek pizzy i popił drinkiem. – Jakiś czas temu stwierdziłem, że przydałoby mi się więcej pieniędzy – zatrzymał się na moment. – Jaime pewnie już to wie, ale chodzi o to, że nie jestem pierwszy w kolejce do spadku Morettich, więc... Potrzebowałem tylko pieniędzy na rozruch. Idąc według powiedzenia, że kto nie ma szczęścia w miłości, ten ma szczęście w kartach, czy jakoś tak, uznałem, że spróbuję. Łatwy zarobek, szybki. Poznałem więc Parkera i to od niego pożyczyłem dość sporą ilość gotówki. Dobra, dobra, już tak na mnie nie patrzcie – westchnął i pokręcił głową. – Miałem wtedy słabszy moment. W każdym razie, wziąłem od niego tę kasę, poszedłem zagrać, udało się, faktycznie, cholera jasna, się udało. Oddałem Patrickowi cały jego wkład wraz z pokaźną nawiązką. Powiedział, że jesteśmy jak najbardziej kwita i że jeśli kiedyś znów będę czegoś potrzebował, to mogę się do niego zgłosić. Nie zamierzam. Ale chcę wam powiedzieć, że Patrick nie wyglądał na kogoś, kto by robił takie rzeczy. Ani na kogoś, kto by zlecał przywalanie w nos z podpisem „pozdrawiam”. I nie sądzę, że pisanie po samochodach znajduje się na liście jego hobby.
    Jaime zmarszczył lekko brwi, a potem spojrzał na Jerome’a. Czyli dobrze, że wynajęli tego detektywa; podejrzewali, że to może jednak nie on.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Macie jakąś pewność, że to właśnie Parker? – dopytał Shay.
      – Nie mamy... Po prostu nikomu innemu nie podpadł Jerome – wyjaśnił Jaime i westchnął ciężko.
      – A może jednak. Wybacz, ale czasami zrobimy coś normalnie, nikomu nie wadzimy, a ktoś może to odebrać w inny sposób. Zresztą, na pewno sam dobrze wiesz.
      Jaime westchnął cicho. Wciąż uważał, że jego najlepszy przyjaciel jest jak owieczka. Ale skoro to nie sprawka Parkera... to kogo, do cholery?
      – To co, robimy listę twoich ewentualnych wrogów czy czekamy na odpowiedź od pani detektyw?
      – Może po prostu poczekajcie. A ty, Jerome, uważaj na siebie.
      W końcu już dostał w twarz. Oby się to nie powtórzyło z jakimś większym gratisem.

      Jaime

      Usuń
  105. Nie sądziła, by porównywanie tego jak wyspiarz za miłością wsiadł w samolot i przyleciał, aż do Nowego Jorku i tego jaka relacje ona miała z Colinem było sensowne. Marshall swym czynem przypominał głównych bohaterów komedii romantycznych, którzy wykazując sie niebywała śmiałością i samozaparcie dążyli do zdobycia serca wybranki. Nie do końca wiedziała jak Jen zareagowała jak spotkała Jeroma w Wielkim Jabłku, ale nawet jeśli początkowo sie opierała - to nie ukrywajmy, ale szatyn miał taki urok osobisty, że tylko głupia, by go nie chciała. Wiadomo, że to nie wszystko i teraz w myślach blondynka zwyczajnie patrzyła z tej perspektywy, z której jej dane było poznać mężczyznę. Sami przecież podczas pierwszego spotkania, a i nawet później żartowali, że alez to nie fart, iż poznali się zwyczajnie za późno.
    — Tak, tak szczerość, rozmowa i postawienie sprawy jasno. — do jej tonu głosu brakowało jeszcze tylko, by przewróciła oczami. Ona sama była zagubiona w tym czego chciała, więc jak śmiała cokolwiek deklarować? To byłoby z jej strony cholernie nieuczciwe względem tej drugie osoby, prawda? 
    — Jak już mówiłam nie do wszystkiego można być stworzonym — powiedziała juz lekko sie uśmiechając mając na myśli wcześniej wspomniane związki w szeroko rozumiany pojęciu. Kamień spadł jej z serca, gdy wyspiarz postanowił jednak nie drążyć bardziej tematu i rozładował cała rozmowę żartem.
    — A bo jesteś stary, ot co! — pokazała mu język i sie zasmiała w głos.
    — I nie wiesz, że kobiet o wiek sie nie pyta, toz to niegrzeczne — udawała oburzenie i w międzyczasie wsadziła sobie kolejny kawałek omleta do buzi. Takim oto sposobem z jej talerza systematycznie znikały kawałki, a u Jeroma nadal widoczna była całość. 
    — Obiecuję, że jak juz podejmę to może nie będziesz pierwszym, sam rozumiesz, ale drugim, który sie o tym dowie, dobrze? — uśmiechnęła się, bo wiedziała że miło będzie go miec po swojej stronie, gdy juz cos postanowi. Na razie yła w jakimś takim nieokreślonym zawieszeniu i nie wyglądało na to, że szybko miała się z niego wydostać. 
    — Oj ja tam sie im dziwię, ja bym ciebie schrupała — zrobiła ruch dłonią, jakby miała pazury i posłała mu perskie oko po czym również wybuchła śmiechem. Dobry humor wrócił, a zmartwienia związane z ciąza zostały nakryte przyjemniejszymi tematami. 
    — Wiesz, jakbyś się czuł zbyt samotny zapraszam. Ciasne, ale no.. w sumie to nie własne, ale tak czy siak wiesz gdzie mieszkam — mówiła całkiem poważnie, bo wiedziała, ze Nowy Jork mógł przytłaczać, gdy brakowało najbliższych. Charlotte lubiła przebywać sam na sam, jednak bywały momenty, że jej doskwierała świadomośc, iz w mieszkaniu nie ma drugiej osoby. Szczególnie ciężko było to przełknąć od razu po powrocie z Anglii, gdzie w domu zawsze ktoś był. 
    — Ja sie jej nie dziwie też bym posiedziała trochę w Mieście Aniołów — rozmarzyła się i jednocześnie splotła dłonie pod brodą, by ja na nich oprzeć. Z niemal snu na jawie wytrącił ją Biscuit, który domagał sie wyjścia za potrzebą.
    — Poczekasz? skoczę tylko z nim na krótki spacer, chyba, ze chcesz tez iść? — powiedziała, gdy juz wstała na równe nogi. Pogoda może nie zachęcała, ale jesli się człowiek dobrze ubierze to Central Park był bardzo urokliwy pod ta warstwą śniegu.
    Lotta 

    OdpowiedzUsuń
  106. Uśmiechnęła się wesoło do Jerome’a. Usłyszenie, że dobrze wychowuje się dzieci, było miłe. Nawet, jeżeli uważał, że brzmi jakby się podlizywał… Elle tego nie dostrzegła. Zamiast tego odrobinę się zawstydziła. Nauczyła się przyjmować komplementy, ale te ściśle dotyczące jej wyglądu. Tych, które dotyczyły dzieci… Sporo nauki wciąż było przed nią. Zwłaszcza, że akurat tego typu pochwał nie słyszała jakoś specjalnie często.
    — Dzięki, naprawdę się staramy — powiedziała, automatycznie spoglądając na swoją córeczkę. Uśmiechnęła się do niej czule, powstrzymując się przed porwaniem dziewczynki w swoje ramiona i wyściskaniem jej. Dała jednak radę i jedynie pogłaskała ją po ciemnych włoskach. Miała nadzieję, że faktycznie ich starania nie szły na marne. Ciągle się czegoś uczyli. To z zachowania dzieci, to na własnych błędach. Próbowali oczywiście nie powielać błędów własnych rodziców, ale… Elle zdawała sobie sprawę z tego, że niezależnie od tego, jak bardzo by się starali i tak na pewno zrobią coś źle. Najważniejsze jednak w tym momencie było dla niej to, że Thea, potrafiła się względnie zachować. Miała przecież ponad dwa latka, nikt nie oczekiwał, że będzie elegancką małą kobietką! Była po prostu dzieckiem i miała prawo do nieidealnego zachowania, o czym Morrison doskonale wiedziała.
    Spojrzała na Marshalla i uśmiechnęła się zawstydzona. Miała dwadzieścia cztery lata, a czasami zachowywała się jak małe dziecko, które wie za dużo i gdy tylko słyszało słowo seks zawstydzało się, a jego twarzyczka stawała się czerwona, a ono całe najchętniej stałoby się niewidzialne. Villanelle Morrison, dwudziestoczterolatka, matka dwójki dzieci… Wstydząca się takich tematów!
    — Nie będę z tobą o tym rozmawiać — wydusiła z siebie cicho chichocząc i czując, jak jej twarz spala jeszcze większa czerwień.
    Słuchała mężczyzny i kiwała delikatnie, powoli głową. Szczerze mówiąc nie zastanawiała się nad tym. Nie miała pojęcia, co mogliby zrobić, aby powstrzymać Nathalie, a jednocześnie nie wpakować siebie samych w kolejne kłopoty. Dla Elle najważniejsze w tej chwili było to, że jej dzieci były bezpieczne. Oczywiście nie chciała, aby inne dzieci były w niebezpieczeństwie, ale… Ale bała się. Najzwyczajniej w świecie bała się.
    — W sumie… Nie pomyślałam o tym. Wiesz, ja… Cieszę się, że Thea i Matthew są bezpiecznie. I robię tyle ile mogę, żeby ludzi do tej konkretnej opiekunki zniechęcać — westchnęła ciężko. Temat był ciężki, ale musiała się z nim zmierzyć — masz do nich numery, prawda? Wyślesz mi? Może faktycznie powinniśmy z nimi porozmawiać — powiedziała z delikatnym uśmiechem. Pomysły Jerome’a wydawały się dobre. Gdyby ktoś ją zatrudnił specjalnie, a policja byłaby o wszystkim poinformowana… To wydawało się być sensowne i bezpieczne.
    Zaśmiała się widząc, jak Thea z szerokim uśmiechem zbija z wujkiem żółwika.
    — Dobrze. Obiecuję ci, że do ciebie zadzwonię — zaśmiała się nieco weselej, spoglądając to na córkę, to na przyjaciela — mam dziwne wrażenie, że bardzo ci zależy. Wrócę do domu i przejrzę nasze kalendarze i już zaklepię datę na randkę — powiedziała całkiem poważnie. Bo… Może to wcale nie był taki zły pomysł? Należało się jej i Arthurowi nieco rozrywki i relaksu, chociaż z drugiej strony odrobina snu też by im się po prostu przydała. Z jednej strony romantyczny wieczór był kuszący, ale odpoczynek od wszystkie jeszcze bardziej.
    — Ja sobie też — zaśmiała się wesoło — naprawdę. Po prostu… Chyba przeszliśmy wszystko, co mogliśmy znieść — dodała, wzruszając delikatnie ramionami. Miała nadzieję, że tak było, że nic nie czyhało na nich za rogiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To dzięki nim samym! Gdyby nie oni, nie byłoby tego wszystkiego — uśmiechnęła się wesoło, nadal niedowierzając, że to wszystko działo się naprawdę. Była szczęśliwa, że mogła wziąć udział w organizowaniu takiej akcji, ale przede wszystkim naprawdę się cieszyła, że wszystko poszło zgodnie z planem. Teraz pozostało czekać na filmiki pozostałych ludzi… Każdego, kogo udało im się zainteresować tematem. Była ciekawa, ile i jak szybko pojawią się udostępnienia. — Oczywiście! Mam z wszystkimi stały kontakt, więc nic się nie martw — dodała z ciepłym uśmiechem. Nie odważyłaby się złożyć wypowiedzenia, przed zamknięciem wszystkich ważnych dla niej tematów.
      — W sumie… Myślę, że to całkiem dobry pomysł. Samuel też koniecznie musi stworzyć filmik z hashtagiem, ale może też właśnie taki nieco bardziej pogadankowy? — Spojrzała na mężczyznę i uśmiechnęła się — wiesz, mam teraz więcej wolnego czasu… Mogłabym podjechać na gospodarstwo i nagrać kilka krótkich filmików z Samuelem. Wiesz, mógłby oprowadzić widzów po gospodarstwie i opowiedzieć coś więcej o swojej działalności. Pokazać kilka zwierząt czekających na adopcje… Zadzwonię do niego! — Powiedziała z uśmiechem. O to była definicja całej Elle. Poza spędzaniem czasu z dziećmi, chciała również odpocząć od stresującej pracy, a zamiast tego wymyślała już sobie kolejne zajęcia. — Los Angeles… Och uwielbiam to miasto — powiedziała nieco rozmarzona — to tam wymieniliśmy się z Arthurem obrączkami — błogi uśmiech pojawił się na jej twarzy. Zdecydowanie LA będzie jej się kojarzyło właśnie z tym — a kiedy Jen wraca do Nowego Jorku? — Spytała z czystej ciekawości.

      Elcia

      Usuń
  107. Ona po prostu nie umiała i bała się przyznać przed samą sobą, że dopuściła w swoim życiu kogoś na tyle blisko, by mógł okazać się kimś więcej niż przygodą na jedną noc, czy też przyjacielem, z którym szło pogadać na wszystkie tematy. Może zwyczajnie potrzebowała czasu, a może to nie czas tutaj odgrywał znaczącą rolę, a to jaka decyzje przyjdzie jej podjąć w związku z ciążą? Nie chciała się już dzisiaj nad tym zastanawiać, przynajmniej nie teraz, poniewaz wiedziała, że gdy tylko Jerome zniknie z pola widzenia to wszystko do niej wróci jak fala tsunami. Od kilku ostatnich dni nie robiła nic, a analizowała w kółko i w kółko aktualną sytuację. Gdy nazwał ją dzieckiem i poklepał ją po głowie wydęła śmiesznie usta w podkówkę co faktycznie było jak zachowanie kilkulatki, ale wcale się na niego nie gniewała. To było nawet miłe, że tak bardzo przejmował się jej życiem i że faktycznie starał się jej nie oceniać, a jakoś pomóc. Mało osób posiadało w dzisiejszych czasach taka umiejętność.
    — Colin? — tutaj uśmiechnęła sie tajemniczo i zamierzała nadal utrzymywać tą rozmowę w lekkiej atmosferze. To nie był ten moment w którym nie chciała już o nim rozmawiać.Było minęło, teraz było nowe i niewiadome. 
     — Jeśli ty jesteś stary, to z Colina , to już niemal dziadek  — zaśmiała sie oczywiście wyolbrzymiając całą sytuację, jednak nie dało się ukryć, że brodacz był od niej sporo starszy.
    — Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, to on ma trzydzieści sześć lat  — nieco zawahała się przy końcówce wypowiedzi, ponieważ mieli teraz nowy rok. 
    — Co do zdjęc, to hmm chyba muszę Cię tatku rozczarować  — zaśmiała się w głos na takie stwierdzenie, bo gdzież tam Jeromowi było blisko do Anthonego. Miała tylko jedno zdjęcie z Rogersem, które zrobiła dawno temu, ale nie chciała się nim dzielić i nawet nie była pewna, czy będąc w Anglii go nie usunęła, tak jak uczyniła to z numerem telefonu. Niemniej sięgnęła po komórkę, która leżała na łózku i weszła na facebook, by tak odnaleźc konto szatyna, a następnie podała telefon przyjacielowi.
    —   Tada i nie ma juz tajemnicy   — rzuciła teatralnie całkiem ignorując słowo chłopak, bo tym tez dla niej Rogers raczej nie był. Sama nie wiedziała kim był, ale na pewno kimś ważny, a juz na pewno teraz. Niczego nie zdefiniowali i raczej szybko się to nie miało zmienić, chyba że znów coś miało ja zaskoczyć. Dokończyła swój omlet, czy wyspiarz przeglądał facebooka. Wiedziała, że Rogers raczej nie wrzucał zbyt wielu rzeczy,ot tak miał konto do kontaktu z innymi, ale znalazło się na nim kilka zdjęć.
    Gdy skończyła jesć spojrzał na nieco poważniejszego Marshalla i uśmiechnęła na jego słowa, a także potakująco kiwnęła kilkakrotnie głową.— Tak, jest.  — przyłozyła dłoń do czoła, jakby salutowała ze smiechem, ale zaraz się uspokoiła i spojrzał na niego szklistym wzrokiem. — Dziękuję  — nie wiedziała który to już raz dzisiaj padło z jej  ust to właśnie słowo skierowane do siedzącego naprzeciw niej mężczyzny. była mu ogromnie wdzięczna, ale nie miała pojęcia jakby jeszcze inaczej mogła to wyrazić słowami.
    Schodząc na tematy związane z życiem Marshalla wykazywała wielkie zainteresowani, poniewaz realnie chciała wiedzieć co się u niego dzieje i działo. Co by z niej była za przyjaciółmi, gdyby tylko grała cały czas o sobie - no marna. słuchając szatyna przemknęło jej przez myśl co to muszą być za straszni ludzie, że Sunbeam ich nie trawi. Jerome był dla niej osobą, której nie da się nie lubić i której naprawde ciezko zajśc za skórę, chyba że bardzo się człowiek starał - jak w przypadku Parkera, ale to była inna relacja i inna historia niż rodzina jego żony. 
     — Nie po to ma się żonę, by siedzieć po dwóch stronach kraju, kumam  — uśmiechnęła się do przyjaciela, bo chociaż nie miała z nikim takiej relacji - czy aby na pewno?- to potrafiła zrozumieć, ze Jerome zwyczajnie potrzebował Jen przy sobie, a nie gdzieś daleko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ej no nie musisz zmywać, przestań  — powiedziała na jego jakże absurdalny pomysł. Zabrudzili raptem dwa telerze i miske. Da sobie z tym przecież radę. 
       — Dobre to zbieraj się idziemy na spacer  — zarządziła i narzuciła na siebie ciepłą bluzę, z szuflady wyciągnęła skarpetki i skacząc na jednej nodze ubrała najpierw jedną później drugą. Nim ubrała kurtkę i buty musiała biegającemu wokół niej Biscuitowi założyć szelki i smycz. 
      —No spokojnie, spokojnie już idziemy—  Odpowiadała na szczekanie psiaka stojącego pod drzwiami i wymownie spoglądającego na klamkę. Lotta naciągnęła na nogi buty, an głowę czapkę i szybko zapięła zimowy płaszcz gotowa do wyjścia wyglądała nieco komicznie. Elegancki płaszcz kompletnie nie pasował do dresowych spodni, ale kobieta realnie miała to w czterech literach kto co sobie pomyśli na temat jej ubioru. Szybko zeszli po schodach i o mało z jednego nie spadła, ale na szczęście trzymała się poręczy. Gdy zimne powietrze uderzył ją w twarz odetchnęła głębiej. Potrzebowała się nieco rozbudzić po zapełnieniu żołądka ciepłym omletem.
      — Gdzie zaparkowałeś?  — zapytała, bo gdyby okazało się  że gdzieś dalej to wcale na spacer nie musieli isć do pobliskiego Central Parku, a zwyczajnie odprowadzić szatyna do samochodu.
      Lotti

      Usuń
  108. Jaime uniósł brew wyżej, patrząc jak Jerome podnosi się z miejsca, bardzo wkurzony. Wymienił z wujkiem spojrzenia. Właściwie nie było się czemu dziwić. Każdy na miejscu tego faceta byłby na maksa wkurzony. I tak dobrze, że Marshall jeszcze się nie wybrał w miejsca, w których bywał Parker, żeby samemu spuścić mu ostry łomot. Możliwe, że duża część osób znajdująca się właśnie na miejscu wyspiarza tak by zrobiła. Zwłaszcza, że to Parker rozpoczął całą tę... sytuację w momencie, w którym zdecydował się oszukać Jerome’a. Mężczyzna nie pozostał dłużny i dał mu w pysk. I po co teraz, po tak długim czasie, facet chciałby kontynuować ten... „spór”?
    – Tego nie powiedziałem – westchnął Shay. – Skoro zajmuje się oszukiwaniem ludzi na wizach, pożyczaniem innym kasy na wysoki procent, czyli lichwiarstwem, coś siedzi w nieruchomościach, oczywiście na nielegalu, to po co miałby nasyłać jakiegoś gościa, żeby przywalił innemu, z przeszłości, prosto w nos? Po co miałby pisać po samochodzie? – kontynuował, próbując przekazać swój tok myślenia pozostałym chłopakom w pomieszczeniu. – Wiesz, podejmuje się bardziej poważnych rzeczy niż zabawy w gimnazjalistę, rysującego po aucie innego tylko dlatego, że nie podoba mu się czyjeś pochodzenie – zatrzymał się na chwilę, chcąc, aby głównie Jerome załapał to, jak naprawdę widział to Shay. – Nie chcę go wybielać, bo gościa nie znam i jest skurwysynem, że zrobił ci coś takiego, takie rzeczy trudno jest wybaczać, o ile w ogóle. Po prostu mówię wam tak, jak było to ze mną i jak ja to widzę.
    Oparł się znów i obserwował zachowanie Jerome’a. Nie miał mu za złe, że wybuchnął. Nie miał mu za złe, że warczał. W końcu tu chodziło o jego życie i chciał tylko żyć normalnie, razem z żoną w Nowym Jorku. A tymczasem miał kłopot nie tylko z ewentualnym obolałym nosem czy samochodem, dla którego musiał szukać lakiernika, ale, cholera jasna, w Urzędzie Imigracyjnym. A to już nie była taka sobie zabawa. Ktoś powinien za to mocno oberwać, delikatnie mówiąc.
    – Ludzie często robią takie rzeczy z zawiści i nudy – westchnął Shay. – Tylko wciąż musimy pamiętać, że tamten facet z baru powiedział „pozdrowienia od Parkera”.
    – Dokładnie tak powiedział – Jaime pokiwał głową. – A to może znaczy, że facet go zna. Co nie ma sensu, jeśli mamy zwrócić uwagę na to, co mówiłeś wcześniej, wujku.
    – Ktoś się urwał ze smyczy? A może ktoś chce dostać awans, naiwnie wierząc, że w ten sposób mu się uda?
    Jaime i Shay spojrzeli na Jerome’a, kiedy ten wracał na kanapę i znów usiadł. Młodszy Moretti westchnął cicho.
    – Nie musisz za nic przepraszać – powiedział zaraz Shay. – Po prostu chcesz się dowiedzieć, o co chodzi i kto za tym stoi. Nic dziwnego, że się irytujesz. A ja nie chciałem cię bardziej wkurzyć.
    – Może ta detektyw odezwie się znacznie szybciej i dostaniesz odpowiedzi – Jaime uśmiechnął się lekko do przyjaciela.
    Nie miał pojęcia, co jeszcze mógł mu powiedzieć. Chciał dla niego jak najlepiej i bardzo żałował, że wtedy nie zdążył dorwać tego typa, kiedy uciekał z baru. Albo że nie zauważył jego odbicia w jakimś lustrze czy szybie, żeby zapamiętać jego twarz. Mógł mieć nadzieję, że kiedy prywatna detektyw go do siebie zawoła w związku z rozpoznaniem, faktycznie uda mu się kogoś rozpoznać. To znaczy, potwierdzić, że to ta sama osoba z nagrania i baru.

    [Jaka piękna nowość! Jaką piękną nowość widzę <3 Jak klimatycznie! Biedny Jerome w takim śniegu... xD No dobra, może nie jest taki duży, ale i tak śnieg :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  109. — Całe szczęście, że nie jest wymagana. Z operacją dopiero byłoby strasznie. Do wesela się zagoi, może nawet dosłownie do wesela — powiedziała. Skoro lekarze byli dobrej myśli i Jerome wydawał się również być pozytywnie nastawiony to Lynie nie miała najmniejszego zamiaru podważać ich zdania. Miała też nadzieję, że nagle w trakcie rehabilitacji nie okaże się, że to jednak coś poważniejsze, ale z kolei, gdyby miało tak być to przecież by powiedzieli, prawda? Takie rzeczy z reguły wiadomo było już od razu. Nie zamierzała się bardziej nakręcać i dodatkowo martwić. Wystarczyło jej tyle zmartwienia co miała, a z pewnością też i sam Jerome i Jen najedli się trochę strachu w takiej sytuacji. Kogo by to nie przestraszyło, wydaje się, że to taka głupota, ale jednak przyprawiała o dodatkowe nerwy.
    — Uwierz mi, domyślam się, jak musisz się czuć — powiedziała. To wcale nie było takie przyjemne, gdy wszyscy dookoła skakali i się ciut za bardzo narzucali. Może z samego początku, kiedy człowiek musiał przyzwyczaić się do nowej sytuacji i jeszcze nie wiedział na ile może sobie pozwolić dobrze było mieć obok kogoś, kto wyręczał w różnych sprawach, ale na dłuższą metę było to strasznie denerwujące. Brunetka chciała go tylko trochę odciążyć, ale nie chciała naciskać.
    — No tak, ale takie wypadki zdarzają się rzadko. Wiesz, że od tych… jejku, to będą dwa lata w tym roku! — Zauważyła, bo dałaby sobie rękę uciąć, że minęło tego czasu znacznie mniej. Dwa lata, czas naprawdę leciał do przodu. Zawiesiła się na moment w rozmowie, kiedy analizowała, ile czasu minęło od ich nieszczęsnego wypadku. Dużo. Bardzo dużo i o wiele więcej niż Lynie przypuszczała, że minęło. — Wracając, od tych… kilku miesięcy, jak latam nic poważnego się nie wydarzyło. Prędzej wpadniesz pod samochód niż znowu znajdziesz się na pokładzie samolotu, który ląduje na wodzie. I zobacz, masz świetne doświadczenie. Która firma nie chciałaby mieć na swoim pokładzie człowieka, który przez kryzysową sytuację przechodził i zachował zimną krew do samego końca? Będę mogła też szepnąć dobre słówko o tobie — dodała. Co prawda jej słówko raczej niewiele by zmieniało, bo nie liczyła się w tej ogromnej firmie jakoś szczególnie. Łatwo było ją zastąpić, co było trochę przykre, ale w końcu nie pracowała u siebie, ale dla kogoś i w wielomilionowych firmach to było do przewidzenia, że bez zajmowania wysokiego stołka istnieją większe szanse na stracenie pozycji, na którą chętnych byłoby kolejnych dwadzieścia osób.
    — Jezu, czuję się, jakbym właśnie zrzuciła jakąś ogromną bombę — powiedziała, nawet nie zdając sobie sprawy, że mogłaby o tym wcześniej nie wspomnieć. — Przepraszam, byłam pewna, że jakoś kiedyś cokolwiek wspomniałam… Właściwie to przez niego się tu znalazłam. Mama nigdy nie chciała mi o nim nic wspominać, a teraz na własnej skórze przekonałam się, że odnalezienie go nie było nic warte. I jedyne dobre co z tego wyszło to ludzie, których poznałam tutaj — dodała uśmiechając się.
    Wyjazd do Nowego Jorku wcale nie był w pełni stracony. Był… udanym wyjazdem, który dał jej bardzo wiele i nie potrafiłaby teraz stąd wyjechać i wrócić do domu. Nie odnalazłaby się już w Lille, choć było tak pięknie i kochała do tego miasta wracać, to teraz Nowy Jork był jej domem.
    — Dziękuję — powiedziała szerząc się szeroko. Nadal to do niej nie docierało, że się na to zgodziła, była… och, naprawdę była zaskoczona, bo nigdy nie widziała siebie w roli żony. — Czy będę okropna, jak powiem, że nie pamiętam konkretnej daty? Ale na początku września… ale dopiero niedawno zaczęliśmy o tym mówić. Potrzebowałam trochę czasu na to, aby się z tym oswoić i trochę egoistycznie chciałam się tym nacieszyć — wyjaśniła. To była naprawdę spora zmiana w życiu, którą musiała przetrawić na spokojnie, ale teraz, gdy ciężar pierścionka był już czymś oczywistym, Lynie chciała dzielić się tą informacją ze wszystkimi. — Oraz oczywiście, że możesz się czuć zaproszony. Jeszcze nie mogę ci podać konkretnej daty, ale prawie na pewno będzie to w tym roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej uwagę przykuł też ten dość nietypowy dźwięk, a później zobaczyła klatkę ze zwierzakiem. I z zachwytu – tak, zachwycała się każdym zwierzakiem – wstrzymała na moment oddech.
      — O mamusiu, co to za cudo malutkie i czemu ja wcześniej o nim nie słyszałam? Czy słyszałam, ale jestem okropną przyjaciółką i zapomniałam, że mi wspominałeś?

      [Ale te jakie są cuuuudne! Jak tylko je zobaczyłam na Instagramie pomyślałam, jak bosko by wyglądały w karcie i proszę, są! :D Po cichu liczę, że ten uroczy czworonóg też się do blogowego Jerome przyplątał… Mystic musi z kimś chodzić na spacery! :D]

      Lynie

      Usuń
  110. Zdecydowanie potrzebowała przestrzeni i czasu, by wszystko sobie w głowie poukładać. Na razie świat wydawał się wirować, ale nie w ten miły imprezowy sposób, a ten, gdy wszystko spadało z półek i robiło się zwyczajnie niedobrze. To nie była decyzja, która mogłaby podjąć po jednej, czy nawet dziesięciu rozmowach z kimkolwiek - to była jej i tylko jej decyzja.
    Gdy rozmowa zeszła na inne tory było jej odrobinę lżej, choć nadal z tyłu głowy miała, że to dopiero początek. Słysząc przypuszczenia przyjaciela o mało nie opluła go sokiem, którym popijała zjedzonego omleta. Szybko przełknęła to co miała w ustach, zaczerpnęła głęboko powietrza i zachichotała. Mimowolnie przez jej myśli przemknął obraz Colina ze wspominanym brzuszkiem i  siwymi włosami, cóż kompletnie jej to nie grało. Az muiała porkęcic głowa, by pozbyć się tego wyobrażenia. — Jerome! Ty myślisz, że jak bardzo ja byłam zdesperowana, że poszłam do łóżka z kimś przy kim moje libido nawet by nie zadrżało? — powiedziała w pierw tonem z lekkim wyrzutem, ale później znów nie mogła ukryć rozbawienia. Ludzie mogli mówić co chcieli, ale wygląd był ważny, czy to podczas jednorazowych przygód, czy długodystansowych związków. Druga osoba musiała mieć to coś co przyciągało. Oczywiście bywało tak, że ktoś na pierwszy rzut oka nie wydawał się specjalnie atrakcyjny, ale zyskiwał przy bliższym poznaniu. Wszystko zależało od ludzi i sytuacji, a Lester musiałaby skłamać mówiąc, że Rogers nie wpadł jej w oko nawet przed tym nim go w ogóle poznała.

    Widząc zniecierpliwienie wyspiarza podała mu swój telefon i nie kryła rozbawienia, gdy nagle ten zawołał pełen zaskoczenia o polu paintbollowy.
    — Czy mam Ci przypominać, iż do niedawna prawie w ogóle z nim nie rozmawiałam? No może poza rutynowym cześć, co tam?. — przewróciła oczami, ale i tak kontynuowała.
    — I tak, ma pole do paintballa. Prowadzą biznes z przyjaciele. Byłam tam i mogę powiedzieć, ze wygląda całkiem nieźle — w jej głosie było słyszane uznanie, chociaż szatyn zarzekał sie, że dopiero rozwijają nieśmiało skrzydła i że wiele rzeczy jeszcze nie jest dokończonych. Na uwagę dotycząca brodaczy cóz chyba lekko sie zarumienił, co było niecodzienne na jej twarzy. Nigdy sie jakoś specjalnie zastanawiała and swoim typem, ponieważ faceci w jej życiu pojawili sie i znikali tak szybko, że nie zawsze nawet mogła zapamiętać kolor ich włosów, a co dopiero fakt, czy mieli zarost, czy nie. Marshall jednak miał rację sugerując jej wspólną cechę we własnym oraz Rogersa wyglądzie. Panna Lester najwyraźniej miała do tego mała słabość. 
    Schowała telefon do kieszeni spodni dresowych, gdy tylko Biscut zaczął upominać się o wyjście na spacer. Skupiona na czworonogu nawet nie zauważyła, że przyjaciel znów zamierzał poczochrać jej włosy. Spojrzała na niego złowrogo, ale i tak jej serce wypełniło przyjemne ciepło. Ona również była wdzięczna, ze tamtej nocy oboje powiedzieli nie.  

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zyskała kogoś na kogo zawsze mogła liczyć, z kim łapała bez wysiłku wspólny język i tak beztrosko potrafiła się śmiać nawet w najciemniejszych momentach swojego życia. Zdecydowanie jedna noc zapomnienia nie była więcej warta niż to co mieli teraz, to był bezcenne i nie oddała by tego za nic.
       — Ah tak? No to spokojnie możesz do mnie przychodzić zmywać naczynia. Zostawię Ci całą stertę następnym razem jak przyjdziesz — zaśmiała się i narzuciła na siebie płaszcz oraz resztę niezbędnej garderoby przy aktualnej pogodzie. Słońce mogło byc wysoko na niebie, ale to wcale nie oznaczało, że było tam ciepło.

      Będąc już na zewnątrz kobieta odetchnęła głębiej, och zdecydowanie potrzebowała świeżego i nieco mroźnego powietrza, by się rozbudzić po tak sytym śniadaniu. Gdy usłyszała jak szatyn głucho powtarza za nia pytanie juz przeczuwała, że mają problem.
      — A skąd ja mam wiedzieć? Ja sobie smacznie spałam jak postanowiłeś gdzieś auto zostawić — powiedziała rozkładając ręce, jednak widząc zagubiona i nie da sie ukryć uroczą minę Jeroma, postanowiła się nad nim nie znęcać zbyt długo i zwyczajnie mu pomóc.
      — Po pierwsze, czy parkujesz na zakazach? Po drugie jak wygląda Twoje auto i po trzecie długo szedłeś do mojej kamienicy?— to były kluczowe pytanie, poniewaz jak na centrum przystało było wokół wiele zakazów i tylko kilka miejsc, w których faktycznie mężczyzna mógł legalnie zostawić swój pojazd. Biscuit wcale nie czekał na to, czy oni zdecydują się ruszyć w ktorakolwiek strone, a znalazłszy kawałek zieleni zlatwił swoja najpilniejsza potrzebe, czyli siku.

      Lotta

      Usuń
  111. — O boże, Jerome, przestań błagam — powiedziała z zaczerwienionymi policzkami, unikając kontaktu wzrokowego z mężczyzną. Najchętniej po prostu ukryłaby się gdzieś przed nim, ale za bardzo nie miała gdzie. Zwłaszcza, że była właśnie z dzieciakami u niego w mieszkaniu. Wzięła natomiast głęboki oddech i policzyła do dziesięciu, starając się nad sobą zapanować. Chyba musiała zacząć ćwiczyć rozmowy o seksie przed lustrem, żeby przestać się w końcu zachowywać, jak dziecko.
    Pokiwała delikatnie głową, kiedy Marshall wspomniał o ich nowych znajomych, jakimi byli policjanci. Żałowała, że sama o tym nie pomyślała. Może już byliby po rozmowie. Być może byliby w stanie już teraz zacząć działać w jakiś sposób. Tak, musiała się z nimi skontaktować i spróbować porozmawiać, wyjaśnić… Na spokojnie i zdecydowanie nieoficjalnie.
    — Pewnie masz rację… Zobaczymy. Zadzwonię do nich.
    Pokiwała ponownie głową.
    — Dziękuję, to naprawdę bardzo miłe z twojej strony — uśmiechnęła się przyjaźnie — czasami przydałby się wolny wieczór. Taki całkiem wolny, tylko po to, aby wziąć długą kąpiel i przenieść się prosto z wanny do łóżka i po prostu iść spać — oznajmiła zgodnie z prawdą — naprawdę, czasami po prostu nie mam siły na nic. Poza snem. I oczywiście w takie dnie Thea ma koszmary, Matthew nie jest w stanie zasnąć… Ja nie śpię pół nocy, drugie pół nie śpi Arthur, albo walczymy w tym czasie z obojgiem. Pociesza mnie trochę to, że już bez pracy będzie łatwiej — powiedziała z wyraźną ulgą. Miała nadzieję, że faktycznie będzie to tak wyglądało. Chciałaby, żeby tak właśnie było. Oczywiście podejrzewała, że inne domowe obowiązki też będą ją męczyły, ale jednak to będzie zupełnie inne zmęczenie no i, co najważniejsze, będzie spędzać dużo czasu z dziećmi. A tego najbardziej przecież chciała.
    — Gdyby nie psiak, nie byłoby mojego pomysłu i tak wspaniałego asystenta do spraw kontaktów ze sponsorami — uśmiechnęła się szeroko. Przeniosła spojrzenie na laptop i filmik, który cały czas był rozsyłany dalej i dalej, a liczba reakcji rosła. To był naprawdę bardzo miły widok. Liczyła, że z pozostałymi filmikami będzie podobnie. — Cudownie. Po prostu cudownie. Mam nadzieję, że to się będzie tak utrzymywało — przyznała z uśmiechem — chciałabym, żeby faktycznie uzbierało się sporo tych pieniędzy, żeby wystarczyło na coś więcej niż jedzenie albo odnowienie jednej zagrody — powiedziała w zamyśleniu. Oczywiście, że w jej głowie pojawiało się mnóstwo kolejnych pomysłów, jak mogłaby pomóc, ale dobrze wiedziała, że musi przystopować. Przecież nie po to zrezygnowała z pracy, żeby teraz brać na siebie milion innych rzeczy.
    — Myślę, że znajdę czas — uśmiechnęła się — w końcu… Nie mam za wiele planów, na najbliższy czas poza opiekowaniem się moimi szkrabami — taka była właśnie jej perspektywa. Spędzanie czasu w domu z dziećmi i nauka. — Arthur zrobił mi niespodziankę na pewnym… Pewnym etapie naszego związku. Mówiłam ci, że nie zawsze było kolorowo i… — zagryzła wargi — to miał być taki początek, bo… Arthur dowiedział się, że gdy wyjechałam z Nowego Jorku spotykałam się z kimś… Myślał, że skoro Thea urodziła się za wcześnie… — westchnęła — mieliśmy dość mocny kryzys. Nie był pewien czy ona jest jego, domagał się testów i… Wiesz, czasami mam wrażenie, że ktoś na każdym kroku podrzucał nam kłody, ale i tak się odnajdywaliśmy — uśmiechnęła się — wymieniliśmy się tam tylko obrączkami, bo ślub wzięliśmy w szpitalu. Sekretny i udawaliśmy przez jakiś czas, że nic się nie zmieniło, a później wyszła sprawa Boltona — wywróciła delikatnie oczami. Podejrzewała, że mogłaby na ten temat opowiedzieć przyjacielowi znacznie więcej, ale… Ale wolała skupić się na nim — Takie uczucia chyba są normalne. Kiedy nie ma obok ciebie kogoś, kogo kochasz — stwierdziła, spoglądając na niego — w końcu… chcesz być blisko tej osoby. Wzięliście ślub, bo chcieliście żyć razem, a kiedy jedno jest w LA a drugie w NY — przygryzła wargę — nie możesz polecieć do niej na nieco dłużej?

    Elcia

    OdpowiedzUsuń
  112. — Wierzę, skręcona kostka przy tym wydaje się niczym, ale sama czasem się zapominałam i… cóż, dużo krzyku i grymasów — mruknęła. Nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie na świecie i Lynie potrafiła sobie wyobrazić, jak bardzo Jerome musiał cierpieć. Zwłaszcza, że trzymanie ręki w ortezie było dość sporym utrudnieniem i czymś nienaturalnym, człowiek mógł łatwo zapomnieć, że ją ma założoną i wykonać ruch, który robiło się zawsze i nagle cały ból się pojawiał, a człowiek żałował każdego ruchu i przeklinał w myślach swoją głupotę. Cóż, najważniejsze było to, że skończyło się tylko na ortezie i nie na czymś poważniejszym. Parę tygodni i powinno być już znacznie lepiej. Sam Jerome ją w końcu już kilka razy zapewniał, że to nie jest to koniec świata i wszyscy są dobrej myśli.
    Poniekąd wcale się nie dziwiła, że nad nim wszyscy tak skakali. Zazwyczaj jakikolwiek rodzaj uszkodzenia sprawiał, że bliscy wariowali i każdy chciał pomóc, aby tylko poszkodowana osoba odpoczywała i się nie przemęczała. Lynie sama też tak robiła, gdy ktoś z jej bliskiego otoczenia chorował, ale, że sama doskonale wiedziała, jak to jest, gdy było się osobą poszkodowaną, która nie może się ruszyć to nie chciała naskakiwać na przyjaciela i go we wszystkim wyręczać. Umierający nie był, gdyby może stał jedną nogą w grobie to trochę bardziej naciskałaby na to, aby pomóc mu z talerzykami czy ogólnym ogarnięciem pod ich dość niezdrowy obiad.
    — Owszem, dwa — powiedziała i sama była tym zaskoczona. Zleciało zdecydowanie za szybko. Bardziej by pasowało, aby ich spotkanie miało miejsce w zeszłe wakacje, a nie w poprzednie, a tymczasem to naprawdę minęło tyle czasu. I dość sporo się wydarzyło, nie da się tego ukryć. Życie wcale się nie zatrzymywało i biegło do przodu. — A to podobno kobiety mają pamięć słonia, a ty rozpamiętujesz jakieś drobne wydarzenie sprzed dwóch lat, jakby to się stało wczoraj. — Przewróciła oczami i pokręciła głową. Cieszyła się, że ona nie musiała rezygnować z pracy po tym, co się stało. Zupełnie nie widziała siebie w żadnym innym zawodzie i byłoby jej pewnie trudno pogodzić się z tym, że nie da rady stanąć na pokładzie samolotu. Na całe szczęście dość prędko o tym zapomniała i wróciła na pokład gotowa do dalszego podbijania nieba.
    — Zastanów się nad tym. Mówię poważnie, gdybyś chciał zmienić zawód, cały świat czeka otworem — dodała — ach, no i z tym wyglądem mógłbyś zyskać całkiem fajne dodatki od pasażerek. Lubią obdarowywać różnymi rzeczami, jak są zachwyceni z lotu — dodała z uśmiechem — choć pewnie ty dostawałbyś głównie numery telefonów — zaśmiała się. Ale ile za to pań i panów miałoby umilony lot z takim stewardem!
    — Trochę to trwało. Po pierwsze, byłam tu totalnie spłukana z początku, a mama nie chciała mi dawać pieniędzy na szukanie ojca, co totalnie rozumiem, a po drugie dość dobrze się przede mną chował i wiedział o tym, że go szukam już od dłuższego czasu — powiedziała — wiesz, miałam wyobrażenie, że będzie, jak w filmach i powie mi, że to był błąd, że zostawił mamę i takie tam, ale… on się po prostu nie przejmował i mnie nie chciał. Może to i lepiej, że tak wyszło, niż jakbym miała teraz zacieśniać więzy rodzinne z nim i jego żoną. — Na samą myśl o tym przeszedł ją dreszcz. Na całe szczęście tego robić nie musiała i wątpiła, że sama Lynie czy Sebastian chcieliby spędzać czas razem podczas rodzinnych obiadków.
    — Wlicza — odparła z uśmiechem — w zasadzie to nie wiem. Nie potrzebuję wielkiego wesela. Wiesz, nigdy nie byłam typem dziewczyny, która już w dzieciństwie planowała wielkie wesele i rodzinę. Felix ma już za sobą jeden ślub, ja nie potrzebuję czegoś ogromnego i szczerze, zadowoli mnie podpisanie papierów w urzędzie i potem wypicie drinka w barze — powiedziała. Na pewno nie była typową przyszłą panną młodą, która koniecznie musiała mieć białą suknię, długi welon i orszak druhen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ser z pizzy ciągnął się przy każdym gryzie, ale czy mogło być coś lepszego niż duża ilość sera na pizzy? Jeszcze z dobrym sosem pizza była wszystkim, czego człowiek mógłby chcieć. Zjedzony kawałek popiła napojem gazowanym. To zdecydowanie było dobre popołudnie.
      — Nie przepadasz za świnkami? — spytała z uśmiechem. Wyciągnęła z torebki jeszcze mokre chusteczki, którymi wytarła usta oraz dłonie. Wcale jeszcze nie skończyła jeść, ale zamierzała zrobić sobie krótką przerwę i pobawić się ze świnką. Jak mogłaby przejść obojętnie, gdy w mieszkaniu był taki słodki zwierzaczek? — Nie, żebym się bała, ale nie ugryzie mnie, prawda? — spytała podchodząc do klatki ze zwierzęciem. Sama przez całe życie miała tylko koty i psy, jakoś nigdy nie wyszło tak, aby miała w swoim życiu jakiegoś klatkowego zwierzaka. Jak była mała kupili jej królika, ale zbyt często pchała palce do klatki i kończyło się płaczem, więc zwierzak skończył u dobrej znajomej, która miała do niego znacznie lepsze podejście.
      —Spokojnie, nikt nie będzie uciekał pod kanapę, prawda? — powiedziała tym specyficznym tonem, którego używała masa ludzi, gdy mówili do zwierzaków. Otworzyła klatkę i najpierw pozwoliła, aby świnka poczuła jej rękę i dopiero po chwili wzięła ją na ręce. — Jaki mięciutki, jejku — zaśmiała się wracając z nim na kanapę.
      — Jakbyś mi powiedział wcześniej, że masz tu takiego kawalera już dawno bym się pojawiła — powiedziała spoglądając na przyjaciela.

      [To był dobry pomysł, aby teraz wykorzystać fotki. ^^ Boskie są, żal, aby czekały do kolejnej zimy. :D]
      Lynie

      Usuń
  113. Święta dla Zoey okazały się poniekąd zaskakujące. Wpierw, bo mimo zapewnień brata, nie mogła spędzić ich z rodziną, z najbliższymi jej osobami, bo temat jej uzależnienia okazał się być zbyt drażliwym, a jej osoba nadal była niemile widziana w domu ojca. Carter nie miała w zwyczaju narzucać się ludziom, nawet jeżeli dane osoby znaczyły dla niej więcej niż ona sama. W swoim mniemaniu nie była godna, aby spędzać radosne dni w towarzystwie ojca, jego żony i brata, który z pewnością w któryś dzień przyprowadzi nową dziewczynę. Ale mimo tego specyficznego uczucia, tego zaniżania własnej wartości, głęboko w duchu wierzyła w to, że uda jej się odwiedzić rodzinę, uda się podzielić anegdotkami z życia codziennego. Ale jedna jedyna rozmowa, którą odbyła z ojcem po jego weselu, dotyczyła wyłącznie tematu jej nałogu i staczania się na dno, a właściwie znajdowania się na nim.
    Zoey nie potrafiła ze spokojem przyjąć uwag ojca, dlatego wszelką komunikację między nim a sobą, przekazywała przez Mike’a, który chyba powoli miał jej serdecznie dosyć. Kobieta miała świadomość, że najbliższym zależy wyłącznie na tym, żeby wyzdrowiała, ale traktowanie jej jak trędowatej z pewnością w niczym nie pomagało. Zoey zatem znalazła inny sposób na święta, który wliczał się w to, że okazały się zaskakujące. Spędziła je ze swoim byłym, który nigdy nie będzie dla niej obojętny. Być może Święta Bożego Narodzenia obrodziły w zbyt wielką ilość nadziei, ale Carter zupełnie się tym nie przejmowała, bowiem na krótką chwilę mogła zapomnieć o tym, co złe. O własnych problemach, o zrujnowanych relacjach i braku wizji na dzień jutrzejszy.
    Mimo swojej zaskakującej treści świąteczne dni upłynęły w zastraszająco szybkim tempie. Nim Zoey zdążyła się nimi rozkoszować w pełni, nadszedł rok 2021, a z nim powrót do szarej rzeczywistości. Wraz z nadejściem chłodnej pogody, coraz więcej pracowników łapało jakieś drobne infekcje, a polityka kierownika ośrodka była jasna – nie przychodź nawet z katarem, wobec czego szeregi zasobów ludzkich instytucji mocno się przerzedziły, a sprawy przecież miały nadany już bieg i w pewnym momencie Zo musiała pracować nawet za czterech. Nadgodziny w ostatnim tygodniu stały się normą i chociaż nikt nie chciał robić z tego tradycji ani zapracowywać się na śmierć, musieli zgodzić się na takie ustępstwa, aby w prowadzonych sprawach nie pojawił się niepotrzebny zator.
    Zoey mało spała w ostatnim czasie, jeszcze mnie jadła, posiłkując się w ciągu dnia głównie kawą, herbatą, a także papierosami, które nie tak dawno nie należały do jej ulubionych używek, ale im niej piła, tym więcej paliła. Uznała jednak, iż z dwojga złego, gorszym uzależnieniem jest uzależnienie od alkoholu. Nieco otumaniona, a na pewno zaspana wchodziła do budynku, w którym nie tak dawno pomyliła mieszkania i naszła bogu ducha winnego mężczyznę, który w ekspresowym tempie zajął miejsce znajomego. Nie protestowała przed takim rozwojem sytuacji, bowiem dobrze było mieć dobrego ducha w swoim życiu, nawet jeśli w ostatnim czasie oznaczało to wymianę dwóch czy trzech esemesów. Zoey kojarzyła, że poprzedniego wieczora chciała poinformować Marshalla, że będzie w okolicy, ale nie była pewna, czy to zrobiła. Prędko przejrzała telefon i doszła do wniosku, że musiała odpłynąć, zanim wykonała tak prostą czynność. Stojąc przed drzwiami z poprawnie już zamontowaną szóstką, uznała, że nie ma co dobijać się do mieszkania Jerome’a, bo pewnie ten pracuje, jak na normalnego człowieka przystało, zwłaszcza, że z mieszkania nie dobiegały praktycznie żadne dźwięki.
    Poprawiwszy torebkę na ramieniu, ruszyła piętro wyżej i załomotała w drzwi opatrzone numerem dziewięć. Zanim to zrobiła, z lokalu dobiegały podniesione głosy i płacz dziecka, ale momentalnie to wszystko szybko ucichło. Otworzył jej pijany, śmierdzący facet, ubrany w typową, umorusaną żonobijkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Opieka społeczna. — Zamachała facetowi przed nosem identyfikatorem. — Przyszłam skontrolować miejsce pobytu dzieci. Tych biologicznych i przysposobionego.
      O ile Zoey dobrze kojarzyła sprawę, w mieszkaniu powinna znajdować się trójka dzieci. Właściwie dwójka powinna być w szkole, a jedno maleńkie z matką, która w wywiadzie podkreślała, że chwilowo nie pracuje, a żywicielem rodziny jest mąż. Żywiciel rodziny miał zdecydowanie problem i przez to oczy Zo momentalnie się zaszkliły, jakby zrozumiała, że w zasadzie niewiele różni ją od tego faceta.
      Została wpuszczona do mieszkania, które przy poprzedniej wizycie wyglądało schludnie, nie bogato, nie perfekcyjnie czysto, ale schludnie. Teraz natomiast przestrzeń salonu, którą zdążyła skontrolować, wyglądała jak pobojowisko. Carter nawet nie zauważyła, kiedy podczas wymiany zdań, mężczyzna stał się agresywny. W pewnym momencie złapał ją za ramię i szarpiąc, chciał wyprowadzić z mieszkania. Carter niesłusznie się zaparła, przez co wylądowała z impetem na ścianie, wtedy też krzyknęła, a jedna dłoń pijaczyny zacisnęła się na jej szyi. Kobieta – żona delikwenta – trzymała w ramionach płaczącego dwulatka i wydawałoby się, że jest nieobecna, jednak słysząc wrzask pracownicy opieki społecznej, również zaczęła krzyczeć. W tym całym harmidrze do uszu Zoey dotarł znajomy głos. Jakimś cudem udało się jej wyswobodzić z uścisku, minęła faceta i znalazła się przedpokoju.
      — Dzwoń na policję! — krzyknęła, a wtedy główny najemca lokalu szarpnął ją za włosy. Zoey straciła równowagę i przewróciła się, a pijaczyna nie potrafiąc utrzymać pionu, poleciał zaraz za nią. Lądując na niej. Zoey cicho stęknęła, bo brakło jej tchu. Miała wrażenie, że znajduje się w jakiejś tragikomicznej sztuce i za chwilę to wszystko okaże się złudzeniem.

      Zoey

      Usuń
  114. Odkąd zrezygnowała z pracy, wcale nie miała dużo więcej czasu, jak to sobie wyobrażała. To znaczy, miała, ale nie potrafiła go wykorzystać na jakiś element relaksacyjny. Ciągle znajdowała sobie coś do robienia. Okazało się, że w domu było tak wiele rzeczy, na których mogła się skupić, jednocześnie doglądając swoich dzieci i mieć pewność, że nic im nie zagraża. Przez pierwszy tydzień męczyła się z generalnymi porządkami w szafach wszystkich domowników. Nawet stworzyła konto na portalu, na którym wystawiła na sprzedaż ubranka dzieci, a część posegregowała i oddała do jednego z domów samotnych matek w okolicy, który znalazła w internecie.
    Wygospodarowała również czas na odwiedzenie Samuela na gospodarstwie i nakręcenie kilkuminutowego materiału, dzięki któremu mogli przybliżyć całą ideę pracy mężczyzny i pokazanie tego, czym dokładnie się zajmował. Elle nie spodziewała się, że ten krótki filmik na nowo rozrusza zbiórkę.
    W międzyczasie wyszło na jaw, że siostra Arthura nie wróciła tak po prostu do Nowego Jorku. Chorowała i to bardzo poważnie, jej szanse na przeżycie się zmniejszały i dziewczyna uznała, że przed śmiercią musi się pogodzić z rodziną. Była to szokująca wieść, która zdecydowanie wywróciła życie Morrisonów do góry nogami. Zwłaszcza, że kiedy zdecydowała się na operację, która była ostatnią możliwością, Arthur zaproponował siostrze zamieszkanie po operacji u nich. Elle oczywiście nie miała nic przeciwko. Wychodziła z założenia, że po to ma się rodzinę, zwłaszcza w takich okolicznościach, ale… Ale kiedy odezwał się do niej Jerome w sprawie ich filmiku, odetchnęła. Z chęcią wyrwała się z domu. Co prawda miała lekkie wyrzuty sumienia, że zostawia Arthura samego z dzieciakami i siostrą, ale… Ale to był przecież jeden dzień. Nic nie mogło się zawalić. Zwłaszcza, że to nie był cały dzień tylko kilka godzin, a Tilly przecież wracała powoli do zdrowia. Tak, jej wyjście nie mogło spowodować żadnych przykrych konsekwencji.
    — Cześć! — Uśmiechnęła się wesoło, zbliżając się do dwójki mężczyzn. Nie przypominała sobie, żeby Marshall wspominał o obecności Samuela, ale nie miała nic przeciwko. W trakcie nagrywania filmiku w gospodarstwie, współpraca szła im dobrze, a i poza nagrywaniami dobrze się dogadywali. — O mój boże, co się stało!? — Spytała, spoglądając na luźny rękaw kurtki przyjaciela. I spojrzała na Samuela, jakby upewniając się, że ten jest całkiem zdrów. — Jerome, coś ty wywinął? — Spytała wprost. Miała nadzieję, że to nic poważnego i szybko wróci do zdrowia — i kiedy to się stało? Dlaczego nic nie mówiłeś? Jen jest nadal w LA? Jak sobie radzisz? Pomóc ci jakoś? Zrobić zakupy, przygotować jakieś jedzenie? Boże… Dlaczego nic nie mówiłeś? — Zasypała mężczyznę pytaniami, jednocześnie splatając dłonie pod biustem. Wpatrywała się w niego z wyrzutem. Dlaczego nie chciał jej pomocy? Co prawda może i lepiej, biorąc pod uwagę, że w domu miała Mathilde, ale… Ale przecież mogłaby mu zrobić, chociaż zakupy, albo podrzucić jakąś zapiekankę, którą by tylko sobie odgrzał w mikrofali. O tak, wpatrywała się w niego takim spojrzeniem, że za chwilę powinny dopaść go wyrzuty sumienia, że nie pisnął jej wcześniej słówkiem o tym, że coś się stało — mogę wpaść posprzątać w klatce Haroldowi, albo ogarnąć ci mieszkanie, cokolwiek, tylko po prostu powiedz kiedy — dodała i nie, ona nie pytała. Czuła, że po prostu musi coś dla niego zrobić. Wręcz czuła się w obowiązku, jeżeli Jennifer nie było w Nowym Jorku.

    Elcia

    OdpowiedzUsuń
  115. Shay nie miał nic przeciwko, aby pogadać z panią detektyw, jeśli to pomoże rozwiązać zagadkę związaną z Jerome’em. Niewiele mógł zrobić, a skoro to mógł, to nie było żadnego problemu. Jaime skinął głową, mając nadzieję, że to faktycznie coś da; jakiś nowy trop, poszlakę czy coś w tym rodzaju, co przybliży już teraz całą trójkę do rozwiązania.
    Rzeczywiście, reszta wieczoru minęła panom na spokojnie, trochę się pośmiali, ale to Shay pierwszy opuścił imprezę. Podziękował za miło spędzony czas i życzył Jerome’owi jak najszybszego rozwiązania tej sprawy. Przecież każdy zasługiwał na odrobinę spokoju.
    Jaime po kolejnych zaliczeniach był gotów wstawić się w biurze pani detektyw. Był trochę zaskoczony, że Jerome przełożył jednak spotkanie, ale każdemu mogło coś wypaść. On na szczęście miał nieco więcej wolnego czasu i chętnie przystanął na nowy termin.
    Na spotkanie przyjechał wcześniej, ponieważ nie lubił się spóźniać. Okazało się, że jego przyjaciela jeszcze nie było. No trudno. W każdym razie wszedł do gabinetu pani detektyw i zajął miejsce, nie mając pojęcia, dlaczego Jerome’a jeszcze nie ma. Pewnie korki, pomyślał, ponieważ to chyba była jedna z najbardziej sensownych odpowiedzi. W końcu znajdowali się w Nowym Jorku, prawda?
    Wkrótce jednak mężczyzna dołączył do spotkania, a Jaime’emu od razu wpadł w oko ten biedny rękaw. Najpierw ten od kurtki, potem ten od bluzy, a widząc wybrzuszenie... Jasna cholera, Jerome, pomyślał, unosząc brew wyżej. Biedny... Moretti nawet nie zdążył zapytać o to, co się stało, kiedy uprzedziła go pani Veronica. Hm... Lepiej, żeby to nie była sprawka Parkera. Jednakże to nie było pierwsze, co wpadło mu do głowy. Pomyślał o wypadku, ale wypadek w pracy... No tak, przecież to oczywiste.
    – Najważniejsze, że żyjesz – uznał Moretti, patrząc na przyjaciela z troską. Koniecznie po wyjściu z biura musiał wypytać Jerome’a o okoliczności tego, jak doszło do złamania obojczyka. Wiadomo, praca na budowie sama w sobie nie brzmiała zbyt bezpiecznie.
    Wkrótce pani detektyw zaczęła im opowiadać o tym, co odkryła i o tym, że miała już dostęp do nagrania z monitoringu. Coś tam było widać na szczęście; Marshall zaparkował w dobrym miejscu. Nim jednak przeszli do oglądania tego interesującego kawałka filmu, Jaime wspomniał o tym, co powiedział jego chrzestny i o jego znajomości z Parkerem. Opowiedział też o tym, jak widzi to właśnie Shay. Okazało się, że w podobny sposób patrzy na to sama Veronica.
    – Ej, to ten koleś z baru – powiedział Jaime, kiedy nagranie w końcu zostało puszczone, a chłopak rozpoznał typa. Wcisnął spację, aby zatrzymać film. Trochę sobie powiększył, ale nie za bardzo, bo obraz robił się coraz mniej wyraźny. Puścił jeszcze kawałek, a kiedy facet ustawił się tak, jak zobaczył go wtedy Jaime, znów zatrzymał. – No to na pewno on – spojrzał na przyjaciela, a potem na panią detektyw. – Poznaję ten półprofil. Nawet kurtkę ma tę samą. Wie już pani, kto to jest?
    Może lepiej, aby im nie mówiła; Jaime obawiał się, że wraz z Jerome’em sami znajdą tego faceta i pójdą mu spuścić wpierdol. A jak wiadomo, nie mogli tego zrobić, jeśli nie chcieli się wpakować w poważne kłopoty, co skończyłoby się jeszcze czymś gorszym. Musieli myśleć przede wszystkim o dobru dla Jerome’a i jego małżeństwa.
    – Ustalamy to. Chciałam panom najpierw pokazać tego mężczyznę, może któryś z panów by go rozpoznał.
    – Imienia i nazwiska niestety nie znam. Ale to na pewno ten sam koleś – upierał się Jaime. No, czyżby kolejny raz, kiedy jego „przypadłość” na coś się przydała? W dodatku w tak ważnej sprawie? – Możemy jakoś jeszcze pomóc?
    – Chciałabym porozmawiać z pana wujem – Veronica spojrzała poważnie na Moretti’ego, a ten zaraz pokiwał głową. Podał kobiecie numer do Shay’a, a zaraz potem napisał mu krótką wiadomość, że ma spodziewać się telefonu.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  116. Słysząc uszczypliwa uwage z ust szatyna otworzyła usta w zaskoczeniu. Cóż tego sie nie spodziewała, ale za chwile sie zaśmiała w głos.
    —Nie mam nic na swoja obronę —  powiedziała wzruszając ramionami, gdy już się nieco uspokoiła. Wiedziała, że teraz dźwigała - i to dosłownie - konsekwencje takiej lekkomyślnej decyzji i tylko czas miał pokazać, czy będzie tego żałować. Nie ważne jak wiele razy powtarzała sobie w głowie, że nic ja nie łączy z Rogersem, to gdy się znów spotkali wszystkie postanowienia szlag trafił. Był kimś z kogo nie umiała, a może nie chciała w pełni zrezygnować, ponieważ nadawali na tych samych fala, poniewaz ciągnęło ja do niego jak do nikogo innego, ale to nie oznaczało, że zrozumiała co tak naprawdę do niego czuje. To dalej było dla niej niczym rozebrana na kawałeczki kostka rubika.Gdy znaleźli samochód Marshalla kobieta przytuliła go ostatni raz i skierowała sie do Central Parku, by Biscuit miał nieco dłuższy spacer w gratisie. 
    Dni, a nawet tygodnie uciekały jej przez palce. Powrót do pracy okazał się łaskawszy niż podejrzewała i nikt wbrew obawom nie dostrzegł lekko zaokrąglonego brzucha. Dała się wciągnąć w wir pracy i dzięki temu mogła na moment zapomnieć o decyzji, której wciąż nie dane jej było podjąć. Miała jeszcze czas, prawda? Z rutyny praca-dom wyrwał ją telefon przyjaciela. Gdy usłyszała co się stało niemal natychmiast chciała jechać do szpitala, ale on ja uspokoił i tylko umówili się na obiad w sobotę. 
    Śniegu w Nowym Jorku było nadal sporo, więc była to nie lada wyprawa, jednak dotarła na miejsce bez zbędnych opóźnień.
    —Dzień dobry —  spojrzała na niego z lekką troską  i bardzo delikatnie sie do niego przytuliła.
    — To chyba ja powinnam zadać to pytanie. Co sie stało? I jak ręka?— wyrzucała z siebie pytania niczym karabin naboje spoglądając na dość sporą ortezę. Nie wyglądało to jak lekka kontuzja, ale no nie była lekarzem, wiec ile też mogła wiedzieć. Była tak zaaferowana stanem przyjaciela, że dopiero po chwili ściągnęła z siebie szalik i czapkę, które nadal chroniły ja przed niskimi temperaturami.
    Gdy kelner podał im menu skinęła na niego głowa z uśmiechem po czym zerknęła do srodka. Połowa rzeczy była nie do przyjęcia, no chyba ze zaraz miała uciekać do toalety, więc postawiła na bezpieczną opcję - spaghetti blogonese, a do tego szklanka wody. Ostatnio nawet soki jej dziwnie pachniały. Miała serdecznie dość tego stanu i miała cicha nadzieje, ze przejdzie on prędzej niz później.
    — A ja się czuje słabo — w końcu postanowiła odpowiedź na jego wcześniejsze pytanie.
    — Nudności mnie wykańczają, nie moge jesc połowy rzeczy i no nadal nie podjęłam żadnej decyzji — odetchnęła głębiej kompletnie nieświadoma, że już za kilka dni to los zmusi ją do stawienia czoła prawdzie. Prawdzie, w której krył się fakt, iz ona chciała tego dziecka i nie zamierzała go usuwać. Teraz nadal oscylowała na granicy tych dwóch opcji.  

    Charlotte
    [ps. Jednak nie przeskakiwał, ale juz niedługo!]

    OdpowiedzUsuń
  117. [ Ale tu klimatycznie *_*]

    Popatrzyła na niego nieco zdziwiona, ale przede wszystkim zmartwiona, gdy tak nagle się zakrztusił. Nie przewidywała, że jej słowa mogą wywołać taką reakcję u znajomego. Choć po krótkim zastanowieniu, musiała przyznać, że tak zupełnie normalne to nie było. A teraz stało się codziennością. Ten cały cyrk, który uważała za zbyt rozdmuchany, za śmieszny, denerwujący i nie potrzebny na co dzień. Fakt, robiło się o niej głośno, dziennikarze latali za nią jak psy za mięsem, wtedy ten ochroniarz może się przydawał, co nie zmienia faktu, że szum jaki dookoła niej robili był kompletnie nie na miejscu. Sama nigdy nie interesowała się celebrytami, osobistościami bądź kimś tego pokroju. Słyszała w radiu, telewizji, że o nich się wspomina, mówi o plotkach, romansach, perypetiach. Natrafiała na jakieś szokujące fakty opisane w artykułach, ale nigdy się nad tym nie pochylała. Mijała, puszczała mimo uszu. Nie rozumiała tych wszystkich osób, które śledzą to z takim zaangażowaniem i pasją. Co innego słuchać muzyki, oglądać filmy czy kupować rzeczy ulubionego celebryty, a co innego dokładać swoją cegiełkę do włażenia buciorami w ich życie, niszczenie prywatności, która należała się każdemu.
    Próbowała, próbowała zrozumieć tą sensację. Fakt, że pochodziła z jednej z najbogatszych rodzin, że zaginęła dwadzieścia lat temu i nagle po tylu latach się odnalazła, mógł byc interesujący. Jednak czy aż na tyle, by atakować ją na każdym kroku? Brak jakiejkolwiek chęci wypowiadania się na ten temat, był już swojego rodzaju komentarzem. Przynajmniej tak się jej wydawało.
    Kiedy jednak Jerome chciał sobie wszystko poukładać, posłała mu lekki, nieco speszony i niepewny uśmiech, który zaraz zakryła szklanką, upijając większego łyka. Kiwnęła głową, odstawiając drinka, kiwając powoli głową. Dla niej też to było skomplikowane, co dopiero dla niezainteresowanego.
    - Mniej więcej - oznajmiła po chwili zastanowienia, przeczesując swoje dłonie włosami. -   Miałam pięć lat, gdy oddano mnie do domu dziecka, kompletnie nie pamiętam tego, co było przed tym. Jak dorastałam, powiedziano mi, że po prostu moja rodzina mnie nie chciała, więc nawet za bardzo nie chciałam ich szukać, a tym bardziej poznawać - wyjaśniła, biorąc głęboki oddech. - W życiu nie pomyślałabym, że porywacz odda mnie do domu dziecka, choć może lepiej niż miałby faktycznie zakopać mnie gdześ w lesie. - Zamilkła, zaraz się krzywiąc. - Choć teraz się zastanawiam. - Wydawała z siebie cichy, nieco gorzki śmiech, zaraz jednak spojrzała na towarzysza. - Ten porywacz - urwała, wiedząc, że chyba o tym nie wspominała wcześniej, a skoro już zgodził się wysłuchiwać tej popapranej historii, należało wszystko wyjaśnić. Tyle co wiedziała. - Kojarzysz rodzinę Ulliel? Dwadzieścia lat temu, ktoś porwał małą Charlotte dla okupu. I właśnie oddał ją z niewiadomych przyczyn do domu dziecka jako Nayę Brown. I tak to właśnie było, z tego co wyczytałam ze starych wycinków z gazet i z internetu. - Wzruszyła ramionami.
    Cóż, nie rozumiała jak to wszystko udało się ukryć, zataić przez tyle lat. Dziwiła się mocno, że prawda nie wyszła wcześniej na jaw. To wszystko było dziwne.
    - Ten ochroniarz - zaczęła, odchylając lekko głowę, przez chwilę patrząc się w sufit. - Nie umiem się ponoć zachować, poza tym dziennikarze odkąd powiązali Charlotte z Nayą, zrobili się strasznie natarczywi, a mój były to świr, więc rodzinka uznała, że potrzebuję kogoś, kto będzie ze mną łaził nawet pod prysznic. Chore, co? - zaśmiała się cicho. Alkohol delikatnie już zaczął szumieć jej w głowie, dając to cudowne rozluźnienie, do którego zbyt mocno w ostatnim czasie się przywiązała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Skoczę nam po jeszcze - oznajmiła, dając mu tym samym czas na przetrawienie tych informacji.
      Podniosła się z siedzenia, zabierając puste już szklanki i udała się do baru, prosząc o jakieś pyszne, fajne drinki. Oczywiście nie po jednym, wiedziała, że chodzenie do baru będzie uciążliwe, plus kolejki, więc od razu zamówiła po trzy, a nie chcąc kłopotać barmana, poprosiła o tackę, wiedząc, że później nie byłaby już taka pewna siebie, a tym bardziej swojego prostego chodu. Złapała za nią i zgrabnie doniosła zamówienie do stolika.
      - Od koloru, do wyboru! Barman mówił, że to są jego specjały - oznajmiła z uśmiechem, siadając na wcześniej zajmowanym miejscu.

      Naya

      Usuń
  118. Emily, gdy była w dobrej formie była taką małą trajkotką, której było wszędzie pełno. Zapewne też dlatego nie potrafiła swego czasu wytrzymać w jednym miejscu. Teraz planowała to zmienić, ale czy jej się to uda? Potrzebowała czasu i może jakiś pomysłów od najbliższych, co w ogóle mogłoby ją zatrzymać w Nowym Jorku na dłużej. I najbardziej jej chodziło o zajęcie, które mogłoby pochłonąć większą część jej dnia, no i które mogłoby podreperować budżet. Nie to, żeby blondynka nie miała za co żyć, bo oszczędności jeszcze miała. Ale kto wie na ile one jej jeszcze wystarczą, prawda?
    — Tada! — odwróciła się i wyrzuciła ręce do góry, prezentując siebie, będąc już rozebraną z ciepłej zimowej kurtki. Roześmiała się, widząc Jerome’a, który nieporadnie trzymał zakupy, które mu wręczyła, ale tylko na czas, gdy ta sama się tylko rozbierze. Nie oponowała jednak, gdy ten skierował się do kuchni, aby wszystko odstawić na blat. Pognała zaraz za nim, nie spodziewając się tego, że za chwilę zostanie zamknięta w uścisku. Ten na szczęście nie był na tyle mocny, aby ją udusić, bo Marshall dysponował tylko jedną ręką na chwilę obecną.
    — Nic mi nie mów. Na tej Alasce wyhodowałam tłuszczyk niczym rasowa foczka — wysunęła biodra do przodu, po czym wydęła brzuch, aby złapać między palce swoją oponkę. Nie była ona nie wiadomo jakich rozmiarów, ale faktycznie można było dostrzec, że blondynka przybrała na wadze i nabrała zdrowego kolorytu. Czuła się naprawdę dobrze, co zresztą było widać po jej zachowaniu i tych iskierkach, które skakały w jej tęczówkach.
    Odebrała od przyjaciela korkociąk i zabrała się za otwieranie bezalkoholowego wina, które chwilę później rozlała do przygotowanych kieliszków. Sięgnęła również jedno z opakowań chińszczyzny, za które od razu się zabrała, sprawnie operując, załączonymi do dania pałeczkami. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że przecież Jerome nie da rady tego jeść w taki sposób.
    — Oho… Zadawałeś sobie kiedyś pytanie, jak w Azji jedzą ludzie jeżeli mają złamaną rękę? Myślisz, że potrafią jeść pałeczkami zarówno lewą, jak i prawą ręką lub odwrotnie, gdy są leworęczni? — zmrużyła nieco oczy, naprawdę się nad tym zastanawiając. Czasami nachodziły, jak równie dziwne rozkminy, które pewnie nikomu za wiele do życia nie wnosiły. No, ale cóż… To była przecież Emily.
    — Widzisz, ja po prostu wiedziałam, że jestem w potrzebie i gnałam tutaj z drugiego końca kraju — rzuciła, oczywiście żartując, bo planowała powrót, o którym może i nikogo nie informowała, ale po prostu chciała zrobić niespodziankę.
    — Poza tym, ja zazwyczaj nie mam planu — wzruszyła ramionami, patrząc na Marshalla — Nie mam nawet planu, co ja będę tutaj robić. Musisz mi coś wymyślić — odparła, choć wcale nie chodziło jej o to, aby ktoś inny za nią myślał, co mogłaby robić i wyręczyć w tym trudnym zadaniu, ale może ktoś kto ją znał mógłby jej doradzić w czym mogłaby się sprawdzić, a o czym kompletnie sama by nie pomyślała?

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  119. Jeśli chodziło o złamania, to był jeszcze pewien dodatkowy plus całej tej sytuacji, a mianowicie można było czasem wykorzystać bliskich ludzi do pewnych rzeczy. Wszyscy zamartwieni chcieli jak najlepiej i czasami można to było wykorzystać na wiele sposobów. Tylko to dość prędko się nudziło, przynajmniej Lynie i nie była to zabawa na dłuższy czas. Bawiło jedynie przez początek, parę dni może, a potem pojawiała się nuda, której przeskoczyć się już nie dało.
    Musiała się powstrzymać przed tym, aby przypadkiem nagle się nie roześmiać. Z biegiem czasu to wydarzenie było dla niej naprawdę drobnostką. Bez dwóch zdań była to drobnostka, która niemal kosztowała ją życie, ale po co miała to ciągle rozgrzebywać? Wciąż była większa szansa, że uderzy w nią auto na ulicy niż że spadnie znowu w dół samolotem. Musiałaby mieć cholernie ogromnego pecha, aby coś takiego spotkało ją dwa razy. Obserwując i słuchając przyjaciela zaciskała mocno usta, bo gdyby nie to, wybuchłaby tutaj śmiechem.
    — No już nie przesadzaj, przecież nie umarłeś, tak? — powiedziała i przewróciła oczami. Brzmiał tak, jakby co najmniej umarł, a później na wyspie ktoś przywrócił go do życia. No niestety, nigdzie dookoła na wyspie raczej nie było biegającej wiedźmy, która mogłaby zrobić czarny-mary i ożywić mężczyznę. Chyba, że jednak faktycznie wszyscy umarli, ale znalazła się dobra dusza, która ich uratowała. Kto wie? Odpływała swoimi myślami trochę już za daleko, ale świat był jedną wielką zagadką i może jakieś wiedźmy istniały naprawdę? — Zobacz, żyjesz i masz się dobrze. Jesteś… no w jednym kawału i nie ma w pobliżu znaku, abyś musiał w krótkiej przyszłości wybierać trumnę — zaśmiała się.
    Francuzka uważała, że Jerome nadawałby się do roli stewarda świetnie. Kto wie, może jeszcze udałoby się, aby pracowali razem? Wtedy już prawdopodobnie istniałaby jeszcze większa szansa na to, że znów staną oko w oko z niebezpieczeństwem. Skoro raz już prawie uniknęli śmierci, równie dobrze mogli i ponownie zmierzyć się z taką sytuacją. Trochę jak w Oszukać Przeznaczenie. Raz im się udało, ale czy kolejny również by im się udał?
    — Tak, to prawda — zgodziła się z brunetem. Lynie nie zamierzała wcale płakać przez to, że jej biologiczny ojciec jej nie chciał. Pragnęła go poznać, bo liczyła, że może jednak okaże się zupełnie inną osobą. Przyjeżdżając również do Nowego Jorku te kilka lat temu była zupełnie inną osobą. Była bardziej naiwna i żyła zupełnie innymi marzeniami. Nowojorska codzienność zmieniła sposób, w jaki patrzyła na świat. Wciąż była w miarę pełna optymizmu, ale ta Lynie sprzed sześciu lat już nie istniała. — Takie rodzinne obiadki byłyby z pewnością niekomfortowe i dziwne. Lepiej niech zostanie tak, jak jest. Żyjemy w różnych częściach Nowego Jorku, on ma swoje życie, ja mam swoje i szansa na przypadkowe wpadnięcie na siebie jest niewielka — stwierdziła.
    Dziewczyna uśmiechnęła się znacznie szerzej.
    — O mój Boże, to dopiero byłby skandal! — Zaśmiała się. Takiego obrotu spraw raczej nikt by się nie spodziewał i zaskoczeni byliby wszyscy. — Ale gdyby filmowy narzeczony chciał przerwać ślub, to lepiej niech mi dać zna wcześniej. Zaparkuję samochód, aby łatwo było wyjechać i wezmę wygodniejsze buty do ucieczki — zażartowała. Takiego obrotu spraw raczej nie przewidywała, ale życia nie dało się całkiem przewidzieć i wszystko mogło się zdarzyć, więc czemu akurat nie to? Pojęcia by tylko nie miała, jak wytłumaczyłaby to później własnej rodzinie, ale póki co raczej się tym martwić nie musiała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Świnka, urocza świnka — poprawiła go z szerokim uśmiechem. Nie dało się ukryć, że Lynie i zwierzęta to było świetne połączenie. Kochała każde, ale najbardziej jednak królowały u niej koty i psy. Były najłatwiejsze w obsłudze, a i przy swoim stylu życia nie mogła sobie za bardzo pozwolić na więcej zwierzątek. Już i tak czasem miała problem, aby znaleźć opiekę dla Mystic i Lynx, a gdyby miała kolejnego zwierzaka pod opieką dopiero miałaby młyn.
      — Cudowny jesteś, wiesz? Taki puchaty i uroczy — zaświergotała do świnki — do schrupania, ale chyba twoja właścicielka nie byłaby zadowolona, gdybym to zrobiła.
      Świnka była zupełnie innym zwierzaczkiem niż kot czy pies, Jerome musiał jej wybaczyć, że teraz cała jej uwaga skupiła się na tym uroczym, puchatym stworzonku. Przeniosła wzrok na przyjaciela i pokręciła głową.
      — Słuchaj, jak będziesz wolna i ja będę wolna… nic nie stoi nam na przeszkodzie, abym ciebie obdarowała takimi komplementami — powiedziała — poznałam twoją rodzinę, chyba mnie polubili, nie powinno być problemu z tym, aby nas zaakceptowali — zaśmiała się — o właśnie! A skoro o rodzinie mowa, jak u Ivany i szkraba?

      Lynie

      Usuń
  120. Lynie była bardzo wdzięczna losowi za to, że ich przygoda skończyła się w miarę dobrze. Mogło być naprawdę o wiele gorzej, a teraz mieli się przynajmniej z czego pośmiać. Lynie była fanką czarnego humoru, więc wracanie myślami do tamtego wydarzenia było teraz zabawne i nie miała nic przeciwko temu, aby z tego żartować. Czasem pewnych rzeczy poruszać nie wypadało, ale tego akurat do nich nie zaliczała. Na szczęście Jerome podzielał jej poczucie humoru, a przynajmniej w pewien sposób i mogli sobie pożartować nie obawiając się tego, że jedno z nich nagle obrazi się na całe życie.
    — Musiałabym mieć chyba naprawdę ogromnego pecha, a mam wrażenie, że wykorzystałam swój cały pech w takim roku na najbliższe kilka lat — odparła z uśmiechem. Wolałaby jednak, aby Sebastian na jej drodze więcej już nie stanął. Sama co prawda doprowadziła do tego, że pojawiła się w jego życiu właśnie teraz, ale miała już kontrolę nad kolejnymi wydarzeniami. Tak się jej przynajmniej wydawało i nie chciała, aby dochodziło do kolejnych spotkań. Jedno wystarczyło jej na całe życie. — Pewnie, że radziłam. Wiesz, to nie do końca tak, że byłam całe życie bez taty, mama wyszła za mąż i Enzo jest cudowny, ale zawsze chciałam wiedzieć kto tak bardzo mojej mamie zawrócił w głowie. Teraz już wiem, że gdy mi mówiła, że nie warto go szukać, naprawdę nie było warto — powiedziała.
    Przekonała się na własnej skórze, że Sebastian nie był mężczyzną, którego warto było mieć w swoim życiu. Dostała czego chciała, wiedziała, że lepiej jest już sobie to darować i więcej tematu drążyć nie zamierzała. Choć przyleciała do Nowego Jorku po to, aby odnaleźć biologicznego ojca znalazła coś znacznie więcej. Miała tu przyjaciół, ukochane osoby i znalazła też siebie. To Nowy Jork ją ukształtował w osobę, którą była teraz.
    — Prawdopodobnie Maisie, moja przyjaciółka — powiedziała — ale… chyba nie planuję typowego wieczoru panieńskiego. No wiesz, jesteś jednym z moich najlepszych przyjaciół i Thomas, który jest już bardziej jak brat niż przyjaciel, ale mniejsza, nie mogłoby was zabraknąć na moim ostatnim dniu jako panna — powiedziała z uśmiechem — raczej będę chciała dobrą imprezę w towarzystwie najbliższych mi osób — stwierdziła — widzisz, mówiłam ci, że nie będę typową panną młodą!
    Jakby Jerome podzielił się ją swoją wizją wproszenia się na wieczór panieński byłaby na pewno… zdziwiona, ale hej, nie protestowałaby przecież!
    — Nie mów tego głośno! — powiedziała i przykryła dłońmi świnkę, jakby chciała uchronić świnkę przed tymi okropnymi słowami, które wypowiedział Jerome. — Jeszcze cię usłyszy i co wtedy?
    Oglądała wieki temu program, gdzie uczestnicy mieli za zadanie zjeść takie właśnie świnki. Lynie, choć uwielbiała odkrywać różne kuchnie i do wegetarianek nie należała, to chyba nie byłaby w stanie skusić się na taką potrawę. To była zdecydowanie jedna z tych potraw, które nigdy nie przeszłyby jej przez gardło. Tak samo, jak niemal gotowa do wyklucia kaczka, którą zjadało się na Filipinach.
    — Potrafiłbyś zjeść taką świnkę? Wiesz, podróże i takie tam. U mnie zajadają się żabimi udkami i ślimakami, tam jedzą pieczone świnki morskie.
    Na samą myśl przechodziły ją dreszcze. Wiedziała, że na świecie istnieją różne kultury i dania, ale niektóre zwyczajnie brunetkę przerażały i chyba wolałaby w niektórych momentach jeść piasek niż zgodzić się na dziwne potrawy, które ani nie wyglądały ani nie brzmiały smacznie.
    — Oczywiście, że możesz. Nie będę ci broniła, ale wiesz, nie mówię, że Felix czy Jen będą zaraz mieli jakieś kosmate myśli, ale nie wszyscy dobrze patrzą na komplementowanie mężatki, gdy samemu jest się zaobrączkowanemu — odparła. Ludzie czasem dziwnie patrzyli na wszystko i nawet zwykła znajomość w ich oczach była już przestępstwem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Yoel, zapomniałam już jakie mu dali imię — przyznała trochę ze wstydem. Imię było naprawdę nietypowe i bardzo ładne. Wielką fanką dzieci Lynie nie była, ale z daleka oglądanie innych jej zupełnie nie przeszkadzało. — Jaki uroczy szkrab i jaki duży już, wow — powiedziała z uśmiechem przeglądając zdjęcie.
      — Muszę się zgodzić, naprawdę po dzieciach widać, jak ucieka czas — przyznała. Przecież dopiero co poznała jego siostrę, która jeszcze była w ciąży, a niedługo później widziała zdjęcie uroczego bobasa, a teraz proszę – półtoraroczny maluszek! — To serio niesamowite.
      Na dzieciach się wcale nie znała, ale Yoel był po prostu uroczy.
      — Słodziak, taki mały, a jednocześnie duży.

      Lynie

      Usuń
  121. Reyes zmarszczyła nieco brwi na wspomnienie starego stróża.
    — Ach, Bernie… To zdecydowanie nie był jego dobry dzień. Co prawda dość szybko stanął na nogi i wyszedł ze szpitala, ale już u nas nie pracuje. Na pewno miało to związek z zaniedbaniem przez niego obowiązków, bo jednak są to drogocenne dzieła sztuki, jednak myślę, że dyrektor starał się przede wszystkim uniknąć skandalu na wypadek, gdyby miała rozejść się plotka na temat tego, w jakiej sytuacji przyłapaliśmy stróża… W dodatku zaraz zaczęły krążyć wiadomości, że został porzucony przez tę kobietę, podobno znalazła sobie młodszego, bo po pobycie w szpitalu Bernie nie spełniał już jej wygórowanych potrzeb… — wyjaśniła Reyes, która bardzo starała się utrzymać poważny wyraz twarzy, w końcu biedny staruszek stracił swoje źródło dochodu oraz partnerkę, jednak to wszystko brzmiało tak absurdalnie, że z najwyższym trudem powstrzymywała śmiech narastający w jej klatce piersiowej. Zaczynała się zastanawiać, czy kolejne spotkania z Jerome’m były dobrym pomysłem, jeśli każde z nich miało dostarczyć jej równie dziwacznych wrażeń. W zasadzie była zaskoczona, że do baru nie wpadła jeszcze grupka nagich mężczyzn osłoniętych jedynie przez koła ratunkowe w formie kaczek, którzy wymachiwaliby w powietrzu balonami w formie pistoletów, utrzymując, że to był napad… Jej wyobraźnia na pewno pracowała na zwiększonych obrotach dzięki temu wszystkiemu, co udało im się do tej pory przeżyć, a przecież to była dopiero druga okazja do rozmowy.
    — To może byłby nawet dobry pomysł, gdyby nie był taki tragiczny — zażartowała Reyes, próbując ukryć to, jak wzdrygnęła się na samo wspomnienie Dnia Zmarłych. W Meksyku to było naprawdę hucznie obchodzone święto; w przeciwieństwie do wielu innych kultur radowali się, uznając, że dusze najbliższych wciąż były blisko nich, przybywały, aby świętować razem z żyjącymi krewnymi. Jako dziecko uwielbiała ten dzień, ponieważ wtedy nie rozumiała wagi śmierci, cieszyła się jedynie na pyszne jedzenie, tańce i głośne zabawy. Nie umiała jednak pogodzić się z odejściem Cataliny, chociaż jej rodzima kultura Dzień Zmarłych przyjmowała bez smutku i żałoby. — La Calavera Catrina. Może kiedyś uda ci się zgarnąć nagrodę w Milionerach dzięki tej informacji, wtedy będziesz musiał oddać mi część pieniędzy. To była zwykła figurka stworzona przez José Guadalupe Posada na początku XX wieku, imię nadał jej dopiero Diego Rivera, a jeśli to nazwisko nic ci nie mówi, to nie wiem, czy wciąż zasługujesz na to, żebym przebywała z tobą w jednym pomieszczeniu. — Unikanie pewnych tematów i skrywanie się za żartobliwymi komentarzami z upływem czasu wychodziło jej coraz lepiej, jednak nie było to coś, z czego byłaby dumna. Miała wrażenie, że wcześniej uparcie stawiała czoła swoim problemom oraz lękom, a teraz coraz częściej szukała ucieczki, jakby opadała z sił, choć kiedyś była wojowniczką. — Ale ta lekcja sztuki wciąż nie rozwiązuje problemu z moim strojem… Mimo że w zasadzie nie mam, po co się starać, skoro twoje przebranie zdeklasuje konkurencję.
    Czuła się nieco dziwnie, nad szklaneczką rumu zastanawiając się nad możliwymi przebraniami na Halloween, które miało odbyć się dopiero za kilka miesięcy, z facetem, którego poznała niedawno, ale z jakiegoś powodu nie wydawało jej się to niewłaściwe.
    — Nie. Jakoś nigdy nie było okazji… albo w ostatniej chwili tchórzyłam. Kiedy usłyszysz przed całą salą, że jesteś beztalenciem od znanego profesora sztuki, takie rzeczy już z tobą zostają i zawsze tkwią gdzieś z tyłu głowy — przyznała Reyes z gorzkim uśmiechem, upijając kolejny łyk, żeby zmyć nieco posmak porażki z języka. Jej ostatnie prace wydawały jej się zbyt osobiste, by gdziekolwiek je wystawiać, opowiadały jej drogę od momentu wypadku i wiele z nich było niesamowicie mrocznych, odbiegały od jej wcześniejszych, pełnych barw tworów. Chyba nie była gotowa, by komukolwiek je pokazać, zwłaszcza że wciąż sama do końca się z nimi nie zmierzyła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przykro mi, że cię rozczaruję, ale absolutnie nie wyglądasz jak facet, który prosi o pomoc. Spodziewałaby się co najmniej kilku łez, tymczasem tobie nie schodzi z twarzy ten wręcz absurdalnie szeroki uśmiech. W dodatku, gdybyś chciał mi się pożalić, już dawno skończyłbyś sam całą butelkę alkoholu — dodała niczym wielka znawczyni żonatych mężczyzn znajdujących się w potrzasku, chociaż do tej pory raczej nie miała wiele wspólnego z podobnym zjawiskiem. Skrzywiła się, przeklinając w myślach swój zbyt długi język i wywróciła oczami. — Nie ma zbyt wiele do opowiadania. Był dziennikarzem, przyleciał zrobić materiał. Szybko zaiskrzyło i wydawało mi się… Miałam wtedy osiemnaście lat i byłam naiwna. Wierzyłam, że to mogłaby być wielka miłość, chociaż wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że to nie może skończyć się dobrze. I nie skończyło się dobrze.

      Reyes

      Usuń
  122. Jaime liczył bardzo na pomoc pani detektyw i miał nadzieję, że wujek Shay rozpozna tego człowieka. Skoro padły słowa „pozdrowienia od Parkera”, a jego chrzestny znał Parkera... to może i tego faceta z baru i nagrania rozpozna. W sumie... jeszcze mogliby się skontaktować z tym całym Parkerem, który najprawdopodobniej znał tego faceta. Może Shay wcale nie musiał im być tak bardzo potrzebny... No ale nic, najlepiej będzie jak ani Marshall, ani Moretti nie będą się wpakowywać w kłopoty, które mogły się pojawić, gdyby faktycznie sami udali się do byłego szefa Jerome’a. No i... może lepiej, aby sam Jerome i Parker nie musieli się już więcej widywać.
    Chłopak pożegnał się z Veronicą, tylko przez chwilę zastanawiając się w głowie, czy może wujek Shay byłby zainteresowany tą kobietą. Nie miała obrączki, więc... Oj, tam, oj, tam, przez przeszłość i problemy starszego Moretti’ego Jaime miał prawo rozwodzić się nad podobnymi rzeczami, prawda?
    Przed samym wyjściem Jaime zapewnił panią detektyw, że na pewno będą o wszystkim informować. Chociaż chłopak miał nadzieję, że nic więcej związanego z tą sprawą już się nie wydarzy i że Jerome będzie miał spokój. Zwłaszcza teraz, kiedy jego obojczyk miał się w dość kiepskim stanie.
    Moretti spojrzał na przyjaciela, unosząc brew wyżej, słysząc jak ten przeciągle wymawia jego imię. Uśmiechnął się lekko i skinął głową.
    – No pewnie, że możesz. Wiesz, że zawsze chętnie ci pomogę. Chodźmy – ruchem głowy nakazał mu iść za sobą w miejsce, gdzie zaparkował samochodem.
    Nie trwało długo, kiedy obaj mężczyźni jechali już mustangiem w stronę jednego z supermarketów.
    – No więc? – zagadnął w końcu Jaime, hamując przed czerwonym światłem. Zerknął ukradkiem na przyjaciela. – Jak do tego doszło?
    Oczywiście, że chodziło mu o złamany obojczyk. Na szczęście skończyło się tylko na tym i Jerome mógł się poruszać. To znaczy, jasne, były to ruchy ograniczone, ale mógł chodzić o własnych siłach, bez potrzeby wspierania się o kulę czy nawet jeżdżenia na wózku. Cholera, teraz nagle praca Marshalla okazała się być tak faktycznie niebezpieczna. Niby jest to wiadome i jak najbardziej oczywiste, ale kiedy dochodzi do wypadku...
    – Teraz to dopiero się pomęczysz – westchnął i po chwili ruszył dalej. – Jak potrzebujesz czegoś jeszcze, nie wiem, ugotować ci jakieś jedzenie, to mów. Zawsze możesz na mnie liczyć. Ale na sprzątanie mieszkania nie licz – zastrzegł od razu i zaśmiał się. – Mogę ci polecić pewną panią, która swego czasu sprzątała u mnie.
    No tak, był taki moment, kiedy Jaime nawet u siebie nie sprzątał, ale na szczęście to już minęło i sam próbował ogarniać mieszkanie. I życie, ale z tym drugim było znacznie, znacznie trudniej.
    W końcu Jaime zaparkował na jednym z miejsc przy supermarkecie. Wysiadł z auta, obserwując jednocześnie przyjaciela, jak on sobie radził. Drzwi od mustanga na szczęście otwierały się dość szeroko, więc Jerome nie musiał się za bardzo gimnastykować, narażając tym samym obojczyk.
    – Tak się zastanawiam, czy Shay rozpozna tego faceta na nagraniu. Mam nadzieję, że tak, bo wtedy będziemy jeszcze bliżej odpowiedzi: kto i dlaczego. A uwierz mi, bardzo chcę poznać ten sekret – westchnął, kierując się w stronę budynku. – Co takiego ma w głowie, że posuwa się do takich rzeczy. Głupich i pozbawionych sensu.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  123. [Cześć!
    Z racji tego, że wracam już do życia, a przynajmniej taką mam nadzieję, chciałabym zapytać o nasz wątek i możliwość zaczęcia nowego? :D Wracam do Wavey po czasie, więc muszę się trochę rozruszać, stąd też moja propozycja (no i, miałam tyle urlopów, że zapomniałam już, co się tam dokładnie działo ;___;)]

    Waverly Svane

    OdpowiedzUsuń
  124. — Tak, trochę tych a nie mówiłam padło — zaśmiała się, Poniekąd sama była sobie winna, ale Lynie już taka była. Jeśli sama czegoś nie doświadczyła to nie wierzyła na słowo. Była jedną z tych osób, które chciały na własnej skórze przekonać się czy faktycznie ogień jest gorący i może chwilami było to nieodpowiedzialne, ale teraz nie miała już czego żałować. Może gdyby jej życie potoczyło się inaczej to miałaby do siebie pretensję, że przy przyleciała, ale wcale tak nie było i była wdzięczna, że się tu znalazła.
    Na samą myśl o tych studenckich drinkach Lynie czuła przeszywający ją dreszcz. Ciekawe, jak tam ich studenci? Nie chciałaby jednak nawet czuć tych drinków, a raczej jednego specyfika, który do tej pory sprawiał, że brunetce było słabo, a nawet przecież go nie piła.
    — Nie będzie żadnych studenckich drinków. Jestem fanką tequili — powiedziała z uśmiechem. Póki co raczej nie powinna robić żadnych planów, nic jeszcze nie było pewne i miała naprawdę sporo czasu, aby zacząć myśleć nad wieczorem panieńskim.
    Za to kolejne wypowiedziane słowa przez Jerome sprawiły, że uśmiechnęła się znacznie szerzej. Trzydziestka to w końcu nie było byle co, prawda? Należało jakoś porządnie to uczcić!
    — Wow, trzy dychy na karku, jak to jest? — rzuciła uszczypliwie. I na nią ta straszna liczba patrzyła zza zakrętu, choć póki co miała do niej jeszcze dobre trzy lata z kawałkiem i nie miała się czego obawiać. — Proszę mi dać tylko znać tydzień albo dwa przed, żebym w razie czego mogła się zamienić z kimś lotem — poprosiła. Oczywiście, że nie zamierzała przepuścić takiej okazji i musiała się pojawić.
    Biedna świnka nie mogła przecież słuchać o takich rzeczach. Kto wie co by sobie jeszcze pomyślała. Puściła jednak w końcu Harolda, nie chciała przecież mu ograniczać ruchów. Był naprawdę uroczy.
    — Królik nie jest jakoś szczególnie zachwycający — przyznała. Sama co prawda ograniczała się raczej do drobiu, te dość łatwo było przygotować i znacznie szybciej, takie odnosiła wrażenie. Na szczęście żadne z nich nie było zakręconym weganem, ta rozmowa mogłaby wyglądać zupełne inaczej. — Mmm, chętnie znalazłabym się teraz na Barbadosie — powiedziała z cichym westchnięciem. Taka ucieczka od Nowego Jorku, piaszczysta plaża i kolorowe drinki. Czego więcej można byłoby chcieć?
    W zasadzie to Lynie wcale się nie przejmowała tym, czy ludzie o niej gadali czy też nie. Każdy czasem miał coś do powiedzenia, częściej było to coś niemiłego, a sama brunetka też nie otwierała się magicznie przed każdym. Lubiła ludzi, ale trzymała się też od nich na dystans. Lubiła swoje zaufane grono przyjaciół i więcej jej tak naprawdę nie było trzeba.
    — Podobno dzieci lepiej się chowają, kiedy mają rodzeństwo — wypaliła — podobno, nie wiem. Zawsze byłam sama, ale jakoś nigdy mi nie brakowało siostry czy brata. Ale niektórzy chyba są stworzeni do dzieci. Wiesz, patrzysz i wiesz, że do takiej osoby po prostu pasuje gromadka biegających dzieciaków i że wychowywanie ich sprawia im wiele frajdy — powiedziała. Może i nie znała siostry Jerome, raczej nie mogła powiedzieć, że ją zna po tym dość krótkim czasie, który spędziła w jej towarzystwie, ale widziała jednak po niej, jak cieszy ją ciąża i teraz po wypowiedzi Jerome to wrażenie się jeszcze bardziej nasiliło.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  125. Jaime prowadził spokojnie, choć na drogach nie było korków i mógł nieco przyspieszyć. Wolał jednak nie narażać przyjaciela na gwałtowne hamowanie ze względu na chory obojczyk. No i Jerome nie zapiął pasów, co również było dla niego niebezpieczne, gdyby Jaime musiał nagle wykonać jakiś gwałtowny manewr. Ktoś musiał dbać o tego człowieka, kiedy jego żony nie było w mieście, a po drugiej stronie kraju. Jen, gdzie jesteś? Wróć!
    Chłopak uniósł brew wyżej, słuchając opowieści Jerome’a. Spojrzał na niego na chwilę, ale zaraz wrócił do obserwowania otoczenia dookoła auta.
    – O, kurwa... – wyrwało mu się i zacisnął mocniej palce na kierownicy. – Dobrze, że skończyło się na tym i obaj wrócicie normalnie do pracy... Musisz na siebie bardziej uważać! – powiedział takim dość średnio przyjemnym tonem, jakby to on był starszym bratem i opieprzał młodszego o jakąś głupotę. Wiadomo, tak nie było, ponieważ Jerome po prostu wykonywał swoją pracę i to był najzwyklejszy wypadek. Nie było to jego winą, a spadająca belka była raczej czymś, co nie zdarza się codziennie, nawet w budynkach przeznaczonych do rozbiórki. Chyba. Jaime się nie znał. – Na szczęście temu twojemu koledze też nic poważniejszego się nie stało – westchnął po chwili, chyba nieco spokojniejszy niż chwilę wcześniej.
    Jaime też wolał nie zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby i wyobrażać sobie Jerome’a pod tą cholerną belką, nieprzytomnego i możliwe, że we krwi. Niestety, jednak taka myśl przebiegła mu przez głowę, przez co chłopak wzdrygnął się nieznacznie.
    Kiedy kierowali się już do marketu, Jaime zerknął na przyjaciela. Złapał wózek i zaczął go prowadzić przed siebie.
    – Wiesz, zawsze mogę ci machnąć kilka obiadów, to będziesz sobie po prostu odmrażać to, na co masz ochotę. Dla mnie to nie problem, to znaczy, ugotować ci coś. I tak to robię, więc co za różnica czy nie zrobię tego więcej? – weszli do budynku, kierując się do kolejnych regałów i półek. – I tak będziesz odmrażać i tak, a u mnie masz pewność, że wszystko jest jak najbardziej zdrowe i pożywne! Wiesz, bez niepotrzebnych chemii, wzmacniaczy smaków...
    Tak, podobno teraz wszyscy producenci gotowych dań do odgrzania szli w tę samą stronę, dopasowując się do rynku i mody na zdrowe odżywanie, no ale... Po co Jerome miał kupować? Poza tym, jeśli mężczyzna naprawdę zdecyduje się na mrożonki ze sklepu... to urazi Jaime’ego, o!
    – Jasne, na pewno się do niego odezwę, o ile to on nie odezwie się pierwszy do mnie. Cholera, mam nadzieję, że gdzieś mu tam mignął ten typ. Najgorsze jest to, że Shay ile razy się widział z Parkerem? Dwa? Ale musimy mieć nadzieję, co nie? Nadzieja umiera ostatnia i te sprawy – westchnął, kierując się na dział z warzywami i owocami. – U! Zrobię ci zapiekankę warzywną z kurczakiem. Proste danie, ale jakie dobre! – Jaime znów zaczął się reklamować. – Potem obowiązkowo jakiś makaron... Hm...
    Okej, Jerome jeszcze na nic się nie zgodził, panowie jeszcze nic nie ustalili konkretnego, a Moretti już układał w głowie menu. Regularnie gotować zaczął dopiero nieco ponad roku temu, ale zdążył już przerobić wiele przepisów, kilka dopracował według swoich preferencji, nawet stworzył swoje własne... Miał ochotę na gotowanie dla Jerome’a. A co, niech wie, że przyjaźni się z kimś porządnym, z kimś, kto o niego zadba... I tylko raz po raz mu dogryzie zupełnie tak, jak i Marshall jemu.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  126. [Pięknie, ale dzięki Twojej pomocy <3 dziekuuuje raz jeszcze!]
    Gdyby tylko wysunąłby w jej stronę owy kit, że to nic takiego to była gotowa jeszcze zdzielić go po głowie. Poszkodowany, czy nie, ale miał tutaj gadać jak na spowiedzi. Na szczęście po jego postawie i po tym, że zabrał głos kobieta wiedziała, ze dostanie to o co prosiła i o co zapytała. Słuchał go uważnie jednocześnie bez problemu wyobrażając sobie całe zdarzenie – nie wiadomo w sumie po co, bo gdy skończył mówić siedziała z dłonią przystawioną do ust blada niczym ściana. Wyspiarz mógł pewnie wziąć tą reakcja za zapowiedź fali wymiotów, jednak to nie miało z nimi nic wspólnego.
    — Matko. No naprawdę mieliście sporo szczęścia w tym nieszczęściu. Ja nie wiem, czy ty jesteś bardziej w czepku urodzony, czy przeklęty, ze Cię takie rzeczy spotykają, hm? Przyznaj się — powiedziała starając się nieco zejść z tego poważnego tonu, który niemal fizycznie przygniatał jej klatkę piersiowa. Cieszyła się, że przyjaciel jest w jednym kawałku, bo nie wyobrażała sobie go stracić. To byłaby dla niej tragedia, tak samo wielka jakby straciła kogoś z rodziny.
    — To trochę odpoczniesz, ale nie potrzebujesz przypadkiem pomocy? Obstawiam, że Jeniffer jeszcze jest w LA? —ni to zapytała, ni stwierdziła fakt, ponieważ podejrzewała, że gdyby żona wyspiarza wróciła ten nie omieszkałby się podzielić z nią ta informacją w pierwszej kolejności. Widziała jak tęsknił i jak ją kochał. Trochę Jeniffer zazdrościła, bo kto by nie chciał mieć w zyciu osoby, która darzy Cię tak silnym uczuciem i jest w stanie przelecieć tysiące kilometrów, by spróbować. Nawet Charlotte dawny numer jeden w klasyfikacji anty-związkowej wydawał się mięknąc.
    Przez to, ze do ich stolika podszedł kelner i kobieta skupiała się na wybraniu czegoś co nie przyspieszy jej kursów do toalety, nie zauważyła tej znaczącej, lecz chwilowej zmiany na twarzy przyjaciela. Nie myślała w tym momencie, ze sprawia mu przykrość swoimi rewelacjami, bo choć Jerome za tym tęsknił – ponieważ nie dostał szansy, to Lotta nie do końca o nią prosiła. Nie podjęła jeszcze decyzji, więc nie zamierzała jeszcze wyrokować nad tym co będzie, a czego nie będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Uwierz mi, ze potrafię nad tym panować —pokręciła ze śmiechem głową, bo choć nudności atakowały znienacka to zazwyczaj miała dość czasu, by dobiec do toalety. Słysząc kolejne pytanie jej wyraz twarzy od razu spoważniał i wyrażał czysta nienawiść.
      — Jeszcze nie i powiem Ci, ze za każdym razem jak widze mordę tej gnidy w biurze to mam ochotę pazurami wydrapać mu oczy i zetrzeć ten głupi uśmieszek z twarzy —warknęła nie przebierając w słowach.
      — Jeśli się czegoś dowiecie to od razu daj mi znać, bo już się nie mogę doczekać tej pięknej, zaplanowanej zemsty, ach —na ustach wykwitł uśmiech rozmarzenia, a po plecach przebiegł dreszczyk ekscytacji. Naprawdę chciała dac posmakować Parkerowi na to na co zasłużył. W międzyczasie przyszedł kelner z ich zamówieniami i ona nie mogła nawet uciszyć burczenia w brzuchu. Ostatnio pochłaniała takie ilości jedzenia, ze momentami ją to przerażało.
      —A jak tam w ogóle z przylotem Twojej rodziny do NY? —zapytała po chwili ciszy przypominając sobie, że szatyn kiedyś cos wspomniała, jednak przeszkoda były wizy i finanse.
      Charlotte

      Usuń
  127. Emily nie pozwoliłaby teraz na to, aby jej przyjaciel zdziadział. Od teraz miała zamiar go wyciągać, jeśli inni jego znajomi akurat byliby w pracy, a oni oboje nie mieliby, co ze sobą zrobić.
    Popatrzyła na niego zdziwiona, a po chwili roześmiała się. Ona nie miała nic do swojej figury. Nie przeszkadzała jej nawet zbytnio ta fałdka na brzuchu. Była normalną kobietą, która po prostu cieszyła się życiem. Póki nie przypominała kobiety w ciąży lub kulki miała zamiar cieszyć się życiem. Poza tym to pewnie przez to zasiedzenie się na Alasce. Owszem, nie jednokrotnie pracowała ciężko, ale mimo wszystko nie była w ciągłym ruchu, jak chociażby podczas podróży po Ameryce czy gdy mieszkała i prowadziła własny biznes tutaj, w Nowym Jorku.
    — Ja wcale nie jestem taka typowa. Przeciętność się mnie w ogóle nie trzyma — zarzuciła mu, śmiejąc się cały czas przy tym, dlatego logicznym było, że jedynie żartowała. Nie uważała się znowu za jakąś niezwykłą istotę. Ot, była zwyczajną dziewczyną, która może nie zawsze prowadziła takie zwyczajne życie, no ale to nie zmieniało faktu, że nie wyrósł jej ogon czy trzecia ręką.
    — Ok, nie powiem żadnemu Azjacie, że jadłeś ich rdzenne dania widelcem — przyłożyła palec do ust, po czym posłała w jego kierunku rozbrajający uśmiech. Sama jednak chwyciła za pałeczki i poszła za przyjacielem do jego salonu, aby tam rozsiąść się wygodnie na kanapie.
    — No… — cmoknęła, po czym utkwiła swoje spojrzenie w suficie, aby dłużej się nad tym wszystkim zastanowić — Bardzo, ale nie na tyle, aby było to związane z przymusem wbicia się w szpilki czy w kieckę — wycelowała w jego kierunku pałeczkami, mrużąc przy tym swoje oczy — Ja wiem, że wielu z was liczy na taki widok, ale niedoczekanie…
    Faktycznie Simmons nigdy nie przepadała za kobiecymi strojami. W ogóle od zawsze czuła się dużo lepiej w męskich ubraniach, które nie zawsze dobrze na niej wyglądały z tego powodu, że była po prostu dość filigranową osóbką. Nie lubiła się malować, ani też stroić przed lustrem długimi godzinami. Tylko Alanya potrafiła ją namówić, aby czasem do klubu zamiast może i opiętych spodni postawiła na sukienkę. Wtedy nie czuła się zbyt komfortowo, ale skoro przyjaciółka uważała, że tak prezentuje się obłędnie, jak to zwykła mawiać, to co biedna blondynka miała niby do powiedzenia?
    — Chciałabym cię zobaczyć w wydaniu sekretarki — prychnęła rozbawiona, starając sobie wyobrazić Marshalla, który wyłania się zza pięknego różowego biureczka i pyta o termin farbowania. Pokręciła z rozbawieniem głową, wracając jednak do tematu.
    — O dochód to się nie martw, jeszcze coś tam mam na koncie. Bardziej chodzi o coś, co mnie pochłonie w pełni — tutaj mówiła już zdecydowanie spokojniej, bez nadmiernej ekscytacji, co mogło dać do zrozumienia, że naprawdę jej na czymś takim zależy — Wiesz… Myślałam sklepie i komisie płyt winylowych — zaczęła, przymykając powieki — Marzy mi się klimatyczny sklepik, najlepiej dwupoziomowy, w którym znalazłoby się miejsce na wypicie kawy, herbaty, a może nawet i jakiegoś piwa? A do stolików prowadziłyby stare kręcone, ale co najważniejsze drewniane schody…
    To było takie jej małe marzenie, do którego nie miała jeszcze odwagi się zabrać. Może potrzebowała jedynie lekkiego pchnięcia do przodu? Kto wie. Z drugiej zaś strony ciągnęło ją do przygód, szukania poszlak… W końcu lata gnała za czymś, co w końcu udało jej się rozwikłać, jednak to było zupełnie coś innego. Czy ona, jako drobna kobieta, o wcale niewybitnym wzroście i przeciętnej muskulaturze zdołałaby bawić się w prywatnego detektywa i ganiać chociażby za kochankami czyiś partnerów? Wizja kusząca, ale… Dużo było w tym wszystkim ale.

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  128. Villanelle westchnęła głośno, jasno dając do zrozumienia przyjacielowi, że wcale jej się nie podoba jego postępowanie. Przede wszystkim, powinien odpowiedzieć na tę serię pytań, które zdążyła mu na samym początku zadać, dopiero później mógł dać wyraz swojej tęsknocie. Cóż, Elle taka właśnie była. Martwiła się o swoich najbliższych przyjaciół, a Jerome zaliczał się do tych naprawdę bliskich. W zasadzie śmiało mogła go określić mianem najlepszego przyjaciela. Klasyfikował się dość wysoko, bo tuż po Arthurze, na równi z Lily i Carlie. W zasadzie był takim męskim odpowiednikiem, rudowłosych przyjaciółek Elle.
    — Ja za tobą też, ale wolę, kiedy jesteś całkiem sprawny. I dlaczego miałeś wypadek, a ja nic o tym nie wiem? Powinieneś był zadzwonić — powiedziała, odsuwając się o krok od mężczyzny. Splotła ręce na wysokości klatki piersiowej i pokręciła z rozczarowaniem głową — poważnie… Tym bardziej, że jak mniemam Jennifer nadal jest w Los Angeles, prawda? Powinieneś był mi dać od razu znać. Pomogłabym ci — powiedziała, a słuchając o tym, jak dokładnie wyglądał ten wypadek, Morrison pobladła. To mogło skończyć się ogromną tragedią! — Samuel, jesteś od niego starszy, bardziej doświadczony. Może ciebie posłucha. Wytłumacz mu, że daje się w takich sytuacjach znać przyjaciołom — zwróciła się do właściciela gospodarstwa z nadzieją, że ten stanie po jej stronie. W zasadzie to powinien, jeżeli nie chciał mieć do czynienia z naburmuszoną Elle, a Morrison, cóż, potrafiła być upierdliwa. Zwłaszcza, kiedy była zła czy zdenerwowana. — Ale macie oboje ubezpieczenie, prawda? Nie chcę słuchać żadnego sprzeciwu, wpadnę do ciebie jutro i posprzątam, zrobię porządne jedzenie… Nie musisz być w domu, po prostu zostaw mi kluczę, a ja wszystko ogarnę. Jestem zła, wiesz? Naprawdę… Jak mogłeś nic mi nie powiedzieć — spojrzała na niego dużymi oczami, wydęła przy tym wargi, które ułożyła w smutną podkówkę. Niech widzą, jak jej przykro!
    Słuchała mężczyzny, ale była na niego odrobinę obrażona. Dobrze pasowało w tym przypadku słowo sfochowana.
    — Staraliśmy się oboje — powiedziała — i dziękujemy — dodała, nieco urażona. Nie zamierzała mu tak łatwo pokazać, że jest wszystko w porządku. O nie. Musiał teraz trochę pocierpieć, aby zapamiętać, że na przyszłość od razu musi jej o wszystkim mówić. Zwłaszcza o takich ważnych rzeczach. Trochę ją ogładził swoim pytaniem.
    — Głównie odpoczywaliśmy po ślubie, a same święta spędziliśmy tylko we czwórkę — powiedziała ze spokojem — po całym zamieszaniu było miło zamknąć się z dzieciakami i udawać, że nas nie ma — zaśmiała się cicho, a później spoważniała — siostra Arthura miała na początku stycznia poważną operację i odkąd wyszła ze szpitala mieszka z nami. Całość się udała, a Tilly zdecydowanie odzyskuje siły, ale nie wiemy, jak długo jeszcze u nas będzie. A jak u ciebie i Jen? Samuel, a Twoje święta? — dodała z lekkim uśmiechem, a następnie spojrzała na Jerome’a — ojej… Ja, nie pomyślałam… Nie mam nic dla ciebie, przepraszam, całe to zamieszanie ze ślubem i operacją… Nawet nie przyszło mi do głowy — zaczęła się tłumaczyć, nie mając pojęcia, że za chwilę poczucie winy wypruje z niej w ekspresowym tempie. Z zaciekawieniem spojrzała na przedmiot, który ułożył na jej dłoni Jerome. To trwało sekundy. Jej twarz oblała się czerwonymi rumieńcami i ciężko było odróżnić czy ze złości, czy raczej z zawstydzenia.
    — Jerome Marshall — zaczęła poważnym tonem, pospiesznie chowając kostkę do kieszeni płaszcza i wbiła spojrzenie brązowych oczu w mężczyznę — ty przebiegły… Po to był ci potrzebny Samuel, żebyś miał świadka, jak cię duszę. Boże… A ja ci chciałam sprzątać mieszkanie, obiady gotować, a ty… — zmrużyła powieki — zapomnij. Wybij sobie z głowy moją dobroć, przeminęła. Ja serce niemal na dłoni wyciągam, a ty Brutusie… — mamrotała cały czas pod nosem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kostka… Nie był to przedmiot, o który mogłaby się obrazić. Bardziej chodziło o premedytację, z jaką to zrobił. Zdawał sobie sprawę, że Elle tematy seksu po prostu krępowały, a on ośmielił się na taki dowcip. Och! Zamierzała się zemścić, co prawda nie wiedziała jeszcze, w jaki dokładnie sposób, ale mógł być pewien, że… Że może spodziewać się wszystkiego! Począwszy od dostania śnieżką, ale to był dopiero początek. Nie zastanawiając się długi, schyliła się i zebrała w dłoń nieco śniegu, a następnie uformowała z niego kulkę i wycelowała w zdrowie ramię Jerome’a, posyłając mu przy tym uroczy uśmiech.
      — To dopiero początek, zapamiętaj — wymruczała groźnie, kiwając mu palcem tak, jak kiwała nim przed dziećmi, gdy próbowała być przed nimi groźna.

      Elcia

      Usuń
  129. Reyes akurat wypiła łyk drinka, więc słysząc jego żart (na poziomie podstawówki w dodatku), głośno parsknęła, obryzgując alkoholem pół stolika i chyba twarz Jerome’a również. Zakasłała głośno, zasłaniając usta dłonią, jednocześnie próbując powstrzymać chichot.
    — Wybacz, ale sam jesteś sobie winny — zauważyła, nabierając całą garść serwetek i próbując jakoś uratować sytuację, wycierając stolik i podając mu kilka wolnych chusteczek, by otarł buzię. Nie mogła uwierzyć, że na starość wciąż śmieszyły ją podobne uwagi. Chyba daleko jej było do ideału kuratora sztuki: dystyngowanego, eleganckiego i poważnego. Jerome zapewne nie tak sobie wyobrażał świat malarstwa, ale z drugiej strony nie uważała, by było coś w tym złego. Może gdyby więcej osób zaczęło postrzegać sztukę jako coś otwartego i zabawnego, muzea nie świeciłyby pustkami. Irytowało ją to, że artyści kreowali się na niedostępnych i odległych, poprzez swoją arogancję stawiając mur między sobą a odbiorcą. Nie było w tym żadnej szczerości, a przecież każdy rysunek powinien być odzwierciedleniem emocji, które widz także powinien w sobie odnaleźć, identyfikując się z obrazem.
    — Myślę, że to zależy… Jeżeli starsi członkowie rodziny odeszli z przyczyn naturalnych po długim i dobrym życiu to wtedy ta tradycja przynosi dużo szczęścia i ukojenia dla żyjących, którzy tęsknią. Natomiast jeśli młoda osoba umarła w sposób gwałtowny… Wtedy trudno jest zaakceptować całą tę radość i śmiech — przyznała cicho Reyes, jej spojrzenie stało się dziwnie nieobecne, zamglone, jakby pogrążyła się w swoich myślach tak bardzo, że chwilowo nie dostrzegała tego, co się działo dookoła niej. Ocknęła się dopiero gdy wspomniał o jej nauczycielu uniwersyteckim, który negatywnie wypowiedział się na temat jej pracy.
    — W takim pozwolę ci zająć zaszczytne, honorowe miejsce w moim fanklubie — zażartowała. — Jeszcze nawet nie widziałeś moich prac, a już zakładasz, że będziesz je wychwalać… Co jeśli naprawdę są paskudne i profesor miał rację? — podpuszczała go dalej.
    — Nie powiedziałam, że musisz się nad sobą rozckliwiać… Po prostu następnym razem spróbuj wypaść nieco bardziej przekonywująco, powinieneś popracować nad swoim talentem aktorskim, skoro w części masz być Jackiem Sparrowem — zganiła go delikatnie Reyes, jakby obawiała się, że jej genialny plan kostiumowy nie wypali z powodu braków Jerome’a w zakresie odgrywania roli. Chociaż może wystarczy, że będzie tylko ryczał jak niedźwiedź… ta wizja wprawiła ją w dziwny stan jeszcze większej wesołości. Z jakiegoś powodu utrzymanie powagi w towarzystwie mężczyzny graniczyło z cudem, o wiele lepiej wychodziło im wymienianie się coraz bardziej absurdalnymi uwagami i żartami, które prawdopodobnie nikogo innego by nie śmieszyły, ale ich poczucie humoru okazało się być zaskakująco zgodne. — Chyba dobrze, że nie poznałam cię w trakcie studiów, gdy w głowie pojawiały się najbardziej szalone pomysły. We dwójkę stanowilibyśmy prawdziwe utrapienie wykładowców — stwierdziła Reyes, wyobrażając sobie te wszystkie numery, jakie wspólnie wykręciliby znajomym, biorąc pod uwagę ich skłonność do głupich żartów. Była otwartą osobą i łatwo zjednywała sobie nowych ludzi, ale nawet ją zaskakiwało to, jak szybko złapali nić porozumienia z Jerome’m. Podejrzewała, że wynikało to ze zbieżności ich temperamentów, chociaż znali się jeszcze zbyt krótko, by trafnie to ocenić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reyes stężała, jej palce zaciśnięte na szklaneczce lekko zadrżały. Próbowała szybko ukryć swoją reakcję, lecz podejrzewała, że nieco pobladła twarz i tak ją zdradziła.
      — Jesteś wróżką? Uprawiasz szamanizm? A może interesuje cię voodoo? — zapytała, posyłając mu wątły uśmiech, którym starała się zamaskować wzburzone emocje, ale podejrzewała, że zbyt łatwo mógł ją przejrzeć. Nigdy nie była zbyt dobra w ukrywaniu swoich uczuć, kiedy chodziło o Diego. Minęło dziesięć lat, a on nadal potrafił wzbudzić w niej gwałtowną reakcję. Zastanawiała się, czy tak łatwo było ją rozszyfrować, czy może Jerome był obdarzony całkiem dobrą intuicją. — Ostatnio go spotkałam… Przez zupełny przypadek. Przyszedł do muzeum coś załatwić. O jednym mogę ci zaświadczyć: takie spotkania po latach absolutnie nie wyglądają tak jak na filmach. Jeszcze ten cabrón był w doskonałym humorze i sobie żartował, jakby… Ech, faceci — podsumowała Reyes, jakby to tłumaczyło wszystko, po czym duszkiem wychyliła cały alkohol. Co prawda Jerome również zaliczał się do przedstawicieli tego okropnego, męskiego podgatunku, ale noszenie obrączki stawiało go nieco wyżej, bo zakładała, że jego żona zdążyła go nieco uwrażliwić na przestrzeni lat.

      Reyes

      Usuń
  130. Oczywiście, że Alanya nie mogła się powstrzymać przed uszczypliwym żartem w stronę przyjaciela i była aż za bardzo pewna tego, że gdy jej przyjdzie zmierzyć się z tym strasznym wiekiem, Jerome pięknie się jej za te żarty odpłaci. I tak, była bardzo pewna tego, że za te trzy lata jeszcze będą się trzymać. Nawet jeśli wywiałoby ich w różne strony świata, ale póki co Lynie wcale nie zamierzała uciekać z miasta. Skupiła się jednak na spędzeniu czasu w towarzystwie przyjaciela, skoro do swojej trzydziestki miała jeszcze tyle czasu nie było co się na ten temat rozgadywać i rozmyślać. Potrzebowała raz na jakiś czas (częściej niż rzadziej) takich wieczorów w towarzystwie bliskich jej osób. Rozmowy, żartów czy nawet milczenia, podczas gdy w tle leciała jakaś muzyka.
    Z każdym dniem robiło się tutaj coraz cieplej. Alanya lubiła zimę, ale to zdecydowanie wczesna wiosna i lato były jej ulubionymi porami roku. W końcu mogły wrócić sukienki, wysokie obcasy. Nie, aby nie nosiła ich w czasie zimy, ale jednak w te chłodniejsze miesiące znacznie ważniejsze dla niej było ciepło, a to już chyba był znak, że dziewczyna powoli zaczyna dorastać, skoro patrzyła najpierw na to, aby było jej ciepło, a dopiero później na wygląd. Co nie oznaczało, że wyglądała jak człowiek z tych memów ubrany po samą szyję. Nawet jak na osobę, której zależało na cieple miała pewne granice.
    Ostatnie tygodnie mijały jej zaskakująco szybko. Czas jedynie się zatrzymał na parę dni, kiedy jakiś czas temu zaatakowana w uliczce przy swoim mieszkaniu dostała bez jakiegokolwiek powodu parę kopniaków w żebra. Na czole od prawej strony wciąż było widać, że coś się jej stało, ale już nie miała nikomu siły tego nawet tłumaczyć, bo i po co? Choć było to niezwykle irytujące, gdy czuła na sobie te spojrzenia. Rana wyglądała nieciekawie, od razu przynosiła na myśl, że pewnie uderzyła się o otwartą szafkę. Tak na domiar tych złych rzeczy, które dziewczyna miała okazję doświadczyć w mieście tak wielkim, jak Nowy Jork dzień wcześniej zgubiła Mystic. To nie był łatwy dzień, biegała przez cały dzień po okolicznych parkach, dzwoniła do każdego weterynarza, każdego schroniska, ale nikt nie miał informacji o jej suczce. Była z nią jak zawsze w parku, rzucała jej piłeczkę, a później patyka, gdy jej go przyniosła i po rzuceniu go w niewielkie krzaki więcej psa już nie widziała. Oczywiście, że była zdenerwowana i pojęcia nie miała, jak mogło dojść do tego, że jej pies się tak po prostu zgubił. Była dobrze wytresowana, nigdy wcześniej nie uciekała. Dlatego coraz bardziej brała pod uwagę to, że zwyczajnie pobiegła kawałek dalej i komuś się spodobała. Mystic była w końcu ładnym psem. Sama siebie nakręcała informacjami z kraju, na grupach, na których dodała zdjęcie suczki i prosiła o rozglądanie się o nią usłyszała tylko tyle, że najpewniej ktoś ją sprzątnął jej prosto sprzed nosa i sprzedał, oberwało się jej za bycie nieodpowiedzialną i w zasadzie żadnej pomocy nie dostała.
    Noc też była nieprzespana. Spędziła większość czasu na różnych stronach, gdzie można było sprzedawać zwierzęta szukając swojej dziewczynki, ale nie było ani jednego psa, który mógłby być choć trochę do Mystic podobny. Co z jednej strony ją uspokajało, a z drugiej napawało większym niepokojem.
    Miała wciąż sporo nadziei, że uda się jej ją znaleźć, ale brała też pod uwagę to, że równie dobrze jej psina może nie wrócić do domu, co wręcz łamało jej serce, ale nie zamierzała się tak łatwo poddać przecież.
    — Cześć, Jerome — przywitała się, gdy odebrała telefon — przepraszam, ale nie ma cza… — urwała, bo usłyszała to, co mówił jej przyjaciel. Milczała przez kilka sekund, kilka długich sekund. — Masz ją…? O mój Boże, jak dobrze. Tak, proszę prześlij mi adres. Będę tak szybko, jak to możliwe.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  131. Trudno było jej wyrazić jaką czuła ulgę, gdy Jerome do niej zadzwonił i poinformował, że ma Mystic. Dziewczyna nie zamierzała tracić nawet chwili i od razu wybiegła z mieszkania. Prawdopodobnie wciąż miała na sobie bluzkę od piżamy, ale zupełnie się tym przejmować. Miała zresztą na siebie narzuconą też kurtkę i raczej nie było planów, aby ją zdejmować, a nawet jeśli to świat po prostu zobaczy żółtą bluzkę z Kubusiem Puchatkiem, żaden wstyd. Miała nadzieję, że Jerome się nie pomylił i to naprawdę była Mystic. Z drugiej strony znał jej suczkę, wiedział, jak wygląda, a Mystic go lubiła i choć była bardzo przyjaznym psem to do obcych podchodziła z rezerwą.
    Prawdopodobnie jadąc przekroczyła parę razy prędkość, ale i tym nie umiała się do końca przejąć. Nie zależało jej na tym, aby stracić prawo jazdy, co prawda dawno żadnego mandatu nie dostała, ale teraz chodziło o ważniejszą sprawę i może niektórzy by przewracali oczami, bo to przecież tylko pies, ale dla Lynie suczka znaczyła znacznie więcej. Dziewczyna jakiś czas później była już na miejscu. Radość miała dosłownie wypisaną na twarzy, bo choć ufała przyjacielowi, że miał faktycznie jej psa to, aby w pełni odetchnąć musiała ją najpierw zobaczyć, kiedy w końcu ją zobaczyła. Nie przejmowała się tym, że pobrudzi kolana, klęknęła na chodniku, aby móc spokojnie przywitać się z Mystic. Tęskniła za tym mokrym językiem, który właśnie przesunął się po jej twarzy. Była jedną z tych osób, które zwierzętom pozwalały na ciut więcej.
    — Dobra, dobra, koniec już — zaśmiała się, ale Mystic wciąż wesoło podskakiwała, a jej ogon latał na wszystkie strony i jeszcze chwila i mógł jej odpaść z tej ogromnej radości. Podniosła smycz z ziemi i mocno ją ścisnęła. Tym razem nie da jej tak łatwo uciec. — Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że zadzwoniłeś — powiedziała spoglądając na przyjaciela z wdzięcznością. Może miał, widział w końcu jej reakcję na spotkanie z psem i można było łatwo wywnioskować, że dosłownie kamień spadł jej z serca.
    — Bawiłyśmy się w parku na Brooklynie i rzucałam jej piłeczkę, jakoś rzuciłam bardziej w stronę krzaków i tam pobiegła, ale już nie wróciła — odpowiedziała. Nadal nie miała pojęcia jak do tego doszło i cieszyła się, że to były niecałe dwa dni, jak Mystic była poza domem. Teraz już na pewno będzie o wiele bardziej uważna, jeśli chodzi o zabawy z Mystic.
    — Hm? A to — westchnęła i odruchowo dotknęła dłonią miejsca na głowie — jakiś idiota mnie popchnął, jak wracałam ze sklepu. Myślałam, że będzie chciał coś zabrać, telefon, kartę czy pieniądze, ale zamiast tego mnie popchnął, kopnął i zwiał. Ludzie to kretyni.
    Nowy Jork był cudowny. To było miasto możliwości i można był naprawdę wszystko tu osiągnąć, ale trzeba było też uważać. Nawet w środku dnia nie było tu bezpiecznie, jeśli trafiło się do dzielnicy, która nie należała do tych bezpiecznych. Choć nawet będąc w miejscu, które przez lata miało się za bezpieczne było różnie. Sama w końcu została zaatakowana obok swojego mieszkania, które było na Manhattanie, a nie w ciemnej dzielnicy pełnej groźnych typów.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  132. Kobieta nie tylko musiała widywać Parkera w biurze, czy uczestniczyć w tych samych spotkaniach, ale również jak czas pokazał odbierać od niego połączenia. Nadal nie rozumiała jakim cudem ktokolwiek z jej pracy podał mu jej prywatny numer telefonu. Wiedziała, że facet ma gadane, ale żeby aż tak? Naprawdę nieźle się zdziwiła, gdy będąc w trakcie pracy zdalnej - i to nie ze swojego mieszkania - jej komórka nie chciała przestać dzwonić. Nie znała numeru to nie spieszyło jej się z odebraniem, jednak za trzecim, czy czwartym razem nawet wibracje zaczęły ją irytować i takim oto sposobem musiała radzić sobie z Patrickiem. Z racji iż nie było to żadne oficjalne spotkanie Charlotte kulturalnie postanowiła mu wyznaczyć pewne granice współpracy. Nie miał ani jej, ani Jeroma w garści, więc jego stawianie warunków było zwyczajnie żałosne. Pewnie nie kłopotał by się, gdyby miał chociażby blade pojęcie o tym, że kobieta była w ciąży i to z nikim innym, a brodaczem przez którego niegdyś wyleciał z baru za bójkę. Co śmieszniejsze Rogers wtedy nie kiwnął nawet palcem, a pełen jakiejś dziwnej zazdrości Parker pokazał zero klasy. 
    Gdy zima zaskoczyła nie tylko kierowców, ale i cały Nowy Jork blondynka była zmuszona pracować zdalnie, jednak nie wszystkie projekty była w stanie skonsultować z klientami w takiej formie. Byli Ci starszej daty, którzy stawiali na spotkania twarzą w twarz, a co za tym szło, gdy tylko pogoda się nieco poprawiła Charlotte znikała w pracy na długie godziny, a po powrocie do domu padała twarzą w poduszkę. Nie chciała przesadzać ze względu swój stan, o którym też musiała poinformować przełożonych, jednak dopóki czuła się dobrze zamierzała pracować. Kochała to co robiła i naprawdę nie mogła sobie wyobrazić momentu, w którym zmuszona zostanie do przejścia na tak długie L4. Nie miała za to kompletnie motywacji, by rozpieścić Biscuita jakimś dłuższym spacerem i samej zaczerpnąć nieco witaminy D3. Nie wiedziała jak bardzo jej tego brakowało dopóki nie dała się pierw namówić na spacer Carlie, a kilka dni później swemu najdroższemu przyjacielowi Jeromowi. Z tym drugim miała zdecydowanie sporo do nadrobienia, bo choć zadzwoniła do niego kilka razy to nie zdradzała żadnych przełomowych szczegółów, których ostatnimi czasu się trochę nazbierało. Po pierwsze wizyta w szpitalu po której zapewniła go, że nic się nie stało, jednak nie potrafiła mu przez słuchawkę zdradzić tego, że już wtedy zapadła jej decyzja względem ciąży. Wiedziała, że takie informacje należało przekazywać w miarę możliwości osobiście, a przynajmniej czuła, że wyspiarz na to zasługiwał. Był dla niej ogromnym wsparciem, niemal takim jak niegdyś Christopher. Teraz relacje brat-siostra uległy znacznej poprawie, lecz szkody przeszłości, bolesnych słów zostawiły niewidoczne blizny, które od czasu do czasu przypominały o sobie niemym pulsowaniem.
    Na szczęście u panny Lestser naprawdę sporo sie działo i nie była w stanie rozpamiętywać tych mrocznych momentów, a mogła jedynie skupić się na teraźniejszości czerpiąc z niej pełnymi garściami i jednocześnie wyczekując tego co przyniesie jutro. Idąc do Central Parku wcale się nie spieszyła, ponieważ chciała napawać się promieniami słońca, a i Biscuit postanowił utrudnić jej chociaż zwykły marsz. Był tak podekscytowany jakimś dłuższym wyjściem, ze nie wiedział, czy lepiej iść w prawo, czy w lewo. Skupiona na tym, by nie zdeptać czworonoga nie zauważyła, że na kogoś wpada. Już chciała przeprosić z automatu, gdy do jej uszu dotarł znajomy głos, a usta rozświetlił szeroki uśmiech.
     —  A przepraszam bardzo na spotkanie z osobistym promykiem słońca — pokazała mu koniuszek języka, ale zaraz go schowała skupiając się na tym, jak szatyn niby to spoglądała na psa, ale nie umknęło jej, że zatrzymał się na jej zaokrąglonym brzuchu. Cóż miała lekko rozpięty płaszcz, bo pogoda na to pozwoliła, a pod spodem wyjątkowo ubrała coś co nie należało do gatunku oversize

    OdpowiedzUsuń
  133. — Herbata brzmi świetnie i no właśnie już myślałam, że mnie nie przytulisz i już miałam wołać, że jak to tak — zaśmiała się również go obejmując w przyjacielskim uścisku. Może nie widzieli się kilka tygodni, ale dla niej to było jak wieczność. Przywiązała się do tego pełnego energii jegomościa. Wcale nie miała mu za złe, iż typowy uścisk na powitanie trwał nieco dłużej, ba sama pewnie szybciej, by go nie wypuściła.
    — Dużo? — spojrzała w dół na brzuch i uśmiechnęła się szeroko. 
    — Tylko czekaj na to wszystko co mam do powiedzenia, a Ci włosy staną dęba! — poklepała go po plecach widać było jak bardzo jej dopisuje humor. Śmiały się usta, śmiały się oczy, ale cała jej postawa zdradzała, że nie była przytłoczona czy to ciąża, czy też praca. Blondynka ruszyła w kierunku swojej ulubionej kawiarni, która nomen omen znajdowała się niedaleko jej mieszkania. Nadal był to Park, więc musieli trochę się przespacerować. 
    — A Ty widzę, że już w pełni sił? — zagadnęła nim weszli do środka, a ona powiesiła płaszcz na oparciu krzesła. Biscuit był tak przyzwyczajony do tego miejsca, że z automatu ułożył się do spania pod stolikiem. Teraz wyraźnie było widać jej zaokrąglony brzuch pod białym t-shirtem, na który narzuciła flanelowa koszulę w czerwono-czarna kratę. Nim usadowiła cztery litery na krześle podwinęła jeszcze rękawy i z cichym sapnięciem zajęła miejsce. Ostatnio znacznie szybciej się męczyła, ale nie było to jakoś szczególnie uciążliwe.
    — To co gotowy na milion jeden rewelacji? — zapytała opierając ręce na stoliku i teatralnie krzyżując je pod brodą. Zaraz jednak zmieniła pozycję, bo tak zdecydowanie było jej niewygodnie, by mówić. 
    — Jak już się domyśliłeś podjęłam decyzję o urodzeniu i wychowaniu dziecka. I nie jest już ono tylko dzieckiem, ale spodziewam się córeczki  —ogłosiła z jakas taką dumą, a jej policzki nieco się zarumieniły. Nadal do niej nie docierało, że już mogła podzielić się taką informacją. Co prawda nie myślała jeszcze nad imieniem, jednak miała na to jeszcze długich pięć miesięcy, prawda? Poza tym ojciec też miał prawo do decyzji, a co do niego...
    — Pamiętasz jak była ta wielka śnieżyca i ja nie bardzo miałam jak rozmawiać przez telefon? — zapytała czysto retorycznie w sumie nie oczekując potwierdzenia z jego strony. Wyspiarz mógł tego przecież nie pamiętać to dla niej był przełomowy dzień, którego miała nigdy nie zapomnieć. 
    — No to wyobraź sobie, że tamtego wieczoru oficjalnie przestałam być Charlottą-singielką — szczerzyła się teraz jak głupi do sera. Tak samo jak w momencie, w którym to Rogers zakomunikował swojej ex, że ta oto obecna w salonie blondynka jest jego dziewczyną. 
    — Zanim zapytasz, to nie wiem, co będzie dalej, ale ja naprawde chcę z nim być. I to wcale nie dlatego, że mamy coś co nas juz na zawsze połączyło   — tutaj pogłaskała swój zaokrąglony brzuch, a w międzyczasie przyszedł kelner przerywając ich rozmowę. Lester jak nigdy szybko zdecydowała się na herbatę z pomarańcza i goździkami. Ostatnie podrygi zimowych specjałów. 
    —  Mam go ochotę czasem udusić albo znów zaciągnąć na matę i pokazać, że nie ma co ze mna zadzierać, ale...ale chyba zaczynam rozumieć te wszystkie anegdoty o dwóch połówkach pomarańczy —zaśmiała się, bo wiedziała jak to brzmi, szczególnie z jej ust. Zagorzałej zwolenniczki braku zobowiązań i jednonocnych ekscesów. 
    —Także tak, tyle u mnie — podsumowała i choć się starała to nie mogła powstrzymać uśmiechu od ucha do ucha. Wyglądała przez to znacznie młodziej, a może to brak jakiegokolwiek makijażu sprawiał, że nie wyglądała jak ta korpobitch. Niemal kilka sekund później do stolika podszedł kelner z ich zamówieniem, więc mógł upić kilka łyków przyjemnie ciepłej herbaty.

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  134. — Och nie tylko nie to, nigdy nie chciałabym złamac Ci serduszka — powiedziała teatralnie wysuwjąc dolna wargę w podkówke, ale zaraz się cicho roześmiała. Atmosfera w towarzystwie Jeroma była zdecydowanie nie do podrobienia, a co za tym szło, nie do zastąpienia. Nie ważne co działoby się w życiu panny Lester wiedziała, że Marshall na zawsze pozostanie jego częścią, czy będzie tego chciał, czy też nie. Objęła go ręką, gdy juz ruszyli do kawiarni i faktycznie dla postronnych przechodniów mogli wyglądać jak zakochana para, ale czy blondynce to przeszkadzało? Ani trochę. W nosie miała opinię innych i już kiedyś z szatynem odbyli taką rozmowę, że gdyby nie Jen i nie Colin to kto wie, kto wie... Ale była Jen i jak się okazuje był też i Colin. Za to Charlotte i Jerome bezapelacyjnie byli najlepszymi przyjaciółmi na tym śmiechu i łez padole zwanym Nowym Jorkiem.
    — A jak Twój kolega z pracy? Też juz się wylizał? — zapytała, bo z tego co pamiętała w wypadku poszkodowanych była dwójka mężczyzn i szczerze się martwiła. Nie miała możliwości im pomóc, chyba że miałaby popytać o jakaś pomoc prawną w wyegzekwowaniu odszkodowania to dało się załatwić. W końcu w agencji mieli cały dział prawny, więc mogła zawsze zamrugać pięknie swymi zielono-brązowymi oczętami i coś osiągnąć.
    Gdy mężczyzna ją powstrzymał przed mówienie zmarszczyła brwi, ale za chwile zachichotała widząc co ten też wyczynia. To był chyba pierwszy lub jeden z pierwszych razów, gdy widziała go bez związanych włosów.
    — Przy Tobie to kobiety muszą dostawać kompleksów — rzuciła kręcąc głową, a jednocześnie chwyciła jedno pasmo długich i cholernie zdrowych włosów. Swoje miała zdecydowanie bardziej zniszczone przez rozjaśnianie, na które tak lekko się zdecydowała. Od góry jednak było widać już nieśmiałe,rude odrosty. Coś czuła, że do końca ciąży jakoś przetrwa bez farbowania i wróci do tego co naturalne. Za chwile jednak nie były ważne włosy, a oczy jej przyjaciela, które widocznie się zaszkliły przez co na chwile zamilkła. Sama była teraz strasznie emocjonalna i łatwo było ją doprowadzić z jednej skrajności w drugą.
    — Też nie mam pojęcia musimy to koniecznie sprawdzić — zawtórowała mu z całkowita powagą, jedynie oczy zdradzały to jak bardzo rozbawiła ją tą wizją. 
    — Ale szczerze to jeszcze nie myślałam o imieniu. Na razie to jest po prostu Nektarynka — powiedziała z jakaś taka czułością. Nie wiedzieć czemu tak przylgnęło do niej to porównanie, które padło z ust doktora podczas pierwszego wspólnego usg z Miśkiem. To właśnie podczas wizyty w szpitalu po tym nieszczęsnym wypadku wiedziała jaką decyzje nalezy i chce podjąć.
    —Termin to koniec lipca początek sierpnia, więc jeszcze trochę urosnę — zaśmiała się lekko poklepując się po lekkiej krągłości, która pewnie dla postronnego obserwatora mogła być wynikiem objedzenia.
    — A Ty masz czas na przygotowanie się do roli najlepszego wujka — rzuciła mu ciepły uśmiech i chwyciła jego dłoń na moment. Wiedziała, co sam stracił i że to w żadnym stopniu nie było to czego pragnęli z Jen, jednak może w jakimś stopniu będzie to działać jako terapia? A może miał mu ten kontakt tylko zaszkodzić? Lester wolała nie brac pod uwage drugiej opcji. Nie chciała w końcu stracić tak cennej osoby ze swej codzienności. 
    Gdy oznajmiła mu radosną - jak przynajmniej myślała - nowinę spodziewała się nieco innej reakcji, aniżeli tej, która otrzymała. Uśmiech jej nieco zbladł, chociaz nic go nie mogło w pełni ugasić. Skoro ex-Rogersowa nie podołała to i Jeroma nie będzie miał takiej mocy.
    — Och Jerome — wyrwało jej się, gdy zrozumiała z czym wiązała się ta reakcja. Jakoś tak ścisnęło ją to za serce. Zrobiło jej się po ludzku miło i ciepło. Przysunęła się z krzesłem do szatyna i ułożyła głowę na jego ramieniu również nieco osuwając się na swoim siedzisku. Nie zabrała jej nawet, gdy ten zaczął się śmiać, dopiero gdy sięgnął po herbatę musiała sie odsunąć odrobinę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. —Jakos nie bardzo. Chyba za mało szokujących informacji — również się zaśmiała patrząc jak ten znów upina swoje włosy. 
      Hold the horses — uniosła ręce i rzuciła angielskim powiedzeniem, gdy zapytał o to,czy zamieszkają razem z brodaczem. Nie znała odpowiedzi na to pytanie, a przynajmniej sama nie była pewna która  z nich jest na ten moment ta odpowiednią.
      —Nie wiem... jeszcze. Zdaje sobie sprawę, że muszę zmienić mieszkanie na większe, bo u mnie potrzeba by magii, by się zmieściły rzeczy dla dziecka, ale...  No nie wiem. —wzruszyła ramionami, jednak to wcale nie popsuło jej dobrego humoru. Po prostu nie miała na to pytanie gotowej odpowiedzi. Może z jednej strony by chciała, ale z drugiej jakby to miało wyglądać? Miała jako taki przedsmak tego podczas zamknięcie dopóki nie pojawiała się Natalie z Jacksonem.
      — Mieliśmy mała próbe podczas tego pobojowiska zimowego, bo mieszkałam u niego, ale... Pojawiła się też jego była żona z synem i sam rozumiesz było bardzo kolorowo — przewróciła oczami, ale jednak koniec końców się zaśmiała. 
      —Ale koniec o mnie! — zarządziła w końcu i wlepiła w niego uważne spojrzenie.
      — Co u Ciebie? Jak z Jen? — zapytała szczerze martwiąc się o przyjaciela i jego małżeństwo. Pamiętała jak ostatnio brakowało mu jego drugiej połowki i choć nie potrafiła mu pomóc, to zawsze mógł się wygadać. 

      Charlotte

      Usuń
  135. Te kilka tygodni faktycznie im uciekły, nie wiadomo jak i kiedy dokładnie, ale najważniejsze było to, że Jerome powrócił do zdrowia, miał już sprawną rękę, a Jaime był w końcu po sesji, a nawet rozpoczął kolejny semestr. No, naprawdę, ten czas uciekał aż za szybko. Przydałoby się jakoś zwolnić, ale nawet nie było kiedy. Brzmiało tu ironią?
    Jaime oczywiście gotował dla Jerome’a, przy okazji testując na nim jakieś nowe przepisy lub te, które sam nieco pozmieniał. A co, skoro przyjaciel nie miał jakby innej drogi wyjścia, to Moretti zamierzał go wykorzystać. Proste. Na szczęście Marshall przeżył i miał się całkiem nieźle, więc Jaime uznał to za sukces dotyczący swojego gotowania. Pięknie.
    I jakiś czas później dostał informacje o spotkaniu u pani detektyw. Oho, czyżby w końcu zbliżali się do rozwiązania tej zagadki? Chłopak nie mógł się już doczekać i zgodził się na pierwszy termin, jaki pasował im wszystkim. Naprawdę chciał już wiedzieć, o co chodziło z tym gościem, jakie miał motywy, co nim kierował i dlaczego w ogóle bawił się w takie dziecinne zagrania. Po co tak uprzykrzać człowiekowi życie? Niewinnej owieczce, dla przypomnienia.
    Jaime odebrał telefon właściwie od razu i zapewnił Jerome’a, że już schodzą na dół wraz z wujkiem. Nie było na co czekać, godzina spotkania z Veronicą się zbliżała, a im szybciej się tam dostaną, to istniała szansa, że również szybciej wejdą do jej gabinetu po odpowiedzi.
    Wsiedli do auta Jaime’ego i pojechali pod adres, który wszyscy już doskonale znali. Jaime był nawet całkiem spokojny, choć podejrzewał, że kiedy już zaczną spotkanie z panią detektyw, jego poziom stresu może się nieco podnieść. Obiecał sobie jednak, że nie da tamtemu gościowi w ryj, tylko załatwi to bardziej kulturalnie.
    – Dzień dobry – przywitali się z panią Veronicą, która odpowiedziała im tym samym i zaprosiła, aby zajęli miejsce na kanapie i fotelach. – Miło mi panów znów gościć, tym razem mam dla panów odpowiedzi. Poznaliśmy z moimi ludźmi nazwisko człowieka, który usilnie starał się wykurzyć pana, panie Marshall, z Nowego Jorku.
    Jaime uniósł brew wyżej, oczekując na imię i nazwisko tego typa. I był również pewny, że Veronica poda im jeszcze jakieś szczegóły na temat powiązania go z Parkerem. I jakie było zaskoczenie młodszego Moretti’ego, kiedy okazało się, że to powiązanie było... nijakie. To znaczy, typek aspirował do dołączania do „ludzi” Parkera i tyle. Veronica ani żaden z jej pracowników nie odkryli jakichś większych powiązań między tymi panami i nie wiedzieli także, jaką robotę mógł wykonać tamten dla samego Parkera. To nie wykluczało, oczywiście, tego, że takie roboty mogły się znajdować w CV typa, którego poszukiwali.
    – Mam również adres tego mężczyzny – powiedziała w końcu kobieta. – Jesteście panowie gotowi, aby się z nim skonfrontować?
    – No jasne, że tak – Jaime aż się podniósł z fotela.

    [Nie jestem dobra w nadawaniu imion i nazwisk, więc jest tak xD]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  136. Po tym, co usłyszała od przyjaciela, cieszyła się, że jego wypadek skończył się jedynie na takim uszczerbku zdrowia. Historia brzmiała groźnie, a Villanelle Morrison przed oczami miała znacznie gorsze możliwości scenariuszów. Była jednak zwyczajnie zła i smutna, że Jerome nic jej nie powiedział i nie chciał od niej pomocy. Zwłaszcza, gdy był w Nowym Jorku sam. Brunetka znała przecież jego sytuację. Wiedziała, że jego żona była poza miastem, a nie oszukujmy się, w takich chwilach kobieca troska jest tym, czego najbardziej się potrzebuje. Wymówka, że nie chciał jej martwić nie była uzasadniona, bo tak czy inaczej się martwiła.
    — To pozwól sobie pomóc — odparła od razu. Jedyne czego chciała to coś zrobić, być przydatną i pokazać przyjacielowi, że może liczyć na nią w każdej sytuacji. Taka właśnie była pani Morrison. Dla ważnych dla siebie osób zrobiłaby niemal wszystko. Uniosła brew, słysząc uwagę na temat wesela i terminu. Uśmiechnęła się z delikatnym zakłopotaniem — gdybym miała wpływ na termin, to bez ciebie ten ślub by się nie odbył, dobrze o tym wiesz, ale… To właśnie cały mój mąż. Niespodzianka za niespodzianką. Wiesz, jak mi serce biło, kiedy ściągnął mi z palca obrączkę? Później jeszcze bardziej, gdy się oświadczył drugi raz — powiedziała z delikatnym uśmiechem na twarzy. Tak, to był właśnie cały Arthur. Często stawiał ją przed faktem dokonanym, czasami dawał możliwość wyboru i zasypywał niespodziankami. Było to oczywiście z jednej strony niesamowicie cudowne, ale gdy przychodziła kolej na nią, zawsze miała pod górkę, bo zwyczajnie nie miała takiego talentu do zaskakiwania ludzi… Dlatego intensywnie już myślała nad tym, co dla niego przygotuje na walentynki.
    — Poza tym wysyłałam ci zdjęcia sukienek, miałeś nad wszystkim kontrole! — Zaśmiała się wesoło, przypominając mężczyźnie, że jednak miał swój udział w całości — poza tym tak sobie myślałam, że moglibyśmy coś zorganizować, jakiś wieczór po weselny. Będzie dobre jedzenie, alkohol… Nie będzie dzieci — wyszczerzyła żeby w szerokim uśmiechu, mając nadzieję, że Jerome jej nie odmówi. Nie powinien! W końcu to nie tak, że termin specjalnie został wybrany tak, aby nie było na nim pana Marshalla. Wręcz przeciwnie! Arthur w pierwszej kolejności przecież chciał nawet spytać przyjaciela swojej żony, czy mógłby zostać jego świadkiem, ale brunetka szybko uświadomiła ukochanego, że jej przyjaciel ma zupełnie inne plany na czas świąt.
    Kobieta złapała się pod biodra i spojrzała na wyspiarza niemal z żądzą mordu w oczach.
    — Jerome Marshall — zaczęła poważnym tonem — nawet sobie nie myśl, że cię tak zostawię bez żadnej pomocy! Nie ma mowy. A moimi obowiązkami się nie martw, nie pracuję już, więc mam czasu, aż nad to — oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu i zmrużyła gniewnie oczy licząc na to, że chociaż w minimalnym stopniu podziała to na mężczyznę — przyjdę, posprzątam i ugotuję. Możesz iść ze mną na zakupy, powietrze dobrze ci zrobi — dodała nieco łagodniej, w ogóle nie przejmując się tym jego palcem. Chciała powiedzieć, że może go sobie… Ale ugryzła się w język w odpowiednim momencie i przemilczała swoją wygórowaną uwagę.
    — Niby mają wytłumaczone, ale to dzieci… Matty robi wszystko co Thea, a ona tak kocha ciocie, że najchętniej nie odstępowałaby jej na krok. I jej świnek morskich — zaśmiała się cicho — ale czuje się lepiej, widać, że powoli wracają jej siły — pokiwała przy tym głową — z każdym dniem widać różnicę, o — sprecyzowała.
    Jak niewiele było potrzebne, aby nastrój uległ tak diametralnej zmianie. Elle nie miała już w głowie pomocy dla Marshalla. Raczej obmyślała, w jaki sposób mogłaby się odegrać…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słysząc jego kolejne słowa i wspomnienie o jej mężu, na policzki Morrison wstąpiły dwa czerwone, soczyste rumieńce. Drobne płatki śniegu, a raczej miękki puch sięgający jej twarzy, przynosił w tej chwili prawdziwą ulgę, na rozpalone policzki.
      — Masz rację Samuel — Elle zwróciła się do mężczyzny, ignorując całkowicie obecność Jerome’a — powinniśmy skupić się na naszym zadaniu. Możesz przekazać naszemu wspólnemu znajomemu, że mógłby opowiedzieć więcej o tym swoim cudownym planie? — Tak. Morrison była dorosłą kobietą, matką dwójki dzieci i… I zamierzała zachowywać się jak dziecko.

      [A dziękujemy, dziękujemy ❤]

      obrażona pani Morrison

      Usuń
  137. Ona również zdawała sobie sprawę, że to co mieli z Jeromem było pewnie cenniejsze od nie jednej romantycznej relacji. To nie tak, że Charlotte im umniejszała, jednak wiedziała, że pomiędzy nią, a wyspiarzem nie miało prawa nic stanąć - chyba tylko koniec świata mógłby faktycznie ich od siebie na stałe oderwać. A co do par, to wiadomo, że w życiu różnie bywało. Wielkie uczucie równało się wielka odpowiedzialność, którą nie każdy przecież potrafił udźwignąć i dojrzale do niej podejść. Jeśli miałaby być całkowicie szczera to nie sądziła, że taka więź jest możliwa z kimś poza Christopherem. W końcu to on był jej rodzonym bratem, to jego znała całe zycie, a jednak Marshall umiejętnie wspiął się na nawet jeden szczebelek wyżej w niepisanej hierarchii od młodszego z Lesterów.
    — Ani mi nie mów. Jak tylko pomyślę, że za jakiś czas zostanę uziemiona to zbiera mi się na płacz — powiedziała teatralnie mrugając oczami, jakby chciała powstrzymać wzbierające się w nich łzy. Wiadomo chciała z szefem ustalić w miarę dogodne warunki jej odejście na urlop macierzyński dla obu stron. Nie chciała jednak przeginać ani w jedną, ani w drugą stronę. Teraz spokojnie mogła biegać do biura i na spotkania z klientami, ale wiedziała, że wraz z dodatkowymi kilogramami będzie to dla niej bardziej kłopotliwe, a i pewnie niektórzy nie będa jej traktować poważnie. Taką podjęłaś decyzje upomniała się w myślach i pogładziła po brzuchu. Odruch zaczynał wchodzić jej w nawyk po nieszczęsnym wypadku. Ten jeden gest miał dla niej magiczną moc.
    Widząc to jak szatyn przerzuca swoje długie włosy parsknęła śmiechem, az w kącikach jej oczu naprawde pojawiły się łezki, ale radości. Mimo tej dość lekkiej atmosfery nie umknęło blondynce to jak ucichł po zakomunikowaniu przez nią płci dziecka. Poczuła gdzieś w środku wyrzuty sumienia, że możliwe przez nią mógł wspominać wydarzenia, które dalekie były od przyjemnych, czy chociażby znośnych. Z drugiej jednak strony Jerome był osobą z która już kilka lat dzieliła swoje smutki i radości, i nie zamierzała tego zmieniać. Wiedziała, że gdyby coś było nie w porządku to mężczyzna szczerze by na ten temat z nią porozmawiał. Nie byłoby łatwo pominąć temat ciąży, lecz gdyby o to poprosił Lester cała sobą starałaby się to dla niego zrobić, nawet jeśli musiałaby ubierać na spotkania swetry w rozmiarze xxl.
    — Spokojnie Nektarynka na pewno nie zostanie. — zaśmiała się kręcąc głową, bo choć potrafiła być szalona to nie zamierzała tak dziecka zwyczajnie skrzywdzić. Nie myślała jeszcze o żadnym konkretnym imieniu i ta decyzja była do podjęcia przez nią, ale też przez Colina. Pewnie teraz miało wyjść na jaw jak wielu damskich imion nie trawiła przez konotacje z osobami ze swojego otoczenia.
    —  No to Ci zazdroszczę, bo ja zdecydowanie muszę i nawet cholera nie wiem od czego zacząć. Kupiłam jakieś poradniki na temat żywienia i aktywności fizycznej w ciąży, ale te o samym macierzyństwie jakos mnie przerażają —wzgrydneła sie jakby przeszły ja dreszcze po całym ciele. Nie śmiała się, bo taka była niestety prawda. Cieszyła się z tego, że zostanie mamą, ale z drugiej strony przerażało ją to jak cholera. Nawet o samym porodzie starała sie póki co nie myśleć widząc, ze to wcale nie jest kolorowe i bezbolesne doświadczenie, a wręcz przeciwnie.
    — Jesteś moim jedynym Promykiem słońca — cmoknęła go w policzek i uśmiechnęła się do niego czule. Jego pozycja w życiu młodej Angielki była niezagrożona przez nikogo, nawet Miśka.  To były dwie osobne drabinki w tej hierarchii relacji. 
    — Obiecuję, ale może nie wróżmy, że wydarzy się coś złego,hm? — zaproponowała, chociaż wiedziała, ze wyspiarz nie miał złych intencji. Chciał sie upewnić, że blondynka znów nie zniknie na sześć miesięcy bez słowa zamiast zwyczajnie przyjść się wygadać, czy schronić w bezpiecznych czterech ścianach Marshallowego mieszkania. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie cierpię tej baby, ale trzeba przyznać, że syna wychowała na świetnego chłopaka i tak właściwie jakby był trochę straszy...— tutaj odsunęła sie i zmrużyła oczy patrząc na przyjaciela.
      — ...nie, nie nadal byłbyś amigo numero uno — wyszczerzyła zęby w szerokim, niewinnym uśmiechu. Znów położyła głowę na jego ramieniu tak było jej jakoś wygodnie. Mogła spokojnie słuchać odpowiedzi na swoje pytanie, choć nie patrzyła mu prosto w oczy.
      —To świetna wiadomość! Musimy się kiedyś w końcu umówić we trójkę  na jakaś... herbatę — powiedziała ze słyszalnym zawodem w głosie, a później parsknęła śmiechem. Nie było przecież co płakać nad tym, że nie będzie mogła pić przez najbliższy rok... ROK?! Gdyby nie siedziała to pewnie by z westchnieniem usadowiła swoje cztery litery na jednym ze stołków. 
      —Szykujesz dla żony jakąś niespodziankę? Jakiś prywatny sexy dance czy pyszne domowe jedzonko?   — zabawnie poruszyła brwiami teraz juz na niego spoglądajac. 

      Charlotte

      Usuń
  138. Najważniejsze dla Francuzki było to, że udało się odnaleźć jej małą zgubię. I że to właśnie Jerome ją odnalazł. Wiedziała, że pewnie wkrótce zostałby zbadana przez weterynarza i sprawdziliby czy nie ma chipa, po którym dotarliby do brunetki. Sama zresztą na odpowiedniej stronie, na której Mystic była zapisana wprowadziła informację o tym, że się zgubiła, ale to mogło być za mało. Nie każdy człowiek mógłby ją do weterynarza zabrać. I chyba nie musiała już rozpatrywać negatywnych scenariuszy. Miała ją przy sobie, całą i zdrową. Może jedynie trochę przestraszoną i głodną bardziej niż zwykle, choć Jerome ją zapewniał, że sobie pojadła to jednak pewnie w mieszkaniu i tak rzuci się na swoją miskę z jedzeniem, a dziś Lynie zamierzała ją odpowiednio rozpuścić i przygotować jej coś z wyższej półki. Zasłużyła sobie po tym czasie spędzonym w stresie.
    — Wiem, że będę brzmiała, jak najbardziej nieodpowiedzialna osoba na świecie, ale nie było sensu, aby to zgłaszać — powiedziała chyba trochę nawet ze skruchą w głosie. Namawiano ją, aby poszła, ale co by z tego miała? Spędziłaby wiele czasu na posterunku opowiadając w kółko o tym, jak napastnik wziął się znikąd i ją zaatakował, ale nie zabrał niczego, więc co mogliby zrobić? — Nie widziałam kto to był, nie było kamer, a w kilku milionowym mieście trudno raczej będzie znaleźć kogoś w ciemnej bluzie — zauważyła. Nie było wcale tak źle, jak mogłoby się wydawać, a ona sama niemiała jakiejś traumy po tym przeżyciu. Jedyne co może była bardziej uważna, gdy szła po ciemku, ale to by było na tyle.
    — Wydaje mi się, że raczej nie. Staram się nikomu nie wychodzić w drogę, a ostatnio moje życie kręci się wokół pracy i siedzenia w mieszkaniu, nie miałabym nawet komu wleźć za skórę — odpowiedziała. Sama się nad tym zastanawiała, ale nic niepokojącego przed tą sytuacją nie miało miejsca. Wszystko w zasadzie układało się naprawdę dobrze, póki co i Lynie nie potrafiła znaleźć powodu, dlaczego ktoś miałby sobie ją wybrać za cel.
    To była dość nietypowa i przerażająca sytuacja, ale nie zamierzała panikować przez resztę swojego życia i martwić się na każdym kroku. Jeżeli coś jej faktycznie coś jej groziło to wtedy na pewno się tym zajmie odpowiednio. Być może to była jednorazowa sytuacja, która więcej się nie powtórzy, a brunetka nie chciała teraz żyć w strachu i zamartwiać się na każdym kroku. Nie była taka, nie chciała tracić siebie przez jedną sytuację.
    — W zasadzie to czemu nie — odpowiedziała. Kochał zwierzęta, a już w szczególności czworonożne puchate stworzonka, które wesoło merdały ogonem. — wiesz, że nigdy nie wyprowadzałam psów ze schroniska? Jak w ogóle wpadłeś na pomysł, aby to robić? — zapytała. Sama chyba nie umiałaby się przekonać do tego, widok psiaków w klatkach łamałby jej serce. Jeszcze jakby musiała je opuszczać z wiedzą, że nie może zabrać wszystkich psiaków ze sobą.
    — A koty też tutaj macie czy tylko psy?

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  139. Reyes stężała. Nie spodziewała się, że lekka, przyjemna atmosfera tak szybko się ochłodzi, a żarty zostaną zastąpione przez bolesne, wypełnione przygnębieniem wyznania. Uśmiech zamarł na jej wargach, gdy przyznał, że w młodości stracił brata; żal, rozpacz i tęsknota wypełniły jej wnętrze, utrudniając jej oddychanie. Spuściła wzrok, wpatrując się w pobielałe palce zaciśnięte na teraz już pustej szklance, jakby to była jedyna rzecz, która trzymała ją na powierzchni, nie pozwalając jej utonąć we własnym smutku. Ostry ton w jego głosie i okrucieństwo słów nie sprawiły, że wzdrygnęła się albo zgorszona uciekła z pubu, bo rozumiała. Sama w końcu jeszcze do niedawna znajdowała się w naprawdę mrocznym miejscu i to, że była w stanie powrócić do w miarę normalnego funkcjonowania, graniczyło z cudem. Życie ze świadomością, że jedna z najbliższych jej osób już nigdy więcej nie będzie mogła spełnić swoich marzeń, podróżować po świecie, skosztować picadillo, tańczyć na koncercie ulubionego artysty, że Reyes nie będzie mogła więcej jej przytulić, pokłócić się z nią, śmiać aż do łez… To było tak cholernie trudne i poczucie winy niezmiennie ją przygniatało, sprawiając, że tkwiła gdzieś w stanie zawieszenia przez bardzo długi okres.
    — Mi más sentido pésame. Habrá sido muy duro para ti. — Mimo że od ponad jedenastu lat mieszkała w Stanach Zjednoczonych, kiedy pragnęła przekazać myśli i emocje z głębi serca, nadal wybierała hiszpański. Wszystko w jej języku brzmiało dla niej bardziej prawdziwie, niosło ze sobą o wiele głębsze znaczenie; pragnęła przekazać Jerome’owi, że chociaż nie była w stanie w pełni zrozumieć jego bólu, szczerze mu współczuła i była gotowa go wysłuchać, jeżeli tylko tego potrzebował. Nie umiała sobie wyobrazić, jak ciężko było stracić własne dziecko, oswoić się z myślą, że nigdy nie uda mu się poznać tej małej istoty, którą stworzył wraz ze swoją ukochaną, a mężczyzna mimo to był w stanie wciąż się uśmiechać, żartować, cieszyć z życia. Być może jego pozytywny nastrój miał być tylko pozą, która ratowała go przed wścibskimi pytaniami jątrzącymi wciąż świeżą ranę, jednak nie sądziła, by przez cały ten czas udawał.
    Widziała jego zaskoczenie, jakby sam nie mógł uwierzyć w to, że na głos powiedział o stracie dziecka. Nie miała pojęcia, jak mogła mu pomóc albo przynieść ukojenie, sama nie umiała znaleźć dla siebie sposobu na odnalezienie spokoju, więc nie czuła się na siłach, by pocieszać kogokolwiek innego.
    — Czasami najłatwiej jest się zwierzyć przed kimś, kogo się zupełnie nie zna — wydusiła z siebie w końcu. To były niesamowicie osobiste przeżycia i ona sama przelewała je na płótno, lecz Jerome nie miał takiej możliwości. Podejrzewała, że ciężko było mu się otworzyć przed znajomymi, którzy byli świadomi jego sytuacji, zapewne chciał uchodzić za silnego, aby stanowić podporę dla swojej drugiej połówki, podczas gdy sam cierpiał. — Mogę udawać, że nigdy tego nie słyszałam. Albo mogę cię zapytać, czy wybraliście już jakieś imię dla swojego nienarodzonego dziecka. Decyzja należy do ciebie, amigo.
    Nie chciała na niego naciskać, zwłaszcza że to był trudny i delikatny temat. Ona sama czuła się nieswojo, z trudem powstrzymywała się przed ucieczką, ale dawna Reyes nigdy by tak nie postąpiła. Stawiała czoło nawet największym wyzwaniom i lękom, nie zważając na nic oraz na nikogo. Brała pod uwagę konsekwencje, lecz nie pozwalała, by w jakikolwiek sposób ją ograniczały. Być może dojrzała, zmieniła się, stała się bardziej ostrożna, jednak nie chciała zapomnieć o tym, jaka kiedyś była.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ja też… niedawno kogoś straciłam — udało jej się wreszcie wydukać, palcami nerwowo bębniła o powierzchnię szkła. — Rok temu ja, moja siostra i dwójka przyjaciół miała wypadek samochodowy. Jako jedyna przeżyłam — przyznała cicho Reyes, z trudem przełykając gulę, która stanęła jej w gardle. Trudno było do czegokolwiek porównać poczucie winy związane z tym, że samotnie wywinęła się śmierci. — Pewnie mnie nawet nie kojarzysz, ale stałeś się dla mnie kimś ważnym. Grywałeś niedaleko muzeum na ukulele, prawda? To ja zamieściłam ogłoszenie w sieci. Twoja muzyka bardzo mi wtedy pomogła.
      Nie spodziewała się, że w takich okolicznościach opowie mu o tym nieoczekiwanym powiązaniu. Właściwie cały czas przesuwała to w czasie, ponieważ miło było pogawędzić z kimś, kto nie znał jej tragicznej przeszłości i nie patrzył na nią tak, jakby zaraz miała się rozpaść na milion malutkich kawałeczków. Opowiadanie o tym, ile znaczyły jego występy ciągnęło za sobą konieczność wyjaśnienia, dlaczego tak bardzo jej pomogły, a przez cały czas nie czuła się na to gotowa. Dopiero jego wyznanie popchnęło ją do tego.
      Reyes rzuciła mężczyźnie ostre, podejrzliwe spojrzenie, jakby Jerome przez cały ten czas spiskował z Diego, choć podejrzewała, że nigdy nawet nie minęli się w metrze; musiała przez niego przemawiać męska solidarność, co było jeszcze bardziej wkurzające.
      — Uwierz mi, nie pozostawiłam miejsca na żadne niedomówienia. Bardziej dosadnie nie byłam w stanie przekazać tego, co myślę o jego zniknięciu i tchórzostwie. Zachowywał się tak, jakby nic się nie stało i jeszcze miał czelność być zaskoczony, że jestem na niego zła! Ciągle tylko powtarzał, że postąpił wtedy słusznie — prychnęła pod nosem Reyes, która niemal natychmiast sięgnęła po przyniesiony przez Jerome’a alkohol, żeby ukoić skołatane nerwy. Nigdy nie spodziewała się, że rozmowa przyjmie taki obrót. Udało mu się jednak wywołać na jej twarzy subtelny uśmiech swoim pytaniem. — Myślę, że to zależy. Jest chyba bardziej uniwersalne os skurwysyna. Może być łagodniejszym określeniem, chyba że odpowiednio zaakcentujesz, wtedy nikt nie będzie miał wątpliwości, jakie wyzwisko masz na myśli.

      Reyes

      Usuń
  140. Jaime podczas drogi zerkał co jakiś czas na przyjaciela. Miał nadzieję, że to spotkanie obędzie się bez jakichś większych... nieodpowiednich zachowań. Jeszcze tego by im brakowało, że ten typek, Larry, oskarży ich o coś, na przykład o napaść. Właśnie dlatego sam Jaime chciał to załatwić w sposób kulturalny, choć przecież miał ogromne doświadczenie w bójkach ulicznych i walkach w ringu. O wujka chyba nie musiał się martwić, chyba mężczyzna nie zrobi niczego głupiego, w końcu cała ta sytuacja nie dotyczyła go tak bardzo, zwłaszcza, że podobno trzymał „sztamę” z Parkerem.
    W końcu przystanęli pod drzwiami. Shay schował ręce do kieszeni kurtki, a Jaime’emu przez głowę przeszło, że on sam zachowuje się trochę jak zniecierpliwiony dzieciak, ponieważ mało co nie zaczął tupać nogą w oczekiwaniu na otwarcie drzwi. A kiedy te się otworzyły, nie trwało długo, kiedy Jerome wparował do mieszkania Larry’ego. Jaime nawet nie zdążył zareagować. Zerknął szybko na pozostałą dwójkę, z którą tu przyjechali, a potem poszedł szybko za przyjacielem, chcąc go uchronić przed zrobieniem głupoty. A może mu pomóc w robieniu głupot – wszystko miało wyjść w praniu, jak to się mówi. Widząc jednak w salonie, że jak na razie wszystko jest w miarę w jakimś porządku, Jaime nie podejmował żadnych działań. Zaraz wszyscy znaleźli się na zbyt małej powierzchni, ale najwyraźniej cała piątka oczekiwała historyjki Larry’ego. Jaime jeszcze zerknął na Shay’a, kiedy Parker zwrócił się bezpośrednio do chrzestnego.
    – Cześć – usłyszeli jedynie. Później młodszy Moretti mógł zauważyć głębokie westchnięcie wujka.
    Jaime wolał się nie odzywać, a jedynie obserwować. I tak patrzył to na Jerome’a, to na Parkera, to na Larry’ego i oczekiwał jakiejś historyjki. Jakiejkolwiek, która można, ewentualnie mogłaby mieć jakiś sens. Wątpił, aby dla kogoś z tu zebranych będzie miała, ale...
    – Parker – odezwał się w końcu Thompson – od jak dawna chcę dla ciebie pracować, co? Od bardzo dawna, a ty wciąż tylko robisz mnie w ch... – przerwał na moment, spoglądając na Veronicę. – Nic, co robiłem, nie miało dla ciebie żadnego sensu, kurwa.
    Jaime chciał się odezwać, ale jednak ostateczne z powrotem zamknął usta. Zauważył też, że chrzestny pokiwał głową w jego stronę, jakby aprobował, że Jaime jednak milczał. Wyglądało na to, że Larry wcale nie działał dla Parkera. Czyli tak jak się domyślali i tak, jak myślał również Shay jeszcze wcześniej. A wszyscy zebrani mogli to wywnioskować po kolejnych słowach faceta.
    – Uznałem, że jak pozbędę się tego brudasa z miasta, tego, który cię wykiwał, to w końcu uznasz mnie za kogoś, kto może dla ciebie pracować.
    Shay przewrócił oczami, a Jaime zacisnął dłonie w pięści. Aha. Czyli nie chodziło o osobistą urazę, nie chodziło o to, czego wymagał Parker. Chodziło o przypodobanie się.
    Student spojrzał szybko na wciąż trzymanego przez Marshalla Parkera, aby zobaczyć jego reakcję. Naprawdę był tego ciekaw, bo on sam miał ochotę przywalić temu Thompsonowi za to wszystko, co zrobił bez jakichkolwiek powodów.

    [Idealnie xd
    Jest krótko, ale nie chciałam za bardzo kierować Parkerem xd]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  141. Uśmiechnęła się wesoło, taka ilość drinków wydawała się jej najbardziej odpowiednia, po tym co powiedziała. To wszystko nadal w jej głowie buzowało, nie umiała się odnaleźć, ani przyswoić tego wszystkiego. Nie miała zbytnio czasu. W momencie gdy dowiedziała się o wszystkim, na głowie miała także inne rzeczy, chociażby jej byłego faceta, który niestety ją odnalazł. Choć wtedy ucieczka do brata wydawała się być słuszną opcją, tak teraz, coraz częściej łapała się na myśleniu, co by było gdyby po prostu to wszystko zostawiła i uciekła daleko. Do innego stanu, a może nawet kraju. Właściwie oprócz Margaret nie trzymało jej tu nic specjalnego. Mogła wtedy zniknąć, gdy prasa dopiero szukała powiązań, a na zdjęciu ze szpitala jej twarz była ledwo widoczna. Może udałoby się jej uniknąć tych stresów, nerwów, a także zbyt wielkiej sympatii do wysokoprocentowych napojów. Okłamywała się, że to jest pod kontrolą, że panuje nad tym, nad sobą. Jednak powoli ta kontrola wymykała się z jej rąk.
    Kiedy usłyszała jego pytanie, uniosła lekko brwi do góry. Nikt z jej rodziny nie zadał jej wcześniej tego pytania. Nie interesowano się jej uczuciami, obawami, jej stanem. Wymagano wręcz szczęścia, szerokiego uśmiechu i pokłonów za to, że ktoś taki jak ona, dostał taką szansę od losu. Szansę, która okazała się być dla niej przekleństwem.
    - Jakbym nagle zaczęła wrzeszczeć, to znak, że oszalałam - zaśmiała się cicho, wybierając jednego drinka, zaraz upijając sporego łyka. - Tak szczerze... chciałabym uciec. Ta cała szopka - zawahała się na chwilę - to nie dla mnie. Wychowałam się nie mając nic, kilka miesięcy spędziłam jako bezdomna, nie nadaję się do pałaców, bankietów.  To wydaje mi się takie niepotrzebne, a mój brat chce zrobić wielki bankiet powitalny - jęknęła, chowając na chwilę twarz w dłoniach.
    Potrzebowała oddechu, chwili normalności, jednak nic tego nie zwiastowało. Nie dawano jej momentu na nabranie dystansu i na wzięciu głębokiego oddechu. Ta impreza organizowana przez Blaise'a wydawała się jej kolejnym gwoździem w jej pozłacanej trumnie. Już nie będzie odwrotu. Już nie będzie Nayą Brown, zwykłą kelnerką. Pojawi się jako Charlotte Ulliel, spadkobierczyni fortuny i osoba publiczna. Czuła, że to zabierze jej wszystko.
    - Nawet nie wiem jak się zachować, co mam mówić, to wszystko wydaje się cholernie bez sensu - westchnęła, przechylając szklankę do swoich ust, upijając sporego łyka. -   Mam ochotę zebrać manatki i uciec gdzieś daleko. Tak po prostu. Zniknąć, odetchnąć od tego. Nie znam tych ludzi, są kompletnie obcy, poza tym wydają się tacy... sztuczni, fałszywi, sama nie wiem czy chcę należeć do takiej rodziny. Choć, już nie bardzo mam wybór. 

    Charlotte Naya

    OdpowiedzUsuń
  142. Jakby tylko brunetka znała więcej szczegółów mogłaby to zgłosić na policję. Jednak sam opis i to dość marny, bo nie widziała jego twarzy, a po samym wzroście i czarnej bluzie go nie namierza. W całym mieście było takich ludzi tysiące, spędziłaby i zmarnowałaby tylko niepotrzebnie czas. Zaczęłaby się tym martwić wtedy, gdyby sytuacja się powtórzyła, ale brunetka nie podejrzewała, aby miało się to wydarzyć po raz kolejny. Jakby nie patrzeć była teraz już nieco uważniejsza i idąc po ciemku zwracała uwagę na otaczające ją osoby. Niby powinna robić to znacznie wcześniej, ale do tej pory nie miała powodów, aby się zamartwiać takimi rzeczami. Aż do tamtej chwili.
    Idąc pomiędzy boksami, w których znajdowały się zwierzęta uśmiechała się słabo. Cała aż się rwała do tego, aby każdego zwierzaka po kolei pogłaskać. One zresztą też. Niektóre wesoło machały ogonami stojąc przy wejściu, jakby liczyły na to, że Alanya zaraz któregoś wybierze i zabierze ze sobą do domu. Teoretycznie by mogła, nie zaszkodziłoby, ale kto by się zajmował kolejnym psem? Oboje długo i dużo pracowali, a to byłby tylko dodatkowy obowiązek.
    — Wow, zawsze chciałam zobaczyć takie sanatorium dla słoni. Kiedyś nawet patrzyłam na wycieczki, ale trudn było mi znaleźć sanatorium, które faktycznie pomaga słoniom, a nie tylko je wykorzystuje jako atrakcję dla turystów spragnionych dotknięcia słonia — powiedziała. Lubiła podróżować, nie było tu żadnego zaskoczenia. Co prawda nie miała aż tak wiele czasu i większość jej podróży to były te związane z pracą, a nawet mając te dwa czy trzy dni w miejscu, gdzie sanatorium mogłaby odwiedzić to było stanowczo za mało, aby nacieszyć się tymi zwierzętami. — Podzielisz się tym cudownym azylem? Może udałoby mi się wyskoczyć w przyszłym roku, na ten już nawet nie liczę, a Tajlandia brzmi… cudownie ciepło.
    Francuzka wysłuchała przyjaciela, gdy ten wciąż mówił o wizycie w Tajlandii. Uśmiechnęła się, bo słychać było w jego głosie, że pobyt tam naprawdę mu się podobał i doświadczenie ze zwierzętami bardzo na niego wpłynęło.
    — Faktycznie, trudno byłoby w sumie je do siebie przyzwyczaić — zgodziła się. I na pewno było tak bezpieczniej. Nie każde w końcu psy przepadały za kotami, — Chcesz, żebym jego wzięła? Obiecuję, że nie zgubię tak, jak Mystic — zapytała z delikatnym uśmiechem. Mogli się w końcu podzielić psiakami po równo, choć pewnie Jerome był przyzwyczajony do wyprowadzania większej ilości na raz.
    — W zasadzie to… jeszcze nie idą. Szczerze mówiąc, nie wiem jak się za to wszystko zabrać — wyznała i westchnęła przenosząc wzrok na las przed nimi, jakby to w nim miała znaleźć odpowiedź, ale żaden magiczny napis ani rozwiązanie się tam nie pojawiło. — Niby wiem, czego chcę, ale jak to zacząć załatwiać, nie mam pojęcia. Plus jeszcze dojdą do tego papiery i inne bzdety przez to, że nie jestem obywatelką Stanów, a Felix tak, ale coś o tym chyba wiesz? — Zaśmiała się zerkając na przyjaciela. Z ich dwójki to zdecydowanie on miał większe doświadczenie ze zdobywaniem wszystkich potrzebnych papierków. Niby miała wszystko, co trzeba. Siedziała tutaj już kilka lat, ale gdyby trafili na jakiegoś wyjątkowo paskudnego urzędnika, który chciałby ich udupić, a raczej ją, to wszystko wolała mieć dokończone na tip-top.
    — A jak tam u was? Wszystko w porządku?

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  143. Nieszkodliwy wypad do baru nagle zaczął przypominać najeżone pole minowe i nie była pewna, która opcja była lepsza: wycofać się, udając, że nie dostrzegła ładunków w ziemi czy raczej odważnie brnąć przed siebie, stopniowo zaznajamiając się z terenem i ukrytymi niebezpieczeństwami? Dlaczego te najbardziej pozytywne osoby skrywały najczęściej najgłębsze rany?
    — To czego ty się w szkole uczyłeś? Nie mów, że wybrałeś francuski. — Reyes spojrzała na niego z naganą, jakby nieznajomość języka hiszpańskiego była w jej oczach ogromną wadą, która całkowicie skreślała Jerome’a w jej oczach jako człowieka, ale już zaraz pokręciła głową z lekkim uśmiechem. — Wybacz. Są takie sytuacje, w których hiszpański sam ze mnie wypływa i nawet się nad tym nie zastanawiam. Będę się bardziej pilnować, chociaż nie mogę obiecywać, że kiedyś mi się nie wymsknie jakiś cabrón w twoją stronę, zwłaszcza jeśli zamierasz w przyszłości bronić wszystkich moich ekschłopaków — zażartowała, mrugając do niego. Zaraz jednak spoważniała, bo chociaż powoli uczyła mówić się o swojej stracie, to nadal było dla niej trudne, a teraz miała naprzeciwko siebie mężczyznę, który zmagał się z podobnymi przeżyciami. — Musiało ci być niezwykle ciężko. Przykro mi, że was to spotkało. — Mogła się jedynie domyślić, jak bardzo poronienie wpłynęło na Jerome’a, zmieniając jego samego, a przy tym każdy aspekt jego codzienności. Wiele par nie było w stanie poradzić sobie z podobnym bólem, lecz widać było, że mężczyzna wciąż był po uszy zakochany w swojej żonie… Reyes zdążyła się już jednak gorzko przekonać o tym, że czasami miłość po prostu nie wystarczała, to było za mało, by zbudować trwały, stabilny związek zdolny oprzeć się wszelkim trudnościom.
    — Lio — powtórzyła miękko. — Piękne imię. — Tak jak Reyes nieustannie myślała o rzeczach, których Catalina nie mogła już doświadczyć, tak i Jerome musiał zmagać się z podobnymi kwestiami. Być może nawet teraz żałował, że nigdy nie pogra z synem w piłkę nożną, nie pozna jego pierwszej dziewczyny, nie wypiją razem rumu. Ona sama, kiedy jadła w nowej knajpce albo poznawała nowego artystę, w pierwszym odruchu chciała podzielić się swoimi odkryciami z siostrą, zabrać ją do restauracji, by skosztowała tych pyszności albo przesłać jej kawałek, który na pewno by jej się spodobał…
    — Jest w porządku — zapewniła go, nie chcąc, żeby dodatkowo przejmował się także jej samopoczuciem, skoro sam zmagał się z żałobą. Reyes miała milion pytań, ale wszystkie je zdusiła w zarodku, ponieważ miejsce i okoliczności nie wydawały jej się najlepsze do przeprowadzenia takiej rozmowy, a chociaż Jerome jako pierwszy rozpoczął temat, wcale nie wydawał się być gotowy, by się w niego zagłębić i potrafiła to zrozumieć. Niektórzy znajdowali ulgę w ciszy, inni szukali ukojenia w słowach, nie było jednego dobrego sposobu na przeżywanie czyjejś śmierci i zamierzała dać mu tyle przestrzeni, ile tylko potrzebował, zwłaszcza że nie znali się za dobrze i mógł nie czuć się komfortowo ze świadomością, że w chwili słabości podzielił się z nią jednym z najgorszych momentów swojego życia.
    Zaskoczona spojrzała na swoją rękę, wciąż czując ciepło jego palców i pozwoliła sobie na delikatny, ale szczery uśmiech. Nie czuła się przytłoczona jego bólem, jak to czasami bywało, kiedy w ramach terapii spotykała inne osoby po podobnych przejściach, które czasami lubiły się licytować na to, kto miał gorzej, przez co miała wrażenie, jakby jej cierpienie było lekceważone, jakby nie miało znaczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wcześniej nie było czasu! — broniła się Reyes, chichocząc cicho pod nosem. — Właśnie przez to, że przechodziliśmy przez tak wiele, nie miałam jak ci powiedzieć. Poza tym… czy mi się wydaje, czy czujesz się rozczarowany tym, że to ja zamieściłam ogłoszenie? Przyznaj się, spodziewałeś się jakiejś szalonej wielbicielki, która wytatuowała sobie twoją twarz na bicepsie, tymczasem trafiła ci się zadziorna Meksykanka — droczyła się z nim, sięgając po nową szklaneczkę, którą przyniósł z baru. Jej radość jednak szybko się rozpłynęła wraz z ciężkim westchnieniem i zmarszczonymi brwiami. — On… wiedział. Wiedział, ile dla mnie znaczył. A wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Jemu też na mnie zależało. Mogę się na niego złościć, przeklinać i nienawidzić, ponieważ naprawdę mnie zranił, ale… jego uczucia były szczere. Wiem o tym i to chyba najbardziej boli. Łatwiej byłoby o nim zapomnieć, gdyby po prostu zabawił się moim kosztem, wykorzystał moją naiwność i zniknął… Właściwie dlaczego ja ci opowiadam o mojej nastoletniej miłostce? — zreflektowała się nagle Reyes, mrużąc podejrzliwie oczy i zerkając na swojego drinka. — Dosypałeś mi czegoś do alkoholu? Babka wyposażyła cię w eliksir prawdy?

      Reyes

      Usuń
  144. [Jakoś trudno nam w te starania uwierzyć...]

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  145. —Skąd Ci tu nagle słonie przyszły do głowy, co? Z tego co widzę to jeszcze, a tak szeroka nie jestem, by mnie do nich porównywać — zażartowała z udawanym oburzeniem spoglądając w dół na niewielki jeszcze brzuszek. Wiedziała, że nieuchronnie szła w kierunku etapu, w którym to nawet zawiązanie butów będzie dla niej wyczynem ekstremalnym nie mówiąc nawet o płynnym wejściu i wyjściu z wanny. Może nowe mieszkanie powinno mieć prysznic? nagle przemknęło jej przez myśl. Na moment nie była wazne kawiarnia, w której siedzieli ani nawiązanie do słonic, a właśnie to co miała począć panna Lester z faktem niemożności wygodnego korzystania z wanny. Dopiero nie tak cichy śmiech szatyna sprowadził ją z powrotem na ziemię.
    — Tak, jak zawsze będziesz pierwszym który się dowie — zapewniła go unosząc kąciki ust w czułym uśmiechu. Zamierzała dotrzymać danego słowa i nie zdradzic iienia nawet rodzicom przed Marshallem. Poza tym, jeśli chodziło o rodziców to sprawa była nieco bardziej skomplikowana... Ojciec twierdził, że popełnia wielki błąd pozostając w Nowym Jorku. Ba, nawet przyleciał do Ameryki, by niemal siła zabarac ją do Anglii, jak widac nieskutecznie. Na razie ze sobą nie rozmawiali i jedynie mamie mogła chociażby zwierzyć się z tego,że spodziewa sie córeczki i że jest tak bardzo przerażona, jak i szczęśliwa. Mama, jednak nie chciała stawac między córka, a ojcem i starała się nie wtrać  ich milczące nieporozumienie. Nie dowiedziała się od ani jednej, ani drugiej strony do czego doszło w Wielkim Jabłku. Znała ich jednak na tyle, by bez obaw dać im trochę czasu i przestrzeni. W końcu od powrotu męża do domu minęło raptem kilka dni.
    —O właśnie to, to mnie przeraża!— powiedziała wskazując energicznie na szatyna palcem, jakby odkrył eurekę.
    — Skąd ja będę wiedziała dlaczego ona płacze? Czy nic jej nie jest, no nie powie mi przecież — nagle jej radosne spojrzenie zamgliło sie przerażeniem, ale tylko na moment, bo wzmianka o przewijaniu je powoli przegoniła. 
      —Ja nie wiem, czy to jest pomoc, czy przeszkoda — zażartowała, bo nadal jej świeży związek był dla niej abstrakcją , w której - co było przerażające - potrafiła sie odnaleźć, ale jednak nie czuła się w stu procentach pewnie. To ona - nikt inny - przyznała na głos, że go kocha. Jeszcze do niedawna nie sądziła, ze dane będzie je poznać co to uczucie oznacza, a teraz nie miała wątpliwości, że to było właśnie to. Nie miało nic wspólnego z mdłym obrazkiem przedstawionym w komediach romantycznych, było bardziej skomplikowane i konsumujące, a jednocześnie budujące. Było... nie do opisania, a jednocześnie tak bardzo ludzkość pragnęła przez wieki jest opisać, zobrazować. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. —Szczególnie wtedy kiedy opowiadasz o kupie. No nie ma możliwości, żeby sie zdeklasować —  zawtórowała mu śmiechem, a gdy jego spojrzenie spoważniał ona również ucichła. Było jej znów tak przyjemnie na sercu, ale nie potrafiła wydobyc z siebie słow podziękowania, więc jedynie w odpowiedzi uścisnęła jego dłoń. Wiedziała, że na niego zawsze może liczyć. 
      —Jackson? Tak, wydaje mi sie, że tak, skoro dotrzymał mojego sekretu i dzielił sie swoim — puściła mu perskie oko, ale to faktycznie był chyba jakiś dziecięcy wyznacznik tego, że latorośl Ci ufa i Cie lubi, prawda?  Czy miała kiedykolwiek usłyszeć od chłopca, że nie jest jego matką - możliwe, ale wiedziała, że wcale by jej to nie zraniło. Nie była jego matką, jedynie Nektarynka miała byc prawdziwie jej. Jackson był dla niej ważny i nie pozwoliłaby by stała mu sie krzywda, ale już wiedziała, że nie potrzebował, by ktoś zastępował mu Natalie. Nie wiedziała jaka będzie przyszłość i na ile ich zycia będa ze sobą splecione, ale jesli ktos teraz postawiłby ja w takiej sytuacji - by poradzic sobie z takim zarzutem - to tylko przyznałaby dziecku racje.
      —No ciasto brzmi juz jak jakis plan — nadal bąknęła pod nosem, ale oczy nieco zalśniły. Gdy natomiast temat zszedł na powrót małżonki Jeroma to już w ogóle nie widać było tego chwilowego załamania po blondynce. 
      —Ej! ładnie się to tak smiac z cudzych marzeń?  Co ja Ci poradze hormony robią niezły rollercoaster w mojej głowie  — wzruszyła ramionami, ale nie wydawał się ani trochę skrępowana tym, ze ot własnie przyznała, ze nie odrzuciłaby propozycji obejrzenie prywatnego tańca. 
      —Tort? Oszalałeś, szkoda zmarnować — powiedziała również wybuchając śmiechem przez co kilka osób spojrzał się na ich stolik jakby co najmniej mieli naklejone na buzia uciekłam z wariatkowa lub poszukiwany/poszukiwana.  
      — Zdradź jakie masz danie popisowe co? — zapytała, gdy już się nieco uspokoiła i zaczęła popijac juz letnią herbatę. Ciasto dawno zniknęło z talerzyka, Biscuit kilka razy zmienił pozycje pod stolikiem, a w kubku ubyło napoju, gdy tak miło spędzili czas. Charlotte chyba nie chciała spoglądać na zegarek, by zaraz przerazić sie, że musi wracać do domu i dokończyć projekt.

      Charlotte

      Usuń
  146. Przez jakiś czas Jaime miał wrażenie, że ogląda film i to, co właśnie obserwował, było jedynie wymysłem scenarzysty. Ale nie. To działo się naprawdę, jego przyjaciel na serio miał problemy, bo jakiś idiota stwierdził, że aby przypadać się swojemu ewentualnemu przyszłemu pracodawcy, spieprzy życie komuś innemu, komuś, kto dawno temu zalazł za skórę temu pracodawcy. Na szczęście metody tego gościa nie były aż takie złe i Jerome wciąż tu z nim siedział, wciąż mógł być wolny i nikt ze służb nie miał nawet w głowie pomysłu, aby odesłać mężczyznę z powrotem na Barbados. Właściwie wszyscy mogli odetchnąć, a tego dupka zostawić tutaj samemu sobie.
    Jaime zmrużył lekko oczy, widząc jak Parker zaciska palce na ramieniu jego przyjaciela i o czymś mu szepcze do ucha. Szkoda, że nie mógł tego usłyszeć, bo naprawdę cholernie ciekawiło go, o czym to ten cały Parker mówił. Ale Moretti się dowie, to chyba oczywiste. Tak zapyta o to przyjaciela, że ten mu wszystko wyśpiewa, ot co. Może niekoniecznie przy pani detektyw i Shay’u, ale opowie, co też takiego Patrick mu szeptał.
    Kiedy facet w końcu się odezwał, Jaime uniósł brew wyżej. Nie brzmiało to przyjemnie i chłopak mógł sobie jedynie wyobrażać, co też się stanie z tym całym Larry’m. Nie, żeby mu zależało, ale miał też nadzieję, że nic poważnego. No okej, nie zachowywał się dobrze w stosunku do Marshalla, ale też nie przesadzajmy z „karą”...
    Moretti spojrzał na Veronicę, a potem na przyjaciela. Uniósł brew wyżej. Jaime mógł nawet zrozumieć, że Jerome nie miał zamiaru już więcej się widywać z Larry’m, na przykład na rozprawach, ale odszkodowanie brzmiało nieźle. Niech płaci. Dosłownie. Nic jednak nie powiedział; skoro tak chciał jego przyjaciel, to proszę bardzo.
    Jaime nie skomentował też próby ucieczki Thompsona. Spojrzał zaraz na Jerome’a, a potem na wujka Shay’a. Chyba faktycznie nic tu po nich i może najlepiej będzie jak się stąd ulotnią jak najszybciej. Z jakiegoś powodu Jaime miał ochotę zaczerpnąć świeżego powietrza (dobra, dobra, związanego ze smogiem, ale to nieważne). Gdyby cała ta sytuacja nie dotknęła jego przyjaciela, to mógłby ją uznać za interesującą. Na szczęście wyglądało na to, że wszyscy, a przede wszystkim Jerome, mieli to już za sobą.
    Nim Jaime opuścił mieszkanie tego dupka, spojrzał jeszcze za sobie przez ramię, rzucając Parkerowi ostatnie spojrzenie. Schodząc po schodach i korzystając z okazji, że młodszy Moretti i Marshall szli za Veronicą i Shay’em nieco dalej, Jaime powiedział cicho:
    - Nie mówiłeś, że Parker jest hot.
    Uśmiechnął się zaraz cwano i zbiegł po schodach szybciej, w końcu opuszczając też i klatkę schodową. Teraz poczuł, że naprawdę mieli już to wszystko za sobą.
    – Obiad brzmi nieźle. Nie ma na co czekać, odjedźmy stąd jak najszybciej – zaproponował i rzeczywiście, po chwili już kierowali się w stronę centrum. Podejrzewał, że na podziękowania dla pani detektyw jeszcze przyjdzie czas. A chłopak i tak był zadowolony i cieszył się, że ostatecznie skorzystali z pomocy agencji detektywistycznej. – Jerome, co chcesz nam zaserwować? Jeśli myślisz, że zwykłe spaghetti przejdzie, to się mylisz – zaśmiał się cicho, odzyskując dobry humor. Cóż, po prostu się cieszył. – Ale odpuszczę ci i sushi też odpada – dodał po chwili. – Ale o dziwo jak zaproponujesz burgery, to nawet cię nie wyśmieję – uznał, uśmiechając się szeroko. Miał nadzieję, że i jego przyjaciel jest już w lepszym humorze, kiedy wszystko się skończyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jednak wciąż pozostawała kwestia tego szeptu do ucha. Jaime o tym pamiętał i zapyta na pewno, kiedy tylko zostanie sam z Jerome’em.
      – Chłopaki i Veronico, decydujcie się szybciej, bo nie mam za wiele czasu. Muszę lecieć do pracy – Shay zerknął na zegarek na nadgarstku.
      – To pizza czy burgery? – zapytał Jaime.
      – Niech będzie pizza – zaproponowała pani detektyw. Uznała, że jedząc akurat to danie, mniej się ubrudzi. Albo nawet w ogóle.

      Jaime

      Usuń