Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Nie ma znaczenia jak wolno idziesz, tak długo jak nie przestajesz

Chayton Kravis Jr.
Wkraczając w dorosłe życie, starał się wmówić sobie, że rodzice obdarzyli go czymś więcej niż jedynie deszczem pieniędzy, których nie szczędzili na jego odpowiednie wychowanie. Że nie musi wypełniać żadnych schematów, uzależniać jakości życia od cudzych opinii ani postępować tak, żeby zadowolić innych. Że nie musi żyć jak inni, żeby osiągnąć sukces. Nie ważne jednak, jak bardzo się starał – do oprzytomnienia wystarczyło jedno wymowne spojrzenie matki, która jeżyła się za każdym razem, gdy zakładał mundur i wychodził na służbę. Już wtedy rozumiał, że najczęstszą pułapką jest narzucanie innym własnych niespełnionych ambicji.
Idąc przez dorosłe życie, starał się wmówić sobie, że nie jest wystarczająco dobry. Chciał być lepszy, chciał robić więcej, wiedzieć więcej, umieć więcej. Żadne sukcesy nie przynosiły mu satysfakcji, bo cały czas czuł, że to wciąż za mało – przecież piątka z minusem to słaba ocena, przecież drugie miejsce to porażka. Z czasem zrozumiał, że nawet jeśli będzie mieszkać w pałacu ze złotymi klamkami, nie będzie umiał się tym cieszyć ani tego docenić. Przeciwwagą dla ambicji jest wdzięczność za to, co mamy.
Trwając w dorosłym życiu, przestał wmawiać sobie cokolwiek. Poznał swoją wartość, uwierzył w swoje siły, zaczął stawiać sobie wyzwania, nowe cele. Jest zorganizowany i zmotywowany, ponieważ doskonale zna sens swoich działań i zawsze wie, co chce osiągnąć, nawet jeśli dąży do czegoś, co w chwili obecnej jest poza jego zasięgiem. Zrozumiał, że ambicja jako siła napędzająca nas do dążenia, żebyśmy stawali się lepszymi ludźmi, a nasze życie było pełniejsze, to jedna z najlepszych motywacji do działania.

Trzymaj się z daleka od ludzi, którzy chcą ograniczyć twoje ambicje. Mali ludzie zawsze to robią, ale wielcy zawsze dają ci poczuć, że też potrafisz być wielki.
Chayton Kravis Jr.
Zrobił rodzicom niespodziankę i na świat przyszedł dwa tygodnie wcześniej, czwartego lipca, gdy niebo nad Upper East Side rozświetlały salwy fajerwerków, wystrzeliwanych z okazji narodowego święta. Lekarze wróżyli wówczas, że wyrośnie z niego szczwany uparciuch i chyba się nie mylili, bo już pierwszego dnia udowodnił, że obie te cechy posiada – płacz za każdym razem okazywał się doskonałym narzędziem do wymuszania swego widzimisię, a uśmiech do zyskania odrobiny czułości. Ile to matka włosów z głowy wyrwała w trakcie macierzyństwa – tego nikt nie policzy, ale gdy nadeszły czasy szkolne w końcu ścięła je ponad ramię, bo przy brawurowych ekscesach pierworodnego wypadały jej garściami. Pomyśleć, że tą buntowniczą naturę w pakiecie z despotycznością i talentem do perfekcyjnej gry na nerwach wyssał właśnie z jej mlekiem. Ojciec był bowiem człowiekiem pokoju; taką równoważnią na polu bitwy w konflikcie dwóch nieugiętych temperamentów, a choć ciężką rękę bez wątpienia posiadał, bo niejeden respekt nią sobie wypracował, naprawdę rzadko z niej korzystał. Nie potrzebował – wystarczył dreszcz, który przechodził po plecach zawsze, gdy dosadnym tonem wbijał szpilę, używając do tego jedynie dźwięcznych słów. W geny wstrzyknięto mu zatem mieszankę wybuchową, którą sam z biegiem życia wzbogacił o wiele więcej oktanów. Scalono w niej przebiegłość ze sprawiedliwością, śmiałość z szacunkiem, pewność siebie z rozwagą, a konsekwentność z wyrozumiałością. Jednak surowa benzyna ma niską odporność, dlatego jest wzbogacana o specjalne związki, które zwiększają jej ochronę. Z czasem i jego mieszanka je otrzymała – warstwę wierzchnią pokryła chłodna nieprzystępność, wciąż możliwa do rozmieszania odrobiną autentyczności, a na dno opadły wszystkie atomy beztroski i lekkomyślności. Ojciec zawsze mu powtarzał, że z człowiekiem jest tak, jak z paliwem – im więcej oktanów, tym mniejsze spalanie. Im więcej doświadczeń, tym mniejsze ryzyko niekontrolowanych samozapłonów.

➤ Jego ojciec zginął w Zamachach z 11 września 2001 roku, gdy główne biuro Kravis Inc. mieściło się w budynku Word Trade Center. Chayton miał wtedy osiemnaście lat i rozpoczął naukę na uniwersytecie. Już wtedy otrzymał w spadku firmę, jednak nie był w stanie objąć tam żadnego stanowiska, mimo że od wczesnych lat był do tego odpowiednio przygotowywany. Po tym wydarzeniu obiecał sobie, że dotrzyma słowa danego ojcu w tajemnicy przed matką i wstąpi do policji. Firmą zajęła się wówczas młodsza siostra i wspólnik ojca.

➤ Śladami ojca ukończył Massachusetts Institute of Technology z tytułem Master of Science. Kierunkami jego studiów były: mechatronika i fotonika oraz inżynieria kryptograficzna. Laureat konkursu Communication Technology Changing the World. Nadal należy do stowarzyszenia IEEE ComSoc. Interesuje się również inżynierią wsteczną. W swojej firmie, poza tym, że jest prezesem, pracuje jako design engineer.

➤ Po studiach wstąpił w szeregi NYPD i dopiero po kilku latach zajął się rodzinnym biznesem na stanowisku jednego z trzech CEO. Jego służba w policji trwa już nieprzerwanie od niespełna dziesięciu lat. Aktualnie w stopniu kapitana służy dla Biura Operacji Specjalnych lub w jednostce lotniczej, jako pilot śmigłowca NYPD, ze względu na posiadaną licencję CPL(H).

➤ Jest człowiekiem, który żyje wyjątkowo aktywnie, więc bardzo łatwo namówić go na wspólny trekking po dżungli, czy nurkowanie w oceanie, nawet w ramach firmowego wyjazdu integracyjnego. Aktywnie pracuje i aktywnie odpoczywa, bo inaczej prawdopodobnie już nie potrafi. Regularnie gra w tenisa i ćwiczy kickboxing. Mistrz darta. Jest leworęczny, mimo to w pracy korzysta również sprzętu dla strzelców praworęcznych. Pamięć ejdetyczna to jego as w rękawie. Za każdym razem, gdy wie, że matka jest w biurze, do garnituru zakłada trampki, a robi to głównie po to, żeby z premedytacją zagrać jej na nerwach; utarło się więc, że trampki na stopach szefa z reguły wróżą napiętą atmosferę. Płynnie porozumiewa się w języku hiszpańskim oraz tureckim. Transport, jeśli nie na piechotę, to Aston Martin DB12.

➤ Dorastał u dziadków na Upper East Side przy 55 E 74th Street i razem z siostrą odziedziczył to mieszkanie w spadku. Ich rodzinna rezydencja mieści sie przy 9 Rodney Lane w nowojorskim Kings Point. Jego ojcem chrzestnym jest biznesmen i filantrop Henry Kravis.

➤ W

84-43 Avon Street, Jamaica Estates, NY

×
PARTER
drzwi wejściowe, kuchnia, jadalnia, salon, łazienka
NAJWYŻSZA KONDYGNACJA
sypialnie, garderoba, gabinet
NAJNIŻSZA KONDYGNACJA
do spotkań biznesowych; salon, bar, jadalnia, toaleta, basen, jacuzzi
głównie tylko sypia ze względu na aktywny tryb życia i całe mnóstwo obowiązków, które dźwiga na swych barkach. Jest także współwłaścicielem rodzinnej posiadłości w Key Largo na Florydzie, do której od zawsze wyjeżdżają rodzinnie w ramach urlopu; tam po raz pierwszy, naście lat temu, wciągnął się w surfing. Ku nie-uciesze matki nazbierał w życiu kilka tatuaży.
Chayton Kravis Jr.
Choć okres buntu był dla niego czasem naprawdę intensywnym, nie zakłócił on przygotowań do przejęcia rodzinnego biznesu – miał to zrobić dopiero wtedy, gdy poczuje się gotów, by dźwignąć wózek z trzydziestoletnią firmą i godnie nią zarządzać. Do czasu tej gotowości ojciec każdego dnia oswajał go z tajnikami branży, zabierał do siedziby i zlecał różnorakie zadania, pilnując, aby te zostały w stu procentach wykonane, a ponieważ prowadził go za rękę w myśl zasady: „od zera do milionera”, nie było mowy o grzaniu stabilnego stołka. Najpierw pracował w firmie jako pracownik zabezpieczenia technicznego i zajmował się instalacją systemów alarmowych. To było pierwsze stanowisko; brudna robota, która pozwoliła mu zapoznać się z branżą od podstaw, jeszcze przed rozpoczęciem studiów. Choć był synem prezesa, nie miał żadnych szczególnych przywilejów. Jedyne, co miał, to kilku przełożonych nad sobą, którzy bez wahania wydawali mu polecenia, do których on musiał dostosować się bez zająknięcia. Dopiero z czasem, gdy zaznał ciężkiej pracy na fizycznych stanowiskach, mógł wdrażać się głębiej, w projekty, plany, strategie i tajniki. Ojciec powiedział mu kiedyś, że nie będzie potrafił dobrze zarządzać firmą, dopóki na własnej skórze nie poczuje z czym mierzą się jego podwładni. Za tą niezwykłą lekcję nie zdążył mu już podziękować.

➤ Od dziecka marzył o policyjnym mundurze, uparcie powtarzając, że gdy dorośnie, zostanie policjantem. Rodzinny biznes traktował jak zmorę, a chociaż matka próbowała wybić mu z głowy policyjne marzenia, ojciec nieustannie prosił, aby je spełnił i ostatecznie kazał to sobie obiecać. To było ich wspólne marzenie, którego finalizację mieli z czasem hucznie świętować. Tak się stało, lecz tylko jeden doczekał ich spełnienia.

jako trzydziestoletni ekspert w branży, oferuje kompleksowe rozwiązania w ramach jednego systemu ochrony – od ochrony fizycznej osób i mienia po zaawansowane systemy zabezpieczeń i monitoringu. Firma zajmuje się projektowaniem nowoczesnych i innowacyjnych systemów zabezpieczeń, ich budową i modernizacją, a także zabezpieczaniem imprez masowych oraz ochroną osobistą. Posiada własne laboratoria badawcze, parki maszynowe, ekspertów, projektantów, instalatorów, serwisantów oraz agentów ochrony osobistej.

➤ Firma zyskała wyłączność na zaopatrywanie w systemy bezpieczeństwa obiektów takich jak: Sing Sing Correctional Facility, Auburn Correctional Facility, budynki konglomeratu The Trump Organization oraz New York Stock Exchange. Do tej pory zaopatrzyła w systemy kilkaset budynków na terenie Stanów Zjednoczonych, między innymi Willis Tower, Three World Financial Center i Aon Center oraz kilkadziesiąt na terenie Europy – w tym szwajcarski Prime Tower, londyński One Canada Square oraz wszystkie projekty inwestora Biskon Yapı na terenie Turcji. Biura firmy mieszczą się w dzielnicy finansowej Dolnego Manhattanu w budynku One Financial Square przy 32 Old Slip, na trzydziestym piątym i szóstym piętrze. Agenci ochrony Kravis Security znani są szczególnie celebrytom, ktorzy wiodą prym w korzystaniu z usług firmy. Aktualnie firma pracuje nad bardzo ważnym projektem zabezpieczeń dla GITMO oraz ADX Florence.

➤ Kravis Security Inc. regularnie – najcześciej w trybie incognito – zasila zbiórki i akcje charytatywne; wspiera również młodych artystów i ludzi, którzy zbierają fundusze, aby móc spełnić swoje marzenia.

➤ Firma dwukrotnie udzieliła wywiadu dla magazynu Fortune, pojawiając się na jego łamach w rankingu Fortune 500 oraz Fortune 1000. Artykuły na temat firmy można znaleźć również na łamach Bloomberg Businessweek.

Chayton Kravis Jr.
CAMILLE RUSSO Pracownica z kilkuletnim stażem, młodsza programistka w jego firmie. Obiekt wielu nieposkromionych myśli i gestów, które już dawno wymknęły się spod kontroli. Odbiorczyni zakodowanych wiadomości w ASCII z tajną treścią i skrytych bardzo głęboko pragnień. Najbardziej pokręcona relacja w jego życiu, której brak wiąże się z odczuwaniem dotkliwej pustki, prawdopodobnie tęsknoty, o której żadne z nich nie powie na głos. On gromadzi kolekcję masek, a ona kolekcję trupów upchanych w szafie. Nie mogą istnieć razem, bo wszystko co dzieje się między nimi, to zbrodnia w najczystszej postaci. Lily Taylor Prawa ręka. Pracownica Kravis Security i koordynatorka biura, która trzyma w garści biurową bazę, a dodatkowo także prezesowski harmonogram. Lorem consectetur adipiscing elit, sed do eiusmod tempor incididunt ut labore et dolore magna aliqua. Ut enim ad minim veniam, quis nostrud exercitation ullamco laboris nisi ut aliquip ex ea commodo consequat. Duis aute irure dolor in reprehenderit in voluptate velit esse cillum dolore eu fugiat nulla pariatur. Excepteur sint occaecat cupidatat non proident, sunt in culpa qui officia deserunt mollit anim id est laborum. ROSALIE AYTON-KRAVIS Teraz już drugi CEO firmy z 40-procentowymi udziałami, z których 15% po zawarciu związku małżeńskiego przepisał na nią ojciec – przyjaciel Chaytona Kravisa Seniora i drugi założyciel firmy. Od 2024 roku była żona i kobieta biznesu, która zawodowo zajmuje się sprzedażą nieruchomości. Hobbystycznie interesuje się także modelingiem. Od początku łączyła ich relacja biznesowa, a mimo że wciągu trzech lat małżeństwa istniało przynajmniej kilka prób stworzenia udanego związku – wszystkie spaliły na panewce, bo miłości nie da się przecież ot tak wyprodukować. Elegantka, która zna swoją wartość, a tym bardziej siłę swoich szerokich znajomości. VICTORIA KRAVIS Dla wszystkich od zawsze Tori. Najlepsza, młodsza o cztery lata siostra i najbardziej kreatywna Chief Marketing Officer. Człowiek od pijaru, który w głowie mieści dziesiątki pomysłów, a w ciele całe mnóstwo energii. Życie zmusiło ją do bardzo szybkiego dorośnięcia, gdy po śmierci ojca, razem z matką zajęła się rodzinną firmą, stając wówczas na jej czele. Dzięki swojej zaradności i smykałce do kontaktów międzyludzkich, bardzo szybko wdrożyła się w tę dziedzinę biznesu, na dobre się z nią wiążąc. Ukończyła New York University na wydziale marketingu i public relations, a później przejęła ten sektor w Kravis Security Inc. Czujna obserwatorka i kobieta do rany przyłóż, która rozmowy w potrzebie nie odmówi nikomu. SAMUEL CRAWFORD Były partner policyjny i wciąż najlepszy przyjaciel, który zrezygnował ze służby na rzecz dołączenia do Kravis Security. Aktualnie drugi Chief Operating Officer oraz członek zarządu od 2024 roku, który z dokładnością dogląda wszelkich procesów, zachodzących w firmie. Choć z twarzy przypomina raczej przywódcę kartelu, w rzeczywistości przyjazny z niego facet o dobrych manierach i wysokim poczuciu humoru. Przynajmniej raz w tygodniu namawia Chaytona na rundkę w firmowego darta, wierząc, że w końcu z nim wygra. Szczęśliwy mąż i ojciec. LUCINDA KRAVIS Kobieta, której powinien dumnie mówić matka, a przy której słowo to nie jest w stanie przejść mu przez gardło. Była CEO, która w akcie zemsty oddała 25-procent udziałów swojej byłej synowej. Wyjątkowo wybredna, trzymająca się swoich ideałów kobieta, do której ciężko dotrzeć, jeśli nie spełnia się wszystkich jej wymagań i oczekiwań. Perfekcjonistka o snobistycznej naturze, zajmująca również stanowisko dyrektorki finansowej w American Express. W biurze Kravis Security bywa raz lub dwa razy w tygodniu i są to dni, w których często pojawia się najwięcej nagłych urlopów, a już tym bardziej, gdy Chayton jest wtedy nieobecny. CHAYTON KRAVIS SENIOR Niedościgniony autorytet i ojciec, który odszedł zdecydowanie zbyt wcześnie. Były agent Secret Service, który po zakończeniu służby stworzył Kravis Security. Człowiek sukcesu, o wielu zdolnościach, również tych dotyczących zjednywania sobie ludzi, który na dłoniach Chaytona pozostawił wszystkie niedokończone plany i cele. Brakująca otucha i zrozumienie. Ciążący w głębi smutek i tęsknota. Jego ciało do dziś nie zostało zidentyfikowane po zamachach na WTC. Pochowany wraz z innymi niezidentyfikowanymi ofiarami w 9/11 Memorial & Museum.
Data i miejsce urodzenia:04/07/1984 r. Upper East Side, Nowy Jork Miejsce zamieszkania:84-43 Avon Street, Jamaica Estates, NY Miejsce pracy:New York Police Department Oddział:Special Operations Bureau Zawód dodatkowy:CEO/COO w Kravis Security Inc.
Porywamy się na wszystko. Kontakt: zdaniezlozone@gmail.com
Poprzednie karty: I, II, III, IV

19 komentarzy

  1. Złapała za ucho kubka i odetchnęła z ulgą, w końcu osiągając swój mały cel. Miała kubek na drugą kawę, dobrze. Teraz wystarczyło tylko zejść z blatu i nastawić ekspres. Prosta sprawa, przynajmniej z pozoru…
    — Hę…? — bąknęła zaskoczona, słysząc za sobą głos. Nie zarejestrowała jednak od razu, że głos równał się jednocześnie temu, że ktoś prócz niej przebywał jeszcze w kuchni, dlatego, kiedy obracała się powoli, że usiąść i potem zeskoczyć z blatu, kątem oka dostrzegła czyjąś sylwetkę, podskoczyła w miejscu i uderzyła ramieniem w dół drzwiczek od szafki. W trwającym zaskoczeniu, przełknęła przekleństwo, które ból próbował wycisnąć jej na usta i spróbowała obrócić się jeszcze raz. Tym razem obsunęło jej się kolano i Camille była przekonana, że straciła równowagę i zaraz spadnie. Ostatecznie tylko trochę się rozkraczyła na blacie.
    Kiedy już się ustabilizowała, wzięła głębszy wdech, w myślach powtarzając sobie jakąś krótką modlitwę dla uspokojenia. Dopiero wtedy postawiła zdobyczny kubek obok siebie na blacie, dziękując w duchu, że o nic go nie rozbiła ani nie wypuściła na podłogę i ostrożnie usiadła. W następnym ruchu miała stanąć na podłodze, ale wtedy zobaczyła, że rzeczywiście ktoś jeszcze do kuchni przyszedł. I nie po prostu ktoś, co pan Kravis.
    Zamrugała kilka razy, jakby nie wierzyła własnym oczom i nie rozumiała, co tu robił. Jakby właśnie nie zamierzała zrobić dwóch kaw, gdzie jedna miała być właśnie dla niego.
    — Dzień dobry? — odpowiedziała niepewnie, na moment zapominając, co sama tutaj tak właściwie robiła.
    Wpatrywała się w Chaytona dłuższą chwilę, nie mówiąc nic więcej, po czym cicho odchrząknęła, odwróciła wzrok, który spoczął na zdobycznym kubku i w olśnieniu zaraz sięgnęła po swój, który postawiła niedaleko. Podniosła kubki, pokazując je w ramach odpowiedzi na niezadane pytanie, jakby to miała być odpowiedź na wszystkie wątpliwości, jakie mogły się teraz zrodzić panu Kravisowi w głowie. Nie wyglądało jednak na to, żeby tak się miało stać i zaczęła gorączkowo szukać w głowie odpowiedniego wyjaśnienia. Zmieszanie od razu wypłynęło na jej twarz, chociaż to nie tak, że nie miała powodu być teraz w kuchni, przynajmniej w jej mniemaniu. I pan Kravis też nie powinien być przecież zdziwiony jej obecnością.
    — No, mieliśmy… mieliśmy mieć kawę. O piątej — zaczęła tłumaczyć, przerzucając spojrzenie między trzymanymi kubkami a twarzą Chaytona. — No i właśnie chciałam ją nastawić. Tylko nie miałam drugiego kubka, bo prawie wszystkie są tam. — Wskazała ruchem głowy na lekko drżącą zmywarkę. — A te, które nie są tam, są tam. — Podniosła wzrok, marszcząc lekko czoło i odchylając nieznacznie głowę do tyłu, by pokazać najwyższą półkę w szafce, do której nie miała swobodnego dostępu. Wróciła spojrzeniem do rozmówcy i wtedy w oczy rzuciła jej się filiżanka, którą trzymał.
    Popatrzyła na kubki. Popatrzyła na filiżankę. Potem znowu na kubki. A potem na szafkę obok, w której pewnie znalazłaby filiżanki i to nie na najwyższej z półek. Do tego pan Kravis i tak miał już swoją. Ścisnęła ze sobą wargi, uświadamiając sobie, że cały ten wysiłek i ryzyko, które podjęła, by zdobyć drugi kubek, były na darmo. I teraz siedziała jak sierota na blacie, z którego przed chwilą myślała, że spadnie.
    — Kawę pija pan tylko z filiżanek…? — spytała cicho, chociaż nie wiedziała tak naprawdę, po co. Chyba tylko po to, żeby nie pozwolić ciszy za długo trwać.

    Camille Russo

    OdpowiedzUsuń
  2. Spodziewała się tego pytania, lecz mimo to zanim udziela mężczyźnie odpowiedzi, przygryza lekko wargę w obawie, że jeśli wyłoży mu wyłącznie prawdę, on również postanowi olać całą sprawę i zająć się własnym życiem. Z drugiej jednak strony sam wyszedł z propozycją pomocy, a detektyw z dołu z całą pewnością nie zmieni zdania, więc chyba nie ma innego wyjścia niż mu zaufać.
    - Kapitan przepływającego w pobliżu okrętu zadzwonił do nas z wiadomością, że widział jak jakiś mężczyzna wywijając przedmiotem przypominającym nóż przechodzi przez barierkę zabezpieczającą pracowników platformy przed wpadnięciem do morza i zawiązuje na niej pętlę. Podejrzewam, więc że albo nasz desperat najpierw będzie próbował podciąć sobie żyły, a potem dodatkowo się powiesić albo posłużyć się ostrzem dopiero w wypadku, gdy ktoś będzie próbował odwieść go od tego zamiaru. – Wyjaśnia, przeszukując spodnie w poszukiwaniu kluczy do gabinetu. – W każdym razie nie mógł dostać się na nią legalnie, ponieważ kierownik platformy twierdzi, że wszyscy pracownicy z wyjątkiem dwóch ochroniarzy poszli już do domu. – Dodaje jeszcze, wydobywając odpowiedni pęk i przekręcając zamek w drzwiach swojego gabinetu, do którego zdołali już w międzyczasie dojść. – Musimy podlecieć do niego na tyle powoli, żeby nie zdążył wykonać swojego zamiaru. Zakładam, że masz na pokładzie apteczkę ? – Po raz pierwszy od chwili opuszczenia parteru obraca się w kierunku Chaytona.


    Milka

    OdpowiedzUsuń
  3. Erin kiwnęła głową, naprawdę starając się nie robić sobie szczególnych nadziei, że cokolwiek z tego wyniknie. Ale mały płomień, nie większy niż zapalona zapałka, niósł ze sobą nadzieję, że może jednak coś zostanie pchnięte do przodu. Zerknęła na Ruby, która jakby zapadła się w sobie i dopiero teraz dostrzegła w pełni, że zniknięcie Esther miało taki sam wpływ na nie wszystkie. Ciotka przecież też ją kochała. A teraz miała jakby więcej zmarszczek, choć przecież wciąż była młoda. Włosy niedbale spięte w kok, jasne pasma wymykały się spod spinki i opadały na twarz. Podkrążone, zapadnięte oczy. Smutne oczy.
    Coś ukłuło ją w samo serce.
    — Nie — powiedziała tonem niewiele głośniejszym od szeptu, wbijając wzrok w stół i nie mając odwagi go unieść. — Proszę tylko… żeby wróciła do domu — dokończyła jeszcze ciszej, chociaż w panującej atmosferze te słowa rozbrzmiały z hukiem wybuchającej bomby albo startującego samolotu. — Wiem, wiem — westchnęła, robiąc dłonią w powietrzu gest rezygnacji. — Nie oczekuję obietnic. Chcemy tylko, żeby wróciła. Nawet najgorsza prawda będzie lepsza, niż ta pożerająca wnętrze niepewność.

    Dwa dni później krążyła po mieszkaniu jak tygrys uwięziony w zbyt małej klatce. Była niespokojna i niecierpliwa, i nie potrafiła znaleźć sobie zajęcia. Cały czas czekała na jakiś znak od Chaytona, choćby i ten, że nic nie udało się zdziałać. Odkąd zniknęła Esther jej nerwy, a także jej cierpliwość, były doszczętnie zszargane, jak powiewające na wietrze smętne szczątki. Wciąż drżały jej ręce i nieustannie upuszczała coś na podłogę — czasami kubek, czasami talerz, a czasami ubrania. A jeszcze innym razem specjalnie rzucała telefonem o ziemię, chcąc chociaż trochę wyładować gromadzącą się w niej agresję, która nie mogła nijak znaleźć ujścia.
    Maya była w szkole, bo Ruby stanowczo zaprotestowała przeciwko jej obecności na tej naradzie, a Erin w głębi ducha się z nią zgadzała. Nie było sensu dawać dziecku fałszywej nadziei, skoro ta mogła roztrzaskać jej serce na jeszcze drobniejsze kawałki. Umówili się więc koło południa, ale ona zerwała się bladym świtem, a po odprowadzeniu siostrzenicy do szkoły ciągle nie mogła zasnąć. Posprzątała mieszkanie na błysk, chociaż i tak było w nim czysto (pedantyzm Esther wciąż unosił się w powietrzu), przebrała się cztery razy, co i rusz wylewając na siebie najpierw kawę, potem herbatę, a na koniec paląc koszulę żelazkiem, o którym zapomniała. Chciała, żeby już było po wszystkim. Ta cholerna nadzieja ją wykańczała.
    Na dźwięk dzwonka zerwała się jak łania i pobiegła otworzyć.

    [Daję znać, że odezwałam się na maila w sprawie dalszej części. :D]
    Erin Hawthorn

    OdpowiedzUsuń
  4. [Wpadłam znać. że z różnorakich względów zdecydowałam się na usunięcie Milki. Tym samym dziękuję za dotychczasowe wspólnie pisanie.]

    OdpowiedzUsuń
  5. Brwi Camille powędrowały do góry, gdy usłyszała, że chwilę temu pan Kravis był przekonany, że już sobie poszła i z ich spotkania nici. Jej głowa działała na zwolnionych obrotach, więc minęła dłuższa chwila, nim w końcu zrozumiała, skąd wzięły się u niego takie wnioski i zrobiło jej się głupio. Nie zaakceptowała zaproszenia? No pięknie… Przez jej wyobraźnię w sekundę przetoczyły się wszystkie możliwe żenujące scenariusze, jakie mogły z tego wyniknąć, gdyby zbiegiem okoliczności nie wpadli na siebie w kuchni i na moment zapragnęła zmieścić się do którejś z tych szafek, które wisiały za nią nad głową i zamknąć się w niej od środka.
    Jeszcze tego jej brakowało, by na przykład sterczeć przed zamkniętym gabinetem prezesa z dwoma kubkami kawy i bić się z myślami, co zrobić – napisać smsa, wylać kawy do zlewu i sobie pójść, udając, że nigdy jej tam nie było… Nie musiała nawet zgadywać, że po czymś takim nie zebrałaby się w sobie drugi raz na jakąkolwiek rozmowę z nim. Ale nie, to nie było teraz konieczne, by się nad tym zastanawiać.
    Przełknęła ślinę, wzięła głębszy wdech i odetchnęła, skupiając uwagę na twarzy pana Kravisa. Odwzajemniła krótko jego uśmiech i skinęła głową, trochę jakby chciała przeprosić, trochę przytaknąć, że to tylko nieporozumienie. Na szczęście nie takie duże, skoro mimo braku oficjalnej akceptacji z jej strony, plany Chaytona mogły wrócić do pierwotnej postaci. Nic straconego, nie ma co się przejmować ani gdybać.
    Po kolejnej krótkiej chwili milczenia i wpatrywania się w niego, przypomniała sobie, że dalej siedzi na blacie i że zamiast tego wypadałoby zabrać się za robienie kawy. Zsunęła się więc ostrożnie, stawiając stopy na ziemi, nieśmiało podniosła wzrok jeszcze raz do twarzy pana prezesa, przed którym stanęła dosyć blisko, jakby musiała się upewnić, że na pewno tu był i że w dalszym ciągu miał pogodny wyraz twarzy, po czym wyminęła go bez słowa, by dostać się do ekspresu.
    Dotarło do niej, jak bardzo zdążyła się spiąć w trakcie swojej wspinaczki po kubek, jak i chwili, w której przerabiała potencjalne scenariusze, jakie mogły wyniknąć z tego, że zapomniała kliknąć głupi przycisk w aplikacji na komputerze, jakie mogły być tego skutki. Pewnie i tak dramatyzowała i nawet jeśli by na siebie teraz nie wpadli, nie byłoby żadnej tragedii. W końcu mowa była o Chaytonie, powinna już wiedzieć i się przyzwyczaić, że nie gniewałby się na nią przez coś takiego. Uśmiechnęła się pod nosem, nastawiając ekspres i zerknęła dyskretnie w bok, przyglądając mu się chwilę, kiedy płukał filiżankę nad zlewem. Denerwowała się tą rozmową, ale jednocześnie odczuwała to przyjemne ciepło rozlewające się po wnętrzu na myśl, że będzie miała dla siebie całą jego uwagę, że w ogóle był tak prawie na wyciągnięcie ręki.
    — Jak było w Miami? — spytała nagle ku własnemu zaskoczeniu. Nie wiedziała, czemu to zrobiła, skoro w ogóle ją to teraz nie interesowało i nie miała ochoty rozmawiać o tym, co działo się w innej filii. Może potrzebowała jakiejś rozgrzewki, czegoś, by rozciągnąć język, na nowo przyzwyczaić się do brzmienia swojego głosu…? Nie, nie bardzo. Właściwie to wcale nie chciała rozmawiać. O niczym. Najchętniej po prostu by z panem Kravisem pobyła, ale to raczej nie wchodziło w grę w najbliższym czasie. Ta rozmowa była im potrzebna, nieważne, jak ciężko było Camille się za to zabrać. Niemniej, jak już spytała o Miami, wydało jej się to wyjątkowo głupie posunięcie i poczuła natychmiastową potrzebę, by jakoś to odkręcić. — Mam nadzieję, że nie jakoś fajnie… nie tak fajnie, jak tu. Żeby przypadkiem nie spodobało się tam panu bardziej czy coś. Bo jeszcze zacząłby pan bywać tam częściej niż w Nowym Jorku i w ogóle ciężko byłoby wtedy pana złapać… — Oh, Dio mio, czy znowu zaczynała paplać od rzeczy? Chyba tak. Na szczęście kawa się już zaparzyła i mogła ją sprawnie rozlać do kubków. — Czarna, bez mleka i cukru — ucięła momentalnie wywód, biorąc obie kawy i podeszła do Chaytona, podając mu demonstracyjnie jeden z kubków.

    Camille Russo

    OdpowiedzUsuń
  6. Camille i jej nastrój miały się właściwie cały czas tak samo – źle, jeśli nie powiedzieć, że tragicznie. Stres, chroniczne niewyspanie i ograniczone możliwości w kwestii jedzenia robiły swoje, a do tego te koszmary… Było jej ciężko i to bardzo, do tego nie bardzo wiedziała, jak do tego wszystkiego podejść, żeby chociaż stopniowo zacząć sobie z tymi problemami radzić. Tylko Cam trzymała to w sobie, nikomu się nie zwierzała, bo i niby komu, a zatroskane pytania kolegów zbywała mało kreatywnymi wymówkami i ucinała tym temat. Trwało to jednak już dłuższy czas, a skoro przychodziła do biura i pracowała, to i tych pytań było coraz mniej. Odpowiedź zresztą była jedna. Zmęczenie. Trochę większe niż normalnie, trochę dotkliwsze, trochę intensywniejsze, ale na to zawsze znalazło się jakieś wytłumaczenie. I Camille wyglądała też na tylko zmęczoną, nic więcej, więc pan Kravis od Samuela raczej niewiele mógł się dowiadywać. Chyba, że Samuel z jakiegoś powodu zaczął zwracać na nią większa uwagę i przyglądać się dociekliwej niż zwykle, wyciągając konkretniejsze wnioski, ale jeśli tak, to sama tego w ogóle nie zauważyła. Tak właściwie to starała się ograniczyć kontakt z panem Crawfordem do niezbędnego minimum, bo cały czas trochę onieśmielała ją świadomość, że wiedział cokolwiek, a to, że sama nie wiedziała, co takiego konkretnie, stanowiło dodatkowe utrudnienie, by utrzymywać z nim dłuższy kontakt wzrokowy.
    Musiała przekierować całą swoją siłę woli na to, by najpierw nie stanąć na palcach pod wpływem dreszczu, który przeszedł ją, gdy Chayton dotknął jej dłoni, a później na to, by nie spuścić wzroku i nie upewnić się, że tak, faktycznie, trzymał swoją rękę na jej własnej i zupełnie się nie spieszył, by wziąć sobie kubek z kawą. I żeby tego wzroku nie spuścić, zrobiła coś przeciwnego, podrywając spojrzenie prosto na twarz pana Kravisa, na której widniał rozbawiony i pogodny wyraz.
    Wstrzymała oddech, licząc, że zrobiła to niespostrzeżenie. Po jaką cholerę pytała o to głupie Miami? Miała jakiś wrodzony talent do pogłębiania dołków, w które wpadała, wcześniej oczywiście samej je dla siebie wykopawszy.
    — Ach, no tak… Tak… No, nie wybieram się do Miami, więc… Więc wygląda na to, że… — Tym razem w porę ugryzła się w język, nie kończąc zdania, którym wprowadziłaby się w jeszcze większe zakłopotanie. Odchrząknęła, cofając rękę, objęła swój kubek i ochoczo popatrzyła na stoliki, do których zwrócił się również pan Kravis. — Tak — powiedziała krótko i dobitnie, ale jakby bez konkretnego celu. Po prostu poprzednie zdanie wymagało jakiegoś podsumowania, nawet takiego nie mającego za bardzo sensu. Choć pewnie rumieńce, które odznaczały się na jej bladej od zmęczenia skórze, mówiły zdecydowanie więcej. Hulk na jej koszulce też by się zarumienił, gdyby było to możliwe.
    Zamyśliła się, a właściwie zagubiła w myślach, dalej wpatrując się w stoliki. Przejmowała się rozmową, do której nie czuła się ani trochę przygotowana, mimo czasu i przestrzeni, jaką zapewnił jej Chayton. Miała wrażenie, że wie, co chciałaby zrobić, jakie decyzje podjąć i jakie jeszcze tematy poruszyć albo doprowadzić do końca, ale nie znała słów, których należało użyć i to w żadnym znanym sobie języku. Nie umiała tego pozbierać w jedną całość, a bardzo jej na tym zależało – żeby mieć składną, poukładaną odpowiedź, którą sprawnie mogłaby się podzielić i która jasno przekazywałaby to, co Camille przekazać chciała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To znaczy nie! — zreflektowała się po dłuższej chwili milczenia i wpatrywania się w stoliki. Z jakiegoś powodu teraz jej głowa połączyła to ostatnie „tak” z odpowiedzią na pytanie, gdzie mieliby porozmawiać, a że tak długo patrzyła w jedno z zaproponowanych miejsc, to wyglądało na to, jakby jej wybór padł właśnie na stoliki. — To znaczy… — Camille tak naprawdę nie zdążyła podjąć żadnej decyzji, nie dotarła jeszcze do tego punktu, ale kiedy sobie wcześniej tę rozmowę wyobrażała, to na pewno nie odbywała się ona w miejscu, w którym obecnie przebywali. Marszcząc brwi, przymknęła na kilka sekund oczy, by zebrać myśli i w międzyczasie napiła się kawy ze swojego kubka. Oczywiście, że wolałaby porozmawiać w gabinecie niż tutaj, nad czym w ogóle ona się zastanawiała? Odetchnęła, otworzyła oczy i pokiwała lekko głową, jakby odpowiadała najpierw samej sobie. — W gabinecie. Nie tutaj — powiedziała, uznając, że im mniej słów będzie próbowała użyć, tym lepiej na tym wyjdzie. Normalnie potrafiła się zaplątać, a co dopiero teraz, kiedy była tak okrutnie zmęczona, z buntowniczym żołądkiem przyrośniętym do krzyża i wizją kolejnej nieprzespanej nocy. Nie wspominając już o obecności pana Kravisa, przy którym już w ogóle traciła grunt pod nogami, nieważne w jakim stanie pierwotnie się znajdowała.

      blushing Camille Russo

      Usuń
  7. Byłoby jej głupio powiedzieć, że nie starczyło jej czasu, żeby się porządnie ze wszystkim zdecydować. Nie było żadnego wyznacznika, ile potrzeba człowiekowi, by mógł sobie takie sprawy dokładnie przemyśleć i później podejmować decyzje, ale starając się patrzeć obiektywnie, to dziesięć dni wydawało się Camille całkiem sporo. Jakaś jedna trzecia miesiąca… I całkiem prawdopodobne, że w normalnych okolicznościach tyle czasu by jej w zupełności wystarczyło. Przynajmniej tak sądziła, a że nie chciała się wplątać w tłumaczenie, czemu jednak jej tego czasu zabrakło. Wystarczająco się już motała i miała tego świadomość, więc mimo niepewności i braku jednoznacznych odpowiedzi, wolała pójść trochę na żywioł, trochę zaimprowizować i chociaż spróbować porozmawiać już teraz. Poza tym było całkiem prawdopodobne, że jeśli by się wycofała, to do później nie doszłoby już do żadnej rozmowy, mimo jej szczerych chęci i potrzeby, by sytuacja między nimi była jasna.
    — Wolne…? — bąknęła niepewnie, przystając na moment na stopniu, jakby musiała się zastanowić, o co pan Kravis tak właściwie pytał. Przecież wzięła niedawno wolne kilka dni, przed Future Expo i na razie więcej nie planowała, chociaż pula dni do wykorzystania była w jej przypadku pełna, z czego niezbyt zadowolony był dział HR. Camille rzadko brała wolne i miała ku temu naprawdę mnóstwo powodów. Najważniejszy był taki, że potrzebowała mieć zajętą głowę, a praca idealnie się do tego sprawdzała. — Nie, nie zastanawiałam się nad tym — przyznała, ruszając z miejsca po kolejnych stopniach. — Przecież lubię pracować — rzuciła jeszcze mrukliwie, jakby to cokolwiek tłumaczyło. Nie brała w ogóle pod uwagę takiej możliwości, tym bardziej teraz, żeby nie chodzić do pracy. Mogła ze zmęczenia padać na twarz, ale praca byłaby ostatnią rzeczą, z której by w takim przypadku zrezygnowała.
    Na pytanie o jedzenie, ścisnęła ze sobą usta w cienką linię. W duchu modliła się, żeby właśnie w tym momencie nie zaburczało jej w brzuchu, bo bez wątpienia jej żołądek świecił teraz pustkami, ale wiedziała, co mogło się stać, gdyby coś zjadła. Nie odczuwała na razie głodu w fizyczny sposób, a psychicznie… Gdyby nie to, że bała się, że cokolwiek, co trafiłoby do żołądka mogłoby go sprowokować do wykręcania szalonych fikołków, to chętnie zjadłaby pizzę. Albo carbonarę od ciotki Florence. Tak właściwie to chętnie zjadłaby coś tak po prostu, jednak nie chciała ryzykować. Może zje coś później, kiedy będzie już sama.
    Zatrzymała się niedaleko drzwi, wodząc spojrzeniem za Chaytonem niezbyt pewna, gdzie się tutaj podziać, jakby nie była tutaj już milion razy i nie robili tutaj różnych rzeczy, które wykraczały poza pracę. Tym razem jednak nie chodziło o miejsce samo w sobie, to nie to wywoływało u Camille tak dobrze znane poczucie niezręczności i zakłopotania. Po prostu z każdym krokiem, z każdym przebytym etapem zbliżali się do podjęcia rozmowy. Weszli już po schodach, przeszli przez drzwi, które się za nimi zamknęły, pan Kravis zdążył się rozsiąść…
    Żołądek podszedł jej do gardła i poczuła lekkie pieczenie w przełyku. Odkaszlnęła prędko i zalała te nieprzyjemności większym łykiem kawy. Niezbyt mądre, ale chyba trochę spanikowała. Możliwe, że poparzyła sobie lekko język, bo coś ją lekko ocuciło, odwracając uwagę od wewnętrznego dyskomfortu.
    Jeszcze z nachylonym przy ustach kubkiem przeszła za Chaytonem w stronę kanap w nieco chaotycznym zrywie. Stała przy drzwiach tylko chwilę, ale jej samej wydawało się, jakby trwało to długo, zbyt długo, by nie zwróciło to uwagi i tym niezgrabnym rozruchem chciała ten moment niezdecydowania zakamuflować. I prawie się przy tym wywaliła, prawie wylała na siebie kawę, co na pewno nie spodobałoby się Hulkowi na jej koszulce, ale na szczęście do niczego takiego nie doszło. Jedyne co, to tylko trochę podskoczyło jej ciśnienie i trochę zbyt dosadnie stanęła na prawej nodze, chcąc utrzymać równowagę. Mio Dio…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odetchnęła, podnosząc wzrok na pana Kravisa, którego usta układały się w lekki uśmiech i sama mimowolnie się uniosła kąciki swoich warg do góry, przygryzając dolną z nich. Zgarnęła kosmyki włosów po lewej stronie twarzy za ucho, przestępując dwa drobne kroki, które jej pozostały, by dotrzeć do kanapy, na której usadowił się prezes. Kolejny raz już musiało do niej dotrzeć, że nie musi się niczym tak denerwować, to był przecież pan Kravis, a nie jakiś diabeł wcielony, którego naprawdę musiałaby się obawiać. Usiadła obok niego, nie tak blisko, jak miejsce, które przed chwilą poklepał, ale bliżej niż na wyciągnięcie jego ręki. Usadowiła się bokiem do oparcia, uginając lekko nogę i zahaczyła stopą o miejsce pod kolanem drugiej nogi, opuszczając objęty obiema dłońmi kubek w „gniazdko” między swoimi udami.
      — Nie, nie ma potrzeby, żebyśmy coś zamawiali. — Pokręciła lekko głową na boki. Wyjątkowo jedzenie nie uszczęśliwiłoby jej tak jak zazwyczaj. — Także tak… — zaczęła, starając się jakoś zwinnie przejść do tematów, które miała sobie przemyśleć, choć o tego typu zwinności, to Camille mogła sobie pomarzyć. Zresztą o jakąkolwiek zwinność było u niej ciężko. — Tak właściwie, to… to nie bardzo wiem, od czego zacząć. — Powinna też dodać, że tak naprawdę, to nie wie, co powiedzieć tak w ogóle. Wbiła spojrzenie w swój kubek, po którego brzegu przesuwała opuszkiem palca. — Najłatwiej byłoby wcale o niczym nie rozmawiać, tylko wrócić do tego, co było… przedtem — odparła nieco ciszej, trochę tak, jakby nie chciała tego mówić na głos. Normalnie takie rzeczy zostawiała dla siebie, w swoich myślach. Był to jednak jeden z nielicznych wniosków, do których zdążyła dojść i które rzeczywiście sobie przemyślała w trakcie nie do końca udanych porządków w swojej głowie.
      Ale może gdyby tak… gdyby tak chociaż spróbować sprawdzić, czy w ogóle się da zrobić tak, żeby było trochę tak jak przedtem? Może wtedy byłoby jej łatwiej, może coś by się wyjaśniło… I żeby się tak za długo nie zastanawiać, żeby nie zdążyć się speszyć, przysunęła się do pana Kravisa bliżej, uniosła się lekko na kolanie, nachyliła w jego stronę, przymykając oczy i delikatnie pocałowała. Krótko, tak na pół oddechu. Nie uciekła jednak zaraz, nie odsunęła się, nie rozchyliła powiek.
      — … tęskniłam — wymsknęło się jej cicho z drugą połową oddechu, brzmiąc jak słówko wyciągnięte ze środka zdania, wyrwane z jakiegoś kontekstu.

      Camille Russo

      Usuń
  8. To wszystko było jeszcze bardziej skomplikowane, niż pan Kravis przypuszczał i bardziej niż Camille gotowa była przyznać, i tak naprawdę dlatego z takim trudem próbowała to sobie poukładać. Presja czasu, presja oczekiwań, czy presja tak po prostu stanowiły ledwie ułamek tego, czym mogłaby się przejmować, bo do presji była zwyczajnie przyzwyczajona. Bez przerwy i od bardzo dawna jakąś odczuwała, jakąś sama na siebie nakładała i właściwie nie była pewna, czy w ogóle wie, jak to jest żyć bez czegoś takiego, także to nie był w tym przypadku prawdziwy problem, a co najwyżej jakaś niewielka niedogodność. Bardziej przejmowała się tym, że w ogóle musiała się jakoś do tego zabrać, a najzwyczajniej w świecie nie chciała tego robić, ponieważ chodziło o sprawy, które skrupulatnie upychała do szafy, latami gromadząc te swoje trupy i maskując ich smród najlepiej, jak tylko potrafiła. Poświęcała na to sporo swoich zasobów i kosztowało ją to sporo wyrzeczeń, ale nie narzekała, nie skarżyła się, w ogóle nic nikomu nie mówiła, w myśl niepisanych zasad, które panowały między nią a osobą dotychczas jej najbliższą, czyli ciocią Flo. Są sprawy, o których nie rozmawiają, o które nie pytają, ale o których wiedzą albo przynajmniej do pewnego stopnia się domyślają. Tematy nieporuszalne.
    Camille była przekonana, że te nieporuszalne tematy należą tylko do nich dwóch, dlatego bez większych problemów mogła zapełniać szafę trupami i odwracać swoją uwagę od tego, jak problematyczne to mogło być na dłuższą metę, różnorakimi obowiązkami i zajęciami. Była zupełnie niegotowa na to, że komuś miałoby zależeć, żeby tę szafę znaleźć, a później jeszcze ją otworzyć i to w taki sposób, w jaki zrobiła do Lucinda Kravis. A tego, że ktoś jeszcze wcześniej do tej szafy zajrzał, ale bez słowa ją zamknął, nie spodziewała się bardziej.
    Nie była również gotowa na to, żeby tak bardzo zbliżyć się do swojego szefa. Zastanawiała się, kiedy mniej więcej do tego doszło, ale z marnym skutkiem, co nie było zaskakujące. Camille zaczynała się plątać zawsze wtedy, kiedy w grę wchodziły jakieś głębsze uczucia i emocje i często ich unikała, żeby sobie nie komplikować życia. W tym przypadku to się po prostu stało i tyle, nie zdołała się wykręcić, zasłonić ani niczym obronić, ale zdążyła sobie pomyśleć, że to może nawet w porządku, że nikomu nie dzieje się krzywda, że może powinna pozwolić sobie czuć się z tym dobrze i przestać się tak uparcie wzbraniać oraz spróbować. I kiedy już się z tą myślą i zamiarem oswoiła, nie tylko trupy z jej szafy zaczęły wypadać, przygniatając tak właściwie wszystko swoim ciężarem, co w takich okolicznościach było dla Camille wyjątkowo druzgocące i wręcz ostateczne. Tylko ostateczność powinna być prosta, a tu nie było nic tak prostego. To było wręcz niebywale skomplikowane i przez to wyjątkowo męczące, a ona już miała zwyczajnie dość i…
    Chciała się zapomnieć i zatracić, uciec od wszystkich przykrości i problemów, nie wracać już do tego, upchnąć do szafy stare i nowe trupy, zamknąć ją i zabarykadować. Wcześniej myślała, że to już niemożliwe, że nie da się niczego odwrócić i jedyny sposób, to jakoś to ogarnąć, posprzątać tak otwarcie, a nie na siłę bez większego ładu i składu. Nie wiedziała tylko jak, nie miała pojęcia, jak się zabrać do czegoś, co już tyle lat pełzało pod jej skórą albo było zupełnie nowe, niespodziewane i niesamowite pod każdym względem. I kiedy tak mijał dzień za dniem, każdy kolejny bardziej wyczerpujący od poprzedniego, coraz cięższy zarówno dla ciała, jak i psychiki, Camille zaczynała wątpić, że da się to tak załatwić i wracała do niej ta stara chęć i potrzeba, by jednak spróbować z tą szafą, skoro przez tyle lat sprawowała się całkiem nieźle. Bo może mogło być jak dawniej, jak przedtem, bez babrania się w strachu i rozczarowaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzdrygnęła się lekko, kuląc przy tym ramiona pod wpływem dreszczy, kiedy Chayton przesunął palcem po jej wardze, a zaraz potem, wraz ze słowami, które wypowiedział, pomyślała, że to możliwe i że wcale nie muszą o niczym rozmawiać, że mogą to zostawić dokładnie w tym miejscu, gdzie było teraz i nigdy więcej do tego nie wracać. Nic nie musiało się wyjaśniać ani upraszczać, Camille niczego takiego nie potrzebowała, bo przecież radziła sobie z tym przez długie lata, więc jeden trup w tą czy w tamtą… W następnej sekundzie, jak tylko ponowił i jednocześnie pogłębił pocałunek, była już o tym całkowicie przekonana, już odrzuciła te bzdurne pomysły, żeby cokolwiek przedyskutować i wyjaśniać. To były okropne, paskudne sprawy, o których nie chciała pamiętać i do których nigdy więcej nie będą musieli wracać, a jeśli mogła przekonać o tym pana Kravisa właśnie w taki sposób, jak teraz, to… Szlag by trafił teraz te kubki z kawą! I pomyśleć, że taką determinacją się po nie wspinała.
      — Bardzo — przytaknęła szybko, łapiąc oddech, którego nie zaczerpnęła wcześniej. — Najbardziej — dodała i zaraz zachłannie przywarła z powrotem do jego ust, nie zostawiając złudzeń, że tak, nieskończenie wiele razy tak, że przyjmuje to zaproszenie i każde kolejne, byle już nie musieli o niczym rozmawiać. Byle mogła znowu uciec od tematów nieporuszalnych.
      Całowała go nie tylko z wytęsknieniem, które bezkompromisowo zepchnęło tę subtelność sprzed chwili w jakąś głęboką i odległą przepaść, ale wręcz z desperacją. Desperacko pragnęła tego zapomnienia i beztroski, jakie czerpała z jego bliskości i równie desperacko chciała odsunąć uwagę Chaytona od tego, co było tak właściwie powodem, dla którego tu siedzieli. Tylko te kawy za bardzo przeszkadzały, były zupełnie nieporęczne i do niczego potrzebne.
      Odsunęła się nieznacznie od pocałunków i otworzyła oczy, przygryzając dolną wargę.
      — Ta kawa — wymruczała cicho, tak cicho, że nie dało się usłyszeć jej niepewności, którą chciała stłumić, bacznie przyglądając się reakcjom pana Kravisa — w ogóle mi nie smakuje. Może na zimno byłaby lepsza, jak pan sądzi? Moglibyśmy… poczekać, aż wystygnie? — zaproponowała, unosząc lekko swój kubek w gotowości, by odstawić go na stolik, uwolnić swoje ręce oraz zwiększyć pole manewru dla siebie i dla niego.

      Camille Russo

      Usuń
  9. Czy była teraz w ogóle czegokolwiek tak na sto procent pewna? Chyba nie i trochę ją to niepokoiło, ale nie na tyle, by nie podążyć za pokusą, jaką były te beztroskie chwile, chwile wytchnienia i pełnej swobody, chwile czegoś, co może mogłaby nawet nazwać wewnętrznym spokojem. Od tamtego jednego dnia nie miała tego spokoju wcale, więc kiedy na horyzoncie pojawiło się światełko nadziei, nieważne jak małe i słabe, żeby odzyskać trochę równowagi, pooddychać przez chwilę bez uczucia więzów owiniętych wokół szyi, nic dziwnego, że poszła w tym kierunku. Nie rzuciła się od razu biegiem, najpierw postawiła jeden mały krok i dopiero później nabrała tempa.
    Gryzło ją to, że jej zaufanie zostało tak mocno nadszarpnięte i że w dalszym ciągu nie rozumiała tak właściwie dlaczego. Miała podkopaną pewność siebie, która i tak nigdy nie była mocną stroną Camille. Była zawiedziona i zraniona oraz momentami zwyczajnie wściekła, a do tego wszystkiego musiała mierzyć się z rozbudzonymi wspomnieniami o rodzinnej tragedii i całą masą następstw, jakie wyciągał za sobą ogromny strach. Nieprzerwanie od kilku tygodni próbowała się z tym wszystkim uporać i wrócić do normalności, nie wpadać w panikę, nie pozwolić porwać się nocnym koszmarom i odciąć od wszystkiego, co wywracało jej żołądek do góry nogami. Nie wychodziło jej to jednak, o czym podświadomie musiała wiedzieć, a mimo to dalej w tym trwała, uwięziona w tym dziwnym stanie bezradności. Rozmowa, którą odbyli na dachu biurowca, niczego magicznie nie wymazała, nie ukryła żadnego trupa, ale chociaż pokazała Camille jedną rzecz, przed którą długo się wzbraniała, a której teraz paradoksalnie potrzebowała najbardziej. Przy panu Kravisie nie czuła się tak przerażająco samotnie, choć to po części przez niego czuła się tak okropnie przez ostatnie tygodnie.
    Bardzo chciała, żeby było między nimi w porządku i gotowa była wiele rzeczy zamieść pod dywan, by tak się stało, szczególnie teraz, kiedy była wszystkim przytłoczona i zmęczona. Próbowała podejść do tego inaczej, bardziej otwarcie i bezpośrednio, ale nie potrafiła, nie miała na to siły, a może nawet i odwagi, a kiedy tym pierwszym muśnięciem warg odkryła, że mimo wszystko dalej może czerpać z obecności i uwagi Chaytona jakiś komfort i przyjemność, nie miała już w ogóle ochoty próbować dalej. Chciała już tylko jeszcze raz czuć się przy nim dobrze, nawet jeśli miałoby się to odbyć kosztem paru niedopowiedzeń. Bo rozmową na pewno by sobie wiele w końcu wyjaśnili, ale czy naprawdę było to konieczne i niezbędne, żeby mogli wrócić do tego, co było przedtem? Camille nie była w ogóle tego pewna, nic a nic, ale sama inaczej się do tego nie zabierze, nie kiedy wiedziała już, że dalej mógł pachnieć bezpieczeństwem i roztaczać wokół niej ciepło, jak piekarnik, z którego zaraz będzie można wyciągnąć smakołyki.
    Na początku już zaczęła się obawiać, że była zbyt niebezpośrednia z tą swoją wstawką o niesmacznej kawie, którą niby mogliby przeczekać. Nie chciała przecież pić już żadnej kawy, nieważne czy na ciepło, czy na zimno i żadnej nie chciała potem zaparzać. Jednak jej wątpliwości szybko zostały rozwiane, dokładnie w momencie, w którym znalazła się na kolanach u Chaytona. Wpuściła na usta uroczy, trochę nieśmiały uśmiech, spoglądając na niego z wesołymi iskierkami w oczach. Pan Kravis wyglądał teraz na całkowicie odprężonego i zadowolonego. I bardzo dobrze, niech taki zostanie na długo.
    Pokiwała lekko głową w odpowiedzi, pochylając się z dłońmi wspartymi o jego klatkę piersiową i złożył na jego ustach kolejny spragniony pocałunek. Przesunęła dłonie trochę wyżej w stronę brzegów kołnierzyka od koszuli, które złapała między palce i przyciągnęła się bliżej, chcąc go całować jeszcze bardziej, jeszcze zapalczywiej, by przypadkiem nie myślał już o kawie, ani tym bardziej o żadnej rozmowie, by skupił się już tylko na tym, że tu jest, na jego kolanach, złakniona ciepła i bliskości…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przerwała nagle, ale się nie odsunęła, nie zabrała rąk z brzegów koszuli, za to oparła się czołem o jego czoło i popatrzyła w oczy. Przez chwilę nic nie mówiła, jakby sobie właśnie o czymś przypomniała i musiała najpierw zebrać myśli, a potem zebrać się dodatkowo w sobie, żeby o tym powiedzieć na głos. Nie wszystko chciała, żeby było dokładnie jak przedtem.
      — Jest jedna taka rzecz — zaczęła, na moment opuszczając spojrzenie, jakby gdzieś niżej mogła znaleźć trochę więcej pewność siebie, ale zaraz wróciła do jego oczu. — Chciałabym czasem mówić do pana po imieniu. Tak… tak na przykład teraz. I w innych… sytuacjach, w których nie byłoby… problematyczne — zasugerowała niepewnie, bo była to jedna z rzeczy, która na pewno nie dałaby jej spokoju, kiedy inne na pozór spokojnie mogła trzymać w szafie czy pod dywanem.

      Camille Russo

      Usuń
  10. Uczucia to było coś, o czym Camille nie umiała swobodnie rozmawiać i dotyczyło to zarówno tych dobrych, słodkich i lekkich uczuć, jak i tych gorzkich, przykrych i ciężkich. Wielu z nich też zwyczajnie nie rozumiała, a sparzona raz wyjątkowo mocno, nie próbowała się w nie wgłębiać. Uczucia były skomplikowane, nie mieściły się w zerojedynkowych tabelkach w Excelu i wszystkie wydawały się ze sobą jakoś powiązane w taki sposób, że nie dało się nigdy skupić i rozpracować w pełni tylko jednego uczucia. Były takie uczucia, a tak właściwie sytuacje, które były nimi przepełnione, do których nie chciała wracać ani tym bardziej zgłębiać, nawet jeśli miałoby to jej pomóc w lepszym rozumieniu samej siebie albo innych ludzi z otoczenia. Dlatego traktowała to bardzo powierzchownie, z prostotą, która mogła przypominać ignorancję, ale tak czuła się bezpiecznie. I do tego bezpieczeństwa chciała powrócić, nie rozgrzebywać niczego dalej i mieć tylko nadzieję, że wewnętrzny mętlik i strach z czasem uda się stłumić. Wypłaszczyć. Nie chciała więcej o tym rozmawiać, nie chciała się wściekać ani żywić żalu, bo to tylko przeszkadzało w innym procesie, w trakcie którego miało dojść do tego wypłaszczenia.
    Dotyk Chaytona na skórze był bardzo pomocny w zapominaniu i nie pamiętaniu o tym, co było przykre i nieprzyjemne. Rozgrzewał powoli te miejsca, gdzie spoczywały jego palce, delikatnie łaskotał i wywoływał dreszcze, które zostawiały ciało w lekkim napięciu i wyczekiwaniu na kolejne muśnięcia. Musiała zapomnieć, jakie to uczucie, albo nie zwróciła na to wcześniej uwagi, co się działo z jej ciałem przy tak bliskim kontakcie z nim. A może po prostu minęło tyle czasu, że musiała na nowo się do tego przyzwyczaić, co tak właściwie nie było takie złe. To tak jakby jeszcze raz spróbować ulubionego deseru po raz pierwszy. Z kolei pocałunki były niezapomniane, były czymś, co mogłaby robić w zupełnej ciemności i całkowicie po omacku, zawsze się w trakcie nich odnajdując.
    Przymknęła oczy, jednocześnie wkładając sporo wysiłku w to, by nie stracić wątku ich rozmowy. Był to jednak mały błąd, bo to, jak brzmiały słowa Chaytona wymawiane przy jej szyi, trochę ją onieśmieliło, wywołując dodatkowo rumieniec na jej policzkach. Nie miała na myśli tylko czy przede wszystkim takich innych sytuacji. Ani tego, by doprowadzać go tym do szaleństwa, bo na to by nawet nie wpadła, że zwracając się do niego po imieniu, mogłaby wywołać taką reakcję. Obudziła się w niej potrzeba, by to wyjaśnić albo przynajmniej zaprzeczyć, bo wyjaśnienia mogłyby być kłopotliwe i pokręcone. Przecież dla niej to też był dosyć świeży pomysł, można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że wyjątkowo spóźniony, wziąwszy pod uwagę, ile zdążyło się między nimi wydarzyć i że przez cały ten czas zwracała się do niego w ten formalny sposób. A chodziło jej tylko o to, żeby mówić do niego po imieniu, kiedy byli sami, bo wtedy nie byłoby to problematyczne, a niwelowałby ten specyficzny dystans między nimi, o którym wcześniej nie myślała i którego może Chayton w ogóle nie zauważał. To co innego siedzieć na kolanach u Chaytona, a u pana Kravisa. Niby to była ta sama osoba , ale jednak to wiele zmieniało.
    Formułowanie słów nie przychodziło jej jednak teraz łatwo, więc szybko sobie odpuściła te wyjaśnienia, które zapewne wyszłyby jej bardzo nieskładne i poplątane. Wystarczyło, że się z nią zgodził, w pewnym sensie. Tak myślała, bo może przydałoby się trochę sprecyzować te inne sytuacje, żeby oboje mieli jasność, ale była gotowa poczekać, aż może to samo wyjdzie w praniu. Dlatego przytaknęła cichym pomrukiem i nieznacznym ruchem głowy, nie chcąc uciekać od muśnięć, którymi znaczył ścieżkę na jej szyi. Całość dodatkowo potwierdziła odwzajemniając pocałunek, którym wrócił do jej warg. Nie chciała się już od tego pocałunku odsuwać, chciała zacząć tracić kolejne oddechy, bo to co ustalili, jej już wystarczyło i więcej nie potrzebowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnęła się kącikiem ust, czując jak rozbawienie walczy z kolejną falą onieśmielenia, kiedy Chayton tak swawolnie dawał jej wolną rękę, brzmiąc tak, jakby to nie miało być tylko na jeden raz, podyktowane jakimś chwilowym kaprysem. Już miała wrócić do pocałunku i dążenia do tego oszołamiającego bezdechu, ale to co zdążyła jeszcze słyszeć chwilę potem, wytrąciło ją z rytmu, pociągając za sznurki przywiązane do tych spraw, które już zdążyła w międzyczasie zamieść pod dywan.
      Odsunęła się znów, tym razem trochę bardziej, żeby móc popatrzeć na Chaytona wyraźniej. Nie puściła jednak jego kołnierzyka, więc pociągnęła go lekko za sobą, odrywając od oparcia kanapy, ale była tak zdumiona, że nawet nie zwróciła na to uwagi.
      — Naprawdę…? — Przekrzywiła głowę na bok z niedowierzaniem malującym się na jej twarzy. Wydawało się, że przez to, ile ten rozwód trwał, to nigdy by do niego nie doszło. I w pewnym sensie Camille nie czuła, by to była w ogóle jej sprawa, mogąc zadowolić się tylko wcześniejszymi zapewnieniami Chaytona o tym, czym tak naprawdę było jego małżeństwo, ale jakoś tak… chyba jej ulżyło, choć dalej brzmiało to trochę nierealnie. Rosalie wydawała się zdecydowanie mniej chętna i skłonna do zakończenia tego związku, szczególnie po tym, jak Cam miała okazję usłyszeć przez przypadek jedną z ich kłótni. Ale na pewno by czegoś takiego nie zmyślił, więc nim cokolwiek odpowiedział, wiedziała, że to prawda. Trudna do uwierzenia, ale prawda. Prócz tej niespodziewanej ulgi, poczuła równie zaskakującą radość, której tak samo nie rozumiała i w którą tak samo nie miała zamiaru się teraz wgłębiać bardziej, niż było to konieczne.
      Zbliżyła się gwałtownie, puszczając kołnierzyk Chaytona i przenosząc wyprostowane ręce za jego głowę. Oparła łokcie o jego ramiona, całując go i rozchylając zapraszająco wargi. Przylgnęła do niego ciałem, prężąc przy tym kręgosłup jakby w zniecierpliwieniu, ale też dlatego, że te wieści naprawdę ją uszczęśliwiły i to szczęście rozpierało ją teraz podobnie, jak pożądanie.
      Mio, mio, mio… — wyszeptała szybko przy jego ustach i nabrała powietrza, nim dodała: — Jesteś mój, Chaytonie — potwierdziła, nie zastanawiając się ani nad tym, jak nieporęcznie dźwięczały te słowa po angielsku w jej uszach, ani jakie znaczenie tak naprawdę ze sobą niosły. Skupiła się na tym, jak lekko i właściwie było zwrócić się do niego po imieniu, jaki posmak zostawał po tym na języku i jak mieszało się to ze smakiem jego warg. — Chayton… — zamruczała między kolejnymi pocałunkami, przeciągając głoski, jakby rozkoszowała się tym prostym i niby oczywistym zwrotem. Zgięła jedną rękę, by sięgnąć do jego włosów i wpleść w nie palce, zaraz znów powtarzając jego imię, ale tym razem trochę inaczej, bardziej prosząco. I jeszcze raz, kiedy przeniosła się bliżej jego ucha, od którego zaczęła wędrówkę delikatnymi pocałunkami w dół po jego szyi, wciągając powietrze zawsze trochę gwałtownie, jak tylko czuła, zaciskające się na jej ciele dłonie.

      Camille Russo

      Usuń
  11. Wieść o sfinalizowanym rozwodzie wprowadzała do ich świata oczywiste uproszczenie. Niby było to małżeństwo tylko na papierze, niby nigdy nie dał jej powodów, żeby miała myśleć inaczej i Camille była w stanie to jakoś przeskoczyć, mimo że odbiegało to znacząco od zasad, które zostały jej wpojone i z którymi jej samej było po drodze. Chayton niewątpliwie ten przeskok skutecznie ułatwił, więc poniekąd mógł sobie trochę zasług pod tym względem przypisać, choć przede wszystkim pokazywał, na czym mu naprawdę zależało i to było najważniejsze. Nie sprawiało to, że sytuacja stawała się prostsza, wręcz przeciwnie – dodawało to kolejnych zagwozdek, za które nie umiała się zabrać, więc kiedy pojawiał się element, który odbierał choćby minimalną ilość komplikacji, Camille miała powód do radości. Bez wgłębiania się czemu i dlaczego tak było. Po prostu. Upraszczając to tak bardzo, jak tylko to możliwe, bo takiej prostoty definitywnie musiało jej ostatnio brakować, a tu miała podaną ją na tacy.
    Teraz, kiedy już miała zielone światło, żeby mówić mu po imieniu, miała wrażenie, że doszło do tego o wiele za późno. Powinna zapytać o to wcześniej, przez to, jak lekko te dwie sylaby przemykały przez jej wargi i że brzmiało to tak właściwie, na miejscu. Dobrze. Obawiała się, że mimo własnych chęci i potrzeby, będzie potrzebowała więcej czasu, żeby się przełamać, ale nic takiego się nie zadziało. Czemu żadne z nich nie pomyślało o tym wcześniej, skoro teraz wydawało się to takie oczywiste? Czemu nigdy nawet nic takiego jej się nie wymsknęło, skoro teraz każdy wydech mógł brzmieć jak jego imię? Ile straciła, nie wyszeptując tego wcześniej i nie doprowadzając go już wtedy do tego szaleństwa, o którym wspomniał?
    Ile w takim razie mieli teraz do nadrobienia?
    Stłumiła cichy jęk, który próbował jej się wyrwać, kiedy pod koszulką stanik zaczął zsuwać się z jej ciała, a po skórze mknął ciepły dotyk palców Chaytona. Rozproszył ją tym, przez co oderwała wargi od jego szyi i wtuliła w to miejsce nos, zaciągając się łapczywie jego zapachem, jakby to miało w jakiś sposób ją uspokoić i pozwolić wrócić do poprzednie tory. Między raptownymi oddechami udało jej się na nowo odnaleźć rytm w pocałunkach, które zostawiała pod jego brodą i bliżej obojczyków.
    Kolejnego jęku nie udało jej się już zamknąć w swoim wnętrzu. Gorący szept otulający jej ucho i wrażliwe okolice w połączeniu z napierającą na jej pośladki twardością, pomagały wyzbyć się resztek powściągliwości. Bezpieczne ciepło bijące z ciała Chaytona przebijało się przez warstwy ubrań, nęciło ją coraz bardziej i nakłaniało, by całkiem przestała zastanawiać się nad czymkolwiek i skupiła tylko na nim, na tym, jak ją dotykał, jak zapraszał do poddania się pragnieniom. Nie pamiętała już o powodach, które mogłyby ją przed tym powstrzymywać, a nie spieszyła się z tym tylko dlatego, że chciała mieć pewność, że nic jej nie umknie. Żaden pocałunek, żaden szept czy dreszcz.
    Pragnęła go i tego, co mógł jej dać, tak bardzo, że nie mogła się zdecydować, od czego tak właściwie zacząć. Pragnęła dotyku i pieszczot na równi z bliskością, która zalewała ją od środka za każdym razem, gdy krzyżowali ze sobą spojrzenia. Pragnęła jego gardłowych pomruków i zachrypniętego głosu przy skórze, tego zniecierpliwienia, które momentami przebijało się w jego gestach, ale też stalowych objęć, w których zamykał jej sylwetkę, dbając o to, by nie dzielił ich żaden niepotrzebny dystans, w który mógł wkraść się niepożądany chłód wątpliwości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wezmę — zapewniła, wzdychając rozkosznie pod wpływem jego pieszczot, przez które nie mogła się skupić, bo tak szybko się w nich zatracała. — Wezmę cię całego, Chayton. Za chwilę. — Camille zdecydowanie nie zastanawiała się nad tym, co mówiła, bo to z jaką swobodą wypowiedziała te słowa, było w ogóle do niej niepodobne. Nie mówiła takich rzeczy, szczególnie nie w tym języku, co dotarło do niej dopiero po chwili. Zaśmiała się cicho, czując jak oblewa się lekkim rumieńcem. — Chayton… — wymruczała, ulegając bez przerwy tej pokusie, by wypowiadać jego imię, jakby naprawdę chciała nadrobić te wszystkie chwile, w których nie robiła tego wcześniej. I jakby chciała odwrócić jego uwagę od tej nietypowej bezpośredniości, którą go przed momentem uraczyła.
      Sięgnęła pod swoją koszulkę, łapiąc Chaytona za nadgarstki, by przesunąć jego dłonie ze swoich piersi na boki i w tym samym czasie odchyliła się lekko do tyłu, uciekając od jego ust. Ściągnęła z siebie górne części garderoby, które wylądowały gdzieś na ziemi w pobliżu kanapy, na której siedzieli. Nie chciała plątać się w ubraniach, tym bardziej kiedy nie musiała obawiać się chłodu ani niczego podobnego. Nie przylgnęła jednak na powrót od razu do Chaytona, zabierając się najpierw za guziki od jego koszuli, której poły po chwili odgarnęła na boki.
      — Zamknij oczy — poprosiła, wpuszczając na usta delikatny uśmiech. — I nie otwieraj tak długo, jak dasz radę, dobrze? — Pochyliła się do jego ust, na których złożyła powolny pocałunek, jednocześnie napierając dłońmi na jego odkryty tors.

      Camille

      Usuń
  12. Przy nim po prostu się zapominała, co jeszcze jakiś czas temu wzbudzało w niej autentyczny strach i przeogromną potrzebę ucieczki, ale też od początku towarzyszyła temu ciekawość cienko podszyta fascynacją. Zawsze z trudem znajdowała właściwie słowa, więc albo z nerwów mówiła żenujące głupoty, albo nie mówiła wcale i w obu przypadkach czuła się czemuś winna, co bardzo rzutowało na jej chęci do wszystkiego, co wiązało się z bliższymi relacjami oraz na jej pewność siebie. Natomiast przy Chaytonie to poczucie winy od początku dosłownie jakoś z niej ulatywało i to wyjątkowo szybko. Przy nim przestawało ją obchodzić tak wiele rzeczy i spraw, które normalnie wywracały jej żołądek na drugą stronę lub zasuszały gardło, robiąc z niego pustynię, że czuła się o wiele, wiele lżejsza, jakby zrzuciła z ramion jakiś wielki ciężar, który na codzień dźwigała od tak długiego czasu, że póki z niej nie spadał, to o nim nie pamiętała.
    Zapomnienia i poczucia lekkości potrzebowała już od dłuższego czasu jak niczego innego. Potrzebowała jego. Chaytona. Tego komfortu i bezpieczeństwa, które wokół niej roztaczał i swobody, która nie tylko pozwalała jej na takie swawolne wyznania, ale przede wszystkim nie wprawiała ją w ciężkie zakłopotanie, z którego nie umiałaby się wygrzebać. Nie miała w życiu nikogo innego, przy kim tak by się czuła i choć nie był to pierwszy raz, kiedy świadomość tego się do niej przedzierała, to pierwszy raz tak otwarcie i pewnie ją akceptowała. W końcu. Bez wyrzutów i obaw, bez gdybania. Wytęskniona, spragniona i przeforsowana niełatwą codziennością. Potrzebowała go i to bardzo, bardziej niż myślała.
    Onieśmielające ciepło rozlało się po jej ciele, ale dzielnie wyszła temu naprzód, kiedy dotarły do niej słowa Chaytona i kiedy niespiesznie lustrował ją swoim spojrzeniem. Zdusiła ochotę, by się zakryć albo chociaż zbliżyć na tyle, by nie mógł patrzeć na nic innego poza jej twarzą. Nie wstydziła się ani nic z tych rzeczy, jedynie na nowo musiała się przyzwyczaić do tego, jak dotkliwie palący potrafił być jego wzrok i jak bezceremonialnie mówił to, co o niej myślał. Na moment tylko uciekła spojrzeniem w bok, przygryzając dolną wargę w uroczym uśmiechu, to wszystko. Niemniej, kiedy spełnił jej prośbę i zamknął oczy, poczuła się trochę pewniej, bo choć uwielbiała i rozpływała się w tym cieple, ona też w pewnym sensie na nowo odkrywała, jak sobie radzić z tym wszystkim i dosłownie nie zwariować. Przynajmniej nie od razu, nie, dopóki świadomość, że miała teraz Chaytona, a nie pana Kravisa, dla siebie, nie osiądzie w niej wystarczająco stabilnie. Później całe to szaleństwo może ją pochłonąć, nie będzie się wzbraniać.
    — Tak mi będzie trochę łatwiej — przyznała cicho przy jego ustach, trącając nęcąco jego nos. — Nikt inny tak na mnie nie patrzy, wiesz? To miłe, ale… ale… — urwała, śmiejąc się krótko, bo właśnie wpadłaby w kolejny słowotok, próbując mu wyjaśnić, jak ciężko byłoby jej cokolwiek zrobić, gdyby cały czas tak na nią patrzył. A chciała zrobić przynajmniej kilka rzeczy, gdzie wszystkie liczyła, że sprawią mu przyjemność. — Może kiedyś się przyzwyczaję — odparła zamiast tego, choć szczerze w wypowiedziane słowa. — Póki co postaram się wynagrodzić ci każdą taką sekundę — obiecała słodkim szeptem. A później, kiedy jego cierpliwość już się wyczerpie, sam zrobi, co zechce.
    Nie miała konkretnego planu ani wizji. To była spontaniczna prośba podyktowana nie do końca sprecyzowaną chęcią Camille, żeby się nim nacieszyć i zająć, za nim stery zostaną całkowicie przejęte przez pożądliwe instynkty. Podobało jej się błądzenie dłońmi po jego umięśnionym ciele i to, jak na to reagował, a ona tym samym zaspokajała swoją rozbudzoną ciekawość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko z nim tak to robiła i choć nie był to ani pierwszy, ani drugi raz, to i tak było to dla niej wyjątkowe, móc jeszcze raz poznawać Chaytona na takim poziomie intymności i jednocześnie samej odkrywać, jak mogło to być podniecające. Poza tym było coś zmysłowego i pobudzającego w testowaniu właśnie jego cierpliwości, kiedy krew w jego żyłach rozgrzewała już jego skórę, mięśnie napinały i rozluźniały się w nierównych odstępach, a on jeszcze nie puszczał wodzy. A do tego jeszcze dochodziła świadomość, że to wszystko przez nią.
      Opuszkami palców wytyczyła ścieżkę od jego brzucha znad miejsca, gdzie zaczynały się spodnie, w górę po bokach i żebrach, gdzie po jednej stronie miał tatuaże, przez klatkę piersiową, aż dotarła do ramion. Nie była przy tym przesadnie skrupulatna, ale też nie spieszyła się za bardzo, bacznie przyglądając się subtelnym zmianom na twarzy Chaytona. Z ramion powędrowała obiema dłońmi wzdłuż jego prawej ręki, którą podniosła ze swojego biodra i oparła nad swoim obojczykiem. Ruchem brody rozwarła jego dłoń i wtuliła w nią czule policzek, ale jednocześnie zadbała o to, by kciuk znalazł się na jej dolnej wardze, by móc dotknąć go koniuszkiem języka i lekko zwilżyć. Jednocześnie rozpięła guziki przy mankietach i gdy już się z nimi uporała, pozwoliła dłoni Chaytona wolno opaść po swojej piersi i żebrach z powrotem na biodro. Podobnie zrobiła z lewą ręką, a potem pochyliła się, łącząc ich wargi w żarliwym, ale szybkim pocałunku, by zaraz przenieść się z tą pieszczotą znów na jego szyję. Zaczęła schodzić niespiesznie niżej, zostawiając wilgotne ślady na jego skórze, aż musiała przesunąć się na jego kolanach do tyłu, a ostatecznie zejść z nich całkiem i przyklęknąć między nimi na podłodze, muskając drobnymi pocałunkami jego brzuch. Twarda wypukłość spod jego spodni znalazła się teraz przy jej drobnych piersiach, przesunęła po niej dłonią, cicho wzdychając i sięgnęła do rozporka, odrywając usta od jego brzucha.
      — Nie podglądasz, prawda? — spytała cichym, lekko zachrypniętym głosem, uśmiechając się delikatnie przy jego skórze. Wystarczyło, żeby zadarła nieznacznie głowę do tyłu, żeby móc samej się przekonać, ale jakoś nie chciała ryzykować, że natrafi w tym momencie na spojrzenie Chaytona.

      Camille Russo

      Usuń