Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] My love was as cruel as the cities I lived in


właść. Naomi Kim (김나연, Kim Nayeon) — ur. 10 maja 1996 roku w Nowym Jorku — Korean-american — ekspertka ds. sztuki w Sotheby’s, prestiżowym domu aukcyjnym, gdzie zajmuje się wyceną i kuratorstwem dzieł sztuki — specjalizuje się w malarstwie współczesnym — absolwentka Columbia University na kierunku historii sztuki — córka Daniela Kima, właściciela prestiżowej firmy inwestycyjnej oraz Minji Kim, byłej pianistki światowej klasy — jedynaczka — mieszka w jednym z apartamentowców na Upper East Side — wynajmuje małe studio na Brooklynie, które przeobraziła w swój prywatny warsztat malarski — miłośniczka sztuki współczesnej, koreańskiej poezji i literatury — regularnie, szczególnie w przypływie większego stresu, pisze wiersze, które następnie chowa do szuflady — jest uzależniona od kawy i muzyki jazzowej — potrafi grać na pianinie, lecz robi to bardzo rzadko — nie lubi podróżowania ani turystyki — ma lęk wysokości — zmaga się z przewlekłą migreną — introwertyczka — people pleaser — dusza artystki, próbująca odnaleźć swoje własne jasingielkarelacje
I wanna be defined by the things that I love
not the things I hate, not the things I'm afraid of...
not the things that haunt me in the middle of the night

her story


Miłość to nie ogień, tylko dom.

To były słowa, które Naomi Kim usłyszała po raz pierwszy jako czternastolatka i zakopała tak głęboko w sercu, że z czasem stały się jej osobistą mantrą. Właśnie wtedy zaczęła zamykać nadmiar uczuć w zgrabne wersy poezji, a kiedy gniew i zagubienie stawały się zbyt przytłaczające, zamieniała je w pociągnięcia pędzla na jasnym płótnie. Nikt nie traktował tego poważnie – wszyscy uznawali jej twórczość za niewinne hobby, bo biedne dziecko nawet nie miało przyjaciół. Do dziś pamięta pełne litości spojrzenia swoich korepetytorów, choć sama nigdy nie rozumiała skąd brało się to współczucie. Innego życia przecież nie znała – jej rzeczywistością były podróże, obecność dorosłych i niekończąca się nauka. W tym wszystkim nawet nie próbowała marzyć o czymś innym.

Wszystko zmieniło się, gdy jako trzynastolatka zamieszkała w Londynie. To tam po raz pierwszy usłyszała opowieści Pani Kaitlyn – jednej ze swoich nauczycielek – o codziennym, zwyczajnym życiu. Właśnie wtedy Naomi po raz pierwszy poczuła świadomą tęsknotę za czymś cieplejszym, prawdziwszym, realnym. Marzyła o domu przepełnionym miłością, o radości płynącej z rzeczy prostych. O miejscu, w którym usłyszałaby pochwałę za drobne sukcesy i ciepłe zapewnienie, że jedno potknięcie nie definiuje jej wartości. Wciąż marzy, że pewnego dnia stworzy właśnie taki dom.

Gdy miała szesnaście lat, po raz pierwszy uświadomiła sobie, jak bardzo nienawidzi podróżowania. Wtedy też postanowiła, że gdy w końcu zamieszka sama, nie ruszy się nigdzie, jeśli nie będzie musiała. Jej dom miał stać się oazą, schronieniem, własnym światem, w którym wreszcie mogłaby być sobą. Tymi myślami dzieliła się ze swoją internetową przyjaciółką, poznaną na Twitterze, z którą wymieniała się muzycznymi inspiracjami. Miały kiedyś spotkać się w Nowym Jorku. Nigdy jednak do tego nie doszło. Gdy jej matka odkryła, że Naomi szuka przyjaźni w sieci, kategorycznie jej tego zabroniła. Nawet nie próbowała się sprzeciwić. Nigdy więc nie pożegnała Erin Blake i do dziś zastanawia się, czy tamta dziewczyna w końcu zobaczyła Wielkie Jabłko.

Dziś, u progu dwudziestu dziewięciu lat, Naomi wciąż nie potrafi odnaleźć w sobie asertywności. Kurczowo trzyma się myśli, że kiedyś miała w sobie iskrę odwagi – choćby ten jeden, nawet jeśli jedyny akt nieposłuszeństwa wobec rodziny. Czy jednak byłaby w stanie zrobić to jeszcze raz? Dorosła przecież w przekonaniu, że lojalność wobec rodziny jest wszystkim, a jej nieuniknionym przeznaczeniem jest bycie idealną córką, zaś w przyszłości – równie idealną żoną i matką. Jednocześnie wymagano od niej, by dążyła do kariery, choć nikt nigdy nie zapytał, czego tak naprawdę pragnie. Właśnie dlatego nauczyła się dostosowywać. W Londynie mówiła z akcentem Brytyjki, w Seulu przestrzegała tradycji z niemal konserwatywną powagą, a w Nowym Jorku bez trudu odnajdywała się w jego liberalnym duchu. Całe jej życie od samego początku aż do teraz skupia się na zadowalaniu innych, dostosowywaniu się do ich potrzeb i pragnień. Częściej mówi to, co wypada, niż to, co naprawdę myśli. Zmienia opinię w zależności od tego, z kim rozmawia i sama nie do końca wie, jakie ma upodobania. Żyje w cieniu ludzi, stojąc tuż przy ścianie, bo panicznie boi się, co pomyślą o niej inni. Wychodzi przed szereg tylko wtedy, gdy ktoś ją o to poprosi, nawet jeśli nie czuje się z tym dobrze. Czasem wydaje jej się, że istnieje po to, by być dla innych, a nie dla siebie. W głębi duszy wie, czego pragnie i wie, czego nie chce, a mimo to uparcie stara się być taką, jaką powinna być. Jest uprzejmna, ustępliwa, życzliwa. Jest empatyczna, skromna, grzeczna. Stara się więc kochać koreańskie tradycje tak mocno, jak on, choć to właśnie ten język, spośród wszystkich, przyswoiła sobie najgorzej. Wie, jaka jest jej rola, dokąd prowadzi jej życie i co ma być jego celem. Po drodze tylko zgubiła samą siebie.

Miłość, to nie ogień, tylko dom – powtarza w myślach, gdy raz po raz uświadamia sobie, że jest tą drugą. We wszystkim, dla wszystkich. Na zawsze.
Cześć! Popełniłam postać, niestety nie mogłam się powstrzymać :)
Szukamy człowieka, który pokaże Naomi, że życie może być piękne i dobre.
✉️ cinnamoonlattee@gmail.com 📝 limit: 2/2

26 komentarzy

  1. [Powiem tak, lubimy mocno doświadczać te nasze postaci i wiele jestem w stanie zrozumieć, ale przewlekła migrena? Miejże dla niej litość! Nie dziwię się, że jest introwertyczką, ja podczas bólu głowy też nie lubię ludzi.
    A tak serio, mam nadzieję, że Naomi odnajdzie w końcu siebie w pięknym i dobrym życiu. ;-)]

    Debbie Grayson & Olivia Fitzgerald

    OdpowiedzUsuń
  2. [Z powodzeniem mogłabym postawić kilka ptaszków przy informacjach o Naomi, które podajesz nam na początku karty i myślę, że mogłabym się z nią dogadać, choć jako parze introwertyków, mogłoby nam być ciężko ^^ Jeśli zaś o byciu people pleaser mowa - been there, done that, nie polecam!
    I choćby z tego względu mocno trzymam kciuki za Naomi, bo, jakkolwiek to zabrzmi, ujęła mnie jej historia. I chcę, żeby przestała być tą drugą, a zaczęła tą pierwszą, przede wszystkim dla samej siebie 💙]

    CHRISTIAN RIGGS & IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  3. [Mam jakieś fajne wrażenie po przeczytaniu karty Naomi i jeszcze nie wiem, czy umiem je opisać ha. Jakby było w tej dziewczynie coś tragicznego, ale nie na zasadzie spektakularnego cierpienia, ale raczej taka cicha codzienna melancholia. Z jednej strony jakieś poczucie tęsknoty za prawdziwym domem i życiem, z drugiej tak bardzo dostosowujące i zmieniające się ja, że to prawdziwe się gdzieś zapodziało. Jak takie lekkie, ale ciągłe poczucie niespełnieni - ale za to jaki solidny fundament do rozwoju :) Życie jest fantastyczne dziewczyno, Joe by chętnie ci to pokazał tylko jak tak, podróżowania nie lubić? Toż to skandal :D Udanego pisania i jakby co, to wpadaj do naszej ekipy.]

    Alex & Joseph

    OdpowiedzUsuń
  4. [Piękna jest ta karta, daje taki artystyczny vibe, co pięknie zresztą współgra z samą historią i pasją Naomi - swoją drogą, to moje ulubione kobiece imię i zawsze mam do niego sentyment <3 Moja introwertyczna dusza by się z nią zdecydowanie dogadała, a na migreny poleciłabym jej "frimig", który działa cuda. Mam nadzieję, że w końcu będzie dla kogoś tą pierwszą, najważniejszą, ale najważniejsze, że odnajdzie w końcu siebie. Cała moja trójka to jej przeciwieństwo, ale w końcu takie się przyciągają, czyż nie? Zapraszam w razie chęci do kogoś z mojej gromadki <3 Baw się dobrze z kolejną cudowną postacią!]

    Ruby, Ethan, Elias

    OdpowiedzUsuń
  5. Scout leżał skulony na swoim legowisku pod ścianą i strzelał na boki zaspanymi oczkami. Poruszał lekko nosem, czasem cicho sapnął. Nudził się. Za to Joe usiadł pośrodku totalnego chaosu, wypił łyk piwa, podrapał się po nosie – a trzeba dodać, że dłonie miał umorusane smarem i taką też twarz sobie sprezentował – i zwątpił, czy uda mu się teraz z dziesiątek drobnych elementów złożyć z powrotem coś, co przynajmniej będzie przypominało jego rower sprzed dwóch godzin. Tyle wystarczyło, żeby zamienił swój salon w amatorski warsztat i tyle też wystarczyło, żeby pożałował decyzji o samodzielnym doprowadzeniu tego roweru do stanu używalności. Jak na razie wszystko tu zaczynało żyć własnym życiem, a na porozkręcane i poukładane według jakiegoś pokrętnego porządku fragmenty pojazdu brakowało już miejsca na podłodze. Była wyścielona starym prześcieradłem i odgruzowana z niepotrzebnych mebli, a mimo to kilka zębatek wylądowało już na stoliku obok telewizora i na tym impreza raczej nie miała się zakończyć.
    Swietnie, Callahan, masz zajęcie na najbliższe stulecie.
    Może gdyby nie ta stłuczka w zeszłym tygodniu, rower jeszcze nie doczekałby się wyjazdu z piwnicy. Nie stało się nic poważnego, a przynajmniej w żaden sposób nie ucierpiał ani Joe, ani kierująca drugim samochodem dziewczyna, ale jego samochód spędził czarujący weekend pod okiem specjalistów, którzy musieli doprowadzić go do porządku przed kolejnym wyjazdem Joe do Hunter. Udało im się, ręce mieli do tej pracy szczerozłote, a te kilka dni bez czterech kółek do dyspozycji skłoniły Joe do przeproszenia się z dwoma kółkami na kilka tygodni przed rozpoczęciem sezonu. A ze stanie przez całą zimę w piwnicy ewidentnie im nie posłużyło, wymagały solidnego podreperowania. Żeby nie powiedzieć – reanimacji.
    Czasami – tak jak teraz, kiedy pochylał się nad wymianą piasty w kole – Joe myślał o tej dziewczynie, która władowała mu się w tylni zderzak i zastanawiał się, co się zadziało z nią dalej. Sytuacja stresująca, owszem, oboje nie mogli się spodziewać pobłażliwej reakcji ze strony tej drugiej osoby, ale ona… Cóż, naprawdę mocno wzięła sobie do serca swoje przewinienie. Wyglądała na roztargnioną, może odklejoną myślami od tu i teraz, a takie rzeczy nie przytrafiają się ludziom bez przyczyny. Można było gdybać, czy miała za sobą ciężki dzień, ciężka noc, może serię niefortunnych wypadków, które ją rozkojarzyły, albo świeżo rozpapraną ranę w głowie i to pochłaniało wtedy jej myśli? Joe z jakiegoś powodu nie umiał o niej zapomnieć. Nie dlatego, że nie mógł jej podarować tych kilku dni bez samochodu i że musiał kontaktować się ze swoim ubezpieczycielem. To bzdury. Ale dlaczego przejęła się tym tak bardzo?
    Dzwonek do drzwi. Wyrwał Joe z zamyślenia dokładnie w chwili, kiedy udało mu się dopasować do siebie stare zębatki z tymi, które miały je zastąpić w świeżo poskładanym rowerze. Nie spodziewał się dzisiaj gości. Tak naprawdę rzadko ich tutaj miewał, bo i sam nieczęsto zaglądał do własnego mieszkania. Może poza Lily, ale ona nie bawiła się w żadne konwenanse i wchodziła tutaj zawsze jak do siebie – bez pukania, dzwonienia, zapowiadania się w jakikolwiek sposób i Joe już się do tego przyzwyczaił. Dlatego ten dzwonek cokolwiek go zaniepokoił. Coś oficjalnego? Znowu policja? Przewinęło się tutaj niedawno kilku złodziei, może trafiono na ich ślad?
    Niezapowiedziane wizyty uderzały u Joego w te tony, które powodują lekkie mrowienie w karku. Czuł je, kiedy podchodził do drzwi. Głównie dlatego, że miał na sobie brudną i podziurawioną koszulkę, nie lepiej wyglądające spodnie, a jego twarz już jakiś czas temu straciła swoje naturalne kolory. O krajobrazie po bitwie za jego plecami już nie wspominając.
    — Dzień dobry, cześć — przywitał się, ale nie od razu. Sekundę lub dwie zajęło mu wyrwanie się z pierwszego oszołomienia. Ściągnął ją tu własnymi myślami? — Panna Kim. Ee.. Jasne, zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnął się i przepuścił swojego gościa w drzwiach. Wyglądał na zakłopotanego i tak też się czuł – usmarowany od czubka głowy do pięt i rodzącą się z tyłu głowy myślą, że nawet nie ma gdzie tego swojego gościa zaprosić. Do salonu nie dało się wejść, aby nie powycierać ubraniem rozczłonkowanego roweru, a ubrania Naomi Kim zdecydowanie na takie traktowanie nie zasługiwały. Wyglądało to wręcz kuriozalnie, kiedy przechodziła przez jego mieszkanie. Jeden delikatny kwiatuszek wśród całej sterty usmarowanego złomu.
      — Możemy udawać, że nie widzisz tego całego bałaganu? — zapytał po chwili Joe i wskazał Naomi miejsca przy małym kuchennym stoliku i przy kuchennej wysepce. Do wyboru, do koloru. Nie były tak wygodne, jak kanapa w salonie, ale trzeba było improwizować. — Wybacz, nie spodziewałem się dzisiaj nikogo.
      Z tego całego zamieszania Joe nawet nie pomyślał o tym, że może zbyt szybko postanowił zwracać się do swojego gościa na ty. Taki już był. Lubił skracać dystans i prawie za każdym razem robił to nieświadomie, prawie odruchowo. Na szczęście nieczęsto spotykały go z tego powodu nieprzyjemności. Oby i tym razem szczęście mu dopisało.
      — Jeśli nie dopilnowałem jakichś formalności po naszym przepięknym spotkaniu na drodze, to po prostu trzepnij mnie w łeb. Takie sprawy to nie jest moja najmocniejsza strona — przyznał z uśmiechem, a potem na tyle, na ile było to możliwe przy pomocy płynu do mycia naczyń, wyszorował sobie dłonie z resztek smaru. Nagle stały się najbardziej reprezentatywną częścią jego ciała. — Masz ochotę na kawę? Herbatę? Wybór skromny, ale postaram się dogodzić.
      Może Joe nie czuł się do końca komfortowo i zdecydowanie zdarzało mu się wyglądać lepiej, ale zaczynał go ciekawić przebieg tej wizyty. Tym bardziej, że zwrócił uwagę na kosz, z którym przyszła do niego Naomi. Może jednak nie chodziło o żadne niedopięte formalności?

      Joe

      Usuń
  6. [Hejo! Dziękuję za przywitanie!
    Naomi jest taką przyjemną postacią! Choć te migrany ;ccc współczuje mocno!
    I piękna Jisoo ♥ Idealny wybór wizerunku. Plus karta! Wow, robi niemałe wrażenie ci powiem!
    Napisałam do Ciebie na maila w sprawie wątku ;) ]

    Nathaniel

    OdpowiedzUsuń
  7. [No to zaczynamy! ♥]

    Nathaniel obudził się wyjątkowo wcześnie jak na siebie. Powoli się przeciągnął, pozwalając sobie na kilkuminutowe gapienie się w sufit i powolne wybudzenie. Niestety, gdy tylko Baram odkrył, że jego pan wstał, natychmiast wskoczył na łóżko, domagając się uwagi. Nate westchnął głośno, po czym z ciepłym uśmiechem zwrócił się do swojego psa, głaszcząc go zadowolony po głowie.
    Ubrał się w dresy, zapiął psu szelki i obaj udali się na spacer. Przy okazji mężczyzna postanowił wypić dużą kawę, w końcu czekała go długa noc. Z jednej strony nie mógł się doczekać wesela swojego dobrego kumpla, a z drugiej… cóż, przypominało mu ono o jego, jakby nie patrzeć, porażce. Sam już nie wiedział, dlaczego nie może zbudować z nikim długotrwałej i solidnej relacji. Kiedy już był pewien partnerki, kiedy myślał o poważniejszym kroku, nagle, jak za dotknięciem przeklętej różdżki, wszystko brało w łeb, a on zostawał sam. Milion razy zastanawiał się, gdzie robi błąd. Co jest nie tak, co mógłby poprawić? Starał się, zawsze się starał. Wspierał, słuchał, pamiętał o rocznicach, kupował kwiaty i czekoladki. A co za to dostawał? Pożegnania lub zdrady.
    Zerknął na swojego psa i westchnął głośno.
    – Ty mnie nie zostawisz, co? – spytał, a Baram, jakby na potwierdzenie, szczeknął. Nath uśmiechnął się ciepło i oboje wrócili do mieszkania Parka, by poczynić przygotowania do wielkiego wydarzenia.
    Najpierw szybki prysznic, potem przy Baramie, który leżał z radością na podłodze, Nathaniel zaczął układać włosy. Płynnie przeszedł do biżuterii, zakładając srebrny zegarek i subtelną bransoletkę. Skończył, spoglądając jeszcze raz w lustro. Niezależnie od tego, co się działo, wciąż miał coś, czego wielu zazdrościło – swój świat, swoją przestrzeń. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w innych aspektach życia ma ogromne szczęście. Nie musiał martwić się o pieniądze, miał dobre kontrakty, zdrowie również mu dopisywało. Nie był też brzydki, mimo wszystko miał powodzenie u kobiet, choć tylko na krótką chwilę. No cóż, nie można mieć wszystkiego.
    Pokręcił lekko głową i zaraz przyspieszył swoje ruchy. Nie chciał się spóźnić w tym jakże ważnym dniu! To byłoby niedopuszczalne! W prawdzie, był osobą nieco chaotyczną, jednak bardzo pilnował, by tą przypadłością nie uprzykrzać życia innym osobom, zwłaszcza tym z bliskiego otoczenia.
    Napisał jeszcze wiadomość do opiekunki swojego psa z pytaniem, za ile dokładnie będzie, a czekając na odpowiedź, ubrał się w gustowny, czarny garnitur. Rozpiął kilka guzików koszuli, zdecydował się na brak muszki czy krawata. Był przeciwnikiem wszelkich ograniczeń, również w takich aspektach jak ubiór. W życiu prywatnym działał zawsze zgodnie z sobą, ze swoim humorem czy chwilowymi zachciankami. Przynajmniej dopóki one nikogo nie krzywdziły. Nie był tym typem faceta, który wykorzystywałby swoją uprzywilejowaną pozycję. W końcu miał na swój sposób działający kręgosłup moralny. Choć nie taki, jakiego pragnęli jego rodzice.
    Gdy opiekunka pojawiła się w mieszkaniu, wezwał taksówkę. Zamienił z kobietą kilka słów, przekazał jej napiwek, a później opuścił mieszkanie. Poprawił zegarek i bawiąc się swoim kolczykiem w dolnej wardze, oczekiwał na przybycie kierowcy. Gdy rozsiadł się wygodnie w aucie, jego myśli znów odpłynęły daleko. Zastanawiał się, jakby to było, gdyby to on miał przysięgać wieczną miłość. Kim byłaby jego partnerka? Miał nadzieję doświadczyć kiedyś tego ekscytującego stresu, zazwyczaj towarzyszącego nowożeńcom. Obserwował przygotowania do wesela swojego kumpla uważnie i szczerze mówiąc, zazdrościł mu – w pozytywny sposób oczywiście. Cieszył się jego szczęściem i miał nadzieję dobrze bawić się w tym dniu.
    Po przybyciu na miejsce wszedł na salę, rozglądając się w poszukiwaniu swoich znajomych i gwiazd dzisiejszego dnia. Gdy tylko mu się to udało, udał się lekkim krokiem modela w tamtym kierunku, ignorując w głowie pewną myśl. Widziałeś ją? Widziałeś tę dziewczynę? Azjatkę stojącą nieopodal druhen. Wyglądała zupełnie jak pewna kobieta, która kiedyś złamała ci serce.

    Nathaniel

    OdpowiedzUsuń
  8. Przez całą ceremonię nie mógł się skupić, choć bardzo się starał. W końcu to nie był jego dzień, a jego przyjaciela, który właśnie brał ślub. Był tu dla niego – by się cieszyć, celebrować, kibicować. Każdy marzył, by ślub był jedyny w życiu, a jeśli tak, to powinien być idealny. I właśnie tego Nat życzył Jay’owi i Ginie. Był ich przyjacielem, znali się od lat, przeżyli razem niejedno.
    Nie spodziewał się jednak, że zobaczy . Byłą, której oddał całe serce. Dla której zrobiłby wszystko. Z którą – jak zaczynał wierzyć – miał być na zawsze. Ale przeliczył się. Jak zawsze.
    Nadal nie rozumiał, co właściwie się wydarzyło. Po zerwaniu analizował ich relację niemal jak śledczy, odtwarzając każdą rozmowę, każdą sprzeczkę, szukając w tym swojej winy. Musiał popełnić jakiś błąd – w końcu to ona odeszła. Ale im dłużej szukał, tym bardziej nie znajdował odpowiedzi. Ani on, ani jego przyjaciele nie potrafili powiedzieć, co poszło nie tak. Nie dopuszczał do siebie myśli, że Naomi po prostu się przestraszyła – że wizja bycia z kimś tak odległym od ideału jej rodziców ją przerosła. Na początku nawet nie chciał o tym myśleć. Wydawało mu się, że byli na dobrej drodze. Powoli pomagał jej odciąć się od rodzinnych oczekiwań, uczyć się samodzielności, mówić własnym głosem. Chciał dla niej wolności.
    Rozumiał ją. Sam przez lata był idealnym dzieckiem, chlubą ojca, dumą matki, dla której był "zbyt dobry" na matrymonialne propozycje córek jej znajomych. Wiedział, co znaczy życie pod presją, i wiedział, że można się od niej uwolnić. To bolało, ale było tego warte. Jemu się udało. Był wolnym człowiekiem, który osiągnął wszystko sam. Ale może dla niej to było za dużo? Nie każdy jest gotów na taki krok. Naomi zawsze wydawała mu się delikatna, krucha, wrażliwa – i to w niej lubił. Uspokajała go swoim ciepłem, dawała mu poczucie, że może się kimś opiekować. Uwielbiał tulić ją po ciężkim dniu, całować w czoło, gładzić jej smukłe dłonie. Chciał być dla niej najlepszy. Miał motywację – nawet rzucił wtedy palenie. Nie chciał, by wdychała dym, nawet ten, który osiadał na jego ubraniach. Nie wybaczyłby sobie, gdyby przez niego zachorowała.
    A teraz? Stała po drugiej stronie, jak obca osoba.
    Starał się ją ignorować. Skupić na słowach przysięgi, na ceremonii, na przyjacielu. Powinien być tu i teraz. Wiedział to. Ale myśli nie dało się wytresować jak zwierzęcia. Szalały w jego głowie, powodując ból. Zastanawiał się, na ile państwo Choi wiedzieli o jego historii z Naomi. Może Nathaniel kiedyś wspomniał Jay’owi po pijaku o kobiecie, która złamała mu serce. A może to był tylko przypadek, kaprys losu, który postanowił znów postawić ich obok siebie?
    Gdy wszedł na salę weselną, musiał poprosić o leki przeciwbólowe. Nawet sam był zaskoczony, jak bardzo ta sytuacja na niego wpłynęła. Przecież myślał, że się z tym pogodził. Że zaakceptował, iż to miało być tylko lekcją. A może to była lekcja, której nigdy nie odrobił?
    Blister podała mu Astrid, jedna z druhen. Podziękował, zauważając, że kobieta wykorzystała to jako pretekst do rozmowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przeszkadzało mu to. Choć był ambiwertykiem, cenił kontakty z ludźmi. Czuł, że każda rozmowa to nowe doświadczenie, nowy punkt widzenia. Ale teraz potrzebował chwili dla siebie. Przeprosił Astrid i wyszedł na szybkiego papierosa. Musiał się ogarnąć. Sytuacja była, jaka była – trzeba się przystosować. Wciąż miał chwilę, zanim goście odnajdą swoje miejsca.
      Gdy wrócił na salę, poprawił marynarkę i skierował się do stolika numer trzy. Nawet nie zdziwił się, gdy zobaczył Naomi tuż obok. Los nie odpuszczał.
      Posłał jej lekki uśmiech i usiadł.
      – Jednak świat jest mały – skomentował, poprawiając się na krześle.
      Spojrzał na nią i musiał przyznać, że nadal wygląda pięknie. Mimo że widać było lekkie zdenerwowanie. Pewnie tak samo jak on nie wiedziała, że tu będzie. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, co u niej. Jak żyła? Czy miała kogoś? Czy była szczęśliwa?
      Nie chował już urazy. Czas wyleczył rany, a Nathaniel nauczył się żyć prosto, bezkonfliktowo, skupiając się na dobrych rzeczach. Nie zawsze było to łatwe, ale przynosiło ulgę.
      – Prawie nic się nie zmieniłaś – zagaił rozmowę, odwracając się w jej stronę. Spojrzał w jej duże, brązowe oczy i uśmiechnął się ciepło. – Nie musisz się denerwować moją obecnością – dodał, bo naprawdę chciał, by czuła się komfortowo. Była druhną, bliską osobą panny młodej. Nie chciał psuć jej dnia swoją obecnością. – Przynieść ci szampana? – zaproponował. W końcu bąbelki powinny pomóc jej się rozluźnić. Jemu zresztą też.


      Nathaniel

      Usuń
  9. Formalności związanych ze stłuczką nie było wiele. Podpis tu, podpis tam, chwila u mechanika i można było zapomnieć o całej sprawie. Tak mu się przynajmniej wydawało, bo nieczęsto w takich sytuacjach żadna ze stron nie ma zamiaru sponiewierać tej drugiej. Joe otwierał wszystkie szafki po kolei w poszukiwaniu kawy, a w głowie po raz trzeci odtwarzał sobie przebieg każdego spotkania z Naomi, od zdarzenia na drodze, po rozmowy z ubezpieczycielem. Szukał w sobie jakiegoś punktu zaczepienia – czegoś co powiedział, zrobił, w jaki sposób na nią spojrzał, albo głupkowato przy niej zażartował – co mogło sprawić, że Naomi poczuła się bardziej odpowiedzialna za szkody, niż to było konieczne. Nieświadomie i całkiem niechcący, ale może dał jej odczuć, że gdzieś poza jego wyrozumiałością jednak kryje się odrobina złości? Co nie było prawdą. Złościć mógł się na pijanego gamonia z prawem jazdy od półtora miesiąca, ale nie na dziewczynę, która najwyraźniej miała za sobą ciężki czas. I chyba nadal go ma.
    W akcie rozpaczy Joe spojrzał na kosz, który przytargała ze sobą Naomi i wypatrzył w nim puszkę świeżo mielonej kawy. Bingo! Zajęty rozpracowywaniem roweru, zapomniał wybrać się dzisiaj na zakupy i po raz kolejny jego gościnność stanęła pod wielkim znakiem zapytania. Brawo, Joe. Doprowadziłeś swoje mieszkanie do ruiny, posadziłeś gościa na niewygodnym krześle, bo w salonie nie ma gdzie postawić stopy i jeszcze poczęstujesz go kawą, którą sam musiał sobie przynieść.
    — Powiedziałbym, że naprawdę nie musiałaś tego robić… — co byłoby zgodne z prawdą, bo przecież nie było tu czego wybaczać i za co przyjmować koszykowej łapówki. — Ale mam nadzieję, że przy wyborze tej kawy kierowałaś się własnym smakiem. I jeśli jeszcze miałaś wątpliwości co do tego, że beznadziejny ze mnie pan domu, to jak widać – gorszym się chyba być nie da.
    Joe uwielbiał otaczać się ludźmi, ale to nie oznaczało, że dawał im w zamian tyle samo siebie, ile sam za każdym razem od nich zabierał. Nie tyle chciał ich poznawać, zrozumieć, usprawiedliwiać czy wysłuchać, co po prostu musiał – musiał widzieć i musiał wyobrażać sobie później, jaki ten człowiek może mieć rytm dnia, co robi późnymi wieczorami, albo kiedy zostaje zupełnie sam i przed nikim nie musi zakładać maski, bo w tym tkwiła cała magia ludzkiej natury. W szczegółach, które zdradzał i których zdradzać nie chciał. W tej cienkiej granicy pomiędzy jednym i drugim. Czy często bywał nieprzygotowany na czyjeś odwiedziny w swoim mieszkaniu? Ba, a kiedy był przygotowany! To nie był neutralny grunt, który tak cenił. To była jego osobista przestrzeń, po którą można było sięgać bez żadnych zahamowań. Nie miał wpływu na to, na co ktoś zwróci uwagę, co pominie, co zapamięta, jakie z tego wszystkiego wyciągnie wnioski. To nie była rozmowa przy barze, którą można było uciąć w każdej chwili. To było powolne obserwowanie wszystkiego, co wyprodukował jego umysł, w czym pomogły mu jego ręce, w czym ukryła się cząstka jego samego. Ta przestrzeń była tak bardzo nim wypełniona, że mógł zadać Naomi dziesiątki pytań, a ona w tym czasie znalazłaby odpowiedzi na dwa razy więcej własnych. Nierówne starcie, którym…
    … nie wiedzieć czemu, Joe w ogóle się teraz nie przejmował. Może dlatego, że Naomi przyszła tu taka skruszona, niepewna reakcji, jaką wywoła jej wizyta? I dlatego, że mógł poczuć nad nią dwa centymetry przewagi, o ile można było ich relacje przekładać na starcie charakterów? Nie, to nie to.
    Joe podskórnie czuł, że nie musi się pilnować. Ani ukrywać. Czuł się w jej towarzystwie bezpieczny.
    — Jesteś tego pewna? — zapytał rozbawiony i spojrzał najpierw w stronę salonu, a potem po sobie i swoim usmarowanym ubraniu. Nie zaszkodziła by mu mała pomoc, być może uporałby się z rowerem szybciej, niż przed bożym narodzeniem 2050 roku, ale o taką nawet nie śmiał Naomi prosić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podał jej za to filiżankę kawy, a sam stanął ze swoją oparty o kuchenną szafkę. Choć słowo filiżanka było tutaj pewnym nadużyciem. Kawę zaparzył w ogromnych kubkach, które kształtem trochę te filiżanki przypominały. — Myślę, że ani twoje dłonie, ani twoje ubrania nie są gotowe na taki cios. Z resztą – już samo to, że mogę się od tego na chwilę oderwać, to naprawdę duża pomoc.
      W tym co mówiła i w jaki sposób to robiła, był ukryty pewien urok. Urok i bardzo dużo emocji, których była świadoma, ale niekoniecznie chciała im teraz pozwalać na działanie bez kontroli. Joe podmuchał do swojej kawy, upił nieduży łyk i w milczeniu pozwolił, aby Naomi wyrzuciła z siebie wszystko, czym chciała usprawiedliwić swoją nieuwagę tamtego popołudnia. Nie było takiej potrzeby, a przynajmniej nie czuł jej Joe. Dla niej jednak to musiało być w jakiś sposób oczyszczające i ważne na tyle, że postanowiła się tym podzielić z ledwo co poznanym facetem.
      — Wierzę, że to może uprzykrzyć życie — stwierdził po chwili namysłu. Ból bólowi nierówny, ale każdy mógł narosnąć do niewyobrażalnych rozmiarów. Podejrzewał, że migrena w szczególności. — Wiesz, ty raczej nie przydasz mi się przy skręcaniu roweru, ale może ja przydam się tobie przy ogarnianiu życia?
      Joe podskoczył i usiadł na kuchennej szafce. Ten jeden blat był już poprzecierany od dziesiątek podobnych posiedzeń w przeszłości – stąd Joe sięgał do lodówki, do półek z talerzami i miał niezły widok przez okno na wiecznie zatłoczoną ulicę. Teraz jednak patrzył uważnie na Naomi.
      — Nie znamy się, ale czasami tak jest łatwiej. Znajomi maja wobec ciebie jakieś oczekiwania, a ty masz oczekiwania wobec nich. Tu mamy czystą kartę — uśmiechnął się — Opowiesz mi o tym?

      Joe

      Usuń
  10. Nathaniel przyglądał się jej uważnie. Może nawet zbyt uważnie, jak na zwykłego znajomego – ale przecież zwykłym znajomym nie był. Czy miał jeszcze do Naomi jakiś żal o ich przeszłość? Wydawało mu się, że nie. Nie chciał już się na tym skupiać, rozpamiętywać, kręcić w kółko jak bohater dramatu. Czy łatwo było dojść do tego stanu? Absolutnie nie. Minęło sporo czasu, który powoli, dzień po dniu, łatał jego złamane serduszko.
    A jednak, siedząc tak blisko niej, czuł drobne ukłucie w klatce piersiowej. Wspomnienia – dobre i złe – wracały, czy tego chciał, czy nie.
    Uniósł brew, słysząc to kłamstewko. Mhm, ceremonia. Oczywiście. Ledwie powstrzymał się od przewrócenia oczami. Powinien jej to wytknąć? Może. Ale nie był takim człowiekiem. Po co miałby jeszcze bardziej stresować kogoś, kto i tak wyglądał, jakby chciał zniknąć pod stołem? Poza tym… Naomi nie miała obowiązku być z nim szczera. Byli teraz niemal obcymi ludźmi.
    Tym samym tłumaczył sobie jej decyzję o rozstaniu. I, o dziwo, to pozwalało mu zachować spokój ducha. On też kiedyś zranił swoich rodziców – i miał ku temu swoje powody. Może więc i ona miała swoje?
    Na wzmiankę o lekach skinął głową.
    – Nadal masz migreny? – zapytał łagodnie.
    Jak mógłby zapomnieć? Ile razy patrzył, jak cierpi, i miał ochotę zabrać ten ból na siebie?
    Westchnął, podnosząc się z miejsca. No cóż, leki lekami, ale teraz miał to gdzieś – poszedł po szampana. Nathaniel Park bywał nieodpowiedzialny. Jak każdy. Wiedział, że alkohol to nie rozwiązanie, ale chciał się wyluzować, czuć trochę mniej tego napięcia, które narastało w nim od momentu, gdy ją zobaczył.
    Gdy usiadł z powrotem, uśmiechnął się ciepło. Rzucił okiem na salę – ogromną, pełną gości. A jednak los musiał posadzić ich obok siebie.
    Naomi znów się odezwała, a on przeniósł na nią wzrok.
    – Ach tak? A mi się wydawało, że już dawno pozbyłem się młodzieńczego tłuszczyku z twarzy – zaśmiał się cicho, próbując rozładować atmosferę.
    Osiem lat temu… wyglądał inaczej. Mniej ćwiczył, mniej dbał o dietę. Dopiero zaczynał tę drogę – dla niej, chciał się jej podobać, być zdrowszym. Teraz jego sylwetka była jego wizytówką. Może nie do końca odnajdywał się w widoku własnego torsu na billboardach, ale wiedział jedno – dobrze się sprzedawał. A to przecież było częścią jego pracy.
    Mimowolnie przesunął spojrzeniem po sylwetce Naomi. Nadal była piękna. Krój sukienki idealnie podkreślał jej figurę. Kolor trochę go zaskoczył, ale może zmienił jej się gust? Albo panna młoda narzuciła taki dress code? Druhny paradowały w czerwieni, więc kto wie.
    A potem zauważył.
    Lekki rumieniec.
    I wtedy na jego twarzy pojawił się uśmiech. Taki typowy, zawadiacki.
    – A może to nie ceremonia, tylko kolor sukienki tak cię peszy? – rzucił zaczepnie.
    Znał ją. Widział po zachowaniu – spuszczony wzrok, zabawa wisiorkiem, oblizywanie ust. I te oczy. Oczy, które kiedyś nie miały przed nim tajemnic.
    Potem zaczęła coś mówić, ale… naprawdę myślała, że się nabierze? Że nie zauważy, jak nerwowo papla?
    Czy zapomniała, jak kiedyś sam przed sesjami pił hektolitry ziołowych herbat, żeby się uspokoić? Jak po ciężkim dniu kładł się na jej kolanach i prosił, żeby gładziła go po włosach?
    – Cóż, wygląda na to, że całkiem sporo o mnie wiesz – zauważył z rozbawieniem. Choć, szczerze mówiąc, nie było to trudne. Jego twarz wisiała na połowie budynków w mieście. Ale mimo wszystko… to było miłe uczucie.
    – Reeves? Hm, nic mi to nie mówi – zamyślił się. – Ale skoro mówisz, że jest dobra… Rok temu adoptowałem psa, myślałem o sesji zdjęciowej na pamiątkę. Może się do niej zgłoszę?
    Nie kłamał. Naprawdę chciał zrobić zdjęcia ze swoim najlepszym przyjacielem. W końcu nawet jego obserwatorzy marudzili, żeby założył psu osobne konto na Instagramie.

    OdpowiedzUsuń
  11. – A co u mnie? Praca. Zacząłem trenować taniec i chyba nieźle mi idzie. Co prawda nie towarzyski, ale… może później dasz się zaprosić na parkiet? – spojrzał na nią z wyzwaniem w oczach.
    W sumie nie wiedział, dlaczego nagle tak bardzo chciał znów trzymać ją w ramionach. Minęło tyle czasu. Ale… byli na weselu. Powinni się bawić.
    – A u ciebie? – zapytał szczerze.
    Spojrzał na jej dłonie, niemal odruchowo. Był ciekaw. Czy znalazła szczęście z kimś innym?


    Nathaniel

    OdpowiedzUsuń
  12. Widział, że nadal była spięta. Nie czuł się z tym dobrze – tym bardziej że miał świadomość, że to przez niego. I skłamałby, gdyby powiedział, że było mu to obojętne. Nie tylko ze względu na ich wspólną historię – choć ta też miała swoje znaczenie – ale po prostu nie był typem, który ignorował emocje innych. Zależało mu, żeby ludzie czuli się przy nim swobodnie. Nie był żadnym people pleaserem, do tego było mu daleko, ale nie znosił napięć, które potrafiły przytłoczyć całą rozmowę. A w tej sytuacji… cóż, wiedział, że nie bardzo może coś z tym zrobić.
    Patrzył, może nawet zbyt uważnie, jak nerwowo bawi się naszyjnikiem, przygryza wargę, unika spojrzenia, poprawia bezbłędnie leżącą sukienkę. Jakaś jego część – ta głęboko schowana – chciała po prostu ująć jej dłonie, ucałować je lekko i powiedzieć: hej, wszystko dobrze, oddychaj. Odciągnąć jej myśli, rozładować napięcie. Ale wiedział, że to niemożliwe. Byli sobie niemal obcy. Minęło tyle czasu, a to, co kiedyś ich łączyło… cóż, dawno zostało zdeptane. Choć nie do końca, jeśli miał być szczery. Rana wciąż istniała. Tylko trochę przyschnięta, nie do końca zagojona. I teraz znów zaczęła szczypać – jak po soli i cytrynie.
    – Moim zdaniem pasuje ci ta czerwień – powiedział szczerze, starając się, by brzmiało to lekko.
    Od razu przypomniał sobie tamtą scenę. Pudełko. Prezent. Jej mina. I to, jak próbowała ukryć grymas. A on… biedny idiota, który kupił najkrwistszą bieliznę świata, przekonany, że to będzie coś wyjątkowego. Aksamit, koronki, satyna – wszystko wybrane z największą starannością. I choć wtedy myślał, że problem leży w rodzaju prezentu, dziś wiedział, że nie chodziło tylko o to. Wtedy pierwszy raz tak bardzo się stresował – że może przekroczył granicę, że sprawił jej dyskomfort. I chyba miał rację.
    Otrząsnął się z tych wspomnień, ledwo zauważalnie kręcąc głową. Spojrzał z powrotem na nią – i w tym samym momencie ich spojrzenia się spotkały. Pierwszy raz od dłuższego czasu.
    – Tak? Cudownie! – odpowiedział, uśmiechając się szeroko. – To może podam ci numer albo mojego prywatnego instagrama? Jak wolisz?
    Oczywiście, że musiał mieć konto oficjalne i to mniej – właśnie na takie potrzeby. Luźniejsze, dla znajomych, gdzie mógł wymieniać się z nimi wiadomościami i wrzucać te najgłupsze zdjęcia, które dostępne były tylko dla jego najbliższych. Nigdy nie uważał się, za jakiegoś celebrytę czy influensera, choć nagrywał live’y co kilka dni i musiał przyznać, że zawsze przychodziło więcej ludzi niż się spodziewał. Lubił to. Kontakt z innymi, gdzie też pokazywał swoje życie od totalnej prywaty. Nie raz dostawał pytanie czy on naprawdę postanowił raz sprzątać, w tym zmywać naczynia czy segregować pranie. I nie widział w tym nic dziwnego. Był człowiekiem, przecież też robił takie rzeczy! Mimo to, parę miesięcy wcześniej doszedł do wniosku, że prywatne konto jest dla niego konieczne. Nie spodziewał się tylu obserwujących to raz. A dwa, tylu ludzi, którzy zasypują go wiadomościami.
    – Obiecuję nie podeptać ci nóg – rzucił z rozbawieniem. – Bo jak uszkodzę druhnę, panna młoda mnie zabije.
    Gdy zaczęła opowiadać o sobie, zauważył, że się prostuje, gdy tylko złapała jego wzrok. Odwrócił spojrzenie instynktownie, nie chcąc jej przytłaczać. Sięgnął po kieliszek szampana, który wypił jednym łykiem. Tak, dokładnie tego teraz potrzebował. Tego charakterystycznego, lekko cierpkiego uderzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Tak? To świetnie – ucieszył się. – Może zaprosisz mnie kiedyś na jakiś wernisaż? Dawno nie byłem w muzeum.
      Zastanowił się. Rzucił to spontanicznie, bez zastanowienia. Ale zaraz przyszła refleksja – czy to nie za dużo? Spotkania z byłymi… no cóż, bywały skomplikowane. Sam nigdy tego nie przerabiał, ale znał ludzi, którzy mówili: „nie wracaj do tego, co cię kiedyś złamało”. Tylko że… może jeśli nie oczekiwaliby od siebie zbyt wiele, mogli spróbować? Spotkać się tak zwyczajnie, po koleżeńsku? Przecież to nie musi być nic wielkiego.
      – Jakoś żyć, huh? – powtórzył po niej z delikatnym uśmiechem. – To jak każdemu. A jak ci to wychodzi?
      Nie chciał naciskać. Ale coś w nim chciało wiedzieć. Nie z ciekawości. Z troski. Z tęsknoty. Chciał usłyszeć, że jest szczęśliwa. Nawet jeśli już nie z nim.

      Nathaniel

      Usuń
  13. Nie spodziewał się tak szybkiej i entuzjastycznej reakcji z jej strony. Był… no może lekko zaskoczony, ale w pozytywnym sensie. Sam nie wiedział dlaczego, ale naprawdę chciał ją jeszcze spotkać. Gdzieś poza zgiełkiem ludzi i znajomych. Wiedział, że choć teraz mają chwilę na rozmowę, później może już zabraknąć czasu. Ona miała swoje obowiązki jako druhna, on swoje – poza tym byli tu też inni jego znajomi, z którymi chciał pogadać, może nawet zatańczyć. Chciał się bawić. Odetchnąć.
    I choć marzył, by zatańczyć z Naomi raz czy dwa, doskonale wiedział, że powinien trzymać dystans. Nie mógł mieć jej tylko dla siebie, nie mogli bawić się wyłącznie we dwoje. Nie byli już parą. Musiał więc zachować odpowiedni umiar. A przynajmniej tak mu się w tym momencie wydawało. Uważał, że to rozsądne rozwiązanie. Chciał też dać jej przestrzeń – na oddech, na zabawę. Mimo że zauważył u niej lekkie rozluźnienie, znał ją na tyle dobrze, by dostrzec ten ukryty stres i dyskomfort, który – niestety – wywoływała jego obecność.
    Dodatkowo… może to trochę dziecinne, wręcz szczeniackie, ale nie chciał, by przyłapała go z papierosem. Choć pewnie wyczuła lekki aromat tytoniu, widok paczki w jego dłoni zawsze działał na nią jak płachta na byka. W końcu to dla niej kiedyś rzucił palenie.
    Wyprostował się, jakby próbując odepchnąć te myśli. Zdecydowanie za często do nich wracał. Za bardzo krążyły wokół tego, co dawno już zostało zakończone. Przekreślone grubą, krwistą kreską – właśnie przez tę drobną osóbkę siedzącą obok niego. I może właśnie tak to powinno wyglądać, prawda? Powinien skupić się na tu i teraz. Przecież już przepracował ich rozstanie. Jej decyzję. Prawda?
    Tym razem to Nathaniel nerwowo poprawił swoją marynarkę, przenosząc wzrok na kobietę siedzącą niedaleko. Również miała na sobie czerwoną sukienkę, więc domyślił się, że także była druhną. Przyglądała się im – wyraźnie podekscytowana. Przez chwilę zastanawiał się, czy to przez ich zachowanie. Może Naomi kiedyś o nim wspominała znajomym? A może… Cóż, nie chciał brzmieć jak narcyz, ale jego goły tors zdobił przecież bilbordy w mieście, więc może chodziło właśnie o to?
    Pokręcił delikatnie głową i uśmiechnął się pod nosem.
    – Szczerze mówiąc, nigdy nie byłem na aukcji. Chyba czułbym się tam jak dzieciak, albo zrobił z siebie kompletnego głupka – stwierdził, drapiąc się po karku. Choć… czy nie zabrzmiało to jak odmowa? Nie chciał być niegrzeczny. A przede wszystkim – naprawdę chciał ją zobaczyć. – Musiałabyś dać mi jakiś szybki instruktaż – dodał, posyłając jej proszący uśmiech i spojrzenie niemal jak szczeniak. Sam zaśmiał się z tego ciepło.
    Gdy ponownie na nią spojrzał, dostrzegł większy spokój w jej twarzy. I to mu się spodobało. Sprawiło, że sam poczuł się jakoś… spokojniej.
    Niestety, jej odpowiedź nie do końca go satysfakcjonowała – choć w duchu dziękował jej za szczerość. Nie znosił, gdy znajomi go okłamywali, zwłaszcza wprost w twarz. Rozumiał, że nie każdy ma ochotę opowiadać o wszystkim, wchodzić w szczegóły – ale można to przecież powiedzieć wprost. Nie był dzieckiem. Był dorosłym facetem. Sam miewał dni, kiedy nie chciało mu się rozmawiać albo sytuacje, o których wolałby nie wspominać. Zrozumiałby. Cenił sobie w ludziach szczerość i bezpośredniość. Może właśnie dlatego o wiele lepiej dogadywał się z przyjaciółmi ze Stanów niż z tymi z Korei. Tam z otwartością bywało różnie… choć i tak nie tak źle, jak w pobliskiej Japonii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Zawsze może być lepiej – stwierdził, wzruszając lekko ramionami. – Ale czy powinno? Cóż… samo się nie zrobi – mruknął cicho, bo stanie w miejscu wydawało mu się najgorszym z możliwych scenariuszy.
      Nie miał tego nikomu za złe. Każdy robił, co chciał. I to było okej. Jemu też nie zawsze chciało się iść naprzód. O ile zawodowo nie mógł narzekać – miał zdrowie, przyjaciół, mieszkanie – to jego serce, pełne uczucia, nadal nie miało dla kogo zabić mocniej. Starał się wychodzić do ludzi, umawiał się na randki, spotykał z kilkoma osobami przez jakiś czas, ale… to nie było to. I choć go to frustrowało, że stoi w miejscu – przynajmniej próbował. I był ciekaw, czy Naomi robi to samo w tej sferze, która, jak się domyślał, wciąż była dla niej trudna.


      Nathaniel

      Usuń
  14. Pokiwał z zadowoleniem głową, gdy usłyszał jej propozycję dotyczącą obserwowania aukcji zza kulis. Przeszedł go nawet delikatny dreszcz na samą myśl. Kto nie chciałby zobaczyć czegoś od kuchni? Może to jego wewnętrzne dziecko tak bardzo się tym ekscytowało – Nathaniel starał się dbać o tę część siebie, utrzymując wewnętrzną równowagę. Teraz było to zresztą modne – opiekowanie się sobą, tym młodszym sobą. Mówiono o tym w mediach, psychologowie pisali książki. A on czasami naprawdę się w to zagłębiał, choć tylko wtedy, gdy miał na to czas, przestrzeń i – co najważniejsze – siłę. Bo po pięciogodzinnej sesji zdjęciowej czy pokazie nie zawsze chciało mu się czytać coś ambitnego. W takich chwilach zasiadał z dobrym drinkiem albo rumiankową herbatą przed telewizorem i razem z Baramem oglądał klasyczne odmóżdżacze
    Posłał jej ciepły uśmiech, kiedy przyznała mu rację. Zastanawiał się, jak szło jej uniezależnianie się od rodziców. Czy wciąż była im posłuszna? Nadal próbowała zadowalać innych kosztem siebie? Nathaniel nie był zwolennikiem egoizmu ani stawiania siebie w centrum wszechświata. Wręcz przeciwnie – cenił równowagę. Być niezależnym, samowystarczalnym, żyć w zgodzie ze sobą – owszem. Ale nie kosztem innych. Nie poprzez ranienie ich, nie poprzez zamykanie się na relacje.
    Niestety, kilka miesięcy temu niemal sam dał się wciągnąć w taką właśnie relację. Z Anną czuł się dobrze, rozumieli się, mieli podobne cele i poczucie humoru. Ale z czasem zauważył, że jej egoizm rósł z każdym tygodniem, a ona nie była w stanie spojrzeć cieplejszym okiem na drugiego człowieka. To go drażniło. Do tego stopnia, że choć ich związek dopiero się rodził, Nathaniel postanowił go zakończyć.
    Czasami zastanawiał się, czy jeszcze uda mu się kogoś znaleźć. Kiedyś usłyszał, że jest „za dobry”, że „za bardzo się stara”. Ale czy to naprawdę było przeszkodą? Sam już nie wiedział.
    Kiedy nadszedł czas obiadu, skupił się na rozmowie z resztą gości przy stoliku. Niektórych znał lepiej, innych ledwie kojarzył, ale to nie stanowiło problemu. Nathaniel był typem człowieka, który potrafił dogadać się z niemal każdym – z tymi otwartymi, ale też z tymi, którym wydawało się, że wcale nie chcą rozmawiać. Nikogo nie oceniał. Zawsze zaczynał od czystej karty, niezależnie od plotek czy opinii na temat danej osoby. Słuchał. A ludzie pragnęli właśnie tego – być wysłuchanymi, zauważonymi.
    Z jego strony nie było to żadnym wyrachowaniem. Od dziecka taki był. Może właśnie dlatego był tu, gdzie był? Może to właśnie było to. To... i jego całkiem przystojna twarz, oczywiście.
    Dobrze się bawił. Atmosfera była wesoła, swobodna i lekka. Mógł żartować, nie ryzykując, że kogoś niechcący urazi. A jednak kątem oka wciąż zerkał w stronę Naomi. Nie była zbyt wylewna, nie ciągnęła rozmów, ale też nie milczała. Miała w sobie spokój. Jej głos – melodyjny, wyważony – przypominał mu poranne śpiewy ptaków. Słuchał go kiedyś godzinami, leżąc obok niej i pozwalając myślom odpłynąć. I cieszył się, że choćby w tej formie, znowu miał do niego dostęp. Choć… sala była zdecydowanie zbyt głośna.
    Kiedy rozbrzmiała muzyka, poczuł na sobie kilka spojrzeń. Ale tylko jedno miało dla niego znaczenie. To najważniejsze. Ramiona mimowolnie się spięły, lekko – ekscytacja i nerwowość mieszały się w nim jak przed wielkim wejściem.
    Wstał, wyprostował się i poprawił marynarkę. Spojrzał Naomi prosto w oczy i wyciągnął do niej dłoń, posyłając jej przy tym urokliwy, pełen ciepła uśmiech.
    – Skoro tak, nie wyobrażam sobie, żeby nie zatańczyć do niej z tobą – powiedział z zadowoleniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy ujęła jego dłoń, ostrożnie, ale pewnie, pociągnął ją ku sobie. Objął ją w talii, pewnym, płynnym ruchem prowadząc na parkiet. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Delikatny, ale z każdym krokiem coraz bardziej szczery.
      Objął ją tak, by czuła się swobodnie i bezpiecznie. Prowadził ich w tańcu, nie spuszczając z niej spojrzenia, jakby cała sala przestała mieć znaczenie. Była tylko ona. I ten moment.

      charming ex

      Usuń
  15. Gdy ją objął, poczuł, jak przez jego ciało przebiega niemal prąd. Dawno tego nie czuł – od bardzo dawna. Aż uśmiechnął się nieco szerzej. To było przyjemne. Znów czuć jej drobne ciało w swoich ramionach. Teraz mógł jeszcze lepiej się jej przyjrzeć. Piękne, ciemne, migdałowe oczy, w które niegdyś mógł wpatrywać się godzinami. Nadal miały ten delikatny blask, który tak lubił – teraz ledwie zauważalny. Skóra nadal jasna, gładka i niemal sprężysta. Sprawiała, że Nathaniel miał ochotę to sprawdzić i delikatnie dotknąć jej policzka. Jednak wstrzymał się z tym. Zamiast tego, nieco pewniej zacisnął dłoń na jej biodrze, by uchronić ją przed zderzeniem z innymi parami na parkiecie.

    Twarz miała promienną, a makijaż podkreślał każde jej atuty. Wyglądała zupełnie jak te kilka lat temu, gdy ze spakowanymi walizkami opuszczała jego mieszkanie.

    Pamiętał ten dzień. Nie mieszkali razem – przynajmniej nie formalnie – ale i tak większość czasu spędzali w jego apartamencie. Miała u niego wiele rzeczy. I kiedy po rozstaniu oznajmiła, że po nie przyjdzie, w pierwszej chwili naprawdę nie chciał przy tym być. Chciał poprosić, by sama się tym zajęła, by wrzuciła klucze do skrzynki. Nie chciał cierpieć. Nie chciał, by ona to widziała. Chciał być z jakiegoś powodu ponad tym. Chciał uszanować jej decyzję, nie utrudniać, nie sprawiać, by czuła się winna.

    Jednak z jakiegoś powodu nie zrobił tego. Siedział tylko na kanapie, przeglądając coś w telefonie. Co chwila zerkał na to, co robiła. A kiedy wychodziła, czuł, że pękło mu serce po raz drugi – jednak nie pokazał tego po sobie. Zagrał najlepszą rolę swojego życia. Niemal oscarową. Żegnał ją z twarzą kamienną, bez wyrazu – choć w środku rozpadał się z każdym dźwiękiem jej kroków.

    Odgonił te myśli. Wiedział, że nie ma sensu tego rozpamiętywać. Było, minęło. Najwidoczniej tak właśnie musiało się to potoczyć, z jakiegoś konkretnego, choć nieznanego mu powodu. Może była dla niego lekcją. A może to on miał być lekcją dla niej. A kiedy zadanie zostało wykonane – wszystko się skończyło.

    I teraz los splątał ich ponownie. Może po to, by odrobili dawne zadanie domowe.

    – Mówiłem ci, że chodzę na lekcje – zaśmiał się, dumnie wypinając pierś.

    Lubił to. Lubił ruch. Co prawda, jego lekcje niekoniecznie dotyczyły tańca towarzyskiego – choć i takie kiedyś brał. Musiał przecież dobrze się prezentować. Im bardziej stawał się rozpoznawalny, im więcej kontraktów miał, tym częściej bywał na bankietach i imprezach. A tam nie opłacało mu się podpierać ścian czy spędzać wieczorów przy stole. W tańcu nie tylko miło spędzał czas – mógł też z łatwością nawiązywać nowe kontakty. A to w jego branży było na wagę złota.

    Po jednej piosence nie puścił jej z objęć. Zamiast tego zgrabnie ją obrócił i przyciągnął bliżej do siebie. Podobało mu się to. Taniec z nią.

    Zastanawiał się, czy po tym wszystkim, co między nimi było, istnieje cień szansy na przyjaźń. Niektórym przecież się udawało. Czasem pary same dochodziły do wniosku, że lepiej im będzie na stopie koleżeńskiej – i to działało. Znał taką parę. Kolegował się z nimi.

    Jednak... czy po tym wszystkim, co do siebie czuli, po tym, co razem przeszli – czy to w ogóle możliwe? Czy nie byłoby w nich żalu? Czy nie byłoby to jak sypanie soli i polewanie rany cytryną, próbując ją znów otworzyć?

    Czy to nie krzywdziłoby ich jeszcze bardziej?

    Nie chciał tego. Ani dla siebie, ani dla niej.

    Ale tej jednej nocy mógł zaryzykować. Dobrą zabawę. W jej towarzystwie.

    ur ex

    OdpowiedzUsuń
  16. Wstając tego dnia, Nathaniel wiedział, że wydarzy się wiele. W końcu był to ślub jego dobrego znajomego, którego znał już od długiego czasu, i z którym przeżył niejedno. Liczył, że może uda mu się tutaj kogoś poznać. Nie liczył na znalezienie miłości – wiedział, jak trudne to jest i jak wielkim pechem w tej kwestii dysponuje. Jednak kto nie próbuje, ten nie wygrywa, prawda? Dlatego zastanawiał się, czy udałoby mu się nawiązać z kimś porozumienie. Oczywiście, na szybki, przelotny romans też by się zgodził. Czemu nie? Nigdy nie był święty, nawet nie próbował. I takie relacje nie były mu obce. Dawały przyjemność, satysfakcję i poczucie choćby namiastki bliskości i czułości. A to uczucie było warte grzechu. Nie był jednak w stanie kontynuować takich relacji na dłuższą metę. Nigdy nie przeradzały się one w nic więcej, a czasem praca czy zwyczajnie wyrzuty sumienia nie pozwalały mu na okłamywanie ani siebie, ani drugiej osoby. Kilka razy zdarzyła mu się sytuacja, w której jedna ze stron zaczęła coś czuć. Czasem był to on, czasem nie. W obydwu przypadkach trzeba było taką relację zakończyć, by nie ranić się nawzajem. Jednak poza takimi relacjami liczył też na zwyczajne poznanie nowych znajomych, na poszerzenie swojego grona. Na to zawsze był otwarty. Doskonale wiedział, że czasem najlepsze znajomości tworzą się przypadkiem.
    Jednak wstając, nie spodziewał się, że spotka tutaj Naomi. I oczywiście skłamałby, mówiąc, że się nie ucieszył. Mógł ją znowu zobaczyć i dowiedzieć się, co u niej słychać. Jak potoczyły się jej losy, jak żyła. To była wyjątkowa okazja od losu. Skłamałby też, gdyby powiedział, że nie przyszło mu do głowy pytanie, czy może to spotkanie jest kolejną szansą. Jednak, jakakolwiek by to nie była odpowiedź, Nathaniel chciał działać ostrożnie. Działać bardziej rozumem niż sercem, bo już raz został zraniony. Jego serce pękło na miliony kawałków i długo się po tym zbierał. Dlatego teraz nie chciał wchodzić znów do wrzącej wody, tylko po to, by się sparzyć.
    Słysząc jej komplement, uśmiechnął się zadowolony i pokiwał delikatnie głową. No tak, był bardzo zadowolony. Zwłaszcza w tej sytuacji. Nie chciał jej podeptać. Ani nikogo innego, oczywiście. To mogło wydawać się śmieszne, ale czasem zdarzało mu się tańczyć z takimi osobami, których podeptanie w tańcu wiązałoby się ze znacznie poważniejszymi konsekwencjami niż rzucone siarczyste przekleństwo. Ludzie z branży modowej bywali, cóż, nadzwyczaj wrażliwi.
    – Dlatego właśnie tańczysz ze mną – mruknął zadowolony, zerkając na nią z ciepłem w oczach. – Cieszę się, że tak myślisz. Choć nie tylko w tańcu dobrze prowadzę – rzucił, nieco się przy tym śmiejąc.
    Cóż, można to było rozumieć na wiele sposobów, o to właśnie mu chodziło. Od prowadzenia auta po nieco bardziej pikantne klimaty. I sam nie wiedział, co miał na myśli, wypowiadając te słowa. I dlaczego igrał z ogniem?
    Jednak nie spodziewał się, że ta gra będzie toczona także z drugiej strony. Bardziej zakładał, że to Naomi będzie osobą, która go doprowadzi do porządku i będzie trzymała dystans. Właściwie tak było też w ich relacji. To Nathaniel wyskakiwał z milionem propozycji dotyczących wspólnych wyjazdów, spędzania czasu czy pomysłów na obiad. Był momentami jak podekscytowane dziecko, które trzeba było złapać za ręce, usadzić na miejscu i dać pooddychać, by mogło się uspokoić. I tak miał z różnymi sferami życia, jednak nie spodziewał się, że w to igranie z ogniem wejdzie także Naomi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na jej słowa poczuł silny, magnetyzujący niemal dreszcz, który przeszył go przez całe ciało. Zrobiło mu się ciepło, jednocześnie poczuł dziwne, niezbyt przyjemne uczucie w brzuchu, zupełnie jakby się tym zestresował. Spojrzał w jej oczy, nie ukrywając swojego zdziwienia, ale nie robił tego z wyrzutem. Raczej z zaciekawieniem i zaskoczeniem. Zaraz jednak nieco się zreflektował i posłał jej łobuziarski uśmiech, po czym obrócił ją szybko, wręcz gwałtownie, i znów przyciągnął do siebie, by ponownie złapać ją mocno w objęcia.
      – W takim razie będziesz musiała pokazać pazurki. Masz konkurencję – mruknął zawadiacko i dyskretnie, ruchem brody wskazał na kobietę siedzącą przy ich stoliku, która od początku bacznie się mu przyglądała. Czuł, że gdyby Naomi choć na chwilę odeszła, ta nieznajoma natychmiast znalazłaby się w jego towarzystwie.

      Nathaniel

      Usuń
  17. [ Oooo a co to za zmiana wizerunku? ♥ ]

    Musiał przyznać, że ta nagła zmiana w jej zachowaniu, była bardzo ekscytująca. Jeszcze nie tak dawno jak przecież siedzieli razem przy stole, a on mógł obserwować jej nerwowe ruchy, wygładzanie idealnie leżącej sukienki czy dotykanie wisiorka. Widział wtedy w jej oczach, w całej je postawie, że nie czuje się ona komfortowo w jego towarzystwie. I bardzo starał się to zmienić. A teraz, podczas tańca czuł jak z jej twarzy znika ta niepewność, dyskomfort i zakłopotanie. Teraz patrząc się na nią widział pewność siebie i chęć igrania z ogniem. I sam do końca nie wiedział na ile powinien się dać temu porwać. Bo i w nim ochota na właśnie zabawę z ogniem się pojawiła. Oboje stąpali po cholernie cienkim lodzie, który w każdej chwili mógł się złamać. A gdzie to by ich doprowadziło? Sam nie wiedział, ale pewien był, że na dalszą metę, do niczego dobrego.
    I choć liczył na choć cień zakłopotania na jej twarzy po jego komentarzu, na jej odpowiedź, uśmiechnął się zawadiacko. Cóż, co prawda nie udało mu się zobaczyć tego uroczego wyrazu i czerwonych policzków przebijających przez jej idealny makijaż, ale przecież mógł próbować? Tylko sam nie do końca rozumiał, dlaczego tego chciał. Ale czy było to ważne?
    Złapał ja pewniej, po czym odsunął od siebie, wyginając lekko jej ciało do tyłu. Oparł ją delikatnie o swoje udo, by nie straciła równowagi, po czym sam się nachylił nad nią, wprost nad jej szyją. Ustami niemal stykał się z jej intensywnie, ale przyjemnie pachnącą perfumami skórą. I choc trwało to tylko sekundę, w jego głowie trwało to znacznie dłużej.
    – Myślę, że sama dobrze pamiętasz odpowiedź – wyszeptał wprost do jej ucha. Ciepłym, stonowanym i pewnym siebie głosem.
    Zaraz wyprostował się wraz z nią, wykonując lekki obrót. Posłał jej uśmiech, nieco zaskoczony jej postępowaniem i reakcją na wspomnienie o konkurencji. Nie spodziewał się tego, aczkolwiek mu się podobało. W końcu od dawna, od cholernie dawna nie widział jej zmobilizowanej i walczącej. Z tak bojowym nastawieniem i taką pewnością siebie. Może jednak zmieniła się bardziej niż pokazała mu to na początku? I w sumie był z niej dumny. Musiał przyznać, że bardzo dobrze się na to patrzyło.
    I chętnie poigrałby z ogniem dalej, poszedłby w to w całości, mając gdzieś konsekwencję, jednak jakiś cichutki głosik w jego głowie zaczął coraz bardziej się przebijać. Ostatecznie tańczył teraz z osobą, którą niegdyś kochał najmocniej na świecie, dla której zrobiłby wszystko. Jednocześnie dokładnie ta sama osoba była ta, która wyrwała jego serce i pokroiła na małe kawałeczki, a potem wyrzuciła do kosza. Tak się wówczas czuł. I doskonale to pamiętał. Czuł, że ten dawny uraz działa na niego jak wyuczone zachowanie obronne. A co jak posuną się zbyt daleko, a on znów poczuje się jak wtedy?
    Zagryzł lekko wargę, obracając ją tak, by przylegała plecami do jego torsu. Musiał ogarnąć ten mętlik w głowie. Ten chaos, który zapanował i wziął go z zaskoczenia. Wziął głęboki oddech i przymknął na moment oczy, obejmując ją ciasto. Oparł delikatnie brodę o jej włosy, starając nie myśleć o niczym. Po prostu.
    Kiedy piosenka się skończyła, obrócił ją znów do siebie przodem i posłał jej zadowolony uśmiech. Ujął jej dłoń i przysunął do swojej twarzy, całując ją delikatnie, ledwo dotykając wargami jej skóry.
    – Dziękuję za taniec – mruknął z zadowoleniem, a potem wyprostował się, obserwując ją. – Może jednak skusisz się na szampana lub lampkę wina? – zaproponował. Cóż, czuł zdecydowanie, że potrzebował się teraz napić czegoś.


    Nathaniel

    OdpowiedzUsuń
  18. Deszcz nie padał. Stał w powietrzu. Gęsty, lepki, jakby zawieszony na niewidzialnych nitkach między ludźmi a szkłem wieżowców, które już dawno przestały odbijać światło. O tej porze ich okna lśniły tylko jednym kolorem – zimnym błękitem ekranów komputerów i zbyt jasnym światłem świetlówek. Nowy Jork był w korku. Cały. Nie tylko ulice – zakorkowany był też oddech miasta, jego puls, logika, rytm.
    Samochody nie jechały. Stały. Rzędy aut przypominały zasieki złożone z cierpliwości i frustracji, syczące cicho, grzejące wnętrza, w których ludzie siedzieli zrezygnowani, przesuwając kciukiem po ekranach.
    Mike skręcił z Broadwayu w boczną ulicę. Chciał iść na skróty, ale i tak wiedział, że niczego to nie skróci. Garnitur był mokry w ramionach, a buty – eleganckie, skórzane, drogie – z każdym krokiem bardziej miękły, jakby miasto próbowało je strawić.
    To nie był dobry dzień.
    Zaczęło się od betonu – Ridgewood. Nowa ekipa, nowy problem. Podciągnęli wodę gruntową, a szalunek był za słaby. Poszło wszystko – podpiwniczenie, plan, cały harmonogram. Mike znał budowę od podszewki. Wiedział, jak coś wygląda, jak pachnie, jak brzmi, kiedy zaczyna się psuć. A dziś budowa krzyczała do niego z odległości pięciu kilometrów i przez sześć telefonów.
    Potem faktury – dwie. Jedna z Czech, jedna z Greenpointu. I klient, który „przemyślał” umowę, bo "brat mu powiedział, że może taniej". Tak, jasne. Brat. Jakby jego robota była jakimś meblem z Ikei, który da się skręcić gorzej, ale za to taniej.
    Mike był zmęczony. Ale to nie było to zmęczenie, które się leczy snem. To było to zmęczenie, które przychodzi, kiedy wiesz, że za dużo zależy od ciebie.
    I mimo wszystko – mimo spóźnionych faktur, mimo błędów ekip, mimo biurokratycznych gierek i klientów, którzy nie szanują czasu – on to kochał.
    Kochał zapach świeżo wylanej wylewki. Kochał widok gotowego stropu. Kochał, jak ludzie – Polacy, imigranci, często bez papierów, często bez języka – dostawali wypłatę i mówili „dzięki, szefie”, a on wiedział, że to prawdziwe dzięki.
    Kochał budować. Kochał pomagać. Kochał być kimś, kto ogarnia chaos. Ale dziś chaos wygrał.
    Zszedł do metra przy Delancey. Betonowe schody były mokre od pary. Metro miało być oddechem – ale na dole było jeszcze gorzej. Zapach tłuszczu z kebaba mieszał się z potem i kurzem. Tłum gęstniał. Ludzie napierali. Ktoś śmiał się głośno. Ktoś przeklinał. Dziecko płakało. A saksofonista, z twarzą schowaną w cieniu, grał coś, co było jak wspomnienie – rozedrgane, pełne przerw.
    Mike wszedł do wagonu, który wtoczył się na peron z piskiem, jakby hamował nie tylko stalą, ale i żalem. Usiadł przy szybie. Okno było zimne. Szkło – rozmyte.
    Po drugiej stronie świat rozciągał się jak mokra fotografia – nieostry, zmęczony, jakby sam Nowy Jork patrzył na niego przez zmrużone powieki. Pośród tych rozmazanych świateł był dom – jego dom – i dzień, który się kończył.
    Wysiadł na East Broadway.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mike wyszedł ze stacji metra. Mijał znajome kąty: kiosk z hindusem, który zwijał hot dogi w tłuste kartki jakby zawijał w nie czyjeś życie; kobietę z parasolką w panterkę, mówiącą coś po hiszpańsku z westchnieniami, które wbijały się w noc. Mijał mur z napisem: "IF YOU'RE TIRED, SLEEP. IF YOU'RE BROKEN, LIE." Zatrzymał się. Przeczytał. Nie po raz pierwszy. Ale dziś po raz pierwszy przyznał w głowie: „Jestem zmęczony.”
      Już miał ruszyć dalej, już chciał przejść kolejne kilkadziesiąt kroków w stronę klatki schodowej, kiedy kątem oka zobaczył ruch – zbyt szybki, zbyt nerwowy.
      Na rogu, pod żółtym światłem lampy, mężczyzna – wysoki, w czarnej bluzie z kapturem – nachylał się nad kobietą w ciemnoczerwonej, błyszczącej sukni. Suknia była zbyt elegancka na tę dzielnicę, zbyt wieczorowa jak na godzinę, w której metro wypuszczało już tylko cienie. Kobieta cofała się, jej ręka szukała w torebce czegoś, czegokolwiek. Mężczyzna był nachalny. Zbyt blisko. Zbyt natarczywie.
      Mike ruszył w ich stronę. Nie powoli. Nie spokojnie. Szybkim krokiem, z napiętymi mięśniami, jakby szedł w ogień. Znał ten typ — natarczywy, pewny siebie, cwaniak, który myśli, że nikt nie zwróci uwagi, że noc go przykryje.
      — Ej! — zawołał ostrym, donośnym tonem. Nie pytał. Nie sugerował. To było ostrzeżenie.
      Facet spojrzał, nie odpuszczając. Jeszcze coś powiedział do kobiety, zbyt cicho, by usłyszeć, ale wyraźnie z pogardą. Mike był już przy nich. Bez wahania chwycił go za ramię i odciągnął jednym mocnym szarpnięciem.
      — Zostaw ją, pajacu. — Głos Mike’a był niski, twardy. W nim nie było wątpliwości.
      Facet zamachnął się, jakby miał coś powiedzieć, ale zderzył się ze wzrokiem, który widział więcej przemęczenia niż strachu. I więcej siły niż słów.
      Mike nie cofnął ręki. Wciąż trzymał go za kurtkę.
      — Znikaj. Teraz. — powiedział, wolno, wyraźnie.
      Tamten próbował się wyszarpnąć, ale Mike puścił go dopiero, kiedy zrobił dwa kroki w tył. Mężczyzna rzucił jakieś przekleństwo, splunął na chodnik i odszedł, odwracając się raz jeszcze — ale już bez przekonania. Zniknął za rogiem.
      Mike spojrzał na kobietę. Drżała. Ramiona zaciśnięte wokół torebki, wzrok wbity gdzieś w jego klatkę piersiową.
      — Wszystko w porządku? — zapytał, tym razem spokojniej.

      I’m a fire and I’ll keep your brittle heart warm

      Usuń