Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Won't you come ‘round, make up for the lost time


Jerome Marshall
28 lat urodzony 14 kwietnia 1991 roku w Rockfield, na Barbadosie  w Nowym Jorku od miesiąca - posiada wizę turystyczną na dwa miesiące  wraz z współlokatorką wynajmuje dwupokojowe mieszkanie na Brooklynie  najstarszy z piątki rodzeństwa  ukulele pod pachą  złota rączka  gdzieś tak 1⁄8 krwi rdzennych mieszkańców Barbadosu  karty postaci: I ⇻  II sometimes love is unspoken 📷 Barbadians 🍍  New Yorkers 🗽
"Baby, I'm still locked on you. Got a lust, got a touch that I can't seem to lose. Baby, I'm still locked on you. Got a curse, yeah it hurts but I can't seem to leave. You got me where you want me on this twisted ride. Bite me on the lips, a false paradise. Baby, I'm still locked on you. Got a curse and it hurts but I can never break through." 🎶
Babcia zawsze powtarzała mu, że powinien w życiu podążać za głosem serca, więc kierowany nagłym, jeszcze niezrozumiałym dla niego impulsem, zapożyczył się u paru kumpli i kupił bilet na samolot do Nowego Jorku. Jakże wielkie było jego zdziwienie, kiedy matka oznajmiła mu, że przed kupieniem biletu powinien raczej zainteresować się uzyskaniem wizy turystycznej, bo inaczej wróci na Barbados szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał. W obliczu uprzykrzającej życie papierologii, z którą nie miał najmniejszej ochoty się borykać, pewnie już dawno by zrezygnował i potargał bilet, jednocześnie zastanawiając się, jak najszybciej oddać pożyczone pieniądze, lecz niezrozumiały impuls okazał się silniejszy. Przebukował więc bilet i wybrał się do urzędu w Bridgetown, gdzie pewna anemiczna, ale niezwykle pomocna urzędniczka cierpliwie wypełniała z nim wszystkie dokumenty. Teraz pozostało mu poczekać, aż na kilku kartkach papieru pojawi się odpowiednia liczba podpisów okraszonych kolorowymi pieczątkami i mógł ruszać w drogę.
Na lotnisku żegnała go cała rodzina. Nawet babcia, która od lat nie ruszała się ze swojego ulubionego, mocno już sfatygowanego fotela, teraz dzielnie ciągnęła za sobą butlę z tlenem, nie chcąc przy tym od nikogo pomocy.
Odrzuciwszy sportową torbę, która z powodzeniem wystarczyła mu do spakowania najpotrzebniejszych rzeczy, wyściskał wszystkich po kolei, a miał kogo ściskać. Początkowo nie potrafił odpędzić się od piątki młodszego rodzeństwa, a kiedy mu się to udało, krótko i po męsku pożegnał się z ojcem, potrząsając jego szorstką w dotyku dłonią, starając się nie zważać na pewien żal widocznych w oczach staruszka. Matka ucałowała go czule w obydwa policzki i posłała pełne wzruszenia spojrzenie, szepcząc coś o tym, że to u nich rodzinne i że doskonale pamięta, jak trzydzieści lat temu sama stanęła przed podobnym dylematem. Babcia wyglądała na dumną i niezwykle zadowoloną z siebie. Musiał przykucnąć, by stanąć z nią twarzą w twarz, a wtedy kobieta wyciągnęła pomarszczoną dłoń i ułożyła ją na jego piersi.
— Niech prowadzi cię dobrze — powiedziała tylko, a następnie odgoniła go niecierpliwym machnięciem ręki, całkiem tak, jakby przeganiała natrętną muchę.
Nie było już więc odwrotu. W pożegnalnym i jakby nieco triumfalnym geście uniósł ukulele wysoko w górę, rzucił im wszystkim ostatnie spojrzenie i oddalił się w kierunku, który podpowiadało mu serce. Kilka godzin później stanął na nowojorski lotnisku, z pewnym skonsternowaniem i zdziwieniem zauważając, że krótkie spodenki i polarowa bluza mogły okazać się niewystarczające na tę pogodę. A esencja jego garderoby skoncentrowana w sportowej torbie przewieszonej przez ramię wcale nie prezentowała się lepiej.
Mimo tego dziarskim krokiem skierował się w stronę postoju żółtych taksówek, jeszcze nie wiedząc, że były one znacznie droższe od tych zwyczajnych tylko ze względu na rodzaj specjalnej licencji i wyciągnąwszy z kieszeni spodenek nieco pomięta kopertę, już w samochodzie rozprostował ją na udzie i podał kierowcy adres. Był to ostatni trop, jaki posiadał i miał nadzieję, że dane zapisane na odwrocie koperty były aktualne, inaczej bowiem pozostawało mu tylko podążanie za głosem serca.
Kod stworzony przez Disney

odautorsko

201 komentarzy

  1. Wodziła wzrokiem po jego twarzy, dłonią przenosząc się teraz z powrotem na rękę Jerome’a, którą przez moment zaciskała mocniej. W końcu coś w niej pękło, lecz w ostatniej chwili Jen zablokowała napływające emocje, próbujące szturmem wedrzeć się do jej głowy, by wyleźć na zewnątrz poprzez oczy, które były przecież zwierciadłem duszy. Dusiła je w środku i próbowała zabić, albo chociaż uciszyć. Nie znała jednak takiej siły, ani nadludzkiej mocy, by dzięki mrugnięciu zmienić trwającą rzeczywistość, co akurat w tym dniu byłoby nad wyraz pomocne. Jaka szkoda, że wróżki istniały tylko w legendach i baśniach, a człowiek musiał w rzeczywistości pozostawać sam na sam ze swoimi lękami, przez całe życie próbując zostawić je w tyle.
    Tak właśnie się teraz czuła - całkowicie zagubiona i samotna, chociaż miała go jeszcze przed sobą. Jednak fakt, że zaraz miał ją zostawić sprawiał, że Jen nie umiała w pełni cieszyć się ostatnimi wspólnymi chwilami. Mogła jedynie kosztować jego ciepła, słuchać bezpośrednio słów i dalej zatapiać się we wzroku Marshalla, na ułamki sekund zamykającym dziewczynę w alternatywnym świecie. Ale, tym samym, powrót na ziemię był jeszcze boleśniejszy, niż się mogło wydawać.
    - W takim razie naprawdę muszę się postarać - odparła, uśmiechając się delikatnie. Potem zmarszczyła brwi, wysłuchując tego, co ma jej do powiedzenia. Przygryzła lekko dolną wargę i pokiwała nieznacznie głową.
    - Zbyt wiele razy sama coś utraciłam, zbyt wiele razy uciekałam i goniłam i zbyt wiele razy chciałam dosięgnąć szczęścia, które było poza moim okręgiem. Pamiętaj, że po części sama straciłam dom; straciłam ukochanego ojca, który postanowił się zabić, straciłam ukochanego brata, który w pewnym momencie mi powiedział, że mam o nim zapomnieć. Straciłam również matkę, bo chociaż żyje i ma się - powiedzmy - dobrze, nawet nie stara się utrzymywać ze mną kontaktu. Straciłam więc więcej, niż ktoś mógłby przypuszczać, więc doskonale rozumiem, z czym to się wiąże - dodała pewniej, patrząc mu prosto w oczy. - Dlatego nigdy nie pozwolę, byś ty sam w podobnym stopniu stracił to wszystko, bo wystarczy, że jedno z nas zrezygnowało z siebie zbyt wiele razy - westchnęła, unosząc jedną brew. - Wiesz, życie przez te wszystkie lata nauczyło mnie, że nie warto zastanawiać się nad tym, co było. Przy tobie jednak widzę to wszystko inaczej, odczytuję sygnały z innego kąta, analizując je jeszcze raz, może nawet głębiej. W ten sposób widzę, że choćby się chciało, to nie da się wymazać swojej przeszłości, a jedynie przykryć ją kurzem wspomnień, który i tak zostanie w którymś momencie zdmuchnięty. Ale to nie znaczy, że wszystkie swoje decyzje mam opierać na strachu i tym, że kiedyś i ty ode mnie odejdziesz, skoro wszyscy ode mnie uciekają - stwierdziła, odsuwając się na małą odległość.
    Przez jakiś czas nic nie mówiła, skupiając uwagę na swoich dłoniach, które teraz dzierżył Jerome. Wpatrywała się bez mrugnięcia w pierścionek, zmuszając mózg do pracy na pełnych obrotach. Wreszcie odchrząknęła, wzięła głęboki wdech i powiedziała:
    - Chcę kupić dom na Barbadosie.
    Spojrzała na niego uważnie, nieco się prostując.
    - Chcę byś wiedział, że moje słowa nie są bez pokrycia. Chcę, byśmy dosłownie mieli drugi dom na Barbadosie. Chcę tam spędzać z tobą święta, chcę, by twoja tęsknota nie była aż tak rozpaczliwa i chcę, żeby w przyszłości nasze ewentualne dzieci poznały dom swoich przodków, tak dokładnie, jak będą to robić w Nowym Jorku czy Los Angeles. Chcę, byś czuł, że nie przenosisz się tylko ty, ale żebyś odczuł to dokładnie, że ja też coś tam zostawiam. I chcę, żeby to był mój prezent ślubny dla ciebie. Chociaż jeszcze nie mamy ślubu - zauważyła przewracając oczami. - Ale chcę, żebyś to przyjął. Chcę, żeby to było ode mnie. Chcę kupić dom na Barbadosie - powtórzyła, wypuszczając powietrze z ust ze świstem. Poczuła, jak ciśnienie nieco z niej schodzi, dzięki czemu kąciki ust blondynki poruszyły się nerwowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pochyliła głowę w jego stronę, szerzej otwierając oczy.
      - Przyjmiesz to ode mnie? Proszę - dodała szeptem, a w jej spojrzeniu pojawiły się osobliwe błyskawice, które, chociaż żywe i naelektryzowane, miały w sobie błagalny wydźwięk.


      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  2. Życie Jerome’a pędziło nieubłaganie, natomiast Emily miała wrażenie, że utknęła w jakimś czarnym punkcie, z którego nie potrafiła znaleźć wyjścia. Nie wiedziała, co powinna zrobić, aby zmienić bieg wydarzeń. Ba! Aby w jakikolwiek sposób, w ogóle go ruszyć.
    Czuła, że musi się wziąć w garść, a pogoda ducha jej dzisiejszego towarzysza tylko dodawała jej odwagi, aby w końcu to zrobić. Cokolwiek na nią czekało w przyszłości, warto było zrobić wszystko, aby znów się tamtą kobietą, która była pełna energii, roześmiana i towarzyska. Zdecydowanie, ostatnimi czasy tego ostatniego brakowało jej najbardziej. Przecież nigdy nie była szarą myszką i lubiła spędzać czas ze znajomymi, których niestety przez swoje problemy nieco zaniedbała. Tak, zdecydowanie Jerome był impulsem, który kopnął pannę Simmons, dając do zrozumienia, że czas spiąć pośladki.
    Zamrugała kilkukrotnie, patrząc uważnie na mężczyznę, który się nad nią pochylił i uznał, że nie pozbyłaby się Marshalla dlatego, że nie chciałaby stracić możliwości kontaktu z nim. Tutaj miał całkowitą rację. Naprawdę go polubiła i czuła się w jego towarzystwie naprawdę swobodnie. Nie musiała udawać kogoś kim nie była. Mogła pomarudzić, podzielić się rozterkami, ale co najważniejsze… Mimo posępnego humoru pośmiać się tak bardzo, że aż rozbolał ją brzuch!
    — Trudno! — krzyknęła rozbawiona, kręcąc głową i trzymając się za brzuch. Nie sądziła, że ten wieczór zakończy się zakwasami, a nie kacem na drugi dzień. Po oddanym nieudanym rzucie, opadła tyłkiem na kanapę, na której siedział brodacz i popatrzyła na niego rozbawionym spojrzeniem, chwytając w dłoń szklankę z colą.
    — Nagram ci mój śmiech i będziesz mógł nim budzić wszystkich w domu — wyciągnęła łokieć i szturchnęła mężczyznę pod bokiem, uśmiechając się przy tym szeroko — Ale zobaczysz, że nie wrócisz na niego tak prędko, a nawet jeśli to nie na długo — dodała, szczerze w to wierząc.
    Jerome wyglądał na zaradnego mężczyznę, którego umiejętności mogłyby się przydać niejednemu przedsiębiorcy z Nowego Jorku. Wiedziała już, że ten jest zaradny, pracowity, ale co najważniejsze… Inteligentny i nie da sobą pomiatać.
    Puściła jeszcze oczko w jego kierunku, po czym wróciła do gry, którą między sobą toczyli. Bardzo dawno nie grała w kręgle, więc niestety nie szło jej najlepiej. Owszem, może tylko raz zdarzyło się, że nie zbiła żadnego kręgla, ale i tak do naprawdę wysokich wyników było jej cholernie daleko.
    Po zakończonej grze, ponownie opadła na kanapę i złapała za napój, który się już właściwie kończył, po czym popatrzyła na Marshalla.
    — Dziękuję — powiedziała, uśmiechając się przy tym ciepło. Ten uśmiech był naprawdę szczery i od wielu dni nie miał okazji zagościć na jej twarzy.

    Emily Simmons

    OdpowiedzUsuń
  3. Jerome miał zatem wielkie szczęście. Ile to Jen by dała, żeby jej życie było choć w małym stopniu zbliżone do tego, jakie miał brunet…?
    Przede wszystkim na pewno chciałaby dorastać w szczęśliwym domu, gdzie nie było wiecznych kłótni, a potem natychmiastowego rozłamu rodziny, która do tej pory nie potrafiła się ze sobą scali, a wręcz przeciwnie - rozpadała się na kawałki z każdym rokiem coraz bardziej. Panna Woolf nie mogła tego zrozumieć, a raczej ciężko było jej pojąć to, czym kierował się Noah, kiedy tak uciekał przed nią po całym świecie, w pewnym momencie stwierdzając, że tak naprawdę nie chce jej widzieć. Jakiż wtedy blondynka poczuła nóż w sercu, kiedy po latach ciężkiej walki o chociażby garstkę informacji o nim, dostawała coś podobnego. Mimo to się nie poddała. Nawet po tych słowach próbowała zrobić wszystko, by brat się do niej zbliżył. Zrobiła krok w tył, poczekała, nie naciskała. Skoro obiecał, że się odezwie, postanowiła mu ten jeden raz zaufać. I nie żałowała, pan Woolf bowiem zjawił się w jej życiu - na nowo - szybciej, niż myślała.
    I właśnie tego nauczyła się również podczas bycia z Marshallem - cierpliwości. Bo choć już taką posiadała, to, jak się okazało, miała w zanadrzu tylko jedną jej wersję, ucząc się znowu całej palety różnych emocji i cech. I przekonała się, że czasem nierobienie “niczego” może być w rzeczywistości ogromnym krokiem postawionym naprzód. Niekiedy wystarczy zająć się własnym życiem, aby wszystko inne mogło się powoli ułożyć, a człowiek dzięki temu stał się szczęśliwszy. Nauczyła się również, jak może dawać to, co chciała przekazać inaczej, w inny sposób, innym osobom. Była to zdecydowanie jedna z najlepszych lekcji, jakie kiedykolwiek zaznała, a wszystko to stało się w zaledwie dwa magiczne miesiące.
    Wywróciła oczami i uśmiechnęła się szerzej, posyłając brunetowi ciepłe spojrzenie.
    - To chyba dobrze? Jeszcze jakiś czas temu mówiłeś, że bardzo ci to odpowiada - zauważyła, w tym momencie śmiejąc się cicho. - Rozumiem, że twoja odpowiedź brzmi “tak”? - Uniosła jedną brew, przygryzając delikatnie dolną wargę i wpatrując się w niego wyczekująco. - Jeśli tak, to rozejrzyj się przez te dwa, trzy tygodnie, jakie domki są na sprzedaż. Może być nawet do remontu. Wtedy nie będzie ci się nudzić i będziesz mógł zapełnić czymś czas, w oczekiwaniu na mnie. No i pokryje się to z tym, że mówiłeś, że zbudujesz dla mnie dom… - poruszyła zabawnie brwiami. Ewidentnie humor się dziewczynie poprawił i nie zamierzała tego psuć.
    Westchnęła i osunęła się nieco na siedzeniu, wciąż się w niego wpatrując.
    - Tylko musi być koniecznie przy plaży! Chcę się budzić rano i widzieć wschód słońca. Niekoniecznie z samej sypialni. Może być z werandy. Tak, jak w tym domku, gdzie mieszkałam - kiwnęła głową zastanawiając się nad tym. - Tamten jednak jest zbyt mały. W końcu… Jeśli rodzina nam się powiększy… - przesunęła wzrok na swój brzuch, delikatnie mnąc dół sukienki zaciśniętymi dłońmi. - Będziemy potrzebować więcej miejsca - dodała ciszej, patrząc tym razem na bruneta z pewną tajemniczością, lecz dalej kręciły się między jej źrenicami radosne iskry.
    Chyba ona też przestała się bać. Przynajmniej samego faktu, że może być w ciąży. Cóż… Nie wiedziała, czy taki sam stan utrzymywałby się w momencie, gdyby tąpnęła nią informacja, że faktycznie oczekuje dziecka. Być może wtedy nastąpiłby zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, a ona zaczęłaby krzyczeć, ale kto wie? Póki co wiedziała, że z nim mogłaby przeżyć wszystko, a Jerome byłby wręcz partnerem i ojcem idealnym. Dlatego nie mogła się doczekać dnia, kiedy powiedzą to wielkie i ważne “tak” - myślała jednak o “prawdziwym” ślubie, bo samo wymienienie się obrączkami w urzędzie było… Chyba nie wiedziała, jak to do końca określić. Po prostu wiedziała, że gdyby wyszła taka sytuacja, raczej byłoby to dla niej coś “obowiązkowego”. Parę minut i po sprawie. A ślubna Barbadosie? To zupełnie inna bajka…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale, tak, jak to się z samymi zaręczynami okazało, i wtedy uczucia mogą sprawić, że zacznie patrzeć na wszystko inaczej.
      - Chciałbyś chłopca czy dziewczynkę? - spytała nagle, przechylając głowę delikatnie na bok i bawiąc się swoim malinowym pierścionkiem.


      Jen Woolf <3

      Usuń
  4. Przewróciła oczami i pokręciła głową, patrząc na niego z pobłażaniem. Dobrze wiedziała, że o żadnych innych dziewczynach nie było już mowy. Owszem, czuła zazdrość, ale taką “zdrową”. Jerome był przecież przystojnym mężczyzną i z pewnością wiele kobiet się wokół niego kręciło - co mogła sama zaobserwować, kiedy była na Barbadosie, o Nowym Jorku nie wspominając - ale serce wybrało, prawda? I nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości, że będzie wierny tylko jej.
    Uśmiechnęła się szeroko, ciesząc się z tego, że właśnie w taki sposób to wszystko widział. Również chciała, by stworzyli wspólną przystań, do której mogliby wracać, skryć się przed całym światem, mając przecież swój własny, który był magiczny i niesamowity. Bo wszystko to, co wydarzyło się podczas tych dwóch miesięcy, zdawało się być całkowicie odbiegające od rzeczywistych ram, wykraczając daleko poza nie. Jakaś cząstka komedii romantycznej przeplatała się z dramatem i grozą, robiąc w rzędzie miejsce jeszcze powieści kryminalnej i bollywoodzkim spojrzeniem na życie. Czasami taka mieszanka powodowała niemały zawrót głowy, ale dawała także mnóstwo szczęścia, z którego Jen już nigdy by nie zrezygnowała. Tym bardziej teraz, kiedy to wszystko, tak naprawdę, miało się dopiero dla nich zacząć, a ich historia powoli zapisywała się na pustych kartkach nowo zakupionego pamiętnika.
    - Też bym chciała dziewczynkę - stwierdziła krótko, zaczesując kilka kosmyków za ucho.
    Chyba trochę bałaby się mieć syna. Może to było głupie, ale wszyscy mężczyźni w jej rodzinie byli trudni, tajemniczy, przysparzali mnóstwa kłopotów. Nie chciałaby się znaleźć na miejscu Edith, która właściwie od każdego możliwego, bliskiego przedstawiciela brzydszej płci dostawała cały stos negatywnych emocji, całkowicie zapominając o dobrych chwilach i uczuciach. A jeśli już takie były, to sprawiały kobiecie jeszcze więcej bólu. Kobiety zaś były silne, charakterne, chociaż nie miały lekko. Czyżby więc w obu przypadkach istniały jakieś rodzinne tradycje?
    Nim zdążyła jeszcze cokolwiek dodać, dźwięk wydobywający się z głośników zaćmił wszystkie myśli panny Woolf, zmuszając ją do zderzenia się z teraźniejszością, która w tym momencie zdawała się być niezwykle okrutna i pozbawiona wszelkich skrupułów.
    Ból spłyną po całym kręgosłupie dziewczyny, mięśnie stały się wiotkie, a kończyny znieruchomiały. Jedynie spojrzenie niechętnie wlokło się po posturze Jerome’a, ostatecznie docierając i do jego oczu. Usta blondynki zaś mimowolnie wygięły się w delikatną podkówkę. Zacisnęła wargi i podała mu dłoń, resztkami sił wstając. Czuła, jakby właśnie odbyła syzyfową pracę, a serce przez to nie miało energii do pracy. Musiała wziąć głębszy wdech, by jakkolwiek pobudzić się do życia, bowiem miała teraz ochotę stąd zniknąć, oczywiście zabierając Marshalla ze sobą.
    Szła tam jak na skazanie. Narząd pompujący krew zaczął wpadać ze skrajności w skrajność, ponieważ z każdym uczynionym przez dziewczynę krokiem, bił coraz mocniej, w rytm tego, jak szła. Częstotliwość uderzeń zwiększała się w miarę tego, jak obydwoje zbliżali się do bramek, a szczyt osiągnęła w momencie, gdy ją do siebie przytulił. Wcześniej wpatrywała mu się ze zrozumieniem w oczy, nie mogąc się od nich oderwać. Jej głowa pulsowała, w nozdrzach zaczęło narastać ciśnienie, sumienie zapiekło, a gałki zaszkliły się. Zmarszczyła brwi, przymknęła powieki i wtuliła się w niego mocno, zaciskając kurczowo palce na jego koszulce. Wtedy kolejny komunikat wypłynął z głośników, przez co nieprzyjemny prąd zaatakował ciało dziewczyny. Obwiązał linami płuca, sprawiając, że nie mogła oddychać. Teraz to ona nie mogła wydusić z siebie ani słowa, więc jedynie odsunęła się na małą odległość, pokiwała głową i wreszcie otworzyła oczy, by wreszcie na niego spojrzeć. Gdzieś w międzyczasie zdążyła złapać jeszcze jego dłoń, którą miała ochotę pociągnąć do wyjścia, wybiec stąd jak najszybciej, byleby tylko wydostać się z koszmaru, jaki rozgrywał się w środku niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko płonęło i stawało się zziębnięte jednocześnie, a fala sprzecznych emocji rozrywała duszę i umysł Jen na pół. Jakby kłącza dzikiej rośliny o ostrych kolcach zaciskały się na wszystkich tkankach, torując sobie drogę od samego wierzchu skóry, aż po same kości.
      - Uważaj na siebie… - powtórzyła, gdy ludzie zaczęli szybkim krokiem przeciskać się między nimi, chcąc jak najprędzej dostać się do samolotu. W końcu musiała go puścić, cofając się jeszcze trochę, wystarczająco, by stać od bruneta już zbyt daleko. Uniosła dłoń, by mu pomachać, ale tłum zdążył już stworzyć między nimi kurtynę. Wtedy panna Woolf zaczęła kierować się do wyjścia, lecz nagle poczuła w sobie coś na kształt uderzenia piorunem. Odwróciła się na pięcie, rzuciła się w bieg, rzucając w powietrze “przepraszam”, kiedy akurat kogoś potrąciła. Niemal wpadła na jakieś małe dziecko, gdy tak na oślep torowała sobie drogę, by ostatni raz móc go jeszcze dotknąć. W końcu, oddychając ciężko, złapała Jerome’a za rękę, przyciągnęła do siebie i zaczęła całować gorączkowo, zawieszając ramiona na jego karku.
      - Kocham cię. Kocham cię, kocham cię, kocham cię… Kocham cię - powtarzała z szybkością błyskawicy, po każdym danym pocałunku. Zupełnie tak, jakby bała się, że jeden raz nie wystarczy, że przekaże mu zbyt mało miłości, chociaż nie wiedziała, co mogłaby zrobić, żeby to czynić bardziej. Cała już stała się tym uczuciem, które przepływało przez nią od góry do dołu, napełniało serce i głowę, wylewało się przez oczy i usta, spływając na innych i skacząc prosto do gwiazd. Bała się, że nie usłyszy tego wystarczająco dobrze i dobitnie. Bała się, że nie zapamięta tego tak wyraźnie, jak powinien. Bała się, że to będzie ostatni raz.
      Oderwała się od mężczyzny, opierając swoje czoło o jego, próbując złapać oddech.
      - Kocham cię, Jerome. I tylko tyle wystarczy - szepnęła, nie dodając już nic.
      Położyła swoje dłonie na twarzy Marshalla, musnęła jeszcze delikatnie jego wargi, przesłała mu spojrzenie pełne pragnienia, miłości, szczęścia, ale i sączącej się tęsknoty, która w całej ich sztuce zajmowała teraz miejsce specjalne, stając się głównym bohaterem i gwiazdą zbudowanego przez nich teatru.
      Nie chciała, by to widział; wiedziała, że dłużej już naprawdę nie wytrzyma, więc uśmiechnęła się do niego czule i opuściła dłonie, zaczynając się cofać.
      - Czekaj tam na mnie. I wypatruj mnie każdej nocy na tarczy księżyca. Tak zapamiętasz - dodała, rozciągając kąciki ust nieco szerzej. Wtedy również w źrenicach pojawiło się więcej iskier, choć… Może były to tylko światła licznych lotniskowych lamp? - A jego światło pokaże ci nasz nowy dom - mrugnęła porozumiewawczo i odeszła, posyłając mu powietrznego całusa. Starała się ze wszystkich sił zatrzymać to, co było w tej sytuacji najlepsze, wyżąć ją do cna, by jeszcze przez te parę sekund trwać w rzuconym przez siebie uroku, dając mu tym samym znak i nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Że sobie poradzi.
      Z ciężkim sercem jednak przeszła przez drzwi lotniska, nie oglądając się za siebie. Wiedziała, że nie mogła. Inaczej by go po prostu nie puściła.
      Wróciła do mieszkania, choć nie pamiętała do niego drogi. Nie pamiętała, kogo minęła, co widziała, jaka była pogoda. Czy coś się stało? Czy była czegoś świadkiem?
      Nic nie pamiętała.
      Weszła do mieszkania, zamykając cicho drzwi. Oparła się na nich, a potem patrzyła przed siebie, przełykając z trudem. Odbiła się od nich, po czym skierowała się do komody, na której stała klatka Harolda. Zwierzak nie spał; być może czuł, że coś jest nie tak.

      Usuń
    2. Wyciągnęła go i usiadła z nim na łóżku, delikatnie przytulając do siebie. Dopiero wtedy poczuła, jak całe napięcie z niej schodzi, pożarem zalewa całe jej ciało, a potem wzbija się w powietrze, które od nowa dostawało się przez nos do płuc dziewczyny. Karuzela zaczęła się nakręcać, a ona nie potrafiła tego zatrzymać. Tysiąc noży w tym momencie przecinało jej rozedrgane serce, przez co krwawiło ono niewidzialnym szlamem, zatruwającym pozostałe organy. Skuliła się w sobie i opadła bezwiednie na pościel, nie musząc już powstrzymywać łez ostrych jak włócznie, przeciskające się przez jej kanaliki. Miała wrażenie, że stała się właśnie jedną wielką kulką cierpienia, którego nic nie potrafiło zmniejszyć, ani tym bardziej ugasić.
      I tylko Harold dodawał dziewczynie jedynie trochę otuchy, swoim pokwikiwaniem i ocieraniem się o jej policzek pokazując, że jest do niej przywiązany.
      - Zostaliśmy sami. Całkowicie sami. Zupełnie tak, jak na początku - jęknęła, głaszcząc go delikatnie.
      Ale nie była to do końca prawda. Życie się przecież znacznie zmieniło, odkąd przyjechała do Nowego Jorku. Miała teraz dużo szersze grono osób, do którego mogła się odezwać, z którym mogła się spotkać. Brakowało jednak tej jednej, jedynej osoby, dzięki której wszystko miało sens.
      I miał on wrócić wraz z ponownym przybyciem Jerome’a do Wielkiego Jabłka. Wcześniej mogła jedynie modlić się o to, by wszystkie noce były spokojne, ponieważ wiedziała, że w mieście, które nigdy nie zasypia, sama może stać się zwierzęciem nocy.


      Jen Woolf z rozerwaną duszą i sercem </3

      Usuń
  5. [Ależ Jerome zawsze może wszystkich zaskoczyć i zostać Jeromką! Myślę, że to byłby plot twist, którego się nikt nie spodziewa. xDD Tylko nie wiem co na to jego narzeczona. :P xD
    PS - jak tu ładnie!!^^
    PS 2 - to chyba można przeskoczyć już do jego powrotu albo w sumie, jak wolisz. Tutaj to ja się akurat dostosuję. Jerome chyba wraca w sierpniu, więc i Ethan na pewno będzie też w NYC bez niespodziewanych wyjazdów. :D:D Chyba, że się dogadamy na hangouts. Tak chyba byłoby najłatwiej. ;D]

    Niby dzieliło ich parę lat, różnice kulturowe i miejsce urodzenia, ale Ethan miał wrażenie, że są z Jeromem do siebie pod wieloma względami podobni. Może gdyby właśnie nie te podobieństwa nie umieliby się porozumieć. Jeszcze jakiś czas temu pomagał mu i jego znajomym z pracy wnosić meble, po tym, gdy prawie na niego spadła szafa, a teraz siedzieli w barze z dwiema uroczymi dziewczynami, które dopiero wkraczały w dorosłość i wydawały się być naprawdę przyjemne i ogarnięte, a nie jak większość osób w tym wieku. Ciężko chyba było teraz tak naprawdę trafić na osobę, która była w miarę ogarnięta. Chyba też i w każdej szkole znajdowały się te popularne dzieciaki, które myślały, że są lepsze od innych. Ethan mieszkał w zupełnie innej rzeczywistości i u niego to pewnie wyglądało inaczej, ale nie ominęły go szkolne dramaty. Choć te raczej oglądał z boku niż brał czynny udział. Od zawsze wolał się trzymać z daleka niż znajdować się w centrum uwagi.
    — Przywieziesz ze sobą pół Rockfield? — spytał rozbawiony. Nie wiedział, jak idzie się przeprowadzić samolotem z jednego kraju na drugi. Bilety były czasem w kosmicznych cenach. Czasem z czystej ciekawości przeglądał strony z lotami, a później je prędko zamykał. A co tu mówić o przewożeniu rzeczy, to dopiero musiało drogo wyjść. Co prawda pewnie ludzie nadawali paczki do odbioru już na miejscu, ale to jednak wraz było dość kosztowne. Ethan pewnie sam niewiele mniej wydał, gdy jechał z Chetwynd do Nowego Jorku autem, ale przynajmniej nie miał ograniczonego bagażu tak naprawdę i mógł bez problemu zabrać wszystko czego mógł potrzebować na miejscu.
    — Zostajesz już później na stałe w Stanach? — spytała Izzy — ja bym się chyba chciała stąd wyrwać, ale ciężko w sumie zostawić tak wszystko za sobą. Wiadomo Nowy Jork, miasto marzeń i takie tam, ale nie wolałbyś zostać w rodzinnym mieście? Codziennie piękne widoki, ocean, gorący piasek… urodziłeś się w raju i z niego uciekasz?
    Ethan jakoś nie umiał wyobrazić sobie siebie na wakacjach, gdzie piasek marzył stopy, a ocean odbijał się od piasku, słońce grzało z góry prosto na rozgrzaną skórę. Miał swój skrawek raju w Chetwynd, choć nie wszyscy byliby w stanie to rozumieć. Przecież co komu po lasach, jeziorach i wzniesieniach, skoro tak naprawdę nie tam większych atrakcji?
    — To może być całkiem ciekawa historia — stwierdził blondyn upijając swoje piwo i spoglądając na przyjaciela.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślała, że zwariuje. Z całych sił próbowała wypełnić swoje dni tak, by nie myśleć. Nie udało się. Imała się przeróżnych zajęć, jednak to wciąż było zbyt mało. Noce były niesłychanie ciężkie, zwłaszcza te, gdy dopadała ją ogromna i bezlitosna bezsenność. W takich chwilach czytała różne kruczki prawne, przeglądała trendy ślubne - bo coś cieszącego oko też było ważne - bawiła się z Haroldem i pisała do Carlie, zwierzając się jej z własnych trosk. Ciągle jednak czuła się samotna i nie potrafiła tego w żaden sposób zmienić.
    Tak, jak obiecała, chwilę po powrocie do mieszkania zaczęła szukać lotów, niemal natychmiast kupując bilet w obie strony. Natrafiła akurat na niezłą okazję, więc nie miała zamiaru zastanawiać się nad czymkolwiek. Potem rozglądał się za mieszkaniami; kilka było całkiem ciekawych, a więc te lepsze przesłała Marshallowi przez internet, aby wspólnie mogli zdecydować, co ostatecznie wynajmą. Lecz w dalszym ciągu nie miała poczucia, że trafiła na to odpowiednie, w którym mieli by swój własny, cichy, bezpieczny nowojorski kąt.
    Kiedy więc nadszedł dzień lotu, wstała już o czwartej nad ranem (chociaż podróż zaplanowana była na godzinę dwunastą), będąc nakręconą jak po wypiciu kilka energetyków naraz. Zaczęła się pakować już kilka dni wcześniej, mimo tego, że nie brała ze sobą zbyt wielu rzeczy. Wszystko miało trwać przecież niecałe cztery dni, ale musiała być przygotowana na każdą okazję, prawda?
    Zasunęła więc swój podróżny plecak, koło siódmej podwiozła Harolda Carlie, po czym wróciła do mieszkania, by zamówić stamtąd taksówkę i dopiąć wszystko na ostatni guzik. Potem zjawiła się na lotnisku, nie mogąc wysiedzieć na miejscu. Wreszcie, gdy nadeszła odpowiednia pora, jako pierwsza stanęła w kolejce, by siąść jak najszybciej do samolotu. Chciała już tam być - nie tylko w samym środku transportu, ale na drodze do swojego przeznaczenia, które czekało na dziewczynę na Barbadosie.
    Cała podróż minęła jej o dziwo szybko, choć Jen sądziła, że przez zniecierpliwienie godziny wydłużą się koszmarnie, przez co będzie strasznie zmęczona. Skupiła się jednak na tym, co zawsze; oglądała filmy, potem czytała, na końcu znowu przeglądając pomysły na ślub, które chciała zwizualizować na gorącej wyspie. Miała plan, aby, kiedy będą już w odpowiednim miejscu, przedstawić wszystko jak najdokładniej brunetowi. Wiedziała, że może minąć jeszcze trochę czasu, zanim zdecydują się na taki krok, ale wolała być przygotowana i mieć w zanadrzu cały stos pomysłów.
    W pewnym momencie po pokładzie rozeszła się informacja, że wylądują wcześniej, niż na początku zakładano. Pogoda dopisywała, nie było żadnych problemów ani opóźnień, więc spokojnie mogli wylądować aż o czterdzieści minut przed czasem. Kiedy Jen to usłyszała, jej serce w zachwycie niemal wyrwało się z piersi, a ona zaczęła pakować się jak szalona, co wywołało śmiech u siedzących obok pasażerów. Zdążyła im opowiedzieć, dlaczego leci właśnie tutaj, dlaczego teraz oraz co czeka ją po postawieniu pierwszych kroków na stałym gruncie. To nie było normalne zachowanie blondynki, ale czy można było jej się dziwić?
    W duchu cieszyła się, że tego dnia nie przydarzyło się nic podobnego, jak wtedy, kiedy Jerome wracał na Barbados. Chyba dostałaby zawału, jeśli musiałaby czekać jeszcze dłużej na spotkanie z nim! A że mogłaby zginąć… Cóż. To nie było już takie ważne.
    Zapięła pasy, wzięła głęboki wdech, a potem wypuściła powoli powietrze z ust, niemal skacząc na siedzeniu. Szczerzyła się szeroko, ściskając w dłoniach małą torebkę, do której włożyła najpotrzebniejsze drobiazgi. Nie miała zamiaru przecież krążyć po plaży z tabunem na plecach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po udanym lądowaniu w mgnieniu oka rozpięła się, pożegnała z załogą i podziękowała za ich pracę, niemal zbiegając ze schodków. Szybkim krokiem skierowała się do miejsca, gdzie musiała poczekać na swój bagaż, co wywołało w niej podenerwowanie. Zastanawiała się, czy wygląda wystarczająco dobrze, potem wyciągnęła lusterko, żeby poprawić makijaż. Schowała je do torebki, potem rozpięła kilka pierwszych guzików swojej błękitnej koszuli z krótkim rękawem, poprawiła grafitowy pasek, a na końcu strzepnęła okruchy malinowego ciastka z białych szortów, ostatecznie stwierdzając, że wygląda nieźle. W końcu musiała przedstawiać się w minimalnym stopniu tak dobrze, jak na wysyłanych mu zdjęciach…
      Odrzuciła włosy do tyłu, poprawiła jeszcze krótki wisiorek, który dostała od Maybel, przekręciła srebrną bransoletkę od ojca i lepiej zapięła płaskie sandały w kolorze piaskowym, aby czasem nie spadły jej ze stóp. Potem podeszła do taśmy, dostrzegając w tym samym momencie plecak. Szarpnęła go, zawiesiła na obu ramionach, wąski pasek torebki przepasała przez tułów na skos i ruszyła w stronę wyjścia. Dopiero wtedy się zorientowała, że zapomniała napisać do Jerome’a, że już jest. Zrobiła wielkie oczy i stanęła w miejscu, robiąc usta w dzióbek. Rozejrzała się dookoła, ale nie widziała go w środku. Stwierdziła więc, że nie będzie na nic czekać, tym bardziej, że niedługo miał wylądować kolejny samolot.
      Wyszła na zewnątrz, gdzie od razu poczuła na sobie podmuch ciepłego powietrza, dzięki czemu uśmiechnęła się błogo i na moment przymknęła powieki.
      Barbados powinien nazywać się Rajem.
      Westchnęła, a potem zaczęła iść w stronę parkingu, gdzie, jak się domyślała, pewnie na nią czekał. Zrobiła jeszcze ze swojej dłoni daszek, ponieważ słońce zbyt mocno ją raziło. Gdy była na tyle blisko, żeby dostrzec znajomą postać, zrzuciła z pleców bagaż i zaczęła biec z prędkością światła w stronę Jerome’a, piszcząc już cicho.
      Rzuciła mu się prosto w ramiona, obejmując go może nawet nieco zbyt mocno. Jej dusza tańczyła właśnie radośnie, umysł szalał, serce prawie pękało ze szczęścia, rozgrzewając całą dziewczynę, przez co była wręcz gorąca. Miała wrażenie, że właśnie urodziła się wewnątrz niej tęcza, która ciskała barwami we wszystkie strony, słodko turlając się po żyłach i przeskakując również do oczu, w źrenicach przeistaczając się w całe mnóstwo błysków. Sama Jen aż odbiła się od ziemi, szybko krzyżując nogi na wysokości bioder bruneta, mocno się nimi zakleszczając. Dzięki temu mogła złapać jego twarz w dłonie, przyglądając się mu uważnie i wpatrując przez kilka sekund prosto w oczy, by wreszcie móc zatopić się w wargach mężczyzny i składać na nich namiętne, rozpalające i głębokie pocałunki. Nie miała zamiaru odrywać się od nich przez najbliższe kilka minut, jakby to z nich spijała życiodajny nektar, który pozwalał dwudziestoparolatce żyć, gasić pragnienie i oddychać.
      - Moje słońce… - wymruczała, przygryzając delikatnie jego dolną wargę, kiedy już zmuszona była wziąć haust powietrza. Nie mogła przestać się uśmiechać. - Kocham cię - szepnęła, dalej muskając usta Jerome’a. - Boże, tak strasznie cię kocham - dodała głośniej, znów obdarowując go tysiącem pocałunków, nie mogąc się nim nasycić. Zaśmiała się krótko, potem odchyliła głowę, by móc jeszcze raz na niego spojrzeć. Miała ochotę rozerwać go z tej miłości, która wręcz w niej pulsowała, zapełniając dosłownie każdy skrawek ciała. - Tak dobrze jest być znowu przy tobie...
      Znów dzierżyła w swoich rękach cały świat. Znów niebo było jasne i czyste, a melodia dwóch dusz trafiała w odpowiedni ton. Znów wszystko było takie, jak od początku być powinno i jak zarządził jakiś czas temu los. Znów mieli siebie obok i nic więcej nie miało już znaczenia.


      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  7. Cieszyła się, że cała historia dobrze się skończyła. To naprawdę mogło mieć tragiczny w skutkach koniec, którego wszyscy by żałowali. Na szczęście nikomu nic się nie stało, wszyscy byli cali i każdy mógł odetchnąć z ulgą. Pewnie każdy pasażer po kolei i wszyscy z załogi porządnie najedli się strachu, a teraz będąc na łodzi powoli uspakajali zszargane nerwy. Alanya na pewno miała dość takich niespodzianek na najbliższe kilkadziesiąt lat. Co prawda rzadko się zdarzało, aby samoloty się rozbijały, więc teraz raczej nie powinna już ponownie znaleźć się na pokładzie samolotu, który będzie lądować awaryjnie na wodzie czy gdziekolwiek indziej. Łódź była o wiele bardziej stabilnym gruntem od pontonu, na którym przez dość długi czas siedziała, ale nie mogła się jednak doczekać, kiedy będzie mogła stanąć na ziemi, która nie będzie się przesuwać niebezpiecznie w żadną stronę czy zapadać pod jej krokami. Nawet żałowała, że Julie najprawdopodobniej do nich nie dołączy na drinka, ale nie mogła się jej dziwić. Pewnie, gdyby sama miała dzieci wolałaby teraz być razem z nimi niż kupować sobie drinki, których najpewniej by potrzebowała, ale to dzieci byłyby najważniejsze.
    — Mam nadzieję, że masz mocną głowę, bo ja nie zamierzam pozostać tylko przy jednym drinku — ostrzegła. Domyślała się, że czekało ją kilka dni na Barbadosie zanim wszystko zostanie ogarnięte na powrót, który miał być jeszcze dziś. Wszyscy potrzebowali chwili resetu, a jej dobrze zrobi wlanie w siebie alkoholu. — Czy ja właśnie zabrzmiałam jak alkoholiczka? — jęknęła spoglądając na mężczyznę. Na pewno można było tak pomyśleć, ale do alkoholizmu było jej jeszcze daleko. Bardzo daleko miała nadzieję. Tych problemów raczej nie musiała się obawiać, nie miała powodów do picia większej ilości alkoholu niż zwykle ani też w jej rodzinie nikt z tego powodu nie cierpiał.
    — To chyba moja najciekawsza przygoda — wyznała wzruszając lekko ramionami. Na pewno na ten moment nie mogła sobie przypomnieć innych równie szalonych przygód na pokładzie. — Hm, kiedyś na pokładzie leciał z nami człowiek skazany za podwójne morderstwo — wyznała przypominając sobie jedną z nielicznych sytuacji.
    — Pracowałam dopiero może z dziesięć miesięcy, bo na pewno niecały rok. Uciekał im po całych Stanach i dopiero pod Nowym Jorkiem udało im się gościa złapać. Siedział w pierwszym rzędzie, kilka za nim było dla służb specjalnych, z boku również. Myślałam, że umrę ze strachu podczas tego lotu. Nie mógł z nami rozmawiać, zaczepiać, ale ten wzrok… Nie wiem, jak niektórzy mogą pracować z takimi psycholami.
    Lynie się zastanawiała czemu nie został wysłany po niego prywatny samolot, w którym nie musiałby przebywać z innymi obywatelami. Ale to było też przecież kosztowne, a tym lotem nie leciało nawet dużo osób, więc śmiało można było uznać, że było niemal jak w prywatnym samolocie.
    — A tak, poza tym to normą jest rzucanie jedzeniem w stewardów. Raz miałam ochotę odrzucić jedzenie w pasażera, ale mogłam po tym stracić pracę — wyznała lekko się uśmiechając — bo wiesz, ludzie nas traktują jak kelnerki. Mało kto bierze pod uwagę, że w razie zagrożenia to my im pomożemy, czy to zawał serca, poród, czy cokolwiek innego. Przechodzimy co rok szkolenia, pierwsza pomoc, cała masa tego. A dla większości i tak jesteśmy tylko podniebną obsługą.

    [Na ile to z tym lataniem więźniów to nie wiem. Niby latają, ale do końca to nie wiem, jak to działa. Na potrzeby historii uznajmy, że tak będzie legitnie. XD]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  8. [Wybacz zwłokę, ale życie mnie porwało w takie obroty, że nie wiem kiedy minęły da tygodnie sierpnia ;-; Jak zwykle muszę pochwalić zmianę zdjęcia, bo jest chole.. ekhem bardzo hipnotyzujące *.*]

    Ludzie zbyt poważnie podchodzili do słów, które wychodził z ust ich, czy towarzyszy. Wielu brakowało dystansu do świata, a już na pewno do siebie samych. Charlotte nie była idealna w tym luźnym stylu bycia, jednak była w pełni sobą. Przeszła nie jedno, widziała nie jedno, a już tym bardziej słyszała i powiedziała nie jedno. Dlatego bardzo ceniła osoby z którymi nadawała na tych samych falach i które nie obrażały się przy nieco dwuznacznych insynuacjach. Może od pierwszego spotkania z mężczyzną w pubie wyczuła, że jest z niego materiał na kumpla? Fakt chciała czegoś więcej, lecz to zamykało się w sferze tamtej nocy i oboje wiedzieli, że nic by z tego nie doszło do skutku. Przynajmniej nie teraz. Ona odkrywała nieznane obszary relacji, on miał kogoś na poważnie, więc byli sobie tutaj tylko jako znajomi, a kto wie może kiedyś określą siebie nawzajem mianem przyjaciół? Również nie wytrzymała i gdy Jerome się zaśmiał lekko parsknęła śmiechem. Pewnie nie jedna panna dawno robiłaby sobie nadzieje na coś więcej albo stała obrażona w kącie. Lotta wyznawała zasadę Dystans ludzie, dystans i tak wszyscy umrzemy.
    - Hmm dwóch braci powiadasz- zamruczała udając zamyśloną, a wesołe chochliki ujawniły się w jej spojrzeniu.
    -Jeśli są podobni do Ciebie o myślę, że jakoś to przeżyję- pokazała mu koniuszek języka niczym małe dziecko, a następnie upiła swego soczku z procentami, których już praktycznie nie wyczuwała. To oznaczało jedno była pijana. Kiwnęła głową na to, iż zadzwoni do niego z konkretną godziną na sparing. Chciała się tylko wyspać jak człowiek, tym bardziej, że po jutrze wyruszała w swą wielką podróż.
    - No ja myślę, że nie do niego. Chociaż myślę że nie byłbyś w jego typie – zaśmiała się również lekko pijana i przyjmując drink z wdzięcznością. Suszyło ją i nie miało znaczenia to, czy pije wodę, czy alkohol tylko, by było mokre i dała chwilową ulgę.
    - Pewnie, że wpadnę, ale to wiesz…- nachyliła się do niego konspiracyjnie.
    -… będziemy musieli być cicho, żeby za bardzo nie skrzypieć.- i wybuchała szczerym śmiechem, nawet w pewnym momencie chrumknęła niekontrolowanie niczym prosiaczek.
    Po swych gościach mogła zobaczyć, iż impreza nieubłaganie chyliła się ku końcowi, jednak nikogo nie wyganiała z mieszkania, ba nawet oferowała nocleg, jeśli kto miałby problem z powrotem do domu. Sama nie wyobrażałaby sobie teraz łapania ubera, czy taksówki, by gdzieś się przenieść. Marzyła o miękkim łóżku i zimnej pościeli, by nieco opanować rumieńce na policzkach.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  9. Wystarczyło zaledwie parę chwil, aby zahipnotyzował ją sobą w całości. Nie wiedziała, jak on to robił, ale pod jego wpływem miękła, zatapiała się w tych bursztynowych tęczówkach, które przypominały odrobinę nieba. Dlatego też gdy ją od siebie odsunął, wykrzywiła się znacznie, przez chwilę wciąż mając wyciągnięte ręce. I trzeba przyznać, że przed złością dziewczyny obroniły go tylko jego następne czyny, ponieważ każdy pocałunek zdawał się wymazywać doznane wcześniej zło.
    Uśmiechnęła się delikatnie, chłonąc wszystkie słowa mężczyzny. Sprawiały one, że Jen zaczynała coraz wyraźniej czuć wewnętrzne ciepło, tak charakterystyczne iż wiedziała, że tylko on mógł je w niej wywołać. Nie sprzeciwiała się temu ani trochę, wręcz przeciwnie - znów przyciągała go do siebie mocniej, zatapiając się bez pamięci w składaniu sobie wzajemnych czułości.
    - Nie będziemy go trwonić… - zamruczała, ostatni raz łapiąc go mocniej, nim zdążył się wywinąć z jej objęć. Nie udało jej się zrobić jeszcze czegoś, ale przecież dopiero przyleciała, prawda? Musiała sensownie rozłożyć wszystko w czasie, żeby się nią - mimo wszystko - nie znudził, choć mówił, że coś takiego nie nastąpi.
    Blondynka również zaczęła mu się przyglądać. Swój wzrok sunęła od dołu do góry, a jej serce biło coraz mocniej, napędzając krew do szybszego krążenia w żyłach. Aż westchnęła cicho, kiedy wpatrywała się już tylko w twarz bruneta, jeszcze bardziej opaloną, niż zwykle. A może po prostu w Nowym Jorku trochę “zmizerniał”? Obrazy z przeszłości mogły się przecież zacierać, a tym bardziej niektóre detale zmieniały swój kształt, przez co wspomnienia były niezwykle plastyczne i mogło się nimi doskonale manipulować.
    Zrobiła wielkie oczy, a potem aż lekko otworzyła usta. Nagle nogi zamarły, które do tej pory energicznie przemieszczały się w powietrzu, kiedy tylko panna Woolf znalazła się na samochodzie.
    - Obiad…? - powtórzyła, może nawet nieco z przestrachem. Niby wiedziała, że najprawdopodobniej zatrzyma się właśnie w domu rodzinnym Jerome’a - bo gdzieżby indziej? - ale gdy stanęła przed faktem dokonanym, nic nie było już takie oczywiste, a przynajmniej jej emocje zaczęły robić swoje. Denerwowała się, nawet bardzo. Kiedy stąd wyjeżdżała, po prostu zatrzymała myśl o nich wszystkich gdzieś w głowie, nie przejmując się aż tak tym, co będzie później. Teraz jednak bała się wykonać nawet najmniejszy krok, w obawie przed tym, że coś zrobi źle. Wiedziała, że wyjazd Marshalla na pewno nie będzie dla nikogo łatwy, a w dodatku jeśli nie byli do tego zbyt przekonani, to tym bardziej musiała się postarać i pokazać, że będzie mu z nią naprawdę dobrze.
    Odetchnęła więc z ulgą, kiedy oznajmił, że wcześniej muszą coś jeszcze zrobić. Wypuściła powietrze z ust ze świstem, przewróciła oczami i uśmiechnęła się szerzej, patrząc w tym momencie na swojego ukochanego ze spokojem. Lecz i to się zmieniło, gdy tylko zobaczyła zestaw kluczy. Jej oczy rozbłysły, wzrok stał się wyraźniejszy i żywszy, a brwi się zmarszczyły. Aż zeskoczyła z auta, podchodząc bliżej. Nie mogła uwierzyć w to, co powiedział.
    Zamarła, patrząc na niego tak, jakby nie rozumiała. Jakby mówił w zupełnie obcym języku, a ona nie pojmowała ani jednego słowa. Dopiero po upływie kilku sekund wyłapała sens i uderzyło w nią to z ogromną mocą.
    - Już? - spytała zszokowana, patrząc to na niego, to na metalowe kółko. Złapała się aż za policzki, zrobiła kilka kroków w tył, a potem rozpędziła się i znów uczepiła się jego szyi, podskakując w miejscu. - Znalazłeś nasz dom?! - zapiszczała radośnie, dreptając ochoczo stopami. - Zabierz mnie tam! No chodź, jedźmy tam od razu! - zawołała, odsuwając się od bruneta i biegnąc w stronę drzwi pasażera, które otworzyła zaraz jednym szarpnięciem, usadowiła się na fotelu i zamknęła boczne wejście z hukiem, zapinając pasy. Czuła się jak po mocnych narkotykach, nie tylko już energetykach, które w tej chwili działały ze zwiększoną siłą, nakręcając dziewczynę maksymalnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wszystko znów zaczęło dziać się tak szybko…
      Poczekała aż Jerome wejdzie do auta, by złapać go za dłoń i ścisnąć mocno.
      - To będzie najlepszy weekend w moim życiu - stwierdziła, całując go zaraz w policzek. - Ja za to znalazłam kilka mieszkań. Wysyłałam ci je zresztą. Wciąż jednak nie mogę znaleźć tego odpowiedniego - przyznała z nieco naburmuszoną miną, opadając na oparcie siedzenia. Skrzyżowała ręce na wysokości brzucha, patrząc przed siebie. - Tak podnieśli się z tymi czynszami… Ale kto wie, może z naszym szczęściem pojawi się znowu jakaś romantyczna wróżka, która wskaże nam drogę - zaśmiała się pod nosem i pokręciła głową. Potem skupiła się na widokach, jakie roztaczały się przed nimi. Słońce skrywało się za chmurami, a wysokie trawy rozwiewał lekki wietrzyk, dając ludności małe wytchnienie od gorąca. Niebo wymalowane było błękitem, gdzieniegdzie poprzecinane pasami bieli i różu. Powoli i pomarańcz wkradał się na to tło, wskazując, że niedługo nadejdzie najpiękniejszy na świecie, oceaniczny zachód. I właśnie to sprawiło, że panna Woolf z rozkoszą zjadała oczami każdą chmurę, nosem wychwytywała egzotyczne zapachy owoców i roślin, uszami słyszała już tę radosną muzykę i dźwięki wydawane przez tutejsze zwierzęta. Wtedy też odwróciła się do Jerome’a, poprawiając się na fotelu.
      - Jenkins wie, że przyjeżdżam? - uniosła jedną brew, przysuwając do niego swoją twarz i całując mężczyznę w szyję, gdzie wargami i palcami została na dłużej.


      Jen Woolf <3

      Usuń
  10. Zaśmiała się wesoło, odsuwając się od niego wreszcie i spokojnie siadając obok. Nie chciała przecież spowodować wypadku, a gdyby tak przeciągnęła jeszcze trochę to, co właśnie robiła, ta wycieczka mogłaby się tak skończyć.
    - Tak mówisz? To trzymam za słowo - odparła, poruszając zabawnie brwiami. Cóż, wiedziała, że nawet codzienne budzenie się obok niego będzie czymś najlepszym w życiu, a więc jeśli miał dodatkowo jeszcze urozmaicać jej kilka innych weekendów, to nie mogła w to nie wierzyć. Czekały więc dziewczynę ciekawe lata, bo w ich związku nie dało się po prostu nudzić. Potem westchnęła i pokiwała głową. - Tak… Pewnie tak. W końcu apartament nam nie jest potrzebny - wzruszyła ramionami, uśmiechając się lekko. - W razie czego możemy zamieszkać też z Maybel, gdybyśmy musieli na siłę coś wybierać, a oferty nie byłyby zbyt dobre. Wiem, że mieszkanie ze starszą, obcą panią może być dziwne, ale miejsca by tam dla nas nie zabrakło. Poza tym, ona cię bardzo polubiła - zauważyła, sięgając do torebki po telefon. Weszła w wiadomości, po czym odchrząknęła, czytając coś na wyświetlaczu.

    “Kochana Jen, pozdrów ode mnie gorąco i serdecznie Jerome’a, wycałuj go w oba policzki i powiedz, że po powrocie zapraszam na herbatę z ciastem ananasowym.”

    Rozciągnęła szerzej usta, uniosła jedną brew i spojrzała na mężczyznę.
    - Umiesz rozkochiwać w sobie kobiety - parsknęła śmiechem, chowając telefon z powrotem na jego miejsce. Na wzmiance o papudze aż się bardziej ożywiła - o ile to było w ogóle możliwe - znów mimiką twarzy bardziej przypominając klauna po paraliżu. - Czyżbyś nauczył go tego, o co prosiłam? - zapytała zafascynowana, już sobie wyobrażając latającego ptaka, który niósłby obrączki. Czy goście weselni kiedykolwiek widzieli coś podobnego? Z pewnością byłoby to niezapomniane przeżycie.
    Potem zaś odetchnęła z ulgą, kładąc dłoń w okolicach mostka.
    - Nie mam nic przeciwko! - zapewniła ochoczo, przecząco kręcąc głową. Tam z pewnością nie będzie na sobie czuła tylu par oczu, więc będzie jej dzięki temu swobodniej, no i nie będzie spięta. - Wolałabym nie zabierać dodatkowo jeszcze miejsca twoim braciom, nastolatki potrafią być… Różne - stwierdziła robiąc usta w dzióbek i zamyślając się nad tym przez chwilę. - W dodatku bliźniacy… Gian dalej jest zły? - spytała, nieco poważniejąc. Wiedziała, jaka była jego reakcja, bo przecież codziennie rozmawiała z Jeromem po jego wyjeździe, wypytując praktycznie nawet o najdrobniejsze szczegóły. Spodziewała się więc, że część z Marshallów nie będzie zachwycona pomysłem o przenosinach do Nowego Jorku, ale rozumiała to doskonale i nie miała zamiaru nikomu robić przez to problemów. Byłaby głupia, gdyby nagle zaczęła sądzić, że potraktują to jako coś łatwego do przyjęcia, jakby mężczyzna wybierał się do sklepu obok, a nie wiele mil stąd. Sama przecież podróżowała, traciła rodzinę, więc była na to, przynajmniej po części, przygotowana.
    Wzięła głęboki wdech, spuściła głowę i zaczęła bawić się swoimi palcami, przekręcając co jakiś czas pierścionek.
    - A skoro już mowa o rodzinie, to… - zaczęła, spoglądając na niego tylko kątem oka. - Widziałam się z nim. Z Noah. Przyszedł po mnie do baru, gdzie miałam swój mini występ. Być może uda mi się tam zostać na stałe, a przynajmniej dorywczo. Szefowej się spodobało, klienteli też. Czekał na mnie i obserwował z boku. Już mnie to nie dziwi… - rozciągnęła usta w wąską kreskę, opierając głowę o zagłówek. - Poszliśmy do mnie. Powiedziałam mu o zaręczynach. Nie chciałam, żeby dowiedział się od kogokolwiek innego. Takie informacje powinny docierać do tych… najbliższych bezpośrednio - mruknęła, przygryzając delikatnie dolną wargę. - Carlie też wie. W sumie wygadałam się przypadkowo. Jest ciebie jeszcze bardziej ciekawa - zauważyła, śmiejąc się cicho. - A co do mojego brata… Rozmawialiśmy przy winie, chwilę posiedzieliśmy. Mówiliśmy o wszystkim i o niczym. Tak, jakby nic się nie stało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nagle twarz Jen zasłonił dziwny cień, a dziewczyna stała się smutna. Trwała w zawieszeniu przez kilka chwil i dopiero trąbienie innego samochodu wyrwało ją z rozmyślań.
      Zamrugała kilka razy, podrapała się po głowie i odwróciła w stronę Jerome’a.
      - Daleko jeszcze?


      Jen Woolf <3

      Usuń
  11. Była jedna rzecz na świecie, której Matthew nienawidził i unikał jej niemalże jak ognia, a była to właśnie komunikacja miejsca, którą dziś niestety zmuszony był wracać do domu. Lakiernik niestety nie wyrobił się z oddaniem auta w terminie, skazując bruneta na istne tortury. Ciemne okulary wraz z kapturem bluzy naciągniętej na głowę, towarzyszyły Mattowi zawsze, gdy sprawy wychodziły poza sfery muzyczne, a on sam działał na stopie prywatnej, chcąc uniknąć zbyt dużego zainteresowania. W metrze nie miałby szerokiego pola manewru do ewentualnej ucieczki, której nigdy względem fanów nie uczynił, jednak w momencie, gdy był zły i po prostu zmęczony, chciał tylko i wyłącznie świętego spokoju. Starał się usiąść jak najdalej od wszystkich, jednak nawet w tak późnych godzinach było to ciężkie do zrealizowania. Wymienił z partnerką kilka wiadomości na swoim telefonie i wyciągnąwszy ze swojego plecaka książkę, skupił się na tekście lektury. Nie miał wystarczającej ilości czasu, aby regularnie czytać książki, dlatego też dość niedawno postanowił, iż przynajmniej raz dziennie przeczyta dwadzieścia stron, by zachować minimalną regularność. Nie zwracał uwagi na siedzących wokół ludzi, skupiając swą uwagę tylko i wyłącznie na tekście oraz myśli, iż już niedługo będzie mu dane odpocząć w zaciszu własnego domu. Nie wiedział, jednak jak bardzo myli się w tej kwestii, czego doświadczył zaledwie po kilku następnych minutach. Pod wpływem mocnego szarpnięcia książka wypadła mu z dłoni, a on sam zdołał jedynie złapać się metalowej rurki, chroniąc się przed rychłym upadkiem. Rozejrzał się dookoła, będąc tak samo zdumionym i zdezorientowanym, co reszta. Dopiero głos nieznajomego mu mężczyzny, pozwolił wrócić mu na ziemię. Spojrzał w kierunku, w którym wyciągnięta była dłoń bruneta.
    — Tak, jasne — odparł, by następnie wyciągnąć spod swoich nóg własność nieznajomego. Hesford podniósł się ze swojego miejsca. Poza głosami innych osób nie było słychać dosłownie niczego, a panująca ciemność nie zachęcała do optymistycznego myślenia. Nie było sensu wpadać w panikę. Musieli poczekać na jakieś informacje, które będą w stanie wyjaśnić przyczynę awarii. Uwagę Matthew zwróciła dość młoda kobieta, na oko nie miała więcej niż osiemnaście lat. Przyciskała do swojego czoła nieco drżącą dłoń. Brunet przykucnął przy niej, by ocenić, czy nie wymagała pomocy. Ostrożnie ujął jej nadgarstek, by lepiej obejrzeć miejsce, które z pewnością wymagało kilku, niewielkich szwów.
    — Spokojnie, zaraz się tym zajmiemy — rzekł Matthew, uśmiechając się przy tym ciepło do nastolatki, a następnie odwrócił się w stronę jednego z mężczyzn, jeszcze nie wiedząc tego jak bardzo byli dla siebie znajomi. — Potrzymasz, proszę? Potrzebne mi się obie dłonie — powiedział, podając brunetowi swój telefon z włączoną lampą, sam zaś wyjął z plecaka gazę, spory plaster i coś czym będzie mógł nieco odkazić ranę. Życie nauczyło go, iż z takimi rzeczami warto się nie rozstawać. — Może ktoś powinien się przejść na sam przód? Cokolwiek, byleby nie siedzieć bezczynnie.


    Matthew

    OdpowiedzUsuń
  12. - Wiedziałam, że ciasto cię przekupi - również wystawiła mu język, wywróciła oczami i zaśmiała się krótko. Co jak co, ale Maybel potrafiła wyczuć gusta i guściki wszystkich ludzi, mając do tego ewidentny dar. W dodatku, jeśli kogoś naprawdę polubiła, to okazywała to przy każdej możliwej okazji. I gdyby się tak stało, że obydwoje wylądowaliby u niej w domu, na pewno starałaby się zrobić wszystko, żeby im nieba przychylić.
    - Nie, co to, to nie. Mimo wszystko aż tak w życie prywatne innych ludzi nie zagląda. Robi to tylko powierzchownie - mrugnęła do niego porozumiewawczo, przechodząc do tematu Giana. - Tak, wiem. Każdy z nas był nastolatkiem, Jerome. Z jednym, bardzo dzikim, nawet się wychowałam - przypomniała, unosząc obie brwi. - A jeśli ma charakter po tobie, albo jeszcze “gorszy”, to się nie dziwię. Ale znajdę na niego sposób - zmrużyła oczy, robiąc usta w dzióbek.
    Potem zaczęła zaplatać ze swoich włosów warkocz, doskonale wyłapując wszelkie emocje, które właśnie pojawiały się u bruneta, związane z jej własnym bratem. I to rozumiała bardzo dobrze; sama przecież byłaby równie wściekła, gdyby ktoś z jego rodziny zachowałby się w podobny sposób.
    - On… Nie mówi zbyt wiele - mruknęła, prostując się nieco. - Powoli to z niego wyciągam, ale nie jest za łatwo. Przez całe lata uczył się chronić swój tyłek, zacierać ślady i kłamać w żywe oczy. Myślisz, że tak po prostu wyjawi całą prawdę swojej młodszej siostrze? Bo ja nawet na to nie liczę - przyznała, wzruszając ramionami i sięgając po gumkę z torebki, którą zawiązała włosy. Poprawiła jeszcze splot, zakładając nogę na nogę. - Dowiedziałam się tylko tyle, że nie była to praca legalna, którą się zajmował, teraz działa już na nieco lepszych zasadach i… Ma zamiar zostać w Nowym Jorku. Na stałe - dodała niepewnie, uważnie wpatrując się w bruneta. Nie miała pojęcia, jak zareaguje na tę informację, skoro do tej pory nie był zbyt zadowolony z jakichkolwiek doniesień o pojawieniu się panicza Woolfa w życiu Jen. - A Noah… Początkowo był w totalnym szoku. Nie spodziewał się tego. Po raz pierwszy, po tej całej przerwie widziałam, że jednak nie w stu procentach potrafi panować nad emocjami. To, mimo wszystko, dobry znak. Zostało w nim jeszcze trochę z człowieka - dodała cicho, wciąż się na niego patrząc. - Potem mi pogratulował, przytulił mnie i stwierdził, że “dzięki niemu” poznałam świat. Trochę to było… Dziwne. Ale, jakby nie patrzeć, miał rację. Dzięki temu poznałam ciebie - uśmiechnęła się delikatnie, chwytając dłoń Jerome’a. - No i jak mu powiedziałam, że masz ochotę go udusić, to stwierdził, że chyba cię polubi.
    Skupiła się na drodze, próbując dostrzec nawet najmniejsze oznaki, które mogły wskazywać, że gdzieś niedaleko znajduje się ich dom.
    Ich dom. To brzmiało tak cudownie.
    Wyszła z samochodu, marszcząc brwi i oglądając się dookoła. Złapała go za rękę, powoli stawiając stopy na ziemi. Gdy tak szła przez te zarośla, od razu przypomniała się dziewczynie Tajlandia, co już na samym początku zwiastowało coś dobrego. To miejsce, choć nie doszli jeszcze do głównego punktu, biło jakąś pozytywną energią, a przede wszystkim spokojem i ciszą. Idealny punkt, by zatrzymać się po ciężkiej i trudnej wyprawie, wymagającej od podróżnika wytężania wszystkich zmysłów. Tutaj one się uspokajały; człowiek mógł nabrać pełniejszego oddechu, który oczyszczał płuca z sadzy codziennych zmartwień, a umysł tarzał się wręcz w zachwycie, że może odbierać tak liczne i bogate w wartości bodźce. Wiedziała, że będzie chciała tutaj przyjeżdżać często, nawet gdyby miała siedzieć jedynie na trawie i podziwiać majestatycznie wyżłobione przez chmury i kolory niebo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dopiero, gdy oderwała od niego wzrok i przeniosła go niżej, zauważyła budynek, do którego prowadził ją Jerome. Na moment przystanęła, lecz trwało to może ułamek sekundy, ponieważ jakaś nieznana siła pchnęła ją do przodu, przyciągając do samego serca domu i napawając ciekawością, ale również nieokreślonym i zaskakującym podziwem.
      Zupełnie nie przeszkadzały jej rzeczy, które wymagały remontu; nastawiała się na to, że budynek raczej nie będzie w idealnym stanie, a dzięki temu nawet będą mogli przebudować to miejsce tak, jak tylko sobie wymarzą, czyniąc je całkowicie swoim.
      Uważnie śledziła każdy szczegół, jaki przed sobą zauważyła, chcąc poznać te pareset cegieł i belek drewna jak najlepiej. Chłonęła widok, jaki się przed nią roztaczał, stwierdzając, że wszystkie elementy idealnie ze sobą współgrają, tworząc perfekcyjne połączenie między naturą oraz tym, co był w stanie stworzyć człowiek. Aż zabrakło blondynce słów, kiedy pociągnął ją jeszcze dalej, na sam ganek. Wtedy aż otworzyła usta i oczy szerzej, a nogi znów zrobiły się miękkie, niczym z plasteliny. Spomiędzy warg wyrwało jej się ciche westchnienie, więc mimowolnie zasłoniła część twarzy dłonią, patrząc to na Marshalla, to na ścieżkę, plażę, niebo i werandę, wręcz idealną, jakby wyciągniętą prosto z marzeń panny Woolf.
      Czuła, jak kąciki oczu wypełniają się łzami, które zaczęły zaraz spływać po policzku dziewczyny. Zaparło jej dech w piersi, serce załomotało wyraźnie, a mięśnie się spięły, porażone tysiącami prądów, jakie właśnie odbierała od wszechświata.
      Musiała oprzeć się jedną z rąk o barierkę, żeby nie zostać całkowicie powaloną przez potęgujące się w niej uczucia, przelewające się przez każdą tkankę i świdrujące aż do mózgu, wywołujące zawrót głowy.
      To było to. To był ich własny, idealny dom.
      Było tu lepiej, niż we śnie. Wszystko było namacalne, więc tym bardziej piękniejsze, niż w jakimkolwiek dotychczasowym wyobrażeniu.
      Sunęła opuszkami po drewnie, całkowicie powoli i spokojnie, zapoznając się ze strukturą i historią tego miejsca. Dopiero, gdy Jerome się odezwał, odwróciła w jego kierunku głowę i stanęła prosto, zaciskając wargi i jednocześnie nie mogąc powstrzymać wpełzającego na jej twarz uśmiechu. Położyła swoją dłoń na jego dłoni, pokiwała głową i przytuliła się do niego mocno, zamykając na moment oczy.
      Znów mogła poczuć się bezpiecznie. Znowu czuła się wolna.
      Odsunęła się od niego powoli, ciasno zaplatając ze sobą ich palce. Zajrzała do środka, na początku tylko wychylając do niego głowę, potem powoli i uważnie postawiła pierwsze kroki tuż za progiem. Wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze z ust ze świstem, obracając się wokół własnej osi.
      - Jest idealny - szepnęła, czując prawdopodobnie dokładnie to samo, co brunet, kiedy go zobaczył po raz pierwszy. - Jest idealny… - powtórzyła, silniej go łapiąc i przyciągając do siebie. - Kocham cię - powiedziała cicho, a potem pocałowała go czule i z całą paletą uczuć, uprzednio zaglądając jeszcze w oczy mężczyzny, by ten mógł dostrzec karuzelę błysków radości i szczęścia, skaczące i tańczące beztrosko w źrenicach Jen. - Dziękuję - dodała, oplatając ramiona wokół jego karku. Musiała właśnie w tej chwili być z nim blisko, żeby przelać na niego cały ogrom miłości, jaki w niej siedział. Musiała mu pokazać, jak wiele to dla niej znaczy, jak bardzo jest mu wdzięczna i jak bardzo pragnie stworzyć z nim tutaj swój barbadoski dom.
      Zaczęła całować go namiętniej, czując rozpalające się w niej iskry, wywołane niepohamowaną ekscytacją. Wpadła wręcz w euforię, która objawiała się teraz tym, że panna Woolf nie mogła utrzymać rąk przy sobie, błądząc nimi po całym ciele Marshalla, przyciągając jego twarz nieco bardziej, w trakcie gdy dziewczyna nieświadomie robiła kroki w tył, plecami w końcu zderzając się ze ścianą.

      Usuń
    2. Wtedy z sufitu poleciał kurz, który nieco przywołał blondynkę do porządku. Natychmiast przerwała wykonywane czynności, tępo wpatrując się na kawałki rozsypanej ściany pod oknem. Zaraz jednak ponownie uniosła głowę tak, by móc bez przeszkód patrzeć mu w zwierciadła duszy.
      - Pokaż mi wszystko. Chcę zwiedzić cały dom - mruknęła, muskając usta Jerome’a i podnosząc się ciut na palcach, by chociaż przez moment być wyżej. - Pokaż mi, jak będzie wyglądało tutaj nasze życie. W naszym domu - dodała szeptem i uśmiechnęła się błogo, posyłając mu krótkie, naładowane elektrycznością spojrzenie, by następnie oddać się jeszcze w całości kilku pocałunkom.


      oczarowana Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  13. Umiejętność niemyślenia o czarnych scenariuszach byłaby naprawdę przydatna. Czasem już chyba tylko dla zasady myślała, co mogłoby się wydarzyć, gdyby coś poszło jednak nie tak. Takie chwile były jednak, gdy leżała już bezpiecznie w łóżku, a nie w tracie zagrożenia. Wtedy takie myślenie zupełnie nie pomagało, a jedynie pogarszało całą sytuację i człowiek po prostu się bardziej martwił. Teraz już wszystko było za nimi, zaraz mieli być na lądzie i to było ważne. Lynie sama już się nie mogła doczekać stałego gruntu, choć może to te drinki tak na nią działały. Tego dnia naprawdę ich potrzebowała. Odliczała już minuty do chwili, kiedy znajdzie się na lądzie i będzie mogła zostawić ten dzień za sobą. Czekało ją jeszcze pewnie załatwienie kilku spraw odnośnie lądowania, ale tego już tak naprawdę nie liczyła.
    — Byli powiadomieni od samego początku — wyjaśniła. Sama nigdy nie chciałaby się znaleźć na pokładzie takiego samolotu, ale jednak ona większego wyjścia tak naprawdę nie miała i chciała czy nie, wycofać się wtedy nie mogła. — Był przykuty, dookoła siedzieli policjanci wręcz uzbrojeni po zęby, a on… cóż, jeśli można powiedzieć to był wyjątkowo grzeczny przez cały lat. Chociaż wzrok… w życiu nie chcę więcej widzieć żadnego przestępcy na oczy — dodała i wzdrygnęła się. Tamten lot w pewien sposób ją zahartował, a ten chyba przygotował już na najgorsze wydarzenia w życiu i brunetka pewnie spokojnie teraz mogłaby przeżyć kolejną taką katastrofę i podchodzić do wszystkiego bardziej spokojniej.
    Podała mężczyźnie swój numer. Później faktycznie mogli nie mieć na to już czasu. Zwłaszcza, że zbliżali się do lądu i po wyjściu będzie musiała z powrotem wrócić do pracy, a tak podejrzewała. Jako obsługa samolotu po raz kolejny musiała się upewnić wraz z resztą, że wszyscy są obecni i o nikim nie zapomniano. Na miejscu osoby, które nie miały się, gdzie zatrzymać zostały poinformowane o hotelu, w którym przez linię Delta zostały wynajęte pokoje hotelowe. Z każdym z pasażerów też i tak mieli się kontaktować odnośnie tego zdarzenia. Odpowiednie służby zajęły się również samolotem, który nie mógł przecież zostać na oceanie i Alanya podejrzewała, że za jakiś czas – najpewniej jutro – wszystkie bagaże będą gotowe do odbioru. Sama jakiś czas później została wraz z innymi stewardessami przewieziona do hotelu, w którym miały dla siebie pokoje. Kąpiel po tym wszystkim była, jak zbawienie i naprawdę tego potrzebowała. Zdążyła uspokoić też mamę wiadomością i zapewnić, że nic jej nie jest. Teraz tak naprawdę chciała tylko tych drinków, których nie mogła się już doczekać i chociaż trochę zobaczyć wyspę, choć wątpiła, że akurat teraz uda się jej zwiedzić cokolwiek. Długo na wiadomość od Jerome nie czekała, zdążyła się umyć i przebrać, kiedy dostała adres miejsca, w którym mieli się spotkać. W tej chwili się cieszyła, że jednak miała w kieszeni uniformu telefon i kartę, przynajmniej nie musiała się martwić o pieniądze czy o to, jak skontaktować się z ludźmi. Niby wszystko załatwiały linie, ale zawsze to lepiej było mieć przy sobie własne pieniądze. Na miejscu pojawiła się chwilę po czasie, ale ciężko było się jej poruszać po nieznanym miejscu i dwa razy się zastanawiała czy na pewno zmierza w dobrym kierunku.
    — Mam nadzieję, że to miejsce jest zarezerwowane dla mnie — rzuciła wesoło, kiedy podeszła do Jerome, którego dostrzegła w barze.

    Alanya

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie odpowiedziała. Stwierdziła, że słowa były w tym momencie zbędne, ponieważ dobrze wiedziała, jak to jest,kiedy targają człowiekiem różne emocje. Tym bardziej, jeśli się miało świadomość, że ktoś inny - przynajmniej po części - skrzywdził bliską osobę.
    Poza tym, sama przecież dała mu w twarz.
    W tym momencie jednak zupełnie zapomniała o swoim bracie, rodzinie, życiu w Nowym Jorku. Była teraz tutaj, na Barbadosie, gdzie czas się zatrzymywał, a wszystko przybierało zupełnie inny obrót oraz znaczenie.
    Z taką samą uwagą przyglądała się każdemu z pomieszczeń, wyobrażając sobie, jak mogłyby wyglądać wnętrza.
    - Tak, to prezent dla ciebie - przyznała, uśmiechając się szeroko i patrząc na Jerome’a z uniesioną brwią. Kolejne jego słowa doprowadziły krew w żyłach dziewczyny niemal do wrzenia, ponieważ pierwszy raz aż tak w pełni czuła, że jest we właściwym miejscu na ziemi, z właściwą osobą. Miała teraz tym bardziej szczerą nadzieję, że uda im się w Wielkim Jabłku zbudować coś równie pięknego, albo chociaż w małym stopniu podobnego do tego - jeszcze - opustoszałego budynku, który nie był już teraz tylko mieszaniną cegieł i drewna, a przystanią, do której mieli wracać.
    Znów się wzruszyła, ale odchyliła głowę i przymknęła na moment powieki, żeby uniknąć ponownego zalania się łzami. Przetarła oczy i westchnęła, łapiąc go za dłoń.
    - Ale będę mogła wybrać kolor ścian… I niektóre meble? - zachichotała, całując Jerome’a w policzek. - Musi tu być jasno. I radośnie. Trochę, jak w Meksyku - rozmarzyła się, skacząc wzrokiem po ścianach. - To będzie taka odskocznia od nowoczesnego, chłodnego Nowego Jorku. Nasze yin i yang. Dwa połączone ze sobą światy. Zupełnie tak, jak my - dodała, wpatrując się w bruneta z wdzięcznością i szczęściem, które wręcz namalowało na jej twarzy rozpalone rumieńce.
    Potem dała się poprowadzić dalej, widząc w fantazjach mury korytarza obwieszone przeróżnymi zdjęciami i pamiątkami z podróży, z podłużnym i wąskim, plecionym dywanem na środku podłogi, po którym miło będzie się przechadzać w chłodniejsze poranki, z kubkiem gorącej kawy lub herbaty w ręce. A gdy pokonała już schody, spoglądając na Jerome’a z zaintrygowaniem, wdrapała się na najwyższą kondygnację, znów zalewając się nieoczekiwaną falą. Promienie słońca dobiegały do niej ostro, oświetlając całą posturę dziewczyny przez stare okno w suficie, przez co mogła wyglądać trochę teraz jak anioł.
    Rozejrzała się dookoła, przejechała dłońmi od skroni po usta i szyję, zatrzymując w tym momencie ruchy.
    - Dokładnie o tym samym pomyślałam - odparła, skupiając wzrok na małym tarasie. Wszystkie wspomnienia z Tajlandii wróciły nagle ze zdwojoną siłą, powodując, że dziewczyna miała ochotę zostać tu już do końca swojego pobytu.
    Ruszyła za nim niespiesznie, ostatecznie usadawiając się obok niego i podciągając do siebie nogi, by objąć je ramionami. Spojrzała jednak za siebie, by jeszcze raz przyjrzeć się pustemu pomieszczeniu. Przygryzła delikatnie dolną wargę, oparła się głową o siatkę i na moment zamyśliła.
    - Gdzie mogę spotkać właściciela? - zapytała, uważnie badając każdą deskę podłogową. - Chcę kupić ten dom jeszcze przed odlotem. Najlepiej dzisiaj. Chociaż wiem, że to pewnie niemożliwe… - westchnęła, wracając wzrokiem na Marshalla. - Udało mi się uzbierać trochę pieniędzy. Nie mówiłam ci o tym, ale tata zabezpieczył mnie przed śmiercią. Wiedział przecież, co robi… - przyznała ze smutkiem w głosie. - Zostawił mi niezłą sumę. Myślę, że wystarczy - dodała, uśmiechając się już pogodniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przysunęła się do Jerome’a, wtulając się w jego bok. Potrzebowała teraz bardzo jego bliskości, chyba nawet bardziej, niż kiedykolwiek. Musiała czuć, że to wszystko nie jest tylko snem, który rozpłynie się na jawie, albo bajką, którą ktoś sobie opowiada, by zamienić to wszystko w jeden wielki żart. Teraz, kiedy mieli już swój dom, chyba by nie przeżyła, gdyby miała się nagle obudzić i dowiedzieć, że nic z tego nie istnieje.
      - Możesz mi coś obiecać? - zapytała nagle, unosząc nieco głowę, by móc na niego patrzeć. - Obiecaj mi, że w tym domu nigdy się nie rozejdziemy. Że żadne z nas nie zostawi tej drugiej osoby. Że to naprawdę będzie nasz azyl, który sprawi, że nawet po największej kłótni i tak znajdziemy zaufanie i zgodę. Że będzie inaczej, niż to było do tej pory - mruknęła z trudnem, zaciskając wargi i rozciągając je w wąską kreskę.
      Oczywiście mówiła o swojej rodzinie. O tym, czego była świadkiem przez te wszystkie lata. Ile widziała sprzecznych komunikatów, niezrozumiałych zwrotów akcji, aż wreszcie nadeszło całkowite rozdzielenie miłości na kawałki, rozrzucając ją po świecie zupełnie losowo. Tak, by nie dało jej się do kupy pozbierać.
      Wtedy też na policzku poczuła wzmożone ciepło, więc mimowolnie spojrzała na malujący się soczystymi barwami krajobraz, w którym główną rolę odgrywało słońce. Ogromna świetlista kula chowała się właśnie za linią oceanu, pozostawiając po sobie pasma pudrowego i fuksjowego różu, wymieszanego z jaskrawą pomarańczą, a gdzieniegdzie nawet czerwienią. I tylko białe, delikatne chmurki łagodziły to przesycone ognistymi kolorami tło, zatapiające swoje odbicia w niemal przezroczystej, spokojnej tafli wody. Słychać było z oddali mewy i ciche szumy fal obmywające brzegi plaży, na których pewnie znajdowały się już całe stosy przeróżnych muszli. Zapach owoców rozniósł się w powietrzu, co sprawiło, że Jen poczuła się dokładnie tak, jak pierwszego dnia na gorącej wyspie, doświadczając czegoś zupełnie innego, nowego i… Sama nie wiedziała, jak jeszcze mogłaby określić to, co wtedy pokazała dziewczynie natura. Było to fascynujące, zapadające w pamięci zjawisko, które było jedynie początkiem tej całej opowieści, choć zaczęło się tak niewinnie, od jednej bransoletki.
      Spojrzała na swój nadgarstek, gdzie spoczywała srebrna pamiątka od ojca; łańcuszek z trzema dodatkowymi zawieszkami, przedstawiające anioła, potem słońce i księżyc, a na następnej przymocowany był kamień - topaz, którego znaczeniami były słowa “poszukiwać” i “ogień”. I teraz, gdy tak patrzyła na siebie, Jerome’a, znikające za horyzontem słońce, dodając do tego jeszcze twarz anioła, aż wyprostowała się i wstała, wyciągając do mężczyzny dłoń.
      - Chodź - szepnęła, znikając zaraz za siatką i przebiegając przez poddasze, potem szybko schodząc po schodach i wychodząc na zewnątrz domku. Gdzieś po drodze zgubiła bruneta za sobą, spoglądała więc tylko co jakiś czas w jego kierunku, żeby się upewnić, że wciąż jest tuż za nią.
      Ze śmiechem wkroczyła na wskazaną wcześniej przez niego ścieżkę, prąc zupełnie na oślep; nie wiedziała, czy dobrze stawia kroki, czy idzie odpowiednią stroną. Serce w tym momencie całkowicie wyznaczało dziewczynie szlak, prowadząc ją prosto na plażę.
      Po kilku minutach znalazła się na dole, opadając bezwiednie na piach, podpierając się dłońmi za sobą.
      Zdążyła.
      Położyła się tylko na moment, by dać ciału odetchnąć i nabrać powietrza w płuca, po czym podniosła się i otrzepała, podchodząc bliżej wody.
      - Pamiętasz, jak to było? - zapytała, gdy stał tuż za nią. Kucnęła, opuszkami błądząc po mokrej powierzchni, tworząc w ten sposób na piachu rowki. Małe źródełka zaczęły w nich krążyć, a kilka muszel wyłoniło się na wierzch, prezentując najpiękniejsze okazy.

      Usuń
    2. Jen złapała jedną z nich, obracając w dłoniach. - Pamiętasz, jak się poznaliśmy? - odwróciła głowę w jego stronę, uśmiechając się pod nosem. Podniosła się i schowała drobiazg do torebki, która wciąż była na niej zawieszona. Zaraz jednak zrzuciła ją i położyła na piachu, zaczynając się rozbierać.
      Najpierw zrzuciła ze stóp sandały, potem zabrała się za rozpinanie koszuli.
      - Pamiętasz, jacy wtedy byliśmy? - ciągnęła, unosząc jedną brew. Nie spuszczała z niego wzroku ani na moment. Uparcie wpatrywała się w twarz bruneta, chcąc wyłapać każdą pojawiającą się zmianę, zarówno w mimice, jak i samych oczach. Samo spojrzenie dziewczyny było świdrujące i przenikające na wskroś, a serce biło jak oszalałe, napędzając resztę organizmu do zwiększonej pracy.
      Ściągnęła z siebie koszulę, rzucając ją tuż obok pozostawionych już rzeczy. Sięgnęła do paska spodni, rozpięła go i powoli zaczęła zsuwać z bioder szorty.
      - Pamiętasz, co się wtedy stało?
      Kiedy została w samej bieliźnie zanurzyła stopy w wodzie, robiąc parę kroków w stronę horyzontu. Wzięła głęboki wdech, dając całkowicie pochłonąć się tej dzikości i wolności, jaka oplatała duszę panny Woolf jeszcze bardziej, niż na samym początku.
      Odwróciła się tyłem do słońca, sięgając palcami do ramiączek biustonosza.
      - Pamiętasz, co wtedy chciałeś zrobić…? - dodała, kiedy w jej oczach błyszczało już tysiąc iskier, a pełne usta wykrzywiały się w kokieteryjnym, ale i przyciągającym uśmiechu.
      Zdjęła ostatnie części odzienia, również rzucając nimi na brzeg, kiedy sama zaczęła iść coraz szybciej w głąb oceanu, niknąc wśród fal.
      - Co wtedy czułeś, Jerome? - odparła jeszcze, ze śmiechem rzucając się w ciepłą toń. - Musisz mnie złapać! - zawołała, rzucając się w wodną głębię, a potem przemierzając w niej kilka metrów, ewidentnie się z nim drocząc i bawiąc w nieco inną ciuciubabkę. Wynurzała się i chowała pod wodą w momentach, gdy pojawiał się zbyt blisko. Nie mogła mu przecież tak po prostu podać mu się na tacy!
      Wreszcie, kiedy poczuła jego dłonie na swoim ciele, odbiła się w górę, by nabrać haust powietrza. Przetarła twarz dłońmi i spojrzała na bruneta, podpływając do niego i zawieszając się na jego szyi ramionami. Zbliżyła swoją twarz do jego, wodząc czubkiem nosa po policzku mężczyzny.
      - Teraz już wszystko możesz - wyszeptała wprost w jego usta, posyłając mu zaraz głębokie i wyraziste spojrzenie oraz czekając na to, jaki wykona ruch, próbując zapanować nad roztrzęsionym ciałem. i wtedy też ona zdała sobie sprawę, że już wcale nie musiała tego robić.
      Nigdy więcej barier. Tylko wolność, miłość i spokój.


      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  15. Jasper Peter Małecki pokochał Nowy Jork dwadzieścia jeden lat temu. Nie czuł się najlepiej wśród osób, które mieszkały tutaj od urodzenia, ale nie wyobrażał sobie, że może być w innym miejscu. Może i mógłby wrócić do rodzinnej Szwecji, ale tam mieszkał jedynie człowiek, którego przez siedem lat traktował jak prawdziwego tatę. Mógłby wrócić na zawsze do Polski; do województwa wielkopolskiego, gdzie mieszkali dziadkowie, dwie przyrodnie siostry i trójka siostrzeńców - ośmioletnia Karolina, sześcioletni Wiktor i pięcioletnia Eliza. Porzuciłby obecne życie, ale czuł do Wielkiego Jabłka ogromne przywiązanie; codziennie wstawał przed siódmą, szykował się do pracy, przyjmował klientki, które polowały na wolne terminy w jego grafiku, jak na promocje w supermarketach i przede wszystkim nie chciał porzucić rodziców oraz młodszej siostry. Prawie codziennie wysłuchiwał wiele komplementów, ale też uczestniczył w przeróżnych dyskusjach. Doradzał nie tylko w wyborze nowego koloru, ale wielokrotnie był lepszy od niektórych psychologów. Sam niestety nie miał takiego szczęścia, gdyż nie chciał rozmawiać o swoim życiu prywatnym z klientkami, a z chęcią podziękowałby za porady. Zmęczony siedział przy stoliku w jednym z ulubionych barów, popijając co chwilę piwo z wysokiego kufla, wpatrując się bez przerwy w szeroką obrączkę. Gdyby teraz pojawiła się wierna fanka programu "Wedding At First Sight" stwierdziłaby bez zawahania, że w życiu Jaspera i Willow wcale nie jest kolorowo. Przetarł twarz, chwytając w palce długi naszyjnik z nożyczkami, grzebieniem oraz kompasem, kiedy usłyszał swoje imię, dostrzegając nieznajomego mężczyznę. Wcześniej kojarzono Małeckiego jako dobrego fryzjera, u którego na fotelu zasiadły takie gwiazdy jak Scarlett Johansson, Jennifer Lawrence, Gigi Hadid, Selena Gomez, a także Jennifer Aniston. Od czwartego lipca stał się uczestnikiem popularnego programu; stał się mężem obcej brunetki, którą odkrywał stopniowo krok po kroku. Posłał delikatny uśmiech w stronę sympatycznego człowieka; ucieszył się, bo nie przypominał wścibskiej kobiety, która chce poznać wszystkie szczegóły tego małżeństwa.
    — Tak, jestem uczestnikiem Ślubu od pierwszego wejrzenia — poprawił się na krześle, prostując się nieznacznie. — Będę z Tobą szczery. Po pierwsze chciałem zobaczyć jak to jest, kiedy eksperci wybierają żonę i składa się przysięgę małżeńską obcej kobiecie. Po drugie nie miałem szczęścia w miłości, jestem po dwóch związkach i nie chciałem dłużej zakochiwać się i znowu żałować — wzruszył ramionami, biorąc łyk piwa. — Może tym razem trafiłem na odpowiednią kobietą, z którą będę do ostatnich dni — poprawił obrączkę, spoglądając na nieznajomego. — No dobra, ty znasz moje imię, ale ja Twojego nie, więc może podzielisz się tą informacją? — zaśmiał się cicho.
    Jeszcze kwadrans temu nie pomyślałby, że przysiądzie się do niego jakiś mężczyzna, który prosto z mostu zapyta o to, dlaczego wybrał się do "Wedding At First Sight"? Zupełnie nie zwracał uwagi na fioletowy siniec przy oku nieznajomego, gdyż kilka razy wdał się w bójki; niekiedy dostał od starszego kumpla ze szkoły, ale raz odniósł większe obrażenia niż kilka zasinień na twarzy. Doskonale pamiętał dzień, podczas którego odniósł zwycięstwo ze swoją drużynę, wręczył swojej ukochanej kluczyki od samochodu, a po kilkunastu minutach zobaczył ją uprawiającą seks z innym koszykarzem. Nie wytrzymał i zaczęli okładać się bez opamiętania; przestał, kiedy z nosa zaczęła lecieć krew, a na parkingu odnalazł go ojciec. Może nowy znajomy również walczył o swoją ukochaną albo dostał od kogoś przypadkowo, ewentualnie mógł na to zasłużyć, gdyż nie znał mężczyzny i nie wiedział, jakie grzeszki chowa przed światem.

    Jasper Peter Małecki [Karta to jakieś mistrzostwo!]

    OdpowiedzUsuń
  16. Zszokował ją. Totalnie zadziwił, wprawił w osłupienie. Nie spodziewała się, że to będzie możliwe, aby tak szybko dokonać formalności. Tym bardziej w takich okolicznościach i z człowiekiem, który najwyraźniej również przywiązywał się do miejsc, nie tylko traktując je jako bazę wypadową, czy puste cztery ściany. Dlatego też Jen w zdumieniu uśmiechnęła się szeroko, złapała się za głowę i pokręciła nią, ani trochę nie kryjąc szczęścia. Nigdy by nie przypuszczała, że właśnie tutaj odmieni się jej los, a za każdym razem, kiedy tylko na nowo odwiedzała Barbados, przeznaczenie podbiegnie do niej jeszcze szybciej, otwierając drzwi do upragnionego, od lat poszukiwanego raju.
    Odetchnęła też z ogromną ulgą, bo potrzebowała tych słów, jak powietrza, by móc żyć. Małego potwierdzenia, dzięki któremu mogła ze spokojem układać w głowie przyszłość, dzieląc ją właśnie z Marshallem. Musiała wiedzieć, że nie powtórzą błędów jej rodziców, a będą bardziej zapatrywać się na matkę i ojca Jerome’a, którzy właściwie mogli być przykładem zgodnego małżeństwa, tak bardzo różnego od Edith i Jacka. I chyba również dlatego się bała. Że nie sprosta oczekiwaniom oraz temu, do jakich warunków przyzwyczajony był brunet. Bo jeśli sama zostanie matką… Kogo bardziej będzie przypominać?
    Ale o tym również szybko zapomniała. Woda zmazywała z niej właśnie wszystkie brudy przeszłości, goiła rany i naprawiała zbolałe serce i umysł, pozwalając na nowo wejść do życia, zupełnie inaczej, niż do tej pory. Znowu mogła być wolna, skupić się na własnych pragnieniach, choć te splecione już były porządną liną z marzeniami Jerome’a. i dopiero w tym panna Woolf zaczynała dostrzegać prawdziwy sens istnienia, mogąc trwać przy boku mężczyzny, którego kochała najbardziej na świecie.
    I teraz trzymając go w ramionach i tonąc w bursztynowych tęczówkach, nie czuła ani krzty strachu. Jakby wszystkie koszmary przeszłości odpłynęły wraz z oceanicznymi prądami, zostawiając tę dwójkę pośrodku niczego, a jednocześnie w samym centrum. Nic więcej się nie liczyło, nic nie miało znaczenia. Czas znów się zatrzymał, choć niebo przybierało coraz ciemniejsze barwy, zapraszając do siebie pojedyncze gwiazdy. Gdzieś w oddali można było również dostrzec ledwo majaczący zarys księżyca, który z ochotą miał tej nocy zaprezentować całą swoją tarczę.
    Delikatny wiatr smagał ich ciała, wyraźnie kontrastując z wciąż ciepłą wodą. Na skórze Jen pojawiła się gęsia skórka, lecz znikała pod wpływem jego dotyku. Zaledwie spojrzeniem rozpalał ją całą, a gdy panna Woolf mogła jeszcze materialnie doświadczyć bliskości z nim, płonęła doszczętnie wewnątrz tak bardzo, że aż dziw, iż nie pojawiły się wokół niej bąbelki oraz szybująca do zenitu para.
    Nie czekając zbyt długo odbiła się od dna, oplatając nogami biodra bruneta. Przez to znajdowała się teraz nieco wyżej, a więc mogła z góry spoglądać na swój własny cud, na którym zawiesiła wzrok na dłuższy moment. Potem spojrzała na wzgórze, gdzie znajdował się ich dom, zaraz wracając spojrzeniem do mężczyzny.
    - Nie musisz niczego naprawiać - zaczęła, nawiązując do tematu poruszanego wcześniej. - Dałeś mi wszystko, o czego pragnęłam, a nawet więcej - to, o czym nawet nie marzyłam. Nie możesz dać mi już więcej. Po prostu już się nie da - mruknęła, puszczając się jedną ręką, by móc przesunąć palcami po jego policzku. - Naprawiłeś mnie samą. Pokazałeś, że można inaczej. Zacząłeś wszystko, co właśnie trwa - dodała, po czym wpiła się w jego usta z ogromną namiętnością, odrywając się tylko na moment, by mu coś powiedzieć.
    Nachyliła się do ucha mężczyzny, uśmiechając się szeroko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - I więcej nie będziemy trwonić czasu - powtórzyła, przygryzając delikatnie płatek, a następnie odchylając się, by znowu na niego patrzeć.
      Widziała w nim dokładnie to, co pierwszego dnia. Mężczyznę, który był inny, niż do tej pory, niby zachowujący się normalnie, ale z każdym ruchem niosący coś zdecydowanie odróżniającego się od reszty. Magnetyczne spojrzenia, które wymieniali między sobą sprawiały, że Jen niejednokrotnie miękła, w ostatniej chwili hamując się przed wykonaniem kolejnego kroku. Nie mogła postawić się za wyznaczoną wcześniej granicą, ponieważ wiedziała, że niosłoby to zbyt wiele “szkód”, mocno odciągających dziewczynę od zdobycia obranego celu. Nie mogła pozwolić sobie żyć w pełni, choć i tak parę razy złamała mniej istotne zasady, znajdując się z nim zdecydowanie zbyt blisko. Prawie tak, jak teraz, a jednak porównując tą sytuację z wydarzeniami sprzed roku, blondynka zauważała kolosalną różnicę. Stała się zupełnie innym człowiekiem, przede wszystkim bardziej świadomym siebie i własnych potrzeb, które w ciągłej podróży zagubiła lub zakopała tak, by nie móc ich odnaleźć. Miała jasno wyznaczone zadania, odhaczając je powoli z listy, kiedy znajdowała się w kolejnych miejscach, samotna i z dala od domu. Nie myślała o tym, kim naprawdę jest, czego chce, a także jak do tego dotrzeć. To Jerome bezpardonowo wkroczył w jej puste - jak się okazało - życie, dając klucz do tajemnej skrytki, gdzie dwudziestoparolatka przechowywała wszystkie najważniejsze wartości.
      I gdy tak o tym wszystkim myślała, jej dusza gdzieś tam w głębi niej się śmiała, kręcąc głową i podrygując w rytm muzyki, jaką zdołała wytworzyć przez zaledwie dwa miesiące intensywnej egzystencji, a bez której nie dało się już funkcjonować. Panna Woolf bowiem czuła, że gdyby już nigdy miała nie usłyszeć głosu Marshalla, wolałaby całkowicie stracić słuch, by nie łudzić się, że gdzieś pośród tłumu wyłapie tak dobrze znane dźwięki, będące najlepszą kołysanką nawet dla dorosłej już dziewczyny.
      Widziała w nim to, czego nie potrafiła zauważyć w żadnej innej istocie. Tak bardzo przesiąkł słońcem, nawet jeśli chodziło o jego naturę - a może w szczególności? - że znajdując się w najgorszych mrokach bytu dostrzegała światło w tunelu, podążając za nim i odnajdując odpowiednią ścieżkę, prowadzącą prosto do domu.
      I może dlatego dzieje się tak, że całkowicie obcy sobie ludzie zaczynają dostrzegać w sobie to, czego nie umieli odnaleźć w przeszłości. Nagle spotyka się ostatni element układanki, zwieńczający cały ten trud, przez jaki musiało się przejść, żeby stanąć twarzą w twarz z przeznaczeniem, ostatecznie wręczającym zagubionemu podróżnikowi to, na co zasługiwał. I jeśli tak faktycznie było, to panna Woolf musiała być chyba w poprzednim wcieleniu siostrą któregoś z archaniołów, skoro zasłużyła na wszechogarniającą miłość Jerome’a.
      Chłonęła od niego te wszystkie emocje, a każdy pocałunek przypominał jej dobitniej o tym, jak wyglądało ich pierwsze spotkanie, a potem kolejne i wreszcie ostatnie, gdy musieli pożegnać się na lotnisku. Dopiero teraz zauważyła, jak wielki miała mętlik w głowie opuszczając przed rokiem Barbados, w sercu czując żal i tęsknotę, ujawniającą się dopiero jakiś czas później. Dopiero teraz mogła się przekonać, jak bardzo pragnęła go już wtedy, choć sama zbudowała wokół siebie mur, nie dając mu się przez niego przebić.
      Ale dzisiaj było już przecież zupełnie inaczej…
      Odchyliła szyję, wracając pamięcią do dnia, kiedy stała już na tej granicy. Patrzyła w chowające się słońce, przytulając się zaledwie do niego przez chwilę, tak, by być zdolną do odsunięcia się w każdym momencie. Pamiętała, jak odwracała głowę, by nie patrzeć na niego zbyt intensywnie, aby nie dać zmysłom całkowicie się rozerwać, w międzyczasie snując wizję wspólnych nocy. Zawsze odganiała od siebie podobne myśli, jedynie w snach dając sobie upust, bo przecież tam już nie miała nad niczym kontroli.

      Usuń
    2. I nagle przeszył ją ból, gdy przyciągnęła do siebie ten fragment, gdzie kłamała do siebie w lustrze, na głos mówiąc, że nic do niego nie czuje. Karmiła się fałszem, żeby móc wyjechać stąd z nie aż tak ciężkim sercem, kiedy zwalniała uścisk ich dłoni podczas pożegnania. Teraz wydawało się to tak straszną rzeczą, że aż musiała zamknąć na chwilę oczy, zderzając się z sytuacją sprzed paru tygodni, gdzie musiała opuścić lotnisko, by najzwyczajniej w świecie dać mu “odejść”. Wszystko to różniło się diametralnie, a blondynka musiała przyznać, że nie potrafiła już się oszukiwać, ponieważ oddała mu swoje serce, umysł i duszę - po prostu całą siebie.
      Otworzyła oczy i spojrzała na niego tak, jakby po raz pierwszy zaznała smaku wolności, stała się wampirem, który dostał drugie życie, mogąc robić wszystko to, na co miał tylko ochotę. Tak, jakby pierwszy raz ujrzała innego człowieka, przestała być niema na świat wokół, dostrzegając wszystko, nawet najdrobniejsze szczegóły. Tak, jakby dopiero odkryła, że jest panią własnego losu i nikt nie jest w stanie już jej powstrzymać. Nawet ona sama.
      Złapała się go jeszcze bardziej kurczowo, wbijając paznokcie w skórę Jerome’a. Aż jęknęła cicho, kiedy błądził ustami po jej szyi. Zaś po mięśniach i szkielecie panny Woolf rozbiegły się podrażniające nerwy impulsy, nakłaniające dziewczynę do śmielszych czynów.
      - Nie chcę już więcej tego, co było - odparła nagle, opierając podbródek na jego ramieniu. - Nie chcę już więcej przed tobą uciekać. Nie chcę… - urwała, przyciągając jego twarz do siebie. - Nie chcę już więcej udawać, że nic nie czuję - dodała, tym samym wyraźnie dając mu do zrozumienia, że wszystko to, co robiła, było zwykłą tarczą ochronną przed nadciągającym uczuciem, jakie ostatecznie nią zawładnęło. Pocałowała go więc czule, dużo spokojniej, niż wcześniej, choć z takim samym bagażem emocji. - Nie potrafię już - szepnęła, opierając swoje czoło o jego. - Nie potrafię, tak, jak wtedy, odepchnąć tego od siebie i twierdzić, że wcale cię nie pragnę. Boże, Jerome, nawet nie wiesz, jak bardzo kłamałam… - jęknęła, wpijając się w jego wargi i smakując je niczym najsłodszych owoców, zrywanych jedynie w Edenie. Poznawała je na nowo, choć już była już dobrze z nimi obeznana. Teraz jednak wszystko znowu nabrało innego sensu. - Kocham cię… I już nigdy przed tobą tego nie ukryję - mruknęła, mimowolnie dociskając się do jego ciała, zalewając go całą masą pocałunków o różnej intensywności, wewnątrz siebie wytwarzając elektryczne spięcia i wiązania chemiczne, które mogły doprowadzić wręcz do wybuchu. - Nie daj mi odejść. Proszę, nie pozwól, bym kiedykolwiek uciekła - ciągnęła, poddając się tej przedziwnej, ale i uzależniającej magii, jaka doprowadziła ją do miejsca, w którym właśnie się znajdowała.
      A bransoletka cicho chrzęściła na wietrze, obijając o siebie słońce i księżyc, które również na niebie zdążyło wymienić ze sobą parę życzliwości, dzięki czemu to srebrzysta kula panowała teraz nad życiem pod spodem, a jej światło padało prosto na Jerome’a i Jen, tworząc wokół nich osobliwy okrąg, przesuwając się w stronę plaży, następnie ścieżki, aż do samego domu na wzgórzu - ich portu i azylu, gdzie zawsze, nawet po burzy i ciemnej nocy, miało rano powstać ogniste słońce.
      Bo panna Woolf wiedziała, że za niczym nie musi już gonić, a sam wszechświat pokazał, kiedy i gdzie powinna się zatrzymać.

      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  17. [ Ojej, na pewno by się mogli dogadać! Kairi chętnie zostanie czyjąś dobrą duszą, szczególnie za granie na ukulele- jestem bardzo za i dziękuję za miłe słowa! <3]
    Kairi

    OdpowiedzUsuń
  18. [Super! Zaczynam, ale dawno nie pisałam, uprzedzam.. ;)]

    To był całkiem słoneczny, parny dzień. Kai jak zwykle była na nogach już od szóstej, zajmując się swoją małą dżunglą. Wyprowadziła Chandlera na długi spacer, wracała podśpiewując pod nosem Janis Joplin, zjadła trochę kaszy z tofu i warzywami. Normalny dzień.
    Tak przynajmniej mógłby to skwitować postronny obserwator. Choć Kairi z zasady spokojna i uśmiechnięta, dzisiaj była jednym, wielkim kłębkiem nerwów. Po kolejnym miesiącu ciężkiej pracy i przygotowań, w końcu nadszedł dzień otwarty dla nowych wolontariuszy w schronisku, w którym bardzo aktywnie się udzielała. Zawsze podchodziła do tego wydarzenia bardzo poważnie, martwiąc się od rana czy jej wysiłki tym razem opłaciły się chociaż trochę. Z jej funduszami nie było kolorowo, o samym schronisku nie wspominając... Każdy dolar przeznaczony na akcję promującą schronisko, to dolar mniej na karmę i podstawową opiekę weterynaryjną. Jeśli nie pojawi się nikt, to będą pieniądze wyrzucone w błoto.
    Kairi pospiesznie zawinęła cztery marchewki w woskowijki, które spakowała do szmacianej torby. Pogłaskała swojego kompana i pospiesznie zamknęła drzwi niewielkiego mieszkanka.
    W połowie drogi przypomniało jej się, że przecież nie wzięła swojego identyfikatora. Shit, znowu będzie spóźniona. Jak na kogoś, kto miał całkiem niezłe zdolności organizacyjne, jej punktualność była na szalenie niskim poziomie.
    Zaparkowała swój starusieńki rower przed bramą i dziarskim krokiem weszła do niewielkiego, obdrapanego budynku. Ta, dziarski krok. Może nikt nie zauważył jak bardzo jest zestresowana, jak bardzo pocą jej się dłonie i że każdy mięsień jej ciała jest nieprzyjemnie spięty.
    Super, pięć osób. Tylko tyle zobaczyła w niewielkim pokoiku, w którym miała powitać nowych wolontariuszy. Tylko tyle? W takich momentach traciła trochę wiarę w ludzi... Tyle mieszkańców Nowego Yorku, tyle osób, które właśnie popijały swoje pumpkin latte w hipsterskich kawiarniach. Tyle osób mogłoby poświęcić godzinę lub dwie tygodniowo by zrobić coś dobrego dla innych.
    A tu- pięć osób.

    'Kairi, pamiętaj, pięć osób to więcej niż zero. Nie jest tak źle. To już coś.' Uspokajała się w duchu po czym stanęła przed grupą nieznajomych. Na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Wzięła głębszy oddech zanim odezwała się po raz pierwszy.
    Dwie nastolatki, które wyglądały jakby przyszły tutaj za karę, siedziały w końcowym rzędzie przyglądając się swoim paznokciom, aniżeli orientując się co właściwie dzieje się wokół. Super.
    Około czterdziestoletni, widocznie znudzony facet, który przyszedł tutaj ze swoją małą córeczką. Rudowłosa dziewczynka nerwowo podskakiwała na krześle, widocznie podekscytowana tym, że za chwilę zobaczy stado piesków, kotków, królików i innych zwierząt, które chciałaby od razu wyprzytulać.
    Młody mężczyzna o całkiem ciepłych oczach, chyba jako jedyny zwrócił uwagę, że ktoś w ogóle wszedł do pokoju.
    - Cześć, dzień dobry. Bardzo się cieszę na Wasz widok.- Zaczęła Kai i odetchnęła z ulgą. - Nazywam się Kairi, jestem tutaj wolontariuszką od dwóch lat. Od roku zajmuję się również organizacją eventów, naborem wolontariuszy i kwestiami związanymi z promocją. Chętnie opowiem Wam więcej o samej pracy wolontariusza i odpowiem na wszystkie pytania, ale najpierw mam dla Was trochę papierologii.
    To mówiąc wyjęła ze swojej torby papierową teczkę. Każdej osobie rozdała plik dokumentów- standardowa umowa o wolontariacie, informacje na temat schroniska oraz pozyskiwania wsparcia finansowego, ogólny regulamin schroniska i podstawowe 'Do's and Dont's".
    - Przeczytajcie proszę uważnie to co Wam rozdałam. Jak skończycie, chętnie poznamy się bliżej.- Standardowo. Każde spotkanie wyglądało podobnie. Dopiero w tej chwili mogła naprawdę wyluzować, usiąść na swoim krześle, oprzeć się wygodnie i odetchnąć głęboko.

    Kairi

    OdpowiedzUsuń
  19. — Nigdy nie wiemy, co może się wydarzyć, a ciągłe rozjazdy nauczyły mnie, że warto mieć takie drobiazgi przy sobie dosłownie w każdej chwili — odparł Matthew w momencie, gdy starannie zabezpieczył niewielkie rozcięcie gazą oraz plastrem. Resztą niestety nie był w stanie się zająć, nawet jeśli, by tego bardzo chciał, to nastolatkę nie ominie wizyta na pogotowiu. Wyciągnął ze swojego plecaka również ciemną bluzę, którą okrył wątłe ramiona nieznajomej, która przyglądała mu się z taką intensywnością, że nawet gdy sam na nią nie patrzył doskonale czuł jej wzrok na sobie. Domyślał się, co mogło być powodem, jednak nie miał zamiaru zabierać w tej kwestii zdania jako pierwszy. Chciał jeszcze chociaż przez chwilę pocieszyć się minimalną anonimowością. Skierował swój wzrok w stronę kobiety, która jak się chwile później okazało miała na imię Judy. Nie takich informacji się spodziewał, zwłaszcza, że chyba nikt ze zgromadzonych nie miał ochoty spędzić nocy w ciemnym metrze. Z ciężkim westchnieniem na ustach, przetarł dłońmi twarz chcąc dać upust nagromadzonej w nim irytacji.
    — Istnieje szansa, Judy, że mnie znasz, aczkolwiek w tej sytuacji podobnie jak reszta wolałbym niemalże zapaść się pod ziemię — odparł w stronę kobietę i powrócił na zajmowane przez siebie miejsce. — Jestem Matthew — dodał, gdy odkręcił butelkę z wodą, którą podał nastolatce. Dziewczyna wyglądała blado, jednak nie przeszkadzało jej to w zawrotnej wymianie wiadomości prawdopodobnie z koleżanką, ewentualnie z którymś z rodzicieli. Podziękowała delikatnym uśmiechem i upiła kilka niewielkich łyków.
    — Hesford… Matthew Hesford — odezwała się wreszcie odrobinę ściśniętym głosem, na co brunet skinął głową. W tym momencie szlag jasny trafił bycie szarym człowieczkiem.
    — Chyba mamy tutaj też kogoś kogo poniósł weekendowy vibe — zaśmiał się Matthew, widząc ledwie stojącego na własnych nogach chłopaka, który bełkotał coś niezrozumiałego pod nosem. Jakaś z kobiet ustąpiła mu miejsca, aby uniknęli kolejnych szkód cielesnych, gdyby chłopak nagle stracił siły i upadł. Jeśli chcieli jakoś łagodnie przejść przez zaistniałą sytuację, wszyscy byli zmuszeni ze sobą współpracować i stać się jednością. — Może chociaż się uda przywrócić zasilanie awaryjne — westchnął Matthew, wyłączając w swoim telefonie lampę, aby nie marnować baterii. Nie było sensu, aby się oszukiwać, gdyż sytuacja wyglądała źle. Wysłał do partnerki kilka wiadomości, chcąc nakreślić jej sytuację oraz równocześnie zapewnić, iż nic mu nie jest i nie ma powodu, aby się zamartwiać, gdy tylko dowie się czegoś nowego, odezwie się ponownie. Niewiedza o przyczynie awarii była chyba nawet gorsza niż sama ciemność panująca w metrze poza kilkoma telefonami z włączoną lampą.


    Matty

    OdpowiedzUsuń
  20. Codo papierologii- mogłaby mu zbić mentalną piątkę. W prawdzie nie musiała użerać się z procedurami wizowymi i pobytowymi w Ameryce, to jednak miała za sobą wiele włóczęg i wojaży, również poza granice państwa. Doskonale wiedziała, jak upierdliwe staje się wypełnianie rubryczek, składanie wniosków, próby jakiejkolwiek interakcji między nią, a paniami z urzędu.
    Warto też wspomnieć, że Kairi żyła... zupełnie inaczej niż ludzie w XXI wieku w tak wielkim mieście jak NY. Ciemnoskóra lepiej poradziłaby sobie mieszkając w lesie lub na bezludnej wyspie, niż orientując się w dokumentach, wnioskach, urzędniczych sprawach.
    Swoją papierologię więc ograniczyła do minimum- zostawiła najważniejsze informacje, tylko najbardziej istotne punkty regulaminu związane z kwestiami bezpieczeństwa (zarówno dla wolontariuszy, jak i zwierząt). Nie ukrywajmy, dzięki temu również całe spotkanie przebiegało szybciej. Może nawet mniej bezboleśnie.
    - Super! W takim razie może zaczniesz?- Kairi lekko skinęła głową w jego stronę. Po chwili podniosła się, zbierając kartki od pozostałych, świeżo upieczonych wolontariuszy.
    Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że jej ton nie wskazywał raczej na nieśmiałe pytanie. Fraza 'w takim razie może zaczniesz?' przypominała bardziej swego rodzaju polecenie- w delikatniejszej formie.
    No cóż, on jako jedyny wydawał się tu być z własnej, nieprzymuszonej woli. Jej doświadczenie w pracy z ludźmi nauczyło ją wnikliwej obserwacji i wyciągania wniosków. Była przekonana, że mężczyzna jest typem pomocnika o dobrym sercu i pojawienie się tutaj, to świadoma, przemyślana decyzja.
    Ojciec siedzący w rogu przyszedł tu, by młoda nie robiła mu wiecznych awantur i krzyków, że chce do piesków.
    Nastolatki zostały tu pewnie przymusowo wysłane.

    Kairi dałaby sobie za to uciąć rękę.

    Kairi

    OdpowiedzUsuń
  21. To samotne wyjście do baru miało się skończyć na jednym piwie i obserwowaniu tłumu, a teraz zupełnie nie przeszkadzała mu obecność Jeroma oraz zamówiony drugi kufel chmielowego trunku. Nie zamierzał się w tej chwili podnieść z zajmowanego krzesła i wyjść; może powinien prosto z pracy wybrać się do mieszkania żony, ale każde z nich potrzebowało trochę prywatności. Chciał żyć tak jak przed ślubem; biegać po znajomych uliczkach, oglądać mecze koszykówki z nieznajomymi ludźmi, omijać szerokim łukiem galerie handlowe i odkrywać nowe miejsca w Nowym Jorku. Uśmiechnął się do młodej kelnerki, która opierając o stolik drewnianą tacę zabrała puste kufle, stawiając te zapełnione piwem. Uderzył swoją szklanką o tą należącą do bruneta i podziękował dziewczynie o imieniu Clary.
    — Dobrze, że się dosiadłeś — podwinął rękawy od czarnej koszuli, skupiając się na nowym znajomym. — Tak, są odpowiedzialni też za Wizę na miłość i chyba też produkują program Kawaler do wzięcia. Zawsze możesz się zgłosić, to ciekawe doświadczenie.
    Już na pierwszy rzut oka Jerome nie przypominał rodowitego mieszkańca Wielkiego Jabłka. Miał taką urodę za jaką przepadała rodzona siostra Jaspera; może pochodził z czarującego kraju, który był o wiele ładniejszy od zatłoczonego miasta, jednak teraz musiał walczyć o stały pobyt. Jasper miał to szczęście, że jego matka urodziła się na Manhattanie i w ten sposób wrócili do jej rodzinnych okolic, układając swoje życie od początku. Młody Małecki zapomniał o przyszywanym ojcu, dawnym nazwisku i Szwecji, zatracając się w męczących treningach koszykówki i poznawaniu prawdziwego taty. Żałował, że fryzjer pochodzący z Polski nie uczestniczył w jego wychowywaniu od siódmego sierpnia tysiąc dziewięćset dziewiątego pierwszego roku, jednak szybko nadrobili zaległości. Wierzył, że w podobny sposób dotrze do zamkniętej w sobie Willow. Każdego dnia otwierała się coraz bardziej, a on uświadamiał sobie, że eksperci naprawdę znaleźli dla niego prawdziwego anioła. Była inna od poprzednich partnerek i to chyba ten spokój oraz ostrożność przyciągała go do żony.
    — Nie mogę się wypowiedzieć za Will, jednak ja nie należałem do anonimowych osób. Grałem w kosza, byłem kapitanem drużyny i wielokrotnie udzielałem wywiadów, więc obecność kamery nie była dla mnie obca. Odkąd pracuję w zawodzie, to też mam do czynienia ze znanymi ludźmi, a one wielokrotnie piszą recenzję na swoich Instagramach czy blogach, dlatego jakieś tam grono kojarzy pewnego Małeckiego — przeczesał włosy, poprawiając zsuwający się srebrny zegarek. — Na szczęście kamery nie towarzyszą nam dwadzieścia cztery godziny na dobę, a my nie dostajemy gotowego scenariusza. Każda decyzja należy stuprocentowo od nas. — upił większy łyk piwa, zerkając na obrączkę. — Wzięliśmy ślub, przez miesiąc musimy się poznać i później trzeba zdecydować. Albo zostanę mężem, albo rozwodnikiem.
    Dla niego trzydzieści dni na poznanie drugiej osoby, z którą chciałoby się spędzić resztę życia, to stanowczo za krótki odcinek czasu. Większość dnia spędzał poza domem; dwanaście, a czasami nawet i czternaście godzin spędzał w salonie należącym do ojca. Nie mógł wziąć kolejnego urlopu, chociaż był synem właściciela. Musiał pracować, aby móc zapłacić czynsz za mieszkanie, kupić nowe ubrania czy jedzenie albo zabrać żonę na randkę do wymarzonego miejsca. Wielokrotnie nakładając farbę na włosy klientek albo wykonując męskie strzyżenie, chciał wrócić do niej, zrobić herbatę i słuchać nowych informacji na temat brunetki.
    — A Ty z kim wybrałbyś się do tego programu? Masz swoją lepszą połówkę?

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  22. Kairi wiedziała już po latach, że widok, starych, schorowanych zwierząt nie jest w tym przypadku największym problemem. Ten biedny ojciec nawet nie wiedział, co go czeka... Ciemnoskóra chętnie by go ustrzegła przed zgłaszaniem się w ramach wolontariatu do schroniska, jeśli jedynym powodem jest ta śliczna rudowłosa dziewczynka i jej miłość do zwierząt.
    Kairi przechodziła już przez podobną sytuację kilkadziesiąt razy- rodzic, by zaspokoić potrzeby ukochanego dziecka zgadzał się na taki wolontariat. Tylko dzieci są cwane. Bardzo cwane. Tu nigdy nie chodzi o zaspokojenie swojego poziomu przytulasków i głasków, tylko zwierzę do domu. Już w trakcie zwiedzania całego schroniska, dzieci krzyczą i ciągną za ręce biednych opiekunów: "Tatusiu, weźmy tego! Mamusiu, zobacz jaki słodki, kiedy go weźmiemy do domu?!"
    Wtedy dopiero wychodzą na jaw prawdziwe intencje małych człowieczków. Wizyta tutaj nigdy nie kończy się na wyprowadzeniu kilku psiaków, dokarmianiu kotków, pogłaskaniu królików. Kiedy w grę wchodzi pragnienie posiadania zwierzaka na własność, rodzicom krew odchodzi z twarzy, prostują się, uśmiechają się bezwiednie do swoich pociech, kiwają głową. I nigdy potem już tutaj nie wracają. Kairi nie miała wielkich nadziei co do tej osobliwej dwójki.
    "oh, well, that escalated quickly" stwierdziła w duchu na słowa mężczyzny. W zasadzie chodziło jej o to, by każdy powiedział coś o sobie. Jakaś mała intergacja. Czy coś. Fajnie by było wiedzieć, jak się do reszty zwracać. W prawdzie 'Ej Ty!" zdawało egzamin w większości przypadków, ale...
    Ciemnoskóra odrzuciła tylko warkocze na plecy, podniosła się z krzesła i wyprowadziła całą zgraję na zewnątrz, kierując się w stronę pierwszego, równie obdrapanego pawilonu.
    - Tutaj są nasze psiaki. Większość jest stosunkowo młoda i szalona, także potrzebują się wybiegać. Na ścianie po lewej macie powieszone smycze.- Tu wskazała na sfatygowane obiekty zainteresowań. Przypominały raczej powycierane, stare sznurki, aniżeli smycze dla psów. - To jest Fred. Fred jest malutki, ale dosyć szalony i uwierzcie, że potrzeba trochę pewności i siły. Nie rekomendujemy go wypuszczać bez smyczy, szczególnie jeśli są w schronisku dzieci. Nie zrobi nikomu krzywdy i nie jest agresywny, ale bawi się dosyć zażarcie. Nie ma filtra.- Stwierdziła, uśmiechając się szeroko i kucając, by otworzyć niewielką zagrodę. Rudy kundel zaczął ochoczo merdać ogonem i skakać na siatkę, widząc taki tłum pięknych człowieków.
    - Fred będzie na razie dla Ciebie, bo chyba masz najwięcej siły i zapału.- Odezwała się po chwili do młodego mężczyzny i palcem wskazała mu smycze wiszące na ścianie. O mały włos nie powiedziała do niego 'Ej, Ty, dawaj.'.
    Dobrze Kairi, pełna kulturka. Idzie Ci dzisiaj całkiem nieźle.

    Kairi

    OdpowiedzUsuń
  23. Gdyby nie występował jako uczestnik w Ślubie od pierwszego wejrzenia, to istniało wielkie prawdopodobieństwo, że nie wiedziałby o istnieniu takiego programu. W końcu który facet ogląda coś takiego? Według Jaspera telewizor był czasami niepotrzebnym urządzeniem, gdyż tylko zajmował miejsce i zbierał kurz. Prawie z niego nie korzystał; od wielkiego święta włączył jakiś mecz albo wysłuchał prognozy pogody na noc, jutro i najbliższe dni. Na początku udział w programie chciał potraktować jako zabawę, która nie przyniesie żadnych konsekwencji, jednak siedząc w garniturze i oczekując na Pannę Młodą, obleciał go strach. Zdał sobie sprawę, że to nie jest randka w ciemno, z której może zrezygnować w każdej chwili, ale nie chciał stamtąd uciekać, żałując swojej nieodpowiedzialnej decyzji. Przytaknął głową na wspomnienie o współlokatorce Jeroma; gdyby nie mieszkał sam, to pewnie któraś z sióstr, zaciągnęłaby go siłą na kanapę, poczęstowała popcornem albo inną przekąską i kazała obejrzeć coś podobnego.
    — Zazwyczaj przychodzi dwóch mężczyzn, którzy są od wszystkiego. W tym programie zależy im na naturalności, więc za makijaż odpowiada moja żona, ale czasami jakieś poprawki też nas czekają. I chociaż są bardzo cicho, to najbardziej stresujący jest moment, kiedy zapali się lampka na kamerze — wyznał prawdę; wtedy nie mogli popełnić błędu, gdyż nie chcieli mieć nieznajomych ludzi pod dachem dłużej, niż to było zaplanowane. — Jaka ona jest? — powtórzył po brunecie. — Należy do bardziej nieśmiałych osób, ale bardzo lubię spędzać z nią czas. Pragnę poznać ją lepiej, bo wydaje się interesującą kobietą. O swojej pracy opowiada z wielką pasją i przy niej odpoczywam. Ktoś mógłby powiedzieć, że powinienem odczuwać wielki stres, jednak eksperci potrafią słuchać. Nie chciałem sztucznej lali, która na każdym kroku będzie zachwycać się nowymi ciuszkami lub butami. Dla mnie to taki chodzący anioł. — uśmiechnął się szeroko.
    Po całym dniu spędzonym w salonie, marzył o spokoju, a Cleeves była taką oazą ciszy. Jasper wiedział, że gdyby opuścił go dobry humor, to usiadłby naprzeciwko żony i nie musieliby rozmawiać, a czuliby się przy sobie dobrze. Gdyby decyzja o pozostaniu w małżeństwie zależała tylko od niego, to nigdy nie powiedziałby, że nie chce pozostać w tym związku. Prędko wrócił do rzeczywistości, uwalniając się od wspomnień związanych z Willow i skupił się na wypowiedzi Jeroma. Już miał mu pogratulować, kiedy nagle wszystko, co prawidłowe pękło jak bańka mydlana. Nieznajomy, który powoli stawał się znajomym, został oszukany. Małecki nie mógł w to uwierzyć, dlatego jego oczy przypominały pięciozłotówki, a piwo przyjemnie powstrzymało go od wybuchu.
    — A to palant — ugryzł się w język, aby nie dodać kilku przekleństw; gdyby to zrobił, a obok siedziała mama, to dostałby ścierką po ramieniu i to dodatkowo tym wytatuowanym, bo tego również nie mogła zaakceptować. — Oczywiście gratulacje dla Ciebie i Twojej wybranki. Pewnie wpadłeś teraz z deszczu pod rynnę? Czym się zajmowałaś, jakie masz wykształcenie?
    Zrobiło mu się żal mężczyzny i z chęcią wysłucha informacji na temat jego poprzedniej pracy. Może nie znali się najlepiej, bo Jerome dosiadł się przed kwadransem, jednak fryzjer chciał mu pomóc. Nie odsuwał się od takich ludzi, bo wiedział, że obcokrajowcom jest bardzo trudno. W salonach fryzjerskich, które prowadził starszy Małecki, nie pracowali tylko Ci, którzy urodzili się w Nowym Jorku. Pracownicy pochodzili z różnych zakątków świata, a w takich miejscach zawsze była potrzebna dodatkowa para rąk.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  24. Matthew naprawdę sądził, że dzisiejszego wieczora nic już nie będzie w stanie go zdziwić, a jednak miał przed sobą żywy dowód na to, iż obecna sytuacja była znacznie bardziej nieprzewidywalna niż mogło im się wydawać. Pokręcił w rozbawieniu głową i uścisnął dłoń mężczyzny.
    — A sądziłem, że tak skrajne sytuacje występują tylko w filmach — stwierdził z rozbawieniem Hesford, choć na dobrą sprawę często fabuła filmów była inspirowana wydarzeniami z życia codziennego, a obecna sytuacja idealnie nadawała się na scenariusz jakiegoś filmu, który prawdopodobnie przybrałby formę horroru. — No cóż, nie możemy narzekać, w końcu i tak byśmy kiedyś na siebie wpadli — dodał brunet wzruszając przy tym delikatnie ramionami. — Choć szczerze przyznam, że wolałbym, aby miało to miejsce w nieco bardziej odpowiednich do tego warunkach, ale jak widać, los wolał wziąć sprawy w swoje ręce.
    Hesford z cichym westchnieniem na ustach skrzyżował ręce na piersi i spojrzał w stronę nastolatki, która podwinęła kolana niemalże po samą brodę, poprawiając przy tym bluzę podarowaną przez Matthew. Wyglądała chyba na najbardziej przestraszoną ze wszystkich zgromadzonych w przedziale.
    — Dzwoniłaś do rodziców? — zapytał Matthew, dziwiąc się samemu sobie, że tak młoda osoba o tej godzinie samotnie włóczy się metrem. Nie powinno jej tutaj być. Miasto było niepozorne, jednak na dosłownie każdym kroku czaił się ktoś, kto nie zawahałby się wyrządzić dziewczynie krzywdy. — Powinni wiedzieć o tym, co się stało.
    — Mieszkam z bratem. Rzadko bywa w domu i zwykle ma wyłączony telefon — odparła tonem, który nie wskazywał na to, aby czuła się w obowiązku powiadamiać kogokolwiek o fakcie, iż utknęła o tak późnej porze w nowojorskim metrze. Matthew uniósł brew ku górze i skinął jedynie głową, jednak tak naprawdę miał zamiar po wyjściu z metra na własną rękę postarać się o to, aby nastolatka bezpiecznie trafiła na pogotowie, a następnie do domu. Możliwe, iż nie powinien się mieszać, jednak nie był w stanie od tak tego zignorować.
    — Ciekawe jak długo będziemy musieli czekać na jakieś konkretne informacje… — westchnął Matthew. Denerwowała go ta bezczynność. Trwali w kompletnym zawieszeniu i niewiedzy bez możliwości na jakikolwiek ruch, który polepszy ich sytuację. Przeczesał palcami swoje kosmyki włosów, przymykając przy tym na moment powieki. Cieszył go jedynie fakt, że rankiem nie był zmuszony pędzić do wytwórni, czy oddawać się w ramiona równie intensywnych obowiązków. — Z tego co zdążyłem się dowiedzieć, to połowa Upper East Side jest pozbawiona prądu, jednak nie wiem dlaczego — powiedział, spoglądając na swój telefon.

    Matthew

    OdpowiedzUsuń
  25. Historia zdecydowanie lubiła się powtarzać. Czy to chodziło o więzy rodzinne, pewne sytuacje, czy dwoje ludzi, którzy spletli razem swoje losy, decydując się na wspólne życie. Niekiedy człowiek musi dorosnąć, by niektóre rzeczy zrozumieć, pojąć je zupełnie inaczej, niż do tej pory. Nierzadko trzeba też przez coś mocniejszego przejść, by się otrząsnąć i sprowadzić z powrotem na ziemię, lub też doświadczyć czegoś niesamowitego, aby wznieść się do chmur i zakosztować nieco słodszego żywota. I wydawałoby się, że Jen przeszła już przez wszystkie te stany, wreszcie mogąc zdecydować, czym będzie się dalej kierować, jakie podejmie decyzje, co zrobi z całym bagażem doświadczeń, jaki zdążyła nagromadzić przez ubiegłe lata. W każdym razie była pewna, że nigdy nie chciała już rozstawać się z Marshallem na dłużej, niż to było nieuniknione. Czekała ich przecież jeszcze rozłąka przez jakieś dwa tygodnie, ale panna Woolf miała zamiar wykorzystać ten weekend tak, by niczego nie żałować i karmić się wspomnieniami o nim aż do powrotu mężczyzny.
    Bo przy nikim innym nie czuła tego, co z nim. Unosiła się wysoko, muskała opuszkami nieba, tańczyła w promieniach słońca, a dusza śpiewała głośno i obracała się pośród emocjonalnych iskier, jakie wypełniały blondynkę wtedy, gdy miała go przy sobie. Cały świat błyszczał, nawet jeśli właśnie zapadała ulewa, ale i wtedy krople deszczu zdawały się być zbawieniem dla zbyt suchej gleby, dając jej wytchnienie i możliwość dalszego rozwoju plonom, jakie zostały zasadzone już dawno temu. Niektóre z wyrośniętych kwiatów były zwykłymi samosiejkami, inne mogły być pielęgnowane pieczołowicie od samego początku. Wszystkie jednak rodziły się z głębokiego uczucia, zakorzenionego już głęboko w człowieku, nawet od pierwszego dnia narodzin. Lecz u każdego przebiegało to nieco inaczej - jedni odkrywali je prędzej, drudzy później. Ale kiedy już się poznało jego smak, chciało się upijać nim do końca życia, by tworzące się na plecach skrzydła dalej mogły wznosić daną jednostkę na szczyty szczęścia, by jeszcze bardziej poszerzać horyzonty miłości. To właśnie było głównym celem egzystencji panny Woolf - świadomość, że nie dotyczyły jej już żadne ograniczenia, poza tymi tworzonymi we własnym umyśle. Ale teraz zrzucała wszystkie kajdany, kruszyła mury, przedzierała się przez klejące sieci bólu i samotności, żeby wypaść na ścieżkę prowadzącą prosto do samospełnienia. Czuła to w każdej części swojego ciała, jakby światło przenikało przez jej skórę, wysyłane prosto z księżyca. Wystarczyło, że spojrzała na Jerome’a i wysłuchała jego słów, by wszechświat mógł pstryknąć palcami i zatrzymać dla nich ruch wszystkich planet, zahamować czas i znów dać im chwilę wytchnienia, by mogli nacieszyć się sobą. Jak więc mogła nie mieć wrażenia, że żyje w jakiejś bajce? Kiedy wszystko wskazywało na to, że takie zwroty akcji zdarzały się jedynie w komediach romantycznych, czy arcydziełach samego Disneya… Może czasami tylko przewiązanymi wstążkami innych filmowych gatunków.
    Bo przecież miała nawet swojego własnego Posejdona, prawda?
    A teraz czuła się nawet mistyczną syreną.
    Dlatego uśmiechnęła się szeroko, wpatrzona w najpiękniejszy obrazek świata, kładąc dłonie na policzkach bruneta i całując go czule i przeciągle, tak, jakby właśnie spijała życiodajny nektar z jego uzależniających ust.
    Nawet nie miał pojęcia, jak bardzo ona też tego chciała.
    - To już nawet nauczyliśmy się sobie czytać w myślach…? - zapytała cicho, wciąż przy jego ustach, unosząc jedną brew i spoglądając na Jerome’ a z ostrym błyskiem w oku, może nawet nieco drapieżnym, bo pragnęła mieć go dzisiaj całkowicie, tylko i wyłącznie dla siebie. Nie chciała się dzielić z nikim tym, co posiadała i choć może było to egoistyczne posunięcie, to miała zamiar go przytrzymać przy sobie aż do samego świtu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przygryzła delikatnie jego dolną wargę, szybko się puszczając i zwalniając uścisk nóg, tyłem ciała wpadając prosto w wodę, wynurzyła się po chwili, zaczesując mokre kosmyki z twarzy do tyłu i śmiejąc się wesoło.
      - Chodź do mnie - rzuciła kuszącym tonem, dopływając do brzegu, skąd wzięła swoje rzeczy i zaczęła znów biec w stronę ścieżki. Gdy znalazła się pośród roślinności, nie zważała na to, czy ktokolwiek może ją zobaczyć. Wątpiła, by ktokolwiek się tu plątał o tej porze, a nawet gdyby jakaś zagubiona dusza miała zamiar zawędrować w te strony, Jen miała to w tym momencie gdzieś. Tańczyła wśród zarośli, nucąc pod nosem piosenkę. Już dawno nie tryskała taką energią, roznosząc wokół siebie aurę prawdziwości, pełni życia, jaka w nią wstąpiła.
      W pewnym momencie przystanęła, oglądając się za siebie. Jej klatka unosiła się i opadała w zawrotnym tempie, a serce drżało, wprawiając mięśnie we wzmożony ruch. Poczekała aż Jerome się do niej zbliży, po czym pocałowała go znów, tym razem krótko, ale gorąco, po czym rzuciła się w dalszy bieg.

      Think about it
      There must be higher love
      Down in the heart or
      Hidden in the stars above
      Without it, life is wasted time
      Look inside your heart,
      I'll look inside mine
      Things look so bad everywhere
      In this whole world, what is fair
      We will walk the line
      And try to see
      Falling behind in what could be


      Zaczęła śpiewać pełną piersią, kołysząc biodrami i unosząc ręce wysoko, a potem płynnie machając nimi w rytm melodii.

      Bring me a higher love
      Bring me a higher love
      Bring me a higher love
      Where's that higher love
      I keep thinking of



      Niemal wykrzyczała, dając popis swoim umiejętnościom wokalnym, wydając z siebie dźwięk taki, jakby miał on celowo dosięgnąć przynajmniej jednej z gwiazd.
      Po chwili znalazła się na werandzie, zatrzymując się tam i odwracając w stronę mężczyzny. Oplotła jego szyję ramionami, przysuwając się bliżej.

      Usuń
    2. Worlds are turning
      And we're just hanging on
      Facing our fear
      And standing out there alone
      A yearning and it's real to me
      There must be someone
      Who's feeling for me
      Things look so bad everywhere

      In this whole world, what is fair
      We will walk the line
      And try to see
      Falling behind in what could be


      Musnęła go delikatnie, spojrzała w dół wzgórza robiąc krok w tył i ciągnąc go za rękę do środka. Tam też, zaraz przy progu, zostawiła rzeczy, idąc do schodków, cały czas śpiewając.

      Bring me a higher love
      Bring me a higher love
      Bring me a higher love
      Where's that higher love
      I keep thinking of


      Znajdując się na piętrze, stanęła na środku pomieszczenia. Tak, by światło księżyca padało prosto na nią, dzięki czemu tonęła teraz w kosmicznym blasku, stając się jeszcze bardziej unikatową dla świata, zupełnie oryginalną i niezwyciężoną, którą posiąść mógł tylko i wyłącznie Jerome Marshall.
      Spojrzała w górę, potem na mężczyznę, zakołysała całym ciałem, zaśmiała się radośnie, aż w końcu pokazała mu, by podszedł.

      I will wait for it
      I'm not too late for it
      Until then I'll sing my song
      To cheer the night along
      I could light the night up
      With my soul on fire
      I could make the sun shine
      From pure desire


      Kiedy stał już przy niej, złapała jego dłonie i położyła jego opuszki na swoim ciele, rękami wskazując mu trasę, jaką powinien się poruszać. Zupełnie tak, jakby była mapą, której nie da się od razu rozszyfrować, jedynie na nią spoglądając. Musiał się wysilić; zamknąć oczy, by czuć ją wyraźnie, nie omijając żadnej wskazówki w postaci znaku czy blizny, których miała niewiele. Potem Jen podniosła się na palcach, czyniąc podobnie, a następnie nachylając się do ucha, by coś mu wyszeptać...

      Usuń
    3. Let me feel that love come over me
      Let me feel how strong it could be


      Wtedy odchyliła głowę, chcąc przyjrzeć się spojrzeniu mężczyzny, w czasie gdy jej było już rozpalone, pochłaniające wszystkie bodźce z otoczenia, przenikające głęboko do umysłu panny Woolf, które strumieniem świadomości, jak źródło wody w górach, spływało po posturze, docierając do wszystkich zakończeń nerwowych, podrażniając je do granic wytrzymałości.
      Wciągnęła powietrze przez nos, na wdechu czekając, co zrobi. Wargi blondynki rozsunęły się zachęcająco, a z oczu biło nieokiełznane pragnienie, przeciskając się przez tysiące ogników, jakie próbowały się pomieścić w źrenicach. Wydawało się, że te eksplodują pod jeszcze - dodatkowo - napierającej siłą samego księżyca, rozsadzając wszelkie ciemności.
      Wysunęła podbródek w górę, wbiła mocniej palce w jego ramię i plecy, uwodząc go zaledwie muśnieniami ust.

      Where's that higher love…?
      Wymruczała, a kąciki jej ust rozciągnęły się zadziornie, kiedy dziewczyna właśnie patrzyła na Marshalla jak na swojego boga i diabła jednocześnie, pozwalając, by demoniczna siła namiętności zagościła w niej i tej nocy.
      W ich własnym niebie.


      Jen - anioł i demon - Woolf ❤❤❤

      Usuń
  26. Od dawna marzyła o jakimś drinku, który pozwoli jej się rozluźnić. Prysznic przyniósł tylko chwilową ulgę, wszyscy wciąż tak naprawdę jak najęci rozmawiali o samolocie, a Lynie pękały od tego już bębenki. I tak czekało ją pełne sprawozdanie, gdy już wróci do domu. O wszystkim będzie chciała dowiedzieć się jej mama, Esmee, a ona nie będzie miała serca, aby tak po prostu kobiecie nie udzielić informacji. Zgadywała też, że i na miejscu prasa będzie próbowała coś wyciągnąć, ale tu akurat liczyła na to, że zostanie anonimowa, a jej wizerunek nigdzie nie był udostępniany. W końcu nikt nie umarł, wszyscy przeżyli i nie było tak naprawdę powodu do tego, aby siać panikę.
    — Powinnam jakoś przeżyć tę zniewagę — odparła z uśmiechem zajmując wskazane miejsce. Wcale mu się nie dziwiła i gdyby to ona dotarła tu pierwsza, również już by coś zamówiła na ukojenie nerwów i na początek wieczoru, który w porównaniu do całego dnia, miał być zwyczajnie udany. Chyba, że nagle spadnie na nich meteoryt, ale to było raczej mało prawdopodobne, więc nie chciała sobie nawet zaprzątać głowy takimi myślami i skupić się na kolorowych drinkach, a także na fakcie, że jest na Barbadosie. Mało kto raczej miał okazję do tego, aby znajdować się w takim miejscu, jak właśnie te. Owszem, wolałaby znaleźć się tu na wakacjach, a nie w pracy, ale zawsze to było coś.
    — Ledwo się znamy, a tu już trafiłeś w mój gust — powiedziała na widok kolorowego drinka — jeden z moich ulubionych. Ten wieczór zaczyna się milej niż podejrzewałam — wyznała sięgając po szklankę. W tej chwili nie chciałaby być Mathaisem, który nie mógł sobie pozwolić na drinki z procentami tylko same soki. I właśnie dlatego, gdy wychodziła na imprezy nigdy nie robiła za kierowcę. Można powiedzieć, że zaprzyjaźniła się już na dobre z kierowcami Uberów.
    — Linie nam załatwiły pokoje w hotelu niedaleko. Wszyscy chyba już padli w pokojach, w każdym razie wydaje mi się, że jestem jedyną z załogi, która nie użala się w pokoju — powiedziała wzruszając lekko ramionami. Były chwile grozy, jasne, ale były już za nimi. Teraz po prostu chciała wykorzystać czas, który tu miała. Wszystko mogło skończyć się o wiele gorzej, nie mieli tak naprawdę na co narzekać. — W każdym razie, mamy się, gdzie zatrzymać. Ale w imieniu swoim i całej reszty bardzo dziękuję za propozycję — dodała uśmiechając się. Propozycja była naprawdę miła i świadczyła tylko o życzliwości, a niewiele ludzi byłoby gotowych do tego, aby pomóc zupełnie obcym ludziom. Rzadko się tak naprawdę spotykało takie osoby.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  27. Nie mogła sobie tego obrazka mimo woli nie wyobrazić co tylko wywołało kolejną salwę śmiechu z jej strony. Oto dwóch brodaczy trzymało się za ręce i patrzyli sobie ckliwie w oczy jak w taniej komedii romantycznej. To nie miało racji bytu. Charlotte była tolerancyjna i pewnie, gdyby Jerome oraz Colin byli dla niej kompletnie obcymi ludźmi to ten wyimaginowany obraz wcale by jej nie śmieszył, ale rzeczywistość była inna. Znała ich oboje, jednego lepiej drugiego nieco mniej, lecz była pewna, iż żaden z nich, by nie dążył do takiej relacji.
    - No szkoda, szkoda, ale – nachyliła się do niego konspiracyjnie, jakby miała mu zdradzić swój największy sekret. Mogło jej się wydawać, że szepcze, ale w rzeczywistości mówiła dość głośno. Co tez alkohol robił z człowiekiem. Percepcja była nie taka jak powinna.
    - ja nie lubię się dzielić, wiec byłoby ciężko.- tym samym zamknęła temat szatyna, który stał w odległym kącie salonu rozmawiając z jej znajomymi. Nie czuła potrzeby podążania za nim krok w kro, tym bardziej, że wokół znajdowali się ludzie z którymi też chciała spędzić ostatnie chwile przed wyjazdem z Nowego Jorku.
    - Może jak wygrasz jutrzejszy sparing to Cię dobrze wyskrzypię. – zaśmiała się w głos z tego nowoutworzonego słowa. Czuła, ze może się przyjąć, chociaż ten osad zapewne było podpartym odpowiednią dawką procentów we krwi. Te sprawiały, że dobry humor nie opuszczał rudowłosej nawet w momencie gdy Jerome oznajmił, iż musi już wracać. Nie miała mu za złe, a nawet była wdzięczna, że postanowił się pojawić z taką pompą pod jej uczelnią. Znajomi z roku byli niemal wrośnięci z ziemię z zaskoczenia, bowiem Lotta nie uchodziła za imprezowiczkę, czy jakoś specjalnie towarzyską osobę. Kobieta nie wyprowadzała ich z błędu, bo i po co?
    - Jasne. Zadzwonię, obiecuję.- gdy mężczyzną ucałował ją w policzek ona lekko objęła go jedną ręką na pożegnanie, a następnie zamknęła za nim drzwi. Po jego wyjściu impreza chyliła się ku końcowi i panna Lester nie opuściła wcale miejsca przy drzwiach, a żegnała kolejne osoby. Gdy w mieszkaniu pozostała wyłącznie ona i jej brat z ulgą powędrowała do sypialni padając na łóżko. Nie myślała nawet o przebraniu się do pidżamy, a jedynie ścignęła wcześniej poplamiony kostium i zostając w samej bieliźnie wdrapała się pod kołdrę na granicy jawy i snu.
    Pierwszą pobudkę zaliczyła dzięki bratu, który jak zwykle spieszył się gdzieś z samego rana. Charlotte nie pytała gdzie ani po co, jedynie machnęła ręką na pożegnanie, a później upewniła się, że ma nastawiony budzik na odpowiednią godzinę. Nie chciała w końcu spędzić całego dnia w łóżku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Druga pobudka była o wiele mniej przyjemna, gdyż do pięknych sennych obrazów wdarł się przeraźliwy dźwięk telefonu. Specjalnie ustawiła sobie taki dzwonek, by przypadkiem nie móc go nijak zignorować, nawet nakładając poduszkę na głowę. Co oczywiście uczyniła, ale jak zwykle to nie pomogło. Wstała nieco jeszcze zaspana, lecz nie mogła już dłużej odwlekać rozpoczęcia dnia. Miała jeszcze masę rzeczy do załatwienia, a i obiecała jednemu jegomościowi sparing. Nim do niego zatelefonowała postawiła na ciepły prysznic i jakieś szybkie śniadanie w postaci płatków z mlekiem. Jej żołądek nie protestował i ogólnie czuła się całkiem dobrze, jednak patrząc na to z perspektywy, to nie wypiła znowuż jakoś specjalnie dużo. Ot tyle, by odpowiednio zaszumiało w głowie.
      Słysząc marny głos mężczyzny po drugiej stronie nie namawiała go na nagłe wstawanie z łóżka, a przystała na propozycję sparingu wieczorem, co nawet było jej na rękę. Zamierzała iść na zakupy, dopakować do plecaka to, czego rzekomo brakowało, według oceny Christophera. Brat pojawił się w mieszkaniu jakoś po dwunastej i całym sercem wspierał rudą przy zebraniu odpowiedniego ‘sprzętu’ na podróż.
      Nim się obejrzała zegar wskazał siedemnastą, tym samym wzięła sportową torbę na trening i ruszyła do klubu. Nie spieszyła się specjalnie, ponieważ budynek treningowy mieścił się kilka ulic od niej, co skutkowało tym, że na miejscu była już dwadzieścia minut później. Usiadła na jednej z drewnianych ławek przed, wchłaniając ostatki promieni słonecznych tego dnia i wsłuchując się w jakieś mocniejsze brzmienia, które fundował jej telefon przy pomocy czarnych słuchawek. W pewnym momencie wstała na równe nogi tańcząc i śpiewając w głos:
      You keep me on the edge of my seat
      I bite my tongue so you don't hear me
      I wanna hate every part of you with me
      I can't hate the ones who made me

      Nie zważała na przechodniów, a ochroniarz z klub nawet zaklaskał kilka razy na to jak się poruszała. Po prostu strasznie polubiła ostatnio tą piosenkę i nie mogła siedzieć nieruchomo przy jej odsłuchaniu. Może, gdyby się tak nie kręciła i nie śpiewała to zauważyłaby Jeroma już z daleka, a nie kilka kroków od niej. Wyciągnęła jedną słuchawkę uśmiechając się szeroko.
      - O dzień dobry! Udało się zwlec z łóżka? – zaśmiała się po czym wyciągnęła telefon z kieszeni spodni, by wyłączyć playliste.

      Charlotte Lotta
      [Pewnie sama chciałam, żeby to ruszyło dalej ;D]

      Usuń

  28. Zgrabne nogi, mzdrowa i gładka skóra, magnetyzujące spojrzenie i subtelny uśmiech są kluczem do sukcesu. Jeśli doda się do tego krótką spódniczkę, wysokie szpilki wystukujące równy rytm i elokwencję, niemal każde drzwi staną przed tobą otworem. Nie zaszkodzi głębszy dekolt i karmin na ustach, ale pamiętaj, że nie można przesadzić. Lepiej pozostawić niedosyt, niż zrazić przesytem.  Spojrzała na swoje własne słowa wydrukowane do kolejnego numeru popularnego miesięcznika i zaśmiała się pod nosem. Podniosła spojrzenie na chodnik przed sobą, co by nie wpaść z impetem w kolejną mijaną lampę i zmarszczyła nos, wyczuwając świezo podpiekane mięsko. Znała foodtrucka, który stacjonował niedaleko i przez którego obietnice przejścia na zdrową dietę, od miesięcy paliły na panewce, bo gdy tylko mijała Tostmanię, kupowała tam losowo wybraną pozycję z menu. Tym razem nie było inaczej i już po chwili, skierowała kroki na przejście do pieszych, by niebawem znaleźć się obok jedzonkowego auta.
    Od kiedy Zahra porzuciła rolę modelki, podróżówała na własną rękę, jadła swobodniej, bawiła się po swojemu, poznawała ludzi samodzielnie i dla siebie nie dla sesji i pokazów, ale... tęskniła za spojrzeniem wyrażającym podziw i za wklęsłym brzuchem. I zawszy gdy kusiła się na jakieś nie do końca dietetyczne i beztłuszczone posiłki,w spominała dawne życie, kiedy najbardziej kochała gotowane brokuły i jabłka – obecnie kocha wszystko. Ogólnie jadła zdrowo i niewiele, czasami trzymała się pół dnia na łodówce, aby raz na jakiś czas usprawiedliwić sobie pochłonienie trzech kawałków pizzy naraz.
    Wcisnęła kartkę wstępnego zarysu wywiadu do tylnej kieszeni krótkich szortów i zatrzymała się przy trucku, spoglądając na menu. Znała te pozycje, ale pomysłowość właścicielki i ładne, schludne wykonanie spisu po prostu przykuwało jej wzrok. Sama była trochę artystką – trochę bardzo, więc dostrzeała talent i po prostu lubiła podziwiać ładne, dobrze wykonane rzeczy. Gdy kolejka się przesunęła- przed nią były trzy osoby; odetchnęła głeboko, bo tu nawet zapach przypalonego chleba pobudzał apetyt i zerknęła na mężczyzne, który był na początku kolejki i właśnie odbierał swoje zamówienie. Odrobinę dłuższe włosy, pieprzyki na policzku i odsłoniętych w koszulce ramionach, tatuaże i pogodny uśmiech o mocy rozwiania wszelkich trosk – do cholery, kuźwa, niemożliwe, ale znała go!
    Zahra nie była ani wrażliwą, ani sentymentalną panienką, a choć tych delikatniejszych nigdy nie wysmiewała, czy nie ignorowała przez ich banalność, teraz poczuła się jak jedna z bohaterek telenowel, których nikt nie oglądał, za to każdy znał. Jerome z raju, który odwiedziła prawie dziesięć lat temu i gdzie nauczyła się dobrze całować, był w Nowym Jorku! Jak wielkie istniało prawdopodobieństwo na to spotkanie? Jak wielka była szansa, że Zahra z głodu ma omamy?
    Cofnęła się, wychodząc z kolejki i przypatrywała mu, jak podaje pieniądze drobnej blondynce, a potem odbiera resztę. To był on. To musiał być on i nawet jeśli wcale nie, a ona oszalała, to nie było powodu, aby w halucynacjach zobaczyła właśnie tego chłopaka, który bawił się z nią na Barbadossie. Nie miewała poza tym żadnych zwidów, nigdy, nawet będąc naćpana. Gdy obrócił się, chcąc odejść, zacisnęła usta i był to moment, kiedy podjęła decyzję, jak się przywitać. Bo że da mu odejść i pozostanie na uboczu, nie było żadnych szans.
    W jednej sekundzie podbiegła do niego, wyrwała mu tosta i wgryzając się w niego z głośnym chichotem, zaczęła uciekać, ile tylko sił miała w niebotycznie długich i smukłych nózkach.

    Niespodzianka-wariatka! ;D

    OdpowiedzUsuń
  29. Aż dreszcz przeszedł po jej ciele, kiedy gdzieś w połowie drogi natrafiła na spojrzenie mężczyzny, które jednocześnie zmroziło i doprowadziło do wrzenia krew w żyłach dziewczyny. Serce zaczęło bić jeszcze szybciej, zupełnie wypadając z naturalnego rytmu, a wstępując na ścieżkę stromą, pełną kolein i niespodziewanych przeszkód do przeskoczenia. Każdą z tych rzeczy był dotyk bruneta, od którego zależna była w tej chwili panna Woolf, oddając mu się bez reszty i pozwalając kierować sobą we wszystkie strony emocjonalnego świata.
    Dlatego też, gdy ją posadził, popatrzyła na niego niespiesznie, sunąc wzrokiem za jego ruchami, a potem zamknęła oczy, by móc wyraźniej wchłaniać intensywność bliskości, jaką od niego czerpała. Stąd też nie protestowała, kiedy ustawił ją przed sobą, dzięki czemu blondynka mogła nieco się o niego oprzeć, dłońmi wciąż błądząc po ciele Jerome’a.
    Zmarszczyła brwi, potem spojrzała na niego z ukosa, nie bardzo wiedząc, co ma na myśli. Oczywiście znała wspomnianą bajkę, ale co to miało do rzeczy?
    Dopiero, gdy zaczął opowiadać, wzięła głęboki wdech, odchyliła głowę, kładąc ją na jego ramieniu, przygryzła delikatnie dolną wargę i skupia się na słowach Marshalla, w myślach materializując obraz historii. I choć całkiem dobrze jej szło, w niektórych momentach bardziej podatna była na dotyk posuwających się po nagiej skórze palców, zarówno jego, jak i swoich, uniemożliwiający dziewczynie wyłapanie licznych szczegółów bajki. Przelewało się teraz przez nią tysiąc przeróżnych uczuć, mieszających się ze sobą żywo i wytrwale, przyciągając i uzależniając ją od Jerome’a jeszcze bardziej. Dodatkowo fakt, że znajdowali się nie gdzie indziej, a w swoim własnym domu, sprawiał, że ta noc stawała się jeszcze bardziej niesamowita i wyjątkowa, łącząca naturę i człowieka w jedno. Wszystkie elementy współgrały ze sobą idealnie, czy chodziło to o światło księżyca, egzotyczne zwierzęta, ruch fal, czy ich ciała i wymieniane oddechy - nie istniało w tej chwili nic bardziej spójnego od składników obecnej sytuacji, mogącej być wzorem do przeżywania ulotnych scen z życia, czerpiąc z nich tyle, ile się tylko da. Tak, by niczego nie zapomnieć, niczego nie pominąć, niczego nie zniszczyć, niczego nie żałować. A Jennifer Woolf wiedziała, że na coś takiego ewidentnie człowiek po prostu musi sobie zasłużyć. Jakżeby więc mogła zmarnować szansę na coś tak pięknego? Kiedy znów przeżywała wszystko od nowa, wspomnienia potęgowały się i rodziły jeszcze raz, naprawiając bieg rzeki przeznaczenia i pozwalając, by mogli zanurzyć się w jej czystej toni i tej mitycznej nocy.
    Powoli zaczęła odpływać do zupełnie innego świata, złożonego z pierwotnych doznań, krainy abstrakcyjnej części wyobraźni, kiedy wyrwał ją z niej niespodziewanie, budząc dziewczynę i sprowadzając na ziemię mocniej, niż mogłoby się wydawać.
    Uniosła obie brwi, spięła mięśnie w całym ciele, wyprostowała się i spojrzała na mężczyznę ostrym wzrokiem, choć wciąż ciepłym i roziskrzonym.
    Teraz już rozumiała doskonale.
    Uśmiechnęła się początkowo tylko kącikami ust, wpatrując się w niego uważnie. Potem uniosła jedną ze swych dłoni, kładąc ją na policzku Marshalla i gładząc skórę kciukiem. Przekrzywiła delikatnie głowę, kiedy rumieńce na twarzy dziewczyny stały się już wyraźnie zarysowane. Po kręgosłupie blondynki przebiegło przyjemne ciepło, roznosząc się długimi nićmi po przyległych ścięgnach i tkankach, jakby miały jej faktycznie zaraz wyrosnąć skrzydła.
    Przybliżyła się do niego trochę, tak, by móc swoimi wargami dosięgać jego ust.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Będę czym tylko zapragniesz - szepnęła, całując go delikatnie i powoli. W tym samym czasie druga z dłoni Jen sunęła po boku i torsie Jerome’a, zatrzymując się dopiero przy jego karku. - Kim tylko chcesz - dodała, podgryzając dolną wargę bruneta. - Ale przede wszystkim zawsze będę sobą. I będę przy tobie, czy tu, czy w Nowym Jorku, więc nie musisz zamykać mnie w klatce - mruknęła, uśmiechnęła się szerzej i przeniosła się z pocałunkami na szyję, tworząc na niej osobliwy, niewidoczny szlak. - Będę ci zawsze śpiewać. O poranku, o zmierzchu, w środku dnia i ciemną nocą. Zawsze dostrzeżesz tę melodię, która gra głęboko w moim sercu i duszy. Zawsze będzie podążać za tobą - wyznała, po czym zaczęła nucić jakąś piosenkę, w jej rytm poruszając się i dotykając go.
      Oparła się ręką tuż za sobą, nieco rozsuwając nogi. Wtedy też odchyliła się do tyłu, ciągnąc Jerome’a w swoją stronę, tak, by się na niej położył. Spojrzała mu prosto w oczy, podobnie, jak robią to syreny, czy inne magiczne zwierzęta, które chcą zaczarować swoją ofiarę, jednak Jen robiła to tylko i wyłącznie mając dobre zamiary. Nigdy przecież nie chciałaby go skrzywdzić. I nikomu też by na to nie pozwoliła.
      Czując na sobie jego słodki ciężar, ułożyła dłonie na plecach Marshalla, które przesuwała po całej ich długości, gdzieniegdzie zostawiając czerwonawe, półksiężycowate ślady. Wdychała jego zapach, rozkoszowała się rozpływającym się po niej ciepłem, mimowolnie delikatnie falując biodrami i tym samym zachęcając mężczyznę do jeszcze większej bliskości, by mogli w pełni pozbyć się barier narastających w ich przeszłości. Dzisiaj wszystko było inne, ożywało po drugiej stronie lustra, wpadając w przejmującą otchłań, pod której wrażeniem byłaby sama Alicja z Krainy Czarów. Nic bowiem nie mogło się równać z tak bogatą w wartości miłością dwóch osób, widzących w horyzontach wzajemnych źrenic przyszłość odległą i dosyć niepewną, a mimo to zbudowaną z elementarnych cząstek nadziei, wiary i szczęścia, której nic nie było w stanie zburzyć. I nawet jeśli na bezkresnym polu kwiatów, uginających się pod wpływem wiatru, miała pojawić się intensywna i złowieszcza burza, to mogła być ona jedynie stanem przejściowym, wzmacniającym łodygi, płatki i soczyste owoce. Bo przecież nawet te chwile, które początkowo wydają się być zarysem nadchodzącego końca, tak naprawdę pokazują, co jest sensem, esencją całego istnienia, a także przy czym człowiek powinien się budzić, a nie jedynie zasypiać.
      Wygięła ciało w łuk, westchnęła cicho i pocałowała go namiętnie, milknąc. Teraz to ono pokazywało, w jaki rytm powinni grać własną muzykę, kiedy zrobić pauzę, a kiedy wyskoczyć z barwną gamą dźwięków.
      Wplotła palce jednej dłoni we włosy bruneta, przyciągając go bliżej swej twarzy.
      - Zaśpiewaj to ze mną, Jerome. Przecież masz w sobie dokładnie to samo. Prawda…? - szepnęła, wbijając wzrok prosto w jego tęczówki. - Przecież to ty nauczyłeś mnie prawdziwej miłości - dodała, wpijając się w usta mężczyzny z zachwytem, w myślach przewijając urywki wspomnień, od pierwszego dnia poznania, po jego pobyt w Nowym Jorku, aż do tej chwili. Każda z tych scen przyprawiała blondynkę o zawrót głowy, napawała radością i olbrzymim pragnieniem, by trwało to do końca świata i jeszcze dłużej. By mogła upijać się tym rajskim uczuciem każdego dnia, każdej nocy, w byle spojrzeniu i dotyku, który teraz sprawiał, że płonęła i ulegała, tonęła i wzlatywała w niebiosa, prosto do tarczy srebrnego księżyca.
      - Pozwól poczuć mi ją jeszcze raz. Zupełnie tak, jak to było na początku… - jęknęła, owijając jego biodra swoimi nogami.


      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  30. Z ust rudowłosej nie schodził uśmiech, co tylko mogło utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że naprawdę polubiła Marshalla. Poklepała go po ramieniu w geście współczucia, gdy ten wyznał, iż jeszcze bardzo chętnie poleżałaby w łóżku. Ona zdecydowanie nie miała, aż tak ciężkiego poranka jak mężczyzna, więc mogła go jedynie wesprzeć.
    - No nie wiem, czy to samo powiesz, jak będą Cię odklejać z materacy – pokazała mu język i skorzystała z otwartych przed nią drzwi. To, że znajomy miał kartę wstępu do klubu wcale nie wzbudziło jej podejrzeń, w końcu przy ostatniej ich wizycie Jerome poszedł do gabinetu z Michaelem zapewne załatwić jakieś formalności.
    - Aż tak się nie możesz doczekać? – uniosła zadziornie jedną brew po czym niemal w podskokach ruszyła do damskiej szatni. Nie zwróciła zbytniej uwagi na to, czy jej znajomy wie gdzie powinien się udać. Jej myśli szybowały już w kierunku ostatniej imprezy przed wyjazdem z Nowego Jorku oraz samej podróży. Była naładowana pozytywną energią po koniuszki palców, aż ją nosiło. Nic więc w tym dziwnego, że na sale wkroczyła niemalże tanecznym krokiem. Rude kosmyki spięła w artystyczny kok na czubku głowy, a czarne dżinsy i jakiś luźny T-shirt zmieniła na praktyczniejsze obcisłe leginsy tego samego koloru oraz sportowy top. Nie lubiła nadmiaru latającego materiału podczas treningów, więc ten zestaw wydawał jej się idealny. Na nogi wciągnęła sportowe obuwie dopiero, gdy podeszła do znajomego. Słuchała go starając się rozpocząć również swoją rozgrzewkę, która wbrew pozorom była bardzo ważna.
    - Postaram się być efektywna i powalić Cię bez pozostawiania śladów. – zaśmiała się wyciągając ręce ku górze, by następnie rytmicznie powyginać się we wszystkie cztery strony. Nie była pewna, ale jakieś kości dały o sobie znać wydając charakterystyczny nieprzyjemny dla wielu dźwięk. Na niej nie robiło to już większego wrażenie dopóki nic nie bolało.
    - Hmm.. Jakieś trzy albo cztery lata.- odpowiedziała po chwili zastanowienia, ponieważ nie pamiętała dokładnie kiedy dołączyła do klubu, by uchronić się przed napastliwymi dłońmi niektórych, byłych klientów. Czas w Wielkim Jabłku umykał przez palce na tyle szybko, że już udało jej się skończyć studia, a nadal pamiętała swój przylot do Ameryki.
    Po kilku, a może kilkunastu minutach była gotowa do starcia, więc stanęła przed mężczyzną z lekko zaciętą miną. Mało kto wiedział, że kobieta podczas potyczki dawała z siebie sto, a nawet sto dziesięć procent, a więc bez problemu postrzegała znajomego jako rywala. Zmrużyła lekko oczy, a na jej usta wypłynął lekki uśmiech.
    - Dam Ci fory możesz atakować.- rzuciła nie mając świadomości tego, ze to nie będzie kolejny pojedynek z kompletnym żółtodziobem. Była gotowa, lecz czy do końca?

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  31. Pozwoliła by wypełniające ją uczucie wylewało się za zewnątrz, przybierało taką formę, jaką tylko chciało, jaka leżała w jego naturze. Nie miała zamiaru ani trochę temperować swoich nakręconych zmysłów, chcąc dobrnąć do wyznaczonego wcześniej celu, choć był on zupełnie inny, niż wszystkie do tej pory. Teraz miała po prostu dać porwać się chwili, robić to, czego chce, nie myśląc o rzeczach zupełnie - w tym momencie - nieważnych. Liczył się tylko Jerome, jego miłość, ich dom i to, co się między nimi działo.
    Dlatego sama na kilka sekund wstrzymała oddech, następnie zamruczała z przyjemnością, oddając mu równie gorąco pocałunki. Zupełnie nie zwracała uwagi na niebezpiecznie trzeszczące haki siatki, które w jej umyśle zdawały się być jedynie ulotnymi gwizdami wytwarzanymi przez wiatr. Wolała patrzeć na swojego ukochanego, słuchać tych wszystkich słów, jakie mówił, a które też sprawiały, że blondynka zaczynała oddalać się do zupełnie innego świata, całkowicie niematerialnego.
    W ramach odpowiedzi błądziła po ciele bruneta jeszcze intensywniej palcami, wargami, gdzieniegdzie przygryzając skórę. Odchylała się i wzdychała falowo, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w zawrotnym tempie. Drżała, targana kolejnymi huraganami namiętności, trawiącymi wnętrze panny Woolf do cna. I kiedy sięgnęła już niemal samego nieba, poczuła mocne szarpnięcie, lecz zupełnie niezwiązane z jej ciałem. Postanowiła jednak zostawić to gdzieś z tyłu głowy, znów uwagę skupiając na mężczyźnie.
    Wbiła w niego swój zamroczony, ale jednocześnie pełen szczęścia wzrok, uśmiechając się przy tym szerzej. Uniosła nieco głowę, by się do niego przybliżyć, zaraz potem przymknęła powieki i jęknęła cicho, zaciskając silniej nogi na biodrach i ręce na szyi Marshalla. Czuła, jak tysiąc iskier rozpryska się w niej, następnie zamieniając się w nuty, znajdujące swoje miejsce na odpowiednich liniach i kartkach spisywanego przez nich musicalu emocji. Podążała ich śladem, wspinając się nieostrożnie po kolejnych poziomach przyjemności, docierając aż do samego szczytu.
    Gdy cząstki świadomości zaczęły do niej wracać, chciała przytulić Jerome’a mocno i również mu coś powiedzieć, jednak nim zdążyła to zrobić, poczuła tylko, że leci w dół. Początkowo przeraziła się okropnie; zrobiła wielkie oczy, prawie nawet krzyknęła, ale ostatecznie syknęła, obijając się o kanty wystających desek w podłodze, a potem - już bardziej miękko - lądując na samym brunecie.
    Wbiła w niego paznokcie mimowolnie, a jej serce wręcz waliło, nie mogąc się uspokoić. Cała Jen zaś drżała, rozglądając się dookoła. Potem popatrzyła na Marshalla, odchylając się od niego na małą odległość.
    Wyprostowała przedramiona i siadła na nim okrakiem, zbierając do kupy wszystkie fakty.
    - Tak, poczułam, jak bardzo mnie kochasz - stwierdziła w końcu, zaciskając wargi. Przez moment trwała w zawieszeniu, ale zaraz zaśmiała się głośno, pokręciła głowę i odrzuciła włosy do tyłu, na nowo zbliżając się do niego. - Ja ciebie też - mruknęła, całując go czule w usta. - Twoja miłość aż boli… - dodała, unosząc jedną brew i cicho chichocząc.
    Westchnęła, spoglądając na samą siebie.
    - Chyba wszystko jest okej. Może będę mieć tylko kilka siniaków. Ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo, prawda? - odparła, po czym położyła się obok niego. Teraz widziała przed sobą naderwaną siatkę i skrawek nieba, zasnuty delikatnymi chmurami. - Chyba będzie padać - stwierdziła, marszcząc czoło.
    Złapała jego dłoń i splotła ze sobą ich palce, odwracając głowę w kierunku bruneta.
    - Jak będziemy spać? I chyba obiad już nas ominął…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym samym momencie po siatce zaczęły turlać się poduszki, a jedną z nich panna Woolf prawie dostała w twarz. Na szczęście zdążyła zrobić szybki unik, podnosząc się i odskakując na bok.
      - Nasz własny dom chce nas zabić - mruknęła, dotykając opuszkami policzków.
      Gdy się upewniła, że już nic na nich nie zleci, zaczęła nogą posuwać poduchy w jedno miejsce, tworząc z nich posłanie. Następnie podeszła do Marshalla, chwyciła go za rękę i pociągnęła na prowizoryczne łóżko, lekko na nie opadając.
      - Jedna odpowiedź nasunęła się sama - powiedziała, kładąc się na boku. Zaczęła też rysować palcami jakieś niewidzialne znaczki na torsie Jerome’a, uśmiechając się pod nosem. - Nigdy nie będzie nam się ze sobą nudzić. To niemożliwe - przyznała i pokiwała głową, zaraz przysuwając się do niego nieco i muskając ustami szyję mężczyzny. - Nie wiem, jak tobie, ale mnie to bardzo odpowiada. Chyba nie umiem żyć spokojnie… Chociaż mam nadzieję, że właśnie tutaj będzie nasza przystań, miejsce, gdzie nigdzie nie będziemy musieli się spieszyć, ani za niczym gonić. Że tutaj wszystko będzie miało swój czas… Który już nigdy nam nie ucieknie - wyznała nieco poważniej, po ostatnim słowie spoglądając mu w oczy. Wtedy też zastanowiła się nad czymś, nie będąc do końca pewną, czy był to odpowiedni moment na poruszanie pewnego tematu. - Kocham cię - szepnęła, muskając policzek bruneta. - A co będzie, jeśli… - urwała i położyła się na plecach. Położyła dłonie na swoim brzuchu, na nowo spoglądając w szczelinę w suficie. - Co, jeśli się okaże, że jednak nie mamy czasu? Albo że mamy go mniej, niż nam się wydaje…? - uniosła jedną brew, przenosząc na Marshalla wzrok. Od kilku dni miała złe przeczucia, choć tłumaczyła to kotłującym się gdzieś w środku strachem. Koszmary nawiedzały ją dosyć często, przez co Jen nie mogła funkcjonować w pełni normalnie. Również siedzenie po nocach potęgowało w dziewczynie zmęczenie, a jak wiadomo, od tego zaczynały się wszystkie problemy.
      - Ożenisz się ze mną, jeśli tak będzie trzeba? Jeśli tylko to sprawi, że będziemy mogli być razem? Nawet jutro? - szepnęła na wdechu, nieco przestraszona. - Boję się wrócić do Nowego Jorku bez ciebie. Boję się, że wtedy to się skończy… - mruknęła, przenosząc jedną z dłoni na twarz Jerome’a. - Boję się, że nasza bajka dobiegnie końca.

      zaniepokojona Jen Woolf

      Usuń
  32. Uczestnikowi programu nie zależało na zbijaniu fortuny ani na poszerzaniu sławy. Dalej chciał być zwykłym fryzjerem, który z łatwością kupi gorące bułki w piekarni na drugim piętrze albo zatankuje samochód bez rozdawania autografów. Wziął udział w Wedding At First Sight, aby poznać być może prawdziwą miłość i nie doprowadzić do rozwodu po miesiącu małżeństwa. Ciemnymi tęczówkami otaksował Jeroma; zamierzał być z nowym znajomym stuprocentowo szczery, gdyż żadna relacja nie przetrwa, jeżeli ktoś już na pierwszym spotkaniu skłania się do kłamstw.
    — Oczywiście, że płacą. Wielokrotnie zdarza się tak, że niektórzy zgłaszają się dla tych pieniędzy. Gdyby nie dali mi nawet jednego dolara za udział, to również zobaczyłbyś mnie na ekranie telewizora. Zgłosiłem się, poszukując fajnej żony i chyba na taką trafiłem. — z ust bruneta nie schodził uśmiech.
    Jasper chwycił ponownie kufel w prawą dłoń, upijając kilka mniejszych łyków piwa. Niestety, ale dawno nie pił alkoholu i to dodatkowo w tak dobrym towarzystwie. Jerome miał w sobie coś takiego, że czas uciekał przez palce, a fryzjerowi zupełnie się nie nudziło ani nie śpieszyło do mieszkania żony. Musiał zadbać jedynie o to, aby skończyć picie na drugim kuflu, ponieważ nie chciałby pokazywać się Willow z nieodpowiedniej stronie. To byłoby straszne, gdyby przekroczył próg metrażu tłumaczki i zataczałby się, nie mogąc trafić na zajmowaną kanapę.
    — Też mam tylko wykształcenie średnie. Skończyłem zaawansowany kurs fryzjerski i nie byłem na studiach jako jedyny z mojego rodzeństwa. Nie lubiłem się uczyć.— wzruszył ramionami.
    Ani mama, ani tata nie namawiali do kontynuacji nauki. Widzieli ile radości sprawia mu koszykówka i zajęcia weekendowe w szkole doświadczonego fryzjera. Rafał Małecki nie zaraził miłością do fryzjerstwa tylko najmłodszej córki. Ona przychodziła do któregoś z salonów jako klientka; najczęściej siadała na fotelu u rodzonego brata, prosząc o zmianę koloru, długości włosów albo zwykłe nałożenie odżywki. Jasper lubił to co robił, ale również kochał pomagać innym; nie chciał mieć udanego życia, przyglądając się na katastrofy, które dotykały nieznajomych. Czasami odmawiał sobie kolejnego energetyka o smaku mango, nie wrzucał do koszyka dużej czekolady z orzechami, a zaoszczędzone pieniądze wpłacał na ciężko chorych ludzi albo tych, którzy stracili swój cały dobytek w trakcie jednej doby. Taki już był od dzieciaka i jego rodzina szła w ślady Jaspera. Lepiej zjeść mniej, a wyciągnąć pomocną dłoń, niż zachwycać się smakiem drugiego kawałka ciasta.
    — Czasami i skurwiel zasługuje na pieszczotliwe określenie. Nie zajmujmy się nim, karma go dopadnie — odblokował telefon, wysyłając wiadomość do przyszłego szwagra. — Co powiedziałbyś na to, gdybym zaproponował Ci pracę? Może to nie jest Twoje marzenie, ale przyda mi się ktoś, kto wrzuci kilkanaście zdjęć fryzur na stronę internetową, odbierze każdy telefon od klienta, dopilnuje zamówień i czasami naprawi jakiś martwy przedmiot — podzielił się z Jeromem informacją; zaproponowałby mu coś na budowie, ale narzeczony Rachel i ojciec Feliksa, właśnie zatrudnił odpowiednią liczbę osób.
    Oczywiście, że Małecki zrozumie, jeżeli mężczyzna z Barbadosu mu odmówi. Dla wielu byłoby to kiepskie zajęcie, ale mieć, a nie mieć, to jedna wielka różnica, z której czasami warto skorzystać. Na pewno otrzymałby coś, czego nie zapewnił mu Parker. Fryzjer dogadałby się z nim nie na gębę; wręczyłby upragniony papierek i nie wycofałby się z własnej propozycji.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  33. Sam również zaśmiał się długo i głośno na ostatnie pytanie znajomego. Tak, chyba te zadania można przypisać tym, które mają wykonywać sekretarki. Jerome w żadnym stopniu nie przypominał kobiety pracującej za biurkiem do emerytury albo tej z długimi nogami i nietuzinkowym uczesaniem. Odsunął od siebie schłodzony kufel piwa, zerkając na bruneta. Najważniejsze, że dalej siedział w tym samym miejscu, co mogło oznaczać, że nie uraził się tą propozycją pracy. Jasper gdyby był w położeniu Jerome, bez zawahania zostałby sekretarką w salonie fryzjerskim, gdyż zależałoby mu na dodatkowych pieniądzach. Nowy znajomy dał jasno do zrozumienia, że nie ma już wymarzonego zajęcia na budowie; pewnie portfel zaczął robić się coraz chudszy, a wizja bezrobocia przytłaczała narzeczonego nieznajomej dla Małeckiego kobiety. Westchnął cicho, upijając dwa łyki chmielowego napoju. Do stolika w tym czasie podeszła radosna Clary. Zapytała tylko o jedno — czy na pewno wszystko w porządku? Według fryzjera nie było najgorzej, dlatego w odpowiedzi szepnął krótkie tak, uśmiechając się szeroko. Ona natychmiast podeszła do innego stolika, a Jasper zaczął bawić się obrączką. Żona może byłaby dumna z tego, że zaproponował komuś pracę. Nie pochwali się jej, jeżeli Jerome odmówi. Pod koniec spotkania wręczy mu granatową wizytówkę przyszłego szwagra i być może dołoży maleńką cegiełkę do jego poprawy życia. Niestety, ale nie było mu lekko. Nowy Jork nie umożliwiał ludziom funkcjonowania w apartamencie, ze sprzątaczką i dolarami na koncie za darmo. Niektórzy mieli po prostu więcej szczęścia, lecz ani jeden, ani drugi nie należeli do tego grona.
    — Może wolisz być jednak sekretarzem? Jakoś nie widzę u Ciebie żadnych cech kobiecych. — wydął wargi i przymknął na chwilę oczy. — Mógłbyś zacząć nawet za dwa dni.
    Odkąd udało im się wygrać konkurs na przełomie stycznia i lutego, w każdym salonie prowadzonym przez ojca, brakowało terminów, a klientki najchętniej pchałyby się drzwiami oraz oknami. Ile razy próbował nadrobić zaległości na stronie internetowej, to zazwyczaj pokonywał go sen. Budził się z głową na biurku, przy laptopie, ze zgniecioną obok puszką po energetyku o smaku mango. Może gdyby Jerome skusił na zaproponowaną ofertę, to nie musiałby dłużej błagać o wydłużenie doby. Przed ślubem przesiadywał w salonie sześć razy w tygodniu, od siódmej albo ósmej do dwudziestej pierwszej. Urlopy wchodziły w grę tylko wtedy, gdy inni pracownicy nie marzyli o wyjeździe w góry, w egzotyczne miejsca albo nad morze. Teraz mając przy sobie Willow, wychodził z tego miejsca wcześniej, aby nie zaniedbywać wspaniałej brunetki. W końcu musieli się poznać, chłonąć każdą wspólną chwilę, a jego żona nie mogła występować w programie samotnie.
    — No wiesz miałem już pewną śliczną brunetkę na tym stanowisku, ale uznajmy, że rozpraszała mojego pracownika. Biedny Philipp na każde wspomnienie o niej dalej się ślini. Pracowałbyś od poniedziałku do soboty. Godziny jeszcze ustalimy, ale najczęściej przychodziłbyś jakoś od rana do popołudnia. Pewnie osiem godzin dziennie, może czasami krócej albo dłużej. Na pewno byśmy się wszyscy dogadali, a moje klientki byłyby w siódmym niebie. Teraz to one śliniłyby się na widok naszej nowej sekretarki. — roześmiał się ponownie, dotykając kącików oczu, aby obetrzeć łzy radości.
    Może gdyby przyszedł do tego baru z dwa tygodnie temu i wpadł na Jeroma, to istniałaby większa szansa na pracę u partnera Rachel oraz ojca Feliksa. Obecnie nie miał czego szukać w działalności przyszłego szwagra. Ze swojej strony wydawało mu się, że zapewnił mu bardzo dużo jak na prawie obcego człowieka. Ktoś mógłby przejść obojętnie, nie zważając na ciężką sytuację mężczyzny z Barbadosu, a tak trafili na siebie przypadkiem i mogło to się zakończyć owocnym sukcesem.
    — Mój ślub i wesele zorganizował od podstaw program, ale Ciebie czekają spore wydatki. Garnitur, sala, ozdoby, DJ, catering i wiele innych. Podróże poślubne też nie są tanie, chociaż zawsze możecie zostać w Nowym Jorku.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  34. Jeśli Sadie Bishop czegoś nienawidziła, to z całą pewnością lata w Nowym Jorku. Smród miasta, pot lejący się z milionów ludzkich ciał i zastygłe w ruchu ciężkie powietrze. O ile kochała życie w Wielkim Jabłku, to tu przyszła na świat, tu dorastała, uczyła się kochać i godzić z poczuciem straty, myśl o spędzeniu w tym mieście letnich miesięcy przyprawiała ją o gęsią skórkę i budziła wyłącznie czystą niechęć. Wraz z przyjściem wakacji, z Sadie ulatywało życie. Uchodziła z niej charakterystyczna dla niej energia i pogoda ducha, zaś na ich miejsce pojawiała się zwykła markotność i mała, rzadka u niej doza pesymizmu. Była jak dziki ptak schwytany w małą, ciasną klatkę. Wszystko to zaś z winy sezonu ślubnego i rosnącej popularności cukierni. Nie potrafiła odmówić matce, zwłaszcza gdy ta słaniała się ze zmęczenia, gdy pragnęła znaleźć jedną małą chwilę dla siebie, podczas gdy Sadie miała ich na pęczki przez resztę roku, gdy uciekała z metropolii, gdy zatracała się w świecie i w ludziach i w uczuciach, które w mieście wydawały się być zupełnie niepotrzebne, zbędne, czasami nawet niebezpieczne. Choć skręcało ją na samą myśl o spędzeniu lata w Nowym Jorku, zagryzała zęby, zakasywała rękawy i brała się do roboty, snując jedynie fantazje o miejscach, których jeszcze nie widziała i tych, do których pragnęła wrócić. Była prawdopodobnie jedyną osobą, która wypatrywała końca lata, bo właśnie wtedy miała znów pochwycić w swoje dłonie wolność.
    Nie słuchała go. Wyłączyła się w momencie, w którym przysiadł się do niej, proponując, że kupi jej kolejne piwo, choć pełna szklanka wciąż stała przed nią, a jej twarz nie rozjaśniła się z zachwytu ani na jego wymuszone towarzystwo, ani na wizje otrzymania darmowego alkoholu. Zadawał pytania, na które odpowiadała wzruszeniem ramion, coraz bardziej pochylając się nad barem, zupełnie tak jakby lada moment miała oprzeć na nim głowę i zasnąć. Była wykończona - pracą, życiem i wszystkim tym co ją otaczało - a on był jednym z tych facetów, którzy sądzą, że samotna kobieta w barze pragnie zostać poderwaną i jeśli szczęście dopisze, zaliczoną w miejscu nieco mniej obskurnym niż toaleta na tyłach. A Sadie nie chciała ani być poderwana ani zaliczona, chciała napić się tylko zimnego piwa i uporządkować myśli zanim wróci do domu, gdzie zostanie z nimi zupełnie sama. Powinna go spławić, nie robić facetowi żadnej nadziei, na to, że wyjdą z baru razem i udają się do jego mikrokawalerki, ale nie potrafiła tak po prostu być niemiła. Wierzyła, że dobro popłaca i kiedyś opłacą jej się te nieustanne uśmiechy i przymykanie oko na sprawy i rzeczy, które naginały granice jej cierpliwości. Sądziła, że sam zrezygnuje, gdy jawnie okazywać będzie brak zainteresowania, ale był chyba jednym z tych facetów, których odrzucenie nakręcało. Jawiła się w jego oczach zapewne jako kobieta wyłącznie zgrywającą trudną do zdobycia i choć chciała wyprowadzić go z błędu, nie do końca była pewna jak okazać mu to w sposób jasny do zrozumienia, a przy tym delikatny. Poza tym mogło być gorzej, prawda? Ten przynajmniej znał granice, których nie należy przekroczyć bez pozwolenia i trzymał łapy przy sobie. Ale Sadie chciała tylko spokoju, naiwnie sądząc, że znajdzie go w barze po brzegi wypełnionym ludźmi. Przez myśl jej przeszło, że trzeba było kupić piwo i wrócić prosto do domu. Może powinna zrobić tak nawet teraz. Po prostu wstać i wyjść; wrócić do mieszkania dzielonego ze współlokatorką, po drodze wstępując do sklepu, zrzucić z siebie ciuchy zaraz po zamknięciu drzwi i wziąć długą, gorącą kąpiel. Spojrzała w kierunku wyjścia z baru rozważając wszystkie za i przeciw takiego rozwiązania - a kilka wad potrafiłaby znaleźć, więc niechciane towarzystwo nie wydawało się nawet takie złe, gdy wyłączyło się myślenie. Ale wybawienie przyszło samo. Oto jej spojrzenie zatrzymało się na twarzy dobrze znanej, a ciężar, który nieświadomie nosiła na ramionach nagle z nich opadł. Jerome. Jerome Marshall, anioł w ludzkiej skórze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kąciki jej ust szybko uniosły się w szerokim uśmiechu, ona zaś odchyliła się na barowym krześle i zamachała, jednocześnie głośno wypowiadając jego imię, by zwrócić na siebie uwagę mężczyzny. Głupie, ale skuteczne pomysły rodzą się w sekundę i tak samo stało się tym razem.
      — Skarbie, nareszcie jesteś! — niemal wybuchnęła śmiechem, zarówno na widok miny Jeroma, jak i reakcji mężczyzny, który odwrócił się nagle w stronę nowo przybyłego. Sadie wiedziała, że jest winna Jeromowi piwo. Duże i zapewne wiecej niż jedno — Co tak długo? Pan był tak miły, że zajął dla ciebie miejsce i kupił ci piwo. No właściwie to mi, ale wiesz jak słabiutką mam głowę... — wskazując na kufel wypełniony złotym płynem, który pojawił się przed nią wraz z pojawieniem się mężczyzny, Sadie uśmiechnęła się szeroko. Nie. Nie chciała być złośliwa, skądże znowu. Chciała po prostu świętego spokoju.

      Sadie

      Usuń
  35. Brunetka zaśmiała się na jego komentarz.
    — Jeśli mnie bliżej poznasz, to będziesz miał ochotę uciec — wyznała starając się zachować nutkę tajemniczości, więc uśmiech schowała za słomką, kiedy napiła się drinka. Teraz już nawet nie myślała o tym, co wydarzyło się jakiś czas temu. Była w barze, na Barbadosie i piła drinka, czego mogła chcieć więcej? Nie była dawno na wakacjach, w zasadzie chyba od czterech lat, jak przyleciała do Nowego Jorku nie miała prawdziwego wolnego. Mogła uznać ten przymusowy pobyt na wyspie za niespodziewane wakacje. Na pewno nie mogła narzekać na to, że przez najbliższe kilka dni będzie mogła poznać uroki wyspy i trochę jej zobaczyć. Jasne, musiała mieć na uwadze wciąż to, że mogliby chcieć z nią rozmawiać i uzyskać pełny raport z lotu, podanie konkretnych godzin, kiedy lądowali, jak przebiegło ewakuowanie pasażerów i czy wszystko zostało przeprowadzone według procedur, ale zwyczajnie teraz nie miała do tego głowy ani ochoty na myślenie o takich ciężkich rzeczach.
    — Jakieś trzy dni tu będziemy. Chcą, aby wszyscy odpoczęli, ale też chcą wszystkich ściągnąć do Nowego Jorku. Aby się po prostu upewnić, że wszyscy są cali i zdrowi — odpowiedziała. To było wystarczająco dużo czasu, aby zobaczyć kawałek wyspy i przede wszystkim złapać trochę tego słońca z Barbadosu i może udałoby się jej przywieźć go do Nowego Jorku. — A co, tak bardzo ci zależy, aby mnie przedstawić rodzicom? — zagadnęła poprawiając się na siedzeniu i uśmiechając w stronę Jerome. Co prawda już sobie na ten temat wcześniej żartowali, ale nie było przy nich wtedy Matiasa, więc nic im nie szkodziło, aby temat znowu dalej pociągnąć.
    Bardzo nie chciałby już wracać do miasta. Uwielbiała je i miała ogromne szczęście, że udało się jej tam zostać. Chyba żaden inny kraj nie miał tak złowrogich przepisów odnośnie stałego zamieszkania, jak właśnie Stany. Ile się namordowała, aby legalnie zostać w Nowym Jorku. Zależało jej na tym, była uparta, gdy czegoś chciała, a na szczęście okazało się, że wcale nie musiała wracać z powrotem do Francji. Tylko z kolei każdego dnia tęskniła za rodzinnym domem i momentami się zastanawiała czy nie popełniła jakiegoś błędu, ale wycofać się już przecież nie mogła. Miała za wiele planów związanych z Ameryką, aby tak po prostu się poddawać i wracać z powrotem do Europy.
    — Czy ja się ciebie już pytałam co robiłeś w Nowym Jorku? — zapytała zerkając na Jerome. Działo się tak wiele, mogło jej po prostu wypaść z głowy. Teraz zamierzała już jednak lepiej pilnować tego, co kto do niej mówił, ale alkohol który w siebie powoli wlewała mógł sprawić, że jednak mimo szczerych chęci o rozmowie mogłaby zapomnieć.

    [Nazbierałam ich sobie trochę, tych zmian może być jeszcze duuużo xDD]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  36. - Gdyby dowiedziała się, że to ja Ciebie poobijałam to pewni nic, by nie wyszło z nocowania w Waszym domu na Barbadosie.- powiedziała z całkiem realnym smutkiem w głosie. Może przekonała się do tego, by odwiedzić Jeroma na wyspie? Nigdy nie myślała o Karaibach jak o jakimś szczególnym miejscu na mapie świata, więc tym bardziej szczerość jej wypowiedzi zaskoczyła ją samą. Chciała podróżować, poznać świat i ludzie, lecz jej lista destynacji dopiero się tworzyła. Rudowłosa wyjątkowo szybko wzięła pod uwagę małe wakacje w towarzystwie bruneta.
    Widząc, że mężczyzna podczas rozgrzewki radzi sobie całkiem dobrze nie poprawiała go jakoś specjalnie. Z raz, czy dwa zwróciła mu uwagę na ułożenie nóg na macie lub odpowiednią pozycję pleców. Nie chciała, by ten nabawił się kontuzji i jeszcze nie daj bóbr ją o wszystko obwinił. Nie zakładała, jednak aż tak pesymistycznych scenariuszy, lecz była świadoma tego, że bardzo łatwo w życiu można nabawić się bardzo poważnych urazów, a co dopiero podczas sparingu.
    - Skoro nie chcesz taryfy ulgowej, nie ma problemu. – powiedziała na moment unosząc ręce do góry dając mu tym samym do rozumienia, że nie zamierza się hamować. Jej oczy oprócz drapieżnego wyrazu były przepełnione ognikami szczęścia. Uwielbiała spędzać wolne chwile w klubie, choć nie zawsze miała na to czas. Lotta myślała nawet kiedyś, że gdyby rodzice zapisali ją odpowiednio wcześnie na jakieś sztuki walki, to może nadal bawiłaby się w to, ale zawodowo. Adrenalina, która towarzyszyła każdemu starciu oraz emocje przy obaleniu przeciwnika były nie do podrobienia. Napawała się każdą minutą, a po skończonym treningu zawsze czuła się pozytywnie zmęczona. Niby zadyszana, spocona i obolała, a wciąż pełna energii. Nie do końca wiedziała jak to działa, jednak cieszyła się, że coś co okazało się w jej przypadku koniecznością, przynosiło jej również satysfakcję.
    Uważnie obserwowała każdy ruch Marshalla i odpowiadała na jego kroki niczym jego lustrzane odbicie. Nie wyciągnęła jednak rąk, gdy ten w końcu zdecydował się za cel obrać jej szyję. Czekała do niemalże samego końca po cym sprawnie usunęła się w bok uderzając z góry w jego ręce, a następnie używając niewielkiego nakładu siły nadgarstkiem oraz śródręczem wyprowadziła cios w jego podbródek. Automatycznie głowa odchyliła się nieco do tyłu, a Charlotte miała szanse na wytrącenie przeciwnika z równowagi lub jak kto wolał rozłożenia go na łopatki. Wszystko zależało od tego jak szybko i sprawnie potrafił on na owy kontratak odpowiedzieć.

    [Spokojnie moja wiedza na temat krav mai to tyle co filmiki na youtube oraz rok wf na studiach, czyli średnio na jeża 😉 także bez obaw możesz puścić wodzę fantazji!]

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  37. Ethan szczerze polubił Jerome i miał nadzieję, że uda mu się wrócić do Nowego Jorku. Sam również bardzo chętnie jeszcze raz by go zobaczył i napił się piwa, bo jak na razie na wizytę na Barbadosie pozwolić sobie nie mógł. Nie sądził też, że podczas nieobecności Jerome on sam wyjedzie i to wcale nie po to, aby załatwić sprawy, żeby życie było jeszcze lepsze. Już dawno uznał, że jest jak magnez na tragedie ludzie i to wcale mu się nie uśmiechało, a teraz niemal przy każdym kroku patrzył czy na kogoś przypadkiem nie spadnie pianino z piątego piętra, co teraz było bardzo prawdopodobne. Był zły, smutny i odczuwał emocje, które ciężko było tak naprawdę opisać. Nie umiał, nie wiedział jak, a nie czuł też potrzeby, aby o tym rozmawiać. Zupełnie, jakby rozmowa miała w czymkolwiek pomóc, gdy tak naprawdę jedynie rozdrapywało się rany, które ledwo zdążyły się zabliźnić. Dlatego chyba po prostu zaczął pracować, aby nie myśleć o Brycie, Lorenie i Chetwynd, które teraz było bardziej wspomnieniem śmierci niż życia, pierwszych pocałunków, łyków piwa czy zapalonych papierosów ukradzionych z kieszeni ojca. Czuł się nieco winny, gdy opuszczał Chetwynd, ale poczuł ulgę. Zostawił to za sobą, prawie. Cały czas myślał o tym, że Lorena chciała przyjechać do Nowego Jorku razem z nim i szczerze mówiąc nie wiedział co ma z tym zrobić. Cały czas jednak nie mógł się przecież zamartwiać, więc po powrocie do Nowego Jorku zdecydował się prawie od razu wrócić do pracy. Tak samo, jak coraz częściej chodziło za nim to, aby w końcu ją zmienić. Nie chodziło o to, że nie podobało mu się w firmie, płacili godne pieniądze, nie była to bardzo męcząca praca, ale potrzebował również trochę zmiany i może wyszłaby mu na dobre.
    Ucieszył się na telefon od przyjaciela, bo tak właśnie zamierzał nazywać Jerome i w zasadzie chyba szczególnie się nie mylił, jeśli chodziło o niego. Być może i nie mieli ze sobą zbyt częstego kontaktu, ze względu na wyjazd obojga, a w dodatku znali się krótko, ale naprawdę go polubił. Do pomocy przy przeprowadzce oczywiście był chętny, i zadowolony, że to do niego wykonał telefon, a nie do konkurencji. Był naprawdę ładny dzień, a sierpień był przyjemnym miesiącem. Dzieciaki wracały powoli do szkoły, wakacje się kończyły i zaczynał nowy rok dla wszystkich uczniów, a Ethan tuż za rogiem czuł zapach nadchodzącej jesieni i jeszcze nie był pewien czy jest gotów na to, aby ta nadchodziła tak szybo, a zbliżała się zdecydowanie zbyt szybkimi krokami. Droga nie była długa ani męcząca, gdy wjechał w odpowiednią uliczkę po przejechaniu pewnego odcinka widział znajomą postać stojącą na uboczu i nie potrafił powstrzymać uśmiechu, dobrze było zobaczyć znajomą twarz.
    — I miałem zrezygnować z tej niesamowitej przygody, jaką jest przeprowadzka? — powiedział po wyjściu z ciężarówki. To było wręcz oczywiste, że się zgodzi i Jerome nawet nie musiał pytać. Wystarczyło tylko napisać, kiedy i gdzie. — Mam wrażenie albo naprawdę jesteś jeszcze bardziej opalony niż ostatnim razem, gdy się widzieliśmy — stwierdził przyglądając mu się, gdy już byli po krótkim uścisku na przywitanie. Dobrze było znowu go zobaczyć.
    — Brzmisz, jakbyśmy mieli jechać na skazanie. Aż tak źle będzie? — zapytał.
    Mógł się tylko domyślać, gdzie Jerome chce później jeszcze podjechać. Ale żeby dowiedzieć się prawdy, musiał poczekać na jego wyjaśnienia.

    [Bardzo dobrze, że przeskoczyłaś, bo ja nie do końca wiedziałabym jak. :D A wszystko oczywiście gra i jest dobrze. :D Korzystając jeszcze, że podrzucam odpis - udanego wyjazdu i przywieź trochę tych temperatur z Turcji, znów wieje chłodem! xDD]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  38. Zahra lubiła szokować ludzi, lubiła ich zaskakiwać, wprowadzać w odrętwienie umysłowe, aby koniec końców tą głową ruszyli. Sama zwykle zachowywała się poprawnie i czasami, rzadko, po prostu gdy naszła ją wena i ochota, prezentowała odchylenie od normy. Najczęściej po prostu się niczym nie przejmowała. I dzisiaj jej zawadiacka napaść na Jerome, z próbą ucieczki z ukradzionym tostem była nieszkodliwą zaczepką, zabawą, bo w gruncie rzeczy nie było to nic, co mogłoby jakkolwiek facetowi zaszkodzić. I gdy wreszcie się ruszył z miejsca, a nie stał dalej jak kołek pod foodtruckiem, zaśmiała się w głos, nim jej nie dopadł i nie postawił przed sobą. Bezwstydnie skubnęła zębami drugi raz tyle, ile zdołała chwycić z kanapki w ostatnim momencie, nim nie wyrwał jej pakunku z rąk. Cóż... nie tyle wyrwał może, co po prostu odebrał swoją własność....
    Przegryzając podpieczony chleb i aromatyczne składniki, wyprostowała się, pzowalając mu się obejrzeć z całkowitą swoboda, jakiej nabrała podczas lat chodzenia na wybiegach. Otarła usta opuszkami palców i poprawiła nonszalancko ciemny kaszkiecik, jaki miała nałożony na przylizaną i zaczesaną w tył na żel fryzurkę w stylu krótkiego obcięcia włosów na prosto za uszy. Uniosła brew, samej lustrując go nieskrępowanie, wcale się z tym nie kryjąc. Bezceremonialnie zaraz wyciągnęła rękę i chwyciła za kraniec jego koszulki, podnosząc ją tak, by mogła obejrzeć stan jego brzucha i zdecydować, co mu odpowiedzieć na tę zniewagę.
    - Jerome, kocie, kobiety mają biodra, to nie są boczki – pouczyła i puściła materiał jego odzieży, nie mając się do czego przyczepić. Całkiem jej się spodobało to,c o ujrzała pod męską koszulką, a oponki i boczków tam zdecydowanie nie było.
    Stała tak jeszcze przez moment, jakby czekała na jakieś pouczenie o kradzieży tostów, albo cokolwiek... Po czym sama stwierdziła, że należy się przywitać, tym razem już jak należy, prawidłowo.
    - Fantastycznie cię tu widzieć! - wykrzykneła, ignorując ludzi którzy ich mijali i kierowali ciekawskie spojrzenia w kierunku pieknej, atrakcyjnej, młodej i jędrnej pary i objęła go, igorując trzymanego na wysokości jej biustu porcji z tłustym jedzeniem. Musiała go wyściskać, musiała się upewnić, że Marshall z cieplutkich, bajecznych wysp naprawdę tutaj jest i że jest tak samo kochany, jak był wtedy, gdy przy pierwszym spotkaniu ją zaczepił z zawadiackim uśmiechem i łobuzerskim urokiem.
    Odsunęła się na długość ramiona, opierając smukłe dłonie o jego barki, gotowa go przytrzymać w miejscu, gdy zerwał się do ucieczki. Zlustrowała go znów i gdy powróciła ciemnymi tęczówkami do jego twarzy, usmiechnęła się szeroko, nie mogąc uwierzyć w to, że doszło do tak niespodziewanego spotkania.
    - Co cię tu sprowadza? Co robisz w Nowym Jorku? - Zapytała o to, co najbardziej ją ciekawiło i zaraz ujęła go pod ramię, podsuwając mu tosta pod nos. - Jedz, jedz, zmizerniałeś.

    Zahra

    OdpowiedzUsuń
  39. Gdy do nosa Matthew doleciał zapach wymiocin, naprawdę stoczył walkę z samym sobą, aby nie dołożyć czegoś od siebie, co jedynie pogorszyłoby sytuację. Skrzywił się i na moment przysłonił twarz dłonią. Pokręcił głową, modląc się o jak najszybsze wyjście z sytuacji, albo chociażby namiastkę jakiś informacji, które pozwolą im dowiedzieć się, dlaczego nastąpiła awaria. Odwrócił głowę w stronę Jerome, unosząc przy tym brew ku górze.
    — Myślę, że jakieś dziesięć lat, to z pewnością minęły odkąd zacząłem interesować się muzyką — odpowiedział po chwili zastanowienia, w międzyczasie starając się nie zwracać uwagi na robiącą mu zdjęcia nastolatkę, która nadal siedziała z nosem w telefonie. — Zdarzyły się przerwy, jednak nie ingerowały one jakoś bardzo w całą moją twórczość, która mimo przerw, nadal gdzieś tam powoli się rozwijała — dodał z delikatnym uśmiechem i cicho westchnął. Temat jego kariery, był niczym rzeka i z pewnością mogliby rozwinąć go na wiele sposobów, a obecna sytuacja niemalże zachęcała do ciągłych rozmów, aby nie zwariować z bezczynności. — W listopadzie czeka mnie kolejna trasa, tym razem w znacznie szerszym zakresie niż dotychczas, więc będę rzadko bywał w Nowym Jorku w okresie od listopada do kwietnia — rzucił, a następnie podniósł się ze swojego miejsca, aby nieco się rozprostować. Omiótł wzrokiem wszystkich zgromadzonych i zacisnął usta w wąski paseczek. Nadal nikt nic nie wiedział, telefony powoli traciły baterie, a wizja totalnej ciemności w żadnym wypadku nie uśmiechała się Hesfordowi. Gdyby nie ten pieprzony samochód, to już właśnie w tym momencie prawdopodobnie leżałby w wannie z butelką ulubionego wina w objęciach ukochanej kobiety, a tak był zmuszony siedzieć w metrze w totalnych ciemnościach i smrodzie. W końcu sam pofatygował się na sam przód metra, aby zdobyć jakiekolwiek informacje.
    — Mam dziwne przeczucie, że ta cała awaria, to znacznie większe bagno niż nam się wydaje — przyznał Matthew, gdy tylko wrócił na swoje miejsce. Niewiele się dowiedział, tak naprawdę wiedział tyle samo, co wcześniej. — Ustalają przyczynę i każą nam wykazać się cierpliwością i zrozumieniem. Robią co mogą — dodał, przewracając przy tym oczami, jednak nagromadzona w ludziach irytacja była czymś w pełni naturalnym. W końcu każdy z nich był w podróży do konkretnego miejsca, prawdopodobnie domu, a finalnie wszyscy skończyli w żelaznej klatce bez prądu, większych pokładów jedzenia i wody oraz totalnej niewiedzy. Uniósł głowę w stronę nastolatki, która oparła głowę o chłodną szybę i przymknęła powieki. Matthew miał wrażenie, że była znacznie bledsza niż kilka minut temu. A może to jedynie wrażenie spowodowane bladym światłem latarki w telefonie?


    Matthew

    OdpowiedzUsuń
  40. Jeśli Jasper chciał od małego dzieciaka pomagać innym, to tak ta pomoc mogła wyglądać od samego początku. W tym przyjemnym dla oka barze, przebywając wśród obcych ludzi, którzy tak jak on i Jerome pili z kufla piwo, zaproponował mu pracę. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy mężczyzna nie odmówił złożonej oferty. Nawet Ci położeni w najgorszej sytuacji; takiej, gdzie nie starczało na zwykły bochenek chleba, pokręciliby głowami, odchodząc w pośpiechu. W końcu jak to mężczyzna ma być sekretarką? Jasper w przeciągu kilkunastu sekund odnalazłby zupełnie inne określenia tego zawodu, ale w ten sposób było śmieszniej. Wycierając znad górnej wargi piankę, odstawił kufel chmielowego trunku, który nie był już tak przyjemnie chłodny. Tamta temperatura minęła bezpowrotnie, a w barze zaczęło robić się coraz bardziej duszno. Najchętniej wyszedłby na zewnątrz, lecz wtedy zbyt szybko zakończyłby to przypadkowe spotkanie. Kto by pomyślał, że zupełnie nie będzie marzył o tym, aby Jerome poszedł w innym kierunku? Marzył o samotności, ale w oczach nowego znajomego było coś takiego, że wręczyłby mu kartę kredytową i podał pin, a nie zostałby okradziony. Brunetowi należała się nagroda Nobla za odwagę; mało kto w tych czasach dosiada się do kogoś, kogo zobaczył na szklanym ekranie telewizora. Zazwyczaj typowe szare myszki, których nazwiska nie zna większość społeczeństwa, nie zaczepiają gwiazdy, bo taka otoczona była wianuszkiem ochrony i wybierała tylko nielicznych, z którymi robiła zdjęcia i rozdawała autografy. Jasperowi do głowy nie uderzyła woda sodowa. Udziału w programie nie traktował jako zdobycia ścieżki do osiągnięcia sławy. Chciał tylko miłości. Chciał właśnie takiej Willow Cleeves. Opierając się wygodniej o krzesło, wyobraził sobie reakcję wielu klientek. Tematy, które prowadził z nimi, gdy one siedziały na wygodnych fotelach nie kończyły na pracy, promocjach w sklepach, nowościach w wiosennej ramówce programu, wysokich cenach paliwa albo nietolerancji laktozy. Zdarzało im się opowiadać też o tym, że oglądają Bodyguarda tylko ze względu na przystojnego Kevina Costnera, nienawidzą ładnych ubrań jedynie w rozmiarach XS lub S i chciałyby, aby w salonie pracowali sami mężczyźni. Ostatniego marzenia w całości spełnić nie mógł, bo Camila i Marita nie od dzisiaj były częścią zespołu, więc nie mógłby zwolnić ich z takiego błahego powodu. Zatrudniając jednak Jeroma wiedział, że będą potajemnie zerkać w odbicie lustra, milcząc jak zaklęte.
    — Mało nie zarobisz — obroty w salonie fryzjerskim pozwalały na to by wpłacać zadowalające sumy na konta pracowników. — I jestem pewny, że podkręcisz. Żeby tylko nie spędzały więcej czasu przy Twoim stanowisku pracy, niż przy moim — roześmiał się. — Jeszcze wyjdzie tak, że to Ty będziesz nakładał wszystkie farby, odżywki i modelował włosy.
    Małecki oczywiście ostatnie zdanie potraktował jako żart. Nie mógłby narazić swoich klientek na niezadowolenie, dlatego wszystkie obowiązki Jeroma będą odbywały się z dala od stanowisk fryzjerów. Po chwili odblokował telefon, wprowadzając odpowiedni adres. Podał urządzenie brunetowi, aby ten zapoznał się na spokojnie z najbliższą okolicą tego miejsca. Podpierając policzek o otwartą dłoń docenił to, że ten urodzony na Barbadosie podzielił się z nim stuprocentową prawdą. Nie owijał w bawełnę, a w tych czasach to naprawdę było ważne. Biorąc większy łyk kończącego się piwa, poczuł się jakby został w jednej chwili Świętym Mikołajem, który spełnia marzenia bez limitu. Chyba ten dzień należał do przyszłego Pana Młodego.
    — No to stary, wygrałeś coś na loterii... — przerwał, ściskając wyciągniętą dłoń. —... bo partner mojej siostry na pewno od Nowego Roku będzie szukał kogoś do budowlanki. Właśnie podpisał umowy na okres próbny i pewnie znajdą się tacy, którzy wolą leżeć i pachnieć, więc za jakiś czas szepnę mu słówko o Tobie.

    Jasper [Baw się dobrze i odpoczywaj <3]

    OdpowiedzUsuń
  41. On również wypił ostatni łyk piwa, umawiając się z nowym pracownikiem na poniedziałek o dziewiątej piętnaście. O tej godzinie miał okienko przed przyjściem pierwszej klientki, więc na spokojnie mógłby przedstawić go fryzjerom i zapoznać z zadaniami. Żegnając się z nim po wyjściu z baru, chwycił mocniej przejściową kurtkę w odcieniu khaki i podał mu na sam koniec swój numer telefonu. Po chwili zniknął za rogiem, kierując się do mieszkania żony. Weekend minął mu stanowczo za szybko; całą sobotę spędził w salonie, natomiast niedzielę poświęcił jedynie Willow. Znowu towarzyszyły im kamery, które rejestrowały materiał do szóstego odcinka. Ucieszył się, kiedy operatorzy opuścili miejsce zamieszkania brunetki, zdając sobie sprawę, że i kobieta odetchnęła z widoczną ulgą. Przespał całą noc, odkopując się co kilka godzin spod ciężkiej kołdry. Natomiast z samego rana zniknął, jakby był tylko wytworem wyobraźni i wypoczęty skierował się najpierw do cukierni, a następnie do salonu, w którym tętniło już życie. Oprócz stanowiska Jaspera wszystkie były zajęte; najmłodsza pracownica o imieniu Camila wykonywała kolorowe warkoczyki pierwszej dziewczynce należącej do grupy teatralnej; obok niej siedział Philipp wykonujący fryzurę ślubną, którą podobno znał już na pamięć; ostatnie miejsce tuż przy zegarze zajmowała Marita z licznymi tatuażami, która kończyła odważne strzyżenie. Brunet przywitał się z klientkami i włożył do lodówki puszkę energetyka o smaku mango. Gdyby w salonie ponownie zawitała jego najbliższa przyjaciółka, to znowu wysłuchałby, że sam psuje sobie zdrowie. Niestety, ale jedni walczyli z uzależnieniem od alkoholu, papierosów, słodyczy, a on nie mógł przejść obojętnie obok tego napoju. Odkąd wygrali konkurs na przełomie stycznia i lutego, w każdym salonie prowadzonym przez ojca, brakowało terminów, a klientki najchętniej pchałyby się drzwiami oraz oknami, dlatego szukał ratunku w czymś lepszym od kawy. Uśmiechnięty zasiadł za biurkiem, włączył służbowy laptop i przeglądając pocztę, odliczał minuty do przyjścia mężczyzny, z którym miał podpisać umowę. Do wyznaczonej godziny brakowało jeszcze dwadzieścia minut, więc nie musiał niczym się przejmować. Jerome nie wyglądał na takiego, który lekceważy pracy i notorycznie się spóźnia. Wierzył, że będzie im się dobrze współpracowało, a z czasem pozwoli brunetowi na odejście do przyszłego szwagra, który był w stanie zagwarantować mu o wiele ciekawsze zajęcie. Biorąc z talerzyka suchego rogala, ugryzł pierwszy kawałek, przeglądając dzisiejszy grafik. Kończył o siedemnastej trzydzieści, co było przyjemną odskocznią od codzienności. Zazwyczaj wychodził jako ostatni, chwilę przed dwudziestą albo i później. W ten sposób Jerome również skończy wcześniej. Nie zamierzał pierwszego dnia zostawiać go samego, a raczej w towarzystwie Marity i Camili, które jako singielki mogłyby nie dać mu spokoju. Dbając o stan psychicznego nowego pracownika nie zamierzał zostawić go na pożarcie; może gdyby mężczyzna urodzony na Barbadosie był wolny, to sam skorzystałby z dodatkowych dwóch godzin pracy, ale na pewno wolał spędzić czas z narzeczoną, niż prowadzić walkę z wiatrakami. Idąc na zapleczu, aby zrobić latte dla klientki Philippa, usłyszał po chwili głos wiernej fanki tatuaży.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewidentnie zapomniała, że mają otwarte drzwi, recepcja znajduje się nieopodal, a człowiek, o którym opowiadała nie miał problemów ze słuchem.
      — Od dzisiaj uważam, że poniedziałki nie są takie złe. Co to za ciacho czeka na Jaspera Małeckiego? Pozwól mi się nim zająć, bo chyba nie chcesz, żebym wbiła Ci nożyczki prosto w serce — gestykulowała rękami i mrugała co sekundę, prezentując długie rzęsy. — Jest taki cudowny. — mruknęła cicho, zerkając dyskretnie w stronę nieznajomego.
      — Będzie z nami pracował, Maritko — ustawił szklankę z kawą na tacy, wręczając ją pracownicy, aby dostarczyła ją wskazanej osobie. — Może schrupiesz go na drugie śniadanie, co? — roześmiał się, wychodząc z zaplecza, gdzie zostawił zaskoczoną kobietę.

      Jasper [ Chyba mnie też czeka szaleństwo na blogu, chociaż wolałabym być zdrowa i chodzić do szkoły ]

      Usuń
  42. Jeżeli Marita myślała, że jej słów nie usłyszy stojący blisko Jerome, to mężczyzna musiałby być w podeszłym wieku i zapomnieć z domu aparatu słuchowego. Zupełnie nie robiąc sobie nic ze swojego zachowania, wyszła zadowolona z zaplecza i od razu można było zauważyć, że rozpięła dwa guziki od różowej koszuli, prezentując tatuaż wykonany przed rokiem. Z delikatnym uśmiechem przeszła do stanowiska Philippa, zerkając przy tym uważnie na stojącego do niej tyłem bruneta. Według Jaspera zmierzyła go od góry do dołu i nie zrobiła tego tylko jeden raz. Korzystając z przerwy usiadła obok Camili, pomagając młodszej koleżance w wykonywaniu warkoczyków, przy czym obie plotkowały, szepcząc konspiracyjnie. Czyżby Małecki doczekał się tym razem dwóch, śliniących się pracownic? Na to wygląda, lecz ignorując zachowanie kobiet, wskazał na czarny obrotowy fotel, śmiejąc się pod nosem. Jakoś nie chciał sobie wyobrazić Jeroma w stroju typowej sekretarki. Wolał nie pobudzać swojej wyobraźni do działania i zapamiętać go w lnianej koszuli oraz jeansach.
    — No kolego, sam rzuciłeś im pewną propozycję, bo mogę uznać, że albo pączki nie wystarczą, albo oddadzą je nam i skosztują Ciebie — Jasper pogładził się po policzku z dwudniowym zarostem, opierając się o biurko. — No to tak, nie wymagam od Ciebie krótkiej spódniczki ani bluzeczki z dekoltem — roześmiał się, kontrolując sytuację w salonie. — Chwilowo wystarczy, że będziesz aktywny na naszej stronie, odpisując na pytania klientów i oczywiście należy odbierać od nich telefon, więc siadaj i czuj się jak w domu.
    Aktualnie nie chciał odrywać pracowników od wykonywanych zajęć. Oni mieli większy ruch niż Jasper, a czas na zapoznanie również się znajdzie, więc zamierzał co jakiś czas doglądać Jeroma i służyć mu wieloma radami. Odstawiając pudełko z pączkami, podziękował za poczęstunek pracownikowi i uważnie obserwował cyfry na Smartwachu. Niespełna pięć minut temu powinien przyjąć klientkę, jednak dalej nie ujrzał wysokiej blondynki w ciąży. Może coś się stało? Z tego co zapamiętał podczas ostatniej wizyty była w piątym miesiącu, a od ostatniego spotkania minęły zaledwie trzy tygodnie. Gdyby musiała wybrać się do lekarza w tym samym dniu, to na pewno by zadzwoniła, nie chcąc naliczenia niezbędnej zaliczki. Opierając się o wolny fotel ustawiony przy jego stanowisku, przeczesał włosy, poprawiając pas z akcesoriami. W tym samym czasie Marita podeszła do recepcji, przy której w wolnych chwilach zajmował miejsce jedynie Jasper. Dzisiaj mógł oddychać z ulgą i nie trzymać przy uchu telefonu, aby umówić kogoś na wizytę, nakładając jednocześnie pachnące odżywki albo farby. Wtedy nie miał czasu, żeby podrapać się po głowie, a co dopiero leniwie czekać na Ines. Musiał ogarnąć zaległe oraz aktualne faktury, odpisać na liczne wiadomości i zrobić milion rzeczy, które zabierały cenny czas, przez co mógł zapomnieć o angażowaniu w trzeci i być może w końcu udany związek. Właśnie przez ilość obowiązków, pewnego zimowego wieczoru zdecydował się na podjęcie decyzji o zgłoszeniu do programu. Teraz miał i asystenta, i żonę, więc nieładnie byłoby narzekać. Powstrzymał wybuch śmiechu, kiedy fryzjerka nachyliła się nad Jeromem, aby sięgnąć długopis. Chyba nie mógł narzekać na brak wrażeń. Nie spędził tu dziesięciu minut, a pewnie zauważył kolor biustonosza Marity. Brakowało, żeby usiadła mu jeszcze na kolanach, zachwycając się dłuższymi włosami Marshalla.
    — Piękności ty nasza, masz klienta — Jasper przywołał ją ruchem dłoni, uśmiechając się do mężczyzny ubranego w wielokolorową bluzkę i czarne spodenki.
    Mijając się z pracownicą stanął przy miejscu dowodzenia bruneta. Nie miał co robić, ponieważ klientka odrzuciła drugie połączenie, więc usiadł na stołku, pomagając znajomemu. Podał mu przy okazji cennik ze wszelkimi usługami i uśmiechnął się, widząc pierwszą odpowiedź Jeroma. W ten sposób na pewno przyciągnie tu płeć piękną, które będą chciały zrobić na nim podobne wrażenie jak Marita.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otwierając puszkę energetyka, upił łyk, włączając czajnik.
      — Napijesz się herbaty, kawy czy może lemoniady, którą wykonała Camila? — rudowłosa właśnie skończyła warkocze trzeciej tancerce, prosząc o zajęcie miejsca kolejną młodą dziewczynkę i przyjrzała się na dłużej mężczyźnie, którego doskonale widziała ze swojej pozycji.
      — Lemoniada jest pyszna i jak Tobie zasmakuje, to będzie w siódmym niebie — przystanął przy nich drugi i ostatni fryzjer płci męskiej, odpinający od swojej koszuli złote wsuwki. — Do zobaczenia w sobotę o ósmej — przyjął pieniądze, żegnając się z Panną Młodą. — Jestem Philipp, witaj na pokładzie. — podał mu w pośpiechu dłoń i poprowadził kolejną klientkę na fotel.

      Jasper [ Masz rację, ale jeszcze nie dzieje się jakoś dużo, więc lepiej teraz niż w jakimś bardziej intensywnym momencie, dziękuję <3 ]

      Usuń
  43. Lato w Nowym Jorku było dość przyjemne. Temperatury sięgały czasem nawet ponad trzydziestu stopni, a na kogoś kto całe życie spędził w Kanadzie, która kojarzy się zwykle z mrozami Ethan był naprawdę zadowolony. Zwłaszcza, że w jego życiu zaczynało brakować trochę słońca, a te bardzo było mu potrzebne. Sam też nabrał trochę koloru, choć przy swoim przyjacielu wciąż wyglądał oszałamiająco blado. Już chyba po prostu taki urok ludzi mieszkających na wyspach, gdzie słońce grzało przez cały rok. W ostatnim czasie zastanawiał się czy nie powinien się spakować i uciec tak na trochę do takiego miejsca, które pozwoli mu się wyciszyć. Gdzieś poza granice Stanów. Paszport już miał, jedynie co go wstrzymywało to znalezienie opieki dla psa, wolne i wykupienie takich wakacji, na które tymczasowo raczej sobie pozwolić nie mógł. Cieszył się, że nie musi nosić mebli. Niby właśnie na tym polegała jego praca, ale zawsze to było łatwiej, jak nie trzeba było się siłować z szafą czy łóżkiem, którego nie dało się złożyć i trzeba było przenieść w całości. A z kartonami czy workami, pójdzie im całkiem sprawnie. Przynajmniej Ethan podejrzewał, że tak powinno być. Nieskończonej ilości przecież mieć tych rzeczy nie mogli.
    — Zawsze jak zatęsknisz za opalenizną to możesz skorzystać z solarium — zażartował. Próbował sobie wyobrazić takiego faceta w solarium, ale nie potrafił. Siebie też nie potrafił, zmieściłby się w ogóle tam? Wiedział, że ludzie z tego korzystają, w tym i mężczyźni, ale jakoś ciężko było mu sobie to po prostu wyobrazić. Gdzieś też tam z tyłu głowy miał obraz z filmu, w którym korzystające osoby się spaliły i chyba wolał nie ryzykować. Nawet jeśli było to niemożliwe, lepiej nie ryzykować. — Mam nadzieję, że te twoje prawie zostaję zaraz zmieni się w zostaję na stałe, nie mam z kim pić piwa — rzucił z uśmiechem. Brakowało mu takich wyjść, a nie ze wszystkimi się dało tak naprawdę to zrobić. Z Jeromem się dogadywał, mieli wspólne tematy i się lubili, więc dobrze było znowu mieć swojego kumpla z powrotem w mieście. Tm razem oby na stałe.
    Szedł za nim, rozglądając się po okolicy. Była ładna, budynki mieszkalne również takie były. Być może, gdyby nie jego mieszkanie na Halsey Street zdecydowałby się na poszukanie czegoś tutaj, ale raczej nie chciał zmieniać swojego małego mieszkanka na coś innego. Zdążył się do niego przez te dwa lata przywiązać. Wewnątrz budynku również było ładnie, jego już nie robiło takiego wrażenia. Słuchał również uważnie co miał mu do powiedzenia Marshall. Zapowiadało się, że będzie to naprawdę długi dzień.
    — Ja nie pogardzę herbatą i ciastem, nie wiem czemu tak bardzo narzekasz — stwierdził. Może nie wiedział co mówi, ale co złego mogło być w herbacie i ciastkach? Zwłaszcza tymi przygotowanymi przez kogoś, nie mogło raczej być źle. Ethan podążył w ślady przyjaciela, na jeden karton nałożył dwa worki, schylił się i je podniósł. Swoje ważyło, ale chociaż w ten sposób szybciej się uporają z rzeczami i nie będą musieli krążyć z dołu na górę po kilka razy.

    [No u mnie właśnie też deszcze, coś Ci nie poszło. Jedź znowu i przywieź słoneczko. xDD]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  44. I chociaż to Jasper przejmował każdego dnia stery, to oficjalnym szefem tego salonu był jego ojciec. Ten, który porzucił Polskę i ukochaną stolicę województwa wielkopolskiego dla zatłoczonego Nowego Jorku. Rafał Małecki prowadził dwa zakłady tylko w ojczystym kraju. Jeden z nich znajdował się na obrzeżach miasta, natomiast ten otworzony później miał lokalizację na ulicy Koziej. Wtedy był zdolnym fryzjerem, który wychowywał samotnie dwie córki - Olę i Ewę, nie przeczuwając tego, że za jakiś czas powita na świecie Jaspera oraz Rachel. Kto pomyślałby, że zawróci w głowie młodej dentystce? Ona miała wtedy męża, pracowała na pełen etat w maleńkim ośrodku i krążyła między Polską, a Szwecją, gdyż niedaleko Poznania mieszkała jej prababcia. Poprzez ulotny romans narodził się właśnie on, a trzy lata później stał się starszym bratem. Jasper nie musiał długo czekać na zmiany w swoim dziecięcym życiu; od przeprowadzki minęło dwadzieścia jeden lat i cała rodzina nie mogła narzekać na to jak potoczyła się ich szara rzeczywistość. Nie wyróżniając się niczym od pozostałych pracowników podał kawę i lemoniadę znajomemu, uśmiechając się pod nosem. Jerome należał do osób odważnych, co pozwalało mu na szybkie, wręcz ekspresowe zaaklimatyzowanie się w tej pracy. Może jeszcze w piątek, po wypiciu dwóch kufli piwa myślał, że popełnił ogromny błąd, lecz fryzjer dostrzegł coś, czego nie dało się ominąć. Nowy pracownik czuł się tu jak ryba w wodzie.
    — Z Tobą to ja mogę pracować nawet dwadzieścia cztery godziny na dobę — Marita odłożyła maszynkę, zdejmując okrycie z klienta i odbierając należną kwotę. — Spadam na przerwę. — wzięła pączka i usiadła przed Marshallem, zagryzając wargę.
    Dłuższą chwilę zajęło Jasperowi powstrzymanie salwy śmiechu. On też przechodził przez podobne zachowanie fanki tatuażów, które prawdopodobnie zajmowały większość drobnego ciała. Przyjmując ją na pokład zerwał ze swoją drugą dziewczyną. Tą, która stwierdziła, że po kontuzji stał się nikim, a ona pragnęła żyć u boku sławnego koszykarza, a nie zwykłego fryzjera. Może gdyby nie miał zranionego serca, to przejąłby inicjatywę, zaprosił pracownicę na kawę, ale stał się oziębły na kokieterię kobiet. Liczyła się jedynie praca i szybkie zaleczenie ran, co szybko dotarło do zauroczonej Marity, która przez kilka miesięcy spotykała się z innym fryzjerem, który odszedł od nich na początku kwietnia. Dotykając chłodną puszką warg, zrobił kilka mniejszych łyków, rejestrując obecność ciężarnej Ines. Na całe szczęście była zdrowa i cała, więc Jasper nie musiał dłużej myśleć w czarnych kategoriach. W końcu kobieta nie odbierała, a nigdy wcześniej nie spóźniła się na umówioną wizytę. Odkładając na blat w zapleczu energetyka, powrócił do swojego stanowiska. Nareszcie nie będzie mu się nudziło; to dzięki salonowi serce biło mu szybciej i pamiętał momenty, podczas których przychodził tu o ósmej, wychodząc przed dwudziestą pierwszą, co oznaczało, że pracował dłużej niż dwanaście godzin, wracając do mieszkania tylko na kolację, kąpiel i sen.
    — Więcej nie rób mi takich numerów, bo jeszcze bym osiwiał, a nie wiem, czy spodobałby się mojej żonie — oparł dłonie o ramiona kobiety, która poprawiała w pośpiechu czerwoną pomadkę na ustach.
    — To nie mój dzień, Jas. Zasnęłam dopiero przed piątą, bo mój synek rozgrywał kilkugodzinny mecz, a dodatkowo samochód nie chciał odpalić. Przepraszam i sądzę, że Willow przygarnie Cię w każdym wydaniu — uniosła brwi, uśmiechając się szeroko. — Nadrobiłam ostatni odcinek i jesteście wspaniali. Tak samo byłam zakochana w swoim mężu te dwa lata temu, ale on teraz woli ciepłe kapcie, kabaret i piwko.
    Jasper skomentował to krótkim śmiechem, rozczesując jasne kosmyki. Ines przychodziła do niego od tamtych wakacji i szybko się polubili. Kibicował młodemu małżeństwu, kiedy starali się o dziecko i chyba jego trzymanie kciuków się opłacało, bo pierworodny syn państwa Hemstword przyjdzie na świat za cztery miesiące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubił poznawać życiorysy swoich klientów, rozpoznając z czasem znajome twarze, kiedy mijali się na mieście, a teraz to oni poznawali dokładniej losy dwudziestoośmioletniego mężczyzny. Przy okazji dostrzegali wymalowane zakochanie się bruneta w młodszej o dwa lata tłumaczce. Tego nie dało się ukryć; musiałby zakładać na twarz maskę, aby nie okazywać prawdziwych uczuć.
      — Rozumiem, że wracamy do ciemnego brązu?
      Kobieta pokiwała twierdząco głową, co oznaczało, że w trakcie tych trzech tygodni nie zmieniła zdania. Cóż płeć piękna potrafiła gwałtownie podjąć inną decyzję, a te w stanie błogosławionym były w tym fenomenalne. Po kilkunastu sekundach wrócił z odpowiednią farbą, miseczką i pędzlem. Rozłożył wszystko na przesuwanym stoliczku, prowadzając klientkę do myjki. Tam z delikatnością umył długie włosy, osuszając je jednorazowym ręcznikiem. Przed dziesiątą usiadł na obrotowym stołku, wsuwając dłonie w rękawiczki i w spokoju przygotowywał farbę. Któraś z bardziej doświadczonych kobiet powiedziałaby, że Ines na własne życzenie szkodzi nienarodzonemu dziecku. Jeszcze kilkanaście lat temu ciężarne omijały fryzjerów albo wybierały się jedynie na podcięcie włosów. Teraz nie widziano w takich zabiegach żadnych przeciwwskazań, więc Jasper nie mógłby odmówić zmiany koloru przyszłej mamie.
      — Ciekawe czy zauważy, że nie jestem już blondynką — wyjęła z torebki telefon, odpisując w pośpiechu na zaległą wiadomość od męża. — Świętujemy dzisiaj bawełnianą rocznicę ślubu, więc muszę wyglądać oszołamiająco — zaczęła masować swój widoczny brzuszek i zerknęła w stronę Jeroma. — Gdzie zabrałby Pan żonę, aby celebrować z nią tak ważny dzień?

      Hairdresser

      Usuń
  45. Zabierając się za rozdzielanie cieniutkich pasm włosów, zaczął nakładać na nie odpowiednią ilość farby, którą rozprowadzał pędzlem z wygrawerowanym imieniem. Każdy z pracowników miał swój zestaw narzędzi; przy zakupie decydowali się na jakiś charakterystyczny symbol związany ze swoją osobą, aby później uniknąć niepotrzebnego nieporozumienia i chłodnej atmosfery w salonie. O wiele lepiej pracowało się wszystkim, kiedy można było wysłuchiwać żartów, które nikogo nie obrażały, a dodatkowo poprawiały humor. Wykorzystując do połowy drugie opakowanie, wyrzucił niezużytą farbę do kosza. Kto chciałby użyć czegoś takiego u innej klientki? Taki zabieg należało przeprowadzić w trakcie dziesięciu minut, unikając złego działania farby. Wmasowując ją za pomocą dłoni, zsunął po chwili brudne, jednorazowe rękawiczki, wsłuchując się uważnie w wypowiedź Jeroma. Panie przebywające w salonie nie będą jedynie zachwycone urodą mężczyzny z Barbadosu, ale okrzykną go romantykiem, których jest jak na lekarstwo w XXI wieku. Uśmiechając się delikatnie, wyobraził sobie na miejscu bruneta i jego narzeczonej, siebie wraz żoną. On też chciałby w niedalekiej przyszłości opowiadać innym o tłumaczce, nie mając z tyłu głowy upływającego czasu, po którym należało podjąć ważną decyzję. Jasper nie chciał brać rozwodu po miesiącu małżeństwa; zamiast spędzać czas z Willow, przesiadywał w salonie, ale z czegoś musiał żyć. Może gdyby zamiast fryzjerstwa wybrał karierę na Instagramie, to wstawiłby kilka zdjęć dziennie, szukając z tłumaczką własnego miejsca na Ziemi. Takiego, do którego będą wybierać się w każdą rocznicę ślubu, zachwycając się nim na nowo. Podwyższając obrotowy stołek, usiadł na prawej nodze, rozmyślając o Willow. Czy będą tak samo zakochani w sobie jak Jerome z ukochaną? Czy kobieta z czasem będzie narzekała, że mąż woli ciepłe kapcie, program w telewizji i piwo? To nie był objaw kryzysu w związku, lecz tego, że zakochani czują się przy sobie dobrze, prowadząc naturalne życie, a nie jakieś udawane.
    — Byłam kiedyś na Barbadosie i powiem Panu, że najchętniej bym stamtąd nie wracała. Zakochałam się w tym miejscu szybciej niż w moim mężu — zachichotała, wskazując na blokadę telefonu, gdzie miała ustawioną tapetę z okolicami rodzinnego kraju Jeroma. — Jeszcze piąty, ale za dwa tygodnie zaczynam szósty. Za chwilę nie zmieszczę się w żadną sukienką, a robi się coraz chłodniej — poprawiła cieniutką, kremową narzutkę. — Mały rośnie jak na drożdżach, ale nie mam co się dziwić. Mój mąż ma ponad dwa metry.
    Jasper z opowieści Ines wiedział, że Henry jest koszykarzem, więc jego wzrost był czymś zwyczajnym w jego zawodzie. On sam pamiętał, że był jednym z niższych zawodników; w drużynie jedynie było dwóch mężczyzn poniżej metr dziewięćdziesiąt, później znajdował się on, a kolejni przewyższali go o całą głowę albo i więcej. Na całe szczęście grał dobrze; inaczej nie byłby kapitanem drużyny przez długi czas, lecz teraz ten wzrost do niczego nie był mu potrzebny. Chyba, że Willow lubi wysokich panów, to spełniał jakieś oczekiwania żony. Spoglądając na nieco zawiedzioną Maritę, zaśmiał się, kiedy zmieniła nieco temat.
    — Na takie wycieczki trzeba mieć, a kiedy planuję pracować przez całą dobę, to chyba Jasper zadba o mój portfel.
    — Zawsze mogę to zrobić, ale pod jednym warunkiem. Musicie mnie zapraszać do siebie na kolację, bo nie chcę wbijać zębów w ścianę i żerować na żonie — wzruszył ramionami, idąc na zapleczu.
    Po kilku minutach wrócił do swojego stanowiska, podając ciężarnej kobiecie gorącą herbatę z cytryną. W tym samym czasie Camila odprowadziła do wyjścia ostatnią dziewczynkę i zaczęła rozprostowywać palce. Na całe szczęście to była jedna z mniejszych grup tanecznych, ale pamiętał doskonale, że kiedyś trafiło jej się dwanaście tancerek, którym musiała zrobić perfekcyjne koki. Uśmiechnięta wzięła szklankę lemoniady, poprawiając czerwoną spódnicę przed kolano.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Aż tak Ci zasmakowała? — ustawiła dzbanek na miejsce, mieszając patyczkiem cząstki limonki. — Zależy jakie cuda masz na myśli, Jerome — zarzuciła czarną ramoneskę. — Jasper, wychodzę na piętnaście minut.
      — Pozdrów ode mnie tego przystojnego sprzedawcę w księgarni, słoneczko — Marita przytrzymała koleżankę za rękę, opierając się o recepcję. — Tylko nie róbcie tego przy ludziach, bo zbyt wiele w nocy się nasłuchałam. Żałuję, że Ci wynajęłam ten pokój, bo mieszkanie z kotem bardziej mi odpowiadało. — zachichotała, przenosząc wzrok na wchodzącą klientkę.
      I jak widać nikt w tym salonie nie mógł się nudzić, dlatego gdyby miał ponownie wybrać pomarańczową piłkę, a nie nożyczki lub szczotkę, to podziękowałby za propozycję gry. Tam liczyły się męczące treningi, wysoka punktacja w tabeli i stres związany z tym, aby wygrać mecz. Tu miał się z czego pośmiać, ale najbardziej ciekawiła go relacja nowego pracownika. Spędził w pracy zaledwie godzinę, a mógłby napisać cieniutką nowelę, zawierającą informacje na temat czwórki fryzjerów.

      Jasper

      Usuń
  46. Pomachał wychodzącej Camili, wracając do rozmowy z przejętą Ines. Z relacji przyszłej brunetki wynikało, że ma gotowy pokoik na poddaszu domu dla swojego synka, zakupiła już większość ubranek, dobierając je nie ze względu na płeć dziecka. Sam doskonale wiedział, że różne przypadki chodzą po ludziach, a jego pięcioletnia chrześniaczka miała być silnym chłopcem, a nie drobną dziewczynką. Uśmiechnął się błogo, dostrzegając w lustrze poczynania Jeroma. Chyba ktoś pokochał swoje nowe zajęcie i częściej będzie chwytał po naładowany aparat niż po słuchawkę telefonu albo bezprzewodową klawiaturę z obdartymi klawiszami liter a, s i z, którą Jasper musiał w najbliższym czasie wymienić.
    — No, no — zagwizdał głośno. — Nasza sekretareczka wkręciła się w pracę po całości. Dobrze, że nie zdecydowałeś się na szpilki, bo mógłbyś jedynie zobaczyć orła cień na tych płytkach. — roześmiał się wraz z Ines, która w międzyczasie usłyszała część opowieści o nowym pracowniku.
    Po piętnastu minutach wróciła Camila, machająca reklamówką z ananasami. Jak widać nie lubiła przegrywać, więc zdecydowała się na podjęcie wyzwania rzuconego przez długowłosego. Pewnie jutro z samego rana przybiegnie tutaj radosna niczym skowronek, chowając do lodówki dzbanek z lemoniadą o innym smaku. Jasper już wiedział, że podziękuje za szklaneczkę tego specjału, gdyż odrzucało go na samą myśl o tym owocu. Tak samo jak ananasa nienawidził też awokado i papai. Gdyby na świecie istniały tylko takie owoce, to stwierdziłby, że ma alergię, odsuwając je od siebie na bezpieczną odległość. Odliczając minuty do zmycia farby, dopił resztę energetyka, obserwując działania Jeroma na stronie internetowej. Tu nie chodziło o brak zaufania, lecz nie mógł pozwolić sobie na jakiś błąd z jego strony, którym obwiniłby siebie. Od razu rzucił go na głęboką wodę, ale Marshall nie był tym przejęty, a raczej zyskiwał radość z wykonywanego zajęcia. Po odpowiednim czasie zabrał się za wysuszenie ciemnych włosów, modelując je w ulubiony sposób Ines, która skupiła wzrok na liście najmodniejszych imion tego roku.
    — Miałam wybrane imię dla małego, ale bezczelnie zostało podkradzione. Kuzyna mojego męża urodziła przedwczoraj syna i nazwała go Xavier. — zrezygnowana przesuwała palcem po numerach, nie zatrzymując się przy żadnym na dłużej.
    — Ja już ma pewne doświadczenie w wybieraniu imion. Mam dziewiątkę młodszego rodzeństwa i większość z nich wybierałam — uśmiechnęła się Marita i włączyła nawilżacz do włosów, proponując swojej klientce coś do picia.
    Tej ciekawostki o fance tatuaży nie słyszał, więc uniósł zdziwiony brwi, przypominając sobie matkę dziewczyny. Miała talię osy i pracowała w laboratorium, zyskując tytuł doktora. On najprawdopodobniej w takiej sytuacji skupiłby się jedynie na wychowaniu dzieci, ale pod tym względem podziwiał płeć przeciwną. Potrafiły dorzucić się do wspólnych finansów, wysprzątać perfekcyjnie dom, ugotować dwudaniowy obiad, rozwijać swoje pasje, odbierać punktualnie potomstwo ze szkół i wyglądać przy tym tak, że mężczyznom brakowało tchu. Od razu pomyślał o Willow. Czy żona marzy o dużej rodzinie, czy urodzi tylko jedno dziecko? Czy kiedykolwiek oboje usiądą na kanapie, ona oprze się o jego klatkę piersiową, znajdując się między nogami Jaspera i będą wybierać imiona dla dzidziusia? Wybijając się z pięknej wyobraźni, przeczesał palcami miękkie włosy, ciesząc się z uzyskanego efektu. Ines natychmiast poszła zapłacić Jeromowi za usługę i każdej obecnej osobie posłała ciepły uśmiech, wychodząc z salonu. Małecki na moment odpiął pas z akcesoriami, opierając się o recepcję, na której wygodnie rozłożył ręce, chowając w nich twarz.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  47. Gdyby Jerome znał fryzjera lepiej, to nie musiałby iść po szklankę wody. Jeszcze nie umierał, ale podziękował szerokim uśmiechem za chłodny napój, upijając zawartość do połowy. Po pierwsze kolano dawało się we znaki, a siedząc w jednej pozycji czuł, jakby coś rozrywało się od środka. Po drugie szykował się na przyjście swoich trzech sióstr, które trafiły na jedyny wolny termin w grafiku Jaspera na ten miesiąc, skacząc przy tym w kółeczku, kiedy ogłosił im dobrą nowinę. Jednak najgorszym z problemów było to, że nie może być przy Willow. Nie chciał siedzieć jej na głowie przez cały dzień i noc, ale jak mieli się poznać? Wyraźnie zaznaczył ekspertom, że więcej czasu spędza w salonie fryzjerskim, jednak nie zmienili zasad z tego powodu. Jasperowi nie chodziło o szczególne traktowanie; uważał, że wszyscy zasługują na więcej czasu, jednak myślał błędnie. On nie chcąc wystraszyć tej nieśmiałej brunetki trzymał się nieco z boku, dowiadując się o pikantnych szczegółach pozostałych dwóch małżeństw. Jedno z nich spędziło ze sobą namiętną noc poślubną, a drugie w ostatnim odcinku nie szczędziło sobie czułości. Siadając na stołku obok Jeroma, podwinął luźną nogawkę od spodni do góry, aplikując maść w żółtej tubce. Gdyby zrezygnował z udziału w programie, to w tej chwili podejmowałby się kolejnej, ciężkiej rehabilitacji po przeprowadzonej operacji, ale nie chciał stać się ciężarem dla żony. Wystarczyło, że dalej był bardziej nieznajomy niż znajomy.
    — Wszystko w porządku — zakręcił maść, myjąc po niej ręce. — Powiedzmy, że jestem dziadkiem w skórze dwudziestoośmioletniego mężczyzny — roześmiał się, ruszając nogą w górę i w dół. — A na ten blat rzucam się prawie codziennie. Niemal jak Reksio na szynkę.
    Dopijając wodę do końca, opłukał szklankę i odstawił ją na suszarkę. Do przyjścia sióstr pozostało kilka minut, więc postanowił odpocząć. Przez najbliższe trzy godziny spędzi czas jedynie przy Rachel, Oli i Ewie, co oznaczało, że będą węszyć, drążyć i traktować Jaspera jak malutkiego chłopca. Odkąd wszystkie zostały matkami, to stały się jeszcze bardziej czułe i nauczyły się dmuchać na zimne. Opierając się o regał z licznymi, podpisanymi segregatorami, obserwował trójkę fryzjerów w akcji. Marita wręczyła właśnie filiżankę z zieloną herbatę klientce, poprawiając nawilżacz i ruszyła w kierunku Jaspera oraz Jeroma. Na chwilę odwrócił wzrok od zadowolonej kobiety, zerkając przelotnie na Philippa, który robił wszystko, aby z twarzy Sheili nie zniknął szeroki uśmiech. Natomiast Camila po schowaniu ananasów do lodówki, oczekiwała na słynną Wags, relacjonującą całą wizytę w salonie Małeckich na swoim Instagramie, który nie zasypiał tak samo jak Nowy Jork.
    — Moim rodzicom nie nudziło się w sypialni — westchnęła głośno dając im do zrozumienia, że życie w takiej gromadce do łatwych nie należy. — Kiedy urodził się Bastian te siedem lat temu sądziłam, że to już koniec, ale niespełna trzy lata później na świat przyszły bliźniaczki. Paskudnie słodkie i urocze — zaśmiała się, pokazując całą gromadkę uchwyconą na jednym zdjęciu. — Za żadne skarby nie chcę tylu brzdąców. Jeżeli mój facet będzie miał odmienne zdanie, to wykastruję go jak mojego kota.
    — To już mam odpowiedź na dręczące mnie pytanie. Nigdy nie widziałem takiego smutnego kota jak Twój — brunet powstrzymał chichot i objął Maritę, układając głowę na jej ramieniu. — Mówił Ci ktoś, że jesteś brutalna?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ja! — Philipp wziął opakowanie z farbą i na chwilę przystanął w towarzystwie. — Powiedziałem jej to tuż po tym, gdy kopnęła mnie w tyłek. Wiecie dlaczego to zrobiła? Bo zjadłem więcej ciastek z orzechami, które w tamtym tygodniu przyniosła pani Małecka. I ogłaszam przy wszystkich, że nie pójdę z Tobą na kawę dla własnego bezpieczeństwa. — odszedł pośpiesznie, chroniąc się przed wybuchem fryzjerki.
      Chyba czas najwyższy zamienić szyld na inny. Ogłosić wszystkim, że znajduje się tutaj zakład psychiatryczny, a Jasper powinien wyjechać na niekończące się wakacje, uwalniając się od tych pozytywnych wariatów. Z chęcią skorzystałby z urlopu, zabierając Willow do Polski oraz na Barbados, o którym zachęcająco opowiadała Ines wraz z mieszkającym tam Marshallem.

      Jasper

      Usuń
  48. [Cześć!
    Ja Ciebie także kojarzę, ale nie jestem pewna, skąd. Do głowy przychodzi mi Indywidualnie, ale pewna nie jestem.
    NYC już od dawna chodziło mi po głowie, ale zawsze myślałam sobie, że mogę się nie wyrabiać, bo praca, bo to, bo tamto, później remont, który się ciągnął i ciągnął, i jeszcze zostały kosmetyczne rzeczy... szkoda gadać. NYC jest super, podoba mi się, że tak długo istnieje w blogsferze, jest tu sporo ludzi i są zasady, które szanuję i zamierzam przestrzegać ;)
    Swoją drogą, Jerome jest taki fajny! I babcia z tymi słowami na lotnisku to takie awww <3 Nie mam pojęcia, jak ich drogi mogłyby się zetknąć... Nie wiem, czy Jerome chodzi na imprezy w czasie swojej wizyty w Nowym Jorku, ale może nie zrozumiałby się z kimś i ten ktoś byłby wkurzony, a Jaime uratowałby sytuację? Strasznie naciągane i chyba bezsensu, ale niestety nic mi na razie innego nie przychodzi do głowy... A może! Czy Jerome zwiedza w NY? xD Na przykład Empire State Building? Jaime mógłby tam robić coś niebezpiecznego, a Jerome uratowałby mu tyłek? :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  49. [No to może ktoś miał podobny nick :D
    Oczywiście, że jest to doceniane. Kawał świetnej roboty ;) Podziwiam i życzę dalej takiej dobrej roboty :D
    Ja zacznę, Jaime będzie chciał rozrabiać, a Jerome sprowadzi go na ziemię. Ale chyba nagnę rzeczywistość, minę się z faktami, ale już trudno xd Zacznę najpewniej jutro :)]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  50. Dla Jaspera nie było ważne to, że żona zna go od dnia wypowiedzenia przysięgi małżeńskiej. Wchodząc do jej mieszkania zdawał sobie sprawę z tego, że czeka na niego ktoś więcej niż koleżanka, dziewczyna czy narzeczona. Czekała na niego brunetka, z którą miał zbudować coś trwałego, coś na dobre i na złe, stając się dla niej tym jednym jedynym. Wiedział, że zaczęli od nieco niezrozumiałego końca, ale czy w ten sposób nie mieli szans na to, aby obdarzyć się prawdziwym uczuciem? Fryzjerowi wydawało się to realne, chociaż wspólnie z Willow mieli stanowczo bardziej pod górkę niż inne małżeństwa, jednak po coś istniało przysłowie — kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, prawda? Wzruszając ramionami zastanawiał się nad pytaniami Marshalla. Czy czuł coś do niej? Czy zakochiwał się w dwudziestosześcioletniej zielonookiej kobiecie z Karoliny Południowej? Dotykając dłonią nożyczek, wpatrywał się w jasną ścianą, nie mogąc zebrać myśli. Nie miał okazji rozmawiać z żoną na temat przyszłości; byli dla siebie bardziej znajomymi, ponieważ do tej pory kupił jej jedynie kwiaty i udało mu się przytulić ją na dłużej. Tylko czy miłość składa się jedynie z namiętności oraz niekończących się fajerwerków? Czy muszą pić sobie z dzióbków? Czy powinni od razu skoczyć na głęboką wodę? Jasper uważał, że należało poznać ją metodą małych kroczków. W końcu nie zależało mu na tym, aby przekroczyć przestrzeń tłumaczki i następnego dnia odebrać walizkę z wycieraczki, odchodząc bez słowa pożegnania. Fascynowała go i to był fakt; lubił jej słuchać i spoglądać bez zawahania, kiedy nie mogła kontrolować wzroku swojego męża. Głupie serce biło szybciej na widok Willow i to chyba potwierdzało jedno, chociaż nie mógł być pewny do końca. Uważał jednak, że to nie może być nic nieznaczące zauroczenie, bo gdyby miało tak być, to nie wypowiadałby się o niej w tak ciepły sposób, wyobrażając sobie wspólną przyszłość. Krzywiąc się lekko z bólu, opadł na stołek, obserwując zajętą trójkę fryzjerów.
    — W każdy piątek o dwudziestej drugiej trzydzieści — odpowiedział na pierwsze i łatwiejsze pytanie, przeglądając przy okazji grafik na przyszły miesiąc. Nie było w nim prawie miejsca na żadnego dodatkowego klienta, ale to cieszyło Jaspera, który dbał o ten salon jak o własne dziecko. — Chyba jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić o miłości. Nie znam mojej żony, co może wydawać się śmieszne, ale bardzo mnie fascynuje. Jest inna, taka spokojna, a ja nigdy nie miałem szczęścia, żeby poznać zrównoważoną kobietę — obrócił się raz na stołku, zerkając na Jeroma. — Dla wielu to zwykły eksperyment społeczny, ale chcę żeby nam się udało, naprawdę.
    Może do trzech razy sztuka? Może to Will okaże się tą odpowiednią? Małecki nie chciał zapeszać, ale było w niej coś tak pozytywnego, że chyba nie potrafiła ranić ludzi, a może żył jedynie w błędzie? Wzruszając ramionami wiedział jedno. Na pewno nie wywinie mu podobnego numeru jak dwie byłe dziewczyny.
    — Jestem ostrożny, bo zbyt wiele przygód miałem w poprzednich związkach. Pierwsza partnerka zdradziła mnie z innym koszykarzem, tuż po meczu, kiedy wręczyłem jej kluczyki do własnego samochodu — wstał, dolewając do szklanki wody. — Natomiast druga kochała bardziej moją sławę i stałem się dla niej nikim po kontuzji, która nie tylko przekreśliła udany związek, ale i wszystkie marzenia sportowe.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  51. Odkąd przeprowadził się do Nowego Jorku, a było to już jakieś dziesięć lat temu, zawsze lubił chodzić do Empire State Building. Ten budynek go zachwycał swoim wyglądem i nocnym oświetleniem, a ze szczytu można było dostrzec całe miasto. Było tam spokojnie, a zarazem niebezpiecznie pomimo wszystkich tych zabezpieczeń przed wypadkami. Czasami żałował, że nie było tutaj samych barierek, tylko wszystko, cały taras, został zabudowany oknami. W wietrzne dni było tutaj słychać, jak głośno wieje wiatr, w deszczowe hałas uderzającej wody o szyby zagłuszał rozmowy. W takie dni Jaime lubił tutaj przychodzić, bo to skutecznie odwracało jego uwagę od natrętnych myśli w głowie.
    Co prawda dzisiejszy wieczór nie był ani wietrzny, ani deszczowy, ale Moretti zdążył już trochę sobie wypić. Nie czuł się pijany, jednakże do trzeźwych też by się nie zaliczył. Postanowił znów udać się na sam szczyt swojego ulubionego budynku w Nowym Jorku i tam spędzić czas. Tylko w nieco inny sposób niż zawsze. Nigdy przedtem nie wziął ze sobą średniej wielkości śrubokręta, takiego zwykłego, nie krzyżakowego czy jakkolwiek się one nazywają. Co prawda wcześniej miewał takie myśli, wpadł na ten pomysł już dawno i nawet chciał go zrealizować, ale... zawsze coś go powstrzymywało. Przecież mogło stać się coś złego, bardzo złego. Dzisiaj na mieście zobaczył chłopaka, który był podobny do jego starszego brata. Cóż, Jaime przynajmniej tak sądził; że ten chłopak byłby podobny do jego brata, który teraz miałby dwadzieścia jeden lat.
    W każdym bądź razie Jaime założył na siebie bluzę z kapturem, a w kieszeń schował narzędzie. Udało mu się jakimś cudem czmychnąć między ochronę i wejść do windy. Dłonie miał schowane w kieszeni bluzy. Sprawiał wrażenie normalnego człowieka, który nie ma nic złego na myśli.
    Na tarasie szybko się rozejrzał. Nie było tutaj wielu ludzi, pewnie dlatego, że był wieczór, a i środek tygodnia nie zachęcał do odwiedzin Empire State Building. Dla Moretti'ego nawet lepiej. Założył kaptur na głowę i wycofał się gdzieś na bok. Postanowił chwilę odczekać, aż ludzie sobie pójdą, w tym samym czasie kątem oka szukał kamer. Miał nadzieję na jakieś "okienko", które go nie złapie. Za szybko, oczywiście.
    Kiedy upewnił się, że nieprędko mu ktoś przeszkodzi, wyjął śrubokręt z kieszeni i sięgnął do jednego z łączeń okien. Odnalazł tu jakieś zawiasy, wcześniej obejrzał sobie wszystko i przemyślał, jak to zrobić. I zabrał się za otwieranie okna między bezpiecznym tarasem, a niebezpieczną przestrzenią dookoła szczytu budynku, który był jedną z najlepszych atrakcji miasta.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  52. — W takim razie lepiej kup sobie odpowiednie buty do biegania — odparła.
    Czuła się dobrze w jego towarzystwie, a nawet nie znali się jeden dzień. Była po prostu pewna, że Jerome to taka osoba, której nie da się nie lubić i jak widać łatwo im przyszło odnalezienie wspólnego języka. Cieszyła się, że nie jest tu sama. Niby mogła zostać w hotelu, ale jakoś nie umiała sobie siebie tam wyobrazić, gdzie reszta załogi rozmawiała z rodziną i bliskimi, Lynie już to miała za sobą. Co prawda poinformowała tylko mamę, a ona już zajmie się bliskimi, którzy mogli widzieć wiadomości i jakimś cudem wiedzieć, że tam się znajdowała. Teraz mogła bezkarnie siedzieć w barze, popijać drinka i cieszyć się wyspą, którą naprawdę chciała zwiedzić i miała nadzieję, że przez te następne dni zobaczy coś więcej niż to, co udało się jej obejrzeć wybierając się do baru.
    — Rozumiem, że spotkanie się prawie oko w oko ze śmiercią połączyło nas już do końca życia? Ale przyznaj, to byłaby świetna historia do opowiadania dzieciakom — zauważyła. Oryginalne zapoznanie, pewnie robiliby furorę w rodzinie z taką historią. Lynie była też pewna, że i każde z nich w swojej będzie robiło. Widziała już siebie opowiadającą co się wydarzyło, jak już uda się jej przylecieć do Francji z jakiejś okazji czy i bez, ale chciała się postarać tymczasowo też i o obywatelstwo, a to wymagało pewnych wyrzeczeń. Co w zasadzie też nie było tematem do przemyślania podczas towarzyskiego spotkania. — W zasadzie to tak. Urodziłam się w Lille, moja mama jest Francuzką. I skoro tak, to chętnie się wproszę do was. Rzadko mam okazję porozmawiać z kimś po francusku. Co prawda mam przyjaciółkę, też jest z Francji, ale nie widuję jej tak często jakbym chciała. A francuski to najpiękniejszy język, kaleczenie go to jak nóż w serce — dodała przykładając dłoń do własnego i uśmiechając się do obu mężczyzn. Dobrze się jej z nimi rozmawiało. Nawet z początku miała obawy, że może być między nimi niezręczna cisza, ale nic takiego się nie działo. Nigdy nie należała też do osób, które były skryte i nieśmiałe, więc prędzej czy później jakoś zaczęłaby z nich wyciągać informacje czy po prostu zaczynałaby luźne tematy do rozmów byle nie siedzieć w ciszy czy uciec do hotelu tłumacząc się zmęczeniem, co pewnie nie byłoby nawet złą wymówką patrząc na sytuację, w której się kilka godzin temu znalazła.
    — Grasz w komediach romantycznych, tak? Bo ta historia właśnie totalnie brzmi, jak wyrwana z filmu czy książki Nicholasa Sparksa, serio — powiedziała. Kochała romanse, mieszkała przez dość spory czas w mieście, które przez ludzi było nazywane miastem miłości, nie mogłaby być nie zachwycona taką historią. — Musi być z niej naprawdę szczęściara, skoro poleciałeś w ciemno do ośmiomilionowego miasta. Mieszkam tam cztery lata, a czasem się gubię i nie mogę znaleźć drogi, a co dopiero mówić, gdybym przyleciała tam kogoś szukać — powiedziała. Zacięła się na chwilę analizując swoje słowa. Chwilę jej zajęło zanim po prostu się roześmiała, jakby nie patrzeć zrobiła dokładnie to samo co Jerome. Tylko nie miała tyle szczęścia.
    — Cofam to. Zrobiłam to samo, ale niestety nie jestem szczęściarą. Jak mi zdradzisz przepis na odszukanie ludzi w tej betonowej dżungli, to ci zdradzę, gdzie na Manhattanie sprzedają najlepsze hamburgery w całym Nowym Jorku.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  53. Nie lubił wracać do przeszłości, która wprowadziła do jego życia wiele bólu i smutku. Byłe partnerki przypominały niewiniątka, lecz zraniły go jednym gestem, słowem, czynnością. Z początku myślał, że prześladuje go jakiś paskudny pech, bo obie perfidnie zagrały swoje role, raniąc Jaspera doszczętnie. Po tym wszystkim nie potrafił zaufać żadnej kobiecie. Może to dlatego przed małżeństwem omijał płeć piękną szerokim łukiem, spędzając dwie noce z sympatyczną dziewczyną o ognistym kolorze włosów? Teraz liczyła się jedynie Willow. Żona, która być może czuje do niego coś podobnego, co on do niej. Coś jeszcze nieokreślonego ze względu na zbyt krótki czas spędzony w swoim towarzystwie. Wielu nowojorczyków nie widziało sensu w podobnych związkach; takich, które zawierało się w dalekiej przeszłości, a obecnie opisywało się je jedynie w książkach historycznych albo udanych bestsellerach. Uśmiechając się do Jeroma, nie odpowiedział na pytanie dotyczące żony. Po prostu nie wiedział, nie rozgryzł tej drobnej brunetki i chociaż nie mógł narzekać na to małżeństwo, to wolał nie pytać kobiety o plany na przyszłość. Bał się, że zacznie opowiadać o swoich marzeniach, w których nie znajdzie się miejsce dla niego.
    — Fryzjerstwo zajmowało drugie miejsce w moim życiu, a to pierwsze należało do sportu. — popatrzył w stronę otwierających się drzwi. — Stare dzieje. Przestałem być już koszykarzem, kapitanem drużyny, a zostałem tym, który uszczęśliwia wszystkie kobiety. — roześmiał się i widać było, że paskudny humor odleciał w zapomnienie.
    — Słyszałem coś o piwie, zabierzecie mnie ze sobą? — minął ich Philipp, który zabrał z biurka prywatny telefon. — Tylko nie dzisiaj, bo siedzę tu do dwudziestej, panowie.
    Po chwili wrócił do stanowiska, ustępując miejsca szczebioczącym paniom. Wszystkie trzy oparły się z gracją o kontuar, prezentując perfekcyjne uśmiechy. Czasami Jasper miał wrażenie, że każda z nich została przebita przez kalkę. Były prawie takie samo, wliczając maleńkie różnice spowodowane posiadaniem innej matki. Tylko ta najmłodsza, stojąca po środku mogła nazywać się rodzoną siostrą Jaspera, ale fryzjer nigdy nie podkreślał w nadzwyczajny sposób tego, że dwie starsze kobiety są owocami miłości jego ojca z inną kobietą. Traktował każdą w identyczny sposób, nie wyróżniając Rachel ponad Olę i Ewę. Za każdą z nich był w stanie wskoczyć w ogień i chronić przed złem tego świata. Nie wiedział jak one to robią, ale przyćmiewały nawet siedzącą na fotelu Camili partnerkę znanego piłkarza. Wszystkie miały rozpuszczone włosy sięgające do łopatek, paznokcie o identycznym kształcie, różniące się jedynie kolorami. Prezentowały się tak dobrze, jakby właśnie skończyły sesję do najnowszych magazynów, w którym reklamowałyby hit, jakim stały się ramoneski w odcieni czerni, miodu oraz różu. Uśmiechając się do nich, ucałował każdą w policzek, ignorując zaczepne spojrzenia w stronę nieznajomego mężczyzny.
    — Braciszku, czemu nie wiem nic o najnowszym nabytku? Nie pisnąłeś słówkiem o nowym fryzjerze — Rachel skrzyżowała ręce na linii piersi. — Nieładnie, ja wiem, że straciłeś głowę z powodu Willow, ale musisz informować mnie na bieżąco, rodzynku.
    — To nasz nowy asystent, siostrzyczko. Przedstawiam Wam Jeroma Marshalla i zaznaczam od razu, że ma narzeczoną, a Wy jesteście w związkach — pokręcił głową, przeczesując swój nieład na głowie. — Poznaj moje siostry. Oto Ewa, Rachel i Ola. — wskazał na każdą z nich w odpowiedniej kolejności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał cichą nadzieję, że dożyje do końca tej wizyty, wykonując zabieg odbudowujący i wymarzone fryzury dla sióstr mieszkających w Polsce, które tego wieczoru wybierały się na romantyczne kolacje ze swoimi mężami, oddając dzieci pod opiekę dziadków. Co prawda lepszego rodzeństwa wymarzyć sobie nie mógł, ale wielokrotnie nie mógł znieść tej nadopiekuńczości, którą go obdarowywały. Wówczas nie czuł się dwudziestoośmioletnim mężczyzną, który nosi doczepioną do naszyjnika obrączkę, chroniąc biżuterię przed trwałym zniszczeniem.

      Jasper ze swoimi cudownymi siostrzyczkami [ Wracając do tego mojego szalonego pomysłu, to możemy pisać poza NYC, a może z czasem przeniesiemy naszą dwójkę tutaj <3 ]

      Usuń
  54. Westchnęła cicho i pokręciła głową, a potem jej mina nieco zrzedła. Wiedziała przecież, że sobie poradzą. Nie mieli innego wyjścia, prawda? Już tyle razem przeszli, że gdyby wydarzyło się cokolwiek, nawet i jakaś straszna rzecz, która potem by ich rozdzieliła, to wyszłoby na to, że tak naprawdę ich miłość nie była na tyle trwała i mocna, jak im się mogło wydawać. Jen jednak miała tę świadomość, że uczucie, jakim darzyła Jerome’a, nie mogło równać się z niczym innym na świecie, czy to rzeczą fizyczną, czy tą niematerialną. Był jej celem, światłem w życiu, do którego dążyła przez te wszystkie lata, choć nie miała o tym, do niedawna, bladego pojęcia. Lecz teraz, mając tego mężczyznę tak blisko, nie potrzebowała nikogo ani niczego więcej.
    Spojrzała mu prosto w oczy i wychyliła nieco głowę, by móc się do niego zbliżyć.
    - Nigdy w ciebie nie wątpiłam - dodała szeptem i pocałowała go krótko, lecz czule. Zaraz wzięła głęboki wdech i teatralnie jęknęła, gdy się na niej położył. Wywróciła oczami i rozłożyła ręce na boki, udając nieżywą. Ale tak naprawdę jego ciężar sprawiał dziewczynie dziką przyjemność.
    Moment później roześmiała się wesoło, kiedy zaczął ją gilgotać. W końcu złapała go tak, że unieruchomiła brunetowi ręce, uśmiechając się zwycięsko i poruszając zabawnie brwiami. Następnie obróciła się, przez co teraz siedziała na nim, dumnie wypinając pierś. Zamiast jednak chwalić się głośno zwycięstwem, pochyliła się nad Marshallem i powtórzyła czyn, wargami muskając jego usta.
    - Kocham cię nade wszystko, Jerome. Pamiętaj o tym zawsze - mruknęła, spoglądając jeszcze w bursztynowe tęczówki, by chwilę później zamilknąć i zatonąć w bliskości kilku pocałunków, aż wreszcie oderwała się od niego i położyła obok. Ułożyła się wygodnie, a potem zamknęła oczy, wtulając się w niego. - Wszystko przetrwamy. Jakkolwiek byłoby źle. Wszystko… - wyszeptała, po czym odpłynęła do krainy snów, gdzie mogła odpocząć po podróży, wszystkich przeładowanych emocjami chwilach, a dodatkowo nabrać energii na kolejne dni. Bo przecież nie wiadomo, co jeszcze może przynieść los…

    Poranek był równie dobry, co i sam wieczór. Ciepły, lekki wiatr wkradający się niepostrzeżenie między szczeliny w ścianach i oknach delikatnie smagał ich twarze, a zapach soczystych owoców mamił swoją słodyczą, mieszając się z oceaniczną bryzą. Jen uwielbiała to połączenie, zwłaszcza o tej porze dnia. Bo kiedy się budziła i dostawała cały ogrom podobnych bodźców, miała wrażenie, że może góry przenosić.
    Dodatkowo, jeśli miała go obok, cały świat mógł się walić…
    Najchętniej nie ruszałaby się z tego prowizorycznego łóżka, ale przecież nie miała zamiaru tracić czasu. Nie mieli go zbyt wiele, więc trzeba było wykorzystać do maksimum każdą możliwą chwilę. Tym bardziej, że czekała ich jeszcze wizyta powitalna u Marshallów.

    Wszystko przebiegło lepiej, niż mogła się spodziewać. Gdy już przeszła przez próg niewielkiego domku, cały stres gdzieś odpłynął, pozostawiając jedynie pozytywne odczucia. Jen chyba najbardziej stęskniła się za babcią Jerome’a, dlatego też gdy ją zobaczyła, nie kryła radości. Równie miło przywitała się z resztą rodziny i… Cóż, chyba wszyscy zaakceptowali fakt, że brunet podjął taką, a nie inną decyzję. No, może poza Diego. Ale z nim jeszcze miała zamiar porozmawiać “po swojemu”.

    Po kilku godzinach, kiedy była już odświeżona i gotowa do dalszej drogi, nagle poczuła straszny niepokój. Zrobiło jej się słabo, ujrzała przed oczami czarną ścianę, a uścisk w żołądku był tak mocny, jakby zaraz miało rozsadzić ten narząd od środka. Przytrzymała się zewnętrznej ściany budynku dłonią, wzięła głęboki wdech i dała sobie chwilę na uspokojenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pewnie przez te nerwy. No bo przez co innego…?
      Wyprostowała się i spojrzała przed siebie, próbując wzrokiem wyłapać ukochanego. Wreszcie uśmiechnęła się szerzej i podeszła do niego, łapiąc Jerome’a za rękę.
      Mieli jechać do urzędu. Niby nic wielkiego, ale jednak… Jakie to było śmieszne, że od jednej wizyty w miejscu publicznym mogło zależeć całe ich przyszłe życie.
      - Denerwujesz się? - zapytała unosząc jedną brew. Przygryzła lekko dolną wargę i przy tym mocniej splotła ze sobą ich palce. - Bo ja cholernie… - przyznała i wywróciła oczami oraz zaśmiała się krótko. Następnie wsiadła na jego motocykl, którym mieli pojechać po dokumenty. Nie pamiętała, ile razy w życiu miała okazję jeździć czymś podobnym, ale akurat takiej przejażdżki się nie bała. Co innego kłębiło się teraz w sercu Jennifer Woolf.
      Objęła go ciasno, gdy była już gotowa do drogi. Nie chciała niczego przedłużać; wolała mieć już formalności za sobą.
      Stając przed urzędem, znowu poczuła coś dziwnego. Zaczęła oddychać szybciej, a serce powoli wkraczało w nienaturalny rytm. Dłonie drżały, więc schowała je do kieszeni czarnych, materiałowych szortów, które akurat na sobie miała. Zacisnęła wargi i odwróciła się w stronę Marshalla. Jednak nie powiedziała nic, a tylko rozciągnęła nieznacznie kąciki ust, podając mu rękę.
      - Chodźmy zacząć nowy etap - powiedziała dosyć cicho, a w jej oczach rozbłysły maleńkie iskry.


      powracająca po długiej przerwie Jen Woolf <3

      Usuń
  55. [Dzień dobry, również ciepło się witamy! (: Jest mi bardzo miło, dziękuję pięknie! Sama też jestem zachwycona i chociaż nie jest to pani, która użycza Lisen buźki, musiałam ją sobie zostawić... nikt nie zauważy, haha.
    Zapraszamy wobec tego pana Marshalla, Lisen chętnie go przygarnie, oprowadzi, powie co i jak; może to być zarówno praca, jak i dodatkowy wolontariat, dla zwierzątek nigdy za mało miłości!
    (Mogłoby z tego wyjść coś ciekawego, jeśli, oczywiście, macie ochotę.)]

    Lisen Roth

    OdpowiedzUsuń
  56. [Och, to super, bardzo się cieszę! :) (Oczywiście nie z powodu odpadniętego wątku, tylko z powodu tego nowego, no, tak.) Co do Wild Rescue, jest to trochę takie zoo... tylko większe. Mają również mniej zwierząt, głównie są to słonie czy lwy/tygrysy uratowane z cyrków, ale zdarzają się również inne dzikusy, odebrane np. nielegalnym hodowcom czy coś w tym stylu. Ewentualne wilki czy zwierzęta leśne wypuszczane są w miarę możliwości na wolność, do tego pracownicy rezerwatu dążą, natomiast ze słoniami czy lwami problem jest większy, bo po pierwsze, nigdzie w okolicy Nowego Jorku nie ma ich naturalnego środowiska, a po drugie, często po tylu latach złego traktowania mogłyby nie poradzić sobie na wolności i na nowo paść ofiarą jakichś pseudocyrkowców czy kłusowników. I tak, rezerwat znajduje się na obrzeżach miasta. (Brzmi to trochę średnio realnie, ale dlaczego by nie pofantazjować, skoro można... Czytałam kiedyś książkę, gdzie w Stanach prowadzony był właśnie rezerwat dla słoni i tak mnie natchnęło. :D) Gapie nie mają tam wstępu ot tak, ale raz lub dwa razy w tygodniu wpuszczane są wycieczki, żeby mieć dodatkowy dorobek, jednak rezerwat przyjmuje dzieci dopiero powyżej jedenastego roku życia, ze względów bezpieczeństwa. (:
    (Aż sobie to chyba gdzieś rozpiszę, a co!)]

    Lisen Roth

    OdpowiedzUsuń
  57. Jaime był zajęty swoją czynnością i tylko raz na jakiś czas rozglądał się dookoła, czy nikt nie idzie. Wtedy musiałby wstać i jakoś swoją osobą zasłonić to nieszczęsne okno, które padło ofiarą jego beznadziejnego pomysłu. Ale hej, przynajmniej nie padało i nie wiało. Mocno nie wiało, nawet tutaj, na samej górze. Miał więc idealne warunki do spełnienia swojej głupiej fantazji. I właściwie to nie mógł się już doczekać, aż w końcu uda mu się ją spełnić właśnie teraz.
    Obcy głos wyrwał go z zamyślenia. Na chwilę przestał pracować śrubokrętem, jednak wciąż go trzymał przy zawiasie. Odwrócił głowę w stronę nieznajomego i zaraz uśmiechnął się w wesoły sposób.
    - Chyba nie jesteś z ochrony, co? Tamci mają inne stroje. Ty wyglądasz normalnie - stwierdził, na ile oczywiście pozwalało mu nikłe światło. Nie bez powodu wybrał właśnie to miejsce i właśnie to okno. Siedział tu już od dłuższej chwili. Gdyby faktycznie miałaby tu wpaść ochrona budynku, to już dawno powinni się tutaj znaleźć, Winda nie jechała tu aż tak długo. Pracownicy zdążyliby już go obezwładnić. Tak, Jaime wiedział, że robił źle i generalnie nie powinien tego robić. A mimo to, wciąż tu był. I nawet wrócił do swojego zajęcia, które chwilę temu przerwał na rzecz pojawiania się obcego mężczyzny. - Nic nie trzeba przytrzymywać, radzę sobie. Kto wie, może nawet pozwolę ci skorzystać z okazji i też będziesz mógł się przejść - zaśmiał się cicho, jakby do siebie.
    Tak naprawdę to nie pozwoliłby nikomu iść za sobą. Bo Jaime wiedział, że to, co chciał zrobić, mogło (i pewnie na sto procent) skończyć się śmiercią. Nie pociągnie nikogo za sobą. Nawet, jeśli ktoś bardzo by chciał, to niech to robi na własną rękę. Znaczy lepiej, żeby nie, w ogóle tego nie robił, wiadomo.
    - Spokojnie, jeśli się uda to, co zamierzam zrobić po wyjęciu okna, założę je z powrotem. Mam takie dziwne coś z mózgiem - kontynuował, kiedy nagle szyba gwałtownie się poruszyła, a Jaime w porę ją złapał, żeby nie upadła z łoskotem na podłogę. - Było blisko. Ciężkie to jak cholera - stwierdził, odkładając spokojnie okno na ziemię i opierając je o inne, które grzecznie siedziało sobie wciąż zamontowane tak, jak przystało. - Udało się - powiedział jakby do siebie i wyjrzał przez otwór. Okej, trochę jednak wiało. Ale widok bez szyb wydawał się być jeszcze bardziej zapierający dech w piersiach niż ten, który oferowany był na co dzień.
    Zaraz znów spojrzał na swojego towarzysza, uśmiechając się trochę prowokująco.
    - Życz mi szczęścia - poprosił, a potem znów spojrzał na efekt swojego poczynania i odetchnął głęboko. Będzie fajnie. Może nawet nie umrze.
    Jedną dłoń położył na łączeniu po lewej, a drugą na łączeniu po prawej. Teraz pozostało jedynie przełożyć jedną nogę, drugą i stanąć na gzymsie. Co może pójść nie tak?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  58. [No to ekstra! Mam taki pomysł, żeby może ich znajomość zacząć jakoś niefortunnie, Lisen nadal jest trochę niezdarą, a do tego ostatnio żyje w stresie, więc mogłaby np. wylać na Jerome'a kawę, zdenerwować się, pokrzyczeć i uciec? W trakcie wypadłby jej z kieszeni plik ulotek z informacjami na temat rezerwatu właśnie, a gdyby Twój pan zechciał jeszcze wrzucić nazwę rezerwatu w wyszukiwarkę, mógłby się dowiedzieć, że szukają kogoś do pomocy... Co Ty na to? :D]

    Lisen Roth

    OdpowiedzUsuń
  59. Nie wiedziała, jak ma się zachować. Kroczyła razem z nim przez ten korytarz i… Cóż, czuła się jakoś dziwnie. Naprawdę nie wiedziała, o co może chodzić, jednak niepokój trącał wszystkie szare komórki odpowiedzialne za racjonalne myślenie. Czyżby to po prostu była kobieca intuicja?
    Z całych sił starała się zapanować nad nerwami, ale kiedy Jerome zniknął za drzwiami, sama zaczęła oddychać szybciej. Nie potrafiła ustać w jednym miejscu, więc krążyła niedaleko ów drzwi, co jakiś czas starając się wyłapać poszczególne słowa. Nic jednak nie zrozumiała z toczącej się w pokoju rozmowy, lecz samo to, że Marshall miał podniesiony ton, nie zwiastowało niczego dobrego.
    Przez te kilkanaście minut zdążyła zwiedzić już trzy czwarte długiego korytarza, przypatrując się wszystkim detalom na podłodze i ścianach, dostrzegając gdzieniegdzie małe pajęczyny. Próbowała też zauważyć jakieś żyjątka, które by po niej skakały, ale widocznie wszystkie pająki akurat w tym momencie żerowały w innym miejscu. W końcu, gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk naciskanej klamki, podbiegła w jego stronę, zatrzymując się tuż przed brunetem. I choć przez kilka sekund zdążyła poczuć radość i rozsadzającą dziewczynę ekscytację, uśmiech nagle zniknął z twarzy Jen, chowając się pod zasłoną niezrozumienia, ogromnego strachu i żalu.
    Zmarszczyła brwi, wychyliła głowę i zaczęła wpatrywać się w mężczyznę coraz uważniej, zupełnie - z początku - nie mając pojęcia, o czym on w ogóle mówi. Spuściła wzrok na trzymane przez niego dokumenty, biorąc je zaraz i rozprostowując, by móc cokolwiek z tych zapisków odczytać.
    Przeskakiwała pomiędzy słowami i zdaniami, mimowolnie część z nich pomijając, a przy tym starając się wyłapać najważniejsze zagadnienia. Z każdą chwilą robiła się coraz bledsza, a ciężar, jaki właśnie spadał na jej ramiona, robił się nie do zniesienia. Miała wrażenie, jakby jakaś fala zmiotła ją z powierzchni ziemi, pozostawiając tylko po sobie wielki kłąb furii i rozdartą duszę.
    Przełknęła z trudem, prześlizgując się wzrokiem po terminie ważności wizy, a potem skurczyła się w środku, opierając się całą powierzchnią pleców o ścianę. Ręce dosłownie blondynce opadły, a nogi ugięły się niczym plastelina pod wpływem ciepła, przez co nie pozostało pannie Woolf nic innego, jak po prostu poddać się naporowi tej jakże negatywnej energii.
    Uścisk, jaki właśnie promieniował od jej żołądka do przełyku i gardła, zaczął rozprzestrzeniać się mrowieniem po języku, ustach i policzkach. Oczy zaszkliły się, a serce nie nadążało z pompowaniem krwi, podczas gdy płuca niemal paliły się żywym ogniem wściekłości. Chociaż… Szczerze mówiąc, bardziej czuła się teraz zraniona przez ten cholerny los, jednocześnie mając świadomość, że przecież właśnie tego się - nieświadomie - spodziewała.
    Dlatego nie powiedziała nic, a jedynie zacisnęła szczęki i rozciągnęła wargi w wąską kreskę, spoglądając przez moment na Jerome’a. Wiedziała, ile go to wszystko kosztuje. Sama przecież nie czuła się z tym ani trochę lepiej, niż on sam.
    Wzięła głęboki wdech, popatrzyła na sufit, jakby tam chciała znaleźć odpowiedź na nurtujące pytania, by następnie jeszcze raz, nieco spokojniej, przeanalizować dokumenty. Przesunęła palcami po swoich rozpuszczonych włosach, zatrzymując się gdzieś w połowie, gdy brunet siadł na podłodze. Pokręciła głową i czym prędzej znalazła się tuż obok niego. Odłożyła papiery gdzieś na bok, szybko obejmując go ramionami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie masz za co przepraszać. To nie twoja wina… - szepnęła, z ogromnym trudem powstrzymując się od płaczu. Może była spokojniejsza, bo zdążyła się przyzwyczaić, że życie w nieoczekiwanych momentach potrafiło podrzucić ludziom naprawdę spore kłody pod nogi? A może to wszystko wydawało się zbyt piękne, by mogło już być w całości prawdziwe i do końca szczęśliwe? Może przez to, że znaleźli się w splocie różnych wydarzeń, dostając coś, czego człowiek nie był w stanie pojąć, jeśli sam tego nie doświadczył, musieli też za to zapłacić słono? Lecz nawet, jeśli właśnie tak było, Jen nie miała zamiaru się poddać. Nie po tym wszystkim. I nie teraz, kiedy mogła trzymać go tak blisko siebie. Już nigdy nie chciała tego stracić.
      Oparła skroń na jego barku, zastanawiając się nad czymś intensywnie.
      - Będziemy razem, czy będzie na to pozwalał urząd, czy nie. Nigdy nie odpuszczę - dodała pewniejszym tonem, przymykając powieki. Drażniące pulsowanie dudniło w głowie dwudziestoparolatki, osłabiając tym samym jej funkcje poznawcze. Dodatkowo tnący ból osadził się gdzieś w okolicach brzucha, przez co mimowolnie zgięła się i syknęła cicho.
      Wyprostowała się, potylicą oparła o zimną ścianę, powoli otwierając oczy i z całych sił próbując opanować stres, który chyba właśnie trawił kolejne warstwy tkanek jej bezbronnego ciała.
      Sięgnęła jeszcze raz po dokumenty, ale oparła na nich tylko opuszki jednej dłoni, palce drugiej zaciskając na ręce Jerome’a.
      - Gdzie tu jest… Gdzie tu można porozmawiać z kimś od innych spraw cywilnych? - spytała nagle, wracając spojrzeniem na bruneta. - Z kim tu można porozmawiać o… - urwała, gdy jej serce na moment się zatrzymało. - Jerome, wróćmy do tej kobiety. Pamiętasz, co sobie obiecaliśmy? - uniosła jedną brew, przechyliła głowę delikatnie na bok, a potem usiadła tak, że znajdowała się naprzeciwko niego. Przysunęła się bliżej, pogładziła kilka razy jego policzek i zaraz wstała, ciągnąc mężczyznę za sobą.
      Zaczesała mu niesforne ciemne kosmyki za ucho, uśmiechnęła się czule i pocałowała go delikatnie, uśmiechając się kącikami ust.
      - Kocham cię. A ty mnie. Nie wyobrażam sobie bez ciebie żyć. Jerome, weźmy ten ślub - mruknęła niepewnie, opierając swoje czoło o jego. - Może faktycznie tylko takie jest wyjście… I wcale nie będzie gorsze - dodała, próbując zajrzeć w bursztynowe, tym razem pogrążone w smutku oczy. - Możemy to zrobić nawet zaraz, za tymi drzwiami, za rogiem tego budynku, albo na samym skraju wyspy, jeśli to sprawi, że nikt mi cię nie zabierze. Chcę ciebie już do końca swoich dni. Bez względu na to, w jaki sposób. Proszę, Jerome… - jęknęła, a w kącikach oczu ponownie zaczęły zbierać się łzy. - Błagam cię, nie zostawiaj mnie, nie wytrzymam po tym miesiącu. Proszę, zróbmy cokolwiek, żebyśmy tylko mogli być razem. Zrobię wszystko, tylko nie zostawiaj mnie samej… - niemal pisnęła błagalnie, gdy wszystkie te zahamowane dotąd emocje wzięły górę, zamieniając Jen w trzęsącą się na wietrze trawę, targaną z każdej strony byle podmuchem, która w każdej chwili mogła się złamać i upaść, jeśli nie miała odpowiednich wartości odżywczych i od dawna nikt jej nie pielęgnował. Zobaczyła w tym momencie obraz siebie; postać zmieniającą się w przeciągu kilku miesięcy, samotną i rozgoryczoną, skąpaną w wiecznym żalu i pustce. Przeraziła się tym widokiem, więc wtuliła się w Jerome’a mocno, wbijając palce w jego skórę. Aż straciła na chwilę dech w piersiach, za to siekające, porażające punktowe promieniowanie zaatakowało dziewczynę z większą siłą, obwiązując się wokół kręgosłupa. Wychyliła się jednak do jego ucha, szepcząc. - I proszę, nie wątp we mnie i w moją miłość do ciebie. I nie waż się mówić, że się poświęcam - dodała, po czym odsunęła się na niewielką odległość, by móc znów na niego spojrzeć. Jej wzrok był chłodny, wypełniony strachem i gniewem, ale wciąż gdzieś tliły się te ulotne iskry, trącające ostatnie resztki nadziei do życia. - Robiłabym to wtedy, gdybym musiała nauczyć się żyć bez ciebie. A na to już nie mam tej cholernej siły - przyznała, pokręciła głową i wzruszyła powoli ramionami.

      Usuń
    2. - Nie mam siły być już sama. Chcę być z tobą, szczęśliwa. Jakkolwiek i gdziekolwiek. Nie zabieraj mi tego i po prostu pozwól mi być przy tobie, jeśli to jest naszym wyjściem. Daj mi za ciebie wyjść - powiedziała niemal na wdechu. Głos Jen był wyraźnie drżący, zwłaszcza pod koniec, kiedy po jej policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy. Czuła, jak rozsypuje się pod nadmiarem zderzających się ze sobą pozytywnych i negatywnych bodźców, lecz coś się ewidentnie zmieniło - tym razem w ogóle nie chciała uciec, choć była jak łania znajdująca się w zupełnym potrzasku, czekająca na nadejście kłusownika.
      Odszukała po omacku jego dłonie, przykładając je sobie do twarzy i wciąż ściskając mocno, jakby miały się rozpłynąć w momencie, gdy je puści.
      - Wtedy będziemy już zawsze razem. I będziemy spędzać cudowne dni w naszym domu na Barbadosie, budując drugi, w Nowym Jorku, jeśli się uda. A potem opowiemy o wszystkim naszym dzieciom, żeby pokazać im, ile człowiek jest w stanie zrobić dla miłości, nawet jeśli wydaje się, że może się ona gdzieś wymknąć, jeśli jest zbyt dużo przeciwności losu. Ale ci, którzy się nie poddają, w końcu wygrywają. A my się nie poddamy, prawda? - zapytała nieco głośniej, wpatrując się w niego wyczekująco. I w sercu i duszy mając głęboką nadzieję i wiarę w to, że tak właśnie będzie.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  60. Czy człowiek mógł być jakkolwiek przygotowany na to wszystko? Na nagły zwrot akcji, na ponowne postawienie pod ścianą? Czy kiedykolwiek miało być inaczej?
    Jen tego nie wiedziała. Bo przecież całe życie, tak właściwie, opierało się na domysłach, na trwaniu w niewiedzy i jedynie domyślaniu się i snuciu planów na przyszłość. A i to mogło zostać w sekundzie skreślone przez los, tak, jak w tej chwili.
    Skrawek światła zaczął przedostawać się do jej umęczonej, spowitej w mroku duszy. Przetarła policzki dłońmi, uśmiechnęła się pod nosem i westchnęła.
    - Będzie ten “nasz”. Na Barbadosie, tak, jak miało być. Uznajmy, że to po prostu taki wstęp - wzruszyła ramionami, uśmiechając się nieco szerzej.
    Spojrzała na drzwi, które teraz bardziej przypominały wrota Mordoru, niż zwykłe przejście.
    Zmarszczyła brwi, złapała go mocniej za dłoń i zaczęła iść w odpowiednim kierunku.
    - Nikogo nie zawiodłeś. Na pewno nie mnie - dodała, posyłając mu pogodne spojrzenie. Zaraz zaś utkwiła wzrok w numerze, w czasie gdy tysiące myśli przebiegały przez głowę blondynki. - Idziemy - odparła, wyciągając rękę i pukając.
    Po usłyszeniu “proszę”, niepewnie pchnęła drzwi, powoli wchodząc do pomieszczenia. Kobieta była widocznie zdziwiona powstałym zwrotem akcji, przez co aż wstała z siedzenia.
    - Dzień dobry… Nazywam się Jennifer Woolf i jestem narzeczoną Jerome’a - przedstawiła się szybko, podchodząc bliżej urzędniczki. - Tak się składa, że to dla mnie chce rzucić wszystko i wyjechać do Nowego Jorku - rozciągnęła usta szerzej, spoglądając przez ramię na bruneta. - W każdym razie… Pojawiły się okoliczności, które chyba mogą nam pomóc i… Cóż, musi nam Pani trochę rzeczy jeszcze wyjaśnić - stwierdziła, marszcząc brwi i robiąc usta w dzióbek.
    Kobieta skinęła głową i gestem dłoni pokazała, aby usiedli. Jen odchrząknęła, posłała jeszcze krótkie spojrzenie mężczyźnie, a potem rozsiadła się wygodniej i kontynuowała.
    - Dużo czytałam i wiem, że poprzez małżeństwo można uzyskać zieloną kartę, co by się równało z pełnoprawnym pobytem w Nowym Jorku. No więc… Chcemy się pobrać - mruknęła. - Może być nawet jutro.
    Okulary prawie spadły kobiecie z nosa, bo prawdopodobnie nie spodziewała się takiej sytuacji. Wyprostowała się, spojrzała podejrzliwie na Marshalla, potem na Woolf, zakrywając palcami usta i marszcząc czoło.
    - Ale… to jest bardzo zawiła, obciążająca procedura. Nie mogę obiecać, że będzie łatwiej, niż z uzyskaniem innych wiz. Musicie się przygotować na to, czeka was cała seria różnych badań, a pracownicy będą wnikliwie szukać wszystkiego, co może pokazać, że nie jesteście “prawdziwi”.
    - Jesteśmy - zaprzeczyła od razu, doskonale wiedząc, co ma na myśli. - Mamy zdjęcia, wiadomości, bilety lotnicze, znajomych, którzy potwierdzą, że naprawdę się kochamy i chcemy się pobrać. Czy teraz, czy później, to bez znaczenia. Ważne, żebyśmy mogli być razem - mówiąc to, odszukała dłoni ukochanego, czując ogromną potrzebę bliskości. Tylko tam mogła zmierzyć się z nieprzyjaznym im światem. - Widzi Pani to? - uniosła rękę, a właściwie palec, na którym spoczywał malinowy pierścionek. - Zaręczyliśmy się, już jakiś czas temu. Więc wszystko jest przemyślane. Byłam na Barbadosie nawet rok temu, więc nikt mi nie zarzuci, że jest to spontaniczna i nierozważna relacja, dla której chcę poświęcić czas i siły. Stać mnie na wiele, więc byle papiery i nieprzychylność władz mnie nie odstraszy - odparła dumnie, zupełnie bez krzty strachu w głosie.
    I chyba tym zaimponowała pracownicy urzędu, bo ta aż pokiwała głową, przysuwając się z krzesłem do biurka, gdzie zaraz zaczęła szukać czegoś w komputerze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - No dobrze. Hm… Co my tu mamy… - zamruczała, śledząc wzrokiem mały druczek na ekranie. Zajęło jej to kilka minut, podczas których panna Woolf znów zaczęła odczuwać podekscytowanie. Może była naiwna, a może po prostu walczyła do ostatniego tchu?
      Nie ważne. Byleby w końcu wygrali tą chorą batalię.
      - A więc tak, faktycznie jest taka opcja, ale jak mówiłam, będzie sporo kosztować. I nerwów i pieniędzy też. Wydrukuję wam całą listę wymagań, jakie musicie spełnić. Po pierwsze, niezbędne będzie przygotowanie wszystkich dokumentów, zarówno tutaj, jak i w Nowym Jorku. Poza tym, to Pani będzie musiała złożyć wniosek związany z narzeczeństwem i ślubem. Potem zajmiemy się resztą - westchnęła, przecierając powieki za szkiełkami okularów. - Mam też rozpiskę, jakie badania należy wykonać. Takie już mamy przepisy - wzruszyła ramionami. - Ale co chyba dla was będzie najważniejsze… - urwała, odwracając się bardziej w ich stronę, a następnie podpierając się łokciami o krawędź biurka. - Macie dziewięćdziesiąt dni na wzięcie ślubu. Czyli jakieś trzy miesiące. No, nawet nie całe, bo lepiej to zrobić możliwie jak najszybciej, bo po samym fakcie będziecie musieli jeszcze sporo papierkowej roboty wykonać. W zasadzie… - spojrzała na kalendarz, który stał na blacie. - Jeśli załatwicie wszystkie badania w miarę szybko, będziecie po rozmowach, to sądzę, że za półtora miesiąca będziecie mogli uzyskać pozwolenie na ożenek. No, to teraz pozostaje mi tylko życzyć szczęścia - uśmiechnęła się do nich szczerze, wracając do przerwanej czynności, żeby móc wydrukować spore ilości makulatury. Gdy i one były gotowe, schowała wszystko do teczki, prawie pękającej w szwach. - Zrobiłam wszystko podwójnie, żebyście mieli komplet obok siebie. A, no i warto byłoby w to zaangażować prawnika, bo sami możecie się pogubić. A jeśli wybierzecie jakąś kancelarię, wtedy to tam będą przychodziły dokumenty i już eksperci się wszystkim zajmą. Wy i tak będziecie mieć mnóstwo na głowie - mrugnęła do nich porozumiewawczo. - Aha. I konto bankowe. Przydałoby się wspólne. Właśnie, zaraz wracam - odparła, wstając z krzesła i wychodząc z pokoju. Wtedy też blondynka nabrała więcej powietrza w płuca, starając się posegregować wszystkie informacje na właściwym miejscu w umyśle.
      - No to… Co to tym myślisz? - zapytała, przygryzając delikatnie dolną wargę. - Było u mnie tyle rozwodów, że… Znajomy ojca może nam pomóc - dodała już nieco bardziej gorzko, próbując jednak zachować dobrą minę do złej gry. - Z badaniami też nie powinno być problemu. Chyba. Cholera - przesunęła opuszkami po policzku, odchylając głowę do tyłu. - Dziewięćdziesiąt dni. Musimy razem zamieszkać natychmiast po twoim przylocie. Teraz każdy czas wspólnie spędzony liczy się podwójnie - zrobiła wielkie oczy, czując dreszcze, a potem gorąco rozlało się po jej ciele. - No i trzeba porozmawiać z rodzicami. To chyba jednak będzie dla nich szok...

      Jen Woolf <3

      Usuń
  61. Odetchnął z ulgą, kiedy dotarła do niego informacja, że Jerome również doświadcza podobnej nadopiekuńczości. W odróżnieniu do Jaspera miał i tak o wiele lepszą sytuację; po pierwsze z opowieści zrozumiał, że ma tylko jedną siostrę, a po drugie dzieliły ich setki kilometrów, które należało pokonać ponad pięciogodzinnym lotem. Istniało prawdopodobieństwo, że nie odwiedza go w Nowym Jorku tak często jak Ewa z Olą. One przylatywały z rodzinami na każde wakacje, ferie zimowe, święta i inne ważne uroczystości. Co z tego, że prowadziły dwa salony, skoro przez dziesięć lat swojej fryzjerskiej kariery, zyskały zaufanych pracowników, oddając rodzinny interes na czas urlopów w ich ręce. Oczywiście trzeba było wziąć pod uwagę to, że przez salon codziennie nie przewijają się "setki" ludzi, co ułatwiało im funkcjonowanie w stanowczo mniejszej stolicy województwa wielkopolskiego. Lekko zrezygnowany i przytłoczony obecnością sióstr, poprowadził do swojego stanowiska Rachel, której usługa miała trwać najkrócej. Po porodzie syna, obecnie czteromiesięcznego Feliksa, włosy zaczęły lecieć jej garściami, dlatego z bólem serca skrócił je w zeszłym miesiącu o piętnaście centymetrów, nakładając liczne olejki o przeróżnych zapachach.
    — Nie rób sobie problemu. Byłyśmy przed wizytą na szybkiej kawie, więc nic nam do szczęścia nie jest potrzebne — odezwała się Ewa i sięgnęła katalog z fryzurami. — Jasperku, a zrobisz mi kok hiszpański? — zagryzła wargę, zerkając na niego uważnie.
    — Jeżeli już tak spełniasz wszystkie zachcianki, to ja chcę koka węzłowego, braciszku.
    Popatrzył na kobiety z wymalowanym błaganiem w ciemnych oczach i głośno westchnął. Już wiedział, dlaczego ojciec nie przyjął swoich córek, mając wolny poranek. On na jego miejscu uciekły tam, gdzie pieprz rośnie i żałował, że nie odmówił, spędzając te godziny z Willow. Za jakie grzechy musiał przechodzić przez takie męczarnie? Rozumiał, że musi wykonać zabieg Rachel, bo do samego grudnia musiała poddawać się naprawie włosów w każdym miesiącu, ale czemu one nie mogły uczesać siebie nawzajem? Wzruszył ramionami, zerkając na Marshalla. Ile on by dał, żeby siedzieć teraz na jego stanowisku i odkładać właśnie telefon.
    — A czy ja mogę mieć specjalne życzenie? — odezwał się, rozczesując włosy siostry pielęgnicą w odcieniu starego złota. — Zaklej tym paniom usteczka jakąś mocną taśmą, będę wdzięczny.
    Odkąd tylko poznał dwie siostry dokuczali sobie niemiłosiernie. Z początku nie mogli do siebie dotrzeć; łatwiej im było z czteroletnią Rachel, która dała się przekupić za zwykłego owocowego cukierka, ale on zupełnie nie rozumiał tego, że ma nowego tatę i zamieszka z dodatkowymi dwiema dziewczynami. W ten oto sposób, kiedy wszyscy przeprowadzili się do Nowego Jorku, codziennie dało się usłyszeć ciągłe pretensje i skargi sióstr. Wielokrotnie siadał na gorącym krześle i robił tysiące słodkich min w kierunku mamy, aby tylko wypuściła go na popołudniowy trening koszykówki. Zbierając liczne pouczenia, dalej robił to samo. Nie zliczy ile razy biegły z piętra, siadały ojcu na kolanach i patrzyły ze złością, relacjonując złe zachowanie brata. Tato, bo Jasper schował nam sukienki, On jest nieznośny! Czy nie może zamieszkać w piwnicy? Z czasem dopiero stali się najlepszymi przyjaciółmi, tworząc zgraną czwórkę rodzeństwa.
    — Powiem mamie, żeby następnym razem leczyła Ci ząbki bez znieczulenia. — Ewa pokazała mu środkowy palec, przewracając oczami.
    — I zawsze możemy naskarżyć Willow, że ma niedobrego męża. Chyba nie chcesz nocy spędzić na wycieraczce, prawda? — roześmiała się Ola, przybijając z siostrą piątkę. — Ja na Panu miejscu zastanowiłabym się nad pracą z tym człowiekiem.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  62. Chyba już na tym polegało życie - nie ważne, ile by się zrobiło, ile krwi i potu oraz łez przelało, wszystko i tak biegło swoim własnym rytmem. Niekiedy było to wskazane, ale częściej ludzie załamywali się przez psikusy, jakie serwował im los. Co by to jednak dało, gdyby nagle upadli i stwierdzili, że już nie chcą wstać? Zmarnowaliby tylko ten czas i wspomniane starania, a przecież było o co walczyć.
    Jen pokiwała głową i westchnęła bezgłośnie, wyobrażając sobie reakcję Edith. Przecież jej matka nawet nie wiedziała, że panna Woolf jest zaręczona. W zasadzie… Czy to ją jeszcze w ogóle obchodziło?
    - Trzeba zrobić badania podstawowe, typu morfologia, jakieś prześwietlenia… Wiesz, takie, jak się czasem robi do pracy, albo coś w stylu tych regularnych - wzruszyła ramionami. - Chyba, że coś jeszcze wymyślą. Sama nie wiem, Jerome, trzeba będzie to jeszcze doczytać… No, ale jeśli faktycznie mamy trochę więcej czasu, to myślę, że ogarniemy. Nie takie rzeczy się robiło - przyznała z uśmiechem, śmiejąc się krótko.
    Tak, zdecydowanie. Kto by pomyślał, że dziewczyna, która dumnie kroczy przez cały świat, nagle ugnie się pod ciężarem urzędu?
    Nie ugnie się. I o to właśnie chodziło.
    Wtedy też do pokoju wróciła urzędniczka. Blondynce wydawało się, że znajoma już teczka zrobiła się większa o parę dobrych centymetrów, co trochę dziewczynę przeraziło, ale jednocześnie dalsze słowa kobiety zmobilizowały dwudziestoparolatkę do działania.
    - Dziękujemy serdecznie. Może jest dla nas nadzieja - zażartowała, wstając. Wolną rękę podała pracownicy, ściskając ją lekko. - Naprawdę doceniamy, co Pani dla nas robi. Po takim czymś wiara w ludzi wraca - dodała, czując, jak na jej piersi robi się lżej.
    Kobieta zaśmiała się i pokręciła głową.
    - Trzymam za was kciuki. A teraz idę ratować więcej zagubionych dusz - stwierdziła, żegnając się również z Marshallem i wracając za biurko. - Tylko nie zapomnijcie teczki!
    Będąc już przed budynkiem, Jen usiadła na ziemi, a właściwie się na niej położyła. Wciąż trzymała w dłoniach zaciśnięty przedmiot, wpatrując się prosto w bezchmurne niebo.
    - Jerome, zabierz mnie na targ - poprosiła nagle, przenosząc wzrok na bruneta. - Chciałabym zjeść coś egzotycznego. Najlepiej najsłodsze owoce, jakie tutaj występują. Jakoś dziwnie się czuję - stwierdziła, marszcząc brwi.
    Przymknęła powieki i wzięła kilka małych wdechów, pozwalając, aby cały stres i gonitwa myśli odpłynęły gdzieś daleko, bezpowrotnie. Wiedziała, że z tym drugim zapewne będzie ciężej, ale przecież mogła się przez moment łudzić, prawda?
    Wreszcie wstała, otrzepała się, a potem usiadła na motocyklu.
    - Czy możemy poszukać tego miejsca już dzisiaj? - uniosła jedną brew, patrząc na niego i mając wrażenie, że zaraz zemdleje. Chwyciła się więc mocniej siedzenia, spuszczając na moment głowę. - Skoro naszym pierwszym ślubem ma się interesować urząd i wleźć nam nawet do łóżka czy lodówki, to chociaż pomyślmy o drugim inaczej. Po naszemu - poprosiła, odrzucając długie blond włosy do tyłu. - Tak, jak byśmy mieli tylko ten jeden ślub… Nawet, jeśli dla całej reszty liczyłby się głównie ten pierwszy. Ale i tak najważniejsze, że z tobą - dodała, podniosła się z siedzenia i podeszła do Jerome’a, obejmując go ramionami w pasie. - A może pojedziemy do Vegas? Elvis udzieli nam ślubu, Harold będzie dreptał z obrączkami, a potem upijemy się do nieprzytomności i rano będzie nas budzić w parku na ławce policja? - zaproponowała, opierając się brodą gdzieś w okolicy jego mostka. - Chociaż nie, wtedy by nam mogli wstrzymać proces. Nie, to jednak głupi pomysł - zachichotała, całując go przelotnie w usta. I już miała wsiadać z powrotem na sprzęt, ale w ostatniej chwili wróciła do niego jeszcze, by móc posmakować nieco dłużej warg bruneta, dzięki czemu na krótką chwilę zapomniała o niesprawiedliwości tego chorego świata.
    Odsunęła się od niego wreszcie, a w jej oczach ponownie zawitały wesołe iskry.
    - Jedźmy. Przed nami jeszcze długa droga - mruknęła, zajmując odpowiednie miejsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście nie miała na myśli jedynie samych mil; te akurat było najłatwiej - w ich przypadku - pokonać. Gorzej jednak było z całą resztą… Ale i w tym mroku zaczęła dostrzegać światło.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  63. Była zaskoczona tą dość śmiałą propozycją, ale nigdy nie należała do nieśmiałych osób. Odmówienie byłoby po prostu niegrzeczne i nie mogła tak po prostu wrócić do hotelu, kiedy mogła przeżyć w sumie ciekawą historię, którą pewnie będzie wspominać z uśmiechem, gdy już wróci do Nowego Jorku i będzie tęsknić za upałami z Barbadosu. Może na chwilę obecną, po popołudniu, które spędziła na środku oceanu na słońcu miała dość, ale jutro był przecież nowy dzień, nowe przygody. Już teraz była w szampańskim nastroju, czego raczej nikt by się nie spodziewał.
    — Jesteś pewien? — spytała spoglądając na mężczyznę, dopijając też swojego drinka. Zerknęła również i na Matiasa, ale oboje wydawali się być śmiertelnie poważni. Nic jej tak naprawdę nie szkodziło, a powrót do hotelu teraz zwyczajnie wydawał się być dziewczynie nudny. — Ale jesteś świadom tego, że twoja rodzina mnie pokocha i będziesz musiał mnie tu zaprosić? Tak wiesz, minimum dwa, trzy razy do roku.
    Już doskonale wiedziała, że nie ma tak naprawdę żadnego wyjścia i musiała się zgodzić. Ba, chciała się zgodzić. Nie znała ich tak naprawdę, ale była nawet bardziej niż chętna, aby jechać z nimi po nieznanym kraju. Każdy normalnie zacząłby się zastanawiać, czy aby na pewno nie popełnia żadnego błędu i czy robi dobrze, ale nie Lynie. Może, gdyby była w jakimś innym miejscu z bardziej podejrzanymi ludźmi, ale tak nie wyczuwała nawet minimalnego zagrożenia. Co najwyżej mogła im się przebić opona w drodze.
    — W takim razie, skoro obaj jesteście pewni i świadomi swojej decyzji, to ja bardzo chętnie się z wami wybiorę. Nie na co dzień się przecież znajduję na Barbadosie, więc co mi szkodzi?
    Jeszcze przez chwilę im się przypatrywała. Decyzja była już podjęta, nie mogła się wycofać i wcale tak naprawdę nie chciała. Pojęcia nie miała co będzie działo się jutro czy nawet za godzinę, ale była podekscytowana i chciała się przekonać jakie przygody w jej życiu zjawią się teraz. Może i nie do końca zachowywała się, jak na dorosłą kobietę przystało, ale teraz o to absolutnie już nie dbała.
    — W porządku panowie, prowadźcie. Ale ostrzegam, jeśli zaginę, to moja mama wie, gdzie się znajduję — ostrzegła poważnym tonem, jednocześnie posyłając im uśmiechy. — No, to chodźmy. Ciekawa jestem co masz mi do powiedzenia — dodała kierując słowa konkretnie do Jerome.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  64. Ethan do ostrych zim był przyzwyczajony. Kanada nie rozpieszczała, jeśli chodziło o zimę. W zasadzie to była też jego ulubiona pora roku i tak naprawdę nie wyobrażał sobie, aby mieszkać w miejscu, w którym nie pada śnieg i nie jest zimno. Oczywiście fajnie byłoby na jakiś czas, ale tak na dłuższą metę potrzebował szczypania w policzki, mroźnych poranków, zalegającego wszędzie białego puchu. Miał też masę wspomnień związanych z zimą i może też, dlatego czuł do niej tak bardzo pozytywne uczucia. Przekonał się, źe zima w Nowym Jorku dorównuje jego oczekiwaniom i nie był zawiedzony, choć tworzące się na ulicach błoto, było największym tak naprawdę minusem w tym wszystkim. Ale do zimy mieli jeszcze sporo czasu, a w tym roku równie dobrze mogło jej nie być, choć prawdę mówiąc oczekiwał białych ulic. Bez śniegu to nie była zima, po prostu.
    — Szczerze mówiąc, to nie wiem. Nigdy nie miałem okazji widzieć nawet jak wyglądają na żywo — odpowiedział rozbawiony. Osoby pracujące w salonie musiałby mieć ubaw, gdyby przyszli tam we dwoje żądając sztucznej opalenizny i na pewno staliby się plotką tygodnia. Do najmniejszych ludzi tak naprawdę nie należeli, a takie łóżka pewnie byłyby nieco za małe, aby ich tam pomieścić. Ethan z własnej woli też nie przekroczyłby takiego miejsca. Może, gdyby przegrał jakiś zakład, ale z kolei chyba już na zakłady był za stary.
    Ciężko słuchało się tych wszystkich problemów. Zwłaszcza, że od chwili poznania Jerome wydawał się być, a później okazał się być naprawdę wartym poznania facetem. Ameryka miała nieco dziwny sposób wpuszczania emigrantów do swojego kraju, bardzo dziwny. I naprawdę trzeba było się nachodzić, aby mieć wszystkie dokumenty, żeby nie wyjechać z tego kraju z hukiem. Oczywiście chodziło o zabezpieczenie, aby pewne osoby nie mogły tak po prostu tutaj uciec i zacząć życia od nowa, a to było z kolei całkowicie zrozumiałe. Ale skoro Jerome tutaj wrócił, to już najwyraźniej był to krok do tego, aby wszystko mieć załatwione i zostać tu na stałe.
    — Ja dobrze rozumiem, że w ciągu następnych trzech miesięcy możesz mieć już żonę? — zapytał spoglądając na niego. Po jego opowieściach to wszystko działo się naprawdę szybko, ale patrząc na to, jakie to były okoliczności to nie mógł się tak naprawdę dziwić. — Oczywiście nie wspomnę ani słowem. To nie moja historia do opowiedzenia — dodał.

    [Gdybym miała to bardzo chętnie bym dała! xD]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  65. - Możemy. Jakoś przeczekam - zaśmiała się pod nosem i w sumie to się przeraziła. Bo nie wiedziała przecież, ile posiłków będzie musiała zjeść, a postawiła sobie za cel, że w żadnym stopniu nie obrazi nikogo z rodziny Jerome’a, nawet gdyby miała wykonać jakieś przedziwne zadania. Nie wiedziała, dlaczego zaczęła myśleć o tym wszystkim właśnie w taki sposób, ale… Może przedmałżeński poziom świrowania włączył się nieco zbyt wcześnie?
    Uśmiechnęła się za to radośnie i aż przyklasnęła w dłonie, wyobrażając sobie całą ceremonię na plaży, a potem w domu.
    - Tak! To wspaniały pomysł! - zawołała, niemal skacząc w miejscu. - Trzeba będzie tylko jakoś wcześniej przygotować wszystkich na strome zejście… Ale myślę, że w zasadzie to nie będzie problem - pokiwała głową, myśląc szczególnie o Maybel, której nie mogło zabraknąć w takim dniu. No i oczywiście babci Jerome’a. - Będzie cudownie. Lepszego miejsca być nie mogło - westchnęła z błogością na twarzy, fantazjami przenosząc się już do tego momentu. Wtedy na pewno będą mieli już za sobą wszystkie te sprawy załatwiane na wariackich papierach i będą mogli skupić się tylko i wyłącznie na własnym szczęściu… Czego chcieć więcej?
    Uniosła jedną brew, zaintrygowana tym, co powiedział. Czyżby Jerome ukrywał coś przed nią?
    - W takim razie prowadź - stwierdziła tylko, dając się porwać w nieznane miejsce.
    Za jego poleceniem, kiedy znajdowali się już prawie w punkcie docelowym, starała się zachowywać najciszej, jak tylko potrafiła. A trzeba przyznać, że Jennifer Woolf miała w tym wprawę. Musiała przecież przez te wszystkie lata nauczyć się odpowiednio śledzić ludzi - jakkolwiek by to zabrzmiało - próbując znaleźć własnego brata. I chociaż wszystkie te podróże nie były czymś łatwym, to jednak dziewczyna podłapała kilka przydatnych w życiu technik, które mogła wykorzystać chociażby teraz.
    Stawiała stopy delikatnie, tak, aby nie złamała się nawet najmniejsza gałązka, mogąca wywołać niepożądany trzask. Co jakiś czas spoglądała tylko za siebie, upewniając się, że nikt za nimi nie idzie. Całą tę sytuację potraktowała jako swego rodzaju misję do wykonania, jednak w momencie, kiedy zatrzymali się przed bramą, naszły ją bardzo dziwne uczucia. Spojrzała niepewnie na Jerome’a, następnie schylając się i przechodząc przez ogrodzenie, ostatecznie znajdując się już po drugiej stronie. Trudne do określenia myśli zaczęły kotłować się w jej głowie, ponieważ nie miała pojęcia, czego ma się spodziewać. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero uścisk Marshalla, sprowadzając blondynkę prosto na ziemię. Tym boleśniej się przekonała o tym, gdy stanęła nad nadszarpniętą zębem czasu płytą, gdzie widniało dobrze jej znane nazwisko.
    Przełknęła z trudem, kurcząc się w środku i… Nie wiedziała, co powiedzieć. Tego się zdecydowanie nie spodziewała.
    Tępo wpatrywała się w nagrobek, wysłuchując dokładnie wszystkiego, co miał jej do powiedzenia Jerome. W końcu spojrzała na niego z ukosa, czując, jak tysiąc mieczy atakuje jej rozedrgane serce.
    Pokręciła głową i potarła policzek dłnią, ostatecznie zatrzymując palce przy skroni.
    - Dlaczego nie powiedziałeś nic wcześniej…? - szepnęła może bardziej do siebie, niż do niego. Było przecież tyle okazji, tak wiele razy rozmawiali o życiu, o jej bracie… Dlaczego dopiero teraz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uniosła obie brwi, westchnęła ciężko, po czym oparła drugą rękę na jego ramieniu.
      - Jerome… - mruknęła, siadając tuż obok niego. Przyciągnęła do siebie nogi, tak, by mogła bez problemu objąć je ramionami. Potem znowu sunęła spojrzeniem po białym kamieniu, z całych sił powstrzymując się od zadania całych setek pytań. Wiedziała, że teraz nie była na to odpowiednia pora. Przynajmniej nie na wszystkie.
      - Jak… Co się stało…? - zapytała niepewnie, odwracając głowę w stronę ukochanego. W tym świetle i w tym miejscu ukazywał jeszcze inną swoją twarz. Taką, której do tej pory nie znała. - Jeśli ci to nie przeszkadza, to zostanę. Chciałabym być tutaj z tobą - wyznała, przygryzając delikatnie dolną wargę. - Jeśli nie masz nic przeciwko… - ciągnęła. Bo może po prostu chciał jej pokazać to miejsce, ale jednak potem wolał zostać z bratem sam na sam? Nie chciała mu przeszkadzać. Ale nie chciała go też w tym momencie zostawiać. I sama nie wiedziała, co byłoby teraz najodpowiedniejsze. - Wiesz, że będę przy tobie zawsze. I wszędzie. Gdziekolwiek i kiedykolwiek byś mnie potrzebował - powiedziała cicho, wyciągając do niego jedną z dłoni i splatając ich palce razem, gdzie chwilę póżniej gładziła kciukiem wierzch ręki mężczyzny. - Więc będę i tutaj. Mogę milczeć i udawać, że mnie nie ma. Jeśli właśnie tego chcesz. Ale chciałabym być obok - podkreśliła, przysuwając się do niego bardziej. - Opowiesz mi o nim? - mruknęła, opierając głowę na ramieniu Marshalla, gdy jej myśli błąkały się już między wyrytymi literami i wysoko porośniętymi trawami cmentarzyska.

      rozbita na kawałki Jen Woolf <3

      Usuń
  66. Już prawie wystawił jedną nogę na zewnątrz, kiedy ni stąd, ni zowąd został brutalnie odciągnięty od ściany szyb. Jego palce ślizgały się po szybie, a Jaime czuł, jak leci do tyłu, a potem upada na coś miękkiego. No, w miarę miękkiego. Przez chwilę był totalnie zdezorientowany. Dopiero sekundę później zrozumiał, co się stało. Jego towarzysz, jak go zdążył już nazwać w głowie, skutecznie uniemożliwił mu wykonanie swojego głupiego planu. I bardzo mu się to nie spodobało, ale tylko przez chwilę. Potem jego głowę zajęła sytuacja, w której nagle znalazł się na podłodze, przyciskany do twardej powierzchni przez obcego faceta. Pewnie normalnie nie miałby nic przeciwko, ale w tej konkretnej chwili poczuł się dziwnie. Miał wrażenie, że cała jego koncepcja runęła. W gruncie rzeczy tak właśnie było. Nie zdążył jednak w żaden sposób się do tego odnieść - ani słownie, ani ruchem ciała (co i tak było utrudnione przez towarzysza, siedzącego na jego biodrach), ponieważ kilka metrów dalej znalazł się ktoś inny. Wzmianka o ochronie nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Jednakże po chwili zaczął się śmiać, w taki wesoły sposób, zupełnie nieadekwatny do obecnej sytuacji.
    Po chwili otarł kąciki oczu i spojrzał na nieznajomego mężczyznę nad sobą.
    - Lepiej stąd idź, bo jeszcze oskarżą cię o współudział, a przecież tylko uratowałeś tyłek niezrównoważonemu psychicznie studentowi - znów się zaśmiał, tym razem krócej i trochę ciszej. - Mówię serio - dodał po chwili, kiedy zdążył się już uspokoić i mógł mówić normalnym, poważnym tonem. - Dziękuję za to, co zrobiłeś, to było naprawdę super, ale teraz możesz już ze mnie zejść. Chyba że oczekujesz czegoś w zamian. Mam ci stawić obiad?
    Z tymi podziękowaniami był szczery. Wiedział, że to był pomysł samobójcy, a on... czuł się w tym wszystkim pogubiony. Jeszcze widok tego faceta, którego porównał do zamordowanego brata... Niby nic się nie stało, nie wydarzyło się tego dnia ani poprzedniego, ani we wcześniejsze nic, co mogłoby doprowadzić Jaime'ego do tego miejsca, do dużej dziury w ścianie z okien. Najwidoczniej jednak tyle wystarczyło. To, co się stało, kiedy był dzieckiem, zostanie z nim do końca życia. I pewnie dłużej.
    Oparł głowę o podłogę i westchnął. Spojrzał w sufit i nagle poczuł, jak cały jego entuzjazm znika w bardzo szybkim tempie i nie potrafił tego powstrzymać. Niezbyt dobre uczucie. Nic nie wziął, więc to nie mogło być od tego, to nie był typowy zjazd czy cokolwiek. Chyba po prostu był tylko popieprzony.
    - Idź już, proszę. Nie chcę, żebyś miał przeze mnie kłopoty.
    Jeszcze tego mu brakowało; żeby człowiek, który uratował mu właśnie życie, miał z tego tytułu jakieś problemy. Cholera by to...

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  67. Od samego początku Matthew czuł, że coś jest nie tak, aż w końcu otrzymał dowód własnych myśli w postaci pogorszenia się stanu zdrowia nastolatki. Atak wyglądał naprawdę groźnie, jednak szybka reakcja mężczyzn zdecydowanie uchroniła dziewczynę przed dodatkowymi obrażeniami. Hesford podsunął jej pod nogi własny plecak i spojrzał w kierunku, w którym udała się Judy. Miał szczerą nadzieję, że odnajdzie kogoś, kto będzie posiadał nieco szersze umiejętności pierwszej pomocy.
    — Hej — szepnął, gdy dostrzegł jak dziewczyna powoli otwiera oczy. — Spokojnie, nie wstawaj — poprosił i pogładził delikatnie wierzch dłoni nieznajomej, gdy ta z niebywałą siłą chwyciła jego dłoń. Wyglądała na zdezorientowaną oraz wystraszoną. — Miałaś atak… Oddychaj głęboko. Niedługo ktoś fachowo się tobą zajmie, spokojnie — dodał, spoglądając dziewczynie w oczy. Wiedział, że w takich sytuacjach należy wyjaśnić poszkodowanemu, co właśnie miało miejsce, a przede wszystkim uspokoić go. Spojrzał na Jerome, w momencie, gdy Judy dość długo nie wracała. Czyżby coś było w stanie ją zatrzymać?
    — Wciągnęło ją, czy co? — mruknął cicho Mat. Naprawdę w tej sytuacji również czas odgrywał bardzo dużą rolę i gdyby nie fakt, że nastolatka ściskała dłoń Hesforda, to sam brunet pofatygowałby się na przód wagonów, by odnaleźć samą Judy i kogoś, kto mógłby dodatkowo im pomóc. W końcu jednak odetchnął z ulgą, gdy wróciła wraz z młodym na oko mężczyzną. Z pewnością nie miał więcej niż dwadzieścia pięć lat. Przedstawił się, jako Roger. Studiował ratownictwo medyczne i był w stanie zaradzić w razie konieczności znacznie więcej niż Jerome, czy sam, Matt. Wykonał dosłownie podstawowe badania, które choć nie wnosiły wiele bez specjalistycznego sprzętu i nieco bardziej doświadczonych lekarzy, to jednak Roger podejrzewał wstrząśnienie mózgu. Bez głębszej diagnostyki nie był w stanie zrobić nic więcej. Matthew pomógł dziewczynie napić się wody i nadal pozwalając jej ściskać swą dłoń, usiadł na niezbyt czystej podłodze, plecy wspierając na siedzeniu.
    — Baterie w telefonach nie wytrzymają zbyt długo i zostaniemy bez jakiegokolwiek światła. Może wyłączmy latarki i używajmy je tylko wtedy, gdy naprawdę będziemy mieć taką potrzebę — zaproponował Matt i omiótł wzrokiem wszystkich zgromadzonych wokół siebie ludzi. Z pewnością będą potrzebowali światła, a jeśli utracą tak ważny element w całej usterce, to naprawdę da im to poważne powody do zmartwień. Nadal nie było nowych informacji na temat stanu technicznego metra, w którym zapadła głucha cisza, co powodowało gęsią skórkę na całym ciele. Idealna scena z horroru taniego kina.

    Matthew

    OdpowiedzUsuń
  68. Jaime nie miał zamiaru już się nigdzie ruszać. Znaczy nie zamierzał wychodzić na gzyms budynku ani tym bardziej skakać przez otwór, który przed chwilą sam zrobił. O to jego wybawca nie musiał się martwić. Moretti zamierzał w spokoju czekać na ochronę, która najpewniej wezwie policję. Niestety, takie były konsekwencje jego działań. Za głupotę się płaci w ten czy inny sposób. Jaime bardzo chciał, żeby nieznajomy mężczyzna nie musiał się tłumaczyć, bo przecież nic złego nie zrobił. Jaime nie był do końca pewny, jak zareagowałyby służby na słowa, że ten tutaj tylko ratował tyłek tamtemu tam. I ukarać należy tylko jednego.
    Kiedy jego towarzysz w końcu z niego zszedł, Jaime podniósł się i spojrzał przepraszająco na niego.
    - Zdecydowanie powinieneś już iść - rzucił po raz kolejny, rozglądając się dookoła, czy nikt więcej ich nie widział. Przy dobrych wiatrach nikt nie zwróci uwagi, że oprócz jednego idioty był tu ktoś jeszcze. Możliwe, że nikt nie uwierzy tej pani, kiedy będzie coś tłumaczyła ochronie czy też tej nieszczęsnej policji. Jaime nie zamierzał też wspominać o nieznajomym mężczyźnie.
    Poczuł ulgę, kiedy facet w końcu zdecydował się stąd czmychnąć. Nawet lekko się do niego uśmiechnął na słowa o przysłudze. O, tak, zgadzał się z tym w stu procentach. Nie miał pojęcia, jak mógłby się odwdzięczyć, ale może on coś zaproponuje.
    Nie zdążył jednak powiedzieć mu, że muszą się inaczej zgadać. Prawdopodobnie policjanci będą chcieli zabrać Jaime'ego na posterunek, cokolwiek. Nie żeby Moretti się na tym znał, coś takiego robił po raz pierwszy, ale nigdy nic nie wiadomo. A jeżeli faktycznie by go ze sobą wzięli, to nie wiedziałby, jak ma się skontaktować z towarzyszem.
    Kiedy ochroniarze wpadli jak burza na miejsce, gdzie znajdował się duży otwór w ścianie z szyb, aż przystanęli nieco chyba zszokowani zastanym widokiem. Jaime akurat stał sobie spokojnie, uśmiechając się wesoło.
    - Co tak, długo, chłopaki? - zagadnął, nim zdążył się ugryźć w język. Właśnie mógł sprowadzać na siebie jeszcze większe problemy.
    Ostatecznie ochrona zamknęła całe piętro, sprowadziła Jaime'ego na parter, gdzie posadzili go gdzieś z boku i faktycznie wezwali tę policję. Moretti próbował się wychylać na wszystkie strony, aby móc spojrzeć przez okno, czy jego towarzysz rzeczywiście na niego czeka. Szkoda, że nawet nie wiedział, jak się nazywa; nie będzie wiedział, jak go znaleźć.
    Ostatecznie przyjechał jeden radiowóz. Po usłyszeniu tego, czego dopuścił się młody chłopak, od razu wyjęli alkomat. Okazało się, że Jaime ma we krwi alkohol, ale niewystarczająco, aby zabrać go na izbę wytrzeźwień. Dlatego jedynie go spisali, nakazując mu jak najszybciej wrócić do domu, przy okazji pytając po co to zrobił i czy często myśli o samobójstwie.
    Oczywiście, że tak. Ale w dość dziwaczny i bardzo pokręcony sposób. Raczej próbował robić coś niebezpiecznego, zdając sobie sprawę z konsekwencji dopiero po fakcie. Lub w trakcie. Ale tego im głośno nie powiedział. Policjanci uznali, że może dobrze by było, kiedy chłopak wytrzeźwieje, poszukał dla siebie jakiegoś psychoterapeuty. Jaime pokiwał głową, zapewniając ich jednocześnie, że na pewno tak zrobi. Przy okazji zapłacił za naprawę okna i zadośćuczynienie czy coś takiego. Na szczęście miał kartę przy sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całe to "spotkanie" trwało niecałą godzinę. Jaime w końcu opuścił budynek i rozejrzał się w poszukiwaniu towarzysza. I nie sądził, że będzie wciąż na niego czekał. Było już późno, na pewno miał swoje życie i po co miałby czekać na takiego kretyna?
      Ale jednak czekał, co zdziwiło Jaime'ego. Nawet dobrze, bo naprawdę chciał mu się jakoś odwdzięczyć. Podszedł do ulicy, rozejrzał się, czy nic nie jedzie, a potem przeszedł szybko na drugą stronę i stanął przy mężczyźnie.
      - Nie było tak źle, jak sądziłem. Nic im o tobie nie powiedziałem - zaczął od razu. - Jeszcze raz dzięki. Gdyby cię tam nie było... możliwe, a nawet pewne, że mnie też już by tu nie było. Chcę ci się odwdzięczyć - dodał prędko. - Mam na imię Jaime, tak swoją drogą.

      [Nie wiem, czy faktycznie by go nigdzie nie zabrali czy coś... :D]

      Jaime

      Usuń
  69. Na pewno mieli jeszcze trochę czasu, żeby dokładnie się nad tym wszystkim zastanowić. W końcu musieli się pobrać w miarę szybko, ale kto powiedział, że z drugim ślubem również muszą wyznaczać jak najwcześniejszą datę w kalendarzu? Najważniejsze było teraz, żeby poukładali wszystkie niezbędne sprawy, aby później móc tylko cieszyć się tym, co już mieli.
    Westchnęła ciężko i pokiwała głową.
    - Wiem coś o tym… - mruknęła, aż czując w ustach gorzki smak. Może nie była przy samej śmierci ojca, ale… Kto wie, co by było, gdyby zdecydowała się wcześniej pojechać do Nowego Jorku? Może zdołałaby uniknąć tragedii, choć wtedy była tylko zwykłą nastolatką, każdego dnia tęskniącą za ukochanym ojcem…? - Musiało być ci z tym wszystkim naprawdę trudno. Dobrze, że miałeś chociaż tyle kochających osób. Wiem, że to i tak nie potrafi zastąpić tej jednej osoby, którą się straciło… Ale miałeś przynajmniej naprawdę kochający dom - powiedziała cicho, opuszkami palców jednej ręki błądząc po skórze Jerome’a. Potem uśmiechnęła się pod nosem, nieco zadarła głowę, by móc mu się lepiej przyjrzeć. Właśnie w takich momentach czuła, że są ze sobą nierozerwalni, bez względu na to, co by się działo i ile mil by ich dzieliło. Bo również kochała go całym sercem, całą sobą, decydując się już jakiś czas temu na to, by związać z nim swój los.
    Pocałowała go delikatnie w policzek, przymykając na moment powieki.
    - Zawsze będę obok ciebie. Zawsze możesz na mnie liczyć - szepnęła. W końcu zdecydowała, że taka pozycja nie jest zbyt wygodna, więc wstała i ulokowała się bardziej na kolanach bruneta, gdzie mogła wreszcie objąć go w całości, tak, żeby poczuł jej ciepło. Chciała mu w tym momencie dać dokładnie to samo, co każdego dnia dostawała od niego. Tą niemieszczącą się w rozumie i ciele miłość, wypływającą poza wszelkie granice energię, która pozwalała dziewczynie budzić się każdego ranka i przetrwać kolejną dobę. Pragnęła, by ich życie wyglądało właśnie tak, jak teraz - zawsze obok siebie, zawsze patrzący w jedną stronę. Ku wstającemu i zachodzącemu słońcu.
    - I ja też się cieszę - dodała, patrząc na niego z błyskiem w oku. Potem przeniosła wzrok na białą tablicę. - Twój brat z pewnością był równie wspaniały, co każdy z twojej rodziny - stwierdziła po wysłuchaniu tego wszystkiego. - Żałuję, że nie mogę go poznać… Ale myślę, że on i tak zawsze będzie z nami - odparła z uśmiechem. Przez chwilę przyglądała się brunetowi, zastanawiając się nad czymś. Może też nieco spoważniała. - Takie rzeczy sprawiają, że zaczynamy widzieć swoje życie inaczej. Zwłaszcza, jeśli jesteśmy świadkami tego wszystkiego. Bierzemy wtedy na siebie więcej, niż faktycznie powinniśmy. A to nie jest w porządku - zmarszczyła brwi, rozciągając usta w wąską kreskę. - Jestem pewna, że Nahuel nie ma ci tego za złe. To nie była twoja wina. Tak samo, jak to, że Noah nie chciał mnie znać. A przynajmniej tak to wyglądało - wzruszyła ramionami. - Z mamą… Jest trochę inaczej. Bo właściwie nie wiem, czy faktycznie jestem czemuś winna. Ale tego się raczej już nie dowiem - wzięła głęboki wdech, wypuszczając powietrze z ust ze świstem. - W każdym razie. Jeśli nie nauczymy się dostrzegać plusów w tych wszystkich sytuacjach, o ile tak to w ogóle można nazwać, będziemy iść przez nasze drogi ze zbyt wielkim ciężarem. A tak się nie da. Bo ich też już tym nie uratujemy… - spuściła głowę, gdy wiatr trochę silniej zatańczył wśród włosów dziewczyny. - Żal mi jest tylko, że te wszystkie osoby, które kochaliśmy, nie mogą tu być namacalnie. Czasami sam dotyk by przecież wystarczył, prawda? - wyprostowała się, swoje dłonie delikatnie, niczym piórko, osadzając na twarzy Marshalla. - Ale i to możemy czuć przez innych bliskich. Widzieć w naszych przyjaciołach. W bezzębnym uśmiechu pana sprzedającego kwiaty z budki… Czy nawet na horyzoncie, gdzieś pomiędzy promieniami słońca. Zawsze z nami będą. Póki my o nich pamiętamy - uśmiechnęła się kącikami, a jej ton był spokojny i melodyjny, spojrzenie zaś kojące i pełne iskier.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - I sądzę, że w naszym domu powinna się znaleźć specjalna ściana na zdjęcia tych, którzy odeszli. I nie tylko; każdego, kto jest w jakiś sposób nam bliski. Tak będzie zdecydowanie lepiej rozpoczynać dzień, czy kłaść się spać, widząc ich roześmiane twarze… Widzieć to szczęście, jakie ma się w tym życiu - odparła, ramionami owijając szyję Jerome’a, a twarz chowając gdzieś pomiędzy, chcąc poczuć jego zapach i bijące również od niego ciepło, którym malowała wspomniane już, uzależniające szczęście.
      Ponownie zamknęła oczy, wsłuchując się w ocierające się źdźbła traw, kamyki rozrzucane przez coraz silniejsze podmuchy i szczęk niedomykającej się bramki. Tylko przy samej płycie wszystko jakby głuchło, dając ukojenie i azyl zbłąkanym po drugiej stronie duszom.
      - Chyba się zbiera na burzę… - zauważyła po dłuższej chwili milczenia, przyglądając się właśnie niebu, które zaszło ciemnymi chmurami.


      Jen Woolf <3

      Usuń
  70. [Heeej! Dziękuję ślicznie za komplementy, ale powiem ci, że moja karta to się przy twojej chowa, ja tak bardzo lubię, jak jest wszystko kolorami dobrane, a tutaj to po prostu zachwyt <3. Bunny wyznaje zasadę: pozbieraj się, otrzep, popraw koronę i zasuwaj dalej, więc na pewno się w Nowym Jorku odnajdzie, ewentualnie. Jeszcze raz dziękujemy za powitanie, przemiło się nam zrobiło. :)))]

    Bunny

    OdpowiedzUsuń
  71. Jaime wciąż był w lekkim szoku, że mężczyzna faktycznie na niego czekał, w dodatku w taką pogodę. Chociaż z drugiej strony, Moretti jeszcze nigdy nie był w podobnej sytuacji; nigdy wcześniej nie uratował komuś tyłka, nie powstrzymał przed zrobieniem czegoś, co mocno mogłoby się odbić na jego zdrowiu lub nawet groziło śmiercią. Może też by czekał, aby dowiedzieć się, że na daną chwilę wszystko jest w porządku? Może również chciałby się upewnić, że uratowany ma się jako tako dobrze i może w spokoju wrócić do domu? Może właśnie Jerome tak się czuł i dlatego czekał pomimo nieprzyjemnej pogody.
    Uścisnął jego dłoń, słuchając go uważnie. Chciał coś powiedzieć na temat tego Insta. Nie posiadał go, o dziwo. Nie przepadał za robieniem zdjęć. Jego umysł i tak działał jak pieprzona kamera, mógł sobie robić stopklatki co chwilę. Nie potrzebował uwieczniać się na zdjęciach ani chwalić się tym, gdzie i co jadł. Aczkolwiek nie miał nic do ludzi, którzy właśnie to robili. Po prostu, cóż... też chciałby tak się cieszyć życiem, a nie zachowywać się jak pieprzony wariat.
    - Po prostu chciałem się przejść po gzymsie, zobaczyć, jak to jest, jak bardzo będzie wiał wiatr i jaka będzie temperatura. Ja wiem, to dziwne, przecież to logiczne, że umarłbym na sto procent, no ale... w moim przypadku to tak nie działa - powiedział i spojrzał gdzieś ponad ramię nowego kolegi. Jakoś tak nie mógł spojrzeć mu w oczy. On sam tego nie rozumiał, ale pewnie jego terapeutka, do której chodził jako dzieciak, powiedziałaby mu, że to przez traumę. No, mogło tak być. A może Jaime był tylko świrem. - Jaki dług? - podchwycił szybko. Może to nie było nic ważnego, jednak czasami Jaime potrafił wyłapywać pewne reakcje, małe gesty innych ludzi, które świadczyły o tym, że czyjeś słowa znaczą coś więcej i nie są wypowiadane ot tak. Ale czemu Jerome miałby mu cokolwiek mówić? Przecież w ogóle się nie znali. Chociaż Jerome uratował mu życie, to raczej Jaime byłby tym, który się zwierza.
    Nie rozumiał zachowania tego faceta. Ale może faktycznie to przez to, że on sam nigdy wcześniej nie był w takiej sytuacji. Może też by się troszczył. Może.
    Podał mu więc swój numer telefonu i od razu poprosił o puszczenie sygnału do siebie, żeby też mógł sobie zapisać jego numer. Wyjaśnił mu, że rzadko kiedy odbiera telefony od nieznanych numerów. Co prawda mógłby się domyślać w chwili dzwonienia, że to jego nowy kolega, ale wolał mimo wszystko mieć ten numer zapisany. Zastanawiał się, co to za pomysł, ale nie zapytał. Chciałby mieć niespodziankę. Oby tylko to nie było nic głupiego. Wystarczająco dużo rzeczy w życiu Jaime'ego jest głupich.
    - No dobrze. Wracajmy już do swoich domów. Jest zimno, mokro, a ja mam ochotę wziąć prysznic i machnąć się do łóżka. Jeszcze raz dziękuję bardzo za odciągnięcie mnie od tego okna. To wiele dla mnie znaczy. A, i serio pomyśl o tym odwdzięczeniu. Chętnie coś dla ciebie zrobię - uśmiechnął się do niego lekko. - Do usłyszenia? - jego uśmiech się poszerzył. Nie zamierzał robić sobie nic złego. No... powiedzmy... Różni ludzie różnie nazywali pewne czynności i rzeczy, więc...
    Potem odwrócił się i wrócił do siebie. Co za wieczór. Mimowolnie jego wzrok powędrował na chodnik przy Empire State Building. Taaak…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już od następnego dnia czekał na telefon. A co, jeśli nowy kolega ściemniał? Nie, bezsensu… Sam nie zamierzał dzwonić, przecież nie będzie mu się wtrącał w życie. Miał na pewno wiele własnych spraw, sam przecież mówił, że ma coś do załatwienia, więc no. Jeśli faktycznie nie zadzwoni za kilka dni, to Jaime po prostu postara się o tym zapomnieć. A, no tak, nie mógł zapomnieć. Po prostu nie będzie o tym myśleć i wciąż będzie robił głupie rzeczy. Nie żaby zamierzał kiedykolwiek przestać.

      Jaime

      Usuń
  72. Z tego co Jasper zapamiętał, to siostry posiadały wraz z rodzinami wizy nieimigracyjne, przyznawane turystom, którzy planują przebywać w Stanach Zjednoczonych przez określony czas i są w stanie udowodnić, że łącze je silne więzy z krajem ojczystym i za każdym razem opuszczą Nowy Jork po niespełna trzech tygodniach pobytu. Nie miały szans przyjeżdżać na dłużej; wakacje może trwały całe dwa miesiące, ale zazwyczaj odwiedzały też polskie morze lub góry, wracając po jakimś czasie do stolicy Wielkopolski. Skupiając się na pracy, przeczesał miękkie włosy dłonią, nagrywając przy okazji boomerang, który powstał również przed wykonaniem zabiegu. Efekt dało się zauważyć od razu; wcześniej miała zwisające piórka, a teraz prezentowały się jako zdrowsze i bardziej lśniące. Otrzymując buziaka od Rachel, poprosił starszą siostrę na fotel, która dalej nie mogła powstrzymać się od śmiechu, który swoimi komentarzami wywołał Jerome. Ola poprawiła obrączkę z granatowymi elementami, przyglądając się ze łzami w oczach fryzurze, odnalezionej w najnowszym wydaniu gazety Beautiful.
    — Od zawsze wiedziałem, że jesteś zboczona, siostro. Ona teraz nie może się wysłowić, ale chce dać Ci do zrozumienia, że woli zamiast mocnej taśmy, knebel.
    Natychmiast z kolejną dawką uroczego śmiechu, uderzyła Jaspera w ramię, zasłaniając twarz czasopismem. Uwielbiali sobie dogryzać, a w tej chwili fryzjer mógł się zrewanżować za to, jak przez kilka lat kompromitowały go przy jego partnerkach, a najwięcej wstydu gwarantowała mu Ola. Ta, która wyszła za mąż za swojego stałego klienta ponad dziesięć lat temu i miała z nim ośmioletnią córkę Karolinę. Powinna być bardziej zrównoważona, ale ją bawiły każde żarty, nawet te z delikatną nutą erotyzmu. Prawie z zamkniętymi oczami wykonał kok węzłowy, który prezentował się jako sztywny, ściśnięty specjalnie wiązany węzeł włosów. Od początku swojej kariery fryzjerskiej zajmował się najczęściej wykonywaniem fryzur, które ćwiczył na długich włosach modelek podczas kursu, a dodatkowo w domu korzystał w pełni z tego, że jest bratem trzech sióstr. Odbierając kolejnego buziaka w podziękowaniu, poprosił Ewę, przygotowując się do wykonania koka hiszpańskiego, który zrobił dla swojej uroczej mamy w dniu swojego ślubu. Chodził wtedy cały zestresowany, a jeszcze musiał w tym dniu pomagać ojcu, gdyż okazało się, że babcie, rodzicielka oraz siostry niechętnie chciały przystać na propozycję rozpuszczonych włosów. Tak samo jak czwartego lipca, tak samo teraz zamierzał wywiązać się z powierzonego mu zadania.
    — Jeżeli zrobię ładniejszy niż na tym zdjęciu, to nie powiesz mamie, żeby leczyła mi ząbki bez znieczulenia? — roześmiał się, prezentując śnieżnobiały uśmiech.
    — Ale ja Cię lubię wkurzać, Jasperku. Nie szepnę ani słówka na ten temat, bo moja Elizka nie może stracić tak uroczego tatusia chrzestnego — poruszyła brwiami, uśmiechając się w kierunku zajętego odbieraniem telefonów Jeroma.
    Właśnie przed południem było największe natężenie połączeń. Zapominalskie przedstawicielki płci pięknej próbowały wpisać się na jakiś najbliższy termin albo przypominały sobie, że mają wkrótce jakieś wesele, chrzciny albo inne imprezy i potrzebują fryzjera na cito.
    — Planujesz iść w tej sukience? — zerknął na kreację w czarnym kolorze ze złotymi dodatkami przed kolano.
    — Tak, bo mój mąż zabiera mnie wcześniej. Zanim pójdziemy na kolację wybieramy się na długi spacer, zakupy i na koniec idziemy na spektakl.
    Zazwyczaj w przedostatnich dniach urlopu jego szwagrowie stawali wręcz na rzęsach, aby chociaż jakąś część doby spędzić jedynie w towarzystwie swoich żon. Chciał w niedalekiej przyszłości żyć w podobny sposób z Willow. Oni nie zważali na staż swoich małżeństw, budząc w sobie coraz większe pokłady romantyków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadowolony Jasper, zagwizdnął pod nosem i poszedł po odpowiednie dodatki do tego koka, które jednocześnie podkreślą fryzurę, ale i będą pięknie reprezentowały się z sukienką. Szukając w szufladzie wsuwek, przywołał Jeroma do siebie.
      — Moje radosne tornado wyjdzie stąd za niespełna dwadzieścia pięć minut, ale mam do Ciebie prośbę. Możesz przejrzeć mój grafik na przyszły piątek. Z tego co pamiętam, to mam sześć klientek i zadzwoń do nich, czy pasuje im, aby przyjął je Rafał Małecki, dobrze? — wziął pudełeczko ze spinkami, wracając do stanowiska.

      Jasper

      Usuń
  73. [Kurczę, ja jej też dzieciństwa nie zazdroszczę. jednak ta wolność, którą miałam, była całkiem fajne, a my mogliśmy tak wiele, nic nas praktycznie nie ograniczało (no, oprócz godziny policyjnej wyznaczonej przez rodziców :D)
    Dziękuję bardzo za powitanie! Ja również mam nadzieję, że Lilka powoli odnajdzie swoje prawdziwe ja :)]
    Lilly Dewar

    OdpowiedzUsuń
  74. Słuchała go uważnie - w przeciwieństwie do niego, ale absolutnie nie miała mu tego za złe - z każdą upływającą chwilą uśmiechając się coraz szerzej. Momentami tylko gdzieś iskry w oczach gasły, kiedy ciężar sytuacji nieco za bardzo zaczynał panoszyć się w duszy dziewczyny. Doskonale rozumiała to, o czym mówił - sama pragnęła wreszcie wyswobodzić się z okowów narzucanych zasad, chcąc żyć całkowicie po swojemu. Ale żeby to osiągnąć, musieli przejść taką, a nie inną drogę. A skoro potem mieli żyć razem, tworząc historię poniekąd na nowo, zapisując ją na świeżych, czystych kartkach, to cały ten trud był ewidentnie tego wart.
    Westchnęła i skinęła głową, a potem również pocałowała go z równie wielką dawką emocji.
    - W końcu się tego doczekamy, zobaczysz. Jeszcze będzie pięknie - powiedziała dosyć cicho, gładząc policzek Jerome’a kciukiem. Spoglądała w te odżywające oczy i… Czuła się spokojna. Wiedziała, że jeszcze wiele rzeczy muszą załatwić, a niepewność zakradała się niemal do każdego zakamarka umysłu blondynki, ale w tej właśnie chwili czuła się podobnie, jak w azylu. Z tą jednak różnicą, że okoliczności były zdecydowanie smutniejsze, a jednak, mimo wszystko, dające nadzieję. - A póki jesteśmy razem, nie liczmy godzin. Przez te kilka dni żyjmy chwilą, zupełnie tak, jak rok temu. Pomyśl, że zaczynamy wszystko od początku, ale mając coś, czego nie dostrzegliśmy wtedy. Nie sądzisz, że jesteśmy teraz pełniejsi? - uniosła jedną brew, patrząc na niego zaczepnie. Potem znów nieco spoważniała. - Zupełnie tak, jak dla mnie ojciec. A może też i babcia.
    Wstała, otrzepała się, a następnie zaśmiała.
    - No wiesz… Wtedy to była trochę inna sytuacja! - zauważyła, unosząc jeden palec ku górze, aby podkreślić znaczenie tych słów. - O tak, zdecydowanie nie chciałabym, żeby Ivana zaczęła rodzić na cmentarnej ścieżce. Co jak co, różne rzeczy w życiu widziałam, ale jednak to mogłoby być… Szokujące - stwierdziła robiąc wielkie oczy i kiwając głową. Nagle na skórze Jen pojawiły się dreszcze, a chłód przeleciał wzdłuż jej kręgosłupa.
    A co, jeśli…?
    Dała mu się poprowadzić tak, jak za każdym razem wcześniej - tak po prostu, robiąc z niego przewodnika swoich dni. Bo chociaż przez tyle lat potrafiła odnaleźć odpowiednią drogę do domu, to jednak teraz wolała mieć mężczyznę u swojego boku. Pewnie teraz również w końcu dotarłaby do domu, ale… Cóż, kiedy miłość była czystym uzupełnieniem szarych dni codzienności, nie chciało się jej już wymazywać ze swojej pamięci. Mimo, iż czasem potrafiła zasłaniać sobą inne rzeczy. Chociaż w tym przypadku jedynie podkreślała te najcenniejsze elementy, dzięki którym każda chwila mogła stawać się jedynie piękniejsza.
    Nieco zamyślona wędrowała spojrzeniem po drzewach, od czasu do czasu zerkając w coraz ciemniejsze niebo. Dlatego też, kiedy ją chwycił. wydała z siebie krótki okrzyk, mimowolnie chwytając się go w odpowiednich miejscach. Zawiesiła ramiona nieopodal szyi Marshalla, owijając wokół bioder swoje nogi.
    - Oczywiście. Zwłaszcza, jeśli będziemy kroczyć przez wielkie kałuże - zachichotała, całując go w skroń, bo tylko tam dosięgła ustami. - Ale chyba czasem też mi dasz się poprowadzić? No, może na barana cię nie wezmę, bo jednak cię nie udźwignę… Ale pokażę ci jeszcze wiele pięknych miejsc - westchnęła, wyobrażając sobie, jak lecą do kolejnych zakątków świata, zwiedzając odległe krainy i poznając obce kultury. Cóż, może Noah w pewnym sensie miał rację? Może Jen nie potrafiła usiedzieć, po tym wszystkim, w jednym miejscu? Kto wie, co będzie, kiedy ta cała bieganina się skończy. Lecz jednego była stuprocentowo pewna - cokolwiek by się stało, chciała być zawsze obok swojego barbadoskiego Posejdona .
    Kiedy doszli wreszcie do domu Marshallów, panna Woolf zeskoczyła z pleców bruneta, poprawiając nieco strój, podobnie czyniąc z włosami. Słyszała krzyki dochodzące z wnętrza, ale zupełnie nie przypominały one kłótni, czy mocniejszych awantur. Wesoły gwar roztaczał się wokół tych kilku ścian, dzięki czemu dwudziestoparolatka również czuła się tak, jak przed wieloma latami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W dodatku jej nozdrza wyłapały słodkokwaśny zapach, z początku niesamowicie przyjemny, zaraz zaś drażniący i świdrujący w głowie. I będąc już w zasadzie u progu drzwi wejściowych, blondynka nagle stanęła jak wryta, zbladła, a potem cofnęła się o krok.
      - Zaraz wrócę - mruknęła, prawie biegiem kierując się na nowo w stronę lasu. Musiała odczekać dłuższą chwilę, aż poczuła się na nowo dobrze.
      Zaczesała kilka kosmyków za ucho, a potem usiadła przed ścianą domu, chcąc dając sobie jeszcze moment.
      Czyżby obawy się spełniały…?


      Jen Woolf <3

      Usuń
  75. - Im dłużej się na coś czeka, tym lepiej to potem smakuje - mrugnęła do niego porozumiewawczo, a potem aż rozpromieniała na twarzy, gdy wspomniał o wieszanych zdjęciach. - Zdecydowanie im się to należy - skomentowała szybko, a dopiero później i w sercu panny Woolf została poruszona jakaś część, która odzywała się niezwykle rzadko.
    Wzięła głębszy wdech, na moment spuściła wzrok, ale za chwilę spojrzała na Jerome’a z tym uczuciem w oczach, uśmiechając się ciepło.
    - To byłoby dla mnie coś… - dodała krótko, ściskając go mocniej. - Chciałabym cię przedstawić tacie. Dokładnie w taki sam sposób.
    Wywróciła oczami i dała mu małego prztyczka w nos, gryząc złośliwie płatek ucha mężczyzny.
    - Porzuciłam, a potem odmieniłam twoje życie o sto osiemdziesiąt stopni, dzięki czemu jesteś teraz największym farciarzem świata - odparła dumnie, odrzucając włosy na bok i nieco zadzierając podbródek. - Nie mógłbyś trafić lepiej!

    Po tym, jak wróciła i usiadła pod domem, zaczęło jej się nieznacznie kręcić w głowie, a ciało oblała fala gorąca. nagle była podatna na wszystkie bodźce ze środowiska i jedyne, co mogło dziewczynę ukoić, to dotyk i słowa płynące prosto od bruneta.
    Rozchyliła delikatnie powieki, które miała przez moment zamknięte, wpatrując się prosto w twarz Jerome’a.
    - Trochę się źle poczułam. To pewnie nerwy i zmiana klimatu… - mruknęła, by jakoś go chwilowo “zbyć”. Ale nie do końca, bo sama w to też wierzyła. A przynajmniej starała się w to wierzyć. Gdy jednak zadał to drugie i trzecie pytanie, Jen znowu jakby pobladła, a potem pokręciła głową bardzo powoli, analizując wszystkie dotychczasowe wskazówki, które mogłyby świadczyć o stanie błogosławionym.
    Ścisnęła delikatnie jego dłonie swoimi palcami, opuszkami kreśląc na nich niewidzialne wzorki.
    - Jeszcze nie… Nie wiem - przyznała, przygryzając delikatnie dolną wargę. - Jest jeszcze trochę za wcześnie - dodała, posyłając mu krótkie spojrzenie i ledwo rysujący się na twarzy uśmiech.
    Bała się. Pewnie, gdyby się okazało, że jest w tej ciąży, mimo wszystko by się ucieszyła. Ale teraz mieli tyle rzeczy na głowie… Jeszcze jedna, w dodatku taka rzecz, mogłaby wszystko utrudnić. A może by ułatwiła? Ciekawe, jak urzędnicy patrzyliby wtedy na nich i ów fakt. Może wszystko działoby się zdecydowanie szybciej?
    - Od pewnego czasu czuję się… Inaczej - mruknęła, rozciągając usta w wąską kreskę. - Ale mam wrażenie, że to tylko nerwy. Wiesz, sytuacja nie jest codzienna… A stres potrafi bardzo wpłynąć na organizm. Chyba nigdy jeszcze tak się nie stresowałam - zaśmiała się krótko, nerwowo, przechylając głowę na bok. - Bardzo chcę, by nam się udało, Jerome. To jest dla mnie teraz najważniejsze. Nie mogę przestać o tym wszystkim myśleć. A ciąża… Chyba to nie jest odpowiedni czas - szepnęła, zdając sobie sprawę, że to mogło różnie zabrzmieć. - To znaczy… Gdyby się okazało, że faktycznie będziemy mieć dziecko, to nie pozostanie nam nic innego, jak tylko szykować się do kolejnego ważnego wydarzenia w naszym życiu… Prawda? - położyła dłoń na jego policzek, a choć jej kąciki ust nieco podskoczyły do góry, to Jen i tak wydawała się być smutna. - Boję się tylko, że jak zbyt wiele rzeczy na nas spadnie, to nie udźwigniemy tego i zaczniemy się gubić. A tego bym bardzo nie chciała. I chyba dlatego się obawiam. Bo nie chciałabym, żeby cokolwiek nad rozdzieliło - wyznała w końcu, wzdychając bezgłośnie. - Ale przecież i tak życie wszystkich zawsze zaskakuje, no nie? Nie da się wszystkiego przewidzieć - odparła, po chwili wstając z ziemi. Poprawiła ubranie, potarła twarz palcami, zatrzymując je przez kilka sekund w okolicach kości policzkowych. Potem opuściła ręce, by móc złączyć swoją i jego dłoń, po czym podeszła bliżej Jerome’a. Stanęła na palcach, a następnie wyciągnęła szyję, by choć trochę zmniejszyć między nimi różnicę wzrostu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ale… Wydaje mi się, że to bardzo prawdopodobne. I wiem, że byłbyś świetnym tatą - dodała, całując go zaraz delikatnie, ale tak, że wszystkie te dobre emocje przelewały się przez nią, dzięki czemu do Jen zaczęła powracać nadzieja i spokój, odsyłając wszystkie nerwy na dalszy plan.
      Musnęła na koniec jeszcze go krótko, owijając się jednym ramieniem wokół jego szyi, by móc się w niego wtulić.
      - Poczekam aż wrócisz. Albo chociaż z pójściem do lekarza, gdyby coś było niejasne… Tak chyba będzie najlepiej - wymruczała mu do ucha, a potem odsunęła się od bruneta i pociągnęła go w stronę domu. - A teraz chodźmy, bo nas zjedzą żywcem - powiedziała tylko, gdy zza rogu wyłonili się Ivana i Gian.


      nieco zaniepokojona Jen woolf <3

      Usuń
  76. Jaime przez te dwa dni żył normalnie, jakby się nic nie stało, jakby wcale dwa dni temu nie narażał swojego życia. Cóż, raz na jakiś czas robił to na podobne sposoby, więc może to dlatego nie miało na niego aż takiego wpływu. Przy okazji jednak czekał na telefon od Jerome'a. Zastanawiał się, co też takiego mężczyzna wymyślił i czy faktycznie się do niego odezwie. Chyba nie zaproponuje mu żadnej terapii, co? Wcześniej się to nie sprawdziło i jakoś nie sądził, żeby teraz miało się udać. Naprawdę się wtedy starał, ale może jednak nie do końca miał otwarty umysł na to wszystko. Pamiętał słowa terapeutki. I wciąż nic nie dawały. Wyrzuty sumienia nadal z nim były, raz ciszej, raz głośniej dawały o sobie znać. Wtedy właśnie Jaime popadał w alkohol i inne używki, byle je zagłuszyć. Najgorzej było, jak był sam, a to dość często się zdarzało. Teraz też prawie sięgnął po butelkę z płynem z procentami, kiedy otrzymał telefon od nowego kolegi. Uśmiechnął się lekko do siebie, słysząc propozycję. Oczywiście się zgodził.
    Ogarnął się odpowiednio wcześnie. Nie lubił się spóźniać, nie lubił jak ktoś się spóźnia. Zawsze przychodził na umówione spotkania przed czasem. Chyba że faktycznie są takie korki na mieście, ale wtedy zawsze powiadamia kogoś o spóźnieniu.
    Założył na siebie trampki, ciemne dżinsy i grubą bluzę z kapturem, na którą założył dżinsową kamizelkę z różnymi naszywkami i przypinkami. A jako że wiał wiatr, postanowił też założyć szarą czapkę na głowę z cienkiego materiału. Spojrzał na zegarek, a potem wyszedł z mieszkania i skierował się do auta. Stwierdził, że lepiej będzie pojechać dłuższą drogą, objazdem, bo była mniejsza szansa na uliczne korki.
    Przed kawiarnią znalazł się chwilę przed czasem. Nim wysiadł z samochodu, odczytał wiadomość od Jerome'a. No i fantastycznie. Czym prędzej wszedł do środka i odszukał go wzrokiem. Kiedy już go zobaczył, podszedł do niego, uśmiechając się lekko.
    - Ta-da! Żyję jak widać - zaśmiał się pod nosem i usiadł naprzeciwko niego. Zdjął czapkę i odłożył na bok stolika. - Tak w ogóle, to cześć. Miło znów cię widzieć. Długo czekasz? - zagadnął na wstępie, a później wziął do ręki menu. Miał ochotę dzisiaj na słodką kawę. O dziwo miał dobry humor, więc jak najbardziej miał na słodkie ochotę. - Następnego dnia po naszym spotkaniu zamontowali szybę - rzucił lekkim tonem, jakby to nie było nic ważnego, wciąż patrząc na karty z serwowanymi napojami i jedzeniem. W końcu wybrał dla siebie jakąś kawę z syropem czekoladowym. Lubił takie rzeczy, ale zwykłe czarne kawy też pijał. Nie miał jakiegoś konkretnego ugruntowanego smaku, po prostu lubił próbować nowe rzeczy, o czym Jerome mógł zdążyć się przekonać.

    [Przede wszystkim pisze się "Jaime", znaczy "i" jest przed "m" :) I chyba dobrze, ja też lecę na czuja :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  77. Matthew wcale nie odczuł ulgi w momencie, gdy dotarła do nich wieść o ekipie ratunkowej, która śpieszy im z pomocą. Po prostu nie umiał cieszyć się przedwcześnie, nim nie zobaczy ich na własne oczy. Jeszcze wiele mogło się wydarzyć przez wspomniane pół godziny. Zacisnął usta w wąski paseczek i wypuścił ciężko powietrze przez nos. Życie zdecydowanie potrafiło zaskoczyć, a oni w tej materii nie mieli nic do powiedzenia. Musieli odważnie zmierzyć się z tym, co postawił przed nimi los.
    — Najważniejsze, że wiemy już coś konkretnego — rzekł i spojrzał w stronę nastolatki, która nawet na moment nie rozluźniła uścisku na jego dłoni. Uśmiechnął się delikatnie, by dodać jej nieco otuchy. Atak mógł się powtórzyć, choć akurat tej myśli Matthew uparcie nie chciał do siebie dopuścić.
    — Dziś wypada termin porodu mojej żony. Przez cały dzień nic niepokojącego nie miało miejsca. Jeśli coś się wydarzy pod moją nieobecność, to dosłownie wyjdę z siebie i stanę obok. Dlaczego w ważnych dla człowieka momentach, zawsze musi pojawić się coś, co zgasi nie tylko samą radość, ale i również zatrzyma w miejscu? — westchnął Roger, który usiadł na podłodze tuż obok Matta i sam, co jakiś czas zerkał w stronę nastolatki, aby upewnić się, że w danej chwili nie dzieje się z nią nic niepokojącego.
    — Musisz być dobrej myśli, to jedyne, co nam w tej chwili pozostało. Pesymistyczne myśli w niczym nam nie pomogą — odparł Matthew, poniekąd dobrze wiedział, co Roger czuł. Sam o mały włos ominąłby narodziny syna. Na szczęście dotarł na porodówkę niemalże w ostatniej chwili, za co Cassie miała ochotę zamordować go gołymi rękoma, a siły nie można było jej odmówić, zwłaszcza w momencie, gdy niemalże zmiażdżyła mu dłoń pod naporem jej smukłych palców. Przetarł dłonią twarz, czując coraz bardziej ogarniające go zmęczenie. Strudzenie również udzielało się reszcie zgromadzonych. Z pewnością już każdy marzył o powrocie do domu, długiej kąpieli oraz ciepłym łóżku. Niestety byli uwięzieni w żelaznej pułapce bez wyjścia, a kierująca się w ich stronę ekipa ratunkowa, niekoniecznie napawała optymizmem, przynajmniej samego Hesforda.


    Matthew

    OdpowiedzUsuń
  78. Nie chciała mu robić… nadziei? Sama zaskakiwała się w tym temacie, dostrzegając, jak wiele zmian powstało w przeciągu zaledwie miesiąca, między nią, czy Marshallem. Dostrzegała wszystko z zupełnie innej strony, poznając życie na nowo. Czasami miała wrażenie, jakby jej dusza powstała z martwych, budząc się z zaklętego nu pod zupełnie inną osłoną. Czyżby zmieniał się jej również charakter? Czy przestawała być sobą? A może dopiero zaczynała nią - naprawdę - być?
    Ulga rozlała się po jej sercu, widząc reakcję mężczyzny. Chyba nikogo lepszego nie mogła sobie wymarzyć na jego miejsce. Jakie to było dziwne, że w tym jednym, wielkim zamieszaniu, przypominali dwie połówki tego samego jabłka? I jakie to śmieszne, że czasami człowiek musi rzucić się w totalny wir, aby z chaosu powstał ład. Tak było zdecydowanie i w tym przypadku, choć Jen nie była pewna, kiedy, ostatecznie, zapanuje ten porządek.
    Westchnęła cicho i opuściła głowę.
    - No właśnie… Czasem zrobić już ciężej - przyznała uśmiechając się jednym kącikiem. I szczerze mówiąc, to czekała na wspomniany relaks. W końcu ile można dusić się i kisić w sobie? A trochę promieni, świeże powietrze, ciepło i witaminy zawarte w owocach, idealnie działały na podobnie zestresowanych, co ona. I… Jeśli była w ciąży, to tym bardziej powinna skorzystać tej możliwości.
    - Zawsze przy tobie będę. Cokolwiek by się działo. Nigdy cię nie opuszczę - dodała jeszcze, muskając go przelotnie w usta. - To chyba w takim razie nasze dziecko powinno mieć jako jedno z imion Storm, albo chociaż jakąś jego odmianę. Bo, jak znam życie, pewnie też by się urodziło w trakcie burzy - przewróciła oczami i pokręciła głową, śmiejąc się cicho. - I suknia z długimi rękawami? Skąd! Lepiej taka, co prawie nic nie zakrywa. Wtedy mniej zmoknę - rzuciła jeszcze, nim dała się całkowicie zaciągnąć Ivanie w inne rejony domu, z pobłażaniem spoglądając jeszcze na Giana. Miała nadzieję, że i jemu w końcu minie, choć w stu procentach rozumiała, co czuje chłopak. Sama przecież niezbyt dobrze znosiła to, kiedy wyjeżdżał Noah. A potem… Potem było już tylko gorzej. Ale widziała, że rodzinę Marshallów raczej nie czeka taki los, jak Woolfów.
    Gdy były już w kuchni, blondynka zabrała się za krojenie warzyw, ale nie odzywała się za bardzo. Chciała pomóc, a nie dodatkowo denerwować mamy Jerome’a, która wyglądała albo na mocno zmartwioną, albo na podminowaną. Panna Woolf nie wiedziała, czy może spytać, czy coś się stało, więc wolała pozostać na optymalnym gruncie, grzecznie sobie w kącie krojąc roślinki. Dopiero, gdy druga brondynka wyszła, dwudziestoparolatka chrząknęła i spojrzała w stronę kręcącej się po pomieszczeniu Ivany, wzięła głęboki wdech i w końcu przemówiła.
    - Czy coś jest nie tak? - zapytała wreszcie, ponieważ przy dziewczynie czuła większą swobodę. - Czy to z mojego powodu? Wiem, że jest wam niezbyt przyjemnie z myślą, że Jerome wyjeżdża… - dodała, wciąż krojąc. - Zastanawiam się tylko, czy… No…- zamarła, znów czując się gorzej. Odłożyła nożyk, oparła się na krześle i policzyła do dziesięciu, tępo wpatrując się w ścianę naprzeciwko. - Możesz mi podać wodę? - zagadnęła w trakcie, łokciem dotykając brzegu stołu. Wiedziała, że jeśli sama wstanie, to zaraz padnie jak długa i straci przytomność, a do tego wolała nie dopuścić. Rodzinne sensacje powinno się dawkować. - Czy to nie jest dla was zbyt trudne? Czy wy to w ogóle akceptujecie? - mruknęła, biorąc od Ivany szklankę i wypijając jej prawie całą zawartość duszkiem. Wcześniej też skinęła głową w ramach podziękowania, a potem otarła usta wierzchem dłoni i wróciła do przerwanej czynności. - Co prawda Jerome mówił, że się cieszycie… Ale nie chciałabym robić nic przeciwko wam. Zależy mi na tym, żebyśmy żyli w zgodzie - zapewniła, uśmiechając się do niej przyjaźnie. - Wspominał, że mam zamiar kupić tutaj dom? A w zasadzie, to już go znaleźliśmy - dodała bardziej ochoczo, kiedy w jej oczach pojawiły się błyski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Chciałabym, żeby Jerome czuł, że możemy mieć dom tak samo tutaj, jak i w Nowym Jorku. Że i moje i jego pochodzenie będzie dla nas tak samo ważne… No i może potem dla kogoś jeszcze - ciągnęła nieśmiało, wzrokiem wędrując na mocno zarysowany brzuch dziewczyny. - Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Chłopiec czy dziewczynka? - zmieniła nagle temat, wrzucając kawałki warzyw do szklanej miski.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  79. Pominęła kwestię własnego samopoczucia, bo przecież nie miała zamiaru mówić teraz jeszcze o potencjalnej ciąży. Za wiele się działo, a i ten temat nie był w żadnym stopniu potwierdzony. Po co więc robić zbędny raban? Nie było sensu.
    Odetchnęła za to z ulgą, kiedy Ivana powiedziała jej to wszystko. Mimo, iż dostawała jakieś zapewnienia od Jerome’a, to jednak usłyszenie czegoś takiego od osoby z boku dodawało dziewczynie odwagi i… Większej nadziei na to, że wszystko się ułoży.
    Zmartwiła się tylko, że ojciec Marshalla jeszcze nie wrócił. A potem… Cóż, mimowolnie śledziła wzrokiem Giana. Zastanawiał ją ten chłopak. Co mu chodziło po głowie?
    Wcześniej jednak spojrzała na swój pierścionek i aż zarumieniła się, kiedy jedyna siostra bruneta wspomniała o ich domku.
    - Według mnie, to lepszego pierścionka nie mógł znaleźć - powiedziała ze szczerym uśmiechem, a potem roześmiała się wesoło. - W takim razie gratulacje. Bo chyba chciałaś mieć syna? - spytała, a raczej stwierdziła po reakcji Ivany.
    Gdy coraz więcej osób zaczęło schodzić się do kuchni, Jen uniosła nieco głowę by móc spojrzeć na ukochanego. Lekko położyła swoją dłoń na jego ręce i przypatrywała mu się przez dłuższą chwilę, chcąc dać mu do zrozumienia, że wszystko jest w porządku.
    - Wszystko jest tak, jak powinno być.
    Chociaż tutaj - pomyślała.
    Po upływie niespełna półtorej godziny wszyscy zajadali się przepysznym obiadem, a Jen już żałowała, że będzie musiała za parę dni stąd wyjechać. Prawdopodobnie w najbliższym czasie nie będzie miała okazji odwiedzić tych stron, a właściwie pewnie dopiero na ich prawdziwe wesele. O tyle dobrze, że w obecnych czasach można było załatwić wiele spraw przez internet, czy drogą telefoniczną. Przynajmniej jedne ułatwienie w życiu.
    Wstała od stołu, by dolać sobie jeszcze wody, lecz po chwili stwierdziła, że musi jeszcze zahaczyć o toaletę. Wracając z niej, napotkała przed wejściem do kuchni Jerome’a. Złapała go i zaciągnęła na bok, gdzie na moment mogli skryć się przez całą rodziną. Panna Woolf skradła mu drobnego całusa i uśmiechnęła się wesoło, podchodząc bliżej.
    - Chyba sytuacja została opanowana - stwierdziła, wychylając się nieco i kątem oka obserwując Monique i Abisaia, którzy w skupieniu spożywali posiłek, co jakiś czas odpowiadając na zaczepki całej reszty. - Chyba musimy im powiedzieć… Razem lepiej to zrobić - uznała, unosząc jedną brew i robiąc usta w dzióbek. - Chyba i tak lepiej by przyjęli teraz to, niż myśl, że niedługo zostaną podwójnymi dziadkami… - powiedziała szeptem, w duchu śmiejąc się i wyobrażając sobie coś podobnego. Ale…
    - Podwójnymi? Wy też będziecie mieć dziecko? - zapytał zdecydowanie zbyt głośno Thian, który wyłonił się nagle za plecami dziewczyny niczym Filip z konopi, przez co Woolf prawie dostała zawału.
    Otworzyła oczy szeroko, przełknęła z trudem i zaczęła wpatrywać się w bruneta wymownie, moment później na pięcie odwracając się w stronę najmłodszego członka rodziny. Pochyliła się nad chłopcem, opierając dłonie o kolana.
    - Nie mówili ci, że nieładnie podsłuchiwać? - zagadnęła, próbując jakoś wybrnąć. Blondynek zastanowił się nad tym, jednak wolał ciągnąć dalej temat. - Jerome? Będziesz tatą?
    - Co? - Syknął zdumiony Gian, który również dziwnym trafem zmaterializował się tuż obok. Dopiero teraz Jen poczuła, jak promieniująca kula wwierca się w jej kręgosłup razem ze świdrującym wzrokiem jednego z bliźniaków, zaraz pękając i rozrywając jej poczucie bezpieczeństwa na strzępy. Dlatego też wyprostowała się, złapała szybko za rękę Jerome’a, a potem weszła do kuchni, wciąż ciągnąc go za sobą.
    Teraz już nie było odwrotu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ja… My… - zadukała nerwowo, rozciągając usta w wąską kreskę i skacząc wzrokiem po wszystkich. - W zasadzie, to… - ciągnęła, podczas gdy wszyscy ciągle nad czymś debatowali i niezbyt zwracali na nich uwagę. W końcu blondynka zaparła się w sobie, zacisnęła pięści, wzięła głęboki wdech i przemówiła głośno: - Przepraszam! - niemal krzyknęła, wreszcie skupiając na sobie uwagę wszystkich. Zapadła cisza; nagle każdy członek rodziny Marshallów odwrócił się, by móc lepiej przyjrzeć się obydwojgu, choć z nutą niezrozumienia. Wtedy w ustach Jen pojawił się gorzki smak, co sprawiło, że odwaga gdzieś z niej uleciała, więc nie mogła zrobić nic innego, niż… - Jerome ma coś do powiedzenia - rzuciła, opierając się tyłem o kuchenny blat, a samego zainteresowanego szturchając łokciem, by jakoś z tego wszystkiego wybrnął. Sama zaś wzruszyła ramionami, kiedy spojrzał się na nią tak, jakby była dzikuską, lecz ta uśmiechnęła się przepraszająco i zamrugała kilka razy, ostatecznie spuszczając głowę niczym zbity pies.

      będąca w opresji Jen Woolf <3

      Usuń
  80. [Panuje chyba jakaś niepisana zasada, że nie powinno się w pierwszym zdaniu komentować wizerunku postaci, ale po prostu nie mogę się powstrzymać - Jerome jest dla Jeroma po prostu idealny. A te egzotyczne klimaty podziałały na moje przeziębienie lepiej niż czosnek z mlekiem i rutinosorbin razem wzięte, o boziu, chce się więcej i więcej. Wzdycham do tego pana nieśmiało i Alek pewnie też, bo kto by nie docenił tego dobra, które się tutaj dzieje? :) Muszę tutaj uciąć swój wywód, bo inaczej czytałabyś o moich zachwytach przez najbliższe trzy dni. Hm. Kurcze. Zawstydziłaś mnie. Bardzo mi miło, że karta Ci się spodobała. Co prawda książka jest dopiero w fazie projektu, ale chyba pójdzie ze specjalną dedykacją dla Mamy Muminka, hah! Zastanawiam się nad wątkiem, bo troszkę starszy stażem nowojorski świeżak, jakim jest Jerome, mógłby w jakimś stopniu pomóc całkowitemu Alkowemu świeżakowi, ale też wiem, że nie wszyscy czują się dobrze w męsko-męskich wątkach, więc na razie wstrzymam swoją fantazję i zostawię zapytanie, czy na wspólne pisanko byłaby z Twojej strony chęć :) Niezależnie od tego, zostawiam miłości wiele - Jerome jest fantastyczny!]

    Alek Collier

    OdpowiedzUsuń
  81. Atmosfera w pewnym momencie zrobiła się na tyle gęsta, że można by ją kroić nożem. Dodatkowo wypowiedź Jerome’a spowodowała, że w Jen się jednocześnie zagotowało zmroziło jej krew w żyłach i nie wiedziała już, co się właściwie dzieje. I gdyby nie to, że po chwili na nią spojrzał, chyba uciekłaby z płaczem, chcąc skryć się przed całym światem. Ta reakcja była przecież zupełnie inna, niż pokazywał to do tej pory mężczyzna, a więc miała prawo czuć się nieco wytrącona z równowagi. Szybko jednak zrozumiała, o co naprawdę chodzi, a więc jedynie skinęła głową by dać mu znak, że rozumie.
    Z niecierpliwością wyczekiwała dalszego rozwoju wydarzeń. Jej serce łomotało już hucznie, dłonie zaczęły się pocić, a oddech stał się szybszy. I choć chciałaby się bardzo uspokoić, to Gian jeszcze dolał oliwy do ognia, przez co blondynka aż się zatrzęsła. Nie spodziewała się też takiego obrotu spraw; wiedziała, że babcia Marshall jest kobietą o twardym i mocnym charakterze, lecz mimo wszystko nie sądziła, że przy wszystkich postawi w taki sposób swojego wnuczka do pionu.
    Próbowała skupić się na tym, co dobre, czyli na kolejnej reakcji rodziny. Ivana ją prawie kompletnie rozczuliła; samej Woolf przez ułamek sekundy przez myśl przeszło, jak sama zachowywałaby się w podobnym stanie.
    Spojrzała na Jerome’a z uniesionymi brwiami, właściwie nie komentując tej sprawy. Nie chciała się wtrącać, ale wiedziała, że chyba sama również powinna porozmawiać z Gianem. W końcu zależało jej na tym, by mieć dobre relacje z bliskimi swojego wybranka, a samym milczeniem i udawaniem, że jest w porządku, raczej niewiele zdziała.
    Uśmiechnęła się za to widząc pełną optymizmu Yamilę, która podeszła do nich z Monique. Nawet mimowolnie owinęła się dłońmi wokół ramienia Jerome’a, opierając na nim również skroń. Potem zaś zmarszczyła gniewnie brwi, posyłając mu chmurne spojrzenie, a do kobiet uśmiechając się pod nosem.
    - Właściwie… To będziemy mieć dwa śluby - wyznała cicho, by znów nie robić zbędnego zamieszania. Rozejrzała się też dookoła, by mieć pewność, że nikt ich nie podsłuchuje. Wszystko w swoim czasie. - Ten pierwszy, w Nowym Jorku, będzie tylko ze świadkami. Chcemy mieć to za sobą; zrobić to, co każe nam wykonać urząd, zająć się papierami, tym całym załatwianiem i staraniem o zieloną kartę… A potem, jak już będziemy mieć spokój, zaczniemy organizować ślub tutaj. Na Barbadosie - dodała, spoglądając teraz już żywiej na mężczyznę. - Chcemy, żeby ceremonia odbyła się w naszym nowym domu, więc Jerome nie będzie się nudził, kiedy już stąd wyjadę - dodała i teraz to ona wbiła mu palec w policzek, śmiejąc się krótko. - Ściągniemy moją najbliższą rodzinę, przyjaciół… No i tych, których Jerome uzna za obowiązkowych gości, ze swojej strony, z Nowego Jorku. To będzie nasz prawdziwy ślub… - westchnęła, a twarz dziewczyny nagle stała się jakby jaśniejsza, w oczach, zupełnie wpatrzonych w bruneta, rozbłysło tysiąc iskier, a ona w głębi duszy czuła, jakby los znowu się do nich uśmiechał.
    Przecież trzeba się cieszyć nawet z najmniejszych dobrych rzeczy, prawda?
    - Wtedy wreszcie będziemy mogli poczuć, że zaczniemy normalnie żyć - dodała szeptem, w zasadzie kierując te słowa już do samego Marshalla, z którym w międzyczasie splotła swoje palce. I nawet taka drobnostka sprawiała, że w tym momencie miała ochotę wyjść prosto na plażę, bawić się wśród milionów jego ziarenek, dając promieniom słońca się objąć, by potem zatonąć w orzeźwiających, zmazujących cały ból istnienia z ciała falach, oddając czystą i lekką powłokę z porcelanową duszą w ramiona przeznaczenia. A przeznaczeniem Jennifer Woolf był wyłącznie Jerome Marshall.
    Potrząsnęła delikatnie głową i spuściła ją na moment, kiedy się zorientowała, że przecież nie są sami. Zdołała w ciągu kilku sekund pochłonąć się tym bursztynowym tęczówkom, tym samym nie zauważając, że mama i babcia Jerome’a wciąż się na nich gapią. Wtedy blondynka przeniosła przepełnione prawdziwością i miłością spojrzenie na Monique i odetchnęła spokojnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie da się zawrócić z raz obranej drogi. Tym bardziej, jeśli to jest mocno pokręcona ścieżka. Ale za to jaka magiczna… - Uśmiechnęła się szerzej, znów patrząc na mężczyznę. - Tym bardziej, jeśli się wreszcie znalazło na właściwym miejscu. Choć byłoby ono na drugim końcu świata. Ale jeśli to sprawia, że człowiek poczuje w swoich mentalnych skrzydłach wolność, to niczego więcej nie trzeba. I wtedy wreszcie można się zatrzymać... Po całym tym biegu świata. Nic innego się nie liczy - dodała nieco poważniej, znów patrząc na matkę Jerome’a i szukając u niej zrozumienia. Bo jakoś intuicja jej podpowiada, że to u niej może je znaleźć najbardziej.

      Jen Woolf <333

      Usuń
  82. Jerome Marshall, rycerz ratując damy z opresji, wyrywający z ich piersi westchnienia i łamiący delikatne, naiwne serca. Niemal idealny bo tylko brak białego rumaka psuł mu wizerunek, ale Sadie nie miała zamiaru narzekać, rozluźniając się w sekundzie, w której mężczyzna podjął tę jej małą grę i przybył jej z pomocą. Wdzięczność, niekończące się pokłady wdzięczności dostrzec mógł w jej zmęczonym spojrzeniu, które na krótką chwilę wbila w niego, nim zmusiła usta do szerokiego uśmiechu wchodząc w swoją rolę. Zupełnie naturalnie przylgnęła do niego, gdy tylko znalazł się obok, przed oczami mając wszystkie te chwile, gdy tonęła w przyjacielskim uścisku tych silnych ramion i czuła się bezpiecznie. Był dla niej jak starszy brat, którego nigdy nie miała, a który niekiedy byłby jej niezbędny. Jak każda dziewczyna potrzebowała niekiedy chwili wytchnienia, gdy będzie mogła zrzucić z siebie tę ciężką zbroję, pozwalając innym stanąć w jej obronie. Odkąd miała sześć lat, jak na starszą siostrę przystało, to ona roztoczyła ten ochronny parasol nad bratem, często zapominając o tym, że jej samej również przydałaby się jakaś osłona. Jerome budził w niej odczucia, które podpowiadały, że przy nim nie musi wiecznie trzymać uniesionej gardy i być może właśnie dlatego darzyła go tak szczerym, niemal siostrzanym uczuciem.
    — Znowu? — uniosła brew ciężko wzdychając — Mam wrażenie, że w tym mieście prędzej dotrze się wszędzie na piechotę niż metrem. — w Nowym Jorku nie lubiła tego, że wszystko było tak odległe, a czas pędził nie dając nikomu taryfy ulgowej. A Sadie nie lubiła się śpieszyć; cieszyła się chwilą nie myśląc o tym, co nastąpi po niej. Być może właśnie dlatego to miasto w ostatnim okresie tak ją przytłaczało. Brak w nim było spokoju, za którym Sadie gotowa była wyruszyć na drugi koniec świata.
    — Naprawdę miło było poznać — zwróciła się do mężczyzny, prezentując mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, choć ten niezupełnie był szczery — Nigdy nie miałam styczności z przedstawicielem branży metalurgicznej. To wszystko było naprawdę fascynujące, Bob…
    — Ben… — wymruczał cicho pod nosem mężczyzna, z miną, która coraz bardziej mu rzedła, choć uśmiech blondynki zdawał się rosnąć.
    Niezrażona jego poprawiającym wtrąceniem Sadie, kontynuowała, przenosząc swoje spojrzenie na Jeroma.
    — Mielibyście z Bobem wiele tematów do rozmów. Jerome pracuje w branży budowniczej, jest naprawdę, naprawdę doskonały… — niemal parsknęła śmiechem, gdy wracając spojrzeniem do mężczyzny, wbiła je w jego oddalające się plecy. Natychmiast rozluźniła się, wypuszczając powietrze z płuc z wyraźną ulgą, a jej uśmiech przygasł, gdy odwróciła się na barowym krześle w stronę lady i ujęła w dłonie kufel z piwem, który po chwili uniosła do ust.
    — Zdecydowanie za długo — wymruczała pod nosem, garbiąc się nad ladą, jednocześnie odwracając głowę w stronę przyjaciela — Czy wy mężczyźni w odmowie zawsze dopatrujecie się ukrytej zachęty? Nie każda kobieta zgrywa trudną do zdobycia, większość szczerze nie jest zainteresowana — wiedziała, że nie kieruje tego pytania do właściwej osoby. Jerome nie był jak większość mężczyzn, których znała. Dlaczego jej głupie serce nie zabiło szybciej właśnie dla niego? Westchnęła ciężko, jakby na jej piersi znajdował się ogromny, ciężki głaz — A ty? Szukasz w barach kobiet, które trzeba uratować z opresji, czy coś cię gryzie? Nie wyglądasz najlepiej…

    Sadie

    OdpowiedzUsuń
  83. Czekał na to spotkanie odkąd tylko Jerome wziął od niego numer. Oczywiście miało to podłoże zwykłe koleżeńskie. Był zainteresowany tym, co miałby do powiedzenia mężczyzna i co takiego planował. W końcu Jaime mógł się dowiedzieć, przyjeżdżając na to spotkanie. I przy okazji miał zajęcie, które nie narażało go na uszczerbki na zdrowiu. A to było chyba najważniejsze w całej tej sytuacji. Chociaż okazja do zdobycia przyjaciela też była interesująca. I dobra dla samego Jaime'ego. Z drugiej strony Jerome wydawał się być od niego starszy. Czy znajdą wspólny język?
    - Właściwie to nie wchodziłem do środka, wiesz, pewnie i tak mnie tam nie wpuszczą. A przynajmniej nie przez najbliższy rok - zaśmiał się cicho. Złożył zamówienie i poczekał aż kelnerka odejdzie. - Ale w mieście jest wiele wysokich budynków... - mówiąc to, miał poważny wyraz twarzy, ale zaraz znów się roześmiał. - Żartowałem, spokojnie. Nie zamierzam wykręcać okien i próbować chodzić po gzymsach bez zabezpieczenia. Ta ostatnia akcja... a właściwie to, że wkroczyłeś w odpowiednim momencie... pokazała mi, że to było głupie.
    Bardzo głupie i cholernie niebezpieczne. Gdyby nie Jerome, to Jaime byłby już martwy. Dlatego właśnie nie zamierzał rezygnować z alkoholu i innych używek, które nie były aż tak bezpośrednio niebezpieczne dla jego życia. Oczywiście wciąż było to niezdrowe i powinien z tym skończyć nim się uzależni-uzależni, ale... nie był na tyle silny. Jego stan psychiczny nie pozwalał mu na inne życie, z dala od niebezpieczeństw.
    Jaime chwycił kopertę do ręki i ostrożnie ją otworzył. Wyjął z niej dwie poskładane kartki i zaraz je rozłożył, czytając, co jest w środku. I nagle otworzył szerzej oczy, zdumiony tym, co tam zobaczył.
    - Skok na bungee? O cholera - uśmiechnął się szeroko. - Wiesz, że akurat to uważam już na starcie za niebezpieczne? - zaśmiał się. - Bardzo chętnie z tego skorzystam, Jerome. Koniecznie musimy iść i to wypróbować. Kiedy masz czas? - zapytał od razu, wracając do wpatrywania się w vouchery.
    Okej, tego to się totalnie nie spodziewał, ale bardzo mu się to spodobało. Chociaż faktycznie skok na bungee uznawał za jedną z tych rzeczy, których prawdopodobnie nigdy nie zrobi, tak po otrzymaniu takiego zaproszenia, nie mógł odmówić. Po prostu nie było mowy. Musiał to zrobić, sprawdzić, jakie to uczucie. I bardzo chciał tam iść właśnie z nim. To mogła być okazja do super zabawy, a Jaime bawić się lubił. Po wszystkim, jeśli ich żołądki będą w stanie, mogliby pójść na pizzę albo na burgery.
    Po chwili przyszła też kelnerka z ich zamówieniem. Postawiła wszystko na stoliku, a potem odeszła z tacą, życząc im smacznego.
    Natomiast z twarzy Jaime'ego nie schodził uśmiech. I nagle do głowy wpadł mu pomysł, że po skoku na bungee mogliby się udać po skok ze spadochronem. Bo dlaczego nie?

    [Nic się nie stało :)
    Ale w sumie mam pytanko (może trochę za wcześnie, ale jakoś tak mi przyszło do głowy) - co Ty na to, żeby Jaime zaczął widzieć w Jerome'ie starszego brata? Znaczy nie tego konkretnego, który mu zmarł, ale tak ogólnie? Z początku taka jakby próba zastąpienia, a później inaczej by się to ułożyło?]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  84. [Wobec tego zrobię sobie malutką autoreklamę i zdradzę, że na pewno szykują się notki od Alka, bo mam już w planach dwie, ale raczej w dalszej perspektywie, żeby zdążył się tutaj trochę rozkręcić. Szukałam w karcie Jeroma linków do czegoś do poczytania, ale chyba nic się tam przede mną nie ukryło... Więc na razie jesteśmy kwita, ja również cierpliwie zadowolę się wątkiem, ale będę wyczekiwała na głównej czegoś więcej od Ciebie :D
    Oho, myślę, że to mogłoby być całkiem śmieszne! Mam nawet pomysł, jak do tego zagubienia się doprowadzić. Alek jest w Nowym Jorku od kilku dni i naturalnie nie może wysiedzieć za długo w jednym miejscu - chce zobaczyć tego miasta jak najwięcej i możliwie jak najszybciej. Któregoś razu zaparkowałby swojego gruchocika przy jakiejś ulicy i dalszą trasę pokonałby już piechotą, choć nie zdawałby sobie sprawy, jak długą wycieczkę sobie zrobił. Stwierdziłby więc, że w drogę powrotną do samochodu wybierze się już taksówką i chociaż nie pamiętałby, na jakiej ulicy dokładnie zaparkował, byłby święcie przekonany, że pamięta, jak w to miejsce trafić po punktach orientacyjnych, które sobie wybrał. W tym miejscu wkroczyłby Jerome, który zlitowałby się nad Alkiem szybciej, niż któryś z taksówkarzy i postanowiłby chłopaka podrzucić - o ile nie za daleko. To nie za daleko okazałoby się jednak całkiem dalekie, bo Alek to nie najlepsza nawigacja i wyprowadziłby ich w przysłowiowe pole. Może po drodze napotkaliby jakieś remonty i roboty drogowe, które musieliby omijać i jeszcze bardziej by się zakręcili? ;)]

    Alek Collier

    OdpowiedzUsuń
  85. Matthew parsknął pod nosem śmiechem, gdy Judy wspomniała o ciężarnej. Zdecydowanie mieli już wystarczająco wrażeń, a szalony poród w tak niesprzyjających warunkach zdecydowanie nie był im potrzebny.
    — Judy, mamy tutaj już wystarczająco dużo rozrywki — mruknął Matthew, nie chcąc, aby myśli dziewczyny podążały w tamtą stronę, gdyż wszyscy dobrze wiedzą, że dość łatwo i nieświadomie można wywołać wilka z lasu, co w ich przypadku tyczyło się względem nowych wyzwań w ciasnym i zaludnionym metrze. Zimno rzeczywiście coraz bardziej dawało się we znaki, a bluza Matthew spoczywała pod głową rannej nastolatki. Brunet podciągnął nieco mocniej kolana pod brodę i spojrzawszy w stronę młodej kobiety, westchnął cicho. Nadal dość mocno ściskała jego dłoń, co być może dodawało jej otuchy.
    — Robi się coraz chłodniej i to naprawdę mocno — odparł Matthew, będąc, jako jednym z niewielu w bluzce z krótkim rękawem, która nie zapewniała mu zbyt wiele ciepła. Przymknąwszy na moment powieki, odetchnął głęboko, pragnąc, aby wreszcie ten koszmar dobiegł końca. — Jesteś mało pocieszający, wiesz? — bąknął po chwili w stronę Jerome, którego słowa rzeczywiście nie napawały go najmniejszym entuzjazmem. Rzeczywiście się zapowiada, że przyszłe trzydzieści minut będzie najdłuższym czasem oczekiwania w jego życiu. Oparł czoło na kolanach i zamknąwszy oczy, starał się nieco odprężyć, może nawet zdrzemnąć. W końcu ktoś go obudzi, gdy pomoc wreszcie dotrze na miejsce. Niestety, wszystko rozpraszało Matthew na tyle mocno, iż mógł zapomnieć o krótkiej drzemce. Zamienił z nastolatką kilka słów, aby nieco odciągnąć jej myśli od tak nieprzyjemnej sytuacji. Wszyscy odczuwali stres i zmęczenie całym wydarzeniem, jednak Hesford domyślał się, iż młoda kobieta mogła odczuwać wszystko dwa razy mocniej, a w jej stanie jakiekolwiek nerwy nie były wskazane. Obiecał, że odwiedzi ją w szpitalu i z chęcią pozna wszystkie jej najbliższe koleżanki, gdy tylko znajdzie nieco więcej czasu, co zdecydowanie będzie warte zachodu, o czym świadczył szczery, pełen zadowolenia uśmiech na twarzy nastolatki. Hesford zadarł gwałtownie głowę ku górze, gdy usłyszał podniesione głosy. Rozmowa z nastolatką zajęła go na tyle mocno, że nie zorientował się w upływie czasu. Ustąpił miejsca ratownikom, aby nie utrudniać im pracy. Matthew odetchnął głęboko, czując niebywałą ulgę. Chociaż jeden nieprzyjemny epizod został rozwiązany.
    — Kolej na nas. Pytanie ile to tak naprawdę potrwa — westchnął Matt i zamienił niewygodną i zimną podłogę na jedno z wolnych siedzeń. Zaczesał palcami do tyłu swoje kosmyki włosów i spojrzał w stronę pijanego młodzieńca, który chyba zaczął odzyskiwać nieco świadomości.

    Matthew

    OdpowiedzUsuń
  86. Każda ze sióstr roześmiała się na dłużej. Te mieszkające w Polsce żałowały, że u siebie w salonach nie mają takiego cudownego asystenta i najchętniej chciałby go porwać, ale Jasper nie zamierzał nikogo oddawać. Wystarczyło, że już parę razy zostawał na lodzie, kiedy pracownicy kładli na biurko zwolnienie informując go o tym bez żadnego uprzedzenia. Trudno było znaleźć w tych czasach kogoś zaufanego, kto zdobędzie sympatię stałych klientów i zyska grono pań, które będą przychodzić do nowego fryzjera. Na tę chwilę był zadowolony z pracy Camili, Marity, Philippa oraz nowego na pokładzie Jeroma. Oni musieli z nim zostać i wydawało mu się, że w najbliższym czasie nigdzie się nie wybiorą, ale wiedział, że zmiany nastąpią wcześniej lub później. W przyszły piątek miał odbyć się konkurs fryzjerów, którzy albo dopiero wkraczali w tę ścieżkę zawodową, albo mieli dłuższą przerwę. To tam miała pojawić się siódemka kandydatów, a Jasper jako zwykły obserwator zamierzał przyglądać im się uważnie, wybierając dwójkę szczęśliwców do dalszej współpracy. Jedna osoba miałaby rozpocząć pracę w piątej filii salonu Małeckich, którą otwierali za niespełna trzy tygodnie, a druga osoba miałaby zasilić zespół Jaspera. W końcu tu nie była potrzebna jedynie jedna para rąk do pracy, a kilkanaście. W XXI wieku kobiety wyjątkowo dbały o siebie jeszcze bardziej; jeszcze kilka lat temu tworzyły sobie same fryzury albo nawzajem malowały włosy, jednak to była przeszłość. Czasami Jasper zastanawiał się, co stałoby się, gdyby zachorował i musiałby odwołać wizyty? Chyba przedstawicielki płci pięknej odnalazłyby go nawet w mieszkaniu żony i nie przejmowałyby się jakimś tam przeziębieniem. Uśmiechając się do sióstr, odprowadził je do samochodu, wracając po dłuższej chwili.
    — Wolne od tego miejsca, ale dalej praca i będziesz mi wtedy potrzebny. Będę szukał nowych pracowników, więc wsparcie mi się przyda — usiadł na stołku, przeglądając swój grafik. — Szykuj się, bo za piętnaście minut przyjdzie prawdziwa gwiazda — szepnął, żeby nie urazić partnerki znanego piłkarza, której na chwilę obecną nikt w salonie nie rozpoznał. — Moją następną klientką jest Elizabeth Woolridge Grant, ale pewnie mało Ci to mówi. To Lana Del Rey.
    Zaczynając swoją przygodę jako fryzjer po siedmiu miesiącach od kontuzji, nawet w najśmielszych snach nie pojawiłaby mu się taka wizja, że na fotelu zasiądą kobiety, które albo sam podziwiał na ekranie telefonu, albo były idolkami którejś ze sióstr lub mamy. Pamiętał jak mu się trzęsły ręce, kiedy wykonywał pierwszą taką fryzurę, a z czasem wszystko szło jak po maśle. Widok Scarlett Johansson, Jennifer Lawrence, Gigi Hadid, Seleny Gomez, a także Jennifer Aniston nie powodował już u niego zbędnego stresu. Odkąd każda z nich wychodziła z salonu zadowolona, a on przy okazji zdobył rekomendację i pamiątkowe zdjęcia, to wiedział, że jest w stanie przyjąć każdego i za żadne skarby nie oddałby swojej pasji, która tak mocno się w nim zakorzeniła.
    — Tadam! — Philipp odsłonił lustro, ukazując zmiany, które nastąpiły w wizerunku Sheili.
    — To ja? Wyglądam zupełnie inaczej — wstała z fotela i objęła fryzjera, do którego przychodziła przez ponad dwa lata, ale wciąż decydowała się albo na podcięcie końcówek, albo na jakieś zabiegi. — Kocham Cię człowieku — pisnęła, przeczesując włosy.
    Jasper uśmiechnął się na widok zadowolonej kobiety; zupełnie nie wyglądała tak jak przed przyjściem do nich. Nowy wygląd odmłodził ją o dobrych pięć lat, a ona zyskała dodatkową energię. Już nie była szarą myszką, a Małecki był pod wrażeniem tego, że Philippowi ten efekt wyszedł tak perfekcyjnie. Zawsze istniało ryzyko, że nawet najlepszym coś może nie wyjść, a on podjął się wyjątkowo trudnego zadania i gdyby znajdował się w szkole, to dostałby szóstkę z ogromnym plusem.
    — Pięknie, naprawdę pięknie — zaczął bić brawo, spoglądając na dwójkę szczęśliwych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby tak samo zadowolone wyszły stąd pozostałe klientki, czyli pani znajdująca się na stanowisku Marity, która za niecałe pięć minut miała zakończyć nawilżanie włosów i oczywiście słynna Wags, dla której wyzwaniem będzie znalezienie odpowiedniego terminu, co do jej rozległych planów. Przeczuwał, że ta pierwsza z kobiet umówi się z nimi dopiero na grudzień, bo już od trzech lat przychodziła tylko parokrotnie - na przełomie marca/kwietnia, podczas wakacji lub początku roku szkolnego i tuż przed świętami. Natomiast ta druga pewnie z trudem poda swoje nazwisko, kiedy okaże się, że podczas tego odpowiedniego dnia może być przyjęta jedynie o ósmej albo późnym wieczorem.

      Jasper

      Usuń
  87. Krótka informacja o tym, iż Jerome ma młodszych braci, wywołała u Jaime'ego dość dziwną reakcję. Jego serce troszkę jakby podskoczyło, a przez ciało przeszła fala gorąca. Nie potrafił tego zrozumieć. Znaczy mógł się domyślać, przecież on sam był (bądź też wciąż jest) młodszym bratem. Nie mógł wyjść ze swoim starszym braciszkiem na piwo ani na pizzę, ani nie mógł wybrać się z nim po skok na bungee. Jaime jedynie mógł od czasu do czasu wsiąść na pokład samolotu, polecieć do Miami i odwiedzić brata na cmentarzu. Było to cholernie przykre, zwłaszcza kiedy wyrzuty sumienia dawały o sobie znać i podsycały w nim chęć robienia rzeczy, których normalni ludzie nie robią. Tak jak na przykład odkręcanie okna na Empire State Building, aby móc wyjść na zewnątrz i pospacerować po gzymsie.
    Jaime wysłuchał tych jego pytań. Wszystkie wryły mu się w pamięć. Odwrócił jednak wzrok, niepewny odpowiedzi. Milczał dłuższą chwilę, wpatrując się gdzieś w ścianę.
    - Właściwie... trudno mi jest odpowiedzieć na to pytanie. To... to skomplikowane - przyznał w końcu i spojrzał mu w oczy. - Wiem, że to, co chcę zrobić, może skończyć się tragicznie, jednak... mimo to... wciąż chcę to zrobić. Bo będzie fajnie, będzie zabawnie i... nie potrafię się powstrzymać - przerwał na chwilę, próbując zebrać myśli. Naprawdę nie wiedział, dlaczego tak się dzieje, dlaczego tak się zachowuje. Czy to przez te cholerne poczucie winy? Podświadomie chciał sobie zrobić krzywdę, bo uznawał, że tak powinno być? - Kiedy siłą odciągnąłeś mnie od tego oka... a właściwie od tej ogromnej dziury, to wtedy do mnie dotarło. Że to, co robię, może skończyć się fatalnie. Jakbyś coś przerwał lub... nie wiem, pokazał coś, co jest oczywiste, ale ja byłem ślepy... Czy było mi wszystko jedno? W mojej głowie było jedno - zabawa. Ale szczerze, gdybym jednak zginął... - przerwał ponownie i znów skierował wzrok gdzieś indziej, byle nie patrzeć na Jerome'a. Nie byłoby mu szkoda, gdyby jednak tam się zabił. Nie żeby wtedy był w stanie o czymś rozważać (chociaż któż to wie). Bał się żyć, ale umrzeć też się obawiał.
    Mógłby mu opowiedzieć, co takiego wydarzyło się w jego życiu, mógłby mu opowiedzieć o Jamesie, mógłby też powiedzieć mu o terapii, którą zakończył w wieku piętnastu lat. Ale nie chciał mu tego wszystkiego mówić. Znali się za krótko, a coś mu podpowiadało, że znajomość z Jerome'em jest obiecująca i lepiej tego nie spieprzyć. Dlatego Jaime uznał, że nie będzie go tym wszystkim obarczać. Mężczyzna już wystarczająco mu pomógł.
    - Tak, tego też nie potrafię wyjaśnić - uśmiechnął się szeroko na wspomnienie o chodzeniu po gzymsie kontra skoku na bungee. - Może dlatego, że od razu wyobrażam sobie, że... albo nie, nie będę o tym wspominał przed samym skokiem - zaśmiał się krótko i cicho, a potem wymieszał swoją kawę i napił się. - Zrobiłeś mi dzień tymi voucherami. Naprawdę nie mogę się doczekać. Więc koniecznie zarezerwuj sobie czas na sobotę. Najpierw skok, a potem stawiam jakieś jedzenie. Jakiekolwiek wybierzesz - wciąż uśmiechał się szeroko.
    Teraz było dobrze, ponieważ jego myśli dotyczyły przyjemnych rzeczy. Już sobie wyobrażał, jak stoją na pewnej wysokości i szykują się do lotu.
    - No więc gdzie pracujesz? Czym zajmujesz się na co dzień?

    [Prawda? Te ich historie są do siebie tak podobne, że łomatko. Cieszę się, że myślimy podobnie a porpo ich relacji :) Ja mam nadzieję, że to się rozwinie i w końcu będą mogli sobie nawzajem opowiedzieć, co im leży na sercu :)]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  88. Matthew poczuł naprawdę ogromną ulgę w momencie, gdy było im dane wreszcie stanąć na peronie i cieszyć się możliwością powrotu do domu. Nie chciał tracić czasu na rozmowy z funkcjonariuszami, dlatego też ukradkiem spoglądał w stronę schodów, prowadzących do wyjścia z metra z zamiarem małej ucieczki. Było tu tak wiele osób, że z pewnością policja zyska szereg informacji, a jego osoba była w tym wszystkim po prostu zbędna. Nieco otrzepał zakurzoną bluzę, którą wdział na swoje zmarznięte ciało, by móc się nieco ogrzać. Jakiekolwiek przeziębienie w jego przypadku nie wchodziło w grę. Nie chcąc tracić ani sekundy dłużej, stojąc na przeklętej, zaludnionej stacji, ruszył za Jerome, pragnąc jak najszybciej się stąd wydostać. Marzył o długiej kąpieli, solidnej, mocno spóźnionej kolacji, miękkim łóżku i ukochanej kobiecie tuż u jego boku. Nic innego w tym momencie się nie liczyło. Gdzieś jakaś jego część, zastanawiała się nad stanem rannej nastolatki. Wszystko, to wyglądało bardzo groźnie, a z tego co zdążył się zorientować, to nie miała przy sobie osoby, która mogłaby zapewnić jej dobrą opiekę po wyjściu ze szpitala. Odetchnął głęboko, gdy wreszcie udało im się wyjść na jedną z nowojorskich ulic, które mimo późnej pory nadal pozostawały w pełni żywe i tłoczne. Nie chciał korzystać nawet z taksówki, którą był w stanie złapać, co kilka sekund. Wysłał wiadomość do menadżera z prośbą o transport, nakreślając przy okazji zaistniałą sytuację. Tak jak się spodziewał, Carter stanął na wysokości zadania, obiecując, że przyjedzie jak najszybciej tylko się da.
    — Taksówka, czy wolicie skorzystać z małej podrzutki? — zapytał Matthew, kierując wzrok w stronę Jerome oraz reszty. Skoro i tak, Brown fatygował się po Hesforda, to nie zaszkodzi, aby nadłożyć nieco drogi i odwieźć resztę. — Myślę, że się pomieścimy — dodał Matthew, wzruszając przy tym delikatnie ramionami, zaś samą decyzję pozostawił im. Sam miał szczerze dość komunikacji miejskiej i choć opcja, którą wybrał zdecydowanie wydłużyła jego czas powrotu do domu, to dla zszarganych nerwów Matthew była najlepszą z możliwych opcji. Włożył dłonie do kieszeni ciemnej bluzy, przysięgając sobie, iż już nigdy nie skorzysta z żadnego miejskiego połączenia, które w jakikolwiek sposób mogłoby uziemić go w tak niekomfortowej sytuacji. Wyda każdą kwotę na zastępczy samochód, byleby nie być zmuszonym do podróży metrem, czy innym środkiem transportu oferowanym przez miasto. Już wcześniej nie przepadał za taką formą poruszania się po mieście, a dziś cała niechęć osiągnęła wręcz swe apogeum.
    — To jak? — zapytał raz jeszcze, gdy dostrzegł jeepa Cartera, który uwinął się naprawdę zaskakująco szybko.


    Matthew

    OdpowiedzUsuń
  89. Akurat Jerome rozpoczął swoją pracę w takim dniu, kiedy to do godzin popołudniowych miały przychodzić do salonu same kobiety. Już dawno tak nie było, aby na każdym ze stanowisk od rana zasiadały tylko przedstawicielki płci pięknej, ale salon nie był typowo damski. Z tego co Jasper pamiętał, to na fotelu Marity do samego wieczoru będą pojawiać się sami mężczyźni, a u niego po wizycie Lany Del Rey pojawi się początkujący youtuber, który marzył o odważnej koloryzacji.
    — No co Ty, jeżeli chcesz to możesz śmiało zostać moim klientem — Małecki poszedł wyczyścić szerokie lustro nad swoim blatem, porządkując całe stanowisko. — Oni muszą zostać tutaj, a Ty jesteś bardziej potrzebny niż myślisz. Ja skupię się na typowo fryzjerskich umiejętnościach, a Ty ocenisz, której osobie najbardziej byś zaufała, bo jest ich aż siódemka. Musimy wybrać kogoś do nas i do kolejnej filii mojego taty.
    Fryzjerzy, którzy mieli zaprezentować się w przyszły piątek mogli być znakomici w swoim fachu, posiadać nawet lepsze umiejętności od Jaspera, Camili, Marity czy Philippa, ale mogli nie mieć w sobie czegoś tak wyjątkowo, żeby zdobyć sympatię u klientów, a przecież w końcu o to chodziło, prawda? Te wszystkie osoby, które przekraczały próg tego miejsca nie chciały skorzystać jedynie z ich usług, ale liczyli również na szczerą rozmowę. W końcu dwudziestoośmioletni mężczyzna niejednokrotnie stawał się też psychologiem albo tym odpowiedzialnym za poprawę kiepskiego humoru. Przecierając po raz ostatni podłokietniki od fotela, wyrzucił po chwili ręcznik papierowy i odstawił na miejsce butelkę z płynem do szyb. Teraz wypadało cierpliwie czekać na swoją przedostatnią klientkę, która chociaż była znana na całym świecie, to zawsze stawiała się punktualnie, podkreślając jak cudowny jest Nowy Jork, w którym miała okazję się urodzić. Siadając obok Jeroma, przejrzał zdjęcia przed i po zmiany wizerunku Sheili, która właśnie zapisała się na ostatni dzień pracy przed Świętami Bożego Narodzenia. W tym roku dwudziesty czwarty grudnia przypadał na wtorek, a to oznaczało, że salon będzie tętnił do sobotniego południa i ani chwili dłużej. Jak co roku wtedy Jasper zabierał ze sobą walizkę i prosto z pracy pędził na pobliskie lotnisko, aby przed północą znaleźć się w Poznaniu, nazywanym przez siostry miastem doznań. Ciekawe czy w tym roku poleci tam ze swoją żoną, czy może będzie już po rozwodzie? Uśmiechając się do klientki Philippa, przybił z fryzjerem żółwika, jeszcze raz gratulując mu tego sukcesu. W tym samym czasie Marita również skończyła zabieg u swojej klientki, więc stanowisko Jeroma stało się oblegane.
    — To co pora na lunch — Philipp wskazał głową na zegar, który wyjątkowo nie zatrzymał się w najmniej oczekiwanym momencie. — Dzisiaj Maritka zbiera zamówienia i idzie po jedzonko, bo panna ma przerwę przez półtorej godziny.
    — A to podobno Jasper z Jeromem szukali knebli dla córek szefa. Chyba tylko Ty zasłużyłeś sobie na taki dodatek. — wbiła mu paznokieć w lekko odsłoniętą klatkę piersiową.
    — Chyba już wiem co będę robił po dwudziestej, dziękuję za zaproszenie. — mrugnął do niej, a Marita uderzyła go z całej siły w ramię.
    Jasper przewrócił oczami z powodu ich zachowania. Jak on może kogoś zatrudnić, jeżeli takie potyczki słowne są w salonie na porządku dziennym? Musi znaleźć kogoś w zbliżonym wieku do nich, bo ktoś starszy pewnie podziękowałby po pierwszej godzinie współpracy. Jakim cudem Jerome jeszcze nie uciekł z salonu? Nie wiedział i wolał nie pytać.
    — Skończcie już, macie moje błogosławieństwo, ale opanujcie się. Ja poproszę sałatkę nicejską. — dodał, zerkając na otwierające się powoli drzwi.
    I właśnie wybiła ta odpowiednia godzina, podczas której miała zjawić się wokalistka. Lubił w niej tą naturalność, ponieważ kolejny raz przyszła do nich bez makijażu, w zwykłych dresach i oczywiście z szerokim uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim wydaniu mało kto był w stanie ją poznać, ale pewnie miała z tego same plusy. Nikt nie piszczał na jej widok, nie musiała rozdawać autografów albo pozować do zdjęć.
      — Tęskniłam za Wami. Osiem miesięcy bez Was to stanowczo za długo. Jasper, moje gratulacje — ucałowała bruneta w policzek, zerkając na nieznajomego pracownika. — Jestem Elizabeth, miło widzieć kogoś nowego w tym pozytywnie szalonym gronie. — podała mu dłoń, a na każdym palcu lśniły pierścionki.

      Jasper

      Usuń
  90. Jaime nie miał tak dużej rodziny. Ot, byli rodzice, oboje pracujący, zarabiający duże sumy pieniędzy, dlatego było ich stać na jeden z najlepszych domów w Miami, na domki wakacyjne w różnych częściach świata. Pierwszy urodził się James. Pierworodny syn okazał się być oczkiem w głowie obu rodziców. Dwa lata później na świat przyszedł Jaime. I tutaj ojciec przejął trochę stery, ponieważ stwierdził, że to nie będzie po prostu "Jamie", tylko "Jaime", czytane przez "h". Powód? Och, bardzo prosty - jedna z postaci z DC miała na imię Jaime. Nie było w ich rodzinie nikogo, kto pochodził z krajów, w którym "j" czyta się jako "h". Ale na ten pomysł oczywiście wpadł ojciec, więc wszystko jasne.
    Przez wiele lat życie czwórki z rodziny Moretti toczyło się spokojnym tempem, dzieciaki były obdarowywane zabawkami i różnymi możliwościami. James grał w piłkę nożną i nawet był w tym niezły jak na dzieciaka. Jaime jakoś nie przepadał za sportem, chociaż chętnie uczestniczył w lekcjach wychowania fizycznego. On przynosił dumę rodzicom, zbierając wciąż najlepsze oceny ze wszystkich przedmiotów. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że mózg Jaime'ego pracuje w trochę inny sposób niż większości ludzi.
    Wszystko skończyło się w nocy, kiedy Jimmy wykrwawiał się na rękach Jaime'ego.
    Rodziców było stać na najlepszych terapeutów dla młodszego syna, jednak za żadne pieniądze nie mogli mu oferować szczęścia.
    I tak właśnie Jaime skończył przy wymontowanym oknie na Empire State Building, uratowany przez człowieka, który właśnie siedział naprzeciwko niego i cholera wie, co też sobie o nim myślał, kiedy słuchał tego wszystkiego. Moretti dostrzegł moment złości malowanej na jego twarzy. Nie chciał o to pytać. Już kolejne słowa mężczyzny wystarczyły, aby znów zamilknąć. Jaime nie patrzył na niego, tylko gdzieś w bok. Nic nie mógł na to poradzić. To, co nim kierowało, było skryte gdzieś w podświadomości i dawało o sobie znać w najróżniejszych momentach jego życia.
    - Muszę ci coś przyznać, co może być... ciężkie?, tak sądzę, jak na nasze drugie spotkanie. Jak na początek naszej znajomości... Ale skoro znalazłeś mnie w takiej, a nie innej sytuacji i przed chwilą powiedziałem ci... dość skomplikowane rzeczy, to... to chyba nie ma to już aż takiego znaczenia - stwierdził. Nie zamierzał mu wspominać o Jimmy'm. Może kiedyś, jak wejdą na temat rodziny, to owszem, powie, że miał starszego brata, ale on już nie żyje od dziesięciu lat. I tyle - Chodzi o to, że w pewnym sensie odczuwam obawę, żeby żyć. Nie wiem, czy sobie poradzę. I nie mówię tutaj o tym stricte dorosłym, typu praca, podatki, rachunki... Po prostu... I chociaż zachowuję się tak, jakbym chciał się zabić, to... umrzeć też się boję... - zawiesił na chwilę głos, a potem pokręcił głową. - Dobra. Wiesz co, nie mówmy już o tym, bo zaraz weźmiesz te bilety na skok, zablokujesz mój numer i uciekniesz - zaśmiał się trochę nerwowo. O tym wszystkim nie mówiło się na początku znajomości, ale przecież, jak Jaime sam wspomniał, poznali się w niecodziennych okolicznościach. Czy czegoś tu nie wypadało?
    Jaime napił się trochę, próbując jakoś uspokoić myśli i przede wszystkim zebrać je w całość. Nikomu o tym nie mówi. Żadnej osobie wcześniej nie powiedział tego, co powiedział Jerome'owi przed chwilą. Nie powiedział tego nawet terapeutce.
    - Jasne, będę czekał na informację. Ja mam weekendy wolne, więc się dostosuję - pokiwał głową i znów się napił kawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okej, może nie było tak źle, Jerome wciąż tu siedział, nie uciekł i nie stwierdził, że Jaime jest walnięty do kwadratu. Naprawdę było nieźle. Cieszyło go to, ponieważ mężczyzna wydawał się być dobrym człowiekiem i przede wszystkim normalnym, a on potrzebował normalności w swoim życiu, chociaż nie bardzo zdawał sobie z tego sprawę. Choć może skok na bungee mógł nie być uznawany za coś normalnego.
      - O, proszę, nie spodziewałbym się tego - uśmiechnął się szeroko, słysząc o jego pracy. - Ważne, że masz jakąś pracę, co nie? - znów wziął łyka kawy, a potem spojrzał na niego. - Naprawdę? Nigdy nie interesowałem się budowlanką, więc nie wiem, jak to tam z zatrudnieniem wygląda... Tyle teraz się buduje, że nie sądziłbym, że może być z tym problem. Ale jak będziesz chciał, to mogę i ja się za czymś dla ciebie rozejrzeć. Bo wiesz, ja jestem studentem, czyli bezrobotnym, z którego rodzice są dumni - zaśmiał się cicho. Mógł sobie na to pozwolić, więc dlaczego nie? I tak co miesiąc dostawał stypendium z uczelni za jedne z najlepszych wyników w nauce. Nie miał problemu z samą nauką, więc pewnie znalazłby czas na pracę, ale miał wrażenie, że nie wytrzymałby za długo w usługach ani tym bardziej w sprzedaży czy coś. - A powiesz mi, skąd jesteś? Bo wyglądasz inaczej i mówisz z innym akcentem. I co cię tu przywiało?


      [Zatem niech się poznają i opowiadają :)]

      Jaime

      Usuń
  91. [I mnie w końcu udało się wrócić z urlopu ;D]
    Uniosła nieznacznie brwi do góry słysząc odpowiedź swego przeciwnika. Nie spodziewała się bowiem, by czyjakolwiek matka pałała sympatią do osoby, która sprała jej pociechę na kwaśne jabłko. Kto wie może na Barbadosie takie umiejętności były w cenie? Może gdyby mężczyzna nakreślił jej sytuacje rodzinną nieco bardzie to stałoby się dla niej jasne jak słońce, że Pani Marshall nie miała lekko. Wychowanie niesfornych synów musiało ją kosztować nie mało. W końcu Lester nie musiała szukać daleko, by podać podobny przykład. Razem z Chrisem, też dali rodzicom popalić w czasach względnego buntu, chociaż uchodzili za grzeczniejsze dzieciaki z sąsiedztwa. W życiu chyba bywa po prostu tak, że na jakimś etapie każdy dorabia się czegoś za uszami, mniejszego lub większego. Można się z tego cieszyć, wstydzić albo nauczyć na błędach i ruszyć dalej. Ważne by zbyt często nie rozpamiętywać przeszłości i nie myśleć co by było gdyby , ponieważ ono nigdy nie nastanie. Rudowłosa mimo artystycznej duszy nie wierzył, by ktokolwiek wymyślił maszynę do podróży w czasie, więc żyła tym co tu i teraz.
    Wzruszyła lekko ramionami nie drążąc bardziej tematu i skupiając na powrót, na sparingu. Nie chciała się przecież dać zaskoczyć nowicjuszowi. Co to, to nie! Kobieta była ciekawa tego jak zareaguje jej towarzysz na taki bliski kontakt, ponieważ nie wyglądał na kogoś kto łatwo się poddaje. Gdy wywinął jej nieco boleśnie ręce była pod wielki wrażeniem.
    - No, no ktoś tu chyba ma trochę pojęcia o samoobronie- rzuciła, gdy poczuła, że ten nie trzyma jej dostatecznie mocno i wyswobodziła się, a swe dłonie wparła na rozbudowanych ramionach szatyna. Nie był to żaden element z zajęć, szybciej było temu do wspinaczki na rurze, na której tańczyła. Niemniej jednak trzema zwinnymi ruchami zasiadła na ramionach Marshalla, a następnie skrzyżowała nogi tak, że odchylając się w tył mogła ich spokojnie ‘położyć’ na macie. Co uczyniła upewniając się wpierw, czy nie są aby za blisko ściany, w końcu nie chciała tutaj ofiar w ludziach.
    - Szach-mat – powiedziała na wydechu z tego względu, że również dla niej zetknięcie pleców z matą nie było całkiem bezbolesne. Rozluźniła nieco nogi na szyi szatyna, by go już nie przyduszać i zamierzała się odsunąć na bezpieczną odległość. Nie była pewna, czy jej znajomy będzie w humorze do kontynuowania walki.

    Charlotte Lotta aka mała małpka

    OdpowiedzUsuń
  92. Przeszłość Jaime'ego również nie rysowała się w kolorowych barwach. A przynajmniej ostatnie dziesięć lat. Bo do tamtej tragicznej nocy wszystko było w porządku i Jaime był szczęśliwym dzieckiem. Może i nie grał w piłkę tak jak jego starszy brat, ale czuł się doceniany i przede wszystkim kochany. Z samym Jamesem miał bardzo dobre relacje; spędzali ze sobą dużo czasu, a w szkole widując się na korytarzach, Jimmy nie był jednym z tych braci, którzy olewają młodsze rodzeństwo, tylko chętnie się z nimi witają czy machają do nich. To było super, zwłaszcza, kiedy James wpadał na tak głupie pomysły, których w tym momencie Jaime by się nie powstydził. Nie każde dziecko, nawet jeśli mieszka w Miami, chce przyprowadzić do domu małego aligatora.
    Jaime uśmiechnął się do siebie delikatnie na to wspomnienie, a słysząc zapytanie Jerome'a o psychologa i psychiatrę, nie przestał tego robić. Może tylko w nieco inny sposób wyglądały jego oczy. Były trochę smutniejsze.
    - Chodziłem swego czasu do różnych psychoterapeutów, na dłużej jednak zostając u takiej jednej pani. Urzęduje tutaj, w Nowym Jorku - wyjaśnił, chociaż chyba nie wspominał jeszcze swojemu nowemu koledze, skąd pochodzi. - Miałem dziewięć lat, kiedy zacząłem i piętnaście, kiedy doszedłem do wniosku, że nie chcę tego dłużej robić, bo nic mi to nie dawało. Moi rodzice uznali, że okej, w porządku. A wiesz dlaczego? - zapytał, chociaż wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Zaraz więc kontynuował. - Bo się dobrze uczyłem.
    Nikt nie zwracał uwagi na dziecko, które może i miało problemy, większe czy też mniejsze, ale kiedy dobrze się uczyło i miało same dobre oceny, to uznawało się, że jest w porządku. W przypadku Jaime'ego musiało tak właśnie być. A chłopak chętnie to wykorzystywał. Wcale nie musiał się uczyć, wystarczyło posłuchać nauczycieli, poczytać notatki raz i napisać sprawdzian, a potem mógł wrócić do tych wszystkich swoich rzeczy i czynności, które nie były dla niego zdrowe.
    Poza tym, wszyscy uważali, że to przecież nie jest wina Jaime'ego; to, co się stało z Jamesem, ale nikt nie potrafił zrozumieć, że w głowie młodszego Moretti'ego było zupełnie inaczej.
    - Może i nie pomoże na zawsze szary człowiek, ale takie chwile, jak ta... też dają radę - uśmiechnął się do niego lekko, a potem pokiwał głową. No tak, w życiu każdego człowieka musiało wydarzyć się coś, co mogło doprowadzić do szaleństwa lub innych skrajności. Jaime zastanawiał się, do czego musiało dojść w życiu Jerome'a, iż stwierdził, że miał trudny czas w swoim życiu. Postanowił jednak o to póki co nie pytać. Może to miało jakiś związek z tym długiem, o którym wspomniał przed Empire State Building? Cóż, miło było wiedzieć, że nie tylko Jaime był zagadką, jednak przykre było to, że innym ludziom również zdarzały się tragedie. Owszem, Moretti nie wiedział, czym mogło to wszystko być, jednak widział te drobne ruchy i mimikę Jerome'a. I jakoś mu się to układało w głowie.
    Może gdyby Jaime byłby bardziej ogarnięty, to mógłby i jemu dać trochę szczęścia. Jakkolwiek by to nie brzmiało. Chociaż sam Jerome wydawał się być zadowolony i przede wszystkim wyglądało na to, że ruszył na przód, o czym mogły świadczyć jego dalsze słowa. Wyjazd z rodzinnego kraju do obcego, problem z wizą i kobieta, która dała mu miłość. Jaime uśmiechnął się szeroko na te słowa. Tego tak przyjemnie się słuchało. Oczywiście pomimo tego całego problemu z samym pobytem w Nowym Jorku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Chętnie, ale to chyba nie jest takie proste. Nie wiem, czy mój ojciec dałby radę pogadać z kimś z urzędu w sprawie tej wizy... - zastanowił się chwilę, popijając sobie kawę. - Ale jeśli weźmiecie ślub, to będzie po sprawie, tak? Bo jeśli tak, to powiedz tylko, a spróbuję zarezerwować wam salę w jakiejś dobrej restauracji. Ale chcę zaproszenie na ślub. No wiesz, zawiadomienie czy coś takiego - zaśmiał się lekko, nie sądząc jednak, by otrzymał zaproszenie i na ślub, i na samo wesele, w końcu właściwie w ogóle się nie znali. Ale sama uroczystość ślubna człowieka, który uratował mu życie kilka dni temu... chętnie by to zobaczył. - I gratulacje, Jerome. Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia - wciąż uśmiechał się wesoło. Po chwili zaczął się zastanawiać, co mógłby im sprezentować. No co, wcale nie musieli dawać mu nawet zawiadomienia, Jaime sam się wyrywał do obdarowania pary młodej czymś przydatnym. - Mam nadzieję, że twoja wybranka docenia to, że za nią tu przyleciałeś - teraz zaśmiał się cicho pod nosem. - I ciekawe, co ona na to, że uratowałeś życie człowiekowi, który był bliski popełnienia największego i ostatniego w życiu błędu.
      Jaime nie spodziewał się, że może znać narzeczoną Jerome'a.

      Jaime

      Usuń
  93. Niektórzy z mężczyzn potrafili wydać więcej pieniędzy na fryzjera oraz kosmetyczkę, niż ich żony, koleżanki, matki czy najbliższe sąsiadki. Jasper czesał również panów z samego rana, którzy w godzinach popołudniowych stali przy ołtarzu lub wybierali się do Urzędu Stanu Cywilnego, oczekując na swoją lepszą połówkę. Jeżeli tylko Marshall wyrazi zgodę, to zajmie się jego włosami przed tym ważnym dniem w życiu; przed tym, który fryzjer przeżył czwartego lipca żeniąc się z obcą kobietą. Prowadząc wokalistkę do swojego stanowiska, wybrał się na zaplecze, aby wykonać jej ulubioną kawę. Tą z łyczkiem mleka i dwiema łyżeczkami cukru, zrobioną w największym z kubków dostępnych w salonie. Włączając ekspres, przygotował potrzebne produkty i wrócił do Lany, która właśnie nagrywała relację; tak jak przypuszczał, miała ją umieścić na profilu dopiero wtedy, gdy wyjdzie stąd z odświeżonym kolorem oraz wybraną fryzurą. Uśmiechając się do niej, obniżył nieco fotel, który musiał podwyższyć ze względu na obecność ciężarnej kobiety oraz sióstr. W tym przypadku trzydziestoczteroletnia brunetka była wyższa, bo według informacji zamieszczonych na Wikipedii oraz licznych portalach plotkarskich, miała metr siedemdziesiąt wzrostu. Podchodząc do regału z farbami, przesunął palcami po wszystkich ciemnych kolorach. W tym samym czasie Marita odnalazła menu restauracji, z którego korzystali najczęściej. Zajęło jej to trochę czasu, ponieważ oni nauczyli się nazwy każdej potrawy na pamięć, bo chociaż tylko raz w tygodniu wybierali się po przygotowany przez kogoś lunch, to odwiedzali owe miejsce od ponad trzech lat.
    — Trzymaj, Jerome — usiadła na biurku, obserwując od góry do dołu sylwetkę Philippa, czytającego skład nowego produktu. — Mogę Ci polecić wybraną przez Jaspera sałatkę nicejską, dorsza zapiekanego w sosie śmietanowym oraz najlepsze na świecie gołąbki.
    — Powiedziałaś tylko trzy potrawy? A to nowość — fryzjer odłożył ulotkę do opakowania i odłożył prywatny telefon na stałe miejsce, robiąc to w taki sposób, że między nogami znalazła się fanka tatuaży. — Zmieniłaś perfumy na łagodniejsze? Naprawdę ładne, mała. — odsunął się po chwili, idąc do właściciela najnowszego Mercedesa, który co pięć tygodni przychodził na podcięcie włosów i zrobienie wzorków.
    — Jerome, czy tylko ja czuję miłość w powietrzu? — Jasper rzucił pytanie, idąc z różnymi kolorami do wokalistki. — Kochana, intensywnie czekoladowy brąz czy magiczna czerń?
    Lana wybrała drugą propozycją, sugerując się tym, że chce powrócić do dawnego odcienia, który został wykonany przez Małeckiego podczas pierwszej wizyty uzdolnionej kobiety. Dzisiaj przyszła do nich po raz szósty, bo jeździła po całym świecie i w każdym kraju pewnie miała zaufany salon, bo nie zwlekałaby z koloryzacją aż osiem miesięcy. Zawsze prezentowała się perfekcyjnie i tylko w takich chwilach odpoczywała od tłumów, nagrań, zdzierania głosu, tony makijażu oraz stroi projektowanych z precyzją, co zawsze powtarzała. Idąc po miseczkę oraz pędzel, wziął przy okazji kubek z kawą, którą zrobiła Marita, ubierającą właśnie żakiet w kratę, trzymając długie zamówienie na kartce, która przypominała receptę.
    — A może Ty też coś zjesz? Z tego co wiem to spędzisz z nami czas do szesnastej, więc z chęcią kupię jeszcze jedną potrawę.
    — Dziękuję za propozycję, ale dzisiaj jestem na detoksie. Od rana zjadłam tylko suchą bułkę i jabłko, bo wczoraj pozwoliłam sobie na sushi, pizzę i tiramisu. — roześmiała się wdzięcznie, wyłączając telefon znajdujący się w obudowie z brokatem. — No już leć, bo masz tutaj głodnych mężczyzn i oczywiście bardziej chudszą niż ostatnio Camilę.
    Jasper poszedł właśnie ustawić odpowiednią temperaturę wody, przyglądając się z zaskoczeniem wokalistce. W jaki sposób to wszystko zapamiętywała?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako nieliczna z klientek zauważyła, że rudowłosa schudła, ostatnim razem nie mogła wyjść z podziwu, oglądając nową fryzurę Philippa i nawet zapamiętała, że ściana prezentująca polskie nazwisko, miała kiedyś zimniejszy odcień. Wokalistka po chwili odstawiła kubek, z którego upiła kilka większych łyków i zdejmując z siebie bluzę, poprawiła ramiączka od topu, siadając przy myjce.
      — W tej chwili zazdroszczę Twojej żonie, bo w masażach głowy jesteś niezastąpiony. Szkoda, że nie jestem częściej w Nowym Jorku — wydęła wargę, zamykając oczy. — Gdyby nie moje bolesne rozstanie w dwa tysiące czternastym roku, to pewnie dalej bym tu mieszkała, ale zbyt wiele miejsc przypominało mojego byłego. — otworzyła oczy, gdy po kwadransie zakończono mycie włosów.
      Trzymając jedną dłonią jednorazowy ręcznik, który wchłaniał wodę, podeszła do blatu, podając nowemu pracownikowi powerbank. Z szerokim uśmiechem poprosiła, aby podłączył urządzenie i prędko podbiegła do fotela, przepraszając Jaspera za nieplanowaną, malutką ucieczkę. On ani przez sekundę nie czuł potrzeby, aby rzuciła w jego kierunku sorry, bo taka osoba jak ona nie mogła żyć bez naładowanego telefonu, co skutkowałoby pretensjami menadżera oraz brakiem dostępu do plannera. Kiedyś jak pokazała mu plany na cały dzień, to był wdzięczny, że jest tylko albo fryzjerem. Rzadko kiedy musiał wstawać przed piątą, nie obowiązywały go długie próby, rozmowy z organizatorami koncertów i stuprocentowa gotowość do tego, że w każdej chwili może być potrzebny do muzycznych lub charytatywnych projektów. Trzeba było przyznać bez zawahania, Lana Del Rey żyła w ciągłym biegu, ale dalej była wciąż tą samą, uśmiechniętą osobą, której nie uderzyła woda sodowa do głowy.

      Jasper

      Usuń
  94. Jaime mógł się jedynie domyślać, że Jerome chce zapytać "dlaczego?", "jak do tego doszło?", "co takiego wydarzyło się w twoim życiu, Jaime, że musiałeś chodzić do psychoterapeuty?". Natomiast pytanie "dlaczego?" było najczęściej zadawanym przez samego Moretti'ego. Dlaczego ich dom, dlaczego tamta noc miała miejsce, dlaczego Jimmy chciał udawać bohatera, dlaczego Jaime go nie powstrzymał, dlaczego zginął i wiele, wiele innych podobnych. Te wszystkie zapytania uderzały w niego właściwie każdego dnia. Było to wyniszczające, a podświadomość podsuwała mu najróżniejsze pomysły, aby w końcu rozwiać te cholerne pytania i na zawsze dać im się skończyć.
    I bardzo doceniał, iż Jerome jednak nie odezwał się z pytaniem "dlaczego?". Nie musiał odpowiadać mu wymijająco, nie musiał mówić, że nie chce o tym rozmawiać, nie musiał go zbywać byle słowami. Nie chciał o tym mówić w tym momencie, może kiedyś nadejdzie taki czas, w którym stwierdzi, że akurat jemu powie o tym, co się stało. Jednakże póki co, nie czuł się na tyle gotowy. Jerome i tak już uważał Jaime'ego za popieprzonego (no dobra, może już nie aż tak bardzo), więc po co dokładać więcej. Zresztą, czy właśnie nie rozmawiali o tym, że mężczyzna ma inne sprawy na głowie? Nie musiał jeszcze słuchać o tragicznej przeszłości nowo poznanej osoby.
    - Nie, nie przeszkadzało - pokręcił głową. - Jak mówiłem, nie uważałem, żeby mi to coś dawało. Nic nie pomagało. Chodziłem na te spotkania regularnie, rozmawiałem najbardziej otwarcie jak tylko mogłem. Chciałem dać sobie pomóc, naprawdę - zapewnił go, patrząc mu w oczy smutno. Chciał się pozbyć wyrzutów sumienia, ale najbardziej chciał znów mieć brata. Żywego. A tego nikt mu nie mógł dać.
    A potem wszystko posypało się w inny sposób. Jaime poznał używki, a potem dowiedział się, że w skuteczny sposób można nimi zagłuszyć myśli, kłębiące się w jego głowie i nie dające spokoju. Zaczął uczęszczać na imprezy, poddając się alkoholowi, lekkim narkotykom czy papierosom, a nawet przygodnym seksie. Chociaż wciąż w głowie siedziało mu jedno "mogłeś temu zapobiec", nie próbował narkotyków, które mogły go uzależnić. Tak jak wspomniał Jaime - nie chciał umierać, ale życie również go przerażało.
    - Zgadzam się, takie licytowanie jest bezsensu i... a, szkoda gadać - machnął ręką. - Człowiek chce się wygadać, nawet czasami nie potrzebuje rady, ot, chce to z siebie wyrzucić, a potem... - westchnął ciężko i pokręcił głową.
    Napił się kawy, zauważając, że zostało jej już niewiele. Szkoda. Może zamówią dla siebie coś jeszcze? A może Jerome będzie chciał już wracać? W końcu miał do kogo i to było w porządku i dobre. Może kiedyś i Jaime się ogarnie (możliwe, że z pomocą Jerome'a) i też będzie miał do kogo wracać? Póki co, wolał to jednak zostawić, miał dziewiętnaście lat, studiował i tak naprawdę chciał pracy w zawodzie. Życie prywatne? Cóż, pozostawiało wiele do życzenia.
    - Masz rację, to mogłoby wywołać niechciane skutki - uśmiechnął się do niego przepraszająco. Chciał tylko pomóc, ale faktycznie, gdyby nagle ktoś pociągnął za sznurki... Nie zawsze da się odpowiednio wszystkim... zagrać. Na szczęście Jerome to zauważył i w odpowiedniej chwili "powstrzymał" Jaime'ego od robienia czegokolwiek. Cała procedura niestety musiała przejść według zasad, po kolei i pewnie w żółwim tempie. Nic nie mogli na to poradzić, nawet Jaime. - Ale gdyby jednak mógłbym w czymś pomóc, to śmiało, mów. Chętnie czymś się zajmę. Zwłaszcza dla ciebie. Bo wiesz, uratowałeś mnie.
    I przez tę całą rozmowę zaczynał czuć z tym mężczyzną swego rodzaju więź. Nie mógł jej jeszcze konkretnie określić, możliwe, że też nie chciał, ponieważ było na to za wcześnie, ale możliwe, że obawiał się tego robić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - O, dzięki - zaśmiał się lekko, patrząc na niego. - Jeszcze mnie tam nie było, nie wspominając o ślubie. Więc bardzo chętnie się wybiorę. Chociaż wiesz, nie musiałeś... - no i jeszcze sama panna młoda. Będzie sobie życzyła nieznajomego na swoim ślubie? - Ale postaram się o najlepszy prezent, jaki dostaniecie, serio - uśmiechał się wesoło i właściwie to nie mógł się tego doczekać. Co znaczy, że trzeba będzie przystopować z pomysłami typu spacer po gzymsach wysokich budynków.
      Jaime patrzył na niego uważnie, kiedy ten opowiadał o tym, co to właściwie znaczy, to ich pierwsze spotkanie i to tutaj. Oprócz tego, że wybierali się na skok na bungee. I rozmawiali ze sobą na tyle otwarcie, na ile mogli sobie w tym momencie pozwolić. I to Jaime bardzo doceniał.
      - Rozumiem, to ma sens - pokiwał głową, a jego kąciki ust delikatnie powędrowały ku górze. - Ja się cieszę, że mogę siedzieć tutaj razem z tobą.
      Czy właśnie tak wyglądałyby spotkania z Jamesem? Czyli umawialiby się do kawiarni na kawę, do pubu na piwo? Czy Jaime spędzałby czas równie miło?
      - Czyli czekaj... teraz będziecie brać ślub, w ciągu najbliższych trzech miesięcy, tak? A potem zdobycie tej zielonej karty ile może potrwać? Wybacz, nigdy się nie interesowałem takimi rzeczami i nie bardzo wiem, jak to wszystko wygląda - pochylił się trochę do przodu, patrząc na mężczyznę uważnie. - Będziesz musiał zdawać jakiś egzamin czy coś w tym stylu? - uniósł brew wyżej. - A, i czy przed ślubem też będą was wypytywać nawzajem o różne rzeczy, jakie wiecie o partnerze? No co, oglądałem filmy, moja wiedza jest ograniczona - zaśmiał się lekko.
      Strasznie to wszystko skomplikowane, a ludzie po prostu się kochali i chcieli żyć razem w jednym kraju. Po co im to tak utrudniać?

      Jaime

      Usuń
  95. Rudowłosa nie była nigdy ciekawa tego, czy rodzice planowali mieć akurat tylko dwójkę dzieci, czy może któreś z nich było tak zwaną wpadką. Mieli kochający dom, w którym nigdy nie brakowało powodów do śmiechu, czy głośnego poranka. Odwieczne boje o łazienkę między nią, a bratem przeszły już co prawda do historii, jednak nadal czasem wspominała to z sentymentem. Po przeprowadzce do Nowego Jorku i samotnym mieszkaniu odczuła ulgę, ale też pustkę. Nagle zamiast gwaru w kuchni, budził ją nastawiony na telefonie alarm. Po pięciu latach przywykła do mieszkanie w pojedynkę, więc po przyjeździe Chrisa do Wielkiego Jabłka na nowo musiała się przestawić na dzielenie tych kilkudziesięciu metrów kwadratowych z bratem. Nie było to wbrew pozorom łatwe zadanie.
    Nim jej myśli kompletnie podryfowałyby w tylko sobie znanym kierunku, skupiła się na sparingu, który udało jej się wygrać. Nie było to spektakularne zwycięstwo, a raczej takie, którego nie ciężko było ni przewidzieć. Charlotte niemniej jednak cieszyła się równie bardzo, co przy poważniejszych starciach na macie. Nadal półleżąc patrzyła na biednego Jeroma jak nabiera porządnego oddechu raz po raz. Może za bardzo go przydusiła? Nie miała, aż tak dobrego wyczucia w nogach, co w rękach, więc było to wysoce prawdopodobne.
    Widząc jak zebrał się do kupy posłała mu swój triumfatorski uśmiech, lecz ten szybko zbladł, gdy zdała sobie sprawę, że szatyn się do niej zbliża. Zamiast wstać na równe nogi Lotta wycofywała się na oślep do tyłu w tej samej pozycji, co jeszcze chwilę temu siedziała. Cała sytuacja bawiła ją bardziej niż przerażała, toteż nie trzeba było długo czekać, aż salę wypełnił jej lekki śmiech.
    - Uważaj, bo dam się złapać!- pokazała mu język, a z boku wyglądali jak dwójka dzieciaków, która pomyliła to miejsce ze szkolną salą gimnastyczną. Parła tak do tyłu co jakiś czas opadając tyłkiem na matę, gdy śmiech był silniejszy od jej dłoni. Nagle do ich uszu dotarło ostentacyjne klaskanie.
    - No brawo, brawo! – nie było to nikt inny, jak Michael – instruktor rudowłosej. Najwyraźniej właśnie zaczął swoją zmianę, a pierwsze co jego niewinne oczęta napotkały to ta dwójka pełzającą w tylko sobie znanym kierunku. Lotta odwróciła głowę ku głównemu wejściu co jeszcze bardziej ją spowolniło. Posłała mężczyźnie szeroki uśmiech.
    - Cześć! – krzyknęła zamiast machać mu na powitanie. Przez kilka sekund kompletnie zapomniała o tym, że Marshall nadal mógł przeć w jej stronę.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  96. Owszem, było to cholernie trudne, jednak Jaime naprawdę miał wrażenie, że nikt na świecie nie jest w stanie mu pomóc. Chociaż wciąż wierzył, gdzieś w głębi siebie, że kiedyś się to skończy; codzienne wyrzuty sumienia, odgrywanie w głowie tych samych scen, które dziesięć lat temu miały miejsce lub tworzenie nowych scenariuszy co by było, gdyby. Tych możliwości było sporo. Oczywiście wszystkie dotyczyły jednego - ocalenia Jamesa.
    Żaden psychoterapeuta, żaden alkohol, żadna inna używka nie była w stanie mu pomóc pogodzić się z tym, co się stało i ruszyć dalej. Jednakże w tym momencie, w tej danej chwili przez myśl przeszło mu jedno - może Jerome. Ale mężczyzna miał też swoje problemy i zmartwienia, zdobycie zielonej karty brzmiało bardzo skomplikowanie i trudno. Nic dziwnego, że Jaime nie chciał mówić nic więcej. Ważne było, że obaj mogli udać się na ten skok na bungee. Pozwoli to im obu wyładować emocje, a i przy okazji mogli się dobrze zabawić. Najwyraźniej obaj tego potrzebowali.
    Jaime spojrzał na niego i pokręcił przecząco głową. Życie, jakie prowadził, nie przeszkadzało mu, w końcu sam podejmował te wszystkie decyzje, robiąc rzeczy, których możliwe (ale też niekoniecznie) nie robiłby, gdyby Jimmy był obok. Ale teraz, kiedy miał przyznać się do nich Jerome'owi... poczuł wstyd. To pewnie było chwilowe i pojawiło się tylko dlatego, że właśnie siedział naprzeciwko niego w kawiarni i pił z nim kawę. Wieczorem możliwe, że znów weźmie do ręki alkohol.
    - Chodzenie po gzymsach jest jednym z wielu pomysłów, które... które są głupie, ale... robię je mimo to, ze względu na to, co ci powiedziałem wcześniej - odpowiedział powoli, starając się dobrać odpowiednie słowa. Wciąż próbował nie odstraszyć Jerome'a właśnie przez to uczucie, które zakiełkowało w nim chwilę temu. - Nie chcę o tym rozmawiać, dobrze? - uśmiechnął się lekko, aby mu pokazać, że nie jest zły czy rozdrażniony tym tematem. Bo tak nie było. Nie chciał się przyznawać do tych wszystkich rzeczy, może kiedyś, jeśli ta znajomość faktycznie przetrwa i ich relacja rozwinie się w którąś stronę.
    W Nowym Jorku Jaime siedział już dziesięć lat. Przeprowadzili się tutaj wraz z rodzicami zaraz po tej tragedii. Nic dziwnego, szkoda tylko, że James leżał w Miami. Sam. Jaime nie miał tutaj przyjaciół. W ostatnim czasie poznał kilku ludzi, którzy na pierwszy rzut oka wyglądali na dobre materiały na przyjaciół, ot, dla przykładu siedzący przy stoliku Jerome.
    - Ktoś cię oszukał? W jaki sposób? - zapytał od razu, marszcząc lekko brwi. Właściwie nie dziwiło go to aż tak bardzo, ponieważ Jerome był imigrantem. Takich ludzi oszuści wybierają sobie na cel. Zwłaszcza, jeśli starali się o wizę, tak jak on.
    Nagła gwałtowna i zdecydowanie niespodziewana reakcja Jerome'a bardzo go zaskoczyła. Nie wiedział, co powiedzieć i jak się zachować. Mógł jedynie patrzeć na niego uważnie i starać się zrozumieć, o co chodzi. Powiedział coś nie tak? Wykonał jakiś ruch w nieodpowiedni sposób? Co się stało? Co tym razem spieprzył?
    Spojrzał jedynie za nim i otworzył lekko usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak ostatecznie je zamknął i nie powiedział nic. Chwilę jeszcze wpatrywał się w miejsce, w którym zniknął Jerome, a potem odwrócił się i spojrzał na swój kubek. Zaczął w głowie szybko analizować to, co się tu działo od kilkunastu minut. Powiedział mu dużo, ale to było trochę wcześniej, więc to nie mogło być to. Bo przecież nie uciekłby tak nagle, prawda? Prawda...? Co tu poszło nie tak? Nieświadomie powiedział coś, co kojarzyło się mężczyźnie niezbyt dobrze? Jasna cholera..., pomyślał i ukrył twarz w dłoniach. Tak bardzo nie chciał tego zepsuć i proszę, i tak to zrobił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczekał na niego, czując się nerwowo. Nie podobało mu się. Dlaczego tak się czuł?
      Kiedy Jerome wrócił, Jaime nawet nie zdążył zapytać, czy wszystko w porządku. Mężczyzna od razu kontynuował przerwaną rozmowę. Okej, czyli generalnie lepiej nie pytać, łapię, przeszło mu przez myśl i sam sobie skinął głową. Cóż, Jerome jednak tu z nim siedział, prawda? To znaczyło, że jednak nie ucieknie. Przynajmniej na razie.
      - Tak, właśnie... Postaram się znaleźć coś, co będziecie mogli nazwać najlepszym prezentem - odpowiedział, postanawiając iść tym śladem. Okej, wracamy do poprzedniego stanu, jakby się nic nie stało. W porządku. Chociaż Jaime miał wielką ochotę zapytać, dlaczego tak nagle uciekł. I znów to cholerne dlaczego.
      Patrzył na niego uważnie, przywołując na twarz lekki uśmiech. Chciał dać mu do zrozumienia, że nie ma mu za złe czy coś i wciąż jest między nimi dobrze. Bo tak też było. Jerome nie musiał za nic przepraszać ani tym bardziej się tłumaczyć. Najwidoczniej miał powód ku temu, aby nagle odejść od stolika i najpewniej nie chodziło o skorzystanie z toalety.
      - Serio tak długo to wszystko trwa? - uniósł brew i prychnął pod nosem. - Czyli generalnie trzy miesiące lub może mniej czekania na ślub, potem oczekiwanie na zieloną kartę i potem pewnie jeszcze dwa-trzy miesiące szukania pracy w budowlance - podsumował Jaime i dopił do końca kawę. - A więc przy dobrych wiatrach za pół roku będziesz szczęśliwym małżonkiem, pracującym tam, gdzie chcesz. Brzmi fantastycznie - powiedział poważnie, ale po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, żeby zaraz po nim z gardła wydobył się śmiech.
      Potem wysłuchał go do końca, kiwając głową.
      - Poważnie? Nawet screeny rozmów? - skrzywił się lekko. - Po prostu niemożliwe. I dziwię się, że faktycznie nikogo nie uderzyłeś. No ale gdybyś to zrobił, to na pewno mielibyście większy problem. Trzeba zacisnąć zęby i brnąć w to dalej, co?
      Nie sądził, że to wszystko tak wygląda w prawdziwym życiu. Z drugiej strony nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał, bo i nie miał takiej potrzeby. Jerome był pierwszym imigrantem, z którym miał styczność. Te wszystkie informacje o wizach słyszał po raz pierwszy od źródła, które było w tym temacie. Nie można tego porównywać do wiedzy zdobytej dzięki oglądaniu filmów czy seriali.
      - Nie, nie nudzi. Właściwie bardzo mnie to ciekawi. Po raz kolejny, gdybyś potrzebował jakiejś pomocy, to masz mój numer telefonu - uśmiechnął się i puścił mu oczko. Obrócił w dłoniach pusty kubek i w końcu odłożył ją na stolik. - Wiesz, skoro się kochacie, to co wam stoi na przeszkodzie? Oprócz urzędników, oczywiście - znów prychnął. - Najważniejsze, że to wy jesteście szczęśliwi. Wiesz, nie znam się na związkach, nigdy w żadnym nie byłem, ale skoro tak się uśmiechasz, myśląc zapewne o swojej narzeczonej, to po co wam więcej? I wiesz co, tak, chcę zaproszenie na ślub i wesele na Barbadosie - zakończył bardzo entuzjastycznie, śmiejąc się przy tym lekko.


      [Aha, mnie teraz też dużo wyszło, chyba jeszcze nigdy wcześniej nie napisałam tak długiego odpisu :D]

      Jaime

      Usuń
  97. [Co prawda nie przychodzę z odpisem (jutro <3), ale przeczytałam odpis od Jerome'a i w momencie, w którym pisałaś o domu i Jen, to skojarzył mi się pewien cytat z serialu i musiałam tu przyleźć i go tu napisać, wybacz :D a teraz się skup: "for the two of us home isn't a place, it is a person and we are finally home" <3
    To ja to tu zostawię i uciekam :D
    Aha, w sumie to jeszcze coś - możesz mi pisać długie odpisy, nie ma problemu :)]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  98. Alanya zawsze należała do osób ciekawskich świata. Nie oznaczało to jednak, że na ślepo poszłaby za kimś w ciemną noc. Z jakiegoś powodu Żerom sprawiał, że zwyczajnie mu ufała i nie uważała, że byłby w stanie wyrządzić krzywdę jakąkolwiek. Zresztą, nawet gdyby potrafiła się jako tako bronić. Aczkolwiek, gdy patrzyła na tego wielkiego mężczyznę to zastanawiała się czy miałaby z nim jakiekolwiek szansę. Byłą pełna pozytywnych uczuć, mimo tego wypadku po drodze i nie sądziła, że coś złego może się akurat jej w takim towarzystwie przytrafić. Jasne, była w nieznanym sobie kraju z nieznanymi ludźmi, ale nie można było przecież każdego skazywać z góry na bycie potencjalnym psychopatą, inaczej nie można byłoby się zaprzyjaźnić z nikim, bo każdy mógł mieć jakiś mroczny sekret czy po cichu gotować sobie ludzkie mięso i częstować nim przyjaciół. Ale za to jaka byłaby to historia do opowiadania! Lubiła słuchać o takich rzeczach, oglądała namiętnie dokumenty o mordercach, ale tak na dobrą sprawę to chyba nie chciałaby mieć takiego w swoim bliskim otoczeniu.
    — No wiesz? Barbados bez ciebie? — przewróciła oczami i uśmiechnęła się. — Będę cię targać ze sobą. Uważaj lepiej co mówisz, bo jeszcze chętnie skorzystam z tego zaproszenia i w końcu będziecie mnie wszyscy mieli dość. Dawno nie byłam na porządnych wakacjach, więc bardzo możliwe, że w krótkiej przyszłości się do was wybiorę — poinformowała. Skoro zapraszali, to nie mogła odmówić, prawda? Poza tym czuła, że przez te trzy, może dwa dni na Barbadosie nie zdąży zobaczyć nawet połowy tego, co powinna. Najbardziej jednak interesowała ją tak naprawdę plaża i rozciągający się ocean. Tego być może powinna mieć dość, ale tak naprawdę nawet awaryjne lądowanie na wodzie i spędzony na niej czas na tratwie ratunkowej nie sprawi, że będzie czuła jakąkolwiek niechęć do wody. Kochała pływać, jeszcze bardziej lenić się na gorącym piasku, z dobrym drinkiem i książką, można powiedzieć, że Barbados był takim małym niebem na ziemi dla brunetki, a z całą pewnością wpisywał się w to miejsce.
    Słuchała go z uśmiechem. Ta historia wydawała się być porządnie zakręcona i wyrwana z filmu, dosłownie. Dlatego chciała posłuchać więcej, na pewno brzmiało ciekawiej niż jej aktualne życie.
    — W zasadzie, jeśli macie ładowarkę do mojego telefonu to tak naprawdę nie musimy tam jechać — powiedziała. Może przydałyby się jej jakieś ubrania na zmianę, ale przecież nie spędzi u nich tygodnia tylko noc, a jutro na spokojnie wróci do hotelu i będzie mogła się ogarnąć na spokojnie w nim. Księżniczką też nie była, aby mieć co chwilę coś na zmianę, nie musieli tracić czasu na jeżdżenie w tą i z powrotem. Siedziała już wygodnie na siedzeniu pasażera, gotowa do drogi i poznania rodziny Jerome. Czego chcieć więcej? — Jedź, dam sobie radę bez rzeczy — zapewniła z uśmiechem.
    — A ty, obiecałeś mi opowieść. Czekam — zwróciła się tym razem do Jerome wyczekując odpowiedzi.

    Alanya

    OdpowiedzUsuń
  99. Dla kogoś kto mieszkał przez całe życie w kraju, gdzie przez cały czas było gorąco to taka zmiana była czymś ważnym. Lato w Nowym Jorku różniło się od tego, które miał u siebie w Chetwynd i szczerze mówiąc był nim zachwycony. Zresztą jak wszystkim, gdy tutaj przyjechał. Stany niby były tak blisko Kanady, a jednak miał wrażenie, że to był zupełnie inny świat. Nowy Jork w każdym razie na pewno różnił się od jego wyobrażeń. Wiedział, że miasto jest głośne i ogromne, ale chyba nie spodziewał się, że może być aż tak duże. Ludzie tu chyba naprawdę nie spali, mógł obudzić się w środku nocy i znaleźć otwarte restauracje, knajpy i bary, a ludzie siedzieliby tam i dobrze się bawili nie zważając na to, jaki jest dzień tygodnia. Chyba nawet w tygodniu bary były przepełnione niż zazwyczaj.
    — Czy ja wiem? Ludzie lubią chodzić do takich miejsc, te w Kalifornii jakoś się trzymają i dobrze działają, a tam w końcu przez niemal cały rok panują upały — zauważył. Ale jednak Barbados różnił się od LA. Tam była masa modelek, aktorek i innych, które cały czas musiały dbać o równą opaleniznę. Natomiast chyba na Barbados ludzie przyjeżdżali na wakacje, aby poleżeć na plaży, a nie zamykać się w słonecznej trumnie. Ethan na pewno nie dałby się w takim czymś zamknąć, czułby się bardzo niekomfortowo będąc w czymś takim. I z opalenizną sztuczną raczej nie było mu do twarzy. Jasne, była lepsza niż grzanie się na słońcu, ale jednak nie mógł przemóc się we wszystkim, akceptować wszystkiego i każdej rzeczy próbować. Był chyba zwyczajnie zbyt stary na takie rzeczy, aby rozumieć każdą nowość. W dodatku tam, skąd pochodził nie było takich rzeczy. Nikt nie chodził po solariach, bo zwyczajnie większości nie było na to stać. Musiał jednak przyznać, że sama myśl jego w takim miejscu po prostu wywoływała w nim uśmiech. Cóż, może kiedyś, jeśli straci resztki rozsądku to się tam wybierze, ale jak na chwilę obecną to nie było po prostu możliwe.
    Zaczynał trochę też współczuć Jeromowi. Sam nie potrafił sobie wyobrazić takiego pospieszania się ze ślubem, całego tego zamieszania. Zwłaszcza, że uważał ślub za coś naprawdę poważnego, może był staroświecki, ale dla niego to nie był tylko kawałek papieru i obrączki na placu. A robiąc wszystko w takim pospiechu, ciężko było się tak naprawdę cieszyć z tego wszystkiego. Przynajmniej tak mu się wydawało, ale co on mógł wiedzie? Swojego stanu cywilnego raczej zmieniać prędko nie będzie, to niezbyt też mógł się wypowiadać.
    — Wierzę, że gdyby poślubienie Jen miało być przykrym obowiązkiem, to nie bawiłbyś się w to wszystko, a sporo jednak było problemów. Nie masz tylko wrażenia, że przez to, że tak musicie się spieszyć… nie wiem, ucieka wam przez palce cieszenie się narzeczeństwem, przygotowania do ślubu i cała reszta? — zapytał. To też z kolei nie była normalna sytuacja, ale to przecież nie była ich wina, że prawo było takie, a nie inne. Na słowne zaproszenie na ślub jedynie się uśmiechnął, nie miał powód, aby uważać, że Jerome żartuje i gdy tylko dostanie zaproszenie, to z całą pewnością się pojawi.
    Bardziej jednak zaskoczony był jego nagłą propozycją. Ale czy na pewno nagłą? Co prawda znali się dopiero parę miesięcy, ale to chyba w niczym nie przeszkadzało? Nie miał powodów, aby się nie zgadzać.
    — Oczywiście, że zostanę — odparł — z przyjemnością oddam twoją rękę Jen — dodał ze śmiechem.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  100. [Nie dawało mi to spokoju i sprawdziłam ten cytat i okazało się, że to nie cytat z serialu (gify na Tumblrze ze scenami z serialu mnie zmyliły). Wybacz, nie chciałam wprowadzić w błąd. Proszę, to chyba prawdziwa autorka tego tekstu: https://www.goodreads.com/quotes/324426-for-the-two-of-us-home-isn-t-a-place-it :)]

    OdpowiedzUsuń
  101. Carter nie miał nic przeciwko, aby zabrać dodatkowych pasażerów, zwłaszcza, że Matthew wyjaśnił mu całą sytuację i mężczyzna domyślił się, iż po prostu każdy chciał jak najszybciej dotrzeć do domu, by oddać się w ramiona odpoczynku i zapomnieć o tak emocjonującej części wieczoru. Gdyby nie towarzystwo w samochodzie, Hesford z pewnością padłby jak długi, przesypiając niemalże całą drogę do domu. Adresy zamieszkania każdego z pasażerów na szczęście okazały się być niezbyt od siebie odległe, co oszczędzi im wycieczek po każdej części naprawdę sporego miasta.
    — Jutro nie wychodzę z łóżka do południa — westchnął Matthew, układając się nieco wygodniej na wygodnym siedzeniu i przymknąwszy powieki, wziął głęboki wdech. Carter zaśmiał się cicho i pokręcił głową na boki, będąc niestety zmuszonym zmartwić Hesforda.
    — Pragnę ci jedynie przypomnieć, że jutro o ósmej masz spotkanie w I Heart Radio — odparł brunet i na moment oderwał wzrok od jezdni, gdy przystanęli na światłach. Matthew zacisnął usta w wąski paseczek i wypuścił powoli powietrze przez nos.
    — Jutro nie wychodzę z łóżka do szóstej rano — poprawił się wyraźnie zirytowany, jednak cóż, na tym właśnie polegała jego praca. Musiał wykazać się nieustanną dyspozycyjnością nawet w najpóźniejszych godzinach niezależnie od pory dnia czy nocy. Nie mógł marudzić, w końcu, to kochał i mimo, iż były momenty kiedy miał dość i chciał chwili na zaczerpnięcie swobodnego oddechu, to zaraz ruszał dalej ze zdwojoną siłą. Przetarł dłońmi twarz, chcąc nieco się rozbudzić, gdy samochód zatrzymał się wreszcie pod pierwszym adresem.
    — Dobranoc i mniejszego pecha dla nas wszystkich na przyszłość — zaśmiał się Hesford, nim Judy wraz z Rogerem zgrabnie wyskoczyli z auta, a następnie wyłączył radio, gdy usłyszał w nim jedną ze swoich piosenek. Spojrzał na Cartera, który spoglądał na niego z wyraźnie uniesioną brwią ku górze. — No co? Mam dość samego siebie na dziś — wyjaśnił Matt, wzruszając przy tym ramionami i pogroził przyjacielowi palcem, by ten nawet nie próbował włączać radia od nowa. W końcu odwrócił się w stronę Jerome, aby zawiesić na nim uważnie swe spojrzenie.
    — Jak tam mieszkanie? — zapytał, zdając sobie sprawę, że jeszcze nie miał okazji porządnie porozmawiać z Jen od czasu jej małej przeprowadzki i porządnie ją o wszystko wypytać, a skoro pojawił się dość niepodziewanie Jerome, to cóż, mężczyzna był zmuszony do małej spowiedzi. — Cokolwiek więcej wiecie? Dokładny termin ślubu? — Hesford mógł wyjść na nieco zbyt dociekliwego, jednak Jen była jego najbliższą rodziną i chyba nic dziwnego, że chciał być niemalże z każdą informacją na bieżąco, aby przypadkiem niczego nie pominąć.

    Matthew

    OdpowiedzUsuń
  102. Jaime poczuł niemałą ulgę, kiedy Jerome zdecydował się nie brnąć dalej w temat, który na ten moment nie był zbyt wygodny dla niego. Póki co, wolał zatrzymać pewne rzeczy dla siebie. Nie zamierzał ryzykować utraty szansy na zdobycie przyjaciela. Tych Jaime nie posiadał, ani jednego, więc dobrze by było jednak tego nie spartolić i pokazać się z jak najlepszej strony. A, chwila... co prawda nie powiedział wszystkiego, nie opowiedział mu o tym, co często robił wieczorami i nocami, ale przecież poznali się podczas wymontowywania okna przez Moretti'ego na szczycie jednej z wielu atrakcji Nowego Jorku. Do tego jeszcze dzisiaj Jaime powiedział mu kilka rzeczy, które nie były lekkostrawne dla większości ludzi. Cóż, najwidoczniej ta znajomość była niecodzienna, tak jak ich pierwsze spotkanie i rozmowy, jakie tu dziś prowadzili. Jaime czuł wdzięczność za to, że Jerome był w stanie go wysłuchać i wciąż tu siedzieć. No, oprócz tego nagłego wypadu do łazienki. Zbyt nagłego, zbyt gwałtownego i zbyt nieprzewidywalnego. I owszem, Jaime wciąż o tym myślał, gdzieś tam z tyłu głowy miał takie przeświadczenie, że coś poszło nie tak. Tak na szybko, nie mógł się domyślić, o co mogło chodzić. Pewnie wieczorem usiądzie w wannie z gorącą wodą (możliwe, że z alkoholem, ale może się uda bez) i będzie analizował każde słowo, jakie wypowiedział. Jego zaburzenie, które nie raz w swoim życiu nazwał zdolnością, na pewno mu w tym pomoże.
    - Czyli mówisz, że nic nie wiadomo, a jak będzie, to się okaże? - nie mógł się powstrzymać i zaczął się śmiać. - Przepraszam, ale te urzędowe sprawy to jest po prostu jakaś komedia. Te wszystkie regulaminy i zasady, cały ten mechanizm - machnął ręką. - Przykro mi, że musisz przez to wszystko przechodzić, ale z drugiej strony nie robisz tego po nic, prawda? - uśmiechnął się do niego. - Oczywiście, że nie możesz się teraz poddać, to zabronione - dodał od razu. - Już za daleko zaszedłeś i kochasz tę kobietę, więc musisz być cierpliwy. Pomyśl sobie, jakie będziesz odczuwał szczęście, kiedy z obrączką na palcu odbierzesz z tego nieszczęsnego urzędu zieloną kartę - pokiwał lekko głową, mówiąc to dość rozmarzonym tonem, jednocześnie zachęcając nim samego Jerome'a do wyobrażenia sobie tej sytuacji. Na pewno nie raz sam to robił razem z narzeczoną lub bez niej, ale chyba nie zaszkodzi mu o tym przypomnieć, prawda?
    Tak sobie o tym myśląc, Jaime zdał sobie sprawę, że on nie ma na co tak czekać. Do rozpoczęcia kariery jako antropolog sądowy? Do upragnionego wyjazdu na trupią farmę? Na swój ślub nie liczył, był na to za młody i zdecydowanie nieprzystosowany do podjęcia takich kroków. A oczekiwanie na to, że w końcu opuszczą go wyrzuty sumienia i nareszcie będzie w stanie sobie wybaczyć, nie miało najmniejszego sensu, ponieważ nic takiego nie nastąpi. Nigdy.
    Jaime wrócił myślami do tu i teraz, więc uśmiechnął się do niego wesoło. Oczywiście, zamierzał przylecieć na ten ślub, ba, pewnie spędzi tam ze dwa tygodnie. Zrobi sobie wakacje, pozwiedza, odpocznie. Może zmiana otoczenia dobrze mu zrobi. Co prawda chodzi tutaj pewnie o wakacje, które miałby odbyć się za x miesięcy, ale zawsze. Teraz wystarczy udawać normalnego człowieka (co chyba nie było aż tak wymagane przy początku tej konkretnej znajomości) i poczekać na zaproszenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ja? - Moretti uniósł spojrzenie na mężczyznę i uśmiechnął się pod nosem. - Co robię na co dzień oprócz różnych głupich i ryzykownych rzeczy*? - zapytał, nie mając absolutnie żadnego pojęcia, że dokładnie o tym pomyślał Jerome. - Jak już wspominałem, studiuję. Jestem studentem dziennym na antropologii sądowej. Tak, interesuję się rozkładem zwłok, przyczyną śmierci danej osoby... Chciałbym też w przyszłości być konsultantem policji przy wyjaśnianiu takich spraw. Wiesz, ktoś znajduje ciało, w którym nie ma już życia od bardzo dawna, ja pomagam ustalić, co się wydarzyło i jak do tego doszło, w jaki sposób zginęła ta osoba - opowiedział w skrócie, oczekując reakcji swojego kolegi. Nie każdy chciał słuchać o takich rzeczach, dlatego też Jaime na chwilę zamilkł. - Nie pracuję, regularnie dostanę stypendium z uczelni, z NYU, i nie chwaląc się, jestem jednym z najlepszych studentów na swoim wydziale - uśmiechnął się szeroko.
      Właściwie dla niego było to normalne; kierunek studiów, dobre wyniki w nauce. Nic specjalnego. Ale kiedy mówił o tym Jerome'owi, poczuł swego rodzaju... dumę? W końcu mógł powiedzieć mu coś, co nie sprowadzało się do tego, że Jaime ma problemy ze samym sobą i chce, ale nie chce igrać ze śmiercią lub robić sobie krzywdę na inne sposoby.
      - A tak w ogóle też nie jestem stąd, z Nowego Jorku. Ale urodziłem się w Stanach, tylko w Miami. Mieszkam tu już od dziesięciu lat.

      [*tak, musiałam <3]

      Jaime

      Usuń
  103. Na słowo paparazzi nawet Jaspera zmroziło od głowy po same stopy, chociaż temperatura w Nowym Jorku utrzymywała się taka sama od rana. W porównaniu do Elizabeth nie zasmakował wielkiej sławy, ale gdyby nie kontuzja, to kto wie, a może byłby podobnie rozpoznawalny jak piosenkarka? Nie musiał sobie przypominać tego jak było kilka lat wcześniej. Wchodząc do szkoły po każdym meczu, nie mógł uwolnić się od natrętnych koleżanek, które piszczały na jego widok. Koszulka z jego nazwiskiem, którą można było wygrać w świątecznym konkursie stała się trofeum dla dziewczyny z równoległej klasy. Wywiady z nim odtwarzano z pięć razy częściej niż te z pozostałymi, starszymi zawodnikami. Natomiast ostatnie zdjęcie przed niefortunnym wypadkiem potraktowano niczym świeże bułeczki. Kto by pomyślał, że płeć piękna stwierdzi, że zdjęcie chłopaka, który uśmiechał się od ucha do ucha i trzymał się mocno obręczy kosza, prezentując swoje mięśnie, otrzyma miano hot? Nienawidził tego czasu, chociaż sport był dla niego jedyną pasją, ale zwyczajnie nie mógł spędzić przerwy w samotności albo pocałować swojej dziewczyny na szkolnym korytarzu, bo obserwowały go setki osób. Uśmiechając się do odbicia brunetki, zerknął na Jeroma, próbując dać mu znak, żeby przysłonił roletę i milczał na temat tego, co działo się poza salonem. Nie znali się długo, ale Jasper miał nadzieję, że brunet zrozumiał go w odpowiedni sposób i nie popełni żadnej gafy.
    — Są częścią każdego mojego dnia. Wyobraź sobie, że dwa lata temu zaprzyjaźniłam się z nową sąsiadkę i myślałam, że mam w niej prawdziwą przyjaciółkę, a ona była paparazzi, ale pod przykrywką — odwróciła się na fotelu, aby skupić wzrok na twarzy Jeroma, a następnie powróciła do poprzedniej pozycji. — Chcą wiedzieć o mnie wszystko, a ja jestem zwyczajną dziewczyną, której upadnie ketchup na koszulkę, która ma ochotę na całą paczkę cukierków i uwielbia chodzić bez makijażu oraz nałogowo ogląda Top Model — wzruszyła ramionami, a po chwili wzięła do dłoni kubek z połową zimnej już kawy. — Zrobiłbyś mi gorącą, bo za zimną nie przepadam? — zwróciła się ponownie do Marshalla.
    Jasper w tej chwili zerknął jak kobieta oddaje największy kubek mężczyźnie z Barbadosu i skupił się na swojej pracy. Wizja obecności paparazzi odleciała poza inny kraj, a on sprawnym ruchem rozerwał paseczek u góry folii z zawartością odpowiedniego koloru. W prawą dłoń wziął pędzel i zaczął dążyć do prawidłowego rozmieszania magicznej czerni, siadając na stołku tak, że lewa noga znalazła się pod tyłkiem. Ten dzień zaczął należeć do najgorszych pod względem bólu kolana. Wcześniej bolało i to wielokrotnie. Wiele nocy należało do bezsennych po kontuzji, ale dzisiaj maść działała przez dwie godziny, a później piekło go tak, jakby ktoś dotykał go rozgrzanym żelazem. Skrzywił się nieco, a kiedy uzyskał zadowalającą konsystencję farby, wziął się za podpinanie grubych pas włosów Lany. Wyjmując ostatni kawałek folii aluminiowej, przywołał gestem dłoni Jeroma. Gdyby do salonu wróciła Marita, to owe zadanie przypadłoby właśnie jej, ale jak widać kolejka musiała panować również w restauracji.
    — Potrzebuje jeszcze z dwanaście takich kawałków, okej? — wstał, ustępując miejsca pracownikowi, a sam musiał w końcu rozprostować bolącą nogę. — Główka troszeczkę w lewo, piękna. — umoczył pędzel w kolejnej porcji farby, nakładając ją stopniowo na sreberko.
    — Kiedyś muszę pomyśleć jeszcze nad innym kolorem. Farbuję włosy od dobrych dziesięciu lat, ale wybieram jedynie intensywnie czekoladowy brąz albo magiczną czerń — pokręciła głową, dotykając palcem górnej wargi. — A nie! Jeszcze raz w życiu miałam miedziany blask, jednak nie podobałam się sobie i z opresji uratował mnie właśnie Jasper. Wtedy spotkaliśmy się po raz pierwszy — zaczęła odbierać kawałki folii i wręczać je fryzjerowi. — Wow, ale fajny tatuaż — przechyliła głowę na bok, dotykając chłodnymi palcami rysunku na ciele Marshalla. — Masz ich więcej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasper doskonale pamiętał, że oprócz o muzyce i pasjach piosenkarka potrafiła godzinami rozmawiać o znaczeniu swoich tatuaży. On swój pierwszy i na chwilę obecną jedyny malunek wymyślił sam. Umieścił w nim ulubiony kwiat swoich babć, które kochały go całym sercem, przekazując mu w dalszym ciągu najcenniejsze wskazówki. Poprosił, żeby dodać tam wschodzące słońce, natomiast z tyłu ręki znalazły się postacie z filmu "Król Lew", czyli Timon i Pumba z napisem Hakuna Matata. Unosząc brew do góry, odłożył pustą miseczkę po farbie, ruszając na zaplecze, żeby opłukać ją w ekspresowym tempie. Chciał zdążyć na wysłuchanie całej opowieści Jeroma, gdyż zawsze innych fascynowało to, czy malunek został wykonany podczas młodzieńczej głupoty, czy jednak ma jakieś większe przesłanie?

      Jasper

      Usuń
  104. [Cześć! Bardzo dziękuję za ciepłe słowa powitania i z całego serca przepraszam za dyskomfort spowodowany czytaniem karty — aż zacząłem się zastanawiać, czy nie powinienem przypadkiem umieścić jakiegoś ostrzeżenia na samej górze. :D Trzymam kciuki za jazdę samochodem i zapewniam, że jak Andrew nie skończysz, będzie dobrze! 💛 Tak przy okazji — piękna, genialna karta.]

    ANDREW MORGAN

    OdpowiedzUsuń
  105. [ Dziękuję bardzo za miłe powitanie! :) ]

    Nina

    OdpowiedzUsuń
  106. Jasper tak właściwie słuchał i Elizabeth, i Jeroma, ale w myślach odliczał minuty do wyjścia z salonu. Według wstępnych obliczeń za niecałe trzy godziny powinien być wolny, jednak nigdy nie posiadał stuprocentowej pewności. W końcu był tutaj nie tylko fryzjerem, lecz także szefem, pilnując jak oka w głowie tego interesu, który przydzielił mu ojciec, gdy Jasper ogłosił, że nie ma szans na powrót do gry. Krzywiąc się ponownie, poszedł na zapleczu, aby wziąć kolejną tabletkę przeciwbólową i po chwili oparty o kontuar, za którym prawie większość dnia spędził Jerome, spoglądał na piosenkarkę oraz pracownika.
    — Uwielbiam mężczyzn z tatuażami. Podczas nagrywania trzech teledysków współpracowałam z modelem Bradleyem Soileau i on miał w nich chyba całe ciało, przysięgam — nałożyła na siebie dwie dłonie, układając je na klatce piersiowej. — Oczywiście nie jestem tego pewna, chociaż podobno spędziłam z nim wiele namiętnych nocy. Szkoda, że nie pamiętam, ale właśnie takie jest paparazzi. Pisali, że to przeze mnie rozpadło się jego małżeństwo — popatrzyła najpierw na Jeroma, a później na Jaspera. — A sama mam dziesięć tatuaży. — rozchmurzyła się, chcąc je wszystkie odpowiednio zaprezentować.
    Del Rey najpierw wyciągnęła prawą dłoń, na której znajdowały się dwa tatuaże. Jednym z nich było zdanie „nie ufaj nikomu”, a na jej palcu serdecznym wytatuowany miała napis „umrzeć młodo”. Na lewej dłoni również posiadała dwa malunki; literę M dla babci Madeleine, a na drugiej słowo raj. Na prawym ramieniu napis nawiązywał do dwóch pisarzy, którzy mieli ogromny wpływ na twórczość trzydziestoczteroletniej artystki. Na lewym ramieniu tatuaż nawiązywał do nazwy hotelu Chateau Marmont w Los Angeles, do którego odwołuje się w nielicznych utworach.
    — I to w sumie wszystkie, które mogę Ci pokazać, bo nie mam w planach rozbierania się — roześmiała się głośno, popijając co chwilę kawę z wysokiego kubka. — I powiem, że zazdroszczę Ci tak wielkiej rodziny, to naprawdę piękne. Ja mam jedynie siostrę i brata, ale byliśmy niesfornymi dzieciakami, więc rodzicom wystarczyło problemów.
    Małecki w tym czasie zniknął na chwilę, ponieważ dostrzegł nieodebrane połączenie od Marity. Najciszej jak potrafił otworzył drzwi od zaplecza, przykładając palec do ust fryzjerki, aby ta nie komentowała tego, co dzieje się przed salonem. Już wiele razy, gdy na fotelu zasiadała znana większej publiczności kobieta, na ulicy pojawiali się przedstawiciele pijawek, którzy za wszelką cenę chcieli dowiedzieć się czegoś więcej. Jasper rozumiał ich obecność podczas koncertów czy wywiadów, ale nie mogli dać takiej Elizabeth chociaż chwili wytchnienia w salonie fryzjerskim? Wzdychając cicho, odebrał pojemnik ze swoją sałatkę nicejską, a resztę potraw ustawił na biurku Jeroma. Pierwszy z nich właśnie był przeznaczony dla mężczyzny z Barbadosu. Następny zawierał czerwone naleśniki z dodatkiem łososia, rzodkiewki oraz twarożku i należał do Philippa. Ostatni z nich był dla Camili, która przepadała za kremem pomidorowym, zamawiając go najczęściej. Na całe szczęście pozostali fryzjerzy właśnie kończyli swoje usługi i wypuszczając swoich klientów, mogli swobodnie zjeść drugi posiłek dnia. Rudowłosa usiadła na fotelu, na którym przed chwilą znajdowała się partnerka piłkarza. Natomiast Marita z Philippem usiedli na kanapie przeznaczonej do oczekujących na swoją kolei, która chwilowo była pusta. Fanka malunków na ciele wyciągnęła swoje nogi, układając je na nogach mężczyzny i zachwycała się smakiem gołąbków.
    — Ktoś Ci pozwolił? Miałem skupić się na jedzeniu, a Ty mi tylko w tym przeszkadzasz.
    — Serio kupię ten knebel, bo wytrzymać z Tobą nie można. — pokazała mu środkowy palec i obróciła się tyłem do niego, układając nogi na parapecie, który znajdował się tuż przy kanapie.
    Jasper pokręcił głową z rezygnacją, wiedząc jak trudny wybór czeka go w przyszłym tygodniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakim cudem mógł wiedzieć, że nowa osoba walcząca o miejsce pracy w tym salonie, zaakceptuje takie humorki, zachowania i teksty? Wzruszając ramionami, wziął do ust kolejną porcję sałatki, popijając ją chłodną wodą. Po dłuższej chwili odstawił część potrawy do lodówki, przyglądając się zegarowi. Zostało niespełna dwadzieścia minut do zmycia farby, a on z uwagą przyglądał się kosmykom, które miały osiągnąć o wiele ciemniejszy odcień od tego poprzedniego.

      Jasper

      Usuń
  107. Sytuacja Jerome'a nie była ani trochę zabawna, na pewno mężczyzna się tym wszystkim stresował, zwłaszcza, że cała ta procedura wydawała się być bardzo skomplikowana. Niby nic, ot, weźcie ślub w ciągu trzech miesięcy, a potem pogadamy o zielonej karcie. Jednak słuchanie o tym i wyobrażanie sobie tego, jak to musi wyglądać i obawa, że w każdej chwili władze mogą odesłać go do domu bez kobiety, którą kocha... Na pewno było to trudne. Chociaż dobrze, że Jerome nie miał za złe Jaime'emu, że ten zaczął się śmiać i sam również zaczął to robić. To musiało mu na pewno pomóc w wyzbyciu się tego stresu. No i na szczęście Jerome nie był w tej sytuacji tak do końca osamotniony; w końcu z kimś ten ślub miał brać. Na szczęście trafił na kobietę, która również tego chciała i nie robiła tego dla na przykład pieniędzy czy innych korzyści. No, chyba, że mowa o takich korzyściach, jakimi były kochający mężczyzna, który dla niej jest gotowy przechodzić przez to wszystko. I przy okazji ratując nieletnich chłopaków, próbujących wyleźć na gzyms jednego z najwyższych budynków na świecie.
    Słuchał go uważnie i skinął głową. O, tak, też chciałby przeleżeć kiedyś cały dzień w swoim mieszkaniu i być po prostu szczęśliwym. I owszem, często zdarzały mu się takie dni, które właśnie spędzał w taki sposób, ale bez tej części o byciu szczęśliwym. Może to nie dla niego, może coś takiego zdarzało mu się na chwilę, kiedy tylko zdawało mu się lub kiedy zdołał oszukać samego siebie. To spotkanie, podczas którego się śmiał i świetnie się bawił, mogło sprowadzać się właśnie do takiego wyobrażania sobie szczęścia. Albo do zadawania sobie pytania, czy to jest naprawdę, czy tak właśnie smakuje szczęście. I bardzo, ale to bardzo by chciał, aby to uczucie było prawdziwe. Jerome zdawał się mieć dobry wpływ nie tylko na samego Jaime'ego, ale też na otoczenie dookoła nich. Jak mógł nazwać to, co się między nimi działo? Czy właśnie spotkał kogoś, z kim mógłby się zaprzyjaźnić? Mimo dzielącej ich różnicy wieku? Co prawda Jaime nie miał pojęcia, ile Jerome miał lat, ale wyglądał na starszego. Nie jakoś super, ale na pewno na starszego nawet od Jimmy'ego.
    Stop.
    Co to miało znaczyć? Dość.
    Jaime pokręcił głową nagle, na pewno w niezrozumiały sposób dla swojego rozmówcy. Okej, to nie pomagało w byciu szczęśliwym. Jego myśli wędrowały w zdecydowanie nie tym kierunku, w którym powinny. Ponownie musiał wrócić do tego, co działo się właśnie w tej kawiarni w tym momencie.
    Moretti uśmiechnął się lekko do niego i wzruszył ramionami na wzmiankę o tym, że studia, jakie wybrał Jaime, w ogóle nie dziwią Jerome'a. Może i Jaime nie chodził już do terapeutki, ale możliwe, że ona lub ktoś inny, kto wie, co się stało dziesięć lat temu, uznałby, że to wydarzenie miało wpływ na ten wybór. On tak nie uważał. Jego brat zginął szybko, na jego rękach. Przyczyna śmierci była aż zbyt oczywista i bardzo brutalna. Nikt nie musiał długo badać jego ciała.
    I znowu. Dlaczego w takiej chwili jego myśli wędrowały znów ku temu wydarzeniu? Jaime miał wrażenie, że zaraz to on ucieknie do łazienki. Dlatego ponownie pokręcił głową, na chwilę ukrywając twarz w dłoniach. Po krótkiej chwili otrząsnął się i przeprosił za swoje zachowanie, próbując też przywołać na swoją twarz uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Tak, to bardzo ciekawy zawód - przyznał i pokiwał głową. - Nie mam z tym problemu, a wiadomo, że nie każdy się do tego nadaje... O, właśnie, właśnie. Wystarczy, że masz jedną kość i już wszystko jasne. Albo bardzo interesujące są czaszki - przyznał. - Z niej można wyczytać bardzo dużo.
      Wzmianka o tym, że Jerome chciałby coś takiego zobaczyć, spowodowała, że Jaime na nowo się ożywił. Był pierwszą osobą, której mógł o tym opowiedzieć. Nie każdy chciał o tym słuchać, nie każdemu chciał o tym mówić. A mężczyzna wydawał się być faktycznie tym zainteresowany.
      - Teoria jest cały czas, ale na pierwszym roku była tylko ona - westchnął. - Było ciężko, bardzo dużo rzeczy z medycyny, no ale wiadomo. Na drugim roku, który teraz zaczynam, będą już zajęcia praktyczne, a za kilka semestrów można się starać o polecenie z uniwerku na wyjazd na trupią farmę do Tennessee. Oczywiście będę robił wszystko, co w mojej mocy, aby się tam udać - uśmiechnął się lekko.
      Jaime spojrzał na puste naczynia i zaczął się zastanawiać. Chciał jeszcze spędzić trochę czasu z Jerome'em, ale nie był do końca pewny (przynajmniej na ten moment), czy to jest dobry pomysł, zważając na to, dokąd prowadziły jego myśli w ostatnich paru minutach. Może powinien wrócić do domu i oczekiwać wiadomości od Jerome'a, kiedy będzie miał wolne i obaj będą mogli wykorzystać vouchery na skok na bungee.
      - Nie wiem, jeśli chcesz, możemy pójść gdzie indziej - spojrzał na zegarek w telefonie. - Jeśli nie masz planów na kolację, to może burgery? - zaproponował nieśmiało jak na siebie. Chciał spędzić z nim więcej czasu nie tylko dlatego, że dobrze się czuł w jego towarzystwie, ale też ze względu na to, iż chciał się dowiedzieć, co to za dziwna więź się między nimi utworzyła, a którą możliwe, że czuł tylko Jaime.

      [Nie ma problemu :D Ja tu sobie spokojnie czekam :)]

      Jaime

      Usuń
  108. Atmosfera, którą zapoczątkowali wydawała się udzielać nielicznym wkraczającym na salę, by odbyć wieczorny trening. Cóż nie dało się ukryć, iż z daleka można było usłyszeć ich śmiechy, a także mało poważne groźby wysuwane w obie strony. Byli jak dwójka niesfornych dzieciaków, która zapomniała, że poza nimi też istnieje świat. Rudowłosej taka kolej rzeczy wcale nie przeszkadzała, gdyż z reguły nie przejmowała się tym jak reagują na nią ludzie. Bywała kontrowersyjna, szczególnie patrząc na ubiór podczas imprez. Wiedziała jak dobrać garderobę tak, by nie odsłaniając za wiele kusić i przyciągać uwagę niejednego osobnika płci męskiej. Sama podkreślała, że najzwyczajniej lubi się w życiu dobrze bawić i zrelaksować po zajęciach, czy pracy. Treningi krav magi to była nieco inna forma tej samej czynności, czyli zabawy. Podczas sparingu odzywała się adrenalina i radość z rywalizacji, czy wygranej walki, lecz dla niej nadal był to odpoczynek.
    W pierwszej chwili miała przed oczami zdziwioną, aczkolwiek rozbawioną twarz instruktora, a w kolejnej jej świat zawirował. Czułą jak Jerome wprawił ich w karuzelę na matach i jedyna na co się zdobyła to najszczerszy na świecie śmiech. Teraz nie było wątpliwości, ze bawiła się świetnie i to prawie tak jak za dziecięcych lat. Gdyby byli w innych okolicznościach taka bliskość ciało mogłaby nawet zadziałać na nią w sposób podniecający, lecz teraz nie było o tym mowy. Unieruchomiona przez szatyna wpatrywała się w niego rozpromieniona i zdecydowanie bardzo rozczochrana. Artystyczny koczek nie przetrwał tego starcia, co więcej na jej policzki wstąpiły tak rzadko spotykane rumieńce od tego całego kręcenia się i śmiechu. Nie próbowała mu się nawet wyrywać, by dać mu chociaż to małe zwycięstwo, które nomen omen dobrze przemyślał. Pierwsza zasada to wykorzystanie nieuwagi i słabości przeciwnika. Zastosował ją niemalże wzorowo.
    - Ja wiem, że wy to tu pewnie spiskujecie za moimi plecami. – rzuciła niby groźnie mrużąc oczy, jednak nadal była w zbyt dobrym humorze, by utrzymać taka minę na dłużej.
    - Michael ty szykuj du.pę na nasz sparing! Już nie będziesz miał ze mną tak łatwo. – pogroziła mu podnosząc się do siadu, gdy Marshall uwolnił ją ze swego niedźwiedziego siadu. Serce waliło jak oszalałe, włosy opadły niesfornie każdy w swoją stronę, a z jej twarzy dało się wyczytać wyłącznie radość.
    - Uuu już się boje- powiedział instruktor uciekając do swego gabinetu na półpiętrze. Najwyraźniej dzisiaj był dzień papirologii na którą nieraz zdarzyło mu się narzekać.
    - Chciałam zasugerować, że przegrany stawia jakąś kolację, ale teraz to chyba wyszło, że każdy płaci za siebie. Damn!- rzuciła udając wielkie rozczarowanie i zbierając powoli swe cztery litery w kierunku szatni.
    - To co piszesz się i spotkamy się przy wyjściu za jakieś dwadzieścia minut? -zapytała, bo wiedziała, ze musi wziąć prysznic, inaczej ludzie wokół mogliby wyrażać niezadowolenie z jej obecności. Na swe szczęście zawsze w torbie na trening nosiła ręcznik i żel pod prysznic, by móc się odświeżyć już na miejscu. Czasem zdarzało jej się robić to dopiero po powrocie do domu, w końcu nie miała daleko, lecz teraz chciała iść jeszcze coś zjeść. Po wczorajszej imprezie zostały jej w mieszkaniu jedynie chipsy i niezliczone, napoczęte butelki z alkoholem. To raczej średnio sprawdziłoby się w roli ciepłej i sycącej kolacji.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  109. Lynie była naprawdę podekscytowana. Nie tylko faktem poznania rodziny Jerome, co prawda to trochę ją przerażało, ale nigdy nie należała do tchórzliwych ludzi, którzy się cykają wszystkiego. Mimo to miała myśli typu a co sobie o mnie pomyślą? Była w końcu dziewczyną, którą Marshall poznał zaledwie dzisiaj i jeszcze wykorzystała go do pomocy, niektóre osoby mogłyby sobie pomyśleć, że to z nim jest coś nie tak, skoro zamiast ratować siebie to wolał pomagać innym. Jednak z tych wszystkich opowieści, którymi ją teraz raczył wraz z Matiasem, Lynie tak zwyczajnie czuła, że nie ma za bardzo czym się przejmować i na pewno wszystko będzie w porządku. A nawet gdyby nie było, to przecież na następny dzień mogła wrócić do hotelu i raczej też nikt nie będzie robił problemów, ale o wiele bardziej pasowała jej opcja, w której poczuje się tak dobrze, że nie będzie wcale chciała wyjeżdżać. I coś czuła, że Barbados właśnie tak na nią zadziała.
    Z tego całego dnia zdecydowanie najbardziej chciała zapamiętać rozmowy z Jeromem i ich wyjście do baru. O wiele lepiej było skupić się na przyjemnych momentach z tego dnia. Podejrzewała też, że w następnych tygodniach będzie pytana o to zdarzenie przez niemal wszystkich i chyba chciała nacieszyć się teraz tym, że miała jeszcze z tego wszystkiego lepsze wspomnienia niż ciągłe drżenie o własne życie.
    — Uznam to za zaproszenie — odparła z uśmiechem. Wyjrzała też przez okno, choć teraz nie było zbyt wiele tak na dobrą sprawę widać. W drodze powrotnej do hotelu zamierzała uwiecznić przynajmniej parę miejsc, co prawda było nieco ciemniej na zewnątrz, ale była też przekonana, że musi być też tu pięknie. — W sumie, jak to jest mieszkać na Barbadosie? No wiecie, dla większości ludzi to jest miejsce idealne. Taka namiastka raju. Ocean, plaże z gorącym piaskiem, żyć nie umierać. Sama mogłabym tu na trochę przyjechać, aby się porządnie lenić — westchnęła. W zasadzie mogła sama sobie zadać to pytanie, w końcu większość ludzi marzyła o mieszkaniu w Nowym Jorku czy Paryżu, choć tam była zaledwie przez rok, który można było podciągnąć do półtora.
    — Moja historia przy twojej się chowa — powiedziała. Bo przecież i tak też było. Z drugiej strony, każdy za czymś wiecznie gonił. W jej przypadku był to ojciec, który nie wziął na barki tego, co zmajstrował. — Dorwałam się kiedyś do starych pamiętników mamy. Wychowywałam się bez taty, więc tak naprawdę każda informacja była na wagę złota. Trochę wyciągnęłam od mamy, trochę znalazłam sama i dowiedziałam się, że mieszka w Nowym Jorku. Mój mały móżdżek uznał, że to byłaby świetna sprawa, aby po dwudziestu paru latach go odnaleźć i tak oto tu jestem. Miałam trochę inne wyobrażenie Ameryki i tego, jak moje życie się tu potoczy. Rzeczywistość mnie uderzyła prosto w twarz po wylądowaniu.
    Wcale nie narzekała, choć pewnie miała do tego pełne prawo. Starała się przez całe życie nie tracić pozytywnego ducha. Pewnie po przyjeździe do Stanów niektórzy od razu mogliby wrócić do rodzinnego domu, ale Ayers była zbyt uparta, aby porzucić tak po prostu swój przemyślany plan.
    — Och, żenujące historie są moimi ulubionymi. Coś czuję, że uda mi się bardzo dobrze dogadać z twoją mamą. Całe szczęście, że nie ma tu mojej, bo pewnie by się zgrały lepiej niż można byłoby przypuszczać i dowiedzielibyście się jeszcze przypadkiem o mnie tego, co powinno być zapomniane — zauważyła ze śmiechem. Ale najwyraźniej wszystkie mamy po prostu już takie były i nic na to nie można było poradzić.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  110. Powoli skinęła głową, patrząc uważnie na obie kobiety. Aż jakieś drobne ciepło rozlało się po jej wnętrzu, kiedy zobaczyła, jak wiele to znaczy dla mamy i babci Jerome’a. Oczywiście, wiedziała, że na pewno się ucieszą, ale gdy pewne rzeczy człowiek dostrzega niemal namacalne, mają one zupełnie inny wydźwięk.
    - Nie mogłoby być inaczej - przyznała, zaraz jednak zrobiła wielkie oczy i uniosła wysoko brwi, powstrzymując się od śmiechu. Aż musiała zasłonić usta dłonią, przy okazji rzucając brunetowi porozumiewawcze spojrzenie, kiedy Yamila wyraziła swoje zdanie o urzędnikach z Nowego Jorku.
    A potem sytuacja się nieco skomplikowała…
    Jen przygryzła delikatnie dolną wargę, po czym przez dłuższą chwilę wpatrywała się w Jerome’a, jakby chciała w jego twarzy znaleźć odpowiedź, co powinna zrobić. Przecież jeszcze nic nie było wiadome, ale też nie mogła tak po prostu odmówić, zwłaszcza przy takiej okazji, prawda?
    Wzięła głęboki wdech i podeszła wreszcie do stołu, ciągnąc za rękę Marshalla. Nawet takie drobne gesty sprawiały, że czuła się bezpieczniej, osłaniana przed całym złem świata. Kiedyś pewnie nie zwróciłaby na to uwagi, ale teraz? Nie musiała już przecież walczyć ze wszystkim sama. A i chyba brunet też tego nie chciał.
    Usiadła na wolnym krześle, błądząc wzrokiem od Ivany po ojca Jerome’a, nagle wpadając na - chyba - świetny pomysł.
    - To ja będę solidarna i też wypiję sok - odparła, kiedy już prawie dostała jeden z napełnionych kieliszków. Złapała za pustą szklankę i wlała do niej odpowiednią ciecz, unosząc naczynie nieco ku górze i szczerząc się szeroko. - Kobiety powinny trzymać się razem - dodała, tym razem całą uwagę poświęcając siostrze swojego wybranka.
    Na picie jeszcze przyjdzie czas.
    Upiła od razu kilka łyków, odstawiając rzecz na blat. Skrzyżowała ręce na wysokości piersi, ale luźno, nieco zjeżdżając na krześle. A gdy znalazł się obok niej Jerome, nachyliła się w jego kierunku.
    - Mam nadzieję, że twój ojciec mi wybaczy - szepnęła mu prosto do ucha, moment później muskając ustami policzek. Wtedy też Jen usłyszała dźwięk swojego telefonu, który zostawiła w torebce, znajdującej się prawdopodobnie gdzieś w okolicach przedpokoju. Rzuciła więc wszystkim przepraszające spojrzenie i wstała, po czym zaczęła kroczyć za znaną sobie melodią.
    Nie było jej może pięć-dziesięć minut, a kiedy już wróciła, wyraźnie posmutniała. Nie chciała jednak dać tego po sobie poznać, więc przykleiła do twarzy uśmiech i opadła na wcześniej zajmowane miejsce, wokół którego kręcił się teraz Thian, nie mogąc oderwać się od najstarszego brata. Jen wiedziała, że pewnie chłopiec widzi w nim swojego bohatera, ale czy to było dziwne? Przecież sama traktowała swojego ojca, czy nawet Noah, podobnie.
    Zaśmiała się krótko, a potem wypiła sok do końca i odetchnęła, choć nie do końca spokojnie. W momencie, gdy mały blondynek zdecydował się zmienić lokalizację, Jen wykorzystała moment.
    - Dostałam telefon ze szpitala. Maybel się źle poczuła - wyjaśniła spuszczając wzrok. - Niby to nic groźnego, ale… Wiesz, ma już swoje lata - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się krzywo. - Chciałabym, żeby zdążyła. Jest dla mnie kimś takim, jak dla ciebie Yamila. Bardzo bym chciała, żeby zdążyła… - powtórzyła, zamyślając się.
    Mówiła oczywiście o ślubie. Nie wyobrażała sobie bowiem, żeby mogło tej kobiety zabraknąć. W końcu ciotka - chociaż przyszywana - była dla niej prawdziwą rodziną, osobą, do której zawsze mogła się zwrócić. Zawsze znajdowała u niej ciepły kąt, a skrywając się w ramionach kobiety miała namiastkę normalności i miłości, za którą tak bardzo tęskniła. I za którą pędziła przez pół świata, nie mogąc się zatrzymać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potrząsnęła głową i złapała bruneta za rękę, kciukiem rysując na jego skórze niewidzialne kształty. - Wiesz, że jakiś czas temu się mnie zapytała, to w sumie było parę lat temu, jak chciałabym, żeby wyglądała moja własna rodzina? - zagadnęła, śmiejąc się pod nosem. - Bardzo mnie wtedy to pytanie zdziwiło. Nie potrafiłam znaleźć słów do odpowiedniej odpowiedzi. Chyba nawet nic nie powiedziałam. Ale teraz już wiem - zauważyła, rozglądając się po całym wnętrzu, włącznie z obecnymi osobami. - Właśnie tak. Chciałabym, żeby moja rodzina wyglądała właśnie tak. I chcę ją stworzyć z tobą - dodała ciszej, uśmiechając się kącikami ust i opierając podbródek na ramieniu Jerome’a, by móc zajrzeć mu głęboko w oczy i spojrzeniem przekazać te najszczersze i najpiękniejsze uczucia, jakimi go darzyła. Nie było nikogo i niczego na świecie, co mogłaby pokochać równie mocno. Nie wierzyła w nic tak silnie, jak w niego i ich razem. Nie istniało nic, co miałoby większy sens, albo mogło się powtórzyć. Bo taka miłość zdarzała się tylko raz.
      - Moje słońce i gwiazdy - dodała szeptem i zaczesała mu kilka kosmyków za ucho, a między jej tęczówkami pojawiły się tysiące iskier. Nagle wszystko jakby ucichło, zniknęło, pozostawiając ich samych pośrodku pędzącego świata, choć dom aż huczał od radosnych głosów. Ale ona ich nie słyszała. Wyczuwała jedynie ciepło bijące od Jerome’a, w którym pragnęła zatonąć już do końca swoich dni. I jakie to było cudowne, tak śmiesznie proste, że wystarczył ułamek sekundy, aby znalazła się mentalnie zupełnie gdzieś indziej. Na skraju wszechświata, z miłością swojego życia. Której nigdy nie zamierzała opuścić, ani nikomu już dać się zwabić, by coś pokrzyżowało im plany. Jej marzeniem był on - Jerome Marshall z Barbadosu, człowiek zmieniający teraźniejszość blondynki o sto osiemdziesiąt. stopni. Robiący to wszystko jedynie za pomocą jednego spojrzenia.
      I chyba właśnie w tym tkwił cały sens.
      - Kocham cię.


      stęskniona cholernie Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń

  111. Matthew domyślał się jak wiele wysiłku ich to wszystko kosztowało, jednak znał też upartą stronę Jen i bardzo dobrze wiedział, że jej determinacja nie ma sobie równych. Niestety nie przyklasnął jej na wieść o ślubie, uważając, to trochę za zbyt impulsywny i mało odpowiedzialny krok, jednak Jen i Jerome byli dorośli. Nie potrzebowali zgody, czy jakichkolwiek rad, ale Hesford nie miał zamiaru ukrywać, iż nie podchodził entuzjastycznie do wizji ślubi swojej siostry ciotecznej. Jakoś, to zaakceptował i miał ich zamiar wspierać, jednak na nic więcej liczyć nie mogli.
    — No tak, to zrozumiałe w końcu, to nie są przelewki — westchnął Matthew i przetarł dłońmi twarz. — Cóż, mieszkanie wymagało lekkiego remontu, jednak sądzę, że i tak wyszliście na tym zdecydowanie lepiej, niż wynajmując coś co zazwyczaj nie jest warte swej ceny — dodał, kiwając przy tym głową. — Gdybyście potrzebowali dodatkowej rady prawnej, to znam naprawdę świetnego prawnika, który działał w mojej dość nieprzyjemnej sprawie — zaznaczył Hesford, mówiąc w pełni poważnie. Wszyscy dobrze wiedzą, że różnie w życiu bywa, dlatego też dobrze być ubezpieczonym na niektóre sytuacje. Brunet uniósł brew ku górze, gdy usłyszał pytanie na temat Cartera i poniekąd Jerome miał racje.
    — Wiesz, widujemy się codziennie przez naprawdę długi czas. Carter jako menadżer zna mnie chyba najlepiej ze wszystkich, nawet lepiej niż moja była żona i po prostu czasem obojgu należy się chwila głębokiego oddechu i pobycia sam na sam. Mimo szerokich obowiązków, nie chce przesadnie wykorzystywać możliwości Cartera i jeśli miałem okazje wrócić do domu metrem, to nie było powodu, aby niepokoić dodatkowo Cartera, ale jak widać, los chciał zupełnie inaczej — odparł i zaśmiał się cicho. Rzeczywiście mężczyźni byli niemalże nierozłączni, planując wszystko razem od a do z. Hesford miał w swoim życiu dość niewiele osób, którym mógł zaufać tak mocno jak Carterowi, nie martwiąc się o to, ze coś może się zepsuć.
    — Czekałeś na ten moment, co? — zaśmiał się, gdy auto wreszcie zaparkowało pod bardzo dobrze znanym, dla Hesforda adresem. Po tak ciężkim wieczorze, chyba każdy marzył o szybkim powrocie do domu i jeszcze szybszym wskoczeniu do łóżka, nawet z pominięciem prysznica. — Nie wsiądę do metra już nigdy — dodał Matt i cicho westchnął. — Pozdrów Jen i oboje uważajcie na siebie — dodał Hesford w ramach pożegnania, gdy ponownie odwrócił się w stronę Jerome.


    Matthew

    OdpowiedzUsuń
  112. [Cześć, smacznego i miłej pracy (o ile praca może być miła, osobiście zawsze narzekam, że każą mi pracować :P)! Czuję się zaszczycony, że chcesz dla Willa zrzucić sobie na głowę jeszcze jednej wątek, no i bardzo chętnie go przygarnę, szczególnie, że posada bff jest ważna. Co do tego zaczynania znajomości, to niezbyt lubię, ALE nie mam też nic przeciwko, więc możemy zacząć całkowicie od zera. :)]

    WILLIAM YOUNG

    OdpowiedzUsuń
  113. I chociaż Jasper od dwudziestu jeden lat przedstawiał się jako Małecki, to wcześniej był wychowany jako Fassbender mieszkający w Szwecji, nie ogarniając zupełnie polskich tradycji oraz potraw. Pamiętał, że podczas pierwszego, powitalnego obiadu babcia zrobiła pierogi, którymi skradła mu serce, ale słysząc coś o gołąbkach na następny dzień, nie mógł zasnąć prawie przez całą noc. Był święcie przekonany, że zje latające chwilę wcześniej ptaki. Odrywając wzrok od uśmiechającej się jeszcze szerzej piosenkarki, przesunął palcami po folii aluminiowej, chcąc odpowiedzieć na to dręczące pytanie Jeroma. Myślał, że wyręczy go w tym Marita lub Philipp, ale oni dalej sobie dogryzali, lecz robili to stanowczo ciszej.
    — Z tego co pamiętam to połączenie mięsa i ryżu. Zawija się to w kapustę, polewając sosem pomidorowym. Moja babcia z Polski robi je najlepsze na całym świecie, pychota. Zostaje jeszcze cztery dni w Nowym Jorku, więc mogłaby dla nas wszystkich przygotować.
    — Dla mnie podwójna porcja! Zjem też za tę pannę, która chce kupić mi ten cholerny knebel. — z kanapy poderwał się rozradowany fryzjer, wycierając kąciki ust serwetką.
    Jasper jedynie pokręcił głową, zapraszając Lanę do myjki. Jakim cudem ta piękność dalej nie załapała, że przed salonem znalazła się potężna chmara, złożona z natrętnych paparazzi? A może wiedziała, ale nie chciała psuć sobie humoru? Sam już nie wiedział i wolał nie dopytywać.
    Wraz z Philippem odwinął kolejne kawałki folii, następnie dostosowując odpowiednią temperaturę wody. Wiedział, że Elizabeth wcale nie zacznie krzyczeć lub wiercić się na fotelu, gdy poczuje gorący strumień, bo sama ostatnio zachęcała Małeckiego do obrócenia kurka oznaczonego czerwonym punktem. Po chwili wplątał swoją lewą dłoń w kosmyki włosów, słupkując farbę. Cała umywalka po chwili przybrała odcień czerni, ale już na mokrych pasmach widział, że ten kolor wyszedł u niej ponownie perfekcyjnie. Zakładając kilkuwarstwowe fragmenty papieru jednorazowego za koszulkę piosenkarki, wrócili zadowoleni do stanowiska. Ona nuciła pod nosem Blue Jeans, a Jasper wsłuchując się w ten niepowtarzalny głos, sięgnął po suszarkę i najgrubszą ze szczotek. Włączając przycisk pozwalający na najcichszy tryb, zaczął delikatnie rozczesywać pachnące i dodatkowe lśniące włosy, które nie potrzebowały nawet najmniejszego skrócenia.
    — Zrobisz mi dwa warkocze z grzywki i spleciesz je w kitkę? Byłabym bardzo wdzięczna, kochany.
    — Moja klientka, moja pani — zaśmiał się i wmasował odżywkę, która nie potrzebowała spłukania. — To gdzie później się wybierasz?
    — Mam sesję zdjęciową na okładkę Stars New York, dwugodzinną próbę i nagranie do programu, w którym będę jurorką, więc będziesz wielką częścią mojego zawodowego sukcesu.
    Brunet zagwizdał pod nosem, kiwając głową. Czy on byłby w stanie tyle wytrzymać? Jakim cudem wyrywała z tak zabieganych dni czas dla siebie? Chociaż Jasper zajmował się fryzjerstwem, a nie śpiewaniem, to miał z nią wiele wspólnego. Praca w salonie była znacznie dłuższa niż intensywne próby i też pojawiał się na ekranach telewizorów należących do mieszkańców Wielkiego Jabłka oraz licznie przewijały się jego dane na stronach gazet czy portali plotkarskich. Szczerze tęsknił za momentami, gdy wybiegał na boisku, chcąc rozegrać za każdym razem udany mecz. Wtedy liczyły się treningi i rozgrywki oraz odpowiednia dieta. Tu na głowie miał stanowczo więcej; musiał zrobić wszystko, żeby klientki nie ukarały go za jakiekolwiek błędy związane z ważną częścią wizerunku, jakim są włosy. Po niecałym kwadransie utrwalił gotową fryzurę lakierem, chroniąc twarz Lany przed opadającymi pyłkami kosmetyku.
    — Och baby, jesteś utalentowany. Niech mi ktoś wskaże innego faceta, który z taką radością wykonuję ten zawód. Nie mógłbyś być nikim innym. — wstała i zaczęła oglądać się w lusterku.
    — Złamałaś mi serduszko — westchnął Philipp, opierający się o fotel przy swoim stanowisku. — Może w ramach przeprosin zdecydujesz się skorzystać z moich usług?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie chciałam, przepraszam — podbiegła do niego, całując go w dwa policzki. Chwilę później już szczebiotała przy biurku Jeroma, oddając pusty kubek. — Ta kawa była dla mnie poezją, dziękuję ślicznie. Wpisz mnie od razu na jakiś dzień po świętach Bożego Narodzenia, ale przed Sylwestrem i wybiorę tego pana, bo Jasper wraca zawsze po Nowym Roku.
      Tak, miała rację. Wsiadał na pokład samolotu dopiero trzeciego lub czwartego stycznia, przyjmując już kolejnego dnia grono klientek.
      Może ktoś mógł mieć do niego pretensje, jednak przez ponad tydzień liczyła się jedynie rodzina, co było zrozumiałe dla Marity, Philippa oraz Camili, którzy mieli bliskich na miejscu, nie przejmując się dodatkowymi godzinami w pracy.
      Ze spokojem przyjął kwotę od piosenkarki, tłumacząc jej zaistniałą sytuację. Ona od razu wytłumaczyła, że domyśliła się tego, gdy tylko Jerome przysłonił rolety.
      — Mam dla Was bilety na mój kameralny koncert w przyszłą sobotę. Wzięłam ich więcej i chyba akurat starczy dla całej piątki oraz Waszych drugich połówek. Zapraszam serdecznie, kochani. Życzę miłej pracy! — położyła kopertę z wystającymi biletami na blacie, tuż obok zapachowej świeczki.
      Uśmiechnięta pozwoliła się wyprowadzić tylnym wyjściem, wpadając w ramiona menadżera, który najprawdopodobniej musiał pełnić rolę kochanka, partnera, chłopaka. Kogoś na pewno bliższego niż nieznajomi mężczyźni. Jasper zamykając drzwi, podszedł do Marshalla, klepiąc go po ramieniu.
      — Możesz już otworzyć nasze wejście i wpuścić tutaj światło. Jeszcze jeden klient przyjdzie do mnie, a później wychodzimy stąd, zostawiając ich samych. — roześmiany, odchylił głowę do tyłu, wyciągając bardziej obolałą nogę.
      — Nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku, bo dziadek się śmiał i to samo miał. Przypomnij sobie, kto zostaje jutro do dziewiętnastej czterdzieści pięć i na pewno zrobi Ci się od razu lepiej. — Camila zaprosiła niższego od siebie mężczyznę na fotel, wyjmując z szuflady wyczyszczoną maszynkę.

      Jasper

      Usuń
  114. Z Marshallem zdecydowanie nie nadawali się do takich miejsc, jakim było solarium. Nie dość, że wzbudziliby zainteresowanie wśród ludzi to pewnie jeszcze mieliby poważny problem, aby zmieścić się w łóżku, które miało nadać im idealną opaleniznę. Co z tego, że sztuczna opalenizna była o wiele zdrowsza niż wylegiwanie się na słońcu, które z kolei wcale tak zdrowe nie było, skoro wyglądało komicznie i trzeba było często płacić też kosmiczne ceny za takie usługi? Konkretnych cen nie znał, ale wątpił, że można było za dwadzieścia dolarów dostać ładną, równą opaleniznę. Ludzie lubili być wygodni, niektórym to faktycznie było niezbędne do życia. Nie jemu było oceniać przecież. A i do ludzi, którzy tylko czekali, aby coś skrytykować nie należał. Może nie wszystko tak naprawdę w pełni pojmował, a niektóre rzeczy wydawały mu się być zwyczajnie niepotrzebne do życia, to przecież nie zamierzał wytykać ludzi, którzy używali różnych udogodnień palcami czy naśmiewać się z nich. Nowy Jork otworzył mu jednak oczy, Ethan zdążył zauważyć tak wiele różnych ludzi, miejsc. Na dobrą sprawę nie wychylał się poza Chetwynd, jasne mniejsze czy większe wyjazdy wchodziły w grę, jednak tak naprawdę był przekonany, że całe życie spędzi właśnie tam. Wieki temu już wyobrażał sobie, jak będzie wyglądało tam jego życie i nie uwzględniało to nagłego wyjazdu do Nowego Jorku, niemal nieprzemyślanego i zaczęcia tu życia od nowa. Te porządnie go zaskoczyło, a już wiedział, że z Wielkiego Jabłka nie będzie się ruszał na krok. Może ewentualnie za jakieś trzydzieści, czterdzieści lat, gdy tłok miasta będzie mu naprawdę przeszkadzał.
    — Po własnych obserwacjach zauważyłem, że większość ludzi woli się nacieszyć narzeczeństwem, byciem razem zanim wezmą ślub — odpowiedział — ale zauważyłem, że ty i Jen nie należycie do większości. No i to przecież też nie tak, że małżeństwo od razu znaczy, że zmienicie się w starych, zrzędzących ludzi, którzy potrafią tylko narzekać.
    Miał dziwne wrażenie, że teraz większość ludzi tak właśnie widziała małżeństwa, jakby po zaobrączkowaniu wszyscy nagle zmieniali się o sto osiemdziesiąt stopni i przestawali być sobą. Jakby nikt nie patrzył już na to, że małżeństwo było tylko po prostu kolejnym etapem w związku, bardziej formalnym potwierdzeniem, że dwoje ludzi naprawdę się kocha.
    — Będę miał to na uwadze, ale będę się trzymał myśli, że na takie pytania odpowiadać nie będę musiał. Macie już ustaloną datę czy po prostu wyjdzie w trakcie załatwiania tego wszystkiego? — zapytał. Zauważył, że Jerome wspomniał o następnych trzech miesiącach, ale może mieli już ustaloną wstępnie konkretną datę, która może nawet miała dla tej dwójki jakieś szczególne znaczenie. Pojęcia nie miał. — W życiu nie sądziłem, że po przyjeździe tutaj, będę świadkiem na czyimś ślubie. Prędzej brałem pod uwagę powrót w rodzinne strony niż taki scenariusz, ale musze przyznać, że naprawdę mi się podoba — dodał uśmiechając się serdecznie do przyjaciela.
    W furgonetce zrobiła się już ładna góra rzeczy należących do blondynki i Jerome, ale to tylko oznaczało, że mieli cięższą robotę już za sobą. Przynajmniej tak było w odczuciu Ethana, bo zapakować zawsze było mu trudniej niż rozpakować. Już przy aucie zdjął z góry rzeczy, które trzymał Marshall i odstawił na innym pudle, gdzie było jeszcze trochę miejsca.
    — Chyba już wszystko, nie? — zapytał obserwując kupkę rzeczy, która w drastycznie krótkim czasie urosła. — I teraz jedziemy do ciotki Jen, zgadza się? Maybel?

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  115. Jaime nie potrafił wyjaśnić swojego zachowania. Dlaczego nagle jego myśli powędrowały w kierunku tak ciężkim? Dlaczego w tym momencie, kiedy dobrze mu się rozmawiało z tym mężczyzną, myślał o swoim bracie? Było to dla niego niezrozumiałe i naprawdę nie miał ochoty się tym zajmować. Sam Jerome na pewno też wolałby rozmawiać o czymś innym, może nawet wygadanie się o całej skomplikowanej procedurze uzyskania zielonej karty było dla niego przyjemnym tematem. Jaime nie miał nic przeciwko temu, aby tego wysłuchać. Nie orientował się w tym temacie, bo dlaczego miałby? Wszyscy jego znajomi byli raczej Amerykanami, na studiach raz po raz trafiał się ktoś z zagranicy, ale Moretti nie miał z tymi ludźmi kontaktu lub po prostu go nie utrzymywał. Nie odczuwał takiej potrzeby. Dlatego też wszystkie informacje, jakie uzyskiwał od Jerome'a uważał za interesujące. No i miał też nadzieję, że Jerome nie ucieknie. Może i zapewniał go o tym, że tego nie zrobi, ale kto wie jak by to się potoczyło, gdyby mężczyzna zobaczył go w tym gorszym stanie? Może stwierdziłby, że Jaime nie jest wart jego czasu. A tego tak bardzo by nie chciał. I bał się tego, cholernie się bał. Co było jeszcze dziwniejsze z tego powodu, iż nie znali się dobrze. Ot, dopiero co spotkali się w niecodziennych okolicznościach. Dlaczego aż tak Jaime'emu miałoby zależeć na tej znajomości? No okej, uważał, że Jerome wytwarzał wokół siebie taką aurę, która sprawiała, że Jaime czuł się lepiej, ale to by było tylko tyle? Lub też AŻ tyle.
    - Oczywiście, antropologia to sztuka cierpliwości. Ale też nie zawsze - powiedział i pochylił się trochę do przodu. - Im dłużej tam pracujesz, tym więcej wiesz. A jeżeli posiadasz wiedzę w zakresie na przykład biologii i tutaj mam na myśli przede wszystkim rośliny i zwierzęta, zwłaszcza wszelkiego rodzaju robactwo, to na pewno usprawni to teorię. I mógłbym ci tu teraz powiedzieć coś więcej, ale to chyba nie jest odpowiedni temat na moment, kiedy chcemy iść na jedzenie, wierz mi - zaśmiał się lekko. Tak, zdecydowanie dobrze mu się rozmawiało o swoich studiach. Szkoda, że ich losy nie skrzyżowały się wcześniej. A może stało się to w najbardziej odpowiednim momencie dla nich obu? A przynajmniej dla Jaime'ego. - A wracając do cierpliwości... aby lepiej przyjrzeć się kościom, na których jeszcze zostało co nieco... ciała szeroko rozumianego... no wiesz, mięśnie, nerwy i tak dalej... - zaczął powoli, uważając na słowa, bo faktycznie wolałby nie tyle co przerazić Jerome'a, co nie obrzydzić mu ich przyszłego posiłku. - Ciało lub jego część należy wrzucić na kilka godzin do specjalnego roztworu. Najlepiej robić to na noc. Ale to pewnie zależy od sytuacji - westchnął.
    Moretti uśmiechnął się do siebie, słysząc kolejne pytanie Jerome'a. Naprawdę bardzo podobało mu się to, że mógł mu o tym wszystkim opowiedzieć, a mężczyzna był tym wyraźnie zaintrygowany. Jaime mógł pochwalić się swoją wiedzą, ale też pokazać mu, że nie jest aż tak popieprzony, że potrafi coś więcej niż wykręcanie okien.
    - Oczywiście, że rozmiar ma znaczenie - zaśmiał się pod nosem. - Kształt jest inny, zwłaszcza nos, szczęka, czy tutaj nad oczodołami - położył sobie dwa palce na brwiach. - Dzięki temu można ustalić płeć, wiek i rasę człowieka. No i wiadomo, czy miał na przykład raka mózgu lub inne uszkodzenia z jakiegoś wypadku. I będę chciał ustalać tożsamość i przyczynę śmierci - skinął głową, a potem obserwował uważnie Jerome'a, który poruszył się jakby niespokojnie. Za dużo informacji na raz? Oby to było tylko to. - Tak, tak, na takich. Policja raczej ci nie wyda ciała, rodziny zmarłych raczej też nie...

    OdpowiedzUsuń
  116. Jaime spojrzał na kelnerkę, a potem sięgnął po portfel. Zapłacił za swój napój, a potem wstał i założył z powrotem czapkę na głowę. Na zewnątrz było chłodno, ale nawet przyjemnie. Moretti wciągnął powietrze do płuc i spojrzał na Jerome'a.
    - Trupia farma to takie specjalne miejsce stworzone dla antropologów sądowych, aby tam mogli badać rozkład zwłok. I każde takie zwłoki znajdują się w innych miejscach. Wiadomo, różne warunki, różne tempo rozkładu, różne związki zachodzące w tych warunkach... Ale serio, może nie mówmy już o tym przed jedzeniem - zaśmiał się znowu. - Chodź, znam takie jedno dobre miejsce . Często, jak wracam z imprez, to tam wpadam jeszcze na jedzenie.
    Wspomnienie o imprezowaniu chyba nie było takie złe, przecież chyba każdy student to robił. Jaime nie mówił o tym, co tam wyczyniał.
    Wypad na burgery również okazał się być świetnym pomysłem. Tym razem obaj zajęli się przyjemnymi tematami i chyba im obu dobrze to zrobiło.

    Kilka dni później Jaime szykował się już na ten skok. Dostał wiadomość od Jerome'a z konkretną datą i godziną, dlatego Moretti poczytał trochę o tym w internecie, schował vouchery i wyszedł z domu. Chłopak zaproponował, że może skądś odebrać Jerome'a i razem udadzą się na miejsce. Dlatego Jaime wsiadł w auto i pojechał w wyznaczone miejsce. Trochę się denerwował, bo naprawdę uważał skok na bungee za coś niebezpiecznego. Ale może dzięki emocjom, jakich doświadczy, wyrzuty sumienia zostaną na dziś zagłuszone.
    - Gotowy? - zapytał, wyglądać przez szybę w swoim klasycznym Mustangu.


    [Co do tych czaszek, to niewiele już pamiętam z książek, które czytałam, ale mam nadzieję, że nie sprzedaję kitu :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  117. Przyszła do baru w nadziei, że będzie mogła pobyć trochę sama, choć jednocześnie będąc otoczoną ludźmi. Pragnęła odetchnąć, wypić jedno piwo lub dwa i uporządkować myśli w głowie, które nawarstwiały się od jakiegoś czasu, tworząc chaos, nad którym trudno było zapanować. Zazwyczaj była osobą towarzyską i rzadko pojawiała się gdzieś sama, dziś tak naprawdę robiąc wyjątek. Samotność jednak nie była jej dana; pierw pojawił się Ben lub Bob, by teraz jego miejsce zajął Jerome, choć za jego obecność była wdzięczna. Coś było w tym facecie, że w jego towarzystwie nieco łatwiej się oddychało, a z tego chaosu przedzierał się spokój. Co? Nie wiedziała. Może przywodził jej na myśl Barbados, a właśnie o tym teraz marzyła; o zostawieniu za sobą Nowego Jorku choćby na chwilę.
    — Nie zgrywałam niedostępnej, po prostu nie byłam zainteresowana — wymruczała pod nosem, świadoma tego, że Marshallowi nie musi tak naprawdę niczego tłumaczyć. Nie wyglądał na faceta, który nie rozumie przesłania zawartego w tych trzech literach składających się na słowo o charakterze przeczącym. Sadie szanowała ludzi, którzy wiedzą na co mogą pozwolić sobie w kontaktach z drugim człowiekiem. A Ben tudzież Bob, raczej do tej kategorii nie mógł być zaliczony. A szkoda, bo gdyby spuścił z tonu to całkiem spoko mógłby być z niego facet.
    — Brzmi dziwnie znajomo — przyznała, śmiejąc się cicho, chrapliwie pod nosem. Zaraz jednak potrząsnęła głową, odwracając ją w jego kierunku i wlepiając spojrzenie w przystojną, choć zmęczoną twarz — Śmiało, mów co cię gryzie. Gdzie będziesz miał lepszą okazję niż w barze przy piwie? — uważała się za dość dobrego słuchacza, choć niekoniecznie najlepszego psychologa. Ale niekiedy człowiekowi wystarczyło, że będzie mógł wyrzucić z siebie wszystko to, co go trapi, otworzyć się przed kimś kto gotowy jest to pochłonąć jak gąbka. A Sadie była. Bo czy jest lepszy sposób od odwrócenia uwagi od własnych problemów niż skupienie się na cudzych? Choć powiedzmy sobie szczerze - Sadie nie miała za bardzo na co narzekać, ot dopadła ją rutyna i nie wiedziała jak wybrnąć z tego marazmu.
    — Ja? Miałam ochoty napić się piwa w dobrym towarzystwie i widzisz? Plan zrealizowany w stu procentach — szturchnęła go lekko, z szerokim, być może nawet nieco za szerokim uśmiechem. To co nie dawało jej spokoju było błahe, ot zwykłe marudzenie znudzonej dziewczyny. — Nikt mi nie dał w kość. Prędzej to ja dałam w kość komuś i nie czuje się z tym najlepiej. Po prostu musiałam przyjść gdzieś gdzie będę mogła pomyśleć, ale nie chciałam zamykać się w pokoju i tępo wpatrywać w sufit. Nie umiem być sama, wiesz? Choć z drugiej strony może to lepsze niż spławianie nachalnych facetów, którzy w odmowie doszukują się drugiego dna — zmarszczyła brwi, poświęcając kilka sekund na rozważenie w myślach tej kwestii, by ostatecznie wzruszyć ramionami z pozorną obojętnością. Może lepiej byłoby po prostu kupić butelkę wina, włączyć jakiś łzawy film na Netflixie i spędzić wieczór obżerając się popcornem? Może.
    — Wiesz, co? — zapytała nagle, prostując się i mocniej wbijając w niego spojrzenie — Znów się na tobie zawiodłam, Marshall! Mówiłam przecież, że masz do mnie dzwonić jeśli będziesz miał jakiś problem i nie będziesz sobie z czymś radził i co? Musiałam przyjść do baru, by się z tobą spotkać i to zupełnie przypadkiem! Wstydu nie masz? — choć w jej tonie można było doszukać się malutkiej nutki urazy, charakter jej wypowiedzi niezmiennie był oczywiście żartobliwy. Pragnęła by wiedział, że naprawdę może się do niej zwrócić, gdy coś go będzie trapić. A coś go gryzło i to mocno, wystarczyło tylko na niego spojrzeć.

    [ Wracamy do formy i przepraszamy za tak długą nieobecność!]

    Sadie

    OdpowiedzUsuń
  118. Jen miała ogromną nadzieję, że będzie potrafiła stworzyć z nim szczęśliwą rodzinę, która przetrwa naprawdę długie lata. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby nagle Jerome stał się nieszczęśliwy; zdawała sobie sprawę z rozdarcia, jakie mogło w nim narastać przez nadchodzące lata, dlatego pomysł ich wspólnego domu na Barbadosie wydał się dziewczynie strzałem w dziesiątkę. Dzięki temu będą mogli tak zarządzać czasem, żeby zarówno gorąca wyspa, jak i Wielkie Jabłko, były ich miejscami na Ziemi. Nie wyobrażała sobie tego inaczej - po prostu.
    Zresztą, sama pokochała to miejsce. Rockfield przyniosło jej przecież tak wiele nowych doznań, nauczyła się kilku pożytecznych rzeczy, a przede wszystkim zobaczyła, że nie trzeba wciąż pędzić, aby poczuć się szczęśliwym. Wystarczyło się jedynie zatrzymać, a wtedy cały świat stawał się inny; piękniejszy i nie tak bolesny, jak do tej pory. Chciała, w zasadzie marzyła o tym, aby podobnie czuć się również w Nowym Jorku. Ale wiedziała, że to będzie możliwe tylko wtedy, gdy na stałe pojawi się tam Jerome.
    Dlatego z bólem serca opuszczała jego rodzinne strony, niemal mając ochotę rozpłakać się już zaraz po przejściu przez odprawę. Obiecała jednak sobie, że będzie silna i nie da się pokonać złym emocjom. Miała przecież jeszcze tak wiele do zrobienia i cóż, gdyby się teraz poddała, tylko pogorszyłaby i tak ciężką sytuację. Musiała walczyć, przede wszystkim. Dla siebie i dla niego. Dla nich.
    Gdy wróciła do Nowego Jorku, od razu rzuciła się w wir działania. Zajęła się przeprowadzką, do końca ogarnęła sprawy związane z dokumentacją, skontaktowała się z prawnikami i zaczęła czytać jeszcze więcej blogów w podobnej tematyce. Chciała wiedzieć jak najwięcej, żeby potem nie być w żaden sposób zaskoczoną przez urząd imigracyjny. Ale też każdego dnia odznaczała kolejne kratki w kalendarzu, nie mogąc się doczekać się przyjazdu ukochanego. Wieść o tym, że w końcu wszystko ruszyło do przodu, niezmiernie ją ucieszyła. Chciała jak najlepiej przygotować się do powrotu mężczyzny, więc już kilka dni przed jego pojawieniem się uporządkowała mieszkanie w pełni, zrobiła nawet cały stos zakupów i posegregowała walające się po całym pokoju papierzyska, będąc gotową na ten wielki dzień. Jedyne, co jej w tym wszystkim przeszkadzało, to samopoczucie. Niektóre objawy dały się dziewczynie na tyle mocno we znaki, że w końcu postanowiła zrobić to, co było nieuniknione. Nie mogła dłużej czekać; za bardzo zżerał ją stres i niepewność. Poza tym, miała nadzieję, że kiedy Marshall wróci, będzie w stanie przekazać mu jednoznaczną wiadomość. Dlatego dzień przed jego planowanym przylotem - tym, o którym rozmawiali - wybrała się po kilka rzeczy do apteki. Gdyby coś było nie tak, chciała iść następnego dnia z rana do lekarza, ponieważ stwierdziła, że jeszcze zdąży, nim Jerome doleci na miejsce.
    Po dotarciu do mieszkania jeszcze przez dłuższą chwilę krążyła po wnętrzu, wreszcie, po jakichś piętnastu minutach, decydując się na ostateczny krok. W efekcie, za jednym - przysłowiowym - zamachem zrobiła pięć różnych testów. Chciała mieć pewność. Po prostu.
    Zostawiając wszystko w łazience wróciła do sypialni, gdzie akurat spoczywał jej laptop. Ledwo usiadła na łóżku i zdążyła przejrzeć parę stron, co jakiś czas zerkając na odliczający kilka minut telefon, kiedy nagle usłyszała dźwięk domofonu. Zmarszczyła brwi i skrzywiła się wyraźnie, podnosząc się i przechodząc do przedpokoju. W końcu odebrała, a informacja o tym, że nadchodzi paczka, jeszcze bardziej ją zaskoczyła. Przecież nic nie zamawiała… No, może kilka rzeczy, ale zamówienie złożyła zaledwie kilka godzin wcześniej, więc nie było możliwe, aby kurier miał je doręczyć właśnie teraz. Może ktoś po prostu pomylił adresy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stwierdziła, że po prostu przejmie, ewentualnie skieruje dostawcę w inne miejsce, o ile będzie wiedziała, gdzie ów osoba powinna się wybrać. Mieszkała tu całkiem krótko, więc nie zdążyła jeszcze poznać wszystkich sąsiadów na tyle dobrze, aby zapamiętać ich nazwiska.
      Czekając, spoglądała na Harolda, którego klatka znajdowała się niedaleko kanapy. Dziś był wyjątkowo aktywny; od samego rana biegał i przemieszczał trociny, robiąc pewnego rodzaju przemeblowanie. Czyżby on też odczuł zmianę?
      Mimowolnie odstawiła trzymany do tej pory telefon na półkę przy drzwiach, dobiegając do nich i przekręcając zamek. Jakież było zdziwienie dziewczyny, gdy ujrzała przed sobą nie obcego kuriera, a tak bardzo wytęsknioną osobę.
      Serce Jen na moment stanęło, by zaraz zacząć walić jak oszalałe. Sama dziewczyna zrobiła wielkie oczy i nawet nieco otworzyła usta, nie mogąc uwierzyć w to, kogo widzi. Nawet dłoń niemal spłynęła po krawędzi drzwi, opadając bezwolnie wzdłuż ciała, którym wstrząsnął mocny dreszcz. Po chwili jednak zrobiło jej się gorąco; zapomniała o całej reszcie świata.
      - Jerome… - jęknęła, biorąc głębszy wdech. - Jerome! - zawołała już radośnie, rzucając mu się na szyję. Objęła ją mocno ramionami, kurczowo trzymając się mężczyzny. - Co ty tu robisz?! Miałeś być jutro! Boże, Jerome! - zapiszczała, odsuwając się tylko na moment, by móc spojrzeć mu w oczy, a potem kilka razy pocałować krótko, by wreszcie wpić się w jego usta w pełni; namiętnie i głęboko, dopiero teraz czując, jak cholernie jej do brakowało. Wszystkie te piękne uczucia, jakie były z nim związane, skumulowały się i wybuchły w jednym momencie, wprawiając dziewczynę w nieopisany stan.
      Oderwała się od niego, delikatnie kładąc dłonie na jego policzkach, by jeszcze raz mu się przyjrzeć. W jej oczach tańczyło mnóstwo iskier, cała aż rozpromieniała.
      - Jak dobrze, że jesteś - szepnęła, całując go jeszcze raz, krótko. Potem złapała Jerome’a za rękę, ciągnąc go do wnętrza. - Chodź, nie będziemy stali w progu. Pokażę ci mieszkanie - zarządziła, po chwili zamykając drzwi, gdy mężczyzna znalazł się już w środku. Ale zamiast wpaść w plątaninę słów, oparła się tyłem o ścianę, wpatrując się w Marshalla. Nie mogła przestać się uśmiechać. Podeszła więc jeszcze raz do niego, wtulając się mocno. - Przyjechałeś… - dodała cicho, zamykając oczy.
      I gdyby nie to, że w tym samym momencie telefon blondynki zaczął denerwująco brzęczeć, pewnie trwałaby tak w bezruchu jeszcze przez dłuższy czas. Początkowo zignorowała dźwięk, ale gdy do niej dotarło, co to oznacza…
      Z niemałym przerażeniem znieruchomiała, następnie powoli odsuwając się od Jerome’a.
      - Zaraz przyjdę, a ty usiądź, rozgość się… Jesteś przecież w domu - powiedziała, łapiąc za telefon i wymachując rękami, a przy tym nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Nie chciała go wystraszyć, ale tyle się nagle zaczęło dziać…
      Szybkim krokiem skierowała się do łazienki, gdzie od razu zamknęła za sobą drzwi. Drżącymi dłońmi zaczęła sprawdzać każdy test po kolei, czując, jak nogi robią jej się coraz miększe. Serce gruchnęło z całą mocą o żebra, przez co na kilka chwil dziewczyna miała urwany oddech. Zsunęła się na posadzkę, chowając twarz w dłoniach. Parę następnych minut spędziła na tym, by w miarę doprowadzić się do porządku; wstała, odłożyła testy w jedno miejsce, żeby aż tak nie rzucały się w oczy, a następnie poprawiła włosy i makijaż, nieco ochładzając się zimną wodą. Gdy uznała, że jest w miarę dobrze, wróciła do pokoju i… Kiedy ich spojrzenia się napotkały, cały plan trafił szlag.
      Podeszła do Jerome’a, a właściwie do klatki Harolda, który ewidentnie chciał się z brunetem przywitać. Usiadła na skraju kanapy, mimowolnie w palcach przekręcając malinowy pierścionek zaręczynowy. Przełknęła z trudem i uśmiechnęła się do Marshalla dość blado, zmuszając się do wykonania następnego kroku.

      Usuń
    2. - Jestem w ciąży - wypowiedziała na bezdechu, zupełnie poważnie i zimno jednocześnie, bo sama nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Była w szoku. - To znaczy… Chyba jestem - dodała szybko, kręcąc głową i kładąc dłonie na swoim karku. - Tak by wychodziło… Wszystko na to wskazuje… Ja… - zacięła się, patrząc na Jerome’a, jak na przybysza z kosmosu. - Chyba jestem w ciąży - powtórzyła, przygryzając nieco za mocno dolną wargę.

      bliska zawału Jen Woolf <3

      Usuń
  119. Co dawał mu ten dzień wolny, jeżeli i tak musiał jechać do salonu fryzjerskiego prowadzonego przez kolegę po fachu, który znajdował się w zupełnie innych okolicach Nowego Jorku, dzięki czemu panowie nie robili sobie konkurencji. Jasper przyjmując z dwa tygodnie wcześniej zaproszenie na konkurs wiedział, że nie może ominąć takiego wydarzenia. Byłoby to ogromnym błędem. Poprzedni, dość podobny turniej odbywał się czwartego lipca, ale wtedy miał ślub, na który musiał przyjść, chociaż nie miał zielonego pojęcia o swojej przyszłej żonie. Tamtego dnia nie wiedział, że jest brunetką o imieniu Willow, ma zielone oczy, zajmuje się licznymi tłumaczeniami i na Uniwersytecie Columbia znają ją jako doktorantkę romanistyki.
    Punktualnie znalazł się na przyjemnym z wyglądu osiedlu, dostrzegając Marshalla, który od razu zajął miejsce pasażera w srebrnym Mercedesie Suvie. On w tym czasie roześmiał się z powodu zadanego pytania, zatrzymując jednocześnie Kryminatorium na Spotify, gdzie w każdym z odcinków opowiadano o morderstwach oraz zaginięciach, a całość nagrywano w języku polskim, co pozwalało mu na doszlifowywanie mowy, żeby podczas spotkań rodzinnych mówić całkowicie poprawnie. Zostało mu dosłownie pięć minut do końca historii o zaginięciu Iwony Wieczorek, ale miał teraz Jeroma i to na rozmowie z brunetem zamierzał się skupić.
    Cofając do tyłu i przepuszczając właścicielkę innego Mercedesa, ruszył tuż za nią w bezpiecznej odległości. Nie potrafił odpowiedzieć na to, o co zapytał równolatek. Nie chciał być postrzegany jako surowy juror, bo w tej roli wybierał się do tego salonu. Po prostu zamierzał przyjrzeć się pracy innych fryzjerów; tych mniej lub bardziej doświadczonych, dając dwójce z nich możliwość na rozwijanie swojej pasji w czwartej lub piątej filii Małeckich. W końcu tata potrzebował też pracowników; miał ich trzech, ale każdy z salonów musiał tętnić życiem, w pełni radosnym i kolorowym. Do uroczystego otwarcia pozostały niecałe dwa tygodnie. Dokładnie dziewięć dni, więc to był idealny czas, aby przyjąć jeszcze kogoś do nowo powstałego zespołu.
    — Będę tym dobrym i kochanym jurorem — uśmiechnął się tajemniczo. — Wieczorem dostałem CV ludzi, którzy biorą udział w tym konkursie — zatrzymał się przy sygnalizacji świetlnej i nie chcąc bezczynnie wpatrywać się w intensywną czerwień, sięgnął ze schowka tablet i wpisując hasło, dał urządzenie Jeromowi. — Są cztery kobiety i trzech mężczyzn. Wszyscy mają od dwudziestu jeden do trzydziestu czterech lat. Interesujące doświadczenie ma Mackenzie, Kendall albo Johnny. Zerknij na nich wszystkich. — dodał na koniec, ruszając za innymi samochodami.
    Dosłownie po kilkudziesięciu metrach zatrzymał się pod McDonald's, żeby pobudzić się do życia i podwyższyć poziom cukru w swoim organizmie. Musiał mieć dużo sił. Może nie miał tłumu klientek, którym należało wykonać odpowiednie kolory czy zabiegi, lecz przez blisko trzy godziny należało stuprocentowo skupić się na każdym kroku siódemki osób. Podjechał pod stanowisko, gdzie można było złożyć zamówienie, nie wychodząc z auta i cieszył się, że było pusto. Prędko zamówił McFlurry Lion i kawę z mlekiem. Po chwili poprosił znajomego o rzucenie tego, na co ma ochotę, dodając jeszcze coś oprócz dwóch produktów. Płacąc, odebrał pyszności, na które nie pozwalał sobie zbyt często.
    Podczas wyjazdu, dodał więcej gazu i utrzymując stałą prędkość, czyli sześćdziesiąt kilometrów na godzinę, zjechał w boczną uliczkę. Tu mógł się jeszcze bardziej rozpędzić. Pół godziny przed czasem wjechał na parking, prowadzący do wysokiego budynku w odcieniu przyjemnej żółci. Stali tam wszyscy kandydaci, a kręcące się obok kobiety z długimi włosami były przygotowane na to, aby wyjść stamtąd ze sporymi zmianami. Odpinając pasy nie zamierzał jeszcze wychodzić ze schłodzonego wnętrza Mercedesa. Przyłożył do warg kubeczek z kawą, dmuchając zawartość, nie chcąc niepotrzebnie oparzyć sobie języka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Myślałem, że będziemy spóźnieni, ale jakimś cudem udało nam się ominąć korki, co jest dużym wyczynem w tym mieście — pokiwał głową z uznaniem, zdejmując okulary przeciwsłoneczne. W tej chwili dostał wiadomość o Rachel, która również wzięła się za słuchanie nagrań Marcina Myszki i zaczęła dzielić się z nim pewnymi domysłami. — Moja siostrzyczka powinna zostać detektywem. Słuchamy wspólnie takich opowieści kryminalnych w języku polskim i wkręciła się jeszcze bardziej niż ja. Myślałem, że połowy nie zrozumiem, a jednak na tę chwilę prawie wszystko jest dla mnie oczywiste.
      Pamiętał, że podczas pierwszej wizyty w Poznaniu nie był w stanie ogarnąć rozumem tego, że wszyscy bez wyjątku mówią w obcym mu języku. Poczuł ulgę dopiero wtedy, gdy uciekając przerażony z domu dziadków, spotkał dwóch chłopaków w podobnym wieku, którzy szybko zaczęli się z nim dogadywać. Następnie również trafił na kelnerkę, która nie zrobiła wielkich oczu, kiedy prosił o sok jabłkowy oraz największe lody o smaku śmietankowym w języku angielskim. Jadąc na kolejne wakacje, mówił o wiele płynniej niż podczas Świąt Bożego Narodzenia, ale dalej znajdowały się takie słowa, których nie był w stanie wypowiedzieć.
      Widząc, że do jego drzwi zbliża się kolega. Starszy o dwa lata George. Ten odbywający kiedyś staż u starszego z Małeckich i zakochany niegdyś w Rachel. Był mu kimś bliskim, ale odkąd mężczyzna wziął rozwód i samotnie opiekował się pięcioletnią Daisy, ograniczył kontakt ze znajomymi, zapominając prawie całkowicie, czym jest wypad na piwo albo krótka gra w bilarda.
      — No proszę, sam Jasper Małecki. Siema stary! — oparł się o odsuniętą szybę, zaglądając do środka. — Jak ostatnio się widzieliśmy, to jeździłeś na motorze i dodatkowo nie miałeś żony oraz tego pracownika. Wychodźcie panowie, to pogadamy i poznamy się lepiej. — ostatnie słowa skierował do Jeroma, a młodszy według miesięcy brunet schował do kieszeni czarnych, po przedzieranych na kolanach spodni kluczyki z zawieszką.
      Z szerokim uśmiechem wyszedł na zewnątrz, poklepał znajomego po plecach i ponownie docenił to, że George jest wyższy od niego o całe pięć centymetrów. Trudno było znaleźć kogoś, kto ma więcej niż metr dziewięćdziesiąt jeden, ale Jasper wyjątkowo uwielbiał swój wzrost i nie chciałby być niższym. Po chwili usłyszał jak dwie z kandydatek, stojące najbliżej i dokańczające palenie papierosów, zaczęły szeptać o obecności młodszego z Małeckich. Czy poprzez fryzjerstwo stał się aż tak popularny, a może znały go jeszcze za czasów gry w koszykówkę? Kręcąc głową, przedstawił sobie mężczyzn i skorzystał z zaproszenia, żeby wejść do salonu tylnym wejściem, nie musząc mijać tych, dla których za te trzy godziny mogło całkowicie zmienić się życie zawodowe.

      Jasper

      Usuń
  120. Czuła dokładnie to samo. Jerome był jej marzeniem, w dodatku spełnionym, o którym do pewnego momentu nawet nie śniła. Nie wierzyła, że może być z drugą osobą tak bardzo szczęśliwa. Jakby miała swoje własne słońce, przyświecające jej każdego dnia, dające światło nawet w najczarniejszym tunelu rozpaczy. Gdziekolwiek by się znalazła, przy nim wiedziała, że zawróci w dobrym kierunku, nawet na najgorszej ścieżce. Wiedziała, że przeznaczenie spotkało ją zdecydowanie wcześniej, niż mogła przypuszczać. Wiedziała, że kocha go nad życie i nic bez niego już nie miało sensu. Wiedziała… Po prostu teraz wiedziała już wszystko.
    Gdyby nie to, że czuła się teraz jak zawieszona pomiędzy dwoma światami, z pewnością jeszcze raz rzuciła by się na niego z ogromną namiętnością, która powoli rozbudzała się w dziewczynie. Za każdym razem, gdy znajdował się blisko niej, jego ciepło i zapach nęciły blondynkę do tego stopnia, że nie potrafiła racjonalnie myśleć… O czym sami mogli się doskonale teraz przekonać.
    Teraz jednak miała wrażenie, że serce zaraz jej eksploduje, podobnie jak umysł, w którym piętrzyły się z każdą kolejną sekundą całe stosy różnych myśli.
    Wzięła głęboki wdech i zanim cokolwiek powiedziała, wcisnęła się mocno w ciało bruneta, szukając w jego ramionach ukojenia. Później, kiedy na nią spojrzał, aż mimowolnie kąciki jej ust rozciągnęły się, a na duszy zrobiło się jakoś tak lżej.
    Zaczesała kilka kosmyków za ucho, spuściła wzrok, po czym uniosła go, patrząc prosto w oczy Jerome’a. W końcu i sama parsknęła, kręcąc przy tym głową.
    - Test… Właściwie kilka. W sumie pięć - przyznała z uniesioną brwią, wodząc po jego policzku palcami i wzrokiem śledząc swoje własne ruchy. - Zaskoczyłeś mnie, ale to już wiesz. A ja… Za dużo rzeczy na to wskazywało, więc dosłownie jakieś dziesięć, może piętnaście minut temu zdecydowałam się w końcu sprawdzić. Miałam iść jutro rano do lekarza, gdyby coś było niejasne… Zanim wrócisz. Chciałam, żeby wszystko już było wiadomo, kiedy tu będziesz - skrzywiła się nieco, wzruszając ramionami. - A tak… - westchnęła. - Nie wiem. Cztery wyszły pozytywne, jeden negatywny. Więc… umiesz liczyć, prawda? - mrugnęła do niego porozumiewawczo, już trochę mniej się denerwując. Chociaż dalej czuła w sobie niepokój. - Tak czy tak, zarezerwowałam na jutro, na ósmą, wizytę. Przeczuwałam, że może być różnie… No i widzisz - podrapała się po głowie, a potem umilkła. Trwała w bezruchu i ciszy przez kilka chwil, aż wreszcie wyprostowała się i przysunęła jeszcze bliżej Marshalla. - Chcesz iść tam ze mną…? - zapytała nieśmiało, niemal szeptem.
    To wszystko trochę ją przerażało. Pierwszy raz znalazła się w podobnej sytuacji, więc było to zupełnie nowe, nieznane… Co prawda w przeszłości wiele razy znajdowała się w obcych miejscach, ale tamte przeżycia absolutnie nie mogły się równać z tym, co działo się teraz. W końcu - być może - rosło w niej nowe życie. A ta odpowiedzialność, w tym momencie, chyba ją przerastała. Może nie była gotowa? Sama nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
    - Nie chcę być tam sama - dodała. - A chyba ty też chciałbyś je zobaczyć… Chciałbyś? - spytała znowu, łapiąc go za rękę.
    Kto by pomyślał…
    I wtedy po raz kolejny Jen usłyszała dźwięk swojego telefonu. W tym momencie drażnił ją na tyle, że miała ochotę wyrzucić go przez okno. Miała nadzieję, że ktoś da sobie spokój, ale nadchodzące połączenia teraz tworzyły już długą, charakterystyczną melodyjkę, więc panna Woolf warknęła pod nosem, rzuciła brunetowi przepraszające spojrzenie i poszła do łazienki. Dotarła do lustra, spojrzała na wyświetlacz, a potem westchnęła ciężko.
    Odebrała, rozmawiając chwilę z Maybel, do której miała dzisiaj wpaść, o czym całkowicie zapomniała. Powiedziała po krótce, co się wydarzyło, oczywiście pomijając kwestię związaną z ciążą. Jakieś pięć minut później wróciła do salonu, podchodząc do Jerome’a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odebrała, rozmawiając chwilę z Maybel, do której miała dzisiaj wpaść, o czym całkowicie zapomniała. Powiedziała po krótce, co się wydarzyło, oczywiście pomijając kwestię związaną z ciążą. Jakieś pięć minut później wróciła do salonu, podchodząc do Jerome’a.
      - Maybel ostatnio ma niezłe wyczucie czasu - zaśmiała się krótko, kręcąc głową na boki. - Miałam do niej iść. Zapomniałam. Ale to nieważne, wybaczy mi. Jak usłyszała, że jesteś, wpadła w zachwyt. Będziemy musieli ją niedługo odwiedzić - uśmiechnęła się delikatnie, na powrót się w niego wtulając. Nie chciała teraz być od niego z dala, potrzebowała jak najwięcej bliskości z jego strony. Chyba tak bardzo, jak jeszcze nigdy do tej pory.
      - To co? Może pokażę ci w końcu nasze tymczasowe gniazdko? W sumie kuchnię już trochę widzisz. Więc zostaje łazienka i sypialnia. Łóżko jest bardzo wygodne - oznajmiła, całując go lekko, niczym muśnięciem skrzydeł motyla. - Tak bardzo nie mogłam się tego doczekać, żeby móc się przy tobie położyć spać, a potem obudzić… Tak cholernie za tobą tęskniłam - wyznała nagle, mierząc mężczyznę wzrokiem, by ostatecznie zatrzymać się na jego bursztynowych tęczówkach. - Będziemy już zawsze razem, prawda? Bez względu, na wszystko…? - mruknęła, wpatrując się w niego uważnie, by zaraz wzrokiem zawędrować na swój brzuch, gdzie znajdowała się jedna, wielka niewiadoma. - Do końca świata i jeden dzień dłużej? - zażartowała cicho, sięgając po jego dłonie i kładąc je we wspomnianym miejscu, posyłając mu długie, przeładowane emocjami, jednocześnie targane wiatrem niepokoju i falą bezwzględnej miłości spojrzenie.


      nieśmiało spoglądająca w przyszłość Jen <3 <3 <3

      Usuń
  121. Jaime również nie mógł się doczekać momentu, w którym staną na samym szczycie tego... tej wieży czy tam dźwigu czy co to tam jeszcze było, i będą przygotowywani do samego skoku. Był jednocześnie podekscytowany i zestresowany. No dobra, przecież Jerome miał rację - łażenie po gzymsie, a skok na bungee z instruktorem i zabezpieczeniem to dwie różne rzeczy, naprawdę różne nie tylko pod względem "bezpieczeństwa". No spoko, ale lina może się zerwać. Albo cała uprząż czy co to tam było. A co, jeżeli któreś z nich skręci kostkę, złamie nogę? Albo kiedy po naciągnięciu liny, ta wystrzeli z powrotem ku górze, ale tylko z tą dolną częścią ciała, a górna uderzy o ziemię czy wodę, czy co to tam było? Istniało wiele zagrożeń, o których Jaime głośno nie wspominał, żeby dodatkowo nie straszyć siebie, mówiąc to na głos, i samego Jerome'a, który ostatecznie wpadł na ten pomysł. Ale hej, może akurat im się obu uda i przeżyją coś niezapomnianego? Znowu?
    Jaime wklepał adres w GPS. Cała miejscówka do skoków na bungee mieściła się na obrzeżach Nowego Jorku, ale nic dziwnego, skoro wokół było dużo budynków i generalnie jakoś tak pewnie średnio to wszystko skłaniało ku skorzystaniu z atrakcji. Chociaż Moretti się na tym nie znał, może istniały inne powody.
    Słuchał cały czas uważnie swojego kolegi, włączając się jednocześnie do ruchu.
    - Można powiedzieć, że jestem gotowy, owszem, ale wszystko okaże się już na górze - uśmiechnął się szeroko, na chwilę na niego spoglądając, ale później znów patrzył przed siebie. - Denerwuję się, ale zamierzam to zrobić. Wiesz, pokonam swój lęk, przechylę się i... polecę w dół.
    I mimo tych wszystkich jego obaw względem samego skoku, miał nadzieję, że wszystko pójdzie tak, jak powinno. Co mogło wydawać się dziwne dla samego Jaime'ego, zważając na jego zachowanie (na przykład chęć przespacerowania się po gzymsie), pewnie w innych okolicznościach gdzieś z tyłu głowy miałby takie... swego rodzaju przeświadczenie, że może dobrze by były, gdyby to jego lina pękła. Tymczasem było zupełnie inaczej i Jaime zastanawiał się, ale tylko przez chwilę, ponieważ tylko przez chwilę o tym myślał, czy to nie sprawka obecności Jerome'a. Tak, wciąż czuł względem niego coś niezrozumiałego, co absolutnie nie wiązało się z żadnymi romantycznymi uczuciami. Nadal uważał, że Jerome tworzy wokół siebie aurę swobody i swego rodzaju... bezpieczeństwa? Sam nie potrafił tego określić i trochę go to wkurzało. Samo jednak to poczucie było zdecydowanie czymś, co chciał odczuwać.
    - Twoja narzeczona ma na imię Jen? Ładnie. Jakiś czas temu poznałem jedną Jennifer. No ale ile może być kobiet w całym mieście o takim imieniu, nie? - zaśmiał się, kierując się w stronę wyjazdu z Nowego Jorku. - Nigdy nie przepadałem za karuzelami. Jakoś tak... nie wiem, źle się czułem po tym. A teraz mam lecieć w dół... Będzie super - znów w samochodzie rozległ się jego śmiech. - Lot w stanie nieważkości? Jeśli naprawdę tego chcesz, to ja stawiam w takim razie. Ale myślałem jeszcze o skoku na spadochronie. Chociaż do tego chyba trzeba się uprzednio przygotować, jakiś kurs czy coś. Nie jestem do końca pewny. Ale co ty na to?
    Cała podróż nie zajęła im jakoś specjalnie dużo czasu, może to dlatego, że na ulicach nie było za dużego ruchu. Jaime znalazł wolne miejsce parkingowe i mogli w końcu wysiąść. Już stąd widzieli kilka dźwigów, rozstawionych od siebie o sporą odległość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - No dobra, zróbmy to - zadecydował i upewnił się, że na pewno miał ze sobą vouchery.
      Niedługo później wchodzili już na ten taki specjalny jakby balkonik, razem z nimi w górę jechał jeden z pracowników.
      - Jeśli to przeżyjemy, stawiam obiad. I tym razem będzie to coś innego niż burgery i pizza - stwierdził Jaime, czując jak coraz bardziej wali mu serce. Na chwilę zamknął oczy, wyobrażając sobie, że razem z nimi stoi tu Jimmy. I to było dość upiorne. Ponownie uniósł powieki i odetchnął.
      No dobrze, tylko spokojnie. Postanowił sobie, że to zrobi, więc zamierzał to zrobić. Będąc na górze, nie czuł się w ogóle gotowy.

      Jaime

      Usuń
  122. Do niej zaś dotarło wszystko, jak za uderzeniem gromu, prosto z jasnego nieba. Ta oczywistość, to zaangażowanie, obowiązek aż stało się nagle tak ciężkie, jakby ktoś zrzucił na nią z ogromnej wysokości fortepian. I tak, jak rozmawiali ostatnio - to nie był odpowiedni czas na dziecko. Nie teraz, kiedy mieli do załatwienia tak wiele spraw, w dalszym ciągu nie będąc do końca pewnymi, czy wszystko będzie dobrze. Przecież mogli nie dać mu tej zielonej karty, a jeśli już by miał ją otrzymać, to może wcale nie po takim krótkim czasie, a na przykład pół roku później. Co by wtedy zrobili? Cóż, pewnie Jen wyniosłaby się z dzieckiem na Barbados, choć na te kilka miesięcy. Bo nie wyobrażała sobie, żeby mogli nie być wtedy razem. O tyle, że jeszcze będąc tutaj w pojedynkę (oczywiście z Haroldem), dawała radę - choć było i tak ciężko - to z niemowlakiem by już całkowicie wykorkowała. Tym bardziej, gdyby nie mogła być blisko ukochanego. Nie, to w ogóle była sytuacja już zbyt absurdalna, żeby nawet teraz jeszcze o niej myśleć.
    Znów odetchnęła, chociaż zaraz zmarszczyła brwi, przyglądając mu się badawczo. Widocznie i do Marshalla dotarło, co tak naprawdę może się stać.
    Gdy była już w powietrzu, zaśmiała się radośnie, całując mężczyznę w skroń.
    - W lewo i potem prosto - oznajmiła, przygryzając delikatnie dolną wargę, lecz uśmiechając się szeroko. - I tak, jak najbardziej mi się podoba ten plan. Załatwimy tylko to rano… A potem będziemy leniuchować ile się tylko da - pokiwała głową, zawiązując na jego szyi ręce.
    Była tym wszystkim już naprawdę zmęczona i wręcz nie mogła doczekać się dnia spędzonego tylko i wyłącznie z brunetem. Zbyt długo się nie widzieli, więc musieli nadrobić stracony czas. A Jen niemal już usychała z braku bliskości.
    Oddawała mu więc każdy z pocałunków, pogłębiając każdy kolejny. Czuła, jak w środku niej zaczyna coraz bardziej i śmielej rozrastać się ten szczególny płomień, który wręcz nakazywał dziewczynie przykleić się do Jerome’a, a potem nie puszczać go przez bardzo długi czas.
    - O, właśnie tu - poinformowała, kiedy mijali wejście do sypialni. - I jak? Co myślisz? - zapytała, przypatrując mu się z ciekawością. - A teraz musisz mnie puścić - odparła, cmokając go w policzek i ześlizgując się z jego ramion. Okręciła się wokół własnej osi, kiedy już stała na podłodze, następnie przycupnęła przy krawędzi łóżka, rozłożyła ręce na boki, a potem - tyłem - rzuciła się prosto na puszystą pościel, która aż podskoczyła, gdy znalazła się na niej blondynka. - Spróbuj, świetne uczucie! - zawołała, machając rękami tak, jakby robiła orła na śniegu. Potem nieco się podciągnęła, żeby móc swobodnie usiąść po turecku. Oparła się o obity materiałem kawałek nad meblem, z przyjemnością ciut zjeżdżając. - Na pewno będę tu siedzieć bardzo często… i bardzo długo - stwierdziła ze śmiechem, tym razem czołgając się w stronę Jerome’a. Położyła się przy nim na boku, podpierając głowę jedną dłonią. Uwielbiała w ten sposób się w niego wpatrywać.
    Zaczęła sunąć dłonią po jego ciele, w czasie gdy policzki Jen pokryły się delikatnymi rumieńcami. Każda, nawet najmniejsza nierówność i wypukłość sprawiały, że jeszcze bardziej miękła w środku, a jego ciepło przyciągało ją niczym magnes. Dlatego szybko pochyliła się nad brunetem, przez co jej długie włosy opadały kaskadami po jednej stronie.
    - Ale tylko, jeśli będę tu z tobą - dokończyła cicho, rzucając mu zaczepno-zalotne spojrzenie. Trąciła jego nos swoim, po czym zaczęła składać na jego ustach drobne pocałunki. - Nawet nie wiesz, jaka czułam się przez te parę tygodni samotna - szepnęła. - Zawsze, jak patrzyłam przez okno i widziałam gwieździste niebo, myślałam o naszych pierwszych wspólnych nocach w Tajlandii. O tym, jaki tam czuliśmy spokój. Jak wszystko było tylko dla nas… I nikt nam w niczym nie przeszkadzał - ciągnęła, coraz śmielej go dotykając.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marzyłam o tym, żeby móc znów poczuć się tak samo. Tak, żeby już wiedzieć, że nikt mi cię nie odbierze. Że wszystko już będzie dobrze… Po prostu nie musieć myśleć o jutrze - mruknęła, przenosząc się z pocałunkami na szyję. - Pragnęłam, żebyś znalazł się tuż obok. Tak po prostu, żebyś tu był. I żebyś mnie kochał. W każdy możliwy sposób - szepnęła prosto do jego ucha, przygryzając delikatnie płatek. - Tak, jak ja w każdej sekundzie swojego życia kocham ciebie. I wiesz co? Już nie potrafię przestać. I przede wszystkim nie chcę - odparła, po czym się podniosła, by móc na niego w pełni spojrzeć. - Kocham cię, Jerome Marshall. I tak bardzo chcę, żebyś był już moim mężem… Niczego więcej - mruknęła, posyłając mu przenikające, ociekające niewinnością i nadzieją spojrzenie, z kawałkami spokoju, ale i nienasycenia plączącego się gdzieś w pojedynczych iskrach. - Bądź już zawsze mój - poprosiła cicho, wpijając się na powrót w jego wargi, będące w tym momencie najlepszą słodyczą wszechświata.

      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  123. Obserwowała go z uśmiechem na twarzy, dostrzegając każdą zmianę w jego mimice. Naprawdę zależało jej na tym, aby Jerome chociaż przez chwilę mógł poczuć się tutaj jak w domu, bo przecież nie był to ich ostatni przystanek. Lecz tym razem Jen chciała, by poszukali czegoś odpowiedniego razem. Obiecała też kuzynowi, że wynajdzie najlepszego najemcę na zajmowane obecnie przez nich lokum, więc… Cóż, lista rzeczy, które musieli załatwić, chyba ciągle się wydłużała. Dlatego miała zamiar cieszyć się każdą, nawet najkrótszą chwilą.
    Nie odpowiedziała mu, a jedynie uśmiechnęła się w pełni, swoimi gestami dając mu wyraźnie do zrozumienia, czego chce oraz czego od niego samego oczekuje.
    Uwielbiała też dostrzegać, jak na niego wpływa. Uwielbiała czuć się pożądaną, kiedy nią także targały podobne emocje. Uwielbiała tak po prostu przy nim być, nawet nie robiąc kompletnie nic; ciepło, jakie emanowało od jego osoby, zarówno to fizyczne, jak i mentalne, pozwalało dziewczynie odpłynąć bardzo daleko, by ta mogła skupić się jedynie na najpiękniejszych aspektach danych sekund, minut, czy godzin. I choć mogłoby to trwać długo, to nawet wieczność nie wystarczyłaby jej, żeby nasycić się tym wszystkim, albowiem miłość, jaką mogła złapać tak bardzo namacalnie, w swoje obie dłonie, przerastała najśmielsze oczekiwania panny Woolf, jeśli chodziło o kontekst szczęście. Nagromadziła go w sobie tyle, że ciągle miała wrażenie, jakby było ono czymś abstrakcyjnym, istniejącym dalej jedynie w jej pełnej marzeń głowie. Nie sądziła i nie mogła się nadziwić, jak to się stało, że wybrał właśnie ją. Jak, spośród tylu kobiet, serce ów bruneta zabiło szybciej przy niej? I jakim cudem zobaczyła świat zupełnie innym niż do tej pory, zaledwie dostrzegając go zza ramienia Jerome’a. To było tak… Cudowne i niesamowite, że nierzadko bała się, iż zaraz to wszystko minie. Pryśnie niczym bańka mydlana, rozpływając się całkowicie w powietrzu i zacierając za sobą dokładnie każdy ślad. Teraz jednak, mogąc go całować, patrzeć i słuchać, zatapiala się w jego spojrzeniu zupełnie, przekazując przez nie swoją własną duszę. Nie mogła bez niego żyć i upewniała się w tym codziennie, a tym bardziej, kiedy już mogła iść przez zdradziecką rzeczywistość trzymając go za rękę. Wtedy nic nie było silniejszego od mocy ich miłości i nadziei Jen, że w końcu, kiedyś, wszystko będzie dobrze.
    A on, nawet w tak prostych rzeczach, jak zwykły dotyk, dawał jej ewidentnie na to odpowiedź.
    Aż się wzdrygnęła, kiedy zaczął sunąć palcami po jej skórze. Wygięła delikatnie kręgosłup, mimowolnie przysuwając się do bruneta, również chcąc być z nim jak najbliżej.
    - Ja wcale nie mniej… - szepnęła prosto w jego usta, łapiąc za krańce jego koszulki i powoli ją z niego ściągając. Mając przed sobą ten niemal pełny, błogi obraz, aż jęknęła cicho i przygryzła dolną wargą, ostrym spojrzeniem mierząc jego całe ciało. Serce także zabiło mocniej, a klatka piersiowa dziewczyny zaczęła unosić się i opadać w coraz szybszym rytmie. Przymknęła powieki, by lepiej móc skupić się na doznaniach, jakie od niego odbierała; nagle zaczęło też robić jej się niewygodnie w ubraniach, w jakich wciąż pozostawała. Dlatego też odsunęła się na małą odległość i ściągnęła z siebie niemal wszystko, pozostając tylko w bieliźnie, a potem szybko wróciła do niego, by na nowo zatonąć w euforii ich wzlatujących i rozpryskujących się w duszach i umysłach uczuć, będących jedną wielką plątaniną, lecz jakże sensowną i logiczną.
    Oddawała mu każdy z pocałunków głębiej, w którymś momencie tracąc wręcz oddech. Czuła, jak jej skóra pokrywa się gdzieniegdzie zaróżowionymi plamkami, a nieokiełznana i rozniecona do granic namiętność wije się wzdłuż mięśni i kręgosłupa, wywołując również i ciarki. Wbijała też, całkowicie odruchowo, palce w jego ciało, z ogromną chęcią badając je na nowo, choć znała je przecież bardzo dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Na nic nie musimy czekać… - powtórzyła, lecz nieco z trudem, ponieważ teraz skupiała się jedynie na tym, że wciąż istniała między nimi jakaś bariera, której nie miała zamiaru dłużej znosić. Po po też podciągnęła się nieco do góry i zaczęła pozbywać się niepotrzebnych części garderoby Marshalla, wreszcie, z triumfalnym uśmiechem, pozostawiając go w podobnym stanie do siebie. Potem wplotła palce w jego włosy i sama przysunęła się bliżej, tym razem wargami muskając twarz, szyję oraz tors mężczyzny.
      To była zdecydowanie jedna z tych chwil, kiedy nie myślała racjonalnie, pozwalając pierwotnym instynktom przewrócić jej działanie do góry nogami, tak, że czasem nie poznawała nawet samej siebie. Ale - jak już kiedyś spostrzegła - przy nim po prostu chyba odkrywała swoją drugą twarz.
      Oddychając ciężej, opadła na poduszkę, wpatrując się w niego uważnie. Rozłożyła ręce po obu stronach głowy, przerywając na moment tę nierówną walkę z emocjami. Tym samym sprawiła, że pragnienie wżerało się już niemal do kości, tylko potęgując - jednocześnie - przyjemnie i drażniąco spowijającą cialo furię ekstazy.
      Przez nieco rozsunięte usta łapczywie łapała oddech, w końcu rozciągając kąciki dumnie i kusząco, a dłońmi sięgając do jego twarzy.
      - Moje największe szczęście… - wymruczała, po czym przyciągnęła Jerome’a do siebie, mocno się wokół niego owijając. - Możemy to zrobić chociażby jutro. I tak już jestem od dawna twoja - wyszeptała, w międzyczasie muskając delikatnie skórę mężczyzny, jakby dotykała niezwykle kruchą porcelanę, najdroższy na świecie skarb. - Jesteś dla mnie wszystkim - dodała, opierając swoje czoło o jego. A potem… Potem coś się zmieniło w jej wzroku. Stał się bardziej przenikliwy, lekki, ciepły i rozmarzony, a oczy zabłyszczały intensywnie, odbijając od swoich powłok jaskrawsze elementy pomieszczenia. - I też chcę z tobą wszystkiego. Wszystko, co daje nam świat. Byleby był on już tylko nasz… - mruknęła, mówiąc mu to prosto w oczy, a przy tym oddychając pełniej, chociaż płomień wcale nie przycichł, a wręcz przeciwnie - zamienił się w roznoszący się po wszystkich tkankach żar.

      Jen <3 <3 <3

      Usuń
  124. Jaime roześmiał się cicho pod nosem, słysząc słowa Jerome'a dotyczące tego, aby lepiej Moretti bał się wysokości. No cóż, ze względu na okoliczności, w jakich się poznali, mógł mieć rację. Ach, gdyby to było takie proste... Są dni, w których Jaime nie ma ochoty robić nic aż tak głupiego, ot, wystarczy mu upicie się i zaśnięcie w łóżku, ale przychodziły też dni, w których miał ochotę wyjść na gzyms czy przejść się przy krawędzi jakiegoś budynku, nieważne, jak wysokiego. Czasami chodził na tory kolejowe, co również nie było najlepszym pomysłem. Bo co innego iść, stanąć czy usiąść sobie z boku i obserwować pociągi, podobno niektórzy ludzie to lubili, a co innego stawać na torach i czekać aż nadjedzie pociąg. Dobrze, że i o tym Jerome nie wiedział. W tym momencie, właśnie z tą osobą, Jaime miał poczucie takiego wstydu za to wszystko, co robił. Mimo, że nie potrafił temu zaprzestać, wręcz nie mógł się powstrzymać od robienia tych wszystkich rzeczy i zachowywania się w sposób, lekko mówiąc, niezdrowy dla samego siebie, to nie uważał tego za wymówkę, którą mógłby się posłużyć podczas przyznawania się mężczyźnie do tego wszystkiego.
    - Zobaczymy, co wyjdzie z tego skoku - uśmiechnął się do niego wesoło. - Też uważam, że to może nie być ona. Pewnie dużo jest tutaj kobiet z takim imieniem i w dodatku blondynek - wzruszył ramionami. No nieważne, może kiedyś przyjdzie czas, kiedy Jaime będzie mógł poznać wybrankę serca swojego bohatera. - Na roller costery jeszcze wsiądę, ale nic poza tym, tak sądzę. Te wszystkie karuzele, okręcające się dookoła własnej osi i w ogóle... Nie, po prostu nie - pokręcił głową i zerknął na niego. - Oczywiście, przecież zabezpieczenie to ważna sprawa - nawiązał do ich wcześniejszej rozmowy, kiedy Jerome uznał, że skok na bungee jest bezpieczniejszy, ponieważ istnieje właśnie to zabezpieczenie, a na dodatek obok stoi instruktor. - Pamiętaj, że to ty na to wpadłeś. Ja wymyśliłem skok ze spadochronem. Nie, żeby to było jakoś super bezpieczniejsze - znów się zaśmiał. - Zobaczymy, co będzie dzisiaj po skoku, tak jak mówisz, a potem się zobaczy.
    Zakładanie uprzęży było dość... stresującym doświadczeniem. Niby ma to zabezpieczyć przed ewentualnymi wypadkami, niby ma chronić... A mimo to Jaime się zdenerwował. Ale całe to zabezpieczenie było dość ciężkie, więc możliwe, że jest też wytrzymałe i faktycznie istniała szansa, że to przeżyją i będzie naprawdę super. I chociaż z jednej strony Moretti się stresował, to jednocześnie nie mógł się już doczekać aż poleci w dół.
    - Mnie zabijesz? Niby dlaczego? - oburzył się, ale ze stresu i tak się uśmiechał, nie bardzo panując nad emocjami. Matko kochana, co to w ogóle miało znaczyć? Jeszcze kilka dni temu bez problemu rozmontowywał okno na szczycie budynku, aby móc przez nie wyjść na gzyms, a teraz bał się tego? Jasna cholera by to... - Sam to wymyśliłeś, po pierwsze, a po drugie wcale nie jesteś za stary - dodał jeszcze, kiedy w końcu się zatrzymali. - O, wow... - westchnął, zachwycony widokiem, ale zaraz jego myśli znów znajdowały się tu i teraz. Okej. To już. Za momencik... - Sam jesteś szczyl! - dodał jeszcze, nim Jerome zniknął gdzieś w dole.
    Jaime natychmiast wychylił się do przodu, żeby obserwować, jak Jerome spada w dół, a potem lina z łatwością się naciąga i... wszystko było w porządku. Ba, Jerome nawet się śmiał! A to by znaczyło, że to serio jest niesamowite przeżycie. I właściwie Jaime już się nie mógł doczekać. Musiał jedynie chwilę jeszcze postać, aby Jerome ze spokojem wylądował na ziemi, spuszczany powoli w dół. Tam odebrało go dwóch innych instruktorów i pomogło stanąć na nogi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - No dobrze, komu w drogę, temu trampki, czy jak to było - Jaime podszedł do krawędzi, odwrócił się do niej tyłem (przypatrzył to na jednym filmie), odetchnął, a potem również rozłożył ramiona i pochylił się do tyłu.
      Uczucie spadania było lekko przerażające, ale zarazem przyjemne. Może i nie trwało to zastraszająco długo, a wpinająca się uprząż dała o sobie znać już wkrótce, to Jaime mógł stwierdzić, że to cholernie dobre uczucie. Oczywiście z jego ust także nie mogło zabraknąć okrzyku radości. Doświadczenie czegoś takiego na własnej skórze było naprawdę niezwykłe. No i halo, wszystko poszło tak, jak powinno, liny wytrzymały, nikogo nie rozdarło na pół i tak dalej.
      Kiedy i Jaime mógł stanąć z powrotem na ziemi, uśmiechał się szeroko. Czuł, jak w jego ciele rozchodzi się bardzo dużo pozytywnych emocji. Wciąż czuł też adrenalinę. Zaraz uniósł rękę wysoko w górę, aby on i Jerome mogli przybić sobie mocną i głośnią piątkę.
      - To było zajebiste! - zawołał radośnie chłopak, wciąż szczerząc się wesoło. Zdecydowanie zapamięta ten dzień i to doświadczenie do końca życia.

      [Luzik :D To Twoje odpisy :D]

      Jaime, któremu chce się żyć

      Usuń
  125. Rudowłosa właśnie za to kochała treningi tutaj, czy też te prywatne, gdy miała humor na wygibasy na rurze, ponieważ zapomniała o całym świecie, o troskach i po prostu czerpała niczym niezakłóconą przyjemność. Nie przyszło to tak od razu, ponieważ wypracowanie regularności ćwiczeń było chyba najcięższym z zadań. Zmuszała się przez jakieś dwa miesiące, a potem już nie musiała. Sama z chęcią ruszała na kolejny trening, by skopać komuś tyłek, czy też spalić nadprogramowe kalorię po litrowym pudełku lodów. Słysząc szatyna skrzyżowała ręcę na piersi, a jedna brew poszybowała ku górze. Całą jej postawa mówiła głośno i wyraźnie No słucham, co przeskrobałeś?
    - Tak myślałam, że Michael to zdrajca jeden jest i chciał widzieć jak znów przegrywam! – krzyknęła mając nadzieję, że tamten to usłyszy, jednak wcale nie byłą zła. Jej oczy nadal lśniły, a ust nie opuszczał szczery uśmiech.
    - Ale długa droga przed Tobą, żeby mnie pokonać w walce fair- powiedziała to puszczając perskie oko, chociaż nie była do końca pewna, czy mężczyzna w ogóle brał pod uwagę to, by kontynuować treningi.
    - Brzmi jak plan.- pokiwała tylko jeszcze głową i zniknęła w damskiej przebieralni. Mimo ograniczonego czasu postanowiła, jednak umyć swą rudą czuprynę, która zdążyła przesiąknąć zapachem siłowni. Prysznic zawsze brała krótki, toteż miała chwilę by podsuszyć lekko niesforne kosmyki. Naciągnęła na tyłek czarne, długie spodnie, a na bokserkę tego samego koloru zarzuciła koszulę w czerwoną kratę. Nie pomyślała o kurtce, bo w kocu nadal dnie okazywały się wyjątkowo ciepłe. Chwytając komórkę spojrzała na godzinę i nadal z lekko wilgotną głową wybiegła z budynku. Nie chciała bowiem, by Marshall musiał na nią czekać zbyt długo. Drugim powodem oczywiście był głód, które dawał się we znaki w postaci donośnego burczenia. Ku jej zaskoczeniu mężczyzny nie było jeszcze na zewnątrz, więc spokojnie mogła wziąć kilka głębszych oddechów i odsapnąć. Nim się obejrzała, a postawny szatyn był już u jej boku.
    - Widzę, widzę – zaśmiała się przeczesała palcami splątane końcówki. -Mamy dwie opcje pizza albo azjatyckie jedzonko. – poinformowała towarzysza, ponieważ obie knajpki z wcześniej wymienioną specyfikacją menu były równie blisko, tylko w dwóch przeciwnych kierunkach.
    - Także wybieraj, w końcu udało Ci się mnie pokonać.- pokazała mu koniuszek języka idąc powoli w kierunku głównej ulicy.
    Charlotte oczywiście odezwała się do Pakera jak obiecała Jeromowi, jednak ten był nieskory do podania jej jakichkolwiek szczegółów. Usłyszała tylko, ze to załatwi. Rozumiała ten ton, ponieważ sama, bez niczyjej pomocy posłała go na drzewo, a teraz chciała jakieś przysługi. To było równie niedorzeczne, co sprytne, ponieważ miała na niego dobry haczyk. Nie robiła żadnego dochodzenia, ponieważ nie było takiej potrzeby. To alkohol jej pomógł, a raczej jego namiar rozwiązują język poważanemu developerowi na tematy kilku przetargów. Wiedziała, że nie będzie mogła walczyć tą kartą w nieskończoność, jednak miała cichą nadzieję, ze tak przyczyni się chociaż do rozwiązania problemów nowego znajomego. Jakaż była naiwna miała się dopiero dowiedzieć, jednak teraz w ogóle nie kwestionowała tych urywkowych odpowiedzi na jej pytania.
    - To co jesteś bardziej amerykański, czy masz w sobie coś z Azjaty? – przy tym drugim rozciągnęła śmiesznie swe oczy, by zrobiły się odrobinę skośne. Chciała, by zdecydował gdzie mają się udać, ponieważ była głodna jak diabli, a mrok na zewnątrz tylko utwierdzał ją w przekonaniu, ze było już późno. Jutro z rana miała swój samolot, więc w planie też była odpowiednia dawka snu.

    [Nie wiem, czy nie przyspieszmy nieco okazji i nie ruszamy do machloi Parkera? 😉 Jeśli oczywiście nie masz nic przeciw!]
    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  126. [A dzień dobry, dzień dobry! I gratuluję, nadal trzymasz ten okręt na wodzie, nadal w bardzo dobrym stanie, nadal z załogą na wysokim poziomie – chapeau bas, moja droga, zdecydowanie! Jeśli natomiast chodzi o niedowierzanie, to – uwierz mi! – moje też jest wielkie, tyle że rozkłada się między „kobieto, czy to nie jest szaleństwo”?, a „matkieboskie, to naprawdę już tyle minęło”?! :D Ale miło jest być z powrotem, nawet jeśli nie mogę się pochwalić rodziną, a z tą karierą to spokojnie, chociaż coraz lepiej. :D A jak u Ciebie? Życiowo w porządku? :)
    Dziękuję Ci mocno za powitanie i za miłe słowa! MJ jest moim eksperymentem, okropnie do mnie podobnym, więc zobaczymy, co się z tego wykluje. Widzę jednak, że kto, jak kto, ale akurat Ty coś o tym wiesz, skoro Twój Jerome to też chęć nowego. I, warto dodać, cudownie udana chęć! Myślę sobie, że czasami chciałabym mieć w sobie tyle impulsywności i, bądź co bądź, jaj, żeby podjąć takie kroki, jak Twój pan. Brawa dla niego!
    Słuchaj, tak kombinuję nad tym naszym wątkiem, bo oczywiście jestem na tak, no i kombinuję, ale albo to aura pogodowa nie sprzyja, albo wykład, na którym to piszę, albo wszystko naraz, niemniej próbuję ustalić, czy współlokatorka Twojego pana to istotka-npc, czy blogowa? :D Szukam różnych możliwości powiązań…]

    MJ

    OdpowiedzUsuń
  127. I chyba właśnie dlatego to wszystko było takie wyjątkowe, uzupełniało egzystencję, którą powoli - właściwie - się stawało. Miłość, jaką od niego dostawała, potrafiła przykrywać wszelkie złośliwości losu, goiła wielkie rany na duszy, a także sklejała kawałki połamanego serca, dając dziewczynie pewność, że ona też potrafi kochać. Do pewnego momentu obawiała się tego najbardziej na świecie - dać komuś całą siebie, oddać się doszczętnie, przekazać klucze do wszystkich swoich mentalnych kłódek. Wiedziała, że jeśli będzie aż tak zależna od danej osoby, z pewnością będzie jej ciężej kontrolować wszystko to, co działo się z nią samą, ale i decyzje, które musiała podejmować, nie skupiały się wyłącznie na jednostce. Musiała poszerzyć horyzont myślenia, odłożyć wszelkie pościgi i podróże na bok, ale… Cóż, w ostatecznym rozrachunku tylko na tym zyskała, nie tracąc właściwie nic. Bo przecież świat mogła zwiedzać razem z nim, a osoba, której tak szukała, sama się w końcu pojawiła.
    Kto jednak przypuszczał, że gdy już przywita to szczęście u swoich drzwi, będzie się to równało z aż takim chaosem? Nieraz czuła, że wszystko wokół niej wiruje, wrzucając dziewczynę w bezkresną czeluść, z której nijak nie mogła się wydostać. To pogłębiało się w chwilach, kiedy nie miała Marshalla obok siebie; samotne noce potrafiły nieźle odbić się też na jej zdrowiu, zarówno psychicznym, jak i fizycznym. Nie mogła przestać myśleć o tym, kiedy znowu będą razem, kiedy wreszcie będzie mogła go poczuć w jakikolwiek sposób, ponieważ stało się to dla niej pewnego rodzaju narkotykiem. Za żadne skarby jednak nie chciała udać się na jakąkolwiek terapię odwykową, bo któż normalny sam z siebie zrezygnowałby z czegoś podobnego? Chyba tylko najczystszej krwi masochista.
    I mimo wszystko… Nie ważne, co by się wydarzyło. Ile razy musiałaby jeszcze upaść. Liczyło się tylko to, że dostali od losu możliwość przeżycia tego wszystkiego, gdzie nawet najprostsze czynności smakowały niczym rajskie owoce, urwane prosto z najstarszego drzewa. Bo choć nie byli ze sobą długo, to panna Woolf miała pewność, że to własnie z nim chce spędzić resztę swoich dni, budzić się i zasypiać, obserwować zmarszczki pojawiające się na twarzy Jerome’a, aż w końcu trzymać za rękę i wydać ostatnie tchnienie, o ile będzie jej to dane. Nie sądziła, że miłość kiedykolwiek znajdzie się u niej na tak wysokim miejscu, degradując właściwie wszystko inne. Ale to światło, ten cudowny urok namiętności, wzajemnego zrozumienia i walki o wspólną przyszłość sprawiał, że porozrzucane puzzle układanki zaczęły same się odnajdować, zaledwie za pomocą drobnego, ale i jakże wielkiego kocham .
    Właśnie - i o te spojrzenia też chodziło. Bo, czy ktokolwiek mógłby zaprzeczyć, że między tą dwójką rozrastała się ogromna chemia? Wystarczyło popatrzeć na nich z boku, a dostrzegało się jedynie najczystsze i najpiękniejsze elementy człowieczeństwa, jakie zostały w tym przesyconym dymem kłamstw i obłud cynicznym świecie.
    Aż wzięła głębszy oddech i jęknęła cicho, zaciskając szczęki. Poczuła, jak gorąco rozlewa się po jej ciele cienkimi nićmi, w ten sposób docierając nawet do najdalszych zakamarków. Kiedy tylko się odchylił, od razu, jakby nęcona czarem, przybliżyła się do niego i zaczeła składać drobne pocałunki na szyi Jerome’a, przygryzając gdzieniegdzie skórę. Zwłaszcza w momencie, gdy wspomniał o urzędzie. Uśmiechnęła się wtedy szeroko, kątem oka próbując dojrzeć jego oblicza, aż w końcu rownież się odsunęła, ale tylko po to, by móc skupić się na ustach bruneta.
    - Czego tylko chcesz - wyszeptała, bawiąc się przez chwilę jego wargami, by zaraz złożyć na nich soczysty i gorący pocałunek. - Chcę dokładnie tego samego, co ty. Tylko nas, po prostu nas. Świat może poczekać - przyznała powtarzając za nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wystarczyło, by odsunął się tylko na małą odległość, a chłód wdarł się między nich. Lecz i on został zmieciony w ułamku sekundy, za sprawą kolejnych czynów bruneta.
      Kolejny raz ogromne zaskoczenie uderzyło ją z całą mocą, odwracając o sto osiemdziesiąt stopni bieg strumienia myśli blondynki, przewartościowując wszystkie drobnostki, jak i ważniejsze sprawy, jakie miały miejsce podczas jej dwudziestokilkuletniej egzystencji. Znów wystarczył jeden gest, aby dostała objawienia, przedarła się przez kolejny mur we własnym wnętrzu, dotykając tych odłamów sumienia, o których zapomniała, bądź nie miała nawet pojęcia o ich istnieniu. Blask, jaki zadomowił się w sercu Jen, jeszcze bardziej zakorzeniał miłość do niego, jeszcze bardziej sprawiał, że owoce tego uczucia rosły w siłę… Może i nawet tą materialną.
      Słuchała go, łykając każde słowo, wyciągając z niego każdy sens i analizując z prędkością światła po tysiąckroć, dalej mając wrażenie, że to wciąż za mało. Że nigdy nie będzie w stanie przetworzyć tego, czym ją obdarzał, pozostając jedynie marnym pionkiem na tej szalonej planszy, choć to nie mądrość grała z głupotą, a coraz to wyższe poziomy świadomości.
      Oczy panny Woolf przypominały teraz bardziej latarnie, które zapalane były iskrami przeskakującymi ze spojrzenia Jerome’a, wpadając prosto między niemal czarne tęczówki dziewczyny. Rozpalał w niej fantazję, dobroć, siłę i jeszcze wiele innych sfer, powodując, że jedyne, czego teraz chciała, to zatopić się w tej chwili, zasnąć i już nie obudzić się, aby ten sen trwał wiecznie. Bo przecież niemożliwe było, aby to wszystko stawało się namacalnie prawdziwe.
      Zdążyła jedynie uśmiechnąć się do niego lekko, wzrokiem uważnie śledząc jego ruchy. A gdy zatrzymał się przy brzuchu… Zamarła, przestała nawet oddychać. Coś w jej gardle ścisnęło się tak mocno, że odebrało blondynce głos, w kącikach oczu zaś pojawiły się łzy. Zmarszczyła brwi i przesunęła dłonią do twarzy, zaraz przyciągając bliżej do siebie samego Marshalla.
      - Kocham cię. Jesteś miłością mojego życia - odparła tonem poważnym, ale ociekającym wszystkim tym, co do niego czuła. Zresztą, idealne odwzorowanie tego mógł dostrzec w jej spojrzeniu, które ciężko było w tym momencie określić słowami. - I nie potrafię sobie wyobrazić, co by było, gdyby cię zabrakło. Tak dobrze, że wróciłeś… - szepnęła, nie mogąc już powstrzymać się przed tym, by znów zbombardować go całym tuzinem gestów składających się na muskanie ustami, sunięcie opuszkami po rozgrzanej już skórze, mimowolne, coraz ciaśniejsze obejmowanie go, czy wreszcie wymienianie się krótkimi, zaś jakże głębokimi spojrzeniami, zderzającymi się w rytm rozbudzonych bijących serc.
      W końcu zdjęła z siebie bieliznę, chcąc wreszcie połączyć się z nim w tym ognistym tańcu ciał i dusz, oddać się mu bez reszty, choć tak naprawdę zrobiła to już dawno temu.
      - Poślubię cię choćby już jutro, kiedy tylko chcesz - powiedziała cicho, gdy tym razem to ona pochylała się nad nim, siadając na łóżku. - Nikt nam już tego nie odbierze… Nikt mi cię nie zabierze - dodała, patrząc mu prosto w oczy, a jedną z dłoni błądząc po jego torsie i niższych partiach ciała. - Na zawsze już tylko my - odparła, a jej twarz spowijał błogi spokój, przywołujący na myśl nieco chłodny, ale pachnący świeżością poranek, zwiastujący nowy i długi dzień, dla ludzi żyjących pod prześcieradłem różu i pomarańczu chmur, gdzieś między śpiącymi gwiazdami zenitu.

      Jen Woolf <3 <3 <3

      Usuń
  128. Trzeba zacząć od tego, że Jasper w przeszłości był zupełnie innym człowiekiem. Kilka lat wcześniej nosił dłuższe włosy, które prawie opadały mu na ramiona. Zakładał też soczewki w różnych kolorach i wzorach, nazywane przez babcie odrażającymi. Całe to zamieszanie związane z wyglądem dawno uleciało, a on teraz przypominał prawdziwego człowieka, a nie jakiegoś demona. Uśmiechając się na to wspomnienie, mruknął cicho, przypominając sobie moment, w którym sprzedawał wysłużony motocykl. Był jego pierwszym zakupem, kiedy zdał egzamin teoretyczny oraz praktyczny, odbierając dokument po pierwszej próbie zakończonej sukcesem. Może nigdy nie rozstałby się z zielonym w niektórych miejscach Kawasaki pochodzącym z serii Supersport & Sport, a dokładniej znanym jako Ninja ZX-10RR, ale w sierpniu ubiegłego roku jakimś cudem uniknął czołowego zderzenia z wyprzedzającym samochodem dostawczym. Skończyło się na tym, że przez blisko trzy tygodnie miał zwichniętą kostkę, zdartą rękę od łokcia po samą dłoń i wielkiego siniaka na prawym policzku.
    Podchodząc do każdego z siedmiu stanowisk zastanawiałby się, jakby to było, gdyby to on miał walczyć ze wszystkich sił o nową przyszłość. Czy podołałby narzuconym zadaniom? Czy nie okazałoby się, że zupełnie się nie nadaje, a fryzjerstwo nie jest jego mocną stroną? Może miał doświadczenie i ukończył liczne kursy pod czujnym okiem fryzjera, którego nic by pewnie nie zaskoczyło, ale skąd mógł wiedzieć, że wygrałby rywalizację przeprowadzaną w salonie kolegi? Wyrzucając kubeczek po kawie z mlekiem, przysiadł na jednym z foteli, kręcąc się o trzysta sześćdziesiąt stopni.
    — Jak to poetycko zabrzmiało, Jerome — zaśmiał się i przysunął się do blatu, gdzie leżały nożyczki, szczotki, maszynka oraz lokówka. — George należy do bardzo pracowitych osób, więc pewnie wymyślił szalone polecenia, których sam bym nie zrobił — szepnął, ale później przestał to robić, gdyż ojciec pięcioletniej Daisy wyszedł na zewnątrz, odbierając w pośpiechu telefon. — A wracając do tej nauki polskiego, to zależy. Musiałem przysiąść i gdy odpoczywałem od koszykówki, to brałem słownik i uczyłem się tych wszystkich słów z ś, ć i innymi dziwnymi literkami. Mogłem się poddać i rozmawiać z dziadkami oraz najbliższą rodziną taty po angielsku, ale to byłoby takie sztuczne. W końcu nazywam się Małecki, więc powinienem umieć jakieś podstawy, a teraz bez problemu rozmawiam z moją kochaną babcią o wszystkim. Dlatego nie wystrasz się tego, że wchodząc kiedyś do salonu usłyszysz, jak mówię w nieznajomym języku, a Ty zaplątałbyś sobie w tym czasie język. To kwestia przyzwyczajenia i ciągłego szlifowania trudnych zdań.
    Dosłownie po dziesięciu minutach pojawiły się dwie fryzjerki, których Jasper zupełnie nie kojarzył i poprawiając zbyt krótkie sukienki, usiadły na najbliższej kanapie. Na to wygląda, że albo obie szukały pracowników, albo tworzyły duet podobny do tego z salonu Małeckich, ale w pełni damski. Wstając z fotela, na którym za chwilę usiądzie modelka i zajmie się nią profesjonalista, oparł się o ścianę, patrząc z zainteresowaniem na wchodzących po kolei kandydatów. Czy wśród nich znajdzie kogoś wartego zaufania? Kogoś, kto odnajdzie się w tym ich fryzjerskim psychiatryku, gdzie będą rządzić pikantne wymiany zdań między Maritą, Philippem i bardziej spokojniejszymi od tej dwójki Camilą oraz Jeromem?
    — Jeszcze raz witam wszystkich bardzo serdecznie. Nazywam się George Smith i jestem właścicielem tego malutkiego gniazdka. Waszej pracy będzie przyglądać się pewna czwórka osób, a wśród nich jest Jasper Peter Małecki oraz Hayley Mendes.
    — Wiedziałem, że ją skądś kojarzę, chociaż pewny nie byłem. Ta dziewczyna miała wyjść za naszego Philippa z dwa lata temu, ale uciekła mu z Urzędu Stanu Cywilnego, gdy ten skończył mówić przysięgę małżeńską. — obrócił się w kierunku Marshalla, przekazując mu informację o wydarzeniu, po którym fryzjer trafił do jego zespołu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pierwsze stanowisko należy do Mackenzie, drugie przejmuje Johnny, trzecie dla Audrey, przy czwartym melduje się Eveline, przy piątym stoi Kendall, a przy przedostatnim oraz ostatnim pojawią się Nathaniel i Colin — postawił na środku stołu kolorowe pudełeczko z pojedynczymi karteczkami. — Tu macie swoje zadania, ale tam znajdziecie jedynie hasła, które mają Was nakierować na odpowiednią ścieżką, więc nie szukajcie niczego innego oprócz słów impreza czy spotkanie służbowe. Życzę powodzenia!

      Jasper

      Usuń
  129. Droga do wymarzonego raju zazwyczaj była długa i ciężka. No, chyba, że było się szczęśliwcem, który od samego początku miał łatwiej, nie musiał się o nic starać. le czy w ten sposób ów osoba potrafiła docenić to, co miała? Skoro cuda mogły być codziennością, to jak, w takim wypadku, postrzegałaby zwykłe dobre chwile? Odcienie czerni i szarości również w życiu były ważne, a egzystując jedynie w słodkich pastelach, w pewnym momencie można było zatracić jakąś część siebie. I nie chodzi o to, że ludzie pozytywni, ciągle uśmiechający się i widzący życie przez różowe okulary byli gorsi - wręcz przeciwnie. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, że jeśli od początku żyli w bajce, to taka mogła się po pewnym czasie stać dla nich koszmarem, gdyby tylko pojawiło się na ich drodze jakieś losowe niepowodzenie. Jak wtedy walczyliby z czymś, co by naprawdę było straszne? Prawdopodobnie nagle ta wspaniałość codzienności stałaby się przy okazji ich przekleństwem. A Jen i Jerome, może właśnie dlatego, że przeszli już aż tyle, potrafili cieszyć się nawet drobnostkami, które w swej istocie tak naprawdę były z tego wszystkiego najlepsze. Nie musieli zdobywać gór, żeby wejść na sam szczyt, nie musieli również udowadniać sobie wzajemnego uczucia, bo widoczne to było na wylot w samych ich spojrzeniach. Bo czy łąka pełna pięknych, różnobarwnych kwiatów przestaje nią być, jeśli nie kwitną na niej żadne róże, uznawane już za swego rodzaju symbol miłości? Zdecydowanie nie. Inne rośliny wciąż będą mieć płatki, łodygi i liście, będąc po prostu charakterystyczne dla samych siebie. Tak też było ze wspomnianą miłością - wszyscy przeżywali ją inaczej, wiele wartości znajdowało się na przeróżnych miejscach priorytetów danych jednostek, tworząc osobliwą strukturę-pajęczynę, po której poruszali się ludzie. Łatwo w nią było wpaść, a trudniej się z niej wyplątać, co niekiedy okazywało się wręcz niemożliwe do wykonania. I nawet to miało swoje dwa oblicza; z jednej strony znalezienie tego kogoś mogło graniczyć z cudem i kiedy już się to stało, miłość trwała w sercach aż po grób, będąc odwzajemnioną. Innym razem jakiś nieszczęśliwiec mógł wpaść w pułapkę zastawioną przez czyhającego w rogu, śmiercionośnego pająka, stając się jego ofiarą i ostatecznie ginąc w sidłach nieodwzajemnionego uczucia. Bo przecież i takie znajdowały się na szeroko rozciągających się połaciach zieleni, gdzie nie brak było kąsających owadów, ale i czterolistnych koniczyn. Wszystko w dużej mierze zależało od szczęścia, ale kto powiedział, że nie można mu pomóc? Gdyby kilka miesięcy temu Jen stwierdziła, że to nie dla niej, że nie chce spróbować, pewnie by teraz mocno żałowała. A tak? Pozwoliła, by jej szklane, towarzyszące od kilku lat odbicie mogło wreszcie się potłuc, tym samym pozwalając dziewczynie przejść przez niematerialny próg mentalnego więzienia, w jakim, poniekąd, trwała. Nie sądziła, że oddanie się komuś będzie tak naprawdę jej uwolnieniem, a więc dlatego każdego dnia dziękowała w duchu, że przypadek sprawił, iż wylądowała na Barbadosie, gdzie praktycznie nie zyskała zbyt wiele poszlak w czasie poszukiwania brata. Jednak urok tego miejsca oczarował ją na tyle, by zechciała głębiej poznać ów wyspę, ostatecznie lądując w Rockfield. I to również było przecież czystym przypadkiem; jedna jazda stopem odmieniła całe jej życie.
    Uśmiechnęła się kącikami, a potem zaśmiała pod nosem i pokręciła głową.
    - Uwierz mi, nie chciałbyś z nimi mieszkać, nawet na jednej wyspie - stwierdziła, już sobie wyobrażając babcię ze strony matki, latającą po wszystkich możliwych kurortach i szukającej pięciogwiazdkowego hotelu. Skąd ona by tam brała swoje odmładzające odchody kanarka?
    Zamknęła mocno oczy, by dłużej już o tym nie myśleć, a skupić się na tym, co działo się w tej chwili.
    A inne kraje…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Mogłaby być Tajlandia - szepnęła tylko jeszcze, odświeżając wszystkie wspomnienia sprzed paru miesięcy. Czasu, gdzie prawdopodobnie była najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Ale przecież mogli zbudować swój własny azyl… Co chyba już zaczęli nawet robić.
      Wiedziała doskonale, co mógł dostrzec po jej zmieniającym się wyrazie twarzy, który stał się ciepły, delikatny, a spojrzenie nieco zamglone, choć w dalszym ciągu ostre. Skinęła głową i pocałowała go lekko, a kolejnej chwili próbując się ułożyć tak, jak sobie tego życzył. Z uniesioną brwią odczytywała wszystkie wskazówki, ostatecznie przyjmując odpowiednią pozycję. A gdy poczuła go za sobą, ciepło rozlało się strumieniami po jej plecach, następnie ramionach i nogach, obezwładniając trwającym kilka sekund dreszczem ciało. Aż serce zabiło mocniej i szybciej, a spomiędzy ust dziewczyny wydobyło się ciche westchnienie, które w krótkim czasie zamieniło się w całe ich tysiące. Coś pełzło w środku niej, okręcając się wokół kości, potem przeskakując na tkanki, wreszcie przedzierając się do samego umysłu. Może właśnie były to te kwiaty z dziko porastającej łąki…?
      Mimowolnie zaczęła przylegać do niego coraz ciaśniej, zwłaszcza w momencie, kiedy jedną z dłoni ulokowała na jego ciele, gdzieniegdzie mocniej zaciskając palce. Zaczęła się też wić delikatnie pod wpływem jego czynów, przygryzając dolną wargę i przymykając powieki, by w jak największym stopniu czuć rozsadzającą ją od środka rozkosz. Jęknęła głośniej, będąc z nim już całkowicie blisko; aż wygięła się momentalnie, odwracając w jego kierunku głowę. Uśmiechnęła się do niego zalotnie, po czym, choć nieco z trudem, zaczęła muskać go powoli i lekko, zaczynając też nieznacznie poruszać biodrami. A nawet i ten najmniejszy ruch wywoływał w niej wysoko pobudzające fale, nie pozwalające rozumowi działać i grać na tych samych, starych nutach. Tworzyli właśnie własną, nową piosenkę, która z przemijającymi sekundami stawała się coraz dzikszym, pożądliwym dźwiękiem, rozpędzającym machinę uniesień na nawyższe obroty, przenosząc się z tym i na zachowanie ciała.
      - Mnie ciebie bardziej - szepnęła z błyskiem w oku, łapiąc jedną z jego dłoni i przenosząc na siebie, początkowo będąc jej przewodnikiem; wskazywała mu, gdzie chce być dotykana, a potem oddała się w pełni temu fascynującemu uczuciu, tworzącemu między nimi idealną równowagę, niczym Yin i Yang.

      Jen Woolf <3

      Usuń
  130. [Cześć! To mój taki cichy powrót, kiedyś już tu byłam i pamiętam Cię z Maille? Jeśli przekręciłam imię to musisz mi wybaczyć, skleroza boli. :D Niemniej dziękuję za powitanie i mam nadzieję, że zostanę tu z Ewką na dłużej.
    Nie mogę się też oprzeć pokusie, by nie zaprosić Cię do wspólnego wątku. Skoro oboje mieszkają na Brooklynie, to może by jakoś połączyć ich losy, albo zrobić z nich sąsiadów? <; To taka luźna propozycja i widzę, że limit masz przekroczony, więc jeśli nie znajdziesz czasu i chęci, to rozumiem :D]

    Eva Baker

    OdpowiedzUsuń
  131. [A jeśli mogę zapytać, to czemu z niej zrezygnowałaś? Bo chyba dość długo ją prowadziłaś. :D
    Ach, rozumiem. Niestety Eva mieszka od kilku tygodni na Brooklynie, więc nie wiem czy mogliby jeszcze na siebie wpaść... wcześniej żyła sobie na Manhattanie. Ale jasne, mogą na siebie wpaść kiedy będzie zabierał swoje rzeczy. Mogę nam nawet zacząć. :D]

    Eva Baker

    OdpowiedzUsuń
  132. [A, rozumiem. :D
    Eva miewa czasami stany lękowe, więc początkowo mogłaby obserwować go przez wizjer i w jej głowie zrodziłoby się 2718191 myśli o tym, co on tutaj kombinuje. Mogłaby mu nawet czymś przydzwonić. :D]

    Eva Baker

    OdpowiedzUsuń
  133. W tym momencie, jakoś nie potrafiła myśleć, czy będzie dzisiejszej nocy miała miejsce do spania. Przeżywała po prostu fakt, że jest na Barbadosie. W miejscu, które do tej pory wydawało się być dostępne tylko w marzeniach. Po części taka była prawda. Nie zarabiała z kolei aż tyle, aby pozwolić sobie na długie wakacje w jakimś bajeranckim miejscu, a teraz jeszcze za pobyt tutaj jej zapłacą. Co prawda nie tak spodziewała się spędzić czas na Barbadosie, ale nie miała zamiaru narzekać. Prawda była taka, że mogłaby skończyć o wiele gorzej niż tylko bez pewnego łóżka na jedną noc. W tym momencie nawet nie przeszkadzałby jej kawałek koca rozłożony gdzieś na trawie, teraz było gorąco, a temperatury raczej drastycznie nie spadały. Czuła klejącą się do ciała koszulkę, w środku nocy temperatury były zapewne niewiele niższe.
    — Ja rozumiem, tylko Barbados wydaje się być takim miejscem… no po prostu idealnym. Wszędzie trzeba pracować, nawet na takich Maledivach, ale zwyczajnie mnie zastanawia, jak to wygląda. Nie ma tak, jak w Nowym Jorku czy nawet w Paryżu czy Lille, gdzie ciągle ludzie się spieszą, pojawiają się grupy wycieczkowe. Jak na razie mam wrażenie, że jest tu dość… spokojnie. Ale to na swój sposób chyba nawet dobrze — odpowiedziała. Mieszkańcy na pewno czasem mogli mieć dość turystów, którzy zachwycali się wodą czy piaskiem. Lynie już do tych osób należała, ale tak samo w Paryżu czasem, gdy siedziała w centrum to miała wrażenie, że jest o wiele więcej turystów niż mieszkańców Paryża z prawdziwego zdarzenia. Pretensji mieć nie miała, sama z początku była turystką, którą wszystko cieszyło. W Nowym Jorku wciąż się tak zachowywała, pewnych rzeczy nie dało się po prostu oduczyć czy do nich przyzwyczaić. — Oczywiście, że jesteś na przegranej pozycji. Nie mam pojęcia czemu myślałeś, że jest inaczej. Wszystko mi dziś wylatuje z głowy, mówisz płynnie po francusku? Bo jeśli nie, to spokojnie możemy jeszcze cię obgadać i nawet do końca nie zdasz sobie z tego sprawy — stwierdziła z uśmiechem. Nie, żeby faktycznie zamierzała go obgadywać, ale sama taka myśl była zwyczajnie zabawna.
    — Niezbyt. Ostatnio mi dokuczał brak środków, aby się tym zająć, więc na razie stoję w miejscu z poszukiwaniami, ale… z drugiej strony tez nie jestem pewna, czy chcę go odnajdywać — odparła lekko wzruszając ramionami. Może gdzieś na ulicy już go minęła? Może kupują bułki w tym samym sklepie, może mówi jej dzień dobry, a ona o tym nie wie? Pojęcia nie miała, ale gdy już go znajdzie to zmieni życie nie tylko sobie, ale tez i jego ewentualnej rodzinie, a nie była pewna czy jest gotowa na to, aby aż tak bardzo wchodzić z butami w cudze życia. Nie czuła, że ma do tego prawo i nie chciałaby, aby nagle ktoś wparował do jej codzienności zmieniając ją o sto osiemdziesiąt stopni, ale jednak z drugiej strony chciałaby wiedzieć kim był mężczyzna, który namieszał tak bardzo w życiu jej mamy.
    — Jutro nam przecież nie ucieknie — powiedziała brunetka wysiadając z samochodu. Spojrzała tylko na swój telefon, ale nie miała żadnych wiadomości. Zaraz po tym od razu schowała go do kieszeni i więcej na ten moment wyciągać go nie zamierzała. — Jak już wrócisz do Nowego Jorku, to jakoś ci się odwdzięczę — dodała spoglądając na Jerome. Nie chciałaby z nim stracić kontaktu, polubiła go i na pewno dobrze by się dogadywali również w Stanach, skoro tu potrafili.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  134. [Obiecałam, więc jestem z zaczęciem. Mam nadzieję, że jest oki. <;]

    Dochodziła już północ, ale Eva nie czuła zmęczenia. Nerwowo i zdecydowanie zbyt szybko stukała szczupłymi palcami w klawiaturę, wraz z literkami pojawiającymi się na ekranie pozbywała się narastającej w jej ciele frustracji i przelewała wszystkie uczucia, które w niej siedziały, wszystkie emocje, dobre i złe. Kiedy skończyła pisać, nie przeczytała tekstu jeszcze raz. Nie analizowała każdej kolejnej linijki, nie skupiała się na tym co trzeba poprawić. Po prostu kliknęła „opublikuj”. Gdyby wróciła do swoich pierwszych słów, gdyby przeczytała to kilkanaście razy, wiedziałaby że nie może tego opublikować. Po prostu zabrakłoby jej odwagi; stchórzyłaby. Zamknęła laptopa, opierając łokcie na biurku i chowając twarz w dłoniach. Ziewnęła przeciągle, choć wciąż nie czuła zmęczenia. Zerknęła za zegarek, utwierdzając się w przekonaniu, że powinna była się już położyć, głównie dlatego że rano czekały ją nużące zajęcia, na które wcale nie miała zamiaru iść. Semestr dopiero co się zaczął, a ona już miała dość. Ale przecież nie mogła rzucić studiów na pierwszym roku, prawda? W ogóle nie mogła ich rzucić, jeśli nie chciała mieć gównianej przyszłości. Westchnęła ciężko i ruszyła w kierunku kuchni; otworzyła lodówkę, opierając się biodrem o jej drzwiczki i wzrokiem mierząc jej zawartość. Chwyciła po butelkę czerwonego wina i zaraz ją otworzyła, pijąc z gwinta. Niespodziewanie z równowagi wytrącił ją hałas, dochodzący z zewnątrz. To na pewno jej sąsiadka, której zdarzało się wracać późnymi porami. Postanowiła to zignorować, kiedy jednak usłyszała pukanie i męski głos? przez jej ciało przebiegł dreszcz. To nie brzmiało dobrze. Zaraz podbiegła do drzwi i zerknęła przez wizjer; kiedy zobaczyła nieznajomego mężczyznę który grzebał przy zamku jej sąsiadki, myślała że dostanie zawału. Dosłownie serce jej się ścisnęło, poczuła jak ręce jej się pocą a butelka wina (którą wciąż trzymała w dłoni) niemal się jej nie wyślizgnęła. Myśl, Eva, myśl!, powtarzała sobie w głowie, jednak nic sensownego nie wymyśliła. Zamiast jak każdy normalny człowiek, dostrzegający potencjalnego złodzieja, zadzwonić na policje, ona go obserwowała i zaraz postanowiła też działać. Nie mogła pozwolić, żeby ten mężczyzna włamał się do mieszkania jej sąsiadki! Choć była mocno spanikowana, to zaraz przekręciła zamek w swoich drzwiach i wyszła na korytarz.
    — Ty wstrętny złodzieju, przyłapałam Cię! — krzyknęła, choć fakt że jej głos był wyjątkowo cichy i miękki sprawiał że zabrzmiało to bardziej jak pisk. — Jak śmiesz włamywać się do mieszkania samotnej kobiety! Jesteś... jesteś... — zająkała się, czując że brakuje jej odpowiednich słów. Wzięła głębszy wdech. Jeden, drugi i trzeci. Stresowała się, a to nie pomagało. Może nie powinna wychodzić z mieszkania? Teraz mógł ją tutaj zamordować. Na samą myśl o tym miała gęsią skórkę i zaczęła pocić się jeszcze bardziej. Oczami wyobraźni widziała już swoje martwe ciało i krew, która była wszędzie. Na podłodze, ścianach, drzwiach, na nim. Nie pomogło to, że powoli się do niej zbliżył; właściwie to pogorszyło sprawę.
    — Odsuń się! Natychmiast! — pisnęła. Nie kontrolowała się za bardzo (ale w końcu jej życie wisiało na włosku, prawda?) i kiedy był tak blisko, że ma wyciągnięcie dłoni, gwałtownie się zamachnęła i uderzyła go butelką, którą wciąż trzymała w dłoni. Uderzyła go butelką wina w głowę. Widziała jak czerwona ciecz spłynęła po jego twarzy, chyba rozcięła mu łuk brwiowy i wszędzie były odłamki szkła i wino, czerwone wino było wszędzie. Nawet na jego koszuli. Całkowicie zdrętwiała. Czuła, że nie jest w stanie się poruszyć. Nie potrafiła wykonać nawet najmniejszego ruchu. Po prostu się w niego wpatrywała, przerażonym i nieco zagubionym wzrokiem. 

    Eva Baker

    OdpowiedzUsuń
  135. Jay nie lubił swojej pracy, ale ją szanował. Wiedział, że ze swoim startem w dorosłe życie i tak wylądował na czterech łapach — trochę wyliniały, trochę sponiewierany, trochę obity, ale w jednym kawałku i zdolny do dalszej walki o przetrwanie, a czy nie o to się mniej-więcej w dzisiejszym świecie sprawy rozchodziły, zwłaszcza w przypadku tych, którzy nigdy nie ukrywali, zupełnie jak Jay, że uczyć się im nie chciało, ale rozrabiać i pchać w kłopoty już jak najbardziej? Głową niewiele mógł zdziałać, bo tak naprawdę wciąż niewiele w niej miał — oprócz tego prztyczka, który sprawiał, że od oazy spokoju w sekundę zmieniał się w diabła tasmańskiego — dostał za to talent do zapierniczania przez cały dzień na budowanie i pracowania pod napięciem, kiedy szef zasadami BHP przejmował się tylko na papierku, a tak naprawdę miał w dupie, kiedy i kogo siepnie prądem tak, że delikwent już nie wstanie, bo przecież firmę stać, żeby zapłacić psie pieniądze przy odszkodowaniu, a milczenie też się da kupić.
    Jay nie mógł powiedzieć, że tutaj też na pewno tak było, ale wcześniej już to widział na własne oczy i ogółem gdyby ktoś go o radę spytał, to najpierw wziąłby od ciekawskiego fajkę, potem by sobie ją przez chwilę popalił ze miną zbolałą jak u sycylijskiej matrony, a na koniec rzekłby głosem głębokim, zachrypniętym i udręczonym: ani się w to, kurwa, nie pchaj. I największy ubaw miałby chyba z miny, z którą by tego zaciekawionego zostawił, bo jak się już człowiek przyzwyczaił i nauczył, że żeby przetrwać, to czasem trzeba mieć na wszystko i wszystkich wywalone i po prostu robić swoje (a przy okazji dobrze wiedzieć jak to swoje dobrze robić) i oto cała filozofia, która z filozofią nie ma właściwie nic wspólnego.
    Taki był z tego Jaya trochę oszołom, trochę oszołom i to z Teksasu (niech każdy sam zgodnie z własnym sumieniem decyduje, co gorsze), trochę kombinator (ale ci, którzy kombinować nie umieli nie docierali daleko, a już na pewno nie ze smażalni ryb w Galvestonie na budowę kompleksu nowych mieszkań w Nowym Jorku), trochę uparty osioł, a trochę człowiek prosty, nieskomplikowany, z jasnym kompasem moralnym i brakiem szacunku dla śmierdzących leni oraz tych, co innych dla własnej korzyści bezczelnie robili w konia.
    Mógłby odwrócić wzrok. Złapać za wkrętarkę i udawać, że nie słyszał. Stwierdzić, że akurat nadszedł jego czas na przerwę. To nie było tak, że on tych opcji nie miał i skorzystać z nich nie mógł, że dało się zrobić tylko i wyłącznie jedno, a więc zacząć od ostrożnego przysłuchiwania się, ot tak, niby jednym uchem, bo akurat się znalazł obok, akurat mu się but rozwiązał, a przecież o własne sznurówki się plątał nie będzie. I to też nie było tak, że nie mógł spróbować nie pamiętać, jak miał dwadzieścia lat, żadnego miejsca, w które mógł pójść na noc, a gość, który dymał go przez tydzień na prawo i lewo, obiecując, że choć roboty mu już nie da, to przynajmniej za to, co wcześniej zrobił zapłaci.
    Miał dużo opcji. Naprawdę dużo. Czemu skorzystał z tej najgorszej — nie potrafił wytłumaczyć. Mógł tylko przyznać, że szef wkurwiał go od dawna, też nieraz wydymał, mówił jedno, a potem robił drugie, oszukiwał, w kulki sobie leciał, kombinował, jak oni wszyscy, którzy biznesem się zajmowali.
    Bo, rozumiesz Jay, biznes to nie taka prosta sprawa.

    OdpowiedzUsuń