Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Now everybody can see our scars



J

And I've walked a dark and narrow road to places no one goes alone. And everything I've seen is written on my sleeve. It's got its mark on me. Let's start a fire. Let's pull this trigger 'cause all these bruises make our skin thicker. Now everybody can see our scars. It's what we're made of. It's who we are.

It's what we're made of

urodzony 14 kwietnia 1991 roku w Rockfield, na Barbadosie 29 lat You left it all behind w Nowym Jorku po raz pierwszy zjawił się na początku marca 2019 roku, posiadając wizę turystyczną na dwa miesiące po powrocie na Barbados, po kilku tygodniach wrócił do USA jako posiadacz wizy narzeczeńskiej, zobligowany do wzięcia ślubu w przeciągu 90 dni od przekroczenia granicy and we are finally home niedługo po zawarciu związku małżeńskiego z miłością swojego życia, została mu przyznana zielona karta sometimes love is unspoken18.11.2019 była sekretareczka w salonie fryzjerskim Jaspera Małeckiego budowlaniec w firmie Fibre wolontariusz w schronisku dla zwierząt najstarszy z piątki rodzeństwa ukulele pod pachą złota rączka gdzieś tak 1⁄8 krwi rdzennych mieszkańców Barbadosu barbadians new yorkers

It's who we are

O tym, że życie pisze najbardziej zaskakujące scenariusze, zdążył przekonać się na własnej skórze. Pióro, którym zapisywał kolejne karty swojej historii, los wyrwał mu w momencie postawienia stopy na terytorium Stanów Zjednoczonych, w Nowym Jorku, choć zdarzało się już wcześniej, że wytrącał mu je z rąk. Toczyło się wtedy po blacie z cichym terkotem i spadało na podłogę, by wturlać się w najgłębszy i najciemniejszy kąt, do którego dostanie się wymagało zanurkowania pod biurko na długie tygodnie, jeśli nawet nie miesiące. W końcu jednak zawsze udawało mu się je namacać, choćby początkowo samymi opuszkami, wreszcie chwycić w garść i wyciągnąć, by powrócić do pisania. Do czasu, od kilku miesięcy bowiem spogląda jedynie na zapisane drobnymi, stawianymi szybko literami kartki, które są przewracane w zastraszającym tempie, byle dalej i dalej, byle szybciej i szybciej, nie ma ani chwili do stracenia! I wcale nie przeszkadza mu to szaleńcze tempo, bo kiedy spogląda wstecz, widząc wyraźną granicę pomiędzy tym, co było kiedyś, a co jest teraz, nie ma wątpliwości co do tego, że właśnie powstaje najlepszy rozdział jego życia. A jeśli czegoś się boi, to tylko jednej rzeczy – że los za szybko postawi ostatnią kropkę.

Odautorsko

Cytaty: Welshly Arms – How High;
30 Seconds To Mars – The Story;
Stephanie Perkins – Anna i pocałunek w Paryżu
Wizerunku użycza: Jérôme Mathew.
Ostatnia aktualizacja: 25.04.2020
Cześć! Jerome powstał z powodu mojej chęci na coś nowego, a że wyszło z tego coś świetnego, to dziękuję serdecznie Black Dreamer za możliwość przejęcia od niej postaci ♥ Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
Jerome Marshall
NC

200 komentarzy

  1. Oczywiście, że zamierzał zachować umiar, zwłaszcza przy przyjacielu. I tak ten już go zdążył zobaczyć pijanego i przy okazji też we krwi, jednak miało być teraz inaczej i Jaime nigdy więcej nie chciał dopuścić do takiej sytuacji. Chciał się pokazać z tej lepszej strony, ponieważ podobno ją ma, sam Jerome tak twierdził. Może niekoniecznie używał takich słów, ale sens został ten sam. Moretti zamierzał mu pokazać, że się nie mylił. No i przy okazji sam się przekona, czy faktycznie ma tę drugą stronę. Wszystko wskazywało na to, że owszem, posiada takową, więc jeśli mu się spodoba, to warto się jej trzymać. Wiedział też, że tego wieczoru nie chciał więcej pić, na pewno dwa piwa mu w zupełności wystarczą. Co prawda miał jutro wolne, ale… jakoś tak wolał nie sięgać po więcej alkoholu. Miał też nadzieję, że i wieczór, kiedy już wróci do domu, minie mu w spokoju bez wyrzutów sumienia i z dala od najmroczniejszych myśli.
    Jaime zerknął na Jerome’a i nie wiedział, co powiedzieć. Miłość, jaką czuł mężczyzna do Jen, musiała być ogromna. Cóż… to chyba szczęście spotkać kogoś takiego, prawda? Na szczęście tragedia, jaka ich spotkała, nie poróżniła ich na dobre. Ostatecznie Moretti nic nie powiedział, tylko skinął powoli głową. Czas milczenia, które wystąpiło między małżeństwem, się skończył. I to było najważniejsze.
    A słysząc śmiech Jerome’a (chwila, czy ten facet właśnie nie śmiał się z jego imienia?), Jaime sam uśmiechnął się pod nosem. Dobrze było znów to słyszeć. Naprawdę był na dobrej drodze. Może po nowym roku, kiedy znów się spotkają, będzie jeszcze lepiej? Miał na to ogromną nadzieję. Teraz przecież musiało być tylko lepiej. Powoli, ale do przodu, nie mogli się zatrzymać.
    - Nie wiem, o co ci chodzi, mój tata miał bardzo dobry pomysł – prychnął, udając obrażonego, ale zaraz uśmiechnął się pod nosem. Lubił swoje imię. A to, że niektórzy nie potrafili go czytać i przedstawiali je jako Jamie… Trzeba było zacisnąć zęby i poprawić tych nieszczęśników.
    Dojadł kawałek pizzy i popił piwem. Chwilę się zastanawiał nad odpowiedzią, jakiej miał udzielić Jerome’owi, ale tylko dlatego, że sam musiał ułożyć tę sytuację w głowie.
    - W Miami mieszka większa część mojej rodziny. To znaczy od strony mamy, ona ma… więcej tych członków rodziny niż tata. I nie wiem właśnie, czy oni tu przylecą, czy my tam. No wiesz, moje ciocie, wujaszkowie, kuzyni, kuzynki… Oni wszyscy… to znaczy… - znów zamilkł. Wciąż nie wiedział, jak ma się za to zabrać. – Ja wiem, to nie ich dziecko ani brat umarł i rozumiem, że już dawno ruszyli na przód, ale mnie to jakby… przeszkadza? Nie wiem, czy to dobre określenie. Czasami jest mi cholernie przykro, że nikt nie chce mówić o Jimmy’m. Może boją się, że jeśli coś wspomną, to atmosfera pryśnie? – spojrzał na chwilę na przyjaciela. – Wiesz, że oni coś powiedzą i sprawią nam przykrość? A ja może i nie lubię opowiadać o Jimmy’m, ale czasami chciałbym… go z kimś wspomnieć – dodał ciszej i westchnął ciężko, czując się nieco słabo. Ale nie był na to czas, przyszedł tu przecież dla Jerome’a i to jemu chciał dawać wsparcie. Nie chciał zwracać na siebie jego uwagi. O mało co nie mówił dalej, ale jeśli mężczyzna nie będzie drążyć tematu, to nawet dobrze. – A wy chyba też zdążycie na święta, prawda? Będziecie je spędzać z twoją rodziną na Barbadosie? Jak mi powiesz, że macie tam inną religię, to chyba spadnę z tej kanapy – dodał od razu, próbując wrócić sobie dobry humor.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaime spojrzał na Jerome’a i uniósł brwi wyżej. Serio? Kolejna rzecz, która ich łączyła? Cholera, chociaż miesiące się różniły. Tak czy inaczej, Jaime zaraz też się roześmiał. To po prostu nieprawdopodobne, że można było spotkać w swoim życiu osobę tak podobną do nas samych. To znaczy pod względem przeżyć i chociażby dnia urodzin, chociaż pewnie to drugie częściej się zdarza.
      Chłopak skinął powoli głową, słuchając o ich domu na Barbadosie. O, tak, własna plaża. Jak był dzieckiem i jeszcze mieszkali w Miami, to też twierdził, że w przyszłości kupi sobie dom z prywatną plażą. No niestety, życie weryfikuje.
      - No ba, że was odwiedzę – powiedział od razu i zaśmiał się na gest przyjaciela. – Och, proszę, brzmi jak miejsce idealne. Na pewno będę, zobaczysz. Z najlepszym prezentem, jak już mówiłem. I nie mogę się doczekać aż zobaczę wasz dom – uśmiechnął się i wziął kolejny kawałek pizzy. – Tak, ale mam nadzieję, że nie będzie następnego razu. Wiesz, żeby musiała mnie opatrywać. I nie zamierzam się do ciebie odzywać, jak cię nie będzie – stwierdził. – To znaczy, wiesz, nie chcę wam zawracać głowy. To będzie czas dla was. Ja poczekam aż wrócicie – zapewnił go i uniósł kąciki ust w lekkim uśmiechu.

      Jaime

      Usuń
  2. — Obie byłyśmy pijane — jęknęła, chociaż nie wiedziała czy blondynka na trzeźwo zachowałaby się inaczej. Nie zamierzała się jednak nad tym zastanawiać, bo należało to do przeszłości, a ta w tym momencie nie była tak ważna. Najważniejsza była teraźniejszość, co Elle za wszelką cenę próbowała wbić sobie do głowy — możemy o tym zapomnieć? No wiesz… Nie wracać nigdy więcej do tego? Może kiedyś nie będę czuła takiego wstydu o tym opowiadając — westchnęła, odchylając się nieco do tyłu, poprawiając sobie w ramionach synka, który cały czas był zafascynowany butelką i jej zawartością. Wzięła kolejny głęboki wdech i uśmiechnęła się do Jerome’a. Wydawało jej się, że pomimo tej opowieści nie zmienił o niej zdania i to było w tym najlepsze. Trochę się bała, że może być inaczej, ale jego mina nie zdradzała, aby miało tak być.
    Uniosła brew, słysząc jego głos. Wbił w jego twarz również swoje spojrzenie i z zaciekawieniem, wpatrywała się w niego, oczekując, aż zdradzi nieco więcej szczegółów z tej jego opowieści. Oczywiście, że była ciekawa i chciała ją usłyszeć! Po wyznaniu, jakim się z nim podzieliła, liczyła na to, że po prostu i od niego coś usłyszy. Coś ciekawego i może również nieco zawstydzającego. Nie zamierzała tego nigdy wykorzystywać przeciwko niego, ale zwyczajnie zrobiłoby się jej odrobinę raźniej ze świadomością, że nie tylko ona popełniała błędy i robiła głupoty. Oczywiście była tego świadoma, ale… Raźniej było po postu to od kogoś usłyszeć, niż po prostu żyć z ogólną świadomością, że każdy ma coś na sumieniu.
    Zmarszczyła jednak lekko brwi i skupiła się na jego słowach, dotyczących papugi, bo pospiesznie wydedukowała, że tak właśnie musiał nazywać się ptak. Skinęła lekko głową, wsłuchując się w jego dalsze słowa i oczami wyobraźni powoli budowała obraz miasteczka, o którym opowiadał mężczyzna.
    — Musi tam być bardzo urokliwie — powiedziała po krótkiej chwili — czy naczytałam się za dużo książek i za wiele filmów obejrzałam? — Spytała, śmiejąc się przy tym wesoło, jednak nie za głośno, aby nie przestraszyć małego Matta, który wciąż zajadał się podgrzanym mlekiem — no wiesz… Takie miasteczko na rajskiej wyspie, o którym wcale nie wie za dużo ludzi? To brzmi jak miejsce idealne dla jakiegoś romansu!
    — Wychodzi na to, że dobrze jest być upartym — puściła mu oczko z uśmiechem, bo oboje zdawali sobie chyba sprawę z tego, że gdyby nie ten upór, prawdopodobnie nie siedzieliby właśnie tutaj, właśnie teraz i nie opowiadaliby sobie tych historii — to w sumie dobrze — dodała, czując już, że zaczynają boleć ją policzki od ciągłego śmiania się i uśmiechania. Było to jednak niesamowicie przyjemne, bo w ostatnim czasie nie miała, aż tak wiele powodów do wyginania ust w ten zadowalający, wesoły sposób.
    — Świnka — przytaknęła, zapominając już całkowicie o swojej kawie — taka prawdziwa, różowa z zakręconym ogonkiem i chrumkająca… Tylko micro. Taka, co nie rośnie do rozmiarów prosiaka — wytłumaczyła poważnym tonem — ale Arthur nie jest zadowolony na myśl o takim zwierzęciu, ale… Koza przeraża go chyba bardziej — dodała i ponownie się uśmiechnęła. Poprawiając Matta, nachyliła się delikatnie w stronę Jerome i obniżyła ton głosu do konspiracyjnego szeptu — dlatego ostatnio coraz częściej mówię, że chciałabym maleńką kozę… Liczę, że zrezygnowany w końcu uzna, że świnka to jest te zwierzątko, które idealnie nadaje się do naszej rodziny — oznajmiła pełna zadowolenia z siebie. Wiedziała jednak, że przed nią wciąż długa droga, jeżeli chodziło o namówienie męża na wymarzone zwierzątko, a do tego wszystkiego akurat obecna chwila nie była najlepsza. Zdecydowanie rozważania o dodatkowym członku rodziny powinni zostawić na czas, kiedy Artie stanie już na nogi…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ale powinniśmy chyba wrócić do tej twojej opowieści — przypomniała sobie, wpatrując się w niego z uwagą — poproszę o dokładną, drobiazgową i pełną szczegółów opowieść. Póki mój syn jest zajęty jedzeniem… Wyobrażasz sobie, że jest takim aniołkiem tylko kiedy gdzieś jesteśmy lub, gdy ktoś jest u nas? — Westchnęła, przenosząc spojrzenie na Matthew — mógłbyś w domu też dać nieco czasu swoim rodzicom — wymruczała cicho, głaszcząc opuszkami palców jego drobne ciałko.

      Villanelle

      Usuń
  3. Dokonywanie wyborów, nawet tych najbardziej błahych skutkowało tym, iż bardzo często nie było drogi powrotnej. Każda podjęta decyzja miała bowiem konsekwencje i niestety z tymi nieodwracalnymi najciężej się było zmierzyć. Nikt nie rozpaczał, czy też nie rozpamiętywał tego, że przez roztargnienie nie zabrał parasola w deszczowy dzień. Tu chodziło o te wybory, które rzutowały na rzeczywistość danej osoby. Bo z tymi licznymi drzwiami było tak, że dostrzegało się je o wiele za późno przekręcając klucz w kompletnie innych, które prowadziły prosto nad przepaść. Rudowłosa odrobinę się tak czuła w momencie, w którym zgodziła się na spotkanie. Trzymała już rękę na odpowiedniej klamce, jednak nadal nie wiedziała co ją czeka po drugiej stronie. Mogła jedynie gdybać i walczyć z sprzecznymi emocjami wypełniającymi jej ciało oraz umysł. Własnie dlatego postanowiła uciec na trening, by się wyciszyć i może spojrzeć na wszystko z nieco innej perspektywy. Nie miała w końcu pięciu lat, by do reszty pozwalać sobie na uleganie chwilowym napadom złości, czy też przyjemniejszych uniesień.
    Była w takim  momencie swojego życia, gdzie zamierzała zacząć nowy etap i nieco odgrodzić się od nieprzyjemnych wydarzeń przeszłości. Znalazła nowe mieszkanie, szukała pracy i wydawać by się mogło, że wszystko zmierza w dobrym kierunku - odrobiny stabilności. Panna Lester nie zmierzała zamykać się nagle w czterech ścianach, by chronić ten swój domek z kart, ale może przez myśl przemknęło jej, by wspomóc konstrukcję odrobiną kleju. Tym klejem miały być szczery uśmiech, radość z kolejnych dni oraz odbudowana pewność siebie. Niestety najwyraźniej nawet tak silna mieszanka była niczym w starciu z naciągającym bumerangiem przeszłości. Ponownie w rękach kupkę kart i od niej zależało, czy kolejne konstrukcja będzie przedstawiać jakiś kompletnie inny model.
    Kobieta bez większego problemu zauważyła, że jej przyjaciela nie chciał dzisiaj rozmawiać na temat wielkiej straty jakiej doświadczyli wraz z żoną. Dlatego tez nie drążyła i nie starała się nawet innymi słowami nawiązywać do osobistej tragedii państwa Marshall. Czuła, ze kiedyś, gdy mężczyzna będzie na to gotowy to opowie jej na ten temat odrobinę więcej. Była skłonna pozwolić na to, by przez tą godzinę to niesławny Misiek okazał się tematem numer jeden, bo choć bolało to mogła zagryźć zęby i całkiem przypadkiem uzyskać jakieś cenne rady lub tez tą nieoceniona inna perspektywę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Hm? - wyrwana z własnych myśli dopiero po chwili zrozumiała sens wypowiedzianych przez Jeroma słów. Uniosła kąciki ust w delikatnym uśmiechu.
      - To chyba dobra decyzja. Zmiana otoczenia. - dodała potakująco kiwając głowa dla podkreślenia słuszności takiego rozwiązania. Może własnie tego potrzebowało młode małżeństwo zamiast współczujących spojrzeń z każdej strony.
      - Nie, o pogodzie akurat się nam nie udało porozmawiać. - zaśmiała sie kończąc swego ostatniego na ten wieczór drinka. Wiedziała, że jeden więcej i juz mogła sie pożegnać z dotarciem na umówione spotkanie, na rowerze.
      - Jakby Ci to powiedzieć... - zaczęła analizujac po raz setny tę krótką wymianę zdan jaka nastąpiła w studiu tatuażu.
      - doszliśmy do pewnego rodzaju porozumienia. Mianowicie oboje zgodziliśmy się do tego, że on jest dupkiem. - prychnęła, chociaż tak rzeczywiście było. Więcej chyba nie chciała lub tez nie wiedziała jak opowiedzieć Marshallowi. To była dla niej również nowość. 
      - Umowa stoi! - uniosła puste już szkło, by chociażby w ten symboliczny sposób przypieczętować ich niespisaną umowę. Z doświadczenia wiedziała, że na mężczyznę można liczyć nawet w najgorszej sytuacji, wiec nie wątpiła, ze dotrzyma słowa.
      - Tak, tak i tak. - odpowiedziała zwięźle na zadane w krótkim odstępie czasu pytania. Odetchnęła głębiej nieco się krzywiąc na koniec.
      - Sama jestem ciekawa, ale boje się, że podejmę złą decyzję. - wyznała nieco cichu przygryzając dolną wargę. Wyglądała teraz jednocześnie uroczo, ale również jak kulka nieszczęścia. Słysząc kolejne słowa przyjaciela nieco sie rozchmurzyła odzyskując odrobinę swej codziennej werwy.
      - Co ja bym bez Ciebie zrobiła? Dobrze prawisz. Nic nie musze. - powtórzyła, ale chyba tylko i wyłącznie dlatego, by przekonać sama siebie.
      - Ale dosc o mnie. Kiedy lecicie na ten Barbados? - stwierdziła, ze to pytanie jest na tyle neutralne, że może sie nim posłużyć.
      Charlotte Lotta

      Usuń
  4. Raczej nie istniał żaden magiczny sposób, aby po prostu ludziom normalnie powiedzieć o stracie dziecka. Ethan mógł tylko sobie wyobrażać, co takiego musieli przeżywać oboje z Jennifer i nie chciałby nigdy znaleźć się na ich miejscu. Zamierzał być takim wsparciem, jakiego Jerome mógł od niego wymagać i chcieć. Na pewno nie miał w planach narzucania się z licznymi pomysłami, aby oderwać go od przykrych myśli, bo może jednak właśnie wygadania się i przemyślenia wszystkiego potrzebował. Sam nie wiedział i najlepiej będzie, jak zostawi wszystko w rękach Jerome po prostu będąc dla niego pod ręką. Bo być może nawet zabrania go na zwykłe piwo będzie po prostu najbardziej odpowiednią rzeczą, jaką Ethan mógłby teraz zrobić. Więcej na ten moment nie mógł mu i tak zaproponować, wolał poczekać na ewentualne znaki, że chciałby jego pomocy niż pchać się na siłę. Jak Jerome padł na kanapę, sam zdecydował się na szybki prysznic i gdy tylko z łazienki wyszedł zorientował się, że jego przyjaciel zwyczajnie zasnął. Sam raczej nie planował już powrotu do spania, choć kusiło go do tego, ale nie lubił marnować dnia i zwyczajnie w świecie szukał jakiegoś sposobu na to, aby w miarę aktywnie i produktywnie spędzić dzień. Podejrzewał, że na śniadanie Jerome ochoty mieć nie będzie, a że mieszkanie miało tę wadę i całość to był tak naprawdę jeden wielki pokój Ethan uznał, że najlepiej będzie na chwilę wyjść. Zabrał psa i zostawiając śpiącego przyjaciela, wyszedł z mieszkania. Spacer połączył z wizytą w kawiarni niedaleko biorąc na wynos kawę z rogalikiem, nie było to nic wyszukanego. Sam nie był w stanie teraz stwierdzić czy miasto dopiero budziło się do życia, czy jednak zasypiało. Patrząc na to, że cały czas coś się tutaj działo i wszyscy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę byli zajęci, Ethan miał zwyczajnie w świecie wątpliwości.
    Spacer nie trwał szczególnie długo. Dostatecznie, aby Thor zajął się swoimi potrzebami, a Ethan odetchnął świeżym powietrzem. Jak wrócił do mieszkania, Jerome jeszcze spał i jednak postanowił pójść za jego przykładem. Co prawda był pewien, że nie zaśnie, ale dobrze było się chociaż położyć na trochę. Za to jego czworonożny przyjaciel był wyjątkowo mocno zainteresowany gościem Cambera i prawie cały czas obserwował śpiącego na kanapie wyspiarza. To raczej mogło tylko oznaczać, że oficjalnie został zaakceptowany przez Thora i zdecydowanie powinien częściej tutaj się pojawiać. Ethan nie zwracał większej uwagi już na psa, ten za to dość uważnie obserwował Jerome i nie uszło jego uwadze, gdy się przebudził niemal od razu do mężczyzny podchodząc i może nie tyle domagając się pieszczot, a zwykłego bliższego poznania. W końcu niedawno obserwowali się, gdy obaj leżeli na łazienkowych płytkach. Jakoś automatycznie blondyn podniósł głowę i nieznacznie się uśmiechnął.
    ― Wyspany? ― rzucił, gdy upewnił się, że Jerome nie tylko się przekręcił na drugi bok, ale faktycznie się przebudził. Nie chciał przypadkiem go obudzić. Zupełnie mu nie przeszkadzało, że zajmował mu kanapę. Dobrze było też zresztą go zobaczyć, nawet jeśli w życiu przyjaciela nie działo się najlepiej, był mimo wszystko spokojniejszy wiedząc, że jemu samemu jako tako nic nie jest, choć to nie znaczyło, że przestał się martwić. ― Może masz ochotę na kawę?

    [Wcześniej tego nie widziałam, ale jakie ładne zdjęcia zalinkowane. <3 I koniecznie chcę ich mieszkanie!:D]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  5. Możliwe, że sama powinna była się trochę zastanowić nad tą propozycją, ale nikomu w końcu żadne z nich krzywdy zrobić nie zamierzało. Raczej para, do której mieli uderzyć również nigdy nie dowie się, że to tak naprawdę było tylko małe kłamstwo, bo chcieli wysępić trochę darmowych drinków. Może nie znali się długo, ale Alanya spokojnie mogła zaliczyć Jerome do grona bliższych znajomych. Co dziwne, bo nie mogła tego zrobić w porównaniu do niektórych osób, które znała tu długo, ale to chyba tylko potwierdzało, że tak naprawdę to nie miesiące czy lata mówią o szczerej przyjaźni, a to co człowiek robi. Co z tego, że to było dopiero ich drugie spotkanie? Miała dobre przeczucia co do samego Marshalla, a także ich wspólnej przyszłości. No hej, w końcu z kimś musiała przeżywać ich lot. Cała reszta już nie chciała o tych przygodach słuchać.
    ― Będziesz miał dwie niezłe laski przy swoim boku, nie powinieneś narzekać ― powiedziała z rozbawieniem. Była pewna, że nie wszyscy by na coś takiego poszli zwyczajnie bojąc się reakcji drugiej połówki, ale w końcu oboje byli w poważnych związkach i ufali swoim partnerom, tak samo oni zostali obdarzeni zaufaniem i nie zamierzali robić głupot, które miałyby kogoś skrzywdzić. Może jedynie portfele ofiar, ale i pieniędzy z nich na siłę przecież wyciągać nie będą. ― No widzisz! Więc to nie jest kłamstwo tylko podkoloryzowana rzeczywistość i po prostu wymieniłeś Jen na mnie. Tymczasowo, dopóki nie dostaniemy drinków.
    Jak mu to proponowała nawet nie pomyślała, że faktycznie Jerome ma podobne doświadczenia, a raczej po prostu tego nie brała pod uwagę za bardzo nakręcona swoim świetnym i nagłym pomysłem. Nadal miała wrażenie, że jego związek jest wyciągnięty z komedii romantycznej, ale nie było w końcu w tym nic złego. Zresztą jako Francuzka kochała wszelkie romanse i historie miłosne, a ta Jeroma i Jennifer zdecydowanie nadawała się na hit kinowy. Czy ona już mu przypadkiem nie proponowała sprzedania kiedyś praw autorskich do ich historii? Coś jej świtało, ale nie mogła sobie teraz tego w ogóle przypomnieć.
    Alanya nie miała pojęcia co wyjdzie z ich małego kłamstwa, ale była naprawdę pozytywnie nastawiona. Może okaże się, że trafili naprawdę na fajnych ludzi, z którymi znajdą wspólny język? Och, wtedy też trudniej będzie ich okłamywać, ale wolałaby chyba, aby dobrze im się rozmawiało niż aby mieli zostać spławieni.
    ― Przecież nie marudzę! Myślisz, że by się kiedyś oświadczył? ― rzuciła zerkając na mężczyznę. Co prawda sama o tym nie myślała, bo przecież miała czas, ale hej wszystko mogło się zdarzyć, prawda? Była ciekawa, jak to wszystko się potoczy i od razu ruszyła za przyjacielem do stolika, przy którym siedziała para. Wyglądali na zaskoczonych, gdy tak nagle dwójka obcych sobie ludzi usiadła obok nich i rzuciła od razu pytaniem, na które odpowiedzi udzielić oczywiście nie mogli.
    ― Jestem Joey ― przedstawił się mężczyzna spoglądając na parę, a później zerknął na siedzącą obok niego kobietę ― a to moja, również narzeczona, Rachel.
    ― O mamo! Jak z Przyjaciół! ― zawołała brunetka i brakowało tylko tego, aby radośnie klasnęła w ręce. ― To urocze, bardzo urocze. Nie mówicie, że poznaliście się na zlocie fanów serialu… cały czas marudzę Jeromowi, że powinniśmy się na taki wybrać.
    Wyglądali po tym słowotoku na jeszcze bardziej skołowanych niż wcześniej. Alanya mocno liczyła na to, że para zacznie grać w ich małą gierkę.
    ― W zasadzie… poznaliśmy się w kawiarni stylizowanej na Central Perk ― odpowiedziała kobieta z nieśmiałym uśmiechem ― wylałam na niego mrożoną kawę. A on upuścił ciastko.
    ― Och ― wyrwało się jej. Była jednocześnie pod wrażeniem i mocno rozbawiona. To chyba był już zbyt wielki przypadek, aby coś takiego się wydarzyło i jeśli jakimś cudem, przecież nie mogli ich usłyszeć z takiej odległości, zaczęli ich wkręcać to Lynie musiała przyznać, że była pod wrażeniem. ― To niesamowita historia, prawda Jerry? ― spytała musząc na chwilę zacisnąć usta, aby się nie zacząć śmiać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzała na Joey’a i Rachel. Może jednak ich nie wkręcali? W barze było dość głośno, oni nie krzyczeli na pół baru, nie to zdecydowanie był przypadek.
      ― Mogę zobaczyć pierścionek? Jerome mnie zaskoczył totalnie moim… nie znaliśmy się długo przed oświadczynami, ale gdy zobaczyłam pierścionek to poczułam, jakby znał mnie całe życie ― powiedziała i wyciągnęła przed siebie dłoń z pierścionkiem. Zaczynała się dobrze bawić, a nawet bardzo dobrze i jeszcze dla pewności zerknęła na przyjaciela, aby sprawdzić czy i on zdążył się w tę małą gierkę wkręcić podobnie jak ona.

      [To się cieszę xD]
      Lynie

      Usuń
  6. Będąc szczerą, Zelda nie miała pojęcia, na kogo była tak zła, żeby wydawać dźwięki podobne do dzikiego zwierza, którego co najmniej mocno zraniono, a teraz musiał owy zwierz uciekać. Fizyczna bezpośredniość w życiu codziennym była dla niej taką nowością, że przywyknięcie do niej wydawało jej się na tę chwilę nie do osiągnięcia. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak można traktować to tak… zwyczajnie.
    Całe zajście postrzegała jako zagadkę, jeśli której nie rozwiąże, to do końca życia będzie za nią chodziła. Wszyscy zgromadzeni przez groteskowego mężczyznę z cylindrem wydawali się co najmniej zadowoleni, kilka osób może zdradzało pewne oznaki poczucia niezręczności, ale nie w stopniu budzącym jakiekolwiek podejrzenia, że dzieje się coś złego albo całkowicie nienormalnego. Podniosła spojrzenia na swojego towarzysza niedoli, mrugając kilkukrotnie, jakby nie tyle nie rozumiała samego przekazu, co właśnie zastanawiała się, czy ona w ogóle rozpoznaje używany przez wszystkich dookoła język. Może w tym tkwił problem? Bo słowo kochanie nie pasowało jej do żadnego odpowiednika w innym języku, które cisnęły się na usta i to głównie w kierunku Cylindra i jego pasiastej marynarki.
    Jeszcze nieco oszołomiona, ale już pewna, że to nie kwestia braku zrozumienia przez nią mowy, stwierdziła, że pierwszą rzeczą, jaką trzeba zrobić, to sprostować jedną sprawę. To z jakiegoś powodu wydało jej się najistotniejsze.
    — Nie jesteśmy małżeństwem — ucięła krótko, jak brzytwa niedoświadczonego barbera przecina skórę na policzku i skrzyżowała ręce pod piersiami, mrużąc przy tym oczy.
    W oczach Cylindra nie miało to chyba jednak większego znaczenia. Wystarczyło, że wyglądali na parę. Skłóconą parę, ale nie ma przecież takich związków, co się na siebie nie boczą z pierwszego lepszego powodu, a on naprawdę potrzebował już tylko tej dwójki. Najwidoczniej uznał, że jest gotów na ich poświęcenie, by samemu nie mieć potem problemów z zarządem centrum.
    — Kto wie, co przyniesie nasz konkurs w takim razie! — ucieszył się głośno Cylinder, uznając, że skoro jego ofiara dalej tu stoi, to musiała się pogodzić z własnym losem i mogą iść z tą szopką dalej.
    Słowo konkurs rozbrzmiało w głowie Zeldy niczym dzwon, poruszając każde możliwe skojarzenie, które mogłoby w końcu rozświetlić jej sytuację. Poczuła się, krótko mówiąc, głupio. Gorąco napłynęło do jej twarzy, ale napięte do tej pory ciało rozluźniło się. Więc jednak nie działo się nic strasznego ani względnie niedobrego. Tylko jakieś infantylne zabawy, mające na celu promocję obiektu handlowego. Tak, widziała z tym filmy i możliwe też, że kiedyś zetknęła się z czymś takim w Tel-Awiwie.
    Prowadzący zaczął wyjaśniać zasady konkursu, zachowując swój rozrywkowy ton, który zacznie wydłużał cały proces. Zelda westchnęła cicho, kręcąc lekko głową. Ponownie spojrzała na faceta, z którym została w to wciągnięta i zrobiła nieokreślony wyraz twarzy, który miał udawać coś na rodzaj uśmiechu, a w rzeczywistości był tylko ściśniętymi ustami z lekko uniesionymi kącikami. Nie była zbyt dobrym kompanem do towarzystwa, a już tym bardziej nie radziła sobie z taką spontanicznością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mam nadzieję, że masz w tym doświadczenie — mruknęła z jakąś dziwną nutą w głosie, prostując jedno ramię w łokciu i naprężając palce, czego konsekwencją było charakterystyczne strzelenie stawu w nadgarstku. — Ja nie mam żadnego, ale nie lubię przegrywać — dodała twardo, jakby właśnie tłumaczyła mu, że od tego zależy jego życie, więc lepiej, żeby się postarał i to za nich oboje.
      Może nie wyglądało, ale była bardzo poważna. Nie lubiła przegrywać, a że zdecydowanie brakowało jej luzu, to dawało to dosyć zabawny efekt, kiedy o tym wspomniała. Nikt normalny nie robi krzywdy innym, kiedy przegra głupi konkurs i to taki, w którym z założenia każdy coś wygrywa i brunetka też by się nie posunęła do żadnych rękoczynów. Po prostu. Nie lubiła przegrywać.
      Zasady w skrócie opisywały zabawę pokroju kalambur. Generalnie nic trudnego, ale na pewno stwarzającego okazję dla innych gościu centrum handlowego do pośmiania się z wybrańców. Na nieszczęście mężczyzny, Zelda oceniła ich szanse na marne, biorąc pod uwagę, że była przekonana o tym, że w takich zabawach zdecydowanie lepiej radzą sobie ludzie, którzy jakkolwiek się znają.

      [Tylko tchórze uciekają! <3]

      Zelda

      Usuń
  7. [Cześć <33 Nieco się wahałam, bo jednak praca, dom, mąż-wąż :D Ale trzeba mieć jakąś rozrywkę na weekend czy nieco wolniejsze popołudnia w tygodniu, więc ostatecznie mnie przekonałaś :* Zwiastun kojarzę, ale serialu nie widziałam w całości, bo miałam oglądać, jednak pamiętam tyle, że widziałam jakieś może dziesięć minut pierwszego odcinka. W sumie możemy popisać, bo ja wątek ochoczo przyjmę. Dodatkowo widzę, że Jerome (piękne imię i bardzo przystojny pan zerka) pracuje w salonie fryzjerskim, a gdzieś te peruki trzeba robić.
    Jeszcze tak myślę, bo nie wiem jak ty, ale niezbyt lubię wątki od zera, można ich jakoś połączyć w przeszłości. Ze swojej strony mogę zaproponować, że kilka/kilkanaście lat temu Wendy z rodziną była w rodzinnej miejscowości Marshalla na wakacjach c: Są prawie z tego samego roku, więc pewnie złapali szybko wspólny język :)]

    Wendy Salinger

    OdpowiedzUsuń
  8. [Te weekendy to też tak szybko lecą, że "za chwilę" poniedziałek <33 Mogę nam zacząć, tylko powiedz, co muszę wiedzieć na pewno, żeby nie strzelić porządnej gafy :P]

    Wendy Salinger

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ała, zjadło mi większą połowę komentarza. Pisałam o tym, że wtedy bardziej miałam na myśli Barbados, a rodzinna miejscowość Marshalla, to jednak skraweczek. Jeżeli też miałaś wcześniej takie znajomości, to jasne, że nie będziemy iść tym samym schematem. Hotel to strzał w 10, a Wendy mogła pomylić Jeroma z nowym dziennikarzem śledczym, bo jedynie znała go z opisu szefa; wysoki, dłuższe włosy i niemal w takim wieku jak ty.
      Przy okazji ta wizyta w salonie może być jej pierwszą, dlatego najpierw skieruje się do tej sekretareczki (jakie piękne słowo :D)

      Usuń
  9. [Joyce prawdziwie szczęśliwa może być tylko w Nowym Jorku, ja sobie od niej odpoczęłam i będę krzyżować palce, aby już się jej tu na dobre ułożyło. 💚
    Dziękuję za powitanie, kolejne i oby ostatnie!🥰]

    Joy 💚

    OdpowiedzUsuń
  10. Zahra nie należała ani do szczególnie łagodnych, ani wrażliwych osób. Była głośna, wszędobylska, beczelna i chamowata i zwykle lądowała na językach innych przez swoje skandalne wybryki. Nie można jednak zapominac, że swoje przeszła, a jej historia należy raczej do tych wybujałych, to zaś co o niej wypisują media to nie przygody wyssane z palca, bo ona sama prowokuje, aby o niej mówiono. Nie była głupia, ani naiwna, a choć jej zagrywki insynuowały właśnie mały intelekt, a wręcz tępe zwoje mózgowe, gdyby tylko ktoś poznał ją lepiej, bliżej i naprawdę próbował dostrzec jakikolwiek sens w jej wyskokach, potrafiłby przyznać jedną, ogromnie imponującą rzecz. Była dostatecznie silna, aby całe gówno brać na siebie i w ten sposób chroniła bliskich. O jej rodzinie nie pisano, o problemach jej siostry, która szła w zaparte za złym przykłądem siostry, nikt nie pisnął słówka, podobnie jak o problemach finansowych szkółki dziadka, a wszystko bo Willams znów zostałą przyłapana na imprezie, jak wychodzi zalana w towarzystwie dwóch facetów obłapiających ją już na parkiecie
    Stwierdzenie, że ta kobieta jest bezbronna, a jej sława pożera ją żywcem i gubi to spora naiwność, bo umiałą się bronić i przed konsekwencjami swoich wybryków, ale też przed nachalnością iw targnięciem w własną prywatność. Wydawała się być całkiem nieczuła i bez taktu i może Jerome powinien się obawiać kontaktu teraz z taką osobą. Bo doznał krzywdy i straty, życie boleśnie go dosięgło, a Zahra nigdy nie miała do czynienia z taką sytuacją jak utrata dziecka, choć sama już wiele straciła. Ale może też teraz kontakt z kimś, kto walczy, kto się nie poddaje, kto się nie ugina mógłby dodać mu nowej siły, aby teraz samemu zmierzyć się z tragedią, a nawet wspierać Jen. Sama nie wiedziała, czym pokierowała się telefonując do znajomego, ale choć o jego sytuacji dowiedziała się z informacji przekazywanych ściszonym głosem, jakos nie mogła od tak się odwrócić i udawać, że nie wie co się stało.
    - Rozgość się, zaraz się zabierzemy do roboty – gestem zaprosiła go do środka, aby właził bez skrepowania, a sama poszła do swojego pokoju, abys ie przebrać w wygodne luźne dresy.
    Mieszkanie było w bogatszej dzielnicy gwiazd, miało masę pokoju,w szędzie była przestrzeń i światło. Mogłoby tu być chłodno, nieprzyjemnie, ale biorąc pod uwagę fakt, że raczej rzadko tu przebywała, a głównie pracowała, bo dwa pokoje połączyła i przerobiła na swoją pracownię, nie utożsamiała tego miejsca z domem. Ten stał kilka dzielnic dalej, był mniejszy, nie tak imponujący i o wiele bardziej pusty...
    - Chyba nie napisałam ci szczegółów, chcę z desek zrobić wielki regał, oszlifować, żeby pozbyć się drzazg, pomalowac i nałożyć lakier, dasz radę? - spytała od razu przechodząc do sedna, wciąż popijając z swojej skzlanki mocny trunek.
    Zahra nie raz i nie dwa miała do czynienia z terapią, sama na taką uczęszczała, czasami nawet i obecnie. Musiała przepracować molestowanie jako nastolatka, narkotyki, odwyk, później wypadek i śmierć rodziców i cały czas mierzyła się z własnym gniewem, który nie miał ujścia. Specjalistą nie była, ale wiedziała, że każde zajęcie odciążające umysł jest dobre.

    Zahra

    OdpowiedzUsuń
  11. Przyjemnie było patrzeć na zadowolonego Jerome’a, szczęśliwego i wyglądającego na takiego, który wychodzi na prostą. Oczywiście, droga zapowiadała się na długą z przeszkodami, ale miał z kim iść i z kim pokonywać każde kolejne utrudnienie. Jaime uśmiechnął się pod nosem. On myślał zupełnie inaczej – nie wyobrażał sobie siebie samego jako szczęśliwie zakochanego w kimkolwiek, układającego sobie życie, przygotowującego się do ślubu czy do roli ojca. Owszem, miał dopiero dziewiętnaście lat, ale jego życie jak dotąd wyglądało niezbyt dobrze i niezbyt bezpiecznie na tego typu decyzje. I chociaż znał się już trochę z Jerome’em, który miał ogromny wpływ na życie Jaime’ego, to i tak i jego czekała długa droga.
    Napił się piwa i zerknął na Harolda, aby zaraz potem znów patrzeć na śmiejącego się przyjaciela. Może i wiadomość od Marshalla nie wyglądała na ponurą i przygnębiającą, która mogła zdradzić jego samopoczucie, to jednak Jaime miał lekkie obawy, co też może zastać po przekroczeniu progu mieszkania Jen i Jerome’a. Póki co, wszystko wskazywało na to, że nie ma źle i właściwie jest całkiem nieźle. Zresztą, jego przyjaciel też wydawał się nie udawać tego wszystkiego, a informacja, że on i jego żona zaczynają się dogadywać, mogła potwierdzić, że jest w miarę w porządku.
    Spojrzał na niego i zamrugał szybko. Faktycznie, łatwo było powiedzieć niż zrobić. Właśnie wyobrażał sobie sytuację, w której podczas świąt zaczyna coś wspominać o zmarłym Jimmy’m. I nie miał pojęcia, jak mógłby wyobrazić sobie reakcję rodziny, zwłaszcza rodziców. Byliby wdzięczni czy może raczej zawiedzeni, że podczas akurat tego ważnego dla wszystkich okresu Jaime musiał wypalić z czymś takim, z czymś, co kończyło się śmiercią.
    - Nie był lepszy – powiedział cicho. Lepiej było dopiero od niedawna, dopiero od kilku dni, tygodni, kiedy Jaime z całych sił starał się być lepszym i robić lepiej. I przede wszystkim nie narażać samego siebie na krzywdę.
    Uśmiechnął się lekko, kiedy Jerome mówił o dobrych wspomnieniach związanych ze starszym bratem Jaime’ego. Właściwie może faktycznie powinien tego spróbować? Przecież to była bardzo ważna osoba w ich życiach. Pierworodne dziecko, starszy brat… Przecież nie mogli już do końca życia milczeć. To tak jakby dawali przyzwolenie na to, aby po prostu o nim zapomnieć. Jasne, to pewnie niemożliwe, ale czy to nie tak wyglądało? Jakby pozwalali na to, aby Jimmy zniknął nie tylko z powierzchni ziemi, ale także z ich pamięci.
    Ale Jaime miał też inne obawy, którymi nie chciał się dzielić z Jerome’em. Znał jego zdanie, wiedział, jak to wygląda z perspektywy mężczyzny. Ale sam Jaime wciąż się bał, że jego rodzice, a zwłaszcza matka, obwiniają go o to, co się przydarzyło Jimmy’emu. I jeśli o nim wspomni, tak po prostu, nieważne, w jakim kontekście, to czy jego obawy się potwierdzą? Możliwe było, że nie, że to wszystko w jego głowie, ale nic nie mógł poradzić na to poczucie niepokoju.
    Jaime spojrzał na Jerome’a i uśmiechnął się słabo. Kiedy mówił o tym, jak jego matka wspomniała swojego młodszego syna, to wydawało się jednocześnie trudne i proste. Chyba naprawdę Jaime będzie musiał to wszystko na spokojnie przemyśleć i po prostu zaryzykować. Jeśli jego obawy okażą się słuszne, to przynajmniej będzie to wiedział na pewno. Jednak… to ciągłe łudzenie się i życie w niewiedzy też miało swoje plusy.
    Moretti położył dłoń na ramieniu przyjaciela.
    - Wiesz… Pomyślę o tym. A Lionel… Masz rację, o nim też musicie rozmawiać z Jen – powiedział, chociaż miał wrażenie, że lepiej było się nie odzywać na ten temat.
    Na szczęście Jerome postanowił iść dalej z innym tematem, ale ten wcale nie był lżejszy. Informacja o tym, iż siostra jego przyjaciela niedawno urodziła… Cholera, ciężka sprawa. Jaime wziął piwo od mężczyzny i patrzył na niego uważnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Rozumiem… Cieszę się i jednocześnie mi przykro z powodu tego, co musicie teraz czuć. Ty, Jen… Jasna cholera – westchnął i pokręcił głową. Właściwie… powinni się cieszyć, że ta dziewczyna urodziła bez żadnych komplikacji, a jej dziecko i ona sama są zdrowi. Że tej rodziny nie dotknęła kolejna tragedia. Z drugiej strony, Jerome i Jen nie mieli tyle szczęścia. Ale Jen przeżyła i wracała do zdrowia, nic nie wskazywało na to, że w przyszłości będzie miała problemy z ciążą.
      Jaime spojrzał wymownie na swoje piwo i stwierdził, że chyba potrzebował łyka mocniejszego alkoholu. Było to jednak chwilowe.
      - Ale ty ją odwiedzisz, prawda? Pójdziesz przywitać się z siostrzeńcem? – zapytał, choć może nie powinien. Nie znajdował się w takiej sytuacji, ale sądził, że mimo wszystko Jerome powinien tam pójść i poznać nowego członka rodziny. Pytanie tylko, jak z tym czułaby się sama Jen.
      Chłopak uśmiechnął się lekko. Tak, zamierzał sprawić im najlepszy prezent śluby na świecie i nie miał w planach niczego zmieniać.
      - Nieważne, kiedy go zorganizujecie, ja na pewno będę. I na pewno będę się świetnie bawił – puścił mu oczko i uśmiechnął się szerzej. – A Harold na pewno tęskni za swoją panią. Ale przynajmniej ma w tobie jakiegoś tam odpowiednika czy zastępcę – zaśmiał się lekko. – Ale już jutro wróci Jen. A, właśnie, Harolda oddajecie sąsiadom pod opiekę?

      Jaime

      Usuń
  12. Z wiekiem człowiek wiedział jak odsiewać ziarno od plew, lecz każdemu zdarzało się pomylić i wtedy trzeba było liczyć się właśnie z nieprzyjemnymi konsekwencjami. Wystarczyło zbytnio dać poprowadzić się gwałtownym, często sprzecznym emocjom, by dopiero po ochłonięciu uświadomić sobie skalę zniszczeń własnej rzeczywistości. Może to nie zawsze była wina powracającej przeszłości, która rozkładała misterne konstrukcje z kart na czynniki pierwsze? Może kobieta również przykładała do tego rękę i to bardziej aniżeli jest w stanie to przyznać?
    Rudowłosa nie dziwiła sie mężczyźnie, gdy ten cieszył sie na wieść o pierworodnym, bo chociaż sama nie posiadała za grosz instynktów macierzyńskich, to czuła, że oni z Jen będą wspaniałymi rodzicami. Nadal tak twierdziła, że będą , lecz nie mówiła tego głośno, ponieważ to ostatnie o czym młode małżeństwo zapewne chciało słyszeć. Teraz liczyło się to, by oboje pokonali przeciwności losu i pogodzili się ze stratą syna, która do końca życia będzie boleć. 
    Miło było zobaczyć oraz usłyszeć śmiech przyjaciela, nawet tak krótki i nie sięgający duszy. Z własnego doświadczenia - nieco mniej dramatycznego - kobieta wiedziała, że do takich rzeczy jak szczera radość potrzeba miliona, jak nie dwóch maleńkich korków do przodu. A jak wiadomo ludzie uwielbiali robić dwa kroki do przodu, a trzy w tył. Z całego serca życzyła szatynowi przed nia, by u niego liczby zostały odwrócone, by mimo wszystko wraz z Jen szli do przodu.
    - Ostatnie na co bym pozwoliła to obwinianie mnie o cała ta sytuację. - rzuciła nieco nerwowo, lecz starała się uspokoić. Ona chociaż starał się pisac do Colina podczas jego wyprawy, ale ten nie odpisał ani razu. Dlatego teraz wnikliwie zastanawiała sie, czy to spotkanie na pagórku miało jakikolwiek sens? Dlaczego nadal czuła do niego przywiązanie? Ona panna one-night-stand i nic więcej.
    - Wiesz Jerome, nauczyłam sie jednego odkąd pojawiłeś się w nowym Jorku - uśmiechnęła się niemal czule. - że Ciebie warto słuchać i to zamierzam zrobić. Uciec, gdy poczuję, ze to nie ma najmniejszego sensu. - mówiła całkiem poważnie mimo majaczącego na jej ustach uśmiechu. Teraz była jej kolej na ucieczkę, prawda? Tylko czy ona chciała się w to ogóle bawić - w kotka i myszkę? Przez ostatnie pół roku zdecydowanie dojrzała, zrozumiała pare spraw i podjęła decyzje, że na ten moment chce, by to Nowy Jork stał się jej domem na dłużej.
    - Hmm rozumiem... - mruknęła nieco w zamyśleniu, ponieważ nie znała Jen zbyt dobrze, ale teraz było jej cholernie szkoda kobiety. Przeżyła piekło na ziemi i musiała z tym sobie poradzić dla dobra swej nowej rodziny.
    - Gdybym mogła jakos pomóc to daj znac. Wiesz odebrać jakieś papiery, czy coś. Nigdzie się nie wybieram w najbliższym czasie, a może to ułatwi Wam pobyt na Barbadosie. - zaoferowała się z dobroci serca, a może tez dlatego, że chciała na powrót zająć możliwie każda minutę swego wolnego czasu. Nadmierne rozmyślanie nad pewnymi sprawami w jej zyciu nie przynosiły wcale ulgi, a jedynie większy mętlik w głowie.
    - Nie chcę uciekać - zaczęła patrząc na wyświetlacz telefonu, który tylko przypominał o umówionym na pagórku spotkaniu.- ale nie lubie sie spóźniając, więc - wstała powoli od stolika i podeszła do szatyna, by go delikatnie przytulic na pożegnanie.- Pewnie nie spotkamy się przed waszym wylotem, więc bezpiecznej podróży i wróćcie szczęśliwsi, okej? - uśmiechnęła się do niego ten ostatni raz po czym odwróciła na pięcie i opuściła lokal,by następnie na swym czerwonym jednośladzie pognać w niepewność

    Charlotte Lotta

    [Dziękuje <3 a Co do wątku mam nadzieję, ze nie jestes zła, ze tak troche go 'uciełam', ale jestem otwarta na to jak dalej go poprowadzimy! Czy jakaś komunikacja przez social media, czy może już spotkanie po powrocie?]

    OdpowiedzUsuń
  13. [Cześć! A tak się złożyło, że przewinęła się na NYC jedna z moich kobiecych postaci, chociaż one u mnie bywają niezwykle rzadkim zjawiskiem. Padło wówczas na dziewczynę w takim wieku późniejszego dojrzewania, jednakże przed tym właściwym etapem młodej dorosłości, więc jeśli mnie pamięć nie zawodzi, to miało to miejsce z jakieś dwa lata temu, gdy notabene robiłam córkę do postaci prisoner. To miłe, że wydarzenia z karty zapadły ci w pamięć, to z reguły bywa in plus dla treści. Wciąż jednak liczy sobie trzy lata i siłą rzeczy jest dość przestarzała. Niemniej nie był to wówczas zbyt owocny okres mojego pisania, co przekładało się na tak niską jakość, którą ja akurat w niej widzę po takim czasie i bardzo mi się ona nie podoba, stąd mam do niej wiele zastrzeżeń. Poprawki pewnie pojawią się dopiero w drugiej połowie marca, tak przynajmniej na ten moment przewiduję, gdy wreszcie rozluźni mi się grafik i nieco się uspokoi, a w międzyczasie muszę dokończyć sobie ustalenia do rozgrywki z nią i gdy wejdzie ona sobie już tak płynnie w życie. Pomijam tu jeszcze to, że w planach jest jeszcze czwarta postać, która powoli się tworzy, więc ta zmiana tekstu w KP Leann może się przesunąć znacząco w czasie.]

    Leann May

    OdpowiedzUsuń
  14. Nikt z rodziny Salinger nie przypuszczał, że to maleństwo z rozbrajającym uśmiechem oraz jasnymi, lekko kręconymi włosami, kiedykolwiek zainteresuje się pisaniem. Wybierane przez dziewczynkę pasje nie świadczyły o tym, że oprócz architekta, współwłaścicielki luksusowego butiku, żołnierza, szefowej kuchni z dwoma gwiazdkami Michelin, czy autorów książek ze strony ojca, pojawi się też uzdolniona dziennikarka śledcza. Do dwunastego roku życia uczęszczała na zajęcia teatralne połączone z nauką śpiewu, a co trzy dni w tygodniu odwiedzała pobliski basen, ucząc się u najlepszego trenera w Marbelli. Później przerwała wszystko, gdyż państwo Salinger poszli śladem najlepszych przyjaciół, wyprowadzając się do Bilbao. Dla dorastającej Wendy był to skok na głęboką wodę, jednak ze wszystkich sił chciała, żeby rodzice doszli do porozumienia i dali sobie drugą szansę. Kto by tego nie chciał? Każde dziecko marzy o pełnej rodzinie, a ona nie wyobrażała sobie tego rozwodu, dlatego wiele nocy spędziła w kącie, łkając cichuteńko.
    Wydawać by się mogło, że przeprowadzka pozwoliła im rozpocząć wszystko na nowo. Bez problemów z Marbelli, długich kłótni, ale też krępującej ciszy, której nie brakowało po burzliwych dniach. Tata przestał spać na kanapie w salonie. Mama znowu wiązała mu krawat, ucząc tej trudnej czynności Wendy i starszą o rok Rosemarie. Ponownie nad ich rodziną pojawiło się słońce, którego nie zasłaniała nawet najmniejsza chmura. W domu nie brakowało uśmiechu, serdeczności, czułości, świeżych kwiatów na kuchennym stole, a także cynamonowych bułeczek, których zapach roznosił się po całym apartamencie, docierając do sąsiadów z niższych oraz wyższych pięter. Te dobre wydarzenia uśpiły czujność sióstr, więc podczas ozdabiania czekoladowego tortu, nie chciały usłyszeć tego, co zaczęli mówić rodzice. Przez niemal tydzień samodzielnie przygotowywały dekoracje, ich ulubione potrawy, a Rosemarie z pomocą dziadka kupiła musujące wino, rezerwując wieczór dla siebie i Wendy u cioci oraz wujka. Postarały się na tyle, żeby szesnasta rocznica ślubu nie odbyła się znowu w tej samej restauracji, przy stoliku na drugim piętrze obok długiego baru, a oni tak po prostu, powiedzieli córkom o wyznaczonym terminie rozwodu.
    Od tamtej pory więcej spraw zaczęło się sypać, niż układać. Nie chciała patrzeć na rozpadające się z każdym dniem małżeństwo rodziców, dlatego więcej czasu spędzała u przyjaciół państwa Salinger, dostrzegając również kryzys pomiędzy niską blondynką o zielonych oczach, a wysokim brunetem o błękitnych tęczówkach. Czy oni umówili się na to, żeby zniszczyć sobie w miarę poukładane życie i dwie rodziny? Czego brakowało im w tych małżeństwach? Ani się nie zdradzali, ani w żadnym z domów nie panowała przemoc, więc rozwody, które nastąpiły z półroczną przerwą były dla niej nieporozumieniem, okropną pomyłką i czymś, co nie powinno mieć miejsca. Później już było tylko gorzej. Wendy skupiła się jedynie na nauce, a każdy błąd podcinał skrzydła coraz bardziej, dlatego wielokrotnie w złości rzucała podręcznikami o ścianę, nie chcąc patrzeć na zapracowaną matkę, umawiającego się z różnymi kobietami ojca, popadającego w otępienie wujka oraz imprezową ciocię. Pogubiła się w nowej rzeczywistości na tyle, że szybko zaczęła iść pod prąd, przygryzając nieodpowiednie wargi i gubiąc ubrania przed mężczyzną, od którego powinna trzymać się z daleka, jeżeli chodziło o relację związaną z seksem.
    Dzisiaj mijało dokładnie pięć lat, odkąd pojawiła się w Nowym Jorku. Wtedy była nieśmiałą dziewczyną z poharatanym sercem, a dzisiaj patrząc w lustro, widziała efekty zniewalającej metamorfozy. Zmieniła się, ale dalej nie wierzyła w to, że od roku jest pasierbicą ukochanej cioci, a mama odlicza dni do ślubu z wujkiem. Jak najlepsze przyjaciółki mogły wymienić się mężami? Jak przyjaciele na śmierć i życie mogli zakochać się właśnie w tych kobietach? Gdzie w tym wszystkim znajdowała się logika? Czy w takiej wersji byli stworzeni dla siebie jak kawa i camel?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ziemia do Wendy, odbiór! — zamrugała kilkukrotnie, widząc dłoń współpracownika przed swoją twarzą — Zakochałaś się, czy co Ci dolega? Od dwóch dni jesteś w wydawnictwie tylko ciałem, młoda.
      — Przepraszam, zamyśliłam się — zapisała plik, spoglądając na czerwoną teczkę, w której zbierała materiały do najnowszego artykułu — Coś się stało, Bradley?
      — Mówił Ci ktoś, że jesteś nieziemska? Wendy, piętnaście minut temu umówiłaś się z Katherine na wizytę w tym salonie fryzjerskim za rogiem, pamiętasz?
      — Teraz już tak — wstała z obrotowego fotela i założyła w pośpiechu kurtkę z kapturem. — Wyleciało mi z głowy, po prostu gorszy dzień.
      Z posępną miną dołączyła do Katherine, która chroniąc się przed deszczem, uniosła parasol w taki sposób, żeby przed wodą ochronić także Wendy. Droga do salonu Małeckiego minęła im ekspresowo, ponieważ wydawnictwo Dark Sides Of The City mieściło się w sąsiedniej uliczce. Nigdy wcześniej nie była w tym miejscu, ponieważ od pięciu lat chodziła do zaufanej fryzjerki, a wszyscy, którzy znali Salinger, wiedzieli doskonale, że nie lubi większych zmian. Aktualnie nie miała wyjścia, bo widząc kobietę z nagrzaną do czerwoności prostownicą, którą chciała wyprostować mokre włosy Wendy, niemal doprowadziła ją do niekontrolowanego krzyku.
      — Ten mężczyzna rozmawiający przez telefon jest najlepszym asystentem na świecie, więc na pewno znajdzie dla Ciebie jakiś wolny termin, a ja już znikam na fotel, bo za chwilę mój fryzjer zamorduje mnie wzrokiem. Kochany, dzisiaj musisz zamienić ten cudowny blond na czerń.
      W dziennikarstwie śledczym do celu szło się niemal po trupach. Nie istniały żadne zasady, chociaż szef powtarzał, że w ich zawodzie przede wszystkim liczy się bezpieczeństwo. Czasami i o tym się zapominało, gdy podczas akcji, poziom adrenaliny przekraczał wszelkie granice. Nie było czasu na gdybanie, więc albo człowiek podejmował się zadania, albo rezygnował, siedząc przy biurku, gdzie pisało się kolejny, ckliwy artykuł bez większych emocji.
      — ¡Hola! — słysząc utwór z rodzinnych stron, błyskawicznie przywitała się po hiszpańsku, nie wypowiadając litery h, gdyż w tym języku uważano to za karygodny błąd. — U Was zawsze tak tłoczno? To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że musicie należeć do najlepszych, dlatego nie wiem, czy to dobry pomysł, ale zaryzykuję. Znalazłoby się jakieś wolne miejsce w tym tygodniu? Potrzebuję pilnie kogoś doświadczonego.
      Kończąc obserwowanie fryzjerów i klientów, zerknęła uważnie na mężczyznę za biurkiem. Wcale nie zdziwiłaby się, gdyby wprost powiedział, że najwcześniej może zapisać ją za miesiąc lub dwa, a może dopiero w okolicach wakacji. Już teraz miała odpowiedź, dlaczego czterdziestopięcioletnia Hannah mogła przyjąć ją niemal w każdej chwili, jeżeli dwie mile dalej znajdowało się takie królestwo piękności. Jednak coś zupełnie innego zaprzątało jej głowę. Wendy kojarzyła pracownika tego salonu, ale zupełnie nie mogła przypasować do niego ani odpowiedniego imienia, ani nazwiska. Jedyne co pamiętała na tę chwilę, to treść zaproszenia ślubnego, które ostatecznie wbiło jej najostrzejszą szpilkę prosto w serce.

      Wendy Salinger

      Usuń
  15. Jeśli nie potrafiliby zachować się, jak dorośli w tej sytuacji to w ogóle nie powinni się brać za udawanie pary. Oboje byli na tyle rozsądni, aby wiedzieć, że poza okłamaniem tej pary nic więcej nie wchodzi w grę. Ewentualnie dla lepszego efektu Lynie mogła ścisnąć jego dłoń czy dać, nic nieznaczącego buziaka w policzek, ale za to raczej nikt nie robiłby im awantur, prawda? Choć byłoby na pewno nieco dziwnie, gdyby jakiś znajomy ich zobaczył i później informacja o zdradzie dotarłaby do ich partnerów. Lynie mogła teraz tylko żałować, że są w tym przedstawieniu sami, ale przecież we dwoje też mogą się całkiem dobrze bawić i jak na razie, to chyba faktycznie dobrze im to wychodziło. Brunetka była pewna, że przerwaną rozmowę jeszcze podejmą, gdy Rachel i Joey ich opuszczą albo oni ich zostawią szukając sobie kolejnych ofiar. Mogli włączyć nagrywanie w telefonie, wtedy na pewno mieliby co wspominać i czym się pochwalić przed Jen czy Felixem, ale teraz wyciągnięcie telefonu byłoby już zwyczajnie niegrzeczne. Będą musiały im w takim razie wystarczyć opowieści, o ile ich plan pójdzie zgodnie z założeniem. W końcu ten mógł nie wypalić, a oni zostać zdemaskowani, choć liczyła, że do tego nie dojdzie. Zależało im w końcu na darmowych drinkach. Musieli się postarać i wypaść tak wiarygodnie, jak tylko się da.
    Alanya była pewna na pięćdziesiąt procent, że oni również robią sobie z nich jaja. Naprawdę, ciężko było uwierzyć, że jest para, których imiona są jak wyrwane z popularnego serialu. Nie mówiła, że to nie było prawdopodobne, w końcu im też nikt mógł nie uwierzyć, że to akurat oni znajdowali się na pokładzie samolotu, który lądował awaryjnie na wodzie. Choć akurat ich historię łatwo było potwierdzić – wystarczyło wpisać odpowiednie hasła do wyszukiwarki i od razu pojawiały się artykułu. Nawet na jednym znalazło się zdjęcie samej brunetki, jak uchwycili ją, gdy wracała już do Nowego Jorku i na lotniku była masa dziennikarzy, którzy chcieli koniecznie mieć zdjęcie obsługi oraz pilotów, którzy niejako uratowali życie sporej liczbie osób.
    ― To naprawdę było szalone, co Jerome zrobił ― powiedziała niemal przewracając oczami i spojrzała na przyjaciela. Zaczynała się coraz lepiej bawić, a wejście w rolę przyszłej pani Marshall przyszło jej całkiem naturalnie i szybko, sama była zaskoczona, że dała się tak łatwo ponieść ich małej gierce. ― Od samego początku czerwca. Jerome wtedy wylatywał do swojej rodziny na Barbadosie, a ja pracowałam wtedy podczas tego lotu, który… słyszeliście o samolocie, który musiał awaryjnie lądować?
    Przez chwilę przy stoliku była chwila ciszy. Joey i Rachel przetwarzali informacje, a Lynie i Jerome trzymali ich w niepewności co do dalszej części historii. Mogli w ich historii wymyślać, zmieniać wydarzenia jak tylko chcieli. Poza czasem, kiedy się poznali, nie musieli się sztywno niczego trzymać i po prostu mogli dać się ponieść fantazji, choć oczywiście nie mogli zbytnio przesadzać, bo w końcu chcieli brzmieć w miarę wiarygodnie. Lynie spojrzała również na dłoń nowej znajomej, przyglądając się pierścionkowi. Faktycznie, był naprawdę sporych rozmiarów, ale też był bardzo ładny. Nie lubiła myśleć kategoriami, że im większy pierścionek czy bardziej pstrokaty to miłość jest większa, ale tu wręcz dało się coś takiego wyczuć.
    ― No no, naprawdę ładny ― pochwaliła uśmiechając się do pary ― i bardzo ci pasuje. Masz smukłą dłoń, ładnie na niej wygląda ― dodała puszczając dłoń kobiety.
    Wpadł jej nawet teraz do głowy, że również i ta ich historia nadawała się na nakręcenie filmu. Ot, para przyjaciół, którzy opowiadają bajki i wyciągają od ludzi różne wartościowe przedmioty. Mogłaby z tego wyjść ciekawa komedia, choć czuła, że coś podobnego kiedyś już mogło powstać. Nie miała jednak stuprocentowej pewności, a szukać informacji teraz nie zamierzała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― Tak, leciałam wtedy tym samolotem, który musiał awaryjnie lądować na wodzie. Jerome był pasażerem. Pomagał mi z innymi pasażerami podczas ewakuacji ― odpowiedziała nawet bez mrugnięcia i całkiem poważniej. Nie zmyślała w końcu teraz i faktycznie tak właśnie było. ― Nawet dostał od pewnego mocno zdenerwowanego pasażera, który nie chciał zostawić swojej walizki ― przypomniała słabo uśmiechając się na to wspomnienie.
      ― Mówicie całkiem poważnie? ― zapytała kobieta. Uważnie obserwowała dwójkę, najwyraźniej zafascynowana ich historią. Lynie była pewna, że spodziewała się czegoś… banalnego, jak przyjaciele z dzieciństwa czy coś takiego, a tymczasem chyba nieźle udało im się ją zaskoczyć. Joey co prawda wydawał się być bardziej podejrzliwy i najwyraźniej mężczyznę musieli jeszcze nieco urobić zanim sam zacznie grać w ich grę. ― To musiało być naprawdę straszne. Nie potrafię sobie nawet tego wyobrazić.
      ― I było. Trochę panikowałam, ale dopóki pasażerowie nie byli poza pokładem nie mogłam sobie na to pozwolić. Cały stres zszedł dopiero później, gdy byliśmy już bezpieczni. Jerry był naprawdę wielkim wsparciem i… w zasadzie to od tego wsparcia się zaczęło, prawda? Jak już byliśmy na statku i łapaliśmy po tym wszystkim oddech.
      W głębi chciała się po prostu śmiać. Brzmiała… sama nie była pewna, czy przekonująco, bo to dopiero miało wyjść w trakcie ich rozmowy z parą, ale naprawdę mocno wczuła się w rolę, którą sobie wymyśliła.
      ― Mieliśmy dla siebie tylko trzy dni ― powiedziała tym razem już smutno i spuściła wzrok na stolik. Wtedy było jej przykro wyjeżdżać, teraz cały smutek z tamtego dnia, gdy opuszczała wsypę mogła przelać na ten moment.

      Lynie

      Usuń
  16. Spojrzała na jego wyciągniętą rękę, potem na jego twarz, jakby łamał jakieś kolejne tabu z rzędu. Oczywiście, że nie robił nic złego albo nienormalnego. Zelda po prostu nie przewidywała, że ta znajomość aż tak się rozwinie, żeby mieli się teraz sobie przedstawiać. No i musiała przyznać, że był beznadziejny w udawaniu, skoro nie przyszło mu do głowy, że mógł z tym poczekać, aż skończy się ta zabawa, a nie przedstawiać się tak zaraz na oczach wszystkich. Tragiczny przypadek!
    — Zelda. — Odwzajemniła uścisk, patrząc na Jerome’a jak na kogoś, kto musiał mieć niesamowite szczęście w życiu, że już tyle lat przetrwał. Pewnie, jej ocena powstała przez pryzmat własnych doświadczeń i była bardzo naciągana, ale teraz była w takim nastroju, że skrajność przy wydawaniu opinii nie wydawała się zbyt wielkim problemem.
    Słysząc, jakie są główne kategorie haseł, obliczyła szanse na jakiekolwiek powodzenie na jeszcze niższe niż wcześniej. Generalnie nie była zbytnio w temacie kina, filmów oglądała bardzo niewiele, szczególnie, że pierwsze takie doświadczenie przeżyła w wieku dziewiętnastu lat. Później jakoś tak się złożyło, że produkcje filmowe bardzo rzadko zajmowały jej wolny czas, którego nie miała specjalnie dużo. Co prawda po przyjeździe do Stanów odkryła, że ma relatywnie więcej okazji, by poświęcić sobie odrobinę uwagi, ale spędzanie wieczór przed telewizorem nie wydawało jej się odpowiednio produktywne.
    Jeszcze chwilę temu łudziła się, że może mają jakieś szanse, że może szczęście się uśmiechnie i hasło będzie na tyle proste, że wcale nie trzeba było nawet o nim słyszeć, żeby móc je prosto pokazać i zgadnąć. Zelda miała gdzieś w sobie odrobinę masochizmu, który zmuszał ją i wszystkich innych z podobną przypadłością, to posiadania w sobie ostatniej nadziei. Tej nadziei, która druzgocąco potrafi w człowieku zabić największą wiarę, kiedy ostatecznie zniknie. Czegoś podobnego doświadczyła w chwili, gdy Jerome zaczął swoje przedstawienie. Nie było to aż takim kataklizmem, może taką jego namiastką, która zakłuła świadomość Zeldy.
    Jego ruchy nic nie przywodziły jej na myśl, prócz tego, że może źle odczytał hasło. Patrzyła na niego, otwierając oczy coraz szerzej, nabierając jednocześnie powietrza do ust, aż nadymały jej się policzki. Tak, było to zabawne, jak bardzo starał się coś jej przekazać, ale za nic nie miała pojęcia, o co może chodzić. W życiu nie uznałaby tego za narodziny, raczej za coś zupełnie innego. Pokręciła z niedowierzaniem głową, jednocześnie dając mu do zrozumienia, że nie ma szans, żeby zgadła coś tak absurdalnego. Nawet nie wiedziała w tej chwili, że udaje kobietę, a co dopiero rodzącą!
    — Jesteś beznadziejny! — skwitowała, kątem oka zerkając na odliczany czas. Nie było w jej głosie wyrzutu ani złości. Dało się wychwycić coś na rodzaj rozbawienia, które odbijało się też w mimowolnym uśmiechu i lekko zmarszczonych z niedowierzania brwi.
    Ludzie dookoła przyglądali się temu z zaangażowaniem, nie kryjąc swoich emocji, jakie mężczyzna wśród nich wywołał. Może część z nich zrozumiała, o co chodzi, chociaż brunetka szczerze w to wątpiła. Albo to ona była jakoś strasznie niedomyślna, co też mogło tutaj mieć miejsce, zważywszy na kompletny brak intuicji filmowej, która z pewnością byłaby tutaj przydatna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Spróbuj jakoś inaczej to pokazać — rzuciła przez lekki śmiech, zapominając w tym momencie całkowicie o wcześniejszej irytacji i niezadowoleniu. — Bo teraz to wygląda, jakby coś ci zalegało na żołądku — parsknęła, zerkając na zegar.
      Trzydzieści sekund. No nie ma szans. Niemniej tłum wokół nich stopniowo się powiększał, pozostałe pary zapewne odczuwały coraz to większa satysfakcję związaną z szansą na zwycięstwo tajemniczych nagród. Kolejne próby Jerome’a na przekazanie jej hasła z kartki nie podziałały, ale jedno było pewne. Ułatwił pracę Panu Cylindrowi, zwiększając znacznie zainteresowanie konkursem.
      — Ciekawe przedstawienie — podsumował wesoło prowadzący, gdy minął określony czas i ruchem ręki wskazał swojej permanentnie uśmiechniętej asystentce, żeby podeszła z woreczkiem do Zeldy.
      Kobieta przygryzła lekko dolną wargę, tracąc trochę pewności siebie. Nie czuła się specjalnie komfortowo będąc w centrum uwagi, nie wspominając już o tłumie. Nie było to może jakoś bardzo dużo osób, ale wystarczająco, by nie była w stanie przyjrzeć się każdej z nich z osobna, a to już jakoś wpływało na jej poczucie swobody i dawało wyobrażenie, ile tych ludzi tutaj stoi. Dlatego troszkę nerwowo sięgnęła do woreczka, kierując się na miejsce, na którym przed chwilą stał Jerome.
      Na karteczce znajdowało się przysłowie i o ironio, znała je aż za dobrze, bo chociaż wielu ludziom kojarzyło się ono tak po prostu, tak Zelda w swoim życiu nasłuchała się kilka razy rozpraw na jego temat. Nie były one kierowane raczej bezpośrednio do niej, ale w jej rodzinnym otoczeniu nie raz i nie dwa dyskutowało się na temat znaczenia i respektowania go. Tam nie było to tylko przysłowie, a zdecydowanie coś więcej. Ulżyło jej też, bo nie będzie musiała się tak wygłupiać, jak Jerome. No i może uda im się zdobyć chociaż jeden punkt.
      Podniosła palec do swojego oka, przymykając je potem i wymierzyła w Jerome’a, a potem złapała swój przedni ząb, jakby go chciała wyrwać i też skierowała palec w stronę tymczasowego partnera zabawy. Takie pokazanie przyszło jej pierwsze na myśl i liczyła, że więcej nie będzie musiała pokazywać.

      Zelda

      [Przepraszam, ale nie mogłam być tak okrutna jak Ty wobec Jerome'a XDD]

      Usuń
  17. Przekręciła lekko głowę, by lepiej móc obserwować Jerome'a, kiedy się wypowiadał. Słuchała go uważnie, starając się wychwycić jak najwięcej nie tylko z samych słów, ale i z tonu jego głosu czy wyrazu twarzy. Czasem te drobne zmarszczki na czole czy ledwo wyczuwalne drżenie głoski na końcu zdania, potrafiły wyrazić więcej niż werbalny przekaz i Starling była tego idealnym przykładem. W jej przypadku to oczy były tym przysłowiowym zwierciadłem i jeśli tylko ktoś wiedział, czego szukać, bez najmniejszego problemu czytał w jej emocjach jak w otwartej księdze.
    ― Poradzimy sobie i z tym ― zapewniła, samej schylając się po foliową reklamówkę, którą przywiał skądś wiatr. Uśmiechnęła się pod nosem, bo wiedziała już, co zamierza zrobić w najbliższym czasie. Wyspiarze pewnie nie nawykli do takiego wyglądu plaży i całej okolicy. Gdyby usunąć walające się wszędzie śmieci i usterki spowodowane niedawnym huraganem, Rockfield musiało być naprawdę pięknym miejscem. Dla Michaeli, nawykłej do nowojorskiego gwaru i wiecznie spieszących ludzi, blasku neonów oświetlających ulice w samym środku nocy, Barbados jawił się wprost jako mały raj na ziemi. Jeśli reinkarnacja jest prawdą, po cichu liczyła, że jej następne wcielenie urodzi się właśnie w tym miejscu.
    Skinęła głową, z zadowoleniem przyjmując wiadomość o przychodni, i resztę drogi pokonała w większości milczeniu, przysłuchując się dyskusji toczącej się kilka kroków za nimi. Shawn dalej był głodny, Jerry z wielkim zaangażowaniem potakiwał czemuś, co mówiła Julie, a Max z Katie wymieniali się spostrzeżeniami na temat tego, co widzieli w drodze wokół i od czego najlepiej byłoby zacząć. To na tej ostatniej rozmowie Michaela skupiła się najbardziej, zaraz jednak przeniosła swoje zainteresowanie na otaczający ją świat. Gdy tylko zeszli z plaży, jej głowa nie przestała się obracać na wszystkie strony dopóki nie dotarli do urokliwego domu Marshallów. Zachłannie chłonęła widoki, chcąc zapamiętać z tego wolontariatu jak najwięcej. Pomijając fakt, że niecodziennie ktoś taki jak ona, miał okazję odwiedzić Barbados, to zwyczajnie nie mogła się doczekać, aż zestawi ten obraz z widokiem, jaki spodziewała się zobaczyć po zakończeniu ich pobytu na wyspie. A żeby nie umknął jej przypadkiem żaden szczegół, mocno chwyciła w dłonie nikona, dotychczas uwieszonego na jej szyi, wykonując po drodze kilka szybkich ujęć.
    ― Tutaj będziemy mieszkać? ― szepnęła do swojego towarzysza Julie, szerokimi oczami wpatrując się w budynek przed nimi. Nie wyglądała na zachwyconą tym faktem, choć młody mężczyzna nie wyczuł też w jej postawie niechęci. Pewnie była przyzwyczajona do innych standardów, ale jej mina już po chwili stała się zacięta, sugerując gotowość do zmierzenia się z tą przygodą. Mijając w progu Julie, Michaela poczuła się mile zaskoczona tą determinacją. Skarciła się w duchu za myśli, które nawiedziły ją przy pierwszej rozmowie z dziewczyną, jeszcze na płycie lotniska w Nowym Jorku.
    Rozejrzała się ciekawie po wnętrzu pomieszczenia. Wyglądało skromnie, ale przytulnie. Przed oczami od razu pojawiło jej się mieszkanie babci i przez krótki moment jej myśli wędrowały wokół dwóch najważniejszych kobiet w jej życiu, które na czas wolontariatu pozostawiła w Ameryce. Nie mogła się doczekać, aż im o wszystkim opowie. Gdy tylko Lizzie usłyszała o planowanej wyprawie, niemal wywierciła Michaeli dziurę w brzuchu, byle tylko móc lecieć z nią. Rose była mniej entuzjastycznie nastawiona, ale dumna z tego, na jaką kobietę wyrosła jej wnuczka mimo nie zawsze sprzyjających okoliczności. Obie więc z niecierpliwością wyczekiwały na jakiekolwiek wieści od blondynki.
    Z zamyślenia wyrwał ją pytający ton głosu, który słyszała po raz pierwszy. Spojrzeniem powędrowała do stojącej w progu kuchni kobiety. Jasne włosy i cera bez najmniejszych wątpliwości zdradzały, że nie jest ona rodowitą mieszkanką wyspy. Starling zastanowiło, co skłoniło kobietę do osiedlenia się w tym miejscu i postanowiła wypytać ją o to w bardziej odpowiednim momencie, jeśli tylko gospodyni będzie miała ochotę do udzielenia jej odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― Dzień dobry, pani Marshall! ― przywitała się, posyłając w stronę mamy Jerome'a promienny uśmiech. Spoważniała za chwilę, przechodząc do wyjaśnień, jednak na dnie jej zielonych oczu wciąż tliła się ta wesoła iskierka, zwykle dodająca ludziom w jej towarzystwie otuchy. ― Przykro mi z powodu tego, co niedawno spotkało Rockfield i mam nadzieję, że okażemy się choć trochę pomocni. I że nie sprawiamy zbyt dużego kłopotu. Przysłał nas Randall Miller. Kiedy z nim ostatnio rozmawiałam, kazał nam szukać właśnie pani. Powiedział, że będzie pani znała listę osób, które zgodziły się nas zakwaterować na czas pobytu i pomoże nam się pani zorganizować na początku, to znaczy wskazać, gdzie powinniśmy zacząć, ale sądząc po ogólnym zaskoczeniu, jakie wywołaliśmy, zapomniał pani o tym powiedzieć...? ― zakończyła ze skruchą. Było jej wstyd za Randalla i jeśli faktycznie zamierzał się tu w ogóle pojawić, będzie musiała z nim poważnie porozmawiać. Przyglądała się twarzy kobiety, szukając w niej choćby cienia zrozumienia. ― Przepraszam. Nie chciałabym być problemem, kiedy wokół jest ich wystarczająco. Podobno Randall ma tu jakiegoś starego przyjaciela. Wyglądało, że jest dla niego bardzo ważne, żebyśmy tu jak najszybciej przylecieli i wzięli się do pracy. Ale jeśli doszło do jakiegoś koszmarnego nieporozumienia, wyjaśnię to z nim, proszę mi tylko wskazać miejsce, skąd mogę zadzwonić. Cofnę się do Seawell, jeśli będzie trzeba ― dodała, czując się coraz bardziej niezręcznie.

      [Po pierwsze przepraszam, że nie było nas tyle czasu. Mam cichą nadzieję, że wątek nam się nie przeterminował i że nie gniewasz się za mocno.
      Po drugie, nie miałam okazji skomentować notki, ale śledziłam względnie na bieżąco i... Nie. Ja się po prostu nie godzę na tak brutalne traktowanie naszego ulubionego wyspiarza w Nowym Jorku. Dopiero co zaczął sobie tu szczęście układać, a Ty mu takie kłody pod nogi... serce nam krwawi.]

      Michaela Starling

      Usuń
  18. Słysząc jego słowa, uniosła głowę i utkwiła spojrzenie w jego twarzy. Rozchyliła wargi, nie odrywając od niego spojrzenia. Nie wierzyła w to, co słyszy! Z jaką jeszcze łatwością i rozbawieniem informował ją o tym, że od czasu do czasu będzie jej dogryzał. Oczywiście nie brała tego mocno do siebie, ale mimo wszystko jej się to nie podobało. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie zamierzał dogryzać jej na każdym kroku, na pewno nie chciał być uszczypliwy. Wiedziała o tym wszystkim, ale to po prostu była Villanelle…
    — Udawałbyś, chociaż, że ci z tego powodu przykro — zaśmiała się po krótkiej chwili — jakaś skruszona mina, oczy wielkie jak u kota ze shreka. Nie wiem… Może jakaś czekolada albo żelki na próbę złagodzenia napięcia, które będę teraz przez ciebie odczuwała za każdym razem, gdy ośmielisz się przypomnieć te żenujące momenty mojego życia — wymieniła rzeczy, które powinien zrobić w pierwszej kolejności.
    — Większość z was taka jest, nie? — Uniosła lekko brew, wzdychając przy tym głośno — zgryźliwa i dogryzająca. Czy mężczyźni cierpią z tego jakąś wewnętrzną radość? Satysfakcję? — Dopytywała z delikatnym uśmiechem na twarzy — opowiedz mi o tym. Pomoże mi to zrozumieć facetów. Niby kobiety są skomplikowane i trudne, ale powiem ci, że to działa w dwie strony. Wiesz? Jesteście czasami bardziej skomplikowani niż kobiety — oznajmiła, przenosząc spojrzenie z Jerome’a na swojego synka — dobra, trochę się nakręciłam. W każdym razie… Jakoś to przetrwam, tylko mam nadzieję, że faktycznie dotrzymasz słowa i nie będzie to częste.
    Słuchała jego opowieści, mimowolnie wyobrażając sobie to, jak mogłoby wyglądać miejsce, o którym jej w tym momencie opowiadał. Zawsze tak było. Wakacyjne miejsca miały dwa oblicza, czego Elle była świadoma. Może i nie podróżowała dużo ze swoimi rodzicami, sama też nie miała na to za wiele czasu, bo w bardzo szybkim tempie dorobiła się dwójki dzieci. Nigdy nie była poza granicami Stanów Zjednoczonych, a jej najdalsza wycieczka to było odwiedzenie Kalifornii. Była jednak świadoma, jak mogą wyglądać takie miejsca. Miała też nadzieję, że kiedyś to się zmieni i będą mogli z Arthurem wyrwać się z Nowego Jorku na dłużej niż weekend i porządnie odpocząć od szarej rzeczywistości dnia codziennego.
    — Chyba rozumiem, co masz na myśli — przytaknęła — można powiedzieć, że Rockfield jest w takim razie… Taką perełką. Wydaje mi się, że to może być miejsce, które sobie wyobrażam, myśląc właśnie o wakacjach na rajskiej wyspie… No wiesz. Co mi z wakacji w raju w wielkim hotelu pełnym ludzi? Nie czułabym się jak w raju — zaśmiała się. Wiedziała jednak, co miał na myśli. Z pewnością odbierałaby to tak samo, jak on. Nim zaszła w ciąże była duszą towarzystwa. Uwielbiała spotykać się ze znajomymi w klubach i bawić się w nich. Założenie rodziny bardzo ją jednak zmieniło pod tym względem, chociaż czasami brakowało jej takiej swobody i możności bycia lekkoduchem.
    — Po prostu kocham zwierzątka — wyszczerzyła się wesoło. Byłaby bardzo zadowolona, gdyby słowa Marshalla się spełniły. Podejrzewała jednak, że nie będzie łatwo przekonać męża do tego pomysłu. Potrafiła owinąć go sobie wokół palca, gdy naprawdę tego chciała. Nie było, co do tego żadnych wątpliwości. W końcu skończyli, jako małżeństwo, a prawda jest taka, że w dużej mierze to była przecież jej zasługa. Przynajmniej, jeżeli chodziło o początek ten znajomości i relacji, chociaż pobudki, którymi się kierowała może i nie były powodem do chwalenia się. W tym jednym temacie jednak, Arthur potrafił być stanowczy i konsekwentny, co nie zadowalało pani Morrison. — Ty lepiej się zastanów po czyjej chcesz być stronie — zaśmiała się, a po chwili zmrużyła oczy — to nie jest wcale głupi pomysł. Pomyśl sobie! Nowy Jork, wielka metropolia i moja wiejska zagroda — dodała ze śmiechem. Może nie czułaby się spełniona, ale przecież pomiędzy doglądaniem zwierząt, mogłaby się zamykać w biurze i projektować budynki, zaspokajając się w ten sposób już w pełni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawiła Matthew w swoich ramionach i spojrzała na siedzącego obok mężczyznę. Przyglądała mu się uważnie słuchając opowieści, którą chciał się z nią podzielić. Pokiwała głową, a przez jej usta przemknął zadziorny uśmieszek, kiedy usłyszała żeńskie imię. Nie powiedziała jednak nic, całkowicie skupiając się na jego słuchaniu. Mina szybko jej jednak zrzedła, kiedy usłyszała o ciąży.
      — No wiesz! — Otworzyła szeroko oczy, kręcąc głową trochę z rozbawienia, trochę z zaskoczenia. Nie spodziewała się chyba usłyszenia czegoś takiego. Kolejne wiadomości sprawiły jednak, że uśmiechnęła się szeroko — byłeś dobrą partią w mieście, że jej mama też w to brnęła?
      To byłoby wówczas uzasadnione. Skoro oboje byli młodzi, mogliby być zmuszeni do trwania w tym związku, a zapewnienie dziecku dobrego startu przez związek, wciąż wśród niektórych wydawało się idealną drogą. Może matka tamtej dziewczyny tak właśnie myślała? — No wiesz… Matka nie musiałaby się wtedy o nią martwić. Ale to jest absurdalne, nie potrafię sobie wyobrazić takiej sytuacji. Co to mogło mieć na celu? — Zastanawiała się na głos, jednak nie była w stanie wymyślić nic sensownego.
      — Chyba muszę się zastanowić, czy na pewno mogę się z tobą przyjaźnić — oznajmiła poważnie — mnie chyba bardziej się zdemoralizować nie da, ale… Taki wujek? Oj Jerome, teraz nie będę spała po nocach, zastanawiając się nad tym, czy na pewno będę mogła się jeszcze kiedyś z tobą spotkać — zaśmiała się. Odsunęła od synka butelkę, która w końcu stała się pusta i odłożyła ją na stolik. Chwyciła z kolei mocniej Metthew i ułożyła tak, aby oprzeć go sobie o ramię, uprzednio układając tetrową pieluszkę pod jego małą twarzyczką — a jak Arthur się dowie… Będzie się o mnie bał — zachichotała, klepiąc ostrożnie synka po pleckach i czekając, aż mu się odbije.
      Siedziało się naprawdę miło i przyjemnie, a Elle wbrew pozorom wcale nie spieszyło się do domu, bo zwyczajnie było miło oderwać się od uciążliwych myśli, które w domu wręcz ją atakowały. Domyślała się, że w obecnej sytuacji, u mężczyzny mogło wyglądać to właśnie podobnie.

      [A dziękuję, dziękuję. U Ciebie również ładnie. Z tego, co pamiętam ostatnio było tu inne zdjęcie! :D
      PS. Modelka od wizerunku Minnie ma 25 lat, szukałam! :D ♥♥♥]

      Villanelle

      Usuń
  19. To była dość niecodzienna sytuacja. Ethan nie miewał wcześniej takich gości, nie spodziewał się, że to Jerome będzie kiedyś tak zbierać, ale życie lubiło zaskakiwać, a on po prostu czuł ulgę, że jego przyjaciel jest cały. Po alkoholu ludziom różne głupoty przychodziły do głowy, choć, teraz gdy wiedział jaki był powód jego upicia się to był niemal na sto procent pewien, że Jerome prędzej wyłożyłby się tylko na stoliku, przy którym siedział niż zdecydował się zrobić coś głupiego, gdyby wychodził z baru. Sam się zresztą przekonał, że sam daleko rady ujść by nie zdołał. Jerome jeszcze trochę sobie za wczorajszy wieczór pocierpi, ale chociaż poza kacem, który zapewne będzie go męczył dość długo, to nic mu nie było.
    ― Rozpuszczalna czy sypana? ― spytał otwierając szafkę z kawą. Nie to, że nie był fanem nowych kaw, ale jakoś nie mógł przekonać się do kawy z ekspresu w mieszkaniu. Lubił kawę z kawiarni, ale gdy znajdował się w swoim mieszkaniu nie było zwyczajnie lepszej niż ta przygotowana w najprostszy z możliwych sposobów. ― Nie musisz się zbierać, nie przeszkadzasz mi. Zostań tak długo, jak potrzebujesz.
    Być może, gdyby to był ktoś zupełnie inny, a nie Jerome, to Ethan czułby wewnątrz chęć, aby ta osoba już sobie poszła. Nie był szczególnie towarzyski, zwłaszcza, że od zawsze trzymał się bardziej na uboczu i tak naprawdę towarzystwo ludzi momentami było dla niego zbędne, ale z Marshallem się przyjaźnili nie od wczoraj, a po wszystkim co usłyszał zaledwie parę godzin wcześniej po prostu chciał mu pomóc w najlepszy z możliwych sposobów. Nawet jeśli miałoby to udzielenie mu tylko miejsca, w którym mógłby się przez kilka godzin przespać. Wolał dać mu znać, ze jest w jego mieszkaniu mile widzianą osobą i może tu przebywać tak długo, jak ma na to ochotę niż zapewniać go pustymi słowami, że wszystko będzie w porządku, a oni z Jennifer jakoś sobie poradzą. W to nie wątpił, na pewno niedługo będą mogli spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy i zacząć od nowa po prostu żyć, a nie rozpamiętywać co by było, gdyby. Może jego doświadczenie nie było podobne do ich, może nie mógł porównać tych wydarzeń z ich tragedią, ale w końcu każdy, no niemal każdy, potrafi ruszyć dalej i nie rozpamiętywać wydarzeń z przeszłości.
    ― Jeszcze wcześnie, wczesne południe ― odpowiedział. Było trochę po dwunastej, jeszcze mieli przed sobą tak naprawdę cały dzień. Ethan przygotował kawę, a gotową postawił na stoliku przy kanapie, na której siedział Jerome i lekko się uśmiechnął widząc, jak Thor się do niego dorwał. Teraz już zdecydowanie Jerome będzie musiał tu częściej przychodzić i nieco się jego czworonogiem zająć, albo chociaż towarzyszyć im podczas spacerów. ― I za co mnie przepraszasz? Siebie powinieneś, to ty teraz się będziesz męczyć z kacem pewnie aż do wieczora albo do jutra ― powiedział. Naprawdę nie potrzebował od niego przeprosin.
    ― Zachowałeś się, jak każdy inny człowiek na tej ziemi, Jerome ― odparł ― jak zostałem z mamą sam, brat Loreny mnie znalazł z butelką jakiś tanich szczyn na podwórku sąsiada. A po tym, jak zostawiła kuchenkę na gazie i po tym było pewne, że muszę jej zapewnić miejsce w ośrodku, gdzie się nią lepiej zajmą dwa dni do siebie dochodziłem, a wszyscy byli pewni, że się zapiłem na śmierć. Wszyscy czasem… mamy gorsze momenty ― powiedział. Zdawał sobie sprawę, że nie dzielił się takimi rzeczami z nim wcześniej, ale może potrzebował usłyszeć, że nie tylko jemu w dorosłym wieku zdarzyło się pić bez opamiętania, a później z tego powodu cierpieć? Ethan nie potrzebował współczucia, już nie. Minęły dwa lata, nawet nieco ponad i zdążył się z tym wszystkim oswoić, a wspomnienia mamy nie przywoływały już bólu tylko uśmiech. Nie myślał o ostatnich miesiącach, jak go nie poznawała, tylko o tych dobrych, gdy byli po prostu szczęśliwi i wszyscy w czwórkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― Miałeś powód, aby się tak załamać ― powiedział ― może nie powinieneś zostawiać Jen bez jakiejkolwiek wiadomości na tak długi czas, ale to już wyjaśnicie między sobą.
      Ethan był ostatnią osobą, która mogłaby go osądzać i decydować, czy postąpił dobrze, czy jednak nie. Potrzebował przyjaciela, więc się pojawił. To, w jakim znajdował się stanie nie było już tak ważne. Przede wszystkim był bezpieczny i nie zrobił żadnej głupoty, a gdyby nie telefon od Dave mogło się naprawdę różnie skończyć.
      ― Może będzie ci po tym chociaż trochę lepiej. To idiotycznie brzmi, bo nie czujesz się najlepiej i jestem pewien, że ci głowa pęka, ale czasem takie zapomnienie pomaga ― dodał lekko poruszając ramionami. Każdy inaczej reagował na tak silny stres i emocje, jedni zamykali się w sobie, drudzy byli obojętni, a jeszcze oni, w tym oni, ukojenia szukali w kieliszku wódki albo innych alkoholi. ― Nie jestem pewien, pytałem cię, czy chcesz aspirynę?

      Ethan

      Usuń
  20. Cóż, Jerome i Jaime nie znali się długo, tak naprawdę był to bardzo maltuki wycinek czasu, kiedy to Moretti był pogrążony w żałobie i gubił się w zakamarkach swoich czarnych myśli. Owszem, starał się od jakiegoś czasu robić lepiej i być po prostu lepszym, ale nie można było wszystkiego ot tak zmienić. Prawie cały rok był beznadziejny, może nawet każdy poprzedni był nieco lżejszy, aby ten był jeszcze gorszy, ponieważ z czasem pogrążanie się w tym wszystkim było coraz głębsze. Chociaż za sukces można było uznać to, iż Jaime w końcu powiedział komuś więcej o śmierci Jimmy’ego i o samych okolicznościach tego tragicznego zdarzenia. Tak, to było czymś przełomowym w życiu Jaime’ego i sama obecność Jerome’a wtedy na cmentarzu była… dobra. Więc może jednak ten rok nie był wcale aż taki zły.
    - Cóż… Poznałem ciebie – przyznał w końcu i wziął kolejnego kęsa pizzy do ust, jednocześnie zastanawiając się, co powiedzieć. Bo było to dla niego ważne. I co z tego, że prawdopodobnie się powtórzy? Niech Jerome wie, a zwłaszcza teraz niech się utwierdza w przekonaniu, ile jest dla niego wart. – Powiedziałem ci o moim bracie, o jego śmierci, zabrałem cię na cmentarz do Miami. A ty zaufałeś mi na tyle, aby opowiedzieć o swoim bracie. Zatem chyba mogę się pokusić o stwierdzenie, że jednak w tym roku wydarzyło się coś… dobrego – uśmiechnął się do niego ciepło.
    Co tu dużo ukrywać – Jerome stał się bardzo ważną osobą w życiu Jaime’ego w bardzo krótkim czasie. Zależało mu na nim, nazywał go przyjacielem i generalnie był mu bliski. Moretti nie chciał niczego między nimi spieprzyć.
    Jaime spojrzał na telefon i uniósł brew wyżej. Nie dziwił się mężczyźnie absolutnie; emocje, które nim targały w tamtym momencie musiały być ogromne. Złość, niemoc, bezsilność, ogromny smutek i rozpacz. Akurat to telefon stał się tym, któremu się oberwało. Cóż, to tylko rzecz materialna, nabyta, którą w łatwy sposób można wymienić. Nie było czym się przejmować.
    Skinął powoli głową. W tak krótkim odstępie czasowym stracił dziecko, a chwilę później okazało się, że jego siostra urodziła zdrowego synka. Życie plecie różne historie. Przykre, że trafiały się też aż tak smutne.
    Nic mu na to nie odpowiedział. Chyba nie musiał. Na szczęście Jerome chciał poznać swojego siostrzeńca, na co Jaime uśmiechnął się lekko. No i bardzo dobrze. Może i nie było pewności, w jakim stanie emocjonalnym Jerome wróci do Jen, ale… Nie warto było zakładać najgorszego. Może jednak Marshall wróci z dobrym humorem i nastawieniem na lepsze jutro? Chociaż już teraz wyglądał na takiego, a to już naprawdę było dużo.
    - Ty swoje, życie swoje – Jaime wzruszył jedynie ramionami. Ile to razy był na skraju śmierci, a jednak w jakiś sposób zawsze udawało mu się wylądować na tak zwane cztery łapy. I teraz siedział tutaj razem z przyjacielem. – Kiedy już go weźmiesz na ręce – kontynuował, próbując być nieco weselszy, aby może zarazić tym Jerome’a – to nie zapomnij mu o mnie wspomnieć. Niech wie, że jego wujaszek ma takiego wspaniałego przyjaciela jak ja – uśmiechnął się szerzej, jednocześnie jednak obserwował reakcję mężczyzny. Miał nadzieję, że nie przesadził z tym entuzjazmem…
    Dokończył kawałek pizzy i wziął kilka łyków piwa. No dobra, na razie zdecydowanie mu starczy. Pewnie poczeka kilka minut, może pół godziny i wróci do jedzenia, ponieważ zostało im jeszcze parę kawałków. Nic się nie zmarnuje, a już na pewno nie takie dobre jedzenie.
    Zerknął na przyjaciela i uśmiechnął się. Nie wiedział, co musiałoby się stać, aby powiedzieć Jerome’owi i Jen, że nie zjawi się na ich ślubie i weselu (drugim, ale cicho). Lepiej, żeby nic się nie działo, serio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie – wtrącił się, nieważne, że Jerome jeszcze mówił. Jaime doskonale wiedział, do czego dążył przyjaciel, a on nie zamierzał brać pod opiekę żadnego zwierzaka. Przecież on umrze ze stresu (Jaime, nie Harold). Jak miał się opiekować zwierzakiem skoro on z kwiatkiem nie umiał sobie poradzić? No, i się nie mylił, Jerome chciał mu wcisnąć Harolda na czas ich nieobecności. Dobre sobie. – Mowy nie ma – dodał jeszcze spokojnie i sięgnął po piwo. – To naprawdę nie jest dobry pomysł, Jerome. Poważnie, znajdźcie kogoś innego. Jen na pewno będzie wiedziała, do kogo się zwrócić.

      Jaime

      Usuń
  21. Oczywiście, że Zelda nie miała szans tego zgadnąć. Nie słyszała o tym filmie w ogóle, nie widziała nawet jednego plakatu, nie mówiąc o zwiastunie. Przez myśl jej przeszło, że może powinna trochę nadrobić swoją wiedzę w zakresie kina, żeby na przyszłość tak bardzo nie odstawać od ogółu. Pomijając fakt, że prezentacja Jerome’a nie byłaby żadną wskazówką, nawet jeśli obejrzałyby tamten film kilka razy. Niemniej, wydawało się, że normalni ludzie chociaż w najmniejszym stopniu interesują się filmami, rekreacyjnie chodząc do kin, czego brunetka nie praktykowała właściwie wcale. Aż zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć, kiedy była na jakimś filmie, nie wierząc samej sobie, że taka aktywność z jej strony mogła w ogóle nie mieć miejsca.
    Jej uwagę odwrócił partner, który zaczynał się bardzo wczuwać w swoją rolę. Zeldzie wystarczyła chwila w jego towarzystwie, by wiedzieć, że to człowiek dosyć beztroski. I wcale nie musiała być specem, by stwierdzić, że aktor byłby z niego marny, ale przynajmniej zabawny. Gdyby nie stali w tłumie ludzi zaabsorbowanych zabawą, większość z nich od razu domyśliłaby się, że coś tu jest nie tak, jednak prawdopodobnie tylko Zelda o tym myślała przez pryzmat swojego skrzywienia zawodowego. Stwarzanie pozorów było w końcu umiejętnością, po którą często sięgała w pracy.
    — Brawo, udało ci się — odparła, nie szczędząc sobie przyjacielskiej zgryźliwości. Gdyby nie zgadł jej hasła, straciłaby wiarę w ludzkość i wróciłaby do Izraela, mieszkać w jaskini, żeby tam doczekać swoich dni.
    Gdy inne pary próbowały zgadywać swoje hasła, złapała się na tym, że z niecierpliwością zaciska swoje kciuki w dłoniach. Najwyraźniej obudził się w niej duch rywalizacji, co odrobinę ją speszyło przed samą sobą, kiedy to odkryła, więc starała się nie okazywać aż tak swojego zainteresowania konkursem. Niemniej, w głowie życzyła pozostałym uczestnikom jakiś szalonych haseł i jakieś chwilowej amnezji, żeby nie szło im zbyt dobrze. Nie była specjalnie złośliwą osobą, względnie pozostawała zawsze neutralna, ale tutaj chodziło o jakieś nagrody i przede wszystkim o wygraną. Dobra zabawa była gdzieś tam przy okazji, w dodatku stanowiła pojęcie subiektywne. Dlatego kiedy pierwsza runda zakończyła się i nie byli na szarym końcu, zobaczyła dla nich nadzieję.
    — Oby tak było. — Popatrzyła na Jerome’a, kiedy stawał przy tablicy, gotowy do rysowania.
    Metody, których Zelda używała do motywowania, nie były szczególnie pozytywne. Opierały się na dobrej starej, ale nie bezpośredniej groźbie i przeszywającym spojrzeniu. To sprawdzało się w pracy, w grach towarzyskich nie miała okazji jeszcze tego sprawdzić, ale skoro udało im się zdobyć jeden punkt, nie mógł to być taki zły sposób. Nie, żeby Jerome potrzebował motywacji, wydawał się naprawdę świetnie bawić. Ale czy był tak zdeterminowany, jak ona? Czy rozumiał, czym była w tym przypadku porażka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spleciwszy dłonie, zapalczywie wpatrywała się w tablicę, obserwując każdy ruch mazakiem, którego Jerome nie zasłaniał swoim ciałem. Już mu chciała krzyknąć, żeby się przesunął i pokazywał wszystko na bieżąco, co dałoby Zeldzie więcej czasu na domysły. Podświadomie zacierała lekko palce, skupiając się bardzo na tym, by skojarzyć z czymś rysowane bohomazy. Zmarszczyła swoje ciemne brwi w zastanowieniu, szukając w głowie odpowiedniej frazy, bo jak na złość nie mogła sobie przypomnieć tego przysłowia po angielsku. Nie patrzyła na czas, z doświadczenia wiedząc, że presja nie wpływa na nią korzystnie w takich sytuacjach. Ignorowała też wyczekującego Jerome’a, który wydawał się być bardzo dumny ze swojego obrazka.
      — Baba z wozu, koniom lżej! — powiedziała w końcu, niemal krzycząc, jakby to miało sprawić, że słowa szybciej trafią do wszystkich uszu.
      Kiedy wyszło, że zgadła, klasnęła zwycięsko w dłonie i nie czekając na to, aż asystentka Amy podejdzie do niej, żeby wylosowała hasło, wyciągnęła rękę do kuli, popędzając też Jerome’a drugą, żeby już sobie poszedł i zrobił jej miejsce. Nie mogli zwlekać, skoro ich szanse na wygraną właśnie wzrosły, więc mężczyzna też nie powinien się teraz obijać.
      Kiedy zobaczyła, co ma napisane na karteczce, uniosła wysoko brwi. Aż przeszedł ją dreszcz, czując, jak ich szanse na zwycięstwo mogą teraz drastycznie spaść. I to jeszcze przez nią, bo talentu rysowniczego nie miała, a i tak hasło nie było takie proste. Chociaż poczuła się trochę dumna, że w ogóle kojarzy, o co chodzi. Zaczęła więc rysować.
      Zaczęła od poziomego łuku, który wybrzuszał się w dół, potem od każdego końca pociągnęła po kresce w dół. Następnie przyłożyła końcówkę markera na wysokości jednej trzeciej kreski i od tego punktu pociągnęła fragment owalu, który kończył się na tej samej wysokości, tylko przy drugiej kresce. Odsunęła się trochę, by Jerome miał szersze pole widzenia i nakreśliła obok swojego bohomaza plus. Potem narysowała coś, co wyglądało jak wir, ale przy ostatnim okrążeniu zjechała markerem w dół, pogrubiając powstały ogon. Kolejny plus. Nakreśliła leżący graniastosłup, w poziomie przecinając go jedną kreską. Po obu stronach graniastosłupa stworzyła po patyczaku, których ręce dotykały wcześniejszą kreskę. Na graniastosłupie chciała nakreślić jeszcze symbole, ale na chwilę się zawahała, przypominając sobie, że te byłyby znane pewnie tylko jej. Ostatecznie zdecydowała się na krzyż, który stał na tym koślawym klocku, licząc, że to jakoś pobudzi skojarzenia w głowie Jerome’a.
      — Musisz to zgadnąć! No po prostu lepiej tego narysować nie mogłam! — Stanęła obok tablicy, patrząc z nadzieją na twarz mężczyzny i szukając jakiegoś błysku w jego oczach, który wskazywałby na nagłe olśnienie.


      Zelda Rosenberg

      Usuń
  22. Mieszkanie w Nowym Jorku nauczyło ją tego, aby być bardziej otwartą na ludzi. Nie zawsze była taka otwarta i chętna do zawierania nowych znajomości, ale gdy się tu przeniosła musiała głównie liczyć na siebie. Samotność zjadłaby ją żywcem, więc chcąc nie chcąc, ale musiała spróbować poznawać nowych ludzi i gdyby nie to, to pewnie teraz nie miałaby tej małej grupki, którą się zaczęła od jakiegoś czasu otaczać. Zdecydowanie nie mogła teraz narzekać na brak towarzystwa, czasem miała wrażenie, że drzwi od jej mieszkania się nie zamykały, a ktoś cały czas ją odwiedzał. Nie mogła na to narzekać, lubiła mieć gości, a gospodynią była całkiem dobrą. Zawsze i w każdej sytuacji mogła ludzi poczęstować winem i przekąskami, bo z gotowaniem było u niej już nieco gorzej, ale wraz nie było najgorzej.
    Alanya widziała, że narzeczony Rachel nie jest przekonany w pełni do ich historii. Łatwo było przecież sprawdzić czy faktycznie mówili prawdę. Ba, dziewczyna nawet na swoim Instagramie wstawiła zdjęcie z Barbadosu. Oczywiście po kilku tygodniach od lądowania, bo z początku mogłoby być to źle odebrane, a Francuzka nie chciała wywoływać niepotrzebnych awantur, które mogły mieć miejsce. Było to jedno zdjęcie na plaży, jak stała z szerokim uśmiechem, a fotografem był nie kto inny jak Jerome. W końcu musiała mieć jakąś pamiątkę z tego miejsca, nawet jeśli przypominało jej o mniej ciekawych wydarzeniach z jej życia. To tak naprawdę spędzenie tych dni z Marshallem sprawiło, że przestała o tym myśleć. Potrafił skutecznie zająć jej myśli, a ona sama zachwycona wyspą nie miała nawet czasu myśleć o lądowaniu. Na pewno zachowywałaby się inaczej, gdyby pojawiły się ofiary śmiertelne, ale wszyscy byli zdrowi i cali, więc nie było większych powodów do tego, aby się smucić.
    — Byłeś oczywistym wyborem, siedziałeś blisko i nie miałeś całkiem bladej twarzy, jak reszta — odparła wzruszając lekko ramionami. Nie sądziła, że kiedykolwiek doszłoby d takiej sytuacji w samolocie, którym będzie leciała. Dobrze, że chociaż mogli wspominać z uśmiechem to wszystko, a nie wspominać to ze strachem, bo stracili kogoś podczas lotu. Odwzajemniła uścisk jego dłoni, zerkając na mężczyznę i lekko się uśmiechając. Ich historyjka chyba faktycznie się sprzedawała. Lynie była pewna, że Rachel całkowicie im uwierzyła na słowo. Z kolei to przecież nie było tak, że całkowicie kłamali. Lynie czuła, że mają czyste sumienie i nie muszą się martwić o to, czy później ich sumienie zacznie gryźć, a oni nie będą mogli w nocy spać, bo okłamali dwoje, nieznanych im całkowicie ludzi.
    Widząc wzrok Jerome, Alanya nie mogła się powstrzymać przed śmiechem. Nie był to jednak śmiech prześmiewczy czy kpiący. Może sama nawet wyglądała na zakochaną, gdy na niego patrzyła z takim szerokim uśmiechem i iskierkami w oczach? Była dziś naprawdę rozbawiona i miała świetny humor, a jeśli ich małe kłamstwo się w pełni uda to będzie to naprawdę udany dzień.
    — Jeszcze chyba nie… Znaczy, wiele bym dała, aby już w końcu zostać jego żoną, ale moja rodzina jest we Francji i nie mogę wszystkich ściągnąć na raz, a Jerome jest na Barbadosie i musimy jakoś wykombinować, aby wszyscy byli na raz w jednym miejscu o tym samym czasie — powiedziała i westchnęła wyraźnie rozczarowana taką sytuacją. Zorganizowanie takiego ślubu raczej byłoby dość trudne, choć z tego co pamiętała to przecież sam Jerome miał korzenie sięgające jej rodzinnego kraju, więc gdyby naprawdę im przyszło zorganizować wesele to zapewne zdecydowaliby się zrobić to właśnie we Francji. Musiała to przemyśleć w razie pytań, które para mogła zacząć zadawać.
    Lynie przez chwilę martwiła się, że Joey może będzie chciał to wszystko jakoż zweryfikować, ale zamiast tego im udało się osiągnąć wcześniej wymierzony cel. Brunetka była bliska tego, aby klasnąć w dłonie, gdy zaoferował, że pójdzie po drinki. Poszło zdecydowanie szybciej niż myślała. Szykowała się na to, że być może będą musieli nieco bardziej się nagimnastykować, aby zdobyć drinka, a to przyszło im zdecydowanie szybciej niż podejrzewała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A jak z wami? Zamierzacie niedługo się pobrać czy jednak będziecie cieszyć się narzeczeństwem? — zapytała zerkając na Rachel, gdy Joey w tym czasie kupował dla nich drinki. Kciukiem kręciła swoim pierścionkiem, w pewien sposób mogło to wyglądać, jakby myślami była cały czas przy ślubie, nad którym oboje przecież myśleli.
      Długo nie musieli czekać na powrót Joey’a, który wrócił z czterema drinkami na tacy. Poustawiał je przed każdym i sam zajął swoje poprzednie miejsce wznosząc szklankę z napojem alkoholowym do góry.
      — To co, może za nas? Za nietypowe spotkania i powodzenie w miłości — powiedział czekając na resztę. Pierwsza przyłączyła się Rachel. Lynie naprawdę mocno chciała się śmiać, bo gdyby tylko wiedzieli, co nimi kierowało, nie byliby tacy chętni do wspólnych toastów, ale przecież nie mogli się wygadać.
      — I oby nasze ślubne plany się spełniły — dodała brunetka zerkając kątem oka na Jerome, gdy wznosili swój toast i posłała mu lekki uśmiech.

      Lynie

      Usuń
  23. Wszyscy czasami potrzebowali chwili zapomnienia, która pozwoliła im nie martwić się problemami. Najgorsze w tym wszystkim chyba jednak było to, że te problemy wraz z zapomnieniem nie znikały, a po wytrzeźwieniu trzeba było się z nimi zmierzyć. Ethan miał nadzieję, że Jerome razem z Jen poradzą sobie z tym, co ich spotkało. Zapewne każde z nich potrzebowało poradzić sobie z tym na swój własny sposób i prawdę mówiąc wybieranie napoi alkoholowych zawsze było najłatwiejszym rozwiązaniem, bo pomagało szybko i na pewien czas było dość skuteczne. Niezbyt martwił się tym, aby jego przyajciel zbyt często zerkał w stronę kieliszka, a gdyby tak się jednak stało, to mógł być pewien, że Ethan zamierzałby mu truć tyłek przez długi czas, aby to zostawił, dopóki by to do niego nie dotarło, ale to był już jeden z bardziej czarnych scenariuszy i jego czarnych myśli, bo te biegały tam, gdzie chciały nie było szans ich opanować. Chyba po prostu czasami zaczynał myśleć zbyt pesymistycznie. Przygotował dla przyjaciela rozpuszczalną kawę, tak jak chciał i przeszedł się również po aspirynę, która wraz z innymi lekami z jakiegoś powodu miała swoje miejsce w jednej z kuchennych szafek między kubkami, a talerzami. Nie miał tu szczególnie wiele miejsca, co w zupełności mu odpowiadało. Mieszkał sam i nie zapraszał co chwilę gości, więc nie potrzebował też, aby jego miejsce było większe. Być może ewentualnie o przeprowadzce w przyszłości, ale na ten moment w ogóle nie chciał się stąd ruszać. Zmiany, jak widać, przychodziły mu zbyt ciężko i dopóki nie było potrzeby to nie zamierzał się stąd ruszać.
    Ethan sam przyłapał się na tym, że zaczął mówić znacznie więcej niż w przeciągu ostatnich kilku miesięcy całej znajomości. Najwyraźniej faktycznie w końcu był czas, aby co nieco mu opowiedzieć, choć raczej teraźniejsza sytuacja się do tego nie nadawała, a on nie chciał przytłaczać go swoimi demonami z przeszłości, z którymi niby się pogodził, ale cały czas coś tam jeszcze za nim jak cień podążało. Zresztą, Jerome miał teraz swoje problemy i na pewno nie chciał wysłuchiwać o Ethanie. On sam również nie chciał męczyć go pytaniami odnośnie tego, czego się dowiedział, ale z kolei nie miał pojęcia co powinien mówić, aby było w porządku i nie chciał przesadzić ani w jedną ani w drugą stronę.
    ― Można uznać to za wyjątkowy dzień ― odparł nieco rozbawiony. Chyba ostatni raz, kiedy coś więcej o sobie powiedział było, gdy pomagał mu z przewiezieniem rzeczy, a później zatrzymali się na kawę i ciasto u uroczej, starszej kobiety, której imię niestety kompletnie wyleciało mu z głowy. Czasem po prostu, jak w tamtym przypadku, trzeba było go pociągnąć za język albo musiała nadarzyć się jakaś okazja, aby sam z siebie zaczął coś mówić. ― Została, miałem ją nawet ze sobą zabrać. W wakacje, jak poleciałem do Kanady, ale coś się jej odmieniło.
    Zresztą pojęcia nie miał, jakby teraz mogło wyglądać pojawienie się Loreny tutaj. Byłoby co najmniej niezręcznie nie tylko dla niego, ale również dla niej, jak i dla Daviny. I może jednak lepiej, że Lorena wciąż była tam, gdzie była. Przynajmniej nie musiał się martwić tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby obie kobiety się ze sobą spotkały.
    ― Trzymaj, powinna ci chociaż trochę pomóc ― powiedział podsuwając mu lek. Czas podobno był najlepszym lekarstwem na całe zło. Trochę ciężko było mu się z tym zgodzić, ale z pewnością mijający czas pozwalał się oswoić ze wszystkimi… niedogodnościami, które w życiu się pojawiały. ― Dajcie go sobie tyle, ile potrzebujecie. A jakbyście z czymkolwiek potrzebowali pomocy, to masz mój numer no i teraz wiesz, gdzie mieszkam.
    Aż dziwne było, że po tylu miesiącach wciąż niewiele oboje tak naprawdę o sobie wiedzieli. Ale może nie potrzebowali też długich i wyczerpujących rozmów o swoim życiu, aby się zrozumieć i przyjaźnić? Może nawet to ta nutka tajemnicy sprawiała, że dobrze im wychodziła ta relacja? Pojęcia nie miał, był dość kiepski w czytaniu sygnałów, które druga strona wysyłała.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  24. [ Cześć! Dziękuję za powitanie i zgodzę się, nie sposób nie lubić Candice (; To świetna babka. Szkoda, że jej kariera trochę ucichła, lecz najwidoczniej zajęła się bardziej życiem rodzinnym. Robi to co lubi, tak mi się wydaje, a to chyba najważniejsze. I taak, Dalmatyńczyki górą! Pasował mi do Debby jak ulał. Ja za to jestem pod wrażeniem wyglądu karty, podziwiam ludzi, którzy umieją w kody (nawet jeśli chodzi o zmianę w nim paru linijek, nie mam zupełnie do tego cierpliwości). Dziękuję raz jeszcze! ]

    Deborah Hamilton

    OdpowiedzUsuń
  25. [Z góry przepraszam za to, ze wstęp będzie raczej krótki, ale ostatnio nie wychodzą mi zbyt długie odpisy :(]
    Słoneczna, wiosenna pogoda każdego zachęcała, by chociaż na chwilę wychylić nos z czterech ścian, jednak nie każdy miał taka możliwość. Niektórzy mieszkanie zamieniali na biurowce, czy inne pomieszczenia, w których dane im będzie spędzić kolejne osiem godzin nie zaznając na skórze dotyku tych nieśmiałych promieni. Zapowiadały one rychłe nadejście lata oraz przymus wymiany garderoby na tą z mniejsza ilością warstw. To był jeden z licznych powodów dla których rudowłosa dwudziestopięciolatka siedziała pośród licznych pudeł oraz materiałów zlewających się w kolorowa masę. Gdyby nie jej nowy przyjaciel w postaci małego kundelka, pewnie nawet nie zorientowałaby się, że na zewnątrz  się znacznie ociepliło. 
    Po krótkiej przerwie na potrzeby fizjologiczne Biscuit'a okazało się, że futrzasta kulka szczęścia porządnie ubrudziła sobie łapy. 
    -I co ja mam z Toba zrobić, hm? - zapytała zwierzaka podnosząc go przed swoją twarzą. Ten radośnie zamerdał ogonem do końca rozmiękczając jej serce. Nie potrafiła się na niego długo gniewać, nawet gdy postanowił załatwić pewne sprawy do jej ulubionych trampek. Miała go zaledwie kilka dni, jednak Biscuit już nagromadził na swym koncie kilka przewinień. Były one jednak niczym w porównaniu do tego,  jakie uczucia w niej wzbudzał,gdy z merdającym ogonem witał ją prosto z pracy, czy rano piszczał pod łóżkiem, by pomóc mu się na nie dostać.
    - Idziemy cię wykąpać - rzuciła lekko ruszając z psem na rekach prosto do łazienki. W końcu dorobiła sie mieszkania, które w łazience posiadało zarówno prysznic, jak i wannę. Ceniła sobie praktyczność, lecz dłuższa kąpiel od czasu, do czasu również była czymś czego człowiek potrzebował. Psina spokojnie znosiła czyszczenia każdej z ubłoconych łap, lecz problem pojawił się w momencie, gdy Lotta chciała wyłączyć strumień. 
    - Cholera, co jest... - warknęła, jakby to miało w czymkolwiek pomóc, ale tak sie oczywiście nie stało. Woda leciała w najlepsze fundując pełna kąpiel Biscuit'owi, który wyglądała, jakby chciał pomóc swojej pani w opałach. Lester poddała się z mocowaniem i szybko znalazła główny zawór zakręcając całkowicie dopływ wody.
    - Chodź tu biedaku - powiedziała biorą przemoczone zwierze i szybko je osuszając go ręcznikiem przeznaczonym tylko dla niego. W międzyczasie zerknęła na zegar w salonie i była pewna, że o tej godzinie nie zdoła juz znaleźć żadnego fachowca, więc chwile obracała telefonem komórkowym w rękach. Nie była pewna, czy jedyna osoba jaka przychodziła jej do głowy nadal przebywała w Nowym Jorku. Postanowiła zaryzykować wykręcając odpowiedni numer.
    -Jerome? Jesteś jeszcze może w NY? -zapytała niepewnie i znów zasiadła pośród sterty ubrań porozrzucanych na ziemi to tu, to tam. Rozpakowywanie wcale nie było w jej przypadku lepsze od pakowania. Spędzała nad tym zdecydowanie zbyt dużo czasu.
    - Bo chyba popsułam baterie prysznicową i woda nie chce przestać lecieć. - mruknęła do słuchawki, która teraz przytrzymywała ramieniem, by poskładać kolejny z ciemnych swetrów. Miały trafić one na dól obszernej szafy, by zwolnic miejsce nieco cieńszym ubraniom.
    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  26. Spojrzała na Marshalla i zmarszczyła delikatnie brwi.
    — Jeżeli myślisz, że przekupisz mnie samymi słodkościami to jesteś w grubym błędzie — oznajmiła poważnym tonem, ale nie wytrzymała długo tej udawanej grozy. Po krótkiej chwili zaśmiała się, bo przecież wcześniej sama mu powiedziała, co powinien zrobić, aby jakoś jej ulżyć w tej okropnej świadomości, że będzie jej wypominał czyny z młodzieńczych lat… Które teoretycznie wciąż trwały, biorąc pod uwagę ile miała lat — po prostu zamknijmy już ten temat, dobrze? — Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, bo faktycznie jej samej zdarzało się od czasu do czasu, specjalnie denerwować męża i prowokować go w ten sposób.
    — Kontynuuj, bo bardzo mnie teraz zaintrygowałeś — oznajmiła z uniesioną brwią, wpatrując się w mężczyznę. Matthew, chociaż został nakarmiony i odsunął rączkami od siebie butelkę, stawał się coraz bardziej niespokojny, a to sprawiało, że Elle chociaż bardzo chciała, nie była w stanie skupić się całkowicie na rozmowie. Koncentrowała całą swoją uwagę na synku, próbując go uspokoić i jedynie potakując na wszystkie słowa mężczyzny — siedzi się naprawdę miło — powiedziała, odrywając na chwilę spojrzenie od synka — i rozmawia się równie przyjemnie, ale on chyba chciałby wrócić już do domu — uśmiechnęła się przepraszająco — ale nie martw się, wrócimy jeszcze do tej rozmowy — zagroziła z uśmiechem, powoli podnosząc się z kanapy i sięgając do wózka po czapeczkę i kombinezon synka, aby ubrać go, a następnie przygotować Theę do wyjścia.
    — Odezwę się odnośnie tego mieszkania… I dziękuję za mile spędzony czas — uśmiechnęła się wesoło do Jerome’a, układając w wózku dzieci i bujając nim delikatnie, aby Matty nie rozpoczął swoje płaczliwego krzyku.


    Wysłała dokładny adres kamienicy, w której znajdowała się kawalerka, prosząc Jerome’a, aby zaczekał przed wejściem. Nie była pewna, w jaki sposób poczuje się, w tym miejscu. Kiedy była tutaj ostatni raz, w jej życiu małżeńskim działo się wiele złego, a w zasadzie… Było bliskie rozpadu. W tych konkretnych ścianach znajdowała się ze swoim bratem i biologicznym ojcem, którzy pomagali zabrać jej swoje rzeczy, bo przecież w powietrzu wisiał rozwód i nic w tamtym czasie nie zapowiadało, że pomiędzy nimi będzie lepiej.
    W sierpniu właśnie z dachu tego budynku jej mąż próbował się zabić. Kiedy rozmawiali o remoncie tego mieszkania w kawiarni, nie spodziewała się, że przyjście tutaj będzie takie trudne. Umówiła się jednak z mężczyzną i sama zaproponowała mu, że będzie mógł sobie ulżyć w ten sposób w emocjach. Poza tym i tak remont był potrzebny, niezależnie od tego czy chcieli sprzedać czy wynająć kawalerkę.
    — Cześć! — Powiedziała głośniej, kiedy wysiadła z samochodu, który zaparkowała w odpowiednim miejscu na placu obok kamienicy. Widziała już z daleka przyjaciela, więc uniosła rękę i pomachała mu energicznie, koncentrując się tylko na myśli, że im szybciej wejdzie do środka, tym szybciej będzie mogła opuścić mieszkanie i wrócić do codzienności, na swoje wymarzone przedmieścia.
    Podeszła do mężczyzny i cmoknęła jego policzek, uśmiechając się przy tym delikatnie. Wsunęła dłoń do kieszeni, aby wyciągnąć kluczę i podeszła do drzwi wejściowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mam nadzieję, że nie miałeś problemu z dojazdem — powiedziała, otwierając drzwi od klatki i wchodząc do środka — w środku nie jest źle… Stoi nieużywane dopiero od kilku miesięcy — powiedziała, kierując się powoli na drugie piętro — w ogóle to, co tam? Jakieś zmiany? — Zerknęła na niego, nie będąc pewną, o co dokładnie może zapytać. Nie chciała poruszać tematu Jennifer i ich utraconego dziecka. Wolała, żeby Jerome cokolwiek na ten temat powiedział sam, jeżeli tylko będzie miał ochotę.
      Sama Villanelle zatrzymała się przed drzwiami kawalerki, spoglądając na trzymane w ręce klucze. Doskonale wiedziała, który z nich pasuje do zamka w drzwiach, ale coś sprawiało, że wcale nie była pewna, czy chce tam wchodzić.
      — Dawno tu nie byłam — powiedziała, niepewnie unosząc dłoń i wsuwając powoli klucz. Tak, jakby te jedne zdanie miało wszystko wytłumaczyć.

      [No właśnie, wygląda bardzo młodziutko :D
      Co do zdjęcia w karcie, jezu wydawało mi się, że było inne! Jak Boga kocham :D]

      Villanelle

      Usuń
  27. Zdrowe i dobre znajomości Jaime na pewno mógł zaliczyć do tych rzeczy, które były pozytywne. Tak się złożyło, że kilka takich relacji udało mu się nawiązać pod koniec roku. A przynajmniej w tej drugiej części. Nie spodziewałby się, że z jego lepszych i gorszych pomysłów mogą się wywiązać takie rzeczy. Miał teraz kilka osób więcej, do których wiedział, że mógł się odezwać w każdej chwili i którzy na pewno by z nim chwilę pogadali. Każde z nich miało swoje życie, wiadomo, ale na pewno pięć minut byliby w stanie mu poświęcić. Inna bajka była wtedy, kiedy jednak Moretti dochodził do wniosku, że lepiej nie zawracać im głowy pierdołami i przerywać spokojny wieczór, popołudnie czy po prostu jakieś zajęcie, czas spędzany z rodziną. To na pewno skutecznie by go powstrzymywało przed wykonaniem takiego telefonu. Chociaż pamiętał tamtą noc, podczas której jednak się nie powstrzymał i wybrał numer Jerome’a, prosząc go przy tym o pomoc.
    - No właśnie, jeszcze Laura – powiedział z uśmiechem. – Nie mogę się doczekać tego spotkania, mam nadzieję, że mnie nie zjedzą. Najwyżej wyślę ci wiadomość SOS, żebyś mnie ratował. Wiesz, wezwał policję czy coś – zaśmiał się. Oczywiście, że sobie żartował. Ale przyjemnie móc było w ogóle z kimś to robić.
    Spojrzał uważnie na Jerome’a. Właśnie, nawet te najmniejsze. Więc jakby się tak skupić i zastanowić, to tych najmniejszych rzeczy wcale znowu nie było aż tak mało.
    No i właśnie o to mu chodziło – dobrze było mieć przyjaciela, który zawsze był obok i pomagał zwracać uwagę na takie tematy i rzeczy. Kiedy Jaime czułby się źle, Jerome na pewno znalazłby sposób, aby mu humor poprawić. I chłopak był mu cholernie wdzięczny. Miał też nadzieję, że zawsze będzie w stanie robić dokładnie to samo dla niego. Chciał być najlepszym przyjacielem, żeby mężczyzna przy przedstawianiu Jaime’ego swojemu siostrzeńcowi, nie musiał ściemniać. Taka tam pierdoła, a jednak jak ważna dla samego Moretti’ego.
    - I nie będziesz w ogóle miał żadnych moich zdjęć... A, nie, czekaj no moment – wyprostował się i rozejrzał się po pomieszczeniu. – A zdjęcia ze ślubu? Hm? O tym nie pomyślałeś, co? Na pewno gdzieś mnie ktoś tam złapał... Chyba...
    Jaime też o tym nie pomyślał. Nie lubił zdjęć, to znaczy nie lubił sobie robić fotek i nie przepadał, kiedy ktoś mu je cykał. Chyba nawet miałby lekki problem, gdyby sam Jerome go poprosił o to na poważnie. Bo teraz sądził raczej, że mężczyzna sobie śmieszkuje. No cóż, miał tak dobry humor, że właściwie ciężko było wyczuć. Ale to dobrze, bardzo dobrze. Jaime cieszył się, że Jerome ma taki właśnie nastrój, aniżeli pogrążony byłby w smutku.
    Moretti spojrzał na Harolda i uniósł brew wyżej.
    - Dobry jesteś – zauważył i prychnął. – Przez chwilę byłem gotów się zgodzić na przyjęcie tego małego gryzonia pod swój dach, naprawdę. Ale nie ma takiej opcji, nie wrobisz mnie, a ja potem nie będę się tłumaczył, dlaczego Harold cały czas śpi albo nie chce się bawić, bo wpadł w depresję. Albo dlaczego ja stałem się jeszcze bardziej nerwowy niż jestem. Chcesz mieć nas na sumieniu, hm? Oczywiście, że nie – wzruszył ramionami i znów usiadł wygodnie.
    Chociaż przyjęcie świnki morskiej do domu mogło być ciekawym doświadczeniem, tak jednak Jaime wolał od tego uciekać jak najszybciej (i najdalej) się dało. Nie czuł się na siłach. Jeśli zdecyduje się na coś podobnego, to najpierw wybierze kwiatka. Serio. Czy nie podobnie zaczynali uzależnieni? Najpierw kwiatek, potem jakiś pies czy kot, a potem dopiero relacja z innym człowiekiem? Może i Jaime leciał trochę w innej kolejności, ale sens był podobny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie musiałeś mi mówić o tym Peru – stwierdził, robiąc nieco skwaszoną minę.
      Zerknął w stronę gry. A co mu tam. Jego dłonie o dziwo się nie trzęsły, kiedy musiał robić coś podobnego, ale to dobrze świadczyło na jego przyszły zawód. Wstał z kanapy i poszedł po grę.
      - Harold gra z nami? – zapytał poważnie. – Ma takie małe łapki, że mógłby z nami wygrać – stwierdził, wyciągając klocki i układając je w sposób przedstawiony na obrazku. – Nigdy wcześniej w to nie grałem.

      Jaime

      Usuń
  28. Alanya musiała przyznać, że bawiła się naprawdę świetnie. Nie spodziewała się, że taka dość głupiutka zabawa przyniesie jej tyle radości. Drobne kłamstwo, nic więcej. Nikomu krzywdy nie robili, a była pewna, że oboje po powrocie do własnych mieszkań pochwalą się swoim partnerom, ile udało im się wyciągnąć drinków na to kłamstwo. Tymczasem chciała się cieszyć z bycia przyszłą panią Marshall i wypić postawionego drinka, tego zmarnować w końcu nie można było. W jej przypadku wszystko szło o wiele wolniej, nie było żadnych oświadczyn ani prędko nie padły magiczne słowa kocham cię, te zresztą wypowiedziała zupełnym przypadkiem z początku nawet nie zdając sobie z tego sprawy i z absolutnym przerażeniem, a na szczęście prędko przekonała się, że nie miała czego żałować. Łatwo przyszło jej wejść w tę rolę, bo potrafiła dość szybko dostosować się do panującej sytuacji. Jerome lubiła, więc nie było też dla niej większego problemu, aby udawać szczęśliwie zakochaną w mężczyźnie, a po części było jej też łatwiej, bo był przystojny. Może to było płytkie, ale brunetka lubiła patrzeć na ładnych ludzi, Jerome się do nich zaliczał. Pewnie, gdyby nie darzyli się sympatią takie udawanie wyglądałoby strasznie sztucznie, a teraz chyba nie było widać, że nie są tak naprawdę ze sobą związani.
    ― No przecież wiem ― mruknęła w odpowiedzi przewracając oczami i lekko szturchając mężczyznę, co miało wyglądać jakby się z nim przedrzeźniała. Wybranie Jerome do pomocy było najlepszą rzeczą, jaką mogła zrobić. Cała reszta była za bardzo pochłonięta tym, aby ratować samych siebie, co brunetka absolutnie rozumiała. Wśród tych wszystkich ludzi pojawił się też i Jerome, który po prostu do pomocy się nadawał. Przynajmniej mieli co opowiadać i mogli mieć pewność, że ta historia nie będzie nudna.
    Joey i Rachel wydawali się być zaintrygowani opowieścią pary. Dla lepszego efektu, gdy mężczyzna mówił położyła dłoń na jego plecach, które następnie delikatnie pogładziła. Wspominali w końcu o rzeczach, które nie były mimo wszystko łatwe, ale to, że potrafili o tym mówić i się nie załamywać nie musiało być czymś, o tym towarzysząca im para powinna wiedzieć.
    ― No już, już. Do ślubu jeszcze mamy daleko, zanim to wszystko zorganizujemy jeszcze dziesięć razy się rozejdziemy ― mruknęła w żartach i puściła oczko w stronę Rachel, która być może rozumiała o co chodziło. Pary się w końcu często kłóciły, czasami w złości rzucali do siebie słowami, że nie chcą już dłużej związku, czego tak naprawdę nie mieli na myśli. Nie zaszkodziło trochę podkoloryzować ich relacji, prawda?
    Zaczęła się zastanawiać, czy gdyby doszło do jej ewentualnego ślubu również miałaby tak wiele stresów? W końcu to naprawdę nie było byle co, jej najbliżsi byli aż za oceanem, większość rodziny Felixa tutaj, a jeszcze inni w Austrii, choć zapewne raczej też wszystkich by nie ściągali. Jakoś nie widziała samej siebie w długiej, ślubnej sukni do ziemi i weselu na dwieście gości, jak nie więcej. No ale nad tym raczej się zastanawiać nie musiała, skoro takich ani podobnych planów nie było, a jedyny ślub, który miała na głowie to był właśnie ten z Jeromem. Brzmiało to śmiesznie, wyimaginowany ślub z przyjacielem, no bo czemu nie. Prawie jak wtedy, gdy miało się po sześć lat i brało się śluby w piaskownicy, to było mniej więcej na tym samym poziomie.
    ― Jakbym mogła urządzić takie ogromne wesele na wiele ludzi, to chciałabym coś jak Carrie Bradshaw w pierwszej części filmu ― powiedziała z rozmarzeniem i delikatnym uśmiechem na twarzy. Niekoniecznie była pewna, czy męska część towarzystwa wiedziała o czym mówi, ale po błysku w oczach Rachel domyśliła się, że kobieta serię widziała. ― Ale nam wystarczy to, co sobie zaplanujemy, prawda, Jerry? ― zwróciła się do mężczyzny posyłając mu najsłodszy z uśmiechów, na jaki było ją stać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alanya nawet nie myślała, że coś mogłoby pójść nie tak. Przynajmniej do czasu, aż po wzniesieniu toastu usłyszała oskarżający głos, a później to Jerome się odezwał. Oho, zaczęło się, powinna była się na taką sytuację przygotować, ale nie spodziewała się, że ktoś mógłby faktycznie się do nich doczepić, a przede wszystkim rozpoznać Jerome i urządzić awanturę. Choć z drugiej strony to po części niejako dobrze świadczyło o jego przyjaciołach, którzy byli w stanie sprowadzić go na ziemie, skoro zaczął się bujać z obcą kobietą jednocześnie mając żonę w domu. Już myślała nad tym, jak z tej sytuacji wybrnąć. Nie chciała stawiać przyjaciela w złym świetle, ale z drugiej strony szansa na zobaczenie Rachel i Joeya była malutka, a ona w ramach rekompensaty mogłaby mu postawić najdroższego i najlepszego drinka jakiego tylko uda mu się znaleźć. Dla bezpieczeństwa swojego oraz Jerome, najlepiej w innym barze po konsultacji z Jen, aby przypadkiem nie dostała fałszywej wiadomości, że jej mąż prowadza się z jakimiś obcymi babami po mieście.
      Ayers siedziała ściskając szklankę w dłoniach i zaciskała mocno usta. Mieli tu Meredith, dziewczynę, która ich przyłapała oraz Joey’a i Rachel, którzy siedzieli nie wiedząc co ze sobą począć. Ona zresztą też nie wiedziała i najchętniej oddaliłaby się, jak najdalej od stolika i udała, że problemu nie ma.
      ― Jerome ― odezwała się po chwili i spojrzała na bruneta. Przyglądając się kobiecie można było stwierdzić, że albo jest bliska płaczu albo wybuchu śmiechu, w tym momencie była to mieszanka obu. Chciała się śmiać, bo ich cały misterny plan poszedł w pizdu i chciała płakać, bo nie wypiła nawet do końca swojego drinka, a to mógł być dopiero jeden z wielu. Zwilżyła wargi koniuszkiem języka i puściła szklankę. ― Myślałam, że ten temat mamy już za sobą. Rozmawialiśmy tyle razy, obiecywałeś, że to koniec ― ciągnęła nawet nie wiedząc o co konkretnie go oskarża. Granie weszlo jej ciut za mocno, gdy poczuła na policzku łzę, którą prędko wytarła wierzchem dłoni.
      ― Strasznie was przepraszam. Nie myślałam, że to… że taki temat się pojawi ― zwróciła się do pary posyłając im przepraszający uśmiech ― a z tobą… nawet nie wiem, czy chcę z tobą rozmawiać.

      Lynie, której aktorzenie weszło ciut za mocno i Ice, którą zdecydowanie poniosło =D

      Usuń
  29. [Mnie się taka łazienka marzy, więc niech chociaż Lotta ma się z czego cieszyć! XD #kawalerkanierozpieszcza]

    Słysząc znajomy głos po drugiej stronie słuchawki, a nie automatyczna sekretarkę odetchnęła z ulga. W sumie nie pomyślała, że przyjaciel mógłby przecież kompletnie odizolować się na swojej wyspie wraz z małżonką. Zapewne oboje tego potrzebowali, by poukładać swą rzeczywistość kawałek po kawałeczku. Ona tymczasem postanowiła wyskoczyć z tak przyziemnym problemem jakim była awaria w łazience.
    — Naprawdę? Ratujesz mi tyłek!  I tak, tak już wysyłam Ci mój adres. Dzięki. — powiedziała z radością nim na dobre się rozłączyła. Nim odłożyła telefon na stolik w salonie wysłała Jeromowi swą lokalizację za pomoce google maps, ponieważ tak było łatwiej odnaleźć się w tych licznych uliczkach znajdujących się dookoła.
    Charlotte udało się opanować ubraniowy armagedon w salonie i poukładać je na kilka kupek, które miały lada moment zostać przetransportowane do odpowiednich półek. Dopiero co podniosła się skrzyżnego siadu, by rozprostować zdrętwiałe nogi,a  już musiała pędzić w kierunku drzwi wejściowych. Nie wydawało jej się, by minęła już godzina, lecz czas przy porządkach uciekał przez palce, więc jedyna osoba jej się spodziewała to Marshall. Oczywiście szczeniak zaalarmowany prześcignął swą właścicielkę ujadając nieco piskliwie.
    — Hej, cicho! —  niby go skarciła i lekko odsunęła, by otworzyć wreszcie drzwi pomocy hydraulicznej. Uśmiechnęła się pogodnie do mężczyzny wpuszczając go do środka, a pies od razu dopadł jego nóg. Zasięg miał nieco ograniczony, więc skupił się na tym co znajdowało się na tym samym poziomie.
    — Jeszcze raz dziękuje, że mnie ratujesz — powiedziała również lekko przytulając szatyna na powitanie, a następnie zaśmiała się na jego komentarz.
    — Jaka pani taki pies — zażartowała puszczając mu perskie oko po czym gestem ręki przegoniła futrzastą kulkę w kierunku salonu. Malec przestał już szczekać, jednak nadal był zaaferowany nieznajomym oraz zapachami jakie ze sobą przyniósł.
    — W nowym mieszkaniu w końcu znalazłam miejsca dla dodatkowego lokatora — wyszczerzyła ząbki z najniewinniejszym uśmiechu jaki dane jej było zaprezentować. Rudowłosa miała bowiem miękkie serducho w stosunku do wszelkich zwierzaków i bardzo długo marzyła od własny, jednak zawsze było jakieś ale.   Najpierw brak warunków, później funduszy, a na czasie kończąc. Teraz czuła, ze to jest ten czas, gdy możliwie jej życie chociaż odrobinę zmierzało w kierunku stabilizacji.
    —   Napijesz się czegoś? — zapytała idąc do otwartej na salon kuchni i nim wyciągnęła z lodówki cokolwiek mała, jasnobrązowa kulka przemknęła między nimi z wielkim zadowoleniem.
      — Biscuit! — pobiegła za psem, gdy zorientowała się, że ten miał w pyszczku nic innego, a jednej z jej majtek.Musiał dorwać z ułożonych tu i ówdzie stosików. 
     — To nie jest twoja zabawka! —  tak jakby szczeniak w ogóle sobie cokolwiek robił z jej tłumaczeń. Dopóki wyprzedał ją chociażby o łapkę był pełen wigoru. Nie trwało to długo, a psiak już był schwytany przez Lottę.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  30. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Dziękuję bardzo za powitanie i ciepłe słowa :)
      Fragmenty "Poradnika" z pewnością się jeszcze na blogu pojawią!]

      Rita

      Usuń
  31. [Po pierwsze, jak mogłabym mieć dość?! Masz dowód w czterech łapkach o imieniu Vincent, bo chociaż Maille nie ma (buuu!) to trwa chociaż ich wspólna przygoda :)
    A po drugie, wychodzę spod tej karty zanim usunę swoją i tyle mnie widzieli! Takie cuda powinny być zabronione, bo takie szaraczki jak ja, później płaczą w poduszkę, że nie potrafią takich ładnych kart robić :P
    No i po trzecie, wątek jak najbardziej - czekam na pomysły Twojej głowy :D
    P.S. Widzę, że kilka notek muszę przeczytać! Nadrobię, obiecuję!]

    Joooosie

    OdpowiedzUsuń
  32. Jej włosy szarpał wiatr, kiedy usiłowała zapalić papierosa pod swoim blokiem. Klęła pod nosem raz po raz – nawet, gdy odłożyła siatkę z zakupami na ławkę, ciężko było jej walczyć z żywiołem. Miewała przebłyski koszmaru, w którym nieopatrznie podpala zapalniczką swoje jasne kosmyki, toteż próbowała jednocześnie ochronić ogień przed wiatrem i włosy przed ogniem, co nie wychodziło jej najlepiej. Wreszcie, złapawszy dobry moment, z westchnieniem ulgi zaciągnęła się papierosem i przycupnęła na ławce, nie bacząc na chłód drewna, który przeszywał ją na wskroś.
    Ostatnie dni Ava March spędziła nerwowo obgryzając skórki przy paznokciach i zadręczając się myślami. Chodziła przy tym po domu jak duch, denerwując swoją siostrę, która, widząc, że Avę coś trapi, bardzo chciała pomóc, ale nie miała pojęcia jak. Nie potrafiła z niej niczego wyciągnąć (a starała się naprawdę mocno); może w niektórych przypadkach chęci i starania to jednak o wiele za mało. Postanowiła więc pozostawić sprawy własnemu biegowi, uznając siostrę za dość rozsądną, by powiadomiła ją, gdyby jej interwencja okazała się niezbędna. Tymczasem jednak pochłonięta była własnymi sprawami, pracowała obecnie nad sporym projektem, z którego mógł być równie spory zysk, jeżeli wszystko pójdzie gładko, i dziwny stan Avy zszedł gdzieś na drugi plan podświadomości. Osoba lepiej znająca się na ludziach niż Claire z pewnością połączyłaby dziwny humor Avy z oderwaniem od rzeczywistości, które ostatnio maniakalnie prezentowała, niemniej wyciągnięte z tegoż spostrzeżenia wnioski mogłyby być dwojakie i odległe od siebie jak niebo i ziemia.
    W życiu Avy March jeden chaos gonił drugi, jakby posiadała jakiś specjalny magnes, który przyciągał życiowe tornada i zawirowania. Szczęśliwie nie przywykła do poukładanego trybu egzystencji, w którym panuje nad wszystkim i sama jest sobie szefem; była raczej osobą bezsprzecznie poddającą się temu, gdzie ją rzucał los. Tym razem jednak sprawa była poważniejsza. O wiele za poważna. Mogło nawet dojść do sytuacji, w której musiałaby swoje życie unormować – a było to coś, co wydawało się Avie ponad jej siły, przynajmniej w chwili obecnej.
    Drgnęła, słysząc nad głową znajomy głos i spojrzała w górę.
    – Och, cześć… Jerome. Cześć – przywitała się i nawet wysiliła na lekki uśmiech. Papieros między palcami zaczął ją parzyć, kiedy zyskała towarzysza; jakkolwiek, mógłby ją ocenić. Gdyby wiedział. – Cóż, no wiesz. Musiałam się przewietrzyć. I wyskoczyłam na zakupy. Obiecałam siostrze, że zrobię spaghetti, ale w domu nie było ani makaronu, ani mięsa, ani nawet sosu… A ty? Zimowy spacerek?

    [Przepraszam najmocniej, że tyle mi to zajęło!]
    Ava March

    OdpowiedzUsuń
  33. [Cieszę się, że ktoś zauważył to powiązanie, chociaż przyznam się, że zdjęcie było pierwsze, a tekst nadszedł potem :)
    Mam nadzieję, że Sam lepiej tłumaczy zawiłości chemii niż ja, ponieważ u mnie z reguły wszystko wychodzi zbyt chaotycznie w kwestii dzielenia się wiedzą.
    Dziękuję bardzo za powitanie :) Fajnego masz tego pana, chociaż zjadł Ci literkę "c" w słowie schronisko ;)]

    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  34. [Musiałam jakoś nieobecność Josie wyjaśnić, a jako że wróciła teraz to może być problem :D możemy jednak założyć, że Josie mogłaby teraz poznać państwo Marshall jako stałych klientów? Chociażby ktoś ze znajomych Jerome mógłby potrzebować prawnika, więc ten przybyłby wybadać teren i terminy, a tu no sekretarka ;)]

    Josie

    OdpowiedzUsuń
  35. [Kawalerki są super, jeśli chodzi o sprzątnie xD Ale brak miejsca cóż - nie pogardziłbym takim mieszkaniem jakie wymyśliłam rudej ^^]
    — Hmm w schronisku powiedzieli, że ma około czterech miesięcy, ale pewności nie ma. Dasz wiarę, że ktoś tego biedaka zostawił w lesie wraz z rodzeństwem? Zawsze, gdy odzyskuję wiarę w ludzkość dowiaduję się o czymś takim — fuknęła pod nosem kręcą głowa z dezaprobata, ponieważ nie rozumiała ludzi, którzy robili celowo krzywdę bezbronnym istotom. Pewnie gdyby miała możliwość zdobyć informację o tym, kto posunął się do takiego haniebnego czynu to pokazałaby mu jak nie należy traktować, czy to zwierząt, czy to przedstawicieli tej samej rasy.
    —  Zrozumiano! Żadnego rumu z colą. — zachichotała, chociaż sytuacje w których raczyli się tym jakże prostym drinkiem nie należały do najweselszych. Najpierw ona była kupa nieszczęścia, którą trzeba było postawić na nogi, a Jerome został pobity przez znajomego panny Lester. Za drugim razem wcale nie było lepiej, bo kobieta próbowała poukładać niezły mętlik w głowie związany z powrotem do Nowego Jorku oraz jej życia pewnego szatyna, a za to Marshall walczył ze znacznie silniejszymi demonami. Niemniej teraz nie myślała o żadnym z tych spotkań, gdy tak goniła niesfornego szczeniaka, który zamiast biegać z jedną ze swych zabawek wybrał sobie jej majtki.
    — Proszę mnie tu nie oceniać. Mam go dopiero dwa tygodnie i no sam popatrz jak można niego krzyczeć — podrapała psa po głowie, gdy już ten zajmował sie palcami szatyna. 
    — Jest po prostu zbyt uroczy, prawda Biscuit? Dlatego to ciebie wzięłam zza tych strasznych krat. —   dodała ruszając z powrotem do kuchni, by wstawić wodę na herbatę dla siebie i mężczyzny, chociaż w pogotowiu miała również colę z lodówki bez żadnych dodatków alkoholowych.
    — Co? — zawołała wychylając sie spod antresoli i zerkając na Jeroma, który nadal z psem na rękach spacerował po piętrze. Czajnik naprawdę hałasował, więc na dobra sprawę nie zrozumiała ani słowa z tego co powiedział wcześniej mężczyzna. Widząc jednak, że ten dalej skupiony był na zwiedzaniu wróciła do kuchni i zalała dwa kubki zielonej herbaty o smaku owoców egzotycznych. Ostatnio to była jej ulubiona i może poza jeszcze czarną nie miała żadnej innej na nowym mieszkaniu.
    —  No i gdzie Ty się podziewałeś Biscuit? No gdzie. A chcesz coś dobrego? — mówiła robiąc bezcenne miny do szczeniaka, a w międzyczasie wyciągając z półki jeden z jego smakołyków - psie ciasteczka.
    — Siad!— pomachała mu nagroda przed nosem i o dziwo maluch usiadł na całe dwie sekundy, by później znów stać na czterech łapkach i zaciekle próbując dorwać ciasteczko.
    — To tyle z wychowywania. — zaśmiała sie i chwyciła dwa kubki herbaty, by postawić je na stole w salonie.
    — Siadaj. Awaria nam nie ucieknie. — poklepała miejsce obok siebie na kanapie i z lekkim uśmiechem patrzyła na przyjaciela. Była ciekawa co tez u niego słychać, czy z jego żona było już lepiej i na kiedy planowali ten swój lot na Barbados, ale jakoś zamiast zadać, którekolwiek z tych pytań skupiła się na słodzeniu herbaty.
    Charlotte Lotta 

    OdpowiedzUsuń
  36. [A z chęcią :) Mam nawet pewien pomysł, daj mi znać tylko czy ma to szansę wypalić.
    Znalazłam w karcie, że Jerome to taka złota rączka. Może byłby sąsiadem babci Samanthy i od czasu do czasu wpadał pomóc staruszce pomóc w czymś przy domu? Starsza pani mogłaby twierdzić, że po co zatrudniać obcych skoro może zapłacić sąsiadowi. Przy okazji trochę traktowałaby go jak swojego wnuka, bo to taka ciepła kobieta. Z Sam minąłby się tylko kilka razy i nie sprawiłaby na nim zbyt dobrego wrażenia. No i któregoś dnia nadszedłby moment, w którym mieliby ze sobą dłuższą styczność, dzięki czemu Williams pokazałby się z innej strony ;)]

    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  37. Długo się zastanawiał, w jaki konkretnie sposób mógłby pomóc przyjacielowi oderwać się od problemów, które miał. Specjalnie się nie narzucał. Skoro potrzebowali czasu tylko i wyłącznie dla siebie, aby pogodzić si z tym, co się w ich życiu wydarzyło Ethan nie miał żadnego prawa, aby się wtrącać i dopytywać czy na pewno niczego nie potrzebują. Uznał, że najlepiej będzie zaczekać na jakąś wiadomość ze strony samego Marshalla. Na tę z kolei wcale tak długo nie czekał. Skupił się na swojej codzienności, pracy i tym co robił zazwyczaj. Przyłapał się na tym, że myśli czasami uciekają w stronę Jerome, ale zwyczajnie się martwił. Tu w końcu nie chodziło o jakieś przeziębienie czy zwykłą kłótnię między małżonkami. Nie należał jednak też do ludzi, którzy we wszystko musieli się wtrącać i wiedział zwyczajnie tyle, na ile pozawalał mu sam Jerome. Uznał, że wypad do baru może być teraz nieco przereklamowany, a wyrwanie się na chwilę z Nowego Jorku byłoby o wiele lepszym rozwiązaniem. Sam chętnie uciekłby z miastowego zgiełku i ucieszył się, gdy Jerome przystał na jego propozycję. W Nowym Jorku było sporo miejsc, gdzie można było ryby łowić. Camber był jednak zdania, że jeśli naprawdę chcą odpocząć to muszą wyjechać poza miasto. Tu wciąż mim wszystko towarzyszyłby im hałas i codzienność, a to właśnie od tego mieli uciec. Trochę się naszukał i w końcu znalazł odpowiednie miejsce, które było oddalone od Nowego Jorku dwie i pół godziny drogi. Patrząc na to, że mieli wyjechać naprawdę wcześnie i wrócić dopiero następnego dnia, to była całkiem rozsądna odległość. I faktycznie znajdą się poza zasięgiem miasta. Ethan już szczerze mówiąc nie mógł doczekać się wyjazdu. Niedawno na wyjeździe był, co prawda pod koniec sierpnia i nie skończyło się to najlepiej, a później zwyczajnie już nie wyszło, aby mógł jechać gdzieś dalej. Zawsze wyczekiwał takich wyjazdów z niecierpliwością i tak było też tym razem. Ethan upewnił się, że w Roscoe będą mieli miejsce, w którym będą mogli się przespać po dniu łowienia ryb. Nie był to żaden pięciogwiazdkowy hotel, a po prostu niewielki domek z dwoma łóżkami. Uznał, że nie ma sensu płacić dwa razy więcej za oddzielne domki, gdy za jeden płacili o wiele mniej. Choć zwykle na takie wyjazdy zabierał ze sobą Thora, tym razem podrzucił go na te dwa dni do Daviny. Nie chciałby zostawiać go samego w domku, a podczas łowienia ryb mógł mimo wszystko przeszkadzać. Do Nowego Jorku mieli wrócić uzbrojeni w zwierzynę, a przez czworonoga mogłoby im to niekoniecznie wyjść.
    Już nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak wcześnie zrywał się z łóżka. Mieszkanie tutaj zdecydowanie go rozleniwiło, a choć czasami zmuszał się do wstania wcześniej to zazwyczaj i tak wracał później jeszcze spać dalej. Skoro nie miał większego powodu, aby wstawać, to nie było też sensu, aby siedział od piątej czy nawet wcześniejszej godziny i się nudził, prawda? Miasto był wyjątkowo ciche o tej porze. Jak na miasto, które nigdy nie zasypia, Ethan nieco był zaskoczonymi tymi pustkami, ale dzięki temu dojechał o wiele wcześniej pod podany wcześniej przez Jerome adres. Nieco zaspany, ale uśmiechnął się do przyjaciela na przywitanie i nieco też ściszył muzykę, która towarzyszyła mu przez drogę do jego mieszkania.
    — Cześć — odpowiedział. Zakrył też usta dłonią, od razu niemalże też ziewnął. Normalnie o tej porze jeszcze zapewne by spał, a teraz zamiast leżeć w ciepłym łóżku był w drodze na ryby. Ale żeby nie było – on wcale nie narzekał. Uważał, że taki wyjazd naprawdę bardzo dobrze mu zrobi i miał nadzieję, że sam Jerome również z niego będzie zadowolony w takim samym stopniu, co Camber.
    Jak tylko Jerome zamknął drzwi ruszył z miejsca. Podejrzewał, że w przeciągu dwudziestu minut wyjadą z Nowego Jorku. Nie było dużego ruchu, przejechanie przez miasto teraz powinno być o wiele łatwiejsze niż za godzinę czy dwie, gdy więcej ludzi zacznie się budzić do życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jedziemy do Roscoe, a łowić będziemy na rzece Beaver Kill — powiedział zdając sobie sprawę, że wcześniej chyba nie miał okazji powiedzieć mu dokładnie, gdzie jadą. Nazwa brzmiała nieco przerażająco, ale chyba żadne z nich nie miało czego się obawiać. Chyba. — Dzwoniłem do ośrodka, gdzie się zatrzymamy. Można albo wypożyczyć u nich łódkę i z niej łowić albo siedzieć nad brzegiem rzeki, jak kto woli. Co do zasięgu, podobno jest słaby przy rzece i w lesie, ale w domku powinien być całkiem porządny. Wiesz, jakbyście za bardzo za sobą tęsknili to jeszcze masz szansę się wrócić do domu. Z autostrady już się nie wrócę — zagroził zerkając z lekkim uśmiechem na przyjaciela.

      Ethan

      Usuń
  38. — Zaskoczę cię, ale tak… Potrafię wytrzymać bez nich godzinę albo dłużej — wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Pożegnania z dziećmi jednak nie wyglądały tak swobodnie, jak mogłoby się wydawać. Była już nauczona zostawiania ich, bo w końcu nie chciała rzucić studiów, a tym bardziej zwolnić się z pracy i tak naprawdę od samego początku swojej przygody z macierzyństwem korzystała z pomocy. Za każdym razem jednak było tak samo, a większy problem i tak miała Elle aniżeli dzieci.
    — To świetnie — odparła ze spokojem i zerknęła na mężczyznę wyczekując odpowiedzi — to bardzo duże kroki — oznajmiła w delikatnym zamyśleniu — wylot na pewno wam pomoże. Mówiłam ci, z remontem w ogóle nam się nie spieszy. Nie ma żadnego ciśnienia. Stało puste i nieużywane, może postać jeszcze kilka czy kilkanaście tygodni. Na ile lecicie? — Jeżeli chodził o remont, to w ogóle państwu Morrison to nie przeszkadzało. Elle wpadła na pomysł remontu podczas tamtego spaceru. Decyzja była dość spontaniczna, ale uzasadniona, a jeżeli główny wykonawca i zarazem człowiek, któremu te zajęcie miało pomóc, chwilowo będzie poza miastem… Remont po prostu zaczeka.
    Było jej dziwnie, być w tym miejscu. Z pozoru był to tylko budynek, ale skrywał w sobie tak wiele wspomnień, o których Elle nawet nie myślała, dopóki nie znalazła się w tym miejscu.
    — Nie ma takiej potrzeby — odpowiedziała na jego propozycję, wsuwając w końcu klucz do zamka i powoli go przekręcając. Pchnęła drzwi, które otwierały się na lewą stronę i od razu sięgnęła włącznika światła po prawej. Znaleźli się na krótkim korytarzu, z którego wchodziło się do jednego, głównego pomieszczenia mieszkania. Po lewej stronie znajdowała się kuchnia, na wprost były drzwi do pokoju, który służył za biuro Arthura i jednocześnie pokój Thei. Kuchnia oddzielała salon wyspą kuchenną, koło której kiedyś stał stół. Teraz była pusta przestrzeń, a jedyne meble, jakie zostały w mieszkaniu to te kuchenne oraz łazienkowe. Na wprost kuchni znajdowało się okno, a na lewo od niego była wnęka, w której kiedyś stało łóżko i duża szafa. Długość wnęki odpowiadała długości łazienki i małego pomieszczenia gospodarczego, a raczej skrytki.
    Po prawej stronie okna, znajdowały się duże drzwi balkonowe i to na nich Elle skupiła swoje spojrzenie. Pamiętała, aż za dobrze, gdy wbiegła z balkonu do środka oznajmiając Arthurowi, że dusi się w tym mieszkaniu i nie może być w nim ani sekundy dłużej. Ale musiała… I od tamtego momentu, wszystko było trudniejsze, aż nadszedł spokój. Długo wyczekiwany i upragniony spokój.
    — Myślisz, że miejsca mogą przyciągać złą energię? — Spytała przerywając ciszę. Spojrzała na przyjaciela, wymuszając na sobie delikatny uśmiech — wiesz, nie mówię o nawiedzonych domach czy czymś w tym stylu, ale… Wierzysz, że miejsce może przyciągać złe wydarzenia? — Zmrużyła oczy, podchodząc do wyspy kuchennej. Przejechała palcami po jej blacie, zbierając kurz, a następnie odwróciła się do okna i ruszyła w jego kierunku — wywietrzę, bo inaczej udusimy się tymi pyłkami — oznajmiła i tak jak zapowiedziała, tak też zrobiła. Otworzyła na oścież okno i drzwi balkonowe. Stanęła przodem do Jerome’a i raz jeszcze ogarnęła spojrzeniem pomieszczenie.
    — Tutaj stała nasza pierwsza wspólna choinka — uśmiechnęła się, wskazując wolną przestrzeń między drzwiami balkonu, a narożnikiem pokoju. Pamiętała, jak musiała namawiać Arthura, aby w ogóle zgodził się na świąteczne drzewko — tam jest mały pokój, ale go zostawiamy. Myślałam raczej o zmniejszeniu tej skrytki i zarazem powiększeniu łazienki — poinformowała, kierując się w stronę tych konkretnych pomieszczeń, aby nakreślić przyjacielowi, co mniej więcej chodziło jej po głowie — tylko nie mam pojęcia, czy nie będzie problemu z rurami — powiedziała zgodnie z prawdą, posyłając mu delikatny uśmiech — Artie musi napisać do zarządcy o plany, bo gdzieś w czasie przeprowadzki prawdopodobnie się zagubiły.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  39. [To się będziemy dokształcać razem, bo Josie też zielona w temacie, ale ciii, w kancelarii nie muszą o tym wiedzieć :D Dziewuszka szybko się uczy i zaraz mu wszystko z tematem ogarnie! :) Mogę liczyć na zaczęcie? :)]

    Josie

    OdpowiedzUsuń
  40. Rok temu o tej porze był z córką na pierwszym wiosennym spacerze. Przemierzali uliczki Nowego Jorku bez czapek z pomponami, a kurtki zimowe zastąpili tymi lżejszymi. Tego dnia otworzono nowy park trampolin i salę zabaw, która znajdowała się tuż za dwoma zakrętami od ich mieszkania, a Nicolette po swojemu liczyła kroki, chcąc dorównać tym stawianym przez tatę. Niestety, ale nie miała szans, bo jej rozmiar bucika nie równał się z butem Lionela. Mała miała na sobie ukochane różowe trampki z gwiazdkami. Na spodzie obuwia dało się zobaczyć liczbę dwadzieścia siedem, a ta, która figurowała wewnątrz czarnych adidasów była o wiele wyższa, ponieważ mężczyzna zazwyczaj nosił rozmiar albo czterdzieści trzy, albo czterdzieści cztery. Dlatego puściła rękę taty i wyprzedziła go biegnąć do obrotowych drzwi, śmiejąc się przy tym głośno i wymijając w ostatniej chwili przejeżdżającego na rowerze listonosza z ciężką torbą.
    Pół roku temu, w połowie września, również poszli do tego miejsca. Zostali stałymi gośćmi w krainie dziecięcej radości. Teeny wtedy była o wiele chudsza, a jej cera należała do wyjątkowo bladych. Chorowała. Ciężko chorowała, ale ostatnie wyniki badań pozwoliły jej na powrót do domu, do rówieśników i stęsknionej rodziny, która nie mogła, tak jak Lionel odwiedzać brunetki codziennie. Znowu bawili się tylko w dwójkę. Malutka nie była zadowolona z tego faktu, bo mama ponownie ją zawiodła, odwołując lot do Nowego Jorku w ostatniej chwili. Wywracając się na jednej z trampolin, nie chciała wstać, chociaż Lionel namawiał ją do kontynuowania rozrywki, skacząc jeszcze wyżej. Widząc, że nawet smerfowe lody nie przekonają młodej towarzyszki do zmiany decyzji, położył się obok niej, przytulił mocno, a w jego szarą bluzę z kapturem wchłaniały się kolejne łzy aniołka.
    Dzisiaj znowu przechodził obok tego miejsca. Wspomnienia wróciły. Przypomniał sobie każde spotkanie z opiekunkami, które pokochały Teeny, a on mógł wspólnie z nią wybawić się legalnie za wszystkie czasy. Wtedy przestawał być prawnikiem, którego pochłaniały liczne obowiązki, rozprawy i obszerne kodeksy. Dzisiaj nie miał ani ukochanej córeczki, ani wymarzonej pracy. Szybko przeszedł obok drzwi wejściowych prowadzących do parku trampolin i sali zabaw, minął ciąg sklepów, przechodząc ostatecznie na drugą stronę ulicy.
    Był niezmiernie wdzięczny rodzicom za to, że przyjęli go do własnego zespołu, a przecież kilka lat temu zarzekał się, iż tylko prawem chciałby się w życiu zajmować. Co prawda skończył technikum budowlane, a w wolnych chwilach dalej zajmował się swoją pasją, bo może nie uczestniczył przy budowie domów, remontach, czy innych instalacjach, jednak nie mógł zapomnieć o tym, czym kiedyś chciał się zajmować. Pech chciał, że tego dnia spóźnił się do pracy, a wewnątrz niemal nie było nikogo. W gabinecie ojca siedziała mama, spisując raporty z danego miesiąca. Sekretarka musiała pilnie wyjść, gdy dowiedziała się o grypie żołądkowej pięcioletniego synka, a Lionel dopiero wrócił z cmentarza.
    Na białym biurku postawił ulubiony kubek mamy. Był beżowy z buźką kotka, a na dole znajdowały się różowe litery, układające się w napis miau. Wybierała go Teeny, więc dla babci, która również mocno przeżyła śmierć swojej pierworodnej wnuczki, stał się tym najpiękniejszym, dlatego od kilku miesięcy używała tylko tego jednego kubka. Kobieta odchylając się na fotelu, spróbowała kawy z mlekiem i pocałowała syna w policzek. On uśmiechnął się do niej, wychodząc z gabinetu. Ruszył przez długi korytarz, aż zobaczył pewnego mężczyznę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby Gaia nie musiała pilnie wyjść, pewnie zaprowadziłaby go do Lionela, albo jego mamy. Ewentualnie chociaż zaproponowałaby wodę, herbatę, kawę lub sok. Wyjątkowo dzisiaj wszyscy byli w terenie, a miejsc po osobach, które wybrały się na zasłużoną emeryturę, jeszcze nikt nie zajął.
      — Dzień dobry, nazywam się Lionel Madden. Był Pan pewnie umówiony z moim ojcem, ale wczoraj wieczorem złamał nogę. Przepraszam, że musiał Pan czekać, zapraszam do tego gabinetu — otworzył drzwi, w którym Lionel stacjonował ze starszym bratem, ale ten dzisiaj kontrolował budowę w centrum Brooklynu. — Coś do picia? — odsłonił rolety, a następnie włączył światło. Tego dnia ktoś naprawdę mógłby pomyśleć, że firma rodziny Madden przestała istnieć. Jednak Fibre od dwudziestu sześciu lat nie przeżyło ani większego, ani mniejszego kryzysu.
      — CV przesyłał Pan na naszą stronę? — Madden włączył laptopa, oczekując na odpowiedź, bo chciał zobaczyć, jakie doświadczenie posiadał potencjalny kandydat na pracownika.

      Lionel Madden

      Usuń
  41. [Jasne, nie ma problemu :)]

    Czuła wyrzuty sumienia, gdy przestępowała z nogi na nogę pod drzwiami domu babci. Nie odwiedzała jej od jakiegoś czasu, dzwoniła tylko co drugi wieczór, by upewnić staruszkę, że ciągle o niej pamięta. Wiedziała, że jako ukochana wnuczka nie usłyszy żadnych wyrzutów i pretensji, a jednak nadal było jej głupio z powodu swojego zaniedbania. Całe szczęście, iż od czasu do czasu wpadał tu sąsiad i pomagał w prostych naprawach. Chociaż tyle kontaktu miała z innymi ludźmi, nie licząc kawiarni.
    W końcu zapukała do drzwi, po czym weszła do środka, nie czekając na odpowiedź. Zdjęła płaszcz w przedpokoju i zrzuciła z siebie obcasy, nie zwracając uwagi na to, gdzie wylądowały. Od zawsze miała problem z porządkiem wśród butów oraz w sypialni. Wszędzie indziej panował idealny ład. A już w szczególności w jej laboratorium.
    — Co tak długo ci zajęło? Widziałam przez okno jak idziesz — rzuciła starsza pani, podnosząc wzrok znad robótki. Sam mogła się tego spodziewać, Lucy z okna widziała wszystko i wszystkich; nic nowego.
    — Tak jakoś — wzruszyła ramionami i podeszła, by złożyć buziaka na pomarszczonym policzku kobiety. — Ale mam ciasto. Sama upiekłam, możesz być dumna — uśmiechnęła się szeroko, na co staruszka pokręciła głową i odłożyła druty wraz z powstającym na nich swetrem.
    — Oj, dziecko, chodź, zaparzę nam herbatę — podniosła się z fotela i udała w stronę kuchni. Była drobna, zaś lata odcisnęły na niej swe piętno garbiąc sylwetkę i obdarzając włosy siwizną. Mimo tego nadal była elegancką kobietą na wskroś przenikniętą dobrem i zachwytem do otaczającego ją świata. Była kochana... — Niedługo zjawi się tu Jerome. Obiecał naprawić przeciekający kran. Co za dobry dzieciak, powinniście się lepiej poznać, na pewno się polubicie.
    Sam usiadła na krześle i pozwoliła babci samodzielnie zająć się napojami. Wiedziała, że nie lubi, gdy ktoś krząta się po jej kuchni. Williams oparła głowę na dłoni, przypominając sobie mężczyznę. Zawsze mijała go w biegu, pędząc na kolejne spotkanie lub rozmawiając z irytacją przez telefon. Pewnie nie miał o niej zbyt dobrego zdania, ponieważ natrafiali na siebie, gdy była w biznesowym nastroju, co w skrócie oznaczało bojową, nieugiętą postawę, a także stanowcze spojrzenie dołączone do tego skromnego pakietu. Jakby wywołując wilka z lasu swoimi rozmyślaniami, w domu rozległ się dźwięk dzwonka.
    — Otworzę — rzuciła, idąc w kierunku drzwi. Tak jak myślała, sąsiad złota rączka zjawił się na pomoc. — Hej. Wejdź — otworzyła szerzej drzwi i przesunęła stopą szpilki, leżące praktycznie na samym środku korytarza. Uśmiechnęła się przy tym nieco zakłopotana, by zaraz zamknąć drzwi. — Jestem Samantha, wnuczka Lucy. Jakoś nie mieliśmy jeszcze okazji dobrze się poznać — wyciągnęła w jego stronę dłoń, posyłając w stronę mężczyzny ciepły uśmiech. Była do niego przyjaźnie nastawiona ze względu na to, co robił dla tak bliskiej jej osoby.

    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  42. [My myslimy po slubie sie zaczac rozglądać za czyms wiekszym, bo wynajmowac sie kompletnie nie oplaca na dluzsza mete ;/ Też mi sie marzy mieć wszystko zrobione tak jakbyśmy tego chcieli ^^ Ale do tego czasu #kawalerka!]

    — Chciałabym  żartować— rzuciła z nieskrywanym zdenerwowaniem, ponieważ w stu procentach podzielała reakcje przyjaciela. Nie rozumiała, i nawet w sumie nie starała się tego zrobić, ludzi krzywdzących takie bezbronne istoty jak Biscuit. Fakt rozrabiał, nie słuchał sie, ale był jeszcze szczeniakiem i oboje potrzebowali czasu na zaaklimatyzowanie się w nowym miejscu.
    —  No właśnie też tego nie rozumiem. Jest od groma możliwości, by oddać za darmo komuś psa, a wydaje mi sie, że chętnych nie brakuje. Szczególnie na szczeniaki. —  rudowłosa idąc do schroniska wcale nie myślała o tym, że adoptuje takie szkraba, ponieważ widziała ile innych pisaków było w potrzebie, a które miały stanowczo mniejsza szanse na nowy dom. Niemniej historia Biscuita tak ją chwyciła za serca i te jego duże, czarne, ufne oczy, że sprawa była przegrana od samego początku. Klamka zapadła, a ona już nie miała mieszkać sama.
    Charlotte przygotowywała dla nich po herbacie kompletnie nieświadoma toczącej sie na górze pouczającej rozmowy Jeroma ze szczeniakiem. Nie wyśmiewała faktu mówienia do zwierzaka, ponieważ sama tak robiła. Niemniej do śmiechu na pewno doprowadziłby ją przedmiot rozmowy, a raczej rady wysnute przez szatyna.
    —Dziękuje, dziękuje. Dlatego zdecydowałam sie na mieszkanie od razu. Chciałam w końcu przeprowadzić sie do czegoś przestronniejszego — wyznała, a na wybuchy śmiechu ze strony towarzysza reagowała lekkim przygryzaniem wargi, by zachować resztki powagi. Jak inaczej miała nauczyć szczeniaka posłuszeństwa? 
    —  A co byś chciał, co Jeromku? — tym razem i ona nie wytrzymała zanosząc się śmiechem. Na dobra sprawę miała całkiem dobre wyposażona lodówkę i barek, więc nie musieli zadowalać się tylko herbatą.
    — Mam jakieś lody, chipsy się znajdą i może jakieś ciastka. — zaczęła wyliczać z głowy, chociaż jej zapasy były bardziej róznorodne. Słysząc kolejne pytanie padające z ust Marshalla upiła kilka łyków herbaty odwlekając możliwie odpowiedź na nie. 
    — Sama nie do końca wiem jak, ale chyba stabilnie. — wzruszyła ramionami, chociaż spojrzenie wbiła w swoje dłonie, w których to dzierżyła kubek. Ostatni raz z przyjacielem rozmawiali tuż przed pierwszym umówionym z Colinem spotkaniem, a teraz były za nimi aż trzy. 
    — Nie wiem co Ci mam powiedzieć, serio. Tego wieczoru co się widzieliśmy ostatnio, no to nie było zbyt kolorowo. Ba, nawet go uderzyła, chociaż to w niczym nie pomogło.  — wyznała niemal wpadając w mały słowotok.
    — Ale wrócił, wiesz. — podsunęła oba kolana pod brodę jak zagubione dziewczę, które trochę za bardzo ufa uczuciu zwanemu nadzieja. Zaryzykował i chciała wierzyć, że podjęte ryzyko będzie tego warte. Po prostu dogadywała się z tym pain in the ass lepiej niz z kimkolwiek innym. Ostatnio nawet wydawało się jej, że trochę zmartwiła go jej relacja z Christopherem, ale wolała nie wysuwać pochopnych wniosków. 

    Charlotte Lotta 

    OdpowiedzUsuń
  43. Zahra wiedziała, że są tematy trudne i są nawet takie zakazane. Sama miała parę tych drugich, które absolutnie nie były poruszane w świetle dziennym, a już na pewno nie z kimś spoza rodziny. Była zupełnie inną osobą niż ta młoda dziewczyna, która spędzala cudowne lato z Jerome przed laty na jego rodzimej wyspie. Nie ufała jak dawniej, nie śmiała się tak szczerze, nie wierzyła w każdy oferowany uśmiech i już na pewno nie mówiła o sobie tak swobodnie. Rozumiała tragedię, jaką przechodził teraz mężczyzna i współczuła mu, chciała pomóc, odciagając jego myśli; ale pytanie jakie zadał, miało calkiem odwrotny skutek jeśli o nią chodzi. Zacisneła mocno usta i zamknęła się w sobie, unikając w pierwszych sekundach odpowiedzi dzieki drinkowi, jaki dzierżyła w dłoni.
    Ona sama w najtrudniejszych chwilach towrzyła i wtedy wychodziły jej najpiekniejsze projekty. Musiała się czymś zająć, skupić na tym co przyziemne, co namacalne, co rzeczywiste, co realne tu i teraz. Pomyślała, że dla Marshalla to samo rozwiązanie będzie tak samo skuteczne, a teraz patrząc na jego kucającą sylwetkę z góry, miała ochotę go wywalić przez okno. Sporym haustem dopiła zawartość niskiej szklanki z grubego szkła i odwróciła się na pięcie, odchodząc przez ogromny salon do aneksu, aby nalać sobie kolejnej porcji mocnego trunku. Pytanie o to, co działo się przez ostatnie parę lat paść musiało, bo gdyby nie padło, pustka byłaby aż dziwna i wręcz dokuczliwa. Ona zresztą też ciekawa była, co takiego spotkało Jerome, że wylądował aż w Nowym Jorku. Ale do własnej odpowiedzi potrzebowala odwagi i zarazem musiała stłumić piekącą w żołądku gorycz i sarkazm, wobec świata, która mogłaby sprawic, że jakiekolwiek spotkanie zamieniłoby się w próbę zabicia gościa w ataku bezsilnej wsciekłości. Zahra chyba nie była do końca normalna.
    - W wielkim skrócie: przestałam być modelką, zajełam się projektowaniem bizuterii, zmiotłam parę głów z ścianki sław i zarobiłam dużo pieniędzy – oznajmiła chłodno i płasko, dając do zrozumienia, że dociekliwość nie jest wskazana. Chociaż... kurde, do diaska! Tak bardzo przydałby się ktos, komu jednak mogłaby się wyżalić i wypłakać. Komu mogłaby się odsłonić i to bez zwalania chwilowej słabości na wypity trunek, czy wypalony dodatek. Ostatnio chwil nostalgii miała więcej, niż poprzednio, jakby ten rok był szczególny trudny... Albo jakby miała dość udawania.


    Zahra

    OdpowiedzUsuń
  44. – Aha – odparła, czując się trochę głupio. Miała wrażenie, jakby od lat nie prowadziła normalnej konwersacji z normalnym człowiekiem, co, nawiasem mówiąc, poniekąd mogło być prawdą. Ostatecznie niewiele wychodziła – jedynie do pracy, gdzie klientami były osoby przeróżnej maści, zwykle dalekiej od słowa normalność – w domu zaś rozmawiała tylko z siostrą, a opierało się to raczej na zasadzie sprzeczek: która z nich bardziej siebie zaniedbuje. Przesypiała większość wolnego czasu albo wlepiała wzrok w telewizor, niczym chory zombie. Kontakt z ludźmi był dla niej problematyczny właściwie od zawsze, chociaż z czasem nauczyła się funkcjonować w społeczeństwie. Była uznawana za miłą dziewczynę, skorą do pomocy – spore osiągnięcie jak na kogoś, kto kompletnie w sobie tego nie czuł.
    Wyrzuciła niedopałek i przydeptała go czubkiem buta, czując lekkie ukłucie wyrzutów sumienia – z powodu śmiecenia, palenia, z wielu różnych powodów. Zdążyła się już nauczyć, że zazwyczaj nie bywa to jedna męcząca rzecz, a kilka nałożonych na siebie.
    – Rozumiem – uśmiechnęła się lekko do mężczyzny. – Wolne od pracy… pozwala przewietrzyć głowę i uporządkować życie. Czasami. Tak myślę.
    Odruchowo sięgnęła do kieszeni płaszcza po paczkę papierosów i natychmiast zacisnęła palce, karcąc się w myślach. Wzruszyła ramionami, odrobinę zakłopotana. Bo może to nie była jej sprawa? Na pewno nie. Czy zatem nie postąpiła zbyt śmiało pozwalając sobie na taki komentarz?
    Na szczęście po chwili Jerome odezwał się ponownie, proponując wspólny spacer do sklepu, na co serce Avy rozluźniło się z uczuciem ulgi i zacisnęło, kiedy przypomniała sobie, że, istotnie, nie wzięła najpotrzebniejszej rzeczy – makaronu. W myślach klepnęła się w czoło, wyrzucając swojej sklerozie od najgorszych.
    – Pewnie, chętnie się przejdę. Poza tym, oczywiście, zapomniałam makaronu. Ładne byłoby to spaghetti – zaśmiała się cicho, wstając z ławki. – To tak. Chyba szło się w lewo, no nie? Wiecznie się tutaj gubię. To przez tę plątaninę uliczek i identyczne osiedla tuż obok siebie.

    Ava March

    OdpowiedzUsuń
  45. Skrzywienie zawodowe oraz sam sposób patrzenia Zeldy na świat powodowały, że bardzo szybko przyklejała ludziom pewne łatki, ale również była elastyczna w kwestii zmiany zdania. W końcu bardzo świadomie podchodziła do kwestii omylności człowieka i nie zakładała, że każdy jej wniosek jest na sto procent pewny, jedyny i prawdziwy. Ludzie w końcu udawali, grali – sama to robiła, kiedy jej naturalna reakcja wydawała się nie pasować do sytuacji albo kiedy wymagała tego praca. Rzadko przed obcymi bywała też całkowicie szczera, starannie dobierając swoje zachowanie pod człowieka w zależności od tego, jaki efekt chciała uzyskać.
    Była jednak ciągle człowiekiem i pewne odruchy albo spuszczenie gardy pod wpływem spontanicznej ingerencji otoczenia, nie były niczym nadzwyczajnym. Możliwe, że po wszystkim będzie się czułą trochę zażenowana i w duchu podziękuje, że jest w miejscu, w którym nikt jej nie zna. Z drugiej strony to samo otoczenie wydawało się mieć zupełnie inne podejście, jakby w gruncie rzeczy nie działo się nic nadzwyczajnego i jakby każdego mogła spotkać taka sytuacja. To podświadomie dawało Zeldzie powód, dla którego pozwoliła sobie na tę odrobinę zabawy. No i to był ostatecznie konkurs. Konkursy trzeba wygrywać.
    Kiedy Jerome nie zgadł hasła, które dla niej wydało się w tym momencie wręcz oczywiste i niemalże odczuwała pewnego rodzaju satysfakcję, że tak ładnie udało jej się to hasło przedstawić, załamała się na moment. Przez głowę przeszła jej myśl, że może coś przekombinowała lub pokładała zbyt wielkie nadzieje w mężczyźnie. Może stres i presja nie pozwalały mu zgadnąć takiej oczywistości lub sama Zelda przeceniała swoje artystyczne umiejętności i tworzenie skojarzeń?
    Złapała gąbkę i jednym ruchem ręki zmazała obrazki, dochodząc do wniosku, że jeśli byłyby jeszcze potrzebne, to jej partner raczej je zapamiętał. Umysł podpowiadał, że powinna pójść po linii najmniejszego oporu, jeśli chcą zdobyć punkty. Szybko nakreśliła patyczaka w kapeluszu, który w swojej patyczkowatej rączce trzymał coś, co wiło się w powietrzu, trochę jak wąż. Potem koślawo narysowała łódkę, pamiętając koniecznie o żaglu. Patrząc kątem oka na czas, przygryzła dolną wargę i zaczęła rysować kolejne patyczkowate karykatury. Starała się rysować po dwie takie same, stawiając je w kolejce do łódki. Niektóre może przypominały jakieś konkretne gatunki zwierząt, ale to jedynie, jeśli pozwoliło się ponieść wodzę fantazji.
    Liczyła, że Jerome pokojarzy po słowach. Ten film był stary, ale nawet ona go obejrzała pod namową kolegów z pracy. Wydawało jej się, że większość ludzi powinna go kojarzyć, bo sam aktor grający tytułową rolę był podobno dosyć rozpoznawalny i uczestniczył w jeszcze innych popularnych filmach, które gromadziły wokół siebie spore grona fanów.
    — No dawaj, Jerome! — popatrzyła na niego nagląco, głosem takim, jakby właśnie rozbrajali bombę i to od niego miało zależeć, który kabelek powinni teraz przeciąć.
    Najgorsze było to, że jeśli nie zgadnie, to wcale nie będzie miała do niego to żalu. Miała wrażenie, że w tym momencie to ona coś knoci i nie potrafi nawet tego zauważyć, jakby tkwiła w błędnym kole przekonania, że z jej strony przecież wszystko jest w porządku, a jednocześnie jakiś mały cichy głosik z tyłu głowy złośliwe temu zaprzeczał.
    Zegar właśnie odliczał ostatnie kilka sekund, alarmując o tym charakterystycznym, nieco irytującym, elektronicznym dźwiękiem. Zelda aż miała ochotę rzucić pisakiem z nerwów, co jednak po chwili wydało jej się trochę dziwne, zważywszy, że w swoim życiu miała do czynienia z dużo większą presją w sytuacjach, od których naprawdę mogło zależeć bezpieczeństwo jej albo innych ludzi.

    Zelda Rosenberg

    OdpowiedzUsuń
  46. Liczył, że ten krótki wyjazd pozwoli skupić mu się na znacznie innych rzeczach. Po to w końcu jechali, aby nie myśleć o codziennych problemach. Ethan może nie był najlepszym towarzyszem, bo czasem miał wrażenie, że ten jego wieczny smutek ciągnie ludzi w dół. Postanowił sobie jednak, że przez ten cały wyjazd nie będzie marudził, co prawda nie potrafił wyobrazić sobie samego siebie w wersji, która tryska energią i wiecznie się uśmiecha, bo po prostu taki nie był, ale mógł się nieco postarać o i owo zmienić. Uznał, że najlepiej będzie, jak podczas wyjazdu będą poruszać same neutralne tematy. Raczej nie nadążał za nowościami kinowymi, ale od czasu do czasu i tam bywał. Jerome był przez następne kilkadziesiąt godzin skazany na jego towarzystwo, a Camber wziął sobie za cel, aby po prostu odciągnąć jego myśli od wydarzeń z Nowego Jorku. Choć w jego życiu już teraz nie działo się nic tak naprawdę, to również mu się takie oderwanie od codzienności przyda. Często grzebał w przeszłości, a to nigdy tak naprawdę nie wychodziło mu na dobre. W końcu był jednak czas na to, aby ruszyć do przodu, skupić się na rzeczach, które są naprawdę ważne. Od ciągłego myślenia przeszłości nie zmieni ani nie naprawi przyszłości, która była jedną wielką niewiadomą. Musiał się w końcu skupić na tym, co było tu i teraz.
    — Nie łowiłem nigdy na oceanie. W zasadzie to ocean pierwszy raz zobaczyłem na oczy dopiero w Nowym Jorku — przyznał. Wiele rzeczy poznał dopiero po przyjeździe do Stanów. W Chetwynd raczej żył skromnie i miał po prostu najpotrzebniejsze rzeczy, bo nikomu więcej tam nie było trzeba. Miasto miało swój urok, którego mu brakowało w Nowym Jorku, ale nie było nawet co porównywać małej mieściny do metropolii, w której było tak naprawdę wszystko. — Sam nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem wędkę w ręku. Będę musiał sobie przypomnieć, jak nam się nie uda to najwyżej kupimy gotowe ryby w sklepie i będziemy udawać znawców przed dziewczynami — dodał i wzruszył ramionami. One nigdy dowiedzieć się nie musiały, ale to już był czarny scenariusz. Istniała realna szansa, że sobie poradzą i do Nowego Jorku wrócą z rybami, które złowili własnoręcznie i to nie na promocji.
    Na szczęście na drodze nie było długich korków, stali w jednym przez chwilę, ale reszta drogi minęła im już dość płynnie. I czas zleciał zdecydowanie o wiele szybciej niż Camber podejrzewał. Jak zjechali z autostrady poczuł, że w końcu znajdą się naprawdę poza większymi miejscowościami. Otaczające ich z każdej strony lasy były miłym wstępem.
    — Łapiesz jeszcze zasięg? — spytał, gdy w końcu się zatrzymał na miejscu parkingowym. Zostało im odebranie kluczy od domu, zapłacenie i mogli się zapuścić w głuszę. Sam sprawdził swój telefon i jeszcze faktycznie sygnał był. Dał znać Davinie SMS-em, że dotarł na miejsce i później jeszcze się do niej odezwie, a na ten moment kończył. Mieli w końcu męski wypad. — Pójdę po klucze, jeśli się nie mylę to tamten. Z numerek cztery. — Wskazał na domek, o którym mówił.

    [Niekoniecznie zgrabnie mi to wyszło, ale przeskoczyłam. :D W drodze i tak wiele by się nie działo. :D]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  47. Co Josie robiła w kancelarii? Sama chciałaby poznać odpowiedź na to pytanie! Wcześniej praca w domu aukcyjnym wydawała jej się naprawdę świetna i czuła się tam naprawdę dobrze. A przecież idealnie było wychodzić z domu z uśmiechem na ustach zamiast marudząc, że to znowu poniedziałek! Tylko potem trochę świat jej się posypał i sztuka stała się dla niej raczej miejscem, w które chciałaby się zanurzyć, niekoniecznie przebywać z nią dwadzieścia cztery godziny na dobę.
    I znalazła ogłoszenie, że kancelaria szuka pomocy. Poszła na rozmowę i została. I wcale nie było tak źle! Miała kontakt z wieloma różnymi ludźmi, czasami klientów było więcej, czasem mniej. Czasami musiała użerać się z wrednymi babami przez telefon, kiedy chciała coś zarezerwować a czasami siedziała nad kolejnymi kodeksami, by móc pomóc klientom wybrać odpowiedniego prawnika do ich problemów. Czuła się naprawdę dobrze. Może dlatego, że uczyła się czegoś nowego?
    - Nawet bardzo dobry, bo teraz nie muszę udawać, że uczę się dziwnych rzeczy - odparła zza kontuaru, gdzie zdążyła już wstać do lepszej obserwacji niespodziewanego klienta. W głowie powtórzyła sobie, który przycisk na telefonie wzywał ochronę, aczkolwiek nieznajomy nie wyglądał na groźnego. Tylko czy przypadkiem nie dowiedziała się już w swoim życiu, że największy psychole wyglądali właśnie na niegroźnych? Byli wręcz mili.
    - Chyba nie powinna tego mówić. Jeszcze mam z tym problem. Wczoraj na przykład jedna z klientek zapytała jakie ma szanse wygrać z sąsiadem w sądzie o zakaz głośnej muzyki wieczorem. Więc zapytałam czy próbowała już podłożyć mu skórkę od banana pod drzwiami zamiast od razu do sądu lecieć... Taaak. Także ten... - odchrząknęła cicho uśmiechając się jeszcze szerzej.
    - Nie mógł być pan umówiony, bo dzisiaj w kancelarii nie ma żadnych spotkań. Ale możemy to nadrobić, zaraz znajdę jakiś wolny termin – zaoferowała siadając z powrotem na obrotowym krześle, by włączyć kalendarz mecenasów.

    Josie Taylor

    OdpowiedzUsuń
  48. Babcia Samanthy robiła lepszą robotę niż osiedlowy monitoring. Należała do tych starszych pań, które lubiły wszystko wiedzieć, jednak w przeciwieństwie do nich nie dzieliła się z nikim swoimi spostrzeżeniami. Zachowywała je dla siebie, a jedynie czasem samym zainteresowanym mogła rzucić jakąś uwagę, ale bardziej w celu przekomarzania się niż faktycznej złośliwości. Oczywiście nie tyczyło się to jej wnuczki, bowiem Lucy uważała, że ponosi w pewnym stopniu odpowiedzialność za to dziewczę i nie raz zdarzyło jej się ganić Samanthę za jej zachowanie.
    Do tej pory Williams zadziwiał fakt, jak łatwo staruszka nawiązywała znajomości z innymi ludźmi. Może wpływała na to też jej życzliwość i pogodne usposobienie. Była jedną z tych osób, do których się lgnęło i słuchało z przyjemnością. Od dziecka stanowiła wzór dla ukochanej wnuczki, jednak po drodze coś poszło nie tak i czarnowłosa wydawała się zupełnie różna od swojej babci, a przynajmniej w jej osobistym mniemaniu. Gdy obserwowało się obie kobiety z boku, można było łatwo dostrzec ten sam rodzaj uśmiechu, żywe zaciekawienie widoczne w oczach i chęć pomocy innym, nie zważając na własne potrzeby.
    — Na pewno już poznałeś moje imię. Nie wierzę, że babcia nic nie mówiła z jej zamiłowaniem do snucia historyjek z przeszłości — rzuciła z rozbawieniem. — Zawsze to jednak lepiej poznać się osobiście.
    — Oczywiście, że tak — zawtórował jej głos staruszki, która jakby znikąd pojawiła się obok nich. Nawet teraz potrafiła poruszać się praktycznie bezszelestnie. Jak to robiła? Chyba miało to pozostać jej tajemnicą, którą zabierze ze sobą do grobu. — W łazience, zaprowadzę cię, chłopcze — poprawiła chustę zarzuconą na plecy i ruszyła w stronę pomieszczenia. — Jak dobrze, że w tych czasach są jeszcze mężczyźni, którzy potrafią zajmować się takimi rzeczami bez zatrudniania fachowców — w tym momencie Samantha dosyć wymownie zakasłała, posyłając babci spojrzenie w stylu wiem, co sugerujesz. Oczywiście był to przytyk do jej męża, który złotą rączką na pewno nie był i wolał zatrudnić fachowca niż samodzielnie naprawić cokolwiek w domu. Ciągle mówił, że ma ważniejsze sprawy na głowie. No cóż, ona nigdy nie narzekała, zaś babci wydawało się to wybitnie przeszkadzać. — Właśnie zaparzam herbatę. Mam nadzieję, że zostaniesz z nami, choć na chwilkę. Dawno cię nie było, mój drogi, chcę usłyszeć, co się działo na Barbadosie. Mój świętej pamięci dziadek uwielbiał tę wyspę — powiedziała, wracając do kuchni. W jej oczach pojawiła się za to niesamowita czułość na wspomnienie bliskich, którzy odeszli lata temu.

    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  49. Przebywanie z Jerome’em było czasem spędzonym w odpowiedni sposób. I jaki zabawny, wnoszący coś więcej do jego życia. No generalnie im dłużej Jaime spotykał się z Jerome’em, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że bardzo dobrze zrobił, spotykając się z nim wtedy. Nie przypuszczałby, że z tego wszystkiego rozwinie się przyjaźń, ale kim on był, aby z tym dyskutować? No właśnie. Spotkanie, które miało miejsce teraz, było również wyjątkowe. W pewnym sensie obaj chcieli zachowywać powagę, ale z drugiej strony wcale nie to było ich zamiarem. Liczył się śmiech, żarty, cieszenie się małymi rzeczami jak to mężczyzna ujął, pogłaskanie świnki morskiej, zjedzenie dobrej pizzy, wypicie piwa z przyjacielem i gra w dziwne klocki.
    I właśnie, było zabawnie. Jaime miał wrażenie, że mimo wszystko mogli dalej ciągnąć temat jego spotkania z tajemniczą dziewczyną i jej rodziną tuż po nowym roku, ale byle tylko ten temat za szybko im się nie znudził.
    – Nie, chyba mi telefonu nie zabiorą... No wiesz, myślę, że może Laura im zabroni. Wciąż powtarzała, że jak chcę, to mogę odwołać i nic się nie stanie. Kiedy ja nie chcę odwoływać – zaśmiał się. – A gdyby jednak okazało się, że pozbawiliby mnie telefonu to... hm... Może zaopatrzę się w zestawy szpiegowskie czy coś... I dam tobie jakiś odbiornik czy coś w tym stylu, rozumiesz... – oczywiście, że kiedy o tym wszystkim mówił, to był niesamowicie poważny. – Jakiś podsłuch. Taką wiesz, słuchawkę do ucha. I uruchomię ją w razie potrzeby, i wtedy się do ciebie odezwę, i wtedy ty będziesz mógł ruszyć z odsieczą... Genialne – pokiwał powoli głową, jakby naprawdę głęboko się nad tym zastanawiając. Nie trwało to jednak długo, ponieważ zaraz Jaime roześmiał się i aż położył sobie dłoń na brzuchu. – Pewnie gdyby Laura nas teraz słuchała, to sama by stwierdziła, że nie chce iść ze mną na tę imprezę – dodał jeszcze, a potem popił piwko, uśmiechając się wciąż pod nosem.
    Jaime spojrzał na przyjaciela, kiedy ten zaczął mówić o zdjęciach ze ślubu. No jasne, że miał rację. Zdarzało mu się. Na pewno gdzieś ktoś musiał go złapać, ludzi nie było za dużo w urzędzie, więc gdzieś tam na pewno znajduje się twarz Jaime’ego z lekkim uśmiechem, cieszący się szczęściem przyjaciół.
    – Genialny pomysł – pochwalił go Jaime i skinął głową. – Chętnie je pooglądam, jak wpadnę do was na ten ślub. I tak już tam będę, i tak, to co mi szkodzi – wzruszył ramionami, ale uśmiechał się lekko do Jerome’a.
    Moretti zmrużył oczy i spojrzał niezbyt przychylnie na przyjaciela, kiedy ten bezczelnie pokazał mu środkowy palec i na dodatek zrobił jakąś krzywą minę. No co za cholera jedna.
    – Wiesz, widziałem jakiś czas temu filmik, w którym ktoś pokazał kotu ten palec i kot się rzucił na tego palucha. Gdybym był kotem, to bym zrobił to samo. Ale skoro jestem człowiekiem, to zadowolę się jego złamaniem – powiedział poważnie, wciąż patrząc na Jerome’a dość groźnym wzrokiem.
    I to też znowu nie trwało jakoś specjalnie długo, ponieważ wraz ze śmiechem przyjaciela i on się zaczął śmiać. I co, miał się cieszyć czy płakać, zgadzając się z twierdzeniem, że „śmiech to zdrowie”?
    Chłopak spojrzał za Jerome’em, który odkładał Harolda do jego malutkiego domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – A propo kotów i internetów, to widziałem też kiedyś, jak jeden taki wyciągał całkiem sprawnie klocki w Jendze, więc wiesz, może i Haroldowi by się udało. Zwłaszcza, że ma malutkie łapki – powtórzył i zaśmiał się cicho. Akurat kończył układać wieżę. Uf. No dobra. Aż wziął sobie kolejny kawałek pizzy. – No jasne, że znam – stwierdził między kolejnymi kęsami. – Bierzesz klocek z środka, z dołu, ale nie z samej góry i układasz go na szczycie wieży w taki sam sposób jak jest ustawiona reszta. Przegrywa ten, któremu pierwsza upadnie wieża. Zgadza się czy coś pomyliłem? – uniósł brew wyżej i zerknął na Jerome’a.
      Nie musiał wygrać, liczyła się dobra zabawa i przede wszystkim samopoczucie jego przyjaciela.

      Jaime

      Usuń
  50. Coś, co zakrawało o miano problemu i leżało w kwestii Zeldy, to brak pewności, jaka ona właściwie jest. Bycie sobą wydawało się w jej przypadku jakąś szaloną abstrakcją, niemożliwym zachowaniem, które wstyd wystawiać na światło dzienne, na pokaz obcych spojrzeń. Poza tym w jej pracy raczej nie wymagano od ludzi, by byli sobą, jeśli to w jakikolwiek sposób miałoby przeszkodzić w wykonywaniu powierzonych zadań. Zeldzie właściwie łatwiej było ze wszystkim, kiedy nie myślała o tym, jaka jest albo jaka chciałaby być. Czy było to nie w porządku wobec innych, wobec tych, którzy w widzieli w niej kogoś bliższego własnej osobie? Nie było takich ludzi zbyt wiele, pewnie mniej niż palce jednej ręki, ale gdyby miała się nad tym zastanowić, pewnie doszłaby do wniosku, że bardziej nie w porządku byłoby pokazywać komukolwiek cały ten bałagan, który czaił się w jej własnym cieniu, gotów pokazać się w lustrze za każdym razem, gdy Zelda zostanie sama i bez niczego do roboty.
    Ten szalony epizod z centrum handlowego na pewno znalazłby swoje miejsce w pamięci brunetki jako kolejny przykład amerykańskiego stylu życia, do którego trzeba się dostosować. Nawet jeśli szansa, że ta sama osoba zostanie wciągnięta w loteryjną zabawę w podobnych okolicznościach drugi raz w ciągu roku, była stosunkowo mała, dla Rosenberg wydało się to dosyć istotne, by chłonąć takie doświadczenia z całą ich atmosferą, nawet jeśli gdzieś tam z tyłu głowy patrzyła na to wszystko sceptycznie. Do postaci Jerome’a mogłaby nie przywiązywać aż takiej wagi, możliwe, że ograniczyłaby się do wyobrażania go sobie z imieniem wytatuowanym na czole, żeby nie był bezimiennym wspomnieniem.
    Patrzyła teraz na niego, a dokładniej to wbijała w niego spojrzenie swoich ciemnych oczu, jakby z każdą mijaną sekundą miała go przyszpilić do najbliższej ściany. Nie było w tym szczególnej złości czy innej niechęci – Zelda zwyczajnie próbowała go zmotywować do wysilenia swoich szarych komórek. Nie wierzyła, że mógł nie znać tego filmu. Ona, ta o której sama czasem myślała, jak o kimś, kto niedawno wyszedł ze swojej jaskini, znała tę produkcję i parę innych, a skoro tak było, to niemożliwe, żeby pierwszy lepszy człowiek z ulicy nie obejrzał albo nie słyszał o chociażby jednym takim filmie.
    Jerome krzyknął. Zelda zignorowała wszystkie inne dźwięki, skupiając się tylko na tym, który wydobywał się z jego ust. Na Abrahama, no zgadł! Zelda patrzyła uważnie na zegar, w napięciu i już bez żadnej nadziei na ten jeden punkt, który mogli tutaj zdobyć. To były minimalne różnice, rzeczywiście zdanie kończył jakoś chwilę przed tym, jak rozbrzmiał się brzęczący dźwięk alarmu. Ale kobieta nie wiedziała, jak to zostanie uznane. Osobiście z miejsca by zdecydowała na ich korzyść, bo co do tego, że Jerome zgadł, nie było najmniejszych wątpliwości, a hasło zaczął podawać przed upływem czasu. Niestety, nie zależało to od niej, a od Pana Cylindra, który obudził w sobie chyba małego sadystę, bo nie odzywał się dłuższą chwilę. Patrzył to na nich, to na swoją asystentkę i pozostałych uczestników tego wyścigu o życie, którzy też czekali, nie mogąc doczekać się odpowiedzi i następnie własnych haseł.
    — Tak! — krzyknął nagle Cylinder, pochylając się do przodu i klepiąc dłońmi po udach. Szczerzył się przy tym tak, jakby właśnie zrobił im wszystkim jakiś niesamowicie udany żart. Skinął ręką na swoja asystentkę, by dopisała im ten upragniony punkt i obrócił się kilka razy na pięcie, rozkładając w wesołym geście ręce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zelda nie do końca rozumiała, po co ten cały teatr. Ostatecznie liczyły się tylko punkty i każdy – uczestnicy i bierni obserwatorzy – najbardziej zainteresowani byli tym, kto zwycięży. Domyślała się, że dzienna pula nagród jest ograniczona, dlatego jedną taką szopkę przeciąga w czasie, co by za szybko nie pozbawić się czynnika jakkolwiek motywującego jego ofiary do współpracy, tym samym stwarzając udane wrażenie, że dobrze wykonuje swoją pracę. W końcu nawet taki ktoś jak Zelda dał się w to wciągnąć.
      — Nie strasz mnie tak! Już myślałam, że naprawdę nie wiesz, o co chodzi — mruknęła do niego, sprzedając mu lekkiego kuksańca łokciem, kiedy wracała na swoje miejsce, by następna para mogła popisać się swoimi umiejętnościami plastycznymi. — Jakbyś tego nie zgadł, to już byśmy mogli nie mieć żadnych szans — dodała zaraz, marszcząc przy tym swoje brwi i krzyżując ramionami pod piersiami.
      Miała nadzieję, że nie będzie też już więcej konkurencji. Spędzili już tutaj z piętnaście minut, a przed nimi były jeszcze pozostałe trzy pary, więc nie wyobrażała sobie, żeby taka akcja miała wyjąć komuś z życia aż półgodziny. Szczególnie, że ludzie przychodzili tutaj w jakimś celu, przynajmniej tak wydawało się Zeldzie, dla której bezsensowne, trwające godzinami szwendanie się po sklepach, było doświadczeniem całkowicie obcym.

      Zelda Rosenberg

      Usuń
  51. Stanowisko montera instalacji budowlanych w firmie Fibre otrzymał w drugiej połowie listopada. Do tej pory częściej przebywał poza gabinetem, zajmując się zleceniami na terenie całego Nowego Jorku. Rekrutację, którą miał przeprowadzać ojciec wraz ze najstarszym synem, spadła na barki Lionela nieoczekiwanie, wywołując w brunecie niemałe przerażenie. Nigdy wcześniej nikogo ani nie wypytywał o doświadczenie zawodowe, ani nie zatrudniał, więc najchętniej odesłałby potencjalnego pracownika na rozmowę z matką, która mogłaby godzinami opowiadać o rodzinnym biznesie, założonym dość niespodziewanie. Nie chcąc zrzucać wszystkich obowiązków na Emily Madden, postanowił odciążyć zestresowaną kobietę, która w niecałą godzinę zerwała ze swoich paznokci hybrydę, obawiając się o zdrowie męża.
    W przeciągu minuty napełnił dwie wysokie szklanki wodą, stawiając jedną z nich przy nieznajomym mężczyźnie. Osobiście wolałby wyjść na miasto w roboczym stroju, zamówić największą porcję espresso z dodatkiem spienionego mleka i korzennych przypraw, udając się ostatecznie na miejsce budowy któregoś z domów, gdzie zająłby się przydzielonym zadaniem. Nie mógł powiedzieć, że nie lubi kontaktu z ludźmi, bo jako były prawnik pracował tylko z drugim człowiekiem, chcąc pomóc w wyjściu na prostą ścieżkę. Wielokrotnie miał do czynienia z nieprzychylną częścią prokuratorów, a zdarzało się, że nawet funkcjonariusz publiczny uprawniony do orzekania w sprawach, komplikował całą rozprawę na tyle, że Lionelowi skutecznie wzrastało ciśnienie. Przeglądając uważnie CV w formie elektronicznej, jak i papierowej, uśmiechnął się na widok obecnego miejsca pracy Marshalla. Czy w jego przypadku to również nie brzmiało nieco absurdalnie? Budowlaniec z całkiem dobrym doświadczeniem, aktualnie zajmował stanowisko asystenta w salonie fryzjerskim. Madden nie musiał o to pytać, bo wiedział, że Jerome nie wykonuje aktualnie pracy marzeń, ponieważ i jemu było ciężko, gdy zamiast garnituru wraz z togą, zakładał spodnie robocze przypominające ogrodniczki. Zazdrościł siedzącemu naprzeciwko mężczyźnie jedynie jednego; on mógł z dnia na dzień zdobyć upragnione stanowisko, gdyż nie posiadał zszarganej reputacji, o której w świecie prawników nie dało się zapomnieć.
    — Przepraszam za bezpośredniość, ale Jasper wspominał kilka razy o nowej sekretareczce. Byłem pewny, że wspólnie z Philippem mnie wkręcają i ta osoba jest jednak kobietą, ale jak widać mówili prawdę — odłożył CV, zerkając w kierunku ramki ze zdjęciem Teeny.
    Dla kogoś, kto przychodził do tego gabinetu, żeby załatwić realizację najpotrzebniejszych zleceń lub zmienić swoje życie, podejmując się ciężkiej pracy, która wyciskała z ludzi siódme poty, mógłby wydawać się szczęśliwym ojcem, mającym bzika na punkcie córeczki. Oprócz tego, że miał tu fotografię z trzecich urodzin Nicolette, to również przy lampce miał przyczepioną pierwszą laurkę w kolorze ciemnej czerwieni.
    Ciężko mu było myśleć o córce w czasie przeszłym. Przykre doświadczenia, które go spotkały, nie pozwoliłyby na to, żeby w tym czasie należał do szczęśliwych ludzi. Pogodził się z utratą pracy i rozwodem, ale śmierć Nicolette wpłynęła na jego stan psychiczny i fizyczny. Jak z dnia na dzień miałby zapomnieć o tym, że przez trzy lata był ojcem, a ona należała do najwspanialszych córeczek na świecie? Poprawiając ramkę, skupił się na Jeromie, który według listy utworzonej przez starszego brata był dwudziestym pierwszym kandydatem na sześć wolnych etatów.
    — Bardzo się cieszę, że wykorzystał Pan tę szansę, ale czy na pewno warto porzucać pracę u Małeckiego? Musi Pan wiedzieć, że wstępnie zatrudniamy na trzymiesięczny okres próbny, więc nawet jeśli wybierzemy akurat Pana, to nie mogę obiecać, że podpiszemy umowę na stałe.
    Wyróżniał się szczerością, chociaż nie wątpił w to, że ojciec lub starszy brat, pominęliby taką kluczową kwestię w trakcie rekrutacji. Oczekując na odpowiedź ze strony Marshalla, zapisał jego życiorys zawodowy na pulpicie służbowego laptopa.

    Lionel Madden

    OdpowiedzUsuń
  52. [No właśnie po porównaniu cen to rata kredytu może wyjść niższa, aniżeli wynajem, więc trzeba będzie się za tym rozejrzeć ^^ Hahah nie chcę Cię martwić, ale tak brzmi jak odrobinę starzy ludzie, ale co tam taka kolej rzeczy :DI dziękuje bardzo <3 zasługa Nicponia, która podesłała miejsca, gdzie są dostępne kody, bo ze znalezieniem czegokolwiek ciekawego, ja sama miałam oczywiście problem haha]

    Charlotte z nieskrywanym zainteresowaniem słuchała opowieści na temat azylu dla słoni. O istnieniu takich miejsc dowiedziała się na jednym ze spotkań organizowanych w niszowym pubie, gdzieś w okolicach Brooklynu. Odbywały się tam cykliczne prezentacje na temat różnych krajów, czy również samej Ameryki prowadzone przez podróżników. Rudowłosa dowiedziała się o tym przedsięwzięciu całkiem przypadkiem, lecz w miarę możliwości starała pojawiać się w lokalu regularnie. To, że na ten moment sama nie mogła wybrać się w żadna daleka podróż rekompensowała sobie nie tylko czytaniem książek, ale również takimi prezentacjami. Po Jeromie nie spodziewała się niczego innego jak empatii względem nawet najmniejszej i najbardziej bezbronnej istoty.
    —Jeśli będziesz coś otwierał to możesz mnie wpisać na listę wolontariuszy! Mogę przygotować logo, ulotki i co ważniejsze pomóc przy zwierzakach— widać było, że pomysł bardzo przypadł kobiecie do gustu, nawet jeśli było to na ten moment jedynie mrzonka, a nie realny plan na biznes. Odkąd przygarnęła szczeniaka, ba odkąd tylko odwiedziła schronisko zrozumiała jak ważna jest rola wolontariuszy w takich miejscach. Dlatego nie nazwałaby siebie nigdy pracownikiem, a właśnie wolontariuszem, bo póki co, żyć miała za co, a pomóc chciała z dobroci serca. Czworonogi były zdane na łaskę człowieka, a w Nowym Jorku niestety roiło się od bezpańskich psów, czy kotów, które łamały serca swym mizernym wizerunkiem. Skrzywdzone, porzucone i zapominane bardzo często dziczały, a nawet stawały się agresywne względem pana. Jak im się dziwić skoro jedyne co pamiętają związanego z człowiekiem to ból? Mało kto to potrafił zrozumieć, a i sama Lesterówna nie była finansowo w stanie przygarnąć wszystkich czworonogów do siebie. 
    —Tak, tak. Kupno mieszkania w centrum Nowego Jorku to rarytas, na który będzie mnie stać jak okaże się, że mam jakiegoś bogatego, bezdzietnego i schorowanego wujka, który mnie zapisze pokaźny majątek. — zażartowała, jednak to były smutne realia, tego pięknego, rozwiniętego ponadprzeciętnie miasta. Ceny rosły, a wypłaty niejednokrotnie zostawały takie same przez lata. Poza tym nawet, gdyby porwała sie z motyka na słońce i chciała wziąć kredyt to banki nie patrzyły na nia przychylnie. Zero historii kredytowej i perspektyw partnerstwa z kimkolwiek, kto mógłby poręczyć podczas pożyczki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W takim razie już podaje— zerwała się w trymiga z kanapy, by z odpowiedniej półki wyciągnąć dwa rodzaje ciastek. Jedne były po prostu kruche bez żadnych dodatków, a drugie niemal na bogato w polewie czekoladowej z bakaliami. 
      Zasiadała z powrotem na kanapie i porwała do rąk kubek z herbatą, bo na ten moment nie miała ochoty na nic słodkiego. Co był dość nadzwyczajne zważywszy na fakt, że była nie małym łasuchem.  Podsunięte pod brodę kolana wyglądały jak jedyna podpora utrzymująca jej głowę we względnym pionie. Gdy ich spojrzenia sie skrzyżowały na moment wstrzymała oddech, jakby oczekując wyroku. Jerome był chyba jedyną osoba, która mogła wypowiedzieć się na temat tej relacji i miałoby to dla niej wielkie znaczenie. To właśnie szatyn zebrał ją w całość, gdy przypominał kupkę nieszczęścia. Kazał ruszyć do przodu, postawił kawę na ławę i nieco zmusił do powrotu do życia.
      —Jeśli ucieknie, pamiętaj, że obiecałeś mi porządne picie! — również zażartowała tym samym przysłaniając prawdziwą myśl o tym, że ma nadzieję, iż zostanie w jej życiu na dłużej i tak trochę bardziej na stałe. Chociaż kto mógł cokolwiek przewidzieć życie bywało przewrotne, a już na pewno jej własne. Po tym co przeszła wydawałoby sie, że już nic nie jest jej w stanie złamać, ale przecież nie była maszyna bez uczuć i wszystko sie mogło zdarzyć.
      —O nas samych? Chyba nie do końca rozumiem—zmarszczyła śmiesznie brwi i wyprostowała w końcu nogi na kanapie, ale w taki sposób, by nie przeszkadzać swemu rozmówcy. Zaczynała już powoli czuć nieprzyjemne mrówki pod skórą, a jedyne czego jej brakowało to skurcz.

      Charlotte Lotta

      Usuń
  53. Hm, żarty żarcikami o tajnych agentach, sprzęcie szpiegowskim, ale jakoś nie miał za bardzo ochoty śmiać się z zakładania kamer w mieszkaniu dziewczyny, która mu się podobała. O, nie, nie. Aż tak daleko się nie posuwamy. Nawet w żartach. Chociaż ostatecznie i tak Jaime zaśmiał się cicho pod nosem. Tylko właściwie nie było im to potrzebne, bo i po co? Liczyło się bezpieczeństwo Jaime’ego na tym spotkaniu, a nie obserwacja samej Laury. Ewentualnie mogliby zrobić coś takiego w mieszkaniach, które wynajmowali jej kuzyni, ale problem polegał na tym, że ci straszni mieszkali wraz z nią. Więc tak naprawdę cały misterny plan w pizdu jak to mówią.
    – Kamery sobie odpuść, 007, ale co do furgonetki to jestem jak najbardziej za. Wypożyczymy ją, ale pozostaje kwestia nazwiska. Bo jak się pokapują, że pożyczona, znajdą firmę, a potem dotrą do nazwiska, czyli do ciebie – dedukował wciąż poważnie. Co z tego, że w ręce trzymał kawałek pizzy, który odbierał mu tej powagi? – A jak przyjdą do ciebie, to ty im wszystko przecież wyśpiewasz i wtedy znajdą mnie – dodał, biorąc kolejnego kęsa. Pokiwał powoli głową. – No poważnie.
    Gdyby nie to, że właśnie miał w ustach jedzenie, to pewnie znowu by się roześmiał. Ale nie chciał się zakrztusić ani tym bardziej udusić, więc jakoś powstrzymał się od śmiechu. Dopiero po chwili, kiedy w spokoju przełknął, spojrzał na Jerome’a i westchnął.
    – Dobra, starczy tego śmieszkowania o mnie, Laurze i jej kuzynach, których nie znamy. Musisz przestać odwodzić moje myśli od gry... – spojrzał na niego podejrzliwie. – Już ja wiem, co kombinujesz. Podajesz mi piwo, pozwalasz, abym się rozkojarzył... Nieładnie, panie Marshall.
    Jaime dopiero zauważył, jak zachowuje się przy Jerome’ie. Był swobodny, pewniejszy siebie, nie stresował się tak i pozwalał sobie na więcej. Wow... okej. Dziwnie, ale przyjemnie. I póki co, wciąż tu siedział, Jerome jeszcze go nie wyrzucił ze swojego mieszkania, więc chyba można było uznać to za dobry znak. Że może być sobą.
    – Cóż, to chyba nie ma aż takiego znaczenia. To znaczy, ona wybierze wszystko, ty przybijesz gwoździe. Praca zespołowa, związek i te sprawy – uniósł oba kciuki do góry, kiedy tylko dokończył kawałek pizzy. Zaraz jednak prychnął, słysząc jego uwagi o tym, że wygra w Jendze. Co za cholera jedna. – No dobrze, w takim razie, pokaż, co potrafisz, a ja ci później najwyżej złamię palec. Ale po tym, co powiedziałeś, nie licz na żadne ulgi i fory. Nigdy w to nie grałem, ale te palce – pokazał mu swoje dłonie i poruszył palcami – i te dłonie są bardzo spokojne. Prawie, że chirurgiczne – uśmiechnął się do niego niezbyt przyjaźnie, ale oczywistym było, że przesadzał. Nie miał pojęcia, jak się jego dłonie będą zachowywać w czasie gry. I poza tym, nie był też typem, który pragnie ostro rywalizować w takich i podobnych grach. Nie, żeby dużo grał w planszówki i takie tam, ale wiedział, że taki na pewno nie jest. Nawet za dzieciaka mu jakoś bardzo nie zależało na wygranej.
    Jaime obserwował uważnie jak Jerome sięga po pierwszy klocek. Siedział w bezruchu i prawie nie oddychał. Nie wyglądało to na jakieś super bardzo trudne, ale domyślał się, że łatwe też nie jest. Nie bez powodu zrobiono z tego grę, prawda?
    – No, brawo – pochwalił go i prawie zaklaskał w dłonie, ale ostatecznie się powstrzymał, żeby nie wywoływać żadnych niepotrzebnych drgań powietrza. Jak tak o tym myślał, to w sumie robiło się stresująco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu jednak Jaime pochylił się ku wieży i obejrzał sobie wszystkie klocki dookoła. Hm.
      – To sprawdźmy co z tymi moimi łapkami – zaśmiał się, ale zaraz się uspokoił. Wyjął jeden z klocków, a potem ostrożnie postawił go na górze wieży. Póki co, dłonie naprawdę mu nie drżały. – Sukces – odetchnął, teatralnie ocierając pot z czoła i zaśmiał się cicho. – Po partyjce koniecznie musimy obejrzeć coś bardzo rozluźniającego.

      [Ja mam ochotę na pizzę... xD a w Jengę grałam kiedyś, taką „podrabianą”, bo czeską alkoholową, że tak powiem xD a kot siedział z boku i obserwował, co robimy :D]

      Jaime

      Usuń
  54. W napięciu wyczekiwała reakcji ze strony Monique na jej wyjaśnienia, a gdy okazało się, że kobieta najwyraźniej nie jest tak nieświadoma, jak się na to początkowo zanosiło, Michaela odetchnęła z ulgą. Uśmiechnęła się promiennie w kierunku gospodyni, wyraźnie zadowolona z odpowiedzi. Choć była zdeterminowana poradzić tu sobie w każdych okolicznościach, zdecydowanie bardziej na rękę była jej pomoc kogoś, kto znał wyspę, miejscową ludność i ewentualnie mógłby jej wskazać właściwą drogę, a przy tym nie był do niej wrogo nastawiony. W pewnym momencie Starling zaczęła się nawet bać, że powiązania Randalla z miejscowymi mogły nie być tak przyjazne, jak pierwotnie zakładała i jak on sam deklarował. Znała go zaledwie od paru lat, a choć teraz wydawał się być przyzwoitym człowiekiem, kto wie, co za głupoty wyrabiał w młodzieńczych latach? Najwyraźniej miał bujniejszą młodość niż chciał się do tego przyznać.
    ― W razie potrzeby służę pomocą, jeśli dokumenty jednak nie dojdą na czas ― zapewniła prędko. ― A gdyby to było za mało, proszę się nie martwić, bo Randall na pewno będzie miał ich kopię przy sobie, gdy przyleci na miejsce. To porządny człowiek, przynajmniej z asekuracją nie miewa problemów... ale to pani już na pewno wie ― zauważyła, zbyt późno gryząc się w język. Zaklęła pod nosem, pokornie spuszczając głowę. Luźne kosmyki opadły jej na twarz i Michaela miała nadzieję, że przynajmniej w małym stopniu zasłoniły jej zarumienione ze wstydu policzki. W pani Marshall było coś, co mimowolnie wzbudzało w rozmówcy respekt do jej osoby, dlatego gdy kobieta zakomenderowała marsz do kuchni, blondynce nawet przez myśl nie przemknęło, aby się przeciwstawiać. Zerknęła tylko na pozostałych wolontariuszy, spojrzeniem zielonych tęczówek ostrzegając, aby zachowywali się przyzwoicie, i podążyła za Jeromem do pomieszczenia, w którym czekała już na nich Monique. Z wdzięcznością przyjęła podsunięty jej owoc, mając nadzieję, że gdy zatka czymś buzię, powstrzyma się od palnięcia kolejnej głupoty. W milczeniu słuchała słów pani Marshall, odwzajemniając uśmiech, gdy zwróciła się bezpośrednio do niej.
    ― Możemy nie mówić pani... mężowi ― zapewniła z lekkim rozbawieniem, wdzięczna stojącemu tuż obok niej mężczyźnie za podpowiedź. ― No, przynajmniej do czasu aż Randall nie zjawi się tu osobiście...
    Za przykładem Monique wsparła się biodrami o kuchenny blat, sięgając po kolejny kawałek ananasa. Zaskoczyło ją, że smakował zupełnie inaczej niż te, które zwykle kupowała w nowojorskich supermarketach czy nawet na pobliskim bazarku w sezonie. Znacznie lepiej. Nie miała wątpliwości, że po powrocie do miasta, które nigdy nie zasypia, żaden ananas nie będzie już taki sam. Starła kapkę owocowego soku z kącika ust, z nieskrywaną ciekawością przyglądając się przekomarzankom matki i syna. Miała szczerą nadzieję, że Monique zdradzi coś więcej na temat swojej relacji z Randallem, bo po wzmiance o kogutach nawet ją zaczęło szalenie intrygować, cóż takiego jej przełożony narozrabiał. Do tej pory zakładała, że znajomość Randalla i Monique trwała jeszcze przez poznaniem przez panią Marshall przyszłego męża. Najwyraźniej ta historia była dużo ciekawsza i bardziej skomplikowana, niż się spodziewała i nawet Michaela nie dała rady powstrzymać ostrożnego chichotu, gdy starsza blondynka opuściła już pomieszczenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― Kto by się spodziewał, że z niego taki chojrak był! ― zawołała, kręcąc głową w rozbawieniu. Uzmysłowiła sobie nagle z całą mocą, że do tej pory nawet nie wiedziała, czy Miller ma lub kiedykolwiek miał jakąś partnerkę, nie wspominając o żonie. Czy ta historia była jedną z tych romantycznych, gdy odrzucony kandydat wiernie czekał na swą wybrankę aż do starczych lat? Roześmiała się głośniej, swobodniej na tę myśl. ― Wiesz, kiedyś wspominałam Randallowi, że chciałabym zobaczyć Francję... ― przypomniała sobie, podchodząc do lodówki. Zerkając pytająco na Jerome'a, uchyliła drzwiczki, gdy nie zaprotestował i po chwili poszukiwań wyciągnęła z niej dzbanek z przyjemnie chłodną wodą z dodatkiem cytryny. Odstawiła naczynie obok szklanek. Zastukała dłonią w blat, przygryzając wargę w skupieniu. ― Zapytałam, czy tam był, a on obruszył się, że nie ma tam absolutnie nic ciekawego do oglądania, że Francja jest przereklamowana. A już zupełnie nie wspominał o twojej mamie, cholerny kłamczuch! ― wyszczerzyła się, zatrzymując spojrzenie skrzących się z podekscytowania oczu na wyspiarzu. ― Jak myślisz, co się między nimi wydarzyło?

      [Oj, wiem, jak takie pokusy potrafią czasem dać w kość naszym postaciom. ^^ Pozostaje mi tylko trzymać kciuki, żeby wszystko się dobrze ułożyło! Wierzę zarówno w Jerome'a, jak i w Jenn, i mam szczerą nadzieję, że znajdzie chłopaczyna sposób, aby dotrzeć jakoś do swojej świeżo upieczonej żony.
      PS. Co za piękne powiązania! I widzę, że nawet moja Michaela znalazła w nich swoje miejsce. ♥]

      Michaela Starling

      Usuń
  55. Podczas całej drogi mogli pogrążyć się w swoich własnych myślach. Było wciąż naprawdę wcześnie i żaden z nich nie miał szczególnej ochoty na rozmowy. Ethan normalnie jeszcze by spał, ale im bliżej byli tym bardziej się wybudzał, a dopiero po wyjściu z samochodu, gdy mógł odetchnąć świeżym powietrzem poczuł, że jest pełen sił i nie mógł doczekać się delikatnego kołysania łódki, odtaczającej ich ciszy, która jedynie byłaby przerywana śpiewem ptaków i poruszającymi się przez wiatr drzewami. Niby wciąż byli w miarę blisko większego miasta, ale dało się wyczuć ogromną różnicę i nawet te dwa dni zrobią na pewno wiele im dadzą. Ethan po takich wyjazdach zawsze wracał wypoczęty i liczył, że taki stan również udzieli się jego przyjacielowi. Naprawdę miło było w końcu odetchnąć i znaleźć się w zupełnie innym otoczeniu niż Nowy Jork, który choć miał swój urok potrafił być bardzo przytłaczający. Chyba pomimo iż przyzwyczaił się już do tego miasta to nadal tęsknił za cichymi i spokojnymi miejscowościami, w których nie było słychać codziennie przejeżdżających samochodów, muzyki, którą puszcza ten chłopak z piętra niżej czy nawet kłótni małżeństwa z mieszkania naprzeciwko, bo znowu nie wrócił do domu prosto z pracy tylko zahaczył o bar czy inną knajpę. Tutaj byli tylko i wyłącznie zdani sami na siebie, no prawie, a przede wszystkim mogli się wyciszyć i to było im zwyczajnie potrzebne. Okazało się, że Ethan dobrze zapamiętał numer domku i była to czwórka, która już na nich czekał gotowy.
    — To polubiłbyś też Chetwynd — powiedział z uśmiechem. Po wejściu poczuł, że to mógłby być jeden ze starszych domów w jego rodzinnej miejscowości. Miał swój charakter oraz widać było gołym okiem, że stał tutaj już wiele lat i służył wielu ludziom. Nie był to luksusowy domek w lesie, ale oni też nie byli osobami, które potrzebowały ogromnych luksusów, aby było dobrze. Najważniejsze, że mieli, gdzie się zatrzymać i cała reszta to były po prostu dodatki. — Miałem kiedyś, ale okazało się, że mi się złamała, więc musimy skorzystać z tego, co mają do zaoferowania tutaj, ale chyba nie powinniśmy mieć większych problemów z ich sprzętem — dodał i lekko wzruszył ramionami.
    Każdy krok dawał o sobie znać, deski głośno mówiły pod ich stopami, ale i to miało swój urok. Po nocy też raczej żaden z nich nie będzie łazić po domku, aby nie dawać spać drugiemu, a teraz nie zwracali uwagi na te dźwięki, a raczej nie odbierali ich w irytujący sposób.
    — Tak, śniadanie. I to porządne poproszę — odparł i jak na zawołanie jego brzuch również się odezwał, co miało być tylko potwierdzeniem, że tak, śniadanie jest mu potrzebne. — No, to lepszej odpowiedzi nie mogłeś otrzymać niż to — dodał ze śmiechem.
    — W recepcji polecali bekon z sadzonym jajkiem i fasolką i jakimiś kiełbaskami. Nie wiem jak ty, ale mnie to przekonuje w stu procentach i czuję już niemal smak.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  56. [Ojaciękręcę! ♥ Jaka ta karta jest piękna, jaka dopracowana, jaki on jest świetny! Będę sie tu zachwycać chyba za każdym razem, jak tylko tu zerknę. Jestem pod ogromnym wrażeniem.

    A terazz już na spokojniej - cześć, kochaaaaaana! Dawno żeśmy nie pisały, to prawda, więć mam nadzieję, że teraz uda nm się to nadrobić.

    Mogą być jakoś spokrewnieni... Chociaż matka Zoey opuściła ich wtedy, kiedy ona i Michael byli dziećmi, po prostu odeszła z innym facetem i od tej pory nie mają ze sobą kontaktu...

    A praca Zoey - przede wszystkim siedzi w ośrodku, raportuje, sprawdza rodziny zastępcze i dzieciaki z ośrodków, domów zastępczych, czasami zdarzają się jej roboty w terenie, jak wywiady środowiskowe lub kontrole. :) Jestem ciekawa, czy coś Ci ułatwiłam, a teraz w między czasie też zacznę nad czymś myśleć. :D]

    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  57. Pokiwała głową na znak zrozumienia. Wiedziała, że ten wyjazd to nie wczasy dla tego małżeństwa i była świadoma, że może to trwać dłużej niż tydzień, czy dwa. Trochę się jednak obawiała, jak długo. I nie, nie ze względu na remont.
    — Ale wrócicie, prawda? — Spytała dość cicho, jakby sama nie była pewna swojego pytania. A raczej nie tyle pytania, co odpowiedzi. Nie spotykali się z Marshallem często, ale zdążyła go polubić, a nawet zacząć traktować, jak przyjaciela. Nie wyobrażała sobie, aby teraz nagle całkowicie zabrakło go w jej życiu. Wiedziała, że każdy ma swoje osobiste sprawy na głowie, jak i problemy, ale naprawdę liczyła na to, że Jerome i Jennifer przepracują to i wrócą. Prędzej, czy później, ale naprawdę bardzo chciała, aby wrócili — nie przejmuj się w ogóle tym remontem. To znaczy, on będzie czekał. Nam się w ogóle z tym nie spieszy. Wiesz — wzruszyła lekko ramionami — to po prostu rzecz, która może czekać. Tak długo, jak będzie trzeba — uśmiechnęła się delikatnie — najwyżej nie będziesz przychodził tutaj rozładowywać emocji, a po prostu do pracy — dodała jeszcze z przyjaznym uśmiechem na ustach. Taka opcja podobałaby się jej nawet bardziej. Owszem, wymyśliła remont po to, aby Jerome mógł się w jakimś stopniu rozładować, ale odświeżenie pomieszczeń i delikatne zmiany zwyczajnie by się przydały — a jeżeli uznasz, że nie będziesz miał czasu na to po powrocie, to po prostu daj znać. Poszukamy wtedy kogoś innego, bez zobowiązań — zaśmiała się, bo nie chciała, aby Jerome w jakikolwiek sposób czuł się do czegoś przymuszony. Nie wiązała ich żadna umowa, a Elle nie obraziłaby się, gdyby przyjaciel zwyczajnie powiedział, że jednak nie da rady z tym wszystkim.
    Westchnęła cicho, przyglądając się pustym ścianom mieszkania. Wspomnienia mimowolnie przewijały się przez jej myśli. Starała się jednak koncentrować tylko na tych dobrych… Co wcale nie było najłatwiejsze, zważając na to, że niestety, ale to właśnie tutaj działy się najgorsze rzeczy w ich krótkim związku.
    — Pewnie masz rację — powiedziała po krótkiej chwili. Nie miała ani ochoty, ani nastroju do pogłębiania w jakikolwiek sposób tego konkretnego tematu — wszystkim się zajmiemy — zapewniła i odwróciła się w drugą stronę, aby zerknąć na ścianę, która do tej pory znajdowała się za plecami blondynki — tak, malowanie i zmiana podłóg. Chciałam w tamtym pokoju wykładzinę dywanową, ale przemyślałam sprawę dwa razy i zostaniemy po prostu przy panelach. Coś jasnego na ścianach i jakieś ciemniejsze panele. Coś ciepłego — powiedziała z zamysłem — stworzymy tutaj ciepłą atmosferę, może innym będzie służyło — uśmiechnęła się przy tym ciepło.
    — Ale na tym byśmy skończyli. Kuchnia jest w świetnym stanie, nie ma sensu jej wymieniać… Pewnie kupimy kilka mebli i tyle… — wzruszyła lekko ramionami. Nie miała głowy do szczegółowego urządzania tego mieszkania, skoro wciąż mieli do wykończenia dom. Wychodziła też z założenia, że jeżeli kawalerka miałaby iść na wynajem to nie ma sensu, aż tak bardzo się angażować w szczegółowy wystrój.

    [Ja to przepraszam, że tyle trwało... Muszę się na nowo wbić w rytm i wczuć w Elkę. I dziękujemy! :D <3]
    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  58. Uśmiechnęła się jeszcze bardziej radośnie, jeśli było to w ogóle możliwe, kiedy usłyszała krótką historię nieznajomego mężczyzny. Zawsze człowiek czuł się lepiej, kiedy wiedział, że druga osoba potrafiła postawić się w sytuacji tej pierwszej. Josie może ani w budowlance, ani w salonie fryzjerskim nie pracowała, ale czuła, że jej skok również był na głęboką wodę. Całe życie przecież zajmowała sztuką w najróżniejszych formach, ale nic nie przypominało pracy sekretarki w kancelarii prawniczej.
    Może dlatego tak jej się tutaj podobało? Zdawało się, że przypadła innym pracownikom do gustu, co chyba nie było trudne przy jej radosnym usposobieniu. Sama praca wydawała się też ciekawa, chociaż dla kogoś postronnego było to tylko siedzenie za biurkiem, co równie dobrze mógł robić ktoś, kto potrzebował kilku lat pracy do rozbudowania swojego CV. Josie jednak czuła wieczorami jak wiele z siebie w tym miejscu dawała i było jej to po roku spędzonym w Kenii potrzebne.
    - Tak dokładnie to jakieś dwa tygodnie. Ale czuję jakbym to miejsce znała od zawsze. Może przez intensywność dnia jaka tutaj panuje – stwierdziła rozbawiona. Chociaż mężczyzna trafił na całkowicie pustą kancelarię, w inny dzień panował w tym miejscu prawdziwy rozgardiasz, do którego pokręcona Josephine pasowała idealnie. Co prawda starała się pilnować, żeby do pracy ubrać czystą koszulę bez żadnych plam z farb czy węgla to przecież każdemu mogła się czasami powinąć noga...
    -Mark... Mark... - mamrotała do siebie rolując kalendarz, żeby upchnąć w nim kolejnego klienta. - O, tutaj. A nie, jednak nie. Jak przychodzi ten gościu to wizyta trwa zawsze dłużej. O, jak tutaj usunę lunch to się pan zmieści. To będzie pojutrze o pierwszej – odparła zadowolona podnosząc wzrok na mężczyznę. - Przyniosę mu kanapkę z kawą to na pewno nie będzie miał nic przeciwko – dodała.
    - To jak, wpisujemy? - zapytała nie zwracając uwagi na to, że właśnie usunęła swojemu szefowi z kalendarza przynależną godzinkę odpoczynku.

    Josie Taylor

    OdpowiedzUsuń
  59. Zoey Carter nie kochała swojej pracy. Pracowała, bo musiała. Zoey Carter wykonywała swoje obowiązki rzetelnie i sumiennie, żeby nie mieć żadnych kłopotów, ale na pewno nie potrafiła wykrzesać w sobie odrobiny ambicji i gorliwości. Robiła to, co musiała, żeby bezpośredni przełożony nie miał uwag do jej pracy – zarówno tych negatywnych ani pozytywnych. Robiła to, co musiała, żeby jej współpracownicy nie musieli narzekać na jej obecność. Dogadywała się z ludźmi, ale nie zacieśniała więzi z pozostałymi pracownikami czy to w dziale, czy w całym ośrodku. Zacieśnienie tych więzi oznaczałoby, że musieliby poznać Carter, która po godzinach pracy jest zupełnie inna. Bardziej szalona, bardziej wyrywająca się do przodu, niemal nadpobudliwa. Sama sobie dziwiła się, jak bardzo potrafi wygasać na te osiem godzin dziennie przez pięć dni w tygodniu. Jej temperament niemal zamierał, ognista osobowość zamarzała, a Zoey trwała w tym czasie w beznadziejnej stagnacji. I pewnie spowodowane było to tym, że Zoey Carter nie kochała swojej pracy.
    Jej marzeniem od zawsze była praca w służbach mundurowych, pierw chciała pójść w ślady ojca i przypiąć w galowym mundurze, do dumnie wypiętej piersi, policyjną odznakę. Później, po dość nieudanej próbie podjęcia nauki w szkole policyjnej, chciała pójść w ślady starszego brata i zostać ratownikiem medycznym, chciała pomagać ludziom, chciała, żeby adrenalina w jej żyłach płynęła nie tylko wtedy, kiedy szykowała się wieczorem na szaloną imprezę. Jednak z tego też nic nie wyszło. Była bliska ukończenia kursu, który miał być nowym początkiem, ale zrezygnowała sama z siebie, bo dotarło do niej, że jest nikim i nic już nie osiągnie. Przestała się wygłupiać i przestała szukać aprobaty ze strony dwóch najważniejszych osób. Poddała się.
    Praca w ośrodku socjalnym, gdzie głównie zajmowała się pracą biurową, gdzie kompletowała akta spraw adopcyjnych, akta rodzin zastępczych, zdalną kontrolą takich domów i ludzi, nie była wymagająca. Owszem, spora część pracowników socjalnych miała styczność z dziećmi i młodzieżą, których nikt nie chciał. Które błąkały się od rodziny do rodziny, nie mogąc odnaleźć swojego miejsca i pewnie taka praca była dużo bardziej wymagająca i wyczerpująca niż to, co robiła Carter. Czasami jednak zdarzało się, że musiała zastąpić jedną z bardziej ambitnych koleżanek. Tak, jak dzisiaj. I dokonać rutynowej kontroli domu zastępczego. Warto jednak podkreślić, że słowo rutynowa było aż nazbyt wygórowane. Pracowników było za mało, aby systematycznie mogli odwiedzać wszystkie rodziny, co było przecież zalecane dla dobra dzieciaków, więc odwiedzali najczęściej te domy, na które ktoś donosił albo w których pojawiały się problemy już wcześniej.
    Sąsiedztwo, w którym się znalazła, nie było najgorsze. Podjechała pod właściwy budynek służbowym samochodem, który lata świetności miał już za sobą. Właściwie nawet nie spodziewała się, że zastanie kogoś w domu, bo według informacji, które posiadała, o tej porze wszyscy domownicy powinni być albo w pracy, albo w szkole. Jednak z doniesień sąsiedzkich wynikało, iż dzień w dzień, spokój zakłócały głośne kłótnie – które odbywały się niezależnie od pory dnia. Po wyjściu z samochodu, zerknęła jeszcze na dokument. Numer dziewięć. Dziewięć.
    I zapukała pod drzwi z numerem dziewięć, nie orientując się, że ta dziewiątka jeszcze niedawno był szóstką, tylko gwóźdź mocujący górną część cyfry odmówił posłuszeństwa.


    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  60. [ Wspaniała postać! Nie dość, że sam pan przyciąga wzrokiem, karta i historia to majstersztyk. :) Dziękuję bardzo za przywitanie mej drugiej postaci, ale co do powiązania z Leo, to zbieg nazwisk... Jej Pan Madden dopiero się robi :) ]

    Sophia Madden

    OdpowiedzUsuń
  61. Jaime uniósł brew wyżej i spojrzał na przyjaciela podejrzliwie. Chociaż w pierwszym momencie uśmiechnął się do siebie ciepło, słysząc to wszystko. Miło było wiedzieć (uznając na chwilę, że mówili poważnie, a nie w żartach), że Jerome nie wydałby Jaime’ego. Że ich relacja była silna, a ich przyjaźń znajdowała się wysoko w hierarchii wartości Jerome’a. Owszem, mógł teraz przesadzać, ale jednak... Och, to skomplikowane. Jaime czuł się po prostu ważny i chociaż to wszystko mówili po to, aby sobie trochę pośmieszkować, to słowa o tym, iż jego przyjaciel by go nie wydał kuzynom Laury, było... przyjemne w odbiorze. I uspokajające. I jednocześnie ekscytujące. Tak, to wszystko w jednym. Bo tak to było chyba z przyjaciółmi, prawda?
    Zaraz jednak wrócił do swojej podejrzliwej miny, idąc dalej w tę grę i żarciki.
    – Nie wiem dlaczego, ale jakoś ci nie wierzę... może dlatego, że próbujesz odwieść moje myśli od skupienia się na rozgrywce w Jendze? – zaraz jednak się wzdrygnął, słysząc o wyrywanych paznokciach. – Nie, daj spokój, przestań, nie wspominaj o tym więcej! Na samą myśl o takiej torturze mną wstrząsa i skręca – i faktycznie Jaime wygiął nieco swoje ciało i zrobił bardzo skwaszoną minę. Oglądał filmy i seriale, gdzie coś podobnego stosowano i zawsze, ale to zawsze syczał z bólu, chociaż on nic nie czuł, odwracał wzrok i napinał mięśnie, wyginając przy tym ciało w różne kierunki. Tak, to było straszne i Moretti chciał jak najszybciej zmienić temat rozmowy.
    Jaime zaśmiał się wraz z Jerome’em. Nie miał zielonego pojęcia o związkach, nigdy w żadnym nie był, a teraz przed nim szykowało się spotkanie z Laurą, którym się stresował i którego się obawiał. Nie chciał zrobić z siebie idioty. I zamierzał też wykorzystać wszystko to, czego nauczyła go i jego brata matka; tańczyć, zachowania w towarzystwie, wysoką kulturę osobistą, wiedzę na temat wszystkich sztućców i kieliszków, jakie mógł spotkać na stole i wiele innych. W teorii był dobrze przygotowany. W praktyce będzie gorzej, to na pewno. Pomimo braku doświadczenia w podobnych sytuacjach, nie uważał się też za kompletnego frajera.
    – Jak wygrasz, to po prostu stawiasz pizzę następnym razem – stwierdził z uśmiechem. Napił się piwa, obserwując jego kolejne ruchy. I faktycznie było tak jak sądził – robiło się coraz bardziej stresująco, chociaż dopiero co zaczęli. Mimo to, Jaime czuł, że to radość bardziej nim ogarnia niż sam dołujący stres. I było to całkiem przyjemne. Może powinien bardziej rozejrzeć się za planszówkami? Nigdy się tym specjalnie nie interesował, aczkolwiek kiedy ostatnio był w supermarkecie i przechodził między regałami z grami, puzzlami i takimi, to okazało się, że jest tam tego całkiem sporo. Wtedy też Moretti nie skupiał tak na tym swojej uwagi, ponieważ i tak nie miał z kim zagrać. Ale teraz? Chociaż możliwe, że większość takich gier wymaga nieco więcej osób niż dwie, ale... to chyba dało też się jakoś załatwić. Chyba.
    Gra szła im całkiem sprawnie. Nim się obejrzeli, wieża urosła, a jej dół robił się coraz mniej stabilny i poszatkowany, o ile tak można było to określić.
    Jaime obserwował uważnie ruchy Jerome’a. Z każdym kolejnym wyciągniętym klockiem szansa na runięcie wieży i rozsypanie się małych prostokątów wzrastała gigantycznie. Groziło to też obudzeniem Harolda, a przynajmniej zwróceniem jego uwagi na to, co działo się tuż obok niego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – No dobra... – westchnął Jaime, przysuwając się bliżej wieży. Poruszył dłońmi, jakby strzepywał z nich wodę, rozciągnął kark i spojrzał na kolejne klocki. Miał wrażenie, że wieża już się buja, a jeszcze niczego nawet nie dotknął. Uniósł brew wyżej i wyciągnął jedną dłoń przed siebie. Palce wciąż mu nie drżały, w przeciwieństwie do ułożonych klocków. Zaczął powoli przesuwać jeden z nich, powoli i ze spokojem, chociaż czuł jak serce przyspieszyło swój rytm bicia.
      I nagle stało się – wieża runęła jakby w zwolnionym tempie, upadając i rozrzucając swoje elementy na boki. Hałas, jaki przy tym wydała, był niewielki, Harold pewnie nawet nie zauważył.
      – Upsi...
      A potem roześmiał się, opierając się o kanapę. W pewnym momencie nawet otarł sobie kąciki oczu zewnętrzną stroną palca.
      – O matko, to było piękne. Jeszcze raz! To znaczy nie musimy koniecznie teraz zaraz, ale na pewno musimy zagrać kiedyś jeszcze raz.

      [Ta moja partyjka nie była taka szalona, chociaż alkohol do niej był xd a przynajmniej mi się wydaje, że to była alkoholowa czeska wersja... xD]

      Jaime

      Usuń
  62. [Szczerze mówiąc sama czasami też mam takie obawy, że gdy coś jest zbyt dobre, może zaczynać nudzić, bo człowiek lubi być zaskakiwany. No, ale nie obawiajmy się, w dzisiejszych czasach mężczyźni nie mają zbyt wielkiego wyboru skoro kluby pozamykane, a na miasto wyjść nie można. Dostają michę żarełka to nie ma co narzekać :3 Dziękuję Ci bardzo za powitanie. Cieszę się, że karta Josh’a przypadła do gustu nie tylko mnie. Jeśli chodzi o państwa Madden… myślę, że pocierpią, pocierpią, ale koniec końców będą szczęśliwi. A jeśli nie to przynajmniej będziemy mieć powód do napisania jakiegoś interesującego postu fabularnego, który rozwinie ich historię nieco bardziej i rzuci na całą tę sytuację więcej światła. ;)]

    Joshua

    OdpowiedzUsuń
  63. [ Cześć! Nie pisałam od wielu lat, więc rozbudzenie moich wątpliwych zdolności literackich i wykreowanie notki na znośnym poziomie, na pewno trochę mi zajmie. Czuję się jednak odpowiednio zmotywowana.
    Również nie oglądałam nowych Gwiezdnych Wojen, ale widziałam kilka innych filmów z Adamem. Fakt, nie ma typowo hollywoodzkiej urody i chyba w tym tkwi cały jego niebanalny urok. Nie wyobrażam sobie nikogo innego jako Marlona. Dziękuję za powitanie. ;)]

    Marlon

    OdpowiedzUsuń
  64. Spoglądała na niego z zaciśniętymi wargami. Niekontrolowanie skubiąc paznokciami skórki przy kciukach, co robiła za każdym razem, gdy tylko się denerwowała. Wiedziała, że nie powinna stresować się odpowiedzią mężczyzny. Tak naprawdę przecież ledwo, co się zdążyli sobie nawzajem przedstawić. Nie łączyła ich wielka przyjaźń, a jednak… Był dla niej ważny, a przeciągająca się cisza i jego zwlekanie z odpowiedzią sprawiały, że coraz bardziej żałowała swojego własnego pytania. Bo co, jeżeli nie usłyszy tego, co chciałaby usłyszeć? Wpatrywała się w niego, przygryzając mocno policzek od wewnątrz i mając wrażenie, że czas pomiędzy jej pytaniem, a jego odpowiedzią był zdecydowanie za długi.
    Mógł zauważyć, jak odetchnęła z ulgą. Jak jej ramiona rozluźniły się i delikatnie opadły, kiedy do jej uszu dotarło to jedno, krótkie słowo. Tak.
    — To dobrze — szepnęła, zerkając w stronę okna — wiesz, kto by mi naprawiał kran w awaryjnych sytuacjach, gdybyś był na Barbadosie. Podejrzewam, że nie masz tam żadnego teleportu — zaśmiała się, chcąc nieco rozluźnić atmosferę, bo miała wrażenie, że ta stała się dziwnie napięta. Tylko, że później było jeszcze dziwniej, a zarazem spokojniej, gdy nagle poczuła, jak jego ramiona oplatają ją. Sama przymknęła na krótką chwilę powieki, zdając sobie sprawę z tego, że Jerome naprawdę był przyjacielem. Owszem ich znajomość była krótka, ale Elle wiedziała, że trudne, życiowe sytuacje ich połączyły, bo mogli spokojnie ze sobą porozmawiać. Po początku, jakim była nienormalna, wręcz nieco psychiczna babcia i tragedia utraty dziecka, która spotkała Jerome’a sprawiły, że to nie była zwykła znajomość.
    — Od tego są przyjaciele — odpowiedziała cicho, chociaż początkowo nie chciała nic mówić. Uśmiechnęła się widząc, że wyraz jego twarzy stał się nieco pogodniejszy, a i w jego oczach coś się zmieniło. Na lepsze.
    Pokiwała głową na jego słowa i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Taki układ zdecydowanie jej odpowiadał. W zasadzie dzięki wyjazdowi wykonawcy mogła pomyśleć spokojnie i nieco dłużej, jak chce, aby wyglądało to mieszkanie. Liczyła, że naprawdę uda się stworzyć tutaj przyjemną atmosferę. Osobiście nie przepadała za nim, ale miała swoje powody. Nie oznaczało to jednak, że ktoś inny nie mógłby zaznać tutaj szczęścia.
    — Nie martw się. Przypominam, że będziesz współpracował z małżeństwem architektów… Dobra, prawie — zaśmiała się, wywracając oczami, bo przed nią było jeszcze trochę czasu i pracy, aby uzyskać zawodowy tytuł. Wierzyła jednak, że po drodze nie strzeli jej do głowy żaden głupi pomysł i nie zrezygnuje ze studiów — ale jeszcze trochę! — Jej śmiech nadal był melodyjny i pełen wesołości, co w przypadku Elle i ostatnich wydarzeń, nie było czymś częstym. Zwłaszcza tutaj. — Wszystko będzie jasno wyłożone. Zobaczysz, współpraca z Morrisonami to czysta przyjemność — dodała jeszcze, wciąż z ustami wygiętymi w łuk zadowolenia.
    W zasadzie to byłoby wszystko, co mogła mu na ten moment powiedzieć. Nie spodziewała się szczerze mówiąc, że tak szybko pójdzie im omówienie szczegółów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jestem zakochana we Włoskiej kuchni, ale mogę zrobić wyjątek ten jeden raz dla ryby… Surowej ryby — zaśmiała się, kiwając delikatnie głową — w pobliżu nie ma raczej dobrego sushi, więc zamówienie to lepsza opcja. Kawałek dalej jest najlepsza cukiernia na świecie, ale ciastko i kawa już było — powiedziała z uśmiechem — to co, masz jakieś dobre miejsce z sushi? I proszę się nie śmiać, do pracy i na uczelnie chodzę bez tych diabełków — wyszczerzyła się wesoło, rozglądając się, dookoła, ale faktycznie będą musieli zjeść na podłodze lub usiąść na zasiąść na blacie kuchennej wyspy. Wyciągnęła z kieszeni płaszcza telefon, a następnie rozpięła jego guziki, w mieszkaniu nie było ciepło, ale zdecydowanie będzie jej dużo wygodniej z rozpiętym płaszczem.
      — Następnym razem gwarantuję posiłek w lepszych warunkach — powiedziała z uśmiechem, rozglądając się dookoła, kolejny raz czując nadciągające wspomnienia. Zdecydowanie ta kawalerka nimi przesiąkła, a Jerome miał rację…To mieszkanie miało pecha z nimi, a nie oni z nim. Zwłaszcza, że Arthur przecież mieszkał w nim sam wcześniej i nie wspominał, aby było z nim coś nie tak.

      Elle

      Usuń
  65. [Cześć Muminkowa Mamo, dzięki za sprawdzenie tego buca. Cieszę się, że przypadł do gustu i dobrze się go czytało, zawsze odnoszę wrażenie, że po 13 latach w blogosferze jestem wciąż tak żenująco słaba w karty postaci, że może najwyższy czas na emeryturę.
    Jestem znana z naciągania limitów, więc kto wie?
    Wenowe pozdrowienia!]

    Nolan Welsh

    OdpowiedzUsuń
  66. Otototo, a teraz nawet nie ma gdzie na pyszne tosty dać się zaprosić!!! Cześć, Mamo! Jesteśmy znów, ale w innym wydaniu ❤

    DYLAN

    OdpowiedzUsuń
  67. To wiedział, że kiedy kuzyn miał być poważny, to nie robił z siebie klauna, bo po pierwsze życie nie było dla niego żartem, a dodatkowo zawirowań mu nie brakowało. Jakoś szczególnie nie popierał jego udziału w programie, jednak nie był tu po to, żeby dołować bruneta, chociaż zapoznał go z konsekwencjami, ostatecznie idąc z nim do sądu jako jego prawnik. Fryzjer ze swoją żoną, którą poznał chwilę przed złożeniem przysięgi małżeńskiej nie mieli ze sobą większych konfliktów, ale Małecki nie chciał być wtedy sam. Mimo to wiedział, że wspólnie z Philipem uwielbiają żartować i wkręcać ludzi w coś, co nie miało miejsca. W przypadku z nowo zatrudnioną sekretareczką nawet nie chciało mu się słuchać tego, że nie jest ona kobietą. Nie chodziło mu o to, że żaden mężczyzna nie podjąłby takiej pracy, bo nie było nic hańbiącego w tym, żeby zapisywać kobiety na terminy wizyt fryzjerskich, czy udzielać niezbędnych informacji. W końcu zawoził żonę do salonu kosmetycznego, w którym podobną funkcję pełnił właściciel salonu, a był nim trzydziestoletni mężczyzna. Jak widać tym razem nie zrobili go w balona.
    — Po Jasperze można spodziewać się niemal wszystkiego, w komplecie z Andersonem są w stanie wymyślić każdą głupotę.
    O godne życie w metropolii, jaką był Nowy Jork trzeba było zawalczyć. W żadnym z miast nie dostawało się niczego na tacy; ani wykształcenia, ani dobrze płatnej pracy, jednak w centrum jednej z najludniejszych aglomeracji na świecie wszystko drożało. Jedzenie, wynajem mieszkań, opłaty i każda inna rzecz, ale nawet jeśli ludzie potrafili narzekać na biedę, to czasami brakowało niezbędnych rąk do pracy. Chociaż tych, którzy spędzali czas przed telewizorem nie było mało.
    — Nawet gdybym nie miał nic wspólnego z tą firmą, to wiedziałbym, że pańskie doświadczenie nie należy do najsłabszych, można być z tego naprawdę dumnym — objął palcami szklankę z wodą, po którą ostatecznie nie sięgnął. — Za trzy lub cztery dni skontaktujemy się z Panem, dobrze? Proszę być dobrej myśli i oczekiwać odpowiedzi od nas. — pożegnał się z potencjalnym pracodawcą, a raczej z mężczyzną, nazywającym się Jerome Marshall.
    Przez te następne dni wspólnie ze starszym bratem wybrali się kilkukrotnie do szpitala, chcąc omówić nadchodzące zatrudnienia na okres próbny z ojcem. Jemu przy okazji pozwolili zabić nudę, bo senior rodu Madden zdążył rozwiązać stertę krzyżówek, wydać drobniaki na programy telewizyjne i nadrobić dwie książki mające wspólnie aż tysiąc pięćdziesiąt stron.
    Uważnie patrzyli na zdobyte doświadczenie w trakcie wykonywanych prac, ale też nie byli obojętni na to, że wielu z tych kandydatów nie miało stałej pracy. Gdzieś dorabiali, może nawet na czarno, nie chwaląc się czymś takim w curriculum vitae. Z trudem odrzucali na lewą część łóżka CV ludzi, którzy nie sprostali oczekiwaniom Lionela, Josepha ani Ryana. Całe szczęście wspólnie wybrali Jeroma, a były prawnik przedstawił rozmowę z tym młodym chłopakiem, bo jak się okazało, jedynie on i Robert mieli mniej niż trzydzieści lat, gdyż Marshall urodził się w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt pierwszym, a Rob był z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego. Po godzinach narad i chwilę po tym, gdy ich młodsza siostra przyszła do ojca, obejrzeć nogę, wyszli na korytarz. Z Josephem podzielili się na pół, więc każdy musiał wykonać po trzy połączenia, co zrobili już na zewnątrz, korzystając z tego, że wczesny wieczór nie należy do najchłodniejszych. Nim Lionel skontaktował się z Jeromem, zadzwonił do kuzyna przebywającego aktualnie w Polsce. Wytłumaczył na spokojnie zaistniałą sytuację, podając mnóstwo argumentów, dlaczego chce porwać mu ukochaną sekretareczką. Po jego monologu usłyszał jakieś zdania wypowiedziane w języku polskim, więc przeczesał włosy, siadając na murku. Odrzucił na bok beżowy płaszcz, prosząc Małeckiego o to, aby zaczął mówić po angielsku, bo wiedział jedynie, co znaczy hej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy otrzymał niechętne błogosławieństwo, chociaż fryzjer na koniec wyznał, że trzyma mocno kciuki za swojego przyjaciela, wybrał numer do najbardziej zainteresowanego tym tematem mężczyzny. Odczekał cztery krótkie sygnały, aż uświadomił sobie, że Jerome musiał nacisnąć zieloną strzałkę na ekranie telefonu.
      — Dobry wieczór, z tej strony Lionel Madden. Rozmawialiśmy kilka dni temu w sprawie pracy. Chciałabym Pana zaprosić jutro o trzynastej trzydzieści na spotkanie. Chyba, że Panu nie pasuje, to wspólnie z bratem możemy zaproponować późniejszą godzinę, tak po szesnastej — przytrzymał ramieniem telefon, sprawdzając kalendarz Josepha. — Przyjdzie Pan?
      Zatrzymał wzrok na uśmiechniętej twarzy brata, który uniósł kciuk do góry, co oznaczało, że od dziesiątej do jedenastej nie wydostaną się ze swojego biura. Oczekując odpowiedź ze strony ostatniego kandydata, mieli dowiedzieć się wkrótce, czy przyjdzie pięciu, czy jednak sześciu mężczyzn, z których to Jerome wraz z czterdziestoletnim bezrobotnym ojcem czwórki dzieci, mieli największą szansę na to, żeby odciążyć zespół firmy Fibre.

      Lionel Madden

      Usuń
  68. Nie miała pojęcia, że jej przyjaciel jest wolontariuszem w schronisku. Nigdy się tym nie chwalił, ale też nigdy wcześniej nie rozmawiali na temat zwierzaków. W sumie to na dobra sprawę oboje jeszcze wiele mieli jeszcze do odkrycia, jednak cokolwiek by to nie było rudowłosa wątpiła, by kiedykolwiek miała zmienić podejście do osoby Jeroma.
    —  I to jest prawidłowe podejście. Trzeba czasem chwycić byka za rogi — zaśmiała się wraz z nim, ponieważ oboje zdawali sobie sprawę, że otwarcie schroniska dla zwierząt to nie jest taka łatwa sprawa.
    — Masz tyle czasu ile tylko potrzebujesz.— dodała z dużą dozą zrozumienia, ponieważ realizacja takiego planu wymagała niemałego nakładu pieniężnego. Charlotte nie miała dostępu do zdolności kredytowej szatyna, lecz mogła się domyślić, że nie został milionerem z dnia na dzień, co tylko potwierdziły jego kolejne słowa.
    — Dom na Barbadosie i ty śmiesz narzekać? — rzuciła w  niego poduszką, w ramach przekomarzania. Wiedziała, że Marshall przeszedł nie mało, jednak teraz nie poruszali tego tematu tylko błahą sprawę zamieszkania. Chociaż nazwanie jej błahą było znacznym niedomówieniem. Panna Lester była żywym przykładem na to, że nawet w Wielkim Jabłku nie tak łatwo było znaleźć coś do wynajęcia w sensownej cenie i znośny stanie. Długo nalatała sie od jednego biura nieruchomości do drugiego, by finalnie trafić właśnie tutaj.Nie wiedziała jak długo jeszcze zabawi w Nowym Jorku, jednak nie chciała już mieszkać w czterech ścianach, które ją przytłaczały. Potrzebowała nowości, przestrzeni i czegoś, gdzie poczułaby się jak w domu. Póki co szło jej całkiem dobrze, a mały Biscuit tylko ubarwiał wolne chwile po pracy.
    — Faktycznie, ale na swoją obronę powiem dwie rzeczy: po pierwsze proponowałam coś innego, po drugie nigdy wcześniej nie miałeś naprawiać mi prysznica.  — początkowo udała lekkie oburzenie, a następnie starała sie przybrać groźną minę pod tytułem Lepiej, żebyś tego bardziej nie popsuł. Można powiedzieć, że Jerome znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie, by odegrać znaczącą rolę w odbudowywaniu konstrukcji z kart. Zanim uświadomił rudowłosej, że nie robi nic innego tylko patrzy tępo na rozrzuconą talię, bez kompletnie żadnego planu, jedynie wspominała to jak misternie upadła. Nie na tym polegało życie do cholery! Nie po to godziła się na to wszystko co do tej pory przeszła, by teraz okazać się statystą we własnej rzeczywistości.
    — Jeśli zostanie to...— zaczęła szczerze się zastanawiając się co też byłoby odpowiednim sposobem świętowania, bo w końcu chciała, żeby został prawda? Wiedziała, ze bywał jedną, wielką niewiadomą, lecz czy ona też nie była równie skomplikowana? Pokręciła głową nie chcąc teraz gubić się w myślach, które i tak nie są w stanie niczego zmienić. Nagle uśmiechnęła się szeroko, ba gdyby nie kubek w dłoniach to klasnęłaby w dłonie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — ... obiecaj, że nawet z Jen możemy wyrwać się gdzieś na weekend! Wtedy to dopiero nasze wątroby będą wołać o pomoc —  w momencie euforii nie przemyślała tego, że omijała samochody szerokim łukiem, ale przecież nigdzie póki co nie jechali, prawda? Teraz to zdecydowanie byłoby zapeszanie.
      Widząc jak szczeniak ją elegancko zdradził zaśmiała się pod nosem, ale obserwowała jego walkę z palcami szatyna. Był to naprawdę uroczy widok i pomyśleć, że nie miałby on miejsca, gdyby nie uderzyła Jeroma kiedyś w jednym barze. Los potrafił być przewrotny i chociaż pamiętało się w głównie te nieprzyjemne zwroty akcji, to tych dobrych też było pewnie nie mało.
      — Może masz rację...— rzuciła w zamyśleniu, ponieważ ona miała taki sam problem z rozpoznaniem własnych emocji, jak i tych, które były skierowane w jej stronę. To jak gra w kalambury tylko z zawiązanymi oczami bez podpowiedzi.  — Ach proszę Cię Ty i Jen to całkiem inna bajka. Nie wyobrażam sobie, żebyście nie byli razem. Widać, ze się kochacie i uwierz mi, że tak jest, bo nie jestem ekspertem w tych sprawa. Jak ja to widzę to każdy widzi!  —   uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Prawda była taka, że Charlotte po wielu latach odrzucaniu bliższych relacji teraz czuła się jak dziecko we mgle. Nikt nie podawał na tacy instrukcji do życia. Poza tym straciła również to czego była pewna od tylu lat - obecność Christophera.

      Charlotte Lotta

      Usuń
  69. My też mamy taką nadzieję, że nie odjedziemy! ♥

    Ale widzisz, krzywdę nam robisz, ja w męsko-męskie nadal nie umiem, więc GDZIE JAKAŚ MAILLE DLA UKOJENIA MOJEGO SERDUSZKA, eh?

    DYLAN

    OdpowiedzUsuń
  70. [Grzane wino z Mamą Muminka było bardzo mocnym argumentem za, kiedy rozważałam, czy wrócić na bloga! Hej, cześć! Nie wiem, czy może szukacie z Jerome'em czegoś konkretnego? Jeśli nie, to my bardzo chętnie przyjmiemy przyszywanego (niewiele) starszego brata, bo ci prawdziwi wyjątkowo się Daisy nie udali.]

    Daisy

    OdpowiedzUsuń
  71. Gdyby nie została stewardessą, mogłaby zostać aktorką. Udawanie teraz szło jej całkiem nieźle, to trzeba było przyznać. Była zaskoczona, że przyszło jej to z taką łatwością, ale w końcu Jerome naprawdę lubiła i jakby nie pałała do niego przyjaźnią, to na pewno też cały ten plan by nie wypalił. Dopóki nie pojawiła się jego znajoma wszystko szło naprawdę świetnie, pewnie nawet mogliby tutaj trafić na jeszcze jedną parę, którą przekonaliby do swojej wersji wydarzeń, a wyszliby z portfelami pełnymi, a nie chudszymi, jak zazwyczaj to było na takich wypadach. Trzeba było zacząć szybko improwizować i Francuzka musiała przyznać, że Marshall okazał się w tym być znacznie lepszy od niej, bo zupełnie nie spodziewałaby się takiej historyjki. Chciała się zaśmiać, ale pamiętając o tym, że Rachel i Joey cały czas tutaj byli musiała przed nimi udawać zranioną narzeczoną. Oboje wydawali się być absolutnie zbici z tropu, co jej w ogóle nie dziwiło. Zresztą, tak samo jak i Meredith, która chyba nie spodziewała się tego, że Jerome mógłby mieć po parę żon. Jasne, takie rzeczy się działy i istniały naprawdę, ale Lynie zupełnie nie potrafiłaby sobie tego wyobrazić w swoim własnym życiu. Była zbyt wielką zazdrośnicą, aby dzielić się partnerem jeszcze z inną kobietą lub innymi kobietami, dostałaby pewnie po prostu szału. Trzeba było prędko coś wymyślić, a nie chciała. Aby wyszli na kłamców przed nowo poznaną parą, choć w tej chwili już nie miała pojęcia czy gorsze byłoby wyjawienie prawdy, że po prostu sobie robili z nich żarty czy wkręcanie ich dalej. Druga opcja była zdecydowanie milion razy ciekawsza. Takiego obrotu spraw nie spodziewał się nikt, a już pewnie nie Meredith i Lynie wcale się temu nie dziwiła, bo gdyby sama usłyszała coś takiego zapewne stanęłaby jak wryta i czekała na jakieś wyjaśnienia, które mogłyby pozwolić jej połączyć kropki w całość, aby uzyskać odpowiedź na dręczące ją pytania.
    — Tak? Cóż, w mojej kulturze to podobne popularne, aby Francuzki nawzajem się ciągle zdradzali, a jakoś nie latam po Nowym Jorku szukając sobie kolejnego faceta — odpowiedziała. Robili sensację na cały bar, co zdecydowanie nie było tym, co chcieli, ale wyszło o wiele lepiej niż z początku zakładała. Pytanie tylko czy po wszystkim nie będą musieli sobie poszukać nowego miejsca do wspólnych wypadów, bo po tej awanturze zostaną z całą pewnością zapamiętani na naprawdę długi czas. — Obiecałeś, że będziemy tylko we dwoje. Kiedy miałeś mi zamiar powiedzieć, że nie zamierzasz zostawić Jennifer? Na ślubie? Może miałaby robić mi jeszcze za druhnę, myślisz, że to byłby odpowiedni moment?!
    Widząc jak kobieta okłada mężczyznę torebką jeszcze bardziej chciała się śmiać, ale nie mogła tego przecież zrobić. Tak się wczuła w rolę, że gdyby tylko znalazła się bliżej może i sama zdecydowałaby się na to, aby mężczyźnie przyłożyć, czego oczywiście nie zamierzała robić. Nie chciała się z nim przecież pokłócić naprawdę. Pozwoliła sobie na bycie nieco bardziej dramatyczną, a po policzku spłynęło jej parę łez. Wewnątrz zwijała się ze śmiechu, liczyła, że jednak zewnątrz nie idzie po niej poznać, jak ta cała sytuacja ją bawi.
    — Nie mogę się na ciebie patrzeć. Długo zamierzałeś mnie okłamywać? Mówić te wszystkie czułe słówka, dawać nadzieję na piękne, wspólne życie? Dlaczego Jerome? Dlaczego tak bardzo chciałeś mnie skrzywdzić?

    [Wybacz taką dłuuugą ciszę. Gdzieś mi wena na Lynie uciekła, ale chyba już powinno być w miarę lepiej. :D]
    Lynie aka była niedoszła żonka, która w środku zwija się ze śmiechu

    OdpowiedzUsuń
  72. Raczej nie zostanie fanem wielkich metropolii, choć musiał przyznać, że Nowy Jork naprawdę miał w sobie coś przyciągającego i zapewne, gdyby teraz nagle miał się wyprowadzić do mniejszego miasteczka to zwyczajnie tęskniłby za tym, co miał do zaoferowania Nowy Jork. W końcu, gdyby nagle zrobił się głodny to mógł wybrać numer do znanej sobie restauracji, a po niecałej godzinie miałby już jedzenie pod drzwiami mieszkania. W mniejszych miasteczkach to było dość problematyczne. Nie chodziło jednak też o jedzenie, bo to głównie ludzie trzymali go w tym miejscu. Może nie miał tych znajomych na pęczki, jednak były to naprawdę szczerze znajomości i więcej ich Ethan nie potrzebował. Co nie oznaczało, że zamykał się na jakiekolwiek nowe znajomości, ale skoro miał bliskie osoby, na których mógł polegać za każdym razem, gdyby coś się działo, to dlaczego miałby z tego zrezygnować? Wyjazd oznaczałby rzadsze widywanie się z bliskimi, a może nawet zerwanie znajomości, w końcu byli dorośli i czasami po prostu nie dało rady utrzymać znajomości pomimo wielu chęci.
    Ethan wysłuchał uważnie co miał do powiedzenia Jerome i lekko uniósł brew ku górze. Najwyraźniej musiał zorganizować wycieczkę do Chetwynd i zabrać wszystkich, no jak na ten moment to tylko Jerome i Davina chcieli tam pojechać. To może wcale też nie był zły pomysł, sam Ethan również chętnie jeszcze raz by tam pojechał, ale tym razem zamiast na pogrzeb chciałby po prostu zabrać tam bliskie osoby, aby mogły zobaczyć miejsce, w którym mieszkał i poznać pozostałe mu bliskie osoby.
    — W porządku. Ale — powiedział unosząc też palec wskazujący do góry, jakby chciał podkreślić, że ma coś naprawdę ważnego do powiedzenia. Na usta cisnął mu się uśmiech, o wiele szerszy niż Camber przypuszczał. — Zabierzesz mnie tam, kiedy jest tam najgoręcej, a ja ciebie w prawdziwą, kanadyjską zimę. Ta nowojorska nie może się nawet równać z tym, co dzieje się w Kanadzie — dodał. O ile w ogóle będą mogli tam dotrzeć, sama podróż do Chetwynd była naprawdę długa i męcząca, a w zimę mogła być jeszcze cięższa, ale to mogła być tylko dodatkowa przygoda, którą z pewnością będą długo wspominać.
    Mogli na pewno liczyć na to, że dostaną dobry sprzęt. Sama myśl, że miałby nosić kamizelkę z licznymi kieszeniami, wysokie kalosze i krótkie spodenki, bo w końcu wszyscy rybacy nosili krótkie spodenki, sprawiała, że Ethanowi naprawdę chciało się śmiać. Raczej nie prezentowałby się w tym dobrze, a może? Nie miał nigdy okazji się do tego przekonać, to może teraz będzie mógł zobaczyć jak ta wizja ma się do rzeczywistości. Śniadanie, które dziś serwowali brzmiało naprawdę dobrze. Wręcz już mógł czuć smak wspomnianego jedzenia na języku, cieszył się, że byli już w drodze do stołówki i niedługo będzie mógł zamówić porą porcję. Liczył, że porcje nie są tu mikroskopijne, a faktycznie będą mogli się najeść.
    — W zasadzie to na razie chyba nie mogę rzucić żadnymi pikantnymi szczegółami — odpowiedział zgodnie z prawdą. — Cały czas… nie wiem, pracujemy nad sobą? Poznajmy siebie? Nie chcę jej pospieszać z niczym. — Na chwilę się wstrzymał z dalszą odpowiedzią, bo nie był pewien, ile powinien, a raczej, ile mógł mówić przyjacielowi, ale chyba Davina nie miałaby mu za złe, gdyby podzielił się z przyjacielem szczegółem z jej życia, który oczywiście w żaden sposób nie przeszkadzał Ethanowi, ale był mimo wszystko ważny. — Straciła męża już jakiś czas temu. I chyba wolę, aby sprawy szły wolno niż ją do czegokolwiek zmuszać czy pospieszać i miała się wystraszyć.
    Ciężko było sprawić, aby osoba, która lubi mieć wszystko podane na tacy była tym miejscem zachwycona. Ethanowi jednak więcej nie było tak naprawdę trzeba i taka prostota była dla niego idealna. Czuł się nawet lepiej w takich miejscach niż gdyby nagle ktoś wrzucił go do luksusowego hotelu.
    — To chyba musimy iść tam — stwierdził wskazując na siedzącą przy barze kobietę — jak chcemy to samo, to mogę nam zamówić. Śniadanie na mój koszt.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  73. [Ogólnie to szkoła, w której uczy Daisy, lekko mówiąc, do najlepszych nie należy, ale Daisy robi wszystko, żeby te biedne dzieciaki trochę rozruszać i zachęcić do odkrywania nauki/sztuki/czegokolwiek. Ogólnie w jednym wątku mam już motyw warsztatów, które chciała zorganizować, miało to być coś z literaturą, ale myślę, że jakby wcisnąć motywy muzyczne, to mógłby się zgłosić Jerome ze swoim ukulele i pięknymi opowieściami o Barbadosie.]

    Daisy

    OdpowiedzUsuń
  74. [No cześć, mój zaginiony bracie! Nawet są do siebie podobni, to nie może być przypadek. :D Ja jej współczuje, ale mam coś takiego, że lubię krzywdzić swoje postacie, niestety. xD
    Dziękuję za powitanie i też mam nadzieję, że zostanę z Wami długo. :D]

    Ivana

    OdpowiedzUsuń
  75. Jerome niech rzopuszcza sobie włosy, ale my sobie będziemy cichutko tutaj żyć nadzieją, że Mama Muminka zrobi nam kiedyś TAKĄ przyjemność i wprowadzi do nowojorskiego, blogowego światka jakąś panią. Wtedy porywamy do wątku, m u s o w o <3

    żażka aka Lulamae aka DYLAN

    OdpowiedzUsuń
  76. Łaaa! Naprawdę znajdziesz dla nas tam gdzieś jeszcze miejsce? No oczywiście! Przecież Jerome był jej jedyną stałą w tym lichym poprzednim życiu. Tym razem role się mogą odwrócić, bo Ems jest w dobrej formie i ma się naprawdę dobrze. Uporała się z większością demonów podczas podróży. No, ale kurcze odbiór z lotniska przez przyjaciela, no kurczę... Nie mogę odmówić! :D

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  77. [Oczywiście, czekamy. <3]

    Daisy

    OdpowiedzUsuń
  78. Można powiedzieć, że w jakiś pokręcony sposób była przyzwyczajona do tego, że te z jej relacji, na których najbardziej jej zależało, rozwijały się niesamowicie szybko i były bardzo intensywne. Jednocześnie były również najtrwalsze i to je staranie pielęgnowała. Były tym, co było najważniejsze. W końcu od poznania swojego własnego męża, a spłodzenia z nim dziecka minęły niespełna cztery miesiące z czego… Zdecydowanie nie można było nazwać tego, co było pomiędzy nimi relacją. Była jego studentką i pozostawała nią do momentu, w których nie stchórzyła i nie wyjechała. Po powrocie sprawy pomiędzy nimi rozwijały się równie szybko, bo o ile w październiku na nowo na siebie trafili, tak w grudniu na jej palcu błyszczał pierścionek zaręczynowy, a niecałe dwa miesiące później, składali przed pastorem małżeńską przysięgę.
    Zdecydowanie te ważne relacje w jej życiu były pokręcone, a te słowo było bardzo łagodne.
    — A już liczyłam na jakąś szybką wycieczkę dookoła świata — zaśmiała się, bo żarty w tej chwili wydawały się najlepszym rozwiązaniem — to szalone… Ale tak czuję, Jerome — powiedziała nieco poważniej, spoglądając na mężczyznę. Zdecydowanie nie spodziewała się, że będzie się z nim spotykać gdzieś poza salonem Jaspera, a już na pewno nie podejrzewała, że to z nim będzie dzieliła się tak ważnymi wydarzeniami ze swojego życia… Patrząc tamtego dnia na mężczyznę zajmującego się jej dziećmi, nigdy nie powiedziałaby, że będą mieli za sobą tyle trudnych rozmów i wylądują w tym miejscu.
    — Jesteśmy bardzo zgranym i dobrze dobranym małżeństwem! — Zaśmiała się, bo przypominając sobie wydarzenia, które miały miejsce w tym mieszkaniu i myśląc o nich, nigdy nie powiedziałaby o sobie i Arthurze w ten sposób. Na szczęście to było za nimi, a inne, równie ciężkie i trudne wydarzenia, które ich spotkały, sprawiły, że w końcu zaczęli traktować się inaczej. Oboje się zmienili, oboje wiele się nauczyli na podstawie wcześniejszych błędów i przede wszystkim, oboje wiedzieli, że nie są w stanie funkcjonować w prawidłowy sposób bez siebie — chyba nie słyszałeś o teorii mojego męża i naszym przeznaczeniu. Ponoć wszystko zaczęło się od kreski, a kreska dla architektów nie jest byle, czym! — Zaśmiała się wesoło, bo gdy kiedyś jej o tym powiedział, niesamowicie mocno ją rozbawił, a ta radość wciąż z nią była, gdy o tym myślała — w każdym razie… My kobiety potrafimy sobie owinąć was wokół palca. Nie zapominaj o tym — dodała, nie przestając się śmiać. Po krótkim czasie spoważniała, słysząc pytanie przyjaciela.
    — Jesteśmy w szczęśliwym związku w trójkę. Ja, on i wózek… Och w sumie to w piątkę. Jeszcze dzieci, nie wiem, jak mogłam zapomnieć — zażartowała, chociaż nie śmiała się tak, jak chwilę wcześniej. Próbowała sobie jakoś z tym wszystkim po prostu radzić. Początkowo uważała, że żarty i drwienie nie były dobrym sposobem na to, ale z czasem zrozumiała, że nie zostało im nic innego. Musieli się pogodzić z sytuacją i po prostu ją zaakceptować… A fakt, że Arthur potrafił się z tego śmiać, obracać wszystko w żart było naprawdę pomocne. Po kilkunastu tygodniach ona też się tego nauczyła, chociaż początkowo było trudno — rehabilitacja… Jest. Arthur w niej uczestniczy, ale… Nie wiem za wiele. Nadal mi prawie nic nie mówi, a ja wolę nie dopytywać. Nie chcę go denerwować. Jest strasznie ambitny i… Jeżeli nie ma efektów, a ja będę ciągle zadawać trudne pytania, to się nie skończy dobrze — mruknęła, wzruszając lekko ramionami — lekarze nadal mówią to samo — dodała, ale po chwili uśmiechnęła się lekko — no, ale dajemy radę. Najwyżej będziesz nam remontował jeszcze dom, sam się wychylałeś. Nie myśl, że zapomniałam — wydusiła z siebie coś pomiędzy westchnięciem, a cichym śmiechem. Nie było sensu się rozwodzić nad obecną sytuacją, bo słowa nie były w stanie nic zmienić. Musieli po prostu czekać, trzymać kciuki i wierzyć, że Arthur jeszcze stanie na nogi. Może nie zaraz, nie za chwilę, ale po prostu… Kiedyś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama rozejrzała się po pomieszczeniu, zastanawiając się nad tym, czy jest w stanie coś tutaj zorganizować, ale w kawalerce już nie było niczego, co mogłoby się przydać.
      Mieszkanie stało puste, zdążyli przez ten czas zabrać stąd wszystko, co do czegoś się nadawało. Podała Marshallowi adres i uśmiechnęła się, kiedy mężczyzna się rozłączył.
      — A ja myślałam, że to towarzystwo jest ważne — wytknęła z przekąsem, mrużąc przy tym oczy. Było jej głupio, że będą jedli w takich warunkach, ale… Jerome wydawał się tym nie przejmować. Dlatego też i ona postarała się zapomnieć o braku stołu, wszędzie znajdującym się kurzu i… No ogólnie o warunkach panujących w mieszkaniu.
      Spojrzała na niego z góry, a po chwili rozsiadła się na podłodze naprzeciwko mężczyzny i słuchała tego, co miał jej do powiedzenia. Musiała przyznać, że wzbudził w niej ciekawość. Pokiwała delikatnie głową, chcąc, aby kontynuował, a następnie zacisnęła lekko wargi.
      — Ale usłyszałam — powiedziała, przechylając lekko głowę w bok — nie będę cię oceniać — zaznaczyła wyraźnie, bo chciała, aby wiedział, że nie po to ma się przyjaciół — rozumiem, że Jen nie była zadowolona? — Spytała, ale nie czekała nawet na jego odpowiedź — po prostu… Jak ty byś się czuł, gdyby wasze miejsca w tamtej sytuacji się zamieniły? — Powiedziała i przygryzła delikatnie wargę — zostawiłam Matta w momencie, w którym najbardziej mnie potrzebował — szepnęła, wiedziała, że te dwie sytuacje nie mają ze sobą nic wspólnego. Emocje jednak w pewien sposób mogły być podobne, a raczej to, do czego Elle zmierzała — zostawiłam Matta i Arthura w sytuacji, w której jako mama nie powinnam od niego odstępować nawet na krok… Wybaczyli mi — posłała mu pokrzepiający uśmiech — Arthur mi wybaczył. Cokolwiek o poranku było między tobą, a Jen… Jestem pewna, że jeżeli naprawdę między wami jest miłość, a z tego co zdążyłeś mi wspomnieć… Macie przed sobą po prostu długą i trudną drogę, ale nie możecie rezygnować. Wiesz, że będę ci to powtarzała za każdym razem, nie? Nie możecie rezygnować. Cokolwiek się stanie, nie możecie się poddawać. Musicie… Musicie to przetrwać. I wiem, że nie jestem w stanie sobie wyobrazić tego, co czujecie, przez co przechodzicie… — zamknęła się na chwile, marszcząc brwi i próbując poskładać myśli w całość — ale pamiętaj, że złość, wściekłość… Chęć urwania głowy to cos dobrego — kącik ust jej delikatnie zadrżał — bo to znaczy, że jeszcze jest uczucie, że zależy… Obojętność jest gorsza — zakładała, że skoro użył słowa, że ona też urwałaby głowę Arthurowi, Jen musiała zareagować, wykazać się jakimiś emocjami. A emocje w takich sytuacjach były niesamowicie ważne.

      [Ulala, jaka foteczka! <3]
      Villanelle

      Usuń
  79. Powroty zawsze są trudne, zwłaszcza, gdy ucieka się z danego miejsca z jakiegoś konkretnego powodu. Blondynka nie dawała sobie już rady z tym wszystkim, co spadło na jej barki, a właściwie i tak nic, a raczej nikt nie trzymał w mieście. Owszem miała znajomych, nawet i przyjaciół, ale wiedziała, że oni mają bliskie osoby i nie zostawia ich przecież samych. Potrzebowała odetchnąć, a podróże dla Emily były jedyną odskocznią w tak trudnej dla niej sytuacji. Miała pieniądze po sprzedaniu wypożyczalni, po sprzedaniu firmy ojca, który szybko przepisał ją na córkę, jakby licząc na to, że to w jakiś sposób zmiękczy jej serce. Jednak w takiej sytuacji nic takiego nie mogło mieć miejsca.
    Właściwie mogła podróżować wiele lat, a pieniędzy by jej starczyło, gdyby nie szalała w pięciogwiazdkowych hotelach. Oczywiście nie była takim typem podróżniczki. Ją zadowalała nawet kanapa u jakiś dobry ludzi, czasami namiot. Choć w pojedynkę się nieco takich nocowań obawiała. Jednak po ośmiu miesiącach w podróży chciała wrócić do siebie. Czuła się już zdecydowanie lepiej i mogła spokojnie zacząć wszystko od nowa. Nie wracając, co chwilę do spraw z przeszłości. W końcu mogła odwiedzić matkę, może nie do końca w taki sposób, jak by tego chciała… Ale to zawsze coś. Natomiast ojca nie chciała widzieć na oczy mimo tego, że przed rozwiązaniem całej sprawy był dla niej najbliższy.
    Miała też wyrzuty sumienia, że właściwie ani słowem się do nikogo nie odzywała, gdy tak zwiedzała kraj. Nie wyjechała poza USA, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Jakoś nie w głowie były jej odległe kraje, a i tak wspomnień zebrała cudownych bez liku. Tuż przed powrotem do domu odezwała się jednak do Jeroma. W końcu to była dla niej ktoś kogo może wcale długo nie znała, ale był dla niej naprawdę bliski. To przed nim się otworzyła, tylko on wiedział czemu tak naprawdę chciała uciec z Nowego Jorku. Dlatego też był pierwszą osobą, którą poinformowała o swoim powrocie. Póki, co miała plan, aby nie wynurzać się z domu przez kilka dni. Później chciała odwiedzić kilku znajomych, a dopiero potem zastanawiać się nad tym, co mogłaby zacząć robić, aby nie zwariować bez braku pracy. Może jeszcze nie miała pomysłu na siebie, ale to było jedynie kwestią czasu.
    Po odebraniu bagaży od razu skierowała się do wyjścia z lotniska, gdy tylko odczytała smsa od mężczyzny. Uśmiech nie schodził jej z ust, co było niesamowitym widokiem, bo pewnie gdy ostatnim razem się widzieli, wyglądała jak siedem nieszczęść. Gdy tylko wyszła na zewnątrz, zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu wspomnianego bilbordu. Pisnęła radośnie, gdy do jej uszu dotarł głos Jerome’a. Sama od razu rzuciła się do biegu, trzymając tylko mocno swój sporej wielkości plecak, który towarzyszył jej przez osiem miesięcy i był wszystkim, co tak naprawdę miała.
    — Jerome Marshall! — krzyknęła, od razu rzucając mu się w ramiona, co pewnie wyglądało dość komicznie. Nie wątpiła w siłę Marshalla, bo przecież był naprawdę nieźle zbudowany, ale gdy tak podnosił dziewczynę z jej całym dobytkiem… No, no… Wyglądał wtedy jeszcze potężniej!
    Gdy tylko odstawił ją z powrotem na ziemię, od razu złapała się za brzuch.
    — Jestem głodna, jak wilk. Po sześciu godzinach tam w górze człowiek usycha — zaczęła się śmiać, poprawiając ramiączka swojego plecaka. Już teraz wiedziała, że pewnie w przeciągu najbliższych dni będzie łapała się na tym, że będzie go chciała, co chwilę poprawiać, a przecież już go nie będzie potrzebować.
    — Bez domu wytrwałam tyle, że wcale nie muszę od razu tam jechać — machnęła ręką, spoglądając na przyjaciela z szerokim, pogodnym uśmiechem — No chyba, że od razu musisz uciekać do Jen? Co tam w ogóle u was? — zapytała, powoli ruszając z brodaczem w kierunku parkingu.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  80. Zdecydowanie nie chciała być na jego miejscu i być okładaną torebką. Z doświadczenia wiedziała, ze kobiety potrafią mieć w nich naprawdę wszystko. Wcale nie była tą nowoczesną, mająca się za lepszą, która w swojej ma jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. Do tych najpotrzebniejszych miała malutkie torebki, które nie mieściły więcej niż rzeczy niż telefonu, portfela i ulubionej szminki, ale to były idealne torebki na wyjście do klubu, a zwykle i tak brała większą, a w tych zawsze były jakieś notesy, jeszcze większe portfele. Mogła sobie tylko wyobrażać jakimi przedmiotami właśnie okładany jest mężczyzna. Patrząc na to wszystko chciało się jej śmiać, a jednocześnie mu współczuła. Tak na dobrą sprawę, to poza tym małym kłamstwem przecież nie zrobił niczego poważniejszego i nie zasłużył w żaden sposób na takie traktowanie, ale fakt, że nie wyszedł z roli był pełen podziwu. Miała wrażenie, że jak tylko spojrzy na parę, z którą jeszcze chwilę temu świetnie spędzali czas to wybuchnie śmiechem, naprawdę. Sama również musiała zostać w swojej roli. Udawanie wielce zranionej przychodziło jej z zaskakującą łatwością. Może jednak powinna iść w stronę aktorstwa? Kto wie, może znajdował się tutaj jakiś reżyser, który odkryje w niej nową gwiazdę Hollywood? Jeszcze okazałoby się, że razem z Jeromem trafią na pierwsze okładki gazet, jako para, która dała świetny popis swoich umiejętności w barze pełnym ludzi. Zdecydowanie wybiegała za daleko swoimi myślami, ale to wcale nie byłoby takie głupie. Kto wie, może zmiana zawodu dobrze by jej zrobiła?
    To, co się tutaj działo było naprawdę jedną, wielką komedią. Alanya, gdyby była tego świadkiem pewnie dusiłaby się ze śmiechu, a teraz sama uczestniczyła w takiej akcji. To była zdecydowanie najciekawsza rzecz, jaka się w tym roku wydarzyła. W żadnych snach nawet by nie przypuszczała, że mogłaby w czymś takim brać udział.
    ― Załóżmy, że uznam to jednak za tradycję. Byłoby ci miło? ― syknęła. Jako zazdrośnica już czułą oburzenie, gdyby jej facet miał jeszcze dodatkowe żony. Może też z tego względu łatwiej było sobie jej wyobrazić co mogłaby faktycznie teraz czuć, gdyby to, co odstawiali było prawdą. ― Twoja siostra może być nawet i dziesiątą żoną swojego męża. Okłamałeś mnie! Obiecałeś, że będziemy we dwoje. Ty i ja, bez żadnych dodatkowych żon. Jak mam poślubić kogoś, kto jeszcze przed ślubem okłamał mnie w tak ważnej sprawie?!
    Zacisnęła wargi w cienką linijkę. Nie mogła się teraz roześmiać, coś tak czuła, że najlepsze było jeszcze przed nimi i jeszcze nie doszli do głównego punktu w ich małym przedstawieniu. Joey i Rachel za to wyglądali, jakby nie wiedzieli co mają ze sobą począć i jak się w tym momencie zachować. Będąc szczerą, Alanya również nie miała pojęcia co zrobiłaby na ich miejscu. Pewnie byli w szoku, tak samo jak i Meredith.
    ― Przepraszam tu już niczego nie zmieni, Jerome ― powiedziała cicho, wbijając wzrok w stół i próbując uspokoić oddech. Wdech nosem, wydech ustami. Tak jak podczas ćwiczeń, już czuła, że powoli serce bije jej o wiele wolniej. ― Okłamałeś mnie. I… nie wiem, naprawdę nie wiem, czy w takiej sytuacji chcę cię jeszcze poślubić. Może jednak za bardzo się różnimy.

    [O jakie ładne zdjęcie i chyba tło doszło?^^]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  81. Dawno się tak nie denerwowała w trakcie zakupów, jak teraz, kiedy musiała czekać na ogłoszenie wyników. Nie dość, że cała sytuacja wzbudzała w niej mnóstwo różnych, sprzecznych emocji, to jeszcze przedłużało się to w nieskończoność. Najpierw została wciśnięta w abstrakcyjny związek bez jakiejkolwiek zgody na to, potem dała się wciągnąć w szalone zabawy dla dzieci, a teraz jeszcze musiała czekać, aż to się skończy. Oczywiście, że znała wyniki, nim te zostały oficjalnie ogłoszone i pewnie nie tylko ona, bo przecież wszyscy zebrani wiedzieli, jak toczyły się konkurencje. Chciała już dostać swoją nagrodę, rzucić jakieś mało zadowolone spojrzenie w stronę swojego konkursowego partnera za to, że nie wygrali i zająć się swoimi sprawami. Już mogli sobie odpuścić to całe napięcie, które tworzyli.
    — W końcu! — mruknęła cicho przez zęby, kiedy zaczęli rozdawać nagrody. Trzecie miejsce nie było tym, czego oczekiwała, właściwie znajdowało się poniżej poziomu, ale ostatecznie mogła to zaakceptować. Biorąc pod uwagę ich możliwości, a właściwie ich brak, to i tak nie poszło im tak źle. Mogli w ogóle nic nie zgadnąć, co wydawało się zdecydowanie bardziej prawdopodobne w przypadku osób, które kilkanaście minut temu zobaczyły się po raz pierwszy.
    Słowa Pana Cylindra przyjęła z wielkim jak na siebie dystansem. Miała ochotę wywrócić oczami, bo tak jak ze względu na pracę udawała już różne osoby, tak prywatnie lubiła mieć wszystko powiedziane jasno i przejrzyście, żeby nie pozostawiać żadnych niedopowiedzeń lub wątpliwości. A w dodatku teraz została wzięta z zaskoczenia!
    Kiedy dostała swoją torebkę z nagrodami, odczekała chwilę, aż Cylinder ze swoją asystentką pójdą dalej i przestaną już zwracać na nich uwagę i zrobiła kilka kroków w stronę Jerome’a. Myślała teraz o dwóch rzeczach – co takiego kryło się wśród nagród oraz jak właściwie powinna się teraz zachować w stosunku do mężczyzny? Nienaturalne wydało jej się pójście bez słowa, nie wspominając o jakiejś uprzejmości. Kątem oka zerknęła na niego, stwierdzając, że gdyby teraz zniknęła, może by nie zauważył, zajęty oglądaniem rzeczy z torby. Tak, to byłoby jakieś rozwiązanie… Nie zdążyła jednak dopracować swojego planu ucieczki, bo wtem dojrzała przed swoimi oczami wspomniany bon na pizzę. Zmarszczyła lekko brwi, trochę zdziwiona nagłą propozycją.
    — Pica? — powtórzyła, krzywiąc się zaraz do samej siebie i przywołując na twarz grymas, jakby miała coś dziwnego w buzi. Aż dreszcz ją przeszedł, kiedy usłyszała, jak wymówiła to słowo, jak ono źle brzmiało w trakcie angielskiej rozmowy. — Pizza — powtórzyła jeszcze raz, bardziej po to, żeby się poprawić. Brzmiało już zdecydowanie lepiej, z dobrym akcentem i dźwięcznym środkiem. Hebrajski nie przewidywał takich dźwięków w wyrazach, wszyscy w Izraelu mówili pica i tak też Zelda była przyzwyczajona.
    — Mam czas — stwierdziła po chwili, odpowiadając po części na jego pytanie, po czym wciągnęła lekko policzki w zastanowieniu. Jak zachowywali się ludzie, którzy przenosili się do nowego miejsca, gdzie nikogo nie znali? Na pewno szukali jakiegoś towarzystwa, człowiek wariował, jak nie miał się do kogo odezwać. Poza tym jeszcze nie przejrzała swoich nagród, a miejsce przy stoliku w pizzerii wydawało się całkiem dogodnym miejscem, do podjęcia takich działań.
    — Pod kilkoma warunkami, mogę się zgodzić — powiedziała w końcu, splatając ramiona pod piersiami. — Moja pizza nie ma mięsa. Przypuszczam, że nie zjem całej, więc musisz się z tym liczyć — zaczęła, sugerując, że albo zamawiają jedną albo będzie musiał zmierzyć się ze swoją i częścią jej. — Druga rzecz, ucinamy całkowicie tę szopkę z byciem parą. — Tak, to dla Zeldy było kluczową kwestią.

    Zelda

    OdpowiedzUsuń
  82. — Teraz nie masz wyjścia, musisz go stworzyć — uśmiechnęła się wesoło. Miło było mieć człowieka, na którym można polegać. Oczywiście miała obok siebie Arthura, ale prawda była taka, że pomimo tego, iż był jej mężem i zarazem przyjacielem, nie o wszystkim rozmawiało jej się dobrze i w pełni swobodnie z nim. Był jej ukochanym, a człowiek czasami potrzebował rozmowy po prostu z zaufanym człowiekiem. Marshall był kimś takim. Tym razem jednak bardziej cieszyła się z tego, że to ona może być też takim człowiekiem dla kogoś. Czuła się wyróżniona z tego powodu i po prostu szczęśliwa, bo prawda była taka, że czasami odnosiła wrażenie, że dla większości swoich koleżanek przestała istnieć. Wiedziała, że fakt posiadania dwójki dzieci utrudniał spotkania, zwłaszcza, gdy większość z nich nie myślało jeszcze nawet o stałym i poważnym związku. Było jej, więc po prostu miło, że jest dla kogoś ważna, że ktoś obdarza ją zaufaniem i w dodatku, działa w to w dwie strony. To było w tym wszystkim najważniejsze i jeszcze bardziej przyjemne.
    Uniosła delikatnie brew i parsknęła wesołym śmiechem, słuchając kolejnych słów Marshalla. Zdecydowanie wspomnienie o kreskach mogło być wieloznaczne. Pokręciła rozbawiona głową, aby w ostateczności niewinnie wzruszyć ramionami, gdy Jerome przestał się z nią droczyć.
    — Jeszcze niewiele o mnie wiesz — dodała niewinnym głosikiem, posyłając mu wesoły uśmiech — ale spokojnie… Na wszystko przyjdzie czas. Będziesz błagał o historię o naszych kreskach — poruszyła sugestywnie brwiami, cały czas z uśmiechem na twarzy.
    Rozmowy o obecnej sytuacji jej małżeństwa zdecydowanie nie były łatwe, ale… Było dużo łatwiej niż wcześniej. Zwłaszcza na początku lub gdy opowiadała o tym komuś po raz pierwszy. Nie było też tak, że podchodziła do tego wszystkie z lekkością, o nie. Wylała wystarczająco dużo łez w poduszkę, gdy nie mogła zbliżyć się do własnego męża. Gdy jej mama musiała opiekować się jej dziećmi i nią samą, bo była tak tym wszystkim przygnieciona, że nie potrafiła zająć się sama sobą, a co tu mówić o sprawowaniu opieki nad dwójką małych dzieci. Nie mogła w tamtym czasie spać w ich łóżku, nie mogła się przekonać do wejścia do sypialni, bo nie rozumiała. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego mąż chciał ją zostawić i dlaczego uparcie w liście pożegnalnym twierdził, że ją w ten sposób chroni. Jak mógł wierzyć w to, że ją chroni poprzez zostawienie, narażenie na tak ogromną utratę, smutek i ból.
    — Prawda jest taka, że dostaliśmy od życia nową szansę — uśmiechnęła się odrobinę — i nie możemy jej zmarnować. Tak naprawdę… To jest frustrujące, bo jest wiele rzeczy, za którymi tęsknimy, które chcielibyśmy razem zrobić teraz czy za kilka miesięcy, może lat, ale… — zagryzła wargę, zastanawiając się nad tym, czy mogłaby mu powiedzieć całą prawdę. Obiecała mężowi, że zachowa dla siebie informacje na temat jego choroby, ale czasami… Czasami ją to dusiło. Z drugiej strony nie była pewna, czy naprawdę poczułaby się lepiej, wypowiadając te słowa na głos. Czy sama nie wymierzyłaby sobie w ten sposób policzka, mając świadomość, że nie była w stanie dotrzymać złożonej obietnicy mężczyźnie, który był całym jej światem — wiem, jak to zabrzmi, ale dzięki temu co się stało… Słyszałeś kiedyś o ślepym mężczyźnie, który po wypadku odzyskał wzrok? Takie rzeczy zdarzają się raz na… To są cuda. I nas też spotkał taki cud, tylko nie chodziło o odzyskanie wzroku — uśmiechnęła się — mówiłam ci, jak byłeś u nas naprawiać kran, że Arthur wyzdrowiał. I to jest nasz cud. Przez to, że przez upadek uszkodził sobie czaszkę i pewien obszar mózgu, zaszły pewne zmiany… Nie mogę… Nie chcę… W każdym razie musimy czekać — wzruszyła ramionami, woląc jednak nie mówić za dużo, aby przypadkiem nie powiedzieć czegoś, czego mogłaby później żałować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, dlatego, że powiedziała nieodpowiedniemu człowiekowi, wiedziała, że Jerome zachowałby to dla siebie, ale czułaby, że zdradziła męża, a do tego dopuścić po prostu nie mogła. — Och, po prostu musimy być dobrej myśli — powiedziała w końcu i spojrzała na mężczyznę — wierzysz w to, że słyszysz to ode mnie? — Zaśmiała się, bo doskonale pamiętała, gdy tamtego dnia opowiadała mu, że powinien trzymać się od niej z daleka, bo przynosi ludziom pecha i zawsze przyciąga czarne scenariusze. — Że ja sama mówię, że w moim przypadku będzie dobrze i wystarczą dobre myśli? Chyba mogę z czystym sumieniem polecać każdemu moją terapeutkę — zaśmiała się serdecznie, kiwając głową na słowa mężczyzny odnośnie remontów. Miała nadzieję, że faktycznie nie będą musieli skorzystać z jego usług. Byłoby idealnie, gdyby jego pace budowlane u Morrisonów skończyły się na tej konkretnej kawalerce.
      Zawsze o trudnych rzeczach było ciężko mówić. Zwłaszcza, gdy człowiek się za nie wstydził i był świadom swoich błędów. Elle też coś o tym wiedziała tylko w zupełnie innym kontekście i opowiadała o tym mężczyźnie w kawiarni.
      — Rozumiesz swój błąd — powiedziała po krótkiej chwili, zastanawiając się nad doborem odpowiednich słów — zawsze się mówi, że przyznanie się do winy to pierwszy krok ku lepszemu. Wygląda na to, że ten pierwszy krok masz już za sobą — skomentowała ze spokojem. Spoglądała na niego ze zrozumieniem w oczach. Zagryzła wargę, potakując powoli głową — och to wszystko jest strasznie trudne, nie będę cię oszukiwała. Ale praca nad sobą to coś, co faktycznie pomaga. I wydaje mi się, że to przede wszystkim ty musisz wybaczyć sobie, bo jak niby miałaby Jen to zrobić, skoro sam czujesz te wszystkie negatywne emocje w stosunku do siebie? — Spytała cicho. Miała wrażenie, że podczas ich ostatniego spotkania nie był, aż tak otwarty emocjonalnie, jak dzisiaj.
      — Widzisz, to znaczy, że jej zależy. Gdyby miałaby ci nie przebaczyć, to wydaje mi się, że nie strzępiłaby sobie języka — mruknęła cicho, nie mogąc patrzeć na niego w takim stanie. Dlatego nieco nieporadnie podniosła się i na klęczkach podeszła do niego, by usiąść znacznie bliżej. Ułożyła dłoń na jego ramieniu i uśmiechnęła się delikatnie — zobaczysz, na pewno wszystko będzie dobrze. To co was spotkało jest cholernie trudne, emocje, które każde z was musi przepracować samo, ale i też te, którym musicie stawić czoła razem… Mówiłeś, że lecicie na Barbados. Myślisz, że poleciałaby tam z tobą, gdyby nie zależało jej na tym, aby walczyć o wasze małżeństwo? — Dla niej odpowiedź była oczywista. Nie widziała sensu w spędzaniu z kimś czasu, jeżeli nie chciało się dać tej osobie drugiej szansy, spróbować wybaczyć. Skoro jego żona zgodziła się na wylot i to nie wiadomo dokładnie, na jak długo… Według Villanelle to był naprawdę dobry znak. Ścisnęła odrobinę mocniej palce na jego ciele i wzięła głęboki oddech.
      — Ale tak, jak mówiłam. Musisz pierw sam sobie wybaczyć — przypomniała mu swoje wcześniejsze słowa — zawsze, wszystko zaczyna się od nas. Wiesz? Sama długo tego nie rozumiałam. Ale pomyśl, to jest naprawdę logiczne i uzasadnione. Jeżeli nie szanuję siebie, jak mogę wymagać szacunku do siebie od innych? Jeżeli uważam siebie za najgorszą, jak ktoś inny może mieć mnie za najlepszą? Jak mogę wymagać przebaczenia, jeżeli ciągle się obwiniam? — Zsunęła dłoń z niego i ułożyła na swoim udzie — rozumiesz, prawda?

      [Nie dziwię się! :D]
      Elka

      Usuń
  83. Tak jak się spodziewał, święta nie były najlepszym czasem w roku. Chociaż w wigilię w apartamencie Morettich zjawił się gość, którego nikt się nie spodziewał. I chociaż rodzice Jaime’ego go przyjęli, to atmosfera była dość napięta, nie wspominając już o pomyśle, na który wpadł ów gość. Henry i Annette nie byli zadowoleni, co gość wyczuł od razu i po prostu postanowił się ulotnić. Jaime początkowo miał podobne zdanie co jego rodzice, ale ostateczne pobiegł za gościem, twierdząc, że on chętnie na ten szalony pomysł przystanie. Zależało mu, chciał się od niego wiele dowiedzieć, a to była idealna okazja.
    Początek nowego roku był... średni. Jaime zdał sesję bez większego problemu, spotkał się z Laurą, a sama impreza rodzinna była całkiem znośna. Sama obecność dziewczyny wszystko mu wynagradzała i tak naprawdę obyło się bez telefonu do przyjaciela. Mówiąc żartem. Oczywiście, że i tak by nie zadzwonił, przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Jerome’a i Jen nie będzie, a co najważniejsze – będą zajęci sobą i swoim wspólnym życiem. Mieli sobie dużo do poukładania i każdy bliski (i jacyś tam znajomi) musiał to uszanować. Jaime czekał w międzyczasie na jakiś sygnał, ale wszystko wydawało się być w porządku. Cały czas trzymał mocno kciuki za młode małżeństwo.
    W lutym rozpoczął się nowy semestr, a przez to, że na początku było dość mało zajęć, Jaime poleciał na Bali. Oczywiście nie sam, a z niespodziewanym gościem, który wpadł do jego rodziców na święta. To był bardzo ważny okres w jego życiu. Spotkanie Jerome’a i poznanie jego historii, a także rozmowy z ojcem chrzestnym były dla chłopaka bardzo ważne. Patrzenie na świat w jaśniejszych barwach stawało się wizją coraz bardziej realną.
    W końcu też robiło się nieco cieplej. Jaime mógł w końcu odłożyć do szafy gdzieś dalej płaszcz i kurtkę zimową, przerzucając się na coś lżejszego. Wiedział też, że zbliżają się urodziny Jerome’a, a ze swoimi super pomysłami na prezent... cóż, zaczął się nad tym zastanawiać już na początku marca. Tak, Jaime był w tym beznadziejny. Lubił być oryginalny, więc na pewno zwykły kubek odpada. Niezwykły też. Potrzebował wymyślić coś, co jednocześnie będzie śmieszne i mocno przypominało Jerome’owi o Jaime’em. Szukanie po sklepach nie było również jego najmocniejszą stroną, przeglądanie tych internetowych szło mu nieco lepiej. Ale przechodząc po centrum handlowym, mijał pewien bardzo interesujący sklep. Nie mógł się powstrzymać, przecież to było idealne. Sklep z puzzlami i grami planszowymi. Najróżniejszymi. Jakim sposobem Jaime wcześniej na to nie wpadł? Było tutaj tego pełno, serio, bardzo dużo, więc było w czym wybierać. I, cóż, jakoś tak się stało, że ostatecznie, prezent miał się okazać jedynie śmieszny.
    Czternastego kwietnia przed szesnastą stał już gotowy do wyjścia. Ubrał się raczej na luzie, ale też bez przesady. Raczej nie spodziewał się, że Jerome zabierze ich do jakiejś fancy restauracji.
    – Wszystkiego najlepszego! Dużo zdrowia, szczęścia, miłości, co chyba już masz, ale nie zaszkodzi jej więcej... I spełniania marzeń – uśmiechnął się szeroko i objął go po przyjacielsku.
    W taksówce podarował mu prezent. Był dość niewielki w prostokątnym opakowaniu, owinięty papierem w śmieszny wzór. I Jaime nie mógł się doczekać aż Jerome go otworzy.
    Jaime uniósł brwi, widząc miejscówkę z escape roomami. Uuu!
    – No spoko, najwyżej zginiemy razem – wzruszył ramionami i zaśmiał się. – Chodźmy, nie mogę się doczekać! Weźmy jakiś horrorowy. Najwyżej padnę na zawał. Ewentualnie możemy wybrać jakiś kryminalny. Przekonamy się, na ile ta antropologia sądowa się przydaje – poklepał przyjaciela po plecach, a potem w końcu ruszyli do środka. – O ile czegoś już wcześniej nie zarezerwowałeś, oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkiem ciekawy lokal, mieli tu kilka takich pomieszczeń. Panowie zostawili w szatni kurtki i wszystko to, co niepotrzebne. Dostali też mały wykład od jednego z pracowników o tym, co należy i czego nie należy robić. Jakieś tam zasady bezpieczeństwa też się znalazły. Wkrótce potem mogli rozpocząć przygodę!

      [No heloł, nowe zdjęcie <3]

      Jaime

      Usuń
  84. [Och ach jakie piękne zdjęci <3 wcale nie widziałam na instagramie i sie nie zachwycałam xD]
    Mieli mnóstwo czasu żeby się poznać, chociaż oboje wiedzieli najważniejsze - że mogą na siebie nawzajem liczyć, nawet w najgorszych i najmroczniejszych momentach życia. Czasem nie musieli mówić nic, by wiedzieć że ta druga strona jest i po części rozumie. Rudowłosa nie miała okazji, by opowiedzieć mężczyźnie też tego wszystkiego co kryła w przeszłości, lecz póki co nie sądziła, by przy kimkolwiek zdołała to ponownie poruszyć. Wystarczyło, że rodzony brat nie był w stanie zaakceptować wyborów, których musiała dokonać, by spełnić swoje marzenia. Nie chciała stracić tego Sun Beam ze swej codzienności, więc egzystowali tu i teraz. To było wygodne.
    — Cholera — wymsknęło jej sie i od razu zakryła dłońmi usta, a oczy miała tak szeroko otwarte, jakby zaraz miały jej wypaść. Kompletnie ją zamurowało! Pamiętała w jakie bagno wpakował go Parker, gdy chciał starac się o pobyt w Stanach dzięki stałej pracy. Była teraz taka szczęśliwa, ponieważ mimo przeciwności mu się udało!
    — Świetna?! To jest najlepsza wiadomość. Panie Marshall od takich nowin to się zaczyna spotkanie, a nie! — szturchnęła go lekko w ramię po czym ostrożnie przytuliła ze względu na psa, który nadal znajdował się na kolanach mężczyzny. 
    — Nawet nie wiesz jak się cieszę. Jak tylko naprawisz mi ten prysznic to nie unikniesz przynajmniej dwóch kolejek rumu!— zarządziła i nie chciała nawet słyszeć słowa sprzeciwu z jego strony. To naprawdę był powodu do świętowania, ponieważ teraz jej przyjaciel nie musiał się martwić tym, czy nie wyślą go z powrotem na Barbados. Nie do końca orientowała się jak to wygląda od strony prawnej, jednak nie mogło to być nic przyjemnego.
    — Czyli jednym słowem zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany. — oparła się wygodniej na kanapie patrząc na moment przed siebie. Sama też dopiero co zmieniła swe miejsce zamieszkania, więc wiedziała ile to zachodu, a także emocji związanych z przeprowadzką.  Czasem trzeba była namacalnego dowodu na nowy start, by poukładać myśli i pod lekkim przymusem ruszyc do przodu. Wiedziała, że Jerome miał wiele do przepracowania i wcale nie chodziło tutaj o remont domu. Miała nadzieje,że wiedział iż zawsze była gotowa, by go wesprzeć, nawet jesli miałaby tylko posiedzieć z nim w milczeniu.
    — Nie martw się. Nie zapomnę, bo inaczej będę miała tutaj powódź, gdy będę chciała się umyć.— powiedziała wznosząc oczy ku niebu. Nie chciała nawet wyobrażać sobie sytuacji, w której to ów ustrojstwo popsułoby sie podczas jej kąpieli.  Ona wściekła z pianą na włosach, a wokół pełno wody. Istny dramat.
    — To nie dobrze... Bo ja mam słabą— jęknęła z udawanym przerażeniem. to, że pracowała za barem nie pomogło w wyrobieniu sobie odporności na alkohol, a jedynie poprawiła odrobinę swe gusta w trunkach. Coraz rzadziej pijała tanie sikacze odkładając na jakaś konkretniejszą butelkę z wyższej półki. 
    Charlotte już wyobrażała sobie ich wspólny wypad, a także to jak świetnie się będą bawić, gdy nagle głos szatyna sprawdził ją z powrotem do rzeczywistości. 
    —  Co sie stało?— zapytała ostrożnie widząc diametralna zmianę w humorze towarzysza. Spojrzenie przygasło i było pełne jakiegoś nieodgadnionego smutku.
    — Kazdy czasem daje ciała wierz mi. Chcesz o tym pogadać?   — zwróciła się ku niemu przodem gotowa pomóc cała sobą. Wysłuchać, pocieszyć, nakrzyczeć, czy czegokolwiek,by nie potrzebował.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  85. Tego dnia w firmie wszystko było na odpowiednim miejscu, a raczej wszyscy, bo Lionel nie posądziłby stacjonarnego komputera, ołówka z obgryzioną gumką czy któregoś z projektów o to, że zaczną przemieszczać się po ulicach Nowego Jorku. Tu chodziło o ludzi, bo podczas ostatnich rozmów kwalifikacyjnych, w firmie nie było więcej niż dwóch żywych dusz. Dzisiaj natomiast nie brakowało nikogo. Za biurkiem w recepcji siedziała Gaia, gotowa na to, żeby udzielać mężczyznom niezbędnych informacji albo częstować tajemniczą herbatką, która nie miała jednoznacznego smaku, więc nawet Lionel kosztujący tego napoju niemal codziennie, nie mógł trafić, jakimi owocami jest ona wzbogacona. W największym gabinecie, przy dwóch biurkach siedzieli rodzice. Mama z tej okazji wyciągnęła swoją ulubioną garsonkę, wpinając w dwurzędową marynarkę pamiątkową broszkę po swojej babci. Mówiła, że charakterystyczne srebrne piórko z perłą i cyrkoniami zawsze przynosi jej szczęście, więc na takie wyjątkowe okazje musiała mieć je przy sobie. Natomiast tata postrzegany przez innych jako wyjątkowo spokojny, uprzejmy, a także nie sprawiający problemów człowiek i szef, którego można byłoby nawet do rany przyłożyć wypisał się na własne żądanie ze szpitala i z wyciągniętą, zagipsowaną nogą na stołku, poprawiał mankiety od błękitnej koszuli. Pracownicy w większości znajdowali się albo na terenie budowy nowej galerii, która miała mieścić ponad pięćdziesiąt sklepów, albo zajmowali się stawianiem domów dla rodzin, gdyż terminy goniły, a przyszłe perfekcyjne panie tego jeszcze surowego budynku, nie mogły doczekać się chwili, żeby zaprojektować pomieszczenia tak jak upatrzyły to na aplikacji Pinterest. Ostatnie spotkanie w całości mieli przeprowadzić synowie państwa Madden, którzy do tego celu udostępnili cztery ściany pokoju znajdującego się pomiędzy wielką drukarnią, a kuchnią dostępną dla tych, którzy albo mieli przerwę w obowiązkach, albo musieli gdzieś podgrzać gotowe dania z marketu.
    Punktualnie od dziesiątej zajęli wcześniejsze miejsca, naradzając się ostatecznie we własnych wyborach, jeszcze raz sprawdzając tych, którzy znaleźli się ostatecznie nie w koszu, a na liście rezerwowej. Nie chcieli nieumiejętnie przekreślić czyjeś szansy na nowe lepsze życie, dlatego ojciec skontaktował się z dwoma mężczyznami, tłumacząc rodzinie, że na braki w kadrze nie wolno sobie pozwolić, a oni doskonale wiedzieli, że w tym roku stracą najwięcej pracowników. Ten dwa tysiące dwudziesty okazał się idealny dla tych, którzy oficjalnie albo mogli przejść na emerytury, albo nie robiąc tego wcześniej, chcieli spełnić swoje marzenia pozostawione na ostatnie lata. Na pewno przyszli pracownicy dostaną umowę, swoje zadania i niemożliwość siedzenia na tyłku, drapania się po głowie, czy myśleniu o niebieskich migdałach.
    Po dwóch godzinach rozmów, wstępnego poznawania tych mężczyzn, wszyscy mieli już dosyć. Mama wyznała, że najchętniej wyjechałaby na wakacje, chodząc po gorącym piasku i podziwiać zachody słońca. Tata co jakiś czas przestawiał stołek, krzywiąc się, gdy ułożył źle nogę. Joseph wykonywał telefon do żony, informując o tym, że na pewno odbierze prawie czteroletniego synka z przedszkola i półtoraroczną córeczkę ze żłobka. Tylko Lionel nie zdradzał swoich marzeń, nie zmieniał pozycji w trakcie siedzenia i nigdzie nie dzwonił. Poprawiwszy kołnierzyk od czarnej koszuli, zaczął wpatrywać się w zdjęcie Nicolette, które również musiało stać w ramce na biurku babci. Biorąc z ozdobnego kubeczka pomarańczowy cienkopis skreślił pięć nazwisk, bo rozmowy z nimi dobiegły do końca, pozwalając im na to, żeby dłużej nie pracowali w miejscach, za którymi nie przepadali lub nie musieli być postrzegani przez najbliższe społeczeństwo jako leniwi bezrobotni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymając ten cienkopis, przypomniał sobie październikowy dzień. Ukochana Teeny dostrzegając piegi na twarzy jednej z cioć, zapragnęła mieć taką samą ozdobę, szukając ich na policzkach i nosie tatusia. Będąc wyjątkowo zmęczonym, zasnął nad szpitalnym łóżkiem, a ona wzięła po cichutku pomarańczowy i brązowy cienkopis, pozostawiając drobne kropeczki na jego buzi. Przecierając lekko zaszklone oczy, poprosił do gabinetu mężczyznę, którego ostatnim miejscem pracy był salon fryzjerski Małeckich. Po krótkim przywitaniu, tata wsunął na nos okulary, uważnie studiując CV długowłosego bruneta.
      — Nie przeciągając — wziął jeszcze raz kartkę papieru do dłoni. — Panie Marshall, witamy w ekipie — wyciągnął dłoń przez biurko, przygotowując plik do druku, aby Jerome nie pracował u nich na czarno, bo Fibre nikogo w tajemnicy nie zatrudniało, gwarantując zawsze na czas wypłatę i ubezpieczenie. — Wspólnie z małżonką tak tylko się zastanawialiśmy, co Pana skusiło do takiej przeprowadzki? Osobiście wolałbym spokojne okolice Barbadosu, niż ten niezasypiający ani na sekundę Nowy Jork.

      Lionel Madden

      Usuń
  86. Prawo do walki o swoje miał każdy, było to przypisane do każdego człowieka prawo, nikt nikomu nie powinien tego przywileju odbierać, blokować czy zakazywać. Każdy mógł walczyć o swoje. Mógł. Jednak też nikt nie mógł go do tego zmusić, czasami zachęta była najgorszą z form motywacji do działania i akurat w tym temacie Zoey mogłaby się wypowiadać jako ekspert, specjalista, fachowiec. Jej nikt nie mógł zmusić o walki do swoje, bo już dawno w tej walce się poddała. Żyła, bo żyła. Egzystowała niemal kompletnie beztrosko. Bawiła się, czerpała z życia garściami, ale tylko to, co najlepsze, a jednocześnie najprostsze – niewymagające żadnego zaangażowania. Nie było więc niczym dziwnym, że na każdą zachętę reagowała jak byk na czerwoną płachtę. Motywacyjne gadki najczęściej ją drażniły i irytowały. Najczęściej też rad udzielał jej ojciec i starszy brat. Miała świadomość tego, że mężczyźni dbają tylko i wyłącznie o jej dobro i chcą dla niej jak najlepiej, ale mimo to za każdym razem czuła złość i rozgoryczenie. Była zła, bo próbowali zmusić ją do działania i rozgoryczona, bo zupełnie nie miała siły do tego, aby coś robić, aby obudzić w sobie ambicję. Na pierwszy rzut oka, dla większości ludzi mogłaby się wydawać zobojętniała. Uprzejma, grzeczna, uśmiechnięta, ale obojętna. Brakowało w niej zapału i chęci do życia typowej dla młodych ludzi, którzy z zapałem stawiają czoła problemom.
    Bywały jednak chwile, kiedy to zobojętnienie na chwilę ją opuszczało. Sytuacje takie, jak ta obecna. Mężczyzna, który otworzył jej drzwi wyglądał… przyzwoicie. Jednak Zo nauczona doświadczeniem z pracy doskonale wiedziała, że pozory mogą mylić. Wiedziała też, że dzieci płaczą. Czasami płaczą nawet za dużo i na siłę, ale jednak… Zmarszczyła brwi, co mogło być niedostrzegalne przez długą, gęstą grzywkę. Jednak jej początkowy uprzejmy uśmiech znikł. Zastąpiło go oblicze bez wyrazu, może nieco pochmurne. Najpierw przyglądała się mężczyźnie. Przyzwoity, przeciętnie przystojny, dobrze zbudowany. Mężczyzna jak mężczyzna, na pewno nie wyglądał jak jeden z tych patologicznych ojców rodziny, jednak ten płacz… Teraz przyglądała się małej dziewczynce, na oko mogło mieć około dwunastu miesięcy, kiedy tylko Zoey skupiła się na dziecku, starała się na ponów przywołać uśmiech, jednak berbeć nie przestawał płakać.
    — Widzę, że chyba w ogóle nie są państwo w nastroju… — odpowiedziała, specjalnie stosując zwrot „państwo”, bo też on wcześniej wypowiedział się o nich wcześniej w liczbie mnogiej, a gdyby zwróciła się do niego mniej formalnie, to mógłby jeszcze uznać, że Carterówna żartuje. Ale nie! Jej daleko było do żartu. Chciała zostać superbohaterką i teraz wyniuchała do tego okazję. Oczami wyobraźni widziała już przeróżne sceny, w których ona jest tą dobrą, a on tym złym. — Zoey Carter. Pracownik opieki społecznej — dodała, machając mu przed twarzą papierową legitymacją służbową z jej zdjęciem sprzed trzech lat. Uwiarygodniła swoją osobę stosownym dokumentem i teraz pozostało jej czekać, aż mężczyzna stosownie zareaguje. — Miała to być rutynowa wizyta kontrolna, ale widzę, że chyba musimy porozmawiać… — dodała jeszcze, jakby chciała pokazać, że to ona jest na wygranej pozycji.

    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  87. Robienie nowych rzeczy było całkiem miłym doświadczeniem. Josie całkowicie zajęła się czymś innym, kiedy wyjechała na rok z Nowego Jorku i wspominała to bardziej niż dobrze. Teraz mogła przyznać, że w ciągu swojego krótkiego jeszcze życia miała epizod w postaci bycia pielęgniarką, kucharką, a nawet nauczyła się pleść bardzo ładne koszyki. Zdawało się, że lubiła w życiu robić nowe rzeczy i chociaż do technologii nie mogła się przyzwyczaić i z dala od pracy unikała komputerów i innych maszyn to jednak w pracy udawało jej się dość dobrze śmigać w systemie kancelarii.
    Jeszcze zdarzało jej się pomylić terminy czy zadzwonić nie do tej osoby, co trzeba, ale jej urok pozwalał wszystko obrócić w żart, więc nie wynikała z tego jeszcze żadna drama. Może być inaczej, kiedy prawnik nie będzie mógł pójść na swój lunch, ale tym będzie się Josie martwić następnym razem...
    - Jerome Marshall - powtórzyła uderzając lekko palcami w klawiaturę. - Ścigają pana w Urzędzie Imigracyjnym? Trzeba tak było od razu. Sekundę... - mruknęła znowu rolując myszką kalendarz. Z takimi sprawami nie było co czekać! - No właśnie, tak myślałam, że wczoraj mi o tym mówił... - mamrotała do siebie.
    Zaraz sięgnęła po słuchawkę i wpisując szybko numer telefonu z ekranu poczekała na połączenie.
    - Dzień dobry! Z tej strony Josephine z kancelarii... Cieszę się, bardzo mi miło. Kate, nie ukrywam, że dzwonię w jutrzejszej sprawie aukcji. Widzisz, pracowałam w Sotheby's całkiem długo, więc gdyby coś ci wpadło w oko to daj znać, spróbuję kogoś wziąć na przepytki u ustalić dobrą cenę... Ojej, tak myślisz?... Oczywiście! Bardzo chętnie przejdę się z tobą! Tylko jest problem, jestem sama w kancelarii, Mark może się nie zgodzić na dodatkowy brak personelu... To cudownie! Umówię kogoś na tę godzinę, żeby miał klienta i wyskoczę na godzinkę. Świetnie. Do zobaczenia w takim razie!
    Josie rozłączyła się z szerokim uśmiechem i ponownie wpisała lunch do kalendarza. Usunęła za to wizytę z żoną w domu aukcyjnym jutro, zastępując to sprawą z Urzędem Imigracyjnym.
    - Zapraszam jutro o dziewiątej - dodała wesoło. I tylko przez chwilę zastanawiała się jakiego sposobu użyje żona Marka oświadczając mu, że jutro rano jednak będzie w pracy, a ona uda się na aukcję z jego sekretarką...

    Josie

    OdpowiedzUsuń
  88. — Nie wiem… — odpowiedziała na jego pytanie nieco ciszej, niż mówiła dotychczas. Cieszyła się z tego, że w tej chwili przede wszystkim mieli siebie. W momencie, w którym utrata mężczyzny była tak bliska i namacalna, Elle najbardziej doceniała to, że wciąż mogą być razem. — Chyba się staramy, ale po prostu to nie jest takie łatwe. Cieszę się, że wrócił do pracy. Wiesz, ma jakieś zajęcie, może oderwać myśli od tego wszystkiego, ale jednocześnie widzę, jak się w domu frustruje, bo nie jest w stanie zająć się sam w pełni własnymi dziećmi. Thea jest na takim etapie, że Arthur zwyczajnie nie może za nią nadążyć — westchnęła — więc… Musimy czekać. Ja się naprawdę cieszę, że mamy nasz cud. Przeogromnie się z tego cieszę, naprawdę. Jerome… — zagryzła wargi i zmarszczyła brwi, odrywając spojrzenie od twarzy mężczyzny. Utkwiła je w czubkach swoich butów i wzięła głęboki oddech — gdy po operacji odzyskał przytomność i pozwolili mi do niego iść… Wyrzucił mnie. Zabronił mi do siebie przychodzić, prosił pielęgniarki żeby mnie do niego nie wpuszczali. A o poranku w dzień, kiedy spróbował się zabić powiedział mi tak okropne słowa… Nie zorientowałam się, że coś jest na rzeczy, że dzieje się coś złego… Doceniam, cieszę się, z tego wszystko, co mamy teraz. Że mogę być, obok, że między nami nie ma już żadnego strachu. — Odważyła się spojrzeć na przyjaciela, ale nie pozwoliła mu dojść do słowa — tylko nie myśl o nim źle. Jest dobrym człowiekiem, tylko mieliśmy dużo problemów. Za dużo. Zwłaszcza, że tak naprawdę to wszystko spadło na nas gwałtownie. Żadne z nas nie było przygotowane na tak gwałtowną zmianę w życiu. Na dziecko, na drugie, na… To wszystko, co się wydarzyło pomiędzy. Boże, Jerome w lutym będziemy mieli pierwszą rocznicę ślubu, a czasami czuję się tak, jakbyśmy byli już razem, co najmniej z pięćdziesiąt! Tylko wydarzyło się w tym roku… A ja też nie byłam aniołem i dobrze o tym wiem. Dlatego po prostu się cieszę, że mimo wszystko walczyliśmy o siebie i wygraliśmy. Nawet, jeżeli nie umiemy do końca z tego czerpać, po prostu… Po prostu musimy przystopować, bo ten rok nieźle nas zgnoił. — Oblizała nerwowo wargi i wzdrygnęła się delikatnie, jakby w ten sposób miała wrócić do rzeczywistości. Spojrzała na mężczyznę i uniosła kąciki ust, słuchając dokładnie tego, co jeszcze miał do powiedzenia — och, powinnam się zamknąć i zatrzymać się po prostu na tej wiarze w dobro. Zatrzymajmy się na tym. Po prostu musimy wierzyć, że będzie dobrze — przerwała na krótki moment — tak, masz rację. Dobrze, że obyło się bez młotka — zaśmiała się — ale chyba zadziałało. No nie? Po prostu będzie dobrze, musi być — i powtórzyła to sobie w myślach jeszcze kilka razy, starając się cały czas uśmiechać.
    Nie oczekiwała nawet jakiegoś pocieszenia i rad ze strony przyjaciela. Prawda była taka, że Villanelle zdawała sobie sprawę z tego, że jej małżeństwo było na tyle specyficzne, wydarzyło się w nim tak dużo, że chyba nikt nie był w stanie tego zrozumieć. Nikt, kto osobiście nie brał w tym udziału, a tak na dobrą sprawę Elle i Arthur też chyba momentami nie nadążali za tym wszystkim, co się działo.
    Dlatego tak bardzo doceniali to, co było teraz. Względny spokój i radość z tego, że w końcu byli razem. Było inaczej, nieco trudniej, ale zdecydowanie to umocniło ich małżeństwo. Sprawiło, że oboje zatrzymali się i uzmysłowili sobie, że najważniejsi są oni. Nic więcej ani nikt. Tylko oni, ich mała, czteroosobowa rodzina. Elle mocno przewartościowała swoje dotychczasowe życie. Wiele się zmieniło, a wszystkie te wydarzenia sprawiły, że młodziutka studentka musiała wydorośleć i spoważnieć. Życie tego od niej wymagało, a ona nie zamierzała się temu opierać. Zwłaszcza, że miała swoje momenty, w których mogła poczuć się nieco beztrosko.
    Teraz jednak potrzebna była ta dorosła i dojrzała Elle, bo widziała wyraźnie, że musi pomóc swojemu nowemu przyjacielowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziała jeszcze, czy na pewno będzie w stanie to zrobić, ale chciała. Bardzo chciała, aby Jerome poczuł się lepiej – nawet, jeżeli nie od razu. Miała nadzieję, ze uda jej się go pocieszyć lub zmotywować do pewnych przemyśleń, które w następstwie prowadziłyby do rozwiązania problemu lub jego złagodzenia. Co najważniejsze, dziewczyna nie uważała się za żadną specjalistkę, ale zwyczajnie po ludzku i po przyjacielsku chciała mu pomóc.
      Pokiwała kolejny raz delikatnie głową ze zrozumieniem. Chciała, żeby powiedział, jak najwięcej. Wtedy łatwiej byłoby jej wysnuć jakiegokolwiek wnioski i zastanowić się nad tym, co może powiedzieć.
      — Och to niesprawiedliwe, że życie ciągle rzuca nam kłody pod nogi — westchnęła cicho, nim powiedziała cokolwiek głębszego i sensowniejszego. Tak szczerze mówiąc miała w głowie mętlik. Nie umiała się postawić w sytuacji ani Jerome’a, ani Jen.
      Uśmiechnęła się lekko, gdy mężczyzna wstał i ruszył do drzwi. Miała krótką chwilę, aby przeanalizować wszystko to, co usłyszała i zastanowić się nad doborem słów, co nie było łatwe. Zwłaszcza, że nie do końca rozumiała obawy, o których powiedział.
      Odebrała od niego opakowanie z zestawem i otworzyła powoli, trwając w ciszy. Skupiła się na wydostaniu pałeczek i otworzeniu pojemniczka z sosem sojowym.
      — Nie umiem tym jeść — wymruczała cicho, rozdzielając pałeczki i próbując chwycić je w odpowiedni sposób, aby mogła nimi cokolwiek chwycić — pierwszy krok z pięciu masz za sobą. Wiesz, że studiuje architekturę, prawda? Nie jestem psychologiem… Ale moja terapeutka powtarzała, że jest pięć kroków do przebaczenia sobie. Pierwszym z nich jest w ogóle uświadomienie sobie, że trzeba zacząć od siebie i, że chcesz sobie wybaczyć — nie spoglądała teraz na mężczyznę, wciąż walcząc z pałeczkami. Kiedy po raz kolejny jedna z nich wypadła jej z ręki, zdenerwowała się i odłożyła je na drugą część opakowania, biorąc głęboki oddech — drugi krok to zastanowienie się nad tym, jak będzie ci się żyło bez przebaczenia sobie. No wiesz, czy naprawdę chcesz żyć w ten sposób. Czyli w obecnej dla ciebie teraźniejszości — wyrecytowała niczym z pamięci, raz jeszcze chwytając pałeczki w swoje dłonie — cholera, Jerome, jeżeli znowu mi się nie uda, będę jadła rękoma — oznajmiła, patrząc na niego z delikatnym uśmiechem — mogę ci też opowiedzieć o kolejnych krokach, ale… Nie jestem specjalistką. Trochę się boję, że moje nieudolne rady mogą namieszać… Nie chciałabym mieć twojego związku z Jen na sumieniu.
      Nie zdecydowała się jeszcze na spróbowanie któregoś z kawałków. Jej myśli krążyły wokół czegoś innego.
      — Nie chcę być wścibska… Ale, co się takiego stało? Co zrobiłeś dokładnie poza tym, że zalałeś się w trupa i nie wróciłeś na noc do domu, że boisz się jej dotknąć, porozmawiać, zbliżyć się do niej? — Spytała, przenosząc spojrzenie na jego twarz. Dręczyło ją to. Wiedziała, że po pogrzebie synka powinien ten czas spędzić ze swoją żoną, być przy niej. Być dla niej oparciem, ale zastanawiała się po prostu nad tym, czy Jerome mówił jej całą prawdę.

      Elcia

      Usuń
  89. Zima w Nowym Jorku nie umywała się do tej, która panowała w Kanadzie. Zaspy śnieżne, które cieszyły tak naprawdę tylko i wyłącznie dzieciaki, które mogły bawić się do upadłego na śniegu. Bałwanów budować nie mogły, bitwa na śnieżki też odpadła, gdy śnieg nie chciał się przez minusowe temperatury ze sobą łączyć, ale i tak potrafiły znaleźć świetne zabawy, które do wieczora trzymały je za poza ciepłymi domami. Sam w końcu te dwadzieścia lat temu bawił się w podobny sposób. Nawet ulubione ciasto robione przez jego matkę nie potrafiło go zaciągnąć do domu, gdy bawił się z kolegami. Chyba każdy miewał takie momenty, kiedy zaczynał tęsknić za swoimi dziecięcymi latami i szedł ścieżką wspomnień, aby poczuć się lepiej i przypomnieć sobie jakie życie było kiedyś łatwe. A skoro mieli z Jeromem plan, aby tam kiedyś polecieć, to Ethan był pewien, że i te wspomnienia staną się jeszcze bardziej żywsze niż teraz. Był ciekaw jaka będzie reakcja przyjaciela na prawdziwą, kanadyjską zimę. Temperatury potrafiły być naprawdę niskie. Zdążył się od nich odzwyczaić i już teraz mógł się zacząć zastanawiać, czy przeżyje taką pogodę. Nowojorska zima była bardzo łagodna, dla niektórych to może nawet nie była zima, a jedynie trochę puszku, który przykrył ulicę oraz samochody.
    ― W takim razie jesteśmy umówieni. Ty mi daj gorące wakacje na Barbadosie, ja ci zapewnię najlepszą zimę w całym twoim życiu ― powiedział z uśmiechem. Zdecydowanie nie mógł się już doczekać tego, aż znajdą się w jednym i drugim miejscu. Patrząc jednak na to, że życie lubiło być niespodziewane i działo się wiele rzeczy, o których nawet by nie pomyśleli to musieli to naprawdę dobrze zaplanować. To przede wszystkim była kwestia wolnego czasu. Oboje pracowali, Ethan chciał zmienić pracę i na tym głównie się skupiał, aby ją zmienić. Liczył, że poprzednie doświadczenie i zezwolenie na stały pobyt oraz pracę w Stanach mu w tym pomoże, a jak nie, to najwyraźniej będzie musiał zostać w miejscu, w którym był teraz. Najgorsze to przecież też nie było.
    Zbyt często też przyłapywał się na tym, że nie mówi swojemu przyjacielowi wszystkiego i częściej milczy niż powinien. Jak chodziło o Davinę to prawdę mówiąc nie wiedział, jak to wszystko ująć w słowa. Potrzebował na pewno czasu, aby zobaczyć, jak to wszystko się z nią ułoży. Było teraz przede wszystkim dobrze i w porządku, nie spieszyli się z niczym i chyba właśnie to, że oboje dawali sobie czas sprawiało, że było tak dobrze. Zdecydował się mu odpowiedzieć, gdy przyniesie dla nich już śniadanie. Zamówił dwie porcję śniadania, o którym wcześniej opowiadał Marshallowi i do tego wziął również kawę. Uznał, że oboje będą jej potrzebować. Samo śniadanie kosztowało o wiele mniej niż się spodziewał, ale przyzwyczajony był do nowojorskich cen, a tam wszystko było prawdę mówiąc drogie. Jak w każdych, wielkich miastach w zasadzie. Wrócił po jakimś czasie z dość sporą tacą, na której znajdowała się porcja dla Ethana oraz dla Jerome. Ostrożnie ustawił ją na stoliku. Sukces – nic nie wylał.
    ― Oficjalnie składam podanie o zostanie zawodową kelnerką ― powiedział z uśmiechem. Usiadł na wolnym miejscu i wziął swój talerz z tacy. Wszystko zdecydowanie pachniało i wyglądało zbyt dobrze. ― Wydaje mi się, że masz rację. Z Daviną. Mówiłem ci, że poznałem ją w cukierni? Kupowałem tam pączki. Coś jak od żołądka do serca. Powiedz Jerome, trafiłem z tym śniadaniem bardziej do twojego serca czy twojego żołądka? ― zapytał. Oparł się łokciami o stolik i uważnie przyglądał przyjacielowi oczekując równie poważnej odpowiedzi na swoje poważne pytanie.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  90. Życie go nie oszczędziło, wręcz powiedziałby, że został poszarpany, a jeszcze nie znalazła się odpowiednia osoba, która mogłaby te rany w jakiś magiczny, nieodkryty sposób zaleczyć. Czy kiedykolwiek będzie szczęśliwy? Czy ktoś da mu szansę na to, aby życie było w miarę poukładane? Czy w najbliższej przyszłości nie będzie podrywał się z łóżka, próbując uspokoić oddech, bo kolejny raz widział w snach Nicolette, łudząc się, że córeczka dalej z nim jest? Czy już do końca swoich dni będzie jedynie byłym prawnikiem, niepotrzebnym mężem, z którym lepiej było wziąć rozwód i ojcem bez dziecka? Nie chciał wciąż myśleć o tych bolesnych wydarzeń, ale okazało się, że to było trudniejsze, niż komukolwiek by się wydawało. Czas uległ zatrzymaniu, a on siedząc na przeszklonym balkonie zastanawiał się, czy nic się nie zmieni i pozostanie całkiem sam? Lionel Madden był pokruszony, jakby stworzono go z kruchej porcelany, więc jedynymi rozsądnymi rozwiązaniami byłoby albo skleić te kawałki, albo wyrzucić ostatecznie do zapełnionego kosza.
    Przed ciężką chorobą Nicolette każdy dzień mijał mu niemal w identyczny sposób. Wstawał czasami wraz ze wschodem słońca, ale tylko wtedy, kiedy w mieszkaniu, a raczej obok niego spała Margaret. Mając pewność, że córeczka będzie zadowolona z obecności drugiego rodzica, po kryjomu wymykał się z mieszkania wraz z domagającym się zabawy Prince'em. Wybierali się na wspólny trening; młody prawnik wykonywał serię ćwiczeń, rzucając przy okazji grubą gałęzią jak najdalej, chociaż temu prawdziwemu przyjacielowi dało się przypisać szybkość jak u wampira. W drodze powrotnej wstępowali do piekarni połączonej z cukiernią, kupując kilka gorących bułek i coś słodkiego, żeby nie pić jedynie kawy lub w przypadku Nicolette czekoladowego mleka. Później w trójkę wybierali się do samochodu, odhaczając po kolei punkty z rodzinnej drogi. Przedszkole, kancelaria i sąd. Przez kilka godzin albo bronił klientów, albo zapoznawał się z ich sprawami. Po pracy w trójkę robili obiad, bawili się, oglądali kreskówki, grali w gry planszowe, chodzili na spacery lub kładli się na dywanie, tuląc się do siebie jak najdłużej. Było im dobrze, więc ten wyjątkowy czas uciekał z prędkością światła. I wielokrotnie jeszcze dobrze się nie obejrzeli, a z kalendarza z wizerunkiem Teeny zrywali kartkę, witając następny miesiąc.
    Teraz te wszystkie dni były pozbawione sensu i koloru. Ile to razy nie chciało mu się wstać, ponieważ najchętniej byłoby zakopać się pod kołdrą w rozciągniętych spodenkach przeznaczonych do spania? Znajomi wraz z rodziną proponowali mu wiele razy wizyty u przeróżnych psychologów, ale on darł wizytówkę, wzruszając ramionami. Wcześniej nawet przed samym sobą nie przyznawał, że popadł w jakiś rodzaj depresji, zmartwienia, martwego istnienia. Nie wiedział jak nazwać ból po śmierci Nicolette, lecz musiał istnieć, ponieważ Lionelowi było ciężko ubrać coś, co nie było czarne, a najgorzej przychodziło mu uśmiechanie się. Na głupie żarty nie reagował, kabarety w telewizji przełączał, komedie nie śmieszyły, bo zasypiał w trakcie ich trwania, jednak nawet podczas rozmów miał minę kogoś, kto walczy z ogromnym bólem emocjonalnym. W ostatnich dniach pozwolił sobie na wdzięczny śmiech, radosne iskierki w oczach, wyjścia ze znajomymi po pracy, gdyż okazało się, że nagle ma z kim napić się kawy, czy czegoś mocniejszego. I jeśli ktoś parę dni temu widział go w czarnej koszuli i czarnych spodniach, to mógł zapomnieć o tym widoku. Lionel otwierając starą szafę odkrył, że kryją się w niej ubrania w przeróżnych odcieniach. Większość ubrań przeznaczonych do noszenia w trakcie żałoby oddał potrzebującym, wywożąc przy okazji do domu samotnej matki meble wraz z solidnym łóżkiem. I tak większość nocy spędzał na materacu, a dostawa z centrum meblowego zbliżała się nieubłaganie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I kiedy pracownicy tego sklepu dostarczyli całe zamówienie do skromnego apartamentu Maddena, ten nie czekał długo, żeby sprawdzić nowych pracowników. Załatwiając wszystkie formalności z Jasperem ucieszył się, że w ekipie remontowej mógł także znaleźć się Jerome, którym do dzisiaj zachwycała się mama, bo jaka inna historia mogłaby ją zachwycić, jak nie ta streszczona przez niego? Powtarzała, że ten młodzieniec musi być wiernym, romantycznym mężczyzną, nieco niepasującym do tych zakłamanych czasów, ale pożądanym przez kobiety. I tak jak przystało na prawdziwą żoną, od razu zapytała ojca, czy on dla niej porzuciłby rodzinny kraj? Senior rodu nie miał łatwego zadania, a Lionel podrzuciwszy kluczyki od samochodu, ruszył pod wskazane adresy pracowników. Najbliżej miał do mieszkania Marshalla, dlatego po zaparkowaniu samochodu, dał mu znać, że czeka i w tym czasie zaczął dodawać na mapie pozostałe dwa punkty, żeby odnaleźć lokalizacje byłego detektywa Nico i bezrobotnego przez długie lata Charlie'ego.

      Lionel Madden [Pozwoliłam sobie przejść, bo tak bez sensu byłoby trwać w tym gabinecie]

      Usuń
  91. [Ślicznie dziękuję za miłe słowo na powitanie :)
    Mam nadzieję, że wszystkie życzenia, które dostałam na dzień dobry, się spełnią i rzeczywiście zagoszczę tutaj na długo z nieograniczonymi pokładami weny i wątków.]

    Yerazik

    OdpowiedzUsuń
  92. Dzisiaj Zahra była kimś zupełnie innym, kimś na pewno obcym dla Marshalla i na próżno szukałby tu podobieństw do tej młodej i radosnej dziewczyny, którą całował pod palmami na swojej ukochanej plaży. Dzisiaj była silniejsza, mądrzejsza, zdolniejsza, bardziej doświadczona i zaradna, bo ostatnie lata dośc mocno ją dotknęły i dały kilka cennych, acz bolesnych lekcji. Ale była też bardziej samotna niż kiedykolwiek, czuła się też bardziej niezrozumiała, niekochana, niedoceniana. Zyskała rozgłos, sławę (złą, ale jednak!) niezależność i dorobiła się kwoty, która pozwalała jej prowadzić własną firmę, mieszkać w najbogatszej dzielnicy Nowego Jorku, finansować szkołę dziadka i utrzymywać jego oraz siostrę. Aczkolwiek i tak to wszystko dziwnie traciło nasycenia w obliczu trosk, a także refleksji, jakie ją od czasu do czasu nachodziły...
    Jerome potrzebował teraz w zyciu czasu, na pogodzenie się z tym, co mu zrzucił los na ramiona, ale Williams czuła tez, że potrzebował rozproszenia. Dlatego dzisiaj go tu zaprosiła, choć w sumie był to jej zwykły wymysł. Gdyby chciała regał, mogłaby zamówić w jakimś warsztacie, u jakiegoś znanego rzemieślnika, albo po prostu zamówić anonimowo w internecie. Ale nie... wiedziała, że jej zachcianka może komuś posłuzyć, dlatego zadzwoniła po starego przyjaciela. To był taki drobny gest, który zdradzał, że w tej zepsutej zołzie są jeszcze resztki jakiś uczuć. Zakupione deski leżały pod ścianą już jakiś czas, były surowe, niepomalowane, niepolakierowane, ale takie podobały jej się najbardziej i takie chciała tu trzymać. Zresztą... prawdopodobnie jeśli mężczyzny wymysli jakieś inne wykończenie, stwierdzi że trzeba je na nowo wygładzić i oszlifować, dla niej nie będzie to problemem, jeśli spędzi tu z nią kilka godzin więcej (może ona też tego potrzebowała).
    Zahra przyzwyczaiła się do tego, co widzieli ludzie. Dlatego udawanie nie stanowiło już wyzwania, weszło jej wręcz w nawyk i dzisiaj nie sprawiało żadnego trudu. Skandale zjadała z poranną kawę na śniadanie, a gdy tylko nadarzała się okazja, szokowała i samozadowoleniem doprowadzała do powstawania kolejnych nieprzychylnych dla niej plotek, właściwie bawiąc się ludzką naiwnością i tym, jak łatwo jest manipulować ludźmi. Skupiała na sobie całą uwagę, w pewnym sensie odciągając ją od swojego coraz bardziej chorego dziadka i siostry, która niechlubnie szła w jej najgorsze ślady. Mierzyła się tak naprawdę z tym wszystkim sama, ale w gruncie rzeczy cały czas była z siebie zadowolona.
    Spotkanie z kimś, kto znał ją gdy dopiero wchodziła w modeling, gdy była naiwna i bezbronna rozdrapywało ranę, pod którą zionęła cały czas ogromna pusta dziura bólu. Ona sama przed sobą nie przyznawała się do tego, że tęskni za tamtym życiem, którego już nie ma, a co dopiero byłaby w stanie przyznać do na głos przed kimś innym. A jednak ta ostrożność i cierpliwość, a także zrozumienie Jerome sprawiło, że jej irytacja równie gwałtownie jak się wzniosła, opadła. Popijając mocny, gorzkawy trunek obserwowała go spode łba, próbując się w sobie zebrać i odpędzić tę niepewność, jaką zasiał swoją łagodną postawą. Zadziwiało ją, że właśnie on, osoba której nie widziała ponad dziesięć lat jest bliższa nakłonienia jej do szczerej rozmowy, niż jej bliscy. A jeszcze bardziej zdumiewające było, że to on zachowuje się tak, jakby był tu dla niej, a nie odwrotnie.
    Westchnęła cicho i posłusznie podeszła bliżej, na koniec siadając naprzeciw niego na podłodze, również po turecku. Wzruszyła na początku ramionami a potem popijając haustem alkohol, skrzywiła się i kaszlnęła, gdy procenty uderzyły w podniebienie. Oparła jedną dłoń na kolanie, w drugiej trzymała szklanke i nieco przygarbiła się, skupiając spojrzenie na obrączce na palcu szatyna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Nie wiem... Tak wyszło – stwierdziła, podnosząc powoli wzrok, aż spojrzała mu w twarz i posłała zaczepny uśmiech dla rozluźnienia atmosfery. - Mogłam zawsze projektować buty, co nie?
      Jak na kogoś, kto niczym się nie przejmuje, Zahra przejmowała się wszystkim, a je próby ucieczki od tematów niewygodnych były po prostu tak jawne, aż żałosne. Nie chciała się złościć, nie chciała się kłócić, nie chciała psuć sobie i przy okazji przyjacielowi dnia. Poza tym cokolwiek nie zostanie dziś powiedziane, nie zmieni przeszłości, nie było więc tak naprawdę sensu uciekać.
      - Musiałam się czymś zająć po rozprawie – wyjaśniła i zdała sobie sprawę z tego, że jej gość w sumie może nie wiele wiedzieć o tym, dlaczego odeszła z modelingu. I biła się przez chwilę z myślami, aż w końcu zaklęła głośno, dopiła alkohol naraz, znów zakasłała i rzuciła szklanką przed siebie w kierunku ściany, choć szkło z którego była zrobiona, należało do tych grubszych i nic się nie rozbiło. Narobiła tylko hałasu tą swoją nieobliczalną naturą.
      Oparła dłonie na biodrach, wyprostowała się jak struna i mrużąc oczy w wyrazie rozdrażnienia szybko, klarownie, ale rzeczowo opowiedziała Jerome po kolei, co miało miejsce po jej powrocie do Nowego Jorku. Dopiero teraz brzmiała obco, bo molestowanie przez włąsnego agenta, narkotyki w wieku nastoletnim, śmierć rodziców, rozprawę niszczącą ją i całą agencję i zakończenie kariery na wybiegu wymieniała beznamiętnie jak składniki przepisu na zrobienie ciasta. A później ramiona jej nieco opadły i gdy wzięła głebszy oddech zdała sobie sprawe, że głos jej drży, więc zamilkła na tym, gdy już wyjaśniła że pierwsze projekty robiła z babcią, później została ogłoszona skandalistką, a na pogrzeb tej cudownej kobiety przyszła pijana i bliska sięgnięcia znów po dawkę doprowadzającą ją do stoczenia się na dno.
      Odwróciła wzrok, próbując się opanować. Miała to wszystko idealnie przepracowane i nie sądziła, że wypowiedzenie tego, co przeszła i jak jej się wydawało już przetrawiła, ją tak roztrzęsie.
      - Może trzeba było zająć się butami – podsumowała cicho i odchyliła się w tył, a później po prostu rozłożyła płasko na drewnianych panelach.

      Zahra

      Usuń
  93. [Wydaje mi się, że wśród tylu życzliwych ludzi Mike szybko odnajdzie spokój ducha. Kto by pomyślał, że Nowy Jork ma takich miłych mieszkańców.
    Dzięki bardzo za powitanie. Fajny ten Jerome, taki pozytywny. I muszę pochwalić bardzo spójną rodzinkę. Wolne duchy, wzbudzają bardzo pozytywne emocje. ;D]

    M. Henderson

    OdpowiedzUsuń
  94. Musiał, nie musiał, ale bardzo chciał dać mu jakiś prezent. Nawet, jeśli Jerome nigdzie by go nie zaprosił, to znaczy ani na kawę ani na ciasto urodzinowe, to i tak Jaime chciał mu coś podarować, nawet po terminie urodzin. W końcu nie wiedział, w jakim stanie psychicznym będzie jego przyjaciel po powrocie z Barbadosu. Na szczęście dostawał informacje o tym, więc mógł się przygotować na całkiem niezłą zabawę. Trochę dziwnie, że akurat byli tylko we dwóch, ale to może i lepiej? Przynajmniej Jaime nie zrobi z siebie błazna. No i nie wiedział też, na ile Jerome czuł się komfortowo, aby robić urodziny z większym rozmachem. Mogło to dotyczyć tego, przez co przechodził wraz z Jen, ale też tego, że mężczyzna po prostu nie lubił większych imprez czy spotkań w większym gronie ludzi. Chociaż rodzinę to akurat miał dużą...
    – Chciałem – przyznał i wzruszył ramionami. – Mam nadzieję, że ci się spodoba. Myślę, że spokojnie kiedyś wraz z Jen... A, nieważne – dodał zaraz, zauważając, że za moment powiedziałby za dużo, zdradzając, co się znajduje pod papierem prezentowym. Phi. Mowy nie ma. Jerome sam się przekona, otwierając wszystko. Właściwie to dobrze, że teraz tego nie zrobił, ale Jaime chciałby być przy otwieraniu. Musiał zobaczyć jego minę.
    Może i Jerome zapewnił go, że nikt nie zginie, ale Jaime słyszał w wiadomościach różne rzeczy i jedną z nich było, że kilku ludzi zginęło w takim pomierzeniu. Poza tym, jakiś czas temu oglądał film o tym, że kilku ludzi zostało zaproszonych do zagrania w escape roomie, a jakiś psychopata zrobił z tego prawdziwą grę o życie. I jeszcze raz – jeśli Jaime miał sobie robić krzywdę albo ktoś miałby mu ją robić, to wolał, aby był w tym sam, bez ludzi, na których mu zależało. I nie zależało też. A tak się składało, że na Jerome’ie bardzo mu zależało. Nie odezwał się jednak, żeby nie psuć im humorów. Tak, Jaime naprawdę potrafił mieć mroczne skojarzenia chyba ze wszystkim w najmniej oczekiwanych momentach. No cóż, taki już po prostu był, to był jego urok czy coś.
    – Jasne, najwyżej utknę tam na zawsze i przeklnę prezent. I ty nie uwolnisz się od niego, ot co – wzruszył ramionami i poszedł spokojnym krokiem za przyjacielem. – Dla mnie? Ale dlaczego dla mnie? To przecież twoje urodziny i...
    Prosektorium?
    Jaime uniósł brwi wysoko, przyglądając się pracownikowi, a potem spojrzał na Jerome’a. No, proszę, proszę. Faktycznie coś dla Morettiego. Już mu się podobało.
    Ale zdecydowanie nie podobało mu się zasłanianie oczu i przywiązywanie do czegokolwiek (nie w takiej sytuacji). Czy to naprawdę powinno tak wyglądać? Halko? Coś mu się nie zgadzało i poczuł się przez chwilę znów jak bezbronny dzieciak. I to nie było miłe.
    Chłopak zamrugał szybko oczami, kiedy zdjęto mu opaskę. Rozejrzał się dookoła i musiał przyznać, że wyglądało to naprawdę nieźle. Był już w prosektorium i musiał przyznać, że świetnie odwzorowano tę miejscówkę.
    Jaime przyjrzał się Jerome’owi.
    – Dobra, otwórz lodówkę, do której jesteś przypięty i sprawdź, czy nie ma tam jakichś kluczyków czy kodu. Czegokolwiek, co może się nam przydać – on sam zaczął się rozglądać po nóżkach stołu, a potem podnosił kolejne naczynia.
    Cała zabawa trwała jakieś czterdzieści pięć minut. Panom oczywiście udało się wydostać z pomieszczenia, nie obyło się bez śmiechów i straszenia, ponieważ w lodówkach znajdowały się zwłoki. To znaczy, nie były one prawdziwe, ale modele zostały stworzone bardzo realistycznie. Nawet musieli otworzyć jedno z ciał, aby coś z niego wydobyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Było niesamowicie! – stwierdził Jaime, kiedy opuścili cały lokal. – To było coś na miarę skoku na bungee. Serio. Bardzo mi się podobało i bardzo ci dziękuję za zaproszenie – uśmiechnął się do niego szeroko. – Co prawda kiedy ta ręka na tacce się poruszyła... Wiesz, sama ręka, no halko, co to w ogóle znaczy, ale było super! Musimy iść kiedyś jeszcze raz, ale tym razem wybierzemy inną tematykę. A za tę... dziękuję. A teraz... po zabawie z pseudo trupami... co powiesz na pizzę?
      Oczywiście, że był głodny. A w pizzerii na spokojnie Jerome mógł otworzyć prezent. Istniała też opcja, że Jerome już wie, dokąd teraz się wybiorą.

      [Też nie bardzo, więc przeskoczyłam dalej :D]

      Jaime

      Usuń
  95. [Dzień dobry! Haha, pamiętam ten problem z nadmiarem wątków jeszcze z czasów sprzed mojej długaśnej przerwy w blogowaniu, więc doskonale rozumiem, co masz na myśli :D
    Cieszę się jednak niezmiernie, że jednak się skusiłaś, bo wątek z kolegą po fachu brzmi jak marzenie! Kto wie, może ostatecznie czegoś się nawet od siebie nawzajem nauczą? :D Pomysł akceptuję w stu procentach i mogę się zrekompensować rozpoczęciem za to, że zmusiłam Cię do wylania tego wiadra z wodą, o! Tylko daj mi chwilkę czasu, bo muszę się ogarnąć z życiem :D]

    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  96. Nie znał nowego pracownika wyjątkowo długo. Miał z nim podobny kontakt jak z pozostałymi, których oficjalnie wybrano do tego, żeby swoimi większymi lub mniejszymi umiejętnościami zaczęli wspierać ekipy remontowe znajdujące się w kilku kluczowych miejscach Nowego Jorku. Akurat z Marshallem rozmawiał raz więcej, niż z pozostałymi, ale dalej to była jedynie rozmowa kwalifikacyjna, krótka informacja przekazana przez telefon i parominutowe spotkanie, kiedy to Ryan Madden ostatecznie go zatrudnił. Może raz czy dwa w biegu między zleceniami mijał go przy recepcji, zabierając potrzebną dokumentację od Gai, ale wówczas mówił dzień dobry i szybko szedł na parking, aby pojechać pod wskazany adres. W tym pędzie nie miał chwili, żeby powiedzieć mu, skąd zna Jaspera, a trzeba było jasno stwierdzić, że prawie dwudziestodziewięcioletni mężczyzna to nie tylko zaufany fryzjer, do którego mógł zapisać siebie poza kolejką. I o wiele łatwiej było załatwić sprawy dotyczące tego, iż Jerome nie będzie dłużej sekretareczką, a pracownikiem w budowlanej firmie w bezpośrednim kontakcie z kuzynem. Bo gdyby Marshall miał dzwonić do Małeckiego, wszystko przekazać odpowiednio i później jeszcze przychodzić kilkukrotnie do biura, to według Lionela byłoby z tym strasznie dużo zachodu. Między nim, a młodszym kuzynem ani wcześniej, ani teraz nikt nie dojrzałby wspólnych cech wyglądu. Lionel nawet nie widział podobieństwa, jeżeli chodziło o niego i starszego brata Josepha. Tamten był nieco niższy od niego, miał jaśniejszy odcień mocno kręconych włosów i z twarzy nie przypominał byłego prawnika. Jedynie oczy mieli niemal w takich samym odcieniu.
    ― Ja i Jasper jesteśmy kuzynami. Moja mama, którą poznałeś jest rodzoną siostry jego mamy, więc znam go od dzieciaka. Nawet chodziliśmy razem na imprezy, kilka razy byłem na jego rozgrywkach. On zajmuję się moją niesforną momentami fryzurą, a ja byłem jego prawnikiem w trakcie rozwodu z Willow ― wytłumaczył, nie chcąc komplikować tego w żaden sposób, więc wydawało mu się, że już wszystko jest jasne jak słońce, a dodatkowo jakoś bez problemu przeszli na ty, nie mówiąc do siebie proszę pana. ― Raz nawet dzwonił i pytał się, czy nie poszukujemy pracowników, bo jego przyjaciel szuka pracy, ale wtedy mieliśmy komplet. Próbował załatwić Tobie zajęcie też u swojego przyszłego szwagra, jednak tam mieli nawet za dużo ludzi, jednak Fibre i Ty byliście sobie pisani, dlatego witaj jeszcze raz na pokładzie.
    Przez te ostatnie rozmowy z brunetem, prowadzane między Nowym Jorkiem, a Poznaniem, o którym wiedział tyle, co podpowiadała mu Wikipedia, doskonale zrozumiał, że Małecki nie chce dla Jeroma źle, a Lionel mu przyrzekł, iż włos z głowy mu nie spadnie. No chyba, że sam go sobie wyrwie albo któryś postawi opaść bez powodu, ale rodzinna firma budowlana pracowała legalnie z zachowaniem największego bezpieczeństwa. Lepiej było spóźnić się z wyznaczonymi terminami, niż patrzeć na poszkodowanego pracownika. Zatrzymując się w odpowiedniej odległości od samochodu z przodu, patrzył na ciąg aut, zastanawiając się, czemu nagle musi być ich aż tyle? Wiedział, że za pierwszym razem nie przejedzie, nawet jakby mocniej przycisnął pedał gazu, bo tu nie chodziło o wyścigi, lecz zbyt krótki czas przeznaczony dla zielonego światła.
    — Jeżeli chodzi o plany remontowe, to zaczniecie tak łagodnie. Od drobnych prac w moim mieszkaniu. Trzeba zmienić kolor ścian w sypialni i salonie, odświeżyć ściany w dziecięcym pokoju, sufity też są nieco brudne. Później jedynie złożenie mebli i zmiana paneli w jednym z pomieszczeń.
    Pewnie pracownicy, gdyby wiedzieli, że Lionel pochował swoją córeczkę na początku listopada, żegnając się z nią ostatni raz trzydziestego pierwszego października, to wzięliby go za wariata, bo niby czemu on chce malować w pokoju córki? Skoro małej nie było, to tak jakby pokój sam w sobie nie istniał. Jakby miał należeć do takiej zamkniętej przestrzeni, w której nic nie wolno zmieniać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I takiego zdania był Lionel, ale po ostatnim spacerze z Prince'em, ten wpadł do mieszkania jak szalony i obrał sobie za cel ściany w pokoju Nicolette, odciskając błoto, a gdy Madden się temu dobrze przyjrzał, to wiedział, że obiecany remont, którego Teeny nie doczekała, musi przy okazji się odbyć.
      — Nico i Charlie zostali poinformowani o tym, że mam psa, a zupełnie zapomniałem Ciebie zapytać, czy nie masz żadnej alergii na sierść? — zerknął w kierunku mężczyzny, gdy ponownie zatrzymał się ze względu na czerwone światło i dopiero teraz zobaczył, że na jego pasie znajduje się różowa nakładka z szarym królikiem.
      Zupełnie o tym zapomniał. Panna Madden kupiła ją krótko po trzecich urodzinach, wygrzebując ze swojego malutkiego portfelika wszystkie oszczędności, których zabrakłoby na smerfowe lody, a co dopiero na taką zdobycz. Lionel kupił ten prezent dla niej bez zawahania, a mała długo się zachwycała ową nakładką, jeżdżąc jak prawdziwa dama. Gdy tylko miała okazję podróżować z przodu, to pomagała tacie zapiąć się odpowiednio w foteliku, a chwilę przed wyjazdem z osiedla, wkładała na nos niebieskie okulary, chroniąc się przed promieniami słońca, ale i fanami, bo bardzo chciała być piosenkarką.

      Lionel Madden

      Usuń
  97. Dziwiło ją zaskoczenie mężczyzny. W końcu wizyty kontrolne odbywały się co jakiś czas, w miarę regularnie, w odstępach najczęściej kilkumiesięcznych, choć w niektórych przypadkach powinny zdarzać się znacznie częściej. Dużo, dużo częściej. Ale osób potrzebujących pomocy, nie tylko w sprawach związanych z opieką nad nieletnimi, było sporo, a pracowników socjalnych zdecydowanie zbyt mało, aby podołać wszystkim obowiązkom, które wynikały z przysługującej obywatelom opieki społecznej.
    Prawdopodobnie gdyby na miejscu szatynki znajdowała się koleżanka, która na stałe była przypisana do sprawy rodziny, którą miała dzisiaj zamiar kontrolować, w lot pojęłaby, że zaszło tu nieporozumienie, a najpewniej w ogóle nie zapukałaby do tych drzwi z przekrzywioną dziewiątką na drzwiach, bo wiedziałaby gdzie iść. Zoey słabo rozeznawała się w terenie, pukając do pierwszego, lepszego mieszkania. Jej koleżanka z pracy pewnie nawet nie zareagowałaby na ten płacz dziecka, bo przez lata doszła do wprawy w odróżnianiu dziecięcego płaczu, a i też nabrała dystansu do kapryszących dzieci i ludzi, którzy nasyłali służby socjalne na niewinnych ludzi – przecież każdemu mogło zdarzyć się potknięcie w opiece nad dzieckiem. Najważniejsze było to, że większość społeczeństwa bez żadnych odchyleń nie miała zamiaru krzywdzić najmłodszych i robili wszystko uwzględniając głównie dobro małoletnich.
    Carterówna skinęła głową i weszła do mieszkania. Rozejrzała się dookoła. Mieszkanie było… typowe. Typowa w tych czasach otwarta przestrzeń, która oszczędzała tak naprawdę sporo miejsce, jakie zwykle trzeba było poświęcić na oddzielne pomieszczenia. Była też funkcjonalna i Zoey za to ją ceniła. Mieszkanie mężczyzny było zadbane i jasne. Na pewno dużo bardziej przestronne i przytulne niż kawalerka Zoey. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie, choć była teraz w stanie przyznać, że zaczyna pobolewać ją głowa od tego nieprzerwanego wrzasku. Nie obudził się w niej jeszcze instynkt macierzyński, a mimo tego dość dobrze radziła sobie z dziećmi.
    Zoey klęknęła na krawędzi rozłożonej maty, szybko pokonując dystans jaki dzielił ją od mężczyzny i dziewczynki. Obok siebie położyła sporawą torbę i teczkę, w której miała dokumenty.
    — Cześć — powiedziała, próbując przykuć uwagę drobnej istotki, która wydzierała się w niebogłosy. Pluszak jej nie zainteresował. — Popatrz co tu mam… — Zoey wyciągnęła z kieszeni kurtki swój identyfikator na długiej smyczy w barwach Nowego Jorku. Kartka papieru z nazwiskiem i zdjęciem wsunięta była w plastikowe przezroczyste etui, w którym trzymała też kartę magnetyczną do rejestracji czasu pracy. Uznała, że rzecz nie jest niebezpieczna, a na pewno różniła się od typowych zabawek tej dziewczynki. Dziecko wyciągnęło dłoń po smycz i nagle umilkło. Niespodziewanie nastała cisza.
    — Wracając do tematu… — mruknęła Zoey i lekko przechyliła się w bok, otwierając teczkę. — Państwo… Dwight? — spytała cicho. — Dwight? — powtórzyła głośniej, znowu się prostując. Chrząknęła i spojrzała na mężczyznę. — Zazwyczaj odwiedza was Diane, ale dzisiaj nie mogła się pojawić. Podobno w ostatnim czasie trzykrotnie wzywano do państwa policję i zostaliśmy teraz zmuszeni do tej kontroli… — zaczęła. Cóż, jeżeli Zoey poza drzwiami mieszkania nie pomyliła też drzwi do budynku, to mężczyzna mógł orientować się w tutejszych awanturach.

    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  98. Odegrali naprawdę niezłą szopkę w tym barze. Alanya poważnie chyba będzie musiała zastanowić się nad zmianą pracy, w końcu aktorstwo wychodziło jej całkiem nieźle, a niektórzy w końcu świetnie zarabiali, więc to wcale nie byłoby takie głupie. Mimo wszystko nie wyszła ze swojej roli aż do samego końca. Słowa wsparcia od Rachel w sytuacji, gdyby Alanya naprawdę była w związku z mężczyzną, który ją tak okłamał wiele by znaczyły, ale teraz, gdy to wszystko to była jedna wielka ściema to zwyczajnie chciało się jej śmiać. Jednak nie zamierzała dać po sobie znać, że to jej nie obeszło, a jedynie pokiwała w odpowiedzi głową i pociągnęła nosem dla lepszego efektu. Nie, żeby narzekała, ale mogli długo jeszcze pociągnąć to wszystko, gdyby Meredith się tutaj nie pojawiła. Dodała mimo wszystko pikanterii do ich związku i na pewno sprawiła, że zrobiło się znacznie ciekawiej. Ayers teraz mogła zacząć tylko żałować, że tak szybko się skończyło. Miała w głowie jeszcze parę pomysłów na to, jak mogliby pociągnąć to wszystko, ale kto wie, może zdecydują się to zrobić kiedyś w przyszłości? Nowy Jork był ogromny, a prawdopodobieństwo, że trafią jeszcze raz na nich było naprawdę niewielkie. Alanya obserwowała, jak Rachel i Joey opuszczają bar. I naprawdę zostali już całkiem sami.
    ― Muszę się napić ― stwierdziła, ale nawet nie zerknęła na swojego drinka, który nie był wypity do końca. Zdecydowanie w tym momencie przyda się coś mocniejszego, ale ze swoim zamówieniem postanowiła zaczekać na Jerome, aby sprawdzić czy i mężczyzna ma zamiar do niej dołączyć. ― Nie wiem, kochanie, nie wiem, jak przeżyję twoją pierwszą żonę. Musisz się postarać, abym nie zrywała zaręczyn ― powiedziała całkiem poważnie.
    Meredith chyba wciąż wyglądała na mocno zszokowaną. Alanya pierwszy raz widziała kobietę na oczy i jeśli miała być szczerze, to cieszyła się, że jej ofiarą padł Jerome, a nie ona. W końcu mogła ją wziąć za tą, która rozbija szczęśliwe małżeństwa, a wolałaby wrócić do swojego mieszkania cała. Za to Jerome będzie miał zabawnie, gdy wróci do domu i będzie musiał tłumaczyć się z ewentualnych siniaków. W końcu miało być tylko towarzyskie spotkanie z kumpelą, a wróci jakby był na wojnie. Poniekąd to byłą wojna, a Jerome jedyną jej ofiarą.
    ― Myślisz, że jesteśmy skończeni w tym barze?
    Zmęczona staniem siadła obok bruneta na swoim poprzednim miejscu i przysunęła jednak szklankę z drinkiem. Chwyciła słomkę w palce i wsunęła ją między usta biorąc większy łyk. To był naprawdę interesujący wieczór, a sama Lynie nie podejrzewała, że kiedykolwiek poszedłby on w takim kierunku. Przychodząc do baru w zasadzie nie mieli żadnego planu na to, w jaki sposób będzie on wyglądał, a skończyło się o wiele ciekawiej.
    ― Chyba powinieneś wytłumaczyć koleżance co tu zaszło ― powiedziała. Sama mogłaby się za to zabrać, ale w zasadzie nie znała w ogóle kobiety i nie miała pojęcia czy ta nie zdecydowałaby się jednak na to, aby ją zaatakować. Patrząc na to, co się działo, miałaby przecież prawo. W końcu wyglądało jakby naprawdę Lynie i Jerome byli parą, która w dodatku ma poważne problemy w związku, a w tym wszystkim jeszcze jest gdzieś Jennifer, która zupełnie była nieświadoma pochodzenia i kultury swojego męża. ― Czy ktoś chce coś do picia? Stawiam kolejkę, a chyba nam się przyda.

    [Z takim tłem zdecydowanie fajniej wygląda. :D]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  99. ― Obecnie już żyję z Felixem w trójkącie i myślę, że kolejny kąt nie byłby dla niego zaskoczeniem ― odpowiedziała z uśmiechem. Dla niewtajemniczonych to mogło brzmieć dokładnie tak, jak brunetka to powiedziała. W rzeczywistości to po prostu była niepisana umowa między nią, Felixem, a Thomasem, który jako jej najlepszy przyjaciel po prostu był w jej życiu obecny codziennie i miał prawo do wszystkiego tak naprawdę. W końcu jak coś się działo, to do niego pierwszego leciała z plotkami albo na wylewanie żali, które równało się z wlewaniem w siebie wina, a gdy sprawa była cięższa wchodził również cięższy alkohol. Nie było dla nich żadnych tajemnic i chyba widzieli siebie nawzajem w najgorszych sytuacjach w życiu. Kolejny kąt dla Felixa nie byłby żadnym zaskoczeniem, Alanya podejrzewała, że Austriak co najwyżej by pokręcił nosem, ale koniec końców zaakceptowałby fakt, że musi się nią dzielić z innymi osobami.
    Teoretycznie mogliby zostać przy kolorowych drinkach. Dopiero po jakimś czasie poczuliby, jak alkohol w nich uderza, ale z drugiej strony po tym co się właściwie wydarzyło w tym barze Lynie potrzebowała jakiegoś porządnego, palącego wręcz w gardło alkoholu. Wszystko działo się tak szybko, a oni działali bez żadnego scenariusza czy czegoś podobnego i trzeba było przyznać, że wyszło im całkiem niezłe przedstawienie.
    ― Ty może jednak zadzwoń do Jen, abyś nie miał nieprzyjemnej niespodzianki po powrocie do domu. Jeszcze się okaże, że dostaniesz bana na spotkania ze mną, a co ja zrobię bez ciebie? Kto mnie zabierze na odkrywanie dzikiej strony Barbadosu, której nie ma w przewodniku? ― zaproponowała oczywiście żartobliwym tonem, choć z drugiej strony może faktycznie lepiej byłoby ostrzec Jen, że może dostać dziwne i nieprawdziwe informacje o wydarzeniu, które miało miejsce w barze. Teraz mocno żałowała, że nikt tego nie nagrał, bo naprawdę odwalili kawał dobrej roboty i odtworzenie tego byłoby ciekawym doświadczeniem.
    Francuzka spojrzała zaskoczona na ich nowego towarzysza i odruchowo się uśmiechnęła. Po prostu wyglądał przyjaźnie, nawet jeśli pierwsze skojarzenia były oczywiste to samej brunetce nic to nie robiło. Słuchała go uważnie mając wrażenie, że chłopak również słyszał każde jedno słowo, które wypowiedzieli wcześniej i teraz to on ich wkręcał, ale wyraz jego twarzy mówił, że chyba mówi na poważnie. Albo był równie dobrym aktorem co i w tym momencie oni.
    ― Ty tak na poważnie? Bez żadnej ściemy? ― spytała podbierając się łokciami o stolik i uważnie przypatrując ich nowemu koledze. Brzmiał i wyglądał tak jakby to była sprawa życia i śmierci, a ona chyba nie miałaby serca, aby odmawiać młodemu człowiekowi takiej szansy. W dodatku mieli okazję wystąpić w filmie! Może nie takim prawdziwym, który trafi na ekrany kin, choć może kto wie? Może jednak jeszcze dostałby nagrodę za najlepszy krótkometrażowy film?
    ― Nie wiem, jak ty, mężu, ale ja chyba w to wchodzę. O czym ma być ten film? Och, a tak w ogóle to ja jestem Alanya, a to mój mąż-nie-mąż, Jerome.

    [Nie ma sprawy, taki obrót akcji będzie... interesujący. ^^
    Swoją drogą opis tego studenta mi się skojarzył z Marcelem z Planety Singli, nie wiem czy kojarzysz. :D Ale od razu go miałam przed oczami. xD]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  100. ― Jasne, obiecałem kiedyś Davinie, że ją tam zabiorę, więc w sumie czemu nie zrobić z jednej wycieczki dwóch? ― Już nie oczekiwał odpowiedzi, ale pomysł był naprawdę świetny. Ethan spokojnie mógłby zająć się organizacją wszystkiego, gdy już do tego dojdzie. Wyjazd taki faktycznie byłby długi, a z kolei partnerkom obu mężczyzn mogło już niekoniecznie leżeć to, aby znikali na tak długi czas. Raczej nie podejrzewał, aby dziewczyny miały problem, że na tyle wyjadą, ale z drugiej strony byłoby po prostu ciekawiej, gdyby wyjechali wszyscy w czwórkę. To na pewno mogłoby być ciekawe doświadczenie, a Ethan chętnie bardziej poznałby Davinę z Jeromem czy Jennifer, choć również i żony Marshalla nie znał szczególnie dobrze, ale podejrzewał, że złapaliby ze sobą wszyscy prędzej czy później wspólny język. Musieliby tylko pomyśleć nad odpowiednią datą, ale jak na razie chyba tym nie musieli się martwić, bo mieli sporo czasu na takie wyjazdy jeszcze.
    ― Chyba muszę zacząć się faktycznie rozglądać za czymś innym, może moja kariera w remizie skończyła się w Chetwynd ― powiedział w odpowiedzi. Miał nadzieję, że jednak w końcu uda mu się zmienić pracę. Naprawdę miał nadzieję na to, że niedługo będzie mógł już oficjalnie przenieść się do jednej z remiz, ale jak na razie cierpliwie zbierał wszystkie informacje, których potrzebował i naprawiał swoje CV, a po głowie chodziło mu również wykonanie telefonu do straży, w której pracował w Chetwynd o list polecający bądź coś podobnego, a na pewno w pewien sposób by mu to jakoś pomogło. ― Mam krótką pamięć do niektórych rzeczy, ale to też raczej Jennifer powinna mi wybaczyć. W końcu to ja odbijam jej ciebie ― zauważył i zaśmiał się, bo zupełnie tego tak naprawdę nie potrafił sobie wyobrazić. Gdyby w jakiejś innej rzeczywistości to się stało, to z całą pewnością ta dwójka siedzących teraz przy stoliku mężczyzn i jedzących śniadanie przed wyruszeniem na łowy byłaby zaskoczona najbardziej ze wszystkich. Śniadanie było naprawdę porządne, a z talerzy znikało w zaskakująco szybkim tempie. Ethan, gdyby nie to, że zdążył się już najeść przeszedłby się po kolejną porcję. To jednak okazało się być zupełnie niepotrzebne, bo po tej porcji był najedzony. Obawiał się, że kawy już nie wciśnie, ale nie potrafił się jednak oprzeć aromatycznemu zapachowi i smakowi. Skorzystał z tego samego co Jerome, aby nieco dodać jej innego smaku, a ze śmietanką i cukrem smakowała już zupełnie inaczej.
    ― Prawda? Muszę zapamiętać co tu było, myślę, że takie śniadanie mogłoby zagościć u mnie na co dzień ― stwierdził. Było sycące, ale po tym co w siebie wcisnęli Ethan potrzebował jeszcze kilku minut, aby wszystko ułożyło się w żołądku zanim będą mogli ruszyć na podbój rzek. ― Zdecydowanie musimy tu jutro jeszcze przyjść.
    Jedzenie było zbyt dobre, aby zjedli je tylko raz. Rano, przed powrotem musieli mieć powtórkę.
    ― W zasadzie to go znalazłem. Już nie pamiętam skąd wracałem, ale jakoś wieczorem. Zabrałem do weterynarza i mi powiedział, że ktoś go potrącił ― przyznał ― to było jakoś na początku, jak się przeniosłem do miasta. Miałem go najpierw tam zostawić, ale jakoś mi się go żal strasznie zrobiło, nie mogłem znaleźć właściciela, nie miał też chipa i trafił do mnie. To w zasadzie można uznać, że „znaleźliśmy” się przypadkiem ― stwierdził i poruszył lekko ramionami. Wziął również kubeczek do ręki, aby napić się kawy. Lubił myśleć, że trafili na siebie w odpowiednim momencie życia i jedno pomogło drugiemu, ale tę myśl Ethan chyba wolał zatrzymać dla siebie.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  101. Na początku załatwianie spraw pomiędzy nim, a młodszym kuzynem mogło wydawać się podejrzane, ale gdy sprawa została wyjaśniona i odkryto na światło dzienne łączące ich więzy krwi, nowy pracownik nie powinien mieć żadnych niejasności. Jako były prawnik przyzwyczaił się do tego, że każde życie opatrzone jest w co najmniej kilka niezbędnych dokumentów. On jako prawie trzydziestotrzyletni mężczyzna miał ich tyle, że swobodnie mógłby podzielić się z innymi. Papiery rozwodowe w czarnej teczce. Dokumenty dotyczące kilkumiesięcznej choroby Nicolette w segregatorze obklejonym bohaterami bajki "Psi Patrol", który z namiętnością oglądała od drugiego roku życia. Jej ulubionymi futrzakami byli Skye oraz Zuma, więc na ich widok uśmiechała się jeszcze szerzej, lecz gdyby dowiedziała się, że pan Jerome, który zajmie się remontem mieszkania nazywa się Marshall, to bez zawahania mówiłaby o psiaku z takim imieniem. Wyjaśniłaby od razu, że jest on niezdarnym dalmatyńczykiem, posiada żółtą obrożę z motywem ognia i ma strój podobny do tego noszonego przez strażaków. Ale jej z nimi nie było i jedynie drobne elementy przypominały aktualnie o istnieniu tego malucha. Dzisiaj była to różowa nakładka na pas bezpieczeństwa z królikiem.
    ― Tak, trzeba odświeżyć ściany, bo nasz pies Prince nieźle tam nabrudził, a kto jak kto, ale Nicolette nienawidzi bałaganu. ― bardziej pasowałaby forma nienawidziła, jednak Lionel nie lubił specjalnie dzielić się tą smutną historią.
    Nie dodał nic więcej, bo sam nie wiedział, czy mina, na którą przypadkowo natrafili mogłaby wybuchnąć łagodniej, czy zniszczyłaby wszystko wokół. Trudniej byłoby, gdyby podobny remont przeprowadzał w listopadzie, bo rany wtedy były zbyt świeże, w żadnym stopniu nie zagojone. W tym miesiącu mijało pół roku, odkąd Teeny zamknęła oczy na zawsze. Odpychając od siebie te myśli, wyprzedził samochód przed nimi, a gdy przyszła jego kolej, ustawił się na odpowiednim pasie, z którego mógł skręcić w lewo. Jeszcze dobre dwie mile, a będą pod kamienicą Nico.
    — Jeżeli chodzi o prawdziwe wyzwania, to doczekasz się ich już za niecałe dwa tygodnie. Jutro podpisujemy ważny kontrakt i zaczynamy budowę osiedla dla młodych małżeństw. Z tego co wiem będą to cztery bloki po kilkanaście pięter, ale w każdej chwili może trafić się coś jeszcze ciekawszego, bez obaw. — zatrzymał się na kolejnym czerwonym świetle, jednak tym razem po minucie przejechali przez najważniejsze skrzyżowania.
    Pięć minut później zaparkował samochód, wykonując strzałkę do pracownika. Nigdzie go nie dostrzegł, więc wypadało dać mu znać, że przyjechał, chociaż spóźnił się przez panujący w Nowym Jorku ruch. Nigdy nie potrafił określić za ile minut u kogoś będzie, bo raz mógł przyjechać znacznie wcześniej, lecz za drugim razem nie musiało być tak kolorowo. Wyłączając silnik, przymknął na chwilę oczy. Nie wiedział na ile może pozwolić sobie w tej rozmowie, lecz głupio byłoby tak milczeć.
    ― To długo jesteś w związku małżeńskim? Osobiście nie wiem, czy zostawiłbym to miasto dla ukochanej, ale ty wyglądasz na zadowolonego ze zmiany zamieszkania. ― uśmiechnął się lekko, poprawiając tym samym nieco zagnieciony rękaw od czarnej koszulki.
    Może na początku związku z Margaret rzuciłby to wszystko, co rozpoczął w Nowym Jorku, kupiłby bilet do odpowiedniego miejsca i nie musieliby tworzyć tej miłości na odległość. Gdy po rozwodzie przejrzał na oczy, zrozumiał swój błąd. On nawet nie powinien zwrócić uwagi na tę studentkę, a co dopiero żenić się z nią w dwa tysiące trzynastym roku.

    Lionel Madden

    OdpowiedzUsuń
  102. Faktycznie blondynka starała się żyć teraz pełnią życia i nie wracać do tego, co było. Zbyt długo żyła przeszłością, co wpływało na to, jak jest. Była bliska popadnięcia w nałóg alkoholowy, czego świadkiem był sam Jerome. Podupadła na zdrowiu, co odbijało się mocno na jej licu. Podkrążone wiecznie oczy, wypadające włosy i blada cera. Dziś nie było śladu po tym trudnym dla niej okresie. Wyglądała olśniewająco, jeśli w ogóle można było tak powiedzieć. Cera muśnięta słońcem, zdrowe rumieńce na policzkach i lśniące włosy. Ani śladu po zmarnowanej kobiecie sprzed kilku dobrych miesięcy.
    Sama jednak nie dostrzegła tego, że w wyglądzie mężczyzny coś się zmieniło. W końcu nie wiedziała, co wydarzyło się w jego życiu. Była przekonana, że dalej prowadził szczęśliwe życie u boku Jen i w ogóle nie brała pod uwagę tego, że mogła ich spotkać tak wielka tragedia, jaka faktycznie spotkała. Mieli jednak sporo czasu, aby nadrobić to i owo. I kto wie… Może blondynka w końcu będzie miała możliwość odwdzięczyć się Marshallowi za wsparcie, które jej dawał w trudnych dla niej chwilach. Była mu za to ogromnie wdzięczna, bo kto wie, jak by to się wszystko skończyło, gdyby nie miała go wtedy obok. Może wtedy wcale nie mieliby okazji się spotkać ponownie?
    Ruszyła przodem, choć nie do końca, wiedząc w którym kierunku powinna iść. W końcu, gdy ostatnim razem się widzieli mężczyzna nie posiadał auta.
    — Ej! — krzyknęła, czując jak z jej ramion znika ciężar, do którego była przyzwyczajona od wielu miesięcy. W końcu nosiła cały swój dobytek wszędzie gdzie się dało przez ostatnie osiem miesięcy. Czy ten jej ciążył? Bywały dni, w których nie miała siły go dźwigać, jednak w stosunku do reszty było ich niewiele. Pewnie teraz będzie ciężko jej się od niego odzwyczaić, ale to była tylko kwestia czasu. Popatrzyła na Jeroma, kręcąc głową i śmiejąc się pod nosem. Brakowało jej jego poczucia humoru i teraz naprawdę mogła przyznać, że za nim tęskniła. Naprawdę.
    — No ja myślę, że żartujesz. W innym wypadku musiałabym powiedzieć, że się słaby zrobiłeś — rzuciła ze śmiechem. Sama jednak również żartowała. Mężczyzna wcale nie wyglądał wątle. Wręcz przeciwnie. Mięśnie nadal odznaczały się pod odzieżą, a to oznaczało, że musiał ćwiczyć. Dlatego też jej plecak nie mógł mu sprawiać wielkich trudności w niesieniu.
    Gdy stanęli przy jego strzale, Ems przyjrzała się jej z ukosa, a następnie wróciła spojrzeniem do Marshalla.
    — No, no… Jaka cytrynka. Bardzo męski kolor — poklepała maszynę po „zadku”, po czym wybuchnęła śmiechem. Oczywiście dla niej auto, było jedynie autem i wcale nie uważała, że których kolor był bardziej męski, a którym bardziej damski. Właściwie musiała przyznać, że sama najbardziej lubiła kolor żółty, więc ten samochód zdecydowanie wpisywał się w jej gusta.
    Zajęła miejsce pasażera i też od razu zapięła pasy.
    — Chyba łatwiej byłoby powiedzieć, gdzie nie byłam — rzuciła rozbawiona, rozsiadając się wygodniej. Wyciągnęła nieco nogi przed siebie, jednak nie przeginając, chociaż kusiło ją, aby położyć stopy na desce rozdzielczej — Zaczęłam jechać przez Pensylwanię, Ohio, Indianę… Przez Kentucky, Missouri, Kansas, Kolorado, Wyoming, Idaho… Czułam się jak istna kowbojka — uśmiechnęła się na samą myśl, przypominając sobie o kapeluszu, który teraz spoczywał przywiązany do jej plecaka — Potem Zahaczyłam o Oregon. Kalifornia, jak dla mnie przereklamowana… Ale Arizona — westchnęła na samo wspomnienie pustyń i czerwonych skał, które ujęły ją za serce — Potem Nowy Meksyk, Teksas. Luizjana… No i tam już stwierdziłam, że czas wracać.
    Kiwnęła lekko głową, po czym przekręciła się nieco, aby móc popatrzeć na swojego przyjaciela.
    — A co u was prócz szukania pracy i myśli na temat studiów? — zapytała, wyczuwając, że Jerome próbuje się od czegoś wykręcić.

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  103. Charlotte nie mogła sobie nawet wyobrazić jakim tragicznym i złożonym przeżyciem jest utrata bliskiej osoby na zawsze. Budzić się z myślą, że już nigdy więcej sie jej nie usłyszy, ani nie zobaczy uśmiechu na jej twarzy. Ani to jak ciężkie jest dopuszczenie do siebie myśli, że dla kogoś jutra już nie ma. Sama straciła brata, lecz wiedziała że nadal gdzieś tam był i może za jakiś czas uda im się pogodzić. Miała przynajmniej taką nadzieję, choć odwagi, by z nim porozmawiać nadal brakowało. Czuła że to jeszcze nie był ten czas, by stanąć z nim twarzą w twarz, mimo że tak bardzo tęskniła za całym blaskiem Christophera, który pojawił się wraz z jego przylotem do Wielkiego Jabłka.
    Radość jaka ja przepełniła po tej niesamowitej nowie, nawet ja samą zaskoczyła. Nie domyśliłaby sie, że tak bardzo będzie cieszyć się z faktu, iż Marshall zostanie w Stanach na dłużej. Może była bardziej otwarta na ludzi i miała więcej empatii niż chciała przyznać sama przed sobą.
    —  No już dobrze, dobrze. — powiedziała poluźniając nieco uścisk, chociaż wiedziała, że szczeniak był bezpieczny, ponieważ w innym wypadku, by zaprotestował. Jak na takie małe ciałko posiadał całkiem donośny psi wokal.
    — Mieszkaniem i Biscuitem jeszcze sie pozachwycasz nie raz, ale taką nowina powinna być priorytetem. — pokręciła głowa z udawana dezaprobatą. To nie były żadne wymówki! 
    — Nic mnie to nie interesuje. Zamówisz ubera, a jutro wrócisz po samochód. —  zarządziła takim tonem, jakby faktycznie stanął przed wyborem wagi życia lub śmierci z rąk rudego chochlika. Co prawda tylko tak mówiła, bo nie chciała mężczyzny zmuszać do picia, gdyby nie miał na to kompletnie ochoty lub musiał wracać czym prędzej do żony. Nie mniej lekki humor, a także przyjemna atmosfera pozwalały jej na takie posunięcia.   
    Przyjemna, lekka i miła aura nie utrzymała się jednak zbyt długo. Zniknęła niczym słońce za ciemnymi chmurami, które gonił silny wiatr, lecz ustał w momencie, gdy miał ja kompletnie usunąć z nieboskłonu. Teraz własnymi siłami, czy też słowami musieli postarać sie, by choć pojedyncze promienie padły na ich twarze. Patrzyła uważnie na szatyna, jednak nie ponaglała go, czy tez nie zamierzała mu przerywać. Domyślała się, że to co miał jej do powiedzenia, nie miało należeć do najłatwiejszych rzeczy. Przygryzła lekko dolna wargę, a brwi automatycznie się zmarszczyły. Widząc go w takim stanie natychmiast przysunęła sie do niego bliżej na kanapie. Brakowało jej słów, lecz połozyła mu dłoń na jego własnych, jakby dajac do zrozumienia, ze tu jest. Ze jest i nie zamierza go oceniać. Pod wpływem emocji różni ludzie potrafili zachowywać sie nieprzewidywanie, niemal skrajnie. Sama była tego dobrym przykładem, ponieważ przytłoczyła ja kłótnia z rodzonym bratem, rozsypała na drobne kawałeczki, a przecież to nie powinno, aż tak na nia wpłynąć. Mogła sie tego spodziewać, więc tym bardziej nie zamierzała wyrokować na temat posunięć Marshalla. Kobieta zdecydowanie nie spodziewała się takiego ciągu dalszego i na moment pozwoliła, by w mieszkaniu zapadła cisza. Co miała mu powiedzieć, ze to nic takiego? Że dobrze zrobił albo że źle? Odetchnęła głębiej po czym spojrzała mu prosto w oczy.
    — Nie powiem nic odkrywczego, ale... — zaczęła, a jej głos nie było wyraźniejszy od szeptu.
    — nie cofniesz czasu. Wiem, że Cię to boli. — znów wzięła głębszy oddech, który pozwalał na zebranie myśli, a także dłoni i położeniu jej na klatce piersiowej szatyna.
    —  Tylko odpowiedz sobie, czy ważne jest jak postrzegają Cie inni, czy to co chciałeś zrobić? Może tego potrzebowałeś. Świat jest pełen wariatów i nie ma w tym nic złego. —uśmiechnęła się nieco krzywo, bo nie chciała by wyszło zbyt współczująco. Wiedziała,że to była ostatnia rzecz jakiej od niej mógł oczekiwać.
    — A co tego że zostawiłeś Jen, to no zjebałeś nie ma co ukrywać. Ale każdy popełnia błędy, potyka sie o własne nogi, a jestem pewna, że ona Ci już dawno wybaczyła. — teraz usmiech był zdecydowanie pogodniejszy.
    Lotta 

    OdpowiedzUsuń
  104. Alanya była mimo wszystko ciekawa w jaki sposób zareagowałaby Jennifer, gdyby dowiedziała się, że jej mąż przygruchał sobie nową żonę, która w dodatku miała być jego drugą. Mże kiedyś jeszcze udałoby się spotkać we trójkę albo w czwórkę, aby wyciągnęła te informacje, a jeśli nie to, była pewna, że zacznie dręczyć Jerome, aby jej powiedział jaka była reakcja jego żony na to całe przedstawienie. Fifi mógł dyskretnie wyciągnąć telefon i ich nagrać, dopiero wtedy mieliby co wspominać! Ale dość prędko się okazało, że w zasadzie to przecież będą mieli to nagrane. Pomysł przemawiał do brunetki w stu procentach. Była pewna, że będą się świetnie bawić przy nagrywaniu, zapamiętywaniu tekstu. A nawet wymyślanie na szybko szło im całkiem nieźle, więc mała improwizacja na pewno nikomu nie zaszkodzi. Może nie będzie to plan filmowy prosto z Hollywood, ale na pewno będą się równie dobrze bawić.
    ― Zawsze wiedziałam, że powinnam iść na aktorstwo ― stwierdziła wręcz z wyższością, jakby ten mały pokaz w barze był pokazem najlepszych aktorskich sztuczek. W rzeczywistości cały czas dusiła się ze śmiechu i naprawdę tylko cudem nie parsknęła śmiechem prosto w twarz Rachel i Joey’owi. Z tyłu głowy cały czas jednak miała, że nie mogą wyjść z roli. O wiele łatwiej było udawać tylko zakochanych, a co innego, gdy pojawiła się Meredith i wszystko popsuła, ale jednocześnie i naprawiła, gdyby nie ona, to na pewno nie byłoby im tak wesoło. Kosztem tego, że Jerome był skończony w oczach tamtej pary i na pewno oboje też będą na językach przez kilka dni, ale to się w końcu na nich w żaden sposób nawet nie odbije. Mieli za to nową historię do opowiadania przy znajomych, a to była już druga, której nikt nie przebije. Lynie wątpiła, że znajdzie się druga taka para, jak oni. Choć kto wie? Do odważnych świat w końcu należy.
    ― O nas? Chcesz zrobić film o nas? No proszę, a sądziłam, że moje jedyne doświadczenie z kamerą będzie po powrocie do Nowego Jorku ― rzuciła i mrugnęła do Jerome. To też nie było z kolei najmilsze spotkanie, ale raczej żadne wywiady i przepychanki byle lepiej usłyszeć wypowiedź i mieć lepsze zdjęcie nie należały do najlepszych. ― Będę musiała sprawdzić, jak pracuję, mam trochę napięty grafik. Ale… totalnie w to wchodzę. A jeśli przez ten film dostaniesz nominację w Cannes i nas tam nie zabierzesz, to możesz być pewien, że obsmaruję cię w internecie i wypiszę bzdury przy traktowaniu aktorów podczas całej produkcji ― ostrzegła starając się brzmieć oczywiście poważnie i serio, ale z tej całej ekscytacji (w końcu mieli kręcić film!) uśmiech niemal nie schodził jej z twarzy.
    Był to dodatkowy sposób na spędzanie czasu. Mogli porobić coś ciekawszego niż siedzieć przed laptopem i oglądać powtórki seriali albo szukać na siłę nowych.
    ― Powiedz mi w takim razie, Fifi, gdzie i mniej więcej, kiedy chciałbyś zacząć? ― zapytała. Zapowiadało się, że będą mieli naprawdę ręce pełne roboty. Nie mogła się doczekać. ― Och, powinniśmy się wymienić telefonami, aby się zgadać na odpowiedni dzień.
    Miała nadzieję, że teraz jej praca nie okaże się być problematyczna. Mogła znaleźć się w końcu na drugim końcu świata, gdyby jej potrzebował na planie. Dobrze było wszystko ustalić z góry, aby potem nie było nieprzyjemnych niespodzianek.
    ― Już się nie mogę doczekać ― pisnęła i z zadowolenia również klasnęła w dłonie.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  105. ― Może salon kosmetyczny? Nadal nie wierzę, że naprawdę pracujesz w zakładzie fryzjerskim ― powiedział rozbawiony. Patrząc na Jerome nikt nie podejrzewałby nawet, że może on pracować w takim miejscu. Zapewne każdy, gdy na kogoś patrzył miał już wyobrażenie co ta osoba robi, czym się zajmuje i jak może wyglądać jej życie, a zazwyczaj rzeczywistość okazywała się zupełnie inna od wyobrażeń. Ethan od dawna wiedział o zajęciu przyjaciela, ale nadal to wywoływało u niego szeroki uśmiech. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu, w końcu praca jak każda inna. Bardziej chodziło o to, jak to wyglądało, gdy Jerome mówił, gdzie pracuje. Nikt by się tego nie spodziewał, a tu proszę. Przynajmniej miał wesoło ze swoim zajęciem i mu się z tym nie nudziło. Miał nadzieję, że oboje znajdą to czego szukają. Mieli pracę w których czuli się dobrze, ale to nie było to, co chcieli robić do końca życia, a przynajmniej do emerytury czy przez jakiś dłuższy okres czasu. Trzeba było łapać się tego, co im dał los, a na zmiany przyjdzie w również odpowiedni czas. Ethanowi wcale nie trafiło się najgorszej, jak widać Marshallowi również nie. Jakby nie patrzeć mogli mieć naprawdę o wiele gorsze posady, na które narzekaliby dzień w dzień i chcieliby zmienić pracę nie dlatego, że marzy im się coś innego, ale przez to, jaka atmosfera panuje w pracy, ale na całe szczęście takich problemów nie mieli i w miejscach pracy układało im się całkiem przyzwoicie.
    Wysłuchał go uważnie uśmiechając się znacznie szerzej, gdy wspomniał o słoniach. Takie rozmowy, opowieści z różnych wyjazdów utwierdzały go tylko w przekonaniu jak szeroki jest świat i jak wiele ma jeszcze do zobaczenia. Nie powinien ograniczać się tylko do Nowego Jorku i jego okolic. Wydawać by się mogło, że te znał już na pamięć, ale w końcu świat miał naprawdę wiele cudownych miejsc, które po prostu trzeba było zobaczyć. Sam na swojej liście raczej nie miał niczego takiego, ale może najwyższa pora była właśnie stworzyć taką listę, a następnie odhaczać z niej kolejne punkty?
    ― To ciekawy pomysł ― przyznał. Po ulicach czasem dało się zobaczyć biegające bezpańsko zwierzęta, psy czy koty, które albo uciekły albo swoich właścicieli straciły, czy nawet zostały porzucone, a takie dodatkowe miejsce na pewno byłoby dla nich ratunkiem. ― Jak będziesz się za to zabierał, daj mi znać. Może nie będę jakąś ogromną pomocą, ale chętnie dołożyłbym swoją cegiełkę do takiego miejsca ― powiedział będąc jak najbardziej poważnym. Był całkiem dobrą złotą rączką, więc zbudowanie jakiejś budy czy czegokolwiek innego, co byłoby potrzebne nie byłoby problem, a do czegoś by się przynajmniej przydał. Stworzenie takiego miejsca pewnie nie tylko pochłaniało czas i pieniądze, ale też i serce. Widział w końcu czasami co ludzie są zdolni zrobić dla zwierząt.
    Dobrze się siedziało i pewnie mogliby jeszcze trochę tak posiedzieć, gdyby nie to, że mieli przecież plany i to nie byle jakie na dzisiejszy dzień, Ethan naprawdę nie mógł się doczekać. Można uznać, ze czuł się trochę niczym dziecko w Disneylandzie, które miało właśnie odbyć swój pierwszy przejazd kolejką, na którą czekał niemal dwie godziny, aby się dostać. Było to tylko łowienie ryb, ale dla Cambera to była dobra rozrywka, którą lubił i znał. Jednych cieszyły wyjścia do klubów i dudniąca muzyka do piątej rano, a on lubił łowić ryby w ciszy otoczony naturą.
    ― Dzień dobry ― przywitał się z mężczyzną ― ja do pana dzwoniłem i uprzedzałem, że przyjadę z przyjacielem wypożyczyć sprzęt i łódkę. Rozmawialiśmy dwa dni temu, Ethan Camber ― przypomniał mężczyźnie.
    Wyglądał jakby się zastanawiał czy coś takiego faktycznie miało miejsce, a potem powiedział głośne aha, co niejako miało być potwierdzeniem, że mężczyzna faktycznie pamięta taką rozmowę. Ethan zerknął na Jerome i wzruszył ramionami. Tacy ludzie już po prostu mieli swój urok.
    ― Podwójny, standardowy zestaw miał być, tak? ― zapytał przyglądając się dwójce, jakby chciał ocenić, czy nadają się faktycznie do wędkowania.
    ― I łódka proszę pana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Machnął na nich ręką, aby poszli za nim do środka. W środku faktycznie działa się cała magia i było wszystko, a pewnie nawet i więcej niż potrzebowali. Zewnątrz budynek wcale nie wyglądał, jakby pomieścił dużo, a po wejściu okazało się, że od podłogi po sufit pomieszczenie wypełnione jest sprzętem wędkarskim. Mieli w czym wybierać.
      ― Dwie wędki, dwa kołowrotki, podbieraj, siatka… co tam jeszcze ― mruczał w zasadzie bardziej do siebie niż do mężczyzn, którzy zanim weszli do pomieszczenia, ale może potrzebował chwili, aby zebrać myśli co faktycznie będą potrzebować.

      [Jejku! Mi kiedyś chodził po głowie pomysł na pannę, która ma fundację ratującą zwierzaki z pseudo-hodowli, a teraz przez Ciebie znowu będzie mi krążył po głowie! :D
      PS co do Planety Singli (bo zapomniałam odpisać xD) to w wolnym czasie polecam. Luźne i w miarę śmieszne, do obejrzenia na raz w sam raz. :D]
      Ethan

      Usuń
  106. Cisza, która nastała w mieszkaniu była… najcichszą ciszą jakiej doświadczyła w ostatnim czasie. Tak małe, niepozorne ciałko nie mogło narobić przecież takiego hałasu! W uszach nadal wibrował podźwięk. Skrzywiła się lekko, jakby ta cisza była wręcz nienaturalna. Podziwiała rodziców, którzy byli w stanie nie uspokajać płaczącego dziecka, bo podobno to była skuteczna metoda, aby oduczyć bombelka wymuszania, ale jednak… Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy mała Thea zabrała jej identyfikator, obracając go w drobnych, pulchniutkich paluszkach, jakby był to największy skarb. A przynajmniej największy w tej chwili.
    — Nie, nie państwo Dwight… — powtórzyła głupkowato za mężczyzną, nie będąc jakby do końca świadomą znaczenia tych słów. Nie-państwo-Dwight. Ale jak to? Otworzyła szerzej oczy, prawdopodobnie rozdziawiając przy tym umalowane szminką usta. Zerknęła na mężczyznę, mając nadzieję, że ten zaraz stwierdzi, że to tylko głupi żart, że przeprasza i już bierze się w garść, i odpowiada na jej pytania. Ładnie, grzecznie, poukładanie. Ten jednak stanowczo trzymał się wersji, że nie są państwem Dwight. I to, co mówił nagle nabrało sensu. Dziwna była ta dziewiątka na jego drzwiach. Zbyt mało pokonała schodów, zbyt nieuważnie liczyła mijane drzwi. A może to wina tego, że środkowe drzwi na tym piętrze nie miały piątki? A może to wina Zoey, która nie nadawała się do wizytacji? Zerknęła w suft, jakby państwo Dwight mieli się jej nagle objawić.
    — O kurczę.
    To był chyba jedyny komentarz na jaki było ją stać w obecnej sytuacji. Naszła bogu ducha winnego mężczyznę. Prawdopodobnie to jej wizyta wywołała ten potworny płacz równie mało winnego dziecka. Pomyliła drzwi. Zachichotała, bo już wyobrażała sobie, jak wieść ta roznosi się po ośrodku, a jej jakże super cudowne, wielce doświadczone koleżanki z pracy, mają ubaw.
    — Pewnie teraz ma pan ochotę mnie zabić… — mruknęła lekko rozbawiona. Mogłaby być bardziej skrępowana i skruszona, ale wtedy na pewno nie byłaby sobą. Mogłaby też zebrać swoje manatki i pobiec piętro wyżej, ale Thea wyglądała na tak zainteresowaną identyfikatorem, że Zoey mogłaby go zdobyć tylko i wyłącznie siłą, a to pewnie wywołałoby kolejną salwę płaczu rozdzierającego płuca małej dziewczynki i raniącego ich uszy.
    Może powinna teraz przeprosić, ale po prostu sięgnęła dłoń do buzi dziecka, kciukiem ocierając wilgotny policzek. Zrobiła to wręcz bezwarunkowo, nawet nie przypuszczając, że skłonna jest do to takich mimowolnych gestów. Cofnęła dłoń, układając ręce teraz na swoich udach. Była teraz w pewnym sensie zakładnikiem tej dziewczynki, bo bez identyfikatora, za którym ukryła kartę magnetyczną, wyjść nie mogła. A mężczyzna był w pewnym sensie ofiarą Carter i jej wiecznego roztrzepania. Liczyła tylko na to, że uda jej się to wszystko naprostować, a mężczyzna nie będzie żywił urazy. Że zastanie również państwa Dwight, tych właściwych i prawdziwych.
    Nie umknął jej też uwadze chwilowy smutek, który odmalował się na obliczu nieznajomego, ale mogła liczyć tylko na to, że nie jest on spowodowany jej wybrykiem.

    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  107. Jaime nie tyle co był znawcą, co po prostu chciał myśleć w miarę logicznie w takim miejscu. Escape roomy chyba charakteryzowały się tym, że trzeba było szukać wszędzie czegokolwiek, aby zawsze mieć jakiś punkt zaczepienia. Znajdziesz kod? Super, teraz trzeba było znaleźć coś, do czego ten kod można było użyć. To samo tyczyło się kluczyków. Wszystkie wskazówki pisemne, brzmiące jak wierszyk albo brzmiące dość niedorzecznie, również się nadawały. Jaime nigdy wcześniej w czymś takim nie uczestniczył, ale słyszał co nieco. Może dlatego od razu zaczął działać, mówiąc przy okazji Jerome’owi, gdzie powinien szukać? Ostatecznie zabawa była naprawdę udana i Moretti już wiedział, że będą musieli się tu wybrać jeszcze raz. Może z kimś jeszcze? Może udałoby im się znaleźć trzecią osobę albo nawet czwartą? Wtedy mogliby wybrać większy pokój z większą ilością zagadek. Hm, czyżby Jaime chciał się robić bardziej społeczny niż był do tej pory? Może tak naprawdę był otwartą osobą nie tylko po alkoholu?
    Chłopak roześmiał się, słysząc słowa przyjaciela.
    – O, tak, grzebałeś tam jak profesjonalista. Może powinieneś pomyśleć o karierze patologa? – żartował sobie dalej. – Robiłbyś to pewnie zdecydowanie częściej. Nawet musiałbyś rozcinać i badać same wnętrzności jelit... Pomyśl o tym... praca na budowie, a praca w prosektorium... – wystawił obie ręce przed siebie i zaczął podnosić nieco wyżej raz jedną dłoń, a raz drugą, imitując tym samym wagę. – Och, wierz mi, nie zapomnę, aby zgłosić się do ciebie na takie korepetycje... Już jestem ciekaw, co możesz mi na ten temat powiedzieć. A będą zajęcia praktyczne? – zapytał niewinnie, ale zaraz znów się roześmiał. Bardzo podobała mu się wizyta w escape roomie i na pewno będzie chciał to powtórzyć. Może nie zaraz, natychmiast, ale tak za miesiąc lub dwa... I też fajnie i miło było, ponieważ nikomu nic się nie stało i obaj przeżyli. Ba, bawili się przy tym świetnie. – Piracki statek brzmi nieźle, ale niczego nie obiecuję. Zobaczymy, co mnie natchnie – zaśmiał się pod nosem.
    Jaime powiesił kurtkę na oparciu krzesła, a potem usiadł naprzeciwko przyjaciela i obserwował go uważnie. Czuł jak serce przyspiesza mu bicia. Był cholernie ciekawy reakcji Jerome’a. Cóż, w końcu prezent, jaki mu sprawił, był dość niezwykły i nie każdemu mógł się spodobać. Sądził jednak, że akurat Marshallowi się spodoba. No co, sam czasami rzucał takimi żarcikami i dogryzał Jaime’emu...
    W opakowaniu znajdowało się niewielkie czarno-pomarańczowe pudełko. Tak, była to gra planszowa, a przynajmniej pod taką kategorię mogła podchodzić. Nosiła nazwę „(Nie) powinieneś”. Była to gra dość specyficzna i przede wszystkim dla pełnoletnich graczy.
    – W środku masz karty – zaczął wyjaśniać Jaime. – Czarne i pomarańczowe. W każdej kolejnej turze jedna osoba czyta jakieś zdanie bądź pytanie zapisanej na czarnej karcie. Reszta trzyma po dziesięć pomarańczowych kart, na której jest odpowiedź lub dokończenie tego zdania. Ale – zrobił pauzę, budując napięcie. – To nie są zwykłe pytania i na pewno nie ma tam zwykłych odpowiedzi... Otwórz, a się przekonasz...
    Tak, gra na pewno była dla dorosłych, ponieważ zawierała tam naprawdę niecenzuralne i zboczone teksty, słowa i generalnie czarny humor gonił czarny humor. Była to gra chyba typowa na imprezę i do alkoholu, a śmiechu na pewno było co nie miara, o ile ktoś lubił taki rodzaj humoru. Jaime miał nadzieję, że mimo wszystko Jerome będzie zadowolony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – I tak, osoba, która czyta zdanie z czarnej karty bierze od pozostałych uczestników pomarańczowe karty, które oni sami wybrali jako odpowiedź na czarną kartę. Nadążasz? Świetnie. Potem ta osoba tasuje pomarańczowe, żeby czasami się nie sugerować, kto dał jaką kartę, a później czyta na głos odpowiedzi. Uwaga, grozi to niepohamowanym śmiechem – chłopak tak naprawdę interpretował to, co mu powiedział sprzedawca, ponieważ sam Jaime nigdy w to nie grał, ale chciałby spróbować. – I na końcu wybiera tę odpowiedź, która jego zdaniem jest najlepszą i najzabawniejszą odpowiedzią. I ta osoba zdobywa punkt. Uff – odetchnął. – No to chyba na razie tyle. Co sądzisz jak na razie?

      [Ta gra jest świetna, tak się uśmialiśmy w lokalu, że ja tylko czekałam aż nas wyrzucą xD]

      Jaime

      Usuń
  108. Najważniejsze było to, że oboje byli z pracy zadowoleni. Nawet jeśli nie była to praca ich marzeń to zawsze mogli skończyć o wiele gorzej. Ethan do tej pory zresztą był dość zszokowany, że tak szybko udało mu się znaleźć pracę i wszystko załatwić, a niektórym to zajmowało naprawdę długie miesiące zanim mieli stałe miejsce pracy. Najlepsze było w tym wszystkim to, że nie musiał się martwić o swoją pozycję i nie było nikogo, kto mógłby mu ją podebrać. Nie miał raczej też co prawda liczyć na awans, ale na tym nawet mu nie zależało. Cieszył się z tego co miał, nie musiał się martwić o brak pieniędzy na koncie, nie miał większych problemów finansowych i w żaden sposób też nie był do niczego zobowiązany, więc chyba można było powiedzieć śmiało, że dobrze mu się ułożyło. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby mężczyźnie udało się zmienić pracę, ale to był plan na przyszłość.
    Ethan mówił całkiem poważnie. Aktualnie już nie zastanawiał się nad wyjazdem z Nowego Jorku i istniało prawdopodobieństwo, że zostanie tutaj już na stałe. W końcu miał dla kogo, a jeszcze na początku roku nie myślał, że mógłby mieć faktycznie jakiś powód, aby w mieście zostać. Teraz nazbierało się ich już kilka i odpowiadało mu jak jest. Więcej w końcu nie potrzebował. Był dość prosty w obsłudze, a skoro miasto mu się podobało i miał bliskie w nim osoby to opuszczanie go, aby zacząć na nowo w jakimś innym miejscu byłoby idiotyczne. Musiał jednak przyznać, że pomysł Jerome był świetny i nawet jakby miał czekać te kilka lat to chętnie byłby częścią tego, co mężczyzna sobie wymyślił. Jeszcze wyjdzie na to, że będzie z tymi wszystkimi zwierzakami, jak już się otworzy, wychodził na dzienne spacery. To wcale nie była głupia wizja tak na dobrą sprawę, a całkiem przyjemna. I z pewnością niektórzy woleliby w ten sposób spędzać swój dzień niż zamknięci w biurach.
    Ethan z rozbawieniem czekał na rozwój sytuacji. Faktycznie żaden z nich nie wyglądał jakby mieli jakiekolwiek doświadczenie w łowieniu ryb, ale nie można było odmówić im doświadczenia. Nie wychowali się w ogromnych metropoliach, gdzie jedyne ryby, które się widuje to te wyłożone w sklepie lub już zapaczkowane. Camber może i nie chodził na ryby ciągle, ale się w końcu zdarzało. Jakoś trzeba było zabić czas, gdy nie miało się nic do roboty. A w głowie już mu zostało to i owo, na pewno dadzą sobie radę. A gdyby jednak nie dawali, to coś wykombinują. Ethan spojrzał rozbawiony na Jerome, gdy ten wręczył mu kapelusz. Będą musieli w nich wyglądać komicznie, ale chociaż jak prawdziwi wędkarze, a nie jak amatorzy, którzy wędkarstwo wykorzystują jako pretekst do picia! Był pewien, że gdyby ich partnerki zobaczyły ich w takim wydaniu po prostu by się śmiały, a Ethan wcale by się im nie dziwił. Wymamrotał coś pod nosem, ale w końcu włożył kapelusz na głowę. Oboje w zasadzie wyglądali w tym komicznie.
    — Wyobrażasz sobie chodzić w tym w Nowym Jorku? — zapytał, a ta wizja naprawdę go rozbawiła. W mieście, w którym wszyscy spieszyli się w idealnie skrojonych garniturach, lakierowych butach… gdzie tam oni z takimi kapeluszami! Jeszcze zanim mężczyzna się od nich oddalił Ethan zapewnił go, że wrócą cali i nie popsują końcówki sezonu utonięciem.
    — Wiesz, przyjechaliśmy z wielkiego miasta — powiedział — może mają zakodowane w głowie, że miastowi nie nadają się do takich rzeczy. Nie wiem, jak u ciebie, ale u mnie niektórzy mieli podobne myślenie, jak zjeżdżali się „wielcy panowie” z miasta — dodał. Chetwynd może i nie leżało na końcu świata i zdarzało się, że przyjeżdżali tam ludzie, aby odsapnąć i zwłaszcza przy starszych mieszkańcach miasteczka dało się wyczuć, że niekoniecznie wierzą, aby ci z Toronto czy Vancouver znali się na czymś więcej poza liczeniem sum na koncie. Co pewnie, że prawdą nie było, ale pewnych rzeczy starszym przetłumaczyć się po prostu nie dało.

    [Jakby kiedyś coś... to wiem na kogo zwalić winę, o. ^^ xD]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  109. Cały czas się śmiała, że ta całą scena zasługuje na swój własny scenariusz i w sumie jej małe marzenie właśnie się spełniało, a oni wezmą udział w filmie. Co z tego, że Oscara za to nie dostaną i poza studentami nikt nie zwróci na to uwagi? Była pewna, że będą bawić się w swoim towarzystwie świetnie, a za to ile będzie opowiadania, gdy film już będzie nakręcony, a swoje własne kopie na pewno też otrzymają. Zawsze zresztą też istniała niewielka szansa na to, że ten film może dostrzec jakiś prawdziwy reżyser, a oni dostaną szansę od losu na poprawienie swojej dotychczasowej sytuacji finansowej. Czasem sobie wyobrażała jakie to musi być życie, prawie ciągle jakieś przyjęcia i imprezy, ciągle nowe stroje, a przede wszystkim buty (dla butów byłaby w stanie poświęcić wiele), było tego naprawdę wiele i przede wszystkim zazdrościła wszystkim, którzy pojawiali się na MET Gali, która była marzeniem, ale nie do spełnienia. Nie miała pojęcia co musiałaby zrobić, aby zostać zauważoną i zaproszoną przez samą Annę Wintour, ale ile prawy było w tym, że to ona sama wybiera każdego gościa nie miała pojęcia. Dzięki ich małej przygodzie z filmem wiele drzwi może się przed nimi otworzyć i hej, może w przyszłym roku lub za dwa czy trzy jeszcze faktycznie spotkaliby się na jakimś ekskluzywnym przyjęciu śmiejąc się i wspominając dzisiejszy wieczór?
    — Czekałam na moment taki jak ten, który przyniesie natchnienie i znak, że powinnam zmienić zawód — odparła z rozbawieniem. Kusząca była wizja aktorstwa, nawet bardzo. Tylko czy przypadkiem nie byłoby dla niej za późno na zmianę? Wizja była ciekawa i gdyby naprawdę miała okazję dostać jakąś rolę łapałaby się jej prędzej niż później, choć jak tak patrzyła na nowe filmy i aktorów, to miała dziwne wrażenie, że to głównie osoby, którym było bliżej dwudziestki niż trzydziestki, a tak głównie te najlepsze role zgarniały osoby, które w branży były już kilkadziesiąt ładnych lat i zagrzały sobie stałe miejsce. Ale nigdy nie mów nigdy, tak? Dziś śmieją się w barze z nagrywania filmu dla studentów, a za rok będą przechadzać się czerwonym dywanem na premierze własnego filmu. To dopiero by było!
    — Żadne Złote Maliny! Z moimi umiejętnościami aktorskimi przyniosę ci jeszcze Oscara! — Zaśmiała się. Co prawda co najwyżej zamówi go na eBayu, ale nikt nie powiedział przecież, że ma być on prawdziwy, prawda? A nagroda to nagroda, niech się cieszy, że w ogóle będzie.
    Lynie zapisała sobie numer chłopaka w telefonie. Naprawdę nie mogła się doczekać co z tego wyjdzie, zapowiadało się na bardzo interesującą przygodę. I faktycznie, nawet, gdyby miało to okazać się niewypałem to przynajmniej spróbują czegoś nowego i będą się dobrze bawić. Zdążyła w zasadzie odprowadzić jedynie wzrokiem mężczyznę, ale gdy wrócił uśmiechnęła się, może ciut za szeroko, na widok tequili.
    — Ej, nie obrażaj jej! Jeszcze cię usłyszy i ci podaruje takiego kaca, że się nie pozbierasz — zaśmiała się — to co, za nasze aktorstwo? — spytała biorąc jeden z kieliszków do ręki.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  110. Detektyw Nico, który prowadził własną działalność blisko dziesięć lat, wyglądał na potężniejszego przy Lionelu i Jeromie. Jeżeli chodziło o wagę to nie mogliby się z nim równać, chociaż ten kto znał byłego prawnika dłużej, niż kilka dni doskonale wiedział, że lubi ćwiczyć, niekoniecznie korzystając z usług siłowni, a z pobliskich parków. Tam biegał, wykonywał różne ćwiczenia i nawet same spacery z Prince'em pozwalały na zachowanie prawidłowej sylwetki. Tylko w tym przypadku nie chodziło o mięśnie, bo drugiemu z pracowników bliżej było do wyboru pączków, zamiast treningów. Jedynie wzrostem byliby od niego na lepszej pozycji, bo chociaż nie znał wymiarów pracowników, to Nico nie mógł mieć więcej, niż sto siedemdziesiąt centymetrów, a Madden wyrósł na dość wysokiego mężczyznę, chwaląc się swojej córeczce, że w dzieciństwie pił dużo mleka i w ten sposób przekupywał ją do tego, aby nie wybierała jedynie czekoladowej pyszności z niewielkiego kartonika, na którym namalowana była krówka, a obok dołączano kolorową słomkę.
    — W karierze detektywa chyba właśnie najważniejsza jest pamięć do twarzy. Pewnie imiona odgrywają drugorzędną rolę. — odezwał się Lionel, który czekając aż samochód minie grupka dzieciaków, spojrzał w lusterku na Nico. Gdy zobaczył, że wszyscy przeszli, cofnął powoli, wyjeżdżając na zatłoczoną ulicę. Żadnej sprawiedliwości na tych drogach.
    — To prawda, mnie nie interesowało to, czy śledzę jakąś Alexandrę, Emmę, Kevin'a czy Simon'a, najważniejsze była twarz. Ta sama co na zdjęciu i trzeba było ruszać w akcję, wielokrotnie ukazując niewierność drugiej połówki. — westchnął, jakby przygnieciony tym, co działo się na świecie, jeżeli chodziło o miłość.
    Monter instalacji też popełnił kluczowy błąd. Zaufał swojej żonie, z którą był sześć lat po ślubie, godząc się na to, żeby wsparła swoim wykształceniem i doświadczeniem oddział kancelarii prawniczej w Chicago. Pozwolił jej na rozwój, nie zamykając kobiety jedynie w domu, gdy kończyła pracę, wracając albo z biura, albo z sądu. Znali się od dwa tysiące jedenastego roku i ani razu nie mieli do siebie żadnych zastrzeżeń. O nic jej nie podejrzewał, więc czemu miałby uniemożliwić Margaret kilkumiesięczny wyjazd? Miała wracać na dwa weekendy w miesiącu, ponieważ okazało się, że obowiązków było więcej, niż oboje na początku przypuszczali. I systematycznie przyjeżdżała, próbując nacieszyć się dzieckiem, a także mężem. Nawet kilka razy zdarzało się brunetce robić niespodzianki, kiedy pojawiała się w mieszkaniu w trakcie tygodnia albo kupowała bilet na każdy z weekendów. Nic tylko żyć! Całe zainteresowanie powrotami do domu minęło w czerwcu, kiedy Lionel przy porannej kawie poinformował żonę o chorobie ich aniołka.
    Neuroblastoma. Z tym konkretnie walczyła Nicolette. Najgorsze w tej chorobie było to, że zniszczyła ją w kilka miesięcy, zabierając mu ten promyczek słoneczka na zawsze. Niepostrzeżenie zakradła się do organizmu Teeny, dając o sobie znać dość późno. Krótko przed trzecimi urodzinami księżniczki. Przewrażliwiony na punkcie zdrowia dziecka, zaprowadził ją do lekarza i wspierał w trakcie pobierania krwi, wierząc w to, że znowu za dużo sobie wyobraża. Tamtego czerwcowego dnia, gdy odbierał wyniki badań, również próbował przemówić rozsądkowi, że Nicolette będzie zdrowa jak ryba. Niestety, nie miał racji, a on musiał coraz częściej patrzeć na osłabioną, niechętną do zabaw córeczkę, która własne łóżeczko musiała zamienić na szpitalne, a w jej malutkiej rączce wkłuta była kroplówka z chemią. Oddałby wszystko, żeby dalej tryskała dziecięcą energią i miała tysiąc jak nie milion pomysłów na minutę. Czy on lub jego żona nie mogli przejąć tej choroby na siebie? Pewnie Margaret nie chciałaby słyszeć o zamianie miejsc, bo więcej jej w domu od tamtej pory nie było, niż miałaby być. Natomiast Lionelowi to nie robiło większej różnicy, bo przeżył wystarczająco wiele, by ocalić swoją maleńką Nicolette.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ruszył powoli ze skrzyżowania, próbując zaakceptować wszystkie te samochody, zmierzające w podobnym kierunku, co oni. Charlie pewnie myślał, że albo o nim zapomniał, albo z pracy nici, dlatego dla pewności wykonał połączenie do czterdziestolatka, informując go o niekończącym się ruchu na drodze. Gdyby tych samochodów było o jedną trzecią mniej, to pewnie zdążyłby na czas, ale w tych warunkach nie było mowy o punktualności. Pod blok z numerem i literą podjechał o całe osiemnaście minut później, dostrzegając Charlie'ego bawiącego się z czwórką swoich dzieci. Miał dwie córeczki i dwóch synków. Chociaż wydawać by się mogło, że jako czterdziestolatek mógłby mieć prawie dorosłe dzieci, to jego gromadkę można było nazwać maluchami. Najmłodsze dalej siedziało w spacerówce.
      ― Może ci młodzi panowie zasilą kiedyś nasze szeregi ― otworzył okno, machając rezolutnej dziewczynce w zielonych ogrodniczkach. ― Widzicie tamtą pustą działkę? ― wskazał na zabezpieczony teren. ― To tam będziemy budować osiedle dla młodych małżeństw. Jeszcze trochę tego miejsca w Nowym Jorku się znajdzie. ― posłał uśmiech w kierunku Marshalla.

      Lionel Madden

      Usuń
  111. Poczucie humoru Zeldy było dosyć osobliwe. Bawiło ją dużo różnych rzeczy, miała też pewien dystans do samej siebie, ale nieraz z pewnymi trudnościami odnajdywała się w takich prostych sytuacjach dnia codziennego. Czuła się, jakby stąpała po cienkim lodzie, kiedy przychodziło jej reagować bez narzuconego przez sytuację schematu, dlatego też mogła wydawać się powściągliwa albo wyjątkowego drętwa, jakby tego poczucia humoru w ogóle nie miała. Nie miała jednak za złe mężczyźnie, że rozbawiło go to, jak wymówiła odruchowo to jedno słowo – była raczej zirytowaną własną osobą, że nie była w stanie tego kontrolować w takim stopniu, jakby chciała. Nie lubiła przegrywać ani popełniać błędów, a już tym bardziej takich trywialnych.
    Była gotowa się zgodzić, bo wydawało jej się, że takie zachowanie będzie pasować do sytuacji. Początkowo zakładała, gdy cała szopka z konkursem się skończy, każde z nich pójdzie w swoją stronę, ale wtedy też była trochę zdenerwowana tą nagłą ingerencją w jej przestrzeń i myślała tylko o tym, żeby mieć już spokój. W trakcie zabawy złość z niej uleciała, a potem Jerome wyszedł z inicjatywą, na którą nie miała gotowego scenariusza. Gdyby nie zaproponował, żeby wykorzystać wspólnie zwycięskie bony, sama by tego nie zrobiła na pewno. Możliwe, że była to tylko jakaś uprzejmość z jego strony i kompletnie nie tak odczytała jego nastrój, ale widząc dalszą reakcję, stwierdziła, że mężczyzna raczej się w ogóle nad tym za bardzo nie zastanawiał. Spytał, jakby to po prostu leżało w jego naturze.
    Kiedy już było postanowione, chciała sprawdzić w telefonie mapkę centrum handlowego, żeby niepotrzebnie nie błądzić, ale wtedy Jerome wybił na przód, nie dając jej za bardzo czasu na cokolwiek innego niż pójście za nim. Prawdopodobnie bywał już w tym miejscu i na pewno lepiej się w nim orientował, więc ostatecznie schowała telefon z powrotem do kieszeni spodni i zawierzyła w jego umiejętności poruszania się po sklepach. Nie była specjalnie entuzjastycznie nastawiona, ale to dlatego, że sytuacja należała do tych nowych, w których Zelda raczej się nie znajdowała. Rzadko miała okazję na jakieś towarzyskie doświadczenia w życiu prywatnym, specjalnie też ich nie szukała, a potem właśnie w takich spontanicznych przypadkach czuła się, jak komputer z programem bez wszystkich skryptów, które nagle trzeba pisać na bieżąco.
    Przedarcie się przez ludzi do punktu docelowego nie trwało na tyle długo, by brunetka oswoiła się z tymi wszystkimi okolicznościami, przemyślała sobie, jak mogłaby poprowadzić dalszą rozmowę i właściwie co powinna powiedzieć, a przede wszystkim co zrobić, żeby nie było niezręcznie i dziwnie. Konwersacje tego typu nie były jej mocną stroną – trochę tak, jakby sama się do końca nie znała, a nagle musiała się jakoś zaprezentować.
    W odruchu rozglądała się dyskretnie, ale nie poddawała swoich obserwacji większej analizie. Dziewczyna z obsługi rzeczywiście była wręcz nachalnie miła, jakby desperacko chciała sobie zasłużyć na napiwek za nim jeszcze goście dostaną do stolika swoje zamówienie. Jednocześnie była też młodziutka, a przynajmniej tak oceniła Zelda. Cóż, może nie płacili za dobrze w takich miejscówkach?
    Rosenberg podziękowała lekkim skinieniem za karty, przewieszając przez oparcie krzesła swój płaszcz. Siadając, sięgnęła do papierowej torby z nagrodami, by wyciągnąć swój bon i uważniej przeczytać informacje, które się na nim znajdowały. Nie, żeby była dusigroszem, po prostu nie przepadała za niespodziankami i zawsze lubiła wiedzieć dokładnie, na czym stoi. Co prawda treść bonu nie była jakoś bardzo skomplikowana, bo jedyne co z niej wynikało, to że mogą zamówić dowolną pizzę w średnim rozmiarze. Zero haczyków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W palcach już trzymała menu, kiedy Jerome zadał swoje pytanie. Zmarszczyła krótko brwi w grymasie, któremu towarzyszyło dodatkowo nieznaczne wykrzywienie ust, jakby nie wiedziała, skąd w ogóle takie pytanie mogło się wziąć. Chwilę jej zajęło zorientowanie się, że coś, co dla niej było względnie oczywiste, nawet jeśli na tym etapie życia nie była specjalnie zaangażowana w rodzinne tradycje i religię, to na Zachodzie rzeczywiście jej warunki mogły prowadzić do takich konkluzji.
      — Nic, z tego co wymieniłeś — odparła, zastanawiając się od razu nad doborem kolejnych słów. — Nabiał z mięsem jest niekoszerny, a nie wyobrażam sobie pizzy bez sera — wyjaśniła, nie wdając się w szczegóły i zaczęła przeglądać menu. Zorientowała się jednak, że odpowiedź chyba dalej jest wyjątkowo enigmatyczna, a przynajmniej nie tak jasna, jak na początku jej się wydawało, więc posłała Jerome’owi lekki, nieco zmieszany uśmiech. — Jestem Żydówką prosto z Izraela, gdzie pica i wszystko inne jest koszerne. A przynajmniej takie jest założenie. Mięso to w ogóle skomplikowana sprawa w tym przypadku — opowiedziała po krótce, tym razem specjalnie wymawiając słowo inaczej. Jednocześnie wykonała ruch dłonią, jakby chciała odgonić te pierdoły z rozmowy, uznając to raczej za mało interesujące. — Czy cztery sery z włoskimi pomidorkami ci odpowiadają? — spytała zaraz, kładąc na płasko kartę i wskazała palcem na pozycję. Zawsze ją bawiło, jak kwieciste w słowach mogą menu, a trochę tego rozbawienia można było usłyszeć w jej głowie.

      Zelda

      Usuń
  112. Mógł zauważyć jak odetchnęła z ulgą, kiedy usłyszała słowa padające z jego ust na temat jej męża. Zdawała sobie sprawę z tego, że historie opowiadane przez nią nie zawsze stawiały Arthura w dobrym świetle. Zwłaszcza, gdy ktoś go zwyczajnie nie znał. Z drugiej strony wiedziała, że jej mąż nie przepadał szczególnie za ludźmi. Nie był jak Jerome, który od razu wzbudzał w rozmówcy sympatię i sprawiał wrażenie niesamowicie pozytywnego człowieka. Jej mąż potrafił być nieprzyjemny, czy gburowaty. Ją natomiast niemalże od samego początku traktował zupełnie inaczej…
    — To… To dobrze — uśmiechnęła się lekko. Nie chciała dłużej kontynuować rozmowy na temat jej związku. Wolała skupić się na wszystkim innym. Oderwanie się od myśli związanych z przykrymi wydarzeniami było dużo przyjemniejsze niż kontynuowanie nie do końca beztroskiej rozmowy. Cisza, która panowała pomiędzy nimi przez chwilę, wcale nie była krępująca. Co dla Villanelle było kolejnym dowodem na to, że może naprawdę uważać Jerome’a za swojego przyjaciela. Potrzebowała kogoś takiego w swoim życiu. Zwłaszcza, że ostatnio grono tych bliskich ludzi, na których zawsze mogła polegać nieco się zmniejszyło.
    — Och, na pewno coś, kiedyś zorganizujemy — wtrąciła się mężczyźnie w słowo i uśmiechnęła się przy tym wesoło. Tak, to zdecydowanie był dobry pomysł. Kiedy się w ich życiach uspokoi, mogliby się umówić we czworo. Mogliby sprzedać dzieci mamie i po prostu zbawić się. Zabawa bez dzieci to zdecydowanie było coś, czego w małżeństwie Elle i Arthura brakowało. Skoro, więc na horyzoncie miała być jakaś okazja, trzeba było ją wykorzystać. Uniosła lekko brew, przechylając w tym samym czasie głowę na bok. Uśmiechnęła się delikatnie, wbijając w twarz Marshalla zaciekawione spojrzenie.
    — Dziękuję? — Spytała z rozbrajającym uśmiechem, bo nie była pewna, jak powinna zareagować na takie słowa. Poza tym, wydawało jej się, że jakiś dodatkowy komentarz był zbędny. Wszystko, co powiedział Jerome było prawdą. Była gotowa walczyć o i za Arthura do ostatniego tchu i to, co czuła, to była miłość. I wiedziała, że jej mąż czuje to samo i to w tym wszystkim było najpiękniejsze. Zawsze potrafili odnaleźć do siebie drogę, nawet, jeżeli momentami tracili na to nadzieję.
    Koncentracja na jedzeniu była czasami po prostu tym dobrym i bezpiecznym rozwiązaniem. Z pozoru skupienie myśli nad czymś tak banalnym i prostym, aby jednocześnie spróbować rozpracować coś innego… Tak było w przypadku Elle. Plastikowe opakowanie i pałeczki były swego rodzaju tarczą, osłoną, aby nie pokazać za bardzo, że próbuje przeanalizować wszystkie słowa, padające z jego ust.
    Pomaganie w sytuacjach, w których nie miało się doświadczenia nie było łatwe. Elle zdawała sobie sprawę z tego, że łatwo było wprowadzić w takich chwilach zamieszanie, nieświadomie zaszkodzić. Dlatego skupiała się wyłącznie na tym, co kiedyś sama usłyszała od swojej terapeutki. To wydawało się po prostu właściwe i bezpieczne. Nie chcąc naprowadzić Jerome’a na jakiś niewłaściwy trop, próbowała skupić się na okolicznościach.
    Nim powiedziała cokolwiek więcej, odłożyła pałeczki i po prostu chwyciła jeden z kawałków w dwa palce. Zamoczyła go delikatnie w sosie sojowym i odgryzła kawałek, szybko orientując się, że to był błąd. Nadgryziony kawałek rozleciał się, a Elle tylko cicho westchnęła, wkładając pozostałą między palcami część do ust. Wyzbierała okruszki ze swoich spodni i odłożyła obok pałeczek.
    Uniosła nieco brew, spoglądając na mężczyznę. Odwróciła spojrzenie, nie chcąc go w żaden sposób krępować. Skupiła się ponownie na sushi, uważnie przyglądając się poszczególnym kawałkom. Elle nie była fanką azjatyckiej kuchni. Owszem, jadła wcześniej już kiedyś sushi, ale jej podniebienie nie było tym wielce zachwycone. Nie znała tych wszystkich nazw, nie potrafiła nawet rozpoznać dokładnie, w jakich kawałkach, jaka znajdowała się ryba. Poza tymi oczywistymi, które w teorii powinien rozróżnić każdy człowiek.
    Już chciała wsadzić sobie do ust kolejny kawałek, jednak zatrzymała rękę w połowie drogi do ust, kiedy dotarły do niej słowa, które wypowiedział wyspiarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakopywałem grób naszego syna dudniło jej w uszach, a ona zwyczajnie nie miała pojęcia, co powiedzieć. Co zrobić, jak zareagować. Po chwili też dotarło do niej, że wciąż miała rozchylone wargi, a dłoń wisiała w powietrzu. Zamknęła usta i powoli odłożyła kawałek z powrotem na miejsce w plastikowym pudełeczku. Opuściła spojrzenie na porcję jedzenia i delikatnie poruszyła ustami, a na czole dziewczyny pojawiła się duża zmarszczka. Spodziewała się chyba każdej możliwej opcji, ale nie tego. To, co usłyszała, było… Czymś, o czym nawet by nie pomyślała. Jej kreatywność, co do czarnych scenariuszy miała pewne granice, a to zdecydowanie wykraczało poza nie. Po prostu, nigdy by nie wpadła na to, że Jerome mógłby zachować się w taki sposób. Że ktokolwiek, mógłby chcieć zakopywać jakikolwiek grób, a co dopiero mówić o faktycznym zrobieniu tego. Były jednak słowa, które bardziej ją niepokoiły.
      — Nie pamiętasz tego? — Wydusiła w końcu z siebie, pozwalając sobie na uniesienie spojrzenia na twarz mężczyzny — ja… To coś czego… Czego się nie spodziewałam — wymruczała cicho. Chwilę wcześniej czuła, że naprawdę jest w stanie jakoś wesprzeć mężczyznę, pomóc mu. Pokazać, że będzie dobrą przyjaciółką, starającą się pomóc w każdej sytuacji, ale teraz… Teraz była w niemałym szoku i nie wiedziała, co powinna zrobić, nie miała nawet pojęcia, co powiedzieć — Jerome, czy coś takiego kiedykolwiek wcześniej ci się zdarzyło? — Spytała cicho. Była przewrażliwiona, wiedziała jednak, że strach i ucieczka to najgorsze, co może zrobić. Na Arthura pozytywnie działała jej obecność, bliskość, to gdy do niego mówiła… Tyle, że Arthur miał zdiagnozowaną chorobę psychiczną, z Arthurem było inaczej, a Jerome? To mogła być reakcja organizmu na zbyt dużą dawkę stresu, mieszankę wybuchową emocji, które czuł tamtego dnia.
      — Mówisz, że to było jak trans — powiedziała, odsuwając od siebie pudełko z kawałkami sushi — pamiętasz cokolwiek z tego sam, czy raczej z relacji od kogoś? Ja… Umysł czasami chyba lubi płatać ludziom różne… Psikusy? — Wydusiła z siebie, czując jednak, że to nie był odpowiedni dobór słów. Uniosła jedną dłoń i delikatnie zaczęła masować sobie skroń, jakby za chwilę miał w nią uderzyć ogromny ból głowy — mogła się wystraszyć — wyszeptała po chwili, nie przestając ugniatania delikatnej skóry. Wzięła głęboki oddech, a następnie powoli wypuściła powietrze przez lekko rozchylone wargi, próbując odnaleźć jakiekolwiek słowa, które byłyby w stanie wnieść w tej chwili coś dobrego.
      — Nie wiem — powiedziała po krótkiej chwili — nie… Nie umiem sobie wyobrazić, co musiała czuć wtedy Jen, co ty musiałeś czuć. Oczywiste jest, że to wszystko nie jest łatwe, że wam obojgu może być ciężko, że potrzebujecie wsparcia — szepnęła — ale nie wiem, czy moje słowa cokolwiek w tej sytuacji zmienią. Nie umiem postawić się w tej sytuacji, nie mam pojęcia… Jerome, wydaje mi się… Wydaje mi się, że skoro to wyglądało, jakbyś był w transie, Jennifer naprawdę mogła się wystraszyć, wydaje mi się, że miała do tego prawo, ale… Ale to, że w pierwszym odruchu się wystraszyła nie oznacza, że się ciebie boi teraz. — Odsunęła dłoń od głowy i położyła ją na swoim kolanie — ja też bym się wystraszyła, ale gdybym się naprawdę bała… Postarałabym się cię pozbyć, sama bym uciekła… A wy lecicie na Barbados — przypomniała z delikatnym uśmiechem — więc chyba… Chyba jest tak, jak mówiłam wcześniej. Zależy jej — w myślach po cichu dodała sobie, że chyba. Nie miała pewności, nie znała tak dobrze Jennifer. W zasadzie to ledwo ją znała i w obecnej sytuacji śmiało mogła powiedzieć, że z tego związku dużo lepiej zna Jerome’a. Kobiety były różne… Ludzie byli różni. Każdy miał inną przeszłość, inne przeżycia. Ona sama potrafiła być z człowiekiem, którego kiedyś się bała, przed którym kiedyś uciekła, zdając sobie wówczas sprawę z tego, że ten człowiek jest jedynym, obok którego chce być.
      — Chciałabym ci bardziej pomóc, ale nie umiem — powiedziała, zagryzając wargi. Naprawdę chciała mu pomóc, ale nie wiedziała, jak mogłaby to zrobić.

      Villanelle i autorka, która nieco wyszła z wprawy

      Usuń
  113. Michaela była szczerze zafascynowana, co takiego wydarzyło się te dwadzieścia lat temu, że po dziś dzień nazwisko Randalla Millera wywoływało w jakiejkolwiek kobiecie tak silne emocje. Zwykle starała się powstrzymywać swoją wrodzoną ciekawość, choć zwrot starała się był tu kluczem, bo na ogół dość miernie jej to wychodziło. Teraz też miała piekielną ochotę pobiec prosto do Monique i zapytać ją wprost, co takiego zaszło pomiędzy jasnowłosą kobietą a jej bezpośrednim przełożonym lata temu. Jedynie wpojone przez babkę dobre maniery i wrodzony szacunek dla drugiego człowieka, a także trochę respekt przed panią Marshall powstrzymywały ją przed tym. Póki co musiało jej wystarczyć to, że najwyraźniej przynajmniej dla Randalla było to nie byle co, sądząc po przejęciu i zaangażowaniu, jakie włożył w przysłanie ich tutaj. Jeśli chciała dowiedzieć się reszty, musiała być cierpliwa.
    Posłusznie poniosła dzbanek z wodą za Jeromemdo głównej izby, po której niósł się cichy gwar rozmów pozostałych wolontariuszy. Gdy zorientowali się już, że to nie Monique wkroczyła do pomieszczenia, bez skrępowania podjęli przerwane rozmowy, z wdzięcznością przyjmując od wyspiarza szklanki. Idąc kilka kroków za nim, Michaela po kolei napełniała każdą z nich, a gdy upewniła się, że żadne naczynie przekazane jej grupie nie jest puste, odstawiła dzbanek na stolik, uprzednio nalewając sobie trochę wody. Do tej pory była zbyt przejęta nie tylko czekającą ich przygodą, ale przede wszystkim swoją nową rolą, która miała ciążyć jej na barkach jeszcze co najmniej przez parę dni, i nawet nie zdawała sobie sprawy, że od opuszczenia samolotu nie miała w ustach ani kropli płynów. Łapczywie upiła łyk przyjemnie chłodnej wody, chcąc przygasić trochę pragnienie. Przysiadła na oparciu kanapy mniej więcej w tej samej chwili, w które do domu wróciła Monique. Nie zdziwiło jej, że w domu Marshallów zabraknie dla nich miejsca – obecność któregokolwiek z wolontariuszy stanowiłaby dla Randalla wyśmienity pretekst, aby częściej wpadać tu osobiście – ale nie umiała ukryć nutki zawodu w spojrzeniu zielonych tęczówek. Gdzie indziej znalazłaby lepsze pole do nakarmienia swojej ciekawości, jak u samego źródła?
    ― Mówił, że za kilka dni ― odpowiedziała, spoglądając na swojego partnera w zbrodni. ― Dopina ostatnie szczegóły związane z jakąś zbiórką charytatywną dla fundacji, ale jak tylko skończy, wsiądzie w pierwszy samolot. Sądząc po tym, jak się zachowywał, zanim wylecieliśmy, będzie tu najpóźniej za jakieś trzy, cztery dni. I nie zdziwię się, jeśli przywiezie ze sobą jeszcze parę osób ― westchnęła, uśmiechając się do Jerome'a jakby przepraszająco. ― Twoja mama musiała być dla niech kimś naprawdę ważnym ― dodała już znacznie ciszej, po czym rzuciła ukradkowe spojrzenie w stronę kuchennych drzwi, za którymi uwijała się Monique.
    ― Jak dużo rzeczy chce cię tu zabić? ― wypaliła cicho Julie, nagle zaskakująco nieśmiała jak na siebie. Połowa zebranej grupy, jeśli nie wszyscy, wybuchęli śmiechem, a dziewczyna spuściła głowę, wbijając rozgniewamy wzrok w podłogę. Tylko Michaela zamarła ze szklanką uniesioną w połowie drogi do ust. Miała ochotę palnąć się w czoło. ― No co... ― burknęła dziewczyna. ― Słyszałam, że w Australii praktycznie wszystko chce cię zabić, nawet roślina, więc zastanawiam się... Zastanawiam się czy na Barbadosie też tak jest? Dużo stworzeń jest tu niebezpiecznych?
    ― Julie, jak sama zauważyłaś, nie jesteśmy w Australii, tylko na Barbadosie ― parsknęła wciąż rozbawiona Katie. Julie jednak nie odpowiedziała na tę zaczepkę, wlepiając wzrok w Marshalla z zupełnie poważną miną.
    ― To ja pójdę pomóc twojej mamie ― wymamrotała zażenowana Michaela, odstawiając swoją szklankę na stolik obok dzbanka. Na kilka chwil zniknęła w kuchni, jednak Monique ani myślała pozwolić jej stanąć przy garnkach. Zgodziła się jedynie na rozłożenie talerzy, więc kilka minut później Starling wróciła do pokoju z naręczem naczyń mając szczerą nadzieję, że Jerry zajął czymś skompromitowaną modelkę, a rozmowa zboczyła na bardziej przyziemne tory.

    [♥]

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  114. O, jestem pod tą ładną kartą, przy której już raz zbierałam zęby. To nic, pozbieram je jeszcze raz, warto było. Jest już taka godzina, że nie mam co do tego żadnych wątpliwości i odpowiem - dobry wieczór - i prześlicznie podziękuję za powitanie. Cieszę się, że jednak znalazłam w sobie dość siły, żeby zajrzeć tu jeszcze przed położeniem się do łóżka, bo może te fantastyczne wyspiarskie klimaty mi się udzielą i przyśni mi się zaleganie na piasku w towarzystwie takiego barbadoskiego pana, bo czemuż by nie, huhu.^^ Gdyby kiedyś brakowało Ci jakiegoś wątku, powiązania lub historii - w co wątpię, ale może jednak? :D - to zapraszam ponownie, coś pokombinujemy.

    Sky

    OdpowiedzUsuń
  115. No więc sama widzisz, że Tobie ukłony jednak też się należą .^^ Kurde no właśnie nie. Śniło mi się, że pokój mojej siostry zamienił się w coś podobnego do Pokoju Życzeń z Harry'ego Pottera, ale w tym śnie nie wpadło mi do głowy, żeby zażyczyć tam sobie jakiegoś wyspiarza, haha xD
    Tak sobie myślę... Jerome jest budowlańcem i złotą rączką i wprawdzie to nie to samo, co pracownik firmy remontowej, ale na rzeczy się jednak zna. A Sky od niedawna walczy z wykończeniem i urządzeniem nowego mieszkania tak, żeby wszystko jej w nim odpowiadało (czytaj - to chyba niemożliwe), więc może ktoś po znajomości poleciłby jej pana złotą rączkę po tym, jak pogoniła kolejnego speca, który więcej jej popsuł, niż zrobił? Nie miałby tam może dużo do zrobienia, coś gdzieś podrównać, może wymienić drzwi, ale koniec końców by się okazało, że może też Sky doradzić w kilku innych rzeczach, więc porwałaby go od czasu do czasu na jakieś zakupy do marketu budowlanego, coby wybrać nowe płytki do kuchni czy coś. Dramaciki i nieporozumienia gwarantowane, bo mężulek Sky może w pewnym momencie uznać, że Jerome coś za często się przy niej ostatnio kręci, a porywczy z niego człowiek. Co Ty na to? Jakby co, to chętnie pokombinuję dalej. ^^

    Sky

    OdpowiedzUsuń
  116. W razie czego Jerome może lać go po mordzie, aż będzie gwizdało - macie moje pozwolenie. :D Zwykle wolę zaczynać wątek od jakiejś tam już znajomości, ale może tym razem, skoro już przemogłam się do stworzenia babeczki, to spróbujemy też zacząć od samego początku i pierwszego spotkania? :) Z góry całuję rączki za zaczęcie!

    Sky

    OdpowiedzUsuń
  117. Jasne, że Jerome również zaliczał się do tych ludzi, dla których Camber chciałby zostać w Nowym Jorku. Był w końcu jego przyjacielem i nie wyobrażał sobie, że miałby opuścić nagle Wielkie Jabłko. Co prawda przez ostatnie miesiące priorytety Ethana mocno się zmieniły i w tym momencie na pierwszym miejscu stała oczywiście Davina. Nie minęło zbyt wiele czasu, ale jeszcze nie do końca do mężczyzny docierało, że na kogoś tutaj trafił. Ale cieszył się, ostatnimi czasy czuł się dość samotnie, a mając przy sobie Davinę jakoś wypełniał pustkę w codzienności. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że Ethan należy do tych ludzi, którzy cenią sobie bycie samemu, to wcale tak nie było i w rzeczywistości po prostu lgnął do ludzi. Jego jedynym problemem było to, że nie zawsze wiedział i nie zawsze potrafił w odpowiedni sposób to okazać. Z Nowego Jorku jednak mimo wszystko nie zamierzał się teraz ruszać nawet na krok. No może nie dosłownie na krok, ale dłuższe wyjazdu zdecydowanie teraz nie wchodziły w grę. Miał dobrą pracę, ale szukał lepszej i miał mieszkanie w dobrej okolicy nie za miliony monet, w dodatku poznał świetnych ludzi i rzucanie tego wszystkiego byłoby naprawdę idiotyczne, a nie chciał tego robić.
    — A to nie jest przypadkiem nielegalne? — zagadnął z uśmiechem. Chyba takie łowienie w Central Parku nie należało do rzeczy, które robić można było sobie ot tak, ale z drugiej strony Ethan nie był poinformowany w stu procentach o tym, a nawet jeśli nie można było, to czym byłoby życie bez odrobiny ryzyka? Dziewczyny miałyby pewnie ubaw, gdyby odbierały ich z komendy, bo łowili rybki w Central Parku, ale niekoniecznie już by się uśmiechały, gdyby przyszło do zapłaty za taki mandat, który pewnie nie wyniósłby ich mało. Ale, nie było przecież co się stresować. Tylko sobie gdybali. — Ale przekonała mnie ta wizja. Wrócę w tym kapeluszu do miasta — stwierdził poprawiając go sobie jeszcze na głowie, aby leżał jeszcze lepiej niż do tej pory. Wyglądali w nich komicznie, ale kto by się tam tym przejmował? Ważne, że byli zadowoleni. Ethan bawił się świetnie.
    — Eh, ci młodzi niczego nie rozumieją — mruknął próbując naśladować Jerome sprzed chwili. Widać oboje mieli doświadczenia z takimi ludźmi. Ethan bardzo lubił i szanował starszych mieszkańców Chetwynd, którzy niejako mieli więcej oleju w głowie niż niejeden młody. Nie było się co z tym sprzeczać, nawet jeśli niekoniecznie zgadzali się z tym co mówili, to jednak zazwyczaj to starsi ludzie byli bardziej doświadczeni przez życie i potrafili czasem doradzić tak, że niejeden terapeuta mógłby się schować ze swoim wykształceniem.
    — Wiesz, zawsze możemy się przekonać — odparł bez cienia zawahania — po prostu zejdzie nam się dłużej z powrotem — dodał. Nieszczególnie mocno by mu to przeszkadzało, ale też z kolei takie wypływanie nie było wcale bezpieczną opcją. W końcu nie wiedzieli co mogą na swojej drodze spotkać.
    Na pewien moment musieli się skupić i przestać wydurniać ze swoimi różnymi pomysłami, aby łódka faktycznie znalazła się w wodzie. Zajęło im to trochę czasu, ale w końcu siedzieli już w łódce gotowi odbić od brzegu. Kątem oka zobaczył, że obsługujący ich wcześniej mężczyzna im się trochę przyglądał, jakby chcąc mieć pewność, że nie są jakimiś żółtodziobami.
    — Zawsze zastanawiałem się, ja czują się turyści w Chetwynd, teraz już wiem — mruknął zwracając uwagę na tamtego. Niby było to trochę nieprzyjemne uczucie, ale z drugiej strony rozumiał tę obawy i niepewność.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  118. [Dziękuję pięknie za powitanie u Tilly i za tak miłe słowa! I nie ma czego zazdrościć, bo przecież też pięknie piszesz i umiesz oddać tak skomplikowane uczucia postaci :) ]

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  119. Villanelle nadal miała zaledwie dwadzieścia trzy lata, chociaż do zmiany trójki na czwórkę było jej coraz bliżej… Mimo tego, jako dwudziestoparolatka miała, aż za duże doświadczenie, jeżeli chodziło o trudne, życiowe sytuacje. O problemy, z którymi nie musieli mierzyć się niektórzy znacznie starsi od niej ludzie. Zdecydowanie mogła powiedzieć o sobie, że została doświadczona przez życie. Zwłaszcza w przeciągu ostatnich dwóch lat, gdy musiała podjąć bardzo poważne decyzje, mające wpływ na jej dalsze życie, a później musiała mierzyć się z konsekwencjami. Niezależnie od tego, czy naprawdę tego chciała czy tylko jej się wydawało, że postępuje w odpowiedni sposób.
    Dawała sobie jednak radę z kolejnymi przeszkodami, które podsuwało jej pod nogi życie. Nie zawsze radziła sobie z nimi perfekcyjnie, o niektórych nieustannie myślała i, chociaż sama dobrze wiedziała, że gdybanie nie ma najmniejszego sensu… Czasami po prostu to robiła, bo to było dużo silniejsze. Silniejsze od jej własnej świadomości i wiedzy, że niczego już nie będzie w stanie zmienić.
    I w ten sposób dotarła do miejsca, w którym znajdowała się obecnie. Czasami niezdarnie podnosząc się po upadku, ale jednak… Siedziała na podłodze mieszkania, którego wręcz nienawidziła, z osobą, którą naprawdę lubiła. Wiedziała, że Jerome nie chciał zrzucić na nią swoich problemów, że nie chciał ich jej przekazać, bo oczywistym było, że tego zwyczajnie nie da się zrobić.
    Elle była jednak na tyle wrażliwą istotą, że gdyby tylko mogła i gdyby się dało, zabrałaby to z jego pleców i wzięła na siebie. Jerome nie mógł jednak jeszcze o tym wiedzieć, bo chociaż dziś nazwali się przyjaciółmi, wciąż nie znali się za dobrze.
    Często też do cudzych problemów i trosk przykładała się bardziej, niż do własnych. Potrafiła dostrzegać w innych to, czego wcześniej nie umiała dostrzec we własnym mężu. Przez to również doszło między nimi niejednokrotnie do poważnych kłótni, ale to wszystko było już za nimi. Wiedziała, bowiem teraz, że jej mąż chce być dla niej przede wszystkim wsparciem. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego go w takich momentach odrzucała, skoro ona przy innych była i nikt nie odrzucał jej, kiedy wyciągała pomocną dłoń.
    Teraz swoją dłoń zamierzała wyciągnąć w stronę Marshalla.
    — Jerome, nie pochodzisz z Nowego Jorku — zaczęła powoli. To był jeden z tropów, którego się chwyciła. Barbados nie był znowu, aż tak bardzo oddalony od Nowego Jorku. Sam jej wspominał, że to pięciogodzinny lot, ale… Istniała możliwość, że zwyczaje i tradycje były tam zupełnie inne od tych, które znała stąd, ze Stanów. — Jak to wygląda na Barbadosie? — Spytała. Jej głos brzmiał w tym momencie delikatnie i dość cicho. Jakby się bała, że za głośne mówienie może coś w tej chwili zniszczyć i sprawić, że rozmowa przybierze innego kierunku. — Trochę mnie martwi to, że użyłeś słowa trans — powiedziała zgodnie z własnym sumieniem, podnosząc spojrzenie na twarz starszego od siebie mężczyzny. Nie uśmiechała się przy tym, ale jej oczy go nie osądzały. Nie patrzyła na niego w żaden oskarżycielski sposób. Była… Zmieszana tą sytuacją? Tak, to było odpowiednie słowo, do opisania obecnego stanu blondynki. — Czułeś już wcześniej coś takiego? Mam na myśli… Czy zdarzyło ci się wcześniej w jakiejś sytuacji takie uczucie? Zachowanie, które niekoniecznie było odpowiednie i… — Przerwała, bo nie wiedziała, co dokładnie chce mu powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubiła takich sytuacji. Zdecydowanie dużo bardziej wolała te, w których była w stanie pomóc. Odnaleźć odpowiednie słowa, znaleźć radę, która naprawdę będzie mogła coś wnieść do życia, a teraz? Teraz nie potrafiła. — Są dwie pewne rzeczy w tym… Te kroki. Myślę, że teraz są ważniejsze niż w sytuacji, gdybyś po prostu poszedł na piwo i wrócił rano. One naprawdę są ci potrzebne, przebaczenie samemu sobie — odnalazła po krótkiej chwili język w ustach — i rozmowa z Jennifer. Nie możecie unikać tego tematu. Wiem, że tak na pewno wam obojgu jest łatwiej, ale… Mamy z Arthurem pewną zasadę. Szczerość. Nawet ta najgorsza i boląca. Nie zawsze byliśmy ze sobą szczerzy, czasami specjalnie o czymś nie mówiliśmy, udawaliśmy, że nie ma jakiegoś problemu i… To się źle kończyło, więc… Proszę, obiecaj mi, że nie zmieciecie tego pod dywan — powiedziała, wbijając spojrzenie w swoją dłoń na nodze.
      Podniosła głowę słysząc szmer i zerknęła na Jerome, który na czworakach w tym momencie wyglądał faktycznie nieco komicznie.
      — Pobrudzisz się… — zauważyła, podążając spojrzeniem za dłońmi mężczyzny. Słuchając jego słów, uniosła powoli spojrzenie na twarz wyspiarza, chociaż nie wytrzymała długo kontaktu wzrokowego i błądziła wzrokiem, gdzieś za nim. — Ja po prostu… Martwię się — powiedziała, a następnie wzięła głęboki oddech — nie chcę, żebyś był nieszczęśliwy… I nie chcę, żebyś się tym wyniszczał. Takie wydarzenia się trudne. Samo to, że straciliście z Jennifer Lionela jest niesamowicie trudną sytuacją, która nie powinna zostać po prostu przeczekana… To kłamstwo, że czas leczy rany. On pozwala się od nich przyzwyczaić, a są sytuacje, które trzeba przepracować — szepnęła nieco zachrypniętym głosem.
      Nie wiedziała, jak to odbierze mężczyzna — nie musisz mnie za nic przepraszać. To ja… To jest coś, nad czym cały czas pracuję. Zawsze wszystko biorę za bardzo do siebie — mruknęła, bo przecież to był jej największy problem, o którym Arthur powiedział jej, jako pierwszy. Z czasem i ona to zauważyła, a Honeywell… Honeywell miała pomóc i faktycznie pomagała, chociaż jednocześnie przywołała nieprzyjemne wspomnienia, utrudniające całą, dotychczasową terapię.
      — Poproszę — uśmiechnęła się słabo kącikami ust, wyciągając dłoń, aby odebrać od Jerome’a kawałek, który trzymał — naprawdę to lubisz, czy raczej od czasu do czasu po prostu musisz zjeść rybę? — Spytała, uważnie przyglądając się kawałeczkowi, nim postanowiła wsunąć go do ust i porządnie przerzuć.

      Villanelle
      ale ładne bajki opowiadasz XD

      Usuń
  120. Gdy ostatnim razem się widzieli chyba Jerome i Jen nie byli po ślubie. Mimo to, blondynka chyba nie do końca wyłapała to, że wiano miało właśnie dać jej do zrozumienia, że to zrobili. Owszem brodacz wspominał coś, że planują ślub, ale… Nie sądziła, że to jednak nastąpi tak szybko. Choć fakt, musiało się to wydarzyć, jeśli mężczyzna chciał zostać legalnie w Ameryce.
    — Nowy Jork ma wiele egzotycznych smaczków, więc pewnie gdy tylko za nimi zatęsknię będę miała gdzie pójść — powiedziała, uśmiechając się przy tym szeroko. Nie miała nic przeciwko, aby Marshall zabrał, ją w jakieś inne miejsce aniżeli zwykły bar szybkiej obsługi. Właściwie Emily nigdy nie była wybredna pod względem jedzenia, a już tym bardziej po takiej podróży, w której zdarzało jej się jadać w naprawdę dziwnych miejsca. I bynajmniej nie były to restauracje, które zasługiwały na gwiazdkę Michelina.
    Dlatego też, gdy tylko stanęli przed Lalo’s Place Simmons uśmiechnęła się szeroko i dziarskim krokiem ruszyła za przyjacielem do środka.
    — Skoro tak mówisz to ci wierzę — skinęła głową, ufając temu, że dzisiaj nie będzie miała żadnych przygód żołądkowych. Nie chciała pierwszego wieczoru po powrocie spędzić w łazience, choć i tak planowała naprawdę długą kąpiel w swojej własnej, choć małej to prywatnej wannie.
    Uniosła nieznacznie brwi, gdy Marshall odsunął dla niej krzesło. Popatrzyła na krzesło, a następnie na mężczyznę, posyłając w jego kierunku rozbawiony uśmiech.
    — O panie… Zapomniałam już, jak to jest być traktowana niczym dama — roześmiała się, zasiadając w końcu do stołu. Podczas podróży raczej nie miała okazji doświadczyć czegoś podobnego. Musiała być twarda, dlatego też nie pozwalała, aby ktokolwiek traktował, ją jak słabą kobietkę. Albo po prostu nie było okazji, aby jakiś dżentelmen pokazał jej, jak powinno się traktować kobiety.
    Nie spodziewała się tego, że ta luźna atmosfera tak szybko ulegnie zmianie. Kolejne słowa, które padły z usta brodacza sprawiły, że powietrze stało się jakieś takie ciężkie. A samej Emily, jakoś tak trudniej było oddychać. Nigdy nie była kobietą, która jakoś intensywnie odczuwałaby pociąg do macierzyństwa, ale mogła chociaż spróbować poczuć się, jak oni w takiej sytuacji. Odetchnęła głęboko, zagryzając na moment dolną wargę. Nie spuściła przy tym wzroku z jego twarzy, jednak nie zdołała nic siebie wycisnąć. Wyciągnęła natomiast swą dłoń i ułożyła ją na dłoni Jerome’a, posyłając w jego kierunku pokrzepiający uśmiech. Skinęła głową, rozumiejąc to, że nie chciał o tym rozmawiać. Doskonale wiedziała, jak to jest. Dlatego też ostatnio czuła się dużo lepiej w gronie obcych sobie ludzi. Oni nigdy nie próbowali wyciągnąć od ciebie tego, czego zazwyczaj nie dało się ukryć przed tymi, którzy cię znali nieco lepiej. Emily pasowało to, że nikt nie pyta jej cały czas o to, jak się trzyma po tym, gdy dowiedziała się o morderstwie jej matki. Co to w ogóle było za pytanie? Jak mogła się czuć osoba, która ufała tej drugiej bezgranicznie, a na końcu dowiadywała się, że całe jej dotychczasowe życie było jednym, cholernym kłamstwem. A prawda była tak okrutna, że gdy tylko się o niej myślało, to lądowało się głową w sedesie, bo wnętrzności same zaciskały się na tyle mocno, że nic nie było wstanie utrzymać się dłużej w żołądku niż piętnaście minut. Dlatego… Dobrze rozumiała to, że Marshall o pewnych rzeczach po prostu rozmawiać nie chciał.
    Sięgnęła po menu i rzuciła okiem na pozycje, które się w nim znajdowały.
    — To, co mi tutaj polecisz? Tylko podkreślam, że nie jestem fanką ostrego jedzenia — popatrzyła na niego znad karty, uśmiechając się nieco szerzej, czego jednak nie mógł dostrzec zza karty, choć jej oczy same ją w tym zdradzały.

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  121. Charlotte nie wiedziała z czym mierzył sie przyjaciel, jednak jakkolwiek ciężkie, by to nie było nie zamierzała podwijać ogona i dystansować się. On był dla niej, gdy prezentowała sobą nic więcej niż kupkę nieszczęścia. Ona teraz zamierzała zrobić dla niego to samo - być kimś kto, jeśli  trzeba ustawi go do pionu lub podsunie pod nos odpowiednia dawkę procentów. Serce odrobinę jej sie ścisnęło, gdy widziała to harde, a jednocześnie zmieszane spojrzenie. To było jak kubeł zimnej wody, ponieważ to nie był  Jerome, którego znała. Teraz siedział przed nią człowiek jak każdy inny, może nawet jak ona sama, przytłoczony emocjami, wydarzeniami i zwyczajnie rzeczywistością, w której przyszło mu żyć. Rudowłosa przygryzła wnętrze jednego z policzków, jakby to miało pomóc jej sie skupić na tym co mogłaby mu powiedzieć. Niemniej wszystko brzmiało jak oklepane frazesy kompletnie nie pasujące do sytuacji, w której przyszło im rozmawiać.
    Słuchała go co jakiś czas kiwając głowa, a nawet nie do końca zdając sobie z tego sprawę. Mimo, że zwracał się bezpośrednio do niej, nie śmiała odpowiedzieć,bo wiedziała, że to nie koniec rozterek z jakimi nie radził sobie szatyn. Czasem powiedzenie czegoś na głos, przyznanie tego przed samym sobą, czy też własnie przed przyjacielem pomagało wykonać ten pierwszy krok do przodu. Ten cholernie ciężki, niemal milowy krok bez którego nie było szansy na ulgę, na przyszłość, na pogodzenie się z tym czego nie można było cofnąć.
    —  Nie chce Cię dobijać Jerome, ale powiem coś co jest najoczywistszą prawda na świecie. Jesteś człowiekiem i masz prawo popełniać błędy, których ciężar przygniecie cię tak mocno, aż zabraknie tchu. —  zabrała dłoń i spojrzała mu prosto w oczy,a wzrok miała poważny i przebijała przez niego siła. 
    — Ważne, by wiedzieć co tak naprawdę było naszym błędem, przyznać to i postarać się go nie powtarzać drugi raz. Nie znam rodziny Jen, więc nie będe ich oceniać, jednak znam Ciebie...— tutaj wycelowała palcem wskazującym w jego klatkę piersiową.
    —...i jestem pewna, że jesteś najlepszym co przytrafiło sie Twojej żonie, to że Cię poznała. Jesteś jak takie słońce na burzowym niebie. Starasz się z całych siły pomagać, byc i każdy kto choć trochę cię zna to widzi. Może Ty sam tego nie dostrzegasz, ale ja jestem cholernie dumna, że mam takiego przyjaciela.— dostała takiego słowotoku, że nawet nie zorientowała się, gdy nazwała szatyna przyjacielem po raz pierwszy na głos.
    — Wierze, że wypijesz to piwo, choć będzie ohydne, to przy końcu zobaczysz, ze tuż za rogiem jest przyszłość.— poklepała go po ramieniu i odsunęła się na swoje poprzednie miejsce.  
    — I wierz mi, wiem co mówię, bo ja takie musiałam sączyć przez słomkę — puściła mu perskie oko, chociaż wcale to nie był żart. Dwa razy w swoim dwudziestoparoletnim życiu musiała sie zmusić do ruszenia dalej. Nie było to nic przyjemnego, ani coś co chciałaby wspominać, ale na pewno nigdy tego nie zapomni. 
    — Tak jest! Rum razy dwa, ale pamiętaj jak mój prysznic będzie w gorszym stanie to nie ręczę za siebie — zażartowała rozumiejąc, że to był koniec poważnych rozmów, przynajmniej na teraz. Nie miała szatynowi tego za złe, bo i tak dużo wyrzucił z siebie, a ona miała cicha nadzieje, ze choć trochę mu to pomogło. 
    —  Nie ma za co —odpowiedziała czując ciepło jego dłoni, a na usta wpłynał ten ciepły uśmiech, którego dawno nie ujrzało światło dzienne.Taki niemal błogi i pełen nadziei.
    — A teraz pozwolisz, że pójdę po rum, bo jeszcze jakiś głupie pomysły podsunie mi moja ruda główka — zaśmiała sie w głos wstając z kanapy. Nie było mowy, by cos miedzy nimi było, ale kobieta starał się rozluźnić atmosferę. 
    Lotta 

    OdpowiedzUsuń
  122. Było to mieszkanie, o jakim Sky marzyła przez całe swoje życie. Przestronne i z potencjałem na urządzenie go w funkcjonalny sposób, z widokiem na Central Park z pomieszczenia, w którym najdalej za kilka tygodni miała pojawić się sypialnia, fantastycznie inne od malutkiego domku na przedmieściach, z którego uwolniła się ledwo trzy lata temu. To mieszkanie to…
    — Kompletna katastrofa! — wrzasnęła sama do siebie. Od kiedy pogoniła ostatniego specjalistę od wszystkiego i niczego, niejakiego pana Jacksona z durnowatym wąsem pod nosem i wysuszonego jak po roku spędzonym w samym sercu Sahary – a było to kilkanaście dni temu – nie miała odwagi zajrzeć tutaj choćby tylko po to, żeby posprzątać. A więc tak, jak zostawił to po sobie pan Jackson, na podłodze zalegały tumany kurzu i rozkutego bez żadnej potrzeby tynku, butelki po wodzie mineralnej, opakowania po gotowych kanapkach, które facet kupował sobie co rano na pobliskiej stacji benzynowej, słowem – całe dobrodziejstwo inwentarz człowieka, który delikatnie wyminął się ze swoim powołaniem. Butelki i opakowania po kanapkach być może i by po sobie pozbierał, ale Sky nie dała mu na to szansy. Kiedy u jego stóp posypała się połowa przyzwoicie wyglądającej ściany, nawet nie zaczekał na przygotowaną dla niego wiązankę słów, bo kobiecie taka wiązanka słów i tak nie przystawała, a po prostu kiwnął głową, zabrał torbę ze swoimi narzędziami i w milczeniu wyszedł z mieszkania, włócząc nogami po podłodze jak zmaltretowany pies. Nawet charczał jak zmaltretowany pies. Czy wspominałam, że demolowanie tego mieszkania było jego odskocznią od wypalania tysięcy papierosów na balkonie i ciskania niedopałkami w gołębie? No więc tak właśnie miały się sprawy z panem Jacksonem, najlepszym specjalistą remontowym dzielnicy Upper West Side, mistrzem w swoim fachu.
    Z każdym takim specjalistą dzień, w którym będzie można postawić na stoliku w salonie wazon z kwiatami, wetknąć do gniazdka odświeżacz powietrza i poczuć się tu jak we własnym domu, a nie jak na pobojowisku po przejściu tornada, stawał się coraz odleglejszy. A kiedy patrzyło się na te dziurawe ściany i sterty śmieci, wydawało się, że ten dzień nie nadejdzie nigdy. Dlatego Sky, zaskoczona pukaniem do drzwi dokładnie między setnym, a sto pierwszym wymachem miotłą, nie czuła się szczególnie podekscytowana. Czuła za to sztywne włosy na karku i indiański malunek na swojej twarzy, choć była prawie że pewna, że Indianie nie malowali się remontowym kurzem. Pewnie wieczorem usiądą z Nickiem przy butelce wina i jeszcze się z tego uśmieją, ale teraz nie było jej do śmiechu. Teraz czekał za drzwiami kolejny ekspert nad ekspertami, niezwodna złota rączka, gość, któremu możesz powierzyć własne życie, co tam mieszkanie. Jasne, kimże była Sky, żeby podważać taką brylantową rekomendację?
    Jerome Marshall. Wydawał się sympatyczny. I ogromny. Taki jakby przydzwonił w ścianę talentem pana Jacksona, zawaliłby od razu połowę kondygnacji.
    — Jeśli uda się panu tu cokolwiek zdziałać — odsunęła się, przepuściła gościa do środka. Aż żal było jego ubrania, bo za chwilę pewnie będzie wyglądać nie mniej indiańsko, niż Sky. — Osobiście będę pana dźwigała przez te korki na plecach.
    Postanowiła od razu przejść do rzeczy.
    — No więc… Poprzedni majster próbował wymienić przewody elektryczne w tym pomieszczeniu. Przewody wymienił, owszem, ale rozwalił mi przy tym pół ściany. — dziura rzeczywiście wyglądała imponująco. — I wymieniał drzwi do łazienki. Wydaje mi się, że jakby je tak lekko popchnąć, po prostu wypadłyby ze ściany razem z futryną. I milion innych rzeczy, ale nie chciałabym znowu, żeby pan tu utknął do końca swojego życia. Źle to wygląda, co?
    Jerome miał chwilę, aby rozejrzeć się spokojnie po wnętrzu. W międzyczasie Sky przytaszczyła ze zgliszczy kuchni mały termosik.
    — Nie mam za bardzo czym pana poczęstować, ale może chociaż łyk kawy? — westchnęła, uśmiechnęła się i jakby rozluźniła. — Jako bruderszaft, żebyśmy mogli przejść na ty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby tylko nie wyskoczyła z tym za szybko, ale skoro mieli przez jakiś czas współpracować, może nie potrzebowali tych wszystkich oficjalnych ceremoniałów już teraz?

      Miodne zaczęcie, jeszcze raz dziękuję! :D

      Sky

      Usuń
  123. To chyba dobrze, że żaden z nich nie chciał opuszczać Nowego Jorku. Mieli swoje własne powody dlaczego chcą tu akurat zostać i najważniejsze było, że żaden z nich się nie rusza z miasta. Ethan nadal był zdania, że jest ono dla niego za duże, ale wyjeżdżać nie chciał. Może, gdy już naprawdę sobie poukłada życie i będzie mu tu w pełni dobrze, to wtedy się na to zdecyduje, ale bardziej jakieś przedmieścia, aby mieć blisko wciąż do Nowego Jorku. Przedmieścia kojarzyły się raczej z zakładaniem rodziny, porządnym i poukładanym życiem, tego zupełnie nie wykluczał, bo gdzieś tam z głowy miał, że chciałby jednak mimo wszystko mieć rodzinę. Skromną, ale własną, ale to były przecież odległe plany, których na razie w życie wcielić nie zamierzał i nie chciał, jeszcze nie, teraz gdy wszystko tak naprawdę stało pod wielkim znakiem zapytania. Na wychowaniu dzieci się nie znał, ale wiedział, że jak mu się poszczęści i będzie miał własne, to chciałby je wychować w domu z ogrodem, a nie w budynku na którymś piętrze i nie mieć własnego miejsca. Ale tym teraz w ogóle nie musiał się przecież przejmować, skoro żadnych dzieci na horyzoncie widać nie było.
    ― Proponuję w takim razie przekonać się o tym, jak wrócimy do Nowego Jorku ― powiedział całkiem serio ― jak nie dostaniemy mandatu, to za pieniądze, które miałyby pójść na mandat pójdziemy na jakiś dobry obiad ― dodał z uśmiechem. W Nowym Jorku była cała masa świetnych miejsc z jedzeniem. Jego ulubioną miejscówką chyba była restauracja, do której poszli po przymiarkach garniturów i Ethan chętnie jeszcze raz zjadłby taki obiad. Dopiero co mieli śniadanie, a jego myśli już krążyły wokół kolejnego posiłku. Nie, żeby było to szczególnie dziwne, ale podejrzewał, że nie wrócą przed porą obiadową i zjedzą pewnie późny obiad albo bardzo wczesną kolację, no mniejsza.
    ― Jak byliśmy nad jeziorem z Davie, „kłóciliśmy się” które z nas nadawałoby się na modela ― powiedział rozbawiony ― wychodzi na to, że paradując w tym kapelusz za modela będę robił ja, a Davie wygra ― dodał. Niby o nic się nie zakładali, ale był pewien, że kobieta będzie miała trochę satysfakcji z tego, że miała rację. Był ciekaw jaka może być jej reakcja, osobiście uważał, że wygląda w tym komicznie, zresztą nie tylko on, bo Jerome również wyglądał po prostu zabawnie w takim kapeluszu, ale co się dziwić? Przyzwyczaili siebie do zupełnie innych ubiorów, a ten jeden dodatek naprawdę wiele zmieniał i sprawiał, że oboje wyglądali inaczej niż na co dzień.
    ― Albo niedźwiedzie ― mruknął trochę tylko markotniejąc. Nie chciał psuć tego wyjazdu w żaden sposób, ciężko było jednak mimo wszystko nie pomyśleć o przyjacielu, który miał to nieszczęście na niedźwiedzia trafił.
    ― Wiesz, my niekoniecznie jesteśmy typowymi turystami ― zauważył. Mieli na pewno większe doświadczenie niż typowy nowojorczyk, który zieleń widywał jedynie w Central Parku, który mijał w drodze do pracy i przecież nie było w tym absolutnie nic złego, prawda? ― Dobra, masz zdecydowanie większą wprawę ode mnie ― skomentował. Ethanowi na łódce może nie szło aż tak dobrze, był bardziej od tej technicznej strony i zdecydowanie bardziej wolał zajmować się wędką i samym łowieniem. ― Nie miałem okazji, ale może, może, jak w końcu się wybierzemy na Barbados to mi pokażesz ― zaśmiał się. Choć wcale nie był taki pewny czy przy braku doświadczenia powinien robić coś więcej poza zwykłym przyglądaniem się z boku.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  124. Alanya szczerze była podekscytowana nadchodzącymi wydarzeniami w jej życiu. Jakby dobrze się przyjrzeć to to wcale nie było nic szczególnego, w końcu nie robili prawdziwego filmu, który trafi na ekrany kin, ale zapowiadało się, że będą świetnie bawić się przy kręceniu i sam fakt ją mocno nakręcał. A jeśli nawet taki zwykły, studencki projekt otworzy przed nimi masę dróg, to Alanya nie miałaby nic przeciwko temu. Trzeba było w końcu w życiu próbować nowych rzeczy. Życie miało się tylko jedno, a szkoda byłoby je zmarnować na siedzenie na tyłku przez cały czas. Brunetka zdecydowanie nie należała do tego typu ludzi, którzy nic nie robią ze swoim życiem. Może już nie podejmowała tak szalonych decyzji, jak zamieszkanie na zupełnie innym kontynencie z dala od przyjaciół i rodziny, ale nadal byłą skłonna do tego, aby robić różne, głupsze i mądrzejsze rzeczy. Pobawienie się w aktorkę zaliczało się do kategorii mądrzejszych, nawet jeśli dla niektórych mogłoby tam zupełnie nie pasować. Zerwała się z rana, nikt jej za to nie płacił i nie miałaby swojej własnej asystentki, która mogłaby jej przynosić latte na chudym mleku, gdy tylko sobie tego zażyczy, ale co z tego? Dla Francuzki liczyła się przede wszystkim dobra zabawa i fakt, że będzie mogła w fajny sposób spędzić czas. Już odliczała dni do soboty, a gdy ta wybiła wstała odpowiednio wcześnie, wyszykowała się nie przesadzając z makijażem, ale nie chciała straszyć cieniami pod powiekami. Niekoniecznie była wyspana, jednak po kilkunastu lotach i zmianach czasu miała do tego prawo. Zbliżało się jednak parę dni wolnego, jak na razy wylatała swoje godziny i jako człowiek też musiała po prostu odetchnąć, aby się nie zamachać na śmierć. Pogoda robiła się już ładniejsza uznała, że ubierze się nieco wiosennie. Wybrała materiałowe spodnie w cielistym kolorze, białą bluzkę opadającą na ramiona w czarne buldożki (była urocza i nie mogła się jej oprzeć), zwykłą jeansową kurtkę i wiązane w kostce czarne buty na koturnie z odkrytymi palcami. Zastanawiała się, czy nie będzie jej w tym nieco chłodno, ale ostatecznie uznała, że najwyżej będzie zgrzytać zębami i wściekać się, że ubrała się nieodpowiednio do panującej na zewnątrz temperatury. W razie jednak ewentualnego narzekania wzięła ze sobą kardigan. Chciała również wziąć auto, ale uznała, że wygodniej będzie jej jechać taksówką i nie do końca wiedziała, jak na miejsce spotkania dojechać, a tak będzie to zmartwienie kierowcy, który na miejsce ją dowiezie. Jeszcze przed przyjazdem taksówki skoczyła do Starbucksa po swoją ulubioną kawę. Nie zdążyła jej do końca wypić, a już była na miejscu. Idąc w stronę Jerome, którego dostrzegła jako pierwsza, mogła wyglądać, jakby faktycznie zerwała się z planu filmowego. Zsunęła z nosa okulary przeciwsłoneczne i mu pomachała.
    ― Cześć! ― odpowiedziała uśmiechnięta. Naprawdę była w dobrym humorze i już nie mogła się doczekać, jak będzie wyglądał ten dzień. ― Chyba za bardzo się wystroiłam ― stwierdziła. Chciała zrobić dobre wrażenie, a też po dniach spędzonych w ciemnym uniformie chciała wyglądać po prostu inaczej niż narzucić na siebie zwykłe jeasny i bluzę, co też przecież mogła zrobić i nie wymyślać. ― Masz ochotę na ciastko? ― spytała przypominając sobie, że przecież w kawiarni nie tylko wzięła kawę, ale również i parę ciastek, które miały być głównie dla niej, ale z kim jak z kim, ale z Jeromem nie potrafiłaby się nie podzielić i udawać, że niczego dobrego ze sobą nie wzięła.
    ― Oczywiście, że zostajemy! Chyba, że będą wredni to wtedy uciekamy ― odpowiedziała ― nie wiąże nas żadna umowa, coś nam przestaje pasować i od razu zwiewamy.

    Lynie
    [I dobrze, już nie mogłam się doczekać ich aktorskich popisów. :D]

    OdpowiedzUsuń
  125. Gdyby miał okazję wcześniej poznać detektywa Nico, a jego żona nie odgrywałaby idealnie swojej roli, to pewnie byłby jego nowym klientem, prosząc o to, żeby zainteresował się nią nie tylko na terenie Nowego Jorku, a też Chicago. Jeżeli mężczyzna nie chciałby porzucać swojego interesu albo bałby się lotów, to pewnie liczyłby na to, że znajdzie godne zastępstwo w tamtym mieście i ktoś inny śledziłby ją w okolicach kancelarii i wynajmowanego mieszkania. Nie chciało mu się wierzyć, żeby Nico odmówił, bo pewnie niejedno małżeństwo rozpadło się nie tylko na terenie Wielkiego Jabłka.
    Margaret jednak nie należała do głupiutkich, zafascynowanych nową miłością kobiet. Może jej zainteresowanie spadło zaraz po tym, gdy Lionel wyznał żonie, że Nicolette jest poważnie chora, ale po prostu odczytał to w inny sposób. Zrozumiał, że to dla żony może być zbyt wiele, dlatego wolała się zaszyć w Chicago, pracując jeszcze więcej, jednak oszczędzając sobie widoku osłabionej córki, która przyjmowała chemię. Lionelowi było ciężko patrzeć na smutną kruszynkę, która nie wie, co się dzieje, a ukochanej byłoby jeszcze ciężej patrzeć na niknące z dnia na dzień dziecko. Ale wracała, chociaż też zdarzało się, że w ostatniej chwili rezygnowała z lotu do Nowego Jorku, wprowadzając tym samym córkę w gorszy nastrój. Wyczekiwała jej z ogromną niecierpliwością, dlatego tupała nóżką, nie chcąc słuchać własnego ojca, że mama ma dużo pracy, ale też za nią tęskni i kocha ją jak stąd do księżyca i z powrotem. Miała charakterek po Margaret, więc Maddenowi było trudniej z tym walczyć, bo gdyby miał przed sobą całkowitą kopię siebie, to znaleźliby jakiś kompromis znacznie szybciej, niż to bywało zwykle.
    Nim Charlie wsiadł do samochodu, pożegnał się czule z żoną i ucałował każde ze swoich dzieci. Według Lionela dziewczynka w zielonych ogrodniczkach musiała być najstarsza, później pasowałoby, że w tej nieskromnej gromadce znaleźli się chłopcy, a na samym końcu gaworząca dziewczynka z identycznym kolorem włosów, jak jej wysoki ojciec. Patrzył na jego synów i mimo że jeden z nich był wyższy od drugiego prawie o głowę, to wyglądali jak bliźniacy. Gdy miał tak około czternaście lub piętnaście lat, chodząc do ninth grade, zwanej jako dziewiąty rok nauczania, to do licznej klasy dołączyli bracia bliźniacy. Porównując ich twarze nie widziało się różnic, bo byli jak klony, ale jeden mały, a drugi duży. Ten starszy był wyższy nawet od samego Lionela. Młodszy nie sięgał mu do ramienia. Pewnie w najbliższych godzinach lub dniach pozna lepiej swoich pracowników i dostanie rozwiązanie tej zagadki. Po uściśnięciu dłoni rudowłosego, mogli już ruszać w kierunku Krainy Smerfów.
    Czasami myślał nad przeprowadzką, żeby ostatecznie pożegnać się ze wspomnieniami, jednak wycofał się chwilę przed tym, kiedy miał wejść do biura nieruchomości, gdzie zamieściłby ogłoszenie. Nie mógł opuścić mieszkania, które znajdowało się w błękitnym bloku. Stąd razem z Nicolette podziwiali jaśniejsze lub ciemniejsze odcienie koloru niebieskiego, a mała wówczas wtulała się w niego, nazywając ojca Papą Smerfem, a siebie Smerfetką. Inaczej postanowił porządkować swoje życie. Zaczął wyprzedawać wszystko z sypialni, kuchni, łazienki i ogromnego salonu. Pomieszczenie, w którym gotował zdążył wyremontować. Także mógł kąpać się w nowej wannie, nie oglądając tych wściekle pomarańczowych kafelek wybieranych przez Margaret. Dalej salon i sypialnia wołały o zakończenie remontu, bo niezbyt wygodnie spało mu się na materacu. I to właśnie Jerome, Nico i Charlie ostatecznie pozwolą mu na to, żeby wchodził do swojego mieszkania, jak do nowego miejsca na Ziemi, gdzie jeszcze wiele dobrego może się wydarzyć. Nie potrzebowali nawet trzydziestu minut, aby dojechać na strzeżony parking.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do automatu dołożył kartę, a chwilę po tym uniósł się szlaban, więc Lionel od razu zaczął kierować się na własne miejsce parkingowe, którego nikt inny nie miał prawa zastawiać. I pewnie gdzieś przez chwilę jego pracownicy pomyślą, że jest dzieckiem z bogatego domu, ale na wszystko zarobił wszystko. Studiował po coś prawo. Po kilku latach pracy w kancelarii, odłożył tyle pieniędzy, by kupić małe mieszkanie i zamieszkać w nim ze swoją żonę. Rok po przeprowadzce dołączyła do nich Nicolette i gdy dziewczynka skończyła dwa latka zaadoptowali Prince'a.
      Nie ma już wszystkiego w życiu. Przegrał miłość, było jak było, stracił dziecko, hajs i czas. Przestał w siebie wierzyć, jednak nie warto dłużej stać w tym samym miejscu. Po odpięciu pasa, w radiu załączono Africę, zespołu Toto istniejącego od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku. Był na ich koncercie z Margaret, nie przypuszczając jeszcze, że ta kobieta nie jest tą jedyną.
      Zabierając z samochodu telefon, nową smycz dla Prince'a i siatkę z warzywami, poszedł jako pierwszy, prowadząc mężczyzn do windy. Nikomu nie chciałoby się pokonywać tyle schodów, nawet jeśli mieli przy sobie jedynie torby ze swoimi rzeczami, a nie jakieś drabiny, puszki farb i inne narzędzia, bo wszystko czekało w kącie salonu, już z cieniutką warstwą kurzu.
      — Widzę, że jesteś w sąsiedztwie z moją przyrodnią siostrą — zagadnął Charlie, wpatrzony w uciekające sekundy. Zostało im jeszcze dwanaście sekund do celu i później jedynie jasnobrązowe drzwi. — Amanda z naturalnie rudymi włosami. Kiedyś pracowała jako sekretarka w kancelarii i jak wspomniałem o Twoim ojcu, to mówiła o prawniku, który nosi takie samo nazwisko. Teraz już połączyłem fakty. Ma czteroletniego synka Wilsona.
      — No tak mieszka na drugim piętrze. Moja córka często chodziła z Wilsonem na pobliski plac zabaw, a Amanda chyba założyła swoją firmę, bo pożegnała się z nami tak niespodziewanie. Było mi mega smutno, bo jako jedyna potrafiła zapanować nad dokumentacją i łatwiej dało się znaleźć potrzebne papierki. Wszystko na czas. Musisz być z niej bardzo dumny.
      Przed wejściem do mieszkania, powitał sąsiadkę z naprzeciwka. Uprzedził kobietę przed hałasami, a ona cieszyła się niemiłosiernie, gdy Madden ogłosił, że pracowników przywiezie dopiero po emisji jej ulubionego serialu. Oglądała produkcję od blisko dekady, nie omijając ani jednego odcinka. Wiedział o tym, ponieważ jeden z bohaterów nosił jego imię i kobiecie trudno było o tym nie wspomnieć, kiedy wspólnie wsiadali do windy. Od razu przypomniał sobie dzień, gdy mijali tą starszą sąsiadkę, a Teeny podbiegła do kobiety, wręczyła kilka cukierków w niebieskich papierkach, mówiąc - te kulki mogą jeść tylko osoby z Krainy Smerfów, smacznego. Wyobraźni pozazdrościć by jej mogli pewnie nawet najpopularniejsi pisarze z Nowego Jorku. Obca staruszka pokochała ją jak własną wnuczkę, więc widząc na niej czarną sukienkę, wiedział doskonale, że dalej przeżywa odejście Nicolette.
      ― Zapraszam ― odezwał się do pracowników. ― Prince, cisza i grzecznie pozostań w miejscu ― zbliżył się do psa, głaszcząc go za uchem, trzymając na drugiej dłoni kawałki karmy. ― Babciu, to właśnie Charlie, Nico i Jerome, a to moja babcia Valeria.
      Kobieta poprawiwszy okrągłe okulary, przywitała się z każdym, choć to widok Marshalla ją najbardziej zadowolił. Jako babcia nie tylko Lionela, ale też Jaspera, poznała go, gdy wybrała się do wnuka, żeby zrobił jej trwałą.
      ― Chłopcy, czy wszyscy lubicie krem pomidorowy? Jeśli nie, to proszę się nie wstydzić, bo mogę wyczarować Wam wszystko. Lionel nakarmiłby Was pewnie makaronem, a Wy potrzebujecie obiadu z dwóch dań, chuderlaczki ― odstawiła kubek z wodą i z mokrą szmatką przeszła do blatu kuchennego.

      Lionel Madden i urocza babcia

      Usuń
  126. Jakby się tak bardziej przyjrzeć, to Jaime też nie miał jakichś zainteresowań. Ot, lubił kierunek, który studiował, bardzo się tym interesował i ciekawiło go to wszystko, co związane z antropologią sądową, chciał badać ludzkie zwłoki, w jaki sposób dana osoba została zamordowana lub po prostu jak zmarła. Czy to by była choroba, samobójstwo, wypadek czy faktycznie morderstwo... Odkrywanie tego było dla niego czymś... ciekawym. Każdy człowiek miał do opowiedzenia jakąś historię, a że on miałby do czynienia z ludźmi, którzy tej historii nie mogli sami opowiedzieć (chodziło oczywiście o te ostatnie momenty życia), to właśnie Jaime by ją odkrywał i opowiadał dalej – czy to policji, czy rodzinie zmarłej osoby. Chociaż na początku średnio był przekonany co do ogólnie spraw kryminalnych przez to, co widział mając dziewięć lat, tak w okresie dojrzewania zaczął zwracać na to większą uwagę. A wybór tej jednej książki, która tak bardzo wpłynęła na jego decyzję dotyczącą przyszłego zawodu, był najlepszym, jaki mógł podjąć. A przynajmniej jednym z najlepszych w swoim dziewiętnastoletnim życiu (no, niedługo już dwudziestoletnim), bo kolejnym na pewno było kontynuowanie znajomości z mężczyzną, który powstrzymał go przed wyjściem na gzyms bardzo wysokiego budynku w Nowym Jorku.
    W każdym razie, Jerome i Jaime mogliby sobie poszukać jakiegoś wspólnego hobby. Może skakanie na spadochronie? Na bungee? Może poszliby razem wyrobić licencje pilotów? Właściwie sterowanie helikopterem wydawało się spoko opcją...
    Jaime uważnie obserwował jego reakcję i naprawdę mu ulżyło, widząc na ustach przyjaciela szeroki uśmiech zadowolenia. Uf, to chyba znaczyło, że mu się podobał prezent. I bardzo dobrze, bo chyba zapadłby się pod ziemię, gdyby jednak okazało się, że Jerome nie jest zadowolony z tej akurat gry. Co prawda Moretti miał do wyboru naprawdę najróżniejsze, ale właśnie miał w głowie to, jak czasami potrafił sobie żartować jego najlepszy przyjaciel. Czasami miał ochotę pacnąć go w łeb, ale powstrzymywał się, bo... cóż, jego też to śmieszyło. Nie potrafił się na niego gniewać. Czy gdyby Jimmy zachowywał się jak Jerome, to czy Jaime też by się powstrzymywał przez pacnięciem go w łeb?
    – Ale wiesz, drogi przyjacielu, że tu nie można nie mieć litości dla innych graczy? – uniósł brew wyżej. Owszem, gracze zbierali pseudo punkty i można powiedzieć, że był zwycięzca, ale tak naprawdę chodziło o to, kto ma najbardziej zrytą banię wśród grających. Albo kto miał większego farta podczas dobierania pomarańczowych kart. Co właściwie też przekładało się na to, kto ma czarniejszy humor.
    Jaime zamówił dla siebie sok pomarańczowy, ponieważ nie przepadał za napojami gazowanymi. Chyba że była to zwykła woda, z cytryną i miętą ewentualnie, ale za colą i tymi podobnymi to nie był.
    – W sumie, o której się urodziłeś? – zapytał, zastanawiając się, czy Jerome już był starszy czy jeszcze miał czas. Nie, żeby mu jakoś dużo zostało, już było po siedemnastej, no ale...
    Chłopak uniósł spojrzenie na przyjaciela i uśmiechnął się, kompletnie ignorując kąśliwe uwagi.
    – A wyobraź sobie, że impreza rodzinna u Laury była całkiem... spoko. Nieźle było... Jestem zadowolony, ona też była bardzo usatysfakcjonowana... Wiesz, jej kuzyni... odniosłem wrażenie, że jeden z nich albo chciał mnie zabić, albo przelecieć... Jej kuzyna też chciała mnie chyba przelecieć, nawet Laura to stwierdziła... Ale tylko jednej osobie udało się to zrobić – uśmiechnął się do niego porozumiewawczo. Nie powiedział tego na głos i miał nadzieję, że Jerome też nie powie o tym głośno. W końcu Laura powiedziała jasno, że to, co się wydarzyło w tym jednym miejscu, zostaje w tym jednym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Także nikt mnie nie dopadł, nie pobił, nie zabił, wciąż żyję... A z Laurą mam wciąż kontakt. I jest... dobrze. Jest naprawdę bardzo miło i... – Jaime nagle się zmieszał. Jego pewny uśmiech zniknął mu z twarzy i czuł się może nieco... zakłopotany? – Dobrze się przy niej czuję i naprawdę nie chcę tego spieprzyć, wiesz? Boję się, że zrobię lub powiem coś, co jej się nie spodoba albo, nie wiem, cokolwiek – westchnął ciężko. – Laura jest taka bardzo pozytywnie nastawiona do życia. I... powiedziałem jej, że Jimmy nie żyje, ale nie opowiadałem jej o okolicznościach jego śmierci... – powiedział poważnie. Jerome nie uciekł, został przy nim i go wspierał, przekonywał, że to nie jest wina Jaime’ego. A on w to wierzył. A czy i Laura w to uwierzy?

      [Najlepiej, haha xd teraz to tylko przez internety takie spotkania na te gry :D]

      Jaime

      Usuń
  127. Hej, cześć, dzień dobry! Miałam zamiar napisać, że miło znów tu być, ale tak jakoś wyszło, że wisiałam sobie tutaj pewien czas i jeśli mam być w zupełności szczera, to pomyślałam po prostu, że już zmęczyło Was usuwanie mnie, dodawanie i tak w kółko (niezależnie od powodu, nie narzekam, ani trochę), haha. Ajaj, mogłabym rozwodzić się nad tym, jaki paskudny ze mnie autor, ale postanowiłam sobie parę rzeczy i zdecydowałam, że zmienię się na lepsze (czy ktoś mi jeszcze w ogóle wierzy?), więc nie będę się tak kopać po głowie u progu nowego, (mam nadzieję owocnego) rozdziału - nowy-stary nick rzecz jasna ma być w założeniu tego symbolem. :D
    Cieszę się, że sprawiłam Ci trochę frajdy i od razu dziękuję bardzo, bo spędziłam na pintereście długie dni w poszukiwaniu tej pani. xD Naprawdę, nie rozumiem, dlaczego chwalenie wizerunku cieszy się na blogach taką złą sprawą, przecież dobranie odpowiedniego wyglądu, a potem zdjęcia to jakaś syzyfowa praca! Dla mnie osobiście gorsza od pisania karty, słowo.
    Co do baru zaś, wyklarowało się chyba, że Jerome z Ethanem chętnie odwiedzają Sea Witch (i jest mi z tego powodu szalenie miło, biorąc pod uwagę, że na zbudowanie tej lokacji też poświęciłam trochę czasu, a zrobiłam to nie bez powodu). Teraz pozostaje zebrać się na odwagę i zapytać, czy zostawiamy to w domyśle, czy jednak była to z Twojej strony subtelna propozycja wątku, bo, prawdę powiedziawszy, przez to moje znikanie zawsze wstyd mi było wysunąć się z czymś, a zawsze byłam cichą fanką Twojego pióra (połknęłam wszystkie posty Jerome’a, przyznaję bez bicia).
    Pamiętam, jaki był niegdyś, zanim życie wywróciło mu się do góry nogami i przyszło mi do głowy, że udałoby nam się tu utkać coś naprawdę fajnego, biorąc pod uwagę, że oboje znaleźli się na zakręcie życia i oboje są na pewnych płaszczyznach złamani.
    Ośmielę się nawet podsunąć pomysł na powiązanie z przeszłości (jak szaleć, to szaleć!); co Ty na to, żeby to Jerome był panem, którego Oceana porwała kiedyś na spontaniczny, kilkudniowy rejs? Dałby się tak uprowadzić (prawie) nieznajomej, przy okazji rozmowy? :D Nie narzucam się rzecz jasna, ani trochę.
    Przede wszystkim dziękuję za powitanie, no i za życzenia! <3 Widok Twojego nicku pod moimi kartami zawsze sprawia mi frajdę, tak było i tym razem. Postaram się wytrwać w postanowieniu i zostać z Wami na długo (wciąż nieśmiało liczę, że Ty i Jerome pomożecie mi w tym jakimś przefajnym wątkiem). ^^


    Oceana Rodriguez

    OdpowiedzUsuń
  128. — Różnice między tradycjami… Nie wiem, próbuję odnaleźć jakiś sens w tym — powiedziała dość powoli i cicho, jakby się bała, że może w ten sposób obrazić Jerome’a — to znaczy, nie mam nic złego na myśli. Po prostu… — zagryzła wargę i wzruszyła ramionami, zastanawiając się nad tym, czy to był w ogóle właściwy trop. Może to było coś, o czym w ogóle nie powinna myśleć. A może powinna po prostu wysłuchać Marshalla i nie próbować mu na siłę w żaden sposób pomóc, poza tym wysłuchaniem, o którym sam mówił. W końcu nie była żadnym kwalifikowanym psychologiem, czy terapeutą. Była po prostu Elle, studentką, której życie w pewnym momencie przybrało dość szybki i niespodziewany bieg. I tyle. Nie była żadną znawczynią, pomimo wielu życiowych doświadczeń.
    Podniosła głowę, aby zerknąć na mężczyznę. Miał rację. Transu też się uczepiła, bo zwyczajnie nie dawało jej to spokoju i dodatkowo dodawało zmartwień. Może niepotrzebnych, ale… Jej myśli mimowolnie pchały ją w konkretnym kierunku.
    — Bo to — zaczęła, chcąc w jakiś sposób usprawiedliwić swoje skupienie na tym konkretnym wydarzeniu, ale kiedy usłyszała pytanie z ust Jerome’a, momentalnie opuściła spojrzenie z twarzy dwudziestoośmiolatka i wbiła je w swoje nogi, zaciskając mocno wargi. Zdawała sobie sprawę z tego, że taką reakcją dała mu do zrozumienia, że coś jest na rzeczy w jego pytaniu. Wzięła głębszy oddech i wypuściła powoli powietrze, nie mogąc zmusić się do spojrzenia na mężczyznę. Było za późno, aby udawać, że nie słyszała jego pytania, że nie zareagowała w konkretny sposób. Milczała. Słuchała go, patrząc wciąż w dół. Po prostu słuchała padających z jego ust słów i zastanawiała się… W zasadzie nie potrafiła na niczym konkretnym, poza pytaniem, które zadał. — Istnieje szansa, że to po prostu silna reakcja na bardzo silny stres — szepnęła po dłuższej chwili ciszy — przepraszam, nie powinnam w ogóle pytać. Powinnam po prostu cię wysłuchać i ewentualnie dać numer do psychologa — westchnęła cicho. Ulżyło jej odrobinę, bo świadomość, że to może być tylko reakcja na emocje, niosła za sobą ulgę. Owszem, to wciąż był pewien problem, ale Elle mogła się odrobinę uspokoić.
    Nie wracała do pytania Jerome’a. Nie chciała tego robić, dlatego skupiła się na kawałku sushi.
    — Nie musisz tego robić dzisiaj, czy jutro. Po prostu pamiętaj, żeby tego nie odkładać w nieskończoność — uśmiechnęła się przy tym słabo.
    Złapała pomiędzy palce kolejny kawałek i zmarszczyła lekko brwi, przyglądając się uważniej temu, co miało w sobie.
    — W sumie… — zaśmiała się cicho, gdy wspomniał o kutrze rybackim — chyba czasami zapominam, że nie jesteś z Nowego Jorku, ale nie wiem, jak to możliwe — dodała z szerszym uśmiechem na twarzy, uważnie mu się przyglądając — tak, zdecydowanie nie masz na czole napisane, że jesteś z wyspy, ale! Ale trzeba przyznać, że jest kilka charakteryzujących elementów — wyszczerzyła zęby, próbując po prostu odciąć się od wcześniejszej, poważnej rozmowy — chociaż dużo nowojorczyków, podkrada ten styl. W zasadzie to wyglądasz jak mieszkańcy San Diego. Poznałam tam kilka osób. Typowy look surfera — zaśmiała się wesoło, mrużąc delikatnie oczy — oj tak zdecydowanie. Skręcone morską bryzą włosy, opalenizna… — wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Po chwili zjadając sushi, które wciąż trzymała w palcach. — W sumie lubiłam tam być… Było cieplej i jakoś tak, wydaje mi się, że czyściej niż tutaj — powiedziała z pełnymi ustami. Po chwili zakryła je dłonią i przełknęła szybko, uśmiechając się delikatnie — przepraszam — uśmiechnęła się — w każdym razie… Jeju, chyba zaczynam mówić głupoty — dodała, wzruszając lekko ramionami.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  129. — Och, w takim razie nie będzie więcej przeprosin — zaśmiała się cicho, spoglądając odruchowo na tackę z jedzeniem. Ulżyło jej, że Jerome w żaden sposób nie ciągnął tematu Arthura. Kiedyś, wcześniej momentami ciążyło jej to, że nie może z nikim o tym porozmawiać, ale teraz jego choroba była przecież przeszłością… W przypadku Arthura. Problem polegał na tym, że schizofrenia była chorobą dziedziczną. Wiedziała, że nie może wariować, że nie może zakładać z góry najgorszego, ale czasami dopadał ją zwyczajny strach. Zwłaszcza, gdy za dużo myślała, a Elle… Elle miała do tego tendencje.
    Momenty, kiedy miała dużo na głowie były niczym zbawienie, bo wówczas skupiała się na innych sprawach. Tak, jak teraz mogła skupić się na przyjacielu i jego problemach.
    — Nie wiem, może… — zaśmiała się, podpierając się ręką za plecami o podłogę i nieco się odchylając w tył, uważnie mierząc mężczyznę wzrokiem — myślę, że tak. No wiesz, tutaj na ulicach widać wszystkich — dodała, wracając do poprzedniej pozycji i zaprzestając mrużenia oczu. Szybko jednak ponownie zmrużyła oczy i wysunęła palec w stronę mężczyzny — nieładnie tak się wyśmiewać ze słów przyjaciółki! — Zagroziła żartobliwie, machając mu palcem przed nosem — nie rozumiem, z czego tu się śmiać. Mówię, jak jest… Tylko deski ci brakuje i japonek na nogach, ale liczę, że z tymi japonkami to w jakimś cieplejszym okresie cię zobaczę — oznajmiła, śmiejąc się razem z mężczyzną. Ułożyła dłoń na swoim brzuchu, starając się nieco uspokoić. Czuła już, jak policzki bolą ją od uśmiechu. Zdecydowanie mięśnie twarzy Morrison, nie były przyzwyczajone do tak dużych ilości wesołego, szerokiego uśmiechu.
    — Już myślałam, że powiesz, że mi się spodoba, bo też jest tam sporo surferów — zachichotała cicho, spoglądając na niego — czyli jednak trochę jest, jak na rajskiej wyspie. A ostatnio mówiłeś, że mam sobie za dużo nie wyobrażać! — Wypomniała mu z lekkim uśmiechem — w każdym razie… Nie ukrywam, chętnie bym odwiedziła Barbados. Mówiłam ci chyba, że poza Nowym Jorkiem byłam tylko w San Diego i LA? Jak możesz się domyślać, chętnie zobaczę nieco więcej świata. Ślub to idealny powód do tego, aby wyrwać się z Nowego Jorku, ale… Nie wytrzymam bez dzieci tak długo, a nie wiem, czy będziemy w stanie się z nimi zorganizować. Nie możecie zaczekać ze ślubem, jak mi dzieciaki podrosną? — Zaśmiała się wesoło — Thea mogłaby wam sypać kwiatki! — Zaproponowała z szerokim uśmiechem, wciąż cicho się śmiejąc — a tak poważnie… To miłe, że bierzesz pod uwagę zaproszenie nas.
    To było naprawdę miłe uczucie. Zaproszenie na ślub było oznaką, że młodej parze zależało. Wiedziała, że dziś doszli do wniosku, że mogą nazywać się przyjaciółmi, ale mimo wszystko to było nieco abstrakcyjne, biorąc pod uwagę szybkość rozwoju ich znajomości.
    — Mówiłam, że jest przeklęte — wytknęła mu język, a następnie sięgnęła po kolejny kawałek jedzenia — a tak poważnie, mam nadzieję, że komuś innemu będzie się tutaj mieszkało znacznie lepiej niż mi i Arthurowi. Może masz rację, może to ja mu przypisałam te cechy, ale… Szczerze? Lepiej mi z myślą, że wszystko co się wydarzyło, było… Może nie winą, ale. Nie, nie wiem, jak to powiedzieć, ale bardzo cieszę się z przeprowadzki, tam jest po prostu lepiej. Mi, Arthurowi… No i dzieci. Chcemy im w tym roku na wiosnę postawić tam jakiś mały plac zabaw, no wiesz, huśtawkę i może jakieś drabinki. Pewnie za kilka lat dorobimy się psa i może Artie w końcu mi ulegnie i będę miała kozę. Tak bardzo chcę tę kozę — westchnęła, uśmiechając się — za dużo gadam… Muszę się zamknąć — wymamrotała, wkładając kolejny kawałek do ust i powoli, dokładnie zaczęła go przeżuwać, patrząc znacząco na Jeroma — teraz twoja kolej na opowiadanie… O rzeczach lekkich i przyjemnych — dodała, po przełknięciu jedzenia.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  130. W babcię Valerię wstąpiła nowa, niekończąca się energia. Lionel poczuł się trochę, jakby za sprawą tego remontu i pracowników powróciły dawne czasy, gdy stała przy starej kuchence, przygotowując dla powracającego męża zupę, drugie danie, a w pierniku rosło najczęściej drożdżowe ciasto z owocami. W ten sposób wiedział, że na kremie pomidorowym się nie skończy, więc panowie do swoich mieszkań nie wrócą głodni, czym może doprowadzą swoje partnerki lub żony do jakiegoś zawahania, bo jak to przetrwali na kanapkach przygotowanych przez siebie albo swoje drugie połówki? Znając babcię będzie, co jakiś dopytywać, czy nie podać czegoś do jedzenia, a do osiemnastej to pytanie powtórzy zbyt często, gdyż zacznie się nudzić. Później wnuk ucałuje ją dwukrotnie w policzki, proponując podwózkę pod dom, ale ona stwierdzi, że wiosenny marsz, to najpiękniejsza forma treningu dla pań w jej wieku. Po drodze kupi bukiet żółtych albo różowych tulipanów i nieco spóźniona usiądzie w turkusowym fotelu, rozwiązując kolejne krzyżówki.
    Nie chciał nikomu tutaj przepowiadać przyszłości, jednak nie widział jakoś tego, aby Nico schudł po remoncie w jego mieszkaniu, ponieważ szybciej nabierze dodatkowych kilogramów, niż jakimś cudem odmówi posiłku przygotowanego przez babcię Valerię.
    — A to mi podobno mówili, że zostałem ojcem w młodym wieku. Ty Nico musiałeś być jeszcze niepełnoletni, gdy ten Twój rozpieszczony Jerome przyszedł na świat — Charlie wziął w lewą dłoń łyżkę i po chwili mruknął z szerokim uśmiechem. — Identyczną robiła mi moja babcia, gdy w dzieciństwie często chorowałem. Wspaniały smak!
    — Ale Twoja starsza córeczka wyglądała na taką, która ma dopiero z sześć lat, no góra osiem. To ja już wcześniej powitałem Teeny na świecie, bo miałem dwadzieścia dziewięć lat.
    — Prawda. Helenka ostatniego grudnia będzie obchodzić siódme urodziny, lecz nie wspominałem o wszystkim w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej. Nim poznałem moją żonę, byłem w związku z najlepszą przyjaciółkę i doczekaliśmy się córki. Moja najstarsza latorośl ma już dziewiętnaście lat i niestety mieszka w Los Angeles, więc widzę ją od wielkiego święta. W dodatku od trzech lat jest w związku, dlatego tatuś wylądował na drugim planie.
    Zaskoczony Madden uniósł brwi, podając drugą porcję kremu pomidorowego byłemu detektywowi, a sam odniósł pustą miseczkę po własnym posiłku, myjąc prędko naczynie, żeby babcia Valeria nie miała całego stosu, narzekając później na kręgosłup. Oparł się o parapet, patrząc na drzwi, ale jednocześnie gdzieś dalej słyszał głos Charlie'ego przepełniony smutkiem, gdy wspominał o nieślubnym dziecku. Może i dziewczyna nie chodziła tymi samymi ulicami, co ojciec, ale żyła, utrzymując z nim kontakt. O wiele bardziej wolałby, żeby Nicolette mieszkała z matką w Chicago. Nie przejmowałby się kosztem wszystkich lotów do swojej małej dziewczynki, bo wydawały się bezpieczniejsze i pozbawione tylu emocji, których nie brakowało na cmentarzu.
    — Będzie już pięć lat w tym roku. Szybko zleciało, a pomyśleć, że przez tyle czasu, to będzie drugi remont tutaj — co prawda żona Lionela zmieniała dodatki we wnętrzach, wliczając w to nowe figurki na półkach, pościele w kolejne kolory i wzory, dodatkowe ozdobne poduszki, ale nie malowali we wszystkich pomieszczeniach ani nie zmieniali paneli. Nawet mebli nie szukali. Ścianę oznaczoną dłońmi Teeny lub łapami Prince'a zamalował sam, a teraz potrzebne były nie byle jakie zmiany. — To kto wybiera sypialnię, a kto salon? Dzielimy się po dwóch i lecimy, bo z tydzień nam zejdzie.
    Zaczekał aż Nico z Charlie'em przebiorą się w łazience. Były detektyw ze śmiechem stwierdził, że ledwo co dopiął swoje spodnie, ale machnął na to ręką, przyznając od razu, iż większe rozmiary w sklepach widział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozbawiony Lionel zdjął koszulkę, spodnie, zastępując je dresami wybrudzonymi zieloną farbą, gdy wspólnie z bratem malowali płot u babci Valerii, a amarantowy bezrękawnik markerem pomazała Nicolette, bo ona bardzo chciała zrobić w taty ubranku serduszko, ale coś nie wyszło. Jako, że nigdy nie bał się żadnej pracy, ponieważ był w stanie bronić ludzi w sądzie, ale tak samo zakładać nowe panele albo składać łóżko, więc nie wyobrażał sobie tego, żeby bezczynnie patrzeć na pracujących mężczyzn. Kiedy zleceń instalacyjnych było mniej, niż w ostatnich dniach, jeździł na budowy, wspierając ludzi. Rąk do pracy brakowało i nie wolno było się z tym kryć.

      Lionel Madden

      Usuń
  131. Ludzie często mówili z lekkością, że czas leczy rany, nawet do końca nie zastanawiając się nad głębią tych kilku słów. Były tak bardzo prawdziwe, jednak mało kto wykazywał się cierpliwością, by zawsze o tym pamiętać. Człowiek przytłoczony nieszczęściami, bólem i szarą rzeczywistością zamykał na możliwość dojrzenia czegoś więcej - choćby skrawka nadziei.Po burzy nie zawsze wychodzi tęcza, ale z pewnością za chmurami zawsze było słońce, choć niewidoczne dla oczu.
    — A rumień się do woli! Ja swojego zdania nie zmienię. — powiedziała dla podkreślenia kręcą śmiesznie głową niczym afroamerykańska diwa rodem z sitcomów lat dziewięćdziesiątych. Brakowało tylko tego charakterystycznego mruknięcia yhym I told ya.
    — A no jedną, jedną, ale jak widać dałam radę. Nie martw się następnym razem zgłoszę sie po pomoc. —    powiedziała będąc w połowie drogi do kuchni, jednak przystanęła, by jeszcze raz spojrzeń na już pogodniejszego towarzysza. Miała nadzieję, że ta rozmowa pomogła mu odrobinę, bo nie śmiała marzyć, by okazała się tak znaczącym kopem jakiego w przeszłości jej sprezentował Marshall. 
    Rudowłosa przygotowała dla nich obojga drinki niemal identyczne jak te, które popijali jeszcze w jej poprzednim mieszkaniu. Może to miała byc ich jakaś tradycja? Rum i coca-cola, w końcu tego nie mógł im nikt zabronić. Weszła do łazienki stawiając szklanki na szafeczce, gdzie głownie trzymała kosmetyki. 
    — Co nie działa? Wszystko — burknęła i przeprosiła go, bo musiała dojśc do głownego zaworu z wodą. Gdy tylko delikatnie go odkręciła woda zaczęła lecieć nieprzerwanym strumieniem chociaż wcale zakończenie baterii prysznicowej nie zostało uniesione do góry.
    — Widzisz? No po prostu dramat, ledwo się tutaj wprowadziłam, a juz musiało  się cos popsuć. — jęknęła i zakręciła główny zawór, by znów nie zafundować sobie małej powodzi w łazience. Odsunęła się i chwyciła swoją szklankę z drinkiem.
    — Dasz radę to naprawić, chociaż do momentu, aż będę mogła kogoś wezwać? — była późna godzina i to dlatego zdecydowała się zadzwonić do Jeroma w tej sprawie, a nie do speca od hydrauliki.  Miała nadzieję, że nie będzie zmuszona brać kąpieli w miejscu pracy, bo ten etap myślała mieć już dawno za sobą. Usiadła na zamkniętej klapie z sedesu, by nie przeszkadzać mężczyźnie przy oględzinach popsutego zaworu, a także przy naprawie, chociaż była na każde skinienie, gdyby potrzebował jej pomocy.
    [Taka zwłoka, to nie zwłoka daj spokój! :D ]
    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  132. Uniosła wysoko brwi, zaciekawiona jego słowami. Zdecydowanie uczepienie się jednego, konkretnego tematu pozwalało dziewczynie, na zapomnienie o innym. Dlatego, uniosła delikatnie kąciki ust i wpatrywała się w Jerome’a, kiedy wspomniał o tym, że pływa na desce. Obserwowała równie uważnie jego poczynania, a na ustach dziewczyny pojawił się odrobinę szerszy, nieco weselszy uśmiech.
    — Liczę, że po ślubie znajdziesz w takim razie odrobinę czasu, aby udowodnić mi swoje zdolności na żywo — oznajmiła, celując w niego palcem. Zaśmiała się, słysząc jego pytanie. Pokiwała twierdząco głową, a następnie uniosła ją nieco, jakby właśnie zaciągała się najpiękniejszym zapachem na świecie, a dłonią zmierzwiła starannie, do tej pory, ułożone włosy, aby nadać im nieco nadmorskiego niedbalstwa — zdecydowanie… Chyba nawet słyszę szum fal — dodała, przytakując pospiesznie głową i uśmiechając się przy tym.
    Bała się tego spotkania z Marshallem, głównie przez sam fakt, że będzie musiała pojawić się w tej okolicy, w tym budynku… Raz jeszcze w tym mieszkaniu. Później ich rozmowa, wcale nie była łatwa, ale teraz dziewczyna, psychicznie czuła się dużo lepiej. Wygłupy, takie jak te sprzed chwili były dokładnie tym, czego brakowało jej ostatnio w życiu. Liczyła jednak na to, że wrócą jeszcze takie momenty i chwile, w których wszystko wróci po prostu do normy.
    — Czekam i trzymam za słowo! Szkoda tylko, że do lata tak daleko — zaśmiała się, próbując sobie wyobrazić Marshalla w letniej stylizacji. Zastanawiała się nad tym, czy pójdzie w coś nowoczesnego i raczej miejskiego, czy zamierzał zaprezentować się jej w jakimś… Mniej popularnym w tych rejonach odzieniu. Jedno było pewne: Elle mu tego nie zapomni i gdy już temperatura będzie znacznie wyższa, a na ulicach będzie czuć piekący skwar, Morrison przypomni mu o złożonej obietnicy!
    Surferzy zdecydowanie byli tą grupą społeczną, na której Elle zdecydowanie lubiła zawiesić swoje spojrzenie na odrobinę dłużej, niż wypadało. Była jednak wierną mężatką i nie w głowie było jej nic więcej, poza po prostu… Popatrzeniem sobie. Ludzie przecież lubili spoglądać na ładne rzeczy i przedmioty, a na ładnych ludzi patrzyło się po prostu jeszcze przyjemniej.
    — Tak, tak. Przecież z innego powodu nigdy się tam nie zapuszczę, wszystko dla ciebie — zaśmiała się wesoło, po chwili jednak nieco poważniejąc — czasami po prostu życie ma dla nas inne plany. Poza tym, nie oszukujmy się. Takie plany potrafią być czasami dużo ciekawsze… Pomyśl sobie, jak bardzo byłoby nudno, gdyby wszystko szło zgodnie z naszymi założeniami — mruknęła — ale obiecuję, że nawet gdyby miała być szesnastolatką, zmuszę ją do sypania tych kwiatków. Na pewno będę coś na nią miała — zaśmiała się — wiesz, nowy telefon za przysługę na ślubie wujka — wywróciła oczami, śmiejąc się nieco głośniej — nie żebym planowała szantażować swoje dzieci, ale czasami po prostu potrzebne są mocne argumenty — dodała, cały czas z uśmiechem na ustach.
    Wesoły uśmiech, szybko zamienił się w ciepły. To było zwyczajnie miłe, że była dla kogoś ważna w ten sposób, że chciał spędzać również w jej towarzystwie tak ważny dla siebie dzień.
    Zacisnęła wargi i wpatrywała się w niego, czekając, aż zacznie opowiadać o czymś, co wcale nie musiało dużo znaczyć. Była też nieco ciekawa co dla Marshalla jest tematem lekkim i przyjemnym, bo w końcu wciąż się poznawali.
    Uniosła delikatnie brew, słysząc pytanie związane z kozą. Na jej ustach mimowolnie pojawił się uśmiech, bo zwyczajnie posiadanie kózki, było jej wielkim marzeniem, które… Cóż, było stopowane przez jej męża.
    — Mój mąż jeździ na wózki i mam dwójkę dzieci. Jedno chce wkładać wszystko do swoich ust, nosa, uszu… — zaczęła, ale po chwili przerwała swój wywód — mógłbyś załatwić mi kozę? — Wbiła w niego spojrzenie swoich ciemnych oczu i dokładnie mu się przyglądała, jakby poszukując na jego twarzy dowodu, że żartuje. Nie wspominał nigdy wcześniej o wolontariacie, więc nie wiedziała, czy ma brać tę informację na poważnie, a zwłaszcza te związane z kozą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz, jeździ na wózku… — powtórzyła się, a na jej ustach pojawił się złowieszczy uśmieszek — Poszłabym z nią na piętro i guzik mógłby zrobić — zaśmiała się cicho — ale tak poważnie… Nie dam rady z tą trójką i kozą. Jak się u nas nieco ustabilizuje, na pewno wrócimy do tematu. Nie odpuszczę, skoro już wiem, kto ewentualnie pomógłby mi z w ogóle znalezieniem kozy — zaśmiała się, przygryzając delikatnie wargę — taka koza ogarnie, że ma się załatwiać na matę? Mieliśmy kiedyś przez krótki czas szczeniaczka… On rozumiał o co z nimi chodzi. I nie, nie! Nie pozbyliśmy się go. Znalazł się po prostu jego właściciel — dodała szybko, aby nie było żadnego nieporozumienia. — Swoją drogą, to chyba właśnie on uratował nasze małżeństwo — parsknęła powietrzem, wracając do pamiętnego dnia — znaleziony szczeniak. Kto by się spodziewał.

      Elka

      Usuń
  133. Dwa tygodnie. W pierwszej chwili to wydawało się cholernie długo. Jeśliby zliczyć wszystkie dwa tygodnie, które padały tutaj od momentu zakupu mieszkania i podjęcia decyzji o remoncie, doszłoby się do wniosku, że o wiele krócej od tego remontu trwałoby postawienie nowego domu od fundamentów. Na szczęście, żadne z tych wcześniejszych dwóch tygodni nie doszło do skutku i chociaż mieszkanie wyglądało tak, jak wyglądało – a więc wcale – to nadal Salingerowie nie zmarnowali na ten cel przesadnie dużo czasu. Póki co.
    — Wstępnie dwa tygodnie — przytaknęła i podała nowemu fachowcowi kubeczek chłodnej kawy. Stała zaparzona od wczesnego poranka, nawet termos nie był tutaj cudotwórcą. I dobrze, bo dzięki temu Sky mogła upić kilka łyków prosto z niego. Otarła usta dłonią, kropelka skapnęła jej na brodę. To nie takie łatwe, prawda? Iść i oddychać jednocześnie. — Brzmi dobrze. Za każdym razem, kiedy ktoś obiecywał mi, że to robota na kilka dni, kończyło się to mniej więcej w ten sposób
    Jerome nie musiał się spieszyć. Jeśli prace miały zostać ukończone raz i porządnie, to warto było zaczekać na ich efekty dwa, a nawet trzy czy cztery tygodnie, byle nie musieć już nigdy więcej wracać do tematu sypiących się ścian. Mężczyźnie można było zaufać – takie przeczucie miała co do niego Sky – nie obiecywał gruszek na wierzbie, zdroworozsądkowo ocenił swoje możliwości względem czasu pracy, nie machnął ręką i nie prychał pod nosem powtarzając, że dawniej nie takie rzeczy doprowadzało się do świetności i nie ma się pani czego obawiać. Niewątpliwie miał w tym doświadczenie, ale dodatkowo przemawiała na jego korzyść krążąca trochę jakby bez jego udziału reklama tego doświadczenia. To nie on szukał dodatkowego zajęcia. To dodatkowe zajęcie znalazło jego. Nie zadziałoby się tak, gdyby każdą taką dodatkową robotę kończył pijany jak bela na podłodze, albo pokazywał się w nich raz na jakiś czas, tak dla pewności, żeby pracodawca nie zapomniał jego wyglądu i przy następnej okazji nie wywalił go na zbity pysk jak zbłąkanego obcego. Czyżby stanęło tu przed Sky wybawienie?
    — Cóż… — cmoknęła, skrzywiła się trochę. Wyglądała jak nastolatka, która zwędziła swojej mamie z portfela wszystkie jednodolarówki i prawda o jej występku przez przypadek wyszła na jaw. Inny motyw, ale uczucie takie samo: wstyd było się przyznać, do jakiej głębokiej dupy cię to wszystko doprowadziło. — Myślałam jeszcze o nowych płytkach na ściany do łazienki i podłodze w sypialni. Płytki są w niektórych miejscach popękane, a podłoga jest za jasna. Malowanie ścian, jak już przestanie straszyć ta ogromna dziura. Właściwie to nie wiem, czy z pozostałymi ścianami jest wszystko w porządku i czy nie trzeba będzie czegoś podrównać…
    Kto wie, jakie jeszcze kwiatki ukrywały się w tych paru pomieszczeniach? Mieszkanie miało być gotowe do zamieszkania po wprowadzaniu absolutnie kilku drobnych poprawek, tak przekonywał o tym jego poprzedni właściciel, ale i poprzedni właściciel musiał mieć swoje powody, żeby się go pozbyć. Teoretycznie potrzebował pieniędzy na pilne wydatki związane z leczeniem jego matki. Praktycznie – znalazł frajerów, którym spieszyło się dostatecznie bardzo z zakupem nowego lokum, bo to było jedyne mieszkanie w tej okolicy, które spełniało ich oczekiwania i nie chcieli, aby ktoś ich uprzedził. Jak się okazało, nie do końca takiej orki się tu spodziewali.
    — Po prostu zostawię ci klucze do tego mieszkania, będziesz wpadał, kiedy będziesz miał na to czas, bo ja też nie zawsze tu jestem. Może uda ci się znaleźć jeszcze jakieś powody do tego, żeby to wszystko puścić z dymem. Tylko najpierw mnie uprzedź, przyjdę z popcornem. — uśmiechnęła się. Prawie że zobaczyła przed sobą tę ścianę płomieni i ten widok spodobał jej się nawet bardziej, niż wizja pięknie wykończonego salonu. — Najważniejsza jest ta dziura i drzwi, za resztę nie wypłaciłabym ci się do końca życia. A właśnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klasnęła w dłonie, a potem zacisnęła je prawie jak w triumfalnym geście.
      — Jeszcze jedna ważna sprawa! Twoja zapłata, przecież nie możesz paprać się w tym gruzowisku za darmo. Jak się zwykle umawiasz przy okazji takich prac?
      Obsypię cię złotem i diamentami człowieku, tylko niech to przestanie wyglądać dworzec kolejowy w Bratysławie.

      Ależ nie ma za co, ja zawsze zaczekam na odpis ile trzeba. :) No, mi też się trochę zeszło i też przepraszam za to, ale coś nie mogę znaleźć czasu, żeby usiąść i napisać w ciągu dnia więcej niż ten 1-2 odpisy. I mi się zbiera kolejeczka. :)

      Sky

      Usuń
  134. Ekstremalne hobby brzmiało bardzo interesująco. Jaime na pewno by się na to zgodził, chociaż na pewno na początku miałby pewne wątpliwości. Cóż, skok na bungee uważał do niedawna za coś tak szalonego, że właściwie jego zdaniem groziło to śmiercią. A przynajmniej mocnemu uszczerbkowi na zdrowiu. Jednakże kiedy już się wybrali razem z Jerome’em w odpowiednie miejsce, a potem skoczyli... chłopak był po prostu wniebowzięty. Całe to przedsięwzięcie było super, bardzo ekscytujące i powodowało, że w organizmie Jaime’ego szalały endorfiny. Było to coś tak niesamowitego, że Moretti miał ochotę to powtórzyć. Może nie zaraz po pierwszym skoku, ale na pewno chciał doświadczyć tego szczęścia jeszcze raz. Jeżeli więc panowie znajdą dla siebie coś równie fantastycznego, to Jaime był jak najbardziej za. Tymczasem jednak student antropologii sądowej skupił się na przyjacielu i na tym, o czym mówił.
    – Nic takiego nie powiedziałem – uniósł brew, wpatrując się w Jerome’a. – Chodziło mi o to, że to nie jest gra nastawiona na rywalizację, więc nie możesz za bardzo nikogo w niej pogrążyć. Teraz rozumiesz? Przy okazji możesz sprawdzić, który przyjaciel czy znajomy jest najbardziej... ma najbardziej szaloną wyobraźnię wśród was – wzruszył ramionami i uśmiechnął się do niego.
    Sam chętnie spróbowałby w to zagrać, ale nie miał z kim. A teraz z samym Jerome’em to przecież nie miało sensu. Do tej gry musiały być przynajmniej trzy osoby, więc gdyby kiedyś faktycznie Jaime wpadł do Jen i jej małżonka, to mogliby zagrać. Może też Harold by się przyłączył... Albo to Jaime zaprosiłby do siebie na kolację i grę Marshallów i Laurę. Wtedy wszyscy mogliby się poznać, a wieczór spędziliby na głośnych śmiechach i dobrym jedzeniu (cóż, przez te kilka miesięcy Jaime zdążył podrasować nieco swoje umiejętności, zwłaszcza, że dość często zdarzało mu się zapraszać dziewczynę do siebie na obiad czy kolację, ewentualnie też śniadanie).
    – Uważaj, bo może zadzwonię... – to, że Jaime to zapamięta, to wiadoma sprawa. Ale czy będzie mu się chciało ustawiać budzik na tę godzinę tylko po to, aby zadzwonić do przyjaciela, obudzić go i zaśpiewać mu „sto lat”? Cóż... możliwe, że tak, więc niech lepiej Jerome uważa, co mówi. – Bo ja tam wiem – wzruszył ponownie ramionami. – Trzydzieści lat to przekroczenie jakiejś tam granicy, tak jak ja niedługo przekroczę dwudziestkę, ale czy to starość? Wciąż będziesz mógł robić te wszystkie rzeczy, które robisz teraz.
    Mógł mu teraz rzucić jakiś złośliwy komentarz, ale nie będzie jak dzieci ojca Jerome’a przecież, tak? Jaime’ego dobrze wychowali. No. Uśmiechnął się sam do siebie na te myśli.
    Zaraz jednak ten uśmiech zniknął z jego ust. Spojrzał uważnie na Jerome’a, a to jedno słowo wciąż dźwięczało mu w głowie. Powtarzało się jak zacięta płyta. I owszem, było to dziwne, bardzo, ale... jednocześnie wcale nie. Skomplikowane, tak, ale dla Jaime’ego niekoniecznie. Cóż... nawet mu się to spodobało, a to, że Jerome nie kontynuował tego... „tematu”, było dla Jaime’ego uspokajające. Dlatego też skupił się na kolejnych słowach brata i skinął powoli głową. Chciał go posłuchać, w końcu Jerome miał już żonę, prawda? A Moretti nigdy wcześniej nie był w związku i... nigdy też nikt mu się tak nie podobał jak Laura i... cholera jasna. Dobrze, że miał Jerome’a, po prostu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Zareagowała jak każdy inny normalny człowiek, któremu ktoś mówi, że osoba bliska tego kogoś nie żyje. Zmartwiła się, powiedziała, że jej przykro. Nie chciałem jej wtedy wszystkiego mówić. Wciąż nie czuję się gotowy, wiesz? – spojrzał na niego, ale zaraz odwrócił wzrok. Jerome wciąż był tą jedyną osobą spoza rodziny, nie będącą też terapeutą, która znała przyczynę śmierci Jimmy’ego. – Nie wiem, czy by zrozumiała, naprawdę nie wiem. Chciałbym wierzyć... wiedzieć, że tak, ale nie wiem – pokręcił głową. Nalał sobie soku do szklaki i wziął kilka łyków. – No ale to nie o mnie będziemy rozmawiać całe popołudnie, co? – uśmiechnął się do niego lekko. – Mam dla ciebie coś super, przywiozłem z Bali. Na pewno ci się spodoba – wyraźnie zaznaczył ostatnie słowo. – Ale to ci przekażę innym razem, nie mam tego przy sobie.

      [Oby, chociaż ja pewnie długo będę wracać do „normalności” :)]

      Jaime

      Usuń
  135. Każdy z nich był dorosłym mężczyzną, któremu nie w głowie jakieś tam przekomarzanie. Nico z Charlie'em prędko wybrali salon, pozostawiając Lionela w towarzystwie Jeroma, bo były detektyw szepnął, że jego przyszywany synek musi dawać sobie radę sam i do tego nie potrzebuje, aby ojciec stał nad nim i wszystko mu dyktował. Bez żadnych problemów przystąpili do wyznaczonych zadań, nie leniąc się ani przez sekundę. W końcu Madden nie uważał się za szefa, bo właścicielem firmy był przede wszystkim ojcem, a cały interes w przyszłości miał przejąć starszy z synów, czyli Joseph, ale nie zamierzał odpuszczać pracownikom, bo zamierzał mówić prawdę, relacjonując cały ten dzień. Nigdy nie kwapił się do tego, żeby pozostawać w budowlance, dlatego nie miał żadnych pretensji ani do ojca, ani do brata. Tam, gdzie nie widział swojego miejsca, po prostu nie wciskał swojego nosa. Jego światem miało być prawo, a jeśli go stamtąd wyrzucono, to skorzystał z pomocy i innej szansy, wierząc mocno w to, że wkrótce jego stery na budowie przejmie ojciec oraz brat.
    — Człowieku, on wypisał się na własne żądanie ze szpitala, ponieważ uznał, że musi wszystkiego dopilnować, chociaż z Josephem zapewnialiśmy go, iż nad wszystkim mamy całkowitą kontrolę. Nawet jego ukochana żona nie potrafiła zmusić go do zmiany decyzji. Jeszcze się dziwię, że nie zerwał tego gipsu z nogi. Pierwszy raz w życiu ma coś złamane, więc znosi to znacznie gorzej. Pewnie za jakieś trzy tygodnie zobaczycie go w akcji. Może ma już te sześćdziesiąt dwa lata, ale według niego wiek, to tylko głupia liczba, a on dalej pozostaje młody i silny.
    Nim Ryan Madden wspólnie z żoną założyli firmę, pracował na budowie u teścia swojego najlepszego przyjaciela. Przepracował tam zaledwie dwa lata, słysząc wielokrotnie, że ludzie za nim nie nadążają i śmiało może góry przenosić. Kiedy tylko okazało się, że mogą wziąć kredyt, a na świat przyszło ich siódme dziecko (po czasie okazało się, że ostatnie, lecz bawiąc na rękach maleńką Amy nie wiedzieli, czy los ześle im kolejną, przepiękną istotkę do ich rodziny) postanowili zaryzykować i stworzyć własną markę, rozpoczynając równie udane życie zawodowe, jak to prywatne. Spełnili marzenie głowy rodziny, a z czasem Emily nie mogła powstrzymać się przed tym, aby iść za ciosem i zrobić coś, co jej sprawi ogromną frajdę. Wahała się przez długie lata, ale ostatecznie za namową serca rzuciła swój pomysł, który wcale nie został przez innych wyśmiany. Zawsze się wspierali, więc w dwa tysiące siódmym roku oficjalnie otworzyli pierwszą z dwóch restauracji, która nosiła imię właścicielki, a ona ze łzami w oczach szeptała, iż Fibre i Emily to kolejne ich szczęścia, które mimo wszystko nie dorównają najwspanialszym dzieciom pod słońcem. Skoro matkę trudno było utrzymać w jednym miejscu, tak z ojcem nie było szans, nawet gdyby za ramiona silnie trzymali go synowie.
    — Całe szczęście, że bramki nie uruchamiają się, kiedy przechodzisz. Bardzo często będziesz wysyłany do marketów budowlanych, a wtedy nawet kochany tata Nico nie uratowałby Cię przed problemami — pokręcił głową, uśmiechając się szeroko. Jakoś wyobraził sobie taką scenkę. Wesolutkiego byłego detektywa odbierającego niby swojego dziecko z kanciapy ochroniarzy. Coś czuł, że nowi pracownicy szybko zostaną dobrymi znajomymi, a ta perfidna kradzież Jeroma ze stanowiska sekretareczki zostanie mu wybaczona i wszyscy zobaczą, że długowłosy znalazł swoje odpowiednie miejsce do pracy. — Na moją byłą żonę piszczały, a ja za każdym razem nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Biedna wielokrotnie tłumaczyła, że niczego nie ukradła, a i tak jej nie wierzono. Śruby robiły swoje, więc nawet przyszłego prawnika oskarżano o to, że gdzieś musi mieć schowany produkt ze sklepu. Nie zapomnę miny ochroniarza, gdy Mags powiedziała, iż schowała tą cenną rzecz w stanik, ale ze względu na trwały związek nie pozwoli sobie na tego typu przeszukiwania. Tak go strasznie wkurzyła, że kiedy tylko przychodziła do sklepu i mijała tego faceta, to on głośno wzdychał, obserwując ją z daleka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy tylko skończył mówić i meble zostały zabezpieczone, w progu między sypialnią, a salonem stanęła Valeria. Wciąż trzymała w dłoni szmatkę i rzuciła kolejny kawałek karmy w stronę Prince'a, aby ten przypadkiem nie zamoczył nosa w otwartej puszcze farby. Z zadowoleniem obserwowała psiaka, który wyszedł na balkon, układając się na kocu i w tym czasie zaproponowała aż trzy potrawy, które może przygotować na dalszą część obiadu. Panowie wraz z wnukiem kobiety mieli do wyboru duszoną karkówkę z cebulką, kotlety z kalafiora i kaszy jaglanej, a także gruzińskie pierożki. Lionelowi wystarczyło powiedzieć o tylu dobrociach i niemal automatycznie poleciałaby mu ślina, więc aż zaciekawiony patrzył na głaszczącego się po brzuchu Nico. Kochana babcia Valeria na pewno doprowadzi ich do zdobycia dodatkowych kilogramów, bo Madden znał ją od urodzenia i wiedział, że do wieczora przygotuje jeszcze deser.

      Lionel Madden

      Usuń
  136. Zdawał sobie sprawę, że senior rodziny Madden niekoniecznie dostanie pozwolenie od lekarza na wykonywanie dawnych obowiązków, kiedy tylko ściągną mu gips. To było jego pierwsze złamanie, więc musiał liczyć się z problemami, a także być może rehabilitacją, jednak jeśli nie wpuszczą go na budowę drzwiami, to Ryan wejdzie oknem i tego Lionel był pewny w stu, a może dwustu procentach. I chociaż zdawał sobie sprawę, że wspólnie z rodzeństwem powinni zatrzymać pędzącego ojca, tak nawet nie było sensu przygotowywać się na taką rozmowę, bo otwarcie uznałby, że chcą z niego zrobić starego dziadziusia, który od rana do wieczora będzie siedział w domu. Patrząc na swojego ojca, wielokrotnie zastanawiał się nad tym, czy on za trzydzieści lat również nie usiedzi w jednym miejscu, czy jednak wybierze wygodny fotel, kapcie i oglądanie telewizji? I czy przede wszystkim w tej starości zostanie sam jak palec i nawet nie będzie szans na to, żeby z kimś porozmawiać? Cholerne życie, które niepotrzebnie się posypało.
    — To ja jestem tym szczęściarzem i wspólnie z młodszą siostrą Karen byliśmy chyba najgrzeczniejsi, bo pozostałe rodzeństwo nawet po dwa razy siedziało w gipsie. — pomógł Jeromowi wszystko obkleić, wracając do wakacyjnych wspomnień, gdyż to wtedy najczęściej któreś z dzieci Ryana i Emily łamało sobie nogę lub rękę i tym samym nie mogli korzystać z letnich atrakcji. Przede wszystkim pamiętał obrzydliwe złamanie otwarte u najstarszej siostry. Wtedy nie zważał na nic, usługując jej przez ponad miesiąc. To podawał świeżo wyciskane soki, robił tosty i gofry, kupował gazety, oglądał z nią komedie romantyczne, a kiedy ją bolało, to też udawał, że cierpi, głaszcząc ją po gęstych włosach. I wydawać by się mogło, że rodzeństwo ma ochotę sprzedać siebie nawzajem na Allegro, tak w takich chwilach stawali się sobie najbliżsi.
    Wspominając o byłej żonie zapomniał, że od dawna odczuwał w stosunku do jej osoby olbrzymią złość mieszającą się z nienawiścią. Gdzieś przez chwilę to wszystko wyparowało i słowo była dziwnie brzmiało, kiedy opowiadał historię z przeszłości. Ze szczęśliwych czasów, które minęły bezpowrotnie. Gdyby tutaj była, to nie przygotowywałaby tylu potraw dla pracowników, decydując się pewnie na kilka kartoników pizzy, ale miała w sobie coś takiego, że z każdym człowiekiem łapała nić porozumienia w takim zawrotnym tempie, jak Nico z Marshallem. Chodziłaby pewnie między pokojami, dopytując się o to, czy może im pomóc. I znając życie założyłaby ogrodniczki poplamione przeróżnymi odcieniami farb, których nie potrafiła wyrzucić, gdy wspólnie z Lionelem malowali sypialnię, ostatecznie nie potrafiąc skończyć tego remontu, bo oboje zaczepiali siebie nawzajem, aż Madden pewnego dnia poprosił brata o pomoc. Przecież głupio się przyznać, że malowali ten niewielki pokój cały tydzień.
    — Wzywali, a ona miała jeszcze większą radochę z tego, bo oprócz dokładnego przeszukania przez ochroniarza, nawet policjanci nie potrafili niczego znaleźć. Nudzić się z nią nie mogłem i czasami nie wierzyłem w to, że na taką wariatkę właśnie wpadłem w swoim życiu. Twoja żona z tych spokojniejszych, czy też jej wszędzie pełno? — zagadnął, chcąc poznać lepiej historię miłosną pracownika i jego drugiej połowy. W tym chłopaku widział na pewno to, że szybko nie odpuszcza, bo jakby nie patrzeć zawalczył, pokonując odległość, żeby tylko być szczęśliwym przy odpowiedniej kobiecie. Lionel nie musiał znać żony Jeroma, aby przypuszczać, że na pewno doceniła starania bruneta. Niejeden poddałby się na starcie, a Marshallowi opłacało się opuścić znajome miejsce, wyjeżdżając w nieznane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozpoczynając malowanie ścian, towarzyszyły im luźne pogawędki, ale też zapachy dochodzące z kuchni, które na pewno nie dawały spokoju przechodzącym na tym piętrze sąsiadom. Valeria cichutko śpiewała, kręcąc się przy blatach i odganiając co chwilę Prince'a, któremu zależało na tym, aby choć kawałeczek tego pysznego jedzonka spadł na podłogę. Lionel nabierając na wałek kolejną warstwę farby, nie zdążył jeszcze wstać i ruszyć do boju, gdy usłyszeli śmiech Charlie'ego. Rudowłosy prawie bordowy na twarzy, wachlował siebie utworzoną z papieru czapeczką, a pytanie Nico rozwiało wszelkie wątpliwości.
      — Kochana pani Valerio, czy znajdzie się jakaś samotna agrafka? — wskazał na rozprutą szelkę od spodni, z groźną miną machając palcem w kierunku ojca piątki dzieci. — Każdemu może się zdarzyć i proszę się nie śmiać, bo może jutro któremuś z Was przyda się agrafka albo szybkie szycie.

      Lionel Madden

      Usuń
  137. Zahra była agresywna i bezkompromisowa i jako kobieta, mogła wydawać się nieatrakcyjna z tak władczym i apodyktycznym charakterem. I w kwestii partnerstwa owszem – była samotna, ale jakoś nieszczególnie się tym przejmowała, bo przywykła do brnięcia do przodu w pojedynkę. Po pierwsze nie musiała się nikim innym martwić, a zmartwień i tak jej nie brakowało. Po drugie decydując o samej sobie była absolutnie swobodna w podejmowaniu wyborów. Po trzecie, najwazniejsze – czuła się wolna, nieograniczona, mogła rozwinąć skrzydła na tyle na ile chciała, potrafiła i jak daleko marzyła. Wiązało się to oczywiście z tym, że gdy upadnie, nikt jej nie pocieszy i nie pomoże wstać, ale zdążyła się zahartować. No i także bardzo wygodna była maska królowej życia jaką nosiła od paru lat i jaka niemal wrosła do jej wrazliwszej i smuklejszej naturalnej twarzy. Lata mijały, nowe nawyki, słabości, upodobania pojawiały się zastępując dawniejsze, ale tak ogólnie niewiele się w jej zyciu zmieniało. Proces uwolnienia się od wpływów agencji, w której zaczeła istnienie w wielkim świecie, był okropnie długi, wszystko w tym trudne i niestety kosztowało ją naprawdę wiele – w tym utratę rodziców i przez moment jak się wydawało także godności, ale to było dobre dziesięć lat temu. Od niemal dekady sama sobie rządziła i nie chciała tego zmieniać, choć jak patrzyła wstecz, absolutnie nie przypominała osoby, jaka mógł znać Jerome.
    Uśmiechnieta, pogodna i głodna wrażeń życia dziewczyna wyparowała. Maska wzgardy dla otoczenia niemal całkowicie wsiąkneła w ciemną skórę jej twarzy. Oczy albo rozpalone wyławiały kolejnych kochanków z tłumu gwiazd, albo mroziły wyniosłym dystansem, ewentualnie doprowadzały do wycofania piorunując złością. Zahra żyła emocjami. Była osobą która najpierw działała, później myślała, nigdy nie żałowała, albo może starała się zachować takie pozory. Bo mimo iż szokowała, mimo iż popadała w tarapaty, albo doprowadzała innych do szału, to wszystkie jej działania były z reguły wcześniej oszacowane w rachunku ryzyka i – to też wazne, wykalkulowane w tabeli zysków i strat. Miała analityczny umysł i od paru dobrych lat prowadziła szumne życie, które było starannie wyreżyserowane. To męczyło i bolało pod wieloma względami, wieksza część jej dokonań to były pozory, ale jednak wszystko w pewien sposób sprawiało, że wszyscy wokół trzymali dystans, a ona mogła być wtedy spokojna o siostrę i dziadka. Żyła swoim zyciem w pełni i była go całkowicie świadoma, chociaż pozornie wszystko wydawało się chaotyczne i jakieś niedopasowane, jakby każdy dzień należał do kogoś innego, jakby ona sama nie umiała dowiedzieć się, kim jest.
    Na krótkie i podsumowujące jej opowieść z ust Marshalla, parskneła śmiechem i przewróciła się na bok, mocniej ściskając palce na jego dłoni, którą odnalazł jej. Podparła drugą ręke pod policzek, również przez moment obserwowała twarz dawnego przyjaciela, nastoletniej miłości, próbując odnaleźć jedno, najbardziej szczęśliwe wspólne wspomnienie. Nie umiała, tamto lato było tak wyjątkowe, wspaniałe, pełne nowych smaków, kolorów, doznań, że wszystko było pełnią , wręcz eksplozją szczęścia. Uśmiechnęła się na tę mysl i zaraz usta wykrzywił kwasny grymas, gdy padło pytanie o lustro.
    - Nie patrzę. Jest tam ktoś obcy – mruknęła i uniosła się nieco, aby przysunąć i oprzeć na ramieniu mężczyzny, układając wygodniej u jego boku.
    Chodziła co jakiś czas do psychologa, jej adwokat to kiedyś zasugerował. Nie potrafiła się przed nim otworzyć, a teraz choc opowiedziała Marshallowi wszystko, co ją spotkało w ciągu ostatnich lat, nie znaczyło to wcale, że przebrneli przez zmiany w swoim życiu i na powrót są przyjaciółmi. Nie. Wypowiedziała tylko słowa, nie wspominając o tym, ile wycierpiała, jak to wszystko przetrawiła, czy w ogóle jakkolwiek umiała się z tym uporać, czy może wciąż to ją gdzieś męczy. Słowem nie wspomniała o uczuciach, jakie ją trawią i co gorsza, nie umiała tego zrobić, bo nie znajdowała żadnych słów. Żadnych odpowiednich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Wiesz, że nie jesteś w swoim bólu sam? Jen też w tym tkwi. Jest obok ciebie. Nie strać jej – odezwała się nadzwyczaj łagodnie, choć miała ochotę teraz strzelić go w łeb i dźgnąć między żebra, na dodatek wrzeszcząc te słowa. Bo Zahra mimo wszystko rozumiała, że nie każdemu dobrze się wiedzie w pojedynkę.
      Uniosła nieco podbródek, aby dosięgnąć spojrzeniem jego twarzy i uśmiechnęła się na widok koralików na jego szyi. - Wiecznie jesteś czymś obwieszony, lalusiu – rzuciła dla niepoznaki, dla rozluźnienia atmosfery. Zawsze jej się to podobało, pasowało to niego i moliwe też, że kiedyś tak podobnie się do niego odzywała na wyspie.



      Zahra

      Usuń
  138. Swojego podejścia nie mogła nawet zrzucić na obyczaje panujące w Izraelu. Tam ludzie bez przerwy zagadywali do obcych, jadąc tym samym pociągiem, czy siadając do stolika, kiedy żadne inne nie są wolne. Opowiadali nieznajomym o swoich rodzinach, co robili w wakacje i jak zdenerwował ich szef w pracy, by następnie pożegnać się i pewnie nigdy więcej nie zobaczyć. To był właśnie Izrael, w którym Zelda również wychodziła na swojego rodzaju dziwaka. Zdystansowana, ostrożna i dosyć oszczędna w słowach, jakby w ogóle nie pewna tego, jak powinno się rozmawiać z ludźmi. Z drugiej strony nie sprawiała wrażenia osoby zagubionej. Pewnie stawiała kroki, nie unikała niczyich spojrzeń ani nie uciekała od rozmowy. Nie umiała ich prowadzić, jeśli wychodziły poza zawodowy obowiązek, co było trochę śmieszne – w pracy miała do czynienia z dużo bardziej wymagającymi sytuacjami niż jedzenie pizzy z nowopoznanym mężczyzną.
    — Och, na pewno wcześniej poznałeś już jakiegoś Żyda — odparła z autentycznym przekonaniem, opierając się trochę wygodniej na krześle. — Nie słyszałeś, że jesteśmy wszędzie na świecie? Często Żyd sam nie wie, że nim jest, póki jakimś przypadkiem się tego nie dowie — wyjaśniła całkowicie poważnie, wzruszając przy tym ramionami, jakby to była oczywista prawda absolutna; fakt powszechnie znany.
    To było to dosyć specyficzne poczucie humoru Zeldy, które wykształciło się, kiedy zaczęła zapoznawać się z panującymi na świecie stereotypami na temat Żydów. Bawiło ją to, jak ludzie wyolbrzymiali i intepretowali pewne mechanizmy, które zachodziły głównie w Europie w ubiegłym wieku. Bawił ją ten absurd sytuacyjny i jednocześnie to, jak z pozoru niewinną rzecz często przeistaczano w jakąś skazę albo wadę. Prawdą było, że wielu ludzi miało pochodzenie żydowskie i nawet sobie z tego nie zdawało sprawy, a często ci, którzy o tym wiedzieli, ukrywali ten fakt, jakby był to powód do wstydu. Tego Zelda nie rozumiała, ale dalej z jakiegoś powodu potrafiło ją to dalej bawić.
    W obecnych czasach rzeczywiście trudno było rozpoznać Żyda, bo w większości przypadków nie wyróżniał on się jakoś specjalnie z tłumu. Wyjątek stanowili ortodoksi i chasydzi, których ubiór i sposób bycia był na tyle charakterystyczny, że nie dało się tego pomylić z niczym innym. Kiedyś sama przecież ubierała się zupełnie inaczej, co teraz z perspektywy czasu wydaje jej się dziwne i niepraktyczne. Pomyśleć, że spodnie pierwszy raz ubrała w wojsku! Kobieta w spodniach nie była dobrze widziana w jej rodzinnych stronach. Teraz, gdyby odważyłaby się tam zajść, pewnie napluto by jej pod nogi i zwyzywano ciekawymi, jidyszowi epitetami. Mogła tęsknić za Bogiem i mieć nieraz związane z tym wyrzuty sumienia, ale za domem swojego dzieciństwa nigdy by się już nie obejrzała…
    Kiedy podeszła do nich przypisana im kelnerka, Zelda nie podniosła na nią spojrzenia, skupiając się spokojnie na twarzy Jerome’a. Miała przeczucie, że ta niepozorna informacja poruszy w jego głowie jakieś trybiki niepewności, jakby właśnie zdał sobie sprawę, że ma do czynienia z istotą z innej planety. To też ją bawiło, chociaż tutaj miała świadomość, że ewentualna ostrożność towarzysza jest wynikiem tego, że się po prostu nie znają za dobrze. Brunetkę ciężko było obrazić czy zrazić takimi sprawami. Jej religijność i podejście do tradycji judaizmu funkcjonowało w chaosie, którego sama nie rozumiała i już tym bardziej nie oczekiwała tego od nowo poznanego goja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wydaje mi się, że większość koncernów pokroju Coca-Coli ma certyfikat koszerności — pokiwała lekko głową, w duchu uśmiechając się na ostatnie swoje słowa. Po hebrajsku coś było albo koszerne, albo trefne, nie istniały inne określenia, ale na Zachodzie produkty z niepewnego źródła musiały być certyfikowane, co również było dosyć zabawne. — Jednak jeślibyś ją zamówił i nie byłaby koszerna, to pewnie i tak bym się napiła. Jestem uprzejmą Żydówką — dodała z żartobliwym uśmiechem, mając jednocześnie nadzieję, że jasno daje do zrozumienia, co myśli o ewentualnym popełnieniu jakiejś gafy ze strony Jerome’a.
      Nie było potrzeby, by traktować ją jakoś inaczej niż pozostałych ludzi. Na dłuższą metę byłoby to zapewne niezręczne dla nich obojga, jeśli nie wyjątkowo dziwne. Ostatecznie była takim samym człowiekiem, jak każdy inny dookoła. No, może poza faktem, że pracowała dla Mosadu. To chyba było coś nieco bardziej szczególnego, jeśli miałaby być szczera, ale o tym niekoniecznie chciała i miała zamiar wspominać.
      — Nie jadam wieprzowiny i owoców morza, ale to bardziej kwestia przyzwyczajenia niż mojego rzeczywistego oddania tym zakazom — odparła po chwili, posiłkując się małym, niewinnym kłamstewkiem. Dla Jerome’a nie robiło to większej różnicy i tak, ale Zelda dosyć często się okłamywała, co by uniknąć głębszych refleksji na niektóre tematy. — I od razu uprzedzę, że jeśli miałbyś mnie dosyć, to woda święcona na mnie nie działa — dodała jeszcze, również całkiem poważnym tonem. Oczywiście żartowała, ale nie nawykła do ciągłego modulowania tonu głosu w takich rozmowach.

      Zelda

      Usuń
  139. Właściwie to naprawdę byłoby ciekawe, gdyby tak spotkać się we czwórkę. Nie dość, że wszyscy by się poznali, to jeszcze spędziliby miło czas. Taką przynajmniej miał nadzieję Jaime. W dodatku chłopak naprawdę ostatnio podniósł swoje umiejętności w gotowaniu, w końcu kiedy to ostatni raz Jerome miał okazję spróbować jakiegoś dania przyrządzonego przez Morettiego? Dawno temu i prawie już nieprawda. No i umówienie się we cztery osoby wydaje się być zdecydowanie łatwiejsze niż w większym gronie. Pomimo pracy i innych obowiązków, czwórka ludzi miała większe szanse na znalezienie odpowiedniego terminu na kolację i grę. Tym bardziej, że Jaime jeszcze nie znalazł dla siebie odpowiedniego stażu czy praktyk, więc miał wolny każdy wieczór. Nawet jeśli na drugi dzień miałby egzamin lub kolokwium, to jego pamięć z pewnością by mu pomogła się nauczyć i zdać. Poza tym, zarówno Laura, jak i Jen z Jerome’em byli otwartymi osobami, więc istniała możliwość, że załapią ze sobą kontakt. Pytanie tylko czy Jen chciałaby się tak umówić.
    – Ale jeśli cię powiadomię, to niespodzianki nie będzie. Więc to bezsensu trochę... – zauważył chłopak i zrobił nieco zamyśloną minę. – To chyba jednak do ciebie nie zadzwonię w środku nocy, żeby zaśpiewać ci „sto lat”. No trudno, wymyślę coś innego. Przyjechać nie przyjadę, jeszcze mnie sąsiedzi uznają za wariata albo za włamywacza i zadzwonią na policję. Nie mówiąc już o Jen, która mogłaby mnie wykopać za drzwi – zaśmiał się pod nosem. Cóż, najważniejsze, żeby w ogóle pamiętać i złożyć życzenia. A czy to będzie o czwartej w nocy, czy też o dwudziestej drugiej, to nie miało aż takiego znaczenia.
    Jaime machnął ręką na słowa Jerome’a i bardzo się ucieszył, że mężczyzna się nie przejmuje tym, że w pewnym wieku pewnych rzeczy nie wypada.
    – Proszę cię – westchnął cicho. – Mój chrzestny, ten, z którym byłem na Bali, za dwa lata będzie miał czterdzieści lat, a nie zachowuje się zbyt poważnie, zakładając oczywiście, że w tym wieku człowiek musi być poważny. Ja może nie jestem aż nadto wesoły, raczej zaliczałbym się do tych ludzi bardziej ponurych, ale jakoś tak nie wyobrażam sobie takiego momentu w życiu, w którym ktoś bardzo wesoły, z szalonymi pomysłami, nagle miałby tych pomysłów nie mieć albo ich nie wypowiadać ma głos, a tym bardziej realizować.
    Chłopak patrzył cały czas na Jerome’a, kiedy ten opowiadał mu o tym, w jaki sposób jego żona dowiedziała się o śmierci jego brata. No tak, miał ku temu dobrą okazję. Jaime uśmiechnął się do niego lekko, słuchając jego kolejnych słów. Bardzo się cieszył, że jego przyjaciel zaufał Jen na tyle, aby jej o tym opowiedzieć i jednocześnie się na tym nie przejechał. Przyjemnie się tego słuchało, chociaż chodziło tutaj o śmierć młodszego brata.
    – Kto wie, może i ja kiedyś zaprowadzę Laurę na grób Jimmy’ego – podsumował, wciąż delikatnie się uśmiechając.
    Jedną osobę już tam zaprowadził i może pokazanie grobu drugiej nie będzie stanowiło dla niego aż tak dużego problemu. Może. Póki co, nie był jeszcze na to gotowy, chociaż czas spędzany z Laurą był cudowny i czuł się przy niej naprawdę dobrze. I spokojnie pomimo stresu, jaki nie raz go łapał.
    Jaime sięgnął po kawałek pizzy i położył go na talerzu. Zaraz też wziął widelec i malutką miseczkę z sosem, aby sobie go nieco dołożyć na smakowity trójkąt. Potem wziął jedzenie do rąk i wziął pierwszego gryza, czując się fantastycznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – No jasne, że nie – odpowiedział z nieco pełnymi ustami. – Dla ciebie i dla Jen, nie wlewaj sobie, dla niej też coś mam – wziął kolejnego kęsa i uśmiechnął się do siebie, słysząc, że Jerome odwiedził siostrzeńca. No! Robiło się coraz bardziej optymistycznie. Zaraz odłożył kawałek na talerz, wytarł porządnie palce w serwetkę tak jak Jerome, a potem wziął do dłoni jego telefon i zaczął przeglądać zdjęcia. Jaime dziećmi się nie zachwycał, co Jerome już wiedział. Ale musiał przyznać, że ten dzieciaczek był nawet trochę słodki. – O, tu jakie ładne – uśmiechnął się szerzej, pokazując przyjacielowi, o które dokładnie zdjęcie mu chodzi. Na wyświetlaczu widniał Jerome z Yoelem.
      Oglądał zdjęcia, trochę komentował, że nawet ładny ten dzieciak. Później oddał mu telefon i zrobił się nieco poważniejszy. Zanim jednak się odezwał, ponownie wziął do rąk kawałek pizzy. – A jak się czuje Jen? Była z tobą u twojej siostry i Yoela?

      [Ja też, haha :D Jedyne co mi bardzo przeszkadza, to moje panikowanie, jak tylko gdzieś wyjdę i wrócę do domu, to myję dłonie bardzo długo... I na długo odkładam różne produkty na kwarantannę nim je dotknę bez poczucia, że muszę wyszorować ręce :x nie polecam...]

      Jaime

      Usuń
  140. Babcia Valeria kilka dni po urodzinach Nicolette wyprawiała własne przyjęcie, a w tym roku jej dzień przypadał na niedzielę i tym samym miała ukończyć osiemdziesiąt dwa lata. W takich momentach zawsze powtarzała, że ktoś się pomylił wpisując ten rocznik w liczne dokumenty, bo niejednego siedemdziesięciolatka zaskoczyłaby swoją kondycją, pamięcią i wynikami lekarskimi. Byłaby zdrowa jak ryba, gdyby nie zawał, który przeszła dowiadując się o tragicznym wypadku, w którym zginął jej mąż, a jak na złość równo rok po tym, kiedy zmarł, ponownie serce nie wytrzymało, więc znowu przez dwa tygodnie leżała w szpitalu. Nie miała łatwo w życiu. Przeszła przez rozstanie własnych rodziców, próbowała uratować rodzoną siostrę, która spadła z drzewa, a rodząc mamę Lionela nie słyszała tego charakterystycznego płaczu dzieciątka na sali porodowej. Myślała, że dojdzie do tego, iż zamiast uroczystego powitania w domu będzie smutny, przerażający pogrzeb, ale mała dziewczynka o imieniu Emily zaczęła kwilić wraz z wybiciem dwunastej, dokładnie trzy minuty po przyjściu na świat. To ona siedziała przy Lionelu, głaszcząc dorosłego mężczyznę po włosach, gdy wrócił ze szpitala bez Nicolette. Łzy leciały wielkie jak groch, wpadł w szał, wykrzykując, że życie nie ma najmniejszego sensu. Istniał, ale to nie znaczyło, że żył. Rozbił wysoki wazon, przewrócił telewizor, zerwał zasłonę, ostatecznie wchodząc gołą stopą w odłamki tego szkła. Nie zważając na ból i lecącą krew położył się na łóżku córki, wziął sweterek, który miała na sobie jeszcze wczoraj i dławiąc się łzami, zaczął opowiadać bajkę.
    Tylko ona wiedziała przez jaki koszmar przechodził, mocno ściskając go za ramię w trakcie ostatniego pożegnania Teeny. Końcówka października, a początek listopada okazał się najgorszym momentem w życiu Maddena. Był jak osa, którą siłą zamknięto w szkle. Obijał się o wszystkie ścianki ze wściekłością patrząc na żonę, wiedząc doskonale o tym, że niedługo będzie jego byłą miłością, co zostanie potwierdzone przez wyrok sądu. Czy można było jednego dnia przeżyć coś gorszego, niż śmierć córeczki, rozstanie z ukochaną i na koniec otrzymać teczkę, w której znajdowała się decyzja o zwolnieniu z pracy? Niech podniesie rękę ten, który miał gorzej.
    Była dla niego idealnym oparciem w tamtych chwilach. Przychodziła codziennie, ściągając z niego kołdrę i wyganiając z łóżka. Wszyscy doradzali mu spotkania z psychologami, wręczając najróżniejsze ulotki z wizytówkami, a Valeria samodzielnie o niego zawalczyła. Wyszedł prawie bez szwanku, lecz jeśli ktoś w tej chwili wypowiedziałby imię córki, to może znowu by się rozleciał. Próbował nad tym panować i udawało mu się rozmawiać o Teeny z ludźmi, którzy kojarzyli dziewczynkę w mniejszym lub większym stopniu, ale przy obcych mówił o niej tak, jakby wciąż żyła, ale aktualnie siedziała w bezpiecznym miejscu, gdzie nie czuć zapachu farby i nie trzeba było użerać się z remontem. To dlatego widząc rozerwaną szelkę Nico od razu wyjęła słoiczek z górnej półki z kilkoma agrafkami i zaczęła mu pomagać, doradzając zakup nowych, ciut luźniejszych spodni. Zainteresowanych tym wydarzeniem przepędziła, jakby chciała odgonić od siebie koguty i panowie wrócili do pracy. Charlie na chwilę pozostał sam, lecz otworzył farbę, przygotowując odpowiednie proporcje, bo Lionel na wstępie zaznaczył, że kolor nie jest jego wymarzonym, a jaśniejszy odcień nie był tym idealnym. Widząc, że rudowłosy nie ma z tym najmniejszego problemu, wziął się za malowanie ściany znajdującej się naprzeciwko tej, którą zajmował się w pełni Jerome.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Szalona ta Twoja żona, ale chociaż nie zasypiasz z nudów przy niej, a to dobrze o niej świadczy. I trochę jak tak słucham Twojej opowieści, to jakbym widział drobny pierwiastek Margaret. Tym mieszkaniem interesowało się kilka osób. Dwa młode małżeństwa, jedno starsze już takie podchodzące pod pięćdziesiątkę, a także wypakowany forsą po same pachy prezenter telewizyjny. Pani od nieruchomości bardzo polubiła to starsze państwo i jak się okazało była najwierniejszą fanką tego prowadzącego, który dwa razy w tygodniu pojawiał się w telewizji śniadaniowej i w czwartki wieczorem prowadził "Koło ratunkowe".
      Program polegał na rozwiązywaniu problemów prawnych, a Lionel strasznie się denerwował na widok tego mężczyzny, bo nie ukończył prawa, a osoby, które mogły iść do różnych kancelarii, zahaczając o tą prowadzoną przez teścia i dobrego przyjaciela rodziny Parker, po prostu dzwoniły do studia, dostając niemal gotowe rozwiązanie. Już nawet skreślił te cztery ściany z listy propozycji, szukając czegoś innego na Manhattanie, skąd oboje z Margaret mieli rzut beretem do miejsca pracy i mogliby codziennie przechodzić obok miejsca, w którym odbyło się drugie spotkanie, dosłownie z trzy godziny po tym, gdy zagadała do niego, kiedy on czekał na przedostatni egzamin w sesji zimowej.
      — I chociaż byliśmy wtedy małżeństwem, to ojciec zabrał ją na rozprawy do Los Angeles, żeby córka mu towarzyszyła w dość głośnej sprawie. Wrócili po prawie dwóch miesiącach, bo z tamtejszej kancelarii nie chcieli ich wypuścić, dopóki nie wybronili pasierba jakiegoś profesora. Umówiliśmy się na miejscu, ja przybiegłem prosto z sądu, a ona z lotniska i wtedy widzę swoją żonę w ciąży. Prawie wywinąłem orła, ale babka od nieruchomości nam nie odmówiła, nie chcąc zostawić ciężarnej na bruku. Po wszystkim wyjęła poduszkę spod koszulki, pocieszając mnie, że Gerard, czyli mój teść wcale nie strzeli do swojego jedynego zięcia. I tym sobie wykrakała, bo kilkanaście tygodni później polecieliśmy na urlop do Zurychu, z którego wróciliśmy we trójkę.

      Usuń
    2. Lionel Madden [Zapomniałam o podpisie, ale tym samym chyba już możesz wymieniać kartę na nową ^^]

      Usuń