Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] 'Cause all these bruises make our skin thicker

J

And I've walked a dark and narrow road to places no one goes alone. And everything I've seen is written on my sleeve. It's got its mark on me. Let's start a fire. Let's pull this trigger 'cause all these bruises make our skin thicker. Now everybody can see our scars. It's what we're made of. It's who we are.

It's what we're made of

urodzony 14 kwietnia 1991 roku w Rockfield, na Barbadosie 28 lat You left it all behind w Nowym Jorku po raz pierwszy zjawił się na początku marca 2019 roku, posiadając wizę turystyczną na dwa miesiące obecnie przebywa w Stanach Zjednoczonych dzięki wizie narzeczeńskiej and we are finally home po zawarciu związku małżeńskiego z miłością swojego życia, niecierpliwie oczekuje na przyznanie zielonej karty sometimes love is unspoken18.11.2019 tymczasowo pracuje w salonie fryzjerskim Jaspera Małeckiego jednocześnie nieustannie szuka pracy w budowlance wolontariusz w shronisku dla zwierząt najstarszy z piątki rodzeństwa ukulele pod pachą złota rączka gdzieś tak 1⁄8 krwi rdzennych mieszkańców Barbadosu barbadians new yorkers

It's who we are

O tym, że życie pisze najbardziej zaskakujące scenariusze, zdążył przekonać się na własnej skórze. Pióro, którym zapisywał kolejne karty swojej historii, los wyrwał mu w momencie postawienia stopy na terytorium Stanów Zjednoczonych, w Nowym Jorku, choć zdarzało się już wcześniej, że wytrącał mu je z rąk. Toczyło się wtedy po blacie z cichym terkotem i spadało na podłogę, by wturlać się w najgłębszy i najciemniejszy kąt, do którego dostanie się wymagało zanurkowania pod biurko na długie tygodnie, jeśli nawet nie miesiące. W końcu jednak zawsze udawało mu się je namacać, choćby początkowo samymi opuszkami, wreszcie chwycić w garść i wyciągnąć, by powrócić do pisania. Do czasu, od kilku miesięcy bowiem spogląda jedynie na zapisane drobnymi, stawianymi szybko literami kartki, które są przewracane w zastraszającym tempie, byle dalej i dalej, byle szybciej i szybciej, nie ma ani chwili do stracenia! I wcale nie przeszkadza mu to szaleńcze tempo, bo kiedy spogląda wstecz, widząc wyraźną granicę pomiędzy tym, co było kiedyś, a co jest teraz, nie ma wątpliwości co do tego, że właśnie powstaje najlepszy rozdział jego życia. A jeśli czegoś się boi, to tylko jednej rzeczy – że los za szybko postawi ostatnią kropkę.

Odautorsko

Cytaty: Welshly Arms – How High;
30 Seconds To Mars – The Story;
Stephanie Perkins – Anna i pocałunek w Paryżu
Wizerunku użycza: Jérôme Mathew.
Ostatnia aktualizacja: 11.01.2020.
Cześć! Jerome powstał z powodu mojej chęci na coś nowego, a że wyszło z tego coś świetnego, to dziękuję serdecznie Black Dreamer za możliwość przejęcia od niej postaci ♥ Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
Jerome Marshall
NC

199 komentarzy

  1. Ethan podejrzewał, że gdyby od razu po przylocie Jerome zdecydował się na ten ślub to urzędnicy nie patrzyliby przychylnie na mężczyznę i jego zamiary. Ten kraj naprawdę był… zaskakujący, jeśli chodziło o ilość papierków do załatwienia, aby mieszkać tu na stałe i całkowicie legalnie. Czasami szło się w tym wszystkim porządnie pogubić, na szczęście to wszystko było już dawno za nim i nie musiał się takimi rzeczami martwić. Teraz za to tylko trzymał kciuki za przyjaciela, aby udało mu się wszystko już zapiąć na ostatni guzik, a potem już odpocząć po tych wszystkich wariacjach, które przeszli razem z Jennifer. Sam był też ciekaw dziewczyny, której co prawda okazji poznać nie miał, ale był pewien, że doszliby do porozumienia i by się spokojnie dogadali, gdy już do spotkania dojdzie, bo nie mógł przecież się z nią nie zapoznać.
    ― Tego jestem pewien. Nie chciałbym przyćmić przypadkiem pana młodego, to nie będę wybierał nic bardzo rzucającego się w oczy ― obiecał z uśmiechem. Cóż, na pewno nie chciał i nie zamierzał zwracać na siebie uwagi tego dnia. Ta cała w zupełności należała się młodej parze. Sam pewnie nigdy by się do takiego sklepu nie wybrał, a skoro już tutaj był i Naomi oferowała pomoc, to chyba nie mógł odmówić. Zwłaszcza, że tych rzeczy potrzebował mimo wszystko, a jak już tu byli, to dobrze było skorzystać z tej okazji i je powybierać i dokupić.
    ― Jeśli ci się mocno spodoba, to będziesz po prostu w nich chodził. Może Jennifer się spodoba taka wersja ciebie. No wiesz, bardziej elegancka niż na co dzień ― powiedział wzruszając lekko ramionami. Nie wszyscy dzień w dzień chodzili w garniturach, a to na pewno byłaby zmiana u mężczyzny, gdyby zdecydował, że to teraz będzie jego dzienny ubiór. Ethan chyba potrzebowałby sporo czasu, aby przyzwyczaić się do przyjaciela w takim wydaniu. ― Tylko, czy opłacałoby ci się tak chodzić do pracy? Właśnie, co ty teraz tak w zasadzie robisz? Nie jestem pewien, czy mi mówiłeś. Mogłem zapomnieć ― dopytał, bo naprawdę miał pustkę w głowie. ― Będę miał to w pamięci ― obiecał. Na ten moment nie wiedział, jak będzie wyglądała ich przyszłość i wolał niczego z góry też nie zakładać. Ale na ten moment do wszystkiego był pozytywnie nastawiony.
    ― Ethan Camber ― przedstawił się kobiecie. Zaraz też zabrał się za przeglądanie rzeczy, które kobieta przyniosła, kątem oka patrząc, gdzie ucieka mu Jerome. Materiał marynarek, ale też i koszul był naprawdę przyjemny w dotyku i obawiał się, że może nie wiedzieć co dokładnie wybrać, ale każdą z nich uważnie przejrzał chcąc się zdecydować na coś co faktycznie będzie dobrze wyglądało. Ostatecznie wybór padł na trzy marynarki i koszule, niby na pierwszy rzut oka niczym się nie różniły, ale dotykając je czuł znaczną różnicę. Ze swoimi przymiarkami uznał, że poczeka i na razie to i tak Jerome był najważniejszy. On tu się przecież znalazł tylko i wyłącznie przypadkiem.
    ― I jak? Wszystko dobrze? ― spytał spoglądając na przyjaciela.
    Patrząc wstecz w ogóle się nie spodziewał, że od wspólnego picia piwa w barze przejdą do wybierania garnituru i marynarek na ślub Marshalla. To dopiero była niespodzianka, ale obojgu życie udowodniło nie raz, że lubi zaskakiwać.

    [Kurczę, a liczyłam na zdjęcie w sweterku!:D]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako dzieciak uwielbiał odliczać dni do danego święta, a najbardziej przyjemnym odliczaniem było otwieranie poszczególnych okienek w kalendarzach adwentowych. Kochał święta Bożego Narodzenia; rozpływał się nad widokiem największego półmiska zajętego przez własnoręcznie lepione pierogi babci; uśmiechał się pod nosem, gdy bez trudu mógł założyć gwiazdkę na czubek choinki, ponieważ ani mama, ani żadna z sióstr nie były na tyle wysokie; uwielbiał zamawiać przez Internet wymarzone prezenty do rodziny, oczekując na kuriera, który wzdychał na widok zapełnionego paczkami samochodu dostawczego. Te rzeczy jednak nie równały się z radością, kiedy całą rodziną siadali, wybierali stronę lotniska, kupując sześć biletów. Dla niego, mamy, taty, Rachel, Oli i Ewy. Później kupowali ich mniej, bo starsze córki Rafała Małeckiego wybrały ponownie Polskę, chcąc rozwijając dwa salony w centrum Poznania, o których słuch nie mógł zaginąć. W mgnieniu oka zdobyły sympatię klientek, odciążając zaufanych pracowników. Odnowiły stare przyjaźnie, jeździły na liczne kursy, aż w końcu obie poznały tych jedynych. I tak toczyło się ich życie z flagą biało-czerwoną w dłoni. Czasami Małeckiemu było smutno, że pełnię rodziny doświadcza podczas świąt i krótkich urlopów, ale gdyby wyjechał do stolicy Wielkopolski, nie poznałby Willow. Wierzył w to, że tam również istniały piękne, inteligentne kobiety, które miałyby szansę złapać jego serce, nie opuszczając tego miejsca ani na chwilę, ale tu chodziło o nią. O tego konkretnego i właściwego człowieka. Gdzie w tych czasach, kiedy ubrania więcej odsłaniały, niż zasłaniały dało się odnaleźć taką przedstawicielkę płci pięknej? Inne uczestniczki tego programu już dawno omotały swoich mężów, przywdziewając coraz bardziej koronkowe piżamy i wpuszczając ich do swoich sypialni. Co mogło się dziać za zamkniętymi drzwiami? Chyba każdy się domyślał, widząc w następnym odcinku zmięte prześcieradło i ich takich uszczęśliwionych, ale czy tu chodziło jedynie o seks? Czy takie pary zostaną ze sobą, uwzględniając to, że mają zbliżone charaktery, pasje, mogą na siebie liczyć w kryzysowych sytuacjach, czy jednak będą brać pod uwagę jedynie kilka, namiętnych nocy? Małecki wolał poznać Cleeves, bo co byłoby urocze w tym, gdyby pociągnął ją na swoje kolana, rozebrał ich ze wszystkich ubrań i kochał się z nią, nie wiedząc o niej prawie nic?
    Dokuśtykał do kawiarni, w której serwowano jedną z najlepszych kaw. Chciał, żeby po tej rozmowie z Jeromem zgasły w jego głowie złe myśli. Uśmiechnął się, bo chociaż tu znajdowały się jedynie trzy stopnie, a nie jak u nich w salonie aż sześć. Jednak teraz korzystał z podjazdu dla osób, które poruszały się na wózku inwalidzkim, bo miał grono takich klientek i klientów, a wspinaczka po schodach byłaby dla nich niemożliwa. Dobrze, że kontuzja nastąpiła teraz, a nie za jakiś czas, bo miałby ogromną frajdę, widząc zamarznięty fragment chodnika, nie widząc siebie w salonie.
    Po otwarciu drzwi, usłyszał przyjemne miauczenie kotów, bo oczywiście kawiarnia nosiła nazwę catcafe, więc nikogo nie powinno zdziwić, że na puchatych poduszkach wylegiwały się koty, które chętnie podchodziły do zainteresowanych nimi gości.
    ― Hej Jasper. Dzień dobry ― do stolika podeszła właścicielka kawiarni, która wzbudzała zainteresowanie u mężczyzn samym wzrostem, bo miała aż sto osiemdziesiąt trzy centymetry, co dawało niezły wynik. Była jedynie o osiem centymetrów niższa od dwudziestoośmioletniego bruneta. ― Stare kontuzje uwielbiają o sobie przypominać, zdrowia kuternogo ― przytrzymała mu kule, które odłożyła na trzecie krzesło. ― Co dla Was przygotować Na wynos czy na miejscu?
    ― Nie mamy czasu na spijanie kawek tutaj, chociaż bardzo by się chciało. Poproszę o dwie duże, białe kawy. Jedna z cukrem, a druga bez. Melisę dla naszego wspaniałego Enzo i dla mnie będzie zwykła czarna kawa, a dla Ciebie, Jerome?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― Enzo? ― zerknęła najpierw na nieznajomego, a następnie na swojego fryzjera. ― Widzę duże zmiany. Dwóch nowych fryzjerów i pomyśleć, że nie byłam u Ciebie tylko przez ponad dwa miesiące. ― zanotowała zamówienie ― Właśnie, zaklep mi miejsce, bo muszę wyglądać jak najpiękniej na pierwszej rocznicy ślubu.
      ― Musisz do nas przyjść, to go poznasz. Sympatyczny chłopak, natomiast siedzący tu Jerome jest naszym asyst ― ugryzł się skutecznie w język. ― oto nasza sekretareczka w całej okazałości.
      Młodsza o półtora roku dziewczyna parsknęła śmiechem, ale kogo by nie rozśmieszyło podobne określenie? Po chwili opanowała się, wycierając łzy, które znalazły się w kącikach oczu. Odeszła od nich, gdy zebrała każde z zamówień w całość, dając kolejną karteczkę bariście. Przypiął ją na samym końcu, a tych przed nimi znajdowało się dziewięć. To oznaczało, że mają czas na rozmowę.
      ― Jak już znajdujemy się w takim klimacie, to mam kota na punkcie mojej żony.

      Jasper

      Usuń
  3. Oczekiwanie na Jerome’a przez te trzydzieści minut wydawało się być naprawdę długim czasem. Jaime zdążył się rozpakować w chwilę i w sumie… no. Siedział sobie w oknie i obserwował ruch na ulicach. Wciąż zastanawiał się, gdzie też jego przyjaciel chce go wyciągnąć. No bo przecież to chyba nie ten lot w stanie nieważkości ani skok na spadochronie, co? Na to drugie chyba było stanowczo za zimno, zwłaszcza tam na górze mogliby nieco przymarznąć. Więc dokąd chciał go zawieźć? Serio, nic sensownego nie przychodziło mu do głowy, więc po prostu czekał na jakąś wiadomość.
    W końcu jest, Jerome zadzwonił do niego, a Jaime szybko doskoczył do drzwi, ubrał na siebie kurtkę i szalik. Butów w ogóle nie ściągał. Zamknął drzwi, schował klucze i wsiadł do windy (no bo po co po tych schodach, z tak wysokiego piętra dostanie się na parter zajęłoby mu za dużo czasu), a tam założył na głowę czapkę i ciepłe rękawiczki na dłonie. To już ta pogoda, temperatury nie rozpieszczały. A jeszcze niedawno siedzieli sobie na gorącej plaży w Miami…
    Długo raczej nie zajęłoby mu szukanie tak specyficznego koloru auta, ale zatrąbienie też było dobrym pomysłem. Jaime szybko przedostał się do samochodu i wsiadł do środka.
    - Cześć, cześć – uśmiechnął się do niego szeroko i czym prędzej zapiął pasy. Zerknął na mężczyznę i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, kiedy Jerome dosłownie zagroził mu placem. No co za cholera jedna! Jaime prychnął, udając wielce oburzonego, ale zaraz znów się uśmiechnął. Skierował swój wzrok na drogę i walczył sam ze sobą, żeby zaraz mu tu nie zacząć nawijać o pierdołach, a to był naprawdę dobry znak, że z chłopakiem dzisiaj i w ogóle od ostatniego czasu jest całkiem nieźle (jak na niego samego).
    Kiedy Jerome zaparkował niedaleko kościółka, Jaime nie miał zielonego (ani jakiegokolwiek innego) pojęcia, o co może chodzić. Przecież ślub z Jen miał mieć osiemnastego listopada o jedenastej w urzędzie, dobrze to pamiętał. No i halo, przecież Marshall na pewno nie przyszedłby na swój ślub w tak luźnym stroju. No i nie było tu za bardzo nikogo innego oprócz nich samych. Hm… Co on kombinował…
    Jaime od razu wyszedł z samochodu i skierował się za Jerome’em. Przy okazji wędrówki rozglądał się po okolicy. Chyba nie planowali zakopywać zwłok, co nie? Bo Jaime już wiedział, jak można to zrobić inteligentnie, ale pomysł zakopania ciała właśnie na cmentarzu to też był genialny pomysł. Kto by się domyślił? I właściwie już chciał coś powiedzieć na ten temat, jednak klimat, w jaki wkroczyli, skutecznie zamknął mu usta. Niezbyt czuł się w tego typu miejscach. Zaraz przypominał mu się grób brata i chociaż po ostatniej wizycie czuł się naprawdę dobrze, tak nadal cmentarz wywoływał u niego swego rodzaju niepokój.
    Chłopak spojrzał uważnie na Jerome’a, kiedy ten zaczął opowiadać o zmarłym. Chłopiec, jedenaście lat… Możliwe, że czyiś brat. Przez ciało Jaime’ego przeszły ciarki. W pierwszym ułamku sekundy chciał uciec. Może jednak nie do końca było w porządku. Jednakże potrzeba ucieczki szybko minęła, a na jej miejsce wkroczyła zupełnie inna – potrzeba niesienia pomocy? Chyba można było tak to nazwać.
    Jaime bez słowa wziął od Jerome’a potrzebne rzeczy. Na swoje rękawiczki ubrał też takie gumowe, co by mu te materiałowe nie przemokły, a potem złapał za jedną ze szczotek. Postanowił najpierw zabrać się za czyszczenie anioła, bo rzeźba była przepiękna. No i siłą grawitacji wszystkie środki chemiczne spłyną w dół, a poza tym – po co czyścić najpierw dół, jak potem cały brud z góry spłynie na świeżo wyczyszczoną płytę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Pójdę po wodę – zaproponował w pewnym momencie. Wziął pustą butelkę i zaczął poszukiwania studzienki. W drodze w pożądane miejsce, wciąż myślał o tym, co wymyślił Jerome. I szczerze powiedziawszy, miał łzy w oczach. To był naprawdę świetny pomysł i nie miał pojęcia, jak na to wpadł mężczyzna, ale… chyba nie miało to żadnego znaczenia. Po prostu Jerome ujął to w najprostszych i najlepszych słowach, w jakich mógł.
      Po kilku minutach wrócił do niego i mogli zabrać się za porządki.
      - Wiesz, Jerome… - zaczął powoli – to naprawdę genialny pomysł. Bo nie zawsze mamy czas i okazję, aby lecieć te trzy czy pięć godzin, w końcu to cholernie dużo czasu… ups, przepraszam za wyrażenie – uśmiechnął się lekko, patrząc na grób – a tu jednak… Godzinka w korkach? A przy dobrych wiatrach mniej. I… kurczę, nie wiem nawet, co powiedzieć – pokręcił głową, wciąż uśmiechając się lekko pod nosem. – Po raz kolejny jestem ci wdzięczny.

      [Prawda? Jest fantastycznie <3
      W ogóle, heloł, przystojniaku na zdjęciu <3]

      Jaime

      Usuń
  4. Noah patrzył na kręcącego się po salonie mężczyznę. Obserwował go i czekał. Widać było, że Jerome walczy ze sobą i potrzebuje poukładać sobie pewne rzeczy w głowie. Woolf niewiele mógł na to poradzić. Z resztą nie czuł się jego niańką. Wzywał go jedynie do ostrożności i odpowiedzialności. Gdyby znał lepszy sposób ochraniania Jen, nigdy by do tej rozmowy nie doszło. Noah potrafił ocenić swoje siły i możliwości, wiedział, że nie wszystkie rozwiązania są w jego zasięgu.
    Drgnął ledwie zauważalnie, gdy Jerome znowu przemówił. Noah uśmiechnął się kpiąco. Mężczyzna dochodził do dobrych i złych wniosków równocześnie, co było irytujące, bo wymagało sprostowań, do których Noah z kolei nie był szczególnie skłonny. Wiedział jednak, że nie obejdzie się bez podania pewnych informacji, które wolałby zachować dla siebie. Liczył się z podejrzanie wyznaniowym charakterem tego spotkania, nie sądził jednak, że będzie to aż tak niepokojące.
    - Powiedziałbym, że to on ma kontakt ze mną - odparł. - Zawsze mnie znajduje... nieważne, gdziebym nie był. Za cholerę nie wiem, po co.
    Urwał. Zastanawiał się nad słowami Marshalla.
    - Nie wiem... Ale może w tym czasie dowiem się, o co chodzi - odparł. Popatrzył mężczyźnie w oczy. - Nie wiem też, czego ode mnie oczekujesz. Na pewno nie zniknę znowu... Choć zgadzam się, że to może byłoby rozsądne. Tylko Jen raczej nie zaakceptowałaby tego.
    Usiadł w siadzie prostym na podłodze i wyciągnął plecy do tyłu. Odetchnął głęboko.
    - Na razie.... Bądź ostrożny. I nie mów Jen - poradził. Po czym rzucił w niego śrubką. - I bierz się do roboty, bo Jen wróci, a my nadal będziemy skręcać te dechy - dodał niby ze złością, ale próbował odwrócić uwagę mężczyzny od problemu. Zasygnalizować, że musi zejść na ziemię. Że nie rozwiążą teraz wszystkich problemów świata, mogą tylko robić to, co do nich należy. Nie ważne, jak bardzo by się chciało, nie możliwe jest pokonanie zła całego świata. Czasem trzeba pogodzić się z rzeczywistością i walczyć choćby o ten mały ułamek normalności, który daje siłę wstawać każdego dnia z łóżka.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  5. Caroline wcale nie obrażała się ani nie strzelała fochów, gdy jakaś część społeczeństwa przechodziła obok niej obojętnie. Po zwycięstwie ostatniej edycji The Voice New Jork chciała dalej pozostać tą samą dziewczyną. Tą, która z radością odwozi siedemnastoletniego brata na parking przy szkole, jadąc do swojej pracy. Tą, która przez osiem godzin układa bieliznę w taki sposób, żeby przyciągnąć uwagę potencjalnych klientów i przekroczyć próg sprzedaży z wczoraj. Tą, która oddaje włosy na fundację Rak and Roll, farbując je znacznie częściej niż przypadkowa kobieta, ale kto nie lubi zmiany? Jeszcze wiosną była brunetką, wracając do naturalnego koloru po niemal pół roku. W trakcie wakacji została blondynką, robiąc z siebie księżniczkę o różowych włosach w trakcie trwania programu. Oczywiście, nie zadzierała nosa ani nie patrzyła na ludzi z góry, bo do sławnej piosenkarki wiele jej brakowało. Ona jedynie chciała się sprawdzić; co innego jest chodzić na lekcje śpiewu do utalentowanej nauczycielki, a co innego wziąć udział w show, gdzie w jury zasiadają znane osoby związane w pełni ze śpiewem. Dzięki programowi odważyła się spisać na kartkę słowa, które osiągnęły magiczną moc po wakacyjnym pocałunku. Do tej pory nie powiedziała tego na głos, ale piosenka była o nim i o nikim więcej.

    Znasz tyle słów.
    Spójrz na te zdjęcia,
    może pamiętasz, kilka najpiękniejszych chwil.
    Czy to nadal my?
    Tamta sukienka, czy jeszcze ją pamiętasz?
    To prawie miłość, prawie my
    Jutra nie zna nikt...


    Uśmiechając się do Jeroma, zaczęła zastanawiać się skąd może pochodzić? Widziała go parokrotnie w schronisku i nie przypisywała mu określenia Nowojorczyk z krwi i kości. Był nieco niezdecydowany, bo kto nie chce słuchać o zamarzaniu, ale pragnie zobaczyć śnieg? Caroline kochała najmocniej wiosnę i lato, lecz zawsze kilka godzin przed pierwszą gwiazdką wyczekiwała białego puchu, bo klimat stawał się od razu świąteczny i piękniejszy, niż miałaby patrzeć na pluchę za oknem. Wtedy nawet prawdziwej zimy zazdrościło się Kevinowi, który najpierw został sam w domu, a następnie w Nowym Jorku.
    — Przepraszam, że tak prosto z mostu, ale Ty nie jesteś stąd, prawda? Takich facetów tutaj nie ma, mało który ma twarz muśniętą w taki sposób słońcem i wydajesz się taki zafascynowany tym wszystkim.
    Caroline była tak mocno związana z Nowym Jorkiem, że nigdy nie wyobrażała sobie tego, aby wyjechać stąd na studia lub za miłością. W tym zatłoczonym mieście przyszła na świat, stawiała pierwsze kroki, najpierw powiedziała mama, am am, a dopiero tata, w Central Parku nauczono jej jazdy na czerwonym rowerku, którego nie odstępowała na krok do ósmego roku życia. Niemal z każdą dzielnicą łączyło ją coś więcej; na Theater District wielokrotnie przebierańcy zaczepiali ją, gdy szła z ciężką torbą książek, czekając na zmianę koloru pulsującego światła; na Brooklynie mieszkali dziadkowie, do których jeździła z młodszym bratem, nie chcąc przypalić zwykłej pomidorówki z ryżem czy frytek. Dopiero babcia nauczyła ją podstawowych potraw, więc jak to Caroline mówiła z głodu nie umrę, nie musicie się martwić.
    I właśnie w tej chwili pragnęła stać przy kuchence, przygotowując ulubione danie ojca. Mogłaby co chwilę dzwonić do babci, szukając pomocy i wysłuchując najcenniejszych wskazówek. Mogłaby oparzyć się przy przestawianiu garnków i nie być zadowoloną z gotowego jedzenia, ale chciała to zrobić i mieć pewność, że odbiorą go z lotniska. Obecnie nawet nie miała pewności, co do jego stanu zdrowia. Natomiast pytanie czy tata jeszcze żyje? nie chciało przejść przez zaschnięte gardło studentki, dlatego po wypiciu reszty herbaty, naciągnęła czapkę i rękawiczki, wychodząc przed Marshallem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz, że pan Frank przed świętami zabiera do swojego domu te psiaki, które nie dotrwają do Nowego Roku? Stwarza im tam godniejsze warunki niż tu, karmi, przytula, a jego wnuczka czyta im bajki, bo dopiero się tego uczy w przedszkolu. W tamtym roku zabrał cztery psiaki i wszystkie leżały przy kominku pod świątecznymi kocami, z miskami pełnymi jedzenia i wody — uniosła twarz do góry, bo mając mniej niż metr sześćdziesiąt była niska przy wszystkich i ze łzami w oczach popatrzyła na Jeroma, a następnie na kierownika.

      Caroline Fender

      Usuń
  6. ― No właśnie, nigdy nie dowiemy się jaka jest prawda. Może jakąś pielęgniarka miała tak na imię i się jej spodobało? Nie wiadomo ― odparła wzruszając ramionami. Akurat to skąd imię się wzięło nie miało już większego znaczenia. Najważniejsze było to, że imię się jej podobało i nie musiała się z nim chować pod kamieniami, a i takie przypadki były. Teraz, jak tak nad tym wszystkim myślała to chyba chciałaby, aby na pewno jej córka, gdyby przyszło jej mieć córkę, musiałaby mieć na drugie imię po jej mamie. To byłby chyba miły sposób, aby uczcić wszystko co dla niej zrobiła, a jak Alanya patrzyła na to, co jej mama jej dała to naprawdę miała być za co wdzięczna. I chyba tak podświadomie nawet wolałaby mieć córkę, ale to były po prostu wyobrażenia, które na ten moment tylko tym pozostawały.
    Przysłuchała się za to temu co Jerome miał do powiedzenia. Wiedziała, że ma rację i że przy odpowiedniej osobie wszystko się zmieniało. Chyba mogła stwierdzić, że przy Felixie też tak się czuła, tylko może na znacznie mniejszą skalę, bo nie mieli w końcu takich problemów i nie musieli załatwiać tych wszystkich dokumentów. Bycie razem przyszło im znacznie łatwiej, nie mieli na głowie takich rzeczy jak urzędnicy, choć pewnie, gdyby przyszło co do czego to i potrafiliby znaleźć jakiś powód, aby się Alanyi doczepić, ale chyba dopóki była poprawną obywatelką, nie sprawiała problemów i płaciła podatki to nie mieli powodu, aby za cokolwiek ją ścigać.
    ― No proszę, pierwszy raz w życiu chyba słyszę takiego zakochańca ― powiedziała z uśmiechem. Puściła też oczko mężczyźnie, ale to było naprawdę urocze, jak o wszystkim tak mówił. I pokazywało też, jak bardzo mu zależy nie tylko na Jennifer, ale i też na ich dziecku, które się za te kilka miesięcy miało pojawić. Takich wariacji raczej się nie spodziewał po powrocie, ale najważniejsze było, że w ogóle udało mu się wrócić. Będąc na Barbadosie pewnie byłoby im ciężko pogodzić ciąże z załatwianiem wszystkiego od nowa, o ile w ogóle mógłby od nowa zacząć załatwiać sobie pobyt w Stanach, no ale tym na szczęście martwić się nie musiał. ― Nie mów tak, bo jeszcze się coś wydarzy i będziesz porządnie zaskoczony, zobaczysz. A Nowy Jork… mogę cię zapewnić, że jest tu naprawdę wiele, wiele rzeczy, które mogą człowieka porządnie zszokować. Ja momentami nadal nie mogę się do tego miasta przyzwyczaić. Jest takie duże i tłoczne, ale dobrze się tu mieszka. Przynajmniej mi, lubię jak się dużo dzieje. Ale będzie dobrze, zobaczysz. I co? Zamierzacie zostać w Nowym Jorku czy uciekniecie na obrzeża wychować malucha? Słyszałam, że wiele osób tak robi ― zapytała, choć pewnie się nad tym jeszcze nie zastanawiali.
    ― Dwanaście ― odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Sama z początku nie wierzyła, że tak dobrze idzie jej dogadywanie się z kimś sporo starszym, a tymczasem minęło już sporo czasu, jak się dobrze dogadywali i raczej to nie miało się zmienić. ― Też o tym nie czytałam za bardzo. Od tego wszystkiego głowa mnie rozbolała. Ale tak na przyszłość dobrze jest wiedzieć, ale zanim człowiek się za to faktycznie weźmie… Osobiście chyba nie będę miała sił na to przez najbliższe kilka lat. Ale może coś się też pozmienia z obywatelstwem i będzie nam, szaraczkom zza granicy łatwiej.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  7. Przyjrzała się uważnie niewielkiej bliźnie na palcu mężczyzny również krzywiąc się na wyobrażenie opisanego zdarzenia. Mimo upływu lat nadal była widoczna, więc mogła tylko gdybać jak mocno paskudny szczur ugryzł biednego, małego Jeroma.
    - I co ja mówiłam o tych parszywych stworzeniach? Żadnego z nich pożytku – zauważyła całkiem poważnie wzdrygając się na szybką myśl o tym, że zapewne w piwnicy mogłaby się natknąć na niejeden okaz. Na całe szczęście rzadko miała potrzebę by tam schodzić, więc nie musiała przezywać kolejnej traumy.
    -Słyszałam, że nawet taki po ślubie się liczy. – poklepała go lekko po udzie w ramach otuchy.
    -Ostatnio właśnie u mnie w barze miał miejsce jeden taki organizowany po i myślę, ze chłopaki, a nawet sam pan młody całkiem nieźle się bawili. W końcu raczej nie lubujesz się striptizerkach, ani nie chcesz zdradzać Jen, hm? – uniosła brew jakby oceniając jego mimikę i chcąc wywnioskować z niej jak najwięcej, lecz alkohol nieco utrudniał jej niezawodność w tej dziedzinie. Nie podejrzewała szatyna o żądne dziwne fetysze, lecz czy znała go na tyle by cokolwiek brać za pewnik? Cóż niestety nie.
    Smęty nastrój jaki pojawił się po ostatnim pytaniu pana Marshalla wcale nie chciała tak łatwo ustąpić. Rudowłosa tak długo radziła sobie bez jakichkolwiek zobowiązań, że gdy znalazła się bliżej kogoś trochę się pogubiła. Początkowo chciała uciec, zaprzeczyć temu jak dobrze bawi się w towarzystwie Miśka albo temu, że nadają na podobnych falach. Kolejną fazą była akceptacja tego co tu i teraz, a po wypadku nie była pewna już niczego. Swoich uczuć, pragnień i tego co przyniesie jutro. Po wątpliwie wesołym toaście również odstawiła pustą szklankę na stół. Nie chciała przecież słaniać się na nogach lada moment.
    - Dzięki za bycie tym optymistycznym z naszej dwójki – uśmiechnęła się do niego krzywo, jednak chyba była mu wdzięczna, ponieważ odważył się powiedzieć na głos coś, czego ona nie chciał przyznać. Colin mógł już nigdy nie pojawić się w jej życiu, a ona przecież nie była z tych co czekają niemal w żałobie na powrót mężczyzny. Ona pobijała swój własny świat, ona z uśmiechem szła do przodu, ona kopała tyłki na zajęciach z krav magi największym osiłkom i przede wszystkim ona marzyła o tym, by być szczęśliwą.
    - Dam sobie radę, w końcu to nie jest koniec świata tylko kwestia wyborów. – atmosfera nieco się rozluźniła, a sama kobieta nie musiała wysilać swych kącików ust do uśmiechu.
    -Jestem za, co powiesz na chińczyka? Mają tu niedaleko knajpkę, więc dostawa dotrze nim posiłek zdąży ostygnąć – wyjaśniła, ponieważ to był dość częsty problem z dostawą jedzenia do domu. Wstała z kanapy owijając się kocem niczym peleryną i ruszyła do sypialni, w której to zostawiła swój telefon.
    -Mam chyba zapisany ich numer- mówiła wracając do szatyna i przeszukując jednocześnie jej zawiłą listę kontaktów w komórce.
    -O jest! To co chińczyk? Czy masz pomysł na coś innego? -klapnęła na swym dotychczasowym miejscu patrząc prosto w oczy swemu znajomemu.
    Charlotte Lester

    OdpowiedzUsuń
  8. ― Wiesz, wydaje mi się, że takie jaskrawe kolory mogą mi nie pasować ― odpowiedział z rozbawieniem. Zupełnie nie widział siebie w tak kolorowych ubraniach. Wolał stonowane kolory, co zresztą było po nim widać. Czerń, brązy czy jakieś jasne beże, ale nie szalał zbytnio ze swoim ubiorem. Był przyzwyczajony do minimalistycznych rzeczy, a przy ubraniach nie lubił szaleć. Ostatnio chyba i tak zaszalał kupując czerwoną koszulkę, sam był w szoku, a gdyby przyszło mu ubrać jakieś jaskrawe, mocno rzucające się w oczy kolory spokojnie można byłoby zacząć się zastanawiać kto podmienił Ethana i kto jest na jego miejscu. Choć nie zamierzał odrzucić tej propozycji i kto wie co ostatecznie założy na jego ślub na Barbadosie? Może uzna to za moment do szaleństw i założy coś, co zaskoczy wszystkich dookoła i jego samego? A raczej zaskoczy tych, którzy go poznali.
    Cóż, jeśli miał być szczery to również nie wyobrażał sobie Jerome chodzące na co dzień w garniturach. To zwyczajnie mu nie pasowało do osoby, którą poznał. Zapoznali się w marcu, o ile dobrze pamiętał, a może to był kwiecień? Już nie był tak naprawdę pewien, ten rok był szalony i początki tego roku były zamazane, a okres lipca był jedną wielką niewiadomą, bo do tej pory tak naprawdę nie dopuszczał do siebie tamtych wspomnień i chyba wolał je trzymać ukryte, zamknięte i nie myśleć o tym wszystkim, tak zdecydowanie było po prostu łatwiej mu żyć z dnia na dzień. W każdym razie, poznali się te kilka miesięcy temu i Ethan zwyczajnie nie widział Jerome w takich ubraniach. To z pewnością byłaby interesująca odmiana, ale na jak długo? I na pewno zrobiłby furorę w ich barze, gdzie zwykle pili piwo. Potrafił wyobrazić sobie zdziwione miny barmanów, a także i klientów, niektórzy pewnie mruknęliby pod nosem, że jakiś ważniak zniżył się do poziomu ludzi z Brooklynu czy coś takiego. Był tego niemal pewien.
    ― Serio? W takim razie chyba muszę się umówić na przycięcie włosów, chyba już i tak są przy długie ― stwierdził wzruszając lekko ramionami ― a ty jako sekretarka… no, przyznaję, że prędzej widziałbym cię w tej ciężarówce obok siebie niż w salonie fryzjerskim robiąc za sekretareczkę ― przyznał szczerze. Ciekawe doświadczenie na pewno, ale też domyślał się, że taka praca na długo raczej nie może być zadowalająca. On by nie był, na początek czy coś pewnie, ale tak na dłuższą metę? Chyba by zwariował siedząc w miejscu. Uwierało go w firmie teraz, brakowało mu tych emocji, które towarzyszyły, gdy pracował w straży i już nie mógł się doczekać tej zmiany, która miał nadzieję nadejdzie po nowym roku.
    Ethan również udał się do przymierzalni. Pierwsza koszula, którą założył była błękitna, nie rzucała się w oczy, a do tego granatowa marynarka. Przeglądając się w lustrze chyba było w porządku, ale ostatnie zdanie i tak miało nie należeć do niego. Nie przypominał sobie, kiedy ostatni raz był na takich zakupach, a raczej przypominał i zdecydowanie teraźniejszy powód podobał mu się o wiele bardziej. Jeszcze chwilę patrzył, czy jest dobrze, a po chwili wyszedł.
    ― I jak? ― spytał lekko rozkładając ręce. Wydawało mu się, że marynarka mogłaby być nieco większa i chyba faktycznie powinna być, w końcu w przebieralni nie rozkładał rąk na prawo i lewo, miał tam nawet nieco ograniczone ruchy, jednak jak leżała na nim bez ruchu była dobra. ― Myślę, że powinna być trochę większa.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  9. — Na ten moment trzymasz się naprawdę dobrze — uśmiechnęła się pogodnie. Nie zamierzała go jednak za dużo chwalić, bo wiadomo, jak to w życiu było. Przysłowie nie mów hop, zanim nie przeskoczysz nie wzięło się przecież znikąd. Sama Elle miała wrażenie, że los uwielbiał sobie żartować z ludzi i gdy tylko coś szło dokładnie tak, jak tego chcieli, po krótkiej chwili, wszystko się zmieniało i zdecydowanie nie było tak, jak powinno być. Pochwalenie, że dzieci nie chorują? Skutkowało przeziębieniem czy zapaleniem ucha dosłownie po kilku dniach, gdzie z pozoru nic się nie zmieniało. Pokiwała, więc tylko głową na jego pukanie w blat i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
    Uniosła wysoko jedną z brwi, słysząc o projektowaniu domu na Barbadosie. W oczach blondynki pojawiły się nawet radosne iskierki, bo brzmiało to jak niezobowiązujące wyzwanie, a Elle je lubiła, poza tym ciągle słyszała o tym, że powinna w siebie bardziej wierzyć. Co prawda uważała, od czasu pewnych wydarzeń, że ludzie mówią tak z grzeczności, ale Villanelle naprawdę lubiła to robić i chociaż bardzo się stresowała i na końcu zawsze i tak uważała, że mogła się postarać bardziej… Musiała jakoś walczyć z tym, aby poczuć w końcu, że to, co robi ma sens.
    — Możesz mi skserować plany albo wysłać na maila — powiedziała po chwili — nie obiecuję, że coś z tego wyjdzie… Nie wiem, jak Arthur wygląda dokładnie z pracą, ale ja mogę spróbować coś zrobić… Tylko wiesz, nadal się uczę — dodała jeszcze, z delikatnym uśmiechem. — Brzmi cudownie… Wiesz, jeżeli spodoba wam się projekt, w ramach odwdzięczenia się, poproszę o ugoszczenie nas — zażartowała, bo nie brała tego pod uwagę. Brzmiało naprawdę cudownie, ale nie wyobrażała sobie ani zabrania dzieci ze sobą, ani tym bardziej zostawienia ich na dłużej niż dwie noce z kimś obcym. Owszem, z Arthurem mieli za sobą dwa wyjazdy tylko we dwoje, ale były krótkie i względnie blisko… — Na pewno będzie się wam tam dobrze mieszkało, ale… Nie zamierzacie zostać w Nowym Jorku, czy jak to widzicie? — Była zwyczajnie ciekawa. Podejrzewała, że Jerome może tęsknić za swoją rodziną, nawet, jeżeli tutaj w Stanach tworzył swoją małą, własną rodzinę z Jen i maleństwem, które wciąż rozwijało się pod jej sercem. Uśmiechnęła się na samą myśl o tym, przypominając sobie czas swoich własnych ciąż, co prawda były niesamowite trudne momenty, ale mimo wszystko to było całkiem przyjemne. Posiadanie świadomości, że rośnie w niej maleńki człowiek, którego kocha miłością bezwarunkową.
    Z lekko rozchylonymi wargami słuchała tego, co mówił. Ne wyobrażała sobie, aby tutaj ciągle ktoś się kręcił i przewijał. Nie chodziło już o sam porządek… Kiedy wspomniał o tym, że nawet zdarzają się obce osoby, nieprzyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa.
    — Nie nadaję się do tego — powiedziała ze spokojem, starając się lekko uśmiechnąć — już nie chodzi o utrzymywanie samego porządku, po prostu… Może się tak nie wydawać, ale nie jestem typem, który uwielbia towarzystwo ludzi. To znaczy, lubię, co jakiś czas spotkać się ze znajomymi, ale… Nie wytrzymałabym, gdyby ciągle ktoś się tutaj kręcił — powiedziała, przygryzając delikatnie wargę — a już z pewnością jacyś obcy… Nie wpuszczam tu ludzi, kiedy nie muszę i tego nie chcę. Ale podziwiam w takim razie twoją rodzinę! — powiedziała lekko się przy tym, tym razem śmiejąc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ale wy macie ze sobą dobrze! — Zauważyła, śmiejąc się szczerze i wesoło — ona z tobą, że przy niej po prostu jesteś, a ty… Och, Artie nie miał ze mną lekko — pokręciła głową, przypominając sobie swoje humorki — czy wy wszyscy zachowujecie się momentami, jak dzieciaki? Pamiętam, jak miałam ochotę na moje ulubione ciastko, a mój cudowny mąż stwierdził, że zrobi z jego udziałem bitwę na jedzenie… Miałam ochotę go zabić. Nie dość, że to było moje ulubione ciastko, miałam przeokropnie ciężki dzień i miało być moim pocieszeniem to jeszcze on nawet go nie zjadł, on dosłownie wtarł mi je we włosy — teraz się śmiało, wspominając tamten dzień, ale wtedy…Wtedy było cholerne ciężko nie tylko przez same ciastko. Okoliczności były równie nieprzyjemne, co sama utrata słodkiego pożywienia.
      — W takim razie będę na ciebie czekać. Tylko proszę uważaj na siebie i jedź ostrożnie — uśmiechnęła się, kiedy do niej pomachał i wróciła do sprzątania mieszkania, aby zrobić, chociaż tyle, ile mogła bez pomocy wody. Co jakiś czas kontrolnie zerkała na zegarek sprawdzając ile minęło czasu od jego wyjścia, a kiedy wrócił i od razu skierował swoje kroki do kuchni, Elle tylko się uśmiechnęła.
      — Świetnie — uśmiechnęła się. Podeszła do jednej z szafek i wyjęła mały garnek, uszykowała sobie również z szafki dwie tabliczki czekolady i mleko z lodówki — to będzie najlepsza czekolada, jaką piłeś — powiedziała z uśmiechem, przelewając mleko do garnuszka i ustawiła go na płycie kuchennej. Połamała czekoladę i zmieszała pół gorzkiej z połową mlecznej, a następnie wrzuciła wydzielone kostki do mleka, cały czas mieszając w garnuszku, aby nie doprowadzić ani do zagotowania, ani do przypalenia. Odsuwając garnek z palnika, wyciągnęła z szuflady dwa kubki, bo odkąd Arthur poruszał się na wózku, Elle wszystko tak przeorganizowała w domu, aby jej mąż mógł być, jak najbardziej samodzielny. Chwyciła również lejek i to z jego pomocą przelała gęsty, gorący i słodki napój do kubków — jeszcze chwila… — wymamrotała, odkładając kubki na blat na wyspie kuchennej i cofnęła się do lodówki po bitą śmietaną i z szafki wyciągnęła jeszcze małe pianki — zaraz będzie idealnie, och… Już nie mogę się doczekać — zaśmiała się, wstrząsając butelkę ze śmietaną, a po chwili już dekoracja na napoju była gotowa — musisz wiedzieć, że jestem miłośnikiem czekolady i nie uznaję tych z proszku, zalewanych, nie daj boże wodą… Tak, składam się w dziewięćdziesięciu dziewięciu procent z cukru — zażartowała, chwytając jedną z pianek ze swojego kubka i od razu wsunęła ją sobie do ust z szerokim uśmiechem — jak chcesz mogę ci jeszcze zetrzeć trochę czekolady na wierzch — wyszczerzyła się wesoło do mężczyzny.

      Villanelle

      Usuń
  10. Kiedy Randall Miller dzwonił do niej o trzeciej dwadzieścia trzy tuż po tym, jak ledwo zdążyła się położyć po piątkowej imprezie, mogło znaczyć to tylko jedno – coś gdzieś musiało się dziać. Zwykle jej znajomy koordynator do spraw wolontariatu miał więcej zdrowego rozsądku niż ona i to Michaela wypominała mu za każdym razem, że nie dzwonił do niej natychmiast i w pierwszej kolejności. Miała zwyczaj czasami zbyt mocno ekscytować się pewnymi sprawami, przez co niekiedy trudno było jej usiedzieć dłużej w jednym miejscu, a Randallowi zapanować nad jej paplaniną i niekończącym się zalewem pytań. Dlatego gdy do jej zaspanego, zamroczonego alkoholem mózgu zaczynało docierać, z kim ma do czynienia po drugiej stronie słuchawki, wiedziała już, że to nie mogło być byle co, że wydarzyło się Coś. I miała rację.
    Po zdawkowej, ale konkretnej rozmowie z Millerem znała już najbardziej potrzebne szczegóły. Po kilku kolejnych godzinach snu i pozbyciu się resztek alkoholu z krwiobiegu była już zwarta, względnie jasno myśląca i gotowa do akcji. To, co przez następne kilkadziesiąt godzin obserwowała na wszelkiego rodzaju portalach i kanałach informacyjnych, przerastało jej najśmielsze wyobrażenia. Nigdy wcześniej nie miała okazji brać udziału w wolontariacie skupiającym swe siły na pomocy poszkodowanym w czasie huraganu. Było to dla niej zupełnie nowe doświadczenie i choć doskonale rozumiała powagę sytuacji, w koniuszkach palców mrowiło ją to charakterystyczne, niecierpliwe podniecenie tęskniące za powiewem świeżej przygody. Jednocześnie żołądek mimowolnie wiązał jej się w supeł – tym razem miało być przecież inaczej niż zwykle. Randy, koordynujący jedną z większych aukcji charytatywnych na Manhattanie, wyjątkowo nie mógł rzucić tego wszystkiego w cholerę i wyruszyć wraz z nimi, przynajmniej do czasu, aż impreza nie dojdzie wreszcie do skutku. Niemniej potrzebował na Barbadosie kogoś, kto ogarnie sytuację i przez pierwsze dni pomoże utrzymać tych kilku ochotników w ryzach. Starling – choć mile połechtana – poczuła się szczerze zaskoczona, że to właśnie jej przypisał rolę głównodowodzącego wolontariusza. Znali się już dobrych parę lat, niejedno wspólnie przeżyli zarówno na gruncie zawodowym, jak i tym bardziej prywatnym, a mimo to Miller zdecydował się powierzyć grupę ludzi jej rękom... Michaela wcale nie czuła się najlepszym wyborem do tego zadania, częściej najpierw działała, a dopiero potem analizowała całą sytuację, to samo tyczyło się zresztą mówienia. Zrozumiała, dlaczego wybór padł na nią, gdy spotkała pozostałych pięciu wolontariuszy na płycie lotniska JFK. Po prostu nie było bardziej kompetentnej osoby w tej ekipie – jako jedyna miała doświadczenie, pozwalające jej mieć jako takie pojęcie, czego będzie od nich ta wyprawa wymagać. Większość z osób, które stały przed nią, albo po raz pierwszy podejmowała się działalności dobroczynnej, albo nigdy wcześniej nie wylatywała z kraju na akcję takiej wagi i kalibru, nawet jeśli wcześniej charytatywnie działali w pomniejszych zbiórkach na terenie Nowego Jorku. Starling wiedziała, że ta sprawa ma dla Randalla charakter osobisty, miała jednak nadzieję, że dobierając dla niej partnerów, zachował resztkę zdrowego rozsądku i już na miejscu nie okaże się, że to ona jest jedyną osobą, która potrafi utrzymać młotek w rękach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przelot samolotem minął im spokojnie i bez większych problemów. Te pojawiły się dopiero, gdy po raz pierwszy postawili stopy na Grantley Adams International Airport w Seawell. Zamieszanie powstało na chwilę, gdy Julie, jedna z wolontariuszek, narobiła rabanu o zaginioną torbę. Miała ich trzy i Michaela miała niejasne przeczucie, że dziewczyna na niewiele im się przyda. Nie skomentowała jednak zajścia, bo zguba znalazła się po dłuższej chwili, Julie mogła odetchnąć, a sama Starling odnalazła niemałe wsparcie w jedynej znanej twarzy, która towarzyszyła jej w tej podróży – z Katie miała przyjemność współpracować kilkukrotnie jeszcze w Nowym Jorku i wiedziała, że porządna z niej dziewczyna. Co do męskiej części teamu nie miała jeszcze zdania; dopiero w ciągu najbliższych dni miało się okazać, ile są warci. Wszyscy byli pełni zapału i optymizmu, więc miała szczerą nadzieję, że dalej wszystko pójdzie gładko.
      Podróż z lotniska w okolice Rockfield zajęła im nie więcej jak dwie godziny. W czasie jazdy uprzejmy taksówkarz wyjaśnił im, jak się obecnie mają sprawy na wyspie, który rejon ucierpiał najbardziej i jak dużo pracy będą musieli włożyć mieszkańcy w odbudowanie wschodniego wybrzeża. Dzięki temu Michaela miała jako taki realny obraz sytuacji. Wiedziała, że nie będzie łatwo, ale nie traciła swojego optymizmu; w końcu przyjechali tu wesprzeć mieszkańców Barbadosu, a nie marudzić, jak wiele mają do zrobienia.
      Ostatni odcinek drogi zdecydowali się pokonać pieszo. Gdy na horyzoncie zamajaczył im pomost i niewyraźna sylwetka postaci, przyspieszyli kroku. Michaela w spokoju wysłuchała wymiany zdań między nieznajomym mężczyzną a Scottem, obserwując chłopaka w akcji. Zdziwiło ją, że stojący przed nimi wyspiarz nie wiedział nic o ich przylocie, ale może był jednym z tych, co nie interesują się życiem miasta? Nie wyglądał na takiego, ale ścierka babci Rose dawno oduczyła ją oceniać ludzi po pozorach.
      ― Nazywam się Michaela Starling ― przedstawiła się, występując nieznacznie przed szereg, gdy Katie uczynnie szturchnęła ją w bok, przypominając, że to ona tu dziś koordynuje. Michaela w dalszym ciągu czuła się obco z tą myślą i w pierwszym momencie zupełnie nie skojarzyła, że to o nią mógł pytać mężczyzna. ― I chwilowo to ja jestem odpowiedzialna za... za nas ― dodała, z przyjaznym uśmiechem wyciągając rękę do nieznajomego bruneta. ― Jak powiedział Scott ― wolną dłonią wskazała na chłopaka, który jako pierwszy rozpoczął rozmowę ― przylecieliśmy ze Stanów pomóc wam w... w czymkolwiek byście potrzebowali pomocy. Naszym bezpośrednim koordynatorem jest Randall Miller. Przepraszam, że jest nas tak mało, ale to wszystko, co udało mu się zorganizować w trybie przyspieszonym, gdy tylko się dowiedział, co się tutaj stało ― wyjaśniła, na krótką chwilę spuszczając wzrok z twarzy mężczyzny, jakby było jej wstyd, że mają do zaoferowania tylko tych kilka par rąk. ― Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Randall przyleci za kilka dni razem z kolejną grupą wolontariuszy i pewnie jakimiś zapasami. Póki co kazał nam pytać o... daj mi chwilkę ― poprosiła, ściągając plecak z ramion. Przeszukawszy wszystkie kieszenie, znalazła wreszcie kartkę, którą tuż przed wylotem wcisnął jej w ręce Miller. Zapisany był na niej adres wraz z imieniem i nazwiskiem jego wieloletniego przyjaciela, który poinformował go o całym zajściu. Michaela podejrzewała, że to właśnie ten człowiek jest bezpośrednią przyczyną pośpiechu i gorączki, jakie towarzyszyły ich wylotowi ze Stanów. ― Tutaj jest, proszę ― powiedziała, podając pogniecioną kartkę nieznajomemu.

      Usuń
    2. [Przepraszam Cię, że tyle musiałaś czekać na ten odpis. Jest mi potwornie głupio, ale w pierwszym tygodniu skupiłam się na zaczęciu obiecanych wątków, a następne dwa były tak intensywne, że zupełnie nie miałam do pisania głowy. :( Na szczęście sytuacja już się unormowała i od tej chwili już powinno mi iść sprawniej. :D
      Po drugie przepraszam, że ten odpis wygląda, jak wygląda, ale to czwarty raz, kiedy do niego siadam i za każdym razem coś mi przeszkadzało w dokończeniu go. Początki nie są moją mocną stroną, ale kiedy pierwsze koty są już za płotami, dalej będzie tylko lepiej, obiecuję! ^^ A co się tyczy kartki... Pomyślałam, że któreś z rodziców Jerome'a mogłoby być tym starym znajomym Randalla, który zwrócił się do niego o pomoc, wiedząc czym się zajmuje. Być może w jakiś sposób pomogłoby to nam w budowaniu bezpośredniej relacji Jerome'a z Michaelą, nie jestem pewna, dlatego ostateczną decyzję ostawiam Tobie. Celowo nie podałam nazwiska, gdybyś wolała w to miejsce umieścić jakiegoś randomowego wyspiarza. :)]

      Michaela Starling

      Usuń
  11. — Och… — Uśmiechnęła się delikatnie na słowa Jerome’a. Rozumiała jednak dokładnie, co mężczyzna miał na myśl. Tworzenie własnego miejsca na ziemi było czymś wyjątkowym i nie dziwiła się, że chcieli zająć się tym sami. Nie każdy lubił dostawać gotowe rozwiązania, o czym Elle sama dobrze wiedziała. Co prawda w jej i Arthura przypadku było odrobinę inaczej, bo w końcu oboje kształcili się w tym kierunku, ale Elle i tak nie chciałaby pomocy kogoś innego; pomijając ewentualne poprawki konstrukcyjne, ale ze względu na wykształcenie Arthura, nie musieli nawet w tym korzystać z niczyich usług, bo Morrison mógł to po prostu zrobić sam i tak też właśnie zrobił. — Nie musisz się tłumaczyć, a jeżeli faktycznie potrzebowalibyście pomocy, to śmiało — poszerzyła swój uśmiech i pokiwała przy tym delikatnie głową, na znak potwierdzenia własnych słów — wiesz, chwilowo nigdzie nie pracuję, a rysunki na studia bywają… Nudne. Nie zawsze wymagają od nas kreatywności, a jedynie wymagają schematów, dlatego zawsze chętnie korzystam, kiedy mogę się jakoś wykazać, a ze względu, że się uczę, a Arthur nie ma swojej firmy… Robię to hobbistycznie — mrugnęła do niego porozumiewawczo. Najchętniej powiedziałaby, że gdyby słyszał, że ktoś poszukuje projektanta to, żeby podał temu komuś jej numer, ale łatwo było trafić na kogoś, kto zwyczajnie mógłby donieść na Villanelle do urzędników. Zdecydowanie wolała tego uniknąć, a w obecnej sytuacji zwłaszcza, bo musiała pozostać nieskazitelnie czysta, jeżeli chodziło o względy karalności, dla własnego bezpieczeństwa — gdybyś widział, jak ten dom wyglądał w zeszłym roku… Co prawda nie wszystko wymagało generalnego remontu, zwłaszcza te pokoje na górze, ale wiesz siedem lat stał po prostu pusty. Kiedy pokazał mi dom po raz pierwszy… — uśmiechnęła się na samo wspomnienie, chociaż wizyta była krótka i niekoniecznie taka, jak sobie to planowani, ale mimo wszystko ta wizyta została w pamięci Elle i zostanie z pewnością na długo, jako jedne ze szczęśliwych wspomnień — nadal nie wierzę, że minął rok… — wymamrotała bardziej do siebie, niż do Jerome’a, bo mężczyzna zwyczajnie nie miał pojęcia, jak wiele rzeczy wydarzyło się w życiu blondynki. Czasami nadal nie wierzyła, że to wszystko było prawdą. Czuła się momentami tak, jakby grała w jakimś, niekoniecznie śmiesznym filmie — wiesz w zasadzie do Nowego Jorku wróciłam pod koniec października i… Tak dużo się wydarzyło przez ten czas… Nigdy bym nie pomyślała, że kolejne święta będę spędzać ze swoją najbliższą rodziną w naszym domu — uśmiechnęła się — przeżywałam, że to będą pierwsze święta moje i Thei… A były z Arthurem, a tegoroczne… To szalone, będziemy w czwórkę — powiedziała wesoło, skupiając się tylko na dobrych wiadomościach. To, że będą tylko w czwórkę w ich przypadku było niesamowicie dobrą nowiną, bo gdy tylko pojawiał się ktoś jeszcze z rodziny, zazwyczaj dochodziło do jakiegoś konfliktu, a tych i Villanelle jak i Arthur mieli już dość.
    — Macie już plany na święta? Ja nadal nie mogę się zdecydować gdzie postawimy choinkę i jaka będzie duża… Ale w tym roku mój mąż wybiera, bo mi nie do końca to wyszło, jak ostatnio kupowaliśmy choinkę do jego mieszkania — zaśmiała się, ale powróciła szybko do poprzedniego tematu, cały czas się przy tym wesoło uśmiechając. Pomimo tego, że pierw była przerażona przeciekiem w kuchni, wierzyła, że Jerome świetnie sobie z tym poradzi — to cudownie, że będziecie mieli tam swoje własne miejsce. To jednak przyjemniejsze wracać mimo wszystko do domu, a nie do rodziców podczas wizyt. Wiadomo, jak jest… Człowiek się odzwyczaja, kiedy mieszka sam czy już z własną rodziną.
    Słuchała uważnie jego słów odnośnie otwartości domu i tylko pokiwała głową z delikatnym uśmiechem. Na pewno w wyspiarskim miasteczku żyło się zupełnie inaczej niż w Nowym Jorku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jasne rozumiem… Tutaj wygląda to jednak trochę inaczej. To nie tak, że jestem z góry negatywnie do wszystkich nastawiona, ale w Nowym Jorku… Nigdy nie wiesz, co się może zdarzyć — westchnęła marszcząc przy tym delikatnie nos.
      — Musisz być dobrej myśli, skoro sama wie, kiedy łapią ją humorki, jest dobrze.
      Skupiała się na przygotowywaniu gorącej czekolady, która zdecydowanie była jej ulubioną. Zmieszanie gorzkiej i mlecznej było idealne, bo użycie tylko jednej z rodzajów kończyło się piciem albo niesamowicie gorzkiej lub, aż za słodkiej czekolady, a skoro dla Elle coś było już za słodkie, musiało mieć w sobie naprawdę bardzo dużo cukru.
      — No wiesz, teraz będę myślała, że masz mnie za jakąś szaloną pedantkę — zaśmiała się, aby cofnąć się do kuchennych szafek i wyjąć tarkę — jaką sobie życzysz, gorzką czy mleczną? — Po usłyszeniu odpowiedzi chwyciła odpowiednią czekoladę i zgodnie z prośbą mężczyzny na wierzchu bitej śmietany znalazły się jeszcze czekoladowe wiórki. Skoro już i tak tarła tę czekoladę, nie zamierzała ich sobie darować.
      — Świetnie, naprawdę dziękuję. Nie wiem, co bym zrobiła gdyby nie ty — powiedziała jeszcze odnośnie naprawy i spojrzała wyczekująco na mężczyznę, aby podał kwotę, którą powinna mu wręczyć. Miała tylko nadzieję, że nie będzie próbował machnąć na to ręką.
      — Chodź, usiądziemy w salonie będzie wygodniej — wskazała ręką drogę, chociaż Jerome już przechodził przez te pomieszczenie i z łatwością trafiłby do celu. Villenelle chciała chwycić już oba kubki, ale jej telefon się rozdzwonił — trafisz, prawda? — uśmiechnęła się, samej cofając się do kuchni do szafek, gdzie leżał jej telefon.
      — Dzień dobry, kto mówi? — uśmiechnęła się, ale po usłyszeniu głosu po drugiej słuchawce, mina momentalnie jej zrzedła. Nie słuchała tego, co miała do powiedzenia. Rozłączyła się i przez chwilę wpatrywała się w widok za oknem. Nie minęło jednak kilkadziesiąt sekund, a telefon ponownie rozbrzmiał standardową melodyjką. Elle rozłączyła połączenie, ale urządzenie trzeci raz po chwili dało o sobie znać.
      — Przepraszam cię, muszę… Muszę odebrać — trzymała w ręce telefon zaciskając mocno na nim palce i przemierzając przez salon do pokoju, w którym spały dzieci. Nie pomyślała o tym, że była ustawiona w nim elektroniczna niania, a głośnik w kuchni był ustawiony tak, że Elle czy Arthur mogli usłyszeć nawet będąc w salonie, co się dzieje u dzieci.
      — Nie dzwoń do mnie, nie mamy, o czym rozmawiać — powiedziała, starając zachować się spokój. Starsza kobieta po drugiej stronie nie brzmiała jednak na zadowoloną czy przyjaźnie nastawioną. Wręcz przeciwnie, Elle słyszała w jej głosie złość, a wypowiadane słowa nie były przyjemne — powiem prawnikowi, że do mnie dzwoniłaś… — wymamrotała, ale kobieta zdawała się nie słuchać w ogóle wnuczki — przestań, przestań tak do mnie mówić, nie muszę z tobą rozmawiać — rozłączyła się, podejrzewała, że kobieta prędzej czy później się z nią skontaktuje, kiedy Villanelle dostała wezwanie do sądu, ale… Ale była przekonana, że zachowa się… normalnie. Tym czasem blondynka usłyszała kilka nieprzyjemnych słów i czuła się dokładnie tak samo, jak tamtego dnia podczas terapii.
      Wzięła kilka głębszych oddechów i wyszła z pokoju, bo przecież czekał na nią Jerome i gorąca czekolada, chociaż Elle momentalnie straciła na nią cały apetyt.
      — To… O czym mówiliśmy? — Usiadła obok na kanapie i odłożyła na stoliku telefon, nawet nie myśląc, aby cofnąć się po swój kubek z czekoladowym napojem. Swoje dłonie natomiast złączyła razem i wsunęła pomiędzy uda, mocno je nimi zaciskając, chcąc jednocześnie powstrzymać ich drżenie.

      Villanelle

      Usuń
  12. Jaime nigdy by nie pomyślał, że mógłby znaleźć grób, w którym został pochowany jedenastoletni chłopiec, nieważne czy go znał czy nie, czy go gdzieś widział, czy miał z nim kiedykolwiek do czynienia, a potem się nim opiekować tylko dlatego, że… że właśnie był to zmarły jedenastoletni chłopiec. Tymczasem znajdował się na jednym z wielu mniejszych cmentarzy w okolicach Nowego Jorku wraz z Jerome’em i doprowadzali do początku taki grób. Moretti co jakiś czas zerkał na przyjaciela, zastanawiając się, skąd się u niego biorą te dobre pomysły. To znaczy Jaime wiedział od początku, że Jerome jest od niego silniejszy psychicznie i fizycznie zresztą też, może to również wynikało z faktu, że po prostu był od niego starszy? Myślał bardziej racjonalnie? Chociaż w sumie to nie było aż tak istotne, ważne było, że obaj siedzieli w tym miejscu, w tym czasie i robili coś nie tylko dla siebie, ale też dla tego nieznanego chłopca. To znaczy coś już wiedzieli, ale to były tylko suche fakty. Jaime nagle zapragnął wiedzieć nieco więcej o Tobby’m, chociaż nie był do końca pewny, czy to taki dobry pomysł.
    Jaime czyścił pomnik z zapałem, kiedy Jerome kontynuował rozmowę. Chłopak westchnął cicho. Nie chciał ukrywać przed nim niczego (z wyjątkiem tego wszystkiego, co robił po zmroku), ale przyznawanie się do swoich uczuć było cholernie trudne. Zwłaszcza dla kogoś, kto je ukrywał przez ostatnich dziesięć lat. Właściwie można by rzec, że otwieranie się przed kimś, takie prawdziwe otwieranie się, było dla niego czymś nowym.
    - W pierwszej chwili chciałem uciec – przyznał szczerze, nie patrząc na niego, wciąż skupiając się na czyszczeniu rzeźby anioła. – Nie wiem, po prostu przebywanie na cmentarzu wciąż wywołuje u mnie swego rodzaju… niepokój? Przypomina mi się Jimmy i to, dlaczego w ogóle znalazł się w miejscu, w którym nie powinien się znaleźć przez najbliższych minimum siedemdziesiąt lat – powiedział cicho, czując jak serce przyspiesza bicia, a w gardle robi się jakoś ciaśniej. – Ale trwało to tylko chwilę – dodał zaraz. – Doszedłem do wniosku, że… zresztą, już ci powiedziałem, że to dobry pomysł – machnął ręką z lekkim uśmiechem. Powoli znów się uspokajał, ciesząc się jednocześnie, że powiedział mężczyźnie to, co mu siedziało na sercu.
    Kiedy wrócił do mycia grobu, pomyślał, że sam raczej tu nie przyjedzie. Chociaż kto wie, różne rzeczy się zdarzały, różnie się czuł wieczorami. Może kiedy następnym razem poczuje się słabiej, to zamiast alkoholu czy innej używki, wybierze wizytę właśnie w tym miejscu?
    W każdym razie, Jaime miał w głowie dziwną myśl; co na to Jimmy? Czy mógłby się obrazić o to, że młodszy braciszek zajmuje się grobem obcego chłopca a nie jego? Czy Jimmy nie będzie zły? A może Jaime znowu przesadza, nakręca się niepotrzebnie negatywnymi myślami. Bo może właśnie Jimmy uważał tak samo jak Jerome? Że dobrze będzie mieć w pobliżu takie miejsce, do którego można przyjść o każdej porze, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba? Do którego dojazd zajmie im zdecydowanie mniej czasu niż lot do Miami, a tym bardziej na Barbados.
    - Tylko czasem? – Jaime uśmiechnął się lekko i spojrzał na przyjaciela. – Odkąd się poznaliśmy, masz same dobre pomysły. Zaczynam sądzić, że taki po prostu jesteś – zaśmiał się cicho. – Śnieg? Lubię, ale znowu będą korki na drogach. Chyba przerzucę się na metro na ten czas – stwierdził poważnie. – Cóż, w Miami prawdziwego śniegu też nie uświadczysz, ale zawsze w okresie bożonarodzeniowym na wielu straganach czy na ulicy przy sklepach stały maszyny, które produkowały sztuczny śnieg. To było ładne, ale w prawdziwy śnieg… jest… lepszy – chciałby cieszyć się bardziej z takich rzeczy i czasem naprawdę mu się to udawało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamrugał szybko oczami, słysząc nagłe pytanie Jerome’a. Jaime uniósł brew, ale zaraz pokręcił głową.
      - Nie potrafię. Nigdy nie jeździłem na łyżwach. Jako dziecko nie było gdzie, a kiedy przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku… Cóż, jakoś samemu nie kręciło mnie, aby się bawić.
      Jerome’a chyba nie powinno już to dziwić. Jaime po prostu bał się dobrze bawić, zwłaszcza na początku (chociaż teraz wcale nie było lepiej), świeżo po śmierci brata.
      - A co, chcesz mnie zabrać na łyżwy? – uśmiechnął się lekko. – Ja czekam aż poznam twoją narzeczoną. Ślub niedługo, a ja nic o niej nie wiem. Poza tym… hej, co powiesz na obiad, kiedy skończymy już tutaj? – zapytał, odkładając szczotkę, bo w tym czasie pomnik nabrał już wyrazistości. Teraz Jaime zabrał się za zbieranie liści do worków.

      Jaime

      Usuń
  13. — Jestem na czwartym roku… Jak wszystko pójdzie dobrze, w wakacje w dwa tysiące dwudziestym pierwszym będę już panią magister — uśmiechnęła się, bo to wydawało jej się czasami tak nierealne. Czasami miała wrażenie, że posiadanie takiego tytułu zobowiązuje do jakichś określonego zachowania, sprawia, że niektórych rzeczy zwyczajnie nie wypada robić. Później szybko sobie uzmysłowiła, że tytuł z osobowością nie ma za wiele wspólnego, a niektóre zachowania, faktycznie, mogły być zależne, ale bardziej od miejsca pracy i wykonywanego zawodu — i kolejny raz zdaję sobie sprawę z tego, jak ten czas szybko mija… Pamiętam, jaka byłam wściekła, bo moi rodzice nie chcieli zgodzić się na moje studia w Szwajcarii. Ja oczywiście pewna tego, że namówienie ich to kwestia czasu, złożyłam papiery tylko na Uniwersytet Genewski… A tu klops — zaśmiała się, bo w zasadzie dzięki temu poznała swojego męża i była za to naprawdę wdzięczna. Mogłaby w nieskończoność opowiadać o tym, jak wiele ten mężczyzna znaczył w jej życiu i jak sprawił, że zaczęła wierzyć, że nawet po największej burzy, zawsze wychodzi słońce. Villanelle była zdecydowanie czarnowidzem, ale przy swoim mężu nauczyła się dostrzegać też dobre rzeczy i nie zawsze patrzeć na wszystko z najgorszymi scenariuszami w głowie.
    — Przez prawie siedem lat był sam… — wymamrotała cicho pod nosem do samej siebie, nie mogąc sobie nawet wyobrazić, jak ciężko musiało być jej mężowi, a do tego później jeszcze ona z dnia na dzień postanowiła zniknąć z jego życia — sami? Nie, nie… Zaprojektowaliśmy owszem. Arthur zrobił tutaj naprawdę bardzo dużo sam, ale miał też do pomocy ekipę remontową. Ja nie mogłam za bardzo pomagać… Raz, że nie powiedział mi, że w ogóle zaczął się remont i odnawianie domu, a druga sprawa była taka, że druga ciąża była bardzo problematyczna… Wiesz, Thea urodziła się tak naprawdę na granicy, w trzydziestym szóstym tygodniu ciąży. Lekarz od samego początku ostrzegał… Wiesz, że według wielu książek i lekarzy kobieta potrzebuje roku, aby jej organizm się zregenerował? Oczywiście to bardzo indywidualne — wyjaśniła — a ja w sierpniu rodziłam i w listopadzie byłam już w drugiej… Mówiłam ci, że zgadzam się odnośnie tych niespodziewanych rzeczy — zaśmiała się, marszcząc przy tym delikatnie brwi i nos — ale po co ja ci w ogóle o tym mówię! Właśnie, byliście w między czasie na kolejnej wizycie? Znacie już płeć? — Dopytywała, bo chciała zmienić temat na przyjemniejszy. Nie chciała wzbudzać w Jerome niepotrzebnie jakichś trosk i dodatkowych zmartwień w związku z ciążą. Miała nadzieję, że w przypadku Jennifer wszystko będzie dobrze i obędzie się bez dodatkowych komplikacji — w każdym razie, jeżeli chodzi o remont, to Arthur i ekipa. Ja mogłam tutaj wejść dopiero, kiedy nie unosiły się już żadne pyły, zapachy farb czy kurz. Arthur bardzo o mnie dbał, dba zresztą nadal — uśmiechnęła się — ale urządzamy się już sami… Nadal i nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek skończymy wszystko — zaśmiała się, bo wcześniej owszem widziała, jak dużo przy domu robią jej rodzice, ale kiedy w końcu sama ze swoim mężem miała się tym zająć, dostrzegała to dużo bardziej i wyraźniej.
    Przed nią były kolejne wyjątkowe święta i wiedziała, że z pewnością takie będą. Mieli je spędzić tylko w czwórkę, a Elle na samą myśl była po prostu szczęśliwa. Nie miało być żadnej presji i stresu. Nie musiała się martwić perfekcyjnym porządkiem czy przygotowaniem idealnych potraw, chociaż i tak będzie do tego się bardzo przykładała, ale… Tylko oni dwoje i dzieci. Już widziała, jak siedzą wieczorem w salonie z rozpalonym kominkiem, gdzieś kątem oka dostrzegając świecące się lampki na choince i cynamonowy zapach pierniczków…
    — Tak… Czas mija po prostu szalenie. Ja naprawdę momentami nie nadążam ze wszystkim. Ale jesteście w Nowym Jorku? — spytała z grzeczności i zmrużyła lekko oczy — jak się świętuje Boże Narodzenia na Barbadosie…? — za tym pytaniem kryła się zwykła ciekawość, bo nigdy wcześniej nawet nie orientowała się w tym, jakie w ogóle jest tam wyznanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No tak, wspominałeś u Jaspera o rodzeństwie… Nie dziwie się. Ja bym teraz już nie mogła znieść tego, jak moja mama układa chociażby naczynia w szafkach — zaśmiała się, bo to niby były drobiazgi, ale potrafiły wpłynąć na codzienność.
      Pokręciła tylko głową, kiedy nie powiedział, ile jest mu winna. Dla Elle zapłata była oczywista, bo przecież i tak zapłaciłaby za naprawę, a skoro Jerome poświęcił dla niej i jej kranu swój wolny czas, należała mu się za to zapłata. Przydusiłaby go bardziej, gdyby nie natrętny telefon, który zdecydowała się odebrać i niesamowicie szybko tego pożałowała.
      Miała gościa, którym musiała się przecież zająć, a wyproszenie mężczyzny, gdy obiecała mu najlepszą, gorącą czekoladę byłoby zwyczajnie niegrzeczne… Siedzenie obok na kanapie i nie odzywanie się, również nie było najlepszym zachowaniem, zwłaszcza, gdy próby udawania, że przecież nic się takiego nie stało, nie wyszły.
      Podniosła spojrzenie dostrzegając dwa kubki na szklanym stoliku, ale jej gardło wręcz się zacisnęło i Elle z trudem była w stanie przełknąć własną ślinę, a co dopiero mówić o czymkolwiek innym.
      — Moja… — zaczęła, ale nie bardzo wiedziała, co miała mu powiedzieć. Nie miała trudności z opowiadaniem o tym, co się u niej działo, ale były jednak pewne tematy, których poruszanie było zwyczajnie trudne. Babcia Swietłana i sprawa sądowa, która miała rozpocząć się w styczniu, należały właśnie do takich ciężkich i nieprzyjemnych tematów. Zwłaszcza, że Elle naprawdę nie chciała dla nikogo źle i nie pomyślała, nim wypowiedziała pewne słowa na głos w gabinecie swojej terapeutki. Nie chciała wywlekać starych spraw, gdyby to od niej zależało, nadal nie utrzymywałaby kontaktu z babcią — będę brała udział w dwóch rozprawach… — powiedziała cicho, wysuwając jednak dłonie spomiędzy ud, bo to nic nie pomagało, cały czas drżały tak samo mocno. Ułożyła je na skraju kanapy i zacisnęła mocno na przyjemnym materiale, spoglądając gdzieś przed siebie, zamiast na Jerome’a — znowu to robi — szepnęła, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyzna nie miał pojęcia, o co tak właściwie chodzi, a Elle nie mogła wyrzucić usłyszanych słów babki z głowy, kolejny raz słysząc z jej ust, jaka jest beznadziejna i działająca przeciwko rodzinie — przepraszam, ale ja cała…Muszę, muszę się uspokoić — czuła wewnętrznie, jak cały jej organizm, całe jej ciało drżało. Cofnęła się do kuchni i wyjęła z jednej z górnych szuflad koszyczek z różnymi lekami, w poszukiwaniu tych uspokajających, ale nie za silnych. Ich apteczka zdecydowanie była bogata w różnego rodzaju tabletki o silnym działaniu przeciwbólowym, ale jak i uspokajającym, które głównie należały do Arthura, ale wśród nich były też te o nieco lżejszym działaniu, a Elle jak na złość nie mogła nerwowymi ruchami odnaleźć tych właściwych.

      Villanelle

      Usuń
  14. — Na pewno nie ostatni. Dawno po prostu nie słyszałam, aby ludzie tak bardzo… może to źle brzmi, ale przeżywali swoje związki — powiedziała. Nie umiała na ten moment znaleźć lepszego słowa, a wystarczyło spojrzeć na Jerome, aby stwierdzić, że naprawdę jest zakochany i bardzo poważnie traktuje to, co jest związane z jego związkiem. Podejście do dziecka, ślub… Pewnie, jakby była sama i nie miałaby do kogo się przytulić w chłodny, zimowy poranek to stwierdziłaby, że nawet im zazdrości takiej bliskości, ale sama nie miała na co tak naprawdę narzekać, bo i w jej życiu działo się wiele ciekawych rzeczy, była po uszy zakochana, choć jeszcze tak głośno się do tego nie przyznawała, zupełnie jakby wypowiedzenie niektórych słów miało wypalić jej język. Wszystko też miało przyjść przecież w swoim czasie i z niczym na szczęście nie musiała się spieszyć. Alanya tylko miała nadzieję, że ta sielanka będzie trwała w najlepsze przez bardzo długi czas.
    — Po takich zawirowaniach, każdy potrzebowałby odpoczynku — zgodziła się z nim brunetka. Ona akurat miała już dość tego spokoju i nie mogła się doczekać jakiś komplikacji. A raczej akcji, chciała już wrócić do pracy, znaleźć się w powietrzu i na czas pracy zostawić wszystkie przyziemne problemy daleko za sobą. — Wiele jest fajnych miejsc niedaleko Nowego Jorku. Sam stan ma masę ciekawych miejsc, na pewno coś znajdziecie ciekawego. Czy masz może już na oku jakieś miejsce, w które chciałbyś ją zabrać? Może jakoś będę mogła doradzić? — spytała. Upiła jeszcze łyka, znacznie już chłodniejszej herbaty. Chyba pora była na to, aby wymyślić coś do robienia. Nie chciała trzymać Marshalla cały czas w swoim mieszkaniu, bo co to za atrakcja patrzeć na to miejsce, gdy jest się w Nowym Jorku i istnieje masa ciekawych rzeczy do zobaczenia po drodze?
    — Szczerze ci powiem, że jak tak patrzę na ceny mieszkań to zaczyna mnie boleć głowa. Mam wrażenie, że tylko Londyn jest droższym miastem do mieszkania od Nowego Jorku — powiedziała. Sama nie mieszkała w najtańszej dzielnicy i mogłaby zaoszczędzić naprawdę wiele, gdyby zdecydowała się na przeprowadzkę w tańsze miejsce, ale nie potrafiłaby się rozstać z luksusem, którym było dla niej to mieszkanie, a lubiła być otoczona drogimi, ładnymi rzeczami. Takie mieszkanie tym dla niej było i też nie po to pracowała, aby nie wydawać zarobionych pieniędzy. Na szczęście nie miała żadnych długów ani kredytów, które musiałaby spłacać miesięcznie w wielkich kwotach, więc spokojnie mogła pozwolić sobie na opłaty mieszkania, choć to wcale nie znaczyło, że jej nie bolało, gdy robiła wszystkie przelewy.
    — To jest trochę sporo lat, ale ja jej naprawdę nie odczuwam. No może czasami, jak ja mam jeszcze masę energii, a niektórzy woleli spać — zażartowała. Głównie otaczała się starszymi osobami, jakoś łatwiej się jej było chyba z nimi po prostu dogadać. Mało kto był w jej wieku z najbliższego otoczenia dziewczyny. Chyba po prostu ciągutki do starszych miała we krwi. — Ja to całkowicie rozumiem, naprawdę. Sama chyba teraz bym się rozwyła, jakbym miała znów siedzieć w tych wszystkich papierach… Jakby przeprowadzka tutaj nie mogła być łatwiejsza — mruknęła przewracając oczami.
    — Nie chcę brzmieć, jakbym cię wyganiała, bo tak nie jest, ale nie chcesz się gdzieś przejść, podjechać czy coś? — zapytała. Obiecała mu park rozrywki, ale z tego co się orientowała to park chyba teraz był zamknięty i to nie byłaby żadna atrakcja, aby popatrzyli sobie na zamknięte wejście od Luna Park. — Z naszej rozmowy pamiętam jedno miejsce, w które miałam cię zabrać, ale to na ten moment niemożliwe.

    [Jak tu fajnie teraz!:D]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  15. Faktycznie, szukanie grobu, który spełniał konkretne warunki i który nie jest i nie będzie już odwiedzany przez nikogo, było dość szalone. No bo ktoś naprawdę mógł ich przyłapać, może nawet niekoniecznie sama rodzina osoby zmarłej, ale na przykład ktoś, kto odwiedzał grób obok. Może nawet ksiądz czy pastor, który tu urzędował? Tak właściwie wiele mogło się tu wydarzyć, ale chyba ostatecznie panowie nie łamali żadnego prawa… oby. Może warto będzie coś poszukać na ten temat, tak w razie czego. Przecież żaden z nich nie chciał mieć problemów, zwłaszcza Jerome, który jeszcze ślubu nie brał, a nawet po tym lepiej nie pakować się w problemy z prawem.
    Póki co, mieli spokój i nawet pogoda im dopisywała. Pomnik wyglądał coraz lepiej, chociaż Jaime nie spodziewał się cudów. Znaczy chciał wykonać robotę najlepiej się jak się dało, ale sam pomnik został tu postawiony wiele lat temu i od kilku ładnych nikt tu nie przychodził. Doczyszczenie mogło wydawać się bardziej skomplikowane, w końcu cały ten kurz i brud mógł z łatwością się po prostu weżreć w materiał, z którego był zbudowany grób.
    Jaime pamiętał, jak Jerome opowiadał o tym, iż cmentarz go uspokajał. I trochę mu tego zazdrościł, ale może wkrótce i jego to spotka? Będzie mógł w spokoju latać do brata czy przyjeżdżać właśnie tutaj, nie czując dreszczy i gryzących gdzieś z tyłu wyrzutów sumienia?
    - W porządku, serio. Nie będę niczego obiecywał, bo nie wiem, jak to wszystko się potoczy – przyznał szczerze i westchnął cicho. Chciałby nabrać pewności i może nawet raz w miesiącu tu przyjeżdżać… A może będzie to robił tylko ze swoim przyjacielem?
    Jaime słuchał uważnie mężczyzny, próbując sobie to wyobrazić. Może i z perspektywy czasu dla Jerome’a ta historia miała inny wydźwięk, ale… Moretti zastanawiał się jak to możliwe, ponieważ dla niego Jerome był raczej spokojnym facetem. Oczywiście, że jakoś specjalnie długo się nie znali i tak naprawdę nie miał pojęcia, jak na różne sytuacje reaguje. Z drugiej strony, jak mógł się temu dziwić? Wszystkie emocje w końcu wyszły na światło dzienne, a on mógł się jedynie im poddawać. Przecież Jaime doskonale zdawał sobie z tego sprawę, przecież wiedział jak to jest. Przechodził przez to samo. Można by rzec, że wciąż przechodzi. Zdarzyło mu się coś rozwalić, ale ostatnio rozwalał swoje zdrowie fizyczne na różne sposoby, a dwoma z nich sam Jerome był świadkiem. Jaime dużo pił, próbując zapomnieć choć na chwilę o wyrzutach sumienia, zażywał jakieś narkotyki, które też robiły swoje. Wchodził na dachy i gzymsy budynków, próbując poczuć coś innego niż ból.
    - Może zrozumieć cię tylko ten, który przeszedł to samo – powiedział cicho, patrząc na napis na nagrobku. Ciekawe, czy Tobby był jedynakiem czy miał starsze rodzeństwo. Brata, na przykład…
    Wrócił do sprzątania, zastanawiając się nad tym wszystkim. Sam na pewno nie zrobiłby tych wszystkich rzeczy, które zrobił z Jerome’em, więc ta znajomość była naprawdę specyficzna. Ale póki co, żaden z nich nie narzekał.
    - Dzięki mnie? Daj spokój – machnął ręką z lekkim uśmiechem. – Ja tu tylko sprzątam… A co do zimy w mieście… No tak, wygląda wszystko o wiele lepiej niż teraz. Ale wiesz, potem ten śnieg topnieje, robi się chlapa, znowu jest szaro, trzeba uważać, żeby żaden samochód cię nie ochlapał – zaczął wymieniać same negatywne aspekty, bo, cóż, taki już był. – Ale jak śnieg leży, to tak, jest ładnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łyżwy… brzmiało jak dobra zabawa… Chyba. To znaczy w Miami były lodowiska, na które można było uczęszczać, ale Jaime jakoś nie miał okazji. Robili z bratem inne rzeczy jak na przykład szukanie aligatorów. Tymczasem Moretti spojrzał na przyjaciela i uniósł brew wyżej. Aha, on też nigdy wcześniej nie miał na sobie łyżew… No dobra, to naprawdę może być interesujące, ale Jaime musiał się na to nastawić. W ostatnim czasie robił dużo rzeczy po raz pierwszy i chyba było tego trochę za dużo jak na taki krótki okres czasu, ale… Może to i lepiej? Na razie trudno mu było wydać jednoznaczny werdykt, więc cieszył się, że Jerome ma jeszcze do ogarnięcia inne sprawy.
      Jaime wziął od przyjaciela znicz i zapalniczkę. Zaraz podpalił lont czy jak to się mogło nazywać przy zniczach, a potem uśmiechnął się lekko, patrząc na grób.
      - Myślę, że nie ma nic przeciwko. Właściwie… nie zdziwiłbym się, gdyby nasi braciszkowie wyruszyli na poszukiwania Tobby’ego, żeby go poznać – zaśmiał się lekko.
      Postawił znicz na grobie i wyprostował się, obserwując efekt. Kiedy po wszystkim obaj szli do samochodu, Jaime uśmiechał się delikatnie pod nosem. W samym aucie zaproponował jedną z knajp, a kiedy ruszyli przed siebie, Jaime zdradził Jerome’owi, że ma nowe hobby.
      - I jest to gotowanie – pokiwał powoli głową. Gdyby był odważniejszy i lepszy w tej całej gastronomii, to może i nawet zaprosiłby przyjaciela z narzeczoną do siebie na jakiś obiad czy kolację.

      Jaime

      Usuń
  16. Śpiew w życiu Caroline był obecny od dzieciństwa. Jako mała dziewczynka siadała na puchatym dywanie, nucąc mniej lub bardziej znajome melodie. Wcześniej najważniejszą pasją był taniec, jednak zrezygnowała z niego po tamtym nieprzyjemnym incydencie, który już na zawsze pozostawi dziurę w jej młodziutkim sercu. Bliznę niemożliwą do zaleczenia. Uwielbiała też rysować, więc nazywano ją dzieckiem do tańca i do różańca, ale ona po prostu miała to przekazane w genach.
    Odkąd nauczyła się sprawnie chodzić i mówić, ale czytanie jeszcze przysparzało niemałych trudności, biegała za swoim tatą do warsztatu. Mężczyzna miał słabość do starych samochodów, ale mała Caroline nie nazywała ich nic nieznaczącymi starociami, a prawdziwymi pojazdami z duszą, o które należało dbać z całego serca. Doskonale pamiętała Forda Mustanga z 1966 roku. To nim jeździli w niemal każde niedzielne popołudnie na piknik, słuchając francuskich piosenek. To nim przywieźli ze szpitala sześciodniowego Dennisa, śpiącego w ciemnofioletowym foteliku po siostrze. Córka Arii i Maximiliana traktowała ten samochód jak część rodziny. Wszystkich dziwiło, żeby dziewczynkę interesowały takie sprawy, bo która inna szukałaby po sklepach odpowiednich części, wymieniałaby płyn do spryskiwaczy, zwracając uwagę na panującą temperaturę i czyściłaby go w każdą sobotę? Ze względu na swoje zainteresowanie była stałym gościem w warsztacie prowadzonym przez dziadka. Do pracujących tam mechaników zwracała się wujaszku, zdobywając z prędkością światła ich młodsze lub nieco starsze serca.
    Gdyby dziadek nie zachorował na Alzheimera, postępującego z roku na rok, byłby dumny ze swojej młodszej wnuczki. Już kilkanaście lat temu podziwiał rysunki, które tworzyła w trakcie każdej wolnej chwili. Wystarczyło dać brunetce kartki i kredki, a ona była w stanie odwzorować większość samochodów. Do tej pory w pokoju Dennisa wisiały jej prace; a stworzony jako ostatni Ferrari Testarossa, zajmował szczególne miejsce tuż nad biurkiem. Istniało również prawdopodobieństwo, że po ukończonym licencjacie, dostałaby pracę związaną z kierunkiem, ale czy na pewno chciała porzucać cieplutką posadę w Victoria's Secret? Czy mężczyźni pozostawiający swoje perełki u mechanika, zaufaliby kobiecie w roboczych ogrodniczkach? Nie miała tej pewności, więc czekała na to, co przygotował dla niej los, a chwilowo nie zamierzała w swoim życiu niczego zmieniać.
    Powstrzymując łzy, posłała delikatny uśmiech w kierunku wychowawczyni, którą kojarzyła ze szkoły. Pamiętała, że kiedy ona kończyła ostatnią klasę, to ta kobieta została zatrudniona na zastępstwo za nauczycielkę od historii i widać było, że dalej tam pracowała. Z jednej strony cieszyła się, że w trakcie oprowadzania będzie mogła plotkować z uczniami o liceum, ale z drugiej strony oni mieli piętnaście lat. To był najgorszy wiek, bo tu już zaczynało się powiedzenie duże dzieci, duży kłopot. W tym wieku przychodził nastoletni bunt, a z głowy znikał olej, gdyż oni nie myśleli nad konsekwencjami, pijąc pierwsze piwo i wypalając pierwszego papierosa.
    Z zazdrością patrzyła na wolontariuszy, którzy czekali najdłużej przy wejściu do pomieszczenia socjalnego, mogąc teraz oprowadzać maleńkie dzieci. Najprawdopodobniej uczęszczały one do przedszkola lub dopiero zaczynały poważną naukę. Caroline z uśmiechem patrzyła na te drobne dziewczynki, ubrane niemal całe na różowo i na chłopców, którzy ściągali sobie nawzajem czapki, podrzucając je do góry. Znacznie lepiej zniosłaby ich towarzystwo, niż wyrośniętych nastolatków i wymalowanych o wiele bardziej od niej nastolatek. Ostatecznie wybrałaby również grupę dwunastolatków, jednak może najmniejsza grupa przysporzy im najmniej problemów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jak dobrze, że nie przyjechali wszyscy. Panowie z tyłu już o coś się zakładają, a te panienki chyba połamią sobie hybrydę i zbyt bardzo ubrudzą te botki na wysokich obcasach — szepnęła do mężczyzny, wywracając oczami — Zaczynam się bać, czy aby na pewno dożyjemy do końca, jak myślisz? — obróciła się w kierunku grupy, rozdając im ulotki z poszczególnymi numerami; oprowadzanie mieli rozpocząć od szczeniaczków, kończąc trasę przy boksach najstarszych psiaków. — Oddałabym wszystko, żeby za nami znajdowały się te malutkie słodziaki. W tamtym roku oprowadzałam pięciolatków i zostałam ich ukochaną ciocią.

      Caroline Fender

      Usuń
  17. Nagle wszystko, o czym do tej pory rozmawiali przestało mieć znaczenie. Towarzyszący jej przez cały ten czas szeroki i wesoły uśmiech zniknął z twarzy blondynki. Nie chciała być niegrzeczna względem Jerome’a, ale zignorowała jego pytanie na temat rozpraw, zrywając się na równe nogi z kanapy.
    Wysypała całą zawartość koszyka z kartonikowymi opakowaniami tabletek i przesuwała dłońmi pomiędzy nimi w poszukiwaniu tych odpowiednich, chociaż przez chwilę wpatrywała się w jeden z uspokajających leków Arthura, zastanawiając się czy… Gdyby ten jeden raz wzięła coś silniejszego, przecież nie stałoby się nic złego. Zażycie takiego środka nie było jednoznaczne z uzależnieniem się, a jeżeli miało pomóc…
    Dobrze, że Jerome wszedł do kuchni, bo momentalnie zapomniała o swoim pomyśle i ponownie skupiała się na odnalezieniu ziołowych tabletek, którymi się wspomagała w ciężkich, stresujących chwilach. Obecna, zdecydowanie się do takich zaliczała.
    — Wiesz, jak wspomniałeś o rodzinie Jen… Nie chcę się licytować — wymamrotała pod nosem, bo naprawdę nie chciałaby tego robić, chociaż podejrzewała, że jej rodzina może być… Bardziej pokręcona i kopnięta. Wolała się jednak w tej chwili na tym nie skupiać. Zerknęła przelotnie na twarz mężczyzny, kiedy oznajmił, że potrafi też psuć krany. W normalnej sytuacji, na pewno jej kąciki ust drgnęłyby w delikatnym uśmiechu, ale teraz tak się jednak nie stało. Odetchnęła z ulgą odnajdując właściwie opakowanie — Jerome, możesz mi podać szklankę? Są tam w szafce… — wskazała dłonią na wiszące po przeciwnej stronie kuchni szafki, a sama próbowała jedną dłonią otworzyć kartonik, co nie było wcale tak łatwe, jak jej się pierwotnie wydawało — nie, nie, nie ma ich tam… Zapomniałam, przekładałam je dla Arthura są… Są w którejś szufladzie — machnęła jednak ręką i nie skupiała się już na szklankach. Skoncentrowała się w stu procentach na wydostaniu z opakowania dwóch ziołowych tabletek, które od razu wsunęła sobie do ust, gdy tylko wydostała je z plastikowego listka.
    Odwróciła się tyłem do kuchennych szafek i oparła się o nie lędźwiami, odbierając od mężczyzny szklankę z wodą. Popiła od razu tabletki i przymknęła oczy, mając nadzieje, że nie wypłyną z nich żadne łzy i przez chwilę po prostu stała w bezruchu, oddychając głęboko, stosując się do wypracowanego już systemu odpowiedniego nabierania powietrza, wstrzymywania go i wypuszczenia, aby zapanować nad rozszalałym sercem.
    — Dziękuję — powiedziała po kilku minutach ciszy, czując jak jej dłonie nie trzęsły się już tak mocno. Odłożyła szklankę na blat i otworzyła oczy, zerkając na Jerome’a — i nie mogę wyłączyć telefonu, bo gdyby Arthur czegoś potrzebował to muszę odebrać i mu pomóc — cofnęła się do jego wcześniejszych słów. Dla osób nieznających sytuacji, mogłoby się wydawać, że Elle mogła być kontrolowana przez swojego męża, że była na każde jego zawołanie i miała na uwadze jego potrzeby i jego szczęście ponad swoje własne, że była pod presją lub jakimś przymusem, ale wcale tak nie było. Zmarszczyła lekko brwi i spojrzała kolejny raz na bruneta — to była moja babcia, chociaż… W zasadzie to nie jest moja babcia — powiedziała, a po chwili jęknęła cicho, bo to wszystko było tak bardzo skomplikowane do tłumaczenia, a Elle chyba nie miała w tej chwili do tego wystarczająco dużo siły. Wbiła swoje spojrzenie w twarz stojącego przed nią mężczyzny i tylko pokręciła delikatnie głową, jakby to miało być wyjaśnieniem wszystkiego, co się właśnie stało. Zdawała sobie sprawę z tego, że Jerome nic z tego nie rozumiał, ale nie umiała znaleźć odpowiednich słów.
    — Wiesz czasami… Czasami w życiu dzieją się różne rzeczy — zaczęła powoli — a w moim jest ich, aż za dużo.
    Nie lubiła mówić o trudnych sytuacjach, zwłaszcza swoim znajomym czy przyjaciołom. Zawsze miała wtedy poczucie, że jest znowu tą osobą w towarzystwie, która się użala czy wprowadza posępną atmosferę, ale to przecież nie była jej wina. Czasami miała wrażenie, jakby grała w jakimś filmie, a reżyser miał szczególne zamiłowanie do dramatycznych historii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tego jest tyle, że nawet nie wiem, od czego mam zacząć — powiedziała nieco jękliwie, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Spokój wyraźny na twarzy mężczyzny sprawiał jednak, że Villanelle zamiast zamknąć swoje usta, miała ochotę mówić jeszcze więcej. Jego obecność działała trochę, jak obecność Honeywell. Z tą różnicą, że w gabinecie terapeutki miała pewność, że to, co powie, zostanie w nim… A przynajmniej do czasu. Czy Jerome’owi mogła też zaufać, aż tak bardzo, aby się przed nim otworzyć. Miał jednak w sobie to magiczne coś, co sprawiało, że jednak postanowiła powiedzieć, coś więcej — moja ba… Swietłana, ona… — wzięła głęboki oddech i podparła się dłońmi o szafki, mocno zaciskając palce na drewnopodobnym blacie — mój dziadek był bardzo chory i pod koniec… Był wściekły na cały świat, było widać przemawiającą przez niego frustrację i… W swoim czasie, wiesz on… On prosił, żebym mu… Żebym mu pomogła — zacisnęła wargi czując, jak jej oczy zachodzą łzami i nic nie mogła na to poradzić, nie próbowała nawet w tym momencie nic z tym zrobić, bo to było za bardzo intensywne wspomnienie, które przypomniało jej się dzięki, a raczej przez terapię, na którą uczęszczała — ale to ona zrobiła, ona to zrobiła, a ja… Mówiła, że jeżeli — przerwała jednak, słysząc z niani elektronicznej płacz Thei, pokręciła tylko lekko głową — skarbie nie teraz, nie teraz…— wymruczała, spoglądając na Jerome’a — czasami mam wrażenie, że ona wie kiedy się denerwuję — dodała, ścierając z policzków łzy i powoli odpychając się od szafki, bo przecież musiała zająć się płaczącą córeczką, a dobrze wiedziała, że jeżeli nie zareaguje w porę, zaraz do płaczu dołączy Matty.

      [A dziękuję, dziękuję <3]
      Villanelle

      Usuń
  18. — Nie o to mi chodziło — zapewniła uśmiechając się — to miłe, że tak o niej i o waszym związku mówisz. Nie mogłam znaleźć tylko odpowiedniego słowa, aby to określić, ale nie miałam nic złego na myśli — dodała. Sama pewnie mogłaby gadać jak nakręcona o tym co działo się u niej, choć może na nieco mniejszą skalę, a jak każdy czasem po prostu musiała z kimś wymienić informacje, a nie wszystko dusić w sobie i z nikim niczym się nie dzielić. A po Jeromie było naprawdę widać, że związek mu służy, a teraz jak powiedział jej o ciąży to nie umiała sobie wyobrazić takiego postawnego mężczyzny z delikatnym maluszkiem na rękach i mógł sobie już nawet teraz wpisać w kalendarzu jej wizytę, jak już będzie miał malucha na świecie. Za nic przecież by nie przepuściła okazji, aby zobaczyć dziecko. Lubiła je, choć nie miała większej styczności z dzieciakami, jakoś po prostu wywoływały uśmiech na jej twarzy jak tylko je widziała. O ile nie robiły niepotrzebnego hałasu, czy nie były specjalnie złośliwe, ale wtedy szło już raczej się denerwować na rodziców, którzy swoich pociesz upilnować nie potrafili.
    — Też byłam w takim, no może nie był piętrowy, bo akurat nam wystarczył jeden pokój z łazienką i kuchnią złączoną z salonem, ale takie oderwanie się od świata w takim miejscu jest niesamowite — przyznała. Zawsze była mieszczuchem, kochała ruch na ulicach, odgłosy ulicy, dźwięk samochodów. Wtedy czuła się najbardziej na miejscu, ale taki wyjazd raz na jakiś czas w miejsce całkowicie oderwane od miasta było fantastycznym pomysłem. Mogłaby nawet znaleźć miejsce, w którym sygnał jest słaby, ale teraz większość miejsc tak naprawdę oferowała szybkie wifi w cenie domku, aby być połączonym cały czas ze światem zewnętrznym i gdyby faktycznie coś się wydarzyło, to Alanya wolała jednak mieć pod ręką telefon, z którego mogłaby natychmiast zadzwonić po pomoc. A z komórki bądź innych urządzeń przecież korzystać cały czas nie musiała.
    — Jeśli mogę coś polecić, to częste szukanie ofert z mieszkaniami. Wiesz, jeśli będziecie chcieli zmieniać, czy coś. Czasem można wynająć mieszkanie niemal jak za darmo, a naprawdę dobrej dzielnicy. Tylko trzeba ciągle przeglądać, bo takie smaczki rozchodzą się szybciej niż świeże bułeczki — poleciła z lekkim uśmiechem — i mówię to ja, która po wyjściu z lotniska nie miała żadnego miejsca, w którym mogłaby się kimnąć.
    Początek w Nowym Jorku był nieprzyjemny, ale też, gdyby nie to to nie znalazłaby przyjaciółki, a choć Elizabeth była od niej dużo starsza to dogadywały się nieźle. I dobrze było mieć kogoś z domu w tak obcym kraju, który widywała tylko na filmach.
    — Oczywiście, że sen jest ważny. Najważniejszy, jak śpię mniej niż siedem godzin to potrafię być złośliwa, więc jakbyś kiedyś trafił na mnie w podłym nastroju to wiesz, że spałam krótko — odpowiedziała. Czasem dawało się zauważyć tę różnicę wieku między nią czy Felixem, gdy chodziło o takie rzeczy jak zostać w domu wieczorem, czy jednak wyjść i się rozerwać. Alanya zazwyczaj wybierała opcję drugą, była ciekawa po prostu świata i miasta, a teraz powoli się to zmieniało. Raz zostawali w mieszkaniu, a innym razem wybierali się do pubu z przyjaciółmi, kina czy na coś jeszcze innego. A jeśli nie chciał wychodzić, miała towarzystwo do nocnych imprez.
    — Odpada nawet nie przez kostkę, a fakt, że jest zamknięte — odpowiedziała — myślę, gdzie cię tu zabrać, aby nie było zbyt nudno. Miałeś okazję już płynąc promem ze Staten Island? Tym darmowym? — spytała. W końcu oglądanie statuy wolności i Nowego Jorku nigdy nikomu nie powinno się znudzić.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  19. Życie potrafiło zaskakiwać z minuty na minutę, więc również Jaspera nie ominęły zmiany, których nie spodziewałby się na początku tygodnia. Najpierw uległ poważnej kontuzji, a obecnie, z samego rana wychodził z biura znajdującego się na parterze, gdzie przed chwilą rozwiązał umowę wynajmu mieszkania. Tego samego, w którym trójka ekspertów ogłosiła mu, że znaleźli dla niego żonę w programie Ślub od pierwszego wejrzenia. Umowa miała się skończyć wraz z ostatnim dniem tego miesiąca, więc albo mógł ją przedłużyć, albo zrezygnować, życząc nowym lokatorom wspaniałego życia w tych czterech ścianach. Kuśtykając w stronę parkingu, gdzie czekała na niego taksówka, zdecydował się, że dzisiaj wykorzysta zwolnienie lekarskie w pełni, pozwalając również Marshallowi na krótki odpoczynek od przerażonych kobiet, braku terminów, niekończących się telefonów i kolejnych pytań.
    To jemu, w tamtej kawiarni przed odbiorem wszystkich kaw opowiedział, że już wcześniej zdecydował o kontynuowaniu małżeństwa z młodszą o dwa lata brunetką. Zdradził mu również to, czego dowiedział się od żony. Kilka dni wcześniej powiedziała mu, że chciałaby wrócić do punktu wyjścia. Wówczas nie prosił o wyjaśnienie tych słów, gdyż każdy by się domyślił ich znaczenia. Najprawdopodobniej chciałaby wziąć rozwód, zaczynając ich znajomość od początku. Pójść z nim na randkę. Spędzić z nim więcej czasu, zanim zdecydowaliby się ze sobą zamieszkać. Być może przeżyć kolejny pocałunek z Małeckim i zdecydować się na coś więcej. Nie chciał na nią naciskać i wymuszać tego, żeby z nim została. Czekał cierpliwie na finał i jej ostateczną decyzję.
    Dzwoniąc do Jeroma, poprosił go, aby nie gnał do salonu, szykując się na kolejny dzień wrażeń. Nawet i sekretareczce należała się krótkotrwała wolność od tej paniki wymalowanej na twarzy klientek, które zrozumiały, że przespały czas, w którym miały polować na terminy u Małeckiego, czy pozostałych klientów. Co z tego, że brunet wraz z ojcem zatrudnił Radke, gdy jej kalendarz zdążył się zapełnić na najbliższe trzy tygodnie. Przez tych dwadzieścia jeden dni miała, co robić, nie narzekając na nudę.
    — Wysłałem Ci pewny adres. Mógłbyś tutaj przyjechać? To w sumie ważne, a ja potrzebuję rady od fachowca z krwi i kości.
    Z samego rana zadzwonił również do Rachel, prosząc siostrę o to, aby zjawiła się w samo południe w tym samym bloku. Po dwudziestu pięciu minutach długiego oczekiwania pośród innych samochodów, dojechali na miejsce. Jasper kuśtykając w kierunku ławeczki, opadł na nią, oczekując na znajomego. Nie chciał wchodzić tam sam, a dodatkowo chciałby mieć pewność, że żona była poza mieszkaniem. Dla niej miałoby to być niespodzianką, a dla niego próbą, bo chociaż finał zbliżał się wielkimi krokami i przypominał o sobie co kilkanaście minut w trakcie przerw reklamowych, to chciał kupić mieszkanie, znajdujące się naprzeciwko tego, które należało do Cleeves.
    Widząc na horyzoncie właścicielkę, wstał nie krzywiąc się już tak, gdy po raz pierwszy dano mu kule ortopedyczne. Kolano w dalszym ciągu dokuczało, ale dało się przeżyć, a on liczył na to, że operację da się przyśpieszyć, o czym wczoraj poinformował go lekarz. Przedstawiając się, przepuścił staruszkę w drzwiach i oboje przekroczyli próg tego wymarzonego gniazdka. Czy akurat to miejsce okaże się tym właściwym? Czy kupi swoje pierwsze mieszkanie właśnie w tej dzielnicy? Liczył na to w głębi serca, więc rozglądając się po wielkiej sypialni, kuchni, łazience i biblioteczce, uśmiechnął się szerzej. Gdyby Willow zdecydowała się kontynuować małżeństwo i otrzymaliby zgodę na połączenie tych lokali, mogliby stworzyć przytulny dom dla siebie, a w przyszłości również dla dzieci.
    Odczytując wiadomość od siostry, która poinformowała go, że zjawi się za dziesięć minut, otworzył drzwi, zapraszając do środka Jeroma. Ani on, ani Rachel nie wiedzieli całej prawdy, nie poznali jego zacnego planu. Zbijając z nim sztamę, oparł się o ścianę, nie chcąc zdradzać pomysłu bez obecności jednej z najbliższych mu kobiet.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pewnie jesteś zaskoczony, ale bez młodej niczego nie powiem — przedstawił mężczyznę właścicielce, która zsunęła z nosa okulary, przyglądając im się uważnie. — To miejsce musi również i jej przypaść do gustu, sekretareczko — roześmiał się, przeczesując włosy w odbiciu brązowego lustra.
      — Momencik, momencik — staruszka uniosła pomarszczoną dłoń. — Mówił pan otwarcie, że ma żonę, a tu słyszę coś innego. Czy ja zostałam okłamana? Wy tworzycie związek i jeszcze spotykacie się z jakąś młodą dziewczyną? Boże, widzisz i nie grzmisz? — opadła na stołek, zerkając na nich ze zdziwieniem.

      Jasper

      Usuń
  20. Zdarzały się przypadki, w których to mężowie albo żony, orientowali się, że nie są ze sobą szczęśliwi; że w ogóle nie odnajdują zrozumienia w związku z osobą przeciwnej płci. Często pary utworzone z dwóch mężczyzn lub dwóch kobiet, ukrywały się w obawie przed opinią innych. Jasper nie skreślał takich ludzi, bo oni tak samo jak on, czy stojący nieopodal Jerome, walczyli o prawdziwą miłość. I chociaż akceptował istnienie innych orientacji i uważał, że również zasługują na życie, z którego byliby zadowoleni, to fryzjer nie widział siebie w związku z facetem. Był stuprocentowym heteroseksualistą. Tylko i wyłącznie pociąg płciowy odczuwał do kobiet, więc na komentarz wdowy zaśmiał się głośno, lecz po chwili się opanował. Musiał być poważny, ale dlaczego właścicielka tego mieszkania pomyślała, że on i Marshall tworzą parę? Nie trzymali się za ręce, nie mieli na dłoniach takich samych obrączek, bo identyczna, ale damska znajdowała się na palcu Willow. Nie patrzyli sobie prosto w oczy ani też nie szeptali czułych słówek, chyba że sekretareczka została inaczej odebrana przez staruszkę?
    — Mam kumpli jak każdy facet, ale jestem mężem wyjątkowej kobiety, a ona mieszka naprzeciwko, więc na pewno zna pani Willow Cleeves, prawda?
    — To taka dobra duszyczka, cichutka i skromna, ale uwielbiam z nią dzielić to piętro — przyznała się od razu, wstając. — To po co panu ten metraż? To brzmi podejrzanie, bo ma pan dach nad głową, a tu przyprowadza niby przyjaciela i niby siostrę — mierzyła Jaspera wzrokiem od góry do dołu, nie przejmując się tym, że może to być dla niego stresujące.
    Słysząc dwukrotnie pukanie do drzwi, rzucił ciche proszę, dostrzegając Rachel. Jak zawsze wyglądającą perfekcyjnie, wypoczętą i zarażającą pozytywną energią, bo kiedy stanęła pomiędzy Jeromem, a nim, miejsce rozjaśniało jeszcze bardziej. Natychmiast zdjęła odzienie, nie wiedząc w co została wmieszana, ale wspólnie z Jasperem przeżyli tyle, iż największa katastrofa nie zmusiłaby ją do wyjścia i powrotu do domu. Do maleńkiego syna, a także narzeczonego, tego samego, u którego Jasper po cichu szukał miejsca pracy dla sekretareczki, jednak ludziom zależało na stałej pracy z ubezpieczeniem i nikt ani nie leżał, ani nie pachniał na budowie. Wszyscy ciężko pracowali, nie chcąc podpaść kierownikowi.
    — To moja siostra, Rachel Małecka, proszę pani. — przedstawił ją staruszce, która najprawdopodobniej zobaczyła cechy wspólne między tą dwójką.
    Nie był aż tak zdesperowany, żeby kupować gniazdko naprzeciwko tego należącego do żony i być jednocześnie w kazirodczym, a także homoseksualnym związku. Widać było, że kobieta nie była zwolenniczką związków LGBT, ale oni istnieli i nie zamierzali dopasowywać się do reszty społeczeństwa. Nie byli odmienni, wyrażali siebie i trwali również w długotrwałych związkach, być może decydując się również na legalne małżeństwa.
    — Byłem pierwszą osobą, która usłyszała o sprzedaży tego mieszkania. Jako, że wcześniej mieszkałem z rodzicami, a dopiero niedawno wynajmowałem mały apartament, postanowiłem kupić coś własnego. Oto miejsce, które stałoby się moim drugim domem.
    — To będziemy dość bliskimi sąsiadami, braciszku. Będę mogła podrzucać Wam dziecko, gdy z moim mężczyzną wymarzymy sobie noc we dwoje, a jak wiemy, Feliksowi wychodzą zęby i trudno o taki czas — weszła do kuchni, rozglądając się po każdym centymetrze tego pomieszczenia. — I fajną sąsiadkę będziesz miał naprzeciwko.
    — Jeżeli tylko moja żona nie przerwie małżeństwa, to chciałbym połączyć te dwa lokale w jedno. Sześć pięter wyżej zrobiono to samo i to bez żadnego problemu, a planując wspólną przyszłość, muszę liczyć się z tym, że nie będziemy tylko we dwoje. — unosząc chorą nogę, przeszedł do przestronnej sypialni, z której widział siostrę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A co jeśli ona postanowi się z Tobą rozwieść? Jesteś doskonały, ale nie czytasz Will w myślach, Jas — Rachel oparła się o parapet, kontrolując wyraz twarzy brata. — Chcesz być sąsiadem swojej byłej żony? Musisz również to wziąć pod uwagę. Życzę Wam jak najlepiej, ale nie jesteście taką parą, jak ja i mój narzeczony. Zaczęliście zupełnie inaczej.
      Tego dnia i tej nocy mogłoby się wydawać, że dwudziestosześcioletnia brunetka nie podejmie decyzji, tej gwarantującej ból i zranienie, nie dając im większej szansy na poznanie się w wolniejszym tempie, niż kończący się miesiąc. Jasper chciał zostać mężem Willow Cleeves, jednak nie będzie kompromitował się, gdy kobieta z niego zrezygnuje. Opierając się wygodniej o kule ortopedyczne, przełknął z trudem ślinę, gubiąc się w tym jeszcze bardziej, niż jeszcze chwilę temu.

      Jasper

      Usuń
  21. Wizyta na cmentarzu u zupełnie obcej osoby była doświadczeniem dość… interesującym. Z jednej strony Jaime miał wrażenie, że jego brat mógłby mu mieć za złe, że zamiast lecieć do Miami i zaopiekować się właściwym grobem, to Jaime woli sprzątać na cudzym. Z drugiej strony, chłopak miał wrażenie, że to, co razem z Jerome’em tu zrobili, było nie tylko dobrym uczynkiem, ale czymś, co mogło im obu bardzo pomóc. Jasne, Tobby nie był nikim z rodziny żadnego z nich, ale jednak zmarł w wieku, w jakim zmarli ich bracia. Oczywiście to nie to samo, ale jednak… Dlatego też Jaime wciąż miał mieszane uczucia co do tego wszystkiego. Doceniał to, co zrobił jego przyjaciel, że znalazł to miejsce i ten grób, a potem zabrał go tu i w skrócie opowiedział, co i jak. I nie mógł spędzić tego czasu w inny sposób.
    Jaime cieszył się, że wreszcie udało mu się przed kimś otworzyć. W dodatku obaj mogli sobie opowiadać pewne rzeczy, niekoniecznie starając się opisywać swoje uczucia, ponieważ każdy z nich wiedział doskonale, co czuje drugi. Możliwe też, że i sam Jerome odczuwał podobnie. Jaime nie musiał udawać się wtedy na Empire State Building, ale dobrze zrobił, że jednak poszedł. I na całe szczęście tuż obok był Marshall, który wkroczył w odpowiednim momencie, jednocześnie powstrzymując chłopaka przed popełnieniem samobójstwa i poznając się przy okazji. Chyba żaden z nich nie spodziewał się, jak ta znajomość się potoczy i w jakim tempie rozwinie się do tego stopnia, do tego momentu, w którym teraz się znajdowali.
    - Też się nie spodziewałem, że to będzie gotowanie, serio – zaśmiał się lekko. – Nigdy jakoś specjalnie za tym nie przepadałem, a odkąd zamieszkałem sam, to głównie zamawiałem sobie jedzenie – przyznał i chwilę się nad tym zastanowił. Cóż, tak było łatwiej, nie musiał się przejmować zakupami czy tym, że zaraz może mu się coś spalić; garnek, kuchenka, mieszkanie. Poza tym, naprawdę nie miał do tego głowy, kiedy był po prostu przytłoczony. – A ostatnio naszła mnie chęć na oglądnie jakiś takich kulinarnych programów, ale nie takich, gdzie masz tutorial typu „jak zrobić kurczaka w ziołach”, tylko tych wiesz, „Masterchef” i tym podobne. I tak mnie to nagle zainteresowało, że następnego dnia pojechałem kupić parę narzędzi i jakieś produkty… Ale nie nastawiaj się, to nic wielkiego – dodał i znów lekko się zaśmiał pod nosem. Nie powiedziałby, że stał się dobry w gotowaniu, wciąż był przeciętny i tak naprawdę nie wiadomo, czy zaraz mu się to nie znudzi i nie rzuci tego całego gotowania dla/z pasji.
    Jaime zdjął kurtkę i czapkę; kurtkę przewiesił na oparciu krzesła, czapkę ułożył z boku na stole. Usiadł na fotelu i też sięgnął po menu. Rzucił okiem na wszystkie propozycje, a potem uśmiechnął się na pytanie Jerome’a.
    - Chyba udało mi się zrobić prawdziwe spaghetti carbonara… To znaczy w przepisie mówili, że to prawdziwe, o. A smak był całkiem niezły, więc chyba osiągnąłem swój cel – pokiwał powoli głową. – Kiedyś może wpadniecie do mnie z narzeczoną, co ty na to? Wiesz, nie obiecuję, że do tamtej pory to całe gotowanie mi się nie znudzi ani też tego, że jedzenie będzie smaczne, ale… najwyżej się zamówi, spoko, nie ma problemu – dodał, unosząc nieco kąciki ust ku górze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaime w końcu wybrał coś dla siebie i poczekał na swojego przyjaciela. Rozejrzał się dookoła, a potem jego wzrok znów skupił się na Jerome’ie. Jego ślub zbliżał się już wielkimi krokami. Ciekawe, czy się już stresował. W końcu, jakby nie patrzeć, jego przygotowania do ślubu mogły wyglądać nieco inaczej… w końcu miał wizę narzeczeńską.
      - No więc, jak tam przygotowania do wielkiego dnia, w którym oficjalnie zostaniesz mężem? No i czy będziesz miał jakiś wieczór kawalerski? A może to dopiero przed ślubem na Barbadosie? – zapytał, patrząc na niego z jednym uniesionym kącikiem ust.

      [Renifer! <3]

      Jaime

      Usuń
  22. Dennis w tym roku skończył siedemnaście lat i wyrósł z młodzieńczego buntu, gdy rozpoczął związek. W jednej chwili stał się znacznie poważniejszy i odpowiedzialny, rozpieszczając swoją dziewczynę na milion różnych sposobów. Nie sądziła, że jej brat wyrośnie tak szybko, troszcząc się o wszystkich, więc śmiało mogłaby powiedzieć, że była z niego bardzo dumna i zazdrościła mu tego, że ma przy sobie ukochaną, mogąc ją kochać najszczerzej na świecie. Również chciałaby obdarzyć kogoś tym wyjątkowym uczuciem, odczuwając jednocześnie, że ten jedyny mężczyzna kocha ją prawdziwie, nie obdarzając przy tym kłamstwami, prowadząc podwójne życie.
    Gdyby stanęła wśród swoich rówieśniczek i opowiedziała miłosną, intymną historię, zostałaby wyśmiana, bo albo wszystkie miały stałych partnerów, albo swój pierwszy raz, przeżyły jakiś czas temu. Wcale nie zdziwiłaby się, gdyby któraś z obecnych nastolatek, również stwierdziła, że seks nie jest jej obcy, spoglądając na studentkę z wygórowanego miejsca.
    Szanowała siebie i swoje ciało, nie oddając się chwilowym namiętnościom. Jak ognia unikała nocnych imprez, lejącego się alkoholu i urwanego filmu. Wystarczyło, że horror ze sobą w roli głównej przeżywała, nie mogąc przerwać go ostatecznie. Dalej tworzyły się kolejne sceny z tamtego dnia, prześladując studentkę we snach. Bała się, że nigdy nie otworzy się na tego jedynego mężczyznę, nie zostanie niczyją żoną ani nigdy nie zajdzie w ciążę, oczekując na zdrową córeczką lub zdrowego syneczka.
    Skupiając się na swoim zadaniu, nie zamierzała przejmować się tym, że dziewczęta na nierównym terenie, mogą mieć problemy z kontynuacją wycieczki, narzekając na swoje idealne botki. Takie buty nie były odpowiednimi na spacer w schronisku, gdzie nie było równych chodników i nie lśniło czystością, bo w końcu każdy wiedział, że mają do czynienia z żywymi zwierzętami, a nie maskotkami, które nie są autorami tego bałaganu. Caroline po chwili odsunęła się od Jeroma, pozwalając zainteresowanemu chłopakowi iść pomiędzy nią, a wysokim mężczyzną z Barbadosu. Jako jedyny zaskoczył ją pozytywnie, bo to, że telefony i ślub jakiegoś piosenkarza z jakąś modelką, okazał się ważniejszy od tego, co działo się wokół, zupełnie jej nie zdziwiły. Wielu młodych ludzi nie potrafiło zrezygnować z wirtualnego świata, dając tym samym szacunek wolontariuszom, którzy chcieli oprowadzić ich po całym terenie. Nie robili tego bezinteresownie, bo po każdej takiej wycieczce, wierzyli w to, że jeszcze tego samego dnia lub wkrótce, ujrzą znajome twarze z rodzicami, którzy zaadoptowaliby któregoś z psiaków albo kotów.
    — Stare lub schorowane zwierzaki również chcą znaleźć dom i otrzymać godne warunki do życia, ale właściciele muszą być przygotowani do tego, że taki pies lub kot, nie będzie grzecznie leżał, prosząc o jedzenie i wodę. Najpierw takie osoby trzeba poinformować o tym, że albo długo nie nacieszą się zwierzakiem, albo większość czasu spędzą u weterynarza, wspierając chore stworzątko w tych ciężkich chwilach.
    — To takie niesprawiedliwe. Każdy powinien mieć swój kąt na tym świecie i ludzi, którzy o niego zadbają — zdjął na chwilę czapkę, przeczesując włosy i ponownie naciągnął ją na uszy. — Ja po wycieczce wrócę do rodziców i dwumiesięcznej siostry, Ciebie pewnie odbierze chłopak, z którym spędzisz resztę dnia, a Pan pewnie ma żonę, która czeka z gorącym obiadem... — wzruszył ramionami.
    Jego wychowawczyni zrozumiała, że tylko jeden nastolatek szczerze zainteresował się losami zwierząt, a także nie uważał, że marnuje ten czas na głupie chodzenie wśród klatek, za którymi albo znajdowały się psiaki, które wolały spać, albo były takie z niekończącą się energią, skacząc po siatce, chroniącą od nagłego wyjścia.

    Caroline

    OdpowiedzUsuń
  23. Całe szczęście, że nie miała do czynienia z kimś, kto łatwo się obrażał. Sama nie miała nic złego na myśli, a w tamtym momencie zwyczajnie brakowało jej słów, aby określić to lepiej. Zaskakujące dla brunetki też było to, że to był dopiero drugi raz, jak się widzieli, a dogadywanie się szło im całkiem nieźle. Zwykle łatwo nawiązywała kontakty z ludźmi, a Jerome naprawdę był pozytywnym facetem, których w Nowym Jorku brakowało. Wszyscy zawsze się spieszyli, czasem miała wrażenie, że otoczona jest przez roboty, a nie ludzi i pojawił się nagle Marshall, który wnosił pozytywną energię do pomieszczenia, w którym się znajdował, a ludzie od razu ją od niego przyjmowali. Tak przynajmniej widziała go brunetka i miała nadzieję, że nie stanie się nic, co sprawiłoby, że Jerome przestanie być taki wesoły.
    — Na szlaku, mieliśmy się przejść. Poślizgnęłam się na mokrych kamieniach i noga mi utknęła niefortunnie między nimi… Nawet jakbym miała skręcić tam obie na raz, to i tak tam wrócę — zapewniła z uśmiechem. Była pewna, że to miejsce będzie dla niej wyjątkowe, a skręcona kostka była tylko jedną z historii, którymi mogła się dzielić z innymi. Wolała patrzeć na pozytywne strony takich sytuacji, jedną z nich mogłoby być chociaż to, że była noszona na rękach, a to się przecież często nie zdarza. Każda kobieta, no prawie każda, doceniłaby takie przenoszenie z jego miejsca na drugie. Zwłaszcza, że nie byle kto ją nosił, a to już poprawiało całą sytuację.
    Alanya była totalnym mieszczuchem i chociaż pobyt na Barbadosie był dla niej wyjątkowy, choć niezwykle krótki, to wiedziała, że nie potrafiłaby tam zamieszkać na stałe. Ucieczka na jakieś dwa tygodnie byłaby dla brunetki zupełnie wystarczająca. Brakowałoby jej naprawdę tego biegania między przechodniami, łapania taksówki, niecierpliwego czekania na kawę. Narzekała na te wszystkie rzeczy, ale nauczyła się już tu funkcjonować i z pewnością też byłoby jej trochę ciężko o pracę na miejscu, gdyby jednak się tam przeniosła. A może na starość? Jak już znudzi się jej podróżowanie, będzie szukała miejsca, w którym mogłaby odpoczywać i spokojnie spędzić swoje ostatnie lata? To była całkiem ładna wizja.
    — Jeszcze przed przylotem zarezerwowałam pokój w domu u takiej starszej pani. Wszystko było w porządku, rezerwowałam przez sprawdzone strony, a jak przyleciałam i dzwoniłam to zostałam poinformowana, że pokój jest zajęty i mam sobie poszukać innego. Więc straciłam pieniądze, nie miałam, gdzie się podziać i zwyczajnie chciało mi się wyć. W metrze jeszcze spadła mi walizka na tory, więc w ogóle pech na całości. I wtedy poznałam Elizabeth, jako jedyna mi pomogła się wygrzebać z tych torów z walizką, uszkodzoną, bo jeszcze mi się otworzyła i wszystkie ciuchy się wysypały. Też pochodziła z Francji, więc zorientowała się skąd jestem po moim przeklinaniu… i jakoś tak wyszło, że zaoferowała mi u siebie mieszkanie, pomogła z pierwszą pracą. Trochę niespodzianek dość przykrych na wstępie zaliczyłam, ale znalazłam za to fajną przyjaciółkę — odpowiedziała z uśmiechem. Teraz patrzyła na to wszystko rozbawiona, ale wtedy naprawdę nie było jej do śmiechu i zwyczajnie chciało się jej wyć. Na całe szczęście wszystko się potoczyło dobrze. — Od tamtej pory mam awersję do metra. W dodatku te biegające po nim szczury są obrzydliwe — mruknęła wzdrygając się. To jedna z tych rzeczy, których w Nowym Jorku nigdy nie polubi.
    — The Met? Znaczy, kocham tamto miejsce. Jest cudowne, naprawdę, ale nie chcę cię zanudzać obrazami i innymi takimi, a jak na początek możemy zaliczyć Little Italy. Uwielbiam tam chodzić, mają najlepsze makarony w całym Nowym Jorku. Mystic chyba chce się wybrać z nami — stwierdziła widząc, jak zaczyna merdać ogonkiem na wszystkie strony najwyraźniej wyczuwając, że się gdzieś wybierają.

    [Jaki uroczy reniferek!<3333]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  24. Większość z towarzyszących Michaeli wolontariuszy – włącznie z nią samą – po raz pierwszy obserwowała skutki potężnego żywiołu na własne oczy. Owszem, telewizja czy internet niejednokrotnie donosiły o katastrofach znacznie większych rozmiarów niż ta, z której konsekwencjami już niebawem przyjdzie im się mierzyć, niemniej ponad połowa jej grupy była zwykłymi mieszczuchami. W życiu nie widzieli na oczy wzburzonego kawałka oceanu, a co dopiero huraganu, wskutek którego tych kilku ludzi straciło dach nad głową czy – nie daj Boże – zdrowie. Choć Starling nie słyszała o żadnych ofiarach śmiertelnych, a uważnie śledziła wszystkie wiadomości napływające z tej części świata, miała nadzieję, że nikt też znacząco nie ucierpiał na zdrowiu. Jeśli miało się dwie sprawne ręce i dwie sprawne nogi, praktycznie nie istniała rzecz na tym świecie, z którą człowiek nie mógłby sobie poradzić – dom to tylko kilka zbitych desek, można go było odbudować, a sprzęty odkupić. Urazu kręgosłupa, w wyniku którego od pasa w dół człowiek był sparaliżowany, nie dało się już cofnąć. Tak samo jak przywrócić straconego życia.
    Skinęła krótko głową na znak zrozumienia. Biorąc pod uwagę pośpiech, jaki towarzyszył ich wylotowi ze Stanów, rozgorączkowany ton Randalla i skalę rzeczywistych zniszczeń, Michaela potrafiła sobie wyobrazić, że nie do wszystkich na wyspie dotarła wieść o nadchodzących ochotnikach. Wielu z mieszkańców bez wątpienia miało teraz ważniejsze sprawy na głowie, sądząc po walających się po plaży deskach czy wolno dryfujących kutrach rybackich o dziurawych bokach. Nie czuła się urażona, że Jerome o nich nie słyszał, bardziej liczyło się dla niej to, czy mógł pokierować ich do właściwej osoby, o którą kazał im wypytywać Randall. Dlatego kiedy usłyszała, że nazwisko wypisane na kartce należy do mamy Jerome’a, niemal klasnęła w ręce ze szczęścia. Posłała mężczyźnie pełen niedowierzania, acz wesoły uśmiech. Nie spodziewała się, że tak szybko uda im się trafić na odpowiedniego człowieka.
    ― Randall kazał nam się zgłosić do pani Marshall. Ma nazwiska osób, które zgodziły się przyjąć nas na czas odbudowy ― wyjaśniła. Nie zdążyła skomentować kwestii obiadu, bo tuż za nią rozległ się męski głos.
    ― Umieram z głodu!
    Michaela nie musiała odwracać się za siebie, żeby wiedzieć, kto jest autorem tego dobitnego komentarza. Już na lotnisku wysoki chłopak o jasnych włosach skarżył się, że burczy mu w brzuchu. Oddała mu nawet swoje kanapki, ale to najwyraźniej nie wystarczyło, żeby zaspokoić jego głód.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― To był Shawn ― wyjaśniła, kręcąc z rozbawieniem głową. ― A sądząc po wielkości jego żołądka, często będę musiała ratować go od śmierci głodowej ― zażartowała. Sądząc po wesołych iskierkach w oczach Jerome’a, które dostrzegła chwilę temu, założyła, że nie weźmie jej słów zbyt dosłownie i zrozumie, że nie będą raczej sprawiać kłopotu. Potem odwróciła się do reszty grupy bokiem, tak aby nie stać tyłem do nikogo, i wymieniając kolejne imiona, wskazywała następnych wolontariuszy: ―To jest Katie. Ona nie ma w zwyczaju umierać z głodu, w zasadzie w ogóle mogłaby nie jeść przez trzy dni i nic by się jej nie stało. Ale na wszelki wypadek tego nie testujmy, dobrze? ― Michaela uśmiechnęła się, a wywołana do tablicy Katie puściła perskie oko w stronę stojącego przed nimi wyspiarza. ― Max w Nowym Jorku pracował w budowie, więc pewnie najbardziej wam się przyda. Jerry sypie żartami jak z rękawa, jest komikiem. Ale zarzeka się, że umie utrzymać w rękach młotek. Julie… ― blondynka zawiesiła się, spoglądając na dziewczynę usiłującą utrzymać swoje trzy torby i żadnej nie zgubić. ― Jest po prostu Julie ― dokończyła, spoglądając na Jerome’a z przepraszającą miną. Nie wiedziała, co kierowało Randallem przy angażowaniu w ten projekt nieporadnej blondynki. Starling miała niejasne przeczucie, że dziewczyna jest tu z nadzieją na bardziej rekreacyjny charakter wycieczki i nie zdaje sobie do końca sprawy, że w istocie czeka ich jednak trochę pracy. ― Ja też jestem sobą, w trakcie studiów pielęgniarskich, więc w razie potrzeby na pewno poradzę sobie ze zmierzeniem temperatury, gdyby ktoś dostał gorączki ― zaśmiała się, ponownie zwracając się w stronę ich przewodnika. ― Jak wygląda sytuacja na wyspie? ― spytała już poważniej, gdy ruszyli wzdłuż plaży, Michaela tuż obok Jerome’a, reszta o krok za nimi.

      [Cieszę się, że pomysł przypadł do gustu i już nie mogę się doczekać, żeby się dowiedzieć, co takiego dla nich wymyśliłaś. <3
      PS. Jak tu się cudownie świątecznie zrobiło! *.*]

      Michaela Starling

      Usuń
  25. Ethan spojrzał na przyjaciela, jakby nie chciał wierzyć, że tak długo musiałby czekać na termin u fryzjera. Nie spodziewał się, że można byłoby aż tak długo czekać na wizytę w salonie fryzjerskim, ale może nie powinien się dziwić? W końcu to był Nowy Jork, nie mała mieścina, w której fryzjer miał swój zakład w kuchni w domu sąsiadki i nie trzeba było specjalnie się umawiać na wizytę, a wystarczyło wejść i zapukać, czy nie ma chwilki, aby podciąć już dość mocno zapuszczone włosy. Brzmiało to trochę, jakby pochodził z naprawdę ogromnej wioski, w której nie było nic, a przecież tak nie było. Wszyscy byli ze sobą tam po prostu bardzo zżyci, mieszkańcy lubili dzielić się swoimi talentami i zdolnościami z innymi, a to, że ta urocza sąsiadka, pani Hawkins potrafiła ścinać włosy i robiła to w swoim domu pobierając drobne opłaty to była już zupełnie inna historia. Chyba nawet zatęsknił za włosami ściętymi w ten sposób, w jaki robiła to ona. Kto wie, może jednak w tym salonie, gdzie pracował Jerome udałoby się komuś zrobić podobnie?
    — To chyba to też salon, który nie jest na moją kieszeń — stwierdził z lekkim uśmiechem. Skoro czekało się tak długo, to z pewnością dużo też się za to płaciło. Wszystko miało w końcu teraz swoją cenę, on sam lubił zapłacić więcej i mieć coś porządnie zrobione, ale chodziło o włosy, a nie garnitur, który jeszcze mu się przyda. Chyba nie przywiązywał aż tak wielkiej uwagi do swoich włosów, aby tyle czekać na wizytę w salonie. Choć z całą pewnością, chociażby z czystej ciekawości, zamierzał tam kiedyś zajrzeć, ale najpierw musiał dowiedzieć się nazwy salonu, aby w ogóle go móc później znaleźć w internecie i dostać adres. Ciekaw był, czy on by sobie poradził w pracy, która naprawdę odstawała od tego, czym zajmował się na co dzień. Pewnie przebywanie również w takim salonie musiało być nieco inne, w końcu cały czas przebywało się z klientami, wiecznie coś się działo. Tyle zdążył zauważyć z miejsc, w których przez ostatni rok bywał. — W zasadzie to dobrze, że na niego wpadłeś i trafiła ci się okazja z pracą, w której nie było żadnych przykrych niespodzianek, a i przy stałej robicie łatwiej się rozglądać za czymś, co ci bardziej odpowiada — dodał. Sam też już się rozglądał i nie czując tej presji, że nie będzie miał wypłaty w przyszłym miesiącu i musi coś na już i teraz znaleźć, było o wiele łatwiej skupić się na szukaniu lepszej ścieżki zawodowej od obecnej.
    W swoim nowym ubiorze czuł się naprawdę dobrze. Faktycznie większa marynarka zrobi tu całą robotę, ale miał wrażenie, że będzie naprawdę dobrze to wszystko się ze sobą prezentowało w dniu, gdy nadejdzie ślub jego przyjaciela. Był również chyba w stu procentach zdecydowany co do marynarki oraz koszuli.
    — Chyba zostajemy przy tej koszuli — odpowiedział, jak założył większą marynarkę, w której poczuł się od razu lepiej niż w tamtej poprzedniej. Również prezentowała się o wiele lepiej niż jej poprzedniczka, która choć na pierwszy rzut oka była dobra, to jednak w ostateczności okazała się być delikatnie przymała. Teraz wszystko pasowało, nic się nie marszczyło i sam Ethan był zadowolony z tego, jak się w tym prezentuje. — Tak, to na pewno jest to — stwierdził.
    Nawet się nie spodziewał, że wybranie rzeczy pójdzie mu tak szybko, ale to chyba dobrze, że nie spędzą tu kolejnych kilku godzin, a już po chwili mają gotowe rzeczy. Dla Cambera tak było zdecydowanie wygodniej, skoro nie musiał się tłuc po sklepie jeszcze przez kolejną godzinę albo nawet i dłużej.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  26. [Cześć! I dziękuję za powitanie.
    Przyznam, że szukałam informacji na temat tego czy ta choroba jest bolesna. Na pewno sama w sobie może być przyczyną silnego bólu, niesie też za sobą trochę nieprzyjemnych konsekwencji, takich jak skłonność do zasinień i zwichnięć czy trudności z gojeniem. Osoby chore często nie wiedzą, jaki tak właściwie mają "zasięg" i nie zdają sobie sprawy, że to, że ich ręka jest w stanie się tak wygiąć, wcale nie znaczy, że powinna. ;) To nie zmienia faktu, że oczywiście utrudnia życie, ale można sobie z nią radzić, przynajmniej z tą odmianą, wielu ludzi nawet nie wie, że na nią choruje. Trochę nieskładnie się rozpisałam, przepraszam.
    A renifer w twojej karcie jest przewspaniały. <3]
    Blue

    OdpowiedzUsuń
  27. [To najpierw sprawa administracyjna; proszę w takim razie wpisać Tulip w sektor usługowy, bo w sumie to z recepcji się utrzymuje, a podcasty to powoli nabierają tego tempa. Może założy Patronite, by być "sławną"
    Co do pomysłu na post fabularny, noooo, dobry ten pomysł. Jednak muszę sobie poprzypominać, jak się takie rzeczy pisze, bo dawno tego nie robiłam. Może do wakacji się uda (XD)
    Mimo wszystko, dziękuję za ciepłe powitanie, za miłe słowa i mam pytanie, a raczej dwa.
    Uno: Skąd ty wynajdujesz te zdjęcia? Co patrzę na twoje karty, to w nich zawsze są takie cudowne zdjęcia.
    Dos: Hej, chcesz coś z avonu? A raczej, hej, chcesz wątek? :D]

    TULIP VARDON

    OdpowiedzUsuń
  28. [Jaki śliczny reniferek *-* Tak, to pierwsze rzuciło mi się w oczy, a zaraz po tym wspaniały wizerunek. Właściwie, wszystko tu jest piękne. No ale do rzeczy: cześć! Dziękuję za powitanie. Rzeczywiście inspiracja Yen była dość mocna, trochę się z nią utożsamiam, bardzo ją uwielbiam i mimo, że w Wiedźminie jest dużo ciekawych postaci, to jednak Yennefer pozostaje moją ulubioną <3 Spełnienia to ja też jej życzę, ale znając moje upodobania do pastwienia się nad moimi postaciami to raczej go nie zazna. XD Niemniej, byłoby bardzo fajnie coś z Tobą napisać, więc jeśli masz ochotę, to wiesz gdzie mnie szukać. : D]

    Yennefer

    OdpowiedzUsuń
  29. Gotowaniem tak naprawdę Jaime mógł się zająć dopiero ponad rok temu, kiedy to rozpoczął studia, jednocześnie wyprowadzając się od rodziców. A że wtedy nie bardzo miał na to ochotę, to właśnie kończyło się głównie na zamawianiu jedzenia, na prostej jajecznicy czy kanapkach. Nie miał sobie nic do zarzucenia, ponieważ wszędzie teraz (a może w większości knajp i restauracji) jedzenie było przygotowywane zdrowo ze zdrowych składników i tak dalej, więc Jaime trzymał się całkiem nieźle, jeśli chodzi o zdrowie fizyczne. Teraz, kiedy zdecydował się samemu gotować większość dań, nie był pewien, kiedy mu się to znudzi, czy może za tydzień stwierdzi, że to nie to, to nie ma sensu i gotowanie nie jest czymś, czym będzie się pasjonował. Póki co, chciał to robić, miał do tego chęci, ale czas pokaże, co będzie dalej. Bo miło by było mieć takie hobby, zająć głowę czymś innym, czymś, co może mu wyjść na dobre. Może niekoniecznie miałoby być to związane z gastronomią, ale… cokolwiek by się przydało. Może tym czymś będą wizyty na cmentarzu u Tobby’ego? Albo może zacznie częściej chodzić na siłownię? Albo zapisze się do tej szkoły sztuk walk… A właśnie…
    Chociaż może lepiej, żeby nie umiał się aż tak bić. To znaczy wszystkie wcześniejsze bójki, w jakie wpadał, nauczyły go tego i owego, ale czasami dobrze było po prostu oberwać tu i tam.
    Jaime roześmiał się na jego słowa o tym, że Moretti miałby się zgłosić do takiego programu. To nie na jego nerwy i stan psychiczny, nie wspominając o umiejętnościach. No i on sam woli raczej oglądać zmagania uczestników, aniżeli być jednym z nich. Wolał kibicować przed ekranem telewizora czy laptopa, samemu sobie komentując do siebie i oglądać gotowe talerze. A potem słuchać opinii jurorów.
    - Jasne, już pędzę się zgłosić, żeby mnie nawet nie przepuścili przez najpierwsiejszy casting – machnął ręką, wciąż uśmiechając się pod nosem. – A moim osobistym krytykiem to możesz zostać nawet i bez mojego udziału w programie kulinarnym. Poważnie, raz na jakiś czas możesz wpadać, a jeśli ci coś zasmakuje, to spakuje ci porcję dla Jen, niech też udzieli swojej opinii – pokiwał powoli głową, a do swojego dania dobrał sobie też napój.
    Podobały mu się te ich wypady na jedzenie i nie tylko. Skok na bungee, wizyty na cmentarzach (jakkolwiek by to nie brzmiało), rozmowy poważne i te o mniejszej wadze. Tak, zdecydowanie dobrze było mieć przyjaciela. Chociaż Jaime miał wrażenie, że upłynie jeszcze sporo wody nim zdecyduje się powiedzieć mu o wszystkim, co robił i co wciąż może robić. A chciałby to zrobić, powiedzieć mu, ale jeszcze nie teraz, nie przed ślubem, nie przed zbliżającymi się świętami… Nie w tym roku.
    Jaime chciał już coś powiedzieć na temat dań makaronowych, kiedy Jerome uznał, że jest coś, o czym musi wiedzieć. Dlatego też chłopak zamknął usta i oczekiwał na słowa przyjaciela. Oczywiście serce od razu mu przyspieszyło bicia, bo nie miał pojęcia, czego mógł się spodziewać. Wpatrywał się tylko w mężczyznę, mając nadzieję, że to nic złego, a delikatny uśmiech na jego twarzy sprawiał, że Jaime nieco się uspokajał. Gdyby to miało być coś strasznego, to Jerome chyba by się nie uśmiechał, nie?
    Nowina, jaką miał dla niego przyjaciel, totalnie wybiła go z rytmu. Okej, tego się zupełnie nie spodziewał, ale na ustach Jaime’ego pojawił się szeroki, pełen radości uśmiech. W jego oczach od razu pojawiły się te cholerne wesołe iskierki.
    - To fantastycznie! – zawołał od razu i wstał, nie zwracając uwagi na to, że może zareagował zbyt głośno i gwałtownie i mógł przeszkodzić ludziom, siedzącym niedaleko. Ale przecież nie będzie się nimi przejmował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podszedł do przyjaciela, a potem, kiedy i Jerome się podniósł, mocno go objął i poklepał po plecach.
      - Gratulacje! Bardzo się cieszę!
      Nie miał pojęcia, co mógł więcej powiedzieć. I teraz jeszcze bardziej nie mógł się doczekać aż wszyscy się w końcu spotkają. Jeśli nie wyjdzie im ten obiad przed ślubem, to zawsze pozostaje sam ślub albo jakaś sobota przed świętami.
      W końcu jednak go puścił, na chwilę jednak przytrzymując łapki na jego ramionach, a potem w końcu wrócił na swoje miejsce, wciąż szeroko się uśmiechając. Kolejny powód do radości.
      I przez chwilę pomyślał o dorosłym Jimmy’m i wyobraził sobie, że ma już żonę i także spodziewają się dziecka. To też byłoby cudowne. Szkoda, że to nigdy nie nastąpi. Albo by się okazało, że Jimmy jest gejem, nie miałby żony, a dziecko by adoptowali z ukochanym albo wynajęliby surogatkę czy kogo tam.
      - To takie fantastyczne – powtórzył, wpatrując się w przyjaciela. – Teraz tym bardziej musicie wpaść na jedzonko.
      Teraz to mógł czekać na ślub na Barbadosie. Nawet na wieczór kawalerski. Byle rodzice byli zadowoleni i szczęśliwi.
      - No to świetnie, teraz pozostało już tylko czekać na ten dzień. Już się nie mogę doczekać. Na oba śluby – sprecyzował. – No i tak właściwie… niedługo może się do ciebie zgłoszę po pomoc w kupieniu stołu do mojego mieszkania… - powiedział nieco niepewnie.

      Jaime

      Usuń
  30. [Powiem Ci, że wydarzenia w serialu są chaotycznie przedstawione i Ci, którzy nie znają fabuły będą mieli ciężko. : D Ale wierzę, że dasz radę i mam nadzieję, że serial Ci się spodoba. <3
    No właśnie niestety nie mam pomysłu na tą dwójkę, bo inaczej od razu bym Ci coś zaproponowała, ech. Ale mam taką totalną pustkę w głowie, a z drugiej strony bardzo bym coś chciała. XD Proponuję burzę mózgów. : D]

    Yennefer

    OdpowiedzUsuń
  31. Z pewnością, gdyby życie było tak proste, jak w ich rodzinnych miejscowościach to teraz ludzie nie przejmowaliby się tak bardzo życiem. Ethan widział spieszących się do pracy ludzi, którzy jeszcze wręcz musieli się zatrzymać w kawiarni rano po kawę, która sprawiała, że byli spóźnieni, ale nie potrafili przecież obyć się bez latte na chudym mleku z jakimś bajeranckim syropem, a na miejscu z pewnością dostawali reprymendę od szefa, bo już kolejny raz w tym tygodniu się spóźnili. Kiedyś spróbował takiej kawy, ale to zdecydowanie nie był jego świat. Smaczna, to fakt, ale chyba było w niej jak dla Cambera po prostu za dużo urozmaiceń, a on najbardziej lubił zwykłą, czarną i mało skomplikowaną kawę. Choć dla tych mrożonych przepadł, zwłaszcza w upalny dzień były prawdziwym wybawieniem i przynajmniej nie topiły się i nie ciekły po palcach, jak było w przypadku lodów, do których również miał ogromną słabość, a to co miał w kubeczku zostawało w kubeczku. Wciąż jeszcze się nie potrafił przyzwyczaić do tego pędu w Nowym Jorku i tutejszego życia, ale z każdym mijającym tygodniem było mu coraz łatwiej się tu odnaleźć i czuł się coraz bardziej, jak w domu, a to było najważniejsze.
    — Będę w takim razie o tym pamiętał — odparł z uśmiechem. Nawet jeśli salon brzmiał zachęcająco, a również i pewnie taki był, to z pewnością nie miał na tyle sił, aby przez tak długi czas czekać na swoje dziesięć minut na fotelu u fryzjera. Więcej to nie zajmowało, no w porywach do dwudziestu, jeśli wystarczająco długo jego włosy nie miały bliskiego spotkania z nożyczkami lub maszynką, ale czasy, jak uważał to za zło konieczne już dawno minęły i utrzymywał względny porządek na głowie, jak i na twarzy.
    — W razie czego, mogę się popytać o coś dla ciebie — zaproponował. Był też pewien, że już mu tym kiedyś wspominał. W końcu należało sobie wzajemnie pomagać, a zwykle, gdy ktoś się wtrącał łatwiej było poszukać pracy takiej, która odpowiadała najbardziej. Jemu samemu teraz przydałby się ktoś taki, coś czuł, że przy swojej zmianie pracy będzie zdany tylko na siebie, ale narzekać nie zamierzał, bo znał już siebie i wiedział doskonale, że gdy już mu się ją uda zmienić to będzie mógł sobie śmiało sam pogratulować wytrwałości w znalezieniu wymarzonej pracy. Ethan serdecznie się roześmiał, gdy usłyszał komentarz Jerome. To chyba było najlepsze, co mógł usłyszeć i potwierdzało, że wybór marynarki oraz koszuli był trafny. — Jeśli by się tak zdarzyło, to możesz być pewien, że będę ją traktować dobrze — odparł rozbawiony.
    — Pakujemy — przytaknął Ethan, godząc się również na jedzenie. Sam poczuł, że jest głodny, może to wina była pory, a może to faktycznie te przymierzanie ubrań wyciągało z człowieka całą energię.
    Zawrócił do przymierzalni, aby się przebrać. Zajęło mu to chwilkę i wrócił z rzeczami, które zamierzał kupić oraz tymi, które były do oddania. To zdecydowanie był całkiem udany dzień. Przy płaceniu podziękował jeszcze raz Naomi za pomoc i cóż był pewien, że całość będzie się w dniu ślubu prezentowała po prostu dobrze, a i sam czuł się jakoś dziwnie zadowolony z tych zakupów.
    — Nie wiem jak ty, ale ja chyba mam ochotę na jakiegoś naprawdę porządnego steka — powiedział jak tylko opuścili salon. Odetchnął też nieco głębiej i jakby z ulgą, choć było bardzo przyjemnie takie miejsca zdecydowanie nie należały do miejsc, które Camber będzie odwiedzać częściej.

    [Wesołych świąt! ^^]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  32. Do Nowego Roku było jeszcze sporo czasu, a Elle dobrze wiedziała, że symboliczna zmiana cyfr w dacie, nie zmieni nagle wszystkiego. Tym razem jednak trzymała się kurczowo myśli, że gdy w końcu skończy się grudzień wraz z dwa tysiące dziewiętnastym rokiem, ten nowy będzie dla niej i jej rodziny nieco łaskawszy. Było do tego jeszcze trochę czasu, ale chyba zwyczajnie musiała o tym myśleć, aby jakoś przetrwać, aby nie doprowadzić ponownie do tego momentu, w którym rozpadnie się niczym opuszczona porcelana, rozsypująca się na strony świata. Musiała być silna… Tyle, że bycie silną w tym momencie było dla młodej kobiety za dużym wyzwaniem.
    Uczęszczała na terapię, teoretycznie była pod czujnym okiem wykwalifikowanego psychologa i chociaż było widać efekty, wciąż zdarzały się takie momenty jak ten – w którym Villanelle czuła, że wokół niej dzieje się za dużo, że chociaż bardzo chciała zachować spokój, nie potrafiła zrobić tego tak, jakby chciała, a to sprawiało, że tylko bardziej się denerwowała. Kolejny raz przekierowując negatywne emocje na samą siebie, bo tak było łatwiej… Do czasu, w którym była w stanie to wszystko w sobie utrzymać, a już raz przecież nie wytrzymała.
    Nie była głupiutka. Dobrze wiedziała, że nie tylko na nią spadają wszystkie problemy i nieszczęścia, ale czasami miała jednak wrażenie, że los się na nią uwziął. Na nią i jej rodzinę, bo podrzucał pod nogi kłody, które były bardzo trudne do pokonania. Na każdym kroku wręcz testujące ją i Arthura oraz siłę ich miłości, bo zazwyczaj każde uderzenie celowało w nich, nie tylko w nią. Za każdym razem cios odbijał się i trafiał w młode małżeństwo, które nie miało nawet okazji wystarczająco się sobą nacieszyć, jako nowożeńcy… Ale jeszcze dawali radę, jeszcze potrafili przetrwać i, chociaż w ostatnim czasie było lepiej niż gorzej, Elle czasami się bała. Tak po prostu, najzwyczajniej na świecie bała się tego, co jeszcze może się wydarzyć.
    Słysząc pytanie padające z ust mężczyzny, uniosła powoli spojrzenie i utkwiła je w jego twarzy. Automatycznie przytaknęła, kiwając lekko głową, ale po chwili pokręciła przecząco, biorąc przy tym głęboki oddech, a na końcu wzruszając jedynie ramionami, bo sprawa była dużo bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać.
    — Wszystko… dobrze. Teraz już tak — powiedziała po chwili zastanowienia. Miała wokół siebie przyjaciół, z którymi teoretycznie mogła o wszystkim porozmawiać, ale w praktyce bywało różnie. Odnosiła momentami wrażenie, że ludzie wiedząc, co takiego Arthur chciał zrobić unikali tematu, czemu wcale się nie dziwiła. Samobójstwa i ich próby nie były łatwym tematem. Sama była tego idealnym przykładem, bo skutecznie wyparła ze swojej świadomości wspomnienia dotyczące dziadka, ale wydarzenia, które miały miejsce w jej i Arthura życiu sprawiły, że wiele rzeczy jej się przypomniało i to było… Trudne. Bo zwyczajnie nie była na coś takiego gotowa, nie spodziewała się, że mierząc się z jednym problemem, pojawią się kolejne, równie bolesne — Arthur jest sparaliżowany… Nie ma czucia w nogach, ale… — przerwała, marszcząc delikatnie brwi, zastanawiając się nad tym, jakie słowa będą najbardziej odpowiednie — tylko, że to… Boże to brzmi okropnie, ale to nie jest obecnie największy problem — wyszeptała, kręcąc przy tym delikatnie głową. Zdążyli się w jakiś sposób oswoić z tą sytuacją, chociaż i tak było trudno. Większość jej znajomych wiedziała, co się stało. Kiedy Arthur skoczył na studenckiej grupie uniwersytetu było o tym głośno, bo jeden ze studentów rozpoznał w nim wykładowcę i bezmyślnie nagrał krótki filmik. Była chyba nawet jakaś krótka wzmianka w jednej z lokalnych gazet, ale ludzie nie zawsze je czytali. Raczej kartkowali strony poszukując jakichś bonów ze zniżkami, horoskopów czy innych nieistotnych rzeczy. Same wydarzenie nie było więc sekretem, powody z kolei już tak i to czasami sprawiało, że była zmęczona tym, ale czas mijał i ludzie też inaczej już z nią rozmawiali…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziała, że nie musi wszystkiego mu opowiadać, ale gdzieś czuła taką potrzebę… Sama nie wiedziała dlaczego. Nie potrzebowała wcale poklepania po ramieniu i usłyszeniu, że z czasem wszystko jakoś się ułoży. Nie musiała, wręcz nie lubiła skupiać na sobie cudzej uwagi, ale jak zdążyła zauważyć, robiła to dość często i to całkiem nieświadomie. Nie była typem potrzebującym atencji, wręcz przeciwnie.
      Przymknęła na krótką chwilę powieki, czując, jak tabletki zaczynały działać. Nie odczuwała już tego nieprzyjemnego drżenia w środku. Płacz dobiegający z głośnika niani też przestał wprawiać ją w kolejne zdenerwowanie. Po słowach Jerome’a po prostu ruszyła powoli w odpowiednim kierunku, kierując się do wolnego pomieszczenia, w którym obecnie znajdowały się łóżeczka dzieci. Ze względu na sporą wielkość domu, byli w stanie przeorganizować wszystko tak, aby schody tymczasowo i piętro, nie było im potrzebne.
      — N-normalnie mają ładne pokoje na piętrze — powiedziała, kiedy wprowadziła mężczyznę do mniejszego pokoju, którego ściany były pokryte białą farbą. Pokój zdecydowanie nie przypominał dziecięcego, chociaż powoli stawał się pełniejszy. Elle znosiła coraz więcej rzeczy na parter, bo wciąż nie wiedzieli, ile to wszystko jeszcze potrwa. Na szczęście brat i ojciec pomogli jej się uporać z najważniejszymi i najpotrzebniejszymi, dziecięcymi meblami i ich zniesieniem z piętra — chyba się nie wyspałaś, co, króliczku? — Nachyliła się nad jednym z łóżeczek i wyciągnęła ręce, aby chwycić córeczkę, która na widok mamy odrobinę się uspokoiła. Elle przytuliła dziewczynkę i stąpała rytmicznie z nogi na nogę, delikatnie ją kołysząc — zobacz tylko, kto nas odwiedził. Wujek Jerome, pamiętasz go? Na pewno… Bystra przecież z ciebie dziewczynka — wymamrotała uśmiechając się słabo i czekała na moment, w którym Thea nieco się uspokoi, przeczuwając, że zaraz i Matty się obudzi. Dziewczynka rozejrzała się i pisnęła radośnie, kiedy odnalazła spojrzeniem mężczyznę. Z każdym miesiącem, a nawet tygodniem Elle widziała, jak jej córeczka się zmienia. Jak z nieporadnego niemowlaka staje się niezdarną, malutką dziewczynką stawiającą małe, już całkiem pewne kroki, chociaż nadal co jakiś czas lądowała pupą na podłodze, szybko jednak już potrafiła sama się podnieść i dalej kroczyć tylko w sobie znanym kierunku w celu, najprawdopodobniej wsadzenia sobie do ust i spróbowania czy wszystko, co jest w zasięgu jej rączek, nadaje się do zjedzenia. Thea była ciekawa świata, Elle nie zdziwiła się więc, gdy dziewczynka wyciągnęła rączki w stronę Jerome’a, gdy się rozbudziła i upewniła, że jej mama jest blisko.
      — Mógłbyś? Tylko uważaj na włosy… Nie mam pojęcia kto ją nauczył zabawy nimi — podała mężczyźnie dziecko, posyłając mu również słaby uśmiech. Sama podeszła natomiast do drugiego łóżeczka, upewniając się, że jej synek wciąż śpi — Swietłana… Ona to zrobiła — szepnęła, otulając kołderką drobne ciało Matthew i głaszcząc delikatnie dłonią jego policzek. Wyprostowała się i spojrzała na Jerome’a trzymającego w swoich ramionach Theę — a teraz… Nie pamiętałam tego wszystkiego… To jest tak dziwne, ale po prostu zapomniałam. Moja terapeutka mówi, że to jest mechanizm obronny. Mój mózg, moja świadomość… Skupiłam się tylko na dobrych wspomnieniach, zapominając te złe, ale… Ona musiała to zgłosić, kiedy mi się przypomniało i jej powiedziałam. Stąd te dwie rozprawy.

      Usuń
    2. Westchnęła, biorąc głęboki oddech i ponownie przenosząc spojrzenie na swojego synka, bo ten widok działał na nią kojąco. Thea radośnie wypowiadała słowa, których się niedawno nauczyła, ale sama Elle nie zwracała na to, w tym momencie większej uwagi.
      — Jedna przeciwko mnie, bo byłam świadkiem i nigdzie tego nie zgłosiłam, ale Arthur znalazł dobrego prawnika, cholernie drogiego, ale dobrego, ponoć jednego z lepszych… Mówi, że będzie dobrze i powtarza, że mamy opinię terapeutki, że będzie biegły i nic mi nie grozi, ale… Boję się — wyszeptała, ścierając powoli zbierające się w kącikach oczu łzy — Swietłana jest wściekła… Druga sprawa jest przeciwko niej, bo… Bo to co zrobiła jest niezgodne z prawem. Powiedziała mi wtedy, że nie mogę o tym nikomu powiedzieć, a teraz… Nie posłuchałam jej i wiem, wiem, że nic mi teraz nie zrobi, ale ona jest… Okropna — szepnęła czując nieprzyjemny dreszcz — nie wiem dlaczego wcześniej nikomu nic nie powiedziałam, ona… Czasami zachowywała się tak, jakby wiedziała, że nie jestem jej prawdziwą wnuczką, jakby… Nie wiem? Mściła się na mnie za to, co zrobiła moja mama? Nie wiem, to wszystko jest takie… Mam czasami po prostu dość — dodała, zamykając oczy. Dlatego nie lubiła zostawiać dzieci pod opieką niezaufanych ludzi, nie lubiła wpuszczać do ich domu obcych, a nawet kiedy musiała posiłkować się mama… Wątpiła, aby zachowywała się względem jej dzieci, tak jak robiła to babcia w stosunku do niej, ale po prostu miała ograniczone zaufanie, do wszystkich z wyjątkiem swojego męża — musiała dostać dzisiaj jakieś pismo, bo była naprawdę zła, a ja znowu jestem beznadziejną dziewuchą, która nic nie potrafi zrobić, nie potrafi dotrzymać złożonej obietnicy — wychrypiała cicho, chociaż wiedziała, że niczego nie obiecywała Swietłanie, że zrobiła dobrze i z pewnością, gdyby nie mąż podtrzymujący i wspierający ją, pewnie na nowo uwierzyłaby w te wszystkie toksyczne słowa.

      Wesołych Świąt!❤
      Villanelle

      Usuń
  33. [Chęci są, gorzej z pomysłem...Może na początku, jak Jerome przyleciał do NY, to zatrzymałby się w hotelu, w którym pracuje Tulip? I teraz po tym jednym spotkaniu, przypadkiem na siebie wpadają? Może Tulip wybierze się do salonu, w którym pracuje Jerome? I wiesz, jak to wygląda, niby kojarzysz osobę, ale jakoś ci głupio zagadać.]

    TULIP VARDON

    OdpowiedzUsuń
  34. [Myślę, że możemy od tego zacząć, bo to bardzo fajny pomysł, choć rzeczywiście mogłybyśmy tego dalej nie pociągnąć. Ale, może znaliby się już wcześniej? Yenna dużo podróżowała i mogłaby spędzić trochę czasu na Barbadosie, kilka lat temu, kiedy pisałaby swoją pierwszą książkę. Tamtego czasu ona i Jerome mogliby się do siebie bardzo zbliżyć, zaprzyjaźnić, spędzać dużo czasu z nim i jego rodziną/bliskimi. Co o tym myślisz? : D]

    Yennefer

    OdpowiedzUsuń
  35. Rudowłosa uśmiechnęła się od ucha do ucha, bowiem była typem osoby, która lubiła poprawiać swym bliskim humor, a do nich niewątpliwie zaliczał się Jerome.
    - Ależ nie ma za co - dodała chociaż był to zbędny komentarz. Patrząc na to, jak z teatralnej postawy szatyn przybiera ten poważny wyraz twarzy, skupiła sie nieco bardziej na jego wypowiedzi.
    - I ja to bardzo szanuję. Jak już się pakować w małżeństwo, to chyba warto być wiernym. - nie żeby miała doświadczenie, chociażby w związkach niezalegalizowanych, lecz na przykładzie swych rodziców mogła powiedzieć, że wierność po ślubie całkiem nie wymarła.
    - Znam dobry tor wyścigowy, ale to bardziej off-road i można sie nieźle ubrudzić. - puściła mu perskie oko i nie dała po sobie poznać, że nawet ten element miała jakoś powiązany z osobą, która nie była obecna już w jej życiu.
    -Postaram sie znaleźć namiary i Ci przesłać - dodała po dłuższej chwili zamyślenia nad tym co minęło. Koniec końców wspomnienia w których uczestniczył pewien wytatuowany jegomość należały do tych całkiem przyjemnych, więc może nie powinna teraz się nad nimi roztrząsać. Przynajmniej nie w ten negatywny sposób, ponieważ to do niczego nie prowadziło. Kobieta nie radziła sobie z tym, że ktoś tak bardzo zagościł w jej rzeczywistości jak Colin i nagle zniknął. Nie umiała powiedzieć, czy szybko się z tego wyliże, czy nadal wytchnienia będzie szukać w tych krzykliwych, nowojorskich imprezach. Czas miał zweryfikować to jak rudzielec naprawdę spada na cztery łapy.
    - Dokładnie. Tego kwiatu jest pół światu, tylko trzy czwarte ch.uja warte niestety - przewróciła oczami, lecz gościł w nich uśmiech. To nie były słowa wypowiedziane przez osobę przygnębioną faktem, że ktoś przyszedł i odszedł. Taka chyba była kolej rzeczy, bo ileż to znajomości niegdyś pewnych na całe życie urywało się przez zwykła przeprowadzkę, zmiane pracy, czy towarzystwa?
    - Jak będzie za mało to oddam Ci troche mojej porcji i tak nigdy nie mieszczę jej na jeden raz. - zasmiała się usadawiając się wygodnie na swym wygrzanym miejscu. Zamówiła dla nich specjał smoka, czyli dwa makarony z kurczakiem, warzywami, sezamem oraz jakimiś sosami. Lotta nie próbowała bawić sie w ich identyfikacje, ponieważ ważne było dla niej to, że były dobre. Nim szatyn wrócił z toalety Lester włączyła jakas muzykę, by wypełniła otaczającą ich przestrzeń. Trafiło na jakaś rockową playlistę, która dodała do swych ulubionych na znanym wszystkim portalu na S.
    - Właśnie sama miałam to zaproponować, to może herbaty? - w sumie coś ciepłego przed posiłkiem nie mogło im chyba zaszkodzić, prawda?
    - Ale mam tylko czarną takze nie spodziewaj się wiele - dodała nim na dobre znów wstała z kanapy, by załączyć czajnik. Kuchnia była otwarta na salon totez bez problemu mogła nadal obserwować swego znajomego.
    - Może też nowy oklad, hm? - dodała nieco z poczuciem winy widząc, że opuchlizna wcale nie maleje.
    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  36. Chociaż zgodnie ze swoimi słowami Woolf nie zamierzał uciekać, to odetchnął, gdy okazało się, że Jerome zgadza się z nim chociaż pod tym jednym względem. Nie chciał kłócić się z partnerem siostry i walczyć o udowadnianie racji. Nie tych podstawowych, ponieważ w innych kwestiach pewnie zetrą się nie raz. To, co padło potem, sprawiło, że westchnął cicho. Czy mógł cokolwiek zrobić, żeby Jerome się jednak mylił? Starał się. Robił, co w jego mocy, żeby zostawić problemy jak najdalej od Jen i Nowego Jorku.
    Noah nie odpowiedział na żartobliwą uwagę Jerome'a. Jasne dla Woolfa było, że to nie jest coś, na co powinien odpowiadać. Jeśli nie chcą wprowadzać niepotrzebnie nerwowej atmosfery, temat powinien pozostać w takim urwanym stanie, w zawiedzeniu pewnej tolerancji bez akceptacji. Skupili się na pracy. Wyglądało na to, że komoda wreszcie przyjmie pełny kształt.
    Wziął od Marshalla piwo  i skinął lekko głową. Przez chwilę kończył skręcać szufladę. Potem jednak padło kolejne niewygodne pytanie. Nie odpowiedział od razu. Potem spojrzał na Jerome'a.- Naprawdę oczekujesz zaskakującej odpowiedzi? - zapytał. - Pomyśl, która sensowna matka, wysyła córkę, żeby jeździła po całym świecie za bratem, który wyraźnie dał matce do zrozumienia, że nie chce mieć z nią nic więcej wspólnego? Pierdzielona egoistka, która leczy własne kompleksy kosztem innych, która potrafi jedynie wykorzystywać innych do własnych zachcianek, a nie potrafi nic dać od siebie - odpowiedział bez zająknięcia takim tonem, jakby kolejne głoski były przeplecione igiełkami lodu.
    Noah nie powiedział nic więcej. Pracował w milczeniu, a na jego twarzy malowało się napięcie, jakby za chwilę miał wybuchnąć. Zaskakująco szybko ukończył szuflady i podsunął je Marshallowi.
    - Dawaj, składamy w całość i bierzemy się za kolejne - mruknął. Widać było, że nie jest tak naprawdę zły na Jerome'a, a na sytuację z matką. Dopiero po ukończeniu komody i wypiciu piwa nieco odetchnął. Spojrzał za to na kolejny karton.- Czym zajmujesz się w Nowym Jorku? - zapytał nagle, zupełnie zmieniając temat.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  37. [Ach, rozumiem, sama nie lubię powielania historii, czy pomysłów. : D
    Haha, tamten wątek musiał być genialny, mam nadzieje że Twoja bohaterka wyszła z tego cało. XD Możemy założyć, że poznali się, kiedy Jerome był jeszcze w mieście na wizie turystycznej. To mogłoby być na zasadzie zwykłego spotkania w księgarni, kiedy ona dawałaby autografy, a on przyszedłby kupić jakąś książkę, wpadliby na siebie i mogliby być kimś na kształt znajomych. Później kontakt by im się urwał, jak to często bywa. No i po jakimś upływie czasu, mogliby się przypadkiem spotkać, właśnie wtedy kiedy Jerome miałby szansę ją uratować przed napastliwymi fanami/reporterami. : D
    Jezuniu, po tych Świętach jestem totalnie wyprana z fajnych, sensownych pomysłów. Wybacz! :<]

    Yennefer

    OdpowiedzUsuń
  38. Alanya czuła, że tamto miejsce było po prostu dobrym miejsce. Miała z niego masę dobrych wspomnień, a budząc się dzień w dzień w domku z cudownymi widokami warto było sobie skręcić dwie kostki, a potem nadgarstek. Choć miała nadzieję, że nie pomyślała tego w złą godzinę, skoro chciała jeszcze tam wrócić i raczej wolałaby do Nowego Jorku zjechać w jednym kawałku, a nie połamana na wszystkie strony świata. Jeszcze by się okazało, że to miejsce, choć przecudowne, to ejst dla Francuzki pechowe.
    — Chętnie ci podam co i jak, my się tam wybraliśmy głównie właśnie ze względu na szlaki i góry, ale leżenie w domku i nic nierobienie tam również brzmi… no po prostu dobrze — powiedziała z uśmiechem. Chętnie teraz znalazłaby się w tamtym miejscu, a nie w szarym mieście, które choć miało specjalne miejsce w jej sercu, bo naprawdę zdążyła się w Nowym Jorku zakochać, to było jeszcze parę miejsc, które z całą pewnością wiecznie żywe miasto po prostu przebijało. Odblokowała telefon i wstukała nazwę miejsca, w którym była razem z Felixem i pokazała ją Jerome’owi. — O to tutaj, jak będziesz chciał to rezerwuj z wyprzedzeniem domki. Rozchodzą się szybciej niż ciepłe bułeczki — wyznała z lekkim uśmiechem. Patrząc na zdjęcia, które podsuwała grafika Google miała ochotę spakować się do pierwszej lepszej torby, zabrać kluczyki od auta i pojechać na miejsce, może dobrze byłoby rzucić to tak wszystko i faktycznie uciec? Tylko czy miałaby do czego wracać, gdyby tak nagle zrezygnowała z pracy, a po tygodniu bądź dwóch wróciła, jak gdyby nigdy nic? Wolała się nie przekonywać i grzecznie poczekać na kolejne kilka dni wolnego, które na pewno wykorzysta jadąc na krótkie wakacje właśnie tam.
    Alanya uwielbiała każdą porę roku. Mieszkając w Lille przyzwyczaiła się do każdej pogody, niektóre święta spędzała w Alpach, a nic nie przebijało jazdy na nartach czy snowboardzie w bożonarodzeniowy poranek, ale też uwielbiała się wygrzewać na gorących plażach w Grecji czy na Sycili, choć może to właśnie te plaże bardziej do niej przemawiały? Sama już nie była taka pewna, gdzie byłoby jej lepiej, ale z całą pewnością dobrze bawiłaby się w jednym i w drugim miejscu i wróciła z masą przeróżnych wspomnień.
    — Niby tak, ale… wiesz, wtedy to był dla mnie koniec świata. Mama się zarzekała, że po mnie przyleci, ja się upierałam, że zostaję i ma sobie dać spokój, gdybym wróciła… pewnie wróciłabym na uczelnię, zdobyła dyplom i nie wiedziała co robić dalej w życiu. Albo jakoś bym to wykorzystała i została projektantką mody, sławną artystką, która pije za dużo wina, głośno przeklina i zmienia kochanków albo… albo nie wiem. Na bank nie przyszłoby mi do głowy, aby spróbować sił jako stewardessa u siebie w domu — powiedziała wzruszając lekko ramionami. Była jednak wdzięczna za wszystko co się w jej życiu działo, bo dzięki temu była w miejscu, w którym jest teraz. Wierzyła, że każda rzecz, która się dzieje prowadzi do następnej, więc pewnie nie siedziałaby teraz z Jeromem tutaj, gdyby nie zdecydowałaby się na dobre zostać w Nowym Jorku. — Roznosiłam ulotki, byłam kelnerką w restauracji, trochę stałam za barem… wszystkiego po trochu tak naprawdę. Potem trafiła mi się okazja, widziałam ofertę na Instagramie i zaaplikowałam, zaproponowali mi spotkanie, później miałam krótki, ale intensywny trening i po sześciu tygodniach stałam już na pokładzie samolotu podczas mojego pierwszego rejsu… Wrzucili mnie na głęboką wodę z Nowego Jorku do Londynu, więc osiem dłuuugich godzin, cała zestresowana i nie mająca pojęcia co robić tak naprawdę. Ale było warto.
    Opowiadała z uśmiechem, była naprawdę szczęśliwa, że w ten sposób jej życie się potoczyło.
    — Oh, to grzech być w Nowym Jorku i nie wiedzieć czym jest The Met. Z Mystic tam nie wejdziemy, niestety, więc zostawię to na inny nasz wspólny wypad, więc zapraszam cię na poznanie Little Italy — powiedziała podnosząc się z kanapy.

    [Na szczęście i Jerome wstawił świąteczne zdjęcie, to możecie do naszej świątecznej gromadki dołączyć!<3:D]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  39. Lepiej, żeby Jerome się tak nie rozpędzał z tymi programami kulinarnymi, ponieważ Jaime naprawdę nie zamierzał brać w czymś taki udziału. Miał inny plan na swoje życie i to do niego dążył (póki nie myślał o własnej śmierci, oczywiście). I żadnego programu dla rywalizujących kucharzy amatorów nie było w tym planie. Owszem, gotowanie na pewno mu się przyda, zajmie się czymś po południu czy wieczorem, przy ewentualnych nowych znajomościach będzie mógł powiedzieć o siebie coś więcej… no i kiedy Jerome z Jen przyjadą z wizytą, to istniała mniejsza szansa, że przy jedzeniu będą się krzywić i nie trzeba będzie zamawiać czegoś na szybko. Jaime nie wyjdzie na totalne beztalencie do gotowania. Ale… to było miłe, że Jerome tak w niego wierzył i go w jakiś sposób próbował namówić do czegoś podobnego.
    - Możecie codzienne wpadać. Właściwie to byłby niezły pomysł – chwilę się nad tym zastanowił. Oczywiście, że obaj żartowali, ale częste wizyty na obiad czy kolację były naprawdę dobrym pomysłem. Jaime nie siedziałby całe dnie sam. Póki co, Jen była na początku ciąży, ale z czasem Jerome będzie miał mniej czasu na spotkania z przyjacielem, a po porodzie to już w ogóle trzeba będzie się z nim umawiać na odległe terminy, co też nie było pewne na sto procent. Jaime nie znał się na dzieciach, ale chyba nie trzeba było być specjalistą, aby wiedzieć, że przy takich malutkich dzieciaczkach niezbędna była całodobowa opieka. Tak… dzieci były przerażające.
    Moretti nie spodziewał się, że taka wiadomość może go aż tak ucieszyć. Że jest w stanie cieszyć się czyimś szczęściem tak bardzo, że aż go mięśnie twarzy zaczną boleć. Czy o to właśnie chodziło w bliskich relacjach? To naprawdę było tak naturalne? Jasne, że oglądał podobne rzeczy w filmach, kiedy przyjaciółka cieszyła się tak mocno szczęściem drugiej, ale sam Jaime nigdy czegoś podobnego nie przeżył. No, może kiedyś za dzieciaka, kiedy Jimmy dostał na gwiazdkę deskorolkę, o której marzył i w tamtej chwili nic innego nie miało dla niego znaczenia. Jaime też otrzymał to, co chciał, ale w tamtym monecie był bardziej zadowolony z tej radości brata niż z samego prezentu. To uczucie zostało wyparte, ale na nowo wróciło w tej chwili. I było naprawdę super.
    - Właściwie… staram się od dzieci trzymać z daleka – przyznał szczerze, no bo po co owijać w bawełnę, przecież nie lubił tego, ale czasami trzeba było. Jednak przyjacielowi nie chciał tego robić, a tym bardziej okłamywać. W żadnej sprawie. – To znaczy… nie miałem do czynienia dawno z takimi dziećmi… no wiesz, malutkimi, chociaż widok jak rodzice się zajmują… Oczywiście z daleka – zaznaczył od razu – no i kiedy dziecko nie płacze… to to nawet miły widok – pokiwał głową. – Wiesz… - przerwał na chwilę, zbierając odpowiedni dobór słów. – Chyba bym się bał wziąć takiego malutkiego człowieczka na ręce. Bałbym się, że zrobię mu krzywdę. Zwłaszcza, że czaszka nie jest zrośnięta do końca czy coś, trzeba przytrzymywać główkę i generalnie uważać na to małe ciałko… Przecież najmniejszy ruch może być nieodpowiedni – pokręcił głową, ale zaraz uniósł brew wyżej i spojrzał na przyjaciela. – To znaczy wam na pewno pójdzie świetnie, w szpitalu wam pokażą co i jak…
    No tak, Jaime fanem dzieci nie był i nie potrafiłby się takowymi zająć. Na szczęście bardzo rzadkie spotkania rodzinne miały to do siebie, że nie miał kontaktu z dzieciakami swojego kuzynostwa.
    - I bardzo chętnie zostanę wujkiem – dodał z uśmiechem.
    Jaime również podziękował kelnerce i spojrzał na swoje danie. Wyglądało bardzo dobrze, a sam chłopak zapamiętał w głowie ten obrazek. Może będzie chciał to odtworzyć albo przygotować coś podobnego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Spoko, to tylko stół, może zapłacę za transport w sklepie, nie przejmuj się – machnął ręką, a potem przegryzł kęs. Powiedzieć mu czy może jednak jeszcze się wstrzymać? Właściwie… to niby nic, ale jednak coś… - Normalnie nie potrzebuję stołu – zaczął i dopiero się zorientował, że to jakoś nie miało chyba sensu. – To znaczy posiłki jadam przy stoliku, no wiesz, w salonie albo jakoś sobie radzę w kuchni… Albo wchodzę na antresolę… - co on w ogóle gadał. – Chodzi o to, że ostatnio kogoś poznałem i zaprosiłem ją na obiad do siebie, żeby odwdzięczyć się jej za pomoc, ale nie mam stołu. No i… skoro jeszcze ty z Jen mielibyście do mnie przyjechać, to też go potrzebuję, co nie? – dodał jeszcze szybko, jakby chcąc zmienić temat. – Tylko będziesz mi potem musiał powiedzieć, co lubicie, czego nie, czy macie jakieś uczulenia, na przykład na orzeszki czy coś… Bo widziałem takie różne przepisy i wiesz – rozgadał się, aż w końcu włożył do ust kolejny kawałek mięska.

      Jaime

      Usuń
  40. — Jakiś czas temu — powiedziała po chwili, zastanawiając się nad tym, co jeszcze powinna powiedzieć mężczyźnie. Zignorowała jego pierwsze pytanie, ale sama nie wiedziała, dlaczego dokładnie to zrobiła. W końcu to, co próbował zrobić jej mąż nie było żadną tajemnicą. Wiedziało o tym sporo osób, zwłaszcza, jeżeli chodziło o studentów i pracowników NYU. Coś jednak sprawiało, że tym razem, ciężko było jej przepchnąć przez gardło te konkretne słowa. Dlatego skupiała się na czymś innym, na kolejnych jego pytaniach — rehabilitacja powinna przynieść efekty — uśmiechnęła się słabo kącikami ust. Nie było jeszcze żadnych efektów, a Elle naprawdę nie chciała się nastawiać negatywnie. W końcu to nie było po prostu złamanie nogi. Jej mąż potrzebował czasu, sporo czasu, aby móc spokojnie ponownie stanąć na nogi. Wierzyła, że tak właśnie będzie. W końcu inaczej lekarze by nie mówili, że rehabilitacja faktycznie może przynieść efekty, prawda? Używaliby bardziej ogólnikowych słów, nie próbowaliby jej przekonać, że tak będzie, prawda? Zawsze byli ostrożni w słowach, zwłaszcza, gdy dotyczyły takich rzeczy. Powtarzali przecież, że nie są bogami, nie mogą niczego obiecywać, a jednak… Villanelle usłyszała, że rehabilitacja jest w stanie pomóc. Chciała, więc trzymać się tego i wierzyć, że tak właśnie będzie. Dlatego powtarzała sama sobie, że po prostu potrzebne jest więcej czasu i wcale nie ma w tym nic złego, że brak efektów w tym momencie, nie jest jednoznaczny z przyszłym brakiem jakichkolwiek zmian.
    — Dziękuję — pokiwała lekko głową. Faktycznie Jerome wspominał jeszcze u Jaspera, że przecież pracował w budowlance. W dodatku teraz był u nich w domu, bo naprawiał kran — będę pamiętała, jeżeli będzie taka potrzeba, chociaż… Mam nadzieję, że nie będziemy musieli z tego skorzystać, no wiesz… — wzruszyła lekko ramionami. Jeżeli nie stanąłby na nogi, faktycznie musieliby pomyśleć o trwałym przeorganizowaniu domu. Na ten moment prowizoryczne rozwiązania powinny wystarczyć. Tego też zamierzała trzymać się blondynka i z wszelką większą pomocą wstrzymać się, dopóki lekarze nie powiedzą, że tak właśnie powinno się stać.
    Skupiała się na leżącym w łóżeczku Matthew, oddychając spokojnie i słuchając tego, co miał do powiedzenia Jerome. Pokiwała lekko głową, bo pamiętała dokładnie, jak w salonie Jaspera pokazywał jej córeczce dla uspokojenia sztuczne pukle, którymi mała mogła się swobodnie pobawić i jednocześnie, dzięki którym przestała płakać.
    — Arthur… Skoczył z piątego piętra. Próbował się zabić — powiedziała cicho i powoli, odpowiadają mu jednocześnie na wcześniejsze pytanie. Czuła jednak, że to mogło mieć związek, że właśnie, dlatego przypomniały się jej wydarzenia z domu dziadków. Powiedziała też to Honeywell, a kobieta uznała, że faktycznie to mogło mieć ze sobą związek — dziadek też chciał… — wyszeptała.
    Starała się nie rozkleić, powtarzała sobie, że musi być silna. To wszystko jednak było trudne, a łzy prędzej czy później i tak pojawiały się w jej oczach. Starała się jedynie nie doprowadzić to wybuchu histerycznego płaczu, bo jak twierdziła, wypłakała przez to wszystko już wystarczająco dużo łez, a jednak… Te nadal się pojawiały, jakby nie mogła zaznać odrobiny spokoju i wytchnienia od nich.
    — Trzynaście… Prawie czternaście… To było krótko przed moimi urodzinami. Pojechaliśmy do nich na urodzinową kawę, bo w moje urodziny dziadek miał być w szpitalu… — powiedziała cicho, czując, jak zasycha jej w gardle. Nie dokończyła swojej odpowiedzi, bo nie była po prostu w stanie. Musiała się czegoś napić, chociaż nie była pewna czy nie mogła powiedzieć, bo czuła, aż taką suchość, czy może, aż tak bardzo zacisnęło jej się gardło.
    Uniosła głowę znad łóżeczka i spojrzała na mężczyznę. Wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł dreszcz, kiedy poczuła jego dłoń na swoich plecach, ale jednocześnie, jej gardło się rozluźniło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No właśnie, nie znasz mnie — wyszeptała, jeszcze poprawiając kołderkę i prostując się nad łóżeczkiem. Automatycznie przeczesała palcami jasne włosy i odwróciła wzrok od stojącego w pobliżu mężczyzny. Miał rację, nie znał jej. Nie miał pojęcia, jaka jest. Jak bardzo potrafiła krzywdzić ludzi, nie zastanawiając się przy tym nad konsekwencjami, a przecież dobrze wiedziała, że każde działanie ma ciąg przyczynowo-skutkowy — nie masz pojęcia, jakim jestem człowiekiem — dodała równie cicho, zastanawiając nad tym, czy nie powinna przypadkiem wyprosić Jerome’a z domu. Nie powinna obciążać go swoimi problemami. W domu czekała na niego ciężarna narzeczona i zdecydowanie to z nią powinien siedzieć, a nie z Elle.
      Automatycznie zrobiła krok do przodu, kiedy ją delikatnie pchnął. Dała się poprowadzić do salonu, w którym na szklanym stoliku stały nadal kubki z już nie, aż tak gorącą czekoladą. Usiadła na kanapie i wpatrywała się przez chwilę po prostu przed siebie, jakby zapominając całkowicie o obecności Barbadosyjczyka.
      — Nie powinniśmy się zaznajamiać — powiedziała nagle, kiedy zapytał o to, o której wraca do domu Arthur — ludzie przeze mnie mają problemy. Mniejsze lub większe. Powinieneś sobie stąd iść i zapomnieć, że istnieję… Prędzej czy później znajomość ze mną, jakoś się na tobie odbije. Zawsze tak jest — wyszeptała — a ja wcale tego nie chcę, nie chcę, żeby ludzie cierpieli, a i tak, kończy się za każdym razem tak samo… Jas przecież chodzi o kulach teraz przeze mnie, Arthura problemy też zaczęły się przeze mnie. Nawet w pieprzonym Diego musiałam na kogoś sprowadzić kłopoty… — zakryła twarz dłońmi, w myślach karcąc się za przekleństwa, bo przecież nikt nie miał prawa przeklinać przy dzieciach — nawet na brata czy Jaime’ego! Boże, Jerome, powinieneś stąd iść póki możesz i póki nic ci się nie stało, ani nie masz żadnych problemów. Ja je przyciągam jak magnes… — wymamrotała, cały czas z rękoma przy swojej buzi, jakby bała się, że od samego patrzenia na mężczyznę sprowadzi na niego kataklizm.

      Villanelle

      Usuń
  41. Gdy chłopak zdradził im swoje imię, studentka uśmiechnęła się od ucha do ucha, ponieważ to imię męskie przywoływało dobre wspomnienia. Jako prawie czteroletnia dziewczynka, której brakowało stałych zębów, miała problem z wymówieniem litery r i od września miała pójść do przedszkola, dowiedziała się, że w mamy brzuchu znajduje się brat. Wtedy przestała liczyć się niebieska wata cukrowa, przedstawienie w teatrzyku i powrót taty z kolejnej misji. Rzuciła wszystko, dorysowując koślawą postać na portrecie rodzinnym. Tak z tygodnia na tydzień widziała, że mama staje się coraz grubsza, aż to tata wiązał jej buty, więc Caroline śmiała się, bo nie była jedyną osobą z rodziny, której trzeba było ubierać obuwie. Natomiast z tamtego czasu najbardziej pamiętała dzień, gdzie musiała siedzieć na kanapie dłużej niż kilkanaście sekund i popijając kakao z czerwonego kubka, wszyscy szukali odpowiedniego imienia dla rosnącego w ekspresowym tempie chłopca. Żadne z nich nie powtórzyło tej samej propozycji i w tym leżał największy problem, bo Caroline chciała Dennisa, mama pragnęła Thomasa, a tata cichutko marzył, żeby syn nosił to samo imię, co jego zmarły tragicznie dziadek, więc najmłodszy z rodu Fender, miałby nazywać się Bastian.
    Jak widać od maleńkości Caroline należała do przekonujących osób, bo rodzice ulegli jej namowom, więc w foteliku po siostrze, ze szpitala podróżował Dennis, któremu po latach uleciała cała ta niemowlęca słodkość. Jak każde rodzeństwo, dokuczali sobie niemiłosiernie. Ona zrzuciła go z rowerka, gdy chłopiec zajmował bagażnik, lecz przy zakręcie znalazł się w błocie. On mając trzy lata, wszedł na drabinkę, oblewając siostrę lodowatą wodą, chociaż na zewnątrz było zaledwie dziewięć stopni Celsjusza. Ileż to razy rodzice straszyli ich potworem, który poluje na niegrzeczne dzieci, ale czy oni uwierzyli w taką historyjkę? Przeciwnie, śmiali się z tej bajeczki, rozrabiając jeszcze bardziej.
    Przystając przed drzwiami, za którymi znajdowały się klatki z najmłodszymi psiakami, stanęła na palcach, dostrzegając małe dziewczynki z wtulonymi szczeniaczkami i chłopców, którzy też byli chętni do pamiątkowych zdjęć.
    — Też tak myślę — obróciła się, dostrzegając chytrze uśmieszki na twarzach trzech ostatnich chłopaków. — Możemy wybrać się do starszych psiaków, tam na pewno jest miejsce, bo mój brat pilnuje chorego pupila i jestem na bieżąco z obecnością grup — schowała telefon i wskazała na alejkę, która ciągła się aż do następnego zakrętu. — A Wy macie zwierzaki? — zagadnęła, zerkając przez ramię.
    Czy Caroline spodziewała się cudu z okazji świątecznego nastroju, który udzielał się wszystkim? Dziewczyny, które szły za swoją wychowawczynią, zrobiły kolejne balony z owocowej gumy. Kolejne plotkowały dalej o sukni ślubnej tej modelki, która wyszła za ich ulubionego piosenkarza. Ostatnie młode kobiety podziwiały nawzajem swoje paznokcie hybrydowe, unosząc przy tym zbyt mocno podkreślone brwi. Chłopcy nie chwalili się butami ani makijażem, więc stali zapatrzeni w telefony, klikając co chwilę w ekrany, więc Fender przypuszczała, że muszą być fanami tej samej gry.
    — Mam dwa koty bengalskie. Jeden jest z nami od zeszłej wiosny, a drugiego zaadoptowaliśmy w sierpniu — wyznał Tommy, włączając ich zdjęcia — Ten starszy najbardziej jest zżyty z moją mamą i nie odstępuje jej na krok, a także pilnuje naszej Lei. Ten młodszy woli być samotnikiem, ale najlepiej czuje się ze mną, chociaż trudno do niego dotrzeć, a Wy jakieś posiadacie?
    Planowo całe oprowadzanie miało skończyć się po dwóch lub trzech godzinach, bo nie chcieli wpychać grup na chwilę do poszczególnych miejsc i nie pozwalać im na najmniejszy kontakt z zwierzętami, ale czy przez cały ten czas będą rozmawiać jedynie z Thomasem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Studentka otworzyła drzwi, za którymi na końcu, na kocu siedział Dennis, pozwalając głuchemu owczarkowi niemieckiemu, jeść karmę z jego dłoni. Przepuściła młodzież wraz z wychowawczynią, zerkając z widocznym niepokojem w oczach na Jeroma. Dokąd ta dzisiejsza młodzież zmierzała? Czy z takim zachowaniem cokolwiek osiągną? To najbardziej zastanawiało dwudziestojednoletnią wolontariuszkę.

      Caroline [Och jaki Święty Mikołaj z niego <3]

      Usuń
  42. To miejsce było naprawdę wyjątkowe; można było spędzić miło czas w domku i cieszyć oczy widokami albo ubrać wygodne buty i zwiedzać okolicę. Dla każdego coś dobrego tak naprawdę, może i jak Jerome kiedyś się zdecyduje tam pojechać to sam będzie się tym zachwycał, podobnie jak ona? Tylko może uda im się przeżyć ten wyjazd bez takich wypadków, jak jej. Tego im życzyła, bo nie było nic gorszego niż wyjazd zakończony wypadkiem. Może to tylko ona miała takiego pecha, ale równie dobrze mogła się nad tym zastanawiać naprawdę długo, a i tak nie doszłaby do żadnej sensownej odpowiedzi.
    — O te domki czasem idzie się pozabijać, zwłaszcza w sezonie, ale moim zdaniem naprawdę warto — powiedziała. Chyba powinna zacząć liczyć, ile razy powiedziała, że tamto miejsce jest warte odwiedzenia. Z pewnością już kilka razy się jej zdarzyło o tym wspomnieć, jak nie więcej nawet, ale to chyba tylko potwierdzało, że naprawdę miejsce było dobrym wyborem albo że brunetka ma słabą pamięć i nie pamięta tego, co mówiła kilka minut wcześniej. Zawsze twierdziła, że ma pamięć złotej rybki, a czasami nawet jak Dory z Gdzie jest Nemo.
    Sama siebie też nie potrafiła wyobrazić w innym zawodzie niż właśnie stewardessa. Czuła się w tym zawodzie wyjątkowo dobrze, jakby naprawdę odnalazła swoje miejsce na ziemi, a raczej w powietrzu. Z pewnością też, gdyby została we Francji na dobre to nie mogłaby się pochwalić takim zawodem, miejscami, które odwiedziła i znajomościami, które nawiązała. A tego wszystkiego było naprawdę sporo, choć z całą pewnością to Jerome przebijał wszystkich, a oni chyba mieli najbardziej oryginalny sposób na zapoznanie się w tym całym szaleństwie. Mało kto raczej się mógł pochwalić spotkaniem się na pokładzie samolotu, który właśnie awaryjnie lądował na wodzie… Z pewnością maluch Jerome będzie miał ciekawe historyjki opowiadane do snu, brunetka była też pewna, że nie tylko z nią spotkały go różne przygody, które mocno zapadały w pamięć.
    — Niby tak, jestem tu cztery lata, od dwóch pracuję w Delta i trochę się bujałam zanim trafiła mi się ta praca, a tamte prace się zmieniały częściej niż rękawiczki. Nowy Jork to dziwne miejsce — stwierdziła z lekkim uśmiechem.
    — I nie martw się, zadbam o nią. Zaczniemy na razie od Little Italy, a jakoś później cię zabiorę do The Met — oznajmiła — aż wstyd mieszkać tu tyle czasu i nie odwiedzić — mruknęła przewracając jednocześnie oczami. Oczywiście sobie żartowała, była pewna, że nawet rodowici nowojorczycy nie byli niby w tym muzeum. Dla niej było pierwszym punktem, gdy przyleciała i dorobiła się trochę pieniędzy na zwiedzanie, a po pierwszym wejściu stało się miejscem, w którym uwielbiała przebywać i oglądanie wystaw, obrazów znacząco poprawiało jej humor.
    Wyciągnęła z szafki smycz i szelki dla Mystic, które od razu na nią włożyła, a smycz wręczyła na krótki moment mężczyźnie, choć jeśli mu się chciało nie miała nic przeciwko temu, aby prowadził Mystic. Sama też się ubrała, zbierając jeszcze po drodze torebkę, w której trzymała najważniejsze rzeczy i była gotowa do wyjścia.
    — Musimy iść na 77 Street Station i wskoczyć w autobus 6 — oznajmiła zamykając drzwi i dwa razy upewniając się, że są one zamknięte — wziąć ją? — spytała zerkając na Mystic gotowa do zbiegnięcia po schodach lub do podejścia do windy i zjechania na dół.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  43. Momentami chyba nawet sobie nie zdawali sprawy z tego, jak bardzo są do siebie podobni pod wieloma względami. Oboje cenili sobie rodzinę i bliskość, pochodzili z zapominanych przez świat (tak mu się przynajmmniej wydawało) miejsc, a Nowy Jork choć robił im się coraz bliższy to raczej na dobre tym domem się nie stanie. Ethan polubił bardzo to miasto, było wyjątkowe i rozumiał teraz dlaczego wszyscy się nim tak bardzo zachwycają, choć raczej fanem nocnego życia nie zostanie, a te w tym konkretnym mieście miało się naprawdę całkiem nieźle.
    — Może kiedyś się skuszę, chociażby po to, aby zobaczyć cię w roli asystentki — powiedział z rozbawieniem. Naprawdę ciężko było mu sobie wyobrazić Jerome w takiej roli, próbował, ale chyba jego wyobraźnia zbyt marnie działała, aby była w stanie wytworzyć takie konkretne obrazy. To już było nawet bardziej niż pewne, że Ethan będzie musiał się do zakładu wybrać. Nawet nie po to, aby umówić się na wizytę, chociaż kto wie czy na miejscu nie zmieni zdania i nie zdecyduje się odchodzić zawartości swojego portfela? Jeszcze by się okazało, że ten zakład naprawdę mu pasuje i zacząłby regularnie korzystać z ich usług? Choć w to akurat ciężko było mężczyźnie uwierzyć, skoro trzeba było tak długo czekać na wizytę, to równie dobrze zapomniałby o tym, że ma tam umówioną wizytę. Całe szczęście za przypomnienia w telefonach, które nie pozwalały o niczym zapomnieć, chyba, że czasami z jakiegoś mniej znanego Camberowi powodu po prostu się usuwały na amen bez zgody właściciela telefonu. I przede wszystkim bez jego pomocy. Ale chyba nowe technologie nie powinny były go dziwić, te żyły dosłownie swoim własnym życiem.
    Ethan skinął głową, gdy powiedział, że chce poszukać czegoś sam. Zupełnie to rozumiał. Łatwo było na kimś polegać, ale jaka satysfakcja się pojawiała, gdy człowiek znalazł coś całkowicie sam i bez pomocy innych. W takim mieście może to i było łatwe, aby zaaplikować na konkretną pracę, pójść na rozmowę, ale aby ją otrzymać trzeba było już nieco więcej wysiłku, ale też wierzył, że gdy jego przyjaciel zacznie poszukiwania tej odpowiedniej pracy, która będzie do niego w stu procentach pasować, to z pewnością uda mu się ją również bez problemu otrzymać. Nie podejrzewał, że zamierzał szukać pracy, która wymagała wiedzy o fizyce kwantowej, więc też raczej większych problemów nie powinno ze znalezieniem jej być. Ale kto wie? Może Jerome miał pojęcie o dziedzinie, o której pomyślał Ethan, ale się tym w ogóle nie chwalił?
    — Hej! — zaśmiał się, gdy poczuł lekkie uderzenie. — A wolałbyś, żebym ją traktował źle? Zapewniam, że nie miałaby na co narzekać — dodał rozbawiony. Cóż, najlepiej chyba by było, aby każdy z nich trzymał się swojej blondynki, a nie rozglądał za innymi, ale od żartów jeszcze nikt przecież nie umarł, a na pewno nie od tych niewinnych.
    Otwierał już usta, aby się z nim kłócić. W końcu mógł zapłacić za siebie, a to wyjście naprawdę nie było czymś za co trzeba było mu jakkolwiek dziękować, sam zresztą na tym skorzystał, ale widząc jego minę uznał, że nie będzie się wtrącać i pozwoli sobie postawić obiad.
    — Atlas Steakhouse ma całkiem przyzwoite steki i ceny na Brooklynie — powiedział próbując sobie przypomnieć jakieś dobre miejsce do jedzenia, a to pierwsze wpadło mu do głowy. Rzadko żywił się na mieście, momentami zwyczajnie było szkoda mu na to pieniędzy, bo jednak jedzenie w Nowym Jorku bywało drogie, ale raz na jakiś czas nikomu nie zaszkodziło. A obaj panowie mieli teraz w zasadzie okazję, dawno się też nie widzieli i przy okazji będą mogli porozmawiać.
    Miejsce było dość tłoczne, a zapachy od razu sprawiły, że Ethan miał ochotę na porządny talerz steka, najlepiej z frytkami i dobrą surówką. Był też pewien, że w menu znajdą same dobre rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Sprzedawała mi pączki — wyznał szczerze i z uśmiechem — no wiesz, przez żołądek do serca. Poznaliśmy się w kawiarni, gdzie pracuje. Nawet nie wiem, jak z „dzień dobry, co podać”, przeszliśmy do znajomych. Choć raczej znajomymi też się nie możemy nazwać. To… trochę skomplikowane i sam jeszcze nie wiem, co i jak — powiedział zgodnie z prawdą. Żadne z nich się nie pospieszało, chcieli na spokojnie zobaczyć, w jakim kierunku pójdzie ich relacja i jak na ten moment oboje byli po prostu zadowoleni z tego, jak jest. A Ethan nie chciał okłamać w żaden sposób Jerome mówiąc mu coś, co mogłoby nie okazać się prawdą. — Ale nie będę ukrywał, że coraz częściej mi siedzi w myślach. Jestem dobrej myśli i może… może coś z tego wyjdzie — dodał.
      Dawno już nie czuł się tak szczęśliwy, a po tym zakręconym roku bardzo mu się przyda po prostu spokój, oparcie w drugiej osobie i ktoś, kto po części rozumie z czym się Ethan mierzy. Wszystko jeszcze tak naprawdę było przed nimi, jednak Camber był pozytywnie nastawiony co do tego, w jakim kierunku ich znajomość zmierza.
      — A ciebie stres przed ślubem nie zjada?

      Ethan

      Usuń
  44. Nie miała pojęcia, jak reszta jej towarzyszy, ale sama Michaela liczyła się z tym, że prędko zostanie zagoniona do pracy. I totalnie nie miała nic przeciwko temu. Była tu, żeby pomagać, a jeśli mogła to zrobić ciężką pracą, była gotowa choć spróbować stanąć na wysokości zadania. Miała dobre serce i praca na rzecz innych po prostu sprawiała jej satysfakcję. Może dlatego właśnie wybrała pielęgniarstwo? Tego nie była pewna; wiedziała natomiast, że lubiła oglądać uśmiechy na cudzych twarzach i słyszeć przepełnione emocjami, ciche dziękuję. Nie musiała robić wielu rzeczy, ale to właśnie te dobre gesty, ta dłoń wyciągnięta w kierunku innej istoty sprawiały, że czuła się lepszym człowiekiem; nareszcie wiedziała, że ma w tym świecie jakieś zadanie i że robi je dobrze, bo to, co robi, ma sens. Nie miała co do tego wątpliwości, gdy obserwowała rozczulony uśmiech na twarzy małego dziecka, które po raz pierwszy dostało pluszowego królika. I te błyszczące iskierki w jego oczach... Pamiętała doskonale tamten szaleńczy skowyt radości, gdy po raz pierwszy pochyliła się w schronisku nad jedenastoletnim Rogerem, który miał już chore stawy, prawie zupełnie nie widział i nie miał już szans na swojego człowieka, a przecież potrzebował miłości jak każda inna istota. Mówią, że altruizm jest w gruncie rzeczy czystym egoizmem. Jeśli tak było, Starling była dumna, że jej egoizm przybrał właśnie tę formę.
    ― Potraktuję to jako wyzwanie ― zaśmiał się Shawn, dumnie wypinając pierś do przodu.
    ― Ciekawe, co wydarzy się szybciej: zabraknie nam zapasów czy Shawn pęknie z przejedzenia ― odezwała się Katie, posyłając chłopakowi kuksańca. Michaela jęknęła, udając przerażenie. Zaraz potem jej usta wykrzywił wesoły uśmiech, choć wcale nie chciała sprawdzać teorii dziewczyny.
    Idąc tuż obok Jerome'a, poprawiła swój sfatygowany już lekko plecak, uważnie przysłuchując się relacji zdawanej przez mężczyznę. Analizowała w myślach, do czego mogłaby się przydać najbardziej i jakie ewentualne zadania powinna przydzielić reszcie. Czy w ogóle do niej należało przydzielanie zadań? Czy jednak powinna to zostawić wyspiarzom? Po krótkim namyśle zdecydowała, że to jednak jej zadanie. Kiedy już dowie się, co należy wykonać w pierwszej kolejności, wyśle odpowiednich ludzi we właściwe miejsca. Choć liczyła na drobne wsparcie Jerome'a w tej kwestii. Lub innych mieszkańców Rockfield, z którymi przyjdzie jej współpracować. Nie znała się na budowlance czy elektryce, żeby naprawić pozrywane kable, ale miała dwie sprawne ręce i chęci, więc przy odpowiednim instruktorze okaże się pomocna.
    ― Śmieci to chyba nasz najmniejszy problem ― zauważyła, układając w głowie wstępną listę priorytetów na podstawie słów bruneta. ― Ale nie brzmi to najgorzej. Faktycznie możemy sobie poradzić z większością tych spraw ― podsumowała, posyłając mężczyźnie pokrzepiający uśmiech. Nie wyglądał, jakby go potrzebował, ale taka już po prostu była – dawała ludziom z siebie wszystko, co najlepsze.
    ― Za trzy tygodnie muszę być z powrotem w Stanach ― oświadczyła Julie, nim Michaela w ogóle zdążyła zastanowić się nad zadanym pytaniem. Zwolniła kroku, spoglądając na wolontariuszkę pytająco. To była dla niej nowość. ― No co? Mam kasting.
    Michaela skinęła głową ze zrozumieniem. Zaskoczyła ją ta wiadomość, ale zaskoczenie to wynikało jedynie z jej błędnego założenia, że wszyscy są gotowi zostać tak długo, jak to będzie konieczne. Powiodła pytającym spojrzeniem po pozostałych twarzach.
    ― Ja mam w sierpniu występ. A potem ślub brata. Więc pewnie zabiorę się razem z Julie ― oznajmił Jerry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― Cóż, ja mogę zostać tak długo, jak będę potrzebna ― zapewniła Michaela, a sądząc po kiwających za jej plecami twarzach wolontariuszy, którzy dotąd nie zgłosili sprzeciwu, nie była w tej deklaracji sama. Był koniec czerwca, nie dalej jak tydzień temu zdała ostatni egzamin w letniej sesji, miała całe wakacje przed sobą. Nie sądziła, aby jej obecność na Barbadosie była niezbędna aż taki szmat czasu i podejrzewała, że jej karaibska przygoda skończy się znacznie wcześniej, ale nie widziała dla siebie lepszej alternatywy na spędzenie tych kilku najbliższych tygodni. Mogła więc ostać tak długo, jak to będzie konieczne. W końcu nie było nikogo w Nowym Jorku, kto czekałby na nią z utęsknieniem. No, może jej młodsza siostra. Ale Lizzie była już na tyle duża, że potrafiła o siebie zadbać i wiedziała, że Michaela nie przyleciała na Karaiby, żeby odpoczywać. Poza tym miała jeszcze starszego brata i ojca, nie była więc sama.
      ― Jest tu jakiś lekarz? Jeśli to możliwe, chciałabym z nim porozmawiać, jak tylko odstawimy torby ― zasugerowała. Sama nie skończyła studiów lekarskich, ale zdążyła już odebrać pierwsze wykształcenie pielęgniarskie. Może przyda się choćby do zmieniania opatrunków, a jeśli ktoś wymagał stałego doglądania, również chętnie zaoferuje swoją wiedzę i czas w przerwach między wbijaniem gwoździ czy czymkolwiek innym.

      [Trochę żałuję słodkiego renifera, ale ten Mikołaj zdecydowanie robi robotę. *.*]

      Michaela Starling

      Usuń
  45. Takie chwile jak te dawały jej do zrozumienia po raz kolejny, że nim spotkała Jerome’a, jeszcze wiele o życiu nie wiedziała. Nie doświadczyła wystarczająco, by móc stwierdzić, że widziała już wszystko, mimo, iż przecież wędrowała po niemal całym globie. Tu jednak chodziło o coś zupełnie innego, o ponadwymiarowe uczucie, które rozrastało się w niej za każdym razem, gdy tylko mężczyzna był obok niej. I nie musiał to być nic wielkiego; ot zwykły dotyk potrafił czynić magię, a oddech na karku rozpalał i jednocześnie mroził całe ciało, wywołując w niej skrajne odczucia. Była tak bardzo zakotwiczona w tej miłości do niego, że nie potrafiła już sobie wyobrazić życia w samotności. I czasem obawiała się tego, co będzie na starość? Kiedy jedno z nich będzie musiało w końcu odejść. Rzadko takie gdybania przychodziły dziewczynie do głowy, ale jednak. Od razu wtedy starała się przekierować strumień swojej świadomości w zupełnie inne miejsce, ponieważ było to zbyt ciężkie do przetrawienia. I co z tego, że nie byli ze sobą wcale tak długo? Czasem prawdziwa miłość nie wymaga lat, pukając do drzwi serca już nazajutrz, po pierwszym spotkaniu. A to, co dotknęło ich, mogło ewidentnie równać się z jakimś cudem… O ile samo nim nie było.
    Spojrzała na niego tak, jakby była w amoku; jego słowa docierały do niej jakby zza ściany, choć słyszała je doskonale. Jednak sytuacja, w której się teraz znajdowali, wytrącała blondynkę całkowicie z równowagi, odbierając racjonalne myślenie, a emocje potęgując po stokroć. Oddychała szybko, może nawet szybciej, niż biło jej rozchwiane serce, próbując nadążyć za tym, co działo się wewnątrz Jen. Istna fala niematerialnego ognia przetoczyła się przez nią, swoimi drobnymi iskrami zapalając kolejne mechanizmy, mimo iż machina bliska była już samozniszczeniu.
    Jęknęła cicho, gdy kręgosłup i mięśnie objęły kleszcze, a serce stanęło na ułamek sekundy, nie mogąc unieść ani walczyć przed ciężarem jaki na nią spłynął. Przymknęła powieki wbijając w skórę mężczyzny palce, opierając zaraz swoje czoło o jego. Każdy ruch bruneta sprawiał, że coraz bardziej wytrącała się z rzeczywistości, będąc w zasadzie już na jej samiuteńkim skraju. Siliła się tylko jeszcze na krótkie, przenikające spojrzenie, gdy zaraz to i nią zawładnęła nieokreślona moc, swoje pnącza zawiązując na całej sylwetce Jen. Przez to na chwilę całkowicie zniknęła, umysłem wędrując do samego uniwersum, prosto do gwiazd, błądząc gdzieś w zenicie by kilka sekund później opaść bezwiednie w sferze najniższej, prosto w ramiona ukochanego.
    Oddychając ciężko oparła się drżącymi dłońmi o zagłówek kanapy, w końcu spoglądając na Marshalla. Uśmiechnęła się kącikiem ust, przelotnie całując go w policzek, a potem, pod jego naporem, przytulając się do niego. Znowu zamknęła na moment oczy, po chwili śmiejąc się cicho, a raczej prychając.
    Wyprostowała się, wzięła głęboki wdech, przybliżając do niego swoją twarz.
    - To może nie powinniśmy już nigdy więcej tego robić? Skoro masz mnie przez to nienawidzić… - wymruczała prosto w jego usta, spoglądając mężczyźnie w oczy. - Szkoda. Ale jeśli nie ma wyjścia… - podniosła się, schodząc najpierw z niego, a potem z kanapy. - To jakoś sobie będę radzić… Sama - dodała uśmiechając się zadziornie i idąc w stronę kuchni, choć krok dziewczyny był jeszcze mocno niepewny. Musiała się jednak czegoś napić.
    Złapała za jedną ze szklanek i nalała do niej wody, opierając się tyłem o brzeg blatu. Upiła kilka łyków, po czym oparła tył głowy o wiszącą szafkę, spoglądając w sufit. Jeden z kącików jej ust drgnął, a ona odczuła ogromną ulgę.
    Uwielbiała ten stan.
    Westchnęła cicho. Odłożyła naczynie na bok, wracając do kanapy, gdzie tym razem oparła o nią łokcie swych skrzyżowanych rąk. Nachyliła się nad brunetem od tyłu, uważnie się w niego wpatrując.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Jennifer Virginia Woolf-Marshall. Tak się będę nazywać - odparła z dumą, uśmiechając się szerzej. - Co o tym myślisz? - uniosła jedną brew, zaplatając pod jego szyją ręce. - Czy tak może nazywać się twoja wymarzona żona…? - zaśmiała się pod nosem. Zaraz jednak nieco spoważniała, choć nagromadziło się w niej jeszcze więcej pozytywnych odczuć. - Cieszę się, że to już niedługo. Bardzo na to czekam.
      Odsunęła się od niego, żeby okrążyć mebel i zasiąść na nim, tuż przy Marshallu. Lecz zaraz wyciągnęła się na kanapie, pociągając go za sobą, by położył się obok niej, blisko.
      - Mam wrażenie, że minęła cała wieczność, a nawet nie upłynął rok… I kto by w to wszystko uwierzył? - szepnęła, w tym momencie wzrokiem błądząc po swoim brzuchu, który w ostatnim czasie rósł coraz szybciej, stając się bardziej wydatnym niemal każdego dnia.
      Popatrzyła na Jerome’a z delikatnie tańczącymi ognikami w oczach, mając spokojną twarz.
      - Sama bym w to nie uwierzyła. Chyba do tej pory jeszcze czasami nie wierzę - przyznała, kładąc dłoń na jego policzku. - Ale gdy mam już te momenty olśnienia, rzeczywistość chociaż raz nie sprawia mi bólu. Chociaż raz jest zupełnie inna, niż do tej pory. Chociaż ten raz potrafię być naprawdę szczęśliwa. Mając po prostu ciebie… A teraz nawet i was - poprawiła, wyczuwając delikatne poruszenie w swoim łonie, które za każdym razem było równie zaskakujące i nieoczekiwane, wprawiając Jen w dziwny - lecz przyjemny - stan. Przeniosła więc swoją dłoń właśnie tam, po drodze łapiąc i rękę bruneta, by też mógł wyłapać te ledwo dostrzegalne z zewnątrz drgania. - Widać, że to twoje dziecko - dodała, opierając się skronią o ramię Jerome’a. - Nikogo innego nie mogłoby być - mruknęła i zamknęła oczy, by rozkoszować się tą chwilą i spokojem, na który tak długo czekała.


      Here I am, baby! <3

      Usuń
  46. Będąc na miejscu Jeroma czy Rachel i patrząc na takiego Jaspera, również powiedziałby to samo, co siostra czy kolega. Co prawda mieszkanie było wspaniałe i mógłby wprowadzić się tu od zaraz, stając się nowym sąsiadem Willow, ale to nie była kumpela ze wspólnej ławki szkolnej, do której czuło się miętę przez rumianek. Co jeśli przez tę decyzję, popełniłby nieodwracalny błąd, a brunetka zdecydowałaby się na rozwód? Nie chciał tego, ale również dążył do swojego i jej szczęścia, bo co z tego, że zdecydowałaby się przy nim zostać, ale byłaby jedynie niezadowolona z podjętego wyboru? Może powinien chociaż wpłacić zadatek? Nie marzył o tym, żeby utracić takie lokum, w takim stanie i w takiej okolicy. Miałby jeszcze bliżej do miejsca pracy, a być może z Willow podejmą decyzji, aby mieszkania zostały połączone w jedno, niczym oni w dniu ślubu, po złożeniu przysięgi małżeńskiej.
    Uśmiechając się do staruszki, postanowił umówić się z nią pod wieczór. W końcu niemal dwadzieścia cztery godziny spędzał u żony, wymykając się na pojedyncze wizyty w salonie, bo niektórych pań nie mógł oddać pracownikom, chociaż wiedział, że nie ma do czynienia z niedoświadczonymi fryzjerami. Cóż, zdarzały się przypadki, które nie ufały nikomu innemu, jak Małeckiemu. Było mu miło, bo gdyby w chwili kryzysu, stracił klientów, to one odnalazłyby go na krańcu światu. Same zadeklarowały, że wraz z przeprowadzką Jaspera, nie zmienią osoby, która zajęłaby się godnie ich włosami, ale dwudziestoośmioletni mężczyzna doskonale to rozumiał, bo on nie zmieniał lekarzy, dentystów i fryzjerów, jak rękawiczek. O zmienianych koszulkach mówiło się w przypadku Philippa, którego ostatnio trafiła strzała Amora, a zafascynowanie Maritą nie minęło wraz z pierwszym podmuchem wiatru.
    — Wpłacę pewną kwotę i porozmawiam na ten temat z Will — odezwał, gdy Rachel dotknęła guzik wzywający windę. — Jeżeli nie wyjdzie, to mieszkanie będzie kogoś innego, a jeżeli wyrazi zgodę, to najpierw z pomocą Jeroma, zrobimy generalny remont, a później może byłbyś najważniejszą osobą, która dopilnowałaby łączenia tych mieszkań? W końcu masz inne powołanie, niż siedzenie za biurkiem, sekretareczko.
    — Mądrze mówisz, co innego gdyby ten związek był pewny, a tak naprawdę, do samego finału, nie wiesz co się stanie. Moja szwagierka w każdej chwili może przeciąć sznureczek, który Was łączy — weszła do środka, stojąc na samym tyle powierzchni. — A gdyby remont nie wyszedł u Jaspera, to otrzymałabym pomoc od Ciebie? — zerknęła na mężczyznę i na czole brakowało jej jedynie napisu prośba o wsparcie. — Mój narzeczony ma firmę, która jest związana z budowlanką, ale wiemy jak to jest, u kogoś łatwiej zrobić, niż u siebie. Za dobry miesiąc chciałabym rozpocząć zmiany w pokoiku Feliksa i wymienić płytki w kuchni.
    Rachel kochała zmiany związane z modą i wnętrzem. Była trwała w uczuciach, bo plotki o ślubie w przyszłym roku, przestały być plotkami, gdy usłyszał, że widzi go jako swojego świadka. Siostra i jego szwagier dążyli do osiągnięcia własnych celów, ale oboje byli w sobie zakochani po uszy, a narodziny ich synka, jedynie scaliły mocniej ten związek.
    — Musisz rozmawiać ze mną, nie oddaję mojej sekretareczki i jednocześnie kochanka w cudze ręce. — roześmiał się, wiedząc iż cała sytuacja z tego dnia, długo nie opuści myśli tych mężczyzn.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  47. Może gdyby Alison i Henry zwrócili uwagę na to, że po ostatnich odwiedzinach u dziadków ich córka zachowywała się inaczej, niż wcześniej. Gdyby zauważyli, że po pogrzebie dziadka stała się dużo bardziej wycofana i uznaliby wówczas, że nastolatka potrzebuje psychologa, aby przepracować utratę dziadka – człowieka, który była dla niej naprawdę bardzo ważny i bliski – obecnie sytuacja wyglądałaby inaczej. Może wcale nie doszłoby do wyparcia, może psycholog byłby w stanie pomóc jej od razu, ale ani Alison, ani Henry niczego nie zauważyli. Nie dziwili się odmienionym zachowaniem córki, bo przecież to było normalne, że było jej się trudno pogodzić ze śmiercią ukochanego dziadka, z którym tak bardzo lubiła spędzać czas. Nikt nie podejrzewał, że Swietłana mogła mieć z tym jakiś związek, a śmierć Charles’a wcale nie była spowodowana chorobą.
    Nie mieli jednak nawet skąd mieć jakichkolwiek podejrzeń, bo Elle nigdy nie wspominała im o tym, co działo się w domu dziadków. Nigdy nie opowiadała, w jaki sposób traktowała ją babcia, kiedy były same, tylko we dwie. Charles też nic im nie mówił, jakby sam obawiał się tego, co mogłaby zrobić kobieta, a może nie chciał tego wszystkiego widzieć? Będąc już schorowany czasami był świadkiem. Nie tyle na ocznym, co po prostu słyszał, w jaki sposób jego małżonka zwracała się do ich wnuczki, ale może w ten sposób było mu łatwiej? Udawać, że nie słyszy szorstkich słów padających z ust Rosjanki? Ignorować szloch Nelle i jej zaczerwienione oczy?
    Villanelle zastanawiała się nad tym, ale wiedziała, że kierowanie złości na zmarłego mężczyznę nie ma najmniejszego sensu. Poza tym on sam nigdy jej w żaden sposób nie skrzywdził. W jego ramionach zawsze odnajdywała spokój, a kiedy jeszcze mógł swobodnie poruszać dłońmi, zawsze ją mocno przytulał i uspokajająco gładził plecy. Wsuwał kosmyk włosów za ucho i powtarzał, że babcia czasami nie panuje nad swoimi emocjami i bywa nerwowa, bo miała trudną młodość. Powtarzał wtedy, że tancerki rosyjskiego baletu zawsze były uczone wytrwałości i posłuszeństwa, że musiały być perfekcyjne, a w szkołach, do których chodziła Swietłana nie było tak, jak w tych, które znała ona.
    Może faktycznie tak było, ale teraz Elle nie widziała w tym usprawiedliwienia. Ona sama, bowiem, jak się okazuje nie miała łatwego dzieciństwa, a na jej barkach, co jakiś czas pojawiał się ciężar, ale ona nie potrafiłaby zachowywać się w taki sposób. Nie była takim człowiekiem i nigdy nie chciałaby się taka stać.
    Skinęła tylko głową na słowa o numerze telefonu i jego trzymanych kciukach. Miała nadzieję, że tak właśnie będzie. Wierzyła mocno w to, że jej mąż da radę. Był ambitny i potrafił być bardzo uparty, a w takich sytuacjach to były tylko plusy. Tak przynajmniej patrzyła na to blondynka, bo wierzyła, że Arthur nie podda się tak po prostu i nie zrezygnuje nagle, nawet, jeżeli efektów nie będzie widać przez dłuższy czas.
    Słysząc sposób, w jaki wypowiedział jej imię po tym, gdy powiedziała mu, co takiego zrobił Arthur, przymknęła na krótką chwilę, dosłownie na ułamek sekundy powieki i spojrzała na niego, kręcąc tylko przy tym lekko głową.
    — Nie rób tego — powiedziała, jakby to wszystko tłumaczyło i miało być jasne dla całego społeczeństwa. Villanelle może i nie trzymała się wyraźnie mocno, ale nie chciała, aby ktokolwiek traktował ją inaczej tylko, dlatego, że ma problemy. Przełknęła ślinę chcąc dodać coś więcej, ale zrezygnowała, ograniczając się do tego, co zostało już powiedziane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozchyliła palce i otworzyła oczy, zerkając na niego przez szpary pomiędzy palcami. Zaskoczył ją, bo nie spodziewała się po jego wcześniejszym, łagodnym wypowiedzeniu jej imienia, że zdecyduje się w rozmowie na taką wypowiedź. Tylko Arthur pozwalał sobie momentami na strofowanie jej i doprowadzanie do porządku, a czasami może i na ściągnie twardo na ziemię. Znajomi zazwyczaj traktowali ją łagodnie, chociaż nigdy nie prosiła o uprzywilejowanie i zachowywanie się przy niej tak, jakby miała się rozsypać od chociażby jednego, nieodpowiedniego słowa. Powoli, nieco niepewnie zsunęła dłonie po twarzy, jednocześnie ścierając pojedyncze łzy z policzków i zamrugała kilkakrotnie, dopiero wówczas odważając się spojrzeć na Jerome’a. Nic jednak nie powiedziała. Będąc w delikatnym szoku przyglądała mu się tylko, jak odkładał jej córeczkę na specjalną matę do zabawy. Sama w tym czasie podciągnęła kolana do siebie i oparła stopy o skraj siedziska kanapy, mocno obejmując swoje kolana. Słuchała tego, co miał do powiedzenia, podświadomie czując, że potrzebuje kogoś takiego w swoim życiu, że dobrze jest mieć znajomego, który nie będzie się rozczulał i powtarzał, że naprawdę spotkał ją ogromny pech, ale na pewno sobie z tym wszystkim z czasem poradzi, a jej życie na nowo stanie się sielanką, bo na pewno gdzieś na świecie jest ktoś, kto miał zwyczajnie gorzej od niej.
      — Arthur ciągle powtarza, że sama się wykończę — powiedziała po chwili, gdy miała pewność, że jej głos nie będzie drżał z każdym, wypowiedzianym słowem — nie wiem, po co ci to mówię… — mruknęła, wzruszając przy tym ramionami — zawsze tak mam, że myślę o wszystkich najgorszych scenariuszach, rzadko się zdarza, żebym potrafiła… Widzieć dobrą przyszłość. Sama siebie zaskakuję tym, że potrafię wierzyć, że Arthur stanie na nogi. Czasami łapię się na tym, że po prostu chcę, żeby to zrobił, żeby mógł odpowiednio zajmować się dziećmi. No wiesz, bawić się z nimi, uczyć ich różnych rzeczy i… A później myślę, że co jeżeli dostaliśmy już dużo? W końcu przeżył ten skok, a teraz na ten moment jedynym jego efektem jest paraliż, cały temat samobójstwa jest już… Odległy. Arthur wyzdrowiał, ale w zamian po prostu nie może chodzić, a przecież nie można mieć wszystkiego — wyszeptała cicho. Wiedziała, że Jerome nie będzie rozumiał, co dokładnie miała na myśli mówiąc, że jej mąż wyzdrowiał, ale to wcale nie było w tym momencie ważne — i powinnam się po prostu cieszyć, że on żyje, że mam go, obok, że dzieci go mają. Nieważne przecież czy będzie na nogach czy na wózku, skoro sytuacja była, aż tak drastyczna, prawda? — Spytała cicho, utkwiwszy spojrzenie w twarzy mężczyzny.

      Villanelle

      Usuń
  48. Dosłownie z minuty na minutę zmieniało się zachowanie młodzieży. Ucichły rozmowy dziewcząt o tamtym ślubie, gdyż wolały ze złością zerkać na swoją koleżankę, która otrzymała kilka koralików karmy od Dennisa. Właśnie podawała do ust owczarka jedzenie, a wszyscy patrzyli na nią z zaskoczeniem i w niewielkim pomieszczeniu zapanowała cisza, jakby właśnie dziewczyna miała rozbroić bombę.
    — Myślałam, że Wam się nie uda, bo ich wiek należy do specyficznych, a teraz jeden schorowany piesek zaczarował moich wychowanków, piękny widok — przyznała kobieta, patrząc na starszych wolontariuszy. — Oddzwonię tylko do przeziębionego syna i za chwilkę wrócę, jeszcze raz dziękuję.
    Wyglądało na to, że nauczycielka codziennie wykonywała syzyfową pracę, próbując zapanować nad zbuntowaną młodzieżą. Caroline swoje przeżyła i chociaż w ich wieku, poświęcała się nauce i wyczerpującym próbom tanecznym, to doskonale wiedziała, że ten okres jest największą głupotą. Za żadne skarby nie wróciłaby do tamtego czasu, bo ileż ona gorzkich słów rzuciła w kierunku rodziców, gdy Ci dopytywali o przyszłego zięcia, wyniki w nauce, czy zbliżającą się kilkudniową wycieczkę. Uważano ją za złote dziecko, ponieważ nie mieli z nią problemów. Nie wypiła alkoholu przed osiemnastymi urodzinami. Nie paliła potajemnie papierosów, chociaż teraz podczas misji ojca, kupiła e-papierosa, uzależniając się na dobre, ale obiecała sobie, że powrót żołnierza, zakończy obecność tego paskudztwa. Na imprezach również ciężko było ją spotkać. Najczęściej przesiadywała w bibliotece i na sali gimnastycznej, gdzie ćwiczyła kolejne kroki, próbując nie poplątać nóg z długą sukienką.
    Przystając przy mężczyźnie z Barbadosu, obserwowała uważnie drugą z dziewczyn, która zamieniła się miejscami z poprzedniczką. Wcale nie przejmowała się tym, że owczarek zbyt mocno poślinił jej długie paznokcie, które z daleka było aż za bardzo widać. W dalszym ciągu tylko trzech ostatnich chłopaków, pozostawało w swoim świecie. Caroline z ciekawości wychyliła się, chcąc podejrzeć, jaka gra porywa aż tak bardzo ludzi, ale na jednym z telefonów zamiast malutkich ludzików, czy innych potworków, zobaczyła swoje zdjęcie. Czyżby dorastający panowie zorientowali się, że jedna z wolontariuszek jest tą, która odebrała nagrodę w sobotni wieczór, zapominając już o tym, jakby nie minęło kilka tygodni, a długie miesiące?
    — Czy poszukujecie wolontariuszy? — obrócił się ten najwyższy, ściskając rękawiczki w jednej dłoni — Ja i moi koledzy z chęcią chcielibyśmy pomóc tym psiakom i kociakom — jeden z nich zamruczał, zerkając na Caroline z tajemniczym uśmieszkiem.
    — Tylko... Tak samo jak ja, tak samo Jerome, czy nawet Dennis, nie przesiadujemy w telefonach. Nie przychodzimy tu dla rozrywki, chłopcy — popatrzyła z uśmiechem na Reksa, który wyciągnął się na kocu, prosząc o następną porcję głaskania. — Nie oprowadzamy jedynie grup. Karmimy i kąpiemy, jeździmy do weterynarza i sprzątamy ich klatki, więc musicie być przygotowani na to, że czeka Was ciężka praca.
    Nie wystraszyli się wymienionych obowiązków, deklarując wraz z przyjściem wychowawczyni, że są gotowi na wszelkie trudności, przy czym spowodowali radość u kobiety, której nie dało się opisać słowami. Najprawdopodobniej dali jej nadzieje na to, iż wiecznie nie będą łobuziakami, zachwycającymi się nowymi grami komputerowymi. Fender obserwowała ich z ostrożnością, a kiedy pożegnali się z niesłyszącym owczarkiem niemieckim, który zasnął wraz z ostatnią pieszczotą, wzięli ze sobą Dennisa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Możesz im wręczyć deklaracje, ale uprzedź pana Franka o tym, że długo się może nimi nie nacieszyć, bo nie jestem przekonana, co do ich dobrych serduszek — wytłumaczyła bratu, który naciągnął skórzane rękawiczki i zapiął zimową kurtkę. — A teraz poznaj Jeroma, który czeka na śnieg, bo większość życia spędził na Barbadosie, czaisz? Wyobraź sobie, że teraz moglibyśmy mieć — zatrzymała się na chwilę, dodając miejsce jako trzecie do codziennej pogody — dwadzieścia dziewięć stopni, wow — pokiwała głową z uznaniem. — Przy tych kilku stopniach, może być ci lodowato.

      Caroline

      Usuń
  49. Jaime akurat nie mógł narzekać na brak przestrzeni osobistej, stąd też cieszył się, że mógł spędzać czas z kimś więcej niż ze znajomym; mogli siedzieć naprzeciwko siebie, jeść dobry obiadek, rozmawiać i śmiać się z tych samych żartów i sytuacji. Jaime od dziecka miał swój pokój, więc nie musiał się tym martwić. Zdarzało mu się przychodzić do Jimmy’ego, kiedy na zewnątrz szalała burza, a której malutki Jaime się bał. Przez dziewięć lat swojego życia spędzał z bratem bardzo dużo czasu, a ten nie miał nic przeciwko. Przez większość czasu.
    Później sytuacja zmieniła się znacząco. Co prawda Jaime wciąż miał swój, ten sam pokój, jednak… czas spędzał sam. Nie potrafił rozmawiać z innymi, chodził na różne terapie, do różnych lekarzy, ale to nic mu nie pomagało. W szkole starał się, ale i tak nic z tego nie wychodziło; wciąż unikał ludzi, aby nie musieć z nimi rozmawiać, aby nie musieć im mówić, że jego starszy brat nie żyje. Jaime chronił tę informację, ponieważ wiedział, że jeśli ktoś się dowie, to na pewno o tę śmierć będą obwiniać właśnie jego. Tak jak on obwinia siebie.
    Teraz miał swoje mieszkanie i był tam zupełnie sam. Czasami cisza, która go otaczała, była irytująca, dlatego włączał głośno muzykę, ale w słuchawkach i na chwilę odcinał się od rzeczywistości. Samotność nie raz go przerażała, ale powtarzał sobie, że tak jest lepiej.
    Kiedy z Jerome’em zbliżyli się do siebie na tyle, aby nazwać swoją relację przyjaźnią, Jaime wiedział, że nie chce być dłużej sam. Chciał utrzymywać tę relację i budować ją. Owszem, dzieliła im różnica wieku, ale jak do tej pory nie wpływała ona na żaden aspekt ich znajomości. Może i Jaime zachowywał się lekkomyślnie i nieodpowiedzialnie (jak to kiedyś powiedziała jedna rudowłosa koleżanka), ale mimo to miał wrażenie, że jest nieco bardziej dojrzalszy od innych chłopaków w swoim wieku. Mogło to oczywiście wynikać z tego, co przeżył dziesięć lat temu, ale… chyba nie było sensu dłużej się nad tym zastanawiać.
    - Słuchaj, ja naprawdę chętnie zostanę wujkiem i będą was odwiedzał i nawet kupował prezenty… będę rozpieszczać bratanka czy tam bratanicę. Ale bawić się będę jak podrośnie. Wtedy po prostu istnieje mniejsza szansa, że przez przypadek zrobię jej lub jemu krzywdę podczas zabawy. O, układalibyśmy razem puzzle. Lubię puzzle – stwierdził nagle i uśmiechnął się lekko, wyobrażając sobie dziecko, takie może pięcioletnie i samego siebie, jak siedzą przed ogromną układaną rozłożoną na podłodze. – Albo… ostatnio widziałem w sklepie taki świetny zestaw… można było złożyć z niego kilka urządzeń. Na przykład radio. Albo pobawić się magnesem… Skup się teraz – zaznaczył jeszcze. – Układasz sobie coś i masz przełącznik. Robisz na „on”, przykładasz do jednego miejsca magnes, a żaróweczka się świeci! Robisz na „off”, przykładasz ten sam magnes i żaróweczka się nie świeci. Genialne, co? Właśnie takie prezenty będę robić waszemu dziecku – pokiwał entuzjastycznie głową. Przy okazji nawet i Jerome będzie mógł się pobawić. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
    Kiedy tylko dziecko jego przyjaciela przyjdzie na świat, Jaime na pewno przyjedzie je zobaczyć. Oczywiście po jakimś czasie, gdy już cała rodzina Jen i Jerome’a pooglądają, Jaime się przecież nie będzie wpychać. Nie wyobrażał sobie unikać wizyt u nich, w końcu miał zostać wujkiem, czyż nie? I chyba nie mógł się już tego doczekać, pomimo swojego stosunku wobec dzieci. Przecież nikt mu nie kazał od razu brać dzieciaczka na ręce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaime spojrzał na przyjaciela, kiedy ten nawiązał do jego nowej znajomości. O, fantastycznie. Nie o to mu chodziło, ale cholera jedna musiała akurat na to zwrócić uwagę, co? Ach, to na pewno wszystko wina Moretti’ego, w końcu sam o tym wspomniał. Przecież chciał o tym wspomnieć, prawda? Z drugiej strony, przecież to nic takiego, ot, zwykłe spotkanie, prawda?
      - Właściwie to na kolację – sprecyzował, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić teraz z rękami. Trzymał w nich sztućce, ale wolał póki co nie jeść. – Ma na imię Laura. Jest wielozadaniowa, że tak powiem. To znaczy… zajmuje się kilkoma rzeczami na raz i cierpi na to samo co ja… W dodatku ma nadpobudliwość psychoruchową. Jest dość specyficzna, ale… ma w sobie coś takiego, co mnie intryguje – zamilkł na chwilę, wracając wspomnieniami do tamtej nocy. – A muszę jej podziękować za uratowanie. Wdałem się w bójkę – powiedział cicho, odwracając wzrok. – Koleś był silniejszy ode mnie, w dodatku coś trenował no i wtedy weszła Laura, przestraszyła go, a mnie… wzięła do siebie. Wiem, nie powinna zapraszać obcych facetów do swojego mieszkania – napił się soku i westchnął zaraz. – Ale ona sama jest instruktorką w szkole sztuk walk, więc… Zatem, w ramach podziękowania za ratunek, opatrzenie ran, poczęstunek prawdziwą włoską lasagną… pochodzi z Włoch – dodał, jakby wyjaśniając wszystko – postanowiłem, że skoro ostatnio zająłem się gotowaniem, to zaproszę ją do siebie na kolację. Żeby się odwdzięczyć. Aha – nagle wymierzył w niego widelcem – tylko bez takich mi tu, proszę. To tylko spotkanie.
      Jaime nie mógł być w związku. Nie teraz i nie w najbliższej przyszłości. Co jednak nie zmieniało faktu, że był zainteresowany nową znajomą.
      - To co, kiedy masz czas? – zapytał, próbując zmienić temat.

      Jaime

      Usuń
  50. Przyglądała mu się uważnie, gdy mówił i wsłuchiwała się przy tym uważnie w każde, wypowiadane przez mężczyznę słowo. Tak naprawdę, gdyby nie ten niespodziewany telefon, z pewnością teraz siedzieliby z kubkami gorącej czekolady w dłoniach i rozmawiali o czymś znacznie przyjemniejszym niżeli jej problemy, z którymi w ostatnim czasie wyraźnie nie dawała sobie rady.
    — Oczywiście, że się cieszę… — powiedziała po chwili — przeżył skok z piątego piętra, to przecież… I owszem miał poważne obrażenia, był operowany przez cholernie długie godziny, ale… Ale uratowali go — westchnęła, bo była z tego powodu naprawdę zadowolona. Jaką byłaby żoną, gdyby nie cieszyła się z faktu, że jej mąż przeżył coś takiego, że ich małżeństwo mimo wszystko przetrwało i miało się naprawdę dobrze. Momentami Elle miała wrażenie, że stali się sobie dużo bardziej bliżsi przez te wszystkie wydarzenia, a pomiędzy nimi jeszcze nigdy nie było tak dobrze, jak teraz. Mimo wszystko bała się myśleć o tym, że mogłoby być lepiej. Miała z tyłu głowy zakodowane, że zawsze życie do tej pory podrzucało jej kłody pod nogi, więc powinna doceniać te drobiazgi i na nich się koncentrować, nie wybiegając za bardzo w przyszłość, bo przecież najważniejsze było to, co działo się obecnie… Niby o tym wszystkim wiedziała, ale mimowolnie robiła coś innego. Zapominając całkowicie o swoich własnych słowach, bo gdybanie nie działało przecież tylko wstecz, ale mogło dotyczyć również przyszłości.— Nie obchodzi mnie, kto coś powie — powiedziała po krótkiej chwili, zastanawiając się nad tym, co powiedział Jerome — po prostu… Nie wiem, nie umiem tego wytłumaczyć — powiedziała ciężko przy tym wzdychając, bo chyba robiła się zwyczajnie zmęczona tym ciągłym myśleniem.
    Myśleniem, w którym momentami sama się gubiła i którego nie umiała czasami sama zrozumieć. Nie potrafiła wskazać dlaczego jednego dnia potrafi się szeroko uśmiechać i zachowywać się tak, jakby te wszystkie wydarzenia nigdy nie miały miejsca – chociaż wcale nie próbowała tego za wszelką cenę wypierać ze swoich myśli – a innego razu, wystarczył jeden telefon i jakże krótka rozmowa, która potrafiła sprawić, że Elle ledwo trzymała się na nogach.
    Uniosła brew i spojrzała na mężczyznę. Przyglądała się z zaciekawieniem, jak zbierał zabawki jej dzieci, zastanawiając się przy tym, co takiego właśnie wpadło mu do głowy. Wstała powoli z kanapy i podeszła do niego, cały czas rozmyślając o tym, po co były mu potrzebne zabawki. Szybko jednak zrozumiała, kiedy rzucił jedną z nich o ścianę. Przez chwilę wpatrywała się w tę, która wylądowała na drewnianej podłodze, jakby zastanawiała się nad czymś intensywnie.
    — Wezmę jedną… — chwyciła podaną przez Jerome zabawkę i rzuciła nią, nie spodziewając się przy tym wielkiego efektu wow, no, bo czym mogłoby skutkować rzucenie zabawką w ścianę? Obserwowała jej lot i to, jak odbiła się od ścianę — mogę jeszcze jedną? — spytała, chociaż nie musiała czekać na odpowiedź. Trzymała już w dłoniach kolejną z zabawek i czuła, jak z każdym kolejnym rzutem emocje z niej uchodzą. Chyba zaczęła rozumieć, dlaczego ludzi ćwiczą, kiedy się denerwują, biegają czy chodzą na siłownię… Szukają po prostu ujścia dla gromadzących się emocji. Elle nigdy nie potrafiła sobie z nimi radzić i zawsze, wszystko trzymała w sobie… Aż wybuchała, co kończyło się zazwyczaj kłótnią, w której obrywał jej mąż — że ja na to nie wpadłam nigdy wcześniej — wymamrotała, chwytając kolejną zabawkę i rzucając nią mocno o ścianę, po prostu czując, jak wraz z lotem zabawki ulatuje z niej utrzymywana od dłuższego czasu złość. Niby nie wkładała dużo siły w sam rzut, ale czuła wypieki na policzkach.
    Thea również zainteresowała się tym, co robiła dwójka dorosłych, bo zamiast skupić się na swojej macie i dostępnych zabawkach, wstała nieporadnie i podeszła powoli w ich stronę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Też, też! — zawołała radośnie, wyciągając rączki w stronę upadających na podłodze zabawek.
      — Już kochanie, za chwileczkę będzie twoja kolej… Pozbieramy pierw zabawki, dobrze? — uśmiechnęła się łagodnie do dziewczynki, nachylając się nad nią i wyciągając do niej rękę, aby złapała za nią. Podeszły razem bliżej ściany, a Thea zaczęła wybierać sobie zabawki, które wydawały się jej najbardziej interesujące.
      — Dziękuję, Jerome — Elle uśmiechnęła się lekko, zerkając w stronę mężczyzny — i przepraszam, że musiałeś być tego świadkiem — dodała jeszcze, wzruszając przy tym delikatnie ramionami.

      Villanelle

      Usuń
  51. Znając siebie, jakby usłyszała o zakładach o piwo byłaby bardziej niż chętna, aby za cel ich wędrówki wybrać właśnie bar, w którym udałoby im się z całą pewnością wygrać alkohol. Może źle to brzmiało, ale Lynie była jedną z tych, które chętnie wybierały się do takich miejsc i po prostu kupowały napoje wysoko lub niskoprocentowe. Była młoda, zdrowa i chciała po prostu korzystać z życia, a w dobrym towarzystwie alkohol wchodził też jakoś tak lepiej. Poza tym była pewna, że z Jeromem mogłoby być całkiem zabawnie, jak będzie okazja z pewnością będzie musiała go wyciągnąć może do jakiegoś dobrego baru czy klubu, o ile oczywiście sama narzeczona nie miałaby nic przeciwko, bo jednak w końcu wiedziała, jak takie wyjście mogłoby wyglądać, ale też nie brała pod uwagę tego, że partnerka jej przyjaciela, bo tak chyba o nim mogła mówić, mogłaby okazać się chorobliwie zazdrosna. I w końcu mogłaby iść razem z nimi, jeśli miałaby taką ochotę, ale to tej kwestii postanowiła na razie nie ruszać, bo mieli w końcu swój cel i do barów, jak na ten moment to było im daleko.
    ― Jakiś dobry salon? Ostatnio marzy mi się zmiana fryzury… Może krótsze włosy i grzywka? ― zastanowiła się. Lubiła eksperymentować z fryzurami, nie bała się zmian, choć raczej nie dawała farbować ich. Kiedyś krótki czas była blondynką, a raczej miała jasny brąz zmieszany z blondem, bardziej wchodząc w blond i to był błąd. Niby nie wyglądało źle, ale zdecydowanie było jej lepiej w ciemniejszych kolorach i następna koloryzacja była już w bardzo zbliżonym kolorze do jej naturalnych, a że włosy rosły jej w zastraszającym tempie to już od dawna na głowie miała swoje włosy, pozbawione jakiejkolwiek farby i można uznać, że to było jej małe, prywatne zwycięstwo.
    ― Parę miesięcy to dużo czasu, panie Marshall ― odezwała się starając przybrać ton nauczycielki, która karci ucznia za gadanie czy inną błahostkę ― a tak na poważnie, to zadbam o to, abyś zobaczył co najlepsze. W Little Italy, jak sama nazwa wskazuje, mieszkali głównie Włoski, którzy kiedyś tam emigrowali. Jestem kiepska w datach, teraz podobno nie mieszkają tu prawdziwi Włosi, a jedynie ich dalsze pokolenia, bo większość uciekła w przyjemniejsze strony miasta czy do New Jersey, ale mają tam dobre knajpy z jedzeniem. Jakbyś szukał dobrego, włoskiego jedzenia to moim zdaniem znajdziesz je tylko i wyłącznie tam ― opowiedziała. Jak tu przyjechała robiła trochę researchu odnośnie Nowego Jorku, chciała kiedyś się faktycznie postarać o obywatelstwo i to wymagało sporej jednak wiedzy, ale na ten moment nie chciała o tym myśleć, bo wiedziała doskonale, że zaraz rozbolałaby ją głowa od tego wszystkiego. Na razie miała jakichkolwiek papierów, dokumentów do wypełniania dość po same dziurki w nosie.
    Ayers spojrzała na Mystic, ale chyba była zadowolona z tego, kto ją prowadzi. A na pewno nie dawała znaków, że prowadzenie przez Jerome jakoś jej przeszkadzało. Szła jak zawsze wąchając wszystko co wydawało się ciekawe i warte uwagi psiny. Nie mogła się już doczekać lata, tego, jak będzie w końcu ciepło, a na zewnątrz można wyjść w sukience bez żadnej kurtki czy bluzy. Była stworzona do takich temperatur, a nie zimna, które teraz opanowało cały Nowy Jork. Choć zimą z prawdziwego zdarzenia by nie pogardziła, ale może jeszcze doczeka się w tym roku zimowych widoków?
    ― Tam mamy przystanek ― powiedziała po jakimś czasie wskazując miejsce, o którym mówiła ― bilety, mam nadzieję wiesz, jak się kupuje? ― rzuciła nieco kąśliwe spoglądając na mężczyznę z uśmiechem, w końcu tylko sobie żartowała.
    ― Pora się rozruszać z tym miastem, panie turysto. Niedługo staniesz się jak miastowy, jestem pewna. Wyróżniający się miastowy ― powiedziała. Nie dało się ukryć, że na tle innych ludzi Jerome naprawdę się wyróżniał, ale to według niej dla samego zainteresowanego było tylko plusem i nie zniknie tak po prostu w tłumie, jak masa innych ludzi. ― A jak ci się w ogóle podoba miasto?

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  52. Nie, nie, nie, Jaime wciąż uważał, że dzieci są straszne. Jak miałby się zająć takim malutkim człowiekiem? Przecież jeden fałszywy ruch i… A, nieważne. Lepiej o tym teraz nie myśleć. A jeśli faktycznie w końcu przyjedzie w odwiedziny, a dzieciątko wciąż będzie małe, to Jaime po prostu stanie sobie przy kołysce i będzie obserwować czy wszystko w porządku. Podobno istniało coś takiego jak… a, nieważne. Nie, nie mógł myśleć o takich rzeczach. Wszystko będzie w porządku i już niedługo (no błagam, te kilka miesięcy zleci jak z bicza strzelił, a jeszcze później Jerome będzie musiał biegać wszędzie za swoim dzieckiem, byle to nie zrzuciło sobie czegoś na głowę, latając po całym mieszkaniu) ich rodzina powiększy się o kolejne dziecko.
    - Ulubiony wujek powiadasz… - uśmiechnął się do siebie, zastanawiając się nad tym. – Brzmi dumnie, co? – spojrzał na przyjaciela, a potem zaśmiał się cicho. – Dumnie i bardzo odpowiedzialnie. Ale to też znaczy, że będę mógł rozpieszczać waszą córkę lub syna… I nic nie będziecie mogli na to poradzić, bo to wy będziecie rodzicami. Przecież to fantastyczne – dodał i zaśmiał się nieco głośniej. Coraz bardziej zaczynała mu się podobać ta wizja. Co prawda według swoich poglądów i wizji czy czego tam, nastąpi to dopiero za jakieś… może pięć lat, ale na pewno warto czekać. – Podobają mi się te imiona – stwierdził nagle. No cóż, bardzo cieszył się jego szczęściem i to było tak bardzo przyjemne.
    Radosny nastrój jednak prysł, kiedy Jerome zaczął rzucać jakimiś żarcikami. Pff, no to jednak cholera była.
    - Nie, bez śniadania – prychnął i wziął kolejnego kęsa do ust. – W planach jest tylko kolacja. I… Cierpi to może za dużo powiedziane. Niektórzy mogą to nazywać atutem. Ja to nazywam czymś, czego mój mózg nie ogarnia, że lepiej po prostu pewnych rzeczy nie zapamiętywać. Nazywane jest to pamięcią ejdetyczną lub fotograficzną.
    Na to mógł zwalić winę tego, że tak doskonale pamięta obraz umierającego brata, jednak po przeżyciu takiej traumy chyba każdy by to pamiętał.
    Słysząc kolejne komentarze Jerome’a, Jaime miał ochotę czymś w niego rzucić. Niestety, sztućce odpadały, ponieważ naprawdę chciał zjeść ten obiad. Może mógł zwinąć w kulkę serwetkę i nią się posłużyć? Hm… jeszcze pomyśli, ale kiedy już na coś wpadnie…
    - Uduszę cię – stwierdził nagle, wracając do posiłku. Był nawet całkiem spokojny. – Albo nie, bo dziecko w drodze, nie zostawię twojej narzeczonej samej przecież. Nie mogę osierocić dziecka… I kto tu sobie zgrabnie wymyśla, hm?
    Mogli sobie tak żarcikować, ale prawda była taka, że to nawet było całkiem przyjemne, że ktoś interesował się jego sprawami. Nie pamiętał, kiedy ostatnio to wyglądało w taki sposób. Bo może i Jaime miał lepsze kontakty z ojcem, ale ich rozmowy tak nie wyglądały. Tymczasem Jaime siedział tutaj z Jerome’em i bawił się całkiem nieźle, nawet jeśli naprawdę chciał czymś w niego rzucić. Czy tak mogłyby teraz wyglądać rozmowy z Jimmy’m?
    - Nie, jest chyba starsza ode mnie, ale niewiele. Mówiłem ci już, że studiuje prawo? Jak mówiłem, jest wielozadaniowa. To zadziwiające, ile zdążyła zrobić podczas mojej krótkiej wizyty u niej w mieszkaniu, serio. Jestem bardzo ciekaw tego spotkania - zaznaczył ostatnie słowo, bo najwyraźniej Jerome lubił się czepiać słówek. Oczywiście absolutnie nie miał mu tego za złe. – W takim razie daj mi znać co i jak i pojedziemy coś wybrać. Byłeś u mnie w mieszkaniu… raz… w pewnych okolicznościach… ale chyba mniej więcej pamiętasz jak jest w środku, więc pomożesz wybrać coś, co będzie pasowało do całości. Myślisz, że potrzebuję obrus?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  53. Alanya pojęcia nie miała, jaka przyszła żona Jerome jest, choć z tego co słyszała to wydawała się być całkiem fajną dziewczyną. Cóż, również nie umiała sobie wyobrazić tego, że związałby się z kimś mało przyjemnym. I przede wszystkim z takimi ludźmi nie planuje się rodziny ani tym bardziej się nie oświadcza, ale nie jej było oceniać. Była pewna, że gdyby się zdecydowali na wyjście to nikt nie miałby nic przeciwko temu, a oni spokojnie mogliby wysępić piwo od innych. I jeśli tylko Jerome podzieli się z nią tą myślą, to zamierzała go w bliskiej przyszłości wyciągnąć do jednego z takich miejsc, a kto wie może takie wyjście doprowadziłoby do kolejnych przygód? Tylko może tym razem nie wylądują na środku oceanu.
    ― To chyba musi być naprawdę dobry, skoro aż tak bardzo się o miejsca w kalendarzu zabijają ― powiedziała. Lubiła takie miejsca, z reguły świadczyło to o tym, że pracują tam doświadczone osoby, które wiedzą co robią, a nożyczki trzymały w dłoniach wiele razy. Jeśli chodziło o jej włosy to nie ufała byle komu, najpierw zawsze czytała opinię o takim miejscu, a potem decydowała się czy się zapisać, czy nie. Marshallowi chyba mogła w tej kwestii zaufać, bo raczej nie polecałby jej miejsca, w którym spaliliby jej rozjaśniaczem włosy czy przy zwykłym podcięciu końcówek skończyłaby z łysą głową. ― Możemy tak zrobić, lista rezerwowa do mnie przemawia. Wiesz, czuję, że przydałaby mi się jakaś zmiana z włosami, ale zanim się zdecyduję to minie milion jeszcze kolejnych lat ― dodała. Akurat pewnie trafiłaby na jakiś dzień, jak ktoś odwołał wizytę i mogłaby się na to miejsce wbić. Cóż, być może z tego skorzysta. Jeszcze wszystko było przed nią.
    Miasto zwiedzała na własną rękę. Z początku oczywiście Elizabeth pokazała jej kilka najważniejszych miejsc, ale kobieta pracowała i nie mogła cały czas prowadzić Lynie za rączkę, więc w którymś momencie sama jeździła po mieście, odkrywała ciekawe miejsca, a im więcej ludzi poznawała tym ciekawsze miejsca odwiedzała. Każda osoba, którą poznała coś wniosła do jej życia i pokazała jej różne fajne miejscówki, dobre bary czy kluby, a nawet sklepy z odzieżą, z którymi teraz Alanya się nie rozstawała.
    ― Przy Little Italy znajduje się również Chinatown, to będzie można i zerknąć tam, jeśli masz ochotę. Dwa kraje za jednym zamachem, nieźle nie? ― rzuciła z uśmiechem. Lubiła te dzielnice Nowego Jorku, były po prostu inne od tych, z którymi się spotykała na co dzień. Miały w sobie to coś, nawet jeśli przez upływ czasu straciły swoją poprzednią atmosferę, bo większość mieszkańców się przeniosła w lepsze rejony, to nadal można było zauważyć, do kogo te dwie miejscówki w mieście należały.
    ― No co? Musiałam się upewnić, że wiesz co robić i jak kupić bilety. W końcu jesteś tu dopiero parę miesięcy ― mruknęła puszczając oczko przyjacielowi i uśmiechając się. Mystic siadła sobie przy nich na chodniku, najwyraźniej już zmęczona krótkim spacerkiem. Teraz obserwowała nowojorczyków, którzy biegali między sobą po drugiej stronie ulicy każdy spiesząc się w swoją stronę.
    ― To w sumie prawda, niewiele chyba jest ludzi, którzy są autentycznie nowojorczykami ― zauważyła. Sama chyba jeszcze nie poznała nikogo kto byłby urodzony już w Nowym Jorku. ― Chyba trochę ci jeszcze zajmie, aby w pełni się do niego przyzwyczaić. Mi przynajmniej trochę zajęło, a teraz mam wrażenie, że momentami wcale się nie różnię od tych ludzi, którzy teraz się przepychają na chodniku, bo koniecznie muszą gdzieś zdążyć.

    [Dobry wieczór i w imieniu Paskudy dziękuję! ♥ Ładne rzeczy wyczarowała. :D]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  54. Zostanie wujkiem w pewien sposób rozjaśniło przyszłość Jaime’ego, przynajmniej on tak to widział. To oznaczyło, że będzie musiał się postarać przeżyć jak najdłużej, przestając robić te wszystkie rzeczy, które miał w mniemaniu robić. Jasne, to na pewno będzie trudne, ale miał czas, prawda? Trudno będzie to wszystko od razu zmienić, za przykład można było podać tę bójkę, o której przed chwilą wspomniał Moretti. To było już po wyznaniu Jerome’owi o swoim bracie, a bójka miała miejsce niedawno. Nie dał rady od razu z tym wszystkim zerwać. I raz po raz czuł w sobie takie ukłucie. Było lepiej, temu nie można było zaprzeczyć, ale to wszystko wciąż w nim siedziało i bez wątpienia zostanie na zawsze, jednak małe kroczki w kierunku światła to zawsze były kroczki, które przybliżały go do upragnionej normalności. Naprawdę chciał się dowiedzieć, co to znaczy. I może dzięki rodzinie Marshallów w końcu to osiągnie?
    Kiedy usłyszał słowa o tym, iż Jerome się cieszy z ich zapoznania się, Jaime miał wrażenie, jak fala przyjemnego ciepła rozpływa się po całym jego ciele. Och, to było takie… urocze, ale zaraz poważne i przede wszystkim po prostu miłe. Chyba nigdy wcześniej nie słyszał takich słów i, cholera, znaczyły one dla niego tak wiele, że nawet gdyby chciał, to by nie potrafił wyjaśnić tego słowami. Oczywiście, że Walking with a friend in the dark is better than walking alone in the light, ale teraz to nabierało większego znaczenia. I w ogóle nabierało jakiegokolwiek znaczenia.
    - Taka rola wujków – wzruszył ramionami, nawiązując do tej drugiej części wypowiedzi, ponieważ miał wrażenie, że gdyby dodał coś od siebie, to mogłoby to się skończyć dość emocjonalnie, nawet jak na niego. A tego zdecydowanie wolał uniknąć. – Ale będę je też chronił – dodał jeszcze.
    Chciał być dobrym wujkiem. Czy to znaczyło, że miał nowy cel? Może rzeczywiście zacznie się starać żyć jak człowiek, któremu jednak na czymś zależy.
    - Nikt o tym nie wie tak naprawdę – przyznał, patrząc na niego uważnie. – Jesteś pierwszym, nie licząc Jimmy’ego, który się dowiedział. Nie powiedziałem nawet Laurze, kiedy sama wspomniała o tym fakcie w kontekście swojej osoby – dodał ciszej.
    Nie uważał, że jest to coś, czym chce się chwalić. Oczywiście, że sporo mu to ułatwiało, chociażby w wieku piętnastu lat, kiedy dzięki temu zdobywał dobre oceny, a rodzice zgodzili się na przerwanie terapii. Na studiach też się przydawało, jednak w tym przypadku Jaime stawiał też na zrozumienie tematu. Chciał być dobry w tym, co miał robić w przyszłości, a to wymagało jednak zrozumienia pewnych spraw, procesów i całej reszty wiedzy z zakresu nie tylko medycyny.
    - Tak, mam to odkąd pamiętam, że tak powiem – odpowiedział powoli, patrząc chwilę na swojego rozmówcę, a potem odwrócił wzrok i westchnął. – Doskonale to pamiętam, jednak uważam też, że… przepraszam, że to powiem, ale myślę, że ty też doskonale pamiętasz tamten sztorm – ściszył głos, żeby nikt inny go nie usłyszał. Możliwe, że sam Jerome miał problem ze zrozumieniem chłopaka.
    Nie chciał, aby Marshall źle o nim pomyślał. Chodziło o to, że po takim przeżyciu ludzie, którzy nie mieli takiego problemu też pamiętali takie zdarzenia bardzo dobrze. Może nie wszyscy, pewnie cześć tych osób powoli zapominała, w głowie mając jedynie tylko kilka obrazów. Ale Jaime pamiętał, jak to było.
    Cóż, Jerome nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo Jaime go potrzebuje. Oczywiście słowa mężczyzny były żartobliwe, ale Moretti odebrał je bardzo poważnie, dlatego nawet ich nie skomentował. Po prostu uśmiechnął się lekko i wrócił do swojego jedzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale zauważył te dziwne miny na twarzy przyjaciela i zmrużył nieco oczy. No tak, jego przyjacielem została taka cholera. Czy oni wszyscy, przyjaciele, tacy byli? Pewnie tak. Może i Jaime nie miał doświadczenia, ale miał dużą wiedzę wyciągniętą z filmów i seriali. Moretti aż bał się pomyśleć, co też miał w głowie ten facet. Miał nadzieję, że nie myślał źle o Laurze. I jego ewentualne wątpliwości wkrótce zostały rozwiane.
      Reszta posiłku upłynęła im spokojnie. Umówili się jakoś na zakup tego nieszczęsnego stołu, a później każdy wrócił do siebie. Jaime z niecierpliwością na to czekał, jednocześnie przeglądając kolejne przepisy, szukając czegoś odpowiedniego na tę kolację. I przez to wertowanie sieci znalazł coś, czego zupełnie się nie spodziewał.
      - Adoptujmy renifery – powiedział od razu bez żadnego „cześć”, kiedy tylko Jerome wsiadł do auta Jaime’ego.

      [Pozwoliłam sobie przeskoczyć :D]

      Jaime

      Usuń
  55. Magia minęła niczym pęknięta bańka mydlana. Ani Caroline, ani Jerome długo nie mogli nacieszyć się zainteresowaniem nastolatków, którzy okazali się pełni miłości dla zwierząt, nie odtrącając na wstępie schorowanego owczarka niemieckiego. Gdyby pies należał do tych groźnych, nie dopuszczaliby do niego żadnych osób, poza wykwalifikowanym personelem. Nikomu nie zależałoby na tym, żeby skrzywić niczemu winne dziecku, czy też dorosłego człowieka.
    Słysząc wytłumaczenie chłopaka, studentka uniosła jedynie brwi do góry. Rzucającego się Reksa dałoby się porównać do śniegu na Barbadosie, a co z tego wynikało? I jedno, i drugie nie było możliwe. Wcale nie zdziwiłaby się, gdyby to chłopak uderzył psiaka, a ten wystraszony, zdecydował się na taki, a nie inny ruch. Może i owczarek niemiecki nie słyszał, godząc się ze swoim okrutnym losem, ale widział lepiej niż pozostałe psy w tym samym wieku, więc nie dostrzegając zagrożenia, nie zdecydowałaby się na atak. Dennis opiekował się nim dłużej niż dzień, a kilka razy powtarzał w domu, że mogli zaadoptować Reksa, aby ten dożył dnia ostatecznego w lepszych warunkach, niż schronisko, które zawsze będzie znajdowało się w potrzebie.
    — Zachowajmy spokój. Reksem zajmie się mój brat, a Tobą ja — poprowadziła rannego chłopaka w kierunku wolnego krzesła, przewracając oczami. — Szkoda tylko, że nie chcesz powiedzieć nam prawdy.
    — Uparliście się na mnie? Zrozumcie, że to ten kundel! Spójrz na moją dłoń — wyciągnął ją tak mocno, aż dotknął kurtki studentki, a później zsunął ją w dół, zahaczając o nogę kobiety. — Gdybym to ja zrobił mu krzywdę, to chyba jemu by coś było, prawda? Chciałem dobrze, ale to nie moja wina, że Reks nie akceptuje pieszczot.
    To trochę tak, jakby osoby z najbliższego otoczenia Caroline powiedziały, że nie przepada za gorącymi kąpielami, koncertami, spektaklami, czerwonym winem, piernikami, a przede wszystkim za czekoladowym budyniem. Dwudziestojednoletnia dziewczyna żałowała, że ludziom nie wyrasta długi nos jak u Pinokia, bo nastolatek zahaczyłby nim o podłogę. Poirytowana podeszła do szafki, za którą schowano apteczkę i zachowując zimną krew, wzięła małe pudełeczko, podchodząc do chłopaka. Jeszcze raz przyjrzała się niedużej ranie, a jako, że wszyscy patrzyli na nią, jakby miała dokonać cudu, poprosiła uczniów, żeby zaczekali na zewnątrz. Czy nie wystarczy, aby z nimi została spanikowana wychowawczyni i spokojny Jerome, chociaż Caroline nie zdziwiłaby się, gdyby gotował się w środku ze względu na to, co spotkało bezbronnego Reksa.
    Nie tylko ją zawiódł ten nastolatek, bo jeszcze przed wyjściem, zostałby najchętniej wolontariuszem, a później okazał się bestią, nie robiąc sobie zupełnie nic z tego, że wina nie leżała po stronie owczarka niemieckiego. Czy młodzi chłopcy założyli się właśnie o to, kogo psinka zaatakowałaby najprędzej? Pamiętała, że właśnie on znajdował się w tym kręgu, więc wcale nie byłaby zdziwiona, gdyby zaryzykowali, wykorzystując chwilę nieuwagi i ryzykując poważnie. Co jeśli trafiliby na innego zwierzaka, który nie byłby taki łaskawy jak Reks? W tym przypadku miał zdartą skórę, a co stałoby się, gdyby zaczął psocić się innym, tym niebezpiecznym, którzy znajdowali się w osobnej części schroniska? Czy byłby zadowolony z tego, że stracił palec, a może jednak wszystkie palce, które psiak wykorzystałby na przekąskę? Oczywiście, ani Fender, ani Marshall nie pozwoliliby na zabawy z pitbulami lub tymi, których nie nazywano aniołkami, ale skąd mieliby pewność, że nastolatek czegoś by nie wymyślił, przedostając się do nich jak najbliżej? Przy takich osobach należało dmuchać na zimne, co zawsze kojarzyło się studentce z jej dziadkiem. Odkąd mężczyzna zachorował na Alzheimera, a rodzina częstowała go deserem lodowym, to dosłownie przed oblizaniem łyżeczki, dmuchał na lody, jakby miały oparzyć go w język.
    Po dokładnym umyciu rąk, zwilżyła wacik wodą utlenioną i nie przejmując się tym, że może go to zbyt szczypać, przyłożyła od razu do rany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczęła powolnie przemywać dłoń, nie stwierdzając tego, żeby długo cierpiał. Dzisiaj na pewno pocierpi z bólu i własnej głupoty, ale za kilka dni stanie się, to dla niego jedynie nieprzyjemnym wspomnieniem, które znacznie dłużej będzie siedziało w głowie Reksa.
      — Mogłabyś delikatniej? Strasznie boli... — zagryzł wargę z całej siły, aż pobladł na twarzy, jednak cierpienie skończyło się wraz z dźwiękiem telefonu.
      Jeszcze wtedy nikt nie przypuszczał, że całe zamieszanie z nastolatkiem i owczarkiem niemieckim w roli głównej, nie okaże się na tyle poważne, lecz w tej chwili Caroline, po odpięciu kurtki, nachyliła się nad brunetem, ścierając pozostałości krwi.

      Caroline

      Usuń
  56. Sekretareczki ― powtórzył z uśmiechem na ustach. To brzmiało… po prostu zabawnie, ale domyślał się, że to już jest wewnętrzny żart między nim, a pracownikami zakładu, tak to przynajmniej brzmiało. Chyba też w każdej pracy ludzie mieli ze sobą różne żarciki, które wypowiedziane przy towarzystwie wcale nie brzmiały zabawnie, bo zwyczajnie nikt ich nie rozumiał. Choć musiał przyznać, że słowo sekretarka i Jerome wyjątkowo mocno do siebie nie pasowały i to mimo wszystko sprawiało, że mężczyzna się uśmiechnął, gdy wyobrażał go sobie w roli takiej sekretarki.
    Dobrze było się spotkać w luźniejszym miejscu niż właśnie butik, w którym spędzili dość sporo czasu. Oczywiście czas spędził tam przyjemnie, nie miał na co narzekać, a ze swoich zakupów był bardzo zadowolony, bo był pewien, że marynarka oraz koszula przydadzą mu się nie tylko na ten jeden dzień, gdy będzie świadkiem na ślubie Jerome, ale również i na inne okazje, które być może wpadną. Ethan zaśmiał się na jego reakcję.
    ― A na co miałaby narzekać? Nie chcę brzmieć nieskromnie, ale uważam się za porządnego faceta, dobrze bym ją traktował, a chyba chciałbyś, żeby była dobrze traktowana? Myślę, że moglibyście się widywać nawet co jakiś czas ― kontynuował, a uśmiech nie schodził mu z twarzy co oznaczało, że cały czas sobie żartuje. W zasadzie nie potrafiłby tego powiedzieć na poważnie. Obaj, można było tak powiedzieć, znaleźli swoje blondynki, których chcieli się trzymać i Ethan jakoś nie umiał nawet pomyśleć, że miałby zamienić Davinę. ― A czy o wszystkim musi wiedzieć od początku? Powoli się ją uświadomi ― dodał kręcąc głową. Niedowierzał, że takie słowa padły z jego ust, ale w końcu nadszedł czas, aby odrzucić od siebie wiecznie posępnego Ethana i zacząć po ludzku żartować, cieszyć się swoim życiem i nie mieć na głowie aż tylu problemów, a raczej nie przejmować się rzeczami, na które już nie miał absolutnie żadnego wpływu. Nie mógł zmienić przeszłości, a ciągłe jej rozdrapywanie również nie pomagało w tym, aby układać sobie przyszłość, na której mu jednak zależało i nie chciałby, aby rysowała się w szarych kolorach, smutna i nijaka.
    Uśmiechnął się słysząc, jakiego słowa użył, aby to opisać. To chyba było po części prawdą, a te pączki brzmiały faktycznie uroczo. No i kto by się spodziewał, że od sprzedawania pączków można przejść do czegoś poważniejszego? Ethan na pewno nie brał tego pod uwagę, gdy pierwszy raz przekroczył próg tamtej kawiarni, za drugim również mu to nie przyszło do głowy, a potem jakoś wylądowali w mieszkaniu blondynki, ona pokazała mu magiczny świat Netflixa, a on polubił seriale i sam sobie go sprawił, ale nie korzystał szczególnie często. Zawsze gdzieś tam z tyłu głowy miał, że gdyby oglądał programy sam nie miałby już wymówki, aby odwiedzać Davinę, a tymczasem ich serialowa lista wcale nie malała, a wręcz robiła się coraz większa, a to zawsze oznaczało trochę czasu spędzonego razem. Fakt faktem, że byli jak dzieciaki, które nie wiedzą co robią. Tłumaczył to sobie tym, że oboje po prostu nie byli pewni, czy nie naciskają na siebie za bardzo i nie chciał niczego między nimi popsuć.
    Camber parsknął, dosłownie, śmiechem po usłyszeniu jego słów odnośnie herbatki. Takiego doboru słów się w ogóle nie spodziewał usłyszeć ani teraz, ani nigdy, choć to co powiedział Jerome miało sporo sensu i było prawdziwe. Herbatki na ten moment jeszcze nie było.
    ― Ja również się cieszę, bardzo ― przyznał, jak już uspokoił swój śmiech ― to trochę jak nowy start w życiu. Wiem, to pewnie durnie brzmi, ale po części tak się czuję ― dodał. Czas spędzony z nią odjął mu trochę lat, tak przynajmniej uważał i się czuł, a to chyba dobrze świadczyło, prawda? ― Mam z nią z parę zdjęć, jak byliśmy nad jeziorem. Zabrałem ją pod koniec sierpnia pod namiot, nigdy nie była i trochę z tego wyszła niezła przygoda ― powiedział. Wyciągnął telefon i otworzył galerię, aby pokazać mu zdjęcie, o którym mówił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba spokojnie dało się zauważyć, że na tych zdjęciach on sam wyglądał na bardziej rozluźnionego i szczęśliwszego, a ten stan spokojnie się utrzymywał aż do tej pory i Ethan mocno liczył na to, że już go nie opuści.
      ― Właśnie, o której i gdzie mam was spotkać? Dzień przed mam cię zabrać na wieczór kawalerski czy coś w tym stylu? ― zapytał. Nigdy na takowym nie był, a na pewno nie był na takim, który byłby żywcem wyciągnięty z amerykańskich filmów, a że ani on ani Jerome nie byli rodowitymi amerykanami, to może powinni zasmakować tego przyjemnego obowiązku jaim był wieczór kawalerski spędzony po amerykańsku? Nie mówił tu od razu o wizycie w klubie ze striptizem, czy ich blondynki w ogóle by się na to zgodziły? Ale o pomyśleniu nad czymś, w końcu to był ostatni wieczór jako kawaler, należało coś zrobić! ― Jestem pewien, że będzie dobrze. Chyba, że byłeś niegrzeczny i spisała cię policja, to wtedy mogą się zastanowić, czy ci dać ten ślub czy nie, ale tak… wiesz, jestem pozytywnie nastawiony i pewnie tego dnia będziemy później wznosić za was toast.
      Nie chciałby, aby jego przyjaciel z Nowego Jorku jednak musiał wyjechać. Wtedy kolejne spotkanie już na pewno byłoby trochę utrudnione.
      ― Na razie się wstrzymuję i rozglądam, Davina mi pomaga znaleźć coś odpowiedniego i nie chcę się spieszyć, ale po nowym roku faktycznie chciałbym chyba już zmienić pracę. Zapisałem się nawet na siłownię, aby być w lepszej formie ― pochwalił się. Wysiłek fizyczny akurat nie był dla niego problemem, ale po dość długiej przerwie dobrze było trochę zacząć ćwiczyć, aby być bardziej przygotowanym na zmianę.
      Wcale nie miał mu za złe tych pytań, wręcz przeciwnie. Zamierzał zacząć bardziej o sobie opowiadać, nie chciał być wiecznie gburkiem, któremu nic nie pasuje, a który w rzeczywistości jest przyjemny tylko z życiem mu nie było po drodze i dlatego się stał, jaki się stał. Dość marudzenia w 2020, czy coś takiego, choć do tego jeszcze mu trochę czasu przecież zostało.
      ― Mam tylko nadzieję, że jak już zmienię tę pracę, to nie zostanę wezwany do waszego mieszkania ― powiedział pół-żartem, pół-serio, bo prawdę mówiąc nie chciałby wcale dostawać takiego wezwania. ― O, idzie jedzenie. W końcu.

      Ethan

      Usuń
  57. Czy krótkie trzysta sześćdziesiąt pięć dni mogło bardziej namieszać w życiu Jaspera, niż całe dwadzieścia osiem lat? Wydawać mogłoby się, że nie ma takiej szansy, bo od dzieciństwa lubił poukładane życie i nie znosił chaosu, a właśnie wysiadł z pędzącego rollercoastera, śmiejąc się z samego siebie. Jeszcze kilkanaście tygodni temu myślał, że w końcu odnajdzie szczęście, nie wspominając o przeszłości i nie wyobrażając sobie przyszłości. Nie miał pojęcia, co przyprowadziło go na casting do programu Wedding At First Sight. Ciekawość? Dwukrotnie zmiażdżone serce? Nadzieja na lepsze jutro? A może jedynie chwilowa rozrywka? Sam już dokładnie nie pamiętał, bo jak najszybciej pragnął wymazać z pamięci pierwszą rozmowę z ekspertami.
    Z trudem pozbierał się po tym, gdy wyszedł z sali sądowej, a Willow przestała być jego żoną w świetle prawa. Znacznie łatwiej było wziąć ślub z nieznajomą kobietą, niż stać naprzeciwko niej, odliczając czas do momentu, w którym sędzia ogłosi, że małżeństwo przestaje być ważne. Wraz z umocnieniem się apelacji, po blisko dwudziestu dniach, na nowo uzyska możliwość tego, aby ożenić się z kimś, kto byłby znacznie bliższy sercu Jaspera. Po wszystkim ani nie płakał, ani nie chodził przygnębiony, co mogło zdziwić wszystkich, ale chcąc pogodzić się z tą decyzją, całkowicie wyłączył się z rzeczywistości, skupiając się na podróżach, które oczyściły go z przygnębiających wspomnień. Po dwóch tygodniach przebywania w nieznajomych miejscach i na pokładzie samolotu, postanowił wrócić do pracy. Może dopiero, co zakończył eksperyment społeczny przeprowadzony na łamach programu telewizyjnego, traktowany jako prawdziwe małżeństwo, to nie chciał dłużej siedzieć w dawnym pokoju lub kupić kolejny bilet, spędzając najbliższe doby w innym państwie. Może i pragnął wspólnego życia z kobietą, którą poznał w Urzędzie Stanu Cywilnego, a po wypowiedzeniu przysięgi małżeńskiej, znał tak naprawdę jej imię, więc w tamtym momencie, potrafiłby opisać swoją żonę jedynie z wyglądu. Ale nie chciał robić czegoś na siłę, więc nie widział sensu w małżeństwie, które nie ma większych szans na przetrwanie.
    Wystarczyło mu wrażeń na ten rok, więc cieszył się z tego, że pozostało tak mało dni do Świąt czy Sylwestra, bo czy mógł skończyć gorzej, niż rozwodnik z odnowioną kontuzją? Ani zakończenie małżeństwa, ani pęknięta rzepka nie przynosiły radości, dlatego wraz z pierwszymi promieniami słońca, uśmiechnął się szeroko, nie chcąc robić z życia, teatru dramatycznego. Nie czekał na nic lepszego, bo aktualnie na duchu podnosiło go to, że ma dach nad głową, dobrych ludzi wokół i pracę, która stała się jego pasją.
    Nie wykorzystując w pełni zwolnienia lekarskiego, które przedłużono mu po pomyślnie przeprowadzonej operacji, postanowił wrócić do salonu, chcąc wnieść tam więcej dodatkowej energii. Nie zamierzał narzekać, szwendać się ze spuszczoną głową, wydymając przy tym wargę. W towarzystwie jednej kuli ortopedycznej, poprawił odciążający stabilizator kolana i rzepki, otworzył salon, przerzucając etykietę z napisem closed na tą z open. Uśmiechnął się szeroko, a widząc wskazówki zbliżające się do wybicia dziewiątej, przywiązał złote i srebrne balony do fotela Camili, która obchodziła urodziny jako ostatnia z całego personelu.
    Uciekł bez słowa, więc w ramach rekompensaty, zamówił dla wszystkich kawę z zaprzyjaźnionej kawiarni catcafe i odpinając granatową kurtkę, która bardziej nadawała się na początek jesieni, niż na zbliżającą się zimę, schował się na zapleczu, nie pozostawiając żadnych śladów obecności.
    O ósmej pięćdziesiąt usłyszał gwar rozmów, śmiech dziewcząt i pisk Camili. Nie musiał się wychylać, żeby widzieć podbiegającą dziewczynę do stanowiska, bo stukotu obcasów nie dało się pomylić z niczym innym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― Te balony kojarzą mi się z naszym Jasperkiem, pewnie sam je wybrał i wręczył swojemu tacie ― stwierdziła, idąc z prezentem, a chwilę później minęła otwarte drzwi od zaplecza, aby zrobić sobie zdjęcie w największym lustrze. ― Mógłby już do nas wrócić, ale pewnie szybko to nie nastąpi, bo sama płakałam przez godzinę po emisji finałowego odcinka. ― wróciła do pozostałych pracowników, szepcząc ― Szefie, dziękuję!
      ― Chyba pan Rafał bawi się z nami w chowanego ― roześmiał się Philipp, całując dwukrotnie policzek Marity. ― Gdzie pan jest?!
      Jasper po wypowiedzi jubilatki spodziewał się, że jako pierwsi zaczną zadawać niewygodne pytania, ale wcześniej, czy później weszliby na zaplecze, odnajdując go na krześle z wyciągniętą nogą. Wstając powoli, powiesił na oparciu krzesła kurtkę, poprawiając odsuniętą, zielono butelkową bluzę z Adidasa, którą z rana dostarczył mu kurier.
      Chwytając mocniej kulę ortopedyczną, wyszedł z szerokim uśmiechem, a pierwszą osobą, która go zauważyła była Audrey, co spowodowało, że szybko szturchnęła Jeroma, wykrzykując imię Małeckiego.
      ― Tatuś wrócił do innej filii, więc możecie odetchnąć z ulgą, bo taka kontrola szybko się nie powtórzy ― układając dłoń na karku, wyprostował się bardziej, pokonując niewielką odległość, która dzieliła jego i wszystkich pracowników. ― Witajcie, po przerwie. Sto lat, Camila ― objął rudowłosą, całując ją w policzek, co uczynił też w przypadku Marity i Audrey. ― Was panowie nie będę całował i chyba to zrozumiecie, prawda? Anderson, wspaniale wyglądasz z tymi rozjaśnionymi włosami, drugi Enzo. ― poruszył brwiami i przeniósł wzrok na tego, którego poznał dzięki udziałowi w programie. ― A jak tam czuje się przyszły tatuś?
      ― Przyszły tatuś? ― powtórzyła po nim Marita, doskakując do Marshalla. ― Och, gratuluję.
      ― Wszyscy Ci gratulujemy, czemu nic nie mówiłeś? ― Philipp pokręcił głową, wkładając pod koszulkę jednego balona. ― Jen w ciąży musi wyglądać doskonale, ach...

      Jasper

      Usuń
  58. Jaime od dziesięciu lat niewiele mówił z kimkolwiek o czymkolwiek, a tym bardziej o sobie. Był tak przyzwyczajony do takich neutralnych, nic nieznaczących rozmów, że dzielenie się najskrytszymi myślami, przeżyciami czy zwykłymi faktami uważał za coś ogromnego. I przełomowego. Owszem, jego rodzice także nie wiedzieli o tym, co wiedział Jerome. Jaime nie miał z nimi najlepszych relacji, a nawet coś tak w pewien sposób banalnego nie było czymś, co chciał im powiedzieć. Może to też jego wina, bo gdyby się otworzył wcześniej, to może teraz byłoby inaczej? Ale możliwe też, że nie poznałby Jerome’a, przynajmniej nie w takich okolicznościach, ponieważ mógłby się tamtego wieczora w ogóle nie zjawić na Empire State Building. Ale jest jak jest, przeszłości nie da się zmienić. A Jaime w ciągu tego krótkiego czasu (choć jak na siebie uważał, że to naprawdę długi okres) zaufał na tyle temu mężczyźnie, że powiedział mu o śmierci brata, o okolicznościach morderstwa i o tym, że obwiniał o to wszystko siebie. Nie uważał jednak, że fakt o posiadaniu pamięci fotograficznej jest super ważny, ale też nie chciał się tym od razu tak chwalić. Ot, w pewnych momentach życia bardzo mu to przeszkadzało.
    W każdym razie, adopcja renifera wydawała się być szalona. Nawet bardzo. Ale skoro można było adoptować pszczołę, to dlaczego nie renifera?
    Jaime uśmiechnął się lekko, wciąż nieco przejęty tym pomysłem. Oczywiście, że nie był tego na sto procent pewny i teraz, kiedy ponownie włączał się do ruchu, zastanawiał się, czy w ogóle powinien się odzywać. A może Jerome jakoś wybije mu ten pomysł z głowy? Och, to by było nawet dobre. W końcu mężczyzna miał dziecko w drodze.
    - Znalazłem taką organizację w internecie. Chodzi o to, że wybierasz renifera, adoptujesz zupełnie za darmo, ale możesz raz na jakiś czas wpłacać na ich rzecz jakąś niewielką kwotę. A swojego adoptowanego zwierzaka możesz obserwować, kiedy tylko masz na to ochotę – streścił mu informacje, jakie znalazł na stonce. – Możesz nadać mu imię, chyba że wybierzesz takiego, który już to imię otrzymał, możesz kupować mu zabawki, a nawet przyjeżdżać w odwiedziny! No wiesz, polecieć na północ, gdzie ta organizacja ma te reniferki. Bo to nie tak, że go adoptujesz i bierzesz do domu, no co ty – machnął ręką, którą zaraz z powrotem położył na skrzyni biegów. – One żyją w swoim naturalnym środowisku, a ty jakby przyczyniasz się do ochrony gatunku. Wiedziałeś, że renifery są zagrożone wyginięciem?
    Taka adopcja dla kogoś takiego jak Jaime była dobrą opcją, ponieważ nie miał styczności ze zwierzakiem naprawdę, zajmował się nim ktoś inny, więc nie było szansy, że Moretti zrobi coś nie tak; bałby się, że zrobi krzywdę zwierzęciu. Roślinę ususzył, psa czy kota obawiał się mieć, więc no…
    Opowiadał mu nieco więcej też o samej organizacji, która się tym zajmuje i o samych reniferach. Cóż, Jaime kochał renifery, miał ich całkiem sporo w mieszkaniu. To znaczy ozdób w kształcie tego zwierzęcia, głównie wyciągał je na okres świąt bożonarodzeniowych, więc właściwie już zbliżała się ta chwila, kiedy jego mieszkanie zapełni stado reniferów.
    I tak upłynęła im droga do jednego ze sklepów meblowych. Jaime znalazł wolne miejsce i po chwili obaj panowie kierowali się w stronę wejścia.
    - No dobrze – zaczął, kiedy weszli do jednego z działów w sklepie. – Drewniany, może być rozkładany… Cholera, krzesła jeszcze trzeba będzie dobrać – pokręcił głową i westchnął, kierując się do przodu.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  59. [Ojej, dziękuję! Jest mi bardzo miło. :) Karta Chase'a właśnie się pojawiła, no i jakieś opowiadanko również w planach mam (ale plany różnie mają się do rzeczywistości, więc… ), a o Anabelle była już mowa w poprzednich opowiadaniach o rodzeństwie. :D
    Dziękuję za powitanie i jeśli masz chęć na jakiś wątek, to oczywiście serdecznie zapraszam!]

    Chloe Vrubel

    OdpowiedzUsuń
  60. Charlotte nigdy wcześniej nie bawiła się w skomplikowaną, nieprzewidywalna i szaloną grę zwaną związkiem, toteż nie musiała sprawdzać się w roli wiernej partnerki. Jedno nocne relacje jakich miała za soba wiele, nie wymagały od niej czegos takiego jak zaufanie, czy głębsze uczucie. Po często zakrapianej alkoholem imprezie liczyła sie dla rudowłosej jedynie cielesna przyjemność. Nie myślała nawet czy napotkani na jej drodze mężczyźnie kiedykolwiek o niej wspominali, czy liczyli na drugie spotkanie, ponieważ rzadko udostępniała swe personalia w pełni. Nowy Jork był na szczęście na tyle duży, że poza jednym wyjątkiem nie zdarzyło jej sie trafić dwa razy w ramiona tego samego mężczyzny. Patrząc na Jeroma trochę go podziwiała, ponieważ tylko domyślić się mogła jak wiele poświęceń wymaga życie z kimś każdego dnia. Lepszy, czy gorszy dzień i tkwi się w tym razem, chociaż pewnie łatwiej byłoby ruszyć dalej. Na przykładzie swych rodziców wiedziała,że niektóre małżeństwa faktycznie miały sens, tylko aktualnie mało kto zdawał sobie z tego sprawę, że to przede wszystkim cholernie ciężka praca. Sama panna Lester nie miała w tej kwestii bladego pojęcia, a że wygodniej żyło sie jej tak jak dotychczas nie zamierzała tego zmieniać. Wróć, chciała to zmienić, ale ktoś zdecydował za nią, że jednak nie warto.
    - Jak tylko znajdę to prześlę Ci sms'em albo w końcu uda mi się znaleźć Ciebie na facebooku, hm? - uniosła zaczepnie brew, ponieważ do tej pory nie udało jej się wyszukać tej znajomej mordki na portalu społecznościowym.
    - Tym samym mi tylko przypominasz, że w tej jednej czwartej sa również osoby w związkach. O losie dla mnie nikt sie juz nie ostanie - powiedziała dramatycznie unosząc dłonie ku niebu, po czym zaśmiała się równie wdzięcznie co mężczyzna. Nie szukała nikogo, by postawić go na ślubnym kobiercu, prawdę mówiąc ostatnio stroniła nieco od płci przeciwnej, a także jedno nocnych przygód. Taki odwyk dla zdrowotności.
    - A Tobie co? Energia Cie nadal rozpiera? -zapytała po chwili patrząc jak szatyn spaceruje to w tę i z powrotem po jej niewielkim saloniku połączonym z kuchnią. Gdy był bliżej niej podała mu szklankę zimnej wody, a sama czekała na to aż woda na herbatę się zagotuje.
    - Wiesz jak chcesz więcej wypić to ja Ci nie bronię, a nawet moge zaoferować hmm - otworzyła szafkę.
    - jeszcze jedna butelkę rumu i wódkę.- puściła mu perskie oko, a następnie z dwoma kubkami gorącej herbaty przeszła do salonu. W przeciwieństwie do swego gościa wygodnie rozsiadła się na kanapie i delektowała nieco za ciepłym napoje.
    - Kurcze zapomniałam o okładzie, ale skoro tak spacerujesz to jest w zamrażarce, także możesz się sam obsłużyć. - powiedziała z uśmiechem niewiniątka, by po chwili zostać zmuszona wstać przez dzwonek do drzwi. Dostawa dotarła szybciej niz się spodziewała, a przyjemny zapach unoszący sie od styropianowych opakowań obudził jej pusty żołądek. Szybko zapłaciła dostawcy dając nawet napiwek i lekkim truchtem wróciła na swe dotychczasowe miejsce.
    - Wyżerka! - zawołała rozpakowując zamówienie z papierowej torby.
    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  61. ― Zdecydowanie, choć nie raz się zdarzało, że cudowni artyści komuś zepsuli włosy, makijaż czy tatuaż, ale nie neguję tu zdolności osób tam zatrudnionych. Wierzę ci na słowo, że jest świetny ― powiedziała. Przy wszystkim należało być ostrożnym tak naprawdę. Istniało w końcu ryzyko, że ktoś może mieć gorszy dzień, a jego zdolności dziś powiedzą, że sorki, ale nie dadzą rady sprostać zadaniu i potem ktoś jest poszkodowany. Alanya to całkowicie rozumiała, choć już pod nożyczki takiej osoby trafić by nie chciała. Nie uważała jednak, aby w salonie, o którym Jerome jej opowiadał podobne sytuacje miały takie miejsce, więc bardzo chętnie skorzysta z opcji zapasowej, a jak tylko się nadarzy okazja to pewnie tam poleci, aby na własnych włosach przekonać się, jak tam jest. Teraz była pełna nadziei i cóż, była pewna, że będzie wyczekiwać telefonu od Marshalla. Liczyła tylko, że wtedy nie będzie znajdować się w powietrzu, a zwyczajnie w świecie w mieszkaniu czy gdzieś na mieście, aby prędko się tam dostać.
    Uśmiechnęła się na wzmiankę o ekspresowym zwiedzaniu. Do tej pory nie patrzyła na to pod tym kątem, ale było w tym trochę racji i chyba faktycznie mogli uznać, że trochę zaczęli zwiedzać. Momentami chętnie wróciłaby do Europy, tu wszystko wydawało się być dwa razy większe, począwszy od samochodów po paczkowane jedzenie, ale też i dwa razy droższe, choć tak na dobrą sprawę, nawet jak nachodziły ją podobne myśli to nie zamieniłaby mieszkania w Nowym Jorku na nic innego. Zbyt dobrze się tutaj czuła. Może i czasami tęskniła, ale kto nie tęsknił za rodzinnym domem, gdy przykre dorosłe obowiązki zaczęły się pojawiać i trzeba było zacząć płacić za własne jedzenie oraz rachunki?
    ― Mam nadzieję, że to amerykańskie zwiedzanie Europy i Azji przypadnie ci do gustu ― odezwała się przystępując z nogi na nogę, aby trochę się rozgrzać. Zdecydowanie zbyt wiele czasu spędziła w mieszkaniu, w którym było cieplutko, a teraz na zewnątrz było szaro i nijako. Naprawdę nie przepadała za jesienną porą. Dobrze chociaż, że nie padał deszcz. Wtedy nie mieliby w ogóle ochoty opuszczać jej mieszkania i pewnie darowaliby sobie chodzenie po mieście, w końcu bez sensu było specjalnie moknąć, aby zobaczyć dwie dzielnice.
    ― Mystic może jeździć bez ― odparła z lekkim uśmiechem ― znaczy, mam niby kupiony dla niej, ale co chwilę dostaję sprzeczne informacje. Raz jest, że może jeździć za darmo, innym, że trzeba płacić… Jeszcze nie zdarzyło mi się za nią płacić mandatu, ale w razie czego szybko wysiadamy i uciekamy ― dodała puszczając mu oczko. To byłaby za to ciekawa przygoda, gdyby tak zaczęli nagle uciekać przed kontrolerami biletów. Kierowcy zwykle nie mieli nic przeciwko Mystic w autobusach, choć z tych korzystała rzadko woląc po prostu swoje auto, w którym jej było najwygodniej, ale na wszelki wypadek była przygotowana na wszystko. ― Wydaje mi się, że tylko w metrze nie można z nimi jeździć albo muszą być w torbach. Szczerze nie wiem, omijam metro szerokim łukiem ― wyznała wzruszając lekko przy tym ramionami. Nadal nie lubiła z niego korzystać, biegające szczury ją przerażały, a w dodatku metro samo w sobie było po prostu odpychające.
    ― Polubisz ją ― zapewniła ― czasem jest szaro-buro i byle jak, ale jak nadejdzie zima… Wiesz, śnieg ta cała atmosfera świąteczna to naprawdę idzie to przeżyć. Ja się zawsze w zimę pocieszam świątecznym okresem. To jeden z tych miesięcy, kiedy bez skrępowania mogę nosić czapkę Mikołaja i nikt sobie nie myśli, że zwariowałam. I niestety, choćbym chciała to i tam czeka nas listopadowa pogoda ― dodała, ale wcale nie traciła humoru. Wręcz przeciwnie, była naprawdę zadowolona, że Jerome ją odwiedził.
    ― Wiesz, że teraz będziesz musiał mnie… to znaczy ją, częściej odwiedzać? ― powiedziała patrząc na zadowoloną Mystic. ― Co ja jej powiem, jak wyjdziesz, a ona zacznie tęsknić?

    Alanya

    OdpowiedzUsuń
  62. — Od niedawna — powiedziała, odnośnie uwagi na temat chodzenia Thei — dzieci zdecydowanie za szybko rosną… Kocham ją i rozpiera mnie radość, gdy mogę obserwować, jak szybko się uczy, ale… Och chciałabym, żeby została taka mała — uśmiechnęła się czule, zerkając z troską na swoją córeczkę, która robiła kolejne kroki w kierunku zabawek. Schylała się na nieco drżących nóżkach i sięgała maskotki, aby powoli się wyprostować i podać je swojej mamie.
    Blondynka z czułością w oczach obserwowała ją uważnie, przelotnie tylko zerkając na swojego towarzysza, gdy poczuła jak zabawka odbija się od jej pleców. Zmarszczyła lekko brwi, ale po chwili zaśmiała się tylko dźwięcznie, kręcąc delikatnie głową.
    — Masz szczęście, że muszę dawać dobry przykład swojej córce — powiedziała, przestając się śmiać. Inaczej z pewnością chwyciłaby sama jedną z zabawek i śmiało rzuciłaby w nowego znajomego, z szerokim uśmiechem na ustach.
    Wrócił jej humor sprzed telefonu Swietłany, a przynajmniej starała się, żeby tak myło. Myślami nie skupiała się na tamtej rozmowie i nie myślała o wszystkich tych wydarzeniach, które miały miejsce kilka lat temu. Thea skutecznie zwracała na siebie uwagę blondynki, dzięki czemu młoda kobieta uśmiechała się szeroko obserwując przy tym cały czas swoją córeczkę.
    Thea chwyciła jedną z zabawek i cała szczęśliwa rzuciła jedną z nich w ścianę, piszcząc i krzycząc przy tym radośnie.
    — Troszeczkę ciszej skarbie, bo obudzisz braciszka — Elle uśmiechnęła się, chociaż wiedziała, że to wiele nie pomoże. Tak, jak spodziewała się blondynka, jej córeczka jedynie głośniej się zaśmiała, biorąc od niej kolejną zabawkę i ponownie rzuciła w ścianę — teraz będziemy się tak bawić, aż do znudzenia… Na szczęście zazwyczaj szybko jej przechodzi — zaśmiała się, zerkając na mężczyznę, który odezwał się po chwili ze swoim pytaniem.
    Przypomniał jej o czekoladzie, o której całkowicie zapomniała przez tę krótką, telefoniczną rozmowę z Rosjanką.
    — Czekolada to dobry pomysł… Mogłabym ją podgrzać w mikrofali, jeżeli masz ochotę, aby była z powrotem gorąca — powiedziała, podając córeczce zabawki i odsuwając się od niej o krok — zamówić też coś możemy, albo mogę szybko coś ugotować… Wiesz, że nie musisz tutaj ze mną siedzieć, prawda? — Spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem na ustach — już… Jest dobrze, a ja naprawdę nie wiem, o której dokładnie wróci mój mąż, a ty masz przecież w domu ciężarną narzeczoną — zauważyła. Nie chciała, aby jej osoba i to, że Jerome siedział u niej zamiast przy swojej kobiecie miało jakiś wpływ na relację jego i Jen.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  63. Gorzka pigułka rozczarowania najgorzej smakowała w ustach Jaspera; była niemal nie do przełknięcia, a litry wody nie poprawiłyby sytuacji. Przyjął to na klatę, wzruszył ramionami i patrząc prosto w oczy Willow, również powiedział, że chce rozwodu. Nie był malutkim dzieckiem, żeby odstawiać scenki, które rozgrywają się w wielu sklepach, gdy rodzice nie chcą zgodzić się na zakup nowej zabawki.
    Łzy w oczach fryzjera nie podziałałby na brunetkę, więc poprawiając koszulę, wstał i wyszedł, zakończając kolejny rozdział w swoim życiu, bez napisu happy end, bo tu stanowczo było więcej smutku. Dlaczego tylko wydawało mu się, że może im wyjść? Jako jedyni nie deklarowali niczego przed kamerami, a pozostałe dwie pary grały ze sobą w otwarte karty, nie skacząc ze szczęścia. Szczerze powiedzieli w przedostatnim związku, że chyba nie widzą siebie w przyszłości, a Jasper omylnie odczytywał sygnały Willow. Przez parę dni żył w pełnej nadziei; serce i rozum mówili to samo, wprowadzając go w stan radości. Pamiętał ich rozmowę i nawet bliscy znajomi wiedzieli, że żona Małeckiego rozważa rozwód i rozpoczęcie ich znajomości od początku, ale z czasem zachowywała się inaczej. Pocałunek i ta troska, gdy uległ kontuzji, uśpiły jego czujność, dlatego po werdykcie jego twarz zastygła w jednym wyrazie.
    Czy w jego przypadku miłość będzie rozpoczynała się jak piękna bajka, a kończyła jak najbardziej przerażający horror? Już cztery razy znalazł się pod wozem, a serce wołało o pomoc, bo ileż można zawieść się na kobietach, które miały być na zawsze? Zdrada Candy, fałsz Rachel i uczucie zbudowane ze względu na sławę, a później małżeństwo potraktowane jako eksperyment telewizyjny, które kończy się wraz z sezonem programu. Pretensji nie miał jedynie do pewnej rudowłosej kobiety, z którą spędził dwie noce, bo niczego sobie nie obiecywali, lecz gdzieś z tyłu głowy znajdowała się myśl; a może to ta jedna jedyna? Wcześnie wybierając przelotny seks, dwukrotnie nie szedł do łóżka z tą samą dziewczynę. Oczywiście, nie było tak, aby Jasper każdego dnia zaliczał nieznajome, ale czasami odświeżał kontakty i po kilku godzinach, oboje rozstawali się z szerokimi uśmiechami, wynosząc z tej nocy wiele dobrych wspomnień, a przede wszystkim żadnego żalu.
    Nie rozumiał jedynie tego, dlaczego jego była żona nie chciała z nim utrzymywać w miarę normalnej relacji? Nie chodziło mu o ciągłe spotkania, ale czy od czasu do czasu nie mogli spotkać się na kawie, dowiadując się o tym, co dzieje się w ich codzienności?
    Był wdzięczny sobie, że zamiast pracy lub przesiadywania w dawnym pokoju, wybrał się na dwutygodniowe wojaże. Oczyścił głowę z tak zwanych toksycznych myśli i teraz mógł skupić się na funkcjonowanie salonu. Znowu zacznie się magia związana ze spełnianiem marzeń i zachcianek klientek.
    — Moje kolano ma się w miarę dobrze, chodzę grzecznie na rehabilitacje do pani w wieku mojej babci, bo od wszystkich młodych dziewcząt muszę odpocząć, a oczywiście proponowano mi rehabilitantkę z naszego rocznika — wskazał na siebie i Jeroma, co dawało jasno do myślenia, że pani miałaby dwadzieścia osiem lat. — Jednak temat mojego zdrowia nie jest aż tak interesujący, jak Wasze dziecko, prawda Philipp? — Jasper poklepał się po płaskim brzuchu z widocznymi pod koszulką mięśniami, a balon pod strojem drugiego Enzo powodował łzy w oczach fryzjerach, ale najgłośniejszy śmiech należał do Marity.
    — Jakie to czasy przyszły, faceci robią i rodzą dzieci. Który to miesiąc, słoneczko? — obróciła się do niego przodem, dotykając balon. — A Jennifer który zaczęła tydzień?
    Stojąca najbliżej Marshalla nowa fryzjerka, klasnęła w dłonie, znikając na zapleczu. Audrey już niejednokrotnie w swojej krótkiej karierze u Małeckich kombinowała coś, nie zdradzając szczegółów, a później zaskakiwała wszystkich, a na doprowadzenie niektórych do pozytywnego szoku, trzeba było się napracować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś stuknęło, usłyszeli szum wody, chwilę później Radke wyciągnęła tajemnicze przedmioty z szuflady, specjalnie zasłaniając je bluzą, a Jasper unosił brwi coraz częściej. Co takiego znowu się szykowało? Kiedy wszyscy myśleli, że to już koniec i zobaczą niespodziankę, ona jedynie sięgnęła nożyczki z własnego pasa groomerskiego. Dwie minuty przed dziewiątą, stanęła przy Małeckim, wyciągając dwa słoiczki. Przez oba środki przechodziły samoprzylepne naklejki, jednak różniły się znacząco, co od razu dało się zauważyć. Na jednym napisała słowo BOY, a na drugim GIRL, akcentując to odpowiednimi kolorami, bo niebieski należał do chłopca, a różowy dla dziewczynki.
      — Maleństwo Jeroma i Jennifer musi wiedzieć, że ma najlepsze ciotki i najlepszych wujków pod słońcem. Kto jest za tym, że będą mieli syna, wrzuca pieniądze do tego słoiczka — uniosła odpowiedni. — A kto za tym, że dziewczyna, kieruje się do tego. — podniosła ten, do którego w tym momencie wrzuciła dwadzieścia dolarów amerykańskich.
      — Ale genialny pomysł! — zachwycona Camila wzięła portfel z torebki, wrzucając do słoiczka zatytułowanego boy dziesięć dolarów. — Skromniej, bo wypłata przed nami, a ja muszę opłacić czynsz.
      — Jestem za chłopakiem, a jako, że wszystko co mojego faceta jest również moje, to rzucę też dwadzieścia dolców.
      Na końcu zostali Philipp i Jasper. Anderson, uargumentował swój wybór tym, że sam marzy o córce, a małej pannie Marshall robiłby najpiękniejsze warkocze, więc wrzucił jako drugi kwotę i to dość pokaźną, bo aż pięćdziesiąt dolarów. W jego ślady poszedł Małecki, wybierając taki sam banknot z kieszeni spodni, lecz dołączył do teamboy, wspierając Maritę i Camilę.
      Po zbiórce Audrey wytłumaczyła, że zwycięska drużyna dostanie całą kwotę i tylko oni pójdą do sklepu, aby wybrać prezent, a poszkodowani będą musieli zaakceptować ich wybór. Kreatywność Radke powalała na kolana, więc Jasper poklepał po plecach Jeroma, szepcząc mu o tym, że wybór tej pracownicy okazał się najwłaściwszym w trakcie konkursu u Georga.
      — Nie jesteś zły, prawda? — stanęła niepewnie przy mężczyźnie z Barbadosu, trzymając przy sobie słoiczki, a w międzyczasie kołysała się na stopach. — W moim poprzednim salonie zrobiłam to samo, a przyszłemu ojcu niezbyt to się spodobało. Na koniec wszyscy wygrali, bo jego narzeczona urodziła parkę. Jeszcze nie znacie płci?
      Po jej pytaniu, do salonu weszły dwie kobiety. Córka z matką. Młodsza od roku chodziła do Philippa, co trzy miesiące, a jego ta wizyta uskrzydlała, ponieważ dziewczyna grała zawodowo w piłkę nożną. Co za tym szło? Rozumiała o co w niej chodzi, a przy okazji nie odczuwała w tym sporcie żadnej nudy. Starsza z rodu Williams, przywitała Camilę, złożyła życzenia urodzinowe, a później poprosiła o odświeżenie koloru.
      Ci, którzy nie mieli jeszcze zajęć, wzięli swoje kawy, a Marita postawiła poszczególne kubki przy stanowiskach jubilatki i swojego ukochanego. Grono po dziesięciu minutach uszczupliło się o Audrey, więc fanka tatuaży mogła rozsiąść się wygodnie na biurko Marshalla, podając mu faktury posegregowane od najstarszych dat do tych najnowszych, które trzeba było wpiąć do segregatora podpisanego october.

      Jasper

      Usuń
  64. Jaime też nie miał wprawy w rozmawianiu o sobie, tym bardziej o swoich problemach. Bo co innego mówić o takich rzeczach terapeutom, którzy tak naprawdę po to siedzieli z nim w jednym gabinecie, a co innego opowiadanie o tym ludziom, których tak naprawdę się nie znało. Poza tym, Jaime przez ostatnie dziesięć lat przez większość czasu wyrzucał sobie to, się wydarzyło tamtej nocy w Miami; miał wrażenie, że tylko to go definiowało. I co, miał opowiadać o tym ludziom, którzy nawet nie byli jego przyjaciółmi? Przez cały ten czas problem nawiązywania nowych znajomości, a tym bardziej zdrowych relacji, wciąż mu towarzyszył. Dopiero od niedawna, kiedy poznał Jerome’a, nieco się to zmieniło. Owszem, znali się dość krótko, chociaż w mniemaniu samego Moretti’ego trwało to i tak długo, ale łączyła ich ta specyficzna, wyjątkowa więź i pewnie obaj mogli to wyczuć nim dowiedzieli się o swoich braciach. I to pewnie dlatego, przez tę wcześniej nierozumianą więź, Jaime zaufał temu mężczyźnie na tyle, aby mu wyznać prawdę o swoim starszym bracie.
    Jaime bardzo się ucieszył mimo wszystko na wieść, że Jerome zgodził się zaadoptować z nim renifery. O cholera jasna, to stało się teraz jeszcze bardziej realne. No bo przecież się teraz nie wycofa, prawda? Musiał dotrzymać słowa i tym bardziej musiał wziąć odpowiedzialność za zwierzaka. No dobra, nie będą mieli praktycznie żadnej styczności z reniferami, ale jednak… Jaime chciałby go obserwować przynajmniej raz dziennie, sprawdzać jak się czuje, czy nic mu nie dolega i czy renifer jest szczęśliwy na swój reniferowy sposób. I cóż, wizja tego, że tak jakby zwierzak będzie jego… Oczywiście to żaden zwierzak domowy, ale… no halo, to w końcu renifer.
    - Alfred? To imię kojarzy mi się z Alfredem Pennyworthem od Batmana, więc jak najbardziej możesz tak swojego nazwać – uśmiechnął się, kiwając przy tym lekko głową. On jeszcze nie miał pomysłu i chyba był na to za bardzo beznadziejny. A może adoptuje takiego, który już będzie miał imię i problem sam się rozwiąże. – O, tak, z odwiedzinami się wstrzymamy – poparł go i również się roześmiał. – Tak, ja tu mieszkam od dziesięciu lat, dziesiąty raz będę tu przechodził zimę, a i tak nie przepadam za tym. Zresztą, chyba już wiesz – machnął ręką. – Chociaż… jak spadnie śnieg, to jest całkiem ładnie, przynajmniej nie widać tej szarości i brudu, jakie nas na co dzień otacza.
    Czasami tęsknił za Miami, ale to zdarzało się bardzo rzadko. Może faktycznie powinien się przeprowadzić do Los Angeles na przykład? Albo wyjechać do Hiszpanii gdzieś… Ale wtedy to już w ogóle nie widywałby się z Jerome’em, a on przecież był jego przyjacielem. W dodatku już niedługo Jaime miał zostać wujkiem, więc… chyba przeprowadzkę będzie musiał sobie odpuścić. A przynajmniej ją przesunąć na jakiś inny, bardziej odległy termin.
    W sklepie z meblami obaj przechadzali się między stołami, oglądając każde, przy jednych zatrzymując się na dłużej, przy innych przechodząc zaraz dalej. Jaime nie chciał żadnych ozdobnych czy takich ciężkich, ponieważ takie mu się nie podobały, a tym bardziej nie pasowały do mieszkania. Ale ten, przy którym zatrzymał się jego przyjaciel, wyglądał bardzo ładnie i schludnie.
    - Ten chyba najbardziej mi się podoba – przyznał, podchodząc bliżej. – Chyba nawet da się go rozkładać, więc idealnie – uśmiechnął się lekko. – I nie, wezmę tak ze cztery. Więcej mi nie potrzeba. Nie przyjmuję tylu gości czy coś – przesunął palcami po blacie i pokiwał głową. – Dobra, nie ma co się zastanawiać, biorę ten i zaraz idziemy szukać jakichś jasnych krzeseł do niego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedługo później Jaime złożył zamówienie na ten konkretny stół i dodał jeszcze, że będą do tego krzesła. Pan, który wprowadzał dane powiedział, że kiedy już wybiorą coś, co będzie im odpowiadać, to mają się do niego zgłosić, ponieważ jeszcze nie zamknął zamówienia.
      - A jak tam Jen się czuje? – zagadnął Jaime, kiedy wraz z Jerome’em oglądali krzesła. I było ich bardzo dużo, ale większość odpadała już na starcie. – O, te chyba – chłopak pozwolił sobie usiąść na jednym, które było jasne i nawet pasowało do stołu. Nie był najlepszy w urządzaniu, meble do swojego mieszkania kupował na zasadzie „to mi się podoba i chyba będzie pasowało”.

      Jaime

      Usuń
  65. Od dawna listopad nie należał do jego ulubionych miesięcy. W Nowym Jorku było szaro, ponuro, a przez to wydawało się brudno. Na drzewach nie było liści, deszcz właściwie rzadko kiedy przestawał padać, przy czym chyba łatwo można było wpaść w depresję. Aż dziwne, że Jaime’ego jeszcze to nie dotknęło. Albo wciąż trzymało i dlatego nie odczuwał różnicy. Oczywiście, że było nieco lepiej, starał się przystosowywać nieco bardziej do społeczeństwa, kontakty, które nawiązywał, robiły się głębsze (a przynajmniej niewielki procent z tych znajomości takie się robiły, ale to zawsze było więcej niż rok, dwa lata temu, czy te dziesięć).
    Kończył zamawiać bilety w dwie strony do Miami na termin tuż przed świętami. Nie pytał Jerome’a czy ten poleci z nim, ponieważ na pewno w takim okresie miał masę swoich spraw do załatwienia, możliwe, że chciał jeszcze polecieć do swojej rodziny wraz z Jen. Teraz tworzyli rodzinę nie tylko w swoich oczach, ale też oficjalnie na papierze, a kiedy oni i Jaime spotkali się u chłopaka na obiedzie, chyba żadne z nich nie mogło wyjść z szoku, że ten Nowy Jork to jednak mały jest, skoro Jen i Jaime zdążyli się już poznać, notabene, na cmentarzu. Chociaż Moretti’ego cała ta sytuacja rozbawiła, ponieważ naprawdę się tego nie spodziewał, ale przynajmniej w dniu ślubu ominął ich ten szok, który na pewno w tamtym czasie nie był nikomu potrzebny, na pewno nie parze młodej.
    Jaime otworzył jakąś playlistę na laptopie, a potem zszedł na dół po drabince z antresoli, ponieważ naprawdę nie czuł się najlepiej i miał wrażenie, że potrzebuje czegoś mocniejszego do picia. To zostało wywołane oczywiście kupnem cholernych biletów na lot. Cholera, a przecież miało być lepiej. I może i tak było, ponieważ mimo tego, co teraz działo się w jego głowie, czuł jednocześnie, że gdzieś tam jest to światełko. Wcześniej go nie było. Zabranie ze sobą Jerome’a na cmentarz w Miami i opowiedzenie mu historii utraty starszego brata, otworzyła pewne drzwi. W tamtym momencie były one otwarte jak szeroko, ale dzisiaj chyba nieco się przymknęły.
    W każdym razie, Jaime postawił na stole, który zakupił wraz z przyjacielem, butelkę whisky i jedną niską szklankę. Na razie zrobił tylko to. Westchnął cicho, pokręcił głową i poszedł do pomieszczenia, w którym znajdowała się kuchnia. Nalał do czajnika wody i po prostu postawił go na gazie, przygotowując później kubek i herbatę.
    Może gdyby Jerome zapukał dokładnie w momencie, w którym znalazł się przed drzwiami do mieszkania chłopka, to Jaime by nie usłyszał, ponieważ o tamtej porze brał prysznic. Teraz, stojąc zamyślony przy kuchennym blacie i mimo muzyki płynącej w tle, usłyszał to pukanie. Był nieco zaskoczony, ponieważ nikt do niego nie przychodził. Praktycznie nigdy. Nieumówiony. Matka zaglądała w porach popołudniowych, ojciec do niego nie przyjeżdżał, a Jerome czy ewentualnie Laura umawiali się przed wizytą.
    Otworzył drzwi i uniósł brew wyżej, widząc, że nikogo tu nie ma. Wychylił się jednak i rozejrzał po korytarzu, dostrzegając znajomą postać. Jerome nie wyglądał najlepiej i Jaime w tym samym momencie poczuł się źle z tego powodu. Co się stało?
    Kiedy mężczyzna zaczął coś mówić, Jaime zrobił kilka kroków, wychodząc na korytarz. Uważnie mu się przyglądał, a w jego głowie pojawiło się mnóstwo myśli, o co mogło chodzić, dlaczego jego przyjaciel jest w stanie, który wyglądał na fatalny. Kiedy jednak usłyszał swoje imię, wypowiedziane w taki sposób, które mogło łamać serce, nie czekał dłużej; szybko do niego podszedł i po prostu go objął. Nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Nie wyglądało to dobrze. Co się stało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po dłużej chwili Jaime w końcu odsunął się od niego.
      - Chodźmy do środka – zaproponował tylko. Chciał dowiedzieć się jak najszybciej, co sprowadza przyjaciela o takiej porze bez zapowiedzi i dlaczego wygląda jak człowiek, który… któremu właśnie coś wyrwano.
      Szli obok siebie, a Moretti trzymał pewnie dłoń na jego ramieniu. Gdy przekroczyli próg mieszkania, chłopak zamknął drzwi i posadził go na kanapie. Zaraz też usiadł obok niego. Co się, do jasnej cholery, stało?
      - Jerome… Powiedz mi – poprosił tylko. Chyba więcej nie musiał mówić, mężczyznę trapiło coś bardzo poważnego i najwyraźniej coś okropnego. Nie musiał wypytywać o więcej czy robić cokolwiek innego (o czym i tak nie miał pojęcia).
      Po raz trzeci znajdował się w sytuacji, w której nie miał pojęcia, co powinien robić. Czuł, że czegokolwiek by się nie podjął, to byłoby niewystarczające.

      Jaime

      Usuń
  66. Jerome nie wyglądał najlepiej i to już zostało ustalone. Jaime jeszcze nie wiedział, co mogło doprowadzić go do takiego stanu. Nigdy wcześniej nie wiedział go zachowującego się w sposób, który… był nieco przerażający. W głowie chłopaka kotłowało się sporo myśli, część z nich, zdecydowana większość, dotyczyła jego całej rodziny. Czy przydarzyło im się coś złego? Cholera jasna…
    Patrzył na niego uważnie, nie pospieszając go, nie poruszając się właściwie w ogóle jakby w obawie, że najmniejszy ruch sprawi, iż Jerome mu teraz ucieknie. Może nie tyle z mieszkania, co po prostu zasznuruje usta i będzie tak tkwić. Oczywiście nie byłoby w tym nic złego, Jaime zamierzał przy nim być, nieważne, czego by teraz mężczyzna nie robił. Chociaż miał nadzieję, że jednak usłyszy od niego choć kilka słów, nieważne, jak ciężkie by one nie były. A wydawało się, że były niesamowicie ciężkie. Ale chyba właśnie dlatego Jaime tu teraz był, prawda? Po to właśnie Jerome przyjechał właśnie pod ten adres i zapukał pod te konkretne drzwi, aby to określona osoba je otworzyła i zaprosiła go do środka. Pozwoliła spocząć, odetchnąć i poczuć, że nawet jeśli w tym momencie czuje się zagubiony i bezsilny, to obok znajdował się ktoś, kto mu pomoże nieść ciężar i może nie tyle, co się odnaleźć, co pójść krok w krok razem z nim ze światłem zapalniczki lub bez. Jerome był przy nim wtedy na cmentarzu i teraz Jaime chciał być przy mężczyźnie.
    Chociaż w głowie Moretti’ego kłębiło się wiele czarnych myśli, tak usłyszenie tych dwóch słów totalnie zbiła go z tropu. Nie tego się spodziewał i… zaniemówił. Czuł jak jego serce przyspiesza rytmu. Kurwa. I nagle wszystko stało się jasne.
    Chłopak na chwilę odwrócił wzrok i bezgłośnie odetchnął. To było cholernie niesprawiedliwe. Oboje tyle przeszli, ich oboje spotkało tyle złego, a teraz jeszcze to? Dlatego akurat taka tragedia? Ha, dlaczego w ogóle jakakolwiek tragedia. To przechodziło ludzkie pojęcie.
    Jaime zerknął w stronę przyjaciela, przełykając ślinę. Słuchał go dalej, widząc, jak trudne to dla niego jest. Przysunął się bliżej, chcąc położyć dłoń na jego ramieniu, jednak zawahał się w pewnym momencie. Nic, co by powiedział i zrobił, nie sprawi, że Jerome poczuje się lepiej. Stało się coś okrutnego i nikt nic nie mógł na to poradzić.
    Ostatecznie jednak dłoń Moretti’ego spoczęła na ramieniu przyjaciela.
    - Tak mi przykro, Jerome… Jest mi tak bardzo przykro… Nie powinno się to zdarzyć, nikomu…
    Nie wiedział, jakich użyć słów. Nic nie wydawało się być odpowiednie.
    - Możesz tu płakać – dodał jeszcze. Chciał dać mu do zrozumienia, że w tym miejscu jest bezpieczny i mógł w końcu ukazać swoją rozpacz, dać upust emocjom, wiedząc, że tutaj nie musi dawać pozorów swojej siły w tym wszystkim. Kto by był?
    Nagle po mieszkaniu rozległ się dźwięk gwizdka od czajnika. Jaime niechętnie się podniósł i poszedł do kuchni. Skręcił gaz i przez chwilę miał ochotę czymś rzucić. To, co spotkało Jerome’a i jego żonę, było czymś niewyobrażalnie okrutnym. Takich rzeczy nie życzyło się nikomu, nawet najgorszemu wrogowi. Coś takiego nie powinno mieć miejsca. Nie, kiedy ludzie pragnęli dziecka i byli dobrymi materiałami na rodziców.
    Jaime spojrzał na kubek i wyjął z niego wcześniej przygotowaną herbatę. Wymienił ją na miętę, a potem ją zalał gorącą wodą. Napój położył na stoliku przed przyjacielem. Zaraz też przyniósł wystawiony na stole alkohol wraz ze szklaneczką. Jeśli Marshall zdecyduje się czegoś napić, to będzie mógł wybrać. Mógł mu też zaproponować jedzenie, ale był pewien, że w tym momencie Jerome nie ma na nic ochoty, a jego pragnienia przekraczały możliwości Jaime’ego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Jak się czuje Jen? – zapytał cicho, kiedy ponownie zajął miejsce przy przyjacielu. Patrzył na niego uważnie, oglądając to cierpienie. To było okrutne. – I jak ty się czujesz…?
      Może i to drugie pytanie było nie na miejscu, ponieważ odpowiedź była oczywista; wystarczyło tylko spojrzeć na mężczyznę.
      - Wiesz… Dobrze, że Jen przeżyła. Bo wszystko dobrze, prawda? Będzie zdrowa…?
      Czuł się źle i było mu głupio, ponieważ naprawdę nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Utrata brata, teraz nienarodzonego dziecka… Najbliższa przyszłość dla Jen i Jerome’a wydawała się być mroczna i usłana wieloma przeszkodami. Teraz musieli być dla siebie i razem walczyć o lepsze jutro, a Jaime… Jaime mógł być obok i dawać wsparcie.

      [Jakieś takie to… mam wrażenie bez ładu i składu, ale to Wasza wina.]

      Jaime

      Usuń
  67. Dnie były coraz chłodniejsze, na zewnątrz szybko robiło się ciemno, a w powietrzu dało się już wyczuć zbliżającą zimę i święta. Świecące iluminacje były już rozwieszone w mieście, dekoracje sklepów opiewały w złoto i czerwień, a gdziekolwiek człowiek odwrócił spojrzenie, widoczne były zielone girlandy i świecące lampki dekoracyjne.
    Morrison uwielbiała święta i towarzyszącą im, magiczną atmosferę. Od najmłodszych lat była nauczona celebrowania tego czasu, przez co zazwyczaj wśród znajomych była niczym świąteczny elf, który za wszelką cenę chce wzbudzić w nich tę magię, która z wiekiem zazwyczaj była mniej odczuwalna. Tam, gdzie była Elle, po chwili dało poczuć się święta, co oczywiście, nie zawsze wszystkim odpowiadało.
    Samotny spacer z dziećmi był tylko pretekstem. Planowała od ostatniego spotkania z Carlie, krótki wypad dla niej i dla Arthura. Pod namową przyjaciółki uznała, że to naprawdę dobry pomysł dla ich dwójki. Co prawda Elle miała opory, aby zostawić dzieci pod czyjąkolwiek opieką, ale z drugiej strony wiedziała, że tego potrzebuję. Honeywell też zachęcała ją do tego, aby nie zakładała z góry, że jej córeczkę lub synka spotka to samo. Świadomość, że dzieci są z opiekunką, chociaż godzinę całkiem same sprawiała, że nie mogła myśleć o niczym innym… Z drugiej strony nie znała jej od wczoraj, a do tej pory nie miała żadnych zastrzeżeń. Podczas spaceru miała wykonać kilka telefonów, ustalić termin i potwierdzić wysokość zaliczki. Miała nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z jej planem, a jej mężowi cały ten pomysł się spodoba i obydwoje będą zadowoleni ze wspólnych chwil spędzonych, oczywiście, że w świątecznej atmosferze. Elle dobrze wiedziała, że od czasu śmierci swoich rodziców Arthur nie przepadał za Bożym Narodzeniem, a pani Morrison wzięła sobie za cel sprawić, aby ponownie pokochał ten czas.
    Zaraz po zakończeniu rozmowy i schowaniu telefonu komórkowego, wyciągnęła zniecierpliwioną już Theę z wózka. Elle uwielbiała fakt, że żyje w dwudziestym pierwszym wieku, a wózek dla rodzeństwa rok po roku nie był wielkim wynalazkiem w dzisiejszych czasach, a sprawiał, że życie blondynki było dużo łatwiejsze. Wózek był nieco szerszy, jak te dla bliźniaków ale jedna jego część stanowiła gondolę, w której spał mały Matthew, a druga część była spacerówką, z której Thea mogła swobodnie oglądać świat. Część z chłopcem była ustawiona tyłem do kierunku jazdy, a część dziewczynki przodem, tak, aby dokładnie mogła oglądać to, co znajduje się przed nią. Thea wolała jednak stawiać kroki tuż obok swojej mamy i niezdarnie chwytając się rurek od wózka, pomagać jej pchać swojego młodszego braciszka w wózku.
    Elle czasami niedowierzała, że ta mała stała się już małą dziewczynką a z tygodnia na tydzień umiała coraz więcej i na nowo zaskakiwała swoich rodziców.
    — Thea, gdzie ty tak pędzisz — zaśmiała się, stopując córeczkę. W tym samym momencie zauważyła znajomą sylwetkę i uśmiechnęła się wesoło do mężczyzny. Odkąd Jerome naprawił zepsuty kran nie widzieli się. Blondynka nie wiedziała się też w międzyczasie z Jennifer. Nie wiedziała, więc kompletnie nic na temat sytuacji, która spotkała młode małżeństwo.
    — Cześć! — Posłała mu szeroki uśmiech, nie komentując w żaden sposób papierosa, którego wcześniej dostrzegła, a raczej dym unoszący się wokół jego sylwetki — tak… Nie pada deszcz to trzeba korzystać, dzieciakom też dobrze robi świeże powietrze… Chociaż z tą jego świeżością to bywa różnie, ale aplikacje i radary antysmogowe zalecają dzisiaj spacerowanie. Trzeba korzystać, nie wiadomo, kiedy drugi raz będzie taka okazja — powiedziała spokojnie, puszczając rączkę Thei, która chciała się przywitać z wujkiem. Elle nie spodziewała się jednak, że dziewczynka od razu dorwie się do zarostu mężczyzny.

    OdpowiedzUsuń
  68. — Thea… Co mama mówi o ciągnięciu za włosy? Nie wolno tak robić, a broda to też włosy — wcisnęła hamulec w wózku, tym samym blokując jego koła. Była gotowa zabrać od Jerome’a swoją córeczkę i w ramach pokazania jej, że źle zrobiła wsadzić ją z powrotem do wózka. Blondynka usłyszała łamiący się głos mężczyzny i spojrzała na niego zmartwiona.
    — Wujek fryzury, jak wujek Jasper — oznajmiła zwięźle, krótko i niewyraźnie, kiedy mężczyzna sięgnął jej włosów i zaśmiała się wesoło.
    — Jerome… — zaczęła, jednak nie zdążyła dokończyć zdania, bo Thea wtrąciła jej się w słowo.
    — Uśmiechnij się wujek — dziewczynka wyciągnęła rączki w jego stronę, chcąc uformować z jego ust uśmiech.
    — Thea… Nie rób tak — powiedziała do córeczki, a po chwili zwróciła się do mężczyzny — Wezmę ją… Jerome? Wszystko w porządku? — zdawała sobie sprawę, że te pytanie było najbardziej banalne na świecie, zwłaszcza, że wyraźnie widziała, że coś się dzieje. Nie byli jednak na tyle, blisko, aby zadawała bardziej dociekliwe pytania, wciąż się tak naprawdę nie znali, chociaż po ich ostatnim spotkaniu, Elle obdarzyła go w jakimś stopniu zaufaniem, bo bardzo jej pomógł w tamtym czasie. W kościach czuła, że nadszedł czas, w którym mogłaby mu się odwdzięczyć.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  69. [Dzień dobry! Virgin River zrobił swoje, ale żeby nie powielać historii, trochę zmieniłam jej los :) Mam też taką nadzieję, że i dla niej kiedyś zaświeci intensywne słońce <3 Jerome wydaje się takim fajnym chłopakiem i dobrze rozumiem, że on i Jennifer są małżeństwem? Bo widzę te same nazwiska :D
    Dziękuję za przywitanie i pomoc przy kodzie :) Przygotowania swoją drogą, a odpoczynek należy się każdemu. Pozdrawiam!]

    Blanca Sheridan-Lipinski

    OdpowiedzUsuń
  70. Na twarzy Marshalla było wiele wypisanych emocji, ale Elle nie miała pojęcia, co takiego mogło się wydarzyć w jego życiu. Nie miała też żadnych podejrzeń i nie zwróciła uwagi, że jego stan pogorszył się w momencie, kiedy ujrzał jej dzieci, a bynajmniej nie zarejestrowała tego od razu.
    Widziała natomiast dobrze, że jej córeczka pozwala sobie na za dużo. Dlatego nie zastanawiała się nad tym długo. Widząc, że dziewczynka przesadza od razu podeszła do tej dwójki i chwyciła małą w swoje ramiona, a następnie usadziła ją ostrożnie w wózku i zapięła materiałowymi pasami bezpieczeństwa, znajdującymi się w wózku.
    Nie podejrzewała, że Thea była pewną tarczą dla mężczyzny. Nie zastanawiała się nad tym. Upewniła się raz jeszcze, że hamulce są wciśnięte, a następnie odwróciła się przodem do Marshalla i wpatrywała mu się uważnie, oczekując na jego odpowiedź. Odrobinę się jej obawiała, bo im dłużej na niego patrzyła tym więcej scenariuszy wpadało jej do głowy. Morrison miała bujną wyobraźnię, ale niestety zazwyczaj przed oczami miała czarne scenariusze. Tym razem było dokładnie tak samo. Patrząc na jego twarz, była pewna, że to nie jest żadna błahostka. Napotkali z Jennifer problem odnośnie wyrobienia zielonej karty? Rozstali się, a Jerome musiał wrócić do swojej ojczyzny?
    Otworzyła szerzej oczy, obserwując jak jego klatka się unosi. Zacisnęła wargi, kiedy z jego ust nie padły żadne słowa, a później…
    Serce blondynki zabiło szybciej, a źrenice rozszerzyły się. Zaciśnięte usta momentalnie się rozluźniły. Villanelle była mistrzynią w czarnowidztwie, ale nawet ona nie brała pod uwagę takich wydarzeń… A może powinna, biorąc pod uwagę jego pełne bólu spojrzenie.
    — Och, Jerome — wydusiła tylko z siebie, wpatrując się uważnie w niego. Ostatnio podobną rozmowę przechodziła z Carlie, ale z nią było łatwiej… Obie były kobietami, ale przede wszystkim były najlepszymi przyjaciółkami, a Elle i Marshall? Owszem dobrze im się ze sobą rozmawiało, okazało się, że mężczyzna potrafił jej pomóc w ciężkich chwilach, ale czy ona będzie potrafiła zrobić to samo i to w takiej sytuacji? Była świadoma, że żadne słowa nie były w stanie poprawić mu humoru, że żadne wszystko będzie dobrze w tym przypadku nie miało sensu. Oczywiście, że czas goił rany, ale blondynka wiedziała, że takie słowa byłyby kłamstwem, bo blizny po takich ranach zawsze zostają. Zawsze. Przełknęła ślinę i słuchała uważnie jego kolejnych słów, delikatnie przy tym potakując głową. Sama wzięła głęboki oddech i uniosła głowę, aby spojrzeniem odnaleźć spojrzenie mężczyzny i nie zastanawiając się długo zrobiła po prostu krok do przodu. Rozchyliła szeroko ramiona, aby przyjacielsko go objąć, co w płaszczu wcale nie było takie łatwe. Zwłaszcza, że Jerome był dobrze zbudowanym i wysokim mężczyzną.
    — To nic, nie musisz teraz nic wiedzieć, Jerome, a tym bardziej nie musisz nic mówić… Tak bardzo mi przykro — powiedziała zgodnie z prawdą. Może nie zakładała, że będzie najlepszą ciocią nienarodzonego dziecka, bo ich znajomość dopiero się rozwijała, ale Elle zdecydowanie była spragniona dzieciatych znajomych — to normalne, że jesteś w tej chwili zagubiony — wyszeptała cicho, nie wiedząc czy powinna się odsunąć, czy jeszcze go obejmować. A może przesadziła, może to nie był jego sposób? Ostatnio rzucali zabawkami jej dzieci… To był jego sposób, ale teraz sytuacja była przecież zupełnie inna. Dotyczyła czegoś zupełnie innego, a raczej kogoś… — jak… Jak ona się czuje? Jak ty się czujesz? Potrzebujecie czegoś? — Spytała cicho, chociaż zaraz po wypowiedzeniu tych słów zrozumiała, jak bardzo były one niepotrzebne. Jak mogli się czuć? Stracili dziecko, z pewnością nie było dobrze…

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  71. [Hej, dzięki za tak ciepłe powitanie. ^^
    Irvin jest dla mnie małym wyzwaniem, to prawda, ale myślę, że jakoś mu podołam. :D W sumie wszystkie wychodzące spod mojej ręki postaci mają coś na sumieniu, ale prawie zawsze ich czyny można próbować w jakiś sposób usprawiedliwiać. A u Irvina jak jest widzi każdy - i właśnie oddanie tej psychopatycznej duszy jest dla mnie eksperymentem, ale jak na razie nie mogę się już doczekać wątków, więc raczej będzie dobrze. ^^ A przynajmniej mam taką nadzieję. xD
    Jerome wydaje się być już bardzo rozwiniętą postacią i to właśnie uwielbiam w blogach - dzięki nim można idealnie rozbudować historię postaci. Bo zakładam, ze pewnie połowa rzeczy opisanych w karcie (np. małżeństwo) wydarzyło się już w po opublikowaniu pierwszej karty, prawda? :D Chętnie napisałabym wątek, ale przyznaję, że na ten moment nie mam za bardzo pomysłu… Ale jeśli tylko coś przyjdzie mi do głowy to się odezwę!
    I jasne, postaram się tak nie szaleć i nie pozabijać wszystkich. xD]

    Irvin

    OdpowiedzUsuń
  72. Jaime wszystko zapamiętywał, jego mózg robił swoje. Mógł to nazywać po imieniu, ale kiedy by to robił, oznaczałoby to, że jest to zaletą, a dla niego tak wcale nie było. Teraz jednak naprawdę żałował, że akurat tego nie wiedział, nie miał pojęcia, jak powinien postępować z Jerome’em, jakich używać słów, co robić, czy powinien go objąć, pozwolić się wypłakać, kazać mu wykrzyczeć wszystko to, co miał w głowie, uderzyć pięścią w poduszkę kilka razy, a może nakazać mu być silnym, ponieważ Jen go potrzebowała? To ostatnie akurat najmniej mu się podobało, wiedział więc, że tego nie zrobi. Oboje potrzebowali teraz siebie nawzajem, tymczasem Jerome był tutaj i to Jaime chciał mu pomóc. Jerome też cierpiał, cholernie, i tak naprawdę Moretti mógł sobie jedynie wyobrażać ten ból. Owszem, obaj stracili braci, ale Jaime nigdy nie stracił dziecka. A to musiało rozdzierać na pół. Tak pewnie musiały czuć się ich matki. I Jaime nic nie mówił, jedynie przymknął oczy i zacisnął zęby, słuchając tego płaczu. Płaczu, w którym było tak wiele bólu i cierpienia, utraconej nadziei i możliwe też, że złości. Któż mógłby się temu dziwić?
    Siedział obok przyjaciela, szukając w głowie odpowiednich słów i zachowań. Nie miał pojęcia, jak powinien się zachować, jak zareagować. A bardzo chciał mu pomóc i pokazać, że może na niego liczyć nie tylko dlatego, że w jego mieszkaniu znajdował się alkohol. Który możliwe, że przydałby się Marshallowi, ale może nie teraz. Teraz musiał zachować trzeźwy umysł, jakkolwiek by to teraz nie wyglądało i nie brzmiało. Dlatego jedynie spojrzał na szklankę, którą jego przyjaciel od siebie odsunął. Okej, dał jasny sygnał, że więcej nie chce (lub nie może) wypić.
    Zaraz też rozejrzał się za chusteczkami, które znalazł w jednej z szuflad. Znajdowały się one w pudełeczku, które zaraz podsunął przyjacielowi, aby mógł otrzeć twarz. Gdyby chciał, mógł dalej płakać. Tutaj Jerome mógł robić, co chciał.
    - Tak, ty możesz jej pomóc, Jerome – odpowiedział od razu Jaime. – Musisz przy niej być. Jen musi wiedzieć, że jesteś w tym razem z nią, że nie tylko ona cierpi, ponieważ ty także doświadczasz tej tragedii. Musicie być teraz dla siebie nawzajem, rozumiesz? Ona musi to zrozumieć. To jest sytuacja, w której musicie być razem i za żadne skarby nie możecie się od siebie odsunąć, bo to… to mogłoby was… zniszczyć – powiedział i westchnął ciężko. To chyba niezbyt dobrze zabrzmiało, więc pokręcił głową. – Może to źle wpłynąć na wasze małżeństwo, a przecież się kochacie, prawda? Widziałem to. I było fantastycznie was tak oglądać.
    Zamilkł na chwilę, szukając szybko w głowie kolejnych słów, jakie mógł mu przekazać, które miałby sens. Bo on też był wkurwiony na to wszystko; Jen i Jerome na to nie zasłużyli, a to dziecko? Tym bardziej. Ale co Jerome’owi po tej złości Jaime’ego? Nic. Obaj mogli krzyczeć i uderzać w ściany, a to by nic nie zmieniło.
    - Ale dobrze, że chociaż z jej stanem zdrowia… no wiesz, tym fizycznym, jest w porządku. Przynajmniej tym nie musicie się martwić, no i… przeżyła, prawda? Wróci do waszego mieszkania, w którym będziecie sobie radzić z tym… wszystkim.
    Zapewne mogli jeszcze udać się po pomoc do profesjonalisty, do jakiegoś terapeuty czy psychologa. Co prawda Jaime miał mieszane uczucia do tych wszystkich ludzi, w końcu sam twierdził, że takowi wcale mu nie pomogli, a powtarzali jedynie wciąż to samo, to może jednak w przypadku tego małżeństwa byłoby inaczej? Może trafiliby do porządnego lekarza, który faktycznie pomógłby im uporać się ze stratą, jak również pomógłby w rozpoczęciu nowego życia? O ile można było tak powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Oczywiście, że możesz zostać, jak najbardziej – zapewnił go i spojrzał w kierunku swojego łózka. – Mogę ci odstąpić łóżko, ja pójdę na górę na hamak – powiedział i zaraz też udał się w kierunku wspomnianego mebla. Na szczęście miał zapasową pościel, ale najpierw swoją wziął i zabrał na antresolę. Później zabrał się też za przygotowywanie posłania dla przyjaciela. – Jeśli jesteś głody, to w kuchni mam jeszcze zupę z zielonych warzyw, jeśli lubisz – zaproponował. Nie miał pojęcia, kiedy ostatni raz Jerome coś jadł, ale mógł się domyślać, że dawno. Zupa była dobrym posiłkiem, ponieważ była lekkim daniem, które nie sprawi problemów żołądkowych. – Zanim odmówisz, uważam, że powinieneś coś przełknąć.

      Jaime

      Usuń
  73. [Dziękuję za przywitanie! Świat bez spóźnialskich byłby nudny, przecież ile rzeczy przydarza im się po drodze!]

    Yarrow Morris

    OdpowiedzUsuń
  74. Ostatnim czego Camber mógłby się spodziewać to była wiadomość od Dave. Znali się z imienia, przebywał w końcu w jego barze od naprawdę długiego czasu, czasem rozmawiali, gdy Ethan czekał na Jerome i prowadzili luźne rozmowy, jednak nigdy ta relacja nie przeszła dalej niż właśnie z tego poziomu pracownik/klient i chyba obojgu to po prostu pasowało. Nawiązywanie nowych, prywatnych znajomości od początku przychodziło mu z trudem, bywał zamknięty w sobie, choć od jakiegoś czasu już to wszystko się zmieniało i on sam widział poprawę. Mimo wszystko widok w swoich mediach społecznościowych, całe szczęście, że przy przypływie pozytywnych emocji je pozakładał, wiadomości właśnie od mężczyzny mocno się zdziwił. Nie była to tyle jaka wiadomość. Zdjęcie wywarło na nim spore wrażenie. Dawno się z Marshallem osobiście nie widział, każdy z nich miał swoje sprawy, co było w końcu zrozumiałe i również nie chciał jako tako młodemu małżeństwu przeszkadzać i wyciągać przyjaciela na kufel piwa, czy zwykłą rozmowę. W końcu wiedział, że chcą się nacieszyć sobą, nową drogą życia i tym, jak wiele zmian w ich życiu nadeszło. W tym czasie zajmował się swoimi sprawami, cały czas rozglądał się za możliwością zmiany pracy i był, miał nadzieję, coraz bliżej tego, aby w końcu zmienić pracę na tę wymarzoną, której nie mógł się już doczekać. Nigdy nie olewał przyjaciół, choć nie zawsze ci zgłaszali się do niego, gdy tej pomocy potrzebowali, więc widząc taką, a nie inną wiadomość zamiast uznać, że Jerome to dorosły facet i sobie poradzi, ubrał się i wyszedł z domu chcąc jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Bar nie znajdował się szczególnie daleko, a przez korki, typowe dla Nowego Jorku, pojawił się tam o wiele później niżby chciał. W głowie miał masę różnych myśli. Co mogło sprawić, że jego przyjaciel znalazł się w takim stanie? I siedział tam zupełnie sam, mniej byłby zdziwiony, gdyby przy jego boku ktoś siedział. Mógł w końcu wychodzić z innymi ludźmi na drinka, a w tym przypadku raczej było ich o wiele więcej niż tylko parę.
    Już niemal na wejściu Dave wziął go na stronę. Wzrok automatycznie powędrował w stronę ich stolika. Od miesięcy był pewien, że powinni mieć zarezerwowane to miejsce, głównie to oni tam siadali i tak było też i tym razem. Jak przypadkiem się zdarzało, że ktoś ich podsiadał siadanie w zupełnie innym miejscu było po prostu dziwne i czuli się niekomfortowo. Teraz jednak, gdy tu był tutaj i widział go w dość potwornym stanie, nie umiał się skupić na żadnej konkretnej myśli. Coś musiało się wydarzyć, po prostu to wiedział. Poznał Jerome na tyle, aby wiedzieć, że nie jest on typem faceta, który pije na umór, bo może. W swoim towarzystwie się nie upijali, nie plątały im się nogi, gdy stąd wychodzili. Kilka piw nie robiło na nich większego wrażenia. To raczej również nie był czas do zastanawiania się nad tym, czy i co takiego się stało. Musiał po prostu przyjacielowi pomóc. Przyglądał się jeszcze przyjacielowi przez jakiś czas, jakby szukając odpowiedzi w tym, jak teraz wyglądał. Nie był osobą, która zawsze pozytywnie podchodziła do życia. Ba, często rozważał najpierw te najgorsze scenariusze, a gdy żaden z nich nie miał miejsca dopiero wtedy brał pod uwagę te bardziej kolorowe, gdzie coś dobrego się wydarzyło. To był jednak jego przyjaciel i choć bardzo chciał wierzyć, że może to tylko kłótnia z Jennifer doprowadziła go do takiego stanu, to nie umiał się do tego przekonać.
    — Dobrze, że do mnie napisałeś — powiedział zwracając się do barmana — pojęcia nie mam co się mogło stać. Nie rozmawialiśmy przez jakiś czas… Daj mi znać, jak trzeba uregulować rachunek.
    Jak poszedł, jeszcze przez chwilę stał po prostu się w Marshalla wpatrując. Coś czuł, że to nie będzie najprzyjemniejszy wieczór w ich życiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ethan ruszył po chwili w stronę stolika. Pojęcia nie miał czego mógłby oczekiwać, ale stojąc i się patrząc również niczego się nie dowie. Przy stoliku, chcąc dać znać o swojej obecności lekko poklepał mężczyznę w ramię. Nie chciał go również przestraszyć.
      — Podobno długo tu siedzisz sam — odezwał się zajmując miejsce naprzeciwko Jerome. Z daleka wyglądał źle, z bliska wyglądało to jeszcze gorzej. Byli w barze i zapach alkoholu unosił się już od wejścia, tu był jednak o wiele bardziej intensywny. Najwyraźniej Jerome dzisiejszego wieczoru wypił naprawdę sporo. Nie mógł go stąd na siłę wyciągnąć, nawet nie był pewien, czy powinien zacząć się dopytywać co się wydarzyło. Do tej pory nie było sytuacji, w której zacząłby się o niego martwić. Ta pojawiła się dopiero teraz. Widywał go zwykle z uśmiechem, ewentualnie zdenerwowanego po sytuacji z pracą, ale to… to był pierwszy raz.
      Wciąż nie był pewien, jak powinien zacząć z nim rozmawiać. Zapytanie się prosto z mostu, co się stało wydawało mu się być teraz zwyczajnie niewłaściwie i musiał jakoś do tego podejść.
      — Wypiłbym z tobą, ale jestem autem, a nie uśmiecha mi się mandat za jazdę pod wpływem — powiedział lekko się uśmiechając — ale w mieszkaniu mam przywieziony prosto z Kanady domowej roboty, jakbyś miał ochotę to chętnie ją z tobą otworzę.

      Ethan

      Usuń
  75. Takie sytuacje były niesamowicie trudne. Elle zdawała sobie sprawę z tego, że moment utraty bliskiego człowieka nigdy nie był łatwym momentem w życiu. Nie mogła sobie wyobrazić, jak w tej chwili musiała czuć się Jen i Jerome. Nie chciała nawet tego robić.
    Pamiętała dokładnie moment, w którym lekarz na pierwszej wizycie podczas ciąży z Mattym powiedział jej, że musi zachować szczególną ostrożność. Krótka przerwa między porodem Thei, a drugą ciążą niosła za sobą ryzyko, a fakt, że Thea urodziła się w trzydziestym szóstym tygodniu ciąży również nie był w tym przypadku niczym dobrym.
    Nie chciała początkowo nikomu mówić o drugiej ciąży, bo lekarz wyraźnie dał jej do zrozumienia, że może pojawić się problem. Bardzo się wtedy martwiła, ale nie doszło w ich małej rodzinie do tak wielkiej tragedii, jaka spotkała państwa Marshall.
    Dobrze wiedziała, że żadne słowa nie pomogą w takiej sytuacji. Pocieszanie i mówienie, że wszystko się ułoży, że czas zagoi rany było… Nie miało sensu i była tego świadoma. Domyślała się też, że Jerome nie chce słyszeć nic takiego. Jakie słowa byłyby w stanie złagodzić rany po utracie maleńkiego dziecka? Dziecka, na które się czekało i niedane było go poznać? Nic. Nic nie było w stanie pomóc, żaden okład nawet z najczulszych i najdelikatniejszych słów nie sprawi, że zacznie się proces zabliźniania i Morrison o tym wiedziała.
    — Musisz przy niej być — powiedziała po chwili, głaszcząc przez kurtkę jego ramię — nie możesz się teraz od niej odsunąć, musi wiedzieć, że ma ciebie obok — domyślała się, że Jerome o tym wiedział. Po swoich doświadczeniach wiedziała też, że tatusiowie również przeżywają bardzo emocjonalnie wszystko, co ma związek z dziećmi, chociaż nie zawsze dają to po sobie poznać — ale ty też masz prawo do przeżycia swojej żałoby… Oboje macie do tego prawo, Jerome — dodała po chwili, zaciskając mocno wargi. Spędzając z Matthew czas na oddziale neonatologii nasłuchała się różnych historii, niektórych wydarzeń sama była świadkiem. Pamiętała zapłakane kobiety, których dzieci nie miały tyle szczęścia i siły, co jej synek.
    Oblizała nieco nerwowo wargi i odwróciła na chwilę spojrzenie od twarzy Jerome’a, spoglądając na stojący kilka kroków od nich wózek. Musiała wziąć kilka głębokich, uspokajających oddechów. Nie była, bowiem pewna czy emocje nie zaczną górować, a Elle była wrażliwa, szczególnie, gdy chodziło o dzieci.
    — Wiem, ale… Gdybyście potrzebowali czegokolwiek, nie bój się zatelefonować. O cokolwiek by chodziło — uśmiechnęła się słabo — nawet gdybyś chciał po prostu powiedzieć, że nie możesz spać czy cokolwiek — powiedziała w końcu i wzięła głęboki oddech — domyślam się, że… Jerome nie wiem, co mogę ci powiedzieć, to na pewno będzie bardzo trudny czas… Jen… Ona to na pewno odczuwa zupełnie inaczej niż ty, do tego z pewnością buzują w niej jeszcze hormony i to ona nosiła je pod swoim sercem — szepnęła. Domyślała się też, że Jen będzie się obwiniała, ale nie chciała o tym mówić. Zresztą i tak powiedziała za dużo. Uniosła głowę i spojrzała na mężczyznę.
    — Na pewno chcesz się z nami przejść? — Upewniła się, nie chciała go do niczego zmuszać. Nie była też pewna czy spacer w towarzystwie dwójki dzieci będzie dobry w tym momencie dla Jerome’a, skoro początkowo zareagował w taki sposób.
    Sama podeszła do wózka i powoli odblokowała jego hamulec, uśmiechając się delikatnie do śpiącego Matty’ego. Ruszyła jednak powoli parkową alejką i zerknęła na mężczyznę, uśmiechając się delikatnie.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  76. Charlotte po licznych - może nie aż tak licznych - spotkaniach ze znajomymi oraz przyjaciółmi zaczęła na nowo odżywać. Wspinała się do teraźniejszości po niewidzialnej, cholernie wysokiej drabinie, lecz w końcu była w miejscu, gdy nie musiała obawiać się chwil sam na sam. Nadal uciekała się do tanich chwytów w postaci całonocnych eskapad do klubów, czy dodatkowych zmian za barem, lecz ostatnio coraz rzadziej rozpamiętywała kłótnię z bratem, czy braki w swym otoczeniu. Otwierała się na to co miał do zaoferowania Nowy Jork, chociaż z o wiele większą ostrożnością. Nie zamierzała juz nikomu tak łatwo wparadowac do swego życia, zrobić zamieszania, a później z niego zniknąć.
    Jednym z elementów powrotu do starej-nowej Lotty były oczywiście treningi krav magi. Na nowo zapisała sie na zajęcia grupowe, jednak tym razem dla zaawansowanych, gdzie głównie udoskonalano styl i prowadzono liczne sparingi. Rudowłosa starał się regularnie pojawiać z klubie, jednak nie miała szczęścia podczas żadnej z wizyt spotkać pewnego Barbadosyjczyka*. Ostatnio widziała go chyba na ślubie, a po nim poszli odrobinę każde w swoim kierunku. On miał nową rodzinę, ona milion planów do zrealizowania, których realizacji z dnia na dzień wyczekiwała coraz bardziej. Szukanie nowej pracy i innego lokum sprawiły, że na Wielkie Jabłko znów patrzyła przez lekko zaróżowione okulary. Tak przynajmniej było do momentu, gdy ktoś nie postanowił ich drastycznie zerwać z niewielkiego nosa panny Lester. Gdy juz wszystko miała tak dobrze poukładane, patrzyła w przyszłość i w miarę cieszyła z teraźniejszości, to przeszłość stanęła na jej drodze.
    Nie wiedząc jak sobie z tym inaczej poradzić wtargnęła do klubu niczym małe tornado. Chciała się wyżyć, ale tak była zaślepiona emocjami i natłokiem myśli, że nie zauważyła, iż ktoś jej bliski miał podobne zamiary. Dopiero po piekielnej rozgrzewce zwróciła uwagę na szatyna, który chyba chciał rozwalić wiszący przed nim worek w drobny mak. Początkowo nawet byla pod wrażeniem, jednak rozpoznając sylwetkę rozumiała, że cos jest nie tak. Ocierając pot z czoła oraz szyi podeszła w momencie, gdy ten padł twarzą na matę. Pochyliła sie na mężczyzna niepewnie, jakby upewnić się, ze nic mu nie jest. To stało sie pewne, gdy usłyszała Jeszcze w mało przyjaznym tonie.
    - Jerome - odpowiedziała nieco zaskoczona tym co przed sobą widzi. Osoba, która była dla niej uosobieniem szczęścia i optymizmu nie wyglądała najlepiej.
    - Na to się nie pisze, bo z tego co widze... - skinieniem wskazała nadal rozkołysany worek.
    -... to oboje moglibyśmy się nieźle uszkodzić. - klapnęła naprzeciw niego, na macie, by miec dobry widok na to co zamajaczy, na twarzy przyjaciela.
    - Powiesz mi co się stało, czy to jest ten dzień, że raczej nie chcesz o tym gadać? - zapytała z niemal sercem na dłoni, chociaż nie slychac było póki co współczucia w jej glosie. Nie miała bladego pojęcia co się stało, więc jak mogła ustosunkować swe emocje, które na ten moment przestały przypominać huragan Katrina.
    Charlotte Lotta
    [*kurcze, aż musiałam sprawdzić jak się to po polsku odmienia xD]

    OdpowiedzUsuń
  77. Kiedy Jimmy zmarł, Jaime nie potrafił sobie z tym poradzić. Widząc rozpacz matki, nie potrafił jej pomóc. Annette właśnie straciła dziecko i nikt nie potrafił zrobić nic, aby w jakiś sposób ulżyć jej cierpieniu. Ani jej mąż, ani rodzina, ani tym bardziej drugie dziecko, które tylko cudem przeżyło. Jaime mógł jedynie patrzeć jak jego matka coraz bardziej pogrąża się w bólu, jak płacze i odpycha od siebie męża. A przecież to było ich dziecko. Ich synek zginął śmiercią tak brutalną, że to było aż niemożliwe. Oboje jednak musieli jakoś się trzymać dla drugiego dziecka, jednak było to bardzo trudne, zwłaszcza dla samej Annette. Może i Jaime był dzieckiem, ale naprawdę chciał zrobić cokolwiek, aby jej pomóc. Teraz, mając dziewiętnaście lat i po raz kolejny widząc człowieka, który stracił dziecko, ponownie nie wiedział, co mógłby zrobić, aby pomóc. I znów mógł jedynie patrzeć i mówić, że Jerome i Jen nie mogą się od siebie odsunąć, nie teraz, ponieważ mógłby to być koniec. A był pewien, że pomimo tego, co Jen może teraz czuć, nie chciała stracić swojego męża.
    Chociaż ich obu ogarnęła teraz bezsilność, Jaime nie mógł tego po sobie dać znać. Nie teraz, kiedy Jerome był obok. Przecież byli przyjaciółmi, a Moretti cholernie chciał pomóc, chociażby przygotowaniem głupiego łóżka, aby Jerome mógł spróbować się przespać, a przynajmniej położyć.
    - Nie musisz mnie za nic przepraszać, Jerome, naprawdę. Możesz krzyczeć, możesz wyzywać, możesz uderzać w ściany lub poduszki. Możesz nawet na mnie wyładować wszystkie negatywne emocje, serio – zachęcił go. – Możesz sobie wyobrazić mnie jako… nie wiem, personifikację tego całego – zamilkł na chwilę, szukając odpowiednich słów. Nasuwało mu się jedno i był przekonany, że za cholerę nie będzie ono tutaj poprawne. – Wszystkiego złego, co was dzisiaj spotkało – patrzył na niego uważnie. Mówił jak najbardziej poważnie. Jeśli to miałoby mu pomóc w jakiś sposób, to Jaime nie miał nic przeciwko. Jasne, to nie pomoże, bo cóż mogło w takiej sytuacji? Ale może chociaż na chwilę Jerome się uspokoi, choć na krótką chwilkę. – Mogę skoczyć jeszcze do apteki po jakieś tabletki na sen, jeśli byś chciał…
    Chwilę później Jaime zniknął w łazience. Przygotował świeży ręcznik, a także poszukał nowej góry od elektronicznej szczoteczki. Może Jerome będzie chciał z tego skorzystać. A może będzie wolał rano najpierw pojechać do swojego mieszkania, nim ruszy na spotkanie z Jen. Przy okazji bycia samemu w łazience, Jaime przypominał sobie wszystko to, co mu powiedzieli kiedyś terapeuci, bo może mógłby coś takiego powiedzieć przyjacielowi? Tak, uważał, że to wszystko było bezsensu i była to też zupełnie inna sytuacja, ale może jednak? Może coś by to dało?
    Westchnął ciężko i spojrzał w sufit, aby zaraz zamknąć oczy. Bezsilność. Nie miał pojęcia, jak powinien pomóc przyjacielowi i było to cholernie trudnym doświadczeniem. Nie dość, że to, co spotkało Jerome’a, było czymś niewyobrażalnie bolesnym, to teraz mężczyzna nie mógł liczyć na swojego tak zwanego przyjaciela.
    Ale dobrze, skoro wciąż mówią o byciu obok, to to właśnie zamierzał robić Jaime.
    Wrócił do mężczyzny i miał wrażenie, że serce ponownie kraje mu się na pół, kiedy zobaczył Jerome’a. Jasna cholera by to…
    - Mam. Gdzieś mam – stwierdził i ruszył na poszukiwania wspomnianych papierosów. Nie miał pojęcia, gdzie je posiał, ponieważ palił jedynie do alkoholu i to też dość rzadko, ale warto było coś takiego mieć w zanadrzu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po szybkich próbach przypominania sobie, zdał sobie sprawę, że ma jeszcze coś w płaszczu zimowym. Zaraz ruszył do szafy, w której trzymał podobne rzeczy i w kieszeni odzienia odnalazł to, czego szukał. Otworzył paczkę i zorientował się, że ma ich tu całkiem sporo, a obok samych fajek był też jeden skręt. Przez chwilę wahał się, czy nie powinien tego drugiego z powrotem odłożyć, ale… To nie było znowu nic aż tak złego, aby teraz Jerome miał się tym przejmować, prawda? A może nawet sam będzie chciał spróbować, chociaż Jaime nie był do końca pewien, czy powinien.
      Podszedł do mężczyzny i podsunął mu otwartą paczkę.
      - Gdybyś jeszcze czegoś potrzebował, to mów, wiesz, że możesz na mnie liczyć? Nawet jeśli sypnę jakimiś banałami albo powiem coś, co… może być… nie do końca… na miejscu – powiedział powoli, jakby szukając w głowie odpowiednich słów.

      Jaime

      Usuń
  78. Z jednej strony była trochę zła, że w tym roku zima obeszła się z Nowym Jorkiem bez większych opadów śniegu, a z drugiej strony cieszyła się, że nie było żadnych przykrych niespodzianek. Zwłaszcza, gdy o czwartej nad ranem musiała skrobać szybę swojego samochodu była wdzięczna, że wystarczyły dwa razy użyć skrobaczki, aby mieć dobrą widoczność. Zima nigdy nie należała do jej ulubionych pór roku, ale nie zamierzała narzekać. Powoli widziała światełko w tunelu oraz zbliżająca się wiosnę. Grudzień zawsze był zawalonym miesiącem, wróciła wtedy do pracy i tak naprawdę nie miała zbytnio czasu na nic. Cudem udało się jej mieć wolne święta, nadal nie była pewna, jak doszło do tego, że akurat na najbardziej zakręcony czas w roku mogła spokojnie świętować, ale nie zamierzała się nad tym roztrząsać, bo jeszcze za jakiś czas by się okazało, że w tym roku w ogóle nie będzie miała chwili wytchnienia. Czasami zastanawiała się, co takiego dzieje się u Jerome. Wysłała mu życzenia świąteczne oraz na nowy rok, później jakoś znów była cisza. Winę zwaliła na dorosłe obowiązki, w końcu wiedziała, że brał ślub, miał wiele na głowie, więc to było dla niej oczywiste, że nie ma aż tak wiele czasu, jakby chciał mieć. Nie naciskała też na żadne spotkania, jeśli te miało się odbyć to z całą pewnością odbędzie się w swoim czasie. I trochę to wykrakała, bo akurat w dniu wolnym dostała od niego wiadomość. Przez ostatnie dwa tygodnie wylatała dość sporo, a teraz nadeszły upragnione dni odpoczynku, które przeznaczała na siedzenie głównie u przyjaciela w mieszkaniu, czy z partnerem. Ostatnie co mogłaby robić, to złościć się na Marshalla za to, że się nie odzywał. W końcu to nie było tak, że tylko on nie pisał czy dzwonił. Chyba to był ten wiek, kiedy człowiek bardziej cenił sobie to, jakość spotkań, a nie ich ilość. Bo co z tego, że mogliby spędzać ze sobą każdy dzień, skoro takie spotkania byłby tylko do odbębnienia, a niewiele by wniosły? Odnosiła wrażenie, że czasem było lepiej po prostu dać sobie spokój na jakiś czas, bo później człowiek miał o wiele więcej do powiedzenia.
    Alanya na spotkanie się po prostu ucieszyła, trochę się martwiła, że się spóźni, bo korki bywały teraz naprawdę spore, ale na szczęście dość prędko dotarła na miejsce i jak się okazało, była pierwsza. Chciała poczekać z ewentualnym napojem na Jerome, więc poprosiła jedynie o wodę z cytryną. Trochę była spragniona. Tradycyjnie wzięła również orzeszki z chrupką, ostrą skorupką. Prawdopodobnie z chili. Co jakiś czas zerkała w stronę drzwi, aby zerknąć, czy Jerome już jest i przy trzecim zerknięciu, faktycznie się pojawił. Uśmiechnęła się lekko do niego.
    — Tylko wodę. Czekałam na ciebie — przyznała szczerze — to chyba nasze pierwsze takie wyjście, prawda? Jeśli się nie mylę, więc nie mogę się zapytać, czy zamawiamy to co zawsze. Powiedz mi co lubisz, pierwsza kolejka na mój koszt — powiedziała.
    Wstała jednak ze swojego miejsca, chcąc się jeszcze porządnie z mężczyzną przywitać. I jak na Ayers przystało po prostu objęła go za szyję, przytulając się.
    — Dobrze cię widzieć. Zima cię wygoniła pod koc z grubymi skarpetami?

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  79. Lyra generalnie powstała po to, by móc ją rozwijać na wielu płaszczyznach, bo w każdej wykazuje pewien - mniejszy czy większy - potencjał. Ja po prostu chciałabym się z nią dobrze bawić, bez względu na to, jak długo to potrwa i wierzę, że na NYC'u mi się to uda. ;) Jeśli zaś chodzi o HTML, to Twoja karta zasługuje na takie samo uznanie; jest bardzo estetyczna i cieszy oczy wykończeniem. Jerome także wydaje mi się bohaterem godnym uwagi i nie wątpię, że przeżyłaś i przeżyjesz z nim wiele wzlotów, bo sprawia wrażenie bardzo sympatycznego, zabawowego i zdolnego pana. I, co najlepsze, pomimo minionej przeszłości, życie zdaje się dopiero otwierać przed nim drzwi na oścież! Życzę Ci więc, aby Twoja wena nadążyła za wszelkimi pomysłami, które wpadną Ci do głowy. ;)

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  80. Te spotkanie zdecydowanie nie należało do najłatwiejszych. Villanelle nie mogła się w żaden sposób przygotować na taką rozmowę. Zwłaszcza, że sama przed spotkaniem Jerome’a była w dużo weselszym nastroju.
    Skinęła delikatnie głową na jego uśmiech, bo, chociaż nie należał on do pięknych i szczęśliwych, w tym momencie znaczył dla Elle naprawdę dużo. Wiedziała, że w obecnej chwili taki gest, nie był jednym z tych wymuszonych i udawanych. Według blondynki, mężczyzna nie musiał tak naprawdę nic mówić, ani nic robić. Potrafiła zrozumieć, że sytuacja jest nadzwyczaj trudna dla niego. Niczego, więc od niego nie oczekiwała. Żadnego konkretnego zachowania.
    Owinęła się szczelniej szalem, a następnie wzięła głęboki oddech, słysząc jego słowa. Nie potrafiła mu powiedzieć, co w takiej sytuacji powinien zrobić. Każdy człowiek był inny, każdy z nich reagował zupełnie inaczej na dane wydarzenia, a Elle nie znała na tyle dobrze Jennifer, aby móc cokolwiek podpowiedzieć mężczyźnie.
    — Wiesz… Zdaje sobie sprawę, że to była zupełnie inna sytuacja — zaczęła powoli, zastanawiając się nad tym, czy w ogóle był sens o tym mówić. — Ale… Mieliśmy z Arthurem taki czas, w którym nie rozmawialiśmy za wiele, w zasadzie… Boże prawie przez miesiąc mijaliśmy się w mieszkaniu, bo on nie chciał się narzucać, a ja nie byłam w stanie przełknąć dumy i zrobić jakikolwiek pierwszy krok… Chodzi mi o to, że bardzo go wtedy potrzebowałam, ale nie potrafiłam tego pokazać… Każdej nocy marzyłam, aby się do niego przytulić, ale nie potrafiłam — wyznała cicho — to było zupełnie coś innego, ale Jen… Myślę, że ona cię bardzo potrzebuje. Nawet, jeżeli z jej zachowania możesz wywnioskować coś zupełnie innego.
    Nie chciała mówić teraz o swoich problemach i o tym, co działo się w jej życiu. Próbowała po prostu nakreślić Marshallowi, że kobiety czasami, nie zawsze zachowywały się racjonalnie. Oczywiście z Jen mogło być zupełnie inaczej. Elle po sobie samej wiedziała jednak, że często naprawdę zachowywała się w nieodpowiedni sposób i była wdzięczna, że Arthur potrafił to wszystko cierpliwie znieść, bo inaczej… Cóż, gdyby trafiła na kogoś innego, może byłaby już samotną matką z dwójką dzieci.
    Rozejrzała się dookoła, mając wrażenie, że w tym momencie w parku nie ma nikogo innego, poza ich dwójką. Te krótkie ogarnięcie spojrzeniem po okolicy wyprowadziło ją z mylnego wrażenia samotności.
    — Nie możesz jej na to pozwolić — zabrzmiała dość poważnie — za żadne skarby nie możesz jej pozwolić na obwinianie się. Powinieneś ją namówić na jakieś spotkania z psychologiem, albo ktoś komu ufa… — zaproponowała jeszcze. Nie chciała się wymądrzać, ale pech chciał, że i w takiej sytuacji miała podobne doświadczenia. Znowu w zupełnie innych okolicznościach, ale pamiętała doskonale, jak nie mogła spojrzeć na własnego synka, bo w głowie miała cały czas myśl, że zawaliła po całej linii, nie będąc w stanie zapewnić mu odpowiednich warunków do rozwijania się pod jej sercem. Nie wspomniała jednak o tym, bo miała wrażenie, że w tej rozmowie byłoby za dużo niej, a to nie o nią chodziło — nie dam ci żadnego złotego środka, to ty znasz swoją kobietę najlepiej i jestem pewna, że w głębi serca dobrze wiesz, co powinieneś zrobić, aby pomóc jej w tym czasie… Pytanie czy masz kogoś, kto pomoże tobie — dodała ze słabym uśmiechem. Miała tylko nadzieję, że Jerome nie będzie na nią zły za taką bezpośredniość. Podejrzewała jednak, że mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego, że i on potrzebuje obok siebie kogoś, kto będzie jego oparciem.
    — Nie, nie mamy nic przeciwko — odezwała się od razu. Cieszyła się, że wspomniał o dzwonieniu. Miała tylko nadzieję, że naprawdę to zrozumiał, a nie powiedział tylko po to, aby dała mu spokój. Nie znali się długo i dobrze, ale już podczas wizyty w salonie Jaspera przyjemnie im się rozmawiało i może było to nieco egoistyczne, ale nie chciała utracić tej znajomości.
    Zerknęła na niego i uśmiechnęła się subtelnie. Zacisnęła mocniej dłonie na rączce wózka i tylko skinęła głową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Możliwe… Do pewnych spraw podchodzi się inaczej, kiedy… One są w naszym życiu — wyszeptała, doceniając kolejny raz to, że pomimo wszystkich problemów miała tę dwójkę. Całą i zdrową… Przynajmniej na ten moment nic nie wskazywało, aby było inaczej. — Jestem pewna, że przetrwacie… Wyjdziecie z tej sytuacji silniejsi — dodała równie cicho, bo coś sprawiało, że nie była w stanie mówić w tej chwili głośniej.

      Elle

      Usuń
  81. [Zobaczymy, przybyłam się dobrze bawić, więc może akurat się uda zostać na dłużej. A jak nie, to postać zawsze można wymienić, choć przyznam, że względnie jestem z Patricka zadowolona i chciałabym nim coś ugrać. ;) No nie mów, że taka tragedia dopadła również Jerome'a i Jennifer? Niedobrze. Bardzo niedobrze, więc trzymamy za nich kciuki i życzymy wszystkiego najlepszego w życiu. Ja myślę, że z tego zdecydowanie można coś utkać, mój mail jest na końcu karty, jeśli czujesz się gotowa na wątek z pastorem. ;D]

    Patrick Lovejoy

    OdpowiedzUsuń
  82. [Octavia od samego początku miała być przedstawiona w sposób prosty, aczkolwiek wyraźnie mówiący, że nie jest jedną z tych, którą łatwo złamać i jak widać chyba udało mi się osiągnąć ten efekt, co ogromnie mnie cieszy :)
    Dziękuję za powitanie <3]

    Octavia

    OdpowiedzUsuń
  83. Ano, dawno temu się na fora przerzuciłam i na blogach bywam okazjonalnie. Mi również miło się znów przywitać. Cieszę się, że Jude wyszedł ludzko i przystępnie. Zobaczymy jak sprawdzi się taka postać w grze i czy się szybko nie znudzi. XD Widzę, że ty z kolei szalejesz i z notkami i z komentarzami i z aktywnością na blogu. Miło patrzeć. Życzę dalszej weny i wątków. :)

    J. Cameron

    OdpowiedzUsuń
  84. Tutaj większy Misiek jest :D Gdy w końcu będę miała nieco więcej czasu będę musiała nadrobić Waszą historię, bo tylko przeleciałam wzrokiem i widziałam, że tam jakiś dramat! :(

    Colin Rogers

    OdpowiedzUsuń
  85. Wiesz, uważam, że już samo zmotywowanie się do znalezienia odpowiedniego kodu jest pewnym sukcesem, więc nic nie szkodzi, jeśli oryginalnie nie jest Twój. W końcu dobrałaś do niego zdjęcie i uzupełniłaś treść, a więc wkład własny jest! To chyba najważniejsze... ;)

    I oczywiście, nie ma żadnego problemu. Mam nadzieję, że Jerome skutecznie upora się ze wszystkim, co go teraz dręczy i będziemy mogły za jakiś czas coś rozegrać. Bo jasne, na wątek będę chętna tak długo, jak długo uda mi się na blogu wytrwać. Ale, gdybyś doszła z nim do takiego etapu, że Marshall stanąłby w miejscu - wtedy również zapraszam. Kto wie, może jakaś spontaniczna przygoda to będzie właśnie to, co pomoże pchnąć go w odpowiednim kierunku? W każdym razie, zapraszam kiedy tylko będziesz miała chęć.

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  86. Jaime patrzył na niego smutno i pomimo tego, co mówił Jerome, naprawdę chciał powiedzieć coś, co w jakimś, chociażby minimalnym, stopniu ulży mężczyźnie. Wiedział jednak, że nie jest w stanie tego zrobić. Jedynie czas pomoże, a to może potrwać bardzo długo. Chyba obaj coś o tym wiedzieli, ale Jaime i tak wolał się na ten temat nie odzywać. Oczywiście, że w miarę upływu czasu będzie nieco łatwiej, ale coś takiego będzie siedziało w głowie już na zawsze. Moretti nie chciał, aby Jerome przechodził przez coś tak okropnego, przecież nikt na to nie zasłużył. Trochę się jednak bał o swojego przyjaciela. Owszem, Marshall miał dla kogo się teraz starać i to mocno, ale ileż można tak samemu, jeśli druga strona nie będzie miała ochoty współpracować? Jaime nie zamierzał wyrzucać Jerome’a i zawsze chętnie go przyjmie, nawet jeśli musiałby wracać z Miami najwcześniejszym samolotem, żeby tylko znaleźć się w Nowym Jorku i po prostu być obok. Dzisiaj na szczęście był w domu i od razu mógł przyjąć mężczyznę pod swój dach. A sam Jerome mógł zostać jak długo tylko chciał. To się pewnie sprowadzało do jakiejś siódmej, może chwilę po, rano, kiedy to będzie wychodzić na spotkanie z żoną.
    - Zawsze możesz na mnie liczyć – zapewnił go i uśmiechnął się słabo. – Nieważne, która by była godzina, gdzie byś był albo gdzie ja bym był. Chcę, żebyś był tego pewien. No i tak, będę. Cały czas. Gdybyś czegoś potrzebował albo gdybyś po prostu chciał z kimś pomilczeć, to jestem. I nie musisz dziękować, Jerome. Jakkolwiek by to teraz nie zabrzmiało – westchnął cicho, wciąż zastanawiając się, czy to, co zamierzał powiedzieć, było na miejscu – cieszę się, że tu jesteś. Że zdecydowałeś się przyjechać właśnie do mnie, a nie wrócić do siebie i samemu… po prostu siedzieć teraz samemu.
    W głowie miał też inne słowa, jednakże zdecydował, że nie będzie z nich korzystać. Sytuacja wcale tego nie wymagała, więc lepiej było po prostu zachować to dla siebie.
    Kiedy Jerome złapał za papierosa, Jaime wyciągnął też przygotowaną wcześniej zapalniczkę.
    - Niestety, nie posiadam balkonu. Jesteśmy chyba za wysoko, aby budynek był wyposażony w taki luksus, ale może to i lepiej… Uchylę okno – tak też zaraz zrobił. Okna w jego mieszkaniu były naprawdę ogromne i potrzeba było długich zasłon i firan, aby to jakoś wyglądało no i żeby nikt go czasami nie podglądał.
    Jak już wcześniej zostało wspomniane, Jaime jedynie palił do alkoholu i to też nie za każdym razem. Kiedy jednak zdarzyło mu się coś takiego w jego mieszkaniu, to po prostu zapalił, nie zważając na otwarcie okna czy coś w tym stylu. Nie był w stanie, w którym mógłby się przejmować takimi rzeczami. A następnego dnia i tak wietrzył mieszkanie.
    W każdym razie, spojrzał na przyjaciela, jakby się bał, że ten mu się zaraz rozsypie na milion kawałków. Możliwe, że sam Jerome tak się właśnie czuł. Na szczęście obok miał Jaime’ego, który na pewno mu pomoże.
    I na chwilę zignorował mężczyznę, aby po prostu objąć go mocno ramionami, pokazując tym samym, że jakby co, to nie jest sam. Jaime nie zamierzał nigdzie uciekać czy zostawiać go samego na pastwę okrutnego losu. Moretti zamierzał być.
    W końcu jednak go puścił, uważając na siebie, aby samemu zaraz się nie rozsypać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Laura… tak… - zaczął, próbując zebrać myśli w jakąś sensowną całość i zgrabnie przejść do innego tematu, bardziej luźnego zgodnie z życzeniem Jerome’a. – Kolacja udała się, nawet bardzo się udała. Nie spodziewałem się, że będę się tak dobrze bawić. Zjadła wszystko, co przygotowałem, choć tak naprawdę nie planowałem, że… no wiesz, zrobiłem więcej jedzenia, bo nie wiedziałem, na co będzie miała ochotę, a jej wszystko smakowało – uśmiechnął się lekko. – Trochę potańczyliśmy, a potem Laura zaproponowała, bym poszedł z nią na imprezę rodzinną. Wiem, brzmi strasznie i nawet się trochę stresuję – przyznał, kładąc sobie dłoń na mostku. – Bo tak, zgodziłem się. Po prostu… lubię ją… bardzo. I chcę spędzać z nią więcej czasu – wzruszył ramionami i odwrócił wzrok, czując się chyba lekko zawstydzony.
      Miał też nadzieję, że faktycznie Jerome chociaż na chwilę przestał myśleć o tym, co ich dzisiaj spotkało. Na małą, krótką chwilę skupił się na czymś innym. Jaime nie wymagał teraz od przyjaciela nie wiadomo jakich pozytywnych emocji, ale może poczuje odrobinę radości z powodu Jaime’ego? Chociaż przez małą, krótką chwilę. Dla siebie samego.

      Jaime

      Usuń
  87. [Już przy ostatnim odpisie miałam zaznaczyć, że tymi nowymi zdjęciami to roztapiasz moje biedne serduszko haha <3]
    Rudowłosa nie naciskała, ponieważ jak nikt inny wiedziała, że nie zawsze człowiek miał ochotę mówić co było przyczyną takiego, a nie innego zachowania. Znając juz nieco swego przyjaciela mogła sie jedynie domyślać, że nie miało to nic wspólnego z pogoda, czy dajmy na to wystawionym mandatem za źle zaparkowany samochód.
    - Jasne - odpowiedziała na dwie jego prośby tylko utwierdzając się w przekonaniu, że coś złego przytrafiło się szatynowi. Nagle jej problemy, a raczej rozterki wydały się jakoś mniej istotne. Jak przepychanki dzieciaków w podstawówce.
    Gdy mężczyzna wstał na początku podążyła z nim tylko i wyłącznie wzrokiem, lecz gdy wyciągnął ku niej dłoni nie sposób było ja odtrącić. Sprawnie stanęła na równych nogach z zaskoczeniem obserwując poczynania pana Marshalla, który stanął własnie za workiem bokserskim.
    - Jesteś pewny? Jak zacznę mogę przypadkiem Cię uszkodzić... - skrzywiła się nieco, bo to było ostatnie czego tego dnia chciała. Kopanie leżącego nie było częścią repertuaru rudowłosej, niemniej jednak Jerome bywał bardzo przekonywujący. kobieta owinęła sobie ręce specjalnymi bandażami z nienawiścią patrząc na już nieco zużyty worek treningowy. Zaczęła delikatnie, jakby starając się wymierzyć cios w odpowiednie miejsce. Gdy do wszystkiego włączyła prace nóg lekko podskakując nie było juz nią żadnych żartów. Waliła w worek jak szalona. Analizując to co jej sie przytrafiło. Dlaczego teraz?! Krzyczały myśli, a po chwili i Lesterówna warczała jakieś przekleństwa na głos. Ledwo łapała oddech, a pot płynął z czoła niczym porządna rzeka dzięki czemu maskował pojedyncze łzy złości.
    - Kurwa.. - opadła po kilku, a może kilkunastu minutach na kolana, ponieważ ciało odmówiło już jej posłuszeństwa. Nie uwolniła się od tego co ją trapiło, ale taka dawka zmęczenia wpłynęło na nia pozytywnie. Myślała teraz tylko o obolałych mięśniach, o tym by wyrównać oddech, a więc nie miała czas na analizowanie czegoś co już się wydarzyło.
    Gdy już nieco ochłonęła spojrzała spod poł przymkniętych powiek na swego towarzysza i uśmiechnęła się blado.
    -To co teraz Twoja kolej? - rzuciła nim na dobre podniosła się z maty.
    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  88. [ Dziękuję za miłe przyjęcie :) Mam wrażenie, że już gdzieś się w tej całej blogowej przestrzeni minęłyśmy. Ze względu na swój już dość leciwy stan, na wielu blogach już bywałam i może mam już zwidy. W każdym razie, jeśli miałabyś może jeszcze czas i ochotę na jakiś wątek, to ja się polecam :) ]
    Leila Thomson

    OdpowiedzUsuń
  89. Alanya uśmiechnęła się do mężczyzny i skinęła głową. Wiedziała, że razem wyszli na Barbadosie, ale było to… cóż pół roku temu. I z tego co pamiętała byli tak naprawdę krótko, bo zdecydował zabrać się ją do rodziny, a przez pozostałe dni, które tam miała podziwiała gorący piasek, idealnie niebieski ocean i papugę, którą brunetka polubiła z całego serca. Jeśli się nie myliła, to nazywał się Pan Jenkins, ale mogła coś po tak długim czasie pomieszać.
    — Pierwsze w Nowym Jorku i oby nie ostatnie — odparła z lekkim uśmiechem. Skierowała się w stronę baru, nie zajęło jej długo, aby odebrać dwa piwa i wróciła do niego dość szybko. Podsunęła jeden kufel mężczyźnie, a drugi przy swoim krześle. Ich pierwsze spotkanie było naprawdę dawno temu. Kto by pomyślał, że od tamtego czasu będą widzieć się jednie dwa razy? Mieszkali w tym samym mieście, a tymczasem okazało się, że zupełnie nie jest im po drodze do tego, aby się odwiedzić. Miała nadzieję, że teraz to się zmieni. Ceniła sobie towarzystwo bruneta i byłoby jej naprawdę niezmiernie miło, gdyby zagościł w jej codzienności na trochę dłużej niż kilka razy w ciągu roku. — Ach, stare dobre czasy, tak? Awaryjne lądowanie na środku oceanu, uderzanie pięścią prosto w nos… A nie tam, jakieś spokojne loty człowiekowi w głowie. Gdzie przygoda i akcja? — mruknęła pod nosem przewracając lekko oczami. To były zdecydowanie najstraszniejsze chwile jej życia, nie chciała ich nigdy więcej powtórzyć. Nawet jeśli znów wszystko miało się dobrze skończyć to dałaby naprawdę wiele, aby nie musieć znów znaleźć się w takiej sytuacji. Ten jeden raz był wystarczający na resztę jej całego życia.
    — Najwyraźniej w tym roku miałeś szczęście, a zima sama w sobie jeszcze się nie skończyła, to może jednak porządnie tu jeszcze posypie śniegiem — powiedziała. Czasem chciałaby znów zobaczyć naprawdę masę śniegu, ale z drugiej strony to zawsze oznaczało odwołane loty, przeciągnięte w czasie i wszyscy się denerwowali. Nie tylko pasażerowie, ale również załoga. Wystarczył jeden opóźniony lot, a cały grafik musiał być zmieniony, bo nie było wiadomo, czy człowiek wyrobi się na kolejny. — Myślę, że jeszcze będziesz miał okazję zobaczyć nowojorską zimę i mieć jej serdecznie dość. Czekam na lato, chciałabym w końcu słońce. Nie mam nic do zimy, ale pewnie sam rozumiesz… Urodziłam się w pierwszy dzień lata, a to zobowiązuje, aby mieć swoją ulubioną porę roku — zaśmiała się. Podniosła również kufel, aby upić łyka napoju. Był ciężki, ale to jej nie powstrzymało przed wypiciem znacznie większego łyka niż początkowo planowała.
    — Kostka ma się świetnie. Powoli wracam na wysokie obcasy — odparła — na razie tylko w pracy, bo przy tej pogodzie wolę nie ryzykować, ale nie mogę się doczekać, aby znów chodzić w szpilkach.
    Tego chyba najbardziej jej brakowało. Na siłownię chodzić nie chodziła, czasami ćwiczyła w domu i to jej w zupełności wystarczało, ale szpilek nie oddałaby za żadne skarby. Za bardzo je po prostu uwielbiała.
    — Ach, widziałam się z rodzicami na święta — pochwaliła się szczerząc do niego — wybraliśmy się z Felixem znów do tych domków. Tylko tym razem wybraliśmy większy. Bez mojej wiedzy zaprosił rodziców. Mieli nie przylecieć, bilety były okropne cenowo… I chyba poruszył parę znajomości, bo znaleźli się dosłownie chwilę przed świętami — dodała rysując palcem po stoliku różne, niewidoczne wzorki. — A jak tobie minął ten czas? — spytała podnosząc wzrok na Jerome.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  90. [Cześć,
    no w końcu udało mi się ogarnąć temat i wrócić na NYC. Co do poprawek - wpadłam w jakieś błędne koło, a mój perfekcjonizm ciągle płakał nad formą tekstu (w sumie nadal płacze xD). Historia to moja pasja od dziecka, więc nie mogłam jej porzucić - choć informatyka tutaj też równie dobrze by pasowała. Introwertyzm górą ;)
    Też mam taką nadzieję i również życzę udanej zabawy.]

    M. Breslin

    OdpowiedzUsuń
  91. Naprawdę chciała w jakiś sposób poprawić mężczyźnie humor, ale wiedziała, że w takich sytuacjach, nie działało nic, co działałoby w normalnych okolicznościach. W dodatku nie znali się wystarczająco dobrze. Dlatego uznała, że w tym przypadku po prostu obecność i rozmowa, taka normalna, ludzka, była tym, co mogła mu od siebie zaoferować.
    Stawiając kolejne kroki, słuchała tego, co miał do powiedzenia. Słysząc o ucieczkach Jen, mimowolnie uniosła kącik ust. Nie było w tym powodu do radości, ale kolejny raz przekonywała się, że miały ze sobą więcej wspólnego, niż obie mogłyby się spodziewać i co na pewno nie wyszłoby w rozmowie pomiędzy młodymi kobietami tak prędko.
    — Jeżeli do tej pory wracała… Na pewno nie obierze innego kierunku — chciałaby mieć pewność, że ma rację. Oboje najpewniej zdawali sobie sprawę z tego, że to tylko słowa pocieszenia, ale Elle wiedziała, że silna wiara czyni cuda. Przekonała się przecież o tym, niejeden raz — musisz przyciągać do siebie dobre myśli. Wiem, że teraz nie jest łatwo — dodała, odwracając na chwilę głowę od dzieci, aby zerknąć na Jerome’a — jeżeli złożyliście sobie obietnice… Niektóre są takie, że nawet gdyby chciało się je zerwać, nie da się. Wiesz, może po prostu zawsze stoicie sobie nawzajem na drodze? Jesteście swoim przeznaczeniem — posłała mu przy tym ciepły uśmiech.
    Westchnęła na jego kolejne słowa i raz jeszcze skinęła lekko głową, na znak, że słyszy i rozumie, co takiego mówił.
    — Może powinniście wyjechać gdzieś razem? — Zaproponowała, zwalniając odrobinę kroku — w jakieś wasze miejsce… Wspominałeś o domku na Barbadosie. Domyślam się, że i remont pewnie nie jest jeszcze skończony i twojej rodziny tam za dużo, ale… Pomyśl może o tym, aby zabrać ją gdzieś, chociaż na weekend. Znam świetne miejsce trochę ponad godzinę drogi z centrum Nowego Jorku, lekarz Arthura wysłał nas tam na przyspieszoną terapię małżeńską — w pierwszej chwili się uśmiechnęła, ale szybko ten uśmiech znikł, kiedy zorientowała się, że niewiele brakowało do wypowiedzenia przez nią innych słów — to było w Lebanon. Przepiękne jezioro i okolica — dodała od razu, skupiając się szczegółach — musiałabym podpytać o dokładny adres, ale miejsce było po prostu magiczne… Jezioro, drzewa i rośliny dookoła sprawiające wrażenie, że nie ma tam nikogo innego, poza osobami z domku. Do tego pomost i łódka… — dodała z delikatnym rumieńcem na policzkach — teraz, co prawda jest za zimno, ale w domu był kominek i myślę, że moglibyście spędzić tam równie miło czas — dodała, bo może faktycznie taki wyjazd był im potrzebny? Carlie i Matthew też zdecydowali się na krótkie wakacje. Ucieczka od miejsc, które kojarzyły się z problemami zawsze było jakimś rozwiązaniem. Pytanie tylko czy po powrocie, wciąż byłoby tak samo sielankowo, jak na wyjeździe.
    Nie powinna, ale uśmiechnęła się nieco szerzej, kiedy powiedział, że i ona znajduje się wśród tych osób, które będą dla niego. Oczywiście, że wcześniej zapewniając, że może do niej zadzwonić, kiedy tylko poczuje taką potrzebę, nie kłamała. Ale to, że mężczyzna to zaakceptował i docenił było po prostu miłe. Zwłaszcza patrząc na staż ich znajomości.
    — Wiem… Nie powiem, że jestem pewna, ale… Będę mocno trzymać kciuki, abyście w miarę możliwości najszybciej, mogli zacząć wspierać się nawzajem — dodała nieco ciszej. Wodziła spojrzeniem za kopniętym kamykiem, zastanawiając się nad tym, czy byłaby w stanie jakoś im pomóc. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że mieszanie się, jako osoba trzecia, wcale nie przyniosłoby pozytywnych skutków, a przecież w tej sytuacji miały być już teraz tylko pozytywne rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Rozumiem, Jerome — westchnęła, bo w tej sytuacji nie było nic lepszego do powiedzenia. Przez chwilę się nie odzywała, również próbując zebrać swoje myśli i powiedzieć coś bardziej wartościowego, ale w głowie miała po prostu pustkę, a jeżeli już wpadało jej coś do głowy, to było niestety niesamowicie tandetne i oklepane — pomyśl na spokojnie o tym wyjeździe. Zaproponuj go jej, albo zrób może małą niespodziankę? Tylko małą bez przesytu, żeby nie odebrała tego w zły sposób — mruknęła, chociaż podejrzewała, że w takim przypadku Jerome z pewnością potrafiłby zachować równowagę i odpowiednią stosowność.
      Uniosła pierw brew, a następnie głowę i zerknęła przelotnie na twarz mężczyzny, słysząc jego pytanie.
      — Czternastego stycznia — odpowiedziała spokojnie, chociaż palce na rączce wózka zacisnęła odrobinę mocniej, niż robiła to do tej pory — muszę myśleć, że będzie dobrze. Dokładnie tak samo, jak ty. Przyciąganie pozytywnej energii — wcale nie było jej łatwo myśleć w ten sposób, ale co innego mogła mu teraz powiedzieć? — Musimy razem mocno ją do siebie przyciągnąć — dodała jeszcze, zerkając na niego i posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech.
      Zmarszczyła delikatnie brwi, zastanawiając się nad czymś gorączkowo.
      — Tak myślę… A może jakaś grupa wsparcia? Jest wiele takich organizacji. Dla kobiet, mężczyzn czy małżeństw, które po prostu potrzebują jakiejś wskazówki — zaproponowała, trzymając jedną ręką wózek. Nachyliła się odrobinę do przodu i poprawiła gruby koc, otulając nim szczelniej synka, a następnie, nieco nieśmiało spojrzała na towarzyszącego jej mężczyznę.

      Villanelle

      Usuń
  92. Pojęcia nie miał, co powinien sobie teraz myśleć. Wiele myśli kotłowało mu się pod czaszką i żadna nie potrafiła odpowiedź na dręczące go pytania. Co się stało, że Jerome doprowadził się do takiego stanu? To nie było wesołe upicie się, po którym człowiek ma ochotę po prostu wszystkich ukochać. Wyglądał żałośnie i było mu go żal, bo nie wiedział, jak może swojemu przyjacielowi pomóc. Poza oczywistym faktem zabrania go do auta i swojego mieszkania, aby tam doprowadzić do porządku. Może powinien zabrać go do mieszkania, które dzielił z Jen, ale na ten moment wydawało mu się, że lepiej było blondynki nie niepokoić. Zwłaszcza, że nie wiedział o co chodzi, a jeśli się pokłócili, to Jerome będąc w takim stanie mógł ją tylko bardziej zdenerwować. Tak, zdecydowanie o wiele bezpieczniej było zabrać go do swojego mieszkania i tam doprowadzić do porządku niż niepokoić blondynkę i sprawić, że cała sytuacja będzie wyglądała jeszcze gorzej niż do tej pory. Dobrze, że Dave zdecydował się zadzwonić jednak po Cambera, a nie od razu na policję. O wiele lepiej było wyciągnąć go z baru niż gdyby musiał odebrać go z komisariatu, gdzie taka sytuacja pewnie nie wpłynęłaby równie dobrze na samego Marshalla. Teraz to już jednak nie miało żadnego znaczenia, bo chciał po prostu mu tylko pomóc, a nie dobijać jeszcze różnymi myślami czy zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby. Takie rozmyślania nie miały na ten moment większego sensu.
    — Nikomu nie robisz kłopotu, Jerome — zapewnił — po prostu się o ciebie martwił.
    Nic dziwnego, skoro do tej pory nie było nigdy wcześniej takich sytuacji, a do baru zawsze obaj przychodzili w dobrych nastrojach, a z nich wychodzili jeszcze w lepszych. Byłoby mu pewnie o wiele łatwiej, gdyby wiedział, co takiego tu się wydarzyło przed jego przyjściem, a raczej przed przyjściem mężczyzny do tego baru, ale to nie było miejsce ani czas na zadawanie tego typu pytań. Na to jeszcze będzie czas, gdy już w końcu uda mu się go zabrać z baru i przetransportować do własnego mieszkania. Nie zakładał, że będzie miał jakiekolwiek problemy. Może i Jerome nie był trzeźwy, ale też nie wyglądał, jakby zamierzał robić jakiekolwiek awantury przez fakt, że chce go stąd zabrać.
    — W porządku, ale nie możesz zasnąć tutaj — oznajmił spoglądając na niego z troską — będziesz musiał mi trochę pomóc. Mam auto zaraz przed barem, myślisz, że dasz radę z moją pomocą tam przejść?
    Zamiast go przesłuchiwać, powinien podnieść się i zabrać go do tego auta. Chciał jednak poznać zdanie przyjaciela, aby wyjście stąd obyło się bez krzywych czy jakichkolwiek spojrzeń. Nie potrzebowali widowni, chciał też oszczędzić mu tego, że ludzie mogliby zacząć coś mówić. Jasne, klienci zmieniali się tutaj bardzo regularnie, ale mimo wszystko im obojgu będzie lepiej, jeśli nikt nie będzie zwracać uwagi na to, jak opuszczają lokal. Westchnął bezgłośnie, gdy alkohol rozlał się po stoliku. Tak, to zdecydowanie był najwyższy czas, aby zbierać się z baru.
    — Jeśli będziesz chciał się jeszcze napić, dam ci u siebie — obiecał — wyjdźmy stąd, dobrze?
    Podniósł się z krzesełka, stawiając przewrócony kieliszek. Poczekał jednak, aby zobaczyć, czy Jerome zdecyduje się na wypicie tego, który trzymał, czy jednak się z nim wstrzyma.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  93. [Pozytywny realizm brzmi idealnie! A na te strony z kartami trafiłam po raz pierwszy i o Bożeno, znalazłam się w raju! No i siemanko! Męsko - męskie mi absolutnie nie przeszkadzają, wręcz jestem ich zwolenniczką, więc chrapkę na wątek jak najbardziej mam! Masz jakiś pomysł, skrywane marzenie czy coś?]

    Ezra Davis

    OdpowiedzUsuń
  94. Jaime patrzył niepewnie na przyjaciela, będąc obok wciąż czujnym, aby w razie czego, móc go złapać w odpowiednim momencie i po prostu pokazać, że jest. Póki co, Jerome wciąż wyglądał fatalnie, ale to nic dziwnego i taki stan na pewno jeszcze potrwa długo. Niestety, nie dało się inaczej przez to przejść, potrzeba było dużo czasu, musiało upłynąć sporo wody, nim Jerome i Jen zobaczą światełko w tunelu, które miało robić się coraz jaśniejsze, przekonując, że będzie lepiej. Pomimo tej strasznej tragedii, jaka ich spotkała, za jakiś czas, dłuższy, w końcu jednak będzie dobrze. Oczywiście, że nie tak jak wcześniej, bo to nierealne, ale będzie inaczej. Lepiej niż w tym momencie, inaczej niż dotychczas. A Jaime zamierzał wciąż być obok i dotrzymywać im obojgu towarzystwa, mając nadzieję, że ten lepszy czas przyjdzie wcześniej niż cała trójka mogłaby się spodziewać.
    Naprawdę cieszył się, że Jerome trafił tutaj, do jego mieszkania. Że wybrał to aniżeli siedzenie teraz samemu w swoim domu i… Tak naprawdę Jaime mógł się jedynie domyślać, co jego przyjaciel by teraz robił. Możliwe, że wcale nie paliłby papierosa, ale możliwe, że sięgnąłby po alkohol. Chociaż u Moretti’ego też wypił trochę i odsunął od siebie, aby więcej go nie kusiło. Może u siebie postąpiłby tak samo? Wszystko to było wielką niewiadomą i nie było sensu się nad tym dłużej rozwodzić. Najważniejsze, że Jerome był tu bezpieczny.
    Jaime spojrzał na przyjaciela, kiedy ten zakrztusił się dymem. Nieco się skrzywił, ale zaraz miał znów zatroskany wyraz twarzy. Nie dość, że w jego głowie działy się teraz najróżniejsze rzeczy, to jeszcze cholerny papieros musiał go drażnić. I na to też Jaime nic nie mógł poradzić. Zaraz jednak Jerome opanował kaszel i mógł normalnie palić. A Moretti musiał przyznać, że był to widok dość dziwny i raczej wolał, aby mężczyzna nigdy więcej nie trzymał w palcach zapalonego papierosa ani się nim nie zaciągał.
    Nie widział innej opcji niż ta, aby go po prostu mocno objąć, dodając mu tym samym otuchy. Pamiętał, ile mu dało, kiedy tamtego dnia w Miami na cmentarzu to Jerome go mocno przytulił. Wtedy Jaime nie potrafił się powstrzymać i znów się popłakał. Dało mu to swego rodzaju ukojenie i poczuł też bezpieczeństwo. Wiedział też w tamtym momencie (może i mu to umykało, ale na dzień dzisiejszy już wiedział), że ma na kogo liczyć i w razie czego miał do kogo się zwrócić. Mimo sytuacji, w jakiej się wtedy znajdowali i pomimo tego, co mówił Jaime, było… dobrze. Teraz było odwrotnie – to Jerome potrzebował Jaime’ego, a chłopak miał nadzieję, że przyjaciel poczuje podobnie, jak on wtedy.
    Niechętnie się od niego odsunął, wciąż patrząc na niego z lekkim niepokojem. Przynajmniej sam Jerome przyznał, iż najważniejsze, żeby Jaime po prostu był.
    - Bardzo mi przykro, Jerome – powtórzył cicho i nieśmiało pogładził jego ramię. – To cholernie niesprawiedliwe…
    Zamilkł ponownie, jakby nie chcąc powiedzieć nic głupiego ani nie na miejscu. Poza tym, co dobrego mógł powiedzieć? Mógł jedynie powtarzać, że mu przykro, bo tak faktycznie było, że nikt nie zasługuje na coś tak okropnego. Dlatego stał wciąż obok, gotów spełnić wszystkie życzenia Jerome’a.
    - Oczywiście, że sobie poradzisz. A w razie czego, masz jeszcze mnie, który pomoże ci nieść ten ciężar i pokonać wszystkie przeszkody. Dobrze, że o tym wiesz – skinął lekko głową i cofnął się o pół kroku, czując nawet przyjemny chłód, dobiegający z uchylonego okna. Chyba obaj go potrzebowali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaime przegryzł dolną wargę. Dziwnie się czuł, opowiadając mu teraz o Laurze i wszystkim, co z nią związane, ale obiecał sobie, że będzie robić wszystko, o co poprosi przyjaciel. A skoro chciał rozmawiać o czymś innym niż to, co się działo przez cały dzisiejszy dzień, to to właśnie będą robić.
      - Nie będzie tam jej rodziców, ale jacyś wujkowie, ciotki, kuzyni, przyjaciele rodziny. Jej rodzice zostają we Włoszech – wyjaśnił spokojnie. Oparł się o jedno z okien i spojrzał przed siebie. – Mam nadzieję, że polubiła… ale wygląda też na taką, która mogłaby tam pójść z kimkolwiek. Jest dość… specyficzna. Ale tak… całkiem możliwe, że mój urok osobisty na nią podziałał – teraz spojrzał na Jerome’a, uśmiechając się lekko. Ciekawe, czy ten żarcik sprawi, że i on się uśmiechnie. – Impreza ma się odbyć zaraz po nowym roku i podobno to będzie duże wydarzenie. Chciałbym się dobrze zaprezentować, ale ostrzegała mnie przed swoimi kuzynami, którzy mogą nie być do mnie… przychylnie nastawieni. Wiesz, nie mają młodszych sióstr, więc pilnują kuzynki. Czuję, że mogę mieć prze… walone… - zerknął na przyjaciela, sprawdzając jego reakcje na wszystkie jego słowa. Czy Jaime faktycznie mu teraz pomagał?

      Jaime

      Usuń
  95. Była zabiegana i czasem nie miała czasu na to, aby usiąść w spokoju i poczytać książkę, a co dopiero mówić o tym, aby spotykać się z przyjaciółmi, znajomymi, czy samej gdzieś wyjść, aby po prostu odpocząć. Każdy miał swoje zobowiązania, a na całe szczęście zarówno ona, jak i Jerome byli na tyle dorośli i dojrzali, aby nie robić sobie wyrzutów z powodu nieszczególnie częstych spotkań. Nie dzielił ich cały ocean, a co najwyżej godzina, do półtorej w korkach jazdy i o wiele łatwiej było im się spotkać, ale to wraz nie znaczyło, ze znajdą wolny czas w tym samym czasie. Bardziej pewnie też docenią swoje towarzystwo, gdy nie będą spotykać się dzień w dzień, choć na to brunetka by nie narzekała, bo zwyczajnie dobrze czuła się w towarzystwie Marshalla i wątpiła, że mogłaby się znudzić jego osobą. Nawet jeśli na spotkaniach mieliby głównie milczeć, to nie byłoby w tym nic złego. Prawda była taka, że nie znali się szczególnie dobrze i nawet jeśli czuła, że coś może być nie w porządku to nie mogła brać tego za pewnik, bo rzeczywistość mogła być zupełnie inna. Może zwyczajnie miał gorszy dzień i dlatego wydawał się być taki pochmurny? Pojęcia nie miała, ale jednocześnie też nie wypadało jej pytać. Sama nie lubiła, gdy ktoś się jej co chwilę pytał, jak się czuje i czy wszystko w porządku i dochodziła do wniosku, że jeśli będzie chciał się z nią czymś podzielić to po prostu to zrobi, a tymczasem mogła kupić dla nich piwo i upewnić się, że oboje dobrze spędzą czas.
    Uśmiechnęła się wierzchem dłoni wycierając mokre usta.
    ― Wiesz dla jakiej linii latam, w razie, gdyby ci się nudziło po prostu kupuj bilety i może się okaże, że znów trafimy na siebie na pokładzie. I może znów przeżyjemy taką samą przygodę albo nawet coś ciekawszego ― powiedziała z rozbawieniem. Zdecydowanie wolała już unikać takich sytuacji, jak te. To było przerażające, a myśl, że mogłoby się skończyć zupełnie inaczej po prostu napawała brunetkę strachem, którego wcześniej nie czuła. To nie było coś, o czym zapomną prędko i zapewne do końca życia będą mogli o tym opowiadać i byłoby lepiej, gdyby te opowieści już na dobre zostały tylko opowieściami. Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej, gdy usłyszała jego szatański pomysł i mało brakowało, aby jeszcze klasnęła w dłonie. ― Nowojorczycy nas znienawidzą. Wchodzę w to.
    Wątpiła, że na słowo im ktoś uwierzy. Alanya miała wszystkie informacje z tamtego dnia w głowie, numer lotu, ilość pasażera, nazwiska załogi i pilotów, choć z nimi nie latała wcześniej zbyt wiele razy, a po powrocie również się z tamtymi osobami już nie spotkała. Poza jednym pilotem. W dodatku ich wersję podtrzymywały artykuły online. To nie mogło się nie udać. Pozostało jednak liczyć, że zima jeszcze nawiedzi Nowy Jork, a śniegu nie będą oglądać jedynie na zdjęciach w internecie, bo to byłoby już zwyczajnie smutne. W tym roku nie popadało szczególnie mocno, ale nie można było narzekać, że zima wyszła bokiem, a zamiast niej mieli jesień czy wiosnę, jak to bywało w niektórych miejscach.
    ― Muszę cierpliwie jeszcze trochę poczekać, na wiosnę pewnie odważę się włożyć szpilki, a wtedy już nie będę nawet pamięcią wracać do tego, jak mnie uziemiła ― stwierdziła z uśmiechem Teraz zwyczajnie się bała, że mogłaby się jeszcze poślizgnąć i jednak coś znów sobie zrobić. Takich wypadków miała już po dziurki w nosie. ― No wiesz co! Jak możesz ― rzuciła śmiejąc się i kręcąc głową na boki ― ale nie, wszystko było tak jak być powinno. Nie przyjechali od razu, więc… mieliśmy spokój ― odpowiedziała.
    ― To też dobrze. Czasem spędzenie czasu we dwoje jest lepsze niż siedzieć ze wszystkimi ― powiedziała. Miała wrażenie, że teraz święta już nie znaczą dla ludzi tak wiele, jak wcześniej. Jej samej nie przeszkadzało spędzanie tego czasu z wybrankiem serca czy po prostu samemu. To był czas, który każdy powinien spędzać tak jak chciał, a nie dopasowywać się do innych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczy bardziej się jej zaświeciły, gdy zapytał się, czy zabierają się do realizacji planu. Nie mogła odmówić, podobał się jej za bardzo, aby tak po prostu przepuścić okazję do tak świetnej zabawy.
      ― Ale co będziemy z tego mieć? Tak za darmo, to ja się bawić nie lubię ― powiedziała zastanawiając się dłużej ― ale mają tu całkiem drogiego, ale dobrego drinka… a ja lubię kolorowe drinki. Jak z tobą?

      Lynie

      Usuń
  96. Zahra przysiadła na brzegu wąskiego łózka, które pachniało niepraną pościelą i przykładając długie palce do ekranu smartfona, zaczęła wystukiwać dłuższą wiadomość. To że słowa same brały się znikąd, a w efekcie końcowym i tak umiała przekać wszystko co chciała, zawsze ją zdumiewało. W tych wymienianych mailach, które rozpoczęły się od paru pytań, kilku pojedynczych zdań, kiedy zgłosiła się do programu wolontaryjnego pisania do żołnierzy szmat czasu temu; była sobą najbardziej. Porzucała prowokacje, porzucała intencjonalne szokowanie i brnięcie w paradoks, aby zmusić ludzi do myslenia, do czucia, do empatii. Na powrót była kimś, kto piętnaście lat temu został zmiażdżony, kto teraz żył samotnie, kto odsuwał się od rodziny by więcej nikogo nie zranić i nie rozczarować. W tych mailach, które wymieniała z pewnego rodzaju ufnością, w których polegała na ocenie drugiej strony i nie miała oporów przed dzieleniem się swoimi lękami i wątpliwościami; była szczera i swobodna. I tam była Zahrą Williams, nie projektantką Zee, która co tydzień przewraca się w łózku innego faceta i ląduje na łamach plotkarskich stron.
    Dochodziła druga po południu i nie miała sił, aby zebrać się, wykąpać i wyjść na umówiony obiad z Marshallem. Właściwie, aż sama się sobie dziwiła, że w końcu do niego zadzwoniła i nawet beztroski ton tak łatwo i lekko jej pzyszedł, gdy siłą wyciągała go z domu. Teraz sama nie miała ochoty widzieć nikogo.
    Zahra była lojalna, wierna, odwana i waleczna. Gdy nie prowokowała, gdy nie uawała przed mediami bardziej ześwirowanej, niż była w rzeczywistości, była naprawdę kimś, kogo można polubić. Ale ta gra z reporterami, ściganie się z każdym paparazzim i oburzanie ludzi to było to, co już weszło jej w nawyk. No i nie brało się znikąd, bo tak odciągała uwagę od rodziny, a oni... cóż, nabierali się na jej jazdy podobnie jak reszta idiotów i to miała im za złe. Dlatego niekiedy była zmęczona, totalnie wymieta, przygnieciona poczuciem samotności i oddzielenia od tych, których potrzebowała i za którymi tęskniła.
    Ponad dwa lata temu nawiązała przyjaźń przez internet i tam była sobą. I cholernie brakowało jej kogoś, przy kim może być taka w realnym życiu. Chyba ten niedosyt realności w rzeczywistości pchnął ją do wykonania telefonu do Jerome, szczególnie że usłyszała już, jak ciężkie chwile teraz facet przeżywa. Ale nie skontaktowałą się z nim ze względu na szlachetność i chęć okazania mu wsparcia, to było bardziej egoistyczne. To ona potrzebowała jego, kogoś, kto znał ją przed laty.
    Zmiana planów, jemy chińsczyznę u mnie!. Wysłała wiadomość niecałą godzinę później, dorzucając obietnice majsterkowania, nie uważała bowiem, aby i ona i Jerome mogli teraz jakoś szczególnie wylewnie się sobie zwierzać. Ona zresztą nikomu się nie zwierzała od bardzo dawna i może nawet nie wiedziała już, jak to się robi. A gdy o umówionej godzinie u drzwi rozległ się dzwonek, otworzyła drzwi do rozległego, imponującego apartamentu, w którym była kuchnia z której nikt nie korzystał, sypalnia całkiem zbrukana imprezowaniami Zahry, taras na którym walały się pety, puste pokoje 9dealne na nocowanie gości po imprezie i jej pracownie, o które najbardziej dbała.
    - Chcesz drinka? - spytała na powitanie, wyciągając w jego kierunku dłoń z ciemnym trunkiem o mocnej, dębowej nucie, który sama dopiero co napoczęła. Krótkie włosy miała głądko ulizane na żel do tyłu i wyjątkowo była bardziej ubrana, niż roznegliżowana, prezentując się w spodniach do jogi i krótkiej koszulce.
    Zdecydowanie nie była tą osobą, jaką tulił w ciepłe noce na plaży te długie lata temu i aż dziwne, że zgodził się na spotkanie. Dziwiła się właściwie, że nie udaje, że jej nie zna, bo sława jaką dałaby mu ich znajomość, go chyba nie interesowała...

    Niezapowiedziane wsparcie ;)

    OdpowiedzUsuń
  97. [Zdjęcia miały być tymczasowe, ale wszyscy tak chwalą, że zostaną chyba na dłużej <3]
    Na jego słowa o tym jak bardzo musiał być zraniony nie odpowiedziała nic. Nie kryła zaskoczenia i jakiejś troski, lecz nie mogła nic z siebie wykrzesać. Szatyn nie życzył sobie zbędnych pytanie, a i współczucie zapewne było dla niego zbędne. Rudowłosa trzymała worek treningowy trzymała z całych sił, jednak mężczyzna swą zaciętością przesunął ją o kilka kroków w tył. To również dawało kopa adrenaliny i nie pozwalało skupiać się na nieprzyjemnościach dnia codziennego.
    Kolejne zamiany miejscami wykańczały mięśnie, ale dawały ukojenie rozszalałym myślom i emocjom z nimi związanymi. Człowiek z minuty na minute skupiał się tylko i wyłącznie na tym, by nabrać w płuca odpowiednia ilosc tlenu, a te przy każdej głębszej dawce paliły żywym ogniem. Nie odzywali sie do siebie z Jeromem, bo nie byli w stanie, chociaż chyba każdemu dawało wiele, że była tu ta druga osoba. Ta na którą zawsze mogli liczyć, nawet w najgorszych chwilach, które niewątpliwie znów postanowiły wkorczyc do ich życia.
    Charlotte znacznie łatwiej udało się zapanować na oddechem i stopniowo uspokoić tętno. Nie raz oddawała się wykańczającym treningom i chociaż tego nie miała przewidzianego w grafiku, to nie był nadzwyczajny. A może był? Odwróciła głowę w kierunku szatyna, który przemówił po raz kolejny enigmatycznie i uśmiechnęła sie krzywo.
    - On wrócił. - rzuciła pewna, że jej przyjaciel doskonale będzie wiedział o kim mowa. Nie chciała zrzucać mu swych problemów na głowę, lecz nie zamierzała przeprowadzać mu przesłuchania w związku z jego życiem. Miała sporo czasu na rozmowę, więc i jego zdąży wysłuchać, gdy zdecyduje sie wyznać to co też doprowadziło go na ten skraj.
    - Tak po prostu wrócił, po sześciu cholernie długich miesiącach, gdy juz sobie wszystko poukładałam. - ni mruczała przez zaciśnięte zęby, ni to jęczała z bezsilności. Nie wiedziała co z tym wszystkim zrobić. Jeszcze wczoraj była pewna postawionych sobie celów i tego jak będą wyglądac najbliższe dni, a tymczasem jedno spotkanie postanowiło zdefiniować założenia na nowo.
    Poniosła się powoli do siadu, a następnie wstała z maty, by napić się wody. Mięśnie miała tak obolałe, że dawały znac o sobie podczas najmniejszego ruchu.
    -Chcesz? -zapytała, gdy częściowo ugasiła swoje pragnienie i wyciągnęła butelkę w kierunku mężczyzny.
    Charlotte Lotta
    [Ps. Z ciekawości zaobserwowałam pana ze zdjęc na instagramie i powiem, że warto było haha ;)]

    OdpowiedzUsuń
  98. Słysząc słowa mężczyzny zapewniające, że będzie czekał za swoją żoną tak długo, jak będzie wymagał tego czas, uśmiechnęła się delikatnie i pokiwała przy tym głową. Rozumiała, co miał na myśli mówiąc, że nie wyobraża sobie bez tej konkretnej kobiety życia.
    Villanelle czuła dokładnie to samo względem swojego męża, a niestety była bliska jego utraty. Nadal pamiętała, jak okropne to było uczucie. Niepewność czy jeszcze kiedykolwiek będzie mogła w ogóle go zobaczyć, nie wspominając o uśmiechu czy błysku w oczach. O jego obecności po prostu obok, poczuciu, że kiedy są razem, wszystko jest dobrze, a całe zło świata po prostu nie istnieje.
    Wierzyła, chciała wierzyć, że ta dwójka to przetrwa, bo po prostu widziała, z jaką radością i uśmiechem opowiadał jej o tym, że będzie miał z Jen dziecko. Za każdym razem, kiedy wspominał o blondynce, Elle widziała, jak jego twarz się zmienia, promienieje. Jego głos brzmiał też inaczej, a miłość, którą darzył swoją żonę, było po prostu widać na kilometry.
    Zakochanego człowieka zawsze dało się rozpoznać w tłumie, a zwłaszcza szczęśliwie zakochanego. Dla nich świat był piękniejszy, Elle czasami miała wrażenie, że nawet przychylniejsze, ale może to była kwestia tego optymizmu, który towarzyszył słodkim uniesieniom.
    Teraz też słyszała, że Jerome bardzo kochał swoją żonę i była dumna, że ma wśród znajomych takiego właśnie mężczyznę. Oddanego swojej ukochanej, silnego dla swojej ukochanej. Nie chciała nawet myśleć o tym, że mogliby się nie pozbierać po tragedii, która ich spotkała.
    — Tak i na to potrzeba czasu — powiedziała, bo zabieranie jej siłą gdzieś w obecnym stanie, na pewno nie skończyłoby się dobrze. Nie wiedziała dokładnie, w jakim stanie jest blondynka, ale słysząc o utracie krwi, zacisnęła wargi. Zdecydowanie należał jej się teraz odpoczynek i spokój. Zamieszanie z wyjazdem nie było, więc tym, czego by teraz potrzebowali — rozumiem — pokiwała przy tym głową.
    — Pamiętaj, że po największych burzach i tak wychodzi słońce — dodała po krótkiej chwili milczenia, zastanawiając się, co jeszcze mogłaby mu powiedzieć. Temat był trudny. Dla niego, bo doświadczył tego wraz z ukochaną, a dla Elle, bo zwyczajnie nie była pewna, jakie słowa byłyby odpowiednie w obecnym momencie. Nigdy nie była dobra, jeżeli chodziło o rozmowy i pocieszania dotyczące śmierci i utraty ważnych, bliskich osób. Wiedziała, że wiele osób zwyczajnie nie chciało nawet słuchać, a zależało im na obecności… I tego właśnie trzymała się głównie Elle w takich sytuacjach. Dawała swoją obecność. Możliwość rozmowy i wsparcie, w postaci, chociażby przyjaznego objęcia. Czasem po prostu dobrze było się wypłakać w cudze ramię.
    — Tak… Jeszcze trochę — uśmiechnęła się, chociaż nie był to szeroki i pełen optymizmu uśmiech. Miała dni, kiedy nie myślała o rozprawie i Swietłanie. Były jednak też takie, w których myślała za dużo, szczególnie w czarnych kolorach, jak to w zwyczaju miała Morrison. Ukradkiem, aby Arthur nie widział układała wtedy plan działania, w razie, gdyby jednak nie udało się jej wybronić. Arthur i prawnik wciąż jednak powtarzali, że to na pewno się nie stanie, a Elle nie musi obawiać się, że nagle stanie się więźniarką — tak… Arthur mówi, że jest najlepszy. Nie wiem skąd go wziął i zdecydowanie nie chcę myśleć ile mu płacimy — westchnęła, chociaż w obecnej sytuacji pieniądze były najmniejszym zmartwieniem. Mogłaby żyć nawet o suchym chlebie przez następne tygodnie, byle tylko nie musieć zostawiać dzieci i Arthura.
    I niby wiedziała, rozumiała wszystkie argumenty mężczyzny, a jednak momentami po prostu się bała, że coś pójdzie nie po ich myśli.
    — Masz rację — powiedziała i zamknęła usta — już nic nie będę mówiła. Wiesz dobrze, że będę pod telefonem — dodała czując, że rozmyślanie i dzielenie się kolejnymi ewentualnymi sposobami, które mogłyby pomóc młodemu małżeństwu wcale nie było teraz dobrym pomysłem. Dlatego po prostu pokiwała głową, kolejny raz podczas tej rozmowy i utkwiła spojrzenie w tafli jeziora, obserwując uważnie, jak ptaszyna ruszała po rzucany przez dzieci pokarm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzała na Jerome’a gdy usiadł na ławce. Od razu ustawiła wózek tak, aby nie przeszkadzał innym spacerowiczom i zablokowała jego koła. Upewniła się, że Matthew nadal śpi i jest dokładnie przykryty kocykiem. Obchodząc wózek, aby sprawdzić, co z koeli robi jej córeczka, uniosła spojrzenie na Marshalla, wzdychając przy tym równie ciężko, co sam mężczyzna.
      — Witaj w moim świecie — zaśmiała się gorzko, bo w jej przypadku niestety nie tylko końcówka roku była paskudna. Pech zaczął się pod koniec dwa tysiące osiemnastego i ciągnął się przez cały dziewiętnasty z mniejszą lub większą intensywnością. Villanelle naprawdę odliczała już dni do Nowego Roku, mając nadzieję, że ten będzie dla niej i jej bliskich łaskawszy, że te wszystkie, gwałtowne burze w końcu miną — był u nas wieczorem, jeszcze tego samego dnia — powiedziała, marszcząc delikatnie brwi.
      Najgorsze w tym wszystkim było to, że kiedy pomiędzy nią i jej mężem wszystko zaczynało się układać, jej najbliżsi mieli problemy. Mniejsze lub większe, ale Elle było głupio cieszyć się tym, że jej związek w końcu się stabilizuje, po tych wszystkich wzlotach i upadkach, w końcu czuli razem siłę.
      Jak miała opowiadać Jasperowi, że jeszcze wcześniej nie była tak szczęśliwa przy Arthurze, wiedząc, co działo się u przyjaciela w życiu? Obecnie tylko przy własnym mężu i Jaime’m nie bała się mówić o szczęściu, ale w przypadku tego drugiego mężczyzny nie była też taka pewna, bo nie znali się za dobrze, chociaż ten sprawiał pozory, że u niego wszystko jest w porządku.
      — Odradziłabym mu udział w tym całym eksperymencie, gdybym tylko wiedziała, że planuje to zrobić — powiedziała — ale byłam skupiona na własnym czubku nosa — westchnęła, marszcząc brwi. Zawsze tak było, a teraz uderzyło to w nią ze zdwojoną siłą. Poświęcała za mało czasu ważnym sobie ludziom, żyjąc nieustannie tylko swoimi problemami w przeciwieństwie do Jerome’a, który, jak sama się przekonała, pomimo swoich problemów pamiętał o jej rozprawie i nawet zapytał, jak się miewa sprawa, a ona? — Chyba zostaje nam wszystkim przyciąganie energii… Może powinniśmy założyć jakieś modlitewne kółko — mruknęła, spoglądając na Jerome’a. Odpięła zapięcie w wózku i chwyciła Theę na ręce, ale tylko po to, usiąść z nią w ramionach obok mężczyzny. Dziewczynka nie spała, a gdyby została w wózku, za chwilę wpadłaby w histerię.
      — Picia — dziewczynka oznajmiła stanowczo, zerkając z zaciekawieniem na Jerome’a. Elle sięgnęła do zawieszonej na wózku torby i wyciągnęła butelkę z herbatką, podając ją w drobne rączki.
      — Ależ proszę bardzo — szepnęła muskając wargami czółko dziewczynki. Chwyciła jeszcze z torby małą maskotkę świnki, aby podać ją córeczce, gdy już się napije.
      — Ale w zasadzie nie widziałam się z Jasem od tamtego czasu… Coś wspominał o wolnych dniach, ale nie wiem, co ostatecznie zrobił… Wziął sobie wolne? — Spytała, poprawiając sobie dziewczynkę na kolanach i odbierając butelkę, bo wystarczyło jej zaledwie kilka łyków.

      Villanelle

      Usuń
  99. Hej, przybywam pod kartę, bo nie złapałam Cię na krzykpudle, a nigdzie nie mogłam znaleźć adresu mailowego... Czy mogłabyś odezwać się do mnie na prywatną pocztę? Chciałabym coś pilnie wyjaśnić. ;)

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  100. — To dobrze — powiedziała tylko w odpowiedzi. W stanie Jennifer faktycznie najważniejsza była opinia lekarza. Cieszyła się, że Jerome wraz z małżonką mają zaufanego lekarza, któremu mogą ufać i zdawać się w pełni na jego zalecenia. Zdecydowanie był to ważny element w takich sytuacjach i w każdych innych, kiedy w grę wkraczało zdrowie.
    Pokiwała delikatnie głową, zajmowanie myśli było dla niektórych dobre. Inni z kolei nie byli w stanie skupić się na żadnych zadaniach. Zrozumiałą, że Jerome potrzebuje jakiegoś zadania… Dokładnie tak samo, kiedy Arthur zajmował się remontem domu. W ten sposób uwalniał głowę od złych myśli.
    — Wiesz — spojrzała na Jerome. Gdyby byli postaciami z animowanej kreskówki, nad głową Elle pojawiłaby się w tym momencie świecąca żarówka, informująca, że dziewczyna wpadła na jakiś pomysł — mamy kawalerkę, która stoi pusta odkąd się przeprowadziliśmy… Co prawda nie rozmawialiśmy o tym, co z nią zrobić…. Ale gdybyśmy zdecydowali się na wynajem na pewno byłby potrzebny tam remont — powiedziała, spoglądając na mężczyznę — jeżeli potrzebowałbyś jakiegoś miejsca do pomyślenia, wyrzucenia z siebie złości, gniewu czy smutku… O ile oczywiście będzie chciał i potrzebował czegoś takiego — dodała szybko, bo nie chodziło w tej chwili głównie o remont. Po prostu pomyślała, że to mogłaby być odskocznia dla mężczyzny, aby w spokoju pomyśleć i wyrzucić z siebie emocje. Musiałaby to oczywiście jeszcze przedyskutować z mężem, ale wątpiła, aby Artie miał jakiś problem czy swoje, specjalne plany odnośnie tego mieszkania. Villanelle natomiast uważała, że bezsensowne było to, aby mieszkanie stało nieużywane i niezamieszkane. Wiedziała też, że nigdy nie wrócą zamieszkać tam, nawet gdyby sytuacja wymagała od nich wyprowadzenia się z obecnego domu. W kawalerce wydarzyło się za dużo bolesnych rzeczy, a fakt, że Arthur właśnie z tamtego budynku postanowił skoczyć… Elle nie byłaby w stanie normalnie tam funkcjonować.
    Uśmiechnęła się delikatnie słysząc słowa mężczyzny. To było naprawdę miłe, świadomość, że poza Arthurem jest jeszcze ktoś, na kogo może liczyć. Oczywiście miała Jaspera, Carlie czy Lily, z którą znała się już od wielu lat, ale czasami potrzebne było świeże spojrzenie na sytuację, a Jerome wydawał się być dokładnie taką osobą, jakiej potrzebowała Elle. Miał zupełnie inne podejście do życia i potrafił zwracać uwagę na to, czym sama blondynka chyba nieszczególnie się przejmowała. Tak przynajmniej odbierała to w tym momencie. A w kryzysowych sytuacjach potrzebnych było wiele spojrzeń.
    — Dziękuję, będę pamiętała — uśmiechnęła się do niego przy tym ciepło. Naprawdę zdążyła polubić Jerome’a, chociaż widzieli się zaledwie kilka razy. Za każdym razem jednak mieli, o czym rozmawiać, a sama Elle nie czuła żadnego nacisku na to, aby rozmowa koniecznie trwała. Uważała, że nawet gdyby zapanowała cisza, nie byłaby ona krępująca i wprowadzająca w zakłopotanie.
    Pokiwała głową na słowa Jerome’a. Cieszyła się, że Jas faktycznie zrobił tak, jak powiedział. Te wolne od pracy zdecydowanie było czymś, czego potrzebował. Villanelle powtarzała mu praktycznie od zawsze, odkąd się poznali, że bierze na siebie wiele i daje z siebie za dużo.
    Dla kogoś mogło się to wydawać dziwne, Elle jednak zwyczajnie się o niego martwiła, bo widziała, że zawsze, cokolwiek robił angażował się całym sobą. Tak samo było, gdy odnowił sobie kontuzję na siłowni. Już w szpitalu wspominała mu, że powinien odpocząć… Ale nie, on po kilku dniach nalegał, aby pojawiła się w salonie na zaplanowaną od dawna wizytę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dobrze. Bardzo dobrze… Już dawno powinien wziąć sobie trochę wolnego — powiedziała z lekkim uśmiechem — mam tylko nadzieję, że nie wpadnie na żaden głupi pomysł z kolejnymi eksperymentami — zagryzła wargę, odnotowując w pamięci, że powinna zadzwonić do mężczyzny i może gdzieś go wyciągnąć.
      Spojrzała na niego i uniosła lekko brew, bo Jas nic jej nie wspominał o pomyśle z kupnem mieszkania.
      — Dobrze zrobiliście. Też bym mu to odradziła… Wyobrażasz sobie, jak musiałby czuć się w tym momencie? Gdyby je kupił, władował oszczędności po to, aby być blisko Willow, a teraz… Widywać się z nią dzień w dzień na korytarzu? Ja bym chyba na jego miejscu umarła — mruknęła obierając, jak zawsze czarny scenariusz. Zdecydowanie nie mogłaby tak żyć.
      Oparła się wygodnie na ławce, poprawiając sobie dziewczynkę w ramionach i uśmiechnęła się do niej.
      — Będziemy organizować spotkania — oznajmiła przesłodzonym głosem, poruszając kolanami, aby skoncentrować na czymś Theę, która wesoło się uśmiechnęła — jak czarownice, rozstawimy świeczki po kątach i będziemy odprawiać ceremonie i rytuały — dodała, automatycznie wyobrażając sobie ich salon w czarodziejskiej aranżacji.
      — Rehabilitacja — westchnęła, biorąc głęboki oddech — nie wiem — wyznała, marszcząc brwi i skupiając spojrzenie na córeczce — to znaczy wiem, jest w porządku lub dobrze. Nie ciągnę go za język, bo nie chcę, żeby czuł się do czegokolwiek przymuszany, ale w sumie to nie wiem. Nie mówi mi za wiele jeżeli chodzi o rehabilitację — automatycznie objęła córeczkę mocniej i przytuliła ją do siebie — ogólnie czuje się dobrze. Jest bardzo samodzielny, czasami mam wrażenie, że — oblizała nerwowo wargi, a następnie zacisnęła je. Szukała odpowiednich słów, którymi mogłaby wytłumaczyć dokładnie to, co czuła w obecnej sytuacji. Nie było to jednak proste zadanie — nie chcę się zagłębiać teraz w to, ale Arthur był poważnie chory. To co zrobił miało w pewien sposób związek z chorobą, ale ten skok, to, że próbował… — niby minęło już trochę czasu, oswoiła się z myślą, co konkretnie chciał zrobić jej mąż i z pozoru wydawała się nie być już tym wzruszona, ale jednak głos zaczął jej delikatnie drżeć, przez co musiała przerwać swoją wypowiedzieć. Wzięła dwa głębokie oddechy i spojrzała w końcu na Jerome’a. — Ze względu na to, że nie udało mu się zabić, a jedynie połamać i przyprawić porządne obrażenia głowy i mózgu sprawiło, że… Że wyzdrowiał. Takie rzeczy zdarzają się raz na… Cholera, nie wiem jakie jest prawdopodobieństwo takich przypadku, ale on… On się do tego zalicza, a ja mam wrażenie, że odkąd znowu możemy być razem jest wspaniale — wymamrotała — to jednocześnie była tragedia, ale i tak bardzo dobra nowina — zagryzła wargę, nie chcąc pozwolić, aby żuchwa zaczęła jej drżeć. — Pomimo tematu rehabilitacji jest dobrze, wręcz powiedziałabym, że wspaniale — uśmiechnęła się słabo.
      Była tym wszystkim zmęczona, bo pomimo dużej samodzielności Arthura, miała na głowie więcej, nie chciała mu na wiele pozwalać, bo zwyczajnie się martwiła i zdecydowanie była względem niego nadopiekuńcza, ale w tym wszystkim była szczęśliwa. A szczęście dawało jej motywację do walki i wiary, że faktycznie wszystko się jeszcze ułoży.

      Villanelle

      Usuń
  101. Rudowłosa nie zaznała aż tak wielkiej ulgi po wykończeniu możliwe wszystkich swoich mięśni. Zbyt szybko dochodziła do siebie, ponieważ po tym jak życie wywróciło jej się do góry nogami zwiększyła częstotliwość treningów. Uwielbiała to, że tutaj mogła uwolnić sie od natrętnych myśli i poczuć silniejszą, chociażby przez krótką chwilę. To było niczym wynurzenie się z wody po długim wstrzymywaniu oddechu i zaczerpnięcie zimnego powietrza po raz kolejny. Drastyczne, lecz na swój sposób kojące.
    Na warknięcie szatyna zareagowała delikatnym uśmiechem. Sama nie odważyła się jeszcze na wypowiedzenie tego dziwnego pseudonimu na głos. Gdy natknęła się w studiu tatuażu na wspomnianego jegomościa ani razu nie zwróciła się do niego tym zdrobnienie. Fakt, w przeszłości używała go tylko i wyłącznie po to, by go zirytować, lecz z czasem nabrało ono wymiaru powstałej między nimi zażyłości. Nie czuła się gotowa na zakopanie tych ostatnich sześciu miesięcy bez echa i powrócenia do tego co było. W końcu rudowłosa nie za bardzo potrafiła określi co tak naprawdę było.
    - Dupek - zawtórowała następnie zaciskając zęby, a oczy niebezpiecznie sie zaszkliły. Była wściekła i odrobinę bezsilna, ponieważ emocję cichaczem zalewały ją od środka. Dlaczego nie potrafiła mu najzwyczajniej w świecie powiedzieć spierdalaj i życ poukładanym życiem. Dlaczego akurat on miał nad nia taka władze, że nie wyszła i nie trzasnęła drzwiami? Przecież to było jedyne słuszne rozwiązanie,a mimo to wdała się z nim w dyskusję. Chociaż cięzko było to nazwać starciem równy z równym, ponieważ to kobieta sączyła jad w swych słowach i kolejnymi stwierdzeniami kopała leżącego, ale ten sam sobie był winien.
    - Wrócił, ale spotkałam go całkiem przypadkiem. Nic nie wyjasnił, ale jakoś mnie to nie zdziwiło. - warknęła, ale zaraz się opanowała, bo przeciez to nie na Jeroma była zła tylko na innego szatyna, który nie był obecny nawet w tym budynku.
    - Powiedział, że chce porozmawiać... A ja sie zgodziłam. - jęknęła patrząc na przyjaciela z nieskrywanym zagubieniem w oczach. Taka była nabuzowana i chętna to ataku, że ie przemyslała jak ich spotkanie na wzgórzu może się skończyć. Ba, ona nie wiedziała jak ono się w ogóle miało rozpocząć. Poklepanie siebie nawzajem po ramieniu i zapytanie Hej, co tam? raczej w ich sytuacji nie miało racji bytu, a może się myliła? Już miała przekląć siarczyście pod nosem, lecz dwa słowa, które padły z ust Marshalla ją powstrzymały. Najzwyczajniej w świecie ją zmroziło. Nie spodziewała się takiej informacji, chociaż wiedziała że mężczyzna nie byłby w takim stanie z błahej przyczyny.
    - Zdecydowanie. Znam bar, gdzie nawet dostaniemy coś z darmo. - wolała na ten moment nie odpowiadać na jego życiową tragedię. Nie wiedziała jak, ani jakich słów użyć. Przykro mi każdemu jest przykro, a kobieta poczuła jakby ktoś zdzielił ją prosto w brzuch. Za bardzo z żyła sie z Barbadyjczykiem, by taka nowina wcale na nią nie wpłynęła. Nagle jej własne problemy wydały sie trywialne i zeszły na dalszy plan.
    - To szybki prysznic i widzimy sie przed wejściem. - zarządziła i czym prędzej udała się w kierunku pomieszczenia, gdzie zostawiła wszystkie swoje rzeczy. Letnia woda zmyła pot i zadziałała relaksująco, chociaż na kilka minut, a po nich musiała wrócić do rzeczywistości. Ta była dzisiaj wyjątkowo czarno-biała i nie niosła ze sobą namiastki nadziei na poprawę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Gotowy? ­­- zapytała trzymajac już w za kierownicę swój czerwony rower. Nadal nie wyleczyła się ze swych fobii, a poruszanie się wyłącznie pieszo w Nowym Jorku nie zdawało większego rezultatu. Poza tym panna Lester jeszcze nie przyznała sie przyjacielowi do tego, że wcześniej wspomniane spotkanie miało nastąpić nie kiedy indziej, a dziś wieczorem. Niemniej jednak teraz wcale nie miała do niego głowy, ponieważ całą swą uwage skupiała na mężczyźnie obok i na tym, by czym prędzej dotrzeć do baru, w którym pracowała.
      Droga minęła im dość szybko, a w lokalu na szczęście nie było tłumów, więc spokojnie mogli zajac jakiś niewielki stolik w jednym z kątów, gdzie nikt nie mógłby ich za bardzo obserwować, czy ingerować w rozmowę. Charlotte podeszła do lady i po zdawkowym powitaniu poprosiła kolegę z pracy o rum, whiskey i czystą. Zrecznie chwyciła trzy butelki, a szklanki nałozyła na ich zakończenia,by nie chodzić dwa razy.
      - Mysle, że to wystarczy na rozgrzewkę - powiedziała ustawiajac kolejno trunki przed Marshallem. Nie pytala na co ma ochote,ale wierzyła, ze cos z tego trafi w kubki smakowe towarzysza, chociaż dzisiejszego popołudnia nie chodziło o smak. Chodziło o ulgę i odrobinę spokoju od rozszalałych myśli.
      - Nie wiem co mam powiedzieć Jerome poza tym, że cholernie na to nie zasłużyliście z Jen. - rzuciła niemal na wydechu, ponieważ mimo dość wielkiej wpojonej empatii dziś wydawała się taka bezsilna i zagubiona niczym dziecko we mgle. Widziała jaki mężczyzna był szczęśliwe ze swoją juz żoną i miała nadzieję, ze po pokonaniu juz przeciwności z viza nic nie stanie na przeszkodzie ich szczęściu. Życzyła im tego z całego serca.
      Charlotte Lotta

      Usuń
  102. Jaime obserwował przyjaciela i może widział na jego twarzy coś na kształt spokoju podczas palenia papierosa, ale sam Moretti zdawał sobie sprawę, że może to być tylko ułuda. Spokojnie na pewno nie będzie jeszcze przez długi czas, to było oczywiste i niestety prawdziwe. Dlatego też Jaime również nie czuł spokoju, wciąż zastanawiając się, co mógłby powiedzieć i co jeszcze zrobić, aby nieco ulżyć przyjacielowi w obliczu takiej tragedii. Tak, ustalili już, że ma po prostu być obok, ale może jednak coś by się dało zrobić…? Jedzenie już zaproponował, ale Jerome nie miał na nic ochoty. To też było raczej jasne, ale jednak Jaime podejrzewał, że mężczyzna od kilku godzin nie miał nic w ustach, a jego żołądek mógł niedługo się odezwać po coś, co da całemu organizmowi siły na kolejny dzień. A przecież będzie jej potrzeba cholernie dużo. Może właśnie dlatego po cichu jeszcze mu przypomniał o zupie, która znajdowała się w kuchni.
    Nie było jeszcze tak późno, ale Moretti poczuł, że z tego wszystkiego i jego dopada zmęczenie. Co prawda nie takie, jakie mógł odczuwać Jerome, ale jednak. Wiedział też, że nie może ot tak pójść spać i go teraz zostawić. Zresztą, nie chciał tego. Chciał dotrzymać mu towarzystwa i nawet z nim pomilczeć (mimo tego, że prawdopodobnie będzie sobie zarzucał, że nie jest w stanie nic powiedzieć, aby pomóc).
    - Mogła wybrać kogokolwiek, a wybrała mnie. Czyżbym był ostatnią deską ratunku? Albo coś w tym stylu? – chciał dodać coś jeszcze, ale może nie mówić nic o wodzie, utonięciu i takich podobnych, podczas kiedy Jerome miał takie, a nie inne doświadczenia i obecnie znajdował się w takiej, a nie innej sytuacji. Oczywiście uwadze Jaime’ego nie umknęło to, iż na twarzy jego przyjaciela pojawił się lekki uśmiech. To był bardzo dobry znak. Może faktycznie mu pomagała ta rozmowa? Oczywiście, że nie mogli tego robić cały czas, ale dobrze było wiedzieć, że coś jednak są w stanie zrobić. Cokolwiek. Może i było to krótkotrwałe, ale jednak. I istniała nadzieja, że będzie lepiej. Nie teraz, nie jutro i za tydzień. Możliwe, że nawet nie za pół roku, ale w końcu się uda. Oby tylko i Jen również tak na to spojrzała… - Dzięki za pocieszenie – uśmiechnął się lekko. Tak, konfrontacji z kuzynami Laury się obawiał, ale miał nadzieję, że jednak nie będzie tak źle i go polubią. Może nie od razu, ale po dłuższej rozmowie… - Ciekawe, czy Jimmy też by się o mnie tak obawiał. Chociaż może w takim przypadku wygląda to inaczej. No wiesz, bracia chcą, aby ich bracia się z kimś spotykali i im dopingują. W przypadku sióstr wygląda to inaczej najwyraźniej – wskazał na niego dłonią, a potem wzruszył ramionami. – Jesteś przykładem – wciąż się delikatnie uśmiechał, ponieważ widział, że i u Jerome’a pojawia się coś na kształt uśmiechu. – Będzie lepiej, na pewno – powiedział po chwili, bardzo poważnie. – Czas sprawi, że oboje poczujecie, że jest inaczej i… wszystko się ułoży, Jerome. Wierzę… wiem, że wszystko będzie okej – dodał jeszcze, prostując się i wpatrując w przyjaciela.
    Tak naprawę któż mógł być pewny, co przyniesie przyszłość? Nikt. Obaj musieli wierzyć, że wszystko będzie dobrze. A jeśli nawet Jerome tej nadziei nie miał w tym momencie, to nic nie szkodzi, Jaime sam się tym zajmie. Jeśli jednak mężczyźnie zajmie to za wiele czasu, to wtedy Moretti będzie musiał wkroczyć do akcji i mu powiedzieć co nieco. Na razie nie było takiej potrzeby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaime zrobił kilka kroków do przodu, obserwując poczynania przyjaciela, a potem westchnął i pokręcił głową.
      - Nie będziesz spał na kanapie, wybij to sobie z głowy – prychnął. – Przygotowałem ci już łóżko i proszę nie marudzić. Nawet jeśli będziesz miał problemy z zaśnięciem, to wiedz, że to jedno z najwygodniejszych materacy na świecie. Przynajmniej plecy ci odpoczną. A, no i w łazience też wszystko już masz ogarnięte, więc jeśli chcesz, to zapraszam.
      Nie zamierzał być uległy i nie było opcji, aby Jerome położył się na tej cholernej kanapie. Co jak co, ale tego akurat Jaime był pewien.
      - Jesteś pewny, że nie chcesz nic jeść?

      [Uhu, nowe zdjątko… takie trochę mroczne…]

      Jaime

      Usuń
  103. Ucieszyła się, bo dokładnie o to jej chodziła, kiedy zaczęła mówić o kawalerce. Widząc, że ten pomysł również przypadł mężczyźnie, naprawdę była zadowolona. Chciała mu jakoś pomóc, czuła, że sama rozmowa nie będzie wystarczająca dla niego. Remont był strzałem w dziesiątkę i, chociaż nie dała tego po sobie poznać w obecnej sytuacji, była z siebie niesamowicie dumna.
    — Nie wiem, jak to będzie z tym cokolwiek innym, ale ze ścianą chyba damy radę — oznajmiła spokojnie, naprawdę będąc z siebie zadowoloną. Teraz tylko musiała porozmawiać jeszcze z mężem i przekonać go, że jej wynajęcie to najlepsze, co mogą zrobić, a remont jest do tego niezbędny. Podejrzewała, że Arthur nie będzie miał nic przeciwko, tylko będą musieli zwyczajnie odłożyć w czasie wykończenie swojego domu, z czym i tak się nie spieszyli. Villanelle, bowiem wolała zaczekać, aż będą wiedzieli czy jej mąż faktycznie będzie miał szansę stanąć na nogi. Jeżeli okazałoby się, że będzie mógł się poruszać jedynie z pomocą wózka inwalidzkiego, czekał ich tak naprawdę większy remont i przeorganizowanie domu w taki sposób, aby faktycznie mógł się po nim poruszać w pełni swobodnie. W tej chwili przystosowanie domu polegało na poprzekładaniu mebli i przeniesieniu się z sypialni na piętrze do tej na dole, która docelowo miała być dla gości i całe szczęście, że mieli te kilka pomieszczeń na parterze. Ułatwiło im to bardzo wiele.
    Spojrzała na wyspiarza, słysząc jego pytanie. Uniosła brew, a słysząc padające z jego ust tytuły programów zaśmiała się cicho.
    — Wiesz, że nigdy nie oglądałam nic z tego poza Zamianą żon? — Zaśmiała się cicho — bardziej mnie interesowały programy typu Odpicuj mi brykę czy Co ty na to, tato. Jestem jednak pewna, że Artiemu nie spodobałoby się te Ex na plaży — zachichotała. Te programy zdecydowanie były jej faworytami. Teraz nie wiedziała nawet czy nadal są emitowane, prawdopodobnie nie, ale Elle zwyczajnie nie miała czasu na oglądanie głupiutkich programów rozrywkowych. Ciągle coś się działo w jej życiu, a jeżeli faktycznie miała chwilę wytchnienia wybierała raczej filmy lub seriale dostępne na netflixie. Priorytetem i tak był czas spędzony z dziećmi, co Elle uwielbiała i nigdy nie pomyślałaby, że będzie w stanie pokochać kogoś tak bardzo. Zwłaszcza, że doskonale pamiętała, jakie były jej pierwsze myśli, gdy na teście ciążowym zobaczyła pozytywny wynik, a wizyta u ginekologa potwierdziła najgorszy ze scenariuszy.
    Była w tamtym czasie przerażona i doskonale to pamiętała. Teraz… Teraz Thea i Matty byli dla niej najważniejsi, a dla nich była w stanie zrobić wszystko i z niepozornej kobiety, była w stanie zmienić się w drapieżną lwicę.
    — To prawda, dawno nie widziałam go takiego szczęśliwego — westchnęła ciężko. Znała się z Małeckim od dziesięciu lat. Pamiętała, więc sporo faktów z jego życia. Pamiętała, jak było mu ciężko, gdy nabawił się kontuzji czy, jak nakrył swoją miłość na zdradzie…Była przy nim wtedy i wiedziała, że teraz też musi, pomimo własnych problemów — masz rację. Zadzwonię do niego dziś wieczorem i zorientuję się, jak się trzyma — poinformowała z delikatnym uśmiechem.
    Zaśmiała się cicho na słowa mężczyzny, ale pokiwała głową, jak to miała w zwyczaju z uznaniem.
    — Widzisz, Thea wie, że tak będzie.
    Przymknęła na krótką chwilę powieki, słysząc jego słowa. Nie miała pojęcia, co się obecnie działo w głowie Arthura. Zadawała raczej delikatne pytania, a odpowiedzi, które uzyskiwała nie zawsze były zadowalające. Obiecała sobie jednak, że nie będzie na niego w żaden sposób naciskać. Podejrzewała jednak, że nie planowałby dla niej takiej niespodzianki. Może i byłoby to piękne, ale jednocześnie okropne, bo zwyczajnie chciała wiedzieć o każdych zmianach na bieżąco. Chciała móc go wspierać i pocieszać, jeżeli jakiś dzień okazywał się gorszy, a tym czasem nie była w stanie zrobić za wiele.
    — Szybko się uczysz — mruknęła, a przez jej usta przeszedł lekki uśmiech — naprawdę chciałabym, żebyś miał rację — dodała, głaszcząc córeczkę po plecach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby mu powiedzieć. Ośmieliła się i tak na, wiele bo nikt nie wiedział poza pojedynczymi osobami o chorobie Arthura. Utrzymywał to w tajemnicy i Elle to szanowała, dzisiaj jednak czuła, że musi trochę rozjaśnić sytuację. Mając jednak na uwadze złożoną mężowi obietnicę musiała pilnować się w wypowiadanych słowach.
      Spojrzała na dłoń Jerome’a i uśmiechnęła się nieco smutno.
      — Muszę, nie mam innego wyjścia — powiedziała cicho — zadałam mu sama wcześniej tak dużo bólu… Dałam mu tak wiele powodów do tego, aby odszedł. Mógł mnie zostawić, ale wytrzymywał wszystko, był przy mnie nawet wtedy, kiedy traktowałam go tak źle… Muszę i chcę przy nim być. Bardzo go kocham, wiesz? — uśmiechnęła się kącikiem ust, chociaż był to raczej smutny uśmiech — nie umiem i nie chcę sobie nigdy więcej wyobrażać życia bez niego. Miłość jest magiczna, dlatego wierzę, że ty i Jen też dacie radę. Jeżeli naprawdę się kochacie, będziecie dla siebie największym wsparciem, kiedy będziecie na to gotowi — wymruczała cicho. Gdyby nie trzymała Thei, ułożyłaby rękę na jego dłoni i ścisnęła ją w podzięce za wsparcie i takie słowa, bo dla blondynki znaczyły naprawdę bardzo wiele.
      — Co powiesz na kawę i powrót? Czuję, że zaczynają mi marznąć dłonie. Muszę się trochę rozgrzać przed powrotem do domu… Czeka nas kawałek do parkingu, gdzie zostawiłam samochód — zaproponowała. Nie obraziłaby się gdyby odmówił. Zdawała sobie w końcu sprawę z jego sytuacji i nie wiedziała, ile ma jeszcze wolnego czasu.

      [I dziękuję za komentarz odnośnie karty i zdjęcia! <3 Jak je zobaczyłam to nie mogłam się powstrzymać przed wstawieniem go do karty <3]

      Villanelle

      Usuń
  104. [ Również się cieszę, że udało nam się dogadać i liczę na świetną zabawę! :D ]

    Elio Giuliano

    OdpowiedzUsuń
  105. — Jeżeli się zdecydujemy to i tak nie będzie nam się spieszyło — powiedziała, wzruszając delikatnie ramionami. Doskonale rozumiała Jerome’a. Oczywistym było, że w tej chwili najważniejsza jest Jennifer. Zwłaszcza, ze Elle specjalnie wysunęła pomysł tego remontu, aby mógł w jakiś sposób się wyładować, jeżeli będzie właśnie tego potrzebował — w ogóle… Chyba bym musiała cię tam zabrać, żebyś wycenił ile taki remont może kosztować. No wiesz, muszę być przygotowana porządnie na tę rozmowę — zaśmiała się cicho. Podejrzewała jednak, że jeżeli dokładnie przedstawi całą sytuację swojemu mężowi, nie będzie musiała go długo namawiać na wcześniej wspomniany remont kawalerki. Raz, że będę mogli w jakiś sposób pomóc Marshallowi, to sami na tym skorzystają. Na odnowione mieszkanie z pewnością będzie dużo więcej chętnych potencjalnych lokatorów — nam to naprawdę nie będzie przeszkadzało. To mieszkanie i tak długo stoi puste. Nie mogliśmy tam już wytrzymać, musieliśmy się z niego wynieść. Jeszcze przed przeprowadzką na przedmieścia, wynajmowaliśmy mieszkanie w pobliżu szpitala — wymruczała ściszając ton, bo nie chciała przecież w tym momencie opowiadać mu o tym, jak Matty musiał spędzić pierwsze miesiące swojego życia w szpitalu. W porę sobie to uświadomiła i była w stanie jeszcze wybrnąć, bo nie wspomniała nic o synku, chociaż podejrzewała, że Marshall mógł się domyślać, co takiego chciała powiedzieć — a ten wyjazd, jak mówiłam to dobra myśl… Jeżeli byście faktycznie wyjechali, to spokojnie będziesz mógł dokończyć po powrocie — dodała z delikatnym uśmiechem.
    — Ja natomiast pamiętam, aż za bardzo — mruknęła, a następnie wzięła głęboki oddech i odchyliła głowę do tyłu, wpatrując się w zachmurzone, szare niebo — chociaż teoretycznie nie byliśmy w związku… Arthur jest… — przerwała, mrużąc delikatnie oczy i zastanawiając się nad tym, jakie słowo byłoby odpowiednie, ale chyba takie nie istniało — wrażliwy pod tym względem — dodała, a po chwili odwróciła się bokiem i rozchyliła delikatnie usta, aby zadać mu pytanie. Po chwili jednak zacisnęła je ponownie w wąską linię i pokręciła przecząco głową, dając znać, że przecież nic nie chciała — tak, a ja mu każdy podobny pomysł będę stanowczo wybijać z głowy — mruknęła — pewnie, jak coś będę wiedziała, dam ci od razu znać. Dobrze, że ma wokół siebie takich ludzi — uśmiechnęła się lekko, bo musiała przyznać, że atmosfera w salonie Małeckiego zawsze była przyjemna i dało się wyczuć, że pracujący tam ludzie nie są jedynie po prostu współpracownikami, którzy nie zamienią ze sobą słowa na inny temat niż praca.
    — Chyba powinnam zacząć dawać jakieś korepetycje albo prowadzić warsztaty o pozytywnym myśleniu — zaśmiała się nieco ironicznie na jego słowa. Sama nie była w tym najlepsza, ba… Zazwyczaj widziała jednak wszystko w czarnych kolorach, ale przychodziły sytuacje i momenty, w których to ona musiała myśleć pozytywnie… — będziesz moim przykładem na skuteczność moich metod — dodała, mrugając do niego i lekko się uśmiechając.
    Uśmiechnęła się nieco szerzej na jego słowa, ale słysząc kolejną część jego wypowiedzi, uśmiech jednak zelżał. Nie chciała więcej ranić swojego męża, a jednak często robiła to całkiem nieświadomie. W tej chwili było dobrze, ale czasami zwyczajnie obawiała się, kiedy nadejdzie koniec tych dobrych chwil i kiedy Arthur zwyczajnie z nią nie wytrzyma. Bo taka właśnie była. Nawet w dobrych momentach, nachodziły ją ciemne myśli, których nie umiała pozbyć się z własnej głowy od tak.
    Słuchała uważnie piosenki, którą mężczyzna zaczął śpiewać. Przygryzła delikatnie wargę i przymknęła oczy, czując, że te stają się wilgotne. Szczególnie, gdy rozpoczął drugą zwrotkę. Pamiętała dokładnie, kiedy kłócili się tuż po jej przeprowadzce i później w szpitalu, doskonale wiedzieli, które ze słów będą najbardziej bolały i nie szczędzili ich sobie wzajemnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy skończył, Elle odwróciła głowę w drugą stronę, aby na niego w tym momencie nie patrzeć i podniosła rękę i starła pospiesznie z kącików oczu pojedyncze krople, które zdążyły opuścić jej oczy.
      — W takim razie kawa — szepnęła cicho, powoli wstając z ławki i poprawiając sobie córeczkę w ramionach, która była bardzo zainteresowana wujkiem. Usadowiła ją ponownie w wózku, chociaż Thea wyraźnie dawała znać, że jest przeciwko temu. Elle jednak nie mogła jej teraz pozwolić na spacer na własnych nóżkach.
      — Tutaj niedaleko jest taka, całkiem przyjemna kawiarnia — powiedziała, odblokowując koła wózka i wskazując ręką kierunek — chodziłam tam na konsultacje z Arthurem — uśmiechnęła się, a na jej policzki wkradł się delikatny rumieniec. Nie chwaliła się, naokoło, że swojego męża poznała na uniwersytecie, podczas zajęć, które prowadził, a ona była jego studentką. Jerome zdecydowanie miał w sobie to coś, co sprawiało, że człowiek się przy nim otwierał. Nie bał się oceniania i czuł, że po prostu może mu powiedzieć o wielu rzeczach. Villanelle tak właśnie się czuła, a nie było wielu ludzi, którym już na początku znajomości wyznawała takie rzeczy — a raczej do niego — zaśmiała się cicho. Przestali tam chodzić już dość dawno, a wszystko to przez jedną z pracownic… Elle mogła dziś przy okazji przekonać się czy dziewczyna dalej tam pracowała.
      — Mieli kiedyś wygodną kanapę z mnóstwem kolorowych poduszek — uśmiechnęła się lekko, pchając wózek i zawieszając wzrok na dłuższą chwilę na swoim synku, który przez cały spacer smacznie spał.

      Elle

      Usuń
  106. To już był zdecydowanie ten moment, w którym Ethan powinien zabrać go do domu i odprowadzić w bezpieczne miejsce. Trochę więcej czasu tutaj i nie wiadomo co mogłoby się wydarzyć. Nie brał pod uwagę tego, że Jerome mógłby zacząć wszcząć jakąś bójkę; nie był przecież agresywnym facetem, który się do wszystkiego rzuca, ale ludzie byli różni i komuś mogłoby się nie spodobać to, w jakim stanie siedział tutaj mężczyzna. Nawet jeśli nikomu nie zawadzał, a jego jedynym zajęciem było siedzenie cicho przy stoliku i pochłanianie kolejnych shotów. Doskonale za to wiedział, że mężczyzna będzie następnego ranka czuł się tragicznie, na samą myśl zaczynał już mu współczuć, choć te uczucie było bardziej skierowane w stronę tego, co musiało się stać, że doprowadził się do takiego stanu. To również nie był najlepszy czas, aby rozmawiać o tym i zadawać pytania. Do jutra wytrzeźwieje, ogarnie się nieco i będą mogli na spokojnie porozmawiać, o ile będzie w ogóle taka chęć ze strony Marshalla, bowiem Kanadyjczyk nie zamierzał wcale na niego naciskać. Sam nienawidził, gdy ludzie na siłę próbowali z niego wyciągnąć informacje i sam nigdy tego nie robił w kierunku do innych osób. Uważał, że każdy podzieli się swoją historią w tym momencie, w którym będzie mu to po prostu pasowało. Widział, że z Jerome większego pożytku dzisiaj nie będzie, a oni powinni przestać się ociągać i po prostu stąd już wyjść.
    ― Bo w barach się nie sypia, kolego ― odpowiedział z westchnięciem. Był pewien, że nie miał ochoty się stąd ruszać i wszystko było już mu obojętne, ale nie dla Dave i gości w barze, którzy niejako mieli prawo czuć się nieswojo z mężczyzną, który wyraźnie przesadził z ilością alkoholu. Może i nie sprawiał kłopotu, nie zacząłby się awanturować, o czym Ethan wiedział, ale pozostali byli już nieświadomi tego, że Marshall nie zrobi im przecież specjalnie krzywdy. Jego postura mogły mówić zupełnie co innego, a w takich sytuacjach ludzie zazwyczaj oceniali po wyglądzie, a Jerome… robił wrażenie, o. Cieszył się, że nie musi go ze sobą ciągnąć do wyjścia i zwyczajnie się go posłuchał. Camber nie chciał się z mężczyzną kłócić, ale na szczęście do ostrzejszej wymiany zdań dojść raczej nie zamierzało. Przyglądał mu się z niepokojem, naprawdę martwił go stan, w którym się mężczyzna znalazł.
    Sam również się podniósł z krzesełka, gdy Jerome wstał. Pora była już go stąd zabrać. Szedł za mężczyzną, aby w razie czego go asekurować, gdyby jednak się przechylił do tyłu. Świeże powietrze również powinno trochę mężczyznę orzeźwić, ale będą szczerym nie spodziewał się cudów. Do jakiejkolwiek rozmowy dojdzie i tak dopiero następnego dnia. Teraz chciał go tylko bezpiecznie zawieźć do siebie, przed nimi największym wyzwaniem i tak będą schody, po których jego przyjaciel będzie musiał się jakoś wtoczyć. Auto było zaparkowane blisko, więc nie musieli daleko iść. Ethan wyprzedził Jerome, aby otworzyć drzwi i ewentualnie mu pomóc, gdyby jednak nie dał rady sam. Nie chciał mu się narzucać czy wyręczać.
    ― Mam nadzieję, że jesteś gotów na jutrzejszego kaca ― powiedział spoglądając na niego. Już mu współczuł. W swojej niewielkiej apteczce raczej powinien mieć aspirynę i leki przeciwbólowe, to chociaż może będzie mógł go poratować lekami. Zamknął drzwi, gdy Jerome już siedział i obszedł auto, aby wsiąść na swoje miejsce za kierownicą. ― Dobrze się czujesz? Może uchyl sobie okno, jakbyś jednak zamierzał zwrócić, czy coś ― zaproponował.

    [Przepraszam, że to tyle trwało. Jakoś odeszła mi wena i przelazła tylko na rudą, jeszcze mi doszedł staż na dwa tygodnie i momentami już nie wiem, co robić, ale poprawię się, obiecuję!♥]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  107. Niełatwo było z Jeromem. Choć Ethan sam nie należał do małych ludzi, to mimo wszystko miał do czynienia z dorosłym, pijanym mężczyzną, a ci jakby na złość w takich sytuacjach ważyli dwa razy więcej niż zazwyczaj. Na całe szczęście dotarli do mieszkania bez większych problemów, wtoczenie się po schodach było wyjątkowo trudne, ale i to udało im się pokonać. Trochę liczył na to, że Jerome po prostu padnie, gdy dojdą do mieszkania i to się stało. Nie chodziło o to, że nie chciał się z nim użerać, ale czuł, że mężczyzna potrzebuje odpoczynku, a gdyby dalej siedział i próbował pić, mogłoby skończyć się dla niego po prostu źle. Padł od razu, jak dziecko. Ściągnął mu jedynie buty, bo tylko mógł sobie wyobrażać, jak mogło mu w nich być niewygodnie, a na koniec jeszcze przykrył. W mieszkaniu może i było ciepło, ale nie był bez serca, aby zostawiać go bez jakiegokolwiek przykrycia na całą noc. Thor za to cały czas krążył obok kanapy zainteresowany nowym gościem, którego Ethan pamiętał, że nie miał okazji poznać. To był chyba też faktycznie pierwszy raz, jak był w jego mieszkaniu. Co było zadziwiające, że mimo tylu miesięcy znajomości nie odwiedzili się jeszcze w swoich mieszkaniach. Ale też z pewnością w przyszłości będą mogli to nadrobić. Mieszkanie było tak na dobrą sprawę jednym wielkim pokojem, co strasznie z początku Ethanowi się podobało. Teraz obojgu byłoby lepiej, gdyby każde z nich miało choć odrobinę prywatności, ale nie zamierzał narzekać. Cieszył się, że jego przyjaciel jest już po prostu bezpieczny i nie zrobi sobie żadnej krzywdy przez przypadek. Sam niedługo później również padł, nie był z tych delikatnych, więc na chrapanie Jerome nawet nie zwrócił większej uwagi, a być może i po zaśnięciu nawet do niego dołączył. Przeczuwał, że pobudka dla Marshalla nie będzie najprzyjemniejsza i wcale się nie pomylił. Nie sam Jerome go obudził, a po prostu pora; nie był przyzwyczajony do długiego spania, budził się automatyczne już sam. Za to po widząc pustą kanapę szybko domyślił się, gdzie mężczyzna jest. Nietrudno było go znaleźć.
    Jak miał być szczery, to wyglądał żałośnie, ale niczego innego też raczej mężczyzna nie powinien się spodziewać. W końcu wlał w siebie naprawdę dość sporo alkoholu, nigdy go w takim stanie nie widział. Rozpoznał upicie się na wesoło, gdy człowiek ma dobre powody, aby wlewać w siebie alkohol i nie czuje, aby ten mu szkodził, od tego, gdzie potrzebował tego alkoholu, aby po prostu oderwać od siebie myśli. Ten drugi stan znał całkiem dobrze, choć na szczęście za sobą dawno już miał momenty, kiedy sięgał po mocne trunki, bo wolał nie myśleć o przykrych wydarzeniach z własnego życia.
    ― Tak, jesteśmy u mnie ― odpowiedział ― chcesz jakieś rzeczy na zmianę? Mogę ci coś dać i ręcznik, śmiało korzystaj ― dodał. Na pewno będzie mu też lepiej po prysznicu, ale może ten mógł poczekać, aż Jerome sam poczuje, że nie wywali się pod nim, gdyby stracił przypadkiem równowagę. Akurat wizyty na ostrym dyżurze dzisiaj nie potrzebowali.
    ― Coś powinienem mieć. Zaraz się rozejrzę ― odparł. Chyba lepiej było go zostawić samego niż tak nad nim stać, ale jak Ethan zniknął pojawił się pies. Siadł w drzwiach uważnie obserwując Jerome wyraźnie zaciekawiony nowym towarzyszem. ― Mam ostatnie dwie puszki coca-coli, jeśli to cię na ten moment zadowoli i sok jabłkowy, ale tu nie za wiele jest cukru.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  108. Spojrzała na mężczyznę, ale od razu odwróciła wzrok od jego oczu. Dosłownie czuła, jak jej policzki stają się coraz bardziej gorące, a to było jednoznaczne z coraz intensywniejszą czerwienią na nich. Do tej pory nie musiała nikomu całkiem obcemu opowiadać o tym, co było między nią a Arthurem, a raczej jak doszło do tego, że stali się parą, a z czasem małżeństwem, chociaż w ich przypadku czas od rozpoczęcia związku, do zaręczynowego pierścionka na palcu, a w ostateczności obrączki… Minął ekspresowo.
    — Świetnie, bo jest naprawdę wygodna — uśmiechnęła się do niego i od razu sięgnęła jedną dłonią do szalika, aby rozluźnić go wokół swojej szyi. W momencie, kiedy znaleźli się przy wspomnianej kanapie, a Jerome przesunął stolik, aby spokojnie zmieściła się z wózkiem, mogła dopiero ściągnąć swobodnie okrycie wierzchnie i tak jak Marshall, przełożyć je przez oparcie wolnego krzesła. Słysząc jednak jego kolejne słowa, uniosła głowę i spojrzała na niego.
    — Tak chcesz rozmawiać? — Spytała z udawanym oburzeniem, mrużąc przy tym brwi. Nie wytrzymała jednak długo w ten sposób, bo kąciki ust zaczęły jej drżeć od próby powstrzymania śmiechu, który w końcu wykradł się z jej gardła.
    Założyła nogę na nogę i ścisnęła ze sobą łydki, siadając odrobinę po skosie na kanapie tak, aby w razie, czego swobodnie chwycić wózek i nim poruszyć, ale tym samym móc patrzeć cały czas na swojego towarzysza.
    — Jasne, wszystko pod ciebie — powiedziała z uśmiechem i sympatią — jestem pewna, że drugiego takiego fachowca nie znajdę w całych Stanach — dodała puszczając mu przy tym oczko. Uśmiechnęła się również pogodnie do kelnerki, która podała im karty. W duchu również odetchnęła z ulgą, że w kawiarni nie wypatrzyła pewnej blondynki, za którą nie przepadała — wypijemy kawę i wychodzimy, wiesz, że nie trzymam cię na siłę — uśmiechnęła się, również chwytając kartę i przeglądając uważnie jej strony z rozpisanymi kawami. Sama nie wiedziała, na, co dokładnie ma ochotę. Sprawdzała jednak dokładnie kartę alergenów, bo nie chciała, aby powtórzyła się sytuacja z jej ostatniej wizyty na kawie, gdzie baristka omyłkowo wlała jej syrop orzechowy, a Elle miała na nie silną alergię — chcesz rozwinąć ten temat? W sensie matki Jen? — Uniosła delikatnie brew, spoglądając na niego. Nie była pewna czy to były odpowiednie słowa, ale może akurat potrzebował się wygadać komuś, kto po prostu wysłucha i w żaden sposób nie będzie tego ani komentował, ani oceniał
    Spojrzała na Jerome’a, odrywając spojrzenie od karty. Odruchowo zamknęła ją i odłożyła na stolik, wiedząc już dokładnie, co takiego chce zamówić. Zmarszczyła delikatnie brwi, ale nie miała nic przeciwko pytaniu mężczyzny. Owszem było dość śmiałe, ale sama zaczęła temat i nie mogła mieć przecież do niego pretensji. Poza tym sama czuła, że rozmawia jej się niesamowicie dobrze i swobodnie.
    — To wszystko było dość skomplikowane — powiedziała z delikatnym uśmiechem, chwytając za końcówkę swetra, którą delikatnie naciągnęła na uda, jak to miała w zwyczaju — mogę ci opowiedzieć, ale musisz przyrzec, że nie będziesz mnie oceniał — zastrzegła, puszczając materiał ubrania i wyciągając wskazujący palec, aby pokiwać mu nim przed nosem, jakby ostrzegała go w ten sposób przed surową karą. Zaśmiała się cicho, na jego dalsze słowa, cały czas uważnie go przy tym obserwując.
    — Chyba rozumiem, co masz na myśli — uśmiechnęła się, kiwając powoli głową i odliczać, ile razy faktycznie mieli okazję się spotkać — po prostu nadajemy na podobnych falach! — Zauważyła i posłała mu tym razem delikatny uśmiech, pełen zrozumienia — nie musisz mnie za nic przepraszać i nie musisz czuć się w żaden sposób źle, przez tę rozmowę — mogła jedynie podejrzewać, co takiego mógł czuć. Jej było ciężko rozmawiać z Carlie o czymkolwiek niż Arthur, kiedy wisiało nad nimi widmo rozwodu, a u Jerome’a i Jen sytuacja była zupełnie inna, znacznie gorsza. Podejrzewała, że mógł czuć się zmieszany tym, że tak dobrze i swobodnie mu się rozmawia.
    Również złożyła zamówienie, wybierając klasyczną latte, dwa razy podkreślając, aby mleko do niej było najzwyklejsze na świecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzięła głęboki oddech, bo nie była pewna, co miałaby mu w tym momencie powiedzieć.
      — Oboje wiemy, że to nie tak — powiedziała spokojnie, delikatnie machając założoną na kolanie nogą — nie wyszedłeś z mieszkania po to, udawać, że nic się nie stało. Nie zostawiłeś Jen z tym wszystkim samej. Mówiłeś, że jest z nią mama — dodała po krótkiej chwili — i ty i ona macie prawo do tego, aby oderwać swoje myśli od tego wydarzenia. To nic złego. To nie znaczy, że umniejszacie i chowacie pod dywan utratę dziecka.
      Zacisnęła usta, widząc zbliżającą się w ich stronę kobietę z tacą i dwoma kawami. Posłała jej uśmiech i w milczeniu poczekała, aż ułoży naczynia z napojami na stoliku i się wycofa.
      — Jerome — zaczęła poważnym tonem, wpatrując się w jego oczy — to, że udaje ci się zająć myśli, nie jest niczym złym. Nie popełniasz przestępstwa. Jest czas na rozpacz, żałobę… Ale jest też czas, aby chociaż przez chwilę nie myśleć, przez krótki czas poczuć równowagę, bo inaczej to się może źle skończyć. Nie chciałabym, aby pochłonęła cię ciemność i rozpacz… Z tego jest bardzo trudno wyjść, a przecież Jen cię potrzebuje — oznajmiła — i jestem pewna, że potrzebuje cię w wersji nieco żywszej, niżeli pochłoniętej przez tylko i wyłącznie złe myśli. Oczyszczasz umysł dla niej — dodała, a następnie pochyliła się w stronę stolika, aby chwycić długą łyżeczkę z talerzyka i papierowe opakowanie z cukrem. Łyżeczkę wsadziła do kawy, a po chwili rozerwała opakowanie i wsypała jego zawartość do kawy, energicznie mieszając napój łyżeczką.

      Villanelle

      Usuń
  109. Tamtej nocy Jaime jakoś zasnął, chociaż w głowie wciąż miał myśli dotyczące tragedii, jaka dotknęła Jerome’a i Jen. Wciąż nie wiedział, co mógł powiedzieć, wciąż nie był pewny swojego zachowania, wciąż bał się popełnić jakiś błąd (czy to wypowiedzieć jakieś nieodpowiednie słowa, czy zrobić coś nie tak). Bycie przyjacielem było naprawdę trudne.
    A nad ranem obudził się, słysząc jak Jerome powoli zbiera się do wyjścia. Taki by minus mieszkania, które wyglądało właśnie tak, jak to. Ale cóż, tak naprawdę nikt u Jaime’ego nigdy nie spędzał nocy w ten sposób. Oczywiście chłopakowi nie przeszkadzało to w żadnym wypadku. Cieszył się natomiast, że Marshall zdecydował się przyjechać właśnie tutaj i zostać na noc. Szkoda, że jednak nic nie zjadł, ale przecież nie mógł go do niczego zmusić.
    Rano też nie wiedział, co zrobić. Powinien życzyć mu powodzenia? Chyba słabo by to wyszło, prawda? Ostatecznie powiedział tylko, że będzie dobrze i musi być silny, a jeśli jednak poczuje, że tej siły mu braknie, to koniecznie może dzwonić właśnie do Jaime’ego.
    Nie ukrywał ulgi, kiedy okazało się, że małżeństwo znów zaczyna ze sobą rozmawiać. To był bardzo dobry znak i Jaime trzymał za nich kciuki. Życzył im jak najlepiej i miał nadzieję, że w miarę szybko znów staną się sobie bliscy, będą się wspierać i po prostu ponownie zaczną okazywać sobie miłość. Kto wie, może już niedługo znów spotkają się całą trójką na jakiejś kolacji? Albo czwórką, jeśli sprawy z Laurą potoczą się w dość… dobrym kierunku i jeśli dziewczyna miałaby na to ochotę.
    W każdym razie, Jaime nie chciał się narzucać przyjacielowi, ale jednak nie chciał, aby mężczyzna pomyślał, że Moretti się nie interesuje. Cholera, bycie przyjacielem naprawdę było trudne i skomplikowane. Ale odzywał się raz na jakiś czas, pytał, jak wygląda sytuacja, jak mają się ich relacje i uczucia. Cieszył się, że para powoli wychodzi na prostą.
    Tego wieczora Jaime akurat kończył sprzątać. Podszedł do telefonu i zauważył, że mała lampka sobie mruga, oznaczając, że przyszła wiadomość. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, czytając tekst. No i fantastycznie. Owszem, napisał mu, że wpadnie. Tylko trochę później, bo musiał się ogarnąć. I kiedy po prysznicu, wysuszeniu włosów, wyłączeniu muzyki i ubraniu się ciepło w końcu wyszedł z mieszkania, skierował się pod wskazany adres. Wziął taksówkę, a podczas jazdy przeglądał najbliższe bary, knajpy i pizzerie w okolicy mieszkania Jen i Jerome’a, żeby nie przychodzić z pustymi rękoma. W końcu zdecydował się na dwie duże pizze, do tego dokupił czteropak piwa aż wreszcie znalazł się pod drzwiami mieszkania, do którego zmierzał.
    - No cześć – przywitał się z uśmiechem na ustach. – Właśnie, teraz pora, abym to ja zobaczył, jak mieszkacie – dodał i wszedł do środka, rozglądając się dookoła. Zatrzymał się jednak przy drzwiach i podał przyjacielowi swoje zakupy. – Potrzymaj, dobry człowieku – sam zdjął czapkę, szal i kurtkę, a później buty. – Ale masz tu fajnie ciepło – stwierdził, z powrotem biorąc od niego pudełka z pizzami. – Wziąłem dwie różne, mam nadzieję, że będą ci smakować obie.
    Jaime nagle zaczął się zastanawiać, kiedy ostatni raz był u kogoś z wizytą. To znaczy był u Laury, kiedy ta go wzięła pierwszego dnia ich spotkania do siebie i pomogła mu z ranami, u Elle nigdy nie był (kiedy tworzyli projekt, to spotykali się w miejscach publicznych), jednorazowe noce u kogoś w łóżku się nie liczyły… I właściwie chyba był u kolegi jeszcze przed śmiercią Jimmy’ego. Łał. Okej. I poczuł się zawstydzony. Co miał robić? Na pewno nic złego i niekulturalnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na początek zapytał, gdzie jest łazienka, ponieważ przed jedzeniem i po przyjściu z ulicy, chciał umyć ręce. Przy okazji od razu dowie się, gdzie to pomieszczenie się znajduje. Potem Jerome będzie mógł mu pokazać inne pomieszczenia.
      - Jak tam Jen? Wszystko w porządku? – zapytał jeszcze, odkładając jedzenie na stolik. – No i… cieszysz się, że jutro będzie już z tobą tutaj, co? – uniósł nieco brew wyżej, uśmiechając się delikatnie.

      Jaime

      Usuń
  110. Charlotte nie znała szczegółowo historii miłosnej swego przyjaciela, ponieważ nigdy jakoś specjalnie nie naciskała na romantyczne smaczki. Widziała, że kochał Jennifer nad życie i że był z nią szczęśliwy, a to wystarczało, by się nie martwić o szatyna. Tym samym nijak nie mogła porównać tego co działo się w jej własnym życiu, do tego co razem oraz osobno przeszli państwo Marshall. Dopiero, gdy mężczyzna uniósł lekko dłonie ku górze i wyjawił co nieco ze swej przeszłości otworzyła szerzej oczy. Nie spodziewała sie, że on również postanowił zaskoczyć kobietę przyjazdem do Nowego Jorku, chociaż cichy głosik podpowiadał jej, że mężczyzna coś wspominał na ten temat, gdy się poznali. Żadne z nich nie szukało uciech w ramionach nieznajomych, a pokornie wracało do tego kogoś, kto przełamał wszelkie możliwe granice i bariery.
    - Ale skąd mam wiedzieć, że on zasługuje na drugą szansę? -rzuciła w eter nim zniknęła za drzwiami damskiej przebieralni. Nie oczekiwała od przyjaciela odpowiedzi na to pytanie, bo tylko ona powinna być w stanie na nie odpowiedzieć. Nie była. Nie teraz. Jak dziecko we mgle, zbyt łatwo zaufała Colinowi i otworzyła sie na tego, który wydawał się tak bardzo podobny do niej samej, że to zamydliło jej oczy. Zbiło kompletnie z tropu i zostawiło z natłokiem myśli na wiele wieczorów. Gdyby nie Jerome, czy wąskie grono bliskich znajomych pewnie nie podniosłaby sie z tego załamania tak szybko. Jednego wieczoru straciła brata, a następnego mężczyznę, z którym byłaby pewnie gotowa ukraść księżyc, gdyby to było możliwe. Była cholernie naiwna i zbyt pewna siebie, sądząc, że wcale to przywiązanie na nią nie wpłynie. A teraz po ponad sześciu miesiącach ułożony misternie domek z kart legł w gruzach za sprawa jednego spotkania. Tego spojrzenia, głosu i całej egzystencji, której przecież wcale nie udało jej sie wyprzeć ze świadomości. Świadczyło o tym jedno, jedyne wspólne zdjęcie z jednego z wypadów. Mogła je usunąć, próbowała, lecz nie zrobiła tego.
    Zapewne, gdyby nie towarzystwo tego konkretnego szatyna to wątpliwości całkiem, by ją pochłonęły. Teraz może nie było idealnie, ponieważ jedna myśl goniła drugą, niemniej mogła skupić się na kims innym, a nie tylko na sobie. Wsunęła się na miękkie siedzenie, które dawała jako takie poczucie prywatności. Patrzyła na przygaszonego przyjaciela odrobinę zagubiona, a odrobinę zła. Nie mogła mu pomóc, tego była pewna. To czego doświadczyli z Jennifer było wielka tragedia i żadne słowa, czy czyny ze strony rudowłosej nie polepszyłyby tego jak sie czuli.
    - Ja też nie mogę dzisiaj szaleć - pamiętała jak ostatnio cierpiała po zażyciu nadprogramowej dawki procentów. Zawiązała wtedy bardzo ciekawą relację ze swym sedesem, a na drugi dzień nie podchodziła nawet do lodówki. Nie zamierzała powtarzać swych błędów, tym bardziej, że czekało ją dzisiejszego wieczoru jeszcze jedno spotkanie na którym musiała być trzeźwa. Uniosła delikatnie szkło do góry w niemym toaście, a następnie upiła kilka łyków krzywiąc się odrobinę. Ten rum był zacznie mocniejszych od tych, które posiadała w swych prywatnych zapasach. Przyjemne ciepło rozlało się po przełyku skupiając na sobie cała uwagę kobiety. Przymknęła nawet oczy napawając się tym uczuciem.
    - Na to zawsze możesz liczyć Jerome - powiedziała z mocą patrząc mu prosto w oczy. Jeśli to było własnie to czego potrzebował zamierzała z nim wypić, posiedzieć i specjalnie się nie odzywać. Sama nieraz wolała milczenie w towarzystwie niż zażarta dyskusję. Człowiek tego potrzebował od czasu, do czasu - poczuć, ze ktoś dla niego jest, rozumie i wspiera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - O nic nie pytam - uśmiechnęła się delikatnie dając mu do zrozumienia, że daje mu całkowicie wolną rękę. To nie był łatwy temat do przedyskutowania nawet nad butelką rumu, więc nie naciskała. Może nawet odetchnęła z odrobina ulgi, ponieważ nie miała zielonego pojęcia co też mogłaby mu odpowiedzieć. Nie była w takiej sytuacji, ba nawet koło takiej nie stała, gdzie w jednej chwili nadzieje na szczęście całego świata rozpadały się niczym ten domek z kart.
      Drgnęła, gdy to Marshall postanowił poruszyć kompletnie inny wątek. Nie miała może aż takich oporów do rozmowy o spotkaniu, ponieważ nadal gotowało się wewnątrz niej od nadmiaru skrajnych emocji. Nie potrafiła sobie ich poukładać w odpowiedniej kolejności i gubiła się co tak naprawdę przeważało - plusy, czy minusy, a może powstawała jeszcze inna kategoria.
      - Nie mam za bardzo co opowiadać. - westchnęła i wypiła resztę rumu na raz wydajać charakterystyczny dziek po zażyciu mocnego trunku.
      - Spotkałam go dzisiaj w studiu tatuażu. Pierwszy raz od sześciu miesięcy zamieniliśmy ze sobą jakiekolwiek słowo. Nie wiem kiedy wrócił, dlaczego wyjechał i po jaką cholerę znów stanął na mojej drodze. - zacisnęła zęby wściekła, ale oczy były zagubione niczym te u kilkulatki, która kompletnie nie ma pojęcia o czym rozmawiają dorośli.
      - Jerome, proszę obiecaj mi jedno. - spojrzała na niego błagalnie.
      - Jeśli znów cos się stanie znów kopniesz mnie w dupę i ustawisz do pionu. -nalała im kolejnej porcji rumu,a gdy już oboje mieli pełne szklanki uniosła swoja w ramach toastu.
      - Obym dała radę pójść na to dzisiejsze spotkanie - rzuciła i wybiła znów na raz całą zawartość. Na tym zamierzała skończyć swą degustację, ponieważ nie miała najmocniejszej głowy, a jazda na rowerze po pijaku to też niestety wykroczenie. Zdążyła się już o tym boleśnie przekonać, gdy musiała zapłacić mandat.
      Charlotte Lotta

      Usuń
  111. Nie miałby ochoty znaleźć się w skórze przyjaciela. Nie tylko chodziło o jego stan fizyczny, ale też i o to, co go do tego doprowadziło. Być może jednak się mylił, a Jerome po prostu poniosła impreza? Nie powinien oceniać z góry, choć dałby sobie rękę uciąć, że nie była to żadna impreza. Na mężczyznę również nie zamierzał naciskać, spokojnie poczeka na ewentualne wyjaśnienia lub ich brak. To nie było tak, że Jerome cokolwiek był mu winien. Nie musiał odpowiadać, jeśli mu to w ogóle nie odpowiadało. Pomógł mu na tyle, na ile mógł. Jeśli chciałby wyjść nie mówiąc o niczym, zamówiłby mu taksówkę, która zawiozłaby go prosto pod miejsce zamieszkania. Wolał mieć pewność, że faktycznie tam trafi, a nie przypadkiem autobusem czy metrem pojedzie w zupełnie inne miejsce.
    ― Nie, nie chciałem się… nie wiem, wtrącać? Nie wiedziałem nawet, czy powinienem ― odpowiedział. Może jednak powinien dać znać dziewczynie, że jej mąż był z nim? Sam już nie był pewien, wczorajszy wieczór był dziwny, to pewne. Sam zresztą też niedługo później padł, a informowanie blondynki w ogóle nie przyszło mu do głowy, choć pewnie dobrze było jej dać znać, że Marshall jest bezpieczny w jego mieszkaniu. Ale sprawę z informowaniem blondynki pewnie już rozwiąże niedługo sam. ― Potrzebujesz ładowarki? Chyba mamy podobny model telefonu, może moja będzie pasować ― zaproponował. Przy kanapie, na której spał położony był przedłużać z ładowarką do telefonu oraz laptopa, z której spokojnie mógłby skorzystać, gdyby nadeszła go taka ochota. O czworonożnym towarzyszu chyba raczej mu nie wspominał, sam już sobie tego nie przypominał. Miał wrażenie, że w tej znajomości mijają się z różnymi drobnymi informacjami o własnych życiach, a później z zaskoczeniem je odkrywają. W solidarności z leżącym na podłodze Jeromem, Thor również z pozycji siedzącej przeszedł do leżenia wpatrując się w mężczyznę.
    Camber wrócił się po wspomnianą puszkę z colą, co zajęło mu dosłownie chwilę. Wrócił do łazienki i postawił ją przy brunecie, samemu siadając i opierając się plecami o ścianę. Sam już nie był pewien, czy powinien zacząć go wypytywać, co się stało, czy poczekać aż sam powie. Z jednej strony rozumiał i nie chciałby, aby ktoś jego zaczął wypytywać, ale z drugiej… byli przyjaciółmi, prawda? Jerome nie musiał odpowiadać mu ze szczegółami co się działo, chciałby mieć tylko pewność, że wszystko jest dobrze i to by mu w zupełności wystarczyło. Albo że wszystko się poukłada z czasem, a na ten moment jest stabilnie lub w miarę stabilnie.
    ― Nie ma potrzeby przepraszać, nie awanturowałeś się, nikomu nie rozbiłeś butelki na głowie, więc uznaję wczorajszy wieczór za bezproblemowy z twojej strony ― zapewnił. Może chociaż taka drobna wzmianka będzie mogła podnieść go na duchu? ― Nie masz na myśli zawalenia wczorajszego wieczoru, prawda? Pokłóciliście się z Jen? To dlatego wczoraj…. Takim cię zastałem?
    Nie chciał źle ubrać w słowa swoich pytań, czy nawet przypadkiem urazić Jerome. Chyba zostało mu tylko czekać na to, aż albo jeśli mu odpowie.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  112. [Dziękuję serdecznie za przywitanie! Bardzo chciałam, by te ostatnie słowa miały w sobie dwa znaczenia. Zwykły, codzienny i ten szerzej pojęty, bardziej niepokojący. Może postaram się ją trochę uszczęśliwić, ale zobaczymy, rożnie to z nami autorami bywa, nieprawdaż?]

    Iris

    OdpowiedzUsuń
  113. [Tytuł karty to Musierowicz, ale nie pamiętam absolutnie która część. c: Dziękuję ślicznie za powitanie, no i za miłe słowa o postaci; cieszę się, że odnosisz takie wrażenie, bo obawiałam się trochę, że Ava wyszła mi po prostu smutna, bez żadnej głębi. :)
    Jeśli masz ochotę na wątek, to oczywiście zapraszam!]

    Ava March

    OdpowiedzUsuń
  114. [Ja co jakiś czas wracam, zazwyczaj mam dodatkową nową część na koniec! Niesamowite uczucie. :D Ale ja też jestem typem, który wałkuje książki, aż jest w stanie rzucać dialogami z pamięci.
    Och, jak najbardziej! Już widzę te balkony obok siebie (choć nie wiem, jak to w USA dokładnie wygląda) i to przekomarzanie się na temat dokarmiania raka. (Ava to czarny humor...) Miller mieszka u siostry dopiero kilka miesięcy, więc może też Jerome mógłby ją oprowadzić po osiedlu, pokazać najbliższe sklepy i piekarnie? c:]

    Ava Miller

    OdpowiedzUsuń
  115. [Nowe też mnie pociągają! Ale w starych jest tyle wspomnień i melancholii. <3
    Och, tak! Pamiętam, jak się jarałam sceną z jednego musicalu, która rozgrywała się właśnie na balkonach i schodach pożarowych, także jak najbardziej!
    Ach, okej, w taki sposób. :D Wobec tego, jeśli o mnie chodzi, to sytuacja może też wyglądać tak: spacerują sobie ramię w ramię, palą, gadają, ktoś mówi Czekaj, skręćmy tutaj, zaraz dopalimy, wrócimy i pójdziemy do sklepu, no i okazuje się nagle, że nie ma do czego wracać, bo… nie mają pojęcia, gdzie są. :D]

    Ava Miller

    OdpowiedzUsuń
  116. [Dziękuję za pierwsze przyjęcie na bloga :) Mam nadzieję, że się zadomowię. Kiedyś już miałam do czynienia z blogami grupowymi, a z powodu ogromnej ilości wolnego czasu w pracy postanowiłam wrócić. Też mam nadzieję, że na dłuugo.
    Twoja karta również bardzo fajna, zawsze każdemu zazdroszczę tych ładnych przejść między informacjami czy jak to się nazywa.

    Jeśli jesteś chętna na wątek, to zapraszam :)]

    Ameliia

    OdpowiedzUsuń
  117. [O tak, mam to samo! Ale kiedy czytam coś/oglądam coś po raz pięćdziesiąty, bawi mnie mówienie sobie w głowie tekstów z niedalekiej przyszłości. :D
    Jeśli nie masz nic przeciwko, to chętnie zrzucę to na Ciebie, bo akurat do niedzieli raczej nic się ode mnie nie pojawi; częściej bywam tu w tygodniu, kiedy mam wolne. c:]

    Ava Miller

    OdpowiedzUsuń
  118. [To może Ameliia zostanie wysłana przez swoją szefową na swego rodzaju casting, żeby znaleźć dobrą złotą rączkę? Wtedy by się dopiero poznali i wpadłby jej w oko (może nie tylko ze względu na umiejętności)?]

    Ameliia

    OdpowiedzUsuń
  119. [Nie do końca to miałam na myśli :P. Chodziło mi raczej o to, że Ameliia by zapraszała wielu ochotników znalezionych w ogłoszeniach w gazetach/internecie, itd. Rozmowy kwalifikacyjne, o!]

    Ameliia

    OdpowiedzUsuń
  120. Uniosła brew, nieco zdziwiona. Pytanie padające z ust mężczyzny było czymś, czego się w tej chwili w ogóle nie spodziewała, a już na pewno nie tego konkretnego pytania. Sama delikatnie zmarszczyła brwi i rozchyliła lekko wargi, ale nie zdążyła niczego powiedzieć. Na jej usta natomiast wkradł się kwaśny uśmiech, którego nie umiała w żaden sposób powstrzymać. Odwróciła za to wzrok od mężczyzny i wzruszyła lekko ramionami.
    Sama widziała w sobie wiele różnic, zwłaszcza, odkąd zdecydowała się urodzić i wychować swoją córeczkę. Jeszcze podczas pierwszego trymestru w głowie miała imprezy i koleżanki, była wściekła, że jest w ciąży, bo to zdecydowanie nie było to, czego chciała w tamtym czasie, a jednak... Stało się. Teraz nie wyobrażała sobie życia bez rodziny, którą założyli z Arthurem. Niespodziewanie i nieplanowanie, ale obecnie to właśnie rodzina była dla niej najważniejsza.
    - Dwadzieścia trzy – powiedziała po krótkiej chwili – niedługo cztery – dodała, zdając sobie sprawę, że mogła zabrzmieć niczym dziecko, wyczekujące dnia urodzin. Nic więcej nie powiedziała, bo nie miało to najmniejszego sensu. Jerome miał rację, a te pytanie dla Elle brzmiało, jak retoryczne.
    Spojrzała na niego z zaciekawieniem, wsłuchując się w to, co miał do powiedzenia, a kiedy zaczął potrząsać dłońmi, uśmiechnęła się delikatnie i pokiwała głową.
    Jerome miał prawo do tego, aby oderwać, chociaż na chwilę myśli. Zwłaszcza, że miał wrócić do domu i być z Jen. Wiedziała, że przy niej na tę normalność chwilowo nie będzie mógł sobie pozwolić, dlatego cieszyła się, że przy niej mógł skupić się na czymś innym.
    - Jasne – co więcej miała powiedzieć? Nie zamierzała wtrącać się w jego relacje z teściową. Wzruszyła więc ramionami i uchwyciła wysoką filiżankę, w której warstwy kawy i mleka zostały już przez nią dokładnie wymieszane. Mleczna pianka była wciąż na wierzchu i na niej się właśnie skupiła, powoli wyjadając ją łyżeczką.
    Poprawiła się wygodnie na kanapie, układając sobie jedną z poduszek za lędźwiami.
    - To nie kwestia tajemnicy – uśmiechnęła się niewinnie – już nie... Od prawie roku – sprostowała, odkładając łyżeczkę na talerzyk i chwyciła wysoką szklankę, aby upić kilka łyków ciepłej kawy. Nie miała pojęcia, od czego powinna zacząć i jak głęboko wchodzić w szczegóły. Zwłaszcza, że te przedstawiały ją raczej jako głupiutką dziewczynę, która po zakończeniu szkoły średniej chciała stać się nagle wielce dorosła – to głupie... Teraz, jak o tym myślę to mi strasznie wstyd – jęknęła zażenowana, mając ochotę zasłonić sobie dłońmi twarz – że się tak zachowywałam... Poznaliśmy się podczas studiów na NYU. Spóźniłam się na pierwsze zajęcia na trzecim semestrze... Musiałam usiąść w pierwszym rzędzie, a miałam tyle do opowiedzenia przyjaciółce – uśmiechnęła się, przypominając sobie tamten dzień. Zapamiętała go dokładnie, bo to wtedy się wszystko zaczęło – a prowadzący... To był Arthur – powiedziała, a następnie zagryzła nerwowo wargi – tylko, że wtedy ja miałam w głowie takiego Nicolasa, który... Cóż, można powiedzieć... Nie oszukujmy się, bawił się mną, a ja byłam gotowa zrobić dla niego wszystko i...Sobie wymyśliłam, że wzbudzę w nim zazdrość... A ja i Artie ciągle wymienialiśmy uśmiechy i... Prawie każda dziewczyna z grupy do niego wzdychała – powiedziała, czując, jak ponownie robi się jej ciepło na policzkach – a ja zostawałam po zajęciach, miałam sporo pytań i kilka projektów... Aż się umówiliśmy na konsultacje, tutaj – zaśmiała się nerwowo – ale Arthur teoretycznie też był studentem. Był na doktoracie, nadal jest... I był odpowiedzialny, nie przekraczał żadnych granic, nie robił niczego niestosownego – podkreśliła, bo dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że to ona się gimnastykowała, aby wykorzystać pana magistra – to raczej ja... To zdecydowanie ja – wzruszyła ramionami – a im więcej czasu spędzałam z Arthurem z czasem Nico liczył się coraz mniej, ale... Mówiłam, że to skomplikowane – westchnęła, bo nawet teraz, po takim czasie sama nie wiedziała, co nią kierowało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinna kopnąć w cztery litery Nicolasa na długo przed sylwestrem, a ona jeszcze po tamtej nocy się z nim spotkała kilka razy – Thea jest... Owocem noworocznej imprezy, na której oboje byliśmy raczej bardziej niż mniej wstawieni, bo Arthur na pewno by mnie nie dotknął, nawet wtedy powtarzał, że jestem jego studentką, kiedy kazałam mu mnie pocałować, a później – wzruszyła niewinnie ramionami – wyjechałam do Diego, bo nie chciałam, żeby wiedział, żeby ktokolwiek wiedział... – teraz to wszystko nie miało znaczenia, bo dzięki błędom miała dwójkę najwspanialszych dzieci i męża, którego kochała ponad wszystko – pamiętaj, że przyrzekałeś, że nie będziesz mnie oceniał – przypomniała, bo nie chciała, aby zmienił o niej zdanie. Naprawdę go lubiła i lubiła z nim rozmawiać, czuła się przy nim swobodnie i nie chciała, żeby to się zmieniło przez to, że jeszcze dwa lata temu miała nieco inne priorytety.

      Elle

      Usuń
  121. Spojrzała na niego z dozą niepewności, ale jednocześnie nieco wyczekująco. Jakby chciała usłyszeć, co o tym wszystkim myślał, zarówno bojąc się, że mógłby uznać, że to było ich ostatnie spotkanie. Elle nie otwierała się często przed ludźmi, a to, że opowiedziała o swoim związku tak wiele, Jerome mógłby uznać wręcz za jakiś znak. Coś jak nagroda dla osób, którym dziewczyna ufała… Albo chciała ufać.
    — Zależy, co dla ciebie oznacza pozytywna — powiedziała, ale kąciki ust jej drgnęły. Wiedziała, że teraz była kimś innym. Elle sprzed dwóch lat była… Lekkomyślna, to z pewnością. Nie przejmowała się uczuciami innych osób i tak naprawdę dbała tylko o swój interes. Zawsze, wszystko robiła ze względu na siebie. Teraz było zupełnie inaczej, chociaż nadal uczyła się tego, aby myśleć głównie o innych, a raczej o najbliższych. O dzieciach i mężu. — Szczerze mówiąc… Pewnie tak, chociaż gdybym mogła zmieniłabym po prostu kilka drobiazgów.
    Gdyby mogła cokolwiek wprowadzić nowego do ich historii lub usunąć coś, co wyjątkowo jej się nie podobało, na pewno usunęłaby element wyjazdu. Przyniósł jej w zasadzie więcej problemów niż pożytku, ale wtedy o tym tak przecież nie myślała. W trwającej wtedy chwili… Wydawało jej się, że postępuje w odpowiedni sposób.
    — Wiesz, jak byłam w Diego… Działo się trochę rzeczy — westchnęła, przygryzając od wewnątrz policzek i splatając usta przy tym w supełek — które bym usunęła ze swojej historii, gdybym tylko mogła, ale wiem, że… Że jest jak jest — wzruszyła ramionami od niechcenia — i masz rację, jestem naprawdę szczęśliwa. Nie podejrzewałam, że nastanie taki czas — wyznała zgodnie z prawdą, łapiąc pomiędzy zęby dolną wargę — od samego początku naszej znajomości coś się działo. Kiedy wróciłam i… Wiesz, uznaliśmy po prostu, że pozwolimy się temu czemuś pomiędzy nami rozwijać, nawet początkowo nie określając tego w żaden sposób. Tak naprawdę zależało mi po prostu na tym, żeby Artie mógł poznać swoją córkę, chciałam mu jakoś oddać ten czas, w którym nie pozwoliłam być mu obok nas i… Po prostu byłam pewna, że zawsze będzie się coś działo, że życie za wszelką cenę będzie próbowało nas rozdzielić. A teraz… Teraz jest po prostu wspaniale — uśmiechnęła się, szybko jednak się reflektując, że chyba nie powinna z taką radością w głosie opowiadać o swoim szczęściu z mężem i dziećmi, skoro Jarome i Jen właśnie stracili dziecko.
    — Tak to na pewno — zaśmiała się, wracając do jego wcześniejszego komentarza, odnośnie wspomnień na starość — już… Już czasami się z tego śmiejemy… No i wiesz, gdzieś tam po prostu nam się zakodowało, że byłam jego studentką, co czasami bywa… Ciekawe — zaśmiała się cicho, nie wierząc chyba sobie samej, że w pewien sposób wspomniała mu o ich sprawach łóżkowych, chociaż mogła mieć nikłą nadzieję, że Jerome odbierze to w inny sposób, chociaż chyba po nim nie mogła tego oczekiwać.
    — Szczerze to chyba nawet nie zauważył, że wyjechałam — powiedziała, marszcząc lekko brwi. Odłożyła na stolik szklankę z kawą i spojrzała na swoje dłonie, jakby miała odnaleźć w nich prawidłową odpowiedź — to był ten typ człowieka, od którego lepiej trzymać się z daleka. Odkąd wróciłam, nie mam z nim kontaktu — nie chciała go mieć i chyba też trochę potrzebowała takiego rodzaju separacji i odcięcia — jakiś czas temu widziałam się z jego znajomym, ale oni… Czas się chyba dla nich zatrzymał. Cały czas są takimi samym dzieciakami — wymamrotała, przechylając głowę na bok i wpatrując się w przyjaciela, bo po dzisiejszym dniu chyba śmiało mogła określić go tym mianem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Teraz ty powinieneś mi opowiedzieć jakąś, chociaż częściowo żenującą historię ze swojego życia, wiesz? — zaśmiała się cicho. Oderwała jednak spojrzenie od jego twarzy, słysząc, że w wózku któreś z jej dzieci znacząco się poruszyło — nie myśl sobie, wrócimy do tej żenującej historii — ponownie pogroziła mu palcem, podnosząc się jednocześnie z kanapy, aby zerknąć do wózka. Poruszyła delikatnie rączką, kołysząc ostrożnie wózkiem, ale po chwili Matty uniósł rączki i zakwilił. Blondynka natomiast sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej butelkę.
      — Możesz… Możesz ich przypilnować? Poproszę tylko, żeby podgrzali mi butelkę — spojrzała na Jerome’a, uśmiechając się przy tym do niego delikatnie i przepraszająco.

      Villanelle

      Usuń
  122. [Najpierw serdecznie podziękuję za przywitanie mnie i Zeldy! I za te pochwały <3 Dawno już nie pisałam niczego tak na bloga, a już na grupowca to ho hooo... Trochę się obawiałam, jak to wyjdzie, szczerze powiedziawszy.
    Powiem Ci, że jeszcze nie widziałam tej produkcji na Netflixie, ale na pewno obejrzę. Studiuję judaistykę i mega mnie wciągnął temat feminizmu żydowskiego, więc to właściwie stąd pomysł na taką postać :D Jest kilka interesujących żydowskich filmów a propos pozycji kobiet w środowiskach ortodoksyjnych albo w ogóle o tym, jak różni są sami Żydzi. Jeśli byłabyś zainteresowana, to mogę poszukać potem tytułów, bo w necie powinny być jakieś z napisami angielskimi. Książki raczej nie napiszę, bo obawiam się, że mi wiedza nie pozwala na to ^^' Ale jest coraz więcej prawdziwych relacji kobiet z takimi, czy innymi historiami, tylko już gorzej z przekładem na polski. Natomiast opowiadania - chętnie, bo też mam nie dosyć pisania o Zeldzie i w ogóle uważam, że temat jest dosyć interesujący, a mało się o nim mówi :D

    Jeszcze raz dziękuję za ciepłe przywitanie. Wyskoczyłabym z propozycją wątku, ale wydaje mi się, że Jerome jest już tak rozbudowaną postacią, że ciężko byłoby coś wykombinować z raczkującą Zeldą :> Ta ilość kart <3]

    Zelda Rosenberg

    OdpowiedzUsuń
  123. — Nie! Nie, nie! Tak jak jest, jest idealnie — zaśmiała się wesoło, delikatnie kręcąc przy tym głową. Zdecydowanie taka forma ocenienia jej wystarczyła i w ten sposób powinni zamknąć ten temat. Zwłaszcza, że nie zagłębiała się w swojej opowieści w niektóre… Dość istotne szczegóły, które na ten moment wolała po prostu zostawić dla siebie i może kiedyś nadejdzie czas, w którym i o nich opowie mężczyźnie.
    — Wiesz, on… W pewnym momencie się dowiedział, że był… Środkiem do celu, ale mimo wszystko potrafił o tym zapomnieć i skoncentrować się na tym, że dla mnie nie istnieje już nikt inny, poza nim. Gdybym mogła przeżyć to jeszcze raz, po prostu… Dałabym mu szansę. Chyba bym nie wyjechała — odparła w odpowiedzi, a słysząc o alkoholu, jako środku na płodność, sama się zaśmiała, bo coś w tym było. Gdyby była tamtej nocy trzeźwa, nalegałaby na zabezpieczenie, bo nie chciała mieć dziecka. W tamtym czasie w ogóle nie myślała o macierzyństwie, a na pewno nie w formie czegoś, czego chciałaby za chwilę doświadczyć. Wręcz odwrotnie! Nie widziała siebie tak wcześnie w roli matki. Owszem, marzyła o domu i założeniu rodziny, ale na pierwszym miejscu miała być kariera, a rodzina dopiero po trzydziestce, kiedy jej panieńskie nazwisko miało zyskać renomę w świecie architektury, a tymczasem… Życie miało dla niej zupełnie inny plan, ale Elle go polubiła. To, co było dla niej zaplanowane. Pomijając tylko te wszystkie nieszczęścia po drodze. Ich nie lubiła, ale teraz w końcu mogła zaznać spokoju. I liczyła, że prędko to się nie zmieni.
    — Tak… Miała trzy miesiące — powiedziała z lekkim uśmiechem — nie miałam pojęcia, jak mu o tym powiedzieć. Wpadliśmy na siebie niedaleko stąd, poszliśmy na kawę, chociaż sama byłam w szoku, że to zaproponowałam… Ale nie wyszło. W sensie, nie powiedziałam mu. Nie mogłam… To było za szybko, a później… Cholera ten alkohol we wszystko się miesza — westchnęła głośno — spotkaliśmy się na imprezie — szepnęła — i przyszedł na nią z kimś… Nie mogłam na to patrzeć, strasznie się upiłam — wyznała, przypominając sobie tamten wieczór i to, jak żałośnie się zachowała, bo zdecydowanie to był największy błąd, jaki popełniła w całej ich znajomości — a ta cała… — ugryzła się w język, aby nie przesadzić z określeniem na znajomą — och gdybyś widział, jak się do niego kleiła… — jęknęła żałośnie, zakrywając twarz rękoma na samą myśl o tym, w jaki sposób poinformowała Arthura, że jest ojcem — to bym zmieniła. Bardzo, bardzo chciałabym to zmienić — powiedziała, wracając do wcześniejszego pytania przyjaciela — zdecydowanie. I to w sumie nie jest drobiazg, ale jestem pewna, że mogłoby być znaczenie lepiej z taką zmianą.
    Słysząc słowa Marshalla, momentalnie na jej policzkach pojawiły się czerwone rumieńce. Sama była jednak sobie winna i dobrze o tym wiedziała.
    — Nie jestem już jego studentką, zmieniłam grupę — wymamrotała, biorąc głęboki oddech — bo na pewno znalazłby się ktoś z podobnym tokiem myślenia! — Mierzyła przy tym palcem w Jerome’a.
    Pobudka Matty’ego okazałą się wybawieniem dla ich dwojga. Elle mogła odetchnąć, gdy prosiła o podgrzanie butelki, i pozbyć się tych rumieńców z policzków, które na całe szczęście już bladły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Kompletnie nic ci nie przychodzi do głowy? — Spojrzała na niego z niedowierzeniem, ale nie zamierzała naciskać. Podeszła do wózka, ostrożnie wyjmując z niego małego chłopca. Usiadła ponownie na kanapie, a poduszkę, którą miała wcześniej za plecami, położyła sobie na nogach i wygodnie ułożyła Matty’ego, w taki sposób, że chłopiec leżał na niej, otulony ramieniem swojej mamy. Cały czas jednak kwilił, dopóki smoczek butelki nie znalazł się pomiędzy jego ustkami — no już mistrzu, już… — zaśmiała się, pochylając butelkę. Oderwała spojrzenie od synka i zerknęła na siedzącego obok mężczyznę — nawet żadna sytuacja z dzieciństwa? Okresu nastoletniego bunty? Cokolwiek? — Uniosła brew, przyglądając mu się przy tym. Jednocześnie zastanawiając się, czy jest coś, co szczególnie chciałaby się o nim dowiedzieć — poznaliście się z Jen na Barbadosie, tak? — spytała, chociaż nie była pewna czy rozmawianie o jego małżonce to teraz dobry pomysł — nie musisz opowiadać, jeżeli nie chcesz. Możemy do tego wrócić, kiedy indziej — dodała, skupiając się ponownie na synku, gdy poczuła jego drobne rączki zaciskające się na jej palcach trzymających butelkę.

      Villanelle

      Usuń
  124. Jakby wiedział, że to nie była kłótnia między nimi to pewnie napisałby od siebie krótką wiadomość do blondynki, że jej mąż znajduje się u niego i nie musi się martwić. Nie lubił się wtrącać na siłę w życie innych osób i nie zamierzał tego robić również wczorajszego wieczoru. Mógł tak na dobrą sprawę tylko pogorszyć bardziej sprawy, a nie chciałby, aby przez niego coś się bardziej popsuło. Może było lepiej, że się nie wtrącał, nie wiedział. Dobre było to, że chociaż teraz Jerome poinformował blondynkę, że jest tutaj, a ona nie będzie musiała się zamartwiać. Teraz tylko martwił go stan Marshalla. Skoro się nie pokłócili, to co musiało się stać? W głowie miał naprawdę sporo różnych scenariuszy, ale liczył, że żaden z nich się nie sprawdzi. Może Jerome potrzebował po prostu wieczoru poza domem i trochę go poniosło? Tylko z drugiej strony, to co powiedział chwilę temu nie miałoby sensu, gdyby tak było. Uznał, że ostatecznie będzie musiał poczekać po prostu na odpowiedź ze strony przyjaciela, bo zgadywanie nie szło mu najlepiej i wątpił, że Jerome czułby się dobrze, gdyby nagle został zasypany różnymi pytaniami, które miałyby naprowadzić Ethana na to, co faktycznie się wydarzyło w życiu przyjaciela.
    W łazience zawsze było nieco chłodniej niż w pozostałej części mieszkania. Choć na dworze było chłodno, to tutaj człowiek nie gotował się z ciepła, a na pewno taka temperatura odpowiadała mężczyźnie najbardziej. Ethan na pewno nie mógł narzekać na to, jak wczorajszy wieczór się potoczył. Być może i nie należał on do tych, które chciałby powtórzyć, bo jednak wejście do mieszkania po schodach wymagało sporego wysiłku, ale patrząc na wszystko z boku i na to, że wcale nie musiał siłą wyciągać go z baru ani uspakajać, było naprawdę dobrze. A mogło skończyć się w różny sposób, wystarczyło, że nie podobałoby mu się to, że ktoś próbuje odciągnąć mu kieliszek i była awantura gwarantowana. Chyba mógł stwierdzić, że na szczęście jego przyjaciel nie należał do tych osób, które się tylko awanturują i wszystko poszło, jak po maśle. Teraz zresztą największą cenę i tak płacił Jerome, który będzie męczyć się z wiszącym nad nim kacem. Gdy zaczął się śmiać, Camber przyglądał mu się z wyraźnie malującym się na twarzy niepokojem. Wyglądało to zdecydowanie nieco dziwnie, gdy siedział w jego łazience, ledwo żywy, popijał colę i po prostu się śmiał. Teraz przez głowę przelatywała mu masa różnych myśli, których nie potrafił poukładać w logiczną całość, a wszelkie wyobrażenia, które pojawiły mu się w głowie, po odpowiedzi, którą udzielił mu Jerome uciekły w popłochu. W kompletnej ciszy przyglądał się przyjacielowi, lekko rozchylił nawet usta. Zupełnie nie tego spodziewał się po tym wszystkim. I co miał powiedzieć? Jak bardzo mu przykro? Doskonale wiedział, że powtarzanie tych pustych słów nie sprawi, że człowiek poczuje się lepiej albo że cokolwiek się zmieni. Żadne słowa nie będą w stanie cofnąć czasu, gdyby tak było. Ethan wciąż siedziałby w Kanadzie, a nie na podłodze w nowojorskim mieszkaniu z przyjacielem, który przyleciał prosto z Barbadosu. Sam już nie był pewien, ile trwała ta cisza. Zdecydowanie za długo i musiał się w końcu odezwać. Zupełnie nie potrafił wyobrazić sobie, jak to musi być stracić dziecko.
    ― Nie miałem pojęcia, że wy… To straszne. Długo wiedzieliście zanim Jen… zanim to się stało?
    Może nie powinien pytać, sam już nie wiedział. Coś jednak zrobić nie mógł, nie wypadało raczej siedzieć w ciszy i nie odzywać się nawet słowem do przyjaciela. Co prawda brakowało mu jakiś konkretnych słów, ale równie dobrze wygadanie się mogło przynieść ulgę. Różne rzeczy działały na różnych ludzi. A jeszcze nie tak dawno wszystko było w porządku, niedawno był świadkiem na jego ślubie i wszyscy byli szczęśliwi, a teraz nawet nie umiał wyobrazić sobie przez co Jerome z Jennifer muszą przechodzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― Myślę, że byłbyś dobrym ojcem dla niego ― powiedział z pewnością w głosie. Może nie znali się długo, ale Ethan zdążył trochę poznać Jerome i co prawda nie widział go nigdy z dziećmi, ale raczej ktoś, kto był dobrym człowiekiem również byłby dobrym rodzicem. Pewnie niewiele ci to da, ale gdybyś czegoś potrzebował, to po prostu powiedz.
      Czasem lepiej było dać tylko znać, że w razie czego jest się obok niż się narzucać i Ethan chyba wolał trochę się wycofać niż niepotrzebnie wisieć na ramieniu przyjaciela i cały czas mu powtarzać, jak bardzo jest mu przykro.

      Ethan

      Usuń
  125. Jaime nie siedział za długo w łazience; umył porządnie dłonie, a potem wrócił do przyjaciela i rozejrzał się dookoła. Bardzo ładnie tu mieli. I tak przytulnie. Mieszkanie nie było jakieś duże, ale na pewno im w zupełności wystarczało.
    - Nie, dzięki za kufel, będę pić z butelki – stwierdził od razu. A po co brudzić niepotrzebnie naczynia? Pf, wypiją normalnie z formy, w której znajdowały się piwa, a potem po prostu się je wyrzuci i tyle. Po co aż tak komplikować sobie życie? Chociaż znając życie, to w takiej sytuacji, ale kiedy to Jerome byłby u Jaime’ego na piwie, to chłopak pewnie też zaproponowałby coś takiego jak kufel. Tak chyba wypadało robić, no i zresztą nie wiedział, czy w tamtym momencie gość nie zażyczyłby sobie właśnie jakiegoś naczynia.
    Moretti usiadł sobie wygodnie na kanapie i oparł się zaraz. Westchnął cicho, czując, jak przyjemnie ciepło mu było. Na zewnątrz temperatura nie należała do najprzyjemniejszych, jednakże znowu też nie było tak źle. Mimo wszystko, Jaime wolał siedzieć tutaj nie tylko ze względu na warunki cieplne jakie tu panowały, ale dla samego Jerome’a, którego chętnie wysłuchał.
    - Rozumiem – pokiwał głową zaraz. – To bardzo dobry pomysł. Tam na pewno odpoczniecie i faktycznie pobędziecie ze sobą. Z dala od tego miejsca i wszystkiego innego – machnął ręką i uśmiechnął się lekko do przyjaciela. Życzył im jak najlepiej i cieszył się, że para zdecydowała się na wspólny wyjazd. Będąc daleko od centrum złych wydarzeń, na pewno nabiorą innego spojrzenia i przede wszystkim istniała ogromna szansa na to, że się dogadają i znów będą dla siebie. Jaime nie chciał jednak niczego na ten temat mówić na głos; nie znał się na tym, sytuacja, w której Jerome i Jen się znajdowali, była… ciężka i niełatwo było tutaj o słowa, które byłyby odpowiednie. – Na Barbados jest dalej niż do Miami, ale… trzymam kciuki, żeby lekarka jednak wydała zgodę na wylot – uśmiechnął się do niego szerzej. Naprawdę miał nadzieję, że po powrocie oboje będą silniejsi. No i… Jaime oczywiście będzie czekał na relacje z wyjazdu, kiedy tylko Jerome postawi nogę na lądzie w Nowym Jorku. A przynajmniej dzień później. Oczywiście, że mężczyzna nie będzie musiał mówić mu wszystkiego, w kocu to były prywatne sprawy jego i jego żony, ale chyba Jaime mógł liczyć na małą, krótką informację, że jest w porządku, prawda?
    W końcu Jaime sięgnął po kawałek pizzy i wziął pierwszego gryza. O, tak, dawno nie jadł akurat tego dania. Odkąd hobbystycznie zajął się gotowaniem, nie miał okazji zrobić domowej pizzy. Może kiedy w końcu się zdecyduje, to zaprosi Jen i Jerome’a? O ile, oczywiście, będą chcieli wpaść. Póki co, chłopak nie zamierzał naciskać.
    Moretti spojrzał w stronę klatki i uniósł brew wyżej.
    - Interesujące imię – stwierdził, kiedy w końcu przełknął. Odłożył ugryziony trójkąt z powrotem do kartonu, a potem wstał i podszedł do zwierzaka. – Jaki przystojny – dodał i uśmiechnął się. – No wiesz, taki puchaty. Na pewno jest milutki, co? – spojrzał na mężczyznę, a potem jego wzrok znów skupiał się na Haroldzie. – Mam nadzieję, że ten facet dobrze się tobą opiekował – zażartował, a potem wrócił na swoje miejsce i zabrał też swój kawałek pizzy. Kiedy go dokończył i popił piwem, westchnął cicho. Nie chciał nic mówić, Jerome miał już wystarczająco dużo na głowie, ale jakoś tak nie mógł się powstrzymać. – Trochę denerwuję się tymi świętami. Zresztą, jak co roku. Spotkania rodzinne… to trochę nie moja bajka. Nie potrafię się z nimi wszystkimi dogadać. Ale, hej, najważniejsze, że to tylko kilka dni, tylko kilka godzin i po sprawie, prawda? Następne takie spotkania dopiero za rok – uśmiechnął się słabo. – Nie przejmuj się tym, absolutnie – pokręcił głową. – Chciałem się tylko z tym podzielić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę pocieszał się tym, że to tylko łącznie kilka godzin. Tyle jakoś wytrzyma. Nie zamierzał rzucać złośliwymi ani ponurymi komentarzami. Może nawet spróbuje się dogadać z kuzynostwem. Może nawet uda mu się szczerze uśmiechnąć na jakiś żarcik? Albo usiądzie z nimi i będzie słuchać, co też ciekawego się w ich życiach podziało i jakie sukcesy osiągnęli. Albo jakie odnieśli porażki i co zamierzają z tym robić. Może nawet i jemu uda się powiedzieć, że u niego jest w porządku.
      - Na Barbadosie zatrzymacie się u ciebie w rodzinnym domu? – zagadnął jeszcze, zmieniając temat.

      Jaime

      Usuń
  126. [Przyznam, że kierunek jest bardzo interesujący i potrafi wciągnąć :D Dużo można dowiedzieć o procesach i mechanizmach społecznych. Z filmów tak na teraz mogę polecić trzy. "Kadosh" Amis Gitai, "Wypełnić pustkę" Rama Burshtein i "The Secrets" Avi Nesher - tymi trzema się sama trochę inspirowałam. Nie są może najnowsze, ale naprawdę dobre, jeśli ktoś chce trochę ugryźć tematu :>

    Zelda w skrócie jest w Nowym Jorku dosyć krótko i rzeczywiście zajmuje się głównie pracą, bardziej niż jest to konieczne, bo inaczej miałaby za dużo czasu. Tułaczy się po hotelach, gdyż jeszcze nie zna tak miasta, żeby sobie stwierdzić, gdzie najlepiej byłoby jej coś wynająć. Więc przydałby jej się jakiś "tubylec" albo ktoś, kto po prostu dłużej w Nowym Jorku żyje :D Jerome, jako że sobie troszkę przejrzałam jego karty, to chyba trochę mógłby wiedzieć, jak to jest być nowym w dżungli. Szczególnie, że po Zeldzie jeszcze słychać, że angielski to nie jej rodzimy język, no i jest tu incognito, więc musi sprawiać pozory normalnej "turystki", a takie często potrzebują pomocy :D]

    Zelda Rosenberg

    OdpowiedzUsuń
  127. Spojrzała na mężczyznę tylko po to, aby po chwili ponownie zakryć twarz rękoma, mając wrażenie, że to było za wiele żenujących zwierzeń, jak na jedno spotkanie. Zdecydowanie powinni już zakończyć temat i najlepiej już nigdy więcej, do tego nie wracać, aby nie musiała ponownie wstydzić się swojego zachowania.
    - Mniej więcej – jęknęła, rozchylając palce i patrząc przy tym na niego spomiędzy szpary. Nie miała pojęcia czy ma mu powiedzieć, co dokładnie zrobiła. Na całe jej szczęście, zaczął opowiadać o własnych, podobnych przeżyciach. Zsunęła dłonie z policzków, a następnie chwyciła szklankę, w której kawa jakoś powolnie znikała. Blondynka stwierdziła, że musi przestać tylko opowiadać, bo szybka kawa i powrót do domu, zamienią się w kilkugodzinne posiedzenie, a raczej coś w rodzaju spowiedzi. Wywróciła oczami, gdy wspomniał, że był w związku i nie był ojcem.
    - Widzisz tę niesprawiedliwość? Na ciebie z pewnością nikt nie patrzył, jak na wariata... Na mnie patrzyli, jak na wariatkę. Zwłaszcza, kiedy zaczęłyśmy szarpać się za włosy... – wymamrotała, praktycznie nie poruszając przy tym wargami, jakby wypowiedzenie tego w taki sposób miało sprawić, że zabrzmi to lepiej. Wiedziała, że tak nie było, ale... – w dodatku wykrzyczałam mu, że jej nie pozna, jeżeli będzie się spotykał z tą dziewczyną, bo jej nie lubię. Pomimo wypitego alkoholu pamiętam tę noc, aż za bardzo. I jego spojrzenie... Kiedy powiedziałam, że to jego wina, bo miał się dowiedzieć inaczej, ale przyszedł z tą flądrą – dodała, wzdychając przy tym ciężko. Pamiętała, jak bardzo był na nią wściekły, jak krzyczał i patrzył tak, jakby jej nienawidził. Dwa razy spoglądał na nią w ten sposób i dwa razy czuła się, jak najgorszy człowiek na świecie, bo zdawała sobie sprawę ze swoich błędów.
    - Dzięki, naprawdę, wielkie dzięki – uśmiechnęła się kącikiem ust, cały czas karmiąc synka. Nie miała mu za złe tych słownych zaczepek, bo zwyczajnie wiedziała, że w tamtym czasie nie zachowywała się do końca racjonalnie – i to mi nie przeszkadza... Masz rację, moją jest bardzo ciężko przebić... No wiesz, jak coś robić to z przytupem – zaśmiała się cicho. Podejrzewała, że Arthur byłby z niej w tym momencie dumny, bo zamiast się dąsać, próbowała śmiać się z siebie samej, chociaż w głębi czuła nieprzyjemny ucisk.
    Tuląc synka, słuchała uważnie tego, co miał do opowiedzenia mężczyzna i uśmiechała się przy tym, kiwając potakująco głową, co jakiś czas na znak, że słucha jego opowieści.
    - Byłeś z pewnością jej bohaterem – powiedziała z uśmiechem, szybko jednak skupiając się na zwierzaku – papugę? I nie boisz się, że po prostu odleci? Skoro przesiadywała u Jen... I widzę, że mamy ze sobą całkiem wiele wspólnego. Musisz bywać uparty, hm? Inaczej na pewno nie przyleciałbyś za nią, aż tutaj – skomentowała, chociaż zrobiła to bardziej dla siebie – zawsze chciałam mieć zwierzątko. Marzy mi się świnka... Moja przyjaciółka ma taką małą świnkę, Babe jest po prostu cudowna! – Wyszczerzyła się, ale po chwili zmrużyła lekko oczy, patrząc na mężczyznę – przyleciałeś do Nowego Jorku za kobietą, której nawet nie pocałowałeś, czy jednak w ostateczności udało ci się, skraść jej całusa? – Nie krępowała się już i nie myślała o tym, czy wypada zadać te konkretne pytanie. Sama powiedziała mu tak wiele, że teraz po prostu musiała się czegoś dowiedzieć.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  128. [Cieszę się, że moje karty Ci się podobają! Nad wątkiem chętnie pomyślę i chyba najbardziej pasowałaby mi u Hyacintha albo u Iris. Yarrow jest wątkowo rozrywany, ale jeżeli będziesz chciała z nim - no problemo! Przecież nie zabronię! Który opis najbardziej do Ciebie przemawia?]

    kwiatowy bukiecik: Yarrow, Iris, Hyacinth

    OdpowiedzUsuń
  129. Szczerze mówiąc Alanya nie była pewna, czy mogłaby mieć jakieś problemy, gdyby Jerome stał się jej oczkiem w głowie podczas lotu. Często musiała się tak opiekować dziećmi, które latały same i wymagały szczególnej uwagi, ale to była mimo wszystko nieco inna sytuacja. Z pewnością nie wyglądałoby to dobrze, ale w końcu czasem zdarzało się, że ludzie natrafiali na znajomych w trakcie lotu i jakoś nigdy nie widziała, aby ktoś robił problemy z tego, że ktoś sobie z kimś uciął krótką pogawędkę podczas przechodzenia się wśród pasażerów. Nikt też raczej z tego powodu nie ucierpiał, więc być może i jej by się to upiekło. Na pewno czułaby się nieco dziwne wiedząc, że ktoś znajomy ją obserwuje. Ale z drugiej strony to byłoby też całkiem interesujące doświadczenie. Była pewna, że podczas lotu nie zwracał uwagi na to, co działo się podczas serwowania napoi czy, gdy rozchodziły się po samolocie, aby sprzedawać różne rzeczy. Dopiero, gdy tak naprawdę zaczęła się cała „akcja” trochę bardziej na siebie oboje zwrócili uwagę. Lynie, bo Jerome był duży i wydawał się być ogarnięty, a później taki się okazał, a on, bo jednak musiał słuchać tego, co ma robić. I jak się okazało wyszła z tego całkiem ciekawa przyjaźń, a ni mieli historię nie do przebicia. Była pewna, że poza nimi nie ma drugiej takiej pary, która mogłaby się pochwalić takimi przygodami. Wątpiła tylko, że ktoś chciałby przeżyć to samo. Nigdy wcześniej tak się nie bała, jak wtedy, ale jednocześnie nie była z siebie bardziej dumna, bo udało się jej zachować zimną krew i trzeźwość umysłu, a mogła zacząć panikować. Była w końcu tylko człowiekiem, nawet jeśli była do podobnych sytuacji szkolona, to istniała szansa, że po prostu nie dałaby rady.
    Święta spędzone w domku z dala od większości ludzi były wyjątkowe. Zwykle spędzała je z rodziną, jeszcze nie tak dawno temu była sama w ten dzień lub w pracy, a teraz nie mogła narzekać. Miała wszystkie osoby, które kochała przy sobie i to było dla niej najważniejsze. Miejsce już nie miało większego znaczenia, choć otoczona pięknymi widokami i sypiącym się śniegiem miała atmosferkę prawdziwych świąt, których śmiało można było jej pozazdrościć. Nawet jeśli brakowało w domku choinki z prawdziwego zdarzenia to i tak było świetnie. Zerknęła zaraz w stronę pary, o której mówił Jerome. Coś jej krążyło po głowie, ale miała nadzieję, że ze swoimi rożnymi, dziwnymi pomysłami nie przesadzi.
    — Będziesz miał coś przeciwko, jeśli naszą historię delikatnie podkoloryzuje? — zapytała z lekkim uśmieszkiem. Oczywiście zamierzała go wprowadzić w całą historię, zanim w ogóle podejdą do tamtej pary, bo nie chciała stawiać go przed faktem dokonanym, ni tez zmuszać do tego, gdyby jednak nie miał ochoty się „rzucać” na głęboką wodę razem z nią. — Będziesz miał coś przeciwko temu, aby mieć dwie narzeczone? A raczej narzeczoną i żonę?
    To mogło się udać, ale nie musiało. W zależności od tego, czy para, którą wybrali na swoją ofiarę będzie miała ochotę w ogóle na to, aby wysłuchać ich historii. Ale podobno kto nie ryzykuje ten nie pije szampana, a ona dziś bardzo miała ochotę na coś dobrego.
    — Tak myślę, że ten drobny szczegół może nam przynieść dziś zwycięstwo — powiedziała — jeśli dodamy, że po tej przygodzie wręcz oszaleliśmy na swoim punkcie i w przeciągu tych kilku dni, które spędziłam przymusowo na Barbadosie, oboje poczuliśmy, że to jest to. I wróciłeś do Nowego Jorku, aby spędzić ze mną resztę swojego życia, bo gdy wylatywałam obiecaliśmy sobie, że jeszcze się spotkamy i oto jesteśmy. Na nowej drodze życia.
    Brzmiała dramatycznie, wkręcając się w rolę. Jednocześnie przenosząc pierścionek, który nosiła na lewej dłoni wskazującego palca na serdeczny u prawej, jakby nie patrzeć mogłaby przyzwyczaić się do pierścionka w tym miejscu. Może się zapędzała ze swoją wyobraźnią, ale przecież Jerome miał pełne prawo ją powstrzymać. Nie obraziłaby się, a gdyby nie byli ostrożni to mogłoby ich drobne kłamstwo wyjść na jaw, ale kogo to obchodziło? I tak pewnie nie zobaczą więcej już tych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To co, Marshall, wchodzisz w to? Czy jednak zostajemy przy stuprocentowej prawdzie i nie kombinujemy? — zapytała i zerknęła na swoją dłoń. — Kurczę, dziwnie wygląda na prawej dłoni. Zawsze go noszę na lewej.
      Mruczała bardziej do siebie w oczekiwaniu na odpowiedź Jerome. Drobnym kłamstwem raczej nikomu krzywdy nie zrobią, a na pewno będą mieli większe pole do popisu. Wiedziała, że gdyby padło pytanie jak doszło do magicznego pytania, mogłaby dać się ponieść wyobraźni. Tylko może musiałaby się pilnować, aby nie wyglądało to tak, jakby ukradła scenariusz na nową komedię romantyczną.

      [Mam nadzieję, że mnie z pomysłem nie poniosło xDD]
      Lynie

      Usuń
  130. [Twój pomysł jest genialny :D Absurd sytuacji jest tak nietypowy, a jednocześnie zaskakująco życiowy, że ciężko się temu nie poddać. Zelda w założeniu ma być trochę formalistyczna w stosunku do innych, a do mężczyzn do tego dosyć szorstka, ale tutaj bardzo sprytnie będzie można to przeskoczyć, co by nie pokazała się od tej brzydkiej strony ^^ Chciałabyś zacząć, rozwijając swój wstęp, czy jest to na tyle luźna koncepcja, że nie ma znaczenia, kto zacznie? :>]

    Zelda Rosenberg

    OdpowiedzUsuń
  131. [Może i awwwww, ale zakładam, że bycie prawdopodobnie jedyną tak młodą postacią na blogu będzie nieco problematyczne. :D Dziękuję bardzo za powitanie!]

    millie

    OdpowiedzUsuń
  132. [Jak przyjdzie odpowiedni czas, na pewno się czymś podzielimy z blogową społecznością, o! :D A tymczasem bardzo dziękuję za powitanie kolejnej postaci i miłe słowa :)
    Szczerze mówiąc nie mam pojęcia ile lat ma Katya, ale... Ja nadal wyglądam jak dziecko a mam już ponad 25. Poza tym Minnie dba o zdrowie, o! :D Ale fakt, jak się młodo wygląda to dobrze, na stare lata zawsze będzie się lepiej wyglądało i tej myśli się trzymajmy :D]

    Minnie M.

    OdpowiedzUsuń
  133. Ludzie różnie reagowali na stresujące czy też pełne emocji sytuacje, a Ethan na pewno nie zamierzał w żaden sposób przyjaciela teraz oceniać. Sam był w szoku, gdy usłyszał, co takiego mu powiedział. Nie spodziewał się takich wieści, które były zwyczajnie w świecie przykre i nikt nie powinien przez podobne doświadczenia przechodzić. Miał nadzieję, że będzie mógł mu w jakiś sposób pomóc, choć, teraz gdy tak o wszystkim myślał to nic sensownego nie nasuwało mu się na myśl. Czuł się dziwnie bezradny. Lubił być pomocny, ale teraz naprawdę nie wiedział, w jaki sposób mógłby pomóc swojemu przyjacielowi. Pocieszenie go wydawało się być po prostu beznadziejne, jak słowa otuchy miałyby jakkolwiek pomóc? Czasem miał wrażenie, że ktoś powinien wydać poradnik, który będzie potrafił ludziom pomóc wyjaśnić, jak powinni zachowywać się w pewnych sytuacjach. Może, gdyby wiedział wcześniej to teraz byłoby mu łatwiej jakoś Jeromowi pomóc? Jasne, to nie on tutaj był najważniejszy, ale chciał się zwyczajnie na coś przydać, a tymczasem najłatwiejsze wydawało mu się być zwykłe milczenie. Dwa miesiące to była kupa czasu i przez ten czas oboje zapewne mocno przywiązali się do myśli zostania rodzicami, co zresztą Ethana nie dziwiło. Miewał w swoim otoczeniu rodziców i po prostu widział, jak bardzo przejmują się i cieszą jeszcze nienarodzonym dzieckiem, ale nigdy nie przebywał z kimś kto je stracił i miał nadzieję, że nie powie czegoś, co mogłoby jeszcze bardziej sprawić, aby Jerome poczuł się gorzej. Już i tak nie wyglądał najlepiej, nie tylko przez wczorajsze drinki. Teraz rozumiał co w nim siedziało i po prostu nie wiedział, jak mógł pomóc.
    — Może lepiej, że nie urządzaliście. Nie znam się, ale może gdyby był pokój urządzony to byłoby wam ciężej z myślą, że wszystko jest gotowe — powiedział cicho. Zwykle był małomówny, ale teraz najchętniej nie odzywałby się w ogóle. Tylko też milczenie nie będzie dobrze wyglądać, a nie chciał, aby Jerome pomyślał, że Ethan go zlewa. Wcale tak nie było i chciał mu jakoś pomóc, jakkolwiek. Tylko nie był pewien, czy mu się to w zasadzie uda skoro tak naprawdę teraz miał kompletną pustkę w głowie. — Przyda wam się pewnie trochę czasu we dwoje. Z dala od miasta. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli problemów z tym, aby wyjechać na jakiś czas.
    Urzędnikom pewnie mogło się to nie podobać, ale nie chcieli przecież lecieć na wakacje. Raczej też nie musieli się im tłumaczyć ze swoich problemów, w końcu kogo w urzędzie to obchodziło, że mieli takie, a nie inne problemy? Ich głównym zadaniem miało być wyznaczenie czy Jerome tu może zostać i Ethan miał nadzieję, że przez chęć wyjazdu na Barbados nie będą mieli żadnych innych problemów.
    — Może nie rozmawiajmy o tym? Musisz odpocząć, a to niekoniecznie ci w tym pomoże. Nie zrozum mnie źle, jak potrzebujesz, to gadaj śmiało. Nie musimy nawet stąd wychodzić, ale… nie chcę, żebyś musiał się zwierzać, jeśli nie chcesz. Wiem, że nie zawsze mówienie o różnych sprawach jest przyjemne, więc… nic na siłę — powiedział i lekko się uśmiechnął. Ostatnie co chciał robić to ciągnąć go na siłę za język i wymuszając odpowiedzi. Te przyjdą z czasem, o ile chciałby się nimi podzielić, a gdyby nie to Ethan potrafił uszanować brak odpowiedzi.
    Kanadyjczyk skinął tylko głową, gdy powiedział, że chciałby jeszcze się przespać. Podniósł się z podłogi, a razem za nimi Thor, który się wycofał z przejścia w łazience, ale wraz cały czas uważnie obserwował wciąż nieznajomego sobie gościa.
    — Kanapa jest cała twoja, jakbyś chciał jakieś jeszcze przykrycie czy poduszkę to mów — powiedział — i może chcesz coś przeciwbólowego? Niewiele pewnie pomoże, ale chociaż może później nie będziesz tak bardzo cierpieć z powodu kaca?

    [To ja znów dziękuję w imieniu Paskudy!♥]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  134. [Dobra, to jakoś na dniach wrzucę zaczęcie, a w międzyczasie się jeszcze zastanowię, czym Was storpedować :D Więc wyczekuj!]

    Zelda Rosenberg

    OdpowiedzUsuń
  135. A, właśnie. Nie raz popijali już razem piwko i o dziwo Jerome nic nie mówił na temat wieku Jaime’ego. Przecież mężczyzna wiedział, ile ma lat jego przyjaciel i na pewno też wiedział, od którego roku życia można pić alkohol w tym kraju. Jednakże Jaime nie zamierzał się odzywać. To nie był jego pierwszy alkohol w życiu i nie takie też już pijał. Poza tym, teraz było to tylko piwo, a to nikogo nie zbawi ani nie zabije, w końcu Jaime zamierzał wracać taksówką do domu. Owszem, robił mnóstwo głupot, ale zawsze starał się nie zarażać nikogo innego, tylko sobie. Gdyby kiedykolwiek wsiadł po pijaku za kierownicę (tak, można było tutaj prowadzić po jednym piwie, ale obaj panowie zamierzali wypić ich nieco więcej tego wieczora), to nie narażałby tylko siebie, ale też innych, a na to nie mógł pozwolić.
    Jaime zerknął na niego i skinął powoli głową. Poczuł mała ulgę, kiedy Jerome przyznał, że już się tak nie boi. To był krok na przód w tę dobrą stronę. I jeśli już teraz się tak czuł, to możliwe, że oboje, on i Jen, staną na nogi nieco szybciej niż mogłoby się wydawać. Dobrze, że mają takie miejsce, do którego mogą uciec i schować się przed całym światem.
    - To bardzo dobrze, że oboje chcecie walczyć. To naprawdę dobry znak. Musicie się tego kurczowo trzymać – wyraził swoją opinię i lekko się uśmiechnął. – Nie rozumiem, o co ci chodzi. Harold to bardzo ładne imię dla zwierzaka. Może dla dziecka mogłoby być nieco… trudne – znalazł odpowiednie słowo i znów kąciki jego ust uniosły się delikatnie ku górze. – Dobrze, że ja mam takie ładne imię – westchnął teatralnie ciężko i ruchem głowy odgarnął kręcone włosy na bok.
    Może i było to zaskakujące, iż Jerome mówił o takich rzeczach, ale to bardzo dobrze świadczyło. Tak sądził Jaime. Droga ku lepszemu była na pewno długa i pokręcona z wieloma przeszkodami, a kiedy mężczyzna potrafił już się uśmiechać, mówić o pewnych sprawach w nieco bardziej swobodny sposób oraz twierdził, że już się tak nie boi… to Jaime mógł sobie cicho odetchnąć, ale nie zwalniać uścisku kciuków.
    Obserwował przyjaciela, jak ten wyciąga Harolda z klatki i siada z nim ponownie na kanapie, a chwilę później świnka morska mogła sobie biegać między nimi. No czy to nie było urocze? Takie chwile sprawiały, że Jaime naprawdę myślał o posiadaniu jakiegoś zwierzaczka domowego.
    - Nie, spoko, nie przeszkadza – uśmiechnął się nieco szerzej, a potem jednym czystym palcem pomiział Harolda po grzbiecie. – Miałem rację, mięciutki – dodał jeszcze, a potem dokończył kawałek pizzy i zabrał się za kolejny. Nie spodziewał się, że będzie aż tak głodny. – Możliwe, ale jeszcze mi nic na ten temat nie wiadomo – wzruszył ramieniem na pytanie czy polecą do Miami. – Czasami jest tak, że to my lecimy tam, a czasami to oni przylatują tutaj. Wolałbym jednak, aby to oni nas odwiedzili. No wiesz, chwila, moment, a mnie już nie będzie. A kiedy będziemy tam… to już będzie trudniej im wszystkim zwiać – przyznał, chwilę wpatrując się w kawałek pizzy, który trzymał w rękach.
    Jaime uniósł brew wyżej i spojrzał zaskoczony na Jerome’a.
    - Skąd pytanie o datę moich urodzin? – zapytał i zaraz jego wzrok skierował się na piwko. Czyżby w końcu nasunęło mu się to na myśl? Później znów patrzył na przyjaciela. – Czternastego lipca. A co? A ty kiedy masz? – zapytał, nie bardzo wiedząc, dokąd to zmierza. Może Jerome chciał się upewnić czy nie przegapił urodzin Jaime’ego? To możliwe. Właściwie… nigdy sobie o tym nie mówili, a to chyba dość istotne, skoro nazywali się przyjaciółmi, prawda? Cholera, a gdyby Jerome miał dzisiaj urodziny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Nie, chyba nic nie mówiłeś… Albo mówiłeś, ale to dziwne, gdyby mi coś takiego umknęło – uśmiechnął się lekko. – No to tym bardziej fajnie, własny dom i nikt wam nie będzie przeszkadzać. O, widzisz, przy okazji coś tam zrobisz. A za jakiś czas może i ja cię lub was tam odwiedzę? – uniósł brew, próbując zażartować, a zaraz potem pokręcił głową. – Nie, ta impreza odbędzie się dopiero po nowym roku. Właściwie zaraz chwilę po Sylwestrze… I nie dam się tak łatwo – prychnął i uniósł dumnie głowę. – Oddam, jak będzie taka potrzeba. Przecież umiem – uniósł brew wyżej, a potem zaśmiał się cicho, chociaż może nie do końca powinien. – Potem mi daj znać, kiedy wylatujecie. A kiedy wrócicie, to mam nadzieję, że się spotkamy i poopowiadamy sobie co nieco.

      Jaime

      Usuń
  136. [Ta koszulka jest absolutnym sztosem! Jak zobaczyłam to zdjęcie, wiedziałam że musi się ono znaleźć w karcie xd co do Jeroma, Jezu jaki on fajny! Zdecydowanie chcę z nim wątek, bo oni muszą się dogadać ze sobą :D
    Ja na razie wróciłam z pracy, więc to też za bardzo nie pomaga w myśleniu... :(]
    Aloani

    OdpowiedzUsuń
  137. Nowojorczycy byli tacy beztroscy. Na pewno każdy z nich miał swoje zmartwienia, dla których tak pędził i rozpychał się w tłumie, ale gdyby właśnie tak każdego z osobna wpisać w jakąś grupę, okazałoby się, że ich poczucie otoczenia jest bliskie zeru. Ta swoboda, która pozwalała im wchodzić i wpuszczać innych w swoją przestrzeń osobistą wydawała się mieć swoje źródło w poczuciu anonimowości. On nie zna mnie, ja nie znam jego, nie ma to znaczenia, idziemy dalej. Trudno było jej to zrozumieć, tą zupełnie inną mechanikę tłumu, która funkcjonowała na podstawie anonimowej beztroski.
    Na początku swojego pobytu, zaraz po przyjeździe, ciarki przechodziły jej po plecach, gdy obserwowała, jak te tłumy wchodzą i wychodzą do centrum handlowego bez żadnej kontroli. Ot, wystarczył jeden krok i już było się w środku. W Izraelu normą było przechodzenie przez bramki i wyrywkowa kontrola dokumentów tożsamości przez funkcjonariuszy wojskowych. Wszędzie, na dworcach, stacjach i niektórych plażach kontrola osobista była na porządku dziennym. Jakieś wydarzenie w plenerze? Nie odbędzie się, jeśli wojsko nie oddeleguje tam swoich ludzi. I nikt nie myślał się temu sprzeciwiać, w końcu chodziło o wspólne bezpieczeństwo. Nowojorski chaos był jednak nieodłącznym elementem, który Zelda bardzo szybko musiała zaakceptować się dopasować. Przy okazji odkryła, że poczucie anonimowości nie pozwala większości ludziom na losowe, spontaniczne rozmowy o niczym w trakcie jazdy metrem, czekania w tej samej kolejce albo po prostu spacerowaniu w tym samym kierunku od dłuższego czasu. Tak, to było tutaj odbierane jako dziwactwo, czego Zelda kompletnie się nie spodziewała. Nawet taksówkarze potrafili patrzeć na nią z konsternacją, jeśli już w ogóle rozumieli angielski.
    Pomimo sporej niechęci do środków transportu publicznego albo zatłoczonych centrów handlowych, spędzała w nich całkiem sporo czasu. Takie miejsca stanowiły prawdziwą skarbnicę informacji, które były jej niezbędne, jeśli chciała jak najlepiej sama się dopasować. Wcześnie rozpoczęta obserwacja pozwoliła Zeldzie popracować nad twardym akcentem, który wybijał się przez jej angielski i prędko nauczyła się mieć wzrok wbity w telefon w trakcie poddawania się procesom wymagającym od niej bierności. Dosłownie wszyscy w windzie zawsze mieli telefony w ręku. Jazda schodami? Doskonała okazja na bezmyślne przeglądanie mediów.
    Co prawda, Zelda żadnego instagrama nie oglądała, ale wykorzystywała takie momenty na przykład na przyglądanie się mapie danego centrum, ustalając dalszy plan działań. Z przykrością odkryła, że trzynaście stopni na plusie w ogóle nie spełniają jej oczekiwań, podobnie jak ubrania wymagań pogodowych. Nie było tak zimno, by chodzić w tym płaszczu, który ze sobą przywiozła z Monachium, ale jeszcze nie tak ciepło, by mogła zdać się na swoją parkę z Tel-Awiwu. Jadąc na drugie piętro centrum, oparła się swobodnie o barierkę, krzyżując ramiona pod piersiami i pod kątem przeglądała stronę z rozpiską sklepów. Ktoś stał przed nią, nikogo nie było za nią – podstawowe rozeznanie się odbyło. Miała jakieś trzydzieści sekund na przejrzenie oferty kilku sklepów na tym piętrze i stwierdzenie, czy w ogóle warto się do nich udać. Albo czy ją na to stać.
    – O, kogo my tu mamy!
    Zelda ledwo zdążyła podnieść wzrok, a już czyjaś ręka zmierzała w jej kierunku po nienaturalnej trajektorii. Była za daleko, by mogła ją swobodnie objąć, ale okazała się bardzo zdeterminowana, by osiągnąć swój cel. Odruchowo się spięła, już się miała nawet wycofać, ale niespodziewanie pod jej stopami znalazł się stały grunt. Aż chciała spojrzeć w dół, by się upewnić, czy przypadkiem podłoga nie robi sobie z niej żartów, ale uderzyła czołem w czyjeś ramię, które dodatkowo przesunęło się po chwili po jej skórze, a Zelda straciła równowagę i prawie spadła na ruchome schody, którymi jeszcze kilka sekund temu jechała. Zacisnęła palce na nieszczęsnym ramieniu, do którego z jakiegoś powodu pchało ją drugie ramię i chyba tylko dlatego nie wywinęła koziołka do tyłu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Drodzy państwo, o to nasi ostatni ochotnicy! Ostatnia para… – Zelda słyszała te słowa podwójnie, raz prosto z ust wąsatego mężczyzny z cylindrem na głowie, a drugi raz z głośników, których jeszcze nie zlokalizowała. Natychmiast się wyprostowała, wsuwając telefon do kieszeni spodni i oswobodziła się niezgrabnie z plątaniny ramion.
      – Nie dotykaj mnie! – wypluła przez zęby, czując rosnącą w niej irytację. Bardzo nie lubiła nie mieć kontroli nad sytuacją.
      – O! Kochani, to będzie doskonała okazja, żeby się pogodzić!
      Zmarszczyła ciemne brwi, szybko otaczając spojrzeniem swoje najbliższe otoczenie. Mężczyzna w cylindrze mówił do mikrofonu. Po rękawie jego paskowanej marynarki rozpoznała w nim pierwsze ramię. Obok niej, jeszcze przed chwilą w niezręcznej odległości, stał drugi mężczyzna, w którym dostrzegła ramię odpowiedzialne za lekko przetarte czoło i jednocześnie ratunek przed koziołkowaniem po ruchomych schodach. Po minie zorientowała się, że był skonfundowany, więc raczej miał z całą sytuacją tyle samo wspólnego, co Zelda.
      Mężczyzna w cylindrze stanął między nimi, obrócił się w tym samym kierunku, co oni i paskowane ramiona objęły ich oboje, popychając w stronę innych ludzi, którzy najwidoczniej już na nich czekali. Zelda poczuła dziwny rodzaj zażenowania, który nie pozwolił jej na nawet najdrobniejszy sprzeciw. Jakaś zewnętrzna presja zablokowała możliwość samostanowienia i kazała poddać się tej sytuacji, jakby próba odmowy była bardziej krępująca niż branie udziału w jakimś konkursie.
      Zelda Rosenberg poznała właśnie siłę perswazji człowieka, któremu zapłacili, by zmuszał ludzi, żeby się dobrze bawili w trakcie zakupów.


      [Liczę, że dobre wprowadzenie :D Cokolwiek chcesz tu zmienić, zmieniaj! Na razie Zelda jeszcze nie gryzie <3]

      Zelda Rosenberg

      Usuń