Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] It's what we're made of.
It's who we are



J

And I've walked a dark and narrow road to places no one goes alone. And everything I've seen is written on my sleeve. It's got its mark on me. Let's start a fire. Let's pull this trigger 'cause all these bruises make our skin thicker. Now everybody can see our scars. It's what we're made of. It's who we are.

It's what we're made of

urodzony 14 kwietnia 1991 roku w Rockfield, na Barbadosie 29 lat You left it all behind w Nowym Jorku po raz pierwszy zjawił się na początku marca 2019 roku, posiadając wizę turystyczną na dwa miesiące po powrocie na Barbados, po kilku tygodniach wrócił do USA jako posiadacz wizy narzeczeńskiej, zobligowany do wzięcia ślubu w przeciągu 90 dni od przekroczenia granicy and we are finally home niedługo po zawarciu związku małżeńskiego z miłością swojego życia, została mu przyznana zielona karta sometimes love is unspoken18.11.2019 była sekretareczka w salonie fryzjerskim Jaspera Małeckiego budowlaniec w firmie Fibre wolontariusz w schronisku dla zwierząt najstarszy z piątki rodzeństwa ukulele pod pachą złota rączka gdzieś tak 1⁄8 krwi rdzennych mieszkańców Barbadosu barbadians new yorkers 'Cause we're gonna be legends

It's who we are

O tym, że życie pisze najbardziej zaskakujące scenariusze, zdążył przekonać się na własnej skórze. Pióro, którym zapisywał kolejne karty swojej historii, los wyrwał mu w momencie postawienia stopy na terytorium Stanów Zjednoczonych, w Nowym Jorku, choć zdarzało się już wcześniej, że wytrącał mu je z rąk. Toczyło się wtedy po blacie z cichym terkotem i spadało na podłogę, by wturlać się w najgłębszy i najciemniejszy kąt, do którego dostanie się wymagało zanurkowania pod biurko na długie tygodnie, jeśli nawet nie miesiące. W końcu jednak zawsze udawało mu się je namacać, choćby początkowo samymi opuszkami, wreszcie chwycić w garść i wyciągnąć, by powrócić do pisania. Do czasu, od kilku miesięcy bowiem spogląda jedynie na zapisane drobnymi, stawianymi szybko literami kartki, które są przewracane w zastraszającym tempie, byle dalej i dalej, byle szybciej i szybciej, nie ma ani chwili do stracenia! I wcale nie przeszkadza mu to szaleńcze tempo, bo kiedy spogląda wstecz, widząc wyraźną granicę pomiędzy tym, co było kiedyś, a co jest teraz, nie ma wątpliwości co do tego, że właśnie powstaje najlepszy rozdział jego życia. A jeśli czegoś się boi, to tylko jednej rzeczy – że los za szybko postawi ostatnią kropkę.

Odautorsko

Cytaty: Welshly Arms – How High;
30 Seconds To Mars – The Story;
Stephanie Perkins – Anna i pocałunek w Paryżu
Wizerunku użycza: Jérôme Mathew.
Ostatnia aktualizacja: 21.05.2020 ⬩ new yorkers
Cześć! Jerome powstał z powodu mojej chęci na coś nowego, a że wyszło z tego coś świetnego, to dziękuję serdecznie Black Dreamer za możliwość przejęcia od niej postaci ♥ Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
Jerome Marshall
NC

201 komentarzy

  1. Zima minęła Elle niespodziewanie szybko. Nawał obowiązków i stresujących wydarzeń z pewnością miał na to wpływ. Na szczęście, nie działo się tylko źle. Kiedy spotkali się z Marshallem tego dnia, gdy zaproponowała mu zajęcie w ramach wyładowania emocji, czyli remont Arthura i jej kawalerki, ona sama planowała wówczas za plecami męża krótki, weekendowy wyjazd. Jej pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę i, chociaż nie chciała narzucać się Jerome’owi, wiedząc, dlaczego wyjechał ze swoją żoną na Barbados, nie mogła się powstrzymać. Musiała mu przecież wysłać, chociaż krótką wiadomość, która naprawdę była krótka, ale za to konkretna. Głosiła, bowiem, że Arthur odzyskuje czucie i co prawda na ten moment może jedynie unieść nogi na kilka centymetrów nad ziemię na siedząco, ale to była niesamowicie dobra i radosna nowina, którą po prostu musiała się podzielić z przyjacielem. Tak samo było, gdy zapadł wyrok w rozprawie dotyczącej Swietłany i Charliego. Oczywiście nie wspomniała w wiadomości, że podczas ogłaszania wyroku zemdlała i kolejne dwie noce spędziła w szpitalu – to nie miało znaczenia, bo przecież nie stało się nic niebezpiecznego. Najważniejsze były treści tych wiadomości i to, że w jej życiu wszystko powoli zaczynało się układać.
    Doceniała to i naprawdę cieszyła się z tego, że w końcu było dobrze.
    Wiosnę rozpoczęła w dobrym humorze, bo cały czas miała w głowie swoje własne słowa, że powinni z Arthurem zorganizować w końcu wesele, o którym Villanelle marzyła od samego początku, ale ironia życia sprawiła, że ślub wyglądał zupełnie inaczej niż ten, który sobie wyobrażała, już pani Morrison. Najważniejsze było jednak dla Elle to, że oboje z Arthurem mieli obrączki, a samo wesele… Po wszystkich kryzysach ich małżeństwa, odnowienie przysięgi nie było w zasadzie niczym dziwnym. Mogło być świeżym starem, zapomnieniem o wszystkim tym, co było kiedyś.
    Nie zdecydowali się na termin, który Elle zarezerwowała wstępnie w ubiegłym roku. Wzięli się jednak za to wszystko od początku, na spokojnie. Nie dziwne, więc, że w domu na przedmieściach walały się wszędzie ślubne katalogi. Morrison dosłownie zwariowała i chciała wiedzieć wszystko w weselnym temacie. Próbki przeróżnych materiałów, począwszy od propozycji na garnitur dla Arthura, skończywszy na hiszpańskich koronkach, które mogłaby mieć w swojej wymarzonej sukni. To nic, że była mężatką z dwójką dzieci. Zamierzała mieć śnieżnobiałą suknię z długim, koronkowym trenem.
    Słysząc pukanie do drzwi od razu poderwała się z kanapy, odkładając Matty’ego na edukacyjną matę.
    — To na pewno kurier! — Rzuciła w eter, zapominając, że jej mąż był w zupełnie innej części Nowego Jorku, gdzie powstawało jego biuro.
    W życiu Morrisonów zmieniło się wiele, ale wszystkie z tych zmian były cudowne, a sama Elle wręcz kwitła i promieniała szczęściem.
    Otworzyła pospiesznie drzwi.
    — Błagam, błagam niech pan powie, że to przesyłka z… — przerwała jednak, zdając sobie sprawę z tego, że to nie kurier. — Jerome, cześć! — Na ustach Villanelle pojawił się jednak jeszcze szerszy uśmiech na widok znajomej twarzy, na której początkowo skupiła swoje spojrzenie. Słysząc o jakiejś Izabeli zmarszczyła lekko brwi. — O-mój-boże! — Pisnęła radośnie, niczym podekscytowane dziecko, które właśnie spełniło jedno ze swoich marzeń. W zasadzie, coś w tym było. Marzyła o małej kózce od długiego czasu, ale jej mąż wciąż nie dał się namówić na zwierzaka i ciągle tylko powtarzał, że będzie z niej słodki kebab.
    Oczywiście Elle zawzięcie mu tłumaczyła, że kebab przyrządza się z innego mięsa, ale Arthurowi chyba widok podirytowanej małżonki sprawiał frajdę i zgodnie z jego założeniami, temat kozy cichł. Ale koza teraz stałą tuż przed nią, w ramionach przyjaciela.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jaka słodka! — Jęknęła tylko, dostrzegając kokardkę na maleńkiej kózce, a spojrzenie Elle błyskawicznie zmieniło się w pełne rozczulenia — Och, Izabela to bardzo ładne imię. Chyba nie mamy nikogo w rodzinie, kto mógłby się obrazić — zaśmiała się wesoło, otwierając szerzej drzwi i przepuszczając w nich swoich gości.
      — Jest ładna pogoda, a Izabela wygląda na naprawdę małą kózkę… Co powiesz na kawę na tarasie? Chyba, że wolisz herbatę lub coś zimnego — powiedziała, zamykając za mężczyzną drzwi — no i dzieciaki wsadzę do piaskownicy… Och nie, będą podekscytowane naszym gościem, nie usiedzą w niej spokojnie. Ale to nic. Boże, Jerome… Jest śliczna, skąd ją wytrzasnąłeś? — Uśmiała się szeroko, tuptając z podekscytowania w miejscu i wyciągając dłoń, aby pogłaskać ostrożnie po główce zwierzątko.
      — Thea, wujek Jerome nas odwiedził — powiedziała, prowadząc mężczyznę w głąb domu — przepraszam za ten chaos, ale nie spodziewałam się gości — mruknęła tylko, przygryzając wargę. Zdecydowanie lepiej będzie, gdy posiedzą na tarasie. Tam panował porządek, a akurat w ubiegły weekend, Elle wymyśliła sobie sadzenie kwiatków i ozdabianie go wielkimi donicami i lampionami, dzięki czemu panowała tam przytulna atmosfera.

      Bardzo szczęśliwa Elka, czekająca, aż dostanie Izabele w swoje łapki

      [PS. Ależ śliczna karta! Tak bardzo egzotycznie się tu zrobiło! <3]

      Usuń
  2. Thea, jak większość brzdąców w jej wieku, była po prostu uroczym dzieckiem. Owszem, jej nastroje zmieniały się pogoda w górach, ale czy to nie była też cecha typowa dla kobiet? Zoey uśmiechała się do dziewczynki, kiedy ta próbowała nawiązać z nią kontakt wzrokowy, uparcie miętosząc w drobnych, nieco pulchnych – typowych dla wieku dziecięcego – rączkach identyfikator panny Carter. Nie miała pojęcia, czy wytrzymałaby z takim dzieckiem dzień w dzień, wiedziała, że potomstwo doprowadza rodziców do szewskiej pasji, nieraz objawiało się to właśnie sytuacjami o podłożu patologicznym. Wtedy to akcji wkraczali stanowi bądź państwowi superbohaterowie, którzy nie nosili peleryn, ale identyfikatory na ciemnych, dość szerokich smyczkach.
    Problem polegał jednak na tym, że Zoey nie czuła się bohatersko, ba, nawet nie próbowała się tak czuć. Odetchnęła z ulgą, że Thea nie jest tym dzieckiem, które należało mieć na uwadze. Dziewczynka wyglądała na zadbaną i choć zrobiła diabelskie pierwsze wrażenie, to teraz bardziej przypominała aniołka. Zaśmiała się, widząc jak dziewczynka próbuje skonsumować jej identyfikator. Na szczęście jej opiekun zareagował wyjątkowo szybko. Znała też rodziców, którzy paranoicznie bali się świata, w którym miało pojawić się dziecko, którzy wymagali dla potomka sterylnie czystego otoczenia, przez co upośledzali w pewien sposób odporność zdrowego dziecka.
    Wyciągnęła się i uścisnęła znacznie większą dłoń mężczyzny.
    — Zoey. — Dodała, choć ten już znał jej imię i nazwisko, ale jednak skoro przechodzili teraz do relacji znacznie mniej oficjalnej, mogła być po prostu Zoey. Uśmiechnęła się, a potem wzruszyła lekko ramionami.
    — Najchętniej czegoś z procentami — odpowiedziała i wymownie zerknęła w sufit. Westchnęła cicho. W tym momencie Thea zdecydowała się na czworaka ruszyć w jej stronę, nadal nie puszczając identyfikatora. Zoey nie poruszyła się, czekając na rozwój wydarzeń. — Poproszę szklankę wody, jeśli to naprawdę nie problem.
    Niewiele więcej mogła mu powiedzieć. Postępowania, które prowadzili, były w sporej części objęte częściowo tajemnicą. I gdy do sąsiadów nie docierało nic podejrzanego, zazwyczaj tajemnica pozostawała tajemnicą.
    — Mogę tylko powiedzieć, że ostrożności i czujności nigdy za wiele… — odpowiedziała dość wymijająco. I znowu zerknęła w sufit. Bała się tej wizyty, to nie były jej codzienne zadania. Nie czuła się na nie gotowa. Co będzie, jeśli podczas tego spotkania, sytuacja wymknie się spod kontroli, a ona nie będzie wiedziała co robić?

    Zoey Carter

    O mamunciu, co za zdjęcie. ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Na Barbadosie czas płynął swoim rytmem. Michaela widziała wyraźną różnicę pomiędzy tempem życia rodzimych mieszkańców wyspy a tym, do czego nawykła w Nowym Jorku. Tutaj życie toczyło się spokojniej, nikt nie pędził na złamanie karku, byle szybciej, byle przed innymi... A mimo to na wszystko zawsze był czas. Może miało to coś wspólnego z tym, o której Barbados zwykle budził się do życia? Już po pierwszej nocy Starling zauważyła, że większość wstawała niemal bladym świtem. Dla niej był to nie lada wyczyn. Nie lubiła marnować czasu, ale przywykła do późnego kładzenia się do łóżka, często o naprawdę nieludzkich porach, i budzenia się bliżej południa. Niełatwo było jej przestawić biologiczny zegar tak, aby dopasować się do rytmu karaibskiej wyspy. Skutkiem tego były wiecznie podkrążone oczy i rozbiegane nieco spojrzenie od zbyt dużej dawki kofeiny krążącej w krwiobiegu. Kiepsko spała, budziła się wcześnie, aby nadążyć za innymi, przez co musiała nadrabiać braki w energii, wychylając kawę za kawą. Kubek termiczny niemal przyrósł jej już do dłoni i rzadko kiedy można było zobaczyć blondynkę bez niego. W końcu musiała utrzymać właściwe tempo, by dotrzymać kroku grupie i pracować na równi z nimi. Jako tymczasowy koordynator powinna świeć przykładem, a nawet gdyby nie musiała – zwyczajnie sprawiało jej to frajdę. Michaela lubiła mieć czym zająć ręce, a pracy na wyspie zmagającej się ze zniszczeniami po huraganie nie brakowało! Czuła się z tym jak ryba w wodzie, często nawet przerwy od pracy wypełniając sobie pomniejszymi obowiązkami. Kiedy po kolacji większość skonana padała na łóżka lub oddawała się innym, odprężającym zajęciom, Starling chwytała plastikowy worek i szła na plażę, zbierać wyrzucone przez ocean i namiecione przez wiatr śmieci. Pamiętała, jak bardzo ten nieestetyczny widok mierził pewnego wyspiarza. Choć wiedziała, że wyznaczono do tego zadania grupę miejscowych nastolatków, głównie przez wzgląd na Jerome'a zamierzała dokładać swoją cegiełkę przy sprzątaniu wieczorami piaszczystego brzegu wyspy tak długo, aż znów będzie piękny jak dawniej. Lubiła robić ludziom dzień dobry, a miała wrażenie, że widok czystej plaży mógł takim uczynić dzień Marshalla (zresztą, pewnie nie tylko jego). Skoro i tak nie mogła spać, mogła przynajmniej się na coś przydać.
    Choć życie na wyspie toczyło się znacznie wolniej niż w Wielkim Jabłku, czas nieubłaganie płynął do przodu, zbliżając ich do przyjazdu tego, który swoją osobą wprowadził tyle zamieszania. Michaela, zajęta pracą, nie zorientowała się nawet, że moment, w którym Randall miał osobiście zjawić się na wyspie, zbliżał się już wielkimi krokami. W trakcie ich ostatniej, lakonicznej rozmowy poinformował ją, że nareszcie domyka sprawy w Nowym Jorku, przekazuję sprawę koledze po fachu, który miał jedynie nadzorować przebieg w dniu zbiórki, i lada dzień przyleci na wyspę. Nie podał jej co prawda konkretnego terminu, ale blondynka była przekonana, że nie każe im na siebie długo czekać. W czasie ostatnich dni dość często wracała myślami do tego, co mogło wydarzyć się między Millerem a panią Marshall. Ciekawość zżerała ją od środka, tłumiona jedynie w chwilach, gdy blondynka całkowicie skupiała się na pracy. Widok Jerome'a w świetlicy miejscowej placówki szkolno-wychowawczej brodzącego po kostki w jej kierunku, po raz kolejny przypomniał jej o tajemniczej relacji z przeszłości. Była ciekawa, czy udało mu się wyciągnąć coś więcej od jego rodzicielki, choć z pytaniem o szczegóły bez wątpienia powinna poczekać, aż znikną z zasięgu wścibskich uszu, gotowych podchwycić sensację i ponieść ją dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― Jerome, hej! ― powitała go radośnie. Odrzuciła ułamaną nogę jednej z ławek na stertę rupieci i wytarła ręce o materiałowe szorty. Z szerokim uśmiechem podeszła do wyspiarza, chcąc dowiedzieć się, co takiego go tu dziś przywiodło. Skinęła głową na pytanie o przychodnię, powoli domyślając się, do czego mężczyzna zmierza. ― Jeśli tylko będzie potrzebował rąk do pracy, chętnie dam się wykorzystać ― przyznała z uśmiechem. Nie był to dla niej największy priorytet, ale nie ukrywała, że pomoc ofiarom huraganu dobrze wyglądałaby w jej pielęgniarskiej praktyce. Mimo to miała szczerą nadzieję, że nikt nie ucierpiał zbyt poważnie i jej pomoc ograniczy się głównie do zmieniania bandaży. Popatrzyła na Maxa i Shawna pytającym wzrokiem.
      ― Nie macie nic przeciwko, jeśli się urwę na chwilę?
      ― Idź ― zgodzili się obaj niemal równocześnie. Zadowolona Michaela ruszyła w kierunku parapetu, na którym tuż po przyjściu zostawiła swój kubek termiczny.
      ― Tylko obiecaj, że nie będziesz już więcej piła kawy ― zażądał Shawn. ― Nie na wiele przyda się pielęgniarka, której trzęsą się ręce tak, że strzykawki nie może utrzymać!
      Michaela roześmiała się szczerze i przekornie chwyciła swój kubek, pociągając z niej solidny łyk.
      ― Lepiej bądź grzeczny, bo jeszcze przyjdzie mi tobie podawać leki tymi dygoczącymi rękami ― żartobliwie pogroziła mu palcem, na co chłopak przeżegnał się z udawaną zgrozą. Michaela pokręciła głową i ruszyła razem z Marshallem do wyjścia.
      ― Co to za lekarz? ― spytała, gdy wychodzili z budynku, próbując wybadać, z kim będzie miała do czynienia i czy istniał choć cień szansy na obsadzenie pielęgniarskiego wakatu. ― Błagam, tylko mi powiedz, że nie jest do jeden z tych dinozaurów przywiązanych do jakichś archaicznych procedur, który kobietę w szpitalu widzi tylko w łóżku i na porodówce, a nie daj Boże z jakimś ostrym narzędziem w ręku!

      [I bardzo dobrze! Sama o tym pomyślałam, tylko jak zwykle z refleksem żółwia, jak już zdążyłam napisać i podrzucić odpis, także nawet jestem Ci za to wdzięczna. :D
      PS. Ale zielono się tu zrobiło, aż przyjemnie patrzeć! <3 (Nie żeby wcześniej było nieprzyjemnie patrzeć, co to, to nie!)]

      Michaela Starling

      Usuń
  4. [Po pierwsze: dziękuję bardzo za komentarz i przywitanie u Waves!
    Cóż, też mam nadzieję, że uda mi się coś napisać, zdradzić przeszłość Waverly — jestem pewna, że wtedy dużo się wyjaśni, więc jak najbardziej oznajmiam głośno, że będziesz miała okazję coś ode mnie przeczytać, i mam nadzieję, że się wtedy nie zawiedziesz. :)
    Tak, strata męża i syna była niewątpliwie bolesna, i to właśnie wtedy Waves poczuła, że coś jest z nią nie tak, ale to rozejdzie się w wątkach, tak myślę.
    Jeszcze raz dziękuję za przywitanie i tak miłe słowa ♥, a gdybyś miała ochotę poznać Waves Jeromem — chętnie coś pokombinuję.]

    Waverly Svane

    OdpowiedzUsuń
  5. Lionel także nie miał ochoty wyjść z salonu i wrócić do własnej sypialni, bo należało być szczerym, ale widok tej rozerwanej szelki nie pozwalał nikomu na zachowanie powagi, a jeszcze lepiej wyglądała babcia Valeria z poprawionymi na nosie okularami, próbująca złączyć to wszystko w idealną całość. Czy jedna agrafka na pewno dałaby radę, żeby utrzymać dość spore rozdarcie? Nico nie był najdrobniejszy, więc szczerze wątpił i wcale nie zdziwiłby się, gdyby Valeria użyła aż kilku agrafek, być może wszystkich ze schowanego i zapomnianego przed kilkoma minutami słoiczka. Niestety, ale poszedł za Jeromem do ich wyznaczonego miejsca pracy, żeby nie zaczynać z babcią, bo kobieta pewnie użyłaby swojej niezawodnej ściereczki, zaczynając zdzielać ich po ramionach i plecach. Kobieta nie lubiła, jak ktoś z kogoś się śmiał i kiedy zdarzały się zabawne akcje wśród jego rodzeństwa, to wręcz sznurował usta w wąską linijkę, aby nie wybuchnąć śmiechem w jej towarzystwie. I poważnie patrzył na Stellę biegnącą w białej sukience z falbankami, która nie zauważyła jednej kałuży i wpadła w nią tyłkiem. Równie z posępną miną patrzył na Josepha, który przypadkiem oberwał klapką na muchy w czoło, bo Karen próbowała zamachnąć się na muchę, a on nieoczekiwanie wszedł do kuchni. Także bez tego dźwięku, który świadczył o niekończącej się radości, drżał w środku ze śmiechu, bo wspólnie z bratem uknuli chytry plan i Amy, która za żadne skarby nie weszłaby sama na strych po wielkiego miśka z czerwoną wstążką, poprosiła ich o ściągnięcie ulubionej maskotki, którą chciała oddać Nicolette, lecz najpierw należało plusz wyczyścić. Nim to zrobili zeszło im z kilka dobrych dni, bo jako, że Teeny miała urodzić się za całe dwa miesiące, to z niczym się nie śpieszyli. Kupili identyczny strój, wypchali nieco watą i przebrali za miśka Josepha, układając go na kanapie. Amy była przekonana, że to maskotka, więc prawie padła na zawał, gdy odkryła prawdę. Mieli szalone pomysły i aż go uwierało to, że już nigdy nie będzie takim samym mężczyzną, ponieważ choć na krótkie sekundy wspomni sobie zmarłą córkę.
    — To zależy jak to ująć. Oczywiste jest to, że oboje wiedzieliśmy jak powstają dzieci, bo kiedy zaczęliśmy się starać o własne, to Mags miała już dwadzieścia siedem lat, a ja byłem o rok starszy. Kiedyś, jakoś tak z osiem miesięcy przed wyjazdem do Zurychu kupiłem witaminy identyczne kształtem i kolorem, jak te antykoncepcyjne tabletki. I udałoby się przez mój podstęp, jednak szybko się zorientowała i chodziła obrażona na mnie przez cały tydzień. Nim pojechała w celach zawodowych do Chicago, to odstawiliśmy wszelkie zabezpieczania, więc miałem prawo być zaskoczony, gdy zobaczyłem ją w ciąży po powrocie. W Nowym Jorku nam się nie udało, więc wyjazd zrobił swoje, a ja doskonale wiedziałem, że Margaret wróci z pozytywnym wynikiem testu, kiedy uderzyła mnie poduszką z całej siły i wylała szklankę wody, budząc mnie w niedzielny poranek o siódmej. Wyzywała, że miesiączkę dawno już powinna mieć, ale całe szczęście szybko wybaczyła, kupując tonę różowych ubranek i czarne wyszczupla, a togi w innych kolorach nie są.
    On chciał gromadkę dzieci i to jak najwcześniej. Uważał, że trzy lata po ślubie, to i tak długi staż życia w dwójkę bez podobizny Lionela i Margaret złączonej w jedno, dostrzeganej w tej małej istotce. Znajomi wraz z rodziną otwarcie twierdzili, że z wyglądu to maleńka kopia Lio, jednak charakter po całości odziedziczyła po mamie, która tylko grzeczną dziewczynkę udawała przed rodzicami, chwaląc się kolejnymi sukcesami i na zdjęciach we wszystkich księgach wspomnień ze szkół oraz okresu studenckiego przypominała prymuskę z równie zaczesanymi warkoczami lub lśniącymi włosami, ubrana w wizytowy strój z przyczepioną łatką dobrej dziewczyny z bogatego domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydawało mu się, że żona po prostu się wystraszyła. On mógł tylko czekać i ją wspierać, a ona jednak dostrzegała zmiany w ciele, powiększający się brzuszek, który z czasem zasłonił widok na stopy, męczyła ją zgaga i co jakiś czas nadchodziły coraz to bardziej wymyślne zachcianki. A gdyby zmian było mało, to w czwartym miesiącu lekarka nakazała jej odpoczynek. Musiała wstrzymać prawnicze życie i leżeć w łóżku, bo prawie urodziłaby o całe piętnaście tygodni wcześniej, dostając jakieś dziwne skurcze. I tak nie dotrwała do terminu, który wypadał na początek sierpnia, ale dwudziesty dziewiąty lipiec był bezpiecznym czasem, w którym dziecko urodziło się z normalną wagą, wzrostem i wszystko, co miało się rozwinąć było gotowe, żeby dziewczynka nie musiała leżeć w inkubatorze, przypominając drobną fasolkę, niż zdrowe niemowlę.
      Z lekkim uśmiechem rozejrzał się po pokoju, prawie wywracając wiaderko z farbą. Cofnął się w ostatniej chwili, omijając to miejsce szerokim łukiem. Wcześniej mieli jednolite ściany, wymalowane aż do sufitu bez białego paska. Wprawdzie nie myślał nad tym, gdy szukał rzeczy potrzebnych do remontu ani jadąc po mężczyzn w wyznaczone miejsca. Odcięcie przy suficie byłoby mądrym posunięciem, bo chociaż mieszkanie nie było małe i kochał je za ten świetny rozkład, to może warto dzięki temu "zabiegowi" wydłużyć ściany, sprawiając tym samym efekt większego pomieszczenia? Ktoś by powiedział, że dla młodego małżeństwa sypialnia, salon, mały gabinet, pokój dziecka, łazienka i kuchnia, to klitka zamykająca ich na świat, ale dzięki tym metrom mogli swobodnie poruszać się po mieszkaniu. Gdyby na świecie pojawiło się drugie dziecko Lio i Mags, a Nicolette wciąż by żyła, to wystarczyłoby podzielić jej pokój na dwie części, robiąc tam kącik dla dziewczynki lub chłopca. Wówczas Teeny nie narzekałaby na mniejszą przestrzeń, gdyż naprawdę w swoim królestwie mogła szaleć.
      — Panie Marshall, łapiesz plusy. Robimy ten pasek, robimy — poprawił bezrękawnik i nim wrócił do porzuconego zajęcia na rzecz rozdarcia spodni Nico, to zdjął zegarek. Wcale nie taki nowoczesny, bo stary, wyprodukowany gdzieś na przełomie pięćdziesiątych lub sześćdziesiątych lat, ale bezcenny, gdyż wcześniej nosił go ukochany dziadek. Mąż drugiej babci, czyli ojciec Ryana Maddena. A pod skórzanym paskiem znajdował się ostatni tatuaż, jaki wykonał do tej pory. Chciał go zrobić po narodzinach córki, ale wówczas kończył ozdoby na klatce piersiowej i nieco wstrzymał się z decyzją. Ten wykonał przed pierwszymi urodzinami dziewczynki, a latającego aniołka umieścili z tatuażystą dopiero w styczniu tego roku. Trzy miesiące po jej śmierci. Tuż pod nim pochyłymi literami wypisano Nicolette ~ 29.07.2016 ♥. Daty odejścia nie potrafił tam dodać, a jako, że tatuaż znajdował się na lewym nadgarstku, to prowadził w kierunku serca, w którym na zawsze będzie obecna. — A Ty i Jen zabraliście się za produkcję małych łobuziaków? Gdyby to miała być córka, to dostaniecie w prezencie nawet nienoszone ubrania przez Teeny, jeszcze z metkami. Trochę oddałem bratowej, ale wciąż ich pełno. Mags miała manię kupowania tych stroi, a córa szybko nam rosła. — nie wiedział przez co przeszli, dlatego rzucił to pytanie, nie spodziewając się niczego złego.
      Wrócił do pracy, słysząc z salonu włączone radio z utworem Alvaro Soler'a. Nico piał do wałka, biorąc go za mikrofon i chyba ciesząc się naprawionymi spodniami, wziął się za obroty, przypominające baletnicą o niepożądanych wymiarach. Biedny Charlie popukał go po czole, znikając w dalszej części pokoju, gdyż skaczący, śpiewający i dyszący były detektyw, to nie był jakiś pożądany widok, więc chyba ojcu piątki dzieci byłoby trudno powstrzymać się od jakiegoś komentarza, który niekoniecznie zostałby zaakceptowany przez babcię Valerię.

      Lionel Madden

      Usuń
  6. Amerykanie i ich durne zasady. Pewnie władze każdego kraju spoglądałyby podejrzliwie na człowieka nagle dorabiającego się niebrzydkiej sumy w niewyjaśnionych okolicznościach, ale Stany miały do tego szczególne predyspozycje. Lubiły kontrolę. Jeśli zapłata w tradycyjnym rozumieniu tego słowa miałaby przysporzyć Marshallowi więcej kłopotów niż pożytku – bo pożytek zapewne byłby z tego chwilowy – to Sky była gotowa przemilczeć ten temat do czasu nagłego olśnienia. Czym zastąpić pieniądze? Gdyby tu chodziło o przykręcenie jednej śrubki, albo wymienienie klamki w drzwiach, spokojnie można byłoby to załatwić butelką dobrego wina, albo obiadem w jakimś porządnym grillbarze, ale łatania ogromnej dziury w ścianie nie można było rekompensować kawałkiem steku z rusztu, choćby i był ostatnim takim pysznym stekiem zjedzonym w tym życiu. Ciągle jednak warto było pogłowić się nad niestandardową zapłatą dla niestandardowego majstra, zamiast wyrzucać w błoto kolejne pieniądze za kolejnego specjalistę, bardzo specjalnego z resztą, i nabawić się od tego co najwyżej pylicy płuc – bo na pewno nie doczekać się ukończonego remontu.
    — Przyznam szczerze, że mam teraz problem, bo nie wiem, w jaki sposób będę mogła ci się odwdzięczyć i na ile będę mogła cię wykorzystać, żeby nie mieć potem wyrzutów sumienia. — a wszystko wskazywało na to, że wykorzystywanie nowego fachowca nie zakończy się na wstępnym naprawianiu tego, co innym udało się tak spektakularnie spieprzyć. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, powiadasz? A żebyś wiedział, panie Marshall, że rośnie. Gdybyś tylko wparował tutaj w podartych portkach na podartych szelkach, z torbą wypchaną co najwyżej drugim śniadaniem i butelką zimnego piwa – bo przecież nie narzędziami, byłbyś wszak szanującym się remontowym specem – miałbyś przynajmniej święty spokój. Nikt nie powierzyłby w twoje ręce doniczki z uschniętym kwiatkiem, a co dopiero własnego mieszkania. Sam jesteś sobie winien. Wyglądasz zbyt porządnie, zbyt normalnie, panie Marshall.
    — Oh, imigrant — Sky rozejrzała się najpierw dookoła siebie, a potem podbiegła znowu do kuchni – tej połowicznie tylko zdemolowanej – tam, gdzie przed chwilą udało jej się wygrzebać termosik z kawą i gdzie powinien też znajdować się jej terminarz. Gdzieś tutaj jest, na pewno. Wystarczy tylko zmierzyć się z plątaniną folii ochronnej, taśmy klejącej, zwyzywać obie te rzeczy na czym świat stoi i zastanowić się nad tym, czy używanie takich słów w obecności nieznajomego jeszcze mężczyzny jest aby na pewno dobrą wizytówką. — Zastanawiałam się właśnie, skąd możesz pochodzić, bo na typowo amerykańskiego Amerykanina mi nie wyglądasz. Amerykanie są wymuskani, zarozumiali i nudni.
    Całkiem jak Nick – dokończyła sobie w myślach.
    — Hm…Wydaje mi się — wróciła do salonu ze swoim kajecikiem w dłoni, z przygotowanym jednym ołówkiem między palcami, z drugim zatkniętym za ucho i trochę wplątanym we włosy, żeby aby na pewno się tam trzymał. Dlaczego człowiek ma tylko jedną parę rąk? — Że zabrzmiałam trochę jak rasistka, która w dodatku ma zamiar w niedalekiej przyszłości cię napastować, ale nie miałam nic złego na myśli. — przygryzła usta, poczuła się głupkowato — To tylko moja ciekawość. I nieumiejętność dobierania słów, na pewno przywykniesz.
    Sky była w tym niezaprzeczalną mistrzynią. W głównej mierze dlatego, że najpierw mówiła to, co przychodziło jej do głowy, a dopiero później analizowała to pod różnym kątem i czasami wyniki tej analizy doprowadzały ją do niepodważalnego wniosku, że o wiele łatwiej byłoby zakleić sobie dziób szarą taśmą.
    — Pomyślałam, że spiszemy teraz na szybko, czego będziesz potrzebował do ogarnięcia tego gruzowiska, trzeba będzie to wszystko zorganizować przed weekendem, żebyś już później nie musiał się niczym martwić i spokojnie sobie pracował. — przygotowała ołówek do pisania — I przysługa za przysługę brzmi sprawiedliwie. Dlatego też nie chcę ci tutaj za dużo wymyślać, bo potem do końca życia będę czekała na skarpetę od swojego pana, jak Zgredek z Harry’ego Pottera. Choć może lepiej zamienilibyśmy tę skarpetę na… Rękawiczkę, na przykład?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten spoooory dług był nawet większy, niż to nakreślił w powietrz Jerome.
      — Na dobry początek współpracy możemy… Nie, gotować nie umiem więc nie zaproszę cię na obiad, ale zawsze mogę postawić ci piwo i zamówić pizzę. Z gotowania to potrafię najlepiej. — może trochę nie doceniała swoich umiejętności, ale te kulały zawsze jeszcze bardziej, kiedy starała się przygotować cokolwiek do jedzenia swoim gościom. Żądza perfekcji doprowadzała do tego, że to co lądowało na talerzu było tak dalekie od perfekcji, jak to tylko możliwe. — To tak zanim przyjdzie nam do głowy cokolwiek, w czym mogłabym ci pomóc.
      Długi zawsze należało spłacać, nawet jeśli chodziło tylko o przysługę. A Sky długów mieć nie lubiła, dlatego już przebierała nóżkami, żeby okazać się do czegoś przydatną. Takie to dziwne stworzenie.

      Grunt, że w ogóle znajduje się jeszcze czas na pisanie. :D Ależ się tu egzotycznie zrobiło!

      Sky

      Usuń
  7. [Mąż i syn Waves zostali pochowani w Meksyku, bo wypadek miał miejsce przed jej wyprowadzką do NYC, ale pomyślałam sobie, że cmentarz to idealne miejsca do spotkań. Waves przygotowując zwłoki do trumien czuje się za nie odpowiedzialna, czuje że zna tych ludzi, więc Jerome mógłby ją kojarzyć jako tę ładną, trochę niepokojącą kobietę, odwiedzającą rożne groby. No i, kojarzyłby ją z widzenia, kiedy to wcześniej organizował pogrzeb dla dzieciątka (co musiało być swoją drogą naprawdę ciężkie), więc taki klimat cmentarno-przyjacielski jak najbardziej. :)]

    Waverly Svane

    OdpowiedzUsuń
  8. Jaime był bardzo zielony w tych wszystkich relacjach bliższych, które nie były stricte rodzinne. Chociaż w tych też raczej był słaby. Był wycofany już wcześniej, przed śmiercią Jimmy’ego. Był dość nieśmiały i bardzo był wdzięczny swojemu starszemu bratu, że ten wszędzie go ze sobą zabierał. A przecież nie musiał, prawda? Byli braćmi, a to nie znaczyło, że wiecznie musieli spędzać ze sobą czas. Może i dwa lata różnicy wieku to nie tak dużo, ale jednak co Jimmy poszedł wcześniej do szkoły i zaczął nawiązywać przyjaźnie, to jednak robił to wcześniej. Normalnym było, że chłopiec chciałby bawić się też z innymi, najlepiej bez młodszego brata. A tymczasem James chciał, aby Jaime czuł się dobrze. Później, po śmierci Jimmy’ego, Jaime totalnie odciął się od wszelkich znajomości, nie potrafiąc porozmawiać nawet z rodzicami. Zdarzało mu się powiedzieć coś więcej na terapii, a kiedy poznał używki... Cóż, lepiej nie było. Dlatego teraz, gdy myślał o spotkaniu w większym gronie ludzi, których lubił i chciał z nimi spędzić czas, czuł w sobie jednocześnie ekscytację i lekki stres. Czy wszystko pójdzie w porządku? Był bardzo ciekaw, jakby to mogło wyglądać. A wspólny wyjazd? To dopiero byłaby zabawa!
    Moretti nie zamierzał nikogo porywać z mieszkania. Wtedy serio ktoś gotów pomyśleć, że to naprawdę. A Jaime wcale nie miałby na sobie żadnej chusty czy kominiarki, no bo po co. Wtedy ewentualny świadek lub kilku mogłoby go rozpoznać, a kiedy i Jerome przyznałby policji, że to w sumie na żarty, z okazji urodzin, to i tak mogliby mieć problemy. Tak sądził Jaime i nie zamierzał tego testować. Kuszące, naprawdę, zwłaszcza w momentach, kiedy jego przyjaciel robił sobie z niego żarty i rzucał jakieś kąśliwe uwagi, ale... Wymyśli coś innego.
    Zmrużył oczy, słysząc ten głosik pełen grozy i widząc ten błysk w oczach przyjaciela. Oho. Co tym razem? Chyba naprawdę przemyśli tę sprawę z porwaniem.
    Ale pytanie czy też prośba Jerome’a nieco go zbiła z tropu. Jaime miałby mu zorganizować wieczór kawalerki? To znaczy, okej, znał wiele interesujących miejscówek w Nowym Jorku (chociaż jeszcze nie było go w klubie ze striptizem), ale... naprawdę miałby to zrobić?
    – A czy tym nie powinien zająć się drużba? Świadek? – uniósł brew wyżej. – Nie, żebym się na tym znał, nigdy nie byłem na wieczorze kawalerskim, ale... Jesteś tego pewny? – zapytał całkiem poważnie. Jeśli Jerome mówił serio, to Jaime będzie musiał nadrobić serię filmów „Kac Vegas”. Serio, podobno dzieją się tam niezłe jaja. A nuż coś go tam zainteresuje. – Kryzys wieku średniego... Nie sądzę, aby wujek Shay to miał. Zawsze był taki otwarty, optymistyczny, wszędzie go było pełno. Chyba Jimmy miał to po nim – stwierdził bez uśmiechu. – Wujek Shay był mi bardzo bliski, a jakiś czas po śmierci Jamesa, zniknął. Na długo. A później zjawił się w wigilię i.... bam. Zaproponował wyjazd na Bali. Ale może nie mówmy o tym, mamy chyba ciekawsze rzeczy do obgadania, co? – uśmiechnął się lekko i wrócił do jedzenia.
    Nie podejrzewał, że podejście do życia Jerome’a się zmieni. Skoro po kilku miesiącach od tamtego tragicznego wydarzenia mężczyzna już teraz potrafił się szczerze uśmiechać i opowiadać o wszystkim w taki sposób, jaki robił to teraz, to był naprawdę dobry znak nie tylko na to, że jakoś już sobie radził, ale i w przyszłości nie czekała go nagła zmiana zachowania. Tak przynajmniej sądził Jaime.
    Chłopak wziął kolejny kawałek pizzy. Spojrzał na Jerome’a i pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie dziwił się, że Jen nie poszła wraz z mężem i chyba nikt nie miał jej tego za złe. Bardzo jej współczuł i miał nadzieję, że już niedługo Jen będzie chciała odwiedzić swojego... siostrzeńca? No, że ciocia w końcu odwiedzi Yoela.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnął się, słysząc to wszystko.
      – Cieszę się, że Jen czuje się lepiej, a ciebie opuściły koszmary – stwierdził, wciąż z lekko uniesionymi kącikami ust ku górze. To była duża sprawa. Bardzo się cieszył, że w małżeństwie Jerome’a powoli wszystko się układa. – W takim razie może powinniście częściej wyjeżdżać? – zaproponował. – Wiesz, ja nie byłem przekonany co do wyjazdu na Bali, a mam podobne odczucia, jakie masz ty. Wyjaśniłem sobie dużo z wujkiem i teraz jest mi nieco lepiej.

      [No żebyś wiedziała xD Przykre, ale co zrobisz, jest to niestety silniejsze ode mnie...
      Ale w ogóle jakie ładne tło w karcie <3]

      Jaime

      Usuń
  9. [ Hej! Dziękuję bardzo za przywitanie i mam nadzieję, że odnajdziemy tutaj dużo zabawy i szczęścia ale tak jak mówisz - Baby tak naprawdę jest szczęśliwą osóbką! Życzymy dużo veny! ]

    Baby Bloom

    OdpowiedzUsuń
  10. Wspólne wyjście z psami na spacer byłoby świetną opcją. Jaime miał z czymś podobnym do czynienia i właściwie byłby chętny na takie wyjście. Nawet jeśli miałby iść tylko z Jerome’em, ponieważ dziewczyny nie miałyby czasu czy coś, to zawsze byłaby to świetna zabawa tylko dla nich. Jaime w końcu lubił zwierzęta, miał swoje obawy, że nie będzie dla nich wystarczająco dobrym opiekunem, ale tutaj chodziło przecież tylko o spacer, prawda? Wspólna zabawa, rzucanie patyka czy piłki... Fakt, nie tylko zwierzakom dobrze by to zrobiło, ale na pewno i samemu Moretti’emu. W dodatku robiło się coraz cieplej, więc wspólny spacer był jak najbardziej na miejscu, ponieważ później całą czwórką (zakładając optymistycznie, że poszliby wraz z Jen i Laurą) mogliby pójść na lody czy na jakieś jedzenie z foodtrucka.
    – A ja tam nie wiem – wzruszył zaraz ramionami. – Nie znam się na tych całych sprawach ślubnych i weselnych. Ja nawet nie wiem, kto w końcu powinien trzymać te obrączki. Mimo wszystkich filmów i seriali, jakie oglądałem, nie wiem, czy ma to jakieś znaczenie. Ale teraz nie ma już odwrotu – dodał szybko. Na pewno będzie to cholernie stresujące, ta organizacja najlepszego wieczoru w życiu Marshalla, ale Jaime już czuł się zdeterminowany, aby wszystko poszło zgodne z planem. A nawet jeśliby coś nie poszło, to żeby obrócić tak całą sytuację, aby wszyscy się śmiali i cieszyli, że tak wyszło. Na pewno jednak zrobi wcześniej jakieś rozpoznanie czy coś. Obejrzy jakiś film (może wcześniej wspomniany „Kac Vegas”, ale chyba bardziej pod kątem tego, czego nie robić podczas wieczoru kawalerskiego), poczyta w internecie, zapyta kogoś. A nuż ktoś z jego kierunku już uczestniczył w takiej imprezie. Na pewno pojawi się jeszcze wiele opcji. – Jak już tak prosisz, to jak miałbym ci odmówić, mój drogi przyjacielu? Ja miałbym powiedzieć „nie” starszemu bratu? – rozmyślnie użył tych słów. Uśmiechnął się przy tym lekko, czując się dobrze, wypowiadając te dwa słowa. – Już ja coś wymyślę, o to się nie musisz martwić – dodał, tym razem unosząc kąciki ust w nieco chytrym, tajemniczym uśmiechu.
    Nie miał na ten moment żadnego pomysłu. Absolutnie. Ale nie znał też jeszcze daty ślubu Jerome’a, więc można powiedzieć, że miał czas na ewentualne przygotowania. Poradzi sobie, podejmie się tego zadania.
    Jaime spojrzał poważnie na Jerome’a, kiedy ten rzucił takim pytaniem. Właściwie... można powiedzieć, że tak było. Chłopak sięgnął po swoją szklankę z sokiem i napił się. Wziął kilka łyków, a potem ostrożnie odłożył naczynie na stolik, czując jak zaczyna mu drżeć dłoń, w której trzymał szkło. Pokiwał powoli głową.
    – Shay był... jest też chrzestnym Jimmy’ego. Jest młodszym bratem mojego ojca. Był z nami wszystkimi blisko, często się odwiedzaliśmy – mówił powoli, jakby szukając odpowiednich słów. – Pamiętasz, wspominałem ci, że tamtej nocy miała zająć się nami taka dziewczyna? Shay’a nie było w mieście. Byli z nową dziewczyną za miastem. Kiedy to się wydarzyło... Też się obwiniał – spojrzał na przyjaciela, ale zaraz odwrócił wzrok. Dokładnie tak samo jak Jaime się obwiniał. – Wiesz, wtedy tego nie rozumiałem, bo dlaczego miałby to robić? Dlaczego to była niby jego wina? – ściszył głos, ponieważ nie chciał, aby ktokolwiek inny go usłyszał. – Przecież spędzał czas ze swoją dziewczyną i... – urwał. Nie chciał mu tego wszystkiego tutaj mówić i nawet mówienie szeptem nie dodawało żadnego komfortu. – Dwa lata po śmierci Jimmy’ego Shay zniknął. I... cholera, możemy zostawić na razie ten temat? Najważniejsze, że się pojawił i wszystko sobie wyjaśniliśmy. Na Bali byliśmy dwa tygodnie – dodał i uśmiechnął się blado. Wziął do ręki kawałek pizzy i zajął się jedzeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałby mu to powiedzieć, ale nie tutaj i nie teraz. To w końcu był dzień Jerome’a, a nie Jaime’ego. Powinni się skupić na Marshallu, na jego samopoczuciu i tak dalej. A Moretti i tak już za dużo powiedział, ale miał nadzieję, że atmosfera wciąż będzie zabawna.
      Wysłuchał Jerome’a, zgadzając się z nim. Tak, gdyby pozostali w tym miejscu... to by ich zniszczyło. Tak jak przez dziesięć lat niszczyło Jaime’ego, dlatego chłopak tym bardziej się cieszył, że młodemu małżeństwu udało się w miarę szybko jako tako pójść do przodu. Owszem, to wciąż będzie z nimi i od tego nie było wyjścia ani ucieczki. Ale nauczenie się życia z tym wszystkim, ciągłe poruszanie się do przodu było kluczem, aby nie popaść w ciemność.
      – W takim razie wpadam jakoś niedługo tam do was. W waszym domu w Nowym Jorku już byłem, ale na Barbadosie? Nie. Czas najwyższy, nie sądzisz? – zażartował.

      Jaime

      Usuń
  11. [Jak najbardziej mi się ten pomysł podoba i niczego nie zdradzaj! Ja lubię takie niespodzianki, bo nigdy nie wiadomo, co z tego wyjdzie. :D Więc zdecydowanie czekamy na zaczęcie, co by się nieco więcej dowiedzieć i postaramy dodać się z Waves też coś od siebie.]

    Waverly Svane

    OdpowiedzUsuń
  12. Roześmiał się dźwięcznie na komentarz Jeroma dotyczący tej nieprzyjemnej historii z podmianą tabletek antykoncepcyjnych na witaminy. Mógł wyjść przed nim na psychicznego gostka, który zwariował ponad pięć lat temu, ale nie mógł powstrzymać śmiechu. Kolejna osoba została nabrana. Brzmiało to jak koszmar wyciągnięty z piekła rodem, lecz oboje chcieli mieć dziecko w najbardziej wirującym czasie swojego życia. Jego teść, który nie akceptował go od samego początku, podłapał ploteczkę o nierealnym romansie Maddena z klientką i "tłukł" córce do głowy, że jeszcze ma szansę rozwieść się i nie rodzić dzieci temu casanowie. Mags w tamtej chwili miała szansę na awans, obejmując stanowisko wspólniczki kancelarii prawnej albo w Chicago, albo w Los Angeles. Po tamtych głośnych sprawach, w których brała udział, widziano w niej kogoś, kto potrafi wyciągnąć skazanego z największego bagna, nie zatapiając się z klientem w obszarze o wysokim nawilgoceniu, lecz wychodziła na prostą z osobą, która albo nie była winna, albo wszyscy twierdzili, że prokurator chce spełnić jakieś swoje, chore ambicje, wlepiając stanowczo za wysoki wyrok. Krótko przed wyjazdem usiadła na jego biurko w maleńkim gabinecie, gdzie pracowali urywając się z kancelarii lub szukali dowodów, które mogli ominąć w pierwszej chwili. Z zamkniętymi oczami trzymał na kolanach kodeks karny, zastanawiając się, dlaczego z dwudziestopięcioletniej Leisy zrobili kozła ofiarnego? Wówczas Mags ułożyła stopę na luźnej koszulce męża, unosząc ją do góry i podziwiając umięśniony brzuch bruneta. Uchylił powieki i wyszeptał, że musi pracować i nie chce być kuszony w żaden sposób, a ona z delikatnym uśmiechem, wyrzuciła pełne pudełko tabletek, oznajmiając - chcę mieć dziecko, jestem gotowa i choć mamy wielkie szanse zawodowe, żeby może otworzyć w niedalekiej przyszłości własną kancelarię, to mało mnie to interesuje. Powinien się cieszyć, ale zamiast tego zbladł. Gerard Parker wychwalał ją pod niebiosa, ubliżając nawet własnemu synowi, bo według niego, to Margaret była prawie tak samo utalentowana, jak ojciec. Jak to ukochana córeczka zamierza się sprzeciwić wymaganiom cenionego prawnika, który ze swojego słownika w pierwszej kolejności wymazał słowo - niemożliwe? Zawiedzie go jeszcze mocniej, niż w trakcie oficjalnego obiadu, kiedy ogłosili, że zamierzają się pobrać. Nikt nie chciałby nawet za milion dolarów takiego teścia, jaki przytrafił się Lionelowi Maddenowi. Potwór w skórze człowieka. Chciał mieć dzieci, ale jednocześnie nie zamierzał słuchać tych bolesnych komentarzy skierowanych do Margaret. Ojciec nie dałby jej świętego spokoju nawet na sekundę. Co mógł poradzić, że zakochał się w kobiecie z nieodpowiedniego domu? Kiedy z radością patrzyli na dwie kreski testu ciążowego po powrocie z Zurychu, żartując sobie z reakcji Parkera, wpadł na chytry plan, w którym oczerniłby siebie, a wybielił ukochaną. I tak powstała historia o witaminach, dzięki którym Mags zaszła w ciążę.
    Wszyscy znali tę opowieść. Nawet babcia Valeria, która otwarcie wyrażała swoją niechęć do Gerarda Parkera. I chociaż nie był w związku małżeńskim, a córeczki więcej nie zobaczy, nie przytuli, nie utuli do snu, to wciąż o tym opowiadał, bo od tamtego dnia zaczęło się niebo na ziemi, a kiedy Nicolette przyszła na świat, to wszystko inne straciło sens. Wraz z jej odejściem odebrano mu światło i chęć do życia, więc kiedy wyszedł ze szpitala z rozerwanym sercem, szlochając głośno, nie mógł uwierzyć, że tego jednego dnia zabrano mu tak naprawdę wszystko, co uwielbiał. Dopiero co czytał ostatni rozdział Mikołajka, słysząc z usteczek Teeny słodko wypowiedziane tato, tak został jeszcze dwukrotnie zraniony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mógł odczuwać cokolwiek do osoby, która wyszła niespodziewanie z sali szpitalnej i kiedy Nicolette zaczęła źle się czuć, a po kilku minutach umarła, gdyż nawet lekarz nie mógł nic poradzić, to ona w tym czasie zamiast trzymać małą za rączkę, ocierając łzy córeczki, poszła na parking szpitalny, żeby powitać namiętnie i długo niewidzianego od kilkunastu godzin kochanka. I to wszystko widział Lionel, próbując skontaktować się z żoną po raz siedemdziesiąty dziewiąty. Zapinając swój beżowy płaszcz był jak w jakimś amoku. Nie przeszkadzał mu zacinający deszcz skierowany wprost na niego, a Maddenowi było wówczas lodowato, bo widział jak niewidzialna kostucha zabiera mu dziecko w jednej chwili. Trzęsącą dłonią wycierał łzy, czując jak tabletka od jego siostry zaczyna pomagać, ale wpadł w szał, widząc ją w jednym z samochodów. Siedziała na kolanach mężczyzny, który znajdował się na fotelu pasażera. Odsunęli fotel, a ona raptownie, energicznie, jak spragniona miłości rozerwała guziki jego koszuli, całując tak, jak robiła to swojemu mężowi, gdy cztery tygodnie temu nie mogli się sobą nasycić. To nie było normalne. Przestał nawet lubić tę dziewczynę, z którą był aż osiem lat, myśląc o tym, iż nigdy nie będą mieli gorszych dni ani rozstania. Zapukał jedynie do tej szyby, a kiedy Mags spojrzała na niego, otworzyła tylko usta z mniejszą ilością pomadki, pozostawionej na klatce piersiowej tego przeklętego prawnika. I co godzinę spadały na niego życiowe porażki. Po dwudziestej trzeciej patrzył w gasnące oczy aniołka. Po północy odkrył romans żony. Po pierwszej, gdy czekał na przyjazd Josepha, bo gdyby miał wrócić do domu, to rozbiłby się na pierwszym lepszym drzewie, a kiedy starszy brat zajął miejsce kierowcy, podając mu kubek z gorącą melisą i chusteczki, zobaczył wściekłego teścia idącego w ich stronę. I wówczas został oficjalnie wyrzucony z kancelarii, widząc współczucie w oczach teściowej, która nic nie mogła zrobić.
      Wziął gorący kubek do ręki, popijając łyk za łykiem tego wrzątku, obserwując Nico w jego żywiole. Kto by pomyślał, że taką miłością obdarzył hiszpańskiego piosenkarza? Ale widać było, iż pracuje dwukrotnie szybciej, niż przed rozerwaniem spodni. A może to agrafki miały jakąś magiczną moc?
      — Słyszałam coś o idiotyzmie, stało się coś panowie? — zaczęła czyścić swoje okulary o materiał fartuszka i chuchając na szkło, próbowała zmyć niewielką plamkę.
      — Poszło o tabletki antykoncepcyjne zamienione na witaminy, babciu.
      — A! O to — machnęła ręką, jakby właśnie rozbiła jedynie jajko albo wylała na podłogę trochę oleju. — To jego popularny żart, którym wspólnie z żoną uraczyli tego wrednego człowieka bez serca. Mój wnuk niczego takiego nie zrobił, ale żeby żonie nie przysporzyć kłopotów i aby nie denerwowała się w błogosławionym stanie, udał przed teściem głupka, bo za takiego go miał ten durnowaty Parker. Jakim trzeba być ojcem, żeby powtarzać własnemu dziecku, że trafiła z deszczu pod rynnę, poznając Lionela. Powtarzał w kółko o tym, iż popełni błąd, jeśli zajdzie z nim w ciążę i własną wnuczkę traktował lodowato, więc dziewczynka miała tylko jednego dziadka. Nicolette była naszym prawdziwym cudem — kobiecie zatrząsł się podbródek, ale żeby nie płakać w obecności Marshalla, rzuciła tylko jedno zdanie. — Idę pilnować, żeby przypadkiem nie spalić Wam drugiego dania, chłopcy.
      Odstawił z powrotem czerwony kubek w białe grochy na parapet, wracając do malowania ściany. Urwał temat, bo co prawda zamierzał powiedzieć, że to tylko głupi dowcip, którego nie wcielił w życie, jednak babcia Valeria wyznała za dużo i jeśli Jerome uważnie słuchał, to prawdopodobnie zrozumiał wszystko w prawidłowy sposób. Nim zaczął przesuwać wałkiem po ścianie, obrysował palcem litery na najcenniejszym tatuażu, pozwalając sobie na lekki uśmiech, gdy Nico wyznał, że takiej dobrej kawy w życiu nie pił, a utwór Styles'a niekoniecznie porwał go tak, jak ten śpiewany przez Alvaro, chociaż Charlie wyznał mu, że to największy idol jego najstarszej córki.

      Lionel Madden

      Usuń
  13. Zelda lubiła zadawać pytania, z natury była dosyć ciekawska i uparcie odmawiała przyjmowania odpowiedzi sprowadzających się do sformułowania „bo tak”. Zawsze dążyła do poznawania nowych rzeczy, do zbierania informacji i wiedzy. Lubiła się uczyć, zgadywać i porównywać swoje przypuszczenia z tym, co było ostatecznie rzeczywistością. Rozumiała więc bardzo dobrze potrzeby innych, by odkrywać charaktery otaczających ich ludzi. Jednocześnie sama nie była skora do jakichkolwiek zwierzeń, przyzwyczajona do tego, że nikt specjalnie nie interesował się jej myślami ani zdaniem. Była skryta, z trudem podejmowała się tematów, które dotyczyły jej życia i nie leżały w obszarze ogólnych faktów. Jak ognia unikała pewnych tematów, zrzucając je na bok, na później i najchętniej nigdy by do nich nie wracała. Nie uważała się też za szczególnie interesującego człowieka ani ciekawe towarzystwo – zdawała sobie sprawę ze swoich słabych stron. Niektórzy mogliby uznać to za niesprawiedliwe, że bez problemu wyciągała z innych informacje, samej nie dzieląc się szczegółami ze swojego życia, które swoją drogą było dosyć monotonne.
    — Czy na Barbadosie działa handel? — odbiła piłeczkę, sięgając po szklankę z wodą, z której powoli upiła łyk, zostawiając ślad po szmince na szkle. — Jeśli nie ma ich tam teraz, to na pewno kiedyś byli. Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej — odparła z przekonaniem, przypominając sobie kilka rozdziałów z książki, którą wypożyczyła z biblioteki, będąc jeszcze w wojsku. Nie było tam napisane nic konkretnie o Barbadosie, ale raczej o tym, jak naród żydowski rozpraszał się po świecie. W wielu miejscach nie dane było im cieszyć się przywilejami tubylców, a jedyne, czym mogli się trudzić, to właśnie handel. Nie mogąc włożyć rąk w nic innego, bardzo starali się wykonywać prace z tym związane najlepiej jak się dało, wypełniając wszelkie nisze. Handel zamorski, handel na wschodzie – jeździli tam, gdzie bali się miejscowi, bo co innego im zostało do roboty?
    Współcześnie sytuacja była zdecydowanie inna. Mając już swoje państwo, tułaczka przestała być przymusem, a i handel wyglądał już teraz nieco inaczej. Mimo to wielu Żydów pozostawało w państwach, w których się urodzili, wychowując kolejne pokolenia poza Izraelem. Niektórzy nie chcieli opuszczać swoich rodzinnych kątów, inni nie byli w stanie z różnych powodów. Izrael nie jest też tanim państwem, koszty życia są tam dosyć wysokie, więc przeprowadzka tam nie była rzeczą prostą i bezproblemową dla każdego. Dlatego Zelda wychodziła z założenia, że jeśli Barbados kiedykolwiek miał kontakty handlowe z Europą, udział w tym brali na pewno jacyś Żydzi, co stwarzało im okazję do zamieszkania na wyspie. A jeśli raz tam się pojawili, to ciężko byłoby sobie wyobrazić, że chociaż jedna rodzina nie miałaby tam żydowskich korzeni.
    Odnotowała w pamięci wzmiankę o tym, jak długo Jerome jest w Nowym Jorku, rzucając mu nieco przeciągłe spojrzenie, jakby próbowała wyhaczyć wszystkie szczegóły w jego osobie, które potwierdzałyby tę informację. Nie było to takie proste, biorąc pod uwagę różnorodność nowojorczyków. Nie wiedziała, jaki akcent jest charakterystyczny dla tamtych regionów, ale w tym przypadku też nie uważała, żeby mężczyzna się wyróżniał.
    — Och, nie! — zaprzeczyła od razu, wykonując do tego odpowiedni gest dłonią, kiedy spytał o próbę spłoszenia go. — Gdybym chciała cię spłoszyć, to na pewno byś się zorientował. — Cmoknęła cicho, kiwając przy tym głową. Przez chwilę korciło ją, żeby wspomnieć o doświadczeniu w wymuszaniu na ludziach konkretnych reakcji, ale ostatecznie szybko zrezygnowała z tego pomysłu, widząc w nim potencjalne pole do zadawania niewygodnych dla niej pytań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To była rzeczywiście trochę kwestia przyzwyczajenia. Duża część nawyków i odruchów w życiu codziennym Zeldy miała swoje korzenie od początków jej życia. Wychowując się w takiej rodzinie, w jakiej przyszła na świat, nie dało się zignorować podstawowych zasad halachy. Od małego uczono ją na przykład właśnie tego, że nie łączy się mięsa z nabiałem w jednej potrawie, bo to niekoszerne. Bo tak jest zapisane w Torze. Bo tak uczy Talmud. Podobnie z wieprzowiną. Wiedziała doskonale, że gdyby zjadła szynkę czy jakąś pieczeń, nic takiego by jej się nie stało, nie umarłaby ani nie wciągnęłoby ją nagle morze (tego typu strachy i obawy miała już za sobą). Po prostu w głowie miała już pewne rzeczy tak ustawione, że jeśli mogła przestrzegać koszerności, to właśnie tak robiła. Podobnie miała z szabatem. Gdyby mogła wtedy nie pracować, chętnie zostałaby w domu i wyłączyłaby telefon.
      Na żart o straszeniu wieprzowiną, nie uśmiechnęła się już. W oczach jednak rozbłysło rozbawienie, którego nie zdążyła pokazać w jakiś innych sposób, bo akurat sięgała po torebkę z nagrodami, żeby po chwili wysypać z niej całą zawartość na jedną stronę stołu. Nie było tego dużo, więc gdyby nagle przyniesiono im pizzę, wystarczyło wszystko zgarnąć z powrotem do torby. Przyjrzała się ponownie nagrodom, w których znalazły się jakieś dwie płyty CD zespołów, których oczywiście nie znała, smycz do kluczy, jakiś breloczek z logiem centrum handlowego i kilka prostokątnych bonów z różnymi ofertami zniżek do sklepów.
      — Twoja żona nie chciałaby z tego skorzystać? — spytała, trochę jakby mimochodem, przerzucając w palcach kupony i skinęła brodą na ten, którzy trzymał Jerome. — Właściwie mogłabym oddać ci swój — mruknęła, znajdując dokładnie taki sam i przesunęła nim po stole, przyciskając lekko palcem wskazującym. — Niedługo wprowadzam się do nowego mieszkania i bardziej przydałyby się meble albo jakaś elektronika niż nowa… fikuśna bielizna — dodała, zerkając wymownie na kobietę z bonu i uśmiechnęła się niewinnie.
      Zelda sama nie wiedziała, w którym momencie zorientowała się, że mężczyzna jest żonaty. Na pewno nic o tym nie wspomniał, jednak tak już miała, że podświadomie zauważała pewne szczegóły, niekoniecznie od razu się na nich skupiając, a potem jakoś tak w głowie samo wszystko się łączyło w całość. W przypadku Jerome’a zapewne chodziło przede wszystkim o obrączkę na palcu.

      Zelda

      Usuń
  14. Thea była urocza, dlatego Zoey nie protestowała, kiedy dziewczynka próbowała wgramolić się na jej kolana, ba – pomogła jej nawet w tym, sadzając ją na tyle wygodnie, żeby dziecku nie było niekomfortowo, ale też na tyle wygodnie dla siebie, aby w każdej chwili kontrolować ruchy dziecka i w razie czego móc zareagować. Były to gesty i odruchy zupełnie bezwarunkowe, jakby ciało dorosłego człowieka zostało skonstruowane po to, żeby chronić młodszych przedstawicieli swojej rasy. Nie działało to jednak u wszystkich. Nie wszyscy mieli ten instynkt, nie u każdego człowieka uruchamiał się on we właściwej chwili, czasami nie uaktywniał się w ogóle. Miała tylko nadzieję, że sytuacja piętro wyżej nie jest na tyle krytyczna, żeby nie mogła poradzić sobie z nią sama. Nadal pozwalała dziewczynce bawić się swoją smyczą, przytrzymując ją delikatnie jedną ręką, a jednocześnie obserwowała mężczyznę.
    ― Mam wrażenie, że dzisiaj bąbelki w jakiejkolwiek formie mi pomogą. ― Uśmiechnęła się, a kiedy Jerome zbliżył się na tyle blisko, aby podać jej szklankę, wyciągnęła wolną dłoń po naczynie, zrobiła łyk i odstawiła napój na podłogę, oczywiście w bezpiecznej, racjonalnej odległości. Na wyciągnięcie jej ręki, ale poza zasięgiem Thei.
    ― Nie… Nie powinieneś ze mną iść, ale dziękuję. Nie chciałabym, że sąsiedzi mieli cię za donosiciela. Przyzna szczerze, że bardziej przydasz nam się jako tajny agent ― zauważyła. Nadal z uśmiechem, chociaż zarówno ona, jak i on, zdawali się mieć świadomość tego, że sytuacja w mieszkaniu pod numerem dziewięć raczej nie należała do kolorowych.
    ― Chyba zdobyłam nową przyjaciółkę-przylepę ― zauważyła zadowolona. Thea również wydawała się z takiego obrotu sprawy zadowolona, a na swojego opiekuna spojrzała rozentuzjazmowana, machając identyfikatorem Zoey. Teraz zamiast przeraźliwych krzyków, towarzyszył im wesoły, dźwięczny śmiech dziewczynki, który został zakłócony przez odgłosy dobiegające z piętra wyżej. ― Wygląda na to, że sąsiedzi są w domu. ― Przełknęła ślinę i jakby odruchowo przyciągnęła Theę bliżej siebie, opierając delikatnie podbródek na jej główce. Włosy małej pachniały delikatnością – nie potrafiła znaleźć na to innego określenia, ale był to zapach zdecydowanie przyjemny. I chociaż u Jerome’a było miło, siedzenie na podłodze wcale nie było dokuczliwe, a właściwie pozwoliło jej się nieco rozluźnić i poczuć dość swojsko, to napięcie związane z zadaniem, które musiała zrealizować, powróciło. Spięła bezwarunkowo mięśnie, spoglądając na mężczyznę.
    ― Nie powinnam dłużej nadużywać twojej gościnności, chyba będzie lepiej, jeśli już tam pójdę.
    Powiedziała. Powiedziała i została w miejscu. Poza stłuczeniem jednej rzeczy, na razie z góry nie doszły do nich inne niebezpieczne odgłosy. Owszem, miała świadomość tego, że powinna w razie czego zadzwonić po inne służby, po funkcjonariuszy, którzy zaprowadzą tam porządek. Ale na ile? Na jak długo? Zależało jej, a także innym pracownikom ośrodka pomocy społecznej, żeby wszelkie konflikty załatwiać przede wszystkim w drodze mediacji, unikając rozwiązań siłowych, ale czasami nie było innego wyjścia...

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  15. Worki, woreczki, cementy, tynki… Sky zanotowała wszystko wedle słów swojego nowego fachowca, dwa razy przejrzała jeszcze listę, sprawdziła, czy aby na pewno niczego nie pominęła. Cóż, to na pewno okaże się w najbliższy weekend. Istniała niepisana zasada mówiąca o tym, że nie da się zakupić odpowiedniej ilości alkoholu na imprezę, bo ile butelek nie stałoby na takiej imprezie na stole, to zawsze okazuje się na koniec, że ustawiło się o jedną za mało. Podobnie sprawa miała się z remontami, albo wizytami u lekarza – studnia bez dna, czegoś zawsze brakuje, po coś zawsze trzeba wybrać się drugi raz, w trakcie znajduje się coś, czego wcześniej nawet się nie podejrzewało. Sky nie chciała się tym jednak martwić, nie po raz tysięczny tego tygodnia, ani tym bardziej nie na zapas. Zamknęła notesik, spakowała go w swójroboczy plecaczek (ponad dziesięcioletni plecak, który pamiętał jeszcze czasy szkoły średniej, powycierany, brudny od kurzu, z zamkiem dopinanym na agrafkę – zbrodnia na wszystkich plecakach tego świata), tam miał odczekać swoje, zanim odważy się po niego sięgnąć za dzień lub dwa, by skompletować materiały. Piwo i pizza. Worki cementu wypadały przy takim zestawieniu naprawdę blado.
    — Barbados — głos Sky na moment stał się rozmarzony, cichutki. Westchnęła, zapatrzyła się na ptaka, który tańcował niedaleko okna salonu, łatwo było wyobrazić sobie za tym oknem egzotyczne krajobrazy, kiedy miało się koło siebie już jeden jego element. Tam na pewno niebo nie było takie bure, nijakie, zasnute cały czas jakby mgłą albo oparem setek tysięcy przejeżdżających w tej chwili przez miasto samochodów. Nowy Jork jest wspaniały, owszem, żaden szanujący się nowojorczyk nie narzekałby na życie tutaj nawet, gdyby przykładali mu do skroni naładowaną spluwę, ale czy to oznaczało, że nigdy nie rzuciłby tego betonowego klocka dla palemek i wylegiwaniu się na ciepłym piasku, chociaż na kilka dni? Może tygodni? Może warto było zapakować się do jednej z walizek Marshalla jako bagaż podręczny, kiedy następnym razem zdecyduje się odwiedzić rodzinne strony? — Na pewno jeszcze zacznę cię wypytywać o to, dlaczego zdecydowałeś się przenieść do Nowego Jorku. To wydaje się naprawdę odważną decyzją.
    Ale może wstrzymasz się z tym wypytywaniem do kolejnego spotkania. Albo jeszcze kolejnego. Chociaż raz zapanujesz nad swoją ciekawością i nie pozwolisz, żeby nowo poznana osoba poczuła się przy tobie jak na policyjnym przesłuchaniu. Dasz radę, prawda Salinger? Przecież to nie takie trudne, być całkowicie zrównoważoną dziewczyną.
    — Ok, choćby i zaraz! — prawie przyklasnęła. Podzieliła entuzjazm Jeroma, napawała się tym uczuciem, myślami już pałaszowała trzeci kawałek pizzy i zapijała go drugim kufelkiem piwa, szybko, szybko, zanim sumienie dopcha się do głosu i zarządzi kilkudniowy detoks na wodzie mineralnej, owocach i ryżowych waflach. Na szczęście – szczęście dla niej – Sky nie biła się ze swoim sumieniem o dodatkowe kalorie za często, bo jeśli miała problemy z jedzeniem, to raczej w tę drugą stronę: nie miała na nie czasu, albo zwyczajnie nie pamiętała w ciągu dnia o niczym więcej poza śniadaniem. I kieliszkiem czerwonego wina przed snem. Każdy ma swoje rytuały.
    Choćby i zaraz… Tylko te upaprane ubrania. I upaprana cała reszta. Piwo zaprawione tynkiem na pewno nie smakuje tak dobrze, jak powinien smakować ten szlachetny trunek.
    — Ale obawiam się, że nie wpuściliby mnie nawet za próg baru. — Jerome prezentował się nienagannie – tego dnia udało mu się jeszcze wymanewrować w tym mieszkaniu pomiędzy wszystkim, o co można było się powycierać na biało w przeciwieństwie do Sky, która tarzała się w tym bałaganie od samego rana. Cholerny kurz, jest wszędzie! W nosie, w uszach, pewnie wysypałby się nawet z oczodołów, gdyby była możliwość to sprawdzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. . — Muszę podjechać do starego mieszkania i doprowadzić się trochę do porządku. To niedaleko stąd, tylko kilka przecznic. Może spotkamy się na miejscu, powiedzmy… Za godzinę? W tej okolicy jest naprawdę niezła pizzeria, kucharze przygotowują tam jedzenie w taki sposób, że możesz oglądać cały proces od początku do końca.
      I wytłumaczyła Marshallowi położenie tego lokalu najlepiej, jak potrafiła. Podała nazwę ulicy i opisała dwa sąsiadujące z pizzerią budynki, dosyć charakterystyczne ze względu na odnawianą w nich od niedawna elewację (o zgrozo!) i ustawione przy ścianach rusztowania. Oby tylko taka instrukcja mu wystarczyła! Sky orientację w terenie miała nie lepszą od na wpół ślepca.
      — Chyba, że wolisz mi towarzyszyć i wybierzemy się tam razem. Piwo mam też w lodówce, jeśli jesteś niecierpliwy. Oferuję konsolę dla zabicia czasu, ale obiecuję się nie guzdrać za długo.
      Zajęła się wymontowywaniem zapasowych kluczy z całego pęku, który miała przy sobie, zamocowanego na paskudnej smyczy z logiem jakiegoś banku. Gość w ich mieszkaniu, to byłby dopiero niecodzienny widok! Tamte cztery ściany prawie że już zapomniały, jak wyglądają ich lokatorzy, a co dopiero mówić o gościach.

      Bardzo mi miło to czytać. Co prawda to też gotowy kod i cała moja ingerencja, to trochę kolorów i zdjęcia, ale i tak dziękuję <3

      Sky

      Usuń
  16. Życie było piękne, przepełnione nadzieją i tym, co dobre, właściwe. Było też jednak złe, okrutne, przewrotne, wyciskające łzy i zbyt krótkie, żeby zrobić coś więcej. Czasem ludzie gubili się w tym wszystkim, nie wiedząc, czy to życie jest ich wrogiem, czy może oni sami są zepsuci, nie rozumiejąc praw rządzących Wszechświatem.
    Waverly też niewiele rozumiała, choć bywała tak blisko śmierci, niemal nazywając się jej przyjaciółką. Czasem, jako jej przyjaciółka, musiała poprawiać jej robotę. Czasem ciała były tak dotknięte łapami tragedii, że spędzała godziny nad tym, żeby sprawić, żeby człowiek wyglądał, jak człowiek, a nie pośmiertny twór. Nie chciała odpuszczać, patrzeć po ciałach, nie widząc w nich tego, czym byli chwilę temu. Ciało bez duszy było jedynie pojemnikiem, naczyniem, kruchym i szpetnym, zostawionym w jej rękach, jakby mogła napełnić owe naczynie czymś, co mogłoby sprawić, że ciało będzie wyglądać dobrze. Jakby zmarły znalazł spokój i sprawnie przeszedł w stronę niebios, i Waverly chciałaby w to wierzyć, ale nie wierzy.
    Cmentarz jest dla niej miejscem, gdzie właściwie nic nigdy się nie dzieje. Czuje się tutaj dobrze i nawet nie ukrywa, że chętnie spaceruje pomiędzy nagrobkami, choć nie robiła tego ani razu, gdy mieszkała w Teksasie. Teraz jednak wyobraża sobie, że jest tam, wśród znanych sobie nazwisk, i kładzie kwiaty przy grobie męża i syna, nie rozumiejąc, dlaczego śmierć o niej zapomniała. Była przecież tak samolubnym, cholernie zepsutym stworzeniem, dbającym o własne zachcianki, że nikt tak naprawdę nie byłby smutny, gdyby to ona leżała w wybranej przez Xaviera trumnie.
    Pamięta tych wszystkich ludzi zebranych przed grobem męża, przyjaciół i znajomych, rodzinę i zupełnie obcych ludzi, którzy przyszli tutaj dla miłego właściciela restauracji, który zawsze był uśmiechnięty i służył dobrym słowem.
    Dużo o tym myśli, chcąc uświadomić sobie, dlaczego Xavier musiał pokochać akurat ją. Kogoś, kto nie miał skrzydeł, żeby się wznieść, a pełza jak robak, więc dlaczego otoczył ją swoim ramieniem, gdy ona nie potrafiła go pokochać tak, jak on jej — i dlaczego ich syn był tak bardzo podobny do niego? Naiwny dzieciak o złotym, miękkim sercu.
    Myśli jednak uciekają i rozbijają się wokół, a Waverly zamyka szereg wspomnień pod kluczem, idąc dalej. Czarne, długie włosy, zawsze pachnące wanilią i miodem, tańczą z wiatrem, ciemny chaos, który zakrywa twarz, kosmyki łaskoczą policzki i wchodzą do oczu.
    Podnosi spojrzenie w stronę mężczyzny i przez moment obserwuje go, nie wiedząc, czy faktycznie istnieje, czy jest jedynie duchem, który postanowił jej się objawić. Wypuszcza z ust gorący oddech, zbiera z twarzy włosy i zawija za uszy.
    Skądś kojarzy jego twarz, a świadomość tego, że nie jest obcym człowiekiem, sprawia, że uśmiecha się do niego delikatnie, będąc przekonana, że to jeden z byłych klientów. Nie pyta jednak o to, nie będąc tym zainteresowana, ale skoro był w takim ponurym miejscu, jak cmentarz, musiał kogoś odwiedzać, albo tak, jak ona, był tylko obserwatorem nagrobków, cichym opiekunem dusz, stojącym przy zapomnianych nazwiskach, porzuconych dzieciach, wyklętych wujkach i ciotkach.
    — Nie wiem, czy mogłabym spędzić lepszy wieczór od tego tutaj — odpowiada krótko, choć wie, że to kłamstwo.
    Dobry wieczór skończyłby się wypiciem czegoś mocniejszego, kilkoma spalonymi papierosami i obcymi rękoma przy ciele, a później nad razem okazałoby się, że czuje wstręt do samej siebie; że znów wszystko skończyło się w ten sposób i nie wie, czy to ona jest zepsuta, czy świat. Wciąż to sprawdza, wciąż oszukuje siebie, łykając kolorowe tabletki, nośniki nadziei i światła, będące czasem zbawieniem, a czasem przekleństwem, i Waverly tak naprawdę żyje, umierając i rodząc się z każdym oddechem, niewinnym, ale ciężkim podniesieniem powiek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozgląda się wokół, gdy wokół rozchodzi się dźwięk, który w ogóle tutaj nie pasował. Cmentarz zawsze jest taki sam, niechętnie otwierając się wobec nieodpowiednich spojrzeń, dlatego Waverly wodzi wzrokiem ponad nagrobkami, chcąc zobaczyć coś więcej.
      — Słyszałam — przyznaje, a rosnąca w niej ciekawość zaczyna ryczeć, więc Waverly wyciąga ręce ze skórzanej kurtki, oblizuje wargę i robi krok w stronę mężczyzny. — Chyba ktoś powinien to sprawdzić… — zaczyna, uśmiechając się do niego, jak podekscytowana nastolatka.
      Przykłada palec do ust, a czerwony paznokieć odbija się od białych warg i staje się symbolem ciszy. Waverly słucha tego, co dzieje się wokół: przyciszone rozmowy i śmiechy. Coś, co nie definiowało cmentarza w żaden sposób, dlatego wydawało się tak nieodpowiednie, nieludzkie i dziwne.
      Omiata spojrzeniem twarz mężczyzny i odsuwa palec od swoich ust, zachęcająco kiwając głową w stronę hałasów.

      Waverly Svane
      [Oj nie zamierzam krzyczeć! Zaczęcie jak najbardziej mi się podoba. :)]

      Usuń
  17. [W najśmielszych snach nie sądziłam, że z taką łatwością przyjdzie mi napisanie karty Loreny, która gdybym się w porę nie powstrzymała, to byłaby dwa razy dłuższa. Sądzę, jednak, że ma to związek po prostu z solidnym przedstawieniem postaci w momencie, gdy wysłałam do Ice email, co pozwoliło mi się w nią wczuć bardzo dobrze :) Bardzo dziękuję za powitanie i również życzę Jerome dobrej zabawy ;3]

    Lorena C.

    OdpowiedzUsuń
  18. Zdecydowanie w tym wszystkim zasługa leżała po stronie małej Thei. Bo choć Zoey również należała do otwartych osób, to pogodą ducha nie dorównywała małej dziewczynce, która mogłaby rozjaśnić swoją obecnością niejeden dzień niejednej osobie. Carter nie widziała się w roli matki, a widząc małe dzieci nawet nie myślała o tym, że mogłaby kiedyś urodzić swoje. Na razie korzystała z życia, ba, czerpała z niego całymi garściami na wielu jego płaszczyznach. O rozmnażanie, a właściwie jego brak odpowiednio zadbała. Mimo uchodzenia wśród znajomych za lekkoducha, do niektórych spraw podchodziła poważnie, chociaż nie dawała tego odczuć. Wolała uchodzić za radosnego chochlika bez większych problemów czy zmartwień. Z takim podejściem życie wydawało się łatwiejsze i ostatnio dzięki temu unikała też kłopotów. Może nie dostawała w zamian nic spektakularnego, a jej egzystencję można było zaliczyć wręcz do przeciętnych. Jednak nie narzekała, nie na głos i nie w towarzystwie. Nie widziała w tym większego sensu, absurdalnie bardziej sensownym wydawało jej się sięgnięcie po butelkę wina lub innego alkoholu i w ten sposób zabijała najczęściej wszelkie negatywne myśli, które mogłyby wyrwać ją z tego pozytywnego ciągu. Fałszywie pozytywnego.
    — Tajny agent zawsze brzmi dobrze — odparła z uśmiechem. Pozwoliła Thei, aby zsunęła się z jej kolan. Dziewczynka w końcu pozostawiła jej identyfikator, więc Zoey skorzystała z okazji i wsunęła go do torebki. Thea rozglądała się dookoła w poszukiwaniu jakiejś zabawki bądź czegoś innego.
    — Możesz zawsze mnie polecić, chociaż nie mam doświadczenia w byciu opiekunką. Thea to moja pierwsza znajoma w takim zakresie wiekowym — roześmiała się. Była to prawda, nie znała zbyt wielu dzieci, a dzieciatych znajomych zwyczajnie unikała. Albo oni unikali jej. Zoey czas wolny spędzała w sposób, który był przez wiele osób uznawany za niestosowny i niszczący, dlaczego więc ci poważni, ustatkowani rodzice małych brzdąców mieliby chcieć spędzać z nią czas?
    — Dwa-trzy lata — wzruszyła ramionami. Nie potrafiła pasjonować się tą pracą. Była dla niej męcząca, nie czuła się w niej dobra, chociaż pracowała skrupulatnie i do swoich obowiązków podchodziła poważnie – jedynie nie wykazywała się i nie robiła nic ponad normę. — Wiesz… Sprawy z zakresu władzy rodzicielskiej to tylko część naszej pracy, a ja rzadko pracuję w terenie. Głównie zajmuję się papierologią — przyznała. Na szczęście nie miała osobiście styczności z najgorszymi draniami i patologicznymi sytuacjami. — Stalowe nerwy to chyba jedno z niezbędnych wymagań w tej pracy — zaśmiała się i odgarnęła włosy na jedno ramię. — A ty jesteś pełnoetatową opiekunką? — Uśmiechnęła się szeroko. Póki co żaden niepokojący dźwięk nie przerwał im rozmowy, więc Zoey pocieszona tym, że niczego nie nadużywa postanowiła, że przecież chwila rozmowy w niczym jej nie zaszkodzi.

    Zoey

    [Zauroczyłam się w tym zdjęciu. ♥ A przy okazji odświeżania awatarka uznałam, że w karcie też można coś odświezyć. :D]

    OdpowiedzUsuń
  19. Dziwnie było po prostu wziąć przed wyjściem gdzieś z domu szybki prysznic, wskoczyć w pierwsze lepsze dżinsy i koszulkę wylosowaną z szafy na chybił-trafił, zasznurować na stopach trampki, zarzucić na ramię torbę, która normalnie służyła tylko do pakowania w nią kluczy i dokumentów przy okazji wypadu na szybkie zakupy – rzadko się to Sky zdarzało. Ot po prostu nie musiała tego popołudnia dopasowywać się do towarzystwa, które w zarozumialstwie osiągało najwyższe możliwe noty, a wyglądało co najmniej jak z katalogu ubrań najdroższych projektantów, co z resztą mieli w zwyczaju podkreślać w mało subtelny sposób i to przy każdej nadarzającej się okazji. Gdyby się tak nad tym zastanowić, Nick nie miał normalnych znajomych i mówiąc normalnych miało się na myśli takiego Jeroma Marshalla, gotowego z biegu ruszyć na podbój pizzerii i napić się zimnego piwa tak po prostu, ponieważ miał na to ochotę i nie miał tego popołudnia żadnych zobowiązań na głowie. Jego znajomości były zawsze po coś - warto je było utrzymywać z jakiegoś powodu, czy to ze względu na możliwości pozyskiwania nowych klientów kancelarii, czy możliwość ukręcenia łba konkurencji przy samym kołnierzyku i można się było mocno zastanawiać nad tym, czy widział w tym jakikolwiek problem. Zdawał się tym faktem zadowolony, w zupełności go to satysfakcjonowało. Nie wiadomo, co i jak bardzo musiało mu się poprzestawiać w głowie, kiedy parę lat temu zainteresował się niepozorną pokojówką hotelu i niedługo potem uczynił ją swoją żoną. Widocznie nawet taki Salinger zdradzał czasami przejawy człowieczeństwa.
    Do pizzerii Sky przydreptała na piechotę. Miała niedaleko, wolała nie ryzykować przyjeżdżaniem tu swoim samochodem, ponieważ miała problemy z jego przyzwoitym prowadzeniem nawet i na trzeźwo (po co w ogóle montują w samochodach wskaźniki prędkości?), a po wypiciu piwa lub dwóch mogłoby się jej tylko te wyścigowe zapędy pogłębić. Uśmiechnęła się, gdy z daleka dostrzegła czekającego już na nią Jeroma – z resztą, ciężko go było nie zauważyć, nawet i w tłumie ludzi.
    Papierosy? Chryste.
    — Nie szkoda ci zdrowia? — przystanęła obok swojego towarzysza, oparła dłonie na biodrach, wyglądała tak, jakby miała za chwilę wygłosić płomienną mowę na temat szkodliwości nikotyny. Nawet potupała nogą! Choć wzorem do naśladowania była nie najlepszym. Teraz i owszem, nie pamiętała, kiedy ostatni raz trzymała w swoich ustach papierosa, ale jeszcze parę lat temu wyrabiała narodową normę w ciągu niecałego tygodnia, traktowała to jako odstresowanie, zabicie czasu, sposób na nawiązywanie znajomości w przerwach pomiędzy wypiciem jednego drinka a drugim, lek na bezsenność, lek na zmęczenie w ciągu dnia. Papieros był dobry na wszystko. Sądziła, że udało jej się wyleczyć z tego paskudnego nałogu, ale kiedy patrzyła na Jeroma, który kopcił sobie tak beztrosko, wyraźnie delektował się tą chwilą, mało brakowało, żeby oblizała się jak na widok ogromnego donuta w polewie czekoladowej, albo wyrwała mu papierosa spomiędzy palców i uciekła z nim, jak z najdroższym skarbem. — Nie pochwalam, ale rozumiem.
    Uśmiechnęła się. Oby zaciąganie się dymem, który kłębił się teraz dookoła nich, było tak dyskretne, jak to sobie wyobrażała. Starała się zanadto nie kręcić nosem.
    Opowiedziała co nieco o swojej drodze tutaj, o dzieciaku uciekającym po chodniku na rowerze swojego kolegi (kolega wykrzykiwał za złodziejem przekleństwa, której nawet Sky nie przychodziły nigdy do głowy – a przeklinać lubiła i potrafiła nie najgorzej), o dziadku zaczytanym w gazecie, który wmaszerował prosto w kosz na śmieci, zadała kilka niezobowiązujących pytań. I tak na dyskusji o pogodzie upłynął jej ten moment ślinienia się za każdym pociągnięciem papierosa. Jerome skończył te nieświadome tortury, a Sky pociągnęła go za sobą do wnętrza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Hej, Ernie! — pomachała do młodego chłopaka za ladą. Od kilku lat ten sam, w tej samej czapce z daszkiem, z tym samym zabawnym zarostem na twarzy, który nie nadawał się ani do golenia, ani do zapuszczania go dalej. Typowy nerd, ale szalenie sympatyczny. — To co zawsze, tym razem podwójnie.
      Wskazała palcem na Jeroma i puściła oko znajomemu. Za pojęciem to co zawsze kryło się jasne piwo prosto z lodówki, przelane do kufla i podane do stolika przy oknie, bo tam nie docierało do ciebie zainteresowanie pozostałych klientów baru – za to ty obserwowałeś wszystko jak z vipowskiego siedzenia na meczu baseballowym.
      — Wybieraj, na co masz ochotę. — podsunęła Marshallowi kartę menu pod nos. Oprócz pizzy można było tutaj zjeść także makarony i przystawki skomponowane w różnych kombinacjach z serów, warzyw i sosów. Bar może i był niepozorny, ale jedzenie serwowali naprawdę pyszne.
      — Piwo dla jaśnie państwa — Ernie doskoczył do stolika z dwoma kuflami. Po ich ściankach powoli spływała skroplona para. — Przypominam, że miałem cię tu więcej nie wpuszczać, bo pójdzie ci w biodra. Czy ja widzę dwa centymetry więcej?
      — A czy ja widzę dodatkowego kopa na twoim zadku?
      Ernie i Sky wymienili się głupkowatymi uśmiechami, zanim chłopak wrócił do swoich obowiązków.
      — Przyjechałeś do Nowego Jorku razem z żoną, czy to tutejsza zdobycz? — to już było pytanie skierowane do Jeroma. Sky zauważyła obrączkę połyskującą na jego palcu, gdy podawała mu menu. Jeszcze jeden, który doświadczył tej wspaniałej instytucji, może przynajmniej on jeden bez żadnych przebojów. — Opowiedz, jak się tu znalazłeś.
      Spotkanie z ciekawym człowiekiem? Zdecydowanie!

      I elegancko. :))

      Sky

      Usuń
  20. Uśmiechnęła się lekko, gdy wspomniał coś o przykrym obowiązku. Waverly zawsze przyciągała kłopoty i wcale nie była tym wszystkim za bardzo zdziwiona, bo los zawsze próbował jej pokazać, jak słabą kreaturą była. Niegodność życia wśród żywych, gdy nawet śmierć nie życzy sobie mieć jej przy swoim boku, zmuszona do tej marnej egzystencji wobec swoich pragnień, ukrytych zachcianek, duże dziecko w mieście, gdzie zawsze działo się za dużo, a intensywność przelewa kielich goryczy i Waverly nie wie, czy wziąć łyk, czy odwrócić wzrok.
    Svane odwiedza cmentarz, gdy czuje, że nie wie, co robić. Czasem udaje jej się to zagłuszyć kolejną dawką tabletek, czasem upija się tanim winem, a czasem po prostu trwa w tym wszystkim, czując to tak dotkliwie, że nie ma siły się ruszyć. Mięśnie nie chcą współpracować, a głowa jest tak ciężka i przepełniona najgorszym, co istnieje, że Waverly dziwi się, że czaszka nie pęka w chwili, gdy jest tego za dużo.
    Teraz jednak, idąc w nieznane, będąc obserwowana przez nazwiska i imiona, kamienne oczy i smutek, czuje się dobrze. Poczucie straty traci swój głos, a Waves rozgląda się wokół, jakby mogła dostrzec wśród nagrobków dusze, zbłąkane, piękne dusze, ale nie trwa to zbyt długo, bo mężczyzna się zatrzymuje, więc i ona staje obok, podążając spojrzeniem do grupy nastolatków.
    Bardzo dobrze pamięta czas, kiedy była w ich wieku. Dzieciak, który dopiero poznawał życie, umiejący strzelać z ciężkiej strzelby wujka, pijący tanie piwo, ukrywając się przed wzrokiem dorosłych, całujący się z chłopcem w jego starym samochodzie. Są to tak słodko-gorzkie wspomnienia tego, kim była, a kim się stała, bo tak naprawdę nie zmieniła się, aż tak bardzo. Może była jedynie trochę bardziej toksyczna, bardziej destrukcyjna i samolubna, niezaangażowana w życie, jakby tak właściwie życie jej nie dotyczyło, ale wciąż grała rolę słodkiej Waves, dziewczyny z Teksasu, ciągle goniącej wiatr.
    Nie wie, co tak naprawdę o tym myśleć, więc wzrusza delikatnie ramieniem, a potem wychodzi z ukrycia, żeby stanąć przed nastolatkami. Bada ich krótko spojrzeniem, a potem sięga po paczkę papierosów i zapala jednego. Szary dym tańczy przy ładnej twarzy i sprawia, że kości policzkowe tracą swoją wyrazistość. Usta Waverly drżą w uśmiechu, gdy oblizuje wargi językiem i wskazuje palcem po puszkach z piwem.
    — Cmentarz to chyba nie najlepsze miejsce do urządzania imprezy — stwierdza krótko, zaciągając się papierosem, a potem zbliża się do nich, częstując ich fajkami, a każde z nich chętnie po nie sięga.
    — Ale tutaj nikt nam nie przeszkadza — odzywa się najwyższy z towarzystwa, uśmiechający się pod nosem, w czarnej koszulce z nadrukiem punkrockowego zespołu.
    Waverly spogląda przez ramię i patrzy po swoim towarzyszu, który stanął obok niej. Chce jej się śmiać z sytuacji, w której się znaleźli. Jest w tym coś zabawnego, coś, co sprawia, że ma ochotę tutaj zostać i ukraść trochę młodości z tych nieodpowiedzialnych ust, palących jej papierosy.
    — A wy? — pyta drobna blondynka. — Przyszliście się tutaj obściskiwać?
    Waverly śmieje się głośno, a jej śmiech jest dziewczęcy i świeży. Kręci głową i spogląda w stronę mężczyzny, chcąc sprawdzić, czy pytanie również go rozbawiło.
    — Z reguły ludzie spotykają się przy grobach, żeby kogoś wspominać, a nie dobierać się sobie wzajemnie do majtek — stwierdziła, opierając kciuk o brodę, a papierosowy dym prawie zupełnie zasłonił jej twarz.
    — Ludzie bywają dziwni — mruczy blondynka, uśmiechając się lekko i upija łyk piwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Waverly przytakuje temu, oblizuje usta po raz kolejny i zaciąga się papierosem. Patrzy po nastolatkach, myśląc jedynie o tym, że gdyby mieli robić coś złego, już dawno by to zrobili, a mimo to spogląda po ich plecakach, chcąc się doszukać czegoś niepokojącego. Młodzież w Nowym Jorku była zdecydowanie inna niż w Teksasie, tam młodzi ludzie upijali się w stodole, gdzie śmierdziało końskim łajnem i słomą.
      — Nie wiem, czy powinniśmy im ufać — zwraca się do mężczyzny i patrzy po jego twarzy.
      Nie chce zostawić tutaj bandy pijanych nastolatków, którzy mogą stwierdzić, że genialnym pomysłem będzie rozwalenie kilku nagrobków. Gdy o tym myśli, jej ramiona unoszą się i spinają. Tak wiele kosztuje ludzi wybór odpowiedniego kamienia, a potem sterczą nad dołem, patrząc jak kupiona trumna zostaje tam złożona, a ciało, z którym się pożegnali, pogrzebane.
      — Chętnie bym tutaj została i dopilnowała, że opuszczą cmentarz, zanim zrobi się nieprzyjemnie — dodaje, odwracając głowę w stronę rozbawionej bandy.
      — Chcecie się napić? — pyta rudy chłopak, który sięga po plecak, nurkuje w nim i wyciąga dwie puszki piwa, jakby liczył, że ktoś jeszcze do nich dołączy.

      Waverly Svane

      Usuń
  21. Jaime słuchał Jerome’a i w pewnym momencie roześmiał się lekko. No tak, ten facet naprawdę nie przejmował się zdaniem innych i to było fantastyczne. Najważniejsze, że nie robił niczego złego, bo wtedy to lepiej, aby jednak się przejął zdaniem innych, prawda? Nie o to jednak chodziło przecież, a po prostu o ślub, jego ślub, więc mógł go wyprawiać jak chce, mógł zaprosić kogo chce, wybrać organizatora wieczoru kawalerskiego jakiego chce, a i trzymacza obrączek się to tyczyło. Jaime’emu bardzo podobała się ta beztroska przyjaciela z jaką podchodził do życia. Moretti chciałby się jej nauczyć i również mniej przejmować się wszystkim dookoła, co sobie mogą ludzie pomyśleć. Nie do końca nauczył się radzić sobie z podobnymi rzeczami, dlatego kiedy zależało mu na jakiejś znajomości, denerwował się, że coś może pójść nie tak, oczywiście z jego winy. Owszem, od dziecka był osobą nieśmiałą i niepewną siebie, ale w pewnym momencie się to trochę pozmieniało, aczkolwiek mogło to być wynikiem po prostu alkoholu i innych używek. Właściwie... kiedy Jaime był trzeźwy, wciąż był też niezbyt otwarty na innych. Na szczęście znajomość z Jerome’em i on sam pomogła mu przełamać pewne bariery i spojrzeć na świat z nieco innej perspektywy. Cóż, zawsze mogło być gorzej, podobno.
    – Tak, koniecznie ustalcie tę datę, abym ja mógł się przygotować – zaśmiał się. – Wiesz, z tym wieczorem kawalerskim. No i musisz mi potem jeszcze dać znać, gdzie ten wieczór zorganizować. Tu, wiesz, w Nowym Jorku i okolicach, gdzie będę miał dostęp do różnych atrakcji i środków transportu, czy na Barbadosie, którego kompletnie nie znam i będę musiał zrobić porządne rozeznanie, co się tam znajduje i co mogę tam stworzyć.
    Wyjazd do Las Vegas był świetnym pomysłem. Jaime mógł nawet bez problemu skołować prywatny samolot, który mógłby ich tam zabrać. W końcu z Nowego Jorku do Miasta Grzechu było cholernie daleko. Gdyby jednak wieczór kawalerski Jerome’a miał odbyć się na Barbadosie, to Jaime musiałby może faktycznie tam pojechać i rozejrzeć się, sprawdzić, co da się tam załatwić... Ale był pewien, że gdziekolwiek się ta noc nie odbędzie, wszyscy będą się świetnie bawić. Hm... chyba nie mógł się już doczekać.
    – Niekoniecznie – zaprzeczył Jaime. – Obwiniał się, że go nie było, po prostu. Twierdził, że gdyby nie wyjechał, to przecież mógłby do nas wpaść i może nic by się nie stało. A przynajmniej włamywacze widząc dorosłego, nie odważyliby się wejść do środka. Tak twierdził. I wujek Shay jest dość.... kochliwy, więc jak tak teraz na to patrzę i po tym, co powiedział mi na Bali, wcale mnie nie dziwi, że się obwiniał. Ale taki jest, był i pewnie będzie. A to, co się stało... nie da się tego odwrócić – szepnął i westchnął ciężko. I tak wszyscy się obwiniali. A tak naprawdę winna była tylko jedna osoba, którą jest morderca. To on odebrał życie Jimmy’emu. Każdy z nich – rodzice, Jaime, Suzie, Shay – mogli sobie mówić, że mogliśmy coś, ale to tamten mężczyzna sięgnął po nóż. – Wiesz... ja byłem zaskoczony, kiedy wujek mi powiedział, że się obwiniał. I jednocześnie on był zdziwiony, kiedy mu powiedziałem, że ja też się obwiniam. To wszystko jest takie... dziwne – dodał jeszcze i pokręcił głową. W końcu wziął do ust kolejny kawałek pizzy i trawił nie tylko jedzenie.
    Jaime spojrzał na Jerome’a i uśmiechnął się lekko. Tak naprawdę Moretti’emu nie trzeba było długo mówić, mógł w każdej chwili wziąć najpotrzebniejsze rzeczy i lecieć wraz z Jerome’em na Barbados. Oczywiście koniecznie musieli wziąć ze sobą Jen, w końcu to był też jej dom i możliwe, że chętnie oprowadziłaby chłopaka po całym budynku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Nie kuś, bo naprawdę zgłoszę się do ojca, żeby mi pożyczył samolot i kilka dni spędzimy na Barbadosie – roześmiał się, czując, że wraca mu dobry humor po wspomnieniu o wujku i wydarzeniu sprzed prawie jedenastu lat. – O! A to jest ciekawe. Co to za firma? Legalnie wszystko i w porządku? Czytałeś opinie w Internecie? Nie robią w ch... w balona pracowników? – spojrzał na niego podejrzliwie. Chciał dla przyjaciela jak najlepiej, to oczywiste, że się martwił o takie rzeczy. Zwłaszcza po tym ostatnim skur... patafianie, który tak go perfidnie oszukał. – No i... jak ci poszło? – dodał zaraz, żeby nie było, że nie przejmuje się samą rozmową kwalifikacyjną przyjaciela.

      Jaime

      Usuń
  22. [Jeju jak tu jest ślicznie <3 i powiązania tez śliczne <3 nic tylko sobie jeszcze powzdycham och i ach!]
    Rudowłosa szczerze wierzyła w to że czas leczy rany, ale również uczy podnoszenia się z klęczek, gdy nie ma juz innego wyjścia. Sama dobiła nie raz do dna, naważyła piwa, które musiała później musiała wypić. Z każdej takiej lekcji wyszła poturbowana, ale mimo to silniejsza. To, że była w tym nowym mieszkaniu, że przygarnęła Biscuita i zamierzała zrobić sobie tatuaż, to były tylko namacalne dowody tego jak ruszyła powoli do przodu. Miała nadzieję, że przyjacielowi również się to uda w jego własnym tempie, a oparcie znajdzie przede wszystkim w  swojej żonie. To oni przysięgali sobie na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, prawda?Słowa które płynęły z jej ust na temat szatyna to nie były puste komplementy na poprawę jego, czy swego nastroju, ale realne spostrzeżenie na osobę Marshalla. Zwyczajnie wypowiadała swe myśli na głos, chociaż nie zawsze przychodziło jej to z taką łatwością bez asysty procentów. Tym chętniej przygotowała dla nich rum z colą, by czas przy naprawie prysznica minął znacznie przyjemniej. Mocując się z zaworem nie miała bladego pojęcia co tez zrodziło sie w tej niewinnej Jeromowej główce.— Nie mam pojęcia. — wzruszyła ramionami. Nikt jej nie informował o tym, by ostatnio były przeprowadzane jakies naprawy.
    — Zapewniali tylko że wszystko jest sprawne — bąknęła lekko podirytowana faktem, że nie do końca to była prawda. Upiła kilka łyków swojego drinka, gdy nagle mężczyzna spojrzał na nią z ukosa. Już miała przybrać obronną taktykę, gdy wysłuchała do końca tego co hydraulik miał do powiedzenia,a jej lico rozświetlił lekki uśmiech.
    — Tak jest! — zasalutowała mu nadal trzymając swoje szkło w dłoni.  W końcu ona nie musiała być w pełni trzeźwa przy tej naprawie, a to był jej pierwszy drink tego dnia. Przynajmniej nie piła sama ze sobą,a to już coś. Obserwowała poczynania mężczyzny z lekkim powątpiewaniem, jednak nie wygłaszała go na głos wiedząc, że na tym etapie naprawy jeszcze nic nie było przesądzone. Była tak skupiona na tym, że nagle bateria znalazła się na ziemi, że dopiero po chwili dotarło do niej zadane przez gościa pytanie.
    — Szczerze? To jakoś nieszczególnie dobrze. Złapałam kilka jednorazowych zleceń, ale nikt nie chce mojego talentu na stałe. — zażartowała, jednak to była smutna prawda. — Wiesz jak juz ma sie jakieś wymagania finansowe co do stanowiska i nie chcesz zejść poniżej nich, to ciężko się negocjuje z kadrami. Korporacje niechętnie wykładają takie sumy na stół dla 'żółtodziobów', a na razie mam gdzie pracować i Paul dał mi więcej swobody w zarządzaniu, więc nie spieszy mi się.— upiła znów kilka łyków trunku po tak długim wyjaśnieniu sytuacji. Prawdą było, ze chciała pracować w zawodzie, jednak nie zamierzała porzucać dobrze płatnej posady na rzecz niepewności, nie gdy postanowiła wymajać znacznie droższe niż wcześniej mieszkanie.
    — Ale za to z dobrych wieści postanowiłam zrobić sobie tatuaż!— powiedziała o wiele bardziej ożywiona uśmiechając się szeroko od ucha do ucha. Już naprawdę nie mogła doczekać się wizyty w studiu, która miała nastąpić lada dzień.To było coś czym chciała podzielić sie z przyjacielem, bo nie niosło za sobą żadnego ciężaru i było dobrym powodem do kontynuowania rozmowy.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  23. Zoey doskonale pamiętała teksty swoich znajomych, bliższych bądź dalszych koleżanek o tym, że praktycznie żadna z nich nie czuła się matką od samego początku ciąży, że to przychodziło z czasem, że ciało kobiety kształciło w niej poczucie, pewien instynkt. Próbowały pocieszać tym Carter, która przy okazji spotkań z nimi zaznaczała, że się nie nadaje na matkę, bo nie czuje potrzeby opiekowania się kimś w tak ogromnym stopniu zależnym praktycznie tylko od niej. Podziwiała te kobiety, które decydowały się na macierzyństwo, ale podziwiała też te, które głośno potrafiły powiedzieć, że nie chcą mieć dziecka, że wolą zająć się sobą. Odnosiła jednak wrażenie, że społeczeństwo piętnowało takie podejście, a matki i madki stawiane były na społecznym piedestale jako bohaterki świata. Zoey jako pracownik opieki społecznej doceniała ludzi, którzy byli świadomymi rodzicami, wtedy mogli uniknąć sytuacji, w której dziecko jest odpadkiem, z którym nie radzić sobie opiekun, a wkroczyć do akcji musi system. Z tego nigdy nie wynikało nic dobrego.
    — Jeżeli tylko dostanę pozytywne referencje od Thei, to z pewnością nie ostatnia. Jej koleżanki będą walić do mnie drzwiami i oknami, bylebym tylko się nimi zaopiekowała — zaśmiała się w odpowiedzi, kręcąc przy tym głową. Cóż ona wygadywała za głupoty! Ale najwyraźniej Jerome również nie był ponurakiem i zdawać by się mogło, że dość szybko odnaleźli wspólny język, nawet jeżeli nie rozmawiali przy tym zbyt poważnie. Zoey lubiła ludzi, którzy – podobnie jak ona – stawiali na luz i działali raczej spontanicznie, obracając sporo rzeczy w żart.
    — Nawet nie mów… te wszystkie procedury systemowe. Czasami pomagamy w przysposobieniach, nawet sobie nie wyobrażasz co musi przejść przeciętny człowiek, żeby dostać upragnione dziecko, które i tak jest do wzięcia… — westchnęła. Dziecko do wzięcia, nie brzmiało to może zbyt najlepiej, ale tak właśnie było. Dzieciaki z sierocińców lub domów zastępczych czekały tylko, aż ktoś na nie spojrzy i je weźmie, przygarnie do siebie. Pokręciła głową, jakby naprawdę nie wierzyła w to, jak system próbując pomóc, utrudnia innym życie. Niby wszystko było takie jasne i przejrzyste, a tak naprawdę zwykły Kowalski mógł pogubić się już w pierwszym kroku, jaki chciał poczynić – dajmy na to – właśnie do przysposobienia. Samo złożenie wniosku i dostarczenie kompletnej dokumentacji przekraczało pojmowanie szarego obywatela, który zderzał się z tym tematem po raz pierwszy.
    W chwili, kiedy Jerome podszedł do kuchni, Zoey obserwowała Theę, która teraz najlepszą zabawkę uczyniła właśnie z krzesła. Zupełnie standardowego krzesła na czterech nogach. Zaśmiała się, jakby dotarło do niej, że właśnie w tym dzieci są najbardziej urocze – w odkrywaniu świata. W poznawaniu faktur, smaków, zapachów. Badały dotykiem, uczyły się obserwacji i smakowały praktycznie wszystkiego, co wpadło w ich małe rączki. Kiedy dorastali, stawali się dużo bardziej ostrożni. W odruchu przetrwania wycofywali się przed nieznanym, często badając nowy grunt już z wyprzedzeniem. Niby stawali się rozsądniejsi, ale tak naprawdę zabierali sobie radość i poznanie.
    — Muszę przyznać, że całkiem urodziwa z ciebie sekretareczka — parsknęła śmiechem, a w jej głowie pojawiły się dziwne obrazy, które przedstawiały Jerome’a kręcącego bioderkami i niosącego kubki z parującą kawką, niczym właśnie rasowa sekretarka. — Och… — westchnęła niby zawiedziona, kiedy wspomniał, że nie pracuje już w salonie fryzjerskim. — A sądziłam, że załapię jakieś znajomości, jeśli chodzi o światek fryzjerski, moje końcówki domagają się już podcięcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla potwierdzenia swoich słów, złapała w palce kępkę włosów, przyglądając się ich końcom zdecydowanie zbyt intensywnie.
      — Budowlanka? Błagam, powiedz, że meble też umiesz skręcać… — jęknęła, przecierając dłońmi twarz. Prawda była taka, że Carter nie umiała spokojnie usiedzieć w miejscu ani tym bardziej trzymać rąk spokojnie, ciągle albo się kręciła, zmieniała ułożenie nóg lub szukała właśnie zajęcia dla swoich palców. Natomiast jej kuchenne szafki błagały o pomstę do nieba, zawiasy drzwiczek poluzowały się praktycznie w każdej szafce, a ona za nic nie potrafiła sobie poradzić z ich regulacją, a nie chciała po raz kolejny prosić o to swojego brata, który i tak był wyjątkowo zajęty i padnięty po dwudziestoczterogodzinnych dyżurach i fuchach w warsztacie samochodowym znajomego w wolne dni.

      Zoey

      Usuń
  24. Obecnie Jaime robił mniej głupich rzeczy. A już na pewno nie wybierał się na jeden z najwyższych budynków Nowego Jorku tylko po to, aby wyjść na gzyms i się po nim przespacerować. Nie robił też tych innych rzeczy, które mogły spowodować ciężki uszczerbek na zdrowiu czy śmierć. Myśli jednak o czymś takim wciąż go nachodziły, ale skutecznie powstrzymywał się przed wprowadzaniem ich w życie. Teraz bardziej rozumiał to, że zależało mu na swoim zdrowiu, ponieważ miał dla kogo taki być – pełni sił, nie leżąc w szpitalu jako warzywo. Nie chciał też skończyć na stole w prosektorium, gdzie koleżanki i koledzy z jego roku mieliby na nim ćwiczyć przyszły zawód. Jakoś mniej więcej tak ujęła to jedna z jego bliższych koleżanek, którą też poznał w niecodziennych okolicznościach. Jerome, jego żona, Jen, Laura i kilka innych osób sprawiało, że Jaime nie pchał się już tam, gdzie mogło mu stać się coś złego. I właśnie wtedy, kiedy w jego głowie znów pojawiały się jakieś czarne wizje, przypominał sobie o tych ludziach. Myślał też mimo wszystko o rodzicach, z którymi jeszcze nie wyjaśnił sobie wszystkiego. Ale do tego akurat nie bardzo mu się spieszyło.
    – Świetnie, w Nowym Jorku będzie mi łatwiej coś pozałatwiać. Ale wiesz, zastanawiam się, czy mam się ograniczać tylko do Nowego Jorku czy mogę wziąć pod uwagę też inne ciekawe miasta. A ewentualną wycieczkę po mieście możesz im zafundować wcześniej lub później. Oczywiście, możesz mnie też wziąć. Nie jestem najlepszym przewodnikiem, ale chętnie posłucham ciebie. I przejdę się do zoo... Ale jeszcze się na nic nie nastawiaj, to tylko tak... na luzie wszystko póki co, z tymi innymi miastami – sprecyzował.
    Zdecydowanie będzie musiał zrobić rozeznanie dotyczące wieczorów kawalerskich. Owszem, wiedział, że można iść do klubu na drinki i tańce, niektórzy wybierali kluby ze striptizem, inni pewnie spokojny wieczór z piwem i meczem lub czymś podobnym. No i właśnie, Jaime będzie też musiał się dowiedzieć, w jakim wieku będą panowie goście na tym wieczorze. Nie wszędzie wpuszczali od osiemnastego roku życia.
    Jaime spojrzał na przyjaciela, przybierając może nieco zmartwiony wyraz twarzy.
    – Dziwne, że on się obwiniał, że ja się obwiniałem... Jak mówiłem, nie dziwi mnie już to, że się obwiniał, ale... Tak, dziwne, dlatego że on czuje to, co ja. Przecież nawet nie było go w mieście. Ale właśnie o to mu chodzi, że go nie było. Że znów wyjechał z jakąś nową, kolejną dziewczyną, był na siebie o to zły, ale... Nie było go. Ale się obwiniał. Rozumiesz? Kurczę, ale to jest zagmatwane – pokręcił głową, zaraz jednak opierając ją o zewnętrzną stronę nadgarstka. Wcześniej rozmawiał o tym tylko z Shay’em, ale nie odczuwał, aby nie miałby o tym mówić Jerome’owi. W końcu mężczyzna był mu bardzo bliski, nie bez powodu nazywali się już otwarcie braćmi.
    Właściwie... może kiedyś udałoby mu się ich poznać? Jerome’a i wujka Shay’a.
    – Hm... No racja, może jednak lepiej tak nie szaleć... Niedobrze. No trudno. To w takim razie za jakiś czas, jeśli będziesz miał chwilę albo dwie, to może wtedy. Ja bardzo chętnie skoczę na dłużej w jakieś cieplejsze klimaty... Albo wybiorę się do Jimmy’ego. Dawno mnie tam nie było, tak swoją drogą...
    Kto wie, może tym razem weźmie ze sobą Laurę? Nie chciał już ciągać ze sobą Jerome’a, miał na głowie swoje sprawy i tak dalej. Chociaż na pewno jeszcze raz chciałby polecieć na cmentarz razem z przyjacielem. Zwłaszcza teraz, kiedy Jerome już wiedział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Hm... No dobrze, ale i tak możesz mi podać nazwę tej firmy. Już ja sobie o nich poczytam – powiedział poważnie i nagle go olśniło. No przecież! Czemu wcześniej na to nie wpadł? Aż wstyd. – Słuchaj, mój ojciec ostatnio wchodzi bardziej na rynek budowalny. Zaczął wprowadzać nowe produkty do asortymentu firmy, więc pewnie już zna niektóre firmy budowalne. Mógłbym zapytać o to, jeśli chcesz.
      No i przy okazji miałby pretekst do rozmowy z ojcem. To znaczy, zawsze się jakiś znalazł, ale ten były poważniejszy.

      Jaime

      Usuń
  25. [Ja tu tylko na momencik, by podziękować za powitanie, dziękuję! <3]

    Jason Huxley

    OdpowiedzUsuń
  26. Fakt, nie była wylewną osobą, która na pierwszym spotkaniu dawała z siebie czytać jak z otwartej książki. W pewnym sensie świadomie przykładała do tego rękę. Jeszcze kilka lat temu robiła wszystko, żeby nie dało się dostrzec po niej skąd tak naprawdę jest. Wychodziła z założenia, że uprości tym sobie życie – uniknie setnego spojrzenia, ucieknie od tych samych pytań i niezręcznych tłumaczeń. Skąd dziewczyna urodzona i wychowywana w Mea Sze’arim znalazła się w państwowym wywiadzie? Nie było Izraelczyka, który nie kojarzyłby w najmniejszym stopniu tej dzielnicy w Jerozolimie, dlatego to było dla wszystkich takie dziwne i nieprawdopodobne, jakby Zelda łamała jakieś tabu, niepisaną umowę pomiędzy ortodoksyjnym światem religijnym a resztą kraju. Także jej skrytość była związana z wyuczoną doświadczeniem przezornością i chociaż w Nowym Jorku dla większości napotykanych osób żadna z tych kwestii nie miała specjalnego znaczenia, brunetka była aż nazbyt przyzwyczajona do takiego sposobu bycia i poniekąd najlepiej czuła się pozostając w cieniu jak najdłużej. Wolała słuchać, obserwować i analizować, jakby bała się, że gdzieś na jej ciele w widocznym miejscu wypisana jest jakaś kontrowersja, która po raz kolejny wystawiłaby ją na ostrzał niechcianych spojrzeń.
    Zelda nie była specjalistą od historii Żydów, szczególnie, że było to rozległe i obszerne zagadnienie. Co więcej, ominęła ją w życiu tradycyjna edukacja, nie chodziła do żadnej szkoły, a pierwszy kontakt z system państwowym miała w momencie, w którym podawała swoje dane przy zgłoszeniu do wojska i tłumaczyła swoją sytuację przed obcym mężczyzną z karabinem przewieszonym przez ramię, czyli w wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat. Zdawała sobie sprawę z tych wszystkich braków i części z nich nie sposób było już nadrobić, ale tutaj na pierwszy plan wychodziło to coś, co pchało Zeldę do przodu i pozwalało przetrwać. Szybko chłonęła informacje i na ich podstawie dostosowywała się do otoczenia. Jednak przy gromadzeniu wiedzy, szczególnie, kiedy dostęp do niej był dosyć ograniczony, napotyka się na pewne wątki, które nie są specjalnie potrzebne do życia, ale budzą pewne zainteresowanie. Stąd Zelda mogła się pochwalić takimi wyrywkowymi ciekawostkami historycznymi czy kulturowymi. A w tej chwili właśnie zaczęła postrzegać to jako coś pozytywnego, bo okazało się, że była w stanie dzięki temu prowadzić rozmowę, nie wysilając się przy tym tak, jak zwykle się tego obawiała.
    Słuchając Jerome’a i obserwując jego zachowanie, kiedy najwyraźniej obrazował sobie w głowie swoje własne słowa, nie potrafiła się nie uśmiechnąć. Nie rozbawiła ją wizja czarnoskórego Żyda, bo mieszkając w Izraelu nie takie kwiatki można było spotkać. Szczególnie, że ostatnimi laty przyjeżdżało tam i osiedlało się sporo ludzi z Etiopii, co z kolei wiązało się z innym smaczkiem kulturowym. Bardziej bawiła ją ta nietypowa ostrożność, której nie spodziewała się spotkać i potencjalne przekonanie mężczyzny o Żydach, jakby istniał ich jeden prawdziwy obraz na cały świat. To było ciekawe spostrzeżenie, które miała zamiar zachować dla siebie. Z jednej strony nie uważała, żeby mężczyźnie robiło to jakąkolwiek różnicę, a z drugiej… No cóż, taka już była.
    — Mnie to tam nie rusza. Nigdy nie nosiłam jarmułki ani nie zapuszczałam pejsów — odparła, wzruszając ramionami i upiła trochę wody ze swojej szklanki. — Ale może nie wybieraj się na wakacje do Izraela. Nie tylko murzyna w jarmułce tam spotkasz — powiedziała z zagadkowym uśmiechem i cmoknęła cicho, cały czas przytrzymując pod palcem bon do sklepu z bielizną. To było teraz priorytetem – barter!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bielizna w takim sensie, w jakim przedstawiała ją modelka z bonu, w ogóle ją nie interesowała. Koronki były zbyt delikatne, żeby mogły cieszyć się trwałością przy jej trybie życia, a kwestie wizualne z kolei były bardzo drugorzędne. Nikt poza Zeldą nie oglądał jej bielizny i nawet jeśli zdarzały się wyjątki, to i tak nie chodziło w nich o prezencję. Dlatego praktycznie uznała, że dla niej jest to dużo mniej przydatna okazja promocyjna niż dla czyjegoś męża. Pomijając już oczywiście kwestie relacji małżeńskich Jerome’a i tego, jak one wyglądały.
      — Zastanowiłabym się nad twoimi warunkami. — Uniosła lekko jedną brew do góry, patrząc na niego spod byka. — Nie wiem, co by powiedziała twoja żona na to, że wtajemniczasz jakąś kobietę w wasze sprawy w ramach układu handlowego — powiedziała całkiem poważnie, stukając jakby w zniecierpliwieniu palcem po kartoniku, ale jej spojrzenie zdradzało pewną żartobliwość. Nie miała zamiaru nie spróbować ugrać dla siebie lepszych warunków transakcji!

      Zelda

      Usuń
  27. Dziękujemy z Idą za powitanie. Mamy nadzieję, że masz rację i będziemy się wspólnie z Noahem świetnie bawić :)
    Myślę, że Ida da sobie radę z bólem, który towarzyszy jej po wyjeździe z domu rodzinnego. Przynajmniej stanie na nogi i w końcu będzie odpowiedzialną kobietką.
    Spokojnie, nie mamy zamiaru uciekać. Skoro nawet wykończenie mieszkania nie powoduje braków w odpisach jestem pewna, że nic tego nie zmieni :)

    Ida

    OdpowiedzUsuń
  28. Przytaknęła, gdy mężczyzna uznał, że zostają. Nie miała nic przeciwko temu, a poza tym lepiej chyba było dopilnować, żeby grupa tych dzieciaków nie wyluzowała się za bardzo. Waverly nigdy nie przejmowała się cmentarzem, jako takim, tym bardziej kiedy była nastolatką, ale po kilku latach spędzonych w prosektorium, gdzie to ona zajmowała się zwłokami, przygotowując je do ostatniego pożegnania, cmentarz stał się dla niej miejscem tych wszystkich spokojnych twarzy, których była autorem. Tak naprawdę czuła się jak przyjaciółka śmierci, poprawiająca za nią robotę, gdy ciało było poturbowane, a czasem tak dotknięte przez jej zęby, że trudno było cokolwiek zrobić.
    Przyjęła puszkę z piwem i uśmiechnęła się delikatnie, a potem usiadła przy mężczyźnie, który stał się jej partnerem w tej małej zbrodni. Z reguły ludzie nie powinni przesiadywać w gronie nieznajomych, a tym bardziej wśród podpitych nastolatków, ale Waverly nie myśli o tym zbyt dużo. Była w o wiele gorszych sytuacjach, otaczając się ludźmi złymi i gorszymi, wpadając w obce ręce i odrzucając całą swoją moralność dla jednej nocy.
    Poprawia się i prostuje delikatnie, trzymając fajkę w ustach, a dym obejmuje jej twarz, rozmywając wszelkie kontury. Waverly otwiera piwo, a te wybucha lekko i moczy jej spodnie, co kwituje chichotem, nie złoszcząc się wcale, a potem przytyka usta do puszki, żeby spodnie nie zrobiły się całkiem mokre. Upija niespodziewaną falę i odgarnia kosmyki włosów z twarzy.
    Svane patrzy po nastolatkach i kręci delikatnie głową, słysząc, jak blondyna stwierdza, że ich grupa nie jest zbyt fajna, żeby zapraszać ich na domówki. W Teksasie nie były potrzebne żadne zaproszenia. Waverly po prostu wpadała przez próg i od razu szukała schłodzonych piw i słonych przekąsek, a później wszystko kończyło się gorącymi pocałunkami z nieznajomym i wymiotowaniem w wielką doniczkę z jakimś ładnie rosnącym kwiatem.
    — Z domu pogrzebowego? — zainteresowała się blondynka. — Któreś tam z was pracuje, czy spotkaliście się tam przy wyborze trumny?
    — Nie udaje się? — Waverly odwraca głowę do mężczyzny, patrzy krótko po jego twarzy i uśmiecha się do niego zaczepnie. — Ja myślę, że udaje nam się to naprawdę wspaniale… nie każdy zaczyna znajomość od piwa, a do tego nie każdy pije to piwo na cmentarzu. Mogło być znacznie gorzej.
    Próbuje przypomnieć sobie jego imię, ale nie może go znaleźć, więc przez moment lustruje jego uśmiech, który rozświetla twarz, jakby to miało jej pomóc.
    — Pracuję w domu pogrzebowym — odpowiada Svane, gdy nagle robi się cicho, a oczy nastolatków wbijają się w nią wyczekującego.
    — Zajmujesz się trupami? — Blondynka mruga, jakby nie mogła uwierzyć w to, że ta drobna, ładnie wygląda kobieta dotykała czegoś martwego.
    — Każdym, którego mi dadzą. — Przytakuje, upijając łyk piwa.
    Nie widzi w swojej pracy niczego niezwykłego. Waves nie angażuje się w to, aż tak, jak każdy myślał. Była raczej kreatorką, lepiła z gliny i nadawała twarzom wyrazu, próbując zostawić przy bladych policzkach miraż życia, choć zwłoki były jedynie pustym pojemnikiem, do którego próbowała przelać spokój.
    — Musiałaś kiedyś zająć się kimś bliskim? — pyta dziewczyna, będąc żywo zainteresowana, a chłopak, który wcześniej rozdał piwo, kopie ją w piszczel, jakby chciał, żeby po prostu się zamknęła.
    — Tak, moim mężem i synem — odpowiada swobodnie, luźno, wypowiadając literki tak, że wcale nie drży jej głos. Nauczyła się to kontrolować, podnosić podbródek, bo przecież za każdym razem, gdy ludzie pytają ją o pracę, pada właśnie to pytanie. Musiała przecież umieć powiedzieć to od razu, prosto, bez szklanych oczu, czy natłoku wspomnień, zapobiegawczo trzymanych pod kluczem.
    Zapada cisza, więc Waverly upija łyk piwa i dodaje:
    — To całkiem dobra praca, jeśli lubi się ciszę.
    — Ja to bym chyba zwariował — odzywał się najwyższy z grupy i udaje, że jego ciałem wstrząsa strachliwy dreszcz, a Waverly i inni śmieją się cicho.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Waverly nie zwariowała, więc wątpiła w to, że ktokolwiek mógłby. Traktowała tę pracę jak coś, co pozwalało jej mieć kontrolę, a poza tym była naprawdę dobra i umiała się zająć zwłokami, choć zawsze, gdy do prosektorium wjeżdżało nowe ciało, czuła nieprzyjemny ścisk w żołądku i mrowienie w palcach, a potem, gdy pochylała się nad martwym, dziwne uczucie znika zupełnie.
      Waverly patrzy po nastolatkach, którzy zaczynają ze sobą dyskutować o zeszłorocznym Halloween, gdzie każdy z nich przebrał się za żywego trupa.
      — Nie wiedziałam, że praca z martwymi może tak bardzo pobudzać młode umysły — mruczy w stronę mężczyzny i mruży delikatnie oczy. — Trochę to głupie, ale od samego początku próbuję sobie przypomnieć twoje imię, ale nie mogę… — Wbija spojrzenie w jego twarz, próbując dopasować imię do linii. — Adam? Lucas?
      Uśmiecha się do niego miarowo, jakby sądziła, że może go tym obrazić.

      Waves
      [Dziękujemy!🖤 Te wiszące obecnie bardziej pasuje, niż poprzednie. :D]

      Usuń
  29. Dla Zahry jej skandale, wulgaryzmy, arogancja, to wszystko było niczym tarcza. Nikt nie interesował się jej rodziną, dziadek i siostra względnie byli bezpieczni, a ona ściągała na siebie całą uwagę. Granie było wyczerpujące, od czasu do czasu wylatywała w dziwne, opuszczone zakątki świata, aby odsapnąć [pomysł na nowy wątek, niespodzianka na Barbadossie?], ale mimo wszystko przywykła. Czasami aż dziwne było nie nabroić, gdy wychodziła na pokaz, sesje, przyjęcie, gdzie spotykała innych nanych ludzi, modelki, artystów, aktorów... Zresztą ludzie przywykli, że z Zahrą nie jest nudno, a i ona również musiała przyznac, że te łatki, jakie jej doklejono, bardzo dobrze pasują do wizerunku Zee, jaki znał świat. Udawanie było wygodne, lecz mierzenie się z tłamszeniem prawdziwych pragnień i lęków – to było największe wyzwanie i dzisiaj nie umiała ju przyznać otwarcie, czego chce, czego się boi i czego nie cierpi. Mimo wszystko, całośc zlewała się w jedno i prawda i fałsz, a ona wymazana była tym wszystkim po równo z każdej strony.
    Przymknęła powieki, zagryzając w rozbawieniu wargi, by Jerome nie dostrzegł, jak wywraca oczami. Te jego obietnice zabrzmiały tak głupio i naiwnie, że omal nie zaśmiała się z kpiną, pokazując mu co o tym sądzi. Przypadek sprawił, że trafili na siebie w tym wielkim mieście i szczerze wątpiła, aby cokolwiek sprawiło, aby nawiązali jakąkolwiek nić przyjaźni, bo to że dzisiaj tu przyszedł, że ona wczesniej do niego zadzwoniła, to była chwila jej słabości, chęci pomocy komuś, kto kiedyś uważał ją za wyjątkową osobę. Ale to wszystko. Nie była naiwna i nie przypisywała temu spotkaniu i ich znajomości dzisiaj jakiś szczególnych znaczeń. Właściwie czekala tylko na moment, aż Jerome zniknie z jej życia równie nagle, jak się w nim pojawił, zaskakując ją pod budką z przekąskami. Ich młodzieńcze zakochanie dawno mineło i pozostał po tym głównie sentyment. Ale on się zmienił, miał swoje życie, ona tym bardziej i wiedziała doskonale, że niełatwo ludziom się odnaleźć w rytmie, jaki obrała dla siebie. Przywykła zresztą, że każdy od niej ucieka, zatem uznała, iż w tym przypadku będzie to tylko kwestia czasu, choć ta krótka rozmowa, mimo że pełna goryczy i jadu (oczywiście, głównie z jej strony), przyjemnie odmieniła jej dzień.
    - Jasne, że tak – przyznała z cichym śmiechem, obserwując jak podrywa się do góry, niczym olśniony i pokręciła głową z niedowierzaniem, podkładając pod potylicę dłonie. - Ale niestety za póxno się zorientowałeś, kochasiu, więc cała kasa jest moja – oznajmiła, zajadle broniąc swoich sukcesów i wystawiła mu język.
    Takie przedrzeźnianie się i wygłupy były płytkie, ale jakoś było łatwiej tak rozmawiać z mężczyzną, niż szczerze opowiadac o tym, co działo się przez ostatnie lata. Bo działo się może za dużo. Albo ona nie umiała sobie z tym poradzić... Wiedziała jednak, e przy tym lekkim tonie szanse na kłótnie są o wiele mniejsze, bo jej sarkazm i zgryźliwość czasami doprowadzała ludzi do saleństwa i nijak nie umiała nad tym zapanować.
    - O Chryste... - jeknęła, gdy wyciągnęła ręce do góry, a Jerome z lekkością poderwał ją w górę, aż niemal strzeliło jej coś w barkach. - Nie wiem... Mam deski, myslałam, że coś sam wymyślisz – wzruszyła ramionami i podreptała za nim do kata, w którym stał materiał i jakieś narzędzia, które przyniósł jej na prośbę keirowca, bo w domu nie miała nic takiego.
    Zatrzymała się obok, zmierzyła wszystko bacznie i ponownie wzruszyła ramionami. Tak na prawde nie potrzebowała nawet tego regału, w apartamencie było mnóstwo szaf, szafek, regałów, komód, półek... Wszystkeigo było w brud, za dużo wręcz dla jednej osoby, ale była pewna, że jak z innych mogłaby ni korzystac, to co zrobi jej dawny przyjaciel, będzie wyjątkowe – prawdopodobnie przez ten cholerny sentyment.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Pokażę ci zdjęcie... myślałam o czymś takim. Mogłabym to wykorzystać do zdjęć – stwierdziła po chwili namysłu, bo w sumie wszystko wokół było czyste, proste, ale nie miało duszy... Było zbyt nowe, zbyt drogie. A ona lubiła gdy rzecz, nawet najprostsza opowiadała wyglądem jeszcze coś.
      Wyjęła z kieszeni komórkę i wpisała hasło. Poźniej podsunęła grafiki Jerome pod nos.
      - Potrafiłbyś coś takiego mi sklecić?



      Zahra

      Usuń
  30. Czuł się już bardzo najedzony, ale jednocześnie nie było mu z tego powodu źle. Mogło być zawsze gorzej. Tymczasem cieszył się z czasu spędzonego z Jerome’em i był zadowolony, że udało mu się trafić z prezentem. No i ciekawe co powie na pamiątki, jakie przywiózł młodemu małżeństwu z Bali.
    – Świetnie, zatem mam duże pole do popisu. Będzie fajnie. A przynajmniej taką mam nadzieję – zaśmiał się. – Musisz mi potem koniecznie powiedzieć, ile będzie osób i w jakim wieku będzie najmłodsza z nich – dodał jeszcze, wciąż się uśmiechając. Miał tu na myśli braci Jerome’a. Zresztą, sam Jaime dopiero niedługo ukończy dwadzieścia lat, ale zakładając, że sam ślub przyjaciela nie odbędzie się za kilka miesięcy, to istniała szansa, że do tego czasu Jaime będzie mógł już legalnie napić się alkoholu na tym wieczorze kawalerskim. – Aha, ja wiem, że to prywatna sprawa twoich przyjaciół i rodziny, ale... gdybym jednak miał zabrać nas wszystkich do klubu ze striptizem, to muszę wiedzieć, do jakiego. Co prawda to o twój wieczór będzie chodziło, ale chyba dobrze będzie, jeśli każdy gość znajdzie coś dla siebie? Wiesz, o co mi chodzi? – uśmiechnął się do niego niewinnie, a potem postanowił kontynuować temat, chociaż w kręgu jego zainteresowania znajdowała się tylko Laura. – Bo ja, na przykład, mogę oglądać i kobiety, i facetów.
    Rozmowa o wujku Shay’u była całkiem w porządku. Może to nie było odpowiednie miejsce jak wcześniej sądził Jaime, ale cieszył się, że w końcu powiedział o tym wszystkim Jerome’owi.
    – W tym przypadku nie mógłbym powiedzieć, że to miłe. Sam wiesz, o co chodzi. Ja nie wiem... po co on się obwinia, skoro go nie było, a jemu właśnie o to chodzi, że go nie było. On natomiast nie rozumie, dlaczego ja się obwiniam, skoro nic nie mogłem zrobić i byłem tylko dzieckiem, chociaż ja uważam, że mogłem powstrzymać Jimmy’ego przed wyjściem z ukrycia. I to się tak kręci – westchnął ciężko i napił się soku. – Ale tak, ja też się cieszę, że wujek znów się pojawił w moim życiu – uśmiechnął się lekko.
    Jaime spojrzał na przyjaciela i pokręcił głową, udając wielką dezaprobatę.
    – Oczywiście, że nie będziesz robić za przyzwoitkę. Nie, kiedy... polecielibyśmy we czwórkę – tak, wracał do tematu spotkania w większym gronie. Przecież mogłoby być tak miło i zabawnie!
    Hm... Oczywiście Jaime zapamiętał nazwę tej firmy i odnotował w głowie, że po przyjściu do domu będzie chciał na serio poszukać jakichś informacji o tym przedsiębiorstwie. Naprawdę nie chciałby czytać negatywnych opinii, ale wiedział, że nie ma co się też nastawiać pozytywnie ani bardzo negatywnie. Przecież Moretii też chciał, aby Jerome w końcu znalazł swoją wymarzoną pracę, gdzie będzie się czuł spełniony i będzie miał poczucie, że robi coś dobrze i dla innych. W końcu to praca w firmie budowlanej, prawda? A co do informowania przyjaciela o tym, że coś z Fibre jest nie tak... Oby jednak wszystko było tak, ponieważ Jaime nie umiałby siedzieć cicho, wiedząc, że jedna z najbliższych mu osób w życiu pcha się w jakieś bagno. Okej, obecna praca mogła mu nie odpowiadać, ale jednak... tę pracę już znał i póki nie było aż tak źle, to lepiej było chyba zostać w obecnej firmie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Nie mogę nic obiecać – powiedział od razu. – Ja też nie chcę, abyś znów się rozczarował, ale nie chcę też, abyś trafił w jakieś trefne miejsce. Praca to w końcu bardzo ważny aspekt życia, spędzamy tam bardzo dużo czasu, warto jednak, aby pozytywów było więcej niż negatywów. No i właśnie, zacząłem się rozglądać za praktykami dla siebie – dodał jeszcze. – Nie sądziłem, że to będzie aż takie trudne. Ale myślę, że na lato coś się znajdzie – uśmiechnął się i dopił sok do końca. – Poczekaj, bo źle się wyraziłem. Ale tak, mogę też podpytać czy coś wie o jakichś machlojkach firm. Chodziło mi raczej o to, żeby zapytać mojego ojca czy coś wie, że może któraś z firm nie szuka pracownika. Oczywiście, jeśli z tamtą by jednak coś nie wyszło. A trzymam kciuki, żeby jednak wszystko było w porządku i żebyś dostał tę robotę – odpowiedział trochę bardziej entuzjastycznie niż wcześniej przy wyrażaniu się na temat możliwej przyszłej pracy Jerome’a.

      Jaime

      Usuń
  31. — Myślę, że mnie nigdy zmarli nie opuszczą — stwierdza, uśmiechając się mimowolnie. — To już w jakiś sposób dość toksyczne przywiązanie.
    Pierwsza śmierć, której doświadczyła i była jej świadkiem, odwiedziła ją w momencie, gdy jej wujek, Alec Cunningham, zmarł, walcząc z rakiem trzustki. Była to śmierć kontrolowana i pewna, że Waverly przyzwyczaiła się do tego, że będzie musiała się pożegnać, a kiedy w końcu stanęła przy ciele, to zwłoki wcale nie przypominały wiecznie uśmiechniętego wujka. Były puste, blade, ubrane w garnitur, którego Alec nienawidził i Waverly nie ukrywała swojej złości. Nie powinien tak wyglądać, będąc zamknięty w trumnie. To nie był on.
    Dlatego traktowała swoją pracę bardzo poważnie. Była kreatorką, pędzlem, który tworzył spokojne uśmiechy i czuła się odpowiedzialna za to, żeby nikogo nie zawieść. Pod tym względem zdecydowanie była pracoholiczką.
    Wyznanie o tym, że to ona zajmowała się mężem i synem po śmierci spłynęło po niej z kolejnym łykiem piwa. Nie lubiła o tym za dużo myśleć, jakby bała się tego, że może się w tym zgubić. Trwanie przez rok w żałobie, a potem rzucenie wszystkiego w diabły i wyjechanie do Nowego Jorku miało jej pomóc, ale przestawała w to wierzyć. Może po prostu potrzebowała większych możliwości, żeby doszczętnie się zniszczyć, a to wcale nie było aż tak trudne. Poza tym budowanie związków z tektury było jej ulubionym zajęciem, bo Waverly nigdy nie angażowała się w życie jakoś bardzo otwarcie, nie wierząc w to, że cokolwiek mogłoby się zmienić.
    — Jerome — powtórzyła i przytaknęła, przypisując jego imię do twarzy mężczyzny.
    Wlepiła spojrzenie w blondynkę i wsłuchała się w odpowiedź mężczyzny. Strata dziecka zawsze bolała najbardziej. Była tak niewygodna i dotykała duszy obrzydliwie, że miało się wrażenie, że piekło naprawdę istnieje. Waverly tak naprawdę nie wiedziała, jak to wszystko przeżyła, prawie tracąc zmysły, a rok żałoby minął tak szybko i bezowocnie, że miała wrażenie, że w tamtym momencie czas się zatrzymał.
    Spojrzała po reszcie zebranych, stwierdzając, że to raczej grupa nastolatków, którzy próbowali jakoś przetrwać w społeczeństwie. Przecież nie zawsze było łatwo się dopasować do innych, a kiedy ktoś się wyróżniał, był dość łatwym celem. Dlatego patrząc po tych młodych ludziach, czuła, że jest w stanie ich zrozumieć, choć cmentarz nadal był dość osobliwym miejscem, żeby móc napić się piwa i porozmawiać. Z drugiej strony czy istniało równie spokojne miejsce od tego? Skoro nie bali się włóczyć między grobami, to nic nie powinno im przeszkadzać.
    Zerknęła w stronę światła, należącego do latarki i uśmiechnęła się pod nosem, będąc naprawdę rozbawiona tym, że jest w stanie tak szybko wpaść w jakieś kłopoty. Spodziewała się, że to stróż, który właśnie zaczynał zmianę i przechodził się po cmentarzu, chcąc sprawdzić, czy nikt tutaj nie został. Waverly również odłożyła puszkę z piwem i wychyliła się delikatnie. Czarne włosy niknęły w mroku, a blada twarz była dobrym kamuflażem, bo ani trochę się nie wyróżniała.
    Dostrzegła rosłą sylwetkę, więc od razu stwierdziła, że musi to być stróż. Poza tym światło latarki padało po grobach, jakby ten szukał tutaj duchów.
    Waverly pochyliła się gwałtownie, gdy światło padło w jej stronę i wypuściła z ust chaotyczny oddech. Podejrzewała, że nie tylko ona nie chce dać się złapać, a poza tym byłoby to strasznie głupie, gdyby wszyscy zostali teraz przyłapani. Usłyszała chrząknięcie, a potem sylwetka stróża zatrzymała się i przez chwilę światło latarki uporczywie wciskało się w ich stronę.
    Svane rzuca krótkie spojrzenie swojemu towarzyszowi i pokazuje ruchem głowy w stronę wydeptanej ścieżki, prowadzącej dalej w stary cmentarz, którego najpewniej nikt nie odwiedzał, ale lepiej było się wycofać, niż wyjść stróżowi naprzeciw.
    — Wiem, że tam jesteście, wy cholerne dzieciaki! — Głos rozchodzi się echem, tnie ciszę i zaraz potem słychać kroki. — Jak was dorwę, to nogi z dupy powyrywam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Młodzież zbiera swoje rzeczy i rzuca się do ucieczki, nie oglądając się za siebie, a Waverly podnosi się nagle i klepie szybko ramię mężczyzny i szybkim krokiem przechodzi pomiędzy nagrobkami. Zatrzymuje się w momencie, gdy ukryła się za choinkami i wychyliła delikatnie tylko po to, żeby zobaczyć, że Jerome idzie za nią.
      — Czuję się tak, jakbym znowu miała siedemnaście lat — wyznała szeptem i pokręciła z rozbawieniem głową.
      Czuła igiełki we włosach, a ciężki oddech uciekł z ust, przy których tańczył przekorny uśmiech. Odchyliła głowę w tył, słysząc kolejne kroki, a potem powoli zaczęła się wycofywać w mrok, gdzie prawie nic nie było już widać. Miała wrażenie, że zaraz się o coś potknie i rozbije sobie kolana o twardą ziemię.

      Waves

      Usuń
  32. Ludzie, którzy nie mieli zbyt wielu problemów, którzy w rozsądnym wieku zawierali małżeństwa, równie rozsądnie powiększali swoje rodziny, pytali. Pytanie nieskrępowani o to, co dla nich było normalne, zwyczajne i typowe. Z jednej strony nie można było ich o to winić, z drugiej zaś – powinni spojrzeć nieco poza czubek własnego nosa, bo nie każdy miał tak lekko, tak łatwo i tak normalnie. Spora część młodych ludzi cierpiała na niepłodność, staranie się o wymarzoną pociechę było długą walką, które także dość często kończyła się fiaskiem, tworząc kolejne rany na duszy i sercu człowieka. Zoey nie miała takich problemów, a nawet jeśli – to o nich nie wiedziała. Owszem, odwiedzała lekarzy w miarę regularnie, ale sam fakt, że alkoholem i powoli innymi używkami wyniszczała swój organizm, nie świadczył zbyt dobrze. Nie planowała dzieci, nie miała z kim, nie wyobrażała sobie siebie w roli żonki. To było proste – kibicowała natomiast tym, którzy tego chcieli i na to zasługiwali. Zoey z natury była ciekawską istotką, ale nie wtykała się tam, gdzie była nieproszona. Potrafiła uszanować czyjeś granice i prywatność, ceniła sobie intymność drugiego człowieka, a do właśnie spraw mega prywatnych i bardzo intymnych zaliczała pytanie o planowanie potomstwa.
    —Och, nie jesteś stąd? — spytała zaciekawiona, spoglądając na niego w ten sposób, aby opowiedział jej więcej. Doskonale wiedziała, że nie powinna zadomawiać się zbytnio u Jerome’a w godzinach swojej pracy. Wyczuwała, że jest to wiadomość godna kontynuowania, ba, nie chciała przecież nawet kończyć tej rozmowy, która z każdą minutą przybierała na intensywności. Machnęła jednak ręką, jakby chciała pokazać, że ma gdzieś tę całą papierologię. Było to dziwne, bo sama pracowała w instytucji, której funkcjonowanie opierało się na stosie papierów, układów i innych bzdet. Owszem, pomoc społeczna była ważna, ponieważ nie każdy obywatel w państwie był w stanie sam sobie poradzić, ale przecież to wszystko można uprościć. Sporo to jednak miało wspólnego z polityką, a Carter w politykę starała się nie mieszać.
    — Dobrze jednak wiedzieć, że ci się udało i przebywasz tu legalnie i równie legalnie mogę zaprosić cię kiedyś na piwo. O ile narzeczona nie będzie miała nic przeciwko temu — dodała od razu, uśmiechając się szeroko. Nie potrafiła podkradać facetów innym kobietom, więc spokojny mógł być Jerome i jego wybranka. — Bo będę musiała ci się odwdzięczyć za wtyki u fryzjera i dokręcenie tych nieszczęsnych szafek… — błysnęła ząbkami w uśmiechu, dając mu do zrozumienia, że zamierza go wykorzystać. I to nie raz!
    Rozejrzała się, dopiła wodę, którą wcześniej podał jej Jerome i wstała z maty rozłożonej na podłodze. Odstawiła pustą szklankę na blacie kuchennym i zerknęła w stronę mężczyzny. Westchnęła ciężko, uśmiech nieco przybladł na jej buźce.
    — Powinnam chyba tam zajrzeć.
    Mruknęła cicho. Zawiesiła smycz na szyi, odwracając identyfikator tak, żeby był widoczny już daleka. Wolała podejść na następne piętro zupełnie profesjonalnie. Przeczuwała, że nie będzie tam tak miło, jak u Jerome’a. Nie będzie tam też małej Thei, która w tak krótkim czasie zdążyła skraść cząstkę jej serca. Tym swoim przeuroczym śmiechem.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  33. Miejsce, w którym się znajdowali teraz nie było nigdy na liście miejsc, które brunetka chciała zobaczyć i odwiedzić w Nowym Jorku. Brzmiała teraz pewnie jak zadufana w sobie panna, która nie zniża się poniżej Manhattanu, na którym Nowy Jork się kończy. Miała swoje rejony, których się uparcie trzymała i nie lubiła zmieniać otoczenia, ale w końcu nie kręciła nosem, że musi opuścić Manhattan i pojechać w inne miejsce, nie była taka. Wystarczyło ją poznać, nawet nie bliżej, a spędzić z nią parę chwil, aby się przekonać, że Lynie wcale nie należy do tych ludzi, którzy oceniają innych. W końcu, gdy przyleciała tutaj sama nic nie miała, a konto zasilane miała przez mamę, dopóki nie znalazła tu w miarę stabilnej pracy, która pozwoliłaby jej na to, aby zacząć stawiać pierwsze, samodzielne kroki w Nowym Jorku.
    ― Ej! ― mruknęła i szturchnęła lekko mężczyznę w bok.
    Faktycznie, jak na przyszłą gwiazdę filmową wyglądała słabo. Gdzie jej szpilki z czerwonymi podeszwami, sukienka prosto od Diora czy Chanel? Była również ciekawa czy będzie mogła zostać w swoich ubraniach czy jednak już coś dla nich przygotowali, ale wydawało się jej, że raczej w żadne przebieranki bawić się nie będą musieli. W końcu Fifi w zasadzie im powiedział, że to niskobudżetowy film na potrzeby zajęć i brunetka wątpiła, że mieli czas i środki, jakiekolwiek, aby zorganizować jeszcze stylistów. W zasadzie to ona mogła za nich robić. Tu coś przypudrować, aby się Jerome w kamerze nie świecił, tu jakaś rada jak trzymać koszulkę; wsunąć ją w spodnie, wysunąć i jakoś dadzą sobie przecież radę. Będzie chyba musiała im to zaproponować. Już zaczęła się nawet zastanawiać nad tym, jak to wszystko będzie wyglądało. Alanya naprawdę była ciekawa jak to wszystko będzie wyglądało. Była jednak pewna, że będą się świetnie podczas nagrywania bawić i to całe udawanie jeszcze przyniesie im coś fajnego do wspominania. W barze szli na żywioł, teraz na pewno będą musieli trzymać się scenariusza, ale kto powiedział, że nie można pozwolić sobie na całą improwizację podczas nagrywania? W końcu aktorom czasami się to zdarzało.
    Ciastko było czekoladowo-karmelowe. Miało małe kawałki czekolady z karmelem na wierzchu, a w środku wypełnione było płynną czekoladą. Wyjęła z torebki papierową torbę z ciastkami i podsunęła ją Jereme’owi.
    ― Częstuj się ― powiedziała z uśmiechem ― na pewno będzie dobrze. W zasadzie, to już nie mogę się doczekać, jak to będzie wyglądać. Wiesz, przed oczami mam ogromne studia w Hollywood. Masę biegających dookoła ludzi, wielki stół z przekąskami. Wiem, że tak nie będzie w tych garażach, ale jakoś z tym wyobrażeniem czuję się, jakbym serio miała grać w czymś, co zdobędzie przynajmniej Teen Choice Awards ― przyznała. Chodziło przede wszystkim o dobrą zabawę i Alanya na nic innego nie była nastawiona. Nie było w końcu wypłaty, nie będzie dublerów, będą tylko oni, studenci i miała nadzieję, że dobra zabawa podczas nagrywania tego wszystkiego. Więcej jej nie trzeba było. A z wolnym czasem i tak nie miała co robić, więc równie dobrze mogła iść i bawić się w aktorkę, nic jej przecież nie szkodziło.
    Panna Ayers gryząc swoje ciastko sama zauważyła zbliżające się w ich stronę sylwetki. Może to faktycznie były posiłki, które zabiorą Jerome i Alanyę w odpowiednie miejsce? Brunetka pewnie by w końcu ruszyła sama na podbój garaży, jakby nikt nie przyszedł. Jeszcze nie wiedzieli czy zmierzające w ich stronę osoby przyszły po nich czy to jacyś nieznajomi, którzy tylko tędy przechodzą. Za chwilę wszystko się wyjaśniło.
    ― Jerome i Alanya? ― zapytała jeden z chłopaków, którzy do nich przyszli. ― Cześć, jestem Harry, a to Jake. Fifi czeka w garażu, jest zajęty i wysłał nas po was ― wyjaśnił uśmiechając się w sympatyczny sposób.
    ― Miło z jego strony. To co, idziemy?

    [O jak tu ładnie! :D:D]
    Alanya

    OdpowiedzUsuń
  34. Nawet, gdyby ich mała wyprawa z łowieniem ryb w Central Parku skończyła się mandatem, a było to bardzo prawdopodobne, to przecież nie było to wykroczenie, za które musieliby odpowiadać jakoś poważniej. Ile mogło to kosztować? Sto, dwieście dolarów? To mniej więcej tyle, ile zapłaciliby za obiad w średniej restauracji, więc tak naprawdę na jedno wychodziło. W każdym razie, na pewno nie będą się nudzić, gdy przyjdzie co do czego. Nowy Jork niby był betonową dżunglą, a jak widać potrafili sobie znaleźć typowo wiejskie zajęcie w środku miasta. No i jak dobrze pójdzie to nikt im nie przeszkodzi.
    Ethan był o wiele poważniejszy, ale w końcu ta skorupa, którą się otoczył zaczynała pękać. Wiedział przecież, że nie może przez całe życie chować się przed ludźmi, nie mówić im co się u niego dzieje i trzymać wszystko dla siebie. Poznał tu wartościowe osoby, które na lepsze zmieniały jego codzienność i Camber był naprawdę wdzięczny za to, że zjawiły się w jego życiu. Przez długi czas był tu dość samotny, a teraz na towarzystwo narzekać nie mógł. Nawet jeśli nie miał przyjaciół na pęczki, to miał przyjaciół, o których warto było dbać. Już dawno przeszedł czas, kiedy liczyła się ilość. A może nigdy jej nie miał? Sam już nie wiedział, miał wrażenie, że jego nastoletnie lata były wieki temu i po części tak naprawdę się nie mylił, bo faktycznie było to wieki temu. Z kolei jednak też takim staruchem nie był. Miał też nadzieję, że nie jest odbierany jako zrzędzący, stary dziad, któremu wiecznie coś nie pasuje i ciągle marudzi.
    ― Tak, powinna być zadowolona ― przytaknął z uśmiechem. Na pewno nie dałaby mu żyć po zobaczeniu go w takim stroju, ale hej, w końcu to nie było coś… bardzo paskudnego. A oni w swoich kapeluszach byli prawdziwymi wędkarzami. Tutaj pewnie każdy w takim nakryciu głowy paradował.
    ― Można. Czasem mam wrażenie, że Kanada to taka druga Australia, zawsze na coś można trafić ― stwierdził wzruszając lekko ramionami. Do miasteczka zaglądały raczej rzadko, ale gdy już ktoś zapuścił się daleko w las czy w góry nie było większego problemu z tym, aby na takiego miśka trafić. ― Ale trzeba mieć wyjątkowego pecha. Kiedyś widziałem filmik, jak przyszedł komuś pod same drzwi i próbował dobrać się do auta. Nie wiem tylko, czy to były Stany czy Kanada ― dodał. Pewnie była masa takich filmów, które krążyły po internecie.
    ― Ja miałem do dyspozycji jezioro, wolałem szwędać się po górach ― odparł. Teraz też nie miałby nic przeciwko, gdyby kiedyś w przyszłości na taką górską wycieczkę się wybrał.
    Dawno już nie był na wodzie. Przyjemnie kołysało ich na boki, miał wrażenie, że śniadanie przelewa mu się w żołądku, ale nie było to jedno z tych uczuć, kiedy człowiek czuje, że będzie chory. Miał nadzieję, że nie jest, bo nie uśmiechało mu się kończenie wycieczki z tak błahego powodu.
    ― Przede wszystkim, musimy być w miarę cicho ― oznajmił. Może i ryby żyły pod wodą, ale nie były głupie i wyczuwały, że coś się dzieje. Miał nadzieję, że nie wyszedł z wprawy. Ostatni raz łowił jeszcze w Chetwynd, ale takich rzeczy chyba się nie zapominało.
    Przeprowadził Jerome przez to, co trzeba zrobić. Samemu jednocześnie przypominając sobie ważne kroki przy łowieniu ryb. Dawno już nie trzymał wędki w ręku, niekoniecznie było to podobne do jazdy na rowerze. Przy wypożyczaniu wybrali wędki spławikowe, które wydawały się Ethanowi najlepsze. Nie wiązali jednak spławika na końcu wędki z haczykiem, a mocowali między oczkami, przez które przechodzi wędka. Z wybraną też przynętą na ryby Ethan pierwszy zarzucił haczyk ze sprężynką. I jedyne co im pozostawało, to mieć nadzieję, że faktycznie uda im się coś tego dnia złowić.
    ― To co, twoja kolej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Nie mogę się pozbyć obrazu sprzed oczu, jak w bajkach zarzucają wędkę i haczykiem zaczepiają o bluzkę. xD I przepraszam, że tyle na odpisy czekałaś, ale maj był mało łaskawym miesiącem i mocno mi dał popalić. xD Ten ogólny opis też proszę wybaczyć, internety mi nie podpowiadały nic sensownego. Autorka Oceay mnie trochę ratowała z wędkarskimi ciekawostkami, ale jak wyszło… To zostawię Tobie do oceny. xD]
      Ethan

      Usuń
  35. [Dziękuję za ciepłe przyjęcie! Tak, kiedyś tu zagościłam, ale to było kilka lat temu i już nie pamiętam nawet pod jakim nickiem :) Bardzo fajny pomysł z zieloną kartą, podejrzewam, że było przy tym dużo wątkowego szaleństwa :D Jerome to naprawdę niezwykły facet. Widzę, że jego historia na blogu jest już długa i cieszy mnie fakt, że właśnie kroczy najlepszym rozdziałem swojego życia, bo to budujące! Liczę na to, że Penelope też uda się stworzyć tutaj bogatą historię, dlatego dziękujemy za te wszystkie życzenia, a my od siebie życzymy Wam nie gasnącej nigdy weny :) ]

    Penelope Mercouri

    OdpowiedzUsuń
  36. Była tak zaskoczona niespodziewaną wizytą przyjaciela, że naprawdę nie zwróciła od razu uwagi na kozę. Na całe szczęście kózka sama dała o sobie znać. W przeciwnym razie, nie wiadomo jak długo Elle nie wiedziałaby o jej obecności i istnieniu. Wpatrując się w zwierzątko w ramionach mężczyzny, nie była w stanie wydusić z siebie żadnego sensownego słowa. Najchętniej po prostu piszczałaby z radości. Widok tak małej kózki był po prostu rozczulający. Zwłaszcza, że w masywnych ramionach Jerome’a wydawała się być jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości.
    — O mój boże, nadal nie wierzę, że dostałam kozę — wydusiła w końcu — boże, Jerome, dziękuję! — Dodała szybko, orientując się, że chyba mu nawet nie podziękowała, a powinna zrobić to kilka razy! Dostała jeden z najpiękniejszych prezentów, wręcz spełnienie jednego z marzeń. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, uzmysławiając sobie, że otacza się ludźmi, którzy naprawdę chcą jej szczęścia. W przeciwnym razie, Jerome nie przyprowadziłby tutaj Izabeli. Musiał mieć świadomość, jak wielką sprawi jej to radość.
    — Izabela brzmi wyjątkowo i dostojnie — zaśmiała się cicho, zapraszając mężczyznę w głąb domu. Sama zamknęła za nim drzwi i dogoniła go z lekkim uśmiechem, wpatrując się, co jakiś czas w kózkę z rozczuleniem.
    Słysząc pytanie mężczyzny, zatrzymała się. Była gotowa udać się już do kuchni i przygotować jakiś napój dla przyjaciela. Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na niego, oblizując nerwowo wargi. Chciała coś powiedzieć, wytłumaczyć, że przecież jest jej gościem, ale nim zdążyła cokolwiek zrobić, zwierzątko znajdowało się już w jej ramionach, a Elle… Wystraszyła się. Nigdy wcześniej nie miała kontaktu ze zwierzęcymi dziećmi (pomijając szczeniaka, którego znaleźli z Arthurem w parku). Bała się, że zrobi kózce krzywdę, a tego bardzo nie chciała.
    Wstrzymała oddech i wpatrywała się w nią z rozczuleniem, ale również odrobiną lęku.
    — A jeżeli zrobię jej krzywdę? Ona jest taka maleńka… — Powiedziała, uśmiechając się delikatnie. Ostrożnie poprawiła Izabelę w swoich ramionach i uśmiechnęła się nieco szerzej, nie spuszczając z niej spojrzenia. Była doświadczona w obyciu z dziećmi, ale kózka? Naprawdę denerwowała się tym, że przez przypadek może jej coś zrobić. Dokładnie tak, jak było z jej synkiem na samym początku. Tak bardzo się bała, że strach przed zrobieniem mu krzywdy przemienił się w strach ogólnie przed chłopcem. — Jest po prostu przepiękna… I taka mała. Co ona je? Musisz mi dać kontakt do tego człowieka, na pewno będę miała do niego sto pytań. — Zaśmiała się cicho, czując się odrobinę pewniej. Słuchała również o tym, że ten ktoś posiadał więcej różnych zwierząt. Pokiwała głową na wspomnienie o tym, że mogłaby pojawić się tam z dzieciakami. Thea z pewnością byłaby zadowolona z odwiedzenia takiego miejsca. — Mhm, zdecydowanie musiałby podrosnąć, co prawda rozwija się pięknie, ale na ten moment jego ulubionym zajęciem jest ślinienie wszystkiego — uśmiechnęła się przy tym, oddychając głęboko. Matthew miał już rok, jednak nie rozwijał się w standardowym tempie. Urodził się w końcu w dwudziestym szóstym tygodniu ciąży, a to oznaczało, że urodził się o dziesięć tygodni wcześniej, aby nie został uznany za wcześniaka. W dwudziestym szóstym tygodniu dziecko było zdolne do samodzielnego życia poza łonem matki, a Matty… Matty miał bardzo dużo szczęścia, chociaż pierwsze tygodnie jego życia były okropne. Ale miał w sobie siłę, był maleńkim chłopcem, ale ogromnym wojownikiem.
    — Oczywiście! Robi się z niego duży chłopiec! — Zaśmiała się wesoło. — Wujku musisz zapamiętać, że Matty ma urodzinki w maju i nie jest już niemowlaczkiem, a Thea w sierpniu zostanie oficjalnie dwulatką! Jesteśmy wiosenno-letnią rodzinką. Tylko ojciec jakiś oderwany od rzeczywistości… Zima. Ja nie wiem… — Zaśmiała się wesoło, zerkając kontrolnie na Jerome’a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słysząc o porządku, automatycznie rozejrzała się dookoła. Opowiadała już mu wcześniej, ale nie lubiła przyjmować gości z zaskoczenia, po prostu lubiła, gdy w domu panował porządek, gdy ktoś ich odwiedzał — idź na taras, błagam — powiedziała z uśmiechem — weźmiesz Matta? — Spytała, nie będąc pewną, co na to Jerome. Możliwe, że w temacie dzieci obchodziła się z przyjacielem jak z jajkiem. Po prostu nie chciała zrobić niczego niewłaściwego i nie chciała go w żaden sposób zranić. Nie miała złych intencji.
      Zaśmiała się, widząc radość córeczki na widok Jerome’a.
      Thea pokręciła przecząco główką i od razu próbowała się wychylić tak, aby spojrzeć na mamę. Zmarszczyła delikatnie brwi i przechyliła główkę, kiedy Jerome powiedział o siostrzyczce. Słysząc te magiczne słowo, wcale nie spojrzała na kózkę. Wbiła spojrzenie w brzuch swojej mamy.
      — Dzidzia? — Spytała i uśmiechnęła się, a po chwili zapiszczała, wiercąc się w ramionach Jerome’a, aby ten postawił ją na nogi — dzidzia! Ale nie drugi Matt — zmarszczyła brwi i ułożyła rączki na zarośniętych policzkach mężczyzny — a tata?
      — Nie, nie — Elle otworzyła szeroko oczy, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie zrodziło się w główce jej córeczki — nie ma dzidzi kochanie, patrz to dzidzia kózka — podeszła bliżej nich, aby Thea dostrzegła zwierzątko w jej ramionach i to na nim się skupiła. — Ma na imię Izabela. Ładnie prawda? Będzie z nami mieszkała — uśmiechnęła się, zerkając przelotnie na Jerome’a. A gdyby mogła mordować spojrzeniem, Marshall z pewnością zostałby uszkodzony.
      — Chcę dzidzie — oznajmiła gniewnie, przybierając naburmuszoną minkę. — Ty! — Zacisnęła rączki na brodzie Marshalla — daj mamie dzidzie.
      Elle przełknęła tylko głośno ślinę. Zdecydowanie nie spodziewała się, że będzie odbywać takie rozmowy z córką, gdy ta będzie miała niespełna dwa latka.
      — Tłumacz się — mruknęła do Jerome’a, w końcu to on powiedział o siostrzyczce. — Albo nie, nie. Nie mówmy już nic — dodała, intensywnie myśląc nad tym, jak ma wyprostować tę sytuację.

      Villanelle
      [O mój boże szukałam swojego ostatniego komentarza i jaki wstyd. Tyle nie pisać!! </3]

      Usuń
  37. — W sumie to kaucja za to mieszkanie była wyjątkowo niska— szepnęła bardziej do siebie aniżeli do szatyna, który majstrował przy prysznicu. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić to faktycznie nie musiała wykładać grubych pieniędzy na stół, na starcie. Do dziś dnia była pewną, że udało jej się zwyczajnie upolować dobrą pośredniczkę w sprzedaży i wynajmie nieruchomości, a ta z kolei natknęła się na tą perełkę. Teraz za to miała tylko nadzieje, że tynk nie zacznie odpadać lada dzień. Nie chciałaby się tak potwornie rozczarować, nie gdy już w sumie poczuła się tu jak u siebie. Poza tym widmo kolejnej przeprowadzki wcale nie było kusząca perspektywą, ponieważ jeszcze na dobre nie skończyła się rozpakowywać.
    — To nie jest zły pomysł — powiedziała od razu, ponieważ sama juz o tym myślała. Ba, przecież to co teraz robiła nie różniło sie za bardzo od tego co proponował jej przyjaciel. Pracowała w barze dzięki czemu była w stanie opłacić rachunki i nie odmawiać sobie mniejszych, czy też większych przyjemności, a gdy nadarzyła sie okazja brała zlecenia graficzne. Pod wpływem tego intensywnego Marshallowego spojrzenia nieco skuliła się w sobie, choć nie długo.
    — Jerome ja juz o tym myślałam, a nawet w sumie nadal rozważa taką opcję tylko że... — przerwała próbując ubrać w słowa uczucia jakie wiązały się chociażby z myślą o własnym biznesie. Upiła kilka łyków trunku pozostawiając szklankę niemal pustą - cóż do kuchni nie miała aż tak daleko, by uzupełnić braki.
    — że jak sie ma własny biznes to cały czas sie jest w pracy i nawet największa pasja może stać sie katorgą, jeśli wiesz o czym mówię. — skrzywiła się lekko na mysl o tym, że kiedykolwiek miała znienawidzić to za czym tak usilnie goniła, aż do Nowego Jorku. Kochała tworzyć, projektować, czy nawet zwyczajnie od czasu do czasu naszkicować cos na kartce. Nie chciała sobie odbierać tych momentów beztroski i odosobnienia we własnym świecie na rzecz niezależności. 
    — Domyślam sie jak to jest w korporacjach i wcale nie łudze się, by kogkolwiek tam obchodził los jednego z szaraczków, jednak pensja byłaby pewniejsza i może nawet ubezpieczenie, kto wie? — poderwała się z toalety, by pójść po kolejną porcję trunku dla samej siebie. Mężczyźnie postanowiła pozwolić ominąć kolejkę skoro wcześniej prosił o słabsze drinki. Nie chciała przyznac, ze swoja szczerością Jerome zasiał w niej ziarenko niepewności co do słuszności swoich wyborów. Jeszcze co prawda nie podpisała z nikim umowy, ale moze przyjaciel miał rację? Może nie nadawała się do takiego korpo-życia. Tylko, że choć nie myślała o tym za często, to nie stawała się wcale młodsza, a warto było na chwile sie zatrzymać i pomyśleć o przyszłości. Fakt, teraz na utrzymaniu imała tylko siebie i Biscuita, ale może lada dzień to miała sie zmienić? Może Christopher miał wrócić albo jej życie miało w jakiś kompletnie inny sposób zawirować o sto osiemdziesiąt stopni.
    —  A wy z Jennifer jakie macie plany?  W sensie zawodowym — doprecyzowała stając w progu łazienki i patrząc na ciąg dalszy starcia pomiędzy prysznicem, a szatynem.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  38. Jaime zmrużył oczy, przyglądając się przyjacielowi, kiedy ten zrobił jakąś dziwną minę. O co mu chodziło? Wyglądało to dość zabawnie i Moretti prawie się roześmiał, kiedy Jerome powiedział, że klub ze striptizem odpada. Właściwie to nawet dobrze, uf, bardzo dobrze. Jaime też wolałby co innego, ale jeśli pan młody i ewentualnie ktoś z gości chciałby wybrać się w takie miejsce, to by poszli. Ale skoro Jerome jasno dał mu do zrozumienia, że nie ma takiej opcji, to nawet trochę mu ulżyło. Co prawda chłopak lubił swego czasu imprezować, ale wolał jednak unikać takich miejsc. Kiedy więc z listy atrakcji wypadł ten specyficzny klub, lista ta jakby się kompletnie przekształciła. Zwłaszcza, kiedy jego przyjaciel zaproponował paintball i gokarty. O, tak.
    – Słuchaj, nie musisz mi dwa razy powtarzać, serio. Odpadają więc kluby ze striptizem i inne takie, ale nie obiecuję, że nie będzie jakiegoś ciekawego baru czy pubu.
    Siedemnaście lat i gówniarze... No tak, Jaime nie był wiele starszy... Och, czyżby jego braciszek uważał go za gówniarza? Och, serce mu zaraz pęknie. Oczywiście, że sobie żartował i to w myślach, co by jeszcze nie dawać Jerome’owi kolejnych powodów do śmieszkowania. Już się trochę przecież znali. Chociaż wiadomo, Jaime też przecież nie brał tego wszystkiego do siebie, ponieważ wiedział, że to są właśnie żarty. Skinął więc głową, że będzie czekać na dalsze instrukcje. Póki co, nie było sensu planować, no bo co powie pracownikom jakichś lokali z atrakcjami? Że nie wie, na kiedy i nie wie, ile osób? Ale przecież rozglądać się już mógł i zbierać kolejne pomysły. A potem się zobaczy.
    Jaime już nic nie powiedział na temat wujka. Było to wszystko popieprzone i skomplikowane. Może teraz, skoro Shay jeszcze był na miejscu, to obaj powinni wybrać się na terapię. Razem, taką grupową, tylko we dwóch. Kto wie, może coś by im to dało? Może tym razem Jaime poczułby, że to naprawdę pomaga.
    Chłopak pokiwał głową z entuzjazmem na propozycję Jerome’a. Oczywiście będzie trzymać kciuki, że będą chcieli zatrudnić jego przyjaciela, a przedsiębiorstwo okaże się uczciwe i wszystko będzie odbywało się zgodnie z prawem i poszanowaniem pracownika. Chciałby też, aby jednak ta firma jak najszybciej się do niego odezwała i żeby Jerome dał mu znać równie szybko.
    Również zostawił napiwek, a niedługo później obaj panowie się już rozstali.

    Dni mijały dość szybko. I nim Jaime się zorientował, nastał czerwiec. Sesja, sesyjka, egzaminy, projekty. Szło gładko jak zawsze. Przynajmniej dla niego. Oczywiście były przedmioty, przy których musiał dłużej posiedzieć, żeby zrozumieć, a nie tylko zapamiętać. Ale i tak szło nieźle. Zdobył też praktyki w prosektorium w jednym ze szpitali w Nowym Jorku. Nie była to kostnica na komisariacie, ale od czegoś trzeba było zacząć. Miał rozpocząć już od lipca.
    W międzyczasie udało mu się podarować Jen i Jerome’owi pamiątki. Były to kolorowe, ozdobne maski typowe dla Bali oraz magnesy na lodówkę. Kto nie lubił magnesów na lodówkę? Jaime nie znał takich osób, ale on generalnie mało ludzi znał, którzy mogliby mu zdradzić takie ciekawostki na swój temat.
    W każdym razie, w jedną z czerwcowych sobót Jaime wyruszył na spotkanie z przyjacielem. Dzisiaj mieli odbyć pierwszą wyprawę na ścianę wspinaczkową. Moretti już siebie widział dyndającego na linie, niepotrafiącego utrzymać się ścianki. Dlatego postanowił wybrać jakąś mniejszą, mniej stromą. Nie taką dla dzieci, ale dla początkujących, o.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po wszystkim chciał zabrać Jerome’a na hamburgery. Spotkania z nim zawsze sprowadzały się do jakiegoś takiego jedzenia, którego na co dzień Jaime nie tyle co unikał, co po prostu nie było mu po drodze, żeby zrobić. Starał się tak już nie zamawiać jedzenia, wciąż gotował sam, szło mu coraz lepiej, lubił to robić, ale jeszcze nie przygotował własnej pizzy czy hamburgerów.
      – Gotowy na pokonanie grawitacji na swój własny sposób? – zaśmiał się, kiedy Jerome wsiadł do jego samochodu. Oczywiście podjechał po przyjaciela, aby wspólnie mogli ruszyć przed siebie. I nie będą musieli się szukać na miejscu.

      [A proszę Cię bardzo :D]

      Jaime

      Usuń
  39. [Dzień dobry, czołem! Dziękuję za komentarz pod kartą Ivana. Necromancer to mistrz, dlatego ja bardzo się cieszę, że te kody są dostępne, bo inaczej moja karta nie wyglądałaby nawet w połowie tak dobrze, jak teraz :D Twoja odsłona też jest cudna, zielono mi i tak jakoś egzotycznie, jeśli mogę napisać w ten sposób :3 Zupełnie nie pomyślałam przed publikacją, że on będzie jeden jedyny na milion XD Jedyne co mi przeszło przez myśl - a pewnie taki oklepany i nic nowego :D W nocy trzeba spać, ale jak tylko nadejdą wolne dni, to będę szaleć też po zmroku i jeszcze raz dzięki za powitanie!]

    IVAN RUTHERFORD

    OdpowiedzUsuń
  40. — Naprawdę bardzo ci dziękuję. To niesamowicie miłe z twojej strony. Wiesz, że nie musiałeś prawda? — Spytała, uśmiechając się przy tym. Przeniosła spojrzenie z mężczyzny na kózkę i zaczęła powoli stąpać z nogi na nogę, kołysząc dzięki temu małą Izabelę niczym małe dziecko. — Oczywiście to najwspanialszy prezent, wręcz spełnienie marzeń, ale nie musiałeś. I tak, pierwszy dzień wiosny. Tej kalendarzowej. Dwudziesty pierwszy — sprecyzowała, wciąż się przy tym cały czas uśmiechając. Co nie było dziwne. Właśnie spełniało się jej wielkie marzenie odnośnie posiadania tego konkretnego zwierzątka, jakim była mała kózka. Uśmiech, więc nie schodził z jej twarzy, a ona cała promieniała. Do czasu, w którym dotarł do niej sens słów przyjaciela, gdy wspomniał o jej mężu.
    Arthur ją… Powiedzenie, że zabije było przesadą, ale z pewnością nie będzie zadowolony na widok ich nowego członka rodziny. Arthur lubił zwierzęta, ograniczał się jednak do psów. Elle była pewna, że Izabela będzie powodem ich najbliższej małżeńskiej sprzeczki, ale postanowiła to przemilczeć. Nie chciała, aby Jerome o cokolwiek się obwiniał.
    — Na całe szczęście mam najlepszego przyjaciela na całym świecie i jestem pewna, że nie odmówi pomocy młodej dziewczynie z niemalże kozim noworodkiem — zaśmiała się — ty się będziesz tłumaczył Jen, co robię u was z kozą. — Powiedziała z lekkością — wybrał się na zakupy i pewnie wjedzie do biura… No wiesz? Myślałam, że pytasz z troski, jak prawdziwy przyjaciel. — Wytknęła mu język — mnie nie można mieć dość. Nie wiesz? Jestem najwspanialszą żoną na świecie dla swojego męża. Pojechał spełniać zachcianki swojej rodziny — oznajmiła, a na koniec wytknęła mu język. Liczyła przy tym, że Thea tego nie widziała, bo przecież córeczce nie pozwalała na takie zachowanie. W każdym razie, spoglądała na Jerome’a i słuchała uważnie jego kolejnych słów, oddychając z ulgą na widok kartki. Naprawdę nie znała się na żywieniu kóz. Podejrzewała też, że gdyby weszła do pierwszego lepszego sklepu zoologicznego i zapytała o karmę dla kóz, sprzedawcy spoglądaliby na nią, jak na wariatkę.
    — Och to świetnie. Naprawdę nie wiem, co jedzą kozy poza trawą… Podejrzewam jednak, że sama trawa to zdecydowanie za mało — powiedziała, uważnie przyglądając się kartce.
    — Przestań. Widzisz ile mają zabawek? Nie musisz im nic kupować. Już i tak są za bardzo rozpieszczane — powiedziała, chociaż doskonale wiedziała, że taki słowa na nic się nie zdadzą. Powtarzała to dosłownie wszystkim. Począwszy od rodziny, na koleżankach wpadających od czasu do czasu kończąc. Wszyscy chcieli być lubianymi ciociami i wujkami, i nie dało im się przemówić do rozsądku.
    Przełknęła ślinę, skupiając się na rozmowie między Marshallem, a jej córeczką. Ta zdecydowanie nie prowadziła do niczego dobrego. Sama Elle była za bardzo zaskoczona takim żądaniem ze strony córki, co do tej pory, nigdy wcześniej nie wspominała o rodzeństwie.
    Poza tym temat dzieci od kilku miesięcy w małżeństwie Morrisonów był drażliwym tematem, od którego raczej oboje uciekali. Dwulatka domagająca się rodzeństwa nie będzie stanowiła problemu, dzieci prędzej czy później zawsze zaczynały mówić o rodzeństwie. Problem leżał gdzie indziej, a Elle za każdym razem starała odpychać od siebie wszystkie myśli związane z powiększaniem rodziny. Tym razem było tak samo, pozbyła się tego, nim myśl zdążyłaby się zadomowić. Najważniejsze było wytłumaczenie Thei, że nie można od tak dać komuś dziecka.
    — A dlaczego?
    Pytanie, którego Morrisonowie ostatnio wysłuchiwali bardzo często. Elle powiedziałaby, że wręcz za często. Chciała wstawić, chociaż wodę na napoje, ale uznała, że bezpieczniej będzie towarzyszyć Marshallowi i dzieciom.
    — Królisiu porozmawiamy, jak tata wróci — powiedziała z nadzieją, że to powstrzyma Theę przed zadawaniem kolejnych pytań.
    Na tarasie były rozłożone drewniane meble ogrodowe, ale Elle postanowiła przykucnąć na drewnianych deskach, z których był zrobiony taras i ostrożnie odłożyła kózkę, uważnie ją obserwując.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyprostowała się, aby poprzestawiać ozdobne donice z kwiatami, jednocześnie blokując w ten sposób zejście na ogród.
      — Ale czemu? Chcę dzidzie. I męża.
      Elle westchnęła cicho kolejny raz tego dnia. Spojrzała na córeczkę. Upewniwszy się, że Izabela nie ma jak wydostać się z tarasu, schyliła się i chwyciła dziewczynkę w swoje ramiona.
      — Bo… Bo tatuś powinien być przy tej rozmowie, a nie wujek. Wiesz? Byłoby przykro tatusiowi, gdyby się dowiedział, że rozmawiamy bez niego o dzidziach i mężach — uśmiechnęła się, przytulając ją mocno do siebie — a nie chcemy, żeby tatuś był smutny. Prawda?
      Thea zmarszczyła brewki i wydęła swoje maleńkie ustka, przytulając się do Elle.
      — Był smutny. — Powiedziała już znacznie ciszej i mniej dociekliwym i pełnym energii głosem, w przeciwieństwie do wcześniejszej rozmowy.
      Serce Elle w takich sytuacjach pękało, bo mogło im się wydawać, że Thea i Matty byli za mali na rozumienie pewnych sprawach, ale w takich momentach dzieci dobitnie pokazywały, że rozumiały i widziały znacznie więcej, niż mogło się wydawać. Elle pokiwała delikatnie głową i wzięła głęboki oddech.
      — Będzie smutny jak zobaczy, że ty jesteś smutna — oznajmiła i uśmiechnęła się, odrobinę odsuwając od siebie dziewczynkę. Zrobiła to jednak tylko po to, aby złożyć na jej policzkach naprzemiennie kilka soczystych buziaczków, jednocześnie opuszkami palców łaskocząc ją po brzuszku, czekając, aż Thea zacznie się wesoło śmiać, na co nie musieli długo oczekiwać — czy ty widziałaś, co nam przyniósł wujek? Zwierzątko! Kózkę! Chcesz ją pogłaskać? — Przerwała łaskotki, aby Thea się uspokoiła i wskazała palcem na Izabelę. — Czy mój króliczek woli piaskownicę?
      — Chcę! — Pisnęła wesoło, zapominając o poprzedniej rozmowie.
      — Świetnie — powiedziała z uśmiechem, zerkając na Jerome’a. — Wujek nam pomoże? Matty też na pewno chce pogłaskać Izabelę.
      Zdecydowanie łatwiej będzie opanować spotkanie dzieci i kózki w towarzystwie kogoś jeszcze, bo w pojedynkę Elle miała zwyczajnie za mało rąk i oczu, aby nad wszystkim panować. Usiadła w rozkroku i posadziła sobie Theę na jednym udzie, wyciągając wolną rękę w stronę Izabeli, chcąc ją zachęcić do podejścia. Kózka nie wyglądała jednak na zainteresowaną. Zielone listki kwiatów, były dla niej dużo ciekawsze.

      [Jesteśmy kwita xD]
      Villanelle

      Usuń
  41. Jaime czuł się podekscytowany tą wyprawą. Nigdy wcześniej nie miał do czynienia ze ściankami wspinaczkowymi. Może i spędzał czas w różnych miejscach na świecie, ale zawsze nie rwał się do takich zajęć. Nie miał ochoty, a samemu tym bardziej nie chciał się za podobne rzeczy zabierać. Chyba że znajdował się w miejscu, gdzie były plaże i oceany. Wtedy dużo pływał i nurkował, bo to od zawsze kochał robić. Może dlatego, że jako dziecko wraz z Jimmy’m spędzali tak czas. Mieszkając w Nowym Jorku, było to trudne, na basen nie chodził. Ale za granicą, na Bali czy gdzieś w Meksyku, to jak najbardziej tak.
    W każdym razie, Moretti nie mógł się już doczekać aż wspólnie z Jerome’em znajdą się na miejscu, już przebrani i gotowi do postawienia pierwszych kroków – tak to można było nazwać? Krokami na ściance wspinaczkowej? Chyba tak, poruszali się do przodu, stawiali stopy na kolejnych wyżłobieniach, wspomagali się rękoma... Chyba można to było nazwać krokami.
    – Nie ma sprawy, to była przyjemność móc coś dla was wybrać – uśmiechnął się, ale wyszło to bardziej do siebie niż do Jerome’a, ponieważ Jaime patrzył na drogę i w lusterka. – Mają tam tyle kolorowych rzeczy, a te mi się spodobały. I cieszę się, że tak to rozplanowaliście. To bardzo miłe – dodał jeszcze i spojrzał na przyjaciela, kiedy musieli stanąć na czerwonych światłach. Jedne rzeczy od Jaime’ego tu, w Nowym Jorku, a drugie na Barbadosie. To naprawdę było takie miłe, że Jaime nie spodziewał się tak przyjemnego uczucia w sercu. – Te maski będą świetnie pasować na Barbados. Tak sądzę. Wiesz, mieszkasz na wsypie, na pewno jest tam dość kolorowo, więc mogą się sprawdzić.
    Jaime uśmiechnął się szeroko, słysząc informację o pracy Jerome’a. No i bardzo dobrze. Najwyraźniej firma była porządna, więc nic tylko się cieszyć.
    – To super! Cieszę się, że w końcu robisz to, co chciałeś. A sesja idzie do przodu. Wiesz, nie mam z tym większych problemów, chociaż niektóre tematy, mimo zapamiętywania treści, czasami trudno zrozumieć. Ale tak, tak, wyrobię się elegancko przed praktykami. Akurat tak chciałem i ordynator się zgodził. Dwa miesiące będą trwały i już się nie mogę doczekać!
    Tak jak Jerome był zadowolony, że wreszcie znalazł pracę w budowlance, tak Jaime cieszył się, że znalazł praktyki w prosektorium. Obaj panowie będą robić to, co lubią i chcą robić.
    I tak w końcu udało im się dotrzeć na miejsce. Jaime zaparkował, wziął swoją torbę i spojrzał na budynek.
    – Na rozciąganiu? – podchwycił chłopak, kiedy ruszyli do wejścia. – Ach, no tak, zapomniałem, że starszy braciszek jest starszy - spojrzał na niego z niewinnym uśmiechem. Zaraz jednak się roześmiał. – Ale możesz mieć rację. Podejrzewam, że nam obu się to przyda.
    Chociaż Jaime od jakiegoś czasu gościł w lokalu Laury i to tam ćwiczył, to miał wrażenie, że przed ścianą wspinaczkową również będzie potrzebował się porozciągać. Zastanawiał się, jak to będzie wyglądało, chociaż wciąż widział siebie, wiszącego na linie.
    – Musimy wybrać na początek te mniej wymagające ścianki. Myślę, że instruktorzy nam dobiorą coś odpowiedniego na początek.
    Niedługo później obaj już przebrani weszli na ogromną salę, gdzie znajdowało się już trochę ludzi. Właściwie każda ściana pomieszczenia pokryta była specjalnymi... ściankami wspinaczkowymi. Jaime rozejrzał się dookoła i uniósł brew wyżej, widząc jakąś parę wysoko ponad nimi.
    – Myślisz, że i my kiedyś wejdziemy na tę ścianę tak wysoko? – specjalnie zaznaczył „wysoko”. Bo wejść to sobie mogli. Kilka centymetrów nad ziemię. – No dobra, to gdzie są nasi trenerzy, instruktorzy, ludzie, którzy powiedzą nam, jak nie spaść od razu i jak najlepiej się wspinać? Już nie mogę się doczekać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwilę później podeszło do nich jakichś dwóch chłopaków, którzy się przedstawili nie tylko z imienia, ale powiedzieli, że to oni będą im dzisiaj towarzyszyć. Jaime od razu zaznaczył, że i on, i Jerome są nowi w tym temacie, więc dobrze by było wybrać ścianę mniej stromą i mniej wymagającą. Czuł, że po tym wypadzie, wizyta w hamburgerowni sprawdzi się idealnie.

      [Spoko, przecież nie ma żadnego problemu :D]

      Jaime

      Usuń
  42. Uśmiechnęła się na słowa mężczyzny. Zdecydowanie ten podarek ją uszczęśliwił i nie miała zamiaru tego skrywać. Poza tym była świadoma, że największą radość z wręczania prezentów była w momencie, kiedy osoba obdarowana była z tego prezentu zadowolona. Elle była natomiast wręcz zachwycona małą Izabelą, o czym uśmiech na jej twarzy i iskierki w oczach jasno mówiły.
    — I udało ci się spełnić moje marzenie — wyszczerzyła się wesoło w ramach podsumowania rozmowy o prezencie urodzinowym. Musiała się tylko porządnie zastanowić, w jaki sposób urobi męża, aby faktycznie nie wyrzucił ani jej, ani Izabeli za drzwi. — W razie czego pomożesz mi zorganizować jakąś luksusową zagrodę dla niej na ciepłe dni? I… Arthur mnie zabije, jeżeli będę chciała przerobić pokój gościnny dla niej? I tak nikt z niego nie korzysta — zaczęła zastanawiać się na głos, w jaki sposób mogłaby zminimalizować kontakt Morrisona i Izabeli do minimum.
    Zaśmiała się cicho na jego słowa i wzruszyła niewinnie ramionami.
    — I dobrze. Muszę mieć kogoś po swojej stronie. To poczekaj… Może jednak nie zrobię żadnych przeróbek? Jak się postarasz może Arthur udostępni ci ten pokój, tylko nie wspominaj, że ta koza to był prezent od ciebie.
    Była zachwycona Izabelą. Tak naprawdę to było jej pierwsze prywatne zwierzątko w dwudziestoczteroletnim życiu. Pies, którego mieli przez krótki czas był bardziej Arthura, a później i tak okazało się, że ma swojego własnego właściciela i musieli go oddać, chociaż mimo wszystko zrobili to bardzo niechętnie. Teraz natomiast trzymała w swoich ramionach kózkę, o której marzyła już od kilku lat i w końcu marzenie stało się realne.
    — Teraz już tak… Nadal nie mogę uwierzyć, że wytrzymał tyle czasu nic mi nie mówiąc. To było podłe, ale… Ale kiedy pokazał, że może sam unieść nogę — przygryzła wargi, wracając wspomnieniami do tamtego dnia, który był po prostu niesamowity… Zorganizowała im krótki wypad na jedną noc, chciała, żeby mogli spędzić ze sobą trochę czasu sam na sam, miała plan, w jaki sposób go uszczęśliwi, po czym to on przejął inicjatywę i podzielił się z nią tak wspaniałą wiadomością. — Nie pamiętam, czy ci pisałam. Ale powiedział, że chciał po prostu pewnego dnia wstać z wózka i zrobić kilka kroków. W sumie to ma szczęście, że zmienił zdanie. Chyba sama bym go udusiła, gdyby zrobił taki numer — mruknęła, bo świadomość, że rehabilitacja w żaden sposób nie pomagała sprawiała, że zwyczajnie się martwiła i denerwowała. Jednocześnie nie chciała nakręcać sama Arthura, więc temat jego ćwiczeń i powrotu do zdrowia był w tamtym czasie niesamowicie delikatny.
    — Jeżeli to nie będą zabawki to masz zgodę na prezenty. Ale żadnych zwierząt. Izabela nam wystarczy — zaznaczyła, chociaż nie podejrzewała, aby Jerome zdecydował się wręczyć dwulatce żywe stworzenie. Wolała jednak jasno zaznaczyć, że w tym momencie ich rodzina stała się pełna.
    Cieszyła się również z tego, że w miarę szybko udało jej się zainteresować córeczkę czymś innym i odciągnąć od nieprzyjemnych tematów. Jerome z pewnością nie spodziewał się, że jego wizyta i nieodpowiednie dobranie słowa siostrzyczka, sprowadzą ich na takie tematy rozmów.
    Przytrzymywała cały czas Theę, uważnie obserwując kózkę. Nie chciała, aby się ich przestraszyła już w pierwszy dzień. Wiedziała, że zdobycie zaufania zwierzęcia jest najważniejsze w takiej relacji, ale zdawała sobie sprawę również z tego, że tak małe dzieci, łatwo te zaufanie mogą nadszarpnąć swoim mało delikatnym zachowaniem.
    — Tak — Thea uśmiechnęła się, nie chcąc odrywać rączek od futerka Izabeli.
    — Jest śliczna. — Elle sama delikatnie pogłaskała kózkę, uśmiechając się przy tym cały czas. Zwłaszcza, że mogła już odetchnąć i uznać, że temat dzieci na jakiś czas pozostał zakończony. Miała również szczerą nadzieję, że Thea po prostu o tym zapomni, a kiedy Arthur wróci do domu, dziewczynka będzie miała już inne, dużo ciekawsze zajęcie. — Musimy później pojechać na zakupy i wybrać dla niej jakieś śliczne różowe kocyki, żeby miała mięciutko do spania — poinformowała córeczkę, unosząc spojrzenie na Jerome’a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jak to pomyliłeś kozy? — Spytała zaciekawiona, nie odrywając od niego oczu. To zmieniło się jednak szybko, kiedy poprosił, aby przyjrzała się kózce, a może raczej małemu koziołkowi. Zmarszczyła lekko brwi i przechyliła głowę w bok, aby móc się lepiej przyjrzeć, a następnie uśmiechnęła się szeroko, kiedy odnalazła spojrzeniem ten element koziego ciała, o którym mówił Marshall.
      — Zdecydowanie to koziołek — potwierdziła. Kiedy wspomniał o odkręceniu sytuacji, uśmiech Elle znacząco zelżał — ale on jest taki śliczny… — mruknęła, bo jak to tak? Wymienić zwierzątko?
      — Ona — dziewczynka szybko poprawiła mamę, wciąż głaszcząc kózkę — Izabela to ona.
      — Jest… Jest duża różnica, między kozą a capem? — Spytała, zastanawiając się nad tym czy wymiana jest niezbędna. Dziewczynka czy chłopiec, kózka tak i tak była urocza i już rozkochała w sobie Elle i najwyraźniej Theę również. — W sensie no nie wiem… Poza rogami? Bo wielkość to jedno, ale… Jerome, ratuj nas. Już ją kochamy, jak niby mamy wymienić naszą Izabelę? — Spojrzała na przyjaciela, nie wdając się na ten moment w rozmowę z córeczką i wytłumaczenie jej, że wydarzył się maleńki błąd.

      Villanelle

      Usuń
  43. [Przywitanie było z lekkim opóźnieniem, a ja z lekkim opóźnieniem przychodzę za nie podziękować; wygląda to na zaplanowane "oko za oko", ale mimo najszczerszych chęci wczoraj po prostu padłam po dojechaniu do połowy komentarzy, a jeszcze w międzyczasie rozpraszał mnie serial :D Dzisiaj nareszcie pokazało się u mnie słoneczko, ale minione dni były takie deszczowe i tak zimne, że chyba nie będę zamykała karty Jeroma, tylko zostawię ją sobie w przeglądarce co najmniej do wieczora, żeby spływał do mnie klimat Barbadosu. Widzę, że chłopak odnalazł się już w Stanach Zjednoczonych, choć podejrzewam, że droga do tego nie była najłatwiejsza; za to bardzo przyjemnie wyobraża się go sobie w roli sekretareczki w salonie fryzjerskim. Oby już zawsze wszystko układało się po jego myśli :)
    Prawda, ja też bardzo mocno kręciłam nosem przy wybieraniu kodu do karty Theo, ale z drugiej strony moje próby obstalowania do karty swojego kodu zawsze kończą się na jeszcze większym kręceniu nosem, bo efekt zwykle odbiega od tego, co sobie wcześniej wyobrażałam. Cudownie, że strony z gotowcami przychodzą nam na ratunek :D Karta Jeroma również jest godna podziwu, bo wszystko tak ładnie komponuje się kolorystycznie z całym szablonem bloga, ale i pasuje do samej postaci; od razu widać, że to nie tylko sztuka dla sztuki i wszystko jest dobrze przemyślane :) Jeszcze raz dziękuję za powitanie!]

    THEO KILINSKY

    OdpowiedzUsuń
  44. Kanada miała wiele zróżnicowaną faunę i zarówno można było trafić na te groźniejsze zwierzęta, jak i te mniej. Ethan na swoje szczęście te pierwsze widział zawsze tylko z bezpiecznej odległości i nigdy nie wydarzyła się żadna sytuacja, która mogłaby zagrażać życiu. Nie licząc wszelkich upadków, ale to była z kolei już zupełnie inna historia. Tutaj raczej jedynym zagrożeniem w tym momencie była możliwość przewrócenia się łódki, ale ta dość stabilnie dryfowała na wodzie, oni sami też nie wykonywali żadnych gwałtownych ruchów i powinni dać radę bezpiecznie przetrwać dzisiejsze łowienie.
    ― A jak ci powiem, że można tam również znaleźć urocze wiewiórki, ładniejsze niż w Central Parku, to się skusisz? ― zapytał. Wiedział oczywiście, że sobie żartuje. I jeszcze nie był pewien, kiedy, ale z całą pewnością zamierzał go do Chetwynd zabrać. We dwóch, w czwórkę albo jeszcze w innym składzie. Najchętniej to znalazłby się tam już teraz, no może niekoniecznie teraz, bo było mu naprawdę dobrze na tej łódce. Dryfowali na wodzie, nie musieli się niczym przejmować i musieli tylko siedzieć w miarę cicho, aby nie spłoszyć ryb. Nie było żadnych nieprzyjemnych pogodowych warunków, było po prostu dobrze. Idealne miejsce na relaks i odrobinę spokoju, Ethan o więcej w zasadzie to prosić nie mógł.
    Spojrzał na niego, gdy powiedział, że nigdy w górach nie był i w oczach mężczyzny pojawiły się wesołe iskierki. Nie był zdziwiony, w końcu raczej ma takiej wyspie jak Barbados trudno o góry, a Jerome nie był wcale długo w Nowym Jorku, aby wyjechać gdzieś dalej i połazić po górach. Uznał to za wyzwanie i tym bardziej musiał go zaciągnąć do Chetwynd.
    ― Biorę to za wyzwanie ― ostrzegł ― skoro nigdy nie byłeś w górach, masz jak w banku, że cię na nie zaciągnę. Wygodne buty, cieplejsze ubranie i poza jedzeniem więcej nie potrzebujemy. Dobre nastawienie i świadomość, że to wycieczka na cały dzień.
    W zasadzie to niemal aż widział ich wycieczkę po górach. Na pewno obaj byliby z nie zadowoleni i nawet jeśli złapałoby ich zmęczenie, to by się nie poddali. Ethan po sobie zobaczył, że zrobił się trochę… leniwy. Mieszkanie w Nowym Jorku było dość łatwe, wszystko miał na wyciągnięcie ręki. Nawet sklep miał ulicę dalej od swojego mieszkania, który w dodatku działał całą dobę i gdy czegoś potrzebował wystarczyło założyć buty i kurtkę, a po pięciu minutach był w sklepie z tym, na co akurat miał ochotę.
    ― Jak spławik zniknie pod wodą. Jeśli nam dobrze pójdzie i jakaś ryba się zainteresuje przynętą, to w chwili, w której spławik zniknie pod wodą zacinamy wędkę i mamy obiad ― odpowiedział. Na razie jednak nie zanosiło się na to, aby musieli prędko wyciągać rybę z wody. Przede wszystkim musieli uzbroić się w cierpliwość, ale żaden z nich przecież nie oczekiwał, że po dwóch minutach będą już mieli coś złowione.
    ― Nie wiem, jak ty, ale mógłbym tutaj przesiedzieć cały dzień. Już nawet bez łowienia ― powiedział i odetchnął nieco głębiej. Dawno już nie czuł się taki zrelaksowany, a wyjazd tutaj był naprawdę dobrym pomysłem.

    [Na szczęście już się normuje, aż mi dziwnie było bez odpisów. :D
    O proszę, mój tata kiedyś łowił, ale miałam pięć, może cztery latka. To nawet jeśli mi coś tłumaczył, nie pamiętam. xD A tak, trooochę się pozmieniało. :D Ale uznałam, że już łatwiej wystartować z nową kartą i te zmiany wprowadzić, bo inaczej to chyba bym do nich nie dotarła. xD I w zasadzie, jak wolisz, bo jak dla mnie możemy pociągnąć jeszcze ten wyjazd i po nim przejść do wydarzeń z czasu rzeczywistego albo już sobie na hg ustalić w co tym razem chłopaków wpakujemy. :D
    Nie ma sprawy, każdemu czasem wyjazdy się należą. :D Najważniejsze to odpocząć i wrócić ze zdwojoną siłą do pisania. :D]

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  45. Była naprawdę podekscytowana kręceniem filmu. Pojęcia nie miała, jak to będzie wyglądało, ale już czuła, że przed kamerą wcale nie będzie skrępowana. Należała do dość odważnych ludzi, którzy nie boją się sięgać po swoje. Trudno było ją do czegoś zniechęcić, zwłaszcza, gdy upatrzyła sobie jakiś cel. Tym sposobem była w Nowym Jorku, a teraz zamierzała wystąpić w filmie kręconym przez studentów. I nic jej nie powstrzyma. Nawet chwilowa trema czy stres związany z zapomnieniem tekstu, co było w zasadzie możliwe. I czy musieli się uczyć jakiegoś tekstu? Może Fifi coś już dla nich przygotował, a dziś tylko zobaczą, jak to wszystko będzie wyglądało? Cokolwiek dla nich przygotował, była gotowa na różnego rodzaju wyzwania.
    Alanya już nie mogła się tego doczekać. Najchętniej pociągnęłaby Harry’ego i Jake za język, aby dowiedzieć się, co takiego planują i jak to wszystko będzie wyglądało, ale uznała, że o wiele lepiej będzie dowiedzieć się już na miejscu. Pewnie, że zdawała sobie sprawę z tego, że nie będzie tam szwedzkiego stołu i tego, co można byłoby znaleźć na planach w Hollywood, ale też raczej nie będzie najgorzej. No, zobaczą. Nie byli gwiazdami zerwanymi z czerwonego dywanu, aby wymagać najlepszych rzeczy. Fifi miał prawdziwe szczęście, że trafił akurat na nich. W końcu jakakolwiek inna para mogłaby nie chcieć zgodzić się na zagranie w filmie reżyserowanym przez studentów. A może to oni po prostu nie mieli nic ciekawszego do roboty w swoim życiu i zgadzali się na pierwszą lepszą atrakcję, która się pojawiła? Nawet jeśli faktycznie tak było, to Alanya nie zamierzała narzekać, bo zapowiadało się naprawdę ciekawie. Dobrze dobrała strój do dzisiejszej pogody, faktycznie robiło się coraz cieplej i już w zasadzie nie mogła się doczekać, aż będzie naprawdę gorąco. Kochała lato, sukienki, spódnice i krótkie spodenki, wszystko co związane z latem ją cieszyło, a teraz nadchodziło wielkimi krokami.
    Chyba bardzo było po niej widać, jak już nie może się tego wszystkiego doczekać. Improwizowanie w barze wyszło jej, a w zasadzie to im, całkiem nieźle i spodziewała się, że również przy nagrywaniu będą równie dobrzy. Może ze scenariuszem, o ile jakiś będzie, będzie im jeszcze łatwiej wczuć się w rolę dwóch, zakochanych w sobie osób? Meredith naprawdę im pomogła tamtego dnia dodając nieco ciekawszych punktów do ich historii.
    ― Łóżko i sypialnia? ― powtórzyła brunetka zerkając w stronę rekwizytu. ― Pikantnie ― zaśmiała się. Sama nie znała się na tych wszystkich naprawach i najpewniej w ogóle nie wiedziałaby, od której części zacząć, aby zabrać się za naprawianie.
    ― Pewnie, że się znajdzie ― zawołał Jake ― a… hm, a jak się nie znajdzie, to coś innego się nada, nie? ― dopytał spoglądając na Jerome i Alanya poczuła, że to nie jest już jej teren rozmów. Totalnie się do tego nie nadawała.
    ― Nie wiedziałam, że z ciebie złota rączka ― zwróciła się do przyjaciela.
    Chwilę później pojawił się Jake, o dziwo faktycznie z młotkiem. Najwyraźniej w garażu było wszystko i nic. Najważniejsze chyba jednak było to, że mieli czym naprawić łóżko. Alanya pojęcia nie miała, co chcą, aby z Jeromem przedstawili, ale brzmiało… ciekawie.

    Alanya

    OdpowiedzUsuń
  46. ― Wiedziałem, że wiewiórki załatwią sprawę ― zaśmiał się. Sam się na chwilę zapomniał, że muszą siedzieć cicho. Na szczęście nie łowili ryb, bo musieli, a dlatego, że chcieli i żaden z nich nie będzie zasmucony, gdyby wrócili z pustymi rękami. Co prawda Ethan przed wyjazdem był pewien, że wrócą przynajmniej z jedną rybką na głowę, ale nawet, gdyby się okazało, że nie będą mieli żadnej to nic się nie stanie. Podejrzewał, że gdyby byli w towarzystwie zapalonego wędkarza to za ten niekontrolowany wybuch śmiechu oboje zostali porządnie upomnieni, a może nawet jak w szkole rozsadzeni, aby sobie nawzajem w zajęciach nie przeszkadzać. Ethan chyba nie potrafił sobie wyobrazić łowienia na kutrze, wydawało mu się, że musi być to o wiele łatwiejsze od siedzenia na łódce i cierpliwego czekania w milczeniu. Nie mógł narzekać na towarzystwo, więc chociaż czas będzie leciał przyjemniej.
    Ethan również żałował, że Chetwynd jest tak daleko. Dostanie się też do miasteczka było nieco kłopotliwe, choć był pewien, że dla zapalonego podróżnika taka podróż to absolutne nic. I w porównaniu z jazdą autem, te kilkanaście godzin spędzone w powietrzu to nic takiego. Kupienie biletów lotniczych, aby pasowały do siebie godzinami było naprawdę denerwujące. Czasami z czystej ciekawości sprawdzał bilety i chwilami, gdy widział, jak długo trzeba czekać na kolejny samolot robiło mu się wręcz słabo. Ale na razie nie planował powrotu do miasteczka, nie czuł potrzeby, aby tam wracać. Z pewnością jednak, gdyby wrócił to naładowałby baterie, byłoby mu po prostu lepiej. Polubił się bardzo z Nowym Jorkiem, dobrze było też raz na jakiś czas wyjechać za granice miasta i pobyć w nieco bardziej naturalnym środowisku, ale wiedział, że to nie będzie nigdy to samo, co miałby w Chetwynd. Ciężko było porównywać dwa różne miejsca do siebie.
    Przeniósł wzrok na Jerome. Tak, taki wyjazd na dzień czy dwa byłby idealny. Nie mógł jednak narzekać, tutaj też była masa różnych i ciekawych miejsc. Na Chetwynd będą musieli po prostu poświęcić więcej czasu i może nawet lepiej? Co prawda nie było to rozrywkowe miasteczko, ale samo przejście się po górach czy zobaczenie tego sławnego jeziora, które swoim kształtem przypominało serce zajmowało sporo czasu. A przy takich rzeczach lepiej się było nie spieszyć.
    ― Ja jechałem ponad dwa dni. Jest jakieś cztery tysiące pięćset kilometrów do Nowego Jorku z Chetwynd, może nieco ponad ― powiedział próbując sobie przypomnieć, ale teraz cyferki mogły mu się mylić. To była najdłuższa podróż jego życia i t w dodatku autem i całkiem samemu. Musiał naprawdę upaść na głowę, kiedy się na to zdecydował, ale było mimo wszystko warto. ― W każdym razie jedzie się długo, samolotem też jest długo. Ale znacznie wygodniej ― przyznał. Tam nie musiał się niczym martwić. Jedynie pokazać się na czas na lotnisku, mieć wszystkie dokumenty gotowe i nic więcej nie trzeba było robić.
    Uśmiechnął się lekko. Faktycznie, łowienie było tylko miłym dodatkiem do tego dnia. W końcu to towarzystwo liczyło się bardziej. Uśmiech na twarzy Cambera zrobił się nawet większy, kiedy dostrzegł co takiego Jerome wyciągnął.
    ― Teraz możemy mówić o tym, że jesteśmy prawdziwymi rybakami ― ponownie się zaśmiał i dziękując odebrał od niego puszkę z piwem. Podobnie jak Marshall przetrzymał wędkę między udami, aby otworzyć piwo i wrócił do trzymania jej ręką. ― Proponuję, abyśmy to powtórzyli w cieplejszą pogodę. Może jak byłoby cieplej to i ryby brałyby chętniej ― dodał. Minęła dopiero chwila, jak zaczęli i jeszcze wszystko mogło się zdarzyć, ale miał przeczucie, że gdyby w lato tutaj przyjechali to mieliby znacznie większe szanse.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  47. Dzień dobry, dziękuję bardzo za powitanie :)
    Psycholog to chyba już taki zawód, że samemu sobie nie da się pomóc, a całą resztę świata zaraża śmiechem i szczęściem. Ale Sue stara się sama sobie pomóc, choć niekoniecznie jej to wychodzi. Żarciki skończyły się w momencie, kiedy jej braciszek wyjechał, bo on jako jedyny wiedział, z czym się boryka.
    Jeśli masz ochotę i odrobinę wolnego czasu (zapewne bycie administratorem zżera jego ogromną część ^^), to jestem chętna na wspólny wątek!

    Sue

    OdpowiedzUsuń
  48. Sue na pewno przydałby się przyszywany braciszek, który mógłby być jej ramieniem do wypłakania się ^^
    Jeśli chodzi o wątek, chciałabym moją Sue wymęczyć. Może jakiś wypadek komunikacyjny? Albo najnormalniej w świecie zgubiła telefon/kot jej uciekł?

    Sue

    OdpowiedzUsuń
  49. Nie mam nic przeciwko zaczynaniu znajomości od zera, choć Sue na pewno na początku nie będzie najprzyjemniejszym towarzyszem. Mam nadzieję, że Jerome to nie zrazi ^^
    To co, mam czekać na zaczęcie?

    Sue

    OdpowiedzUsuń
  50. Jaime zaśmiał się pod nosem, kiedy usłyszał, że pamiątki przywiezione przez niego dla Jen i Jerome’a zajmą honorowe miejsce w salonie w ich domu na Barbadosie. Och, chciałby to zobaczyć, co znaczyło to honorowe miejsce. Może nad sofą albo nad telewizorem. Cóż, same maski nie były straszne ani nic z tych rzeczy. Po prostu robiły niesamowity klimat, były kolorowe i na pewno przyciągały wzrok. W domu na wyspie na pewno się sprawdzą, chociaż u niego na ścianie w mieszkaniu w Nowym Jorku też świetnie wyglądały, nadając nieco bardziej pozytywnych... kolorów? Wibracji? Można tak powiedzieć. W końcu w mieszkaniu Jaime’ego panował kolor szary i czarny, ewentualnie jakieś dodatki miały kolor niebieski i jakoś to wyglądało. Co nie zmieniało faktu, że wciąż tam było jakoś pusto. No, może czasami Laura coś zostawiła...
    – Akurat dwa miesiące letnie, potem wolne i powrót na uczelnię. I tak, też mam nadzieję, że nie będę tam tylko parzyć kawy. Wolałbym jednak pochwalić się czymś więcej, kiedy wpadniesz do mnie z Jen na kawę – znów się cicho zaśmiał. – A jeśli będą mnie traktować tak, że będę miał im podawać tylko kawę albo szukać jakichś dokumentów... to wtedy zamiast piwa będziesz u mnie pił kawę... Proste – próbował być poważny, ale jak zwykle mu nie wyszło. Naprawdę nie chciałby na tych praktykach robić tylko takich bezsensownych rzeczy, które nijak mu się nie przydadzą na dalszych etapach studiów czy w samej pracy. Słyszał i czytał, że tamto miejsce jest dobrze oceniane i ludzie sobie chwalili. No dobrze, była to w końcu jakaś nadzieja, prawda? Zresztą, jeszcze trochę i sam się o tym przekona, więc nie było teraz co za dużo się nad tym zastanawiać, a przynajmniej nie teraz, kiedy wraz z Jerome’em wybierali się na ścianki wspinaczkowe. – To znaczy, co mi mogli powiedzieć? Że będę obserwować jak patolog bada zwłoki, że będę uczestniczyć w tym, może będę mógł swoje tezy wysuwać, które będzie weryfikować ten patolog. Pozostaje mieć nadzieję, że tak też będzie.
    Kiedy usłyszał to powiedzonko i zobaczył Jerome’a, udającego staruszka, znów się roześmiał.
    – Tak, a śmierć nie wesele – dodał jeszcze i pobiegł za nim.
    Obserwując parę, która żywo wspinała się dalej, Jaime pokiwał głową na słowa przyjaciela. Tak, parę lat i może będą też tak śmigać. A może się okaże, że mają do tego talent i już za rok... A może jednak wyjdzie, że kompletnie się do tego nie nadają i powinni iść poskakać na trampolinach, a wspinaczki to sobie mogą co najwyżej na filmach pooglądać.
    Jaime założył uprząż i kask. No dobra, już się czuł nieco bardziej gotowy. To jednak nie znaczyło, że był gotowy, ale podejrzewał, że szybko nie będzie. Musiało mu wystarczyć to, że był bardzo podekscytowany tym wszystkim.
    – Kiedy ja nie wiem, jak to się robi – odpowiedział Jerome’owi, a potem podszedł powoli do ściany, przyglądając się jej. Okej, wypustki były dość duże i szerokie, co mogło im znacznie ułatwić wspinaczkę. Rozruszał palce, pokręcił trochę nogami w kostkach, a potem w końcu chwycił gdzieś wyżej jedną ręką, potem drugą, jedną stopę ułożył gdzieś niżej. W porządku, pora sprawdzić, czy jego mięśnie dadzą radę po kilku treningach u Laury.
    Podniósł się, unosząc drugą stopę z ziemi. Właśnie znajdował się jakieś dziesięć centymetrów nad podłogą. Było całkiem nieźle. Zaczął więc poruszać się dalej, pnąc się powoli w górę. Każdy jego krok był ostrożny i przemyślany. Cóż, ciekawe czy była to kwestia tego, co właśnie robił, z kim był i gdzie był? A może to, że i w innych, normalnych czynnościach starał się taki być – ostrożniejszy – również się na to przekładało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aktualnie nie chciał o tym myśleć, cała jego uwaga została skupiona na stawianiu kolejnych kroków, wybieraniu kolejnych, odpowiednich wypustek, na których mógł się podeprzeć. Czuł, jak jego wszystkie mięśnie są napięte. Niedługo później już poczuł delikaty pot na swoim czole. I tak naprawdę nim zdążył się obejrzeć, był już naprawdę wysoko. Aczkolwiek czuł też to w palcach u rąk.
      – Jasna cholera – wyrwało mu się, ale chyba słyszeli go tylko jego towarzysze na dole. – Już się czuję jak król świata – zaśmiał się, ale wciąż mocno się trzymał.
      Dopiero po kilku minutach poprosił, aby mógł zejść ze ścianki przy pomocy instruktora. Jaime swobodnie zjechał w dół, a kiedy postawił nogi na ziemi, poczuł się dziwnie.
      – Ale czad! Dawaj, Jerome, musisz tego spróbować! – zachęcał go entuzjastycznie, uśmiechając się szeroko.

      Jaime

      Usuń
  51. Tak naprawdę to każdy powód, aby odwiedzić Chetwynd był dobry. Jeśli Jerome przekonały wiewiórki, to Ethan mógł się tylko z tego powodu cieszyć. Przyjeżdżając do Nowego Jorku nie sądził, że znajdzie kogokolwiek komu zechciałby pokazać miasteczko, w którym się wychował. Nie wszystkich też takie miejsca porywały. W końcu niektórzy o wiele bardziej woleliby wygrzewać się na plaży na Barbadosie niż łazić po kanadyjskim miasteczku, w którym zasięg jest słaby, jest zimno i można trafić na różne, ciekawe zwierzęta, które jednocześnie są niebezpieczne. On sam nie wiedział czy nie spodobałyby mu się wakacje, na których nie musi nic robić. Tak naprawdę nigdy na żadnych nie był, na takich typowych wakacjach. Wyjazdów za miasto na weekend czy kilka dni nie zaliczał do wakacji, a może powinien? Plaże dostępne w Nowym Jorku nie robiły na nim takiego wrażenia, były ładne, jasne, ale to nie było to, co miałby gdzieś dalej. Czasami zdarzało mu się, że jeździł, o ile pogoda dopisywała. W tegoroczne lato odpuścił jakiekolwiek wyjścia, potrzebował czasu dla siebie, a nie znalazłby tam go na tłocznej plaży. Lato w końcu było gorące i ludzie chcieli się ochłodzić w wodzie, nie znalazłby pewnie nawet jednego wolnego miejsca.
    Prawdę mówiąc, Ethan również był gotów do tego, aby rzucić teraz wszystko i przypadkiem zamiast do Nowego Jorku to pojechać do Chetwynd. Przeżyliby przynajmniej przygodę, ale obawiał się, że z ich wyborów niekoniecznie zadowolone mogłyby być dziewczyny. Zdążył już zapomnieć, że nie jest teraz odpowiedzialny tylko za siebie, a faktycznie w Nowym Jorku jest ktoś, kto na niego czeka.
    ― Dwa dni sam na sam ze sobą w aucie to trochę za dużo, ale faktycznie, dużo czasu miałem na przemyślenie wszystkiego ― zgodził się ― moja mama umarła pięć miesięcy przed tym, jak wyjechałem. Można uznać, że rzuciłem wszystko w cholerę i pojechałem w nieznane, ale pięć miesięcy się do tego przygotowywałem.
    Camber był ostatnią osobą na świecie, która sama z siebie zaczęłaby coś mówić. Może chodziło o fakt, że byli pośrodku niczego? Dookoła był tylko las, szum drzew i jakieś zwierzątka się odzywały, dryfowali na wodzie w małej łódce i miał dzięki temu pewność, że nikt go nie usłyszy poza Jeromem. Nie, żeby ktokolwiek w Nowym Jorku zainteresowany był życiem kogoś takiego jak Ethan, w końcu nie był nikim specjalnym i idiotyczne byłoby myślenie, że jest odwrotnie.
    ― Możemy sobie to zawsze odbić w Central Parku ― zażartował. W końcu mieli w planach łowienie i w parku!
    Niemal podskoczył w miejscu, gdy Jerome nagle krzyknął. Odłożył swoją wędkę układając ją na szybko, tak, aby przypadkiem nie uciekła mu do wody. Nie chciałby płacić kary, gdyby faktycznie ją zgubił, a wskakiwanie do zimnej wody wcale mu się nie uśmiechało. Ethan sięgnął po podbierak i trzymał go blisko Jerome, aby od razu mógł do niego wrzucić rybę.
    ― Zaraz się przekonamy z kim tak dzielnie walczysz ― dołączył do niego. Z pewnością narobili teraz o wiele więcej hałasu niż powinni i kolejna ryba może już tak chętnie nie podpłynąć do ich łódki, ale mieli chociaż jedną. Przynajmniej jedną! ― Szczęście początkującego, co? ― zaśmiał się. Oczywiście sobie żartował, ale nie potrafił się powstrzymać przed taką drobną, nieszkodliwą uszczypliwością ze swojej strony. Daleko było mu do takiego, który żartuje w ten sposób, ale teraz zwyczajnie musiał.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  52. Sue po raz pierwszy od dwóch wzięła dzień urlopu w pracy tylko po to, by móc spędzić ten czas sam na sam z własnymi myślami. Kiedyś było to dla niej nie do zaakceptowania, bowiem bała się na tyle swoich niekontrolowanych myśli, że brała etat za etatem. Czasami wracała przez godzinę pociągiem tylko po to, by zrzucić spocone ubrania, wziąć szybki prysznic, a następnie położyć się na cztery godziny do łóżka i wrócić z powrotem do Sing Sing. Kochała swoją pracę, kochała pomagać ludziom. Spędzała jednak tam tyle czasu tylko dlatego, że nie potrafiła uporać się z samą sobą, a jej lekarz zawsze powtarzał, że czyjś ból jest ważniejszy niż jej.
    Od czasu, gdy zatrudniła się w najbardziej rygorystycznym więzieniu Nowego Jorku, kilkukrotnie udawało jej się spędzić wolny dzień, który jej się należał po pięciu dniach tyrady bez większego problemu. Zazwyczaj przesypiała połowę popołudnia, a potem odpalała Netflixa i zatapiała się w serialu, który był w top dziesięć najlepszych seriali miesiąca, a jeśli nie znajdywała nic ciekawego, włączała Czarną Listę i spędzała cały wieczór na powtórnym oglądaniu odcinków, które znała na pamięć. Może nie tak dobrze, jak Harry’ego Pottera, którego mogła cytować z zamkniętymi oczyma, jednak Czarna Lista była jej drugim ulubionym wyborem na tej platformie streamingowej.
    Dzisiejszego dnia postanowiła, że wykorzysta piękną pogodę i uda się do Brooklyn Bridge Park. Tym razem nie pociągiem, któremu ufała w stu procentach, a autobusem. Chciała zaoszczędzić jak najwięcej poranka, gdyż miała pewność, że jeśli pojedzie pociągiem po dziesiątej, nad rzeką nie znajdzie już żadnego wolnego miejsca, by rozłożyć koc, na którym rozprostuje nogi i wczyta się w książkę Logana pod tytułem 29 sekund.
    Będąc już w autobusie nic nie wskazywało na to, by nie dane jej było dojechać do miejsca docelowego. Siedziała z nogą na nodze, opierając głowę o szybę. Wpatrywała się w budzące się do życia dzielnice. Widziała ojców, którzy biegiem udawali się do piekarni po bułki dla swoich żon i pociech; rowerzystów, korzystających z pierwszych promieni słońca; biegaczy, którzy postanowili przed pracą wykonać trening. Uśmiechała się co chwilę, widząc ich rozpromienione i zmęczone twarze.
    Nie zarejestrowała dokładnie wypadku. Usłyszała tylko pisk opon, krzyk osób, które z nią podróżowały autobusem, a następnie przeraźliwy huk.

    Odzyskawszy przytomność, otworzyła oczy. Promienie słońca przedzierające się przez popękane szyby drażniły ją, w związku z czym zaczęła szybko mrugać, próbując przyzwyczaić wzrok do światła. Nie była pewna, jak długo była nieprzytomna. Sekundę, dziesięć, minutę, a może godzinę. Po chwili jednak zrozumiała, że nie mogło to być dużo czasu – na miejscu wciąż nie było ani karetki, ani policji. Musiało więc minąć maksymalnie kilkanaście sekund.
    Przez chwilę myślała, że wszystko z nią w porządku i jedyne, co lekarze zdiagnozują, to posiniaczone ciało i ewentualny wstrząs mózgu, dlatego podniosła wolnym ruchem głowę, jednak ból, który poczuła sprawił, że musiała ją opuścić. Spojrzała na swoje ręce. Jedna z nich była wygięta w nienaturalny sposób i zakleszczona między oparciem a siedziskiem fotela, na którym jeszcze przed chwilą siedziała. Drugą poruszyła delikatnie palcami, uświadamiając sobie, że ta akurat jest całkowicie sprawna. Podniosła ją powoli i dotknęła tyłu głowy. Natknęła się na odłamek szkła i westchnęła.
    - Zabrudzę sobie moją ulubioną kieckę – jęknęła, jakby właśnie to było największym problemem po wypadku.
    Metaliczny zapach krwi uderzył ją w nozdrza niespodziewanie, uświadamiając Sue, że odłamek szkła, który zdiagnozowała niedaleko swojej głowy, był w nią wbity. Jęknęła jeszcze głośniej, a w oczach pojawiły się łzy. Ból, który przed chwilą poczuła, spotęgował się jeszcze bardziej. Miała mroczki przed oczami. Czuła, że zaraz ponownie odleci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błądziła pustym wzrokiem po autobusie, próbując wyłapać czy był w nim ktoś bez żadnych obrażeń, jednak niemożność ruszenia głową sprawiała, że miała ograniczone pole widzenia. Udało jej się zauważyć tylko jedną sylwetkę, siedzącą, a właściwie leżącą w nienaturalnej pozycji, przed nią, która wyglądała jeszcze gorzej, aniżeli ona.
      - Hej – zachrypiała, po czym chrząknęła, co spowodowało kolejną falę bólu. – Jesteś cały?
      Nie zarejestrowała momentu, w którym łzy popłynęły jej po policzkach.

      Sue

      Jest dobrze! :D

      Usuń
  53. — Wspaniale. Inna niż luksusowa nie jest brana w ogóle pod uwagę — powiedziała z uśmiechem, oczami wyobraźni widząc już idealne miejsce dla kózki. To zdecydowanie nie mogła być zagroda zbita z desek i na tym koniec. Izabela miała czuć się tam przede wszystkim bezpiecznie i komfortowo. Nie miała czuć się jak w klatce. — To będzie najpiękniejsza zagroda, jaką tylko mogłaby dostać.
    Przez chwilę jeszcze dumała nad tym, jak mogłoby wyglądać miejsce dla Izabeli. Zmrużyła delikatnie oczy i przechyliła głowę w bok. — To całkiem prawdopodobne — wymruczała cicho. Oczywiście, że przesadzała. Arthur nigdy by jej nie skrzywdził, a do Izabeli prędzej czy później się przyzwyczai… Tak przynajmniej starała się o tym myśleć brunetka. Nie było już opcji, aby oddać komuś kozę. I nie chodziło tylko o to, że oddawanie zwierząt nie było właściwe. Villanelle już ją pokochała, bo zwyczajnie od bardzo długiego czasu zawsze chciała mieć takie zwierzątko. Izabela stała się członkiem rodziny, a tej nie można przecież tak po prostu odtrącić. Liczyła tylko na to, że jej mąż będzie myślał o kózce w identyczny sposób. — Zobaczymy, czy dożyję takiego czasu — zaśmiała się lekko, patrząc na mężczyznę.
    — Całkiem możliwe, że wizja zawału go powstrzymała, przed realizacją swojego pomysłu — uśmiechnęła się przy tym kwaśno — w każdym razie, na pewno skończyłoby się awanturą. Najpierw byłabym zachwycona, a później zgarnąłby opieprz za te okropne, długie miesiące, w których tak bardzo się o niego martwiłam! — Westchnęła ciężko. Opisanie tego, jak ona była szczęśliwa było niemożliwe. Miała wrażenie, że nie ma do tego odpowiednich słów. Nie wspominając już o radości samego mężczyzny, który przecież nie miał pewności, czy jeszcze kiedykolwiek będzie w stanie zrobić, chociaż kilka kroków o własnych siłach, a teraz… Teraz wszystko powoli wracało do normalności i państwo Morrison byli z tego powodu przeszczęśliwi. Szeroki uśmiech z ust dziewczyny zniknął bardzo szybko, kiedy padło imię starszej kobiety. Sprawa zakończyła się szczęśliwie dla Elle, ale dziewczyna mimo wszystko nie lubiła o tym rozmawiać.
    — Tak, już po wszystkim — skinęła lekko głową. Nie miała ochoty rozmawiać o swojej babce. Elle szczerze jej nienawidziła, chociaż starała się wyzbyć tego uczucia. Chciała nauczyć się, po prostu nie myśleć o kobiecie. Nie zastanawiać się nad tym, jak mogła przez tyle lat żyć ze świadomością, co się stało. Nie wspominając już o tym, jak traktowała własną wnuczkę. Miała mnóstwo pytań, na które odpowiedzi miała nigdy nie poznać. Owszem, mogłaby spróbować skonfrontować się ze Swietłaną, ale Elle zwyczajnie się tego bała i tego, w jaki sposób mogłoby się to odbić na jej własnym zdrowiu. Nie chciała też denerwować przyjaciół, więc unikała tematu swojego zdrowia i opowieści, co dokładnie wydarzyło się na sali sądowej. Teraz miało być tak samo. — Można powiedzieć, że uwolniłam się od przeszłości — uśmiechnęła się kącikiem ust — no wiesz, to wszystko już jest za nami. Nie muszę o tym ciągle myśleć i spokojniej śpię. Dużo spokojniej.
    Spojrzała na Jerome’a i uśmiechnęła się delikatnie, obserwując go uważnie, gdy sięgał po telefon. Poprawiła Theę i pokazała synkowi, aby pogłaskał jeszcze kózkę. Nie miała pojęcia, co powinni teraz zrobić. Koza stojąca właśnie na ich tarasie i przyglądająca się niespełna dwulatce, była naprawdę urodziwa, podobała się Elle. Nie chciała wymieniać zwierzątka, ale podejrzewała, że z samicą byłoby po prostu łatwiej. Przechyliła głowę, wpatrując się w telefon przyjaciela. Słysząc przekleństwo, zmarszczyła mocno brwi. Liczyła na to, że Thea była na tyle zafascynowana kozą, że nie złapała nowego słówka. Dzieci miały tendencje do interesowania się tym, czym nie powinny. A Thea, wydawała się momentami wręcz stworzona do łobuzowania, chociaż sprawiała pozory grzecznej dziewczynki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przysłuchiwała się rozmowie, a wspomnienie na temat możliwej agresywności sprawiło, że zmarszczyła brwi. Nie podobała jej się ta wzmianka. Zwłaszcza, że miała dwójkę małych dzieci.
      — Podejrzewam, że jeżeli Arthur uznałby kozła za członka rodziny, mógłby mieć problem z potencjalną kastracją — zaśmiała się cicho — nie wiem, Jerome… To wspomnienie o agresji trochę mnie martwi. Maluchy nigdy nie będą z kozą same, ale… Ale to dwójka małych dzieci — wzięła głęboki oddech, zastanawiając się nad tym, co powinni zrobić. Wymiana zwierzęcia wydawała się najwłaściwsza. Zwłaszcza, że właściciel nie widział w tym problemu. To z kolei sprawiało, że brunetka czuła się pewniej z tą myślą. — Chciałabym zminimalizować całe ryzyko… Daleko to jest? — Spytała, wiedząc już, jaka jest decyzja. I tak naprawdę niezależnie od odległości. Wiedziała, że Arthur nie będzie zadowolony z powodu samego faktu kozy, a jeżeli kozioł sprawiałby jakieś problemy, była pewna, że mężczyzna w żaden sposób by się nie krępował z jego pozbyciem.
      — Wiesz co, nie ważne… Jest śliczny, ale jeżeli jest jakakolwiek szansa, że może być bardziej kłopotliwy i nie daj boże coś zrobić dzieciom — pokręciła prędko głową — musimy mieć Izabelę. Wierzę, że kózka będzie znacznie łagodniejsza — powiedziała, spoglądając na telefon — możesz zadzwonić i zapytać, kiedy moglibyśmy wymienić go na Izabelę? I czy to na pewno nie problem… Nie chcę, żeby myślał, że wymieniam zwierzaki jak ubrania w sklepie, bo coś mi jednak nie pasuje — wymamrotała, uśmiechając się delikatnie.

      Elle

      Usuń
  54. Teraz już nie było odwrotu. Ethan zamierzał go zaciągnąć do Chetwynd, nawet siłą, ale podejrzewał, że nie będzie musiał w żaden sposób go do tego zmuszać. Obaj chcieli zwiedzić w końcu inne miejsca niż te, z którymi mieli na co dzień wiele wspólnego. Ethan wiedział, że plaże w Nowy Jorku nie mogą się równać z tym, co czekało go na Barbadosie. Czasami przeglądał zdjęcia i wyglądało naprawdę zachęcająco, zupełnie inaczej od tego, do czego Ethan był przyzwyczajony i jeśli miał być w stu procentach szczery, to jedną taką zimę w Nowym Jorku chętnie zamieniłby na zimę na Barbadosie. Wyjazd zarówno do Kanady, jak i na Barbados zaplanować na pewno będą musieli, jednak teraz rozmyślania nad wakacjami musiały zostać odłożone na bok. Kto by się spodziewał, że pierwsza ryba wpadnie tak szybko? Jasne, musieli swoje odczekać zanim faktycznie się złapała, ale nie czekali też nie wiadomo jak długo. Chyba można było uznać, że był to umiarkowany czas oczekiwania na rybę. No i Ethan nadal uważał, że to szczęście początkującego wędkarza dopisało!
    Widać było, że ryba długo walczy, aby nie dać się złapać. Niestety, to nie miał być jej szczęśliwy dzień. Ethan cierpliwie czekał z nadzieją, że nagle mu się nie urwie, ale podejrzewał, że nie znajdują tutaj ryb na tyle silnych, aby potrafiły się zerwać. Jerome w końcu również nie był chuderlakiem, któremu z trudem przyszłoby utrzymanie wędki. Każdy na swój sposób się zmagał z wyciąganiem ryby z wody, skłamałby, gdyby powiedział, że nie miał z tym sam problemów, bo miał i to nie raz.
    ― Złapana! ― oznajmił wesoło również się jej uważnie przyglądając. Może w innych okolicznościach zrobiłoby mu się jej szkoda, ale przecież nie łowili dla zabawy. No, może po części dla zabawy, ale przecież i tak zamierzali z niej później skorzystać. ― Wiesz, co… Nie jestem wielkim znawcą, ale wygląda mi na pstrąga. W każdym razie, raczej się nie zatrujemy, jeśli ją zjemy ― powiedział. Usiadł na swoim poprzednim miejscu i również sięgnął po piwo upijając z niego parę łyków. To była męcząca chwila, ale za to jaką czuł satysfakcję!
    ― No, może teraz mi się uda ― powiedział. Narobili trochę hałasu, ale może jeszcze będą mieli dziś trochę szczęścia. ― Nie zamierzałem spoczywać na laurach, co to, to nie. Musimy wrócić z minimum dwiema ― dodał i zaśmiał się.
    Zanim zajęli się rybą przerwał. Teraz i tak mieli małe szanse na to, aby coś złowić. Musieli się oboje wyciszyć, jezioro również i może za kilkanaście, kilkadziesiąt minut znowu będzie coś brało. O ile nie wystraszyli ryb na amen.
    ― Co do twojego pytania, to i ten wyjazd mi pomógł i nie ― odparł ― jest mi tu lepiej. Znaczy… Wiesz, Nowego Jorku w ogóle nie znałem. W Chetwynd było inaczej. Tam nawet wiem, o której godzinie sąsiadka kładła się spać ― powiedział. Cóż nie było trudno zgadnąć, wystarczyło obserwować o której gasi światła, ale to też nie było tak, że Ethan zaglądał ludziom w okna. Niektóre rzeczy się po prostu zauważało, a po trzydziestu latach mieszkania w jednym miejscu trudno było o zwyczajach sąsiadów nie wiedzieć. ― A w mieście wszystko było nowe. Brakowało mi ludzi, których tam zostawiłem. Trochę wyszedłem na egoistę, ale chociaż raz w życiu trzeba, nie? ― zapytał, choć wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Nie można wiecznie było patrzeć na potrzeby kogoś innego, a spojrzeć na swoje odbicie w lustrze i głośno zapytać siebie samego czego się chce i zacząć do tego dążyć.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  55. Lynie oczywiście sobie żartowała, nie mogła się w zasadzie powstrzymać. Z drugiej strony na pewno byłoby jej dziwnie, gdyby okazało się, że jednak jakaś scena łóżkowa w planach miałaby być. Byłoby zupełnie inaczej, gdyby byli aktorami, a nie po prostu się wygłupiali przed kamerami. Chciała po prostu rozluźnić atmosferę, pożartować. Była też pewna, że będą mieli zarys co mają mówić i jak się zachowywać, ale uważała, że dadzą radę i całkiem spontanicznie wypowiadając kwestie. W końcu w barze całkiem nieźle im to wyszło. Tylko gorzej, gdyby zestresowali się przed kamerą i nagle nic by z tego nie wyszło. Alanya zawsze uważała siebie za osobę pewną siebie i odważną, nie ważne w jakiej sytuacji by się znalazła, a to jednak mimo wszystko była dla niej nowość. Nowość, której nie mogła się doczekać, bo jeśli ze stewardessy zmieni się w aktorkę, to będzie bardzo z tego powodu zadowolona. Tylko najlepiej, gdyby od razu brali ją do typowo hollywoodzkich filmów, ale to w końcu było tylko odległe marzenie. Z tego małego garażu do Hollywood droga była bardzo, ale to bardzo długa.
    ― Nie wiem, jak Jerome, ale ja chyba się rozczarowałam ― mruknęła jakby naprawdę była tym rozczarowana. W zasadzie to już nie mogła się doczekać całego nagrywania, jak na razie jednak musiała grzecznie poczekać aż naprawią łóżko, a raczej poprawią, bo do naprawy to było temu daleko. Patrząc też na stan łóżka, naprawa mogła być ciężka. Nie, żeby nie wierzyła w zdolności przyjaciela, ale jednak gołym okiem było widać, że bez specjalistycznych narzędzi raczej nie da się tego naprawić.
    Uśmiechnęła się słysząc, że wrócił do budowlanki. Cieszyła się jeszcze szczęściem, choć na pewno będzie jej brakowało znajomej twarzy w salonie fryzjerskim. No i zapewne nie tylko jej, zawsze to miło było widzieć na recepcji znajomą twarz. Domyślała się również, że najpewniej damska część klienteli będzie nieco niezadowolona z faktu, że przystojny recepcjonista zniknął. Sama była zawiedziona, choć z nieco innych powodów.
    ― No i z kim ja teraz będę prowadziła rozmowy, jak przyjdę na zmianę fryzury? ― spytała przewracając oczami. Salon miał jednak tyle ciekawych ludzi, że na pewno jeszcze kogoś tam znajdzie, gdy znowu zawita na jakieś cięcie.
    Poza staniem i przyglądaniem się, chwilowo nie miała nic lepszego do roboty. Słuchała uważnie ich nowego znajomego i reżysera w jednym. Zapowiadało się na to, że naprawdę muszą przy wszystkim improwizować, ale jednocześnie było widać, że Fifi miał jakąś wizję, co cieszyło Lynie. Przynajmniej, w razie jakichkolwiek problemów będą mogli liczyć na drobną pomoc z jego strony.
    ― Złota rączka jak się patrzy ― wtrąciła Francuzka ― to co, chyba zaczynamy?
    ― Tak, tak. Zaczynajmy, będzie świetnie. Jestem pewien ― powiedział Fifi i klasnął w dłonie. Lynie nie potrafiła stwierdzić czy to był znak, aby wszyscy zajęli swoje miejsca czy podekscytowania, że udało mu się ich wkręcić do projektu.
    ― To co, kochanie, zaczynamy? ― zapytała uśmiechając się szeroko i zerkając na Jerome.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  56. Jaime odnotował, że wspinanie się po ściance było kolejną aktywnością, dzięki której nie myślał o wszystkim dookoła, zwłaszcza o Jimmy’m. Jego uwaga była skupiona tylko na tym, aby się trzymać, znaleźć odpowiednie wyżłobienia i piąć się dalej, wyżej. Zachowanie równowagi i nieodrywanie za bardzo ciała od samej ścianki też musiało się zgadzać. Jednak co jak co, ale place będzie musiał poćwiczyć. I pomimo treningów w siłowni Laury, czuł chyba wszystkie swoje mięśnie. Co też nie zmieniało faktu, że mimo wszystko było naprawdę super i Jaime na pewno będzie chciał to powtórzyć nie raz. Wywoływało to na jego twarzy uśmiech, więc chyba tym bardziej będzie namawiać Jerome’a do ponownych odwiedzin tego miejsca. A może wcale nie trzeba będzie go namawiać, bo i jemu się spodoba. Kto wie, może za jakiś czas wynajdą sobie kolejny sport ekstremalny, dzięki któremu przygotują się psychicznie na skok na spadochronie. Ale najpierw ten lot w stanie nieważkości. Jaime nigdy nie pomyślałby, że będzie myśleć o podjęciu takich działań w swoim życiu. Co nie znaczyło, że żałował, och, nie, bawił się znakomicie. Sam na pewno by tak nie robił, ale z kimś? W dodatku tym kimś był Jerome, więc... wszystko jasne.
    Moretti usłyszał ten komentarz o braciach. W sumie... to tak, tak jak mówił jego przyjaciel – tak jakby i to skomplikowane. Chociaż mieli innych rodziców, inne rodziny, wychowywali się gdzie indziej (chociaż ile ich dzieliło, dwie godziny lotu z Miami na Barbados i odwrotnie?), to jednak byli do siebie podobni pod pewnymi względami. I cóż, i tak zaczęli już się nazywać braćmi. I żadnemu to nie przeszkadzało.
    Chłopak zaśmiał się, słysząc słowa Jerome’a o byciu górską kozicą. Też może być, jak najbardziej. Hop, hop, hop i już by był na górze.
    – Nie rozśmieszaj mnie! – zawołał do niego, nim faktycznie znów stanął na podłodze. – Lubi mi dokuczać – powiedział do instruktorów. Chciał zrobić zbolałą minę, ale ostatecznie uśmiechnął się szeroko. – Tak jak i ja jemu. I nie, nie możesz wypaść gorzej. Pokaż, co tam kryją te twoje mięśnie – zaśmiał się, a potem przybił piątkę ze swoim instruktorem. I było to dość dziwne, ponieważ Jaime nie robił takich rzeczy. To znaczy, jak był dzieckiem, to robił ze swoim bratem. A ten jego instruktor, Miles, był mu zupełnie obcy. A jednak... Wciąż dziwnie.
    Jaime roześmiał się, słysząc komentarz Zacka. Cóż, możliwe, że jeśli Moretti’emu pójdzie gorzej za drugim razem, to kto wie, czy ta ścianka wspinaczkowa nie okaże się być i dla niego Ścianą Płaczu. A może dla niego i dla Jerome’a będzie to Ściana Chwały.
    Chłopak nawet pokibicował przyjacielowi, oglądając go wspinającego się coraz wyżej. Cóż, naprawdę nieźle mu szło, ale... halo, co to za dziwna pozycja?
    – Jerome? Co ty wyprawiasz? – Jaime przekręcił lekko głowę na bok, oglądając mężczyznę w tej dziwnej pozycji. Och, szkoda, że nie było z nimi Jen. Na pewno by się jej spodobało. Chłopak zmarszczył lekko brwi. Na pewno nic złego mu się nie stanie, ale kto wie, jak go jutro będą boleć mięśnie i ścięgna od tych wygibasów. A kiedy tylko Jerome znalazł się na dole, Jaime podszedł do niego i poklepał go po ramieniu. – I tak dobrze ci poszło, nie przejmuj się – uśmiechnął się do niego. – Ja stawiam dzisiejsze hamburgery, co ty na to? Poprawimy ci humor.
    Nie sądził, aby Jerome miał zły humor czy coś. Nie po czymś takim, trochę przecież już się znali. Na bank mężczyzna zaraz znów zacznie rzucać żartami, dogryzać Jaime’emu i generalnie znów będzie tym pozytywnym Jerome’em, którego wszyscy uwielbiali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero po chwili to Jaime znów podszedł do ścianki. Za drugim razem palce również dały o sobie znać, tak samo jak ramiona i przedramiona. Dobrze, że był już prawie po sesji, kto wie, czy miałby problem z trzymaniem długopisu i pisaniem...
      Kilka minut później już znów stał na ziemi. Nie poszło mu gorzej ani lepiej niż za pierwszym razem, a zabawa i tak była super. Znów z uśmiechem dołączył do swoich towarzyszy. Ale nie obyło się bez rozmasowania sobie przedramion i samych palców. Właściwie... coraz bardziej oczekiwał już jedzenia, serio. A tak naprawdę nie wiedział, ile jeszcze mogli tu siedzieć i próbować się wspinać coraz wyżej.

      Jaime

      Usuń
  57. Ernie znalazł sobie towarzysza w zbrodni i Sky bardzo się to nie spodobało. A przynajmniej to starała się okazać obrażonym spojrzeniem, kiedy Jerome nieśmiało wychylał się ponad swoją karcianą skrytką, jakby w pełni świadomy ciążącego na nim przewinienia. Była na to przygotowana. Zanim wyłoniła się przed nią cała twarz mężczyzny, zmieliła w dłoniach dwie albo trzy papierowe serwetki, zaraz pod stołem, żeby jej przygotowania nie były dla nikogo widoczne, a potem cisnęła tym serwetkowym nabojem w mężczyznę – wystarczająco lekko, aby uderzenie nie było mocno odczuwalne, ale też wystarczająco mocno, by kuleczka trafiła precyzyjnie i odbiła się od samego środka czoła Jeroma. Rzut za trzy, cwaniaczku, zapamiętaj sobie, że z żadnego dodatkowego centymetra nie wolno sobie żartować tak bezkarnie!
    Uśmiechnęła się, przysunęła bliżej siebie swój kufel piwa. Wodziła opuszką palca za kropelkami spływającymi po jego ściankach, ale nie odwracała wzroku od Jeroma. Zdała sobie sprawę, że pytaniami, jakie chciałaby mu zadać najlepiej serią, jedno po drugim, mogłaby go zastrzelić i to z większą skutecznością, niż wcześniej papierową kuleczką, bo jak tu nie wypytywać się o szczegóły człowieka, który przeżył coś, na ogół ogląda się jedynie na ekranie telewizora? Aż chciałoby się powiedzieć, że to wierutna bzdura, ale Jerome nie wyglądał na człowieka, który takimi bzdurkami musiałby się dowartościowywać i tak naprawdę nie miał żadnego powodu, by chcieć komukolwiek imponować swoimi historiami. To była miła odmiana. Przyjaciele Nicolasa, których Sky tak często miała okazję oglądać czy to w restauracjach, czy u nich w mieszkaniu na uroczystych obiadach, wypadali na tym tle naprawdę blado. Mieli pieniądze. Własne firmy, własne przekręty. Można powiedzieć, że mieli wszystko. Wszystko oprócz charakteru, nie licząc paru podłości, które płynęły w ich żyłach chyba gęściej niż prawdziwa krew.
    Spadłeś mi z nieba, panie Marshall, i nawet za mocno się przy tym nie poobijałeś.
    — Zdajesz sobie sprawę, że to brzmi jak scenariusz filmu romantycznego? — zamknęła oczy, odsunęła się na swoim krzesełku kawałek do tyłu, wyciągnęła przed siebie rozprostowany palec. Dziabała nim na oślep kilka razy po stoliku, najpierw bliżej jego lewej krawędzi, potem bardziej pośrodku, aż w końcu trafiła w kartę menu i na niej się zatrzymała. Udało jej się wylosować pizzę hawajską. Zagryzła lekko swoją dolną wargę, spojrzała niepewnie na Jeroma. Taka pizza dzieliła ludzi nawet bardziej od wybierania między demokratami i republikanami, albo pieczenia sernika z dodatkowymi rodzynkami lub bez i wcale niełatwo było tutaj o kompromisy. Z dwojga złego lepsza taka pizza niż żadna – podejmowanie decyzji w tej konkretnej restauracyjce, gdzie jeden posiłek przeganiał kolejny pod względem swojego smaku i czasu oczekiwania na niego, powodowało u Sky niebezpieczne spięcia pod czupryną, a nie mogli przecież zmitrężyć tutaj całego popołudnia. — Ale skoro udało ci się ją tutaj odnaleźć, to nie znajduję lepszego dowodu na to, że byliście sobie pisani. Szczęśliwe zrządzenie losu, może przeznaczenie. Zależy, co bardziej cię przekonuje.
    Westchnęła, przetarła kciukiem obrączkę na swoim palcu, okręciła ją kilka razy dookoła. Robiła to odruchowo, coś jak przymus obgryzania paznokci albo strzelania kostkami, tylko mniej inwazyjny.
    — Szkoda, że mój stary jest nowojorczykiem z krwi i kości. Nawet nie miał okazji szukać mnie gdzieś na własną rękę, bo właściwie to ja sama napatoczyłam mu się przypadkiem kilka lat temu. Nic romantycznego — podwinęła pod siebie jedną nogę, chwilę przytrzymywała czubek swojego buta, aby ta noga na pewno nie wysunęła się z powrotem na podłogę. Siadała tak bardzo często i równie często bolało ją po tym kolano. Co poradzić? Kiedy wieczorem wypijasz o jednego drinka za dużo, wiesz, że nazajutrz usłyszysz włosy rosnące ci na czubku głowy, ale i tak nie odmawiasz sobie tej przyjemności, bo może akurat, akurat się uda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A teraz wiza. Chętnie posłucham o tym, jak moje cudowne państwo omal nie pozbawiło mnie jedynego obiecującego majstra.
      Uśmiechnęła się, skrzyżowała ze sobą swoje dłonie i na nich wsparła się podbródkiem, zaciekawiona kolejną historią. Może naprawdę zbierze się z tego materiał na scenariusz filmowy?

      Sky

      Usuń
  58. Z całą pewnością nie można było porównywać tych dwóch metod łowienia do siebie. Ethan miał nadzieję, ze będzie mógł się sam na własnej skórze niedługo, a może i za długo, w końcu nie będzie męczył Jerome o wyjazd, przekonać czym jest łowienie na kutrze. O wiele bliższe było mu tradycyjne zarzucanie wędki i czekanie w milczeniu lub przy cichej rozmowie aż jakaś ryba się załapie. Mieli dziś wyjątkowe szczęście, a raczej to Jerome je miał. Ethan wciąż czekał na swoją kolej i jeśli któraś z ryb zdecyduje się złapać na ich przynętę, to nie wróci z pustymi rękami do Nowego Jorku. Już wiedział, że gdy wrócą do Nowego Jorku to zatęskni za otaczającym ich lasem, za szumem korony drzew i spokojnym dryfowaniem na łódce. Dużym plusem było z pewnością to, że żadnemu z nich nie robiło się słabo podczas kołysania na wodzie, w innym wypadku mogliby mieć drobne problemy z tym, aby spokojnie usiedzieć na miejscu.
    ― Damy jakoś radę, jeszcze nie wracamy to może i znowu się do ciebie uśmiechnie szczęście ― odpowiedział. Mieli po równe szanse, aby coś złapać. Nie chciał wracać jednak do domu z pustymi rękami, nawet jeśli już jedną rybę mieli, to czuł, że musi i sam coś złapać, aby być w pełni zadowolonym z tego wyjazdu. Był już oczywiście zadowolony i brak udanego połowu nie sprawy, że Camber straci cały humor czy stanie się nieznośny niczym dziecko, któremu zabrano lizaka. To była po prostu jego wewnętrzna potrzeba, aby tę przeklętą rybę złowić i głęboko wierzył, że prędzej czy później mu się to uda. Wolał prędzej niż później, całego dnia i wieczoru w końcu na łódce nie spędzą. ― Muszę tu wrócić. Ale na dłużej, dopiero co dojechaliśmy, a już mi mało ― poskarżył się. Uwielbiał przebywać za granicami Nowego Jorku, w spokoju i ciszy, a tutaj miał tak na dobrą sprawę wszystko, czego mógłby potrzebować. Żałował, że byli tu tylko na tak krótki czas, ale ten dzień był dobry na zbadanie gruntu i pomyślenie, czy będzie warto tutaj jeszcze za jakiś czas wrócić. Miejscowy właściciel wypożyczalni sprzętu do łowienia i łódek sprawiał, że to miejsce wyglądało jak wyrwane z innej rzeczywistości. W pędzącym ciągle naprzód mieście nie dało się dostrzec takich smaczków, choć zapewne były gdzieś tam dostępne, o ile wiedziało się, w których konkretnie miejscach szukać. Otaczający ich spokój był jednak tym za czym Camber tęsknił i czego mu brakowało w mieście.
    ― Coś w tym jest ― zgodził się. Te hasła mogły brzmieć śmiesznie, jak inspirujące cytaty, które nastolatki udostępniały na social media, ale nie dało się ukryć, że była w nich zawarta prawda. Trudno byłoby być z kimś, gdy z samym sobą jest się w niezgodzie, a mimo wszystko relacja, którą ma się ze sobą ma wpływ na to, jak wyglądają z innymi ludźmi. ― Albo za bardzo wtykają nos w nie swoje sprawy. Niby mają dobre intencje, bo chcą pomóc, ale jednak widać, że zależy im na świeżych ploteczkach, które można wynieść do innych ― mruknął. Po części, dlatego nie przepadał za opowiadaniem o prywatnym życiu na prawo i lewo, nigdy nie było wiadomo na kogo się trafi. Jednak Jerome znał już tak długo, że ukrywanie przed nim czegokolwiek wydawało się być niewłaściwe.
    ― Dobrze było zacząć w miejscu od całkowitego zera, bez znajomych twarzy ― przyznał ― trochę samotnie, ale dobrze. Zawsze to nowe doświadczenie. I niejako łatwiej było spojrzeć na pewne rzeczy, jak nie ma się nad głową osób, które znają cię od dziecka i ciągle chcą pomagać ― dodał.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  59. Zahra wiedziała, że nie dopuszczając do siebie ludzi, nigdy nie znajdzie tak naprawdę oparcia i zawsze będzie musiała z wszystkim mierzyć się sama. Naiwnie jednak wierzyła, że kiedyś na jej drodze stanie ktoś, kto będzie dostatecznie cierpliwy i niezalezny jak ona, aby dostrzec pod jej grą pozorów coś więcej, niż uszczypliwość i skandale, jakimi karmiła otoczenie. Dzisiaj jednak wciąż nie potrafiła być przynajmniej uprzejma bez złośliwości w tonie swoich odpowiedzi, wciąż pozostając osobą nieufną i zdystansowana, która okazuje otwarcie jedynie kpinę. Ten system trzymania wszystkich z dala od prawdziwych trosk działał dobre parę lat i dopóki się sprawdzał, nie miała zamiaru z niego rezygnować.
    Dążenie Jerome do odszukania w niej dziewczyny, którą była kiedyś i której od dawna nie było, irytowało niemiłosiernie, choć z drugiej strony było również bardzo przyjemną odmianą. Wiedziała dobrze, że sam jest w trudnej sytuacji i ma sporo do przetrawienia, a choć nie w jej interesie leżało pomóc mu i ułatwić przejście z utratą dziecka do porządku dziennego, biorąc pod uwagę dawną zażyłość, nie mogła przejść obojętnie. Mimo wszystko Zahra miała serce (choć niektórzy uznawali, że to niemożliwe) i chociazby wymyslanie dzisiejszych bujd o skłądaniu regału było jawnym świadectwem jej troski. Wszystko co wiąząło się z otaczaniem opieką drugą osobę było raczej pokraczne i dziwne, ale trzeba brać pod uwagę fakt, że o nią od dawna nikt nie dbał i sama, po częśći tylko z włąsnego wyboru, była zdana tylko na siebie.
    Najłatwiej było jej okazać złośc i dokuczać, gdy zatem kolejny raz dostrzegła, że Jerome gotów jest się wycofać, a może nawet i wyjść z jej mieszkania, musiała ugryźć się w język. Nie chciała przesadzić, ani palnąć nic w stylu, że drzwi wciąż stoją w tym samym miejscu i swobodnie może sobie pójść, bo tak naprawdę jego dzisiejsze towarzystwo odrobinę również ją uspokajało. Miała własne problemy, aczkolwiek nie będąc zdolna przyznać się do nich otwarcie, wolała posiedzieć i poudawać, że dzisiaj interesuje ją skręcanie drewnianych desek. Zresztą siedzenie dzisiaj z dawnym znajomym było dużo lepsze niż kłótnia z dziadkiem, albo mierzenie się z nastoletnim gniewem młodszej siostry.
    Owszem, planuję nowe projekty do kolekcji na jesień – przyznała z lekkim uśmiechem.
    Tworzenie bizuterii wprowadzało ją w inny świat. Gdy rysowała linie, nie skupiała się na tym co ma obok i za plecami, a gdy jeździła po świecie i szukała kruszców i kamieni, nie interesowała się marketingiem i wyceną towaru. Właściwie tworzenie i własnoręczne wykonywanie projektów to było to, co lubiła najbardziej! Od reszty miała ludzi, prawników, agentów, doradców i choć to ona pod wszystkim musiała się podpisać i brała udział w każdym spotkaniu dotyczącym jej marki, to mimo wszystko naprawdę tylko stricte tworzenie a nie cała biznesowa otoczka ją cieszyła. Może gdyby nie fakt, że zyskała popularność i zarabiała sporo aby utrzymać siebie i rodzinę, rzuciłaby wielki świat i zmieniła apartament w maleńką pracownię na przedmieściach... Myślała o tym czasami, ale to były nierealne mrzonki.
    - Jest tu sporo miejsca, możemy z jednej strony zrobić coś prostego, z drugiej te z ramkami, sprzet i pomocnika załatwię ci bez trudu – stwierdziła, właściwie jemu pozostawiając decyzję, czy chce iść na łatwizne, czy ma czas i chęci się pobawić. Jej było obojętnie, robiła to dla niego i sama właściwie takie regały mogłaby gotowe kupić... Chyba zdawał sobie z tego sprawę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Uniosła spojrzenie do twarzy swojego gościa i zamyślona zamilkła na moment. Barbados... samo to jak wymówił nazwę domu trochę ją poruszyło. On by tu, z dala od rodziny, choć teraz to i Jen była jego rodziną. I tęsknił- wyraźnie. A ona miała bliskich na wyciągnięcie dłoni i czuła, że są dalej, jakby znaleźli się na drugim końcu świata.
      Może jak wrócicie z Jen, to coś dla was przygotuję w podziękowaniu? - zaproponowała, bo płącenie pieniędzmiw ydawało jej się brudne w ich prypadku. Zwykle nie miała z tym problemu, a właściwie mocno targowała się o najlepsze ceny, często osobiście rozmawiając z dostawcami materiałów, ale teraz nie rozmawiała z klientem, ani zatrudnionym czlowiekiem z nie wiadomo skąd i od nie wiadomo czego. Rozmawiałz z dawnym przyjacielem, którego spotkanie chyba trochę bardziej ją poruszyło, niż była w stanie to przyznać.
      Masz obrączki? Dałeś diament? A może ona coś lubi specjalnego? - zagadnęła.
      Zahra choć sama nie miała nikogo przy sobie bliskiego, nie miała nic przeciwko temu, aby podarować coś zakochanej parze. Ona po prostu mimo swojej wrednej powierzchowności, lubiła sprawiać innym radość, a bizuterię choć przynosiła świetne zyski, nie projektowała tylko dla nich.

      Zahra wcale nie taka zła

      Usuń
  60. — Tak. Wpadanie w kłopoty to moja specjalność — stwierdziła szeptem, wzruszając delikatnie ramieniem, jakby tak naprawdę nie przejmowała się już tym jakoś bardzo; jakby była pogodzona ze swoim losem.
    Uśmiechnęła się do mężczyzny i odetchnęła cicho, czując całe swoje podekscytowanie tym wszystkim. Chciało jej się śmiać, zrobić coś, co wplącze ich w jeszcze większe bagno, choć wątpiła w to, żeby nocny stróż okazał się być zatwardziałym dziadem, który zadzwoni po policję i stwierdzi, że to wielkie przestępstwo, że chodzą nocą po cmentarzu.
    Nigdy jednak nie musiała przed kimś uciekać, a przynajmniej nie w Nowym Jorku, który przecież całkowicie ją pochłonął. Ucieczka przed stróżem była w jakiś sposób oderwaniem się od tego, co znała, bo raczej nie wybiegała z klubu i nie uciekała przed spojrzeniami, będąc świadoma tego, że byłoby to kompletnie abstrakcyjne, dlatego to, co działo się teraz było niejako wielką przygodą.
    Zapomniała o nastolatkach, będąc chyba zbyt zaangażowana w to, co działo się teraz, i wypuszcza z ust chaotyczny oddech przez uniesione w lekkim uśmieszku wargi. Podniosła jednak głowę, słysząc wypuszczone w mrok kurwa, a jej spojrzenie przesunęło się wokół, jakby miało od razu zlokalizować jego źródło.
    Wszystko wydawało się dziać naprawdę szybko: światło latarki, rozjuszony stróż i Jerome, biorący Maeve do siebie, bo w czasie ucieczki musiała gdzieś upaść. Patrzy przez moment po twarzy mężczyzny i kiwa delikatnie głową. Wie też, że stróż zaraz się tutaj pojawi i najprawdopodobniej nie zdążą uciec, ale Waverly ma plan. Trochę szalony plan, który być może się udać.
    — Idź tą ścieżką do końca, a potem skręć w lewo, będziesz widział taki ładny pomnik ze skrzydłami anioła, rozpoznasz go od razu, a potem tylko prosto i będzie brama. Nikt tamtędy nie chodzi, bo to przejście do kostnicy — mówi szybko, podając tylko najważniejsze informacje. — Idźcie pierwsi. Nie zdążymy uciec wszyscy.
    Czy to był jakiś akt poświęcenia się dla innych? Czy coś się w niej zmieniało? Bo przecież gdyby miała określić samą siebie w kilku słowach, powiedziałaby, że jest cholernie zepsuta i samolubna. Wykorzystywała ludzi, używając swojej urody i słów, słodkich kłamstw i kruchych obietnic, nie angażując się w nic, będąc obserwatorem swoich destrukcyjnych działań. Pragnęła być w centrum uwagi, pragnęła być jednej nocy najważniejsza, chciała zawładnąć czyimś umysłem, wepchnąć kogoś w swój chaos, patrząc, jak próbuje złapać oddech. Nie obchodziło jej nic, oprócz własnej przyjemności i chyba dlatego wciąż żyła w ten sam sposób, od nocy do nocy, od rąk do rąk, z przeciągłym uśmiechem, jękiem, w papierosowym dymie, przełykając z alkoholem resztę moralności.
    Teraz jednak stwierdza, że zrobi coś, co nigdy wcześniej nie przyszłoby do jej głowy. Nie była bohaterką i nie miała żadnych cech, definiującą ją jako tą dobrą. Może jednak życie w Nowym Jorku trochę ją zmieniało, w tym pędzie zabieganych, szarych głów czuła się naprawdę dobrze, nie myśląc o niczym i o nikim, jakby tak naprawdę życie tutaj było jedną z wielu iluzji, mirażem jakiegoś nowego początku.
    Waverly pogania mężczyznę i posyła spokojne spojrzenie nastolatce. Wychodzi z choinek, wypuszcza z ust drżący oddech i zasłania sobie oczy w momencie, gdy światło latarki ją oślepia.
    — A pani co tutaj robi? — pyta ochroniarz, który przygląda jej się podejrzliwie. Jakby ją gdzieś już widział, ta twarz i te czarne włosy, ale wciąż nie mógł sobie jej przypomnieć.
    — Mógłby pan przestać na mnie świecić? — mruczy z poirytowaniem, a mężczyzna opuszcza latarkę i prostuje się tak, jakby oczekiwał wyjaśnień.
    Svane mówi o tym, że była tutaj jeszcze przed nim, że sprawdzała jeden z grobów, bo poprosiła ją o to rodzina; że pracuje w domu pogrzebowym i bywa tutaj całkiem często, a stróż kiwa delikatnie głową, bo zaczyna ją sobie przypominać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ale czemu pani uciekała? — Podnosi wysoko krzaczaste brwi, wciąż podejrzliwy.
      — Myślałam, że to jacyś przestępcy. Nigdy nie wiadomo, kogo można spotkać, a ja nie umiem się bronić, więc po prostu uciekłam — skłamała gładko, z niewinnym uśmiechem, mając nadzieję, że facet w końcu sobie odpuści i przestanie ją przepytywać, bo był przecież tylko nocnym stróżem, a nie agentem jednostki specjalnej.
      Strażnik w końcu odpuszcza i mówi jej tylko, żeby więcej nie uciekała, bo to utrudnia mu pracę, a najlepiej będzie jak przestanie włóczyć się po cmentarzu nocą. Waverly przytakuje szybko, żegna się i pędzi w stronę kostnicy. Ma nadzieję, że Jerome znalazł bramę i jest gdzieś w pobliżu, bo przecież nie mógł uciec z Maeve gdzieś daleko.
      Patrzy jeszcze przed siebie, jakby spodziewała się zobaczyć gdzieś nocnego stróża, ale on już dawno zajął się swoimi obowiązkami, więc Waves bierze oddech, odgarnia z twarzy włosy i woła półgłosem:
      — Jerome? Maeve Jesteście tutaj?
      Podchodzi do bramy przy kostnicy i wypatruje w mroku znanych twarzy.

      Waves

      Usuń
  61. Dla Jaime’ego wspinaczka ogólnie wydawała się trudna, nieważne, czy znajdował się na górze, na ściance czy na bezpiecznej ziemi. Widać było, ile ludzie wkładali w to wysiłku (chociaż niektórym szło to bardzo sprawnie i po dosłownie chwili byli już na górze), a jemu nawet treningi u Laury nie pomogły najwyraźniej. No trudno, ale i tak się bawił znakomicie i zamierzał to powtórzyć. Może niekoniecznie jeszcze w tym tygodniu, może nawet i nie w tym miesiącu, ale zamierzał namawiać Jerome’a na takie dalsze wyprawy. W końcu musieli się przygotowywać na inne atrakcje, które sami sobie wymyślali. Możliwe, że trochę ponarzekają przez najbliższych kilka dni na obolałe mięśnie i zakwasy, ale... w końcu im przejdzie.
    – Myślę, że akurat tym każdy facet by się przejmował – odpowiedział Jerome’owi, uśmiechając się bardziej do siebie niż do któregokolwiek z nich. Współczuł mu, bo to wyglądało boleśnie, ta jego pozycja, w której niestety zastygł. Na szczęście przeżył i miał się całkiem nieźle, pomijając mięśnie i ścięgna. Och, ale na pewno Jen zrobi mu masaż, jeśli tylko ładnie poprosi.
    Jaime był zdania, że obaj z Jerome’em powinni wraz z nauką techniki zacząć rozciągać ciało. Zacząć delikatnie, aby z upływem czasu szło im coraz lepiej. Na pewno im obu się to przyda nie tylko na ściance wspinaczkowej, podczas lotu w stanie nieważkości czy przy skoku ze spadochronem. I owszem, Moretti miał tu na myśli aktywności związane z ich kobietami.
    – Ja też... Dobrze, że jutro mam wolne i nie muszę jechać na żaden egzamin – stwierdził i westchnął. Tak mu się znów nasunął pomysł z masażem i może mógłby wykonać telefon do Laury... może nie jest tak zajęta... Mógłby się odwdzięczyć nie tylko pyszną kolacją jedzeniową. Póki jeszcze mógł się w miarę ruszać, oczywiście, bo jutro na pewno będzie gorzej, zdecydowanie będzie masakra. Prawdopodobnie zadzwoni do Jerome’a i będzie mu marudzić w telefon, aby go trochę podenerwować. No co, w końcu był młodszym bratem, tak? Bardziej robiłby to właśnie po to, aby powkurzać trochę Jerome’a, Jaime nie należał do osób, które dużo marudziły. Cóż, nie miał gdzie się tego nauczyć czy coś.
    Jaime stanął przy samochodzie i spojrzał na swoje nogi. Hm...
    – Nie, moje nogi mają się o dziwo w porządku, możemy jechać. To też nie tak daleko stąd na szczęście – uśmiechnął się do niego, a potem schował torbę i usiadł za kierownicą.
    Niedługo później już kierowali się w stronę lokalu, w którym mieli zjeść. Jaime już odczuwał głód po tym ich wysiłku.
    – Ale było super, nie? Na pewno musimy to jeszcze powtórzyć, koniecznie. Jeśli chcemy być jak te górskie kozice, jak to ująłeś – zaśmiał się – to potrzebujemy treningów. Najlepiej regularnych i dość częstych, chociaż wiem, że akurat z tym może być problem. Ale dla chcącego nic trudnego – znów się roześmiał.
    Każdy miał swoje życie i tak dalej, obowiązki, pracę, życie w domu, ale jeśli się postarają, to znajdą czas. Zwłaszcza, że potrzebowali tego czasu dla ich późniejszych aktywności, bo na przykład do skoku ze spadochronem potrzebowali się przygotowywać na pewno dużo wcześniej nim w ogóle będą mieli okazję tak naprawdę skoczyć. A przynajmniej tak wydawało się Jaime’emu. Będzie musiał o tym poczytać coś więcej.
    Niedługo później dotarli na miejsce. W lokalu panował styl industrialny, co akurat Moretti’emu się podobało. Zajęli wolny stolik, a chłopak od razu złapał za kartę menu, przeglądając ofertę. I zrobił się jeszcze bardziej głodny. W końcu zdecydował się na dwa różne i duże frytki, a do tego sok pomarańczowy. Aż zatarł ręce na myśl o tym jedzonku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – No, już? Wybrałeś? – spojrzał na przyjaciela wyczekująco. Właściwie nowe lokale też mogliby odwiedzać. To znaczy, nowe, dla nich nowe, w których jeszcze nie byli, aby przekonać się, czy mogliby tam jeździć częściej. Niekoniecznie ze sobą.
      Kiedy kelner odszedł z ich zamówieniami do kuchni, Jaime uśmiechnął się do Jerome’a.
      – Cieszę się, że ci się udało zdobyć tę robotę. Kiedy zaczynasz?

      [Luzik, bardzo dobrze :D]

      Jaime

      Usuń
  62. [Okrutna, zła i podła, jak zrobić jej to mogłam. Jestem niedobra, ale nie umiem inaczej. Lubię krzywdzić swoje postaci :( Miejmy nadzieję, że Nowy Jork będzie dla niej już tylko łaskawszy, niż dotychczas. Dziękuję za powitanie! :)]

    Bowie Mardsen

    OdpowiedzUsuń
  63. Spojrzała na mężczyznę, uśmiechając się przy tym delikatnie. Doskonale rozumiała to, co miał na myśli Jerome. Ona sama nadal nie wierzyła, że to wszystko stało się naprawdę. Przez bardzo długi czas nie mogła sobie w ogóle poradzić z tym, co wydarzyło się w dniu przyjęcia urodzinowego ich córeczki. Wszystko co działo się później przez jakiś czas wydawało się, jakby miało miejsce w innym wymiarze, w zupełnie innej rzeczywistości. Jakby śniła i w żaden sposób nie mogła się wybudzić.
    - Nie wytrzymał, więc, aż takim geniuszem zła nie jest – powiedziała łagodnie – poza tym, chyba zrozumiał, że potrzebowałam czegoś dobrego – miała na myśli to, że w tamtym czasie coraz bardziej stresowała się nadchodzącą rozprawą, a do tego mieli mały problem w związku... A raczej to Elle nieświadomie wpakowała się w drobną intrygę i liczyła na to, że poradzi sobie z tym sama. Nie podejrzewała, że mąż się o tym dowie. Naprawdę wierzyła, że rozwiąże ten problem sama i nie chciała wówczas dokładać zmartwień Arthurowi. – Wpakowałam się w drobne kłopoty... Myślałam, że uda mi się go w to nie mieszać i jeszcze ta cała sprawa ze Swietłaną – zagryzła wargi, zastanawiając się nad tym, czy powinna powiedzieć Marshallowi coś więcej. Villanelle była dobrym słuchaczem, ceniła sobie przyjaźnie i wiedziała, że potrzebne jest zaangażowanie dwóch stron. Sama natomiast nie zawsze potrafiła się otworzyć i mówić otwarcie o sobie. Zwłaszcza, kiedy czuła, że odniosła jakąś porażkę. Nikt przecież nie lubił przyznawać się do błędów, nawet jeżeli miał świadomość, że popełnianie ich nie jest czymś złym. Sama przecież nie tak dawno temu mówiła to mężczyźnie.
    W ostateczności machnęła jedynie ręką. Nie było sensu wracać do tego, co zostało wyjaśnione i zamknięte.
    Pokiwała tylko głową i obdarowała Jerome szczerym uśmiechem. Prędko koncentrując się na dzieciach i kózce, która wciąż wykazywała zainteresowanie bluzeczką Thei, co z kolei przestawało podobać się dziewczynce, o czym jasno świadczył grymas pojawiający się stopniowo na jej twarzyczce.
    - Skoro naprawdę możemy bez problemu wymienić Izabela na Izabelę to ja chętnie wybiorę się na wycieczkę – powiedziała, jednocześnie próbując odciągnąć kozła od niespełna dwulatki. – Na pewno to nie problem, żeby załatwić to dzisiaj? Na pewno nie zakładałeś, że czeka cię podróż jeszcze dzisiaj – spytała, patrząc na Marshalla i upewniając się, że nie ma innych planów. – Wycieczka z tobą będzie o niebo łatwiejsza niż tamta podróż do Jaspera – uśmiechnęła się, na wspomnienie tamtego dnia, który okazał się zapoczątkowaniem naprawdę dobrej znajomości. Elle zdecydowanie nie spodziewała się, że tamta wizyta u fryzjera przyniesie tak wiele korzyści.
    - Foteliki dzieciaków są zamontowane w samochodzie – powiedziała informacyjnie – muszę tylko ogarnąć Matta, bo będzie głodny. Wiesz, godzina posiłku, będzie marudny – mruknęła – posiedzisz tu z Theą i kozłem?
    Podejrzewała, że nie odmówi. Dlatego skierowała się do córeczki.
    - Bądź grzeczna i nie męcz za dużo wujka, dobrze? I pamiętaj, kózka nie zrobi ci krzywdy. – Cmoknęła dziewczynkę w czoło i pomogła jej podnieść się ze swojego uda. – Spakuję co muszę zabrać dla ciebie i Matthew, i pojedziemy z wujkiem do zwierzątek – uśmiechnęła się, głaszcząc jej główkę.
    - Daj mi... Piętnaście minut – poprosiła Jerome’a, podnosząc się z podłogi tarasu i zabierając ze sobą synka.
    Ruszyła z chłopcem do jego pokoiku, aby spakować torbę z potrzebnymi rzeczami dla dzieci. To zajęło jej najmniej czasu, w kuchni z kolei była nieco dłużej, aby przygotować dla nich herbatki i wodę, a do tego obiadek dla Matta. Nie przepadała za daniami ze słoiczków, ale zawsze mieli w domu kilka awaryjnych pojemniczków, właśnie na takie sytuacje, jak ta dzisiejsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Pieluszki, tetra, gryzak... Ubranka, picie – mruczała w myślach odhaczając kolejne punkty z listy, które musi ze sobą zabrać – och, jakaś przekąska – powiedziała, sięgając do szafki po chrupki kukurydziane – chyba jestem gotowa – powiedziała głośniej, jeszcze raz sprawdzając zawartość torby. Zapięła ją w ostateczności i zarzuciła sobie na ramię, poprawiając Matta w swoich ramionach.

      Elka

      Usuń
  64. Na jego odpowiedź zaśmiała się i przewróciła oczami. W prawdzie, kto wie co zdecydują się odstawić? Przedstawienie musi trwać, a oni teraz przecież zmienili się w aktorów z prawdziwego zdarzenia! Próbowała nie myśleć, że są w metalowym garażu gdzieś w Nowym Jorku i robią to tylko i wyłącznie dla grupy studentów, którzy muszą mieć ten film na zaliczenie. Zamierzała dać tu z siebie wszystko, a nawet jeszcze więcej. Lubiła doprowadzać rzeczy, które zaczęła do końca. Co prawda może nie dbała o każdy jeden szczegół, ale nie pozwoli, aby Fifi był z nich niezadowolony czy dostał złą ocenę. Miała mu nawet wspomnieć, że jeśli jego profesor nie doceni ich małego dzieła, to osobiście mu powie, jak bardzo się myli. Obstawiała jednak, że wszyscy będą zadowoleni z ostatecznego efektu i koniec końców będą mieli zaliczoną pracę, a ona i Jerome wspomnienia na długie lata. Może i nie aż tak ekscytujące, jak lądowanie na środku oceanu, ale równie nietypowe. Raczej rzadko studenci filmu szukali swoich aktorów po barach, w dodatku takich, którzy na oczach wszystkich odstawili niemałą szopkę. Robiła wiele dziwnych, szalonych i czasem trudnych do zrozumienia rzeczy, nawet sama sobie się często dziwiła, ale to było zdecydowanie coś nowego. Nie należało to do niebezpiecznych i pokręconych rzeczy, choć na swój sposób było jednak pokręcone, ale nikt nie będzie się patrzeć krzywo, gdy powie, że pomagała studentom nagrać film. Prędzej pewnie zastanawialiby się skąd Lynie wytrzasnęła studentów w potrzebie, a to, jak się poznała z Fifi było już o wiele bardziej pokręcone niż sam fakt, że tutaj jest i wciela się w aktorkę.
    — Jeszcze nie wiemy, w jaką stronę to wszystko pójdzie — odpowiedziała — jeszcze się okaże, że na dobre zostaniesz moim kochaniem — dokończyła i już nie mogła się powstrzymać przed zaniesieniem się śmiechem. Bez scenariusza trudno było stwierdzić, które z nich skończy ze złamanym sercem, a może wszyscy? Bardziej wyjątkowo z pewnością byłoby, gdyby każde z nich poszło w swoją stronę, ale o tym, jak ta pokręcona historia się skończy dowiedzą się dopiero, gdy będą mieli już wszystkie sceny nakręcone, a jak na razie to był tylko początek.
    Wstawiła się za Jeromem przy zostaniu przy swoich imionach. Może nie miałaby tyle co problemu, aby zapamiętać inne imiona, ale zwyczajnie w świecie żadnego sobie teraz by nie potrafiła nadać ani tym bardziej nie widziała Jerome jako kogoś innego. Chyba nie potrafiłaby do niego powiedzieć inaczej, jak Jordan czy Jacob. Czułaby się z pewnością dziwnie, gdyby musiała używać innego imienia. Ale hej, to w końcu był dopiero pierwszy dzień jej aktorskiej kariery. Jeszcze do wielu rzeczy musiała się przyzwyczaić!
    Brakowało jej tu typowego odliczania do sceny i krzyknięcia akcja!, ale cieszyła się z tego co ma.
    — Ta restauracja była świetna, powinniśmy tam częściej chodzić — zaćwierkała niemal opierając się na ramieniu przyjaciela gotowa do tego, aby dalej paplać, ale już się nie odezwała tylko wbiła zaniepokojone i nieco zaszokowane spojrzenie w Jen. Puściła ramię mężczyzny i odsunęła się nieco w bok. Po tej rozmarzonej i wesolutkiej dziewczynie sprzed chwili nie było już śladu. — Kto to jest? To chyba ja powinnam się pytać kim ty jesteś i co robisz w mieszkaniu mojego narzeczonego — wypaliła. Jej spojrzenie powędrowało od Eileen do Jerome.
    Zmrużyła oczy, a wzrok wbiła w bruneta. Zastukała również nerwowo w podłogę butem, oczekując odpowiedzi. Korciło ją, aby spojrzeć na osoby, które były odpowiedzialne za wszystko dookoła, na ich nowego znajomego czy jest zadowolony z tego, co robili, ale się powstrzymała. Mogłaby popsuć wszystko, gdyby zerknęła za siebie czy w bok, już nawet nie wiedziała, gdzie Fifi stał.
    — Narzeczony? Narzeczy? — powtórzyła dziewczyna podnosząc się z łóżka. Trudno było stwierdzić czy bardziej zła jest na Alanyę czy Jerome. — To jakiś żart, tak? Co… O mój Boże.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Może byś się odezwał? — Lynie zwróciła się do Jerome ostrym tonem. Szturchnęła go również w ramię. — Kim jest ta kobieta?
      Trochę się bała, że nie wychodzi to wszystko naturalnie. W barze w ogóle nie czuła żadnej presji, robili to dla zabawy i po części tutaj również, ale jednak było zupełnie inaczej. I nie, nie zamierzała się poddać ani wycofać. Dopiero tak na dobrą sprawę się rozkręcała. Potrzebowała jeszcze tylko chwili, aby czuć się w pełni rozluźniona przed kamerą i mogła udawać i przez cały dzień.

      Lynie

      Usuń
  65. — I to wszystko, to nie moja wina. One same się pojawiają — odpowiedziała z subtelnym uśmiechem na twarzy. Coś w tym rzeczywiście było i nie mogła zaprzeczyć. Nawet w momentach, w których starała się nie robić niczego szczególnego i działać po prostu w dobrej wierze, często ona sama nie wychodziła niestety na tym dobrze. Była trochę jak magnes. Starała się jednak myśleć pozytywnie, co w przypadku Elle wcale nie było takie łatwe i oczywiste, jak mogłoby się wydawać. — To już zamknięte tematy, więc nie ma co się na tym skupiać. W każdym razie sam Arthur chyba zrozumiał, że wcale nie byłabym zadowolona z takiej niespodzianki. Sam przyznasz, że to byłoby strasznie wredne. A tak… Mogliśmy się wspólnie cieszyć z każdego kolejnego postępu, z pierwszego kroku… To były większe emocje niż przy pierwszych krokach Thei. — Teraz było jej naprawdę łatwo o tym wszystkim opowiadać. Oczywiście nadal w tych wszystkich wspomnieniach tliło się wspomnienie, przez które w ogóle doszło do takiej sytuacji i nieoderwalnie z tym wszystkim wiązał się smutek, ale było go w tej historii coraz mniej. Brunetka starała spychać się go na najdalszy plan i nawet jej to wychodziło.
    — Obiecuję, że jeżeli nie zajmie to za dużo czasu i nie będziesz musiał wracać, dostaniesz mrożoną kawę z lodami albo lemoniadę — powiedziała, zbierając się do wejścia do domu — jestem mistrzynią pakowania tej dwójki, spokojnie.
    Pamiętała, gdy po raz pierwszy miała opuścić dom ciotki z Theą na dłużej niż szybki spacer. Zastanawianie się nad tym, co faktycznie może jej się przydać i samo spakowanie, zajęło niemalże tyle samo czasu, co ich wyjście. Z każdym kolejnym wyjściem było łatwiej. Nie była ekspertem, wciąż uczyła się na własnych błędach i za każdym razem zdobywała nową wiedzę, ale zdecydowanie w tym momencie szło jej to dużo lepiej niż początkowo.
    Zaśmiała się na widok Jerome’a i Thei w zabawie, ale musiała przyznać, że Marshall potrafił zawsze odpowiednio zająć się jej córeczką i zainteresować ją. Ufała mu pod tym względem i zostawiając ich samych wiedziała, że nie musi się zadręczać troskami.
    Elle spojrzała na mężczyznę, a później na samochód. Nie było innego wyjścia. Klatka nie zmieściłaby się już na tylne siedzenia, które były zajmowane przez dziecięce foteliki.
    — Zapnę dzieciaki — powiedziała, kiedy mężczyzna był już w drodze po kozła. Tak jak powiedziała, tak też zrobiła. W pierwszej kolejności pakując do samochodu chłopca, a następnie dziewczynkę. Torba z rzeczami wylądowała w nogach za fotelem pasażera.
    — Bagażnik. Nie ma mowy, że klatka się zmieści na fotele. — Przyznała rację mężczyźnie i uśmiechnęła się do niego — mam tylko nadzieję, że nikt nam nie wjedzie w tył… — wymamrotała, jak zawsze w pierwszej kolejności mając ciemne scenariusze — możemy ściągnąć tę taką nakładkę… Zawsze zapominam, jak się to nazywa. No wiesz, przy klapie bagażnika, ta taka tylna półka? Żeby nie czuła się zamknięta — zaproponowała, licząc, że przede wszystkim Jerome zrozumie, o co jej chodzi, a po drugie, mając nadzieję, że w ten sposób, faktycznie kozie będzie się lepiej podróżowało.
    Podeszła do tyłu samochodu i otworzyła bagażnik, aby wziąć się za zdejmowanie tylnej półki, która na szczęście mieściła się w bagażniku i nie musiała odnosić jej już do domu.
    — No to co… Wkładamy kozę i w drogę? — Uśmiechnęła się, zerkając na przyjaciela. Kiedy ten wkładał klatkę z kozą do samochodu, Elle zamknęła tylne drzwi, które do tej pory pozostały otwarte, aby w pojeździe było nieco chłodniej. Następnie zajęła miejsce kierowcy i po odpaleniu samochodu, włączyła na niskich ustawieniach klimatyzację. — Jestem świetnym i ekonomicznym kierowcą, więc nie musisz się martwić. Tylko ustaw mi proszę nawigację — poprosiła z uśmiechem, kiedy Jerome zajął miejsce pasażera, a następnie wycofała z podjazdu, powoli i ostrożnie włączając się do ruchu drogowego — możesz wybrać radio, jeżeli masz ochotę na coś konkretnego.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  66. Z tą regularnością faktycznie mógł być problem, dlatego Jerome dobrze kombinował. Wpisanie sobie do kalendarza (dosłownie czy też niekoniecznie, wystarczy sobie zakodować w głowie), że co piątek wieczór idą na ściankę wspinaczkową, mogło okazać się naprawdę dobrym pomysłem. Może taka rutyna dobrze wpłynęłaby na Jaime’ego? Aktualnie chłopak szukał czegokolwiek, co ma na niego dobry wpływ. Kilku ludzi, którzy takowy na niego mieli, już znalazł. Teraz szukał innych rzeczy czy zajęć, a takie wypady brzmiały obiecująco. Ewentualnie mogli jeden piątek przeznaczyć na kino. Mogli przecież iść sami na jakiś film albo zabrać ze sobą Jen i Laurę. I na pizzę lub jakieś inne jedzenie mogli się wybrać. Opcji było sporo, ale na sam początek regularne wizyty na ścianę wspinaczkowej brzmiały super. Dlatego Jaime pokiwał głową i poparł ten pomysł z niemałym entuzjazmem. Nie był pewny, czy akurat ta forma aktywności zostanie jego ulubioną, ale jak na razie miał ochotę iść tam jeszcze raz, szlifując swoje umiejętności.
    – Owszem, będziemy uwłaczać tym biednym kózkom, dlatego właśnie potrzebujemy treningów, żeby nie musiały się za nas wstydzić – zaśmiał się. – Jeśli jednak okaże się, że nie mamy do tego talentu lub nam się znudzi, to poszukamy czegoś innego. Może szachy? – zażartował, śmiejąc się pod nosem. – No co, nie nadwyrężymy przy tym mięśni. Chyba, że mózg albo nie wiem, palce i ręce podczas przesuwania pionków.
    Nie, tak szczerze mówiąc, to wolałby jednak co innego niż szachy. I warcaby też nie. Jaime jednak był pewien, że z ich pomysłami nudzić długo się nie będą. Zawsze mogli wybrać się na basen albo na kręgle (chociaż w tym przypadku lepiej było mieć więcej osób do gry).
    Jaime nie skomentował wyboru Jerome’a. Skoro chciał akurat burgera o tak dźwięcznej nazwie, to proszę bardzo. Uśmiechnął się jedynie pod nosem. Te „nowocześniejsze” lokale miały naprawdę ciekawe pomysły na nazwy dań czy napojów. I Moretti nie miał nic przeciwko, było to bardzo interesujące i kreatywne.
    – To już tak szybko zleciało? – zapytał, unosząc brew wyżej. Nie spodziewał się, że jego przyjacielowi pozostało tak mało czasu na okresie próbnym. A domyślał się, że idzie mu dobrze w pracy, więc na pewno go przyjmą na stałe. I, cóż, Jaime był z niego dumny. Bardzo się cieszył, że Jerome w końcu trafił na solidną firmę, uczciwego pracodawcę i na pewno na świetnych współpracowników. Oby tak dalej. – Raaany... No to potem mi napisz, co ci zaproponują później – uśmiechnął się lekko, żeby zaraz się roześmiać, słysząc pytanie dotyczące Laury. Nic dziwnego, że Jerome wciąż pytał, nie dość, że mu zależało na przyjacielu, to jeszcze z natury był ciekawski. Tak, tak, poważnie. Cóż, Jaime chciał zapytać o Jen, więc rachunek się wyrównywał. – A bardzo dobrze się układa. Jesteśmy razem. Oficjalnie – uśmiechnął się dumny z siebie i aż się wyprostował pomimo bolącego miejsca między łopatkami.
    Był bardzo zadowolony z takiego obrotu spraw, chociaż wciąż go to przerażało. Może trochę mniej, ale to nie robiło mu wielkiej różnicy.
    – Nie powiedziałem jej jeszcze o tym, jak zmarł Jimmy. Wiem, że będę musiał i to zrobię, ale jeszcze nie teraz. Wkrótce – powiedział dość poważnie i spuścił wzrok na menu. Przejechał po nim palcami, przez chwilę skupiając się tylko na tej czynności. – Wciąż się tego obawiam. I też obawiam się, że to spieprzę. Laura jest moją pierwszą dziewczyną – dodał, wciąż nie patrząc na przyjaciela. Starał się, działał nieco instynktownie, ale Laurze najwidoczniej to nie przeszkadzało; wciąż była przy nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – W każdym razie, może niedługo ją poznasz. Ona jest bardzo chętna na poznawanie ludzi, którzy są dla mnie ważni. Sama zaproponowała kolację z moim chrzestnym, pamiętasz, z tym, z którym byłem w lutym na Bali i który... sam wiesz – westchnął i spojrzał na niego.
      Zamilkł na moment. Szukał w głowie jakiegoś przyjemniejszego tematu albo słów, które mogłyby trochę rozluźnić atmosferę. A przynajmniej jego.
      – No, w każdym razie jest dobrze i staram się, aby tak było cały czas. A co u Jen? – mógłby jakoś rozwinąć to pytanie, ale jednak wolał rzucić czymś takim, prostym, mając nadzieję nietrudnym.

      Jaime

      Usuń
  67. [To ja Ciebie już na wstępie przepraszam za zwłokę. :D]

    Zoey naprawdę była zdziwiona, bo o ile lekkie naleciałości w akcencie nie były w Nowym Jorku niczym dziwnym, to wyglądem Jerome wcale a wcale nie odbiegał zbytnio od typowego nowojorczyka. Pewnie dlatego, że typowy nowojorczyk wcale nie istniał. Miasto było kolorowe, pełne barw, pełne ludzi, różnych akcentów, narodowości, kolorów włosów – od tych typowych, po te najbardziej szalone. Trudno było wyróżniać się w ty mieście z tłumu, chyba że trafiło się na Wall Street z zielonym irokezem. Jednak ani Jerome, ani Zoey nie wyglądali na typ człowieka, który spędza przedpołudnia, a czasami nawet noce, obserwując notowania giełdy, więc Carterówna mogła być spokojna o nawiązywanie kontaktu z tym właśnie mężczyzną. Po chwili uwagi faktycznie można było dostrzec, że jego uroda była nieco egzotyczna, ale też Carterówna więcej czasu dnia dzisiejszego poświeciła obserwacji małej Thei niż właśnie Marshalla. Pożegnanie nie było długie i rzewne, bez wahania podała nowopoznanemu swój numer telefonu i ewentualne namiary na facebooka, chociaż z tego drugiego korzystała zdecydowanie rzadziej, czasami tylko przeglądając relacje i tablice bliższych bądź dalszych znajomych.
    Minął tydzień, a Zoey starała się nie wracać myślami do tamtego dnia, bo może i spotkanie Jerome’a było całkiem sympatycznym incydentem, tak wizytacja rodziny piętro wyżej już nie. Pan domu, mąż i ojciec przywitał ją ewidentnie w stanie po spożyciu alkoholu, a kobieta nosiła ślady uderzeń bądź zderzeń z przypadkowym sprzętem domowy. Na szczęście trójka dzieci, którą poznała nie nosiła śladów przemocy, ale ewidentnie były przygaszone i wystraszone. Zoey bez wahania zawiadomiła odpowiednie służby, bo z akt wynikało, że alkohol i przemoc to nie pierwszyzna w tym domu. Policja zabrała delikwenta i prawdopodobnie jego sprawa miała teraz trafić do sądu, ale tym panna Carter miała się już nie zajmować.
    Dnia dzisiejszego, po wcześniejszym skontaktowaniu się z Marshallem, kupiła butelkę dobrego rumu, coli i coś słonego do przekąszania. Nie była pewna w jakich smakach gustuje mężczyzna, ale sam Barbados niemal natychmiast skojarzył jej się butelką dobrego rumu. Ogarnęła niewielką kawalerkę, ale felerne drzwiczki w meblach kuchennych psuły wystrój. Zoey zastanawiała się kto projektował te przeklęte zawiasy, które potrafiły się rozregulować z dnia na dzień. I chociaż zawzięcie próbowała swoich sił z śrubokrętem – miało to zdecydowanie marny skutek.
    — Och, fachowiec! — westchnęła z ulgą, kiedy w końcu otworzyła drzwi. Powitała go szerokim uśmiechem, wspierając dłonie na biodrach. — Myślałam, że pan się już nie pojawi!
    Ubrana była w typowo domowe ciuchy, kolorowe skarpetki, nieco już sprane czarne dresowe spodnie i dopasowany t-shirt. Włosy spięła w niedbałego koka, mogłoby się wydawać, że nie przywiązywała wagi do swojego wyglądu, ale należała po prostu do wygodnych ludzi i jeżeli wiedziała, że raczej nigdzie – poza sklepem spożywczym – nie opuści mieszkania, to nawet nie nakładała na buzię makijażu, stawiając w takie dni na podstawową pielęgnację.
    — Zapraszam, zapraszam, szafki same się nie naprawią! — Zaśmiała się, otwierając drzwi szerzej. Jej kawalerka była… po prostu kawalerką. Z niewielkiego zwężenia, które dość typowo nazywała przedpokojem, wchodziło się do łazienki bądź do otwartej dziennej przestrzeni, w której odznaczał się dość spory aneks kuchenny, którego część mebli była jednocześnie barem i stołem jadalnianym, część salonowa z trzyosobową kanapą, sporym telewizorem i paroma szafeczkami, a drewniany parawan oddzielał od tego wszystkiego dwuosobowe łóżko. Mieszkanie charakteryzowało się tym, że praktycznie każdą wolną przestrzeń zajmowały donice z przeróżnymi kwiatami.
    — Napijesz się czegoś? Dzisiaj specjalność barmana to rum z colą, ale mam też herbaty… — uśmiechnęła się, a kiedy zamknęła drzwi za mężczyzną, podreptała w stronę kuchni, zatrzymując się w przestrzeni między szafkami, które tworzyły przez swoje ustawienie kształt podkowy. — Panie, ratuj!

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  68. Dzień dobry, dziękujemy za powitanie :) Stasiek problemów nie ma, zawsze wybiera taksówki z rejestracją "SO...", a to pozwala mu na wpół legalne przekroczenie granic :D Kocham te docinki na temat Sosnowca :D
    Ciężko mi określić czy dam sobie radę w wątkach męsko-męskich, jeśli mam być szczera, jednak uwielbiam wychodzić poza granice komfortu, więc chętnie spróbuję :) Myślę również, że mogłoby to być dobrym początkiem, co ty na to, żeby Jerome któregoś dnia zadzwonił do jego kliniki i potrzebował pilnej porady?

    Stan

    OdpowiedzUsuń
  69. Ja to mogę strzelać żartami o Sosnowcu dzień i noc. Taki urok pracy, a za niedługo mieszkania w Sosnowcu. Bez wizy, ale podobno jak się ma zameldowanie, to nie ma problemu ^^
    Jak najbardziej mi pasuje. Będę również wdzięczna za zaczęcie :)

    Stan

    OdpowiedzUsuń
  70. [Wracam do żywych jeśli chodzi o pisanie! Wybacz, że tyle to trwało :( Myślę że po zakończonej naprawie możemy spokojnie przeskoczyć do naszych intryg hahahah]

    Charlotte również nie miała w planach narzekać właścicielowi na tą minimalną usterkę, ponieważ cena najmu była naprawdę konkurencyjna, a jeśli uda jej sie uzyskać kredyt to kto wie i mieszkanie koniec końców będzie jej własnością.
    —  No kto by pomyślał, że jesteś taki pewny siebie — zaśmiała się, ale faktycznie mężczyzna jeszcze nie doradził jej źle. Może nie bawił sie w wujka dobrą radę co wizytę, jednak gdy już rozmowa zmierzała w takim kierunku wykazywał sie nie lada dojrzałością i jakąś taką głębsza mądrością przy podejmowaniu ważnych decyzji.
    Po powrocie do łazienki z powrotem usiadła na klapie od sedesu, by zbytnio nie pałętać się szatynowi pod nogami, czy też rękami, którymi to sprawnie zajmował się usterką. Ona radziła sobie z wieloma rzeczami, ale żadnej z niej złota rączką. Znając życie tylko pogorszyłaby obecny stan aniżeli coś naprawić.
    — Wiem, że masz rację i Ty pewnie wiesz, że jeszcze sama nie jestem do końca pewna w jakim kierunku iśc. Może przemawia przeze mnie starość, a może chęć posiadania jakiegoś kąta na własność, ale bez porządnej wypłaty nie mam nawet co marzyć o kredycie na to cudne mieszkanie. — powiedziała tym samym odsłaniając wszystkie swoje karty, jeśli chodzi o wielkie, czy też mniejsze plany na przyszłość. Nie robiła młodsza i choć świat wołał, by go odkrywać, chłonąć i posiąść, to fobia przed poruszaniem się transportem naziemnym skrzętnie ją uziemił w Wielkim Jabłku na jakiś czas. 
    — Myślę, że mi powiedziałby, że ma i że chętnie pomoże. — powiedziała z przekąsem, gdy przypomniała sobie mężczyznę przez którego to Marshall miał nie lada kłopoty.  
    — Chociaż ostatnio podejrzanie nie pojawia się nawet w barze, nie wiem, czy omija moje zmiany, czy facet wsiąkł jak kamfora?  Chociaż może lepiej nie wywoływać wilka z lasu — powiedziała upijając kilka łyków. Juz w niedalekiej przyszłości miała sie przekonać, ze słowa to jednak mają moc. Do łazienki nagle wbiegł szczeniak popiskując, co było jednoznaczne z tym, że czas na spacer.

      — Daj mi dosłownie dziesieć minut i jestem z powrotem— rzuciła do przyjaciela juz wstając, by wyjśc z Biscuitem. Na zewnątrz było nieco chłodniej i zdecydowanie zbyt ciemno, by myslec, ze jest jeszcze po południe. Dzień się skończył, ale noc w Nowym Jorku była równie urokliwa.
    Charlotte Lotta 

    OdpowiedzUsuń
  71. Wizja bycia staruszkiem z pomarszczoną skórą i siwymi włosami bądź też ich braku była i dla Jaime’ego bardzo zabawna. Była to również dość optymistyczna wizja, którą chłopak chętnie przyjął. Raczej nie spodziewał się od dłuższego czasu, że doczeka starości, wciąż miał co do tego wątpliwości i już nawet nie chodziło o to, co Jaime robił i jak postępował, czy chciał spacerować po dachach budynków, czy po krawędzi mostu, po prostu po ludziach chodziły wypadki i tak naprawdę w każdej chwili mógł go potrącić samochód, a w banku czy w sklepie, w którym by się aktualnie znajdował, doszłoby do napadu, w którym mógłby ucierpieć. Tak, Jaime wciąż miewał mroczne myśli. Ale starał się nad tym pracować. Możliwe jednak, że było to od niego silniejsze, że zostało to już w nim tak wypracowane. Jedno jednak było pewne – będzie musiał się przeszkolić w szachach. Poszuka informacji w internecie, może przejrzy jakieś rozgrywki. Z jego pamięcią zapamiętanie zasad nie powinno stanowić żadnego problemu. Chciałby jednak sam wypracować sobie jakąś strategię czy coś. Ale chyba mieli jeszcze do tego dużo czasu. Teraz na pewno znajdą sobie bardziej ruchliwe aktywności, idealne dla nich.
    – Oczywiście, że będę trzymał kciuki, aby to były dobre wieści, za kogo ty mnie uważasz, phi – udał oburzonego i zaraz się roześmiał cicho pod nosem. – Musi się udać, skoro ta praca tak ci się podoba i chcesz tam zostać, to co mnie innego zostało oprócz trzymania kciuków, aby ci się tam dobrze wiodło? Cieszę się i chcę, aby było dobrze.
    Jaime uśmiechnął się pod nosem, wciąż zadowolony z siebie, kiedy Jerome zareagował w tak entuzjastyczny sposób na wieść, że Moretti ma dziewczynę. Nie spodziewał się aż takiego wybuchu radości i poklepania po plecach, ale nie narzekał. Zaśmiał się nawet lekko, obserwując jak jego przyjaciel znów siada na swoim miejscu.
    – Chciałem ci powiedzieć, ale później. Jest to dość świeża sprawa, ale jestem dobrej myśli. Uszczęśliwiamy się, więc... no. Sam to przecież rozumiesz, prawda? – uśmiechnął się do niego lekko. – Chcesz to oblewać, serio? O matko kochana – ponownie się roześmiał. – To może po prostu wpadnij do mnie, będziemy mieć wszystkiego pod dostatkiem, ostatecznie mogę cię nawet przekimać u siebie.
    To nie był taki najgorszy pomysł, ale podejrzewał, że on sam nie będzie dużo pić. Co prawda miałby siedzieć już u siebie w domu, ale jednak... skoro chciał się ograniczać z alkoholem, to tak będzie robić. Musiał być stanowczy. Chociaż wiadomo, że na pewno pojawią się okazje, które sprawią, że będzie miał taki cheat day lub w takim przypadku cheat night. Może to by była właśnie taka okazja?
    Pokiwał powoli głową na słowa Jerome’a. Tak, zdecydowanie się z nim zgadzał. Jak już zacznie opowiadać Laurze o Jimmy’m, to zrobi to w odpowiednim momencie, bez większego zastanowienia. Możliwe, że ten moment zbliżał się wielkimi krokami.
    – Nowa praca i studia? No nieźle. Wiesz już coś? Co za studia? Szuka czegoś konkretnego, związanego z jakąś dziedziną? To samo tyczy się pracy. I bardzo się cieszę, że ten wyjazd wam pomógł. Miło to słyszeć, że idziecie do przodu. To bardzo dobry znak.
    Cieszył się również, że Jen ma lepszy kontakt z matką. Jaime przez chwilę jej tego zazdrościł. Może i on kiedyś dogada się ze swoimi rodzicami.
    – Dlaczego nie, brzmi dobrze – zaśmiał się cicho. – Może przygotuję coś do jedzenia, kupi się coś do picia i spędzimy wspólnie czas. Dawno nie widziałem Harolda. Laura na pewno też chętnie go pozna. No, przy okazji potowarzyszymy też tobie, niech ci będzie – machnął ręką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaime zerknął na swoje jedzenie i zaraz uśmiechnął się szeroko. Nareszcie! Jedzenie! Dużo w tym momencie nie trzeba mu było do szczęścia. Spojrzał zaraz też na przyjaciela i złapał za swój napój, aby zaraz stuknąć swoją szklanką o jego.
      – Za Laurę i nowe początki – stwierdził i wziął łyka soku.
      Potem zaczął jeść, rozkoszując się smakiem i czekając, co powie Jerome na jego propozycję napicia się u niego w mieszkaniu.

      Jaime

      Usuń
  72. [ Na razie próbuję się odnaleźć, ale mam nadzieję, że znajdę tu swoje miejsce. ;3
    Tak, na sąsiadki to jednak zawsze można liczyć, wszystko wiedzą xDDD
    Tak w ogóle - przepiękna karta, jestem pełna podziwu, bo ja nawet z prostych gotowców nie umiem korzystać, a tu coś tak pięknego! Naprawdę rewelacja!
    Chętnie bym naskrobała jakiś wąteczek, bo czasu mam sporo, tylko z tego co widzę to już bardzo rozbudowana postać i nadrobienie zaległości troszkę mi zajmie. Chyba, że ty miałabyś jakiś jakiś pomysł? ;3 ]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  73. [ Masz rację pasuje idealnie! Mam nadzieję, że kiedyś i mi się uda coś ładnego ogarnąć haha xD
    Ooo to jakiś punkt zaczepienia! W sumie, Naya potrzebowałaby jakiejś dobrej duszyczki, która miałaby ochotę pokazać jej, że świat nie jest tak obrzydliwym miejscem. Pojawiła mi się myśl w głowie, że skoro Jerome pomaga jako wolontariusz w schronisku, mógłby jej zaproponować odwiedziny i pomoc, w końcu co jak nie miziania cudownych czworonogów daje nadzieje? Tylko zastanawiam się w jaki sposób mogłoby do tego dojść; jakaś zbiórka pieniędzy? Sama nie wiem.. Chyba, że Naya pomagałaby ściągać kota z drzewa, bo no komu nie szkoda zwierzaczków? I właśnie wtedy mogliby się jakoś zgadać. Chociaż sama nie wiem haha, dopiero uczę się w wątki. ]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  74. [ Ooo jak najbardziej odpowiada! Super! To w takim razie skoro chcesz zacząć, będę czekać :D ]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  75. [ A w sumie można od ulotek ;3 Chociaż jak tobie wygodniej, ja się dostosuje :D Potem można troszkę przeskoczyć właśnie do tej akcji już w schronisku ^^]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  76. Stanley po raz pierwszy od kilku tygodni postanowił skorzystać z kilku godzin wolnego. Zamknął klinikę na cztery spusty, uprzednio upewniając się czy ma ze sobą telefon, w którym dzwonki włączone będą na pełen regulator i wyruszył do centrum handlowego. Nienawidził robić zakupów, szczególnie w południe, jednak w jego mieszkaniu zaczęło brakować porządnego sprzętu jak ekspres do kawy czy mikrofala, gdzie mógłby odgrzać obiad, który przygotował dzień wcześniej. Takie unowocześnienia nie były mu szczególnie potrzebne, jednak wiedział, że czas najwyższy na coś przeznaczyć pieniądze. Miał dni, że ochota na wydanie pieniędzy była ogromna, a gdy kupował coś, co następnie lądowało w szafie na kolejnych kilka lat, miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Jeśli jednak będzie mógł zjeść ciepły obiad, a następnie zaparzyć sobie pysznej kawy, nie będzie się czuł tak, jakby wyrzucił pieniądze w błoto.
    Tułał się po centrum handlowym, co chwilę rozglądając się za siebie. Miał wrażenie, że coś się za nim ciągnie, jakby smród po poprzednim dniu. Był jednak pewien, że wykonał wszystkie zadania w klinice, Zura jest bezpieczna w gabinecie, a wszyscy podopieczni, którzy mieli zostać nakarmieni, karmę otrzymali.
    Głównym problemem, który Stanley miał z kliniką był fakt, że nie posiadał nikogo, kto mógłby zająć się zwierzętami w momencie, gdy on postanowi gdzieś wyjechać. Dotychczas wybierał dni, kiedy w klinice nie miał żadnych podopiecznych i upewnił się, że każdy z właścicieli nie widzi żadnych niepokojących oznak u swoich pupili. Chciał to jak najszybciej zmienić, jednak od momentu, gdy wrzucił w czeluści internetu ogłoszenie o pracę, miał wrażenie, że żaden z aplikantów nie był wystarczająco dobry, aby go wspomóc. Nie pogodziłby się z faktem, gdyby zostawił swojego pracownika ze stadkiem zwierzaków, a wracając usłyszałby informację, że któregoś nie udało się uratować.
    Przechadzał się od sklepu do sklepu, próbując zdecydować się, który ekspres do kawy zakupić i jaka kawa będzie idealną dla niego. Nie potrafił jednak żadnemu z ekspedientów odmówić, a z drugiej strony miał świadomość, że niepotrzebne mu będą dwa, prawie takie same urządzenia do zaparzania czarnego napoju. Ostatecznie zdecydował się na model wyższy, ale nie dlatego, że posiadał wbudowany pojemnik na wodę, a dlatego, że kolor czarny bardziej go interesował, niż czerwony.
    Zszedłszy na podziemny parking, gdzie oczekiwał jakiejkolwiek taksówki, która zawiozłaby go do mieszkania na Manhattanie, jego telefon wydał z siebie przerywany dźwięk, który, gdyby nie psujący się głośnik, brzmiałby jak Highway to Hell jego jednego z ulubionych zespołów. Odłożył dwa wielkie kartony na ziemię, wyciągnął z kieszeni telefon. Dzwonił Marshall, a to oznaczało, że może zacząć spodziewać się kłopotów. Nim odebrał, machnął ręką na taksówkarza w pobliżu, a następnie wcisnął zielony guzik.
    - Halo? – zapytał, a usłyszawszy ton Jerome, wypuścił powoli powietrze. Kłopoty nadeszły. – Jerome…
    Nie zdążył jednak wypowiedzieć więcej słów, gdyż jego kolega się rozłączył. Włożył nowo zakupiony sprzęt do taksówki, podał kierowcy adres swojego gabinetu oraz schroniska i zatrzasnął za sobą drzwi. Spoglądał przez szybę, zastanawiając jak dużo czasu potrzebuje, by dostać się do Marshalla.
    Odetchnął z ulgą dopiero w momencie, gdy taksówkarz zaparkował przed jego kliniką. Wyszedł z taksówki, przypominając kierowcy, że to nie koniec ich trasy i biegiem pokonał odległość, która dzieliła go od drzwi do gabinetu. Wziął ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy, a następnie wrócił do taksówki.
    Droga, która dzieliła go od schroniska, powoli się kurczyła. Kurczył się również czas, gdyż szczeniak, który zaklinował się w kanale rodnym, mógł nie przeżyć, o czym Stanley bardzo dobrze wiedział. Musiał znaleźć się na miejscu jak najszybciej, gdyż pojęcia nie miał, ile czasu szczeniak już tak tkwił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dał taksówkarzowi banknot pięćdziesięciodolarowy i wyszedł z samochodu, a następnie wyjął zakupy i sprzęt. Stał na parkingu, co chwilę niecierpliwie się rozglądając. Wyglądało na to, że Jerome jeszcze nie było.

      Stanley

      Zrobiłam burdel, posprzątasz sobie czy mam pisać pod administracją? ^^

      Usuń
  77. Camber wcale dużo nie podróżował. Jeśli nie liczyć wyjazdu z Kanady do Stanów, to nigdy tak naprawdę nie był za granicą. Wcześniej nie miał na to środków, te pojawiły się dopiero po sprzedaniu ziemi i domu, a teraz tak naprawdę nie miał zbytnio z kim jeździć i mówiąc zupełnie szczerze, trochę się po prostu wyjazdu za granicę obawiał. Tak jakby wyjazd do Nowego Jorku nie był ryzykowany i straszny, a przecież wykupienie jakiejś wycieczki w biurze podróży będzie pestką, w porównaniu z tym, co zrobił dwa lata temu. Uciekając z Nowego Jorku wybierał głównie miejsca, w których byłoby spokojnie i w miarę podobnie do tego, co miał w Chetwynd. Lasy, jakieś wzniesienia, jeziora i natura. Do takich rzeczy było mu blisko, nie był też wcale pewien czy będąc na takiej wycieczce, gdzie nie ma co robić czułby się szczęśliwy. Z pewnością byłoby mu trochę dziwnie, gdyby okazało się, że mnie musi robić nic poza smarowaniem się kremem z filtrem raz na kilka godzin, aby całkiem się nie spiec na mocno grzejącym słońcu. Ale może i taki wyjazd, podczas którego nie będzie kompletnie nic robił faktycznie dobrze by mu zrobił? Zwiedzenie trochę świata nigdy nie jest w końcu złym pomysłem.
    ― Myślę, że jeszcze z tego zrobimy. Pewnie w okolicy jeszcze coś jest, więc, jakbyśmy nie jechali sami to zawsze znajdzie się jakaś dodatkowa atrakcja ― powiedział. Tak bardzo nie wnikał w to, co znajduje się dookoła. Tylko dlatego, że wyjazd miał kręcić się wokół miejsca do spania i łowienia ryb, niczego więcej na ten moment nie chcieli. Ale z pewnością, gdyby jechali w większym gronie to Ethan zadbałby o to, aby wszyscy byli zadowoleni, a każdy znalazł coś ciekawego dla siebie.
    Można było śmiało powiedzieć, że Ethan ma w sobie pokłady anielskiej cierpliwości. Nigdy tak naprawdę nie dał odczuć ludziom, że nie chce ich towarzystwa. Był na to zdecydowanie zbyt miły, choć jeśli trzeba było postawić na swoim to odrzucał bycie zawsze miłym i mówił prosto z mostu co mu na sercu leżało albo po prostu kazał się ludziom odczepić. Nie każdy jednak rozumiał aluzje i trzeba było się nagimnastykować, aby ludzie zrozumieli, że nie potrzebuje ich złotych rad. Nie zawsze czyjaś obecność była pomocna, czasami denerwowała człowieka bardziej i w żaden sposób nie pomagała rozwiązać problemów. Ethan był tak wciągnięty w rozmowę, że gdyby nie ostrzeżenie Jerome, to w ogóle nie zauważyłby, że i u niego coś się dzieje. Przeklął tylko pod nosem, od razu zabierając się do zacięcia wędki, nie chciał przecież stracić takiego okazu! Nie mógł wrócić z pustymi rękami, po prostu nie mógł.
    ― Zawzięta ― mruknął, było to co prawda bardziej do siebie samego niż do Jerome. Teraz nawet nie miał głowy do tego, aby podczas wyciągania ryby z nim dyskutować, co miało się niedługo zmienić. Oboje byli jednak przejęci łowieniem ryb i nikt nie miał pretensji o chwilę ciszy i skupienia na wyciągnięciu ryby za wody. ― Mam ją! Mam ją! ― Zawołał. Krzyknął jeszcze, aby Jerome przygotował dla niego siatkę, do której będzie mógł schować rybę. Jeszcze chwilę mu zajęło zanim ją wyciągnął, ale w końcu spoczywała w jego dłoniach. Dość spora, ale nie jakoś szczególnie, oślizgła i mokra. ― Och, piękna jesteś ― powiedział z uśmiechem. Wyciągnął z niej haczyk, a następnie wpuścił do siatki, gdzie była już ryba złowiona wcześniej przez Marshalla.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  78. [ Ogromnie dziękuję za powitanie. Ten smutek to coś co mnie charakteryzuje, przylgnął do mnie na dobre i przejawia się w każdym moim tworze. Ja chyba nie potrafię tworzyć tak po prostu szczęśliwych postaci; Ade właśnie taka była w moim zamierzeniu, prosta, przeciętna, szczęśliwa, a wyszło jak wyszło. Mimo to mam nadzieję, że jej (i mi) nie zabraknie tego uporu.
    Dobrze jest widzieć, że Jerome jest cały i zdrowy, darzę go ogromną sympatią. A znikać póki co nie mamy zamiaru, zwłaszcza, że za dwa miesiące (o ile corona znowu nie zaatakuje i wszystko stanie na głowie) szykuje mi się całkiem sporo przymusowego wolnego, co mam zamiar w pełni wykorzystać.
    Jeszcze raz dziękujemy za powitanie.]

    Adelaide Harrow

    OdpowiedzUsuń
  79. Bawiła się świetnie, a to dopiero był przecież początek tego pokręconego filmu. Czuła, że w barze wyszło im to wszystko o wiele naturalnej. Tam nie mieli na sobie kamer, jedyne kamery, które były to to zabezpieczające klientów i właściciela baru przed jakimiś niepożądanymi wydarzeniami. Była pewna, że po tej akcji, którą tam odstawili pracownicy mieli ubaw oglądając to, co się wydarzyło i brunetka wcale im się nie dziwiła. Teraz jednak było zupełnie inaczej i podobało się jej trochę bardziej, tutaj mogła całkiem dać się ponieść fantazji i ewentualnie, gdyby jednak przesadziła to Fifi jej powie, co było źle lub po prostu wytną jej kwestię. Szczerze współczuła Jerome’owi, bo to nie była łatwa rola do zagrania, ale z kolei, gdyby jednak coś mu strzeliło do głowy i zdecydowałby się coś takiego odstawić to będzie już przygotowany na taką sytuację. Byłoby jednak o wiele lepiej i dla niego i dla prawdziwej Jennifer, aby do tego nie doszło. Znając jednak wyspiarza już jakiś czas, nawet nie brała pod uwagę tego, że mogłoby coś takiego się wydarzyć.
    Alanya i Jen były bliskie zabicia się spojrzeniami. Jakby któraś z nich posiadała tę umiejętność ta druga leżałaby już martwa. Ale w końcu czego nie robi się dla dobra sztuki, prawda? Naprawdę się wkręciła w to wszystko i nie mogła doczekać się już kolejnych scen do nagrywania.
    Francuzka wstrzymała się przed dalszą kłótnią z Eileen i rzucaniem wściekłych spojrzeń w stronę przyjaciela. Niech się wypowie, przecież też powinien mieć szansę, aby wytłumaczyć, co nim kierowało, sama też była ciekawa co takiego powie. Przyłożyła dłoń do usta, jakby chciała powstrzymać się od płaczu. Nie powstrzymała jednak łez, wydawały się być teraz na swoim miejscu. Dużo się działo, każdy mógł reagować w różny sposób, a skoro Lynie tak naprawdę nie była sobą, to mogła sobie pozwolić na odrobinę histerii. Nie chciała jednak zrobić z siebie takiej, która potrafi się tylko rozpłakać i na tym kończy się z nią jakakolwiek rozmowa.
    ― Masz żonę ― powiedziała ciszej, jednak na tyle, aby mikrofon mógł to wyłapać i pozwoliła sobie na chwilę słabości. Przetarła oczy, uciekła wzrokiem w bok. Nie miała pojęcia, czy to wygląda jakkolwiek prawdziwie, ale już o to nie dbała. ― Masz żonę, a ja… a ja jak ostatnia idiotka zgodziłam się za ciebie wyjść. Ja… Cholera, Jerome. Przedstawiłam cię całej rodzinie! ― krzyknęła odwracając się tyłem od mężczyzny. Sama teraz zaczęła krążyć po pomieszczeniu trochę z nerwów, trochę z braku pomysłu co robić dalej.
    ― Oczywiście, że ma żonę! ― warknęła tamta w stronę brunetki. ― O co w tym wszystkim chodzi, Jerome?! Co ty w ogóle pieprzysz? Żona, narzeczona? Co, jedna to za mało i potrzebujesz dwóch?
    Alanya pokręciła głową i odwróciła się w ich stronę, mierząc wzrokiem zarówno dziewczynę, jak i swojego przyjaciela. Teraz poczuła się, jakby uderzały w nią flashbacki wydarzeń z przeszłości, sama w końcu znalazła się parę lat temu w równie pokręconej sytuacji. Plusem było to, że mogła czerpać inspirację z życia.
    ― Ty masz żonę i to wszystko co mówiłeś, co mi obiecałeś… to kłamstwo ― stwierdziła. Wyglądała jakby naprawdę ją to złamało. ― A ona… o Boże, ty naprawdę masz kogoś innego.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  80. Jaime miał nadzieję i mocno trzymał kciuki za to, że Jerome’a przyjmą już na stałe i mężczyzna nie będzie musiał się martwić o zatrudnienie. W końcu było to bardzo ważne, a w dodatku Jerome pracował w firmie, w której chciał. To znaczy, niekoniecznie chciał pracować akurat w tej, ale robił to, co chciał, w czym czuł się dobry i co dawało mu satysfakcję. Nic dziwnego, że Jaime jako jego najlepszy przyjaciel chciał dla niego jak najlepiej i liczył, że mu się powiedzie. A kiedy tylko jego starszy braciszek mu powie, że umowę mu przedłużyli, to będzie znów co świętować. Może niekoniecznie alkoholem (ewentualnie piwem albo to będzie ta okazja do cheat night), a może po prostu dobrym jedzeniem i graniem w gry na konsoli do rana, kiedy to Jaime zaprosi mężczyznę do siebie.
    Jak widać, okazji do spotkania było bardzo dużo, a przecież zawsze można było się umówic bez okazji. Najwyraźniej tych dwóch nie ma czasu na nudę, kiedy są razem. I bardzo dobrze. No i też spędzali czas zdrowo, co dla Jaime’ego było nie tylko nowością, ale czymś bardzo pozytywnym i dobrym.
    – O, widzisz, no to może was zostawią, skoro się dobrze sprawujecie. Przecież po to jest ten okres próbny, żeby kierownictwo mogło zobaczyć, jak sobie radzicie w pracy. Niczego nie spieprzcie i powinno być dobrze – zaśmiał się cicho. – Wiesz, jestem na podobnym etapie teraz. Też nie chcę niczego spieprzyć, kiedy już zacznę te praktyki w prosektorium. Chciałbym zdobyć jak najwyższą ocenę, może jakąś propozycję... na to akurat raczej marne szanse, ale dobra opinia wśród patologów na pewno nie zaszkodzi, kiedy będę się starał o pracę, prawda? – uśmiechnął się do niego lekko i napił się soku.
    Jaime nigdy nie przeczył, że Jerome miał na niego dobry wpływ. Pracowity człowiek, uczciwy i dobry. A wiadomo – z kim przystajesz, takim się stajesz czy jakoś tak. Uśmiechnął się znowu, tym razem do siebie i odwrócił wzrok. Musiał się skupić na czymś innym i na szczęście Jerome postanowił kontynuować temat Laury.
    – Dobrze, dobrze! – uniósł dłonie w geście obrony. – Poznasz ją, na pewno, nie musisz się o to martwić. Ona też bardzo chce cię poznać.
    Nic dziwnego, że chcieli się nawzajem poznać, co Jaime’ego cieszyło, ponieważ nie musiał namawiać żadnego z nich do wspólnego spotkania. W końcu oboje byli dla Moretti’ego bardzo ważnymi osobami w życiu, miał nadzieję, że się polubią i będą mogli spędzać więcej czasu razem, jeśli tylko uda im się zgrać wspólne terminy.
    Jaime pokiwał głową, słuchając o Jen. No tak, podobno ludzie miewali problemy z wyborem studiów. On takiego nie miał, ponieważ dużo wcześniej już wiedział, że antropologia sądowa to jest coś dla niego. Nie bardzo miał plan awaryjny, więc gdyby mu się nie spodobało, to możliwe, że też szukałby jak Jen. Na szczęście było dobrze, a zejście do prosektorium nie okazało się dla niego straszne, a wręcz takie, jak podejrzewał – fascynujące.
    – Hm... to faktycznie dziewczyna ma w czym wybierać – zaśmiał się lekko. – Jasne, spytam później, może bliżej końca sierpnia, to możliwe, że już będzie coś wiedzieć, jeśli w tym roku chce się wybrać na te studia – uśmiechnął się, a potem wziął kolejnego kęsa hamburgera. Zdecydowanie taka nagroda im się należy po tym dzisiejszym wypadzie na ściankę wspinaczkową. – Tak, to prawda, mam niedługo urodziny – przyznał i wzruszył ramionami. Kolejny rok za nim. Na szczęście druga połowa jego dziewiętnastoletniego roku życia była w porządku, na pewno lepsza niż poprzednie lata wieku nastoletniego. Dostrzegał wyraźne, jasne światło w tunelu i to nie był nadjeżdżający pociąg. Naprawdę wierzył w lepsze jutro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – I co? Spotkamy się, to jasne. Zaproszę was, na pewno – zaśmiał się. – Nie martw się, poznasz moją Laurę.
      I jak to ładnie brzmiało, jak powiedział to na głos. Oczywiście nie należała do niego, ale wiadomo było, o co chodzi. A dwudzieste urodziny Moretti’ego rzeczywiście wydawały się być dobrą wymówką do wspólnego spotkania. I właściwie nie mógł się już tego doczekać.

      Jaime

      Usuń
  81. Spojrzała znad lady na klientów. Była dość wczesna pora, więc kilka osób wpadło na poranną kawę. Nie mogła przez poranek narzekać na nudę, aczkolwiek ten dzień mimo wszystko był spokojny. Nie mogła wyjść z podziwu, podobała jej się taka zmiana. Nigdy nie lubiła wcześnie wstawać, a fakt jaki ruch panował rano wcale nie pomagało. Niby z jednej strony; na nudę nie mogła narzekać, czas mijał błyskawicznie, jednak z drugiej strony; sama nie miała czasu wypić ciepłej kawy, a humor psuł się jej przez opryskliwych klientów. Mimo wszystko lubiła tę pracę. Nie była sama, miała kontakt z ludźmi, którego jej tak brakowało przez ostatni czas. Może krótki, ale jej to w zupełności wystarczało, w końcu po tym wszystkim nie umiała tak łatwo zaufać innym. Rozmowy o pogodzie i tym podobnym całkowicie wystarczały na zaspokojenie jej potrzeby socjalizacji.
    Oczywiście rozpoznawała i znała stałych klientów. Choć może znała to za wielkie słowo, kojarzyła ich z twarzy, w końcu to z nimi najczęściej wymieniała najwięcej zdań. I właśnie taka osoba weszła do lokalu, a Naya od razu posłała mężczyźnie delikatny, ale przyjazny uśmiech. Przywitała się skinieniem głowy, w oczekiwaniu na zamówienie, jednak ku jej zdziwieniu klient zaczął rozmowę z zupełnie innego, niespodziewanego toru. W sumie pierwsze co jej przyszło do głowy, zupełnie odruchowo, to prośba o późniejszą zapłate. Czasem się takie pytania już zdarzały, więc nie byłaby zdziwiona. Była ciekawa, więc kiwnąwszy delikatnie głową, wbiła w niego zaciekawione spojrzenie. Przyglądała się uważnie jak zaczął czegoś szukać w swoim plecaku, a jej wcześniejszy pomysł wydał jej się śmieszny, a to sprawiło, że jeszcze bardziej zaintrygowała ją sytuacja.
    Jednak dość szybko wszystko stało się jasne. W sumie sama wiedziała ile pomoc innych może zmienić w życiu i jak czasem jest potrzebna. A co dopiero jeśli chodziło o zwierzęta...Od razu wiedziała, że chciałaby pomóc, choć sama niewiele miała. Na pewno na razie na adopcję nie było szans, jednak kto wie co przyniesie przyszłość?
    - Zapytam czy byłaby taka możliwość, ale nie sądzę, żeby szefowa miała problem - odparła z delikatnym uśmiechem, zaczesując włosy, które wypadły jej z luźnego koka, a po chwili odebrała ulotki. Spojrzała na nie, kiwając delikatnie głową.
    - Ja? - spytała zaskoczona jego propozycją. I to w dodatku miał ją oprowadzić, co w sumie uznała za miłe, ale mimo wszystko w środku poczuła uczucie niepokoju. Chociaż… musiała wyjść do ludzi. Wiedziała o tym, że w końcu rozmowy z klientami przestaną jej wystarczać, a takie wyjścia przecież nie są zobowiązujące. - W sumie, nie mam planów na weekend - oznajmiła po chwili, zabierając się za zamówienie. - W przyszły weekend tak? A gdzie to dokładnie jest? Właściwie nie za bardzo się rozeznaje, a z mapą się średnio lubię. - Zaśmiała się dość delikatnie i cicho, choć było to dla niej dziwne. Śmiała się tylko w domu, gdy przychodziła do niej sąsiadka z siostrą, sprawdzić czy dziewczyna sobie radzi. Zawsze się zastanawiała, po co to robią, ale nie miała zamiaru narzekać. W końcu… rozmowa przydawała się każdemu, a przed nimi nie musiała udawać niczego. Wiedziały już wszystko.
    - Proszę bardzo, tak jak lubisz - powiedziała, a jej ust uśmiech nie opuścił. Postawiła kubek na ladzie przed mężczyzną, zerkając szybko po lokalu czy nikt niczego nie potrzebuje, ale było spokojnie.

    [ Również z leciutkim poślizgiem. Mam nadzieję, że tragedii nie ma ;; Obiecuję, że jak się wprawię w pisanie to będzie znacznie lepiej! :D ]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  82. Camber wcale nie potrzebował alkoholu do tego, aby dobrze spędzić czas. Będąc na wodzie wolał zachować też trzeźwy umysł, w końcu zdarzyć mogło się wszystko i byłoby zupełnie inaczej, gdyby łowili na brzegu czy na jakimś pomoście. Na szczęście żadnemu z nich brak alkoholu nie przeszkadzał. Byli mocno skupieni na łowieniu ryb, rozmowie i na dobrą sprawę wcale więcej im nie trzeba było. Ethan co najwyżej zmieniłby tylko pogodę. Jakby z nieba świeciło przyjemnie grzejące słońce byłoby o wiele lepiej. Jak na listopad nie mogli co narzekać, bo pogoda była dla nich bardzo łaskawa. Nie musieli zbierać manatków po chwili przez deszcz czy inne pogodowe wypadki, więc można śmiało było uznać cały wypad za sukces. Złowione przez nich ryby również o tym świadczyły. Nawet nie spodziewał się, że mogą wrócić z kilkoma, ale te wszystkie ryby oznaczały dziś naprawdę dobrą kolację, której Camber nie mógł się już doczekać. Po dniu na łódce mimo wszystko dobrze było z siebie wszystko zmyć. Stanąć pod ciepłą wodą, nieco się ogrzać. Już dawno tak nie spędzał czasu i zdążył się od tego odzwyczaić. Nie należał jednak do marud, no może czasami marudził, ale na pewno nie będzie teraz jęczał Jerome’owi, jak mu zimno czy niewygodnie. Był w końcu Kanadyjczykiem, a temperatury w Kanadzie były czasem przerażające i przeżył zdecydowanie gorsze rzeczy niż łowienie ryb w listopadzie, który był całkiem ciepły.
    Oprawienie ryb i przygotowanie ich do zjedzenie, również poszło im całkiem sprawnie. Obaj mieli w tym wprawę, wiedzieli co robić i gdyby nie to, pewnie siedzieliby nad nimi znacznie dłużej. Widząc jednak, jak powoli się pieką na ogniu Ethanowi już ciekła ślinka. Wystarczyło wytężyć słuch, aby usłyszeć też burczenie w brzuchu. Na całe szczęście nie było ono głośne, to być może towarzysz Cambera wcale tego nie słyszał. A nawet gdyby to z całą pewnością doskonale go rozumiał i sam odczuwał to samo.
    Przed wyjściem na zewnątrz założył dodatkową bluzę, nie chciał zmarznąć. Miał jeszcze trochę wilgotne włosy po prysznicu i wcale mu się nie uśmiechało wracanie do Nowego Jorku z przeziębieniem. Zdecydowanie tego nie potrzebował. Siedział w podobnej pozie, jak Jerome przy ognisku wbijając wzrok w przygotowane ryby i popijał spokojnie swoje piwo ciesząc się otoczeniem i czując przyjemne zmęczenie, które właśnie dawało o sobie znać.
    — Taki też się liczy — odparł z uśmiechem wznosząc lekko puszę do góry — ja ostatni raz taką jadłem kilka lat temu. Nie ma porównania nawet z tymi ze sklepu — stwierdził. Nie można było nawet porównywać złowionych ryb samemu do podzielonych na filety w sklepie. Z takimi nie było żadnej zabawy ani przyjemności z jedzenia.
    — To był dobry wyjazd. Teraz nie wiem, jak się znowu przyzwyczaję do Nowego Jorku — powiedział. Otaczała ich cisza, może nie absolutna, bo poza nimi w końcu było tu parę rodzin i było je słychać, ale to było zupełnie coś innego. Jakby otworzyli okno w domu słyszeliby zwierzęta, szum drzew, a w Nowym Jorku wycie syren, wracających z imprezy nastolatków, klaksony samochodów. Niczym dwa różne światy, które tylko obok siebie egzystowały.

    [Nie ma sprawy. :D]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  83. Zdecydowanie rum z colą będzie w głównej mierze kojarzył się kobiecie z Jeromem. Był on jakimś takim namacalnym dowodem, częścią ich spotkań i chyba żadne z nich nie zamierzało tego elementu zmieniać. Z jednymi pijało się popołudniowe herbatki, a z innymi sięgało po cięższy kaliber z nutą gazowanej słodyczy. Ci drudzy za to zawsze przychodzili z pomocą, gdy wydawało się, że  świat miał się zawalić. Nie ważne, czy z powodów emocjonalnych, czy też nie działającego prysznica - Marshall zawsze był na posterunku. Po owocnej naprawie przyszedł czas na krótkie świętowanie i rozstanie, cóż Charlotte na pewno nie chciała podpaść Jennifer tym, że przetrzymuje jej druga połowkę z dala od domu do bóbr wie której w nocy.
    U panny Lester w międzyczasie działo się sporo, choć na dobrą sprawę wpadała powoli w nowo ułożona rutynę. Gdy nie pracowała za barem, trenowała krav mage, a jeśli i to nie zajmowało jej wolnego czasu, to podejmowała się wielu zleceń, by rozbudować swoje portfolio. Nadal wysłała swoje CV, gdzie tylko nadarzyła się okazja, ale niestety odzew był nikły - nie było go wcale lub nie zadowalał jej finansowo. Narastająca frustracja z tego powodu, a także kilku innych podsunęła jej najbardziej szalony plan pod nos. Postanowiła bowiem zmienić coś diametralnie w swoim życiu - jakby przeprowadzka jej nie wystarczyła - a tym czymś okazał się kolor włosów. Po kilku wizytach w jednym z salonów fryzjerskich płomienno rude fale ustąpiły miejsca blondwłosym pasmom. Był to strzał w dziesiątkę, ponieważ kobieta dopiero wtedy poczuła, że faktycznie zaczęła jakiś nowy rozdział w swoim życiu.
    Tego wieczoru ruch w lokalu nie był zbyt duży, jednak nie mogli razem z Thomasem narzekać na nudę. Jeden klient znikał, a za chwile inny pojawiał się niemal w jego zastępstwie. Blondwłosa stała za barem pilnując, by nie znalazło sie na nim zbyt wiele zacieków, a każdy z obsłużonych dżentelmenów miał pod swoim szkłem podkładkę. Paul wymienił ostatnio blaty i nie byłby najszczęśliwszy widząc jak po tygodniu wyglądają gorzej od starych. Kobieta widząc zarys sylwetki wkraczającej do lokalu natychmiast udała się w jej stronę - oczywiście dzielił ich spory kawałek drewna - jednak gotowa była przyjąć zamówienie, gdy wtem mężczyzna podszedł bliżej, a jej twarz automatycznie rozświetlił uśmiech.
    —   Sunbeam! Wróciłeś! — krzyknęła nie przejmując sie krzywymi spojrzeniami zarówno ze strony klientów jak i obsługi. Thomas bez dodatkowych gestów domyślił sie, że teraz sam dowodzi na barze. 
    — Rum z cola na koszt firmy nawet — zaśmiała sie sięgając sprawnie po odpowiedni trunek oraz szkło do niego. Nie spuszczała z niego wzroku, a lata praktyki jej na to pozwalały, by w międzyczasie niczego nie rozlać. Nie umknęło jej uwadze, iz szatyn coś wyciąga. 
    — Och! Nie trzeba było, ale dziękuję — powiedziała rozczulona odbierając prezent i zerkając do środka. Dopiero teraz zrozumiała początkową aluzje Marshalla.
    — Lepszej pamiątki nie mogłeś wybrać, to fakt, ale degustacje niestety będziemy mogli dopiero przeprowadzić u mnie w mieszkaniu — o ile Paul naprawde przymykał oko na jej sposób radzenia sobie z klientami oraz współpracownikami, to nie tolerował picia alkoholu zakupionego poza barem. 
    — Tymczasem cos z nieco innych zakątków viola! I juz do ciebie lecę — podała mu szklankę napełniona alkoholem z cola, a nastepnie okrążyła bar, by do niego dołączyć po drugiej stronie. Usiadła na jednym z hokerów  i uderzyła go lekko w ramię.
    — No to słucham, czemu dopiero teraz sie u mnie pojawiasz, hm? — nie była na niego realnie zła, no moze troszke jej było przykro, ale nie mogła narzekać. Przyjaciel układał sobie życia i wiedziała ile to pożerało czasu, a przecież to nie tak, że nie mieli ze sobą kontaktu. Pisali, wysyłali zdjęcia, ale jednak to nie to samo co rozmowa twarzą w twarz! 

    Charlotte Lotta
    [Ruda okazała sie blondyną xD - wybacz musialam]

    OdpowiedzUsuń
  84. Gdy tylko mężczyzna podał jej bliżej ulotki, złapała za plik, który schowała troszkę niżej, ale nadal w widocznym miejscu, by w chwili przerwy podejść i zapytać o możliwość rozwieszenia ich w lokalu. Nie sądziła, by istniał jakikolwiek problem z tym, jednak zapytać się musiała. Miała nadzieję, że ludzi przyciągnie to do pójścia do schroniska i nakłoni do pomocy. Sama miała to nieszczęście; wielokrotnie żebrała w parkach czy pod sklepami, prosząc o jakiś grosz lub ciepły posiłek. Niestety ludzie nie byli ku temu jakoś mocno przychylni. Raczej omijali ją szerokim łukiem, mierzyli zniesmaczonym spojrzeniem. Mało kogo interesował jej los, więc co dopiero musiały mieć takie zwierzęta. Nie chciała nawet myśleć ile cierpienia w ich życiu istniało. Sama nie miała za wiele, ale mimo wszystko postanowiła wspomóc te biedne istotki. W końcu sama na własnej skórze przekonała się ile pomoc znaczy i jak bardzo jest cenna.
    Gdy usłyszała, że schronisko jest kawałek za miastem, zmarszczyła nieznacznie nos. Cóż, to zawsze większa wyprawa, a dziewczyna zwyczajnie obawiała się, że mogłaby się zgubić czy wsiąść w zły autobus. O tak, do tego to była zdolna, bo często jej myśli poza pracą uciekały, a jeżdżenie w nieznane tereny sprawiało, że panikowała jak dziecko. W końcu Thomas uwielbiał wycieczki za miasto. Nie raz z nim na takowe jeździła, a świadomość tego potęgowała strach przed spotkaniem byłego. Chociaż, do schroniska nigdy się nie zapuścił...
    Reszta słów mężczyzny sprawiła, że na jej twarzy przez chwilę wymalował się strach i lekkie zwątpienie, a jej całe ciało się spięło. Nie mogła nic na to poradzić, że przeszłość nadal ją bolała, nie uporała się z nią do końca. W dodatku dobór słów sprawił, że poczuła się bardziej nieswojo, choć doskonale wiedziała, że przecież nie miał nic złego na myśli. Tak się mówiło, mimo wszystko zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
    Poprawiła lekko swoje włosy, po czym powoli zamrugała, by się uspokoić i odciągnąć swoje myśli. Spojrzała na klienta, a jej usta wygięły się ponownie w delikatnym uśmiechu. Musiała nad sobą zapanować, nie chciała pokazać, że jest coś nie tak. W końcu to tylko wyjazd za miasto, do schroniska, by pomóc biednym zwierzaczkom. Tak, tylko to. Musiała się na tym skupić.
    - Właściwie nie mam problemu z wczesnym wstawaniem - odpowiedziała po chwili namysłu, przenosząc na chwilę spojrzenie na salę, by upewnić się, że mogła wdać się w krótką dyskusję. - Pewnie pracy przed takim wydarzeniem jest dużo, nie znam się, ale mogłabym pomóc - mruknęła w zastanowieniu, analizując to wszystko. Właściwie nie lubiła spędzać czasu w domu. Zawsze przychodziła wcześniej do pracy i zostawała po godzinach. Nie spieszyło się jej, tak jej myśli zdecydowanie za daleko odpływały. Wolała tego uniknąć. Z drugiej strony miałaby jechać autem z nieznanym mężczyzną, kto wie jak daleko. Wcześniej nie stanowiłoby to dla niej żadnego problemu; była odważna, spontaniczna i wiedziała, że w razie czego sobie poradzi. Teraz jednak była znacznie spokojniejsza, mniej odważna, pełna obaw, lęków. Wolała przemyśleć sytuację dwadzieścia razy, niż podejmować decyzję w ciągu kilku sekund.
    - A jak z dojazdem autobusem? Jest jakiś przystanek niedaleko? - spytała ostatecznie. Mimo wszystko sięgnęła po notesik i długopis, gdzie zapisała swój numer. - Masz rację, chyba tak będzie wygodniej się dogadać - stwierdziła i oderwała karteczkę, podając mu ją, posyłając mu ciepły uśmiech.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  85. [Cześć! Dziękuję za powitanie i... Szczerze mówiąc nie spodziewałam się od tylu autorów tylu miłych słów. Ten blog to chyba najlepsze miejsce w sieci! Jako administrator możesz być dumna!!!
    Twoja postać jest niesamowita, a karta zdecydowanie za krótka. Odnalazłam jednak zakładki do notek i z pewnością je nadrobię. Masz niesamowicie przyjemne pióro, które aż chce się czytać! Niestety na tę chwilę nie mam pomysłu na wspólny wątek, ale z pewnością będę nad czymś myśleć, o ile masz wolne miejsce!]

    Melisa

    OdpowiedzUsuń
  86. Jaime słuchał Jerome’a i pokiwał głową z uśmiechem. Ale on chciał być prymusem. Nie tyle co chciał błyszczeć, ale naprawdę chciał się postarać i być dobry w tym, co robi. A nawet lepszy. Interesował go ten temat, a z jego pamięcią nie powinno być większych problemów. Aczkolwiek też nie można było mówić hop i się wymądrzać, bo tego akurat Moretti też nie lubił. Miał też nadzieję, że jego opiekun będzie w porządku człowiekiem, który chętnie go nauczy kilku rzeczy, bez wywyższania się i sprowadzania studenta do parteru albo nawet niżej tylko dlatego, że student był po prostu tylko studentem. No cóż, różni ludzie chodzili po tym świecie.
    – No właśnie jestem ciekawy, jak to wygląda. Bo co innego zajęcia praktyczne na studiach, a co innego już taka prawdziwa praca. Szkoda tylko, że nie udało mi się dostać miejsca na komisariacie w prosektorium, ale w szpitalu też może być super. Bo właściwie bardziej interesują mnie... jakby to powiedzieć, żeby to zabrzmiało dobrze... – zastanowił się chwilę. – Ciekawie i pożytecznie byłoby zbadać ciała, które pozostawały gdzieś tam przez ileś lat. Odkrywać ich historię, przyczynę śmierci, znalezienie sprawcy, aby rodzina zmarłej osoby wreszcie zaznała spokoju. Ale wiesz, co ma być to będzie. I na pewno ci poopowiadam o tych praktykach. Nie przy jedzeniu – zaśmiał się, powtarzając za nim. – I może nie przy napojach, ale to się zobaczy – zaśmiał się cicho pod nosem.
    Nie raz widział w serialach, że patolodzy to tacy trochę szaleni ludzie, którzy do lodówek, w których normalnie trzymano ciała, kładli swoje jedzenie. Jaime nie miał zamiaru tak robić. Ale kto wie, czy i ci serialowi patolodzy nie mieli takich zamiarów na początku kariery...
    Jaime spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się do niego szeroko.
    – Przedstawiłem cię jej w samych superlatywach – zaznaczył od razu. Cóż innego mógłby tak naprawdę powiedzieć? Jerome nigdy go nie zawiódł, Jaime zawsze mógł na niego liczyć, zawsze był, kiedy tylko Moretti go potrzebował. Traktowali się już jak bracia, chociaż nie łączyły ich więzy krwi i znali się bardzo krótko. Nie było opcji, aby Jaime mógł powiedzieć coś złego na jego temat Laurze. – Owszem, szkoda, że nie będzie Jen. Dawno jej nie widziałem, a i Laura miałaby z kim porozmawiać. Chociaż ona wychowała się z chłopakami, więc też problemu raczej nie będzie – przyznał i uśmiechnął się. – Ja też się nie mogę doczekać aż zaczniecie planować ten barbadoski ślub. Chcę w końcu zobaczyć to miejsce, wasz dom, być najlepszym świadkiem, jakiego możesz sobie zamarzyć... Naprawdę, nie zawiodę cię – wyprostował się dumnie i prawie zasalutował. – I też chętnie poznam twoich znajomych i całą twoją rodzinę.
    Jaime dokończył swoje jedzenie i napił się soku. Usiadł wygodniej i odpoczywał teraz po wysiłku i porządnym posiłku. Kto wie, jeśli wszystko pójdzie dobrze i będzie się układać między nim i Laurą, to wybiorą się we dwójkę na to wesele. A to też była całkiem przyjemna wizja. Czas jednak wszystko zweryfikuje.
    – Ćwiczy. Ma własną siłownię. A ćwiczy sztuki walki. Chodzę tam do niej dość regularnie, zdarza nam się sparingi robić. Jest bardzo miło. Jeśli będziesz chciał, to po tym spotkaniu możemy się tam wybrać razem. Ja dzięki temu wyżywam się tam, na worku treningowym, trenuję z kimś innym, więc później nie wdaję się w bójki na mieście. Przydatne – stwierdził całkiem poważnie i wziął kolejnego łyka napoju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chłopak miał nadzieję, że Jerome polubi się z Laurą. Oboje byli bardzo weseli i radośni, chociaż dziewczyna była bardziej otwarta, o dziwo. Właściwie, jakby tak teraz na nich spojrzeć, to byli do siebie podobni. I Jaime miał wrażenie, że to on jest kompletnym przeciwieństwem tej dwójki. Ale to nic. Nie przeszkadzało mu to.
      – No dobra, to co, chwila odpoczynku i co robimy dalej? Masz jakieś plany? Podwieźć cię gdzieś? – zapytał, spoglądając na zegarek w telefonie. – Ja akurat mam chęć na odpoczynek, serio. Walnąć się na kanapie albo na hamaku, włączyć film i po prostu odpoczywać – zaśmiał się cicho.

      Jaime

      Usuń
  87. — Odpuścił sobie — stwierdziła krótko i uśmiechnęła się mimowolnie. — Poza tym kojarzył mnie, więc mogłam lekko skłamać. Nie był zadowolony z tego, że mnie widzi, ale dał sobie spokój z szukaniem intruzów.
    Waverly tak właściwie całkiem nieźle się przy tym wszystkim bawiła. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio przed kimś uciekała. Może było to, kiedy jeszcze mieszkała w Teksasie i głupio musiała uciekać przed bezzębnym Johnem, któremu zawsze kradła jabłka, bo były najsłodsze w całej okolicy. Bezzębny John wybiegał wtedy z domu i groził jej butelką otwartej tequili.
    Popatrzyła w stronę Maeve, a potem kucnęła przy niej i złapała za jej kostkę.
    — Nie jestem lekarzem, ale pracując z trupami, muszę wiedzieć, jak radzić sobie z obrażeniami — powiedziała, kładąc palce przy nodze dziewczyny. Zbadała opuszkami obrzęk, ale nie wyczuła niczego niepokojącego. Uśmiechnęła się do Maeve, a potem pomogła jej wstać. — Nic ci nie będzie. Przyłóż lód, jak będziesz w domu, lub cokolwiek zimnego.
    — Jasne — rzuciła nastolatka, a potem uśmiechnęła się szeroko, gdy zobaczyła swoich znajomych. Odwróciła się jeszcze do dorosłych, jakby zdążyła ich polubić, a potem dodała: — Dzięki za pomoc.
    Waverly patrzyła, jak nastolatkowie znikają. Głośno ze sobą rozmawiali, śmiali się i gestykulowali, aż w końcu głosy ucichły i Waves sięgnęła po paczkę papierosów. Odwróciła fajki w stronę mężczyzny, zachęcać go do tego, żeby wziął jednego, a potem wsadziła papierosa w usta, zapaliła i zaciągnęła się głęboko dymem.
    — Zdecydowanie powinniśmy się napić — stwierdziła, patrząc po twarzy swojego wspólnika, który wydawał się być tym wszystkim tak samo rozbawiony, jak ona. Uśmiechnęła się do niego, oblizała dolną wargę językiem i spojrzała po opustoszałym chodniku.
    Niedaleko był bar, w którym często bywała. Życie Waverly zawsze ograniczało się do barów, imprez i zabawy; nigdy nie było zbyt poważnie, zbyt wyniośle, bo nie tego pragnęła, a gdyby miała określić samą siebie w kilku słowach, powiedziałaby, że jest cholernie zepsuta i samolubna. Wykorzystywała ludzi, używając swojej urody i słów, słodkich kłamstw i kruchych obietnic, nie angażując się w nic, będąc obserwatorem swoich destrukcyjnych działań. Pragnęła być w centrum uwagi, pragnęła być jednej nocy najważniejsza, chciała zawładnąć czyimś umysłem, wepchnąć kogoś w swój chaos, patrząc, jak próbuje złapać oddech. Nie obchodziło jej nic, oprócz własnej przyjemności i chyba dlatego wciąż żyła w ten sam sposób, od nocy do nocy, od rąk do rąk, z przeciągłym uśmiechem, jękiem, w papierosowym dymie, przełykając z alkoholem resztę moralności.
    Mieszkanie w Queens miało swoje wady i zalety. Wad było jednak niewiele, bo oprócz ciasnego mieszkania i niebywale niepraktycznej łazienki, wynajęła lokum po naprawdę dobrej cenie, opowiadając właścicielowi o tym, jak porzuciła swoje dawne życie w Teksasie i teraz próbuje się jakoś pozbierać po tym wszystkim, kłamiąc, a jednocześnie mówiąc prawdę — właściciel westchnął wtedy ciężko, obniżył cenę i oznajmił, że tylko tyle może dla niej zrobić, więc Waverly przytaknęła żywo, podpisała umowę najmu i wylądowała z walizkami w małym mieszkaniu, bardzo surowym, gdzie ściany były szare, prawie tak szare jak chmury przed burzą. Podłogi przyjmowały każdy krok, skrzypiąc głośno i żałośnie, że Waverly snuła się po mieszkaniu w miękkich, puchatych skarpetkach, niemal ślizgając się pomiędzy pomieszczeniami, byleby nie słyszeć jęczenia starych desek.
    Teraz jednak była tutaj. Z kimś, kogo twarz jedynie kojarzyła, z papierosem w ustach, otoczona przez ciepły wieczór, który mógł się jeszcze dobrze skończyć.

    Waves

    OdpowiedzUsuń
  88. Wiedziała, że kawa w podziękowaniu za tak wspaniały prezent, a przy okazji dodatkową podróż za miasto to było niewiele. Na ten moment nie mogła jednak zrobić nic więcej, co nie oznaczało, że w przyszłości nie zamierzała odwdzięczyć się w nieco ambitniejszy sposób.
    W tej chwili skupiała się jednak na tym, co na nich czekało. Podróż za miasto nie była dużym wyczynem, zwłaszcza, że ruszali już z przedmieść, co znacznie ułatwiało samą podróż. Przebicie się przez centrum miasta byłoby udręką!
    Elle raz jeszcze upewniła się, że dzieci są odpowiednio zapięte w fotelikach, a następnie ze spokojem zajęła miejsce kierowcy. Dwadzieścia cztery minuty jazdy mogłyby upłynąć przyjemnie, zwłaszcza, że kobieta nie mogła narzekać pod tym względem na swoje dzieci. Jazda samochodem zawsze je uspokajała, a maluchy zasypiały niemalże w ekspresowym tempie. Emocje związane z nowym członkiem rodziny z pewnością to ułatwiły.
    Na słowa mężczyzny tylko się uśmiechnęła, a następnie zerkając, co jakiś czas na telefon w uchwycie, sprawdzała czy kieruje się zgodnie z tym, co pokazywała nawigacja. Nie uważała siebie za złego kierowcę, ale prawdą było, że wolała koncentrować się na drodze. Dlatego też nie mówiła dużo, skupiając się na tym, co najważniejsze. Odpowiadała jedynie półsłówkami, zerkając od czasu do czasu w lusterko, aby upewnić się, że dzieci przysnęły zgodnie z jej oczekiwaniami.
    — O nie — westchnęła, dostrzegając radiowóz dający wyraźnie znak, aby zjechała na pobocze, co oczywiście od razu wykonała. Uchyliła szybę i uśmiechnęła się delikatnie do funkcjonariusza, licząc na to, że cała procedura przebiegnie szybko.
    — Dzień dobry panie władzo — oznajmiła, odpinając pas bezpieczeństwa i wychylając się za przednim rzędem foteli, aby sięgnąć po torebkę, która znajdowała się na podłodze tuż za fotelem pasażera. Wyciągnąwszy z portfela dokumenty, od razu przekazała je policjantowi. — Potrzebuje pan coś jeszcze? — Spytała, uśmiechając się do mężczyzny, który trzymał w dłoni jej prawo jazdy i uważnie przyglądał się plastikowemu dokumentowi, a następnie przenosił wzrok na twarz Elle. Jakby upewniał się, że dokument nie jest sfałszowany.
    — Wystarczy — powiedział, spoglądając w stronę tyłu samochodu, skąd został zawołany — przewóz zwierząt domowych nie stanowi problemu — oddał Villanelle dokumenty i wolnym krokiem ruszył do bagażnika — nie wyjeżdżają chyba państwo poza granice? Wtedy konieczny jest paszport dla psa czy… — Spodziewał się zobaczyć z pewnością typowe zwierzę domowe. Widok kozy spowodował konsternację na twarzy Franka. Mężczyzna pochylił się lekko w przód, mrużąc oczy i uważnie przyglądając się kozłowi w klatce.
    — Na pewno jest na to jakiś paragraf — oznajmił rzeczowym tonem policjant Frank.
    Elle nie mogąc usiedzieć na miejscu, otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu, aby po chwili dołączyć do trójki mężczyzn. Policjanci wyglądali na naprawdę zdumionych widokiem kozy w bagażniku. Jakby tylko część zwierząt naprawdę nadawała się na miano futrzanego przyjaciela.
    — Czy mają państwo jakieś dokumenty dla dodatkowego pasażera?
    Villanelle zacisnęła usta. Ona nie była w posiadaniu żadnych dokumentów. Podejrzewała też, że Jerome ich nie ma. Poza tym, co to miałoby niby być? Koza z pewnością nie posiadała żadnego rodowodu i niczego innego w tym stylu. Morrison podejrzewała również, że na gospodarstwie nie posiadali książeczek zwierząt i z pewnością nie wydawali ich, gdy oddawano zwierzaka. W zasadzie, to Villanelle nie miała pojęcia, jak wygląda dokumentacja zwierząt rolnych w takowych miejscach.
    — Jak już było mówione, jedziemy do gospodarstwa, skąd jest koza… — Przypomniała słowa Mashalla — Jerome, masz jakieś dokumenty?
    — Nielegalny handel zwierzętami? — Jeden z policjantów zmarszczył brwi, wpatrując się nagle surowym spojrzeniem w twarz Elle. Momentalnie poczuła lekkie zdenerwowanie, bo nie spodziewała się, że będzie jakikolwiek problem z dojechaniem na miejsce… Dlatego wpatrywała się błagalnie w Jerome’a poszukując w nim jakiegoś ratunku.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  89. Lynie opierała się na filmach, serialach, książkach i na własnym doświadczeniu. Różni ludzie różnie reagowali, na miejscu swojej bohaterki (czyli jakby nie patrzeć na swoim miejscu) byłaby zwyczajnie wściekła i nic by jej nie powstrzymało przed rzuceniem szpilkami w partnera, który wywinąłby jej taki numer. Nie miała jednak zamiaru krzywdzić Jerome w żaden sposób, jeszcze jego prawdziwa Jen by ją pogoniła za wyrządzenie krzywdy, a przecież nie chciała tracić przyjaciela, z którym miała coraz to ciekawsze historie do opowiadania przy dobrym piwku w jeszcze lepszym towarzystwie.
    Alanya uważnie obserwowała Jerome, czekając na jakąś jego odpowiedź. Również zrobiła to Eileen, wyraz twarzy dziewczyny nadal mówił, że lepiej się do niej nie zbliżać. I choć Lynie wiedziała, że to wszystko tylko na rzecz ich studenckiego filmu, dziewczyna chwilami naprawdę wyglądała jakby naprawdę była na nią i Jerome wściekła. Przynajmniej film wypadnie bardziej rzeczywiście i może jakiś krytyk faktycznie doceni ich aktorstwo. Wszyscy jeszcze by się zdziwili, gdyby faktycznie tak było. Zaskoczyła samą siebie, kiedy słuchając Jerome zaczęła mu współczuć. Pomyślała przez chwilę o nim, jak o postaci, którą odgrywał, jego głosie i rozdarciu między dwiema kobietami, które kochał, a które stały teraz przed naprawdę trudnym wyborem w życiu, zresztą on również. Wątpiła za to, że w prawdziwym świecie ktoś miałby na tyle sił, aby zgodzić się na życie w trójkę. Ale kto wie? Różni ludzie chodzili przecież po tej planecie i teraz wcale nie myślała o ludziach, których religia i kultura zezwala na takie związki, dla nich to w końcu nie było nic zaskakującego.
    Brunetka parę razy otwierała usta, ale prędko je zamykała, bo zdała sobie sprawę z tego, że nie wie co chce powiedzieć i jednocześnie może to wypaść całkiem dobrze na ekranie. Nikt chyba nie wiedziałby co w takiej sytuacji odpowiedzieć, a najpewniej jedynym możliwym rozwiązaniem wydawało się być trzaśnięcie drzwiami i zapomnienie o wszystkim.
    — Czego od nas oczekujesz, Jerome? — spytała go w końcu na krótką chwilę spoglądając na Eileen, — Że obie rzucimy się w twoje ramiona i spędzimy resztę życia razem? Czy jednak tego, że co drugi dzień nocujesz w moim mieszkaniu? Święta spędzasz raz ze mną, a raz z nią? Bo ja tak nie będę umiała, dzielić się tobą… Może… może, gdybyś zdecydował się… ją zostawi…
    — Co?! — Dość gwałtownie przerwała jej Eileen naskakując na brunetkę. — Zostawić?! Jestem jego żoną! W zasadzie, róbcie co chcecie. Nie będę żyła w chorym trójkącie z tobą i tą… kimkolwiek ona jest.
    — Tego się krzykiem nie załatwi — wtrąciła cicho. Sama niczego nie lubiła załatwiać krzykiem, co nie znaczy, że czasem się nie zdarzało, ale teraz chyba żadne z nich nie chciało na siebie też nawzajem wrzeszczeć i nie była pewna, jak ciągłe krzyki może przyjąć kamera.
    — Nie? A proponujesz jakieś cudowne rozwiązanie, które zadowoli nas wszystkich?
    — Nie wiem… mówię tylko, że nie załatwimy niczego wrzeszczeniem na siebie i skakaniem sobie do gardeł. Może… może jest jakieś rozwiązanie do tej pokręconej sytuacji, nie wiem.
    I faktycznie istniało, ale dość proste i takie przy którym dalsze kręcenie filmu nie miało sensu. W żadnym filmie nie widziała też sceny, w której wszyscy zastanawiają się nad tym, co zrobić dalej. Zwykle zostawiało się to dla widzów, aby sami pomyśleli. Mogło to jednak wyglądać dobrze, gdyby zaczęli myśleć we trójkę nad idealnym rozwiązaniem. I na pewno byłoby choć trochę nietypowo.


    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  90. Osobiście wierzyła, że można kochać więcej niż jedną osobę. Niekoniecznie jednak w tym samym czasie. Ludzie w końcu się rozchodzili, umierali, działy się inne rzeczy, na które nie miało się wpływu. Życie byłoby okropnie nudne, gdyby było się przeznaczone tylko i wyłącznie jednej osobie. Istniało jednak tyle różnych związków, że niektóre pewnie by i przeraziły ją, a była przecież otwarta na wszystko i nie raz sobie żartowała z najlepszym przyjacielem, aby jednak się wprowadził, bo Felix na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu, aby żyli w trójkącie. Ba, nawet żartowała tak z Jeromem. Z pewnością jednak nie chciała być na miejscu Jerome ani żadnego innego faceta, który musiał stać przed takim wyborem. Nawet zdrada wyglądała zupełnie inaczej, ci, którzy się na to decydowali robili to zwykle przez to, że czegoś im brakowało w związku i szukali tego w drugiej osobie, a oni przedstawiali zupełnie inną historię i już nie mogła się doczekać tego, jak to wszystko się skończy i co wymyślą dla swoich bohaterów.
    Teraz to jej zostało obserwowanie sytuacji z boku, kiedy to nagle przestała się kłócić z Eileen, a była po prostu teraz tylko dodatkiem do sceny. I znowu aż współczuła swojemu przyjacielowi, nie dało się ukryć, że miał najtrudniejszą rolę ze wszystkich. Łatwo było udawać rozwścieczoną i smutną, załamaną. O wiele trudniej było na szybko wymyślić powód, dla którego okłamywało się dwie kobiety. Poszło mu, a w zasadzie im wszystkim, naprawdę dobrze i raczej nie było się do czego przyczepić.
    Jeszcze chciała odpowiedzieć Eileen, ale ubiegł ją nowy znajomy przerywając w nagrywaniach. Po części była mu za to wdzięczna, zdążyła już się tymi kłótniami porządnie zmęczyć i potrzebowała chwili wytchnienia od ciągłego skakania sobie do gardeł. Ruszyła się z miejsca ostrożnie siadając na brzegu łóżka licząc na to, że się pod nimi nie załamie. Ale skoro leżał na nim Jerome, jego żona to z nią też nie powinno runąć. Najwyżej będą mieli parę siniaków.
    — To było wyczerpujące — stwierdziła i odetchnęła — a ty lepiej uważaj, masz już przedsmak tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby coś ci strzeliło do głowy — zaśmiała się i puściła mu oczko.
    Słysząc o piwie i pizzy aż błysnęło jej w oczach. Zdecydowanie potrzebowała takiej przerwy. Jake przyniósł wszystkim po butelce i zostawił z nimi też otwieracz. W środku było faktycznie gorąco, a przyłożenie zimnego piwa do czoła wcale nie było takie najgorsze, ale sama nie chciała ryzykować rozmazaniem znajdującego się tam podkładu, więc chwilowo po prostu trzymała zimną butelkę w dłoniach.
    — Myślałam, że mnie tam zaraz zjesz — wtrąciła do dziewczyny leżącej obok Jerome, w końcu też decydując się na to, aby otworzyć piwo i się napić. To zdecydowanie było jej potrzebne.
    — Nie zadziera się ze zdradzonymi żonami — zaśmiała się Eileen i na znak zgody miedzy całą trójką wzniosła butelkę do góry do toastu.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  91. Bardzo możliwe, że gdyby Jaime jako nastolatek nie trafił na serię książek, którą po dziś dzień uwielbiał i dzięki której miał plan na swoje życie, dzisiaj studiowałby co innego. Albo w ogóle nic. Może spodobałaby mu się inna dziedzina? Może chciałby zostać po prostu lekarzem? A może księgowym? Albo jeszcze kimś innym. W sumie... nie miał planu awaryjnego, więc gdyby coś poszło nie tak, to byłoby kiepsko. Póki co, na szczęście, szło mu całkiem nieźle i wciąż podobała mu się antropologia sądowa. Jerome miał rację, teraz praktyki w szpitalu, a za jakiś czas uda mu się dostać gdzieś indziej, może właśnie do wymarzonego prosektorium przy komisariacie, gdzie zacznie badać przyczyny śmierci, będzie ustalać czas zgonu, narzędzia zbrodni, jakimi się posłużono. Nie będzie miał kontaktu z przestępcami, ale za to jak bardzo pomoże samym śledczym? Zdawał sobie sprawę, że to odpowiedzialna praca, stresująca, ale nie chciał się aż tak na to nastawiać. Jeśli podejdzie do tego na spokojnie, to miał nadzieję, że tak już zostanie.
    – Tak, to na pewno. Kiedyś przecież nikt nie słyszał o badaniach DNA, a teraz? Teraz w internecie możesz poszukać swoich krewnych w ten sposób – uniósł brew wyżej. No czy nauka nie była świetna? Oczywiście najbardziej interesowała go ta związana z rozwiązaniami medycznymi i śledczymi. Może i Jaime był takim trochę naukowcem, ale był za to wdzięczny głównie swojej pamięci. I tak, jak raz ją przeklinał, tak zdarzało mu się ją wychwalać. Można powiedzieć, że było z nią tak, jak ze wszystkim innym – miała swoje plusy i minusy.
    Jaime zaśmiał się pod nosem. Laura sama czasami rzucała komentarzami dość... dziwnymi. Ale to może była kwestia tego, jak odbierał to Moretti. W końcu nie miał doświadczenia w relacjach międzyludzkich, może nie znał się przez to też na żartach... Ale, hej, chyba nie radził sobie aż tak źle, skoro wciąż wytrzymywał z Jerome’em, prawda?
    – Nie musisz się o to martwić. Raczej powinniście się dogadać bez większych problemów. Laura nie daje sobie w kaszę dmuchać. Co najwyżej może ci po prostu przywali w nos, ale to chyba w ostateczności. Nie powinieneś sobie na to zasłużyć, więc spokojnie – wciąż się cicho śmiał.
    Nie spodziewałby się podobnej sytuacji; on, rozmawiający z kimś, kogo nazywa przyjacielem, a nawet bratem, o dziewczynie, z którą był, śmiejąc się przy tym radośnie. Życie jest jednak przewrotne, jak to kiedyś powiedziała mu jego dawna znajoma, jeszcze z czasów Miami.
    – Jeśli wszystko będzie się dobrze układało i do czasu waszego ślubu my nadal będziemy razem, to na pewno przylecimy razem. Nie wyobrażam sobie tego nie zrobić – uśmiechnął się do niego. Bardzo by chciał na ślub Jerome’a przyjść razem z Laurą. Nie było jednak co nastawiać się bardzo w jedną albo drugą stronę, czas pokaże, co to będzie.
    Jaime pokiwał głową, słuchając nieco o krav madze.
    – O, stary, to jest świetne. Uwielbiam krav magę. To chyba moja ulubiona sztuka walki. Nic się nie może z tym równać – powiedział poważnie. – Chcę się tego nauczyć, myślę, że może być bardzo przydatne. Wiesz, tak „w razie czego” – wzruszył ramionami. – Zwłaszcza, że nie planuję już wdawać się w bójki na mieście, więc... No. A masaże i zimne okłady załatwi ci Jen, jeśli ją ładnie poprosisz czy coś. Może ja poproszę Laurę, o ile nie ma innych planów... – dokończył sok. – Dobra, dobra, odwiozę i odprowadzę do drzwi, żeby się upewnić, że stary przyjaciel dotarł we właściwe miejsce. Przywitam się z Haroldem przy okazji, może trafię na Jen – dodał z uśmiechem.
    Zapłacili za posiłek, podziękowali i mogli wyjść na zewnątrz. Pogoda wciąż dopisywała, a Jaime już wiedział, że po powrocie do domu weźmie chłodną kąpiel, a potem faktycznie ułoży się na antresoli na hamaku i włączy sobie jakiś film czy serial.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  92. [Ojej, jaka piękna karta!
    Dziękuję bardzo za powitanie i tyle miłych słów. :D Mam nadzieję, że uda mi się rozwinąć historię Chiary i że wena mnie za szybko nie opuści!
    Jeżeli masz ochotę na wątek, to zapraszam, oczywiście. :)]

    Chiara Morello

    OdpowiedzUsuń
  93. Wystarczyło mu pobyć nawet chwilę poza Nowym Jorkiem, a zapominał o pędzącym przed siebie mieście. Łatwo było zapomnieć o zgiełku, który panował w mieście. Szybko przyzwyczajał się do ciszy, do braku zasięgu albo niewielkiego, który łapał tylko chwilami, a wysłanie nawet głupiej, krótkiej wiadomości tekstowej zajmowało o wiele więcej czasu niż powinno. W końcu też przez trzydzieści lat mieszkał w miejscu, gdzie swobodny dostęp do internetu był nieco utrudniony, połączenia telefoniczne ograniczone, a ludzie większość czasu spędzali na zewnątrz ciesząc się z tego, co dała im natura, a nie wlepiając wzrok w ekrany swoich telefonów, laptopów czy telewizorów. Musiał jednak przyznać, że to były ogromne udogodnienia i naprawdę miło było wrócić po pracy, zająć się serialem czy jakimś filmem i wyłączyć z życia, choć, gdyby miał wybierać to o wiele bardziej wolałby celować w rozmowę z drugim człowiekiem niż bezmyślne gapienie się w telewizor, za którym zresztą i tak nie przepadał.
    Jakby również i Ethan wybierał się do swojej rodzinnej miejscowości, ten wypad mogliby traktować jako przedsmak tego, co zastaną na miejscu. Tymczasem musiał zadowolić się w pełni tym wyjazdem. Jeszcze nie planował żadnego powrotu do Kanady, pewnie powinien w końcu odwiedzić tamte strony. Na ten moment jednak, czego naprawdę żałował, nie mógł sobie pozwolić na taki wyjazd i musiał poczekać na leszy moment, który może niedługo już nadejdzie.
    — To nie tak, dawno. Teraz będę ci zazdrościł, jak będziesz u siebie i częściej złapiesz okazję na taką kolację — stwierdził z uśmiechem. Dostrzegł ten złośliwy uśmieszek, na który tylko przewrócił oczami. Będąc na jego miejscu z całą pewnością też w pewien sposób by triumfował. Chętnie zamieniłby się z nim miejscami i wyrwał na dłużej z Nowego Jorku, wiedząc jednak o powodach, a raczej powodzie, dla którego Jerome potrzebował odpoczynku od miasta ta zazdrość znacznie malała. Bardzo współczuł przyjacielowi tej straty, ale poza okazaniem współczucia, zabraniem go tutaj więcej tak na dobrą sprawę nie mógł już zrobić. Bezsensowne byłoby teraz pocieszanie go, kiedy tak dobrze spędzili dzień, zaraz mieli zająć się złowionymi własnoręcznie rybami. Mieli już głowy zajęte innymi rzeczami, a przynajmniej miał nadzieję, że nie on jedyny myśli o powoli piekącej się rybie.
    — Teraz po powrocie będę myślał nad wyjazdem, ale ciągle próbuję zmienić pracę. Chciałbym, żeby to wypaliło i chyba póki co, będę siedział tutaj — stwierdził. Zależało mu na zmianie pracy, może już niedługo mu się uda i wtedy, gdy nadejdzie odpowiednia pora będzie mógł zrobić sobie krótkie wakacje i polecieć do Kanady.
    Upił jeszcze łyk piwa, które odstawił na bok. Już nie mógł się doczekać, co znów potwierdziło ciche bulgotanie w brzuchu mówiące, jak bardzo nie może doczekać się przygotowanego pstrąga. Wcale nie miał ochoty stąd wyjeżdżać i zostawiać tego wszystkiego za sobą. Dopóki jednak jeszcze tutaj byli, chciał się z tego po prostu cieszyć. Ethan wszedł do środka, aby wynieść dwa talerze i sztućce, jak również i zapakowany chleb kupiony po drodze. Mieli niewiele miejsca na zewnątrz przy tym małym, niewielkim stoliku, ale jakoś dadzą sobie radę pewnie głównie i tak będą trzymać talerze na kolanach nie przejmując się poprawnym jedzeniem, bo kto i by na to tutaj zwracał uwagę?
    — Ładnie się podpiekły — stwierdził zerkając na piekące się ryby.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  94. Staley nie musiał czekać na Jerome zbyt długo, jednak chwila, która im zajęła, pozwoliła mu na wypalenie pierwszego papierosa w spokoju. Drugiego również prawie wypalił, jednak kiedy zauważył niebezpiecznie zbliżający się samochód przyjaciela, pstryknął niedopałkiem, który wylądował w kratce ściekowej. Uśmiechnął się pod nosem. Odkąd palił, zawsze próbował pstryknąć na tyle mocno (ale znów nie zbyt agresywnie) filtr, by ten wylądował tam, gdzie, powiedzmy, że powinien. Rzadko kiedy mu się to udawało, jednak kiedy już odnosił sukces, cieszył się jak małe dziecko.
    Widząc przyjaciela, któremu na czole zaczęły pojawiać się krople potu, westchnął przeciągle. Już był pewien, że nie będzie to zbyt dobra, a przede wszystkim wyspana noc. Nie miał z tym najmniejszego problemu – jego życie wyglądało w ten sposób od kilku dobrych lat i zdążył się przyzwyczaić do tego, że czasem dwugodzinna drzemka to coś, na co nie mógł sobie pozwolić.
    Kochał swoją pracę. Nie dość, że mógł zajmować się tymi, którzy nie potrafili zawołać o pomoc, to jeszcze mógł poznać naprawdę ciekawych ludzi. Jerome był jednym z nich – kiedyś, prawdopodobnie przez przypadek zadzwonił do niego, a po przedstawieniu się powiedział, że towarzyszy mu cała zgraja zwierząt, które potrzebują pomocy kogoś doświadczonego. Chyba nie miał wtedy pojęcia, że Stanley ledwo skończył studia i wciąż nie zna się na wszystkim. Po kilku miesiącach ich współpracy, Kensington zrozumiał, że Marshall jest kimś, na kim naprawdę mu zależy. Na początku nie przyznawał się do tego, jednak w dniu dzisiejszym mógłby powiedzieć wszystkim, że traktuje go jako swojego brata.
    - Cześć – odpowiedział spokojnym tonem. Widział przerażenie w oczach Jerome oraz słyszał piskliwy głos dziewczyny, która mu towarzyszyła, dlatego on nie mógł pokazać, że się stresuje. Musiał zachować zimną krew, bez względu na to, co za chwilę zobaczy.
    Wyciągając klucze z kieszeni Marshalla, przyszła mu do głowy głupia myśl, przez co uśmiechnął się szelmowsko, nic nie mówiąc. Był prawie pewien, że jeśli Jerome zauważył jego minę, zrozumie o co mu chodzi. Otworzywszy bramkę, przepuścił przez nią Alice, a następnie szybkim ruchem skierował się do gabinetu, do którego pozostała dwójka prawie biegła.
    Wszedłszy do gabinetu zauważył, że właściwie wszystkie przyrządy, które były mu potrzebne, leżały na metalowej tacce, przez co odłożył swoją walizkę w kąt. Podszedł do stołu, na którym leżała już suczka i westchnął. Psina nie wyglądała najlepiej. Jej oczy były już przymglone, a oddech coraz bardziej spowalniał.
    - Zabierzcie stąd małe i nakarmcie je – polecił Marshallowi i jego towarzyszce. Wskazał głową na drzwi. Nie lubił pracować pod presją, a fakt, że ktoś spoglądałby mu na ręce podczas walki z czasem, był dla Stanleya uciążliwy.
    Zdjął z suczki koc i spojrzał w stronę ogona. Przymknął na chwilę oczy, ale po kilku sekundach, kiedy usłyszał zatrzaskiwane drzwi, wziął się do roboty.
    Tej części, gdzie musiał ratować zwierzęta, które były niemal umierające, w swojej pracy nie lubił najbardziej. Wiedział, że od niego zależy życie nie tylko pupili, ale czasem również ich właścicieli, którzy traktowali zwierzę jak swoje dziecko. Czuł się odpowiedzialny za każdego jego podopiecznego, a w momencie, gdy odchodziły na jego rękach, wyrzuty sumienia go męczyły przez długi okres czasu. Za każdym razem jednak podejmował się nawet najbardziej beznadziejnych przypadków, kiedy inny weterynarze rozkładali ręce i kazali właścicielom zacząć się żegnać. On wtedy brał sprawy w swoje ręce i robił wszystko, aby zwierzę przeżyło. Bez względu na to, że jego zdrowie podupadało, a relacje koleżeńskie prawie nie istniały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po czterdziestu minutach wyszedł z gabinetu i wzrokiem zaczął szukać Jerome. Uśmiechnął się na jego widok i podszedł.
      - Myślę, że możecie wejść – powiedział powoli, próbując powstrzymać uśmiech.
      Podążył za dwójką, która wciąż nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Kiedy weszli do gabinetu, szeroki uśmiech pojawił się na jego zmęczonej twarzy. Podszedł do suczki, która oddychała powoli. Oczy miała zamknięte, a w prawej łapce wbity miała wenflon.
      - Była walka, nie ukrywam – zaczął, przecierając pot z czoła. – Suce nic nie będzie, ale musi się zregenerować. Nie powinna mieć kontaktu z małymi przynajmniej do jutrzejszego wieczora, dlatego musicie je karmić. Co dwie, trzy godziny, a następnie wymasujcie im porządnie brzuszki, co nie będą miały wzdęć.
      Podszedł do kąta, a na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech.
      - Problem macie taki, że z dwójki szczeniaków zrobiła się trójka. – Spojrzał badawczym wzrokiem na Jerome i uniósł brwi. – Choć, nie ukrywam, tą małą zabrałbym ze sobą. Jest trochę niedotleniona, bardzo słabo oddycha. Będzie z nią ciężko, jednak myślę, że powinna się z tego wykaraskać. Jest silna.
      Przeniósł wzrok na ladę obok siebie, gdzie leżała mała suczka, która ledwo oddychała. Stanley był z siebie dumny. Nie dość, że uratował suczkę, która była zmuszona do zdecydowanie dłuższego porodu, aniżeli powinna; w warunkach, w których prawdopodobnie nie powinna się nigdy znaleźć, to jeszcze niemowlę, które było zaklinowane w kanale rodczym przez kilkadziesiąt minut, a może i kilka godzin, oddychało słabo, aczkolwiek stabilnie.

      Stanley

      Usuń
  95. [Cześć, dziękuję za przywitanie! :) Chciałabym zapuścić tu korzenie, ale mam brzydką tendencję do bycia nagle zawalaną przez obowiązki, ilekroć dołączę do jakiegoś bloga. :/ Oby bezrobocie dało mi więcej czasu!
    Bardzo mi miło, dziękuję! Chętnie zmierzę się z jakimś postem fabularnym. :) A przy okazji, dodatek został już uzupełniony!
    Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam!]

    Aileen Morrisey

    OdpowiedzUsuń
  96. [(Lubię tu bywać i zachwycać się Twoją kartą. :D)
    Aktualne bezrobocie nie jest takie złe, akurat musiałam przeorganizować całe życie, no i mam młodziutkiego zwierzaka na tymczasowym przechowaniu/wychowaniu, także może to i lepiej. :D Ach, w takim razie postaram się nie zawieść i stworzyć jakąś notkę!
    Owszem, podobno tak jest, ale ja jestem królową chaosu, niestety. :D]

    Aileen Morissey

    OdpowiedzUsuń
  97. — Wiesz, gdybyś potrzebował pomocy przy remoncie, daj znać — powiedział pół żartem, pół serio. Nie miałby absolutnie nic przeciwko temu, aby pomóc. Lubił zajęcia fizyczne, musiał mieć zajęte ręce, aby nie zwariować, ale z kolei oboje zdawali sobie sprawę z tego, że jego pomoc aktualnie nie mogłaby mieć miejsca. Zresztą, nawet, gdyby nie był zajęty to jak miałby się wepchać do Jerome i Jen na Barbados wiedząc, że ich wyjazd nie jest spowodowany wakacjami? Ale gdyby jednak jeszcze kiedyś jego pomocy potrzebował, a on faktycznie mógłby pozwolić sobie na to, aby spędzić jakiś czas poza Nowym Jorkiem to wcale, a wcale nie pogardziłby takim wyjazdem na Barbados. Raz w życiu chyba człowiek mógł pozwolić sobie na wakacje, prawda? A taki wyjazd z pewnością byłby ciekawą przygodą. Nawet jeśli nieszczególnie wiele było na miejscu do zwiedzania, to dla Ethana to byłoby zupełnie nowe otoczenie, które koniecznie chciałby odkryć. — Jestem pewien, że dasz sobie z tym radę — stwierdził i posłał uśmiech w stronę przyjaciela.
    Czekał już z niecierpliwością, aż będzie mógł się dobrać do przygotowanego pstrąga. Zdecydowanie nie było nic lepszego niż własnoręcznie złowiona i przygotowana ryba. Domyślał się, że niektórzy mogliby się krzywo patrzeć na to, jak sami zajmowali się przygotowaniem ryby do tego, aby była gotowa do posiłku. Prawdę mówiąc Ethan zdążył się już całkiem odzwyczaić od przygotowywania ryby od samego początku. Wygodniej było w końcu o wiele bardziej kupić gotową rybę w mieście niż trudzić się z łuskami, patroszeniem i babraniem z wnętrznościami, które potrafiły narobić dużego bałaganu. No i unikał zapachu, który na szczęście teraz już im nie towarzyszył. Albo po prostu zdążyli się już do niego przyzwyczaić i żaden nie zwracał uwagi.
    — Tak. Dużo tego, badania, testy i wtedy zobaczymy. O wiele łatwiej było mi się te… dwanaście lat temu zaciągnąć w Chetwynd — odpowiedział musząc zrobić krótką przerwę na to, aby policzyć, ile lat minęło. I dwanaście brzmiało, jak naprawdę wiele. Pomyśleć, że ponad dekadę temu wszystko było po prostu łatwiejsze, nie zmagali się z problemami, które mieli teraz i świat może dla Ethana kończył się na Chetwynd, bo nie planował z niego wyjeżdżać w tamtym czasie, ale wydawało mu się, że stoi przed nim z szeroko otwartymi ramionami i jest w stanie zrobić wszystko. — Ale mam nadzieję, że nie będzie żadnych przeciwskazań i nie usłyszę, że jestem za stary — zażartował.
    Zatarł ręce słysząc o nakładaniu pstrągów. Pięknie się przypiekły, wręcz wołały o to, aby je w końcu nałożyć. Rozsiadł się ze swoją porcją wygodnie na miejscu, które zajmował przed chwilą i zanim zabrał się za jedzenie ryby jeszcze raz upił łyk piwa, zauważając, że nie ma już tam szczególnie wiele.
    — Wyglądasz komicznie — zaśmiał się ciesząc z tego, że nie był tak łapczywy, jak Jerome. Istniało jednak prawdopodobieństwo, że gdyby nie to, że chciał się jeszcze napić to teraz obaj mogliby wachlować się z szeroko otwartymi ustami i marudzić o poparzeniu. Ethan ostrożnie wziął do ust kawałek ryby od razu niemal się nad nim roztapiając. — Mm, jakie to dobre — westchnął uśmiechając się przy tym do swojej porcji. Już dawno nie jadł niczego tak dobrego.
    — Żadna ryba z restauracji nie może się z tobą równać.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  98. — Najlepsza firma w Nowym Jorku! I w dodatku taka niedroga… Zakładam też, że cholernie skromna — zaśmiała się. Jerome od początku wzbudził w niej sympatię i miała też problemu z tym, żeby zachowywać się przy nim swobodnie. Raz, że pomógł jej ostatnim razem, kiedy pomyliła drzwi i okazał jej zrozumienie, a dwa, że bez wahania zgodził się przybyć tylko po to, żeby skontrolować stan zawiasów kuchennych szafek i w razie potrzeby je podkręcić. Zoey, wbrew pozorom, niewielu dobrych ludzi mogła spotkać na swojej drodze. Oczywistym było, że nie każdy życzył jej źle, ale odnosiła wrażenie, że spora część Nowojorczyków po prostu żyła przede wszystkim swoim życiem, nie bacząc na innych, w końcu nie bez powodu wszędzie mówiło się o społecznej znieczulicy. Fakt faktem, Carter mogła przecież poprosić albo swojego brata, albo ojca, ale nie chciała wykorzystywać ich nadto. Już dość zrzucała im na barki, będąc balastem, który dzielnie nosili przez wiele lat, nie próbując się nawet od niej uwolnić. A skoro teraz mogła przy okazji rozwinąć świeżo nawiązaną znajomość, to czemu miałaby nie skorzystać.
    — Proszę czuć się jak u siebie w takim razie — odpowiedziała na jego uwagę dotyczącą roślinności. — Kwiaty to jedyne żywe istnienia, które potrafią przeżyć przy mnie bez szwanku, a nawet bujnie rozkwitają — zauważyła ze śmiechem, ale wiadomo, że w każdym żarcie tkwiła odrobina prawdy, jednak Zoey nie miała zamiaru utwierdzać Marshalla w przekonaniu, że jest toksyczna i autodestruktywna. To nie była pora ani miejsce na takie manewry.
    — Myślę, że to zasługa tej silnej więzi pomiędzy nami, już wczoraj wysyłałam mentalne sygnały, żebyś wsiadł w żółty samochodzik, bo możesz nie wrócić do mieszkania w formie… — odparła z uśmiechem i zaczęła manewrować przy szafkach, jednocześnie robiąc zręczne uniki przed Jeromem, żeby nadto mu nie przeszkadzać podczas wstępnej obdukcji mebli. Wyciągnęła dwie wysokie i szerokie szklanki, z zamrażalki wydobyła lód, który szybciutko pokruszyła w ręcznej kruszarce. W niespełna dziesięć minut stały na blacie proste drinki na bazie rumu. Nie miały niestety ani kolorów słomek, ani parasolek, ani owocków do ozdoby, liczyły się jednak walory smakowe, które w przypadku tych alkoholowych napojów były zdecydowanie korzystne.
    — Jak wizyta? — spytała, podając mu jedną ze szklanek, aby napił się jeszcze przed przystąpieniem do prac. A potem lekko potrząsnęła głową. — Nie jest łatwo… Nie zajmuję się tym na co dzień i gdybym mogła, to zabrałabym dzieciaki z takich rodzin, ale z drugiej strony… Czy w ośrodkach lub w rodzinach zastępczych będzie im lepiej? Ale też ciężko o obliczalność osób, które nadużywają alkoholu… — dodała jeszcze na koniec, próbując dać mu do zrozumienia, że któreś z jego sąsiadów miało problem. Problem, który dotyczył też jej i doskonale wiedziała, że wcale niełatwo jest się do niego przyznać i z nim pogodzić. Nie mogła nic więcej powiedzieć, bo takie postępowania objętę były pewną tajemnicą zawodową, ale Jerome już i tak sporo wiedział, ponadto mógł obserwować i wyciągać własne wnioski. A ona zawsze mogła je przypadkiem potwierdzić bądź obalić.


    [Ale nie tak śliczną jak Twoja! :D]

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  99. Pomachała mu na odchodne, a także delikatnie się uśmiechnęła. Cóż wolontariat w schronisku to coś, co wydawało jej się idealnym spędzeniem wolnego czasu. Nie lubiła siedzieć w domu, a tak wyszłaby do ludzi, może odrobinę się otworzyła, a przy okazji zrobiłaby coś dobrego.
    Wieczorem zdecydowała, że mimo wszystko pojedzie sama, wolała nie ryzykować wsiadając do auta z obcym jej mężczyzną. Fakt, nie wyglądał na jakiegoś bandziora, wydawał się pogodny i miły, jednak miała już doświadczenie z takimi. To ich bała się najbardziej. Thomas był dla niej idealny, przynajmniej na początku tak to się wydawało. Swoją dobrocią i delikatnością, skutecznie odwracał jej uwagę, aż w końcu całkowicie od siebie uniezależnił, co ostatecznie doprowadziło do początku jej koszmaru. Teraz była ostrożna i nie chciała ufać ludziom zbyt łatwo, ani pakować się w możliwie niebezpieczne sytuacje.
    wstała dość wcześnie rano, zdecydowanie wcześniej niż powinna, ale chciała pomóc w przygotowaniu wszystkiego na takie wydarzenie w schronisku. Każda ręka do pracy się przyda, a jej nie odstraszała żadna praca, więc postanowiła zjawić się tam wcześniej, uprzedzając o tym w sms. Właściwie dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nawet nie zna imienia tego mężczyzny, który jej to zaproponował lub zapomniała, co wydawało się jej mało prawdopodobne, aczkolwiek możliwe.
    Po drodze postanowiła wskoczyć jeszcze do sklepu z dużą torbą kupując dwie paczki suchej karmy oraz kilka mokrej, mając nadzieję, że to się przyda. Wzięła też stary koc z domu, choć to niewiele, ale niestety z pensji w kawiarni nie mogła za bardzo szaleć, choć i tak miała zamiar zostawić tam trochę drobnych na bieżące wydatki.
    Droga naprawdę była skomplikowana, ciężka też przez torbę na jej ramieniu, jednak w końcu udało jej się dotrzeć do celu. Cóż, nie było może najwcześniej na świecie, jednak nadal sądziła, że mogła się na coś przydać i pomóc w przygotowaniach.
    Podeszła powoli do bramki i zaczęła się rozglądać, aż w końcu zauważyła mężczyznę z kawiarni, więc wyciągnęła rękę, machając mu delikatnie.
    - Hej! Miałam być wcześniej, ale ten dojazd tutaj jest naprawdę kłopotliwy - powiedziała z uśmiechem, przepraszającym tonem, mając nadzieję, że nie przeszkodziła mu w niczym ważnym. - Wzięłam kilka rzeczy - dodała po chwili, gdy zjawił się bliżej, wskazując na torbę.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  100. [Cześć! Ojej, ale super. :D Wpadło mi coś do głowy, ale coby nie zdradzić na forum za wiele o Chiarze, może rozpiszę się na mailu? :)
    lisieckainthebox@gmail.com]

    Chiara Morello

    OdpowiedzUsuń
  101. [Za tak sformułowaną propozycję macie od nas +1000 do fajności i nie ma wyjścia, musimy razem z Reyes nagrodzić was wątkiem <3 Co prawda jeszcze nie mam sprecyzowanego pomysłu, ale wydaje mi się, że wspólnymi siłami uda nam się coś wymyślić. Zastanawiałam się, czy jest jakiś sposób, żeby połączyć ich jakimś powiązaniem, jednak wydaje mi się, że może być trudno, chyba że poprzez jednego z przyjaciół Reyes, który zginął w wypadku, na zasadzie znajomy znajomego. Myślałam też nad tym, że w muzeum, w którym pracuje Reyes, nagle mogłaby pęknąć rura i chociaż nie sądzę, żeby firma Jerome'a była wzywana do takiego wydarzenia to może akurat byłby w pobliżu i rzucił się do pomocy, podczas gdy sama Reyes panikowałaby i lamentowała nad losem drogocennych arcydzieł, a wiadomo, że później do ochłonięcia przydałby się dobry alkohol :D Ewentualnie zahaczyłabym jakoś o ukulele, co prawda nie wiem, jak zapatruje się na to sam Jerome, ale może miałby jakąś miejscówkę, w której często by sobie przygrywał, a Reyes idąc do pracy zawsze zatrzymywałaby się na chwilę, żeby go posłuchać, może nawet kiedyś jego gra porwałaby ją do tańca, aż tutaj nagle koncerty się kończą. Normalnie Reyes by się tym nie przejęła, ale to mogło dla niej dużo znaczyć, zwłaszcza gdy była w depresji po wypadku, starała się dopiero podnieść, a gra Jerome'a to byłby taki dla niej bardzo miły akcent, który rozjaśniałby jej dzień, więc chciałaby go odnaleźć. Wstawiłaby do sieci zabawne ogłoszenie w stylu przypominający niedźwiedzia grizzly muzyk grający na ukulele, żeby go odnaleźć, ogłoszenie went viral, więc gdyby Jerome wrócił na swoje stałe miejsce i zgromadził dużą widownię, nie wiedziałby o co chodzi, dopóki ktoś nie pokazałby mu tej wiadomości, mógłby skojarzyć, jak wyglądała kobieta, która to napisała i jakoś to dalej się potoczy ;) Mów śmiało, co sądzisz o tych pomysłach i czy chciałabyś coś zmienić, ja jestem otwarta na wszystko :D]

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  102. Stała nieco w tyle, obserwując uważnie policjantów i przysłuchując się ich rozmowie. Miała ochotę roześmiać się drwiąco, ale wiedziała, że to w żaden sposób nie polepszyłoby jej i Jerome’a sytuacji. Dlatego zacisnęła tylko wargi w cienką linię i niezauważalnie pokręciła głową, słysząc kolejne absurdy padające z ust policjantów.
    Po ich stwierdzeniu, nie pozostawało tak naprawdę nic więcej do zrobienia, jak powrót do samochodu i zajęcie odpowiedniego miejsca. Dlatego skinęła głową na wyspiarza i pokierowała się do drzwi kierowcy. Skoro tak bardzo musieli sprawdzić, co się stanie z kozłem i, czy to na pewno jego legalne… Proszę bardzo. Elle nie zamierzała się z nimi kłócić. Poza tym, wymiana zdań z nimi nie miała sensu. Bob i Frank byli pewni swojej racji. Morrison wiedziała, że nikt im nie przegada. No, może gdyby trafili na kogoś wyższego szczeblem w cywilu, wówczas zachowywaliby się w odpowiedni sposób, zajmując się tym, co faktycznie wymagało zainteresowania policji.
    — Idioci — wysyczała cicho, zaciskając zęby. Oczywiście, że była zdenerwowana. Zaciśnięte palce na kierownicy mogły o tym świadczyć i nierówny oddech. Dlatego też nie ruszyła od razu. Wzięła kilka głębszych oddechów i przez chwilę wpatrywała się niewidzącym wzrokiem przed siebie, jakby musiała uporządkować myśli w głowie. — Zamiast zajmować się czymś pożytecznym, tracą czas na jazdę na gospodarstwo, po prostu kretyni. Jestem pewna, że mogliby w tym czasie naprawdę komuś pomóc. Kozioł nie potrzebuje ich nadzoru — dodała jeszcze, decydując się w końcu na ponowne odpalenie samochodu i powolne ruszenie na przód, zgodnie ze wskazaną przez nawigację drogą.
    Co jakiś czas zerkała w lusterko, upewniając się, że policjanci wciąż za nimi jechali. Podejrzewała, że byli niesłychanie dumni ze swojego pomysłu i tak świetnego rozwiązania.
    Nie wspominając już o krytyce na temat takiego, a nie innego prezentu. Jakby to był jego interes, kto, o czym marzy. Funkcjonariusz niby nie powiedział niczego bardzo złego, ale Elle i tak poczuła się urażona.
    Elle nie odzywała się przez pozostałą drogę. Pogrążona we własnych myślach, próbowała się ciągle uspokajać, bo wspomnienia sprawiały, że poziom stresu w jej organizmie ciągle się podnosił. Marshall mógł zauważyć, że ciągle mocno zaciskała szczękę, zerkała ciągle w lusterko. Kierownicę ściskała tak mocno, że knykcie jej, aż pobielały.
    Nie mogła na to za wiele poradzić. To nie tak, że miała coś przeciwko policjantom. Po prostu wspomnienia z nimi nie należały do najprzyjemniejszych, a fakt, że postanowili zająć się tak błahym problemem jak koza, sprawiał, że miała ochotę powiedzieć im kilka ostrych komentarzy. Powstrzymywała się jednak, świadoma, że konsekwencje mogłyby być różne.
    — Mam nadzieję, że ten gospodarz się na nas nie wkurzy za taki ogon — westchnęła, kiedy znaleźli się u celu. Nie była pewna, czy Jerome wspominał, jak mężczyzna miał na imię. Naprawdę liczyła tylko na to, że nie będzie na nich zły. Gdyby mogli, przecież nie przyjechaliby w eskorcie radiowozu. — Tak chyba jest wszędzie. Policja zawsze szuka problemów tak, gdzie ich nie ma. Z kolei, gdy przychodzi, co do czego, to albo nikogo nie ma, albo nie potrafią się skupić na zadaniu — wiedziała, że rzuca ogólnikami i nie powinna wrzucać wszystkich do jednego worka, ale w tej chwili nie myślała o tym, że ktoś mógłby poczuć się urażony lub skrzywdzony jej słowami.

    Elka

    OdpowiedzUsuń
  103. Chyba naprawdę wyszło im to dobrze, skoro wszyscy byli teraz dosłownie wyczerpani po tych atrakcjach. Alanya po tej krótkiej scenie była wyczerpana. Marzyła o karierze aktorki, które na planie spędzają wiele godzin, a po chwili tutaj była już padnięta. Co prawda aktorzy z prawdziwego zdarzenia mieli w końcu o wiele lepsze warunki i nie nagrywali w nagrzanym garażu, a nawet jeśli, to z każdej strony atakowała ich klimatyzacja pozwalająca nie rozpuścić się podczas scen. Nie mieli i tak najgorzej, zawsze mogli trafić na jakieś gorsze miejsce, a te było w zasadzie przyzwoite. Jak na grupę studentów, którzy pewnie nie mieli ogromnych możliwości, Lynie była pod wrażeniem, ile udało im ogarnąć.
    Schłodzone piwo było teraz ogromną ulgą. Co prawda wolałaby raczej wino, ale nie zamierzała narzekać, bo i tak była zadowolona z tego co dostała. Przede wszystkim chwila odpoczynku naprawdę dobrze wszystkim zrobi. Po wymianie zdań między Jeromem, a Fifim okazało się, że to już na dobre koniec ich przygody na dziś z nagrywaniem. Trochę żałowała, bo już zdążyła się wkręcić w swoją nową rolę, ale i cieszyła. Jak na pierwszy raz i tak ogarnęli całkiem sporo i powinni być z siebie dumni. Jeszcze dla pełnego zadowolenia dobrze by było, gdyby to co udało im się nagrać nadawało się do wykorzystania. Pewnie nikt nie miałby nic przeciwko temu, aby nagrywać jeszcze raz, ale jednak o wiele milej byłoby, gdyby nie musieli tego powtarzać po kilka razy.
    — Dajcie mi chwilkę, muszę zerknąć w kalendarz — powiedziała podnosząc się, aby z torebki wyciągnąć telefon i po chwili wróciła na miejsce. Weszła w aplikację, w której miała zapisany swój grafik. Przeglądając loty na kolejny tydzień uśmiechnęła się pod nosem. — Mam dla was dobrą wiadomość. W przyszłym tygodniu mam jedynie parę lotów głównie po Stanach, dwa do Kanady więęęęc — przedłużyła ostatnie słowo przesuwając palcem po ekranie telefonu, aby zobaczyć dokładnie, kiedy będzie miała trochę wolnego czasu — więc, jeśli dacie wszyscy radę to w kolejną sobotę mogę się stawić na kolejnych nagraniach — odpowiedziała odkładając telefon — o ile nic się nie zmieni, ale raczej nie powinno — dodała. Wolała nie dostać w trakcie dnia telefonu, że powinna zjawić się na lotnisku. Była jednak dobrej myśli i sobotę będą mogli poświęcić na to, aby znów coś nagrać. To było z ich strony miłe, że tak chcieli się dostosować do niej. Choćby chciała nie mogła zmieniać swoich planów w pracy, ale ta nie zdawała się stawać im na przeszkodzie, więc wszyscy powinni być zadowoleni.
    Teraz i tak poza wpadaniem na nagrywania nie miała nic lepszego do robienia. Nie licząc wyjścia z psem na spacer, tak naprawdę więcej nic ciekawego się nie działo i w sumie nie było jej z tym źle. Przynajmniej miała spokój od różnych niepokojących wydarzeń, tych nikt nigdy przecież nie chciał mieć.
    — Chyba słyszę pizzę!
    Nawet nie była pewna kto to krzyknął, ale faktycznie po kilku minutach Harry – to chyba był Harry – pojawił się z pudełkami z pizzą oraz z siatką napojów w dłoni. Zapach aż zachęcał do tego, aby sięgnąć po kawałek, a Lynie nie trzeba było powtarzać dwa razy, aby zachęcić do jedzenia.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  104. Może nie całkowicie, ale rozumiał o co chodzi Jerome’owi. Jeśli coś się działo i potrzebował ułożyć myśli nie mógł tak po prostu siedzieć. Świetnym przykładem był wyjazd do Wielkiego Jabłka, który może co prawda miał miejsce parę miesięcy po tym, jak mu się wszystko rozsypało w życiu, to jednak dopiero opuszczenie rodzinnego Chetwynd pomogło mu poukładać wszystkie myśli i mógł zacząć w końcu oddychać pełną piersią. Zmiany były dobre. Może nie każdy je lubił, ale każdy raz na jakiś czas potrzebował spróbować czegoś innego, zmienić otoczenie, aby spojrzeć na otaczającą go rzeczywistość z innej strony. Czasami to pomagało, a czasem nie. On miał to szczęście, że oderwanie się od codzienności zawsze dawało mu więcej energii, mógł podejść bez emocji do pewnych spraw i po prostu było mu o wiele łatwiej. Nie mógł w tej kwestii mówić jednak za wszystkich, jednak miał nieodparte wrażenie, że między nim, a Jeromem jest dość sporo podobieństw i że właśnie to zajmowanie się różnymi rzeczami, aby poukładać prywatne sprawy było jednym z nich. Z tych znacznie przyjemniejszych rzeczy, właśnie odkryli, że oboje lubią łowić ryby i wychodzi im to całkiem nieźle.
    Zaśmiał się na jego przytyki i przewrócił oczami.
    — Oczywiście, że mnie nie zadowoli, jeszcze nie teraz — odparł — a ściągania kotów z drzew nie mogę się doczekać. I innych, absurdalnych rzeczy. — Ludzie potrafili wzywać staż pod różnymi pretekstami. Lepiej było jednak zadzwonić po odpowiednie służby niż później mieć na głowę tragedię. Choć przy niektórych rzeczach naprawdę lepiej było się wstrzymać i nie marnować czasu, który można było poświęcić na faktyczną pomóc komuś. — Oj, przepraszam. Wybrać numer alarmowy? — zaśmiał się ponownie. Nawet nie próbował brzmieć poważnie.
    Uśmiechnął się do niego z wdzięcznością, gdy podał mu schłodzone piwo. Tego zdecydowanie dziś im było trzeba. Zasłużyli sobie po walczeniu na wodzie o ich kolację, którą teraz z rozkoszą się delektowali. Jeszcze miał trochę napoju w pierwszej butelce, ale to i tak zaraz miał opróżnić.
    — Jakby ci nie przeszkadzało i zjadłbyś w środku, byłbym wdzięczny — odpowiedział żartobliwym tonem. Dobry humor go nie opuszczał, przykleił się w zasadzie do niego jak rzep do psiego ogona i naprawdę był z tego powodu zadowolony. Zwłaszcza, że już od dawna tak po prostu nie czuł się zrelaksowany, jak teraz. Dobre jedzenie, schłodzone piwo i nawet listopadowa pogoda nie potrafiła sprawić, że jego nastrój choć trochę się pogorszy. — Jeśli nie rozumiesz miłości między mężczyzną, a jego pstrągiem to nie wiem, czy możemy się dalej przyjaźnić — stwierdził wkładając kawałek ryby, którą oczyścił z ości do ust i uśmiechnął się podczas przeżuwania.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  105. [Może uda wam się zamienić te punkty u Reyes na jej popisowe dania meksykańskiej kuchni, ale nie mogę niczego obiecywać :D
    Właśnie miałam przeczucie, że pomysł z ukulele najbardziej do ciebie przemówi, nie będę ukrywać, że sama dość mocno się do niego zapaliłam <3 Te chronologiczne ustawienia i matematyka zawsze przyprawiają mnie o ból głowy, ale może uda nam się przejść bezboleśnie przez cały proces. Reyes miała swój wypadek w październiku 2019 roku, planowałam, żeby mniej więcej trzy miesiące spędziła na oddziale w szpitalu, gdzie dochodziła do siebie, a kolejne trzy zajęła jej intensywna rehabilitacja, więc gdzieś tak w marcu 2020 roku zaczęła już wracać do życia i powoli do pracy. Mam nadzieję, że nie skomplikuje nam to za bardzo zamysłu.]

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  106. [Cieszę się, że mimo wszystko udało ci się znaleźć wyjście z sytuacji :D Podoba mi się pomysł z gonieniem króliczka! Co prawda sama Reyes będzie mniej zadowolona, kiedy się dowie, że jakimś cudem rozminęła się z mężczyzną grającym na ukulele, którego tak długo i uparcie szukała, ale myślę, że wtedy radość ze spotkania będzie jeszcze większa :D A jeśli będzie się to działo w tak szalonych okolicznościach jak właśnie pęknięta rura czy cokolwiek innego (może byliby świadkiem niefajnej sytuacji - kłótnia/kradzież/przepychanki - w restauracji czy na ulicy i oboje postanowiliby zareagować, co też mogłoby doprowadzić do szalonych konsekwencji albo pójść w coś bardziej pozytywnego, może jakiś spontaniczny flash mob w centrum miasta czy jakaś inna zabawa w dużym tłumie ludzi) to na początku Reyes mogłaby się nawet nie zorientować, że stoi przed nią znany jej uliczny grajek. Mogłaby to sobie uświadomić dopiero w momencie, w którym Jerome by zniknął, więc poszukiwania trwałyby dalej, ale tym razem przynajmniej znałaby jego imię :D Co o tym sądzisz?]

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  107. [Hahaha teraz będę odpisywała na nasz wątek tylko przy tym podkładzie muzycznym, idealnie pasuje do całej sytuacji :D
    Będę bardzo wdzięczna za zaczęcie <3]

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  108. Gdy mężczyzna pojawił się przy bramce, wpuszczając ją do środka, posłała mu szeroki uśmiech, od razu wchodząc do środka. Miała nadzieję, że naprawdę się tu przyda, nie będzie tylko zawadzać, a może przy okazji taki wypad pozwoli się jej zresetować, odetchnąć i nabrać dystansu do ostatnich nieprzyjemnych wydarzeń, które miały miejsce w jej życiu. Pomoc tym biednym zwierzakom może sprawi, że poczuje w końcu jakiś sens, że będzie mogła pomyśleć, że do końca jest przeciętnym człowiekiem, któremu życie mija w ciągłym strachu, chowaniu się przed przeszłością. Czasem gdy pozwalała swoim myślom odpłynąć zbyt daleko, odnosiła takie wrażenie, że tylko egzystuje. Ciągły strach, który paraliżował jej działania, skupiał myśli tylko na najgorszych scenariuszach, nie pozwalał się cieszyć pozorną wolnością. Nie zastanawiała się nigdy nad tym, co jej się udało. Zawsze czuła, że gdyby nie ktoś, to tak naprawdę dalej jej życie byłoby koszmarem. Bez pani Parker nie zrealizowałaby ucieczki, bez pomocy siostry starszej kobiety, nie miałaby gdzie mieszkać. Nawet uważała, że obecną pracę dostała tylko dzięki swojej buzi, a nie charyzmie czy odpowiedzialności, jaką się cechowała. Powoli, bardzo powoli zmieniała to myślenie. Jednak był to zaledwie mały krok na dalekiej i trudnej drodze akceptacji siebie, dążenia do samodzielności, a ostatecznie pewności siebie. Liczyła, że pomoc w schronisku jest dobrą okazją do zmiany postrzegania siebie, a przy okazji poczucie, że robiła coś dobrego zapełniało jej tworzącą się w środku pustkę.
    Kiwnęła głową i poszła za nim, choć torbę mogła ponieść sama. Nie była jednak konfliktowa, więc zamilkła, stwierdzając, że sprzeczka na taki temat nie była konieczna, a miło z jego strony, że zaoferował pomoc jej lekko bolącemu ramieniu.
    - Czegoś ciepłego, poranki są już nieźle chłodne - oznajmiła z delikatnym uśmiechem, rozglądając się po pomieszczeniu, by wrócić za chwilę spojrzeniem do mężczyzny. - Herbata będzie w porządku - dodała, by bardziej sprecyzować swoje upodobania. - Tak właściwie... chyba nigdy mi się nie przedstawiłeś - stwierdziła po chwili wpatrywania się w niego. Kojarzyła jego twarz, jaką kawę zazwyczaj bierze, rozmawiała z nim o pogodzie, o bieżących informacjach w trakcie przyrządzania zamówienia, jednak nigdy nie złożyło się tak, by poznała jego imię. Nie było ono konieczne, aż do dziś, gdy mieli razem pracować.
    - Och, prawię się zgubiłam, ale sytuacja opanowana, choć planowałam przyjść wcześniej, by pomóc tak ze wszystkim. Niestety, dwa autobusy mi odjechały, no i postanowiłam jeszcze coś przywieźć. - Kiwnęła na torbę. Przesunęła palcami po włosach, ściągając z nich gumkę, by za chwilę poprawić kucyk. - To, co trzeba zrobić? Możesz mi dać każde zadanie, szybko się uczę.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  109. Zaczynając pracę stewardessy umówienie się na konkretny dzień chwilami graniczyło z cudem. Plusem było to, że wtedy jeszcze nie miała liczniejszego grona znajomych, z którymi chciałaby spędzać czas, a były to raczej pojedyncze osoby poznane w pracy. Teraz co prawda wraz nie było łatwiej, jednak o wiele lżej się jej pracowało, gdy z wyprzedzeniem wiedziała o wszystkim i nic nagle nie zaskakiwało. Nie była to najłatwiejsza branża, wszystko w końcu zmieniało się w przeciągu jednej chwili; wystarczyło, że ktoś nie pojawiłby się na czas i trzeba było wszystkich postawić na nogi, ale przy odrobinie szczęścia nic takiego nie będzie miało miejsca, a brunetce raczej rzadko zdarzały się takie wezwania i wszystkie loty odbywały się według ustalonego planu.
    — No to mam nadzieję, że zobaczymy się w sobotę — powiedziała z uśmiechem i całkowicie szczerze. Bardzo spodobało się jej to odgrywanie scenek przed kamerą, była jednak przekonana, że w barze wyszło im to o wiele lepiej. Na to już za szczególnego wpływu nie mieli, ale skoro wszyscy dookoła byli zadowoleni z tego, w jaki sposób dzisiejsze nagrania poszły, to panna Ayers wcale nie zamierzała narzekać. Wręcz przeciwnie, mieli tak naprawdę co świętować. — Jak na razie, to jeden lot mi w tamte rejony zupełnie wystarczy — stwierdziła. Minął w zasadzie już prawie rok od tamtego wydarzenia i na całe szczęście nie odbiło się od niej to jakoś szczególnie mocno, kochała latać i kochała swoją pracę, a gdyby musiała z tego zrezygnować… Cóż, cieszyła się, że do tego nie doszło, a całe wydarzenie skończyło się szczęśliwie. Chyba mieli wtedy po prostu naprawdę dużo szczęścia.
    Pizza, jak zawsze, była świetną przekąską i prędko zniknęła. Nic zresztą dziwnego, było ich tu dość sporo, a każdy był w miarę głodny. Nawet jeśli głód nie dokuczał jakoś szczególnie mocno, to sam zapach strasznie kusił i zachęcał do spróbowania przynajmniej kawałka. Lynie udało się w siebie wcisnąć tylko dwa kawałki, czuła się już pełna. Były dość spore, a jak na nią to była zaskoczona, że najadła się tylko dwoma. Zwykle, gdy urządzała takie wieczory z niezdrowym żarciem potrafiła wcisnąć w siebie znacznie więcej. Upał przy okazji też robił swoje i odbierał chęci do jedzenia.
    — Taaak, też będę się zbierać — westchnęła ciężko. Po dobrym jedzeniu i w taką pogodę teraz należała się jej porządna drzemka. — Już chyba nawet pora, a mam jeszcze na dziś parę spraw — dodała. Pocieszała się tym, że nie miała nic poważnego do robienia i były to tylko zwykłe, domowe obowiązki, które dosięgały każdego. Czas spędzało się jej tutaj bardzo przyjemnie, ale na myśl o własnym mieszkaniu cisnął się jej uśmiech na twarz i nie mogła się doczekać aż znajdzie się u siebie.

    [Rozumiem, u mnie z odpisami ostatnio w kratkę. A jak masz pomysł jak przeskoczyć to śmiało. :D]
    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  110. Poinformowanie Samuela było bardzo dobrym posunięciem. To, że mężczyzna nie zamierzał uwierzyć w przedstawione przez Jerome’a informacje, to już inna sprawa. Sama Elle miała jednak poczucie, że zjawiając się u mężczyzny z tym wyjątkowym ogonem, nie zrobią mu nieprzyjemnej niespodzianki. Uśmiechnęła się delikatnie na słowa wyspiarza i lekko wzruszyła ramionami.
    — Ważne, że go uprzedziłeś — skomentowała, nie dodając nic więcej. Tak naprawdę w obecnej sytuacji naprawdę nie było nic więcej do powiedzenia. Villanelle przynajmniej czuła to w ten sposób i tego zamierzała się trzymać. — Byłoby miło, gdyby już po trudzeniu się dojazdem, jakoś pomogli temu przytułkowi — dodała po krótkiej chwili. Oderwała na chwilę spojrzenie od drogi, aby zerknąć na nawigację i upewnić się, że to właśnie w tym miejscu powinna skręcić, a następnie zaparkować. — Nie martwię się, to po prostu… Nie denerwuje cię to? Że przyczepili się nas, zamiast robić coś istotnego? No bez przesady, nie jesteśmy żadną organizacją przemycającą zwierzęta lub kto wie, co jeszcze — fuknęła nieco podirytowana. Szybko jednak się zmitygowała. — Przepraszam.
    Miała… Można powiedzieć, że miała sceptyczny stosunek do tych konkretnych służb. Za każdym razem, kiedy mogliby pomóc ich zwyczajnie nie było.
    Myślenie o tym, nie było teraz najlepszym pomysłem. Dlatego koncentrowała się na manewrach, a kiedy zatrzymała się, poczuła ulgę. Zwłaszcza w momencie, w którym oderwała dłonie od kierownicy i wyłączyła silnik samochodu. Niemalże, jakby w tym samym momencie z jej barków spadł ogromny ciężar, co było dziwne.
    Wysiadła z samochodu i w pierwszej kolejności wyciągnęła wózek Matty’ego*, a następnie rozłożyła go, zawiesiła torbę i dopiero podeszła do tylnych drzwi, aby wyciągnąć synka z fotelika i przełożyć go do wózka. Robiła to najostrożniej jak tylko potrafiła, bo chłopiec cały czas spał i liczyła trochę na to, że tak pozostanie, do czasu, aż sam się delikatnie rozbudzi.
    — Dzień dobry — przywitała się z mężczyzną z uśmiechem. Nie zdążyła za wiele powiedzieć, bo Bob i Frank wciąż toczyli się za nimi. Na twarzy Elle pojawił się natomiast przepraszający uśmiech. Marshall z pewnością zdążył już zauważyć, że Morrison nie lubiła sprawiać innym problemów. A teraz w dwójkę sprowadzili na gospodarstwo ciekawskich i ewidentnie znudzonych policjantów.
    Chwyciła rączkę córeczki i uśmiechnęła się do dziewczynki, która była dużo bardziej zainteresowana nowym miejscem niż dwójką nieproszonych towarzyszy. Na całe szczęście, bo znając ciekawość Thei, za chwilę mogłoby się posypać wiele najróżniejszych pytań.
    — Próbowaliśmy z kolegą, panom wytłumaczyć, że wszystko jest zgodne z prawem — brunetka wtrąciła się, kiedy policjanci zadawali kolejne pytania. Zdaniem Elle, zupełnie niepotrzebne. Oczywiście ugryzła się w język, aby przypadkiem nie powiedzieć na głos nic z tego, co faktycznie myślała na temat obecnej sytuacji. Zresztą, nie musiała się gryźć. Nie była tym typem osoby, który mówi wszystko, co myśli i nie boi się o nic wykłócać. Wręcz przeciwnie. Była cwana tylko w towarzystwie osób, którym ufała i wśród których dobrze się czuła. Inaczej chowała ogon pod siebie i bezpiecznie się wycofywała.
    — Mam tylko nadzieję, że nie będzie miał żadnych problemów — westchnęła jeszcze raz, a następnie pokiwała głową — pewnie, skoro już tu jesteśmy trzeba to wykorzystać — uśmiechnęła się, momentalnie zmieniając ton swojego głosu — idziemy zobaczyć zwierzątka — oznajmiła wesoło, kierując swoje słowa do dzieci.
    Thea wesoło pokiwała główką i gdyby nie była trzymana za rączkę z pewnością żywo by nimi wymachiwała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chcę głaskać — oznajmiła wysokim głosikiem, wolną rączką demonstrując, jak ostrożna i delikatna będzie przy głaskaniu żywych zwierząt — ajka ajka — dodała, powtarzając czynność dłonią.
      — Oczywiście kochanie, ale tylko te zwierzątka, które będzie można. Sama nie możesz wkładać rączek, rozumiesz? Nie wolno bez zgody — Elle schyliła głowę w dół, uważnie przyglądając się swojej córce i upewniając się, czy dziewczynka faktycznie zrozumiała polecenie i ostrzeżenie mamy.
      — Głaskać — uśmiechnęła się — będę głaskać! Wuja też? — Spytała, zaczepiając ręką nogawkę Jerome’a.
      — No… Wujek powiedz prawdę, o niczym innym nie marzysz, jak głaskanie zwierzątek, prawda? — Elle uniosła brew, spoglądając wyczekująco na mężczyznę, aż odpowie.
      Cały czas pchając wózek ze śpiącym chłopcem. Zmarszczyła jednak w pewnym momencie brwi i zwolniła odrobinę kroku, rozglądając się dookoła.
      — Myślisz, że nie będzie problemu z wózkiem? Na pewno możemy z nim wejść do zwierząt?

      *bo ja nie pamiętam czy ten wózek był spakowany, czy nie był :D
      Villanelle

      Usuń
  111. To był naprawdę dobrze spędzony czas. Ethan potrzebował takiego oderwania się od świata, od różnych problemów i zwykłego odpoczynku, którego nie zyskałby w Nowym Jorku. Miasto było ciągle głośne, zatłoczone. Tutaj miał prawdziwy spokój, którego mu szczerze brakowało. Nie myślał jednak o powrocie, przed nimi był w końcu jeszcze wieczór, później następny dzień. Mieli to szczęście, że zrywać się nie musieli. W końcu nikt im granic do Wielkiego Jabłka nie zamknie, jeśli wyjadą stąd popołudniu. Żadnemu też nie chciałoby się zrywać z samego rana, nie było większego sensu. Po dwóch pstrągach dobrze było też odpocząć. Spanie w tym miejscu okazało się być niezwykle przyjemne, dawno nie miał wokół siebie już takiej ciszy, jak ta, która otaczała ich, gdy już wrócili do środka, zawinęli się pod kołdrami. Listopadowa pogoda nie rozpieszczała, dzięki czemu lepiej się spało. Ten chłód był o wiele lepszy niż gdyby gotowali się tu żywcem przez wysokie temperatury i nie mogli z gorąca zasnąć. Spało mu się zbyt dobrze, aby przebudzić się chwilę po Jeromie. Podświadomie czuł, że powinien już się budzić, ale to dopiero dźwięk zamykanych drzwi go na dobre przebudził. Z początku leżał przez chwilę. Zbierał myśli i siły do tego, aby wstać i zacząć się ogarniać. Najchętniej przeleżałby tutaj jeszcze parę następnych godzin, bo wcale nie miał ochoty wstawać i wracać. Podniósł się jednak w końcu. Skoro mieli tu jeszcze spędzić trochę czasu, szczerze szkoda było marnować go na leżenie w łóżku.
    Powietrze było rześkie, chłodne. Ethan był znacznie większym fanem jesieni niż upalnego lata. Czuł się bardziej żywy, gdy było na zewnątrz znacznie chłodniej. Sprawką tego były z pewnością lata spędzone w Kanadzie, która pogodą nie rozpieszczała za szczególnie. Nowy Jork miewał swoje humorki, jeśli chodziło o pogodę. Odstawił butelkę z wodą na ten sam niewielki stolik, na którym wczoraj stawiali talerze i w tym samym momencie zobaczył Jerome. I to z pewnością niesiona przez niego taca była powodem uśmiechu na twarzy Kanadyjczyka.
    — Obawiam się, że jeśli wracasz ze śniadaniami to wcale cię nie oddam Jennifer — zaśmiał się. O, jak bardzo byłoby miło budzić się przy gotowych śniadaniach. Na samą myśl o ich wczorajszym śniadaniu ciekła mu ślinka, było genialne, a tu proszę – mieli mieć powtórkę z rozrywki. Czy dzień mógł się zacząć lepiej? Zagarnął jednak butelkę, aby zrobić miejsce na ich śniadanie. Tę odstawił pod stolik, wiedząc, że będzie o niej pamiętał.
    Zjedzenie śniadania na zewnątrz było o wiele lepszym rozwiązaniem niż siedzenie w stołówce wraz z innymi ludźmi. Mogli jeszcze nacieszyć się byciem wśród natury zanim znajdą się na drodze do betonowej dżungli.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  112. [A dziękuję bardzo za powitanie, a co! Zawsze miło jest przeczytać co nieco o swojej pisaninie, nie oszukujmy się. Mogę Cię uspokoić, że nie planuję zniszczyć mu życia, więc powinien czuć się względnie bezpiecznie. Wątku nie zaproponuję, bo jeżeli chodzi o męsko-męskie wątki to niestety muszę przyznać, że to nie jest moja mocna strona. Natomiast, gdybyś narzekała na nudę i byłoby Ci mało, to zawsze mogę zaproponować jeszcze Miniaczka, a co. :D]

    Theo z ekipką, a jak xD

    OdpowiedzUsuń
  113. [Dziękuję za zaczęcie! Nic się nie dzieje, warto było czekać <3 Mam teraz tylko nadzieję, że sprostam wyzwaniu!]

    Reyes nigdy nie przypuszczała, że nadejdzie taki okres w jej życiu, w którym znajdzie się w naprawdę mrocznym miejscu. Uważała, że miała dużo szczęścia – nie liczyło się to, że wychowywała się w niezwykle ciasnym mieszkanku w jednej z biedniejszych dzielnic Meksyku, skoro posiadała ciepłą, wspierającą się rodzinę, nie miało znaczenia, że musiała sobie odmawiać zwyczajnych dla nastolatków rozrywek, aby skupić się na nauce, skoro miała jasny cel i uparcie dążyła do jego realizacji, ignorowała rasistowskie komentarze i znaczące spojrzenia rzucane w jej kierunku, skupiając się na uczuciu spełnienia, jakie ją ogarniało, gdy trzymała w dłoni pędzel i prowadziła go raz łagodnymi, raz ostrymi ruchami po czystym płótnie. Cierpliwie i z promiennym uśmiechem znosiła przeciwności losu, przekuwając je z czasem na własną korzyść, a jeśli to jej się nie udawało, traktowała przeszkody jak lekcje, które sporo wnosiły do jej rzeczywistości. Nie spodziewała się, że nadejdzie moment, który ją złamie, odbierze jej światło, pogrążając ją w zupełnej ciemności. Wiele razy zastanawiała się, dlaczego właśnie ona przeżyła, podczas gdy wszyscy inni uczestniczący w wypadku samochodowym umarli. Chciała… chciała dołączyć do swojej siostry. Przez pierwszy miesiąc odmawiała wszystkiego, leżała tylko na łóżku, tępo wpatrując się w sufit i myślała tylko o tym, że chciałaby, aby wszystko się skończyło. Ból promieniujący z jej pogruchotanego ciała, zżerające ją poczucie winy, nawracające w nocy koszmary, które nie pozwalały jej zmrużyć oka, dopóki nie dostrzegała promieni słońca leniwie wspinającego się nad horyzont. Nie mogła jednak wiecznie uciekać przed rzeczywistością. Pierwsze kroki niepewnie stawiane na szpitalnym korytarzu, pierwszy śmiech nieśmiało zbierający w jej gardle, pierwsze łzy, gdy wreszcie pozwoliła sobie na żałobę. A później powrót do życia poza murami szpitala, który chronił ją przez wiele miesięcy przed ponurą codziennością, w której brakowało Cataliny. Reyes nie spodziewała się, że będzie w stanie odnaleźć coś, co znowu wniesie jaśniejsze kolory do jej życia, ale wtedy w pierwszy dzień jej powrotu do pracy usłyszała muzykę… Ukulele wyglądało wręcz śmiesznie w dużych dłoniach mężczyzny siedzącego na kocu na rogu ulicy, ale dźwięki wydobywające się spod jego palców były radosne i zaskakująco precyzyjne. Sprawiły, że… na chwilę zrobiło jej się lżej na skatowanej duszy. Jak urzeczona stała na poboczu, wpatrując się w nieznajomego swobodnie brzdękającego na instrumencie i poczuła, jak rozpala się w niej drobna iskierka, która była w niej nieobecna od czasu wypadku. Spóźniła się do pracy, stojąc wśród widowni aż do ostatniej nuty, jaką wygrał muzyk, jednak było warto.
    Słuchała go każdego dnia. Wreszcie zaczęła czegoś wyczekiwać, może nawet odczuwać ekscytację. Aż nagle muzyka ucichła, nie było więcej koncertów. Reyes nigdy nie miała szansy, aby podejść do mężczyzny, przedstawić się i powiedzieć mu, jak wiele jego występy dla niej znaczyły. Pod wpływem impulsu opublikowała ogłoszenie, które zyskały setki tysięcy polubień w platformach społecznościowych, jednak muzyk nie odpowiedział na jej słowa. Powoli traciła nadzieję, że kiedykolwiek go odnajdzie, ale nigdy o nim nie zapomniała. Miała wrażenie, jakby zaciągnęła wobec niego dług, bo pomógł jej stanąć na nogi, wydostać się z tej bezkresnej otchłani. Przywrócił jej nadzieję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reyes wracała właśnie od prywatnego kolekcjonera, z którym współpracowała od lat. Zgodził się wypożyczyć jedno ze swoich dzieł do planowanej przez niej wystawy, ale spotkanie się przedłużyło, kiedy wdali się w zażartą dyskusję na temat motywu przewodniego wypożyczanego obrazu. Była zmęczona i zirytowana, ponieważ jej lęk przed samochodami i publicznymi środkami transportu zmusił ją do niezwykle długiego spaceru, a przez roboty drogowe musiała jeszcze nadłożyć drogi. Planowała zajrzeć do muzeum, żeby skończyć papierkową robotę, kiedy do jej uszu dotarły znajome dźwięki ukulele. Coś ścisnęło ją w żołądku, gdy odwróciła się w stronę miejsca, gdzie zazwyczaj koncertował jej niedźwiedź grizzly, ale widok zasłaniała jej zgromadzona widownia. Niespokojnie przestępowała z nogi na nogę na przejściu, przeklinając w myślach czerwone światło. Ku jej przerażeniu, widownia zaczęła się rozchodzić, nigdzie nie widziała też znajomej twarzy grajka, który musiał zostać pochłonięty przez tłum wracających do domu po pracy nowojorczyków. Kiedy światło wreszcie zmieniło się na zielone, ruszyła truchtem, przepychając się między hordą przechodniów, ale po Niedźwiedziu nie został już nawet ślad.

      Reyes przez kilka kolejnych dni nie mogła przestać myśleć o tym, że gdyby tylko trochę się pospieszyła, gdyby nie zatrzymały jej roboty drogowe, a później światła na przejściu, wreszcie miałaby szansę wyrazić swoją wdzięczność. Czuła gorzki posmak rozczarowania na języku. Co jeśli mężczyzna więcej nie pojawi się na rogu ulicy, co jeśli to była jej jedyna szansa? Zniechęcona wróciła do zajadania się tacos na zapleczu. Zbliżała się powoli godzina zamknięcia i w muzeum pozostawało już niewiele zwiedzających, zwłaszcza że był to środek tygodnia. Ruszyła do kubła na śmieci, kiedy poczuła na nosie kroplę wody. Padało? Odwróciła się w kierunku okna, żeby sprawdzić pogodę i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że znajdowała się w środku budynku. Uniosła głowę i zaklęła, widząc szerzącą się, ciemną plamę po suficie. El Museo del Barrio znajdowało się tylko na pierwszym piętrze budynku, musiało dzielić resztę przestrzeni ze szkołą i innymi organizacjami. Ktoś musiał ich zalać! Reyes czuła, że zaczyna panikować, to były bezcenne dzieła sztuki! Szybko chwyciła za telefon i zaczęła obdzwaniać wyższe piętra, a później hydraulików i swojego szefa! Dios mio, co za tragiczny sposób na rozpoczęcie wieczoru.

      Reyes

      Usuń
  114. [Dziękuję bardzo za przemiły komentarz, a najbardziej za życzenia o rozciągniętej dobie, bo to coś, co z chęcią bym wykorzystała i czego potrzebuję, więc życzenia jak najbardziej trafione.

    Sama nie będę tak elokwentna i adekwatna, jak Ty, bo mnie narzuca się jako pierwsza myśl o tym, że masz śliczną, estetyczną KP. A dopiero potem zagłębiam się w jej treść... i wiesz co? Nie ma nic złego w wykładaniu kawy na ławę :P.]

    Virgil Svane

    OdpowiedzUsuń
  115. Spotkanie się w garażu sprawiało, że brunetka mogła oderwać się od dręczących ją myśli. Naprawdę dobrze bawiła się wśród studentów, którzy byli tak bardzo przejęci projektem i wykonaniem go dobrze. Cieszyła się, że mogła dołożyć swoją cegiełkę do ich sukcesu, bo choć nie sądziła, że wyjdzie z tego hit na miarę kina, to przede wszystkim dla niej liczył się fakt, że mogła pomóc i przy okazji świetnie spędziła przy tym czas. Ostatnio miewała nieco więcej wolnego, co prawda zbliżał się okres wakacyjny i wiedziała, że zaraz zacznie się częste latanie w odległe części świata. Ludzie w końcu zaczynali wakacje, ale póki co, korzystała z tych wolnych dni. Nawet nie zauważyła tak naprawdę, kiedy to wszystko było gotowe. Miała wrażenie, że siedzieli nad tym znacznie dłużej niż było planowane, ale jednocześnie nie odczuwała jakby zmęczenia odgrywaniem swojej roli. Coś czuła, że może jej tego nawet brakować w przyszłości, skoro sobót już nie będzie spędzać w przerobionym na studio garażu.
    I faktycznie było jej dziwnie, gdy już nie musiała jeździć w tamto miejsce. Jakby ktoś nagle odebrał jej coś stałego. Liczyła się już z początku z tym, że przecież w końcu skończą nagrywać. Nie było tego z kolei też jakoś bardzo wiele. Zabawa była przednia i to przede wszystkim atmosfery, która panowała podczas zdjęć, będzie jej brakować najbardziej. Była z lekka zaskoczona, gdy znalazła zaproszenie na zakończenie roku. Poczuła się bardzo mile wyróżniona. Swoją przygodę ze studiami porzuciła z początkiem drugiego roku, to po prostu nie było dla niej. Wolała pójść inną ścieżką niż większość jej znajomych. Ominęło ją więc rozdanie dyplomów i wiele studenckich doświadczeń, ale raczej nie żałowała, zyskała znacznie więcej po przyjeździe tutaj niż gdyby została w Paryżu i być może miałaby nudniejsze życie niż jej aktualne. Była równie podekscytowana tym wyjściem, co i Jerome. Wybrała ulubioną sukienkę i buty, te jak zawsze musiały być na wysokim obcasie i aby choć trochę błyszczeć tego dnia, wzięła te, które wyglądały, jakby ktoś obsypał je brokatem.
    — Nawet mi do głowy nie przyszło — odpowiedziała ze śmiechem. Szczerze, zaproszenie na zakończenie roku było ostatnim czego mogła się spodziewać. Chyba to oznaczało, że mieli większy wpływ na to, jak ostatnie miesiące studiów Fifiego się potoczyły. — I to na pokaz filmu, w którym występujemy. W końcu poczuję się, jak gwiazdy, które oglądają swoje filmy na premierach — powiedziała.
    Chłopak wydawał się być przejęty dzisiejszym wieczorem. Nie mogła mu się dziwić, to jednak był ważny wieczór. Lynie była podekscytowana, nie mogła się doczekać tego, co zobaczy na ekranie. Finałowego produktu żadne z nich nie widziało i ta niepewność co zrobili była ogromna.
    — Jesteśmy, jak dumni rodzice — zażartowała — tak prędko dorastają, a dopiero co przecież go poznaliśmy — westchnęła kręcąc głową na boki. Naprawdę miała wrażenie, jakby ich spotkanie w barze miało miejsce zaledwie parę dni temu, a nie kilkanaście tygodni.

    Alanya

    OdpowiedzUsuń
  116. [Cześć, dzień dobry!

    Dziękuję za powitanie, mam nadzieję, że również za awie tutaj na dłużej, poprzednio za bardzo zjadło mnie życie i praca, dlatego tak brzydko znikałam i się pojawiałam.
    Co do żony, to i owszem, Jadę stała się panią Russo :D
    Gdybyś miała chęć, zapraszam do siebie :)]

    Jade

    OdpowiedzUsuń
  117. [Cześć! Dziękuję za przywitanie oraz miłe słowa :) Twoja karta również jest bardzo piękna, bardzo przyjemna (to na pewno!), łatwo odnaleźć się we wszystkich informacjach. Dobrze, że jest tego dużo, Jerome przeszedł na blogu kawał historii z tego, co widzę. Mam nadzieję, że moja pod tym względem też będzie kiedyś przepełniona powiązaniami i notkami!
    Dziękuję też za życzenia! A gdyby jednak udało Wam się z Jerome znaleźć trochę czasu, a także i chęci by dopisały, to my z Grace zawsze jesteśmy chętne na wątek :) Dziękuję raz jeszcze!]

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  118. — Nie obraziłabym się na zaproszenie na ślub — zaśmiała się. Już i tak mieli różne przygody w ostatnim czasie, a zaproszenie na ślub wyglądałoby w porównaniu z ich przygodą z aktorstwem całkiem normalnie. I chyba żadne z nich by nie pogardziło wyjściem na wesele, z pewnością Fifi zrobiłby całkiem ciekawe z tego przedstawienie. Patrząc na to, jaką kolorową i pełną życia był postacią nie można byłoby się na takiej imprezie nudzić.
    Ludzi było naprawdę dużo. Zresztą, czego się spodziewać po zakończeniu roku. Ostatni raz, kiedy Alanya była na takim rozdaniu było, gdy ukończyła swój kurs i dostała od linii lotniczych skrzydła oficjalnie stając się jedną ze stewardess. Było całkiem podobnie, rodziny i przyjaciele, trochę wyglądało to jak właśnie rozdanie nagród. Poniekąd skrzydła mogła traktować jako nagrodę. Z tą różnicą, że w jej przypadku nie czekał tak naprawdę nikt, nie miała za czym płakać. Była w końcu w Nowym Jorku sama i wiedziała, że mama nie może rzucić wszystkiego na raz i przylecieć, choć pewnie, gdyby ją o to poprosiła nawet by nie mrugnęła, a Lynie wypatrywałaby jej ze sceny, na której gratulowano jej ukończenia kilkutygodniowego treningu. Trochę się teraz czuła właśnie, jak te kilka lat temu, chyba trzy, ale już sama nie była pewna, gdy wchodzili do przestronnej Sali. Była, cóż ogromna i znów pełna ludzi. Wydawało się, że wszyscy dokładnie wiedzą, w które miejsce mają iść, a tylko ona i Jerome wyglądali jak takie zagubione owieczki, które nie są ani trochę pewne co robić i gdyby nie prowadzący ich Fifi pewnie nie potrafiliby znaleźć drogi do miejsc, które były dla nich zarezerwowane.
    Przeszła między krzesełkami, żałując, że nie ma tu więcej miejsca między nimi, ale ostatecznie zajęła miejsce obok blondynki i odetchnęła z ulgą, gdy już siedziała.
    — Oczywiście, że to przedsmak Oscarów, jestem pewna, że jeszcze kilka lat i Fifi będzie odbierał statuetkę dla najlepszego producenta, a my mu będziemy machać ze stolika, który będziemy dzielić z Deppem i DiCaprio — zaśmiała się, ale ta wizja była bardzo kusząca i wcale, a wcale nie byłaby urażona, gdyby w przyszłości im Fifi załatwił taki wieczór, gdy już dostanie swoją nominację. Wiadomo, wszyscy sobie żartowali, ale byliby nieźle zdziwieni, gdyby w swoich skrzynkach znaleźli autentyczne zaproszenie na najważniejsze rozdanie nagród w świecie artystycznym.
    — Chyba musiało wyjść naprawdę świetnie, skoro tu jesteśmy — powiedziała, a w głosie Francuzki słychać było podekscytowanie. Chciała też zobaczyć, jak to wszystko wyszło. Nie byli w końcu świadomi efektu końcowego. Ale skoro film został doceniony tak bardzo, aby zostać tu pokazany to Lynie nie miała żadnych obaw. — Od początku się przez to czuję wyjątkowo, a jak z tobą Jerome? Zaczyna ci już powoli odbijać od naszego sukcesu? — zapytała ze śmiechem.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  119. Posłała mu lekki uśmiech na tą uwagę. Właściwie mogła się go zapytać szybciej o imię, na przykład gdy podawał jej numer telefonu czy uzgadniali jej przyjście do schroniska. Zdecydowanie wyszła z wprawy poznawania nowych osób i rozmów z nimi. Nawet mogłaby się pokusić, gdyby nie otwartość, a przede wszystkim upór pani Parker, ich początkowe spotkania pewnie mijałyby w milczeniu. Mimo starań starszej kobiety, wszelakich prób namawiania Nayi, by odważyła się w końcu poznać jakiś nowych znajomych, a nie zamykać się w czterech ścianach, panna Brown czuła, że to zaczyna ją nieco przerastać. Związek z Thomasem był chyba ostatecznym szczeblem, który zniszczył jej zaufanie do ludzi. Margaret po wyciągnięciu jej z z tego bogatego więzienia, spędziła sporo czasu, żeby młodsza się na nią otworzyła. Naya twierdziła, że kontakt z klientami czy współpracownikami z kawiarni jej wystarcza, gdzie rozmowy były zazwyczaj proste, opierające się na pracy, pogodzie, wiadomościach czy ewentualnych plotkach. Zbyt mocno bała się wychodzić do ludzi, a myśl, że mogłaby gdzieś ze swojej niewiedzy natrafić na pracownika Thomasa, który z chęcią wydałby mu ją za obietnice awansu. Choć z drugiej strony, Jerome nie wyglądał na pracownika korporacji, więc może powinna choć spróbować? Jak na osobę, która pracuje z ludźmi, była fatalna w kontaktach z nimi. Zwłaszcza gdy były to prawdziwe rozmowy, a nie uprzejma wymiana komplementów jak na bankietach, gdzie robiła za ozdóbkę swojego chłopaka.
    Podeszła do stolika, zaraz zajmując miejsce przy jednym z krzeseł. Wsypała sobie dwie łyżeczki cukru, mieszając go dokładnie, a gdy odłożyła łyżeczkę, od razu owinęła dłonie dookoła kubka, rozgrzewając je tym samym. Posłała mu wdzięczny uśmiech, by po chwili wziąć sporego łyka napoju, czując jak ten przyjemnie rozgrzewa ją od środka.
    - Jasne, że tak - odparła żwawo, a kąciki ust nadal trzymały się wysoko. Właściwie już się nie mogła doczekać. Uwielbiała zwierzaczki i cieszyła się, że może im pomóc. Zwłaszcza, gdy wspominała tego cudownego kundelka z ulicy, który przychodził do niej, spał z nią, kładł głowę na jej kolanach, chcąc pieszczot czy wciskając się pod stary koc, chcąc się nieco odgrzać. Miała wyrzuty sumienia, że wróciła po niego za późno. Może gdyby szybciej postanowiła cokolwiek zrobić, byłby jeszcze przy tym cholernym drzewie. Nie chciała myśleć ile niebezpieczeństw mogło go spotkać, a dla uspokojenia własnego sumienia, miała nadzieję, że znalazł kogoś, kto mógł ofiarować mu ciepły kąt.
    - To nawet będzie pomocne przy oprowadzaniu - stwierdziła. - Poczytam o nich i przynajmniej będę coś w stanie więcej im powiedzieć. Choć zapewne wszystkiego nie uda się zapamiętać, ale zawsze coś, prawda? - Zerknęła na niego, zaczesując niesforne kosmyki włosów za ucho. - Właściwie, jak zaczęła się twoja historia z tym miejscem? - zagadnęła, by nie siedzieć w krępującej ciszy. A to dobra okazja, by popracować nad swoimi umiejętnościami rozmowy, w końcu to pytanie niby neutralne, zahaczało nieco o prywatne sprawy, dlatego kobieta miała nadzieję, że w żaden sposób nie urazi swojego rozmówcy.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  120. Weekend spędzony poza miastem zawsze miał pozytywny wpływ na Ethana. Nowy Jork czasami bywał przytłaczający, a wyjechanie poza jego granice dawało szasnę na odetchnięcie świeżym powietrzem, na poczucie się po prostu lepiej i tak właśnie było w przypadku Cambera. Powrót, choć nieco melancholijny i spoglądał z tęsknotą w lusterko, gdy wyjeżdżali. Jednocześnie nie mógł też doczekać się powrotu do miasta. Przyzwyczaił się już bardzo do miasta i było mu wręcz dziwnie, gdy musiał przebywać poza jego granicami dłużej. To już tam toczyło się jego życie i był z tego bardzo zadowolony, że w końcu przekonał się na tyle do Wielkiego Jabłka, aby zacząć za nim tęsknić. Dość długo mu to zajęło. Od razu po powrocie Ethan zaczął też starać się o zmianę pracy, było dużo rzeczy, które musiał ogarnąć, ale nie był tym, który się łatwo poddawał. To wszystko trwało dość długo, a dopiero tak naprawdę po nowym roku zaczęło coś się zmieniać i nim się obejrzał, miał już przydzielony mundur, z którego był niezwykle dumny. Początki, jak wszędzie, były trudne. Wyprzedzało go to, że miał już doświadczenie i mniej więcej wiedział czego może się spodziewać, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo w końcu każdy dzień wyglądał zupełnie inaczej. Czas leciał nieubłagalnie do przodu, cieszył się, gdy Jerome wrócił, bo w końcu pojawił się ktoś, komu mógł się szczerze wygadać. Ufał Marshallowi chyba najbardziej ze wszystkich osób, które tutaj poznał i przy którejś z kolei okazji opowiedział mu o wyjeździe Daviny i tym, jak ich drogi ostatecznie się rozeszły. Takiego obrotu spraw nie spodziewał się raczej nikt, ale ostatecznie Ethan musiał się z tym pogodzić. Tak najwyraźniej po prostu musiało być. Jakby tego było mało, Chetwynd przyjechało do Nowego Jorku i nieźle mężczyźnie zamieszało w głowie. Nie był tak naprawdę do końca pewien, jak o tym powinien opowiedzieć. Wszystko wydarzyło się niemal w przeciągu kilku tygodni i mężczyzna był trochę tym wszystkim przytłoczony.
    Dość nagłe pojawienie się Loreny wprowadziło dużo zmian do jeg życia i jednocześnie utwierdziło go w przekonaniu, że nigdy tak naprawdę nie ruszył do przodu w pełni. Zawsze Chetwynd ciągnęło się za nim, jak zły cień za Piotrusiem Panem, a teraz wreszcie go znalazło i dość porządnie dało po twarzy mówiąc, że od miejsca, w którym się wychował nie ma ucieczki. To nie tylko Lorena, ale i jego brat, z którym wciąż próbował się skontaktować. Również po ostatnich wydarzeniach Ethan miał parę tygodni przymusowego wolnego. Spędził w szpitalu ledwo trzy dni, po tym, gdy spadło na niego na niego rusztowanie w fabryce i już prawie nie było widać niczego. Ostatnie zadrapania się zagoiły, zostało jedynie jedno nad lewą brwią. Bardziej jednak to wyglądało, jakby przypadkowo gdzieś się uderzył. Cieszył się na to spotkanie z Jeromem, dawno już nigdzie nie był i w końcu dobrze było udać się do ulubionej knajpy na najlepszego, jego zdaniem, steka w całym mieście. Pewnie, gdyby dobrze poszukali mogliby znaleźć i znacznie lepsze, ale chyba żaden z nich nie chciał zmieniać sprawdzonej miejscówki.
    Wyzwaniem okazało się znalezienie miejsce. Ludzi, jak na złość, było dużo. O wiele więcej niż zazwyczaj w tej części Nowego Jorku. Ethan już się przyzwyczaił do tego, że miasto było zawsze pełne i czasem było trudno o znalezienie dobrego miejsca parkingowego, ale teraz był szczerze zaskoczony tym, ile kręciło się tu osób. Szukał miejsca dobre piętnaście minut, w końcu znajdując puste miejsce i bezczelnie kradnąc je kierowcy z przodu, który w złości nie pominął pokazania mu środkowego palca. Już dość czasu spędził na szukaniu dobrego miejsca, kolejnych minut tu zmarnować na krążenie nie chciał.
    — Jakaś gwiazda się tu kręci, że tyle tu ludzi czy co? — zagadnął, gdy znalazł się w końcu obok Jerome, którego odnalazł po dłuższej chwili. Naprawdę było tu wiele ludzi, coś najwyraźniej musiało się dziać. — To co, idziemy do środka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tu jesteście! — Żaden nawet nie zdążył zareagować, kiedy dziewczyna, niższa od nich o przynajmniej dwie głowy przy nich stanęła, a swoimi różowymi włosami mocno rzucała się w oczy. — Tyle was szukałam. Szybko, nie mamy już czasu — powiedziała prędko i złapała ich za nadgarstki. Okazało się, że ma dość sporo siły, jak na tak drobną osobę. Nim się obejrzeli stali już przy rozstawionym stanowisku do makijażu, to chyba było takie stanowisko, a dziewczyna niemalże siłą ich posadziła na krzesełkach. — Co wy macie na sobie?! Eh, nie ważne. Nie ma czasu, dziewczyn szybko. Trzy minuty! Dwie i pięćdziesiąt dzie… o już sześć sekund zostało! Szybko!

      Ethan

      Usuń
  121. Tak w zasadzie to brunetka długo na żadnym weselu nie była i chętnie na jakieś by poszła. Parę ją ominęło, nie mogła w końcu brać wolnego za każdym razem, kiedy była jakaś okazja do świętowania. Wiedziała co ją czeka przy tej pracy, omijanie urodzin, świąt i innych, ważnych wydarzeń w życiu bliskich. Ostatnio jednak loty były jej całkiem przyjazne, nie miała na co narzekać, dość często nawet trafiały się jej wolne weekendy, które mogła przeznaczyć na co tylko chciała.
    — No wiesz, ja nie zdążyłam odebrać swojej szytej na miarę i zaprojektowanej tylko i wyłącznie dla mnie sukienki z Diora, więc spokojnie, wybaczam ci brak twojego szofera — zaśmiała się — ale następnym razem powiedz mu, aby przyjechał. W takich kieckach należy jeździć tylko w limuzynach — dodała nieco wyniosłym głosem, jakby faktycznie miała to na myśli. Łatwo jednak było się domyślić, że brunetka po prostu sobie żartuje i nawet ktoś stojący z boku, a raczej siedzący za nimi nie powinien mieć problemu z tym, aby odgadnąć, że nie mówi na poważnie.
    Chwilę później wszyscy już siedzieli razem. Lynie bardzo się cieszyła widząc znajome twarze, z którymi spędziła dość sporo czasu w ostatnich tygodniach i z którymi całkiem nieźle się dogadywała. W życiu nie pomyślałaby, że z grupą studentów może być tak zabawnie, a tu proszę – nie dość, że się im pomogli w ważnej sprawie to bawili się przy tym świetnie i naprawdę bardzo chętnie by to wszystko powtórzyła. Może następnym razem Fifi ich już zatrudni przy produkcji prawdziwego filmu, który wyląduje w kinach. Szczerze mu życzyła, aby mu się udało. Może i nie znała się na filmie, ale to co widziała jej wystarczyło, aby wiedzieć, że przed nim jest wiele możliwości.
    — Chyba sobie żartujesz? — spytała odwracając się lekko w stronę mężczyzny. Uniosła lekko brew zaskoczona, że robili coś razem, ale w żaden sposób nie urażona, bo to mogło oznaczać tylko tyle, że Fifi faktycznie miał jakiś pomysł na całą tę pokręconą historię. — Zapytałabym się co nagrywaliście, ale kurczę, nie chcę żadnych spoilerów, a jednocześnie będzie mnie to zżerać teraz od środka — mruknęła. W tej sytuacji ciężko było ją zadowolić, musiała oglądać w spokoju do momentu, w którym pokażą Jerome i jego scenę.
    Nie mogła się doczekać, aż się zacznie. Poprzedzająca ją przemowa była długa, trochę męcząca i ani trochę się nie dziwiła ziewającemu przyjacielowi, którego ziewnięcie sprawiło, że i Lynie musiała zrobić dokładnie to samo. Ziewanie było niczym choroba zakaźna, zrobił to jeden, a reszta za nim podążała i nie było, jak tego powstrzymać. W końcu jednak przemowa się skończyła, były jedynie jeszcze zapowiedzi filmów, które mają pokazać i mogli w końcu zacząć wyczekiwać tego, aż ich twarze pojawią się na dużym ekranie.
    — Nie wiem jak ty — szepnęła nachylając się do Jerome — ale ja się stresuję, jak nigdy.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  122. W takiej sytuacji, Elle bardzo zazdrościła swojemu przyjacielowi i nie miało to nic wspólnego ze zdrową zazdrością. Chciałaby umieć się nie denerwować. Prawdą było bowiem to, że Villanelle Morrison miała ogromne tendencje do czarnowidztwa i sprowadzania wszystkiego do najczarniejszych z możliwych scenariuszy.
    Nie zawsze tak wyglądało jej życie. Wszystko się zmieniło w momencie, w którym zdała sobie sprawę z tego, w jak beznadziejny sposób się zachowywała, a następnie ujrzała na teście ciążowym dwie kreski, świadczące o fakcie noszenia w sobie dziecka. Oczywiście nie było tak, że w jednej chwili jej ciało i umysł został opuszczony przez jakikolwiek optymizm. Kolejne sytuacje z życia młodej kobiety tylko uświadamiały ją w tym, że to wcale nie jest tak, że ona myśli negatywnie. Po prostu tak się działo i Elle nie umiała patrzeć w przyszłość z uśmiechem i przez różowe okulary. Od pewnego czasu powolutku to się zmieniało. To, co jednak zostało zakorzenione… Nie mogło zniknąć z dnia na dzień, a pesymistyczne nastawienie do życia nie odeszło w niepamięć. Zwyczajnie to tak nie działało.

    - Wiem, że nie zrobiliśmy niczego złego – powiedziała, marszcząc delikatnie nos. Mimo wszystko trzymała się tego, że Samuel może mieć zwyczajnie kłopoty. I to przez nich. Z drugiej strony miała świadomość, że nie byli w stanie, w żaden sposób przewidzieć takiej sytuacji. Nikt z nich nie modlił się przecież o kontrolę policyjną w drodze na gospodarstwo. – Nie spodziewałam się po prostu, że spełnienie marzeń może być problematyczne, a z drugiej strony można powiedzieć, że to naiwność. Wierzyć, że w moim przypadku cokolwiek może iść jak z płatka. – Sama również wzruszyła ramionami i spojrzała na wysokiego mężczyznę.
    - Przepraszam, zaczynam smęcić… Z drugiej strony powinieneś się stopniowo do tego przyzwyczajać – dodała, po krótkiej chwili zastanowienia. Przybrała na usta delikatny uśmiech i wzięła głęboki oddech. Wyprostowała się przy tym, a piersi zostały wypchnięte do przodu. Zupełnie tak, jakby przybraną postawą próbowała oderwać się od policjantów i tego, co miało miejsce jeszcze przed chwilą i miała rozpocząć zupełnie nowy etap. – Masz rację, Samuel z pewnością sobie z wszystkim poradzi… W końcu gdyby to było nielegalne, nie dałby ci tej kozy. Prawda?
    Słysząc zapewnienie mężczyzny, że wózek nie będzie problemem, Elle zacisnęła mocniej uchwyt i pchnęła pojazd synka, stawiając kolejne kroki na przód.
    - Nie, spokojnie poradzę sobie – odparła z uśmiechem, zrównując kroku z przyjacielem i córeczką. Dziewczynka była zachwycona wizytą w gospodarstwie. Gołym okiem było widać jej szeroki uśmiech i wesołe iskierki w oczach, które nabierały na sile, gdy tylko była mowa o głaskaniu zwierzątek.
    - Tak! – The zapiszczała wesoło, gdy znalazła się ze swoim wujkiem w zagrodzie, wśród króliczków – mam królicka – wysepleniła, wyciągając rączkę przed siebie i próbując przywołać zwierzaki – jest lózowy i ma długie uszy – wyjaśniła, mając na myśli swoją maskotkę. Pluszowy, różowy króliczek towarzyszył Thei od pierwszych dni jej życia. Elle kupiła go w ten sam dzień, w którym podjęła decyzję, że nie podda się zabiegowi aborcyjnemu. Maskotka wręcz ją prześladowała, a młoda dziewczyna miała wewnętrzne przeczucie, że to nie dzieje się bez powodu. Dlatego, gdy podjęła tak ważną decyzję, od razu udała się po tę konkretną przytulankę.
    - Oczywiście. Króliczki są magiczne, nie wiesz o tym? – Uśmiechnęła się, mrugając przy tym do Jerome’a. – Mimo wszystko, to koza jest spełnieniem moich marzeń. Chociaż kto wie, czy z królikiem nie było by mniej problemu. Jejku… Trochę się chyba boję powrotu do domu i konfrontacji na linii Izabela-Arthur – powiedziała, stopą blokując hamulec, aby wózek z Matthew nigdzie nie odjechał i sama zrobiła duży krok, unosząc wysoko nogę, aby dołączyć do wyspiarza i córeczki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykucnęła i uśmiechnęła się wesoło, gdy kilka z królików podeszło do niej, zaciekawionych nowymi zapachami i nową osobą w ich zagrodzie. Villanelle wyciągnęła dłoń i delikatnie pogłaskała jednego z nich, tego znajdującego się najbliżej. Miał grzywkę pomiędzy uszami i był w ładnym, rudawym kolorze z małą, białą plamką nad noskiem.
      - Ale one są mięciutkie – skomentowała z uśmiechem, nie odrywając ręki od mięciutkiego futerka – jak sobie pomyślę, co dzieje się z niektórymi z nich…

      Elle

      Usuń
  123. [Cześć! Dziękuję za przywitanie!
    Cóż, silne kobiety zawsze w jakiś sposób mnie inspirowały, więc i wyszła taka Gwen, która chce być silna, ale czasem zdarzają jej się słabe momenty — ale to chyba jest całkiem normalne i myślę, że dodaje jej to jeszcze więcej siły. :D
    Ja też mam nadzieję, że Gwen w końcu uda się spełnić swoje, tak właściwie, najważniejsze marzenie i że nie będzie ono okupione żadnym cierpieniem.
    Jeszcze raz bardzo dziękuję za przywitanie!]

    Gwendolyn Buffett

    OdpowiedzUsuń
  124. Zaśmiała się cicho na jego słowa. Cóż, obiekt nie wydawał się być malutki, zapewne był pełen nieszczęśników, którzy zostali porzuceni, zdradzeni, okazali się być niechcianą zabawką. Naya nigdy tego nie rozumiała. Jak można tak traktować nikomu winne zwierzę, które udomowiane, kompletnie nie radziło sobie samemu, więc wyrzucanie ich było niczym innym jak rzucenie na pewną śmierć. Sama miała sobie do zarzucenia coś podobnego i wyzuty sumienia dręczyły ją po dziś dzień. Jednak ilu z tych bezdusznych osób w ogóle wspominało swojego pupila? Sama nie miała wiele, nie mogła zrobić za dużo, ale urodziła się w niej nagle silna chęć pomocy tym biednym zwierzakom. Okazania im trochę miłości, której potrzebowały.
    - Ale dopuszczasz jakiś stopień pomyłki? - spytała z delikatnym uśmiechem. Zadanie było trudne, ale może choć imiona części zwierzaków uda się zapamiętać. To byłoby już coś. Zwłaszcza, że w środku czuła, że z chęcią przyszłaby tu jeszcze nie raz.
    Słuchała zaciekawiona jego historii. Uśmiechnęła się do niego na wieść o zaręczynach, ale zaraz potem skrzywiła się na wieść o cyrku. Kompletnie to nie mieściło jej się w głowie, że w tych czasach ludzi jeszcze bawi cierpienie innych. Większość może chodziła tam nieświadoma tego, co te biedne zwierzęta muszą przechodzić, zabierali tam swoje dzieci, które później robiły to ze swoimi. Beznadziejny krąg, z którego mało osób się uwalniało.
    - Niesamowite! - powiedziała pełna uznania. - Jakie są te słonie? W życiu żadnego nie widziałam, a pójście do zoo jakoś... nie jestem przekonana do tego - stwierdziła, biorąc łyka herbaty.
    - Kiedyś - zaczęła cicho, wahając się przez chwilę - masę czasu spędzałam w takim parku i tam często przychodził do mnie taki piesek, chyba jakiś kundelek - nie chciała przyznawać się do tego, że była bezdomna. Nie było to ważne, w dodatku po co miała zawracać mu głowę takimi drobnymi szczegółami? - Niestety potem nie przychodził, gdy chciałam go już zabrać ze sobą, żeby znaleźć mu dom... Do dziś jestem zła na siebie, że nie zrobiłam tego wcześniej, bo, ach, kto wie co mogło się biedakowi stać? - westchnęła przejęta. Co prawda, nie umiała pomóc nawet samej sobie. Życie waliło jej się za każdym razem, gdy odnajdywała względną stabilizację. Uważała siebie za pewnego rodzaju porażkę, jednak mimo to ze wszystkich sił starała się jakoś z tego wyjść, zerwać ze swoim wstrętnym losem, niesety ten miał co do niej zupełnie inne plany.
    - Dlatego jakbyście potrzebowali wolontariuszy to wiesz, mój numer już masz - powiedziała, puszczając mu lekko oczko. Naprawdę chętnie pomagałaby nawet po swojej pracy. To byłoby cudowne, pomagałaby, może w końcu przestałaby się czuć jakby marnowała swoje życie?

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  125. Mogłaby rozpocząć słowną przepychankę, że przecież koza dotyczyła jej i na pewno to wystarczyło, aby pech się od nich nie odczepił. Miała już jednak dwadzieścia cztery lata i zdawała sobie sprawę z tego, że taka kłótnia niczego by nie zmieniła. Wzruszyła, więc lekko ramionami i dla świętego spokoju skinęła delikatnie głową.
    Myślała o tym, że już i tak znaleźli się w takim położeniu, a nie żadnym innym. Zdawała sobie sprawę, że nic już tego nie zmieni i jakiekolwiek gdybanie nie ma sensu. Ktoś mógłby powiedzieć, że niektóre z przekonań dziewczyny wzajemnie się wykluczały, ale… Taka właśnie była Villanelle. Z pozoru racjonalna, wiedząca dokładnie, w jaki sposób pomóc innym i na jakie myśli ich nakierować, a z drugiej strony… Druga strona dotyczyła jej i to chyba było dokładnie tak, jak w popularnym powiedzeniu, że szewc bez butów chodzi. Elle doskonale wiedziała jak pomóc innym, ale nie miała pojęcia, jak pracować nad sobą samą.
    — Może nie staraj się tak bardzo? Jen nie byłaby chyba zadowolona, gdybyś przez inną kobietę trafił za kratki. Takie deklaracje trzymaj dla niej. — Mówiąc to, uśmiechnęła się delikatnie. Wiedziała, że to tylko słowa, ale musiała przyznać, że miło było mieć obok siebie kogoś, kto tak po prostu chciał sprawić, aby była szczęśliwa. Oczywiście nie licząc Arthura, ale brunet był jej mężem. W tym przypadku chodziło o zwyczajną sympatię i przyjaźń. Z Jerome’m nie znali się przecież długo, ale czuła, że to był ten typ przyjaźni, który byłby w stanie przetrwać wszystko. Czasami miała wrażenie, że znali się znacznie dłużej niż zaledwie kilka miesięcy. Tak samo miała przecież ze swoją rudowłosą przyjaciółką. Od pierwszego spotkania się świetnie dogadywały, a za chwilę miało minąć pięć lat, jak się przyjaźnią. I tego konkretnego rudzielca śmiało mogła określić mianem najlepszej przyjaciółki. Wszystko wskazywało na to, że Jerome będzie mógł zyskać męską formę tego, jakże ważnego przydomka.
    Brunetka chyba naprawdę powinna przestać się zamartwiać. Skoro gospodarstwo zajmowało się pomocą zwierząt i znajdowaniem im nowych domów, właściciel z pewnością wiedział, jak to wszystko wygląda od strony prawnej i był na wszystko przygotowany. W końcu nie był człowiekiem, który po prostu rozdawał zwierzęta pierwszym lepszym ludziom, prawda? To sobie właśnie ciągle powtarzała, gdy szli w głąb gospodarstwa, aby znaleźć się w zagrodzie z królikami.
    Mała dziewczynka była zachwycona miejscem, w którym się znajdowali. Fakt, że króliczki od niej nie uciekały był powodem do kolejnej radości. Z zachwytu zaczęła opowiadać sobie jeszcze dziecięcym gaworzeniem, za każdym razem, gdy dotykała miękkiego futerka.
    — Mam nadzieję, że będę mogła stworzyć swojego własnego mema w takim razie — zaśmiała się, przyglądając się grafice. Naprawdę liczyła na to, że Artie mimo wszystko przekona się do kozy. Pamiętała dokładnie, gdy po raz pierwszy mu opowiedziała o swoim zwierzęcym marzeniu, a brunet błagał, aby się przejęzyczyła i tak naprawdę miała na myśli łódkę, a nie kozę. Cóż, Elle mówiła niesamowicie wyraźnie, a ze słuchem mężczyzny wszystko było dobrze… Na jego nieszczęście.
    Zerknęła na Jerome’a, jednak szybko odwróciła wzrok w stronę, z której dochodziły podniesione głosy. Miała nadzieję, że Samuel nie narobił sobie kłopotów. Widząc mężczyznę i słysząc jego słowa, na twarzy brunetki pojawiło się zdezorientowanie. Widząc, że Jerome się podnosi i bierze Theę, sama długo nie czekała z podniesieniem się i wydostaniem się z króliczej zagrody. Dodatkowo to, że gospodarz nie wyglądał na wściekłego, dodawało Morrison odwagi i chęci, wzbudzając w niej coraz większe zainteresowanie… Ciekawość zdecydowanie brała górę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatrzymując się z wózkiem, uważnie przypatrywała się całej tej scenie. Policjanci momentalnie stali się w oczach Elle bardziej ludzcy, a ich radość na widok owczarka zwyczajnie wzruszyła kobietę. Zwierzęta zawsze potrafiły ją szybciej doprowadzić do łez. Oglądając filmy to zawsze śmierć i krzywda czworonogów sprawiała, że płakała. Śmierć bohaterów ludzkich, nie wpływała na nią tak bardzo emocjonalnie – chociaż znajdowały się wyjątki – dlatego i teraz, gdy wyraźnie było widać radość psa na odnalezienie swoich ludzi, oczy kobiety zaszły łzami, a kąciki jej ust mimo wszystko powędrowały wysoko w górę. Był to piękny widok. Była też pewna słów Samuela. Koza z pewnością zeszła na dalszy plan, jak i zapewne wszelkie paragrafy i przepisy.
      — Punkt dla ciebie — szturchnęła delikatnie Marshalla łokciem w bok — gdybyś wziął dobrą kozę, to oni by się nie znaleźli. — Wytłumaczyła, ścierając palcami łzy z kącików oczu. Może jednak nie wszystko, od razu zawsze musiało być sprawką pechu?
      — Powinni panowie pomyśleć nad jakąś zbiórką lub akcją charytatywną dla tego miejsca — Elle odezwała się nieco głośniej, kierując swoje słowa do Boba i Franka — gdyby nie takie miejsca… — wzruszyła ramionami, oglądając się przy tym dookoła. Było to mnóstwo zwierzaków, które wciąż czekały na swój dom i swoich właścicieli. Wszyscy obecni doskonale wiedzieli, że nie wszystkie z nich będą mieli takie szczęście jak Izabela czy odnaleziony owczarek Axel — Jerome, jesteś wolontariuszem prawda? Może… Może byś pomógł panom policjantom, jako już jakoś doświadczony w działaniu na pomoc zwierząt? — Uśmiechnęła się, przypatrując się przyjacielowi — zgłaszam się do pomocy, jeżeli faktycznie udałoby się coś zorganizować.

      Elle

      Usuń
  126. [Ugh, przepraszam, że musiałaś tyle czekać i że odpis nie jest najlepszy, poprawimy się!]

    Miała wrażenie, jakby znalazła się w samym środku filmu katastrofalnego; ktoś biegał dookoła, robiąc dużo hałasu wokół siebie, a jego negatywne komentarze zupełnie nie pomagały w ogarnięciu powstałego chaosu, ktoś inny wrzeszczał do słuchawki, próbując połączyć się z właścicielami, którzy prawdopodobnie ich zalali, ktoś inny nieustannie pytał gdzie jest hydraulik?, przypominając jej scenę z samolotu, gdzie intensywnie poszukuje się lekarza do umierającego kilkaset tysięcy stóp nad ziemią pasażera… A w samym środku tego wszystkiego stała ona, czując, jak serce jest rozdzierane na milion malutkich kawałków, kiedy myślała o wszystkich tych obrazach, które skrywały w sobie emocje i historię swojego twórcy, a teraz były narażone na niszczące czynniki. To były bezcenne arcydzieła, w których zostało zaklęte czyjeś życie i które miały moc do zmiany czyjegoś istnienia. Tak jak muzyka tworzona przez ulicznego grajka, która towarzyszyła jej każdego dnia przez miesiąc, pomagając jej odnaleźć drobinki szczęścia w codzienności i odzyskać siłę do walki o lepszy dzień, tak każdy z obrazów wywieszonych w muzeum mógł komuś przynieść ukojenie, a teraz mogły przepaść na zawsze, jeśli nie zaczną natychmiast działać. Wystawienie malowideł na działanie czynników zewnętrznych nie było idealnym wyjściem z sytuacji, lecz wolała później walczyć z ulicznym pyłem i słońcem niż przemoczonym płótnem.
    — Powinniśmy zacząć wynosić obrazy z galerii — odezwała się wreszcie, ale jej współpracownicy wciąż się przekrzykiwali. Część przerzucała się winą, podczas gdy reszta powtarzała, że to prawdziwa katastrofa i cios dla latynoskiej sztuki. Reyes mocno zacisnęła powieki, czując narastające, bolesne pulsowanie za skroniami. Miała dość. Była zestresowana, zmęczona i wystraszona, ale starała się zepchnąć własne uczucia na bok, by skupić się na jak najefektywniejszym rozwiązaniu problemu, jednak wszyscy zachowywali się jak dzieci.
    — Jak to sobie wyobrażasz?! Nie mamy nawet gdzie ich postawić, zaraz dojdzie do uszkodzeń! Absolutnie nie, powinniśmy czekać na hydraulików!
    — Jeśli będziemy czekać na hydraulików, nie będzie czego ratować! Wiesz, jakie korki są w mieście o tej porze, nie dadzą rady przejechać przez Nowy Jork w godzinach szczytu — wycedziła jej przyjaciółka ze zmiany, Jade, przez zaciśnięte zęby.
    — Ja nie będę brał za to odpowiedzialności! — Dyskusja rozgorzała na nowo, a Reyes westchnęła ciężko, rozluźniając i zaciskając dłonie w pięści. Najchętniej przyłożyłaby Ralphowi, który już od dawna prosił się o to, żeby wymierzyła mu mocny cios w twarz; od początku jej pracy w El Museo del Barrio nie zaakceptował jej, był męskim szowinistą i rasistą, który uwielbiał pokazywać wszystkim swoją wyższość, ale kiedy tylko napotykał pierwszą przeszkodę, uciekał z podkulonym ogonem. Wszyscy mieli go dość, jednak pracę zyskał dzięki wstawiennictwu wysoko postawionego w rządzie wujka, który był także jednym z głównych sponsorów, stąd czuł się bezkarny. Na szczęście mordercze zapędy Reyes zostały ostudzone, gdy jeden z przechodzących obok mężczyzn zatrzymał się i zaoferował swoją pomoc.
    Rey odgarnęła z czoła mokre kosmyki włosów, które przykleiły się do jej wilgotnej skóry; cała była przemoczona, bo najwięcej czasu spędziła w muzeum, kierując ludzi do wyjścia, przenosząc obrazy najbliżej usytuowane przecieku do innego pomieszczenia i starając się zabezpieczyć pozostałe dzieła specjalną folią, chociaż nie była pewna, czy jej wysiłki przyniosły jakieś efekty. Elegancka koszula ściśle przylegała do jej karmelowej skóry, wysyłając wzdłuż jej kręgosłupa dreszcze, kiedy chłodniejsze powiewy wiatru przenikały przez przesiąknięty wodą materiał. Uważnie przyglądała się mężczyźnie… Coś w jego głosie i twarzy wydawało się być niezwykle znajome, ale to wrażenie szybko uleciało, zastąpione przez mieszankę ulgi i strachu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mamy tutaj dość trudną sytuację, dlatego każda pomoc się przyda — przyznała Reyes. — Nie znam się na tym, więc chyba najlepiej będzie, jeśli to panu pokażę… Ale muszę z góry uprzedzić, że nieźle pan zmoknie — dodała, zmuszając się do bladego uśmiechu. — Nie jestem pewna, w czym leży problem… Możliwe, że na piętrze wyżej doszło do jakiegoś przecieku albo po prostu pękła rura… Zupełnie bez ostrzeżenia z sufitu zaczęła kapać woda. W normalnych warunkach czekalibyśmy na firmę, z którą mamy umowę, jednak teraz najbardziej liczy się czas. Woda cieknie w miejscu, gdzie zgromadzone są dzieła sztuki. Te najbardziej narażone udało nam się przenieść do innych sal, jednak martwię się, że jeśli sytuacja dalej będzie tak szybko postępować, zabraknie nam miejsca do bezpiecznego składowania malowideł. Jeśli jest coś, co mógłby pan zrobić, będę naprawdę wdzięczna za pomoc.

      Reyes

      Usuń
  127. [Dziękujemy za powitanie!
    Jak się słyszy takie teksty to nóż się otwiera w kieszeni, dlatego przed nami dziewczynami jest jeszcze mnóstwo pracy, a może przyszłe pokolenia nie będą musiały wysłuchiwać podobnych uwag, nie wspominając już jeszcze poważniejszych kwestiach, które też są do przepracowania. Ja na Twoją pracę w branży hutniczej mówię: YOU GO GIRL!!! :)]

    Danielle

    OdpowiedzUsuń
  128. Uśmiechnęła się wesoło, kiedy Jerome ją objął swoim ramieniem. Musiała przyznać, że ten widok będzie tkwił jej w głowie jeszcze przez dłuższy czas. Było to naprawdę wzruszające, a bycie świadkiem takiej sceny… Sama myśl o tym sprawiała, że robiło jej się przyjemnie ciepło na sercu. Sam fakt, że policjanci chcieli dalej zajmować się Axelem była godna podziwu. Villanelle nie raz słyszała najróżniejsze historie na temat psów policyjnych, które nie nadawały się już więcej do działań pod służbą. Fakt, że mundurowi nadal chcieli, aby owczarek był w ich życiu, była wspaniała. Morrison miała tylko nadzieję, że pies zazna już teraz tylko spokoju i dobrej opieki. Zasługiwał na to, tak jak każde inne zwierzę na gospodarstwie.
    Cała ta scena sprawiła, że Elle nie myślała dłużej o tym, co czeka ją po powrocie do domu z kózką. Arthur będzie musiał się dostosować… Przynajmniej na to właśnie liczyła i tego zamierzała się trzymać.
    Uśmiechnęła się triumfalnie do mężczyzny. Wykorzystywanie takich okazji było niczym mistrzowskie zagranie i Elle doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Inaczej nawet nie wspomniałaby o zbiórce.
    — Nie dość, że pomoże się zwierzakom to będzie jeszcze świetna akcja PR-owa na ocieplenie wizerunku służb mundurowych — zauważyła, zwracając się do policjantów. Brunetka nie znała się na rzeczy, nie była obeznana w zbiórkach i akcjach charytatywnych, ale już wiedziała, że Jerome będzie tym odpowiedzialnym za organizację, a na pewno za pomoc.
    Ucieszyła się też przeogromnie, bo w tej chwili sama również mogła pomóc i to dość mocno. Nie od dziś wiadomo, że ważna była reklama zbiórki i finansowy nakład. Pierwsze wpłaty również były ważne, bo nakręcały pozostałych.
    — Wspaniale, że panowie chcą się nim zająć i zapewnić mu odpowiedni dom — Elle posłała uśmiech mundurowym — zapewniam, że taka akcja przyniesie duży sukces. — Pokiwała jeszcze głową na potwierdzenie własnych słów — a Jerome to najlepszy człowiek, jaki może w tym pomóc. Gwarantuję to panom — uśmiechnęła się. Zachwalałaby jeszcze dłużej przyjaciela, ale w tym samym czasie Matt poruszył się niespokojnie w wózku, a po chwili zapłakał marudnie. Dlatego kobieta nie przysłuchiwała się dalszej rozmowie. Skupiła się na kołysaniu wózkiem, aby nieco uspokoić chłopca.
    — Tak, zdecydowanie idziemy. — Musieli w końcu zająć się tym, co ich tutaj tak naprawdę sprowadzało. Koza była istotnym punktem całej tej wycieczki. Tym razem pchając wózek wykonywała nieco mocniejsze ruchy z nadzieją, że kołysanie chłopca ponownie uśpi. — Mówiłam poważnie. Odnośnie pomocy przy tej akcji — zagadnęła, kiedy mężczyzna nadał kierunek ich nowej trasie. — Nie znam się za bardzo na organizacji, ale jeżeli powiesz mi, co trzeba zrobić to postaram się pomóc na tyle na ile będę w stanie. I jeżeli chodzi o stronę finansową… Jeżeli będą potrzebne jakieś fundusze na rozreklamowanie całej akcji po prostu powiedz. Myślę, że jestem w stanie pomóc — dodała, koncentrując swoje spojrzenie na wózku i drodze. Odkąd zajęła dyrektorskie stanowisko i dostała w spadku udziały firmy, zdecydowanie nie mogli narzekać z Arthurem. Co prawda nie były to kwoty, które pozwalały na to, aby całkowicie przestali się martwić o przyszłość i mogli sobie pozwolić na życie bez pracy, ale ich oszczędności znacząco wzrosły. Wykorzystanie ich na charytatywny cel byłoby przyjemnością.
    — Nieźle… — wymamrotała jeszcze pod nosem, odnosząc się do całej tej sytuacji. Jeszcze przez jakiś czas miała o tym myśleć. — Fajnie, że w okolicach Nowego Jorku są takie miejsca jak to — powiedziała w zamyśleniu. Może sama powinna zacząć się udzielać charytatywnie? Z drugiej strony miała na sobie już tak dużo obowiązków, że zdecydowanie się na jakiś jeszcze zajęcie było chyba niczym krok do samozniszczenia. Momentami już przecież miewała dość tego wszystkiego, co musiała robić. Gdyby goniły ją dodatkowe terminy… Nie była pewna, czy to nie byłoby dla niej za duże obciążenie. Do tego stresogenne.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  129. [ Za każdym razem, kiedy tutaj wchodzę, ta karta jest jeszcze bardziej zachwycająca. Jak wy to robicie?! The Suits to na pewno jeden z lepszych serialów, które mogę polecić, więc znajdź na niego czas :)
    Dziękuję za przywitanie, mam nadzieję, że teraz już na długie miesiące do Was wracam :P ]

    Jensen

    OdpowiedzUsuń
  130. Ethan tak naprawdę nie rozglądał się nigdy za jakimiś gwiazdami. Często widywał różne osoby, które otaczała garstka osób czy przed nimi szli paparazzi dający fleszem mocno po oczach. Jedyna osoba, która należała do tych sławnych i na której mu zależało nosiła to samo nazwisko, co Ethan. Problem leżał w tym, że ciężko było mu się do Michaela dostać i jakoś z nim skonfrontować, a Ethan wcale nie zamierzał robić ogromnego szumu w mediach. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wystarczy wrzucić kilkanaście komentarzy, parę zdjęć i od razu media podłapią, że Michael ukrywa się przed swoją przeszłością. Na tyle jednak, na ile mógł, chciałby to załatwić między, sobą a nim. Z tego też powodu jego pierwszą myślą było to, że jest tu ktoś sławny, skoro kręci się tu cała masa różnych ludzi. Z kolei Nowy Jork też był miejscem, w którym mieszkała spora część tej hollywoodzkiej śmietanki, a jak wiedziało się, gdzie ich szukać to można było spotkać ich nawet w swojej ulubionej kawiarni, tylko w innej lokalizacji. Przestał jednak skupiać się na tych wszystkich ludziach ciesząc się, że w końcu zobaczy się z Jeromem. Był na tym etapie w życiu, w którym nie potrzebował mieć kontaktu z kimś codziennie po parę godzin, aby wiedzieć, że znajomość nadal jest trwała i przyjaźń nie zanika. Poza tym wiedział, że Jerome miał swoje sprawy, które musiał uporządkować z żoną i to było po prostu ważniejsze, a Camber to rozumiał i przez ten cały czas liczył, że udało im się dojść do tego, do czego chcieli.
    Zanim jednak zdążyli wymienić się jakimikolwiek informacjami, zostali zaciągnięci przez różowowłosą dziewczynę, która najwyraźniej wcale, a wcale nie zamierzała słuchać ich wyjaśnień. Ethan chciał, zresztą tak samo, jak i Jerome, powiedzieć, że zaszła pomyłka, ale nikt nie zdawał się ich słuchać i wszyscy najwyraźniej tutaj zgromadzeni sądzili, że Ethan i Jerome naprawdę należeli do tego miejsca, do tych ludzi. Przez panujący chaos nie był w stanie skupić się na jednej myśli. Przez parę sekund siedział na jakiś krześle, na twarz miał nałożony szybkim, precyzyjnym ruchem puder, a chwilę później znów gdzieś ich porywano i nikt nawet nie chciał słuchać ich wyjaśnień. Nikt na to nie miał w tym całym zamieszaniu czasu. Nawet nie zdążył zaprotestować, a bardzo nie chciał znajdować się w tym miejscu, niszczyć komuś pracę. Bez dwóch zdań ją niszczyli, nie mogli jednak tego powstrzymać, w końcu wszyscy sądzili, że znaleźli się na odpowiednim miejscu, a jedynie przyszli spóźnieni i nieprzygotowani.
    Ethan przetarł rękawem twarz, chcąc pozbyć się zbyt dużej ilości kosmetyku. Chciało mu się przez to kichać, jak można było to na siebie nakładać dobrowolnie? Podejrzewał, że malujące się w domowych łazienkach kobiety nakładały warstwy pudru, które nie sprawiały, że chciało im się od tego kichać.
    — Nie jestem dobry z niespodziankami, prędzej bym się wygadał, że coś planuję niż by do tego doszło — przyznał rozglądając się dookoła z niepokojem. Westchnął, jakby to miało go uspokoić. No cóż, może najwyraźniej musieli zagrać swoje role, a może jednak powinni znaleźć kogoś, komu wytłumaczą, że ich z kimś pomylono. — Wolałbym siedzieć w środku i jeść steka z frytkami, a gdybym nie wracał autem to chciałbym to popić zimnym piwem. Bud Light na przykład, nie pogardziłbym takim. Albo cokolwiek, co nie jest tanim sikaczem, którym upijają się nastolatki na placach zabaw — powiedział spoglądając na przyjaciela. Zamiast jednak siedzieć w restauracji utknęli w środku jakiegoś planu do zdjęć do Bóg jeden wie czego i nie mieli stąd żadnej drogi ucieczki.
    — Myślisz, że zauważa, jak się stąd wymkniemy?

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  131. Zaśmiała się cicho pod nosem, gdy wspomniał tylko o pięciu pomyłkach. To zdecydowanie mogło być ciężkie, ale kto nie ryzykuje to nie pije szampana czy jakoś tak. Naya zawsze chciała mieć jakiś cel. Początkowo było to znalezienie rodziny, co okazało się być niemożliwym do spełnienia, później ucieczka od tego wszystkiego, zakończona sukcesem, przez co wylądowała pod mostem. Chciała jakoś się wyrwać i się udało, choć później okazało się, że księżniczką z bajki nie zostanie, ale ucieczkę od Thomasa mogła zaliczyć jako malutki sukces. Przynajmniej na chwilę obecną. Teraz chciała wieść normalne i spokojne życie, choć czuła w kościach, że nie będzie to wcale takie proste jak mogłoby się wydawać.
    Słuchała go z zaangażowaniem. Sama nosa nie wytknęła poza Nowy Jork, więc wszystkie historie o świecie, przygody, chłonęła jak gąbka. Była tego wszystkiego bardzo ciekawa. Takie rzeczy zdecydowanie poszerzały horyzonty, pozwalały się dowiedzieć czegoś nowego, rozwijać się, a podczas rozmowy można było się nauczyć więcej niż z książek czy programów.
    - O matko, ale nie stało jej się nic poważnego? - spytała niepewnie, trochę zaniepokojona.
    Jednak po chwili kontynuował bardziej pozytywnymi aspektami tej wyprawy, na co uśmiechnęła się, dopijając powoli herbatę. To naprawdę niesamowite, mieć takie wspomnienia, doświadczenia.
    Kiwnęła lekko głową, choć jej myśli zawsze toczyły się najgorszym torem. Nie była optymistkom w żadnym procencie, raczej wszędzie zakładała porażkę i to, co najgorsze. Zdawała sobie sprawę, że to nie jest najlepsze, jednak nie umiała na razie z tym walczyć. Zdawała sobie sprawę, że powinna zgłosić się do psychologa, który pomógłby jej się uporać z traumą jaką przeżyła, jednak nadal zbyt bardzo się bała. Choć według jej sąsiadki, sama myśl o tym już była krokiem w dobrą stronę.
    - Jasne! W takim razie chętnie się na coś przydam, tym razem już wiem jak dotrzeć - oznajmiła z uśmiechem, odstawiając pusty kubek do zlewu, po czym podniosła się, nieco się przeciągając.
    Wzięła wszystko co potrzebne, by po chwili wyjść na zewnątrz. Rozejrzała się dookoła, mając nadzieję, że uda im się znaleźć ludzi chętnych na adopcje zwierzaczków. Musiała opracować jakiś plan, by dobrze zachęcić do tego, choć nie zamierzała być natarczywa. To poważna decyzja i wolała, by ktoś ją solidnie przemyślał niż decydował pod wpływem chwili, a później taki zwierzaczek ze złamanym sercem miał wylądować ponownie tutaj.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  132. Uśmiechnęła się nieco, bo tym formularzem mogli się przecież zająć dopiero na koniec lub przy jej kolejnej wizycie. Teraz dla niej były ważniejsze psiaki, którym naprawdę chciała pomóc. Kroiło się jej serce z każdym kolejnym biednym czworonogiem, zwłaszcza przy tych, które spędziły tu najwięcej czasu. Takie samotne, bez szczęśliwego domu, a mimo to potrafiły się cieszyć, merdać ogonkiem i być dla ludzi. Choć oczywiście nie wszystkie, były też te bardziej wycofane, do których potrzeba było kogoś specjalnego. Takimi pasami nie mógł zająć się byle kto, by nie doprowadzić do tragedii.
    Cóż, zapamiętanie imion było ciężkie, starała się chociaż mniej więcej dopasować je do boksów w których przebywały. Nie było najgorzej, jednak zdecydowanie porwała się z motyką na słońce, choć nadal chciała podjąć to małe wyzwanie. W dodatku skoro mogłaby tu przychodzić częściej, z pewnością lepiej poznać podopiecznych wcześniej.
    Jednak, gdy dotarli do miejsca, gdzie przebywały tylko cztery pieski, poczuła jak jej serce znacznie przyśpiesza. Niepewnie podeszła bliżej, kucając z niedowierzaniem, a beżowy mieszaniec nie pozostał dłuższy, zbliżając się znacznie, by wkrótce zacząć szczekać, merdać ogonkiem.
    - Biszkopt! - mruknęła nadal w lekkim niedowierzaniu, wsuwając nieco ręke, by móc go ostrożnie pogłaskać. Psiak na początku ją powąchał, by zaraz obślinić jej całą dłoń, na co się cicho zaśmiała. Nie przypuszczała, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. Tak bardzo męczyły ją wyrzuty sumienia, a okazywało się, że jej dawny kompan spędził ten czas w schronisku. Z jednej strony żałowała, że nie trafił mu się ciepły i kochający dom, ale z drugiej, był cały, tutaj, przed nią. To się liczyło, to było najważniejsze.
    - Tyle cię nie widziałam, biedaku - szepnęła, czując jak jej oczy nachodzą łzami. Zagryzła delikatnie wargę, zerkając na Jerome'a. - Mogę... mogę tam wejść? - spytała niepewnie, wracając wzrokiem na psiaka. - To, to ten pies, o którym ci mówiłam - wyjaśniła po krótce sytuacje. Wiedziała, że mają pracę do zrobienia, jednak nie mogła się oprzeć, musiała go przytulić.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  133. [Tak, tak, wszystko aktualne, ale błagam o jeszcze trochę cierpliwości. Do końca tygodnia powinnam coś podrzucić. ♥ Nadrabiam zaległości u Waves, ale pojawił się Ruben, więc moje serduszko podzieliło się na pół. Przepraszam za zwłokę!]

    Waves

    OdpowiedzUsuń
  134. Reyes skłamałaby, gdyby powiedziała, że tak właśnie wyobrażała sobie spotkanie z muzykiem, który w pewnym sensie uratował jej życie. Rozgrywała różne scenariusze milion razy w swojej głowie, ale nigdy nie pomyślałaby, że zamiast rozmawiać o jego grze o ukulele i o tym, ile dla niej znaczyła, będzie truchtała zalanymi korytarzami, prowadząc go w sam środek największego koszmaru każdego miłośnika sztuki. W tej chwili była tak zestresowana całą sytuacją, że nie przyjrzała się mężczyźnie wystarczająco dobrze; mogła myśleć tylko o wilgoci pokrywającej jej ciało i o wciąż cieknącej z sufitu wodze w jednej z sal wystawowych. Była skupiona tylko na jednym celu: chciała jak najbardziej ograniczyć możliwe szkody, być może dlatego jej umysł nie zarejestrował faktu, że miała do czynienia z grajkiem, którego od dawna szukała.
    — Dostanie się piętro wyżej nie stanowi przeszkody, ale znajduje się tam wiele pomniejszych firm i organizacji, a do ich biur nie mamy wstępu. Stróż ma klucze, jednak nagle zaginął — przyznała z wyraźną frustracją w głosie Reyes, ciągnąc za jeden z mokrych kosmyków włosów. Bernie był podstarzałym i przygłuchym staruszkiem, który poruszał się w iście ślamazarnym tempie, dlatego trudno było jej sobie wyobrazić, by miał on niepostrzeżenie uciec z terenu muzeum. Zawsze kiedy miała przerwę w pracy, a Bernie akurat znajdował się na posterunku, raźnie ruszała do jego kanciapy, przynosząc mu jego ulubioną jagodziankę z pobliskiej piekarni i słuchała jego opowieści o nieżyjącej żonie czy o paskudnej wojnie w Wietnamie, podczas której ucierpiał jego słuch. Był przemiłym, choć samotnym starszym panem i podczas gdy Ralph przeklinał stróża, uważając, że ten nieodpowiedzialnie opuścił swój posterunek, a nawet wysuwał podejrzenia, iż to z jego winy zostali zalani, Reyes martwiła się, czy Bernie przypadkiem nie leżał gdzieś nieprzytomny w placówce. — To starszy mężczyzna, po osiemdziesiątce, jest niższy ode mnie, nosi grube, czarne okulary i zaczesuje dłuższe włosy na łysinę… Gdyby zobaczył pan gdzieś Berniego, mógłby mi pan dać znać? Nie ukrywam, że trochę się o niego martwię, nigdy nie zdarzyło mu się tak zniknąć.
    Nie sądziła, by hydraulik z ulicy próbujący uratować ich drogocenną sztukę przed wodą miał czas na poszukiwanie stróża w muzeum, ale może akurat przez przypadek zauważy gdzieś zaginionego staruszka. Reyes na pewno czułaby się wtedy spokojniejsza i mogłaby w pełni skupić się na akcji ratowania eksponatów, ponieważ do tej pory nie znalazł się żaden inny lider, który starałby się zapanować nad gwałtownie pogarszającą się sytuacją.
    Skinęła głową i odeszła kilka kroków, pozwalając nieznajomemu pracować w spokoju, a sama wykręciła numer do Jade. Jej przyjaciółka miała niezwykle silny charakter, chociaż lepiej pasowało do niej określenie wariatka. Była o kilka lat starsza od Reyes i wżeniła się w niezwykle prestiżową rodzinę, ale jasno przekazała swojemu mężowi, że nie zrezygnuje ze swojego dotychczasowego życia; była kobietą z jajem i większość szalonych pomysłów, które wcielały w istnienie po zamknięciu muzeum, wychodziła z jej inicjatywy. Jade przejęła niejako rolę starszej siostry, która pragnęła dla niej jak najlepiej; wpadała bez zapowiedzi do jej mieszkania, sprawdzając, czy Reyes nie przegapiała kolejnych posiłków i oglądała z nią te straszne telenowele, przygotowując karmelowy popcorn oraz kieliszki z winem. Ostatnio zrobiła się strasznie wścibska i zaczęła szukać sposobów na zeswatanie Meksykanki z niemal każdym mężczyzną odwiedzającym muzeum, co zaczynało doprowadzać Castanedo do szału, nawet jeśli ta miała dobre intencje. Rey nie miała jednak wątpliwości, że mogła liczyć na kobietę w każdej sytuacji… nawet kiedy we wnętrzu muzeum powstał mały wodospad. Przekazała Jade plan i wysłała ją do piwnicy, a sama wróciła do mężczyzny, który zgodził się im pomóc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reyes westchnęła ciężko.
      — Nie byłoby tego problemu, gdyby dyrektor nie wyjechał na urlop. Obecnie przebywa na Jamajce i nie odbiera telefonu, dlatego brakuje nam decyzyjnej osoby. Mogłoby się wydawać, że wyniesienie obrazów to najlepsze wyjście, ale… świat sztuki jest dość skomplikowany. Obawiam się, że niewiele osób chce zapobiec katastrofie, większość zastanawia się, co mogą dla siebie ugrać w podobnej sytuacji — przyznała z wyraźną goryczą w głosie. Jej słowa znajdowały odzwierciedlenie także poza murami muzeum; cały świat wydawał się być nastawiony jedynie na zysk i odwracał oczy, kiedy komuś działa się krzywda. Łatwiej było nie zauważać prawdy kryjącej się odrobinę na bok od czubka własnego nosa.
      — Chodźmy, zaprowadzę cię na górę — zaproponowała Reyes. Każda sekunda się liczyła i nie powinni tracić czasu w miejscu, z którego nie mogli nic zdziałać.

      Reyes

      Usuń
  135. Ethan zdecydowanie nie nadawał się do takiego towarzystwa. Błysk fleszy, masa ludzi. O wiele bardziej podobało mu się siedzenie w samotności, w mniejszym gronie. Wybrał sobie świetne miejsce do tego, Nowy Jork w końcu miał ponad osiem milionów mieszkańców, a może nawet i było ich znacznie więcej, nie był nawet pewien, kiedy ostatni raz sprawdzał, ile mieszka tu ludzi. Było ich dużo, bardzo dużo. O wiele przyjemniej byłoby oglądać całe to przedstawienie zza szyby, gdyby siedzieli wygodnie przy stoliku i czekali na swoje steki. Na samą myśl o stekach miał w ustach ślinę i żałował, że nie mogą się stąd urwać, a raczej mogą, ale nikt im by na to nie pozwolił. Wszyscy zdawali się głęboko wierzyć, że Ethan i Jerome znajdują się na właściwym miejscu. Teraz był ciekaw, gdzie wcięło ich prawdziwych modeli, bo ci najwyraźniej się spóźniali. Kanadyjczyk spojrzał na przyjaciela, jakby chcąc mu podziękować, że oskarżenia o to co się działo zniknęły. Jeśli zamierzał zrobić jakąkolwiek niespodziankę, to byłoby to wyciągnięcie go na ryby. Nadal mieli przecież spróbowania łowienia w Central Parku, ale nie był pewien, czy uśmiechałoby im się spędzanie czasu w areszcie za łamanie prawa. A jeśli go pamięć nie myliła, to mieli przecież tego spróbować.
    — Może zawsze warto spróbować, ktoś w końcu się zorientuje, że to nie my tu powinniśmy być — stwierdził, ale z drugiej strony był trochę ciekaw, jak to wszystko dalej się potoczy. Może Ethan nieco się na ludzi otworzył i bywał bardziej rozrywkowy niż zwykle, wciąż to jednak nie znaczyło, że w pierwszej kolejności gotów był rzucić się w wir… tego co działo się teraz. Ciężko było mu opisać zaistniałą sytuację, która była niczym wyrwana z jakiegoś serialu czy filmu. Zawsze było to jednak coś innego, ciekawego do przeżycia, a oni będą mieli co wspominać. I nie będzie to zwykła historyjka, a kto mógł się pochwalić takimi doświadczeniami?
    Patrząc też na rozstawione kamery, ludzi dookoła mogłoby im faktycznie być trudno się wydostać z tego zamieszania. Jakakolwiek droga ucieczki była odcięta, a oni musieli zmierzyć się z tym co nadchodziło. Ethan nigdy wcześniej nie miał szansy stać przed kamerą, nie licząc zdjęć robionych telefonem, ale tego doświadczyła większość ludzi na świecie. Czuł zdenerwowanie, które ciężko było mu tak naprawdę opisać, dłonie lekko mu drżały. Na szczęście bardzo nie rzucały się w oczy, więc możliwe, że nikt nawet nie zwróci na to uwagi. Miał w końcu pełne prawo, aby się denerwować, znajdował się na środku planu, na którym pojęcia nie miał, jak się zachowywać. Dziewczyna o piekielnie różowych włosach była świetnie słyszalna na tle tego bałaganu, który się tu dział, a było głośno. Jej włosy tylko migały, gdy biegała z jednego miejsca na drugie. Cóż, aktorem nie był i z całą pewnością po popisie, który tu da na amen przekreśli jakąkolwiek szansę na rozwinięcie kariery w Hollywood. Miał nadzieję, że chociaż im powiedzą co mają robić, ale jak się okazało – musieli iść na żywioł.
    Skoro tak, musiał dać z siebie wszystko.
    — Ciężko, stary — powiedział z głośnym westchnięciem. Pojęcia nie miał co robi, zresztą, czy którykolwiek z nich wiedział? Szedł na żywo, unikał patrzenia w kamerę i zdziwionego spojrzenia różowowłosej, ale był pewien, że zdziwione to ogromne niedopowiedzenie. — Nie wiem, co powinienem zrobić dalej… No wiesz, ja i Amelia, jej rodzice chcą mi pożyczyć pieniądze na odkupienie restauracji, a ja nie wiem czy mogę sobie na to pozwolić — ciągnął samemu nie mając pojęcia o czym tak właściwie mówi. Zdziwione miny zgromadzonych ludzi mówiły, że są równie zaskoczeni co i główni zainteresowani, którzy próbowali ugrać coś z niczego.

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  136. — Wykorzystywanie okazji. To się nazywa właśnie wykorzystywanie okazji, jakie podsuwa nam pod nos samo życie — uśmiechnęła się promiennie do przyjaciela. Co prawda nie była jedną z tych osób, które łapały się wszystkiego. W tym przypadku jednak niewykorzystanie czegoś takiego, było niemal jak grzech. Okazja. Idealna okazja do zrobienia czegoś dobrego nie dla siebie, a dla kogoś. Dla potrzebujących istot, które nie są w stanie zadbać same o siebie. — Jak mówiłam, w czym tylko będę mogła to pomogę — dodała, cały czas z tak samo radośnie wygiętymi w łuk ustami — co prawda nie znam się na tym za wiele, ale z takim szefem na pewno wszystko pójdzie dobrze. Pewnie, Internet to porządnie narzędzie. Nie neguję tego w żaden sposób. Ale trzeba znaleźć sponsorów albo utworzyć jakieś konto dla zbiórki, aby zainteresowanie mogli wpłacać… W każdym razie to zostawiam tobie, po prostu powiedz mi, jak będziesz potrzebował pomocy i co będę miała zrobić. Będę gotowa do działania o każdej porze dnia i nocy — dodała jeszcze, wykonując przy tym gest salutowania, niczym żołnierz czekający na rozkazy. Zaśmiała się zaraz po tym wesoło, a następnie po prostu się uśmiechnęła promiennie.
    Humor kobiety zdecydowanie się poprawił, a świadomość, że cały ten wypad poza odbiorem odpowiedniej kozy, będzie również pomocą dla pozostałych zwierząt sprawił, że nie mogła się dłużej dąsać.
    Zgadzała się z Jerome’m i wierzyła, że zbiórka na pewno odniesie sukces. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wzruszającą historię. Elle miała wrażenie, że nie ona jedyna jest bardziej wrażliwsza na zwierzęta niżeli ludzi. Dlatego mieli bardzo wysokie szanse na zebranie całkiem sporej kwoty na rzecz przytuliska prowadzonego przez Samuela.
    — No proszę, niczym drugi gospodarz — zaśmiała się, kierując się we wskazanym przez mężczyznę kierunku. Poruszanie się z wózkiem może nie było najłatwiejsze, ale Elle nie się poddawała, zwłaszcza, że najgorsze było już za nimi, a powierzchnia w budynku była równa.
    Wchodząc już do pomieszczenia słyszała koźle beczenie, które sprawiało, że nie mogła się doczekać, aż ujrzy źródło tego dźwięku. Dzwoneczek w tle sprawiał, że jej uśmiech się poszerzał, a sama Elle nie mogła się doczekać, aż ujrzy tę właściwą Izabelę!
    Kobieta zablokowała odruchowo koła i obserwowała uważnie przyjaciela, przechodzącego do zagrody z kózkami. Usta Morrison cały czas były wygięte w szerokim łuku, a jej oczy błyszczały radośnie. Od razu wyciągnęła ręce po małą kózkę, nie mogąc się doczekać, aż weźmie ją w swoje ręce.
    — Raz jeszcze bardzo dziękuję — wyszczerzyła zęby, biorąc od mężczyzny zwierzę i przytulając je do siebie — jest idealna i zdecydowanie jesteś mistrzem prezentów — oznajmiła radośnie, nie odsuwając od siebie kózki nawet na chwilę. Dopiero słysząc domagającą się zobaczenia zwierzątka Theę, Morrison ukucnęła, aby jej córeczka mogła zobaczyć właściwą kózkę.
    — Chyba drugi raz ten sam błąd nie może się zdarzyć — wyszczerzyła się — poza tym chyba… Wydaje mi się, że nic nie czuję — dodała, śmiejąc się wesoło. Trzymając zwierzę w ramionach, w tej chwili powinna raczej poczuć wyraźnie, czy był to kozioł czy kózka. Wszystko wskazywało na tę drugą opcje. Umożliwiła Thei pogłaskanie Izabeli, uważając, aby dziewczynka nie zacisnęła rączki na sierści.
    — Jak już ustalisz coś z Bobem i Frankiem, od razu też do mnie dzwoń. Chcę wiedzieć wszystko na bieżąco! Pamiętaj! — Zaznaczyła, samej nie przestając głaskać Izabeli po główce.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  137. [Cześć! Jej, jaka ładna karta. Same zmiany, jak widzę. :)
    Dziękuję pięknie; jest mi naprawdę bardzo miło. Sapphire jest taką postacią, która nieodmiennie wyzwala u mnie falę twórczości fabularnej, więc jakieś posty pewnie się pojawią! (Przynajmniej na to liczę, oczywiście, jeśli doby mi nie zabraknie.)
    Dziękuję bardzo raz jeszcze, no i, oczywiście, pozwolę sobie zaprosić do siebie na wątek, jeśli masz ochotę i czas. :)]

    Sapphire Alcott

    OdpowiedzUsuń
  138. Ethan był gotów na wymianę zdań, a gdy przerwało im głośne cięcie poczuł się wręcz urażony tym, że przeszkadzano im w rozmowie. Jakby nie patrzeć, mogli prowadzić tę rozmowę na zupełnie innym gruncie, gdyby nie to, że nikt nie chciał ich słuchać i wszyscy byli pewni, że znajdują się na odpowiednim miejscu. Cóż, kariery raczej w modelingu czy reklamie nie zrobią, a może ktoś by jednak uznał, że ich wtargnięcie na plan to coś genialnego i widziałby potencjał w tej dwójce? Patrząc na to, jak wściekła dziewczyna była, cisnęło mu się na usta rzucenie tego, aby się uspokoiła, bo choć to była przecież jej praca, to żaden z nich jej nic nie zepsuł, a na pewno nie chcieli tego zrobić świadomie i wystarczyło na moment się zatrzymać i ich posłuchać. Uznał jednak, że bezpieczniej będzie po prostu siedzieć cicho, bo mogłoby się to źle dla wszystkich skończyć.
    — To nie restauracja Amelii, tylko moja — wtrącił nie mogąc się wręcz powstrzymać przed komentarzem, jednak spojrzenie dziewczyny wręcz wbijało w ziemię. Taka mała, a taka niebezpieczna. Już nawet nie sprawiała wrażenia, a po prostu była wściekła. Będąc na jej miejscu z całą pewnością też byłby, gdyby nagrywanie nie szło tak, jak było zaplanowane.
    Ethan obserwował rozmowę Jerome z dziewczyną. Przez chwilę, bo zniknęła dość prędko. Te kilka minut wydawały się trwać w nieskończoność, a oni nawet nie mieli zbytnio, jak się ruszyć, a Ethan najchętniej uciekłby przed spojrzeniem znajdujących się tu ludzi. To, że zaczął się na nich bardziej otwierać jeszcze nie znaczyło, że chciał i zamierzał, znajdować się ciągle w centrum zainteresowania. Aktualna sytuacja może nie była jego ulubioną, ale jednocześnie był ciekaw, co takiego się wydarzy dalej.
    Poszukiwani modele najwyraźniej nie byli tymi, których tak bardzo poszukiwali, skoro pomylili ich z przypadkowymi ludźmi. Rozumiał jednak zamieszanie. Propozycja podwójnej stawki… Ethan spojrzał na Jerome, chcąc z nim skonsultować ich odpowiedź. Prawda była taka, że pieniądze piechotą nie chodziły, a jemu przyda się tak naprawdę wszystko co dodatkowe. Może i nie zarabiał źle, a na pewno lepiej niż przy przeprowadzkach, ale dodatkowe pieniądze były zawsze mile widziane. Aktorem na pewno nie zostanie, ale z całą pewnością trzeba próbować nowych rzeczy w życiu, a przecież już tutaj byli i mieli na sobie ten cholerny puder, co mogło pójść nie tak?
    — Co myślisz, Jerome? — spytał krzyżując ręce na wysokości piersi. Przeniósł wzrok z przyjaciela na dziewczynę i ponownie na Marshalla. Chyba mogli jej pomóc, bo był pewien, że gdyby odmówili miałaby ogromny problem, a przecież zajęcie ulicy, przywiezienie tu wszystkiego to były ogromne koszty, o których ludzie sobie nie zdawali tak naprawdę sprawy. — To ma być… reklama o weganizmie, tak?
    — Tak! Przekonanie widzów, że to dobra dieta, lepsza niż mięsna. Mamy trzydzieści sekund na reklamę, wy macie po dziesięć max na kwestie. To ma być zrobione szybko i dobrze. Jeśli dam wam… powiedzmy pięć minut z tekstem, dacie radę?

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  139. [Lynn to romantyczka, która dużo rzeczy tak przeżywa, może trochę mniej :) Tak też myślałam, że wiele osób będzie od początku wiedziało, o co tak naprawdę chodzi (nazwa bloga zobowiązuje!), ale tak bardzo spodobało mi się pisanie tego i pasowało do do niej, że nie mogłam sobie tego podarować.
    Dziękuję cieplutko za powitanie i też trzymam kciuki, żeby Evelynn kiedyś na dobre przeszła do tego sektora! :D]

    Evelynn Shelle

    OdpowiedzUsuń
  140. [W takim razie zdradzę może, że post powoli zaczął się już pisać. :D
    Nie doszukałam się w karcie, gdzie dokładnie mieszka Jerome, ale może byłby sąsiadem Sapphire? Jeśli nie z bloku, to chociaż z kamienicy/bloku obok. Mogliby się właśnie poznać, kiedy Tajfun się zgubił, Jerome mógł go znaleźć w schronisku, ale mógł też go po prostu złapać na ulicy. I tu chętnie pociągnęłabym taką typowo kumpelsko-sąsiedzką relację, może coś w stronę przyjaźni. Sapphire na pewno się to przyda w świetle niedalekich wydarzeń. :) Ale pytanie, jak Ty się na to zapatrujesz?]

    Sapphire Alcott

    OdpowiedzUsuń
  141. Jerome podjął zdecydowanie dobrą decyzję, aby nie mówić brunetce o sekretnej scenie, o której dowiedziała się przed chwilą. Lynie znała siebie całkiem dobrze i wiedziała, że gdyby jej o tym wspomniał męczyłaby go, dopóki nie wyjawiłby jej czego scena dotyczyła. Była dociekliwa, a uczestniczenie w produkcji tego krótkometrażowego filmu było ogromną przygodą, którą Francuzka z całą pewnością na długo zapamięta. Chciała być o wszystkim poinformowana i pewnie, gdyby Jerome wygadał się wcześniej, dajmy na to w aucie, o tej scenie próbowałaby pociągnąć przyjaciela za język. Tymczasem teraz siedziała jak na szpilkach nie mogąc już doczekać się tego, aż na ekranie zobaczą siebie i obejrzą złożony w całość film.
    Była gotowa przetrwać przez filmy nawet i następne trzy godziny, o ile nie występował w nich chwilami przynudzający rektor. Samo przemówienie może nie trwało długo, miało się za to wrażenie, że całość trwa całe wieki. Byłoby to niegrzeczne wyciągnąć telefon i przeglądać Instagrama, więc na tyle, na ile mogła, starała się wyglądać na zainteresowaną jego słowami. Pozytywem w tej sytuacji było to, że nikt nie miał być z tego przepytywany, więc spokojnie mogła po prostu odpłynąć myślami i skupić się na czymś ciekawszym, jak na przykład na tym, jak wypadli w kamerach. I czy to była prawda, że kamery dodają jednak dodatkowe kilogramy, a może jednak tylko wymyślona plotka? Po słowach Jerome faktycznie się zastanowiła, bo choć była zestresowana, to jej tu nikt nie znał, jej nikt oceniać nie będzie, a na pewno nie wprost, a wymienianymi między studentami plotkami wcale by się nie przejmowała. Oczekiwanie na to, aż wyświetlą ich film było denerwujące. W każdej chwili mógł się pojawić, odetchnęła trochę z ulgą, kiedy okazało się, że to nie oni są na ostatnim miejscu. Zdała sobie sprawę z tego, że trochę drżała, kiedy nadchodził film, który znalazł się na drugim miejscu i ulga, którą poczuła, gdy to nie był film Fifiego. Przez każdą jedną sekundę filmu siedziała jak zaczarowana, wpatrzona w ekran z dłońmi złożonymi jak do modlitwy przy ustach, zdzierając sobie z nich odrobinę szminki, co miała zauważyć dopiero po zapaleniu świateł.
    Alanya tak naprawdę nie była pewna czego powinna się spodziewać po scenie, którą Jerome odgrywał sam bez niej. Brunetka myślała o czymś w rodzaju przemyśleń sam na sam, zaskoczyła się widokiem starszego mężczyzny i tego, jak potraktował Jerome. Nie była to z całą pewnością typowa romantyczna historia, która zakończyła się dobrze dla obu stron. Pewnie z początku wszyscy oczekiwali typowego zakończenie, gdzie Jerome podejmuje decyzję, że chciałby być z jedną z nich lub dochodzą do ogólnego porozumienia i decydują się na spróbowanie tego pokręconego związku razem. Scena była pełna emocji i to sprawiło, że po policzku brunetki popłynęła pojedyncza łza. Była z nich dumna, z siebie, z Jerome, Eileen i wszystkich, którzy byli w to zaangażowani. Odwalili kawał świetnej roboty, która została doceniona i postawiona na pierwszym miejscu, a to przecież nie było byle jakie osiągnięcie. Bawili się przy tym świetnie i może przez większość czasu nikt nawet nie myślał o tym, że będzie to tak odebrane. Po ciszy, która zapadła na auli raczej można było wywnioskować, że i wszyscy tu obecni są zachwyceni.
    Lekko przekręciła się w stronę przyjaciela, choć światła jeszcze się w pełni nie zapaliły to w półmroku była w stanie go dojrzeć bez większego problemu.
    — To było świetne — powiedziała z uśmiechem. Nie dało się ukryć, że Jerome na pochwałę zasłużył i to sporą. Jeszcze chwilę przed zapalonymi światłami można było usłyszeć cichy pisk i klaskanie. Sama była pewnie jedną z pierwszych osób, które wstały, bo co jak co, ale Fifi w stu procentach zasłużył na owacje na stojące. Pozostali oczywiście również, jednak nie mogła ukrywać tego, że to według niej ich nowy znajomy najbardziej zapracował sobie na taką, a nie inną reakcję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brunetka odnalazła wzrokiem Fifiego. Nie zamierzała krzyczeć, bo w tym hałasie, który narastał mógł jej nie usłyszeć i liczyła, że spojrzenie samo w sobie powie mu, co o tym wszystkim myśli. Fifi mógł się spodziewać tego, że będzie go później męczyć o wersję DVD. Musiała się w końcu swoimi nowymi zdolnościami przed najbliższymi pochwalić.
      Usiadła z powrotem na miejscu, zapowiadało się na to, że rektor jeszcze będzie miał coś do powiedzenia na koniec.
      — Mam rozumieć, że czeka nas jakieś świętowanie na koniec? — spytała zerkając na Eileen, a później na Jerome. — Zorganizuję ci taksówkę albo przenocuję u siebie, zasłużyliśmy na porządny toast — stwierdziła.
      — Jestem za! — odpowiedziała Eileen, Harry i Jake jej zawtórowali.
      Wyglądało na to, że niemal wszyscy się zgadzali co do wspólnego świętowania. Trzeba było jeszcze dorwać się do głównego zainteresowanego, ale z pewnością i z jego strony będzie zielone światełko.

      Lynie

      Usuń
  142. [Myślę, że w chwili obecnej wygląda to trochę tak, że obie starają się sobie dogodzić i jednocześnie wciąż nadrabiać stracone lata, chociaż, oczywiście, znają się już znacznie lepiej, niż na początku. :) Chyba możemy tak zrobić! Sapphire może musiałaby na szybko wyskoczyć po coś do sklepu, no i przytrzymałaby ją kolejka? A Jolene nie miałaby ze sobą kluczy i tak dalej. :)]

    Sapphire Alcott

    OdpowiedzUsuń
  143. Jaime natomiast liczył czas. Praktyki w szpitalnym prosektorium przeleciały mu tak szybko, że nawet się nie zorientował, kiedy dokładnie. Nie miał pojęcia, jak szybko to minęło, kiedy minął dzień jego urodzin, ostatecznie kończąc dwadzieścia lat. Na urodziny od najlepszego przyjaciela otrzymał świnkę morską, która ostatecznie otrzymała imię Apsik i było to bardzo adekwatne, kiedy okazało się, że Laura zareagowała na sierść gryzonia kichaniem. Na szczęście było już z nią lepiej i cała trójka mogła ze sobą spędzać czas. Sam Jaime przestał już tak bardzo stresować się obecnością zwierzaka, choć kilka pierwszych dni i nocy prawie w ogóle nie spał, co nie odbiło się jednak źle na stażu. Dzięki swojej niezawodnej pamięci poradził sobie pomimo dużych cieni pod oczami, samemu wyglądając przy tym jak trup leżący na stole do badania zwłok. Tak, poważnie.
    No i też nie wiadomo kiedy nadeszła jedenasta rocznica śmierci Jimmy’ego. Jaime poleciał na jego grób, tym razem sam. Znicze pozostawione tam kilka miesięcy temu przez Jerome’a wciąż tam były, tak jak zabawkowy aligator. Boże, jak dobrze, że Jaime spotkał na swojej drodze kogoś takiego jak Jerome. Gdyby go nie poznał, kto wie, gdzie teraz byłby Moretti?
    Trzeci rok studiów zapowiadał się równie ciekawie, jak nie bardziej, niż drugi. I w końcu też umówili się z Jerome’em na piwo i jakieś jedzenie. Dawno nigdzie razem nie wyszli i Moretti nie mógł się doczekać spotkania. Przed umówioną godziną Jaime zajął wolne miejsce przy barze, od razu rezerwując jedno koło siebie. Było jeszcze wcześnie i chociaż był piątek, to wielu ludzi nie było w lokalu. Na szczęście. Tłumy zawsze były dla niego czymś straszym, nawet jeśli nie był w stanie trzeźwym, chociaż w tym drugim jakoś łatwiej było mu to znieść i w jakiś sposób ludzie dookoła pozwalali zapomnieć o tym, co go dręczyło. A dzisiaj? Dzisiaj było lepiej i istniała szansa na wyjście na prostą.
    – No cześć! – przywitał się z szerokim uśmiechem. Dobrze było go widzieć. W końcu! – Nie, jeszcze nic nie zamówiłem, ale frytki są super opcją i... – urwał, kiedy jakiś nieznajomy typ do nich podbił. A co to ma znaczyć?
    O, kurwa, pomyślał Jaime, odruchowo zaciskając pięści. Podobnie jak reszta klientów, był w niemałym szoku. Nie zdążył dorwać drania, który czym prędzej uciekł z miejsca zdarzenia. Ale Jaime zapamiętał, w co był ubrany i jak wyglądała jego fryzura z tyłu głowy. Małe szczegóły, a mogą im się przydać później. No co za skur...
    – Nic ci nie jest? – zapytał nerwowo, dotykając jego ramienia, mocniej zaciskając na nim palce, jakby chciał przytrzymać starszego brata, aby ten nie upadł. – Jasna cholera! Tak, owszem, ktoś właśnie przywalił ci w tę twoją przystojną gębę. – Kto to, kur... de, był? – zmarszczył brwi, a upewniwszy się, że Jerome się trzyma na stołku barowym, zeskoczył ze swojego i podbiegł do drzwi, wychodząc na zewnątrz. Rozejrzał się, ale nie dość, że było już szarawo, to gość już dawno zdążył zniknąć z okolic baru. Kurwa, pomyślał znowu Moretti i wrócił do przyjaciela. – Żyjesz? Można prosić o lód? – zagadnął do barmana. Ciekawe, czy zaraz ich nie wyrzucą. – Pewnie nie znasz tego... kogoś? – zapytał, siląc się na w miarę kulturalne słowa; w myślach mógł sobie nazywać wszystko po swojemu.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  144. Alanya była filmem zachwycona. Dziwnie było oglądać siebie samą na ekranie, czasami miała ochotę zakryć twarz dłońmi, gdy coś mówiła, ale to chyba była całkiem normalna reakcja. Zwłaszcza, że nigdy wcześniej nie robiła czegoś takiego. A nie dało się ukryć, że było to jednak coś innego niż oglądanie filmików z InstaStories, które nagrywała sama czy ze znajomymi, gdy gdzieś wychodzili. Brunetka była z nich naprawdę dumna, bo odwalili kawał dobrej roboty. Oni na ekranie, Fifi przy całym wymyślaniu i montażyści, kamerzyści, tego było naprawdę sporo. Niby film nie trwał długo, ale spędzili jednak dość sporo czasu na montażu, aby to wszystko miało ręce i nogi, aby było ich dobrze słychać i widać. Panna Ayers zamierzała być dumna z tego, zrobili do końca życia. Wątpiła, że jeszcze kiedyś nadarzy się jej podoba sytuacja i po prostu będzie to coś, co z szerokim uśmiechem na ustach będzie wspominała.
    Czuła się, faktycznie trochę, jak taka dumna matka, która obserwuje, jakie nagrody zbiera jej dziecko. Fifi naprawdę świetnie sobie poradził, jak zresztą wszyscy. Przy odbieraniu dyplomu i nagród widać było po chłopaku, jak sam jest z tego zadowolony. I to było najważniejsze, udało się. Zajął najwyższe miejsce, lepiej już przecież być nie mogło. Zamierzała mu jeszcze osobiście pogratulować i w zasadzie podziękować, bo gdyby nie to, że zaczepił ich w barze, nie przeżyłaby świetnej przygody. Nie sądziła, że będzie czekał na nich jeszcze obiad, a raczej dość wczesna kolacja, ale z pewnością nie zamierzała na to narzekać, choć to te after-party, które miało odbyć się późnij było zdecydowanie tym, czego brunetka bardziej wyglądała. Nie zamierzała ukrywać, że miała duszę imprezowicza i od czasu do czasu po prostu lubiła porządnie się zabawić, a dziś mieli wiele powodów do świętowania i dobrej zabawy.
    Reszta ceremonii przebiegła już dość sprawnie. Może nie tyle co obecni tu byli zmęczeni, a każdy miał swoje plany i chcieli spędzić wieczór z rodzinami, przyjaciółmi i podobnie, jak ich mała gromadka – świętować. Na szczęście niedługo później byli już w restauracji, przy stoliku.
    Śladem Harry’ego, poszła cała reszta. Fifi sobie naprawdę zasłużył. Toast został wzniesiony, wszyscy jeszcze powtórzyli „Za Fifiego” i upili trochę, a niektórzy i całość, szampana.
    Wszyscy z powrotem zajęli swoje miejsca i mogli zamówić jedzenie. Przeglądanie menu okazało się trudniejsze niż przypuszczała, wszystko wyglądało zachęcająco i najchętniej każdej spróbowałaby każdej pozycji z menu. Kelner pozbierał od wszystkich zamówienia, zapewniając, że niedługo powinni dostać swoje posiłki.
    — Oczywiście, że by ci się udało, tylko nie byłoby tak dobre bez nas — wtrąciła brunetka puszczając oczko w stronę chłopaka. Z całą pewnością i bez nich by sobie poradził, ale jakby nie patrzeć, to właśnie Alanya i Jerome zainspirowali go do tego, co stworzył. — Twoje zdrowie, zasłużyłeś, Fifi — dodała z lekkim uśmiechem.
    — No, oczywiście. Alanyo i Jeromie, dziękuję za waszą współpracuję — odparł chłopak ze śmiechem.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  145. W końcu dość wyraźnie mówił, że jego żona czy narzeczona, kimkolwiek wymyślona Amelia była, chciała mu pomóc z restauracją, a raczej jej rodzice chcieli. Musiał to przecież sprostować, aby na przyszłość nie było nieporozumień. A gdyby jeszcze chcieli wykorzystać to w ich reklamie? Musieli mieć świadomość, kim ów Amelia była. Co z tego, że Ethan wymyślił ją dosłownie przed paroma sekundami? Tylko rzucanie dodatkowymi komentarzami mogło grozić uszczerbkiem na zdrowiu, ale na całe szczęście zarówno on, jak i Jerome byli cali i zdrowi. Może różowowłosa nie planowała jednak ich morderstwa?
    Występnie w reklamie na pewno będzie nowym i ciekawym doświadczeniem. W końcu mieli wcielić się w aktorów, pokazać światu, że weganizm jest spoko i w ogóle, najlepiej jeść same roślinki. Z pewnością nie dałby się przekonać do takiej diety na długo. Wszystko czasem ludziom się nudziło, a Nowy Jork miał tyle możliwości, że bez problemu można było znaleźć zamienniki mięsa i to w dodatku tanie, nie trzeba było wydawać fortuny, aby zjeść coś wegetariańskiego. Tylko sama reklama mijała się z przekonaniami Ethana. Może był zacofany, ale żył w przekonaniu, że pewna część zwierząt zwyczajnie przeznaczona jest po to, aby ludzie mieli co jeść. I tak, jak rozumiał chęć trzymania ich w lepszych warunkach i humanitarne zachowania wobec nich, tak niestety do porzucenia mięsnej diety nie dałby się przekonać. Ba, teraz cały czas myślał o stekach, które miały na nich czekać, gdy już to skończą. Chyba nie mogli też zostawić kobiety tak bez odpowiedzi i winni byli jej odpowiedź. Ale pokusa o podrażnienie się z nią i długie myślenie czy się zgodzić, była bardziej kusząca.
    — Cóż… z pewnością to jawne oszustwo, ale czy aktorzy tego nie robią? Nie oszukują? — zapytał niekoniecznie oczekując odpowiedzi od Jerome czy od Holly. Nawet, gdyby mieli zrobić to za darmo, Ethan nie miałby nic przeciwko i również by się zgodził, a jakakolwiek była stawka tamtych modeli, którzy się nie zjawili na miejscu – ich strata. Jerome i Ethan na tym zyskają, ba potrójnie nawet. — W porządku, wchodzimy w to.
    — Cudownie! — krzyknęła już chyba zapominając o tym, jak chwilę temu chowała się przed swoimi kolegami z pracy. Osiągnęła swój cel, więc miała być z czego zadowolona. Nawet się nie obejrzeli, a już jej nie było. Jak na dość małą osobę, poruszała się błyskawicznie.
    — Myślisz, że jest zadowolona, że te pieniądze pójdą na steki, a nie na jarmuż? — spytał z rozbawieniem. Cóż, skoro panna Decker chciała ich pomocy, musiała się pogodzić z tym, że dzisiejszy obiad będzie soczyście krwisty. Był pewien, że żaden z nich nie będzie sobie żałował i zamówią porządną porcję. Powinni już dawno jeść, a tymczasem tkwili tutaj. Nagrywanie z pewnością też ich głód tylko wzmocni. — Może zamiast podwójnych frytek weźmiemy sałatkę — zastanowił się na głos.
    Holly zaraz wróciła z ich kwestiami. Nie było tego wiele, trudno, aby w trzydzieści sekund mieć więcej do powiedzenia. Tak na dobrą sprawę to pewnie każdy bardziej ogarnięty przedszkolak mógłby to zapamiętać. Może i z zapamiętaniem tekstu problemu mieć nie będą, ale czy odegrają to tak, jak tego od nich wymagają?

    [A ja wcale z nie przeczytałam Chloe Decker zamiast Holly... xD]
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  146. Wycieczka na gospodarstwo Samuela była naprawdę przyjemna, a Elle była szczęśliwa, że zakończyła się w taki, a nie inny sposób. Powrót do domu z odpowiednią kózką dodatkowo poprawiał jej humor, chociaż zdecydowanie o podjęciu się stworzenia akcji charytatywnej były dla niej tak ważne i tak mocno wpływały na samopoczucie młodej kobiety, że ta nie potrzebowała żadnych dodatkowych poprawiaczy humoru.
    — No wiesz! Nic jej nie robię, po prostu leży na moich rękach! — Zaśmiała się, patrząc groźnie na Jerome’a. Spojrzenie szybko zmieniło się w znacznie łagodniejsze. Z czułością spojrzała na Izabelę i przez chwilę wzdychała do niej, zafascynowana młodym zwierzątkiem i tym, jak słodka i urocza była. Takie widoki zdecydowanie rozczulały Elle i sprawiały, że jej serce miękło. — Czas najwyższy, chociaż jest tu naprawdę fajnie. Tyle słodkich zwierzątek — zaświergotała, cały czas rozczulając się nad swoją kózką.

    Villanelle bardzo wzięła sobie do serca całą akcję charytatywną. Wyszło to w końcu z jej inicjatywy i była to pierwsza taka zbiórka, w której Elle miała brać udział nie jako darczyńca. Zobaczenie jak to wszystko działa od drugiej strony było dla niej fascynujące, dlatego też, bardzo się starała i ciągle wyczekiwała wiadomości od przyjaciela. Na te, na całe szczęście nie musiała długo czekać. Kiedy Marshall odezwał się i poinformował, że muszą znaleźć sponsorów, Morrison gorączkowo rozmyślała, kto do tego nada się najlepiej.
    Napisała mężczyźnie krótką wiadomość, aby spotkali się w jej biurze w sprawie omówienia szczegółów, podając przy tym kilka wolnych terminów z jej kalendarza. Z reguły starała się nie spotykać ze znajomymi w pracy, ale tym razem było to wygodne. Brak dzieci i rozproszeń miał sprawić, że bardziej skupią się na właściwym zadaniu, a do tego wszystkiego na biurku Villanelle znajdowało się wypełniony wizytownik, a on oznaczał potencjalnych sponsorów, do których być może mogliby się zgłosić, jeżeli firmy pasowałyby do profilu. Podała jeszcze Jerome’owi dokładny adres i powiedziała, aby w holu oznajmił, że ma z nią spotkanie, a zostanie dokładnie pokierowany.
    Blaise lubił się pokazać, a przez to, że Elle znajdowała się na takim, a nie innym stanowisku właśnie przez niego i to w jego firmie, jej gabinet mieścił się na tym samym piętrze, co jego. Był mniejszy, ale równie elegancki, chociaż Villanelle przez cały czas próbowała mu nadać nieco przytulności. Pudrowo różowe zasłony może nie budziły w pracownikach od razu respektu, ale kobieta nie mogła się im oprzeć. Nie lubiła panującego chłodu w pomieszczeniach biurowych, a biorąc pod uwagę, że obejmowała stanowisko dyrektora kreatywnego, pozwalała sobie na nieco odmienny wygląd swojego biura.
    — Pani Morrison, przyszedł pan Marshall na spotkanie. — Marge, sekretarka Elle weszła do jej biura i poinformowała o zapowiedzianym gościu.
    — Wspaniale — uśmiechnęła się wesoło, odsuwając się powoli od biurka — nie każ mu dłużej czekać.
    — Jerome, cześć! — Uśmiechnęła się promiennie, wstając i podchodząc do mężczyzny, aby powitać go cmoknięciem w polik i przyjacielskim objęciem. — Napijesz się czegoś? — Spytała, a już po chwili kierowała swoje słowa do sekretarki — przygotuj proszę napoje, Marge, dla mnie kawa taka jak zawsze. Oh, dzisiaj może z odrobiną cukru, mogę cię prosić? — Spojrzała na kobietę, która była starsza od samej Villanelle. Morrison zawsze była dla niej miła i uprzejma. Zresztą, Elle dla wszystkich była miła, co niektórzy potrafili wykorzystać przeciwko niej. Wiedziała o tym, ale była dla nich za miękka i nie umiała tego w sobie zmienić.
    — Oczywiście, zaraz przyniosę. — Sekretarka wysłuchała, czego chciałby mężczyzna i po chwili już wyszła z gabinetu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biuro nie było duże. Przy oknie z widokiem na wieżowce znajdowało się biurko Elle, na lewo od niego stał szklany regał z dokumentami i kilkoma roślinami a naprzeciwko od niego stała mała kanapa obita welurem w kolorze butelkowej zieleni. Wybrała dokładnie taki sam materiał, jaki znajdował się w gabinecie jej psychoterapeutki, a wszystko przez to, że działał na nią uspokajająco.
      — Siadaj! Mam nadzieję, że trafiłeś bez komplikacji? Już nie mogę się doczekać! — Zaśmiała się, bo naprawdę była podekscytowana na myśl o nadchodzących działaniach.

      pani dyrektor Morrison

      Usuń
  147. Była zadowolona, że mogła podciągnąć spotkanie z Jerome’m pod te biznesowe. Czasami dłuższa przerwa była zbawienna i oderwanie się od swoich obowiązków. Zwłaszcza, że sama Elle w ostatnim czasie nieco się miotała sama ze sobą. Niby chciała coś zmienić, ale sama do końca nie wiedziała co. Była młoda, działanie na najwyższych obrotach nie powinno szybko dać o sobie znać, ale Morrison zaczynała odczuwać, że życie mija jej między palcami. Praca, często również po godzinach, studia, rodzina... Były momenty, w których była po prostu zmęczona tym wszystkim. Zaczynał jej doskwierać z jednej strony brak luźnego, studenckiego życia, z drugiej strony miała poczucie, że i tak spędza za mało czasu z dziećmi. W ich rodzinie to Arthur spędzał więcej czasu w domu, pozwalał się realizować swojej żonie, ale ona zaczynała czuć, że coś jej ciąży.
    Rozejrzała się dookoła i rozłożyła ręce, a następnie wzruszyła ramionami. Przeżywała szok, kiedy się dowiedziała, że trafi właśnie na takie stanowisko. Procentowy udział w akcjach firmy również był całkowicie niespodziewany.
    — Tak, naprawdę i czasami nadal w to nie wierzę, zwłaszcza, że niedługo minie rok — uśmiechnęła się i sama usiadła na kanapie. Spojrzała kontrolnie na strój przyjaciela — przecież prezentujesz się naprawdę dobrze, nie wiem o co mogło jej chodzić — zaśmiała się. Może faktycznie powinna uprzedzić wyspiarza, ale nawet o tym nie pomyślała. Ona sama była ubrana w ołówkową spódnicę w burgundowym kolorze z eleganckim rozporkiem, do tego miała beżową koszulę z pozłacanymi guziczkami i czarne szpiki. Niby klasyka, ale odrobinę urozmaicona kolorami. Na jej fotelu wisiał żakiet w kolorze spódnicy. Całość dopełniał delikatny łańcuszek na jej szyi i kolczyki od kompletu. — Zdziwisz się, jeżeli powiem, że to kolejna skomplikowana historia w moim życiu? — Uniosła niby brew, ale uśmiech na jej ustach lekko osłabł. Wydarzenia, z których wynikło to, gdzie się obecnie znajdowali nie były przyjemne. Villanelle długo się zastanawiała nad tym, czy w ogóle powinna przyjąć tę pracę. Przy zgodzie kierowała nią odrobinę chęć zemsty i utarcie nosa prezesowi. — Serio, powinniśmy się skupić właśnie na tych biednych zwierzątkach, Jerome. Mam na biurku mnóstwo wizytówek firm i wydaje mi się, że kilka z nich na pewno będzie zainteresowana. To dla nich świetny PR — oznajmiła, a entuzjazm powrócił w jej głosie. Liczyła, że uda im się namówić kilka większych firm. Akcja wyglądałaby od razu pewniej, dla zwykłych obywateli. — Zastanawiałam się też nad tym, czy nasza firma nie mogłaby się dołączyć, ale muszę to zaproponować odpowiednim ludziom, nie mogę sama podejmować takich decyzji, muszą to przedyskutować, przeanalizować, wygłosić milion prezentacji i debat, czy aby na pewno to dobry krok. Świat korporacji to udręka. Chciałam coś tutaj zmienić, miałam wielkie plany! Nawet sobie nie wyobrażasz, miało być pięknie, byłam pełna energii do działania, chciałam zacząć współprace z organizacjami działającymi na rzecz i prawa kobiet, miało być mniej seksistowsko i co? Papierki. Ciągłe procedury, niezrozumiały bełkot — wymruczała cicho, zdecydowanie odbiegając od tematu zwierząt. Trochę się nakręciła i przemawiało przez nią coraz więcej emocji, którym nie powinna pozwolić wypłynąć — mieli traktować nas równo i w odpowiedni sposób, jak partnera w biznesie, a nie przedmiotowo... I co? Na wszystko są cholerne procedury. Rozumiesz, to? Procedury! Procedury na to, aby przestać traktować kobiety przedmiotowo — wyrzuciła z siebie, gorzko się przy tym śmiejąc. Temat wzbudzał w niej wiele emocji, wciąż świeżych, chociaż wydawałoby się, że te powinny już przycichnąć i zadomowić się, nie wzbudzając wybuchów. A jednak, drażniły ją wciąż za bardzo.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  148. [Bardzo dobrze, że poniosła cię wena, nie mogłam przestać się śmiać :D A ja postanowiłam jeszcze trochę dołożyć do tego całego chaosu!]

    — Spora część osób związanych ze środowiskiem malarskim to banda zadzierających nosa snobów, którzy są przekonani o własnej wyjątkowości. Większość pochodzi z bogatych domów, wybrali kierunek dla zabawy albo dla prestiżu. Prawdziwi pasjonaci są skazani na wyginięcie, ale myślę, że nie dotyczy to tylko sztuki… A pracownicy muzeum rzadko chcieli skończyć właśnie w tym miejscu — stwierdziła ze smutnym, pełnym goryczy uśmiechem. Wiele osób miało o wiele wyższe ambicje, nie podobała im się praca w niewielkim muzeum, które nie wzbudzało zainteresowania wśród wielkich szych, biznesmenów oraz gwiazd popkultury. Kiedy zaczynała swoje studia, była młodą, uczuciową dziewczyną i wszędzie czuła się obco, poczucie osamotnienia ograbiło ją z radosnej energii oraz woli walki, którą prezentowała teraz. Wcześniej bała się głośno wyrażać swoje zdanie, jednak teraz nie miała z tym najmniejszego problemu, decydując się w relacjach z innymi na szczerość i bezpośredniość, choć w swoich słowach nigdy nie była okrutna. A chociaż wiele się zmieniło od czasu, kiedy jako nieśmiała Meksykanka przekroczyła granicę ze Stanami, nigdy nie utraciła swojej pasji, jaką było malarstwo i może dlatego jej napęd do działania był większy niż pozostałych kuratorów stojących na trawniku przed obiektem.
    Zgodnie wspięli się po schodach, a Reyes nie traciła nadziei, że uda im się szybko odnaleźć źródło usterki. Po cichu wciąż liczyła na to, że problem okaże się niewielki i uporają się z nim we dwójkę, lecz patrząc na rozległość zniszczeń, chyba musiała wykluczyć tę optymistyczną możliwość… stoisko z wannami rozbroiło ją zupełnie. Nie wiedziała, czy powinna się śmiać, czy raczej płakać. Kto otwiera stoisko z hydromasażem nad muzeum?! A w środku było tylko gorzej. Reyes chciała przytulić roztrzęsioną dziewczynę… a zaraz potem ją ukatrupić, ponieważ z powodu jej niedopatrzenia mogli stracić bezcenne dzieła sztuki. To nie był jednak najlepszy moment na kłótnie.
    — Twoim szefem zajmiemy się później, na razie najważniejsze to zakręcić zawór… Są tutaj gdzieś jakieś narzędzia?
    — Proszę? Ja… nie wiem. Zaczęłam tutaj pracować dopiero tydzień temu i…
    — Skup się. To bardzo ważne — powiedziała Reyes, chwytając blondynkę za ramiona i uważnie wpatrując się w twarz dziewczyny. — Musisz nam pomóc, zanim sytuacja tylko się pogorszy.
    — Wydaje mi się… Chyba… Chyba w magazynie powinniśmy coś mieć. Mamy takie małe pomieszczenie na tyłach, gdzie trzymamy różne niepotrzebne rzeczy — przyznała, wskazując ręką kierunek. Reyes nie traciła czasu, tylko od razu ruszyła w stronę drzwi. Szarpnęła za nie, jednak pozostały zamknięte. Chwilę szamotała się z klamką, aż ta w końcu puściła. Szeroko otworzyła drzwi do magazynu w poszukiwaniu zapasowych części, przekonana, że znajdzie tam coś przydatnego dla hydraulika, który zgodził się im pomóc i… zamarła, szczęka opadła jej aż do podłogi, a oczy rozszerzyły się pod wpływem szoku i niecodziennego widoku, jaki zastała we wnętrzu ciemnego, ciasnego pomieszczenia.
    — Bernie! — wykrzyknęła Reyes, na wpół rozbawiona, na wpół zgorszona, kiedy zarejestrowała nagie, obwisłe ciało staruszka w towarzystwie równie nagiego ciała kobiety po pięćdziesiątce z dość krzykliwym makijażem i natapirowanymi, farbowanymi na miodowy kolor włosami. Dwójka winowajców zastygła w pozie, która nie pozostawała wątpliwości odnośnie czynności, jakiej poddawali się w magazynie, zupełnie nie zważając na chaos toczący się poza niewielkim pokoikiem; trudno było jej uwierzyć, że ani stróż, ani towarzyszka nie słyszeli rozpaczliwych pokrzykiwań pracowników muzeum czy młodej ekspedientki walczącej z zepsutą wanną do hydromasażu, jednak najwyraźniej byli tak zajęci sobą, że hałas nie zrobił na nich żadnego wrażenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reyes nie była pewna, czy powinna być bardziej zdenerwowana i zażenowana tym widokiem, który wypalił się w jej pamięci już na zawsze, czy może powinna być rozbawiona i poczuć ulgę, że żadne nieszczęście nie przydarzyło się wiekowemu stróżowi… Chociaż chyba pomyślała o tym za wcześnie, ponieważ staruszek pod wpływem zaskoczenia i wstydu odsunął się od swojej młodszej kochanki i nagle złapał się za klatkę piersiową, a jego twarz wykrzywiła się w wyrazie bólu. Reyes wyrzuciła z siebie kilka naprawdę paskudnych przekleństw po hiszpańsku, obserwując, jak Bernie bezładne opada na półki za nim, a później na podłoże, które powoli wypełniało się wodą z wanny do hydromasażu.
      — O mój Boże, Bernie! Powiedz coś! Obudź się — krzyczała naga kobieta, przyklękając przy stróżu i potrząsając go za ramię, podczas gdy sama Reyes chwyciła za telefon, żeby wezwać karetkę do biednego mężczyzny, który chyba dostał zawału, kiedy został przyłapany na igraszkach w miejscu pracy. Czy ten dzień mógł się zrobić jeszcze bardziej paskudny? Pomogła ułożyć staruszka w pozycji półsiedzącej, tak jak uczyli ją na kursie pierwszej pomocy, jednak nie mogła zrobić dla niego nic więcej, musieli czekać na fachową pomoc medyczną.
      Obejrzała się przez ramię, żeby zawołać do towarzyszącego jej hydraulika i wytłumaczyć mu całą sytuację, lecz uświadomiła sobie, że wciąż nie znała jego imienia i nazwiska, więc nawet nie wiedziała, jak powinna się do niego zwrócić.
      — Mam tutaj małą sytuację! — zawołała, mając nadzieję, że to przykuje jego uwagę. — Znalazłam naszego stróża tylko… Hm… Jest w tym momencie mocno niedysponowany — wyjaśniła, starannie omijając wzrokiem okolicę bioder Berniego. Nie wiedziała, co powinna zrobić, zaczynało brakować im ludzi, chociaż paradoksalnie w pomieszczeniu było więcej osób, niż kiedy wspólnie oglądali zniszczenia na dole. Młodziutka blondynka wciąż załamywała ręce i chyba przechodziła załamanie psychiczne, Bernie wyraźnie zbladł i miał trudności ze złapaniem oddechu, asystowała mu jego kochanka, która nieudolnie próbowała się okryć ciuchami… Reyes nie była pewna, czy powinna zostawić Berniego pod opieką kobiety i ruszyć do pomocy przy wannie, czy może powinna raczej skupić się na stróżu. Wydawało się, że kiedy już chwilę odsapnął, wróciły mu kolory na twarz i zaczął lepiej oddychać, czyli to mógł być fałszywy alarm, ale nie miała dużej wiedzy w tym zakresie, więc nie mogła powiedzieć na pewno.

      Reyes

      Usuń