Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] What's the lie, what's the truth

Maxine Riley
urodzona 13 kwietnia 2002 roku w Nowym Jorku, USA // 23 lata // studentka Columbia University School of the Arts // ostatni rok programu magisterskiego na scenopisarstwie i reżyserii // jedynaczka // córka radnego New York City Council z okręgu 12, Kevina i gospodyni domowej na pełen etat, Lucy, a dawnej rozchwytywanej prawniczki // metr sześćdziesiąt w kapeluszu // niski wzrost nadrabia bezkompromisowym podejściem do życia // w wolnym czasie rysuje fanarty do obejrzanych filmów i seriali, które publikuje na swoim Instagramie
What to believe in my life
Maxine ma zupełnie zwyczajne życie. Takie, w którym nic nie będzie mogło jej zaskoczyć. Poukładane i przewidywalne. Może dlatego zaczęła układać w głowie scenariusze, których końca często nie potrafi przewidzieć ona sama; które zaskakują, skoro życie jedynaczki i wzorowej uczennicy tego nie robi. Max bynajmniej to nie przeszkadza. Lubi swoje poukładane i przewidywalne życie, w którym podąża od jednego do drugiego punktu, które skrupulatnie sobie wyznacza i lubi pisać scenariusze, które zaskakują już nie tylko ją, ale także wykładowców oraz kolegów i koleżanki ze studiów. I te scenariusze wcale tak bardzo nie stoją w kontraście do życia Maxine, bo są poukładane i przemyślane, a także rozpisane co do każdego punktu, ale przy tym mają w sobie coś nieuchwytnego. Coś, co w dokumencie tekstowym tylko Max potrafi złapać, a potem spiąć początek i koniec zgrabną klamrą, tym samym dając odbiorcom satysfakcję, a co w życiu nadal wymyka jej się z rąk. Nie potrafi spiąć początku z końcem i choć się stara, nie czuje satysfakcji. Ponieważ tak naprawdę, to nie Maxine pisze najbardziej zaskakujące scenariusze, a życie.
code by EMME

33 komentarze

  1. [Hejka!🩵
    Ale niespodzianka na główną wskoczyła. Przyznaję bez bicia, ale się nie spodziewałam drugiej postaci, a tu proszę! :D Maxine wyszła Ci niezwykle uroczo i w dodatku daje vibe takiej dziewczyny, którą można spotkać na ulicy, wyjść na kawę i zjeść z nią na spółkę babeczkę karmelową! Ja wiem, wiem, wieeee, że zwlekam z panem dilerem, ale gdyby Maxine potrzebowała kumpeli to mogłabym podsunąć Soph. Uczą się w tej samej szkole, choć zupełnie inne wydziały, ale to już nieistotne. ;)
    W każdym razie baw się z nią dobrze i samych udanych wątków wam życzę! 🩵]

    Sloane Fletcher, Sophia Moreira & Zane Maddox

    OdpowiedzUsuń
  2. Było jej wstyd.
    Sophia, chociaż pochodziła z rodziny, która była szeroko znana na świecie to nigdy nie pragnęła należeć do tej grupki popularnych dziewczyn. Inaczej sprawa miała się z jej starszą siostrą, Imogen. Ona wykorzystywała każdy moment, aby błysnąć w internecie. Jej Instagram przekraczał parę milionów i można powiedzieć, że na pełen etat pracowała właśnie tam. Paczki PR’owe gromadziły się w ich penthousie na Manhattanie. Dziwiła się, że Imogen jeszcze nie wyniosła się z domu. Że żadna z nich tego nie zrobiła, chociaż przecież mogły – Sophia może nie pracowała, ale miała dostęp do pieniędzy ojca. Nawet nie musiałaby dwa razy prosić o kupno mieszkania. Wystarczyło słowo i by je miała. A jednak z jakiegoś powodu cała ich trójka, Sophia, Maddie i Imogen, kisiły się w penthousie, który częściej niż rzadziej zapełniony był toksyczną atmosferą, wrzaskami i awanturami.
    „Mały” skandal Sophii dolał tylko oliwy do ognia, a dziewczyna już nie wiedziała, gdzie ma się schować. W takich chwilach cieszyła się, że jej konta w mediach społecznościowych są anonimowe i prywatne, a dostęp do nich ma jedynie garstka znajomych. Zresztą, nie wrzucała tam nic poza zdjęciami natury, bez przerwy pokazywała Chestera, a od niedawna i Daisy – jej najnowszy nabytek w postaci króliczka domowego. Nie była imprezową dziewczyną, nie balowała wśród celebrytów, cóż tak jakby. Czasami się zdarzało, że trafiła na imprezę, która pochłonięta była przez znane postacie, ale Sophia niekoniecznie się tym interesowała. Chowała się w domu, odkąd na jaw wyszło tamto nagranie z siłowni. Była przerażona, że ktoś ją w tym stanie widział, a w dodatku – kiedy coś ją opętało i zgodziła się wyjść z Nico po tym ponownie – okazało się, że wszyscy jego znajomi to widzieli, a Sophia oficjalnie została okrzyknięta „dziewczyną z siłowni”. Jakby naprawdę tylko tym w ich oczach była. I może była. Ot, jedną z wielu, o której zaraz się zapomni. W końcu do tego byli przyzwyczajeni. Co wieczór inna dziewczyna. Sophia przecież nie była żadnym wyjątkiem, a plotką.
    To był męczący tydzień, o którym najchętniej by zapomniała. Odpuściła sobie zajęcia kompletnie na uczelni. Nie tylko z powodu wycieku filmu. Leżała zakopana pod kołdrą w pokoju, który chłodziła klimatyzacja. Buczała cicho w tle, a Sophia gładziła Chestera, który wyjątkowo leżał przy niej. Było wczesne południe, a apartament pusty. Bogu dzięki. Nie wytrzymałaby kolejnej awantury od Gwen, która nie potrafiła jej odpuścić ani rozczarowanego spojrzenia ojca, który nie spojrzał na nią prawdziwie od momentu, kiedy ten filmik wyciekł. Rozmawiała tylko z Maddie, ale i to nie przyniosło większej ulgi, choć nie ukrywała, ale miło było wyrzucić z siebie to i owo.
    Po penthousie rozległ się znajomy dźwięk intercomu. Miała ochotę go zignorować i udawać, że nie ma jej w domu, ale w końcu zeszła z łóżka. Harry, poczciwy portier po pięćdziesiątce, wiedział, że Sophia była w domu, a reszta wybyła. Może kolejna paczka dla Imogen przyszła i trzeba było ją odebrać. Pojęcia nie miała.
    Podeszła do wbudowanego w ścianę panelu i dotknęła ekran, aby odebrać połączenie od portiera.
    — Dzień dobry. Ma panienka gościa. Panna Riley właśnie się pojawiła i prosiła o dostęp. — Głos Harry’ego był spokojny, trochę mdły, ale mimo wszystko miły.
    Trybiki w głowie Sophii zaczęły pracować trochę szybciej, kiedy usłyszała nazwisko, które nie obijało się o jej uszy od dawna. Zagryzła mocno policzek, zaskoczona i zdziwiona. Nie rozmawiały od naprawdę długiego czasu i to wszystko było z winy Sophii. Wiedziała o tym, że zaniedbała ją strasznie i całą przyjaźń, którą pielęgnowały od kilku dobrych lat. Milczała zbyt długo, bo Harry znów się odezwał tym samym znudzonym głosem.
    — Riley? Powiedziałeś Riley? — Powiedziała, jakby naprawdę musiała się upewnić, że to jest ona, ale czy Sophia znała inną Riley? — Maxine Riley?
    — Tak, dokładnie. Czy mam ją wpuścić?
    Wahała się. Czy na pewno chciała, aby Maxine wchodziła? Wzięła głęboki wdech, a potem powoli wypuściła powietrze przez nos.
    — Tak, wpuść ją proszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po tej krótkiej rozmowie Harry uruchomił dla Maxine dostęp do windy, która zabrała ją prosto na piętro zajmowane przez Sophię i jej bliskich. W międzyczasie Sophia nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Ani jak się zachować, kiedy w końcu Maxine zobaczy. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, które było nieco żałosne. Nie spała porządnie od kilku dni, oczy miała podkrążone i mętne, a włosy żyły swoim życiem. Szybko przeczesała je palcami, aby ujarzmić loki chociaż trochę. Nie naprawi się w dwie minuty, ale Maxine widziała ją w o wiele gorszych stanach, więc niewyspanie nie powinno robić jej większej różnicy.
      Sophia otworzyła drzwi wejściowe, kiedy rozległ się dzwonek. Najpierw zobaczyła papierową torbę, a dopiero potem znajomą twarz przyjaciółki, o której zapomniała.
      — Cześć. — Powiedziała cicho i nieśmiało, odsuwając się, aby mogła wejść do środka. Nie wiedziała, co może powiedzieć. Nie przygotowała się na kolejne starcie. Maxine wzięła ją z zaskoczenia.

      Sophia

      Usuń
  3. Rodzinę Carpenter zdecydowanie można było porównać do Hiltonów, chociaż córki Oscara mniej rozrabiały niż Paris. W każdym razie, historia była trochę podoba z siecią hotelów i całą tą biznesową resztą, ale Sophia nieszczególnie się tym interesowała. I pewnie brzmiała na niewdzięczną, bo dziedzictwo miała podane na tacy i nie musiała palcem kiwnąć przez resztę życia, aby wygodnie żyć, ale prowadzenie hoteli niekoniecznie było tym, czym chciała się zajmować. Planowała kiedyś dołączyć do tej spółki, ale na własnych zasadach. Najpierw musiała odkryć co chce robić, a tego jeszcze nie wiedziała.
    Dreptała w miejscu oczekując na Maxine. Nie spodziewała się po samej sobie takiego zachowania i olania przyjaciółki. Nie spodziewała się też tego, że wbije innej nóż prosto w plecy i będzie po kryjomu urządzać sobie schadzki z jej chłopakiem. Okej, jedną schadzkę, gdzie wydarzyło się coś, ale ubrania im nie zaginęły. To była skomplikowana sytuacja. Wyjęta prosto z jakiegoś koszmarnego serialu, gdzie bohaterka nie mogła zadecydować co chce robić. Sophia tak się poniekąd czuła. Jakby brała udział w serialu, na który nie wyraziła zgody, a w dodatku był on streamowany na żywo i bez scenariusza.
    Skoro wpuściła Maxine na górę, to nie zamierzała jej nie otwierać. Początkowo miała na to ochotę, ale jakby to wtedy wyglądało? Soph nie lubiła konfrontacji, a ta była nieunikniona. Nie rozmawiała z nią od stycznia i nawet nie wiedziała, dlaczego się od niej odcięła. Maxine nie zrobiła jej nic złego, a w dodatku była jedną z niewielu osób w jej życiu, na których naprawdę mogła polegać. Tymczasem Moreira po prostu wyparowała z jej życia. Uciekała, jakby wspólne lata nic nie znaczyły.
    — Przyniosłaś… żelki? Sour Patch Kids? — Nawet się zaśmiała, kiedy dostrzegła je na samej górze. Jedne z jej ulubionych. Jakimś cudem o nich nadal pamiętała, a może to przez to, że Sophia czasem nie potrafiła się zamknąć o tym, jak bardzo je lubi i przynosiła je za każdym razem na ich spotkania?
    — Tak. Jestem sama. Są tylko zwierzaki. — Odpowiedziała. Gdzieś w tle mignęła Vita, kotka Maddie, a Chester dalej spał w jej łóżku, a Daisy siedziała w klatce. Zwykle ją wypuszczała, ale nie miała ochoty na to, aby pilnować kabli i królika. Zdała sobie sprawę, że Maxine nie poznała Daisy. Może widziała ją na Instagramie, o ile jej tam nie zablokowała. Sophia nie była z tych co blokują i wyrzucają. Ba, wciąż obserwowała Alex, a ona ją. I widziała te wszystkie stories wymierzone w jej stronę z dwuznacznymi podpisami, które nie wskazywały może jawnie na to kto odebrał jej Nico, ale jeśli ktoś przyjrzał się lepiej ich historii, która chcąc nie chcąc, ale była publiczna, to mógł łatwo połączyć kropki.
    Westchnęła, kiedy padło to jedno konkretne słowo. Czyli o to chodziło.
    Sophia skinęła głową w stronę swojego pokoju, gdzie się skierowała, aby mogły tam w spokoju porozmawiać. Może nikogo nie było, ale jakoś by jej nie zdziwiło, gdyby Gwen w przestrzeni wspólnej zostawiła podsłuch. Ta kobieta była zdolna do wszystkiego, a Sophia nie miała do niej nawet grama zaufania.
    — Czyli widziałaś — mruknęła pod nosem. Świetnie, naprawdę świetnie. Nie powinna się dziwić, bo w końcu wszyscy to widzieli. Dobra, może przesadzała i nie wszyscy, ale z jej grona znajomych i milion internautów na pewno.
    — Nie myślałam wtedy o tym, który profil mam lepszy. Byłam zajęta. — Powiedziała to trochę ostrzej niż zamierzała. Ale w ostatnich dniach musiała ciągle bronić siebie i swoich decyzji, tak tych błędnych również, że już nie zawsze myślała nad tym co i do kogo mówi.
    — Przepraszam, Maxie. — Zreflektowała się po chwili, a torbę ze słodyczami postawiła na biurku, które zapełnione było książkami i jakimiś mało istotnymi papierami. — Dlaczego tu jesteś?
    Nie mogła pojąć, dlaczego tu przyjechała. Po tylu miesiącach ciszy ze strony Sophii była tu z powodu tego filmiku? Przełknęła ślinę, czując, jak zasycha jej w gardle. Nie pomogło.
    Jeszcze nie zaczęła jej przepraszać za zniknięcie, ale była tego blisko.

    Sophia

    OdpowiedzUsuń
  4. [Nie ma odpowiednich słów, którymi powinnam skomentować Maxine. Ty wiesz, jaką ja mam słabość do Twoich postaci (do jednej szczególnie, bo Chris skradł nie tylko moje serce <3) i do Ciebie też mam słabość, bo gdyby nie zaufanie z Twojej strony najprawdopodobniej nie byłoby mnie z Wami na blogu.
    Pisałam Ci już o tym, o dacie urodzin Max, jeśli za tym stoi, jaki jest człowiek urodzony tego konkretnego dnia, to czuję, że będzie zajebista. Jeśli to data zobowiązuje, to Riley będzie słodkim promyczkiem i diabelnym łobuzem jednocześnie ^^ Za rok 13 kwietnia będę świętować 27 urodziny męża i wystrzelimy też korek od szampana dla Twojej babeczki z okazji 24 urodzin.
    Metr sześćdziesiąt w kapeluszu jest urocze! A co do pisania scenariuszy, dokładnie to życie przynosi nam najlepszy rozpisany początek złączony klamrą z zakończeniem, po drodze dając nam takie historie, że wielokrotnie przebijają fabułę jakiejś tam ukrytej prawdy :D
    Kochana, niech wena dla Maxine i dla Ciebie płynie bez przerwy! Sukcesów ;*]

    NATALIE HARLOW i VANESSA KERR

    OdpowiedzUsuń
  5. Nowy Jork był… inny. Zdecydowanie inny. Mniej duszny, a jednak dużo bardziej zamknięty. Wysokie budynki, wąskie ulice i tłumy. Brakowało jej otwartych przestrzeni i błękitnego nieba znad Los Angeles. Brakowało jej też gwiazd, które śmiało można było obejrzeć kilka kilometrów od centrum miasta. Tutaj ich nie było. Tutaj nocne niebo stanowiło ciemny całun odbijający światła Nowego Jorku. Andy nie była niezadowolona. Wiedziała, że obronienie pracy dyplomowej pod okiem jednego z lepszych reżyserów — praktyka, a nie tylko teoretyka — było szansą. Los Angeles było kolebką sztuki filmowej w Stanach Zjednoczonych i na świecie, Andrea mając Hollywood na wyciągnięcie ręki, postanowiła jednak przenieść się na Wschodnie Wybrzeże. Absurd? Być może, ale zależało jej na tym jednym konkretnym nazwisku. Na wyzwaniu. Uznaniu i ciężkiej pracy, na którą była gotowa.
    Rodzice protestowali. Długo, choć cicho. Uciążliwie, choć nie przy innych. Nie chcieli, żeby jechała do Nowego Jorku, ale kiedy Andy dostała e-maila z informacją o zakwalifikowaniu się do programu — cieszyli się razem z nią.
    Przyleciała do Nowego Jorku początkiem sierpnia. Akademiki na kampusie były jeszcze opustoszałe, a pokój, który jej przydzielono, nie był specjalnie okazały. Mieszkała w nim sama, póki co, bo przecież zaraz przed rozpoczęciem roku akademickiego miała poznać swoją współlokatorkę.
    Andrea podchodziła do wszystkiego ze spokojem. Zajęła należne jej miejsce, rzeczy, które dotarły z Los Angeles firmą kurierską były nienaruszone. Codziennie, mimo różnicy czasu, dzwoniła do rodziców albo rozmawiała z kimkolwiek z rodzeństwa. Tęskniła za nimi. Za tą pełną chatą, pełną ludzi, chaosu, śmiechu i smutków.
    Udało jej się zarezerwować studio nagraniowe na kilka tygodni do przodu, więc w każdy czwartek wieczorem nagrywała tam całkiem samodzielnie kolejne covery, wiedząc, że przecież od września może nie mieć czasu na takie przyjemności.
    Rzuciła się w wir pracy. Montowała kolejne teledyski, mieszając kady z Los Angeles i Nowego Jorku. Pisała słowa własnych piosenek, o czym nikomu nie mówiła, ale chciała użyć je jako ścieżkę dźwiękową do pracy dyplomowej. Problem w tym, że nawet nie poznała jeszcze ludzi, z którymi przyjdzie jej nad filmem pracować.
    Nawet nie spostrzegła, kiedy nastał wrzesień. Nowy Jork stał się jeszcze bardziej tłoczny, a korki dotkliwsze. Andrea opanowała system metra i nie gubiła już więcej karty. Ogarnęła grafik pracy na siłowni i kiedy okazało się, że na jej kierunku organizują imprezę integracyjną, bo osób z wymiany miało być całkiem sporo, nie mogła na nią nie pójść.
    Od jakiegoś czasu odnosiła wrażenie, że ludzie dziwnie na nią patrzą. Że obserwują jej aż nadto. Niektórzy nawet mówili jej część, inni machali z drugiej strony ulicy. Zawsze obracała się za siebie, będąc przekonaną, że to przecież nie może o nią chodzić. I kiedy jakaś przypadkowa dziewczyna na kampusie spytała: będziesz w Lion’s Head Tavern?, Andrea odpowiedziała, że tak. Bo przecież zamierzała.
    Nie była szczególnie imprezową osobą. Wolała domówki. Albo ogniska na plaży. I na samą myśl o plaży w Los Angeles — uśmiechnęła się, kiedy stała w akademickiej łazience. Ubrała dopasowane, czarne jeansy, biały top na szerokich ramiączkach, który wsunęła gładko w spodnie. Na ramiona zarzuciła czarno-czerwoną koszulę w kratę, a na stopach miała białe trampki. Naturalnie falowanie włosy upięła w wysokiego kucyka.Upewniła się, że jej rzemykowa bransoletka jest na prawym nadgarstku, a smartwatch na lewym i była gotowa do wyjścia. Sięgnęła po czarny plecak Fjällräven Kånken z tęczowymi paseczkami i wybiegła z akademika.
    Do Lion’s Head Tavern nie miala daleko, a droga minęła jej o tyle miło, że dołączyła do niej współlokatorka — Violet. Rudowłosa przyjechała do Nowego Jorku z Teksasu i obie były tutaj świeżynkami, jednak to Viola wydawała się być o wiele bardziej przebojowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weszły do zatłoczonego pubu o przyjemnym dla oka wystroju. Andrea lubiła takie miejsca. Pachniały przeszłością, latami świetności uniwersytetów, kiedy to wieczory w pubach były na porządku dziennym. Muzyka nie była zbyt głośna, znacznie głośniejsze były rozmowy i śmiechy.
      Violet uciekła do toalety, a Andy pozostawiona samej sobie, została szarpnięta przez kogoś przez ramię.
      — Maxie! — Zawołała blondynka, mierząc Andreę od stóp do głów. — Kiedy zdążyłaś się przebrać? Dopiero co mówiłam Taylerowi, że masz super spodnie. Te są… — pokręciła głową i poszła, kiedy Andy, zdziwiona, nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. Westchnęła ciężko.
      Zdecydowanie potrzebowała piwa. Zimnego piwa z gęstą, gorzką pianką. Zdecydowanie.
      Równie zdecydowanie po prostu na kogoś wpadła, kiedy jej łokieć niewystarczająco dobrze działał jako taran.

      Andrea Wilson

      Usuń
  6. — Ma-aa-ax? — zająknęła się, kiedy nie dość, że wybita z równowagi fizycznej, została wybita też z tej psychicznej. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy naprawdę w Nowym Jorku nie ma normalnych ludzi, a wszyscy ci, których można było traktować w kategorii zdrowych psychicznie zostali w Los Angeles.
    — Przysięgam, że jeszcze raz ktoś tak mnie… — nie dokończyła, bo dziewczyna, na którą wpadła zaczęła coś dukać. No przecież nie była żadną Max! Czy ktoś robił sobie z niej jaja? Czy ktoś właśnie wrzucił ją w wir maszyny pełnej pranków i głupich żartów? Przydzielili jej rolę, w której miała się nie odnaleźć tylko po to, żeby wyjść na nieudacznika i życiową łamagę? Tak witano nowych studentów na tej głupiej uczelni? Mogła posłuchać rodziców i zostać w Mieście Aniołów, a nie zachodzić w głowę o co chodzi tym wszystkim z Wielkiego Jabłka.
    Nie zdążyła zareagować, kiedy nieznajoma pochwyciła ją za nadgarstek i mocno pociągnęła za sobą. Andrea rozpaczliwie zaczęła rozglądać się dookoła siebie, próbując spojrzeniem wyłapać swoją znajomą z pokoju — Violet. Bo tylko ona wydawała się nie być zamieszana w to, się tutaj działo i jako jedyna operowała prawidłowym imieniem dziewczyny. Może powinna zadzwonić na policję? Wszystko wskazywało na to, że właśnie została uprowadzona. Przez inną studentkę, zapewne. Do damskiej toalety — to akurat nie budziło żadnych wątpliwości, bo okularnica pchnęła wahadłowe drzwi oznaczone kółeczkiem i znalazły się w zaskakująco ciemnym i cichym pomieszczeniu. Po ich lewej stronie były trzy kabiny, otwarte na szeroko, a więc puste. Po prawej rząd trzech umywalek i jedno długie, podświetlone klimatycznie lustro, które poza dyskretnymi paskami ledowymi w podwieszanym suficie, było jedynym źródłem światła w łazience. Na półce z umywalkami stały koszyczki z ręcznikami papierowymi i jeden z przyborami, które musiały wiele razy ratować życie bywalczyniom tego klubu.
    Dopiero tutaj Andrea wyrwała swój nadgarstek z uścisku nieznajomej i wyminęła ją tak, aby zachować bezpieczny dystans. Oparła się biodrami o umywalki, skrzyżowała ręce przy piersiach w geście co najmniej obronnym i zmrużyła ciemne oczy, patrząc na okularnicę. Jak na kogoś, kto miał ledwo metr sześćdziesiąt wzrostu wyglądała naprawdę groźnie.
    — Wytłumacz mi łaskawie kim jesteś i czego ode mnie chcesz — warknęła, wciskając mocniej dłonie pod pachy. — Przestaje to być zabawne — dodała już nieco ciszej, nawet tak, jakby poniekąd była wystraszona, a już na pewno zirytowana. — Mam wrażenie, że odkąd tutaj weszłam, wszyscy mnie prześladują — mówiła nadal, bo z mówieniem problemów nie miała, choć zdecydowanie lepiej czuła się w roli obserwatora i słuczacza. — Nie wiem, kim jest Max, ale jeśli tak nazywacie ofiarę waszych żartów, to… — urwała, robiąc w międzyczasie cudzysłów palcami obu dłoni, co zmusiło ją do zmiany pozycji. — Bardzo śmieszne. Ha-ha-ha — zakończyła ironicznie.

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej! :D Cieszę się, że masz do Marcusa słabość, bo jak już pisałam liskowi, chłopak miał się pierwotnie pojawić na Mariesville, natomiast tutaj przyciągnęły mnie Wasze dziewczyny, bo żal było przepuścić taki zbieg okoliczności. Byłby trochę przypał, gdyby Wam się nie spodobał...
    Ale abstrachując od śmieszków: nie przepuszczę wątku ani Maxine (skoro już mnie nią skusiłaś do zapisu) ani Tobie, to na pewno. Muszę wykorzystać fakt, że jestem ekspresowa, bo nie pamiętam, kiedy ostatnio skroiłam postać tak szybko... Pewnie lata temu. ^^" Mam zalążki pomysłu, z których może uda nam się utkać coś fajnego, więc uderzę do Ciebie z nimi na czat, faktycznie będzie tam wygodniej.
    Dziękuję za (jak zwykle) przemiłe powitanie. ♥


    MARCUS LOCKHART

    OdpowiedzUsuń
  8. Sophia trochę nie wiedziała, jak ma się zachować. Nie rozmawiała z Maxine od miesięcy, a teraz nagle pojawiła się w jej apartamencie, jak gdyby nigdy nic. I przyniosła masę słodyczy, za którymi Sophia od wieków przepadała. Pojawiła się tak, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Sophia jeszcze nie mówiła tego głośno, ale miała ogromne wyrzuty sumienia, że potraktowała w ten sposób przyjaciółkę. Albo byłą przyjaciółkę. Prawdę mówiąc to nie wiedziała, czy jeszcze może ją w ten sposób nazywać. Ich relacja była krucha, niemal nieistniejąca przez ostatnie miesiące. Skupiona była tak bardzo na problemach, które wokół siebie tworzyła, że zapomniała o osobach, które były naprawdę ważne, a teraz, gdy ta osoba się zjawiła to brunetka nie wiedziała, co ma powiedzieć ani w jaki sposób, aby nie brzmieć, jak desperatka, która szczerze potrzebuję pogadać.
    Żelki na moment wytrąciły ją z równowagi. Nie potrafiła się nie uśmiechnąć na ich widok. Zawsze poprawiały jej humor. I były świetne, więc tym bardziej Sophia cieszyła się, że to właśnie je znalazła na samej górze torby, która po brzegi wypchana była słodkościami.
    — Dzięki, Maxie. Brzmi na świetny plan. — Powiedziała. Nie sarkastycznie ani z ironią, bo to naprawdę był dobry plan. W dodatku taki, jakiego Sophia potrzebowała. Słodkości nigdy sobie nie odmawiała. Prowadziła zbalansowany tryb życia i nie przejmowała się nadmierną ilością kalorii. Jeśli miała ochotę na batonika, którego zagryzałaby ociekającym tłuszczem burgerem to właśnie to robiła.
    Sophia również wolała, kiedy była w domu sama. Maddie, młodsza z sióstr, wcale nie była taka zła. Ostatnio się dogadywały i przestały skakać sobie do gardeł, ale nie było między nimi wielkiej przyjaźni. Zauważyły jednak, że nie muszą dla siebie być wrogami i od tamtego czasu żyło im się trochę lepiej. Imogen z kolei wpatrzona była w swoją matkę, więc po dziś pozostawały dla siebie obcymi dziewczynami, które dzielą ojca, geny i apartament. Czasem się zastanawiała, dlaczego żadna z nich jeszcze się stąd nie wyniosła, a przecież mogły. Powinny nawet. Było coś toksycznego w tym domu – macocha, Gwen – a jednak żadna nie potrafiła się spakować i uciec.
    Kącik ust Sophii lekko zadrżały, ale nie w uśmiechu.
    Mimo tej małej kąśliwości w głowie Maxine to Sophia nie potrafiła się gniewać. Zasłużyła sobie na to. I nie tylko dlatego, że rozwaliła życie paru osobom przez decyzje, które podejmowała.
    — Żyje. Powinien przynajmniej. Nie widziałam się z nim. — Powiedziała cicho, a może nawet ze wstydem. Ich ostatnia rozmowa zakończyła się płaczem ze strony Soph, wyznaniami, które dusiła w sobie od miesięcy, a które nie zaprowadziły jej nigdzie. Usłyszała to, czego pragnęła, ale nie sprawiło to, że cokolwiek się zmieniło. Była tutaj. Wciąż sama i pogubiona, jak nigdy przedtem.
    Mechanicznie wyjmowała słodkości z torby, które układała na małym stoliku. Pokój miała przestronny. Mieściła się tu mała garderoba, do której można było wejść, rozłożyć ręce i jeszcze zostawało naprawdę sporo miejsca. Niewielka kanapa, którą okupował teraz Chester. Podniósł tylko na moment z ciekawością głowę, aby spojrzeć kto ich odwiedził, a potem kompletnie niewzruszony obecnością Maxie wrócił do spania. Zawinięty w kulkę.
    Napięła mięśnie. Kompletnie nie była gotowa na to, aby z kimkolwiek rozmawiać na ten temat. Wiedziała, że zjebała. I to porządnie. To nie była sytuacja, którą załagodzą żelki i luźno rzucone „przepraszam”.
    — Nie, Alex nie przyjdzie. — Mruknęła cicho w odpowiedzi. Skroń pulsowała nieprzyjemnym bólem. Przełknęła ślinę, ale to niewiele pomogło w oczyszczeniu gardła, które miała teraz ściśnięte na supeł. — Ale wciąż… dlaczego, Maxie? Po tych wszystkich miesiącach?
    Możliwe, że Sophia jeszcze nie była gotowa, aby przeprosić. I nie dlatego, że nie chciała, bo chciała. Nie wiedziała jednak jak to zrobić, aby zabrzmiało to szczerze, a nie jakby próbowała na szybko załagodzić między nimi napięcie.
    — Nie spodziewałam się, że… że się przejmiesz i przyjdziesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby role były odwrócone, to Sophia stałaby też pod jej drzwiami. Więc może to wcale nie było takie dziwne, że Riley pojawiła się właśnie teraz? Sophia próbowała przekonywać samą siebie, że nie zasługuje na uwagę dawnej przyjaciółki. Możliwe, że naprawdę nie zasługiwała, a Maxine była dla niej zwyczajnie zbyt dobra. Pojawiła się, chociaż Sophia milczała od miesięcy, zajmowała się przyjemniejszymi rzeczami i o istnieniu przyjaciółki zapomniała.

      sophia

      Usuń
  9. Sophia spędzała dość sporo czasu w samotności. Nie, dlatego, że izolowała się od innych, ale często spędzanie czasu samej było dla niej wygodniejsze. Większość jej znajomych to rozumiała, szczególnie ci bliscy. Maxine nie bywała zaskoczona, kiedy Sophia potrzebowała chwili dla siebie. Paru dni, żeby wyjść samej na kawę i poczytać książkę w kawiarni, czy pokarmić wiewiórki w parku orzechami. Z tą małą różnicą, że ostatnie miesiące Sophia naprawdę spędziła sama. Odgrodziła się od wszystkich niemalże. Pozbawiła się przyjaciółek i to tylko, dlatego że zawrócił jej w głowie chłopak, z którym nawet nie była w związku. Z którym nie wiedziała, czy kiedykolwiek jeszcze porozmawia. Nie mogła wykręcić się „nie miałam telefonu”, bo ten zawsze był obok. Nie była w niego wklejona dwadzieścia cztery na dobę, ale w telefonie teraz było wszystko, więc te wymówki „nie widziałam wiadomości, ojej zapomniałam odpisać” były żałosne i nie na miejscu. Nie zamierzała ich również używać.
    Usiadła na podłodze przy stoliku na białym, puchatym dywanie. Położyła na nim dłonie i wpatrywała się w rozłożone na stoliku słodycze. To powinno poprawić humor. Zazwyczaj poprawiało i zwykle Sophia czuła się po tonie słodyczy lepiej. Gorzej fizycznie, ale na sercu było lżej. Może faktycznie musiała nażreć się słodkiego, a potem umierać z przejedzenia? A przede wszystkim musiała porozmawiać z Maxine, która siedziała teraz na jej łóżku po miesiącach ciszy ze strony brunetki. Po miesiącach, w których nie odezwała się do niej nawet słowem, a zerwała znajomość bez większego powodu. Po miesiącach absurdalnej ciszy, szczerze mówiąc. Maxine była jej najlepszą przyjaciółką od wielu lat. Chodziły do jednej szkoły, uczyły się razem do testów, przechodziły z etapu nastolatek w młode dorosłe, były na tej samej uczelni i przez pierwsze parę tygodni Maxine robiła jej za przewodniczkę, chociaż uczyły się czegoś zupełnie innego. Teraz nie mijała się z nią nawet na uczelni. Sophia nie chciała wracać na zajęcia, więc postanowiła zrobić sobie przerwę, a czas wolny poświęcała przede wszystkim na wolontariat w schronisku na obrzeżach Nowego Jorku. Aby nie zwariować od siedzenia w domu.
    Sięgnęła po chwili po paczkę Sour Patch Kids i wcisnęła kilka sobie do buzi. Jakby przeżuwanie gumowych słodyczy i niemówienie było teraz najlepszym wyjściem. Nie była pewna, jak długo milczała, aż w końcu spojrzała na ciemnowłosą.
    — Przepraszam, Maxie. Naprawdę… Naprawdę jest mi przykro. — Odezwała się. Nie próbowała rzucać wymówkami. Nie było żadnego „pogubiłam się, wybacz mi”. Owszem, pogubiła się, ale to jeszcze nie upoważniało jej do tego, aby w taki sposób potraktować przyjaciółkę. — Nie wiem, kiedy to się stało, że przestałam się odzywać. Ani dlaczego.
    Wbiła na moment wzrok w coś ponad ramieniem Maxine. Było jej naprawdę głupio, że w taki sposób uciekła, chociaż sama nie wiedziała tak naprawdę przed niczym niby Sophia uciekała. Przed tym, że Maxine jej wybije z głowy Nico? Że będzie głosem rozsądku i będzie kazała jej trzymać się z daleka? Cokolwiek to było, cokolwiek Sophia sobie myślała, było tak naprawdę bez znaczenia. Nie było istotne.
    Sophia była dobra w rozmowach. Nawet tych trudnych, a być może w tych była najlepsza. Ostatnio ściągała na siebie same takie rozmowy. Ciężkie i nieprzyjemne. Zastukała palcami o swoje kolano, szukając sobie zajęcia, aby nie zwariować od natłoku myśli. Tych nieprzyjemnych i ciężkich, które od dawna się w niej gnieździły.
    — Szczerze, przez ten ostatni rok… Nie wiem, co sobie myślałam. — Wzruszyła lekko ramionami. To nie ciągnęło się tylko od początku tego roku, ale zaczęło jeszcze wcześniej. Pod koniec lata, choć wtedy Sophia jeszcze bardzo sprawnie wszystko w sobie ukrywała. — Cieszę się, że przyszłaś, Max. Przepraszam, że byłam… że nie byłam przyjaciółką, na jaką zasługujesz. Za zaniknięcie, milczenie. Przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogła dalej się bawić w „nie wiem, dlaczego tutaj jesteś” lub zwodzić siebie i ją jakimiś półprawdami, ale Max zasługiwała na przeprosiny. Sophia miała nadzieję, że nie brzmi, jakby były one wymuszone, czy że mówi je, bo przyszła i Sophia miała okazję, aby przeprosić.
      Odetchnęła trochę głębiej. Czując się, jakby zrzuciła z ramion ogromny ciężar, a jednocześnie czuła, że nie zmieniło się za wiele. Dopóki Max się nie odezwie… To Sophia nie miała nic. Absolutnie nic. Starała się też nie nakręcać, że na pewno wyśmieje jej przeprosiny, bo jej Maxie taka w końcu nie była.
      — Ale chyba masz rację. Ten filmik to zdecydowanie jakaś forma karmy. — Westchnęła. Na myśl o tym czuła uścisk w żołądku. Nieprzyjemny. Było, minęło.

      soph

      Usuń
  10. [Wyszedł mu Liść Gałązka, a potem sam wyszedł z domu, na zawsze XD

    Hej, hej, dziękuję bardzo za powitanie! 🩷 I przepraszam od razu, że tak bardzo późno odpisuję. Przyznam, że celowo to odwlekałam, żeby zobaczyć, co się wyklaruje w podejściu do bliźniaczki Twojej postaci - bo na wątek oczywiście mam chęć, w oczach Leifa może się dwoić, a nawet troić, jeśli gdzieś w zanadrzu macie jeszcze kolejną siostrę!

    Ale przy tak skomplikowanej sprawie trzeba trochę pokombinować przy wątkach, skoro relacja z jedną jest zależna od relacji z drugą.

    Leif z Andreą już się poznał, nie było tam motywu "hmm, wyglądasz znajomo/kogoś mi przypominasz", co oznacza, że z kolei z Maxine nie mógł mieć jeszcze przyjemności. To od razu nasuwa wątek z komedią omyłek, gdzie on bierze ją za kogoś innego i tak dalej... Tylko pytanie, czy nie masz tego za dużo? :D

    Myślałam o takiej opcji, że okoliczności zmuszają ich do spotkania (nie wymyśliłam jeszcze gdzie), Leif oczywiście myśli, że to Andrea - ale zanim zdąży się przywitać jak ze znajomą, to Maxine sama wyciąga do niego rękę, tylko że się przedstawia. Jako Maxine oczywiście.

    A Leif zamiast myśleć, że coś dziwnego się dzieje i o co w ogóle chodzi, to nie dopytuje, tylko myśli, że to jakaś dziwna gierka. Więc się odprzedstawia. Jako np. Rain Wolkowitz. I zmyśla sobie całą tożsamość]

    Leif Zweig

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeśli mam być szczera, to ta postać powstała parę miesięcy temu przy sugestiach współautorki, z którą pisałam i to właśnie ona znała termin "old money", bo ja również musiałam najpierw wygooglować, więc jedziemy na tym samym wózku :D. Jestem totalnie nieinstagramowa, więc pisanie Delphi będzie zabawne.
    Dziękuję pięknie za powitanie i za miłe słowa. Limit już mi się wyczerpał, ale jak kiedyś się poszerzy to do Ciebie zajrzę, bo już teraz widzę, że masz fajne, różnorodne postaci i na pewno z którąś z nich udałoby się coś wspólnie ustalić. A na ten moment owocnej weny i przyjemnych rozgrywek! ♥


    D e l p h i n e

    OdpowiedzUsuń
  12. Andrea wykrzesała z siebie wszystkie, niezgłębione dotąd, pokłady cierpliwości. I czekała. Czekała, aż dziewczyna, która uprowadziła ją do damskiej toalety, odda się potrzebie. Było to co najmniej dziwne. Andy mogła w każdej chwili wyjść, ale coś, pewnie ta wewnętrzna intuicja, o której nieustannie mówiła jej mama, kazała jej zostać na miejscu. Słyszała, jak nieznajoma mota się kabinie, a potem prosi ją o to, żeby została. Miała wyjaśnić. I świetnie. Bo Andrea Wilson czekała właśnie na wyjaśnienia. Na nic innego. Miała już dość tej głupiej gry, w którą wciągnęli ją nowojorczycy. Dość miała tych spojrzeń, szeptów i niedopowiedzeń. Było jej niewygodnie, kiedy nie mogła cieszyć się przebywaniem w mieście, o którym w ostatnim czasie śniła.
    Kiedy Angela oddawała się potrzebie, Andrea odwróciła się w stronę podświetlonego lustra. Poruszyła włosami, poprawiając ich ułożenie w wysokiej kitce. Tak, aby przesadnie nie wystawały z żadnej ze stron. Otarła palcem dolną powiekę, pozbywając się resztek osypującego się tuszu. Był to ewidentny znak, że powinna kupić nowy. Zamrugała kilkakrotnie, upewniając się, że wygląda w porządku. Wyglądała.
    Nieznajoma niesamowicie długo oddawała mocz. Andy z niedowierzaniem spojrzała na smartwatcha na nadgarstku i już miała ruszyć w kierunku wyjścia z łazienki, kiedy drzwi kabiny otworzyły się, a towarzyszył im dźwięk spuszczanej wody. Odsunęła się od umywalki, przepuszczając tam młodą kobietę i po prostu, opierając się biodrem o kamienny blacik, skrzyżowała ponownie, w obronnym geście, ramiona przy piersi i czekała.
    Jej cierpliwość została wynagrodzona o tyle, że Angela zaczęła mówić. I o sobie. I o niejakiej Maxine. Max. Maxie. A Andy dałaby sobie rękę uciąć, że właśnie to imię prześladowało ją w ostatnim czasie.
    — Możesz mi wierzyć. Nie jestem Max. — Odparła, a brzmiało to niemal jak warknięcie. Andrea zupełnie nie radziła sobie z narastającą w niej frustracją. Może zamiast na imprezę, powinna była wybrać się na siłownię i dać upust tym wszystkim emocjom? — Mam wrażenie, że wszyscy wokół mnie wkręcacie — zaczęła tłumaczyć, kiedy już nieco spuściła z tonu. Ba, opuściła nawet te ręce, które teraz luźno opadały wzdłuż jej tułowia. Kciukiem jednej z dłoni zahaczyła o szlufkę od spodni. — Nie jestem twoją przyjaciółką i nie znam twojej przyjaciółki — mówiła dalej, nagle splatając ze sobą własne palce w koszyczek, aby zaraz potem zacząć je wyginać. — Naprawdę nie wiem, kim jest Max. Ja jestem Andrea. Andrea Wilson — mówiąc to, sięgnęła do niewielkiej torebki. Wyciągnęła z niej również niewielki portfel, a niego prawo jazdy. Wydane w stanie Kalifornia. Z jej zdjęciem. Andrea Wilson. Podała blankiecik Angeli, unosząc lekko brwi.
    — Więc albo naprawdę mnie wkręcacie, albo naprawdę jest ktoś, kto wygląda jak ja…
    I mówiąc to, wcale nie pomyślała o tym, że przecież była adoptowana i nic nie wiedziała o swojej biologicznej rodzinie. Może dlatego, że rodzina, do której trafiła jako niemowlę była wszystkim, czego potrzebowała?

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń
  13. Kiedy po raz pierwszy z ust Claudii padło określenie Comic Con, Marcus nie przywiązał do tego wagi; jego siostra była bowiem w takim wieku, że przekrój jej zainteresowań zmieniał się jak w kalejdoskopie. Jednego dnia paradowała w pamiątkowych szpilkach Lydii – przyprawiając tym kobiecinę o stan przedzawałowy – i zarzekała się, że będzie modelką. Następnego zaś stała przed lustrem, ćwicząc ruchy mimiczne twarzy, przy czym obiecywała, że tak jak jej brat zostanie aktorką. Potem zmieniała kurs, przekopując się przez social media i wzdychając, że chciałaby być influencerką, na co Lockhart krzywił się, podsuwając jej swoje pędzle oraz farby, co zajmowało ją może na tydzień.
    Ku jego zaskoczeniu, Comic Con nie był jedynie przejściową fascynacją, o czym przekonał się, kiedy Claudia przypomniała mu o nim parę tygodni po tym, jak zgodził się ją tam zabrać. Było zdecydowanie za późno, żeby myśleć nad ekstrawaganckim strojem, dlatego chwycił się kolejnej stałej w jej życiu – serialu Ania, nie Anna. Tę małą obsesję dla odmiany pochwalał, jako że produkcja przypadła do gustu także jemu, a kiedy obejrzeli już wspólnie wszystkie odcinki, kupił całą serię książek o rudzielcu z Zielonego Wzgórza, żeby czytać je siostrze przed snem co wieczór, a przynajmniej w każdy wolny wieczór, bo zastępstwo w postaci babci nie wchodziło w grę.
    Wcielenie się w bohaterów powieści nie było trudne – Marcus przepadał za modą z dawnych lat, więc spodnie, koszulę oraz szelki wyciągnął po prostu z szafy, a ulubiony kaszkiet dziadka do kompletu z butami podsunęła mu Lydia, nie hamując wzruszenia na widok wnuka poprawiającego mankiety przed lustrem. Wokół nich krążyła już oczywiście gotowa do wyjścia Claudia, ubrana w błękitną, epokową sukienkę, zdobytą na ostatnią chwilę dzięki koneksjom, a włosy miała przewiązane aksamitną wstążką w tym samym kolorze.
    Nie czuł, że w jakikolwiek sposób dorasta Blythe’owi do pięt, bo w ogóle go nie przypominał. Nie dość, że na niego po prostu nie wyglądał, to w dodatku daleko mu było do bycia dżentelmenem, ale ostatecznie potraktował Gilberta jak kolejną skórę do przymiarki. Nic prostszego.
    Claudia była za to doskonałą Dianą. Tak wiarygodną, że złapał się na tym, że nie jest do końca pewien, czy to część dziecięcej zabawy czy też strona jego siostry, której jeszcze nie poznał. Te rozważania odsunął jednak na potem. Spędzał z nią tyle czasu, na ile tylko pozwalał mu grafik, a wszystko co robił, robił przecież z myślą o niej. Gdyby chodziło o niego, pewnie przymierałby głodem, żerując na oparach farb olejnych, bo nigdy nie przywiązywał dużej uwagi do rzeczy materialnych bądź też idei posiadania samej w sobie. Pracę traktował jako most między życiem na chwilę, a tym, jakie chciałby kiedyś prowadzić – problem w tym, że nie do końca wiedział, jak to jego wymarzone życie miałoby wyglądać (nie licząc usunięcia ze sceny telewizyjnej, rzecz jasna).
    Na miejsce dotarli samochodem, ponieważ Marcus kategorycznie odmawiał siostrze jazdy motocyklem. Uważał to za zbędne ryzyko i nie miało znaczenia, że trasa byłaby zapewne o połowę krótsza, gdyby się ugiął.
    Na szczęście starczało mu jeszcze samozaparcia, żeby od czasu do czasu powiedzieć jej nie... Uważał to za jeden ze swoich większych sukcesów.
    Rozglądając się po gęsto zatłoczonym Javits Center, uświadomił sobie, że być może popełnił błąd, przyjeżdżając tutaj. Po pierwsze, nie odnajdywał się w tłumach, nawet jeśli powierzchownie nie dawał takiego wrażenia. Po drugie, Claudia już u bramek oznajmiła mu, że znajdzie mu Anię. Ostatnie czego potrzebował, to żeby dała się ponieść ekscytacji i gdzieś mu umknęła. Szukanie jej pośród 200 tysięcy ludzi byłoby jak szukanie igły w stogu siana.
    Powinien był się na to przygotować, jakby nie patrzeć los zawsze podawał mu na tacy to, czego absolutnie nie potrzebował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeklinając pod nosem siebie i tę nieszczęsną fankę, która go rozpoznała, prosząc – bardzo kulturalnie zresztą – o autograf, lawirował między ludźmi, w plątaninie kolorowych materiałów oraz korowodzie zupełnie obcych twarzy usiłując wychwycić tę jedną, drobną, o ciemnych, dużych oczach.
      Nie był zły na tę dziewczynę, nie tak naprawdę. Za gardło zwyczajnie chwycił go strach, a że Marcus bał się rzadko, to nie do końca wiedział, jak sobie z tym radzić. Pierwszą, najbardziej naturalną dla niego reakcją była złość. Mieścił jej w sobie nadmiar, przez co ulewała się pęknięciami w starannie wypracowanej masce opanowania, ilekroć pozwolił jej się ukruszyć.
      Trzeba było zawrócić po ten cholerny telefon, kiedy Claudia powiedziała, że zapomniała wrzucić go do torebki, ale byli już przecież w połowie drogi, a on uznał, że przerwa od ekranu dobrze jej zrobi.
      Cazzo! – warknął na wydechu. Zdążył wypluć sam do siebie jeszcze parę rodzimych wulgaryzmów, aż w końcu poczuł, jak ktoś ciągnie go za rękaw. Obróciwszy się na pięcie, zdębiał na moment, bo wciąż nie do końca oswojonym spojrzeniem napotkał te ciemne, duże oczy, gorączkowo wypatrywane przez niego moment wcześniej. Teraz były jeszcze większe, rozszerzone w zdumieniu.
      Nie był na to gotów, tak samo jak nie był gotów, by zobaczyć przed sobą burzę rudych włosów okalających upstrzone piegami kości policzkowe. W cichym afekcie nie zastanowił się nad tym, czy piegi są prawdziwe ani którą z emocji powinien ubrać, bo na przemian o władzę walczyły w nim ulga, nerwowość oraz zaskoczenie.
      – Maxine – tchnął wreszcie, czując jak między żebrami kłębi się coś, co wygładziło mu rysy i zmiękczyło ostrą krawędź w jego oku. Bez niej wyglądał na niemal zawstydzonego. Niemal.
      – Mówiłam, że znajdę dla Ciebie Anię – odezwała Claudia, zupełnie nieświadoma tego, że przedwcześnie przyprawiła bratu przynajmniej kilka siwych włosów. I to właśnie ten brak świadomości sprawił, że całkowicie zeszło z niego powietrze. Wyciągnął ramiona, a winowajczyni całego zamieszania znalazła między nimi swoje miejsce tak, jak robiła to tysiące razy wcześniej, korzystając z każdej okazji, żeby przytulić się do często nieobecnego brata.
      Marcus westchnął ciężko, w żaden sposób nie komentując słów siostry. Zamiast tego spojrzał znów na Maxine, tkając drobny uśmiech, trochę drżący przy krawędziach, bo przeznaczony dla wąskiego grona odbiorców i z tego powodu używany raczej sporadycznie.
      – Dziękuję, że ją przyprowadziłaś.

      MARCUS LOCKHART

      Usuń
  14. [Dziękuję za powitanko i chyba sama jeszcze nie wyszłam z szoku, że podjęłam decyzję o powrocie, która pojawiła się dość spontanicznie, ale widocznie tak właśnie miało być, a jakiekolwiek próby protestu pewnie spełzłyby na niczym :D
    Możemy zapewnić Maxine ciepłe sweterki, kolorowe szale, świeży miód, szalone przetwory i domową herbatkę. Do koloru do wyboru, zapraszamy ;>]

    Leonard

    OdpowiedzUsuń
  15. [Wpadłam podziękować za powitanie Natale, do którego sentyment nawiedził mnie głównie właśnie pod wpływem naszych nowych postaci z filmówki. ]

    OdpowiedzUsuń
  16. Marcus miał przynajmniej kilka powodów, żeby ucieszyć się na widok Maxine – pierwszy był taki, że jej obecność uspokoiła jego paranoję. Po niej nie spodziewał się, że będzie oczekiwać za przysługę rekompensaty, spodziewałby się tego natomiast po każdym przypadkowym człowieku, co może nie było ani sprawiedliwe, ani zdrowe, ale z jego punktu widzenia było po prostu dotkliwie realne. Gdy jego kariera nabrała rozpędu, Lockhart uświadomił sobie, jak zepsute jest to środowisko i gdyby nie fakt, że zależało mu na tym, żeby darowaną od losu okazję wykorzystać do maksimum, pewnie przecierałby szkła w jakiejś podrzędnej spelunie albo uczył się na hydraulika – bo wyczytał kiedyś, że to dobrze płatny zawód, a on nie bał się przecież ubrudzić rąk… dosłownie i w przenośni.
    Jeszcze we Włoszech zaciągnął się na pomoc mechanika przez wzgląd na to, że z takim fachem nigdy nie zabraknie mu pracy. Kontynuował przyuczanie na studiach, zrobił też kursy barmańskie, przez rok stojąc za ladą, ponieważ sędzina rozpatrująca wniosek nie była wcale przekonana co do tego, czy jako aktor będzie w stanie zapewnić Claudii stabilne środowisko do rozwoju. Potrzebował więc czegoś bardziej przyziemnego, jakiegoś planu zapasowego, który będzie mógł wcielić w życie z chwilą, w której „przestanie śnić swój amerykański sen”.
    Nie bez powodu zakupił też kamienicę na Brooklynie. Nie stać go było wtedy na taką inwestycję, nie dorobił się jeszcze żadnego pokaźnego majątku, który pozwoliłby mu tego nie odczuć, ale nie miało to żadnego znaczenia. Chciał coś mieć, chciał też, żeby to coś na siebie zarabiało. Czuł, że to dobra decyzja i szybko okazało się, że instynkt go nie zawiódł, bo remont dwóch mieszkań zwrócił mu się w niecały rok – na ten moment był to czysty pieniądz. Nawet gdyby rzucił aktorstwo, nawet gdyby to aktorstwo rzuciło jego, udało mu się przekuć swoje pięć minut sławy w coś o realnej wartości, w swoistą poduszkę finansową, która pozwalała mu spokojniej spać.
    Claudia nie lubiła jego pracy, co nie było zaskoczeniem. Rzadko bywał przez nią w domu, a kiedy już bywał, zdawał się nieobecny, myślami goniąc w nieznanym nikomu kierunku. Nie powinno zatem dziwić go, że nie spodobało jej się, że podjął rozmowę z tamtą dziewczyną, ale tego, że postanowi tak po prostu się oddalić zwyczajnie się nie spodziewał. Zdumiewało go, jak szybko dorastała, zmieniała się, budowała charakter.
    Nie miał pojęcia, gdzie umknęło mu ostatnie pięć lat, więc przykucnął i przyciągnął siostrę mocniej do siebie, bo ta najwyraźniej nie zamierzała w najbliższym czasie poluźnić objęć. Słysząc słowa Maxine, nie potrafił nie uśmiechnąć się znów, już pewniej, bo cóż… Była to trafna uwaga. Dziesięciolatka była tak zdeterminowana w poszukiwaniach Ani, że rzeczywiście udało jej się jedną znaleźć i przyprowadzić, tak jak obiecała.
    – Ale mocno bije Ci serce – zauważyła nagle, odsuwając twarz od jego piersi.
    – Bo napędziłaś mi stracha – odpowiedział Marcus, chociaż była to tylko połowa prawdy.
    – Odeszłam tylko na chwilę.
    Lockhart westchnął, ale nie pociągnął tematu. Nie chciał tłumaczyć jej teraz, jakie mogło mieć to konsekwencje, zwłaszcza w takim tłumie ludzi, gdzie nikt poza nim nie zauważyłby zniknięcia dziesięciolatki. Nie zamierzał dusić w niej tej dziecięcej niewinności, choć zdawał sobie sprawę z faktu, że trzymanie jej wiecznie pod złotym kloszem będzie równie szkodliwe.
    Przeprowadzi z nią tę rozmowę. Po prostu nie teraz.
    Na szczęście Maxine odezwała się po raz kolejny, co pozwoliło mu oderwać uwagę od nieprzyjemnych obrazów kłębiących się z tyłu głowy. Mogąc wreszcie przyjrzeć jej się dokładniej, objął spojrzeniem jej sylwetkę, dłużej zatrzymując je na jej twarzy, gdzie jaśniał jeszcze ten szeroki, beztroski uśmiech, pod wpływem którego sam rozluźnił się nieco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Tak… – Wtórując jej lekkim śmiechem, pokiwał z wolna głową i sparował jej żart. – I pewnie nie narzekałbym, gdybym nie przypłacił tego przedwczesną siwizną.
      Jakby na dowód, uchylił rąbek kaszkietu, choć na pierwszy rzut oka nie dało się dostrzec żadnych siwych włosów. On sam był jednak pewien, że tam są. Musiały tam być.
      Claudia prychnęła i przewróciła na to oczami, odsuwając się od niego na krok, a on wykorzystał okazję i wstał, krzywiąc nieco na ból w plecach, bo wysoki wzrost miał niestety swoją cenę.
      – Jeszcze raz dziękuję… I przepraszam za kłopot – zwrócił się do Maxine, a jego siostra popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Przez moment krążyła wzrokiem między nim, a serialową Anią, aż w końcu zrobiła teatralnie naburmuszoną minę, podchodząc do niej i biorąc ją znów za rękę.
      – O nie – zaprotestowała, spodziewając się, że jej brat szykował się do pożegnań. Tak w istocie było, bo naturalną koleją rzeczy założył, że Riley przyszła ze znajomymi, od których oddzieliła się, żeby zwrócić zgubę, a teraz chciałaby do nich wrócić. – Najpierw zdjęcia!
      I żeby nie zdążył jej odmówić, poczęstowała go jednym z tych spojrzeń, którym nigdy nie potrafił się oprzeć. Najwyraźniej wiedziała co robi, bo Lockhart najpierw złapał się za grzbiet nosa, a potem spojrzał na Maxine z bezsilnością podszytą rozbawieniem.
      – Jeśli Ania nie ma nic przeciwko…
      Wtem uwaga dziesięciolatki skierowała się na nowopoznaną koleżankę, nie powstrzymując się od użycia na niej tej samej śmiercionośnej broni.
      – Proszę? Proszę, proszę, proszę?
      – Claudia… – Upomniał ją Marcus.

      MARCUS Gilbert LOCKHART Blythe oraz CLAUDIA Diana

      Usuń
  17. Dwóch zadaniowców stało przed sobą. Angela oceniająca nie-Maxine i Andrea, zdecydowanie niebędąca Maxine, oceniająca Angelę. Odebrała z powrotem swoje prawo jazdy i schowała je do portfela, który bezpiecznie wylądował w niewielkiej torebce. Obie mogły usłyszeć magnetyczny zatrzask, kiedy Andy uporała się ze swoim zadaniem. Niby prostym i nieskomplikowanym, ale teraz to w tak banalnych czynnościach odnajdywała spokój. Musiała go zachować. Musiała mieć plan. Andrea zawsze musiała mieć plan, a teraz po prostu go nie miała. Nie miała nawet zalążka planu, więc pozostawało wymyślić jej go naprędce.
    Angela mówiła i Angela podała jej plan. Może nie idealny, może nie mający wyjść awaryjnych i zapasowych podplanów, ale…Poszła za blondynką. Jeśli to nie był żart, a zakładała, że był, to miała zobaczyć kogoś, kto wyglądał tak, jak ona. Andrea przechodząc długim korytarzem prowadzącym do łazienek, miała w polu widzenia gładką kitkę studentki, która prowadziła ją ku celowi.
    Celem miało być ośmieszenie Andrei Wilson, która wcale nie wierzyła w to, że istniał ktoś, kto wyglądał tak samo, jak ona. Zastanawiała się, kto dzisiaj przebierze się za nią, kto przyodzieje perukę, kto będzie parodiował Andy. Był to jakiś sposób, finał tej głupiej gry, która trwała od tygodni, a ostatnio niemal przybrała na sile. Gdzie werble? Gdzie fanfary? Andrea nie była już zdenerwowana, z głupim uśmiechem szła za Angelą. Była gotowa. Przecież nie ucieknie do Los Angeles, bo głupie, nowojorskie dzieciaki postanowiły się na nią uwziąć, prawda? Miała cel, miała dalekosiężny plan i musiała go zrealizować tutaj, na Columbii.
    — Dobra, słuchaj, Angela… — zaczęła, ale nie skończyła. Podeszły do baru, przy którym siedziała ciemnowłosa dziewczyna. Andy uniosła brew. Może to światło w lokalu, a może zupełny przypadek, ale Wilson dostrzegła, że odcień włosów młodej kobiety siedzącej do niej tyłem wyglądał zupełnie tak, jak jej własny. Zmarszczyła brwi.
    Andy widziała, jak Angela opiera się biodrem o wysoki stołek, słyszała też głos tej drugiej, który nie brzmiał identycznie jak jej własny, ale na pewno podobnie. Wtedy zobaczyła jej profil. Podobieństwo było uderzające, ale zdarzały się przecież takie rzeczy, prawda? A może podążając za sugestią Angeli naprawdę dała się omamić?
    Nie minęło jednak zbyt dużo czasu, właściwie zaledwie kilka sekund, kiedy siedząca przy barze odwróciła się w jej stronę. Dzieliło je maksymalnie pół metra, pewnie mniej, a Andrea na wyciągnięcie ręki miała… swojego klona.
    Poza ubiorem, makijażem i sposobem czesania — nie istniały żadne różnice, które mogłyby ich od siebie odróżnić. Nie było nic, czym mogłyby się różnić, gdyby ktoś postawił je obok siebie, w jednakowych ciuchach i fryzurach, bez grama makijażu. Andrea miała wrażenie, że nawet pieprzyki mają w tych samych miejscach, że stoi przed lustrem, a nie przed drugą osobą.
    Identyczne, ciemno brązowe, duże oczy patrzyły teraz na nią. Jednakowe usta rozchyliły się w jednakowym zdziwieniu. Ręce Andrei, które chciała oprzeć na biodrach, luźno wisiały wzdłuż jej tułowia. Zacisnęła jedynie dłonie w drobne pięści. Patrzyła. Na własne odbicie. Na krótką chwilę zerknęła na Angelę, ale blondynka nie była tak ciekawym zjawiskiem, jak dziewczyna siedząca obok niej.
    Wilson zachłysnęła się powietrzem, głęboki wdech, który próbowała zrobić, zamarł gdzieś w jej gardle. Jęknęła cicho. Dźwięki tętniącego życiem baru przestały do niej docierać, zmieniły się w jednostajny szum.
    — Jak…? — spytała raczej samą siebie, nie podejmując żadnej interakcji. Miała tę świadomość, że była adoptowana, więc nie mogła nigdy wykluczyć posiadania innego, biologicznego rodzeństwa, ale… Zamrugała kilkakrotnie, mocno, dobitnie, jakby to miało pomóc w sprawieniu, że jej identyczna kopia po prostu zniknie.

    what the fuck is going on Andy

    OdpowiedzUsuń
  18. Telefon zawibrował w kieszeni, gdy Noah kończył dyżur. Był zmęczony, brudny od kawy i tuszu z długopisu, który pękł mu w kieszeni fartucha. Ekran rozświetlił się krótkim SMS-em: „Kawiarnia na parterze. Za piętnaście minut? - M.” Nie potrzebował podpisu, „M.” mogła oznaczać tylko jedno, Maxine. Nie wiedział jeszcze, że wszystko było przypadkiem. W jego głowie wciąż tkwił obraz szpitalnej sali, zdezorientowanej dziewczyny z rozciętą skronią i bukietem w dłoniach. I wciąż wierzył, że to jego przyjaciółka, która postanowiła zrobić mu jakiś przekomiczny żart. Pewnie umówiła się z chłopakami z oddziału, żeby móc z niego znowu pośmiać się przy kawie, jak wcześniej.
    Nie odpisał, po prostu wstał i zszedł na parter. Kawiarnia pachniała słodkim cynamonem i świeżym pieczywem, ale Noah tego nie zauważał. W jego umyśle roił się plan konfrontacji, wyliczanie wszystkich drobnych przekrętów, które mogłyby pasować do „żartu Maxine”. Od razu ją zobaczył, siedziała przy stoliku przy oknie, pochylona nad filiżanką, z tym swoim charakterystycznym spokojem. Podszedł, stawiając dłonie na blacie, jakby potrzebował stabilizacji. Nie czekał na jej reakcję.
    - Myślałem, że miałaś wypadek, że coś ci się stało. Naprawdę wierzyłem, że leżysz tam, przestraszona, zdezorientowana… A ty co? Umówiłaś się z chłopakami z oddziału, żeby się ze mnie pośmiać? Żeby zobaczyć, jak znowu robię z siebie idiotę? - zacisnął szczękę, a w oczach miał coś między złością a zawodem - Pewnie siedzieliście potem razem w dyżurce, oglądając nagrania z monitoringu, co? - wycedził przez zęby – „Patrzcie, Locke z kwiatami, znowu poleciał na czyjś żart” - uśmiechnął się krótko, sucho, bez śladu humoru - Gratulacje, Max. Naprawdę. Tym razem przeszłaś samą siebie - sięgnął po kubek kawy, którego nawet nie tknął, i odstawił go z powrotem na blat - Nie wiem, po co mnie tu zaprosiłaś, ale gratuluję, znowu wygrałaś – stał tam jeszcze chwilę, dłonie opierając o blat, wciąż próbując zebrać myśli, uspokoić puls w skroniach. W głowie wciąż krążyły mu obrazy tamtego dnia, szpital, rozcięta skroń, bukiet w dłoniach. Cała ta sytuacja była dla niego tak absurdalna, że chciał krzyczeć, a jednocześnie coś w nim kazało mu zostać.
    - Naprawdę myślałaś, że możesz mnie wkręcić? - wyrwało mu się cicho, a głos drżał mimo starań, by brzmieć surowo - Znowu? Tyle godzin… tyle dni… a ty wysyłasz SMS-a, jakby nic się nie stało – westchnął z rezygnacją. Nie miał pojęcia, że jego przekonania były błędne. Nie wiedział, że tamta dziewczyna w szpitalu nie była Maxine. Dla niego każdy szczegół pasował do układanki, w którą wierzył. Każdy gest, każda wiadomość, każdy uśmiech potwierdzał, że został wkręcony. Wziął głęboki wdech. Był na nią cholernie wściekły, miał ochotę ją tutaj zostawić, ale nie odchodził, bo nie potrafił. Stał tam, w pół cienia, w pół światła kawiarnianego okna, a jego serce wciąż biło złością, rozczarowaniem i niepewnością.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  19. Noah milczał przez kilka długich sekund, jakby jej słowa jeszcze nie dotarły tam, gdzie powinny. Oddychał ciężko, z dłonią wciąż opartą o blat, drugą nerwowo przetarł twarz. W jego spojrzeniu coś pękło, złość, która jeszcze chwilę temu buzowała w każdym mięśniu, zaczęła ustępować miejsca dezorientacji.
    - Co? - wydusił w końcu, zaskoczony, jakby usłyszał ją po raz pierwszy od miesięcy - Jak to… nie ty? - brzmiał już ciszej, ale wciąż był napięty. Sięgnął po oparcie krzesła, na które wcześniej wskazała, jednak nie usiadł od razu. Patrzył na nią w milczeniu, jakby chciał dostrzec w jej oczach choć cień kpiny, jakiś dowód na to, że znów jest wkręcany. Niczego takiego jednak tam nie było, tylko szczerość. I coś, co przypominało zranienie - Przysięgam, Max, ja… - zaczął, ale zaraz przerwał, jakby nie wiedział, od czego zacząć - Myślałem, że to twoja sprawka, że razem z chłopakami z oddziału... - urwał, zaciskając usta - Bo wiesz, wyglądała dokładnie jak ty. I była w szpitalu. I mówiła tak, jakby niczego nie pamiętała… - przesunął spojrzeniem po jej znajomej, tym razem prawdziwej twarzy. Poczuł, jak opada z niego cały ten gniew, który jeszcze chwilę temu był jego jedynym napędem - Cholera - mruknął pod nosem, odchylając się na krześle i przeczesując dłonią włosy - Przepraszam. Naprawdę myślałem, że to jakiś żart, że znowu chciałaś mnie przetestować, albo… - przerwał, odwracając wzrok w bok - Nieważne – dodał, urywając swój wywód. Cisza między nimi była gęsta, ale nie taka jak wcześniej. Już nie złością, a wstydem. W końcu spojrzał z powrotem na nią, tym razem z łagodnością, której wcześniej w jego oczach nie było.
    - Kim ona jest? - zapytał cicho, jakby sam przed sobą nie dowierzał, że to mówi - Ta dziewczyna, Wilson - zawiesił głos, po czym dodał, już spokojniej - Bo jeśli to nie byłaś ty… to znaczy, że spotkałem kogoś, kto wygląda tak samo. I nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi…- mruknął, starając się poszukać w myślach jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia. Znał Max już trochę czasu, nigdy nie wspominała o tym, że ma siostrę bliźniaczkę, zdobył jej zaufanie już na tyle, że raczej nie ukrywałaby przed nim faktu posiadania rodzeństwa. Zresztą, tamta miała zupełnie inne nazwisko w dokumencie, którym wymachiwała mu przed twarzą, starając się przemówić mu do rozsądku i wyjaśnić, że nie jest tą osobą, za która on ją miał.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  20. Dawno mu się to nie zdarzyło, ale – wstał lewą nogą. Dosłownie. Ledwo co postawił stopę na ziemi, a potknął się, zahaczając o nią drugą, prawą. Poleciał do przodu, ale nie upadł. Tak go to rozbawiło, że postanowił mieć dobry humor, mimo parszywej pogody za oknem.
    Co prawda – deszcz bardzo rzadko mu przeszkadzał. Pada? Trudno, tym gorzej dla deszczu. Durny był z tym swoim podejściem, ale tylko trochę. Chociaż matka i tak lubiła ponarzekać, wzdychając ciężko i mawiając, że jak to jest, że ma syna głupszego od pandy. Albo przynajmniej tak samo głupiego.
    A pandy są bardzo głupie. Najgłupsze.
    No, dobra, to nie do końca tak. W rzeczywistości matka, choć wolała o tym milczeć, oczywiście widziała w jedynym synku geniusza, gdzieś tam głęboko ukrytego, a co do pand – też wiedziała, że to trochę inaczej działa. Ale obraz był taki: pada, a panda siedzi w deszczu i moknie, moknie, moknie, jakby nie ogarniała, że z nieba woda leci. I obraz był też taki: pada, pada, a Leif… nie siedzi, bo rzadko kiedy siedział, ale biegnie, przedzierając się przez smugi deszczu.
    Dzisiaj zresztą było mu to całkiem na rękę – zwiększała się szansa, że na wyprzedaż schodkową przyjdzie mniej osób niż pierwotnie się zapowiadało. A im mniej ludzi, tym więcej okazji na wyłapanie czegoś naprawdę fajnego.
    Na President St nie bywał może zbyt często, ale nie były to też dla niego całkiem nieznane obszary. Od czasu do czasu lubił zajrzeć do Blok Haus, który znajdował się na rogu. Co prawda sprzedawane tam ubrania bardzo rzadko mu się podobały, niemniej jednak rzucano czasem kolekcje domowe, które mu przypadały do gustu: i tak dzięki temu miał u siebie naczynia z Hasami Porcelain czy dekory z Areaware.
    Nie wykluczał, że i tego dnia tam zajdzie, ale schodziło to totalnie na drugi plan. Podstawowa misja: wyprzedaże garażowe! Nie miał konkretnego celu zakupowego, jak to zazwyczaj przy takich okazjach bywa, nawet nie zakładał, że koniecznie musi coś nabyć: nawet jeśli wyjdzie z pustymi rękoma, na pewno nie uzna spędzonego czasu za stracony.
    Nie chciał rozglądać się za niczym praktycznym – ewentualnie za parasolką, bo oczywiście zapomniał wziąć jakąkolwiek. Za to miał czapkę, na szczęście tylko beanie, więc nie był nudziarzem chroniącym uszy. I kurtkę nawet włożył, co prawda nie przeciwdeszczową, a taką zszytą z dwóch różnych; przyjaciółka mu kiedyś zrobiła, bardzo ją lubił. Kurtkę. Przyjaciółkę też. To było nawet… całkiem jesienne. Jortsy już trochę mniej.
    Przede wszystkim jednak – na wyprzedaży interesowały go błyskotki. Ha, matka nie miała racji, nie był pandą, a raczej sroczką, poszukującą wszystkiego, co piękne. A jak wiadomo: nie to ładne, co ładne, a to, co komu się podoba.
    Początek nie był zbyt obiecujący. Omiatał wzrokiem schodki, przerzucał między dłońmi biżuterię, ale nic superciekawego nie rzuciło mu się w oczy. Za to ktoś superciekawy się rzucił. Kilkanaście kroków dalej Andrea Wilson przeglądała jakiś aparat.
    Leif potrzebował kilku sekund, by zmaterializować się u jej boku. Zrobił to niemalże bezszelestnie – kiedyś nawet ktoś go poprosił, by nauczał się w końcu tupać, to przestanie straszyć ludzi. Nie nauczył się do tej pory, ale i tak nie było to zbyt potrzebne: zazwyczaj i tak dawał wystarczająco innych sygnałów, by odnotować jego obecność.
    – Siema – przywitał się entuzjastycznie, uśmiechając się do znajomej. – Co tam trzymasz? – zerknął na znalezisko dziewczyny i momentalnie się skrzywił. – Hm, trochę już zmechacone – dodał głośniej, ukradkiem tylko mrugając do Andrei.
    Tak naprawdę aparat nie prezentował się wcale aż tak źle – choć wymagałoby to dokładniejszych oględzin – ale wolał na start go skrytykować, oczywiście zadbawszy o to, by surowa opinia trafiła do uszu sprzedawcy. Jak na jego doświadczenie, z tym konkretnym lepiej obrać taką strategię negocjacyjną.
    Na kilku kolejnych miał już inne plany.

    Leif Zweig

    OdpowiedzUsuń
  21. Noah siedział naprzeciwko niej, zupełnie cicho. Przez chwilę nawet nie oddychał. Patrzył, jak jej dłonie drżą, jak nerwowo przykłada je do ust, jak śmiech - krótki, pusty, zupełnie obcy, rozcina powietrze między nimi, a potem gaśnie tak nagle, że w jego wnętrznościach robi się dziwnie zimno.
    - Hej… - odezwał się w końcu cicho, niemal szeptem, jakby bał się, że głośniejszy dźwięk sprawi, że ona znowu się rozpadnie. Nachylił się lekko nad stołem, łokcie oparł na blacie, dłonie splótł ze sobą -Max, nie żartujesz, prawda? – dodał, ale nie czekał długo na odpowiedź, bo wiedział już, że nie. Widział to w jej oczach, ten rodzaj paniki, której nie da się udawać. Odchylił się, przetarł dłonią kark i odetchnął głęboko, próbując złożyć wszystko w jakąś logiczną całość.
    - Cholera - wymknęło mu się cicho - Wiesz, jak to brzmi? - zapytał zaraz potem, nie z drwiną, ale z niepewnością, która wdarła się między jego słowa - Jak scenariusz z jakiegoś taniego serialu, ale… -urwał, marszcząc brwi - Ja ją widziałem, Max. Rozmawiałem z nią. Miała twoją twarz. Twój sposób mówienia. Nawet twoje gesty…- pokręcił głową, jakby wciąż nie potrafił tego objąć myślą - I przysięgam, że gdybyś wtedy stała obok niej, nie wiedziałbym, która z was jest która…- podsumował.
    Na chwilę zapadła cisza. Tylko brzęk łyżeczek z innego stolika przypominał, że świat wokół nadal trwa. Oparł łokcie o kolana i schylił głowę, zaciągając się powietrzem przesyconym zapachem kawy i cynamonu.
    - Wiem, że brzmi to jak kompletny absurd, ale… może faktycznie coś w tym jest - spojrzał na nią z powrotem - Może powinniśmy to sprawdzić. Nie wiem jak, nie wiem gdzie, ale jeśli ona istnieje… -zawahał się, po czym dodał ciszej - To może naprawdę coś was łączy – westchnął głęboko. Milczał chwilę, a potem, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z ciężaru sytuacji, parsknął cicho, bez wesołości - Kurwa, Max. Wpadłem tu z pretensjami, że mnie wkręciłaś, a wychodzę z myślą, że może masz siostrę bliźniaczkę, o której nikt nie wiedział - pokręcił głową, ledwo powstrzymując nerwowy uśmiech – Przepraszam, zachowałem się jak dupek. Cholernie mi głupio – spojrzał jej przepraszająco w oczy, przy okazji charakterystycznie roztrzepując dłonią włosy, co zawsze robił w sytuacji, która wywoływała u niego sporo stresu. Siedział jeszcze chwilę w milczeniu, a jego palce nerwowo bębniły w blat stolika. Czuł, jak napięcie powoli ustępuje, ale w jego miejsce wchodzi coś innego, to nieznośne uczucie, gdy mózg nie nadąża za rzeczywistością. Zawsze wierzył w racjonalne wyjaśnienia. W medycynie nie było miejsca na „może”, „wydaje mi się” i „to dziwne”. A jednak, właśnie tak się teraz czuł. Jakby ktoś wyrwał stronę z jego dobrze poukładanego świata i zamienił ją na absurdalny rozdział z taniej powieści.
    - Wiesz, że statystycznie każdy z nas ma na świecie czterech bliźniaków? - odezwał się po chwili, wciąż wpatrując się w filiżankę przed sobą. Mówił spokojnie, ale w jego głosie było napięcie, jakby sam siebie próbował przekona - Cztery osoby, które wyglądają jak my. Może nie identycznie, ale wystarczająco, żeby pomylić na ulicy - uniósł wzrok na nią - Tylko że tamta dziewczyna… to nie było „wystarczająco”. To było dokładnie - zamknął oczy na moment, jakby widział ją znowu, ją i tę scenę, szpital, światło odbijające się od zimnych kafelków, rozcięcie na skroni, jej głos, jej spojrzenie.
    - Każdy detal był taki sam… - wyszeptał - Kształt blizny nad brwią, pieprzyk, nawet sposób, w jaki marszczyła nos, kiedy próbowała sobie coś przypomnieć - pokręcił głową z niedowierzaniem - Nie ma takiej statystyki, Max. Nie ma szans, żeby to był przypadek – westchnął i odchylił się znów na krześle, przecierając dłonią twarz.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  22. Akurat wszystko, co się wydarzyło w życiu Sophii było częściowo tylko i wyłącznie winą Moreiry. Nie mogła brać na siebie całej winy, chociaż właśnie to robiła przez te wszystkie miesiące. Próbowała się przekonać, że całe te zamieszanie było spowodowane przez nią, bo nie potrafiła odpuścić, bo wyobrażała sobie więcej niż należało. Powodów była tak naprawdę cała setka, a teraz… Zajęło jej sporo czasu, aby się pozbierać po tym wszystkim i być może byłoby łatwiej, gdyby miała wokół siebie kogoś, komu mogłaby się wygadać. I to też nie tak, że odcięła się od wszystkich, bo jednak Selena i Victoria wciąż były obecne w jej życiu i to tylko z Maxine się „pokłóciła”. Dziewczyny, nie ważne, jak dobrze się dogadywały, to żadna nie była Maxine.
    Dalej uważała ją za przyjaciółkę, ale nie była pewna czy samą siebie może określić tym mianem. Nie zachowała się najlepiej to już zdążyły ustalić i tyle sama Sophia o sobie wiedziała. Kompletnie nie była gotowa na konfrontację z Maxine, ale może potrzebowała właśnie takiej nagłej konfrontacji, aby nie miała czasu na przygotowanie sobie gotowego scenariusza. Nie dostała dzięki temu czasu na to, aby panikować i nakręcać się na najgorsze, a miała do tego wybitne zdolności. Sophia po prostu mogła teraz trochę odetchnąć, kiedy Max przyjęła jej przeprosiny. Czuła, jak spada jej z serca ogromny ciężar, który nosiła w sobie zdecydowanie zbyt długo. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebowała się tego pozbyć. Miała wrażenie, że zaczęło się jej teraz lepiej oddychać.
    Przez chwilę milczała i jadła dalej swoje żelki. Wciskała je sobie do ust raz po raz, zastanawiając się, od czego tak naprawdę powinna była zacząć. Bo historia była trochę pogmatwana, a Sophia… Sophia nie wiedziała, gdzie zacząć i już nawet nie pamiętała, co Maxie wiedziała. Poza właśnie tym, że Alex i Nico byli razem ostatnim razem, kiedy jeszcze jej opowiadała o swoich sercowych rozterkach.
    — Wolisz szybki skrót czy wszystko po kolei? — Mruknęła. Przez to wszystko, co się działo Sophia miała wrażenie, że gra w operze mydlanej. W dodatku takiej, która jest wyjątkowo kiepska, a jej trafiła się główna rola bohaterki, która nie umie podejmować najprostszych decyzji. — Bo byli razem… a to niekoniecznie nas przed czymkolwiek powstrzymywało. — Wzruszyła ramionami. Nie była z tego dumna. To musiała zaznaczyć. Pogubiła się, pozwalała się sobą bawić, bo Nico doskonale wiedział, że była w nim zakochana. Zdawał sobie z tego sprawę i świadomie to wykorzystywał, aby dostać od niej trochę uwagi, ale gdy Sophia prosiła o więcej to obracał wszystko tak, aby dziewczyna myślała, że to, co między nimi się działo było jedynie jej wymysłem. A ona była naiwna i głupia, więc w to wierzyła, a jak próbowała się wycofać to on znów dawał jej nadzieję. I o tym właśnie teraz powiedziała Maxine. Minęło wystarczająco dużo czasu, aby Sophia to zrozumiała i zostawiła za sobą pewne rzeczy.
    — Wiesz, w lutym wyjechałam do Brazylii. Miałam możliwość, aby przez parę tygodni się tam uczyć… Coś, jak wymiana. I z niej skorzystałam. Myślałam, że mi to pomoże trochę się od tego wszystkiego odsunąć. — Uśmiechnęła się krzywo, a jak widać wcale się to dziewczynie nie udało. — I odnowiłam tam kontakt z kolegą z dzieciństwa. Nico też się z nim znał. Spędzaliśmy razem dzieciństwo w zasadzie. — Czuła się dziwnie mówiąc o tym ze spokojem. Przebijał się może żal i niezrozumienie, dlaczego to wszystko się tak skończyło, ale to był już zamknięty temat. Tak się jej wydawało. — Jakoś tak naturalnie wyszło, wiesz? Ja i Lucas, po prostu… Stało się. Zaczęliśmy się spotykać. Myśleliśmy, jak pogodzić to, że ja mieszkam tutaj, a on w Sao Paulo i zgodził się ze mną wrócić na dwa tygodnie. Wydawało mi się, że zapomniałam o Nico i o tym, co między nami było i czego nie było, ale… Pojawił się. Jak zawsze w najmniej oczekiwanym momencie.
    Przerwała na moment, aby zjeść parę żelków i popiła je wodą. Podsunęła też nieotwartą butelkę z wodą Maxine, gdyby miała ochotę. Sophia potrzebowała też paru chwil na to, aby trochę pomyśleć, zanim będzie mówiła dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dał mi prezent z okazji urodzin. Rękawice bokserskie… — Które wciąż miała schowane w szafie i nie umiała się ich pozbyć, ale też nie chciała. Max wiedziała, że Sophia trochę z Nico trenowała. Zaczęli w tamtym roku, po pewnej sytuacji, o której Maxine nie wiedziała i o której Sophia wolała jej też nie mówić, a przede wszystkim chciała zapomnieć. — I to wszystko wróciło. Tak po prostu, jak go zobaczyłam. Wiem, to głupie. Odrzucał mnie tyle razy, a ja ciągle wracałam i prosiłam o więcej.
      Ale uczucia nie były w końcu rozsądne, nie?
      — Rzucił, czy nie chciałabym wrócić do treningów. Zgodziłam się. I… I ten filmik się stał. Parę dni po moich urodzinach. — Próbowała nie rozgadywać się bardziej niż to było konieczne. — A potem był wielki finał. — Zaśmiała się gorzko i spojrzała gdzieś w bok. Zanim dotarła do tego, poczekała, aż Maxine przetrawi to, co Sophia powiedziała i może doda coś od siebie, ochrzani ją, a może nie powie nic i pokiwa w zrozumieniu głową.

      soph

      Usuń
  23. [Hej! Bardzo się cieszę, że postać Rowana wzbudziła tyle emocji i że została tak ciepło przez wszystkich przyjęta, dziękuję za powitanie :) W głowie kręcą mi się dwa pomysły na wątek, jeden u Maxine, jeden u Iana, może któryś Ci się spodoba, a jeśli nie, to piszę się na burzę mózgów, bo chętnie coś razem napiszę :) Jeśli chodzi o Maxine, myślałam że ich rodziny mogą się znać, a jego młodsza o 8 lat siostra być od dziecka przyjaciółką Max. On jest od niej prawie 10 lat starszy, ale zarówno on, jak i jego siostra, mogli być taką namiastką rodzeństwa dla Maxine, która pewnie w dzieciństwie jako jedynaczka czuła się trochę samotna i przez to spędzała u rodziny Rowana dużo czasu. Mogłybyśmy zacząć wątek od momentu, kiedy Maxine odwiedza jego siostrę i na niego wpada po raz pierwszy od czasu wyjścia na wolność. Dla niego to też będzie taki szok, bo ostatni raz widział ją pewnie, kiedy miała jakieś 7 - 8 lat. To taki jeden luźny pomysł, a jeśli z kolei chodzi o Iana, rodzina Rowana w czasie, kiedy on jako 6 latek był w domu dziecka, mogła np. gościć tam jako sponsor i Rowan znudzony tym wszystkim, poszedł się bawić z Ianem i dał mu np. jakiś swój samochodzik, który Ianowi się spodobał, obiecał mu że przyniesie mu kolejne i tak z czasem się wykradał ze swoją nianią w tajemnicy przed rodzicami do domu dziecka, a więź między chłopakami przekształciła się z czasem w przyjaźń, najpierw na poziomie dzieciaków, później nastolatków. I tu znów pewnie jakieś pierwsze spotkanie po latach, gdzieś w uberze nawet. Jestem też otwarta na wszystko inne :)]

    Rowan

    OdpowiedzUsuń
  24. — Bo tak było! — Odparła od razu, szeptem, ledwo słyszalnie albo nawet wcale, choć w swojej głowie brzmiała tak, jakby krzyczała, kiedy Angela wspomniała coś o jej twierdzeniach. To nie było stwierdzenie, to były fakty. Ludzie robili sobie z niej jaja i z czasem przestawało to być śmieszne. Szczerze? Naprawdę chciała, aby dzisiejsza impreza i wmawianie jej, że ma klona, było zwieńczeniem tego mało śmiesznego żartu. Innych to mogło bawić, ale Wilson ani trochę. Tęskniła za Los Angeles, za tym przyjemnym słoneczkiem, za szumem fal oceanu, który wydawał się być znacznie przyjemniejszy niż wody obmywające z jednej strony Nowy Jork.
    Gdyby nie Angela, to dziewczyny byłby w dupie. Bo ileż można było siedzieć albo stać i gapić się w siebie? Ktoś w końcu musiał to zauważyć, ktoś musiałby zacząć mówić o klonowaniu, kserowaniu i rzucać głupie żarciki o bliźniakach. Angela jednak podeszła do tego wyjątkowo dojrzale, nie licząc porwania Andy do damskiej toalety. Była ich zbawieniem, choć to pewnie Maxine powinna być bardziej wdzięczna swojej przyjaciółce.
    Obie przeżyły teraz szok. Jednak Andy słowo szok wydawało się za małe, aby opisać to, co teraz czuły. Szok i niedowierzanie? Pewnie w normalnych warunkach rozbawiłyby ją własne myśli, ale teraz po prostu stała. Gapiła się w tą, która gapiła się w nią. I wyglądała dokładnie tak samo, jak ona. Nie wiedziała, czy Maxine wie o tym, że jest adoptowana. A może nie była? Może ich rodzice zostawili sobie tylko jedną córkę? Tę lepszą? Może coś z Andy było nie tak? Może…
    Andrea uśmiechnęła się krzywo, nabrała powietrza w płuca, głośno i ciężko, kiedy obserwowała zmagania Max z samą sobą. Walczyły. Chyba z tym, aby nie zemdleć. Poza tym nieudanym szeptem w wydaniu Wilson, który miał być tylko obroną i milczeniem Maxine, bliźniaczki nie zrobiły nic.
    Czas płynął, choć pewnie nie tak wolno, jak teraz wydawało się Andrei. Właśnie teraz, kiedy stanęła w obliczu takiego wyzwania, dotarło do niej, że nie ma tu nikogo, że w Nowym Jorku jest kompletnie sama, że nie ma do kogo teraz przyjść, przytulić się i porozmawiać. Mogła zadzwonić do Los Angeles, dzieliły ich tylko trzy godziny, ale… czuła dziwne obawy przed konfrontacją z rodzicami.
    — Z Los Angeles — odpowiedziała niemrawo, kiedy dotarło do niej pytanie Angeli, która wzięła na siebie rolę mediatora, ba, to głównie blondynka teraz mówiła. — Ale urodziłam się w Nowym Jorku — dodała, powoli łącząc kropki w swojej głowie. Znacznie łatwiej było myśleć na głos, z kimś. Zabrano ją z Nowego Jorku. Daleko. Na drugie wybrzeże. Nie wiedziała dlaczego. I nie wiedziała, że za tym mógł stać ojciec Maxine. Nie wiedziała nic. Nie wiedziała, że jej rodzice mogli mieć świadomość tego, że w Nowym Jorku była jej bliźniaczka. Że na pewno ją mieli, skoro tak bardzo protestowali przed pomysłem wymiany.
    Dłonie Andy drżały. Zaciskała je w pięści i rozluźniała palce, po chwili wyginając je na wszystkie możliwe strony. Zrobiło jej się zimno, chciała wyjść z dusznego baru. Chciała…
    — Muszę się napić — zawyrokowała, spoglądając teraz na Angelę niemal błagalnie. Bo nie, nie chodziło jej o wodę z cytryną, choć to był napój, który pijała najczęściej. Nie patrzyła już na Maxine. Nie mogła. — Też jesteś adoptowana? — spytała w końcu, zerkając kątem oka na siostrę. Krótko i przelotnie, skupiając się jednak na blondynce, która nadal stała przy Maxine, robiąc za jej wsparcie.

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń
  25. Wszystko mogło się zmechacić, pod warunkiem, że na świat patrzyło się oczami Leifa. Albo raczej: nurkowało się w jego słowniku.
    To nie do końca tak, że był na bakier z angielszczyzną. Raczej korzystał z przywileju, że to jego ojczysty język: imigrant musi się starać, z przymusu wewnętrznego, ale ten, który jest u siebie, może mówić, jak tylko mu się zachce. Albo właśnie nie zachce i wtedy połyka się połowę głosek.
    – Baaaardzo – powtórzył, zezując na odkładanego Kodaka. Sam już nie wiedział, czy Andrea chciała go kupić czy nie. – To chyba jakiś poprzednik pleografu, nie? Sam Prószyński go rzeźbił.
    Pochwycił rzutnik w dłonie i przyjrzał mu się z bliska. Teraz trochę zyskał w jego oczach: nieco zarysowany, gdzieniegdzie ze śladami czasu, ale widać było, że ktokolwiek go posiadał – dbał o przedmiot. Z wizualnych zniszczeń nie natrafiło się nic, czego nie dałoby się wyklepać.
    Inna sprawa – czy działało. Zachowanie po przekręceniu przełącznika wydawało się poprawne: wentylator ruszył, z wnętrza dobiegł cichy pomruk mechanizmu. Tyle że i tak nie było żadnej taśmy ani slajdu, więc nic nie wyświetlało. Cholera więc wiedziała, czy naprawdę wszystko działało – albo, jeśli jednak coś nie banglało, czy było to odwracalne.
    Z oględzin wyrwał go głos dziewczyny, która… się przedstawiła?! Leif się zdziwił. Uważał, że tylko szybki refleks i łatwe odnajdywanie się w nowych sytuacjach wciąż utrzymywały go przy życiu – więc nie dał tego po sobie poznać. Przynajmniej nie tak ostentacyjnie, ale jakby ktoś by mu się uważnie przyjrzał (albo był wyjątkowo wrażliwy na mikroekspresje), to wychwyciłby drgnienie brwi.
    Czasem dawało się z niego czytać jak z otwartej księgi, ale w takich sytuacjach – kiedy na horyzoncie pojawiała się szansa na specyficzne gierki – już trochę mniej.
    Odłożył ostrożnie aparat i odwrócił się na pięcie, żeby stanąć en face do Andrei. Dłoń skroploną deszczem wytarł w kurtkę, a potem uścisnął nią delikatnie a zdecydowanie rękę znajomej. Więc chce sobie tworzyć nową tożsamość. Więc chce grać.
    Dobrze. W takim razie trafiła na odpowiedniego gracza.
    Jaki był w tym cel? Nie wiedział i nieszczególnie go to zajmowało. Leif miał talent do życia, więc żył. Nie zajmowało go poszukiwanie sensu: w jego percepcji rzecz nie musiała mieć jakiegokolwiek sensu, żeby była fajna, interesująca i wartościowa.
    – Rainn – odparł pewnym głosem. Fałszywe imię nie zostało zainspirowane pogodą, a raczej znaczeniowym rymem do Leifa. – Rozglądasz się za czymś konkretnym? – zapytał.

    Leif Zweig

    OdpowiedzUsuń