aktualności

06.11.2025
Koniec listy obecności
Karty postaci autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały usunięte z linków. Po 10 listopada karty postaci zostaną usunięte z listy postów i przeniesione do kosza.
01.11.2025
Lista obecności
Na blogu pojawiła się lista obecności. Prosimy o wpisywanie się. Lista potrwa do 5.11.2025.
31.10.2025
Aktualizacja regulaminu bloga
W Regulaminie dodano punkt dotyczący rozwiązywania sporów między autorami. Prosimy o zapoznanie się z nim.
26.10.2025
Wgranie poprawki
W kodzie wgrano poprawkę dotyczącą wyświetlania szablonu na urządzeniach mobilnych. Wszystkim pomocnym duszyczkom - dziękujemy ♥
24.10.2025
Aktualizacja szablonu
Po trzech latach nasz kochany NYC doczekał się nowej szaty graficznej ♥ Jeśli dostrzeżecie jakieś nieprawidłowości, prosimy o ich zgłaszanie w zakładce Administracja.

22/08/2024

[KP] You know what they say, you can’t help who you fall for

And if you'd never come for me
I might've drowned in the melancholy

Sophia Moreira

Sophia Antonette Moreira ——— 22 latka; urodzona 21 marca 2003 roku w Nowym Jorku ● Natomiast od drugiego roku życia do dziewiątego mieszkała w São Paulo w Brazylii skąd pochodziła jej mama ● Studentka trzeciego roku architektury krajobrazu na Columbia University ● Co roku wolontariuszka w sanktuarium dla zwierząt na Kostaryce ● Córka przedwcześnie zmarłej biolożki i CEO sieci hoteli Veritas Grand Hotels, który uczucia okazuje kolejnymi przelewami, bo inaczej już nie potrafi ● Podłużna blizna ciągnąca się od nadgarstka po łokieć na prawym przedramieniu ● Penthouse przy 111 West 57th Street dzielony z ojcem, macochą, przyrodnią i przybraną siostrą, z którymi ma napięte relacje ● Podwładna Chestera, który ze wszystkich domowników polubił tylko Soph i uroczej DaisyPowiązania

Bo wypadek to dziwna rzecz. Nigdy jej nie ma, dopóki się nie wydarzy.

Sophia Moreira nie jest postacią znaną, choć zdawać by się mogło, że mając popularnego ojca będzie próbowała wybić się na jego plecach. Nic jednak bardziej mylnego, bo wcale się nie wychyla i nie korzysta, zbyt często, z popularności ojca. Na próżno więc szukać jej kont w mediach społecznościowych, bo i tak się ich nie znajdzie. W przeciwieństwie do swoich sióstr nie jest głodna rozgłosu i uwagi. W zupełności wystarcza jej bliskie grono przyjaciół, na których wie, że może polegać i że nie kręcą się przy niej ze względu na majątek, który w przyszłości odziedziczy. Żyje po cichu, ale nie odmawia sobie luksusów, które zapewnia jej każdego dnia ojciec. Zamiast wydawać tysiące na nowe ubrania woli wybrać się w długą podróż, bo poznanie nowych kultur, smaków, ludzi i miejsc nasyci ją bardziej niż droga sukienka, którą pewnie i tak zapomniałaby włożyć.

Przyszła na świat w prywatnej klinice na Manhattanie, ale swoje serce zostawiła w Brazylii w miejscu, gdzie urodziła się i wychowała jej mama. Przy każdej wizycie odzyskuje małe kawałeczki, lecz te znikają w chwili, w której znajdzie się na pokładzie samolotu, który z powrotem zabiera ją do Nowego Jorku. Większość swojego czasu spędza z rodziną od strony mamy w jej rodzinnym kraju lub włócząc się po świecie, o ile ma czas wolny od zajęć. Apartament na Manhattanie już od dawna nie ma w sobie rodzinnej atmosfery. Jeszcze parę lat temu przestrzeń wypełniona była miłością, wzajemnym oddaniem. Dziś, pomimo że mieszkanie jest zapełnione ludźmi jest w nim ponuro, chłodno i nieprzyjemnie.

Trzyma się raczej na uboczu i nie zwraca na siebie uwagi. Dalej nie przyzwyczaiła się do nowej, a w zasadzie obcej codzienności. Nie mówi głośno, że przeszkadza jej nowa żona ojca i jej córki. Ani o tym, że tęskni za ojcem, który od dnia wypadku zmienił się nie do poznania, a śladu po tym ciepłym i czułym człowieku już nie ma.

Sophia żyje po swojemu i stara się nie wchodzić macosze i jej córkom w drogę. Wychodzi wcześnie rano z apartamentu, ale nie wsiada do samochodu z prywatnym kierowcą tylko biegnie na metro. Zawsze wstąpi po ulubionego bajgla i kawę na mleku owsianym z syropem waniliowym. W ciągu dnia pilnie się uczy, a czasami tylko udaje, że zwraca uwagę na to, co dzieje się na wykładach. Zbyt często marzy o niemożliwych rzeczach, a jeszcze częściej marzy o ucieczce z Nowego Jorku. Najbardziej na świecie chciałaby cofnąć czas i nie dopuścić do wypadku, który rozbił jej rodzinę. Wie, że to jest niemożliwe, więc ze smutnym uśmiechem pociera obrączkę mamy, którą nosi na środkowym palcu lewej dłoni i wraca do rzeczywistości. Tej nieco smutnej i szarej, ale mimo to i tak stara się z niej wyciągnąć to, co najlepsze. 

Znowu ja, cześć! Taylor Swift, A.A. Milne & Dina Denoire
Karta: I; II; III; IV

11 komentarzy:

  1. Carter milczał przez dłuższą chwilę, pozwalając jej mówić, słuchał uważnie, a w jego spojrzeniu było coś miękkiego, nienachalnego. Nie chciał jej przerywać. Tylko jego palce nie przestawały poruszać się po jej plecach równym, uspokajającym ruchem, jakby chciał, by wszystko, co w niej napięte, powoli odpuszczało. W końcu odsunął głowę lekko, na tyle, żeby mógł na nią spojrzeć.
    — Tak. — Przytaknął spokojnie. — To zaufany człowiek, Soph. Robił to już wiele razy. Nikomu nic nie mówi, nie pyta, nie komentuje. Po prostu robi swoje i znika. — Głos miał niski, spokojny, ale pewny, jakby chciał jej tym tonem wlać trochę spokoju w żyły. — To… sprawdzony sposób. Od razu postawi cię na nogi.
    Sięgnął po telefon leżący na blacie obok sprzętu. Ekran rozświetlił jego twarz na moment, a kciuk bez pośpiechu przesuwał się po ekranie. Napisał krótką wiadomość, po chwili dostał krótkie ok. Odłożył telefon i odchylił się lekko na oparcie. Przez chwilę patrzył przed siebie w pustkę, w coś niewidzialnego, może we wspomnienia. To nie była nowość. Ten dźwięk pękającej ampułki, cichy syk płynu w kroplówce, zapach alkoholu z waty. Najpierw robił to sam, po swoich własnych nocach, żeby szybciej pozbierać się po wszystkim, żeby wyciszyć pulsujący ból głowy, to obrzydliwe drżenie w środku. Potem przyszły noce ze Sloane. Te same prochy, te same kroplówki, ten sam rytuał, szybka regeneracja po występach, po afterach, po wszystkim, co rozsadzało ich od środka.
    Teraz robił to znowu.
    — Nikt nie widział, Soph. — Odezwał się znowu, miękko, gdy wrócił do niej wzrokiem. — Wszyscy byli na czymś. Albo po prostu pijani. Nikt się nie przyglądał. Ty wyglądałaś… normalnie. — Przesunął kciukiem po jej policzku, odsuwając pasmo włosów. — Wyszliśmy cicho. Nie wzbudziłaś żadnego zainteresowania. — Nachylił się trochę, żeby zobaczyć jej twarz, jakby chciał, żeby usłyszała w jego głosie prawdę. — Naprawdę. Gdybym cię nie znał, nawet bym nie zauważył.
    Zamilkł na sekundę, a potem jego kącik ust drgnął lekko, gdy przypomniał sobie wcześniejszą scenę.
    — A Selena… — parsknął cicho pod nosem, z tym półuśmiechem, który często poprzedzał sarkastyczny komentarz. — Domyśliła się... — Pokręcił głową, ale tym razem w jego tonie było więcej ciepła niż irytacji. — Jak przyszła pogadać, przez chwilę myślałem, że nie pozwoli mi cię zabrać. — Zaśmiał się cicho, ten dźwięk był chrapliwy, ale szczery. — Miała taki wzrok, jakby za sekundę miała mi przyłożyć.
    Ujął jej podbródek i lekko uniósł jej twarz, żeby na niego spojrzała. — Ale dałem jej słowo, że się tobą zajmę i w końcu odpuściła. — Roześmiał się cicho, tym niskim, szorstkim śmiechem, który szybko gasł, ale zostawiał po sobie miękkie echo.
    Wbrew temu, jak ostro zabrzmiał jego śmiech, w środku nie czuł do Seleny złości. Czasami potrafiła wejść mu pod skórę jednym spojrzeniem, tym pełnym podejrzeń, jakby czytała w nim wszystkie błędy, które chciał ukryć. A mimo to wiedział, że jej ton, choć ostry, płynął z troski. Nie ufała mu, ale kochała Sophię, bezwarunkowo, po przyjacielsku, jak ktoś, kto włożyłby ręce w ogień, byle tylko ochronić tę dziewczynę przed wszystkim, co mogłoby ją zranić. Carter to widział. Wczoraj, kiedy próbowała mu stanąć na drodze, nie widział w niej histerii, tylko panikę. W jej oczach nie było nienawiści tylko strach. I musiał to szanować, nawet jeśli przez sekundę naprawdę chciał kazać jej się odczepić. Takich ludzi nie dało się nie doceniać, nawet jeśli mieli trudny charakter. Zresztą, Carter wcale nie był łatwiejszy.

    Carter

    OdpowiedzUsuń
  2. Carter przez chwilę po prostu na nią patrzył, w ciszy, która była dziwnie miękka po całym tym chaosie, jaki przeszli. W tym spojrzeniu nie było ani cienia wyrzutu. Tylko zmęczenie i spokój człowieka, który wreszcie widzi, że ktoś wraca z miejsca, gdzie prawie się zatracił.
    Ucieszył się, gdy usłyszał jej ciche „okej”. Może nie był to szeroki uśmiech, raczej coś na kształt ulgi, która przeszła przez jego twarz, gdy Sophia zgodziła się na to, by pozwolić sobie pomóc. Wiedział, że to nie była łatwa decyzja, nie dla niej, która zawsze chciała wszystko kontrolować, nawet kiedy świat wymykał jej się z rąk. — Będzie tu za jakieś pół godziny. — Powiedział spokojnie, jakby chodziło o coś zupełnie zwyczajnego, o naprawę sprzętu albo dostawę kolacji. Nie chciał, żeby czuła się jak pacjentka. Miała po prostu dojść do siebie, tak jak on kiedyś musiał.
    — Przyjedzie, zrobi co trzeba i zaraz zniknie. Nic wielkiego, obiecałem, że nikogo nie będzie.
    Mówiąc to, przesunął kciukiem po jej ustach, nie jak ktoś, kto próbuje zatrzymać pocałunek, tylko jakby chciał go zapamiętać. Ten gest był bardziej wdzięcznością niż pragnieniem. Wiedział, że to, co między nimi było teraz, wymagało delikatności. Żadnych gwałtownych ruchów, żadnego nacisku.
    Kiedy wypowiedziała to „chyba nigdy nie było mi tak dobrze”, uniósł brew, a w kąciku jego ust pojawił się ledwie zauważalny cień uśmiechu.
    — MDMA — rzucił krótko, prawie od niechcenia, ale spojrzał na nią zaraz potem, ciepło, bez oceniania.
    — Molly — wyjaśnił spokojnie, jakby mówił o czymś, co znał aż za dobrze. — Dlatego było ci tak dobrze — dodał ciszej, bez goryczy, tylko z tą surową szczerością, na jaką mógł się zdobyć.
    Milczał przez moment, pozwalając jej to przetworzyć, po czym wzruszył lekko ramieniem. — Zwykle po tym nie jest aż tak źle dzień później. — mruknął, bardziej do siebie niż do niej. Ale wiedział, że Sophia nie miała w sobie tego pancerza, który on i ludzie tacy jak on przez lata budowali. Miała wrażliwość, która po czymś takim zostawała rozszarpana na strzępy. W myślach wrócił na chwilę do tamtych dawnych nocy. Do Vegas. Do pokoju hotelowego, w którym zasypiali dopiero, gdy zza firan przebijało się słońce. Do stolika zawalonego pustymi szklankami, niedopałkami i cienkimi śladami na szkle. Do rozbitego szkła na podłodze. Do Sloane, która śmiała się wtedy tak głośno, że nawet sąsiedzi przestali protestować, a potem płakała jeszcze głośniej. Tak źle, jak wtedy, nie czuł się nigdy wcześniej ani nigdy później. Po tamtym weekendzie przez dwa dni nie mógł spojrzeć na siebie w lustrze.
    Po jednej tabletce nikt nie powinien czuć się aż tak fatalnie. Zazwyczaj po wszystkim palili skręta, pili kawę i „żyli dalej”, jak to zawsze mówiła Sloane. Z tą różnicą, że on, Sloane i Molly, to była mieszanka wybuchowa. Taka, której lepiej już nie dotykać.
    Nie wspomniał jej imienia. Przemilczał to, jakby wspomnienie o tamtych dniach miało zostać między nim a jego własnym sumieniem.
    — Na początku myślałem, że po prostu… za dużo wypiłaś. Ale pewnie dlatego tak to na ciebie podziałało — odezwał się w końcu, głosem spokojniejszym, jakby chciał przywrócić ją do teraźniejszości. — Organizm nie wie, co się dzieje. Dostaje coś, co rozszerza granice wszystkiego, ciała, głowy, emocji… — mówił cicho, bez wyższości. — A potem wszystko się zamyka. I zostaje… to.
    Pogładził ją kciukiem po dłoni, krótkim, czułym gestem. Nie chciał, żeby zapamiętała z tej nocy tylko ten upadek. Ale też wiedział, że pierwszy raz po czymś takim zawsze boli najmocniej, bo jeszcze nie ma w tobie tej twardości, która pozwala się znieczulić. I w jej przypadku, dobrze, że jej nie miała.
    Kiedy Sophia się odsunęła, pozwolił jej. Nie zatrzymywał, choć przez moment kusiło go, żeby po prostu przytrzymać ją jeszcze chwilę.
    Zamiast tego skinął głową, jakby dawał jej ciche przyzwolenie.
    — Idź, mała. — Mruknął. — Zrób, co musisz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Odprowadził ją spojrzeniem, a potem przez chwilę siedział nieruchomo, oparty o oparcie fotela, z dłonią opartą o kark. W jego głowie szumiało. Nie tylko od zmęczenia, od całej tej mieszaniny emocji, które zebrały się przez ostatnie doby. Ulga, że jest bezpieczna. Złość, że ktoś śmiał jej coś dosypać. I coś jeszcze to uparte uczucie, że to wszystko mogło skończyć się dużo gorzej. Carter odłożył telefon na biurko i oparł się plecami o krzesło, odchylając głowę. Wspomnienia przyszły same, znajomy zapach soli fizjologicznej, cichy syk odkręcanego korka, metaliczny błysk igły. Widział to już zbyt wiele razy. Teraz nienawidził tego wspomnienia. Nienawidził tego, że w ogóle musiał sięgać po coś takiego znowu, tylko że tym razem chodziło o Sophię. Wstał. Przeszedł się po pomieszczeniu, chcąc zrzucić z siebie ten ciężar, to nieproszone déjà vu.
    Doktor pojawił się dokładnie o tej porze, o której Carter powiedział, punktualnie, bez zbędnego dzwonienia, po prostu wszedł po krótkim potwierdzeniu przez ochronę. Mężczyzna był spokojny, uprzejmy i dyskretny, taki, jakiego Carter potrzebował, żadnych zbędnych pytań, żadnego oceniania, tylko czysta, profesjonalna rutyna. Miał na sobie ciemny golf i lekarską torbę, z której po chwili wyciągnął zestaw: sterylne opakowania, kroplówki, igły, bandaże, kilka fiolek z elektrolitami i witaminami.
    Sophia siedziała już na kanapie w salonie, owinięta miękkim kocem, kiedy lekarz podszedł i nachylił się przy niej. Głos miał spokojny, łagodny, ton wyważony, wszystko w nim mówiło, że ma doświadczenie w takich sytuacjach.
    — Nie będzie bolało, obiecuję — rzucił krótko, z uśmiechem, który rozładował napięcie. Szybkie badanie pulsu, ciśnienia, kilka prostych pytań: czy coś jadła, piła, czy czuje zawroty głowy. Sophia odpowiadała półgłosem, ale już bez tego wcześniejszego drżenia. Po chwili igła znalazła się w jej przedramieniu, a przezroczysty płyn zaczął spokojnie spływać do jej żył. Miała zamknięte oczy, oparła głowę o oparcie, a Carter siedział obok, z tą swoją nieco zbyt spokojną miną, jakby próbował ukryć, że sam też jest zmęczony.
    Lekarz zerknął na niego i uniósł brew.
    — A ty? — zapytał półżartem. — Wyglądasz, jakby też ci się coś przydało.
    Carter uśmiechnął się lekko, bez zaprzeczeń.
    — Skoro już tu jesteś… — odpowiedział.
    Nie potrzebował tego tak jak ona, ale prawda była taka, że i jego organizm po nocy w klubie nie był w idealnym stanie. Kroplówka nie zaszkodzi, a skoro miała jej pomóc, chciał, żeby wyglądało to tak samo. Jak coś normalnego. Żadnego litościwego „ratowania jej”. Po czterdziestu minutach Sophia wyglądała lepiej. Skóra nabrała koloru, oddech miała spokojniejszy, a oczy nie błyszczały już tym ciężkim zmęczeniem. Kiedy lekarz spakował sprzęt, Carter odprowadził go do drzwi. Rozmawiali chwilę na korytarzu.
    — Dzięki, jak zwykle — rzucił Carter, podając mu kopertę, a lekarz skinął głową z tym samym zrozumiałym półuśmiechem, jaki mają ludzie, którzy już nie muszą o nic pytać.
    Zamknął za nim drzwi i przez moment oparł się o framugę, odetchnął głęboko, czując jak to dziwne napięcie powoli zaczyna go opuszczać.
    Kiedy wrócił do salonu, Sophia siedziała już prościej, z kocem opartym o ramiona, w dłoniach trzymała szklankę z wodą. W jej twarzy było więcej życia, delikatny rumieniec na policzkach, ten sam, który zawsze wracał, gdy zaczynała czuć się bezpieczniej. Carter przysiadł obok niej, tym razem już spokojniejszy, z tą charakterystyczną dla niego swobodą, jakby cały ten chaos w końcu odszedł.
    — I jak? Lepiej? — mruknął cicho, z półuśmiechem, opierając łokcie o kolana.

    Carter

    OdpowiedzUsuń
  4. Wbrew pozorom i wbrew temu, jak Sophia się czuła, nic wielkiego przecież się nie stało. W końcu Molly była jednym z tych „lżejszych” narkotyków, które przewijały się w klubach, na domówkach, wśród ludzi szukających odrobiny euforii i oderwania od codzienności. Nie była żadnym egzotycznym, śmiertelnie niebezpiecznym środkiem, raczej czymś, co dla wielu stanowiło zwyczajny dodatek do zabawy. Kroplą chemicznego szczęścia, którą młodzi dorzucali do drinka, żeby poczuć, że wszystko jest lepsze, prostsze, bardziej intensywne. Drobna, błyszcząca tabletka, którą ludzie brali, żeby rozluźnić się, zapomnieć, poczuć muzykę głębiej i ciało mocniej. Nie była żadnym ciężkim, niebezpiecznym świństwem, tylko czymś, co w klubowym świecie uchodziło za „dodatkową zabawę” drobiazg, który miał pomóc na chwilę oderwać się od rzeczywistości.
    To, że Sophia wzięła, a właściwie, że podano jej Molly bez jej wiedzy, było oczywiście czymś, co nigdy nie powinno się wydarzyć. Została w to wepchnięta bez swojej zgody i to samo w sobie wystarczało, żeby Carter czuł gniew. Ale na koniec dnia… nie była w niebezpieczeństwie. Przeszła przez najgorsze. Organizm reagował osłabieniem, pustką, przygnębieniem, ale to minie. Tyle razy widział już podobne reakcje. Wiedział, że wystarczy parę dni, trochę wody, snu i normalnego jedzenia, żeby Sophia wróciła do siebie. Carter doskonale wiedział, jak wyglądał poranek po, znał ten chłód w ciele, rozkojarzenie, nieuzasadniony smutek. Wiedział, że to przejściowe. A ona… ona była silniejsza, niż myślała. Przetrwała najgorsze. Jeszcze chwila, a wszystko naprawdę miało być w porządku.
    Usiadł obok niej, opierając łokcie o kolana, blisko, na tyle, by mogła oprzeć się o jego ramię, jeśli chciała. Cicho westchnął, jakby dopiero teraz pozwolił sobie na ten drobny moment ulgi. Kroplówka i prysznic naprawdę pomogły, widział to po niej. Kolor powoli wracał jej na policzki, spojrzenie znów miało w sobie ciepło, nawet jeśli wciąż było zmęczone.
    — Wiem, kochanie... — Powiedział spokojnie, spoglądając na nią z miękkim wyrazem twarzy. — Wiem, że nie wzięłaś niczego sama. Nie musisz mnie do tego przekonywać. — Uniósł dłoń i odgarnął jej kosmyk włosów z czoła, delikatnie, z ostrożnością, jakby bał się, że ten gest może być zbyt ciężki.
    Patrzył na nią chwilę dłużej, otuloną kocem i zapachem słodkich kosmetyków. Carter odetchnął cicho i dopiero teraz pozwolił sobie lekko się uśmiechnąć. Na jej pytanie o siebie wzruszył lekko ramieniem, jakby to nie miało znaczenia.
    — Ja? — Przez sekundę zawahał się, ale uśmiechnął krzywo. — W porządku. Trochę nie spałem, ale to nic nowego. Kroplówka była bardziej dla… towarzystwa. — Przesunął dłonią po karku, rozmasowując napięcie. Wiedział, że po wczoraj jego organizm poradziłby sobie i bez niej, ale skoro miała jej pomóc, to lepiej było zrobić to razem. Żeby nie czuła się jak pacjentka.
    Chciał jeszcze coś dodać, ale zamiast słów po prostu nachylił się i pocałował ją w czoło. Dłonią przesunął po jej włosach, które jeszcze pachniały parą i balsamem.
    — Dowiem się, kto to zrobił — powiedział spokojnie, choć w jego tonie słychać było napięcie, które kłuło pod powierzchnią. — Nie zostawię tego tak, Soph. Nie ma szans.
    Spojrzał na nią, a w jego oczach wciąż była łagodność, ale gdzieś głębiej kryło się to dobrze znane jej napięcie, to, które zawsze pojawiało się, kiedy coś dotykało jego granic.
    — Już kazałem sprawdzić nagrania z klubu. Chcę wiedzieć, kto był wtedy w pobliżu, kto mógł się zbliżyć do twojego drinka. I jak tylko się dowiem… — urwał, ale sposób, w jaki zaciął szczękę, wystarczył, by dokończyć za niego.

    OdpowiedzUsuń
  5. W tym spojrzeniu nie było miejsca na litość. — W klubie nie ma miejsca, którego nie obejmuje któryś z obiektywów. — Odchylił głowę, wciągając powoli powietrze, jakby musiał się opanować, zanim powie coś jeszcze.
    — Znajdę tego, kto to zrobił. — Powiedział spokojnie, ale to spokojne brzmienie tylko potęgowało napięcie. — I uwierz mi, Soph, nie zostawię tego.
    Przesunął dłonią po jej włosach, odgarniając pasmo z jej twarzy, tak delikatnie, jakby bał się, że może ją znów zranić.
    — Ty już o tym nie myśl, dobrze? To nie jest na twoich barkach. Ja się tym zajmę. Ty masz odpocząć. — Podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy. Westchnął i przysunął się nieco bliżej, dotykając lekko jej dłoni.
    — A jeśli będzie trzeba, postawię przy tobie kogoś z ochrony. — Jego głos był cichy, ale pewny. — Kogoś, kto zawsze będzie obok.
    Zrobił krótką pauzę, a jego palce przesunęły się po jej nadgarstku, jakby chciał ją uspokoić.
    — Nie będziesz musiała już się martwić, że coś takiego może się powtórzyć. — dodał ciszej.
    Patrzył na nią chwilę dłużej, uważnie, z tą mieszaniną troski i gniewu, której nie potrafił już w sobie oddzielić. Dla niego to nie była tylko jedna noc w klubie. To był ktoś, kto tknął to, co należało do niego, kogoś, kogo chciał chronić, nawet przed światem, który sam przecież tworzył. W jego tonie nie było ostrego gniewu, raczej chłodna pewność, która w Carterze pojawiała się tylko wtedy, gdy sprawa była dla niego osobista. A ta była cholernie osobista.
    — Teraz odpocznij. Jeszcze trochę, zanim pójdziemy. — Dodał po chwili łagodniej, wyciągając rękę, żeby poprawić koc, który zsunął się z jej ramienia. Spojrzał na nią raz jeszcze, ciepło, z tą mieszaniną ulgi i skupienia, która pojawia się wtedy, gdy chaos zaczyna wreszcie cichnąć. Sophia wyglądała na spokojniejszą. Kroplówka, prysznic, jego obecność, wszystko to działało. I wreszcie mógł pozwolić sobie na myśl, że naprawdę będzie dobrze.

    Carter

    OdpowiedzUsuń
  6. Carter nie od razu się odezwał. Czuł pod jej dłońmi własne napięcie, którego nie potrafił ukryć, to znajome, chłodne skupienie, które zawsze pojawiało się, gdy coś w nim pękało i musiał działać, zanim przegra z własnymi emocjami. Ale gdy spojrzał na nią, cała ta złość zaczęła się rozmywać. Została tylko troska, surowa, ciężka, nieumiejętna, ale prawdziwa.
    Przyjął jej dotyk bez słowa. Zamknął oczy na moment, pozwalając, by jej palce przesunęły się po jego policzku. Kiedy znów je otworzył, patrzył już spokojniej.
    — Odpocznę, obiecuję — mruknął w końcu, choć brzmiało to raczej jak półprawda. Nie potrafił odpuścić, nie teraz. Pochylił się lekko, muskając jej czoło ustami, gest niemal nieuchwytny, delikatny. Carter roześmiał się cicho, tak jakby jej słowa wreszcie rozładowały to napięcie, które od rana wisiało w powietrzu. Ten śmiech był krótki, ale prawdziwy, niski, chropowaty, z tym charakterystycznym brzmieniem, które zawsze sprawiało, że Sophia czuła się trochę lżej.
    — Spokojnie, nie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę — powiedział z rozbawieniem, przesuwając dłonią po jej udzie, które leżało na jego kolanie. — Nie będziesz miała za sobą ochroniarza w łazience, obiecuję. — Nachylił się lekko, tak żeby mógł spojrzeć jej w oczy.
    — Ale kiedy wychodzimy gdzieś razem, do klubu, albo nawet na większe imprezy… wtedy tak. Wtedy chcę mieć pewność, że nikt się do ciebie nie zbliży — dodał poważniej, choć wciąż z tym delikatnym półuśmiechem, który miał w sobie więcej czułości niż złości.
    Jego kciuk przesunął się po jej policzku, aż zatrzymał przy kąciku ust.
    — Po to, żebyś nie musiała się niczym martwić — wyjaśnił spokojnie. Potem zaśmiał się znów, miękko, bardziej do siebie niż do niej.
    — I serio, Soph… nikt nie wytrzymałby przy tobie dwadzieścia cztery godziny. — zażartował cicho, unosząc brew, jakby prowokował ją do drobnej riposty. — Tyle emocji, tyle spojrzeń, tyle twoich „nic mi nie jest”… nawet ja mam granice.
    Powiedział to z uśmiechem, ale w jego oczach było to, co zawsze, ta troska, która nie potrzebowała żadnych słów. Jego dłoń przesunęła się po jej włosach, potem po karku, aż zatrzymała się na jej plecach, spokojna, uspokajająca.
    — Daj mi parę dni, Soph. — powiedział w końcu. — Sprawdzę, co trzeba. Znajdę tego, kto to zrobił. I wtedy pomyślimy, co dalej.
    Ciepło jej ciała, wtulonego w niego tak miękko i ufnie, było jak oddech po długim biegu. Nie musiała nic mówić, sam sposób, w jaki przylgnęła do niego, jak wtuliła twarz w jego szyję, był jak cichy sygnał, że jest między nimi dobrze. Pachniała ciepłą wodą i słodkim karmelem, tym delikatnym zapachem, który już na stałe kojarzył mu się z domem. Czuł go na swojej bluzie, którą miała na sobie, i na włosach, które teraz łaskotały go po brodzie, kiedy się poruszała. Wsunął dłonie pod koc, aż jego palce odnalazły jej plecy, pod cienkim materiałem bluzy, powoli przesuwał nimi po jej skórze, jakby chciał zapamiętać ten moment, cichy, spokojny, bez słów, tylko z jej oddechem, który wyrównywał się przy jego piersi. Czuł, jak jego własne ciało się rozluźnia, jak ramiona przestają być spięte.

    OdpowiedzUsuń
  7. W jej obecności wszystko cichło, nawet jego myśli, zwykle zbyt głośne. Zamknął na chwilę oczy i uśmiechnął się lekko, kiedy poczuł, jak jej palce poruszają się pod jego koszulką, jakby odruchowo chciała go jeszcze mocniej do siebie przyciągnąć. Była taka krucha, a jednocześnie tak realna, że czuł, jak całe jego ciało reaguje na to subtelne ciepło. Nie potrzebował teraz niczego więcej. Tylko tego spokoju, tego miękkiego ciężaru jej ciała, tego zapachu, który mówił mu, że jest tu, że oddycha, że wraca. I że mimo całego tego brudu świata, który zawsze próbował ich dosięgnąć, ona wciąż potrafiła sprawić, że wszystko stawało się prostsze.
    — Wiesz, że cię kocham, prawda? — powiedział cicho, prawie szeptem, jakby te słowa były zbyt delikatne, żeby wypowiadać je głośno. — Tak, że czuję to w każdej rzeczy, którą robię. W tym, jak oddycham, jak myślę. W tym, jak się denerwuję, gdy coś ci grozi. W tym, jak nie potrafię już spokojnie spać, jeśli nie ma cię obok.
    Nachylił się lekko, aż jego czoło dotknęło jej skroni. A potem znów ją objął, pozwalając, by wtuliła się w niego, tak blisko, że wszystko, co działo się wcześniej, wydawało się teraz jak złe, odległe wspomnienie.

    Carter

    OdpowiedzUsuń
  8. Maxine także miała uprzywilejowaną pozycję, a dobry, a nawet bardzo dobry start w życie zapewnili jej rodzice. Kevin płynnie i pewnie poruszał się po nowojorskiej scenie politycznej, aktualnie piastując stanowisko radnego, a Lucy swego czasu była wziętą prawniczką, jednak zrezygnowała z czynnego uprawiania zawodu po przebytym dwa lata temu ciężkim zawale. Maxine pozostawała jedyną córką swoich rodziców, którzy wiedli dostanie życie i takie samo życie nie tylko chcieli, ale też mogli zapewnić swojej latorośli. Maxine była też dzieckiem wyjątkowo przez nich wyczekanym, ponieważ na świecie pojawiła się dopiero, kiedy zarówno Lucy, jak i Kevin byli dawno po trzydziestce. Z tego względu Maxine było wolno więcej, lecz jednocześnie nie było jej wolno wszystkiego. Państwo Riley nie wychowali jej na stereotypową jedynaczkę, choć Max bez wątpienia posiadała niektóre cechy tejże jedynaczki. Najczęściej jednak, kiedy przyznawała się do tego, że nie posiadała rodzeństwa, ludzie okazywali się miło zaskoczeni i zdziwieni tym, jak Maxine odstawała od ich wyobrażeń o jedynym dziecku dobrze zarabiających rodziców.
    Na dobrym starcie w życie się nie skończyło. Przez te dwadzieścia trzy lata Riley nie napotkała na tej drodze, którą obrała, większych przeszkód. Chodziła do tych szkół, do których chciała i uczęszczała tylko na te kółka zainteresowań, na które chciała. Posiadała kilkoro przyjaciół jeszcze z dzieciństwa i posiadała grono przyjaciół na studiach. Nie chorowała poważnie i nie chorował nikt z jej rodziny – jeśli z tej wyliczanki wyjąć zawał Lucy, który miał miejsce nie tak dawno temu. Nikt poważnie nie złamał jej serca, bo choć na pierwszym roku studiów Maxine rozstała się z chłopakiem jeszcze z liceum, to zrobili to za obopólną zgodą.
    Właściwie to ten zawał, który przeszła Lucy, a który dla wszystkich był ogromnym zaskoczeniem, był pierwszą ścianą, z którą zderzyła się Maxine i niemal rozbiłaby się o tę ścianę kompletnie i nieodwracalnie, gdyby nie to, że byli przy niej bliscy. Był przy niej Noah, który pozbierał ją jeszcze w szpitalu, choć wtedy kompletnie się nie znali. Była przy niej Sophia, a także Rose, z którymi znała się najdłużej. Byli przy niej Angela i Cody, z którymi stała się nierozłączna na studiach. Był oczywiście też jej ojciec, który rzucił wszystko i zajął się tylko tym, by nic więcej oprócz zdrowia Lucy się nie posypało, a finalnie także to zdrowie Lucy udało im się pozbierać.
    Sophia była jedną z tych osób, które były przy Maxine, kiedy ta tego potrzebowała, dlatego Maxine nie mogłaby nie przyjść do Sophii po tym, jak dowiedziała się o tym filmiku, który wypłynął. Ponieważ teraz Sophia też kogoś potrzebowała – kogoś, kto po prostu będzie i kto będzie jadł z nią Sour Patch Kids, bo często niewiele więcej było trzeba.
    Max zacisnęła usta, kiedy Sophia się z nią zgodziła, zrobiła to jednak bez przekonania. To chyba wybrzmiało w wypowiedzi zarówno jednej, jak i drugiej. Nie mogły mieć pewności, czy faktycznie lepiej było, że Nico zniknął z życia Sophi, niż gdyby w nim został, ale… na ten moment Maxine nie chciała wyobrażać sobie możliwego, gorszego scenariusza i Sophia pewnie też nie. Już i tak dużo się wydarzyło, a nawet dużo za dużo, prawda?
    — Zero litości — odparła od razu, mrugnęła porozumiewawczo do przyjaciółki, a później rzuciła w nią drugą żelką i oczywiście, że zrobiła to bez ostrzeżenia. Ten atak jednak nie miał przybrać na sile, a wręcz miał ustać, bo skoro Maxine przemieściła się z łóżka pod ścianę, to nie miała jak rzucać w Moreirę. Była za blisko, kiedy usiadła obok niej i kiedy się do niej przytuliła, czym poniekąd sama była zaskoczona, ale najwidoczniej tego potrzebowała. Potrzebowała poczuć, że przegadały to, co powinny i teraz mogły znowu ramię w ramię zmierzać ku lepszemu. Stąd nie odezwała się już ani słowem na temat tego, czyja to była wina oraz że ludzie często nie wiedzieli, co robili. Zamiast tego zaśmiała się cicho, kiedy brunetka ostrzegła ją przed nalewkami Leonarda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tak, wciąż robi tę zapiekankę — odparła najpierw, a kiedy Max mówiła, Soph bez wątpienia mogła czuć na swoim ramieniu, jak porusza się jej szczęka. — Wpadnij do nas, mama będzie przeszczęśliwa i nie wyjdzie z kuchni, a ciebie nie puści od stołu, póki nie będziesz miała tej zapiekanki dość — zaproponowała i zaśmiała się cicho, a potem na chwilę odjęła rękę od ciała Moreiry, by podrapać się w policzek, w który załaskotał ją kosmyk włosów.
      — Nie wiem, czy na te jego nalewki da się uważać. Wszystko, co jest przyrządzone rękoma Leonarda jest tak dobre, że ja nigdy nie potrafię mu odmówić. Za każdym razem, jak od niego wychodzę, mam wrażenie, że łatwiej byłoby mi się turlać niż iść — przyznała i zachichotała.

      MAXINE RILEY

      Usuń
  9. Kolejne dni minęły im spokojniej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać po tamtym weekendzie. W penthousie zapanowała cisza, ale nie ta ciężka, raczej taka, w której można było w końcu odpocząć. Carter wrócił do swojego rytmu, choć sam rytm był teraz trochę inny, łagodniejszy. Mniej telefonów, mniej wieczorów poza domem, więcej chwil, kiedy po prostu był. Z nią. Sophia również powoli wracała do siebie. Rano znów pijała kawę w kuchni, owijając się jego bluzą, a wieczorami siedzieli razem na kanapie, czasem rozmawiając, czasem w milczeniu, ale w tym milczeniu nie było już napięcia. Nie potrzebowali słów, żeby wiedzieć, że między nimi jest dobrze. Carter, mimo że skończył już dawno odpracowywać swoje godziny w schronisku, wciąż tam czasem jeździł. Zdarzało się, że wpadali tam w środku dnia, bez planu, bez celu, po prostu po to, żeby posiedzieć, pomóc, porozmawiać z ludźmi. Carter lubił to miejsce. Miało w sobie coś kojącego, coś, co przypominało o prostocie świata poza ich skomplikowanymi relacjami i obowiązkami.
    Temat kolacji u jej ojca nie wracał. Ani razu. Nie dlatego, że zapomnieli, ale dlatego, że oboje wiedzieli, iż nie ma sensu go teraz rozgrzebywać. Słowa Gwen i napięcie tamtego wieczoru zniknęły gdzieś w tle, przykryte codziennością, ciepłymi porankami i późnymi wieczorami spędzonymi razem. Tak samo jak temat imprezy. Carter nie wracał do niego ani jednym słowem, choć przez kilka dni miał w sobie to znajome napięcie, które kazało mu wszystko analizować, drążyć, szukać winnych. Nagrania z monitoringu nie pozostawiły wątpliwości, Sophia sama sięgnęła po nie swój drink, gdy odwróciła się na chwilę od baru, śmiejąc się do którejś z dziewczyn. Nikt jej niczego nie podał, nikt nie próbował niczego podrzucić. Zwykły, tragicznie pechowy przypadek. Kiedy Carter zobaczył ten fragment, poczuł, jak napięcie, które ściskało go od środka, w końcu puszcza. Nie musiał już podejrzewać nikogo, nie musiał rozgrywać w głowie teorii o sabotażu. Wiedział, że to nie był żaden plan, żadna prowokacja. Po prostu przypadek, jakich w życiu było wiele.
    Tak wyglądały ich dni, zwyczajnie, ale w tej zwyczajności było coś cennego. Coś, czego oboje potrzebowali bardziej niż adrenaliny, klubów czy ciągłego szumu. Była tylko cisza, zapach świeżo parzonej kawy, jego dłonie na jej biodrach i świadomość, że mimo wszystko, wciąż mają siebie.
    Problem, który zaczął się wtedy w klubie, nie rozpłynął się w powietrzu, jakby nigdy go nie było. Carter doskonale o tym wiedział, nawet jeśli wtedy postanowił to zignorować, udając, że wszystko ma pod kontrolą. Przez kilka dni po prostu odpuścił, chcąc skupić się wyłącznie na Sophii, ale rzeczywistość szybko o sobie przypomniała. To nie była sprawa, którą dało się uciszyć jednym telefonem. Nikt w jego świecie nie zapominał tak po prostu o problemach, zwłaszcza jeśli dotyczyły klubu, jego ludzi, pieniędzy i prochów. Wiadomości, niedopowiedziane groźby, ktoś, kto chciał się odegrać, ktoś inny, kto chciał coś ugrać. Nie pierwszy raz miał z tym do czynienia, ale tym razem wszystko było trochę bardziej osobiste.
    Musiał się tym zająć, z menedżerem, z Kaiem, z całą ekipą,. Każdy coś od niego chciał, każdy czegoś potrzebował, każdy miał własną wersję tego, jak należy to rozwiązać. I choć Carter na zewnątrz wciąż był spokojny i opanowany, w środku czuł, że napięcie powoli go rozsadza.
    Nie

    OdpowiedzUsuń
  10. mówił o tym Sophii, uważał że niektóre sprawy powinny zostać poza nią, ale jego nerwowość dało się wyczuć. Odbierał telefony o każdej porze, nawet późno w nocy, wychodził by rozmawiać półgłosem. Bywały dni, kiedy znikał na kilka godzin, tłumacząc tylko krótko, że musi coś załatwić, że pracuje nad płytą, nad trasą koncertową. Czasami podczas rozmowy z Sophią nagle milkł, jakby jego myśli odpływały gdzieś daleko. Czasami przestawał słuchać, wpatrzony w ekran telefonu, na którym pojawiały się kolejne wiadomości. Wiedziała, że to nie przez nią, że coś go po prostu dręczyło.
    To wisiało nad nim jak cień, jak coś, czego nie dało się odsunąć ani zapomnieć. I choć robił wszystko, by utrzymać pozory spokoju, to napięcie powoli w nim narastało. Nie był człowiekiem, który lubił mieć nad sobą niewiadome, szczególnie w świecie, gdzie niewiadome potrafiły być naprawdę groźne.
    Dla Sophii wciąż był obecny. Wciąż się o nią troszczył, wracał do domu, potrafił się uśmiechnąć, przyciągnąć ją do siebie i pocałować tak, jakby nic się nie działo. Ale w jego oczach, w tym, jak czasem przygasły, kiedy myślał, że nikt nie patrzy było coś cięższego. Jakby wiedział, że to, co wydarzyło się w klubie, to dopiero początek, a nie koniec. Pod wieczór, kiedy w mieszkaniu zaczynało już cichnąć i światło z ulicznych latarni odbijało się w oknach salonu, do drzwi zapukał jego manager. Właściwie, nie tyle zapukał, co wszedł bez większego ceremoniału, jak zawsze. Był zbyt wkurzony, żeby tracić czas na uprzejmości.
    — Stary, odbierz chociaż raz telefon — rzucił w progu z tym swoim półironicznym tonem, który oznaczał, że próbował dzwonić co najmniej dziesięć razy. Carter stał wtedy w kuchni, oparty o blat, ze szklanką w dłoni. Widział, co Scott ma w oczach, to nie była luźna wizyta. Chciał omówić sprawy, które wisiały w powietrzu. Sprawy, które Carter próbował od siebie odsunąć, spędzając czas z Sophią, w schronisku, w studiu… gdziekolwiek, byle nie tam.
    — Nie teraz — mruknął bez przekonania, odkładając szklankę.
    — Właśnie teraz. — Głos Scotta był twardy. — To się samo nie załatwi.
    Carter wiedział, że ten ton nie wróży niczego dobrego. Przeciągnął dłonią po karku i westchnął ciężko. Nie chciał wychodzić. Chciał po prostu spokoju, kolacji z Sophią, może obejrzenia jakiegoś filmu, czegoś zwyczajnego. Ale nie mógł wiecznie uciekać. Zanim wyszedł, zajrzał do salonu. Sophia siedziała na kanapie, owinięta kocem, z książką w dłoniach. Uniosła na niego wzrok, kiedy usłyszała kroki.
    — Muszę wyjść... — Powiedział krótko, z niechęcią w głosie, jakby sam siebie chciał przekonać, że naprawdę musi iść. — Nie czekaj na mnie, dobrze? Nie wiem, o której wrócę.
    Nie chciał zostawiać jej samej, ale wiedział, że tym razem nie miał wyjścia. Skinęła głową z lekkim uśmiechem, a on pochylił się, by musnąć jej usta. Krótko, z czułością, ale w jego spojrzeniu było coś cięższego, jakby myślami już był gdzieś indziej. Zniknął za drzwiami razem ze Scottem.

    Carter

    OdpowiedzUsuń