Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2172. Come and save me from the monster in my head

Where do I go?
Where do I go when I'm feeling out of control?
And I'm staring at my demons
How do I know that you'll be here when I need ya?
'Cause right now I really need ya

I'm not strong enough to catch my breath
Come and save me from the monster in my head
'Cause I need you here
You keep me safe
You keep me safe and sound


21 maja 2021 roku, Rockfield na Barbadosie

To był kolejny słoneczny dzień w Miami. Jedenastoletni już za chwilę James Moretti wyskoczył z łóżka i zaraz poszedł do pokoju młodszego brata. Otworzył drzwi jak szeroko i nie przejmując się tym, że Jaime śpi, od progu zaczął wołać, że pora wstawać. Były wakacje, koniec lipca, a Jimmy nie lubił marnować czasu. Wszędzie było go pełno i chciał wszystko zobaczyć i być wszędzie. Jak teraz, kiedy najchętniej dobudzałby brata, jednocześnie chcąc być już w jadalni i zajadać się śniadaniem.
– No, wstawaj! Mam pomysł, co dzisiaj będziemy robić! – Jimmy doskoczył do wysokiego łóżka Jaime’ego. – To będzie super wyprawa, zobaczysz. Tylko musimy się przygotować.
Mówiąc „przygotować”, miał na myśli zjeść śniadanie, spakować napój do plecaka, wziąć rowery i wyruszyć w małą podróż.
– Przecież już wstaję – Jaime podniósł się na łóżku, a potem ziewnął przeciągle.
– Chodźmy – ponaglał James.
Jakiś czas później po zjedzeniu grzanek i wypiciu zimnego soku, a także po zrobieniu porannej toalety, bracia Moretti wyruszyli w poszukiwaniu kolejnej przygody. Jednakże widząc, że oddalają się coraz bardziej od miasta, a zbliżają się ku bagnom i mokradłom, Jaime poczuł niepokój. To właśnie on był tym rozsądniejszym (jak na dziewięciolatka) bratem, choć był młodszy.
– To chyba nie jest dobry pomysł, Jimmy, powinniśmy zawrócić – odezwał się, zrównując się rowerem z rowerem brata.
– Przestań, jeszcze kawałek – James uśmiechnął się do niego tajemniczo.
– Ale tam są aligatory…
– No właśnie.
I faktycznie, kilka minut później bracia zsiedli z rowerów i skierowali się w głąb mokradeł. James nie dał się przekonać, że powinni czym prędzej stąd uciekać. I nagle natknęli się na malutkiego aligatora.
– James… - Jaime złapał brata za łokieć.
– Zobacz, jaki słodki. Weźmy tego aligatora do domu – zaproponował śmiało Jimmy.
– Co? – Jaime spojrzał na brata z szeroko otwartymi oczami. – Oszalałeś?! Po pierwsze, to dzikie zwierzę, drapieżnik! Po drugie, nasza mama by chyba dała nam szlaban na całe życie. A po trzecie, tu gdzieś na pewno jest jego mama i będzie chciała nas zjeść! Nie chcę być zjedzony przez aligatora! Idziemy, Jimmy! – złapał mocniej łokieć brata i pociągnął za sobą.

Weźmy tego aligatora do domu…
Jaime otworzył oczy i westchnął. Uśmiechnął się lekko, na swój sen i wspomnienie jednocześnie. To było jedno z ostatnich z Jimmy’m, jakie wspólnie udało im się stworzyć. Oczywiście aligatora do domu nie wzięli i na szczęście po drodze nie natknęli się na żadnego większego. Mimo że tamtego południa Jaime czuł strach, to wspominał to z ciepłem. Może dlatego, że tamta sytuacja odwzorowywała całego Jamesa?
Moretti wstał w końcu z łóżka, spojrzał na rozciągający się za oknem ocean, a potem poszedł do kuchni, mając nadzieję zastać tam Jerome’a.

Mężczyzna, który odwiedził go we śnie, miał znajome rysy twarzy. Jerome był przekonany, że kiedyś już go spotkał, lecz w żaden sposób nie potrafił przypomnieć sobie jego imienia ani też wskazać, gdzie mogli na siebie wpaść. Jednocześnie jakby nie dziwił go fakt, iż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że śni oraz że stojący nieopodal jego łóżka mężczyzna był łudząco podobny do niego samego. Miał ciemną karnację o złotym odcieniu i ciemno brązowe, falowane włosy, luźno puszczone na ramiona. Jego twarzy co prawda nie zdobiła gęsta broda, ale pokrywał ją ciemny, kilkudniowy zarost. Wydawał się też być przynajmniej o kilka lat młodszy od samego Jerome’a, choć jego bystre spojrzenie zdawało się kryć w sobie głęboką mądrość i… smutek?
Dopiero po dłuższej chwili, kiedy tak przypatrywali się sobie w milczeniu, do świadomości wyspiarza wdarł się szarpiący nerwy dźwięk. Początkowo kapanie było na tyle ciche, że Marshall nie zwrócił na nie uwagi, lecz z czasem coraz więcej kropel uderzało o drewnianą podłogę w nierównym rytmie. Z każdym pojedynczym kapnięciem trzydziestolatek stawał się coraz bardziej rozeźlony, aż zaczął rozglądać się nerwowo w poszukiwaniu źródła wwiercającego się w uszy dźwięku i wreszcie to u stóp zjawy dostrzegł powiększającą się kałużę. Niewiele z tego rozumiejąc, popatrzył po mężczyźnie, tym razem skupiając się nie na jego znajomej twarzy, a sylwetce i dostrzegł, że jego ubranie przesiąknięte było wodą. Jeansowe spodnie sięgające mu kolan były ciemne i ciężkie od jej nadmiaru, koszulka zaś przykleiła się do torsu i nawet długie włosy wisiały smętnie wokół jego twarzy, poskręcane w mokre strąki, na co wcześniej Jerome nie zwrócił uwagi.
Raz jeszcze ich spojrzenia się spotkały i tamten uśmiechnął się nieśmiało, a Marshall wreszcie zrozumiał, z kim ma do czynienia.
— Nahuel… — szepnął drżącym głosem i cokolwiek zdecydowałby się zrobić, nieznana siła przygwoździła go do łóżka. Wyspiarz stracił władzę nad ciałem i zdawało się, że nawet głos nie był mu posłuszny, bo kiedy otworzył usta, nie uleciał z nich żaden dźwięk.
— Nie bój się. — Nahuel uśmiechnął się szerzej, zbliżył się i przysiadł na skraju łóżka. Pościel jak i materac natychmiast zaczęły przejmować wodę z jego ubrań, przez co Jerome poczuł wilgoć podpełzającą do jego nóg, w nozdrza zaś uderzył go znajomy, słony zapach oceanu. — Nie takiego mnie zapamiętałeś, prawda?
— Byliśmy wtedy dziećmi…
— Ale czy nie tak mnie sobie wyobrażałeś, kiedy zastanawiałeś się, jak mógłbym teraz wyglądać? — spytał i rozłożywszy ramiona, spojrzał po sobie, po czym uśmiechnął się z zadowoleniem wywołanym jakoby osiągniętym efektem. — Mnie się podoba. Ale ten zarost strasznie drapie — zauważył i podrapał się po policzku. — I pomyśleć, że kiedyś nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie będę mógł zacząć się golić…
— Co ty tu…?
— Co ja tu robię? — przerwał mu z przekornym uśmiechem. — Odwiedzam we śnie starszego brata.
— Kiedy już dawno mi się nie śniłeś…
— Ponieważ życie nieubłaganie pędzi na przód, Jerome. Dla mnie czas się zatrzymał, ale nie dla ciebie. Choć podoba mi się ta sztuczka — przyznał z rozbawieniem i przesunął dłonią po twarzy, opuszkami palców badając krótkie, kłujące włoski. Miał ciało dorosłego mężczyzny, ale jego miodowe oczy upstrzone złotymi plamkami błyszczały jak wtedy, gdy miał jedenaście lat. — Przychodzę ci powiedzieć, żebyś wreszcie przestał się zadręczać. Minęło przecież już tyle lat… Jerome… — powiedział z łagodną przyganą. — Prawda jest taka, że nie mogłeś wtedy niczego zrobić…
— Gdybym szybciej zareagował… Mocniej cię złapał!
— Nie — zaprzeczył Nahuel i potrząsnął głową. — To niczego by nie zmieniło. Ale dzisiaj sobie poradzisz. Dzisiaj zdążysz — zapewnił go.
— O czym ty mówisz?
— Zobaczysz, nic złego się nie stanie. Zaufaj mi. A teraz trzymaj się, Jerry! Muszę już iść.
— Co? Nahuel… Nahuel, nie!
Obudził się z krzykiem zamarłym na ustach i strużką zimnego potu spływającego po plecach. Wziąwszy łapczywy, drżący oddech, zaczął gorączkowo rozglądać się po sypialni w poszukiwaniu młodszego brata, a kiedy go nie znalazł, zaczął wypatrywać choćby znaku świadczącego o jego ulotnej obecności. W pokoju wciąż było ciemno i tylko blade światło księżyca oraz gwiazd rozjaśniało mrok. Jerome przesunął dłońmi po pościeli i zamarł, po swojej lewej stronie natrafiwszy na mokrą plamę.
— Nahuel? — odezwał się cicho, mnąc w palcach wilgotny materiał, aż powiódł wzrokiem dalej i zatrzymał spojrzenie na szafce nocnej. Tuż przy jej brzegu leżała wywrócona szklanka; resztki wylanej wody skapywały na podłogę, przez co tuż przy łóżku wykwitła mokra plama.

Dwadzieścia minut później Jerome zszedł na dół. Do wschodu słońca pozostawały dwie godziny, aczkolwiek tuż przy linii horyzontu już teraz można było dostrzec, jak noc niechętnie ustępuje pola porankowi. Wyspiarz przetarł oczy palcami i wszedł do kuchni, gdzie drgnął na widok przyjaciela.
— Myślałem, że jeszcze śpisz — zwrócił się do Jaime’ego, przyłożywszy dłoń do tłukącego się w piersi serca i pokręcił głową, walcząc z wewnętrznym rozedrganiem. Sen wciąż pozostawał wyjątkowo świeżym w jego pamięci i Marshall nie mógł odpędzić się od wrażenia, że zaraz zza któregoś rogu wyskoczy rozradowany Nahuel. — Kawy? — zaproponował, od razu sięgając ku elektrycznemu czajnikowi. Miał cichą nadzieję, że kofeina na dobre przepędzi nocne mary.
Jaime spojrzał na Jerome’a, przyglądając mu się uważnie. Znali się już na tyle długo, aby bez problemu zauważyć, że coś się stało.
– Nie mogłem spać. Zresztą, niedługo i tak wyruszamy, nie? – uśmiechnął się lekko. – I nie, dzięki, nie chcę kawy. Wystarczy mi herbata.
Podszedł do kuchennego blatu i przygotował dla siebie kubek. Na rejs kutrem umówili się już dawno temu, ale dziś w końcu nadszedł ten czas. Jaime był podekscytowany, choć może nie bardzo było to po nim widać. Może to ze względu na jego sen, a może na to, że i Jerome wyglądał jakoś inaczej. Może też coś mu się śniło?
– Wszystko w porządku? – zapytał w końcu, opierając się o blat i spoglądając na przyjaciela. – Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.
— Bo poniekąd właśnie tak było — przyznał Jerome i westchnął ciężko, uznawszy, że nie było większego sensu w zatajaniu prawdy przed przyjacielem. — Nahuel mi się śnił — wyjaśnił i oderwał wzrok od kubka, do którego nasypał kawy, by móc przenieść spojrzenie na chłopaka. — Dawno już nie miałem takich snów — dodał, tym razem mimo wszystko nie wspominając o tym, że nocna mara odwiedziła go w niespotykanej dotąd formie i kształcie. To głównie ta zmienna tak bardzo wybiła wyspiarza z rytmu; raczej nie byłby tak rozbity, gdyby nawiedził go jeden z dotychczasowych koszmarów, które zdążył już dość dobrze poznać, tymczasem ten sen… Był inny, niż wszystkie.
Dopiero kiedy woda w czajniku się zagotowała, trzydziestolatek uświadomił sobie, że przygotował o jeden kubek za dużo. Szybko się zreflektował i schował go z powrotem do szafki, a następnie zalał wrzątkiem zarówno swoją kawę, jak i herbatę dla Morettiego, którą po chwili podsunął chłopakowi.
— Jeśli chcemy zdążyć na wschód, za pół godziny powinniśmy wypłynąć — poinformował, tym samym sugerując, że nie musieli bardzo się spieszyć. Zdążyli przygotować wszystko jeszcze w dniach poprzedzających rejs i dziś pozostało im jedynie dotarcie do portu, który od domu Jennifer i Jerome’a dzielił kilkunastominutowy spacer.
Jaime uniósł brew wyżej, kiedy usłyszał, że Jerome’owi przyśnił się jego zmarły brat.
– Mnie się śnił Jimmy – przyznał, krzyżując ręce na piersiach. Wbił wzrok w podłogę. – Jeden z jego ostatnich dni, kiedy uznał, że chce mieć aligatora w domu. – Uśmiechnął się lekko. – Pamiętasz, opowiadałem ci o tym. – Zerknął na przyjaciela. Stąd właśnie zabawkowy drapieżnik na grobie Jamesa. – Może przyśnił ci się Nahuel, bo jesteś w domu? – zasugerował, a potem przyjął kubek od Jerome’a. – Jasne, zaraz się ogarnę i będziemy mogli wyruszać. – Uśmiechnął się.
Chwilę później Jaime zniknął w łazience, aby wyjść z niej po kilkunastu minutach. Był już też odpowiednio ubrany, więc wystarczyło coś przegryźć przed wyjściem. Moretti wziął ze sobą telefon, wiadomo, chciał porobić zdjęcia, może nagrać jakiś filmik, który mógłby potem pokazać bliskim.
Niedługo później panowie opuścili dom Marshallów i skierowali się do portu. Jaime starał się nie podskakiwać z podekscytowania. Dobra, pływał na jachtach, ale na kutrze rybackim? Nigdy nie miał ku temu okazji, a teraz proszę bardzo!
– Kiedykolwiek chciałeś być rybakiem? – zagadnął Jaime, kiedy zbliżali się już do docelowego miejsca.
Zaskakującym było, że im obydwu, dokładnie tej samej nocy, przyśnili się zmarli bracia i gdyby Jerome miał szansę dłużej się nad tym zastanowić, prawdopodobnie zrobiłby wszystko, aby on i Jaime dzisiaj nie wypływali. Może była to wina niewyspania, a może po prostu trzydziestolatek nie chciał wyjść na przewrażliwionego zgreda i postanowił nie roztrząsać tego osobliwego zbiegu okoliczności. Zamiast tego pośpiesznie wypił gorącą kawę, by kilkanaście minut później wraz z przyjacielem raźnie kroczyć wzdłuż wybrzeża.
Nim odpowiedział na jego pytanie, parsknął cichym śmiechem.
— To nie kwestia „chcenia” — podkreślił, tym samym tłumacząc swoje wcześniejsze rozbawienie. — Od małego wiedziałem, że będę pływał razem z ojcem i że kiedy on już nie będzie mógł tego robić, to ja przejmę interes — wytłumaczył i zerknął krótko na młodszego bruneta, po czym powrócił do obserwacji drogi przed nimi. Im bliżej portu się znajdowali, tym Rockfield wyraźniej budziło się do życia i takich jak oni, zmierzających co prawda do pracy, a nie na przyjemną wycieczkę, można było spotkać po drodze coraz więcej.
— Teraz pałeczkę pewnie przejmą bliźniacy. Albo chociaż jeden z nich — dodał po dłuższej chwili milczenia. Jaime miał okazję poznać ich poprzedniego wieczora i najprawdopodobniej zdążył zauważyć, że ta dwójka większość rzeczy robiła razem. Marshall jednakże spostrzegł, że im starsi byli jego bracia, tym częściej mimo wszystko się rozłączali i choć ich bliźniacza więź była silna, każdy z nich potrzebował przestrzeni na wyłączność, by zbudować własną tożsamość, bo ileż można było występować w liczbie mnogiej, zawsze z bratem u boku?
— Już prawie jesteśmy — odezwał się i wskazał dłonią na rysujące się przed nimi zabudowania. Tutaj również charakterystyczny, drażniący nozdrza zapach ryb i wilgoci stawał się intensywniejszy. Wystarczyło, że przeszli jeszcze kawałek i ich oczom ukazały się pierwsze kutry, zacumowane wzdłuż kei. Ten należący do Marshallów wciąż krył się wśród pozostałych łajb, choć mieli dotrzeć do niego w przeciągu kilku minut.
Jaime spojrzał na przyjaciela, wysłuchując jego historii.
– Właśnie dlatego pytałem o „chcenie” – zaśmiał się cicho pod nosem, choć może było to nie na miejscu. – Mówisz, że wiedziałeś, że przejmiesz interes, ale to nie jest równoznaczne z tym, że chciałeś to zrobić – zauważył. – No i skoro teraz mają to zrobić bliźniacy…
Moretti zamyślił się na moment. Może on i Jerome pochodzili z różnych światów, to jednak rozumieli się w wielu kwestiach.
– Kiedy zmarł Jimmy, a raczej już później po jego śmierci, wiedziałem, że nie będzie już rozmowy o tym, który z nas ma przejąć rodzinną firmę – odezwał się w końcu. – Myślałem, że to ja będę musiał ogarniać te wszystkie sprawy związane z zarządzaniem, handlem, dystrybucją i tym wszystkim innym. I tak naprawdę nie wiem czy to, że nie muszę tego robić i mogę zająć się swoją antropologią sądową wynika z tego, że Jimmy nie żyje, czy może po prostu… moi rodzice uznali, że mogę robić to, co chcę – wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru ich o to pytać, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Późniejszym raczej też nie.
Jaime spojrzał na rosnący przed nimi port rybacki i uśmiechnął się lekko. W końcu udało im się dotrzeć do kutra Marshallów i może faktycznie nie wyglądał on jakoś super nowocześnie, ale i tak robił wrażenie na chłopaku. Bo okej, niby nic takiego, ot, zwykła łajba do łowienia ryb, ale jednak miała coś w sobie. Jakkolwiek to nie brzmiało.
– A mogę spróbować coś potem złowić? – zapytał Jerome’a, kiedy obaj wdrapali się już na pokład, a odcumowana łódź zaczęła wypływać na pełny ocean.
Wyspiarz tylko roześmiał się serdecznie, kiedy przyjaciel wytłumaczył mu sens pytania o zostanie rybakiem i fakt, że Jerome zinterpretował je na swój sposób jedynie dobitnie świadczył o tym, że trzydziestolatek nigdy nie zastanawiał się nad swoją przyszłością i związanymi z tymi możliwościami. Zamierzał przyjąć to, co przygotował dla niego los, bez zbędnego roztrząsania, dlaczego jego życie miało wyglądać akurat tak, a nie inaczej. Pod tym względem Marshall zawsze był prostym człowiekiem, który nie wykłócał się z tym, co zostało zapisane w gwiazdach.
Ich rozmowę kontynuował dopiero, kiedy obydwoje znaleźli się na pokładzie kutra rybackiego.
— Jeśli nie ja, interes pewnie miałby przejąć Nahuel… — rzucił zdawkowo podczas krzątania się to tu, to tam, lecz zaraz po wypowiedzeniu tych słów zatrzymał się i porzucił dotychczas wykonywane czynności, by posłać Moriettemu znaczące, acz ciężkie spojrzenie. Jerome więcej niż rozumiał, co też chodziło chłopakowi po głowie i choć jego rozterki były zupełnie naturalne, starszy brunet nie chciał, by nad czekającą ich wyprawą wisiało ponure widmo. Sam, kiedy tylko zajął się przygotowaniem kutra do wypłynięcia z portu, wreszcie odsunął od siebie myśli o śnie, który nawiedził go tej nocy.
— Łap! — zwołał ze śmiechem, rzucając Jaime’emu cumę, by i ten mógł zająć czymś ręce, a tym samym odciążyć głowę. — I zwiń — polecił z lekkim uśmiechem, by niedługo potem odpalić silnik.
W czasie wyprowadzania kutra z portu Jerome nie mówił wiele, a właściwie nie odzywał się wcale. Widoczność miał tylko taką, na ile mrok rozpraszały portowe lampy, więc skupił się na przyrządach i obserwacji otoczenia, i dopiero, kiedy wypłynęli na ocean, z jego czoła zniknęła pionowa zmarszczka świadcząca o silnym skupieniu.
— A zwiniesz później sieci? — odpowiedział pytaniem na pytanie, wyraźnie rozbawiony i skinieniem głowy wskazał za siebie. Na rufie znajdował się wał, na który nawinięta była sieć i żeby ją zrzucić, wystarczyło nacisnąć jeden z przycisków na prostej konsoli sterowniczej. Zwinięcie jednakże nie było już takie proste, szczególnie, gdy połów był udany.
— I jak ci się podoba? — zagadnął, kiedy obydwoje stali przy sterze. — To nie luksusowy jacht, co? — zażartował, musząc mówić głośniej, tak by jego słowa nie zaginęły przy terkocie silnika i pluskocie wody, którą ciął dziób.
Jaime wykonał wszystkie polecenia, jakie miał dla niego Jerome. Uśmiechał się do siebie pod nosem, raz po raz unosząc wzrok na kolejne elementy kutra. Obserwował też przyjaciela, jak ten sprawnie prowadzi łódź przed siebie.
– Oczywiście, że zwinę sieć – prychnął, gdy znalazł się bliżej Jerome’a. – Kiedy tylko pokażesz mi, jak to się robi – wzruszył ramionami i zaśmiał się pod nosem.
To, że pływał na jachtach czy statkach nie znaczyło, że potrafił łowić ani za pomocą wędki, ani tym bardziej za pomocą profesjonalnej sieci na profesjonalnym kutrze rybackim. Tak na dobrą sprawę nie wiedział kompletnie nic, oprócz tego, że przed nimi rozpościerał się ładny widok. Co prawda słońce jeszcze nie zaczęło muskać horyzontu, ale to nieważne. Księżyc i gwiazdy robiły robotę.
– A podoba mi się – przyznał Jaime i uśmiechnął się. – Może nie masz tu basenu ani baru z drinkami, ale nie ma źle, co? – zażartował. – A tak na serio, to ja jestem zachwycony – niby mówił poważnie, ale przyłożona dłoń do mostka nie wyglądała już tak poważnie. – To może kiedyś ja ciebie zabiorę na wycieczkę luksusowym jachtem – zacytował jego słowa i spojrzał na przyjaciela.
Niedługo później przed nimi zaczęło ukazywać się słońce. Jaime obserwował jego wschód w różnych miejscach na świecie i każde z nich – wschodów – było piękne. Zaraz też wyciągnął telefon i faktycznie zaczął fotografować widoki. I filmować płynącą przed siebie łódź.
— Nie mam basenu? — prychnął oburzony, a następnie zatoczył ręką szerokie koło, tym gestem obejmując rozpościerający się wokół nich ocean. Po chwili spojrzał na Jaime’ego i zaśmiał się cicho, a kiedy chłopak porzucił żartobliwy ton i przyznał, że faktycznie bardzo mu się podobało, Jerome sięgnął dłonią do jego ramienia i lekko zacisnął na nim palce, przez kilka chwil nie cofając ręki.
— Trzymam cię za słowo — odparł, ponieważ tak jak Moretti nigdy nie płynął kutrem rybackim, tak luksusowe jachty były kompletnie obce Marshallowi.
Gdy młodszy brunet sięgnął po telefon, wyspiarz zgasił silnik, zamierzając pozwolić, by łódź dryfowała po wyjątkowo spokojnym oceanie. Nie zamierzał przecież skupiać się na panowaniu nad sterem, kiedy przed nimi rozpościerały się takie widoki! Opuścił więc kapitańską budkę i stanął przy dziobie, opierając się wygodnie o burtę, dzięki czemu mógł spoglądać wprost na wschodzące słońce.
W tej pozie załapał się nawet na kilka zdjęć, aż finalnie wyjął komórkę z rąk przyjaciela i pstryknął mu kilka fotek. Po chwili też zagonił Jaime'ego pod burtę, tak by wschód mieli za plecami i wyciągnął rękę z telefonem, by zrobić im całą serię śmiesznych selfie.
Dopiero gdy opuszczał dłoń, jego oczy wyłapały niepokojący widok.
— Chyba będziemy musieli nieco wcześniej skończyć naszą wyprawę… — mruknął i lekko szturchnął przyjaciela w bok, a kiedy już przyciągnął jego uwagę, skinieniem głowy wskazał w stronę majaczącego w oddali lądu. To właśnie po tamtej stronie, na linii horyzontu rysowały się wypiętrzone chmury i zdawało się, że wprost na Rockfield prze czoło burzy, wyjątkowo czyniąc to nie znad oceanu.
Jaime patrzył zachwycony na widoki dookoła, głównie podziwiając pojawiające się słońce. Powoli wychylało się zza horyzontu i móc oglądać to na oceanie… wow, po prostu wow. Co prawda Jaime namawiał Jerome’a, żeby faktycznie w ramach odwdzięczenia się ten zabrał go w taki rejs, ale Moretti nie spodziewał się, że będzie to takie doświadczenie. Takie, czyli wspaniałe. Zdecydowanie będą musieli to powtórzyć. Może właśnie na luksusowym jachcie? Może Jaime będzie musiał odezwać się do kuzynostwa i zapytać, czy nie pożyczą… Jego rodzice już dawno temu sprzedali swój. No dobra, będzie musiał się wziąć w garść i zagadać do kogo trzeba.
Tymczasem starał się robić najlepsze śmieszne miny do zdjęć, jakie tylko przychodziły mu do głowy. Chyba obcowanie z aparatem, będąc właśnie po tej stronie, wychodziło mu coraz lepiej. Chyba… Wciąż nie przepadał, ale nie było tragedii.
Jaime spojrzał na przyjaciela, a potem powiódł wzrokiem w kierunku, w którym patrzył Jerome. Nie podobały mu się te ciemne chmury i… cholera, czy tam właśnie błysło?
– Jasna cholera – mruknął Jaime. – Nie mogło jeszcze zaczekać? Tak godzinę? – jęknął i cofnął się bardziej na środek łodzi. – Dobra, wracajmy, może jeszcze uda nam się zdążyć wrócić na spokojnie… to znaczy, w miarę spokojnie.
Ale chociaż panowie wyruszyli od razu z powrotem w stronę portu, chmury zdawały się być coraz bliżej i bliżej nich. I Jaime’emu bardzo się to nie podobało. Raz znajdował się na jachcie, kiedy nadciągnęła burza, ale na szczęście nie było wtedy źle. Teraz miał nadzieję, że i tym razem obejdzie się bez problemów i żaden ze sprzętów nie znajdzie się poza burtą.
Również Jerome nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. W trakcie robienia zdjęć przypomniało mu się, że w niedużej ładowni powinny znajdować się wędki i tak jak zarzucenie sieci, a później jej zwinięcie zajęłoby im zdecydowanie zbyt wiele czasu, tak już na zamoczenie spławików na pewno mogliby sobie pozwolić. Jednakże nadciągające znad lądu, ciemne chmury całkowicie zweryfikowały jego plany i trzydziestolatek nawet nie napomknął o wędkach, tylko od razu stanął za sterem i obrał kurs na port.
Nie sposób było uciec przed burzą, kiedy parło się prosto na nią. Wyspiarz mógł się gimnastykować i stawać na głowie, by wyciągnąć ze starego kutra tyle węzłów, że aż cała blaszana łajba trzęsła się i trzeszczała, ale i tak czarna ściana chmur nieustannie piętrzyła się przed nimi, gotowa zwalić się wprost na nich. Niebo raz po raz przecinały błyskawice, a nad ich głowami przetaczały się głębokie grzmoty, które aż rezonowały po kościach. Mimo tego ocean wciąż pozostawał niewzruszony nadciągającym niespodziewanie żywiołem; burza była jeszcze wystarczająco daleko. Może miało im się udać?
Niedługo potem o szyby kapitańskiej budy zaczęły rozbijać się pierwsze, ciężkie krople, a w kuter uderzył mocniejszy podmuch wiatru i łódź zaczęła lekko podskakiwać na tworzących się falach.
— Jaime — odezwał się Jerome, namierzając przyjaciela wzrokiem. Spojrzenie miał chmurne i ciemne niczym niebo nad nimi. — Załóż kapok i zostań tutaj — nie tyle poprosił, co rozkazał, mając nadzieję, że burza nie będzie zbyt silna i będą bezpieczni w blaszanej nadbudówce.
Dzisiaj zdążysz, odezwał się Nahuel w jego głowie i w dół kręgosłupa Marshalla spłynął zimny dreszcz, a na jego czoło wystąpił pot.
Jaime od razu poszedł za Jerome’em, chcąc się schronić przed deszczem. Wciąż liczył na to, że jakoś uda im się dotrzeć do portu, zacumować i schować się gdziekolwiek. Jednakże chmury nie pozostawiały złudzeń; burza miała ich dopaść wcześniej niż chłopak chciałby przypuszczać.
Moretti nie przepadał za burzami w mieście, a co dopiero na oceanie. Grzmoty wzbudzały w nim niepokój. W Nowym Jorku, będąc w mieszkaniu, mógł pozasłaniać okna, położyć się w łóżku lub usiąść na kanapie, robić cokolwiek innego, byle nie skupiać się tylko na żywiole poza czterema ścianami budynku. Tym razem musiał pomóc przyjacielowi. W jakiś sposób.
Chwilę później Jaime spojrzał na Jerome’a, a potem pokiwał głową i założył kapok. Sięgnął też po drugi i podał go Marshallowi.
– Co mogę zrobić? – zapytał w końcu. Wtedy, na jachcie podczas burzy, był dzieckiem, więc mógł tylko się schować i tyle. Ale teraz? Może było dla niego jakieś zadanie? Jak na przykład schowanie czegokolwiek gdziekolwiek? Przymocowanie czegoś? Na zewnątrz nie było jeszcze tak źle, więc wyjście poza małe pomieszczenie ze sterem nie powinno być groźne.
Jednakże chwilę później fale zaczęły robić się coraz większe i Jaime złapał się mocniej uchwytu od kapoków. Nie było dobrze.
— Po prostu mocno się czegoś trzymaj, dobrze? — powiedział starszy brunet, posłał przyjacielowi krótkie spojrzenie i na moment oderwawszy dłonie od steru, wciągnął kapok na grzbiet.
Jerome już nie łudził się co do tego, że uda im się dotrzeć do portu przed burzą i porzuciwszy tę resztkę nadziei, której kurczowo się trzymał, skupił się na tym, aby nie zboczyć z obranego kursu. Ledwo kilka minut później deszcz siekł tak, że można było pomyśleć, iż to fale zalewają kuter i obmywają szyby. Te jednakże nie były jeszcze na tyle wysokie, by wedrzeć się za burty i zmyć pokład, a sam wyspiarz liczył na to, że wiosenna burza nie okaże się na tyle silna, by aż tak wzburzyć ocean. I choć spienione bałwany nie wypiętrzały się wysoko, były wystarczająco duże, by kuter rybacki podskakiwał i chwiał się na boki, przez co Marshall musiał mocno zaprzeć się nogami o podłoże i tym silniej zacisnął palce na sterze.
— Jeszcze trochę! — zawołał, starając się przekrzyczeć ryk burzy i pracującego na najwyższych obrotach silnika. — Ani mi się waż wychylać na zewnątrz! — Spojrzał na Jaime’ego i przez ułamek sekundy doświadczył czegoś dziwnego. Rysy twarzy chłopaka niespodziewanie zafalowały i zmieniły się, a oczom Marshalla ukazał się Nahuel.
Zaufaj mi.
Trzydziestolatek szarpnął głową i zamrugał, a kiedy rozchylił powieki, przed sobą znowu miał Jaime’ego. Niemniej jednak żołądek podszedł mężczyźnie do gardła i silny niepokój ścisnął mu serce, utrudniając oddychanie. Jego myśli mimowolnie zaczęły krążyć wokół wydarzeń sprzed czternastu lat i choć ogarnął go paniczny strach, wiedział, że za wszelką cenę nie może doprowadzić do czegoś podobnego, inaczej… Nie poradziłby sobie z przygniatającym poczuciem winy. Nie tym razem.
Jaime starał się mocno trzymać czegokolwiek, ale fale, które szarpały łodzią, nie pozwalały mu na większą stabilność. Grzmoty i sama burza już go tak nie przerażały jak to, że znajdowali się na oceanie, do portu mieli jeszcze kawał drogi (istniało też ryzyko, że łajba Marshallów mocno się poobija w samym porcie), a oni znajdowali się w niebezpieczeństwie. Moretti starał się uspokoić i nie panikować. Chciał zachować trzeźwy umysł i nie sprawiać więcej kłopotu Jerome’owi niż miał właśnie na głowie.
Chłopak nie miał zamiaru wychodzić na zewnątrz. Obaj musieli zostać tutaj, gdzie było najbezpieczniej.
Nagle Jaime dostrzegł ten ogromny strach w oczach przyjaciela. Kiedy tylko obaj zrozumieli, że zbliża się burza, a oni znajdują się na oceanie na rybackim kutrze, starał się odsuwać od siebie myśli o tym, jak Jerome stracił brata. W tym momencie nie mógł dłużej tego robić. Jaime doskonale zdawał sobie sprawę, o czym myśli teraz Jerome.
– W porządku – zaczął chłopak, może trochę za cicho jak na hałas, który ich otaczał. – Wszystko będzie dobrze.
W momencie, w którym Jaime wyciągnął dłoń, aby położyć ją na ramieniu przyjaciela, tym samym chcąc spróbować go chociaż odrobinę uspokoić, łajbą mocno szarpnęło. I wszystko potem potoczyło się bardzo szybko; drzwi od kapitańskiej kabiny się otworzyły, Jaime stracił równowagę, a jego palce ześlizgnęły się z uchwytu. Nim którykolwiek z mężczyzn zdążył się zorientować, Jaime wypadł z kabiny, uderzając boleśnie plecami o barierkę przy brzegu pokładu. W oczy momentalnie wpadły mu krople deszczu, przez co chłopak mocno zacisnął powieki. Dookoła słyszał grzmoty, szum wiatru i deszczu, a także uderzające o kuter fale. Jaime prawie automatycznie złapał pod łokcie barierkę. Nie ma mowy, pomyślał, otwierając też ponownie oczy. Zdążył spojrzeć jeszcze na Jerome’a, nim z jego lewej pojawiła się ściana wody. Kurwa. Fala zmiotła go, a Jaime poczuł jak wpada do oceanu i ogarnia go zimno oraz ciemność.
Jerome zdążył tylko zawołać imię chłopaka, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą widział Moretti’ego, a gdzie teraz ziała przeraźliwa pustka, nim porywisty wiatr wepchnął mu zdławiony krzyk z powrotem do gardła.

Koniec części pierwszej

Wszystkim tym, którzy przebrnęli przez pierwszą część naszego opowiadania, serdecznie dziękujemy i mamy nadzieję, że nabraliście ochoty na częsć drugą, która pojawi się wkrótce ♥ Ace, pisanie z Tobą to prawdziwa przyjemność ♥ Cytat w tytule oraz opowiadaniu: Welshly Arms - Save Me From the Monster in My Head.

12 komentarzy

  1. I puf...
    Nie ma Jaime'ego...

    Ach, jakże nam to wspaniale wyszło! Tak, mogę się zachwycać, bo pisałyśmy to razem xD
    Ja również czerpię ogromną przyjemność z pisania z Tobą, Muminek <3 Myślę, że jeszcze możemy kiedyś coś razem napisać... :D Zajmie nam to pół roku - jak mówiłaś - ale co tam :D I tak będzie zabawa :D
    Wciąż się zachwycam, jest fantastycznie <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nam to zająć mniej niż pół roku, jak tylko rzucę to wszystko i wyjadę w Bieszczady ^^ Tylko kto wtedy będzie pracował na godne życie mojego kota?
      Pisanie z Tobą to przyjemność ♥ I może jeszcze dojdziemy do takiej wprawy, że będzie nam szło zdecydowanie szybciej ^^

      Usuń
  2. O mamo, to jest wspaniałe. No nieźle potraficie w człowieku rozbudzić emocje, albo to ja i moje szalejące hormony... Mam nadzieję, że druga część będzie łaskawa i fale oceanu oddadzą nam Jaime'ego!

    Ace, Muminku, niesamowicie mnie wzruszyłyście❤🥺 wspólne pisanie pięknie Wam wychodzi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy bardzo za miłe słowa! Niestety, walka z żywiołem jest bardzo trudna...

      Usuń
  3. Ej, ej, ej... Czy wy ich chcecie zabić?!
    Co to w ogóle ma być? Takie dramaty? Ja czekam na drugą część i mam nadzieję, że jej zakończenie będzie szczęśliwe, że wasi chłopcy wyjdą z tego cało, może nieco poobijani, ale żywi!

    Z niecierpliwością czekam na drugą część. Nawet jeśli - jak wspomniała wyżej Ace - miałabym czekać pół roku. ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy!
      Druga część już wkrótce i zdecydowanie nie zajmie nam dodanie jej pół roku! :D

      Usuń
  4. No nie! ;_; Co wy zgotowałyście biednym chłopakom?! Tak sie ładnie zaczynało, nostalgicznie, ale tu takie zakończenie! Nie, nie i jeszcze raz nie, ja poproszę drugą część i jakiś promyk nadziei zarówno dla Jamiego, jak i Jeroma :(

    Bardzo lekko sie czytało, więc ukłon za dobry tekst, ale co do treści, to tak jak wyżej - prosze o jakis zwrot akcji w drugiej części <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy bardzo! Cieszymy się, że tekst się podobał i że czytanie go sprawiło przyjemność :)
      Druga część już wkrótce!

      Usuń
  5. Ostatni raz z takim cliffhangerem zostałam zostawiona w tamtym roku, gdy czekałam na nowe odcinki ukochanego serialu, tak się po prostu nie robi. No dziewczyny, no! W takim momencie przerywać notkę? I jeszcze możliwość czekania na kolejną pół roku? Siadać mi tu i natychmiast pisać, bo ja chcę wiedzieć co wydarzy się dalej!:D Ciekawa jestem czy stoi za tym coś więcej, że jednocześnie obaj śnili o braciach, którzy odeszli czy to tylko na potrzeby notki. ;) Będę wypatrywać kolejnej notki i mam nadzieję, że nie każecie za długo czekać, bo tu widzę już kolejka się utworzyła do czytania! :D
    Oby wam wena sprzyjała! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy bardzo!
      Spokojnie, druga część za mniej niż pół roku, naprawdę! :D
      Och, sny o braciach, którzy odeszli przedwcześnie, były dość... creepy, prawda? ;>
      Jeszcze raz dzięki! <3

      Usuń
  6. Najpierw chcę Wam podziękować, bo mocno umiliłyście mi tym postem trudną niedzielę w pracy. ♥ Ale ej, tak się po prostu nie robi. :( Taki przyjemny początek, spodziewałam się jakiegoś nostalgicznego postu o łączących panów doświadczeniach, a tu taki psikus! Mam nadzieję, że chłopaki wyjdą cało z tego sztormu, bo choć Jamiego w wątku nie miałam okazji jeszcze poznać, to sprawia wrażenie miłego, zdążyłam go polubić, nie chciałabym, żeby którykolwiek z nich podzielił los brata. Czytało się naprawdę lekko i przyjemnie, ustawiam się w kolejce niecierpliwie oczekujących na część drugą i liczę, że nie każecie nam na nią długo czekać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naszych panów łączy wiele doświadczeń, ale te niestety nie należą do tych przyjemnych, przez co musiałyśmy Cię rozczarować, sierściuszku, wybacz nam, proszę! ♥ Na pocieszenie mogę napisać, że na pewno nie każemy Wam czekać na drugą część pół roku i możecie spodziewać się jej już nie długo, ponieważ - bez owijania w bawełnę - jest już gotowa ;)

      Usuń