Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] And from his lava came this song of hope that he sang out loud



Jerome Marshall
17.04.1991, Rockfield, Barbados ⬧ w Nowym Jorku od dwóch dni miesiąca  zatrzymał się w najtańszym hostelu przy lotnisku JFK, który nie jest najlepszym punktem wypadowym do zwiedzania miasta  wraz z współlokatorką wynajmuje dwupokojowe mieszkanie na Brooklynie ⬧ najstarszy z piątki rodzeństwa  ukulele pod pachą  złota rączka  gdzieś tak 1⁄8 krwi rdzennych mieszkańców Barbadosu  

He tried to sing to let her know
That she was not there alone
But with no lava, his song was all gone

Babcia zawsze powtarzała mu, że powinien w życiu podążać za głosem serca, więc kierowany nagłym, jeszcze niezrozumiałym dla niego impulsem, zapożyczył się u paru kumpli i kupił bilet na samolot do Nowego Jorku. Jakże wielkie było jego zdziwienie, kiedy matka oznajmiła mu, że przed kupieniem biletu powinien raczej zainteresować się uzyskaniem wizy turystycznej, bo inaczej wróci na Barbados szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał. W obliczu uprzykrzającej życie papierologii, z którą nie miał najmniejszej ochoty się borykać, pewnie już dawno by zrezygnował i potargał bilet, jednocześnie zastanawiając się, jak najszybciej oddać pożyczone pieniądze, lecz niezrozumiały impuls okazał się silniejszy. Przebukował więc bilet i wybrał się do urzędu w Bridgetown, gdzie pewna anemiczna, ale niezwykle pomocna urzędniczka cierpliwie wypełniała z nim wszystkie dokumenty. Teraz pozostało mu poczekać, aż na kilku kartkach papieru pojawi się odpowiednia liczba podpisów okraszonych kolorowymi pieczątkami i mógł ruszać w drogę.
Na lotnisku żegnała go cała rodzina. Nawet babcia, która od lat nie ruszała się ze swojego ulubionego, mocno już sfatygowanego fotela, teraz dzielnie ciągnęła za sobą butlę z tlenem, nie chcąc przy tym od nikogo pomocy.
Odrzuciwszy sportową torbę, która z powodzeniem wystarczyła mu do spakowania najpotrzebniejszych rzeczy, wyściskał wszystkich po kolei, a miał kogo ściskać. Początkowo nie potrafił odpędzić się od piątki młodszego rodzeństwa, a kiedy mu się to udało, krótko i po męsku pożegnał się z ojcem, potrząsając jego szorstką w dotyku dłonią, starając się nie zważać na pewien żal widocznych w oczach staruszka. Matka ucałowała go czule w obydwa policzki i posłała pełne wzruszenia spojrzenie, szepcząc coś o tym, że to u nich rodzinne i że doskonale pamięta, jak trzydzieści lat temu sama stanęła przed podobnym dylematem. Babcia wyglądała na dumną i niezwykle zadowoloną z siebie. Musiał przykucnąć, by stanąć z nią twarzą w twarz, a wtedy kobieta wyciągnęła pomarszczoną dłoń i ułożyła ją na jego piersi.
— Niech prowadzi cię dobrze — powiedziała tylko, a następnie odgoniła go niecierpliwym machnięciem ręki, całkiem tak, jakby przeganiała natrętną muchę.
Nie było już więc odwrotu. W pożegnalnym i jakby nieco triumfalnym geście uniósł ukulele wysoko w górę, rzucił im wszystkim ostatnie spojrzenie i oddalił się w kierunku, który podpowiadało mu serce. Kilka godzin później stanął na nowojorski lotnisku, z pewnym skonsternowaniem i zdziwieniem zauważając, że krótkie spodenki i polarowa bluza mogły okazać się niewystarczające na tę pogodę. A esencja jego garderoby skoncentrowana w sportowej torbie przewieszonej przez ramię wcale nie prezentowała się lepiej.
Mimo tego dziarskim krokiem skierował się w stronę postoju żółtych taksówek, jeszcze nie wiedząc, że były one znacznie droższe od tych zwyczajnych tylko ze względu na rodzaj specjalnej licencji i wyciągnąwszy z kieszeni spodenek nieco pomięta kopertę, już w samochodzie rozprostował ją na udzie i podał kierowcy adres. Był to ostatni trop, jaki posiadał i miał nadzieję, że dane zapisane na odwrocie koperty były aktualne, inaczej bowiem pozostawało mu tylko podążanie za głosem serca.

odautorsko

199 komentarzy

  1. No i jest szał! U la la! :D
    Proszę pana, proszę pana... Wanna mi się rozkitala! Zdecydowanie potrzebna jest jego pomoc :D Hahaha
    No mówiłaś, że masz jakiś pomysł to nie wiem musisz mi go jakoś jaśniej przedstawić i mogę nawet zacząć jeśli chcesz :P


    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ojej! Cóż za odwaga, cóż za pomysł! Jerome jest wspaniały, a już na pewno nieziemskie są zdjęcia pana na nich *.* Sófia by się posikała na jego widok, ale niewątpliwie by się dogadali :) Miła karta, fajnie się czyta, i rośnie pragnienie na poznanie tego pana! Mamy jednak wątek z ukochaną Maille i wiele więcej w planach (hihi, już jestem cicho), więc życzymy powodzenia w sprawdzaniu się w czymś nowym! Warto zawsze próbować :* No i kochamy from lava to lava!!!
    W razie co i tak zapraszamy! <3]

    Sówka & all

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Och Mamusiu Muminkowa, toś nam ucztę dla oczu zaserwowała. Toż to jest facet, za którym na drugi koniec świata w ciemno bym mogła jechać. I nie tylko o wygląd mi chodzi! Ach. A jego babcia jest cudowna i przywodzi mi na myśl babcie z Moany, ale co ja tam wiem. Aj, naprawdę Ci ten pan wyszedł! Nie zostaje mi nic innego jak życzyć powodzenia z drugą postacią i tym razem może zaprosić i do siebie, bo wątku nie mamy, a to w sumie grzech. Ale to już mi wszystko jedno czy zawitasz do nas ze swoją uroczą Maille, czy z tym uroczym panem]

    Margaret Cleland i Mia Donoghue Woolf

    OdpowiedzUsuń
  4. [ No hej <3
    Jutro będzie zaczęcie, bo nie wiem, czy dzisiaj zdążę :D ]

    Dżemmy

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ja się nie mogłam powstrzymać i tego pana pochwaliłam Ci prywatnie. Co prawda bardziej skupiłam się na wizerunku, ale byłam jednak w małym szoku, gdy go zobaczyłam. Zwłaszcza, że pojęcia nie miałam, że ktoś poza mną go zna. Miła niespodzianka, a zdjęcia to raj dla czasu. Zarówno Jerome ze zdjęć, jak i Twój Jerome podbili moje serduszko. Mam takie mocno Hawaiian vibes, że aż czuję to ciepłe słońce, gorący piasek pod stopami i marzę jedynie o wakacjach w jakimś zajebistym miejscu, gdzie miałabym pod dostatkiem kolorowych drinków z palemką i jego pana obok. ;) Nie wiem jak się zaopatrujesz na męsko-męskie, ale na pewno Ethan bądź Xander załapaliby z nim wspólny język. Jak nie, to też w pełni zrozumiem i zaczepię Cię razem z Joyce za jakiś czas. No i widzę, że masz spore zainteresowanie, więc pewnie i limicik się szybko zapełni. Udanej zabawy z tym panem i obyś się dobrze poczuła w prowadzeniu panów!^^]

    Ethan Camber, Xander Bolton & Hudson Chambers

    OdpowiedzUsuń
  6. [Miło mi powitać kolejnego imigranta w naszym gronie, który już na wstępie zyskał ode mnie dużo podziwu za umiejętność kierowania się nagłym impulsem pchającym go do wyjazdu za granicę. Sama pewnie będąc na jego miejscu najpierw określiłabym szczegółowo plan podróży, zakupiła mnóstwo rzeczy i wszystko jeszcze raz dokładnie przemyślała.
    Na koniec tego krótkiego komentarza życzę Ci wielu pomysłów na kolejną postać.]

    Bea, Alexis, Troy i pewien pan, który dopiero się tworzy

    OdpowiedzUsuń
  7. [A kto nas tu raczy takim dobrem! Umiesz w ładne karty, pani Mamo Muminka i Całego NYC. Jesteśmy zaintrygowane historią Twojego pana i życzymy powodzenia w pisaniu i rozwijaniu postaci, oby potrzeba zmiany zaowocowała czymś na dłużej. <3 A jeśli nie masz nic przeciwko pisaniu z dwóch frontów na jeden, a jakimś cudem limitu nie wypełnisz (w co nie wierzę, bo wszyscy się tu na pewno rzucą), to my z chęcią poznamy miłego pana ukulelistę (pani ukulelistka pozdrawia, Harper oczaruje jedynie harmonijką). Buziaki!]

    Harper

    OdpowiedzUsuń
  8. [Ty wiesz, jak ja kocham wszystko co wychodzi spod Twojego 'pióra' ❤ I na pewno nie tylko ja, bo wystarczy spojrzeć na rosnacą błyskawicznie liczbę komentarzy. Jeden rzut oka na zdjęcie w karcie i człowiek od razu już się uśmiecha. Dawno nie widziałam tak pozytywnej postaci, mam nadzieję, że odnajdzie się w Nowym Jorku i zarazi innych swoją energią. Tobie natomiast życzę takiej samej przyjemności z pisania panem jak prowadzenia wątków u Maille i radości czerpanej z nowego wyzwania, jakim jest prowadzenie drugiej postaci :) A jeśli tylko nie będziesz miała mnie dość, to chętnie porwę was na wątek z panią, która pewnie wkrótce pojawi się na blogu :)]

    Blaise Ulliel

    OdpowiedzUsuń
  9. [O Chryste panie! sto lat nie widziałam pana w Twoim wykonaniu! *-*
    wizerunek miodek, zachwycam się jak wszystkie panienki powyżej rzecz jasna ;] postać tajemnicza, intrygująca, pyszna! ;D trzymam mocno kciuki za udaną zabawę, obyście się zgrali ;) ja coś przysypiam i skupiam się ostatnio na Eliabeth, ale jeśli za szybko nie urośnie Ci górka wątków, to ju noł :D wciąż jestem i można się na coś skusić ;P ]

    Charlie & Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  10. Zaczynała nowe życie. Ale czy na pewno? Przeniosła się do Nowego Jorku, gdzie miała postawić na siebie… Czekając na brata. Czy to wszystko było tylko zwykłą przykrywką? Czy w ten sposób tłumaczyła ciągłe, niepohamowane pragnienie odnalezienia Noah? Ale czy to było złe?
    Sama już nie wiedziała.
    Ciężko spoglądało się jej na pełne rodziny. Rodzice żyjący w zgodzie, opiekujący się swoimi latoroślami, a potem idące za nimi nieco z tyłu babcie, które dałyby się pokroić za ukochane wnuczki - tego dziewczynie zdecydowanie brakowało. Tą “lepszą” babcię pochowała mając zaledwie kilka lat, a druga wyparła się rodziny, kiedy ta nie spełniła wymagań kobiety. A dziadkowie? Brak słów! Jen nie wiedziała tylko, czy gorsze było porzucenie żony w ciąży, czy udawanie przez całe życie, że nic się nie zauważa, bo tak było prościej i lżej. Matka i ojciec blondynki zaś kochali ją… Lecz też jakby połowicznie. Edith załamała się rozwodem i chorobą, stawiając głównie na siebie, a potem jej myśli krążyły tylko i wyłącznie wokół syna. Jack… Tak, naprawę opiekował się córką. Nawet na odległość. Lecz niewiele osób potrafiło to docenić.
    Żegnając kolejnych klientów, którzy wypożyczyli stroje na kinderbal małej dziewczynki, zdjęła przyklejony do ust uśmiech, nieco się krzywiąc. Westchnęła cicho, a następnie zaczęła odwieszać odrzucone przez nich kostiumy.
    Zawsze starała się być wesoła, myśleć pozytywnie. Czasem jednak było to zbyt trudne, a urywki z przeszłości wkradały się do głowy blondynki sprawiając, że przez najbliższą godzinę miała ochotę jedynie okręcić się kocem i schować gdzieś w ciemnym kącie. Dlatego miała nadzieję, że chociaż kilkuminutowa przerwa pomoże jej zażegnać mały kryzys. W tym celu udała się na zaplecze, gdzie czekało już na pannę Woolf ciastko z malinami - to zawsze było najlepszym lekarstwem na każde zło.
    W trakcie posiłku zatrzymała się przy tablicy, gdzie spoczywały zdjęcia z różnych podróż właścicielki wypożyczalni. Jedna z fotografii przypominała dziewczynie wyprawę do Karaibów, gdzie spędziła chyba swój najlepszy okres. Aż uśmiechnęła się pod nosem, kiedy przed oczami pojawił jej się obraz cudownych poranków, rozpoczynających się od dźwięku szumu morza i krakania zaprzyjaźnionej papugi. Tam naprawdę czuła, że żyje intensywnie, pełną piersią i wreszcie - całkowicie - tylko dla siebie samej. Prawdopodobnie nigdy już później tego nie zaznała…
    Z zamyślenia wyrwało blondynkę trzaśnięcie drzwiami, oznajmujące nadejście nowego klienta. Szybko dokończyła ciastko, otrzepała ręce i poprawiła makijaż wokół ust, kierując się do wyjścia z pomieszczenia. Zanim jednak przestąpiła próg, wryło ją w przysłowiowy beton, a na twarzy zaczął malować się strach, szok, niedowierzanie i… Sama nie wiedziała, co jeszcze.
    Czy to się działo naprawdę?!
    Niewiele myśląc, kucnęła na podłodze i zamknęła jak najciszej i najmniej zauważalnie drzwi, następnie, na czworaka (niczym podstarzały żółw ninja), pełzając w stronę lady. W międzyczasie zerkała, czy przybysz niczego nie zauważył, chcąc zachować jak największy pozór niewidzialności. Szkoda tylko, że jednak nie miała na sobie peleryny niewidki.
    Skryła się pod największym zabudowaniem mebla, siadając na podłodze i przyciągając do siebie nogi i zaraz obejmując je ramionami. Gdyby ktoś się teraz dziewczynie przyjrzał, prawdopodobnie stwierdziłby, że ten wytrzeszcz ma od jakichś super twardych narkotyków, albo zachowała się w niej trauma z dzieciństwa, która właśnie daje o sobie znać.
    Jen próbowała się uspokoić, wdychając i wydychając powietrze w odpowiednim rytmie. Serce waliło jak oszalałe, dłonie zaczęły się pocić, a ciało dygotać.
    - Co mam zrobić, co zrobić… - powtarzała w myślach, przygryzając dolną wargę. Tak mocno, że aż w końcu pojawiła się na niej czerwona kreska. Wtedy Jen zawyła cicho, tym samym zdradzając swoją obecność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziała, że to już koniec. Tym bardziej, kiedy usłyszała pytanie o możliwość zakupu normalnych ubrań, bo chyba klient zdążył się zorientować, że trafił do nieodpowiedniego sklepu.
      Zamknęła oczy i ostatni raz wciągnęła spory haust powietrza przez nozdrza, ostatecznie podnosząc się. Położyła dłonie na blacie i uśmiechnęła się iście komicznie, przypominając bardziej zjaranego chomika, niż zadowoloną z siebie Jen Woolf.
      - Jerome…? - spytała wciąż z niedowierzaniem, przyglądając się mężczyźnie. Czuła, że jeśli się nie uspokoi, to zaraz naprawdę zemdleje, a ostatnie, czego teraz chciała, to paść ofiarą ocalenia przez najseksowniejszego osobnika z Barbadosu, jakiego znała.
      Tak, Jen. Ty zdecydowanie nie byłaś normalna.

      Dżem Woolf

      Usuń
  11. Nigdy w życiu by nie sądziła, że ktoś byłby w stanie zrobić dla niej coś podobnego. Dla Jen? Tej Jen? A kim ona była? W swoim mniemaniu nie wyróżniała się niczym szczególnym od pozostałych dziewczyn, więc czemu ktoś, a już tym bardziej taki Jerome, miał wlec się za nią na drugi koniec świata? To wszystko wydawało się takie nierealne… Tym bardziej, że nie chciała nawiązywać z nim żadnych bliższych relacji. I udało się to blondynce przecież - mogła zliczyć na palcach jednej dłoni wymienione z nim pocałunki, a raczej całusy składane przelotnie na policzkach czy czole mężczyzny. Zdecydowanie uciekała przed jakąkolwiek głębszą bliskością, nie chcąc angażować się w nic poza podróżą i wieczną pogonią za nieosiągalnym celem. I chyba po prostu zapomniała, jak to jest mieć kogoś obok, czuć ciepło i szczerość uczuć, osiągnąć porozumienie dusz… Być szczęśliwą i zakochaną. Dla niektórych osób to było takie proste, przychodziło naturalnie i bez problemu. Z nią było inaczej. Serce panny Woolf przypominało bardziej uśpiony wulkan, który potrzebował naprawdę mocnego tąpnięcia, aby się ożywić i wypuścić z siebie lawę emocji. Czekała ją zdecydowanie jeszcze bardzo długa droga.
    Jednak, jeśli ktoś kocha, to chyba wytrwale poczeka, prawda?
    Dreszcz przeszył całe jej ciało, na którym pojawiła się gęsia skórka. i dobrze, że akurat miała na sobie gruby i długi sweter, bo chyba by spaliła się ze wstydu.
    Dlaczego reagowała w ten sposób? Co jej odwaliło?!
    Zamrugała kilka razy, wciąż nie mogąc oderwać od niego wzroku. Kiedy był tak blisko…
    Nie, Jen, stop! Ogarnij się i zejdź na ziemię!
    Potrząsnęła głową, kiedy nagle do sklepu weszła matka z dzieckiem. To otrzeźwiło dziewczynę chociaż w minimalnym stopniu.
    - Pomyliłeś sklepy, tu się dostaje kostiumy do przebrania - mruknęła tylko szybko, bo na tylko tyle było ją w tym momencie stać. Odchrząknęła, zaczesała kilka kosmyków za ucho i z szerokim uśmiechem podeszła do nowych klientów.
    - Czym mogę służyć? - zapytała melodyjnym głosem, próbując nie zwracać uwagi na Jerome’a. A było to niezwykle trudne, biorąc pod uwagę fakt, że ciągle była w głębokim szoku. Nawet kobieta przyglądała jej się z niepewnością, co jakiś czas zerkając na bruneta. Pomyślała jednak, iż jest on już w wybranym stroju i pewnie wybiera się na jakąś imprezę w stylu hawajów. Zresztą, dziwaków w tym mieście nie brakowało.
    - Szukamy czegoś na specjalny dzień w szkole. Wymyślili sobie, że w tym tygodniu uczniowie mają się przebrać za ulubionych superbohaterów i…
    - Chcę Batmana! - krzyknął na oko dziewięcioletni chłopiec, ciągnąć rodzicielkę za rękę. Ta skarciła go wzrokiem. Widać było, że to typowa pani biurokratka, której jedyną fanaberią i szaleństwem było kupowanie warzyw na promocji w supermarkecie.
    - i chciałabym, żeby strój nie był zbyt skoczny ani udziwniony…
    - Ale ja chcę Barmana! - powtórzyło dziecko, coraz bardziej się niecierpliwiąc. Jen myślała, że zaraz oszaleje. Kogo miała słuchać?
    - Przykro mi, nie mamy obecnie stroju Batmana. ale może… - zaczęła nieśmiało, przygryzając dolną wargę. Bała się. Naprawdę się bała, że wyleci z roboty, że ta matka ją zaraz zabije torbą, dzieciak opluje, a Jerome doprowadzi do zawału. Najgłupsze myśli napływały do obecnie na wpół pustej głowy blondynki, całkowicie tracąc racjonalność. Jednak ten nadchodzący ryk…
    Dziewięciolatek cały poczerwieniał, nadął policzki, skurczył się w sobie i wydał wrzask taki, jakiego uszy panny Woolf jeszcze w życiu nie słyszały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - ALE JA CHCĘ BAAAATMAAAANAAAAA!!!!!!!!!
      - To może Aquaman?! - zawtórowała, kiedy wzrok omsknął jej się na stojącego nieopodal Jerome’a. Nagle dzieciak ucichł, jego matka wpadła w konsternację, a blondynka trwała w oczekiwaniu. Postanowiła, że wykorzysta moment i skryła się między wieszakami, odnajdując w panice wspomniany kostium.
      - A to nie będzie jakaś golizna..? - Dobiegł do niej głos klientki, która obecnie wlepiała swój wzrok w nagie łydki Marshalla. Czyżby podłapała wątek?
      Jen chciała jej odpowiedzieć, ale w tym samym momencie, próbując zdjąć z wieszaka hak, pociągnęła za mocno, przez co cała sterta ubrań zwaliła się na dziewczynę, unieruchamiając ją na podłodze. Nim się odkopała, zdążyła tylko zrobić sobie dziurę na usta, odkrzykując głośne:
      - NIE! ŻADNEJ GOLIZNY!

      Skretyniała Dżem

      Usuń
  12. [ Mamuśka, weź napisz do mnie na maila, co? Bo ja jestem jak najbardziej za, tylko trzeba parę szczegółów obgadać :D
    won.do.piekla.kurko.wsciekla@gmail.com]
    Mia Donoghue-Woolf

    OdpowiedzUsuń
  13. [Ja tu się nadal nim zachwycam, serio. Zwłaszcza, że nie mogę się przestać gapią na tę klatę. :D Wskoczyłabym do tej wody razem z nim. Naprawdę. Na samą wieść o wakacjach zazdroszczę i musisz zdradzić, gdzie się wybierasz!:D
    Cieszę się, ze padło na niego. Temu samotnikowi przydadzą się jakieś znajomości, a pomysł na początek znajomości i pomoc przy meblach brzmi mega. I w sumie skoro Jerome jest w mieście od dwóch dni, to może jakoś na początku jeszcze totalnym przypadkiem Ethan wskazał mu jakąś drogę, albo na ulicy pod nogi wpadł mu Thor? :D Daj znać, a ja jak się ogarnę to przylecę z początkiem. <3 A co do imienia, to sama nie wiem. Ja zawsze odmieniam tak, jak mi się podoba. xDD]

    Ethan Camber

    OdpowiedzUsuń
  14. [Oryginalna nie będę, ale zachwycam się jak każdy nade mną <3
    Czyta się przyjemnie, patrzy się baaardzo przyjemnie (hehe) no i jeszcze przypomniałaś mi o lavie, katowałam wczoraj cały dzień. Chyba przed nowym Kopciuszkiem widziałam to w kinie i płakałam jak głupia... wiem, jestem dziwna, cii :D
    No ale tak już do rzeczy: dużo weny dla drugiej postaci, niech ci się pisze nią dobrze, a jak chęć jest zapraszam do siebie, chętnie go przygarnę (zwłaszcza u Villie :D).]

    Villemo&Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  15. [Sam pomysł jest super!! Chociaż zrezygnowałabym z aż takiego dramatyzmu — bo albo ktoś szybko musiałby ich stamtąd wydostać i byłoby po znajomości, albo pacjent by im zszedł, a tego Harper by nie przeżyła. :D Ale jak najbardziej mogą się zatrzasnąć w windzie, może z jakimś małym, wygadanym, rezolutnym pacjentem?]

    Harper

    OdpowiedzUsuń
  16. Czym były podróże dla Jen… Z jednej strony zwiedzała kawał świata, poznając ludzi, nowe tereny, kultury, które były dalekie od jej własnej… Z drugiej strony była to też notoryczna pogoń. Dziewczyna jednak nie miała oporów przed tym, by wydać ostatnie pieniądze tylko po to, aby trzymać zaraz w rękach świeżo zakupiony bilet z kolejnym, nowym kierunkiem na trasie. Ale to, co było najważniejsze w tym wszystkim to fakt, że robiła to dla kogoś. Dla jednej, bardzo ważnej osoby, która rozpoczęła całą tą wielką wycieczkę w nieznane. Jen postanowiła porzucić wszystko, żeby tylko móc odnaleźć brata. Może i w tym momencie jeszcze nie zastanawiała się nad tym, dlaczego Jerome pojawił się akurat tu i teraz, lecz samo zmaterializowanie się jego postaci już było dla niej czymś wielkim. Chyba było to na tyle nowe uczucie, że nie potrafiła go określić ani nazwać. Po prostu - stało się. Na pewno nie sądziła, że kiedykolwiek go tutaj spotka. Przecież… Wspomnienia z Karaibów zostawiła z tyłu głowy i wracała do nich w tych gorszych chwilach, marząc, że jeszcze kiedyś promienie słońca wywołają w jej wnętrzu równie wielki zachwyt, jak każdy zachód podczas tych trzech miesięcy. Ale nie własne szczęście było dla blondynki teraz na pierwszym miejscu.
    Ledwo oddychała, próbując odgrzebać się z tej cholernej sterty, jednak było tych ubrań zdecydowanie zbyt wiele, by dama mogła sobie z nimi poradzić. Dlatego w pewnym momencie się poddała, kiedy zauważyła, że zbliża się Jerome, a w dodatku niesie ze sobą chłopca. W tym momencie było dziewczynie wszystko jedno, czy zrobiła z siebie idiotkę, czy może zachowała jeszcze jakieś resztki godności. Chciała tylko się uwolnić.
    Odetchnęła z ulgą, kiedy pewien ciężar ustąpił z jej brzucha, dzięki czemu mogła głębiej oddychać. I już miała normalnie usiąść, kiedy nagle brunetowi zachciało bawić się w materiałową ciuciubabkę, traktując Jennifer jako coś pokroju skarbu… Ale w niezbyt dobrym kontekście.
    Zmarszczyła gniewnie brwi, posyłając mu ostre i pełne błysków spojrzenie. Zacisnęła delikatnie usta, przez co ułożyły się w małą podkówkę, co sprawiło, że wyglądała teraz jak jakaś postać z bajki. Sheldon za to był wniebowzięty, a jego matka najwyraźniej skapitulowała, bo nie odezwała się już ani słowem, przyglądając się jedynie poczynaniom syna. Gdy pozbył się ostatnich elementów stroju, a tym samym “uwolnił” pannę Woolf z ubraniowego wykopaliska, dwudziestoparolatka natychmiast wstała i otrzepała się. Nie chciała nawet myśleć, jak teraz wyglądają jej włosy - które, nawiasem mówiąc, były rozczochrane w każdą stronę - więc tylko pokręciła głową i przymknęła oko na komentarz Jerome’a na temat stroju, podnosząc wreszcie ten właściwy. Wcisnęła go chłopcu i teatralnie (choć przypadkowo) odrzuciła blond grzywę do tyłu, krzyżując ręce na wysokości piersi.
    - Proszę bardzo, oto i on, kostium Aquamana jak się patrzy - powiedziała dosyć szorstko, mimo iż starała się zneutralizować ton swojego głosu do maksimum. A żeby nie wyjść na całkowitego gbura, posłała mu wdzięczny uśmiech, odkrywając niemalże cały górny rząd zębów. Matka chłopca spojrzała się na nią krzywo, po czym zlustrowała przebranie wzrokiem i tylko zapytała syna, czy mu się podoba. W odpowiedzi usłyszała:
    - Taaaaaaaaaaaaak! Chcę być Aquamanem, bohaterem jak ten Pan! - wykrzyknął radośnie, wskazując palcem na Marshalla. Jen westchnęła ciężko i przewróciła oczami, w duchu przeogromnie się ciesząc, że zaraz ich pożegna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - To w takim razie zapraszam do kasy, powiem co i jak ze zwrotem - poinformowała, wskazując dłonią na wspomniane miejsce. Gdy tam szła, posłała mężczyźnie tylko krótkie spojrzenie, a przechodząc obok szepnęła: “a Tobą się zajmę za chwilę”. Gdy Sheldon z matką wychodzili Jen pomachała im na do widzenia, wciąż z przyklejonym uśmiechem, który zniknął tuż po zamknięciu się drzwi.
      Teraz miała ogromną ochotę walnąć czołem o blat, ale zamiast tego po omacku i w ciemno próbowała ułożyć niesforne kosmyki, ostatecznie wypuszczając powietrze przez usta ze świstem. Wreszcie mogła na spokojnie przeanalizować sytuację i się nad nią zastanowić.
      - Rany, Jerome, co Ty tu robisz…? - spytała spokojnie, pytająco wpatrując się w bruneta. - Jak to się stało… Nic nie mówiłeś - mruknęła marszcząc brwi. Dopiero teraz do niej dotarło, że ostatni kontakt, jaki ze sobą mieli, to było jakieś kilka miesięcy temu. - Skąd w ogóle wiedziałeś, że tu jestem? - dodała i delikatnie przekrzywiła głowę na bok, opierając się dołem pleców o krawędź szafki.
      Wzrok Jen wędrował po sylwetce Marshalla, dokładnie badając każdy szczegół jej budowy. Musiała przyznać, że nic się nie zmienił. Może trochę zmężniał?
      Przełknęła z trudem ślinę, kiedy nagle ich spojrzenia się ze sobą spotkały. Było w tym coś elektryzującego, przywołującego na myśl dni pełne spokoju i swobody, poznawania iście rajskiego krajobrazu. Aż poczuła w ustach smak ananasów, a w uszach kołysała się melodia dźwięków ukulele. Serce jakby zabilo mocniej, a ona nie rozumiała, dlaczego się tak dzieje. Albo nie chciała się do niczego przyznać, dlatego spuściła głowę, by Jerome nie mógł zbyt wiele dojrzeć w jej przesiąkniętych pragnieniem oczach.


      Jen Woolf

      Usuń
  17. Okres, w którym aktualnie się znajdowała był dla niej cholernie ciężki. Niestety to powodwało, że w jej życiu pojawił się alkohol. To nie tak, że wcześniej nie piła w ogóle, ale alkoholu ostatnimi czasy w jej życiu było troszkę więcej aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Może nie każdego wieczoru się upijała, ale trzeba przyznać, że piła coraz częściej, myśląc, że to stłumi natarczywe myśli, które ostatnimi czasy nie dawały jej spokoju. Tego tygodnia panna Simmons zdecydowanie nie zaliczy do udanych. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Napierdolić się i czym prędzej zapaść się pod ziemię. Myśli cały czas krążyły wokół jednej no może dwóch spraw i ciągle coś leciało jej z rąk. Właściwie Emily można było zaliczyć raczej do tych pogodnych kobiet, które to po prostu żyją z dnia na dzień. Może nie zawsze łatwo jest zapomnieć o przeszłości (jak chociażby teraz) i nie planować zbyt wiele na przyszłość, ale naprawdę starała się to robić. Bo po co się przejmować tym, co ma nastąpić? Jak ma ją trzasnąć na drugi dzień samochód, to i tak trzaśnie, co nie?
    Każdy kolejny dzień zaczynała z uśmiechem na ustach, nawet jeśli zacięła jej się kłódka przy kratach, którą codziennie musiała otwierać. Wtedy najpewniej można było usłyszeć soczyste przekleństwa, które leciały z jej ust, ale nie przejmowała się przechodniami, którzy akurat ją wtedy mijali. Bo co? Kobieta nie może czasami rzucić mięsem? Nie udawajmy świętych, bo Ems nie uwierzy nikomu, kto będzie zarzekał się, że tego nie nigdy nie robi. Cieszyła się jednak, że w końcu nastał piątkowy wieczór i mogła spokojnie usiąść na kanapie z drinkiem w ręce i się zrelaksować przed telewizorem lub z książką w ręce. Początkowo stawiła na to pierwsze, ponieważ dochodziła osiemnasta, a to oznaczało, że będzie mogła w spokoju obejrzeć jakieś wiadomości. Wypadałoby czasem wiedzieć, co się na tym świecie dzieje, a przede wszystkim w samym Nowym Jorku, dlatego też postawiła na jeden z lokalnych dzienników.
    Nie było jej jednak dane posiedzieć w spokoju, bo po chwili usłyszała natarczywy dzwonek do drzwi. Westchnęła ciężko, odstawiając szklaneczkę whisky na stolik po czym zsunęła się z kanapy, aby otworzyć.
    — Już idę! — krzyknęła, w końcu okluczając zamek. Podniosła głowę zdumiona na mężczyznę o egzotycznej urodzie, po czym uniosła nieznacznie brwi. Nie znała go i nie wyglądał też na kogoś kto chciałby jej coś zaraz wciskać. Jej uwagę przykuły spodenki, które przy minusowych temperaturach, które nadal panowały w Nowym Jorku nie były zbyt przemyślanym wyborem.
    Wysłuchała go uważnie, ale niestety jej odpowiedź nie mogła zadowolić mężczyzny.
    — Nie mam pojęcia gdzie może być — przyznała, przesuwając ręką po swoim policzku. Zagryzła dolną wargę i zmarszczyła brwi — Niestety ja też posiadam tylko adres jej babci, bo taki podała mi w umowie… — przyznała, po czym znów popatrzyła na jego spodenki — Nie jest panu zimno? Może chciałby się pan chociaż przebrać i ogrzać? Szukanie Jen w takim ubraniu to zdecydowanie nie najlepszy pomysł — powiedziała rozbawiona, w końcu usuwając się nieco z drzwi. Może i nie powinna zapraszać obcego faceta do domu, ale przecież nie mogła go tutaj tak zostawić!

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  18. [Oj ie kto zliczy ile wpatrywałam się w te dwa zdjęcie, a także ile razy przeczytałam kartę... Oj wiele. Postać wydaję się bardzo kolorowa i optymistyczna, a przy tym wybrałaś nieziemsko przystojny wizerunek *znów patrzę na zdjęcia* i ja bardzo skromnie, bym się wprosiła z wątkiem, jeśli masz czas i chęci! Myślę, że udałoby się nam połączyć Jeroma i Charlotte ;) Także czekam na odpowiedź, czy jesteś za, a może przeciw!]

    Charlotte Lotta Lester

    OdpowiedzUsuń
  19. [hej, hej! dzięki za miłe powitanie :> Meredith też jest jeszcze na etapie szukania pokoju, ale fajnie byłoby mieć za ścianą złotą rączkę! Może mogliby spotkać się gdzieś w mieście i od słowa do słowa ogarnąć, że oboje szukają pokoju, więc razem raźniej? A może mają wspólną znajomą czy znajomego, który szuka lokatorów? Albo razem przychodzą na oglądanie mieszkania, bo komuś pomyliła się godzina? Co Ty na to? Jeśli któraś opcja Ci się podoba, to wchodzę w to! Zwłaszcza, że Pan jest bardzo w moim typie (jeszcze nie wiem, czy również w typie Merr ^^), ale po ostatnim zdaniu trudno wyczuć czy jeszcze wolny :D]

    Meredith Hastings

    OdpowiedzUsuń
  20. [Super! mogę nawet zacząć tylko powiedz mi czy masz jakieś szczególne upodobania co do lokalizacji (dzielnicy)?]

    Meredith Hastings

    OdpowiedzUsuń
  21. [Meredith też zależy żeby było po taniości, bo jeszcze nie śpi na pieniądzach (z podkreśleniem na jeszcze! hahah) czy Jerome jest typem przychodzącym przed czasem, czy raczej nie?]

    Meredith Hastings

    OdpowiedzUsuń
  22. Meredith obudził ostry dźwięk budzika, jednak tym razem nie zrzuciła go z zaklejonymi oczami, lecz uśmiechnęła się, prawie tak, jakby od zawsze uwielbiała poranki. Dzisiejszy dzień miał być wyjątkowy. Zwiastował początek samodzielnego życia. Od kilku tygodni przeglądała Internet w poszukiwaniu pokoju dla siebie, złoszcząc się i frustrując. Boleśnie przekonała się, że w Nowym Jorku nie tylko za luksus się płaci - nawet nieodnawiane mieszkania, które już dawno zapomniały, czym jest dotyk pędzla, wymagały od nowego lokatora grubego portfela. Mimo wszystko było to ekscytujące zajęcie, któremu poświęcała teraz niemal cały swój wolny czas. Aż trudno było uwierzyć, jak wiele lat musiało minąć, żeby w końcu zdecydowała się wyfrunąć z gniazda. W przeciwieństwie do rodzeństwa, nie było to jej marzeniem. Frida i Jonas tylko odliczali dni do wyjazdu na studia, natomiast ona wciąż szukała powodów, by zostać. Jako dziecko mówiła rodzicom, że nigdy nie wyjdzie za mąż i będzie z nimi na zawsze. To samo powtarzała babci… Wtedy jeszcze nie wiedziała, że śmierć potrafi jednym celnym ciosem, zmienić dziecinne „zawsze” w krótką chwilę.
    Wczoraj los się do niej uśmiechnął i ze sterty ogłoszeń od naciągaczy, znalazła dla siebie perełkę w przystępnej cenie. Oczywiście już wyobrażała sobie, jak się urządzi, choć dopiero za kilka godzin zobaczy jak pokój wygląda w rzeczywistości. Akurat dziś wypadła jej w pracy druga zmiana, co odczytała za dobry znak by umówić się z właścicielem jak najprędzej. Zdecydowała się na delikatny makijaż i wiosenną sukienkę, na którą opadały lekko pofalowane blond włosy. Mieszkanie znajdowało się przy Keap Street w północnej części Brooklynu. Pokój miał mieścić się na piątym i ostatnim piętrze. Właściciel zastrzegł, że jak dotąd nie ma windy, ale trochę ruchu się przyda. Spojrzała w górę na rząd nowojorskich balkoników ze schodkami i uśmiechnęła się szeroko – będzie miała gdzie wyjść chcąc zakosztować ciepłych, letnich wieczorów, jednocześnie nie opuszczając domu. Na miejscu była już piętnaście minut przed czasem, więc wzięła głęboki wdech i ruszyła walczyć ze schodami, aby na górze nie wyglądać jak podczas ataku astmy.
    Punktualnie o godzinie dziewiątej usłyszała ciężkie kroki i listę przekleństw.
    - Szlak by trafił tych idiotów – ‘zabytkowy budynek, nie można zrobić windy’. Zwykła kupa gówna a tym śmierdzącym leniom nie chce się ruszyć tłustych dupsk do roboty.
    - Dzień dobry, Meredith Hastings, dzwoniłam do pana wczoraj w sprawie pokoju. – Wyciągnęła nieśmiało dłoń do mężczyzny, który był wyraźnie zmieszany wcześniejszym monologiem i ciężko dyszał ze zmęczenia.
    Uśmiechnęła się promiennie, aby nie czuł się zawstydzony – sama pewnie wyglądałaby podobnie, gdyby nie przyszła odpowiednio wcześnie. A on miał dodatkowo kilka kilogramów nadwagi i patrząc na okrągłą, lecz pomarszczoną twarz, zbliżał się do sześćdziesiątki. Spojrzał na nią, później na zegarek i jeszcze raz na nią po czym machnął ręką.
    - Pamięć już nie ta. Pani wchodzi.
    Meredith nie miała pojęcia, o czym mówi, ale ochoczo weszła do mieszkania.

    [no to czekamy na zagubionego Jerome'a (czy tak się odmienia to imię?) Nie bardzo wiem jakie są zasady jeśli chodzi o osoby trzecie w dialogach. Myślę, że obie możemy w swoich odpisach udzielać im głosu, ale jeśli się mylę to mnie popraw :>]

    Meredith Hastings

    OdpowiedzUsuń
  23. Nie zmieniła swojej pozycji ani na chwilę. Nawet, kiedy już podszedł i zaczął ją… Czesać? To było, w każdym razie, całkiem zabawne. Dlatego, choć z początku uciekała wzrokiem, próbując również utrzymać wyraz kamiennej twarzy, w końcu popatrzyła się na niego. Może jeden kącik ust powędrował ku górze trochę bardziej…
    Otworzyła szerzej oczy, wbijając wzrok w twarz bruneta.
    - Jerome… Dobrze cię widzieć - mruknęła, uśmiechając się niepewnie. Na jej policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, więc kiedy tylko dziewczyna to wyczuła, od razu spuściła głowę i wróciła do przerwanej czynności.
    Nie kontrolowała tego. Emocji, uczuć, ruchów… Rzadko tak miała. I tego się najbardziej obawiała.
    Nie chciała się wściekać. Zresztą, przecież człowiek nie panował nad swoimi emocjami, był po prostu maszyną, która reagowała tak, jak nakazywał jej mózg. A Jen się, o dziwo, nagle uspokoiła.
    Westchnęła, w końcu rozluźniając ramiona. Pokiwała głową i przewróciła oczami, właśnie wyobrażając sobie, jak bardzo zaskoczony musiał być Jerome, kiedy tu przyleciał. Krótkie spodenki wyraźnie wskazywały na to, że ewidentnie nie spodziewał się pogody, która obecnie panowała w Wielkim Jabłku. Zmarszczyła brwi, kiedy wskazał na miejsce spoczynku koperty.
    Byłaby idiotką, gdyby sądziła, że po prostu przyleciał pozwiedzać. Serce podpowiadało, że mężczyzna miał cel, zupełnie jak ona, do którego dążył. Ale miała jeszcze zbyt zajętą myślami głowę, by zastanawiać się teraz nad większym tego sensem. Skoro już się pojawił, to wypadało, żeby się nim zaopiekowała. Chociaż w najmniejszym stopniu.
    Teraz to ona patrzyła na niego z politowaniem, układając usta w wąską kreskę. Zaraz jednak uśmiechnęła się delikatnie.
    - W zasadzie to zaraz. Poczekaj, wezmę tylko coś z zaplecza i możemy iść - oznajmiła, kierując się we wspomniane miejsce. Tym samym dała mu prosto do zrozumienia, że go nie zostawi, Jakby mogła?
    Pierwsze, co zrobiła, to złapała a torbę i wyciągnęła z niej szczotkę i kosmetyczkę. Dopadła do lustra, a potem zaczęła przywracać swój wygląd do porządku, co jakiś czas tylko zerkając, czy Marshall jej nie podgląda. Rozczesała szybko włosy, poprawiła się i przyjrzała swojej sylwetce. Nie wyglądała najgorzej. Schowała wszystko z powrotem, zasunęła suwak torebki, narzuciła na siebie płaszcz, szczelnie owinęła szalikiem szyję, a potem wróciła do Jerome’a. Posłała mu przyjazne spojrzenie, podchodząc bliżej.
    - Jestem gotowa. Chodźmy - poleciła podchodząc do drzwi. Zaczekała, aż brunet wyjdzie na zewnątrz, następnie przestąpiła przez próg i przekręciła klucz w zamku, potem to samo robiąc z kratą. Wrzuciła przedmiot do kieszeni wierzchniego okrycia, to samo robiąc z dłońmi. Choć wielkimi krokami zbliżała się wiosna, wciąż czuć było nieprzyjemne powiewy typowo zimowego powietrza. - Niedaleko jest centrum handlowe. Tam wszystko znajdziemy.
    Kolejne parę minut szła w milczeniu. To było takie… Głupie? Dziwne? Spędziła na Barbadosie sporo czasu, codziennie widząc się z nim. A teraz sama nie wiedziała, od czego zacząć. Wzrok Woolf też częściej lądował na chodnik i przypadkowych przechodniów, niż na towarzysza. Wreszcie jednak przełamała się.
    - Jestem tu od niedawna. Miałeś wiele szczęścia, że mnie tu spotkałeś - zaczęła niepewnie, przygryzając dolną wargę. Podrapała się po głowie, zaraz znów chowając dłoń w cieple. - Czemu nic nie napisałeś? Przecież mogłam teraz być po drugiej części globu… - dodała, w końcu na niego patrząc dłużej, niż przez parę sekund. Była zdecydowanie ciekawa jego odpowiedzi. Skoro twierdził, że kierował się na adres z listów, to przyjechał konkretnie do niej.
    Zatrzymała się przed sporych rozmiarów wejściem jednej z większych galerii handlowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - To tu - dodała, czekając aż wahadłowe drzwi zrobią dla nich miejsce. Potem, gdy znaleźli się już wewnątrz budynku, od razu zdjęła szal i rozpięła płaszcz. Zlustrowała spojrzeniem Marshalla i zaśmiała się wesoło. Nawet w oczach blondynki pojawiły się tańczące błyski. - Zaraz coś ci znajdziemy - powiedziała, po czym złapała go za dłoń. Tak po prostu, bez żadnych podtekstów… Choć czując ciepło mężczyzny, serce znowu jakby zabiło szybciej.
      Weszła do jakiejś wielkiej sieciówki, gdzie można było kupić dosłownie wszystko, począwszy od bielizny, na garnkach kończąc. Pociągnęła Marshalla za sobą, idąc w stronę sektora dla mężczyzn gdzie już od progu widać było całe wieszaki i regały wypełnione ubraniami. - Bierz co chcesz. Ceny są naprawdę przystępne - poinformowała. Dopiero teraz rozluźniła uścisk swojej ręki, pozwalając mu buszować między ciuchami. Sama też czegoś wypatrywała.
      Przestawiając wieszaki, co jakiś czas sprawdzała, jak sobie radzi. Teraz już naprawdę nie mogła powstrzymywać uśmiechu, który pojawiał się niemalże co chwilę na ustach panny Woolf. W pewnym momencie nieco spoważniała. Wzięła kilka bluz, które zaraz podała mu do zmierzenia. Splotła palce swoich dłoni, gdy je już wziął, nieco zwiększając uścisk.

      Jen Woolf

      Usuń
  24. To pytanie miała zamiar zostawić sobie na później, o ile… No właśnie. Co by zrobiła, gdyby do niej napisał? Jeszcze do niedawna była tak przejęta sprawą poszukiwania brata, że, w przypływie emocji, faktycznie mogłaby napisać to, czego w rzeczywistości wcale nie czuła. I choć lubiła niespodzianki, to jednak bardziej skłonna była ku tym mniejszym… A nagły przyjazd Marshalla wcale do nich nie należał. Stąd dziewczyna próbowała odnaleźć się w tej sytuacji, jak najlepiej potrafiła i miała nadzieję, że w miarę jej to wychodzi.
    Zrobiła wielkie oczy i delikatny buraczek znów wkradł się bezczelnie na zaróżowione wcześniej policzki, próbując uniknąć przepychanki. Kątem oka dostrzegała, jak ludzie przyglądają im się z zaciekawieniem, a może nawet czekają na rozwój akcji. Jeśli jednak ktoś liczył na darmowe porno z dzikim seksem w przymierzalni, musiał się rozczarować. Jen zdecydowanie i przecząco pokręciła głową, kiedy Jerome próbował wcisnąć ją do tej przebieralni. Naprawdę momentami reagowała jakoś dziwnie i nienaturalnie. Na Barbadosie pewnie tylko zaśmiałaby się i machnęła na niego ręką, mając gdzieś wszystko inne. Tutaj jednak było inaczej. Może dlatego, że to wreszcie ktoś przyjechał do niej, a to nie ona musiała się wlec przez pół świata?
    Dopiero, kiedy brunet się faktycznie przebrał, panna Woolf się rozchmurzyła. Jedną ręką złapała się swojego przeciwnego boku, łokciem drugiej opierając się o nią. Stukała palcem po policzku, uniosła jedną brew i zrobiła usta w dzióbek, zachowując się niczym wielki i szanowany kreator mody.
    - Całkiem, całkiem. Ale przymierz kolejne - stwierdziła, podchodząc do przebieralni i zasuwając kotarę. Zanim całkowicie za nią znikła, zdążyła jeszcze wystawić mu język.
    W trakcie oczekiwania na kolejną “kreację”, dostrzegła w głębi sklepu dziwną postać. Zmarszczyła brwi, powoli kierując się w jej stronę. Nie była pewna, kogo właściwie widzi oraz czy w ogóle ów osobę zna. Miała jednak wrażenie, że ktoś ją obserwuje i był to właśnie ten mężczyzna - jak się okazało po chwili. Nie zdążyła iść za nim dalej, bo usłyszała nawoływanie Marshalla. Pewnie zastanawiał się, czy Jennifer jednak nie zmieniła zdania i dała nogę, więc dziewczyna czym prędzej do niego wróciła.
    - Przepraszam, musiałam coś sprawdzić - powiedziała, uśmiechając się krzywo. Była zdenerwowana, ale nie dała tego po sobie poznać. A przynajmniej tak jej się wydawało.
    Westchnęła cicho, opierając się zaraz dłonią o krawędź przebieralni, a drugą kładąc na swój bok. - No, no. Teraz wyglądasz super - stwierdziła całkiem szczerze, szczerząc się szeroko, a może nawet zadziornie. Co jak co, ale Jerome był przystojnym facetem i nie dało się tego nie zauważyć. Nawet, kiedy była na gorącej wyspie, parę… Dobra, wiele razy zawiesiła na nim oko. Nie chciała jednak wtedy w żaden sposób się wiązać, dlatego też nie pozwalała mu na większe zbliżenia. Przecież to by wszystko skomplikowało, a problemów miała wystarczająco.
    - Masz już wszystko? Czy czegoś jeszcze szukamy? I na co masz ochotę? Coś bardziej rodzimego, włoskiego, czy chcesz zasmakować typowo amerykańskiego żarcia? - spytała, śmiejąc się pod nosem.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  25. Pierwszą rzeczą, która rzuciła się Meredith w oczy po przekroczeniu progu był kolor ścian. I nie chodziło o to, że już jakiś czas niemalowane. Zaglądnąwszy orientacyjne do każdego pomieszczenia nie dało się nie zauważyć, że wszędzie były tego samego koloru. Co prawda był jasny, – choć bardziej zszarzały niż beżowy, – ale bardzo monotonny. Jako absolwentka malarstwa, uważała ściany za najlepsze płótno – duża powierzchnia, łatwy dostęp i za każdym razem, gdy dzieło okaże się kiczowate można zamalować i zacząć od nowa. Tak samo, gdy się znudzi, a przy jej energii, która wcielała w życie niemal każdy pomysł, zdarzało się to nierzadko.
    - Czy można malować po ścianach? – Jej pierwsze pytanie najwyraźniej nie należało do najczęściej zadawanych, bo pan Murray spojrzał na nią zdezorientowany, po czym się roześmiał.
    - Ważne żeby oddać w takim samym stanie panno Hastings.
    Meredith powstrzymała się od komentarza odnośnie obecnego stanu ścian i pozwoliła oprowadzić się po mieszkaniu. Obydwa pokoje wyposażone były w podstawowe meble, takie jak łóżko, biurko i małą, stanowczo za małą szafę. Brakowało jedynie rolet lub zasłon w oknach, ale wiązało się to z niewielkim wydatkiem. Pozostałe pomieszczenia również zawierały sprzęty niezbędne do życia, a w łazience, o dziwo była nawet wanna. Meredith szybko przekalkulowała w głowie plusy i minusy i już zaczęła się zastanawiać, czym przewiezie tu swoje rzeczy. Lokalizacja była wręcz wyśmienita, trzydzieści minut metrem do pracy to całkiem dobry wynik w Nowym Jorku. Dzielnica była dość spokojna a Manhattan niemal na wyciągnięcie ręki. I co najważniejsze było ją na to stać a dodatkowo, jeśli dobrze pójdzie to może jeszcze zarobić. Miała pomysł na kolejny artykuł: „Jak zrobić z brooklyńskiej nory mieszkanie na miarę Manhattanu – krok po kroku”. Krótko mówiąc, przyjemne z pożytecznym.
    Usiadła z panem Murray’em przy niewielkim stoliku w kuchni, aby porozmawiać o formalnościach, rzeczywistych opłatach bez ukrytych kosztów i warunkach najmu. Dzwonek do drzwi zaskoczył ich oboje. Właściciel zmarszczył lekko brwi i poszedł otworzyć niespodziewanemu gościowi. Gdy Meredith usłyszała powód najścia wstała, by przyjrzeć się potencjalnemu konkurentowi. Okazał się przystojnym, młodym mężczyzną i przez chwilę pomyślała, że mogliby razem zamieszkać i stać się piękną parą, ale od razu zganiła się za te fantazje niczym u wyposzczonej starej panny. Nieznajomy najwyraźniej nie podzielał jej pierwotnego instynktu seksualnego, gdyż widział w niej córkę tłuściutkiego pana Murraya.
    Próba wyjścia z sytuacji przez właściciela zaskoczyła ich oboje. Biorąc pod uwagę to, że Jerome jeszcze nawet nie wszedł do środka, była to odważna propozycja. Meredith nie miała nic przeciwko – nauczona była dzielić się wszystkim, co miała i wykazywała się raczej nadmierną opiekuńczością niż gburstwem. Jednak nie zamierzała oddać pokoju z balkonem.
    - Proszę wejść, panie Marshall. Pokażę panu mieszkanie.
    Merr obserwowała z boku, jak pan Murray oprowadza chłopaka po mieszkaniu używając niemal tych samych słów, co kilkanaście minut wcześniej. Gdy skończył spojrzał na nich zakłopotany, drapiąc się w tył głowy. Być może modlił się o ratunek z tej niezręcznej sytuacji i został wysłuchany.
    - Przepraszam bardzo, zaraz wracam. – Rzucił szybko i zniknął za drzwiami z telefonem, który rozdzwonił się w jego kieszeni.
    Meredith weszła do upatrzonego przez siebie pokoju i wyszła na balkon, by zobaczyć widoki. Świeciło słońce, był piękny dzień, więc na pewno jakoś się dogadają. Odwróciła się do Jerome’a z nadzieją w oczach.
    - Co do propozycji właściciela, chciałabym zatrzymać ten pokój. Nie wiem, dlaczego nie znalazł jeszcze lokatora na to mieszkanie, ale wyraźnie widać, że chce już mieć z niego kasę. – Zrobiła krótką przerwę, obserwując twarz chłopaka. – Myślę, że można to wykorzystać i wynegocjować niższy czynsz przynajmniej o 50 dolców niż w ogłoszeniu.


    Meredith Hastings

    OdpowiedzUsuń
  26. Sama nie wiedziała, gdzie ów granica się znajdowała. Na Barbadosie czuła się bardzo dobrze, tak dobrze, że chyba były to najlepsze chwile w życiu dziewczyny. Tam nie musiała się wszystkim przejmować, po prostu żyła. Cieszyła się zachodami słońca, ciepłą wodą, towarzystwem przyjaznych mieszkańców (a zwłaszcza tego jednego), odpoczywając od codziennych trosk. Ale raj przecież nie mógł trwać zbyt długo, musiała wrócić do szarych realiów. Czasem się tylko zastanawiała, czy to aby na pewno miało sens. Ta ciągła pogoń. Więc pozostanie tym razem w Nowym Jorku na dłużej, zwiastowało zdecydowanie dobre zmiany w jej życiu.
    A ich relacja… Cóż. Nie widzieli się długo - to też wiele zmieniało. Jak już wiadomo, Jen nie chciała się w nic angażować, bo to by nie miało po prostu sensu. Miałaby podwójnie rozdarte serce, a z tym już mogłaby sobie nie poradzić. W końcu była tylko człowiekiem. A teraz? On był tu… Ta sytuacja zdecydowanie zmieniała postać rzeczy. Woolf przenigdy by nie pomyślała, że coś takiego ją spotka. Jeśli więc patrząc z tej perspektywy, zachowanie dziewczyny było zrozumiałe. Chyba obydwoje po prostu potrzebowali czasu, żeby się z tym wszystkim oswoić. A mieli go aż w zanadrzu. Dobrze, że chociaż raz...
    Zaśmiała się wesoło i kiwnęła głową, kiedy wybrał kuchnię docelową. Miała swoje jedno ulubione miejsce w tej galerii, więc nie musieli się martwić o podejrzanej jakości jedzenie.
    Poczekała, aż Jerome wybierze jeszcze kilka rzeczy, by potem dziarskim krokiem prowadzić go przez wyższe piętra budynku. Teraz czuła się zdecydowanie pewniej, bo po części znów panowała nad sytuacją i to ona była kapitanem na tym przedziwnym statku ich wzajemnych uczuć i reakcji. Dlatego z szerokim uśmiechem stanęła na ruchomych schodach, zaczesując kilka kosmyków za ucho. Dopiero, gdy mężczyzna wspomniał o bracie, znów się w niej zagotowało… Ale nie do końca.
    Poczuła uścisk w sercu, gardło się zacisnęło, a serce zapłonęło, po chwili zderzając się z nieprzyjemnym poczuciem chłodu, skutkującym gęsią skórką na ciele. Uśmiech momentalnie zamienił się w cienką kreskę, a twarz blondynki skamieniala, blednąc.
    Wbijała w niego swój wzrok, jakby nie rozumiała pytania. Rozumiała je jednak bardzo dobrze, dlatego czym prędzej spuściła głowę, potem rozglądając się dookoła, czy są już na odpowiedniej kondygnacji.
    - Nie. Kompletne zero - odparła wreszcie, zmuszając się do podciągnięcia kącików ust do góry i przekierowania spojrzenia na twarz Jerome’a. Chrząknęła, stawiając pierwsze kroki na marmurowych płytach poziomu gastronomicznego. - To tutaj. Ta knajpka jest zaraz obok - mruknęła, kierując się w jej stronę. - Mają naprawdę dobre burgery, chociaż ja wolę te niemięsne. Ale frytki też są niezłe - dodała, próbując zmienić temat. Za bardzo bolało ją poruszanie go w tej chwili, kiedy nic jeszcze nie było wiadome. Wiedziała jednak, że nie powinna tak wszystkiego zaraz urywać, więc, gdy stali już w kolejce, westchnęła ciężko, przecierając twarz dłonią. - Szukam go. Wiem, że był w ostatnim czasie tutaj dłużej, niż zwykle. Ciotka Maybel nie wie nic. Nie widziała się z nim i to jest właśnie cholernie dziwne - przyznała przygryzając delikatnie dolną wargę. - Nie zostawił jej nic. A zawsze coś zostawiał. Zaczynam mieć wrażenie, że ma po prostu jakieś kłopoty… - dodała, ze strachem patrząc na towarzysza. - Jest jedna osoba, która może mi pomóc go odnaleźć. Nie wiem, czy się uda. Ale nadzieja jest zawsze…
    Zdążyła wypowiedzieć te słowa i akurat ludzie przed nimi rozeszli się na wszystkie strony, wybierając stoliki. Dzięki temu Jen i Jerome stali teraz przy kasie, zza której uśmiechała się do nich filigranowa rudowłosa dziewczyna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Dzień dobry, co mogę Państwu podać? - zapytała uprzejmie. Woolf uśmiechnęła się przyjaźnie i machnęła ręką, wskazując tablicę z propozycjami dań, znajdującą się nad głową pracownicy.
      - Wybieraj, ja dzisiaj stawiam. Tak na przywitanie w Nowym Jorku - powiedziała już nieco weselej, a następnie mrugnęła do niego porozumiewawczo. - Zaznaj mojego dobrego serca - zaśmiała się pod nosem, w tym momencie wodząc wzrokiem po wyświetlanych napisach.

      Jen Woolf

      Usuń
  27. [ Ja nie zmuszam sama czesto 'na raty' odpisuje ;D Co do pomysłu to jedyne co mi przychodzi do głowy do spotkanie w barze bądź w central parku, gdziew dziewczyna lubi czasem się uczyć, gdy pogoda dopisuje. Zauważyłam, że moja rudowłosa istotka ma słabość do brodaczy, więc zapewne będzie bardzo pomocna i miła, jeśli turysta będzie potrzebował pomoc! ;) Jak masz coś innego to śmiało!]

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  28. I tego Jen właśnie brakowało. Prostego życia, gdzie nie musiała się przejmować całą resztą. Z wielką chęcią odwiedziłaby jeszcze kiedyś Barbados - może w najbliższe wakacje? O ile sprawa z bratem w końcu się wyjaśni…
    Uśmiechnęła się do niego smutno i ze zrozumieniem w oczach obserwowała jego reakcję. Zdawała sobie sprawę z tego, że ktoś z boku mógłby ją po prostu nie zrozumieć, albo, podobnie do Jerome’a, mieć ochotę rozwalić Woolfa na kawałki. Bo kto normalny tak postępował? Noah musiał mieć naprawdę mocne powody do tego, żeby urywać kontakt ze światem. Może i na początku to była jakaś fanaberia, ale teraz… Po prostu Jen nie mogła tego inaczej wytłumaczyć. Właśnie - może w tym był sęk? Że tłumaczyła każde jego posunięcia. Chyba nie chciała dopuścić do siebie myśli, że Noah może mieć ją po prostu gdzieś. Nie, zdecydowanie nie przyjmowała tego do wiadomości.
    Zamówiła frytki i sałatkę - dzięki Bogu, że takową mieli - po chwili namysłu również biorąc colę. Zapłaciła, a następnie dała się prowadzić mężczyźnie, siadając naprzeciwko niego. Oparła się łokciem o blat stołu, po czym położyła na zaciśniętej dłoni głowę, w ten sposób delikatnie ją przekrzywiając. Przez moment trwała w zamyśleniu, w końcu prostując się i spoglądając na towarzysza nieco nieobecnym wzrokiem.
    - Tak, kłopoty. To wszystko wydaje się bardzo dziwne - zaczęła, w tym momencie bawiąc się serwetką. - Jak już ci kiedyś mówiłam, Noah co jakiś czas wraca tutaj, do Nowego Jorku. Za każdym razem Maybel dostawała od niego jakieś drobiazgi. Ale ostatnim razem nic. Z innych źródeł wiem, że, jak nigdy wcześniej, mój brat spędził tu więcej czasu. I teraz zobacz, po co? - wzruszyła ramionami. - A skoro już tu był, to dlaczego jej nie odwiedził? Pomieszkiwał w hotelach, kilka osób go widziało podczas swoich podróży, wyobrażasz to sobie? - prychnęła i pokręciła głową, mając ochotę się zaśmiać. W tym momencie kasjerka podeszła do nich z zamówieniem, stawiając tacę na stoliku i życząc smacznego. Jen powtórzyła te słowa kierując je do bruneta i zjadła jedną frytkę. - Jak to jest, że ja biegnę za nim po całym świecie, a ludzie, których spotykam właśnie tutaj, w zupełnie przypadkowych okolicznościach, przy pierwszej lepszej okazji widzieli się z nim w innym kraju, a nawet przez chwilę razem podróżowali? Szlag mnie trafia, jak o tym myślę! - warknęła, lekko waląc pięścią w stół. Pohamowała się jednak na tyle, by nie było to silne uderzenie. W oczach jednak zapłonęły niebezpiecznie. Wzięła głęboki wdech chowając twarz w dłoniach, po chwili opadając z bezsilności na oparcie krzesła. - Poznałam takiego chłopaka, ma na imię Alexis. Ma jakieś kontakty w hotelu, w którym nocował Noah. Podobno ta mogę zdobyć o nim więcej informacji. Nie wiem, zobaczymy. Póki co jestem tutaj i nigdzie się nie wybieram - dodała nieco smutnym tonem.
    Przysunęła się bliżej stołu, by móc wreszcie zjeść porządnie posiłek. Chwyciła za widelec i wbiła go w sałatę, pałaszując ją.
    - A co u ciebie? Jak babcia? Papuga dalej ucieka? - uśmiechnęła się delikatnie, wpatrując się w Jerome’a. - Chyba wszystkim będzie smutno bez ciebie… Jesteście przecież blisko - zauważyła, upijając łyk napoju.
    Bardzo dobrze pamiętała jego rodzinę. W końcu spędzając tyle czasu z nim, chcąc czy nie napotkała Marshallowe rodzeństwo, rodziców… Ale to babcia skradła dziewczynie serce. Tak pogodnej, pełnej ciepła staruszki nie znała (no, może poza Maybel, ale ona nie była rodziną dziewczyny z krwi). Czasem porównywała ją nawet do własnej babki, która diametralnie się od niej różniła. I chyba tego mu najbardziej zazdrościła - pełnej, kochającej się rodziny.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  29. [A no może się dziewczyna zapomnieć, że jest w pracy i posłać klienta do parteru :D także już jestem ciekawa niespodzianki]

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  30. Oczywiście, że nie miała mu tego za złe. Chyba tylko ona potrafiła w mgnieniu oka przyciągnąć w myślach dane fakty, które tyczyły się jej brata. Ciężko było się połapać w tym wszystkim komuś, kto nie żył tą historią na co dzień. W tym momencie widać, jak wiele poświęciła dla niego Jen oraz jak bardzo smutne to w rzeczywistości było.
    Zjadła sałatkę do połowy, przerzucając się na frytki. Co jakiś czas raczyła się też colą, spoglądając na mężczyznę. Kiwnęła głową, przełknęła potrawę i chrząknęła.
    - Dlatego jestem tutaj na dłużej. Teraz już po prostu czekam. Nie mam siły dalej gnać - przyznała nieco ciszej, z poważną miną. - Zaczęło się od tego, że nasi rodzice się rozstali. Mieszkaliśmy wszyscy w Los Angeles, ale mój ojciec pochodził z Nowego Jorku. Przeprowadził się do Miasta Aniołów dla mamy. Kiedy doszło do rozwodu, ja zostałam z mamą tam, a ojciec z moim bratem przenieśli się tutaj. Akurat tak się dobrze złożyło, że tata dostał świetną ofertę pracy, w jednej z bardziej znanych kancelarii. Początkowo mieszkali u Maybel, czyli przyjaciółki matki mojego ojca - inaczej mówiąc, mojej babci, którą w końcu zaczęliśmy nazywać ciocią. Noah bardzo się do niej przywiązał. Potem ojciec znalazł nowy dom i się od niej wyprowadzili - powiedziała, robiąc małą przerwę na dokończenie sałatki. - Początkowo miałam z tatą i Noahem w miarę dobry kontakt, ale przez lata zaczął słabnąć. Mój brat strasznie uwziął się na mamę… Sama nie wiem, dlaczego - zmarszczyła brwi. - Chyba miał jakieś wyrzuty. No nie wiem. W każdym razie, najgorzej było po… samobójstwie taty - przełknęła z trudem. Chociaż stało się to lata temu, dalej było to dla Jennifer trudne przeżycie. - Noah wtedy przeniósł się z powrotem do ciotki Maybel, u której mieszkał jakiś czas. A potem… Jakby ślad po nim zaginął - mruknęła, odsuwając puste opakowanie po sałatce na bok. - Myśleliśmy, że tak odreagowuje to, co się stało. Ale dlaczego odwrócił się całkowicie ode mnie i mamy? Wtedy zaczął wyjeżdżać, co jakiś czas odwiedzając Nowy Jork… Ale tylko na chwilę. Nigdy nie został na dłużej. Aż do teraz - pokiwała głową i wydęła usta. - Dalej nie mam zielonego pojęcia, czemu tak bardzo znienawidził mamę. Po prostu tego nie pojmuję. Wiele razy próbowałam rozmawiać o tym z nią, ale ona uważa, że nie zrobiła nic, co mogłoby wywołać podobną sytuację. Jak widzisz, to bardzo dziwne - westchnęła. Skrzyżowała ręce na wysokości piersi, jednak zaraz jedną rozluźniła, by sięgnąć po frytki. - Moja rodzina jest jakaś… Emocjonalnie pokrzywiona. Aż ciężko to określić - rozciągnęła usta w wąską kreskę, wpatrując się w Jerome’a tak, jakby to w nim szukała odpowiedzi na nurtujące pytania. Kiedy mówił o babci, zaśmiała się wesoło. - Uwielbiam ją! Strasznie bym chciała się z nią zobaczyć… Z Jenkinsem też.
    Zaniemówiła słysząc o wizie. Na parę sekund zamarła, wyglądając dosyć śmiesznie, bo rozdziawiła usta, prawie wkładając do nich frytkę. Zupełnie tak, jakby ktoś nagle wstrzymał czas. Zamrugała kilkakrotnie, wsunęła powoli ją do buzi, powoli przeżuwając. Teraz tym bardziej zawiesiła wzrok na towarzyszu, nieco szerzej otwierając oczy.
    - Dwa miesiące - powtórzyła przełykając. - No… To niezłą wycieczkę zaplanowałeś - dodała, uważnie ważąc słowa. Nie chciała powiedzieć ani nic głupiego, ani zdradzającego jej myśli. W końcu mogło być w rzeczywistości różnie, prawda?
    Po chwili coś się w niej zmieniło. Odrzuciła dręczące pytania na bok, chcąc skupić się na obecnej chwili. Co miała do stracenia? Nie wiedziała, dlaczego, ale nagle zaczęła patrzeć na niego trochę inaczej…
    - Cieszę się, że przyjechałeś - odparła nagle, posyłając mu serdeczny, pełen ciepła uśmiech. Twarz jakby się rozpromieniła, a w oczach pojawił się spokój. Chwyciła colę i przez słomkę wypiła resztę zawartości naczynia, po czym pokręciła głową. - Nie, jeszcze nie, nie miałam kiedy. Ale, skoro już tu zostajesz, to możemy zobaczyć ją razem - dodała unosząc jedną brew. Przygryzła zębami słomkę, wciąż się uśmiechając i czekając na jego odpowiedź.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  31. [Może być jak najbardziej :D wtedy mamy pewność, że się ruda nie będzie hamować w samoobronie ;) ]


    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  32. W każdym człowieku tkwiło dobro i zło, nikt nie był idealny. Czasem może się wydawać, że zachowania co niektórych osób są wręcz śmieszne albo żałosne, nieraz również niezrozumiałe. Tak na pewno było w przypadku brata Jen. Ale skąd wszyscy mogli wiedzieć, co nim naprawdę kieruje, skoro z nikim się swoimi przeżyciami nie dzielił? Pozostawało jedynie czekać i mieć nadzieję, że w końcu się spotkają.
    Na moment zamilkła, żeby zastanowić się nad jego słowami. Cóż, miał rację. Po tym całym czasie Jennifer stwierdziła, że dalsza pogoń po prostu nie ma najmniejszego sensu. Czuła się zmęczona, wysysana z życia, choć miała dopiero dwadzieścia parę lat. Nie mogła tak dłużej żyć, bo w końcu to by ją wykończyło. A wtedy z pewnością by nie spotkała brata… I wielu innych osób.
    Zaczesała kilka kosmyków za ucho, ostatecznie nie dodając żadnego komentarza do wypowiedzi mężczyzny, jedynie posyłając mu delikatny uśmiech. Zgadzała się z nim w stu procentach i jakiekolwiek dodatkowe słowa były już po prostu zbędne. A chcąc pozostać w dobrym nastroju - skoro już się udało jej takowy uzyskać - zaśmiała się głośno, tym razem nie przejmując się reakcją innych. Tak głośno się śmiała, że aż musiała odłożyć szklankę i złapała się za brzuch, przymykając powieki i próbując nie spaść z krzesła. Wyobrażała sobie, jak denerwujące to musiało być dla Marshalla… I właśnie dlatego tak ją to bawiło. Czasem, będąc na Barbadosie, również lubiła się z nim drażnić, ale w nieco inny sposób. Sprawdzała, czy Jerome jest o nią zazdrosny, jednak takie sytuacje zdarzały się bardzo rzadko, może raz czy dwa. Wolała później nie przeginać, skoro miała zamiar wyjechać i być z nim dalej w przyjaznych stosunkach. Przerzuciła się więc na szkolenie Jenkinsa, ucząc go słówek w innym języku, przez co czasem turyści, słysząc przekleństwo na przykład w języku francuskim, patrzyli się na bruneta niezbyt przychylnie - wszak papuga zazwyczaj wtedy siedziała właśnie jemu na ramieniu. Jen za to, stojąc w pewnej odległości, zataczała się ze śmiechu… Zupełnie tak, jak w tym momencie.
    Były też inne sytuacje, gdzie pozwalała sobie na więcej… Choć nie będąc tego do końca świadomą. Gdy spacerowali wieczorami po plaży, przysłuchiwali grze lokalnych zespołów, które zazwyczaj stanowili młodzi lub bardzo starzy mężczyźni, tworząc na wszystkim, na czym się tylko dało. Miało to w sobie pewną magię, o której Jen do tej pory nie mogła zapomnieć. W takich chwilach serce dziewczyny miękło, przez co ona sama mimowolnie otwierała się na Jerome’a, ciesząc się z każdej chwili u jego boku. To było jednocześnie ciekawe i zastanawiające, jak wiele bodźców człowiek po pewnym czasie potrafił odbierać inaczej, kojarząc i wiążąc je z czymś zupełnie odmiennym. Lecz najbardziej i najczęściej do głowy blondynki wracały te urywki (głównie w snach), gdzie unosili się na tafli wody, pozwalając by woda obmywała ich otuloną słońcem skórę. Potem kładli się na piasku, przyglądając się niebu pełnym gwiazd. Właśnie to sprawiało, że Woolf potrafiła odetchnąć pełną piersią, czując wszystko głębiej i silniej. Po wyjeździe z Barbadosu nigdy już tego nie doznała.
    Przewróciła oczami i pokręciła głową, ostatecznie wzdychając.
    - Oczywiście, wszystko to sprawka losu i przeznaczenia, nie? - bardziej się zaśmiała, niż zapytała, wodząc za nim wzrokiem. Nie do końca była przekonana do tego typu rzeczy, ale… Może faktycznie coś w tym było?
    Nieco spuściła głowę, spoglądając teraz na niego spod oka. Świdrujące spojrzenie obejmowało jego posturę, a Jen jakby przez chwilę się zawahała. Zrobiła poważną minę, wyprostowała się i poprawiła płaszcz, ale zaraz wybuchła ponownie śmiechem. Podała mu swoją dłoń, wstając z krzesła i zawieszając na ramieniu torebkę. Owinęła szalem szyję, zapięła się, po czym sięgnęła po telefon. Musiała użyć nawigacji, żeby wiedzieć, jak dotrzeć do punktu docelowego. Wstukała odpowiednie dane na wyświetlaczu, pokazując drogę towarzyszowi.
    - Powinniśmy tam dotrzeć za jakieś… Pół godziny, jeśli się pospieszymy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba trzeba będzie wejść na prom - zmarszczyła brwi, nie do końca będąc pewną, czy to odpowiednia trasa. Przeniosła wzrok na mężczyznę, pytająco się w niego wpatrując. - A jak się zgubimy? Zaraz, gdzie w ogóle się zatrzymałeś?
      Dopiero teraz przyszło jej to do głowy. Przecież musiał wrócić do miejsca pobytu, a ich wycieczka zdecydowanie była uzależniona od tego, gdzie się ono znajdowało.

      Jen Woolf

      Usuń
  33. Emily może jeszcze nie znała Jennifer zbyt dobrze, ale zdążyła polubić tą energiczną blondynkę. I naprawdę chciałaby potrafić już teraz pomóc nieznajomemu w znalezieniu znajomej, ale nie była w stanie tego zrobić. Założyła też, że Jerome już próbował się do niej dodzwonić, dlatego też nie proponowała nawet takiego rozwiązania.
    Pokręciła z rozbawieniem głową, gdy ten rzucił niespodziewaną uwagę. Mogłaby nawet powiedzieć, że nie powinien się temu dziwić, bo z pewnością na nie jednej kobiecie robił to piorunujące wrażenie. W końcu był nieprzeciętnie przystojnym mężczyzną i na pewno wpisywał się w gusta wielu kobiet. Mimo wszystko powstrzymała się od wypowiedzenia tych słów.
    — Najwyżej zginę śmiercią tragiczną, ale we własnym domu — powiedziała, uśmiechając się pogodnie. Ostatnimi czasy często jej powtarzano, że postępuje nierozsądnie, ale prawdę mówiąc miała to głęboko gdzieś. A to z bardzo prostego powodu – chwilami miała dość życia… Jakkolwiek źle by to nie brzmiało.
    — Emily Simmons — uścisnęła jego wyciągniętą przed siebie dłoń, po czym zaprosiła go do skromnego salonu. Weszła do kuchni, która znajdowała się tuż obok i spojrzała na mężczyznę ze zdumieniem — To… Nie masz ze sobą nic cieplejszego?
    Naprawdę sądziła, że w tym dość może małym bagażu miał jednak jakieś dłuższe spodnie. Zagryzła dolną wargę i pokręciła z powątpieniem głową. Nigdy nie mieszkała z żadnym facetem, żaden też nigdy tutaj nie nocował, więc nie było opcji, aby znalazła coś w rozmiarze Jerome’a.
    — Jedyną rzeczą, w którą jestem pewna, że byś się zmieścił to długa spódnica na gumce, ale nie sądzę byś chciał tak paradować po mieście — wybuchła śmiechem, wyobrażając sobie taką scenę. Pewnie gdyby go takiego teraz zobaczyła to posikałaby się ze śmiechu. Choć czort wie, ona czasami nie nadążała za światową modą, więc może nawet wykreowałby jakiś nowy trend w męskiej modzie?
    — A wiesz, że znam? — usiadła obok niego na kanapie, posyłając w jego kierunku lekki uśmiech — Ta okolica może nie powala, ale na trzecim piętrze jest kawalerka do wynajęcia. Ceny w tym bloku nie są zawrotne i czasami zalatuje od strony kanału, ale da się żyć.
    W tym samym momencie czajnik elektryczny dał znać, że woda się w nim zagotowała. Dlatego też Emily podniosła się i popatrzyła na Marshalla.
    — Napijesz się czegoś? Kawa, herbata? A może coś zimnego?

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  34. Cóż… Chyba temu nie można zaprzeczyć. Jen miała same dobre wspomnienia z Barbadosu, choć, dzięki Marshallowi, zobaczyła też życie tam z nieco innej strony. Mimo wszystko jednak nie potrafiła nie uśmiechnąć się, gdy wyobrażała sobie te piękne plaże, spokój i czystą jak łza wodę. No i oczywiście jego obok. Ale do tego nie chciała się już przyznać, nawet przed samą sobą. A może zwłaszcza.
    I fakt, może to było czymś w rodzaju efektu motyla? Bo chociaż pod uwagę bierze się tylko tych dwoje, to jeden moment, szczegół mógł sprawić, że ich życia potoczyły się właśnie w takim kierunku, że teraz szli ramię w ramię przez to wielkie miasto. Kto wie, jakie siły tak naprawdę rządziły tym światem.
    Pokręciła tylko głową z delikatnym uśmiechem na ustach, z ledwością powstrzymując zaraz śmiech, który z ogromną siłą chciał się wydobyć z gardła dziewczyny. Znowu poczuła się tak beztrosko, jakby wszystkie pytania bez odpowiedzi odeszły w siną dal, a historia jej brata razem z nimi. Teraz była tylko tu i na tej chwili się skupiała.
    - Może i nie spieszy, ale nie chcę, żebyś miał przeze mnie problemy - również wystawiła mu język. - A na Barbadosie… Wszystko było inaczej - przyznała z cichym westchnieniem. - I tak, pojadę z tobą metrem! - zawołała kiwając głową i zakrywając twarz dłońmi, gdy zaczął grać. Rozmieściła palce tak, że z powodzeniem mogła przez nie obserwować poczynania Jerome’a, równocześnie ukrywając przed coraz gęściej zbierającym się tłumem swoje zarumienione policzki. Widziała, jak kilka dziewczyn zaczęło robić mu zdjęcia, może nawet nagrywać krótkie filmiki. Jen czuła się teraz jak w jakiejś komedii romantycznej, gdzie mężczyzna musi walczyć o kobietę swojego serca, biegnąc przez wielkie hale tylko po to, by w charakterystyczny sposób wyznać jej miłość…
    Chyba się trochę zagalopowała w tych rozmyślaniach… Hm.
    - Niedaleko… - mruknęła pod nosem, jednocześnie płonąc z zawstydzenia i szczerze ciesząc się tym widokiem. Ani na moment uśmiech nie schodził blondynce z twarzy, choć czuła się nieco zakłopotana. Rozejrzała się dookoła, a gdy usłyszała czyjś głos, przymknęła powieki mając wrażenie, że zaraz wybuchnie ze śmiechu. Już miała coś zrobić, czy odpowiedzieć, ale nadeszła niespodziewana fala kolejnych okrzyków, więc panna Woolf dała za wygraną. Opuściła ręce i sama zaczęła krążyć w miejscu, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
    - Idź mu pokaż! Idź mu pokaż! Idź mu pokaż! - zaczęła równomiernie wołać grupka podstarzałach pań, chyba właśnie czekających na ten happy end.
    - Dawaj! Łooo! Śmiało, laskaaaa! - wykrzyknął tym razem ćpun, którego zaraz zebrała policja.
    - Ooooo! Zaraz się pocałują! - jęknęła jedna z nastolatek, nagrywająca wszystko od początku telefonem z nakładką Hello Kitty. Dalej dołączały się kolejne osoby.
    - No, dawaj! Na co czekasz!
    - Ameryka! Kraj Wolności!
    - Nie dla Trumpa, nie dla Trumpa! - wrzasnął pewien jegomość, zaraz uciszony przez przypadkowego menela, od którego dostał w twarz, zupełnie przypadkiem wyrzuconą w locie puszką.
    - Pokaż cycki!
    - Gdzie jest krzyż?!
    Po tym ostatnim Jen poczuła, że naprawdę trzeba się ewakuować. Podbiegła do do bruneta, złapała go za rękę i zaczęła biec w kierunku metra. Przecisnęli się między ludźmi, a gdy się oddalali mogli usłyszeć oklaski i gwizdy. Blondynka dalej miała zaczerwienione policzki, ale bardziej skupiała się teraz na złapaniu oddechu. W końcu puściła Jerome’a, oparła się o mur podziemi, do którego chwilę wcześniej zbiegli po schodach, pozwalając sobie na kilka minut odpoczynku.
    - Aleś mnie urządził… - odparła zdyszana, przykładając dłoń do czoła. Cała była gorąca i nie wiedziała, czy winne temu były emocje, czy te biegi przez uliczne przeszkody. Spojrzała na niego unosząc jedną brew i uśmiechając się delikatnie. - Wariat.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  35. Meredith z niecierpliwością czekała na odpowiedź i odetchnęła z ulgą, gdy Jerome zgodził się, co do podziału pokojami. Myślami była już daleko; ciągle nie mogła uwierzyć, że to początek wolności, ale jednocześnie większej odpowiedzialności, którą oczywiście nie zaprzątała sobie zbytnio głowy. Fantazjami popłynęła już daleko do krainy nowych możliwości, które były teraz na wyciągnięcie ręki. Jak zwykle była pewna, że tym razem to żaden słomiany zapał. Jednak najpierw będzie musiała zmierzyć się z przeprowadzką, co nie zapowiadało się wcale tak łatwo.
    - Z butelką wina, jako przepustka, możesz wpadać, kiedy chcesz. – Zażartowała, choć do tej pory rzadko piła alkohol. Jedynie wtedy, gdy nocowała u któregoś ze swoich przyjaciół, bo w domu towarzyszem do kieliszka mogło być tylko lustro. A ona zawsze w trudnych momentach wybierała sztalugę.
    - No i o ile nie będziesz później skakał! To, co? Resztą pomieszczeń też się podzielimy? Ja biorę łazienkę a ty kuchnię?
    Jerome nie wydawał się sztywniakiem, więc Merr pozwoliła sobie na jeszcze większe rozładowanie napięcia. Czuła, że właściciel pójdzie na rękę z pieniędzmi i zostaną współlokatorami, a poczucie humoru pod jednym dachem ma ogromne znaczenie.
    Przed powrotem pana Murraya dogadali się, co podstawowych spraw i Jerome poinformował właściciela o ich wspólnych warunkach. Meredith bacznie obserwowała emocje, które pojawiały się na okrągłej twarzy. Mężczyzna miał prawo czuć się lekko zdezorientowany, gdyż zostawił całkiem obcych sobie ludzi na krótką chwilę a wracając zastał sojuszników. Najwidoczniej oboje wyglądali na ludzi godnych zaufania, bo pan Murray wyraził zgodę – po chwili namysłu, ale bez żadnych dodatkowych negocjacji.
    - Jak najbardziej zgadzam się z Jerome. Zastanawiam się, kiedy moglibyśmy zacząć przewozić swoje rzeczy? Bo prawdopodobnie będę potrzebowała wziąć kilka dni wolnego w pracy.
    - Klucze mogę zostawić nawet teraz. Jedna osoba będzie musiała dorobić sobie we własnym zakresie. A co do formalności, czy obojgu z was będzie pasował poniedziałek o godzinie dziewiątej?
    - Jeśli chodzi o mnie to jak najbardziej. – Meredith spojrzała wyczekująco na swojego - już niemal oficjalnego – współlokatora.

    Meredith Hastings

    OdpowiedzUsuń
  36. [Super jest, tylko niepotrzebnie sterowałas Lotta haha też bym wiedziała, że uderzy Jeroma :D ale spokojnie nie trzeba nic zmieniać już odpisuje!]

    Charlotte miała wolny wieczór, a że wszystkie projekty na studia już oddała postanowiła skorzystać z uroków Wielkiego Jabłka. Nie miała towarzyszy z którymi wyszlaby na miasto, lecz to w żadne sposób jej nie postrzymywało, by się na nie wybrać. Wiedziała, że zawsze można poznać kogoś ciekawego, chociażby na jedną noc. Ubrana w obcisłe czarne spodnie z dziurami na kolanach, które dostała od jedynej duszy w tej metropolii znajacej jej podwójne ja, czerwony koronkowy top i czarna skórzaną kurtkę wtapiała się w tłum. Ludzie ukochali sobie ciemne stylizacji, gdyż większość nie czuła się pewnie w kolorach, które trzeba było umiejętnie połączyć.
    Na zewnątrz było stanowczo za zimno na brak kurtki, jednak Lotta nie chciała się już wracać do domu, ponieważ liczyła się z tym, iż nie znajdzie miejsca do siedzenia w żadnym barze. Przeczesała odruchowo dłonią włosy wkraczają do jednego z wielu lokali w mieście. Nie zdawała sobie sprawy, że właśnie tego wieczoru jest emitowany jakiś mecz. Może gdyby ktoś ją ostrzegł zostałaby w domu albo wybrała jakiś klub do po tańczenia zamiast puszki sardynek walczących o dostęp do wodopoju, a odpowiednim widokiem na telewizor. Nie mogła się wycofać, ponieważ popłynęła razem w tłumem prosto do baru. Skoro już dotarła tak dalego zdecydowała się napić. Stała spokojnie w dziwnej kolejce, która z każdą minutą nabierała innych odnog. Miała właśnie Zamość piwo, gdy poczuła jak ktoś klepnal ja w pupę. W pracy musiała delikatnie upomniec klienta, że nie życzy sobie takiego traktowania, ale tutaj nie musiała się powstrzymywać. Jej wzrok był pełen furri. Napotkała przed sobą jakiegos brodacza i bez chwili zawahania wymierzyła ciosy w odpowiednie miejsca. Miała właśnie coś powiedzieć o lekcji na temat traktowania kobiet z szacunkiem, gdy ten zaczął zarzekac się, iż sprawca właśnie ucieka z lokalu. Trochę zdebiała i patrzyła to na niego, to na ulatniajacego się mężczyzna. Faktycznie nikt inny nie chciał opuszczać baru, aż w takim pośpiechu.
    - Wybacz - rzuciła do poległego i chciała przeciskac się przez tłum, by dorwać faktycznego winowajce, lecz widzą, że ten jest już poza terenem pubu musiała odpuścić. Lotta ponownie spojrzała na nieznajomego, który zebrał od niej baty. Głupio wyszło. Podała mu dłoń i uśmiechnęła się przepraszajaco.
    - Może w ramach rekompensaty postawie Panu piwo? - nie miała w zwyczaju zwracac się do nieznajomych per ty, stąd ta forma grzecznosciowa, ponieważ nie uważała by był wiele starszy od niej.
    Pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji, by niewinna osoba zgarneła od niej łomot I było jej z tym niemożliwie nieswojo.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  37. Ale tego nie mogła przecież wiedzieć, bo nawet jej o to nie zapytał w sumie, chociaż ona też tego nie zrobiła. Na jego przeprosiny za zakłócanie wieczoru machnęła tylko ręką, bo prawdę mówiąc wszystko było lepsze od spędzania go samotnie. Dlaczego więc miałaby nie uraczyć miłego nieznajomego odrobiną ciepła, która najwyraźniej była mu potrzebna, zważając na jego nieadekwatny do pogody ubiór. Zamrugała zdumiona kilkukrotnie, kiedy jednak oznajmił, że nie ma nic na przebranie. Nadal jednak nie uważała, aby długa spódnica była dobrym rozwiązaniem. Nie pozostawało mu więc nic innego jak ogrzanie się u niej w mieszkaniu, a później pobiegnięcie od razu do jakiegoś sklepu z odzieżą, tylko, że… O tej godzinie wszystko już było zamknięte! No nic, będzie mu trzeba coś wykombinować. Zawsze mogła zapukać do Akersa z tą dziwną prośbą, ale o tym mogli porozmawiać za jakiś czas. W końcu nie wydawało się, aby mężczyzna się teraz gdziekolwiek spieszył.
    Roześmiała się, widząc komiczną scenę, w której Jerome wstaje i kręci bioderkami. Sama aż musiała zakryć usta dłonią, aby nie zacząć się śmiać w głos. Nie, to wcale nie tak, że mężczyzna nie miał za grosz talentu do tańca, bo tego w sumie nie była w stanie stwierdzić, ale po prostu wyglądało to przezabawnie.
    — Numeru nie mam, ale na tablicy zaraz przy wejściu do klatki go znajdziesz — powiedziała w końcu, gdy się nieco uspokoiła i akurat wyciągnęła dwa kubki na herbatę — Wydaje mi się, że nadal tam wisi, więc to może oznaczać tylko jedno. Nikt chyba jeszcze nie skusił się na te cudowne mieszkanko — dodała delikatnie rozbawiona, domyślając się tylko, że nie można tam było liczyć na zbytnie luksusy. Ale pewna była jednego, Jerome znalazłby tam wszystko czego potrzebuje i to w dobrej cenie.
    Posłała mu rozbawione spojrzenie, gdy tylko postawiła przed nim kubek z parującym naparem, a sama usiadła obok.
    — No zdecydowanie nie jest to California ani Floryda — rzuciła, patrząc wymownie na jego spodenki, wokół których cały czas kręcił się temat — To może jednak zdradzisz mi tajemnicę dlaczego wyskoczyłeś pod koniec zimy w takim outficie? — zapytała, nie spuszczając z niego swojego pytającego spojrzenia.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  38. W Nowym Jorku wszystko było możliwe, o czym przekonała się sama Jen, będąc tu zaledwie chwilę. Niemalże na każdym kroku znajdowała poszlaki związane z bratem, choć dalej układanka wydawała się trudna do ułożenia. Cóż, może po prostu nie miała jeszcze wszystkich puzzli?
    - Przyzwyczajaj się, to miasto ma w sobie dziwną magię - odparła, odrzucając włosy do tyłu. Oddech już prawie się unormował, choć serce biło jeszcze w nieco szybszym rytmie. Blondynka sięgnęła po małe podręczne lusterko, które znajdowało się w jej torebce, ponieważ chciała zobaczyć, czy dalej jest czerwona. Z zadowoleniem stwierdziła, że kryzys świńskiej mor… To znaczy pucułowatej pianki marshmallow zażegnany. Schowała więc rzecz z powrotem na jej miejsce, podchodząc powoli do mężczyzny. Zmrużyła oczy przyglądając się punktom na mapie.
    - Jasne, dobrze jest na wszystkich zwalać winę, co? - uśmiechnęła się zaczepnie, unosząc jedną brew i na moment zawieszając na nim swoje spojrzenie. - Było wesoło. Ale to chyba nie na moją kondycję. Dziwne, bo po górach nie mam problemu chodzić - stwierdziła, wracając spojrzeniem do poprzedniego obiektu zainteresowania. Zdziwiła się, że Jerome tak szybko załapał, o co chodzi w tych wszystkich pokręconych liniach. Jen czasami potrafiła się zgubić już w środku mapy, nie wspominając o podziemnych korytarzach. Na szczęście miała tak tylko “w dole”, bo z normalnym terenem radziła sobie bardzo dobrze.
    - W takim razie możemy się tam bezstresowo udać - odparła, po czym zaczęła się kierować na odpowiednią stację. Akurat nikogo innego poza nimi w pobliżu nie było. Może wszyscy woleli zabawy uliczne?
    - Wynajęłam kawalerkę kawałek stąd, ale zdążyłam tylko się wypakować, i to jeszcze nie w całości, bo Matt mnie poprosił, żebym się do niego przeniosła - powiedziała obojętnym tonem, nie przemyślając wcześniej tej odpowiedzi. - Tak więc mieszkamy teraz razem. Jesteśmy blisko, więc było to dla mnie oczywiste. Po prostu, spakowałam znowu część swojego życia i się do niego wprowadziłam - wzruszyła ramionami, uśmiechając się do bruneta delikatnie. - Dobrze jest mieć kogoś obok. Zwłaszcza wieczorem, kiedy samotność najbardziej cię dotyka i cisza zaczyna pochłaniać cały dom. A w tym mieście, poza ciotką Maybel, on jest mi chyba najbliższy - dodała po chwili. Dopiero, gdy zauważyła dziwny grymas na twarzy Marshalla (a może jej się tylko wydawało?), zmarszczyła brwi i wbiła w niego pytające spojrzenie. Wtedy wreszcie dotarło do dziewczyny, że Jerome mógł wziąć Matta za kogoś innego…
    Wyszczerzyła się szeroko, aż musiała odwrócić głowę, żeby tego nie zauważył. Tłumiła w sobie śmiech, próbując się uspokoić.
    - No bo nie ma to jak mieć kuzyna w Nowym Jorku, co nie? - szturchnęła go łokciem, powracając do niego wzrokiem. - Czyżbyś był zazdrosny? - przysunęła do Jerome’a swoją twarz, potem stanęła na palcach, żeby choć trochę zmniejszyć różnicę wzrostu, jaka między nimi występowała. Wyglądała teraz jak blond wiewiórka, która chce dosięgnąć orzeszek, ale gałąź jest zbyt wysoko. W końcu zaczęła się chwiać, a przez to, że jakiś kretyn na deskorolce prawie w nią wjechał, straciła równowagę i ostatecznie złapała się bruneta, uwieszając się na jego szyi. Mało brakowało, a wpadłaby w przestrzeń poza granicami linii ostrzegawczej, przeznaczonej tylko i wyłącznie dla pojazdów metra. Przestraszyła się, więc serce Jen znów zaczęło kołatać. Jeszcze trochę i dostanie tego dnia zawału.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  39. - Przerażająco szybko!– Meredith wciąż nie mogła uwierzyć, co się tu właśnie wydarzyło. W niespełna godzinę zdobyła pokój a nawet współlokatora w zestawie. Właściciel przekazał klucze i wyszedł, a oni zostali sami. Merr poczuła nagły niepokój tym szaleńczym obrotem spraw, którego nikt się nie spodziewał. Przez chwilę zastanawiała się czy nie podjęła decyzji zbyt szybko i pochopnie, ale przecież właśnie takie zachowania ją definiowały i od zawsze nadawały kształt biegowi jej życia.
    - Ale może to i dobrze. Pan Murray wydaje się raczej bezkonfliktowy, choć pewnie chciał tylko jak najbardziej ograniczyć wspinaczkę po schodach, dlatego poszedł nam na rękę. – Meredith odsunęła na bok zbędne myśli i szczerze się roześmiała. Czas wszystko weryfikuje - tak zawsze powtarzała jej babcia, gdy Meredith nie potrafiła podjąć decyzji lub, gdy była niepewna już podjętej. Do dziś stosuje się do tej rady. O ile chłopak nie jest seryjnym mordercą, psychopatą lub zboczeńcem, to niczego nie traciła. Na szczęście nie musieli trwać w niezręcznej ciszy, bo Jerome wpadł na świetny pomysł. Należało uczcić tę sytuację.
    - Proponujesz kobiecie alkohol przed południem? – Powiedziała udając oburzenie i starając się ukryć uśmiech na twarzy. – Na szczęście czas jest pojęciem względnym, więc nic nie stoi na przeszkodzie. – Wyszczerzyła zęby i klasnęła w dłonie. – Koniecznie musimy pójść razem, żebyś po raz kolejny się nie zgubił.
    Powietrze wciąż było jeszcze cieplejsze niż wcześniej. Promienie słońca przebijały się przez korony drzew, delikatnym podmuchem rozpraszając gałęzie, by osiąść na ich policzkach. Oboje byli w tej okolicy po raz pierwszy, więc stawiali kroki tam, gdzie ich nogi poniosły. Już przy pierwszym zakręcie wypatrzyli niewielki sklep, który wystarczył, by zaopatrzyli się w piwo.
    - Jeszcze dziś wybieram się do pracy, ale mam nadzieję, że zachowam trzeźwość umysłu. A Ty masz plany na resztę dnia? Czym tak w ogóle zajmujesz się na co dzień?

    Meredith Hastings

    OdpowiedzUsuń
  40. Może to był znak? Skoro miał tutaj zostać na dwa miesiące - a kto wie, może więcej? - to jeszcze trochę i Jen sama będzie musiała się od niego uczyć, albo znów wołać o pomoc, jeśli sama się zgubi. No, a w takiej sytuacji… Chyba nikt by nie chciał odsyłać kogoś takiego na Barbados, prawda?
    Kiedy serce się nieco uspokoiło, delikatnie się od niego odchyliła, ale węzeł powstały z jej rąk nie odplątał się ani na chwilę. Zmarszczyła na moment brwi, przyglądając mu się. Niedługo później na ustach dziewczyny pojawił się drobny uśmiech, a twarz złagodniała.
    - Pewnie tak - odpowiedziała tylko, uważnie śledząc zmiany pojawiające się w mimice mężczyzny. Nie do końca wiedziała, co się za tym wszystkim kryje… Oczywiście, domyślała się, ale czymże było zwykłe składanie myśli w głowie, kiedy prawda usłyszana wprost mogła być inna? Póki człowiek nie miał konkretnego zapewnienia, mógł sobie właśnie tylko gdybać.
    Spuściła wzrok i odsunęła się od Marshalla wreszcie opuszczając ręce, a po chwili wypatrując nadjeżdżającego transportu. Kiedy stanął i otworzyły się drzwi, Woolf tylko zerknęła na Jerome’, by upewnić się, że w tym tłumie, który nagle zapełnił niemalże całą przestrzeń metra, po prostu się nie zgubił. Weszła do środka i zajęła miejsce, uprzednio jeszcze kasując bilet dla siebie i dla swojego towarzysza. Pomachała brunetowi, kiedy zauważyła, że ten się rozgląda. Przez to, że stanął za nią jakiś krępy mężczyzna, blondynka była prawie niewidoczna dla wchodzących pasażerów. Przesunęła się o jedno siedzenie, by i on mógł być obok.
    - Zobaczymy, czy ci się spodoba - powiedziała z szerokim uśmiechem, wygodniej się usadawiając. Z oddali było widać i słychać parę, która prowadziła ze sobą żywą dyskusję. Nie była to jednak jakaś sprzeczka, czy wręcz awantura - wyglądali na naukowców (może nawet trochę pseudo?) mocno zaaferowanych kosmosem i UFO, wplatających między ten temat kwestię doboru jedzenia. Było to na tyle komiczne, że Jen musiała zasłonić usta szalem, żeby stłumić swój śmiech, kiedy mężczyzna zaczął mówić, jak bardzo nie smakują mu oliwki, do czego są według niego podobne oraz jaki to ma wpływ na promieniowanie ultrafioletowe. Na koniec się po prostu pocałowali i wysiedli na najbliższej stacji. Dopiero teraz panna Woolf odetchnęła, poprawiając materiał na szyi.
    - Ciekawe, o co my byśmy się kłócili - odparła nagle, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, co właśnie powiedziała. Całkowicie nie wiązała tego jakoś konkretniej z nimi samymi, jako ludźmi będącymi w związku. Ot, po prostu rzuciła w eter. Dopiero po chwili szerzej otworzyła oczy, robiąc usta w dzióbek. - To nasza stacja - dodała, po czym wstała z miejsca. I tym razem zaczekała na Jerome’a, a następnie wyszła z nim z pojazdu, rozglądając się dookoła. Szybko dostrzegła schody, do których się skierowała. - Mam nadzieję, że tu też pójdzie wszystko gładko i przyjemnie. Musimy kupić bilety w kasie przy porcie. Ciekawe, co ile kursuje - powiedziała, mając na myśli oczywiście przejazd promem. - Wiesz, przez te półtora miesiąca zobaczyłam bardzo mało, praktycznie nic. Tylko jakieś najbliższe miejsca koło kawalerki i domu kuzyna. Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak rozleniwiona - zaśmiała się. Może to oznaczało, że faktycznie zadomowiła się w Nowym Jorku i nigdzie jej się nie spieszyło? - I tak, kuzyna - dodała, wracając do tego tematu. - Jest dla mnie kimś bliższym, niż Noah. A przynajmniej zachowuje się faktycznie tak, jakby był moim starszym bratem. Zawsze mogę na niego liczyć - dodała rozciągając usta nieco szerzej i przyglądając się brunetowi. - Kiedy wróciłam z Barbadosu, spędziłam chwilę w domu, a potem ruszyłam w trasę koncertową z Mattem. Teraz ma problemy zdrowotne, więc mieszkam z nim. Ale niedługo pewnie znowu wrócę do swojej kawalerki. No, mam też świnkę morską. Ma na imię Harold - dodała, dumnie się szczerząc.
    Rozejrzała się dookoła. Kompletnie nie wiedziała, gdzie mają iść dalej. Uniosła jedną brew, sięgając po telefon. Niestety okazało się, że się rozładował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Szlag. Zobaczysz, gdzie mamy teraz się kierować? - spytała, wbijając w niego swój wzrok.
      Ach, no i znowu wyszło, że musi ją ratować.

      Zagubiona Jen Woolf

      Usuń
  41. Blondynce chyba brakowało tego beztroskiego śmiechu, zwłaszcza ostatnimi czasy. Więc naprawdę cieszyła się, że znalazł się ktoś z kim mogła swobodnie pożartować. Nie przeszkadzał jej też fakt, że w ogóle Jerome’a nie znała. Po tej chwili odnosiła wrażenie jakby nie spotkali się pierwszy raz, choć praktycznie nic o sobie nie wiedzieli.
    Uniosła nieznacznie brwi, widząc doskonale jak mężczyzna przebiera nogami i obejmuje swoimi wielkimi dłońmi kubek z gorącą herbatą. Zagryzła na moment dolną wargę, układając sobie wszystko w głowie. Na pewno był przemarznięty.
    — Ok, będziemy mieli jeszcze czas porozmawiać, ale teraz marsz do łazienki i proszę wziąć ciepły prysznic — zarządziła, wstając od razu z kanapy. Podeszła do szafy w przedpokoju, z której wyciągnęła duży kąpielowy ręcznik, który rzuciła w kierunku Jerome’a. Uśmiechnęła się szeroko, łapiąc się w tym samym momencie pod boki.
    — I ani się waż odmawiać. Nie wątpię w to, że się myjesz, ale… Po prostu zrobi ci się cieplej — dodała ze śmiechem, kręcąc z rozbawieniem głową — Tutaj masz łazienkę, a ja zaraz wrócę, ok? — odparła, po czym wyszła na moment z mieszkania. Drzwi zostawiła uchylone, tak dla bezpieczeństwa. Mimo wszystko aż tak nie ufała mężczyźnie, aby zostawiać go zupełnie w zamkniętym mieszkaniu, z którego mógłby coś podwędzić, jednak dawała mu ten kredyt zaufania, bo naprawdę wydawał się być uczciwym człowiekiem.
    Zapukała do drzwi swojego sąsiada, z którym utrzymywała naprawdę dobre kontakty i po krótkiej rozmowie, w której wyjaśniła sytuację, zapytała czy nie miałby jakiś starych spodni na zbyciu. I takim oto sposobem wróciła do mieszkania z parą czarnych dresowych spodni. Może i były na dole przy nogawce nieco postrzępione, ale z pewnością bliższe rozmiarowi jej gościa, no i zdecydowanie cieplejsze. Nie mogła patrzeć jak ten musiał marznąć.
    Zadowolona z siebie, zasiadła z powrotem na kanapie i chwyciła za kubek ze swoją herbatą.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  42. Jak można było zauważyć już od pierwszej chwili, Jen była oniemiała i całkowicie zszokowana widokiem Jerome’a tutaj, więc tak - to było bardzo zastanawiające. Drugim momentem, jaki zaczął naprowadzać dziewczynę na pewien trop, była długość wizy mężczyzny i to, że cały ten czas chciał być w Nowym Jorku. A nawet nie miał pewności, że ją tam znajdzie! Właśnie… Bo przecież to panny Woolf tak szukał. Chyba musiałaby być naprawdę konkretną idiotką, żeby wymyślać sobie inne powody, dla których Marshall przybył do Wielkiego Jabłka. Wolała jednak z rozsądkiem podchodzić do wszystkiego, co działo się w jej życiu… Bo ostatnio było tego aż nazbyt wiele.
    Zaśmiała się dźwięcznie, również sprzedając mu małego kuksańca w bok.
    - O metrze. Ale Statua Wolności… Może wyda ci się przereklamowana? - pokazała mu język i pokręciła głową. Potem spojrzała na niego z pewnego rodzaju politowaniem, ale wciąż była zbyt rozbawiona, więc wszystko traktowała z przymrużeniem oka. - Spokojnie, mamy czas. Jak mówiłam, nie mam zamiaru się stąd ruszać. I coś czuję, że naprawdę długo tutaj zabawię - stwierdziła, opierając dłonie po bokach i mrużąc oczy. Rozglądała się po wszystkim, co było możliwe, chcąc znaleźć jakiś znak, który wskazywałby jej drogę do portu. Albo jednak ślepła, albo nigdzie takiej wzmianki nie było, bo próby znalezienia ów informacji się nie udały.
    Wzdrygnęła się, gdy mężczyzna podał jej powerbank. Nieco zdziwiona wzięła przedmiot, podpinając swój telefon kabelkiem. Znów uśmiechnęła się łagodnie, spoglądając na Jerome’a.
    - Ty naprawdę jesteś lepiej przygotowany ode mnie. I nie… Nie wiem, jak bym nazwała swoje dzieci. Nigdy o tym nie myślałam - przyznała wzruszając ramionami. Chyba nigdy tak naprawdę nie miała po prostu na to czasu. Ciągle skupiała się tylko na odnalezieniu brata, nie dbając o własną przyszłość. Czasem tylko zastanawiała się nad studiami… Ale ostatecznie i ten pomysł nie wyszedł dalej, niż poza jej głowę. - A od Harolda proszę się odstosunkować! Jak go poznasz, to się w nim zakochasz! - wyszczerzyła się szeroko, uniosła wysoko brwi i kiwnęła głową. - I tak, trasa koncertowa. Przeżyłam wtedy chyba najbardziej zakręcone chwile w moim życiu - westchnęła, przypominając sobie moment, kiedy razem z kuzynem raz, przypadkowo, wpakowali się do nie tego hotelu, gdzie powinni… Widok Julii Roberts, w samym ręczniku i tuż po kąpieli, był zdecydowanie wartym zapamiętania urywkiem z życia. A już na pewno dla męskiej części ekipy.
    Przez chwilę się za bardzo zamyśliła, dlatego dopiero moment później zauważyła, że Jerome już zaczął zmierzać w odpowiednim kierunku. Podbiegła do niego i szybko wyrównała z nim krok, zaczesując kilka kosmyków za ucho.
    - Ciekawe, czy będziemy mogli na nią wejść - zastanowiła się, mając na myśli oczywiście Statuę. - Być może będzie nam musiał wystarczyć tylko widok z daleka. Chyba są określone godziny odwiedzin. Najwyżej się włamiemy - stwierdziła, nie mówiąc tego zupełnie poważnie. Chociaż…
    Zrobiła usta w dzióbek, a w jej oczach pojawił się złowieszczy błysk. Odwróciła się powoli w jego stronę, skrzyżowała ręce na wysokości piersi i przybliżyła się do mężczyzny, wreszcie łapiąc go za ramię. W tym momencie wyglądali jak zakochana para, spacerująca w świetle gwiazd… Jen jednak zrobiła to dla przykrywki - to nic, że i tak nikt ich nie obserwował, przecież mogła nadać nastrojowi trochę dreszczyku, prawda?
    - Jak bardzo jesteś zmęczony…? - szepnęła, uważnie go obserwując. Kątem oka spojrzała, czy nikt ich nie śledzi i w tym samym momencie zauważyła zarys portu pojawiający się na horyzoncie. - Bo mam pewien plan…

    Dżem Woolf

    OdpowiedzUsuń
  43. To prawda, Jen również sądziła, że Nowy Jork aż za bardzo przepełniony był przepychem, kurzem i ludnością, przez co magia tego miejsca musiała skrywać się w cieniu, robiąc miejsce innym rzeczom, które wysuwały się na pierwszy plan. Jednak po spędzonym tutaj czasie dostrzegała coraz więcej plusów, którymi na pewno był miks wszelkich kultur i właśnie te kilka zapomnianych miejsc, gdzie można było ostatecznie skryć się przed światem. Poza tym trzymała ją tutaj największa siła, czyli chęć odnalezienia brata. A z tym nic nie mogło się równać… Albo prawie nic.
    Ale najszczęśliwsza była na Barbadosie. I chyba już nigdy nie poczuje się tak, jak tam. Jednak, z drugiej strony, skoro Barbados sam do niej przyleciał…
    Zmarszczyła brwi, nieco uważniej mu się przyglądając. W zasadzie to nie wiedziała, jakie ma perspektywy na przyszłość i stało się to dla niej całkiem interesującym tematem. Podczas pobytu na gorącej wyspie nie skupiała się w ogóle na przyszłości, więc nawet nie poruszała z nim podobnych kwestii. Może to była dobra chwila, żeby o to zapytać?
    - A myślałeś? - zapytała z ciekawością, unosząc jedną brew i lekko się uśmiechając. - Co, nie chcesz spłodzić całej ligi bogów, którzy byliby niczym herosi, zupełnie jak Aquaman? - dodała, po czym zaraz sama wybuchła śmiechem. Oczywiście nawiązywała do sytuacji w wypożyczalni, która na długo zapadnie w jej pamięci.
    Nagle mina dziewczynie zrzedła, a twarz Jen właśnie przypominała widok mopsa w depresji.
    - Tak, wiem… - mruknęła niepocieszona, wyobrażając sobie - niestety - upieczoną świnkę morską. Fuj!
    - Ja spędziłam z nimi chyba jakieś hm… Trzy tygodnie? Nie, chyba dłużej - zastanowiła się, robiąc usta w dziubek. - Szczerze mówiąc, to nie pamiętam. Serio - dodała z wytrzeszczem, sama się tym zaskakując. - W każdym razie, byłam jakaś rozbita, kiedy wróciłam do Los Angeles. Strasznie chciałam znaleźć brata (jak zwykle, ale wtedy jeszcze bardziej), więc taka trasa koncertowa była świetną do tego okazją. Zatrzymywaliśmy się po dzień, dwa, w danej miejscowości, więc nie zawsze mieliśmy czas na zwiedzanie. Ale kilka razy się udało, a pamiątki z tych miejsc trzymam do dziś - pokiwała głową. - Ta akurat była po Stanach. Chciałam zahaczyć o najbliższe miejsca, bo wiedziałam, że potem tak czy tak przenoszę się do Nowego Jorku. Nie chciałam więc za bardzo się oddalać - westchnęła cicho. Potem zaśmiała się krótko. - Za kulisami? Cóż… Widzisz te wszystkie fanki skaczące dookoła zespołu, jeśli oczywiście zostaną dopuszczone, jest pęd, trzeba się szybko ogarnąć, przygotować piosenki, wcześniej są próby… A w hotelu najczęściej padaliśmy zmęczeni i zasypialiśmy cholera wie kiedy. Niekiedy jednak można było się zabawić, ale to przy dłuższym przystanku. Oczywiście, część zespołu zawsze znajdowała powody do picia, a jazda w autobusie im wcale nie przeszkadzała - pokręciła głową, znów się śmiejąc. - Ja i Matt jakoś nieszczególnie skupialiśmy się akurat na tych aspektach podróży. On wolał się przygotowywać i ćwiczyć, a ja się zastanawiałam, co będzie następnego dnia. Cała ta wycieczka była bardzo inspirująca i dała mi do myślenia. Chyba też dlatego w końcu osiadłam bardziej na stałe… O ile tak można nazwać mój pobyt tutaj.
    Spojrzała na niego krzywo, następnie machnęła ręką i wywróciła oczami.
    - Ach, myślałam, że jest znacznie później. To nic, następnym razem - stwierdziła, uważniej przyglądając się godzinie na wyświetlaczu. - Myślałam, że się tam włamiemy. Ale faktycznie, pewnie jeszcze będzie otwarta - powiedziała jak gdyby nigdy nic, będąc trochę niepocieszoną z tego faktu. - Ale możemy zrobić coś innego… Kupimy wino, albo piwo, jak wolisz, pójdziemy na sam szczyt Statuy i… W blasku zachodzącego słońca wypijemy toast za spotkanie. Co o tym myślisz? - Odsunęła się od niego, stając naprzeciwko Jerome’a. Wsadziła dłonie do kieszeni płaszcza, uważnie mu się przyglądając. - Nie tylko na Barbadosie takie widoki zapierają dech… - poruszyła zabawnie brwiami, odrzucając włosy do tyłu. -

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ty masz właśnie niepowtarzalną okazję napić się ze mną, w dodatku właśnie tam! I może coś jeszcze… - dodała z tajemniczym uśmiechem, tym razem odwracając się do niego tyłem. - To jak? Wchodzisz w to?


      Jen Woolf

      Usuń
  44. Nie drążyła już więcej tematu dzieci, bo stwierdziła, że na chwilę obecną również jest wyczerpany. Była dokładnie tego samego zdania - na wszystko z pewnością przyjdzie czas, a jeśli poczuje w sobie instynkt macierzyńskie (którego obecnie nie miała), to pewnie wtedy coś zrobi w tym kierunku. Teraz jednak musiała zacząć myśleć o sobie i przede wszystkim nauczyć się żyć tą własną egzystencją. Ile można robić coś dla kogoś, o sobie zapominając całkowicie? Jeśli miała być zdrowa na umyśle, to musiała powiedzieć stop.
    Kiwnęła głową i uśmiechnęła się delikatnie, nawet wspomnienie upieczonej świnki morskiej odsuwając na bok.
    Jeśli się rozgadała aż za bardzo, to musiał jej wybaczyć. Jednak wspomnienia z podróży zawsze włączały w Jen jakąś specjalną maszynkę, przez którą rozgadywała się na dobre. Ale czy to było aż takie złe? Lepiej, że skupiała się na tych plusach, niż minusach ostatnich kilku lat. Tak było zdecydowanie prościej.
    Uśmiechnęła się bardzo, bardzo szeroko, delikatnie przekręcając głowę w jego stronę. Błyski w tym momencie całkowicie roztańczyły się w oczach dziewczyny, a szczęście powoli z coraz większą siłą w niej kiełkowało.
    Przykleiła się do Jerome’a, jednak prąd, jaki poczuła na głowie, zupełnie zniszczył poczucie przyjemności. Skrzywiła się wyraźnie i zawyła, mimowolnie kładąc dłoń na czubek głowy. Spojrzała spod byka na mężczyznę, pokręciła głową i westchnęła ciężko, dając mu szansę i znów się przybliżając.
    Szybko załatwili sprawę ze sklepem monopolowym, więc dziarskim krokiem mogli skierować się do kasy z biletami.
    Panna Woolf zmrużyła oczy, przyglądając się lepiej małemu budyneczkowi. Ta zgraja krążąca wokół niego nie była zbyt zachęcająca, jednak jeśli się powiedziało a, to trzeba powiedzieć też b.
    - I coś jeszcze… Może się potem dowiesz - wystawiła mu język, odsuwając się od towarzysza i podchodząc do kobiety, która wyglądała na przewodniczkę. Jennifer chrząknęła, chcąc zwrócić jej uwagę na siebie. Pani ta wyglądała na osobę po czterdziestce, gdzie w domu czekała na nią cała zgraja kotów (przynajmniej siedmiu!). Spojrzała na blondynkę zza swoich lekko potarganych i poplamionych okularów, ściskając mocno przewodnik.
    - Taaaaak? - zapytała znudzonym tonem. Jen uśmiechnęła się do niej serdecznie, odrzucając włosy do tyłu.
    - Czy jest możliwe dzisiaj zwiedzenie Statuy Wolności? Bardzo byśmy chcieli z… - nie dokończyła, ponieważ Jerome sam podszedł i zrobił samym swoim widokiem ogromne wrażenie na przewodniczce, która aż rozdziawiła usta, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Jen, może nawet trochę zazdrosna, w końcu zmarszczyła brwi, stając między nią a Marshallem. - Z NARZECZONYM chcielibyśmy zobaczyć zachód słońca, na samym szczycie. Czy jest to możliwe…? - spytała raz jeszcze, tym razem z niecierpliwością. Rudowłosa kobieta wyprostowała się, a potem lekko przechyliła całym ciałem na bok, by móc jeszcze raz rozkoszować się widokiem Jerome’a.
    - No cóż… Mamy już komplet… - burknęła, przeglądając kartki notatnika, który trzymała w środku przewodnika. - Oj nie wiem, nie wiem… - dodała, przewracając przy tym oczami. Panna Woolf nie wytrzymała, więc odwróciła się do bruneta, pociągnęła go za materiał bluzy, by się do niej nachylił, a potem zaczęła szeptać do ucha.
    - Idę po bilety, a ty ją weź oczaruj, albo coś - mruknęła, cofając się o krok i posyłając jemu i przewodniczce sztuczny uśmiech. Następnie oddaliła się, prosząc o dwa bilety na port, z daleka obserwując poczynania towarzysza.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  45. - Ach, Świeżaczek z Ciebie. Z kolei ja mieszkam w Nowym Jorku już od dwudziestu jeden lat, ale też przydałoby mi się zwiedzanie. Zwłaszcza parków! Niektóre są naprawdę przecudowne, a jeszcze tyle nieodkrytych. – Meredith uwielbiała naturę, choć zielony nie należał do jej ulubionych kolorów, a nawet jej się nie podobał. Jednak rośliny stanowiły wyjątek – one były żywe, oddychały i dawały życie. Często właśnie od nich czerpała inspiracje do malowania. Według niej każde drzewo było inne, indywidualne i niepowtarzalne, zwłaszcza jesienią. Uwielbiała wpatrywać się w nie godzinami, obserwując jak liście, po kolei oddzielają się od gałęzi i powoli opadają, łaskotane wiatrem. W pokoju zawsze miała wiele kwiatów i żaden nie pozostawał bezimienny. Miała nadzieję, że i w nowym mieszkaniu jej „dzieci” poczują się równie dobrze. Martwiła się jednak o ogród, do którego dziadek nie miał cierpliwości. Nigdy nie musiał – była to rola babci, którą Meredith chętnie przejęła po jej odejściu. Przerażała ją myśl, że teraz nikt się tym nie zajmie… Czas wszystko weryfikuje – powtórzyła w myślach już po raz kolejny dzisiejszego dnia.
    Jerome najwyraźniej nie chciał się zbytnio otwierać. Może był po prostu nieśmiały i potrzebował więcej czasu. Meredith nie chciała naciskać, więc nie dopytywała o szczegóły. W końcu mieli być tylko współlokatorami i chłopak miał prawo do prywatności. Choć wydawał się sympatyczny a Merr bardzo lubiła nawiązywać nowe znajomości – nie powierzchowne - głębokie i prawdziwe, nawet jeśli mieli tylko a może aż dzielić mieszkanie.
    - Może kiedyś odważymy się na dziesięć piw i wtedy powiesz mi wszystko jak na spowiedzi tajemniczy człowieku. – Meredith zdecydowała się uciąć temat.- Będziesz się wyróżniał z mapą w ręku. Teraz niemal wszyscy największym zaufaniem darzą swoje smartfony. – Powiedziała ze smutkiem w głosie. Cieszyła się, że żyje w świecie, który stwarza wiele możliwości i pozwala na wygodę, ale jednocześnie czuła niepokój widząc coraz nowsze technologie, które zamiast łączyć ludzi stają się coraz większą przepaścią między nimi.
    - I znowu te schody. – Meredith westchnęła ciężko patrząc w górę. – Będziesz miał okazję zobaczyć pana Murraya w wersji damskiej. – Roześmiała się nerwowo, bo w środku już czuła zażenowanie swoją kondycją.

    [hmm.. co dalej?;d w jakim kierunku idziemy? szalejemy?/ komplikujemy? czy wiedziemy spokojne życie?;d]

    Meredith Hastings

    OdpowiedzUsuń
  46. Jeśli tak lubił jej towarzystwo, a ona przy nim czuła się naprawdę szczęśliwa… Zaraz. Czyżby doszło do jakiegoś postępu? W końcu zaczęła myśleć, że to nie sam Barbados, a mężczyzna, być może, był powodem występowania u niej tego typu emocji. Czy jednak powinna się kryć z tymi przemyśleniami? Mimo wszystko było chyba zbyt wcześnie, żeby zaufała sercu i temu, co podpowiada. A może wystarczyłby tylko jakiś bodziec…?
    Cały czas przyglądała im się, chociaż starała się, by nie było to zbyt dostrzegalne. Nie chciała wyjść przecież na zazdrosną narzeczoną, którą zresztą nie była! Po prostu jakoś tak ciekawość zżerała ją od środka… Tym bardziej, kiedy zobaczyła, że kobieta płacze.
    Zmarszczyła brwi i aż wysunęła głowę do przodu, przez co wywołała u kasjera zmieszanie i podenerwowanie.
    - Halo? Halo! Proszę Pani! - zaczął machać przed nią tak intensywnie, że aż wychylił się z okienka budki. Dopiero wtedy Jen zauważyła, że cokolwiek do niej mówił. Uśmiechnęła się krzywo i wysłała mężczyźnie przepraszające spojrzenie, odbierając od niego bilety. Potem, kiedy Jerome dał jej znak, by wracała, mruknęła tylko ciche “dziękuję” i skierowała się do bruneta.
    Nie do końca wiedziała, co się tutaj wydarzyło, więc podejrzliwie lustrowała wzrokiem zarówno Marshalla, jak i Dakotę, to głównie na niej skupiając swoją uwagę. Dlaczego płakała?
    Przewodniczka również przyjrzała się dziewczynie dokładnie, szybko stwierdzając, że jak na swoją śmiertelną chorobę, wcale nie wygląda źle.
    Pociągnęła nosem, ostatni raz ocierając łzy z policzków, a potem chowając materiałową chustkę do kieszeni kurtki ortalionowej.
    - Tak mi przykro… Och, Boże! Jaki ten świat jest niesprawiedliwy! - Jęknęła i kręcąc głową oddaliła się. Panna Woolf całkowicie zgłupiała i przez chwilę aż nie potrafiła się ani ruszyć, ani wycisnąć z siebie żadnego słowa. Kiedy jednak tłum zaczął ruszać w stronę portu, podążyła za nim, znów przyciągając do siebie bruneta, ale tym razem za rękaw.
    - Ej, co ty jej nagadałeś? - spytała szeptem, wbijając w jego twarz swoje uparte i przenikające spojrzenie. Aż rozciągnęła usta w wąską kreskę, mrużąc oczy.
    - Proszę zająć miejsca, zaraz ruszamy! - Krzyknęła przewodniczka, następnie dmuchając w gwizdek, jaki mieli nauczyciele wf-u. Zdecydowanie ta pani była specyficzną osobą.
    Jennifer nie usiadła na jednej z ławek, tylko po wejściu na prom stanęła przy jednej z barierek, by móc obserwować pojawiający się na horyzoncie widok. Wiatr delikatnie muskał jej twarz, a kosmyki wprawiał w powolny taniec, przez co blondynka szczelniej owinęła się szalem. Na wodzie temperatura była zdecydowanie niższa, a przez to też mocniej odczuwalna.
    Przyglądała się budynkom, które wydawały się być coraz mniejsze, ostatecznie znikając za mgłą w oddali. Wypatrywała Statuy, choć przez te warunki pogodowe było to nie lada wyzwaniem.
    - Szanowni Państwo! Niedługo będziemy zbliżać się do naszego głównego punktu wycieczki. Jeśli chcecie już teraz szukać Statuy, proszę udać się do barierki wschodniej. Być może uda się wam coś zobaczyć! - krzyknęła, ponieważ zapomniała swojego megafonu. Grupa Chińczyków od razu podbiegła we wskazane miejsce, robiąc zdjęcia i strzelając fleszami tak bardzo, że w tym momencie tym bardziej nie dało się niczego ciekawego zauważyć.
    Woolf pokręciła głową i westchnęła cicho, po chwili się śmiejąc. Sama nigdy nie miała przysłowiowego ciśnienia na bycie wszędzie pierwszą, przed innymi… W końcu to ona cały czas goniła coś… I kogoś.
    - Zdecydowanie wolałam wodę w Rockfield - stwierdziła tylko, przyglądając się falom zderzającym się ze ścianą promu.
    Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, Jen pozwoliła Azjatom wyjść przed nią, którzy niemal w pędzie opuścili pokład, tratując przy tym przewodniczkę. Dopiero teraz blondynka w pełnej krasie dostrzegła Statuę Wolności, która zrobiła na niej niemałe wrażenie.
    Zeszła na ląd, po czym przystanęła na moment delikatnie otwierając usta i mierząc wzrokiem całą wysokość obiektu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie sądziłam, że jest aż tak wielka - przyznała ze zdumieniem. Odwróciła głowę w stronę Jerome’a, uśmiechając się pod nosem. - Ale mimo wszystko czekam na ten zachód - stwierdziła wesoło, znów czując na sobie wzrok Dakoty.

      Jen Woolf

      Usuń
  47. [Nic się nie stało :D rozumiem powody, a że sama poprowadziła bym Lotte identycznie to nie mam nic przeciwko ;)]

    Rudowłosa czuła jak zewsząd napiera na nich tłum chcący dostać się do baru, a tym samym zgarnąć choć trochę zimnego, złocistego napoju dla ochłody. Musiała stać pewnie na nogach, ponieważ znów by ją porwało, niewiadomo w jakim kierunku, a skoro już znalazła nie kiepskie towarzystwo na wieczór, to dlaczego miałaby dać się oddelegowac.
    - W takim razie ja stawiam - potwierdziła coś oczywistego kierując się do którejkolwiek odnogi kolejki. Nie musiała być jasnowidzem, by oszacować czas oczekiwania na jakieś dobre dziesięć minut, jak nie więcej. Panna Lester nie była jednak typem osoby, która by narzekał na taki obrót sytuacji, skoro już miała z kim ten czas spędzić. Przyjrzała się uważnie mężczyźnie, gdy ten wyciągnął ku niej dłoń. Oczywiście uscisnęła ja z uśmiechem, tym razem nieco pewniejszym. Zakłopotanie nokautem odchodziło malutkim kroczkami w niepamięć.
    - Charlotte, miło mi poznać - jej białe żabki zalsniły poraz pierwszy tego wieczoru, ale mogła się założyć, iż nie po raz ostatni.
    - Trudno się nie zgodzić - zaśmiała się lekko, chociaż temat był poważny. Wiele kobieta padało ofiarami podobnych lub gorszych zagrywek tylko dlatego, że nie miały pojęcia jak się bronić. Te wszystkie mantry, że to nie siła jest ważna, a technika, to wcale nie były bzdury. Wiadomo, że ruda nie dałabym rady kilkorgu napastników na raz, ale jeden na jeden radziła sobie całkiem nieźle, czego doświadczył jej nowy znajomy.
    - Co Ty na to, by wypić to piwo i się stąd ewakuować? - zapytała wspinajac się na palce, by sięgnąć jego ucha, by nie krzyczeć, gdy kibice postanowili się obudzić. Zdążyła już ocenić cały pub, by zorientować się, że na miejsce siedzące nie mają najmniejszych szans. Na szczęście znajdowali się w Nowym Jorku, gdzie podobnych temu miejsce nie brakowało i na pewno będą w stanie znalezc jakieś, gdzie przestrzeń osobista nie będzie naruszania tak gwałtownie z każdej strony. Lotta odwróciła się do baru, by ocenić jak daleko jeszcze, gdy przepychajacy się pracownik mało jej nie przewrócił. Chwyciła się pierwsze lepszej kończyny, która okazała się być ręką Jeroma.
    - Dzięki--uśmiechnęła się, bo mimo refleksu nie chciała sprawdzać, czy zdążyła by się podnieść z ziemi zanim inni, by po niej przemaszerowali.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  48. Nie do końca mu w to uwierzyła, tym bardziej, że przewodniczka co jakiś czas zerkała na nich charakterystycznie, przez co Jen czuła się jak napiętnowana. Najgorzej, że nie wiedziała, o co dokładnie chodziło kobiecie. Niby dostrzegała w jej wzroku współczucie, ale z drugiej strony… Było w tym coś dziwnego. Zazdrość?
    Panna Woolf popatrzyła na Dakotę i na dłuższą chwilę zawiesiła na niej swój wzrok, jednak pokonując schody skupiła się już tylko na celu, w jakim tutaj przybyli.
    Rozejrzała się dookoła, a gdy wyrósł przed nią widok całego miasta i rozchodzącej się wody, zastygła w bezruchu. Znów rozdziawiła usta, choć teraz nieco bardziej niż poprzednio, następnie podeszła do szyby oddzielającej ją od krawędzi korony, kładąc na niej dłoń. Para wydychana spomiędzy warg osadzała się na gładkiej powierzchni, tworząc mgliste kółka. Blondynka zupełnie oddaliła się od grupy, która w tej chwili podążała za przewodniczką na drugi koniec pomieszczenia.
    Wyrwana z zachwytu odwróciła mimowolnie głowę, uśmiechając się pod nosem do mężczyzny. Skinęła nią, swoje kroki kierując do jeszcze głębszego zaułku otaczających ich murów.
    - Powiedz mi prawdę - mruknęła nagle, kiedy zostali już całkiem sami. - Dlaczego ona zachowuje się w taki sposób? - uniosła jedną brew, uparcie wpatrując się w Jerome’a. - Coś kombinujesz… - dodała marszcząc brwi.
    Stanęła przy wąskiej szczelinie między ścianami, skąd mieli równie ładny widok na panoramę, jak przy tych wielkich oknach. Może nawet lepszy?
    Opierając się całym bokiem o mur, z rosnącym zadowoleniem obserwowała “życie”, które toczyło się gdzieś między budynkami i ulicami Nowego Jorku. Wszystko przypominało bardziej pudełka od zapałek z maleńkimi punkcikami świetlnymi, niż znaną wszystkim i dobrze rozwiniętą metropolię. W takich chwilach czuła, dostrzegała, jak wiele człowiek potrafi przegapić, ile rzeczy nie zauważyć, będąc skupionym tylko na czubku własnego nosa i tym, co jest zaledwie metr przed nim. Dokładnie te same emocje towarzyszyły Jennifer podczas licznych podróży, kiedy wspinała się na szczyty gór, by podziwiać piękno przyrody. Jednak teraz było to o tyle interesujące, że miała przed i pod sobą nie naturalne królestwo, a pełne technologii, zbudowane ludzkimi rękami wieżowce.
    - Zobacz jak to jest… Ludzie uciekają stąd, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, wyjeżdżając do ciepłych krajów, a ludzie przylatują tu, na przykład z Europy, żeby wreszcie zobaczyć “to Wielkie Jabłko, gdzie był kręcony ‘Seks w wielkim mieście’” - zaśmiała się cicho. Sięgnęła po jeden z kubeczków, czekając aż zapełni się zakupionym przez nich trunkiem, po czym uniosła go nieco i przybliżyła się do bruneta.
    - Może jakiś toast, hm? Skoro tutaj jesteśmy, to warto to jakoś ładnie podkreślić - stwierdziła, rozciągając usta w delikatnym uśmiechu. Twarz dziewczyny była zdecydowanie pogodna, a Jen poczuła błogi spokój.
    Kiedy słońce powoli kończyło swoją zmianę, robiąc miejsce księżycowi, by to on wskoczył na pierwszy plan, dwudziestoparolatka przygryzła lekko dolną wargę, szerzej rozchylając powieki. Z niecierpliwością charakterystyczną dla małych dzieci wyczekiwała tej chwili, jakby miało od niej zależeć całe dalsze życie dziewczyny. Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo zależało jej na tym… Może po prostu cieszyła się daną chwilą?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Dobrze tu być z tobą. Właśnie teraz. Przypomina ci to coś? - zapytała nagle, początkowo spuszczając wzrok. Zaraz jednak rozpoczęła wędrówkę, przez co spojrzenie Woolf przesuwało się od ściany poprzez szybę, ich buty, tors Jeroma’a, aż w końcu spoczęło na jego twarzy. Nie wiedziała, co właśnie mógł ujrzeć w jej oczach, ale w głowie Jen właśnie żywo odtwarzały się urywki tych momentów, w których, do połowy stojący w wodzie, obserwowali zachody słońca na Barbadosie, gdzie niebo miało barwę soczystej pomarańczy, zmieszanej ze słodkim różem. I ten zapach i muzyka roznoszące się dookoła… I choć teraz towarzyszyła im cisza, rytm serca Jen był wystarczająco wyraźny, by mógł wybrzmieć w jej pozostałych zmysłach.

      Jen Woolf

      Usuń
  49. To, co się działo za szybą, przypominało Jen pewną sztukę, gdzie promienie były aktorami, a słońce tłem, na którym toczyła się cała akcja. Ostre czerwienie i pomarańcze w pierwszych aktach oznaczały wojnę barw, gdzie jedna przenikała drugą w coraz większym pędzie. Chmury, niczym hałdy kurzu unoszącego się spod kopyt na polu bitwy, zasłaniały część wieżowców, wygładzając w ten sposób sferę niebieską. Kiedy kolory stawały się coraz głębsze i pełniejsze, tonące na horyzoncie budynki powoli przedzierały się przez kołderkę, która jeszcze przed chwilą zacierała ślad ich istnienia, teraz podkreślając je na perspektywie zenitu gwiazdami i otulając niesioną przez wiatr bryzą. Billboardy rozświetliły namacalną konstrukcję mapy Nowego Jorku, tak wyraźnie dostrzegalną z wysokości, na której znajdowali się Jen i Jerome. I tak, jak po burzy przychodzi deszcz, a po nim cisza i spokój, tak właśnie największa gwiazda wszechświata rozegrała swój ostatni akt tej doby, pozostawiając ich w zupełnie innej scenerii. I choć by się mogło wydawać, że kurtyna powinna zaraz opadnąć, Wielkie Jabłko dopiero szykowało się do pokazania swojej drugiej twarzy, ukazując oblicza Nowojorczyków i przyjezdnych z zupełnie innej strony. Tej, do której dostęp mieli nierzadko tylko nieliczni, zupełnie nie spodziewając się dalszych konsekwencji pewnych sytuacji.
    Wyczekiwała odpowiedzi od mężczyzny, coraz uważniej się w niego wpatrując. W pierwszym odruchu myślała, że zemdleje; nogi zrobiły się jak z waty, a twarz dziewczyny aż pobladła. Na początku powiedział to tak przekonująco, że przez ułamek sekundy myślała, iż naprawdę jest chora. Zdenerwowanie, jakie owładnęło nią później, sięgało niemal wcześniej wspomnianego nieba, podnosząc jej ciału temperaturę. Policzki zapiekły nieprzyjemnie, a wzrok się oziębił, przez co jej rysy wydały się nader surowe i ostre. Michała ochotę w tym momencie zbombardować Marshalla niezliczoną ilością słów i ciosów, ale się opanowała. Wzięła głęboki wdech, wypuszczając z ust powietrze ze świstem. Gdyby była postacią animowaną występującą w kreskówce, prawdopodobnie właśnie rozległby się charakterystyczny dźwięk starej lokomotywy, a z uszu poleciałaby para.
    Przymknęła na moment powieki, ostatecznie się uspokajając. Przecież sama chciała, żeby coś zrobił, prawda? Niekoniecznie aż tak dobijająco… Ale ważne, że mogli wypić alkohol w spokoju, bez namolnych i przewijających się obok innych turystów.
    - To dlatego tak dziwnie na mnie patrzyła… - mruknęła z niechęcią, wysuwając do przodu dolną szczękę, a tym samym “wciągając” wargi do środka i zaciskając je przez moment. Machnęła dłonią, a drugą nieco mocniej chwyciła kubeczek, powoli sącząc czerwonawą ciecz.
    Wzięła drugi łyk trunku, a usta Jen nieznacznie rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu, kiedy lepiej wyczuła smak wina. Niestety, nie było malinowe. Nie smuciła się jednak z tego powodu, skupiając się bardziej na tym, co działo się później.
    Omiotła spojrzeniem posturę Jerome’a, po czym pokiwała głową i… Poczuła się dziwnie. Sama nie miała pojęcia, dlaczego tak reagowała. Może chciała, żeby właśnie w tej jednej, jedynej chwili wyczytał z jej oczu to, co siedziało tak głęboko w duszy i sercu panny Woolf, a do czego sama przed sobą nie chciała się przyznać? Miała wrażenie, jakby zapalony z trudem wewnętrzny płomień w niej zgasł, zaledwie przez dmuchnięcie, a raczej oddech szarej, dobijającej rzeczywistości. Lecz to, co wydarzyło się dosłownie kilka minut później, całkowicie wytrąciło Jennier z równowagi.
    Zmarszczyła brwi, dopiła swoją porcję wina do końca, odkładając plastikowe naczynie na posadzkę. Kątem oka sprawdziła tylko, czy Dakota nie kręci się gdzieś w pobliżu, bo skoro już zaczął mówić - to nic, że nie wiedziała, co dokładnie chce jej wyznać - to wolała, żeby dokończył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przekrzywiła głowę delikatnie na bok, analizując dokładnie każde słowo, a nawet przecinek pojawiający się w wypowiedzi bruneta. Momentalnie na skórze blondynki pojawiła się gęsia skórka, a ciałem wstrząsnął dreszcz, po czym ekscytacja i szok zalały ją od środka, przecinającym gorącem rozlewając się po każdej żyłce, tkance, wreszcie docierając do serca. Paraliż, jakiego doznała, mógł równać się co najmniej z momentem, kiedy człowieka - dosłownie - powala grom z samego nieba. Zdecydowanie nie spodziewała się usłyszeć tego wszystkiego. Bo chociaż podejrzewała - byłaby naprawdę głupia, gdyby sądziła inaczej - że to właśnie dla niej Jerome tutaj przyjechał, to jednak usłyszenie tego wprost było czymś zdecydowanie ważniejszym i bardziej dobitnym, niż najjaśniejsza myśl pojawiająca się w głowie.
      Przełknęła z trudem, przygryzając lekko dolną wargę, z narastającym podziwem i niedowierzaniem wpatrując się w mężczyznę. Serce waliło jak oszalałe, a Jen nie wiedziała, czy jest to faktycznie jawą, czy może tylko snem, który jakimś dziwnym trafem zmaterializował się w Nowym Jorku, przyciągając ze sobą kawałek rajskiego Barbadosu.
      Już nawet wyciągała dłoń w jego kierunku, jednak cofnęła ją, ponieważ sama zaraz opadła bezwiednie wzdłuż boku dziewczyny i dzięki Bogu, że miała za sobą tą ścianę, bo inaczej pewnie zemdlałaby na samym środku szczytu Statuy Wolności. Plecami więc oparła się o chłodną i chropowatą powierzchnię, zamrugała kilka razy i otworzyła szerzej usta, nie mogąc oderwać od Jerome’a wzroku. Teraz w oczach dwudziestoparolatki można było wręcz się przejrzeć - źrenice zwiększyły swoją objętość do maksimum, przez co powłoki odbijały od siebie wszelkie refleksy docierające do kolejnych struktur gałek. Jakby była zaczarowaną istotą z innej planety, zesłaną na Ziemię w bliżej nieokreślonym celu… Bo tak się właśnie czuła. Wszystko, co znała, zapadło się i uciekło, zostawiając ją w zupełnie nowej, innej rzeczywistości. Każde kolejne mrugnięcie sprawiało, że powieki ścierały kurz wspomnień, który przez lata zdążył osadzić się na oczach blondynki, czyniąc z niej osobę ślepą na własne pragnienia. Dopiero teraz zauważyła, jak wiele straciła… Choć, może nie było jeszcze za późno?
      Zadygotała, gdy poczuła jego dłonie na swojej skórze. Emocje targały nią na wszystkie strony, choć pozornie w dalszym ciągu stała dosyć nieruchomo. Zacisnęła wargi w wąską kreskę i zmarszczyła brwi, gdy łzy zaczęły z coraz większą siłą napływać tam, gdzie w tym momencie zdecydowanie nie powinny. Dlaczego słabość, którą tuszowała i kryła w sobie przez cały czas, dopiero teraz postanowiła się ujawnić?
      Również zajrzała w głąb jego zwierciadła duszy, dostrzegając prawdę - nie tylko słysząc - co uczyniło tę chwilę jeszcze bardziej przesyconą wyjątkowością i siłą, o której miała już więcej nie zapomnieć.
      Zaśmiała się cicho, wreszcie siląc się na coś na kształt uśmiechu, z trudnem chcąc cokolwiek powiedzieć. Choć było jej niezwykle trudno, a gardło zacisnęło się jak nigdy dotąd, zmusiła się do tego.
      Zrobiła krok w jego stronę, uniosła głowę, by być jeszcze bliżej niego, następnie sama położyła ręce na jego szyi. Wargi blondynki zadrżały.
      - Nie - odparła krótko, uparcie wpatrując się w oczy Jerome’a. - Nigdy tego nie rób… - dodała szeptem. I już miała zrobić coś, na co również do tej pory się nie zdobyła, ale kiedy dzieliły ich już dosłownie milimetry, Dakota z impetem uderzyła megafonem w ścianę, próbując w ten sposób go włączyć.
      - Koniec wycieczki! Wracamy na prom! Proszę kierować się do schodów! - krzyknęła, sama to czyniąc. Wtedy Jen rozluźniła się nieco, śmielej się zaśmiała, a potem przytuliła mocno do torsu mężczyzny, przymykając na moment powieki.
      - Daj mi czas, proszę… - mruknęła, zaraz odsuwając się od niego na małą odległość. Nie stała jednak całkiem obco z boku; poczekała, aż sam będzie gotowy do dalszej drogi, by móc spleść palce ich dłoni i ruszyć przed siebie, nie puszczając go do momentu, aż sam tego nie będzie chciał.

      Usuń
    2. Jenny Skruszone Serce Woolf <3

      Usuń
  50. Emily zawsze była otwarta na ludzi, nawet tych nowopoznanych. Wiadomo, miała gdzieś tam z tyłu głowy, że nie powinna być aż tak ufna, ale… Chyba brakowało jej obecności innych. Zwłaszcza w ostatnim czasie. Nie lubiła być sama, a samotność ją po prostu rozstrajała.
    — Wanna robi za kabinę prysznicową… Myślę, że oboje byście się tam zmieścili. I nawet dla mnie by się jakieś miejsce znalazło — rzuciła ze śmiechem, zanim wyszła z mieszkania, aby zapytać swojego sąsiada o jakieś spodnie, których już nie potrzebuje. Dobrze, że miała obok tego Akersa, który służył pomocą. To zawsze było coś.
    Nie wypominała też Jerome’owi tego, że długo siedział po prysznicem. Mogła się jedynie domyślać, że musiał cholernie zmarznąć, że ta kąpiel tak dobrze na niego wpłynęła.
    — Wiem, że to był genialny pomysł — powiedziała z lekkim uśmiechem, siadając z powrotem na kanapie. Złapała za kubek z przestudzoną już herbatą i napiła się, czekając na mężczyznę, który przebrany w końcu do niej dołączy. Musiała przyznać, że był intrygującą postacią. Widać było, że nie mieszkał w Nowym Jorku. Od razu też się domyśliła, że musiał poznać Jennifer podczas jej licznych podróży i musiało ich połączyć coś wyjątkowego skoro ten facet przebył taki kawał drogi, aby się z nią ponownie spotkać. Może faktycznie jeszcze istnieli ci fajni faceci, za których piły na ostatniej imprezie? Kto wie. W każdym razie Emily życzyła jej, aby faktycznie ten oto Jerome się takim dla niej okazał.
    — Kilka tygodni — odpowiedziała na jego pytanie przez niego zadane — Normalnie zaproponowałabym i tobie etat u siebie, ale niestety nie ma tam aż tyle pracy dla trójki osób — rozłożyła bezradnie ręce. Nie stać by jej było na to, aby wykładać wypłatę dla drugiego pracownika, który właściwie nudziłby się w ciągu dnia. Wiedziała jednak, że taki silny mężczyzna nie będzie miał wielkiego problemu ze znalezieniem pracy. W Nowym Jorku znajdzie się coś dla każdego, więc o to się raczej nie musiał martwić.
    — A gdzie byś się najchętniej zahaczył? — zapytała zaciekawiona, wyobrażając go sobie jako mechanika, może złotą rączkę, budowlańca, a może ochroniarza w klubie? Myślała dość prostolinijnie, widząc jego dobrze zbudowane ciało. Nawet jeśli nie chciała tak o nim myśleć, to niestety to było od niej silniejsze.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  51. Sama siebie zaskoczyła. Naprawdę nie sądziła, że jest do czegoś takiego zdolna, a już w ogóle nie zdawała sobie sprawy, że właśnie to było jej największą słabością - pokazywanie głęboko schowanych emocji i uczuć. Otworzenie się na drugą osobę. Danie szansy… Sobie samej. To chyba było najdziwniejsze, co ją spotkało w tym dwudziestoparoletnim życiu.
    Dlatego jeszcze przez chwilę nie czuła się zbyt pewnie, choć wcale tego nie pokazywała. To wszystko było takie dziwne, nowe… Zdecydowanie musiała się tego nauczyć.
    Podążyła za grupą, wsiadając na prom. Pozwoliła na to, by stanął tuż za nią. Wręcz chciała mieć go blisko siebie. W takiej chwili czuła się zdecydowanie bezpieczniej, kiedy wiedziała, że jest tuż obok. W zasadzie to wewnętrznie przypominała wystraszone zwierzątko, które dopiero co znalazło się w nowym domu i chociaż miało przez kolejne lata być otoczone miłością, jeszcze o tym nie wiedziało. Musiało się dopiero przyzwyczaić, by też móc to samo okazywać. Dokładnie tak było z Jen.
    Westchnęła głęboko, wbijając wzrok w oddalającą się Statuę Wolności. Kto by pomyślał, że ten dzień właśnie tak się skończy?
    Uśmiechnęła się delikatnie i przymknęła powieki, kiedy się ze sobą zetknęli. Nawet przechyliła delikatnie głowę, by jeszcze mocniej przywrzeć do niego policzkiem i skronią, rozkoszując się tą chwilą na dobre.
    Zaśmiała się cicho, przygryzła lekko dolną wargę i pokiwała głową.
    - Okej - szepnęła, spoglądając na niego. W oczach tańczyły jej iskry, rozpromieniając całą twarz blondynki. Z tego wszystkiego aż dostała rumieńców.
    Musnęła ustami krótko jego policzek, po czym skupiła się już tylko na falującej wodzie i nowojorskim niebie, gdzie konstelacje były nad wyraz widoczne - co nieczęsto się tutaj zdarzało, praktycznie wcale.
    Kiedy dobili do portu, grupa Azjatów znów rzuciła się do barierki, a ich ostatnim atakiem w stylu paparazzi było oślepienie Dakoty tysiącami błysków, przez co kobieta omal nie spadła ze schodków transportu. W ostatniej chwili jedną dłonią przytrzymała się barierki, drugą łapiąc zlatujące z nosa okulary. Potem stanęła prosto, wypięła pierś do przodu, zaciągnęła zielony kubraczek i fuknęła, wyzywająco patrząc na Jennifer i Jerome’a. Woolf musiała się mocno powstrzymywać, żeby nie parsknąć śmiechem.
    Chcąc uniknąć bliższego spotkania z tą niezrównoważoną babą, pociągnęła za sobą bruneta, jej machając na pożegnanie. Gdy oddalili się na bezpieczną odległość, Jen wreszcie mogła dać upust swojemu rozbawieniu.
    - Dobrze jej tak! - mruknęła, chichocząc. - Jestem pewna, że najchętniej sama by mnie z tych schodów zrzuciła. Widziałam, jak się na ciebie czai - uniosła jedną brew, zalotnie spoglądając na Marshalla i zadziornie się uśmiechając.
    Skierowała się do stacji metra, skąd przyszli. Zeszła schodami, po czym stanęła na stacji. W tym samym momencie wyczuła wibracje w torebce, więc sięgnęła do niej i wyciągnęła telefon. Zmarszczyła brwi, odbierając.
    - Halo? Matt? Coś się stało? - spytała z niepewnością w głosie, posyłając krótkie spojrzenie towarzyszowi. Natychmiast wyraz twarzy Jen się zmienił. Przestała się uśmiechać, spoważniała, pochyliła głowę i wplotła palce we włosy, zastanawiając się nad czymś. - Zaraz będę - odparła po chwili, rozłączając się. Rozciągnęła usta w wąską kreskę, zastanawiając się nad czymś.
    - To mój kuzyn. Ten, z którym mieszkam. Bardzo źle się poczuł. Trochę go… Sparaliżowało - wydusiła z siebie z trudem. - Muszę tam jechać - dodała, czując ukłucie w sercu.
    Odwróciła się całkiem w stronę Jerome’a, łapiąc go za dłonie. - Obrazisz się, jeśli wezmę taksówkę? Boję się… - mruknęła, bardzo przejęta. Nie chciała go teraz zostawiać, tutaj, w dodatku w takiej chwili, ale nie miała wyjścia. Po prostu była teraz potrzebna Mattowi. - Przepraszam… - szepnęła, spuszczając głowę.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  52. Te kilka dni, które upłynęły szybciej, niż się obejrzała, były napakowane ogromnym bagażem emocjonalnym. Nie wiedziała, jak może utrzymać się jeszcze na nogach, doświadczając tyle złych i dobrych emocji naraz. Nierzadko patrząc na siebie w lustrze miała ochotę pobiec czym prędzej do łazienki, by zwrócić dopiero co zjedzone śniadanie. Choć się trzymała - a przynajmniej próbowała na taką wyglądać - coś zżerało ją od środka, nie dając dziewczynie spać.
    W końcu zrobiła porządek ze swoim ze swoim życiem, a przynajmniej poukładała w głowie to i owo. Zaczęła brać nawet tabletki nasenne i uspokajające, bo inaczej zamieniłaby się w jakąś cholerną tykającą bombę.
    Kiedy zdała sobie sprawę, że już dawno nie odwiedzała Maybel - a miała do niej zajrzeć - wzięła po pracy szybki prysznic, zrobiła lekki makijaż (żeby tylko zatuszować wszelkie znaki niewyspania), ubrała się ciepło i poszła na najbliższy przystanek, by autobusem dojechać do ciotki. Stanąwszy przed jej drzwiami wzięła głęboki wdech i już miała zapukać, gdy nagle usłyszała przez okno rozmowę. Zmarszczyła brwi i nacisnęła powoli klamkę, cicho wchodząc do środka. Widok, jaki zastała, zdecydowanie ją zaskoczył.
    Ciotka Maybel, cała w skowronkach, z wielką przyjemnością ugościła nieznajomego mężczyznę. Cóż, na początku oczywiście miała pewne opory, ale słysząc, że jest to znajomy Jen, od razu zaprosiła go do środka, parząc najlepszą pod słońcem herbatę. Nie mogło się oczywiście obyć bez domowego ciasta, które pachniało w całym domu. Staruszka, choć miała niewybredny język, słynęła jednocześnie z dobrych manier, co sprawiało, że była bardzo charakterystyczną postacią. Być może dlatego, pochłonięta konwersacją, całkowicie zapomniała o tym, że miała zawołać hydraulika. Ponieważ nauczyła się żyć w samotności, musiała radzić sobie z drobniejszymi uszkodzeniami, celując w zupełną prowizorkę. Kiedy więc mocniej oparła się na kranie, zupełnie wpatrzona w boga z Barbadosu - bo choć miała swoje lata, to gusta jej się nie zmieniły, a kolana (to co, że z częściowym unieruchomieniem stawów) zmiękły jak u nastolatki - rozwaliła pseudo instalację, która miała blokować wyciek wody.
    - Ojej… Mam, mam - powiedziała, przykładając do ust dłonie. Zaraz skierowała się do przedpokoju, gdzie w niewielkiej komódce trzymała wszelkiego rodzaju materiały. Nim jednak zdążyła do niej dojść, zauważyła stojącą w progu blondynkę. Stanęła jak wryta, klasnęła z zachwytem, jednak zaraz przyjrzała jej się uważniej.
    - Jesteś chora, czy w ciąży? - zapytała bezpośrednio, przysuwając się do niej. Woolf nie miała ochoty na żarty, więc machnęła ręką i pokręciła głową. Nie powiedziała jej o tym, co się ostatnio działo… Bała się, że Maybel dostałaby zawału.
    - Przemęczenie - skwitowała szybko, przechylając się nieco w bok. - A tu co się dzieje…? - mruknęła, na pierwszym planie widząc potok, a dopiero potem mężczyznę. Maybel wyszczerzyła się rozkosznie, przewracając oczami.
    - No patrz, kto mnie odwiedził! Nie mówiłaś, że znasz takiego przystojniaka… - szepnęła, łokciem ją szturchając. - Idź odpocznij, usiądź sobie, kochanie, a ja wezmę szmatki - dodała, wyciągając wreszcie to, po co przyszła. Za jej poleceniem Jennifer udała się w głąb pomieszczenia, ale nie do salonu, tylko do kuchni. Stanęła przy mężczyźnie, skrzyżowała ręce na wysokości piersi i uśmiechnęła się kącikiem ust.
    - Bawisz się w tajnego agenta? - spytała, uważnie się w niego wpatrując.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  53. I jej przypomniały się chwile z Barbadosu… Co jak co, ale mimo tego, że nie chciała zobowiązań, to nie przeszkadzało to dziewczynie w tym, by od czasu do czasu spojrzeć na niego nieco innym wzrokiem… Może dlatego teraz uśmiechnęła się nieco szerzej, kiedy przed jej oczami stanął obrazek półnagiego mężczyzny, wychodzącego prosto z wody…
    Trzeba było jednak wrócić na ziemię. Przecież działa się katastrofa!
    Potrząsnęła głową i podeszła bliżej, chcąc mu pomóc. Zamiast jednak się do czegoś przydać, to ostatni gorący strumień prysnął prosto na dziewczynę, oblewając cały jej golf. Syknęła pod nosem, zdjęła płaszcz, który do tej pory miała rozpięty, odrzucając go na krzesło. Przyjrzała się swojemu ubraniu i szybko stwierdziła, że nawet nie ma sensu się przebierać - kiedy Maybel jej to zaproponowała, miała bowiem kilka rzeczy dziewczyny u siebie - bo pewnie i tak miała niedługo zamienić się w topielca.
    Westchnęła tylko, zdjęła gumkę do włosów z lewego nadgarstka i upięła je w coś rodzaju koka.
    - Nie sądziłam, że tu trafisz - wyjaśniła szybko, przyglądając się tym razem kranowi.
    Kiedy Jerome zadał pytanie odnośnie zaworu, Maybel jedynie wzruszyła ramionami. Szczerze mówiąc, akurat tego nie wiedziała. Jen popatrzyła się na nią, przewróciła oczami i potarła policzek dłonią, rozglądając się dookoła.
    - Jak znam życie, to pewnie w piwnicy - odparła, krzywiąc się nieznacznie. Podała brunetowi ręcznik, który akurat leżał suchy - o dziwo - niedaleko blatu, razem z całą stertą dopiero co wyprasowanych pościeli. - Chodź, zaprowadzę cię - powiedziała, po czym poszła do przedpokoju, a potem otworzyła stare, jęczące drzwi, zapalając światło. Schody przypominały iście te z horrorów, gdzie zaraz na dole czaiła się straszna postać. Jennifer, chociaż normalnie nie bała się czegoś takiego, teraz aż przełknęła z trudem, cofając się o krok. - Idź pierwszy… jesteś większy - mruknęła, wymyślając na poczekaniu.
    Kiedy już przepuściła Jerome’a, sama, mocno trzymając się poręczy, zeszła na dół. Złapała się za głowę, kiedy zobaczyła wielkie kałuże na posadzkach.
    - Cholera jasna! Może zadzwonimy po kogoś? - spytała, marszcząc brwi. Kroczyła dzielnie do przodu, co jakiś czas kichając i kaszląc od kurzu. Nie miała alergii, jednak uzbierało się tutaj tego na tyle, że wyraźnie pyłki drażniły gardło i nozdrza blondynki. Z tego wszystkiego nie zauważyła, że stoi przed nią sporych rozmiarów opona - im głębiej się posuwali, tym stawało się ciemniej - przez co potknęła się, poślizgnęła i ostatecznie z impetem upadła na podłogę. - Fuck! Kurwa, co mnie jeszcze spotka?! - krzyknęła, pocierając obolałe miejsce.
    W tym momencie nie wytrzymała. Kilka łez poleciało po jej policzkach, ale dwudziestoparolatka otarła je szybko, zanim Jerome zdążył cokolwiek zauważyć. Wzięła głęboki oddech, co nie było zbyt dobrym pomysłem, bo zakaszlała jeszcze mocniej. Chwyciła się krawędzi starej szafy, która… Runęła niemalże na nią. Woolf odskoczyła natychmiast, dłoń opierając na klatce piersiowej. Oddychała szybko, a serce łomotało. Zamrugała szybko kilka razy, przymykając w końcu powieki i przygryzając mocno dolną wargę.
    - Mam dość - powiedziała cicho. Wtedy też zobaczyła, że ilość wody przestała się zwiększać. Maybel, zaniepokojona dźwiękami, stanęła u progu drzwi do piwnicy.
    - Czy wszystko w porządku?! - zawołała, nieco się wychylając. Blondynka wolała jej tu nie sprowadzać, więc tylko odkrzyknęła.
    - Tak, radzimy sobie!

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  54. Nie skomentowała jego wypowiedzi na temat zejścia w pojedynkę. Nie chciała się przyznać, że być może miał w tym rację - skoro tyle jej się przytrafiło, była niewyspana i ogólnie nie do życia - ale skoro już tutaj była, to chciała coś zrobić. Cokolwiek… Ostatnio zbyt często czuła, że jest bezradna. Miała się więc poddać głupim rurom?
    Maybel, upewniwszy się, że jest w porządku - nie chciała wnikać, wolała zostawić ich razem, bo w ten sposób sądziła, że nawiąże się między nimi romans - wróciła do kuchni i kurka, rzucając tylko “okiej”, przeciągając przy tym samogłoski. Podstawiła sobie krzesło, na którym umieściła kolejny garnek i tak usiadła, czując się niczym Daenerys na tronie. W końcu jej też było teraz zimno w tyłek. Ale przynajmniej ta konstrukcja działała, bo dużo wygodniej trzymało jej się kran.
    Jen zaś rozejrzała się dookoła, jakby wyszukując w tym pomieszczeniu ucieczki od odpowiedzi na jego pytanie. Zwróciła więc swój wzrok w jego stronę, pustym spojrzeniem lustrując jego sylwetkę.
    Fakt. Miała wrażenie, jakby coś się w niej - znowu - zmieniło. I to wcale nie na lepsze. Może coś umarło w środku? Momentami czuła się całkowicie wyprana z emocji. Przez to wszystko zapomniała, jak ważna była dla niej chwila na Statule, z czym wcale nie było dziewczynie dobrze.
    - Ja… - mruknęła wreszcie, nie wiedząc, jak zaczął. Prychnęła i położyła dłoń na swoim karku, wywracając oczami. - Wiesz, po prostu wszystkiego było za dużo. I za szybko - pokiwała głową, robiąc usta w dzióbek. - Ale nie chodzi o ciebie. Nie musisz się martwić - dodała zaraz. - A to nie jest miejsce, by o tym rozmawiać. Skończmy to, przebiorę się potem i… - urwała, zastanawiając się nad tym, co dalej powiedzieć. - Potrzebuję tego wina. Zabierz mnie do siebie, okej? - spytała, gdy łzy napłynęły do jej oczu. Naprawdę nie miała już tej cholernej siły udawać, że wszystko jest w porządku.
    Pociągnęła nosem, schowała twarz za dłońmi, chcąc choć trochę przykryć ten przykry i żałosny - w jej mniemaniu - obraz. Nie miała zamiaru przypominać jednej, wielkiej kulki nieszczęścia… Ale chyba było za późno.
    Znów starła przezroczyste kropelki ze skóry, odchrząknęła i poprawiła włosy, zaczesując kilka kosmyków za ucho. Oparła jedną dłoń o swój bok, otworzyła szerzej usta, zmuszając się do powiedzenia najgorszego.
    - Umarła mi ciocia, matka Matta, a siostra mojej mamy. I ten dupek tu był - jęknęła, czując narastającą wściekłość. Miała teraz ochotę rozwalić pierwszą lepszą rzecz, ale zdobyła się tylko na uniesienie głowy i przyjrzenie się sufitowi. - Zostawił mi wiadomość. Nie podpisał się wprost, ale wiem, że to był on. To był on! Noah tu, kurwa, był! Ja pierdolę! - warknęła spomiędzy zaciśniętych szczęk. W końcu wybuchła płaczem, kucnęła przy ścianie i objęła nogi ramionami, opierając czoło o kolana. Potem delikatnie obróciła głowę, całkiem przypadkowo dostrzegając coś w zakamarkach ciemności.
    - Maybel nic nie wie. Pękłoby jej serce. A tam jest zawór - powiedziała tak po prostu, wyciągając jedną rękę i wskazując palcem poszukiwaną rzecz, skrytą za wielkim kartonem.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  55. Pokręciła z rozbawieniem głową. Oczywiście, że chciała mieć same genialne pomysły, ale niestety nikt nie jest tak wspaniałomyślny, aby się nigdy nie mylić. Jednak na pewno teraz będzie miała zdecydowanie spokojniejszą głowę, że gdy tylko wypuści stąd Jerome’a to ten przynajmniej nie zamarznie w drodze do motelu, w którym mieszka.
    Oparła się wygodnie o oparcie kanapy, po czym podciągnęła kolana pod brodę, opierając na jednym z nich kubek z herbatą. Patrzyła uważnie na mężczyznę, który zaczął jej opowiadać o tym czym zajmował się do tej pory. Czyli właściwie nie pomyliła się za bardzo, dlatego też uśmiechnęła się delikatnie, słuchając tego dalej.
    — Oj, to na pewno znajdziesz pracę — machnęła ręką, nie przestając się uśmiechać — Nawet sama miałam ostatnio awarię w łazience i pękła mi rura pod wanną. Mówię ci taka jazda… — zaczęła się śmiać na samo wspomnienie — Płytki nadal są do położenia, ale jakoś nie umiem się za to zabrać — westchnęła, przypominając sobie o tej dziurze w łazience, z której może mogą wyjść jakieś szczury? Skąd mogła wiedzieć czy te ssaki nie potrafiły wspinać się po rurach? Mimo wszystko miała nadzieję, że trzynaste piętro było dla nich zbyt dużym wyzwaniem.
    Słuchała go cały czas z uśmiechem. Wcale nie przeszkadzało jej to, że mężczyzna się rozgadał. Właściwie była osobą, która chyba w ostatnim czasie wolała słuchać, aniżeli mówić. Zwłaszcza o sobie. Jej życie ostatnimi czasy nie należało do najprzyjemniejszych, dlatego chyba po prostu wolała odsuwać od siebie takie myśli. Wolała skupić się na innych, tak jak chociażby i w tym przypadku.
    — Widzisz, ja też nie jestem po studiach, a jakoś żyję — powiedziała i wzruszyła nieznacznie ramionami, wcale się tym przesadnie nie przejmując. Jej rodzinę stać było na to, aby wysłać jedyną córkę na studia i nawet tak się stało, ale dziewczyna bardzo szybko zauważyła, że to kompletnie nie jest dla niej. Od tamtej pory starała się żyć na własny rachunek i dzisiaj już jej się to naprawdę udawało.
    — A co do pracy w korporacji… Dusiłabym się w takim biurze. Poza tym ja i szpilki? W życiu! To znaczy lubię czasami się odpierdolić, ale codziennie? To byłaby jakaś masakra — westchnęła teatralnie, po czym zaczęła się śmiać.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  56. Nie wiedziała, co ma już ze sobą robić. Czy powinna dać sobie spokój? Ale jak mogłaby nagle rzucić wszystko tak po prostu… Po tylu latach cholernej walki! Zdecydowanie nie mogła do tego dopuścić.
    Starała się uspokoić, ale chyba pierwszy raz od dawna pozwoliła, żeby cały syf emocjonalny, jaki więziła w sobie przez lata, wylał się z goryczą, obrzucając przy tym - niestety - Jerome’a. Czuła się z tym beznadziejnie. Jak nastolatka, która nie potrafi poradzić sobie z problemami, szukając przez to atencji u innych. I chociaż prawda była zupełnie inna - bo temu, że była odważna i dzielna, a także uparta, nie dało się zaprzeczyć - to miała w tym momencie dokładnie takie wrażenie o sobie.
    Westchnęła ciężko, poddając się jego uściskowi. Otarła łzy, po czym pokiwała głową. Skronie nieprzyjemnie pulsowały, wywołując niepohamowany ból w czaszce. Musiała jak najszybciej wyjść na świeże powietrze, bo inaczej była pewna, że zeświruje.
    - Okej - odparła tylko, uśmiechając się słabo. Popatrzyła na bruneta przez chwilę, lecz dosyć mętnym wzrokiem.
    Wstała powoli, jednocześnie patrząc, czy Maybel nie stoi przy wejściu do piwnicy.
    - Idę na górę, póki jest możliwość, że mnie nie zauważy - oznajmiła, uważnie i po cichu przedzierając się przez każdy kolejny stopień. Gdy była na parterze, rzuciłą tylko okiem na staruszkę, a widok, jaki tam zastała, nieco ją zadziwił. Posiwiała kobieta machała nogami niczym czterolatka, siedząc znacznie wyżej na krześle, niż powinna. Podśpiewywała pod nosem oczepiona kranu, zupełnie nie zauważając blondynki. Jen wykorzystała okazję i szybko udała się na piętro, kierując się do małego pokoju, gdzie stały dwa łóżka i sporych rozmiarów szafa. To właśnie tutaj mieszkali Noah i ojciec, gdy przybyli do Nowego Jorku, tuż po rozwodzie.
    Zrzuciła z siebie mokre ubrania, wkładając na prędce suche. Jak to dobrze, że jakiś czas temu przyniosła do Maybel to, co nie zmieściło się w kawalerce. Nie chciała za bardzo zarzucać swojej sypialni w domu kuzyna własnymi ciuchami, więc ten pokój wydawał się do tego celu idealny.
    Po krótkiej wizycie w łazience zeszła z małą siatką w ręce na dół, gdzie był już Jerome. Ciotka, oczywiście znów pełna zachwytu, przyjęła wszystko do wiadomości, oczywiście nie chcąc robić dłużej problemu mężczyźnie.
    - Ależ złotko najdroższe! - zawołała do Jerome’a, teatralnie unosząc ręce. - Ja zawołam jutro hydraulika, ty się nic nie bój. I tak już dużo zrobiłeś - powiedziała wesoło, mrugając do niego znacząco. Szybko poleciała do lodówki, gdzie wyjęła całego pieczonego indyka z jabłkami, w sosie własnym. Razem z naczyniem owinęła go folią, pakując w materiałową torbę na zakupy i podając taki oto ekwipunek Marshallowi. - Proszę, zjedz sobie serdeńko, bo marnie wyglądasz - powiedziała z szerokim uśmiechem. Nagle jednak się zesmuciła. - Ojejku! Nie zdążyłam ziemniaczków ugotować. Ani surówki zrobić! Jen, zajmiesz się tym? - zapytała, kiedy ujrzała dziewczynę. Panna Woolf rozciągnęła usta w wąską kreskę, mrugając.
    - Oczywiście - odpowiedziała beznamiętnym tonem, chcąc już stąd po prostu wyjść. - Jerome, już zamówiłam taksówkę. Zaraz będzie - poinformowała, zabierając z krzesła płaszcz i ubierając go. Maybel, niepocieszona i też zaniepokojona zachowaniem Jennifer, zmarszczyła gniewnie brwi i złapała się za boki.
    - Powiesz mi, co u diabła się dzieje? - mruknęła, podchodząc znów bliżej niej. Wtedy blondynka musiała się bardzo powstrzymywać, żeby znów się nie rozpłakać. Nakierowała więc wzrok na buty, by Maybel nie mogła nic dostrzec. - Chyba faktycznie się przeziębiłam. Może jakieś choróbsko mnie bierze - skłamała gładko, pociągając nosem. Kobieta pokiwała z troską głową, wzdychając. - Moje biedne maleństwo. Dam ci syropku, dolejesz do herbatki. I herbatkę też ci dam, malinowa! - zawołała, tym razem “podbiegając” do kredensu. Wyjęła zza szklanych drzwiczek kartonowe pudełeczko i buteleczkę, w której był syrop malinowy z lipą, podając wszystko dziewczynie. Jen schowała to do torby i podziękowała, zauważając przez okno taksówkę.
    - Musimy iść. Do zobaczenia - powiedziała, całując staruszkę w policzek.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  57. I chyba właśnie dlatego pękła, pozwalając, by widział ją w tym stanie - po prostu mu ufała. Wiele razy miała możliwość wyżalenia się i wyrzucenia z siebie tego, co ją dręczyło, jednak może do tej pory po prostu nie chciała zauważyć tego wielkiego zła, które ściskało blondynkę od środka, albo też nie widziała w nikim na tyle przyjaznej osoby, by powierzyć jej swoje największe troski. Zbyt wiele widziała oraz przeżyła - mając na myśli chociażby śmierć ojca i chorobę matki - by tak po prostu zwierzać się obcym. To zdecydowanie nie było w stylu Jennifer Woolf, przebojowej, wiecznie uśmiechniętej i pełnej energii dwudziestoparolatki.
    Ale przy nim mogła być inna. Taka zupełnie prawdziwa. I to zaczynała doceniać najbardziej.
    Całą drogę wolała spędzić w milczeniu, bo nie sądziła, aby jazda taksówką była najlepszym miejscem do kontynuowania wcześniej rozpoczętych tematów. Co jak co, ale potrzebowała do tego naprawdę prywatności, dlatego odetchnęła z ulgą, gdy stali już przed wejściem do budynku.
    Bez problemu dotarła na odpowiednie piętro. No, może złapała lekką zadyszkę, ale to chyba było normalne, jeśli miała dosyć sporą przerwę od wspinania się po górach, prawda?
    Rozejrzała się dookoła, również posyłając mu drobny uśmiech. Zmarszczyła jednak brwi, kiedy usłyszała o dodatkowym mieszkańcu.
    - Współlokatorka…? - powtórzyła, poruszając się po mieszkaniu. Musiała przyznać, że mieli tutaj całkiem ładnie.
    Najpierw zwiedziła kuchnię, potem dopiero skierowała się do pokoju Jerome’a. Podeszła do okna chcąc zapoznać się z widokami. Westchnęła cicho, zawieszając spojrzenie gdzieś na niebie, na dłuższy moment zamyślając się. Po paru minutach, gdy pojawił się przy niej mężczyzna, obróciła się i oparła tyłem o parapet.
    - Masz gdzieś tutaj sklep niedaleko? Pójdę po te ziemniaki i surówkę… - przewróciła oczami i zaśmiała się cicho, mając już nieco lepszy nastrój. Co jak co, ale nawet w najgorszym momencie Maybel potrafiła sprawić, że dziewczyna czuła się naprawdę kochana i chciana… No właśnie. To był chyba jej kolejny problem.
    Chociaż to właśnie ona została z matką po rozwodzie, wciąż miała wrażenie, że Edith wolałaby dzielić dom z Noahem, który odciął się od niej niedługo później. Codzienny płacz, jaki dochodził z sypialni pani Woolf, dobijał Jennifer nieustannie, powodując u blondynki poczucie winy. Dlatego też, kiedy spędzała czas u ojca, nie mogła doczekać się spotkań z przybraną babcią, będąca dla niej dużo lepszą podporą, niż ta prawdziwa. Niestety Jen nie pamiętała matki ojca, która przyjaźniła się z Maybel. Słyszała zaś, że była ona cudowną istotą, pełną oddania i czułości, dzięki której Jack przeszedł szczęśliwie przez dorastanie, choć nie poznał własnego ojca. A druga babcia? Cóż… O niej lepiej było nie wspominać, nawet w najgorszych koszmarach. Zawistna, zadufana w sobie stara raszpla z łatwością ucięła wszelkie kontakty z własnymi córkami, taplając się w bogactwie i nie dając im ani grosza. Jaki był tego powód? Nie spodobali jej się przyszli zięciowie.
    Przekrzywiła delikatnie głowę, uważniej przyglądając się brunetowi. Niewiele myśląc podeszła do niego i wtuliła się mocno w jego ciało, zaskakując się jednocześnie, jak wielkie ukojenie potrafi przynieść tak zwykła i mała czynność.
    - Dziękuję, że jesteś - wyszeptała. Potem odsunęła się od Jerome’a na małą odległość, nieco poszerzając uśmiech. - Nastaw tego indyka, a ja idę po zakupy. Maybel z pewnością będzie mnie jutro dopytywać, czy cię nakarmiłam. Bardzo cię polubiła i chyba zaczęła cię już widzieć jako mojego przyszłego męża - przyznała szczerze, wyobrażając sobie sypiącą kwiatki w drodze do ołtarza staruszkę, co bardzo ją rozbawiło.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  58. [ O MAMUSIU! CO ZA ZDJĘCIE!!!!!!!!!!!!!!!!
    Dobra, wdech i wydech, uspokajam się. Do twojej panny przyjdę ze swoją drugą panną po liście obecności, jak już będę miała pewność ile wąteczków mam, no i chce przyjść z czymś konkretnym, a już nie pamiętam pomysłu. Ale spokojnie, pojawię się na pewno.
    No, a tutaj tej przyjemności napisania z Jeromkiem nie mogę sobie odmówić. Sadie bardzo chętnie odda się w jego rączki i być może zyska kolejnego, wartościowego przyjaciela. Swego czasu owszem, mogła zabłądzić na Barbadosie w tamte rejony, bo ona zawsze podróżuje sama i nie trzyma się jakiś ustalonych szlaków przetartych przez turystów. No i kurde, w przeszłości by się jej przydał ktoś to pomógł jej utrzymać się na desce dłużej niż dwie sekundy :D]

    Sadie Bishop

    OdpowiedzUsuń
  59. Zrobiła wielkie oczy, od razu kręcąc przecząco głową.
    - Nie, co ty! - powiedziała od razu. Zaraz jednak się zaśmiała i podejrzliwie na niego spojrzała. - Chyba, że będzie mieć złe zamiary - dodała.
    Oczywiście, że była wtedy zaskoczona. Przecież każdy by był! Bo kto normalny spodziewałby się, że siedząc w pracy nagle pojawi się osoba, z którą nie miało się kontaktu, a w dodatku mieszkała bardzo daleko? Nawet Jen, która notorycznie gdzieś podróżowała, nie mogła się czegoś takiego spodziewać.
    Zaśmiała się wesoło, zdecydowanie przyznając mu rację.
    - Tak. To nie pora na to - pokiwała głową. Było zdecydowanie za wcześnie, aby myśleć o czymś takim. Dopiero co osiadła w Nowym Jorku, wciąż nie mając własnego kąta. Nie zdążyła nawet zadomowić się w wynajmowanej kawalerce, bo praktycznie od razu przeniosła się do kuzyna. A oni… To wszystko było zbyt świeże, nowe i wymagające dotarcia się, żeby planować wspólną przyszłość. Lecz ciotce najwyraźniej spieszyło się do zobaczenia szczęśliwej dziewczyny, która miałaby zapewniony spokój i miłość u boku właściwego mężczyzny. I chyba nie było w tym nic dziwnego, w końcu Maybel miała już swoje lata, a nie mając własnych dzieci, największe uczucie przelała na Jacka, potem Noaha i Jen. Każda kochająca babcia marzy o tym, co najlepsze dla wnuków. A panna Woolf zdecydowanie była dla niej kimś takim.
    Po opuszczeniu budynku szybko odnalazła odpowiednią drogę do sklepu, gdzie zakupiła potrzebne produkty. Przy okazji mogła przyjrzeć się lepiej okolicy, z niemal wszystkich stron widząc teraz budynek. Faktycznie, było tu trochę dziwnie… Pusto? Na pewno nie zapuszczałaby się sama w głąb uliczek, gdyby miała spacerować sama. Na szczęście wynajmowane mieszkanie było całkiem niedaleko, więc szybko do niego wróciła.
    Pokonanie schodów z dodatkowym bagażem nie było już tak proste jak zejście, czy wejście za pierwszym razem, więc zajęło to dziewczynie nieco dłużej, niż poprzednio. Odetchnęła ciężko, gdy wreszcie udało jej się doczołgać do drzwi, bez grama sprzeciwu oddając siatki mężczyźnie.
    Poszła do łazienki, żeby umyć ręce, a chwilę później zjawiła się w kuchni, by mu towarzyszyć. Rozsiadła się wygodnie na krześle, od razu zabierając jeden z kubeczków. Musiał jej wybaczyć, ale dzisiaj zdecydowanie potrzebowała alkoholu, więc nie miała zamiaru się powstrzymywać. Upiła spory łyk trunku, by zaraz oprzeć tył głowy o ścianę i przymknąć na moment powieki. Chciała się rozluźnić i to jak najszybciej. Oby tylko w pewnym momencie nie przeholowała.
    Jego pytanie zupełnie ją zaskoczyło. Otworzyła oczy, zmarszczyła brwi, a potem przysunęła się do stołu, opróżniając plastik do końca.
    - Stwardnienie rozsiane - odpowiedziała krótko, dolewając sobie wina. - O niczym nie było wiadomo, ale Matt miał wypadek, w którym uderzył się w głowę. Dopiero jak trafił do szpitala, to przy okazji się dowiedział, że jest chory - wzruszyła ramionami. Położyła jeden z łokci na blacie unosząc przedramię, dzięki czemu skroń mogła spocząć na jej dłoni. Drugą delikatnie i powoli poruszała kubkiem, wprawiając tym samym jego zawartość w drżenie. Utkwiła w winie spojrzenie, które było teraz smutne i puste. - Bardzo długo dochodził do siebie, potrzebował pomocy. Akurat stało się tak, że ja przyjechałam do Nowego Jorku. Ledwo się rozpakowałam w kawalerce, a tu bum - wiadomość od Matta. Wzięłam więc najpotrzebniejsze rzeczy i… Cóż, mieszkam z nim - mruknęła, uśmiechając się krzywo. - Teraz jest już lepiej, ale po tym wszystkich zawirowaniach… - urwała, układając usta w dzióbek. Powiedzenie wprost, że ciocia nie żyje, wciąż było dla blondynki bardzo trudne. - Dobrze się trzyma. Ja bym się załamała - przyznała, przykładając naczynie do ust. Tym razem pozwoliła, by alkohol powoli wlewał się pomiędzy wargi.
    Nagle prychnęła, śmiejąc się nerwowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - A wiesz, co jeszcze się stało? - uniosła jedną brew, patrząc teraz na Jerome’a. - Ta stara wiedźma, moja babcia, przyjechała na pogrzeb razem z dziadkiem i zrobiła awanturę. Ja nie wiem, jak ta kobieta… Jak jej nie wstyd - zmarszczyła brwi i pokręciła głową. Jen poczuła, jak wściekłość zaczyna w niej rosnąć, a policzki nieprzyjemnie szczypać.
      Wstała od stołu i zrobiła kilka okrążeń, chcąc się w ten sposób uspokoić. Skrzyżowała ręce na wysokości piersi, zatrzymując się przy lodówce.
      - Moja rodzina jest taka popieprzona. Och, Jerome, tak bardzo ci zazdroszczę - jęknęła. Przyłożyła tym razem czoło do zimnej powierzchni, chcąc choć trochę ostudzić rozgrzaną skórę. - Mojego brata nie było. Bo niby skąd miał wiedzieć? Ma nas gdzieś i niczym się nie interesuje - warknęła, odsuwając się. Opuściła ręce, czując ogromną niemoc. Z powrotem opadła na siedzenie, układając usta w wąską kreskę. - Jak zobaczyłam pieprzony owoc granatu na klamce kawalerki, a potem napis, jaki na nim wyrył, to myślałam, że go zabiję. Co napisał mój braciszek? “Wszystkiego naj, Jen. Twój N.” - wycedziła przez zaciśnięte szczęki, uparcie wpatrując się w sufit. Jakby znalazła tam coś ciekawego, albo szukała odpowiedzi na nurtujące pytania. - A co najgorsze…. Nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy wkurwić. Sama nie wiem, co myśleć… - Westchnęła ciężko. - On mnie śledzi. A przynajmniej to robił. Szlag, w co on pogrywa! - walnęła pięścią w stół, o mało co nie rozlewając napitku. - Musi mieć naprawdę mocne powody, by się tak zachowywać. Nie wierzę, że jest inaczej. Po prostu nie i już.

      Jen Woolf

      Usuń
  60. Słuchała go uważnie oraz próbowała zwizualizować sobie historię, którą opowiadał. Uśmiechnęła się pod nosem, lecz krótko, kiedy docierały do niej kolejne słowa opisujące nieznaną dziewczynę. Może miały ze sobą coś wspólnego?
    Pokiwała głową i westchnęła cicho, mając nadzieję, że i Mattowi będzie pisany lepszy los niż ten, który przewidywał dla niego lekarz. Nie zasługiwał na to, by cierpieć. Ani on, ani Jen nie byli światu aż tak winni, by musieć przeżywać ciągłą rozterkę, spowodowaną rodziną, chorobą… Wieczną tęsknotą za niezdobytym celem. Trochę przypominało to syzyfową pracę - chociaż się starali, byli coraz bliżej (a przynajmniej blondynka), nagle się okazywało, że wszystko to pękało, czar pryskał, a życie dawało im kolejnego kopniaka i prztyczek w nos. Nawet najzdrowszy na świecie człowiek pewnie w którymś momencie by się załamał, a ona? Schodziła na dno, by znów pchać przed siebie ten głaz imieniem Noah.
    - Wyrzuciłam ją za drzwi. Dosłownie - odpowiedziała z… Hm. Ani nie była z siebie dumna, ani też nie cierpiała za bardzo z tego powodu. Kate wystarczająco wiele razy pokazała, że nie interesuje się swoimi wnukami, a śmierć własnej córki potraktowała tylko jako pretekst do pokazania się rodzinie, jako ta najbardziej pokrzywdzona. Jen po prostu nie mogła tego dłużej słuchać i czym prędzej złapała ją za drogie i luksusowe fatałaszki, zaciągając prosto do wyjścia. Może i w środku panna Woolf faktycznie była krucha, ale trzeba było przebić naprawdę grubą skorupę, żeby dotrzeć do najbardziej miękkiego punktu, jakim było jej serce i dusza.
    I mógł sobie pogratulować, bo jemu właśnie się udało.
    Zmarszczyła brwi śledząc ruchy bruneta, zauważając przy tym zmieniający się nastrój i nasilenie nerwowych gestów, jakimi były trzaskania drzwiczek, czy rzut tą nieszczęsną pokrywką. Nieco odchyliła się, gdy do niej podszedł, wciąż buchając złem piekielnym. Nawet nie chciała rozwinąć palców, ale w końcu dała za wygraną i przekonała się, że dotyk mężczyzny przyniósł jej niespodziewaną ulgę.
    Popatrzyła na niego w taki sposób, że przypominała trochę okrzyczanego psa, który chwilę wcześniej zeżarł poduszkę i jej wnętrzności rozwalił po całym domu. Przygryzła delikatnie dolną wargę, pewniej układając swoją dłoń na skórze Jerome’a. Lecz kiedy zaczął mówić, co o tym wszystkim sądzi, dziewczyna, zamiast się uspokoić, zaczęła się na nowo denerwować. I nie chodziło o to, że się z nim nie zgadza… Wręcz przeciwnie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zmarnowała kawałek życia tylko po to, żeby odszukać brata. I chyba to właśnie bolało najbardziej - przyznanie się do… błędu?
    Podróżowała i miała okazję zwiedzić wiele miejsc. Jednak przez tyle lat odsuwała pragnienia, marzenia, skupiając się tylko na wykonaniu misji, jaką niebezpośrednio przydzieliła blondynce Edith. Bo gdyby nie te całonocne płacze w poduszkę, nieobecne spojrzenia i puste wpatrywania się w fotografie syna, panna Woolf skupiłaby się na rozwoju, zatrzymaniu i złapaniu oddechu. Ale z drugiej strony… Czy wtedy poznałaby te osoby, które niejako zbudowały wartości i przekonania, jakimi cechowała się dwudziestoparolatka? I czy teraz stałaby z nim twarzą w twarz? Może nigdy by się nie poznali…
    Momentalnie zmroziło ją, a w sercu zaczął wyrastać kaktus, dźgając pulsujące tkanki na wskroś. Każdy kolejny oddech stał się bolesny, cięższy, a ciało zapłonęło w momencie, gdy wrażenie skręconego żołądka spotęgowało się. Nie chciała, by dostrzegł niepewne, przesycone strachem i niepewnością spojrzenie, więc próbowała odwracać głowę na każdą możliwą stronę. W końcu przymknęła powieki, kiedy prawa noga zaczęła nerwowo drżeć, przez co Jennifer myślała, że zaraz nie wytrzyma. W końcu odsunęła się od Marshalla, zabrała swoją dłoń i rzuciła mu tylko krótkie spojrzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Przepraszam - mruknęła, po czym pomaszerowała do łazienki. Zamknęła za sobą drzwi, podeszła do umywalki, gdzie odkręciła kurek z zimną wodą, od razu wsadzając pod nią ręce. Stała tak przez dłuższą chwilę, potem opuszkami rozsmarowała lodowate krople na karku i policzkach, na moment przymykając powieki i tak zastygając. Wciągała powoli powietrze nosem, a wypuszczała ustami, próbując z całych sił pozbierać myśli. Tego było zdecydowanie za dużo, jak na ostatnie dni.
      W końcu zakręciła wodę, sięgnęła po ręcznik i otarła wilgotne miejsca, czując małą ulgę. Wciąż była skołowana, ale przynajmniej złość, która się z niej wylewała, minęła. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i prychnęła, kręcąc głową.
      - Oj, Jen. Co ty ze sobą robisz - szepnęła. Gdzieś w głębi chciała, by osoba po drugiej stronie odpowiedziała na to pytanie, albo z marszu podała receptę na złoty środek rozwikłania tej wielkiej, popapranej sytuacji.
      Została w pomieszczeniu jeszcze na kilka sekund, następnie poprawiła makijaż i włosy, wracając do Jerome’a. Wolnym krokiem dotarła do kuchni, gdzie oparła się o framugę, patrząc na niego z pewnej odległości. Była teraz po prostu wyprana z sił. Nawet nie smutna. Po prostu zmęczona, co ewidentnie było po niej widać.
      - Pomóc ci w czymś…? - wymamrotała, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Rozbieganym wzrokiem skakała od stołu do jego postaci, potem na okno… Ostatecznie zatrzymując go na mężczyźnie.
      Bała się. Nie wiedziała, czy odrzucenia, reakcji bruneta… Niczego już nie wiedziała.

      Jen Woolf

      Usuń
  61. Co do zapamiętywania imion panna Lester nie była w tym wybitnie dobra, ponieważ zdarzało jej się pomyśli, czy zapomnieć jak ktoś się nazywał. Tak był jednak tylko do momentu, gdy nie była kompletnie zainteresowana towarzystwem. Jerome zaliczał się do tego grona, które warto było przynajmniej na ten wieczór zapamiętać. Drugim atutem mężczyzny był fakt, iż rudowłosa nie poznała wcześniej nikogo o tym imieniu, a wydało jej się ono całkiem ciekawe.
    Gdy mężczyzna uśmiechnął się chytrze przypomniał jej kogoś, lecz nie na długo pozostało to w jej świadomości. Z pewna dozą uznania patrzyła z jaką szybkością i nazwijmy to gracją mężczyzna dostał się do baru. Kobieta tylko pokrecila ze śmiechem głową widząc ten tłum niezadowolonych kleitnow, którzy widząc postaw ego 'tarana' nie odważyli się chociażby pisnac słowa. Najwidoczniej nie tylko płeć piękna czerpała korzyści ze swych wizualnych atutów w takich lokalach.
    Gdy nowo poznany wrócił z dwoma kulami piwa klasneła teatralnie dwa razy w dłonie.
    - Jasne - powiedziała i upiła kilka lykow nim ten ruszył gdzieś do tyłu. Lotta niemalże dreptała mu po piętach ponieważ zaraz za nim tłum, który się roztespował zamykał się 'bezpowrotnie'. Dzięki znikomemu dystansowi między nimi, dotarła na miejsce w jednym kawałku z pełnym kuflem.
    - W końcu można oddychać, więc tak - powiedziała udając, że zaciąga się 'świeżym' powietrzem, a następnie usadowiła cztery litery na krześle, które dla niej odsunął mężczyzna.
    -No proszę trafił się dżentelmen - uśmiechnęła sie znad szkła, gdy i on zajął swoje miejsce. Może nie była z tych, które twierdziły, że taki gatunek już wymarl, lecz na pewno chylil się ku końcowi. Tym bardziej, że w swojej karierze naogladała się raczej mężczyzny, którzy uważali, że gdy za coś płacą to mogą robić o im sie zywnie podoba. Na sama myśl lekko się skrzywil, lecz udało jej się to ukryć pod pretekstem kolejnego lyku piwa.
    - To Jerome co cię sprowadza do tego pubu, jeśli nie ten fascynujący mecz? - zapytała krazac palcem po obwodzie kufla, by zająć czym ręce. Niebiesko-zielone oczy miała utwkione w towarzyszu odkrywając kolejne aspekty urody 'nieznajomego' w tym marnym oświetleniu. Mogła niezaprzeczalnie stwierdzić jedno - był przystojny i jakiś taki pozytywny. Nie wiedzieć co sprawiło, że tak o nim pomyślała, ale wiedziała, że nie z każdym by tak rozmawiała.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  62. Sama miała nadzieję, że niedługo zrobi się cieplej, bo nie miała już ochoty męczyć się z grubą puchową kurtką. Właściwie już wsadziła taką na dno szafy i posiłkowała się po prostu ubieraniem na cebulkę, a zdecydowanie byłaby szczęśliwsza móc zrzucić z siebie choć jedną dodatkową warstwę.
    Zagryzła dolną wargę, gdy mężczyzna zaproponował swoją pomoc.
    — Naprawdę? Mógłbyś? — zapytała niepewnie, odstawiając w końcu pusty kubek po herbacie na stolik przed sobą. Zagryzła dolną wargę, ale po chwili uśmiechnęła się delikatnie.
    — Było by wspaniale, bo normalnie nie mogę już spać po nocach myśląc o tym, że jakiś gołąb mi wyleci z tej dziury tam albo, co gorsza jakiś szczur — wzdrygnęła się na samom myśl. Wieczorne kąpiele przez to wszystko już nie sprawiały jej takiej przyjemności jak wcześniej, a dzięki załatanej dziurze będzie mogła powrócić do swoich ulubionych rytuałów, które pomagały jej przetrwać.
    — Nie wiem czy czasu — wzruszyła lekko ramionami, nie do końca się nad tym zastanawiając. Czasami naprawdę lubiła się wystroić, zrobić mocniejszy makijaż, jeżeli w ogóle jakikolwiek, ubrać szpilki i spódniczkę, ale… Na co dzień stwarzała chyba przysłowiowy mur między sobą, a kobiecością tak jakby bała się, że mogłaby się spodobać jakiemukolwiek facetowi. Nie chciała w żaden sposób prowokować swoją osobą, bo po prostu obawiała się bliższych relacji z płcią przeciwną.
    Uśmiechnęła się delikatnie, słysząc jego ostatnią uwagę. Musiała się z nim nie zgodzić. Chyba faceci mieli to do siebie, że wcale nie musieli o siebie tak przesadnie dbać. Przynajmniej nie zawsze. Wcale nie odejmował mu atrakcyjności fakt, że ma nieco wymiętą koszulę czy rozmierzwioną fryzurę. Właściwie pasowało to nawet do niego. Może nawet zdradzało lekko szaloną naturę? Gdyby zresztą taki nie był to zapewne nie siedziałby tutaj na kanapie i nie szukał dziewczyny spotkanej przypadkiem na Barbadosie.
    Emily wcale też nie przeszkadzała obecność Jerome’a, ponieważ dzięki niemu przestała nawet myśleć o własnych problemach. A tego jej właśnie było teraz trzeba. Beztroskiego śmiechu i tak lekkiej rozmowy, której nie prowadziła naprawdę od dawna.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  63. Meredith przez chwilę zastanawiała się, czy picie jakiegokolwiek alkoholu przed pracą to dobry pomysł, ale w końcu to tylko piwo. Była w dobrym nastroju i nie chciała wyjść na mięczaka, więc zdecydowała się na jedną niskoprocentową butelkę.
    - Prawie! Miałam cztery latka, gdy przeniosłam się tu z Norwegii. A Ty skąd przyleciałeś? – Przymrużyła oczy imitując podejrzliwe spojrzenie. Na razie zostawiła temat jego spontanicznej na pierwszy rzut oka podróży i tej aury tajemniczości.
    - Szczerze mówiąc nigdy nie jadłam pizzy w tej okolicy, więc będziemy musieli skorzystać z tych nieszczęsnych smartfonów i zaryzykować.
    Dla blondynki nie musiało być to dzieło kulinarne. Była już przyzwyczajona do jedzenia na mieście. Chodziło o to, aby wspólnie spędzić trochę czasu, poznać się. Wybrali, więc najbliższą pizzerię, która miała całkiem dobre oceny i złożyli zamówienie. Nie mogli dziś liczyć na jedzenie w luksusie, ale raczej nie było to dla nich problemem. Wzięli krzesła z kuchni i usadowili się na balkonie, ciesząc się promieniami słońca i wiosennym zapachem powietrza.
    - No tak, trzeba się trochę poznać zanim się spędzi wspólnie noc, co nie Jerome? – Tym razem spróbowała zdobyć się na uwodzicielskie spojrzenie, ale nie zdołała powstrzymać śmiechu.
    O dziwo nie musieli długo czekać na zamówione jedzenie. Godzina była wczesna i większość ludzi było teraz w pracy. Mina dostawcy była bezcenna.
    - Jego kondycja jest jeszcze gorsza niż moja. – Powiedziała Meredith triumfującym głosem, gdy tylko zamknęły się drzwi za młodym, spoconym chłopakiem. Podzielili tekturowe pudełko, które pełniło dziś rolę talerza.
    - Bo wiesz. – Zaczęła Merr w przerwie między kęsami. - Czuję, że za twoim przyjazdem do Nowego Jorku kryje się ciekawa historia, a ja jestem dziennikarką. Co prawda piszę w dziale Art.&Design, więc pewnie to zwykła ciekawość. I kobieca intuicja - miłość, nienawiść, a może pieniądze?

    Meredith Hastings

    OdpowiedzUsuń
  64. [ Chyba się skuszę na obserwowanie, bo ah, umieram za każdym razem jak tutaj wchodzę.
    Sadie mogła być na Barbadosie mniej więcej rok temu. Obojętne mi jest w sumie gdzie. Tak naprawdę ona lubi jeździć w mniej uczęszczane przez turystów miejsca, bo uważa, że tylko tak naprawdę może poznać prawdziwe oblicze danego miejsca, kulturę i ludzi. A przebywać tam mogła jakieś trzy tygodnie. Jeśli trafiła do jego miejscowości, są duże szanse na to, że bez problemu znalazła nocleg, czy jednak tutaj może wkroczyć Jerome i w jakiś sposób jej pomóc? No i czy planujemy coś konkretnego w związku z jego przyjazdem do NY, czy stawiamy na zupełny przypadek :D W sumie to ja mogę zacząć, tylko muszę wiedzieć mniej więcej czego mam się trzymać]

    Sadie Bishop

    OdpowiedzUsuń
  65. Nigdy tak o tym nie myślała. Nigdy nie wyobrażała sobie siebie w roli brata, nie sądziła, że w ten sam sposób mogła kogoś krzywdzić. Może nie czuła się aż tak ważna? A może po prostu miała się za lepszą… Choć nigdy by się do tego nie przyznała, jeśli faktycznie coś takiego miałoby miejsce. Jen jednak była zbyt dobrym człowiekiem, żeby stawiać się wyżej od innych. Przecież wszystko to, co robiła, czyniła w imię wyższego celu, z tyłu głowy mając myśl, która nie dawała o sobie zapomnieć i która budziła ją każdego ranka, przez te kilka ubiegłych lat. Obraz matki wżerał się w umysł blondynki, kłując mięśnie, by ruszała w kolejne podróże… Coraz dalej od domu. Czy ona jeszcze wiedziała, gdzie w ogóle był ten dom? Los Angeles traktowała jako bazę wypadową, port, do którego cumowała od czasu do czasu, by odpocząć i nabrać sił w żagle. Ale kiedy zaczęły się te wieczne ucieczki, Miasto Aniołów przestało być dla niej czymś, co pozwalałoby czuć, że to jest to. Takie emocje towarzyszyły dziewczynie tylko na Barbadosie… I chyba powoli zaczęła je znajdować również w Nowym Jorku.
    Kiedy wreszcie zmusiła się i odważyła zawiesić na nim wzrok przez dłuższą chwilę, ciało dwudziestoparolatki przeszedł niemiły dreszcz. Chłód objął całe jej ciało, spinając mięśnie w lekkim stopniu unieruchamiając kości. Gdzieś tam nawet serce boleśniej zabiło, dając tym samym znak, że jednak wciąż funkcjonuje. Bo Jennifer przez moment miała wrażenie, iż bez echa zostało zamrożone oddechem obcości.
    Pokiwała tylko głową i niespiesznie podeszła do siatki, gdzie znajdowały się odpowiednie warzywa na surówkę. W zasadzie nie miała zbyt dużo roboty, bo większość z nich była już starta i gotowa do spożycia, wystarczyło dokroić tylko kilka sztuk i wszystko ze sobą wymieszać. Dlatego też Jen znalazła w jednej szafek miskę, wzięła też nóż i deskę i wszystko położyła na stole, siadając zaraz na krześle, a potem przystępując do pracy. Co jakiś czas rzucała krótkie spojrzenie mężczyźnie, jednak dała sobie z tym spokój. Niezręczną ciszę przerywało jedynie bulgotanie i rytmiczne charakterystyczne dźwięki używanego metalu. A gdy Jerome usiadł naprzeciwko niej, aż czuła na sobie jego ciężki wzrok, coraz bardziej, w środku, zwijając się w kłębek. Miała wrażenie, że zaraz wykorzysta trzymany przyrząd do pokrojenia powietrza, żeby zrobić sobie małe kółko na wyłapanie tlenu, którego było teraz jakby coraz mniej.
    Nagle przestała. Kolejny paraliż objął jej ciało, kiedy zadał dziewczynie pytanie. W ustach poczuła gorycz, a żołądek znów się wykręcił. Delikatnie wydęła usta, próbując wyłapać choć jedną sensowną myśl, ale nie potrafiła. Po prostu było to teraz zbyt trudne.
    Może i dla niego to było łatwe. Całkiem proste, po prostu być z kimś. Jen tak nie miała. To zupełnie przestawiało jej dotychczasowe życie, okalane walką ze wszystkim w pojedynkę. Nie dało się tak po prostu przestawić na inny tryb, nie była przecież robotem. Czasem, choć bardzo się tego nie chciało, człowiek zmuszony był do znoszenia licznego zła oraz nauki cierpliwości, która czasem potrafiła zabić. W innych przypadkach sprawiała, iż ktoś zdobywał to, czego tak bardzo pragnął, a nagroda smakowała jeszcze lepiej, bo była tą wyczekaną.
    Jeśli nie chciał stracić szansy bycia z Jennifer (to wszystko jeszcze tak bardzo nie mieściło jej się w głowie…), musiał po prostu czekać. Gdyby spojrzeć na to wszystko z perspektywy panny Woolf, to przecież się od niego nie odsuwała. Jeśliby tak było, to wcale nie wróciłaby z łazienki do kuchni, a zabrała swoje rzeczy i czym prędzej wyszła. Pomimo, iż bała się spojrzeć mu w twarz, robiła to. Była z nim tutaj, choć głęboko w duszy słyszała krzyk, który nakazywał blondynce uciekać, by móc złapać oddech gdzie indziej, daleko… Choć tak naprawdę wiedziała, że wtedy dusiłaby się jeszcze bardziej.
    Westchnęła ciężko, odkładając nóż i pocierając twarz jedną dłonią. Zatrzymała palce na wargach i brodzie, muskając opuszkami w tych miejscach skórę. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Znowu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do jej nozdrzy doleciał dziwny zapach, przez co zmarszczyła brwi. Zerwała się z siedzenia, gdy dotarło do niej, że jeszcze chwila i dodatkowo spali im się kolacja. Bo na obiad robiło się ciut za późno.
      Otworzyła piekarnik, złapała za rękawice i wyjęła pieczeń, stawiając ją na kuchennym blacie. Jeszcze chwila, a musieliby zeskrobywać z niej węgiel.
      Stojąc tam, wyłączyła przy okazji ziemniaki, żeby się nie rozgotowały.
      Wszystko było gotowe. Wystarczyło po prostu zjeść… A ona wcale nie czuła głodu.
      Przygryzła dolną wargę, opierając się tyłem o krawędź szafki. Spojrzała na okno, za którym było widać ciemniejące niebo i powoli budzące się do życia światło latarni. Można by pomyśleć, że atmosfera idealnie sprzyjała romantycznym klimatom… Do których jednak było u nich daleko. Przynajmniej w tym momencie.
      - Jerome, ja… - próbowała zacząć, ale na nic się to zdało. Nic nie miało sensu ani logicznego wytłumaczenia w głowie panny Woolf. Jeden wielki mętlik spowijał jej wszystkie myśli, tworząc jeden wielki burdel zmysłów. Bezradnie pokręciła głową, wzruszyła ramionami. - Nie wiem - przyznała z bólem cicho i zupełnie szczerze. Nieco z większym spokojem ujęła wzrokiem jego posturę i o dziwo stwierdziła, że nie czuła już strachu. Za to dziwne, przeszywające wrażenie w dalszym ciągu kłębiło się we wnętrzu blondynki, nie pozwalając w pełni przekazać tego, co by chciała.
      Podeszła do niego i stanęła obok, część biodra niemalże przyciskając do krawędzi blatu stołu. Zacisnęła palce lewej dłoni na swoim prawym przedramieniu, jakby chcąc stworzyć coś na kształt bezpiecznego węzła, który zapewni blondynce ochronę przed… No właśnie, przed czym?
      - Posłuchaj… Nie ważne, co zrobi Noah, on zawsze będzie jedną z najważniejszych osób w moim życiu. I zawsze będę za nim, choćby mnie odtrącał całe życie. Taka już po prostu jestem i nie potrafię tego zmienić - mruknęła, w tym momencie z całych sił otwierając głęboko zasypane wrota, które nigdy nie miały ujrzeć światła. Serce przyspieszyło, bo właśnie przyznawała się przed nim, samą sobą do tego, co było jej największą słabością, udręką i wypalonym znamieniem, będącym przekleństwem prawdopodobnie aż do śmierci. Jej największą wadą było to, że po prostu kochała, walczyła, choć ostatnie płomienie nadziei tak bardzo często gasły. A ona, jak ten pieprzony feniks z popiołów, otrzepywała się z kurzu stoczonej bitwy i biegła dalej. Niby niezniszczalna, a tak naprawdę od spodu z potrzaskaną psychiką. Tylko… Do tej pory po prostu udawało się dziewczynie używać mocnego kleju, by ją scalić. Widocznie jednak ostatni był przeterminowany.
      Przymknęła powieki i odchyliła nieco głowę, potem wbijając wzrok w sufit.
      - On zawsze będzie… Będzie zajmował najwyższe miejsce… Jak kilka innych osób - westchnęła, wracając spojrzeniem na Jerome’a. W oczach Jen panowała pustka, choć powoli zaczęła odchodzić na bok, robiąc w ten sposób miejsce żywszym, choć wciąż smutnym iskrom. - Nigdy nie przestanę go szukać. Już tyle razy to robiłam… Może nie umiem przestać - dodała, zaczesując palcami włosy. Zacisnęła dłoń w pięść, ale lekko, a potem powolnie uderzyła, a raczej musnęła nią blat, zawieszając tam wzrok. Wtedy rozluźniła się cała, zrobiła jeszcze krok w jego stronę i kucnęła przy brunecie, ufnie szukając z narastających ciemnościach i jego spojrzenia.

      Usuń
    2. - Nie mogę ci obiecać, że tak po prostu zostanę. Nie mogę przysiąc, że pewnego dnia nie będę musiała ruszyć tak po prostu w podróż, bo może okaże się ona tą ostatnią, żeby wreszcie znaleźć brata. Nie mogę powiedzieć, że… - zrobiła małą pauzę - że zostawię wszystko i… Tak samo wszystko oddam tobie. I uwierz mi, że to jest cholernie ciężkie… - spuściła głowę. Głaz, jaki czuła na swoim karku, niemalże przyciskał ją do podłogi. Jednak uparła się, by wyrzucić z siebie to, co rosło w niej tyle czasu. Wyrwać te pieprzone chwasty i posadzić czystą trawę od nowa.
      Ujęła palcami delikatnie jego dłoń, znów patrząc na twarz Jerome’a. Tym razem oczy zapłonęły świeżym blaskiem, a ona nie uciekała, lecz zawzięcie próbowała to wszystko wyjaśnić.
      - Ale mogę obiecać, że jeśli dasz mi ten czas, to będę starać się z całej siły, żebyś tego nie żałował. Bo tylko tyle mogę ci teraz od siebie dać… - szepnęła. Zaraz wstała, puszczając jego dłoń. - Jeśli uważasz, że to za mało, że zasługujesz na więcej, to… Po prostu teraz wyjdę i nie będziesz mnie musiał więcej oglądać. Bo chyba faktycznie, Jerome, zasługujesz na kogoś znacznie lepszego. Kogoś, kto łatwo okazuje swoje uczucia. I który nie boi się kochać… Żeby nie musieć znów za kimś bliskim gnać… Bo znów się zostanie z tą miłością sam na sam - wycedziła przez mocno zaciśnięte gardło. Miała ogromną ochotę się rozpłakać, bo to było tak żałosne… Sama była swoim więźniem, a raczej więźniem - paradoksalnie - czegoś najpiękniejszego, co mogło się człowiekowi przydarzyć. Miłości.
      Łzy napłynęły do oczu Jen, więc wzięła głęboki wdech, nerwowo wyczekując odpowiedzi Jerome’a. Myślała, że z tego wszystkiego serce zaraz eksploduje, przez ilość nagromadzonych emocji.
      Kto by pomyślał, że sięgnięcie do najgłębszej skrytki własnej duszy aż tak potrafi boleć…?

      Jen Woolf <3

      Usuń
  66. [Hej! Bardzo się cieszę, że notka się podobała. :) Co prawda wątek grupowy średnio wyszedł, ale trudno. :D W razie czego serdecznie zapraszamy do nas, którejkolwiek z postaci, a ja póki co uciekam nadrabiać odpisy... i brać się za kolejny, chodzący mi po głowie post!]

    Chase&Chloe Vrubel, Ann Marie Fox

    OdpowiedzUsuń
  67. [W zasadzie pomyślałam, że Ethan mógłby go źle pokierować i jeszcze Jerome się mógł zgubić. Wyszłoby śmiesznie. :D]

    Momentami Nowy Jork przerażał go tak samo, jak w dniu, w którym postawił w nim nogę po raz pierwszy. Choć poruszał się już znacznie pewniej po ulicach, to nadal potrzebował GPSA czy zastanowić się parę razy zanim skręci w uliczkę. Często skutkowało to tym, że osoby stojące za nim w kroku trąbiły czy nawet wystawiały ręce i zastanawiały się w dość głośny, a nawet i wulgarny sposób, co on wyrabia. Ethan mentalnie jeszcze był przy drogach z Chetwynd, które były spokojne i pozbawione wielu idiotów. Czasami faktycznie tęsknił za tą swobodą na drogach. Dopiero tu się przekonał, że ludzie mogą jeździć naprawdę głupio i niebezpiecznie, a nawet on ze swoim przepisowym jeżdżeniem i unikaniem łamania ruchu drogowego, wcale taki bezpieczny nie jest. I chyba przerażony był jeszcze bardziej, gdy turyści zaczepiali go na ulicy i pytali o drogę. Czasem się zastanawiał czy nie wygląda jak rodowity nowojorczyk, bo trzyma w ręku galon mleka i chleb.
    Pytanie o drogę zdarzyło mu się i teraz. Od razu nieco się spiął, bo gdy usłyszał lokalizację to w ogóle nic mu to nie mówiło i w zasadzie nawet nie był pewien czy dobrze mężczyznę pokierował. Starał się sobie przypomnieć wszystkie drogi, nazwy ulicy, ale niekoniecznie mu to dobrze szło. Jako kierowca w firmie musiał wiedzieć, gdzie jeździ, ale inaczej było z GPS’em, który od razu kierował w odpowiednie miejsce i jedynie musiał skręcać w odpowiednie uliczki, aby tam dotrzeć, a inaczej kierować ludzi. Jeszcze później się zastanawiał czy na pewno dał mu dobre wskazówki, ale ostatecznie nie miał nawet, jak się tego dowiedzieć.
    Potem już nawet o tym nie myślał. Mężczyzna, na którego Ethan wpadł wyglądał na takiego, który da sobie radę mimo wszystko i raczej bez sensu byłoby się zamartwiać tym przez resztę życia. Poza tym, prawdopodobieństwo, że na siebie wpadną było bliskie zeru. Tym bardziej Camber przestał o tym myśleć.
    Wpadł też w wir pracy, a na tygodniu mieli kilka przeprowadzek. W tej pracy najbardziej lubił to, że głównie robił za kierowcę. Oczywiście zdarzało się, że pomagał, bo mimo wszystko głupio było stać i się patrzeć, gdy cała reszta pomaga i nosi rzeczy, a on nie. Dzisiaj akurat zamiast nosić, to je wyciągał. Młode małżeństwo przeprowadzało się spod Nowego Jorku do niemal jego centrum i zabierali chyba wszystkie swoje rzeczy. Przeciągał z drugim pracownikiem rzeczy z jednego końca ciężarówki na drugi, aby mogli je później w spokoju zdjąć. Praca mijała dość szybko i sprawnie, tu rozmawiali o wszystkim i o niczym, a tu zaraz milczeli czy nucili piosenki, które leciały.
    — Uważajcie, trochę ciężka jest ta szafa — powiedział Ethan, kiedy pozostali ją brali. Usłyszał w odpowiedzi tylko, że dadzą sobie radę i ją wzięli. Przynajmniej z początku było dobrze, bo niecałe dwie minuty później usłyszał, jak znajomy głos przeklina i ktoś jeszcze coś krzyknął.
    Zeskoczył z ciężarówki, aby sprawdzić co się działo. I tak się domyślał, że szafa okazała się być jednak ciężka. I wcale się nie mylił.
    — Może byś tak pomógł, Camber? — warknął Josh, choć Camber zdążył go poznać na tyle, aby wiedzieć, że nie ma wcale do niego pretensji. — To cholerstwo jest…
    — Ciężkie, wiem — przerwał mu.
    Obszedł z drugiej strony, gdzie stał z kolei nieznajomy (na pierwszy rzut oka) mężczyzna i jakoś spróbował im z nią pomóc.

    Ethan Camber

    OdpowiedzUsuń
  68. Jest takie pewne powiedzenie, mówiące o tym, że trzeba kogoś puścić wolno, żeby ten ktoś mógł wrócić. Gdyby się nad tym zastanowić… Czy to działało we wszystkie strony? Czy było to zależne od ludzi, ich typów osobowości, a także relacji, jakie mieli z innymi? Zapewne wszystko właśnie opierało się na tym, co dana osoba po prostu czuła. Kiedy kocha się za mocno, często nawet można sobie nie zdawać z tego sprawy, jednak przez to tłamsi się drugą osobę, odbierając jej tlen. A gdy nie czuje się nic, czy warto wtedy kogoś tak mocno przy sobie trzymać?
    Czym była relacja Jen i Noaha? Czym było to, co działo się właśnie między nią, a Jeromem? Analiza tych dwóch różnych przypadków z pewnością byłaby niejednoznaczna, a tym samym zaprowadziłaby do dalszych pytań, ale czy odpowiedzi też? Jeśli coś dzieje się tak długo, jest tak mocno zagmatwane, to jak można uzyskać spokój, po prostu nie myśląc? Nie dało się. I tej sztuki nie potrafiła posiąść również Jennifer Woolf.
    To, co działo się obecnie w jej wnętrzu, jednocześnie rozrywało blondynkę na pół, ale też pozwalało ugasić palące emocje. Słowa mężczyzny były dla niej niczym łagodny strumień, który z biegiem czasu gładził szorstkie kamienie, jakimi w tym momencie były uczucia i myśli Jen. Kto wie, być może, jeśli pozwoli mu faktycznie być bliżej, nareszcie zdobędzie ten upragniony spokój i dotrze do wyznaczonego celu? Tego nie wiedziała. Ale bardzo chciała spróbować.
    W momencie, gdy się do niej zbliżył, serce niemalże wyrywało się z klatki, a oddech kurczowo zatrzymywał się gdzieś w okolicach gardła, nie chcąc dolecieć do płuc. W głowie włączyła się karuzela strzępków myśli, przez co miała wrażenie, że zaraz zemdleje. To wszystko kosztowało blondynkę zdecydowanie za dużo. A na pewno więcej, niż była w stanie przyjąć w tak krótkim okresie czasu.
    Przymknęła na parę sekund powieki i… Więzy, jakie trzymały jej wszystkie mięśnie, rozplątały się, dzięki czemu serce mogło odpocząć, wracając do normalnego rytmu pracy. Również się uśmiechnęła i był to uśmiech pełen szczerości, a spojrzenie stało się czyste, bez grama strachu. Odczuła niesamowitą ulgę, dlatego mogła teraz w pełni skupić się na tym, co się dzieje w danej chwili, zapominając o bracie, matce oraz całej reszcie zmartwień, które nie dawały dziewczynie spokojnie żyć.
    Przygryzła delikatnie dolną wargę, choć kąciki ust dalej podskakiwały ku górze. Wpatrywała się w niego w radością, której nie potrafiła opisać. Oczy Jen błyszczały od iskier, a coś jej w duszy zaczęło kwitnąć, wydzielając substancje podnoszące poziom endorfin we krwi. Wreszcie słońce przegoniło chmury podążające krok w krok za tą dwudziestoparolatką, dając nadzieję na to, że kiedyś w końcu wszystko się ułoży. A głaz, jaki ciążył na jej karku, rozkruszył się, przeobrażając się w puch ekscytacji, niesiony przez wiatr chęci odnalezienia prawdziwego szczęścia.
    - Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy - powiedziała cicho, przybliżając się do niego. - A znaczy naprawdę dużo - dodała, lekko kiwając głową. I tak, jak na Statule Wolności, przytuliła się do niego mocno, chcąc wchłonąć choć trochę ciepła, które od niego emanowało. Bo to właśnie ono sprawiło, że w Jen nie tylko nastał błogi spokój, ale zaczęło się budzić coś, czego do tej pory nie czuła… I chyba nawet wcześniej nie znała.
    Trwała w tej pozycji jeszcze przez chwilę, wcale nie chcąc od niego odchodzić. Wiedziała jednak, że pewne rzeczy przemijają i jeśli nie wykona się jakiegoś ruchu, to mogą odejść szybciej, niż przyszły. Dlatego w końcu odsunęła się od Jerome’a, spuszczając wzrok. Zastanawiała się nad czymś, bo to, co działo się moment wcześniej, wprawiło ją w dziwny nastrój. I choć było to nieznane, tym, razem nie chciała uciekać - pragnęła zostać na dłużej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmarszczyła brwi, lecz zaraz zaśmiała się krótko, przenosząc spojrzenie na bruneta. I właśnie sobie uświadomiła, co tak naprawdę przed sobą widziała.
      Splotła ze sobą ich obie dłonie, znów robiąc małą pauzę. Jakby próbowała się przedostać na drugą stronę rzeki, ale musiała odpowiednio postawić krok na danym kamieniu, żeby prąd jej nie porwał. Każde słowo było takim głazem, więc mocno analizowała to, co chciała powiedzieć. Lecz wreszcie popatrzyła się na Marshalla nieco poważniej, jednak wciąż z iskrami w oczach. Wzięła wdech, powoli wypuszczając powietrze z ust.
      - Jerome - zaczęła odważnie, uparcie się w niego wpatrując. Serce znów załomotało, więc dla dziewczyny to był znak, że teraz już nie ma wyjścia i nie może się zatrzymać. - Cholernie mi na tobie zależy. I… - powiedziała już mniej pewnie. Zdenerwowanie zaczęło ponownie obejmować ciało dwudziestoparolatki, więc chcąc się tego pozbyć, przestała mówić, a wzięła się do działania. Jęknęła i przewróciła oczami, kiedy jej kręgosłup zmagał się z mrowieniem. - Chrzanić to - mruknęła szybko, oswobodziła swoje dłonie i położyła je na karku Jerome’a, stanęła na palcach i rzucając mu ostatnie, do głębi przepełnione pasją i pragnieniem, ale też strachem i zaskoczeniem własną postawą spojrzenie, składając na jego ustach krótki (choć dłuższy, niż by się wydawało) pocałunek, niosący w sobie cały kosz emocji i uczuć, którym właśnie go przez ten czym obdarowała, a wszystko to przypominało wiosnę i te kwiaty, rozpraszające się po wnętrzu dziewczyny, niczym światło przebijające się przez szkło i tworzące tęczę. Zatopiła się w tym momencie, w każdym skrawku duszy otwierając się na nowe, niezwykłe doznanie i tym samym przekraczając granicę, będącą do tej pory szczytem nie do zdobycia. Sama nie wiedziała, co się właśnie działo, ale była pewna, że zrobi wszystko, by nie dać temu uciec.
      Po magii, jaka roztańczyła się w umyśle panienki Woolf, ocknęła się, odrywając się od mężczyzny. Przez parę sekund nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wielkiej rzeczy dokonała, więc nie docierały do niej żadne bodźce ze świata zewnętrznego. Dopiero kolejne, mocniejsze uderzenia narządu pompującego krew, przywróciło ją do rzeczywistości.
      Zamrugała kilka razy, otworzyła szerzej usta i jeszcze raz, niepewnie, popatrzyła na Jerome’a elektryzującym, podkreślającym barwę jej tęczówek spojrzeniem.
      - To… Niech to będzie… Zadatkiem na potwierdzenie moich słów - szepnęła, oczywiście mając na myśli to, że będzie się starać, by niczego nie żałował. Choć sama już w tym momencie wiedziała, że wreszcie zrobiła coś dla siebie.

      Jen Woolf

      Usuń
  69. Gdyby miała być szczera ze sobą i nim, a także całym światem, musiałaby przyznać, że to jedna z lepszych chwil, jakie przydarzyły się jej przez ostatnie lata (nie licząc czasu na Barbadosie, ale i tak ten moment przebijał wszystko). Nie pamiętała, kiedy była aż tak szczęśliwa, spokojna i… Spełniona? Czy mogła zaryzykować już teraz czymś takim? Pewnie czas pokaże, do czego to wszystko doprowadzi. A ona miała zamiar z uśmiechem na to czekać.
    Nieco się zdziwiła, kiedy stwierdził, że to za mało, bo przez ułamek sekundy myślała, że tym razem to on się wycofa i przekreśli to, co właśnie się stało. Czyżby dotarło do niej, jak to mogłoby dopiero boleć?
    W każdym razie, kolejna fala ciepła zalała jej wnętrze, gdy ponownie złączyli się w pocałunku. Energia rosła w niej z coraz większą siłą, a oddech stał się pełniejszy. Wszystko wydawało się być lepsze, niż do tej pory widziała. I może nawet trochę się tym zaskoczyła, że przyniosło jej to aż tyle przyjemności.
    Gdy się odsunął, znowu czuła się jak zaczarowana. Dawno nie była z żadnym mężczyzną, a i te spotkania były niczym w porównaniu do tego, co działo się między nimi. Teraz było zupełnie inaczej, głębiej… Zdecydowanie prawdziwej.
    Zaśmiała się wesoło, dopiero przypominając sobie o jedzeniu, które wciąż na nich czekało. Ciotka Maybel byłaby bardzo niepocieszona, gdyby się dowiedziała, że taka ilość mięsa poszła na zmarnowanie. A nie mogli do tego dopuścić!
    - Chyba powinniśmy - stwierdziła, jeszcze na chwilę się do niego przytulając. Z żalem jednak odsunęła się, posłała mu rozmarzone spojrzenie i podeszła blatu, by wreszcie wziąć nieszczęsnego indyka i postawić go na stole. - Z pewnością całego dzisiaj nie zjemy. Będziesz miał czym poczęstować… Współlokatorkę, tak? - uniosła jedną brew, uśmiechając się zaczepnie. Chociaż zajęła się na nowo przygotowywaniem kolacji, myśli były zupełnie gdzie indziej… Co zresztą było widać po jej oczach.
    Zamiast gęstej atmosfery, Jen czuła teraz coś w rodzaju innego napięcia… Coś jak magnetyczne przyciąganie, któremu jakaś jej cząstka chciała się poddać, ale dziewczyna wiedziała, że to nie był w tym momencie najlepszy pomysł. Musiała, czy raczej musieli, wszystko powoli zbudować, żeby ten emocjonalny zamek nie runął zaraz niczym domek z kart, w dodatku osadzony na piasku. Tego absolutnie nie chciała, tym bardziej po tym, co się stało.
    Usiadła przy stole i dokończyła surówkę, przekładając wszystkie warzywa do miski i je mieszając.
    - Dasz talerze i sztućce? - rzuciła w jego stronę, sięgając po kubeczek. Zdecydowanie potrzebowała teraz alkoholu. Pewnie gdy wróci do domu, będzie przewijać sceny z dzisiaj przez kilka ładnych godzin. Bo jak mogłaby się skupić na czymś innym? To było dla blondynki zbyt wielkie wydarzenie, by przejść od tak do porządku dziennego.
    Upiła łyk trunku, dolewajac sobie więcej, kiedy opróżniła naczynie. Jakoś tak dziwnie zrobiło jej się gorąco, więc policzki panny Woolf zapłonęły, ukazując to delikatnymi rumieńcami. Czy to emocje, czy procenty? A może jedno i drugie.
    Oparła się łokciem o parapet, patrząc przez okno. Dopiero teraz zauważyła jakichś ludzi, którzy kręcili się przed budynkami. Zmarszczyła brwi dostrzegając parę, która, nie przejmując się niczym i nikim, przy wszystkich dawała wyraz swojej miłości, w gorącym splocie niemalże rozbierając się przy reszcie zgromadzonych. Pech chciał, że Woolf wtedy w dalszym ciągu piła, a napotykając ów osobników wzrokiem, prawie się zakrztusiła. Zaczęła kaszleć, więc odstawiła kubeczek na stół, próbując się ogarnąć. Wreszcie wzięła głębszy wdech, kładąc dłoń na piersi. Spojrzała na butelkę, potem mężczyznę i uśmiechnęła się krzywo, wzruszając ramionami.
    - Poleciało nie w tę dziurkę… - mruknęła, siląc się na mizerny uśmiech. Kaszlnęła ostatni raz i chrząknęła, przygryzając lekko dolną wargę i wbijając wzrok w indyka.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  70. Spiorunowała go spojrzeniem i jeszcze bardziej się zaczerwieniła. Co mogła poradzić na to, że może wreszcie zaczęły się w niej budzić jakieś instynkty? Odblokowała machinę, która zaczęła się napędzać. Niby działo się to powoli, ale… Nikt nie mógł przewidzieć, co będzie dalej.
    Nie odpowiedziała więc, tylko zabrała się za jedzenie, tym razem uważnie biorąc każdy kęs. Przecież nie chciała umierać, zwłaszcza dzisiaj, po tym wszystkim. Ależ to by było głupie!
    Kiedy połowa porcji zniknęła z talerza dziewczyny, Jen zatopiła usta w cierpkiej cieczy, ostatni raz kończąc napitek w kubeczku. Zdecydowanie alkoholu miała na dzisiaj dość. Jeszcze by tylko się bardziej rozluźniła, a to było niewskazane.
    - Spróbuj tylko, a ucieknę - wystawiła mu język i pokręciła głową, choć zaraz się zaśmiała.
    Oczywiście, że by nie uciekła. Teraz już nie.
    - Na twoim miejscu też bym się dobrze nad tym zastanowiła. Maybel potrafi być czasem bardzo… Osaczająca - przyznała i pokiwała głową. Zjadła ostatnie resztki z talerza, po czym westchnęła z przyjemnością i nieco opadła na krześle. Spojrzała na zegarek, który miała na nadgarstku. Powinna powoli wracać.
    - Będę musiała iść - oznajmiła, nieco się krzywiąc. - Wiesz, Matt… Nie chcę go na wieczór zostawiać samego. Zwłaszcza po śmierci cioci - mruknęła ze smutkiem.
    Wstała od stołu i podeszła do mężczyzny, nieco się pochylając. - Ale widzimy się niedługo? - uniosła jedną brew, szerzej się uśmiechając. - Zamówię sobie taksówkę - dodała, sięgając po telefon. Wybrała odpowiedni numer, a potem podała adres Jerome’a, rozłączając się.
    - Będzie za pięć minut… No to się zbieram - stwierdziła, odstawiając jeszcze naczynie do zlewu, razem z użytymi przez nią sztućcami. Sięgnęła po płaszcz, którzy narzuciła na ramiona, potem zawiesiła na jednym z nich torebkę i gdy przyszedł sms z powiadomieniem, że kierowca już czeka, podeszła do bruneta. Posłała mu przyjazne spojrzenie, a następnie pogładziła policzek Jerome’a dłonią, muskając go tam zaraz ustami.
    - Do zobaczenia - szepnęła, ostatni raz dając mu możliwość zagłębienia się w jej oczy, bo zaraz nacisnęła na klamkę i wyszła z mieszkania, machając mu na do widzenia.
    Zeszła szybko po schodach i wsiadła do taksówki, udając się do domu kuzyna. Tak, jak myślała, po położeniu się do łóżka jeszcze przez długi czas nie mogła zasnąć. Dopiero, kiedy po raz setny wyobraziła sobie scenę pocałunku, z uśmiechem na ustach oddała się w ramiona Morfeusza.

    Kilka kolejnych dni ubiegło spokojnie, dzięki czemu blondynka mogła skupić się na pracy i tym, co działo się w jej sercu. Powoli zapoznawała się z nowym uczuciem i musiała przyznać, że całkiem to było przyjemne. Była tak zaaferowana ów myślą, że całkowicie zapomniała o własnych urodzinach. A i te stały się chyba jednymi z huczniejszych, jakie miała okazję przeżyć.
    Dlatego też, po całym dniu spędzonym z kuzynem, wreszcie mogła spotkać się z Jeromem. Wiosna coraz mocniej była zauważalna we wszystkich kątach Nowego Jorku, co oczywiście bardzo pannę Woolf cieszyło.
    Właśnie przechadzała się alejkami Central Parku, gdzie umówiła się z Marshallem. Rozglądała się dookoła, przyglądając się ptakom, wiewiórkom i kwiatom, które coraz liczniej i śmielej przebijały się przez soczyście zieloną trawę. Dodatkowo była podekscytowana tym, co miała mężczyźnie do powiedzenia… Z pewnością się tego nie spodziewał.
    Nagle drgnęła, kiedy poczuła na sobie czyjś dotyk. Powoli obróciła się, zauważając dobrze znaną twarz.
    - No cześć, Jerome - powiedziała wesoło, znów czując w środku to przyjemne ciepło. Jeszcze trochę, a się od tego uzależni…

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  71. - Minimum dziesięć godzin na niebie, z przesiadką. I tłukę się tak niemal w każde wakacje. – Pomyślała o sowich pierwszych lotach i uśmiechnęła się do własnych myśli. Jako czterolatka panicznie bała się samolotów i jej babcia za każdym razem przeżywała gehennę przez te kilka ciągnących się godzin. Pasażerowie nie szczędzili sobie pouczających komentarzy a stewardessy były bezradne. Kiedyś, gdy jedna nadgorliwie chciała pomóc, skończyła ze śladami małych, ale ostrych ząbków na ręce. Babcia powinna dostać order cierpliwości za te męki. Później nagle jej przeszło i nikt nie wiedział, dlaczego – nawet ona sama. – I norweski klimat znacznie różni się od pogody na Barbadosie. Jeszcze nigdy nie byłam w twoich stronach, ale pewnie wystarczy spakować strój kąpielowy i można przeżyć. – Dodała z uśmiechem. – Nawet nie będę cię pytać o rafy koralowe, bo musiałabym zeskoczyć z balkonu z zazdrości. Czasami oglądam je na Google maps. – Roześmiała się nieco zażenowana ze swoich nowoczesnych podróży „palcem po mapie”. Podróże. Były jedną z rzeczy, które napędzały Meredith. Oprócz akcesoriów malarskich to właśnie na podróże wydawała sporą część swoich oszczędności. I nigdy nie żałowała. Najchętniej odwiedzałaby nowe miejsca co miesiąc lub nawet co tydzień, gdyby tylko miała towarzysza podróży, który byłby równie dyspozycyjny.
    Meredith nieco przygasła na wieść o tym, że Jerome posiada wizę na tak krótki okres. No i jednak chodziło o dziewczynę a w takich przypadkach nieraz i do samego końca nie było wiadomo jak sprawy się potoczą. Nie chciała tak szybko tracić współlokatora, choć znali się dopiero od kilku godzin, czuła, że nie będzie problemu z dzieleniem mieszkania.
    - To musi być wyjątkowa dziewczyna! – Podziwiała Jerome’a, że był w stanie rzucić wszystko i przyjechać do Nowego Jorku nie mając żadnej pewności. Nawet, jeśli jego wybranka była ósmym cudem świata, musiał zrezygnować z dotychczasowego życia. – Nowy Jork też jest w pewnym stopniu wyjątkowy i możliwe, że również w mieście się zakochasz. – Merr liczyła na taki obrót sprawy i dłuższy pobyt chłopaka w mieście. Może jestem zbyt wścibska, ale czy w takim razie nic nie trzymało cię na twojej wyspie?

    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  72. I trochę tak się właśnie czuła. Właśnie jak nastolatka, która dopiero co poznawała TEN świat, drżącą ręką otwierając kolejne drzwi bliskości, jakie prowadziły do tego ostatecznego etapu. Dlatego sama się sobie dziwiła i temu, jak nawet najdrobniejszy gest ze strony bruneta, potrafił zadziałać na nią tak mocno.
    No właśnie…
    Zaledwie zdążyła poczuć znów smak jego warg, a już się rozpływała, chcąc więcej. Pozwoliła sobie jednak tylko na drobne oddanie pocałunku, śmiejąc się zaraz wesoło, kiedy tak przemierzał z nią alejkę. Kiedy ją postawił, zarzuciła włosy do tyłu, poprawiła kurtkę i sukienkę, która zdążyła się nieco podwinąć, a potem stanęła dzielnie i prostując się odrzekła:
    - Wiesz. Ze względu na to, że wczoraj przeżyłam kolejny pełny emocji dzień… Dzisiaj możemy coś porobić na spokojnie - stwierdziła, robiąc usta w dzióbek i kiwając głową. - Jednak, póki to się stanie, mam ci coś ważnego do powiedzenia - odparła poważniej, uważnie na niego patrząc. Złapała go za dłoń i podprowadziła do najbliższej ławki. - Lepiej usiądźmy… - mruknęła, zaraz to czyniąc. Odchrząknęła, zaczesała kilka kosmyków za ucho i sięgnęła po swoją torebkę, kładąc ją na kolana. Na moment spuściła wzrok, robiąc pauzę. W tym czasie jej twarz stała się nieco bardziej kamienna, a ciężkie westchnienie tylko to podkreśliło. Wtedy też obrzuciła mężczyznę niepewnym spojrzeniem, położyła swoją dłoń na jego, nieco mocniej zaciskając palce.
    - Jest coś, o czym musisz wiedzieć… - zaczęła powoli, przygryzając dolną wargę. - Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć… Sama się tego nie spodziewałam, ale to się stało i… Och, to takie zaskoczenie…. - mruknęła unosząc obie brwi i kręcąc z niedowierzaniem głową. Znowu wzięła wdech. - Naprawdę, myślałam, że coś takiego mnie nie spotka, a przynajmniej nie teraz… Myślałam, że może za jakiś czas… Ale teraz jest już po wszystkim i muszę ci to wyznać - kontynuowała, utrzymując napięcie. Przełknęła z trudem ślinę i wtedy przeniosła wzrok na torebkę, którą jakby bała się otworzyć. - Mam w niej coś. To coś sprawiło, że… Chyba otwiera się w moim życiu nowy rozdział. Tak myślę, ale do końca nie jestem pewna - zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad swoimi słowami. Wreszcie otworzyła ją, wyjmując białą kopertę. Spojrzała na Jerome’a znacząco, a potem puściła jego dłoń, by wyjąć to, o czym ciągle mówiła. Zanim jednak to zrobiła, przysunęła się do niego, tym razem popatrzyła mu głęboko w oczy i uśmiechnęła się delikatnie. - Chcę, żebyś wiedział, że zdecydowałam się o tym powiedzieć właśnie tobie, bo chciałabym, byś to ty towarzyszył mi w tym nowym, nieznanym świecie, które dopiero poznam… - w tym momencie położyła dosyć charakterystycznie dłoń na brzuchu, wstrzymując oddech. Nie przedłużając, wyjęła wreszcie z koperty dwa bilety i podała mu je, nie mogąc się dłużej powstrzymać i uśmiechając się szeroko. - Jerome, czy uczynisz mi ten zaszczyt i pójdziesz ze mną do Tajlandii?! - zapytała wesoło, wyczekując jego reakcji. O mało co nie wybuchła śmiechem, a oczy panny Woolf napełniły się iskrami, które w szalonym tańcu skakały w źrenicach, między tęczówkami. - To jeden z prezentów od Matta, kompletnie go porąbało! Wykupił wycieczkę dla mnie i jeszcze jednej osoby, wszystko jest opłacone, nawet kierowca, wyobrażasz sobie?! - zawołała podekscytowana, nie mogąc usiedzieć na miejscu. - Powiedział, żebym zabrała kogo tylko chcę… A ja chcę, ciebie, Jerome - dodała już nieco spokojniej, jeszcze bardziej się do niego przysuwając. - Chcę być tam właśnie z tobą, żeby to była nasza pierwsza wspólna podróż. Naprawdę tego pragnę - mruknęła szczerze, nieco ciszej. Objęła rękami jego ramię i oparła brodę na barku bruneta, wpatrując się w niego od dołu. - To jak? Zrobisz to ze mną…?

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  73. Sprzedała mu małego kuksańca w bok, kiedy powiedział o wychowywaniu, a potem przewróciła oczami, śmiejąc się coraz głośniej. Humor ewidentnie jej dopisywał i ani trochę nie miała ochoty tego zmieniać.
    Niezmiernie się ucieszyła na wieść, że z nią pojedzie. Radość i szczęście zapanowały w sercu blondynki, robiąc z niej najbardziej pogodną kobietę na świecie.
    Objęła szyję bruneta ramionami i pocałowała go w policzek, przykładając swoje czoło do jego.
    Tak, właśnie to powiedziała. Chciała jego. Nikogo innego, nigdzie indziej. Coś czuła, że ta podróż wiele zmieni zarówno w jej, jak i w życiu Jerome’a… Mogła jednak póki co tylko przypuszczać, jak ich losy potoczą się dalej. A i tak jeszcze pewnie wiele ich zaskoczy.
    Prychnęła i aż zasłoniła usta dłonią, kołysząc się na boki. Nie wiedziała, czy to faktycznie było takie śmieszne, czy w powietrzu roznosił się głupi jaś, ale zdając sobie sprawę, że nie powiedziała mu o dacie urodzin, aż sama się popłakała.
    - Nie! - zawołała, a raczej jęknęła, szczerząc się do mężczyzny szeroko. - Aż taki rozrzutny nie jest! To znaczy, patrząc na to, co mi wczoraj dał… - uniosła obie brwi i aż się zadumała. - W każdym razie, wczoraj miałam urodziny, a on postanowił odwdzięczyć mi się za wszystko, więc dostałam album z naszymi zdjęciami, bilety, auto i poszliśmy na koncert i zabrał mnie na obiad… No. Właśnie tak - wyliczyła na jednym tchu, na koniec machnęła dłonią i kiwnęła głową, spoglądając na towarzysza. Jakby wcale nie przywiązywała do wartości wspomnianych podarków, choć oczywiście doceniała je z całego serca i sama prawie padła trupem, kiedy to wszystko otrzymała. Cóż, może bliskość Marshalla tak na nią wpływała, że wszystko inne schodziło na bok?
    Przez moment spoglądała w niebo, obserwując ptaki i liście unoszące się na wietrze, który coraz mocniej dawał o sobie znać. Mimowolnie dziewczyna ciaśniej objęła Jerome’a, czując na ciele nieprzyjemny chłód.
    Zmarszczyła brwi i westchnęła, mrucząc coś pod nosem.
    - Chodźmy gdzieś, hm? Chyba zaraz zacznie lać - stwierdziła, gdy czarne chmury zaczęły się nad nimi zbierać. - Niedaleko jest całkiem fajna kawiarnia, mają tam sernik z malinami! - oznajmiła z zachwytem, wstając z jego kolan. - Masz ochotę na gorącą czekoladę? Taką typowo amerykańską, z piankami? - zapytała, znów się poprawiając. Chyba zbyt wcześnie zdecydowała się na tak krótką sukienkę, która była zdecydowanie mocno przed kolano. Przynajmniej góra była w stylu golfowym, więc chociaż tam nie marzła. Plus skórzana kurtka też robiła swoje. Nie mogła jednak przejść obok tej kiecki obojętnie, zwłaszcza, że była na promocji i w jej ulubionym kolorze… Malinowym!

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  74. [Dziękuję pięknie! :) Taki mniej więcej był zamysł, by oddać możliwie dużo tego spokoju i ciepełka, no i łagodności, bo Josie to najłagodniejszy człowiek świata, co ma swoje plusy i minusy jednocześnie. Warto czasami pomyśleć o sobie, to fakt. :)
    Dziękuję raz jeszcze, no i w razie chęci serdecznie zapraszam na wątek!]

    Josie Colbert

    OdpowiedzUsuń
  75. Zdecydowanie nie mogła się tego doczekać! Dobrze im zrobi ten wyjazd, z pewnością. Kto wie, może nawet jeszcze bardziej do siebie zbliży…? W nowym miejscu Jen pewnie znowu poczuje, że przez chwilę może rozwinąć skrzydła, nie patrząc na mroki przeszłości.
    Nie spodziewała się takiego ruchu, dlatego gdy poczuła na sobie jego ciepło, aż na moment wstrzymała oddech. Z każdym kolejnym muśnięciem musiała się pilnować, bo serce topniało coraz bardziej i bardziej…. Aż w pewnym momencie przygryzła dolną wargę, przymknęła powieki i odwróciła głowę, niby to patrząc na ptaszka, co sobie coś tam dziobać przyleciał…
    Odetchnęła z ulgą, kiedy przestał - oczywiście chciałaby więcej, ale wiedziała, że nic nie może być za szybko, tym bardziej w tej relacji - próbując z całych sił utorować myśli na właściwe tory. Zarzuciła włosy do tyłu i mocniej ścisnęła jego dłoń, gdy kolejny podmuch wiatru zaatakował twarz dziewczyny. Aż zmrużyła oczy, wyraźnie się krzywiąc.
    - Na Barbadosie widziałeś więcej - zauważyła, uśmiechając się do mężczyzny zaczepnie. To prawda, prawie codziennie miał okazję ujrzeć pannę Woolf w bikini, pływającą w morzu albo opalającą się na piasku. Teraz, porównując jej strój do tamtych chwil, przypominała niemalże zakonnicę! No… Może taką tylko na halloween.
    Machnęła wolną dłonią i przewróciła oczami.
    - Daj spokój! Sama o nich zapomniałam - pokiwała głową, mówiąc to zupełnie szczerze. Przez ostatnie wydarzenia, wszystkie myśli toczyły się w zupełnie innych kierunkach, niż przy dacie urodzenia. Może to i lepiej? Przynajmniej nie liczyła, ile lat straciła na poszukiwaniach brata.
    Zastanowiła się przez chwilę, zerkając na bilety, które wystawały z niedomkniętej torebki, co dopiero teraz zobaczyła.
    - Za dwa dni - odparła, uśmiechając się szerzej. - Wiesz, że jest taki rezerwat, tylko trochę daleko… W którym żyją szczęśliwie słonie? Cała reszta to podobno stek bzdur, żeby zmylić turystów. Jakieś przejazdy na tych biednych zwierzętach, czy sztuczki, to jedna wielka kpina - warknęła, kopiąc przy okazji jakiś niewinny kamień. Nienawidziła, gdy wyrządzało się jakąkolwiek krzywdę zwierzętom. Zdecydowanie była gotowa bronić ich praw, nawet gdyby miała przykuć się do jakiegoś drzewa, czy ogrodzenia. Taka właśnie była Jen Woolf - broniąca innych, a zapominająca o własnym życiu.
    Nagle przystanęła, zrobiła krok w bok, nieco się pochylając, by móc lepiej ujrzeć coś w trawie. W tym samym momencie usłyszała grzmot, przez co drgnęła, zerkając na niebo. Nie przejęła się tym jednak za bardzo, a wróciła do “poszukiwań”.
    Kucnęła, więc musiała puścić dłoń Jerome’a, by zagłębić palce obu dłoni w trawie.
    - Mam! - zawołała, posyłając brunetowi pełne zadowolenia spojrzenie. Trzymała w dłoni wąski kamień, który obwiązany był liściem, prawie jak wstążką. Jen podniosła się, ponownie złączyła ich ręce, a potem ruszyła ku wyjściu z parku. - Wierzysz w talizmany i różne rzeczy na szczęście? - uniosła jedną brew, uważnie go obserwując. Potem podała mu ów rzecz, wzdychając cicho. - Zatrzymaj to i weź do Tajlandii. Resztę zdradzą dopiero tam - dodała tajemniczo.
    Niedługo później przekroczyli granice Central Parku, skąd widać było wspomnianą kawiarnię. Panna Woolf często tu przesiadywała, kiedy nie miała jeszcze pracy. Obserwowała ludzi, ich zachowania oraz zmienną pogodę, przypominającą jej własne uczucia - czasem zupełnie nieokiełznane, a chwilami czyste i spokojne, niczym bezchmurne niebo i liście pozbawione wiatru.
    Kolejny grzmot zwiastował ulewę, więc wystarczyło zaledwie kilka sekund, by deszcz spadł na ziemię. Blondynka zaśmiała się i przyspieszyła krok, ciągnąc za sobą Jerome’a. Dopadła do drzwi lokalu i z impetem otworzyła je, nie zauważając kałuży. Poślizgnęła się na mokrej posadzce, upadła na podłogę i jęknęła przeciągle, łapiąc się za głowę. Dopiero teraz spostrzegła, że pociągnęła również Marshalla, który znalazł się tuż nad nią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nic się Państwu nie stało?! - zapytał zaniepokojony kelner, obserwując tę dwójkę. Wtedy panna Woolf zrobiła wielkie oczy, zdając sobie wreszcie sprawę z tego, że również klienci kawiarni się na nich patrzą. Wybuchła śmiechem, podnosząc się na łokciach. Gapie tylko mruknęli z niezadowoleniem, wracając do przerwanych czynności. Blondynka zaś wyciągnęła nieco szyję, dzięki czemu ich twarze dzieliły tylko milimetry. - Niezłe wejście smoka, co? - mruknęła cicho, z szaleńczo błyszczącymi oczami. A ta bliskość sprawiała, że po ciele zaczęło coraz bardziej rozchodzić się przyjemne mrowienie, a serce przestawało bić naturalnym rytmem.

      Jen Woolf

      Usuń
  76. Ona sama już wiele w swoim życiu miejsc odwiedziła, ale chyba na Barbados jej jeszcze nie przywiało. Kto wie, może dzięki Jerome skusi się na odwiedzenie tamtejszych rejonów? Właściwie dlaczego nie? Nawet mogłaby wyjechać już teraz, aby odciąć się od tego Nowego Jorku, który ostatnimi czasy naprawdę ją przytłaczał. Zdecydowanie potrzebowała wyrwania się z tego miejsca. Ale czy to pomoże jej w odcięciu się od swoim myśli? Może gdyby na Barbadosie nie miała kompletnie czasu na rozmyślanie, to pewnie tak.
    Gdy tylko dotarło do niej, co on przed momentem do niej powiedział, rozpromieniała. Klasnęła zadowolona w dłonie, pozwalając sobie na szerszy niż ostatnimi czasy uśmiech.
    — Super! — przyznała i skinęła dodatkowo jeszcze głową — Nawet nie wiesz jak się cieszę, że to mówisz. Dzisiaj znaleźć kogoś kto nie spartaczy albo w ogóle przyjdzie to jest jakiś cud. Czyżbym znalazła swoją prywatną złotą rączkę? — zażartowała, śmiejąc się pod nosem. Zagryzła dolną wargę, aby w końcu się powstrzymać od śmiechu, gdy mężczyzna przytknął jej pod same oczy swój mały palec, oznajmiając, że cała wiedza i umiejętności znajdują się właśnie w nim. Nie miała powodów, aby mu w to nie wierzyć, bo niby dlaczego?
    — Jakiś tam klej do płytek i same płytki są… Ale czy dobre? Kompletnie się na tym nie znam — westchnęła, po czym podniosła swój tyłek z kanapy, gdy Jerome zarządził przejście do łazienki, w której najwyraźniej musiał sam na własne oczy ocenić jak to wszystko wygląda. Emily po drodze, w przedpokoju przystanęła, aby z szafy wyciągnąć kartonik z kafelkami i otwarty klej do płytek, który został po ostatnim remoncie. Od niego minęło już z pięć lat i nie miała zielonego pojęcia czy takie materiały się mogły przeterminować. Dlatego Marshall sam musiał ocenić czy to się jeszcze w ogóle nadawało do pracy.
    Stanęła tuż za nim, a gdy tylko usłyszała coś o dziurach, znowu zaczęła się śmiać. Klepnęła bruneta w ramię, kręcąc jeszcze głową. Pewnie gdyby nie doprecyzował, jej myśli wcale nie zeszłyby na ten zbereźny tor, a tak? Sam do tego doprowadził.
    — No pewnie ze sześć płytek będzie trzeba położyć — powiedziała, gdy w końcu się uspokoili. Przesunęła dłonią po swoim karku, zastanawiając się nad tym wszystkim — Możemy się umówić jak najszybciej, bo ja naprawdę się boję, że jakieś szczury w końcu mi tutaj wlecą… Okolica nie jest za ciekawa. Niektórzy sąsiedzi też nie — pokręciła lekko głową, marszcząc przy tym jeszcze swoje brwi.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  77. [ Jeszcze nie zostały, ale nadrobię to!
    No dobra, to mniej więcej coś tam mamy. Zacznę nam Muminku na dniach, jak już wyjdę na czysto :D]

    Sadie Bishop

    OdpowiedzUsuń
  78. To prawda, towarzystwo było bardzo ważnym aspektem podróży. Bo co z tego, że człowiek mógł się pozachwycać pięknymi widokami, skoro cały czas docierał do niego bodziec, który wszystko zakłócał? Jen sądziła jednak, że Jerome będzie wspaniałym kompanem do eksplorowania nieznanego miejsca. Na Barbadosie przecież było tak dobrze…
    Serce przez moment zadrżało, kiedy znalazł się już naprawdę blisko. Również zdawała sobie sprawę, że pewne rzeczy jednak powinno się zostawiać tylko i wyłącznie dla siebie, a nie chciała jeszcze bardziej podsycać tłumu, więc uśmiechnęła się tylko z zadowoleniem, za pomocą mężczyzny wstając. Otrzepała się, poprawiła i poszła do przodu jak gdyby nic, posyłając tylko nieznaczne spojrzenia mijanym nieznajomym. Gdy znaleźli się już przy wybranym stoliku, zajęła jedno z dwóch krzeseł, zdejmując płaszcz i siadając.
    - Wracając, oczywiście, że cię wpuszczą - zaśmiała się krótko, sięgając po menu, choć było to zbędnym czynem, bo z góry wiedziała, co zamówi… Kelner zresztą też. - I tak, jutro trzeba wszystko zaplanować, wziąć rzeczy… Będę musiała iść do wynajmowanej kawalerki - stwierdziła, marszcząc brwi. Odłożyła kartę na blat, rozsiadła się wygodniej i z błyskiem w oku popatrzyła na Jerome’a. - Może chcesz zobaczyć, jak ja mieszkam? A przynajmniej mieszkałam przez kilka dni - poprawiła szybko, uśmiechając się kącikami ust. - Akurat mam tam ubrania i drobiazgi podróżnicze, które nam się przydadzą. Będę miała potem to już z głowy… I jeden punkt z listy będzie do odhaczenia - wydęła nieco usta, zmrużyła oczy i pokiwała głową. Nagle przysunęła się bliżej stolika, oparła łokciem o jego kraniec, w ten sposób kładąc głowę na dłoni. Palcem wskazującym drugiej zaczęła lekko “dźgać” rękę bruneta, przypominając teraz bardziej małe dziecko, niż dorosłą kobietę. Sprawiło to jednak, że Jen zaśmiała się krótko, ale opanowała się, gdy podszedł mężczyzna z obsługi. Wcześniej jeszcze pociągnęła temat podróży.
    - Mamy zakwaterowanie, kierowcę… Będziemy na pewno w Bangkoku i Pekinie. Podróż będzie trwać tydzień i musimy przemyśleć, co chcemy robić… Bo chyba Matt nie wspomniał nic o przewodniku. Możemy pojechać, gdzie nam się podoba. A co to za pomysł…? - uniosła jedną brew, z zaciekawieniem wyczekując odpowiedzi. Lecz wtedy zjawił się wspomniany jegomość.
    - Co sobie Państwo życzą? - zapytał z iście angielskim akcentem, klikając długopis i w ten sposób przygotowując się do zapisania zamówienia. Minę miał niczym lokaj z komedii, tylko tych nieco bardziej czarnych, dlatego panna Woolf znów musiała się powstrzymywać, żeby nie zachichotać. Rzuciła tylko przelotne spojrzenie towarzyszowi, przygryzła dolną wargę i zaczesała kilka kosmyków za ucho, uparcie wpatrując się w tekst na porzuconym przez nią menu.
    - Dwa razy czekolada z piankami, dla mnie sernik z malinami… A dla ciebie? - zapytała, przenosząc wzrok na bruneta. Mógł w jej oczach dostrzec, że wesołe iskierki, które teraz radośnie skakały w oczach dziewczyny, zwiastowały napływający ogrom rozbawienia, czego blondynka nie chciała po sobie pokazać. Chyba wtedy już całkowicie kelner wziąłby ją za psychopatkę, a tego nikt nie chciał… prawda?

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  79. Ucieszyła się na myśl, że teraz to ona będzie mogła ugościć go “u siebie”. W końcu małe kroki są najlepsze, prawda? Nie wielkie skoki, a właśnie te małe gesty sprawiały, że ludzie się do siebie zbliżali, w końcu znajdując wspólny język i dobrze się ze sobą czując. A Jen czuła się przy nim coraz lepiej.
    Odprowadziła kelnera wzrokiem, a potem mocno zmarszczyła brwi, aż cofając głowę.
    - Zaraz. Masz rację. To do siebie nie pasuje. To chyba jeszcze muszę dopytać Matta, jak to będzie dokładnie wyglądało, bo wspomniał o jednym i drugim miejscu. Może mu się coś pomyliło? - uniosła jedną brew, zastanawiając się nad tym jeszcze przez chwilę. - Na pewno czeka nas wycieczka do Tajlandii, co do reszty się upewnię - skinęła, uśmiechając się pod nosem. Nieco szerzej otworzyła oczy, kiedy wziął jej dłoń, a usta mimowolnie rozciągnęły się jeszcze bardziej. Zauważyła, że jakieś dziwne emocje lawirują we wnętrzu, mieszając się ze skrajnymi uczuciami, gdy tylko czuła na sobie jego ciepło. Jeszcze nigdy wcześniej czegoś takiego nie miała i było to dziwne, ale również bardzo przyjemne… Choć dziewczyna nie potrafiła jeszcze nazwać, czym to dokładnie było.
    Uważnie wysłuchała tego, co Jerome ma do powiedzenia. Najpierw gorąco uderzyło w nią z całą siłą (co było widać po zarumienionych policzkach), potem coś… jakby lekkie przerażenie przebiło serce, żołądek i kręgosłup blondynki, by wreszcie mięśnie się rozluźniły i kości nie były tak ciężkie, jak jeszcze przed chwilą. Wszystko to działo się w trakcie kilku sekund, a burza, jaka rozpętała się w umyśle panienki Woolf spowodowała, że ta aż straciła głos, nie mogąc wypowiedzieć ani słowa. Siedziała jak wryta, z delikatnie otwartymi ustami i oczami ukazującymi kalejdoskop tego, co działo się z Jen. Ale tak samo, jak po ulewie na zewnątrz pojawiło się słońce, przedzierające się swoimi promieniami przez szyby lokalu, tak i dwudziestoparolatką poruszyło nowe tchnienie, całkiem czyste oraz kojące.
    - Zostajesz…? - mruknęła tylko z niedowierzaniem, mrugając kilka razy. Wtedy też zjawił się kelner, postawił na stoliku ich zamówienia, a potem życzył smacznego, oddalając się. Woolf prawie tego nie zarejestrowała, bo wciąż wpatrywała się w Jerome’a, choć teraz inaczej, niż na początku.
    Co to dla niej znaczyło? Bardzo dużo. Wreszcie otrzymała coś, czego do tej pory nie mogła złapać, utrzymać… Szczęście było niezwykle ulotne i zanim się obejrzała, uciekało gdzieś na drugi kraniec świata, zostawiając ją całkowicie samą. Słowa mężczyzny sprawiły, iż znowu pojawiła się przed nią wizja zupełnie nowej przyszłości, zupełnie nieznanej… Gdzieś w głębi duszy bardzo tego chciała, ale czy była na nią gotowa?
    Wzięła głęboki wdech, pocierając policzek opuszkami. Uśmiechnęła się szeroko, uniosła wysoko brwi i przewróciła oczami, znów na niego spoglądając. Ścisnęła mocniej jego dłoń, kładąc na niej i swoją drugą, nie mogąc połapać się w tym wszystkim.
    - Ja… Tak, bardzo bym chciała tam pojechać - przyznała w końcu, choć dalej to wszystko wydawało się snem. - Ale co z pracą? Z Mattem? - dodała już bardziej poważnie, a uśmiech gdzieś na moment zniknął. - Po prostu nie wiem, czy mogę - mruknęła. Westchnęła cicho, zacisnęła wargi, a następnie przez chwilę błądziła spojrzeniem po sali.
    To wcale nie było takie proste. Nie mogła przecież wszystkiego zostawić… I wtedy wpadła jej do głowy pewna myśl, która zaskoczyła bardzo mocno samą dziewczynę. Twarz panny Woolf skamieniała; wyglądała tak, jakby właśnie zobaczyła ducha. Potrząsnęła więc głową, bo takie szalone pomysły nie były nigdy dobrym sposobem na życie.
    Znów utkwiła wzrok na mężczyźnie, uśmiechając się pod nosem.
    - Ale niezależnie od tego wiedz, że naprawdę chcę - dodała, już z nieco żywszym spojrzeniem. - Na ile byś musiał wyjechać…? - zapytała, wreszcie zmniejszając uścisk dłoni, moment później całkowicie je zabierając, by móc sięgnąć po widelczyk. Nabiła nim kawałek sernika, drugą dłonią przysunęła do siebie wysoką szklankę, upijając następnie łyk napoju. Pewna myśl wciąż krążyła w głowie blondynki, nie dając o sobie zapomnieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Może pójdziemy do mnie dzisiaj? Jak stąd wyjdziemy? - odparła nagle, przerywając jedzenie.

      Jen Woolf

      Usuń
  80. [Dzień dobry! Na wstępie chciałabym Ci bardzo serdecznie podziękować za powitanie i mam nadzieję, że zostanę z Wami jak najdłużej oraz że nie zabraknie mi porywających wątków. :D Przyznam, że nie mogłam oderwać wzroku od Twojego pana... Jest fascynujący! Ariana nie znalazła jeszcze współlokatora, więc na pewno przyda jej się pomoc w naprawach, a kiedy taka złota rączka będzie do niej przychodzić, to obawiam się, że często może jej się coś psuć. xD Na pewno będzie hojna w napiwkach, a więc gdyby Jerome chciał sobie dorobić to zapraszamy!]

    Ariana Pierce

    OdpowiedzUsuń
  81. Oczywiście, że wywołały poruszenie! W końcu to była duża zmiana w jej życiu, w zasadzie przestawiająca wszystko, co do tej pory w jakikolwiek sposób ułożyła. Może nie było tego za wiele, ale nawet takie najdrobniejsze gesty sprawiały, że musiała się uczyć obcować z człowiekiem, w zupełnie inny sposób, niż do tej pory. A to czasami potrafiło naprawdę wywołać burzę w szklance wody.
    Pokiwała głową z westchnieniem, powoli pałaszując ciasto. Ta myśl, która tak bezustannie krążyła po krańcach jej umysłu, z każdą chwilą robiła się intensywniejsza, ale też sensowniejsza. Może w wariactwie byłaby metoda? Podobno ludzie uzależnieni od adrenaliny żyli dłużej, ale kto wie? Czasem jeden krok mógł być tym milowym, zmieniającym świat o sto osiemdziesiąt stopni.
    Przełknęła z trudem, popijając czekoladę. Oblizała usta stwierdzając, że naprawdę ktoś zna się na rzeczy - mogłaby wypić hektolitry takiego napoju, chociaż była to tylko gorąca czekolada. Ale małe też potrafi cieszyć… Nawet bardziej, niż cokolwiek innego.
    Zaczęła się bawić widelcem, turlając maliny po talerzu. Trochę jak kot, który bawi się ze swoją ofiarą, by ostatecznie ukrócić jej żywot, a potem… Cóż, koty często zostawiały swoje myszy w “prezencie” właścicielom… Jen zdecydowanie wolała owoce po prostu strawić.
    Nim jednak to nastąpiło, dziewczyna oddała się rozmyślaniom, uśmiechając się tylko pod nosem i tylko co jakiś czas spoglądając na mężczyznę. Zdawała sobie sprawę z tego, że stały pobyt wymagał poświęcenia, czasu… Tylko co wtedy będzie z nimi dalej? Czy w ogóle mogli już mówić o sobie w ten sposób?
    I owszem, miała czas… Póki co. A przecież nie wiedziała, co wydarzy się za ten miesiąc, kiedy Jerome będzie zmuszony wyjechać. Czy nagle pojawi się Noah? Czy kuzyn będzie potrzebował jej opieki jeszcze bardziej? A może znów ruszy w podróż, w zupełnie nieznane rejony, chcąc złapać wreszcie brata. Tego naprawdę nie była w stanie przewidzieć, a to sprawiało, że panna Woolf zaczęła czuć rosnące poczucie winy, choć nie wiedziała, z jakiego dokładnie źródła wypływało.
    Wyjadła wszystkie maliny, pozostawiając do połowy napoczęty sernik. Gdy wspomniał o strojach kąpielowych, niemalże zakrztusiła się cieczą, a widelec wypadł z jej dłoni prosto na talerz, co poskutkowało głośnym brzdęknięciem. Natychmiast odłożyła naczynie na stół, kaszląc. Kiedy zdołała się opanować, popatrzyła na Marshalla z ukosa, gniewnie marszcząc brwi.
    - Chcesz, żebyśmy spróbowali, chcesz mnie ze sobą zabrać, a najwyraźniej próbujesz mnie zabić - mruknęła, przypominając sobie, że to nie jest pierwsza sytuacja, gdy coś się przy nim zaczyna jej dziać.
    Westchnęła ciężko, zaczesała kilka kosmyków za ucho, a potem dokończyła ciasto. Co jak co, ale nawet w obliczu klęski czy ryzyka zadławienia, Jen nie potrafiła przejść lub zostawić słodyczy obojętnie. Dlatego też, nie chcąc więcej narażać się na ponowne cierpienia, zjadła ciastko w oka mgnieniu, na końcu charakterystycznie masując się i klepiąc po brzuchu.
    - Mogłabym tu jadać codziennie - stwierdziła z zadowoleniem, nieco opadając na krześle. Zaraz jednak mina blondynce zrzedła, bo zauważyła coś, a raczej kogoś za oknem… Aż się momentalnie wyprostowała, śledząc wzrokiem namierzoną sylwetkę. Błysk w oku stał się ostrzejszy, tak samo, jak rysy twarzy. Zacisnęła szczęki i już prawie się podniosła, ale wtedy cel nagle rozmył się w powietrzu… A może tylko jej się wydawało…?
    Przygryzła dolną wargę, zasłaniając zaraz usta dłonią. Wciąż patrzyła na drzewa, obok których przemknęła ów postać, zastanawiając się, czy to wszystko jest naprawdę możliwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Mam wrażenie, że on mnie śledzi - stwierdziła nagle, przenosząc spojrzenie na bruneta. Czuła się bardzo nieswojo; po ciele przebiegł siekający dreszcz, a serce załomotało. - Noah. On musi być w mieście. Jeszcze nigdy nie czułam tak bardzo jego obecności, jak teraz - wytłumaczyła, spuszczając głowę. Chwyciła szkło i zbliżyła jego kraniec do ust, by tym razem powoli sączyć czekoladę, która w małej ilości osadziła się na dnie.
      Nie wiedziała, co miała z tym wszystkim zrobić… A najgorsze w tym było to, że tak naprawdę mogła tylko czekać.

      Jen Woolf

      Usuń
  82. Kiedy nie było się z nikim tak długo… Cóż, pewne gesty i słowa mogą zaskoczyć. Może i trochę przesadzała, ale czy potrafiła nad tym panować? Zdecydowanie nie. Co jednak ciekawe - gdy nawiązywał w rozmowie do tego typu sytuacji, cała czerwieniała i miała ochotę jak najszybciej schować się w ciemnym kącie, byleby tylko nie było po niej nic widać. Ale kiedy byli blisko siebie, tak zupełnie naturalnie… Och tak, wtedy Jen nagle nabierała odwagi, przyciągana niewidoczną siłą do bruneta. Wcześniej tak nie miała. Może kiedy się przed nim otworzyła, uruchomiła w sobie odpychane przez wiele lat pragnienia, które wreszcie zaczęły o sobie przypominać?
    Zrobiła wielkie oczy i wywróciła nimi, cedząc przez zęby ciche “Jerome”, a potem rozglądając się dookoła, czy nikt tego nie słyszał. Chcąc zagłuszyć lekkie poczucie zawstydzenia, dobrała się do jego czekolady i niemalże od razu wypiła całą zawartość szklanki. Na koniec tylko westchnęła, przełknęła głośno i wzruszyła oczami, kiedy zauważyła, że Jerome na nią patrzy.
    - Mówiłeś, że masz dość - odparła, ocierając usta chusteczką. Naprawdę poczuła się lepiej, wlewając w siebie taką ilość cukru. A jeszcze przecież zjadła te maliny! Ilość szczęścia na dzisiaj tym samym chyba wykorzystała.
    Lecz potem znowu spoważniała, marszcząc brwi. Pokręciła przecząco głową, łapiąc zaraz dłonie mężczyzny, tak samo, jak on wcześniej, Przymknęła na moment powieki, wypuściła powoli powietrze spomiędzy ust i spojrzała na bruneta nieco smutnym, ale pewnym wzrokiem.
    - Nic nie przekładamy - stwierdziła twardo, splatając ze sobą ich palce. - Nie będę dłużej kretynką. Nie i już. Ja też zasługuję na… - urwała, ważąc w myślach słowa. - Na coś dobrego od losu - dodała, choć przyszło jej to z trudem. Myślenie o sobie wcale nie było proste, ani przyjemne. Czyżby Jen naprawdę przez to wszystko, za mocno poprzestawiało się w głowie? Może miała już jakieś objawy syndromu sztokholmskiego? Albo po prostu nie wiedziała, jak to jest żyć w szczęściu… Lub o tym zapomniała. - Co do Barbadosu, to jeszcze muszę się zastanowić… Jak to wszystko ugryźć. Ale jestem pewna, że… Jerome, nie chcę przekładać tego na później. Nie tym razem - westchnęła ciężko, choć zmusiła się do pokrzepiającego uśmiechu.
    Znów spojrzała na ludzi wokół. Pary, które były w siebie wpatrzone, rodziny z dziećmi… Wiedziała, że jeśli teraz się nie zatrzyma i nie powie “stop”, być może nigdy więcej nie będzie mieć okazji do samospełnienia i bycia szczęśliwym człowiekiem.
    Ukłucie w sercu znów dało o sobie znać, więc panna Woolf skupiła się tylko i wyłącznie na tym, co można teraz zrobić, by było choć odrobinę lepiej.
    - Chodźmy już stąd, co? - szepnęła, opuszkami rysując na jego skórze bliżej nieokreślone znaki. Potrzebowała chwili spokoju… Bycia z kimś, z kim czuje się bezpiecznie, tylko sam na sam. Taka osoba siedziała właśnie przed nią. Brakowało tylko odpowiedniego miejsca.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  83. Rudowłosa przywykła do podobnych zapachów przez wzgląd na swą poprzednią, a także obecną pracę. Nie żeby nie czuła ego ‘odoru’ , jednak zacznie szybciej się do niego przyzwyczajała aniżeli inni. Nie zwracała więc uwagi na to jak perfumy, pot i alkohol mieszały się w jedno. Skupiła się natomiast na twarzy, mimice i ogólnej posturze nieznajomego. W jej oczach można było bez problemu dostrzec cień zainteresowania oraz iskierki wyzwania. Dla niej takie wieczorne podboje były czymś na kształt rywalizacji, a już na pewno budziła się w niej odrobinka adrenaliny, która mogła kontrolować tak jak jej się to podobało.
    Gdy Lotta już wychodziła na miasto nie lubiła się nudzić i spędzać wieczorów samotnie. One-night-stand to było w jej stylu. Nim jednak do nich doszło to bawiła się na całego, flirtowała i nie myślała o tym co będzie jutro. Pozwalała sobie na chwilę zapomnienia, ale na własnych warunkach. Dlatego też z otwartymi ramionami przyjęła tą okazję, która początkowo sprowadziła do parteru. A było nią towarzystwo Jeroma. Skupiała się na tym co mówił, a w pewnym momencie postanowiła ściągając skórzaną kurtkę zostając jedynie w czerwonym, koronkowym topie. W lokalu było stanowczo zbyt ciepło na okrycie wierzchnie.
    - Barbados? – uniosła z uznaniem jedną brew, a następnie zwilżyła usta złocistym napojem. Ona nie wystawiła nosa poza Anglie i Nowy Jork. Zazdrościła innym możliwości okrywania innych zakątków, nawet jeśli to była ich ojczyzna. Zazdrość rudej była jednak ‘zdrowa’, bo nigdy nie życzyła nikomu źle. Wiedziała, że po ukończeniu studiów ona również pozbędzie się kotwicy, która tak umiejętnie wzbraniała ją od dalekich voyarzy.
    Charlotte uniosła kufel, by stuknąć się z kompanem, a na jej ustach również wypłynął uśmiech. Pełen kokieterii, ale i drapieżności ukrytej pod powierzchnia.
    - Nie. – odpowiedziała krótko i wydawać by się mogło, że nie ma nic więcej do dodania, lecz po kilka łykach piwa postanowił nieco rozwiną swoją wypowiedź.
    - Chciałam się czegoś napić, potańczyć i znaleźć ciekawe towarzystwo na wieczór. Powiedzmy że dwa z trzech mam odhaczone – puściła mu perskie oko opróżniając szkło do końca. Powoli zeszła ze stołka, narzuciła na siebie kurtkę i przeczesała dłonią włosy.
    - To co chcesz przekonać się jak bawimy się w NY style? – zapytała kładąc jedną rękę na biodrze, a drugą wskazując drzwi. Na ich szczęście nieopodal był lokal w którym parkiet jest w stanie pomieścić zacne grono, a muzyka jest puszczana w przyzwoitych oraz różnorodnych stylach. Lester miała wielka ochotę zobaczyć, czy ten mężczyzna będzie w stanie dorównać jej kroku w tańcu. Nie czekając na potwierdzenie sama zaczęła przedzierać się przez tłum, finalnie wydostając się na chłodna, świeże powietrze Wielkiego Jabłka. Odwróciła się przodem do wejścia pubu wyczekując Jeroma z uśmiechem na ustach.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  84. Spojrzała na niego podejrzliwie, kiedy roześmiał się po jej słowach, jednak puściła to mimo uszu i nie dodała już żadnego komentarza. Skinęła jedynie głową i zaczekała na kelnera, a gdy wszystko już było załatwione, pozwoliła mężczyźnie działać. Z dumą i małym rozbawieniem przyglądała się, jak Jerome woła taksówkę - miała wrażenie, że brunet coraz bardziej zadomawia się w Nowym Jorku, czując się tutaj w miarę swobodnie… A to ją naprawdę cieszyło.
    I fakt, może czasami za bardzo, mimo wszystko, się spieszyli… Lecz dziewczyna nie robiła niczego na siłę, tak po prostu wychodziło. Może momentami za bardzo odpływała? Tylko czasami trzeba zaryzykować, żeby być naprawdę szczęśliwym, a tym samym nie dać uciec swojej szansie. A czuła, że ta jej własna szansa dzieje się tu i teraz. Nie mogła jednak przewidzieć tego, czy nagle nie nastąpi taka chwila otrzeźwienia i będzie potrzebowała dla siebie więcej przestrzeni. Niczego nie była pewna w tej sytuacji, bo jak to zostało wspomniane wcześniej - to wszystko było dla dziewczyny nowe i nie do końca wiedziała, co z tym zrobić, ani jak się zachować.
    Jennifer podała taksówkarzowi adres, wygodniej rozsiadając się na siedzeniu. Co prawda jazda miała trwać tylko kilka minut, ale po co siedzieć jak na kazaniu?
    - Moja okolica jest dosyć spokojna… Dużo tu spacerujących osób z psami - powiedziała do Jerome’a, zaglądając przez szybę pojazdu. Słońce chyba zachęciło resztę mieszkańców Wielkiego Jabłka do wyjścia na zewnątrz, bo nagle zaroiło się od tłumów przechodniów. Niby to nie było nic nadzwyczajnego, ale mając na uwadze jeszcze niedawną ulewę, zrobiło się naprawdę tłoczno.
    Panna Woolf zapłaciła za kurs, gdy kierowca zatrzymał się pod jej kamienicą. Była to ładna, zadbana dzielnica, idealna dla starszych osób, czy rodzin z dziećmi. Dwudziestoparolatka do tej pory nie mogła się nadziwić, jak udało jej się wynająć właśnie tutaj kawalerkę, w dodatku za całkiem dobrą opłatą.
    - No i jesteśmy na miejscu - odparła, wkładając dłonie do kieszeni płaszcza i czekając, aż brunet znajdzie się tuż obok. Uśmiechnęła się delikatnie i posłała mu przyjacielskie spojrzenie, ruszając w stronę drzwi. - Mieszkam na trzecim piętrze, a schody są dosyć wysokie, więc… Możemy się trochę zmęczyć - poinformowała, wstukując kod i naciskając klamkę, by następnie wspiąć się po stopniach na odpowiedni poziom budynku.
    Gdy i tam dotarli, dziewczyna wzięła głęboki wdech, sięgnęła do torebki, żeby wyjąć klucz, który zaraz przekręciła w zamku.
    - Zapraszam w swoje progi - powiedziała uprzejmym i doniosłym tonem, teatralnym gestem dłoni wskazując na wnętrze mieszkania.
    Kawalerka nie była duża, za to bardzo przestronna i dobrze oświetlona. Ściany były jasne, wisiało na nich kilka obrazków przedstawiających motywy roślinne, jakieś cytaty i sentencje. Kilka większych donic ustawionych było na parkiecie, a kwiaty, o sporych rozmiarów liściach, przypominały miniaturowe palmy. W rogu pomieszczenia, tuż pod oknem, znajdowało się pojedyncze łóżko, niedaleko stała mała komoda, gitara i rzeczy Harolda. A na samym środku wnętrza spoczywała wielka walizka, której Jen do tej pory nie miała czasu do końca wypakować.
    Weszła za nim, zdjęła płaszcz i powiesiła go na haku przy drzwiach, krzyżując ręce na wysokości piersi i przyglądając się, czy mieszkanie bardzo zarosło kurzem, czy jednak dało się w nim w miarę oddychać. Ku zaskoczeniu dziewczyny, w dalszym ciągu było czysto. Aż uniosła obie brwi, podchodząc do okna i uchylając je, by do środka weszło trochę świeżego powietrza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Napijesz się czegoś? - zapytała, udając się do aneksu kuchennego, który wykonany był z materiałów drewnopodobnych, pomalowanych na biało. - Mam do zaoferowania wodę, sok, herbatę, kawę… Jakieś wino też się znajdzie - zaśmiała się krótko, spoglądając na skrzynkę za lodówką. Akurat tego u niej nie brakowało, ponieważ z każdej podróży przywoziła chociaż małą buteleczkę miejscowego napitku.

      Jen Woolf

      Usuń
  85. Samo to, że znalazł ją już pierwszego dnia, zakrawało w sporej części o niezwykłość. Owszem, miał adres Maybel, więc prędzej czy później pewnie i tak by się znaleźli. Chociaż… Jen przecież mogła właśnie szykować się do kolejnej podróży, a także mieć lot zaplanowany nawet godzinę przed jego dotarciem do Nowego Jorku. Wtedy minęliby się tragicznie, być może w ten sposób tracąc szansę na jakąkolwiek wspólną przyszłość… Nawet, gdyby ich relacja okazała się przelotną, niewiele znaczącą przygodą. Chociaż panna Woolf czuła, że na pewno to wszystko się tak nie skończy. A wręcz przeciwnie.
    I to chyba właśnie dlatego tak łatwo nagle dała się ponieść, chociaż walka z samą sobą była cholernie trudna i będzie wymagała od dziewczyny jeszcze sporo pracy, zanim całkowicie odda mu to, co było dla niej najważniejsze - własne serce.
    Machnęła ręką i przewróciła oczami, jedynie z westchnięciem spoglądając na walizkę. Dobre dwa miesiące siedziała już w Nowym Jorku, a nie znalazła ani chwili, by porozkładać wszystko na właściwe miejsce. Trochę ją to dołowało, ale co miała zrobić?
    Sięgnęła po karton z sokiem, wyjęła dwie szklanki z szafki i wlała do nich nektar, następnie podeszła z nimi do Jerome’a i podała mężczyźnie jedno z naczyń. Usiadła tuż przy nim, zanurzając usta w napoju.
    - Tak, jutro jeszcze tak. Nie zdążyłam porozmawiać o tym wszystkim z Emily… - skrzywiła się nieznacznie, posyłając brunetowi zakłopotanie spojrzenie. Bała się tego, jak zareaguje Simmons - przecież dopiero co najęła się do pracy, a już potrzebuje wolnego! Co jak co, ale panna Woolf nie wiedziała, czy sama chciałaby trzymać u siebie taką pracownicę. Miała jednak nadzieję, że Emily jej wybaczy i ją puści na ten jeden tydzień.
    Uniosła wysoko brwi i ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy zaczęła coraz intensywniej wpatrywać się w Marshalla.
    - Jak to? Co? Kiedy? - zaczęła dopytywać, nie mogąc uwierzyć w to, że prawdopodobnie już w pierwszych dniach Jerome poznał przynajmniej tą ważniejszą część znajomych dwudziestoparolatki. Miał chłopak prędkość! I szczęście, oczywiście.
    Na moment jednak odsunęła to wszystko na bok, ponieważ do jej głowy znów wróciła pewna myśl, która nie dawała o sobie zapomnieć.
    Blondynka przygryzła delikatnie dolną wargę, zaczęła nerwowo stukać paznokciami o trzymane szkło i pląsać wzrokiem po całym pomieszczeniu. Wzięła głęboki wdech, odłożyła szklankę na parapet i przyciągnęła do siebie nogi, tym samym znajdując się teraz bliżej mężczyzny.
    - Jerome… Chciałabym ci o czymś powiedzieć… - zaczęła powoli, kiedy nerwy już przejmowały całe jej ciało. Dłonie zadrżały, źrenice się rozszerzyły, a klatka piersiowa unosiła się i opadała w coraz szybszym rytmie. Podrapała się po głowie, a potem potarła policzki palcami, nie do końca wiedząc, co dalej mówić. Nie chciała zabrzmieć jak wariatka, ale chyba nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, by przedstawić bardziej sensownie to, co chciała. Przymknęła więc tylko na moment powieki, zacisnęła usta i w końcu uśmiechnęła się pod nosem. - Wiesz, to wszystko jest takie… No nie spodziewałam się tego - mruknęła, zaglądając mu w oczy. - Nie wiem, co będzie dalej, jak to wszystko się potoczy, ale… - zrobiła małą pauzę. Prąd przeszedł od serca dziewczyny aż do jej czubka głowy, na parę sekund paraliżując cały układ. Przełknęła z trudem, następnie oparła dłonie na narzucie łóżka, by przenieść na nie cały ciężar ciała, ponieważ nieco się podniosła, w tej chwili niemalże przyklejając się nogami do bruneta. Zdecydowanie mogło to wyglądać dziwnie, ale Jen była trochę bardziej spokojna, gdy czuła na sobie ciepło Jerome’a. - Wiem, że to wszystko nie było pewnie dla ciebie proste, kiedy zostawiłeś wszystko i przyjechałeś tu… Dla mnie - odważyła się to w końcu powiedzieć, wciąż uparcie się w niego wpatrując. - Dlatego chciałam powiedzieć, że bez względu na to, co będzie dalej, pomogę ci tutaj zostać - kontynuowała, mówiąc wyważonym, pewnym tonem, choć w środku przypominała drżącą na wietrze osikę.
    Złapała mocno jego dłoń i ścisnęła ją, zmuszając się do wypowiedzenia najważniejszej kwestii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Wiesz, tutaj bywa różnie i wszystko się zmienia, a imigranci nie są aż tak mile widziani, jak wcześniej… Czasem trzeba mieć naprawdę mocne powody, by móc tutaj zostać na stałe. I ja… Ja po prostu pomyślałam, że w sumie to jest sposób, byś mógł tutaj tak legalnie zostać. Ja bym nie miała z tym problemu, jestem z natury wolnym człowiekiem i choć nie chciałam się wiązać, to na taki krok potrafiłabym się zdobyć. To znaczy… Ja… No… - zacięła się, w tym momencie uciekając wzrokiem na inną przestrzeń. Wreszcie złość na samą siebie wzięła górę, dlatego panna Woolf aż zarumieniła się na policzkach. Chrząknęła, odrzuciła włosy do tyłu i wypięła pierś, ze zdecydowaniem posyłając mu pełny iskier wzrok. Mimo, iż bicie serca blondynki zbliżone było bardziej do kolibra, opanowała się i przedstawiła sytuację jasno. - Jerome, jeśli chcesz, jeśli będzie taka potrzeba, możemy wziąć ślub… Niezależnie od tego, co będzie między nami - odparła wreszcie, a całe napięcie zeszło z niej, niczym powietrze z przebitego balona. Odczuła ulgę. Wielką ulgę, że wreszcie to z siebie wyrzuciła.
      W ogromnej niepewności wyczekiwała jego reakcji, zdając sobie sprawę z tego, że mogła zabrzmieć absurdalnie. - Mówię serio - dodała, żeby miał potwierdzenie na to, że to wszystko nie było tylko głupią paplaniną, a zupełnie poważnie podchodziła do takiej opcji. - Ja nie będę miała z tym problemu, naprawdę… - mruknęła cicho, unosząc jedną brew oraz zbliżając nieco do niego swoją twarz. - Wesprę cię we wszystkim, jak tylko będę mogła.

      Jen Woolf

      Usuń
  86. Może faktycznie nie wyglądało to wszystko tak źle, ale dla Emily była to katastrofa. W końcu nie mogła się w pełni zrelaksować, a w ostatnim czasie potrzebowała tego jak nigdy dotąd. Dlatego też na wieść o tym, że Jerome zajmie się tym praktycznie od ręki, sprawiała, że miała ochotę skakać pod sam sufit. Niesamowite jak taka drobnostka potrafiła poprawić człowiekowi podły nastrój. W ogóle w towarzystwie tak pozytywnego mężczyzny i Ems się udzielało. Nie pamiętała już nawet kiedy się tyle naśmiała i uśmiechała. Jej blada cera nieco się zaróżowiła, dzięki uroczym rumieńcom, które wystąpiły na jej policzkach. Niestety sińce pod oczami nadal były zauważalne, ale nie można było mieć wszystkiego, prawda? I tak było zdecydowanie lepiej.
    Skinęła od razu głową, gdy Jerome zapytał czy może ma jutro czas. Jeżeli nawet miałaby spędzić tutaj z nim cały dzień i podawać mu wodę, herbatę i jedzenie to była w stanie to zrobić. Jeżeli istniała nadzieja, że to dla niej zaklei. Och, już wyobrażała sobie jak jutro leży spokojnie w wannie z lampką wina, kompletnie nie myśląc o tej cholernej dziurze, bo jej już tutaj nie będzie!
    — Trzecia? Czwarta? — zapytała niepewnie, po czym szybko skierowała się do przedpokoju, gdzie w szafce miała swój plecak z portfelem. Od razu wyciągnęła z niego sto dolarów i podała je mężczyźnie — Starczy na wszystko? — zapytała rozemocjonowana, już wsuwając palce po kolejny banknot. W końcu kompletnie się nie znała na cenach rzeczy budowlanych.
    W tym wszystkim wyglądała jak pięciolatka, której obiecano jej ulubione lody, których nie jadła wieki. W sumie nawet się tak czuła, przestępując z nogi na nogę.
    Zagryzła dolną wargę, gdy przedstawił jej jeszcze inny bieg wydarzeń. Pokręciła jednak przecząco głową, uśmiechając się szeroko pod nosem.
    — Nie, bo mam lepszy pomysł. Dam Jen jutro wolne i będziesz wtedy mógł z nią spędzić cały dzień. Do tej czwartej, bo później masz przybyć tutaj i zakleić mi tą dziurę — wskazała palcem na wannę, która potrzebowała ratunku. W końcu przybył do Nowego Jorku dla tamtej blondynki, dlatego też Emily nie mogła mu ustawiać całego dnia, w którym mógłby przecież spotkać się z panną Woolf, prawda?
    — Masz adres wypożyczalni? Przyjdź po nią o dziewiątej — powiedziała, uśmiechając się nieznacznie pod nosem.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  87. [Ah, co za zdjęcie! ♥ Niedawno mi na Instagramie mignęło i aż na momencik się przy nim zatrzymałam.♥]

    Ethan w pierwszej chwili zupełnie nie zwrócił uwagi na człowieka, który zdecydował się im pomóc. Jedynie co zdążył pomyśleć, to, że bardzo to z jego strony miłe, że nie patrzył, jak wszystko upada, tylko rzucił wszystko i przyszedł pomóc. To się w ludziach ceniło, a oni teraz nie mieli problemów. Gdyby ta szafa jednak spadła albo co gorsza by się roztrzaskała. Widział minę szefa, widział minę właścicieli i jeśli ta szafa była wartościowa, to z premią mogli się pożegnać wszyscy. Całe szczęście do nieszczęścia nie doszło, a cała załoga mogła wręcz odetchnąć z ulgą. Ethan teraz sobie naprawdę nie mógł pozwolić na żadne błędy. Nie chodziło o to, że mógłby stracić posadę, ale naprawdę podobała mu się ta praca i nawet jeśli wymagała od czasu do czasu fizycznego zaangażowania to nie odczuwał jej skutków tak, jak niektórzy mogliby pomyśleć. Najlepszą jej częścią nie była wypłata, choć na nią nie narzekał, a godziny, które były dostosowane tam, żeby wszyscy byli zadowoleni. Czasem się oczywiście zdarzało, że po prostu trzeba było zagryźć zęby i pracować w dni, które zupełnie mu nie pasowały, ale to była rzadkość. Ethan nie spędzał świąt w rodzinnym gronie, ale w święta też nikt się nie przeprowadzał ani też nie miał rodziny, której musiałby poświęcać czas. Tak długo, jak mógł po prostu w ciągu dnia wyjść minimum dwa razy z Thorem, był zadowolony. Pracę zaczynał zawsze regularnie i o tej samej godzinie, więc chociaż z tym nigdy nie było problemu.
    Teraz jego myśli jednak krążyły tylko i wyłącznie wokół tego, że mogło dojść do tragedii. Byli uratowani i to dosłownie, przez nieznanego im człowieka. A przynajmniej jeszcze przez kilka minut czy raczej sekund był nieznajomy. Ethan nie zdawał sobie kompletnie sprawy z tego, że to ten sam człowiek, którego jakiś czas temu spotkał i źle poprowadził. Co prawda nie wiedział, że zrobił to źle, ale tego jeszcze wiedzieć nie mógł.
    — Dzięki wielkie — odezwał się Ethan do mężczyzny — bez ciebie pewnie zostałyby z niej same deski, a my bylibyśmy w czarnej… no w nieciekawym miejscu.
    Zastanowił się chwilę nad jego słowami, lepiej przypatrzył się twarzy i do niego dotarło, że faktycznie – to ten sam, którego spotkał po drodze! Na moment się zmieszał, ale hej, przecież nic takiego się nie stało.
    — Faktycznie, cześć — przywitał się, ale ręki nie wyciągnął. Jeszcze jednak ta szafa by spadła. Miał zamiar to zrobić, jak już będzie bezpiecznie stała. — Dotarłeś bez problemu na miejsce?
    Jeszcze chwila i szafa stała bezpiecznie. Mieli pewność, że się nagle nie wywali i dopiero wtedy Ethan wyciągnął dłoń w stronę znajomego mężczyzny, którego imię jednak wypadło mu z pamięci.
    — Ethan, a ty… przepraszam, moja pamięć czasem naprawdę zawodzi.

    Ethan Camber

    OdpowiedzUsuń
  88. Aż odskoczyła, kiedy Jerome zareagował w ten sposób. Cóż, tego się również nie spodziewała… Tym bardziej, że potem na moment uciekł, a ona została ze swoimi myślami sam na sam. Jednak najbardziej obawiała się tego, co mężczyzna teraz o niej myślał. Czy wyszła na kretynkę? Może nie powinna z tym wyskakiwać…?
    Nerwowo ruszała nogą, co chwilę spoglądając na drzwi łazienki. Brała kilka głębszych wdechów, potem wypuszczała powietrze przez usta, żeby choć trochę się uspokoić. Lecz stało się to dopiero, gdy znów go ujrzała… Choć przez moment stres osiągnąć punkt kulminacyjny. Serce niemalże pękło na pół, gdy przez ułamek sekundy myślała, że źle postąpiła i mogła jednak trzymać język za zębami. Zszokowana jego pytaniem o zaręczyny, dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę, że chyba to właśnie zrobiła. Nagle sytuacja sprzed chwili zaczęła wyglądać zupełnie inaczej, stawiając blondynkę w świetle, którego nawet by sama nie zauważyła. Może była umysłowo przetrącona, niepoważna… Ale Jennifer Woolf często pozwalała sobie też na śmiałe ruchy, ostatecznie doprowadzające ją do jakiegoś punktu. I chyba w tym przypadku też tak było.
    Otwierała coraz szerzej oczy i usta, kiedy był coraz bliżej niej. Oddychała szybko i niemiarowo, znów się denerwując. Zaskoczona jego ruchem bezwładnie opadła na łóżko, przeszywającym wzrokiem lustrując sylwetkę mężczyzny. Odchyliła lekko głowę, a jej myśli szalały, nie mogąc zrozumieć, co się właściwie stało i dzieje dalej. To wszystko coraz bardziej przypominało sen, albo komedię, która dziwnym trafem coraz szybciej materializowała się do życia realnego. Nie mogła się połapać, o co i jemu chodzi; dlaczego się śmiał - czy okazała się wariatką? A może mu zaimponowała? Całe wnętrze dziewczyny drżało niczym ziemia pod kopytami, a poczucie pewności siebie rozpadało się na kawałki. Dopiero, gdy złożył pocałunek na jej ustach, wszelkie negatywne emocje ustąpiły, a na ich miejsce pojawiły się nowe, kojące, ale i rozgrzewające, nakręcające umysł i ciało do chęci większego zbliżenia. Było to tak dziwne i u niej niespotykane, że momentami nie wiedziała, czy dalej jest sobą, czy może zamieniła się z kimś duszami. Gdzie się podziała Jen, która była zdystansowana, chłodno nastawiona do wszystkich mężczyzn, nie dająca im się zbliżyć bardziej, niż na wyciągnięcie ręki? Dlaczego to jemu pozwoliła na więcej? Co miał w sobie takiego, że pod jego dotykiem miękła, przypominając plastelinę, niż kobietę z krwi i kości, walczącą z całym światem, byleby tylko osiągnąć cel?
    Teraz, z każdym kolejnym muśnięciem zatapiała się w tej chwili, pozwalając mu się prowadzić w krainie namiętności, zupełnie zapomnianej i odsuniętej w kąt. Przejmowała od niego wszystko; wspomniany dotyk wywoływał dreszcze i elektryzował, ciepło z zawrotną prędkością roznosiło się po całym ciele, a fakt, że wreszcie i on ujawnił przed nią najgłębiej skrywane uczucia, tylko potęgowało satysfakcję i pewność, że mimo wszystko dobrze zrobiła. Wreszcie trawa, którą zasiała w swojej duszy zaczęła kwitnąć, a co więcej - krew krążyła silniej, napędzając umysł Jen do lepszego odbioru świata, ukazującego przed nią wreszcie tę lepszą stronę… W postaci tego właśnie mężczyzny.
    Oplotła jego szyję ramionami, oddając mu pocałunki z równie wielką pasją, jak czynił to on sam, zapominając o barierach i małych krokach, których usilnie starała się trzymać. W tym momencie nie miały one najmniejszego znaczenia, bo Jerome sprawiał, iż zapragnęła więcej, dlatego kiedy się od niej odsunął mruknęła cicho, wciąż jakby nieco ogłuszona. Uważnie śledziła go swoim rozmarzonym wzrokiem, po chwili kładąc dłoń na policzku Marshalla i głaszcząc go jej wierzchem. Zaśmiała się krótko, uśmiechając się pod nosem.
    - Kiedyś ktoś mądry powiedział, że w tym szaleństwie jest metoda… - mruknęła cicho, próbując wziąć głębszy wdech. Była rozpalona, a dreszcze biegały po wszystkich warstwach tkanek skóry i organów, dlatego też musiała się mocno powstrzymywać, by nie pójść o krok dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale zauważyła też to, że coś się w nim zmieniło. Zmarszczyła delikatnie brwi, analizując każdy szczegół na jego twarzy. Lecz to na jego oczach zatrzymała wzrok, odnajdując w nich coś, czego się nie spodziewała. Aż jej zaparło dech w piersiach, bo jeszcze nigdy nikt nie patrzył na nią w ten sposób. I to sprawiło, że blondynka otworzyła kolejne drzwi, choć nie własną osobą, odnajdując zamknięte w małej, porzuconej przed laty klatce, w której znajdowało się jej skruszone serce.
      Przewróciła się na bok, wysłuchując tego, co Jerome ma do powiedzenia. Pokiwała lekko głową, przygryzając dolną wargę. W końcu sama też się podniosła w podobny sposób, nieco powiększając uśmiech.
      I bardzo dobrze, że mu to schlebiało… Powinno. Nikomu jeszcze czegoś takiego nie zaproponowała, ba!, żadnemu innemu nawet nie pozwoliła złamać pewnej bariery, która odgradzała pannę Woolf od reszty świata. A on? Cóż, przy nim zdawała się być tylko cienką zapałką, łatwą do złamania i roziskrzenia ognia, kiedy tylko mu się podobało. I pod tym względem nie była pewna, czy to na pewno dobrze… W końcu miała być tą silną, nieugiętą, odporną na czułość. A okazała się tylko spragnioną szczęścia śmiertelniczką.
      Kiwnęła głową i znów się do niego przysunęła, jakby była omieciona czarem, przyciągającym ich do siebie.
      - Jerome… - szepnęła, po czym delikatnie, niczym muśnięciem skrzydłami motyla, pocałowała go, posyłając mu ciężkie, przesycone gorączkową ekscytacją spojrzenie, kryjące się w ciemnych jak węgiel źrenicach i mocno czekoladowych oczach. - Ja naprawdę to zrobię… Jeśli tylko chcesz - dodała jeszcze ciszej, ledwo słyszalnie. Nie mogła uwierzyć, jak bardzo na nią działa, że aż tak bardzo jest podatna na jego wpływ. Ale teraz… Teraz odrzucała to od siebie, znów się przemieniając i ukazując mu swoją kolejną twarz, której nawet sama nie znała.
      Chwyciła pewniej jego twarz i przyciągnęła do siebie, chociaż zaraz to ona znalazła się nad nim, zmuszając Jerome’a do pewnej uległości. Całowała go coraz namiętniej, dając się ponieść muzyce granej przez serce i duszę, rozum pozostawiając w tyle i nawet na moment się nim nie przejmując. Na przemian składała na ustach bruneta delikatne i wątłe, a potem głębokie i rozpalające pocałunki. Wręcz położyła się na nim, przez co mógł poczuć dudnienie w piersi blondynki, napędzające ją do śmielszych działań. Dłonią wodził po torsie Jerome’a, ale w pewnej chwili przerwała swoje poczynania, chcąc przy okazji złapać oddech. Aż zakręciło jej się w głowie, pod wpływem tych wszystkich emocji…
      - Jestem szalona, sam to powiedziałeś. Możesz sprawdzić, do czego jeszcze mogę się posunąć. Nie chcesz? - rzuciła cicho, spoglądając na niego wyzywającym wzrokiem. Zdecydowanie nie panowała nad sobą. I, na Boga, wcale tego nie żałowała.

      Jen Woolf

      Usuń
  89. Gdyby to chodziło o kogoś innego… O jakąś zupełnie obcą osobę… Czy wtedy też zachowywałaby się w ten sposób? Zapominając o wszystkim, a po prostu dając się ponieść żądzy, która wręcz ją rozsadzała od środka? Jak jeszcze nigdy w życiu, nie potrafiła skarcić się nagle, by spojrzeć na własną osobę nieco z boku, w ten sposób przywołując przytomność umysłu i ograniczenie ruchów. Teraz taki system po prostu u niej nie istniał, znajdowała się gdzieś na innej planecie, kasując misternie utkane do tej pory sieci, odgradzające blondynkę od reszty świata. Zapomniała, kim jest, lecz za to doskonale wiedziała, z kim. I chyba to napędzało ją do działania najbardziej. Ciekawe jednak było to, że w jednej chwili człowiek potrafi zmienić się niemalże o sto osiemdziesiąt stopni, tylko dlatego, iż ujrzał na swojej drodze pewną istotę. I z początku mogło się wydawać, że zastawia ona drogę, a tak naprawdę łapała za rękę i prowadziła do świata, za którym się odwiecznie tęskniło i nie potrafiło znaleźć odpowiedniej ścieżki, aby tam trafić. Jerome, jak widać, okazał się najjaśniejszą gwiazdą upadłej nocy życia Jen Woolf, przeistaczając się w szczególny znak, czy nawet znamię, nie dające o sobie zapomnieć nawet w najodleglejszych krainach.
    Ale czy było to silniejsze od pragnienia znalezienia brata…? Na to jeszcze nie potrafiła odpowiedzieć.
    Zmarszczyła brwi, patrząc na niego z niepewnością. Zaraz jednak się rozchmurzyła, uśmiechnęła szeroko i z dziką satysfakcją stwierdziła, że widok, jaki miała przed sobą, ogromnie ją cieszył. Nawet nie sądziła, że coś takiego pozwoli się blondynce wyzwolić z jakichś dziwnych, niematerialnych kajdan zniewolenia, przytwierdzających ją do ściany wiecznej pogoni, skąd mogła tylko z pewnej odległości spoglądać na rzeczywistość, śledząc losy innych, gdy sama pozostawała daleko, zupełnie poza zasięgiem. I tylko w fantazjach, choć i tam zdarzało się to rzadko, wodziła wspomnieniami i łączyła je z potencjalnymi możliwościami przyszłości, ostatecznie budząc się na jawie i sprowadzając do parteru egzystencji. Zimna i niezjadliwa samotność zapuszczała wiązki zgnilizny w sercu i duszy dwudziestoparolatki, wreszcie, prawie całkowicie zamieniając pompujący krew organ w kamień. Widocznie miała szczęście, że Jerome pojawił się właśnie teraz. Kto wie? Może za parę lat nie zbudziłby jej pocałunek nawet księcia z bajki… Lecz takowy chyba już się pojawił. No, może nie taki wymuskany, jak Filip ze “Śpiącej Królewny”, a bardziej… Aquaman? Ale to blondynce zdecydowanie bardziej odpowiadało.
    Przygryzła mocno, może nawet trochę za mocno dolną wargę, kiedy przycisnął ją do siebie. Wewnętrznie płonęła; cała była pochodnią przesyconą tęsknotą i pragnieniem bliskości, stąd niezwykle trudno było się dziewczynie skupić na tym, co właśnie mówił. Przeniosła dłoń na narzutę, wbijając paznokcie w materiał i zaciskając na nim palce. Przymknęła powieki, by lepiej wsłuchać się w bicie jego serca, co dodatkowo nakręciło pannę Woolf. Teraz już kompletnie nie wiedziała, co się dzieje.
    Otworzyła oczy w momencie, gdy zatrzymał się na marce samochodu. Zaśmiała się krótko, ale głośno, nieco podnosząc się na rękach, by móc mu spojrzeć w oczy. Tą przenośnią trochę przełamał jednostajne tempo, sprowadzające ich czyny do jednego, oczywistego kroku.
    Pokręciła głową i przewróciła oczami, choć oczywiście zdawała sobie sprawę, że mężczyzna mówi poważnie… I miał też w tym wszystkim rację.
    Coś, co tak trudno było im zbudować, nie można było nagle zburzyć. Tego by sobie po prostu nie wybaczyła.
    - Czerwony, bo szybszy…? - zagaiła, wywracając oczami. Usiadła na nim, wyprostowała się i westchnęła cicho, układając palcami włosy po jednej stronie głowy. Przypadkowo musnęła dłonią swój policzek, dopiero teraz orientując się, jak mocno i intensywnie brunet na nią podziałał. Rumieńce na dobre zagościły na twarzy Jen, przez co blondynka nieco się zawstydziła… Oraz nieco otrząsnęła?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Masz rację - mruknęła po chwili, uspokajając się. Serce również biło wolniej, napięcie w znacznym stopniu opuściło ciało, dzięki czemu również myśli wkraczały na sensowniejszy tor.
      Zeszła z niego, usiadła obok, a potem sięgnęła po swoją szklankę z parapetu, upijając kilka większych łyków. Oparła się plecami o ścianę, czując momentalnie porażający chłód, który w tym momencie także pozwalał dwudziestoparolatce się opanować. Wciąż jednak patrzyła na bruneta z pożądaniem, ale zaczynało się ono skrywać za radosnymi iskrami, wypełniającymi kojące spojrzenie.
      - Wolę przetrwać, niż żeby przejechał nas samochód… Nawet jeśli to byłby czerwony mustang - odparła, puściła mu oko i zbliżyła szkło do ust, na chwilę tak zastygając.
      I chociaż teraz mogła się od niego odsunąć, nie potrafiła przewidzieć, czy kolejnym razem zdobędzie się na coś takiego, czy bez rozglądania się wkroczy na ulicę, by wsiąść do ów auta i dać mu się porwać, przekraczając tajemnicze, intrygujące granice.

      Jen Woolf

      Usuń
  90. Nie mogła powiedzieć, że nie chciała… Bo bardzo chciała. Chciała bardziej, niż kiedykolwiek mogłaby przypuszczać, a zaraz i tak się okazywało, że pragnęła go jeszcze bardziej. Przyleganie do jego ciała sprawiało, że Jen czuła się bezpieczniej, jakby wreszcie dotarła do zaginionego lądu, szukanego przez wiele lat. Bo może i w tym wszystkim właśnie o to chodziło? Nie tylko chciała odnaleźć brata, lecz sama, gdzieś w głębi duszy, szukała sposobu na własne szczęście… A recepta na nie siedziała teraz tuż obok.
    Uśmiechnęła się szeroko, dając mu się przyciągnąć. Gdyby miała spędzić w ten sposób jeszcze najbliższe godziny, nie miałaby nic przeciwko, wręcz przeciwnie.
    Spojrzała na okno i palące się za nimi światła latarni, wracając zaraz wzrokiem do Jerome’a. Potarła czubkiem swojego nosa jego nos, potem lekko cmoknęła go w policzek i zawiesiła się na nim ramionami, z zadziwiającą przyjemnością patrząc mu w oczy.
    - To skoro jest tak późno… To może chcesz zostać? - uniosła jedną brew, teraz nieco się odsuwając, by móc lepiej przyjrzeć się pojawiającym się na twarzy Marshalla grymasom. - Matt wie, że widzę się z tobą, więc sądzę, że nie będzie mnie dzisiaj potrzebował - dodała, przypominając sobie jeszcze wczorajsze słowa kuzyna, że zasługuje na chwilę oddechu i zajęcia się własnym życiem. A czy nie to robiła w tej chwili?
    Była to zapewne dla niego kusząca propozycja, ale dziewczyna była też ciekawa, czy po tym, co się właśnie wydarzyło, znajdą w sobie na tyle cierpliwości i samozaparcia, by nie dopuścić do ewentualnego przekroczenia tych ważnych granic. Może dopiero teraz balansowała na tej krawędzi, z której można było łatwo spaść i się potłuc? Z drugiej zaś strony czekała ich przecież wspólna podróż… Więc chyba dobrze byłoby przejść mały… test?
    - Co prawda łóżko nie jest za duże… - przyznała, obejmując wzrokiem mebel - ale nie z takimi rzeczami sobie ludzie radzili, no nie? - zachichotała, wracając spojrzeniem do bruneta. - Oczywiście, jeśli chcesz. Do niczego nie będę cię zmuszać - dodała ciszej, z łagodnym uśmiechem na ustach. - Masz dwie możliwości: zostać tu ze mną do rana, bo wcześniej będę musiała iść do pracy, albo teraz się ze mną pożegnać i… - zrobiła pauzę, układając usta w dzióbek i patrząc w sufit. - I może spotkać się dopiero na lotnisku. Co wybierasz? - zapytała, z żywym zainteresowaniem i podnieceniem wyczekując odpowiedzi. Jak już wcześniej przyznała, była wolnym człowiekiem, a jej wszystkie podróże i reakcje pozwalały sądzić, iż jest w stanie znieść wiele, ale też popłynąć nagle w nieznane wody, zaskakując przy tym samą siebie. - Jak chcesz, będę trzymać ręce przy sobie. Więc jak? - ciągnęła, przechylając delikatnie głowę na bok. Dłoń blondynki powędrowała do ramienia Jerome’a, gdzie palcami tworzyła niewidzialne kółka, ostatecznie układając się nieruchomo na jego skórze.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  91. Lubiła swoją pracę. Naprawdę. Kto by narzekał, gdyby cały dzień mógł podjadać słodkie słodkości? No kto? Nawet jeśli w pewnym momencie od ilości zjedzonego cukru robiło się niedobrze, a waga zaczynała wydawać z siebie niepokojące dźwięki, gdy tylko się na niej stawiało, praca cukiernika wydawała się niemal marzeniem. Niemal, dokładnie. Bo marzenie zamieniało się w piekło wraz z rozpoczęciem sezonu ślubnego. Gdy zaczynało się pracę bladym świtem, a do domu wychodziło już po zmroku. Gdy trzeba było użerać się z pannami młodymi, które nieustannie zmieniały zdanie. Gdy maszyny, które ratowały życie cukiernika postanowiły pokazać środkowy palec i wszystkie, jak jeden mąż wyzionęły ducha. Gdy trzeba było to wszystko robić ręcznie - ciasto, masę, rozwałkowywać masę cukrową na cieniutką, cieniuteńką warstwę - przez co miało się zakwasy przez kolejny tydzień. Gdy do tego dochodziła jeszcze wiecznie stękająca matka, która grzmiała, że nic nie idzie tak jak powinno i nie wyrobią się na czas. Właśnie wtedy, z całego serca, całym swoim jestestwem, Sadie Bishop nienawidziła swojej pracy. I myślami była wszędzie - na Maui, w Tokio, nawet na cholernym Biegunie Północnym - tylko nie w cukierni. A to wcale nie sprzyjało pracy, o co to to nie, i choć miała niekiedy ochotę rzucić to wszystko w pizdu i wyjechać gdzieś gdzie powietrze będzie świeże, a ludzie prości i po prostu dobrzy, nie mogła zostawić ukochanej mamuśki na lodzie. Bo czego nie robi się dla kobiety, która w bólu sprowadziła cię na świat, no nie?
    — Co robisz? — głos matki nagle wyrwał ją z zadumy. Myślami była na jednej z dzikich plaż; stopy zapadały się w pasku, fale uderzały nieopodal o brzeg, a słońce przyjemnie grzało skórę, podczas gdy ptaki wydawały z siebie donośne skrzeki i… I Elizabeth Bishop stojąca naprzeciw córki, z założonymi na biodra rękami, z czego w jednej z nich trzymała ścierkę i przewiercała spojrzeniem Sadie dryfującą gdzieś hen, daleko.
    — Co, co? — blondynka odchrząknęła nerwowo, prostując się. Do tej pory stała oparta o jeden z wózków, które zazwyczaj pełne blach lądowały w piecu. Na nosie miała smugę mąki, a spojrzenie powoli się wyostrzało — Czekam. Na babeczki. — ten wtorkowy dzień można było określić mianem leniwego. Cisza przed burzą, jak określiłaby to Sadie. Pracy było mało, a klientów jeszcze mniej. Pół dnia tak naprawdę szukała sobie zajęcia, po tym jak skończyła wszystko to co miała zrobić. Świeże ciasteczka niedawno trafiły do sprzedaży, torciki zostały udekorowane, ciasta na następny dzień znajdowały się w chłodni. Pomyślała więc, że zrobi babeczki, które kilka minut wcześniej trafiły do pieca.
    — Sadie, wzięłabyś się w końcu do roboty…
    — Przecież pracuję! — wykrzyknęła z wyrzutem i lekko wydymając usta skrzyżowała ramiona na piersiach. — Zrobiłam wszystko to, co miałam zrobić. — no prawie wszystko, bo zostało przygotować jeszcze jakieś siedemdziesiąt kwiatów, ale to miała nadzieje zgonić na kogoś innego. Nienawidziła tej drobiazgowej i monotonnej roboty, a poza tym nie mogła przecież robić wszystkiego.
    — Stoisz i Bóg jeden raczy wiedzieć dokąd wędrujesz myślami. Idź na przód, Meredith źle się poczuła więc ją zastąpisz — gdyby Sadie miała prawo zaprotestować po raz kolejny - a nie miała, bo jeden raz to i tak zbyt wiele w rozmowie z Elizabeth Bishop - właśnie teraz głośno by się sprzeciwiła. Ale zamiast tego westchnęła, posłała matce jeszcze jedno urażone spojrzenie i wymuszając uśmiech opuściła zaplecze pełniące funkcje wytwórni i przeszła na część sklepową, by umrzeć z nudów stojąc na kasie. Już wolała te cholerne kwiatki. Stanęła jednak grzecznie za ladą, nieświadoma tego, że na twarzy wciąż ma mąkę, a z grubego warkocza wydostało się kilka kosmyków. Opierając się łokciami o ladę, oparła podbródek na dłoniach i wzdychała. Barbados. Marzył jej się teraz Barbados. Chryste, uwielbiała to miejsce. I ludzi. Szczególnie oni zapadli jej w pamięć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I gdy tak sobie wzdychała i wyobrażała, że znów smaży dupsko na karaibskiej plaży, pozwoliła myślom zawędrować zdecydowanie za daleko, bowiem przed jej oczami nagle stanęła znajoma sylwetka i znajoma twarz. Pochłonęła zdecydowanie za dużo cukru, skoro przed jej oczami pojawiał się Jerome Marshall. Mrugając ociężale zachichotała z własnej głupoty.

      Sadie Bishop

      Usuń
  92. Dziewczyna nie chciała nawet słuchać, że 100$ to za dużo. Przecież logicznym też było, że nawet jeśli zostanie mu reszta to przecież nie będzie poświęcał jej czasu na remont za darmo! Może i nie żyła na najwyższym poziomie, zważając na miejsce, w którym mieszkała, ale naprawdę nie brakowało jej na nic pieniędzy. Dlatego też akurat o to Jerome martwić się nie musiał.
    — To za robociznę — dodała i uśmiechnęła się szeroko, kiwając lekko głową.
    Oczywiście, że się cieszyła. To była jedna z nielicznych rzeczy w ostatnich dniach, które ją tak ucieszyły. Nie miała wcześniej powodów, aby się cieszyć, a tu proszę. Taka drobnostka, a tak potrafiła zmienić jej nastawienie. Dlatego też chciała jakoś dodatkowo się odwdzięczyć mężczyźnie, stąd przyszedł jej do głowy ten pomysł z wolnym dla Jeniffer. Jeżeli tyle mogła zrobić, to dlaczego miałaby mu odmówić, prawda?
    Nie spodziewała się jednak takiego przypływu radość ze strony Marshalla. Zaskoczona, oparła dłonie na jego torsie i nawet nie śmiała się, gdy jej stopy zostały oderwane od ziemi. Dopiero wybuchła śmiechem, gdy z powrotem wylądowała na ziemi.
    — Wariat — pokręciła głową, łapiąc oddech po tej mocnej salwie śmiechu — Nie chwal tak, nie chwal. Bo jeszcze się kiedyś przeliczysz, gdy odmówię jej wcześniejszego wyjścia z pracy, jak będziecie chcieli gdzieś pójść razem — puściła oczko w jego stronę. W gruncie rzeczy żartowała, jednak tak mogło się zdarzyć. Wbrew pozorom czasami potrzebowała drugich rąk do pracy i nie zawsze będzie mogła pozwolić swojej pracownicy na wolne popołudnie.
    — No kurczę… Może i wakat by się znalazł, ale niestety marnie zarabiają — dodała jeszcze rozbawiona, gdy wspomniał o manekinach. Naprawdę chętnie zatrudniłaby Jerome, ale nie miała nic do zaoferowania. Dla dwóch osób było wystarczająco pracy, a w trójkę już by sobie tylko przeszkadzali. Co najwyżej mogła mu zagwarantować, że będzie pierwszą osobą, do której zadzwoni, gdy coś wysiądzie.
    — No to, co? Jutro o szesnastej u mnie? — zapytała jeszcze, odprowadzając bruneta do drzwi.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  93. Uśmiechnęła się po jego odpowiedzi szeroko, a błyski w oczach stały się jeszcze żywsze. Bardzo ją to ucieszyło, bo, szczerze mówiąc, wcale teraz nie chciała zostawać sama… Albo inaczej - nie chciała się rozstawać z nim.
    Zmarszczyła brwi, gdy ją do siebie przycisnął, w następnej chwili przypominając wnerwioną wiewiórkę, której zabrało się orzeszka. Otworzyła szerzej oczy i usta, robiąc uniki za każdym razem, gdy tylko natężenie jego ruchów wzrastało. W końcu jakoś się wykręciła, paraliżującym spojrzeniem przecinając jego posturę.
    - Jerome Marshall, nie przesadzasz? - mruknęła ze złością, ale po chwili jej kąciki ust zaczęły drgać. Długo nie wytrzymała i roześmiała się głośno, kręcąc głową. - Możesz zostać, ale też masz być grzeczny… Rozumiesz? - powiedziała twardo, zbliżając swoją twarz do bruneta. - Bo cię tu zostawię i nie pojedziesz ze mną do Tajlandii! - zagroziła, a żeby podkreślić powagę tych słów, uniosła wskazujący palec i nim pomachała.
    Skradła mu szybkiego całusa, po czym zeszła z łóżka i udała się w stronę aneksu, po drodze jeszcze zapalając światło. Rozejrzała się dookoła szukając czegoś do przegryzienia. Instynkt wiecznej podróżniczki zawsze jej podpowiadał, by była przygotowana na każdą okazję dlatego też miała poupychany w szafkach prowiant, który mógł tam leżeć całą wieczność… No, może nie do końca, ale termin ważności był naprawdę długi.
    - Hm… - mruknęła, otwierając lodówkę. Nie było w niej w zasadzie nic; jedynie w zamrażarce znalazła jakiegoś gotowca, a raczej pizzę do przygotowania w piekarniku. - Jesteś głodny? Mam jakąś pizzę… Możemy też coś zamówić - spytała, odwracając głowę w stronę mężczyzny. Trzymała opakowanie w dłoniach, szukając opisu. Spuściła wzrok na tekst napisany drobnym drukiem. - Z owocami morza - dodała, opierając się o blat. - To co wolisz? O ile coś w ogóle - zaśmiała się cicho, znów na niego spoglądając. Nagle odłożyła pudełko do lodówki, skrzyżowała ręce na wysokości piersi i stanęła dumnie, odrzucając włosy. - No chyba…. Że najesz się samym widokiem - zamruczała uśmiechając się zadziornie i podchodząc do niego, pochylając się zaraz nad brunetem. - Chyba, że masz własne propozycje...

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  94. Stanęła jak wryta, nie do końca wiedząc, o co mu chodzi, dlatego przez parę pierwszych chwil obserwowała go intensywnie, lecz gdy przybrał tę pozę…
    Zaczęła się tak głośno i mocno śmiać, że aż musiała złapać się za brzuch. Opadła bezwiednie na łóżko, chowając twarz w dłoniach.
    Tak… Zdecydowanie to do niego nie pasowało.
    Otarła łzę, która zdążyła pojawić się i spłynąć po jej policzku, następnie pokręciła głową i wstała, zbliżając się do niego. Uśmiechała się szeroko, a diaboliczna iskra w oku nadawała jej twarzy złowieszczego wyglądu. Wyciągnęła szyję i stanęła na palcach, splatając ręce na jego szyi. I już prawie musnęła wargi mężczyzny, nagle się zatrzymując.
    - Chciałbyś - szepnęła, puszczając go zaraz i na nowo wybuchając rosnącym chichotem.
    Podeszła do nieszczęsnej lodówki i zamknęła ją, uprzednio chowając pizzę na poprzednie miejsce. Chwyciła plik ulotek z różnych restauracji, które miały możliwość zamówienia jedzenia z dowozem. - Nie odpowiedziałeś mi, to wybiorę coś sama - stwierdziła, pokazując mu język. Przekładała reklamy, ale na nic ciekawego nie trafiła. Odłożyła więc stosik na blat, przygryzła delikatnie dolną wargę i zaczęła się nad czymś zastanawiać. Usta panny Woolf wreszcie rozciągnęły się radośnie, a dziewczyna żwawym krokiem skierowała się do drzwi. - Naprzeciwko mnie mieszka BARDZO FAJNY SĄSIAD, który MA DUŻO DO ZAOFEROWANIA, więc zapytam go, co może mi polecić. Na pewno ucieszy go mój widok, bardzo się polubiliśmy! - zawołała ochoczo, cofając się jeszcze o krok i poprawiając włosy, przeglądając się w lustrze niedaleko wejścia. Co jakiś czas tylko zerkała na Jerome’a, tłumiąc w sobie z całych sił kolejny wyrzut rozbawienia, choć było to cholernie trudne.
    Wreszcie, kiedy stwierdziła, że wygląda dobrze, złapała za klamkę i rzuciła do niego zalotnie: “zaraz wracam!”, zwalniając jednak wtedy ruchy, chcąc zobaczyć, jak zareaguje.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  95. Omal nie zakrztusiła się wewnętrznym śmiechem, obserwując jego poczynania. W ostatniej chwili, by jako tako “zachować twarz”, wybiegła na korytarz, robiąc wszystko, byleby tylko nie zauważył jej czerwieniejącej twarzy. Zdążyła więc tylko dotrzeć do drzwi sąsiada, zapukała, a kiedy ten wyszedł, Jen przypadkowo spojrzała się za siebie i… Jej oczy stały się wielkie jak dwie patelnie, podobnie jak Marcella.
    - Jen…? - mruknął brunet, przypatrując się najpierw dziewczynie, a potem Marshallowi, któremu jakimś dziwnym trafem spadły spodnie. - Coś się… stało…? - dopytywał, unosząc wysoko brwi. Panna Woolf wtedy nie wytrzymała i prawie go opluła, zataczając się ze śmiechu. Zdezorientowany mężczyzna patrzył na nią wymownie, oparł się o framugę drzwi, a zaraz za nim pojawiły się jego dwa koty. Zwierzaki też bacznie przyglądały się całej sytuacji, choć ich właściciel zaraz przegonił je, w obawie przed ewentualną ucieczką pupili.
    - Nie… Już nic… Poradzimy sobie - powiedział ledwo, machając dłonią i siedząc na posadzce. Aż opadła z sił, obserwując toczącą się akcję. I już prawie Marcell chciał zamknąć drzwi i skryć się w mieszkaniu, kiedy jeden z futrzaków wypruł z niego niczym torpeda, rzucając się prosto na bieliznę Jerome’a, wbijając przy tym w jego skórę pazury. Woolf natychmiast spoważniała i rzuciła mu się na pomoc, podobnie uczynił sąsiad.
    - Hej, puszczaj, co ty wyrabiasz! - krzyknął do kota, próbując go oderwać od newralgicznego miejsca Marshalla. Dwudziestoparolatka poleciała do mieszkania, wyjęła zamrożoną pizzę i zaczęła “kusić” kota jedzeniem, żeby dał sobie spokój. NIc jednak to nie dało.
    Wtedy też przyszedł kolejny sąsiad, zaniepokojony okrzykami wydobywającymi się z wyższego piętra. Był to podstarzały mężczyzna, mocno siwiejący i ze sporą nadwagą. Aż poprawił okulary, dostrzegając powagę sytuacji, odwrócił się na pięcie i wrócił do siebie, za chwilę wracając z miedzianą patelnią. Zaskakująco szybko wdrapał się po schodach na kolejny poziom, stając okrakiem i zamachując się na koteczka… Kiedy ten wreszcie puścił Jerome’a i uciekł, porywając pizzę. Blondynka nie zdążyła zareagować..
    - Nie! - krzyknęła tylko, ale było za późno. Już myślała, że Marshall oberwał w przyrodzenie, ale - dzięki Bogu - artretyzm dziadziunia sprawił, że walnął on przyrządem tylko w jego udo. Wtem wszyscy zamarli, Marcell zlustrował tylko wzrokiem ich wszystkich, rzucając się następnie w pogoń za kicią.
    - Oj, oj, oj! Na moją matkę, czy NIC PANU NIE JEST? - zająknął się staruszek, a dziewczyna myślała, że zaraz wszystkie kotłujące się w niej emocje wybuchną i wypłyną na zewnątrz.
    - Proszę iść, ja już się nim zajmę - odparła, natychmiast wciągając bruneta do swojego mieszkania. - Szlag, powinien to obejrzeć lekarz! - syknęła z przerażeniem, zakrywając usta dłonią.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  96. Czuła się totalnie bezradna, ale próbowała zrobić cokolwiek, byleby mu pomóc chociaż w najmniejszym stopniu. Znów złapała się za głowę, próbując przyjrzeć się ranie. Kiedy więc dodał oliwy do ognia, naprawdę się przeraziła, kucając zaraz obok. Uważnie słuchała każdego jego słowa, ale gdy powiedział o jadzie…
    - Marshall! - wrzasnęła, lapiąc pierwszą lepszą rzecz (którą okazała się książka, a raczej przewodnik po meksyku) i zaraz waląc nią z całej siły go w głowę. Cisnęła nim zaraz o podłogę, wstała i podeszła do okna, krzyżując ręce na wysokości piersi. Była wściekła. Wręcz miała go ochotę teraz rozszarpać na kawałki.
    Rzuciła brunetowi tylko przelotne spojrzenie, po czym wyszła pędem z mieszkania, by odszukać sąsiada. Jak się okazało, kicia schowała się gdzieś w zakamarkach starej piwnicy, skąd siłą, mając całe poranione ręce, wyciągnął ją Marcell. Jen przeprosiła go za całą sytuację, a potem poszła do najbliższej apteki, kupując niezbędne do opatrzenia rzeczy… Oraz mrożony groszek. Wszystko trwało może piętnaście minut, więc szybko wróciła do własnego lokum, przechodząc przez przedpokój jak tajfun i kładąc zakupione bibeloty na stół.
    - Przyda ci się - mruknęła ozięble, siadając na krześle i opierając o blat jeden z łokci. Emocje ani trochę w niej nie opadły, więc wpatrywała się na budynki za oknem, nerwowo stukając paznokciami o oparcie siedziska. Westchnęła ciężko, zaciskając szczęki.
    Naprawdę się o niego martwiła i prawie sama dostała zawału, biorąc w tym wszystkim udział. Jak mógł sobie z niej więc żartować? Jeszcze w takim momencie!
    Wydęła usta, na chwilę się zamyślając. Kątem oka śledziła ruchy Jerome’a, wreszcie wywróciła oczami, podeszła do niego i z nietęgą miną oceniła problem na nie tak wielki, jak myślała.
    - Pomóc ci? - zapytała dalej niezbyt sympatycznym tonem, choć w jej oczach nie było już błysków furii.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  97. Odwróciła się w jego stronę całkowicie i uważnie przeanalizowała straty cielesne, choć niezbyt wiele widziała, bo się ubrał. A i na głowie niewiele można było dostrzec.
    Westchnęła ciężko i przybliżyła się, podając mu dłoń. Czuła się dziwnie, bo ani nie było dziewczynie smutno, ani też nie była już wściekła… Sama nie wiedziała, co właśnie się w niej kotłowało, ale na pewno nie były to pozytywne emocje.
    - Trochę - przyznała, marszcząc brwi. Zrobiła usta w dzióbek i pochyliła się, drugą dłonią chwytając za opakowanie. Poprawiła trochę lokalizację groszku, następnie spojrzała na miejsce, gdzie nastąpił atak kota. - Kot raczej nie był wściekły, ale powinieneś ranę chociaż trochę przemyć - stwierdziła, wskazując na spirytus, który kupiła w aptece. Niektórzy co prawda “bawili się” z wodą utlenioną, lecz Jen, często mając przy sobie jakieś resztki medyczne, używała właśnie tej mocnej cieczy do przemycia powstałych ran. Tylko początkowo piekło cholernie, potem już się przyzwyczaiła. - Mówię serio, w złym stanie nie polecisz - mruknęła, tym razem patrząc mu w oczy.
    Puściła zamrożony produkt, żeby móc swobodnie kucnąć przez brunetem. I nie, nie była zła o tą drugą opcję… Wrażliwsza była zdecydowanie na zupełnie inne rzeczy.
    Odrzuciła włosy do tyłu, splotła palce ich dłoni i opierając się swoim przedramieniem o jego kolano, rozciągnęła usta w wąską kreskę.
    - Przez te wszystkie lata miałam do czynienia z zamartwianiem się matki, cioci Maybel, znajomych Noaha… Praktycznie nikt nie brał nigdy pod uwagę tego, że ja też się martwię - zaczęła powoli, dosyć smutnym tonem. - Nikt się nie zastanowił, czy czasem to już nie jest trochę za ciężkie dla mnie… Bo przecież ja jestem ze stali i jakaś mniej wrażliwa - dodała, przenosząc wzrok na podłogę. - A ja się zawsze cholernie martwię. Całe dnie, czasem noce, tygodnie, miesiące, nawet lata. I chyba jestem w takim momencie swojego życia, że już się po prostu we mnie przelało. I naprawdę się martwiłam. I w tym momencie też się martwię, tylko nie o Noaha, mamę, Maybel. Martwię się o ciebie - szepnęła, posłała mu krótkie spojrzenie i wstała, opierając dłonie na blacie kuchennym. - Jerome, może tego po mnie nie widać, ale czasami już naprawdę pękam. Kiedy zobaczyłam ten nieszczęsny granat na tych drzwiach, gdy umarła ciocia, kiedy dowiedziałam się, że Matt jest chory… A nawet wtedy, jak zobaczyłam cię w wypożyczalni, bo… Bo wyjeżdżając z Barbadosu robiłam wszystko, żeby nie dać się złamać - wyznała, cały czas wpatrując się w aneksowe kafelki ścienne. - A już całkowicie pękłam na Statule. I to był pierwszy raz, gdy to pęknięcie nie było bolesne - dodała, zaciskając szczęki.
    Sama w tym momencie wystraszyła się tego, jak bardzo staje się otwarta. Jak bardzo poddaje się uczuciom, jak wiele emocji przedziera się przez jej organy, duszę, umysł i gardło, by w końcu wyjść na zewnątrz. Nie wiedziała, dlaczego to w ogóle powiedziała. Tak po prostu wyszło.
    Przekręciła się o dziewięćdziesiąt stopni, zmuszając się do nieśmiałego spojrzenia, które najpierw lawirowało gdzieś po pomieszczeniu, potem posturze mężczyzny, na końcu lądując wreszcie na jego twarzy. Co mógł zobaczyć w jej oczach? Strach, przygnębienie... I jakąś niezrozumiałą pustkę.
    - Zostań. Chcę, żebyś został. Nie chcę być teraz sama.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  98. Jakby nie patrzeć, życie Ethana i Jeroma w pewien sposób było podobne. Ethan w dzieciństwie nie mógł liczyć na to, że rodzice spełnią każdą jego zachciankę. Oczywiście nie chodziło o to, że mu żałowali pieniędzy, ale uczyli pracy od małego. Pomagał na tyle, ile mógł. Z początku przy własnym gospodarstwie z ojcem, a gdy podrósł i rodzice nie bali się go puszczać samego po mieście, u sąsiadów robił niewielkie prace za drobną opłatą. Wszystko później i tak wydawał w okolicznym sklepie na komiksy, słodycze i inne dobrocie. Dopiero, gdy podrósł i zaczęła się praca na poważnie myślał o oszczędzaniu. Potrzebował w końcu na auto, własne rzeczy i gdy chciał zabrać gdzieś dziewczynę, nie mógł przecież zrobić maślanych oczu do ojca, aby dał mu pieniądze. To byłoby po prostu nie fair.
    Tęsknił za prostym życiem w niewielkiej miejscowości. Wszyscy tam się znali nawzajem, ludzie sobie ufali i nie było opcji się zgubić. Miejscowi lubili mówić, że trzeba być wybitnie głupim, aby się zgubić w takim miejscu jak Chetwynd. Turystom się zdarzało, ale nikt ich o to nie winił. Nawet jeśli pod nosem ludzie się śmiali, gdy ktoś ich pytał o drogę, to na swój sposób było to naprawdę urokliwe miasteczko z masą przyjemnych ludzi, którzy mieli wiele do zaoferowania. Nie wyglądało tak na pierwszy rzut oka, ale właśnie tak było. Brakowało mu tego klimatu w Nowym Jorku.
    — Wybacz, nie miałem takiego zamiaru — powiedział szczerze i niemal z ręką na sercu — dopiero rok tu mieszkam, a większość tych ulic to dla mnie czysta zagadka. Wyjście z mieszkania do parku to czasem niezłe wyzwanie, a co dopiero kierowanie ludzi.
    Drogi do miejsc, które odwiedzał najczęściej nauczył się na pamięć. Supermarket, dobry bar, sklepik ze wszystkim i z niczym, gdyby supermarket był zamknięty, zoologiczny, weterynarz i park. To były najważniejsze miejsce. W telefonie miał zapisane adresy, gdyby ich potrzebował, ale ostatnio radził sobie świetnie bez zaglądania w GPS, więc to był jakiś progres.
    — Bardzo chętnie, sam też chętnie skorzystam z napicia się czegoś dobrego — przyznał — przede mną jednak jeszcze trochę roznoszenia tych rzeczy.
    Najchętniej rzuciłby to już teraz, ale niestety nie mógł. Poza tym, nie mógł też odpuścić sobie tego, aby poznać kogoś nowego. Był całkiem samotny w Nowym Jorku, a nowi ludzie oznaczali nowe przyjaźnie. Zazwyczaj. A teraz był bardzo ciekaw, co wyjdzie ze znajomości z Jeromem.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  99. Uśmiechnęła się kącikami ust, przytulając się do niego. Szczerze mówiąc, nie miałaby oporów przed tym, żeby wreszcie to ktoś martwił się o nią. Bo ile potrafiła znieść jedna dziewczyna? I tak dźwigała na sobie duży ciężar, bo pozwalała go na siebie innym zrzucać. To nie było fair, przede wszystkim w stosunku do własnej osoby. Więc cieszyła się, że był obok. Tu i teraz. I może przesadziła, ale tak właśnie czuła - zbyt wiele emocji naraz i zwrot akcji gotowy. Chyba jeszcze nie zdążyła się zapoznać ze wszystkimi uczuciami, a to, co się działo między nimi, wciąż było nowe i nie do końca znane. Walczyła więc z wnętrzem, z życiem, z niesfornym bratem, uciekającym przez całą kulę ziemską. Lecz może najwyższy czas zawiesić toporek i tak po prostu dać się kochać?
    Kochać. Miłość. Czy to były odpowiednie słowa? Czy może już wybiegała za daleko?
    Westchnęła cicho i sama również się odsunęła, a smutek sprzed chwili całkowicie zniknął z jej oczu.
    - Już w porządku. Było minęło… Prawie - mruknęła, mając na myśli ślady po chwilowym akcie agresji kota.
    Zerknęła na zegarek, niemało się zaskakując. Znowu czas upłynął nie wiadomo kiedy, a wskazówki na tarczy pokazywały zdecydowanie zbyt późną godzinę.
    - Chyba nie możemy być ciągle ze sobą, bo te dwa miesiące przeminą szybciej, niż się obejrzymy - stwierdziła, śmiejąc się pod nosem. Chociaż… To właściwie wcale zabawne nie było.
    Ziewnęła zakrywając usta dłonią, a potem odchylając nieco głowę, by móc mu się lepiej przyjrzeć.
    - Hm… Na kolację już trochę późno, więc raczej nic teraz normalnego nie przywiozą. Mogę się zrekompensować śniadaniem? - zapytała unosząc jedną brew i uśmiechając się nieco szerzej. - I ładnie się przytulę w nocy. Może być? - dodała nieco ciszej, muskając policzek Jerome’a ustami. - Wybacz, jeśli przegięłam. Ale trochę dużo się ostatnio dzieje. A ty… Z tobą obok jest jakoś lepiej - wyznała nieśmiało, spoglądając mu w oczy.
    I w tym właśnie momencie bardzo pożałowała, że dostał wizę tylko na dwa miesiące i prawdopodobnie będzie musiała się z nim rozstać na jakiś czas, by mógł dopełnić kolejnych formalności. Zaczęła się do niego przywiązywać… Odczuwać potrzebę bliskości z nim. A to sprawiało, że panna Woolf kompletnie nie wiedziała, jak nazwać to, co zmieniało się w jej wnętrzu.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  100. Bardzo ucieszyły ją słowa Jerome’a, bo naprawdę potrzebowała mieć teraz kogoś obok… Żeby ktoś był po prostu dla niej samej, ot tak.
    Wszelkie resztki smutku odeszły gdzieś bardzo daleko, kiedy ją pocałował. Wręcz jakieś ciepło zaczęło rozgrzewać duszę dziewczyny, przejmując z każdą chwilą kolejne kawałki jej ciała. Z niechęcią więc się od niego oderwała, a potem poszła do łazienki, ostatecznie przebierając się w nieco dłuższą męską koszulkę - w nich spało się dziewczynie najwygodniej.
    Usadowiła się na łóżku, gdzie zaraz weszła pod kołdrę i wyciągnęła się, nagle czując potęgujące zmęczenie. Nawet prawie przysnęła, ale głos bruneta skutecznie ocucił pannę Woolf.
    Zaśmiała się wesoło, a potem uśmiechnęła szeroko, podnosząc się na łokciach.
    - Tyle, ile uważasz za słuszne - stwierdziła, wątpiąc w to, że tym razem dostanie ataku serca. Chociaż…?
    Przesunęła się bliżej okna, tym samym robiąc mu miejsce. Odchyliła pościel i poklepała ją dłonią, dając mężczyźnie znak, by już do niej przyszedł. - Obiecałam, że będę grzeczna, ale nie mogę powiedzieć, czy się podczas snu też będę potrafiła kontrolować - dodała zaczepnie, unosząc obie brwi i zabawnie nimi poruszając.
    Poczekała, aż Jerome znajdzie się obok, chwilę wcześniej jednak wyczuwając mocniejsze bicie serce. Jak widać, jego widok wcale nie był dziewczynie obojętny…
    Wtuliła się w niego mocno, napawając się ciepłem, które spotykała za każdym razem, kiedy tylko ich ciała się ze sobą stykały. Bezpieczeństwo, jakie dawał dziewczynie, nawet w takich drobnych gestach, znaczyło dla panny Woolf naprawdę wiele.
    Już dawno nie była w takiej sytuacji. W zasadzie to nie pamiętała, kiedy ostatni raz spędziła noc z mężczyzną, nie licząc momentów jak te, gdy zasypiała z kuzynem na kanapie, oglądając jakiś film. Teraz chodziło o coś zupełnie innego. I musiała przyznać, że cholernie jej się to spodobało.
    Zamknęła oczy i zaczęła wsłuchiwać się w szum dochodzący z ulicy. CHoć dzielnica była za dnia cicha, przejeżdżające nocą auta zakłócały nieco ten spokój, ale na Jen działało to wręcz kojąco. Może miała coś w sobie podobnego do dziecka, które zasypiało przy dźwięki tłukącej się pralki, albo szumiącej suszarki?
    - Mogłabym tak już zawsze… - szepnęła na wpół śpiąco, chwilę później odpływając w do krainy Morfeusza.
    Gdy nastał ranek, obudziła się punktualnie o szóstej, od razu przywołując się do pozycji siedzącej. Wewnętrzny zegar miała zakodowany na tyle dobrze, że nie potrzebowała budzika.
    Przetarła twarz dłonią, ziewnęła i spojrzała dookoła, będąc początkowo nieco zaskoczoną widokiem mężczyzny u boku. Zaraz jednak uśmiechnęła się czule, całując go w czoło.
    A więc to nie był tylko dobry sen…
    Wstała powoli, żeby go nie obudzić, następnie pomaszerowała do łazienki, gdzie wykonała poranną toaletę. Gdy wróciła do pokoju, wciąż nie mogła uwierzyć w to, co przed sobą widzi.
    Pierwszy raz od wielu lat nie obudziła się sama. Gdyby dalej prowadziła pamiętnik, z pewnością zapisałaby to jako jedno z ważniejszych wydarzeń, zajmując zapewne kilka kartek, by wspomnieć o wszystkich detalach, które teraz były bardzo istotne.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  101. Zaśmiała się głośno, gdy wciągnął ją z powrotem do łóżka. To wszystko podobało się dziewczynie coraz bardziej, więc i obawy zaczęły przypływać do umysłu Jen z coraz większą siłą.
    Co będzie, jak wyjedzie? A jeśli się nie uda i będzie musiał zostać na Barbadosie?
    Dlaczego aż tak bardzo zaczęło dziewczynie zależeć?
    Sunęła dłonią po jego ramionach, wyczuwając idealnie wyrzeźbione mięśnie. To było aż dziwne, że nikt do tej pory nie zaproponował mu angażu w jakiejś agencji dla modeli. Może po prostu był za krótko w Nowym Jorku?
    Odchyliła lekko głowę by spojrzeć na zegarek. Wskazówki tarczy pokazywały szóstą piętnaście.
    - Za jakąś godzinę. Muszę jeszcze porozmawiać z szefową - oznajmiła z delikatnym uśmiechem, spojrzeniem obejmując twarz mężczyzny. Dreszcz przeszedł przez jej ciało, kiedy tak zagłębiała się w źrenice bursztynowych tęczówek, stających się jednym z ulubionych widoków Jennifer Woolf.
    Westchnęła cicho, położyła głowę na poduszcze i wpatrywała się w niego przez chwilę, wciąż badając dotykiem strukturę skóry Jerome’a.
    - To może być uzależniające - stwierdziła zaraz, przysuwając się tak, by móc swobodnie muskać jego szyję ustami. Robiła to powoli i delikatnie, posuwając się od dołu do góry, by ostatecznie przenieść się na wargi Marshalla, żeby pocałować go głęboko i czule. Moment później oderwała się od niego, kiedy do umysłu znów zaczęły wkradać się pewne niecne myśli… A fakt, że mieli na sobie zdecydowanie mniej okryć, tylko to podsycał.
    - To kto komu robi śniadanie? - zapytała cicho, posyłając brunetowi krótkie spojrzenie, uginając się pod własnymi pragnieniami i dając skusić się na jeszcze jeden mały, niewinny całus. - Mogę iść po coś, sklep jest tuż przy kamienicy… Na co masz ochotę? - dodała, choć wcale nie chciało jej się w tym momencie ruszać. Wolałaby spędzić z nim cały dzień w łóżku, jakkolwiek by to miało zabrzmieć. Pocieszała się jednak tym, że zaledwie kilka godzin dzieliło ich od wylotu, a potem będą skazani już tylko na siebie… Ta wizja zdecydowanie blondynce odpowiadała.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  102. [Utwór z klubu to Right Round - Flo Rida ;D Klasyki :D]
    Chwilę to trwało, ale Lester była pewna, że szatyn do niej dołączy prędzej, czy później. Skrzyżowała ręce na piersi co miał dwa zastosowania a) ukazanie zniecierpliwienia, b) względna ochrona przed chłodem. Gdy w końcu ujrzała Jeroma pokręciła głowa z lekkim uśmiechem po czym ruszyła w prawo.
    - Tędy - dodała idąc pewnym, szybkim krokiem, by jak najszybciej znaleźć siew znów w cieplejszym miejscu aniżeli ulice Nowego Jorku po zmroku.
    - Nie bój się... Będzie ciekawie - powiedziała puszczając mu perskie oko i wchodząc do lokalu z którego dochodziła głośna muzyka. Jeden utwór własnie się kończył i na moment zapadła względna cisza - nie biorąc pod uwagę wszystkich klubowiczów oraz szumu przy barze. Wtem DJ sie odezwał.
    - A teraz mała podroż w czasie ! Flooooo Rida- młodsze twarze spojrzały po sobie w zaskoczeniu, a straci tylko uśmiechali się pod nosem. Ruda chwyciła mężczyznę za rękę i od razu pociągnęła go na parkiet. Kiedy ona ostatnio słyszała ta piosenkę? Chyba jak była w junior high. Dała sie ponieść muzyce co nie był wcale zbytnio wymagające, gdy tłum wokół również wił się w rytm. Gdy przyszedł moment na słynne "when you go down, when you go down". Kobieta odwróciła się tyłem do szatyna i bez problemu zeszła do parteru nieco ocierając się tyłem o niego. Po czym zwinnym ruchem wyprostowała się i znów stanęła przodem. mimo, że górował nad nią to bez problemu owinęła swe ręce wokoło szyi po czym biodra wprawiła w ruch. Czasem rzucała mu zachęcające spojrzenie spod niemalże przymkniętych powiek. Czuła sie dobrze, bawiła się, a jej partnerem był przystojny mężczyzna. Może ten wieczór to miał być win-win.
    - Dziękuję za ten taniec - skłoniła sie niczym dama, gdy na moment znów zrobiło się cicho, a wtem z głośników poleciała "Crank that (Soulja Boy)". Nie pierwszy rzuci kamieniem, który nie znał tej piosenki i nie chciał się nauczyć tego układu. Lotta nie tylko chciała, ale i się nauczyła, więc bez problemu dołączyła do tłumu z szerokim uśmiechem na ustach.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  103. Jeśli o Jen chodziło, to była całkowicie za tym pomysłem. W końcu może i Bangkok był wspaniały i zawierał w sobie wiele ciekawych miejsc, ale dziewczynie zależało też przede wszystkim na tym, by odetchnąć. Jaki byłby więc sens gonienia na siłę za przygodą? Robiła to cały czas do tej pory. Teraz nadszedł moment całkowitego wyluzowania i cieszenia się daną chwilą… W dodatku mając przy sobie kogoś takiego, po prostu nie mogło być źle.
    Leżąc tak obok niego, a potem patrząc, jak przygotowuje śniadanie, znów poczuła się inaczej. Jakby te kwiatki, które wyrosły z zasadzonej w duszy trawy, zaczęły wydawać pąki, przesycające każdy skrawek ciała i umysł dziewczyny wonią radości i spełnienia. Nie sądziła, że gdy go pierwszy raz zobaczyła w Nowym Jorku, w tak krótkim czasie dojdzie do podobnego zdarzenia. Czy była więc głupia albo szalona? Cóż, jej samej wydawało się, że nie. Robiła wiele rzeczy na już, rzucając wszystko inne w kąt, bo akurat pewna sytuacja tego właśnie wymagała. A skoro ciągle żyła dla kogoś, to chyba mogła wreszcie pomyśleć o sobie.
    Dlatego cieszyło ją, że Jerome ewidentnie zabiegał o względy blondynki. Poza Mattem, ludzie przestali się nią przejmować. I choć to kuzyn wymagał opieki i nadzoru, robił wszystko, co w jego mocy, żeby i panna Woolf czuła się przynajmniej minimalnie doceniona. Była mu za to naprawdę wdzięczna, bo dzięki temu mogła wsiąść już kolejnego dnia w samolot, dzieląc swoją kolejną podróż z Marshallem. Jak to mówią, nic nie dzieje się bez przyczyny, a trzepot skrzydeł motyla w Ameryce Południowej może wywołać lawinę po drugiej stronie globu. Wszystko zaczyna się od drobnych rzeczy, ostatecznie klejąc z nich ogrom sytuacji, bardzo znaczącej dla życia również wielu innych osób.
    Z uśmiechem obserwowała każdy jego ruch, chcąc wstać, kiedy wszedł do mieszkania. Jednak w ostatnim momencie cofnęła się, tak jak polecił brunet. Zaśmiała się pod nosem, opatulając się ciaśniej kołdrą, po czym przyciągnęła do siebie nogi obejmując je ramionami. Wreszcie, mogąc ruszyć się z łóżka, odrzuciła jednym ruchem pościel, szybko drepcząc do stołu. Usiadła, a potem przysunęła się do niego, wciągając parę nosem. Aż przymknęła na moment powieki rozkoszując się aromatyczną wonią posiłku.
    - Merci bien! - odpowiedziała z gracją, zabierając się do śniadania. - Smacznego - dodała już po angielsku, biorąc w dłoń wielec i bez przeciągania ładując na niego kopiastą porcję jajecznicy. Już po pierwszym kęsie zamruczała ze smakiem, aż mrużąc oczy. - Przepyszna, dziękuję - powiedziała, gdy przełknęła, od razu kontynuując spożywanie.
    Kiedy talerz świecił pustką, dojadła resztki kromki chleba, ocierając zaraz usta serwetką.
    - Rany, Jerome, zamieszkaj ze mną! - zawołała nagle, zupełnie nie zastanawiając się nad swoimi słowami. Wstała od stołu, podeszła do mężczyzny i ucałowała go w oba policzki, na koniec składając krótki, ale pełny uczucia pocałunek na jego ustach. Uśmiechnęła się szeroko, z iskrami w oczach chwilę mu się przyglądając. Splotła też ramiona wokół szyi mężczyzny, na moment na nim siadając. - Jak będziesz mnie tak rozpieszczać każdego ranka, to mogę wyjść za ciebie nawet jutro - zachichotała, chociaż…
    Przeczesała jego włosy palcami, następnie podniosła się, by wreszcie iść się przebrać.
    - A teraz bardzo mi przykro, ale czas porzucić tu wdzianko i wybrać coś bardziej zakrywającego - stwierdziła, łapiąc jeszcze w dłonie kubek z kawą, a potem wypijając ciecz do połowy zawartości naczynia. Zerknęła przelotnie na zegarek, podbiegła do porzuconej na środku mieszkania walizki i wyciągnęła z niej jakiś sweter i jeansy.
    Jak to dobrze, że nie zabrała wszystkiego do kuzyna!
    Puściła Marshallowi oko, następnie znikając w łazience. Po jakichś piętnastu minutach wróciła przebrana, uczesana w wysoki kucyk i delikatnie pomalowana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Mam dzisiaj parę rzeczy do załatwienia, a potem będę chciała wrócić tutaj i wziąć parę niezbędnych rzeczy. Nie musisz się martwić podróżniczymi pierdołami, wszystko mam tutaj - oznajmiła, jeszcze na szybko przeszukując bagaż, z którego wyjęła materiałową kosmetyczkę ze środkami higienicznymi w wersji mini, jakieś typowo wycieczkowe bibeloty i aparat, z szuflady komody wyciągając sporej wielkości plecak. Aż wzięła głębszy wdech, stanęła prosto i złapała się za boki. - Kup tylko przewodnik po Tajlandii. Akurat takiego nie posiadam - stwierdziła unosząc jedną brew. - I… to chyba wszystko. To jak? Chyba zobaczymy się już jutro, na lotnisku, hm? Mogę dzisiaj się nie wyrobić przed północą - mruknęła z niezadowoleniem, podchodząc bliżej Jerome’a. Splotła razem ich dłonie, unosząc delikatnie głowę, by móc mu się lepiej przyjrzeć. - Bardzo się cieszę, że jedziemy tam razem. Lepiej być nie mogło - odparła cicho.
      Na myśl o jutrze aż zabiło dziewczynie szybciej serce. Gdzieś w głębi duszy czuła, że z pewnością będzie to niezapomniana podróż… Nie tylko do innego kraju.

      Jen Woolf

      Usuń
  104. No miała nadzieję, że był słowny. W końcu nie chciała tracić swojego pracownika, którego mimo wszystko potrzebowała. Gdyby nie Jen sama miałaby pełne ręce roboty i pewnie siedziałaby w pracy od rana do wieczora, a przecież nie samą pracą człowiek żyje. Chociaż właściwie w ostatnim czasie pannie Simmons nawet było to na rękę, bo przynajmniej jej myśli były zajęte czymś innym.
    — Do jutra! — rzuciła z uśmiechem, żegnając się z Jeromem.
    Nawet gdy zamknęła za nim drzwi, delikatny uśmiech nie zszedł jej z twarzy. Naprawdę mężczyzna miał coś w sobie, że poprawiał nastrój. Był tak pozytywny, że nie działo się tym nie zarazić. I dobrze! Brakowało w życiu Emily takich ludzi. A kto wie, może nawiążą dłuższą pozytywną znajomość?
    Następnego dnia bez problemu wypuściła Jen z pracy, uśmiechając się tajemniczo do Marshalla, który pojawił się pod wypożyczalnią. Następnie zabrała się do pracy, bo nowe kostiumy się niestety same nie wypakują. Ale to dobrze, że dziewczyna miała się czym zająć, bo dzięki temu czas płynął zdecydowanie szybciej. Gdyby siedziała jedynie przy biurku pewnie dużo bardziej umęczyłaby się nic nierobieniem.
    Po pracy skoczyła jeszcze na szybkie spożywcze zakupy i następnie ruszyła do domu. Akurat chowała mleko do lodówki, gdy rozdzwonił się domofon. Z delikatnym uśmiechem otworzyła mężczyźnie drzwi, a sama skoczyła szybko do łazienki, aby pozabierać wszystkie rupiecie, które mogłyby utrudniać pracę. I takim oto sposobem w jej sypialni znalazł się łazienkowy dywanik i dwa kosze na brudne pranie.
    Zwarta i gotowa do działania, w końcu pojawiła się w progu, aby zaprosić Marshalla do domu.
    — A jak! Chętnie pomogę, jeśli… Czegoś nie spitolę — rzuciła ze śmiechem — Ale zawsze mogę uraczyć cię czymś do picia. Sok, woda, a może coś na rozluźnienie? — poruszyła zabawnie brwiami.
    Przyjęła od niego reklamówkę ze spodniami Franka i odłożyła je na bok, zapewniając, że jak najszybciej odda je prawowitemu właścicielowi. Następnie zamrugała kilkukrotnie, kiedy zobaczyła przed sobą uroczy bukiecik.
    — Jesteś niemożliwy — roześmiała się uroczo, odbierając od niego kwiaty, z którymi szybko popędziła do kuchni, aby szybko wsadzić je do wody. Musiała przyznać sama przed sobą, że chyba ostatni raz kupił jej ktoś kwiaty gdy była jeszcze w szkole średniej. To pewnie jakieś z dziesięć lat temu.
    — Ok, to leć! Obiecuję, że nie będę podglądać jak się przebierasz — zażartowała, stojąc jeszcze w kuchni — Tylko powiedz mi, co chcesz do picia! Abym mogła się wywiązać ze swojego zadania.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  105. [ Dziękuję za miłe słowa! Kolorowych ptaków może być więcej, bo moje wszystkie osoby do przejęcia to kolorowe ptaki, więc trzymaj kciuki by ktoś się pokusił o ich przejęcie 💚💚💚

    Jerome też jest ptakiem, wolnym ptakiem. Z głową pełną marzeń i otwartym sercem, a przynajmniej taki obraz maluje mi się po przeczytaniu karty. Mamy nadzieję z Dżejn, że Niu Jork nigdy go nie pozbawi dobrego serca i rozmarzonych oczu! Bo te pewnie też ma! A jak nie ma, to Dżejn mu może pomóc znaleźć te piękne iskierki, które powinny być w oczach wszystkich ludzi.

    Zapisz mnie na listę oczekujących po wątek 💚

    dżejn💚

    OdpowiedzUsuń
  106. Owszem… Sama by o tym w ten sposób nie pomyślała. Chociaż wiele podróżowała, decydowała się na rzeczy, które dla innych były skokiem przez zbyt wysoki płot, czasem w ten sposób również porzucając racjonalność, relacje z innymi ludźmi wydawały się trudniejsze i cięższe do ogarnięcia, niż cokolwiek innego. Zwrot akcji, jaki zaserwowali sobie obydwoje w tak krótkim czasie, zdecydowanie więc należał do jednych z najbardziej ekstremalnych rzeczy, jakie poczyniła panna Woolf w swoim życiu. Ale czy żałowała? Absolutnie nie.
    Zamruczała z przyjemnością, kiedy tak ją całował. Oczywiście samej również niezbyt łatwo było się od niego oderwać, dlatego - mimo ścigających się wskazówek na zegarze - pozwoliła sobie jeszcze na parę chwil przyjemności. Zamiast odpowiedzieć brunetowi, tylko zamknęła jego usta w jeszcze głębszym pocałunku, ostatecznie się odrywając i uśmiechając szeroko. Odsunęła się na parę kroków, obserwując jego poczynania. Kiwnęła głową i dała mu się w spokoju zebrać, potem tylko się zaśmiała i skrzyżowała ręce na wysokości piersi.
    - Uwierz, nie wystawię - oznajmiła, unosząc wysoko obie brwi. Pomachała mu na pożegnanie, a gdy zniknął, zabrała się za wrzucanie do torebki wszystkich niezbędnych na dzisiaj rzeczy, wreszcie się ubierając i wychodząc do pracy.
    Pomimo tego, iż skupiała się na wykonywanych zadaniach, myślami była już zupełnie gdzie indziej. Wyobrażała sobie te piękne budowle, widoki… Ale chyba najbardziej nie mogła się doczekać zapoznania ze słoniami. I chociaż ten najprawdziwszy rezerwat był kawał drogi od Bangkoku, miała nadzieję przekonać Jerome’a na kolejną, dwudniową wycieczkę. Serce dziewczynie podpowiadało, że naprawdę było warto to zrobić.
    Po godzinie siedemnastej wróciła do wynajmowanej kawalerki, by skompletować resztę potrzebnych bibelotów. Zrobiła nawet małą listę, żeby niczego nie pominąć; do wielkiego podróżnego plecaka włożyła kilka ubrań, przydatne akcesoria, aparat i jeszcze parę innych drobiazgów. Kiedy stwierdziła, że wszystko jest gotowe, złapała jeszcze parę torebek z jedzeniem dla Harolda, którymi miał go karmić Hesford. Świnka nie mogła przecież umrzeć z głodu!
    Niedługo później znalazła się w domu kuzyna, zjadła z nim kolację, a potem wzięła długi prysznic, wreszcie kładąc się do łóżka. Odczuwała zmęczenie, ale podekscytowanie zdecydowanie przeważało w organizmie blondynki, dlatego też trudno było dziewczynie zasnąć. Dopiero nad ranem odpłynęła w krainę fantazji.
    Obudziła się po piątej, w zasadzie nie potrzebując budzika. Już tak miała, że jeśli gdzieś o danej porze musiała wybyć, wewnętrzny zegar dawał do zrozumienia, że najwyższy czas pożegnać się z Morfeuszem i zacząć nowy dzień.
    Wykonała wszystkie poranne czynności, zrobiła lekki makijaż i ubrała się dość wygodnie. Nie miała zamiaru spędzić kilku najbliższych godzin denerwując się, że coś ją uwiera - wolała skupić się na tych przyjemniejszych aspektach podróży.
    Wyszła dosyć wcześnie, więc nie zdążyła pożegnać się z Mattem. W pośpiechu zjadła dwie kanapki, w taksówce wypijając poranną kawę. Odczytała wiadomość do Marshalla w momencie, gdy sama wchodziła na lotnisko.
    Z dosyć sporym bagażem na plecach rozglądała się dookoła, próbując wypatrzeć w tłumie towarzysza. Zmarszczyła brwi, wodząc wzrokiem po wielu posturach, moment później dostrzegając tą odpowiednią.
    Czym prędzej zbliżyła się do bruneta, witając go z wesołymi iskrami w oczach i radosnym uśmiechem na twarzy.
    - Mówiłam, że cię nie wystawię - zawołała dopadając do jego ramienia i podnosząc się na palcach, by móc cmoknąć jego policzek. - Gotowy na wycieczkę? - zapytała, poprawiając swój kucyk, który - jak się okazało - nie był tak dobrze wykonany, jak się początkowo blondynce wydawało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odstawiła na podłogę plecak, przyglądając się tablicy informacyjnej. Mieli jeszcze trochę czasu do odlotu, więc nie musieli aż tak bardzo się spieszyć. Mogli za to powoli zacząć rozglądać się za odpowiednią bramką, gdzie mieli nadać swoje bagaże.
      Jen westchnęła głęboko, przeciągnęła się i zmierzyła wzrokiem torbę Jerome'a.
      - Czy tym razem nie zapomniałeś wziąć spodni...? - zapytała, rzucając mu zaczepne spojrzenie.


      Jen Woolf

      Usuń
  107. [na wstępie chciałabym przeprosić za to opóźnienie! straaaasznie mi głupio;/ ale jakoś tak leń, święta, leń, angina... Wybacz! ;*]

    - Racja, choć ja przeprowadzam się z obrzeży Nowego Jorku i miałam ogromne problemy z podjęciem tej decyzji. – Roześmiała się by ukryć zażenowanie. Uświadomiła sobie jak wielkim jest tchórzem. Ludzie pokonują setki kilometrów i zmieniają kontynenty. Poczuła, że czegoś jej brakuje, tej siły, która napędza człowieka w działaniu. Raz na jakiś czas nawiedzały ją myśli, że właściwie to nie ma dla kogo się starać, a życie tylko dla siebie wcale nie było takie łatwe. Z ciekawością i podziwem słuchała Jerome’a, którego rodzice pokochali się bez granic. Teraz i on rozpoczął swoją odważną przygodę i już na tyle zdążyła się z nim zempatyzować, że bardzo chciała, aby i jemu wyszło z tą tajemniczą dziewczyną. – To pokrzepiające, że takie historie miłosne wydarzają się nie tylko w książkach. – Posłała chłopakowi delikatny uśmiech. To właśnie w literaturze i w kinie ludzie byli w stanie pokonać wszystkie przeszkody, by tylko być razem; w życiu jednak nie było tak kolorowo i najczęściej związki słabły, by powoli się rozpaść zamiast podnieść niczym feniks – a przynajmniej takie scenariusze Meredith najczęściej oglądała wokół siebie. – Wiedz, że od dziś jestem waszym cichym kibicem! – Wyciągnęła w dłoni butelkę z piwem, by stuknąć się na znak toastu.
    - No i Norwegia czeka. A ja jestem świetnym przewodnikiem. – Mrugnęła zachęcająco. Czas spędzony z Jerome mijał zdecydowanie za szybko, a na Meredith czekała dziś jeszcze praca. Wymienili się numerami telefonów i sprzątnęli po swojej skromnej uczcie.
    - Idealny dziś dzień na książkę w parku. Ale cóż, nawet na książki trzeba zarobić. – Roześmiała się, aby pocieszyć i zmotywować samą siebie. Nie znosiła drugich zmian. Cały dzień był wtedy rozwalony, lenistwo sięgało szczytu, a droga do NYT była niczym wyprawa do Mordoru. Na szczęście przeżywała to tylko raz lub dwa razy w miesiącu.
    - To jak się teraz umawiamy? – Spytała, by dogadać przynajmniej sprawę kluczy.

    [skruszona] Meredith

    OdpowiedzUsuń
  108. Jen była dosyć dobrze przystosowana do podróżowania wszelkimi środkami transportu, w dodatku czas również nie miał dla niej większego znaczenia. Niestety jednak czasem po prostu zdrowie nie pozwalało dziewczynie “wypocząć” na tyle, ile by chciała, ale co mogła zrobić? Nie dało się mieć wszystkiego.
    Lot do Pekinu również zniosła dosyć dobrze, ale gdzieś w połowie trasy do Bangkoku zaczęła odczuwać nieco większe zmęczenie, niż zazwyczaj. Może to właśnie te intensywne odwiedziny w wielu zakamarkach miasta, a może fakt, że w jej życiu ostatnio wiele się wydarzyło sprawił, że nagle bolały ją wszystkie kości, a myśli odpływały gdzieś bardzo daleko. Mimo wszystko jednak była bardzo zadowolona z tego krótkiego pobytu w miejscu przelotowym, bo to w końcu tam zaczęła się ich wielka przygoda.
    Pod koniec lotu ocuciła się, oddychając z ulgą. Jedyne, o czym teraz marzyła, to wziąć długą kąpiel i iść spać w wygodnym łóżku, które już na nią czekało. Matt miał gest, więc zarezerwował im miejsce w nieco bardziej osławionym hotelu, dbając również o to, żeby nawet samochód z kierowcą było na odpowiednim poziomie. Jen aż się uśmiechnęła, kiedy zobaczyła auto i stojącego przy nim mężczyznę z kartką, na której napisane było drukowanymi literami jej nazwisko.
    Zaśmiała się cicho, ciągnąc Jerome’a za ubranie.
    - Chodź, bo zaraz się przewrócę - mruknęła z delikatnym uśmiechem, ledwo czując nogi. To co, że nie była zbyt dużych rozmiarów… Też mogła być zmęczona, prawda?
    Przywitała się z kierowcą i podała mu plecak, wsiadając zaraz do środka i zajmując tylną kanapę. Położyła głowę na oparcie i westchnęła cicho, prawie zasypiając.
    - Jak Państwu minął lot? Czy były jakieś komplikacje? - zapytał ciepłym i stonowanym głosem szatyn, odpalając auto.
    - Wszystko w porządku… tylko trochę męcząco - odpowiedziała Jen, przytulając się do ramienia Marshalla. Nie wiedziała kiedy, ale momentalnie zasnęła, budząc się po jakichś piętnastu minutach, gdy dotarli na miejsce.
    - Drodzy Państwo, jesteśmy pod Amara Bangkok. Życzę Państwu miłego pobytu i jestem do dyspozycji o każdej porze - stwierdził melodyjnie, po czym wyszedł na zewnątrz, wziął bagaże i zawołał lokaja. Panna Woolf początkowo nie wiedziała, co się dzieje, ale kiedy już postawiła stopy przed budynkiem…
    - O cholera - mruknęła, rozdziawiając usta i mierząc hotel wzrokiem. Miała wrażenie, że jej oczy właśnie rozbłysły tysiącem gwiazd, odbijając światła od pokojowych okien. - Matt powariował - dodała, zerkając na Jerome’a. Potem zaśmiała się cicho, pokręciła głową i weszła do środka, podchodząc do recepcji.
    - Dobry wieczór, mieliśmy rezerwację na nazwisko Woolf… Albo Hesford. Któreś z nich - mruknęła, w zasadzie nie wiedząc, jakie dane powinna podać.
    - Dobry wieczór… Ach tak, mam - odpowiedziała młoda recepcjonistka, posuwając palcem po wielkiej księdze, a następnie spoglądając w komputer. Do tej pory uśmiechnięta, nagle jakoś zbladła, zmarszczyła brwi i zakryła usta dłonią. - Bardzo przepraszam… To się nie powinno wydarzyć… - zaczęła się jąkać, będąc bardzo wystraszoną. Miała rozbiegane spojrzenie i drżała, co wywołało w dwudziestoparolatce niezbyt przyjemne odczucia.
    - Ale o co chodzi…? - zapytała unosząc jedną brew i przysuwając się bliżej. Brunetka wzięła głęboki wdech, wyprostowała się i poprawiła apaszkę zawiązaną na szyi.
    - Ktoś popełnił błąd i mają Państwo rezerwację, ale… Od jutra - bąknęła, przełykając głośno ślinę. - Teraz nie mamy wolnych pokoi… Tak mi przykro, nie mam pojęcia, jak to się mogło stać! - jęknęła, pocierając dłonią czoło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jen zrobiła usta w dzióbek i patrzyła na nią tak, jakby miała przed sobą uciekiniera z psychiatryka. Nie, to się nie mogło dziać naprawdę. To wszystko było zbyt piękne!
      Chrząknęła, przeczesała włosy palcami i odwróciła się do bruneta, mając ochotę wołać o pomstę do nieba.
      - Co my teraz zrobimy? - rzuciła w jego stronę, całkowicie opadając z sił.
      - Przepraszam, naprawdę przepraszam… Szef mnie zabije! Jestem tutaj od niedawna, ale naprawdę nie ja zrobiłam ten błąd… Wszystko będzie teraz na mnie, stracę pracę… Och! - burknęła, zdając sobie sprawę, że nie miała prawa na takie zachowanie. Emocje jednak wzięły górę i nie potrafiła się uspokoić. Panna Woolf patrzyła na nią z politowaniem. Dobre serce nie pozwoliło jej doprowadzić do sytuacji, przez którą musiałaby wzywać kierownika, a co za tym idzie, spowodować, by ta dziewczyna faktycznie została zwolniona. Ale nie miała siły ani ochoty teraz szwędać się po obcej ziemi, jeszcze w poszukiwaniu noclegu.
      - Cicho - powiedziała ostro, atakując ją wzrokiem. - Jak się ogarniesz i znajdziesz nam jakiś, jakikolwiek pokój, to może zapomnimy o sprawie… Tylko daj nam to cholerne łóżko - warknęła, również nieco przesadzając. Na szczęście akurat nikt w ich pobliżu się nie kręcił, więc ta rozmowa mogła zostać tylko między nimi.
      Brunetka czym prędzej się otrząsnęła i zaczęła jeszcze raz przeszukiwać księgę i komputer, w końcu na coś wpadając.
      - A jednak mamy jeden pokój… Dla personelu. To znaczy… Taki zastępczy pokój… W sumie składzik.
      - Składzik - powtórzyła za nią blondynka, w środku już płonąc. - Trzymaj mnie, bo zaraz nie wytrzymam…. - mruknęła do towarzysza, zaciskając szczęki i pięści.
      - Ale to piękny składzik! Nawet ma okno!
      - NAWET ma okno, NAWET! - znów powtórzyła, nieco głośniej.
      - Dorzucimy kosz słodyczy, darmowe karnety na atrakcje w okolicy, jest parę fajnych klubów, stawiam drinki, oddam wszystko, a na pierwszy poczęstunek podaruję ciasto malinowe! - wygłosiła na wdechu, niemal chowając się za recepcją. Nagle dwudziestoparolatka wypuściła powietrze z ust i spojrzała na nią nieco przychylniej.
      - Trzy ciastka malinowe - odparła twardo, pokazując na nią palcem. - I zajebisty koktajl z ananasem - dodała, porozumiewawczo patrząc na Jerome’a.
      - Oczywiście, będzie - zapiszczała, w pędzie zabierając jakieś klucze i wołając lokaja. - Arturo Państwa zaprowadzi, a ja zaraz wszystko przyniosę - dodała, obdarzając młodego chłopaka takim wzrokiem, żeby nawet nie śmiał o nic pytać. Wydała mu krótkie polecenie, a następnie cała trójka skierowała się do wspomnianego składziku, który tak naprawdę niewiele się różnił od kawalerki Jen.
      - Miłej nocy i jeszcze raz przepraszam za wszystko - mruknął, zostawiając ich w pokoju z bagażami.
      Blondynka rozejrzała się dookoła, a potem opadła bezwiednie na łóżko, biorąc głęboki wdech.
      - Jeśli to jest składzik, to w takim razie ja żyję chyba na jakimś totalnym wyzysku - stwierdziła, zamykając oczy. - Nie ma to jak pierwsza noc w Bangkoku… W pomieszczeniu dla personelu - burknęła, w końcu zaczynając się z tego śmiać.

      Jen Woolf

      Usuń
  109. Kobieta z szerokim uśmiechem zeszła z parkietu, który chwilę temu wyglądał jak wyjęty z jakiegoś musicalu. Każdy kto pozostał na parkiecie znał ruchy, a i synchronizacja nie była najgorsza. Właśnie dlatego kochała Nowy Jork, gdzie będąc anonimowym można poczuć się częścią czegoś większego. Starała się wyrównać oddech w drodze do Jeroma, które nie sposób było przeoczyć. Górował nad znaczną większością klienteli lokalu.
    - Dziękuję – powiedziała chwytając kolorowego drinka, by ukoić pragnienie. Wiedziała że te najbardziej kolorowe był zdradliwe. Człowiek nie czuł ile alkoholu zostało podanego i myślał, że popija soczek. Tymczasem w głowie szumiało coraz bardziej, aż ofiara odpadała kompletnie. Rudowłosa nie miała jakoś znakomicie mocnej głowy, wręcz przeciwnie nie potrzeba było wielu kolejek, by ją upić.
    - Albo imprezę Time Machine 90s’ and 2000s’ - powiedziała lekkim uśmiechem wskazując na niewielki plakat, który wisiał na barze. W sumie na pierwszy rzut oka kompletnie zlewał się z otoczeniem, jednak Lotta miała to szczęście, że jej spojrzenie powędrowało w tamtym kierunku.
    - To jest klasyka – zaśmiała się i miała zamiar dokończyć drinka, jednak nie miała takiej okazji. Mezczyzna pociagnał przy kolejnej piosence na parkiet. Cieszyła się, że trafiła na równego sobie, jeśli chodziło o szaleństwa na parkiecie. Skakała, wiła się i najzwyczajniej w świecie świetnie bawiła. Nie pamiętała kiedy ostatnio tak dobrze się bawiła, a może nie chciała pamiętać. Wolała na ten wieczór zamknąć tamto wspomnienie w jednej z szuflad na klucz i nie wypuszczać, by nie psuć tego co zrodziło się między nią, a poznanym przystojnym facetem.
    Rudowłosa musiała przyznać, że z wyborem klubu trafili idealnie, bo nie była pewna, czy bawiłaby się równie dobrze przy tych najnowszych kawałkach, które już nie były tak chwytliwe jak kiedyś.
    - Jak jeszcze puszcza Britney to będzie najlepsza impreza ostatniego roku – zaśmiała się, gdy na moment zgasły światła, a muzyka ucichła na tyle, by swobodnie się porozumieć. Nieco zziajana wsparła się na mężczyźnie. Oczy błyszczały pełne radości, pożądania, a z ust nie znikał szeroki i najszczerszy pod słońcem uśmiech.
    - Holly shit – zaśmiała się, gdy z głośników poleciało nic innego jak Womanizer od Britney Spears. Nie była jej fanką, nic z tych rzeczy, ale kto nie słyszał tych kawałku chociażby na szkolnych potańcówkach. Czuła się tak jakby ktoś wsadził ją do kapsuły, która wysłano w przeszłość. Lester szybko złapała rytm tańcząc początkowo tyłem do Jeroma, a także schodząc dwukrotnie do parteru. Cóż byli blisko czuła to, ale kogo to obchodziło. Ona się po prostu dobrze bawiła. Po czym odwróciła się do niego przodem i pociągnęła nieco w dół.
    - I know what you want – zawtórowała blondynce z głośników przygryzając dolną wargę i patrząc na niego wyzywająco. Czy zamierzał je podjąć?

    [Haha nie ma za co :D Sama nie wiem co mnie naszło. Chyba zatęskniłam za tymi hiciorami A ja jeszcze raz pochwale za nowe zdjęcie w karcie *_* jestem taaaak bardzo wzrokowcem haha]

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  110. Gdyby pomyśleć o tym w ten sposób, to faktycznie jedna noc niewiele zmieniała. Nie wiedziała, o której kończy się doba hotelowa, ale miała nadzieję, że ta recepcjonistka już się o to postara, by nikt nie ściągał ich na siłę z łóżka. Wtedy mogłaby się naprawdę zdenerwować…
    Posłała tylko krótkie spojrzenie obsłudze, a potem z trudem się podniosła, zabierając od niego talerz. Dopiero teraz poczuła rosnący głód…
    - Chyba… Pięć - stwierdziła, chwilę się nad tym zastanawiając. - Matt powiedział, że samego zwiedzania będzie tydzień, a wliczając w to Pekin, to jakoś tak wychodzi… Chyba. Ale jestem zbyt zmęczona, żeby teraz dobrze to przekalkulować - przyznała szczerze, wgryzając się w ciastko. Musiała przyznać, że naprawdę się postarali, bo było wręcz wyborne. Szybko więc skończyła pierwszą porcję, zabierając się za kolejną. Jakoś nie bała się o zbyt wysoki poziom cukru w organizmie, bo po takim wykończeniu potrzebowała się doładować.
    Gdy spałaszowała i to do końca, odłożyła naczynie na stolik, chwyciła butelkę wody, która znajdowała się w koszyku, upiła kilka łyków i odetchnęła, rozpuszczając włosy.
    - Mam nadzieję, że mają tutaj łazienkę - mruknęła, robiąc małą rundkę po pomieszczeniu. Na szczęście odnalazła odpowiednie drzwi, wchodząc do środka. I tam standard był całkiem dobry, więc naprawdę nie miała na co narzekać.
    Wróciła na moment do mężczyzny i zaczęła się rozbierać, w tym momencie naprawdę niczym się nie przejmując. Była zbyt zmęczona, by bawić się jeszcze w jakieś zakrywanki. Została więc tylko w bieliźnie, rozsuwając plecak i wyciągając z niego koszulę nocną.
    - Chyba nie zgorszyłam cię aż tak widokiem? - zapytała tylko, uśmiechając się zaczepnie. Następnie powędrowała do łazienki, gdzie przymknęła za sobą drzwi, ostatecznie wchodząc do kabiny i pozwalając ciepłym kroplom muskać obolałe ciało.
    Po jakichś dziesięciu minutach, może piętnastu, pojawiła się ponownie w pokoju, całkowicie przebrana. Weszła do łóżka i zamruczała, móc w pełni rozkoszować się wygodą.
    - Nie sądziłam, że podróż mnie kiedyś aż tak wymorduje - stwierdziła, głębiej zakopując się w pościeli. - Swoją drogą, ciekawe, czy mamy pokoje gdzieś obok siebie… Inaczej będziesz musiał biegać za mną na drugi koniec hotelu. Albo piętra - zaśmiała się cicho, już sobie to wyobrażając. Jednak w duchu błagała, by nikt już nie popełnił żadnego błędu, a oni mogli się cieszyć wycieczką w spokoju.
    Po krótkiej pauzie znowu przemówiła.
    - A pojedziesz ze mną oglądać słonie? - podniosła się nieco, opierając się na łokciach i próbując wypatrzeć Jeroma, ale gdzieś zniknął. Czyżby znowu przysnęła i nawet się nie zorientowała, że wyszedł?
    Zmarszczyła brwi i wydęła usta, na nowo zakopując się w kołdrze i poduszce, a potem faktycznie odpływając w ramiona Morfeusza.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  111. Cóż, jak widać, postępująca z dnia na dzień relacja sprawiała, że dziewczyna zaczynała tracić względem Jerome’a wszelkie opory. A chyba powinien się z tego cieszyć, prawda? Dla niej samej była to lekka abstrakcja, ale czy dzisiejszy świat nie jest i tak już mocno pokręcony…?
    W każdym razie nie zamierzała zatrzymywać tej machiny, która, być może, napędzała się momentami nieco za bardzo. Chciała jednak w pełni wykorzystać rozrastające się szczęście, którego już od bardzo dawna nie czuła. A Jen sądziła, że czasem lepiej było żałować czegoś, co się zrobiło, niż przez kolejne lata wypominać sobie, że do czegoś się nie dopuściło. Druga opcja zdecydowanie w tym przypadku nie wchodziła w grę, a ona już jakiś czas temu sobie obiecała, że da mu szansę. Im. I sobie właściwie też.
    A wracając jeszcze do tej jednej sytuacji… Oczywiście, że gdzieś tam w środku dalej była zarumienioną dziewczynką, która na widok kształtów tak dobrze zbudowanego mężczyzny, zaraz czuła piekące policzki. Jednak zmęczenie było na tyle silne, że ten jeden raz udało się blondynce to zamaskować.
    W środku nocy obudziła się, dosłownie na moment, przysuwając się nieco bardziej do niego, by móc dłonią przelotnie musnąć mięśnie Marshalla. Czynność ta sprawiała, że chociaż tak delikatna i trwająca ułamek sekundy, w zauważalnym stopniu pobudzała pannę Woolf. Żeby nie myśleć o tym bardziej i przy okazji nie rozbudzić się mocniej, schowała twarz w poduszce… Wyobrażając sobie barany. Tak, właśnie to działało na dwudziestoparolatkę.
    Głębokość snu zależała od wielu czynników. Pierwszym z nim był poziom wymęczenia. Drugim miejsce, w jakim spała, a trzecim były czynniki zewnętrzne. Akurat dzisiaj zapowiadało się na średnio czuły sen, ale kiedy dobiegły do jej uszu dziwne dźwięki, powolnie otworzyła oczy, rozglądając się dookoła.
    Ziewnęła, niespiesznie przeciągnęła się i usiadła na łóżku, przecierając oczy. Sztywność mięśni dalej dawała o sobie znać, więc wykonując najprostsze ruchy, całe ciało aż trzeszczało. Skrzywiła się wyraźnie, zmarszczyła brwi i zaczęła przysłuchiwać się prowadzonej za drzwiami rozmowie, jednak nie wychwyciła niczego wyraźnego. Poszła więc do łazienki, wykonała szybko poranną toaletę i wróciła do pokoju, gdzie znajdował się już Jerome. Uśmiechnęła się do niego czule, choć spojrzenie miała jeszcze mocno zaspane.
    - Hej - szepnęła przytulając się do niego delikatnie, następnie spoglądając w oczy i całując mężczyznę lekko, zaledwie muskając wargami jego usta. Potem wróciła na łóżku, gdzie okręciła się kołdrą. - Kto to był? - zapytała, wtulając ponownie głowę w poduszkę. Nie miała najmniejszego zamiaru się teraz nigdzie ruszać, tym bardziej, skoro wciąż kręciły się przed nią takie widoki… Aż w pewnym momencie przyłapała się na tym, że mocno śledzi każdy jego ruch, wzrokiem rejestrując każdy mięsień na ciele bruneta. - Czyżby jakieś kolejne powalające niespodzianki i wiadomości? - mruknęła, łapiąc za telefon. Wczoraj zapomniała napisać Mattowi, że wszystko w porządku… Cóż, nie było, więc może to i lepiej, że nie miał pojęcia, co się dokładnie działo. Za to teraz napisała mu krótkiego smsa, że jest cała i zdrowa i już cieszy się na kolejne podróżnicze doznania.
    Odłożyła urządzenie, by móc zaraz wyciągnąć rękę w stronę mężczyzny, uśmiechając się przy tym zalotnie.
    - Chodź, jeszcze nie wstajemy - oznajmiła, chcąc przyciągnąć go jak najszybciej z powrotem do łóżka. Potrzebowała teraz jego ciepła, dotyku, słów… Tak po prostu bycia obok. I przecież mieli zrobić dzień leniwca, a ta pora była na to idealna!

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  112. Sadie rzadko dawała się ponieść kaprysom i chwili, szczególnie gdy w grę wchodziły podróże. Zazwyczaj każda z nich była zaplanowana starannie, na długo zanim w ogóle doszła do skutku. Zapoznawała się z ofertą miejscowych hoteli, pochłaniała wszelkie informacje dotyczące historii danego miejsca i odnajdywała nieoblegane przez turystów, ale istotne na mapie danego regionu punkty. Przygotowana była na wszystko, chcąc za wszelką cenę uniknąć sytuacji, gdy coś lub ktoś postawi ją pod murem. Miała wrażenie, że nic nie jest w stanie jej zaskoczyć, perfekcyjnie potrafiła dopiąć wszystko na ostatni guzik. Ale w przypadku Barbadosu tak nie było. Jeszcze kilka godzin przed wejściem na pokład samolotu, nie miała w planach żadnej podróży. Jak więc się stało, że znalazła się na tej wyspie? Można by rzec, że był to zwykły kaprys. Ot znalazła się na lotnisku, gdzie odwoziła przyjaciółkę, a jej wzrok zupełnie przypadkiem spoczął na stojak z przewodnikami i ten jeden, dotyczący Barbadosu właśnie, rzucił jej się w oczy. Nabyta przez lata doświadczeń podróżniczych umiejętność odnajdywania się w bogatym rozkładzie lotów pozwoliło jej zaledwie po paru minutach odnaleźć połączenie, a pół godziny później dzierżyła już w dłoni bilet. Serce galopowało jej z podekscytowania, choć w głowie kotłowała się myśl, że oszalała zupełnie. W szalonym tempie wróciła do domu, by do niewielkiej walizki wrzucić zdecydowanie zbyt mało rzeczy, które na taki wyjazd należało zabrać, a po dwóch godzinach była z powrotem na lotnisku, ledwie pół godziny przed zamknięciem bramek. Zajmując swoje miejsce między pryszczatym nastolatkiem i otyłym, zajmującym półtora miejsca mężczyzną, drżała. Była jednocześnie podekscytowana i przerażona, nie mając pojęcia czego powinna się spodziewać. Po przylocie na wyspę pierwszą noc spędziła w jakimś podrzędnym moteliku, by następnego dnia, wciąż bez planu po prostu ruszyć przed siebie. Przez kilka kolejnych dni nocowała tam gdzie tylko miała okazję zaznać nieco snu, wreszcie docierając do Rockfield, gdzie pewna była, że wreszcie ma na swojej drodze przeszkodę, której nie ominie ani nie przeskoczy. I właśnie wtedy, gdy miała już dać sobie spokój i wycofać się, ze świadomością odniesionej porażki, los uśmiechnął się do niej. I ów los miał na imię Jerome. W pierwszym odruchu Rockfield w jej oczach była malutką mieściną zabitą dechami. Dziś, gdy dane jej było powrócić tam myślami, zalewała ją fala ciepła, które niosło za sobą wspomnienia pełne życia i kolorów, których brakowało wszystkim tym miejscom, które swego czasu wydawały się ją zachwycać. W każdym z nich zostawiła kawałek swej duszy, ale w Rockfield pozostał nieco większy.
    Zamrugała ociężale. Niekiedy, gdy pozwoliła sobie nieco zbłądzić myślami, powrót do rzeczywistości przychodził jej z trudem. Miała wówczas niemały problem, by oddzielić to, co działo się naprawdę, od tego, co było wyłącznie efektem jej wyobraźni. I teraz, gdy jej spojrzenie wbite w twarz mężczyzny przekraczającego próg cukierni, powoli nabierało ostrości, nie była pewna, czy jego obecność nie jest wyłącznie efektem owych wędrówek, którymi wypełniała sobie czas, by jakoś dotrwać do końca swej zmiany. Wpatrywała się więc w niego, z coraz większym niedowierzaniem, w pewnym momencie wyciągając nawet przed siebie rękę, by mocno się w nią uszczypnąć. I choć syk bólu wydobył się spomiędzy jej warg, mężczyzna wcale nie zniknął. Gotowa była nawet uszczypnąć się jeszcze mocniej, ale wówczas jej imię padło z jego ust.
    — Jerome. Jerome Marshall — pokręciła głową, zagryzając wargę, by stłumić w sobie śmiech, lecz na nic jej się to stało. Wyrwał się on z jej piersi, będąc dowodem na czystą radość, a gdy tylko mężczyzna dopadł do lady, Bishop wspięła się na palce - przeklinając swój niski wzrost, jak również kawał drewna, który ich oddzielał - by niezdarnie objąć go mocno, choć niewystarczająco, by okazać mu jak cholernie mocno ucieszyła się z tego spotkania. Odsuwając się po chwili, z dłońmi jednak wciąż opartymi na jego ramionach, zlustrowała go spojrzeniem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Skąd ty się tutaj u licha wziąłeś? Dlaczego do mnie nie napisałeś, że będziesz w Nowym Jorku?! Na długo zostajesz? Chryste, jak dobrze cię widzieć, choć nigdy bym się tego nie spodziewała. Uszczypnij mnie — podsuwając mu pod nos rękę, potrząsnęła nią niecierpliwie. — Tylko mocno, bo inaczej nie uwierzę, że tu jesteś…

      Sadie

      Usuń
  113. [Dziękujemy 😊]
    — O to się nie martw. Przygotowałam sobie to już wczoraj, gdy tylko mi powiedziałeś, że to dzisiaj zrobisz — powiedziała, wskazując mu jedną z półek nad wanną. Faktycznie stały tam różnego rodzaju bomby do kąpieli i słoiki z kolorową aromatyczną solą. Zdecydowanie nie mogła się już doczekać chwili, w której będzie mogła spokojnie wejść do gorącej wody i niczym, kompletnie niczym się nie przejmować.
    Jeżeli Jerome czuł, że jego radość miała zbawienny wpływ na kobietę to miał naprawdę dobrą intuicję. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że wręcz kobiece. Emily w ostatnim czasie nie najlepiej radziła sobie w życiu, zwłaszcza tym emocjonalnym i obecność Marshalla miała na nią naprawdę zbawienny wpływ. Przy nim nie myślała o tym, co złe.
    — Już się robi! — rzuciła rozbawiona i ruszyła czym prędzej do kuchni, gdzie z lodówki wyciągnęła dwa piwka. Sama właściwie zawahała się przed tym czy, aby na pewno wziąć butelkę dla siebie? Przełknęła powoli ślinę i odwróciła się jeszcze w kierunku salonu, gdzie w małym barku czekała na nią whisky. Na nią miałaby teraz większą ochotę, ale szybko się jednak ocknęła i chwyciła za dwa piwa, z którymi wróciła do mężczyzny, który pracował w małej łazience. Simmons nawet nie pchała się do środka, bo gdyby ro zrobiła to gnieździliby się na strasznie małym metrażu i zdecydowanie nie dałoby się nic zrobić.
    Usiadła sobie na podłodze, opierając się plecami o framugę drzwi, tak samo stopy uniosła nieco do góry, opierając je po przeciwległej stronie. Podała mężczyźnie otwarte piwko, a sama objęła swoją butelkę dłońmi.
    — Przywiało, ale zdecydowanie nie z tak daleka jak ciebie — powiedziała, opierając jeszcze głowę o drewnianą framugę — Mieszkam tutaj siedem lat. Mieszkanie dostałam po mojej ciotce i tak sobie mieszkam — uśmiechnęła się nieznacznie, po czym wzięła pierwszego łyka. Przyjemny chłodny napój zwilżył jej gardło. Przymknęła nawet powieki, rozkoszując się chwilę tym przyjemnym stanem — Pochodze z Bostonu i bywałam w Nowym Jorku dość często. Właśnie tutaj u ciotki, no i widzisz. Jestem tu na stałe — przyznała, po czym skinęła lekko głową, gdy mężczyzna zapytał o jakieś miski. Musiała chwilę pogłówkować czy w ogóle miała coś takiego i w pewnym momencie ją olśniło. Po ostatnim remoncie zostały jej jakieś puste wiadra po farbie. Zostawiła je, stwierdzając, że zawsze mogą się do czegoś przydać. I o proszę! Nadszedł ten dzień. Wyciągnęła je z szafy w przedpokoju i podała mężczyźnie, a sama następnie usiadła z powrotem na podłodze, w tej samej pozycji, co wcześniej.
    — A skąd znacie się z Jen? — zapytała zaciekawiona, obserwując jednocześnie jak ten zaczyna wyrabiać klej do płytek.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  114. Początkowo przyglądała mu się przez chwilę, zaledwie kiwając głową na jego słowa. Kiedy jednak zaczął się rozpędzać, zrobiła wielkie oczy i aż przysunęła się bliżej ściany, jakby obawiając się o własne życie. Wypuściła powietrze z ust dopiero, gdy nieco przyhamował, a wciągnięta pod kołdrę zaśmiała się głośno, szczerząc się do mężczyzny szeroko.
    Rozłożyła ręce po obu stronach swojej głowy, przez ułamek sekundy prawie nic nie widząc. Okno było dosyć daleko wysunięte od łóżka, więc faktycznie pod pościelą zapanowała prawie ciemność… Co tylko dodało - w jakiś sposób - uroku danej chwili.
    Przygryzła delikatnie dolną wargę, zaraz umieszczając dłonie na ciele bruneta. Jedna powędrowała na kark, druga zaś na plecy, gdzie palcami Jen tworzyła jakieś abstrakcyjne kształty, nieco mocniej zarysowując je w momencie, gdy jego ruchy były coraz odważniejsze. Pocałunek Jerome’a sprawił, że w ciele dziewczyny delikatnie zawrzało, a przyjemne mrowienie rozniosło się od warg blondynki na dalsze tkanki. Aż nieco wygięła kręgosłup, nęcona wzajemną bliskością… Oddech stał się cięższy, a serce ciut zwiększyło tempo…
    I wtedy przyszedł Arturo.
    Przewróciła oczami, następnie wzięła głębszy wdech, czując trochę zimniejsze powietrze, omiatające jej rozgrzane policzki. Usiadła, zaczesała włosy palcami do tyłu i wychyliła się lekko, by zerknąć w stronę drzwi. Znów owinęła się kołdrą, oparła plecami o ścianę i posłała brunetowi kokieteryjny uśmieszek, spoglądając to na niego, to na śniadanie.
    Jakoś tak specjalnie nie czuła głodu… A przynajmniej nie taki oczywisty.
    Pochyliła się i powoli wysunęła z przykrycia, poruszając się niczym kotka. Zaraz jednak usiadła na skraju mebla, zaśmiała się i przekrzywiła delikatnie głowę.
    - No wiesz… To zależy - zaczęła, opierając dłonie na prześcieradle i machając nogami w powietrzu. - Jeśli chodzi o pozostanie w hotelu i słodkie lenistwo, to jestem jak najbardziej za. Też potrzebuję odpoczynku. Zdecydowanie… - uniosła wysoko brwi, patrząc na bagaże. Nawet wizja szperania w nich wydawała się niesamowicie niewdzięczna i trudna do zrealizowania, więc co dopiero mówić o szwędaniu się po mieście? Mieli na to jeszcze kilka dni, które na pewno dobrze wykorzystają. I intensywnie.
    Wstała, podeszła niespiesznie do wózka, pochyliła się i przyjrzała dobrociom, jakie zaserwował im personel. Musiała przyznać, że wszystko wyglądało naprawdę przepysznie… I drogo.
    Złapała jedną truskawkę i wzięła kęs, mrucząc cicho. Zjadła ją więc do końca, potem skusiła się na inne owoce, co jakiś czas zerkając na Marshalla. Wszystko to nie trwało długo, może ze dwie minuty, więc szybko zbliżyła się do niego, ponownie objęła rękami i popatrzyła w oczy, kiedy jej własne błyszczały tańcem iskier.
    - A mogę jeszcze ciebie? - szepnęła, uśmiechając się kącikami ust. Teraz przyjemne ciepło rozlało się po jej wnętrzu, wprawiając każdy organ w drganie. Ciało nieco bardziej się spięło, niematerialne przyciąganie lawirowało w umyśle dziewczyny, nie pozwalając się od niego odsunąć. Znów emocje wzięły górę.
    Zbliżyła do niego swoją twarz, stykając ich czubki nosów. Potem pocałowała Jerome’a delikatnie w policzek, zarys szczęki, szyję… Uśmiechając się szerzej i łapiąc z nim kontakt wzrokowy.
    Nie potrafiła określić tego, jak ich relacja obecnie wyglądała. Nie byli przyjaciółmi - tylko przyjaciółmi - ani nie był to też przelotny romans… I choć wszystko działo się szybko i intensywnie, miała pewność, że nie jest to powierzchowne, a głębokie i mające swój własny, konkretny sens. Nie pamiętała, kiedy, lub czy kiedykolwiek darzyła inną osobę podobnymi uczuciami. Relacja z Jeromem była zdecydowanie wyjątkowa, niespodziewana, pełna znaków zapytania, a jednocześnie w jakimś stopniu oczywista. Może właśnie dlatego Jen nie zastanawiała się nad swoimi czynami, nad tym wszystkim. Co doprowadziło ich do tego momentu? A może faktycznie byli sobie pisani, po prostu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Westchnęła cicho, dłonią wodząc po skórze bruneta i nie mogąc się nadziwić, że są razem tu i teraz. Tak o, mając siebie, Bangkok… I chyba też wolność.
      - Jerome… - mruknęła, na chwilę wstrzymując swoje działania. Zawahała się, czy coś powiedzieć, ale zamiast tego przywarła do niego mocniej, wpijając się w jego wargi namiętnie, jakby każda sekunda zbliżała ich do nieuchronnej zagłady, a ona chciała w pełni wykorzystać to, co jest teraz między nimi.

      Jen Woolf

      Usuń
  115. Niekontrolowane ruchy stawały się coraz dziksze i pewniejsze, a w ostatnim czasie zdecydowanie liczniejsze. Gdyby się zastanowić, to chyba w przeciągu całego swojego życia Jen nie zrobiła takich postępów, jak przez ten ostatni miesiąc… Jeśli chodzi oczywiście o tą sferę, w której się znajdowali.
    Z tego wszystkiego aż zakręciło jej się w głowie,; krew stała się gorętsza, myśli krążyły jak na karuzeli, a serce biegło własnym rytmem, do którego ciało próbowało się dostosować, ale po prostu nie nadążało.
    Oplotła go mocno rękami i nogami, kradnąc mu raz po raz pocałunki, jakby były dla niej tlenem. Zupełnie przestała myśleć o śniadaniu - miała przy sobie coś znacznie bardziej soczystego.
    Czasem człowiek zastanawiał się, jak to jest być wampirem, albo kimś w rodzaju nadczłowieka. Jak to jest czuć każdym skrawkiem ciała? Dostrzegać wszystko, co działo się wokół, dosłownie z największą dokładnością? Każdy świst, grymas, mruknięcie, szelest, błysk światła, wahania pogodowe, załamanie temperatury… Co mogła zrobić ów osoba, jeśli to widziała nie tylko na zewnątrz, ale też we własnym ciele? Czy było to dziwne, nieznane, obce? A może stawało się to niesamowite, ekscytujące i… Uzależniające?
    Zdecydowanie drugi typ towarzyszył teraz dziewczynie. Oplatał ją i mamił, a emocje zrobiły z niej marionetkę tej chwili, grającą w teatrze pragnień i wyczekiwanych rozkoszy. Płonęła, targana chęcią scalenia fantazji niematerialnej z tą namacalną, która była tak blisko. Czuła, jak wszystko w niej rozpływa się pod jego dotykiem, a potem skórę przejmuje nieuchwytny dreszcz, tak szybko pojawiający się, jak i znikający. Uczucie, jakim darzyła Jerome’a stawało się dla blondynki narkotykiem, choć przecież nigdy nie poznała jego smaku. Skąd więc wiedziała, że to jest to…?
    Wystarczyło spojrzeć w oczy mężczyzny, który postanowił zostawić wszystko i przylecieć za nią do Nowego Jorku. Tak po prostu. I tylko dla niej.
    Pierś Jen unosiła się i opadała ze zwiększającą się szybkością, co sprawiało, że skóra miejscami stawała się zaróżowiona. Ona sama zaś łapczywie dotykała bruneta, badając strukturę jego skóry tak, jakby nigdy wcześniej jej nie widziała. Momentami drżała, gdy fala pragnienia omiotła ciało i duszę, o myślach nie wspominając. Ale znieruchomiała, gdy posunął się dalej. Nawet wstrzymała oddech, czując bardzo sprzeczne emocje. W końcu jednak wypuściła powietrze z ust ze świstem, przygryzła dolną wargę przez cały czas wpatrując się przenikającym, elektryzującym wzrokiem w oczy Jerome’a. Zaczęła sobie powtarzać, że to przecież nic złego, że chce być szczęśliwa, że chce być z nim. Dlaczego właśnie teraz o tym myślała? Czy właśnie się okazywało, że ten cały czas wmawiała sobie, że po prostu na to nie zasługuje?
    Przez bardzo krótką chwilę mógł dostrzec zawahanie w spojrzeniu panny Woolf, lecz zniknęło ono bardzo szybko, ustępując miejsca nie pokazującej się do tej głębi, skrywającej w sobie najgorętszy płomień namiętności, całkowicie pochłaniający wszystko i wszystkich wokół. Również i samą dziewczynę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli i uważnie skinęła głową, właśnie w ten sposób ciągnąć go za tą rękę, by dał się porwać i skoczył w przepaść razem z nią.
      Jakby dotknięta prądem, przyciągnęła go bliżej czekając, aż wykona dalsze ruchy. Jakby zupełnie i całkowicie przeżywała coś takiego pierwszy raz… Bo może i tak było? Przynajmniej patrząc z tej emocjonalnej perspektywy.
      I teraz naprawdę się cieszyła, że dała mu tą szansę.
      Ich twarze dzieliły milimetry, a usta niemal się stykały, ale zamiast go pocałować, szepnęła uśmiechając się diabolicznie.
      - Czasem lubię wsiąść w takie czerwone mustangi - uniosła jedną brew i przecinającym spojrzeniem staranowała jego wzrok. Nagle zaśmiała się krótko. - Kłamałam. Takim jeszcze nigdy nie jechałam. Ale czasem trzeba zaryzykować… - powiedziała już zdecydowanie poważniej, co też wyrażał jej wyraz twarzy. Zamknęła oczy i zaczęła całować go powoli, chociaż z każdą minutą coraz intensywniej, oddając mu się w pełni.
      Tego właśnie chciała. Dokładnie tego. Po prostu być jego.

      Jen Woolf

      Usuń
  116. I kto by pomyślał… Może właśnie to było celowe? Gdyby od razu dostali osobne pokoje, to kto wie, czy w ogóle do takiej chwili by doszło. A tak - czasem przypadek potrafi dać też coś dobrego, a nie tylko wepchnąć w palącą ułudę losu. A to, co się działo teraz, z pewnością złudne nie było.
    Myślała, że oszaleje, kiedy czuła na sobie jego ciepło, które zaczęła uwielbiać jakiś czas temu. I też dopiero teraz się o tym przekonała, jak bardzo.
    Kąciki ust wzięły większy rozbieg, pozwalając dziewczynie całkowicie zanurzyć się w tej chwili. Chciała delektować się jego smakiem, czułością, dotykiem i obecnością, by wszystkie te elementy otuliły ją i nie dały odejść.
    Westchnęła przy zmianie pozycji, obserwując uważnie jego każdy gest. Każdy mocniejszy bodziec, który od niego odbierała działał niczym fala, która rozbijała na drobne kawałeczki pancerz budowany przez tyle lat. Miękła, zapadała się, potem wznosiła i znów upadała, przygwożdżona ciężarem rozlewających się między nimi uczuć. I mimo, iż działo się teraz naprawdę wiele, ogrom emocji i tak wydawał się być piórkiem, błogo głaszczącym posiekaną i wygnaną w kąt część duszy, o której panna Woolf już dawno zapomniała. Jak słodko było ją mieć znów przy sobie i dopiero teraz sobie uświadamiać, z czego zbudowany jest człowiek i co można nazywać w nim właśnie tym człowieczeństwem. Dotychczasowa egzystencja wydawała się być pustką, może nawet niczym, kiedy Jerome’a nie było obok. Tłumiła w sobie przecież wszelkie myśli wychodzące poza dopuszczalny schemat, skazując się na bezwzględną klatkę samotności. Kruchość serca w tym momencie niemal zmieniała się w popiół, bo wszystko, co było znane i pewne, nagle gdzieś zniknęło, pozostawiając blondynkę na rozdrożu kilku bardzo niebezpiecznych - z pozoru - dróg. Ale tak, jak w przyrodzie nic nie ginie, tak ów organ miał się najwyraźniej narodzić jak feniks z tych popiołów, dając jej nadzieję na lepsze, nowe życie. Dlatego nie wahała się już, a tylko poddawała ruchom mężczyzny, chcąc być jego ważną częścią. Nie trofeum, nie zdobyczą na jedną noc, a kimś, kto być może w dalszej lub bliższej przyszłości przeważy ich wspólne losy. Bo skoro to wszystko doprowadziło ich do tego właśnie miejsca, to co mogło być dalej? Tylko lepsze i właśnie tego chciała się trzymać.
    Zacisnęła palce na plecach bruneta, gdy ten przysunął ją do siebie. Dusza rozrywała się pulsująco, umysł zmienił galaktykę, a ciało drżało w sprzecznym tańcu, rozpalając skórę i lodowo przecinając żyły, jakby tworzyło swego rodzaju pieśń, wiążącą krew i ziemię, wodę i wiatr, biegnący oddechem przez nozdrza i płuca, by wypaść do ust. Płomień zżerał mięśnie i kości, zderzając się z zamiecią targających dreszczy, jakby w nawałnicy wymiennych gestów przecinali się wzajemnie mieczami buzująco-kiełkującej esencji. I jakież to wspaniałe mieć tą świadomość, że nawet najbardziej zamrożone serce potrafi rozniecić w sobie iskrę, odnajdując własną drogę do domu, tylko dlatego, że za ścianą poznało dawno pożegnane szczęście…
    I to chyba właśnie dlatego tak uwielbiała to jego ciepło. Bo dzięki nim przestała być zziębniętym, zagubionym wędrowcem. I odnalazła drogę do domu.
    Oderwała się od niego, delikatnie przekrzywiła głowę i zmarszczyła brwi, patrząc na niego zza mgły. Czy się przesłyszała? Czy on naprawdę to powiedział?
    Po omacku również usiadła, wciąż wpatrując się w Jerome’a z niedowierzaniem. W tym momencie poczuła coś, czego naprawdę jeszcze nigdy w życiu nie znała. Było to tak nowe, jak pierwszy krzyk niemowlęcia, tuż po pojawieniu się na świecie. Gwiazdy w niebiosach zamigotały, Słońce żywiej się wystrzeliło promieniami, księżyc pokazał swoją pełną twarz, czas się zatrzymał, a gorączkowe pulsowanie w skroniach narastało, uderzając ją znamiennie po łopatkach egzystencji. Poczuła, jakby dostała magiczną różdżkę, za pomocą której mogła odczarować całe zło świata, wymazując boleści doczesnego życia, by odmienić je o sto osiemdziesiąt stopni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otworzyła szerzej usta, będąc w tym momencie różą, którą musiał pielęgnować. Bo taki kwiat mógł wydać swój najpiękniejszy pąk tylko w ogrodzie, gdzie dbał o niego najczulszy, najsubtelniejszy i najodważniejszy w świecie ogrodnik. I choć czasem mogła ukłuć, łatwo też było ją złamać. I od tej pory musiał o tym zawsze pamiętać.
      Oderwała od niego wzrok na moment i tylko dlatego, by spojrzeć na samą siebie. Aż się skuliła, niepewna tego, czy… Czy ją taką zaakceptuje? Czy otwierając przed nim siebie całkowicie, również cieleśnie, dalej będzie ją chciał mieć, wciąż tylko dla siebie?
      Nagle role się odwróciły i to ona potrzebowała poprowadzenia za rękę, co zdecydowanie wyrażało spojrzenie dziewczyny - rozpalone i pełne pragnienia, ale też niepewne, nieśmiałe i nieco wystraszone. Choć niczego w ciele Jen nie brakowało, właśnie w tej chwili potrzebowała czegoś, co by ją uspokoiło.
      Oddychała nerwowo przez usta, znów się do niego przybliżając.
      - A co jeśli to ja teraz powiem, żebyś wziął mnie za rękę i poprowadził…? - mruknęła cicho, zdradzając tym samym nieśmiałość, jaka się w niej kryła, również przykrywana przez lata pewnością siebie i innymi cechami charakteru. Była jak łania, która potrafi przebyć wiele mil, stanąć w czyjejś obronie, ale w rzeczywistości była delikatna i podatna na zranienia. - Czy ty też będziesz już tylko mój? - odważyła się spytać, choć kosztowało to blondynkę nie mało. Położyła dłoń na policzku Marshalla, opuszkami muskając to miejsce. I nie mogąc uwierzyć, co z nią zrobił, jak bardzo nią zawładnął… W końcu zdobywając również to zbolałe, zaszczute, zaginione, a teraz odnawiające się, skruszałe serce.

      Twoja Jen <3

      Usuń
  117. Czuła się jak dziecko w bożonarodzeniowy poranek. Przekonana była, że ten dzień zakończy się tak samo rozczarowująco jak się zaczął, że nie spotka ją nic dobrego. Ale oto stał przed nią Jerome, przywodząc na myśl wspomnienia z Barbadosu, nieomal wyrywając z jej ust jęk przepełniony tęsknotą. Była w Nowym Jorku zaledwie od trzech tygodni, ale już czuła się przytłoczona, już szukała kolejnego sposobu jak i dokąd uciec. Miała jednak jedno jedyne, ale konkretne zobowiązanie, które trzymało ją w miejscu. O ile praca w cukierni należącej do matki przez większą część roku umożliwiała jej liczne i dość długie podróże, tak w momencie startu nowego sezonu ślubnego, Sadie czy tego chciała czy nie, musiała zacisnąć zęby, zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Jaką córką by była gdyby zostawiła matkę w potrzebie?
    Syknęła, gdy palce mężczyzny mocno zacisnęły się na jej skórze i niemal wyszarpała rękę, gdy tylko rozluźnił uścisk. Rozmasowując obolałe miejsce posłała mu nieco urażone spojrzenie, jednak pokiwała głową w odpowiedzi.
    — Zapamiętam, by nigdy więcej nie prosić cię o szczypanie — burknęła cicho pod nosem, jednak natura Bishop wymagała, by zaledwie po kilku sekundach znów posłać mu pełen czystej radości uśmiech. Nie potrafiła się długo gniewać. Czasami było to przydatne, czasami zaś wykorzystywano to, że miała dobre serce i miękką dupę. Cóż jednak miała z tym zrobić? Nie miała zamiaru się zmieniać, bo doskonale wiedziała, że ludzie i tak odnajdą sposób, by ją zdominować. Jak to mówili? Dla chcącego nic trudnego?
    — Nie pomyślałeś? — uniosła brew, pochylając się jednocześnie nad ladą — Naprawdę nie pomyślałeś? — świdrowała go wzrokiem, aż nagle, bez żadnego ostrzeżenia, zamachnęła się i walnęła go pięścią w ramię, wkładając to maksimum swojej siły. A trochę jej miała, co zawdzięczała wszystkim tym razom, gdy musiała ręcznie rozwałkować masę cukrową na cieniutką warstwę, bo ta cholerna, przeznaczona do tego maszyna po raz kolejny postanowiła wyzionąć ducha — To za to żebyś następnym razem pomyślał! — mówiła mu przecież, powtarzała chyba sto razy, by nie wahał się do niej zadzwonić jeśli zjawi się w Nowym Jorku. W Rockfield sprawił, że poczuła się tak jakby była w domu. Choć jej podróżnicza kariera nie trwała długo, zwiedziła już dość miejsc, by wiedzieć, że to właśnie ludzie nadają im konkretnego charakteru. Jerome sprawił, że Barbados kojarzył jej się z ciepłem rodzinnego domu. To w końcu on sprawił, że przyjęto ją tam jak swoją. Pragnęła mu się odwdzięczyć tym samym, gdy tylko będzie miała taką okazję. Dlatego wcisnęła mu do ręki skrawek papieru, na którym zapisała wszystkie swoje dane kontaktowe, wymuszając na nim obietnice kontaktu. Czy powinna być na niego zła, że nie dotrzymał danego słowa? Że nawet o tym Być może. Przeważała w niej jednak radość z tego przypadkowego spotkania.
    — W takim razie musisz mi o wszystkim koniecznie opowiedzieć — z pełnym entuzjazmem klasnęła w dłonie, spoglądając jednocześnie na zegarek zawieszony po prawej stronie lady. Cóż, dzień był jeszcze długi, ale jednocześnie wyjątkowo spokojny. Czy stałoby się coś złego gdyby wzięła sobie teraz wolne? Minęła wprawdzie jedynie połowa jej zmiany, ale w niedalekiej przyszłości będzie zmuszona siedzieć tu po godzinach, klnąc na te wszystkie panny młode i ich wymysły względem tortów.
    — Daj mi minutkę — uniosła palec wskazujący, po czym odwróciła się napięcie i podeszła do drzwi prowadzących na tyły cukierni, gdzie zajmowano się wyborem wszelkich tych słodkości. Uchyliła je na tyle by wsunąć między nie głowę.
    — Maaaaaamoooooo. Muszę wyjść! — wiedziała, że jeśli zapyta, matka od razu sprzeciwi się głośno, dlatego też postanowiła jej to po prostu oznajmić.
    — Jak to wyjść? — usłyszała po chwili w odpowiedzi, a parę sekund później ujrzała własną matkę, wycierającą dłonie w fartuch.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No po prostu. Nie uwierzysz, ale wydarzyło się coś naprawdę, naprawdę niezwykłego, o czym z chęcią opowiem ci przy najbliżej okazji. Ale muszę wyjść. Odrobie to, obiecuję — posłała mamuśce całusa, po czym cofnęła głowę, nim ta zdążyła zaprotestować i odwróciła się do mężczyzny z uśmiechem. Niezwykle szerokim — Tak się składa, że mam już wolne. — zrzuciła z siebie fartuch, otrzepała spodnie z niewielkiej ilości mąki i wyminęła ladę, kierując się prosto do wyjścia Zatrzymała się jednak zaraz za progiem i rozejrzała — Dokąd właściwie chcemy iść?

      Sadie

      Usuń
  118. Dlaczego był zawiedziony? Jen sama czasami nie rozumiała swoich emocji i czynów, choć w zasadzie zdarzało się to dosyć rzadko. Na ogół raczej była racjonalna, kontrolowała wszystko, co działo się wokół niej - nie licząc może tylko tych skoków w króliczą norę Noaha - a teraz…? To wszystko było dla dziewczyny tak wielkim wyzwaniem! Bo co z tego, że mogła chodzić po plaży w bikini i nie mieć względem tego żadnych oporów. Jednak takie chwile to było coś zupełnie innego; rozbierała się nie tylko z ubrań, ale też z maski, którą nakładała każdego dnia przez ileś lat, choć chyba nie miała o tym zielonego pojęcia. Zawsze myślała, że pokazuje ludziom swoje prawdziwe oblicze - tak też było, a mimo tego jej ostatnie, nagłębiej schowane cząstki nie oglądały światła dziennego. Lecz teraz, mając przy sobie Jerome’a, wszystko zmieniało kąt, z którego patrzyła na świat. Mogła spojrzeć na siebie jego oczami, które wyrażały więcej, niż tysiąc słów, którymi mógłby blondynkę komplementować. Wystarczyło zaś, że popatrzyła w jego zwierciadło duszy, by od razu poczuć się lepiej, pewniej i spokojniej. A gdy przygarnął Jen do siebie, ciepło mężczyzny rozlało się po jej ciele, napawając wzrastającą chęcią niemal zatopienia się w tańcu wzajemnych uczuć.
    Uśmiechnęła się jednym kącikiem, przenosząc wzrok na ich dłonie. To, co mówił, pozwalało dwudziestoparolatce wierzyć, że przy nim może być inna, nie bać się pokazywać tego, czego najbardziej pragnęła i potrzebowała. Wzdrygnęła się dopiero, gdy łapczywie zaczął ją dotykać; mięśnie się spięły i zapłonęły, tak samo jak oczy, w pełni podążające za czynami bruneta.
    Każdy człowiek popełniał błędy. Nawet, a może tym bardziej, panna Woolf, chcąca naprawić świat, choć czasami mogła go tak naprawdę niszczyć, odsuwając tym samym od siebie innych. Tak samo Jerome nie mógł wiedzieć wtedy, co dziewczynę rozdrażni; spędzili ze sobą zbyt mało czasu, żeby się dotrzeć w tych tematach. Teraz jednak nie zapowiadało się, by któreś z nich chciało odejść… Nie licząc zbliżającego się wylotu Marshalla na rodzimą wyspę. Ale przecież potem mogli być znowu razem… Prawda?
    Miała taką nadzieję.
    Odetchnęła w pełni z ulgą, poszerzając uśmiech, dzięki czemu teraz był jednym z tych radosnych, pełnych szczęścia. Lecz zaraz nieco spoważniała… A może raczej poczuła się niemalże oczarowana tym, co zrobił w kolejnych sekundach, aż z przejęcia przymykając oczy. Przygryzła dolną wargę i przechyliła delikatnie głowę, aby dać mu lepszy dostęp do szyi, następnie nieco się prostując. Rozbudzona nagłym ruchem złapała go za szyję, palcami mocniej wbijając się w jego skórę. Miała wrażenie, jakby jej własna postura cała była pod napięciem, a najmniejsze zetknięcie się z nim sprawiało, że prąd rozchodził się po wszystkich połączeniach nerwowych, pobudzając i napędzając serce, a umysł gasząc przy każdej próbie rozsądnego myślenia. Przywarła do niego silniej, spragniona i głodna warg mężczyzny. Przerwała na moment, by spomiędzy ust mogło wyrwać się ciche jęknięcie, gdy poczuła jego dłoń na swojej piersi. Oparła o siebie ich czoła, rozmarzonym wzrokiem wędrując po sylwetce Jerome’a. Palce jednej dłoni wciąż pozostawały na jego karku, druga zaś przeniosła się na idealnie umięśniony tors i ramiona, które mogłaby teraz zmiażdżyć, gdyby tylko pożądanie miało przełożenie w świecie materialnym. Zrobiła delikatny obrót głową, tak, jakby tańczyła do jakiegoś taktu, to samo czyniąc z resztą ciała. Jego słowa działały na nią piekielnie mocno, zamieniając dziewczynę z cichej Jen w rozedrganą, ale zdecydowaną i pewną swoich potrzeb kobietę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchała go, choć wszystkie wypowiedziane zdania nie do końca chciały trzymać się zasad logiki w umyśle blondynki. Były jednak na tyle ważne, że na chwilę się przebudziła. Zmarszczyła brwi, zacisnęła szczęki odchylając się od niego na małą odległość, by móc dostrzec wszystkie zmiany pojawiające się na twarzy bruneta. W końcu zdecydowała się coś powiedzieć.
      - Wiesz, że bym nie została - powiedziała cicho, unosząc jedną brew. Było to może bolesne, ale w stu procentach prawdziwe. Była wtedy na tyle zdecydowana, że nic ani nikt nie mógł powstrzymać jej przed dobrnięcia do celu. Zaraz jednak znów się zbliżyła, muskając wargami jego usta. - Ale teraz masz mnie już w całości - dodała szeptem, spojrzeniem przesiąkniętym od nieznanego dotąd uczucia otulając sylwetkę Marshalla. Wreszcie napotkała i jego wzrok, a wtedy wewnętrzny płomień rozniecił się jeszcze bardziej, w nagłym pędzie zmuszając ją do śmielszych czynów.
      Zaczęła napierać na niego ciałem, by uległ i się położył. Gdy to już zrobił, usiadła na nim okrakiem, pochylając się najbardziej, jak to było możliwe. W ten sposób sutki dziewczyny drażniły skórę Jerome’a, a jej wargi błądziły po szyi, twarzy, w końcu i torsie osoby, która w niespodziewanie krótkim czasie stała się tą jedną z ważniejszych w życiu panny Woolf. I jeśli miała być szczera, to nie potrafiła powiedzieć, czy gdyby nagle się okazało, że musi dalej pędzić za Noahem, tak po prostu wsiadłaby w samolot… Bo byłaby to jedna z trudniejszych decyzji, jaką musiałaby podjąć.
      Wróciła do poziomu, z którego mogła mu zajrzeć w oczy. Oddychała szybko, ponieważ wirująca tęsknota za spełnieniem wypełniała teraz każdy skrawek duszy i ciała dziewczyny. Mimowolnie wbiła paznokcie w miejsce, gdzie akurat trzymała dłoń, po czym mruknęła z przyjemnością.
      - Ja też cię pragnę, Jerome. I nawet nie wiesz, jak bardzo… - jęknęła, wpijając się w usta mężczyzny z olbrzymią rozkoszą.

      Jen Woolf

      Usuń
  119. Więc najwyraźniej obydwoje musieli się teraz zmierzyć z tym, co nowe i wcześniej nieznane. Obydwoje się bali. Obydwoje chcieli ze sobą być. Więc może też razem powinni przez to przejść? Tak po prostu, trzymając się za ręce i idąc do przodu, w stronę zachodzącego słońca, która następnego dnia miało dać świeży świt. Czasem jednak ludzie nie potrafili odnaleźć się w tego typu sytuacjach i tłumili nabrzmiałe emocje, ostatecznie pękając na uboczu… Niestety, ale Jen chyba była - przynajmniej po części - tego typu osobą… Wiedziała jednak, że teraz miała do stracenia coś o wiele ważniejszego, a więc byle ucieczka tak naprawdę byłaby zwykłą przegraną. Powoli zaczęła zdawać sobie sprawę, że wcale nie chce dać mu odejść oraz że szansa, na którą się zdecydowała, miała dużo bardziej odciskała swoje piętno na jej życiu, choć pozornie wydawało się, że chodzi o coś innego.
    Miała wrażenie, że to, co się teraz między nimi działo, nie było zwykłym splotem wydarzeń, tańcem ciał dwóch osób, czy chwilą, która przecież przydarzała się tak wielu ludziom, czasem z czysto fizycznych, a innym razem głębszych powodów. U nich to miało jakiś dodatkowy podtekst, pokierowany czynami i sytuacjami z przeszłości, które miały się ujawnić prawdopodobnie za jakiś czas. Jennifer jednak nie wiedziała, czy i tego powinna się obawiać, czy czekać na nadchodzące chwile z szeroko otwartymi ramionami. Jeśli jednak miało to coś wspólnego z Jeromem, była dużo bardziej chętna przyjąć kolejny podarunek od losu, a nawet olbrzymią niespodziankę, skoro do tej pory wszystko to zaprowadziło ich właśnie do tego miejsca.
    I w tym momencie człowiek się przekonywał, jak bardzo przewrotny potrafił być ten ciąg życia, serwując istną sinusoidę na osi czasu, z dodatkowymi przeszkodami do przeskoczenia. I choć można było oczywiście sobie coś zaplanować, przeznaczenie i tak pokazywało, że zrobi z taką biedną istotą co tylko zapragnie, stawiając przed nią przeróżne zadania do wykonania. Ale najtrudniej było zajrzeć w głąb samego siebie i uwierzyć, że jest się zdolnym zrobić o wiele więcej, niż się początkowo zakładało. Zwłaszcza odnaleźć te uczucia, które zaginęły dawno temu, a w tym momencie rozbłyskiwały feerią barw, ulatując nawet nie do nieba, a w sam kosmos, wprawiając najjaśniejsze gwiazdy w drżenie.
    Właśnie to czuła teraz Jennifer Woolf, całkowicie pogrążona w ekstazie i pragnieniu, a także gorącu, które omiotło jej ciało dosłownie w sekundzie. Myślała, że oszaleje; naprawdę nigdy by nie przypuszczała, że znajdzie się ktoś, kto będzie miał na nią aż tak wielki wpływ.
    Oddawała mu pocałunki z taką samą siłą, pasją, zamroczeniem i pragnieniem. Przyciągała go do siebie mocno, nie chcąc odsunąć się już ani na milimetr. Musiała go czuć jak najbliżej, jak najgłębiej, choć wydawać by się mogło, że większa bliskość nie jest już możliwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jęknęła głośniej, rozdzierana przypływem nowego, swoistego natchnienia, które wypełniało dziewczynę już w całości. Wręcz go sobą osaczała, czy to wzrokiem, dźwiękiem, pocałunkami i dotykiem; dłonie plątały się po jego plecach, co raz palcami się o siebie potykając. Nie mogła wytrzymać, więc uniosła nogi i objęła nimi mężczyznę, najchętniej w tym momencie wszczepiając się w niego nie tylko skórą, ale też duszą i sercem.
      Musiała złapać oddech, więc na koniec ostatniego pocałunku przygryzła delikatnie dolną wargę Jerome’a, posyłając mu zupełnie inne, jednocześnie obecne, ale i bardzo dalekie spojrzenie, które ukazywało, jak jej wewnętrzna esencja kwitła, wzbijając źdźbła zasadzonej trawy coraz wyżej w powietrze. Pierś unosiła się i opadała coraz szybciej, ciało drżało targane silnym dreszczem, jakby wielka wichura nagle zerwała się i galopowała w nieznane, przy okazji tratując i wprawiając w ruch porzucone liście.
      Po krótkiej przerwie zaczęła muskać ustami jego ramię, wpijając się mocniej na załamaniu z szyją, gdzie - przy silniejszych napływach rozkoszy - pokusiła się nawet o delikatnie podgryzanie. Nęcił ją niesamowicie, kusił byle chuchnięciem, całkowicie mu się poddawała.
      - Och, Jerome… - jęknęła, gdy uderzenia serca stały się już nad wyraz zauważalne, a panowanie na myślami zostawiła gdzieś daleko w tyle za sobą. Chwyciła nagle swoimi dłońmi jego twarz, z trudem ogarniając oddech. - Tak bardzo cię potrzebowałam - wychrypiała, jeszcze nie wiedząc o tym, że ów serce zaczynało podporządkowywać się tylko i wyłącznie pod jego rytm, który nie miał się zmienić po tym wszystkim, a trwać jeszcze przez bardzo długi czas.
      I po co go odtrącała? Wtedy, na Barbadosie... Skoro i tak doprowadzili do tej chwili? Chyba właśnie po to, by ten moment stał się przełomowym, zaważającym na dalszych wyborach blondynki.

      Jen Woolf

      Usuń
  120. [Nigdy nie próbowałam, ale nie mam żadnych oporów, więc sign me up, I'm game!. W razie czego, jak już dojdzie do tego momentu fabularnego, to możesz mnie dopaść też na mailu. ;)]

    Jay

    OdpowiedzUsuń
  121. Bardzo podobne odczucia miała sama Jen - nie potrafiła nawet przez ułamek sekundy myśleć o czymś, o kimś innym. To wszystko uderzało ją tak bardzo, że nawet najmniejsze próby objęcia w bardziej przytomny sposób ten sytuacji, po prostu kończyły się fiaskiem. A i przecież, tak naprawdę, nie było potrzeby, żeby zwracała uwagę, czy przypadkiem nie robi czegoś źle, czy wszystko jest tak, jak być powinno - pozwoliła zaś swojemu sercu dyktować warunki, którym poddało się całe ciało i umysł. Ciągle spotykała się z czymś nowym, niekiedy reakcja na dany dotyk zaskakiwała blondynkę niesamowicie, zupełnie tak, jakby weszła do zaczarowanego ogrodu i po raz pierwszy zobaczyła dobrze znane kwiaty, ale o zupełnie niespotykanej barwie płatków. Takimi płatkami, wydawać by się mogło, stawały się emocje, zasypujące dwudziestoparolatkę z każdą minutą coraz bardziej, których celem najwidoczniej było przykrycie ją całą. Dokładnie i bez zbędnych szczelin nawet na oddech, bo występował w tak małej ilości, że wydawał się aż zbędny. Dlatego aż zakręciło jej się w głowie, gdy wnętrze już topiło się od gorąca, przyjmując kolejne błogie wstrząsy. Lawirowała teraz pomiędzy światem żywych, a krainą bezkresnej ekscytacji, powoli całkowicie oddając się w ręce głębokiego upojenia. Pragnęła go, chciała mieć tylko dla siebie i nie oddawać już nigdy nikomu innemu.
    Prychnęła i zmarszczyła brwi, chcąc - oczywiście - już to skomentować, ale skutecznie jej zamiary zostały zniszczone. Zamiast wściekać się i błyszczeć złowrogim ogniem, oczarował dziewczynę znów, dziwnym i efektownym zaklęciem jeszcze bardziej nakręcając zmysły panny Woolf. Machina, która została włączona całkiem niedawno, w tym momencie była bliska przeładowania, diody pulsowały czerwienią, dając znać o zbliżającym się wybuchu, choć nie miał on doprowadzić do destrukcji, a zupełnie czegoś innego. Jednak, jeśli miała przejść przez tą nową ścieżkę cało, bez ciągłego wpadania prosto w drzewa, zdecydowanie potrzebowała przewodnika, by odnaleźć się w świecie życia z człowiekiem ramię w ramię. Wiedziała, że pewnie popełni jeszcze wiele błędów, których będzie żałować, ale czy nie na tym polegała nauka? Nie da się przejść przez świat bez nich, inaczej każdy byłby idealny, a tym samym też nudny. A porażka, choć z początku może wydawać się czymś złym, w ostatecznym rozrachunku potrafi też doprowadzić do czegoś dobrego… I tak samo działo się z nimi - gdyby wcześniej odnalazła Noaha, pewnie nie poleciałaby już na Barbados, bo i po co? Zaszyłaby się w Los Angeles, skupiając tylko na własnej egzystencji, a wtedy nie poznałaby Jerome’a… Więc tak naprawdę straciłaby bardzo dużo.
    Chyba nawet najwięcej na świecie.
    Gdy się nieco uspokoił, sama wzięła głębszy wdech, by trochę spowolnić bicie serca. Ryzyko zawału nie było przecież wskazane, prawda? A czuła, że jest tego naprawdę bliska.
    Otworzyła szerzej usta, zamrugała kilka razy i cmoknęła go delikatnie, uśmiechając się lekko. Potem zaś znowu szarpnęła nią kąsająca błyskawica niespodziewanych emocji, które niczym bluszcz zaczęły owijać się wokół jej brzucha i kręgosłupa, miażdżąc przy tym płuca i kilka innych organów. Była bardzo blisko, lecz chciała zrobić dla niego coś jeszcze, nim zupełnie odda się fascynującemu, przejmującemu spełnieniu.
    Nagle nieco odepchnęła go od siebie - co było zdecydowanie trudne, zwłaszcza po tym, jak wypowiedział jej imię i o mało się po tym nie rozpłynęła, by zaraz wyparować - żeby być teraz na górze, dzięki czemu Jerome mógł się jej przyjrzeć w całej okazałości.
    Odrzuciła włosy do tyłu, wyprostowała się i przekrzywiła delikatnie głowę, jedną dłonią sunąc po jego torsie, a drugą gładząc palcami policzek mężczyzny. Jej wyraz zarumienionej twarzy był błogi, pozbawiony wszelkich trosk, a oczy świeżym natchnieniem i ogromną czułością obejmowały widok przed sobą. Złapała ręce bruneta i położyła je powoli na swoim ciele, nieprzerwalnie pragnąc czuć go całą sobą. W końcu zaczęła się poruszać, najpierw dosyć spokojnie, żeby następnie przejść do bardziej intensywnych ruchów, przymykając co trochę powieki i odchylając głowę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coraz głośniejsze jęknięcia wymykały się spomiędzy warg blondynki, więc pochyliła się nad nim, by całować go namiętnie i bez zahamowań. Palce lewej dłoni wbiły się w ramię Marshalla, prawa powędrowała na pościel, gdzie zacisnęła się mocno, pod wpływem silnego uderzenia ekstazy. Blond pasma opadały teraz po jednej stronie kaskadami, tworząc swego rodzaju kotarę. Westchnęła ciężko, przylgnęła do niego i wtuliła się, nie mogąc już dłużej wytrzymać. Straciła nad sobą panowanie, pozwoliła emocjom zawładnąć każdą tkanką i myślą, dzięki czemu przeniosła się na jakiś bardzo odległy ląd, gdzie nawet w najlepszych snach nie potrafiła sobie wyobrazić tak wspaniałego miejsca. A jednocześnie też czuła, że nigdy doświadczenie cielesne nie było tak prawdziwe i namacalne, jak to się działo właśnie w tym momencie. Uwielbiała go ponad wszystko, splątana esencją i ciałem z mężczyzną, bez którego już nie widziała swojej dalszej egzystencji.
      Przyjemne łaskotanie liści wspomnianej rośliny roznosiło się po niej całej, wbijając się pomiędzy płatki, lecz nie po to, by je zniszczyć, a nadać temu obrazowi jeszcze piękniejszych, znakomitszych kolorów, sięgając niemal do gwiazd. Meteoryty buzującej krwi uderzały w nią z prędkością światła, angażując w to całą gamę doznań. Aż jakby pojaśniała, przesycona energią wyrwaną jakby prosto od słońca, rozpromieniając twarz i duszę dziewczyny. Może nie było tego widać - a może tak? - ale miała wrażenie, że zamieniła się na miejsce z jakimś bóstwem, ponieważ jeszcze nigdy dotąd nie czuła się nawet porównywalnie podobnie. Gdyby Mars i Wenus mogły ze sobą tańczyć, to pewnie w tej chwili w kosmosie nie byłoby bardziej przejmującego i cudowniejszego widoku, który podziwiałyby inne galaktyki a także całe gwiazdozbiory, nieoderwalnie wpatrzone w te dwie planety, zwieńczające swój występ wybuchem wzoru Supernowej.
      W końcu opadła bezwiednie, oddychając z trudem, nie mogąc się wręcz poruszyć. Wysiliła się jedynie na to, by ułożyć się tak, żeby mogła bez przeszkód spojrzeć na Jerome’a swoimi przesyconymi do granic możliwości szczęściem oczami, które… Pokazywały coś, o czym jeszcze ona sama nie wiedziała, bo serce dopiero miało duszy wyjawić o tym swoją tajemnicę, w dodatku całkiem niedługo.
      I choć byli tutaj, zamknięci w jakimś składziku, jej nie potrzeba było już niczego więcej. Bo choć może kilka pięter wyżej odbywały się drogie, kipiące od złota bankiety, ona miała pewność, że wygrała o wiele więcej, niż nawet miał w skarbcu najbogatszy człowiek na świecie.
      I tak, również w tym przypadku ten niepozorny trzepot skrzydeł motyla wywołał lawinę, która splądrowała dotychczasową egzystencję Jen po same krańce. Ale nawet, jeśli była to chwilowa katastrofa, to dzięki niej pojawił się stateczny grunt, na którym miała zasiać teraz nowy, lepszy początek.

      Jen Woolf

      Usuń
  122. — Grozisz mi? — uniosła brew, jednocześnie wymachując zaciśniętą w pięść dłonią, dając mu do zrozumienia, że gotowa jest wymierzyć kolejny cios. Uśmiechała się przy tym z pełną satysfakcją. Się zdziwił no nie? Patrząc na nią nikt by nie powiedział, że miała w sobie tyle siły, ale Sadie lubiła zaskakiwać, nawet w tak nieoczywisty sposób. Odnotowała nawet, by przy pierwszej nadarzającej się okazji ucałować ową cholerną maszynę, która zapewniała jej od czasu do czasu porządny wysiłek i żadna siłownia nie była już jej potrzebna. A i portfel przy tym nie cierpiał, bo nie wydawała idiotycznych sum na karnet, by kilka razy w tygodniu pocić się jak prosie. Pocić to się ona owszem mogła, ale na plaży, w pełnym słoneczku i z drinkiem w wydrążonym kokosie. W Nowym Jorku nie sposób było nigdzie takich dostać. Może to była ta nisza, w którą powinna się wstrzelić? Zarobić miliony na kokosach. To byłby dopiero powód do dumy.
    Jak widać Jerome był przykładem typowego przedstawiciela płci brzydkiej, na którego obietnicach nigdy nie można polegać. Postanowiła, że odwdzięczy mu się pięknym za nadobne przy najbliżej okazji. Bo o Sadie trzeba wiedzieć jedno; ona wybaczała z dziecięcą łatwością, ale nigdy nie zapominała. No i cholernie mściwa z niej była istotka, choć nie w złośliwy sposób. Skądże znowu. Znała tę gorycz i wagę sumienia, które towarzyszyły zranieniu bliskiej osoby. Nie chciała nigdy więcej tego czuć, dlatego też do wszelkich nawiązywanych przez nią relacji podchodziła ostrożnie. Być może nawet z lekką przesadą. Bojąc się, że znów mogłaby kogoś dogłębnie zranić, nie pozwalała sobie na pełne zaangażowanie. Miała dwadzieścia cztery lata, szerokie grono znajomych, z jednoczesnym brakiem kogoś kogo mogłaby nazwać przyjacielem. A jej życie uczuciowe tak naprawdę nie miało prawa bytu. Od kilku lat nie była z nikim w związku, a znajomości, które można było tym mianem określić nie trwały więcej jak kilka miesięcy. Uciekała, gdy tylko zaczynało robić się poważnie. Tak było łatwiej, prawda? Nie chciała po raz kolejny słuchać, jak łamie komuś serce.
    — Tak, ciebie pytam, bo to przez ciebie naraziłam się matce, duh? — przewróciła oczami. Że też musiał zadawać takie głupie pytania, czy to nie było oczywiste? Grzecznie jednak ruszyła obok niego w kierunku, który obrał, jednocześnie zastanawiając się nad słowami, które wypowiedział. W końcu lekko podskoczyła, klaszcząc przy tym w dłonie, uśmiechając się szeroko niczym dziecko, gdy głośne “już wiem!” wyrwało się z jej ust. Pewnie tak samo cieszył się ten, który wynalazł koło. — Niedaleko, dwie albo trzy przecznice stąd, choć może sześć — lekko zmarszczyła brwi, zaraz jednak machnęła dłonią — Nieważne. W każdym razie nie tak całkiem daleko jest fajna knajpka. Cicho, cudowna kawa i przepyszne kanapki. Umieram z głodu, a ty? — kładąc sobie dłoń na brzuchu cicho jęknęła. Tak, pracowała w cukierni, tak mogła cały czas podjadać, ale gdyby tak robiła, zapewne teraz toczyłaby się jak to wcześniej wspomniane koło. Gdyby tylko ktoś wymyślił sposób aby kalorie magicznie szły jednak w cycki. Ozłociłaby tego człowieka!
    Nie czekając na jego zgodę, pociągnęła Jeroma w kierunku, który prowadził do tej wspomnianej knajpki. Bishop mogłaby wędrować po Nowym Jorku z przepaską zawiązaną na oczach. To było jej miasto i choć nieustannie zmieniało się na jej oczach, znała dokładnie jego rozkład. No cóż, Manhattan, East Side i Brooklyn na pewno. Reszta mogłaby stanowić dla niej pewne wyzwanie, ale zapewne po chwili i tak nieźle by sobie poradziła. Czasami denerwowała się wyłącznie tym, że nawet ona nie była w stanie nadążyć za wszystkim, co tu się działo. Niekiedy wystarczyły dwa tygodnie nieobecności, by jedna z jej ulubionych knajp się zamknęła, a na jej miejsce zaczęło powstawać coś innego. Ale cóż mogła zrobić? To miasto rządziło się właśnie takimi prawami.
    Po paru minutach - miała rację co do tych dwóch przecznic - doszli na miejsce. Lokal z zewnątrz wydawał się nijaki. Wchodząc do środka miało się jednak wrażenie, że zostawia się miasto za sobą i wkracza do pełnej uroku włoskiej Toskanii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomieszczenie samo w sobie było niewielkie, bo znajdowało się w nim zaledwie kilka stolików. Punkt programu miał jednak miejsce za kolejnymi drzwiami, po których pokonaniu wychodziło się na sporych rozmiarów podwórko. Znajdowały się na nim stoliku, niepasujące do siebie zupełnie stylami, ale jednocześnie nadające temu miejscu charakter. Drobne kamyczki chrzęściły pod stopami, zaś nad głowami gości nocą zapalano długie łańcuchy pełne światełek. W dodatku po lewej stronie od wejścia znajdował się ogromny piec, w którym nieustannie wypiekano pizze, wypełniając powietrze jej aromatem. Sadie zajmując jedno z krzeseł poczuła jak do ust napływa jej ślinka.
      — Więc? — unosząc brew wbiła spojrzenie w Jeroma, gdy ten usiadł naprzeciw niej — Dlaczego jeszcze nie zacząłeś opowiadać? Raz, raz. Nie mam w sobie aż tak wielu pokładów cierpliwości, a i ciekawość mnie zżera. Co takiego mogło przywiać cię do Nowego Jorku?

      Sadie

      Usuń
  123. - Właściwie to do moich dziadków. Teraz i ja jestem tam gościem, ale towarzysz podróży zawsze mile widziany. – Meredith uśmiechnęła się szeroko, bo jej zaproszenie nie wynikało z grzeczności, ale szczerze i z przyjemnością ugościłaby Jerome’a. – Moja babcia na byłaby zachwycona! Jestem pewna, że nigdy nie widziała mężczyzny z krwi i kości z Barbadosu! To w Norwegii niczym obcy z innej planety. Pewnego lata pewien gospodarz zatrudnił do pomocy chłopaka z Polski i był on największą atrakcją w promieniu 10 kilometrów. – Dodała ze śmiechem. Być może trochę to przerysowała, bo i tam nie brakowało emigrantów, ale nadal byli to ludzie, którzy napływali raczej z Europy. Dodatkowo gospodarstwo dziadków mieściło się w niewielkiej wiosce, której mieszkańcy z pokolenia na pokolenie nosili to samo nazwisko, każdy się znał i właściwie był częścią większej rodziny. Na razie nie musieli dzielić się obowiązkami, bo wystarczyło wyrzucić do kosza to, co zjedli i wypili, więc po chwili obydwoje byli gotowi do wyjścia.
    - Zazdroszczę ci. Na szczęście przeprowadzam się z domu rodzinnego, więc nie ciąży nade mną presja i mogę powoli zabierać to, co najważniejsze. Mimo wszystko wolałabym to zrobić raz a dobrze i na pewno przydadzą mi się ręce do pomocy. – Meredith wciąż nie mogła uwierzyć, jak łatwo i przyjemnie przebiega cały ten proces zmiany mieszkania i jak mili są ludzie, których w ostatnim czasie miała przyjemność spotkać i poznać. - Mam nawet cztery kółka, które spadły mi z nieba, ale dzisiaj będzie to niewykonalne. – Uśmiechnęła się na myśl o starym znajomym, który zaproponował pomoc w przeprowadzce i własne auto. Było to spore ułatwienie, gdyż nie musiała szukać i użerać się z firmami oferującymi tego typu pomoc. – Ale skoro u ciebie to kwestia kilku godzin to już dzisiaj spędzisz tutaj noc? Jeśli tak to mogę wpaść po klucze wieczorem, po pracy, ale mogę też poczekać do mojej przeprowadzki o ile uda nam się znaleźć odpowiadający termin, abyś był na miejscu. Być może twoje dzisiejsze zwiedzanie miasta przedłuży się także na Nowy Jork nocą. – Dodała, unosząc znacząco brwi. – A nie chciałabym psuć ci zabawy.

    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  124. Dopiero teraz zaczęła dostrzegać wszystkie bodźce, które do tej pory były jedynie majaczącym w oddali tłem. Promienie słoneczne, przebijające się przez szybę, były jakby ostrzejsze, oświetlające pokój swoim blaskiem bardziej zauważalnie. Nawet gorąco, jeszcze chwilę temu obejmujące ciało blondynki na wskroś, uciekło gdzieś szybko, wywołując u niej gęsią skórkę. Dlatego też chwyciła kołdrę, po czym przykryła siebie i Jerome’a, ponownie się do niego przybliżając.
    Zamarła, gdy powiedział te słowa, jednak ani przez moment nie poczuła strachu. Może wciąż była jeszcze w jakimś stopniu pod wpływem tych wielkich emocji, a może po prostu stała się pewniejsza siebie, lub ich razem? W każdym razie, aż szerzej otworzyła oczy i sama też się podniosła, wspierając się na ręce. Zamrugała kilka razy, oddała mu pocałunek, a następnie pochyliła się nad mężczyzną, znów palcami wodząc po jego skórze. Nagle zaczęła uśmiechać się coraz szerzej, czując w sobie rosnącą radość.
    Nie mogła uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. A to, co już się stało… Kto by pomyślał, że wystarczyło tak niewiele, by w końcu do tego doprowadzić…
    Trąciła jego nos swoim, przywarła do Jerome’a tak bardzo, że piersiami niemal opierała się o klatkę bruneta, dodatkowo nieco zarzucając nogę na jego udo. Nie mogła odmówić sobie tej przyjemności bycia blisko, zwłaszcza po historycznym już dla nich momencie.
    Zrobiła małą pauzę, żeby oddać się przemyśleniom, więc położyła swoją głowę tuż przy nim, przymykając oczy. Oddychała już spokojnie, a serce powoli wracało do normalnego rytmu; wnętrze się uspokoiło i rozluźniło, czasami reagując tylko na jeszcze spacerującą między tkankami błogość. Było jej tak dobrze, że gdyby tylko miała siłę, powtórzyłaby to zdecydowanie. A potem jeszcze raz i jeszcze…
    Do głowy panny Woolf jednak zaczęły wchodzić trochę inne myśli. Spoważniała, co dało się zauważyć po jej wyrazie twarzy, którą teraz i tak chowała połowicznie w poduszce. Zastanawiała się nad zmianami, jakie w niej zaszły od pierwszego spotkania z Marshallem w Nowym Jorku i musiała przyznać, że było ich naprawdę sporo. A już największa na pewno dokonała się teraz, w momencie przekroczenia prawie największej z możliwych granic, które były wcześniej nie do przeskoczenia. Zdając sobie z tego sprawę, a także przyswajając nowe uczucia, ponownie nieco się uniosła. Jej oczy błyszczały tysiącami iskier, serce znów zaczęło bić szybciej, a mięśnie się spięły, gdy pocałowała go delikatnie, lecz z całą gamą emocji. Zdenerwowanie, które już dawno się nie pokazywało, właśnie nawiedziło duszę panny Woolf, powodując splątanie pojawiających się w umyśle urywków.
    - Jerome… - zaczęła powoli, dosyć cicho, z niepewnością. Westchnęła ciężko, przygryzła dolną wargę, i uniosła wzrok na sufit, jakby ta miała znaleźć jakąś pomoc lub odpowiedź. Wiedziała jednak, że musi sama przez to przebrnąć… Pytanie tylko, jak? Nawet najtrudniejsza podróż wydawała się teraz niczym, w porównaniu z tym, co miała zamiar zrobić.
    W końcu przewróciła oczami, przytuliła się do niego mocniej, by za kilkanaście sekund wrócić do poprzedniej pozycji, ewidentnie nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Kotłujące serce coraz bardziej dawało o sobie znać, policzki zapłonęły, zaczęła się rozgrzewać, jakby siedziała tuż przy rozżarzonym palenisku. We wnętrzu blondynki toczyła się wojna między tym, co czuła, a tym, co myślała i w żaden sposób nie potrafiła tego logicznie połączyć. Z jednej strony burza z piorunami przejmowała jedną część ciała, wymieniając się z pasmami rozciągającej się pustyni neuronów, których źródła wysychały tak mocno, że dopływ bodźców stawał się wręcz niemożliwy. Wreszcie i drżenie objęło ją całą, bo jeszcze nigdy nie stała przed tak ciężką i przejmującą próbą, choć dokonała w życiu wiele różnych wyborów. Teraz nadszedł czas na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Położyła dłoń na jego policzku, a potem palcem podniosła niego brodę Jerome’a, by spojrzał jej prosto w oczy. Wzięła głęboki wdech, następnie powoli wypuszczając powietrze spomiędzy ust. Zmarszczyła brwi, rozbieganym wzrokiem mierząc postać mężczyzny, ostatecznie lokując go na jego tęczówkach, w których odnalazła ten upragniony spokój, odbicie swoich pragnień, przekonań i pewności co do tego, co faktycznie czuła.
      - Ja… - spuściła na moment głowę, ale zaraz oparła swoje czoło o jego, próbując się połapać we własnych myślach. Lecz zaparła się, dzielnie odsunęła tak, by wciąż mógł ją widzieć, a może nawet trochę lepiej, przy okazji czując drżące ciało Jen na sobie. Oddychając szybciej, splotła palce ich dłoni i mocno swoją zacisnęła, cholernie obawiając się jego reakcji. W końcu to wszystko było tak szokujące, niespodziewane… Co mogło się dalej wydarzyć? Czy powinna już robić aż taki krok? A może było za wcześnie?
      Ale nie chciała czekać. Bo i na co miała?
      Pamiętaj o byciu szczęśliwą, Jen - powtarzała w swojej głowie, gdzie zapanował chaos.
      - Ja chciałabym… - ciągnęła, piekielnie boleśnie odczuwając nerwy tłukące się po żyłach. Patrzyła na niego z trudem, ale wzrok miała wciąż czysty, upojony wspólnym przeżyciem, choć gdzieś w tle zaczęły pokazywać się niebezpieczne iskry.
      Teraz albo nigdy.
      Zacisnęła szczęki i przełknęła ciężko, a dla dodania sobie odwagi pocałowała go jeszcze raz, tym bardziej namiętnie i głęboko, jak jeszcze w trakcie zupełnego oddania. Jej działania mogły przypominać brnięcie we mgle, gdzie raz wpadała na stary słup, a kolejnym razem brodziła w mętnej wodzie. Nie potrafiła jednak inaczej i miała szczerą nadzieję, że mimo wszystko nie będzie na nią patrzył, jak na wariatkę.
      Oderwała się od bruneta, mruknęła cicho i wreszcie zdobyła się na to, do czego przymierzała się tyle czasu.
      Świdrującym i nasączonym pragnieniem kochania spojrzeniem przedarła się przez źrenice Marshalla, niczym słońce przecinające chmury na niebie, by ludzie mogli podziwiać je w zenicie, a kochankowie, po upojnej nocy spędzonej przy tarczy księżyca, wyczekiwali i modlili się o kolejny świt, zwiastujący nowe nadzieje, zauroczenia i początki.
      Czuła, jak przy nim rozkwita, wzbija się do ów gwiazdy i sama promienieje, więc nie mogła tego zmarnować, bo nie wybaczyłaby sobie tego do końca życia. Być może ją odepchnie, choć nie sądziła, ale… Musiała spróbować.
      - Jerome, chcę z tobą być - wydusiła wreszcie szeptem, nie odrywając już od niego wzroku. - Tak naprawdę, w pełni i na poważnie. Chcę z tobą być - powtórzyła, teraz już nieco głośniej. - Chyba… Chyba nie umiem już inaczej… Nie chcę - dodała, znów cicho.
      Delikatnie skrzywiła głowę, pociągając rękę mężczyzny i kładąc jego dłoń między swoimi żebrami, gdzie idealnie mógł wyczuć bicie jej zmęczonego i rozpędzonego serca.
      - Chciałeś, bym dała ci… nam szansę. Czy teraz ja mogę oczekiwać tego od ciebie? Dasz mi ją…? - Otworzyła szerzej usta i uniosła brwi, wyczekując odpowiedzi… Której obawiała się najbardziej na świecie. Błagalne - choć dziewczynie wydawało się, że nawet żałosne - spojrzenie ukazywało wszystko, co właśnie w jej duszy grało, ale nie potrafiła już tego ukrywać; że obawiała się nagłej utraty ciepła, za którym dążyła tak długo, choć wcześniej się przed nim wzbraniała. Teraz, gdy zasmakowała tyle dobra, natychmiastowo uzależniła się od niego i nie mogła pojąć, co by było, gdyby Jerome teraz się od niej odwrócił… Chyba by tego nie wytrzymała. Tym bardziej, że to w nim zaczęła widzieć swoje przeznaczenie, choć jeszcze tego nie rozumiała.

      Jen <3

      Usuń
  125. [Okej, poczekamy i nigdzie się postaramy nie wybierać. ;)]

    Jay Siebert

    OdpowiedzUsuń
  126. Mogło się wydawać, że to nic wielkiego. Ot, akt, który przecież tyle ludzi powtarza od wielu wieków. Niby zwykła rzecz, do której każdy jest pchany naturą, a jednak ile się potrafiło wydarzyć tylko przez to, że dana para spędziła ze sobą noc. Nowe życie, rewolucje, wojny i zmieniony bieg wydarzeń. Co prawda może i nieliczni tylko byli swoimi odruchami zdolni do wywołania prawdziwej bitwy, ale… Kto powiedział, że ów potyczki nie mogły się też odbywać w samym człowieku?
    Kimś takim na pewno była teraz sama Jen, która wiedziała, że od tego momentu zmieniła całkowicie swoje życie. Bo teraz nie będzie mogła patrzeć już tylko na siebie, a na istotę obok, oddającą się jej tak samo, jak dziewczyna to zrobiła przed chwilą. I było w tym coś niesamowitego, ale również przerażającego; pewnie normalny osobnik nie widziałby w tym nic złego - ludzie przecież łączyli się w pary na całe życie - lecz panna Woolf miała całkowicie inne priorytety, gnała niczym wiatr, często robiąc na złość przeznaczeniu i vice versa. Teraz przyszła najwyższa pora się naprawdę zatrzymać.
    Uśmiechnęła się tak szeroko, że kąciki niemalże popękały od intensywności rozciąganych mięśni, a oczy zapłonęły jeszcze większym blaskiem. W tym momencie Jennifer Woolf stawała się rzeczywiście szczęśliwym człowiekiem, a tego nie czuła już… Nie. Tego nie czuła do tej pory nigdy.
    Oddała mu pocałunek, znów się w niego niemal wtapiając i chwytając mocno palcami, by czasem nigdzie się nie oddalił. Z niezadowoleniem mruknęła dopiero wtedy, gdy się odsunął.
    Przewróciła oczami i westchnęła, patrząc na bruneta spod oka. Wydęła usta i musnęła go ostatni raz, w końcu i sama się oderwała, siadając na łóżku.
    Zmrużyła oczy spoglądając na zegarek na ścianie, który nagle, jakimś dziwnym trafem, wskazywał na dużo późniejszą godzinę, niż się dziewczynie wydawało.
    - O kurczę, fakt - zauważyła, unosząc obie brwi i mrugając kilka razy. Przygryzła delikatnie dolną wargę, zaczesała włosy palcami, a następnie wstała, by podejść do wózka i zjeść jeszcze jakieś małe śniadanie - nie licząc poprzednio połkniętych owoców. Nie siliła się na to, by się ubrać, bo żołądek zdecydowanie za mocno nagle dał o sobie znać. Dopiero, kiedy trzymała w dłoniach miseczkę z kolejną porcją witamin, w przelocie złapała wyrzuconą na bok koszulę nocną, ubrała się w nią szybko i na powrót opadła na mebel, układając nogi po turecku.
    - Mają tutaj naprawdę dobre jedzenie - zauważyła pałaszując wszystko ze smakiem i wręcz nie mogąc oderwać się od pożywienia. - Pod koniec wyjazdu będę jak słoń… No właśnie.
    Odłożyła naczynie, kiedy było już puste, oblizała usta i w końcu zaczęła szukać w swoim plecaku jakichś ubrań. Nie miała zamiaru się stroić, ale przecież w koszuli nocnej też nie wyjdzie…
    Wyrzucając kolejne części garderoby na podłogę, postanowiła podjąć zarzucony wczoraj temat.
    - Bo wiesz, jest takie miejsce, do którego chciałabym pojechać… - zaczęła powoli, co trochę spoglądając na Jerome’a. - To dosyć daleko stąd i musielibyśmy poświęcić w sumie aż dwa dni na podróż (jeszcze mając na myśli to, że wycieczka w jedną stronę byłaby całonocna), ale myślę, że warto - kontynuowała, wybierając luźniejszą koszulkę, bieliznę, krótkie spodenki i klapki, a resztę z powrotem chowając do bagażu. - Mówię o azylu dla słoni, takim prawdziwym, gdzie te zwierzęta są szanowane, pielęgnowane i ratowane z rąk oprawców. Chciałabym zobaczyć, jak wygląda taki prawdziwy, szczęśliwy słoń, a nie pokazywany przez znęcających się właścicieli, żeby robił różne akrobacje - dodała, zrzucając koszulę i powoli ubierając się w wybrane rzeczy. Cały czas była w pokoju, więc brunet mógł ją obserwować.
    Stanęła na środku pokoju, podrapała się po głowie, zaczesała włosy palcami na jedną stronę, by zaraz zbliżyć się do mężczyzny i złapać go za dłonie.
    - Wiem, może jestem za stara na takie rzeczy… Ale naprawdę bym chciała tam pojechać - wyznała, nieśmiało zaglądając mu w oczy. - Słonie są mądre i mają w sobie jakąś magię… dlatego chciałabym się z nimi poznać - mruknęła, chwilę później uśmiechając się delikatnie.


    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  127. Kiedy zaczął ją tak całować, przez ułamek sekundy świat znów zawirował, a dziewczyna poczuła przyjemne mrowienie aż w stopach, więc zacisnęła mocniej szczęki i przymknęła oczy. Takie poddańcze gesty mogły w pewnym momencie zacząć się robić niebezpieczne, bo wyglądało na to, że panna Woolf zaledwie za byle dotknięciem miękła jak plastelina… Oczywiście tylko, gdy była wyrabiana w jego rękach.
    Zmrużyła oczy i zrobiła usta w dzióbek, opuszkiem wskazującego palca zdejmując ze swojego nosa dżem, a potem oblizując go.
    - Spokojnie, zdążymy. Jutro idziemy na zwiedzanie Bangkoku, dzisiaj jeszcze leniuchujemy… - stwierdziła, na samą myśl o kąpieli w jacuzzi aż się rozpływając. Potem nieco się wzdrygnęła, zaskoczona, że faktycznie pamiętał o tym kamyku. Uśmiechnęła się wesoło, przygryzła delikatnie dolną wargę i zabujała ciałem, niczym mała dziewczynka, która dostaje ulubionego cukierka. - Jeszcze nie teraz. Wszystko w swoim czasie… Ale miej go przy sobie - odparła, stając na palcach i cmokając mężczyznę w policzek.
    Rozejrzała się po pokoju, by sprawdzić, czy niczego nie zostawiła, a następnie dopakowała jeszcze kilka bibelotów ostatecznie stwierdzając, że wszystko już jest na swoim miejscu.
    Wtem rozległo się pukanie.
    - Czy to już by był Arturo? - powiedziała na głos, choć bardziej do samej siebie. Zmarszczyła brwi i podeszła do drzwi, uchylając je powoli.
    - Dzień dobry jeszcze raz. Przyszedłem poinformować, że państwa pokoje już są gotowe. Czy mogę przenieść już do nich bagaże? - zapytał młodzieniec, ze stoickim wyrazem twarzy. Jen, obserwując go, czasem miała ochotę się zaśmiać. Skąd on brał takie pokłady opanowania? Dziwiło ją to i imponowało dziewczynie jednocześnie, bo sama chyba by nie potrafiła doprowadzić się do podobnego stanu.
    Blondynka odwróciła się w stronę wnętrza pokoju, za moment wracając wzrokiem do chłopaka.
    - W zasadzie… Chyba tak - mruknęła, robiąc mu miejsce, by mógł wejść. - A gdzie właściwie nas przenosicie? - zagaiła, teraz wzrok wbijając w Jerome’a. Nie wiedziała, czy znowu wyszło jakieś nieporozumienie, tylko nikt im o tym nie powiedział, czy może trafią wreszcie po dobry adres i będą mogli cieszyć się wyjazdem tak, jak należy. Miała szczerą nadzieję, że właśnie tak będzie.
    Zmieszany Arturo posłał dziewczynie podejrzliwy wzrok, jakby zwąchał jakiś spisek, zaraz jednak przywołując kamienny wyraz twarzy.
    - Z tego, co wiem… Cóż, Hazel ma dzisiaj wolne - skomentował krótko i dość tajemniczo, chwytając za bagaże. - Wszystko już powinno być dobrze. Jeszcze raz przepraszam w imieniu hotelu za turbulencje i mam nadzieję, że będą się Państwo mogli zrelaksować. Polecam naszą siłownię, a także koktajl bar, również baseny są niczego sobie - dodał, powoli kierując się do wyjścia. - A teraz zapraszam za mną - zawołał będąc już na korytarzu, więc panna Woolf chwyciła telefon i podążyła za lokajem.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  128. Rudowłosa bawiła się jeszcze lepiej widząc, że mężczyzna nie stoi jak kołek, a rusza się w rytm muzyki. Nie rozumiała ludzi, którzy przychodzili do takich miejsc i wstydzili się poszaleć na parkiecie. To po co w ogóle zajmować innym miejsce, a także świeże powietrze, które momentami umykało pod naporem dymu i spoconych ciał.
    Kobieta otworzyła szerzej oczy, gdy szatyna najzwyczajniej w świecie nie podjął wyzwania. Może gdyby nie to piwo oraz napoczęty drink to poczułaby się jakkolwiek urażona. Tymczasem po chwili konsternacji wybuchał gromki śmiechem.
    - Jerome potrafisz zaskoczyć – powiedziała nachylając się do jednego ucha. Po czym ruszyła z powrotem do baru. Koniecznie musiała ochłonąć i zwilżyć spragnione usta. Nie tak wyobrażała sobie zakończenie tego wieczoru. Nie tak miała zapomnieć o innym brodaczu, nie tak… Bum szuflada wcale nie była tak dobrze zamknięta, a ona poczuła coś na kształt wyrzutów sumienia. Ona?! Znała tylko jeden sposób na ich uciszenie i o ile przygoda na jedną noc najwyraźniej nie wchodziła w rachubę, to alkoholu mieli tutaj pod dostatkiem.
    - Nawet zasłużyłeś na piwo!- dodała, gdy mężczyzna znalazł się na tyle blisko, by mógł ją usłyszeć. Chwilę później barman podał im zamówienie, a Lotta wyciągnęła kartę kredytową zza stanika, by zapłacić. Może to było dziwne miejsce na jej trzymanie, jednak zdecydowanie najbardziej bezpiecznie. Słyszała, że w Nowym Jorku znaleźli się i tacy złodzieje, którzy przykładali drobne terminale do torebek, czy kieszeni spodni. Później człowiek patrzy, a tu na koncie o pięćdziesiąt dolarów za mało.
    Upiła kilka łyków zimnego piwa po czym wskazała szatynowi jedną wolna loże na piętrze. Jakaś ekipa chyba już kończyła zabawę na dzisiejszą noc. U góry było odrobię ciszej, lecz nadal można było obserwować to co działo się na parkiecie. Kobieta rozsiadła się wygodnie, a zamyślone spojrzenie bezwiednie wlepiła w nowo poznanego towarzysza.
    - To kim jest ta szczęściara? – zapytała w końcu z lekkim uśmieszkiem. Domyślała się, że w tym był cały sęk braku kontynuacji takich, a nie innych działań na parkiecie. Mogła się mylić i nie być po prostu w jego typie, ot co.

    Charlotte Lotta
    [A dziękuje bardzo <3 długo sie ich naszukałam, a jeszcze dłużej wybierałam, także miło to slyszeć :D]

    OdpowiedzUsuń
  129. Czy więc teraz obydwoje byli wulkanami, które mogły w każdej chwili wybuchnąć od nowa? Jeśli tak, to w niedalekiej przyszłości może się to stać dosyć niebezpieczne dla otoczenia, mając na uwadze głównie to, że przyciąganie - w podobnych przypadkach - miało różne zakończenia. Nie trzeba jednak myśleć od razu o skrajnych sytuacjach, prawda? Chociaż… Jen nie mogła obiecać, że teraz, kiedy została w pewnym sensie “odmieniona”, będzie sobie po prostu grzecznie siedzieć obok niego, jak gdyby nigdy nic. Raczej ciężko byłoby sobie wyobrazić podobny scenariusz, zwłaszcza, jeśli tak wiele czasu upłynęło od jej poprzedniego zbliżenia z… Już nawet nie pamiętała, kim.
    Panna Woolf nie przywykła do drogich pomieszczeń. Owszem, dziadkowie ze strony matki aż pławili się w pieniądzach, ale po tym, gdy ich córka zdecydowała się na takiego, a nie innego wybranka, odseparowali ją od wszelkich rodzinnych funduszy, co jakiś czas tylko udając, że interesują się wnukami, zapraszając Jen i Noaha do siebie na ferie. Nie korzystali jednak zbyt często z oferowanych przywilejów, bo nie mogli znieść, jak potraktowali Edith. Potem, kiedy dziewczyna zamieszkała z Mattem, gościła w dużo lepszych progach, bywała czasem na bankietach, po prostu mu towarzysząc. Ale to, co zobaczyła tutaj…
    Już wystarczyło, że Arturo poinformował o zmianie, a ona aż się zarumieniła, wyobrażając sobie ów apartament. I musiała przyznać, że w tych fantazjach nic nie było nawet porównywalne do tego, co ujrzała na własne oczy.
    Wchodząc do środka rozglądała się dookoła, otwierając nieco usta. Oczy niemal wychodziły z orbit, zwłaszcza wtedy, gdy dostrzegła wspomniany basen. Aż przylgnęła do wielkiej szyby, opierając o jej taflę dłonie i tworząc na oknie powietrzne koła. Dopiero, gdy lokaj zniknął, powoli zaczęła wracać do teraźniejszości. Również zaczęła małą wędrówkę, najpierw udając się do sypialni, także łazienki, ostatecznie lądując przy barze. Uśmiechnęła się kącikiem ust, widząc wszystkie podstawowe elementy zaopatrzenia, dzięki którym będzie mogła przygotowywać im drinki o każdej porze dnia i nocy. Była w tym przecież mistrzynią!
    Zaśmiała się słysząc z oddali Jerome’a, wyjęła dwie szklanki, do których zaraz wlała whisky, wrzuciła lód i tak pomaszerowała prosto do mężczyzny, odnajdując go przy intersującej wannie.
    - A nie wolisz ze mną…? - zapytała wchodząc do łazienki i uśmiechając się przy tym zadziornie. Uniosła jedną brew, zamoczyła usta w trunku, po czym podała mu naczynie. - W sumie nie wiem, czy akurat to lubisz, ale leżało najbliżej… A ja miałam się ochotę napić - oznajmiła z błyskiem w oku. Wzięła jeszcze jeden łyk, następnie odłożyła szklankę na szafkę, wychodząc z pomieszczenia i w drodze rozbierając się do bielizny. W końcu dotarła do rozsuwanych drzwi tarasowych, gdzie bez zbędnych ceregieli weszła do basenu, w którym woda miała przynajmniej dwadzieścia jeden stopni, bo była bardzo ciepła.
    Jen zanurzyła się cała, po chwili wypływając na powierzchnię. Tak, czuła, że to będą jedne z najlepiej zapamiętanych wakacji.
    Dopłynęła do brzegu, gdzie z łatwością mogła obserwować panoramę Bangkoku. Uśmiech wręcz cisnął się na usta blondynki, ponieważ ta nie potrafiła przez dłuższą chwilę oderwać od niej wzroku.
    - Za to właśnie kocham podróże - powiedziała szeptem, bardziej do siebie.
    Odwróciła się, kiedy spostrzegła, że brunet jest gdzieś w pobliżu. Dopłynęła do drugiego końca, by zaraz postawić stopę na gładkich panelach zewnętrznych. Krople spływały z jej ciała, pozostawiając za sobą wodne smugi, Momentalnie pojawiła się na niej gęsia skórka, ponieważ podmuch zimnego powietrza akurat objął posturę Jen, gdy ta zmierzała do środka.
    - Są tu jakieś ręczniki? - zawołała do Jerome’a, marszcząc brwi i szukając wzrokiem wspomnianej rzeczy. Skierowała się do łazienki, ale - o dziwo - tam ich nie znalazła. Zabrała za to pozostawioną wcześniej szklankę, po czym wróciła na taras, by rozsiąść się na leżaku. Może słońce zdąży ją wysuszyć? - A co do tego kamienia… Powiem ci wszystko po słoniach - dodała tajemniczo, zerkając na mężczyznę kątem oka.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  130. Przez chwilę go obserwowała, potem jednak zamknęła oczy i skupiła się na relaksie, pozwalając promieniom słońca delikatnie muskać wilgotną skórę. Spokój, jaki ogarnął jej duszę i umysł, był tak kojący, cudowny i potrzebny, że…
    Że tylko jeden osobnik mógł wyrwać dziewczynę z tego stanu, bezpardonowo ściągając na ziemię.
    Wzdrygnęła się i aż złapała dłońmi za oparcie leżaka, otwierając natychmiast oczy. Zmrużyła je, kiedy już odnalazła źródło tej jakże ekscytującej zabawy, posyłając mężczyźnie karcący wzrok. Nie potrafiła się jednak o coś takiego na niego gniewać, więc tylko pokręciła głową i wróciła do przerwanej czynności, lecz zachowując większy stopień czuwania.
    - Na najlepsze skarby czeka się najdłużej - mruknęła, otwierając jedno oko i na moment zerkając na Jerome’a, uśmiechając się przy tym jednym kącikiem. Oczywiście nie miała na myśli tylko kamienia, ale tego już raczej nie musiała mu chyba tłumaczyć.
    Jęknęła, kiedy ten znowu postanowił się z nią podrażnić. Jednak tym razem panna Woolf postanowiła zareagować, odpowiadając mu pięknym za nadobne.
    Podniosła się, stanęła tuż za Marshallem, złapała się jedną ręką za bok i uśmiechnęła kokieteryjnie.
    - No wiesz… - mruknęła, teraz przechadzając się delikatnie i powoli po brzegu basenu. - Czy ja wiem, czy dziewczyną… - ciągnęła, będąc do niego tyłem. Musiała się bardzo postarać, żeby nie wypaść z roli, w którą właśnie się wcielała, więc przez ten krótki czas uspokajała się do granic możliwości, przywołując na twarz nieco poważniejszy wyraz. - To chyba nie musi być takie oficjalne - dodała, zatrzymując się. Jej głos był stonowany i ani jedna nutka nie zadrżała, więc brzmiała naprawdę szczerze.
    Odwróciła się o jakieś dziewięćdziesiąt stopni, unosząc ciut brodę i przymykając powieki, dając otulić się oddechowi wiatru.
    Wzięła głębszy wdech, z zadowoleniem dalej krążąc.
    - Teraz podobno już się tak nie robi - stwierdziła nagle, podchodząc do leżaka, by poczęstować się jego trunkiem, a gdy piła, puściła mu oko. Odstawiła jednak zaraz szkło z powrotem, wyprostowała się, zmrużyła oczy, patrząc prosto na najwyższe budynki miasta, po czym wróciła do gry. - Zawsze można się jeszcze trochę zabawić, co nie? - rzuciła uśmiechając się jeszcze szerzej, a gdzieś w źrenicach blondynki pojawił się rozedrgany błysk.
    Dłonie przeniosła na plecy, gdzie powoli zaczęła rozpinać górną część bielizny, kierując się do drzwi tarasowych, poruszając się przy tym kusząco. Ewidentnie chciała mu trochę zrobić na złość. Przecież też mogła, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Próbowałeś kiedyś takiej zabawy w jacuzzi? - zapytała, zatrzymując się tuż przy wejściu, odwracając się i unosząc jedną brew oraz przygryzając delikatnie dolną wargę. Jednym ruchem zsunęła z ramion ramiączka biustonosza, dłonią przytrzymując tylko przednią część bielizny. - Na jednej z podróży, chyba na Alasce, poznałam parę osób… Wiesz, tam trzeba było umieć się rozgrzać… Najlepiej pozbywając się najpierw niepotrzebnych elementów - odrzekła, odrzucając materiał gdzieś na bok. Lecz wciąż stała do niego bardziej tyłem, niż bokiem, więc niewiele widział. - Potem wchodziło się do wielkiej wanny… Bąbelki potrafią namieszać w głowie - mruknęła, wplatając palce we włosy, żeby na moment zakryć swoja twarz, bo sama miała ochotę roześmiać się po tym tekście. Ale szybko się opanowała. Wciąż była bardzo poważna, a nawet sprawiała wrażenie zadowolonej.
      Zrobiła krok w tył, teraz opuszkami zjeżdżając po swoich bokach, wreszcie zaczepiając nimi o krawędzie majtek. - Wtedy te wszystkie granice się zacierają… Czy jest się dziewczyną, czy nie… - westchnęła, ściągając materiał w dół. Nagle zauważyła coś w kącie tarasu, więc zaczęła iść w tamtą stronę, wcześniej całkowicie pozbywając się odzienia. Oparła się dłońmi o kamienie, które tworzyły coś na kształt wielkiej donicy, chwilę później się przeciągając i w ten sposób ukazując brunetowi całą siebie z najlepszej perspektywy, zupełnie taką, jaką ją Pan Bóg stworzył.
      - Przyznam, że to była interesująca przygoda. A na pewno sama bym się o nią nie podejrzewała - to mówiąc, wskoczyła do basenu, szybko pokonując dzielącą ich odległość. A gdy do niego dopłynęła, wsparła się na dłoniach, niczym syrena wynurzając się z przezroczystej tafli. - Chciałbyś się tak zabawić, Jerome…? - zapytała, a w jej oczach płonęły teraz znaczące iskry. Podniosła się jeszcze trochę, żeby móc go pocałować, ale wtedy złapała go mocno za rękę, a nogami odepchnęła się od ściany basenu, ciągnąc go za sobą w wodną głębię. Potem zaśmiała się głośno, gdy znów pojawiła się na powierzchni, następnie szybko wyszła z basenu, podeszła do kąta tarasu, gdzie znajdowały się ręczniki i wzięła jeden, owijając się nim. - Dobrze się zastanów, czy chcesz mnie nią nazywać… - rzuciła jeszcze poważnie, ale tym razem nie mogła się powstrzymać od parsknięcia, aż się zginając. - A teraz twoja wybranka idzie pod prysznic! - zawołała, odchodząc prosto do swojej łazienki.

      Jen Woolf

      Usuń
  131. W stu procentach była z siebie zadowolona. Wreszcie i ona mu się odgryzła - i to jak porządnie! - więc aż w podskokach dotarła do łazienki. Zamknęła za sobą drzwi i chichocząc pod nosem odkręciła wodę, jeszcze przez chwilę przyglądając się odbiciu w lustrze. Potem zaczęła nucić, łapiąc się na tym, że naprawdę była w tej chwili szczęśliwa.
    Wciąż trzymając jedną ręką ręcznik, lepiej rozejrzała się po wnętrzu. Nie wiedziała, czy robili to specjalnie, czy administracja hotelu chciała zasponsorować swoim gościom darmową zabawę w ciuciubabkę, ale i tym razem nie mogła znaleźć odpowiednich kosmetyków do kąpieli. Westchnęła więc, pokręciła głową, a potem podeszła do drzwi i wyciągnęła rękę w stronę klamki, by wrócić do salonu, gdzie miała bagaż. Jak dobrze, że i tym razem nie sugerowała się ilością gwiazdek, tylko zabrała ze sobą wszystkie środki w wersji mini!
    Nim jednak zdążyła to zrobić, nagle Jerome wyrósł przed nią, szokując i strasząc dziewczynę jednocześnie. Jej oczy zrobiły się wielkie, westchnęła głośno, aż odskoczyła i jedną dłonią oparła się o umywalkę, nie mogąc połapać się w nadchodzącym biegu wydarzeń. Zdążyła jedynie skakać wzrokiem po wszystkim dookoła, w pewnym momencie czując otrzeźwiające zimno kafelków, które rozpłynęło się dreszczem po plecach dziewczyny. Wbiła w niego spojrzenie, które z każdą sekundą robiło się coraz bardziej rozpalone, a oddech urywał się w miarę unoszącej się i opadającej klatki. Początkowo ręce, w obronnym geście, powędrowały również na ścianę, lecz po krótkiej chwili zjechały na dół, gdy wreszcie zarejestrowała w pełni to, co właśnie zaczęło się dziać. Jęknęła cicho i aż się wygięła, formując kręgosłup w łuk. Przymknęła powieki zaciskając szczęki, oddając się w pełni jego dotykowi i pocałunkom, które teraz działały na nią jeszcze bardziej, niż rano. Wiedziała już bowiem, jak takie spotkanie z mężczyzną smakuje, więc rozpalająca się we wnętrzu blondynki żądza, nie pozwalała w jakikolwiek sposób wyrwać się, czy nawet przesunąć o milimetr, by zaprzestać tej nierównej walce, w której panna Woolf absolutnie nie miała szans wygrać. Postanowiła popłynąć razem z prądem, elektryzującym i przejmującym, wprawiającym ciało w hipnotyzujące wstrząsy. Zupełnie tak, jakby właśnie opętała ją jakaś siła, sprowadzając na granice wytrzymałości i złą drogę… Chociaż cholernie się to dziewczynie spodobało.
    Dlatego dosyć szybko przywołała choć część rozumnych myśli, wprawiając swoje dłonie w ruch. Jedną dłoń przeniosła na bark bruneta, żeby utrzymać jakoś stabilizację, drugą zaś błądziła po jego ciele, z rosnącą ekscytacją sprzedając mu siebie w coraz większych kawałkach. Mur, jaki zbudowała przez lata, w żadnym stopniu nie przypominał teraz solidnej fortecy z fosą, która - jeśli wciąż w ogóle istniała - była obecnie jedynie płytkim brodzikiem, w którym mogłaby się utopić nawet najmniejsza rybka.
    Impulsy pobudzające pożądanie rozprzestrzeniły się po wszystkich tkankach, krew w żyłach jednocześnie ścinała się i gotowała, podczas gdy skórę obejmowała gęsia skórka i dreszcze. Łapała z trudnością oddech, a nie pomagała w tym para powoli wypełniająca pomieszczenie, jeszcze bardziej podkręcając temperaturę…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pewnym momencie przylgnęła do niego mocno, oplatając szyję ramionami. Mruczała coraz głośniej, przypominając w tym wszystkim ofiarę, znajdującą się w ślepym zaułku i jedyne, co mogła teraz zrobić, to pozwolić zrobić mu ze sobą wszystko, na co tylko miał ochotę.
      Uderzona nagłym spazmem, wbiła w skórę Jerome’a paznokcie, również ustami się w niego wpijając. Wreszcie odnalazła w sobie siłę, dzięki której odsunęła go od siebie, patrząc mu w oczy z nieokiełznaną dzikością, rozrywającym od środka pociąganiem i pragnieniem posiadania go tu i teraz, natychmiast. Jeszcze nigdy nie widziała się od tej strony, więc sama zaskoczyła się tym wszystkim, lecz ani na moment nie zaprzestała swoich ruchów.
      Spojrzała na niego tak, że tym razem to ona przypominała władczynię czyjegoś losu, mającą w swoich rękach cały świat.
      Dopadła do warg mężczyzny, całując go głęboko, namiętnie i nachalnie, samym już dotykiem sklejając ze sobą ich ciała.
      - To jak bardzo chcesz, żebym była twoja…? - wymruczała mu do ucha, kąsając zaraz bruneta po szyi. Wtedy też rozłożyła w linii palce, opuszki kładąc na plecach mężczyzny i mocno posuwając nimi w dół kręgosłupa. - Może mi pokażesz, hm? - szepnęła, zatrzymując się przy brzegach bielizny i wkradając się nieco pod nią dotykiem, by potem pozbyć się jej powoli i spokojnie, ewidentnie budując napięcie do granic wytrzymałości. Dodatkowo, w międzyczasie, uśmiechała się zadziornie i uparcie wpatrywała się tym razem w te bursztynowe oczy, przez które z ogromną chęcią mogłaby zostać w każdej chwili pożarta do cna.
      Ponownie się do niego zbliżyła, naciskając na Jerome’a swoją posturą, żeby móc czuć jego ciepło, tak nęcące i wprawiające jej własne ciało w drżenie, a myśli zapędzające w jakiś magiczny kołowrotek. Wróciła ustami do śniadej skóry, traktując ją drapieżnymi pocałunkami i nie hamując się już zupełnie przed niczym. Dlatego też sama zdobyła się na dość odważny akt; dłoń powędrowała na jego podbrzusze, przez chwilę drażniąc się z nim, zupełnie jak ogień, który swoimi najcieńszymi nićmi, czy nawet wyrywającymi się do biegu iskrami dosięgał twarze stojących blisko osobników. Chciała, by i on czuł to samo, co Jen przed momentem, jednocześnie wabiąc go coraz mocniej do siebie i będąc ciekawą, do jakiego stanu może go jeszcze doprowadzić. Sama zaś miała wrażenie, że zaraz rozleci się pod ciężarem nieokiełznanych emocji, buzujących w niej z każdą reakcją coraz intensywniej.
      Gdyby teraz spojrzała w lustro, na pewno by siebie nie poznała. Otwierał w dziewczynie zupełnie nowe drzwi, o których istnieniu nawet nie miała pojęcia. Ale każdy kolejny rozdział się przecież od czegoś zaczyna…
      - Tylko twoja… - dodała cicho, wodząc czubkiem nosa w okolicach załamania żuchwy i szyi, a także muskając ją następnie wargami, równo w takt bicia oszalałego z pożądania serca.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  132. [Musiałem dać sobie trochę czasu na ogarnięcie wszystkich zmian u Maille i nie oszukujmy się, że naprawdę wszystkie wyłapałem, bo nam się dziewczę rozwinęło, ale pana w Twoim wykonaniu to już się nie spodziewałem. Czytam, czytam i zastanawiam się, co też tego człowieka podkusiło, żeby wyjechać z Barbadosu, skoro w Nowym Jorku pogoda pewnie nie lepsza niż u nas za oknami. Widzę, że ładnie sobie postaciowo rozrabiasz, Mamusiu :D
    Mi też się nigdy nie chce bawić z zakładkami i po przygodach ostatnich wieczorów jestem pewien, że to był mój pierwszy i ostatni raz. Chyba po prostu podziękuję za te wszystkie komplementy i nie będę więcej wracać do tematu, bo zostanie mi jakaś trauma na przyszłość. Już mi oko lata, o :D No a wątek musimy jakiś skleić i to koniecznie, bo i ja tamten miło wspominam, a pobyt na Nycu bez wątkowego molestowania Mamusi to nie pobyt na Nycu. Widzę, że tutaj masz limit i to już przekroczony, więc może znowu coś u Maille? Daj znać, kogo byś wolała mi podrzucić, a ja popracuję nad jakimś pomysłem :D]

    Shawn

    OdpowiedzUsuń
  133. Rudowłosa z nieskrywaną ulgą opadła na miękką kanapę i chociaż obicie było tandetne oraz zniszczone nadal wydawało się delikatnie chłodniejsze od powietrza ich otaczającego. Trzymała w obu dłoniach kufel zimnego piwa, co samo w sobie również dawało ukojenie. Kilka łyków, a pragnienie odeszło w zapomnienie. Mogła już po kilku minutach odłożyć kufel na lepiący się stolik. Miała jeszcze połowę do wypicia, lecz teraz nie było aż takiej potrzeby się spieszyć. Nie planowała wieczoru pełnego rozmów, lecz może to właśnie tego jej było trzeba by zamknąć na dobre te nieszczęsną szufladę w swojej głowie i ruszyć dalej? Cóż nie zaszkodziło spróbować, poza tym oddelegowanie tak świetnego tancerza raczej mijało się z celem dobrej zabawy.
    - No popatrz jak to niektóre kobietą są w stanie zawrócić mężczyźnie w głowie – zaśmiała się ze swego rodzaju uznaniem, lecz ona nie wierzyła zbytnio w coś tak trywialnego jak miłość. Owszem kochała brata i rodziców, a gdyby miała zwierzaka, to również byłby obdarzony uczuciem. To z mężczyznami jej nie wychodziło, ponieważ nie próbowała i nie wierzyła w to. Przygody na jedną noc- nie ma sprawy. Dłuższa relacja – nie ma mowy. Widziała zbyt wielu niewiernych w swym życiu, by uwierzyć, że ktoś jej nie wykiwa, gdy akurat nie będzie patrzeć. A ona była osobą, która nie lubiła się zbytnio dzielić, więc wolała w ogóle się w takie skomplikowane coś nie pakować. Mimo młodego wieku miała już wyrobione dość mocne poglądy. Gdy patrzyła na to jak żyją jej rodzice zastanawiała się, czy te czasy i możliwość takiego uczucia nie przepadły bezpowrotnie. Teraz ludzie nauczyli się wymieniać zepsute rzeczy, a z czasem zaczęli tak postępować z rzekomo bliskimi osobami. W momencie, gdy relacja robiła się zbyt niewygodna wystarczyło ją zakończyć i rozpocząć nową.
    - Może masz rację. Szkoda czegoś żałować – powiedziała, a jej uśmiech nieco zbladł, na czole pojawiła się śmieszna zmarszczka. Może właśnie w tym tkwił cały jej problem? Nie chciała spróbować, a co miała do stracenia? Niewiele odkąd w Nowym Jorku pojawił się jej brat. Już nie mogła zostać kompletnie sama. Chwyciła piwo i wypiła duszkiem do dna, odstawiła pusty kufel i przybliżyła się do Jeroma.
    - Dziękuję – jej oczy lśniły jak nigdy przedtem, ale była w nich swego rodzaju zaciętość. Podjęła decyzję i chociaż nie byłą to do końca trzeźwa decyzja zamierzała się jej trzymać.
    - Chętnie jeszcze kiedyś z Tobą zatańczę, ale teraz muszę już lecieć do jednego Miśka – zaśmiała się ten pseudonim po czym wstała z kanapy górując tym samym na mężczyzną. Wyciągnęła ku niemu dłoń.
    - Do zobaczeni, powodzenia i zapraszam do baru – tutaj pochyliła się do niego, by podać nazwę i adres. Chciała chyba mieć swego rodzaju pewność, ze będą mieli możliwość się jeszcze spotkać w przyszłość. Odsunęła się i z szerokim niemal niewinnym uśmiechem pobiegła do wyjścia.

    [Mam nadzieję, że się nie gniewasz, za takie przerwanie ich wypadu do klubu :D Oczywiście proponuje kontynuacje, jeśli masz ochotę 😉]

    OdpowiedzUsuń
  134. Gdyby sobie wyobrazić wysokie, stabilne, ciężkie do przetrącenia sople lodu, można by w pierwszym odruchu odnieść wrażenie, że nic nie będzie w stanie zmienić tego obrazu, ani klimatu, jaki panował w tej mroźnej krainie. Obcej, zaginionej, spustoszonej, gdzie tylko oddech rozbrzmiewał echem, tłumionym przez coraz cieńsze tunele ciemności. Jak jednak się okazywało, mocarne królestwo barw bieli dosłownie w jednej chwili zamieniało się w wielkie, płynące lawą i ogniem naczynie, gdzie ów wieże rozstrzaskiwały się pod naporem uczuć i emocji, rozpalających duszę, serce i umysł. Dźwięk pękającego lodu świszczał głośno w uszach, zupełnie niczym właśnie buzująca krew, uderzająca do głowy dziewczyny z coraz większą siłą. Nie wiedziała, gdzie się w tym momencie znajduje, nic nie miało najmniejszego znaczenia. Byli tylko oni - dwójka dorosłych ludzi, żywiąca do siebie najczystsze, najprostsze, ale jednocześnie najpiękniejsze uczucia, jakie kiedykolwiek mógł poznać świat.
    Jerome był dla niej kimś wyjątkowym. Ocaleniem? Zdobywcą? A może po prostu…
    Jęknęła cicho, kiedy ją pocałował, a gdy zniknął, Jen przełknęła z trudem, zamknęła powieki i wzięła kilka głębszych wdechów, przecierając twarz dłonią i opierając się o nieco zimniejszy kawałek ściany. Musiała pozbierać myśli, żeby całkowicie nie odlecieć nimi w nieznane miejsca, w dodatku dać sobie czas na małą regenerację. Cała była rozpalona; na policzkach zaczęły pojawiać się rumieńce, tak samo na dekolcie i paru innych miejscach. Aż skręcało ją w środku, nie mogąc się go znów doczekać.
    Widok powracającego mężczyzny wywołał w blondynce coś na kształt porażenia prądem, który natychmiast przywołał Jen do odpowiedniego - do bieżącej sytuacji - porządku. Serce znów ruszyło galopem, w trakcie tej dzikiej przejażdżki zabierając ze sobą wszystko to, co spotkało po drodze, czyli żyły i organy, które na oślep łączyły się też tańcu, zdecydowanie nie będącym spokojnym walcem, a raczej przesiąkniętym sensualnością tangiem. Chciała go pocałować, bo przez te krótkie parę chwil zdążyła już zatęsknić za jego smakiem, ale Jerome postanowił ją zaskoczyć.
    Śledziła wzrokiem jego ruchy, z rosnącą fascynacją przygarniając od niego każdy kolejny dotyk, wżerający się w skórę dziewczyny niczym kwas, lecz ten nie pustoszył z bólem jej wnętrza, a potęgował błogość rozszerzającą się na całą resztę ciała. Nie miała najmniejszego zamiaru teraz się w jakikolwiek sposób stawiać; poddawała się mężczyźnie bez oporu, pozwalając zawładnąć wszystkim, co tylko posiadała. W tym momencie była jak otwarta księga, z której mógł czytać do woli, po kolei, lub skacząc między wierszami, wyciągając z nich to, co go akurat interesowało. Wszelkie emocjonalne kajdany rozkruszyły się, bariery złamano, a po soplach odosobnienia i chłodu nie było już nawet śladu. Z dziką przyjemnością pozwalała mu nawiedzać swoje wnętrze, czy to fizycznie, czy duchowo, bo gdzieś w głębi serca wiedziała, że akurat przy nim mogła to robić; nigdy do tej pory nie czuła się równie bezpiecznie, spokojnie, a także w pełni sobą, mogącą pokazać swoją prawdziwą twarz, jak właśnie przy Jerome. I kto by pomyślał, że jeszcze do niedawna panna Woolf z trudem przeciskała przez gardło każde głębsze zdanie, niosące ze sobą wydźwięk emocjonalny… Widocznie brunet po prostu musiał pojawić się w jej życiu, by mogła poczuć jego prawdziwy smak.
    Przygryzła mocno dolną wargę, przymknęła na moment powieki, a potem pochyliła nieco głowę, gdy mięśnie przy kręgosłupie spięły się, wywołane reakcją bliskości. Z ust blondynki wypłynęło delikatne westchnienie, a ona sama aż zadrżała, wstrząsana kolejnymi, intensywnymi falami rozkoszy, wwiercającej we wszystko, co było tylko możliwe. Gdyby mogła, pewnie rozerwałaby nawet skórę Jen, bowiem to potęgujące się uczucie za bardzo już kotłowało się w środku, chcąc ewidentnie wydostać się na zewnątrz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego wszystkiego dziewczynie aż zakręciło się w głowie, więc nieco opadła na Jerome’a, tym samym czując na plecach jego rozgrzane ciało. Powoli zamieniała się w rozbudzony wulkan, którego erupcja niebezpiecznie zbliżała się do punktu kulminacyjnego. Zwłaszcza, gdy niemal z każdej strony była z nim teraz spleciona, nie potrafiła się oprzeć słodkiemu spełnieniu, o którym istnieniu tak dobrze przypomniała sobie dzisiejszego ranka. Z drugiej zaś strony pragnęła wydłużać ten moment najbardziej, jak tylko się dało.
      Położyła jedną z dłoni na jego barku, drugą zawędrowując do biodra mężczyzny, by przyciągnąć go do siebie w największym stopniu. Każdy jego ruch sprawiał, że Jen gorączkowo i chwiejnie stąpała między dwoma światami, co mógł zauważać po tym, jak zachowywało się ciało dziewczyny; wyginała się, opadała, prostowała i miękła idealnie w rytm ich własnej melodii, komponowanej na szybko, lecz z ogromną dokładnością. Zupełnie tak, jak czynił to najbardziej uznawany wirtuoz, potrzebujący jedynie delikatnego bodźca do stworzenia fantazyjnie realnej pieśni, wygrywanej przez wszystkie znane człowiekowi tysiąclecia.
      Nagłe uderzenie, jakie rozniosło się po jej rozedrganym wnętrzu - tak jak tsunami, przelewające się ponad poziom wytrzymałości - kazało Jen posunąć się do czynów, które chociaż w minimalnym stopniu pozwoliłyby jej pozostać świadomą jeszcze przez jakiś czas.
      Jęknęła głośno, oparła tył głowy o bruneta i wzięła głęboki wdech. Spojrzała w stronę prysznica, od którego w tym momencie para wręcz buchała, po czym odsunęła się nieco od Jerome’a i - próbując opanować swój oddech - złapała go za rękę, pociągając w tamto miejsce.
      - Chodź… - mruknęła, ale wyraźnie, wpatrując się w niego błagalnie. Jeszcze nigdy akt cielesny nie wpłynął na nią tak bardzo, żeby aż musiała chwytać się jakichś “kół ratunkowych”, by nie paść przygnieciona ogromem emocji.
      Odkręciła nieco zimniejszą wodę, odczuwając natychmiastową ulgę, kiedy krople zaczęły spływać po jej rozpalonym ciele. Przyciągnęła jednak szybko do siebie bruneta, tym razem stając do niego przodem. Spojrzenie panny Woolf, gdyby mogło, pewnie teraz powaliłoby nawet najbardziej monumentalne góry świata, spalając je zaledwie w ułamku sekundy. Rzuciła się wręcz na niego, roznamiętrzonymi pocałunkami obdarowując jego usta, twarz, szyję i wszystko inne, co było w jej zasięgu, a dłońmi rozpoczęła ponownie wędrówkę po ciele Jerome’a.
      Nie chciała już nikogo innego. Omamił ją swoim blaskiem, stanowczością, spojrzeniem i sercem, które teraz najchętniej zamknęłaby na kłódkę, a klucz wyrzuciła daleko, by nikt inny już nie miał do niego dostępu.
      - Pragnę cię, Jerome, tak cholernie mocno… - jęknęła pomiędzy pocałunkami, wciskając się w niego tak, by nie pozostał nawet milimetr przestrzeni między ich ciałami. Wplotła palce jednej dłoni w jego włosy, drugą położyła na karku, by przyciągnąć go jeszcze bliżej. Teraz skupiła się już tylko na wargach mężczyzny, całując je, muskają i przygryzając na przemian, jakby dzięki temu ratowała się przed całkowitym utonięciem w morzu uczuć, które wzrastały w Jen z każdą chwilą, dniem i tygodniem, by w końcu małe pędy mogły rozkwitnąć i sięgnąć nieba, jakim był ten najważniejszy element całej układanki, rozpoczętej dawno temu na Barbadosie.


      Jen <3

      Usuń
  135. Nie był słów, które mogłyby określić to, co się w niej działo, jak bardzo się zmieniała, czy to w danej chwili, czy przez dłuższy czas. Nie chciała do siebie tego dopuszczać, ale to nie pojawienie się Marshalla w Nowym Jorku było tym punktem zapalnym, a już sam pobyt na gorącej wyspie sprawił, że świat Jen również zaczął się wywracać do góry nogami. I teraz, gdyby spojrzeć na to z boku, te wszystkie podróże, gonitwy, strach, ból, świadomość możliwego cierpienia, były w zasadzie niczym w porównaniu z tym, co kotłowało się w jej wnętrzu. Tyle ciepła, szczęścia i radości naraz nie czuła nigdy, przy nikim. Jerome stał się osobą, którą chciała widzieć każdego dnia, budzić się u jej boku, a także zasypiać, nie bojąc się, że kolejnego poranka zastanie obok samotną poduszkę. Chociaż, na pewno nie będzie potrafiła tak od razu wyzbyć się tych złych emocji, nagromadzonych przez wszystkie lata. Nic nie znikało od razu, tak samo, jak nie dało się zbudować od nowa całkowicie nowej świadomości. Blondynka zaś była na najlepszej drodze właśnie do tego, żeby czuć się osobą w pełni spełnioną, kochaną… No właśnie.
    Zamroczona bliskością, niczym marionetka pozwalała mu robić ze sobą wszystko. Szła za nim jak urzeczona i pewnie gdyby kazał jej teraz skoczyć w nieznane, zrobiłaby to. Spełniłaby każdą jego prośbę, a nawet rozkaz, bo to, kim stała się w obecnej chwili, jednocześnie sprowadzało pannę Woolf do swego rodzaju uwięzienia. Gdyby jednak życie skupiało się tylko na takich “karach”, po ostatnich przeżyciach pewnie sama oddawałaby im się z przyjemnością. Również i jej samej udzieliła się ta nutka pierwotnych instynktów, popychająca Jen do drapieżnych odruchów, które teraz nieco zelżały i zostały przytulone miękkością i skrawkami delikatności. Serce przyspieszało i spowalniało na przemian, nie mogąc się zdecydować, w jaką stronę chce dalej brnąć. Jednak gdy Jerome ją podniósł, na moment blondynka otrzeźwiała, marszcząc brwi i wbijając w niego wzrok, zastanawiając się, co chce zrobić. Westchnęła czując na plecach ponownie śliskie kafelki, owinęła ramiona wokół jego szyi i wtuliła się mocno, po chwili znów czując przejmującą rozkosz i płomienne ciepło. Przyciąganie ich ciał miało tak magnetyczną moc, że panna Woolf zaczęła zdawać sobie sprawę, iż od teraz nie będzie potrafiła już przejść obok niego obojętnie, nawet w spojrzeniu widząc charakterystyczną głębię. Ta fizyczność, która została między nimi rozebrana do najmniejszej warstwy emocjonalnej, stworzyła w dziewczynie nowy pancerz, choć skonstruowany z jeszcze nieutwardzonych materiałów. Coś kwitło, coś się ze sobą splatało, a rysy na sercu, powstałe przez różne wydarzenia i czyny reszty ludzkości, powoli zabliźniały się, sklejane plastrami stróżek światła, przebijającego się przez tego oto mężczyznę.
    W pewnym momencie dostrzegła, że wcześniej wspomniana erupcja w końcu musi nadejść i nic nie będzie w stanie jej zatrzymać. Wtedy też przylgnęła do niego jeszcze mocniej, pozwalając syczącemu wewnątrz ogniu rozprzestrzenić się po całym ciele, goniąc przy tym duszę, która w ostatnich podrygach próbowała się jeszcze ratować. Jednak i ona została doszczętnie pochłonięta przez żar uczuć, jaki przelatywał między nimi, ostatecznie dźwigając się na jeszcze większe wyżyny i uwiązując sobą umysł dziewczyny. Kompletnie zatopiła się w tej niezwykłej chwili, a jej wyjątkowość rozbrzmiewała w głowie panny Woolf przez dłuższy moment, sprawiając, że była teraz jedną z najszczęśliwszych kobiet chodzących po tej planecie. Nie był to tylko akt fizyczny, ale bardziej dowód na to, że nawet najbardziej zagubiony i samotny człowiek, odnajdując odpowiednią osobę, stawał się kimś zupełnie innym, swoją egzystencję poszerzając o takie wartości, które dla innych mogły być co najwyżej tylko sennym marzeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wbiła się paznokciami w jego skórę i przejechała nimi po niej, kiedy epicentrum rozszalałego wichru nagromadziło się w tym niepozornym ciele, zabierając dziewczynie gwałtownie wszystkie siły, na jakie tylko mogła się jeszcze zdobyć. Otworzyła szerzej usta, z których wydobywały się jęki oraz głośne westchnienia mieszające się z urywanym oddechem, którego dźwięk dudnił w głowie dziewczyny, bowiem każdy, nawet najmniejszy bodziec rozstrzeliwany był teraz w jej umyśle po stokroć bardziej, niż normalnie. Każda tkanka pulsowała, krew wrzała, a serce zapędziło się w w spirali ciasnej klatki, pragnąc się wydostać. Było jej tak dobrze, że miała wrażenie, jakby znalazła się w ogrodzie Edenu, gdzie na tacach, tuż przy wejściu, podawane były najlepsze wspaniałości tego świata. Bliskość Jerome’a dawała dziewczynie to wszystko i… Nie sądziła, że kiedykolwiek do czegoś takiego dobrnie, ale on sam stał się własnym słońcem, księżycem, oddechem, pragnieniem i wszechświatem, bez którego nie potrafiłaby żyć dalej. Ponieważ i ona w tym splecionym momencie dostrzegała znacznie więcej, niż osoby po prostu oddające się pokusie. Dla niej było to coś dużo poważniejszego. Tak silnego i cennego, że po prostu nic innego nie mogło się z tym równać.
      Wykończona szałem nabrzmiałych emocji, powoli ulatujących z jej ciała i głowy, niczym ta para, która ich sobą okrążyła, drżącymi kończynami wciąż utrzymywała się na nim, choć z wielką trudnością. Wyciągnął z niej wszystko, co było możliwe; uczucia, spełnienie i siłę, jednocześnie też oddając to pannie Woolf ze zdwojoną siłą.
      Delikatnie ustawiła się w pozycji stojącej, choć z dużą dozą niepewności, czy będzie potrafiła się utrzymać. Początkowo wtuliła się w bruneta lekko, ponownie obejmując go rękami, lecz po chwili uniosła głowę i oparła swoje czoło o jego, całując go delikatnie, ale z ogromnym bagażem uczuć. Następnie oderwała się od warg mężczyzny, dając sobie szansę na zdobycie nieco głębszego oddechu. W tym czasie patrzyła mu prosto w oczy, w których widziała siebie, jego oraz to, co ich połączyło. Nagle poczuła ukłucie w sercu, bo i ona wystraszyła się tego wszystkiego, nie będąc jeszcze gotową do przyznania się przed sobą samą, jakim uczuciem do darzy. Ale już samo spojrzenie wyrażało więcej, niż można by powiedzieć słowami. Wzrok dziewczyny przesiąknięty był bezgranicznym szczęściem i spokojem, którego tak bardzo brakowało jej w życiu.
      Jeszcze raz musnęła go delikatnie wargami, pozwalając zmęczonemu sercu nieco się wyciszyć. Krople wody, które przedzierały się przez sylwetkę Jerome’a, w skocznym rytmie docierały i do niej, przynosząc obolałym mięśniom także ukojenie.
      Sięgnęła dłonią do jego policzka i przesunęła po nim opuszkami, uśmiechając się po nosem.
      - Bycie z tobą jest cudowne - szepnęła, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z jego bursztynowych oczu. - Jeszcze nigdy się tak nie czułam… Jakbym tego nigdy wcześniej nie zaznała… Bo może tak właśnie było - kontynuowała w ciszy, nie chcąc zakłócić tej bezpiecznej przestrzeni, w której się znaleźli. Oczywiście nie miała na myśli tylko tego, co przed chwilą się wydarzyło. Mówiła to na tyle poważnie, ale i miękko, że bez problemu mógł wyłapać, co naprawdę dziewczyna ma na myśli.
      Patrzyła na niego tak, jakby stało przed nią bóstwo, wybierając pannę Woolf na swoją towarzyszkę życia i partnerkę we współtworzeniu nowego ładu, odgrywającego najważniejszą rolę w nowym kontinuum. Była mu w pełni oddana i nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby od niego odejść. Było za późno - najważniejsza z granic nie została przesunięta, a z impetem przekroczona o wiele kilometrów świetlnych.
      A ta Alaska… Chwila. Jaka Alaska…?
      Kąciki ust powędrowały jeszcze wyżej, a w źrenicach Jen pojawiły się żywe błyski. Przybliżyła się do niego i pocałowała mocniej, kiedy myśli wróciły na swoje miejsce, a organizm kroczył wokół naturalnej harmonii zmysłów.

      Jen <3

      Usuń
  136. Gdyby Jen była statkiem, nie byłoby lepszego portu, do którego mogłaby przycumować, tak jak teraz, znajdując się w ramionach Jerome’a. po długim rejsie, jaki odbyła przez te kilka lat, wreszcie znalazła przystań, gdzie nie straszne już były dziewczynie wrogie fale, sztormy, czy inne rzeczy, związane z niepokojem i problemami. Oczywiście, jeśli faktycznie chcieli być razem, to bez jakichś sprzeczek się nie obędzie, ale czy warto było teraz o tym myśleć? Zdecydowanie nie.
    Tym bardziej, że jego słowa wywołały w dziewczynie kolejną dziwną emocję, której znów nie potrafiła nazwać. Z jednej strony naprawdę się cieszyła i aż jej twarz zrobiła się bardziej promienna, ale z drugiej lęk z coraz mocniejszym wydźwiękiem rozbrzmiewał we wnętrzu dziewczyny, kradnąc te dobre uczucia i zamieniając je z zalążkami strachu. Mimo tego, że darzyła Jerome’a tym samym, kulminacja wydarzeń, słów i uczuć z ostatniego tygodnia chyba nieco ją przygwoździła. Zdecydowanie to nie był moment - dla niej samej - na wyrzucanie na stół ostatniej karty, będącej kluczem do kompletnej kolekcji całości jej istnienia.
    Przełknęła więc tylko, z zachwytem, ale i onieśmieleniem wpatrując się w niego, ostatecznie pokonując nieprzyjemne zgrzytanie z tyłu głowy, ciesząc się tym, co właśnie usłyszała.
    - Mamy czas, z niczym nie musimy się spieszyć… - dodała cicho, odwzajemniając mu pocałunek. Nie potrafiła teraz nic więcej z siebie wydusić, po prostu to jeszcze nie był na to czas. Miała tylko wielką nadzieję, że nie odbierze tego źle, bo absolutnie nie chciała wpędzać bruneta w coś, co w jakimkolwiek stopniu mogłoby go od blondynki odsunąć. To byłoby najgorsze z ewentualnych zakończeń tej historii, która przecież - tak naprawdę - dopiero zbierała w sobie skrawki początku ich wspólnej drogi.
    Zaśmiała się i pokręciła głową, wplatając palce w mokre włosy, które teraz przykleiły się niemal do całych pleców.
    - Zawsze jeszcze możemy ją wypróbować… - odparła i mrugnęła do niego znacząco, znów wybuchając śmiechem.
    Cóż… Jeśli w ten sposób będą spędzać resztę swoich dni, to faktycznie ze zwiedzania Bangkoku będą nici. A panna Woolf miała chęć zapoznać się chociaż z częścią miasta, nie wspominając o wycieczce do sanktuarium dla słoni, do którego aż się paliła.
    Ale nie tak bardzo, jak do bliskości z nim…
    Potrząsnęła lekko głową i przewróciła oczami, żeby nie zapaść się znowu w niecnych myślach. Zdecydowanie musiała odpocząć… Chociaż za jakiś czas pewnie zmieni zdanie. Lecz przecież nie mogła mu się tak podawać na tacy…! Tak… Tylko kto w to jeszcze uwierzy?
    - Wysuszymy się i coś zjemy - mruknęła, kradnąc mu ostatni pocałunek, a potem trochę się odsuwając, żeby skryć się pod intensywniejszą falą kropli. Dopiero teraz poczuła, że dotychczas ogarniające ją gorąco gdzieś wyparowało, za to chłód wdzierał się i rozlewał po skórze dziewczyny nieprzyjemnie. Odkręciła kurek z cieplejszą wodą, by trochę się ogrzać. Następnie wyszła spod prysznica, chwyciła porzucony ręcznik, wytarła się nim i owinęła, zmierzając do salonu. Będąc tam, podniosła wszystkie ubrania, to samo zrobiła na tarasie. Ostatecznie odłożyła wszystko w jedno miejsce, a potem zaległa na kanapie, odczuwając zmęczenie z większą mocą.
    - Jest tutaj coś, czy dzwonimy po Arturo? - zapytała, kiedy namierzyła wzrokiem Jerome’a. Nie zdążyła zwiedzić wszystkich zakamarków apartamentu, więc nawet nie sprawdziła, czy jest tu jakaś lodówka z “dodatkami”. Znalazła za to broszurę na ławie, która informowała o przeróżnych opcjach relaksu, a dołączona do niej była karta z menu. Zmarszczyła brwi, sunąc spojrzeniem po napisach.
    - Ja bym chyba zjadła sałatkę owocową. Coś mnie na nie dzisiaj wzięło - stwierdziła, uśmiechając się delikatnie. Zaraz usiadła, przysunęła się do bruneta i podała mu świstek, przytulając się do ramienia. - A co sobie życzy mój chłopak…? - zapytała cicho, wpatrując się w niego z roztańczonymi iskrami w oczach.
    I chyba tym gestem odpowiedziała na pytanie, które zadał jej nad basenem.

    Jen <3

    OdpowiedzUsuń
  137. Jej głównym celem na teraz było po prostu cieszenie się życiem. I w dodatku nie w pojedynkę, a z brunetem, na którego samo patrzenie już wywoływało w niej pozytywne wibracje. Miękła od jego czułości, robiła się silniejsza, gdy miała ramię Jerome’a w pobliżu, a to wszystko sprawiało, że miała siłę do dalszej walki ze światem. Czy to nie było więc piękne? Dla niej tak i chciała cieszyć się tym jak najdłużej.
    A w Nowym Jorku… Mogło się przecież jeszcze bardzo dużo wydarzyć…
    Rozradowana chwyciła za słuchawkę, śmiejąc się wesoło jeszcze przez chwilę. Pokręciła głową, a kiedy Jerome wyszedł na taras, złożyła zamówienie. Wszystko miało być gotowe do godziny - widocznie mieli dzisiaj większy ruch - więc panna Woolf postanowiła jeszcze przez chwilę porozkoszować się słodkim lenistwem, znów zamieniając się w placek i rozkładając na meblu. Przymknęła oczy, zaczęła wyobrażać sobie, co by było, gdyby w pewnym momencie gdzieś się ze sobą rozminęli, ale - na szczęście - brunet wrócił do pomieszczenia, co przerwało trwający rytuał umysłowy dziewczyny.
    Uśmiechnęła się do niego pod nosem, wzięła szklankę i upiła łyk, w tej chwili znajdując się w pozycji półleżącej. Jednak zaczęło jej się robić coraz chłodniej, więc stwierdziła, że pójdzie się w coś “normalniejszego” przebrać.
    - Jedzenie powinno być za jakieś… No, może teraz już pół godziny - oznajmiła, spoglądając na zegar naścienny.
    Wstała, odłożyła naczynie na szklany blat ławy, po czym podeszła do plecaka i wyjęła z niego najpotrzebniejsze elementy. Tym razem, poza bielizną, wyszarpała z dna bagażu przewiewną, białą sukienkę, wiązaną z tyłu szyi. Ponieważ pewien etap mieli już za sobą, nie szła specjalnie nigdzie się przebierać, a zdjęła po prostu z siebie ręcznik i powiesiła go chwilowo na stojącym nieopodal krześle, czym prędzej się ubierając. Gdy wciągnęła na ciało sukienkę, miała mały problem z zawiązaniem supła, więc podeszła do Jerome’a i uśmiechnęła się rozkosznie.
    - Pomożesz? - zapytała i zatrzepotała niczym kokietka z filmów dla nastolatek, zaraz wybuchając śmiechem. Stanęła do niego tyłem i pochyliła nieco głowę, zbierając przy okazji palcami włosy, żeby umieścić je po jednej stronie. Wtem rozległo się też pukanie do drzwi, co trochę zdziwiło blondynkę. Zmarszczyła brwi, spojrzała na mężczyznę, a potem ruszyła w stronę dochodzących dźwięków, bo stwierdziła, że skoro już jest ubrana, to może go wyręczyć w jego “misji”.
    Zbliżyła się do drzwi i powoli nacisnęła klamkę, a gdy już je uchyliła…
    - Hazel…? - zapytała cicho, z zaskoczeniem się wpatrując w dziewczynę. - Mam nadzieję, że nie przynosisz żadnych złych wieści i nie będziemy musieli się stąd przenosić…
    - Nie, nie! - syknęła dziewczyna, unosząc ręce w obronnym geście. Jej oczy były wielkie, jakby przestraszone, choć może bardziej przejęte. Rozejrzała się na boki, sprawdzając, czy nikogo nie ma w pobliżu. Potem zrobiła krok do przodu i pochyliła się do Jen, żeby coś jej wyszeptać. - Przyszłam was ostrzec…
    - Słucham?! - syknęła, również w tym momencie zamieniając twarz na obrus z dwoma patelniami. Brunetka przyłożyła palec wskazujący do ust, na znak, żeby panna Woolf się uciszyła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - No jest tu taka gwiazda… To znaczy żona gwiazdora. Nie mogę powiedzieć, o kogo chodzi, ale… Cóż, przez to, że było takie zamieszanie z mojej strony… - wywróciła oczami, bo wiedziała, że tak naprawdę to nie była jej wina, ale jak najbardziej odczuła konsekwencje na sobie - to przychodzę powiedzieć, że ta para dosyć często tutaj pomieszkuje. Ów pani jest lunatyczką, czasem ma jakieś zwidy… Ja tam nie wiem, ale pali te swoje kadzidełka w pokoju, a potem ma po nich mroczki - wzruszyła ramionami i rozciągnęła usta w wąską kreskę. Blondynka oniemiała, zamrugała kilka razy i nie miała pojęcia, co powiedzieć.
      - Aha… A ty nie masz dzisiaj wolnego? - palnęła, marszcząc brwi. Wtedy Hazel nieco się zezłościła, lecz zaraz westchnęła i machnęła ręką.
      - Szefciowi musi przejść. Dobry z niego człowiek, ale impulsywny. Ojej, muszę lecieć! Miłego pobytu! - zawołała, kiedy zauważyła zbliżającego się Arturo, który już czyhał za rogiem, żeby ją przegnać. Dwudziestoparolatka musiała mieć chwilę, żeby to wszystko przetrawić, choć, jak widać, jej żołądek miał się zająć teraz czymś zupełnie innym.
      Arturo podjechał z wózkiem do drzwi, kłaniając się i odprowadzając wzrokiem uciekający cień recepcjonistki.
      - Wszystko gotowe, życzę smacznego. Czy wprowadzić do pokoju?
      - Dziękuję, poradzimy sobie. Ile się należy…? - zapytała, bo z tego wszystkiego nie pamiętała, czy jakieś posiłki też mieli opłacone, czy za wyżywienie jednak muszą płacić.
      - Mają Państwo wszystko w cenie. Miłego dnia - uśmiechnął się pod nosem, a następnie odszedł.
      Wciąż wstrząśnięta sytuacją sprzed chwili, zapomniała też, żeby dać mu napiwek. Cóż, miała nadzieję to nadrobić przy kolejnej okazji.
      Chwyciła za rączkę wózka i pociągnęła go o pokoju, zamykając drzwi.
      - Jerome… Od tamtej strony nikt tu nie wejdzie, prawda…? - zapytała z niepokojem, łapiąc się za boki i uważnie analizując strukturę drzwi.

      Jen Woolf

      Usuń
  138. Nieco się uspokoiła zapewnieniami bruneta, jednak dalej miała wrażenie, że przez te kilka dni będą mieli okazję na własnej skórze doświadczyć, czym jest mieszkanie w ekskluzywnym hotelu.
    Westchnęła i machnęła ręką, podchodząc do stołu. Również usiadła przy nim, naprzeciwko Jerome’a, dobierając się do swojej owocowej sałatki. Miska była dosyć sporych rozmiarów, a znajdowały się w niej chyba wszystkie miejscowe - i nie tylko - owoce, do tego był ryż i dwa osobne słoiczki z sosem waniliowym oraz miodem. Aż poczuła się bardziej głodna, więc czym prędzej zabrała się do pałaszowania.
    Nie zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie, kiedy nagle usłyszała jakieś wołanie. Zmarszczyła mocno brwi, nabiła na widelec kawałek pokrojonego kiwi, po czym odprowadziła Marshalla wzrokiem. Sama nie miała zamiaru się póki co ruszać; spotkanie z Hazel wystarczyło, by tego dnia miała dość niezapowiedzianych gości. W spokoju więc pozbywała się kolejnych porcji potrawy, a gdy Jerome wrócił, wbiła w niego zaciekawione spojrzenie.
    - Co? - mruknęła, aż na moment przerywając jedzenie. Stwierdziła, że jednak bez czegoś mocniejszego się nie obędzie, więc wstała od stołu i poczłapała po zostawiony alkohol, przynosząc ich naczynia i kładąc na blacie.
    Opadła z powrotem na miękkie siedzisko, kontynuując przerwaną czynność. Nagle dostała olśnienia.
    - Szlag! - warknęła, waląc pięścią w stół. - Ty mówisz o tej sąsiadce? Cholera… - przewróciła oczami, po czym westchnęła, sekundę później prostując się tak, jakby połknęła kij od szczotki. - Czy ona widziała mnie nago?! - jęknęła, z przejęcia wypuszczając widelec z ręki. Przejechała dłonią po twarzy, zatrzymując ją na czole. - Była tutaj Hazel i powiedziała, w jakieś chyba tajemnicy, że mieszka tutaj żona pewnego gwiazdora, która jest lunatyczką, a w dodatku pali kadzidełka i ma po nich zwidy… - oznajmiła, krzywiąc się znacznie. Złapała widelec, by dokończyć sałatkę, choć jakoś nagle żołądek się skurczył. - Mam tylko nadzieję, że…
    Tupanie, szarpanie, krzyki i walenie w ścianę wypełniło salon, w którym się znajdowali. Jen aż podskoczyła, kierując swoją uwagę właśnie tam.
    - A jednak spokoju nie będzie… - warknęła, mrużąc oczy. - Jak będzie trzeba, to serio śpimy w tej wannie.
    - Oj, droooogiii dywaaanie! Mięękkkieeee jeeest oblicze twoooojeeeee!
    Przedziwne zawodzenie dobiegało z sąsiedniego apartamentu, co skłoniło pannę Woolf do zamyślenia.
    - Czy to jest możliwe, żeby aż tak szybko jej odwaliło…? Normalnie z tobą rozmawiała? - zapytała, unosząc jedną brew i patrząc na bruneta z niepokojem.
    - Pochłoooń mnie naaamięęęętnieee, dam ci serce swoooojeeee!
    Zakrztusiła się, zakrywając usta dłonią, a potem kaszląc. To stawało się coraz bardziej podejrzane i choć może nawet śmieszne, to bardziej wprawiało Jen w osłupienie.
    - Zaczynam się bać - wychrypiała, osuwając od siebie puste naczynie. Żeby to przetrwać, skupiła się na szklance z alkoholem, trzymając ją mocno w dłoniach, niczym świstak zawijający sreberka.
    - OTUL MOJĄ DUSZĘ, OBEJMIJ PŁACHTĄ MAAARZEŃ, STOP MOJE ROZTERKI, A JA CI POKAAAŻĘĘĘĘ….!
    - Na Allaha, Salome! Co ty wyrabiasz?! Dlaczego owinęłaś się dywanem! Zaraz mnie rozerwie! Miało być spokojnie, a tu taka BOMBA!
    Krzyki ewidentnie męskiego głosu dołączyły do tępych dźwięków kobiecego “śpiewu”, po których nastała cisza. Blondynka przełknęła głośno, patrząc to na ścianę, to na bruneta…
    - Czy gwiazdor może być terrorystą…? - burknęła nieśmiało, tak cicho, że nie wiedziała, czy Jerome to w ogóle usłyszał.

    Bombowa Jen

    OdpowiedzUsuń
  139. Czy ona kiedykolwiek odpocznie w spokoju? Takim prawdziwym, jak na Barbadosie, bez problemów, pomyłek i podejrzanych sąsiadów? Chyba musiała faktycznie polecieć na karaiby, żeby zebrać myśli i jakoś to wszystko uporządkować, bo jak tak dalej pójdzie, to po tym wyjeździe będzie potrzebowała dodatkowego urlopu na kurację psychiczną.
    Zmarszczyła brwi i objęła go karcącym spojrzeniem, kiedy wspomniał o kadzidłach. Chociaż… Może i w tym szaleństwie była jakaś metoda?
    Obserwowała go z daleka, choć wstała i przylgnęła do szyby, by lepiej się wszystkiemu przyjrzeć. Potem, kiedy już wrócił, coraz bardziej zszokowana wyszła za nim na taras, pozostając przez moment jeszcze w bezpiecznej odległości. Z czasem zbliżała się, jednak schowana była za wysokimi drzewkami ozdobnymi, tworzącymi wysoką ścianę i tym samym odgradzającymi ich od sąsiadów. Przynajmniej tyle…
    Dopiła do końca trunek, odstawiając szkło na stolik obok leżaków. Skrzyżowała ręce na wysokości piersi, by teraz w pełni skupić swoją uwagę na dziejącej się akcji. Ale w dalszym ciągu nie podchodziła zbyt blisko, bojąc się konsekwencji ów czynu.
    Gdy pojawił się Hasan, zrobiła kilka kroków w tył, niemalże wciskając się pomiędzy ostre gałązki, przez co syknęła cicho. Potarła dłonią obolałe miejsce na ramieniu, potem wychyliła głowę zauważając, że i Jerome został wciągnięty do tej pokręconej bajki…
    Otworzyła szerzej oczy będąc świadkiem tego wszystkiego i zastanawiając się, czy mogą się poskarżyć na trudne warunki mieszkalne, w zamian czego dostaliby jeszcze jakieś profity. Zawsze można było spróbować, prawda? Tym bardziej, że administracji hotelu ewidentnie zależało na utrzymaniu dobrej opinii, a recenzja Jennifer mogła być w tym momencie naprawdę mocno nadszarpnięta.
    Odprowadziła ich wzrokiem, dając zaciągnąć się brunetowi do środka. Bezwiednie opadła na oparcie kanapy, wzdychając ciężko.
    - Chyba lepiej jednak wyjdziemy na tym, jak trochę pozwiedzamy… - mruknęła robiąc usta w dzióbek, a potem chowając twarz za dłońmi. Nagle poczuła się bardzo zmęczona i przytłoczona zbyt wieloma rzeczami, które wybuchły w jednej chwili. - Mój pokój jest chyba trochę bardziej oddalony od… tej ściany. Więc zapraszam - uniosła jedną brew i uśmiechnęła się do niego kącikiem ust, wstając i podchodząc do plecaka. - Idę się trochę rozpakować. Nie będę wychodzić z łazienki za każdym razem, kiedy akurat mi czegoś zabraknie, ostatecznie dostając zawału i nie docierając do planowanego miejsca… - zaśmiała się cicho, spoglądając na Jerome’a kątem oka, w którym delikatne iskry plątały się ze sobą w powolnym tańcu. Tak naprawdę podobne zwroty akcji zaczęły się dziewczynie coraz bardziej podobać, no ale przecież nie będzie się z tym zdradzać! Już i tak wystarczająco pokazała, że jest tylko i wyłącznie jego, więc - choć mogłaby mu się tak poddawać jeszcze wiele razy - musiała zachować teraz jakiekolwiek pozory. Ale na myśl o tym, co się działo…
    Wróciła myślami i spojrzeniem do plecaka, przywołując się do porządku. Opanowanie to podstawa. Trzeba płynąć z prądem, ale kiedy ten zaczynał za bardzo porywać, należało złapać się wielkiego kamienia, by ostatecznie nie roztrzaskać się pod niebezpiecznym wodospadem. A ona była tego coraz bliższa.
    Chwyciła kilka niezbędnych rzeczy, podniosła się i ruszyła we wspomnianą stronę, rozstawiając w łazience wszystko na właściwych miejscach. Gdy wyciągała rękę, żeby ustawić szczoteczkę na umywalce, przerwał to huk, który dotarł nawet na drugi koniec apartamentu. Wszystko wypadło blondynce z rąk, a w przestrachu odsunęła się i rozejrzała dookoła, szybko odkładając szczoteczkę, a następnie wracając do salonu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Co to było?! - jęknęła, oczywiście domyślając się, że znowu dźwięki docierały z sąsiedniego apartamentu. Tym razem słychać było jakąś maszynę, która jakby wwiercała się w wielki kamień, lub coś na kształt tego. Jen pokręciła głową, zacisnęła dłonie w pięści, podchodząc zaraz do bruneta. - Ubieraj się, wychodzimy. Jak wrócimy, to może im przejdzie - mruknęła, ponownie znikając na moment w łazience, gdzie nieco się pomalowała i zrobiła ze sobą porządek.
      Nie miała zamiaru słuchać tego wszystkiego, tym bardziej, że nie wiedziała, czego mogli się po tej osobliwej parce spodziewać. Wolała nie kusić losu i po prostu się ulotnić, bo w tym momencie chyba właśnie to było najlepszym rozwiązaniem.

      Jen Woolf

      Usuń
  140. Spojrzała na niego krzywo, martwiąc się, czy nie będzie miał większych problemów po tym uderzeniu. Miała zamiar go uważnie obserwować, a na pewno nie pozostawić tego tak po prostu.
    Aż uśmiechnęła się szerzej, kiedy złapał ją za rękę. Potulnie dała mu się prowadzić, a kiedy weszli do windy, wzięła głębszy wdech, przymykając na moment powieki. Kto by pomyślał, że delikatny szum poruszającej się windy potrafi aż tak koić stargane nerwy?
    W momencie, gdy drzwi się rozsunęły, Jen rozejrzała się dookoła, żeby sprawdzić, czy przypadkiem i tu nie czyha na nich żadne niebezpieczeństwo. Teraz była gotowa już w zasadzie na wszystko….
    Przechodząc koło recepcji zauważyła stół, na którym ustawiona była lodowa figura, już nieco stopniała, a wokół niej owoce tworzyły swego rodzaju piramidki. Panna Woolf zatrzymała się na moment przy tej rzeźbie, a potem, jak gdyby nic, urwała łabędziowi szyję, podając ją mężczyźnie.
    - Trzymaj, musisz przyłożyć do głowy - szepnęła, ciągnąć go czym prędzej do wyjścia. Nowa recepcjonistka nawet nie zdążyła ich przywitać i pożegnać jednocześnie - co miała w zamiarze - bo Jen wyfrunęła stamtąd z prędkością światła.
    Znajdując się na zewnątrz, nie bardzo wiedziała, gdzie iść dalej. Zmarszczyła brwi i rozciągnęła usta w wąską kreskę, przyglądając się budynkom i przechodniom. Wtedy też zdała sobie sprawę, że przecież mają osobistego kierowcę. Odszukała do wzrokiem, uśmiechnęła się do Jerome’a szeroko i wskazała na znajomego mężczyznę brodą. - Co powiesz na przejażdżkę po mieście? Może nasz szofer coś zaoferuje…? - zapytała, zabawnie poruszając brwiami. Nagle zebrały się w blondynce chęci do eksplorowania tej betonowej pustyni, która - być może - miała im jeszcze wiele do zaoferowania.
    Nie mogła jednak czekać na odpowiedź Marshalla, bo wtedy do jej uszu dobiegły znajome dźwięki, które nakazywały ulotnić się stąd jak najszybciej.
    Dopadła do auta, rzuciła krótkie “dzień dobry”, po czym wsiadła do środka, nerwowo spoglądając przez przyciemnioną szybę.
    - Proszę nas zabrać do jakiegoś miłego miejsca, do którego gwiazdorzy i wariatki nie mają wstępu - mruknęła, wbijając się w tylną kanapę. Mężczyzna posłał Jen zdziwione spojrzenie, zaatakował Jeroma swoim badawczym wzrokiem, zastanowił się nad czymś chwilę, a potem ruszył.
    - O tej porze powinno już być dosyć pusto na targu. Będą się powoli zwijać, ale da się jeszcze znaleźć kilka całkiem wartościowych rzeczy. W odległości kilku metrów znajdują się kawiarenki i małe restauracje, gdzie chodzi większość turystów. Poza tym…
    - Świetnie! Idealnie! Jedziemy - zawołała, przerywając mu. W tle pozostawili rozhisteryzowaną sąsiadkę i obolałego Hasana, czekających na własną limuzynę.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  141. Szczerze mówiąc, w tym momencie Jen naprawdę nie przejmowała się tym co pomyśli o niej kierowca. Chciała po prostu być jak najdalej od tych dziwnych ludzi, których miała obecnie po dziurki w nosie. Cieszyła się więc widokiem targu, chociaż temperatura nie była zbyt przyjemna. Zdecydowanie teraz zaczęła doceniać klimatyzowane pomieszczenia hotelu, w którym mieli rezerwację. Bo gdyby tak mieli się zatrzymać w zwykłym pensjonacie, czy coś na kształt tego… Nie, to byłaby zdecydowanie trudna podróż.
    Aż się cofnęła, kiedy dobiegło do nich mężczyzna. Jednak zamiast się wystraszyć, roześmiała się głośno. Przez te wszystkie podróże zdążyła się nauczyć i wychwytywać, kto jest prawdziwym zagrożeniem, a kto jedynie próbuje wciskać kit nieznającym się na towarach wędrowcom.
    Pokręciła głową i zaciągnęła go dalej, w stronę straganów z szalami. Były przepiękne, kolorowe, ale ich cena… Czasami zastanawiała się, czy ktokolwiek tutaj naprawdę coś z tych rzeczy kupuje.
    - Gorzej niż w Nowym Jorku… - mruknęła, posyłając brunetowi krótkie spojrzenie. Przekupki zaczęły się do niej wyrywać, podchodząc i pokazując, jaka to ładna tkanina, zachęcać, żeby sama dotknęła i przekonała się o jej wyjątkowości, ale Jen bardzo dobrze wiedziała, że to po prostu nie miało sensu. Szła więc dalej, analizując wzrokiem przestrzenie i budynki pojawiające się przed oczami panny Woolf. Na chwilę jednak przystanęła przy widocznie starej, zabytkowej fontannie. Uśmiechnęła się pod nosem i kucnęła, by zamoczyć w wodzie puszki.
    - W niektórych miastach są różne przesądy związane z fontannami. Najczęściej spotyka się to, że trzeba wrzucić pieniążek, aby mieć szczęście w życiu, fortunę, albo… miłość - powiedziała lekko, spuszczając głowę. Usta blondynki rozciągały się coraz bardziej, a o granic źrenic odbijały się iskierki.
    Nie chciała się do tego przyznać, bała się uczucia, jakie w niej rosło, ale wiedziała, że tak właśnie być powinno. I trochę to było śmieszne, bo z jednej strony przygotowywała się na natarcie emocjonalne, jakie już na nią czekało, ale z drugiej strach przed całkowitym, również duchowym oddaniem przypominał o sobie w najmniej odpowiednim momencie. Zupełnie tak, jak teraz.
    Ukłucie w sercu kazało dziewczynie wstać i jeszcze na jakiś czas odłożyć wewnętrzny instrument, którego struny niebezpiecznie zadrżały. Wzięła głęboki wdech, analizując każdy kawałek historii, jaki był wyrzeźbiony w kamieniu. Dopiero teraz zauważyła, że są na nim sceny, przedstawiające jakieś wydarzenia.
    - Wróżę, wróżę, dla kogo różę?! - zawołała jakaś kobieta, cała owinięta czarnym materiałem. Wyglądała tajemniczo, a w dłoni trzymała koszyk z drewnianymi kwiatkami, pomalowanymi w charakterystyczne dla siebie barwy. Jen jedynie pokręciła głową, ale nim zdążyła odejść, nieznajoma zmaterializowała się przy jej boku, łapiąc dziewczynę za rękę. - Piękna pani, chcesz poznać swoją przyszłość? Kup różę, a dowiesz się wszystkiego…
    - Dziękuję, nie trzeba - próbowała się wyrwać, ale ta chwyciła ją za mocno. I już miała prosić Jerome’a o pomoc, ale wtedy stwierdziła, że jeśli ta baba jest jednym z gorszych natrętów, to mogą mieć przez nią kłopoty. Skapitulowała więc, zmarszczyła brwi i podała jej swoją dłoń. - Dobrze, niech będzie - mruknęła, a wtedy ciemnooka posłała jej przeszywające spojrzenie, jak u bazyliszka. Pochyliła się nad dłonią Jen, po czym zaczęła przejeżdżać po niej opuszkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Widzę… Dużo kłopotów… Ale i coś dobrego. Dwie siły, które wzajemnie ze sobą walczą. Jedna naciera na drugą, a ta druga próbuje odbić pierwszą. Silne uczucia, bardzo podobne, prawie bliźniacze, a jednak inne… - powiedziała cicho, z wyraźnie zagranicznym akcentem, co zdradzało pochodzenie “wróżbitki”. Na pewno nie była miejscowa.
      Nagle zamknęła rękę panny Woolf w pięść, przybliżając się do twarzy blondynki. - Jedna tańczy z lękiem w parze, a druga gna odwagą przez oceany… Musisz wybrać, którą drogą podążyć, jednak żadna nie da ci odpowiedzi - syknęła, odsuwając się. Serce dwudziestoparolatki aż zabiło mocniej, a myśli na chwilę rozbiegły się po zakamarkach umysłu, wprawiając ją w odrętwienie. Wpatrywała się w kobietę początkowo z niezrozumieniem, lecz później dobrze wiedziała, co oznaczały słowa, które wypowiedziała.
      Sięgnęła do torebki i wyjęła z niej pieniądze, zamian dostając ów różę. Nim jednak kobieta się oddaliła całkowicie, spojrzała jeszcze na Jerome’a.
      - Dobre serce masz, ale strzeż go dobrze. Nawet najszlachetniejszy kamień potrafi zarysować inny diament - powiedziała, po czym zniknęła równie szybko, co się pojawiła, pozostawiając Jennifer w konsternacji.
      - Chodźmy dalej - szepnęła w końcu, uparcie wpatrując się w trzymany przez siebie przedmiot.

      Jen Woolf

      Usuń
  142. Owszem, słowa kobiety wywarły na niej ogromne wrażenie. Bo chociaż, jakby się tak zastanowić, to można by sądzić, że mówiła całkiem ogólnie, ale Jen, zauważając w sobie tyle zmian, wiedziała, że nie były to jedynie zdania rzucone w przestrzeń, a niosły one ze sobą dużo więcej sensu.
    Wyrwana z zamyślenia, roześmiała się głośno, przyglądając się mężczyźnie. Od razu wszelkie złe odczucia odeszły precz, pozostawiając tylko przyjemne doznania i radość, którą niemal błyszczała, kiedy tylko Jerome znajdował się obok.
    I chyba tego się właśnie bała - całkowitej utraty kontroli nad tym, co nią przede wszystkim kierowało. Bo gdy ma cię jeszcze w ryzach własne serce, dużo łatwiej jest podejmować wszelkie decyzje, stawiając przede wszystkim na racjonalność. Co jednak zrobić, jeśli odpływa ona w nieznane, robiąc miejsce fascynacji, zauroczeniu i chęci bycia z tą daną osobą, odsuwając wszystko inne na bok?
    Bała się decyzji, którą miała podjąć. Bo wiedziała, że od tego będzie zależało całe jej dalsze życie i przyszłość.
    Wzięła głęboki wdech, próbując skupić się na materialnie otaczających ich rzeczach, ale na samo wspomnienie o ciastku malinowym, aż się rozbudziła.
    - Jak ty mnie dobrze znasz - mruknęła z rozbawieniem, chociaż kolejna propozycja też była niczego sobie. Przyjechali tutaj przecież na wakacje, więc powinni korzystać z każdej chwili. No, a skoro już postanowili, że póki co do hotelu wracać nie będą…
    Nieco się zdziwiła, unosząc obie brwi i również zerkając na ulotkę. Przez chwilę patrzyła na Jerome’a podejrzliwie, zaraz jednak zrobiła usta w dzióbek i pokiwała głową na boki.
    - Hm… Może być całkiem nieźle - stwierdziła, wzruszając ramionami. Zaraz zaś skrzyżowała ręce na wysokości ramion, wbijając w bruneta przeszywający wzrok. - A masz jakieś chęci do ujrzenia egzotycznych, gorących kobiet w bikini…? Wiesz, takich, jak to się teraz podobno lubi oglądać - podeszła do niego bliżej, mówiąc nieco ciszej. Uniosła głowę, by chociaż minimalnie wyrównać ich różnicę wzrostu i dlatego też stanęła na palcach, opierając się czubkiem nosa o jego. - Szybko działasz, Jerome. Bardzo szybko… - odparła mrużąc oczy i całując go delikatnie. Po chwili stanęła normalnie, zaczęła machać drewnianym kwiatkiem, przygryzła w uśmiechu dolną wargę, wywróciła oczami i zakołysała całym ciałem.
    - W sumie… Ciekawa jestem, czy zapewniają na takich wydarzeniach dodatkowe atrakcje. Jakieś specjalne tańce pokazowe dla pań, czy coś w tym stylu… Może będzie na co popatrzeć - dodała, zmuszając się, by nie wybuchnąć śmiechem. Odwróciła głowę w stronę wyłaniającej się zza tłumu ludzi kawiarni, w której akurat zaczęły zwalniać się stoliki. - O, zobacz! Ta wygląda całkiem nieźle. No, chyba, że tak ci się spieszy do piany… - przyłożyła krańce płatków róży do warg, tym razem spoglądając na Marshalla. Przypominała teraz chochlika, który uwielbiał robić ludziom przeróżne psikusy, ot tak, dla zabawy. - Tylko będę musiała się przebrać… A może mają opcję topless? - ciągnęła, robiąc krok w tył. - Podobało ci się to, co widziałeś nad basenem, prawda? Może inni też to docenią - mrugnęła do niego i wreszcie zaśmiała się w pełni, nie mogąc już się dłużej powstrzymywać. - O! Może Salome będzie tam główną gwiazdą! Kto wie, czego tu się używa, żeby rozluźnić publiczność…
    Przypadkowo ramieniem zahaczyła o słup, na którym przyklejone były plakaty o wszelkiej tematyce. Machinalnie wzrokiem posunęła po napisach w kilku językach, zatrzymując się zwłaszcza na jednej informacji. Aż zbladła i spoważniała, a ręce dziewczyny dosłownie opadły.
    - Patrz… Hasan ma dzisiaj koncert - jęknęła, przykładając dłoń do swojego policzka. - On tutaj jest naprawdę wielką gwiazdą. Ciekawa jestem, czy jego żona też już przeszła do historii, jako wielka nieobecna duchem celebrytka… - prychnęła, wzdychając cicho.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  143. Ona już chyba zbyt dużo błędów popełniła w swoim życiu, chociaż cały czas starała się podejmować te najlepsze decyzje. Ale była tylko jedną z wielu osób, których egzystencja nie miała wynieść ją na wyżyny społeczne, więc każdy problem zamykany był w ciasnym okręgu, z którym musiała radzić sobie sama. Czasem naprawdę denerwowało dziewczynę to, że wszyscy wymagali od niej znacznie więcej, niż momentami była w stanie znieść. Ile można uciekać i od samej siebie, żeby spełnić czyjeś pragnienia? Co z jej własnymi? Dopiero teraz, będąc z nim, świadomość istnienia takich rzeczy potęgowała się sprawiając, że Jen zapragnęła odkryć wszystkie tajemnice swojej duszy i świata, który był jeszcze do niedawna tak bardzo odległy.
    Zdecydowanie widziała wszystko w jego oczach, więc nawet delikatne drżenie iskier miało swój charakterystyczny ton, uderzający do serca blondynki bardziej, niż cokolwiek innego. Takie chwile sprawiały, że chciała mieć podobnych uczuć jeszcze więcej, częściej, a najlepiej bez przerwy. Było to kojące, ale również uzależniające. Wiedziała, że wyjazd Jerome’a będzie naprawdę dla niej trudny, zwłaszcza teraz, gdy w niecałe dwa miesiące zdążyła nadrobić większość swojego życia. Nawet książki, które przeczytala do tej pory, nie ukazywały w swoich historiach takiej intensywności i szybkości splotu wydarzeń, jakie miały miejsce realnie. Dlatego też momentami to wszystko wydawało się bajką zaklętą w mydlanej bańce, narażonej na liczne ostre końce, mogące w każdej chwili przerwać ich drogę do raju. Jen zdawała sobie sprawę, iż musi zrobić wszystko, by zatrzymać go przy sobie. Nawet, jeśli miałaby się w większym stopniu poświęcić. To po prostu nie miało teraz dla blondynki najmniejszego znaczenia. Liczył się on. Oni. Oraz to, co się między nimi rodziło. A było to zdecydowanie wyjątkowe i silne, ale też kruche i niebezpiecznie ujarzmiające.
    Oj… Jen aż się zarumieniła, kiedy tak sobie przypomniała, co jeszcze przed godziną widziała w hotelowych pomieszczeniach… I choć się z nim droczyła, to za żadne skarby świata nie zamieniłaby bruneta na innego. Już nie.
    Podążyła z nim do kawiarni, omiatając wzrokiem siedzących na zewnątrz ludzi. Na sam widok zrobiło jej się jeszcze bardziej gorąco, więc delikatne powiewy sztucznego wiatru były teraz jak najbardziej pożądane.
    Odrzuciła włosy do tyłu, westchnęła ciężko i opadła na krzesło, biorąc od razu menu w dłoń i wachlując się nim.
    - To w takim razie ja chyba nie nadążam za tą modą i fazą na tego typu natchnienia - zaśmiała się wesoło, wyobrażając sobie rzeszę nastolatek, wyczekujących koncertu Hasana, a potem z zaskoczenia wychodzącą Salome, naznaczającą wszystkich zebranych kadzidełkiem. Może właśnie w ten sposób zdobywali pieniądze? Ona hipnotyzowała słuchaczy, którym się wydawało, że gwiazdor jest niezwykle utalentowany i byli gotowi zapłacić krocie, żeby tylko wcisnąć się do zapełnionej sali, by go posłuchać. Nie mogła tego sprawdzić osobiście - nie miała również takiego zamiaru - więc pozostawało blondynce bazować na przemyśleniach, insynuacjach i domysłach. A o takie nie było wcale trudno.
    - To już wolę pianę - stwierdziła po chwili, przejeżdżając dłonią po czole. - Może tam przynajmniej nie będzie tak gorąco - westchnęła, kiedy podszedł do nich kelner. Jen oczywiście poprosiła cokolwiek, byleby tylko było z malinami, a do tego wzięła lemoniadę z lodem, miętą i cytryną. Mężczyzna poczekał, aż Jerome również powie, na co ma ochotę, a następnie zapisał zamówienie na karteczce, oddalając się. Panna Wolf odprowadziła go wzrokiem, przy okazji zauważając kota czającego się w rogu lokalu. - Jerome, chciałbyś pogłaskać kiciusia…? - zapytała, powoli odwracając głowę w jego stronę i szczerząc się diabolicznie. - Tam jeden czeka i na ciebie spogląda… - zachichotała, opierając łokcie na blacie stołu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Swoją drogą, zapomniałam powiedzieć, że wracam już całkowicie do swojego mieszkania. To znaczy, wynajmowanej kawalerki - oznajmiła zmieniając temat. - Matt powiedział, że sobie poradzi, więc… - zrobiła pauzę, splatając palce ich dłoni i nieco przysuwając się do stołu. - Możesz mnie teraz odwiedzać o każdej porze dnia i nocy - dodała z błyskiem w oku. - A tak w ogóle… Co będzie, jak wyjedziesz? Co z tym mieszkaniem, które wynajmujesz z tą dziewczyną? - zmarszczyła brwi, niepewnie spoglądając na Jerome’a. - Wiesz mniej więcej, ile to może potrwać…? - mruknęła nieco poważniejszym tonem. - Bo jeśli… Jeśli okaże, że musiałbyś szukać znowu czegoś nowego, to… To możesz zamieszkać ze mną - wzruszyła nieznacznie ramionami, układając usta w drobny uśmiech. - Nie chcę ci się narzucać, zrobisz jak zechcesz. Po prostu wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Naprawdę, zawsze - podkreśliła, mocniej zaciskając palce na jego dłoniach. Wzrok panny Woolf w tym momencie przesycony był czymś trudnym do określenia; szczęście rozmywało się z nieśmiałością, przy okazji wiążąc na supeł lekki stres i pragnienie posiadania go blisko. Nie chciała, by widział w niej kogoś, kto musi mieć wszystko na teraz i już, skacząc bez opamiętania po kamieniach milowych, całkowicie tracąc dech. Miała nadzieję, że odczyta w dobry sposób jej intencje, bo ostatnie, czego by chciała, to go skrzywdzić.

      Jen Woolf

      Usuń
  144. Widocznie i w tym strachu nie byli sami. Jen najbardziej obawiała się tego, jak dalej potoczy się jej życie bez Jerome’a obok. Właśnie dlatego nie chciała związków, bo zdawała sobie sprawę, że jeśli poczuje do kogoś tak wyjątkową więź, nie będzie potrafiła odpuścić, a potem będzie znajdować się na czymś w rodzaju szali, którą w końcu będzie musiała na którąś stronę przeważyć. Sprawiało to, że istny chaos zaczynał kłębić się w głowie blondynki, w końcu dopadając do serca i swoimi długimi pazurami drapiąc również płuca, utrudniając tym samym nabranie w nie powietrza. Głębokie uczucie mogło wręcz ją utopić, bo choć całkiem nieźle - do tej pory - udawało się dziewczynie wyłaniać na powierzchnię, to był swego rodzaju magiczny kamień, dzięki któremu dało się przenieść w zupełnie inny świat, ale ważył też swoje. I źle użyty, mógł spowodować istne spustoszenie, zwłaszcza wtedy, gdy odkładało się go na niewłaściwe miejsce. Głaz, na pozór zimny, potrafił też ogrzać, poprzez spotkanie z drugą równie twardą skałą - najlepiej wulkaniczną - wytwarzając iskry, będące zaledwie zalążkiem rozprzestrzeniającego się ogniska. Płomienie wtedy otulały wnętrze i duszę, przypalając złowrogie myśli i w ten sposób karząc im uciec.
    Dokładnie takie wrażenie odnosiła Jennifer Woolf, przemieniająca się właściwie każdego dnia, od momentu, kiedy jej historia rozdzieliła się na dwie ścieżki, choć sama jeszcze nie miała wtedy o tym zielonego pojęcia. Lecz teraz, trzymając tego mężczyznę za ręce i mogąc spoglądać mu w oczy, dusza dwudziestoparolatki rozsypywała się błyskami na otaczające ich istnienia, następnie wzbijając się w górę i pędząc w nieznane, prosto w ramiona przeznaczenia. I gdy tak już te meteoryty wspomnień brnęły przed siebie, ciepło gdzieś ulatywało, pozostawiając jedynie szarą smugę zarysu dobrych emocji, które przecierane były niczym zwykły kurz, szorstką powierzchnią szaty bólu i lęków. Dwie ogromne siły toczyły wewnętrzny bój, nie mogąc się w żaden sposób pogodzić.
    Zacisnęła szczęki i kiwnęła głową, spuszczając wzrok. Widziała, że starał się to wszystko przedstawić w jak najlepszych barwach, jednak sumienie podpowiadało jej, że wcale nie będzie tak prosto. Życie było na tyle skomplikowane, zbudowane z wielu kłód i porażek, że droga do szczęścia nie mogła być łatwa. To by nie miało racji bytu w obecnej rzeczywistości, która przyzwyczajała ludzi do momentami ciężkiej egzystencji, choć naoczne wojny coraz bardziej stawały się jedynie zmiękczonymi kartkami historii. Cóż jednak z tego, jeśli bitwa serca z rozumem miała dopiero się zacząć? Albo znów - już trwała, tylko pozostawała póki co na wielkich połaciach przed lasem, by ostatecznie przedrzeć się do nawet najgłębszych zakamarków dobrze strzeżonego zamku. A jak już było wspomniane wcześniej, mury obronne Jen runęły, woda w fosie wyschła, pozostawiając dziewczynę zupełnie nieuzbrojoną i niezwykle łatwą na zranienia. Teraz nawet byle intruz mógł przedrzeć się do skarbca, kradnąc wszystko i paląc w drodze powrotnej kolejne mosty.
    Bała się tego, ile może stracić, kogo może stracić. I nie potrafiła powiedzieć na głos, że to właśnie to było jej największą porażką, egzystencjalnym pragnieniem i problemem zarazem. Bo co będzie, jeśli nie wróci? Kim sama się wtedy stanie?
    Uśmiechnęła się blado, nieco unosząc głowę i posyłając mu krótkie spojrzenie. Chciała wierzyć, że właśnie tak będzie, że jeszcze się wszystko ułoży. Ale te głosy z tyłu…
    - Będę czekać - odparła krótko, przy nieco zaciśniętym gardle. Zdecydowanie zmienił się dziewczynie nastrój, a nie chcąc tego po sobie bardzo pokazać, odsunęła się od niego i wstała od stolika. - Zaraz wracam - rzuciła, siląc się na niego pozytywniejszy wyraz twarzy, po czym udała się do łazienki. Gdy zamknęła za sobą drzwi, oparła się na nich z bezsilnością plecami, twarz zakrywając dłońmi. Ogromny strach dopadł ją właśnie teraz, mroki przeszłości otworzyły kłódkę, pod którą do tej pory pozostawały w uwięzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzięła kilka głębszych wdechów, podeszła do umywalki, oparła się o nią dłońmi i spojrzała w lustro, dostrzegając swoje jakby opustoszałe, wypalone przejmującym lękiem oblicze. Pustka zionęła w źrenicach, przywołując na myśl najbardziej rozszalałe tornada, nie pozostawiające po swoich zabawach nic, poza wielkim chaosem.
      Zamknęła oczy, zacisnęła szczęki, a potem dała sobie chwile na odegnanie zbyt mocno otulającego ją cienia, wpuszczającego w ciało panny Woolf paraliżujące wiązki. Odkręciła kurek z zimną wodą, następnie zmoczyła w niej palce, obserwując przeskakującą pomiędzy nimi ciecz. Taki widok ją uspokajał, choć mogło się to dla postronnych obserwatorów wydawać dziwne. Jednak dwudziestoparolatka wyobrażała sobie w takich momentach, że razem z kroplami opuszczają ją złe duchy, pozostawiając serce i umysł w spokoju.
      Gdy poczuła, że jest nieco lepiej, wróciła do stolika. Teraz już bardziej przypominała siebie, niż jeszcze przed chwilą.
      Spojrzała na bruneta nieco żywiej, a gdzieś w głębi zaczęły pojawiać się nawet jakieś iskry. Powróciła do przerwanej czynności, jaką było jedzenie, kończąc ciastko w całości.
      - O której jest ta impreza…? - zapytała jak gdyby nic, unosząc obie brwi i teraz zatapiając usta w lemoniadzie. Obawiała się dalej ciągnąć ten temat, bo… Cóż. Może jeszcze nie chciała, żeby aż tyle w niej zobaczył.

      Jen Woolf

      Usuń
  145. Dała mu się prowadzić i osłaniać tak, jak by chciała, żeby było już w dalszym życiu, przez cały czas. Przy nim czuła się bezpiecznie, miała u boku kogoś zaufanego. I choć wszystko toczyło się dosyć szybko, ta pewność wzrastała w dziewczynie każdego dnia, napawając ją radością.
    Dlatego, gdy już się znaleźli w aucie i usadowiła się na tylnej kanapie, mimowolnie podążyła wzrokiem w miejsce, gdzie trzymał dłoń. Potem spojrzała mu w oczy, wzdychając cicho i wreszcie uśmiechając się nieco szerzej.
    - Będzie dobrze - powtórzyła cicho, ale trochę pewniej. Nic nie mogła poradzić na to, że ten temat był ciężki i trudny. I mimo, że sama go zaczęła, teraz wydawał się całkiem gorzki do przełknięcia.
    Skupiła się więc na tym, co mieli zrobić, zastanawiając się, w co na siebie włożyć. Gdy dotarli do hotelu, podziękowała Derekowi za wskazówki i pomoc, po czym wyszła z auta i zaczekała na bruneta.
    - Mam nadzieję, że nasi cudowni sąsiedzi sobie poszli już na ten koncert - mruknęła, czując nagle powracające zdenerwowanie, wywołane hukiem sprzed kilku godzin. Aż mocniej zacisnęła palce na drewnianej róży, o której prawie zapomniała.
    Mając znowu bruneta przy swoim boku, podążyła do windy. Nacisnęła guzik zaraz obserwując, jak światełka okrążając kolejne przyciski. Gdy rozległ się charakterystyczny dźwięk, panna Woolf nieco się ożywiła i weszła do środka, kątem oka widząc wyłaniających się zza ściany Hasana i Salome. Wtedy też szybko pociągnęła Jerome’a do siebie i pocałowała, żeby tamci ich nie rozpoznali. Coś czuła, że kobieta by sobie tak łatwo nie odpuściła, więc wolała tę drogę, niż przyklejać się do lustra w windzie.
    Wejście się zasunęło, a ona wreszcie się od niego oderwała, stając prosto i obie dłonie umieszczając na drewnianej róży. Zrobiła usta w dzióbek, spoglądając na Marshalla niewinnie, zupełnie jakby była czteroletnią dziewczynką, co ukradła przed chwilą babci cukierka.
    - No co? - zapytała nieśmiało, moment później widząc wyłaniający się zza metalu korytarz. Skierowała się do pokoju, zaczekała, aż Jerome wyjmie kartę i otworzy drzwi, by następnie przeciągnąć się w trakcie przechadzki do pokoju, uprzednio kładąc torebkę i pamiątkę na szklanej ławie. - W zasadzie to dobrze będzie porozciągać mięśnie i ruszyć kości - stwierdziła nagle, zrzucając z siebie sukienkę. Wygrzebała z plecaka czarne spodenki, biały dwuczęściowy kostium z motywem zielonych liści - bo stwierdziła, że skoro ma tam być mokro, to chyba jednak będzie jej wygodnie właśnie w czymś przystosowanym do tego typu okazji - a także luźną, nieco prześwitującą, bardzo cienką białą koszulkę. Wzięła wszystko w ręce i skryła się na moment w łazience, wracając do salonu już w pełni ubrana. Z bagażu wygrzebała jeszcze czarne koturny, wygodne i efektowne - żeby sobie czasem na poślizgu nie wybić zębów, a przy tym dobrze wyglądać. Zawiesiła torebkę w poprzek, przejrzała się w lustrze stwierdzając, że chyba jednak czegoś jeszcze brakuje. W podskokach powędrowała na nowo do sypialni, dopadła do kosmetyczki, by zaraz zawiesić na ręce srebrną bransoletkę z kamieniami, którą dostała od ojca. Była to również pamiątka dnia, kiedy poznała się z Jeromem. Aż na samo wspomnienie uśmiechnęła się szeroko, a w jej oczach pojawiły się wesołe błyski.
    Wyjęła też długi rzemyk z metalową zawieszką w kształcie księżyca, zawiązała go na szyi, w końcu będąc gotową do dalszej drogi.
    - Idziemy? - zapytała, będąc przy drzwiach wyjściowych. Oparła się o ścianę bokiem, skrzyżowała ręce na wysokości piersi i zmierzyła go wzrokiem, unosząc przy tym jedną brew. Kąciki ust nieco mocniej zadrżały, ale nie chcąc pokazać, jak bardzo już samym widokiem ją do siebie przyciąga, zaczesała włosy na jedną stronę i skryła za nimi twarz. - Oby tam nie było Salome, bo… - urwała, ostatecznie nie kończąc zdania. Pewne rzeczy podobno nie powinny być wypowiadane na głos.
    Wyprostowała się, wypięła pierś do przodu i rzuciła mu krótkie, ale intensywne spojrzenie, już w środku czując drżenie tanecznej muzyki.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  146. Gdy tak ją całował, świat przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie. Mogłaby tak trwać i trwać, ale niestety życie nie składało się z samych przyjemności. Mieli za to jeszcze sporo czasu, żeby się w pełni dotrzeć i przeżyć wiele pięknych chwil, dlatego też, kiedy w końcu się od niej oderwał, jeszcze przez chwilę miała zamknięte oczy, uśmiechając się pod nosem. Spojrzała na niego wzrokiem pełnym uczuć, których nie umiała, a może raczej bała się nazywać. Bardzo chciała się przełamać, ale ów moment musiał po prostu nadejść, bez pospieszania.
    Wsiadła do auta, oczami wyobraźni będąc już w klubie. W poprzednich podróżach jakoś nie miała czasu, by spotkać się z czymś podobnym, więc podobne imprezy znała tylko z opowieści. Lubiła za to próbować nowych rzeczy, więc z ochotą dała mu się prowadzić dalej, kiedy stali już przed lokalem. Nieco się zdziwiła, że aż tyle osób przyszło bawić się w pianie - może to był też jakiś miejscowy zwyczaj?
    Uderzona falą ostrych świateł aż zakryła oczy dłonią, pozwalając im przyzwyczaić się do otoczenia. Dopiero teraz przekonała się, że dzisiejsza noc może być naprawdę udana i… Szalona.
    - No ładnie… Czy to… Czekaj - mruknęła, marszcząc brwi i nasłuchując dopiero zaczynającej się piosenki. Z głośników zaczął wydobywać się głos Cascady, a już po kilku wyśpiewanych linijkach Jen bardzo dobrze wiedziała, co to za piosenka. Uśmiechnęła się bardzo szeroko, przekrzywiła lekko głowę na bok i przyłożyła policzek do dłoni, śmiejąc się wesoło. - Nie wierzę! To była moja ulubiona piosenka! - zawoałała, żeby mógł ją usłyszeć. podeszła bliżej, pocałowała go delikatnie, zaledwie muskając wargami, gdy w tle rozbrzmiewały następujące słowa:

    “Cause everytime we touch,
    I get this feeling
    And everytime we kiss
    I swear, i can fly”

    Oplotła rękami szyję Jerome’a, spuściła na moment wzrok, by zaraz unieść go i wbić prosto w jego oczy. Teraz kąciki ust dziewczyny delikatnie zawędrowały w górę, a w źrenicach dziewczyny wręcz szalała silna burza z piorunami, przesączona najgłębszym uczuciem doświadczanym przez człowieka. Aż przeszedł ją dreszcz, a serce zaczęło bić szybciej, kiedy muzyka zawinęła się wokół nich, przyciągając do siebie niezwykłą mocą.
    Trąciła lekko czubkiem nosa jego nos, znowu posyłając mu wwiercające się w duszę spojrzenie.

    “Can't you feel my heart beat fast
    I want this to last, need you by my side.
    Cause everytime we touch,
    I feel the static”

    Westchnęła, przygryzła dolną wargę i nagle poczuła w sobie potęgujące gorąco wywołane bliskością bruneta. Teraz mogłoby się wydawać, że nikogo poza nimi na sali nie było, jedynie nuty beztrosko płynęły w przestrzenie, ponownie scalając parujące emocje w bezpieczną bańkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. “And everytime we kiss
      I reach for the sky.
      Can't you hear my heart beat slow,
      I can't let you go.
      Want you in my life.”

      Jej klatka zaczęła się coraz szybciej unosić i upadać, serce skręciło się i niemalże wymusiło na dziewczynie wypowiedzenie dwóch bardzo krótkich słów, lecz powstrzymała się w ostatnim momencie. Zaczęła całować go najpierw powoli, ale szybko stały się bardziej namiętne, głębokie i pełne pasji. Musiała zrobić to właśnie tak, ponieważ nie była jeszcze gotowa na ten ostateczny krok, który otwarcie by mu pokazał, że zawładnął całym sercem, duszą i umysłem dziewczyny, w ten sposób mogąc zrobić z nią dosłownie wszystko. Nie mogła na to pozwolić… Jeszcze nie teraz. Chociaż wiedziała, że i tak już całą mu siebie doszczętnie sprzedała. I nie będzie potrafiła dalej bez niego żyć. Bo bez niego słońce zgaśnie, morza wyschną, a ziemia się spali, rozrywając na strzępy wszelkie możliwe zamki, w których mogłaby siedzieć, jak w zamkniętej twierdzy.

      “Your arms are my castle, your heart is my sky.
      They wipe away tears that I cry.
      The good and the bad times we've been through them all,
      You make me rise when I fall.”

      Jen <3

      Usuń
  147. Podczas gdy jej serce waliło jak oszalałe, sama oddawała się temu cudownemu uczuciu, trwając przy jego boku tak zawzięcie, jak tylko się dało. Przestała zwracać uwagę na cokolwiek innego - liczył się jedynie mężczyzna, który dawał blondynce tyle ciepła, jak jeszcze nikt nigdy. Z każdym pocałunkiem, wymienionym oddechem, wzajemnie przecinającymi się spojrzeniami pojawiała się magia, przenosząca pannę Woolf do jakiejś krainy, gdzie jedynie szczęście spływało po niej srebrzystymi strugami, owijając kroplami spełnienia. I gdyby to było możliwe, nawet lekkim dotykiem wsiąkłaby w niego, by przekazać swoje wszystkie emocje, których ilość wydawała się teraz niezliczona. Byli jak dwie siły chemiczne - przy byle zetknięciu powstawały między nimi iskry sypiące się wokół, w ten sposób rozświetlające ciemności niepewnej przyszłości. Kiedy go widziała, czuła, nie potrzebowała niczego, ani nikogo innego.
    W momencie nagłego rozszczepienia, chłód oplótł ciało dziewczyny, ciągnąc za sobą pustkę i dezorientację. Zamrugała kilka razy, rozejrzała się dookoła i zmarszczyła brwi, po chwili łapiąc, co się stało. Machnęła ów nieznajomej i ponownie zbliżyła się do Jerome'a, otwierając się na nowo - a może nawet z większą siłą? - na impulsy wysyłane przez bruneta, co wywołało u Jen szeroki uśmiech. Spojrzenie, zamiast wystraszone, nabrało śmiałej pewności, tym bardziej, kiedy zaczęła sunąć dłońmi po jego skórze, w końcu chwytając się mocniej i dopasowując do jego ruchów. Wodziła za nim nieco rozmarzonym wzrokiem, a wibracje dźwiękowe wprawiały jej czyny w swego rodzaju falowanie. Była w tym pewna zgodność, a sensualność tańca rosła wraz z podnoszącymi się tonami, dlatego też dwudziestoparolatce niewiele trzeba było, żeby zaczęła czarować swoją posturą, w zupełności oddając się muzyce. Teraz to z nią tworzyła metafizyczny romans, rozbrzmiewający w duszy blondynki najsilniejszymi nutami. Została pochłonięta przez melodię całkowicie, momentami jedynie wracając świadomością do świata rzeczywistego, gdzie również istniał wciągający, porywisty wiatr, właśnie w postaci Jerome'a. Rozerwanie mentalne, jakie teraz czuła, mogło się jedynie równać z bliźniaczymi pąkami, wyrastającymi z jednej łodygi.
    Wiła się przy nim jak bluszcz, potem nieco się odsuwała, by tak naprawdę pogłębić bliskość ich ciał, co jakiś czas, przelotnie, muskając wargami miejsca na skórze mężczyzny. Wzrok panny Woolf aż ciskał błyskami, niby to porażającymi i może nawet przerażająco wabiącymi, a z drugiej strony kusząco słodkimi i pobudzającymi.
    Omiotła swoim oddechem szyję bruneta, kiedy akurat miała w jej zasięgu usta, potem odwróciła się do niego tyłem i plecami niemal wcisnęła się w jego tors. Wtedy też złapała go za dłonie, które położyła stabilnie na swoim ciele, kierując nimi tam, gdzie akurat chciała być dotykana. Uśmiechała się przy tym zadziornie, kątem oka spoglądając mu w oczy. Nic nie mogła poradzić na to, że w tak krótkim czasie zawładnął nią całą, wyzwalając niesamowitą chęć notorycznego odczuwania naelektryzowanego pola magnetycznego, jakie między sobą wytwarzali.
    Nagle dźwięki ucichły, a z głośników przestała lecieć muzyka.
    - Drodzy! Przepraszamy, ale musimy zrobić małą przerwę techniczną. Nie potrwa to dłużej, niż dziesięć minut! W tym czasie zapraszamy do baru, dzisiaj obsługa przygotowała dla was świetne napoje! Ugaście pragnienie i wracamy do zabawy!
    Jen, trochę szybciej oddychając, nieco bardziej odwróciła się do Marshalla, by móc w pełni na niego spojrzeć.
    - Jesteś spragniony...? - mruknęła dwuznacznie, wciąż zamroczonym wzrokiem celując w jego bursztynowe tęczówki. - Bo ja bym chętnie coś wypiła - dodała, tym razem uśmiechając się szeroko i wyprostowując się. Wciąż jednak trzymała go za rękę, nie chcąc za bardzo się oddalać. - Czekamy, czy... Idziemy gdzieś? - uniosła jedną brew, wpatrując się w niego z wyczekiwaniem wymalowanym na twarzy. Przygryzła delikatnie dolną wargę, a jej mięśnie spięły się nieznacznie, trącone nagłym dreszczem.

    Jen Woolf <3

    OdpowiedzUsuń
  148. [Kurczę, narobiliście mi tymi komentarzami ochotę na taką słodką herbatę! Yvaine ma to po mnie (trzy łyżeczki cukru to absolutne minimum), zresztą jak psiolubność i za-duże-swetry-lubność. Cześć i dziękuję ślicznie. :) Bardzo, bardzo przypadło mi do gustu, kiedy je tylko zobaczyłam. A szperać w poszukiwaniu takich perełek to ja wprost uwielbiam. Ach, no i Marla Catherine, urzekła od pierwszego wejrzenia.
    To świetnie! Poniekąd takiego efektu oczekiwałam: melancholia, bo ostatecznie historia nie jest usłana różami, ale nie smutek, bo za dużo smutku w odkrytego w pierwszym zetknięciu z postacią pozostawia po sobie podświadomy niesmak, niestrawność. Yvaine jest silną babką, na pewno nie pozwoli ewentualnym wspomnieniom zepsuć sobie przyszłości i na pewno nie chowa się w mysią dziurę, tylko mierzy z przeszłością. I całe szczęście. :)
    Raz jeszcze dziękuję pięknie za powitanie, no i nie ukrywam, że porwałabym się na jakiś wątek, kiedy znajdziesz czas. :)]

    Yvaine Piper

    OdpowiedzUsuń
  149. Rozejrzała się jeszcze raz dookoła, gdy tak przedzierali się przez tłum. Ten klub musiał być jednym z popularniejszych miejsc w Bangkoku - a może po prostu ta piana przyciągnęła ludzi? - bo godzina była jeszcze dość wczesna, a już nie było miejsca na parkiecie praktycznie wcale. Z wielką chęcią więc skierowała się za brunetem na taras, nabierając świeżego powietrza w płuca. Przez ten krótki moment zdążyła się wystarczająco rozgrzać, otulona ciepłem oddawanym przez ludzi wokół, a szczególnie jednego osobnika.
    Podeszła do barierki i oparła się o nią tyłem, początkowo krzyżując ręce na wysokości piersi i nieco się garbiąc. Gdy jednak zbliżył się do niej, jedną z dłoni położyła na jego, przyciskając do niej policzek. Najpierw uśmiechnęła się nieśmiało, spuściła wzrok oraz przygryzła delikatnie dolną wargę, by zaraz podnieść wzrok i usta rozciągnąć szeroko, wręcz z dumą.
    To było coś tak niesamowitego i… Nowego. Ona potrafiła wywołać w kimś podobne uczucia? Kto by pomyślał… Pomimo tego, że parę razy była w związkach, to spotkanie Jerome’a na swojej drodze stało się czymś zupełnie innym, wywracającym świat do góry nogami. Ale nie mogła powiedzieć, że było to coś złego - wręcz przeciwnie! W głębi duszy dostrzegała pozytywne zmiany, jakie zasiał w niej mężczyzna. Wystarczyło, że obudziła się przy nim, a dzień od razu stawał się lepszy. Czuła rosnące światło, przebijające się przez każdą tkankę, doświadczając i ucząc się nawet własnej osoby od nowa. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek będzie miała okazję zaznać czegoś podobnego. Rozkwitała przy nim, choć dookoła mógł panować mrok i gdyby nawet głucha cisza zapadła na ziemi, ona w swoim wnętrzu dalej tańczyłaby w rytm ich wspólnej piosenki.
    Ale teraz, słysząc to wszystko, kolejne odłamy kajdan rozpadały się na jej sercu, dzięki czemu mogło ono bić intensywniej i pompować krew mocniej, wtrącając w Jen kawałki zagubionej przed laty, wręcz niewinnie dziecięcej duszy. Nie istniały przeszkody - prawie nie istniały - które zatrzymałyby ją przed samospełnieniem, choć z tyłu głowy dalej jęczał okruch wspomnień z Noahem w roli głównej. Spychała go jednak na bok, w najciemniejsze zakamarki umysłu, chcąc skupić się tylko i wyłącznie na tej chwili.
    Aż otworzyła usta szerzej, zamrugała kilka razy i mocniej ścisnęła bruneta, stawiając głowę do pionu. Za każdym razem zaskakiwał blondynkę coraz bardziej, wprawiając ją w osłupienie i krótkotrwały szok. To, co dla innych ludzi było normalne, na porządku dziennym, dla panny Woolf graniczyło z cudem, dlatego reakcje dziewczyny mogły wydawać się dziwne. Ona zaś, niczym dzikie zwierzątko, dopiero przyzwyczajała się do tego typu rzeczy, wciąż brodząc w mulistym stawie, w celu odnalezienia klucza do wszystkich egzystencjalnych odpowiedzi.
    Wzięła głębszy wdech, po czym lekko odbiła się od barierki, żeby stanąć z nim oko w oko.
    - A czy nie tego właśnie chciałeś? - szepnęła, muskając wargami jeden policzek. - Prosiłeś o szansę. I ją dostałeś - dodała cicho, całując drugi. - Ale to… To i tak wydaje się być szalone. Bardzo szalone. I dlatego tak bardzo to doceniam - mruknęła, dogłębnie zaglądając mu w oczy. Zbliżyła się jeszcze bardziej twarzą, dłonie położyła na karku Jerome’a, krótko przebiegając spojrzeniem po jego rysach. - Obawiam się, że nie zdajesz sobie sprawy, co zrobiłeś z moją głową… - odparła wprost w usta mężczyzny, składając na nich zaraz przesycone emocjami pocałunki. Znów znalazła się w odległym miejscu, przeznaczonym tylko dla tej dwójki. Radość z dziewczyny emanowała, zawiązując kolejne wstążki na ich wspólnej drodze, scalające dwa osobne życia w jedno.
    W pewnym momencie się od niego oderwała, rozbudzona i nieco wytrącona z rytmu muzyką z głośników. Zmarszczyła brwi spoglądając w stronę dochodzącego dźwięku, następnie przewróciła oczami i westchnęła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie lubię takiej muzyki, ale wszystkich nagle stąd zmiotło - zauważyła, rozglądając się dookoła. - To co? Teraz spróbujemy z barem? Nie powinno już być tłoków - zapytała, wracając wzrokiem na Marshalla. Chłód objął też jej nagie ramiona, przez co pojawiła się na nich gęsia skórka. Zdecydowanie potrzebowała czegoś, żeby móc się lepiej rozgrzać. Może to przez te wszystkie uczuciowe skoki, a może temperatura w Bangkoku miała charakter skrajnie spadkowy w nocy? Nie potrafiła tego określić i - szczerze mówiąc - wolała się skupić na czymś zupełnie innym...

      Jen Woolf <3

      Usuń