Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Cause they say that misery loves company

But I've had one too many cigarettes burning up my lungs
Had the taste of one too many lips hanging of my tongue, oh, oh
Sunday morning getting high, drinking here alone

Mickey Sadler

35 latek ——— twój dostawca paczek z Amazona ——— dodatek ——— powiązania
Mickey ma szeroki uśmiech, błyszczące oczy i najśmieszniejsze żarty na całym Bronxie. Mickey zabierze cię na najlepszą imprezę w Nowym Jorku, która wcale nie odbywa się w najdroższym klubie, gdzie bawią się same snoby i gwiazdki. Pokaże ci miejsca, o których turyści nie mają pojęcia. Nie będzie go stać, aby zabrać cię do restauracji z gwiazdkami Michelina, ale wie, gdzie sprzedają najlepsze i tanie hamburgery pełne dobrego mięsa i warzyw. Mickey nie ma super wielkiego mieszkania, ma starą kanapę i materac, a spanie na nich grozi bólem mięśni, więc każdego ranka narzeka na powiększający się ból w lędźwiach. Zapewnia super towarzystwo, tanie piwo i dobrze spędzony czas. Mickey zawsze użyczy ramienia do wypłakania, nawet wtedy, gdy nie będzie rozumiał twojego problemu. Jest dobrym przyjacielem, a przynajmniej stara się nim być. Trzepnie cię po głowie, gdy powiesz, że chcesz wrócić do toksycznego ex, zablokuje za ciebie jego numer i wszystkie social media. Posłucha z tobą każdego wykonawcy, bo nie ogranicza się muzycznie i lubi poznawać nowych artystów. Pójdzie jako osoba towarzysząca na dziesięciolecie zakończenia liceum, wcieli się w rolę super narzeczonego, aby koleżankom poszło w pięty, a na koniec ukradnie alkohol ze stołu i wkradnie się na dach szkolnego budynku. Zatańczy w deszczu, pójdzie na spacer w Central Parku po godzinach zamknięcia. Wie, którędy uciec przed strażnikiem, który z piwnym brzuszkiem kontroluje spokój w parku, więc na pewno nie złapie was wymiar sprawiedliwości i nie spędzicie nocy w areszcie. A przynajmniej nie za spacer po parku.
Mickey nigdy się nie przyzna, że sam potrzebuje wsparcia. Nigdy ci nie powie, że brakuje mu dwóch stów do przeżycia, bo jest zbyt dumny, aby je pożyczyć. Nigdy ci nie powiedział, co kryje się za jego wielkim uśmiechem i jakie demony trzyma w swojej szafie. Nigdy nie ufał ci na tyle, aby opowiedzieć o sobie wszystko. Zupełnie nie zdajesz sobie sprawy z tego, że ten wiecznie uśmiechnięty facet, który przypomina bardziej wielkie dziecko, nie radzi sobie z codziennością, bo ta zwyczajnie go przerasta. Mickey głośno się śmieje, opowiada często nieodpowiednie żarty i jest pierwszy do realizowania najbardziej narwanych pomysłów. Mickey dla wielu jest nieodpowiedzialnym facetem, który powinien już dawno się ustatkować, a przynamniej przestać imprezować z dwudziestolatkami w klubach, znaleźć poważną pracę i ogarnąć długi, ale Mickey wcale tego robić nie chce. Mickey woli ignorować problemy i rosnącą korespondencję od komornika. Mickey lubi swoje życie, a przynajmniej to ciągle usiłuje sobie wmówić. 
This time you overdid the liquor
This time you pulled the fucking trigger
Znowu ja, cześć. Ukocham za przejęcie brata. Godzimy się na wszystko i jesteśmy wyjątkowo elastyczni. Chodźcie pisać wątki,
Fc: Sebastian Stan. W karcie Miley Cyrus Billy Raffoul oraz Glass Animals.
02.02.2022 - aktualizacja powiązań + zdjęcie w KP

201 komentarzy

  1. [Świetnie napisana karta postaci, Ice i muszę napisać, że sprawdzałam ją z prawdziwą przyjemnością :) Ma zabawny wydźwięk, ale smutne i prawdziwe przesłanie o tym, że często to za najszerszym uśmiechem ludzie kryją swoje problemy, przez co tak jak od razu polubiłam Mickey'a, tak też bardzo szybko zrobiło mi się go żal. Mam nadzieję, że chłopak odważy się w kocu poprosić o pomoc i przestanie żyć w przekonaniu, że ze wszystkim musi radzić sobie sam. To już na pewno będzie połowa sukcesu i dalej pójdzie z górki :)
    Tobie natomiast życzę udanej zabawy z kolejną postacią, a także mnóstwa czasu na pisanie ♥]

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć!
    On jest taki uroczy i kochany <3 I jednocześnie smutny :( Wszystko już Ci napisałam, ale i tak napiszę też tutaj, że mam nadzieję, że Mickey znajdzie w końcu tego przyjaciela, któremu wszystko powie i nie będzie się wstydzić pomocy, bo to przecież nic złego! Zawsze z Jasonem zapraszamy w razie potrzeby, zawsze będziemy dostępni (chyba, że akurat będziemy znajdować się x tysięcy km nad ziemią... ale oddzwonimy!).

    Okej, po części oficjalnej...
    Dziękujemy za dodanie do powiązań! Jest tak... mrrr... ;>
    A teraz zapraszamy na wypad do baru na oglądanie meczu, gdzie będziemy pić tanie piwo. Później jakieś hamburgery, a w międzyczasie będziemy robić inne, równie interesujące rzeczy! Wpadnę później <3]

    Mickey jest fanatyczny!]

    Jason

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ponoć często Ci, którzy uśmiechają się najszerzej, mają za sobą naprawdę trudne życie. W przypadku Mickeya ( którego imię chyba już do końca życia będzie kojarzyć mi się z Myszką Mickey) te słowa z pewnością mają w sobie dużo prawdy. Muszę przyznać, że sama mam pod sobą sąsiada alkoholika, przez którego codziennie wychodząc z domu zastanawiam się czy będę miała do czego wrócić, więc po części jestem w stanie zrozumieć jego podejście do ojca (sama żałuję, że nie mogę zrobić eksperymentu z wiwisekcją, bo jako biolog chętnie dowiedziałabym się jakie spustoszenie może spowodować w naszym organizmie alkohol zanim umrzemy).

    Przechodząc do mniej makabrycznych wizji, jak zwykle życzę masy weny i czasu na jej spożytkowanie, a w razie chęci zapraszam w swe skromne progi. Szczególnie do Nevady, której po rozwodzie z mężem na pewno przydałby się ktoś, kto przypomniałby jej o zaletach normalnego życia.]


    Nevada/Archanioł/Dylan/Nirvin

    OdpowiedzUsuń
  4. [No cześć! Naprawdę cieszę się, że Cię widzę! <3 Dobrze wiesz, że nie mogłam się doczekać, aż w końcu się pojawisz. To, co myślę o wiesz, bo mówiłam o tym nie raz, a gify cudnie się prezentują! Mam nadzieję, że będziesz się z nim długo i świetnie bawić. Ale pamiętaj – księżniczka jest tylko jedna!]



    Zgadzając się na udział w wystawie psów nie wiedziała kilku rzeczy. Po pierwsze, że w sobotni poranek będzie musiała jechać na drugi koniec miasta. Po drugie, że aby zdążyć dojechać na czas, musi się zrywać z łóżka już o szóstej. Szóstej! Była to godzina tak wczesna, że kiedy budzik zadzwonił, Octavia nie miała pojęcia, jak się nazywa, kim jest, ani co robi. Minął kwadrans nim zaczęła kontaktować na tyle, aby wiedzieć, co musi zrobić.

    Ubrania na szczęście przygotowała sobie poprzedniego wieczoru. Wystarczyło, aby wstała, wzięła je, poszła do łazienki, wzięła szybki prysznic i ubrała się. Było to znacznie trudniejsze niż się spodziewała. Włączała sobie drzemkę, jedną po drugiej. Budzik nieznośnie dzwonił co dwie minuty, nie pozwalając blondynce przysnąć. Ostatecznie o 6:30 podniosła się do pozycji siedzącej. Pięć minut później wstała z łóżka, w myślach przyznając sobie medal za tę czynność. Nie było to łatwe, ale udało jej się.

    Chłodny prysznic nieco ją orzeźwił. Niestety, tylko nieco. Przynajmniej ubrała się dobrze i niczego nie założyła na lewą stronę bądź tył na przód. Udało jej się nawet zrobić w miarę proste kreski na powiekach oraz wytuszować rzęsy, nie wsadzając szczoteczki do oka. To również uznała za sukces. Włosy rozczesała, a nawet wyprostowała końcówki, aby ładniej się prezentowały. Wyglądała znośnie, choć w jej oczach było widać ogromne zmęczenie. Pocieszała się tym, że przynajmniej w samochodzie będzie mogła sobie jeszcze pospać. Nim dojadą na miejsce minie ponad godzina. Godzina snu była na wagę złota, dlatego postanowiła dobrze ja wykorzystać.

    Kiedy sama była już gotowa, musiała przygotować Cezara. Psiak, tak jak i jego właścicielka, był niezbyt chętny do wstawania i dał temu wyraz, szczekając głośno, kiedy tylko próbowała założyć mu ubranko. Szczekał i awanturował się, podskakując przy tym. Octavia nie poddawała się i ostatecznie psiak miał nie tylko ubrany garniturek, ale również podczepioną smycz.

    Wzięła jeszcze torebkę i upewniwszy się, że wszystko w niej jest, opuściła z psem apartament. Jazda windą minęła jej dość szybko. Zaraz po wyjściu, aby ochronić zmęczone oczy przed ostrym, porannym jesiennym słońcem, wsunęła na noc okulary przeciwsłoneczne. Prawie nic w nich nie widziała, ale nie przeszkadzało jej to. Przynajmniej słońce jej nie irytowało.

    Zrobiła z Cezarem rundkę dookoła wieżowca. Psiak dokładnie tyle potrzebował, aby zaspokoić swoje poranne potrzeby. Octavia oczywiście zaraz po nim posprzątała, krzywiąc się przy tym. Był to odruch, który towarzyszył jej od dziecka i którego nie potrafiła wyjaśnić. Przecież posprzątanie po własnym psie nie było czymś niezwykłym.

    Kiedy Cezar zrobił to, co miał zrobić, poszła z nim w miejsce, w którym zawsze czekał na nią Sinclaire. Na parkingu znajdowały się przeróżne samochody, lecz Octavia od razu namierzyła ten odpowiedni. Nie to, że je odróżniała. Większość była czarna i duża. Na każdym był znaczek identyfikujący markę, lecz nigdy nie potrafiła tego spamiętać. Swój samochód rozpoznawała po tym, że znaczek mienił się na złoto. Był to pomysł Sinclaira, który miał dość tego, że ciągle błądziła albo próbowała wsiąść do nie tego samochodu, co trzeba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Jesteś najlepszy, Sinclaire – powiedziała, kiedy znalazła się wystarczająco blisko. Musnęła mężczyznę w policzek, uśmiechając się przy tym szeroko. Nie kłamała. Sinclaire rzeczywiście był najlepszy z wielu różnych powodów. To, że dobrze ją woził, był tylko jednym z nich. Często go komplementowała w ten sposób. A całus w policzek był dla niej czymś zupełnie normalnym.
      Nie dość, że na podziemnym parkingu było ciemno, to w dodatku Octavia miała na nosie wciąż okulary przeciwsłoneczne. Ponadto była zaspana do tego stopnia, że nawet gdyby nie ciemność, to nie wiedziałaby, że mężczyzna, którego właśnie musnęła w polik Sinclairem nie był.
      Otworzyła drzwi do samochodu, wpuszczając Cezara do środka. Na szczęście było sucho, więc psiak się nie wybrudził i mógł ot tak wskoczyć na siedzenie. Blondynka natomiast wyciągnęła rękę w kierunku mężczyzny, czekając aż ten da jej kawę.

      Uprzywilejowana księżniczka


      Od: DonutoweLove
      Do: justaguy24
      Temat: Wyjątkowość

      Tak zaczęłam się zastanawiać... Nie masz wrażenia, że ludzie są nieco ogłupiali przez natłok filmów, seriali i innych? Na każdym kroku powtarza się im, że są wyjątkowi i czekają ich same wielkie rzeczy. Ale przecież nie wszyscy są stworzeni do wielkich rzeczy. Świat jest za mały na samych celebrytów czy naukowców bądź samych wybitnych.
      Uważam, że wszyscy są wyjątkowi, ale na swój własny sposób. Wyjątkowość ma to do tego, że jest wyjątkowa. Gdy wszyscy stają się wyjątkowi, to nagle wszyscy są tacy sami. Jak sądzisz?
      Rodzice zapisali mnie na przeróżne zajęcia dodatkowe. Chodziłam na lekcje śpiewu, na których nauczyłam się naprawdę wiele. Większość osób powtarzała mi, że mam wyjątkowy talent... Ale to nieprawda. Nie mam talentu, a to co osiągnęłam, to zawdzięczam swojej ciężkiej pracy i ćwiczeniom. Wszystko da się wyćwiczyć. W przypadku śpiewu, w uproszczeniu, to kwestia oddechu i pracy przeponą. Nie byłam wyjątkowa w kwestii śpiewu. Po prostu nauczyłam się śpiewać.

      Te wszystkie filmy i seriale podkreślają, że ludzie są wyjątkowi, ale przy tym bazują na utartych schematach. Nauka, śpiew, taniec... A przecież wyjątkowość objawia się też w innych dziedzinach! Ale o wyjątkowości w kwiaciarstwie czy wyjątkowość do naprawiania samochodów nie jest już reklamowana.
      A Ty? W czym jesteś wyjątkowy?

      Usuń
  5. Kiedy Jason wprowadził się do Nowego Jorku, był w bardzo kiepskim stanie psychicznym. Wciąż odtwarzał wszystko to, co się stało w Los Angeles. Żałował jedynie, że nie odkrył tej zdrady wcześniej, może teraz już by był w lepszej kondycji? A może dowiedziałby się o tym jeszcze przed zaręczynami? Och, tak by było najlepiej, prawda? Bez ośmieszania się i mówienia, jak bardzo chce spędzić z tą dziewczyną resztę życia, że chce z nią założyć rodzinę i się z nią zestarzeć. Był wtedy bardzo wkurzony, smutny i rozżalony. Chodził na siłownię, ale też do barów. Oczywiście wtedy, kiedy akurat czekał na następny lot. Dużo pracował w tamtym czasie, dlatego jego mieszkanie wciąż wyglądało trochę jak takie… w surowym stanie, choć miał pomalowane ściany, zrobione podłogi, posiadał najpotrzebniejsze sprzęty… Ale wiedział, że chciał tam urządzić po swojemu. Przede wszystkim chciał ogarnąć dach, żeby mógł spędzać tam czas miło i w miłym towarzystwie.
    W każdym razie, kiedy czynił wycieczki po barach nie raz i nie dwa wpadał do Mickey’ego – super pozytywnego ziomeczka, z którym świetnie się piło i któremu mógł powiedzieć co nieco. I śmieszne było to, że dość często się widywali, nawet się ze sobą nie umawiając. Ot, bywali w tych samych lokalach. I tak gadali ze sobą coraz więcej, śmiali się, oglądali wspólnie mecze w tych barach i ogóle świetnie się bawili. Może i Jason miał wrażenie, że Mickey coś przed nim ukrywa, ale czy to działało tylko w tę stronę? No nie, więc Shaw nie miał mu tego za złe, rozumiał i szanował to, ale… może kiedyś się przed sobą otworzą? Skoro dotarli do tego momentu znajomości, iż uznali, że warto jednak wymienić się numerami telefonów i zacząć się umawiać na te mecze?
    Później panowie widywali się bardzo rzadko, ponieważ Jason dużo podróżował. Chociaż spędzanie czasu z Mickey’m było cudowne, to jednak potrzebował chwili w przestworzach. Mimo że był odpowiedzialny za prawie dwusetkę ludzi (czasami więcej, czasami mniej), to właśnie mógł skupić się na tym, a nie na bolesnej przeszłości.
    Kiedy jednak Shaw rozpoczął zaległy urlop, który miał trwać i trwać, postanowił poodnawiać kontakty. I tak jak z Damienem już się widział, tak teraz przyszła pora na Mickey’ego, aby sprawdzić, jak sobie radził, czy pracował, gdzie pracował, czy nadal spędza czas w barach i czy wciąż się tyle uśmiecha.
    Umówili się w jednym z barów, w którym niegdyś „imprezowali”. Tego wieczoru miał lecieć mecz koszykówki, a że obaj byli pewni, że w tym lokalu będzie on puszczany, to wybrali właśnie to miejsce. Mieli się tam spotkać jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki.
    Jason wszedł do baru i odnalazł Mickey’ego. Uśmiechnął się szeroko i poszedł w jego kierunku. Sam Shaw miał na sobie trampki, czarne spodnie i przede wszystkim czarną bluzę z nadrukiem Myszki Mickey. Taki tam żarcik…
    – Cześć! – zaczął, siadając na barowym stołku tuż obok kumpla. Położył dłoń na jego ramieniu i lekko je ścisnął w geście powitania. – Jak miło znów cię zobaczyć – uśmiechnął się do niego i zaraz też poprosił barmana o piwo dla siebie. – Nie widzieliśmy się ze sto lat… Opowiadaj, co tam u ciebie – zachęcił go, samemu odszukując w kangurzej kieszeni bluzy pocztówki, którą od razu wyciągnął i podał mężczyźnie. Był na niej, na pocztówce, piękny widok chorwackiego miasteczka i błękitnej wody. – Pozdrowienia? – zaśmiał się pod nosem.

    Jason

    OdpowiedzUsuń
  6. [Mickey to taki facet, z którym można by nawet konie kraść! I do tańca i do różańca. Naprawdę niezwykle ciekawie go wykreowałaś. Podoba mi się jego autentyczne usposobienie z tym całym pakietem zalet i wad. Świetna postać, tak po prostu! Tym razem to ja przyszłam powitać i przy okazji podziękować za garść miłych słów pod kartą Kravisa. Byłoby fajnie móc przeczytać jakiś post fabularny opisujący losy pana Sadlera, więc po cichutku liczę na to, że z czasem coś dla nas skrobniesz :) Oczywiście życzę mnóstwa dobrej zabawy, Tobie nieustannej weny i czasu, a Michaelowi uwolnienia się od długów i osoby, której tym razem zechce opowiedzieć naprawdę wszystko! <3]

    Chayton Kravis
    Archard Lloyd
    & Reginald Patterson

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy zdecydowała się na ucieczkę z domu nigdy nie sądziła, że jej życie nabierze takiego rozpędu i dane będzie jej osiągnąć tak wiele. Tak na prawdę w tamtym momencie nie wierzyła w siebie. Miała o sobie tak niskie mniemanie, że była mocno przekonana, że skończy tak nisko jak jej rodzice. Albo jeszcze gorzej.
    Pobyt w sierocińcu, mimo iż nie był łatwym przeżyciem, nakierował ją na właściwe tory. To tam pierwszy raz ktoś poświecił jej uwagę, ale w ten dobry sposób. Tam poczuła się bezpieczna i pierwszy raz od lat spała spokojnie. Również tam otrzymała pomocną dłoń, dzięki której uporała się z własnymi demonami. Nigdy w pełni ich nie przegoni, ale nauczyła się żyć koło nich. Nigdy nie będzie w stanie się od nich w pełni uwolnić, nie potrafiła przebaczyć, a ponoć to w tym wszystkim było najważniejsze.
    Ale jak było można wybaczyć krzywdę wyrządzaną niewinnemu dziecku?
    Teraz, będąc osobą tak silnie związaną z prawem, wie że to nie jest możliwe. Jej własne doświadczenia napędzają ją każdego dnia, by winny został odpowiednio ukarany, by żadne dziecko, żadna kobieta nie musiała więcej drżeć przed dłonią mężczyzny. Te sprawy sprawiały jej największą satysfakcję, gdy mogła pomóc innej rodzinie stanąć na nogi.
    Jednak nie tylko praca dawała jej wiele satysfakcji. Jej własny dom, pełen ciepła był jej największą wygraną w życiu. Codziennie dziękowała, za człowieka który kilka lat temu stanął na jej drodze i został jej mężem. Dziękowała za to, że im się powodzi, że mogą cieszyć się w pełni wspólnym czasem, jego liczną rodziną, która bez zbędnych pytań, przyjęła Claudię w swoje szeregi.
    Miała dzień wolny, więc wybrała się ze Stevem na dłuższy spacer. Poranne spacery zawsze pozytywnie nastrajały ją na resztę dnia. Ładowała baterie, nawet jeśli poprzedniego dnia do późna siedziała nad dokumentami. Praca sprawiała jej wiele radości i satysfakcji, być może dlatego zarwane nocki tak jej nie przeszkadzały.
    Zaparzyła kawę, związała włosy w luźny koczek i zabrała się za porządki.
    Jej telefon cicho zabrzęczał w kieszeni spodni. Powiadomienie o doręczeniu przesyłki. W końcu pomyślała. Nie było to nic ważnego, ale zawsze z nutą niecierpliwości oczekiwała wszelkich paczek. Tym razem zamawiała nowe posłanie dla Steva, który poprzednie rozpracował na malutkie kawałeczki. Przynajmniej to nie była ich kanapa.

    Ukochana siostrzyczka
    [Dziękuję Ci za powitanie <3 ]

    OdpowiedzUsuń
  8. [Szczerze powiedziawszy to sama za chwilę zaczynam drugi stopień studiów i to na nowej uczelni, ale dopóki pisanie mnie odstresowuje, nie zamierzam całkiem z niego rezygnować. Najwyżej odpisy będą trochę rzadsze.

    W sumie to nie wiem dlaczego, ale od razu, gdy przeczytałam opis Mickeya, pomyślałam, że wspomniany przeze mnie w karcie Nevady tajemniczy Mikołaj mógłby korzystać z jego usług podczas dostarczania paczek pod jej furtkę. A że ze zwykłej statyki wynika, iż w domu, w którym chowają się trzy psy któremuś musi kiedyś coś odstrzelić na widok obcego faceta kręcącego się na jego terenie, to zastanawiam się, co powiedziałabyś gdyby pewnego dnia podczas wykonywania swoich zwykłych obowiązków Sadler został niemal obdarty ze spodni przez Atosa. Na całe szczęście cały ten harmider zostałby w porę zauważony czy to przez samą Tamarę, czy to jej ochroniarza. W zamian za obietnicę zatuszowania całej sprawy kobieta z pewnością zaoferowałaby mu jeden ze swoich wypieków.

    Druga opcja jest już związana z pracą de Novion, kiedy to Mickey jest świadkiem zbyt nachalnego przystawiania się do niej jednego z klientów (dla dodania pikanterii może się on później okazać wysłannikiem lub jednym z kumpli jej byłego męża). Gdzieś w okolicy jest na pewno jej ochroniarz, ale założyłam, że ta dwójka nawiązała między sobą na tyle partnerskie relacje, że Max wtrąca się dopiero, gdy uzna to za konieczne, by nie czuła się jak w złotej klatce (ochroniarze, którzy opiekowali się nią wcześniej i próbowali narzucać jej swoją wolę skończyli z rozstrojem nerwowym).



    Oczywiście w obu przypadkach dopuszczam możliwość modyfikacji. Chyba, że je połączymy albo rozbijemy inny bank.]


    Nevada

    OdpowiedzUsuń
  9. Nieco się zdziwiła, że mężczyzna, który był przed nią, nie był Sinclairem. Nawet się nieco oburzył, że tak się z nim spoufaliła, na co jedynie wywróciła oczami. Podała mężczyźnie adres z nadzieją, że chociaż szybko zawiezie ją w odpowiednie miejsce. W czasie podróży nawet na chwilę przysnęła, lecz nie mogła sobie pozwolić na zbyt długą drzemkę. Musiała jeszcze wstawić sponsorowaną relację z Cezarem. Zrobienie idealnego ujęcia zajmuje trochę czasu. Tym bardziej, jeśli samochód dość szybko jedzie. Na szczęście dość szybko jej się to udało, a na relacji, będącej bumerangiem, ona i Cezar wyglądają na idealnie szczęśliwych, choć w rzeczywistości oboje woleliby spać.
    Dla Octavii ten dzień również był straszny. Wystaw psów okazała się kompletnym niewypałem. To znaczy, wszyscy się dobrze bawili, z wyjątkiem Octavii, która była zmęczona, potem zrobiła się głodna, a od szczekania psów rozbolała ją głowa. Mimo wszystko z szerokim uśmiechem oceniała występy piesków, chwaliła się Cezarem i pozowała z nim do zdjęć. Nie chciała wypaść z roli. Ani tym bardziej, aby uznano ją za jakiegoś gbura! Musiała dbać o swój wizerunek, nawet jeśli jedyne o czym marzyła, to burczenie na wszystkich wkoło.
    W dodatku nowy kierowca przysłany przez Sinclaira się nie sprawdził. Nie kupił odpowiedniej kawy, a donuty nie były różowe z nadzieniem kinder bueno, tylko zwykłe, czekoladowe i w dodatku z orzeszkami. Też je lubiła, ale jej rytuał został bezpowrotnie roztrzaskany i to również jej się nie podobało. Oczywiście zgodnie z umową, od razu wyraziła swoje niezadowolenie bezpośrednio do Sinclaira, który ją przeprosił. Nie była to oczywiście jego wina, że pracownik się nie sprawdził. Znała go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że mężczyzna nie przysłałby jej kogoś przypadkowego. Zapewne ufał młodemu mężczyźnie, który zwyczajnie poleciał w kulki. A tego Octavia zignorować nie mogła. Jej kierowca musiał być osobą, na której mogła bezgranicznie polegać. Dobrze wiedziała, że kolejny Sinclaire graniczył z cudem. Mężczyzna miał do niej ogromną cierpliwość. Znosił jej humorki, woził, gdzie chciała, a przy tym był tak przemiłym człowiekiem, że Octavia często czuła się znacznie lepiej w jego towarzystwie niż z własną rodziną. Ponadto nienagannie wypełniał swoje obowiązki, nie zadawał niepotrzebnych pytań i też wiedział, jak ją w razie czego pocieszyć. Blondynka naprawdę to doceniała i cieszyła się, że ma kogoś takiego przy sobie. Nie wyobrażała sobie dalszego życia bez tego człowieka. Ale wiedziała, że kiedyś to w końcu nastąpi. Obiecała samej sobie, że wyprawi mu wtedy godne pożegnanie, a za lata ciężkiej pracy i znoszenia jej humorków dostanie odpowiednie wynagrodzenie.
    Zmęczona i nieco zła wróciła do apartamentu. Tam czekała na nią ciepła kolacja i herbatka. Zjadła, odniosła brudne talerze do kuchni i od razu poprosiła o kolejną herbatę, tym razem z sokiem malinowym. Dopiero wtedy poszła do swojego pokoju, gdzie przebrawszy się w wygodniejsze ubrania, położyła się do łóżka. Cezar od razu do niej dołączył i wesoło merdając ogonkiem, zaczepiał ją do dalszej zabawy. Czasami podziwiała tego psiaka. Był tak mały, a miał w sobie tyle energii, że szok! W końcu, na całe szczęście, się zmęczył, więc mogła spokojnie wziąć laptopa. Od razu weszła na skrzynkę mailową. Uśmiechnęła się szeroko, widząc wśród masy (nie)potrzebnych maili wiadomość od tego konkretnego nadawcy. Uśmiech nie zniknął jej z twarzy i od razu wzięła się za odpisywanie. Nie zajęło jej to zbyt dużo czasu. I chociaż bardzo chciała poczekać na odpowiedź, to też czuła, że zwyczajnie nie da rady. Oczy same jej się zamykały. Nie chcąc się niepotrzebnie męczyć, odłożyła telefon na bok, zgasiła światło i poszła spać. Powinna jeszcze iść z Cezarem na spacer, ale nie miała siły się podnieść. Zresztą, też się nie martwiła. Jeśli ona nie wyjdzie, to ktoś na pewno go wyprowadzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następnego dnia początkowo miała siedzieć w domu. W końcu była niedziela i nic ciekawego się nie działo. Dopiero koło popołudnia stwierdziła, że jednak nie chce jej się siedzieć w domu i chętnie przejechałaby się z Cezarem do Central Parku na spacer. Zadzwoniła, więc po kierowcę, a czekając aż podjedzie – bo w końcu w niedziele był zawsze na telefon – zaczęła się szykować do podróży.

      Wciąż uprzywilejowana księżniczka, Octavia

      Od: DonutoweLove
      Do: justguy24
      Temat:Re: Wyjątkowość

      To nie jest sprawiedliwie. Społeczeństwo nie powinno się dzielić na lepszych i gorszych. Jedno oceniają drugich i to jest przykre. Bogaci oceniają biednych, twierdząc, że żerują tylko na zasiłkach. Biedni natomiast uważają, że bogaci, to jedynie złodzieje... A przecież jedno i drudzy muszą jakoś żyć. Bogaci często zapracowali sobie na taki status. A nawet jeśli dostali spadek po bogatej rodzinie, to co z tego? Nie powinno się ich gnoić tylko za to, że mają trochę więcej szczęścia! Z kolei biednych nie powinno się traktować jako darmozjadów i nierobów. Im w końcu też się powiedzie. Może nie zarabiają dużo, ale kochają swoją pracę? Może kwiaciarka, której ledwo starcza do końca miesiąca, kocha to co robi i nie zamieniłaby tego na nic innego? Nie lubię oceniania przez pryzmat pieniądza, który też wyznacza tę wyjątkowość. W końcu każdy jest wyjątkowy na swój sposób. I nie wierzę, w to co piszesz. Ty również jesteś wyjątkowy, tylko może nie znalazłeś swojego aspektu? :)

      Usuń
  10. [Nie mam Cię jeszcze dość ^^ Ale niestety nie chcę sobie strzelać w kolano braniem kolejnego wątku, kiedy czasu tak niewiele ;c Co prawda zaczyna urlop i tego czasu na pewno będzie więcej, lecz tylko przez najbliższe dwa tygodnie... ^^ Stąd zdroworozsądkowo pozwolę innym męczyć Twojego pana, a sama skupię się na nie robieniu sobie zaległości w już posiadanych wątkach ;)]

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  11. — Steve, cicho — rzuciła gdy po domu rozniósł się dźwięk dzwonka przeplecionego psim szczekaniem. Oderwała się od składania prania i podeszła szybkim krokiem do drzwi. Gdy otworzyła drzwi, uśmiech powoli zaczął schodzić z jej twarzy. Zastąpiło go zaskoczenie i szok.
    Gdy po studiach zamieszkała w Nowym Jorku, liczyła się z tym, że może wpaść na kogoś z bliskich. Jednak sądziła, że w tak licznym mieście jest to mało prawdopodobne. Te kilkanaście lat temu pogodziła się z faktem, ze więcej nikogo z rodziny Sadlerów nie zobaczy. Po części się z tego cieszyła, jednak wiedziała, że jej bracia nie byli niczemu winni, a ona po prostu zapadała się pod ziemię. Wiedziała też, że Michael nie zasługiwał na pozostawienie samemu sobie, zwłaszcza że poniekąd odsiadywał wyrok przez nią. Mimo wszystko, w tedy, nie potrafiła postąpić inaczej jak kompletnie odciąć się od tamtego życia.
    I teraz stając twarzą w twarz z bratem, wszystko do niej powróciło. Niemal czuła zapach starego domu, głos domowników, dotyk spoconych dłoni ojca na ramionach...
    Przełknęła gulę narastającą w gardle i szybciej zamrugała powstrzymując łzy, które chciały napłynąć do jej oczu.
    — Mickey — powiedziała to tak cicho, że nie była pewna, czy on ją usłyszy. Kompletnie się tego nie spodziewała, nie była przygotowana na spotkanie z przeszłością. Z jednej strony mała ochotę zatrzasnąć drzwi i zaszyć się w środku domu, udając że wcale na siebie nie wpadli. Z drugiej jednak to był jej starszy brat, ktoś za kim tęskniła, gdy pozwalała sobie na wspominki. Nie wiedziała jak się zachować, ostatni raz widzieli się gdy była jeszcze dzieciakiem.
    — Może... może wejdziesz? Jeśli masz czas oczywiście. — Zaproponowała otwierając szerzej drzwi. Tuż za nią stał czekoladowy labrador, energicznie machający ogonem. Cieszyła się, że jest sama, Jonathan był na służbowym wyjeździe, więc nie musiała się obawiać, że wróci.
    Tyle lat udawało jej się ukrywać prawdę przed nim, że bała by się jego reakcji, gdyby musiała poznać go z bratem i wszystko wyjaśnić. Zwłaszcza, że utrzymywała iż jest jedynaczką. Nie raz i nie dwa pragnęła podzielić się z nim tym wszystkim, ale za każdym razem okazywała się tchórzem.

    Siostrzyczka

    OdpowiedzUsuń
  12. [Ok, czyli startujemy z oboma pomysłami (zaczynając od spotkania w barze).
    Co prawda nie wiem jak to jest z dostarczaniem paczek przy normalnych psach (czytaj pilnujących terenu), bo sama mam beagle'a, który kocha cały świat (czasami nawet za bardzo), ale nadrobię wyobraźnią.
    Oba imiona są jej rzeczywistymi, bo przed jej rodzice nie potrafili zgodzić się w tej kwestii (i tak jedno dostała na cześć mieszkającej w Ameryce prababki, a drugie malarki Tamary Łempickiej).]


    Nevada

    OdpowiedzUsuń
  13. [Autorka ze mnie niestety nie jest najlepsza, ale karta jest tak rewelacyjnie napisana, a postać cudownie wykreowana, że prawdę mówiąc nie mogłam powstrzymać się przed komentarzem. Mickey wydaje się być takim człowiekiem, którego każdy potrzebuje w swoim życiu. To fajny facet i zdecydowanie należy mu się takie prawdziwe szczęście, czego oczywiście mu życzymy! ;D
    Powodzenia na blogu z kolejną, świetną postacią i mnóstwa zabawy!]

    Esme i Marta

    OdpowiedzUsuń
  14. Spacer po Central Parku z Cezarem rzeczywiście okazał się strzałem w dziesiątkę. Ona się przewietrzyła, natomiast psiak się wybiegał. Co prawda kilka osób próbowało go zaczepić, lecz – jak na najodważniejszego psa przystało – zaraz na nich warczał. Octavia próbowała mówić i tłumaczyć, że Cezar nie lubi takich pieszczot, a obcych się trochę boi. O ile część osób uszanowała to, tak zdecydowana większość patrzyła się na nią niczym na kosmitkę. Skoro mały piesek jest uroczy, to przecież można go głaskać, nawet mimo jego wyraźnych oporów. Blondynka była zła z tego powodu, ale zaciskała zęby i starała się nie nawrzeszczeć na kolejną osobę, która przekraczała granice Cezara. Ostatecznie poszła w bardziej odludne miejsce. Sama pewnie nigdy by go nie znalazła. Poznała je dzięki Sinclairowi, który przyprowadził ją tutaj, kiedy miała największego doła w swoim życiu. Nie zadawał zbędnych pytań, nie próbował jej pocieszyć. Po prostu zaprowadził ją w miejsce, gdzie było mało osób, aby w spokoju mogła przemyśleć niektóre sprawy i je uporządkować. Wtedy niekoniecznie jej to wyszło, ale przynajmniej poznała cudowne miejsce, w które ostatnimi czasy wracała coraz częściej. Na co dzień żyła wśród tłumu, którym była momentami zwyczajnie zmęczona. Taka chwila oddechu bez innych wkoło była zbawienna. Tym razem zarówno dla niej, jak i dla Cezara.
    Kolejny dzień nie zapowiadał się najlepiej. Miała sporo spraw do ogarnięcia, a ponadto musiała się pojawić na uczelni z samego rana. Odrabianie zajęć o tak wczesnej porze powinno być oficjalnie zakazane.
    Poranki zawsze były dla niej wyzwaniem. Również i tym razem tak było. Rzuciła budzikiem, lecz to przeklęte urządzenie wciąż grało. Octavia miała nawet wrażenie, że zaczęło grać znacznie głośniej, doprowadzając ją na skraj szaleństwa. W końcu wstała i wyzywając świat na czym stoi, wyłączyła budzik. Odstawiła go z powrotem na szafkę nocną. Mimo że był dopiero początek tygodnia, to Octavia już teraz wiedziała, że przez weekend, choćby się waliło i paliło, nie zwlecze się z łóżka wcześniej niż o jedenastej. Do zmiany decyzji nic jej nie przekona. Chyba że wizja jeszcze dłuższego spania.
    Octavia rzadko zjawiała się na parkingu punktualnie. Wszystko przez to, że po drodze zawsze czekały ją nieoczekiwane obroty spraw. A to spotkała kogoś znajomego z apartamentowca, a to na portierni panowało małe zamieszanie. Często też, do czego przyznawać się nie chciała, zwyczajnie się gubiła i wchodziła nie tymi drzwiami co powinna. Lądowała wówczas po drugiej stronie parkingu i nim odnalazła właściwe wejście, to mijała dłuższa chwila. Czasami miała nawet wrażenie, że portierzy robili zakłady o to, czy znów się pomyli, czy jednak nie.
    Dziś na szczęście się nie pomyliła. Za to spóźniła się, ponieważ zagadała się z portierem, który w dość delikatny sposób poprosił ją, aby jakoś wpłynęła na matkę, aby ta w końcu podała ostateczną listę gości na jutrzejsze przyjęcie. Peter znał ją na tyle dobrze, aby wiedzieć, że się za to nie obrazi. Natomiast ona znała na tyle dobrze Petera, aby wiedzieć, że nie zadaje takiego pytania w złej wierze. W końcu musiał wiedzieć, kogo powinien wpuścić, a kogo nie. Do apartamentowca nie mógł wejść ktokolwiek z ulicy i lepiej, aby tak zostało.
    Podeszła do samochodu, upewniając się, czy na pewno ma złoty znaczek.
    – Dzień dobry, Sinclaire! – uśmiechnęła się szeroko, z początku nawet nie dostrzegając, że stojący przy niej mężczyzna nie był Sinclairem. Może było to nieco okrutne i egoistyczne z jej strony, ale naprawdę nie zwracała na to uwagi. Tak przyzwyczaiła się do Sinclaira, że ktokolwiek inny na jego miejscy był dla niej rzeczą nie tyle, co niemożliwą, co nawet abstrakcyjną. Teraz również nie zarejestrowała, że mężczyzna nie jest Sinclairem, tylko kimś zupełnie obcym. Dopiero słysząc o pączkach przystanęła i uważnie przyjrzała się mężczyźnie. Powstrzymała się od odkrywczego stwierdzenia, nie jesteś Sinclairem!, nie chcąc mówić o takiej oczywistości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako pierwsze zarejestrowała, że garnitur, choć w jakiś dziwny sposób dodawał mu uroku, to z całą pewnością nie należał do niego. Nie był idealnie dopasowany, do jakiś widoków była przyzwyczajona na co dzień.
      – Pączki? – zapytała, odbierając od niego jedynie paczkę ze słodyczami. Ostrożnie ją otworzyła i nieufnie zajrzała do środka. Poczuła ulgę, kiedy na dnie dostrzegła dwa różowe donuty. Wyglądały tak, jak te, które zawsze kupował jej Sinclaire. Mimo to, świadomość tego, że tych Sinclaire nie kupił, była – jakkolwiek durnie by to nie brzmiało – nieco przytłaczająca. – To nie są pączki, tylko donuty – poprawiła go, nie mogąc się przed tym powstrzymać. Zresztą, powinien wiedzieć, jeśli chciał dla niej pracować. Jeśli nie chciał, a musiał pracować, to też powinien wiedzieć.
      – Jestem Octavia – powiedziała, uśmiechając się do niego delikatnie. Nie czekała, aż i on jej się przedstawi. Nie był pierwszym pracownikiem na zastępstwo i podejrzewała, że i jego widzi po raz pierwszy, a zarazem ostatni. Otworzyła sobie tylne drzwi do samochodu i wsiadła, wcześniej rzucając torebkę na siedzenie obok.
      – Najpierw jedziemy na uczelnię– zakomunikowała, wygodniej rozsiadając się w fotelu. Przez drzwi wyciągnęła rękę po kawę. – Waniliowa na chudym mleku? – zapytała, znów patrząc na mężczyznę nieufnie.

      Prawdziwa księżniczka jest tylko jednaOd: DonutoweLove
      Do: justguy24
      Temat: Wyjątkowość

      A ja Ci nie wierzę. Każdy, jak pisałam wcześniej, jest na swój sposób wyjątkowy. Każdy. Bez wyjątku! Twierdzisz, że niczym się nie wyróżniasz, ale coś nie pozwala mi w to wierzyć. Każdy czymś się wyróżnia. Jedni czymś bardziej, inni czymś mniej. Jedni potrafią zjeść dziesięć początków i nic im nie jest i to jest ich wyjątkowa cecha. Inni natomiast są wybitnymi naukowcami i to czyni ich wyjątkowymi. Wyjątkowość jest względna, nie można jej mierzyć u wszystkich tą samą miarą. Może podchodzisz do siebie zbyt krytycznie? Może jest coś, w czym czujesz się dobrze i wychodzi ci nieco lepiej? Nie chcę Cię pocieszać, ale nie wierzę, że nie ma w Tobie kompletnie nic wyjątkowego 😊. Może to być nawet z pozoru pierdoła, na która na co dzień nie zwracasz uwagi? Może nawet nie wiesz, że to jest ta wyjątkowość?
      Moja wyjątkowość polega na tym, że potrafię znaleźć identyczne sweterki dla siebie i swojego psiaka :D.

      PS.
      Jestem dumna! Zdradzisz co teraz będziesz robił?

      Usuń
  15. [Postaram się porzucić nam początek. W końcu do 6-ego, kiedy to muszę wziąć się w garść i zacząć walczyć z długimi drzemkami jeszcze parę dni mi zostało. Ale jeśli znajdziesz chwilę czasu na jego napisanie, nie krępuj się.]


    Nevada

    OdpowiedzUsuń
  16. Jason nie wiedział, jak naprawdę wyglądało życie Mickey’ego, ale nie miał mu tego za złe. Nie byli ze sobą blisko, chociaż mimo to Jay miał wrażenie, że Mickey więcej wie o nim niż odwrotnie. Ale okej, przecież nie zamierzał robić mu tu przesłuchania i zmuszać do opowieści o swoim życiu. Przecież nie każdy lubił o tym mówić i nieważne, czy te przeżycia były dobre czy nie. Shaw mógł jedynie mieć nadzieję, że może kiedyś kumpel mu co nieco o sobie opowie, ale póki co, nie zamierzał naciskać. Oby tylko Sadler nie dusił wszystkiego w sobie zbyt długo, to też nie było dobre. Okej, okej, sam Jason zwierzył się ze swoich problemów po pijaku, ale zawsze, prawda?
    W każdym razie, Jason zaśmiał się, słysząc komentarz na temat swojej bluzy.
    – Nie, nie okradłem. Kupiłem. Ładna, co nie? – próbował utrzymać powagę. Jasne, że się domyślał, że Mickey słyszał podobne żarciki od wielu, wielu lat, ale sam Jay nie mógł się powstrzymać przed swoimi. Ale, hej! Wcale tak często nimi nie rzucał! I co z tego, że teraz, widząc najróżniejsze przedmioty z nadrukiem Myszki Mickey, myślał właśnie o nim? O swoim ziomeczku do piwa, meczów, burgerów i spacerów po nocach (bardziej odprowadzania jednego lub drugiego do mieszkania czy gdzieś… nieistotne). I to nie tak, że ich znajomość opierała się tylko na takich imprezach… chyba…
    Jason podziękował barmanowi za piwo, a potem rzucił okiem na szybko na menu z jedzonkiem. Zaraz jednak znów był skupiony na przyjacielu.
    – Co to za robota, że nie wiesz, czy tam zostaniesz? Zajęcie beznadziejne, szefostwo, ludzie w pracy? – zagadnął, upijając łyk alkoholu.
    Jason zawsze się cieszył, że udało mu się dość szybko zrozumieć, co chce w życiu robić. Co prawda uważał, że to właśnie zasługa dziadka i jego opowieści z podróży, ale jednak również pokochał latanie. A jako dziecko, trochę się bał, kiedy dziadek wspominał o poważniejszych turbulencjach, ale teraz? Dobra, teraz czasami też się trochę spinał podczas turbulencji, ale zachowywał zimną krew. Musiał. To jedna z wymaganych rzeczy w tym zawodzie. I naprawdę chciał, aby ludzie też robili to, co kochają. Chyba że kochają kraść, to wtedy nie. Ale to już takie skrajności.
    – Chcesz mi wysłać pocztówkę? – zagadnął, robiąc sobie przy tym trochę żarty i miał nadzieję, że Mickey nie będzie miał mu tego za złe. – A wypiszesz ją jakoś? Wiesz, coś w stylu „Dla najlepszego przyjaciela na świecie, Mickey” – Jason przeciągnął ręką w powietrzu dla lepszego efektu swoich słów. Zachowywał powagę dość długo. A przynajmniej się starał.
    Niedługo później Jay w końcu zamówił dla siebie burgera i frytki, a w telewizorze rozpoczął się mecz.

    Jason

    OdpowiedzUsuń
  17. Choć od zawsze bała się potencjalnego spotkania, konfrontacji z przeszłością, to teraz nie potrafiła sobie tego odmówić. To był jej brat, osoba która kiedyś znała ją najlepiej, osoba przed którą niczego nie musiała ukrywać, która rozumiała to co się wydarzyło. Cała ta sytuacja była jednym wielkim zaskoczeniem, prze które czuła się dziewnie zagubiona. Jakby cała jej wypracowana pewność siebie odparowała. A przecież Mickey nie był kimś kogo powinna się obawiać.
    — Mojego męża — odpowiedziała zamykając za brunetem drzwi. — Ale nie ma go, jest w delegacji — dodała szybko. Na szczęście, pomyślała. Miała świadomość, że pewnie kiedyś będzie musiała mu wszystko opowiedziec, ale nigdy nie była na to gotowa, lub nie był to dla niej odpowiedni czas.
    Z niewielkiego przedsionka wchodziło się od razu do sporej jadalni połączonej z kuchnią. Kawałek w głąb był spory salon z kominkiem. Na ścianach wisiały różne obrazy i wspólne zdjęcia.
    Mimo, iż przeżyła koszmar, piekło którym zawsze będzie napiętnowana, to ostatecznie wszystko ułożyło się dla niej dobrze. Wyszła na prostą, miała dobrego męża i świetną pracę. Była szczęśliwa, coś o czym nigdy wcześniej nie marzyła. Czasem wciąż niedowierzała temu co ma, co osiągnęła. Cieszyła się, że dostała od losu, aż tyle. Nie wiedziała co działo się z Isaaciem, ale on wyrwał się z domu jako pierwszy i wierzyła, że i jemu wszystko się udało. Mickey natomiast zapłacił sporą cenę za to wszystko. Zdawała sobie sprawę, że mogło być mu najciężej wrócić do życia.
    — Chcesz się czegoś napić ? Woda, herbata...drink? — sama miała ochotę na kilka szybkich. Nie wiedziała jak się zachować, co powiedzieć, a czego nie. Sam fakt, że nie wiedziała jak mu się żyje, a jej wyraźnie się powiodła, sprawiał, ze było jej głupio. I to było dziwne, czuć się nieswojo w obecności kogoś bliskiego.
    Uśmiechnęła się na chwilę, gdy Steve zaczął wesoło merdać ogonem i trącać głową rękę mężczyzny. Zawsze zaczepiał gości i ostatecznie zmuszał do pieszczot lub nieskończonego rzucania piłki.
    Skierowała się do kuchni, z barku wyciągnęła butelkę szkockiej. Choć normalnie pijała wino, a to Jonathan był fanem mocnych trunków, tak teraz nie miała ochoty na sączenie wina.
    — Więc co u ciebie ? — zapytała zerkając na niego przez ramię.

    Claudia

    OdpowiedzUsuń
  18. [Jaki on uroczy, chciałabym mieć takiego kumpla do rany przyłóż <3 Z jednej strony można mu pozazdrościć takiej otwartości na innych i luźnego podejścia do życia, z drugiej kryje się za tym drugie dno, a ludzie, którzy mają wokół bardzo dużo znajomych, są zazwyczaj najbardziej samotni i pomagają wszystkim, tylko nie sobie. Mam nadzieję, że Mickey zrozumie, że on także zasługuje na wsparcie ze strony innych i dopuści do siebie ludzi, którzy rozgonią trzymane w szafie demony. Życzę mnóstwo weny, a jeśli nie masz mnie jeszcze dość, zapraszam do kogoś z mojej dwójki, może tym razem napiszemy coś wspólnie u Victorii? Co prawda ona i Mickey pochodzą z dwóch różnych światów, ale takie powiązania często są najciekawsze i za pewne udałoby się nam znaleźć dla nich jakiś punkt zaczepienia, w razie chęci wiesz gdzie mnie znaleźć na HG :)]

    Blaise Ulliel&Victoria Kravis

    OdpowiedzUsuń
  19. To było dużo, zdawała sobie z tego sprawę. Dzieci pochodzące z takich domów i rodzin w jakiej ona się urodziła, za zwyczaj nie kończyły dobrze. Ciężko było odciąć się od takiej przeszłości, ciężko było nie pójść w ślady swoich rodzicieli. Pewne wzorce, chcąc nie chcąc, przejmowało się. Znała sporo przypadków innych dzieciaków z domu dziecka do którego trafiła, które nie skończyły zbyt dobrze. Starsze dzieci miały małe szanse na adopcję, a co za tym idzie, na normalne życie. Claudia po prostu tak nienawidziła tego co jej się przytrafiło, ojca i matki, że nie mogła pójść ich drogą. Musiała by w tedy znienawidzić samą siebie. I zaczynała rozumieć, że Mickey nie miał tyle szczęścia co ona, a to napełniało jej serce smutkiem. Miała tylko nadzieję, że miał przy sobie kogoś kto go wspierał, kogoś bliskiego.
    Rozlała alkoholu do dwóch szklanek, dodała trochę lodu i wręczyła jedną szklankę mężczyźnie.
    Zmieszała się nieco, gdy wspomniał o jej mężu. Było jej trochę wstyd, że nie wiedział o nich.
    — Jonathan nie zna prawdy — zaczęła niepewnie — nie wie o tym co się działo w naszym domu, ani o tobie i Isaacu — przyznała odwracając na moment wzrok. Upiła spory łyk chłodnego napoju. — Nie wiedziałam jak mu to powiedzieć, jego rodzina jest świetna, nie chciałam ich współczucia. Chciałam tu po prostu pasować — dodała przechodząc do salonu.
    Dawno nie była tak zestresowana, ale jakaś jej cząstka cieszyła się, że na siebie wpadli.
    Usiadła na kanapie, ale wpatrywała się w swoje dłonie.
    — Przepraszam — zaczęła odrobinę drżącym głosem. Czuła się znowu jak ta niepewna nastolatka, która nigdy nie odważyła się nikomu nic powiedzieć, która posłusznie siedziała cicho. — Przepraszam, że więcej nie przyszłam cię odwiedzić, że zniknęłam bez słowa — cały bałagan, który w tedy panował w ich rodzinie, nie był jego winą, a to on zapłacił za to wszystko. Został sam, nie żeby jej było łatwo, ale powinni trzymać się razem. A Claudia po prostu schowała głowę w piasek, później życie potoczyło się tak, a nie inaczej i nie miała okazji do ponownego nawiązania kontaktu z braćmi.
    W końcu odważyła się podnieść na niego spojrzenie.

    Siostrzyczka

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie przywiązywała się do służby, bo ta zmieniała się tak szybko, że nie było sensu. Kiedy związała się z jedną z opiekunek, to potem tylko cierpiała, kiedy kobieta odeszła przez prywatne sprawy. Dla małej Octavii było to niezrozumiałe. Dopiero, kiedy dorosła, zdała sobie sprawę, że to sprawka jej rodziców. Matka, choć nie miała nigdy czasu, była zazdrosna o jej relację z opiekunkami, a ojciec twierdził, że próbują go podrywać, choć w rzeczywistości, to on posyłał im dwuznaczne uśmieszki i spojrzenia. Kucharki czy sprzątaczki również często się zmieniali. Często też się wymieniali z innymi mieszkańcami apartamentowca. Octavia nie wiedziała, na jakich dokładnie polega to zasadach. W sumie, nie wiedziała o większości rzeczy, jaka się działa od kuchni. Ją interesowało tylko to, że miała wszystko podane pod nos i nie musiała się martwić rzeczami, które spędzały sen z powiek typowemu człowiekowi. Jeśli sama nie wyjdzie w nocy z Cezarem, to ktoś go wyprowadzi. Jeśli będzie głodna, to od razu znajdzie się coś do jedzenia. Nie musiała również sama otwierać drzwi, bo kamerdyner robił to za nią. Nie martwiła się o pranie, o wycieranie kurzy, czy, o zgrozo!, odkurzanie bądź mycie okien. To wszystko po prostu było zrobione. I chociaż wiedziała, że stoi za tym sztab ludzi, to nie znała ich. Wyjątkiem był Sinclaire. Mężczyzna spędzał z nią najwięcej czasu, woził ją, odkąd skończyła dziesięć lat. Pomagał, kiedy tego najbardziej potrzebowała, nigdy nie zadawał zbędnych pytań, chociaż potrafił też ją opieprzyć, kiedy wymagała tego sytuacja. Było to o tyle dziwne, że większość z pracowników bała się w ogóle do niej odezwać. Sinclaire był inny, wyjątkowy. I chociaż starała się być otwarta na jego zastępców, to dobrze wiedziała, że już nie znajdzie tak idealnego kierowcy jak Sinclaire.
    Kiwnęła lekko głową, odbierając swoje śniadanie. Od razu wyciągnęła donuta i nim zamknął za nią drzwi, zaczęła go jeść. Był pyszny, jak zawsze.
    Nie ufała ludziom, którzy nie odróżniali pączków od donutów. I przeczytała w swoim życiu zbyt wiele książek i obejrzała zbyt wiele seriali, aby już od pierwszego poznania darzyć osobę bezwzględnym zaufaniem. Nie ufała mężczyźnie. I trochę się bała, że gdzieś ją wywiezie. Kolejnym punktem, przez który mu nie ufała, była ta nawigacja. Sinclaire jej nie używał do jazdy na uczelnię. I jechał inną trasą. Nic jednak nie mówiła. Jadła donuty, piła kawę i usilnie próbowała nie usnąć. Póki kontrolowała trasę, można powiedzieć, że była wygrana i miała szansę się w razie czego obronić. A przynajmniej spróbować sięgnąć do torebki, w której trzymała gaz pieprzowy. Nigdy nie wiadomo.
    Odetchnęła z ulgą, widząc, że znaleźli się pod uczelnią. Miała ochotę nawet wyśmiać samą siebie za te myśli. Zostawiła kubeczek wraz papierkiem po donutach i chusteczką, w którą wytarła usta tam, gdzie zwykle, czyli na środkowym siedzeniu.
    Wysiadła z samochodu, a słysząc pytanie, przystanęła w miejscu. Wpatrywała się w mężczyznę niczym w kosmitę. Dlaczego się o to pytał? Sinclaire zawsze wiedział, choć nigdy nie pytał. Zadane przez mężczyznę pytanie, wydało jej się tak dziwne, że aż niemożliwe i wręcz abstrakcyjne.
    – O dwunastej – odpowiedziała, uśmiechając się do niego niepewnie. Nie czekając już na nic, wyminęła mężczyznę i ruszyła w kierunku budynku. Widząc jednak pewną osobę, zatrzymała się w półkroku. Mając do wyboru minięcie się z nią drzwiach, a chwilowe opóźnienie swojego przyjścia do budynku, wybrała tę drugą opcję. Odwróciła się na pięcie.
    – Poczekaj! – zawołała do swojego szofera, nim ten zdążył wsiąść do samochodu. Podeszła szybko do niego. – Nie wiem, jak masz na imię – zauważyła, uśmiechając się do niego niepewnie. – A po drugie, to mógłbyś pojechać po Cezara. Nie będziemy się potem musieli po niego cofać.

    Ulubiona Księżniczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od: DonutoweLove
      Do: justguy24
      Temat: Wyjątkowość

      A ja myślę, że podchodzisz do siebie i wszystkich zbyt krytycznie. Pewnie ma na to wpływ, to co przeżyłeś. Słusznie zauważyłeś, że aż tak wiele w swoim życiu nie przeszłam. Moje życie w porównaniu do innych jest tak naprawdę idealne. Nie miałam aż tak traumatycznych przeżyć, choć mój brat robił wszystko, abym je jednak miała. Mimo to, wciąż się z Tobą nie zgadzam. Picie bez kaca to również wyjątkowość. Co prawda chwiejna moralnie, ale hej!, w końcu większość oddałaby wszystko za taką umiejętność.
      I dalej podtrzymuję, że w każdym jest coś wyjątkowego, nawet jakaś błahostka. W końcu nie ma dwóch takich samych osób. Może ktoś był największym słodziakiem w dzieciństwie? ��
      Wybacz, że tak gwałtownie zmienię temat, ale… Uważasz, że ludzie mogą się zmienić?

      PS.
      Mam nadzieję, że szybko się odnajdziesz w nowej pracy, a nowy szef będzie łaskawy! ��

      Usuń

  21. Nevada uwielbiała poczucie niczym nieskrępowanej wolności, które zapewniła sobie opuszczając rodzinny dom dekadę temu, to prawda. Ale nawet jej zdarzały się takie dni, podczas których zastanawiała się czy nie lepiej byłoby przełknąć wrodzoną dumę i jednak powrócić do Barcelony. Kochająca matka z pewnością przyjęłaby ją z otwartymi ramionami i przebaczyłaby jej natychmiast wszystkie winy. Zapewne wydałaby również huczne przyjęcie z okazji przybycia swojej marnotrawnej córki, na które zaprosiłaby samych starannie wybranych gości. Bogaci faceci znowu wręcz zabijaliby się o jej względy nie bacząc nawet na to, że biorąc Tamarę za żonę ściągnęliby sobie jednocześnie na głowę malutkie dzieciątko. Przy żadnym z nich nie doznałaby jednak prawdziwej miłości. Każdemu z nich zależało bowiem tylko na jednym - pomnożeniu własnego majątku i zdobyciu silnych powiązań z samą hiszpańską rodziną królewską. A ona takich snobów zwyczajnie nie znosiła. Owszem, wybór, którego dokonała biorąc ślub z Conanem też nie okazał się trafny, ale przynajmniej teraz mogła stanąć naprzeciw lustra i powiedzieć sobie w twarz, że podjęła tamtą decyzję sama i drugi raz nie powtórzy podobnego błędu. Wolała już raczej zostać na zawsze samotnie wychowującą córeczkę rozwódką niż po raz kolejny pozwolić się krzywdzić jakiemuś barbare. Wystarczyło, że wykonując swoje codzienne obowiązki pod dachem Black Swan musiała uśmiechać się rozbrajająco do wszystkich tych chamów, którzy klepali ją po tyłku lub rzucali obleśne uwagi, gdy tylko znalazła się trochę zbyt blisko ich stolika. Już wielokrotnie miała ochotę ostro ich zbesztać, a kilkorgu z nich nawet wymierzyć solidnego prawego sierpowego prosto w ten zalany, uśmiechnięty od ucha do ucha pysk, ale zawsze się powstrzymywała. Zamykała oczy, liczyła w myślach do dziesięciu i oddała się jak gdyby nigdy nic, powtarzając sobie w duchu, że musi przetrwać wśród nich zaledwie kilka miesięcy. Jeśli o to chodziło, jej koleżanki miały zdecydowanie gorzej. Część z nich nie zaznała w ogóle innego życia. Tych było Nevie najbardziej żal. Dopóki jednak była jedną z nich, nie mogła ich otwarcie zachęcać do znalezienia nowego, lepiej płatnego i przede wszystkim bardziej godnego źródła zarobku. Musiała siedzieć cicho i być niemal na każde skinienie odwiedzających lokal klientów. Zwłaszcza, że schowany w najciemniejszym kącie Max udawał najczęściej, że niczego nie widzi. Niby sama to na nim wymusiła, ale mimo wszystko czasami miała mu za złe to jak ściśle trzymał się jej zaleceń.
    - Ej damulko, pozwól no trochę bliżej ! - Usłyszała nagle ze swojej prawej strony tak charakterystyczny dla wszystkich pijaków tej ziemi tembr głosu. - Zabawimy się trochę. - Dodał blondyn natychmiast, gdy stanęła tuż przy nim z tacą wypełnioną po brzegi różnej maści alkoholem. Chwilę później wyciągnął rękę do jej talii, w wyniku czego trzymane przez nią butelki spadły z głośnym brzdękiem na podłogę, a ona sama, wiedziona nieubłaganą siłą ciężenia, wylądowała mu na kolanach.
    - Chciałabym tylko zauważyć, że takie usługi są dodatkowo płatne. - Oświadczyła stanowczo jednym szybkim ruchem uwalniając się z jego, na całe szczęście niezbyt silnego, uścisku.
    - Och, ależ przecież nikt nie musi o niczym wiedzieć. - Tym razem zamknął obie dłonie de Novion niczym w imadle i popchnął ją na oblepiony dziwną mieszaniną stół. - Radzę się nie szarpać. - Dodał, pozbawiając ją i tak skąpej bluzeczki. Na całe szczęście z wysokiej klasy biustonoszem będącym jej osobistą własnością nie poszło mu aż tak łatwo, co Hiszpanka wykorzystała do zadania mu kilku kopniaków. Doświadczenie, które nabyła w trakcie swojego małżeństwa podpowiadało jej bowiem, że napastnik nie spodziewa się podobnej reakcji obronnej u szczupłej, wydawałoby się niepozornej kobiety. I chyba zbytnio się nie pomyliła, gdyż stojący nad nią w rozkroku jasnowłosy jakby się zawahał.
    - Następnym razem zacznę gryźć. - Dorzuciła wykorzystując jego zdezorientowanie. - A teraz proszę mnie wreszcie puścić.


    Nevada

    OdpowiedzUsuń
  22. [Cześć, Ice! ♥ Ciebie również dobrze widzieć na straży. :D Jak Ty to robisz, że starcza Ci czasu i weny na te wszystkie postaci? Jestem pełna podziwu! I wcale nie obrażę się, jeśli zdradzisz mi swój sekret, bo bardzo by mi się ta tajemna wiedza przydała. ^^
    Wątku Ci nie odpuszczę, tego możesz być pewna. ♥ A skoro musimy obejść się bez Xandera (serce mi krwawi!), to celowałabym albo w Carlie, albo w Mickey'ego właśnie. Dla Sadlera (genialny pomysł na niego miałaś!) chyba nawet miałabym pewien pomysł, ale żebym mogła go wcielić w życie, musisz się uzbroić w chwilkę cierpliwości, bo zakłada on wykorzystanie do tego wątku brata Darlene, a tego właśnie próbuję opchnąć jednej autorce i najpierw z nią muszę uzgodnić parę szczegółów. Także jak będę już wiedziała, na czym stoję, wrócę do Ciebie z konkretem, słowo harcerza. :>]

    Darlene Hopper

    OdpowiedzUsuń
  23. [Dawno, dawno temu miałam na którymś Hogwarcie postać o imieniu Delilah. :D Ale, faktycznie, raczej nie kojarzę ich zbyt wiele na grupowcach.
    Pięknie dziękuję za powitanie, no i mam nadzieję, że wena dopisze i uda mi się sklecić względnie wyjaśniającą notkę lub dwie! :D]

    June Orwell

    OdpowiedzUsuń
  24. [Kurczę, tak czytam i faktycznie! Dogadaliby się na pewno. :D Nie mam nic konkretnego, ale chodzi mi po głowie sytuacja, gdy Murphy próbowała kupić alkohol na stacji i kasjer oskarżył ją o podrobienie ID, więc zrobiła małą awanturę, której Mickey mógł być świadkiem lub w którą mógł zostać wręcz wciągnięty przez nią/kasjera. Gdyby Sadler pomógł jej jakoś rozwiązać tę sytuację, to pewnie podzieliłaby się najlepszym spotem na wypicie winka na masce samochodu. :D]

    Murphy Jackson

    OdpowiedzUsuń
  25. Octavia naprawdę lubiła swoje życie. Lubiła fakt, że po prostu ma pieniądze i nie musi się o nie martwić. Nie zastanawiała się, czy starczy jej do kolejnej wypłaty, bo jej konto zawsze było pełne. Dostawała kieszonkowe w naprawdę pokaźnych sumach, ponadto sama również zarabiała. Instagram Cezara jakiś tam dochód jej przynosił. Tak samo, jak gościnne pokazy mody czy inne pomniejsze wydarzenia. Często pomagała też w akcji marketingowej wina dziadka, za co również dostawała odpowiednie wynagrodzenie. I chociaż wiedziała, że normalni ludzie żyją na zupełnie innym poziomie, to nie wyobrażała sobie, że sama mogłaby tak żyć. Niemal niemożliwe jej się wydawało, że ktoś nie ma pieniędzy czy tonie w długach. Jej rodzina była naprawdę dobrze ustawiona i nawet w przypadku bankructwa jednego z rodziców, to i tak mogliby dalej żyć na wysokim poziomie. Octavia również nie wiedziała, jak funkcjonują rodziny, w których nie było służby na co dzień. Teoretycznie nie powinno być to nic dziwnego, dla Octavii jednak było to niemal niemożliwe. Tak samo, jak godzenie obowiązków związanych z pracą z tymi, które były związane z życiem codziennym. Jej matka nie była idealną panią domu. Od każdej czynności miała odpowiednich ludzi, dzięki czemu nie musiała pracować w domu. W pełni mogła poświęcić się sztuce oraz własnej galerii. Z jej ojcem było tak samo. Nie martwił się o takie pierdoły, jak niedziałająca żarówka, wyrwane gniazdko czy stukające klocki hamulcowe w samochodzie. Nim się zorientował, to takie rzeczy były już naprawiane.
    Blondynka nie wyobrażała sobie, że miałaby sama jeździć. Jak? Podczas podróży lubiła sobie pospać, porozmawiać przez telefon czy robić szereg innych rzeczy, których nie mogłaby robić, gdyby musiała prowadzić. Co prawda miała prawo jazdy, więc w każdej chwili mogłaby wsiąść do samochodu i pojechać, gdzie tylko by chciała, ale… po co miałaby to robić? Miała zaufanego człowieka, który zawiezie ją wszędzie.
    Sinclaire był kimś więcej niż tylko zwykłym kierowcą. Stał się dla niej na tyle bliski, że nie potrafiła określić, kim tak naprawdę dla niej był. Przybraną rodzina? Przyjacielem? Kimś pomiędzy? Wiedziała o tym, że szuka jej kogoś na zastępstwo. I chociaż nie było go tylko w pojedyncze dni, to brakowało jej go.
    Tak samo, jak brakowało jej go teraz. Sinclaire znał jej sytuację. Wiedział, jak się zachowywała i jak reagowała w pewnych sytuacjach i na widok pewnych osób. Gdyby tu był, to sam by coś wymyślił, aby ja zatrzymać. Zawsze tak robił i była mu za to naprawdę wdzięczna.
    Brzmiało to nieco okrutnie, ale tak naprawdę nie interesowało ją to, jak jej nowy szofer miał na imię. Podejrzewała, że jutro i tak go tu nie będzie. Musiała się jednak zająć czymś przez dłuższą chwilę, a ta wymówka wydawała jej się najbardziej sensowna. Tak samo, jak prośba, aby pojechał po Cezara. Mieli wystarczająco czasu po jej zajęciach, aby na spokojnie pojechać po psiaka i dopiero potem na sesję.
    – Michael… – powtórzyła, uśmiechając się do niego delikatnie. – Ładne imię – stwierdziła, przez chwilę jedynie wpatrując się w niego.
    Zrobiła nieco głupawą minę, kiedy zadał pytanie. Chociaż było to oczywiste, że nie wiedział, kim jest Cezar, to i tak wydało jej się to dziwne. Powinien wiedzieć.
    – W domu – odparła, wciąż uśmiechając się do niego może nawet nieco głupawo. – Powinien być już gotowy. Pamiętaj tylko o jego czerwonej torbie, bo tam ma wszystkie potrzebne rzeczy. A! I najważniejsze! Jest już trochę chłodno, więc niech ma na sobie sweterek, aby mu zimno nie było – powiedziała. Cezarowi prawie zawsze było chłodno, a nie chciała, aby niepotrzebnie zmarzł. Jeden z jego uroczych sweterków powinien załatwić sprawę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Octavia! – usłyszała wołanie. Odwróciła się na pięcie i uśmiechnęła się w kierunki nadchodzącej brunetki. – Chodź, bo się spóźnimy! – znów zawołała.
      – Muszę już iść – zwróciła się w kierunku Michaela. – Pamiętaj o sweterku. Do zobaczenia później – uśmiechnęła się szeroko i nie czekając na odpowiedź czy dalsze pytania, po prostu odwróciła się i ruszyła w kierunku koleżanki, która zaczęła opowiadać jej fascynującą historię z zeszłonocnej imprezy.

      Lady

      Od: DonutoweLove
      Do: justguy24
      Temat: Wyjątkowość

      Jak to mówią – punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia. Ja zmieniłabym zdanie, gdybym znalazła się na Twoim miejscu. I jestem pewna, że Ty zmieniłbyś zdanie, gdybyś był na moim. Mamy zupełnie inny bagaż doświadczeń, życie potoczyło nam się w zupełnie różnych stronach. Z tego co piszesz, wynika, że przeszedłeś naprawdę sporo. Ja… Cóż. Swoje przeszłam, lecz porównując się do innych, to równie dobrze mogłabym stwierdzić, że moje życie jest sielanką. I cóż. Dalej sądzę, że na pewno jest w Tobie coś wyjątkowego i podchodzisz do siebie zbyt krytycznie. Jeśli sam w to nie wierzysz, to uwierz, że jest ktoś na świecie, w kto to wierzy.
      Wiem, że zazwyczaj nie rozmawiamy tak dosłownie o prywatnych sprawach, ale o tej nie mogę nikomu powiedzieć. Nie pytaj, dlaczego. Bliska mi osoba straciła dziecko, pierwszego syna. Od tamtej pory coraz bardziej i szybciej się stacza, zapominając o drugim dziecku. Wcześniej taka nie była… Była bardziej radosna, a obecnie… wiem, że cierpi po stracie syna, choć minęły ponad cztery lata. Ale ona stała się agresywna. Coraz bardziej się uzależnia, a jej mąż udaje, że nic się nie dzieje. Obiecuje córce poprawę, a potem znów wraca do tego co było. Myślisz, że w jej przypadku zmiana jest możliwa?

      Usuń
  26. [Dzięki za powitanie! A chciałam wpisać początkowo ósemkę i do roku urodzenia, ale stwierdziłam, że w przypadku jej historii rok więcej robi różnicę :D
    Widzę, że to Twój najnowszy wytwór! Cudowny, z jednej strony z karty bije tyle pozytywnej energii, a z drugiej te ostatnie zdanie sprawia, że człowiek zaczyna się zastanawiać ilu takich z pozoru szczęśliwych ludzi ma wokół siebie.
    U mnie z czasem w końcu wszystko się ustabilizowało, więc gdybyś cierpiała na brak wątków, to doskonale wiesz, gdzie mnie szukać;)]

    Bianca

    OdpowiedzUsuń
  27. Octavia zawsze chciała mieć psa, lecz nikt nigdy nie chciał się na to zgodzić. Rodzice twierdzili, że jest za mało odpowiedzialna, aby opiekować się psem, a nikt za nią nie będzie go wyprowadzał i tak dalej. Już wtedy wiedziała, że rodzice niekoniecznie chcą mieć zwierzaka w domu. Chociaż mieli osoby od sprzątania, to nie ulegało wątpliwości, że przecież pies gubił sierść. Nawet najlepsze sprzątanie nie zapewniało dwudziestoczterogodzinnej ochrony przed sierścią. Ponadto psy były głośne. Często szczekały, a już szczególnie takie jak Cezar. Im mniejszy pies, tym głośniej dawał o sobie znać, o czym Octavia niejednokrotnie zdążyła się przekonać. Mimo to, kilka miesięcy temu postawiła na swoim. Właściwie postawiła rodziców przed faktem, po prostu przynosząc psa ze sobą. Kupiła go z legalnej hodowli, a wracając od razu poszła na ogromne zakupy do centrum handlowego, gdzie kupiła dla szczeniaka całe wyposażenie. Cieszyła się z tego powodu, postanawiając, że niczego nie będzie mu żałowała.
    Pomysł na prowadzenie Instagrama pojawił się w sumie znikąd. Zaczęła po prostu wstawiać zdjęcia psiaka na relację, potem tworzyła posty. I tak w końcu stworzyła mu osobne konto, które szybko zyskało na popularności, która wciąż rosła. Octavii sprawia to wielką przyjemność, dlatego postanowiła to kontynuować.
    Dziś po zajęciach miała zaplanowaną sesję zdjęciową z Cezarem. Przygotowała jego torbę z rzeczami już wcześniej, ale gdyby tego nie zrobiła, to i tak miała wystarczająco czasu, aby spakować go po zajęciach.
    Dzień na uczelni minął jej całkiem dobrze. Skupiła się na zajęciach, dzięki czemu nie myślała za dużo i niepotrzebnie się nie nakręcała. Chociaż sama świadomość, że on był w tym samym budynku i w każdej chwili mógł na nią wpaść, nieco ją przerażała. Przerażała ją również wizja spotkania z Noah, który mignął jej dziś na uczelni. Odcinając się od tych wszystkich myśli, miała znacznie spokojniejszą głowę. Ponadto szło jej znacznie lepiej na zajęciach i nawet udało jej się zarobić kilka plusów, które liczyły się do średniej oceny końcowej, a na tym zależało jej najbardziej.
    Po zajęciach szybko szła w kierunku wyjścia. Specjalnie na nikogo nie czekała, ani nawet z nikim nie rozmawiała. Swoim koleżankom wcisnęła, że się bardzo spieszy. Dziewczyny uwierzyły i poszły w swoją stronę.
    Octavia odetchnęła, kiedy znalazła się na dziedzińcu i nie zaczepił jej nikt, przez kogo zaczepiona być nie chciała. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, widząc swój samochód. Poprawiwszy torbę na ramieniu, ruszyła w kierunku samochodu. Szła dość szybko z nadzieją, że nikt jej nie zaczepi.
    – Octavia!! – Znajomy głos sprawił, że zatrzymała się w półkroku. Powoli odwróciła się w kierunku nadbiegającej koleżanki. – Możemy pogadać?
    – Przepraszam, spieszę się… – mruknęła, patrząc wymownie to na koleżankę, to na samochód. Charlie to najwyraźniej nie przeszkadzało, bo wzięła blondynkę pod ramię i ruszyła w kierunku samochodu.
    – To pojadę razem z tobą – zadecydowała, a Octavia w duchu wywróciła oczami.
    Podeszły do samochodu, a Octavia uśmiechnęła się delikatnie do swojego nowego szofera.
    – Mam nadzieję, że Cezar, Michaelu, nie dokuczał zbyt bardzo – powiedziała, patrząc przez szybę na cieszącego się pieska. Otworzyła drzwi, a ten wskoczył jej na ręce, od razu się tuląc i liżąc z radości, gdzie popadnie. Octavia starała się go uspokoić, lecz przez chwilę nie dawała sobie z nim rady.
    W końcu Octavia wsiadła do samochodu, a koleżanka zaraz za nią.
    – Odwieźć cię, gdzieś? – zapytała blondynka. Druga z dziewcząt westchnęła jedynie.
    – Pojadę z tobą, a potem wrócę sama – odparła dziewczyna. Octavia wygodniej rozsiadła się na siedzeniu i wzięła Cezara na kolana, który od razu się na nich położył, wciąż domagając się pieszczot.
    – Teraz jedziemy do fotografa na rogu Ósmej i Dziewiątej Alei – powiedziała do Michaela. – Są po drodze jakieś restauracje na wynos? Zjadłabym sałatkę z krewetkami. I do tego czerwona herbata… Jest coś? – zapytała, nieco się wychylając, aby spojrzeć na mały ekranik nawigacji.

    Lady i Cezar

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od: DonutoweLove
      Do: justguy24
      Temat: Wyjątkowość

      I widzisz, znów muszę się z Tobą nie zgodzić. Miałam na myśli siebie. JA w Ciebie wierzę, a to już coś. Możesz pisać, zapewniać i dawać różne argumenty, ale jestem pewna swego. Jest w Tobie coś wyjątkowego, choć sam tego nie dostrzegasz. A co do samotności, to rozumiem. Czasami mając tłum ludzi koło siebie, jest się niezwykle samotnym. A czasami mając tylko jedną osobę, uczucie to znika.
      Wiem, że nie jesteś specjalistą. I tak szczerze, nie chciałabym rozmawiać ze specjalistą na ten temat. Nie chcę wysłuchiwać motywujących gadek typu, że wszystko jest możliwe, a wystarczy tylko chcieć, że chcąc zmiany dla kogoś, trzeba zacząć od siebie i inne tego typu rzeczy. Chciałam z kimś porozmawiać, zapytać się o inny punkt widzenia.
      Wiem, że nie potrafi się z tym pogodzić… Najgorsze jest to, że on wcale nie był taki, jak ona sądzi, że był. Znam go z innej strony i… brzmi to strasznie, ale mi nie jest z tego powodu przykro. Rozumiem, że była jego matką, rozumiem, że go kochała. Ale z każdym kolejnym dniem stacza się coraz bardziej. A im bardziej staram się jej pomóc, tym bardziej mnie od siebie odtrąca.
      Uzależniła się od tabletek. Początkowo brała tylko na uspokojenie i wyciszenie. Teraz… teraz bierze chyba wszystko. Antydepresanty, na uspokojenie, na poprawę humoru. Czasami na wieczór zapija mieszankę winem. I nie chce zmiany. A ja… ja chyba już nie mam siły patrzeć, jak się dalej stacza.

      Usuń
  28. [Psst, pozwoliłam sobie nawiedzić Cię na hangouts. ;)]

    Darlene Hopper

    OdpowiedzUsuń
  29. Każda pierwsza sobota tygodnia była idealną okazją do świętowania. Zwłaszcza, że była to jedna z nielicznych sobót poprzedzająca jej ślub, do którego… Cóż, wcale jej się nie spieszyło. Wręcz przeciwnie, w ogóle się nim nie cieszyła, nie brała czynnego udziału w przygotowaniach i chyba po prostu odliczała tylko po to, aby mieć świadomość, jak niewiele czasu wolności jej zostało. Wolności… W zasadzie nie było żadnej wolności, bo przecież miała narzeczonego. W każdym razie w tej chwili czuła się jeszcze jako-tako swobodnie. Zwłaszcza, że Rochester miał jakiś wyjazd związany z firmą i interesami. Nic dziwnego, że zamierzała w takim razie skorzystać z wolnego od narzeczonego weekend.
    Telefon do Mickeyego nie był niczym dziwnym. Zdecydowanie mężczyzna był jej pierwszym wyborem, jeżeli chodziło o gorączkę sobotniej nocy. Z nim bawiła się najlepiej i wiedziała, że gdy najdzie ją taka ochota, będzie mogła z nim szczerze porozmawiać i nie martwić się o to, czy jej tajemnice zostaną zdradzone.
    — Mickey, Mickey! — Zapiszczała wesoło, kiedy taksówka podjechała pod wskazany adres, a gdy drzwi się otworzyły ujrzała dobrze znaną sobie twarz. Przystawiła dłoń do ust i posłała mu buziaka, gdy wsiadł do żółtego pojazdu — nawet sobie nie wyobrażasz, jak się cieszę, że zdecydowałeś się świętować ten niesamowity, wolny od pracy dzień! To cud, że wpisali mi w grafiku wolny weekend i w ten sam weekend Jaime musiał wyjechać — wyszczerzyła szeroko zęby. Wspominała już nie raz Sadlerowi, że wcale nie czuje ekscytacji w związku ze swoim ślubem, jednak nigdy nie zagłębiała się dokładnie w to, dlaczego tak właściwie było. Uważała, że szkoda czasu na psucie sobie humoru. Wolała bawić się na wesoło, chociaż i jej zdarzało się upijanie na smutno. Miała szczerą nadzieję, że ten wieczór będzie jednak radosny. Zamierzała bawić się do samego rana i liczyła, że Mickey będzie jej w tym towarzyszył. W końcu jeżeli chodziło o dobrą zabawę, nie było lepszego kompana. A przynajmniej na takiego jeszcze nie trafiła w swoim życiu i podejrzewała, że podniesienie poprzeczki może być naprawdę ciężkie. Mickey ustanowił ją naprawdę wysoko. — Musimy ustalić plan na wieczór — oznajmiła z szerokim uśmiechem — zaczynamy od jakiegoś pubu czy od razu kierujemy się do klubu? A może masz jakieś inne, ciekawsze propozycje? — Dopytywała, uważnie mu się przy tym przyglądając — poza tym opowiedz mi co u ciebie, póki jeszcze jesteśmy w cichym i spokojnym miejscu. Później może być trudno, jeżeli chodzi o sensowne rozmowy — zaśmiała się, podejrzewając, że skończą w jakimś klubie z głośną muzyką, podskakując do rytmu i wydzierając kolejne słowa piosenek. Nawet jeżeli nie będą ich dokładnie znali. Zdecydowanie widziała ten wieczór i tę noc w typowo imprezowym otoczeniu.

    Bianca

    OdpowiedzUsuń
  30. Bianca spojrzała na mężczyznę i tylko wykrzywiła usta w kwaśnym grymasie. Gdyby zostawienie Rochestera było tak łatwe, jak to się wszystkim dookoła wydawało… Już dawno by to zrobiła. Problem polegał na tym, że nie chodziło przecież tylko o nią. Chodziło o rodzinę i firmę. Wiedziała, jak ważne jest Hamilton & Co dla ojca i dziadka. Wiedziała też, że jeżeli rzuci Jaime’ego wszystkie dotychczasowe plany związane z Generals i firmą ojca legną w gruzach. Zawdzięczała im tak dużo, że przecież nie mogła tak po prostu się wycofać. Poza tym gdzieś w głębi serca wierzyła w to, że gdyby Jaime nie był dobrym człowiekiem, nie pozwoliliby jej na ten związek. Z drugiej strony, czy w ogóle go znali? To ona dostrzegała, jak bardzo się od siebie oddalali wraz z nadchodzącym ślubem. Nawet przestali ze sobą sypiać, a Bianca doskonale wiedziała, że to nie kwestia przedmałżeńskiej czystości. Podejrzewała, że spotykał się z innymi. Zresztą, nie musiała wielce doszukiwać się dowodów. Jego cało nocne wypady były doskonałym potwierdzeniem tego, że noce spędzał z kimś innym niż z nią. Przecież to nie tak, że była brzydka. Oczywiście wiedziała, że nie musi się podobać wszystkim, ale mu się podobała. Go pociągała, ale przestała w którymś momencie i nie rozumiała, dlaczego. Czy tylko udawał?
    — To jest trochę bardziej skomplikowane — powiedziała, zagryzając wargę. Nie potrafiła powiedzieć nikomu, że jest gotowa zrobić to wszystko dla rodziców. Bo… W zasadzie nie była pewna, czy jest na to naprawdę gotowa — ale będziesz tam ze mną, prawda? Nie odpuścisz darmowych drinków i tony jedzenia? — Spytała, spoglądając uważnie na Mickeya. Zdecydowanie nie mogła być w ten dzień sama. Zwłaszcza, że chociaż nie znali się bardzo długo, miała wrażenie, że tylko Sadler jest w stanie ją zrozumieć i tylko jemu może ufać, powiedzieć znacznie więcej niż komukolwiek innemu. Wszystkie jej koleżanki i przyjaciółki były… Ich więź była jednostronna i raczej polegała na korzyściach materialnych. Dobrze o tym wiedziała i nawet nie próbowała sobie wmawiać, że to są jej prawdziwe koleżanki. Nie zdziwiłaby się nawet, gdyby któreś z nich pieprzył jej narzeczony. — Zdam się w stu procentach na ciebie, mam wrażenie, że orientujesz się dużo bardziej w imprezowych miejscach niż ja — zaśmiała się cicho i pokiwała głową — i bar przed. Tanie drinki brzmią idealnie — wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu — a co do pracy… Zdecydowanie możemy pogadać o czymś przyjemniejszym — pokiwała głową — chociaż shoty… Po prostu zabawmy się porządnie — oznajmiła, delikatnie poruszając ramionami w rytm lecącej muzyki — niech ta noc będzie niezapomniana. Wyszalejmy się totalnie — zaśmiała się, a następnie zmrużyła oczy — możesz mi opowiedzieć o swoich ostatnich miłosnych podbojach — stwierdziła, celując w Mickeya wskazującym palcem — moje życie miłosne jest na tyle beznadziejne i nudne, że z chęcią posłucham jakichś ekscytujących opowieści — pokiwała głową, delikatnie szturchając ramieniem ramię Sadlera.

    Bianca

    OdpowiedzUsuń
  31. Octavia nigdy nie chciała mieć dużego psa. Sama była raczej drobną dziewczyną i chciała takiego pupila, z którym bez problemu mogłaby spacerować po ulicach Nowego Jorku. Nie chciała się męczyć z psem, aby ten ciągnął albo się szarpał. Wiedziała, że sporo zależy od odpowiedniego wychowania, lecz była na tyle świadoma, że zdawała sobie sprawę z tego, że im większy pies, tym trudniej jest go utrzymać. York był idealnym wyborem. Piesek był mały, choć bardzo głośny. Nawet jeśli ciągnął, to w granicach rozsądku i bez problemu blondynka mogła go utrzymać. Ponadto był też niezwykle słodki i mieścił się jej w torebce. Była to przydatna sztuczka, szczególnie podczas długich spacerów, podczas których Cezar się męczył i bolały go łapki. Octavia podejrzewała, że psiak czasami symuluje, ale i tak pakowała go w takich sytuacjach do torebki i kierowała się w stronę domu albo samochodu, aby zakończyć spacer.
    Obecnie psiak miał pełno energii, co bardzo cieszyło blondynkę. Przynajmniej zdjęcia wyjdą bardzo dobre i radosne, a na tym obecnie jej zależało. Ta sesja miała promować zdrową karmę, więc radosny psiak to podstawa.
    Octavia już otworzyła usta, aby odpowiedzieć mężczyźnie, lecz jej koleżanka była szybsza.
    – Jadłam tam kiedyś! – zawołała, uśmiechając się szeroko. – Zresztą, ty też tam byłaś. Pamiętasz naszą podwójną randkę? Noah był wtedy taaakii czarujący! – Dziewczyna specjalnie przeciągała samogłoski. Octavia uśmiechnęła się nieznacznie w jej stronę i pokiwała twierdząco głową, mrucząc pod nosem jedynie, że pamięta. Owszem, pamiętała tamten wieczór aż za dobrze. Było to kilka tygodni po śmierci jej brata. Noah uparł się, że musi wyjść do ludzi i spędzić czas też z kimś innym. Mimo wyraźnego oporu ze strony blondynki i tak znaleźli się w restauracji. Noah rzeczywiście był czarujący, ale on zawsze taki był, dlatego nie rozumiała, dlaczego Camille teraz się nim tak zachwyca. Coś było nie tak, ale była zbyt głodna, aby się nad tym teraz zastanawiać.
    Camille cały czas coś mówiła, opowiadała o randkach i nowych ubraniach. Octavia przytakiwała jej, choć bardziej była skupiona na przeglądaniu menu z restauracji. Nawet w formie online prezentowało się naprawdę cudownie i zachwycało ją swoją wizualną stroną. Nim dotarli na miejsce, miała już wybraną sałatkę, a także herbatę i kawałek ciasta. Nawet zadzwoniła do nich, pytając się o możliwość zapakowania tego na wynos. Oczywiście nie było żadnego problemu, a kobieta obiecała, że jak się zjawi, to jedzenie już będzie na nią czekało. Camille próbowała się wtrącić, też chcąc coś zamówić, lecz blondynka udawała, że jej nie słyszy. Kiedy się rozłączyła, udawała, że nic się nie stało.
    Kiedy w końcu dojechali na miejsce, Octavia ściągnęła Cezara z kolan i odstawiła go na środkowe siedzenie. Przesunęła się na fotelu, aby zbliżyć się do mężczyzny. Czym innym było kupowanie rano donutów, a czym innym odbieranie tego zamówienia. Już dotarło do niej, że Michael nie jest Sinclairem, więc nie zna tych wszystkich schematów, o których teraz musiała mu powiedzieć.
    Oparła się o jego fotel, nieznacznie pochylając się w jego stronę, aby lepiej ją słyszał.
    – Jedzenie ma już być spakowane, musisz tylko powołać się na mnie, aby ci je wydali. A zapłacić możesz tą samą kartą, co rano przy donutach i kawie. Niech tam sobie wbiją 15% napiwku – powiedziała, uśmiechając się do niego.

    Księżniczka

    OdpowiedzUsuń
  32. Octavia grzecznie czekała, aż Mickey przyniesie jej jedzenie i już nie mogła się doczekać. Teoretycznie mogła iść do restauracji razem z Camille i zjeść w środku. Miejsce na pewno by się znalazło. Nie chciała jednak tego robić z kilku powodów. Przede wszystkim, dlatego że w dość niedorzeczny sposób jadła krewetki i nie chciała, aby ktokolwiek to widział. Wiedziała, jak powinno się zachowywać przy stole, a mimo to, podczas jedzenia tych krewetek umiejętności te niemal dosłownie wyparowywały. Krewetki zawsze jadła palcami, a pozostałe składniki widelcem. Wszyscy się z niej zawsze nabijali z tego powodu i naprawdę nie chciała, aby ktokolwiek zobaczył ją, jak je je w miejscu publicznym.
    Spojrzała zaskoczona na mężczyznę. Powinien wrócić z jedzeniem i nie miała pojęcia, dlaczego tego jedzenia nie przyniósł.
    – Słucham? – zapytała, przenosząc wzrok z niego na budynek, w którym mieściła się restauracja. Nie była pewna, co powinna zrobić. Po raz pierwszy spotkała ją taka sytuacja i… naprawdę nie wiedziała co zrobić, ani nawet co myśleć na ten temat. Jej kierowcy czy pozostała służba zawsze wchodzili i zawsze dostawali to, co chcieli, jak mówili, że są od niej czy od jej rodziny. Nikt nigdy nikomu nie odmówił. Nikt nawet nic nie powiedział.
    Octavia poczuła, jak narasta w niej złość. Była głodna, chciała coś zjeść i naprawdę liczyła, że wszystko przebiegnie bez problemów, tak jak zwykle. Tymczasem obsługa restauracji zamiast zachować się normalnie, to odstawiali jakieś dziwne akcje.
    – Nie wierzę – warknęła pod nosem. Blondynka nie była przyzwyczajona do tego, że w ogóle ktokolwiek jej odmawiał, a to co spotkało Michaela tym bardziej było niedorzeczne. – No nie wierzę! – powtórzyła znacznie głośniej i gwałtownie otworzyła drzwi samochodu.
    – A ja się nie dziwię! – zawołała Camille, jak Octavia była jeszcze w samochodzie. – Też bym go nie wpuściła – dodała trochę ciszej. Nie miała jednak pewności, czy Octavia ją usłyszała. Głośny trzask drzwi sprawił, że kilka osób zwróciło na nią swoją uwagę, a siedząca w środku Camille, podskoczyła. Zmierzyła Michaela uważnym spojrzeniem i dość wymownie się skrzywiła. – Nie wiem, na co liczysz ani skąd cię wytrzasnęli, ale na twoim miejscu szukałaby już nowej pracy – powiedziała, uśmiechając się niewinnie. – Dziwię się Octavii, że wsiadła z tobą do samochodu – dodała.
    To, co działo się w restauracji, pozostanie tajemnicą Octavii oraz kierownika Sali. Ten był tak przerażony, że przeprosił ją bardzo wiele razy, lecz na blondynce nie zrobiło to większego wrażenia. Po kilku minutach wróciła do samochodu ze swoim zamówieniem.
    – Michaelu… – zaczęła, zamykając za sobą drzwi. Tym razem zrobiła to normalnie. – Już więcej tak nie zrobią – zapewniła, uśmiechając się nieznacznie. Kierownik to ją ciągle przepraszał, a jej nawet przez myśl nie przeszło, że przeprosiny powinny być skierowane do mężczyzny. Odczuwała jednak zmianę atmosfery i podejrzewała, że wpływ na nią miała właśnie ta sytuacja. Nie chciała, aby czuł się głupio. Nie stało się przecież nic złego.
    – Jeszcze może go przeprosisz – mruknęła Camille, a zaskoczona Octavia przeniosła na nią spojrzenie.
    – Co? – mruknęła, krzywiąc się nieco.
    – Naprawdę tego nie widzisz? Twoja naiwność jest nawet urocza. Dziwię się, że nie bałaś się wsiąść z nim do samochodu. Nie widzisz tego, jak on wygląda? Sama się prosisz, aby coś ci się stało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Octavia słuchała tego wywodu i co jakiś czas ze zdziwienia mrugała. Nie odpowiedziała na zarzut koleżanki, bo też nie do końca wiedziała, co powinna jej powiedzieć. Tak naprawdę nie zwróciła uwagi na to, jak wyglądał mężczyzna. Wzbudził jej podejrzenie, bo nie odróżniał pączków od donutów i używał nawigacji. Teraz zdała sobie sprawę, że jej myślenie rzeczywiście było nawet bardziej niż naiwne.
      – Jedźmy już – poprosiła, wyciągając jedną rękę, aby pogłaskać Cezara za uchem.
      – A zmieniając temat… – zaczęła Camille – nie chciałabyś może wyskoczyć w sobotę na zakupy? Dziś się umówiłam z Charlotte, ale w sobotę możemy wyskoczyć we trzy – zaproponowała. Nim Octavia zdążyła jej odpowiedzieć, to zwróciła się do kierowcy: – Podwieź mnie do domu handlowego na rogu Ósmej i Dziewiątej – rzuciła.

      Octavia

      Usuń
  33. Jako mała dziewczynka Nevada szczerze wierzyła, że któregoś pięknego dnia spotka na swojej drodze księcia, który zawiezie ją na swoim wiernym, białym rumaku prosto przed ołtarz. Już pierwsza samotna podróż kazała jej jednak zrewidować ten pogląd. Dowiedziała się, że na tym świecie jest o wiele więcej czarnych magów niż szlachetnych rycerzy. A gdy jej były mąż okazał się niestety jednym z tych pierwszych, doszła do wniosku, że wciąż nie potrafi dobrze ich rozpoznawać. Na wszelki wypadek postanowiła więc przykładać zdecydowanie większą uwagę do zachowania wszystkich ludzi. A już w szczególności facetów, których wyobraźnia w kwestii krzywdzenia słabszych od siebie istot wydawała się jej wręcz nieskończona. Tym bardziej w takich miejscach, w jakim przyszło jej obecnie pracować. Tu bowiem prawie nikt nie dziwił się, gdy któraś z zatrudnionych kobiet padła ofiarą przemocy. Większość klientów uważała, że skoro wykonywały tego rodzaju zawód, same sobie na to zasłużyły. Nic więc chyba dziwnego, że ostatnim czego się teraz spodziewała był obcy mężczyzna, który ryzykując własne zdrowie, ruszył jej z pomocą. Już prędzej oczekiwałaby zdecydowanej reakcji Maxa. Ale jego jak na złość nigdzie nie było widać. Później sobie z nim pogada. Miał przecież strzec ją od podobnych gości, a tymczasem zapewne albo znowu zabawiał się na zapleczu z jedną z jej koleżanek, albo, znudzony, zrobił sobie krótką przerwę na papierosa. Co gorsza nie mogła mu mieć nawet do końca za złe tego, często zgubnego w skutkach, nałogu. W końcu i jej zdarzało się popalać.
    - A co jeśli nie zechcę ? - Usłyszała słowa swego prześladowcy dokładnie w tej samej sekundzie, w której wreszcie znalazła w sobie wystarczająco dużo odwagi, by oderwać plecy od blatu stołu. - Zresztą to prywatna sprawa, więc na Twoim miejscu bym się nie wtrącał, młody. - Szarpnął się mocno, tym samym uwalniając się z uścisku bruneta.
    A ją na dźwięk ostatniego zdania dosłownie sparaliżowało. I to do tego stopnia, że nie była w stanie nawet się uchylić, gdy blondyn chwycił ją za włosy i przyciągnął bliżej do siebie. Mogła tylko trząść się niczym osika obawiając się, że zaraz wybuchnie płaczem. Jeśli wierzyć jego słowom, miała naprawdę ogromne kłopoty. Szczególnie, że podczas swojego ponad trzydziestoletniego życia zdążyła narobić sobie wielu poważnych wrogów.



    Nevada

    OdpowiedzUsuń
  34. Jason uniósł brew wyżej, zapamiętując, że Mickey nie ma nic, co ma nadruk ze sławną myszą. A to było bardzo ciekawe, bo mógł mu przecież kiedyś coś takiego sprezentować. Co prawda mogło to się skończyć różnie, owszem, Jay zdawał sobie z tego sprawę. Mickey mógł się na niego zezłościć i obrazić, a tego Shaw nie chciał. Za bardzo cenił sobie ich znajomość, żeby narażać ją na takie nieprzyjemności. No dobrze, to może jednak mu nic takiego nie kupi… Może na Prima Aprilis. Że niby to dla niego (na przykład kubek z nadrukiem lub charakterystycznymi uszami), a potem mu powie, że to żarcik i że wcale mu tego nie prezentuje.
    – Uwierzę. Nie dziwi mnie to jakoś, pewnie dlatego, że jesteś dorosłym, poważnym człowiekiem, którego imię brzmi jak imię tejże myszki – wzruszy ramionami i napił się piwa.
    Jason mógł przypisać sobie cechę poważny, ale tylko w pracy. I kiedy przez ostatnie dwa lata wciąż myślał o swoich zaręczynach, zdradzie i zerwaniu. Teraz znów wracał mu dobry humor, pozytywne nastawienie do świata, żarciki (te lepsze i te bardziej suche i beznadziejne) i śmiech.
    Jay uniósł brew wyżej, słuchając o nowej fusze przyjaciela.
    – Coooo? – przeciągnął, wpatrując się w Mickey’ego. – Powiem ci, że to brzmi bardzo jak nie w twoim stylu. Ale też brzmi dość… bogato. Wiesz, bo dobrze płacą. A jeśli ta laska będzie nie do wytrzymania, to zawsze możesz zacisnąć zęby na jakiś czas, zarobić, a potem poszukać czegoś innego – zasugerował. – Albo olać hajs i od razu poszukać czegoś nowego. Wiesz… ty będziesz wozić kogoś majętnego i można powiedzieć, że ja też… ponieważ do mnie dzwonił ostatnio kumpel ze szkoły lotniczej i zapytał, czy nie chcę go zastąpić w pracy. A pracuje jako prywatny pilot pewnej bardzo wpływowej rodziny w Nowym Jorku. Zgodziłem się – uśmiechnął się do niego lekko. Cóż, potrzebował pieniędzy na remont. A im więcej zarobi, tym bardziej będzie mógł poszaleć. A zależało mu cholernie na stworzeniu na dachu bardzo klimatycznego miejsca. Żeby jego ewentualnej przyszłej żonie się spodobało. – Poczekaj, co? – Jay znów poczuł się nieco… zaskoczony. – Ta laska, którą wozisz i jej pies… swetry w te same wzory… okej… to znaczy… - zamyślił się na moment. – Okej… Fajnie…
    Shaw napił się piwa, a potem podziękował za burgera i frytki. Smakowicie! Zaraz wziął dwie frytki, a potem zabrał się za jedzenie reszty.
    – Hm… nie mów tak do mnie, bo jeszcze… - zamknął się. – A, nieważne.
    Żarciki wróciły. Więc może lepiej będzie w porę gryźć się w język. Nie każdy mógł zrozumieć jego poczucie humoru.
    – Teraz mam urlop, ale byłem ostatnio w Chorwacji, stąd pocztówka z Dubrownika – spojrzał na Mickey’ego. – Teraz polecę do Aspen na tydzień… A marzy mi się Islandia… I oczywiście Japonia, ale podejrzewam, że akurat tam mogę polecieć z pracy szybciej niż może mi się wydawać.
    Jego praca była stresująca i wymagała ogromnej odpowiedzialności, ale lubił ją. Podobało mu się pilotowanie ogromnych maszyn, przemierzanie ponad chmurami, obserwowanie nieba i słońca, lubił swój mundur, a także to, że czasami miał więcej czasu na zwiedzanie danych miast nim powróci do samolotu.

    Jason

    OdpowiedzUsuń
  35. Chociaż Octavia swoje w życiu przeszła, to wciąż czasami była naiwna do granic możliwości. Po części musiała zgodzić się z Camille. Nie powinna wszystkim dookoła ufać. Ludzie nie byli dobrzy, o czym przecież niejednokrotnie się przekonała. Wystarczyło spojrzeć na wydarzenia ze stycznia, aby wiedzieć, że nawet jeśli czuła się bezpiecznie, to nie znaczy, że tak było w rzeczywistości. Musiała podchodzić do ludzi bardziej realnie. Ale nie chciała z góry zakładać, że jej nowy kierowca jest jakimś typem spod ciemnej gwiazdy. Każdy przysłany przez Sinclaire kierowców był dobrze sprawdzony. Mężczyzna nie przysłałby jej byle kogo. Zbyt długo się znali i zbyt bardzo lubili. Ponadto nigdy nie uwierzyłaby w to, że mężczyzna sam z siebie chciałby narazić ją na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Przejechali ze sobą tysiące kilometrów, a on był w bardzo wielu sytuacjach, o których blondynka wolała nawet nie pamiętać. Dlatego nie wierzyła, że mógłby przysłać na swoje miejsce kogoś, kto zupełnie się do tego nie nadaje. Ponadto, chociaż mieli umowę o podsuwaniu kierowców, to Octavia i tak wiedziała, że jej ojciec o większości tych spraw wiedział. Nawet jeśli sam się nie domyślił czy czegoś nie dostrzegł, to wierna służba zawsze mu doniesie o pewnych rewolucjach. Nie zgodziłby się, aby jeździła z kimś nieodpowiednim.
    Z drugiej strony nie mogła zgodzić się z Camille. Może i tez należała do bogatych snobów, lecz patrzyła na świat nieco inaczej. Może to była kwestia dobrego wychowania przez opiekunki, a może kwestia wiedzy zaczerpniętej z filmów czy seriali, ale starała się nie oceniać ludzi po wyglądzie. Michael nie prezentował się idealnie. Nie prezentował się nawet dobrze, ale to nie znaczyło, że chciał jej coś zrobić. A tym bardziej nie znaczyło to, że ktokolwiek mógł go tak traktować jak zrobiła to Camille. Koleżanka miała niewyparzony jęzor i była zbudowana z zupełnie innej gliny. Chociaż Octavia w tym momencie się z nią nie zgadzała, to bardzo często były momenty, kiedy dziękowała, że ma ją przy sobie.
    Odetchnęła z ulgą, kiedy w końcu znaleźli się pod domem handlowym. Czuła napiętą atmosferę, a przez obecność Camille uczucie to, tylko niepotrzebnie się potęgowało. Ucieszyła się, że ta dłużej już nic nie przeciągała, tylko pożegnała się i wysiadła. Octavia natomiast chwilę siedziała w ciszy. W końcu podjęła bardzo ważną decyzję.
    Otworzyła drzwi i również wysiadła z samochodu, zabierając przy tym swój zestaw z sałatką. Zrobiła to po to, aby przejść do przodu. Usiadła na siedzeniu koło kierowcy, uznając, że jeśli będzie tutaj, to łatwiej będzie im się rozmawiało.
    Chwilę pogrzebała przy korbkach, aż w końcu dopasowała ustawienia fotela pod siebie. Otworzyła sałatkę, specjalnie nieco przedłużając to zajęcie. Musiała porozmawiać z Michaelem. Camille dała niezły popis, a Octavia nie chciała, aby ją postrzegał w taki sam sposób. Ponadto uznała, że należą mu się jakieś wyjaśnienia. Przepraszać nie miała go za co, ale chciała mu wyjaśnić.
    – Nie chciałam, aby tak wyszło – powiedziała zgodnie z prawdą. Nabiła na widelec pomidora. Nie robiła tego z braku szacunku czy braku zainteresowania rozmową. Denerwowała się. A dzięki grzebaniu w sałatce nieco rozładowywała emocje. – Sinclaira zawsze wszędzie wpuszczali. Tak samo jak pozostałych. To była pierwsza taka sytuacja – wyjaśniła, nie do końca wiedząc, czy to co mówi, ma w ogóle jakiś sens. – Ale... – zaczęła, wyciągając jedną z krewetek. Zawsze dość niedorzecznie jadła sałatkę z krewetkami. Krewetki jadła palcami, a pozostałe składniki nabijała na widelec. Teraz zrobiła dokładnie to samo. Wyciągnęła jedną z krewetek z opakowania. Nie zaczęła jednak jeść, stwierdzając, że najpierw musi doprowadzić tę rozmowę do końca.
    – Camille nie powinna tego mówić. Nie podzielam jej zdania na twój temat, Michaelu.

    Octavia

    OdpowiedzUsuń
  36. Niepokojące dźwięki, jakie dochodziły z holu, sprawiły że szybkim krokiem opuściła swoje biuro, kierując się do drzwi wejściowych ich domu. Jej rodzina zajmowała się sprawami związanymi z ochroną i obronnością, wszystkie pomieszczenia były więc strzeżone równie mocno co Pałac Prezydencki i przed wejściem każda obca osoba była skrupulatnie sprawdzana nie tylko przez ochronę, ale i system monitorujący. Nie miała pojęcia, jakim cudem ktoś przedarł się przez szereg zabezpieczeń i ot tak wszedł do środka, musiał jednak bardzo szybko tego pożałować, bo dwóch rosłych mężczyzn z masą mięśniową kilkukrotnie większą od niespodziewanego gościa, właśnie dociskało śmiałka do podłogi. Oczywiście robili to wszystko, nie zachowując przy tym żadnych środków ostrożności i nie zwracając uwagi na możliwe konsekwencje zdrowotne i urazy nieznajomego, zwłaszcza, że jego obecność w domu świadczyła w pewnym sensie o ich nieudolności i niedopilnowaniu powierzonych zadań.
    - Zostawcie go, przecież go połamiecie! – krzyknęła, kręcąc przy tym zrezygnowana głową. Nigdy nie była zwolenniczką siłowych rozwiązań, zwłaszcza, że obezwładniony mężczyzna wyglądał na wyjątkowo bezbronnego i nic nie wskazywało na to, że przyszedł tutaj w złych zamiarach – To mój kurier! Odsuńcie się od niego, paczka ma logo z Amazon, a ja musiałam coś pilnie zamówić bez wiedzy mojego brata, to część niespodzianki dla niego – westchnęła, lekko stukając się w czoło, niczym dziecko, które zapomniało odrobić zadanie domowe – Bardzo pana przepraszam, nic się nie stało? – spytała z troską w głosie, kiedy dwóch mężczyzn wzięło go pod ramię i postawiło znów w pozycji stojącej – Może pan w ogóle ruszać tą ręką? Nie wygląda to dobrze, zadzwonię po lekarza, proszę wejść do środka – obrzuciła go przepraszającym spojrzeniem i gestem wskazała na kanapę, która znajdowała się w ogromnym salonie – Marcus mieszka kilka przecznic dalej, zaraz powinien tu być i pana obejrzeć, nie wiem, czy nie będzie trzeba zabrać pana do szpitala i zrobić jakiegoś prześwietlenia. Przepraszam, nasi pracownicy bywają czasem nadgorliwi, ale bezpieczeństwo jest dla nas istotną kwestią, a pan jakimś cudem ominął wszystkie nasze zabezpieczenia, niczym jakiś James Bond – zaśmiała się cicho, cierpliwie oczekując, aż nieznajomy skorzysta z jej zaproszenia i uda się w głąb domu, przyjmując tym samym jej przeprosiny i zaoferowaną pomoc medyczną.

    Victoria

    OdpowiedzUsuń
  37. Spojrzała na niego z wyraźną wdzięcznością. Nawet jeśli w głębi serca czuł inaczej, cieszyła się, że powiedział to czego potrzebowała usłyszeć. Choć przez lata pracowała nad sobą i nad swoją głową, choć w większości przepracowała traumy z przeszłości, tak ten temat wciąż mocno ją dotykał. Dlatego do tej pory starała się zapominać o własnej historii. Było jej lżej.
    W większości czasu uważała, że odcięcie się od wszystkiego wyszło jej na dobre, tak nie wszystko kiedyś było złe. Ich relacja była kiedyś silna, w końcu mieli tylko siebie. I pamiętała doskonale wyraz jego twarzy, gdy wyznała mu prawdę, zaraz po tym jak matka chciała zmieść wszystko pod dywan, zrzucając winę na dziecko. Był jej tarczą, Claudia nigdy mu się za to nie odwdzięczyła.
    Pokiwała głową i lekko się uśmiechnęła. Pociągnęła nieco nosem, wstrzymując łzy, które przed chwilą napłynęły jej do oczu.
    — Ale mógłbyś być częścią tego — stwierdziła cicho, jakby z obawą, że ją wyśmieje. W końcu on również mógł mieć swoje życie, lepsze bądź nieco gorsze, ale własne. Mógł jej w nim nie chcieć.
    Rozmowa z mężem na ten temat byłaby cholernie ciężka i trudna dla kobiety. Odwlekała to w nieskończoność, ale skoro wpadli na siebie tak niespodziewanie, może to był jakiś znak by niektóre rzeczy naprawić? Jonathan był jej najlepszym przyjacielem, osoba na którą zawsze mogła liczyć, ufała mu, ale czy w jej sercu czaiła się obawa, nie tylko o akceptację prawdy, co o fakt, że tak wiele zataiła.
    — Skoro już się spotkaliśmy, powinieneś coś wiedzieć. Jestem prokuratorem, mam więc styczność z tym całym bałaganem na co dzień. Parę razy sprawdziłam jego poczynania w więzieniu — wzięła głębszy oddech i upił spory łyk trunku — zastanawiają się nad skróceniem mu wyroku. Za dobre sprawowanie. — wyjaśniła z kpiną w głosie. Nie potrafiła nawet wymówić imienia tego człowieka, tego potwora który zrujnował im życie. Gardziła nim jak niczym innym i choć wiedziała, że nie powinno się nikomu źle życzyć, tak w tym przypadku nie potrafiła inaczej.

    Sister :D

    OdpowiedzUsuń
  38. - Oczywiście, że jestem pewna. Gdybym nie była, to bym nie pytała – oznajmiła pewna siebie, bo tak w rzeczywistości było. Prawda była taka, że nie mogła pochwalić się gronem bliskich znajomych, którym mogłaby naprawdę ufać. Mickey musiał ją po prostu lubić, skoro spędzał z nią czas. Może ich znajomość nie była bardzo zażyła i nie trwała nie wiadomo jak długo, ale… Wychodziła z założenia, że musi ją po prostu lubić. Ona sama również go lubiła. Czuła się przy nim niesamowicie swobodnie i mówiła o wielu rzeczach, o których nie mogła mówić przy kimkolwiek innym. Gdyby powiedziała koleżankom, że ma wątpliwości co do ślubu z Jaime’em to tylko by ją wyśmiały. Nie rozumiały, że Bianca była inna… Chciała prawdziwej miłości i o ile początkowo tak właśnie jej się wydawało, coraz bardziej rozumiała, że w przypadku jej związku nie można było mówić o miłości. Zwłaszcza, że miała pełną świadomość tego, że mężczyzna ją zdradzał. Co prawda nie miała na to żadnego niezbitego dowodu, wówczas byłoby jej łatwiej odejść, ale wiedziała o tym. – Poza tym… - sięgnęła dłonią do torebki i wyjęła elegancką kopertę w kolorze delikatnego brązu. Wypisana była ręcznym pismem Hamilton, a napis głosił imię i nazwisko mężczyzny – będzie mi bardzo miło, jeżeli będziesz chciał spędzić ten dzień z nami – uśmiechnęła się, wręczając mu zaproszenie ślubne, które również było w kolorach naturalnego, delikatnego brązu z dekoracją z liści eukaliptusa. Proste, minimalistyczne, ale przy tym niesamowicie eleganckie. – Dla mnie największym prezentem będzie twoja obecność, ale… Powiem ci w sekrecie, że marzy mi się granatowy pled na łóżko – zaśmiała się cicho, mimo wychowania w bogactwie, Biancia była skromną osobą. Nie lubiła otaczać się wystawnymi, drogimi rzeczami w przeciwieństwie do jej narzeczonego i koleżanek. Towarzystwo Sadlera dzięki temu było dla niej jeszcze bardziej cenne niż wyjścia z kimś zupełnie innym w najbardziej ekskluzywne miejsca. Mogła mieć tylko nadzieję, że Mickey nie będzie zły, że zaprosiła go niemal na ostatnią chwilę. Wierzyła jednak, że mężczyzna jej nie zawiedzie.
    - Jestem w stu procentach pewna, że jest ciekawsze niż moje – wyszczerzyła zęby – właśnie chociażby dlatego, że nie jesteś w związku… Będziesz dzisiaj poszukiwał nowej znajomej? – Spytała zaczepnie, drocząc się z nim – czy na tą konkretną noc wystarczy ci tylko moje towarzystwo? Bo wiesz, jak będę ci przeszkadzała w łowach to po prostu powiedz – zaśmiała się wesoło. Słysząc o ślubie i dzieciach wykrzywiła delikatnie wargi i wywróciła oczami – nie tylko kobiety tak mają, uwierz mi – wzruszyła ramionami, na krótką chwilę odwracając głowę w stronę szyby, aby przypatrzeć się mijanym ulicą.
    - Ale swoją drogą tak na ciebie wpadła i zaczęła awanturę? – Spytała zaciekawiona – no wiesz… Dawno ją wystawiłeś?

    Bianca

    OdpowiedzUsuń
  39. [Nie ukrywam, że trochę mi się robi głupio czytając tyle pozytywnych komentarzy na temat karty Diego. Jednak bardzo, ale to bardzo dziękuję! Wiesz, wcale nie musimy robić wątku stricte związanego z pracą przestępczą, czy agencyjną; zawsze można Diego i Mickeya spiknąć jako zwyczajnych kolesi i też będzie dobrze :) Wiesz, a jak jeden, czy drugi będzie na browarka przychodził z obitą gębą - to przynajmniej nie będą sobie zadawać pytań. Chyba, że będą o swoich przypadkach opowiadać w formie anegdotek z koszenia trawnika. A co tam :D
    Chyba, że interesuje Cię jakaś trudniejsza tematyka. Jeżeli tak, to ja oczywiście jestem otwarta.]

    Menendez

    OdpowiedzUsuń
  40. Sama również dopiła zawartość szklanki do końca. Wstała z kanapy i wróciła na krótką chwilę do kuchni by zabrać ze sobą butelkę trunku. Choć za zwyczaj nie pijała zbyt dużo alkoholu, najzwyczajniej w świecie nie miała to na czasu, tak teraz po prostu potrzebowała czegoś, co nieco rozluźni jej ciało i rozchmurzy umysł.
    Dolała sobie kolejną porcję po czym zapełniła szklankę brata. Jak to dziwnie brzmiało w jej myślach. Odzwyczaiła się od świadomości, że ma rodzeństwo i rodzinę poza swym mężem.
    Uśmiechnęła się do mężczyzny słabo, choć w cale do śmiechu jej nie było. Mimo, iż uparcie twierdziła, że tamo życie nie miało już dla niej żadnego znaczenia, nie potrafiła odpuścić i nie być na bieżąco. Ojciec w jej mniemaniu zasługiwał na to co najgorsze, ale Claudia doskonale wiedziała jakie jest prawo i jak działa wymiar sprawiedliwości.
    — Obawiam się, że nie za wiele — odparła gorzko. Choć sama studiowała ten przypadek wielokrotnie, nie miała niczego co mogło by spowodował wydłużenie kary. — Każdy ma prawo do zwolnienia, a niestety nie otrzymał najwyższego wyroku. W końcu nikogo nie zabił. — Pokręciła głową. — Musiałby pojawić się nowy dowód, cokolwiek, a już w tedy wszystko zostało powiedziane. Do tego nie wiem, czy chciałabym znowu to rozgrzebywać. — Dodała. Nie miała żadnego misternego planu, który pozwoliłby cokolwiek zmienić. Sądziła jednak, że Mickey powinien wiedzieć o tym co się dzieje z ich ojcem.
    — Wierz mi, przez te kilka lat pracy starałam się uprzykrzyć życie podobnym jemu i jemu samemu — przyznała cicho. Choć wiele traum miała przepracowanych, wciąż była tylko człowiekiem i cień chęci zemsty wciąż się gdzieś w niej czaił. I była bezwzględna w tym co robiła, nie bez powodu chętniej powoływano ją do spraw i problemów podobnych do tych, z którymi zmagała się jej rodzina.
    — Niestety mamy takie, a nie inne prawo. Czasem chciałabym je nagiąć, ale to nie jest możliwe — dodała. Wielokrotnie miała do czynienia z zwyrodnialcami gorszymi niż ojciec. Kobietami i dziećmi skrzywdzonymi tak bardzo, że czuła wstręt i ogromny żal. Ta praca wcale nie była taka prosta, jeśli człowiek się w nią zaangażował, a Caludia czasem za bardzo się do tego wszystkiego przykładała.
    Spojrzała na brata, nieco uważniej przyglądając się jego sylwetce. Wciąż widziała w nim tego samego chłopaka co kiedyś, choć zdawała sobie sprawę, że u niego też wiele musiało się zmienić.
    Przytknęła szklankę do ust i wypiła całą jej zawartość. Planowała ten wieczór zupełnie inaczej, spokojniej.

    [O jaki ładny gif :D ]
    Claudia

    OdpowiedzUsuń
  41. [Hej! Na wstępie bardzo dziękuję za powitanie i przyznam szczerze, że Anya i moim zdaniem (przynajmniej w ostatnim czasie) ma w sobie coś tak przyciągającego, że chyba pierwszy raz nie miałam większego problemu z doborem wizerunku. ;)

    Miałam za to trudność w wybraniu jednej z Twoich postaci, do których przyszłabym skorzystać z propozycji ewentualnego wątku :) Każda kusiła.
    Po długich przemyśleniach postawiłam jednak na pana na górze, bo nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w pewnym stopniu są do siebie podobni. Może trochę pokrętnie, ale jednak.
    Pytanie tylko, czy wolałabyś myśleć nad czymś totalnie od podstaw, czy może nad wrzuceniem ich w konkretną relację i sytuację, na której mogłybyśmy się teraz skupić.

    O ile nie masz nic przeciwko, oczywiście.]

    Vera

    OdpowiedzUsuń
  42. Uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi na te złowieszcze groźby. Ona sama wielokrotnie, w myślach rzucała najrozmaitsze groźby, pragnęła z całego serca by się spełniły. Jej terapeutka zawsze powtarzała, że najlepszym co mogła by zrobić, to przebaczyć. Bo tego żaden oprawca się nie spodziewa. Ale to co przeszli, tego nie dało się wybaczyć i zapomnieć. I choć na co dzień nie miała już problemów z traumą, tamte wydarzenia zostawiły w niej głębokie ślady, które pozostaną z nią na zawsze. Tak samo z jej braćmi.
    — Widziałam się z nią kilkukrotnie, gdy byłam w domu dziecka. Chciała odzyskać prawa rodzicielskie, ale to nie doszło do skutku. Teraz nie mam pojęcia gdzie jest. — Odpowiedziała. I mało ją obchodziło co działo się z tą kobietą. Choć nigdy nie wyrządziła im krzywdy bezpośrednio, dla Claudii jej wina była jeszcze gorsza, zwłaszcza jako córki. Czuła się przez nią zdradzona, gdy przyszła i odważyła się powiedzieć prawdę. Usłyszała tylko, że to jej wina.
    Westchnęła ciężko. Ta dwójka na prawdę świetnie się dobrała. Choć gdzieś w głębi serca wiedziała, że ojciec wykorzystał naiwność matki dla własnej wygody.
    Uśmiechnęła się szerzej na to jedno z niewielu radosnych wspomnień. Biegali po okolicy by bawić się z bezdomnymi zwierzakami. Czasem je dokarmiali, gdy udało się coś przemycić z domu.
    — Czasem wpuszczałam go do pokoju. — Przyznała. — Pamiętam też, jak jeden pies sąsiadów ugryzł cię w kostkę, gdy wyszedłeś na rower. — Dodała z rozbawieniem. Nie mieli zbyt wiele dobrych wspomnień z okresu dzieciństwa. Za zwyczaj wiązały się z nimi na wzajem. Byli tylko dziećmi, a to właśnie w swoich braciach, Claudia znajdowała największe oparcie. W tedy, gdy w szkole starsi chłopcy ją zaczepiali, lub gdy poplamiła dywan w domu i ostatecznie, gdy wyznała prawdę o tym co ją spotyka ze strony ojca.
    Claudia zupełnie inaczej planowała ten wieczór, choć spotkanie z bratem i rozgrzebywanie przeszłości nie było nad zwyczaj przyjemną formą spędzania czasu, tak koniec końców nie żałowała, że na siebie wpadli.

    [Widziałam :D ]
    Claudia

    OdpowiedzUsuń
  43. Darlene lubiła swoją pracę. Gdy po raz pierwszy zdała sobie z tego sprawę, była zaskoczona prawie tak samo, jak jej najbliższa rodzina w chwili, gdy oznajmiła, że będzie recepcjonistką. Wysyłając swoje CV do Four Paws była pełna wątpliwości, czy poradzi sobie z tym wyzwaniem, jak będzie się czuła, będąc nieustannie narażoną na kontakty z taką ilością obcych ludzi, gdy znów będzie musiała uśmiechać się nawet wtedy, gdy w środku kompletnie nie będzie miała na to ochoty. Zupełnie nie była na to wtedy gotowa. Wydawało jej się, że o wiele lepiej czułaby się skryta na zapleczu, gdzie głównymi rozmówcami byliby zwykle niezbyt wygadani szpitalni pacjenci, ale miała świadomość, że nikt nie pozwoliłby jej na to bez odpowiedniego wykształcenia. Z kolei na szukanie pracy we własnym zawodzie nie miała odwagi. Nie mając zbyt wielu innych perspektyw, wzięła więc to, co los jej zaoferował, a jak się okazało, było dużo prawdy w powiedzeniu o tym, że strach ma tylko wielkie oczy.
    Po kilku miesiącach za recepcyjnym biurkiem, wreszcie zaczynała czuć się za nim komfortowo. Wciąż pozostawała raczej zachowawcza i uprzejma, ale lęk, który w pierwszych tygodniach co rano ściskał jej żołądek w ciasny supeł, zaczynał w końcu odpuszczać. Znała już część stałych bywalców kliniki, co pomagało jej nieco oswoić strach przed krytyką z ich strony – nie chciała, by ktokolwiek był niezadowolony z jej pracy. Nieco trudniej przychodziło jej to, gdy na horyzoncie pojawiali się współpracownicy. O ile z właścicielami zwierzaków jej kontakt ograniczał się głównie do zarejestrowania pacjenta i nie musiała nawiązywać z nimi żadnej głębszej relacji, o tyle z resztą pracowników kliniki już by wypadało. Ta presja odrobinę ją przytłaczała i sprawiała, że trudno było jej się przed nimi otworzyć, co niektórzy mogli odbierać jako chłód i dystans z jej strony. Uparcie próbowała przełamywać te bariery i popychać się do przodu, poza własną strefę komfortu, ale nie była pewna, czy jej to wychodzi.
    Tego dnia w klinice panował wyjątkowy ruch. Od rana przyjechały już dwa nagłe przypadki – w tym jeden pies po paskudnym starciu z taksówką – którymi trzeba było zająć się natychmiast, ku niezadowoleniu obecnych już klientów. W poczekalni panował niemały harmider, a Darlene miała wrażenie, że liczba oczekujących pacjentów ani trochę nie malała. A nie było nawet jedenastej! Blondynka bardzo szybko poczuła się zmęczona tym rozgardiaszem, nad którym udało jej się zapanować dopiero na chwilę przed południem. Z ciężkim westchnieniem przymknęła powieki, rozmasowując sobie skronie, bo od nadmiaru bodźców zaczęła ją już boleć głowa. Sięgnęła po kubek z kawą, którą przygotowała sobie po przyjściu do pracy, a która teraz była zimna, dokładnie w chwili, w której po szerokim holu rozniósł się dźwięk dzwonka zawieszonego nad drzwiami, oznajmiając pojawienie się kolejnego klienta. Hopper na sekundę zacisnęła wargi w wąską kreskę, dając upust swojemu rozdrażnieniu. Trochę zbyt energicznie odstawiła na blat kubek z wciąż nieruszoną kawą i wykrzywiła usta w profesjonalnym uśmiechu.
    ― Witamy w Four Paws, w czym możemy panu pomóc? ― odezwała się cicho, a ton głosu miała zaskakująco łagodny, spoglądając na mężczyznę, który chwilę temu przekroczył próg kliniki w asyście doga niemieckiego. Dostrzegła coś znajomego w jego twarzy, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, skąd mogłaby go kojarzyć. Przez chwilę poczuła nieprzyjemne ukłucie niepewności. Nie lubiła, gdy doganiała ją przeszłość, a już szczególnie taka, co do której nie była pewna, czy należała do tych przyjemnych.

    [Znalazłam chwilę, więc wpadam z początkiem, mam nadzieję, że się nie gniewasz. :D]

    Darlene Hopper

    OdpowiedzUsuń
  44. [Lajkujemy tę zmianę zdjęć, lajkujemy ;>]

    Octavia czuła się naprawdę źle z zaistniałą sytuacją. Chociaż źle to może za mocne słowo. Czuła się po prostu niekomfortowo, będąc w tej sytuacji. Wiedziała, że obsługa restauracji nie powinna potraktować w ten sposób mężczyzny. Wyrzucili go, nawet nie dając mu szansy na jakiekolwiek wytłumaczenie bądź wyjaśnienie, co w ogóle tam robił. Może nie wyglądał jak typowy klient takich miejsc, ale to nie znaczyło, że mieli prawo potraktować go w taki sposób! Bardziej jednak przejęła się gadaniną Camille. Dziewczyna gadała trzy po trzy, wyraźnie chcąc wbić szpilę w Michaela i sprawić mu przykrość. Albo pokazać, gdzie jest jego miejsce… Octavia sama nie wiedziała, co było gorsze. Nie chciała tak tego zostawić. Nie wiedziała, czy powinna go przeprosić. Była nauczona, że przeprasza się za jakieś przewinienie. Tyle tylko, że tutaj nie było jej winy. Nie mogła przeprosić go za obsługę, a tym bardziej za słowa koleżanki! Doszła, więc do wniosku, że wyjaśnienie mu sytuacji będzie najlepszą opcją.
    Podejrzewała, że jakoś ustosunkuje się do jej słów, ale nie spodziewała się, że będzie to miało taki wydźwięk. Nie oczekiwała, że jej przytaknie i powie, że nic się nie stało, ale też nie spodziewała się takich słów. Przez chwilę jedynie kręciła krewetkę między palcami, aż w końcu zjadła ją. W międzyczasie udało jej się wymyślić odpowiedź.
    - Jesteś niesprawiedliwy – stwierdziła, nabijając na widelec kawałek sałaty oraz pomidora. Wsadziła to do ust i szybko przełknęła. – Naprawdę niesprawiedliwy, a twój komentarz w stosunku do mnie jest nie na miejscu – dodała. Wyprostowała nogi i skrzyżowała je w kostkach. – To, czy się boję, czy nie boję wsiąść z tobą czy z innymi do samochodu nie ma nic do rzeczy. Wystarczy, że ufam Sinclairowi, a on nie przysłałby byle kogo. Ponadto, jakbyś nie zauważył, siedzę z tobą w samochodzie, dlatego twój komentarz tym bardziej jest bezsensu, Michaelu – powiedziała.
    Naprawdę nie rozumiała, dlaczego to akurat na nią tak naskoczył. Ona w rozmowie z Camille była jedynie biernym słuchaczem. Co prawda nie stanęła w obronie mężczyzny, ale też go nie obrażała. Po prostu była neutralna, nie chcąc stawać po żadnej ze stron. Nie ukrywała, jednak że rozmowa z koleżanką nieco otworzyła jej oczy, ale na zupełnie inne rzeczy. Naiwność w pewnym wieku może i była urocza, ale Octavia powinna już nauczyć się, że nie warto ufać ludziom aż tak bardzo. Wzięła swoje latte oraz donuty od zupełnie obcego człowieka, przejmując się jedynie tym, że jechał z włączoną nawigacją, co było dla niej nowością. Wypiła, zjadła, a równie dobrze mógł jej tam czegoś dosypać. W najlepszym wypadku uśpić i gdzieś wywieść, a w najgorszym… Nawet nie chciała o tym myśleć.
    - Chyba się zagalopowałeś – powiedziała dość ostro, patrząc na niego uważnie. Rozumiała, że był zły, że wkurzyła go ta sytuacja, a gadanina Camille go uraziła. Ale to był powód, aby zachowywać się w ten sposób! Wymierzyła w niego widelcem. – Po pierwsze, pracujesz dla mnie – sprostowała, uśmiechając się w najbardziej sztuczny, a zarazem uroczy sposób, w jaki potrafiła. – Po drugie, to że moja koleżanka mówiła takie rzeczy, to nie znaczy, że ja podzielam jej zdanie. Sam zostałeś oceniony z góry, a obecnie robisz to samo względem mnie. A po trzecie, Mickey to jest mysz, a nie imię!

    Księżniczka jest tylko jedna

    OdpowiedzUsuń
  45. [Dziękuje za takie pluszowe powitanie mojej kolejnej postaci na blogu ;) Nie byłam pewna, czy zabieg z opisem pokoju zda egzamin, ale po Twoim komentarzu wiem, ze wyszło lepiej niż przypuszczałam! Dziekuje po stokroć, ale też nie zaglądam tu bez powodu ;> Co Ty na to byśmy wspólnie wynyśliły jakiś wątek dla Mickiego i Sky? Chhba ze czujesz, iż jakas inna postac lepiej będzie dogadywać się z panna LaRue to oczywiście jestem otwarta na propozycje <3]

    Skylar

    OdpowiedzUsuń
  46. [Hej! Widzisz, jakoś mnie te Wasze pomysły na historię ich rodzinki wciągnęły od razu. Nie zastanawiałam się długo, zwłaszcza, kiedy się dowiedziałam kto mi tu będzie szwagrował :) Cieszę się, że odniosłaś takie wrażenie, bo starałam się podkreślić te wszystkie kontrasty między nimi i już się nie mogę doczekać wątków <3 ]

    Jonathan Evans

    OdpowiedzUsuń
  47. [Cześć!
    Dziękuję bardzo za powitanie. <3
    Oj i my chętnie będziemy te frytki kraść. :D piwo kupimy, połowę wypijemy i kupimy następne, a co tam. xD To od czego zaczynamy? Mogliby się już znać, nie? Wyobraziłam sobie jak Luna wychodzi z koncertu, taka odwalona w suknię wieczorową, i wbija do baru, bo się umówiła Mickiem, więc w tej sukni i je burgera, i frytki i pije piwo. xD]

    LUNNJAH BAKKOUSH

    OdpowiedzUsuń
  48. – Ależ owszem, pracujesz dla mnie – powiedziała, uśmiechając się do niego wesoło. – Umowę prawdopodobnie podpisywałeś z adwokatem mojego ojca. Albo nawet bezpośrednio z moim ojcem. Tyle tylko, że to ja wydaję polecenia. Pewnie masz to w umowie. Więc tak, pracujesz dla mnie – znów się do niego uśmiechnęła. Ewentualnie miał tam zapis, że pracował dla jej rodziny, co w praktyce oznaczało również, że pracował dla niej. Chociaż nie tworzyła tych umów, to je czytała, po to, aby wiedzieć, czego może wymagać. Sinclaire był ewenementem. Wykonywał swoje obowiązki i jeszcze więcej, więc jego umową nie kontrolowała, ale wszystkich jego zastępców czy następców już tak. Kiedy ktoś wyjątkowo jej nie podszedł, to wytykała mu kolejne paragrafy. Przerażenie tych osób nieco ją bawiło, ale przynajmniej wiedzieli kto tu rządzi. Nie chciała od razu wyjeżdżać z czymś takim w stosunku do Michaela, ale jeśli nie będzie miała innego wyboru, to na pewno to zrobi.
    Westchnęła cicho, kiedy zaczął mówić. Poniekąd miał rację, ale wszystko przedstawił w takim świetle, że wszystko wydawało się czarno-białe. Pośrodku nie było kompletnie niczego, co jej niekoniecznie pasowało, bo prawda była zupełnie inna.
    – Oczywiście. Używasz gadającej nawigacji, pozostali jej nie używali – powiedziała, patrząc na niego niczym na kosmitę. Nawet do głowy jej nie przyszło, że mógłby nie znać topografii miasta i to, dlatego miał ją włączoną. Też nie wzięła pod uwagę, że była to pewna forma zabezpieczenia, w końcu widziała, gdzie jadą i na bieżąco mogła to kontrolować. – Ej! Obraziłeś mnie już drugi raz, podczas gdy ja nic złego na ciebie nie powiedziałam. I wiesz co? Skoro tak, to proszę bardzo. Masz rację. Nie brałam tego pod uwagę. Nie rozważałam tego. A wiesz, dlaczego? Bo mnie to nie interesuje. Jesteś tylko kierowcą, miałeś dostarczyć mi donuta, kawę, pomijam kwestię, że nie odróżniasz pączków od donutów!, i zawieść mnie tam, gdzie ci powiem. To jak wyglądasz zupełnie nie grało roli. Może jestem podatna na zdanie innych, a ty za to nadinterpretujesz sytuacje. I jesteś przewrażliwiony.
    Octavia raczej nie była kłótliwą osobą, ale w tej sytuacji nie umiała inaczej. Zirytował ją swoimi oskarżeniami, więc w jakiś sposób musiała się przed tym obronić. Trochę ją poniosło, ale wpływ na to miało również to, że była zwyczajnie głodna. Przez chwilę nieco agresywnie wpatrywała się w oczy mężczyzny, aż w końcu stwierdziła, że gdzieś ma kulturę i zasady dobrego wychowania. Palcami wyciągnęła jedną z krewetek, a na widelec nabiła pomidora i trochę sałaty.
    – A nowy garnitur dostaniesz. Może wtedy wzrośnie twoje poczucie własnej wartości – powiedziała, kiedy przegryzła kolejną porcję. Wygodniej rozsiadła się w fotelu. Skoro już tutaj przyszła, to nie miała zamiaru przesiadać się na tył. Tym bardziej, że Cezar, jako naprawdę grzeczny piesek, nie broił i grzecznie odpoczywał na fotelu. Od najmniejszego szczeniaka wszędzie z nią jeździł, więc był przyzwyczajony i do krótkich i do tych dłuższych podróży. Ba!, przyzwyczaił się nawet do latania, choć przy starcie i lądowaniu musiała go przytulać. Przynajmniej dobrze znosił środkową i najważniejszą część podróży.
    – Przeprosiny przyjęte – powiedziała, grzebiąc widelcem w talerzu i szukając kolejnej krewetki. Chwyciła ją w palce, a następnie ugryzła kawałek. Na wzmiankę o imieniu nic już nie powiedziała. Dalej ją to bawiło, ale skoro nie chciał pełnej formy, to niech już mu będzie.
    – Nie musisz się martwić, Myszko.

    Księżniczka

    OdpowiedzUsuń
  49. Claudia miała dużo szczęścia. Spotkała na swojej drodze osoby, które wyciągnęły do niej pomocną dłoń i pokierowały tak by dobrze skończyła. Choć w dużej mierze to wszystko co miała i osiągnęła było wynikiem jej samozaparcia i ciężkiej pracy. Starała się walczyć z ranami z przeszłości, skupiała się na nauce co zaaowocowało stypendium, dzieki któremu mogła kontynuować naukę i zdobyć zawód. Uczęszczała na wiele terapi, które pomogły jej uporac się z trauma, lękami i wieloma ranami, które były wyryte na jej sercu.
    Teraz mogła śmiało powiedzieć, że jej życie było idealne, wymarzone, takie jak zawsze chciała. Jednak nie ze wszystkimi demonami przeszłości się uporała. Przed mężem ukrywała to wszystko, a kłamanie w żywe oczy temu mężczyźnie, który miał do niej tyle cierpliwości i serca, napełniało ją dręczącymi wyrzutami sumienia. Wcześniej, nim poznała się z Jonathanem nie sądziła, że kiedykolwiek będzie w stanie ułożyć sobie życie z drugą osobą, z mężczyzną. I dokoskonale pamiętała poczatki ich znajomości, gdy bała się dotyku, brzydziła się własnym ciałem. Czasem wciąż to do niej powracało, ale teraz potrafiła to stłamsić w zarodku, nim zupełnie ją pochłonęło.
    Westchnęła cicho. Sama w to nie wierzyła, zresztą całe ich dzieciństwo było niczym wyśniony koszmar.
    Gdy zapytał o tą jedną rzecz, odwróciła spojrzenie.
    — Chciałam, na samym początku. — Zaczęła cicho. Wciąż czuła się okropnie z tym, że od tak się odcięła. Jednak dopiero kiedy zobaczyła Mickeya w progu swojego domu, poczuła jak bardzo źle zrobiła. — Teraz wiem, że nic tego nie usprawiedliwia, ale gdy trafiłam do domu dziecka, z jednej strony pierwszy raz poczułam się bezpieczna, ale z drugiej... — Pokręciła głową, tamten czas był dla niej ciężki, ale wiedziała, że nie tylko dla niej. — Miałam dużo zaburzeń. Głęboką depresję, ataki paniki, zaburzenia odrzywiania, czasami chciałam... z tym... ze sobą skończyć. Mimo, iż nienawidziałam ojca i matki jak nikt inny, to w tedy najbardziej nie mogłam znieść samej siebie, czułam się brudna, gorsza. — Przymknęła na chwilę powieki i uspokoiła oddech czując, że w gardle zbiera jej się duża gula. Nie było jej łatwo o tym mówić. — Byłam na silnych lekach i w trakcie terapii. Nie byłam w tedy w stanie być obecna w czyimkolwiek życiu, zresztą terapeuta twierdził, że lepiej mnie od tego odciąć. Później wszystko zaczęło się pomału układać, zaczęłam z tym wszystkim wygrywać i po prostu bałam się wrócić do czegokolwiek co było związane z tamtym życiem, łącznie z wami. — W końcu spojrzała na brata. Nie potrafiła dokładnie mu tego wyjaśnić, ale w tamtym okresie była w kompletnej rozsypce. — Później zaczęły dręczyć mnie wyrzuty sumienia, że to przeze mnie poniekąd trafiłeś do więzienia. Nie potrafiłam ci spojrzeć w oczy. A z czasem unikanie weszło mi w nawyk. — Wyjaśniła upijając odrobinę drinka. — Potem poznałam Jonathana, nie powiedziałam mu prawdy, więc już nie mogłam was szukać. — Przyznała. — Przepraszam, wiem że nawaliłam. — Dodała.

    Siostra <3
    [Dziękuję ^^]

    OdpowiedzUsuń
  50. [Możemy uznać, że znają się już "dość" długo. :D Luna jest w Nowym Jorku od trzech lat, więc jak najbardziej można coś kombinować!
    I tak, to będzie wejście smoka, Luna w sukni wieczorowej, zamawiająca piwo i podkradająca frytki. Coś pięknego. xD
    Tak, Luna w końcu dostała twarz! Wcześniej nie mogłam znaleźć nic odpowiedniego. :c Dlatego dziękujemy ślicznie. <3]

    Luna

    OdpowiedzUsuń
  51. Uśmiechnęła się do niego i skinęła głową.
    — Teraz jest w porządku. Czasem to do mnie wraca, ale panuję nad tym. — Wyjaśniła. Z depresją było trochę tak jak z alkoholizmem, gdy już raz cię dopadła, zawsze będzie się miało do niej skłonność. Dlatego raz na jakiś czas chodziło do zaufanego psychologa, z którym mogła porozmawiać o wszystkim, omówić to co aktualnie działo się w jej życiu. To pomagało oczyścić umysł ze zbędnych myśli i miała przy okazji kontrolę nad swoim stanem. Jej życie było szczęśliwe i to w dużej mierze dzięki osobom, którymi się teraz otaczała, ale i tak nieprzyjemne myśli mogły wyłonić się z odmętów jej głowy.
    — Wiem, że powinnam. — Przyznała. Wielokrotnie sama się nad tym zastanawiała i czuła się źle okłamując męża i jego rodzinę, ale po czasie który minął najzwyczajniej w świecie bała mu się wyjawić prawdę, choć wiedziała, że to dobry człowiek, który nie powinien jej oceniać za przeszłość. Bardziej obawiała się reakcji na zatajenie prawdy. Poza tym co by sobie o niej pomyślał? — Z łatwością mógłby wszystkiego się dowiedzieć. To świetny prawnik, więc co za tym idzie, ma łatwy dostęp do różnych dokumentów. — Mimo wszystko, Jonathan jej ufał, nie miał powodów by było inaczej i nie sądziła by na własną rękę szukał czegokolwiek, zwłaszcza, że Claudia utrzymywała iż rodzice nie żyją. — Gdy go poznałam, nie sądziłam że cokolwiek z tego będzie. Nie chodziło już nawet o wszystkie różnice między nami, o jego świetną rodzinę, ale nie sądziłam, że dam radę być z facetem. Nie chciałam obcej osobie opowiadać tego wszystkiego, więc skłamałam. Nie miał ze mną łatwo na początku. Gdy unikałam jakiegokolwiek kontaktu. Później wszystko zaczęło się samo układać, a ja dalej nie potrafiłam o tym mówić. — Wyjaśniła. — Nie szkodzi, sama wiem, że to nie fair i zachowuje się jak idiotka. — Uśmiechnęła się popijając drinka. Nie chciała litości, ani jego ani rodziny, którą zyskała. Wystarczy, że na początku nie do końca jej ufano, zarówno zaręczyny jak i ślub były sporym zaskoczeniem, w końcu byli ze sobą krótko. Niektórzy posądzali ją jako młodą dziewczynę, że chce oskubać z pieniędzy starszego od siebie gościa. Dopiero z czasem się do niej przekonali dzięki czemu zyskała wspaniałą rodzinę, taką o jakiej zawsze marzyła.
    — Ale dosyć o mnie, lepiej opowiedz co u ciebie? Masz kogoś? — Zapytała siadając po turecku na kanapie i nieco odwracając się w jego stronę.

    Siostrzyczka

    OdpowiedzUsuń
  52. Życie Jonathana było poukładane. Jak przystało na faceta w jego wieku miał dobrą, stałą pracę, która zapewniała jego rodzinie finansową stabilizację, własny dom, z daleka od miejskiego zgiełku, piękną, kochającą żonę i psa. Mieli swoje kłopoty i bolączki, ale byli zgranym małżeństwem. Niektórzy uznaliby jego życie za nudne, bo nie imprezuje na mieście, nie przegrywa majątku w kasynach, nie zdradza żony, na prawo i lewo, nie ma za sobą rozwodu, albo dwóch. Emocji dostarcza mu praca, w domu potrzebuje spokoju, tak jak jego żona, i oboje doskonale się w tej roli spełniają.
    Kiedy cztery lata temu, oświadczył się tak młodej dziewczynie, po zaledwie kilku miesiącach znajomosci, cześć jego znajomych kręciła z politowaniem głową, co rusz podsuwając mu pomysł spisania porządnej intercyzy i zabezpieczenia się na wypadek gdyby ich charaktery okazały się niezgodne a ona chciała odejść z połową jego majątku. Nawet jego bliscy byli do tego nastawieni trochę sceptycznie. W końcu Jonathan przez wiele lat nie zdobył się na taki gest wobec żadnej innej kobiety. Jonathan jednak nigdy wcześniej nie czuł potrzeby na sformalizowanie któregoś ze swoich związków. Poza tym mimo iż spotykał się z kobietami, zakochiwał się i pozostawał w różnych związkach, nigdy nie czuł tak silnego uczucia, jak to do Claudii.
    Ufał jej i nigdy nie kwestionował jej prawdomówności. Musiał swoje odczekać, zanim zaczęła się przed nim otwierać. Nie naciskał, nie szukał informacji na własną rękę, nie sprawdzał jej w swoich źródłach. Był cierpliwy i pozwolił aby ich związek rozwijał się w swoim tempie. Tak zrobiłby każdy normalny człowiek. Nie spodziewał się tego, że Claudia cokolwiek przed nim zataiła, że go okłamała i nigdy nie znalazła okazji do wyprostowania prawdy. A może nie miała takiej potrzeby. Wiedziała przecież, że może mu zaufać, że nic nie zmieni jego uczuć względem niej. I chociaż ostatnio docierało do niego coraz więcej dziwnych sygnałów, zawsze potrafił je sobie logicznie wytłumaczyć. Kwestionował wszystko w sądzie, a nie w małżeństwie. Po udanym weekendzie w Miami, jego czujność znów została uśpiona, a małżeńska sielanka powróciła w pełnej krasie.
    Ten dzień miał spędzić w podróży służbowej do Albany, a wrócić dopiero nazajutrz. Spotkanie zostało jednak w ostatniej chwili odwołane a on zajął się bieżącymi sprawami a potem wcześniej zerwał się do domu. Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, miał zamiar wyjść na spacer z psem. Nikogo się nie spodziewał, nie sadził też, by Claudia zgubiła klucze. Z resztą, niespełna dwadzieścia minut temu dała mu znać, że wróci dziś później, bo coś pilnego wypadło jej w pracy. Mężczyzny za progiem nie kojarzył, ale, co nie uszło jego uwadze, kojarzył go najwyraźniej Steve, który od razu spuścił z tonu i zaczął się do przybysza przymilać.
    -Mogę w czymś pomoc? - Zapytał zastanawiając się, co tu u licha jest grane.

    Szwagier

    OdpowiedzUsuń
  53. Jason nie chciał narażać przyjaźni z Mickey’m i sypać mu żartami o sławnej myszce o tym samym imieniu. Okej, raz po raz na pewno czymś podobnym rzuci, ale nie chciał przesadzać. Zresztą, na tym świecie było tyle różnych sytuacji, zdarzeń, spraw, z których można było pożartować, że na pewno panowie będą mieli z czego śmieszkować.
    Shaw spojrzał na przyjaciela, powoli przeżuwając jedzonko.
    – Ale o co ci chodzi? Ja tam akurat lubię imię Michael. Jest takie… no, spoko. Ale rozumiem – pokiwał głową i wziął kolejnego kęsa burgera. – Ja nie przepadam, jak ktoś obcy mówi do mnie „Jay”. Ledwo poznasz człowieka i już z takim tekstem, więc można powiedzieć, że wiem, co czujesz – pokręcił głową, a potem wziął kolejnego łyka piwa. Coś szybko mu to szło, ale naprawdę był spragniony. No i dawno z Mickey’m nie pili.
    Jason zaśmiał się pod nosem na komentarz przyjaciela o tym, że pieniądze za nim nie przepadają i szybko od niego uciekają. Niektórzy tak niestety mieli. Jason nie, ale kiedy jeszcze był ze swoją byłą narzeczoną, to lubił sprawiać jej prezenty. Wydawał na nią pieniądze, razem gdzieś jeździli albo kupował jej biżuterię. Sam nie wiedział, ale po prostu lubił sprawiać jej radość. A teraz? Po dwóch latach intensywnej pracy i dzięki oszczędnościom mógł pozwolić sobie na ładne mieszkanie z wyjściem na dach. Dodatkowy hajs za przelot prywatnym samolotem też się przyda.
    – Wiem, że tego nie lubisz, ale gdybyś potrzebował trochę grosza, to zawsze możesz się do mnie zgłosić. I nie wkurzaj się na mnie za tę propozycję. Zawsze możesz ją olać, nie?
    Później Shaw znów się roześmiał. Na szczęście był między jednym kęsem a drugim. Spojrzał na Mickey’ego z uśmiechem.
    – Jeszcze nie, ale to zrobię… w ten czy inny sposób – dodał, śmiejąc się jeszcze pod nosem. Cieszył się z tej podróży. Nigdy wcześniej nie był w Aspen. Nie miał okazji, a teraz mógł tam polecieć prywatnym samolotem. Co prawda będzie pracownikiem, ale będzie mógł tam spędzić cały tydzień.
    Później Jay zerknął na Mickey’ego poważnie, słuchając o „myszce” i „kochaniu”.
    – Nie, nie, absolutnie nic się nie stało, skarbie, po prostu to ty jesteś myszką, ja jestem kotem… dobrze? Tylko wiesz, tak przy ludziach… - pochylił się trochę nad kumplem. – Nie chcę, żebyś mnie przy nich podniecał – a co, skoro najwyraźniej mógł sobie pozwolić na takie żarciki, to dlaczego miałby się ograniczać, hm? Mickey najwidoczniej nie miał nic przeciwko.
    W końcu Jay dokończył burgera i odstawił talerz na bok. Dopił też piwo i zaraz poprosił o kolejne dwa dla nich obu.
    – A byłem kiedyś. Dawno temu, wiesz, i potrzebuję tej pocztówki, o której wspominałeś. A może… - złapał w dwa palce kawałek jego bluzy i tylko lekko ją pociągnął, zaraz też puszczając – chcesz mnie tam zabrać?
    Chciał być poważny, serio, żeby nie dawać po sobie od razu znać, jak się świetnie bawi. I dawał radę, serio! Nawet przez dłuższy czas niż mógłby się spodziewać.

    Jason

    OdpowiedzUsuń
  54. Octavia poczuła się, jak prawdziwa zwyciężczyni, kiedy w końcu przyznał jej rację. Nie wiedziała, czy zrobił to z litości czy rzeczywiście tak uznał, ale to nie było w tym momencie ważne. Wygrała. I tylko tyle się liczyło. Triumfalny uśmieszek pojawił się na jej ustach i chociaż nie chciała dać po sobie tego poznać, to i tak było widać, że zwyczajnie cieszy się z takiego obrotu spraw.
    Szczęśliwie zajadała się swoją sałatką, a raczej starała się wybrać z niej tylko krewetki, które były naprawdę świetne. Przyrządzone dokładnie w ten sposób, w jaki lubiła najbardziej. Wiedziała, że mimo wszystko na tej akurat restauracji się nie zawiedzie i miała rację! Nie zawiodła się, a wprost przeciwnie. Była jak zwykle bardzo zadowolona. Nawet pomimo tego niecodziennego incydentu, o którym wolałaby na tę chwilę zapomnieć i do niego nie wracać. Było, minęło. Czasu nie cofnie. A nawet gdyby to potrafiła, to pewnie i tak kelnerzy i cała obsługa potraktowałaby Myszkę w ten sam sposób.
    Nie odzyskała się. Siedziała grzecznie, uznając, że temat został już wyczerpany. W myślach natomiast już obmyślała, co zrobić, aby nieco poprawić jego wizerunek. Na zakupy muszą wybrać się koniecznie i to nie podlegało żadnym dyskusjom. Tu nie chodziło tylko o to, że nie chcieli wpuścić go do restauracji, czy tego, że wyglądał zwyczajnie niekorzystnie. Jeśli plotki dojdą do mediów, to paparazzi nie pozostawią na nim suchej nitki. A przy okazji na niej i jej rodzinie również. Kto to widział, mieć tyle pieniędzy, a ich szofer chodził niczym zwykły obdartus.
    Sięgała właśnie po telefon, trzymając pudełko z jedzeniem na kolanie, chcąc sprawdzić swój kalendarz. I wtedy to się stało. Pewnie gdyby nie pas, to uderzyłaby w deskę rozdzielczą. Cezar nie miał tyle szczęścia, co ona, bo poleciał do przodu. Na szczęście odbił się od fotela i spadł na wycieraczkę i nic mu się nie stało. Octavii też teoretycznie nic się nie stało. Praktycznie straciła swoją cholerną sałatkę, brudząc przy tym siebie, Myszkę i samochód. Wzięła kilka głębszych oddechów, specjalnie nie odpowiadając Mickiey. Wiedziała, że to nie była jego wina. Śledziła mniej-więcej trasę, więc dobrze wiedziała, że w tym miejscu nie można było przechodzić. To tylko dodatkowo podkręcało jej wściekłość.
    Miała nadzieję, że Myszka szybko to załatwi. Coś powie, opieprzy pieszego i na tym się skończy. W międzyczasie nieco wytarła spodnie oraz kurtkę chusteczką, aby choć trochę być czystszą. Z sałatki już nic nie dało się uratować, za co miała ochotę zamordować niesfornego pieszego, który najwyraźniej wdał się w kłótnię z Myszką.
    W końcu jej irytacja i złość osiągnęły taki poziom, że – kiedy już upewniła się, że nic nie jedzie i nic nie wyrwie jej przypadkiem drzwi – wysiadła z samochodu. Od razu podeszła do kłócących się mężczyzn.
    – Jeśli panu życie niemiłe, to rzucaj się pan pod inny samochód – warknęła w jego stronę. Mężczyzna najwyraźniej nie spodziewał się, że do kłótni dołączy ktoś jeszcze, bo na chwilę zamilkł.
    – Nie wtrącaj się, dziewczyno – rzucił, na co Octavia zacisnęła dłonie w pięści. Przez chwilę jedynie wpatrywała się w mężczyznę, aż w końcu zrobiła krok w jego stronę. – Prawie mnie potrącił. Powinno się mu zabrać prawko! Albo wysłać na badania wzorku, bo ma z tym problem!
    – Zamknij się pan w końcu – powiedziała, wtrącając się mężczyźnie w słowo. Kolejny raz spojrzał na nią zaskoczony. Złapała Mickey za dłoń i lekko pociągnęła w swoją stronę. – Ty do samochodu, a pan spadaj mi z oczu. Zanim naprawdę dam panu powód do takiej awantury – uśmiechnęła się słodko, trzepotając rzęsami.

    Głodna i zła księżniczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od: DonutoweLove
      Do: justguy24
      Temat: Wyjątkowość

      Liczy się. Nie muszę znać Twojego imienia, aby Cię znać. Wierzę, że to wszystko co do tej pory mi napisałeś jest prawdą. I na tej podstawie tak sądzę. Nie muszę się z Tobą spotykać, aby to wiedzieć. Ufam Ci. Tak po prostu. Może to błędne, może kiedyś tego pożałuję… Nie wiem. Nie zwracam na razie na to uwagi. Jeśli przytrzymujesz nieznajomą i chcesz ją obedrzeć ze skóry, to też jesteś wyjątkowy, wiesz? Mordercy zazwyczaj nie chwalą się swoimi zdobyczami i metodami zbrodni! Również kiepski żart. Podłapuje je najwyraźniej od Ciebie :D
      To jest naprawdę bardzo trudna sprawa. Czasami mam wrażenie, że tylko ja znałam go od tej „złej” strony. Chociaż… Czasami łapię się na myśli, że to wszystko jest wytworem mojej wyobraźni i wcale on nic złego nie robił. Wiesz, taka próba pogodzenia się ze stratą. Jeśli uznam, że był zły i najgorszy na świecie, że robił okropne rzeczy, to nie będę za nim tęskniła… Głupie, nie? Nie umiem tego opisać. A nikomu też nie mogę o tym powiedzieć, bo zaraz słyszę, że zwariowałam. Idealny synek nie mógł być potworem. Może rzeczywiście nim nie był? Ale wtedy… Jak ja w tym wypadam? Robię z niego potwora w swojej głowie, a o zmarłych się źle nie mówi. Sama już nie wiem. Mam nadzieję, że nie przestraszysz się teraz tego, co Ci powiedziałam. Sama nie do końca to rozumiem, chociaż bardzo się staram.
      I przepraszam, że się tak długo nie odzywałam. Miałam małe urwanie głowy z nowym pracownikiem. A, jak Tobie minął ten czas?

      Usuń
  55. Promienie leniwego, jesiennego słońca były już tylko wspomnieniem. Za oknem panowała szaruga, która nijak nie zachęcała do tego, by opuścić przyjemnie ciepłe łóżko.  Większość z uporem maniaka co rano wciskała kolejna drzemkę, by odwlec to co nieuniknione - wyjście na zewnątrz. Tylko jakoś Skylar była pełna energii i nie marnowała ani minuty kolejnego dnia, choć ten wcale nie napawał optymizmem. Nie było to nic nadzwyczajnego, ponieważ panna LaRue wstawała niemal skoro świt. Wolała czas spożytkować na przykład na krótki spacer, czy dłuższą kąpiel, gdy reszta domowników jeszcze hulała po bezkresach królestwa Morfeusza. Dzisiaj postawiła na pierwszą z opcji zarzucając na siebie jesienny, ciemnobrązowy płaszcz, a na głowę nasadzając czarny kapelusz z dość pokaźnym rondem. Odkąd upolowała go w jednym z second-handów praktycznie bez niego nie wychodziła. Poza tym, że wyglądał szykownie, to miał też swoją praktyczna stronę, a było nią przytrzymywanie rozpuszczonych włosów, gdy wiatr tylko czyhał, by je samemu stylizować. W ręce dzierżyła również okrutnie żółty parasol, który chronił ją od natrętnych kropli. 
    Ulice Nowego Jorku nigdy nie zasypiały, lecz Skylar mogłaby przysiąc, że podczas jej rutynowych wypadów do piekarni i kawiarni, była jedyną osobą, która rozpoczynała dzień tak wcześnie, nawet gdy miała wolne w pracy. Dzisiaj nie bawiła się w dobrą wróżkę i nie zaniosła ciepłych bułeczek współlokatorom, ponieważ była umówiona z ojcem.  Chciała z nim wyjaśnić ten dodatkowy przelew na dość znaczną sumę pieniędzy, który kilka dni temu pojawił się na jej koncie. Obiecała ignorować rutynowe wpłaty, które jak twierdził pan LaRue były na jej utrzymanie, jednak to było coś nadprogramowego. Miała pracę, a gdy brakowało jej na opłaty zawsze znajdowała jakieś dodatkowe zajęcia, by nie musieć korzystać z pieniędzy które podesłał co miesiąc. Nie miała pewności, że kiedyś nie zostanie zmuszona, by z nich skorzystać, jednak teraz postanowiła tego nie robić.
    Weszła do banku punktualnie i już miała skierować się do windy dla pracowników, by dostać się do gabinetu ojca, ale parasol wyślizgnął jej się z rąk i musiała się zatrzymać, by go podnieść. Gdy to zrobiła ktoś na nią wpadł. Nie miała nikomu niczego za złe, lecz uśmiechem doceniła fakt, że nieznajomy wykazał się taką kultura, by za potrącenie przeprosić.
    — Nic się nie stało —zdążyła odpowiedzieć nim wokół zapanował chaos, a ona zamiast ruszyć na górę padła na ziemię. Początkowo myślała, że to jakieś ćwiczenia dla pracowników banku, lecz szybko ten pomysł wyparował - wystarczyło spojrzeć na pobladłych pracowników ochrony. Na tyle na ile pozwalała sie pozycja rozglądała sie to w prawo, to w lewo, aż w końcu głosno westchnęła.
    — Też sobie dzień wybrali na napad —mruknęła, jakby kompletnie nie wzruszona tym, że lada moment mogło wydarzyć się coś naprawdę złego. Wątpiła, by złodzieje mieli na celu zranienie kogokolwiek, w końcu przyjechali tu w jednym celu - zdobyć pieniądze. Jeśli wszyscy będą z nimi współpracować powinno pójść gładko. Tak przynajmniej ja uczono podczas wszelkich inscenizacji podobnych sytuacji. Cóż jako córka jednego CFO musiała brać w nich udział od najmłodszych lat, tak na wszelki wypadek. 

    Skylar

    OdpowiedzUsuń
  56. — W razie, czego razem się jakoś z tego wykręcimy — zaśmiała się melodyjnie, chociaż tak naprawdę gdzieś w tonie dźwięku dało się usłyszeć pewną nutkę smutku. Jakby gdzieś w głębi brała taki scenariusz pod uwagę. Starała się jednak nie przyjmować tego do wiadomości, a wręcz przeciwnie. Odpychała to od siebie, wiedząc dobrze, że nie może sobie pozwolić na coś takiego. Byłoby to za duże upokorzenie dla jej rodziny, jak i rodziny Rochestera, a przecież firmy miały się połączyć. Nie mogła działać na szkodę interesom i dobrze o tym wiedziała. A jednak… Chyba naprawdę tego pragnęła. Szybko jednak musiała odepchnąć od siebie te myśli, aby przypadkiem Mike niczego nie zauważył. Zresztą, naprawdę ostatnie, czego chciała w tym momencie to zasmucanie się swoim związkiem. Nie po to wyszła w towarzystwie Mickeya, aby nie korzystać z doborowego towarzystwa, jakim był mężczyzna.
    — Cieszę się, że doceniasz moje starania — wyszczerzyła się. Owszem, mimo wszystko zależało jej na tym, aby ślub i cała uroczystość była po prostu ładna. To w końcu miał być najważniejszy dzień w jej życiu, nie mogła pozwolić na to, aby był byle jaki, pozbawiony odpowiedniego tonu, chociaż zdecydowanie angażowałaby się w to dużo bardziej, gdyby naprawdę pragnęła tego wydarzenia, gdyby miała pewność co do uczuć pomiędzy nią i Jaime’em, a niestety… Nie miała tej pewności i wcale nie pragnęła tego ślubu tak bardzo, jak w dzień, w którym Rochester jej się oświadczył. Wtedy naprawdę wierzyła, że będą razem szczęśliwi. — Schowam, schowam. Tylko nie myśl, że jak go zapomnisz to się wywiniesz. Liczę na twoją obecność — wyszczerzyła się szeroko i odebrała kopertę i schowała ją do swojej torebki.
    — Jak trafisz na jakąś naprawdę gorącą laskę, to się nie obrażę — zaśmiała się, chociaż zdecydowanie wolałaby bawić się z Mickeyem niżeli siedzieć samotnie przy barze. Wówczas odczułaby swoją samotność jeszcze bardziej dobitnie niż dotychczas, a już i tak odczuwała ją naprawdę mocno. Zmrużyła delikatnie powieki i pokiwała lekko głową, wsłuchując się uważnie w słowa mężczyzny. — Kobiety takie bywają. Może nie dałeś jej wystarczająco jasno do zrozumienia, że to miało być na jedną noc? No wiesz… Może pojawiły się jakieś niejasne sygnały? Czasami niektóre z nas wyobrażają sobie za dużo, wystarczy jedno nie takie słowo i już liczymy na szczęśliwe zakończenie i obrączkę na palcu — powiedziała z delikatnym śmiechem — albo po prostu liczyła na wspólne śniadanie? Wyjście bez słowa nie jest chyba najlepsze… Nie wiem, bo nigdy sama nie bawiłam się w takie jednonocne przygody, ale może warto było powiedzieć chociaż… Nie wiem było fajnie, na razie — pokręciła jednak szybko, przecząco głową, wyobrażając sobie taką sytuację — chociaż może wyjście bez słowa to lepsze rozwiązanie — powiedziała, przygryzając wargę — cholera, chciałabym kiedyś zasmakować takiej wolności — wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że powiedziała to na głos. Nie, dobrze wiedziała, że nie nadaje się do takich rzeczy, a poza tym pierścionek zaręczynowy na palcu jasno świadczył o tym, że nie takie są jej plany na przyszłość…

    Bianca

    OdpowiedzUsuń
  57. Oczywiście, że pomyliłam konta, niczego innego się po sobie nie spodziewałam.

    W każdym razie, siłą wyobraźni wstaw tu sobie gif. Wiesz jaki. 😈


    OCEY aka best shower buddy

    OdpowiedzUsuń

  58. Nevada nigdy nie należała do tych osób, które zastanawiają się nad każdym swoim słowem czy gestem, co oczywiście często ściągało na jej głowę nieprzewidziane kłopoty. Szczególnie wtedy, gdy przebywała w towarzystwie przedstawicieli innych arystokratycznych rodów czy mediów. Jednym z niewielu plusów takich miejsc jak Black Swan było z pewnością to, że nie musiał obawiać się obecności. W przeciwieństwie rzecz jasna do często naćpanej lub mocno wstawionej klienteli, której to społeczności członka miała teraz tuż koło siebie. Jednak nie chciała niepotrzebnie narażać na szwank zdrowia swego niespodziewanego obrońcy, toteż wykorzystując chwilę, którą trzymający ją blondyn poświęcił na wyraźne zastanawianie się nad jego słowami, odgięła się nieco w tył i z blatu najbliższego stolika zgarnęła to, co akurat znalazło się w jej zasięgu. Tym czym na jej szczęście okazał się średniej wielkości, wciąż do połowy wypełniony piwem kufel, a więc narzędzie wprost idealne, jeśli zamierzało się spacyfikować jakiegoś podchmielonego mężczyznę. Już miała roztrzaskać go na jego głowie, gdy nagle ku swemu zaskoczeniu od strony drzwi prowadzących na zaplecze usłyszała stanowczy głos Maxa, w którym nadal mogła wyłapać niedawny śmiech:
    - Rozumiem, że facet trochę przesadził, ale żeby zaraz robić mu procentowy prysznic ?
    Dałaby sobie niemal rękę uciąć, że jej teoria o tym, że jeszcze chwilę wcześniej zabawiał się z jedną z pracujących tu dam była w stu procentach słuszna. Tym bardziej, że jego wcześniej jedynie niedopięta pod szyją, będąca znakiem rozpoznawczym, koszula była obecnie również mocno zmiętolona. Jeśli miałaby być szczera, to przypominał jej zdecydowanie bardziej urwisa, który świeżo odbył nie do końca legalną schadzkę ze swoją przyjaciółką ze szkoły niż w pełni dorosłego bodyguarda po szkoleniu wojskowym zafundowanym mu przez samą hiszpańską rodzinę królewską.
    - A ten pajac tu do kurwy nędzy skąd ?! - Jej prześladowca wbił nienawistne spojrzenie w Skandynawa, przy okazji nieco luzując swój uścisk, co wystarczyło, by wciąż dzierżącą swą prowizoryczną broń Neva praktycznie się od niego uwolniła. Praktycznie, bo dosłownie w ostatnim momencie pijak zdążył poprawić swój uchwyt.
    - Zapewniam, że wolałbyś nie wiedzieć. - Norweg w kilku długich krokach znalazł się przy nich, chwytając jedną dłonią bezczelnego osobnika za kark, a drugą za wolną rękę zmuszając go tym samym do puszczenia swojej ofiary. - Wyprowadź ją stąd, a ja tymczasem nauczę kultury tego tutaj. - Rzucił jeszcze nieznoszącym sprzeciwu tonem w stronę bruneta.



    Nevada [Przepraszam za opóźnienie, ale obowiązki uczelniane dosłownie mnie zasypały.]

    OdpowiedzUsuń
  59. — Na razie nie ma powodów by grzebać w mojej przeszłości. — Stwierdziła wzruszając ramionami. — A w końcu dzieciaki porzucone przez swych rodziców to nie jest rzadkość, zresztą część nastoletnich lat rzeczywiście spędziłam w sierocińcu, więc to całkiem prawdziwa historia. Po prostu okroiłam ją z pewnych szczegółów. — Wytłumaczyła po czym upiła łyk drinka. I choć czasem chciała się z nim tym podzielić, bała się konsekwencji związanych z ujawnieniem prawdy, z przyznaniem się do kłamstwa. Jonathan miał solidny kręgosłup moralny, ufał jej i ponad wszystko liczyła się dla niego rodzina. To kłamstwo mogło by zaburzyć cały ich spokój.
    — Ostrożna? To chyba kiepsko świadczyłoby o moim małżeństwie. — Stwierdziła z przekorą i nieznacznym uśmiechem. Cóż, najmocniejszej głowy na świecie nie miała, a wlewała w siebie drugiego drinka jak jakiś sok z tych nerwów. — Na początku nie chciałam jeszcze bardziej odstawać jego rodziny, nie są idealni, nikt nie jest, ale nie daleko im do tego. Wystarczy, ze na początku każdy sądził, że taka dziewczyna bez niczego bierze ślub, bo jest łasa na pieniądze przyszłego małżonka. Cóż, szybką decyzją o ślubie mogliśmy ich nieco zaskoczyć. — Dodała po czym rozpuściła związane włosy.
    — Śmiało. Dzisiaj się nam należy. — Odpowiedziała machając dłonią w stronę butelki. Nie sądziła by Jonathan spostrzegł, że zniknęła mu butelka albo dwie. Sam raczej na co dzień nie pijał niczego mocniejszego.
    — Szkoda, za dzieciaka zawsze sobie wyobrażałam, że całej naszej trójce żyje się świetnie, tak jak sobie marzyliśmy. — Przyznała z cichym westchnieniem.
    — Nie mów tak, bo jakby tak się przyjrzeć to większa część z nas ma nudne i nieciekawe życie. U nas głównie praca. — Choć jej to akurat nie przeszkadzało. Lubiła to co robiła, Jonathan również, aczkolwiek ona zdecydowanie za mocno angażowała się w każdą z prowadzonych spraw. Ale tak już miała. Na Sali rozpraw potrafiła być uparta, pewna siebie i bezwzględna wobec oskarżonych, bo współczuła każdym ofiarom i w wielu przypadkach doskonale rozumiała pokrzywdzoną stronę. Dlatego zawsze walczyła ze wszystkich sił by udowodnić, że osoba oskarżona jest winna. Jonathan potrafił wszystko oddzielać grubą kreską i na pewno dzięki temu był spokojniejszym człowiekiem i lepiej sypiał.

    Siostrzyczka

    OdpowiedzUsuń
  60. 2020
    Lily była pełna życia i trochę szalona. Czasami zdarzały jej się dni, kiedy nie miała ochoty wychodzić spod kołdry, lecz sporadycznie, bo należała do ludzi żywiołowych, lubiących byc w ciągłym pędzie. Była głodna wrażeń, przygód, wiedzy, wszystkiego. Była też wrażliwą i dobrą kobietą, a nie wariatką, co skacze na główke w nieznane wody. I zawsze była wierna, lojalna i szczera. Rozumiała, że nie zawsze i nie przy wszystkich opłaca się odsłaniac i zdradzać zaangażowanie, ale nie zważała na t, lubiła być szczera z własnymi uczuciami.
    Ta niedopowiedziana i niesprecyzowana relacja, jaka ją połączyła z Mickeyem była... dziwna. I nie pasowala do tego, co znała do tej pory. Ale najwyraźniej jego i tego, co ich połączyło własnie teraz potzrebowała, bo nie umiała ani się od mężczyzny odwrócić, ani tego zakończyć. Romans na pewno keidyś dobiegnie końca, ale Lily nie umiała sama tego przerwać. On był takim wolnym duchem, jakim ona nigdy się nie stanie i chyba to najbardziej ją pociagało.
    Tego dnia miała wolny calutki dzień. Pokusiła się więc o niespodzianke, jakiej sama pewnie nigdy nie zapomni - przygotowanie do niej i w ogóle gotowość do jej realizacji wymagała od niej wiele odwagi. Ignorując okrutnie niskie temperatury, wsuneła stopy w wysokie szpilki i opuściła mieszkanie z rumieńcami ekscytacji na policzkach. Droge do mieszkania Mickeya pokonała uberem, mocno ściskając płaszcz przy piersi i udach, aby sie nie rozchylił i wysiadła z niemałym trudem, aby tego dopilnować.
    Dotarła pod odpowiednie drzwi i zapukała mocno. Była pewna że jest w środku, bo wcześniej wymienili kilka wiadomości i on też tego dnia nie miał nic do załatwienia.
    - Dzień dobry - przywitała się grzecznie, gdy otworzył i nonszalancko oparła się o framugę ramieniem, opierając jedną dłoń na biodrze, a drugą poluzowała pasek ciasno trzymający płaszcz na jej ciele. Taka wyzwolona Lily to obraz, który widywał tylko w swojej sypialni, zatem ta kusicielska poza i drapieżny błysk w oku mógł go zaintrygować. Ba! Powinien!
    - Dostałam dzisiaj prezent – oznajmiła z uśmiechem, który powinien przygotować go na kłopoty. - Od wielbiciela – dodała, obserwując go bacznie, w poszukiwaniu jakiejkolwiek iskry zazdrości. - Musisz mi pomóc ocenić, czy jest wart zatrzymania – westchnęła, jakby faktycznie to ją tu przywiodło.
    Powolnym pociągnięciem rozwiązała pasek i zaraz sięgnęła poły trencza, aby rozchylić ubranie nieznacznie, tak by nawet mjający ich sąsiad nie mógł nic podejrzanego i niecodziennego zobaczyć. Na dekolcie widniał smukły kryształ bez dodatkowych ozdób, zwieńczony drobną ozdobną przez misterny grawerunek srebrną zawieszką która łączyła się z gładkim i delikatnym łańcuszkiem. Jeśli zdaniem Mickeya była to ozdoba tandetna i zupełnie niewarta jej uwagi, to niestety musiałaby się z nim pokłócić, bo od pierwszego wejrzenia zakochała się w tym prostym, ozdobnym przez szczegóły i unikatowym naszyjniku i uznała że jest tak piękny, że tylko on na nagiej skórze musi zostać oceniony przez kogoś, kto znał ją i potrafił docenić walory tego kruszcu na jej skórze. I właśnie dlatego pod płaszczem miała jedynie koronkowe figi, by nic nie przysłoniło uroku naszyjnika, czekała więc na ocenę mężczyznę, obserwując go ciemniejącymi oczyma.

    Lilka
    wybacz spóźnienie!

    OdpowiedzUsuń
  61. Z początku planowała wszystko pozostawił w tajemnicy i niewiedzy męża, nie było to wcale łatwe zadanie, ale wydawało jej się łatwiejszym rozwiązaniem niż zmierzenie się z prawdą i wciąganie mężczyzny w brudy jej przeszłości. Zdążyła się z nią pogodzić, wszak nie mogła nic zrobić by zmienić swoje dzieciństwo. Było paskudne i pozbawione wszelkich dobrych uczuć, których dziecko potrzebowało. Rodzice zaserwowali jej i braciom piekło. Przepracowała traumę na terapii, ale mówienie o tym wciąż nie było proste i przywoływało najgorsze odczucia. Jonathan był wspaniałym człowiekiem, zawsze mogła liczyć na jego wsparcie, zrozumienie i słowa otuchy, lecz w tym jednym przypadku bała się z nim wszystkim podzielić, dać mu również tą nieidealną poturbowaną Claudię. Mickey nie miał nic przeciwko ukrywaniu ich relacji, tak więc przez dłuższy czas pozostawało to ich sekretem. Jednak każde kłamstwo ma krótkie nogi i gdy Mickey wpadł również na Jonathana i coraz bardziej podejrzewał, że coś jest nie tak, Claudia wyjawiła mu wszystko i odczuła ogromna ulgę, gdy mąż okazał jej więcej zrozumienia niż na to zasługiwała.
    Dziwnie było mieć go w swoim życiu. Od tylu lat była sama, bez własnych bliskich, że przywykła do tego stanu rzeczy, a krewnych pozostawiała w dalekiej przeszłości. Choć to wszystko było dość niepewne i z początku oboje czuli dyskomfort we własnym towarzystwie, z każdym kolejnym spotkaniem było lepiej i łatwiej. Przynajmniej Claudia starała się przed nim, możliwie jak najmocniej, otworzyć. I z czasem zaczęła się cieszyć, że przez przypadek spotkali się, a ich kontakt odnowił się. Miała brata, jak mogłaby na to narzekać. Dostali od losu drugą szansę by poukładać sprawy między sobą. Nie miała zamiaru jej zmarnować.
    Święta nigdy nie były wesołym okresem i nim nie związała się z Jonathanem, po prostu ich nie obchodziła. Ich rodzice nie mieli nigdy zbyt wiele pieniędzy, ale brak prezentów nie bolał najbardziej. Claudii brakowało miłości, troski i normalnych relacji z rodzicielami. Jako dziecko, co roku prosiła Świętego Mikołaja by sprawił, że rodzice nie będą na nią źli i w końcu będą traktować ją jak rodzice innych dzieci ze szkoły. To jednak nigdy nie nadchodziło i z czasem mała Claudia przestała pisać listy do Świętego Mikołaja, nie wierząc, że cokolwiek wskóra. Zwłaszcza, że z czasem jej życie zaczynało stawać się co raz to gorsze. Dopiero, gdy jej związek z Jonathanem się rozwinął i w końcu zaczęła spędzać święta z jego bliskimi, poczuła tą magię świąt, choć z początku było jej niezręcznie i nie potrafiła odnaleźć się w ich licznym, radosnym gronie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego też, gdy Mickey wyszedł z propozycją udania się na świąteczny jarmark, nie odmówiła. Ubrała się ciepło i wygodnie i cieszyła się całą sobą, niczym dziecko na to wspólne wyjście.
      Zamknęła drzwi na klucz, odwróciła się przodem do brata, posłała mu szeroki uśmiech i już miała ruszyć w jego stronę, gdy usłyszała huk i poczuła okropny ból w kilku miejscach. Dostrzegła ciemny samochód, w którym zamykała się szyba i który szybko zaczął się oddalać. Gdy minął pierwszy szok, jej ciało odmówiło jej posłuszeństwa i osunęła się na ziemię. Czuła ostry ból w trzech miejscach. Przytknęła rękę do brzucha, a gdy ją odsunęła cała była w lepkiej krwi. Zakręciło jej się w głowie, miała mroczki przed oczami. Spojrzała na mężczyznę, który dopadł do niej i coś mówił. Nie rozumiała za bardzo co, dudniło jej w uszach, a w głowie szumiało.
      — Mickey — wychrypiała oddychając płytko. Uśmiechnęła się do niego. Spojrzała gdzieś w górę i zamrugała szybciej starając się odgonić irytujące czarne punkty, który tańczyły jej przed oczami. Spojrzała po chwili w dół, krew plamiła jej ubranie przy obojczyku, u dołu podbrzusza i na nodze. Było kiepsko. Zakaszlała, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz. — Mickey — ułożyła dłoń na jego dłoni. — Z-zadzwoń do niego. — Teraz myślała tylko o Jonathanie i niemal jego twarz miała przed oczyma. — W porządku... j-jest dobrze. — Szepnęła walcząc z ogarniającą ją sennością. Chciało jej się tak bardzo spać. Nim jej powieki opadły usłyszała sygnał karetki i dostrzegła błysk niebieskich świateł.
      Praca prokuratora nie wydawała się niebezpieczna na pierwszy rzut oka. Może i wiązała się ze stresem, ale na pewno nie z bezpośrednim ryzykiem. To była niemal praca biurowa. Jednak Claudia prowadziła wiele trudnych i skomplikowanych spraw, czasem stawiała oskarżenia w brutalnych przestępstwach, aktach przemocy, wandalizmie. Wsadziła za kratki wiele osób, przestępców. Nigdy jednak nie sądziła, że to się na niej zemści i odbije w taki sposób. Nigdy nie czuła się zagrożona i nie sądziła, że ktoś dopadnie ją pod jej własnym domem.

      Sis

      Usuń
  62. Jason pokiwał głową ze zrozumieniem na słowa wyjaśnienia Mickey’ego, dlaczego ten nie przepadał za swoim pełnym imieniem. Mógł to zrozumieć, serio. Nienajlepsze kontakty z ludźmi, którzy powinni być jednymi z najważniejszych w życiu człowieka i którzy tak mówili do swojego dziecka. Jason musiał to zapamiętać, aby nie popełnić gafy i nawet w żartach tak się nie odezwać do kumpla. Przecież nie chciał sprawiać mu przykrości, nie chciał, aby Mickey się na niego obraził i nie chciał go skrzywdzić w taki sposób. Nie pytał o to, dlaczego ich kontakty są słabe. Chciałby to wiedzieć, w końcu się przyjaźnili, ale przecież nie będzie go o to wypytywał. Nie tutaj, nie teraz i generalnie w najbliższej przyszłości też nie. Może najlepiej by było, gdyby Mickey sam zadecydował, czy chce mu powiedzieć, a jeśli tak, to kiedy i gdzie. Jay opowiedział mu o swojej byłej narzeczonej, ale… jasne, było to trudne, a sam Jay był wtedy pijany. I to chyba też zupełnie inna sprawa. Ale na ewentualne wyznania Mickey’ego poczeka.
    Shaw spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się, kręcąc zaraz głową ze zrezygnowaniem. Wiedział, że Mickey nie weźmie od niego pieniędzy. Ale i tak musiał to zaproponować, żeby jego przyjaciel wiedział, że może na niego liczyć nie tylko wtedy, kiedy chciał obejrzeć mecz, napić się piwa, zjeść burgery i iść zrobić z siebie mistrzów parkietów, wspomóc się psychicznie, ale też wtedy, kiedy potrzebował hajsu. Jason jednak był w stanie zrozumieć jego podejście. Przecież sam Shaw też nie chciałby pożyczać od niego w razie takiej potrzeby. No i masz, tak źle, tak niedobrze.
    – Wszystko mi jedno, nie wiem, nie zamierzam jej podrywać. Liczy się to, że mi sporo zapłaci. A kasa mi się przyda, żeby zrobić na dachu miejsce do relaksu z prawdziwego zdarzenia – powiedział, choć może nie powinien aż tak „chwalić się” pieniędzmi i tym, co zamierzał z nimi zrobić. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Mickey go uprzedził. Swoimi słowami i poczynaniami, kiedy położył dłoń na jego udzie i bezczelnie przesuną nią wyżej, na koniec zaciskając palce. I Jason poczuł się dziwnie. Nigdy wcześniej żaden facet go tak nie dotykał. Nawet w żartach. Uniósł jednak brew wyżej, a potem spojrzał na Micky’ego. Uśmiechnął się kącikiem ust, kiedy zaskoczenie już minęło. – A potem zaproszę cię na taki relaks, myszko, żebyśmy nie musieli zastanawiać się, dokąd pójść rozwiązać problem, skoro kible są w stanie tragicznym… - zawiesił głos, żeby zaraz dodać: - Ale ja nie chcę czuć się bezpieczny… wiesz, o co chodzi.
    Jason podziękował barmanowi i domówił jeszcze dużą porcję frytek. Później spojrzał na Mickey’ego.
    – Jak już mówiłem, nie chcę się czuć bezpiecznie… weź mnie na Brooklyn – zaśmiał się pod nosem, nie mogąc się już dłużej powstrzymywać.
    Jay powędrował wzrokiem za miejscem wskazanym przez przyjaciela, a potem skinął głową. Mickey mógł już tam pójść z piwami, a Jason dołączył do niego, kiedy tylko odebrał dla nich frytki.
    – Zsuń się – powiedział do Mickey’ego, a potem walnął się na kanapę tuż obok niego. Właściwie ich ciała się dotykały, ale Jason nie zwrócił na to żadnej uwagi. Sięgnął po piwo i wziął kilka łyków. Później odsunął kufel od siebie na niewielką odległość, przyglądając się alkoholowi. Dopiero po chwili znów patrzył na przyjaciela. – Ty zawsze zabierasz mnie na tanie piwo, które mocno kopie. Niby tylko kilka piwek, a już mnie łapie. Ewidentnie chcesz, żebym był łatwiejszy, myszko – uznał całkiem poważnie. – A ja już jestem łatwy. Dla ciebie – uśmiechnął się do niego, a potem szturchnął go lekko ramieniem. Jason przysunął się jeszcze bliżej niego, chociaż nie było już za bardzo jak. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka-kilkanaście centymetrów.

    Bromance, nothing really gay about it
    Not, that there's anything wrong with being gay
    Bromance, shouldn't be ashamed or hide it
    I love you in the most heterosexual way.


    Love, Jaybird

    OdpowiedzUsuń
  63. Claduia po przybyciu do szpitala, od razu trafiła na stół operacyjny. W tej chwili liczył się czas i każda minuta zwłoki działała na niekorzyść młodej kobiety. Traciła dużo krwi przez umiejscowienie ran. Operacja trwała dość długo. Na salę operacyjną wciąż wchodziły i wychodziły kolejne osoby. Przez wzgląd na utratę sporej ilości krwi, musieli przeprowadzać transfuzję. Miała też uszkodzone liczne naczynia, a pozszywanie tego w całość wymagało od lekarzy największego skupienia i powolnego działania. Tak by nie uszkodzić nic więcej i przywrócić kobiecie pełną sprawność.
    Jonathan po odebraniu telefonu, czuł że stało się coś złego. Słyszał do w głosie brata Claudii, choć ten z całych sił starał się opanować własny głos. Wiedział, że mili się spotkać i wyjść wspólnie na miasto. Jonathan był w tym czasie w pracy, ale po telefonie od Michaela, od razu zwolnił się i znalazł zastępstwo by pognać pod wskazany adres. Cholernie martwił go fakt, iż pod wskazanym adresem był szpital. Miał nadzieję, że nie przytrafiło się jej nic poważnego. Jeśli coś by się jej stało... nie przeżyłby tego. Choć oboje skupiali się na pracy i na własnych karierach, dla Jonathana najważniejsza była rodzina, ona. Choć spieszył się, miasto o tej porze było zakorkowane, a on utknął w środku jednego z nich, klnąc pod nosem.
    Po dłuższym czasie, z sali wyszedł jeden z lekarzy. Pielęgniarka wskazała mu ciemnowłosego mężczyznę, który siedział na krzesłach nieopodal sali operacyjnej. Przetarł zmęczoną twarz, kolejne godziny dyżuru dały mu się we znaki, a przypadek blondynki, która miała wiele szczęścia w tym nieszczęściu, był dość ciężki.
    — Pan jest bratem, pacjentki, Claudii Evans? — Zapytał, ale wiedział to nim mężczyzna się odezwał. — Operacja przebiegła pomyślnie, lecz ta doba będzie decydująca. Jeśli stan pozostanie stabilny, pod koniec jutrzejszego dnia powinniśmy ją powoli wybudzać. — Zaczął starając się nie wkładać w tą wypowiedź zbyt wiele mylnego entuzjazmu. Dobrze wiedział, że choć stan kobiety na tą chwilę był stabilny, jeszcze wszystko mogło się wydarzyć. Uniósł lekko brwi, gdy koło nich pojawił się kolejny mężczyzna. Pokiwał głową, gdy przedstawił się jako mąż poszkodowanej. — Miała wiele szczęścia, sprawca musiał wiedzieć gdzie celuje i chcieć wyrządzić jak największe szkody. — Kontynuował mając na myśli, że ktoś strzelał tak by pozbawić ją życia. — Z jej ciała wydobyliśmy trzy kule, jedna przebiła tętnicę udową, dlatego straciła bardzo dużo krwi. Kolejna przeszła tuż nad sercem, ale na szczęście nie uszkodziła niczego ważnego. Ostatnia kula przeszła przez podbrzusze... — Urwał na moment i spojrzał na męża kobiety. — Pana żona była we wczesnych tygodniach ciąży. Niestety, płodu nie mogliśmy uratować. Podejrzewam, że mogli Państwo o tym nie wiedzieć. — Jego głos tutaj złagodniał, bo sam postrzał mógł być ogromnym szokiem dla mężczyzn, a co dopiero taka informacja. Najchętniej nie mówiłby im tego, lecz nie mógł zataić żadnych szczegółów z procesu leczenia. Wiedział jednak by lepiej wstrzymać się z przekazaniem tej widomości pacjentce. Przynajmniej jakiś czas. Posłał im współczujący uśmiech, wytłumaczył na której sali leży blondynka i oddalił się.

    Sis

    OdpowiedzUsuń
  64. Mężczyzna przez chwilę patrzył na Jonathana tak, jakby zobaczył ducha, i nie potrafił wydusić z siebie słowa. Jonathan poczuł się trochę nieswojo i sam zaczął przyglądać się przybyszowi uważniej, z coraz większą nieufnością. Nie miewa tu raczej niespodziewanych, a przede wszystkim nieproszonych gości. Takie odchylenie od normy nigdy nie wróży niczego dobrego, a w ostatnim czasie działo się wokół niego coraz więcej dziwnych rzeczy. Także jego żona zachowywała się dość nietypowo. Często zostawała dłużej w pracy, kiedy odbierała telefon wychodziła do drugiego pokoju i zamykała za sobą drzwi, jakby chciała możliwie jak najbardziej oddalić się od jego uszu. Na początku tej drobnej zmiany nawet nie zauważył, a nawet jeśli, to nie zaniepokoiła go zanadto, nie miał bowiem powodów do tego, by Claudii nie ufać. Przez te wszystkie lata wspólnego życia, zdążyli się już trochę poznać. Prędzej martwił się tym, czy aby nie ma jakichś kłopotów, ale pytana, za każdym razem zbywała go i sprytnie ucinała temat. Jonathan nie naciskał, tylko cierpliwie czekał. Teraz u progu jego domu pojawił się nieznajomy mężczyzna, informując go, że został przysłany przez Claudię właśnie, bo potrzebuje jego pomocy, najpewniej prawnej, choć wydawał się wyraźnie zakłopotany, jeśli nie wręcz zaskoczony tym, że go spotkał. Jakby spodziewał się kogoś zupełnie innego. Jonathan był prawnikiem i takie niuanse nigdy nie uchodziły jego uwadze, ani na sali sądowej, ani w życiu. Można to nazwać małym zboczeniem zawodowem.
    -Tak, zgadza się - przytaknął, gdy nieznajomy spróbował upewnić się z kim rozmawia.
    -Claudia? - Uniósł do góry brew. -Nic mi o tym nie wspominała…- Zauważył, uznając to za mało prawdopodobne. Niecałą godzinę temu rozmawiali ze sobą przez chwilę, powiedziała mu, że wróci późno, ale zapomniała poinformować, że wysłała jakiegoś interesanta do ich domu? Miał swój telefon cały czas pod ręką i nie zauważył żadnego połączenia od nieznajomego numeru. Kolejny dowód na to, że facet kręcił jak tylko mógł.
    -Pewnie zapomniała, jest ostatnio bardzo zapracowana. - Jonathan mimo wszystko postanowił udawać, że przedstawiona historia jest dla niego wiarygodna.
    -Jeśli przysłała cię tu Claudia, to musi być coś ważnego, a ja nie odmawiam pomocy znajomym mojej żony, to byłaby misja samobójcza. - Uśmiechną się nieco, wplatając do wypowiedzi ten żart.
    -Wejdź. - otworzył szerzej drzwi i zaprosił go do środka. Darował sobie już na początku wszelkie uprzejmości, zwracając się do niego na Ty. Dziwnym zbiegiem okoliczności, nazwisko mężczyzny było takie same jak panieńskie nazwisko jego żony. To sprawiło, że jeszcze bardziej zainteresował się tą nietypową sytuacją.
    Poprowadził go do swojego gabinetu, który znajdował się na końcu korytarza. To pomieszczenie różniło się od wystroju całego domu. Jedna ściana była swego rodzaju biblioteką. Półki uginały się pod ciężarem książek i kodeksów. Biurko było założone stosem akt, ale daleko mu było do nieładu.
    -Czego się napijesz? Woda? Coś mocniejszego? - Zaproponował, zatrzymując się przy barku, z którego wyciągnął dwie kryształowe szklanki.

    Szwagier

    OdpowiedzUsuń
  65. [Proszę, niech Mickey nie przestaje imprezować z dwudziestolatkami, niech nie szuka pracy i nie ogarnia długów. Może jeśli nie będzie się przejmował problemami, problemy nie będą się przejmować nim :D A ty się nie przejmuj, że lata lecą, bo naprawdę fajnie wiedzieć, że cały czas cię tu można spotkać :))
    Dziękuję za przemiłe powitanie! Tego pana chętnie bym porwała do jakiegoś wątku, więc gdybyś i ty miała kiedyś ochotę, chwilę czasu i cierpliwości dla blogowej skamieliny, której pisanie pewnie będzie szło jak krew z nosa pod górkę, to daj nam znać :)]

    Trish

    OdpowiedzUsuń
  66. Uśmiechnęła się pogodnie do mężczyzny. Mimo własnej, ogólnej niechęci do całego tego przedsięwzięcia, była zadowolona, że szczegóły takie jak zdobione zaproszenia podobały się ludziom. Pewnie doceniałaby to dużo bardziej, gdyby faktycznie bardziej przeżywała ten dzień. Mimo wszystko, to było po prostu miłe, a ludzie przecież tacy już byli – lubili, gdy ktoś sprawiał im przyjemność. Mickey w ten sposób połaskotał przyjemnie ego panny Hamilton. Nie mogła więc pozostać niewdzięczna, chociaż na ten moment mogła zapłacić mu jedynie szerokim, pełnym sympatii uśmiechem.
    — Przysięgam, że gdyby coś ci wyskoczyło i jednak miałbyś się nie zjawić… To cię znajdę i siłą zaciągnę! Opóźnię całość tylko po to, abyś był w ten dzień gdzieś blisko mnie — powiedziała całkiem szczerze, uważnie przyglądając się mężczyźnie.
    Bianca nie miała wokół siebie wielu bliskich znajomych. Zazwyczaj w trudnych chwilach doświadczała tego uczucia, że chociaż wbrew wszystkiemu wydawało się, że jej znajomości były bardzo rozległe i dobre, to właśnie w tych trudnych i ciężkich chwilach nie było koło niej wielu ludzi. Jeżeli chodziło i imprezy, wyjścia… Możliwość pokazania się w odpowiednim towarzystwie – zawsze był ktoś chętny na spotkanie, ale kiedy sprawa przybierała na ważności… Miała siebie. I czuła, że Mickey również by jej nie zostawił. Dlatego właśnie tak bardzo lubiła spędzać z nim czas. Przy mężczyźnie miała poczucie, że niczego nie musi. Ewentualnie może i to tylko wtedy, kiedy faktycznie tego czegoś chce. Za takich ludzi była wdzięczna w swoim życiu. — Tak czy inaczej bardzo się cieszę, że tam będziesz — dodała jeszcze, chociaż wiedziała, że nie musi. Wydawało jej się oczywistym, że Mickey jest świadom tego ile dla niej znaczy ich znajomość.
    Spojrzała na niego, uważnie wsłuchując się w każde słowo padające z jego ust. Uśmiech przy tym nie schodził z jej twarzy. Zresztą, w jego towarzystwie często się uśmiechała. Nawet wtedy, kiedy temat rozmowy niekoniecznie był dla niej przyjemny. Miał w sobie coś, co przywoływało w innych optymizm.
    — Niebezpieczna przygoda brzmi jak coś naprawdę bardzo ekscytującego — wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu — podpuszczaj mnie dalej… Wypiję dwa drinki i się od ciebie nie odkleję — zaśmiała się, chociaż akurat tego sobie nie wyobrażała. Nie chodziło o to, że Mickey nie był przystojny czy w jej guście. Nie mogła powiedzieć nic złego na temat jego wyglądu, wręcz przeciwnie. Sadler był jednak jak przyjaciel, a Bianca wiedziała, że pewnych relacji zwyczajnie nie powinno się ze sobą mieszać. Dokładnie tak, jak niektórych napojów wysokoprocentowych.
    Kiedy samochód się zatrzymał, Bianca z przyjemnością opuściła wnętrze taksówki i skierowała się z brunetem w stronę pubu, który zaproponował Mickey. Była naprawdę ciekawa miejsca, w którym bywał mężczyzna.
    — Dwa razy nie musisz mi powtarzać. Poważnie, jeszcze mnie całkiem nie znasz z tej imprezowej strony — oznajmiła pogodnie i nie zastanawiając się długo, złapała Mickeya za przedramię i pociągnęła w stronę wejścia. Marząc jedynie o tym, aby znaleźć się już w środku przy barze i skosztować czegoś smakowitego. — Myślisz, że będzie dużo ludzi? — Zagadnęła, kiedy kierowali się do wejścia. Nigdy wcześniej nie była w tym miejscu i nie miała pojęcia, czego w ogóle ma się spodziewać.

    Bian

    OdpowiedzUsuń
  67. Octavia nie była z tych, co obrażają się z byle jakiego powodu. Często kłóciła się ze służbą, jeśli tego wymagała sytuacja. Większość schodziło jej z drogi, ale niejednokrotnie spotykała osoby, które tak uległe nie były i wprost wyrażały swoje niezadowolenie. Zdawała sobie sprawę, że nie jest idealnym pracodawcą. Często wymagała rzeczy, których wymagać nawet nie powinna, ale nie była nauczona tego, aby się tym przejmować. Gdyby Myszka kontynuował, to ona również by to robiła. Możliwe, że pod koniec zostałaby sama z samochodem i kluczykami w dłoni. Na szczęście w porę zamknął usta, a Octavia nie chciała tego dłużej kontynuować. Wszystko, a przynajmniej większość, już i tak padło.
    Tym razem Octavia wróciła na swój tył. Przytuliła Cezara i uśmiechnęła się szeroko do psiaka, z którym chwilę porozmawiała, starając się go uspokoić. Sama była nabuzowana negatywnymi emocjami i najchętniej to sama stuknęłaby tego wariata, co im się pod koła władował. Na szczęście, kiedy dojechali na miejsce, to wszystko co negatywne już ją opuściło. Odetchnęła z niewyobrażalną ulgą z tego powodu, bo nie chciała wypaść na zdjęciach, jakby chciała kogoś zamordować. Mimo tego, że naprawdę miała na to ochotę.
    – Super! – powiedziała radośnie. Otrzepała się z niewidzialnego kurzu i spojrzała na psiaka. Wsadziła go do specjalnej torebki, upewniając się, że w drugiej na pewno ma wszystkie niezbędne rzeczy. – Za jakąś godzinę będziemy z powrotem – oznajmiła, jakby to cokolwiek miało zmienić w jego życiu. – Skombinujesz kawę? Najlepiej orzechową latte machiato z podwójną pianką. I pamiętaj o brązowym cukrze!
    Po tych słowach, nie czekając na odpowiedź, wysiadła z samochodu. Wzięła swoje rzeczy, w tym Cezara w torebce, i trzasnęła drzwiami.
    Sesja zdjęciowa była naprawdę udana. Cezar spisywał się świetnie, a Octavia naprawdę dobrze się bawiła. Uśmiechała się, szczerzyła do zdjęć i pozowała, a psiak jej wtórował. Nic dziwnego, w końcu mieli naprawdę świetną fotografkę, która dobrze wiedziała, co robi. Po sesji miała jeszcze szybki przegląd zdjęć. Oczywiście umieściła też odpowiednie relacje na portalach społecznościowych, aby wszyscy wiedzieli, co się właśnie dzieje. Już po pierwszym przejrzeniu dobrze wiedziała, że zdjęcia będą cudowne. I nie mogła się doczekać oficjalnej premiery.
    Zadowolona i z szerokim uśmiechem wyszła z budynku. Przez chwilę się rozglądała w poszukiwaniu swojego samochodu, a kiedy go dostrzegła, szybko podeszła w jego kierunku. Otworzyła drzwi, wpuszczając najpierw Cezara, który od razu poszedł na swoje miejsce. Rozciągnął się, a potem zwinął w kłębek, najwyraźniej miał zamiar iść spać. Octavię nawet to ucieszyło, po takim wysiłku należał się mu odpoczynek!
    Sama władowała resztę toreb do samochodu na tylne siedzenie, a sama przeszła do przodu. Teoretycznie powinna poczekać, aż Mickey otworzy przed nią drzwi, ale praktycznie nie zawsze korzystała akurat z tego przywileju. Wpływ na to miał między innymi czas. Wolała już sama otworzyć te drzwi niż czekać, aż kierowca wyjdzie, otworzy, zamknie i wróci na swoje miejsce. Czas był na wagę złota!
    Zmierzyła Mickey nieco krytycznym spojrzeniem, w głowie rozważając wszystkie za i przeciw. Spojrzała jeszcze na zegarek. Mieli wystarczająco czasu przed zamknięciem domów towarowych, aby jeszcze do nich zajrzeć. Sama miała sprawdzić, czy już będzie mogła przymierzyć pierwowzór jednej z sukienek. Przy okazji mogłaby coś zrobić z Mickey, a raczej z niego niezbyt wyjściowym garniturem. Może i jemu humor poprawi nowe ubranie?
    Wyszczerzyła się do niego wesoło.
    – Jedziemy do domu towarowego – powiedziała, po czym podała mu dokładny adres. – Masz standardowe wymiary?

    But the story is this
    She'll destroy with her sweet kiss

    OdpowiedzUsuń
  68. Zdawała sobie sprawę, że może nie robi zbyt dobrego pierwszego wrażenia na wszystkich. Nie musiała robić takiego wrażenia na wszystkich. Wystarczyło jej, że robiła dobre wrażenie na tych, na których zależało jej szczególnie mocno. Mickey nie należał do tej grupy osób. I dlatego było jej wszystko jedno, co o niej sądził i jakie miał o niej zdanie. Mógł jej nawet nienawidzić, byleby tylko dobrze wykonywał swoje obowiązki. Póki co, jeśli chodziło tylko o obowiązki, to spisywał się całkiem dobrze. Miała kilka zastrzeżeń, kilka drobnych uwag, ale postanowiła na razie nie mówić o nich na głos. Na razie był na okresie próbnym i była ciekawa, jak się to dalej rozwinie.
    – Twoje, twoje – przytaknęła, uśmiechając się wesoło w jego kierunku. – Swoje znam, to przecież bym cię o nie, nie pytała – wzruszyła ramionami, jakby to było dla niej coś oczywistego. Wyciągnęła się na przednim siedzeniu pasażera i utkwiła wzrok w widoku za oknem. – To rzeczywiście, skonkretyzowałeś. Tyle widziałam na oko. No cóż. Zajmie nam to więcej czasu niż sądziłam, ale to nie szkodzi – zapewniła, uśmiechając się do niego.
    W miejscu, do którego go zabierała, brak konkretnych wymiarów nie był żadnym problemem. Jak tylko wejdą, a ona kiwnie palcem, to od razu zjawią się odpowiednie osoby, które ściągną z niego miarę, a potem będą podsuwały coraz to nowsze i bardziej wymyślne modele garniturów. Octavia już teraz mniej-więcej wiedziała w co powinni celować, ale nie była pewna, czy to na pewno będzie dobry wybór. Musieli wybrać mu coś dostatecznie eleganckiego, aby mógł pokazywać się jako szofer. Nie mógł, jednak wyglądać zbyt elegancko, aby nikt nie pomyślał, że nie jest szoferem. Z całą pewnością nie będzie to łatwy wybór. Na szczęście mieli dość czasu.
    Jeśli chodziło o jego „branżę”, to wygląd odgrywał tutaj dość ważną rolę. Mieli już wystarczający przykład, co się dzieje, jeśli wygląda… tak, jak wygląda obecnie. Musiała, więc coś zrobić z jego wyglądem. A jeśli miał w sobie pierwiastek narcyza, to dobry garnitur i lepszy wygląd, poprawi mu humor. Jej nowe ubranie i poprawa wyglądu zawsze poprawiały humor.
    – Nie masz mojej kawy? – zapytała, patrząc czy w trzymaczkach w samochodzie nie ma nigdzie kubka z kawą. Przez chwilę wpatrywała się w niego, aż w końcu machnęła ręką. – Nieważne – stwierdziła, uśmiechając się. – Wypijemy na miejscu – zapewniła. Chociaż możliwe, że sama skusi się na lampkę szampana albo kieliszek wina. Ale o tym nie powiedziała już na głos, bo nie widziała takiej potrzeby.
    – Jedziemy kupić ci garnitur – oznajmiła w końcu. W sumie, to powinna od tego zacząć, ale jakoś jej to umknęło. Powiedziała to dopiero, kiedy znaleźli się pod domem towarowym. – Wysiadaj, idziesz ze z nami – powiedziała, ponaglając Mickey.
    Sama szybko opuściła samochód. Z tylnego siedzenia wzięła dwie torebki. Jedną mniejszą, w której miała telefon i portmonetkę, a drugą większą, do której wskoczył zadowolony Cezar.
    – Gdybyś znał konkretne wymiary, to byłoby łatwiej, ale nie martw się. Poradzimy sobie – wyszczerzyła się, czekając, aż do niej dołączy.

    Shopping time!

    OdpowiedzUsuń
  69. Stan Caludii był stabilny, choć dojście do pełni zdrowia miało zająć jej trochę czasu. Należała jednak do bardzo zdeterminowanych osób i nie miała zamiaru się nad sobą użalać, płakać nad tym co się stało. Jakkolwiek straszne by to nie było. Poniekąd znała ryzyko z jakim wiąże się to co robiła. Takie sytuacje nie miały miejsca zbyt często. Prędzej kończyło się na groźbach, zdjęciach, szantażu. Nie miała w swoim towarzystwie nikogo, kto musiałby mierzyć się z tak poważnymi konsekwencjami swojego zawodu.
    Wybudziła się już rano. Czuła się potwornie, całe ciało ją bolało, po mimo faktu, iż była pełna różnych leków. Miała mały mętlik w głowie i dłuższą chwilę zajęło jej dojście do tego co się stało. Oczywiście, że czuła się przestraszona, ale bardziej tym, że to stało się pod jej domem, że ktoś mógł skrzywdzić jej brata, jej męża. To ją przerażało. O swoje zdrowie, aż tak się nie martwiła. Znała ból zarówno ten fizyczny jak i psychiczny, znała strach. Przez to nie tak łatwo było ją na prawdę zranić. Potrafiła w tym wszystkim zachować zimną krew.
    Póki Jonathan nie oznajmił jej, że prócz urazów, które otrzymała od kul, prócz bólu, rozerwanych mięśni, osłabienia, stracili coś znacznie więcej, coś o czym nie miała jeszcze pojęcia, coś co mogło na zawsze odmienić ich życie, coś bezcennego. Być może, gdyby nie to, potrafiła by zachować maskę i pozory pełnego opanowania. Jednak tamci ludzie nie tylko podnieśli rękę na jej życie, zabili tą małą istotkę, która kiełkowała w niej. Z tym nie potrafiła się pogodzić. Choć nie planowała zostawać matką w najbliższym czasie, skoro już do tego doszło, czułą ogromną pustkę, mając świadomość, że jednak nic z tego.
    Uchyliła powieki, słysząc że ktoś wchodzi do jej pokoju. Jonathana wysłała do domu, choć ten stawiał opory. Jednak on też musiał odpocząć i zregenerować siły.
    Claudia ściągnęła maskę z tlenem z twarzy i uśmiechnęła się nieco do brata.
    - Dziękuję, są piękne. - Odpowiedziała widząc piękne róże w dłoniach mężczyzny. - Nie najgorzej, ale podejrzewam, że to zasługa tych wszystkich leków. Nigdy nie czułam się tak naćpana jak teraz. - Przyznała starając się zachować pozory zadowolenia. W końcu miała z czego się cieszyć, żyła. Próbowała też zachować pozory zimnej krwi, Jonathan również mocno to przeżył.
    Wzięła oddech przez maskę po czym nieco się podciągnęła. Niby nie powinna się ruszać, ale teraz nie czuła zbyt wiele. Poklepała miejsce koło siebie, a gdy Mickey usiadł koło niej, nie potrafiła dłużej zgrywać twardej.
    - Dobrze, że tobie nic się nie stało. Nie wybaczyła bym sobie, gdyby coś ci zrobili. - Przyznała nieco łamiącym się głosem. Ułożyła głowę na poduszce i zaczerpnęła głębszy oddech, wciąż ciężko było jej swobodnie oddychać. - Nie wiedziałam... - Szepnęła przykładając ręce do podbrzusza. Serce zabiło jej mocniej, a maszyna stojąca koło łóżka, zapikała głośniej. Sięgnęła po dłoń Michaela.
    - Jak tylko mnie stąd wypuszczą, wsadzę ich za kratki, do najgorszego z możliwych miejsc. - Postanowiła. Wiedziała, że nie będzie mogła zająć się osobiście swoją sprawą, ale nie mogła odpuścić. nie po tym czego się dowiedziała. - I stawiasz mi porządnego drinka. - Dodała po czym przyłożyła maskę do twarzy. Wiedziała, że nici ze świąt i świątecznych jarmarków, grzanych win. Miała jednak ochotę porządnie się nawalić.

    Sis

    OdpowiedzUsuń
  70. [Pan zamawiał robioną na miejscu szafę? Czy pan od łóżka?]

    Let the fun begin

    OdpowiedzUsuń
  71. Miała takie szczęście do niecodziennych sytuacji, że chyba poważnie powinna rozważyć wysłanie kuponu na jakąś loterię? Może takim sposobem przyciągnęłaby do siebie coś zgoła bardziej pozytywnego aniżeli uczestniczenie w napadzie na bank. Wiedziała z doświadczenia, że rabusiom pewnie uda się wyjść z pieniędzmi na zewnątrz, ale niestety ich ucieczka zostanie udaremniona szybciej niż przeanalizowali to w swych planach. Nie byli przecież sławnym na cały świat gangiem z serialu w czerwonych kostiumach, a amatorami z pokaźnymi giwerami. Dlaczego w przeciwieństwie do prawie każdego spoczywającego na ziemi nie czuła strachu, a znudzenie i krztynę poirytowania? Nie była żadnym superhero i nie miała ukrytych zdolności do samoobrony. Była zwykła dwudziestokilkuletnia kobieta, która  musiała dorosnąć zbyt szybko, a to zasiało w niej drobinki cynizmu i sytuacyjnej znieczulicy. Na co dzień w ogóle nie pojawiały się one na powierzchni, ponieważ starała się żyć pełnią życia, ale tu i teraz nie potrafiła inaczej zareagować. Marnowali jej czas i popsuli jej dzień, który i tak na stracie należał do tych gorszych, gdyż szła na spotkanie ze swoim ojcem. 
    — Cholera... dzięki — szepnęła cicho i przysunęła się bliżej mężczyzny, który zauważył błoto na podłodze. Nie chciała nawet myśleć ile musiałaby się nagimnastykować, by doprać plamę z tej brei, więc posłała nieznajomemu lekki uśmiech. Odzienie może i nie było specjalnie drogie, ale należało do jedno z jej ulubionych i zdecydowanie nie chciała go stracić ze swej szafy.
    — Oddam portfel, ale zostaw mój telefon — jęknęła nie do końca rozsądnie Skylar, gdy przyszła jej kolej na oddanie tego co najcenniejsze. Mężczyzna z bronią spojrzał na nią jak na wariatkę, ponieważ nikt ani myślał się sprzeciwiać, gdy mierzył do niego z pistoletu, a tu proszę znalazła się jakaś jedna odważna albo głupia.
    — Stul pysk i oddawaj telefon — powiedział dotykając zimną lufa jej policzka, cóż w tym momencie poczuła jak pot formuje się na jej kręgosłupie i że to wcale nie były żarty.
    — Może grzeczniej... — odwarknęła pod nosem i niechętnie wrzuciła swoje urządzenie do worka, w którym znajdowały się pozostałe urządzenia. Położyła głowę z powrotem na swoich rękach i wyglądała na bardzo niezadowoloną.
    — Kurwa zajebiście, ja nie pamiętam żadnego numeru i jak ja je teraz odzyskam, hm?  — mamrotała sobie bardzo cicho pod nosem, ale skoro nieznajomy mężczyzna, który uchronił ja przed plama z błota znajdował sie tak blisko na pewno wszystko słyszał. Inni zakładnicy znajdujący się nieco dalej spoglądali ukradkiem w jej kierunku, jakby co najmniej ktoś tu wprowadził kogoś w kaftanie bezpieczeństwa. No może faktycznie nie było to zbyt rozsądne, by wykłócać się o głupi telefon, gdy miało się przystawiona lufę do twarzy. Tylko, ze dla niej cały ten napada był jak czysta abstrakcja, coś jak przerywnik w ciągu dnia, który tylko uprzykrzał dotarcie do obranego celu.


    Skylar

    OdpowiedzUsuń
  72. Powrót do Nowego Jorku był dość dziwny. Niby chciał pewne rzeczy naprawić, pogadać o nich, może dzięki temu ruszyć na przód. Nie miał tu swojego życia, już nie. Ale może udałoby się je zacząć układać na nowo? Zacząć od początku? Tak właśnie myślał Shay, kiedy szukał jakiegoś ciekawego domu na sprzedaż na obrzeżach miasta. Jego poszukiwania trwały dość długo, dzięki czemu mógł się zastanawiać i zastanawiać, czy na pewno tego chciał. Owszem, chciał. Musiał chociażby spotkać się ze swoim drugim chrześniakiem i z nim porozmawiać. I wkrótce też znalazł ofertę domu, kupił budynek, przeprowadził się i tak w święta dwa lata temu zjawił się kompletnie niezapowiedzianie w apartamencie brata i jego żony. Jaime też tam był.
    Nawet jako tako dogadał się z bratem i nawet dał się przekonać do pracy w rodzinnej firmie. Na swoich własnych warunkach, ale się udało. Cóż, z Henry’m jakoś łatwiej było się dogadać niż z ojcem. W każdym razie, od dwóch lat faktycznie próbował jakoś się ogarnąć. I chociaż miał dobrze płatną pracę i sporo środków na kontach, to i tak lubił sobie pograć w pokera lub inne gry, które można było znaleźć w kasynach. I w barach też, bo okazało się, że ma niezły cel w rzutkach.
    Shay starał się za dużo nie myśleć o tym, co było, a skupić się bardziej na tym, co działo się teraz. I co mogłoby się wydarzyć w najbliższej przyszłości, czyli na przykład co chciałby zjeść na obiad w przyszłą sobotę. Chciał też w końcu odnaleźć kogoś, z kim mógłby zamieszkać w tym domu, ale nie robił sobie wielkich nadziei. Wiele razy dostawał potwierdzenie, że może i w kartach idzie mu bezbłędnie, tak jeśli chodziło o sprawy sercowe… no, było z tym zdecydowanie gorzej.
    Było już po świętach, Shay przeżył kolejne starcie z rodzinką (nie tylko z bratem i bratową, ale chodziło także o dalszą część rodziny) i czuł się wspaniale, móc sobie trochę pokpić, trochę pożartować, pośmiać się pod nosem i posłuchać, co tam u ciotek, wujków i kuzynostwa. Cieszył się też, że mógł być wsparciem dla Jaime’ego.
    Pewnego piątkowego wieczoru Shay uznał, że pora trochę pograć w pokera za pieniądze. Dawno tego nie robił. Nie, żeby miał problemy finansowe, ale w rozbieranego z kumplami grać nie chciał, na zapałki tym bardziej. A oni nie mieli nic przeciwko grze na hajs. Tak więc wieczorem Moretti zjawił się w jednym z brooklyńskich barów, przywitał się z kolegami, zamówił piwo, powiesił kurtkę na oparciu swojego krzesła, na którym zajął w końcu miejsce. W lokalu było dość obskurnie, ale grała niezła muzyka, ludzie byli w porządku i rzadko kiedy dochodziło tutaj do bójek. I piwo mieli dobre, to też było warte uwagi.
    Gra trwała w najlepsze, Shay zgarnął większość pieniędzy, z czego oczywiście otwarcie się cieszył. Cóż, miał fart w hazardzie. Koledzy się przyzwyczaili, ale to też nie tak, że Moretti cały czas wygrywał, ponieważ zdarzały mu się słabsze momenty.
    Po kolejnej wygranej po stronie Shay’a, kiedy ten przesuwał pieniądze w swoją stronę, ktoś wszedł do baru. I nie było w tym nic dziwnego przecież, normalna sprawa, że ktoś wchodzi do takiego lokalu. Ale z jakiegoś powodu Shay uniósł wzrok i na chwilę go zamurowało. Chyba znał tego gościa, ale nie był pewny. Obserwował go chwilę, nie słuchając kumpli. I, tak, to chyba był on. O, cholera.
    – Sukinsyn – powiedział jakby do siebie, ale to zwróciło uwagę jego towarzyszy.
    Moretti podniósł się z miejsca, wyciągając portfel.
    – Ja na dzisiaj wypadam – poinformował kolegów, chowając swoją wygraną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – No co ty, Shay, wracaj! – powiedział jeden z nich, widząc, jak mężczyzna powoli kieruje się w stronę baru. W odpowiedzi zobaczył tylko, jak Moretti pokręcił głową na znak, że nie da się namówić na powrót do gry.
      Shay podszedł do mężczyzny, którego – jak sądził – znał. I kiedy w końcu mógł spojrzeć mu prosto w twarz, rozpoznał go. I nie powiedział nic, nie czekał na nic. Po prostu zacisnął dłoń w pięść i przyłożył mu z całej siły prosto w pysk.
      Ludzie w barze zaraz zwrócili na nich uwagę.
      – Spał z twoją siostrą? – zażartował jeden z jego towarzyszy.
      – Nie – odpowiedział Shay, mierząc Mickey’ego wzrokiem. – Ze mną.

      ex… someone

      Usuń
  73. Jason był zadowolony, że zaprzyjaźnili się z Mickey’m. Dobrze było móc porzucać jakimś słabymi żartami (już nie o Myszce Mickey, okej?), bardziej czarnym humorem, wiedząc, że druga strona cię nie wyśmieje, ba, że zrozumie i będzie się śmiać, chociaż byłby to najsłabszy żart na świecie. I miło było też tak się spotykać na tanie, nieźle kopiące piwo. I naprawdę, Jason na pewno zaprosi Mickey’ego, kiedy tylko remont u niego w mieszkaniu dobiegnie końca i obaj będą mogli się zrelaksować na dachu. Niekoniecznie tylko słuchając muzyki i popijając alkohol. To znaczy, jak tam Mickey chciał, wiadomo…
    Shaw nie miałby nic przeciwko, gdyby mężczyzna mówił do niego „Jay”. W końcu byli ze sobą blisko, może nie jakoś super i niesamowicie nie wiadomo jak, ale jednak. Nie byli dla siebie obcymi, którzy się poznali pięć minut temu. No i też Jason czekałby tyle, ile by musiał na oddanie ewentualnego długu. Liczyło się to, aby Mickey czuł się spokojniejszy, gdyby opłacił to, co miał do opłacania. Ale Jason się nie wtrącał. Byli ze sobą blisko, jasne, ale na pewne tematy nawet oni nie mogli rozmawiać w obawie, że ten drugi poczuje się urażony lub niekomfortowo. Jak to szło? Że o polityce i religii się nie rozmawiało? No, to samo tyczyło się pieniędzy.
    W każdym razie, Jason spojrzał na Mickey’ego, uśmiechając się pod nosem, rozbawiony. Podobała mu się ta wizja, dlaczego nie? Może i samolot będzie mały i z łatwością będzie można wydedukować, kto zniknął z pokładu i gdzie, ale może jego zleceniodawczyni nie będzie się przejmowała takimi sprawami?
    – Ta, jasne – zaśmiał się pod nosem. Nie sądził, że do tego dojdzie, ale z drugiej strony… kto wie? – I dzięki, Mickey, skorzystałbym, ale oddam to wszystko w ręce jakiejś ekipy. Chcę, żeby to ogarnęli jak najszybciej i jak najbardziej sprawnie, abym mógł się tam z powrotem przenieść. Chciałbym, żeby się udało do końca mojego urlopu i śmiem podejrzewać, że jeśli tylko znajdę profesjonalistów, to tak będzie. I wtedy wpadniesz na pizzę i piwo, co ty na to? – uśmiechnął się i stuknął kuflem o jego kufel. – A w międzyczasie wycieczka na Brooklyn w takim razie. Wszystko ustalone – znów się zaśmiał, a potem napił.
    Istniało pewnie kilka rzeczy, które mogłyby zostać źle odebrane przez Jasona, ale on to był otwartym człowiekiem i można było sobie z nim pożartować o wielu sprawach. I nie przeszkadzało mu bardzo to, że Mickey położył dłoń na jego udzie.
    Kiedy w końcu przenieśli się na kanapę i siedzieli tak blisko siebie, Jason zerkał w stronę Mickey’ego.
    – Och, naprawdę? – spojrzał na piwo, a potem znów na swojego towarzysza. – Jak już mówiłem, nie musisz mnie upijać. Chociaż szum w mojej głowie jest nawet dość przyjemny – przyznał, obniżając nieco głos. Ich twarze znajdowały się tak blisko siebie, że nawet pomimo hałasu, jaki panował w barze, doskonale siebie słyszeli, mówiąc ciszej. Później uśmiechnął się zadowolony i nawet cicho mruknął. – Dobrze, lubię gryzienie. I nie tylko – odpowiedział i w końcu przycisnął usta do jego ust, całując go. Z początku niepewnie i ostrożnie, ale po chwili był w tej przyjemności bardziej pewny siebie. Nie wiedział, dlaczego to zrobił. Może to to piwo i ich żarciki? Wydawały się być dość sugestywne, ale Jason był zadowolony. Całowanie Mickey’ego okazało się bardzo przyjemne. Dopiero po dłuższej chwili oderwał się do niego, zdając sobie sprawę, co się faktycznie tu zadziało. – Jasna cholera, przepraszam!
    Jay nie miał pojęcia jak Mickey zareaguje na to wszystko. Oby tylko nie był za bardzo zły…

    I can take you away from here
    So lonely inside, so busy out there
    And all you wanted was somebody who cares

    OdpowiedzUsuń
  74. Idąc dzisiaj do baru, Shay nie spodziewał się, że zastanie tutaj akurat jego. Owszem, wiedział, że mieszkał na Brooklynie, ale to było dawno temu, ludzie się przeprowadzają, co nie? Równie dobrze facet, z którym niegdyś się tak dobrze dogadywał, mógł teraz zamieszkiwać Alaskę. Albo Rosję. Dlaczego przyszły mu do głowy miejsca, gdzie bywało zimno? Przecież im razem było zawsze gorąco. Cóż, nie liczył, że spotka tutaj kogoś znajomego. A przynajmniej nie tak znajomego. A kiedy go zobaczył, pierwsze, o czym pomyślał, było właśnie przyłożenie mu w twarz, jakby chciał mu się odpłacić za to, co mu zrobił te kilka lat temu. No sukinsyn.
    I nie wiedział, co myśleć o tym, kiedy Mickey oddał cios. Nie był zaskoczony, a przynajmniej nie jakoś bardzo. Ale uznał, że to świetny wstęp, aby mu przyłożyć jeszcze bardziej. Nie chciał tego robić, nie z początku, ale skoro Sadler nie chciał pozostawać dłużny? Akurat w tym Shay mu nie odmówi.
    – Nie jesteśmy przyjaciółmi – powiedział jeszcze Moretti, a potem wyprowadził kolejny cios w stronę Mickey’ego.
    Im dalej to szło, tym Shay czuł się jeszcze bardziej wkurwiony. Minęło kilka lat, owszem, i naprawdę chciał mu przyłożyć tylko raz, ale sytuacja tak się rozwinęła… Shay zaczął sobie przypominać, że Mickey był osobą, z którą naprawdę dobrze mu było. Miał za sobą wiele nieudanych związków z różnych powodów. Z Mickey’m może nie byli razem, ale… coś między nimi było. I wystarczyło, aby Shay pomyślał, że może jednak w końcu się udało znaleźć kogoś właściwego, to… cóż, teraz znajdowali się w barze, okładając się pięściami.
    – Chcesz się zabawić, to się bawmy – dodał jeszcze, robiąc kontratak.
    W gruncie rzeczy nie chciał go krzywdzić za bardzo. Mickey go skrzywdził, ale Shay w tamtym czasie go bardzo, bardzo lubił. I teraz nie mógł go mocno zranić, chociaż przecież posiadał umiejętności wprost idealne, żeby to zrobić.
    W momencie, w którym barman wyglądał naprawdę na niezadowolonego i gotowego, aby spod lady wyciągnąć stereotypową strzelbę (ewentualnie zadzwonić po policję), Shay chwycił Micky’ego i przygwoździł jego policzek do barowej lady, wykręcając mu przy tym jedną z rąk.
    – Rusz się, a sam sobie złamiesz łapę – warknął cicho, chociaż najbliższe otoczenie pewnie usłyszało te słowa.
    Shay spojrzał na Mickey’ego, łapiąc oddech. Choć trzymał się od niego raczej dalej niż bliżej, to nie umknęło jego uwadze to, że wystarczyłoby tylko trochę przesunąć biodra i byłoby prawie jak za dawnych czasów.
    Nastała cisza w barze. Kiedy w końcu Shay nieco się uspokoił (co nie znaczyło, że nie był już zdenerwowany), puścił Mickey’ego.
    – Kurwa – odwrócił się i podszedł do stolika, przy którym wcześniej siedział.
    Jeden z jego kolegów podał mu serwetkę, aby mógł wytrzeć sobie krew z twarz. Shay ją przyjął, a potem zgarnął z krzesła swoją kurtkę. Wyciągnął z portfela więcej pieniędzy niż był winny za piwa i przekąski, aby zaraz położyć gotówkę na ladzie. Jednocześnie chciał stąd wyjść i nie wracać i zostać, zmuszając Mickey’ego do mówienia. Wkurzały go takie uczucia, ale nie mógł się ich pozbyć. Minęło kilka lat, dobrze by było znać odpowiedzi, ale z drugiej – właśnie – minęło kilka lat i można by to olać.
    Ostatecznie jednak Shay wycofał się na zewnątrz i dopiero tam narzucił na siebie kurtkę, a później otarł twarz z krwi.

    Baby doll, when it comes to a lover
    I promise that you'll never find another like me!

    OdpowiedzUsuń
  75. Shay wracał myślami do tamtego poranka, w którym obudził się sam w łóżku, a Mickey’ego nie było nigdzie. Pozostawił wtedy tylko jedną durną karteczkę. Och, jak bardzo nienawidził tej pieprzonej karteczki. Mickey odszedł i nie zamierzał wracać, o czym Moretti się przekonał w miarę upływającego czasu, kiedy nie odbierał telefonów i nie odpisywał na wiadomości. Unikał go jak ognia, aż w końcu i Shay miał tego dość. Chciał poznać odpowiedzi, chciał wiedzieć, co się stało, że Mickey stwierdził, że odchodzi bez słowa (wypowiadanego), ale skoro nie chciał zostać namierzony… Shay trochę się o niego martwił, czy nic mu się nie stało. Ale spotkał kogoś, kto również znał mężczyznę i okazało się, że żyje. Czyli żył i miał gdzieś to, że Shay go szukał. I wtedy właśnie Moretti postanowił odpuścić sobie sprawę i wyjechać. A późnej miał miejsce wypadek, który wyłączył Shay’a z życia towarzyskiego na kilka lat. I owszem, zdarzało mu się myśleć o Mickey’em. Ale mijały kolejne lata, pojawiały się nowe sytuacje, którym trzeba było stawić czoła… I tak oto nadszedł ten wieczór, kiedy ich ścieżki ponowie się skrzyżowały. Shay nie mógł tego tak zostawić. Uważał, że Mickey’emu należał się cios w pysk. A potem kolejne, skoro zamierzał się bawić.
    Wyjście na zewnątrz na chłód i deszcz było lekkim ukojeniem. Nie jakoś bardzo, ale dobrze było poczuć na twarzy kojące zimno. Miał dość. Chętnie wróciłby do domu. Tym bardziej, że tam też się mógł napić i to czegoś mocniejszego. Wciąż jednak miał w głowie milion myśli. Może powinien faktycznie wytaszczyć Mickey’ego z baru i zmusić do odpowiedzi? A może w końcu Sadler chciałby normalnie porozmawiać o tym, co mu nie leżało? Niby Shay się z tym pogodził, ruszył dalej, ale kiedy go zobaczył w tym barze… Skoro miał okazję…
    Odwrócił się przodem do Mickey’ego, kiedy ten się odezwał. Prychnął pod nosem, rozbawiony, ale czuć było wyraźnie nutkę kpiny.
    – Po co? Chodziło o to, żeby się nie obronił – odpowiedział i podszedł do niego. Nie zamierzał go już okładać pięściami. Chyba dostał już wystarczająco. Ból, jaki będzie mu towarzyszył przez kilka kolejnych dni, też będzie wystarczający. Bez słowa wziął od niego papierosa i również się zaciągnął. Raz, a potem drugi, żeby mu zaraz oddać. Jasna cholera. Nie wiedział, co ma teraz zrobić. Mógł pytać, ale pod tym barem to nie bardzo. Lepiej by było, jakby odeszli. Mógł też sam pójść w swoją stronę i się upić. – Teraz jesteśmy kwita – mruknął ostatecznie i wycofał się. Szedł brzegiem chodnika, odwracając się co jakiś czas, aby poszukać taksówki.
    Tylu ludzi w Nowym Jorku, ba, tylu ludzi na świecie, a on musiał akurat trafić na Mickey’ego. Przecież to był jakiś żart, tylko nikt się nie śmiał. W dodatku ta pogoda również nie poprawiała humoru, ba, raczej jeszcze bardziej dołowała. Może zamiast się upić, Shay powinien wybrać się na siłownię i pouderzać trochę w worek treningowy? Jasne, trochę go bolały knykcie, ale był do tego przyzwyczajony.
    W końcu udało mu się zatrzymać jakąś taksówkę kawałek od stojącego Sadlera. Shay otworzył tylne drzwi i spojrzał na Mickey’ego.
    – Wsiadasz?
    Nie, nie było to przemyślane, absolutnie. Ale może to była jakaś opcja? Mickey wsiądzie albo nie. Jeśli nie, sprawa była prosta. Jeśli natomiast mężczyzna zdecyduje się z nim pojechać… wtedy byłoby nieco trudniej, ale… Shay chyba nawet miałby pomysł, co dalej. Wszystko miało się okazać w tej drobnej chwili, dalsze rozmyślanie o tym, co było, zależało od tego momentu.

    Now we're here and it turns to chaos
    Hurricane coming all around us

    OdpowiedzUsuń
  76. Lily niby rozumiała i zgadzała się na to, co mieli w relacji z Mickeyem. A jednak doszukiwała się czegoś więcej, powoli tliła się w niej nadzieja na coś poważniejszego. Chyba skrycie czekała na jakąś odmianę w mężczyźnie i gotowość do przyznania, że łączy ich coś silnego i prawdziwego, co już nie goni go dalej. Miała bowiem czasami wrażenie, że Mickey to facet, który wiecznie za czymś goni, ale sam jeszcze nie wie czego właściwie szuka.
    Nie czuła się przez niego oszukiwana i mamiona, bo wiedziała, na czym stoi. On od początku był wobec niej szczery i otwarty, tylko ona... cóż, to ona nie wiedzieć dlaczego nie umiała tego przyjąć. On wiecznie był do pewnego stopnia wolny i nieosiągalny, a z kolei ona wciąż na coś czekała... Mijali się w tej głębszej sferze i chyba właśnie z tego powodu ostatnio widywali się rzadziej, bo nie mieli już sił udawać, że ta zabawa może trwać w nieskończoność. Ale Lily potrzebowała tego i tej zabawy, całego Mickeya z tym jego wędrowaniem przed siebie, z taką lekkością brnięcia do przodu. Sama była zupełnie inna, lubiła mieć ustalone wszystko z góry, od początku do końca. Chciała odetchnąć, rozerwać się, zaczerpnąć trochę szaleństwa i to chyba dlatego odnalazła się w tym układzie z mężczyzną.
    -Bardzo tajemniczy, bardzo anonimowy wielbiciel - wyjasniła, wzruszając ramionami. Bo to nie było wcale ważne w tym momencie.
    Uśmiechneła się w końcu szeroko, widząc jak jej znajomy walczy z własną mimiką i postąpiła pół kroku do przodu, zatrzymując się w progu tuż przed nim. Przycisnęła dłonie do płaszcza i zakryła się szczelnie, kiwając lekko głową z zbitą miną.
    - Cholernie zimno - przyznała, zawieszając spojrzenie na dłuższą chwilę na ustach Mickeya. - Z tym też możesz mi pomóc - zauważyła śmiało.
    Jeśli to co mieli to był sex with benefits, to nie było to takie złe, jak wcześniej o tym myślała. Ale ich relacji w ogóle nie wrzucała do takiej kategorii. Starała się przede wszystkim tego nie szufladkować i pamiętać, że w pewnym momencie to wszystko będzie musiało dobiegnąć końca.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  77. Uśmiechnęła się na słowa mężczyzny. Naprawdę cieszyła się, że będzie na ślubie. Nie powinna do tego podchodzić w ten sposób, ale liczyła, że właśnie dzięki niemu będzie mogła się pobawić. Oczywiście, że powinna bawić się przede wszystkim z własnym mężem i generalnie wszystkimi zaproszonymi ludźmi – bo to miał być jej dzień. Przy nim nie musiała jednak udawać, że cieszy się i skacze z radości na samą myśl o ślubie, bo tak przecież nie było. Mickey mógł jednak sprawić, że ten dzień i cała impreza po uroczystości, będą naprawdę dobre i Bianca będzie miała, co wspominać.
    — Chcesz mnie upić i wykorzystać? — Zaśmiała się wesoło, pełnym szczerości śmiechem. Wiedziała, że nie musi się go w żaden sposób obawiać i co, jak co, ale to właśnie w jego towarzystwie była najbezpieczniejsza. Nie skrzywdziłby jej i nie pozwolił na to, aby ktokolwiek inny to zrobił, gdyby dawała jasne sygnały, że nie podoba jej się sytuacja. Nie martwiła się jednak tym. Zamierzała się po prostu dobrze bawić, nie było żadnego, innego planu na nadchodzącą noc i to sprawiało, że Bian nieustannie wesoło się uśmiechała.
    Zatrzymała się, słysząc jego głos. Była pewna, że ruszą w stronę tego klubu, skoro się zatrzymali właśnie tutaj, ale… Przecież Mickey mówił, że weźmie ją gdzieś, gdzie jeszcze nie była. Powinna była się od samego początku domyślić, że nie było to miejsce, w które mógł się dostać każdy tak po prostu. Zainteresowanie wzrosło w niej, a dziewczyna stała się jeszcze bardziej ciekawa nadchodzącej nocy. Była pewna, że w takim wypadku, zabawa będzie przednia i wszystko to, co na nich czekało.
    — No tak, mogłam się domyślić, że to nie będzie żadne zwykłe miejsce — powiedziała i skierowała się w odpowiednią stronę, podążając u boku ciemnowłosego, niesamowicie podekscytowana tym, co mogło się wydarzyć. Bian nie bywała w takich miejscach. Owszem chodziła po różnych klubach, pubach czy innych imprezowych miejscach, ale wszystko było… Dostępne dla każdego, tak po prostu. Nie trzeba było znać kogoś, kto zna wejście. Wpisywało się nazwę, adres i bez problemu można było znaleźć to na mapach google. — Czy to jedno z tych miejsc, o których się słyszy, ale do których nie można wejść tak po prostu z ulicy, bez… Odpowiedniego wprowadzającego? — Zapytała szeptem, zatrzymując się przed drzwiami.
    Kiedy weszli do środka, a w zasadzie już gdy tylko zostały otworzone przez Sadlera drzwi, Bianca poczuła mocno rozkręcony bas, który powodował uczucia jakby tłukło jej się coś w żebrach, a muzyka momentalnie dotarła do jej uszu. Czy kogoś dziwi, że w tym momencie uśmiech na jej twarzy jeszcze bardziej się rozszerzył?
    — Jeszcze pytasz — odparła z uśmiechem, próbując namierzyć bar. Zdała się jednak na mężczyznę i to, aby ich doprowadził w odpowiednie miejsce. Rozglądała się dookoła, próbując rozeznać się, co, gdzie jest. — Tylko pamiętaj, dla mnie coś mocnego. I słodkiego — sprecyzowała swoje życzenie odnośnie alkoholu na dzisiejszą noc, zaczynając delikatnie poruszać się w rytm granej muzyki.

    Bianca

    OdpowiedzUsuń
  78. Szatynka również nie orientowała się w tym jakie wyroki sobie właśnie załatwiali jeden z drugi wymachując pistoletami w niewinnych obywateli Nowego Jorku. Nigdy nie ciągnęło jej na ścieżkę prawniczą, czy finansową – nad czym oczywiście najbardziej ubolewał jej ojciec. Matka była artystyczną duszą i uważała, że dziewczyny powinny rozwijać się w tych kierunkach, które podpowiadało im serce. Balet pokochały z siostrą miłością niezrównaną, lecz ta była wymagająca i niestety Skylar złamała serce. Nie winiła tańca – swej pasji – ale nie potrafiła rozgraniczyć go od utarty bliźniaczki. Sale do ćwiczeń, deski teatrów i nawet głupie przebieralnie – wszystkie te miejsca były wypełnione wspomnieniami z Suz. Potrzebowała czasu oraz wielu lat terapii, by znów odważyć się zatańczyć tam gdzie kiedyś.
    Miała wrażenie, że sytuację w banku jest jej dane obserwować nieco z boku, tak jakby sama nie była w nią kompletnie zamieszana. Dlatego tak łatwo jej myśli podryfowały do tego co niestety było połączone z utratą najcenniejszego – najbliższej duszy. Śmierć była nieuchronnym elementem życia, jakkolwiek dołująco to nie brzmiało. Panna LaRue musiała się o tym zbyt wcześnie przekonać co uposażyło ją w niewidzialny pancerz. To dzięki niemu nie zawładnęła nią panika ani nie czuła strachu, aż do momentu, w którym zimna lufa pistoletu zetknęła się z jej rozgrzaną skórą. W ostatniej chwili do głosu doszedł zdrowy rozsądek, który podpowiadał, że należy oddać zarówno portfel, jak i telefon bez zbędnych dyskusji.
    Leżąc miała niewielkie pole manewru, a nie chciała już niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi rabusiów. Zdążyła jednak spostrzec kilka osób, które były na granicy błagania o pomoc albo omdlenia ze stresu. W pierwszym odruchu chciała do nich podejść i zapewnić, że wyjdą z tego cało, ale znów rozsądek podpowiadał jej, by nigdzie się nie ruszała. Westchnęła więc znacząco, a słysząc głos nieznajomego niemal tuż koło swego ucha uśmiechnęła się lekko pod nosem. Najwyraźniej był plus tej przygody – pozna kogoś o podobnym nastawieniu.
    — Mam nadzieje, że jak przyjedzie tu policja, to uda im się sprawnie oddać nasze rzeczy i nikt nie wpadnie na pomysł podmianki — odpowiedziała na życzenie mężczyzny. Była bowiem tego samego zdania, że mogliby – najlepiej to już – oddać ich rzeczy osobiste.
    — Hmm jakby tak pomyśleć, to niby też mam plany, ale mi się do nich nie spieszy — powiedziała ni to siebie, ni do towarzysza i przekręciła śmiesznie głowę, tak by choć kątem oka móc na niego spoglądać. Mieli na razie spokój od przestępców, którzy oddalili się niemal na drugi koniec pomieszczenia celem zażądania pieniędzy.
    — Choć mogliby się pośpieszyć, bo ta podłoga to nie jest za wygodna — zaśmiała się gorzko i na szczęście cicho przez co nie ściągnęła na nich niepotrzebnych kłopotów.
    — Skylar, czy zabrzmi to głupio jeśli powiemmiło mi poznać? No wiesz patrząc na okoliczności — delikatnym ruchem głowy wskazała bliżej nieokreślony kierunek, ale wiadomo, że chodziło jej o napad. Usłyszała jakiś cichy pis, kilka przekleństwa, ale na szczęście żadnego strzału, czy odgłów walki. Niemniej serce na moment straciło rytm i to wcale nie tak pozytywnie. Gdzie do cholery była ta policja?
    — Chyba są wielkie kolejki po donuty — wypowiedziała kolejną myśl na głos. Tak poleciała stereotypem, ale komu się to nie zdarzało niech pierwszy rzuci pączkiem!

    Skylar

    OdpowiedzUsuń
  79. Octavia uwielbiała okres świąteczny. Właściwie, to chodziła jak nakręcona już od początku grudnia, bo żyła zgodnie z zasadą, że równo 01.12 można już puszczać świąteczne piosenki. Chodziła, nuciła i zazwyczaj wszystkich albo niemiłosiernie wkurzała albo zarażała dobrym humorem. W tej drugiej grupie było zdecydowanie mniej osób. Początkowo może i wszyscy należeli do tej grupy, ale im dłużej spędzali z nią czasu tym szybciej z niej uciekali. Grudzień 2021 nie był wyjątkiem w tym zakresie. Octavia uśmiechała się i zwyczajnie cieszyła, że nadchodzą święta. Miała przyjechać Tullia, z którą chciała spędzić, jak najwięcej czasu. Chciała jej sporo poopowiadać i liczyła na to, że starsza siostra również będzie miała dla niej jakieś ciekawe plotki. Wigilia sprawiła, że wszystkie jej plany oraz marzenia legły tak naprawdę w gruzach. Tullia nie przyjechała, matka się wydzierała, a ojciec siedział ze swoją kochanką. Octavia zbyt dobrze go znała, aby wierzyć, że młoda lampucera była tylko jego pracownicą. Na pewno ją bzykał. Albo dopiero robił podchody, aby się do niej dobrać. Bernard miał sporo zalet, lecz wierność żonie nie leżała w jego naturze. Octavia po pewnym czasie przestała się tym przejmować. Na szczęście inna część jej rodziny była na tyle wspaniała, że z marszu ją przyjęli. Święta nie były takie, jak chciała, aby były, ale naprawdę udane. Najadła się tak, że nie mogła się ruszać. Dostała też wspaniałe prezenty, chociaż znacznie bardziej cieszyło ją to, że jej prezenty spodobały się osobom obdarowanym. Żałowała tylko, że nie widziała reakcji jednej z osób – Myszki. Możliwe, że wywrócił oczami i wyrzucił rzeczy do najbliższego kosza. Nie przejęłaby się tym, bo głównie to on by utracił. W końcu między rzeczami była koperta z dość sporą premią świąteczną. Starał się, więc postanowiła odpowiednio go docenić.
    Nie widziała się z nim od tamtego czasu. Najpierw miała zostać w mieście, ale w drugi dzień świąt podjęła ważna decyzję. Spakowała walizkę i wyleciała do Francji. W winiarni dziadka spędziła czas na degustacji win, chodzeniu na przyjęcia i filtrowaniu z przystojnymi Francuzami, z którymi czasami chodziła na randki. Do Nowego Jorku wróciła dopiero w nowym roku.
    Była wypoczęta i pełna sił oraz nowej energii. Nie przerzucało się to, jednak na poranne wstawanie, bo jak tylko zadzwonił budzik, to rzuciła nim przez pokój. Wstała dopiero pół godziny później i to tylko dlatego, że Cezar zaczął po niej skakać, domagając się czułości oraz spaceru. Odpowiednią dawkę czułości mu w końcu dała, a na spacer wysłała jedną z pokojówek. Sama w tym czasie przygotowała się do wyjścia. Nie miała dziś dużo zajęć, ale tak się złożyło, że wszystkie dotyczyły wychodzenia z domu i jeżdżenia po mieście. Miała tylko nadzieję, że przez ten czas Mickey nie zapomniał o porannym rytuale i czekał na nią z donutami i kawą. Stęskniła się za tym. Za smakiem kawy i donutów… Za to, jak dobrze smakowały, kiedy jechała przez miasto i podziwiała świat zza okna.
    Równo o godzinie dziesiątej zeszła na parking. Chwilę obserwowała te wszystkie samochody i szoferów, którzy w nich siedzieli i czekali na swoich pracodawców. Współczuła im czekania w takim zimnie. Sama dopiero tutaj zeszła, a już miała wrażenie, że przymarza jej nos. Mocniej naciągnęła czapkę na uszy, a nos i poliki schowała w ciepłym szaliku. Wyglądała trochę komicznie, ale tym się nie przejmowała. Przynajmniej w nos było jej ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawiła torebkę na ramieniu i zaczęła rozglądać się za swoim samochodem. Szła przez parking, oglądając te wszystkie samochody. Jak to było, że chociaż mieli stałe miejsce parkingowe, to ono za każdym razem było w innym miejscu?! Chodziła, chwilę pobłądziła, aż ostatecznie znalazła samochód ze złotym znaczkiem, który dawno, dawno temu nakleił jej Sinclaire.
      Dopiero, jak podeszła bliżej, to zobaczyła, że Mickey siedział za kółkiem. Nie wiedziała, czy ją widział, czy też nie, ale i tak postanowiła wykorzystać pomysł, który zakiełkował w jej głowię.
      Gwałtownie otworzyła drzwi od samochodu.
      – A co to za lenistwo w pracy?! – zawołała w tym samym czasie, uśmiechając się szeroko.

      Do you miss me?

      Usuń
  80. — Mickey... Jak będziecie mnie teraz traktować jak jajko, to się wypiszę z tej imprezy. — Uśmiechnęła się lekko i na chwilę przytknęła maskę do twarzy by móc spokojnie wziąć głębszy oddech. Pracowała w tym zawodzie już ładnych kilka lat i znała ryzyko. Gdzieś zawsze miała to z tyłu głowy, że nie łapie się łatwych spraw, tylko rzuca się na głęboka wodę i babra w największym bałaganie.
    To wszystko co się wydarzyło to było... dużo, ale nie chciała się tym zamartwiać, nie mogła sobie na to pozwolić, bo doskonale wiedziała jak łatwo było można się nakręcić i pogubić w tych złych i przykrych przemyśleniach. Czuła się okropnie z myślą, że straciła dziecko, nawet jeśli o nim nie wiedziała. W końcu wieść, że przez krótką chwilę była matką, był szokujący, ale gdzieś obudził się w niej ten dziwny, matczyny instynkt. Bycie matką... nie wiedziała czy byłaby na to gotowa, czy byłaby dobrą rodzicielką, lepszą niż jej własna matka. Miałaby wiele wątpliwości, co do siebie. Jonathan byłby cudowny, jak zawsze zresztą. Tak jak i jego rodzina, która na pewno ucieszyła, by się na taką nowinę. Mogła tylko sobie wyobrażać ich reakcję, reakcję Nate’a, gdyby niespodziewanie go o tym poinformowała. Mogła jedynie żałować, że nie zdążyła wymyślić niczego specjalnego na tą okazję, że nie dowiedziała się, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Ale może tak właśnie było prościej.
    Westchnęła cicho.
    — To, że to nie twój pierwszy raz wcale mnie nie pociesza. Wręcz przeciwnie. — Stwierdziła przyglądając się bratu. Nie sadziła, że będzie jej dane mieć rodzeństwo, móc to wszystko naprawić i poskładać w całość. I nawet jeśli tyle czasu nie było ich przy sobie, martwiła się o niego. Chciała by i jemu wszystko się poukładało, by był szczęśliwy. I przede wszystkim chciała, by mówił jej o swoich problemach. Mogła mu w wielu rzeczach pomóc. Tego jednego nigdy nikomu nie odmawiała. Pragnęła, by się nieco przed nią otworzył, by mogli rozmawiać o wszystkim. Claudia może i teraz wiodła poukładane, całkiem spokojne życie to wcześniej była mocno pogubiona i na wszelkie sposoby starała się odciąć od kłopotliwych wspomnień, przeszłości. — Nie mam zamiaru cię ponaglać, ani do niczego zmuszać, ale możesz mi o wszystkim powiedzieć. — Dodała. Rozumiała, że otworzenie się nie było czymś łatwym i przyjemnym, nawet jeśli była jego siostrą i doświadczyli kiedyś podobnych rzeczy. Może właśnie to sprawiało, że był oto jeszcze trudniejsze? Sama wielokrotnie przekonała się, że łatwiej rozmawia się z obcymi, najlepiej takimi, których więcej się nie spotka, niż z bliskimi tymi, którym trzeba później patrzeć w oczy.
    — Wiem, ale praca na takie rzeczy jest najlepsza. Poza tym póki mogę, wolę udawać, że mam coś w tym temacie do powiedzenia. Nim zamkniecie mnie w domu. — Przymknęła na chwilę powieki. Jonathan na pewno nie da jej się dotknąć do tej sprawy i będzie jej pilnował, by się nie mieszała i pewnie w ogóle nie zbliżała do czegokolwiek związanego z pracą i biurem. Znała jednak siebie na wylot i tak łatwo nie miała zamiaru odpuścić. Zwłaszcza, że znała swoje możliwości i własne kontakty. Była nieustępliwa i niekiedy gotowa do zastosowania środków, które niekoniecznie były akceptowalne.
    — A ponoć to ja jestem ta rozsądna. — Stwierdziła kręcąc lekko głową. Czuła się solidnie naszprycowana, może też dlatego nie potrafiła zebrać myśli i z sensem teraz do tego podejść. Ale to wyparcie jej nie przeszkadzało. – Boże, te leki są na prawdę paskudnie mocne. — Stwierdziła. Choć czuła nieprzyjemne ciągnięcie opatrunków, tak poza tym nie czuła kompletnie nic. Miała wrażenie, że całe jej ciało było dziwnie odrętwiałe.
    — Myślisz, że Isaac, czasem o nas myśli? — Spojrzała na brata. — Myślisz, że cieszyłby się, gdybyśmy na niego wpadli? — Nie przyznawała się do tego, ale mogła zasięgnąć języka i znaleźć go. W Stanach było to okropnie proste. Ale nigdy wcześniej tego nie robiła, z żadnym z nich. Jednak teraz, na własne oczy widziała jak kruche było życie.

    [ Kolejne cudne gify *_* ]
    Sis <3

    OdpowiedzUsuń
  81. Octavia lubiła święta oraz okres przedświąteczny. Ale w tym roku… To była jakaś porażka. Powinna być przygotowana na to, że rodzina ją zawiedzie, ale miała takie irracjonalne marzenie, aby jednak tak się nie wydarzyło. Cieszyła się na przyjazd siostry, nie mogła się właściwie doczekać. I sama nie wiedziała, co bolało ja bardziej. To, że Tullia nie przyjechała, czy to, że próbowała jej wmówić, że to tylko jej wina i jak dorośnie, to zrozumie, że są ważniejsze sprawy. Octavia, mimo wszystko, głupia nie była. I dobrze wiedziała, że są sprawy ważne i ważniejsze. Jej ojciec, podobnie jak Tullia, był służbistą i interesy zawsze stały na pierwszym miejscu. Wielokrotnie się o tym przekonała. Ale wiedziała też, że kiedy dał słowo, to go dotrzymywał. Mógłby chociaż stanąć na głowie, ale danego słowa dotrzymał. I tego też próbował uczyć swoje dzieci. Octavia stosowała się do tej zasady. Dlatego bardzo ostrożnie dobierała słowa. I składała tylko te obietnice, które naprawdę mogła dotrzymać. Dlatego też nigdy nie miała postanowień noworocznych i nigdy niczego sobie nie obiecywała. Po prostu zakładała, że to się wydarzy. I do tej pory się to udawało.
    Chociaż dobrze się bawiła we Francji, to nie mogła doczekać się powrotu do Nowego Jorku. Uwielbiała to miasto i wszystkie możliwości, które tutaj miała. Stęskniła się też za znajomymi oraz przyjaciółmi. I też trochę martwiła się o matkę. Kiedy wyjechała, to kobiecie nie został nikt z rodziny, kto by do niej zaglądał. Wiedziała, że ojciec, mimo wszystko, będzie zaglądał do swojej żony tylko wtedy, kiedy będzie to konieczne. A służba, chociaż była naprawdę wspaniała, to nie zastąpi bliskości rodziny. Octavia, chociaż była zła na matkę i zawiedzona jej zachowaniem, to… nie umiała zostawić jej samej. Kobieta wciąż nie pozbierała się po śmierci syna i nie zapowiadało się na to, że miałoby to ulec zmianie.
    Ale dziś nie miała zamiaru myśleć o tym wszystkim. Wróciła do miasta i był to najwyższy czas, aby o sobie przypomnieć. Miała do załatwienia kilka spraw i już nie mogła się doczekać tej przygody.
    Wykrzywiła się nieco, kiedy zobaczyła twarz Mickey`a. Zastanawiała się, czy to był drażliwy temat, czy raczej wprost przeciwnie. Musiała wybadać sytuację, a do tego potrzebowała poznać humor swojego ulubionego kierowcy. Nauczyła się już, że nie wszystkie żarty zawsze wchodziły. Na szczęście nauczyła się odróżniać jego wszystkie humorki, a przynajmniej tak jej się wydawało. Z ciekawości zerknęła na jego telefon i parsknęła śmiechem pod nosem.
    – Naprawdę nie masz co robić w życiu, Myszko – rzuciła bardzo tym faktem rozbawiona. Z jednym miał, jednak rację, było zimno. Szybko obeszła samochód i wskoczyła na siedzenie od strony kierowcy. Zatrzasnęła drzwi i wtedy nieco się rozebrała. Rozwiązała szalik i odpięła kurtkę. W samochodzie panowało przyjemne ciepło i było jej to na rękę. Zerknęła na Mickey`a wyczekująco nim dotarło do niej, że wcale nie miał dla niej ani donutów, ani kawy. Zrobiło jej się przykro z tego powodu. Liczyła na to. Wykrzywiła nawet usta w smutnym uśmieszku.
    – Nic straconego – powiedziała w końcu, w myślach obmyślając plan, co zrobić z tym fantem. – Pójdziemy na kawę do domu towarowego. Możemy zejść tam ciastko. Albo tartę. Kiedyś mieli taką naprawdę dobrą tartę o smaku Maxi Kinga albo Marsa. Tych batoników. A potem odbiorę sukienki – wyszczerzyła się radośnie. Wcale się nie przesłyszał, miała zamiar iść z nim na tę kawę. W końcu potem ktoś będzie musiał jej pomóc zatargać sukienki do samochodu.
    Słysząc pytanie, uśmiechnęła się nieco zadziornie. Pochyliła się nieznacznie w jego stronę, przez chwilę przygryzając dolną wargę. W końcu uśmiechnęła się nieco zadziornie.
    – Zaskocz mnie… -rzuciła, przenosząc wzrok z jego ust na oczy. – Myszko. – Dodała szybko.

    To był tylko za krótki sen
    Szybko zaczął i skończył się


    [Piękne te nowe gify *________* ]

    OdpowiedzUsuń
  82. — Wspaniale — oznajmiła z szerokim uśmiechem. Lubiła bawić się w towarzystwie Mickeya. Miała wrażenie, że naprawdę świetnie się ze sobą dogadują, chociaż byli z dwóch zupełnie różnych światów. Bianca co prawda nie narzekała na ten, do którego sama należała, ale prawda była taka, że z ogromną chęcią chciała zasmakować tego, co mógł przeżywać Mickey. Oczywiście nie miała pełnego poglądu w jego życie, ale na podstawie ich znajomości, potrafiła sobie wyobrazić, jakie musi być jego życie. Oczywiście wyobrażenie Hamilton nie musiało mieć nic wspólnego z prawdą, ale chciała wierzyć, że tak właśnie jest.
    Mickey był dla niej wolnym duchem, którym sama również chciałaby być. Podziwiała go za to, że robił, co chciał. Czasami też chciałaby móc po prostu robić rzeczy, na które miałaby ochotę i nie zastanawiać się przy tym po kilka czy kilkanaście razy, czy to na pewno jest właściwe, czy jej przystoi i czy na pewno jest pewna tego, czego właściwie chce.
    Czasami się odważała – chociażby jej praca. Gdyby zastanowiła się jeszcze jeden raz, być może zrezygnowałaby z marzeń i dała się poprowadzić dalej za rączkę przez rodziców. Zdecydowała się jednak postawić na swoim i niczego nie żałowała. Uwielbiała to, bo dzięki byciu stewardessą czasami mogła się poczuć właśnie wolna. A to tej wolności Bianca pragnęła najbardziej na świecie.
    Pokiwała głową na słowa mężczyzny, a uśmiech w ogóle nie schodził jej z twarzy. Lubiła odwiedzać nowe miejsca, poznawać nowych ludzi, a w towarzystwie Mickeya… Stawała się bardziej sobą. Tą, której nie mogła pokazywać przy narzeczonym, przy rodzicach… Nie mogła pokazywać się w takiej wersji w oficjalnych wydarzeniach. Dlatego tak mocno ceniła sobie przyjaźń z Sadlerem.
    — Świetnie, uwielbiam takie miejsca — uwielbiała nie tylko, dlatego, że lubiła bywać po prostu w nowych miejscach. Skoro większość tutejszych bywalców nie oznaczała miejsca w sieci, tym bardziej mogła poczuć się swobodnie i… Być może skorzystać ze złożonej obietnicy bruneta, że będzie trzymał język za zębami? Nie miała pojęcia, bo to przecież nie do końca było w jej stylu, ale czasami człowiek potrzebował szaleństwa w swoim życiu. Może to był właśnie ten rodzaj, którego potrzebowała Bianca Hamilton, aby w końcu obudzić się ze swojego snu na jawie?
    — Och, Mick — uśmiechnęła się, kiedy usłyszała w jaki sposób barmanka się do niego zwraca, a następnie spojrzała na dziewczynę i z przyjaznym uśmiechem, zwróciła się do niej — czyli nie kłamał, opowiadając o tym, że te miejsce działa od kilku lat. Stały bywalec — zaśmiała się melodyjnie, a następnie pokiwała dość mocno głową — wypiję wszystko, co dostanę. Zamierzam się dzisiaj po prostu dobrze bawić.
    Zdawała sobie sprawę z tego, że takie gadanie może i nie było rozsądne, a barmanka na pewno nie pierwszy raz słyszy je z ust klientów, ale… Taki właśnie miała plan. Dobrze się bawić, wypić, może nawet odrobinę za dużo i nie mieć wyrzutów o poranku, gdy nieznośny ból głowy nie będzie dawał jej spokoju.
    Kiedy dziewczyna zza baru postawiła przed nimi zamówione napoje, Hamilton nie zastanawiała się długo nim chwyciła kolorowego drinka w swoje dłonie. Odwróciła się bokiem do paru, ale za to przodem do przyjaciela i uniosła delikatnie szkło w jego stronę, aby symbolicznie trącić ich naczynia, żeby mógł wybrzmieć toast.
    — Za szaleństwo! — Oznajmiła, uśmiechając się przy tym zadziornie — i wytrwanie do samego rana!

    [Może i nie był, ale na pewno będzie! Na ślub z pewnością się tak pięknie odpisuje dla psiapsi! :D]

    Bianca Hamilton

    OdpowiedzUsuń
  83. - Nie wiem ile czasu tutaj spędzę, ale na pewno zdążę odpocząć, a jak wyjdę będę potrzebowała pracy jak nigdy. Żeby nie myśleć. - Wiedziała, że ucieczka przed problemami to nie jest zbyt dobre rozwiązanie, ale wolała udawać, że nic takiego się nie stało niż rzeczywiście skupiać się na tej stracie. Bo koniec końców to była jej wina, ona to na nich ściągnęła. Jej praca, to czym najbardziej się interesowała, to że nigdy nie odpuszczała, choć wiele osób ją przed tym ostrzegało.
    Nie wiedziała jednak, czy ich dom to dalej bezpieczne miejsce, czy napastnicy nie złożą kolejnych wizyt, a nie chciała nikogo niepotrzebnie narażać. A czuła, że to nie był tylko pokaz sił, ktoś celowo chciał się jej pozbyć. Padło za dużo strzałów, by uznać to za tylko ostrzeżenie. Znała takie sprawy od podszewki, a ci którzy zlecili coś takiego, nie patyczkują się. Takich spraw prowadziła raptem kilka, więc krąg podejrzanych był całkiem wąski. Musiała się tym zająć, ona nikt inny. Nawet jeśli procedury już ruszyły i ktoś zajmował się tą sprawą.
    Poza tym środowisko jej pracy niekiedy było... przekupne. Wolała, by ta sprawa nie trafiła w ręce kogoś nieodpowiedniego.
    Uśmiechnęła się blado, czuła że powoli robi się zmęczona i na powrót senna. Zastanawiała się ile czasu zajmie jej powrót do pełnej sprawności. Przymknęła na chwilę powieki.
    - Szkoda tylko, że nie mamy lepszej okazji. - Stwierdziła cicho i zerknęła znów na brata. - No co? Nie jestem taka święta na jaką wyglądam. - Przyznała z nutą rozbawienia, a gdy chciała nieco się przekręcić na łóżku, skrzywiła się czując jak opatrunki i rany pod nimi nieprzyjemnie ciągną.
    - Nic nie knuję. - Pokręciła głową. - Wiem, że może powinnam bardziej się zainteresować, ale na pewno nie zrobiłabym tego używając znajomości. Nie chciałabym tak naruszać waszej prywatności. - Wytłumaczyła. Gdyby chciała, wystarczyłby jeden telefon i w godzinę miała by wszystko podane jak na złotej tacy. Ale wiele lat temu postanowiła odciąć się od tego wszystkiego grubą kreską. A Isaac... miała wrażenie, że on najbardziej nie chciał być znaleziony. Teraz jednak poczuła drobne ukłócie zazdrości. Nigdy nie dostała nawet głupiej pocztówki, listu, zdjęcia. Niczego. Jakby zupełnie nie istniała. I w tedy, gdy trafiła do domu dziecka, Mickey był w więzieniu, nie mogli być razem. Isaac jednak nigdy się nie pojawił, nawet na rozprawach. Może dzięki temu najszybciej odnalazł szczęście.
    - Ale teraz po prostu zastanawiam się co u niego, czy wszystko jest w porządku, czy sobie radzi. - Westchnęła ciężko. - Sama nie wiem. To chyba przez to wszystko. - Dodała i zamknęła oczy.

    Siostrzyczka

    OdpowiedzUsuń
  84. Święta, święta i po! Octavia cieszyła się z tego. Tym bardziej, że po nowym roku rozpoczynała kilka ważnych projektów, które miały rzutować na jej całą przyszłość. Nowe pokazy, otwarcie fundacji, kończenie studiów… Były to bardzo ważne wydarzenia, którym musiała poświęcić naprawdę dużo czasu, aby to wszystko jakoś ogarnąć. W międzyczasie na pewno będą wpadały różne imprezy czy inne wypady. Priorytetem na razie była fundacja, która była dopinana na ostatni guzik. Jako typowa silna oraz niezależna kobieta ze wszystkimi wątpliwościami poszła do ojca, który co jakiś czas kiwał głową z dezaprobatą, a potem uśmiechnął się szeroko i jeszcze raz jej wszystko wyjaśnił. Niby mogła iść do swojej wróżki chrzestnej, ale ze względu na to, że była to matka Carlie, wolała tego nie robić. Nie oznaczało to, że nie ufała im, wprost przeciwnie! Po prostu… nie chciała, aby wyszło, że nie wszystko rozumie. Bernard natomiast wszystko jej dobrze wyjaśnił. A nawet umówił na spotkanie z bardzo dobrym prawnikiem, który też prześledził wszystko i powiedział, co o tym myśli. Po tych spotkaniach była spokojniejsza i tym bardziej nie mogła się doczekać. Póki co, była to jednak tajemnica i tak miało pozostać.
    – No wiem, ale poziom w Candy Crush sugeruje, że jest gorzej niż źle – zaśmiała się, zabawnie marszcząc nos. Było to niezwykle ciekawe, że tak ją nazywał. Przecież wcale nie była królewną… Choć właściwie wszystko na to wskazywało. W odróżnieniu od niego, wcale się nie denerwowała, kiedy tak do niej mówił. W sumie to nawet przyzwyczaiła się do tego określenia. Był właściwie jedyną osobą, która mówiła do niej w ten sposób. Co prawda mówił tak do niej jeszcze Bernard, ale to było wiele lat temu, kiedy miała jakieś pięć bądź sześć lat, a jemu włączył się instynkt tacierzyński i spędzał z nią bardzo dużo czasu. Do tej pory została królewną tatusia, ale już tak do niej nie mówił.
    – No tak – odpowiedziała nie do końca rozumiejąc o co właściwie mu chodziło. Przecież mówiła w liczbie mnogiej celowo. – Pójdziemy na kawę do domu towarowego. Gdybym szła sama, to bym powiedziała, że idę sama – zauważyła, unosząc brew lekko w górę. Zmarszczyła lekko brwi, przez chwilę zastanawiając się o co mu właściwie chodzi. Mówiła jasno i wydawało jej się, że nawet logicznie. W myślach też prześledziła ich całą rozmowę i dotarło do niej, co mogło być powodem tego niezrozumienia się. – My idziemy na kawę. W sensie ja i ty – sprostowała, uśmiechając się do niego. Wiedziała, że to dość dziwnie będzie wyglądało, kawa w towarzystwie własnego kierowcy. Ale Octavia miała to gdzieś. Wiadomo, że na poważnie traktowała wszelkie etykiety towarzyskie, ale nie musiała na każdym kroku udowadniać swojej wartości. Mogła wypić kawę w towarzystwie kierowcy, mogła też zabrać pokojówkę na zakupy, jeśli ta tego akurat potrzebowała. Odette i Bernard nieco kręcili nosami, a potem sami doszli do wniosku, że przecież świat się nie zawali. Musieli się pogodzić z tym, że ich córka prócz grubego portfela miała też wielkie serce i swoje dziwne nastawienie do świata.
    – Nie mogę się doczekać – zaśmiała się. Usiadła wygodniej na fotelu i przez chwilę wpatrywała się w drogę. Póki co nic ciekawego nie było, parking i inne samochody, w niektórych nawet siedzieli kierowcy. W końcu przypomniała sobie o jeszcze jednej sprawie. Obiecała, że przesłucha piosenki z listy tajemniczego justguy24, a teraz miała do tego idealną okazję. Znalazła pierwszy tytuł, wpisała go na Spotify, a potem połączyła telefon z nagłośnieniem w samochodzie. Z głośników popłynęły pierwsze dźwięki Enter Sandman Mettalici.

    Nothing Else Matters

    OdpowiedzUsuń
  85. [A więc jesteśmy tutaj! Dziękuję za powitanie. Powiem Ci, że ostatnie ślady bytności Coopera na blogu pochodzą z 2018 r., wtedy też postanowił pobić swojego byłego wspólnika, który wykorzystywał młodszą siostrę Hughesa. Jego były wspólnik trafił w kiepskim stanie do szpitala, wobec czego Cooper dostał wyrok i odbębnił go w więzieniu, bo nie było go stać na dobrego prawnika, żeby mu jakoś pomógł to wszystko skrócić.
    Jeśli chcesz, to faktycznie możemy coś rozpisać między naszymi chłopcami, oboje pracują w znanych sieciówkach, siedzieli w więzieniu i całkiem nieźle się biją, więc można byłoby tu stworzyć coś ciekawego, aczkolwiek lojalnie uprzedzam, że dawno nie prowadziłam wątku męsko-męskiego. :D]

    Cooper

    OdpowiedzUsuń
  86. [Nie dość, że nasi panowie mają sporo wspólnego, to w dodatku nasze myśli biegną jednym torem, bo myślałam o czymś podobnym. :D Z miłą chęcią wpakuję ich w jakieś kłopoty, a bójka w barze i to takim o niezbyt dobrej reputacji brzmi całkiem nieźle. :D Pozwolę sobie nawet zacząć, ale nie mogę obiecać czy uda mi się to dzisiaj. :D]

    Cooper

    OdpowiedzUsuń
  87. Kwestia wyremontowanego mieszkania była dla Jasona bardzo ważna. Nie znał się na tym kompletnie, dlatego zależało mu na poszukaniu ekipy, która nie dość, że będzie wiedziała, co robi i nie spierdoli, to zrobi to w miarę szybko. Choć pewnie wolałby przeczekać o wiele dłużej niż potem obserwować jak tynk lub farba schodzą ze ścian, a spod prysznica leci woda, zalewając mu łazienkę. Dlatego Shaw pytał znajomych, czy znali jakąś porządną firmę remontową. Wolał wiedzieć od osób prawdziwych, a nie bazować jedynie na komentarzach i opiniach w internecie. Wiadomo, że z tym mogło być różnie, niestety. I Jason nie mógł się już doczekać aż zaprosi przyjaciół do siebie, do swojego nowego mieszkanka, w którym w końcu poczuje się jak w domu. A przynajmniej miał nadzieję, że tak się poczuje. Może i mieszkał w Nowym Jorku już od dwóch lat i wcześniej mieszkał w innym miejscu, to nie czuł się tak, jakby faktycznie był u siebie. Może to przez tęsknotę za Los Angeles? Może to przez rozstanie? A może to przez to, że przez te właśnie dwa lata był właściwie przez cały czas w podróży? No, w pracy, ale można powiedzieć też, że tym samym podróżował.
    – Nawet jeśli zabranie, to niedaleko mam sklepy, spokojnie. Gorzej, jak przyniesiesz takie jak te – wskazał na ich kufle – to wtedy jak nas sieknie, to nam nie sprzedadzą – uznał całkiem poważnie. Ale cieszył się, że Mickey przyjął jego zaproszenie. Co prawda jeszcze nie był w stanie podać mu konkretnej daty i godziny, ale… byli umówieni, co nie?
    Później wszystko potoczyło się dość szybko. Ten pocałunek był zaskoczeniem również dla Jasona, chociaż to przecież on był inicjatorem tego przedsięwzięcia. Ale cieszył się tą chwilą, w której mógł składać dość namiętne pocałunki na ustach Mickey’ego. Cholera, było bardzo przyjemnie i Jay po prostu nie myślał o tym, jak na to zareaguje sam zainteresowany. Dotarło to do niego dopiero po jakimś czasie, dlatego się oderwał. Choć było mu przyjemnie. Przyjemnie i głupio. Obawiał się reakcji przyjaciela (którego dosłownie przed momentem całował w najlepsze) i tego, co sobie o nim pomyśli. Nigdy nie rozmawiali na temat tego, który preferuje jaką płeć lub czy byli biseksualni, ale właściwie to nie miało nic do rzeczy. Mickey był jego przyjacielem. Podniecająco, ale dziwnie jednocześnie.
    Po jego przeprosinach Mickey milczał i Jason przez ułamek sekundy chciał stąd uciec. Sam nie wiedział, dlaczego w ogóle to zrobił. To na pewno to piwo, zdecydowanie!
    I kamień spadł mu z serca, kiedy Mickey uznał, że nie jest mu przykro. Och, jak dobrze! Czyli istniała szansa, że mężczyzna się na niego nie obrazi i dalej będą się kumplować. Dobrze, co za ulga! Jasonowi zależało na znajomości z Mickey’m, dlatego autentycznie odetchnął.
    – Cieszę się – powiedział w końcu. – Nie wiem, co mi strzeliło do głowy – przyznał i napił się piwa. Dopiero kiedy to zrobił, zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. – Może ja jednak już nie powinienem pić – uśmiechnął się ponuro. Chociaż przecież Sadler nie miał mu za złe pocałunku. Hm… a właściwie to było całkiem interesujące. – Nigdy wcześniej nie całowałem się z facetem – wyznał mu i spojrzał na niego. Czując, że się zaczyna rumienić na policzkach, odwrócił szybko wzrok. – Więc to albo to piwo, albo twój urok. A co do gryzienia, owszem, lubię gryźć i być gryzionym. Akurat w tych sprawach mnie nie znasz – uśmiechnął się pod nosem. To chyba jednak nie była najlepsza zmiana tematu, co?

    There's something in your touch
    When we kiss

    OdpowiedzUsuń
  88. Może i niegdyś Shay czuł coś więcej do Mickey’ego, ale widząc go w tym barze i kiedy tylko przypomniał sobie jak bardzo mężczyzna go wtedy zranił, nie mógł nie dać mu w pysk. I może faktycznie Moretti poszedłby dalej i mógł zrobić mu poważniejszą krzywdę. Może. Na szczecie wolał go po prostu powstrzymać przed kolejnymi ciosami, aby bójka nie rozwinęła się w pełni. Chociaż możliwe, że by się nie rozwinęła ze względu na barmana gotowego chronić swój dobytek. W każdym razie, teraz i Sadler, i Moretti mieli brudne od krwi twarze, a emocje chyba z nich powoli schodziły. Przynajmniej z Shay’a, te silniejsze.
    Może gdyby Moretti wiedział, że jakby jeszcze trochę szukał, jakby jeszcze trochę próbował się z nim skontaktować i Mickey wyszedłby z ukrycia, to by to zrobił. Może. Ale Shay zdecydował się na wyjazd, a potem wypadek zrobił swoje. Mężczyzna nie miał innego wyjścia. Później miał też inne sprawy na głowie. Mickey wciąż przewijał się w jego głowie, Moretti wspominał ich wspólne chwile, ale… wiedział, że powinien to zostawić za sobą. I tak też zrobił. Po powrocie do Nowego Jorku już go nie szukał, po prostu żył tutaj głównie dla swojego chrześniaka, któremu chciał okazać wsparcie, jakiego mu nie dawał po tym jak zniknął po raz pierwszy z miasta. Ale… kto wie, jakby to wszystko mogło się skończyć, gdyby Shay rzeczywiście starał się go znaleźć dwa trochę ponad dwa lata temu? Na jakim etapie był wtedy Mickey w swoim życiu? Gdzie był i co robił? Z czym musiał się mierzyć?
    Shay pokręcił głową. Gdybanie nie miało sensu. Tego już się nie zmieni, to już przeszłość jak to mawiał Rafiki z „Króla Lwa”.
    Moretti obserwował jak Mickey podążał w jego stronę bez słowa. Wsiadł do samochodu, a Shay westchnął cicho. I co on wyprawiał? Mógł zamknąć te drzwi i odesłać mężczyznę gdziekolwiek. Ale nie, wsiadł zaraz za nim.
    – Och, czyżby? – mruknął z irytacją i spojrzał za okno.
    No dobrze, w takim razie siedzieli razem w jednej taksówce. Mickey zajął miejsce w aucie. Czyli podjął decyzję. Kurwa mać. Ta sytuacja była tak popieprzona, że Shay co chwilę zmieniał zdanie. Czuł się w tym wszystkim bardzo zagubiony. I chyba naprawdę potrzebował się upić. Ale jednocześnie nie chciał nigdzie jechać, do żadnego baru, pubu, klubu…
    Uniósł wzrok i spojrzał na kierowcę. Podał mu zatem swój adres, a potem znów spojrzał w okno. Mickey nie znał tego adresu. Mężczyzna przebywał u niego niegdyś w zupełnie innym miejscu, w mieszkaniu gdzieś na Manhattanie. Teraz kierowali się na obrzeża Nowego Jorku. Shay wyszedł z założenia, że może najlepiej będzie faktycznie usiąść na spokojnie gdzieś, gdzie nikt im nie będzie przeszkadzał i będą mogli pogadać. O ile Mickey będzie chciał gadać, bo to też była kwestia, której Moretti nie był pewny.
    O jakiejś niecałej godzinie taksówka w końcu zatrzymała się pod domem Moretti’ego. Mężczyzna zapłacił za przejazd, a potem wysiadł z samochodu.
    – Zapraszam – powiedział w końcu do Mickey’ego.
    No i dobra. Powiedział to. Sadler jeszcze mógł wrócić z powrotem do miasta tą taksówką. Jego wybór. A Shay podziękował jeszcze taksówkarzowi, a potem podszedł do furtki, szukając w kieszeni kluczy. W końcu otworzył i przekroczył próg swojej działki.
    Jego dom był raczej średniej wielkości, zbudowany w nowoczesnym stylu. Dookoła ogradzał go dość wysoki mur (Shay cenił sobie prywatność). Budynek posiadał parter i piętro, póki co słaby ogród, ale za to oranżeria robiła robotę.
    Shay odwrócił się przodem do taksówki i zauważył z zaskoczeniem, że jego serce zaczyna przyspieszać rytm bicia. Co jest?

    [Nowe gify to złoto <3 ta ranka na wardze to od Shay'a?]

    I keep asking myself, wondering how
    I keep closing my eyes but I can't block you out

    OdpowiedzUsuń
  89. — Poważnie. — Uśmiechnęła się choć powoli jej uśmiechy i spojrzenie robiły się co raz bardziej leniwe. W domu dziecka jak i na studiach poznawała różne osoby i choć cały czas zmagała się z własnymi demonami, pozwalała sobie czasem na zabawę i próbwanie różnych, nowych rzeczy. I nie raz popadała przez to w drobniejsze kłopoty, ale większość tych razy wspominała bardzo dobrze. — To, że studiowałam prawo nie onzacza, że jestem nudna. Ale cii, zawsze kazali nam świecić przykładem. — Dodała i ostatecznie pozwolila, by jej powieki przymknęły się. Po omacku znalazła jego dłoń i chwyciła ją w swoją, znacznie drobniejszą. Nawet nie chciała myśleć co ona by przechodziła, gdyby choć jeden nabój trafił Mickey’a, gdyby coś mu się stało z jej winy.
    Może i Mickey w pełni jej nie ufał, nie potrafił się otworzyć i co najważniejsze nie wierzył, by mogła zrozumieć jego przeszłość i zachowanie, to był w błędzie. Rozumiałą znacznie więcej niż mogło się zdawać i choć teraz wiodła całkiem poukładane życie, wręcz idealne na pierwszy rzut oka, to jeszcze nie tak dawno temu, to wcale tak nie wyglądało. A sama Claudia choć miała wyraźne cele i uparcie do nich dążyła, miotała się w tym wszystkim. Popełniała błędy i sięgała po różne rzeczy. Niekiedy odtrącała osoby, które rzeczywiście były dla niej dobre, a czuła przyciąganie do tych nieodpowiednich. I tak na prawdę tylko dzięki odpowiedniej terapi potrafiła zbudować normalne życie. Ale ciężko na to pracowała i przypłaciła to wieloma pomyłkami i przepłakanamymi wieczorami. Nawet relacja z Jonathanem nie był z początku usłana różami. Choć głównie z jej winy.
    Cokolwiek nie zrobił Mickey i cokolwiek u niego się nie działo, Claudia cieszyła się i doceniała, że dostała drugą szansę, by mieć brata ponownie w swoim życiu. Nie miała zamiaru jej zmarnować.
    — Obiecuję, że następnego wyjścia nam nie zepsuję. — Wymruczała jeszcze i odpłynęła. W jej organizmie krążyło wiele silnych leków, a i niedawna narkoza dawała się we znaki. Choć operacja przebiegła bez większych komplikacji, a rokowania były bardzo dobre, jej organizm dostał w kość i nim w pełni się zregeneruje minie sporo czasu. Dlatego też krótka rozmowa kompletnie ją wykończyła i usnęła niemal w połowie zdania.

    siostrzyczka

    OdpowiedzUsuń
  90. Gust muzyczny Octavii był taki sam jak ona. Lubowała się raczej w lżejszych brzmieniach. Na jej playliście królowała Taylor Swift, Selena Gomez, Ed Sheeran czy muzyka chłopaków z 1D. Oczywiście znała takie legendarne zespoły jak Metallica czy Guns and Roses. Była też otwarta, jeśli chodziło o nowości muzyczne. Mimo to nie ukrywała, że raczej nie jest fanką takich brzmień. Piosenki obiecała, że przesłucha i miała zamiaru dotrzymać danego słowa. Teraz była idealna okazja do tego. Nie sądziła jedynie, że jej szofer od tego zwariuje.
    Właściwie nigdy nie rozmawiali o upodobaniach muzycznych, co było dość zaskakujące, biorąc pod uwagę, że w samochodzie często było włączone radio. Nie sądziła, że włączając akurat tę piosenkę sprawi, że Mickey tak się rozbudzi. Chyba po raz pierwszy widziała go w takim stanie i był to naprawdę zaskakujący widok. Mimo to uśmiechała się szeroko. Aż miło było na niego popatrzeć, jak nie mruczał i nie rzucał piorunami z oczu.
    Sama wzięła do ręki telefon i szybko wyszukała tekst piosenki. Nie znała jej, a zawsze czytając tekst czuła, że lepiej wczuwa się w tekst. Rzeczywiście, teraz się nie dziwiła, że tajemniczy justguy tak ją poleciał. Była przejmująca i taka prawdziwa. Do tego musiała być magiczna, skoro aż Mickey ożywił się do takiego stopnia. I chociaż piosenka naprawdę ją ujęła, to wciąż pozostawała poza obszarem jej zainteresowań.
    Poczekała aż piosenka się skończy, wówczas wyszukała na Spotify kolejny z polecanych tytułów.
    – Nie wiedziałam, że jesteś fanem Metallici – powiedziała zgodnie z prawdą, uśmiechając się wesoło. Nacisnęła play, a z głośników poleciał kolejny utwór. Tym razem było to Nothing Else Matters tego samego zespołu. Wygodniej rozsiadła się na fotelu i na chwilę przymknęła oczy.
    Naprawdę tylko na chwilę! A kiedy je otworzyła, to byli już pod domem towarowym. Uśmiechnęła się szeroko, choć przez chwilę nie miała pojęcia, co tutaj robi i dlaczego. Chwilę zajęło jej nim połączyła wszystkie wątki i zrozumiała, gdzie jest i co się dzieje.
    Wysiadła z samochodu od razu kierując się w stronę wejścia do budynku. Nigdy nie miała zbyt dobrej orientacji w terenie, szczególnie w takich miejscach, więc nim trafili w odpowiednie miejsce, to trochę się pokręcili. W końcu znaleźli się w kawiarni. Octavia ściągnęła kurtkę i rozplątała się z szalika. Powiesiła to na wieszaku i sama usiadła na jednym z bardzo wygodnych foteli. Kelnerka, która się przywitała i dała im karty, miała dość dziwny wyraz twarzy. Najpierw Octavia chciała się jej zapytać, czy ma jakiś problem albo czy coś jej się stało z twarzą, lecz zrezygnowała z tego. Zamiast tego wlepiła wzrok w kartę, szukając na liście swojej ulubionej kawy. A raczej jednego z jej wariantów. Smakowa caffe latte była najlepszym, co zostało wymyślone i nic ani nikt nie był w stanie zmienić jej zdania. Miała ochotę na odrobinę szaleństwa, dlatego ostatecznie zdecydowała się na orzechową z polewą karmelową. Odrobina szaleństwa była.
    – A ty na co masz ochotę? – zapytała, odkładając kartę na bok. Jeśli chodziło o polecenia, to raczej nie była zbyt dobrą osobą do tego. Ich gust smakowy, co również zdążyła zauważyć, znacznie się różnił.
    – Czy mogę już przyjąć zamówienie? – Octavia, która oczekiwała odpowiedzi ze strony Mickey nie spodziewała się, że ktokolwiek odezwie się z innej strony. Podskoczyła w fotelu. Z szerokim uśmiechem wyczekująco spojrzała na Mickey
    – Więc… – zaczęła, coraz dobitniej zdając sobie sprawę, że to chyba nie był dobry pomysł. Nie chodziło jej o dziwne spojrzenia czy szepty po kątach. To ją akurat obchodziło najmniej. Problem polegał na tym, że niekoniecznie wiedziała, o czym powinna z nim rozmawiać. O pogodzie? Przecież był na zewnątrz, to wiedział, jak jest. O pracy? Przecież właśnie był w pracy! – Podobał ci się prezent? – wypaliła w końcu, uśmiechając się szeroko. Przynajmniej o tym jeszcze nie rozmawiali.

    We're off to never never land

    OdpowiedzUsuń
  91. Przedstawicielce dwóch arystokratycznych europejskich rodów z całą pewnością nie przystała praca w takich miejscach, ale Nevada nigdy nie przejmowała się za bardzo dworską etykietą. Prawdę powiedziawszy zawsze miała ją w głębokim poważaniu. I z pewnością nie planowała tego zmieniać akurat wtedy, gdy jedyną pamiątką po nieudanym związku małżeńskim były kolejne blizny zdobiące jej skórę oraz mała, bezbronna istotka, która jeszcze przez wiele lat miała być od niej niemal całkowicie uzależniona. Dopóki dzięki pensji wypłacanej jej regularnie przez właściciela Black Swan nie musiała zbyt często sięgać do rodzinnego majątku, nie zamierzała się poddawać. Szczególnie, że już za parę miesięcy, jeśli wszystko dobrze pójdzie, stanie się posiadaczką dyplomu, który umożliwi jej podjęcie pracy w jednej z nowojorskich klinik weterynaryjnych lub ogrodów zoologicznych. Dopiero wtedy będzie mogła rzucić dotychczasową posadę i ostro wygarnąć zarządzającemu lokalem facetowi. Póki co jednak codziennie chowała wrodzoną dumę do kieszeni i z Maxem u boku wychodziła z domu, by usługiwać tym wszystkim mężczyznom, którzy najczęściej przychodzili do podziemnego baru głównie po to, by napić się niezbyt drogiego piwa i w mniejszym lub większym stopniu zaspokoić swe biologiczne rządze. Na całe szczęście nawet wśród tutejszych klientów zdarzały się takie wyjątki jak ten brunet, któremu, na specjalne zlecenie swego osobistego bodyguarda, dała się wyprowadzić przed budynek. Była wieczną buntowniczką, to prawda. Ale nawet ona wiedziała, że istnieją pewne granice dobrego smaku, których lepiej nie przekraczać. Do takich z pewnością należało wtrącanie się walkę dwóch samców.
    - Po pierwsze Max nie jest moim chłopakiem, tylko kimś w rodzaju przyjaciela. - Oświadczyła, nie potrafiąc powstrzymać się od lekkiego śmiechu na samo wyobrażenie skrzywionej miny, którą z pewnością ujrzałaby teraz na obliczu matki, gdyby ta mogła usłyszeć jej słowa. - Przepraszam, właśnie zastanawiałam się jak zareagowałaby na podobne stwierdzenie moja mamá. - Rzuciła szybko tonem usprawiedliwienia, obawiając się, by nieznajomy nie uznał jej czasem za kompletną wariatkę. - Po drugie, skąd założenie, że to nie ja sama kazałam mu się nie wtrącać dopóki nie będzie to naprawdę niezbędne ? - Dodała, rzucając mu zadziorne spojrzenie i wydmuchując w niebo kłębek dymu z papierosa, który jej wcześniej ofiarował. - Nie każda dziewczyna chce mieć koło siebie stale rycerza w lśniącej zbroi. Szczególnie, że skutecznie przekreślałoby to jej nadzieje na lepszy zarobek. - Choć Neva za wszelką cenę starała się brzmieć tak jakby całkowicie pogodziła się ze swoim losem, nie potrafiła do końca zapanować nad drżeniem głosu, toteż szybko zamilkła, udając całkowite pochłonięcie przelatującą akurat nieopodal sową.


    Nevada

    OdpowiedzUsuń
  92. Octavia nie słuchała rocka. To nie była muzyka dla niej. Rozumiała tradycję kulturową, wiedziała też, że muzyka ta jest po prostu dobra i budzi wiele emocji. Tylko to nie było dla niej. Ona słuchała muzyki popularnej, bardziej delikatnej i o zupełnie innej tonacji i melodii. Uwielbiała te wszystkie hity, które były puszczane niemal na okrągło w radio, a część artystów nawet znała. Mogła też pozwolić sobie na wejściówki dla vipów, czy to na koncerty czy to na jakieś rozdania nagród. Te rozdania lubiła najbardziej. Zawsze było pełno ludzi z różnych sfer, pełno artystów, z którymi mogła porozmawiać (i udawać, że nie chichota niczym napalona nastolatka) i obejrzeć cudowne show nie tylko jednego z artystów, ale kilku.
    Tymczasem miała całą playlistę piosenek od swojego internetowego… przyjaciela, które obiecała, że przesłucha przy najbliższej okazji. W drodze do tego domu towarowego udało jej się kilka odkreślić z playlisty, oczywiście nim się jej nie przysnęło. W głowie natomiast zanotowała sobie, że koniecznie musi się do niego odezwać i podzielić wrażeniami z tych piosenek.
    Octavia miała wszystko i jeszcze więcej. I naprawdę nie musiała na każdym kroku udowadniać, że jest coś warta. Dobrze wiedziała, jaka jest prawda. Mogła pozwolić sobie na kawę w towarzystwie szofera czy pomoc w zakupach kucharce. Wiedziała, że nie jest to zbyt dobrze postrzegane. Niejednokrotnie się nawet nasłuchała na ten temat, ale jednym uchem wpuszczała, a drugim wypuszczała, nie chcąc zaprzątać sobie głowy takimi bzdetami.
    Teraz uważała, że kawa z Mickey jest złym pomysłem z innych powodów. Nie znali się poza samochodem i zazwyczaj nie rozmawiali na inne tematy niż te około samochodowe. Dokąd jadą, ile na tym zejdzie i inne takie. Przy kawie natomiast rozmawiało się o innych sprawach. I tutaj był ten problem, bo między nimi nie było „innych” spraw. Ale skoro powiedziała A, to musiała powiedzieć również i B. A skoro wylądowali na wspólnej kawie, to postanowiła pociągnąć to dalej.
    Uśmiechnęła się do kelnerki, a kiedy ta w końcu poszła, wbiła wzrok w Mickey. Przekręciła lekko głowę, uważnie analizując jego słowa. Była w stanie wyobrazić go sobie w tym głupim stroju, który mu kupiła. Tylko to zupełnie jej do niego nie pasowało. Podejrzewała, że prędzej wyrzuciłby to do najbliższego kosza, mrucząc na nią niezbyt przychylne obelgi. Uwagę przykuła jeszcze dalsza część jego wypowiedzi. To w ogóle jej się nie zgadzało.
    – Cieszę się niezmiernie. Ale pewnie nie masz żadnego zdjęcia, co? – zapytała. – Chętnie bym cię zobaczyła w tym stroju – przyznała, śmiejąc się. – W czerwonym powinno być ci do twarzy – stwierdziła. Jeśli chodziło o te sprawy, to Octavia miała pewien… można powiedzieć, że dar, że dostrzegała, co i dla kogo z ubioru będzie odpowiednie. Sama nigdy nie pokazywała się w kolorach, w których wyglądała zwyczajnie niekorzystnie albo, których nie lubiła, bo się jej źle kojarzyły, ale to była inna kwestia. Chwilę odczekała, dając mu czas na przemyślenie. W międzyczasie przyszła kelnerka, która postawiła przed nimi ich zamówienie. Octavia od razu zgarnęła trochę pianki z sosem karmelowym na łyżeczkę. To była jej ulubiona część każdej kawy i miała nadzieję, że tym razem się nie zawiedzie. – Wiem, że ściemniasz, Myszko – powiedziała rozbawiona. – Drinki przecież nie kosztują piętnaście dolarów – wzruszyła ramionami. Nie kosztowały one tyle w miejscach, do których ona chodziła i w których zazwyczaj balowała. Tam ceny zaczynały się od… w sumie to się nawet nie orientowała. Nie zwracała uwagi na ceny, ale była pewna, że były to kwoty powyżej tych piętnastu dolarów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – A skoro jesteśmy w temacie koloru czerwonego… – zaczęła, zlizując piankę z łyżeczki. Od razu nabrała kolejną porcję. Tym razem z kawałkiem orzeszka, którego zaraz przegryzła. – To tutaj… – wskazała na swojej twarzy miejsce, które kolorem odznaczało się na jego twarzy i jednoznacznie wskazywało na to, że oberwał. I to zapewne dość mocno oberwał. – Woziłeś inną i trasa jej się nie spodobała? – rzuciła żartobliwie i wymownie poruszyła brwiami. – A tak serio, to jeśli historia jest zbyt… osobista, to rozumiem. Ale i tak jestem ciekawa. Nie miałeś tego, kiedy ostatni raz się widzieliśmy.

      I've got a list of names and yours is in red underlined
      I check it once, then I check it twice, oh!

      Usuń
  93. Octavia, gdyby wiedziała, że tajemniczym justguy24 jest Mickey, to na pewno nie zdradziłaby mu tylu informacji o sobie. Przede wszystkim dlatego, że mu nie ufała. Po drugie nie chciała, aby wiedział o niej niektóre rzeczy. Internetowemu przyjacielowi zwierzała się z naprawdę wielu rzeczy i czuła się z tym bardzo dobrze. Była to także pewna forma terapii. Mogła wyrzucić z siebie wszystko i w zamian dostawała wsparcie. Tajemniczy mężczyzna, a przynajmniej miała nadzieję, że jest tym, za kogo się podawał, również mógł to zrobić. Mógł jej powiedzieć, co mu leżało na sercu, a zawsze wysłuchała i starała się doradzić, jak najlepiej umiała. Mimo to czasami miała wrażenie, że ich życia są tak… zupełnie różne, że ta znajomość w ogóle nie powinna się dalej toczyć. Tymczasem wciąż trwała, a Octavia coraz częściej miała ochotę zaproponować mu spotkanie. Powstrzymywała się przed nim, jakby bojąc się… czegoś. I sama nie wiedziała, czego. Był jej bardzo bliski i naprawdę nie chciała stracić tej znajomości.
    Mickey był… tylko, a może aż? jej szoferem. I oczywiście, kiedy tylko wyszło, że będzie bardziej na stałe niż tylko na kilka dni, to poszła do ojca i wypytała się go o wszystkie potrzebne informacje. Chciała po prostu wiedzieć, z kim ma do czynienia, chociaż miała nieodparte wrażenie, że Bernard wiedział znacznie więcej niż jej mówił. Może chciał ją chronić, może nie chciał, aby pewne informacje wyciekły, a może… miał inne powody. Możliwe, że tylko sprawiał takie wrażenie. Oczywiście Octavia znała część prawdy o Mickey. O tym, że siedział w więzieniu. I chociaż ciekawiła ją ta kwestia, to nigdy nie odważyła się zadać mu tego pytania. Zresztą, pewnie i tak nie uzyskałaby odpowiedzi. Prędzej mruknięcie, zmianę tematu czy zignorowanie pytania. A nie miała zamiaru też naciskać. Były takie tematy, w których nie należało męczyć i po prostu pozwolić, aby prawda wypłynęła po pewnym czasie. Octavia sama miała takie tematy w swoim życiu. O tym, co się stało w dniu śmierci Orville nikt nie wiedział. I tak póki co miało pozostać.
    – Mhm, na pewno – mruknęła, śmiejąc się. Na pewno się z niej teraz zgrywał. A jeśli naprawdę wcisnął się w ten strój, to żałowała, że tego nie widziała! Musiał wyglądać w nim… bosko. Była pewna, że gdyby to zobaczyła, to by nie mogła przestać się śmiać. Strój Myszki Mickey był idealnym prezentem dla niego. Początkowo chciała dokupić mu nawet takie odjazdowe uszy, ale stwierdziła, że to byłaby przesada. Miał i tak buty, spodnie, koszulę i odpowiednią muszkę. Dla osób, które nie wiedzą, jak się nazywał, to nie zrobiłoby wrażenia. Na tych, którzy go znają pewnie też nie. Z wyjątkiem Octavii, rzecz jasna. Zaczęła się mimowolnie zastanawiać, co w takim razie zrobił z tym strojem. Wyrzucił? Spalił? Oddał komuś bardziej potrzebującemu? A może rzucił gdzieś w kąt? Nie zapytała, jedynie przez chwilę siedziała ze zmarszczonymi brwiami.
    – Nie mijam się z Rihanną, bo ona w ciąży jest – powiedziała prędko. Uśmiechnęła się w dość głupkowaty sposób, na chwilę gubiąc główny sens ich całościowej rozmowy. Z jednym miał, jednak rację – w klubach, do których chodziła, ceny za drinki były znacznie wyższe, dlatego te jego piętnaście dolców wprawiło ją w małe zakłopotanie. Dla normalnych ludzi to naprawdę były wysokie kwoty? – Nie sądziłam, że znasz osoby takie jak Adriana Lima – powiedziała zgodnie z prawdą. Nie wyglądał jej na osobę, która interesowałaby się modelingiem czy pokazami mody. Adriana była co prawda bardzo znana, ale to, że akurat Mickey o niej wspomniał było dość interesujące i postanowiła pociągnąć ten temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimowolnie parsknęła śmiechem, kiedy wyznał jej historię swojej pokiereszowanej twarzy. Akurat takiej historii miłosnej… pomiłosnej? się nie spodziewała. Podejrzewała, że jej szofer spotyka się z kimś i pewnie ma jakieś życie miłosne, jednak to wyznanie zrobiło na niej wrażenie. Może dlatego, że mówił o zawodniku MMA? A może dlatego, że po prostu mówił o kimś w tym kontekście?
      – Chyba musiało mu na tobie bardzo zależeć, skoro po latach tak… emocjonalnie zareagował – zauważyła, wciąż się śmiejąc pod nosem z tego, po czym do końca zjadła piankę ze swojej kawy. Chwyciła kubek w obie dłonie.
      Wywróciła oczami.
      – Przede wszystkim, gdybym nie chciała pić z tobą kawy, to przyszłabym tutaj sama – zauważyła, uśmiechając się. – To, że ktoś ma z tym problem, to nie moja wina – wzruszyła ramionami, kolejny raz. Naprawdę się tym nie przejmowała. Wypicie kawy w jego towarzystwie nie było czymś bardzo złym czy prawnie zabronionym. Może gdyby była prawdziwą księżniczką, to i owszem, byłby to problem. Ale określenie to nie było tytułem, więc nie musiała się przejmować aż tak wielką etykietą. – A ja… no cóż… Najpierw byłam we Francji w winiarni, gdzie doglądałam interesów i prowadziłam degustację win – zaśmiała się. Oznaczało to tylko tyle, że po prostu piła wino i świetnie się przy tym bawiła. – Ale we Francji o tej porze roku, w zamku dziadków, jest strasznie zimno – skrzywiła się na samo wspomnienie. – A potem ciepłe kraje i powrót do zimnego Nowego Jorku – powiedziała, wyraźnie smutniejąc. Chociaż uwielbiała Nowy Jork i naprawdę za nim tęskniła, to wolałaby, aby było tutaj ciepło.
      – A ty? Co beze mnie robiłeś? Prócz tego, że grzechy młodości do ciebie wróciły.

      Saw you there and I thought
      Oh my God, look at that face
      You look like my next mistake
      Love's a game, wanna play?

      Usuń
  94. Prawdopodobnie obydwoje kiepsko się dobrali, bo o ile Mickey po prostu wycofywał się z relacji, gdy ta robiła się niewygodna, ona choć czuła wiele emocji, nie umiała o nich rozmawiać. Gdyby potrafiła, wszystko byłoby prostsze, bo lepiej usłyszeć odrzucenie, niż je przezyć i samemu trawić, tłumacząc i analizując przebieg wydarzeń i gaśnięcie sympatii, czy pasji w znajomości. Od początku wiedziała, że Mickey to nie materiał na chłopaka, a stałość nie wpasowuje się w jego standardy i priorytety życiowe, ale być może ona właśnie takiego kogoś teraz potrzebowała. Była na etapie, gdzie nie co się pogubiła w życiu i sama nie wiedziała, czego potrzebuje, choć z kolei to, czego pragnęła, nie było sekretem. Goniła za czymś trwałym i stałym i w gruncie rzeczy bardzo chciała, aby na jej drodze stanął ktoś, kto będzie jej pewien, dla kogo nie będzie opcja, a pierwszym wyborem i marzeniem. Zdawała sobie sprawę z tego, jak nierealnie i marzycielsko obiera sobie cele, ale na prawde nie chciała tego zmieniać. Czasami czuła, ze urodziła się zbyt późno jak na to, co nosi w duszy.
    Przychodząc do niego, sama się oszukiwała i korzystała z tego, ze oboje są dla siebie draniami. On jej nie odrzucał, nie stawiał twardej granicy między przyjemnością a rzeczywistością, a ona w to brnęła, choć wiedziała i rozumiała wszystko, co nie zostało wypowiedziane. Gdy lądowała u Mickeya, gdy tonęła w jego ramionach i obsypywała pocałunkami, zapominała o tym, co faktycznie było za drzwiami jego mieszkania i co ją bolało najbardziej. On jej nie odrzucał, choć do końca sie nie otwierał, ale w gruncie rzeczy to było to, czego szukała - akceptacji.
    Przy niskich, minusowych temperaturach wyjście w płaszczu było wariactwem. No trudno, nie mówiła nigdy, że jest normalna, ale przede wszystkim nie chciała rezygnować z tej nutki szaleństwa, która niekiedy pchała ją do przodu. Uśmiechnęła się szeroko, gdy Mickey wciągnął ją do mieszkania i zamknął za nimi drzwi; wścibskim sąsiadem się nie przejmowała, bo nie on ją interesował. Cofnęła się o krok, gdy brunet się zbliżył i gdy jej plecy zetknęły się z drzwiami, dzielnie uniosła głowę, celując spojrzeniem w twarz mężczyzny. Czując jak sięga do jej płaszcza i lekko go luzuje, zagryzła wargę, głośno nabierając powietrza przez nos. Nic głębokiego ich nie łączyło, można te relację nazwać zwykłym romansem, a jednak Mickey w takim niedbałym i zdystansowanym sposobie bycia, potrafił przyspieszyć jej oddech.
    - Skoro adorator jest anonimowy, nie wiedziałabym nawet komu pokazać prezent i podziękować - wyjaśniła logicznie i zaśmiała się krótko na kolejne pytanie. - Zresztą prezent jest mój i mogę go pokazywać, komu chcę - stwierdziła z rozbawieniem i lekko pochyliła się w bok, aby trzymany w dłoni Mickeya pasek naciągnął się, a płaszcz bardziej rozchylił, ukazując większy skrawek nagiego ciała.
    Lily nie była wyuzdaną kochanka, ale lubiła czasami takie psotne wybryki. Lubiła też niespodzianki, choć jak widać, wolała je komuś robić, niż sama otrzymywać.
    - Tę kwestię pozostawiam Tobie - powiedziała ciszej, zbliżając się pół kroku, choć nie dzieliła ich wcale wielka przestrzeń. - Myślę, że wiesz doskonale, co robić, Mickey - mruknęła mu przy ustach, lekko muskając ich kącik.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  95. Octavia przyzwyczaiła się do tego, że służba w jej życiu się wciąż zmieniała. Pokojówki, kucharki, a nawet kamerdyner byli przez jakiś czas, a potem na ich miejsce pojawiał się kto inny. Tym wszystkim zajmował się jej ojcem. Wyjątek stanowił Sinclaire, jej ulubiony i ukochany kierowca, z którym relacja już dawno wykroczyła ramy pracodawca-pracownik. Sinclaire był jej bardzo bliski. Spędzała z nim bardzo dużo czasu i zdążyli się dobrze poznać, dzięki temu. Sinclaire też niejednokrotnie jej pomógł, poradził czy po prostu wysłuchał. Ona też starała się mu pomagać, kiedy widziała, że coś się działo. Gdyby nie to, że już był starszy i wzrok mu powoli padał, to pewnie jeszcze by ją woził. Ostatnio też podupadł na zdrowiu. Dlatego zawiązali pewną umowę. – kiedy nie mógł przyjść do pracy, to podsyłał kogoś w swoim zastępstwie. Octavii to całkiem pasowało, chociaż nie zawsze kierowca był taki, jaki być powinien. Często byli tacy, którzy jej do siebie nie przekonywali, za bardzo marudzili albo gadali, kiedy ona nie chciała ich słuchać. Wiedziała, że w końcu Sinclaire i tak zrezygnuje całkowicie, a kiedy to się stało, było jej zwyczajnie przykro. Przyzwyczaiła się do niego. A jej nowy kierowca nie dość, że był marudny, to jeszcze miał głupawe imię. Nie polubiła Mickey`a od początku i dopiero z czasem się zaczęła do niego przekonywać. Teraz zdążyła poznać go na tyle, aby zgodnie z prawda powiedzieć, że całkiem go lubi i w sumie to nie jest taki zły. Chociaż wciąż wydawał jej się niezwykle marudny.
    Teraz miała wrażenie, że siedzi z zupełnie inną osobą. Mickey z samochodu, a Mickey, z którym piła kawę to były jakby dwie zupełnie inne osoby. Tamten marudził i zbyt często wywracał oczami. Ten był zabawny, a rozmowa, którą prowadzili, ciekawa. Chociaż wciąż miała nieodparte wrażenie, że nadają z zupełnie innych światów.
    Octavia parsknęła śmiechem. Przez chwilę wpatrywała się w niego. Kompletnie się nie spodziewała, że mógłby w ogóle kojarzyć osoby ze świata modelingu. Zmarszczyła lekko brwi po chwili. Te nazwiska, które wymienił, były jej dobrze znane, tyle tylko, że każda z tych kobiet była… stara. Oczywiście były one ikonami, osobami tak charakterystycznymi, które zapisały się na kartach historii modelingu, że do tej pory robiły furorę. A kiedy uświadomiła sobie wiek tych modelek oraz wiek Mickey, to wszystko stało się dla niej jasne. Zaśmiała się pod nosem.
    – Mhm – powiedziała w końcu, kiwając lekko głową. – Wiesz, gdybyś dobrze zagadał, to któraś z twoich plakatowych modelek może by z tobą porozmawiała – uśmiechnęła się, puszczając oczko w jego kierunku. Gdyby naprawdę się postarała, to nie byłoby z tym problemu. Wystarczyło po prostu pojawić się w odpowiednim miejscu i odpowiedniej porze, a dzięki pozycji, którą miała, nie stanowiło to problemu.
    Wywróciła oczami. To przez niego wyrobiła sobie taki nawyk. Nim go nie spotkała, to tak często tymi oczami nie wywracała, bo nie musiała.
    – Ale masz na sobie Ralpha Laurena – wzruszyła ramionami. Pamiętała, co mu przecież wtedy kupiła, a wyglądało na to, że teraz miał ten strój właśnie założony. Może nie był to z najnowszej kolekcji czy nie został uszyty z przeznaczeniem do udziału w jakiś przyjęciach bądź czymś podobnym, ale garnitur był schludny, ładny i dobrze na nim wyglądał. Przynajmniej Mickey nie wyglądał już, jakby miał strój po młodszym bracie, a to dużo znaczyło. – Ponadto, nawet jeśli napiszą, to co? Ciągle o czymś piszą. Ostatnio pisali, że Cezar ma tę samą smycz od miesiąca – odparła. Akurat naprawdę się nie przejmowała takimi pierdołami. Chcieli, to niech sobie piszą, droga wolna. Nie miała zamiaru się tym przejmować ani zwracać na to uwagi. Teraz chciała wypić kawę w towarzystwie Mickey i to właśnie robiła. I była pewna, że i tak i tak trafią na nagłówki gazet, ale po co się tym przejmować? Póki nie wchodzili za bardzo w jej prywatne życie, to wszystko było w porządku. Zaczęłaby się martwić, gdyby wyciekły jakieś prywatne informacje albo zaczęliby dopisywać sobie niestworzone historie, z których musiałaby się tłumaczyć. A wyjście na kawę z szoferem takim czymś nie było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzała na niego, przez chwilę rozważając, czy teraz żartował, czy nie. Przekręciła głowę w bok. Na pierwszym spotkaniu rzeczywiście wyglądał nieco podejrzanie, ale czy na pewno aż tak? I czy wtedy na pewno by mówił o tym tak otwarcie? Upiła trochę kawy.
      – Mogłeś powiedzieć – zaczęła w końcu. – Dałabym ci podwyżkę. Jak się czymś zarazisz, to przestaniesz do pracy przychodzić – zauważyła, uśmiechając się pod nosem.
      Specjalnie zignorowała wzmiankę o zamku. Dopiła kawę do końca i wstała z krzesła. Przesunęła się w kierunku Mickey i wyciągnęła z torebki telefon.
      – Tak, tak. Moi dziadkowie mają zamek – oznajmiła. Przeszukała szybko galerię i odnalazła odpowiedni folder. – Nie jest to taki typowy, średniowieczy zamek, jakich we Francji jest pełno. Właściwie, to dość nowe budownictwo… Po wojnie tej pierwszej bodajże… albo trochę później – zmarszczyła lekko brwi. Nie była to nowoczesna budowla, lecz do zabytków się już wpisywała. W jej rodzinie był od naprawdę wielu, wielu lat. Dziedziczony był z pokolenia na pokolenie i zawsze nie było z tym problemu. Teraz się pojawił, ale tą kwestią postanowiła się nie zajmować, a przynajmniej nie obarczać tymi informacjami Mickey.
      Pokazywała mu kolejne zdjęcia, opisując po kolei, co i gdzie się znajdowało. Darowała sobie te wszystkie łazienki czy zaplecze kuchenne. Pokazała salon, jadalnię, a także swój pokój. Wszystko było utrzymane w klimacie bardziej średniowiecznego zamku, choć było widać nowoczesne elementy. Zamek przepełniony był różnymi obrazami i dziwnymi rzeźbami. Najwięcej czasu spędziła na opowieści dotyczącej winiarni. Pokazała nie tylko główną piwniczkę, lecz również całą uprawę oraz okolicę za zamkiem.
      W końcu z szerokim uśmiechem zakończyła swoją opowieść.
      – Więc miałeś rację. Ten zamek jest prawie mój – zaśmiała się, marszcząc zabawnie brwi. – I naprawdę. Jest tam taaak zimno – powiedziała, specjalnie przeciągając samogłoski. Uwielbiała spędzać czas w tamtym miejscu, ale naprawdę tegorocznej zimy tam zwyczajnie zmarzła. Dziadek, choć nie był biedny, zawsze żałował na ogrzewaniu. Twierdził, że skoro jemu jest ciepło, to wszystkim również powinno być. Nieważne, że sam chodził w dwóch ciepłych swetrach oraz kurtce. Jemu było ciepło.
      – Ale wiesz co? – zapytała, uśmiechając się nieco tajemniczo. Pochyliła się nieco w jego stronę. Jej dłoń spoczęła na jego kolanie, z czego nawet nie zdała sobie sprawy. – Mimo wszystko… – zaczęła, przysuwając twarz do jego ucha. Wyglądała trochę, jakby chciała mu teraz zdradzić bardzo intymny sekret. – Przynajmniej nie mamy myszy – powiedziała konspiracyjnym szeptem. – Nawet tych, które urwały się z Disneya – dodała, śmiejąc się. Odsunęła się nieco, oczekując na reakcję. A dłoń wciąż była tam, gdzie ją położyła wcześniej.

      Twoja ulubiona księżniczka

      Usuń
  96. [Witam się z opóźnieniem i serdecznie dziękuję za powitanie! Nie mylisz się, w historii Juanity nie wszystkie karty zostały odkryte i ona sama nie jest jeszcze tego świadoma :) Bardzo różnorodna ta Twoja gromadka. Podejrzewam, że z nikim nie narzekasz na nudę, bo każdy ma do zaoferowania coś ciekawego :) Chętnie napisałabym wątek, jednak nie wiem, u której z postaci najbardziej Ci ich brakuje. Jeśli Ty też masz ochotę, to my z Juanitą chętnie wypełnimy ewentualne braki. Również życzę dobrej zabawy! :)]

    Juanita Mitchell

    OdpowiedzUsuń
  97. Octavia nie znała innego życia niż to, które prowadziła. Odkąd żyła, jej rodzice ani razu nie mieli problemów finansowych, a przynajmniej nic o nich nie wiedziała. Nawet jeśli jakieś były, to nie tak drastyczne, aby ona mogła to odczuć. Od dziecka otaczała się wszystkim tym, co najlepsze i najdroższe. Markowe ubranka, markowe buty. Już jako dziecko pozowała do zdjęć, a jej twarz śmigała na okładkach gazet. Odette nigdy nie zmuszała jej do tego. Ale skoro jej córka uznana za najsłodsze dziecko francuskiego biznesmena, to chciała wykorzystać to do granic możliwości. A Octavia to lubiła. Aparat ją kochał, wszyscy fotografowie również. A ona sama również to lubiła. To pozowanie, uśmiechanie się do zdjęć i przebieranie się w coraz to nowsze stroje. Zawsze mieli też dla niej jakiś fajny prezent. Już jako mała dziewczynka biegała w biżuterii wartej kilkanaście tysięcy dolarów. Otaczała się najlepszymi ludźmi, których większość znała jedynie z pierwszych okładek magazynów. Kiedy normalna i statystyczna dziewczyna odkrywała nowy zespół, to kupowała plakaty, które wieszała na ścianie. Octavia szła na koncert. Bawiła się w loży dla VIPów, a potem szła się bawić w towarzystwie członków zespołu. Poznała chłopaków z 1D, Jonas Brothers, na koncercie których prawie zemdlała, kiedy pojawiła się Sophie. Na swoje usprawiedliwienie miała tylko to, że nie spodziewała się zobaczyć Sansy Stark! Na Octavii towarzystwo modelek nie robiło już większego wrażenia. Tak samo, jak muzyków. Choć w towarzystwie Eda Sheerana na pewno zaczęłaby chichotać jak nienormalna. Zawsze tak robiła, kiedy zaczynała się denerwować w towarzystwie kogoś, kogo doceniała i na ten fanowski sposób lubiła.
    Prawda była taka, że całe życie mogłaby nic nie robić, a i tak miałaby wszystko. Jej ojciec był naprawdę poważaną osobą, a jego firma zarabiała ogromne pieniądze. Rządził, jeśli chodziło o przemysł farmaceutyczny i nic nie wskazywało na to, aby jego firma miała upaść. Octavia, chociaż nie znała wszystkich szczegółów, wiedziała, że firm konkurencyjnych było naprawdę niewiele. Ponadto Bernard miał kontakty chyba we wszystkich większych i znacznych państwach na świecie. Nie bez powodu trzymał Tullię w Chinach. I nie bez powodu wysyłał Orville w podróże służbowe, podczas których chłopak obserwował i sprawdzał to, co działo się w innych firmach. Orville miał być jego następcą. I chociaż jego relacja z Octavią była… napięta, delikatnie mówiąc, to blondynka musiała przyznać, że nadawał się do tego jak nikt inny. Wiedziała również, że sama… nie dałaby rady. Nie znała się na tym wszystkim, co oni tam robili. Nie znała się na tych papierach, nie rozumiała, co mówili naukowcy, farmaceuci i inni badacze. Często używali jakiś skomplikowanych słów, po których Bernard panikował, a ona uśmiechała się głupawo i potakiwała. Prowadzenie firmy nie było łatwe. A prowadzenie firmy o takim zasięgu było wręcz niemożliwe do ogarnięcia przez zwykłego człowieka!
    Mimo wszystko, nie chciała być bezużyteczna. Jak za długo nic nie robiła, to zaczynała się nudzić. Chciała coś w życiu osiągnąć. Było to bardzo egoistyczne marzenie, ale chciała zostać zapamiętana jako osoba, która wniosła coś do życia. Nawet się nie łudziła, że wynajdzie lek na raka czy przyczyni się do znacznego spadku bezdomności. Zapewne też nie pozbędzie się głodu na świecie czy nie sprawi, że wszystkie dzieci z domów dziecka nagle odnajdą rodziny. Celowała raczej w coś niższego szczebla. Otwarcie fundacji z Carlie miało być pierwszą cegiełką. Wszystkim nie pomoże, ale przynajmniej uratuje część tych uroczych zwierzaczków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponadto wcale nie była taka głupia, jak mogłoby się wydawać. Wiedziała, że szykuje się ogromna burza w jej rodzinie. Winiarnia dziadka nie miała spadkobiercy. Firma ojca również jej nie miała. Spadkobiercy również nie miała galeria jej matki, obecnie zarządzana przez jej wspólniczkę. Jeśli zacznie się temat udziałów i przepisywania właścicielstwa, to rozpęta się ogromna burza. Nie wiedziała, co ją czeka. Wiedziała natomiast, że nie umiałaby żyć na normalnym poziomie. Nie potrafiłaby codziennie wstawać do pracy, której nienawidzi, jeździć metrem albo taksówkami i robić tych wszystkich rzeczy, które robili normalni ludzie. Musiała się zabezpieczyć finansowo, na wypadek, gdyby w tej nadchodzącej awanturze miała stracić wszystko.
      Naprawdę podziwiała wszystkich ludzi, którzy pracowali dla jej rodziny. W tym także Mickey, choć nigdy by tego nie powiedziała głośno. Jeszcze by obrósł w piórka albo chodził dumny niczym paw. Na jego miejscu pewnie już dawno rzuciłaby taką pracę w cholerę i poszukała czegoś innego. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że potrafiła być marudna, niezdecydowana i kręciła nosem, kiedy coś jej nie pasowało. Wszystko musiało być tak, jak ona tego chciała, bo inaczej potrafiła doczepić się pierdół, które dla innych były nieistotne, a dla niej sprawiały, że świat się zawalał.
      – Bądź dobrym szoferem, a dostaniesz order podpisany pod którąś z moich znajomych… Myślę, że Adriana Lima nie miałaby problemu – również puściła mu oczko, uśmiechając się przy tym. Musiała mu kiedyś wywinąć taki numer. I zaprosić którąś z jego idolek do wspólnej jazdy samochodem. Nie stanowiło to problemu, bo obracała się w takich kręgach. I często różne modelki z nią jeździły. Obecnie nie, bo skupiła się na innych aspektach swojej kariery. Ale, hej!, wszystko dało się ogarnąć.
      – No oczywiście. Masz markowy garnitur – przytaknęła. Doskonale pamiętała tamten dzień. I tym bardziej dziwiła się, że nie uciekł z krzykiem po takich przejściach. Camille dała im obojgu popalić, a to nawet nie był mały procent tego, co dziewczyna potrafiła odstawić. Pamiętała również ich pobyt w sklepie, kiedy przypadkiem weszła do przymierzalni w nieodpowiednim momencie, przez co zobaczyła znacznie więcej niż zobaczyć powinna. I pamiętała tamte uczucia, które jej towarzyszyły. Każdy miał jakąś przeszłość. Nawet ona z całą otoczką idealnego życia miała mroczne sekrety w swoim życiu, których nikomu nie chciała zdradzić. Ale jego blizny zrobiły na niej piorunujące wrażenie. Takich blizn nie miał każdy, przeciętny człowiek.
      – Ten zamek nie do końca jej mój – sprostowała zgodnie z prawdą, uśmiechając się do niego nieco krzywo. Miała nadzieję, że kiedyś będzie jej na własność, ale na razie się na to, niestety, nie zapowiadało, a i ona nie chciała zapeszać. – Jakby ci to powiedzieć… – mruknęła, szukając odpowiednich słów. W końcu uśmiechnęła się głupawo. – W twojej bajce mój dziadek jest Sknerusem Mckwaczem. Skoro jemu jest ciepło, w dwóch swetrach i czapce, to wszystkim powinno być ciepło – powiedziała, wzruszając lekko ramionami. – Ponadto wcale nie jest łatwo ogrzać taki stary zamek. Mury są stare i są przesiąknięte zimnem. Jak wchodzisz do kościoła, gdzieś w Europie, to też jest zimno, nie? To działa na podobnej zasadzie – wzruszyła ramionami. Nie była osobą wierzącą, ale uwielbiała sztukę. A stare kościoły w Europie były nią przesiąknięte. One same w sobie były sztuką. Odgrywanie tego wszystkiego było niezwykle fascynujące i na swój sposób ją uspokajało.

      Usuń
    2. Żartował. Na pewno musiał żartować i nie mówił tego na serio. Na pewno się z nią droczył! I chociaż dobrze to wiedziała, to zamilkła na moment, czując jak serce zaczyna jej bić w dziwnym rytmie. Jego twarz była blisko. Zbyt blisko. Czuła jego oddech na swojej skórze. Dostrzegała wszystkie szczegóły, które do tej pory jej umykały. Piegi, jasne i niemal niewidoczne blizny… wciąż rozcięta i zaczerwieniona warga, której zagojenie z pewnością jeszcze chwilę potrwa. Gdyby się jeszcze odrobinę przysunęła, poczułaby, jak drażni jej skórę kilkudniowym zarostem.
      Nieco speszona uniosła wzrok. Błąd. Dopiero teraz dostrzegła, jak niebieskie są jego oczy. Jak odbija się w nich światło, tworząc niesamowitą grę kolorów. I chociaż był tak blisko… Niebezpiecznie blisko, nie odczuwała strachu. Co było niezwykłe, zważywszy na to, że od tamtego wydarzenia nie dopuszczała nikogo na taką odległość, odczuwając dyskomfort. Miała ochotę wyciągnąć dłoń i przesunąć palcem po jego policzku. Sprawdzić, czy jego skóra jest szorstka, na jaką wyglądała, czy wprost przeciwnie.
      Wiedziona jakąś niezrozumiałą dla niej siłą, zgodnie z jego słowami, przesunęła dłoń nieco wyżej.
      – Myślę, że dla jednej myszki miejsce w zamku by się znalazło.

      With a single word and a gentle touch
      You turned a moment into forever

      Usuń
  98. Octavia miała cudowne dzieciństwo. Nie tylko dlatego, że miała pieniądze i była wręcz obrzydliwie bogata. Miała także cudownych i kochających rodziców. Bernard i Odette, choć nie zawsze się dogadywali, zawsze stawiali swoje dzieci na pierwszym miejscu. Cokolwiek by się nie działo, stali murem za swoimi dziećmi. Próbowali ukrywać wszystkie grzeszki Orville, przymykali oko na wybryki Tulli i jedynie wywracali oczami, kiedy Octavia, kiedy przychodziła do nich z kolejnym genialnym pomysłem. Jako rodzice spisywali się raz lepiej, raz gorzej, często załamywali ręce. Ale mimo to, i tak dzieciństwo Octavii było idealne.
    Już dawno zauważyła, że w jej domu panuje pewna hierarchia. Orville był ulubionym dzieckiem Odette. To był jej ukochany synek i cokolwiek złego by nie zrobił, to zawsze i tak go broniła. Choćby złapała go za rękę, to i tak znalazłaby tysiące wymówek na to, że nie zrobił tego celowo. Jej podejście w pewnym stopniu doprowadziło do tragedii, która spotkała ich rodzinę. Octavia wielokrotnie zgłaszała matce, że z Orville dzieje się coś niedobrego. Mówiła, że nie jest dobrze, że zaczął brać jakieś prochy. Do kobiety to nie docierało. Twierdziła, że pewnie jej się wydaje, a jeśli raz wziął, to tragedii z tego nie ma, bo wszystkiego trzeba w życiu spróbować. Kiedy Bernard próbował zrobić z tym porządek, to wybuchła ogromna awantura. Odette zarzuciła mężowi, że to wszystko jego wina, bo za dużo wymaga od syna.
    Orville nie był głupi. Był szalenie inteligentny i miał zadatki na zdobycie jeszcze większej i lepszej pozycji niż Bernard. Octavia nie wiedziała, co po drodze poszło nie tak. Nie znała też wszystkich szczegółów z życia starszego brata, aby jednoznacznie stwierdzić, czy coś jest w porządku, czy wprost przeciwnie. Głównie pamiętała go przez pryzmat tego, co działo się przed jego śmiercią. A działo się tyle niedobrego, że nawet teraz, po kilkunastu miesiącach od jego śmierci, nie potrafiła mówić o nim dobrze.
    Tullia z kolei nigdy nie była faworyzowana przez któregokolwiek z rodziców. Miała względy zarówno u matki, jak i u ojca. Dobrze się z nimi dogadywała, a kiedy coś nawywijała, to musiała ponosić konsekwencje swoich czynów. Była środkowym dzieckiem, które podobno miało najgorzej, a Octavia, patrząc na swoją rodzinę, musiała się z tym zgodzić. Tullia nie miała takiego oparcia i poparcia w matce bądź w ojcu, jakie miał Orville bądź Octavia.
    Octavia wiedziała natomiast, że jest ulubienicą ojca. Było to widać gołym okiem. Bernard kompletnie dla niej przepadł. Była jego małą królewną, ukochaną córeczką, której włos nie mógł z głowy spaść. Zawsze miała wszystko, co najlepsze. A kiedy coś się działo, zaraz była otoczona opieką najlepszych specjalistów. Kiedy bolał ją ząb, który się popsuł od nadmiaru najlepszych słodyczy, to miała załatwionego najlepszego dentystę. Kiedy się przewróciła i zdała skórę na kolanie, Bernard, zaraz po tym, jak przyłożył chusteczkę do rany, szukał winnych wśród osób, z którymi przebywała. Była mała, ale pamiętała tamten wieczór, jak opiekunka została zwolniona z takim hukiem i opinią w papierach, że prawdopodobnie już nigdy nie znalazła pracy jako opiekunka. Jeszcze gorzej było z kucharzem, który dodał do potrawy skórkę pomarańczy, wiedząc, że Octavia w tamtym okresie nie mogła iść jeść. Kucharz próbował z tego jakoś wybrnąć, tłumaczyć się, lecz dla Bernarda był definitywnie skreślony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takich sytuacji było znacznie więcej. Bernard był w stanie jej nieba przychylić, jeśli tylko by sobie tego zażyczyła. Nie pozwalał na to, aby ktokolwiek zrobił jej krzywdę, a jeśli widział takiego delikwenta, to źle się to kończyło. Doskonale pamiętała, jak kiedyś Orville ją uderzył. Wtedy byli jeszcze dziećmi, więc nie zrobił tego specjalnie. Ot, zwykła dziecięca zabawa. Pech chciał, że Bernard to zobaczył. I chociaż Octavia nie płakała, a uderzenie zakończyło się jedynie niewielkim siniakiem na ramieniu, to mężczyzna wziął syna na bok. Nie wiedziała, co tam się działo. Ale od tamtej pory już nie bawili się w takie zabawy, a Orville w ramach przeprosin przyniósł jej kwiatki. Jedyny bukiet, jaki kiedykolwiek od niego dostała.
      Octavia nie była skłócona z rodzeństwem. Jej siostra i brat byli… dziwni. Tullia była wiecznie nieobecna, miała własne życie w Chinach i przyjeżdżała na gotowe, robiąc z siebie niewiadomo kogo. Na każdym kroku próbowała też wmówić Octavii, że jest gorsza, bo młoda i niewiele rozumie. Prawda była taka, że chociaż rzeczywiście była młoda, to rozumiała znacznie więcej niż dawała po sobie poznać. Nie zgrywała głupiej blondynki, choć wiedziała, że i tak przez niektórych jest tak postrzegana. Nie udawała, nie kombinowała. I już dawno przestała próbować zaimponować siostrze, bo wiedziała, że to jest bezsensu. To, co Tullia zrobiła na święta, dobitnie dało jej do zrozumienia. Skoro tak stawiała sprawę, to proszę bardzo.
      Relacja między Orville i Octavią była znacznie bardziej skomplikowana i pokręcona. Byli rodzeństwem, chłopak stawał w jej obronie i potrafił być naprawdę nieprzyjemny względem innych. A potem był taki względem niej. Wiele razy mówiła ojcu, że Orville zachowuje się w ten albo inny sposób, ale zaraz przylatywała Odette, która miała idealną wymówkę na jego zachowanie. Konflikt narastał, stawał się coraz bardziej zacięty, a Orville znajdował coraz nowsze sposoby, aby wbić jej szpilę. Przy wszystkich potrafił jej zadać takie pytanie, przez które wypadała na kretynkę. Potrafił też prosto w oczy jej powiedzieć, że jest nikim i jak jej tak źle, to niech leci do tatusia. Bojkotował każdy jej pomysł, mając setki pomysłów i wizji na to, że na pewno pomysł ten nie wypali. Potrafił też przyjechać po nią w środku imprezy i po prostu wpakować do samochodu. Wywoził ją gdzieś na koniec miasta i zostawiał. Samą, wściekłą i zazwyczaj przerażoną, bo nie miała pojęcia, gdzie jest ani jak wrócić.
      Octavia wmawiała sobie, że Orville był zły, bo tak było jej łatwiej. Chociaż dobrze zdawała sobie sprawę, że nim zaczął brać, to był zupełnie inny. Kiedyś byli niemal wzorcowym rodzeństwem. Ona, Orville, Blaise i Noah byli bardzo blisko. Na każdej imprezie czy wyjściu starszy brat, jak na starszego brata, stawał w jej obronie. Pilnował jej i zazwyczaj zabierał drinki, twierdząc, że ktoś jej czegoś dosypał. Była naiwna, roztrzepana i nie pamiętała o głównych zasadach bezpieczeństwa, więc nie zwracała na to uwagi. Skutki braku brata odczuła kilka tygodni po jego pogrzebie. Kiedy na imprezie wypiła o drinka za dużo. I kiedy nie mogła się obronić, kiedy mówiła nie i prosiła, żeby jej nie dotykał i przestał… kiedy próbowała go z siebie zrzucić i zrobić coś, cokolwiek, aby w końcu przestał się do niej dobierać! Była zbyt pijana, aby zrobić coś więcej, a jednocześnie na tyle świadoma, aby wiedzieć, się działo. Wtedy żałowała, że nie ma przy niej Orville. Że nie wpadnie z tym swoim głupawym uśmiechem i nie przerwał tego wszystkiego. Na pewno, jakby zobaczył, co wtedy się działo, nie zostawiłby tak tego. Chłopak dostałby taki wpierdol, że raz na zawsze odechciałoby mu się takich akcji. Octavia była jego zabawką i tylko on mógł jej zatruwać życie.

      Usuń
    2. Chociaż ostatecznie nie wydarzyła się ta tragedia, to tamto wydarzenie odmieniło jej życie zupełnie. Kilka dni później zerwała z Noah, dochodząc do zaskakującego wniosku, że między nimi już nic nie ma romantycznego. Dalej go kochała, ale nie tak, jak powinna kochać swojego przyszłego męża. Ich rozstanie było bardzo trudne, szczególnie dla niej, ale po wszystkim poczuła ogromną ulgę. Wciąż utrzymywała kontakt z Noah, który nawet zaczął współpracę z jej ojcem. Wciąż się lubili i kiedy potrzebowała przyjaciela, to mogła do niego zadzwonić. Ale na tym się kończyło. Widziała nawet ostatnio, że jakaś dziewczyna zaczęła się koło niego kręcić. Wyglądał na szczęśliwego, a Octavia cieszyła się z tego. Był wspaniałym mężczyzną i zasługiwał na to, co najlepsze.
      – Ja to wiem, ty to wiesz… ale Lima o tym nie wie, więc musi się przekonać – zaśmiała się, puszczając oczko w jego stronę. Rzeczywiście, gdyby się postarała, to na pewno udałoby jej się coś takiego załatwić. Może kiedyś wywinie mu taki numer? Nawet była w stanie wyobrazić sobie jego minę! Musiała to tylko odpowiednio rozegrać. Ale tym zajmie się później.
      – Zasadniczo rzecz ujmując, to nie okłamałam cię. Zamek jest mojego dziadka, a jako ulubiona wnuczka… – uśmiechnęła się szeroko. – Mam do niego sporo praw – wyszczerzyła się wesoło. – Zresztą, dziadkowie też często wyjeżdżają, a zamek stoi pusty. To daje ogromne możliwości – zauważyła. Rzeczywiście, choć mieli winiarnię, to często ich w majątku nie było. Po co mieli się ograniczać jedynie do jednego miejsca? – Ebenezer jest w mojej bajce – wytknęła mu. – W twojej jest Sknerus – parsknęła śmiechem. Teoretycznie była to ta sama osoba, aczkolwiek w przypadku Mickey`a to różnica była. – Chociaż czekaj… – zawahała się. – Sknerus nie miał dzieci, więc nie mógł mieć wnuków… Więc w twojej bajce by mnie nie było – parsknęła śmiechem. – I na Kaczych Opowieściach. Przygodach Myszki Mickey. Tych wiewiórkach, które zawsze dokuczały Donaldowi. Chip i Dale! I Brygada RR. I opowieściach o księżniczkach Barbie. Chociaż te z Disney były znacznie lepsze – odpowiedziała. – A w twoich czasach, to co się oglądało? – zapytała, kierowana ciekawością.
      Zrobiła wielkie oczy, kiedy wspomniał, że nigdy w Europie było. Ale… jak to?!
      – Jak to nie? – zapytała, patrząc na niego z niedowierzaniem. – To, gdzie ty spędzasz wakacje, Mickey? – zapytała zupełnie szczerze. Ona spędzała głównie w Europie, ale się nie ograniczała. Wiedziała, że Mickey nie żyje na jej poziomie, ale przecież wszyscy gdzieś jeździli na wakacje, aby odpocząć!
      Był zbyt blisko i zbyt bardzo się z nią drażnił. Przestała czuć się pewnie, ale nie było to negatywne zjawisko. Był to ten przyjemny rodzaj niepewności, którego nie potrafiła dobrze wyjaśnić, ale podobało jej się to. Jej dłoń drgnęła jeszcze nieznacznie w górę, a policzki się zaczerwieniły. Co ty wyprawiasz?!
      – Zależy od tego, w jaki sposób chcesz zdobyć dowód, myszko. Mogę być bardzo przekonująca.

      Mickey, take me somewhere we can be alone
      I'll be waiting, all there's left to do is run
      You'll be the prince and I'll be the princess
      It's a love story, baby, just say, "Yes"

      Usuń
  99. Shay próbował uspokoić swoje nerwy. Serce biło mu szybciej ze względu na to, że chyba zdał sobie sprawę z tego, że miał Mickey’ego na wyciągnięcie ręki. I to pod swoim domem. Ale miał go tuż obok siebie. Mógł zrobić parę rzeczy; mógł go jeszcze raz uderzyć w twarz, mógł na niego nakrzyczeć, mógł mu wyrzucić wszystko to, co chciał, kiedy mężczyzna zniknął z jego życia, mógł kazać mu spierdalać, mógł go przycisnąć do muru i mocno pocałować. Możliwości było naprawdę dużo. Ale on ostatecznie zdecydował się zaprosić go do środka, do swojego domu, gdzie miał nadzieję z nim szczerze porozmawiać. Bo może to wina Shay’a, że Mickey wtedy uciekł, że nie chciał mieć już z nim nic wspólnego? Przecież to też była opcja, którą Moretti brał pod uwagę. Ale nie dowie się tego, póki Sadler mu tego nie powie wprost.
    – Dzięki – odpowiedział. – Jeszcze nic nie widziałeś – dodał jeszcze i westchnął. Drugi raz zapraszać go nie zamierzał.
    Kiedy tylko Mickey przeszedł przez furtę, a Shay ją zamknął, zrobiło się nieco niezręcznie. Ale tylko troszkę. I może tylko Shay miał takie poczucie. W każdym razie, oczom Mickey’ego ukazał się nowoczesny dom, średni ogród, ale za to bardzo ładny podjazd z kamieni równo ułożonych. Niedaleko znajdował się dość duży garaż, a raczej dwa.
    – Po prawej trzymam samochody; jeden taki do jeżdżenia po mieście i takie tam, a drugi jest pracowy, po lewej zaś mam swój warsztat – wyjaśnił, kierując się do drzwi wejściowych. – Trzymam tam wszystkie narzędzia – a było ich bardzo dużo. I wszystkie były mu potrzebne w zależności, co tworzył i jak tworzył. – I owszem, mam dużo do picia. Możemy się porządnie schlać, ale najpierw potrzebuję odpowiedzi.
    I nie było opcji, że nie. No po prostu nie było możliwości, że Mickey znowu mu ucieknie bez wyjaśnienia, dlaczego.
    W końcu weszli na korytarz, który był dość przestronny. Niedaleko znajdowały się schody, dość szerokie, z drewna oczywiście. Meble były proste, jasne. Wszystkie meble w domu, jakie Shay mógł wykonać, wykonał sam. To samo tyczyło się też podłóg.
    Po zdjęciu kurtek i butów, Moretti zaprowadził swojego gościa do salonu, wcześniej wskazując też łazienkę, aby mógł umyć ręce i twarz z krwi (sam skorzystał po prostu z kuchni), a potem wskazał mu oranżerię. Była całkiem duża, było tu mnóstwo kwiatów, kanapa, fotel, duży niski stolik, kominek elektryczny i klimatyczne światła. Z okien widać było pusty ogród. Po oświetleniu oranżerii okazało się, że Rudolf siedzi na jednym z foteli. Kot spojrzał na gościa, ale nie ruszył się z miejsca, tylko obserwował.
    – Kota mi nie wystarasz – mruknął do Sadlera.
    Sam zajął się przygotowywaniem alkoholu. Ostatecznie wziął whisky i dwie niskie szklanki o grubym dnie. Poszedł do zimowego ogrodu i zajął miejsce na kanapie. Ustawił szklanki i nalał do nich alkoholu. Więcej niż zazwyczaj się lało. Bez słowa chwycił za swoje szkoło i wziął dużego łyka. Poczuł przyjemne ciepło w gardle. Jego serce nadal biło dość mocno, ale Shay miał nadzieję, że stres w końcu z niego zejdzie. Nie sądził, że tak się stanie, ponieważ nie wiedział, co go czekało.
    – Powiedz mi dlaczego wtedy mnie zostawiłeś? – zapytał w końcu, patrząc na alkohol w szklance. – Dlaczego zostawiłeś tylko głupią wiadomość i zniknąłeś? Chodziło o mnie? Zrobiłem coś nie tak? A może… nie wiem, wystraszyłeś się? – uniósł na niego spojrzenie. Naprawdę chciał to wiedzieć. Skoro już się spotkali… potrzebował się tego dowiedzieć, potrzebował to zrozumieć. Czy miał go za coś przepraszać? Czy miał prawo się gniewać?

    Let's talk this over
    It's not like we're dead
    Was it something I did?
    Was it something you said?

    OdpowiedzUsuń
  100. Nie dało się ukryć. Byli z dwóch zupełnie różnych bajek. I dzieliło ich znacznie więcej niż łączyło. Różnice zaczynały się w wieku, poprzez przeżycia, a na podejściu do życia kończąc. Mieli też inne statusy majątkowe. I, owszem, były sytuacje, kiedy te różnice występowały, lecz były one niewielkie. Tymczasem w ich przypadku różnica ta była wręcz nie do przeskoczenia. Musiałby się chyba cud wydarzyć, aby byli choć na zrównanym poziomie.
    Octavii to nie przeszkadzało. Mimo bogactwa była dość dobrze wychowana. Nie oceniała ludzi na pierwszy rzut oka. Wszystkich traktowała tak, jak sama chciałaby być traktowana. Do wszystkich była, więc pogodnie i dobrze nastawiona i nie zdarzyło się jeszcze, aby od początku kogoś skreśliła. Mickey budził jej podejrzenia, ale z tak głupiego powodu, że po czasie sama zaczęła łapać się za głowę, co w ogóle wtedy myślała. Ale przecież ona, jako ona, nie dała mu tego odczuć. To Camille zrobiła im z tamtego dnia istne piekło i Octavia nie chciała o tym pamiętać. Wolała późniejsze dni, kiedy zupełnie nic się nie działo. Dawał jej kawę i donuty i woził tam, gdzie chciała. TO, że przy tym marudził, było inną kwestią, na którą mogła przymknąć oko. Zresztą, dobrze wiedziała, jaka była. Czasami podziwiała jego cierpliwość. Albo to, że nie wysadził jej gdzieś pośrodku niczego i nie kazał wracać samej. Orville wielokrotnie to robił. Nienawidziła tego. Tym bardziej, że brat dobrze wiedział, że nie umiała sobie poradzić.
    Na początku zazwyczaj szła przed siebie. A potem dzwoniła do ojca, aby po nią przyjechał. Bernard przyjeżdżał za każdym razem. I za każdym razem nie mówiła mu prawdy. Bo i co miała mu powiedzieć? Orville mnie wywiózł, a ja nie wiem, co robić? Była to prawda, ale wiedziała, czym by się to skończyło. Awanturą. Kłótnią i możliwe, że użyciem znacznie silniejszych argumentów. Nie chciała do tego dopuścić, bo znała brata na tyle dobrze, aby wiedzieć, że potem będzie tylko gorzej. Potem w jej życiu pojawił się Noah. I to do niego dzwoniła, prosząc o podwózkę. A były już narzeczony też przyjeżdżał. Albo wysyłał swojego kierowcę, który ją odbierał. Więc na swój sposób sobie radziła. Teraz pewnie zrobiłaby to samo. Zadzwoniłaby po kogoś, kto mógłby po nią przyjechać. Bo co innego jej pozostało? Wiedziała, że po Nowym Jorku jeździły taksówki. Wiedziała też, że ma do dyspozycji metro. Ale metrem nigdy nie jeździła. Bo i po co miała to robić? A taksówkarzom nie ufała. Wystarczająco dużo się naczytała, aby mieć na tyle oleju w głowie, aby nie wsiadać do tych żółtych samochodów. Owszem, mogła trafić na dobrego taksówkarza. Ale równie dobrze mogła trafić na kogoś nieodpowiedniego. Kogoś, kto by gdzieś ją wywiózł albo zrobił inną krzywdę.
    Czasami miała wrażenie, że przyciąga do siebie ludzi, którzy chętnie by ją wykorzystali. Już w szkole większość dziewczynek się z nią trzymała tylko dlatego, aby mieć z tego jakieś profity. W im wyższej była klasie, tym było tylko gorzej. Ludzie chcieli spędzać z nią czas, ale nie dlatego, że ją lubili. Ale dlatego, że chcieli ją wykorzystać. Najgorzej było w szkole średniej. Tam niemal każda z jej przyjaciółek trzymała się z nią tylko po to, aby Octavia poznała ją z bratem. Kiedy to odkryła, to doprowadziła do kilku spotkań. I skończyło się tak, jak podejrzewała. Orville zabawił się i zostawił, nie pozostawiając nadziei na nic. Miała nawet wyrzuty sumienia. Bo mogła przecież nie zapoznawać. Wówczas oszczędziłaby dziewczynom tego wszystkiego. A potem zdała sobie sprawę, że miały to, czego same chciały. Z takim podejściem spotkała się ze strony osób z tych nieco niższych sfer. A chcąc zawsze być miła, wychodziła na tym, jak wychodziła. Wykorzystywanie skończyło się dopiero, kiedy zaczęła się trzymać z ludźmi swojego pokroju. Wszystkie były tak samo bogate, rozpieszczone i nadawały na tych samych falach. A niedługo później pojawił się Noah. Z nieśmiałym uśmiechem i kwiatkiem w dłoni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętała doskonale ich pierwsze spotkanie, na szkolnym korytarzu. Kiedy wpadł na nią, łapiąc piłkę, i wytrącił jej wszystkie kartki i książki z rąk. Oczywiście zaraz pomógł je pozbierać. Ich dłonie się zetknęły i… Wtedy oberwała piłką w głowę. Przyjaciel Noah celował w niego, ale źle wycelował. Pół dnia przesiedziała u pielęgniarki i na rozmowach z nauczycielami, którzy wręcz błagali, aby tylko nie mówiła ojcu. Nie zrobiła tego, bo i po co miałaby to robić? Uderzenie nie było aż tak mocne i właściwie nic się nie stało. Nic prócz tego, że poznała miłość swojego życia. Tak przynajmniej wtedy myślała.
      Życie pokazało jednak, że bardzo się myli. I Noah nie był tym jednym. I chociaż dalej mieli świetny kontakt, to nie chciałaby do niego wracać. Nie wyobrażała sobie życia przy jego boku. Przynajmniej nie teraz.
      Dziwnie jej się żyło jako singielce. Przyzwyczaiła się do życia w związku. I trochę nie potrafiła się odnaleźć w tym wszystkim. Dostawała masę zaproszeń na randki, wieli z nią flirtowało. A ona uśmiechała się głupawo. I chociaż chodziła na randki, to po każdej miała wrażenie, że wyszła na kretynkę, bo zachowywała się nie tak, jak powinna. Chociaż z Noah też chodziła i często ze sobą flirtowali, to było to zupełnie co innego!
      Problem stanowiło również to, że nie dopuszczała do siebie nikogo na zbyt bliską odległość. Kiedy mężczyzna zbliżał się zbyt bardzo, zaczynała odczuwać niepokój i strach. Przed oczami miała tamtą sytuację, którą próbowała za wszelką cenę wymazać ze swojej pamięci. Nie lubiła, kiedy ktoś się do niej zbliżał. Nie lubiła, kiedy ktoś dotykał ją bez jej pozwolenia. Nieważne, czy dotyczyło to ręki czy innej części ciała.
      Drgnęła, czując jak Mickey odgarnia jej włosy. I ze zdziwieniem odkryła, że wcale nie chce na niego krzyknąć, aby przestał. Nie miała też ochoty odskoczyć na bezpieczna odległość. Na chwilkę przymknęła powieki, w jakiś dziwny sposób rozkoszując się tą dość niespodziewanie przyjemną chwilą. Miał, tak jak podejrzewała, nieco szorstkie dłonie, ale wciąż przyjemne.
      – Wiesz mi. Gdyby Sknerus miał wnuczkę, to też by żałował pieniędzy. To ten typ, po prostu – zachichotała. Kochała dziadka, ale to, jakim był skąpcem zawsze ją zadziwiało i bawiło jednocześnie. Potrafił oszczędzać na wszystkim. Nawet na rzeczach, na których z pozoru zaoszczędzić się nie dało. Słysząc kolejne pytanie, przekręciła głowę delikatnie w bok. Na chwilę też lekko przygryzła wargę. Wiedziała, ile miał lat. Tylko teraz wyleciało jej to z pamięci. – Z trzydzieści… osiem? – uśmiechnęła się do niego niewinnie, nie mając pojęcia, czy na pewno dobrze trafiła z jego wiekiem. Zmarszczyła brwi. – Nie! – powiedziała prędko. – Trzydzieści siedem. Na pewno – odparła, wciąż się uśmiechając. W następnej chwili, jednak znów się zdziwiła. Zamrugała powiekami. Ale… jak to? Otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła, nie do końca wiedząc, co powinna w tej sytuacji powiedzieć. – Dlaczego nie mieliście telewizora? – zapytała w końcu, zdając sobie sprawę, że tak sformułowane pytanie będzie najlepsze. – Więc… byłeś zbyt dorosły na bajki, tak? – zapytała, a w tonie jej głosu dało się usłyszeć wyraźne rozbawienie. Rzecz jasna, gdyby wiedziała, dlaczego tak było, to takie słowa nigdy nie opuściłyby jej ust. Sądziła, jednak, że to kwestia podejścia. Orville też gadał, że jest do czegoś zbyt dojrzały i zbyt dorosły. W rzeczywistości był dokładnie na tym poziomie i jego słowa nie pokrywały się z prawdą. – Więc masz siostrę… Jak się nazywa? – Była ciekawa tego, jak nazywa się jego siostra. Głównie po to, aby, w razie gdyby miała tak samo głupawe imię, co i on, mogła wykorzystać to w formie żartu.
      Zdziwienie rosło z każdym kolejnym wypowiadanym słowem.

      Usuń
    2. – Ale przecież wakacje są od… odpoczynku i zwiedzania… – uśmiechnęła się nieznacznie. Naprawdę nie mogła uwierzyć w to, co właśnie słyszała. Jakim cudem on nigdy nie był na wakacjach? Takich prawdziwych wakacjach?! Nowojorskie plaże były spoko, też lubiła spędzać tam czas, ale wyjazdy były znacznie bardziej ekscytujące i interesujące. – Byłeś kiedyś poza Nowym Jorkiem? – zapytała dość niepewnie, nie wiedząc, jak zareaguje na jego odpowiedź.
      Sytuacja ta stawała się coraz bardziej… dziwna i niezrozumiała. Oczywiście w ten przyjemny sposób. Rzucał jej wyzwanie. I chociaż jakiś głosik rozsądku kazał jej odpuścić, to ta głośniejsza strona, kazała mu udowodnić. Miała dość mało czasu na zastanowienie się nad tą kwestią. I zbyt małe pole manewru. Ponadto, jeśli miała być szczera, była zwyczajnie kiepska, jeśli chodziło o takie kwestie.
      – Pojedź ze mną do Francji – wypaliła, patrząc mu prosto w oczy. Była zupełnie szczera. Nigdy nie był na wakacjach, dom dziadków był ogromny, a jej było wszystko jedno, czy ktoś leciał z nią samolotem, czy nie. Zyska też potwierdzenie, że naprawdę będzie mile widziany w tym zamku. Choć nie miała pojęcia, jak tego dokona.
      Słuchała go z zainteresowaniem. Serce zabiło jej mocniej i fiknęło koziołka. Zapraszał ją na kolację… Do siebie, na kolację. To miała być randka? Czy tylko kolacja? Sąsiadka była prawdziwa? Czy tylko ściemniał?
      W ciągu kilku sekund tysiące myśli przebiegło jej przez głowę. Ostatecznie uśmiechnęła się łagodnie i kiwnęła potakująco głową. W końcu, co złego się mogło stać? Zjedzą kolację. Tak po prostu. A potem odwiezie ją do domu.
      – Nie mam planów – powiedziała. Nie do końca była tego pewna. Ale zrobi wszystko, aby ich nie mieć. Wywinie się ze wszystkiego, po to, aby zjeść kolację z Mickey i jego sąsiadką. – Chętnie zjem z wami kolację – potwierdziła.
      I jak tylko to zrobiła, ostry błysk flesza sprawił, że nagle podskoczyła w miejscu, gwałtownie odsuwając się od Sadlera. Jedną dłonią natychmiast zakryła oczy, a drugą, zupełnie nieświadomie, machnęła tak, że rozwaliła stojące na stoliku szklanki. Jedna z nich przeturlała się i z hukiem opadła na kafelki.
      Ta dziwna chwila, czymkolwiek była, w jednej chwili się skończyła. Do Octavii dotarło to, co się wydarzyło. I to, co rozpęta się teraz w prasie. Miała przekichane.
      Kurwa!
      – Powinniśmy już iść – powiedziała, speszona odwracając wzrok. Zrobiło jej się gorąco i głupio jednocześnie. Trochę nie wiedziała też, co powinna ze sobą zrobić. Wsunęła więc krzesło na swoje miejsce i na ramię zarzuciła torebkę. Wzrokiem uciekając wszędzie, byleby nie patrzeć na Mickey.

      They don’t know about the things we do
      But I bet you if they only knew
      They will just be jealous of us

      Usuń
  101. Octavia była naprawdę w szoku, jak funkcjonował Mickey. To co jej powiedział było straszne i nie mieściło się jej w głowie! Jak mógł żyć bez telewizora? Okej, to jeszcze była w stanie jakoś zrozumieć, bo nie wszyscy lubili telewizję i mieli czas na wgapianie się w ekran. Ale wakacje? Nigdy nie był na wakacjach?! Każdy, naprawdę każdy, powinien być chociaż raz na takich prawdziwych wakacjach, aby odpocząć, zrelaksować się i nabrać energii do dalszego działania. Przecież też po to się pracowało! Nawet Bernard, który był pracoholikiem do potęgi czasami robił sobie krótkie wakacyjne wyjazdy. Jechał to tu, to tam. Niby w interesach, ale też odpoczywał czy po prostu zwiedzał. To naprawdę dało Octavii do myślenia, która za nowy cel obrała sobie wysłanie szofera na prawdziwe wakacje. Nie wiedziała, jak i kiedy tego dokona, ale zrobi dokona na pewno. Potrzebowała tylko czasu, pomysłu i odpowiedniej pory roku, bo teraz nawet niekoniecznie miała czas, aby się tym zajmować.
    Reszta dnia w galerii minęła jej w wielkim stresie. Wiedziała, że lada moment trafi do mediów. I nieco obawiała się zaglądania do telefonu. Zdjęcia jej i Mickey na pewno krążyły już po sieci. Te cholerne hieny nie zostawią na nich suchej nitki. Octavia najbardziej bała się tego, w jaki sposób zostanie przedstawiona. Jako niewinna dziedziczka fortuny? Czy jako szefowa, która spoufala się ze swoim pracownikiem? Żadna z tych opcji nie brzmiała dobrze. I wiedziała, że z każdej będzie musiała się tłumaczyć ojcu, który będzie chciał wyjaśnień, dlaczego jego córeczka obmacuje szofera. I to jeszcze w miejscu publicznym.
    Cały dzień chodziła z głową w chmurach, zastanawiając się, jak to dobrze rozegrać. Nawet przymierzanie sukienek nie dawało jej tyle frajdy, co zwykle dawało. A potem do przymierzalni wpadł Mickey. I zrobiło jej się jeszcze bardziej głupio niż było do tej pory. Stała prawie że naga. I chociaż nie wstydziła się swojego ciała, dobrze wiedząc, jak wygląda, to nie wszyscy musieli wszystko widzieć! Jej intymne części ciała, były jej intymnymi częściami ciała i do tej pory widziała je tylko jedna osoba. I póki co tak miało pozostać. Teraz do tego grona dołączył Mickey. Cieszyła się, że przynajmniej miała ubrane figi. Chociaż wszystkiego nie zobaczył.
    Jej myśli krążyły także wokół kolacji. Przede wszystkim wokół tego, czy wciąż była aktualna. Trochę się pokomplikowało od tego zaproszenia. Potem zaczęła się zastanawiać, czy sąsiadka naprawdę istnieje i czy na pewno będzie na tej kolacji. Nie twierdziła, że Mickey mógłby kłamać. Ale mogło się zawsze okazać, że sąsiadka „nie może” albo w ogóle nie istnieje, a on szukał pretekstu do zaproszenia jej na kolację.
    I kiedy przeglądała sukienki ze zdziwieniem odkryła, że i tak chętnie wyszłaby z nim na kolację. Tak po prostu.
    Wybór sukienki stanowił kolejny problem. Wiedziała, że Mickey nie jest z jej świata, więc kolacja, na którą idą, również taka nie będzie. Nie mogła, więc wystroić się, jak to miała w zwyczaju. Ale w swojej garderobie nie miała też nic bardziej skromnego, w czym choć trochę mogłaby się wpasować do towarzystwa. Jej sukienki nie tyle, co były krzykliwe czy wulgarne, co po prostu... było widać, że są z zupełnie innej półki. Prawie zdecydowała się na prostą, czarną sukienkę przed kolano, która miała biały kołnierzyk w kropki. Ale uznała, że wygląda, jakby szła na szkolną akademię, a nie jak na kolację. Dlatego przebrała się i ostatecznie ubrała ten sam model sukienki, lecz w kolorze pudrowego różu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Buty oraz inne dodatki również stanowiły problem. Jak miała wybrać coś, co by pasowało? A jednocześnie nie rzucało się w oczy? Nie potrafiła tak! Po przymierzeniu zdecydowanej większości butów ostatecznie zdecydowała się na klasyczne szpilki. Na ramiona narzuciła ozdobną, a przy tym ciepłą, chustę oraz płaszcz. Przez ramię przewiesiła niewielką torebkę, w której miała jedynie telefon i była gotowa. Wsiadała już do windy, kiedy przypomniało jej się, że nie wzięła prezentu. Nie wypadało iść z pustymi rękami. A nie wiedząc, co powinna przynieść, bo Mickey jej nic nie powiedział!, wzięła po prostu dwie butelki L'amant, które idealnie będzie pasowało do kolacji.
      Jak tylko wjechali na Bronx poczuła, że nie powinno jej tutaj być. Naprawdę starała się. I jechała z bardzo dobrym nastawieniem, ale... po prostu czuła, że nie pasuje. Ta część Nowego Jorku to nie był jej świat. To nie były jej kredki i nawet ubranie skromniejszej sukienki w tym nie pomoże. W pewnej chwili nawet chciała mu powiedzieć, aby zawrócił. Udać, że dostała ważną wiadomość czy coś. Chociaż rzeczywiście wiadomość dostała. Od ojca i o krótkiej treści Masz mi coś do powiedzenia?! Zgodnie z prawdą odpisała mu krótkie Nie :) i wyciszyła telefon, aby Bernard nie psuł jej dalej humoru. Stwierdziła, jednak, że jeśli sąsiadka naprawdę istnieje, to na pewno byłoby jej przykro, gdyby się nie zjawiła. A nie chciała jej zawieść.
      Spojrzała zaskoczona na Mickey`a. Skąd wiedział, że o tym myślała?! Może nie potrafiła, jednak tak ukrywać swoich uczuć i przemyśleń, jak potrafiła. Uśmiechnęła się niepewnie w jego stronę.
      Otworzyła usta, aby coś powiedzieć. I wtedy usłyszała głos staruszki. Uśmiechnęła się do niej wesoło. Kobieta, jednak istniała.
      – Nie mam zamiaru uciekać – zapewniła, uśmiechając się do niego. Zadarła głowę w górę i również pomachała staruszce.
      Jeszcze stojąc przed klatką po raz kolejny poczuła, że naprawdę tutaj nie pasuje. Wyróżniała się już na pierwszy rzut oka. I była pewna, że gdyby nie obecność Mickey, to od razu przyciągnęłaby do siebie jakiś podejrzanych typów. Przy Mickey czuła się przynajmniej w pewien sposób bezpiecznie, choć nie było to odpowiednie określenie. Po prostu wiedziała, że jeśliby się coś działo, to mogłaby się schować za nim.
      Weszła za nim na klatkę schodową i rozejrzała się wkoło w poszukiwaniu windy. Podejrzewała, że bloki normalnych ludzi znacznie różnią się od wieżowców, w których mieszkała ona albo jej znajomi. Podejrzewała, że nie będzie po prostu portiera. A nie, że nie będzie i portiera, i winy. I nawet, że światło trzeba było zapalić samemu, poprzez naciśnięcie odpowiedniego przełącznika. Nieco niepewnie rozejrzała się wkoło, jakby trochę bojąc się, że zaraz coś na nią wyskoczy. Nawet zerknęła za ramię Mickey, jakby chcąc się upewnić, czy drzwi, które widzi to na pewno nie są drzwi od windy. Nie chodziło o to, że nie wiedziała, co to schody. I czy to stanowiło jakiś problem, Po prostu... Ze schodami miała jedynie do czynienia wewnątrz mieszkania. Sama miała swoją sypialnię na piętrze w wielkim apartamentowcu. I miała schody w zamku. Ale to były wewnątrzdomowe. Tymczasem te były... zewnątrzdomowe?
      Z niepewnym uśmiechem zaczęła iść w górę. Rozglądała się uważnie po klatce. I to nie tylko dlatego, żeby w razie czego, wiedzieć, jak uciekać. Drzwi były tak blisko siebie położone, że zaczęła zastanawiać się, jakim sposobem ci ludzie tutaj w ogóle funkcjonują. Przecież... to było niemożliwe mieszkać na tak małej przestrzeni. Jeszcze jedna osoba, to może i się zmieści. Ale całe rodziny?
      Uśmiechnęła się nieco głupawo do Mickey, bo też co innego jej pozostało? Przecież nie powie, że prawie dostała klaustrofobii, idąc tylko po schodach. I odetchnęła też z ulgą, że w końcu znaleźli się na odpowiednim piętrze.
      – Myślisz, że mnie polubi?

      Wait for me, I'm coming
      Wait, I'm coming with you

      Usuń
  102. Octavia nigdy nie była na Bronxie. Była w innych dzielnicach Nowego Jorku, ale tutaj nigdy jeszcze nie zawitała. Nie miała po co tutaj przyjeżdżać. Nie było żadnych atrakcji dla osób w jej stylu. Nie miała tez znajomych stąd, których mogłaby odwiedzić. Wszyscy jej znajomi była na Manhattanie, a szczególnie w okolicy Upper East Side czy Park Avenue. Mieszkali w takich dzielnicach i rejonach, które były dostosowane do „ich” pozycji oraz majątku. Bronx nie był obszarem, którym byliby zainteresowani.
    Nie znała tutejszych cen, nie znała tutejszych sklepów i nie wiedziała, co można było tutaj robić. Nie wiedziała też, jak normalni ludzie spędzają swój czas. Chodzą do pracy, a potem...? Zakupy? Ale przecież nie zarabiali aż tak dużo, aby mogli siedzieć całe dnie w centrach handlowych czy domach towarowych. A praca? Jak wyglądała praca normalnych ludzi? Octavia nie miała pojęcia. I chyba nawet nie chciała poznawać codzienności tutejszych ludzi.
    Klatka schodowa na której się znaleźli była... mała. Przestrzeń zdawała się napierać na Octavię, która z wysoko podniesioną głową szła coraz wyżej. Czuła się trochę, jakby wspinała się po schodach w zamku dziadka. Tyle tylko, że tam na końcu schodów był pokój widokowy. Tutaj nie miała pojęcia, co zastanie i trochę się tego obawiała.
    Ta kolacja była błędem. Pomyłką, do której nie powinna dopuścić. Powinna się z niej wywinąć. A nie jeszcze szukać odpowiedniego wina do jedzenia! Choć byłoby jej znacznie łatwiej, gdyby wiedziała, co takiego będzie podane na kolację.
    - Nie... Ale mam domek letniskowy w Niemczech – uśmiechnęła się nieco głupawo w jego kierunku. I odetchnęła też z ulgą. Kobieta nie lubiła Niemców, a Octavii do tej narodowości akurat było daleko. No, nie aż tak daleko, bo prawdopodobnie ze strony dziadków miała kogoś z tego kraju w rodzinie, ale nigdy się tym tak nie interesowała. Wystarczyło jej tylko, że sama w połowie była Francuzką, a w połowie Amerykanką. Teraz była bezpieczna.
    Kiwnęła lekko głową i w końcu doczłapała na odpowiednie piętro. I chociaż miała naprawdę dobrą kondycje, to wchodząc po tych schodach trochę się zmachała. Była, jednak gotowa na takie wydarzenie. Dlatego, nim Mickey otworzył drzwi, odetchnęła dwa razy głębiej i uspokoiła oddech. Tyle tylko, że jak otworzył drzwi, to zaczęła się jeszcze bardziej denerwować.
    Kobieta była najwyraźniej kimś bardzo bliskim dla Mickey, a Octavii zależało na tym, aby zrobić dobre, pierwsze wrażenie. I chciała też, aby kobieta ją polubiła, chociaż nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego akurat tak bardzo jej na tym zależy.
    Przekroczyła próg mieszkania staruszki i rozglądała się wkoło. Miejsca było... Więcej miejsca miała w swoim samolocie, którym latała, kiedy Bernard nie chciał dać jej tego rodzinnego. Był mały i dość ciasny. Ale wciąż wielki, biorąc pod uwagę to, jak mały był korytarz, na którym obecnie się znalazła. Jak ta kobieta w ogóle tutaj żyła?!
    No dobra. Skłamałaby mówiąc, że nie chce uciec. Chciała. I to, jak najdalej i jak najszybciej. Diablo był potężnym i wielkim psem. I miała wrażenie, że zaraz ją zje. W całości. Przez głowę przemknęło jej tysiące myśli. A główną była ta, że to właśnie tak szofer chciał się jej pozbyć. Rzuci ją na pożarcie tego potwora! Przez chwilę z głupawym wyrazem twarzy stała i wpatrywała się w wielkiego psa. I odetchnęła z ulgą, kiedy psiak tylko się z nią przywitał.
    - No hej, słonko – mruknęła do niego. Wyciągnęła rękę, aby najpierw ją obwąchał, a potem śmiało zaczęła głaskać. – No, kto jest takim ślicznym, dużym pieskiem? – zapytała, intensywnie drapiąc psa za uchem. – Gdybym wiedziała, że Mickey ma swojego Pluta, to bym ci coś przyniosła – powiedziała do psa, w przerwach pomiędzy kolejnymi szczeknięciami. – No naprawdę. To jego wina – wyszczerzyła się, wskazując głową w kierunku Mickey`a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie jeszcze by pogadała z pieskiem, gdy nie staruszka.
      Octavia uśmiechnęła się radośnie. Była naprawdę dobrze wychowana. Ale w ciągu chwili wydarzyło się tyle, że wszystkie jej dobre maniery, zasady etykiety i kultury szlag jasny trafił. Nie zdążyła się odpowiednio przywitać, dać prezentu. Ani... nic!
      Musiała wyglądać komicznie, kiedy dosłownie nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Spojrzała na ciepłe bambosze, które dostała od kobiety. I przez chwilę się zastanawiała, czy to jakiś żart, czy kobieta była teraz poważna. Octavia nigdy nie ściągała butów. Bo i po co? Jak do niej ludzie przychodzili, to też ich nie ściągali. A tu... co się właściwie wydarzyło?!
      Spojrzała na Mickey, a widząc, że i on ściągnął buty, uznała, że to najwyraźniej nie jest żart. Ściągnęła szpilki, które odłożyła na boku, tak, aby nikomu nie przeszkadzały. Gdyby wiedziała, że będzie musiała je ściągnąć, to nie spędziłaby tyle czasu na wyborze tych odpowiednich i najbardziej pasujących. Wsunęła stopy w kapcie. Dość wygodne, choć nieco nieswojo się czuła, że ma na sobie obuwie obcej osoby. Ten jeden wieczór jakoś przeżyje.
      Kiwnęła głową. I grzecznie poszła najpierw do łazienki, gdzie także umyła ręce. Chciała się jeszcze zapytać, który z ręczników jest dla gości, ale uznała, że lepiej będzie, jak po prostu wytrze ręce w ten sam, którego użył Mickey. Po prostu. Potem poszła do dużego pokoju. A stając w progu zaczęła szukać przejścia do tego dużego pokoju. Rozejrzała się w koło. Stół, kanapa z psem, krzesła i inne takie rzeczy. Ale nie było drzwi, przez które mogłaby przejść gdzieś dalej. Zastanawiała się, czy na pewno dobrze trafiła. Może zbłądziła i weszła nie tu? Ten pokój wcale nie wyglądał jej na duży.
      Nie znalazła nic, co wskazywałoby na to, że ma rację albo jej też nie ma. Usiadła na kanapie, koło psa i spojrzała na niego uważnie, jakby się trochę bojąc, że zaraz się na nią rzuci, bo naruszyła jego strefę. Wyciągnęła do niego rękę i uśmiechnęła się delikatnie, kiedy znów dał jej się pogłaskać. Cezar też wiecznie przesiadywał na kanapie. Różnica polegała na tym, że Cezar nie zajmował jej prawie całej. I nie sprawiał wrażenia, jakby miał ją zaraz zjeść. A tego, w przypadku Diablo, nie była taka pewna.
      Jeszcze chwilę zastanawiała się, czy nie powinna może jakoś... pomóc? Niekoniecznie wiedziała, co powinna zrobić. Ona miała ludzi od takich rzeczy. To lokaj albo kamerdyner, albo kelnerka wszystko podawali im pod nos. Zajmowali się rozstawianiem talerzy i innych takich. A może Mickey po godzinach był kelnerem? To byłoby bez sensu. Szybko wyrzuciła tę myśl ze swojej głowy. Tak samo jak to, że powinna pomóc. Nawet, jakby chciała, to i tak nie wiedziała, w czym. I było tu tak mało miejsca, że prędzej by wpadła na któreś z nich niż rzeczywiście w czymś pomogła. Przynajmniej zajęła się Diablo. Naprawdę był to ładny pies. I bardzo grzeczny.
      Kiedy już wszystko było gotowe, a przynajmniej takie się wydawało, Octavia wstała z kanapy. Poprawiła sukienkę, która się przez to nieco ściągnęła. I odsłaniała zbyt dużo. Chociaż Mickey dziś już i tak widział wystarczająco!
      - Przyniosłam wino do kolacji – oznajmiła, wyciągając w kierunku starszej kobiety elegancką torebkę z
      dwiema butelkami wina z winiarni dziadka. – Na pewno będą pasowały do kolacji – zapewniła, wręczając kobiecie prezent.

      You think it's easy?
      You think I don't want to run to you?
      But there are mountains
      And there are doors that we can't walk through

      Usuń
  103. Miejsce, w którym się obecnie znaleźli, nie było miejscem, do którego Octavia była przyzwyczajona. Po raz pierwszy była w tak małym, a jednocześnie tak klimatycznym mieszkanku. Nawet nie wiedziała, że takie w ogóle istnieją. Przebywała w otwartych przestrzeniach. Wszędzie było pełno... wszystkiego. Tymczasem tutaj było naprawdę klaustrofobicznie. Octavia zastanawiała się, jakim cudem tutaj to wszystko w ogóle funkcjonuje. I jak kobieta może sobie tutaj radzić? Owszem, była sama, ale... no wciąż, to było malutkie mieszkanie!
    Jedyną naprawdę dużą rzeczą, która się tutaj znajdowała był pies. Diablo był naprawdę wielki i najwyraźniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Octavia nie miała nic przeciwko temu, że ją zaczepiał, próbował lizać i trącał nosem. Trochę była przeciwna temu, że właził jej na kolana. Ale to tylko dlatego, że był ciężki! Cezar w porównaniu do Diablo był... no, wielkości jego pyska. Jego ciężaru niemal nie czuła, czy to niosąc go w torebce, czy trzymając na kolanach. Z takim psem, jak Diablo miałaby znacznie więcej problemów natury organizacyjnej. Ale na pewno pies sam w sobie nie stanowiłby problemu.
    Odetchnęła cicho, kiedy w końcu przygotowania się zakończyły. I w końcu mogła pokazać się od tej lepszej strony. I wdać się w jakąkolwiek interakcję z nimi.
    Chociaż nie spodziewała się, że kobieta ją przytuli. Jej oczy znacznie się powiększyły, a usta wygięły się w „O”. Nie była do tego przyzwyczajona. Nikt jej nigdy też tak nie przytulił. Było to... zaskakująco miłe. Uśmiechnęła się po chwili łagodnie.
    - Mnie również jest miło panią poznać – zapewniła, wciąż się uśmiechając. To akurat była prawda. Pomijając te wszystkie towarzyskie absurdy, cieszyła się, że mogła spotkać Philomenę. I miała tylko nadzieję, że nie pożałuje ani swoich słów ani swojej decyzji. Odgarnęła włosy za ucho.
    Zauważyła już, że tutaj wszystko stało na głowie. Na dzień dobry dostała ciepłe kapcie, nie mogła się przedstawić. Ani nic. A kiedy już udało jej się wręczyć prezent, który się przecież wręczało, staruszka wyglądała, jakby miała zaraz umrzeć. Nie chciała sprawić jej przykrości. Spanikowana spojrzała na Mickey. Może taka reakcja była czymś zupełnie normalnym i to znów ona czegoś nie rozumiała? Najwyraźniej jednak, to nie było normą, bo i on wyglądał na przejętego i zaskoczonego. W głowie szybko przypomniała sobie, co robić w ramach pierwszej pomocy, aby w razie czego pomóc kobiecie.
    Wiedziała, że wino z rodzinnej winiarni wzbudza wiele emocji. Tylko nie sądziła, że to są aż takie emocje! Już przyzwyczaiła się do tego, że ludzie różne reagowali na ten trunek. Ale jeszcze nigdy nie miała aż tak kryzysowej sytuacji.
    Odetchnęła z ulgą, kiedy okazało się, że kobieta jest zwyczajnie wzruszona i nic jej nie dolega. I uśmiechnęła się też w nieco inny sposób. Winiarnię założył jeszcze jej prapradziadek i to wiele lat temu. Była przekazywana z pokolenia na pokolenie i jako marka była znana niemal na całym świecie. Octavia, więc nawet nie była zaskoczona tym, że kobieta w latach swojej młodości piła to wino. Zaskoczona była natomiast tym, że zdarzył się taki zbieg okoliczności. W końcu, jakie istniało prawdopodobieństwo tego, że trafi na kolację z kobietą, która z tymże winem miała same przyjemne wspomnienia? Octavia postanowiła jeszcze pociągnąć ten temat, ale to nieco później.
    Łagodny uśmiech szybko zszedł z twarzy Octavii, kiedy tylko Mickey się odezwał. Spojrzała zaskoczona to na niego, to na kobietę. Żartował. Na pewno żartował. Przecież... nie. Kobieta była zbyt uroczą staruszką, aby mieć jakieś mafijne powiązania! A jeśli miała? I teraz Octavia była zagrożona? Tym razem to jej się zrobiło słabo. I odetchnęła dopiero, kiedy kobieta uniosła ścierkę i się odezwała. Na pewno nic jej nie grozi i była bezpieczna. A w razie czego potrafiła się obronić. Chyba. Przynajmniej w tych kapciach będzie jej się szybko biegło, bo szpilki by ją tylko spowalniały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak tylko na wszelki wypadek wybrała krzesło, które znajdowało się najbliżej drzwi. Nie podejrzewała ich o najgorsze, ale... może powinna? Stanowczo była zbyt naiwna. Po chwili stwierdziła, że może i jest naiwna. Ale jest też nienormalna, skoro podejrzewa ich o tak niecne zamiary. Miejsca, na wszelki wypadek, nie zmieniła.
      Octavia spojrzała na kobietę i uśmiechnęła się nieco niepewnie.
      - A to plotkarz jeden – wyrwało się jej, kiedy wspomniała o tym, że opowiadał o niej. – Mam nadzieję, że nie nagadał pani jakiś głupot, które nie pokrywają się z prawdą – powiedziała. Owszem, była ciekawa, co takiego naopowiadał sąsiadce na jej temat. I miała tylko nadzieję, że nie były to same złe rzeczy. – Niech się pani nie przejmuje. Jest w porządku – zapewniła. Trochę klaustrofobicznie, ale w porządku. Tego oczywiście nie miała zamiaru mówić na głos kobiecie.
      - Oczywiście. To wino pochodzi z winiarni mojego dziadka. I dlatego je mam – odparła zgodnie z prawdą. – Opowie pani o tych wspomnieniach?

      We’re happy, free
      Confused and lonely at the same time
      It’s miserable and magical, oh yeah
      Tonight’s the night when
      We forget about the deadlines, it’s time

      Usuń
  104. Ostatnie tygodnie, były dla Claudii wyzwaniem. Najpierw zdarzenie spod jej domu, gdzie nie wiele brakowało, a nie uszłaby z życiem, masa leków, ciężkie powroty do pracy i ostatecznie święta, które wyjątkowo nie były dla niej spokojne. Wszystko przez to, że nikt nie czuł się komfortowo z myślą, o tym co przeszła Evans. Jednak jej bardziej doskwierał brak Mickey’a podczas Bożego Narodzenia. Starała się nie naciskać na mężczyznę. Niby nie wiedziała, czy spędza święta w innym gronie, czy może siedzi w te dni sam. Tego chciała uniknąć, ale póki odmawiał, nie nalegała. Nie chciała by czuł się nieswojo w jej domu, wśród obcych ludzi. Doskonale pamiętała, gdy to Jonathan pierwszy raz zaproponował spędzenie wspólnie gwiazdki. Nie potrafiła się odnaleźć i z początku święta wiązały się dla niej z dużym stresem.
    Jednak pojawienie się w jej życiu Mickey’a nie było tak niespodziewane jak pojawienie się w progu matki. Dłuższą chwilę po prostu wgapiała niegrzecznie w kobietę, zastanawiając się, czy aby na pewno nie widzi ducha. I po tamtym spotkaniu, nie myślała zbyt długo, aby spotkać się z bratem. Ta sprawa dotyczyła ich i ich dawnej rodziny, więc to z nim najpierw chciała omówić zaistniałą sytuację.
    Pojawienie się rodzicielki, wiązało się z nagłym przypływem wielu niechcianych emocji. Nie umiała usiedzieć w domu i przeczekać tego na chłodno. Długo nie zastanawiała się nim wsiadła do samochodu i pojechała pod adres, pod którym mieszkał Mickey. Niby nie powinna wpadać bez zaproszenia, ale sądziła, że jak usłyszy całą historię, zrozumie i nie będzie na nią zły.
    Istniała też szansa, że po prostu nie zastanie go w domu.
    Zapukała do drzwi, a gdy Mickey w końcu jej otworzył, jej zapał nieco podupadł. Miała jednak nadzieję, że przynajmniej mu nie przeszkodziła w niczym istotnym. Oczywiście wolała, by ich spotkanie wyniknęło z czystej chęci spędzenia wspólnie czasu, jednak nie tym razem.
    Weszła do środka, nieco się rozglądając. Mieszkanie może i było skromne, ale nie Claudii było to oceniać. Mieszkała nie w takich warunkach, gdy była młodsza.
    — Nie. — Odparła niemal od razu. Wzięła głębszy oddech. — Masz może coś do picia? — Zapytała i zerknęła na mężczyznę. — Coś mocniejszego? — Sprecyzowała. Może i była dopiero trzynasta, a ona zdecydowanie nie powinna pić jeśli miała pokazać się na ulicy, ale wciąż była nieco roztrzęsiona po spotkaniu z rodzicielką.
    — Matka do mnie przyjechała. — Palnęła, lecz nie wiedziała jak inaczej zacząć tą niezręczną rozmowę. Kobieta pojawiła się u niej niezapowiedziana i przede wszystkim niezapraszana. Claudia jednak liczyła, że matka chciała się pogodzić, zakopać wojenny topór, może nawet przeprosić. Jednak jej nadzieje szybko zostały zdmuchnięte niczym domek z kard. Szukała pomocy i choć jej nienawidziła, nie potrafiła przejść obojętnie obok tego.
    Może powinna lepiej przygotować go na tą rozmowę, ale nie sądziła, że cokolwiek mogło pomóc. Czuła też, że tylko z nim mogła w pełni szczerze porozmawiać na ten temat, przez wzgląd na stare dzieje i na to jak bardzo mogli się zrozumieć. Z drugiej zaś strony nie miała pojęcia jak Mickey zareaguje na wieść, że jedno z dwójki ich rodziców postanowiło ponownie mieszać w ich życiach. Bo kobieta nie pojawiała się w progu jego mieszkania tylko i wyłącznie dzięki jej namową. Claudia wolała wziąć na siebie przedstawienie mu całej sytuacji. Bo nie była ona zbyt prosta.

    Little Sis

    OdpowiedzUsuń
  105. — Zauważyłam — zaśmiała się, kiedy tylko staruszka wspomniała o tym, że Mickey lubił wyolbrzymiać. Kto, jak kto, ale Octavia niejednokrotnie przekonała się o tym i prędzej by wyśmiała każdą osobę, która twierdziłaby, że jest inaczej.
    Zupełnie odruchowo przestawiła kieliszek na tę dobrą stronę, po której powinien się znaleźć. Chciała też ustawić poprawnie kieliszek Philomeny, ale stwierdziła, że aż tak rządzić się nie powinna.
    — Ależ nie krępuj się — zwróciła się do Mickey i lekko machnęła ręką. Mógł się napić wina. Teoretycznie wiedziała, że nie powinno się wsiadać po alkoholu za kółko, ale prawda była taka, że w jej kręgach niekoniecznie się tym przejmowano. Ludzie jeździli po kilku lampkach wina czy innych alkoholi. I chociaż była to skrajna nieodpowiedzialność, to Octavia i tak niekoniecznie się tym przejmowała. Mickey mógł się, więc napić. Zresztą, w razie czego mogła wrócić w inny sposób. — Zadzwonię po kierowcę — odparła, wzruszając ramionami. Przecież to nie był problem. Wystarczyłby jeden telefon, a kierowca na pewno by po nią przyjechał. Tak, jak zawsze to robił. Spojrzała na Mickey, a pół sekundy od wypowiedzenia tego zdania dotarło do niej, co tak właściwie powiedziała. Z jej ust wyrwało się ciche O! Uświadamiając sobie swój błąd, uśmiechnęła się nieco głupawo. W sumie to ten uśmiech towarzyszył jej przez zdecydowaną większość wieczoru, więc nawet nie by się nie zdziwiła, gdyby staruszka uznała, że towarzyszy on jej na co dzień. — Po kierowcę mojej mamy albo taty. Albo taksówkę — dodała prędko, chcąc jakoś zamaskować swój błąd. Na pewno jeden albo drugi kierowca by po nią przyjechał. A skoro i tak czekała ją rozmowa z ojcem, to mogła dorzucić do niej kolejny temat. Tragedia się nie wydarzy. Co do taksówki, to nie była taka pewna. Nawet jeśli udałoby jej się zamówić, choć nie miała pojęcia, jak tego dokonać, to Mickey i tak by musiał jechać z nią. Nie miała zamiaru wracać sama po nocy z obcym typem! I to jeszcze z dzielnicy, w której jej nigdy nie było i nie wiedziała, w jaki sposób wrócić do siebie. W każdym razie, kilka opcji zapasowych miała i Mickey mógł swobodnie napić się tego wina.
    — Nie, nie. Nie jestem uczulona — powiedziała zgodnie z prawdą. Co prawda kiedyś nie mogła jeść cytrusów, ale postanowiła tym nie zadręczać kobiety. Bo i po co miałaby to robić? Ponadto dla Octavii nie było potrawy, której by nie zjadła. Nie ukrywała, że najlepiej lubi te słodkie rzeczy, ale innymi też nie gardziła.
    A to, cokolwiek kobieta ugotowała, pachniało znakomicie. Zapach kojarzył jej się z czymś... nowym, niezwykłym, a zarazem domowym. Czymś, czego do tej pory nigdy nie doświadczyła. Było to fascynujące przeżycie.
    Octavia chwyciła nóż oraz widelec. Przez chwilę jedynie grzebała nimi w talerzu, jakby chcąc sprawdzić, co tam jest. Ostatecznie nałożyła sobie trochę na widelec i wsadziła do ust. Było naprawdę pyszne! Co prawda jadła wiele zapiekanek, ale ta smakowała tak... nie umiała tego określić. Po raz pierwszy jadła coś takiego. Było naprawdę przepyszne.
    — Pyszne — powiedziała zgodnie z prawdą. Wzięła kieliszek z winem i nieco inaczej usiadła na krześle, aby móc spojrzeć na kobietę. Z dość nieznacznym uśmiechem słuchała jej krótkiej opowieści. Nie sądziła, że jedno wino wywoła taką lawinę wspomnień. Zupełnie mimowolnie zaczęła się zastanawiać nad swoim życiem. Czy też będzie miała takie wspomnienia na starość? Czy będzie mogła się pochwalić jakąś historią miłosną? Zawsze o takiej marzyła. Ale nie zapowiadało się na to, aby miało się cokolwiek takiego wydarzyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż była zaręczona, to jej relacja z Noah nawet nie stała koło takiej... prawdziwości i namiętnych i romantycznych uniesień. Było dobrze, normalnie. Nawet nie kłócili się zbyt często, bo nadawali na tych samych falach. I póki Octavia z nim nie zerwała, to nawet nie zdawała sobie sprawy, że czegoś jej w tym związku brakowało. Dopiero z perspektywy czasu dostrzegła, że gdyby go poślubiła, to zrobiłaby największy błąd w swoim życiu. Zerwanie było strzałem w dziesiątkę.
      —Włoch i Amerykanka... Lata sześćdziesiąte w Nowym Jorku... Zazdroszczę pani — przyznała zupełnie szczerze. Znów upiła trochę wina. — Opowie pani coś więcej?


      Gimme, gimme, gimme
      A man after midnight
      Take me through the darkness
      To the break of the day

      Usuń
  106. Mickey nie musiał się martwić. Nie zdradzała go z innymi kierowcami. Ale to nie znaczyło, że on jeden był w jej rodzinie. Kierowców było kilku. I każdy członek rodziny miał takiego własnego, prywatnego na wyłączność. Octavii trafił się Mickey. Na jego miejscu by się cieszyła, bo równie dobrze mógł trafić na jej ojca. A Bernard był jeszcze gorszym pasażerem od niej. U blondynki wystarczyło, że rano dostała swoją kawę i donuty, a mogła przymknąć oko na niektóre przewinienia kierowcy, które nigdy by nie przeszły u innych domowników. Jej gafa wynikała stąd, że błędnie założyła, że to po Mickey`go zadzwoni. Najwyraźniej ani on, ani Philomena nie zwrócili na to uwagi, a nawet jeśli, to nie dali po sobie tego poznać. Octavia uśmiechnęła się szeroko. Przynajmniej z tym nie zaliczyła jakieś wielkiej wpadki.
    Octavia nie miała takich dziadków. A tym bardziej takich rodziców. Jej rodzina była... typowymi bogaczami. Jadali w drogich restauracjach albo kucharz im coś serwował w domu. Nie było to, jednak takie... domowe jedzenie. U dziadków było podobnie. Może i dziadek był Sknerusem, ale sam nigdy nie gotował. Podobnie, co i babcia. Octavia, więc nie znała takich typowo babcinych potraw. Nie znała tego smaku ani tej atmosfery. Teraz u Philomeny przeżywała to wszystko pierwszy raz. I chociaż czuła się naprawdę cudownie, to wciąż i tak miała wrażenie, że zupełnie tutaj nie pasuje. To nie była jej bajka ani jej świat.
    Była też nieco zaskoczona tym, że wciąż mieli o czym rozmawiać. Może to była też zasługa wina, którego żadne z nich sobie nie szczędziło. Humor im wszystkim dopisywał i Octavia naprawdę się cieszyła, że Mickey postanowił zaprosić ją na tę kolację. Gdyby nie to, to i tak znalazłaby sobie zajęcie. Ale tu chodziło o coś zupełnie innego.
    Octavia była naprawdę wzruszona historią, którą opowiadała jej Philomena. Naprawdę zazdrościła tej kobiecie takich wspomnień i takich przeżyć. Widać było, że Frank był dla niej naprawdę ważną osobą.
    — Przestań — mruknęła w kierunku Mickey, karcąc go. Zachichotała, upijając trochę wina. — Cały czas mówisz o jakieś mafii. Chyba nie posądzasz pani Philomeny o jakieś niecne kontakty — zaśmiała się, nawet nie zdając sobie sprawy, że te wszystkie uwagi i przytyki miały swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Ale to była jego wina! W końcu nic jej nie powiedział na temat tej kobiety.
    — Miała pani ogromne szczęście — przyznała Octavia. — Niektórzy całe życie czekają na taką miłość... Na takie uczucia i nigdy się go nie doczekują — zauważyła. W jej kręgach to rzadko zdarzało się, żeby ktoś się naprawdę kochał. Raczej były to małżeństwa dla pieniędzy albo z powodu jakiś innych udziałów. Nawet miłość jej rodziców była bardzo specyficzna. Bernard i Odette... Na dziwny i pokręcony sposób naprawdę się kochali. Może w młodości przeżywali to samo, co Philomena i Frank? Albo coś podobnego? Oboje zdradzali się, mieli nawet swoich ulubionych kochanków. Ale nigdy żadne z nich nie wystąpiło o rozwód czy unieważnienie małżeństwa. Octavia aż tak się nie zagłębiała w to wszystko. Skoro im taki układ pasował, to przecież nie będzie robiła im z tego powodu problemów, chociaż nie ukrywała, że było to dla niej zwyczajnie niepojęte. Sama nie pozwoliłaby swojemu partnerowi na posiadanie stałej kochanki. Na posiadanie jakiejkolwiek kochanki! Potrafiła być naprawdę zazdrosna i Noah niejednokrotnie się o tym przekonał. Błyskawicznie też bojkotowała wszystkie jego pomysły, które odnosiły się do jakiś trójkątów czy jednorazowych skoków w bok. I robiła to w taki sposób, że chłopakowi od razu wylatywały takie durne pomysły z głowy! Nie lubiła się dzielić, czy to chodziło o mężczyznę czy o inne zabawki. Odette i Bernard mieli z kolei zupełnie inne podejście do tych spraw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zakazany romans i wielkie uczucia... — Octavia znów uśmiechnęła się w ten sam, nieco nostalgiczny sposób. — Powtórzę się, ale jest pani wielka szczęściarą — powiedziała. Zupełnie też mimowolnie wyobraziła sobie Philomenę w młodości. Bez wątpienia była cudowną i piękną, młodą kobietą. Nic dziwnego, że przyciągała uwagę.
      Octavia jeszcze przez chwilę wpatrywała się w kobietę. Jakby oczekując, że jeszcze coś powie. A kiedy kobieta milczała, najwyraźniej chcąc zostawić część historii tylko dla siebie, blondynka odwróciła się nieco na krześle. Jej oczy zatrzymały się na oczach Mickey.
      — A ty? — zapytała, unosząc kieliszek z winem. — Masz jakąś historię miłosną, którą mógłbyś się pochwalić i nam opowiedzieć? — Dokończyła pytanie, nie odrywając wzroku od jego ust. Uniosła też kieliszek do ust i upiła trochę wina.

      He sang as if he knew me
      in all my dark despair
      and then she looked right through me
      as if I wasn't there.
      But he was there, the stranger,
      singing clear and strong.

      Usuń
  107. Octavia zaśmiała się, szczerze się zaśmiała, jak tylko Philomena zwróciła jej uwagę. Kobieta na pewno zdawała sobie sprawę z tego, że jest już wiekowa, a taka uwaga w jej ustach zabrzmiała dosłownie komicznie i dość absurdalnie. Octavia przyjrzała się kobiecie i lekko zmarszczyła brwi. U niej zawsze wszyscy byli na per pan/ pani. Ewentualnie po imieniu, jeśli różnica wieku nie była znacząca. Tak na dobrą sprawę, to nawet Mickey powinien do niej się zwracać w zupełnie inny sposób, ale postanowiła przymknąć na to oko. Teraz nie do końca wiedziała, jak zareagować. I jak się do kobiety zwracać!
    – To jak mam do pan... – zacięła się – ciebie zwracać? – Poprawiła się szybko i zdała to pytanie. Trochę głupio było jej mówić do kobiety po imieniu. Przede wszystkim przez tę różnicę wieku. Octavia uśmiechnęła się jeszcze dość niepewnie. Na tym gruncie znalazła się po raz pierwszy i nie wiedziała jeszcze, w jaki sposób zachować się, aby na pewno wszystko było w porządku.
    Octavia zamilkła szybko, wpatrując się w kobietę dość wyczekująco. Czekała na ciąg dalszy tej historii. A kiedy on nie nadchodził, uznała, że to już ten moment, kiedy historia się zakończyła. Ciekawość jednak zjadła blondynkę od środka. Kim był Frank? Co robili? Jak to wpłynęło na kobietę? I przede wszystkim – co było dalej?! Octavia koniecznie musiała przyjść tutaj kolejny raz, aby poznać te wszystkie interesujące szczegóły! Na szczęście blondynka szybko znalazła sobie nowy obiekt zainteresowania. Mickey i jego życie miłosne w tej chwili interesowało ją równie mocno, co życie miłosne Philomeny. Już wcześniej interesowało, ale skoro nic nie mówił, to postanowiła wykorzystać to teraz.
    – Nigdy – odparła zupełnie szczerze, odwzajemniając jego spojrzenie. Równie wyczekująco, co w Philomenę, teraz zaczęła wpatrywać się w Mickey. A z każdym wypowiedzianym słowem, jej uśmiech tylko się poszerzał. Chociaż bardziej ucieszyły ją słowa kobiety, bo od niego niczego się nie dowiedziała.
    Zupełnie mimowolnie jej myśli pobiegły w zupełnie inną stronę niż powinny. Czy to oznaczało, że Mickey lubił tylko innych mężczyzn? Z niezrozumiałych powodów poczuła dziwne ukłucie czegoś w rodzaju... Zazdrość, to na pewno nie była. Przynajmniej nie dopuszczała do siebie takiej myśli, bo i o co miała być zazdrosna? Mickey był jej kierowcą. A życie miłosne nie przeszkadzało mu w jeżdżeniu. Miała nadzieję, że swoim zachowaniem nie zdradziła tego dziwnego przypływu uczuć.
    – Czyli gustujesz tylko w przystojnych i wysokich brunetach? – zapytała, specjalnie akcentując słowo tylko, jakby tym chciała nakierować go na to, co naprawdę miała na myśli. Ale przecież nie mogła zapytać o to wprost! Nieco się do niego nachyliła, jakby chciała zdradzić mu pewną tajemnicę. – Możesz być moją konkurencją – zachichotała, wracając na swoje miejsce. Upiła trochę wina. To wszystko przez to wino. I tę dziwną sytuację z rana w kawiarni. I głównie wina. I może tego, że widział ją nago? No, prawie nago. W takim wydaniu wcześniej widział ją jedynie Noah, a Octavia chciała, aby tak pozostało. To na pewno była wina tego wina! To po nim Octavia robiła się nieco bardziej uczuciowa, jeśli chodziło o kwestie związane z romantycznością i tym wszystkim. Bez wina by tak nie reagowała. Chociaż, teraz nie była tego wcale taka pewna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Parę razy? – zapytała, uśmiechając się dość wymownie. – Czyli to nie było jednorazowe! – zauważyła. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale Philomena była zdecydowanie szybsza. Octavia parsknęła śmiechem. Nie spodziewała się takich słów. I to z ust tak uroczej i starej kobiety! Chociaż bardziej zaskoczył ją śmiech Mickey`a. Nigdy nie słyszała, aby w ten sposób się śmiał. Ani się zachowywał. Teraz był bardziej naturalny. Miała wrażenie, jakby teraz siedział przed nią zupełnie inny mężczyzna niż ten, z którymi spędzała niemal całe swoje dnie. Było to fascynujące. I przez dłuższą chwilę nie potrafiła oderwać od niego spojrzenia. Takie wydanie Mickey`a miało coś w sobie. Nie wiedziała co, ale coś miało.
      W końcu, kiedy zorientowała się, że wpatrywanie się w niego znacznie się przeciąga, oderwała wzrok i tym razem spojrzała na Philomenę, która najwyraźniej wciąż świetnie się bawiła.
      – A ja myślę, że powinieneś być zawsze na to gotowy – odparła niespodziewanie Octavia, nie dając Philomenie dojść do głosu. Znów spojrzała na mężczyznę. – W końcu Philomena niejednego przyjaciela może jeszcze wyrwać na tekst hej, chcesz poznać mojego pieska? – rzuciła, wymownie się przy tym uśmiechając i puszczając oczko. Nawet nieco zniżyła głos, co dodało jej autentyczności. Nie była to ironia czy sarkazm. Nie miała na celu obrażenia czy wyśmiania starszej kobiety. Octavia sądziła, że naprawdę, gdyby Philomena chciała, to w mig mogłaby poderwać jakiegoś dziadka, nawet na tak durny tekst.

      Know nobody else will tell you
      So there's some things I gotta say
      Gonna jot it down and then get it out
      And then I'll be on my way

      Usuń
  108. Dla Caludii to był równie ogromny szok, co dla Miceky’a. Gdy zobaczyła kobietę w progu, w pierwszym odruchu trzasnęła drzwiami. Nie chciała jej widzieć, nie chciała przypominać sobie szczegółów jej twarzy, głosu. Nie chciała mieć nic wspólnego z nią. Choć kobieta nigdy nie podnosiła na nich ręki, a nawet zbytnio nie krzyczała na swoje pociechy, wyrządziła im równie dużo krzywdy co ojciec. Dla Claudii jej obojętność, jej słowa i tłumaczenia, były tym bardziej trudne do przełknięcia i przebaczenia, bo była kobietą, matką. Powinna być opoką dla swych dzieci i gdy Claudia przyszła do niej, opowiedzieć co ojciec z nią robił, ona wiedziała i nawet się nie skrzywiła. Jeszcze zrzuciła winę na Claudię, która na kilka następnych lat zamknęła się w sobie i w ciszy znosiła obecność ojca. Dlatego też, tak bardzo bała się w tedy powiedzieć o wszystkim bratu, obawiała się podobnej reakcji z jego strony.
    I choć nienawidziła jej z całego serca, nie potrafiła zniżyć się do jej poziomu i wykazać się taką samą obojętnością jak rodzicielka. Dlatego wpuściła ją do domu i wysłuchała. Niczego jej nie obiecała, ale Claudia nie potrafiła przejść obojętnie obok potrzebujących. Chyba tylko ojcu odmówiłaby tego przywileju.
    Chwyciła szklankę w dłonie.
    — Nie mam pojęcia, nie chciała powiedzieć. — To było dziwne, rodzice nie wiedzieli co się z nimi stało, gdzie przebywają. A jednak matka, która nigdy nie była zaradna, odnalazła ją. Chociaż, chyba nie powinno być to dla niej wielkim zaskoczeniem, ta kobieta nigdy nie była normalna.
    Upiła spory łyk alkoholu, nieco się przy tym krzywiąc i marszcząc nos. Spojrzała na Mickey’a i ruszyła za nim. Wyszła przez okno i usiadła tuż koło niego. Jego złość jej nie zaskoczyła. Sama poniekąd była wściekła.
    Wzięła kolejny łyk alkoholu.
    — Najpierw tak zrobiłam, ale ostatecznie dałam jej dojść do słowa. — Przyznała wzruszając ramionami. Może i powinna odesłać ją z kwitkiem, tak byłoby o wiele prościej i przyjemniej. Jednak, gdy dowiedziała się o co chodziło... Jej dobra połowa i zbyt duża wrażliwość dały o sobie wyraźnie znać. Zwłaszcza, że Claudia miała możliwości pomocy.
    — Podejrzewam, że to dlatego przyszła do mnie, z tobą nie miałaby szans. — Oparł ramiona o kolana i popatrzyła w płyn w szklance. — Jest chora... potrzebuje pieniędzy na leczenie i operację... albo... albo kogoś kto będzie zgodny i będzie można pobrać przeszczep. — Z każdym kolejnym słowem mówiła co raz ciszej, wiedziała, że Mickey się wścieknie. Ona sama na początku, gdy to usłyszała wyśmiała rodzicielkę, po tylu latach i takim dzieciństwie miała czelność przyjść do nich i prosić o pieniądze, albo o znacznie poważniejszą pomoc, w mniemaniu Claudii. A nawet nie powiedziała głupiego przepraszam... Claudia miała wrażenie, że przyszła tam i oczekiwała pomocy, jakby jej się ona należała. Dlatego miała tak mieszane uczucia co do tego wszystkiego. Mimo wszystko opowieść o chorobie i raptem paru latach życia jeśli nie podejmie leczenia, chwytało ją za serce. Oczywiście starała się tego nie okazać, ale jednak... Była za miękka na takie gierki. Dlatego też przyszła tutaj, bo Miceky w tym wszystkim wydawał się bardziej zdroworozsądkowy. A Claudia czuła, że nie brakuje jej wiele, by te pieniądze matce dać, a nawet pomóc znaleźć jakichś świetnych specjalistów. Przecież mieli takie możliwości, więc jak mogłaby być tak samolubna i tego nie wykorzystać. Bała się, że jeśli powie kobiecie, by znikała z jej życia, później będzie pluć sobie w brodę, za tą bezduszność.
    — Wiem, że nie powinna, ale... nie mam pojęcia co z nią zrobić. — Przyznała po czym szybko zatopiła usta w chłodnej whisky. Wyciągnęła rękę po papierosa.
    — Tylko nie mów Jonathanowi, nakłonił mnie żebym rzuciła, ale sądzę, że teraz mam poważniejsze zmartwienia na głowie. — Przyznała.

    Sis <3

    OdpowiedzUsuń
  109. Jason nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek myślał o tym, czy jakiś facet mu się podobał. Chociażby jakiś aktor, piosenkarz czy inny artysta. Nie, raczej zwracał uwagę na długie nogi kobiet, na włosy, piersi i tyłek. Ot, typowy nastolatek. Umawiał się z dziewczynami, jednej przecież się oświadczył i planował z nią założyć rodzinę. Jakoś nigdy mu nie przeszło przez myśl, że mógłby chcieć stworzyć jakiś związek z innym mężczyzną, nawet o seksie z takim nie myślał. Najwyraźniej po prostu go nie pociągali. Nawet kiedy oglądał jakiś film lub serial, to po prostu fajnie było popatrzeć i tyle, ale raczej nie zastanawiał się nad tym, jakby to było również całować faceta. Cóż, już nie musiałby się zastanawiać nad tym, czy się nad tym zastanawiać. No, logiczne. W końcu właśnie przed chwilą co całował mężczyznę i było całkiem przyjemnie. Już pomijając fakt, że ów mężczyzna był jego przyjacielem. Tak, nadal dziwnie, ale podniecająco, ale nadal jednak dziwnie.
    Jay odetchnął, a potem mimo wszystko napił się jeszcze. Ach, już trudno. Pocałowali się, a Mickey nie uciekł i to było najważniejsze. Nie nakrzyczał, nie był zły i uznał, że nie było mu przykro z tego powodu. Na szczęście!
    Zaśmiał się cicho pod nosem i spojrzał na przyjaciela.
    – Ano, widzisz, jesteś pierwszym facetem, którego pocałowałem – powtórzył. – Okej, możemy się trzymać wersji z urokiem osobistym – dodał, uśmiechając się rozbawiony.
    Bo może faktycznie coś w tym było. Jason może nie patrzył nigdy na żadnego męskiego osobnika pod kątem tego, czy go pociągają, ale potrafił przyznać, że „o, ten aktor jest całkiem przystojny”. I mógł tak powiedzieć o Mickey’m. Był przystojny. Ale to chyba tyle.
    Na kolejne pytania Mickey’ego Jason zamyślił się. Ale nie trwało to długo.
    – Nah, wolę kobiety, zdecydowanie. Przepraszam, ale to tylko twój i wyłącznie twój urok tak na mnie podziałał – uśmiechnął się. – Myślę, że nie będę się teraz rozglądać za innymi facetami, aby ich całować. Nie to, że mam ich dość do końca życia, bo wrażenie zrobiłeś naprawdę dobre. Gdybyś teraz to ty mnie całował, to na pewno bym cię nie odepchnął – wzruszył ramionami, a potem zaśmiał się i pokręcił głową. No, pięknie dobierał słowa, po prostu wspaniale. – Och, no wiesz, o co mi chodzi. Jesteś jedynym facetem, z którym mogę się całować, o.
    Hm, no, powiedzmy, że zabrzmiało to w miarę tak, jak miało.
    Jason znów pokręcił głową z dezaprobatą na samego siebie, a potem sięgnął po frytkę, żeby się czymś zająć. Uśmiechał się lekko do siebie na samo wspomnienie. Było to interesujące doświadczenie i gdyby tylko Miceky chciał je powtórzyć, to Jay nie miałby nic przeciwko.
    – A ty robiłeś to już wcześniej? Całowałeś się z jakimś mężczyzną? – zagadnął, zainteresowany nagle tym tematem. No, chyba nadal był tym podekscytowany. Ale raczej nie było się co mu dziwić. To był jego pierwszy pocałunek z kimś o tej samej płci. I naprawdę mu się podobało. Okej, nie sądził, że jednak był biseksualny i nadal wolał szukać kobiety jako wybranki serca na całe życie, ale… Mickey wykonał świetną robotę. Po prostu dobrze całował.

    Because when the world gets tough
    And times get hard
    I will always love you, I'll be your bodyguard

    OdpowiedzUsuń
  110. Shay był zestresowany, ale miał nadzieję, że Mickey jednak nie ucieknie. Nie tym razem. Chciał się w końcu tego dowiedzieć. Skoro się spotkali po tylu latach w jakimś trzeciorzędnym barze, po strzeleniu sobie po pyskach i kiedy to ostatecznie wylądowali w domu Shay’a nie było innej opcji niż w końca wypytać mężczyznę o powód (bądź powody), przez które wtedy zwiał. Oczywiście, Sadler jeszcze mógł stąd iść, znów go zostawić. Ale teraz Moretti był o tyle do przodu, że jeśli Mickey faktycznie zdecydowałby się odwrócić i odejść, mógł go złapać. Możliwe, że przez to wywiązałaby się bójka i to poważniejsza niż ta w barze, może polałoby się więcej krwi. A może jednak Mickey by zrozumiał, że Shay naprawdę potrzebuje odpowiedzi? Może i przez ostatnie lata tego nie rozpamiętywał, ale kiedy dzisiaj go zobaczył… wszystko wróciło. I teraz już był pewny, że chce się dowiedzieć, dlaczego tamtego ranka obudził się z durną wiadomością zapisaną na kartce.
    – Mieszkałem w większym – mruknął pod nosem. Shay miał pieniądze, to fakt, i chciał je wykorzystać jak najlepiej, wybierając najlepsze materiały do budowy tego domu. Jak już miał na coś wydawać, a nie miał na kogo, no to mógł poszaleć z domem. Coś stałego w jego życiu czy coś. Kto wie, może gdyby on i Mickey wciąż byli ze sobą, to teraz mieszkaliby tu razem?
    Shay pokręcił głową na tę myśl. Głupie myślenie.
    – Nie przesłuchanie. Liczę na normalną rozmowę – odpowiedział mu jeszcze.
    Niedługo później siedzieli już w oranżerii. Rudolf wciąż siedział na swoim poprzednim miejscu i przyglądał się to Mickey’emu, to Shay’owi, ale bardziej zainteresowany był obcym człowiekiem na swoim teranie.
    Oczekiwanie na odpowiedź Sadlera ciągnęło się w nieskończoność, a jednocześnie Shay miał wrażenie, że mężczyzna odpowiedział bardzo szybko. Spojrzał na niego zainteresowany. Nie chodziło o niego, a o Mickey’ego. Na kolejne jego słowa Shay zacisnął usta, ale zaraz też wziął kolejnego łyka. Oparł się łokciami o kolana.
    – Czego nie mogłeś robić? – zapytał w końcu. – Być ze mną? Tak po prostu? Po tak długim czasie, byliśmy razem prawie rok i uznałeś, że nie możesz tego robić? – nie chciał brzmieć… złośliwie, wrednie i w ogóle nieprzyjemnie. Było to dla niego dziwne. Wydawałoby mu się raczej, że jeśli Mickey chciał się zabawić, to nie trwałoby to tak długo i nie spędzaliby razem tyle czasu, nie chodziliby na randki, nie śmiali się i nie oglądali tylu filmów. I nie uprawialiby tak zajebistego seksu. Nie tak długo. – Nie mam szczęścia do miłości – powiedział nagle i odwrócił wzrok. – Kobiety, z którymi się spotykałem, były… zawsze działo się coś, co mnie od nich skutecznie odpychało. Potem wpadłem na ciebie i… było mi z tobą dobrze.
    Może Mickey nie chciał tego słuchać, ale Shay naprawdę bardzo chciał się tym z nim podzielić. Może też zasługiwał na to, aby to wiedzieć?
    Shay w kolejnym łyku wypił cały alkohol, który miał w szklance. Zaraz ją odłożył i nalał do niej ponownie z butelki. Przy okazji dolał też Mickey’emu. Miał nadzieję, że Sadler jakoś rozwinie swoją myśl. Bo odpowiedź, że „nie mógł tego dłużej robić” jakoś go nie satysfakcjonowała. Nie, żeby jakakolwiek była dobra (wiadomo, o co chodzi).
    – Szukałem cię potem przez jakiś czas. Nie sądziłem, że można się tak zapaść pod ziemię.
    Shay odchylił się i oparł. Zerknął na Mickey’ego, próbując odczytać cokolwiek z jego twarzy i mowy ciała.

    I thought you were my fairytale
    A dream when I'm not sleeping
    A wish upon a star
    That's coming true

    OdpowiedzUsuń
  111. Każdy z jej poprzednich szoferów zwracał się do niej albo panienko albo panno, czasami dodawali do tego jej nazwisko. Nikt nigdy nie zwrócił się do niej pani, a to tylko dlatego, że panią to akurat była jej matka – Odette. I to do niej się tak zwracali. Zdarzali się też tacy, który nie zawracali sobie tym głowy i po prostu zwracali się do niej tak, jak chcieli. Niekoniecznie jej się to podobało i zazwyczaj taka osoba dość szybko kończyła swoją karierę. W przypadku Mickey`a nie zareagowała na samym początku. A potem, mówiąc zupełnie szczerze, było jej wszystko jedno, jak się do niej zwracał. Wyszłaby na hipokrytkę, gdyby zabroniła mu używać jakiegoś określenia, podczas gdy sama często mówiła do niego myszko. Ale nie powinien się za to obrażać. Przecież był myszką!
    Po komentarzu Philomeny, Octavia zupełnie odruchowo spojrzała na zastawę stołową. Wszystko, co znajdowało się przed nią, było idealnie ustawione. Nawet widelce ustawione w odpowiedni sposób i sugerujące, że już skończyła posiłek. Kieliszek znajdował się po odpowiedniej stronie, a talerz w odpowiedniej odległości od krańca stołu. Do tej pory sądziła, że takie ustawienie jest czymś zupełnie normalnym. I przy każdym posiłku wszyscy zachowują się właśnie w ten sposób.
    – W takim razie, niech będzie po imieniu – odparła, odrywając się myślami od zastawy stołowej. Uśmiechnęła się do Philomeny, nie chcąc dać po sobie poznać, że dość dziwnie się z tym faktem czuje. Kobieta była od niej znacznie starsza. Zwracanie się do niej per pani było czymś zupełnie normalnym dla Octavii. Jeszcze żadna z koleżanek babci czy nawet koleżanek mamy nie pozwoliła jej na takie spoufalanie się. Znała Philomenę dość krótko, ale kobieta zdążyła sprawić, że Octavia czuła się niczym Sims, któremu ktoś zastawił drogę poduszką – nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić.
    Skupiając się na życiu miłosnym Mickey`a, przynajmniej nieco się odprężyła. Nie chciała wyjść na zbyt ciekawską, ale nie mogła też ukryć, że to ją zwyczajnie interesowało. Musiała przecież wiedzieć, czy jego miłostki wpłyną w jakiś sposób na jakość wykonywanej przez niego pracy. Przynajmniej tak brzmiała oficjalna wersja tego, dlaczego w ogóle ją to interesuje. Nieoficjalna, a zarazem ta prawdziwa, była taka, że w sumie sama nie do końca wiedziała o co jej chodzi, o czym nikt – póki co – wiedzieć nie musiał.
    Zignorowała lekkie uczucie zazdrości, kiedy wspomniał o blondynach. I pewną ulgą, kiedy wypowiedział kolejne słowa. Bez wątpienia, przesadziła z winem. I zamiast przestać pić, to podsunęła wymownie kieliszek w stronę mężczyzny, a kiedy ten się zapełni, od razu podniosła go do ust.
    Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Octavii, kiedy zdradził kolejne szczegóły ze swojego związku. Octavia podejrzewała, że coś musiało być na rzeczy. Gdyby nic się nie działo, to przypadkowo spotkany były by go tak nie urządził. Octavia chciała zadać jeszcze kilka pytań, lecz postanowiła zadawać je stopniowo. Wszystko po kolei i w swoim czasie.
    – Oczywiście, że tak – odparła na jego pytanie, uśmiechając się wesoło. Chociaż miała wielką ochotę, to w odróżnieniu od Mickey`a czy Philomeny nie była w stanie położyć łokci na stole. Wiedziała, że to jest głupie. Wiedziała również, że nikt jej z tego powodu nie zrobi krzywdy ani nie stwierdzi, że jest niewychowana czy coś, ale po prostu nie potrafiła. Choć byłoby jej wówczas znacznie wygodniej, to nie ulegało wątpliwości. – Musiało mu na tobie zależeć – zasugerowała dość ostrożnie, uważnie obserwując jego reakcję. I chociaż chciała być poważna, to nieco złośliwy uśmieszek pojawił się na jej twarzy. – W końcu… No wiesz. Za nic się tak nie obrywa – dodała, tłumacząc mu swój tok myślenia.
    Nie potrafiła odpowiedzieć, dlaczego życie miłosne jej szofera nagle zaczęło ją tak interesować. Nie wiedziała także, dlaczego dość emocjonalnie do tego podchodziła. W końcu jego życie miłosne, było jego życiem miłosnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Octavia znów parsknęła śmiechem. Ale musiała się też zgodzić. Przyjaciele brzmiało tak… zwyczajnie, bez polotu oraz emocji. Co innego kochankowie. To określenie było zupełnie inaczej nacechowane, a akcent znaczeniowy również znajdował się w zupełnie innym miejscu. No i po prostu było znacznie ładniejsze.
      – Prawda – przyznała Octavia i kiwnęła głową. Na moment wpadła w stan dziwnej nostalgii. Wpatrywała się w kobietę i naprawdę jej zazdrościła. I zupełnie mimowolnie zastanawiała się, czy sama na starość również będzie się miała czym pochwalić. Jej życie miłosne właściwie nie istniało. Wcześniej miała tylko jednego mężczyznę w swoim życiu. Noah był cudowny i na początku były jakieś miłosne uniesienia. Jednak im dłużej trwał ich związek bym było… nudno. Dobrze, stabilnie, ale nudno. A z perspektywy czasu Octavia dostrzegała, że parą przestali już być dawno temu. Czasami łapało ją dziwne uczucie, które dotyczyło byłego narzeczonego. W tej chwili poczuła dziwną tęsknotę za czymś, czego nigdy tak naprawdę z nim nie miała.
      Myślenie sprawiło, że znalazła się w zupełnie innym świecie. Pytanie Mickey`a i fakt, że był tak dziwnie blisko niej sprawił, że niemal podskoczyła na krześle. Zachichotała, upijając wino, jakby tym chciała zamaskować tę chwilę.
      – Owszem – potwierdziła i skinęła lekko głową. – Marzę o brunecie wyższym od siebie.

      Like a river flows
      Surely to the sea
      Darling, so it goes
      Some things are meant to be

      Usuń

  112. Nevada aż za dobrze zdawała sobie sprawę z faktu, że większość ludzi na tej planecie, gdyby tylko miała możliwość, bez najmniejszego wahania rzuciłaby w diabły całe swoje dotychczasowe życie i zamieniła z nią rodowodem. Osobiście jednak uważała, że historie, które ten żartowniś zwany powszechnie losem zapisuje na kartach dusz zwykłych, mniej majętnych obywateli są zdecydowanie ciekawsze niż kogoś, kto większość swoich dziejów spisuje za pałacowymi murami lub w innych, równie ekskluzywnych miejscach. Sama, gdy była jeszcze zmuszona obracać się w kręgach światowych arystokratów, bankowców, właścicieli kopalni drogich, rzadkich kruszców lub innych majętnych osobistości czuła się niczym dziki tygrys w klatce. Co prawda dużej i bogato zdobionej, ale jednak nadal klatce. Odkąd tylko pamiętała, koniecznie chciała poznać szeroki świat. I to najlepiej na własnych zasadach, nawet jeżeli oznaczało to spanie pod gołym niebem podczas ulewnego, tropikalnego deszczu, po którym jej rozwieszony pomiędzy wielkimi drzewami hamak przypominał bardziej nieszczelną łódź podwodną niż miejsce do spania, niejednokrotne jedzenie słabej jakości pożywienia czy mniej lub bardziej poważne obrażenia zarówno na ciele, jaki i honorze. Zresztą tak naprawdę podczas żadnej z tych podróży nigdy nie była do końca sama. Za każdym razem bowiem był przy niej Max, którego głównym obowiązkiem była jej ochrona oraz gromadka wiernych psiaków. Niemal stała obecność Skandynawa u boku co prawda nie była jej do końca na rękę, ale i tak nie mogła narzekać, skoro, w przeciwieństwie do jej wcześniejszych bodyguardów, pozostawiał jej możliwość faktycznego samodecydowania w wielu kwestiach. To nietypowe jak na prywatnego ochroniarza zachowanie mogło mieć dość mocny związek z dwiema kwestiami - po pierwsze był mniej więcej w tym samym wieku co ona, dzięki czemu lepiej rozumiał jej potrzeby, po drugie zaś z pewnością przez swoich bardziej doświadczonych kolegów po fachu został uraczony wieloma historyjkami o tym jak to Tamara skutecznie uprzykrzała im życie, gdy tylko próbowali odwieźć ją od jakiegoś katastrofalnego w skutkach pomysłu.
    - Swoją drogą naprawdę miło, że się za mną wstawiłeś. - Dodała, gdy ptak, którego do tej pory obserwowała zniknął za horyzontem, a ona sama uspokoiła się na tyle, by móc być pewną, że uda jej się zapanować nad drżeniem głosu. - Szczególnie, że chyba widzę Cię tu po raz pierwszy, a większość klientów jest, łagodnie to ujmując, nieokrzesana. Mogłeś naprawdę solidnie oberwać. - Jakby na potwierdzenie jej słów, zza drzwi baru wyłonił się jej ochroniarz przyciskający lewą dłoń do piersi w miejscu, w którym jego koszulę znaczyła czerwona plama krwi, a w drugiej dzierżąc mały zwitek papieru oraz reklamówkę z należącymi do dziewczyny osobistymi ubraniami.
    - Zbieramy się Neva zanim szanowny Pan Jónsson połapie się, że jeden z jego ludzi nie czuje się najlepiej. - Rzucił do niej wściekle po hiszpańsku, podając jej torbę. Następnie przeszedł płynnie na angielski, zwracając się do towarzyszącego jej mężczyzny. - Na Twoim miejscu nie kończyłby już tego piwa. Szczególnie, że w każdej chwili mogą się tu pojawić gliny.
    - Jeśli chcesz, możemy Cię gdzieś podrzucić w podzięce za to, co zrobiłeś. - De Novion uśmiechnęła się szeroko do Amerykanina, przetrząsając nerwowo kieszenie długiego lawendowego, zimowego płaszcza, który w międzyczasie zdążyła na siebie nałożyć w poszukiwaniu kluczyków do samochodu.



    Nevada [Jeśli chcesz, możemy jakoś zgrabnie przeskoczyć do tego dnia, w którym starszy z jej psów próbuje przegonić Mickey'ego ze swojego terytorium, przy okazji nadszarpując mu spodnie.]

    OdpowiedzUsuń
  113. Octavia przez większość swojego życia była zajęta. Poznała się z Noah jeszcze w szkole średniej i od tamtej pory byli tylko razem. Nie poznała innych miłostek w szkole, nie romansowała na boku. Wszystko co było pierwsze przeżyła właśnie z nim. Wtedy jeszcze nie sądziła, że kiedyś się to wypali. Ale tak się stało, a Octavia choć miała wiele wspaniałych wspomnień, to wciąż odczuwała, że czegoś jej brakowało. Ponadto była też marzycielką. Słyszała o romansowych przygodach, prawdziwych namiętnościach i zwyczajnie była zazdrosna, chociaż starała się tego nie okazywać, aż tak bardzo. A mimo to, odkąd zerwała z Noah, a przy niej zaczynał się kręcić jakiś jegomość, to zwyczajnie go olewała. Odsuwała się i nie dopuszczała do siebie na zbyt bliską odległość. Otwarcie mówiła, że nie chce, że nie jest gotowa. Chociaż tak w głębi duszy dobrze wiedziała, że to nie jest prawdą. Od dawna była gotowa. Tylko… na co w takim razie czekała? Na to pytanie nie potrafiła udzielić odpowiedzi. Coś ją wciąż powstrzymywało przed chodzeniem na randki czy rozglądaniem się za jakimś przyjacielem z bonusem, choć – jak to określiła Philomena – za kochankiem, bo to dostojniej i ładniej brzmiało.
    W tej kwestii, tak jak i w wielu innych, wykazywała się niezwykłym niezdecydowaniem. Wiedziała natomiast jedno – nic nie wyjdzie, póki nie upora się ze swoimi demonami i problemami. A nie upora się, póki czegoś nie zacznie robić w tym kierunku. I tutaj pojawiał się problem, ponieważ Octavia nawet nie tyle, co nie wiedziała, co nie chciała się za to zabierać. Rany wciąż bolały, wspomnienia były zbyt żywe. Nie chciała pogarszać tego, co już i tak ledwo się trzymało.
    Dobrze jej się żyło. Była księżniczką. I jeśli dobrze pójdzie, to zyska nawet własny zamek. I wtedy kupi sobie wielkiego psa, który będzie jej w tym zamku bronił, skoro żaden książę się nie napatoczył. Prócz tego miała pieniądze i ogromne możliwości. I chociaż wciąż studiowała, to już osiągała pierwsze sukcesy na tym polu. Co prawda prawo jej ani trochę nie jarało, ale za to papierek będzie się wspaniale prezentował. Kolejnym sukcesem była fundacja, która lada moment miała się otwierać i wystarczyło dopełnić jedynie kilka ostatnich formalności.
    Było dobrze.
    Naprawdę się nie spodziewała, że ten wieczór przybierze taki obrót. Zaczęło się dość dziwnie i właściwie trwało to przez dłuższy czas. Pojawiało się natomiast w tych momentach, kiedy kobieta robiła coś, co kompletnie nie pasowało do zasad, które Octavia miała wpajane od dziecka. Dobre maniery były tylko wierzchołkiem góry lodowej.
    Lekkie zaskoczenie pojawiło się na jej twarzy. Noah był od niej wyższy tylko kilka centymetrów. Za każdym razem, jak ją czymś zirytował czy wkurzył, a mieli gdzieś razem iść, to ubierała chyba najwyższe szpilki, jakie udawało jej się znaleźć w swojej garderobie. Wściekał się wtedy jeszcze bardziej, a satysfakcja blondynki była nie do opisania.
    Przechyliła lekko głowę i puściła mu oczko.
    – Zależy od tego, czy będzie robił z tego powodu problem – odparła.
    Usłyszała również pytanie. Ale nie zdążyła na nie odpowiedzieć. Musiała znów stracić na chwilę kontakt z rzeczywistością, ponieważ nie zwróciła uwagi, kiedy Philomenta wstała i kiedy z gramofonu popłynęła muzyka.
    Odwróciła się na krześle, wpatrując się w tańczącą parę. Radość i wzruszenie dało się bez trudu odczytać z twarzy Philomeny. Octavia odruchowo również uśmiechnęła się szeroko. Był to naprawdę wspaniały widok. I wcale jej nie przeszkadzało, że właśnie została sama przy stole. Dla takiego widoku było warto. Ponadto wcale nie była sama. Miała czworonożnego towarzysza, który domagał się uwagi. A Octavia, korzystając z okazji, postanowiła dostarczyć mu tej uwagi, głaskając go za uchem i zapewniając, że jest najcudowniejszym pieskiem pod słońcem. Trochę wyrośniętym, ale wciąż cudownym i kochanym.

    OdpowiedzUsuń
  114. Kiedy Philomena stwierdziła, że teraz czas na zmianę, bo już ją nogi bolą, początkowo nie zrozumiała do końca o co jej chodziło. Dopiero, kiedy poczuła dłoń Mickey`a na swojej, dotarło do niej o co chodzi z zamianą. Dość niepewnie wstała z krzesła. Nie dlatego, że nie potrafiła tańczyć. Ale dlatego, że nie była pewna. Powinna? A może nie powinna? Powinna odmówić? Czy zostać? W ułamku sekundy przez jej głowę przebiegło tysiące sprzecznych ze sobą myśli, których nie potrafiła opanować.
    Nieco pewniej chwyciła jego dłoń, kiedy z gramofonu popłynął głoś Franka Sintary. Powoli zaczęła się kołysać w rytm muzyki. Nic nie mówiła, a na jej ustach majaczył nieco rozmarzony uśmieszek. Wcześniej nie zwracała uwagi na to, że Mickey był tak niewiele od niej niższy. I, że miał tak ładne, niebieskie oczy.
    Wykonanie obrotu w tych warunkach było małym wyzwaniem. Octavii udało się wykonać go w taki sposób, aby w nic nie uderzyć ani niczego nie zwalić. Jednak po, znalazła się zdecydowanie zbyt blisko mężczyzny. Przyjemny i niespodziewany dreszcz przebiegł po jej plecach. Ich klatki piersiowe się niemal stykały. I gdyby była trochę niższa, to z pewnością musiałaby nieco zadrzeć głowę w górę, aby na niego spojrzeć.
    – Niebieskie oczy.

    I feel so unsure
    As I take your hand and lead you to the dance floor
    As the music dies, something in your eyes

    OdpowiedzUsuń
  115. Nie wiedziała, co się zmieniło. Ale coś się zmienić musiało. Nie rozmawiali za sobą zbyt dużo, a jeśli już to na tematy służbowe. Ewentualnie on wywracał oczami, a ona strzelała głupie miny, chcąc go przedrzeźniać. Przez dzisiejszy poranek w kawiarni runęła jakaś bariera. Tylko Octavia jeszcze nie wiedziała, co to znaczy. Już tam dostrzegła, po raz pierwszy, że jej kierowca jest całkiem przystojny. Kiedy się śmiał, przy oczach i ustach robiły mu się zmarszczki, a wgłębienie w brodzie przestawało być tak widoczne. Miał też ładne oczy. Kiedy się w nią wpatrywał w ten sposób, a nie wywracał nimi i nie patrzył spod byka.
    Wcześniej też nigdzie razem nie wychodzili. Przede wszystkim dlatego, że nie mieli o czym rozmawiać. I oczywiście dlatego, że on dla niej pracował. Był jej kierowcą. I tak powinno pozostać. Nie powinni pić razem kawy w miejscu publicznym. Nie powinni umawiać się na kolację, nawet jeśli spotkanie odbywało się w domu przeuroczej, starszej kobiety. A przede wszystkim nie powinni widzieć się bez ubrań. Ale i ta ostatnia bariera została przełamana. Ona widziała zbyt wiele. I on również. Chociaż często pozowała w bieliźnie, to pozostawała w bieliźnie. I chociaż nie miała się czego wstydzić, to nie chciała, aby Mickey widział aż tak dużo.
    Wtedy, w przymierzalni, nie.
    – Nie to… – zacięła się, słysząc jego słowa. Nie o to jej chodziło z kolorem oczu. Była to odpowiedź na wcześniejsze pytanie, na które nie zdążyła udzielić odpowiedzi. A po jego słowach podejrzewała, że jego myślenie nie zgrało się z jej. Nie dokończyła jednak tej myśli, gdyż spostrzegła ruch w swoim kierunku. Przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz, a wszystko zaczęło w niej krzyczeć, że powinna uciekać, wycofać się, póki miała jeszcze czas. Mickey zbliżał się coraz bardziej. Był niebezpiecznie blisko. Atmosfera stawała się coraz bardziej intymna i napięta, a przyjemny półmrok podkręcał atmosferę.
    Świat nagle się zatrzymał. Octavia zapomniała, gdzie się znajduje. Nie wiedziała, czy Philomena dalej jest, czy gdzieś się ulotniła. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że Diablo przestał się domagać uwagi. Czuła się trochę niczym w filmie, kiedy w kamerze widać tylko tę drugą osobę. I tak się teraz właśnie czuła. Nieważne było otoczenie, nieważne problemy czy inne konsekwencje. Przed jej oczami był tylko Mickey i to się liczyło.
    Serce fiknęło koziołka, a cichutki głosik w głowie zaczął wnet krzyczeć, że powinna się wycofać, bo zaraz będzie za późno. Nie umiała tego wyjaśnić, ale wiedziała, co wydarzy się za chwilę. Miała czas na to, aby zareagować. Mogła uciec czy odwrócić głowę. Cokolwiek, co wskazywałoby jednoznacznie na to, że nie chce. Tyle tylko, że… chciała.
    Zamknęła oczy, oczekując na ten moment. Kiedy ich usta się zetknęły, niemal odruchowo na niego naparła. Puściła też jego dłoń, którą trzymała do tej pory. I swoją przejechała wzdłuż jego boku, aż przez ramię. Ostatecznie jedną objęła jego twarz. A palce drugiej wplotła w jego włosy, znacznie pogłębiając pocałunek. Nie powinna tego robić. I wiedziała, że to się źle skończy.
    Jego usta smakowały winem. Były miękkie i smakowały winem, które chwilę wcześniej pili. Wyczuwała też rozcięcie, na które starała się uważać, podczas pocałunku. Miała wrażenie, że świat się właśnie zatrzymał. Nie wiedziała, ile trwał pocałunek. Kiedy w końcu oderwali się od siebie, aby zaczerpnąć tchu, jej policzki płonęły, a oczy świeciły się jeszcze bardziej niż wcześniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Obiecałeś, że po kolacji zabierzesz mnie, dokąd zechcę – przypomniała mu, a jej głos drżał z nadmiaru emocji. Był też lekko zachrypnięty. Nie powinna wypowiadać tych słów. Tak, jak nie powinna wypowiadać następnych. W tym momencie powinna to przerwać i zadzwonić po innego kierowcę, aby po nią przyjechał. Powinna to przerwać! Mickey wypił stanowczo zbyt dużo. Tak samo, jak i ona, więc podróżowanie w tym stanie było wielce ryzykowane i groziło utratą nie tylko zdrowia, ale i życia. I chociaż miała w głowie wszystkie racjonalne argumenty, które przemawiały za tym, że powinna zaprzestać, to zrobiła coś zupełnie odwrotnego. – Chodźmy do Myszogrodu – powiedziała. Miała na myśli oczywiście jego mieszkanie, a ten tekst był pewnego rodzaju nawiązaniem do rozmowy z kawiarni. Uśmiechnęła się, ni to figlarnie, ni to zadziornie. I nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, znów złączyła ich usta w pocałunku. Tym razem zamiast na niego napierać, zaczęła się wycofywać, ciągnąć go za sobą. Nie było sensu dłużej przeszkadzać Philomenie. Chwyciła też go za dłoń, krzyżując od razu ich palce.

      Stay in my arms if you dare, Mickey

      Usuń
  116. Jason też nie zamierzał teraz nagle namawiać Mickey’ego, aby wyszli z baru i pojechali do niego (pomijając mieszkanie w remoncie). Miło było, ale na tym powinno się zakończyć. Co nie zmieniało faktu, że teraz Jay o tym myślał dość intensywnie. Oczywiście kiedy całował po raz pierwszy poprzednie swoje dziewczyny, to też o tym dużo myślał. Teraz może i nie planował z Mickey’m wchodzić w związek, ale myślał o tym, ponieważ współcałujący był facetem. I jego przyjacielem. Było to naprawdę ciekawe doświadczenie, które Jay zapamięta. W końcu był pijany, ale nie aż tak, aby urwał mu się film. I dobrze, ponieważ wcale nie chciał o tym zapominać. I owszem, gdyby panowie mieli teraz zacząć randkować, to na pewno rodzina Shaw byłaby zaskoczona, ale wszyscy byli tolerancyjni i nie mieliby nic przeciwko. I na pewno chcieliby poznać chłopaka Jasona. Na samą myśl Jay mógłby się roześmiać. Swoją drogą, ciekawe, jakby to wyglądało. Randki? Gdzie? W barach przy tanim piwnie i równie tanich burgerach? Albo na nocnych spacerach po jakichś podejrzanych uliczkach. No, mógłby się zastanawiać, jak bardzo zmieniliby sposób spędzania ze sobą czasu, pomijając całowanie, dotykanie i sypianie ze sobą.
    Jason roześmiał się na słowa Mickey’ego, że ten był jego pierwszym. Jasne, Jay przecież sam przed chwilą to powiedział, ale jego kumpel wypowiedział te słowa dość specyficznie.
    Później Shaw wzruszył ramionami. Nie miał ulubionego rozmiaru damskich piersi, ale najwyraźniej Mickey miał. Jason nic na ten temat nie powiedział, a jedynie napił się piwa i wziął kolejną frytkę. Faktycznie, było ich coraz mniej i Jason zaczynał podejrzewać, że zaraz będzie musiał iść kupić jeszcze jedne. I może jeszcze po jednym kuflu piwa…?
    Jay spojrzał na Mickey’ego zainteresowany. Och, nie miał pojęcia, że jego przyjaciel był kiedyś w związku z facetem. I to tak długo. Prawie rok? Nieźle. Nie dziwiło go to aż tak bardzo, że był z mężczyzną ani to, że w ogóle był, w końcu nie znali się tak długo. Jeszcze dwa lata temu Jason siedział po drugiej stronie kraju.
    – Hm… to ciekawe – powiedział. Chciał poznać szczegóły. Takie typowe, jak to, jak i gdzie się poznali i jak do tego doszło, że w ogóle ze sobą byli. Ale Mickey nie wyglądał na kogoś, kto chciał mu teraz o tym opowiadać. Najwyraźniej nie skończyło się to dobrze, w jakiejś przyjaznej atmosferze czy coś. I Jason też nie chciał upijać Mickey’ego, aby potem go wypytywać, bo to by było grube przegięcie. Tak więc po prostu uśmiechnął się do niego lekko. – Może to po prostu chodziło tylko o niego – dodał, nawiązując do słów Sadlera, że później nie ciągnęło go do innych mężczyzn.
    Zamilkł. Nie miał pojęcia, co jeszcze mógł powiedzieć, coś, co miałoby sens. Dlatego dokończył frytki i wstał powoli i ostrożnie, aby nie zakręciło mu się zbyt w głowie. A cholera wiedziała te piwo…
    – Pójdę coś zamówić jeszcze. Masz na coś konkretnego ochotę? – zapytał, spoglądając w stronę baru i na tablicę powieszoną nad nim.

    When I'm standing at the edge
    Inside I'm all way down
    And I second-guess myself
    You better catch me now

    OdpowiedzUsuń
  117. Shay naprawdę nie wiedział, co miał o tym myśleć. Z jednej strony, Mickey mu uciekł tamtej nocy, kiedy to rano Moretti się obudził i przeczytał karteczkę. Z drugiej strony, teraz rozmawiali Mickey sam przyznawał, że było mu dobrze, ale nie nadawał się do związków. Cóż, to może w takim razie Shay też się do nich nie nadawał? Może to on cały czas coś sobie wymyślał, że zawsze kończył swoje związki? Nie w każdym przypadku, ale może w tych pozostałych? Może to jemu wiecznie coś nie pasowało i może to on sam zaprzepaścił kilka dobrych szans na udaną relację? Może już dawno mógłby być z kimś, kogo nazywałby żoną? No bo tak, nie rozglądał się za mężczyznami. Był tylko z Mickey’em. I naprawdę byli ze sobą długo. Można nawet pomyśleć, że to właśnie chodziło o niego? Że to na niego miał wpaść w końcu Shay? Ale potem życie znów zweryfikowało, a wszelkie nadzieje Shay’a poszły się… kochać.
    Milczał przez cały ten czas, próbując sobie poukładać w głowie wszystko to, co powiedział Mickey. Nie miał pojęcia, co o tym sądzić. Żałował, że nie obudził się wtedy wcześniej i go nie zatrzymał i wtedy nie porozmawiali. Pewnie teraz ich życie wyglądałoby nieco inaczej.
    Shay napił się znowu, wpatrując się w stolik przed sobą.
    – Szkoda, że jednak wtedy się nie zmusiłeś do rozmowy – powiedział w końcu, nie podnosząc na niego wzroku.
    Nadal mu coś tu nie grało. Mickey twierdził, że nie nadawał się do związków i mu uciekł. Jakoś tak trochę… mało tego jak na powód do takiego rozstania. Shay zaczynał mieć wrażenie, że chodziło o coś jeszcze. Może to faktycznie coś z Moretti’m było nie tak. Może dało się z nim przeżyć taki rok w romantycznej relacji, ale to było maksimum?
    – I… tylko o to chodziło? – zapytał i uniósł na niego spojrzenie.
    Shay wziął kolejnego łyka alkoholu, a potem westchnął.
    – Nie, nie było – pokręcił głową. – To, że tak nagle zniknąłeś… nie wiedziałem, co się z tobą dzieje, Mickey. Jasne, zostawiłeś tę swoją durną karteczkę z durną wiadomością, ale nie miałem pewności, czy wszystko z tobą w porządku. Nie wiedziałem, czy po odejściu ktoś cię nie napadł w ciemnej uliczce i czy nie leżysz gdzieś tam i nie dogorywasz. Albo leżysz w szpitalu. Albo już w kostnicy. Ta jebana niewiedza… to było straszne – przyznał i znów cicho westchnął. – Później wyjechałem z miasta, więc cię nie szukałem. I to nie tak, że nagle miałem w dupie, czy nie leżysz gdzieś pobity, po prostu ktoś mi powiedział, że żyjesz – wzruszył ramionami. – Ale byłem wtedy wkurwiony. Sam nie wiedziałem, co gorsze – uśmiechnął się do siebie. – To, gdybyś faktycznie się gdzieś wykrwawiał czy jednak to, że masz się dobrze i masz mnie gdzieś – napił się znowu. Zerknął na Rudolfa, który ułożył się wygodnie, wciąż chyba jednak gotowy do ucieczki przed obcym na swoim terenie. – No i mnie nie było w mieście. Wróciłem dopiero dwa lata temu. I spotkałem ciebie.
    Nie wiedział, czy Mickey coś jeszcze mu opowie o swoim odejściu. Naprawdę Shay miał wrażenie, że coś jeszcze było na rzeczy. A może to tylko takie uczucie i… i to po prostu było takie… takie.


    How can I say this without breaking
    How can I say this without taking over
    How can I put it down into words
    When it's almost too much for my soul alone

    OdpowiedzUsuń
  118. Octavia nie wiedziała, co się stało. I jak do tego doszło. To było… wręcz niemożliwe. Nigdy nie myślała o nim w ten sposób. Był po prostu jej szoferem, momentami zbyt ponurym i nieco irytującym. Ale ta relacja taka była i taką miała pozostać. Octavia nie miała teraz czasu na romanse czy przelotne znajomości. Ponadto nie chciała tego. Wydarzenia z tamtej nocy wciąż ją dopadały i chociaż się starała, to nie mogła wyrzucić ich ze swojej głowy. Nie chodziła na randki i zamknęła się na ten cały romantyczny świat.
    Więc, co to do jasnej cholery teraz było? Ze zdziwieniem odkrywała, że im więcej jej dawał, tym jeszcze więcej od niego chciała. Nie wystarczały jej tylko te pocałunki czy dotyk na policzkach. Chciała więcej. A myśl o tym, że to, co właśnie robią, jest nieodpowiednie, jedynie bardziej ją nakręcała.
    Nie spodziewała się, że tak szybko znajda się w Myszogrodzie, jak nazwała jego mieszkanie. Wiedziała, że był sąsiadem Philomeny i chociaż już wcześniej korytarz wydał jej się ciasny, tak teraz ta odległość wydała jej się jeszcze mniejsza. Starała się mu nie przeszkadzać, kiedy manewrował kluczem przy zamku, lecz nie mogła się powstrzymać od krótkich czy nieco dłuższych pocałunków.
    Jego mieszkanie też było dla niej sporym zaskoczeniem. Nie przyglądała się zbyt uważnie, zajęta była czymś znacznie przyjemnym. Wielkość mieszkania Philomeny już była dla niej szokiem. Ale mieszkanie Mickey`a zdawało się jeszcze mniejsze. Albo to wina nieodpowiednio wpadającego światła. Powstrzymała się od komentarzy. Chociaż nawet w takiej chwili kilka, niezbyt mądrych, pojawiło się w jej głowie. Przede wszystkim ten, że sądziła, że Myszogród będzie nieco większy.
    Droga do jego sypialni minęła jej zbyt szybko. Nie zdążyła wykonać tych wszystkich czynności, które wykonać chciała. I chociaż starała się nie uciekać myślami, to zupełnie mimowolnie rzuciła okiem na wystrój. Jako pierwsze rzuciło jej się łóżko. I dopiero teraz zrozumiała o co chodzi w tych wszystkich memach i durnych żartach o ciasnocie czy zabieraniu kołdry. Chociaż łóżko nie należało do najmniejszych, to sprawiało wrażenie, jakby było półosobowe. Natomiast te, w których zwykła sypiać, były znacznie większe. Jak Noah ją czymś wkurzył, to mogła przesunąć się, oddzielić od niego, a jeszcze zostałoby sporo miejsca. I to wszystko pod jedną kołdrą. W kontekście tego przez myśl jej przeszło, czy na pewno się tutaj razem zmieszczą.
    Odgoniła od siebie te myśli. W razie czego podłoga była dość spora.
    Nie powinna tego robić. Nie powinno jej tutaj nawet być. Nie powinna się też zgadzać na tę kolację. A już nawet nie powinna siedzieć z nim w tej kawiarni i robić tego, co zdecydowała się zrobić. Był to błąd i dobrze to wiedziała. A mimo to, ciągnęła to dalej.
    To było jej pierwsze tak bliskie spotkanie z mężczyzną od czasu tamtej nocy. Wcześniej w jej głowie pojawiał się opór przy chociaż próbie takiego kontaktu. Ale teraz czuła coś zupełnie innego. Nie umiała tego wyjaśnić, ale po prostu wiedziała, że nic jej nie grozi.
    Zapewne dlatego zdecydowała się na kolejny krok. Po skończeniu pocałunku, przez dłuższą chwilę wpatrywała się w jego błyszczące oczy. W tym świetle wydał jej się znacznie bardziej przystojny i pociągający. Kierując się pożądaniem i pozostałymi wyższymi uczuciami, chociaż wiedziała, że nie powinna, sięgnęła do jego koszuli. Nie odrywając spojrzenia od jego oczu, powoli odpinała kolejne guziki. Wyciągnęła jej poły z jego spodni, ponownie łącząc ich usta w pocałunku. Zaskoczyła ją miękkość jego brzucha i twardość mięśni. Nigdy nie przyglądała mu się w ten sposób. A pod warstwami ubrań i tak by tego nie dostrzegła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej dłonie były nieco chłodne, kiedy przesuwała nimi wzdłuż jego brzucha. Na chwilę zatrzymała się na klatce piersiowej. Zrobiła to tylko po to, aby na chwilę zaczerpnąć oddechu i spojrzeć mu w oczy. Potrzebowała odpowiedzi. A nie doszukawszy się sprzeciwu, ponownie złączyła ich usta w pocałunku, sprawiając, że stał się bardziej namiętny. Dłonie przesunęła na jego ramiona, zrzucając z nich koszulę. A kiedy ta wylądowała na podłodze, nie odrywając się od jego ust, sięgnęła do swojej sukienki. Podejrzewając, że będzie próbował się jej pozbyć, sięgnęła do zapinki, schowanej przy kołnierzyku, zostawiając mu jedynie zamek do odpięcia.
      Przejmując chwilowo dominację nad sytuacją, oderwała się od jego ust, przenosząc się na szyję, gdzie przygryzała delikatnie jego skórę.

      Salute to me I'm your American Queen
      And you move to me like I'm an Motown beat
      And we rule the kingdom inside my room

      Usuń
  119. Bianca odwzajemniła uśmiech barmanki, a następnie skierowała spojrzenie na przyjaciela, przechylając przy tym odrobinę głowę w bok.
    — Musisz mnie częściej zabierać w takie miejsca — uśmiechnęła się znacznie szerzej i odebrała drinka, który został dla niej przygotowany i ponownie szybko skupiła swoją uwagę na Sadlerze. Zawtórowała jego słowom radosnym śmiechem i spróbowała w końcu drinka. Mickey nie musiał szybko czekać na odpowiedź Bianci, bo gdy tylko upiła odrobinę, od razu zdecydowała się na znacznie większy łyk, a po chwili wydała z siebie ciche, zadowolone mruczenie. — Jest obłędny — oznajmiła i ponownie pokiwała głową z wielkim entuzjazmem. Zdecydowanie nie powinni zmarnować tego wieczora i nadchodzącej nocy jedynie na stanie przy barze i picie alkoholu. Bianca… Owszem, gdzieś z tyłu głowy miała myśl, aby pozwolić sobie na odrobinę więcej niż zazwyczaj, ale przede wszystkim chciała się dobrze bawić, a dobra zabawa była równoznaczna z przejęciem parkietu. Bianca uwielbiała tańczyć, tak naprawdę niezależnie od tła muzycznego. Miała dobry słuch, dzięki czemu bez problemu odnajdywała rytm i poruszała się w odpowiedni sposób. Często traktowała taniec, jako sposób na oczyszczenie głowy z nadmiaru emocji. Wystarczyła jej wówczas energiczna piosenka, aby po chwili skakała w jej rytm i wyzbywała się w ten sposób z siebie negatywnej energii. Robiła tak niemal od zawsze, jeszcze, jako dziecko i musiała przyznać, że na nią to działało. Zawsze radziła sobie w ten sposób, a teraz… Miała wrażenie, że to właśnie dzięki temu i swojej pracy jest w stanie przetrwać każdy kolejny dzień.
    — Oczywiście, że nie będziemy tylko stać — przytaknęła z uśmiechem, upijając ponownie drinka. Chciała już znaleźć się na parkiecie — poza tym, uwielbiam już tego drinka. Nie czuć w nim tak mocno alkoholu, więc… Zdecydowanie będziesz musiał mnie dostarczyć do mojego mieszkania — zaśmiała się wesoło. Oczywiście, że nie planowała upić się do nieprzytomności, ale Mickey, powinien być świadom, że tej nocy Bianca faktycznie mogłaby upić się odrobinę bardziej. Wskazała dłonią, w której nie trzymała szklanki na swoją torebkę — klucze mam w małej kieszonce zapinanej na zamek. Tak tylko na wszelki wypadek się dzielę tą informacją — zaśmiała się, poprawiając pasek małej torebki. Upiła jeszcze alkoholu i odłożyła w końcu opróżnione szkło na blat baru. Złapała Sadlera za dłoń, gdy i ten pozbył się swojego szkła, a następnie tanecznym krokiem ruszyła w kierunku zatłoczonego parkietu. Upewniwszy się, że już nie zgubi swojego towarzysza puściła jego dłoń. Nie odsunęła się, wciąż znajdowała się na tyle blisko, aby nie mieć wątpliwości z kim zamierzała się tej nocy bawić i zaczęła poruszać się do rytmu, uśmiechając się przy tym cały czas.

    bian

    OdpowiedzUsuń
  120. Lily także przyzwyczaiła się do obecności Mickeya. Nie powiedzieli sobie, co oznacza ta relacja, ale ku zdziwieniu rudowłosej, nie potrzebowała tego usłyszeć. Nigdy wcześniej tak nie miała, ale też nigdy wcześniej nie wdała się w romans, który odgórnie miał znaczyć niewiele. Była w związkach, randkowała, co kończyło się prędzej, niż się zaczynało i raz próbowała nawet relacji friends with benefits choć wtedy na próżno. A teraz odnalazła z brunetem zdecydowanie łatwo i szybko nić porozumienia opartą na tym, że są dla siebie dostępni.
    Nie wnikała w to, czy spotyka się z kimś innym, bo nie chciała deklaracji. Sama obecnie nie miała nikogo i te sporadyczne chwile z Mickeyem były elektryzujące, ale chyba również nie umiałaby mu nic obiecać. Była trochę zagubiona, ale nie chciała tego co mieli zmieniać, ani przerywać. Czuła się wolna i miała niebywałą satysfakcję z tego, że nic ich nie określa. Rozumiała, że prawdopodobnie teraz przechodzi po prostu taki okres i pan kurier jest epizodem w jej życiu, ale poza dobrym seksem, odnajdywała w nim wiele cech, które jej odpowiadały jak w przyjacielu. Nie zwierzała mu się z swoich sekretów i najskrytszych zmartwień, ale niejednokrotnie gdy coś ją zastanawiało, bez zastrzeżeń rozmawiała z nim i radziła się go w kwestiach decyzyjnych. Był kimś więcej niż chłopakiem na chwilę przyjemności.
    - Wiesz... teraz o nim nie myślę - zaśmiała się cicho w jego usta, zarzucając mu ramiona na szyję i mocno go oplatając nogami, gdy ja uniósł i skierował ich do sypialni.
    Gdyby kilka lat temu doszło do podobnej sytuacji, pewnie wyrzucałaby sobie, że jest paskudną osobą. Pewnie nie umiałaby tego ciagnąc, uznając się za kobietę nieszczerą i w ogóle paskudną, bo Lily lubiła mieć wszystko w życiu poukładane. Ale dobrze jej było z Mickeyem tak jak było i ta nieodpowiedziana znajomość pozwalała jej odetchnąć od wszelkich innych stref, które miała starannie uporządkowane.
    Skórę miała chłodną, bowiem spacerowanie zimą jedynie w płaszczu narzuconym na nagie ciało nie należało do mądrych pomysłów, ale pocałunki i dotyk bruneta skutecznie to uczucie zimna odpędzały, rozgrzewając rudowłosa. Znała jego mieszkanie, a szczególnie sypialnię na pamięć i gdy jej plecy dotknęły materaca, jej ręce uwolniły Mickeya, sunąc po torsie do dołu koszulki, by unieść ją i zacząć dobierać się do mężczyzny.
    - Byłbyś zazdrosny....? - wyłapała nagle, co powiedział i odsunęła się z szerokim uśmiechem na zarumienionej twarzy. - Mickey, zadziwiasz mnie - pochwaliła z westchnieniem i gdy pozbawiła go koszulki, wróciła do całowania go, choć teraz coraz zapalczywiej.
    Była wariatką, wychodząc dziś w taki ziąb tak (nie)ubrana. Ale absolutnie tego nie żałowała, a gdyby nawet miała się rozchorować, to całkiem możliwe, że na osobistego pielęgniarza wybrałaby Mickeya. Już i tak umiał się nią świetnie zająć, co sprawdzili niejednokrotnie. Przesuneła zziębniętymi palcami po jego brzuchu, łaskocząc skórę i złapała za brzeg spodni bruneta, pokazując jak bardzo za nim tęskniła i jak bardzo go teraz chce.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  121. Skoro nieznajomy nie zechciał skorzystać z jej propozycji, zdenerwowana i lekko przestraszona Nevada zdecydowała się wrócić prosto do domu. Jeśli ten nieprzyjemny typek w barze faktycznie był jednym z posłańców jej byłego męża, zbliżały się naprawdę poważne kłopoty. Szczególnie, że zajmujący obecnie miejsce pasażera Max wyraźnie cierpiał z powodu odniesionej rany, choć dokładał wszelkich starań, by to przed nią ukryć. Postanowiła więc nawet nie wspominać mu o wizycie w szpitalu, zdając sobie doskonale sprawę z faktu, że prędzej dałby się pokroić na kawałki niż zgodziłby się na coś tak haniebnego. Jak na prawdziwego macho przystało, wolał zająć się wszystkim we własnym zakresie, a ona nie zamierzała oponować. Był w końcu dorosły i przynajmniej jak do tej pory wylizywał się ze wszelkich cielesnych niedogodności. Jedynym co mogła zrobić w tej sytuacji było spokojne czekanie aż Skandynaw ochłonie przynajmniej na tyle, by zaznajomić ją z wypisaną na tajemniczej karteczce wiadomością. Kiedy jednak po czterech dniach, nadal nie wykazywał takowej chęci, doszła do wniosku, że najwyższy czas zmienić dotychczasową taktykę. Wykorzystując fakt jego wyjścia w sprawach, które sam zwykł określać mianem biznesowych, związała włosy w gruby koński ogon i, nastawiwszy głośno radio, zabrała się do przygotowywania ulubionego ciasta swego bodyguarda - tarty z dużą zawartością markuj zmieszanych ze świeżymi malinami i polanej dla smaku miodem wrzosowym. Toteż nic chyba dziwnego, że nie zareagowała w żaden sposób na szczekanie psów, które wypuściła wcześniej dla bezpieczeństwa na podwórko. Dopiero, gdy młodszy z nich zjawił się nagle u jej nóg dzierżąc w roześmianym pysku kawałek jakiegoś szarego materiału, dotarło do niej, że coś nie jest najprawdopodobniej w porządku.
    - No dobra mały, pokaż mi co ta masz ciekawego. - Umywszy szybko dłonie pod zlewem, ukucnęła z westchnięciem koło szczeniaka, który oczywiście nie chciał oddać jej swojego łupu za darmo. Na całe szczęście jednak łatwo poszedł na wymianę, dzięki czemu on zyskał garstkę owoców, a ona dostęp do tajemniczej materii. Ku jej niewątpliwej zgrozie, okazał się nią być fragment czyjegoś ubrania. Tylko kto mógł być na tyle głupi, by z własnej woli pchać się na cudze podwórko, w kraju, w którym zdecydowana większość obywateli posiadała w domu broń, a w dodatku właśnie wtedy, gdy spacerowały po nim puszczone luzem dwa psy, z których jeden mógł spokojnie wyrządzić niedoszłemu rabusiowi poważną krzywdę ? Westchnąwszy ciężko, ze znacznie spokojniejszym już spanielem u boku wyszła na zewnątrz w poszukiwaniu intruza. Zastała tam taką oto scenkę: mierzący prawie sześćdziesiąt centymetrów w kłębie czworonóg o masie zbliżonej do pięćdziesięciu kilogramów opierał się przednimi łapami na klatce piersiowej faceta, którego w kilku miejscach już nadgryziony ubiór świadczył o byciu kurierem, najwyraźniej usiłując go przewrócić w taki sposób, by jego ludzki przeciwnik nie wylądował czasami za bramką.
    - Atos, zostaw. - Rzuciła stanowczo, klepiąc się po udzie, by go do siebie przywołać. Jedno musiała oddać swemu ochroniarzowi - udało mu się dobrze wyszkolić tego diabła w zwierzęcej skórze, który teraz z widoczną niechęcią usłuchał jej rozkazu, choć nadal raz za razem popatrywał krzywo w stronę domniemanego rzezimieszka. - Mam nadzieję, że nic się Panu nie stało. - Zwróciła się z troską do bruneta, przytrzymując mocno swego obrońcę za obrożę, podczas gdy znudzony Haggar oddalił się w przeciwległy kąt posesji, gdzie zaczął jak gdyby nigdy bawić się piszczącą, zieloną piłką.



    Nevada

    OdpowiedzUsuń
  122. Michael zaburzył nieco porządek ich poukładanego życia. Tylko czy tak właściwie można było nazwać je poukładanym, skoro wisiało między nimi tyle tajemnic i niewyjaśnionych spraw? Prawdopodobnie gdyby nie Sadler, Jonathan wciąż nie znałby bolesnej prawdy o przeszłości swojej żony i jej rodziny. Z drugiej strony, takie nagle pojawienie się mężczyzny w ich życiu napełniało go podejrzeniami. Nie posądzał Michaela o żaden podstęp, ani o to, że czegoś od Claudii chce, a przynamniej nie robił tego świadomie, ale skłamałbym gdyby powiedział, że nie odczuwa dziwnego niepokoju i nie wykazuje się w stosunku do niego ograniczonym zaufaniem. Czy spotkanie Michaela i Claudii po latach mogło być przypadkowe? Czy są takie przypadki? Jego dociekliwa natura dopatrywała się w tej sytuacji jakichś zależności, analizował z pozoru nic nie znaczące szczegóły, jakby chciał przygotować się na każdą możliwą ewentualność. Jak na sali rozpraw. Mimo to niczego po sobie nie pokazywał. Jego pokerowa twarz nie zdradzała nawet najmniejszych oznak podejrzliwości.
    Kiedy Michael zadzwonił do niego tamtego popołudnia, świat na moment zatrzymał się w miejscu. Chociaż mężczyzna przez telefon był bardzo oszczędny w słowach, to Evans wiedział, że stało się coś poważnego, bardzo poważnego. W pierwszej chwili powiązał to nawet z Sadlerem; bardzo łatwo przyszło mu osądzenie, że na pewno ma z tym postrzałem coś wspólnego, że to on naraził Claudię na niebezpieczeństwo. Pomyślał, że pewnie miał jakieś kłopoty a Claudia był jego ostatnią deską ratunku. Wszystkie jego podejrzenia zlały się nagle w logiczną całość. Być może nawet się wtedy na oddziale posprzeczali, Jonathan zarzucił Michaelowi to, że odkąd pojawił się w ich życiu, mają same kłopoty. Zrobił to pod wpływem emocji, zanim poznał wszystkie fakty, a przede wszystkim zanim upewnił się, że jego żona wyjdzie z tego cało. Tylko na tym mu wtedy zależało. Jak się potem okazał, Michaelowi zależało na tym samym. Te wydarzenia bardzo Jonathanem wstrząsnęły, ale ostatecznie przekonał się trochę bardziej do brata Claudii i przestał być wobec niego taki podejrzliwy, być może nawet udało im się złapać jakaś nic porozumienia. Byli w końcu rodziną.
    Jonathan skinął na powitanie Michaela. Odwiesił kurtkę na wieszak i podszedł do stolika, przy którym siedział Sadler. Uścisnąwszy jego dłoń zajął wolne miejsce po drugiej stronie.
    -Claudia? Wróciła już do pracy, i jak się pewnie domyślasz, nie zamierza zostawić tej sprawy a ja nie potrafię jej do tego przekonać. Nie odpuści. - Westchnął zrezygnowany. -Uważa, ze jestem przewrażliwiony, chociaż omal nie zginęła od tej kuli. - Postanowił nie wspominać o drugiej bolesnej kwestii, Michael na pewno zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo ich to zdewastowało. Jego uwagę na chwilę oderwała kelnerka, która nagle pojawiła się przy stoliku. Jonathan poprosił o to samo, co pił jego towarzysz, chociaż nie należał do koneserów piwa. Nie chciał grać tu jednak nowobogackiego gościa z wyższych sfer. Z tego samego powodu po raz pierwszy od bardzo dawna nie miał na sobie garnituru, tylko normalne ubranie.
    -Cała Claudia, uparta i zawzięta. - Westchnął, wzruszywszy nieznacznie ramionami. Nie miał niestety na to wszystko wpływu. Może ją prosić, błagać, szantażować a ona i tak zrobi swoje.
    -Co u ciebie, Mickey? - Zwrócił się do niego, kierując temat na inny tor. Claudia uparcie twierdziła, że jej brat ma kłopoty, tylko nie chce się do tego przyznać. Miała to „dziwne przeczucie”, wobec którego czasami tylko kręcił głową z uśmiechem. Zależało jej na tym, żeby jej brat dobrze sobie radził i poukładał swoje sprawy tak, jak ona. Jonathan się temu nie dziwił. Tez zależało mu na szczęściu jego bliskich i rodzeństwa.

    Szwagier ;)

    OdpowiedzUsuń
  123. Jason nigdy nie miał problemów z zaufanie. W końcu wychowywał się w kochającej rodzinie, szczęśliwej. Wiadomo, że zdarzały się kłótnie, jak wszędzie, ale Jay nigdy się nie zawiódł na bliskich. Miał swojego najlepszego przyjaciela, któremu ufał bardzo. Zwierzał mu się właściwie ze wszystkiego. Znali się od szkoły podstawowej i ich przyjaźń trwała nawet podczas jego studiów i szkoły lotniczej Jasona. Cóż, Shaw naprawdę mu ufał i nie spodziewał się, że jego tak zwany najlepszy przyjaciel poderwie jego narzeczoną i że wyląduje z nią w łóżku. Tak, jej też zawierzył. To był przełomowy moment w życiu Jasona, o czym Mickey wiedział. Chociaż Jay został zdradzony przez dwie najbliższe osoby, to nie skreślał innych ludzi. Zawsze dawał szansę. Może z pewnymi ograniczeniami, ale nie zamykał się na nich. Rozumiał również, że Mickey może czuć zupełnie inaczej. To było normalne, choć Jason wierzył, że jego nowy kumpel musiał kiedyś w końcu się komuś wygadać, aby nie trzymać wszystkiego w sobie. Nie sądził, że to on będzie tą osobą, ale… chodziło o to, żeby w ogóle kogoś takiego znaleźć.
    Jason spojrzał na Micky’ego. Wzruszył lekko ramionami, ale uśmiechnął się do niego lekko.
    – Musiał mieć coś w sobie, że tylko nim się zainteresowałeś – odpowiedział tylko.
    Później Jason zaproponował, że coś jeszcze mógłby zamówić. Wstrzymał się jednak z podejściem do baru, kiedy Mickey wspomniał o zmianie lokalu. To właściwie był dobry pomysł, na który Jay chętnie przystał.
    – Pewnie, to dobry pomysł – uśmiechnął się do niego, a potem zgarnął swoją kurtkę.
    Płacił na bieżąco rachunek, więc tym nie musieli się przejmować. Shaw po prostu sprzątnął puste opakowanie po frytkach do śmietnika, a kufle odłożył na ladzie. Nie miał pojęcia, dokąd mogliby się udać. Chociaż… Uśmiechnął się tajemniczo do Mickey’ego, kiedy opuszali bar.
    Na zewnątrz było już zimno, dlatego Jay bardziej opatulił się kurtką i założył kaptur na głowę.
    – Spodoba ci się – powiedział do przyjaciela, kiedy prowadził go chodnikiem. Co prawda Jason nie znał się za bardzo na dostępnych rozrywkach w Nowym Jorku, dopiero co rozpoczął urlop i mógł na spokojnie się rozejrzeć po mieście, ale ten konkretny lokal już jakiś czas temu rzucił mu się w oczy.
    Jakiś czas później przekraczali próg baru karaoke.
    – Ta-da! – zawołał wesoło Jay, prezentując rękoma lokal w środku. – Jesteśmy dość nietrzeźwi, aby wziąć udział. Co ty na to, przystojniaku? – zaśmiał się.
    Właściwie nie wiedział, jaka mogła być reakcja Micky’ego na taką formę rozrywki. Może przewróci oczami i wyjdzie? A może jednak chętnie zajmie wolny stolik i będzie się przygotowywał do występu? Jason lubił śpiewać, potrafił to robić i sprawiało mu to dużo frajdy. Tym bardziej, kiedy mógł jeszcze zagrać na jakimś instrumencie. Był dość muzyczny. Miał to chyba w genach, ponieważ jego rodzinka też to lubiła.

    Show must go on!

    OdpowiedzUsuń
  124. To prawda, dogadywali się nie tylko w sprawach łóżkowych. Shay mógł rozmawiać z Mickey’em dość długo i nie nudziło mu się to. Może zasychało w gardle, ale przecież zawsze mógł się czegoś napić. Może faktycznie robiło się zbyt poważnie? W końcu byli ze sobą prawie rok i nie chodziło już tylko o seks. Ale oni naprawdę randkowali. Nic dziwnego, że robiło się poważnie. Shay też nie do końca się w tym odnajdywał. Jego poprzednie związki nie trwały zastraszająco długo, aby mieć jakieś pojęcie o długotrwałych związkach. Ktoś pewnie mógłby powiedzieć, że co to jest rok. W dodatku niecały. Ale dla nich dwóch najwyraźniej było to czymś… Kto wie, może gdyby to nie Mickey pierwszy uciekł, to Shay miałby jakieś… obiekcje? Może nie potrafiłby się odnaleźć? W końcu… tak długo związek też był dla niego czymś… nowym? Chyba można tak powiedzieć.
    Shay skinął powoli głową na jego słowa. Czyli Mickey uciekł wtedy. Okej. To znaczy nie okej, ale nie zmienią już tego, co było. Moretti mógł jedynie odetchnąć. Przecież dostał swoją odpowiedź. Nadal czuł, że to chyba nie wszystko. Ale nie zamierzał już naciskać. Nie chciał się kłócić. Już nie. Wystarczyło chyba, że dali sobie po pyskach w barze.
    Hm… a co, jeśli to o Shay’a też jednak chodziło? W końcu to on go wszędzie zabierał i za większość rzeczy płacił. Może Sadle nie czuł się z tym komfortowo? Shay nie zwracał na to uwagi, ot, po prostu gdzieś wychodzili, a później to on wyciągał portfel. Ale Mickey nic na ten temat nie mówił, więc może to jednak nie to? Ach. Moretti musiał przestać w końcu się tym zadręczać. To już przeszłość, nie zmienią tego. Obaj ruszyli dalej. Od tamtego poranka minęło kilka lat, w ich życiach wydarzyło się sporo. A przynajmniej w życiu Shay’a.
    – Cóż, cieszę się, że jednak żyjesz – odpowiedział jedynie. – Dobrze jest wiedzieć, że nadal stąpasz po tym szarym świecie – uśmiechnął się pod nosem.
    Dopił swój alkohol, a potem odstawił szklankę na stolik. Dolał im napoju. Miał wrażenie, że im obu się przyda. Rudolf wciąż siedział na swoim miejscu. Ułożył się trochę wygodniej i obserwował gościa.
    – Wróciłem do Nowego Jorku ze względu na moja rodzinę. Głównie przez mojego chrześniaka. Opowiadałem ci, co przeżył. Jaime widział śmierć swojego brata, a ja później uciekłem – nie był z siebie dumny. Hm, czyżby uciekł jak wtedy Mickey? – Ale postanowiłem wrócić i ich wszystkich przeprosić za milczenie. I spróbować pogodzić się z bratem i chrześniakiem. Łatwo nie było, ale… przynajmniej z Jaime’em mam znów dobre relacje – uśmiechnął się. Ze swoim bratem nadal ciężko mu było rozmawiać. – A z Henry’m… cóż, udało mu się w końcu mnie namówić na pracę w rodzinnej firmie. Ale na moich warunkach – napił się i oparł znów. – A Nowy Jork… jak to Nowy Jork. Wciąż brud, smród, smog… Nawet się zastanawiałem kiedyś, czy na ciebie wpadnę. No i proszę. Stało się – uśmiechnął się pod nosem. Obaj będą mieli ślady po tej bójce jeszcze przez kilka dni. – A u ciebie co się działo od tamtej pory?

    Now I know you’re not a fairytale
    And dreams were meant for sleeping
    And wishes on a star
    Just don’t come true

    OdpowiedzUsuń
  125. [Zostawiłam sobie odautorskie komentarze na później, a to później jakoś mi przeleciało przed nosem, przynajmniej mam nadzieję, że już wyzdrowiałaś z tego przeziębienia! Nie ma nic gorszego, niż choroba na wiosnę D:
    W każdym razie miałabym pomysł, który nawet wisi mi w powiązaniach, co prawda jako postać damska, ale to dla mnie żaden problem. Szukałam dla Ruby kogoś, z kim spędzała większość swoich imprez, masy jakiś idiotycznych przeżyć i miała to być osoba, która zna najwięcej tajemnic Everhart, ale ostatnio przyjaźń została zerwana, bo każde powiedziało o kilka słów za dużo. Wylali z siebie cały żal i nastąpiła cisza. Z tym możemy brnąć dalej, możemy też odnowić przyjaźń, do wyboru do koloru. Najprawdopodobniej z jakąś głupimi decyzjami w tle :D ]

    Ruby

    OdpowiedzUsuń
  126. Rozumiała Mickey’a i jego niechęć do rodzicielki. W Claudii również nie pozostała krzta miłości, czy innych ciepłych uczuć kierowanych do rodziców. Nienawidziła swojego dzieciństwa, domu i dwójki ludzi, którzy ściągnęli na własne dzieci koszmar. Terapeuci powtarzali, że powinna ruszyć do przodu, a żeby w pełni to osiągnąć musiała wybaczyć. Nie potrafiła jednak tego zrobić, oboje zaszczepili w niej zbyt wiele bólu, który eskalował w złość.
    Mimo wszystko nie potrafiła być zupełnie obojętna na cierpienie, przynajmniej matki, która była tak samo okropna i winna, co ojciec. I to było chore, Claudia zdawała sobie z tego sprawę. Ale taka była, stara się reagować na wszelką krzywdę i działać jeśli tylko mogła. A w tym przypadku miała jak pomóc, mieli z Jonathanem pieniądze, znajomości, kontakty. Starała się ignorować złośliwe szepty w głowie, które na przemian mówiły by coś zrobiła, lub zostawiła tą sprawę w diabły.
    — Dzięki. — Zaciągnęła się gęstym dymem, który w pierwszej chwili mocno i nieprzyjemne drażnił w gardło. Rzuciła dawno temu palenie, głównie za namowami męża, a nie dla zdrowia. I popalała jedynie w takich momentach jak ten, gdy nie wiedziała co zrobić z rękoma, a powtarzalna czynność zwyczajnie działała kojąco na nerwy.
    — Wiem, że nie jestem jej nic winna. Nie czuję potrzeby pomocy matce, ale nie lubię przechodzić obojętnie obok czegoś na co mogę mieć wpływ. — Wyjaśniła wypuszczając z ust szary obłok.
    Dopiła resztę alkoholu, który został w szklance. Niezły początek dnia, ale czasem każdy może sobie pofolgować.
    Potarła palcami kąciki oczu. Miała wrażenie, że w ostatnim czasie wszystkie problemy związane z przeszłością zmówiły się i postanowiły skumulować w jednym czasie. Miała ochotę spakować walizki i wyjechać na drugi koniec świata. Przynajmniej na krótki czas.
    Zerknęła na zegarek na nadgarstku, dochodziła druga po południu. Niby wczesna godzina, ale ona czuła się jakby miała za sobą bardzo długi i ciężki dzień. Potrzebowała oderwać się od tego wszystkiego, ale nie chciała Jonathanowi zawracać głowy kolejną porcją zmartwień, gdy wiedziała, że ma dużo pracy i obowiązków z nią związanych.
    — Na razie o tym zapomnijmy. — Spojrzała na brata z nieznacznym uśmiechem. — Idziemy na miasto i nie chcę słyszeć odmowy. Zwłaszcza, że nie mieliśmy ku temu zbyt wielu okazji. — Szturchnęła go łokciem w bok. Mieli wiele do nadrobienia, w końcu stracili pół życia będąc osobno. I choć Claudia zwykle była porządną, wręcz nudną panią prokurator, potrafiła się bawić.

    Siostra
    [ Czy ja już zachwycałam się tym zdjęciem *_* ]

    OdpowiedzUsuń
  127. Faktycznie, rozmowa z Mickey’em wydawała się trudna. Shay zaśmiał się z tego w głowie; przecież dopiero co myślał o tym, jak dobrze im się kiedyś rozmawiało. Potrafili gadać o pierdołach i o poważnych tematach, jak o swoich rodzinach i trudnych relacjach, jakie ich z nimi łączyły. Komu innemu Shay mógł powiedzieć, że obwinia się o śmierć Jimmy’ego? Że to przez niego Jaime doznał takiej traumy, że potem nie potrafił właściwie nic mówić? Że mało jadł i nie chciał z domu wychodzić? Przecież Shay nawet nie potrafił patrzeć w lustro przez kilka miesięcy od tamtego zdarzenia. A Mickey? Był jedyną osobą, której to powiedział. Przynajmniej w tamtym momencie życia. Dziś wiedział jeszcze sam Jaime, ale on przecież był jego rodziną z krwi i tak dalej.
    A teraz Moretti siedział w oranżerii wraz z Mickey’em i próbował się dowiedzieć, co się wtedy stało. I już wiedział. I widział go przed sobą. Mimo obitej twarzy, miał się dobrze, co naprawdę go cieszyło. Jasne, zranił go wtedy cholernie, ale cieszył się bardzo, że Mickey miał się w porządku. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ale żył.
    Shay spojrzał na Rudolfa, kiedy Mickey wspomniał o kotach.
    – Nie przepadałem. Ale ten kot tyle przeżył… - pokręcił głową. – Nikt go nie chciał wziąć. Stwierdziłem, że go zabiorę do siebie, pochodzę do weterynarza, żeby go uratować. Kupiłem, co trzeba, zaopiekowałem się nim, otrzymał w końcu imię… Przygarnąłem go z myślą, że i tak go oddam do jakiegoś schroniska. Ale ten sierściuch okazał się być całkiem miłym towarzyszem – uśmiechnął się lekko, a kot spojrzał na niego, jakby wiedział, że mówił o nim. – Nie bałagani, robi do kuwety, nie jest wredny i przychodzi raz po raz się połasić. Po prostu idealnie.
    On też się nie spodziewał, że będzie miał kiedykolwiek kota. Wolał psy, więc Mickey dobrze myślał. Ale życie samo zdecydowało.
    Później Moretti pokiwał głową. Poprawienie relacji z chrześniakiem było dla niego ważne. I bardzo był szczęśliwy, że udało im się dogadać i teraz było między nimi naprawdę dobrze.
    Shay spojrzał na mężczyznę i uniósł brew wyżej. Pochylił się nieco w jego stronę, wyraźnie zaintrygowany jego słowami. Pamiętał, jak Mickey opowiadał o siostrze. Jego sytuacja rodzinna również była skomplikowana. Chciał posłuchać o tym coś więcej, ale jeśli Sadler nie będzie chciał, to będzie to jak najbardziej zrozumiałe.
    – I jak? Utrzymujecie kontakt? Dogadujecie się? Jak jest? – pytał. Było to dla niego ważne. Chyba ze względu na to, że Mickey wciąż był dla niego ważny. – I co to za robota? Czyżby coś, co ci w końcu odpowiadało? – teraz uniósł jeszcze drugą brew. – Ja uważam, że twoje życie było ciekawe. Przynajmniej dla mnie – dodał po chwili.
    Mickey mu się podobał bardzo. Interesowało go wszystko, co z nim związane; jego rodzina, praca, hobby, sprawy związane z więzieniem. Chciał być dla niego ważny i być dla niego oparciem. I tak raczej było, skoro wytrzymali ze sobą prawie rok. Teraz może parą już nie byli od bardzo dawna, ale Mickey wciąż zajmował miejsce w jego sercu. To się chyba nie zmieni. A przynajmniej nie szybko. Shay nie sądził, aby Mickey mógł zrobić coś, co mogło to przekreślić. Skoro nawet ucieczka tamtej nocy nie dała rady…

    Underneath a spotlight
    And all the splintered wood
    Nothing here is shining
    Shining like it should

    OdpowiedzUsuń

  128. Gdyby decyzja o kupnie pierwszego psa należała tylko i wyłącznie do Nevady, z pewnością na swojego obrońcę wybrałaby rasę o wiele łagodniejszą, o jasno sprecyzowanym charakterze pracy. Niestety podczas wyboru hodowli i linii genetycznej w tamtym wyjątkowo zawirowanym okresie jej życia główną moc przebicia miał Max. I choć niejednokrotnie próbowała go przekonać, używając zarówno gróźb jak i błagań, by pojechał wraz z nią po jakiegoś owczarka, on pozostał nieustępliwy niczym skała, powtarzając cierpliwie, że tylko pies wszechstronny, taki właśnie jak catahoula leopard dog po dobrym wyszkoleniu będzie mógł stanowić gwarancję jej bezpieczeństwa u boku Conana. Szkoda tylko, że po przeprowadzce do Nowego Jorku Skandynaw najwidoczniej nie znalazł odpowiedniej ilości czasu, by oduczyć go wbijania zębów we wszystkich obcych mężczyzn, którzy mieli pecha pojawić się na należącym do niego terenie, gdy jego właścicielki akurat nie było w zasięgu wzroku. Już samo oparcie łap na klatce piersiowej powinno przecież doskonale wystarczyć, by odstraszyć nieproszonego gościa, a ona przynajmniej nie musiałaby sobie teraz zawracać głowy udobruchaniem napadniętego kuriera. No cóż, najwidoczniej nie ominie jej poważna rozmowa z Norwegiem dotycząca tej kwestii.
    - Nawet jeśli, to mogę zapewnić, że nic się nie stało. - Rzuciła mężczyźnie pokrzepiający, acz pełen skruchy uśmiech, jednocześnie ledwie widocznym gestem ręki odprawiając wciąż warującego u jej nóg czworonoga. - Sądzę jednak, że nie powinien Pan wracać w taki stanie do firmy, więc zapraszam do środka. Mój brat zamówił ostatnio trochę ubrań pod ten adres, więc może uda nam się coś dla Pana dopasować. - Dodała, odbierając od niego paczkę i zerkając szybko na adres nadawcy. Praktycznie nieczytelny. W sumie mogła się tego spodziewać. - Byłoby miło, gdyby choć raz dla odmiany przyszedł osobiście. - Mruknęła pod nosem po hiszpańsku, kierując się z powrotem w kierunku domu. - Proszę wybaczyć, jeśli się mylę, ale czy sénor nie jest czasami tym mężczyzną, który parę dni temu pomógł mi podczas szarpaniny w Black Swan ? - Spytała, przystając nagle w progu z prawą dłonią opartą o framugę.


    Nevada

    OdpowiedzUsuń
  129. Spojrzała na przyjaciela z prawdziwym rozbawieniem w oczach i zaniosła się wesołym, zaraźliwym śmiechem.
    — A co, jeżeli to ja zdemoralizuję ciebie? — Odpowiedziała pytaniem na pytanie. Uwielbiała towarzystwo Mickey’a. Czuła się przy nim dobrze i swobodnie. Najbardziej w tym wszystkim lubiła to, że nie musiała przy nim nikogo udawać. Mogła być po prostu sobą! Oczywiście wiedziała, że nigdy nie powinna się bać bycia po prostu sobą, ale życie wszystko weryfikowało. Wychowała się w takiej, a nie innej rodzinie. Wiedziała, że są rzeczy, które wypada i których nie wpada robić. Mickey… Oh, Mickey był jej prawdziwym przyjacielem, przy którym niczego nie musiała się bać, a zwłaszcza tego bycia sobą. Mogła być przy nim beztroska, bardziej otwarta niż przy kimkolwiek innym. Prawda była taka, że to Sadler znał znacznie lepiej Biancę niż jej własny narzeczony. I wiedziała, że powinno ją to smucić, ale… Chyba jakaś jej część przyzwyczaiła się do takiego stanu rzeczy, chociaż cały czas gorączkowo zastanawiała się nad tym czy ten ślub dojdzie do skutku. Powinna porozmawiać z Rochesterem, wiedziała o tym, ale ciągle coś ją hamowało, ciągle się obawiała i… Chyba tak naprawdę nie wiedziała, jak miałaby wyglądać ta rozmowa, co dokładnie miałaby powiedzieć i… Czy tak nie było po prostu wygodniej? Odbębnić to, co zaplanowane. Udawać, że wszystko jest w porządku, że są dobrym małżeństwem, a za zamkniętymi drzwiami żyć sobie po prostu… Tak, jak każdy z nich chciał? Rochester na świetniku, Bianca od lotu do lotu w żelaznej maszynie.
    Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, uważnie się przy tym przyglądając swojemu towarzyszowi.
    — Może być i twoje, bylebym nie skończyła na ulicy — zaśmiała się — wiem, że o mnie dobrze zadbasz — oznajmiła. Lubiła kluby, ale faktycznie głośna muzyka była uciążliwa, jeżeli chodziło o prowadzenie jakichkolwiek rozmów. Dlatego najlepszym rozwiązaniem w takich miejscach było mało rozmowy, dużo ruchu i odpowiedniego nawadniania się… procentowego. — Dobra, nieistotne. Po prostu chcę odespać tę noc w cieple — powiedziała głośno, a następnie zaśmiała się wesoło. Zwilżyła gardło upijając swojego drinka, ponownie przy tym kiwając głową. Smakował jej bardzo i wiedziała, że na pewno nie będzie tej nocy ostatnim drinkiem, którego zamierzała wypić.
    Dlatego właśnie uwielbiała Mickey’a. Był sobą. Nie przejmował się tym czy coś wypadało mu w jego wieku czy też nie – swoją drogą Bianca wcale nie uważała, aby było coś, czego mu nie wypada, bo wciąż był przecież młody – po prostu to robił. A Bianca bardzo lubiła mu towarzyszyć, wcale nie tylko podczas wypadów do klubów. Lubiła jego towarzystwo i żałowała, że nie zawsze mogli spotykać się tak często, jakby tego chciała. Głównie przez jej pracę, ale najważniejsze było to, że przyjaciel to rozumiał i nie robił jej z tego powodu żadnych wyrzutów, a zdarzało jej się już je słyszeć od ludzi, którzy nie potrafili pojąć, że to nie jest jej widzimisię.
    — Uwielbiam tę piosenkę! — Krzyknęła głośno do Mickey’a z szerokim uśmiechem na twarzy, gdy tylko zmienił się grany utwór na Beyoncé - Single Ladies; na twarzy Bianci pojawił się tajemniczy uśmiech, a w jej oczach pojawił się błysk zwiastujący, że brunetka ma jakiś plan, a plan był bardzo prosty: zaczęła tańczyć jak królowa B. w teledysku.

    Bian

    OdpowiedzUsuń
  130. [Cudowne są te nowe zdjecia <3]

    Octavia nie miała doświadczenia w tych sprawach. Przez całe swoje życie miała tylko jednego chłopaka, który potem stał się jej narzeczonym. Z nim przeżywała wszystko po raz pierwszy. Ich znajomość zaczynała się, jak z jakiegoś typowego filmu dla nastolatek, ale podobało jej się to. Z początku wszystko było idealnie. Z czasem zaczęło się psuć, aż w końcu Octavia uznała, że ciągnięcie tego dłużej będzie zwyczajnie bezsensu. Zerwała z nim. I chociaż z początku bolało, to z czasem odkryła, że to była najlepsza decyzja, jaką mogła podjąć. Od rozstania z Noah z nikim nie była. Nie licząc kilku przelotnych randek czy wyjść na kawę. Ale te spotkania zawsze były jednorazowe, a schemat był taki sam. Umawiała się, stroiła, wybierając najlepsze ubrania i najlepsze dodatki, aby zachwycić i samej czuć się dobrze. Potem spędzała kilka godzin w towarzystwie jakiegoś jegomościa. Trochę filtrowała, trochę uśmiechała się zalotnie i dawała się podrywać. A potem randka się kończyła, a Octavia znikała w swoim apartamencie i albo blokowała delikwenta albo pisała mu wiadomość, że nic z tego nie będzie i później blokowała. Przy czym tych wszystkich randek nie było jakoś szczególnie dużo. Tak się jej przynajmniej wydawało. Ponadto żadna z nich nie zakończyła się czymś więcej. Czasami się nawet zastanawiała, czy na pewno wszystko gra i czy się przypadkiem nie popsuła. Nie chciała tego przyznawać, ale to wszystko nie ekscytowało jej. Nie umiała się naprawdę cieszyć z tych wyjść ani nie chciała o nich plotkować. Zazwyczaj nawet nie działo się nic godnego uwagi o czym mogłaby opowiedzieć. Mężczyźni, z którymi się spotykała, albo zapominali portfela albo wszystko stawiali. Zazwyczaj nawet nie mówili nic na tyle ciekawego, aby to przekazywać dalej. Chociaż czasami umawiała się z naprawdę ciekawymi osobami. Z aktorami, muzykami, modelami, grafikami, właścicielami firm czy nawet z kimś, kto miał szlacheckie pochodzenie. I chociaż niektórzy z nich odrobinę ją oczarował, to żaden z nich nie powalił na kolana (dosłownie i w przenośni).
    Z drugiej strony nie chciała się wiązać. Czuła, że to nie jest odpowiedni moment. Jej życie, choć było stabilne, to nie było w nim miejsca na jakąkolwiek romantyczną relację. A jednorazowe skoki w bok nigdy nie były dla niej. Nawet nie wiedziałaby, co powinna robić, bo do tej pory sypiała tylko z jednym mężczyzną, którego znała na tyle dobrze, aby wiedzieć, co jest okej, a co już nie mieści się w ustalonych granicach.
    Więc, co teraz wyprawiała?! Mickey był jej szoferem i tak powinno pozostać! Owszem, był przystojny i miał przyjemny dla ucha głos… Miał też ładne oczy i jeszcze ładniejszy uśmiech. Ale to nic nie znaczyło. A przede wszystkim nie zmieniało faktu, że pracował dla niej. Granica między nimi nigdy nie powinna zostać przekroczona. I chociaż jeszcze do niczego nie doszło, to ich relacja na pewno ulegnie zmianie. Zapewne, jak tylko wytrzeźwieje, to pojawi się zakłopotanie oraz zawstydzenie.
    I chociaż wszystko w niej wręcz wrzeszczało, że powinna to przerwać. Powinna być tą mądrzejszą i nie dopuścić do dalszych kroków, to nic nie zrobiła. Przez dłuższą chwilę była jedynie biernym odbiorcą jego pieszczot. Wzdrygnęła się lekko, kiedy sukienka opadła na podłogę. Nie kontrolowała tego odruchu, ale szybko przekonała się, że mimo to, sytuacja była naprawdę przyjemna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego szorstkie dłonie drażniły jej skórę. Chociaż panowała przyjemna ciemność, to i tak dostrzegała rysy jego twarzy, zagłębienia oraz kształt ciała. Jej ciało dopasowywało się do jego rytmu i kształtu. Usta po omacku błądziły po jego twarzy, aż w końcu dotarły do ust. Leżąc pod nim miała świadomość, że jeszcze może to wszystko zakończyć, że jeszcze może przerwać i wyjść z jego mieszkania. Mogłaby zwyczajnie pozbierać swoje rzeczy i kazać mu zamówić taksówkę albo wymyśliłaby coś innego.
      I chociaż, kiedy rozpinała pasek od jego spodni, a następie guzik i zamek, jej ruchy były niepewne, wręcz nieśmiałe, to była już świadoma tego, że wcale nie chce tego przerywać. W głowie kłębiło jej się od wszelkich konsekwencji, z którymi będzie musiała się zmierzyć po wszystkim, ale usilnie je wszystkie starała. I chociaż czuła, że popełniła głupotę, to brnęła w to dalej.
      Kiedy w samych bokserkach znalazł się między jej udami, mocniej je ścisnęła na jego biodrach. Jednocześnie wymownie poruszyła swoimi, domagając się więcej i więcej. A kiedy wszelkie wątpliwości opuściły jej głowę, również i ciało opuściło wyraźne spięcie. Oczy zapłonęły z pożądania.
      – Je te veux – wyszeptała w przerwie pomiędzy kolejnymi pocałunkami. Ustami delikatnie muskała jego, jednocześnie wpatrując się w jego oczy.

      I miss you too much <3
      Your princess

      Usuń
  131. Jason nie kontynuował już tematu tajemniczego mężczyzny, z którym Mickey swego czasu się spotykał. Gdyby mężczyzna chciał, to by mu opowiedział, proste. Najwyraźniej nie miał na to ochoty i Jay to rozumiał. Chciał też w jakiś sposób przekazać przyjacielowi, że nie był upierdliwy i ciekawski. Dał mu przestrzeń czy coś. Może kiedyś pozna tę historię. Tymczasem jednak zbierali się z baru i kierowali w kolejne miejsce w mieście.
    Shaw bardzo się ucieszył, że Mickey nie zdecydował się uciekać, a wręcz przeciwnie. Był zadowolony, że to właśnie bar karaoke wybrał Jason. Zapowiadała się zatem udana zabawa, z czego Jay cieszył się jeszcze bardziej. Chętnie z nim pośpiewa i powygłupia się na scenie. Przy okazji jeszcze jedno piwko może wlecieć.
    – Przecież nie pozwoliłbym ci się samemu tam bawić – prychnął rozbawiony. – Oczywiście, że duecik – zgodził się, a potem przeszli do wolnego stolika, żeby go zająć.
    Jason zdjął kurtkę i położył ją na kanapie. Spojrzał w stronę sceny. Nie wiedział, czy była już tam jakaś kolejka, czy panowie mogli sobie po prostu podejść i poszukać utworu, który zaproponował Mickey. Shaw było obojętne, którą partię weźmie. Byle tylko zaśpiewać.
    Nie trwało długo, kiedy Jay podreptał w stronę sceny. Jak się okazało, mogli już na nią wchodzić i ustawić sobie utwór. Chłopak nawet się nie denerwował. Odszukał piosenki, chwycił za mikrofon i spojrzał na Mickey’ego z szerokim uśmiechem. Wiedział, że z nim to zawsze zabawa była przednia. Może, może tym razem obejdzie się bez włóczenia się po jakichś zamkniętych budynkach i przeskakiwania przez płoty. I chowania się w cieniu, kiedy niedaleko będzie chciał radiowóz. Cóż… lepiej było dbać o opinię… i nie lądować na izbie wytrzeźwień.
    Wkrótce melodia zaczęła płynąć, a panowie zaczęli śpiewać. Zwrócili na siebie uwagę klientów baru, o co raczej nie było trudno. Zawsze się ktoś odwrócił, aby spojrzeć, kto występował, kto piał lub kto miał całkiem niezły głos. Sam Jason był pierwszy raz w takim miejscu razem z Mickey’m, dlatego był bardzo ciekawy, jak jego kumpel sobie radził. W każdym razie, nieważne jak, najistotniejsze było to, aby się super bawił i wspominał ten wieczór (i noc) jak najlepiej.
    No, może nie zapowiadało się na to, że teraz założą zespół i będą podbijać światowe rynki muzyki, ale Jason uważał, że poszło im zajebiście. I na pewno na tej jednej piosence nie zaprzestaną. Przecież istniało tylko świetnych kawałków, które tylko czekały na to, aby je śpiewać, naprawdę. Ale… niestety, będą musieli zejść raz na jakiś czas ze sceny, aby inni też mogli się pobawić.
    Kiedy piosenka dobiegła końca, Jason ruchem głowy nakazał przyjacielowi iść za sobą.
    – Stawiam piwo! – powiedział do niego wesoło, gdy dotarli do wcześniej zajętego przez nich stolika. No, przecież trzeba było zwilżyć gardło.
    Niedługo później Shaw wrócił z dwoma kuflami.
    – Wymyśliłeś już, co teraz będziemy śpiewać, czy idziemy na żywioł?
    Jason miał kilka pomysłów i nie mógł się doczekać aż je zrealizują. Nawet jeśli jakiś utwór był na jeden głos, to nikomu to nie przeszkadzało.

    I’m comin’ up so you better get this party started
    I’m comin’ up so you better get this party started
    Get this party started on a Saturday night
    Everybody’s waiting for me to arrive

    OdpowiedzUsuń
  132. Shay nie zgodziłby się z tym, o czym myślał Mickey. Uważał, że się znali, nawet całkiem dobrze, choć ich związek trwał niecały rok. Moretti nie powiedziałby byle komu o tym, co przeszedł i o tych wszystkich ważnych, cholernie trudnych sprawach. Zaufał Mickey’emu. I Mickey odwdzięczył się tym samym, mówiąc mu o tym, czego on doświadczył. O takich rzeczach nie mówiło się wszystkim dookoła. A kiedy już się o tym opowiadało, na pewno nie robiło się tego beznamiętnie; okazywało się wtedy emocje. Shay był pewny, że wtedy też można poznać drugą osobę. I kiedy Mickey się śmiał, jak na niego patrzył, w momencie, w którym się kłócili. Zatem nie, Shay na pewno by się z tym nie zgodził. A że teraz było dziwnie? To pewnie przez tę ucieczkę. Nigdy tak naprawdę nie mieli okazji o tym porozmawiać; dlaczego to się tak skończyło, z jakiego powodu Mickey wtedy uciekł. Po prostu było super, a potem nagle nie było nic. A może był mężczyzna, który nie chciał widzieć drugiego. Drugi miał dość i wyjechał. Kontakt się urwał. A teraz spotkali się po tylu latach i było najzwyczajniej w świecie ciężko ot tak wrócić do normalnych rozmów.
    Moretti wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Domyślił się, że Mickey miał też na myśli siebie, mówiąc o zgarnianiu przybłęd. Shay by go tak nie nazwał. Spotkali się, pocałowali, żeby odwrócić czyjąś uwagę, a potem już poszło. Ach, było wtedy bardzo interesująco. Moretti był nim oczarowany.
    – Tak, nie ma z nim źle, naprawdę. Jeśli nie ucieknie, to pewnie zostanie już na zawsze – spojrzał na kota, któremu już powoli się oczy zamykały.
    Shay skierował wzrok na Mickey’ego, kiedy ten zaczął opowiadać więcej o swojej siostrze. Milczał i kiwał co jakiś czas głową ze zrozumieniem.
    – Dlaczego miałaby mieć przez ciebie problemy? Wpakowałeś się w coś czy tak po prostu mówisz? – zagadnął. – Wiesz, zawsze możesz się starać dla jej dobra – uśmiechnął się do niego lekko. – Może została z tego samego powodu, co ty. A może liczyła, że jeszcze kiedyś cię spotka? Wiesz, minęło już tyle lat, ludzie zmieniają spojrzenia na pewne sprawy. Może… a może to przez to, że wyszła za mąż? Chciała zostać tutaj z mężem?
    Oczywiście mogli sobie tak zgadywać, ale najlepiej by było, gdyby to Mickey zapytał swoją siostrę o pewne sprawy. Shay miał nadzieję, że ta dwójka się dogada. Przeszli, przez co przeszli. Ale skoro Shay i Jaime się dogadali, to chyba istniała też szansa dla Claudii i Mickey’ego?
    Fakt, darzyli się teraz innymi uczuciami. Może wtedy ich rozstanie było dziwne, ale raczej oczywiste, prawda? Przecież Mickey go zostawił. Minęło wiele lat, pozmieniali się, poznali wielu innych ludzi i tak dalej, ale przez to, co ich łączyło Mickey miał być dla niego ważny. Pewnie do końca życia. Czy jednak wyobrażał sobie, że wpadają sobie w ramiona i znów stworzą parę? Nie. Dobrze było wyjaśnić tamto wydarzenie, ale skoro już to nastąpiło – pora było ruszyć dalej.
    – I co to za praca? – zapytał ponownie. – Co robisz, że nie narzekasz na nią? Czyżbyś znalazł w końcu coś dla siebie? – uśmiechnął się lekko.
    Oparł się i wziął łyka alkoholu. Poczuł się spokojniejszy. Po wyjaśnieniu sobie wszystkiego i po zobaczeniu, że Mickey żył, miał wszystkie palce i zęby… miał wrażenie, że z jego serca spadł kamień. Dobre uczucie.

    I’m sorry that I couldn’t get to you

    OdpowiedzUsuń
  133. Jonathan nie chciał Michaela z ich rodziny wykluczyć, ani odsunąć od nich na dalszy tor. To fakt, na początku był trochę skołowany i nieufny. Jak zawsze. Claudia często określała go mianem przewrażliwionego. To wszystko dlatego, że bardzo ją kochał i chciał ją chronić przed wszelkim nieszczęściem. Nie chciał, żeby Michael ją skrzywdził, dlatego czuwał, miał się na baczności, obserwował go uważnie, nadstawiał ucha. Trudno było zdobyć jego zaufanie, a z drugiej strony, kiedy już się do kogoś przekonał, trudno było o lepszego przyjaciela. Jego reakcja w szpitalu była przesadzona, miał tego świadomość. Dał się ponieść nerwom, a to nie było u niego normalne. Zawsze panował nad emocjami, nie dawał się ponieść, był jak skała i potrafił odnieść się sensownie do każdego zarzutu w sądzie, w obliczu obawy o utratę najbliższej mu osoby kompletnie stracił głowę. Odbiło mu. Ale Claudia była w domu, cała i zdrowa, a on mógł spojrzeć na tę sytuację na trzeźwo, z większą dozą rozsądku. Michael nie był niczemu winny. On też był tu ofiarą ich rodzinnej sytuacji, ojca, matki, a na końcu systemu, i cały czas ponosił tego konsekwencje. W pewnym sensie było mu go żal, tak po ludzku, nikt nie zasługuje na takie problemy, na takie tragedie. Jonathan nie potrafił sobie nawet wyobrazić tego, co przeżywali w rodzinnym domu, w miejscu, które powinno być bezpieczną ostoją, które jemu kojarzy się tylko i wyłącznie pozytywnie, z miłością, radością i śmiechem.
    -Też tak myślałem, a raczej miałem taką nadzieję, ale to pozwala jej chyba nie myśleć o tym, co się stało. Zawsze taka była, musiała zająć czymś głowę, zrobić coś dobrego, albo po prostu rzucić się w wie pracy. - Pokręcił głową z nieznacznym uśmiechem. Czy to nie to tak go w niej kiedyś urzekło? Claudia wszystko próbowała przekuć w coś dobrego. Każda ludzka tragedia była dla niej okazją do oddania sprawiedliwości, ta również.
    -Tak mówi, ale mam wrażenie, że nie chce mnie martwić - wzruszył nieznacznie ramionami. Był przy niej i wspierał ją nieustannie, ale ona przeżywała stratę na swój własny sposób. Jonathan musiał dać jej trochę przestrzeni, chociaż wcale nie przychodziło mu to łatwo.
    -To chyba u was rodzinne - dodał, odnosząc się do tego, że zarówno jego żona, jak i szwagier, jak zaklęci w kółko powtarzają, że wszystko u nich w porządku, że nie ma się czym martwić. Uśmiechnął się przelotnie do kelnerki o podziękował za dostarczenie do stolika zamówionego kilka chwil wcześniej piwa.
    -Słuchaj, Mickey - zaczął, uznawszy, że tak będzie dla nich najlepiej, bez owijania w bawełnę.
    -Chciałem cię przeprosić za to, jak się zachowałem i co powiedziałem w szpitalu. Nie byłem sobą. Padły słowa, których na prawdę żałuję. - Powiedział szczerze w końcu, przechodząc tym samym do sedna sprawy.
    Potraktował go z góry, jak kogoś kto nie wniósł do ich życia niczego więcej poza kłopotami. Chciał go przeprosić już dawno, ale do tej pory nie miał ku temu wyraźniej okazji.
    -Chcę żebyś wiedział, że zawsze jesteś mile widziany w naszym domu i możesz na nas liczyć w każdej sytuacji - zapewnił go, mówiąc całkiem poważnie. W jego głowie zrodził się nawet pomysł tego, jak mógłby mu pomoc, ale postanowił tego jeszcze teraz nie poruszać.

    Jonathan

    OdpowiedzUsuń
  134. [Dziękuję z całego serca za powitanie mojej Ro :) Ja chciałabym zapytać, jak to możliwe, że masz cztery niesamowicie dopracowane postacie i ogarniasz wątki w trakcie 24h doby? WOOOOW, chyba, że chcesz powiedzieć, iż czas można bez problemu wydłużyć :D W dodatku dlaczego Twoi panowie mają moje ulubione wizerunki? Co prawda obiecałam sobie, że wezmę na ten moment wątek z mężem Rose, ale chyba przegrywam sama ze sobą. Zostawiam kontakt: napisanewnowymjorku@gmail.com i jeśli korzystasz z hangouts, to tam się wrzućmy :D Czekam na powiązania/historie wszystkich Twoich istotek, bo może do czegoś się z Rose przydamy :) Miłego!]

    ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

    OdpowiedzUsuń
  135. [Cześć, dziękujemy za przepiękne powitanie! :) Bardzo się cieszę, że Inana wywołała w Tobie takie pozytywne odczucia, bo taki właśnie był mój cel, ha! Jeśli natomiast chodzi o czarowanie, to z Iną bardzo chętnie zaczarujemy życie pana dostawcy, choć myślę, że i Mickey ma w sobie dużo potencjału magicznego i może dużo dobrego zdziałać. ;) Czy oni mogą się przyjaźnić? Są do siebie tacy podobni, że po prostu nie widzę tu innej opcji, mimo różnicy wieku. :D]

    Inana Sanchez

    OdpowiedzUsuń
  136. [Zapraszam w takim razie na maila, wymyślimy im coś fajnego. <3 Mam chyba nawet jakieś zalążki pomysłów w głowie, choć Ina to nie jest raczej imprezowy typ... Ale kto wie, może Mickey zarazi ją imprezowym szaleństwem? :D]

    Inana Sanchez

    OdpowiedzUsuń
  137. Octavia nie była taka. Chociaż wychowywała się w środowisku, które pozostawiało wiele do życzenia, to pozostawała grzeczna. Zawsze odnosiła się z należnym szacunkiem, była miła dla starszych osób oraz zwierzątek. Zawsze się uśmiechała i nawet, jeśli jej coś nie grało, to nie dawała tego po sobie poznać. Uśmiechała się jedynie, kiwała głową, a co się działo w jej myślach, to pozostało w jej myślach. Ponadto, choć była to zapewne kwestia jedynie szczęścia, to nie znajdowała się w zbyt wielu sytuacjach, w których działoby się coś złego czy takiego, w których to ona musiałaby udawać. Zazwyczaj tak po prostu było, że wszystko co złe, ją omijało. Nawet, jeśli pojawiały się jakieś problemy czy dziwne sceny, to pozostawała od nich daleko. Inaczej było, jeśli chodził o jej rodzeństwo. Oni dawali popalić, często znajdowali się w samym środku różnych afer. Brat często próbował ją w to wplątać, ale nie pozwalała mu na to. A co się przy tym narobiła, to jej. Teraz, odkąd brat nie żył, a siostra była setki kilometrów dalej, to miała przynajmniej od nich spokój.
    Była pewna, że już jutro, o ile już nie było, pojawią się liczne informacje i plotki, które będą dotyczyły tego, co wydarzyło się w domu towarowym. Coś już musiało być na rzeczy, skoro Bernard o tym wiedział i miał do niej kilka pytań. Ale nie przejmowała się tym. Nie było to aż tak ważne i aż tak tragiczne w skutkach. Zresztą, w porównaniu do akcji rodzeństwa, to i tak było niczym kropla w morzu. Ponadto Octavia była przygotowana do tego, że wciąż znajdowała się na językach innych. Była grzeczna, nie robiła nic złego, ale i tak zawsze znalazł się ktoś, ta jedna osoba, która rościła sobie prawo do komentowania i hejtowania. Kwestia przyzwyczajenia.
    Na szczęście nikt nie miał się dowiedzieć o tym, co działo się w ścianach pewnej kamienicy na Bronksie. To pozostawało słodką tajemnicą, którą miała dzielić tylko ze swoim szoferem. Wciąż nie była pewna, czy to na pewno był dobry pomysł. Ale teraz było już za późno, aby się wycofać. Podjęła decyzję i już od początku wiedziała, że nie będzie jej żałowała. A o konsekwencjach pomyśli, kiedy indziej. Teraz nie chciała się rozpraszać myślami na ten temat.
    Znacznie bardziej wolała skupić się na tym, co było tu i teraz. Na jego dotyku, smaku ust… Coraz szybszych ruchach, od których niemal kręciło jej się w głowie. Jęki tłumiła w jego ustach, ponieważ nie czuła się zbyt pewnie w tym miejscu. Gdzieś z tyłu głowy miała, że jeśli spróbuje się przekręcić, to łóżko się skończy i spadną. A jeśli będzie głośniej, to ktoś ich usłyszy.
    Dlatego była raczej bierna. Poruszała biodrami, mruczała i jęczała w jego usta, a dłońmi błądziła po ciele. Zaciskała je coraz mocniej, czując, że koniec jest coraz bliżej.
    W końcu jej ciało wygięło się, a z ust wydobył się głośny jęk, którego nie próbowała stłumić. Po chwili opadła na materac. Jej ciało drżało, a oczy błyszczały. Z mieszanką fascynacji i zawstydzenia wpatrywała się w Mickey. Po dłuższej chwili uniosła się nieco na łokciach i lekko musnęła jego usta. Ten pocałunek był, jednak znacznie inny niż pozostały. Delikatny, wręcz niepewny.

    stroking my hair still
    you say: your eyes shine like stars
    so have fun with me
    because only one thing matters

    OdpowiedzUsuń
  138. Często myślę jak teraz wyglądałoby nasze przypadkowe spotkanie?
    Może byś przeszedł obok mnie, mówiąc zwykłe, zwyczajne „cześć”, a może byś się do mnie uśmiechnął i dał mi znak, że cieszysz się, że mnie widzisz?


    Alana. Pięć liter złożonych z trzech samogłosek i dwóch spółgłosek. Pod damskim imieniem kryła się najbliższa przyjaciółka nazywana od jedenastu lat siostrzaną duszą. W niewielkiej cząsteczce brunetki z samego centrum Portugalii siedział usypiający i jednocześnie zaginiony spokój, a w większości wypełniał ją charakter zbudowany z żywiołu ognia pomieszanego z pojedynczymi, niemal niewidocznymi kroplami wody. Rosalie wiedziała, że z nią dało się tańczyć bez utraty tchu, spijać najdoskonalsze smaki z oszronionych szklanek, uczyć tego, co niemożliwe, odkrywać nieznane szlaki wśród nowojorskich tłumów czy codziennie w ustach trzymać kalorycznego donuta wypełnionego czekoladą albo ulubionym owocem Ayton-Kravis, jakim była malina i w żadnym przypadku ani trochę się nie nudzić. Wjeżdżając na parking przeznaczony jedynie dla mieszkańców apartamentowca, nadgryzła drugiego tego dnia donuta i zlizując lukier z opuszków, musiała ponownie skarcić przyjaciółkę. Alanie nie dało się przemówić do rozsądku. Z podekscytowaniem pisała pierwszą wiadomość do Włocha zalogowanego na obleganym Tinderze i gdyby mogła, oświadczyłaby się mu diamentem z własnego palca albo amuletem roślinnym z zasuszonym rumiankiem. OMG! Widocznie Rosalie zamiast z równolatką, również urodzoną w maju, choć o kilka dni wcześniej, miała do czynienia z nastolatką zakochaną po uszy.
    — Życzę Ci w życiu jak najlepiej, Lana… — użyła zdrobnienia, którym kobieta posługiwała się na takich portalach, z jakiego właśnie korzystała, przesuwając palcem po ekranie, by odkryć oblicze Włocha w koszulce i z odkrytą klatką piersiową. — … ale proszę, nie rób głupot. Chyba jesteśmy za stare na takie szaleństwa. Co prawda nie czujemy się na swój wiek, jednak to może być kolejny buc albo oszust.
    — Odezwała się ta trzydziestopięciolatka, co ma męża i nie musi martwić się o staropanieństwo. Na złamane serce nie mogę polecić alkoholu, ćpania, przypadkowego seksu czy ulubionych lodów, dla mnie śmietankowych z wiśniami, ale ja już od dawna nie pozwalam się zranić. A co za tym idzie? Szaleństwo oczywiście pozbawione narkotyków.
    Rosalie skręcając w kolejną alejkę z wyznaczonymi miejscami parkingowymi, zamierzała zostawić samochód blisko wejścia, kiedy Alana bez uprzedzenia podsunęła jej pod nos telefon ze zdjęciem Antonia. Wyglądał jak nieosiągalny model z pierwszych stron gazet i zamierzała powiedzieć to głośno, jednak za późno zahamowała, uderzając w nadjeżdżający z naprzeciwka samochód. Czy można mieć większego pecha? Nim naprawdę dotarło do niej, co się stało, skomentowała wydarzenie wiązanką przekleństw i niechętnie opuściła miejsce kierowcy.
    — Jestem pełnomocniczką tej kobiety i nie pozwolę, żebyś całą winę zaczął przypisywać wyłącznie płci słabszej. Feminizm górą, mężczyźni nie zawsze mają rację.
    Bojowe podejście Alany zamurowało Rosalie. Chciała się zaśmiać, bo odkąd to w tak bezpośredni sposób zachowuje się prawniczka, chwilę temu, śliniąca się na widok nieznanego Włocha, jak dziecko do kolejnego Kinder Jajka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po ściągnięciu przeciwsłonecznych okularów, spojrzała po raz pierwszy na poszkodowanego i bała się, że to sen, z którego za moment zostanie niestety wybudzona. To chyba prawda. Widziała w nim Sadlera z przeszłości.
      — Miki? Mickey! Co za niespodzianka...
      Po co się zapytała? Od razu było widać, że twarz jest znajoma i można swobodnie dopasować do niego imię, zalegające gdzieś z tyłu głowy. Zatrzymał się czas wraz z Rosalie. Obserwowała go z najszczerszym uśmiechem i unosiła kąciki pełnych ust coraz wyżej, aż do niebios z wdzięczności za wyjątkowe spotkanie.
      — Przepraszam, że tak brzydko przerywam ciszę, czy to oznacza, że z panem Mikim puknęliście się już któryś raz?
      Alana poruszyła znacząco brwiami i zagwizdała pod nosem dla lepszego efektu końcowego. Rosalie zlekceważyła przyjaciółkę. Chciała go przytulić. Objąć choć na sekundę. Dotknąć. Być złapaną w jego ramiona. Dopiero teraz zrozumiała, że wyjątkowo mocno tęskniła za Sadlerem.

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  139. Odkąd pamiętała, w tej przyjaźni bardziej bezpośrednią z kobiet była Alana. Nigdy nie zważała na to, że nie każdy byłby chętny do tego, aby ze śmiałością dzielić się szczegółami z życia czy osobistej intymności. Gdyby tylko wiedziała, co łączyło Rosalie z Michaelem, oprócz dzisiejszej stłuczki, usiadłaby z wrażenia na kostce brukowej, zasłaniając rumieńce swoją jakże ogromną torebką
    — Niezmiennie od urodzenia tylko Nowy Jork. Jeśli nie ma mnie w mieście, to na krótko. Kilkudniowy wyjazd lub szybkie wakacje, a tak wiernie pozostaję w Wielkim Jabłku. Może to i lepiej. Nie sądzę, że gdziekolwiek indziej stłuczkę miałabym właśnie z Tobą, Miki.
    Popatrzyła prosto w znajome i przede wszystkim błyszczące oczy mężczyzny, zapominając o tym, że powinni ocenić szkodę, dojść do najszybszego porozumienia i rozstać się w zgodzie. Niestety. Szumiało jej w głowie, jakby wypiła za dużo Prosecco albo ulubionego drinka o nazwie Gin Summer Night, a przecież była trzeźwa. Inaczej wsiadając do samochodu, nie wybrałaby miejsca kierowcy. Nawet chrząknięcie Alany nie wyprowadziło jej z mgły wspomnień. Pamiętała wszystko. Ich długie, pełne szczerości rozmowy do późnych godzin nocnych. Niekończące się tygodnie, gdy podawała tosty z podwójnym serem i układała wiecznie zimne stopy na jego nogach. Najśmieszniejsze żarty, po których nie mogła opanować śmiechu. Momenty, gdy miętowym polaroidem robiła mu zdjęcia i do dzisiaj trzyma kilka z tych fotografii w pudełku, w którym na bieżąco chowa najważniejsze rzeczy uzbierane przez tyle lat życia.
    — Nie martw się. Nie zamierzam Cię zamordować za rysę czy wgniecenie na samochodzie. Najważniejsze, że ani Tobie, ani nam nic poważnego się nie przytrafiło, bo jesteś cały, prawda?
    Stanęła przy nim i gdy poczuła ten zapach perfum, ponownie wsiadła w łódkę, płynąc w przeszłość zapełnioną Sadlerem. Ich pierwsze spotkanie. Pierwszy pocałunek i czuły dotyk. Rozkoszne chwile, ale też obietnica, że będzie przy nim na dobre i na złe, co niekoniecznie prawidłowo jej wyszło.
    — Znowu śmiało się wtrącę. Gdyby coś Twojemu znajomemu dolegało, to sąsiadka Lucrecia jest emerytowaną pielęgniarką. Do rany przyłóż kobieta. Z jej opowieści wynika, że uratowała ludzi, którym nikt nie dawał szans, a dodatkowo uwielbiam ją za to, że traktuje moją przyjaciółkę, jak własną wnuczkę.
    Wtrąciła Alana i w tym miała słuszność. Rosalie bez Lucrecii byłaby jak bez prawej ręki. Wielokrotnie przygotowywała większą porcję obiadu, dzieląc się potrawą. Odbierała za nią paczki od kurierów. Podpisywała listy polecone, by Rose nie musiała wieczorami chodzić na pocztę. Podczas nieobecności w Nowym Jorku, zostawiała sąsiadce klucze, a siedemdziesięciolatka uważnie dbała o bogatą kolekcję roślin ciemnowłosej. Ostatnio nawet została zaproszona na rozgrywkę bingo, będąc najmłodszą w grupie seniorek i bawiła się tak świetnie, że wyszła od Lucrecii kilkanaście minut po północy.
    — Dobra, dobra, wy tu gadu gadu, a tak na poważnie, całą winę biorę na siebie. Podsunęłam telefon pod nos Ro, a ona w tym czasie uderzyła w Twój samochód. Jest wąsko, zgadzam się i mieszkańcy tego miejsca walczą o poszerzenie przejazdu, jednak bezskutecznie. Może Wasza stłuczka zmieni to na lepsze. Pokryję koszty naprawy obu samochodów. Nie znam się na takich wydatkach, więc zostawiam numer telefonu i wszystko ureguluję — Alana wręczyła mu wizytówkę i cmoknęła przyjaciółkę w oba policzki. — Biegnę na spotkanie z klientem, miłego spotkania piękni ludzie. — powiedziała głośno, a na ucho Rosalie wyszeptała „miłego pukania z panem przystojniakiem” i ze śmiechem odeszła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odprowadziła ją wzrokiem i słysząc klakson błękitnego Mercedesa, wsiadła do samochodu, parkując go właściwie. Czekając na Mickeya, oceniła bez problemu, że jego Toyota RAV4 dłużej zagości w warsztacie u mechanika, niż lekko poturbowana Cupra Formentor VZ5 z dwa tysiące dwudziestego pierwszego roku.
      — Tak właściwie, co tutaj robisz? Jeżeli jesteś wolny, to zapraszam na kawę wraz z naleśnikami na słodko i nie przyjmuję odmowy.
      Uśmiechnięta sięgnęła torebkę z tylnego siedzenia i wskazując na właściwe wejście, czekała cierpliwie na jego zgodę.

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  140. Rosalie na prawdziwą i przede wszystkim pełną łagodności matkę mogła liczyć do trzynastego roku życia. Harper Ayton nie była złą do szpiku kości, lecz od sierpniowego dnia dwutysięcznego roku, zamierzała trzymać córkę w pancerzu i kierować nią, jakby Rosalie nie miała prawa do własnych wyborów. Ciągle słyszała od niej nakazy i zakazy, a matka nie wykazywała w kierunku córki żadnego szacunku. To zniszczyło dorastającą dziewczynę, której ciężko było wkroczyć w dorosłe życie, słysząc w kółko, że robi wszystko źle i do niczego się nie nadaje. 
    Nie jedz tyle czekolady! Tym ostrzeżeniem przypominała, że Rose może być oszpecona przez trądzik, który pojawił się na jej policzkach i czole wraz z okresem dojrzewania. Nie garb się! Wtedy Ro mogłaby zapomnieć o powodzeniu wśród chłopaków. Więcej czasu musisz poświęcać lekcjom baletu! Matkę nie interesowały małe epizody, bo chciała widzieć jedyne dziecko w głównych rolach, gdy tańczy na przodzie, a nie wśród wielu innych dziewcząt umalowanych i ubranych identycznie. Ten Chayton to ułożony młody człowiek! Dlatego, gdy Rose zainteresowała się innym chłopakiem, przechodziła świadomie przez piekło na ziemi, słysząc codziennie rano przy śniadaniu — To łobuz, chcesz, żeby cię bił? Na pewno nie wyniósł z domu żadnych dobrych wartości! Oczywiście to był fragment z tego, co nie pasowało Harper, a należy przypomnieć, że w córce przeszkadzało jej dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent zachowania, chociaż na każdym etapie nauki była nie tyle, ile wzorową uczennicą, ale także osobą godną naśladowania. Widocznie to nauczyciele żyli z klapkami na oczach, nie dostrzegając tego, co widziała Ayton. 
    Z zamyślenia wyrwał ją widok paczki oklejonej taśmą ze znajomym logiem Amazona. Przed nią nie tyle co stał Mickey, z którym łączyło ją naprawdę wiele pięknego w przeszłości, ale też kurier, o którym trajkotała sąsiadka Lucrecia. Siedemdziesięciolatka widziała w nim nie człowieka, a anioła i deklarowała, że jest on pierwszym tak młodym chłopcem, wywołującym ciepło na schorowanym sercu. Teraz nie wątpiła w słowa najprawdziwszej fanki rozgrywek w bingo. Miała rację, bo Miki ani razu ją nie skrzywdził i dzisiaj stał przed nią tak radośnie uśmiechnięty, jakby o nic nie obwiniał Rosalie. A POWINIEN! Ona do tej pory żałowała. Posłuchała matki i zamiast miłości, wybrała życie sterowane pod czyjeś dyktando. Zamiast przeżywać z nim same dobre chwile, musiała pokonywać wszystkie dni oraz noce samotnie, zapominając o tym, że kochała go całym sercem. 
    — Bardzo lubię robić zakupy w Amazonie i muszę przyznać, że mają najlepszego pracownika w historii. Nie mówię tak tylko ze względu na naszą znajomość, co to, to nie. Naprawdę powinni cię na rękach nosić, bo jako jedyny dostarczasz szkło w całości. I dodatkowo paczki nie wyglądają, jakbyś je psu z gardła wyciągał. 
    Widocznie Mickey był perfekcjonistą i wykonywał powierzone zadania w stu procentach, więc Rosalie bez obaw otwierała zamówienia z Amazona. To on doręczył w całości zestaw kieliszków do szampana, szklaną lampę naftową czy ostatnio zamówioną rzeźbę Temidy na biurko w kancelarii Alany. 
    — Okazać panu dokument tożsamości, czy wierzy mi pan na słowo, że jestem Rosalie Ayton-Kravis? 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaśmiała się i wziąwszy przesyłkę, zaprosiła do penthouse’u. Lubiła przychodzić do domu z gośćmi, bo w samotności przekraczając próg dzielący metraż od ogólnego korytarza, czuła się jak wilk bez stada, który z desperacji wyje do księżyca. Co prawda wypłakiwała się w poduszkę, ale znaczenie porównania było niemal identyczne. 
      — Kawa się parzy, naleśniki za moment będę smażyć, ale nim to zrobię i póki pamiętam — stanęła na palcach i po chwili dała mu kartkę z numerem telefonu. — Najlepszy mechanik w mieście. Jest na emeryturze, ale naprawia samochody znajomym znajomych. 
      Pan Kevin od blisko czterdziestu lat przyjaźnił się z jej dziadkiem i zawsze można było walić do niego, jak w dym, dlatego musiała polecić go poszkodowanemu Sadlerowi. Gdyby nie ona na parkingu i Alana, która utrudniła widoczność, być może do żadnej stłuczki by nie doszło. 
      — Otworzysz paczkę? To na pewno body dla moich księżniczek. 
      Podając nożyk, zajęła się rozgrzewaniem patelni i po chwili musiała przyznać, że wróciła do przeszłości, gdy zamiast tostów serwowała mu naleśniki, wielokrotnie brudząc nos ukochanego bitą śmietaną.

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  141. Lily absolutnie nie przeszkadzało, że Sandler nie jest romantykiem. Nigdy tego od niego nie wymagała. Właściwie gdy go poznała i pierwszy raz wylądowali w łóżku to już wtedy wiedziała, że nie będzie z tego wielkiej miłości. Była na etapie kolejnego rozczarowania kimś, na kim jej na prawdę zależało, a kto po raz kolejny wystawiał ją do wiatru. Nie chciała więcej cierpiec, nie chciała mieć znów złamanego serca. Pomyślała wtedy - poznając Mickeya, że oto idealny kandydat na to, by nauczył ją jak być twardą i wciąż cieszyć się z życia. Mickey żył z dnia na dzień, nie deklarował niczego, nie skłądał obietnic, ale też nie narzekał za wiele i wtedy Lily postanowiła się od niego uczyć - nie oczekuj, to się nie rozczarujesz. Miała wielką nadzieję, że sie nie zaangażuje i w nim nie zakocha, ponieważ znała siebie i wiedziała, że jest na najlepszej ku temu drodze z swoim naiwnym usposobieniem i podatnościa na wpływy.
    Jej skóra była lodowata, miała dreszcze, ale bliskość mężczyzny skutecznie rozgrzewała każdą jej komórkę w ciele. Trochę może przesadziła, wyskakując na mróz w płaszczu, ale czuła się cholernie seksowna tylko to mając na sobie i ten dreszczyk ekscytacji i oczekiwania reakcji Mickeya ją podniecał już od wyjścia z domu. Lily była chyba trochę wariatką, ale uważała to za przypadłość niegroźną - przynajmniej dla innych.
    Czasami myslała, że z to tylko seks i były dni, gdy umiała chłodno i z dystansem ocenić ich sytuację. Była wtedy z siebie strasznie dumna, bo czuła, że w końcu panuje nad swoim losem i nad zwykle głupim sercem. Aczkolwiek w takie chwile jak ta, gdy dłonie mężczyzny błądziły po jej ciele i gładziły każdą jej krzywiznę i miękkość, zaś usta pochłaniały jej oddech w zapalczywych pocałunkach, wszelkie jej mysli ulatywały i skupiała się tylko na jednym. Na chceniu go. To chcenie, łaknienie jego smaku, bliskości, ciężaru, dotyku delikatniejszego i bardziej szorstkiego sprawiało, że czasami Lily będąc u bruneta, zatracała się w ich wspólnych chwilach. Swiat poza drzwiami jego mieszkania przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie i Mickey musiał to widzieć w jej roziskrzonych oczętach, którymi spozierała na niego spod długich rzęs. Musiał to czytać w rozchylonych warg, zpierzchniętych od pocałunków i rozchylonych w potrzebie oddechu. Musiał... powinien?
    - Cudownie - wymruczała w jego usta, zadowolona choćby z cienia szansy na zazdrość u Mickeya i odsuneła sie, by opaść na łózko, gdy już poczuła że ma je za sobą po tych kilkunastu krokach od progu mieszkania. Wyciągneła zaraz dłonie po mężczyznę i pociągnęła go za rekę do siebie, znów siegając jego ust do pocałunku. Zdecydowanie nie pozwoli mu zbyt długo być daleko.

    przepraszaaaam! myślałam, że odpisałam i dopiero teraz się dokopałam do własnego chamstwa!

    zua Lilka i skruszona Soliśka

    OdpowiedzUsuń
  142. Wychowana w domu o powierzchni ponad dwustu metrów kwadratowych, marzyła się jej skromna kawalerka złożona z jednego pokoju, aneksu kuchennego i łazienki. Skromną całość dopełniałby widok schodów strażackich, z których mogłaby codziennie korzystać. Niestety. Małżeństwo z Chaytonem wiązało się z tym, że zamieszka w luksusowym penthousie, bo jak prezentowałaby się żona kapitana Biura Operacji Specjalnych, pilota śmigłowca NYPD i jednego z trzech CEO w rodzinnej firmie Kravis Security w byle jakim mieszkaniu bez względnej prezencji? Wszyscy wymagali od niej, by świeciła bogactwem, a ją każde dodatkowe pieniądze skutecznie podduszały. Tym samym Rosalie urządziła penthouse minimalistycznie i na tyle ciepło, żeby było widać na pierwszy rzut oka, iż mieszka tu uczuciowa osoba, a nie zaprogramowany robot z fortuną na koncie bankowym. 
    W skupieniu przygotowała ciasto na naleśniki i w trakcie chowania składników do lodówki oraz półek, zerknęła uważnie na Michaela. Miał prawo zadać jej pytania. Nie doprecyzowała, że księżniczki nie są związane z nią więzami krwi, a dwuczłonowe nazwisko musiało dać mężczyźnie do myślenia. W tych czasach mało, które dziecko nosiło nazwiska po obojgu rodzicach, a Rosalie byłaby w tym przypadku panną Lee-Ayton, lecz przedstawiała się jako pani Ayton-Kravis. 
    — Nie, nie mam dzieci. Dość długo sprzedawałam nieruchomości, ale poczułam wypalenie zawodowe. Musiałam coś w życiu zmienić, więc zostałam nauczycielką baletu. Body są dla dziewczynek z moich zajęć. Najmłodsza grupa od czwartego do piątego roku życia. Co do drugiego pytania, wyszłam za mąż trzy lata temu, stąd taka mała zmiana w moich danych osobowych. No a ty? Dzieci? Żona? Partnerka? Czy może chociaż urocze zwierzątko? 
    Zapytała na luzie, nie przejmując się tym, co pomyśli Sadler. Byli dla siebie bliscy. Raczej nie mieli przed sobą tajemnic. Dlatego interesowało ją, co zmieniło się u niego na przestrzeni tych kilkunastu lat. Może bez udziału obłudnej Harper w życiu córki, byłaby aktualnie panią Ayton-Sadler i nie smażyłaby naleśników dla byłego chłopaka, lecz dla ukochanego męża, który po rozwiezieniu wszystkich paczek z Amazona, wróciłby zmęczony do domu. Tak. Rosalie nie miała komu szykować obiadów. Lubiła gotować. Nie jakieś wyszukane potrawy, bo była jedynie amatorką kulinarną, jednak Mickey mógłby liczyć na to, że nie czekałby na niego pusty i zimny talerz. Starałaby się. Znacznie lepiej niż matka dla ojca. Roland Ayton zdany był na gotowanie zatrudnionej sprzątaczki z rejonów biednej dzielnicy Nowego Jorku. Ta sama kobieta przychodziła też do Rosalie. Dwa razy w tygodniu. W każdą środę i sobotę. Pani Ursulla. Tak. Ta kobieta miała imię, a nie miano tej, co musi w dłoniach trzymać mopa i wiadro. I przychodziła tu, aby odpocząć, napić się ziołowej herbaty, przekąsić domowe kruche ciasteczka oraz porozmawiać z Rosalie, biorącą się do szczegółowego sprzątania. Może to dziwne, ale ciemnowłosa nie potrafiła wykorzystać ludzi, jakby byli niewolnikami. Po coś miała sprawne ręce i nogi. Po to, żeby samodzielnie zadbać o porządek. 
    — Wracając do tematu mechanika, to prawda. Większość ocenia nasze samochody jako niesprawne w stu procentach i ciągną pieniądze bez umiaru. Pan Kevin jest złotym człowiekiem. Pomaga mu teraz wnuczek, ale dzieciakowi również można zaufać. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zsunęła kolejnego naleśnika na talerz i przygotowała cztery z nich dla Mickeya. Dwa oblała czekoladą, ułożyła plasterki bananów i zawinęła w kopertę, a w dwóch kolejnych znalazła się konfitura autorstwa babci. Alexandra Lee miała do tego talent i przygotowywała słoiczki malinowych oraz truskawkowych pyszności. 
      — Smacznego, doskonały dostawco przesyłek. 
      Rosalie usiadła naprzeciwko niego i nadgryzła kawałek naleśnika, zachwycając się wykończeniem zamówionych strojów. Koronki, stonowane kolory i przepiękne przeszycia sprawiły, że nauczycielka baletu widziała oczami wyobraźni grupę księżniczek. Wzruszona przysunęła kubek z kawą do ust i dotarło do niej, że mimo stłuczki, już dawno nie czuła wewnętrznie spokoju połączonego z niekrępującą ciszą.

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  143. Siedemnaste urodziny, maj 2004 roku

    Trzymała nagie stopy na chłodnej ścianie przy łóżku i nikt ani nic nie zajmowało jej młodych myśli tak skutecznie, jak Michael Sadler. Był główną postacią wirującą w głowie nastolatki chwilę przed snem, ale także w pierwszych sekundach, gdy równo o szóstej ze spoczynku wydzierał ją siłą alarm różowego budzika. Zakochała się i nie chciała zmieniać tego najpiękniejszego stanu w nastoletnim życiu. Od trzech miesięcy świat wydawał się nie taki zły, kiedy niemal codziennie trzymała go za dłoń, mogła patrzeć w błyszczące śliczniej od słońca oczy i stykać swoje wargi z jego ustami. Przepadła i pierwszą miłość skutecznie porównywała do relacji, która łączyła babcię Alexandrę oraz dziadka Davida. Chciała tego, co mieli rodzice jej mamy. Szczęścia w ramionach ukochanego, żaru subtelnej namiętności i niegasnącej nadziei, że każde jutro będzie zarezerwowane dla nich. 
    Poprawiwszy krótką spódnicę w drobne kwiatki, wsłuchiwała się w tykający zegarek i odliczała minutę za minutą, która dzieliła ją od spotkania z chłopakiem. Rosalie musiała przyznać, że siedemnaście róż od taty, czekoladowy tort od wychwalanego cukiernika, kosztowna biżuteria od matki oraz trzy bilety na Malediwy na cały przyszły weekend nie sprawiły tyle radości, ile dostarczało oczekiwanie na Mickeya. 
    — Córeczko, mama strasznie się uparła, a mnie w sercu ściska, że w dniu urodzin musisz zostać sama. To podobno jedyny dzień, kiedy może nabyć do butiku kolekcję ubrań z lnu. Przykro mi. 
    Roland usiadł przy leżącej Rosalie i pstryknął ukochane dziecko w nos, aby za moment złożyć w tym miejscu delikatny pocałunek. Kochała go. Był wzorem i takiego odpowiedzialnego mężczyznę widziała w młodym Sadlerze, dlatego oddała mu serce, rozum i duszę, przyjmując niekończące się zapasy motylków w brzuchu. 
    — Tato, dam radę. Zawsze mogę iść do dziadków, cioci Hope albo wujka Christophera. A jak nie, to samotność do jutra też będzie dobrym rozwiązaniem.
    Rosalie wtuliła się w ojca i nie, żeby chciała ich prędkiego wyjazdu, ale inaczej za kilkadziesiąt minut nieuniknione stanie się spotkanie Mickeya z rodzicami. Musiała myśleć logicznie, nie okazując prawdziwych uczuć, dlatego na pierwszy plan wyciągnęła zawodowy cel rodzicielki.
    — No, nie poganiam, ale w takim tempie, to zostaną wam puste wieszaki. Zabierz mamę po wszystkim na malinową tartę do kawiarni Alana. Ucieszy się. 
    Chociaż cztery lata temu między córką a matką zerwana została raczej na zawsze silna nić porozumienia, tak Rosalie po cichu, jak anioł stróż, dbała o nią, gdy sama musiała znosić bolesne słowa krytyki i nieuznania. 
    Tata wyszedł z pokoju córki, usłyszawszy podniesiony głos żony, a Rosalie zerwała się na równe nogi, wypatrując z okna znajomej sylwetki. Nigdzie go nie było, lecz wyszła na taras, by rozejrzeć się po najbliższym terenie ogrodu. Inaczej matka wpadnie w szał, wyrzucając Michaela za bramę posesji, a Rosalie otrzyma najsurowszą karę ze wszystkich możliwych do tej pory. 
    Na palcach wróciła do pokoju. Włączyła utwór Beyonce i znając na pamięć słowa „Crazy in Love”, popatrzyła na wyjeżdżający z posesji samochód. Sukces osiągnięty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze spokojem rzuciła się na łóżko, położyła stopy na chłodnej ścianie i wróciła do myślenia o Sadlerze. Nieuniknioną euforię poczuła z chwilą szelestu i dźwięku odbijającego się kamyka od szyby. PRZYSZEDŁ! Straciła głowę do reszty. Prędko wybiegła na taras i wolnym krokiem podeszła do Mikiego, nawiązując elektryzujące spojrzenie. Czy to samo czuła babcia Alexandra, sprzedając rower dziadkowi Davidowi? 
      — Jesteś — uśmiechnęła się szeroko i pocałowała go jako pierwsza, a usta Mickeya przyniosły ulgę lepszą, niż balsam miodowy, który wklepywała od rana na pogryzione z tęsknoty wargi. — Bardzo, ale to bardzo tęskniłam, chociaż widzieliśmy się dwadzieścia pięć godzin temu. Trochę jak wieczność, co? 
      Splotła swoje dłonie na karku i próbowała podejrzeć, co trzyma za plecami, ale Rosalie była znacznie niższa i drobniejsza od Mickeya. Różnicą wieku były zaledwie cztery miesiące, lecz dodatkowe piętnaście centymetrów chłopaka stanowiło dysproporcję, co do ciemnowłosej. 
      — Wiesz, że nie musiałeś? Ty jesteś moim najlepszym prezentem, tylko gdzie zgubiłeś czerwoną wstążeczkę? 
      Zaczesała mu włosy na bok i ponownie skradła wcale nie tak krótki pocałunek. 

      ROSALIE G. AYTON

      Usuń
  144. Chociaż Nevada należała do tego wąskiego grona kobiet, które rzadko kiedy przejmowały się stanem swojego ubrania, nie zamierzała tak łatwo dać za wygraną i puścić mężczyznę bez uprzedniej próby dopasowania na niego jakichś ciuchów Alexisa, które i tak od dłuższego już czasu zalegały w wielkim kufrze na strychu. Prawdę powiedziawszy była nawet ciekawa jak też mogą one wyglądać na kimś żywym. A że jej brat przebywał akurat na kolejnym światowym tournée, postanowiła zrobić wszystko byle tylko zaspokoić swoje zainteresowanie, a przy okazji udobruchać kuriera. Zwłaszcza po tym, gdy ten nieświadomie przypomniał jej o zagrożeniu, które szczególnie gdy Maxa nie było w pobliżu stale czyhało nad jej głową ze strony wysłanników Conana.
    - Ależ to żaden kłopot. - Zapewniła, odsuwając się na bok, by zrobić mu miejsce w drzwiach. - Zresztą i tak chciałabym zadać Ci kilka pytań à propos tego tajemniczego faceta, który najwidoczniej pomylił mnie z kontem oszczędnościowym. - Postukała paznokciami w paczkę, dając tym samym upust swojej irytacji. - Rozumiem, że może się wstydzić, ale naprawdę istnieje masę lepszych sposobów, by zdobyć kobietę. - Dodała jeszcze przekraczając próg i kierując się do kuchni, w której ze zdziwieniem odkryła, że jej malutka córeczka nie tylko zdołała jakimś cudem zejść samodzielnie po schodach, ale także zaczęła dobierać się do surowego ciasta. - Aldís, nie wolno. - Szybko odstawiła miskę na blat i podsunęła dziewczynce salaterkę z owocami, po czym przeniosła swą uwagę z powrotem na mężczyznę. - Tak w ogóle chyba zapomniałam się przedstawić. Jestem Nevada, ale możesz mi mówić Neva. - Wyciągnęła do niego prawą dłoń. - I tak naprawdę w cale nie jestem taka pewna, czy owo zagrożenie już minęło. - Dodała znacznie ciszej, mając nadzieję, że nie zostanie usłyszana. Za nic nie chciała teraz dzielić się z nim swoimi problemami związanymi z byłym mężem.


    Neva

    OdpowiedzUsuń
  145. Mickey był jej całym szczęściem w otaczającym zewsząd nieszczęściu i choćby do niezaplanowanego wyjazdu matki by nie doszło, przyprowadziłaby chłopaka do domu. Podczas siedemnastych urodzin znowu miała okazję przed zdmuchnięciem świeczek, pomyśleć o najważniejszym życzeniu, a w tym roku bez dwóch zdań, dotyczyło to obecności Mickeya. Chciała go! A tym samym wolałaby wysłuchać kolejnych gorzkich słów od matki, niż spędzić urodziny bez niego. Mickey zasłużył na to, żeby wchodzić do domu Rose głównymi drzwiami, wieszać odzienie wśród kurtek rodziny Ayton i tuż za kuchnią skręcić w wąski korytarz, żeby wejść do pokoju dziewczyny. Póki co skradał się do niej potajemnie, a ciemnowłosej nie cieszył tak bardzo inny dźwięk, jak echo odbijającego się od szyby drobnego kamyczka. 
    — Nie widziałabym tego dnia bez ciebie, Miki. Gdybyś nie mógł ze mną być, przechodziłabym przez tortury, bo z tobą wszystko zdaje się łatwiejsze. — styknęła swój nos z tym jego i popatrzyła prosto w oczy chłopaka. 
    Widziała w nich spokój, szczerość i kolor, jaki chciałaby widzieć codziennie nie na ubraniach, przedmiotach czy gdziekolwiek indziej, tylko w tęczówkach siedemnastolatka, zbliżonych do niej tak blisko, że mogłaby zatracać się w tym spojrzeniu, głaszcząc policzek Mickey'a czy trzymać za dłoń, bawiąc się długimi palcami chłopaka. 
    I może byli ze sobą od trzech miesięcy, co dawało w obliczeniach relację trwającą krócej niż sto dni, lecz młodej Ayton marzyły się dni i noce, podczas których mienić się na serdecznym palcu Mickey'a będzie obrączka, włożona przez nią podczas spontanicznego ślubu. Musiała do uczucia podchodzić z dystansem, byle go od siebie nie odstraszyć. Ich koniec byłby dla niej ciężkością na osamotnionym sercu, dlatego dziękowała Bogu za każdą wspólną chwilę i otwarcie prosiła o więcej. 
    — Dziękuję, kochanie. To szalenie miłe. 
    Przesunęła dłonią po ozdobnym papierze i zwróciła uwagę na drobne, czerwone różyczki. Symbol tego związku. Ona niczego od niego nie wymagała, ale na pierwszą randkę przyniósł jej właśnie tego kwiatka, a zasuszone płatki włożyła w książkę o Nowym Jorku, układając je dokładnie tam, gdzie opisano miejsce, w które chodzili najczęściej. Delikatnie rozerwała papier, pozostawiając większość nienaruszoną i po uchyleniu pudełeczka, westchnęła z wyraźnym zadowoleniem. 
    — Piękne. Naprawdę śliczne. W dodatku, że mam najfajniejszego chłopaka, to jeszcze mój chłopak ma niesamowity gust. Zapniesz? 
    Rosalie usiadła na łóżku i przerzuciła włosy na przód, umożliwiając mu dostęp do zawieszenia naszyjnika. W tym samym czasie ułożyła lewą dłoń na nodze i bez trudu zapięła bransoletkę. Od razu dostrzegła diamencik i widziała, że jest odpowiednikiem Mickey'a.
    Mimo krótkiego stażu znajomości i pierwszej poważnej miłości znał ją lepiej, niż matka, bo tuż po wejściu do sypialni, Rosalie schowała do pierwszej szuflady z brzegu kremowe pudełko z kosztowną kolią. Było to żółte złoto opatrzone szmaragdami i chociaż Rosalie bywała z rodzicami na licznych przyjęciach, prezent od matki będzie zakładać z musu. To absolutnie nie był styl siedemnastolatki. 
    — Chodź. Zapraszam na tort autorstwa mojej babci Alexandry i bezalkoholowego szampana. 
    Poprowadziła chłopaka do salonu ze starodawnymi meblami, z sześcioma storczykami i zegarem stojącym przy witrynie ze szkłem o wysokości aż dwóch metrów. Mijając napis złożony z kolorowych liter happy birthday Rose, ukroiła mu i sobie czekoladową słodkość. Nareszcie mogłaby cieszyć się smakiem domowego wypieku, lecz w pierwszej kolejności podniosła kieliszek do góry i zamierzała głośno wypowiedzieć najważniejszy toast. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Za nas. Za to, żebyśmy kolejne urodziny spędzali ze sobą. Za spełnienie wszystkich naszych marzeń. Tych małych i dużych. Tych super ważnych i błahych. Za wszystko, czego nasze dusze zapragną, Mickey. 
      Nachyliła się nad stołem i złączyła ich usta w odważnym pocałunku. Czułość przerwał śmiech ze strony Ro, bo wyobraziła sobie, że matka stoi w holu i szczypie się w dłoń, uznając ten widok za omamy. Według niej do córki pasowałby jedynie Chayton Kravis, jednak kontynuując pocałunek, chciała w nieskończoność dotykać warg Sadlera, niż mężczyzny, którego od lat zdecydowanie wybierała na najbliższego przyjaciela. 

      ROSALIE G. AYTON

      Usuń
  146. Co jak co, ale Jason naprawdę potrafił śpiewać. Miał talent, ale nie szlifował go, ponieważ nie wiązał swojej przyszłości z wokalem. Chciał być pilotem i to w tej roli się spełniał. Ale lubił śpiewać, lubił chodzić na karaoke i pokazywać się na scenie. Grał też na kilku instrumentach, ponieważ podobało mu się to, chodził swego czasu na zajęcia z gry na nich. Jego rodzinka była muzykalna, więc i on był. Ale nie chciał robić kariery w muzyce. Nie chciał być sławny ani nic z tych rzeczy. Chciał latać ponad chmurami i czuć się wolny, chociaż miał na głowie dziesiątki innych ludzi.
    W każdym razie, potrafił śpiewać i wraz z Mickey’m stworzyli naprawdę świetny duet. Poszło im bardzo dobrze i Jay nie mógł się doczekać aż znów wejdą na scenę z kolejnym kawałkiem. Jason przecież też nie chciał wracać do siebie; nikt na niego nie czekał. Nie miał nawet roślinek, które mógłby ewentualnie biec podlać. Po co mu zielenina, skoro potem i tak wybywał na kilka dni?
    Panowie wrócili do stolika, Jason przyniósł już piwko i mogli nawilżyć gardła. Było naprawdę fajnie, Jay już myślał, kiedy mogliby to powtórzyć. Wiadomo, obaj mieli swoje życia prywatne i swoje sprawy, przez co ciężko mogło im pójść zgranie się w kolejnym terminie, ale dla chcącego nic trudnego.
    Shaw pokiwał głową z entuzjazmem, kiedy Mickey proponował kolejne tytuły. No i je wybierali. A potem kolejne aż Jason przypomniał sobie o jednej z jego ulubionych skocznych piosenek. „Danza Kuduro” to był tytuł, który naprawdę uwielbiał. Pewnie przez to, że pojawiał się na końcu „Szybkich i Wściekłych 5”, a on bardzo lubił ten film. Okej, może bardziej śpiewał ze „słuchu” niż znał tekst, ale to nic! Inni goście również zdążyli sobie wypić trochę alkoholu i nie zwracali za bardzo na to uwagi. Aha, no i przy okazji panowie na scenie mogli sobie trochę potańczyć, co wyszło raczej śmiesznie, przynajmniej ze strony Jasona. Coś tańczyć potrafił, ale to było niewiele.
    W każdym razie, po kolejnej już piosence Jason padł przy stoliku, śmiejąc się pod nosem. Naprawdę był szczęśliwy, a ten wieczór (i już noc) były świetne. Zawsze się dobrze bawił z Mickey’m, więc nie spodziewał się, że wróci do siebie załamany. Ale tego się nie spodziewał. Chyba powinni częściej chodzić na karaoke. Nie wiedział, czy Mickey poszedłby zanim wypiłby kilka piw, ale… kto wie.
    – Jesteś świetny – powiedział w końcu, będąc w połowie kolejnego już piwa. Czuł już wcześniej, że alkohol zaczyna na niego działać nie tylko pod względem wizyt w łazience. Podejrzewał, że to był jego ostatni kufel dzisiaj i pora by było przystopować, aby za kilka godzin nie odczuwać tego skutków. Nie bardzo. – Następnym razem przyjdziemy tutaj wcześniej. Jest jeszcze tyle piosenek do zaśpiewania!
    A niestety zbliżała się już godzina zamknięcia.

    So, so what?
    I’m still a rock star
    I got my rock moves!

    OdpowiedzUsuń
  147. Shay również nie chciał, aby Mickey tak szybko wychodził. Okej, było dziwnie, obaj to wiedzieli. Ale chyba robiło się coraz bardziej… przejrzyście? Sam nie był pewny, jak to nazwać, ale naprawdę sytuacja między nimi zaczynała być bardziej… luźna. Jak się okazywało po raz kolejny – wystarczyło ze sobą porozmawiać. Szkoda, że nie zrobili tego wtedy, nim Mickey uciekł, ale nie było co już tego roztrząsać. Najwyraźniej nie dane im było razem być. Pozostało im gdynianie, ale to też się na niewiele zda. Shay mógł jedynie uśmiechać się pod nosem do siebie i do mężczyzny mu towarzyszącego. Najważniejsze, że wszystko u niego grało.
    – Mówi się, że koty przywiązują się do miejsca, a ja się nie zamierzam na razie przeprowadzać. Nie po tym, ile czasu spędziłem przy tym domu – westchnął ciężko.
    Moretti pokiwał głową. Bardzo dobrze, że Mickey unikał kłopotów. Tak właśnie powinno być. Shay na pewno będzie o niego spokojniejszy. No tak, tak, będzie się o niego martwić. Może i był w wielu związkach, ale te kończyły się szybciej niż się zaczynały. Z Mickey’m sytuacja była zupełnie inne. Byli ze sobą naprawdę długo jak na siebie, wiedzieli o sobie dużo. Nic dziwnego, że Shay się nim przejmował. Zwłaszcza teraz, kiedy sobie powyjaśniali sprawy.
    – Ale to dobrze, że się spotkaliście. Jesteście dorosłymi ludźmi. Przez te lata dorośliście i tak dalej, sam wiesz. Kiedy ja wróciłem w końcu do Nowego Jorku i przyszedłem jak gdyby nigdy nic na wigilię do mojego brata… och, stary, ich miny były bezcenne. Ale nie pytaj, ponieważ nie wiem, dlaczego tak zrobiłem. Że nie zadzwoniłem albo nie pojawiłem się wcześniej. A co do twojej siostry… dogadujecie się?
    Shay dolał im alkoholu do szklanek, a potem spojrzał na Mickey’ego, kiedy ten opowiadał o pracy. Uniósł jedną brew i uśmiechnął się lekko.
    – A więc zostałeś szoferem? Nieźle.
    Może gdyby nie ich wspólna przeszłość, to rzuciłby teraz jakimiś żarcikami, ale było to po prostu… nie na miejscu.
    – Cóż, najważniejsze, że ci się podoba i nie marudzisz. Naprawdę się cieszę, Mickey.
    Reszta wieczoru upłynęła im na dalszych rozmowach. Mickey się trochę dowiedział, Shay się trochę dowiedział, a butelka alkoholu została przez nich opróżniona. Oprócz właśnie rozmów i śmiechów, zamówienia jedzenia i picia nie wydarzyło się nic szczególnego. Moretti na pewno później totalnie się rozluźnił. A kiedy zrobiła się już godzina wczesna poranna, Mickey w końcu wyszedł i wrócił do siebie. Tak przynajmniej myślał Shay.
    Od tego spotkania w grudniu minęło już wiele czasu. Zrobił się maj, było ciepło, słonecznie, można było zapomnieć o śniegu i kurtkach. Shay wyszedł z domu po jakieś nowe zabawki dla Rudolfa. Tak, nadal go rozpieszczał. I nie musiał się ubierać ciepło! Wystarczyła skórzana kurtka, lekkie buty i przede wszystkim okulary na nos! Fantastycznie!
    Po drodze spotkał Mickey’ego. Niespodziewany obrót sytuacji. Już drugi raz w przeciągu pół roku. Hm… interesujące…
    W każdym razie, Shay namówił Mickey’ego, aby ten poszedł z nim. Ale nie dotarli do sklepu. Okazało się, że ktoś za nimi szedł. Moretti dyskretnie zaglądał w różne odbicia. Były to jakieś typy spod ciemnej gwiazdy, ale nie do końca był pewien, czy to od niego są te typy czy może jednak od jego towarzysza.
    – Mickey, chodź, przyspieszymy, co? Musimy ich zgubić – mężczyzna zmarszczył brwi.
    Nie trwało długo jak zaczęli biec i ostatecznie znaleźli się w małym tłumie wycieczkowiczów w… oceanarium! Shay pociągnął Mickey’ego za sobą, kupił szybko bilety i weszli do środka. Rozglądał się jeszcze, ale nigdzie nie widział tych facetów, którzy ich bezczelnie śledzili. Shay odetchnął w końcu, a potem w końcu zwrócił uwagę na to, gdzie się znaleźli.
    – Co powiesz na wycieczkę po oceanarium?

    Been holding on for too long
    Time for us to move on

    OdpowiedzUsuń
  148. [Dziękuję bardzo za miłe słowa pod moją kartą. Nie ukrywam, że Twoją czytało mi się z dużym uśmiechem na buzi - takiego kolegę w sąsiedztwie to chyba każdy by chciał!
    Również Alexander potrzebuje promyku słońca w swoim życiu i jestem prawie pewna, że Mickey jest w stanie mu ją dać. Niestety, w związku z tym, że wątki męsko-męskie są dla mnie trudnością, nie jestem w stanie wymyślić czegoś na poczekaniu. Mam nadzieję, że coś świta Ci w głowie, odwdzięczę się rozpoczęciem i dozą szaleństwa w Alexandrze!]

    Alexander

    OdpowiedzUsuń
  149. Każde dziecko, każdy nastolatek i wszyscy dorośli mają swoją tajemniczą listę marzeń, a ta należąca do Rosalie, nie miałaby raczej końca. Ciągnęłaby się przez zatłoczone uliczki, lasy, ścieżki obok strumyczków, góry i morza. Ona by ją na bieżąco kontrolowała, przy okazji ulubionymi kolorami odhaczałaby spełnione życzenia. 
    Na ten moment chciała z całego serca, by w rzeczywistość zamieniły się najważniejsze trzy marzenia. Dotyczyło to wyprowadzki z domu i pełnej samodzielności. Od lat pragnęła wyjazdu do hiszpańskich miast, bo zamiast zwrócić w dniu urodzin uwagę na Rosalie, rodzice kupili bilety dwunasty raz na Malediwy. Następną, choć kluczową kwestią był nietajemniczy, zaakceptowany związek z Michaelem, przez co pozbyłaby się swatania ze strony matki, która szturchała ją znacząco w rękę, widząc w pobliżu syna Lucindy i Chaytona seniora. 
    Wtedy wyszłaby stąd z jedną walizką, zabierając swój prywatny minimalizm, a nie przepych zagwarantowany przez ich stan kont bankowych. Z kilkoma rzeczami pobiegłaby do Mickeya, zabierając go do swojego prywatnego nieba, gdzie flaga bez herbu miała barwy czerwono-żółto-czerwone. Razem z nim świat szczęśliwej siedemnastolatki wirowałby bez końca, a ona śpiewając, że ktoś mnie pokochał, nadałaby podmiotowi imię Sadlera. 
    — Tylko ostrzegam, bo torty babci Alexandry uzależniają i to tak konkretnie. 
    Uśmiechnięta zahaczyła łyżeczką o dolną wargę i wpatrzona w jego usta, poznała sekret swojej obsesji. Czy możliwym stanie się nierozłączność podczas następnego pocałunku, gdy wargi siedemnastolatka zyskają smak czekoladowego wypieku? Serce by już na zawsze wyrwało się z młodej klatki piersiowej, a nogi byłyby jak z waty podczas kolejnych czułości.
    — Gdyby moje marzenia w tej chwili mogły się spełnić, miałabym życie jak w Madrycie, ale nie narzekam. Byłabym głupia. Mam ciebie i już odkryłam raj. 
    Bez niego nie uszłaby w codzienności. Rozjaśnił mrok i był niezbędnym filarem do tego, aby Ro przy każdym spotkaniu zaczynała odczuwać niezbędną ulgę. Był jej dobrą stroną świata i haustem świeżego powietrza, dlatego w marzeniach umieszczała jego postać, tak samo jak zrobiła to w toaście, gdyż żałowała, że urodziny chłopaka odbyły się wtedy, kiedy nie wiedzieli wzajemnie o swoim istnieniu. Mimo trwającego maja, Ayton skrupulatnie układała w głowie plan dotyczący osiemnastych urodzin Mickey’a. Planowała niespodziankę wraz z tortem od babci. Weźmie pod uwagę drobnostki i kluczowe sprawy, bez których takowe przyjęcie nie ma racji bytu. Wykupi w sklepie wszystkie błękitne balony z konfetti, wrzuci do koszyka ulubione smakołyki chłopaka, ubierze kreację, którą na niej lubi, pocałuje go tyle razy, ile świeczek zdmuchnie i dwudziesty czwarty dzień stycznia stanie się znacznie innym, niż choćby ten przypadający dla Ro w dwa tysiące czwartym roku. 
    — Przy tobie ta czterolistna koniczynka ma sens — chwyciła między palce zawieszkę od naszyjnika i spojrzała na tyle uważnie, jak dalece pozwalała długość biżuterii. — Znalazłeś kiedyś taką? Ja oprócz tej, widziałam same złożone z trzech listków. 
    Zamyśliła się. Czy znajdując tą odpowiednią, ścieżka przed nią byłaby prosta bez ani jednego zakrętu? O trudności napotykane w pokonywaniu mil oskarżała matkę, ponieważ Harper w swojej narcystycznej naturze zamiast swojemu wrogowi, to własnej córce życzyła wszystkiego, co najgorsze. Do dzisiaj Rosalie pieką ze wstydu policzki i odbiera jej mowę, gdy przypomina sobie o bólu zadawanym przez rodzicielkę. 
    — Claudia… — wymówiła imię jego siostry z poczuciem wstydu. — Powinnam zaprosić ją razem z tobą. Strasznie mi teraz głupio. A może ukroję jej przeogromny kawałek ciasta i pójdziemy razem do parku? Posiedzimy, wypijemy lemoniadę i porozmawiamy. Jest tak cieplutko… 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skierowała wzrok w stronę okien, a one od samego rana nagrzane były przez intensywne promienie słoneczne. Rosalie lubiła wiosnę, równie mocno jak jesień, lecz dla niej największym minusem było przekroczenie dwudziestu pięciu stopni Celsjusza. Wysokie temperatury nie były dla niej, wtedy najchętniej położyłaby się w pościeli, załączyła klimatyzację i ruszając stopami w rytm włączonej muzyki, piłaby czekoladowo-orzechowego shake’a. Do pełni szczęścia brakowałoby jej w codzienności tego, aby dzielić ten czas wspólnie z Mickey’em i choć ku temu stał szereg przeciwności, wierzyła w dobre karty od losu.

      ROSALIE G. AYTON

      Usuń
  150. Bianca wzruszyła tylko ramionami i uśmiechnęła się przy tym bardzo niewinnie, robiąc przy tym minę grzecznej dziewczynki, która zdecydowanie nie powinna się w tej chwili znajdować w klubie w towarzystwie mężczyzny i w dodatku pić alkoholu. Po chwili jednak uśmiechnęła się znacznie szerzej i zaczęła się głośno, radośnie śmiać.
    Potrzebowała tego. Niesamowicie mocno. I zamierzała się tym cieszyć. Tak po prostu. Było wielu ludzi, którzy nie doceniali tak codziennych sytuacji, jak właśnie wyjście z przyjacielem. Hamilton zwracała coraz większą uwagę właśnie na te z pozoru nic nieznaczące sytuacje, mając bolesną świadomość, że po ślubie wszystko się w jej życiu zmieni. Rochester jasno dał jej do zrozumienia, że nic nie będzie takie same, a Bianca aż za bardzo wiedziała, że te zmiany wcale nie będą na lepsze. Toteż musiała wykorzystać ostatnie chwile wolności, bo nie wiedziała, kiedy przydarzy się kolejna okazja to tak dobrej zabawy w tak doborowym towarzystwie.
    — Bardzo się cieszę, że to ci pasuje. Zresztą… Nie oszukujmy się, po alkoholu miałabym w tyłku czy to ci pasuje czy nie, ale lepiej już mi z myślą, że jednak ci pasuje, bo rano pewnie miałabym wyrzuty sumienia, że wprosiłam ci się na chatę — powiedziała, spoglądając na Mickey’a. Długo jednak nie trwała w bezruchu, patrząc na przyjaciela, bo przecież znajdowali się w klubie z miejscem do tańczenia, a oboje chcieli się dobrze bawić.
    Kiedy Sadler dołączył do jej tańca wyrwanego prosto z teledysku, radość Bianci była jeszcze większa, bo owszem, to, że Mickey będzie znał piosenkę było oczywistością, jednak kroków tanecznych nie mogła być tak bardzo pewna. Radość ze wspólnej zabawy była nie do opisania, jednak łatwo było ją odnaleźć na twarzy Bianci. Kolejny raz utwierdziła się w przekonaniu, że Mickey jest jej człowiekiem i z nim może wszystko, jednocześnie nie musząc się obawiać, że coś mogłoby zostać pomiędzy nimi źle zrozumiane. Zdecydowanie ta świadomość sprawiała, że czuła się przy nim jeszcze bardziej swobodnie.
    Kiedy melodia utworu zaczęła się zmieniać w kolejną zapodaną przez DJ’a piosenkę, Bianca wróciła do standardowego tańca.
    — Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę — zaczęła głośno, aby przebić się przez równie głośną muzykę — ale zdecydowanie jesteś najlepszym człowiekiem — dodała, szczerząc się przy tym wesoło — uwielbiam spędzać z tobą czas — sprecyzowała, nie przestając dobrze się bawić na parkiecie.

    Bianca

    OdpowiedzUsuń
  151. Octavia nigdy nie narzekała na nudę. Jej życie było na tyle kolorowe, że ciągle się coś działo. Czasami działo się aż za dużo, dlatego uciekała, gdzieś, daleko, tylko po to, aby odpocząć od tego zgiełku i hałasu. Każdy czasami potrzebował takiej chwili tylko dla siebie. Octavia, wbrew pozorom, miała całkiem sporo na głowie. Studia, rozkręcała biznes, dodatkowo udzielała się charytatywnie, brała udział w pokazach mody… A na to wszystko przychodziły jeszcze liczne imprezy oraz czas dla znajomych, z którymi lubiła przesiadywać. Na to z kolei nakładały się sprawy typowo rodzinne. Opieka na matką, znoszenie humorków ojca i słuchanie wiecznych fochów starszej siostry, bo tak skrótowo mogła opisać swoje rodzinne życie. Natomiast na to wszystko nakładało się utrzymywanie dobrej formy i zachowywanie wysokiego poziomu. Wiedziała, że jeśli wyjdzie z roli, to rozpęta się afera. Paparazzi nie dadzą jej żyć, a im bardziej będzie starała się im uciec, tym bardziej będą na nią naciskali. Po śmierci brata z czystym sercem mogłaby powiedzieć, że nienawidziła tego. Teraz… Po prostu jej się nie chciało tego znosić. Nie była już tą zagubioną nastolatką, choć może na to nie wyglądało.
    A mimo to posunęła się o krok za daleko z Mickey. Nie tyle, co pozwoliła mu na zdecydowanie za dużo, co sama to wszystko rozpoczęła! I, cholera, gdyby miała okazję i mogłaby cofnąć czas, to zrobiłaby dokładnie to samo.
    Serce waliło jej niczym młotem, a ona starała się uspokoić oddech. Powoli docierało do niej to, co się właściwie stało. Puknęła swojego szofera… Nie powinno to nikogo dziwić. Niejednokrotnie słyszała od znajomych o podobnych akcjach, ale nigdy nie sądziła, że sama posunie się do czegoś takiego. Tym bardziej, że wcześniej nawet nie patrzyła na niego w ten sposób. Był ponurym szoferem, który w dodatku nie odróżniał donuta od pączka. Łączyło ich tylko to, że przesiadywali całe dnie w jednym samochodzie.
    Więc, co się właściwie stało?
    Słysząc jego głos, jedynie wywróciła oczami. Dopiero po chwili nieco figlarny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Uniosła się na łokciu i przez chwilę w ciszy jedynie się wpatrywała w twarz mężczyzny. Wiedziała, że im bardziej zwleka z odpowiedzią, tym ta będzie gorzej odebrana. Problem polegał jedynie na tym, że nie wiedziała, co ma mu na to odpowiedzieć. W końcu uznała, że i tak nie wymyśli nic zbyt bystrego. Zresztą, najlepsza chwila na odpowiedź i tak minęła.
    ¬ Skoro chcesz w to wierzyć, to przytaknę – odpowiedziała w końcu, ze zdziwieniem odkrywając, jak bardzo ma zachrypnięty głos. Odchrząknęła dość wymownie. I chociaż początkowo chciała wstać, to szybko uznała, że ten ruch będzie zwyczajnie bezsensowny ze względu na to, że nie miała nawet gdzie iść. Nieco pochyliła się nad mężczyzną, składając krótki pocałunek na jego ustach. Następnie oparła się na jego ramieniu w taki sposób, że swobodnie mogła wpatrywać się w jego oczy.
    Kompletnie straciła poczucie czasu. Nie wiedziała, ile minęło, ale nie przejmowała się tym. Podobała jej się ta konkretna chwila, to, jak wszystko płynęło. Przyjemny spokój, delikatne wibracje spowodowane dotykiem jego ciała. Przymknęła powieki, trącając nosem jego podbródek. Na ustach złożyła krótki pocałunek.
    – Wiesz, że masz ładne oczy? – zapytała. Jeszcze przez chwilę tkwiła w tej pozycji. Jego oczy w tym świetle wydawały jej się wyjątkowo piękne. Błyszczały, a dodatkowo odbijało się w nich światło pobliskich lamp. Do tej pory nie patrzyła na nie w ten sposób. A teraz, ze zdziwieniem, odkryła, że mogłaby w nich nawet utonąć.
    Ta myśl nieco ją wystraszyła. Do tego stopnia, że zerwała tę intymną więź i naciągając narzutę na nogi, ułożyła głowę na jego ramieniu. Dłoń najpierw spokojnie leżała po drugiej stronie. Po chwili, jednak, zaczęła zataczać powolne kółka, aż w końcu dostrzega zarys blizn. Ostrożnie, wręcz nieśmiało, przesunęła po jednej z nich palcem. I zatrzymała się, w oczekiwaniu na reakcję.
    – Od dawna tu mieszkasz?

    Your Princess

    OdpowiedzUsuń
  152. W trakcie krótkiego, bo trzymiesięcznego związku Rosalie miała dwa koszmary z udziałem matki i pokrzywdzonego Mickey’a. 
    Śniło jej się, że raz przechytrzyła mamę, przedstawiając chłopaka jako uzdolnionego ucznia, który nadrabia z nią zaległości naukowe. We śnie była przygotowana. Na stoliku miała otwarte zeszyty, rzucone dwa ołówki i długopisy, a obok stały kubki z parującą herbatą. Siedzieli na pufach, przerywając pocałunek, gdy Ro wyliczyła, że matka postawi wysokimi obcasami około siedmiu kroków i otworzy drzwi bez pukania. Wyszli z tego bez szwanku, chociaż na następne korepetycje przyszła do niej ponad sześćdziesięcioletnia kuzynka ojca. 
    W drugim koszmarze było bardziej nieprzyjemnie, dlatego ciemnowłosa przedwczoraj obudziła się z krzykiem, przywołując do sypialni zmartwionego tatę. Matka przyłapała ich śpiących w łóżku i bez skrępowania wyciągnęła Mickey’a spod kołdry, rzucając w niego koszulką i spodniami. Wyzywała go, rzucała napotkanymi po drodze przedmiotami, pozbywając się nawet ulubionego wazonu ze złotymi akcentami, który zranił chłopaka w kostkę u prawej nogi. Pobiegła za nim z apteczką, lecz matka popchnęła ją z całej siły, po czym Rosalie z impetem uderzyła głową o podłogę. 
    Nie chciała ani jednego, ani tym bardziej drugiego wydarzenia w rzeczywistości. Pękłoby jej serce, gdyby Sadler został niepotrzebnie zraniony. Zamierzała go chronić, jak lwica chroni własne dzieci, bo nie od dziś wiadomo, że stał się bliższy dla siedemnastoletniej Ayton niż właśni rodzice czy na siłę podsuwany w wizjach matki Chayton. 
    Dlatego na tę chwilę nie widziała ich razem idących przez ulice Nowego Jorku. Dobrze. Spotykali się potajemnie na mieście, ale w dniu urodzin, gdyby szła z innym chłopakiem, niż uwielbiany Kravis, stałoby się to podejrzane, a matka miała przyjaciółki najprawdopodobniej w każdej dzielnicy. Nie mogli pójść na lody, do kina, do parku rozrywki, na spacer czy przemknąć niezauważenie do szkoły baletowej. Musieli przetrwać ten czas w domu, korzystając z nieobecności rodziców. 
    — Mam kilka nowych filmów, więc poleżymy wśród popcornu, żelków, chipsów i czekoladowego tortu rzecz jasna. 
    Przygotowała trzy miski z przekąskami, które po kolei zaniosła do pokoju, ukroiła dla chłopaka drugi kawałek domowego wypieku i stawiając na ławie dzbanek z kompotem wiśniowym, usiadła obok niego z zebranymi płytami DVD. 
    — „Starsza pani musi zniknąć”, „Naciągacze”, „Piraci z Karaibów. Klątwa Czarnej Perły”, „Do diabła z miłością”, „Tożsamość” czy „Nowożeńcy”?
    Nie interesował ją wybór. Cokolwiek by nie leciało, nie stanie się bardziej interesujące od siedzącego obok człowieka. Z początkiem roku nie przypuszczała, że luty tak zawiruje młodym sercem, bo trzeba było przyznać, iż Ro cokolwiek robiła, to myślała o swoim chłopaku. Jadła kolację, zastanawiając się co on je; szła spać z myślą, o której Miki się położy; ćwicząc kolejną godzinę, chciała widzieć jego w odbiciu lustra; idąc na zakupy spożywcze, zastanawiała się, co właśnie robi i co wrzuciłby do koszyka. Był stałym punktem zaczepnym nastoletnich myśli i jedyne czego się bała, to tego, że Harper Ayton rozszyfruje zamyślenia córki i zamknie w domu, bez możliwości samotnego wyjścia. 
    Teraz nie chciała psuć tego dnia negatywnym nastawieniem. Wtuliła się w Mickey’a, słysząc głośne bicie jego serca. Mogłaby tego dźwięku nasłuchiwać codziennie, unosząc wargi w serdecznym uśmiechu. 
    — Pomyślałam o tym, że na czterolistnej koniczynie wygraweruję datę naszego początku i literkę M. Będzie to idealne dopełnienie, a wszystko wykona mój wujek i to bez zbędnych pytań. 
    Rozradowana wsunęła do ust żelka o smaku coca-coli i usiadła okrakiem na kolanach Sadlera. Złączyła ich usta w pocałunku i przesuwając dłonią po okrytej klatce piersiowej, nie interesowało ją nic, choćby te spadające z łóżka pudełeczka z filmami. To jego chciała oglądać, słuchać i dotykać, a nie zachwycać się wykreowanymi na potrzebę scenariuszu postaciami. Skupiona na nim, zsunęła wargi na szyję i skubiąc go delikatnie, przylgnęła do niego piersiami wraz z wiernym mu sercem.

    ROSALIE G. AYTON

    OdpowiedzUsuń
  153. [Cześć!
    Dziękuję za miłe słowa pod KP Josie. <3 Cóż, smutek może mniej, a bardziej pracoholizm i chęć udowodnienia światu, że jest coś warta; że jest najlepsza. A wiadomo, że budowanie idealnego świata, idealnego życia ma w sobie coś... bezsprzecznie smutnego.
    Przyszłam do tego pana, widząc w karcie: Mickey woli ignorować problemy i rosnącą korespondencję od komornika.
    Może więc Mickey potrzebuje prawniczki? Lub może kombinujemy w coś innego? Ja jestem w sumie otwarta, więc możemy zrobić burzę mózgów. :D]

    Josephine Ackermann

    OdpowiedzUsuń
  154. [hej, kontynuujemy coś dalej?]

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  155. [Cześć! Dziękuję bardzo za powitanie oraz miłe słowa pod kartą mojej tancereczki! Porwać do wątków jak najbardziej się damy, z wielką przyjemnością — tym bardziej, że wszystkie Twoje postacie są świetne i absolutnie każda skradła kawałeczek mojego serducha <3
    Wydaje mi się, że najłatwiejszy punkt zaczepienia dałoby się znaleźć u pana powyżej, skoro oboje są z Bronxu, jednak biorąc pod uwagę problemy ze zdrowiem mojej panny, z panem Alderidge'm też można wykombinować ciekawą historię. A może jakieś przyjaciółki, z którąś z pań? Jestem otwarta!
    Zapraszam na mail! :)]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  156. Ostatni czas był dla Octavii bardzo trudny. Miała bardzo dużo spraw do załatwienia i czasami zwyczajnie nie wyrabiała. Wszędzie musiała być najlepsza, co często doprowadzało do tego, że czuła się sfrustrowana i niezadowolona. Nienawidziła tego uczucia, które tylko dodatkowo ją nakręcało. To tworzyło węża, który zjadał własny ogon, koło, z którego nie dało się wyjść. Założenie fundacji było spełnieniem jej marzeń. Kropką w wielkim planie, które chciała zrealizować przed śmiercią. I chociaż wiedziała, ile będzie z tym pracy, ile będzie usiała w to włożyć wysiłku, pracy oraz energii, to i tak miała wrażenie, że to wszystko ją przerastało. Oczywiście miała sztab ludzi do pomocy, ale nie chciała się nimi wyręczać. To był JEJ pomysł i chciała się w to zaangażować w stu procentach. Do tego dochodziły inne zobowiązania, jak pokazy, sesje czy studia. Chociaż pokazy i sesje były męczące oraz czasochłonne, to sprawiały jej wiele przyjemności. Czego nie mogła powiedzieć o studiach, których miała coraz bardziej dość. I chociaż naprawdę się starała, robiła wszystko, aby się utrzymać i wciąż mieć tak wysokie wyniki jak dotychczas, tak coraz częściej czuła, że to nie jest to.
    Do tego dochodziły problemy rodzinne. Ojciec bujał się z nową asystentką, matka brała coraz więcej leków, po których chodziła otępiała niczym zombie. Natomiast Tulia mimo obietnic i tak nie przyjeżdżała. Przekładała swój przyjazd z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. Tłumaczyła się nawałem obowiązków. A kiedy Octavia próbowała jej cos zasugerować, to pojawiało się magiczne dorośniesz, to zrozumiesz! Problem polegał na tym, że Octavia dorosła, ale wcale nie zrozumiała.
    Nawet gdyby chciała, to zwyczajnie nie miała czasu rozmyślać nad tym, co się właściwie wydarzyło… Chociaż wspomnienie tamtej nocy czasami pojawiało się na chwilę przed zaśnięciem. Walczyła wtedy, aby odepchnąć je i skupić się na czymś innym. To był jednorazowy wybryk, z czego doskonale zdawała sobie sprawę. W odróżnieniu od swoich „przyjaciół” z bogatych sfer nie była taka. Ten jeden raz stanowił wyjątek, którego nie żałowała.
    Od tego wszystkiego odetchnęła dopiero w czerwcu. Czuła, że ma wszystkiego po kokardę, dlatego spakowała siebie, Cezara i… wyleciała do Francji, do dziadków. Szybko okazało się, że i tam nie było spokojnie, tak jak się tego spodziewała. Liczyła na kilka dni przyjemnego nic nierobienia. Chciała odpocząć, naładować baterie. Tymczasem trafiła na ogromny kocioł. Jeden z międzynarodowych dostawców chciał się wycofać. Ponadto plony nie były tak obfite, jak się wszyscy tego spodziewali. Problem był również z pracownikami, którzy zaczęli kręcić nosami, że za mało zarabiają. Chociaż Octavia się z tym nie zgadzała. Zarabiali znacznie więcej niż inne osoby w innych firmach na tych samych stanowiskach. A wiedziała to, bo zrobiła odpowiedni research. Dlatego tez, chcąc nie chcąc, pomogła dziadkom załagodzić ten problem.
    Pamiętała, że obiecała Mickey, że go tutaj zabierze. I nawet na początku żałowała, że go tutaj nie było. Kierowca, z którym tam jeździła był dziwny, mrukliwy i… stary. Po prostu z nią jeździł i nie było nic poza tym, co momentami ją irytowało. Skłamałaby, więc gdyby powiedziała, że się nie stęskniła za swoim szoferem.
    Wbrew pozorom powrót do Nowego Jorku cieszył ją znacznie bardziej niż spodziewała się, że może ją cieszyć. Dostała świetną propozycję i byłaby skończoną kretynką, gdyby z niej nie skorzystała. Było to wydarzenie inne niż wszystkie do tej pory. Specyfika tego pokazu polegała na integracji z gośćmi. Nie było oficjalnego i standardowego wybiegu. Nie było ustawionych miejsc z podziałem na loże i tym podobnych elementów, które były na wszystkich pokazach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym wydarzeniem była podekscytowana i przerażona jednocześnie. Wysłała zaproszenia do bardzo wielu swoich znajomych oraz przyjaciół. I chociaż nie potrafiła tego wyjaśnić, to chciała, by Mickey również był gościem. Co prawda, kiedy Bernard dowiedział się o tym pomyśle, stwierdził, że chyba za dużo przebywała na słońcu i nie wyraził na to zgody. Po długich namowach w końcu zgodził się na to, aby Mickey się tam pojawił pod warunkiem, że nie będzie się kręcił zbyt blisko niej. Octavia pokiwała głową, zapewniła, że rozumie, a potem zrobiła swoje.
      Ten dzień od rana był zakręcony. Od wczesnych godzin siedziała za kulisami, gdzie sztab ludzi przygotowywał ją do wyjścia. Odpowiedni kostium, fryzura, makijaż. Co jakiś czas pojawiał się dziennikarz, któremu odpowiadała na krótkie pytania dotyczące tego pokazu. Nagrywała również InstaStories. Nie miała czasu, aby się zastanawiać, czy rozmyślać o tym, kto przyszedł, a kto nie. Gdyby nie wynajęci ludzie, to nawet zapomniałaby o jedzeniu, a przecież była to bardzo ważna czynność. Nikt nie chciał, aby przypadkiem padła tam z głodu.
      Odetchnęła, kiedy w końcu została sama. Ci ludzie kręcili się od samego rana i trochę miała już ich po dziurki w nosie, więc nic dziwnego, że odetchnęła, jak tylko zniknęli. Wiedziała, że to jest chwilowe, bo zaraz znów ktoś przyjdzie albo zawoła ją, aby się przygotowała do wyjścia. Była gotowa, Wystarczyło, aby zdjęcia szlafrok i wyszła przez wskazane wyjście. Korzystając z chwili przerwy, przeglądała Instagram.
      Przez jej ciało przebiegł przyjemny dreszcz, kiedy usłyszała jego głos. Na krótką chwilę zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła, zobaczyła ich wspólne odbicie w lustrze. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek jeszcze będzie widziała taki widok. I to właśnie on będzie tą osobą za nią. Uśmiechnęła się łagodnie.
      – Witaj, Myszko – mruknęła, nie odrywając spojrzenia od odbicia w lustrze. Gdyby położył jej choć jedną dłoń na ramieniu, to mógłby wyniknąć z tego niemały skandal, bo mogliby być uznani za parę. Szybko pozbyła się tej myśli ze swojej głowy. Wstała z krzesła, a przez niewielką odległość, poczuła jego oddech na swojej odsłoniętej szyi. Odwróciła się. Oparła się dłońmi o oparcie krzesła i nieco pochyliła do przodu. – Bardzo dawno się nie widzieliśmy – potwierdziła, uśmiechając się zadziornie. – Nie dostanę nic na powitanie? – zapytała, jeszcze bardziej zmniejszając odległość między nimi.

      Tell me, what do you see?
      Yes, I've lost my mind

      Usuń
  157. Również Octavia odbyła rozmowę z Bernardem na temat tego, co stało się w kawiarni. Mężczyzna był… wściekły, a to i tak było za słabe określenie. Tyle tylko, że Octavia nie dała się zastraszyć. Zbyt długo przebywała w tej rodzinie, zbyt dobrze ją znała. Miała kilka asów w rękawie, dzięki którym nie dała się zmanipulować ojcu. A przede wszystkim ten nie wszedł jej na głowę. Co prawda ich relacje nieco się ochłodziły, ale szybko mu minęło. W końcu była jego córeczką. I tym razem wykorzystała wszystkie atuty, aby Bernard nie gniewał się za bardzo. Podejrzewała, że i z Mickey odbył osobistą rozmowę, ale na to nie miała już wpływu. Miała jedynie nadzieję, że nie dał mu zbyt bardzo popalić. I chyba nadzieja się spełniła, gdyż mężczyzna wciąż pracował dla ich rodziny.
    Octavia była przyzwyczajona, że o niej mówiono. Nawet do tego, że kupiła sobie pączka czy butelkę wody potrafiono dopisać taką historię, że sama była w szoku, że coś takiego ktokolwiek może wymyślić. O jej wybryku z kawiarni wiedzieli dosłownie wszyscy. I nawet musiała się „tłumaczyć” przed znajomymi, czy na pewno to zrobiła, czy to nie był fotomontaż czy inne takie rzeczy. I za każdym razem mówiła jedno – nie twój interes. Nie to, że się tego wstydziła… Było jej wstyd, ale to był zupełnie inny rodzaj wstydu. Przez jakiś czas nie umiała spojrzeć mu w oczy, ale bardziej z tego powodu, do czego doszło w nocy, w jego małym mieszkaniu. I chociaż seks nie był niczym złym czy strasznym, tak było jej… wstyd, po prostu. Szybko jej minęło. A znajomych zbywała w ten sposób, bo to był jedyny, aby dali jej spokój. W innym wypadku gadaliby i gadali… I nie daliby jej spokoju, póki nie wydusiliby z niej wszystkich szczegółów. A szczegóły, a przede wszystkim te najbardziej intymne, wolała zostawić dla siebie.
    – A co jeśli nie mam nic przeciwko? – zapytała, uśmiechając się wciąż w ten sam zadziorny sposób. Za kolejny skandal zapewne Bernard osobiście wysłałby ją do Francji, bo tam była z dala od tego wszystkiego. Ale… Cholera. Nie miałaby nic przeciwko temu. Chciała, jednak uszanować zdanie Mickey, gdyż, jak dobrze wiedziała, nie należał do tego świata. Jeden skandal zapewne mu wystarczył. – Już widzę te nagłówki… – zaśmiała się. Odsunęła krzesło, dzięki czemu kompletnie zmniejszyła odległość. – Ależ przecież dałam ci prezent – spojrzała na niego, nie kryjąc się ze swoim zaskoczeniem. Uśmiechnęła się do niego. – Jesteś wolną myszką… Masz dostęp właściwie wszędzie, możesz zrobić również właściwie wszystko. Rozmawiać z kimkolwiek zechcesz… Część z tych kobiet jest szurnięta, ale nie wszystkie cię przegonią. W tym garniturze wyglądasz całkiem se… – zacięła się, zdając sobie sprawę z tego, że to co chciała mu powiedzieć, wcale nie jest odpowiednie. Nie powinna wypowiadać tych słów na głos. Właściwie nie powinna nawet myśleć o tym, co chciała mu powiedzieć. Na szczęście zdążyła w porę ugryźć się w język.
    – Nie dziękuję, bo to może przynieść pecha – powiedziała. Niby to była taka głupota, ale naprawdę w nią wierzyła. Niektóre z przesądów były głupie, ale nigdy nie wiadomo, co mogło przynieść niestosowanie się do nich.
    – Lémpereur, wychodzisz zaraz! – Drgnęła nieznaczne na dźwięk swojego nazwiska. Nie spuszczając wzroku z mężczyzny, wyminęła go. Pociągnęła za sznurek od szlafroka. Była jedną z pierwszych osób na tym wybiegu, więc miała na sobie zdecydowanie więcej ubrań niż jej koleżanki. Projektant miał wizję, a jak on miał wizję, to wszystko musiało być tak, jak sobie życzył. Szlafrok zsunął się z jej ramion, ukazując jedynie seksowną i skąpą koszulę nocną.
    Najchętniej by tutaj została, lecz słysząc kolejny raz swoje nazwisko, ustawiła się w odpowiednim miejscu. Zdążyła jeszcze odwrócić się przez ramię i puścić mu oczko.
    – Adriana Lima jest jednym z gości – powiedziała, nim muzyka się zmieniła, a pierwsza z dziewczyn ruszyła przed siebie.

    But I see your eyes
    You wanna go again

    OdpowiedzUsuń
  158. W życiu Octavii skandale były czymś zupełnie normalnym. Dziwiła się jedynie tym, że jeszcze nikt nie odkrył, co takiego działo się w zamknięciu czterech ścian jej walniętej rodzinki. Ojciec sprowadzał nowe „asystentki”, które obracał, kiedy myślał, że nikt nie widzi. Natomiast matka… Brała tyle coraz to nowszych leków, że staczała się coraz bardziej z każdym kolejnym dniem. Octavii ciężko było na to patrzeć, ale jaki miała wybór? Nic nie mogła z tym zrobić. Rozmowy, prośby, błagania… Nic, kompletnie nic nie pomagało. Wiedziała, że kobieta musiała jakoś przeboleć śmierć swojego jedynego i pierwszego syna, a to zapewne wcale nie było takie łatwe. Starała się nie oceniać. A przy tym dobrze wiedziała, że była to kwestia czasu, aż to wszystko walnie. Bernard w końcu popełni jakiś błąd. Nikt nie był idealny, nawet on, choć na takiego się kreował.
    Mickey nie miał racji. Wcale nie była tutaj od bardzo dawna. Właściwie to od dwóch dni, które niemal w całości spędziła tutaj. Zauważyła, że to nie on był jej kierowcą, lecz nawet nie miała czasu tego wyjaśnić. Tym bardziej, że dobrze wiedziała, że i tak się tutaj spotkają, to będą mogli zamienić kilka słów. Na dłuższe rozmowy nie było co liczyć, ponieważ to nie była odpowiednia okazja do tego. Na takie czynności czas przyjdzie później.
    – Możesz urządzić. Ciekawa jestem, co wymyślisz – powiedziała, rzucając mu tym samym pewne wyzwanie. Wiedziała, czym grożą skandale. Jak się raz coś do niej przyczepi, to bardzo trudno będzie się tego pozbyć. Musiała dbać o wizerunek, codziennie musiała uważać na to, co robiła. Nawet takie głupoty, jak kupowanie ubrań w odpowiednim miejscu, bo nie wszystkie miejscówki były dobre. Tyle tylko, że od dłuższego czasu jej życie było zwyczajnie nudne, więc trochę zamętu by się w nim przypadło. Nie za dużo, ale tak, aby choć trochę różnorodności się w nim pojawiło.
    Doskonale pamiętała, jak kiedyś podczas rozmowy wyznał jej, że chciałby poznać Adrianę Limę. Wbrew pozorom naprawdę go słuchała, nawet jeśli jej zachowanie sprawiało, że tego nie robiła. Skoro miała taką możliwość, to mogła spełnić jego małe marzenie. Stworzyła idealną okazję, a to co zrobi Mickey, to już była jego sprawa. Chociaż nie potrafiła ukryć tego radosnego uśmieszku, że wśród tych wszystkich pięknych kobiet i tak ją odszukał, aby się tylko przywitać. Było to niezwykle… miłe.
    Gdyby mogła, to spełniłaby z nim znacznie więcej czasu. Będzie go miała w następnych dniach. Na razie musiała iść na salę przepełnioną ludźmi i strasznie się tym zaczęła denerwować. Był to ten przyjemny rodzaj nerwów, pozytywna trema i ogrom emocji, które zawsze jej towarzyszyły przed wyjściem.
    Stanęła w odpowiedni sposób, a jedna z wizażystek ostatni raz machnęła jej pędzlem przy nosem, a fryzjer poprawił układ włosów, choć te i tak były już idealne. W momencie, kiedy wybiła odpowiednia nuta w piosence, Octavia zrobiła pierwszy krok. Z dumnie podniesioną głową ruszyła przed siebie, zmierzając w kierunku wyjścia zza kulis. Szybko znalazła się przed głównym wyjściem, a stamtąd pomaszerowała wprost na główną salę.
    Odgrywane przez nią i inne modelki przedstawienie było idealnie wyćwiczone. Każda z nich wiedziała, jak oraz gdzie iść, w jakim momencie co zrobić, do kogo się uśmiechnąć. Octavia nie pierwszy raz brała udział w takich pokazach, choć niezwykle rzadko w takiej formie. Mimo wszystko chyba wolała tradycyjną formę niż tą. Mimo to była bardzo skupiona na powierzonym zadaniu.
    Wyłączyła myślenie o otaczającym świecie, o natłoku papierków do ogarnięcia, o problemach z rodziną, o stosie notatek do nauki, a także o Mickey, którego zostawiła za kulisami. I w tym wszystkim nawet nie podejrzewała, że na tym pokazie coś było nie tak.

    In the middle of the night, in my dreams
    You should see the things we do, baby
    In the middle of the night in my dreams
    Are you ready for it?
    Oh, are you ready for it?

    OdpowiedzUsuń
  159. Modeling był czymś, czym Octavia zajmowała się właściwie od zawsze. Matka wepchnęła ją na wybieg, jak tylko nauczyła się chodzić. I chociaż dobrze wiedziała, że mogła zrobić w nim ogromną karierę, tak nigdy nie traktowała tego aż tak poważnie. Lubiła chodzić po wybiegach, miała doskonały kontakt z różnymi projektantami. Nadawała na tej samej fali, więc nic dziwnego, że była „chodliwym towarem”. Ale nie mogłaby robić tego cały czas. Raz na jakiś czas było całkiem przyjemnie, ale co za dużo, to niezdrowo. Kiedy miała zbyt dużo pokazów czy sesji, to czuła się zwyczajnie przytłoczona, co z kolei negatywnie wpływało zarówno na jej samopoczucie, jak i na jakość wykonywanej pracy.
    Obecnie czuła się wyśmienicie. Długo czekała akurat na ten pokaz. Projektant bardzo się starał, a kiedy tylko dostała zaproszenie, to bez wahania się zgodziła. Miał dla niej śliczny komplet, w którym początkowo czuła się nieco nieswojo. Dopiero po kilku minutach zdała sobie sprawę, że chce go zostawić sobie na zawsze. Koszula, bardzo skąpa i odsłaniająca o wiele za dużo, była bardzo wygodna, idealna i do sypialni, i do spania.
    Chodzenie w samej bieliźnie po wybiegu było bardzo odważne. Początkowo nie brała udziału akurat w takich pokazach, bo nie czuła się gotowa. Dopiero jakiś czas temu odważyła się pokazać znacznie więcej i obecnie nie żałowała tego. Pokazywanie światu swojego ciała nie było niczym złym. A bielizna, którą reklamowała zawsze leżała na niej idealnie. W końcu pod jej rozmiar była szyta.
    Długo też pracowała nad pewnością siebie oraz nad krokiem. Na wybiegu nie mogła patrzeć pod nogi czy uważać, aby się nie potknąć. Musiała być dumna, nawet nieco arogancka. Musiała iść przed siebie, a przede wszystkim musiała być pewna tego, co robi. Dzisiejszego wieczoru tak właśnie było. Zawsze na wybiegach starała się wyłączyć myślenie. To, co siedziało w jej głowie, zostawiała w szatni, przed wyjściem. Nie mogła się niczym rozpraszać. Ani pracą, ani znajomościami, ani wszystkimi problemami, które się w niej nagromadzały. Jeszcze chwilę przed wejściem miała cichą nadzieję, że Mickey na niej skupi uwagę. Co prawda Adriana, gdzieś tam siedziała i była niemal na wyciągnięcie jego ręki, ale… i tak wolałaby, aby mimo wszystko był tutaj dla niej.
    Była zbyt skupiona na tym, co się działo, aby obserwować otoczenie. Musiała przykuć wzrok gości i fotoreporterów, a przede wszystkim zachwycić krytyków. I to właśnie robiła. Nie zauważyła, że Mickey wpadł na wybieg. Dopiero, kiedy znalazła się na deskach parkietu sprawił, że poczuła… wściekłość. Niewyobrażalną wściekłość! Dobrze wiedział, jakie to było dla niej ważne, a mimo to, swoim wybrykiem popsuł to wszystko! Mówiła, że chciała skandalu, ale dlaczego wybrał akurat coś takiego?!
    Już miała coś powiedzieć, kiedy zobaczyła czerwoną plamę na jego koszuli. Musiałaby być skończoną kretynką, aby się nie domyślić, czym ona była. Zbladła, a cała złość od razu zamieniła się w przerażenie.
    – Pomocy! – Wrzasnęła, choć pewnie w tym hałasie i tak jej nikt nie usłyszał. A pewnie pomoc i tak została już wezwana. Pochyliła się nad mężczyzną, kompletnie nie wiedząc, co robić. Nie przejmowała się tym, że jego krew brudzi nie tylko jej kostium, ale i skórę. – Mickey? – zapytała, układając dłonie na jego policzkach. – Mickey! Zostań ze mną! – krzyknęła, widząc jak mężczyzna odpływa.
    Kolejne sekundy, a może minuty? pamiętała, jak przez mgłę. Ktoś zarzucił jej marynarkę na ramiona i siłą odciągnął od leżącego mężczyzny. Szybko się dowiedziała, że tym kimś był jej ojciec. Najpierw chciała się mu wyrwać, lecz szybko zrezygnowała, widząc, że przy Mickey pojawili się sanitariusze. Kiedy zajęli się nim i zapakowali do karetki, to kolejni podeszli do niej. Sprawdzili, czy wszystko z nią w porządku. Dali coś na uspokojenie i zostawili, bo nic się jej nie stało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że Mickey trafił do najlepszego szpitala i jego leczenie zostało sfinansowane przez Bernarda było oczywiste. Tak samo, jak to, że Octavia przesiadywała od momentu wypadku w szpitalnej Sali. Przebrała się jedynie w wygodny dres, bo nie wypadało paradować w bieliźnie. Wykąpała się, a jednej z pokojówek nakazała kupić maskotkę – Myszkę Mickey. Było to dość głupie, ale nie miała pojęcia, co się robi dla ludzi, którzy byli w szpitalu. I właśnie się wybudzili. Bo to, że Mickey się wybudzi również było dla niej oczywiste. Nie dopuszczała do siebie żadnej innej myśli. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś mu się stało!
      Nie siedziała na niewygodnym krzesełku. Kazała sobie sprowadzić wygodny fotel, na którym przesiedziała długie godziny. Spała tu, jadła. A wychodziła jedynie wtedy, kiedy naprawdę musiała. Nawet ojcu nie udało się jej namówić do tego, aby opuściła ten posterunek, choć na chwilę. Czekała, co jakiś czas przysypiając jedynie na krótką chwilkę. A potem budziła się i wracała do czuwania nad nim.

      I hope life treats you kind
      And I hope you have all you've dreamed of
      And I wish you joy and happiness
      But above all this
      I wish you love

      Usuń
  160. Octavia nawet nie miała czasu ani ochoty przeglądać tego, co działo się obecnie w mediach. A w nich pewnie huczało od tego, co wydarzyło się na tym pokazie. Nie interesowało ją to. Interesowało ją jedynie to, co się stanie z Mickey. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby stało się mu coś poważnego. Ominęła ją operacja, bo musiała pojawić się na chwilę w mieszkaniu. Musiała zmyć z siebie to wszystko, a przede wszystkim przebrać się w coś bardziej odpowiedniego. Wygodny oraz miękki dres był najbardziej odpowiedni. Musiała także chwilę zaczekać, aż dostarczą jej wielką Myszkę, która miała stanowić prezent powitalny. I dopiero, jak go zdobyła, to ruszyła przed siebie, prosto do szpitala.
    I jak tylko tam trafiła, to nie odstępowała go na krok. Trafiła na sam koniec skomplikowanej operacji. Przynajmniej tak się jej wydawało, bo nie rozumiała tego, co mówili do niej lekarze. Wypowiadali wiele i to bardzo trudnych słów, których kompletnie nie rozumiała. Dopiero, kiedy na samym końcu powiedział, że operacja się udała i pacjent zdrowieje, odetchnęła z ulgą. I to zrozumiała.
    Siedziała na fotelu, co jakiś czas przysypiała, ale jak tylko maszyna wydała z siebie jakiś dziwny odgłos, to przebudzała się i sprawdzała, czy na pewno wszystko jest w porządku. Dlatego też, kiedy zaczął się dziwnie zachowywać, od razu pobiegła po lekarza oraz pielęgniarkę, mówiąc, co i jak. Nieco się zdziwiła, kiedy nie pozwolili jej wejść do środka. Bezczelnie zamknęli jej drzwi przed samym nosem! Ale tym postanowiła później się zająć. Szybko dotarło do niej, że to pewnie dlatego, że by im przeszkadzała. A nie chciała im przeszkadzać. To nie ona się tu liczyła, tylko zdrowie, a przede wszystkim życie, Myszki.
    Te kilka minut, które spędziła na korytarzu, były najdłuższymi minutami w całym jej życiu. Skręcało ją w środku z nerwów i nie umiała sobie z tym poradzić, choć bardzo chciała. W końcu drzwi się otworzyły i z Sali wyszedł lekarz. Zamieniła z nim kilka słów, a ulga jaką poczuła była niewyobrażalna. Uśmiechnęła się szeroko i od razu wpadła przez drzwi. Stała tak, że dopiero, kiedy pielęgniarka odeszła, to mogła dostrzec Mickey. W pierwszej chwili miała ochotę się rozpłakać. Nie radziła sobie z tym nagromadzeniem emocji. Wierzchem dłoni otarła zebrane łzy w kącikach oczu. Nie mogła teraz się rozkleić. Na to czas przyjdzie później, kiedy już nie będzie jej widział.
    I chociaż łzy mogła jakoś obecnie zatuszować, tak tego, że była strasznie blada oraz trzęsły jej się ręce, już ukryć nie potrafiła. Ostrożnie podeszła do łóżka, zastanawiając się, co powinna mu teraz powiedzieć. Wszystko, co przychodziło jej na myśl było teraz nieodpowiednie oraz zwyczajnie głupie. Tak to przynajmniej czuła. Bo i co miała mu powiedzieć? Hej! Fajnie, że żyjesz? Samą siebie chciała za to walnąć.
    Przełknęła nerwowo ślinę, zbliżając się do łóżka. Podsunęła sobie jeszcze fotel, aby było jej wygodnie. Ostrożnie chwyciła go za dłoń i czule przesunęła po jej wierzchu kciukiem.

    OdpowiedzUsuń