
Caleb Crowe
15/11/1998 — tanatopraktor — syn właścicieli domu pogrzebowego — starszy brat — od dziecka obcujący ze śmiercią — papierosy najlepszym przyjacielem — biseksualny — lekki uśmiech pojawiący się na kamiennej twarzy — ciasna, własna kawalerka — relacje
Śmierć była z nim od zawsze. Nie jak gość, co przychodzi i odchodzi, była jak cień, od którego nie ma drogi ucieczki. Jej lodowaty oddech szeptał mu do ucha, a w ciemnych kątach tańczył cichy stukot kościstych palców. Nikt nie odważył się jej wypędzić, bo była tu u siebie. Tu gdzie powinna być; w krwi, w domu, w każdym drgnieniu serca. Caleb znał ją zbyt dobrze, zbyt blisko. Od najmłodszych lat uczył się jej języka, obserwując matkę. Patrzył, jak z czułością i precyzją dba o nieruchome ciała, jakby troska o ich ostatni spoczynek była najwyższą formą szacunku do drugiego człowieka. Teraz to jego dłonie znają sekret przejścia, zszywają pęknięcia między światami.
Caleb zawsze był nocą; budzącą lęk i niepokój, jednocześnie tak spokojną, cichą i delikatną. Jak ciemny, gęsty, sosnowy las, wokół którego narosło sporo mitów i niepewności. Samotny jak bury wilk, który błąka się po oświetlonych księżycem pustkowiach. Niepojęty dla tych, którzy żyją w świetle. W sercu skrywa pustkę, która pozostaje niewidzialna i niepojęta dla tych, którzy jeszcze oddychają. I może właśnie dlatego woli ciszę, gdzie jedynym towarzyszem jest cień.
Caleb zawsze był nocą; budzącą lęk i niepokój, jednocześnie tak spokojną, cichą i delikatną. Jak ciemny, gęsty, sosnowy las, wokół którego narosło sporo mitów i niepewności. Samotny jak bury wilk, który błąka się po oświetlonych księżycem pustkowiach. Niepojęty dla tych, którzy żyją w świetle. W sercu skrywa pustkę, która pozostaje niewidzialna i niepojęta dla tych, którzy jeszcze oddychają. I może właśnie dlatego woli ciszę, gdzie jedynym towarzyszem jest cień.
Hej! Znajdzie się ktoś chętny, by zrozumieć tego pana?
iwoyii@gmail.com
szukamy wszystkeigo, im bardziej skomplikowane wątki, tym lepiej!
iwoyii@gmail.com
szukamy wszystkeigo, im bardziej skomplikowane wątki, tym lepiej!
[Mam ciarki.... -,- zawód, pochodzenie, klimat, nawet zdjęcie - tu wszystko gra, spójne, uporządkowane, z sensem. Ale trudny motyw wzięłaś! Sam bohater makabrycznie spokojny, taki... Straszny w stoicyzmie, w oswojeniu z tym, co przeraża przez nieznane.
OdpowiedzUsuńPiękną treść stworzyłaś, tak czule opisałaś coś dla mnie mrożącego krew w żyłach. Szacun. I może... Bardzo tylko może mogłabym podsunąć pomysł na wątek... Odezwę się mailowo ;)
Życzę ciekawych wątków i takich powiązań, aby zamartwiałe serce tego pana troszkę drgnęło!]
Lily & Emma
[Ależ mi się ten Caleb podoba! Drugi i zarazem ostatni akapit karty postaci pięknie go opisuje, a przez to upodobanie do ciszy widzę w nim podobieństwo do mojego Iana. I chciałabym się porwać na wątek, niemniej wydaje mi się, że żaden z moich panów się do tego nie nadaje - że żaden go nie zrozumie, o czym sama wspominasz w karcie. Tutaj trzeba kogoś innego, niż prostolinijny Chris i kogoś innego nawet niż Ian, ponieważ wydaje mi się, że to jego podobieństwo do Caleba jest tylko powierzchowne.
OdpowiedzUsuńW związku z tym mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto tę nić porozumienia z Calebem znajdzie, bo chyba nawet taki samotny wilk potrzebuje od czasu do czasu zaznać towarzystwa, prawda? :)]
CHRISTIAN RIGGS & IAN HUNT
Coś w jej oczach zadrżało, gdy wzrok dziewczyny spoczął na solidnych, i jak się wydawało - ciężkich, drzwiach. Byyły ciemne i lśniące. Groźne.Dom pogrzebowy to nie miejsce, w którym planowała się znaleźć, ani nawet nie chciała tu być tak do końca. Czuła jednak, że powinna. Że przynajmniej tyle może zrobić... dla siebie, bo dla nich nic już nie jest w stanie.
OdpowiedzUsuńBolały ją stopy w zbyt ciasnych w palcach czółenkach na niskiej szpilce, a serce kołatało tak, że Emma miała wrażenie, że za minutę usłyszy dźwięk karetki i ta znów zabierze ją do szpitala. Na kolejne tygodnie, ona zniknie gdy życie toczyło się obok. Czuła, że nie może się cofnąć, ale nie podeszła do drzwi, a stała na środku chodnika. Mijali ją ludzie, których nie widziała. Nie była już pewna, co robi.
Minął ponad rok, od kiedy wróciła do żywych, a przynajmniej wyszła z szpitala i zmierzyła z prawdą. Przeżyła. Ona i tylko ona. Została sama. I czuła się winna. Zdjęła pierścionek, ale nie miała już komu go oddać. Prowadziła cukiernię dalej, ale w całości samodzielnie. Mieszkała w znanym mieszkanku, ale nie z kimś, kto jest jej bliski. Jej codzienność stała się szara, matowa, a ona bezbarwna. Chciała zniknąć.
Kiedy omal nie przejechał jej rowerzysta, ocknęła się z tego dziwnego odrętwienia, wybudzona brzęczącym dzwonkiem. Zacisnęła drobne palce na pasku skórzanej torebki, jaką miała przewieszoną przez ramię i podeszła w końcu do drzwi. Złapała za klamkę - faktycznie była zimna. Niewielką kartkę, na której spisała nazwisko osoby, do jakiej przyszła, wyrzuciła przecznicę wcześniej do kosza- znała to nazwisko już na pamięć i nie chciała wyjść na głupią, czy bardziej zagubioną niż w rzeczywistości się czuła.
- Dzień dobry - odezwała się niemal szeptem, z szacunku do miejsca, ale i z pewnej obawy, że zabrzmi niegrzecznie, że będzie za głośno, że jej głos zaskrzypi nieprzyjemnie tłukąc wszystko wokół.
Duże, jasne oczy, pełne niesłusznego przecież lęku spoczęły na wysokim mężczyźnie. Wydawał się zbyt żywy na to miejsce, zbyt młody i rześki. Emma aż przystanęła zdumiona. Spodziewała się... starca. Lub kogoś przynajmniej dwukrotnie starszego od siebie.
- Dzień dobry, szukam - powtórzyła znów cicho, wymawiając nazwisko kobiety, która prawdopodobnie dopilnowała, by jej mama i Michael godnie spoczęli w trumnie, bez roztrzaskanych ciał, bez wykrzywionych twarzy i przetrąconych części. Czuła, że jakaś gula gniecie ją w piersi, że gardło na suche jak pustynia i każde słowo sprawia jej trudność, że każdy oddech ją drażni i drapie, ale była dzielna. Stała, patrząc na mężczyznę cierpliwa i cicha, łagodna i... wystraszona.
Gdy obudziła się w szpitalu, nie rozumiała nic z tego, co mówili ludzie wokół. Nie rozumiała, a oni też nie potrafili pojąć, że to ona zabiła tych wszystkich ludzi, że odeszli przez nią. A gdyby tylko nie prosiła, by jechali dokładnie o tej godzinie na festiwal i dokładnie tą drogą, bo chciała obejrzeć jeszcze park gdy drzewa kwitły... Nie byłaby dzisiaj taka. Nie byłaby sama.
Przesunęła palcami po dłoniach, łapiąc opuszkami rąbki rękawów i naciągnęła materiał, zasłaniając się. Trudno jej było tu przyjść i ciężko jej było teraz stać. Uciekła wzrokiem w bok, na lśniące czarne donice przy oknie, w których były białe lilie. Na nich zawiesiła wzrok i przełknęła z trudem ślinę, czując, że policzki ją palą. Czuła się odsłonieta, jakby stała nago z napisem wyrytym na czole, zdradzającym wszystko. Winna.
- Przyszłam podziękować... Rok temu był pogrzeb, nie dotarłam... Nie mogłam. Państwo zadbali o... moją mamę, o moich bliskich - chciała wyjaśnić kogo i po co szuka, ale mówiła zbyt cicho i było jej zbyt ciężko. I nie wiedziała, co powiedzieć, wszystko co miała w głowie, zaczęło uciekać, wymykać się jej pamięci. - Pani White i jeszcze dwoje osób - powiedziała jeszcze tylko nazwiska i znów spojrzała na mężczyznę. Mógł nie kojarzyć, nie rozumieć, co się dzieje, Emma by się nie zdziwiła. Nikt jej przecież nie rozumiał, a gazety dawno przestały o tym wypadku pisać.
Emka
Zapach, jaki unosił się w tym miejscu sprawiał, że Emma zaczęła delikatnie drżeć. Śmierć, tym tu pachniało, to czuła, to i ziąb, który wdzierał się pod ubranie, pod paznokcie i wsiąkał w skórę. Jakby coś obcego chciało przeniknąć w człowieka, zasiać w nim coś niepojetego i zostać... poczekać z nim do końca. Emma nie przywykła do śmierci, mimo poniesionych strat, opłakała bliskich, ale nie pożegnała ich, nie odwiedziła nawet cmentarza, choć doskonale wiedziała, gdzie leży Michael, jej mama oraz mama narzeczonego. Pochowali ich blisko siebie, choć nie zdążyli stać się rodziną, a teraz... teraz przyjście tu obudziło w niej wyrzuty sumienia. One nigdy nie znikały, ale teraz, w takim miejscu, wydawały się odzywać jeszcze głośniej.
OdpowiedzUsuńPrzesunęła dłońmi po ramionach, chcąc dodać sobie nieco otuchy. Czuła, że mimo własnych obaw powinna tu przyjść, że była to winna zmarłym i ci ludzie, którzy się nimi zajęli na to zasługiwali. Pewnie otrzymywali zapłatę, szloch bliskich, ale podziękowania świadome, trzeźwe gdy emocje opadną i naprawdę szczere skierowane to nich, to wydawała się rzadkość. A jednocześnie Emma czuła, że sama dla siebie zrobi coś, co sprawi, że poczuje się lżej. Może.
Wyprostowała się, nieco sztywnie i jakby odruchowo, gdy mężczyzna podszedł do niej i uraczył ją takim spokojem... aż jej własne emocje wydawały sie bleknąć. To było niecodzienne, nie widzieć w spojrzeniu współczucia, ani ogromnego smutku, a jedynie zrozumienie. Zderzała się raczej z tym pierwszym, czego miała dość, przed czym chciała uciec, co chciała od siebie odepchnąć, ale też teraz absolutnie zdumiona słuchała wyważonego tonu, spokoju i równowagi... Pogodzenia z stanem rzeczy. Słyszała, że ludzie pracujący w tej branży są znieczuleni, jakby wyłączyli swoje emocje, jakby nauczyli się żyć w zgodzie z otaczającą śmiercią, ale nie uważała, że to możliwe do końca. Każdy żył z emocjami, a ich bagaż wywierał nacisk na człowieka mniej lub bardziej... tak sądziła. Ale teraz patrzyła na młodego mężczyzne, zdumiewająco młodego jak na miejsce, w jakim byli jej zdaniem i nie mogła pojąć, dlaczego mówił o tym, że szykował jej narzeczonego i jej mamę do pochówku tak... jak gdyby to nie było nic nadzwyczajnego. Może jednak... jednak nie miał emocji.
Przełknęła śline, wciąż czując ucisk i suchość, drapanie w krtani i spojrzała na wskazane krzesło. Gdy jej je przysunął usiadła, niepewnie i jakby oszołomiona tym kulturalnym i grzecznym gestem. Bo to wydawało się jakieś nie na miejscu... Nie przyszła pogawędzić, ale może... może tego potrzebowała, aby druga strona nie tylko usłyszała jej podziękowanie, ale i je przyjęła.
- Nie, dziękuję - pokręciła głowa, nie chcąc ani wody, ani herbaty, ani nawet gdyby zaproponował jej drinka, też by nie przyjęła alkoholu. Emma czuła sie tak spięta, że nie wiedziała co robić z rękoma, zaciskała je nerwowo na torebce i siedziała prosto, usztywniona jak kłoda, wlepiając spojrzenie w mężczyznę. Był zdystansowany, dystyngowany, uprzejmy, ale wydawał się oziębły tak od środka, jakby chłodny. Znieczulony. Spojrzała na jego dłonie, jakby chciała tam dostrzec ślady pracy, jaką wykonuje i zdając sobie sprawe, jakie to może być niegrzeczne, zacisnęła wargi, spuszczając wzrok. Wydawało się, że z trudem tu przyszła, a teraz z trudem tu siedzi i oddycha, ale taka teraz była. Taka była poniekąd zawsze.
UsuńMusiała przetrawić słowa, jakie wypowiedział. Zajęło jej to kilka długich sekund.
- Pan się zajmował moją mamą...? - powtórzyła cicho, czując jak zbiera jej się na płacz, jak tęsknota i smutek zaczynają wypełniać ją całą i zaraz się przeleją, choć wydawało się, że już nie ma czym płakać. - A Michael... młody mężczyzna z tego wypadku, kto o niego zadbał? - dopytała, powstrzymując się przed wybuchem, choć głos jej drżał i słychać było w jakim jest napięciu.
Podziękowanie, jakie miała, czyli słowa, wydawały sie niewystarczające. Ale co innego byłoby tak szczere i co więcej mogłaby zrobić, albo dać? Wydawało jej się, że już nic nie ma, a więc też nie ma większych możliwości. Patrzyła na mężczyznę chwile, potem znów uciekała spojrzeniem w bok, mimo wszystko czuła się dobrze z tym, że nie stchórzyła i dzisiaj tu dotarła. Mimo wszystko czuła, że ot był słuszny krok.
- To chyba wciąż za mało, ja... nie wiem, jak mogę podziękować, wie pan, tak naprawdę... - przyznała, skubiąc brzeg torebki. Ona nie mogła zadbać o swoją mamę, ani o narzeczonego, czy jego bliskich. Doprowadziła do nieszczęścia i to poczucie winy już jej nie opuszczało od kiedy otworzyła oczy w szpitalu. Ona nosiła blizny, ale ich już nie było.
Emka
[Hej! Robię krótką przebieżkę po kartach, zanim zawitam na blogu oficjalnie. :) Widzę tu krótką, ale wymowną i pełną obrazowych metafor prezentację postaci - czytało mi się bardzo przyjemnie. Nie obiecuję, że Gina zrozumie Caleba, ale chętnie porwę Was na wątek, kiedy już się opublikuję. Póki co życzę nieustającej weny! :D]
OdpowiedzUsuńGinevra Lovejoy