Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Little dreams

Camille Russo
03.03.1997, Filadelfia, PA
wcześniej: Computer Science, Barnard College
obecnie: junior software developer, Kravis Security Inc.
40 Charles and Margaret Collins Way, NY
To dziewczyna, która dostała się na MIT na pełne stypendium, ale została w Nowym Jorku, wzięła kredyt studencki i poszła do Barnard College. To dziewczyna, której śnią się koszmary, ale nie przebudza się w nocy. To dziewczyna, która nosi krzyżyk na szyi i chodzi regularnie do kościoła, ale nie wierzy w Boga. To dziewczyna, która nie lubi być w centrum uwagi, ale została królową na swoim balu maturalnym. To dziewczyna, która kocha amerykańską szarlotkę, ale pija włoską kawę. To dziewczyna, która odrzuca szanse, ale i tak osiąga swoje cele. To dziewczyna, która zna swoje mocne strony, ale zapomniała o niektórych słabościach. To dziewczyna, która ceni sobie swoją niezależność, ale pozwala się swatać. To dziewczyna, która tylko siedzi przed komputerem, ale zna wszystkich sąsiadów z ulicy lepiej niż ich wnuki. To dziewczyna, która uwielbia jeść, ale nigdy nie może znaleźć na to czasu. To dziewczyna, która zapomina, jaki jest dzień tygodnia, ale zawsze ze wszystkim zdąży. To dziewczyna, która ma poczucie humoru, ale rzadko się śmieje. To dziewczyna, która nie boi się wyzwań, ale nie akceptuje porażek. To dziewczyna, której ciągle jest mało. To dziewczyna, która przekracza granice.
Little geek
Camille wygląda na dziewczynę, której wystarczy postawić drinka w klubie, by przełamać pierwsze lody i zacząć niezobowiązującą pogawędkę o obściskującej się w kącie parze. Nie przypomina ani trochę uroczego nerda, który w niej siedzi i zaczyna się nerwowo zastanawiać, co odpowiedzieć. Trochę za długo wgapia się we wspomnianą parę, nie odzywając się słowem, bo wszystko, co przychodzi jej do głowy, wydaje się nieodpowiednie i żenujące, kiedy wyobraża sobie, jak wypowiada to na głos, a Camille nie chce zrobić złego wrażenia. Na końcu języka ma cytat z Science żartobliwie przytaczający statystyki na temat różnych rodzajów ekshibicjonizmu funkcjonujących w społeczeństwie, ale nie sprawdziła jeszcze źródeł tego artykułu i nie chciałaby podawać błędnych informacji. Z kolei WIRED podobno nie jest najlepszą podstawą do prowadzenia flirtu i niechętnie musiała się z tym zgodzić. Ostatecznie nie mówi nic, nie próbuje się nawet uśmiechnąć, bo zdaje sobie sprawę, gdzie ma skierowane spojrzenie, więc po dłuższej chwili oczekiwania zostaje sama z poczuciem niezręczności i z darmowym, kolorowym drinkiem, który nie ma już szans smakować tak, jak powinien.
Camille ma spojrzenie marzycielki. Wygląda na rozkojarzoną, kiedy bez końca wpatruje się przed siebie z parującym pod nosem kubkiem. Nawet nie mrugnie, nawet powieka jej nie drgnie, gdy niesforny kosmyk włosów spróbuje ściągnąć ją na ziemię delikatnym łaskotaniem po twarzy. W brązowych oczach odbija się światło ekranu, na którym wyświetlają się linijki kodu przepuszczanego przez algorytm. Camille rzeczywiście w takich chwilach marzy. Miło byłoby w podsumowaniu zobaczyć cyferkę „0”, bo chciałaby pójść już spać, a nie zaśnie, jeśli coś będzie nie tak. Wie, jakie jest prawdopodobieństwo, że w kodzie nie pojawi się żaden błąd i wynosi ono tyle samo, ile szansa na to, że się wyśpi. Jakieś siedem procent. Obserwuje spokojnie przebiegający w komputerze proces, starając się o tym nie myśleć. Dla zabicia czasu przypomina sobie daty premier filmów, na które chciałaby się wybrać i czy rzeczywiście będzie miała możliwość obejrzeć premiery, czy jednak na kilka dni zablokuje wszystkie powiadomienia z portali społecznościowych, żeby uniknąć spoilerów. Nie, żeby nie znała już ogólnej fabuły z komiksów i nie wiedziała, czym się może rozczarować. Ale przynajmniej zrobi to tak, jak należy. Bez spoilerów.
Piccoli disaccordi
Z pochodzenia jest Włoszką. Płynnie i z akcentem mówi po włosku, choć nigdy nie była nawet w Europie. Za to wychowywała ją ciotka Florence, która swoje serce musiała zostawić na Sycylii i która wcale nie kryje się z tym, że robiła wszystko, żeby siostrzenica wiedziała, jaka krew w niej płynie. Camille co prawda sama nie do końca rozróżnia, co w jej życiu jest włoskie, a co amerykańskie, ale też specjalnie się nad tym nie zastanawia. Wie jednak, że ciotka Flo nigdy nie odpuści wspólnych niedzielnych obiadów oraz nigdy nie wybaczy pomylenia słów którejkolwiek piosenki Toto Cutugno. Pewne rzeczy po prostu muszą być takie, a nie inne, koniec, kropka. Jest między nimi zauważalna nić porozumienia, którą jednak ciężko opisać, ale dzięki której nie sprzeczają się ze sobą bez przerwy, bo różnice ich charakterów są ogromne. Mają wyraźnie inne życiowe priorytety i ciężko stwierdzić, z czego one tak naprawdę wynikają, bo obie wydają się zbyt blisko ze sobą związane, by zrzucić winę na różnice pokoleniowe lub nawet kulturowe. Szczególnie, że Camille nie dorównuje ciotce temperamentem, a ten z kolei odejmuje Florence kilka lat. To też nie tak, że Florence ma coś przeciwko tej dziwnej pasji do cyferek i komputerów, choć uważa to za mało kobiece i niezbyt interesujące, szczególnie kiedy weźmie się pod uwagę czasochłonność wszystkich zajęć z tym związanych.
Są rzeczy, o których wiedzą obie i żadna z nich nie rozmawia, ale którymi wypełniają te przestrzenie niezrozumienia między sobą. Camille nigdy nie opowiedziała ciotce, co widziała, gdy miała osiem lat i jej ojciec znalazł ją i matkę w ówczesnym domu wujostwa po tym, jak uciekły od niego z Filadelfii. Florence jedynie dostała do przeczytania spisany przez policję raport, w którym zawarto informacje o przyczynie śmierci jej siostry i męża oraz że dziecko znaleziono ukrywające się w szafie na korytarzu, zaraz przed wejściem do salonu, w którym doszło do tragedii. Z kolei ciotka Flo nie opowiedziała nigdy, dlaczego ona i siostra w ogóle opuściły Sycylię i obie tak szybko znalazły sobie mężów w Stanach. Nie rozmawiają o tych sprawach. Nie rozmawiają o ojcu za kratkami, o podejrzanych biznesach wujka, o tym co się wydarzyło we Włoszech. Te rzeczy po prostu są, pełnią niezrozumiałe funkcje, ale są zbyt bolesne, by do nich wracać za każdym razem, kiedy mogą stanowić przyczynę niezgody. Kończy się na tym, że widzą je w swoich oczach i odpuszczają. Wracają na tory sprzed kłótni albo innego nieporozumienia i wytrwale ciągną kolejne kompromisy.
Little life
Barnard College to dobra szkoła, której prestiż dodatkowo podnosi ścisła współpraca z Uniwersytetem Columbia. Ponadto rzeczywiście aktywnie wspiera rozwój kobiet i stwarza im wiele możliwości na pogłębianie swoich zainteresowań oraz na uczestnictwo w innowacyjnych projektach naukowych. Nie ma żadnych wątpliwości, że to dobre miejsce, z którego można wiele wynieść i Camille nie jest pod tym względem wyjątkiem. Jej jedyny problem z Barnard College był taki, że nie było to MIT, a jedyny problem z MIT polegał na tym, że nie znajduje się w Nowym Jorku ani nawet w okolicy. No i Barnard College zaoferował jej mniejsze stypendium, ale żadne pieniądze nie byłyby warte tego, co przeżywałaby ciotka Florence, więc została na miejscu. Zawęziło to trochę możliwości, na których zależało Camille, jednak przy odpowiednim nakładzie pracy, czasu i zaangażowania stworzyła sobie nowe. Musiała wykazać się też odpowiednimi pokładami cierpliwości oraz upartości, bo okazało się, że niewiele koleżanek ze studiów podziela jej zainteresowania związane z inteligentnymi systemami zabezpieczeń osób i mienia, a jednoosobowe projekty nie wydają się zbyt atrakcyjne w oczach profesorów, bez względu na to, jak dużą ambicją i samozaparciem charakteryzuje się sam student. Kiedy jednak Camille przekonała już do siebie odpowiednich ludzi, miała prawie wolną rękę i choć nie do końca pokrywało się to z głównymi założeniami samej uczelni, która miała przecież realizować pewną misję w oparciu o konkretne wartości, wszystkim imponowały jej osiągnięcia i przymykano oko na jej znikomą współpracę z innymi studentami. Oddawała jeden projekt za drugim, zgłaszając kolejne w trakcie tworzenia. Opracowywała własne algorytmy, tworząc nowe biblioteki języków programowania, żeby usprawniać sobie pracę, uczestniczyła w licznych seminariach, które miały pomóc jej w pisaniu „seksowniejszych kodów” – czyli bardziej przejrzystych i czytelniejszych, żeby ograniczać obciążenie pamięci procesorów. Pokonywała stopnie bardzo szybko, czasami przeskakiwała je nawet po trzy i zawsze miała w zapasie jakieś dodatkowe rozwiązanie, gdyby ktoś stwierdził, że musi jeszcze do czegoś wrócić. Do tego starała się nadrabiać swoje braki towarzyskie, mając poczucie, że kilka wyjść w miesiącu na jakąś domówkę odbierze ciotce zmartwień co do przemęczania się i dzięki temu nie będzie musiała bez końca wymyślać zapewnienia, że wszystko u niej w porządku. Camille zawsze też stara się być rozsądna, a rozsądnym wydawało się nie zapominać o wziętym kredycie, który chciałaby spłacić jak najszybciej bez nadmiernego obciążania skromnego budżetu domowego, więc prócz pisania i tworzenia programów, które miały jej zapewnić najlepsze wyniki na studiach, łapała się jakiś jednorazowych zleceń znalezionych na freelancerskich stronach. Wydawać by się mogło, że to wszystko, te liczne projekty, nieprzespane noce przed komputerem, nieustające maratony między domem a uczelnią z kilkoma przerwami na wyjście ze znajomymi, na dłuższą metę przekracza ludzkie możliwości.
Ciotka Flo zaczęła coś podejrzewać, gdy Camille pierwszy raz zapomniała o niedzielnym obiedzie. To był ostatni semestr, dopinanie ostatnich szczegółów na ostatni guzik, dużo zamieszania z dokumentami i przedwczesne studenckie świętowania przyszłych dyplomów. Camille zapisała już na kolejne kursy, tym razem z zamiarem wyjechania do Cambridge, ale tylko na pół roku, bo miała dobre rekomendacje, doskonałe osiągnięcia i ciekawe pomysły i istniała szansa, że po jednym semestrze mogłaby przejść na tryb zdalny i kontynuować naukę, mieszkając w Nowym Jorku. Florence czekała na koniec roku. Liczyła, że siostrzenica zwolni, a podejrzenia okażą się nieprawdziwe. Wystarczyła jednak jedna konfrontacja, by przekonać się, że niestety, ale były one słuszne. Camille chciała pewnych rzeczy za bardzo i wcale nie była tak cierpliwa, jak jej się wydawało. Pogubiła się trochę w życiu, podejmując kilka bardzo złych decyzji, ale doceniła okazane jej wsparcie i wyrozumiałość, więc znowu odpuściła MIT. Przy okazji dorobiła się kolejnych długów, które bez wątpienia będą o sobie przypominać.
autorsko
fc: Maja Strojek
aktualizacja: 18.11.21
kontakt: huntressvicious@gmail.com

65 komentarzy

  1. Rzucił krótkie przepraszam, bo nie spodziewał się, że ją wystraszy, choć rzeczywiście zaszedł tutaj znienacka, ale nie ruszył się z miejsca. Przeniósł spojrzenie na ekran i popatrzył na przeskakujące tam ciągi znaków, żeby zorientować się nad czym Camille tak mocno się skupiała i co tak skutecznie absorbowało całą jej czujność. Uniósł kącik ust w uśmiechu, gdy zastrzegła wymownie, że nic się nie sypie, a potem przebiegł spojrzeniem po jej biurku, bo dawno go tu nie było i był ciekawy czy zaszły jakieś zmiany, i ostatecznie podniósł je do twarzy Camille. Jej też, dokładnie od wczoraj, nie miał okazji przyjrzeć się bliżej, więc nieśpiesznie zsunął spojrzenie od oczu po policzkach aż do ust, które wciąż wypowiadały słowa. Miała jaśniejszą twarz i to wcale nie za sprawą delikatnego makijażu, który nałożyła, tylko... lepszego samopoczucia? Nie były to jakieś wielkie zmiany, ale dało się dostrzec uśmiech w jej oczach i mniejszą ilość napięcia, a to musiało oznaczać, że jest już lepiej, przynajmniej odrobinę. I została dłużej w pracy, czego wcześniej też starannie unikała.
    Gdy odwróciła się przodem na fotelu, zlustrował jej sylwetkę krótkim spojrzeniem i zaczął się zastanawiać, czy nie powinien zapobiec tym nadgodzinom, skoro już się o nich dowiedział, a nie było to nic, co nie cierpiałoby zwłoki. I teoretycznie powinien, jednak fakt, że Camille była ostatnio na czysto z godzinami pracy, a dział kadr mógł spać spokojnie, przemawiał za tym, by udać, że jego obecność tutaj nie miała racji bytu i do odwiedzin przy biurku Camille wcale nie doszło. Że nie ma pojęcia o żadnych trzech dodatkowych godzinach, które miałoby zająć jej majstrowanie przy skryptach.
    Ale skoro przydarzyła się już taka okazja, a on postanowił się zgodzić, to miałby chociaż jedno żądanie, które ułatwiłoby mu dalszą pracę, bo świadomość, że Camille jest na miejscu, mogła ją trochę skomplikować. A on też musiał skupić się nad tym, co czekało na niego w gabinecie. Jej obecność obok zapewne tego nie ułatwi z wielu oczywistych względów, ale będzie znacznie przyjemniej, niż gdyby dzielił ich strop, a jego co rusz nawiedzałaby chęć zejścia na dół i sprawdzenia, co u niej.
    Wyprostował się po chwili z lekkim westchnięciem i wsunął dłonie do kieszeni spodni.
    — Tylko pod warunkiem, że przeniesiesz się z tym do mnie na piętro — powiedział, patrząc na Camille jeszcze przez kilka sekund, a potem uśmiechnął się i ruszył w kierunku schodów. Nie czekał na odpowiedź, bo nie było to pytanie, tylko warunek. Camille będzie mogła posiedzieć dłużej i znaleźć źródło problemu, jeśli na niego przystanie, a był to chyba całkiem dobry deal. Zrobią, co swoje, a przy okazji będą mogli spędzić obok siebie więcej czasu, wcale nie pod pretekstem tego, że coś się sypie.
    — Będę zamawiał coś do jedzenia — odezwał się jeszcze, zatrzymując kilka metrów dalej, i odwrócił w stronę Camille. — Masz na coś ochotę? — zapytał z tej odległości, tym razem czekając już na odpowiedź, nawet jeśli miało to być tylko kiwnięcie głową. Jedzenie z pewnością się przyda, bo kto wie, czy trzy godziny rzeczywiście pozostaną tylko trzema...

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie miał żadnych wątpliwości, co do tego, że Camille nie została po godzinach po to, żeby grać w kulki, tylko z powodu problemu, który był na tyle istotny, że tego wymagał, a wymagał z pewnością, skoro wpływał na cztery tysiące sześćset trzynaście innych raportów i skryptów. Wkręciła się w naprawienie usterki, zaangażowała do tego wszystkie szare komórki i pozbawienie jej możliwości dokończenia sprawy, kiedy mózg działał na najwyższych obrotach, byłoby prawdziwym okropieństwem. Dlatego jej nie odesłał. Wolał, żeby została dłużej, ale dokończyła to, co zaczęła, niż żeby problem dręczył ją podświadomie, a w nocy nie pozwolił zmrużyć oka. Nie odzywał się jednak ani nie przerywał, bo po pierwsze nie jest to jego działka i nie był w stanie wnieść w tę rozmowę niczego konkretnego, a po drugie lubił słuchać, co Camille miała do powiedzenia, bo na ogół nie odzywa się zbyt dużo, więc są to takie okazje, którym warto dać się rozwinąć, jeżeli już zaistnieją. Mówiła tak swobodnie, z pełnym zaabsorbowaniem, a nawet podekscytowaniem, przebijającym przez poszczególne słowa, że nawet jeśli Chayton nie miał możliwości odnieść się do tematu, był szczerze zasłuchany już nie tylko w techniczne aspekty, o których mówiła, ale w sam sposób mówienia. Spotykał w branży wielu sympatyków i pasjonatów, którzy podchodzili do swoich zadań z niewiarygodnie wielkim uwielbieniem, a w firmie miał ich przynajmniej kilku, ale słuchanie Camille miało dla niego trochę inny wymiar. To było intrygujące zjawisko, po prostu, i warto było się na nim skupić.
    Później, kiedy w pomieszczeniu zrobiło się ciszej, przeniósł swoją uwagę na monitor i zajął się dokończeniem ostatnich szczegółów, związanych ze sprzętową implementacją algorytmu AES, będącego częścią kryptosystemu, nad którym ostatnio pracował z ekipą. Siedział raz wygodnie oparty w fotelu, a raz przysuwał się do monitora tak blisko, jakby chciał policzyć piksele. Czasami przesuwał spojrzenie z monitora na Camille, która siedziała na podłodze i stukała w klawiaturę, żeby chwilę na nią popatrzeć, a czasami wstawał z miejsca, by sięgnąć z regału jakąś teczkę. Gdzieś w międzyczasie zdjął marynarkę i przewiesił ją przez oparcie krzesła, a kiedy pachnąca apetycznie chińszczyzna dotarła do gabinetu, odsunął się na fotelu, żeby swobodnie zjeść i niczego nie wybrudzić. Też nie mówił zbyt wiele, ale kiedy Camille przystanęła przy jego biurku ze swoją porcją, obrócił się do niej przodem, rejestrując przy okazji nieśmiały uśmiech, który przemknął przez jej usta.
    Skończył wcześniej, ale w żaden sposób tego nie zakomunikował – zajął się innymi sprawami, tym razem na tablecie, na którym wczytywał się w warunki kontraktu i zaznaczał te elementy, które uważał za wskazane do poprawki. Oderwał się od tego tylko na chwilę, gdy w jego telefonie wybrzmiał dźwięk powiadomienia. Sięgnął po niego, żeby odczytać wiadomość i trochę się zdumiał, zauważając w polu nadawcy dane Rosalie. Chciała spotkać się w poniedziałek z samego rana w sprawie mediacji. Zaskakujące. Nie miał oczywiście nic przeciwko, wiec odpisał krótkie dobrze, odłożył telefon na miejsce i wrócił skupieniem do treści kontraktu, jeszcze przez chwilę rozmyślając nad jej dziwnym pośpiechem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poniedziałek rano – przecież to za chwilę. Musiała przygotować się wcześniej, więc zakładał, że będzie żądała zmiany któregoś z warunków ugody, a on dopiero na miejscu dowie się, którego konkretnie.
      Słysząc zwycięski ton Camille, podniósł na nią spojrzenie i uśmiechnął się.
      — Gratulacje, szybko poszło — stwierdził, rzucając krótkie spojrzenie na swój zegarek. Brał pod uwagę taką możliwość, że jej działania mogą znacząco się przedłużyć, tymczasem udało jej się wyrobić w obrębie planowanych trzech godzin. — Rozumiem, że sytuacja została w całości opanowana? — upewnił się i odłożywszy tablet na biurko, oparł się wygodnie w fotelu, kładąc ręce na podłokietnikach. Śledził Camillem spojrzeniem, gdy się przeciągała. Była pierwszą i zapewne ostatnią osobą, która będąc w jego gabinecie, postanowiła pracować w tamtym miejscu, między stolikiem a kanapą.

      Chayton Kravis

      Usuń
  3. Popatrzył na Camille, gdy stanęła przy biurku i uniósł usta w lekkim uśmiechu, kiedy sama odpowiedziała na pytanie. Nie przewidywał, że wyrobi się ze swoją pracą wcześniej, ale nie miał nic przeciwko poczekaniu, aż Camille skończy. Zajął się w tym czasie czymś, co i tak czekało na sprawdzenie, a czy zrobiłby to tutaj, czy w domu, to nie miało właściwie żadnego znaczenia, bo i tak musiał poświęcić temu uwagę i czas. A tak poza tym chciał, żeby Camille wyszła stąd ukontentowana, więc przerywanie jej nie wchodziło w grę już niezależnie od tego, czy miałby tutaj coś do zrobienia czy nie, tyle że gdyby naprawdę nie miał co ze sobą zrobić, to wtedy pewnie przysiadłby obok, żeby z bliska obserwować jej poczynania i zwyczajnie się nie nudzić. Ale akurat Chayton należał do tego typu ludzi, którzy zawsze znajdą sobie jakieś zajęcie – bo zawsze mają coś do zrobienia – więc o to nie trzeba się martwić, dlatego też takie czekanie nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu. I nie było to znowu pół dnia, tylko kilkadziesiąt minut, podczas których ze spokojem mógł zająć się tymi mniej wymagającymi sprawami, które też czekały na załatwienie.
    Zmarszczył lekko czoło, słuchając Camille dalej, ale w międzyczasie wrzucił już tablet do szuflady, przekręcił kluczyk w zamku i przesunął na bok skoroszyty. Kiedy zaczęła się wycofywać, on wstał z fotela, wrzucił telefon do kieszeni marynarki i zdjął ją z oparcia, na razie tylko przerzucając sobie przez rękę. Sprawdził jeszcze, czy ma przy sobie dokumenty i podniósł spojrzenie na Camille.
    — Camille — zwrócił się do niej, gdy zrobiła już kilka kroków w stronę drzwi. — Czekałem — potwierdził, żeby nie musiała się martwić, że w czymś mu przeszkodziła. — I oczywiście, że cię podwiozę. Żaden inny scenariusz nie wchodzi w grę — oznajmił, choć dla niego było to oczywiste i to wcale nie dla tego, że cokolwiek musiał, tylko chciał. A powodów było wiele, tak samo jak argumentów, na które powołałby się, gdyby zaproponował to sam, a zrobiłby to dokładnie tak, jak zawsze robił w tej sprawie, czyli decydując za nią. Jego samochód jest stokroć bezpieczniejszy, niż metro czy nawet taksówka i nie da się tego faktu podważyć. Oczywiście, to jeśli mowa o bezpieczeństwie zewnętrznym, bo z tym wewnętrznym mogło być różnie, zwłaszcza w takiej niewielkiej odległości, dzielącej ich sylwetki, pragnienia i nieposkromione potrzeby. Zatem jedynie niebezpieczeństwo, jakie może na nią czyhać, to prawdopodobieństwo, że ulegnie tej wspomnianej bliskości.
    Zerknął na Camille, zamykając drzwi do gabinetu na klucz, gdy znaleźli się już po ich drugiej stronie. Na korytarzu było kilka stopni chłodniej i naprawdę cicho.
    — Plany na weekend? Oprócz niedzieli dla rodziny. — Zapytał i przystanął przed drzwiami windy. Wsunął marynarkę na ramiona, ale nie zapiął guzika. Był ciekawy, jak Camille spędza swoje wolne weekendy i co robi w tym czasie, nawet jeśli nie ma absolutnie żadnych planów. Właściwie, do tej pory Chayton nie miał okazji o to zapytać, bo nie przyszło mu to do głowy, a był to dość interesujący szczegół, który warto poznać.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  4. Chociaż w jego życiu, zarówno tym prywatnym jak i zawodowym, pojawiło się ostatnio sporo zawirowań, które miały wpływ na jego nastrój, dziś spora ich część została już zażegnana – wszystko powracało do stanu równowagi, ładu i zgodności, włącznie z samym Chaytonem, co przekładało się na jego nastawienie. Co prawda, relacja z Camille dalej nie miała nic wspólnego z porządkiem, ale była w tej chwili stabilna i to właśnie do tej stabilności Chayton dostosowywał swoje zachowanie. Na co dzień zawsze taki zresztą jest: swobodny, niewzruszony i spokojny, więc nie różnił się teraz niczym od tego codziennego ja, którym jest w pracy. Nigdy nie był ani zbyt wylewny emocjonalnie, ani jakoś szczególnie uczuciowy, a tym bardziej romantyczny, żeby tygodniami przerabiać poszczególne zdarzenia, więc dość sprawnie pozostawiał je w tyle i przechodził do tego, co uderza w niego na bieżąco. A dzisiejszy dzień pozbawiony był jakichkolwiek bodźców, które mogłyby wpłynąć na jego spokój i harmonię. Między nim a Camille nie doszło do żadnego kontaktu, który zdestabilizowałby ten spokój; byli w pracy i zachowywali służbowy dystans od samego początku, aż do teraz, więc Chayton był po prostu standardowym sobą. Oczywiście, jej obecność działała na niego – inaczej nie chciałby mieć jej obok – ale w jego przypadku to wcale nie funkcjonuje tak, że będzie rzucał się na nią i brał ją w każdej chwili, w której tylko znajdą się sami. Nastoletnie lata dawno miał za sobą, teraz przemawiała przez niego dojrzałość emocjonalna, a co za tym idzie zdolność wyrażania swoich uczuć i kontrolowania ich, nie licząc tych szczególnie intymnych momentów, kiedy pragnienia już naprawdę przesłaniają rozsądek. I pocałowałby ją teraz z ogromną chęcią, bo lubił to robić, lubił mieć ją blisko, ale ta chęć nie sprawiała, że ruszy do natarcia i niczym wyposzczone zwierze zacznie całować ją na środku teoretycznie pustego korytarza. A pustego teoretycznie, bo z kątów celują w nich kamery, za którymi siedzi człowiek na monitoringu, więc nawet jeśli w pobliżu nie było żadnej żywej duszy, w rzeczywistości nie są tutaj sami.
    I w podobny sposób nie miał potrzeby wyciągać na wierzch drugiego dna z jej próśb. Mógł ją zapytać, dlaczego chciała, żeby ją podrzucił, skoro w wielu poprzednich sytuacjach o to nie prosiła, mimo że też mogła, ale po pierwsze: to była zwykła, pospolita prośba, a po drugie: nie był aż tak upośledzony uczuciowo, żeby się nie połapać, że Camille też go chciała, bo w ostatnim czasie zdążył się o tym przekonać na własnej skórze. Daleko szukać nie trzeba – wystarczy cofnąć się pamięcią do wczorajszego wieczora, kiedy siedząc w samochodzie, całowali się więcej, niż mówili, a może i więcej niż oddychali. Zakładał, że niewiele się od wczoraj zmieniło, tylko że dziś byli po prostu przesiąknięci codziennością, w której nie ma miejsca dla nich, jako dwójki cieszących się sobą ludzi. Ich bliskie otoczenie obróciłoby się do góry nogami, gdyby to miejsce w codzienności znaleźli i Camille też zdawała sobie z tego sprawę, nawet jeśli wczoraj Florence mogłaby się dowiedzieć i nigdy jej tego nie wybaczyć.
    Wszedł za Camille do windy, wcisnął guzik na panelu i zatrzymawszy się na środku, zdjął z siebie marynarkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dlaczego ostatnio? — Przeniósł na nią spojrzenie, tym razem łapiąc ją za słowo, żeby trochę rozciągnęła temat. Mógł się domyślić, ale chciał to usłyszeć i przy okazji dowiedzieć się więcej, bo zaciekawiło go to, co powiedziała. — Dlaczego w ogóle uważasz, że twoje życie jest, czy też było, nieciekawe? Nie jesteś szczęśliwa? — Dopytał jeszcze, podchodząc do Camille. Przełożył ręce z marynarką za jej plecami i gdy odsunęła się od ściany windy, okrył materiałem jej ramiona. Cały czas przyglądał się jej z zaintrygowanym wyrazem twarzy, wyczekując odpowiedzi i zastanawiając się, dlaczego tak nisko oceniła jakość swojego życia. Jeśli uważała je za nieciekawe, co chciała w nim zmienić?

      Chayton Kravis

      Usuń
  5. Tak naprawdę, to co ktoś uważał za ciekawe, a co za przeokropnie nudne, to kwestia gustu. Dla kogoś satysfakcjonującym zajęciem może być szydełkowanie, a dla kogoś innego sporty wyczynowe i bicie rekordów. Akurat siedzenie przed komputerem i klikanie w klawiaturę może być cholernie ciekawe i Chayton nie miał co do tego wątpliwości, bo sam spędzał sporą część swej biurowej pracy właśnie przed monitorem, a to, co robił, uważał za bardzo interesujące. Miał stu procentową pewność, że większość osób spoza szeregu jego znajomych uznałaby, że kryptografia to jakiś beznadziejnie nudny ciąg znaków, z kolei Chayton uważał tę dziedzinę za intrygującą na równi z inżynierią wsteczną, która dla przeciętnego człowieka też brzmiała jak rodzaj jakiegoś nerdowskiego fetyszu. Dlatego w przeciętnym towarzystwie nigdy nie poruszał tematów z tym związanych, bo już pomijając fakt, że ludzie oceniali je przez pryzmat stereotypów i z góry zakładali, że musiał się na tych studiach naprawdę nudzić, i że został zmuszony do ich wyboru, to nie mieli o nich żadnego pojęcia. Kodowanie informacji to dla większości czarna magia. Prowadził jednak firmę, która miała z tym styczność i tutaj obracał się w towarzystwie ludzi, którzy mieli bardzo podobne zainteresowania do niego, więc na co dzień nie odczuwał braku zrozumienia.
    Oczywiście, miał jeszcze sporo innych zajęć, bo był tym typem człowieka, który lubi zapełniać swój czas po brzegi, więc poza tym, co interesowało go zawodowo, posiadał jeszcze pasje bliżej z zawodem niezwiązane. Nie było to jednak nic szczególnego. Sport może uprawiać każdy, a już zwłaszcza tenis czy boks, jedynie surfing wymaga wyuczenia się techniki, ale i z tym przeciętny człowiek jest w stanie sobie poradzić. Do trekkingu z kolei potrzeba tylko nóg, chęci i ewentualnie dobrej pogody, bo na łatwych, niedługich trasach nawet kondycja nie jest elementem koniecznym, bez którego nie da się obejść. Prawda jest więc taka, że Chayton nie interesował się niczym szczególnym, czy szczególniejszym niż malowanie figurek lub szydełkowanie. Każdy mógł robić to, co on, bo do tego nie potrzeba żadnych wyjątkowych umiejętności – wystarczą chęci, a reszta i tak przyjdzie z czasem. Jedynie fakt, że pilotował policyjny helikopter, mocniej go wyróżniał, bo zdobycie licencji to nie jest taka bułka z masłem, jak mogłoby się wydawać.
    Jednak z tego względu, że Chayton interesował się mnóstwem rzeczy, automatycznie zyskiwał większe grono osób, z którymi mógł te zainteresowania dzielić. Camille natomiast, jako kobieta, która uwielbia klikać w klawiaturę i czytać czasopisma, bez wątpienia miała trudniej, zwłaszcza o koleżanki, bo to raczej wciąż nietypowe zjawisko spotykać kobiety o tego rodzaju zainteresowaniach. Dla przeciętnych ludzi w jej wieku, których kręcą imprezy, modne makijaże, szybkie samochody, czy podróże na koniec świata, Camille mogła być nudna, ale też niekoniecznie. Bo to dalej kwestia gustu, co komu się w innych ludziach podoba. Chayton na co dzień był tak scalony ze swoim fachem, że koleżanki pilotki nie robiły na nim wrażenia, mimo że całymi dniami mógł rozmawiać z nimi o danych technicznych Black Hawka. Dla niego nie było to już jednak tak ciekawe, jak poznanie kogoś, kto interesuje się na przykład operą. Pilotaż to kawałek jego szarej codzienności, a opera to zupełna nowość i poznanie jej zwyczajnie kusi.
    Na jej słowa uniósł usta w lekkim uśmiechu. Dobrze było usłyszeć, że jest szczęśliwa, bo nie każdy może tak o sobie powiedzieć. Co prawda, ludzie odnajdują szczęście w przeróżnych aspektach, ale odwaga do przyznania tego na głos to chyba wciąż rzadkość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popatrzył na Camille, gdy odbiła piłeczkę i moment się zastanowił.
      — Staram się być — odpowiedział po chwili.
      Adaptacja hedonistyczna to zjawisko, które pojawia się w jego życiu nagminnie, bo chociaż każdy sukces cieszy go tak samo bardzo, jest to szczęście powiązane w pewnym stopniu z rutyną, więc po jakimś czasie po prostu wygasa; wartość tego szczęścia maleje. Dlatego w jego przypadku to nie otoczenie warunkowało bycie szczęśliwym, tylko życie w zgodzie z samym sobą, ze swoimi wartościami i przekonaniami. Doceniał to, co miał i wcale nie czekał na lepsze jutro, bo nigdy nie zakładał, że będzie szczęśliwy dopiero, gdy osiągnie swój cel. Nie uzależniał szczęścia od tego, co oferowała mu materialna strona życia, a wyłącznie od siebie samego: od tego, czy żyje dokładnie tak, jak chce. A ostatnio jest z tym różnie, choć po rozwodzie powinno być bez wątpienia lepiej.
      — I, tak poza tym, ja wcale nie uważam, że jesteś nudna — przyznał, nawiązując jeszcze do tego, co o sobie powiedziała, i zerknął na panel ze zmieniającymi się cyferkami; zbliżali się już do pierwszego poziomu na minusie. — Ktoś, kto tak uważa, prawdopodobnie niewiele o tobie wie.
      Oczywiście, Chayton miał swoje powody, żeby tak nie uważać, bo akurat on poznał Camille trochę inaczej, niż wszyscy. Trochę bardziej. Na dodatek rozumiał ją i jej zainteresowania, więc nie patrzył na nią przez pryzmat jakiegokolwiek schematu.

      Chayton Kravis

      Usuń
  6. Uśmiechnął się krótko w odpowiedzi na jej słowa, dotyczące szczęścia i starań. W jego przypadku definicja szczęścia faktycznie była skomplikowana, ale on sam nie był wcale prostym człowiekiem, więc to już chyba żadne zaskoczenie dostrzegać w nim kolejny wielowymiarowy szczegół. Uzależniał szczęście od samego siebie, bo to, co przynosiło mu powodzenie materialne, to bardziej radość ze spełnienia, niż trwałe zadowolenie z życia. Nie potrafił ocenić własnego życia jako udanego na podstawie spełnienia materialnego, bo nigdy mu tego nie brakowało; urodził się w dobrze sytuowanej rodzinie, więc zawsze miał wszystkiego pod dostatkiem. Robił to na podstawie zrealizowanych celów i one faktycznie go uszczęśliwiają, ale tylko na chwilę, bo w rzeczywistości są częścią rutyny, w której trwa każdego dnia. To, co uszczęśliwia go na stałe, to życie w zgodzie ze sobą, niestety te starania o szczęście są ciężkie, bo nie jest łatwo żyć w zgodzie ze sobą, kiedy trzeba zakładać maski, albo dla dobra firmy zawierać dochodowy kontrakt z człowiekiem, z którym prywatnie nie chce się mieć nic wspólnego. Albo kiedy trzeba udawać pełnego zadowolenia męża, mimo że w duchu marzy się o jak najszybszym zakończeniu sprawy rozwodowej. Nie chciał jednak rozwodzić się nad tym właśnie teraz, bo był to naprawdę obszerny temat, a Camille częściowo miała już tego świadomość. Może kiedyś nadarzy się okazja do takich głębszych rozmów, ale na ten moment nie było sensu tego rozwijać.
    Wrócił spojrzeniem do Camille i na jej pytanie skinął lekko głową w ramach potwierdzenia. Wychodził z założenia, że każdy jest na swój sposób dziwny, bo każdy trochę inaczej postrzega normalność i wcale nie uważał, że bycie dziwnym musi wiązać się z czymś negatywnym. — Dziwny to po prostu inny, a inność bywa naprawdę interesująca, trzeba tylko zadać sobie odrobiny trudu, żeby ją zrozumieć — odparł, unosząc usta w lekkim uśmiechu. I uważał, że Camille jest tego dobrym przykładem – oznacza się wieloma osobliwymi aspektami, które go ciekawią, w których nie ma absolutnie nic złego, i które w żaden sposób nie czynią jej gorszej od reszty. Wnioskował jednak, że do tej pory jej doświadczenia z tym określeniem były mało przyjemne.
    Przechylił lekko głowę i nieznacznie zmarszczył brwi, gdy z ust Camille padły następne słowa. Co prawda, nie mogli zwolnić windy, bo z tego poziomu nie mieli do tego odpowiednich narzędzi, ale mogli ją w każdej chwili zatrzymać, wciskając przycisk otwierania drzwi. Wtedy winda zatrzyma się na najbliższym piętrze, a oni razem z nią. Tylko, że nie będzie miało to nic wspólnego z wolniej płynącym czasem, a właśnie o to chodziło Camille, gdy zadała pytanie i wypowiedziała niemą prośbę. Chciała, żeby chwila trwała dłużej i nie zużywała do tego czasu, który w ich przestrzeni upływa z każdą sekundą.
    — Są takie momenty, które chciałbym, żeby trwały wiecznie — odpowiedział po chwili. Nie był to jednak ten moment, bo przeżył dziesiątki innych, w których korzystniej byłoby zatrzymać, albo chociaż spowolnić czas. Przeżył z Camille coś o niebo lepszego, niż stanie obok niej na kilku metrach kwadratowych, więc jeśli myślał o przedłużeniu chwili, to niekoniecznie tej, w której teraz się znajdowali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedział jednak w jakiej sytuacji będą znajdować się za kilkadziesiąt, czy kilkaset sekund, więc nie można wykluczyć, że ten moment nie pojawi się właśnie za moment. — Ale, zakładając, że winda zwolniłaby teraz... — wrócił do tematu, bo zainteresowało go to, o czym Camille myślała, gdy wypowiadała te słowa. Zerknął na wyświetlacz, na którym widniał już poziom zerowy. — Jak wykorzystałabyś tę okazję? — zapytał, wracając spojrzeniem do jej twarzy. Winda nie zwolni, ale jeszcze moment i zatrzyma się na wybranym przez nich poziomie. A wtedy tylko do nich będzie zależało, czy wyjdą z niej od razu.

      Chayton Kravis

      Usuń
  7. Gdyby nie to, że zdrowy rozsądek jeszcze przez niego przemawiał, a Chayton był jeszcze w stanie go słuchać, bez wahania wcisnąłby przycisk zamykania drzwi i odciął ich od chłodnego powietrza, wpadającego do środka z podziemnego garażu, a także od potencjalnych świadków, którzy mogli, choć nie musieli, znajdować się między samochodami i mieliby możliwość dostrzeżenia ich z oddali. A potem, gdyby drzwi za jego plecami znów stały się ścianą, z wielką chęcią pozwoliłby Camille wykorzystać z kolejną chwilę z nim i to w sposób, którego żadne z nich nie chciałoby kończyć. I której oboje nie zapomnieliby na długo, dokładnie tak jak tych poprzednich, spędzonych w swoim towarzystwie choćby tylko na całowaniu, w przestrzeni dużo mniejszej, niż ta windowa, i nie tak wygodnej, by z lekkością wędrować dłońmi po ciele...
    Tymczasem chłód nie pozwalał o sobie zapomnieć, tak samo jak dźwięki samochodowych silników, dochodzące z podziemnych parkingów. Rzeczywistość była bezwzględna i rozsądek też, ale w niektórych sytuacjach byłoby bez nich źle, dlatego nie wypadało ich przeklinać, nawet jeśli przekleństwa same cisnęły się na język. W tej sytuacji można je tylko przełknąć wraz ze śliną i pokornie przyjąć.
    — Moglibyśmy uszczęśliwić mnóstwo ludzi, gdybyśmy wynaleźli jakiś spowalniacz czasu — stwierdził tylko, lustrując twarz Camille, na której widniał bezradny wyraz i z westchnięciem odsunął się o krok, żeby przepuścić ją przodem do wyjścia. Możliwe, że w wielu przypadkach Chayton sam skorzystałby z takiego urządzania, ale bez wątpienia przydałoby się wprowadzić mu jakieś ograniczenia, bo świat zwariowałby od ciągłego spowalniania i w końcu przewrócił się do góry nogami.
    Samochód stał na samym brzegu, zajmując miejsce z wymalowaną na biało kopertą, więc nie musieli lawirować między pojazdami, by do niego dotrzeć. Chayton najpierw otworzył drzwi od strony pasażera i gestem ręki zaprosił Camille do środka, a potem sam zajął miejsce za kierownicą. Obiecał, że podrzuci ją do domu i chętnie to zrobi, aczkolwiek chętniej zabrałby ją teraz do siebie, żeby stworzyć okazję do wykorzystania kolejnej chwili. Chwili, w której nikt ani nic nie mogłoby im przeszkodzić.
    — Jutro mam spotkanie z Samuelem. Prywatne, przy szklance whisky — zdradził, zerkając na Camille już w trakcie jazdy. — Będzie pytał o ciebie, na pewno — dodał, bo z jednej strony wolał, żeby Camille wiedziała, że Samuel może dowiedzieć się jutro czegoś więcej o nich. Co prawda, on i tak domyśla się wielu rzeczy, bo jego mózg dość celnie łączy fakty, więc będzie to bardziej kwestia przytaknięcia jego domysłom, aniżeli wprowadzanie go w temat od zera, ale może lepiej, żeby Camille miała świadomość, że Sam coś wie. Wątpliwe jednak, żeby Samuel dał jej to jakkolwiek odczuć; jego zachowanie i postawa wcale się nie zmienią, poza tym, że może wyglądać na bardziej zadowolonego, kiedy będzie na nich patrzył. Głupi nie jest, a zna Chaytona już na tyle długo, by wiedzieć, że taka relacja to dla niego całkowita nowość, a skoro dopuścił się czegoś, czego tak bardzo się wystrzegał, to znaczy, że sprawa jest poważniejsza i nie ma nic wspólnego z jakimś tam przelotnym romansem.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  8. W ich niesprecyzowanej relacji, w której nie ustalono żadnych konkretnych ram, chyba nie istniał inny sposób poruszania się, niż po omacku. Jeśli nie rzucali się w wir pragnień, to po prostu trwali, zachowując standardowy dystans, ale żadne z nich nie próbowało dodawać tej relacji czegoś więcej ponad to, co już mieli, ani czegokolwiek odejmować, jakby oboje podążali środkiem, starając się nie wychylać za bardzo w żadną ze stron. Camille momentami nie miała pewności, czy może wyjść z propozycjami, ale Chayton również nie był do końca przekonany, na ile może sobie w tej relacji pozwolić. Teoretycznie mógł zrobić to, na co ma ochotę. Mógł zaprosić Camille na kolację, mógł zabrać ją do siebie i zorganizować przyjemny wieczór, tylko czy nie będą to gesty, które zaczną w pewien sposób tę relację kategoryzować? Czy powinni urozmaicać ją takimi dodatkami? Na pewno miło byłoby spędzić czas z Camille w sposób, który w ogóle nie wiązałby się z pracą, wybrać się w jakieś fajne miejsce z dala od miejskiego zgiełku i jeszcze lepiej poznać, tylko ciężko przewidzieć, jakie konsekwencje dla nich niosłyby ze sobą takie schadzki, gdyby stały się częstsze lub regularne. Może pojawiłyby się wtedy oczekiwania, przywiązanie, a w końcu jakieś niemożliwe do spełnienia nadzieje? To, co mieli aktualnie, już na tym etapie było totalnie skomplikowane i chaotyczne, ale w tym chaosie Chayton odnalazł już swój porządek i równowagę. Nawet jeśli wciąż nie mógł tego w żaden sposób nazwać, przynajmniej wiedział, że nie wiąże się to z żadnymi zobowiązaniami, i że Camille też tego chce. Wiedział, że na tym etapie nie mogli się nawzajem zranić.
    A z drugiej strony czas i okoliczności wcale mogły nie sprzyjać porwaniu Camille do siebie. Ona jest wprawdzie dorosła, ale dzieli dom z ciotką. Ciotka może się martwić, dopytywać i dociekać, a szukanie wymówek na pytania gdzie się było i co robiło, gdy nie prowadzi się bujnego życia towarzyskiego – o czym wszyscy wokół wiedzą – wcale nie jest łatwe. Kłamstwo też nie jest dobrym rozwiązaniem, a właśnie do tego Camille musiałaby uciekać, gdyby spędziła noc w jego łóżku. Zrobiłaby z niego koleżankę z pracy, z którą siedziała nad projektem, albo kogoś takiego...
    — Samuel domyśla się wiele więcej, niż sam zdążyłem mu powiedzieć, a ostatnia akcja ze zdjęciem utwierdziła go w tych domysłach — odparł, utrzymując spojrzenie na trasie za przednią szybą. Facet lata przepracował jako kryminolog, więc Chayton wcale się nie dziwił, że tak sprytnie dodał dwa do dwóch tylko za sprawą obserwacji i przeanalizowania poszczególnych sytuacji. On jest szalony, ale mało rzeczy mu umyka. — Jedyne, co będę mógł zrobić, to albo je potwierdzić albo im zaprzeczyć — oznajmił, lekko wzruszając ramieniem. W rozmowie z przyjacielem zamierzał być szczery, tak jak zawsze, ale na pewno nie będzie wtajemniczał go w szczegóły tej znajomości, czy krok po kroku opisywał do czego dochodzi między nim a Camille, gdy zostają sami. Nie sądził zresztą, że Samuel będzie wnikał w intymniejsze epizody ich znajomości. Ciekawił go po prostu całokształt. — Pomyślałem, że powinnaś wiedzieć, że on wie — stwierdził, zerkając na Camille. — Chociaż wiem, że ta świadomość niczego nie ułatwi. — Uśmiechnął się lekko. Zdawał sobie sprawę, że świadomość, że Samuel wie, będzie wprawiała ją w zakłopotanie, nawet jeśli niczego to nie zmieni, ani w żaden sposób nie wpłynie to na otoczenie. Jakby nie patrzeć ktoś odkrył ich sekret. Całe szczęście, że to tylko Samuel, a nie ktoś, kto mógłby im zaszkodzić i kto chętnie by im zaszkodził.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  9. Popatrzył na Camille nieco dłużej, zanim powrócił uwagą do drogi. Jakoś nie był w stanie sobie wyobrazić tego unikania, szczególnie w momentach, kiedy on zmuszony będzie wyjechać gdzieś w delegację na tydzień, czy dwa tygodnie, a jego obowiązki znów spadną na Samuela. Wtedy Camille będzie podlegała bezpośrednio jemu, więc będą na siebie skazani choćby przez obowiązki zawodowe. Nie będzie innego wyjścia, jak razem przez ten czas współpracować, chyba, że Camille pójdzie na jakieś zwolnienie lekarskie, żeby do tego nie dopuścić, bo wtedy faktycznie nie będzie fizycznie skazana na jego towarzystwo. Tyle, że Chayton też tak nie do końca rozumiał, dlaczego w ogóle Camille chciałaby Samuela unikać, poza tym, że odczuwałaby ewentualne zawstydzenie świadomością, że on wie. Marne szanse, że Samuel kiedykolwiek do tej tajemnicy nawiąże, że o cokolwiek ją dopyta, albo że da po sobie poznać, że został w coś wtajemniczony, bo nie jest to typ człowieka, który szasta takimi nowinkami na prawo i lewo. Zatrzyma to dla siebie, tak jak wszystkie dotychczasowe tajemnice, które Chayton mu powierzył.
    Ale Samuel na pewno zauważyłby różnicę w zachowaniu Camille, gdyby rzeczywiście chowała się przed nim gdzieś w kącie pod biurkiem i jeśli zaczęłoby mu to przeszkadzać, bez wahania poprosiłby ją chociaż o kilka słów wyjaśnienia, żeby zrozumieć powody, ale nie drążyłby tego tak, jak Chayton. Na pewno nie pożyczyłby od nikogo radiowozu, żeby złapać ją na osiedlu, zakuć w kajdanki i zmusić do rozmowy. Też nie wezwałby jej do gabinetu, nie zamknąłby przed nią drzwi i nie przyszpilił do ściany. I z pewnością nigdy nie uniósłby jej podbródka i nie kazał patrzeć sobie w oczy. Samuel jest tą najłagodniejszą częścią kadry zarządzającej i najmniej konfliktową, za to bezsprzecznie najgłośniejszą, choć ostatnimi czasy Lucinda próbuje mu to podium odebrać.
    Temat Samuela mogli sobie jednak na ten moment odpuścić, bo dokładnie w chwili, w której Chayton ułożył w głowie odpowiedź i zamierzał to wszystko wytłumaczyć Camille, dotarł do niego sens jej słów. A dotarł na tyle dobitnie, że odbił się na jego twarzy, dopiero po chwili ustępując miejsca szelmowskiemu uśmieszkowi.
    Gdy zatrzymał auto na czerwonym świetle, obrócił się przodem do Camille na tyle na ile mógł i przechylił głowę, mimochodem unosząc brew.
    Pardon, ale kim są tacy, których znasz i którzy nie za dobrze znoszą twoje unikanie? — zapytał, utrzymując spojrzenie w twarzy Camille. — Oczywiście, pomijając Lucasa, chociaż jego dotknął chyba nieco inny rodzaj unikania — zaznaczył i złączył usta w wąską linię, choć tylko po to, by wciąż wyglądać poważnie i nie zdradzić się żadnym wyrazem rozbawienia. Przypadek Lucasa nazwał innym rodzajem unikania, bo Camille w zasadzie nie bawiła się z nim w chowanego, tak jak z niektórymi, co po prostu nie chciała wchodzić z nim w żadne interakcje, bo była na niego zła, aczkolwiek to nadal było unikanie. Lucasa mogli już jednak pominąć, bo o nim wiedział. Oczekiwał więc odpowiedzi, którą znał, ale chętnie usłyszy ją jeszcze z ust Camille, bo była to jawna, choć niewinna zaczepka. Takie małe wyzwanie. A Chayton naprawdę lubi podejmować wyzwania.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  10. Zarówno unikanie, ignorowanie, jak i uciekanie sprowadzało się według Chaytona do jednego – do świadomego nieuczestniczenia w czymś, a jedyną różnicą w tych reakcjach były uczucia. Uciekać można ze strachu, ignorować można ze złości, a unikać ze wstydu, nie zmienia to jednak faktu że wszystko to sprowadza się do umyślnego separowania się od danej sytuacji. Chayton wrzucał to do jednego wora, bo do żadnej z tych możliwości nie było mu blisko. Każda z tych reakcji często wiązała się odwlekaniem tego, co najsłuszniejsze, czyli końca, dlatego nie unikał, nie ignorował, ani nie uciekał. Wolał załatwiać sprawy w sposób jednoznaczny, kończąc rozdziały, które uważał za niepotrzebne w swoim życiu, czasami dziękując im z uprzejmością, a czasami z impetem wyrzucając. Jeśli nie chciał w czymś uczestniczyć, wykreślał to, a czy nazwie to ignorowaniem, unikaniem, czy ucieczką to nie miało dla niego żadnego znaczenia, a już tym bardziej nie miało wpływu na jego decyzję. Dlatego nie dostrzegał różnicy w tym, czy Camille ignorowała Lucasa, czy go unikała. Był świadkiem tylko jednego epizodu z ich udziałem, ale nie miał wątpliwości, że nie chciała mieć z facetem styczności, bez względu na to czy ją zawstydził, wkurzył, czy wystraszył. Niektórych reakcji Chayton nie potrzebował rozdrabniać i określać na zasadzie odczuć, skoro ich skutek, tak czy siak, był ten sam. Rozumiał jednak, że w tym przypadku odpowiednie określenie sytuacji było istotne, bo poza tym, że Camille odseparowała się od Lucasa, to zależało jej jeszcze, żeby Lucas był świadomy, że ona nie chce mieć z nim wspólnego. I trzeba przyznać, że jest to dobra nowina dla Chaytona, bo jakoś nie do końca mu to pasuje, kiedy wokół Camille kręcą się adoratorzy, a nawet jeśli nic mu do tego, to jednak zawsze jest to o jednego dupka mniej.
    Trochę rozbawiło go to wyliczanie, a szczególnie wzmianka o napisaniu obszernego maila, bo akurat on był chyba ostatnią osobą, która zrezygnowałaby z możliwości załatwienia sprawy twarzą w twarz na rzecz napisania wiadomości tekstowej. Zdecydowanie więc nie zapomniał, że taka opcja istnieje, a po prostu wcale z niej nie korzysta, bo ona w żaden sposób go nie satysfakcjonuje. I to nie tak, że nie próbował wtedy innych metod dotarcia do Camille. Próbował, tyle że nie były one tak bezwzględne, żeby przynieść efekty, więc ich nie przyniosły. Dopiero wciągnięcie jej do radiowozu okazało się rozwiązaniem, mającym moc sprawczą i ono rzeczywiście zadziałało.
    Ale droczyła się z nim teraz i dobrze o tym wiedział, a że lubił słuchać jak mówi i obserwować ten dyskretny flirt w jej drobnych gestach, to skupił się właśnie na tym. Patrzył na jej usta i smagający je opuszek palca, dostrzegając też nieznaczny dołeczek w ich kąciku, który zdradzał maskowany do tej pory uśmiech. Sięgnął dłonią do twarzy Camille, ujął lekko jej podbródek w palce i musnął kciukiem ten wyginający się w psotnym uśmiechu kącik, a potem lekko oblizał swoją wargę.
    Gdyby miał wymienić dosłownie wszystko to, czego teraz chciał, nie wystarczyłoby im czasu na tych światłach, ani na żadnych następnych. Gdyby nie fakt, że stali między samochodami, które za kilka chwil będą chciały ruszyć, wcale nie zawracałby sobie głowy mówieniem, tylko od razu urzeczywistnił swoje chęci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż, reszta kierowców nie jest w zasadzie aż takim problemem, zawsze można przecież włączyć awaryjne migacze i poinformować otoczenie, że na razie jechać się nie zamierza i trudno, że to akurat na ruchliwym pasie...
      Przechylił głowę w bok i pochylił się w stronę Camille, zbliżając usta do tego jej niesfornego kącika. Musnął go delikatnie, powoli i odsunął się na kilka centymetrów.
      — Zabrać cię ze sobą — odpowiedział zachęcająco i podniósł intensywne spojrzenie do jej oczu. Te cztery wyrazy najlepiej obrazowały i zamykały w swoim sensie wszystko to, czego teraz zapragnął. Chciał jej i nie ulegało to wątpliwościom. I chyba pierwszy raz chciał, żeby czerwone światło trwało dłużej, niż na co dzień.

      Chayton Kravis

      Usuń
  11. Dopiero kiedy Camille się odsunęła, rzeczywistość na powrót wdarła się do wnętrza samochodu, dając mu do zrozumienia, że czerwone światło już dawno ustąpiło miejsca zielonemu, a oni, zamiast jechać, wciąż stoją i to na ruchliwej trasie, którą ludzie śpieszą się również nocą, a nie wyłącznie za dnia. Wyprostował się więc w swoim fotelu, zacisnął mocniej dłoń na kierownicy i znów skupił się na prowadzeniu auta, wymieniając krótkie spojrzenia z kierowcami, którzy spoglądali na nich zza szyby chyba z ciekawości, albo po prostu zastanawiając się, co to za typ blokuje drogę ekspresową w swojej super drogiej i super szybkiej Tesli. Akurat tak się składa, że Chayton był już w trakcie zakupu innego auta, co prawda też takiego, który zostawi resztę pojazdów w tyle w ciągu kilkunastu sekund – dokładnie tak jak stało się to teraz, gdy tylko docisnął pedał gazu, żeby je nadrobić.
    Zwolnił jednak, kiedy telefon Camille rozdzwonił się, a ona odebrała. Nie potrzebował wiele, żeby się domyślić, że było to połączenie od Florence, bo zdradzało ją już pierwsze zdanie, ale trzeba przyznać, że nie spodziewał się takiego obrotu spraw, dlatego cień zaskoczenia chwilowo pojawił się na jego twarzy. Zakładał, że Camille zacznie zapewniać ciotkę, że wszystko trochę się przedłużyło, ale lada moment będzie w domu i w zasadzie to może szykować talerze, rozkładać sztućce, bo jedną nogą to ona praktycznie wysiada już z samochodu. Tymczasem Camille, zamiast przekazać ciotce, że jest blisko, zameldowała, żeby na nią nie czekała, bo dziś nie wraca do domu wcale. A przecież byli właśnie w drodze. Przecież od tego domku, położonego w uroczym osiedlu, na równie uroczej uliczce, przy której wczoraj wracali do normalności, dzieliło ich już zaledwie dziesięć minut jazdy.
    Cień zaskoczenia przeobraził się w skromnie ukontentowany uśmieszek, gdy Chayton zerknął we wsteczne lusterko i zjechał z prawej części Gowanus Expressway do lewej, przecinając dwa szerokie, środkowe pasy. Nie zjechał za znakiem w prawo na Belt Parkawy, tak jak powinien, żeby dotrzeć do Bay Ridge, tylko w lewo na Prospect Expressway, prowadzącą do centralnej części Brooklynu. Zmienił kurs radykalnie, a to oznaczało, że na pewno słyszał, i że przejął już inicjatywę, wytyczając Camille inny cel podróży, zgodny ze swoim własnym. Był naprawdę ciekawy, skąd ta nagła zmiana zdania, bo jeszcze zanim Camille odebrała telefon, była niepewna rzuconej przez niego, niezobowiązującej jeszcze wtedy propozycji, ale bardziej niż zaciekawiony był z tej zmiany zadowolony, dlatego nie wnikał. Podobała mu się wizja spędzenia czasu z Camille i to w otoczeniu, w którym nie będą musieli w żaden sposób się ograniczać, bo będą odseparowani od jakichkolwiek potencjalnych świadków. Nie musieli zaczynać jednak od domu. Mogli wstąpić najpierw do jakiegoś pubu i zrelaksować się przy smacznym trunku, albo zacząć od kręgielni, czy chociażby wspomnianego już karaoke, które Camille z marszu odrzuciła. Ostatni raz bawił się w to na studiach, czyli dawno temu, choć wciąż nie tak dawno, jak było w przypadku wesołego miasteczka, które odwiedził jeden jedyny raz w życiu i to w czasach przedszkolnych. To z kolei było tak dawno, że już nawet nie pamiętał, jak smakuje wata cukrowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W takim razie, skoro plany niespodziewanie się zmieniły, czy ma pani teraz jakieś szczególne życzenia, panno Russo? — zapytał, zerknąwszy na Camille z uśmiechem, kiedy obrał azymut na Queens i tamtejsze Jamaica Estates, w którym mieszkał. Co prawda, uruchomił już proces porywania jej, skoro przeszkoda w postaci Florence została usunięta, więc cel miał jasny, aczkolwiek byłby skłonny zrobić dla niej coś po drodze, jeżeli miałaby ochotę, dlatego pytał. Mieli ten czas dla siebie i mogli spożytkować go wedle wszelkich swoich fantazji, a nudzić się z pewnością nie będą, nawet jeśli zdecydują się poświęcić noc szczególnie przyjemnej gimnastyce łóżkowej. I nie tylko łóżkowej.

      Chayton Kravis

      Usuń
  12. Słysząc pomysły Camille, uniósł brew, skierował na nią spojrzenie i uśmiechnął się rozbawiony. Nie był sobie w stanie wyobrazić siebie ani w salonie gier, ani przed ekranem karaoke, bo minęły długie lata, kiedy po raz ostatni bawił się w tego typu miejscach, chociaż wspominał tamte czasy naprawdę dobrze i pozytywnie. Nie obracał się jednak w środowisku osób, które chętnie bawią się w takich miejscach i sam też nie jest tego rodzaju człowiekiem, który w piątkowy wieczór wyśpiewuje serenady przed mikrofonem, czy strzela w stalowe kaczki w parku rozrywki przy popularnej nowojorskiej plaży. Zdarzało się, że czasami Samuel wpadał na jakiś genialny pomysł i wyciągał go do mniej kameralnego miejsca, żeby wnieść trochę więcej radości w ich garniturowe, stetryczałe życia, ale to były sporadyczne wypady, z których większość i tak kończyła się na bilardzie, darcie, kręglach lub grze w ping-ponga, albo ostatecznie na butelce whisky w którymś z domów. Na co dzień Chayton miał jednak sto tysięcy innych zajęć, które skutecznie zajmowały jego wolne wieczory, dlatego nie był zbyt imprezowym człowiekiem. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że prawdziwy z niego nudziarz, bo sam nigdy nie wyszedłby z taką propozycją, dlatego że nigdy by o czymś takim nie pomyślał, aczkolwiek to wcale nie oznacza, że nie byłby w stanie na coś takiego przystać, gdyby znalazło się odpowiednie towarzystwo. Stateczny z niego człowiek, ale lubiący wyzwania i podejmujący je, nawet jeśli wiążą się z jakimś niecodziennym dla niego szaleństwem. Oczywiście, to wszystko w granicach rozsądku i odpowiednio przekalkulowanego bilansu zysków i strat. Co prawda, mając na sobie wyprasowany w kant garnitur, wyglądałby pewnie dość dziwnie parku rozrywki, ale była to akurat kwestia, którą w ogóle nie zawracał sobie głowy, chociażby przez sam fakt mieszkania w mieście, w którym ludzie chodzą po bułki w szlafroku, gdzie na Times Square króluje Naked Cowboy, i gdzie mało kogo obchodzi czyjś ubiór, bo modowe wariacje są tu na porządku dziennym. Może ksiądz w sutannie, wsiadający do wagonu rollercoastera, byłby w stanie przyciągnąć większą ilość spojrzeń, ale na pewno nie jakiś tam facet w dobrze skrojonym garniturze.
    Zdawał sobie sprawę, że Camille żartowała w swojej odpowiedzi, i że jej pomysły mogły być zupełnie niezobowiązujące, ale on zapytał o życzenia na poważnie, więc...
    — Wciąż mnie zaskakujesz, Camille — przyznał z uśmiechem, znów manewrując na ulicy i zmieniając pas z lewego na prawy, bo musieli odbić i zjechać na Ocean Parkway, którą dojadą już prosto do Cooney Island. — Nie wiem, czy to jakieś dyskretne zaproszenie mnie na randkę, czy co, ale jak sobie życzysz — dodał z tym samym rozbawionym uśmieszkiem i spojrzał na Camille, by wybadać jej reakcję, po czym wrócił uwagą do jezdni.
    Dla niej randki, nawet jeśli ustawione, były chlebem powszednim, ale dla niego to absolutna rzadkość, której nie uprawiał tak samo dawno, jak wspomnianego karaoke. Nie uważał jednak, że w jego wieku randki to błazenada, bo znał sporo osób, które przy czterdziestce randkują i świetnie się bawią, ale jemu nigdy nie było do tego po drodze, tak samo jak do związków wszelkiej maści. Camille była w tej kwestii dużo bardziej doświadczona, niż on, podobnie jak w kwestii zabaw w lunaparku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Powinnaś jednak wiedzieć, że ostatnim razem byłem w parku rozrywki jako kilkuletni chłopiec, więc jestem totalnym laikiem — zaznaczył otwarcie. Nie wiedział, co konkretnie teraz tam oferują, ale pamiętał, że kiedyś w jednej z budek ojciec zestrzelił wszystkie tarcze i wygrał dla niego samochodzik. Orientował się, że są tam różnorakie salony gier i typowe dla wesołego miasteczka atrakcje, bo nie potrzebował doświadczenia, żeby to wiedzieć, zresztą jego pracownicy mogli korzystać z tamtejszych zniżek lub talonów, ale nie miał pojęcia czego konkretnie to dotyczyło, bo zajmował się tym odpowiedni dział, a on tylko podpisywał papier. Victoria z pewnością była na bieżąco w tego typu rozrywkach i zdecydowanie lepiej sprawdziłaby się jako lunaparkowa towarzyszka. A już szczególnie w pakiecie z Samuelem, który miał zdolność do błyskawicznego adaptowania się do danych warunków i wrodzone poczucie humoru.

      Chayton Kravis

      Usuń
  13. Pomijając fakt, że do tego słynnego parku rozrywki zawsze mieli spory kawałek drogi, matka Chaytona nigdy za tym miejscem nie przepadała, podobnie jak za innymi miejscami tego typu, gdzie matki nie potrafiły zapanować nad rozwydrzonymi dzieciakami, a wszędzie wokół panował chaos i gwar, jak na jakimś tanim rynku, gdzie tłoczą się ludzie bez grosza przy duszy. Zraziła się być może też dlatego, że jakieś obce dziecko zwymiotowało jej wtedy na buty, a Chayton przez całkowity przypadek włożył jej we włosy patyk z watą cukrową, bo dokładnie od tamtej pory jej noga w lunaparku więcej nie stanęła i nie ważne, że na pewne święta Victoria prosiła o to w liście do Świętego Mikołaja, a potem przez kilka dni płakała, wyzywając go od nieistniejących, zapyziałych grubasów, bo nie spełnił jej życzenia. Mieli jednak zupełnie inne atrakcje które skutecznie odciągały ich od myślenia o parkach rozrywki: chodzili do teatru, odwiedzali muzea, uczęszczali na zajęcia plastyczne, muzyczne czy sportowe, a od święta ojciec zabierał ich na mecze New York Yankees, bo był ich zagorzałym fanem, choć tak zapracowanym, że częściej zamiast dopingowania na trybunach, zmuszony był oglądać powtórki. W późniejszym czasie nauczanie indywidualne i szereg zajęć dodatkowych wykluczały spędzanie czasu na drugim końcu miasta, z kolei na studiach przez naukę i studiowanie dwóch kierunków Chayton nie miał sposobności używać życia w ten sposób. To i tak był cud, że w nawale obowiązków potrafił wyjść z kolegami do baru, stać na straży ich zdrowia i życia, podczas gdy oni bawili się w najlepsze, a potem porozwozić wszystkich do mieszkań, a nazajutrz iść na wykłady i w ogóle ich nie przespać. Oczywiście, to nie było tak, że siedział tylko z nosem w książkach, aczkolwiek nie był królem żadnego balu ani tym bardziej baru. A po tym wszystkim musiał wejść w buty ojca i nauczyć się w nich chodzić, więc beztroska wyparowała z niego do cna, tak samo jak szaleństwo i dobra zabawa, która właściwie nigdy się go nie trzymała. Może wiele go przez to ominęło, może nie miał zbyt wielu wspomnień, którymi mógł się pochwalić, i które bawiłyby towarzystwo, ale chyba nie powinien był niczego żałować, mając w życiu to, co ma dziś. Niewykluczone, że wiele osób, które kiedyś znał, chciałyby być teraz na jego miejscu.
    — Dokładnie trzydzieści jeden — potwierdził, kiwając przy tym nieznacznie głową. — Nie licząc tego razu, kiedy byłem tam na akcji po strzelaninie gangów Sex Money Murder z West End Enterprise w szesnastym roku — zaznaczył, bo rzeczywiście przechadzał się wtedy przez lunapark, tyle że nie w ramach rozrywki. — Podejrzewam, że tych automatów, które widziałem trzy dekady temu, już tam nie ma, więc z pewnością masz przewagę — przyznał, spoglądając na Camille. Uśmiechnął się rozbawiony, dostrzegając radość w jej twarzy, bo nie sądził, że wizja pokonania go w jakiejś dziedzinie mogłaby sprawić jej tyle wesołości. — I zjemy, oczywiście, ale ty wybierzesz miejsce — dodał, bo tych budek z jedzeniem, które były trzy dekady temu, też pewnie w większości już tam nie ma, chociaż smak tamtejszych hot-dogów Chayton pamięta do dziś i wcale by się nie obraził, gdyby dało się go poczuć raz jeszcze, nawet jeśli nie w hot-dogach, to w czymkolwiek innym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzecz jasna, nie śmiałby odpuścić najbardziej interesującej go kwestii, którą Camille przed momentem poruszyła, ale pozostawił ją na sam koniec, jak słodką wisienkę na równie słodkim torcie, bo może będzie wymagała dłuższego rozwinięcia, do czego on sam chętnie przyłoży rękę. Z czystej ciekawości. I żeby móc popatrzeć, jak na twarzy Camille znów pojawiają się oznaki drobnego zawstydzenia.
      Wrócił spojrzeniem do drogi, ale ten lekki, figlarny uśmiech wciąż tkwił w jego ustach.
      — W takim razie, gdzie zaprosiłabyś mnie na randkę, Camille, jeśli nie do lunaparku? — zapytał, z góry zakładając, że chciałaby to zrobić, nawet jeśli takie słowa dotychczas nie padły. Ale nie musiały paść, bo skoro Camille myślała już o miejscu, do którego mogłaby go zaprosić, to znaczy, że taka możliwość jak najbardziej wchodziła w grę. Może jeszcze nie teraz, może jeszcze nie chciała, jeszcze nie była na to gotowa, ale pozwoliła już takiej myśli zaistnieć, a to wystarczyło Chaytonowi do tego, by przejść do konkretów i pominąć w rozmowie część kwestii, które mogły podlegać dyskusji. Chciała, nie chciała – jakie to ma znaczenie, skoro myślała już o miejscu? Intencja została wysłana w kosmos, teraz pozostaje tylko czekać, aż pragnienia przekształcą się w potencjalny plan działania.

      Chayton Kravis

      Usuń
  14. Nie interesował się grami w żadnym stopniu, bo nigdy go do nich nie ciągnęło, więc nawet jeśli w parku rozrywki wciąż stały te same automaty, to zarówno Pac-Man, jak i Donkey Kong niewiele mu mówiły, poza tym, że je kojarzył i potrafił rozpoznać, ale to zapewne tak, jak każdy przeciętny człowiek w jego wieku. Dlatego też nie był w stanie podzielić entuzjazmu Camille do kultowych gier i maszyn, o których wspominała, bo po prostu niewiele miał z tym wspólnego. Nie mieściło się to w jego zainteresowaniach, nie miał w gronie znajomych nikogo, kto byłby jakimś szalonym fanem gier, a ostatni raz bawił się automatami mając osiem lat i jako dzieciak nie zwracał wtedy uwagi na otoczkę, więc doświadczenie w tej kwestii miał w zasadzie zerowe. Oczywiście, wcale nie uważał tego za nudę czy głupotę, bo każdy ma swoje upodobania i nie wszyscy muszą znajdować radość w jednym i tym samym źródle, ale nie był w stanie konstruktywnie wypowiedzieć się w tej dziedzinie, skoro zna jedynie suche fakty. Mógł jednak przytaknąć wzmiance o technologii, bo sam był tym typem człowieka, który niekoniecznie sięga po nowoczesne rozwiązania. Wolał tworzyć rysunki na papierze, mimo że w tych czasach istnieją dziesiątki programów do projektowania inżynieryjnego, które mogły przeliczyć za niego różnorakie wartości, czy poprawić drobne niedociągnięcia. Ale cyfrowe urządzenia nigdy nie stworzą takiego unikatowego klimatu, jaki tworzyły te analogowe, dlatego Chayton trzymał się starych przyzwyczajeń. I doskonale rozumiał potrzebę wszystkich tych ludzi, którzy polują na stare Atari, a potem kupują dziesiątki przejściówek, żeby móc z niej korzystać.
    Posłał Camille krótki uśmiech, gdy zmieniła pozycję na fotelu, bardziej skupiając spojrzenie za przednią szybą. Z pewnością nie będzie dla niej godnym rywalem, skoro pierwsze co będzie musiał zrobić, to zaznajomić się z instrukcją działania tych maszyn, żeby dowiedzieć się, który przycisk do czego służy. Ale może na miejscu znajdzie się ktoś, kto chętnie stoczy z nią zacięty pojedynek i kto sprawi, że ta rywalizacja przyniesie jej jakąś satysfakcję, bo poziom, który oferował Chayton, jako przeciwnik w automatach to totalna bułka z masłem lub śmiesznie łatwy. Raczej mało satysfakcjonujący.
    — Okej, a więc ty będziesz w swoim świecie, a ja zobaczę, jak dużo pamiętam z tamtych lat — podsumował. Może się okazać, że ominęło go naprawdę mnóstwo frajdy, albo że arcade roomy to świetny sposób na odchamienie się i zarwanie wolnego wieczoru. Nie ciągnęło go do gier, ale kto wie, czy po dzisiejszym spontanicznym wypadzie, nie spodoba mu się taka forma spędzania czasu i nie zechce jej powtórzyć w najbliższej przyszłości. Co prawda, Chayton ma już swoje lata – żeby nie powiedzieć, że jest stary – ale próbowanie nowych rzeczy nie przychodzi mu z trudem. Był ciekawy i z czystej ciekawości sprawdzi, czy mógłby zainteresować takim hobby na dłużej, niż raz czy dwa.
    — Powiedziałaś mi dokąd nie zabrałabyś mnie na randkę i to nie było kłopotliwe. Ale jeśli powiesz mi dokąd mogłabyś mnie zabrać, to już będzie kłopotliwe. — Uśmiechnął się, kręcąc lekko głową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dlaczego? — Naprawdę chciał to zrozumieć, chociaż przeczuwał, że to może nie mieć żadnego sensownego wyjaśnienia. — Może dlatego, że łatwiej jest mówić o tym czego się nie chce, niż chce, jak myślisz? — Zerknął na Camille i podniósł kącik ust w zaczepnym uśmiechu. Był naprawdę okropny, że ciągnął temat, ale jeszcze chwila i będą na miejscu, więc Camille będzie mogła czmychnąć z auta i odetchnąć świeżym powietrzem. Szkoda tylko, że nie da się złapać go na zapas, bo takich niezręcznych momentów będzie w ich znajomości jeszcze wiele.

      Chayton Kravis

      Usuń
  15. Ostatni raz był na randce lata świetlne temu, w czasach, w których to hormony grały pierwsze skrzypce, a nie rozum. Miał dwadzieścia lat, status studenta i brak pracochłonnych zobowiązań, które pożerały jego czas, więc próbował swoich sił w nawiązywaniu różnorakich relacji, a te były czasem dłuższe, a czasem krótsze, ale zawsze kończyły się z jego winy, bo nie potrafił zaangażować się na tyle mocno, by oddać temu całego siebie. Później oczywiście też się spotykał, ale nie miało to nic wspólnego ze stereotypowymi randkami, czy nawet niestereotypowymi, bo były to spotkania niezobowiązujące, takie, które posiadały już jasno sprecyzowany cel i miały się nie powtórzyć. Chayton w zasadzie nigdy nie szukał osoby, z którą mógłby spędzić resztę swojego życia, więc nie stwarzał sobie okazji do znalezienia kogoś takiego. Swego czasu matka próbowała mu pomóc, ale przestała, gdy udowodnił jej, że chęć zeswatania go na siłę, to najgłupszy pomysł, na który kiedykolwiek wpadła. Nie potrzebował matczynego wsparcia i jej kandydatek, bo miał w czym wybierać, a poza tym sam doskonale wiedział czego chce i nie były to cechy, które miałyby wpasować się akurat w kanon matki. Gdyby rzeczywiście chciał znaleźć drugą połówkę, kierowałby się tylko i wyłącznie własnymi wymogami, fakt jest jednak taki, że Chayton nigdy jej nie szukał, a jedyne w co wplątał się do tej pory, to aranżowane małżeństwo, które miało przynieść korzyści majątkowe firmie. I przyniosło, dlatego było mu już w tej chwili zbędne.
    Camille randkowała regularnie, więc nic dziwnego, że wiązało się to dla niej z rutyną, ale wciąż były to okazje, podczas których mogła poznać kogoś ciekawego, czy nawet wartościowego. Chayton nie wiedział akurat, z jakim typem facetów próbowała zeswatać ją ciotka, ale istniała możliwość, że trafi się w końcu taki, z którym Camille złapie nić porozumienia. Bo nie sądził, że Florence umawia ją z jakimiś zapatrzonymi w czubek własnego nosa facetami, którzy jedyne co potrafią, to dbać o swoje ego. Chyba nie ma tak fatalnego gustu? Poza tym, chodzi tu o siostrzenicę, którą wychowała i o którą dbała, więc wątpliwe, że wybrałaby dla niej dupka. Na pewno szukała jak najlepszej i jak najbardziej pasującej do Camille opcji.
    Chayton natomiast takich okazji sobie nie stwarzał, ale to nie oznaczało, że totalnie się na nie zamykał. Nawet nie do końca mógł przez to, że spotyka na swej drodze całe mnóstwo ludzi, ale bez spotykania ich nie byłby w stanie pracować, więc było to wpisane w część jego życia. A spotykanie ludzi automatycznie daje możliwość poznania kogoś ciekawego i wartościowego, dlatego trudno zamknąć się na to tak w stu procentach. Czasami pojawiają się takie osoby, z którymi człowiek od razu łapie wspólny język, a potem ledwie się obejrzy i już staje na ślubnym kobiercu.
    Gdy zaparkowali, wysłuchał Camille, skinął głową i uśmiechnął się do jej słów. Wyjście do opery rzeczywiście było niesamowite i on sam był w stanie to przyznać, bo było to jedno z bardziej wyjątkowych momentów, których doświadczył w swoim życiu. Tam wydarzyła się prawdziwa magia. Pozostaje się tylko cieszyć, że Camille też wspominała je tak miło.
    Ta odpowiedź mu wystarczyła. Może nie wskazywała konkretnego miejsca, ale udowadniała, że miejsce nie miałoby aż takiego znaczenia, bo ważniejsza byłaby niecodzienność tej randki i jej niesamowitość, z kolei porównanie do spotkania w operze odpowiednio obrazowało to, czego Camille chciałaby na wspomnianej randce doświadczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wysiadł z auta zaraz za Camille, wsunął marynarkę na ramiona i rozejrzał się po otoczeniu. Wokół kręciło się sporo ludzi, mimo późniejszej już pory, a kolorowe światła lunaparkowych atrakcji, obleganych z niegasnących entuzjazmem, raziły w oczy nawet z tej odległości, która dzieliła ich od głównego wejścia. W otoczeniu nie zmieniło się zbyt wiele, odkąd odwiedził to miejsce ostatnim razem, ale było wyraźnie odświeżone i zachęcało tak bardzo, jak przedtem.
      — Od czego zaczynamy? — Spojrzał na Camille, ruszając do głównej, błyszczącej kolorowo bramy, za którą mieścił się ten wesoły świat. — Od automatów?

      Chayton Kravis

      Usuń
  16. Pod względem organizacyjnym faktycznie wiele w tym lunaparku się zmieniło. Kiedyś nie było opasek ani typów biletów, nie było też tylu atrakcji, choć wiele tych oryginalnych już zburzono, a samo miejsce przed wieloma laty nosiło zupełnie inną nazwę. W dawnym Astrolandzie za atrakcje można było płacić gotówką, bez konieczności posiadania jakichś specjalnych lunaparkowych kart, a chociaż to tutaj stoi kultowa drewniana kolejka, kiedyś tytuł najwyższej posiadanej atrakcji należał do znajdującego się obok parku Deno’s Wonder Wheel i to właśnie do Cudownego Koła ciągnęły się kolejki – podobnie jak do corn dogów u Nathana. Mimo wszystko miejsce to wciąż ma swój urok, nawet jeśli wokół pachnie już nowoczesnością, a w wyglądzie współczesnych konstrukcji z daleka widać te dziesiątki różnorakich certyfikatów bezpieczeństwa, o których nikt kiedyś nie myślał, wsiadając do chwiejących się wagoników diabelskiego młyna. Chayton, będąc tutaj po tylu latach, gołym okiem był w stanie dostrzec wszystkie te zmiany, udogodnienia i nowe systemy stworzone na potrzeby dzisiejszych czasów, w których królują statystyki. Podobało mu się, że szyldy nad niektórymi budkami wciąż pozostawały niezmienne, ale był też zaciekawiony nowościami, które powstały tutaj na przestrzeni lat, bo przybyło ich naprawdę dużo, a świat idzie przecież do przodu.
    Po załatwieniu formalności na wejściu, kiedy już zatrzymali się przy tablicy z planem Luna Parku, Chayton podążając wzrokiem za wskazówkami Camille, które pokazywała palcem, wysłuchał jej i przytaknął, kiwając głową. A więc będą musieli na moment się rozdzielić, żeby załatwić dwie sprawy w tym samym czasie, co było akurat bardzo dobrym pomysłem, zważywszy na to, że wyrwali się z biura późno i nie mieli zbyt wiele czasu do zamknięcia obiektu. Ale ich celem były automaty, więc to na nich zamierzali się tutaj skupić.
    Przeniósł uwagę na torebkę, którą Camille postanowiła mu w pewnym momencie wręczyć, przechylił głowę i zmarszczył czoło, zastanawiając się nad jedną kwestią. Camille nosiła torebkę na ramieniu, nie w dłoniach, w czym więc mogła jej przeszkadzać? Dłonie miała przecież wolne cały czas, jeszcze przed sekundą stukała paznokciem w plastik, a wcześniej zakryła nimi twarz, gdy kichała, więc obecność torebki nie wpływała na ich funkcjonowanie w żaden sposób. Chayton rozchylił już usta, żeby o to zapytać, bo było to nawet trochę zabawne, ale ostatecznie złączył je w wąską linię i przejął torebkę w dłoń. Bezpieczniejszym posunięciem było zabranie od niej torebki, patrząc na to, że w kolejkach czają się różni ludzie, a cwaniaków do drobnych kradzieży w tłumach nigdy nie brakuje. Wskaźnik przestępczości w Coney Island jest zresztą klarowny, a poziom bezpieczeństwa spada tu jeszcze bardziej po zmroku.
    — Dobrze, w takim razie widzimy się przy automatach — potwierdził i posławszy Camille uśmiech, ruszył w stronę budek, w których mógł załatwić drobne. W drodze przewiesił sobie torebkę przez ramię, bo jemu również dłonie się przydadzą w momencie transakcji, poza tym tak było wygodniej ją nosić. W kolejce do pierwszego stoiska zastanawiał się jeszcze, co Camille może trzymać w swojej torebce, czy na przykład chowa w niej jakiś błyszczyk, tak jak znaczna część pań. Victoria zawsze miała w niej podręczne produkty do poprawy makijażu, stare rachunki po zakupach sprzed miesięcy, a kiedyś wyciągnęła z niej nawet butelkę ketchupu i śrubokręt. Czasami odnosił wrażenie, że niektóre torebki naprawdę nie mają dna.
    Już w pierwszej budce udało mu się zorganizować sporą ilość drobnych, choć kosztowało go to trochę wysiłku, bo sprzedawczyni była niecodzienną gadułą i zanim sypnęła odpowiednią ilością monet, wypytała go o trzy czwarte życia, zakładając, że musi być gejem, skoro nie ma przy nim żadnej pięknej kobiety. Zapewnił ją, że piękna kobieta jest przy budce z jedzeniem, a na dowód wskazał torebkę, ale nie był pewien, czy ją tym przekonał, skoro roześmiała się i stwierdziła, że torebka na ramieniu mężczyzny to nic szczególnego, bo w tych czasach faceci noszą szpilki i lepiej, niż ona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy następnym stoisku kolejka była mniejsza, ale pan za ladą miał też mniej drobnych, więc zgodził się wymienić tylko trochę i to pod warunkiem, że Chayton skusi się chociaż na jedną rzecz z jego oferty. Z myślą o Camille wziął więc lunaparkowego lizaka, w kształcie różnokolorowej spirali i włożył go do jej torebki, uznając, że będzie miała małą niespodziankę, jeśli pewnego razu do niej zajrzy. I może dorzuci patyk do swojej kolekcji, stojącej w kubku na służbowym biurku.
      Wracając, popatrzył na Brooklyn Flyer, który był punktem odniesienia i skierował się w stronę budynku z automatami. Kolejki rzeczywiście były tutaj dłuższe, więc Camille najwidoczniej znała się na rzeczy, skoro sugerowała szukanie drobnych nieco dalej. Zatrzymał się nieopodal wejścia i rozejrzał kontrolnie po otoczeniu, w którym kręciło się całkiem dużo ludzi. Ktoś robił zakłady o przegraną i wygraną, ktoś się złościł, mówiąc, że głupie maszyny do niczego się nie nadają, a jeszcze inni wychodzili z uśmiechem na twarzy, twierdząc, że to były najlepiej wydane pieniądze. Gwar był tutaj znacznie większy, ale to oznaczało, że ludzie dobrze się tutaj bawią, choć głosy i okrzyki, dochodzące z rollercoastera, momentami przewyższały nawet pobliski tłok. Nie dostrzegając Camille nigdzie w pobliżu, oparł się swobodnie o jakąś barierkę i przerzucił drobne do jednej kieszeni, żeby wszystkie były w tym samym miejscu. Było ich tyle, że czuł jak monety ciążą i w połączeniu z torebką, dają mu przynajmniej kilogram więcej na wadze. Miał nadzieję, że taka ich ilość będzie dla Camille zadowalająca, bo nie był nawet pewien, jak dużo tych drobnych potrzeba, żeby poczuć przy automatach prawdziwą frajdę.

      Chayton Kravis

      Usuń
  17. Dopiero teraz, widząc Camille z całym naręczem różnorakich przekąsek, których ilością dałoby się zadowolić szkolną klasę, zrozumiał, dlaczego wcisnęła mu swoją torebkę i w czym ten praktyczny dodatek do odzieży mógł jej przeszkadzać. Camille raczej nie doszłaby do tego miejsca, gdyby torebka plątała się pomiędzy wszystkim tym, co usiłowała utrzymać teraz różnymi częściami rąk, ramion i właściwie całego ciała, a trzeba przyznać, że i to tak wyczyn, że w tej drodze nie ucierpiała ani żadna z tych rzeczy, ani sama Camille, bo słodka wata cukrowa – na szczęście z rozmysłem owinięta folią – bardzo chętnie przykleiłaby się do jej gładkich włosów i zapoczątkowała jakiś chaos.
    Chayton był więc zaskoczony, bo raz, że Camille przyniosła to wszystko bez choćby jednej materialnej straty, a dwa, że ufundowała im totalny miszmasz smakowy, który w połączeniu i skumulowaniu gdzieś w trzewiach, może odbijać się im do samego rana, nie dając tym samym zapomnieć o szalonym wieczorze w nowojorskim parku rozrywki. Jeden cheat day to zdecydowanie za mało dla takiej ilości kalorii, ale przecież Chayton nie planował czegoś takiego nigdy więcej, więc... chwilo trwaj.
    — Całe szczęście, że nikomu nie przyszło do głowy, żeby porwać ten dobrobyt, który niosłaś — stwierdził, zbliżając się w stronę Camille, żeby przejąć od niej to, co usilnie próbowało wydostać się z jej rąk i trochę ją odciążyć. — I to z tobą w pakiecie — zaznaczył, podnosząc spojrzenie do jej twarzy. — To byłoby przecież jak wygrana w totka.
    Z uśmiechem, czającym się w kącikach ust, wziął podstawkę z napojami, butelki z wodą i kartonik z churrosami, kontrolnie zaglądając do środka, bo zapach unosił się z tego naprawdę zachęcający, a był to przysmak, który miał okazję jeść parę razy w życiu, ostatni raz kilka dobrych lat temu. Nie przypominał sobie, żeby w tamtych pradawnych czasach, kiedy to spacerował alejkami lunaparku jako dziecko, sprzedawano tutaj akurat churrosy, ale zajadał się nimi w Hiszpanii i w arizońskim Tucson, więc wiedział czego można spodziewać się po tych podłużnych wypiekach, ociekających tłuszczem. W zasadzie, Camille nie przyniosła nic, co mogłoby mu nie smakować i z czego jego podniebienie mogłoby się nie ucieszyć.
    Przeszedł kilka kroków w stronę betonowych słupków, które namierzył spojrzeniem i na jednym z nich postawił podstawkę z napojami i butelki z wodą.
    — Jeśli chodzi o drobne, to mam prawie całą kieszeń — odpowiedział na wcześniejsze pytanie i wsunął wolną dłoń do kieszeni, żeby zadzwonić monetami, które obiły się o siebie, gdy przerzucił je palcami. — Sama zobacz — zachęcił, nieco odchylając materiał kieszeni, tak by Camille mogła wsunąć rękę i zobaczyć, ile tych drobnych udało mu się zdobyć w negocjacjach ze sprzedawcami z lokalnych budek. — Mam nadzieję, że tyle wystarczy? — Uniósł lekko brew. Miało być ich dużo, ale dużo to słowo cholernie umowne,natomiast w tym konkretnym przypadku, kiedy w grę wchodziła dobra zabawa, wolał przesadzić z ilością, niż zorganizować tych moment za mało. Jeśli nie przydadzą się dziś, to przydadzą się kiedy indziej, więc nic straconego.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  18. Rzeczywiście, nie obracał tak drobnymi monetami na co dzień i nie był nawet posiadaczem portfela, który miałby miejsce na monety, ale z pewnością nic się nie zmarnuje, bo znał przynajmniej kilka miejsc, w których będzie mógł je zostawić, wrzucając do charytatywnej puszki, albo do słoiczka z napiwkami, bo pomimo powszechnej cyfryzacji, takowe słoiczki do dziś można dostrzec na ladzie w kameralnych barach. Poza tym zawsze mógł podrzucić je siostrze, bo Victoria ma przynajmniej dwie świnki skarbonki, które chętnie przyjmą każdy pieniążek, tyle że w tym konkretnym przypadku będzie musiał zrobić to niespostrzeżenie, bo Victoria z marszu zapyta, jakim cudem stał się posiadaczem takiej ilości bilonu, a jemu odpowiedź nie przyjdzie łatwo. Dlatego im więcej pochłoną automaty, tym lepiej, a to oznacza, że nie muszą ograniczać się w żaden sposób i mają pełne pole do popisu, by rozgrzać te automaty do czerwoności.
    Tak się składa, że pamiętał, co dzieje się z watą cukrową, gdy jest ciepło, bo przeżył to ten jeden jedyny raz na własnej skórze, gdy lata świetlne temu wata cukrowa wylądowała we włosach matki, ale tak poza tym chyba będzie im nawet wygodniej, jeśli przeniosą część z tych przekąsek prosto do żołądka i będą mogli skupić się na automatach. Nie miał pewności, czy wewnątrz arcade roomu znajdzie się miejsce, w którym będzie można to wszystko swobodnie pozostawić i równocześnie nie czuwać nad tym, czy jakiś łakomczuch nie spróbuje się na przekąski połasić. Co prawda, myśląc o tym, nie spodziewał się, że Camille zdecyduje się go nakarmić, ale skoro kawałek waty znalazł się już przy jego ustach, po prostu go zjadł. I wtedy zdał sobie sprawę, jak cholernie słodki jest to wyrób i jak wiele różniło go od tego, którym cieszył się, będąc jeszcze dzieckiem. Nie oceniał teraz czy jest gorszy, czy lepszy – chodziło o intensywność, jakby było więcej cukru w cukrze, bo gdy kawałek waty rozpuścił się na języku, natychmiast poczuł, jak słodycz wypełnia wszystkie kubki smakowe. Do tego wargi zrobiły się lepkie... i palce Camille prawdopodobnie też. Nie wyobrażał sobie, jak ten cholernie słodki smak waty cukrowej miałby się zgrać ze słonym popcornem, który też czekał w kolejce do zjedzenia, ale mniejsza na razie o to.
    — Zależy to od wielu czynników, ale generalnie do pięciu tysięcy metrów — odpowiedział z automatu i sięgnął po butelkę wody. Odkręcił ją i wziął niewielki łyk. — Helikopter policyjny jest uprawniony do latania właściwie wszędzie, jeżeli jest w trakcie działań służbowych. Turystyczne loty potrzebują jednak szeregu zezwoleń, są też strefy, nad którymi latać nie wolno, a do lotów nocnych potrzebne są pilotowi dodatkowe uprawnienia, ale to wszystko, to są już kwestie regulowane przez prawo lotnicze — wyjaśnił, nie chcąc wchodzić zbytnio w szczegóły, które mogłyby ją zanudzić. — Akurat nad Nowym Jorkiem nie da się polatać turystycznie w nocy. Można zrobić to w New Jersey i stamtąd polatać, ale tylko krótko po zmroku, maksymalnie do dwudziestej. — Uśmiechnął się lekko i spojrzał chwilowo w niebo. Ilość światła uniemożliwiała dostrzeżenie stąd gwiazd, czy czegokolwiek innego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie leciałaś nigdy samolotem w nocy? — Przeniósł na Camille pytające spojrzenie. W zasadzie wyglądało to bardzo podobnie, jak z okna pasażerskiego samolotu, zmieniała się tylko perspektywa. Z pokładu helikoptera widoki są po prostu ciekawsze, bo można zobaczyć więcej, często z bliższej odległości. — Nowojorska noc z góry, to przede wszystkim całe mnóstwo świateł i światełek, które dominują nad całą resztą i nad wszystkim wokół. To właściwie taki Times Square, tyle że z góry — stwierdził, może trochę mało entuzjastycznie, ale był do tych widoków przyzwyczajony, poza tym uważał, że są takie miejsca w tym mieście, dostępne tu na ziemi, że widok z góry się do nich nie umywa.

      Chayton Kravis

      Usuń
  19. Popatrzył przez chwilę na obracający się Brooklyn Flyer, próbując wywnioskować czy widok z tamtego miejsca może być równie ciekawy, i wrócił spojrzeniem do Camille. Skubnął palcami jeszcze mały kawałeczek waty cukrowej i wsunął sobie do ust, od razu oblizując palce, które kleiły się od cukru.
    Z jednej strony trochę zaskoczyło go to, że Camille nie miała jeszcze okazji lecieć samolotem w dorosłym życiu, bo nie była przecież totalnym odludkiem, a chociażby przez sam fakt brania udziału w przeróżnych cosplay'owych eventach, można by założyć, że dawno ma to za sobą. Nowy Jork z pewnością nie jest jedynym miejscem w kraju, czy na świecie, w którym organizowane są takie wydarzenia, a komu by się chciało kisić w ciasnym samochodzie przez kilkanaście godzin, żeby dotrzeć do tych bardziej odległych stanów, skoro można zrobić to w kilka godzin, wsiadając w może wcale nie wygodniejszy, ale jednak szybszy samolot. Z drugiej jednak strony, Chayton zdążył już poznać Camille do takiego stopnia, że był w stanie zrozumieć taki stan rzeczy, jakby podświadomie to wiedział, choć rzeczywistych powodów jej nielatania nie znał. Może faktycznie chodziło tylko o brak okazji, a może wiązało się to jednak z czymś, o czym na ten moment wiedziała wyłącznie Camille? Nie sądził, że boi się wysokości, bo na wyjeździe integracyjnym, podczas wspinaczki, kiedy siedzieli już na szczycie, nie dostrzegł w jej twarzy nawet cienia strachu.
    Jednak to, że nie widziała nowojorskiej panoramy nocą z tarasu ich biurowca, było akurat bardzo dobrą informacją, bo to najprawdopodobniej oznacza, że pracownicy nie szwendają się po budynku w godzinach, w których nie powinni. Inaczej zasady już dawno byłyby złamane, a oczy Camille na zawsze pamiętałyby widok, który głęboką nocą można zobaczyć z trzydziestego szóstego piętra i jakichś stu siedemdziesięciu metrów, na których mieści się ten prywatny kawałek otwartej przestrzeni. Co prawda, nie jest on jakoś szczególnie inny od tego, który widać przez panoramiczne szyby piętro niżej, ale brak ścian, goła przestrzeń i lekki wiaterek muskający skórę na szczycie wieżowca, to bodźce, które czynią widok z tarasu żywym i niezapomnianym. Szczególnie nocą, gdy budynek pustoszeje, a miejskie ulice tętnią imprezowym życiem.
    — W zasadzie to jest to coś podobnego — stwierdził w odpowiedzi. — Ale trzeba przyznać, że widok z naszego tarasu ma swój niepowtarzalny urok — oznajmił, lekko się uśmiechając. Ilość budynków wokół nie pozwalała zobaczyć w pełni całego Manhattanu, ale taras gwarantował doskonały widok na Brooklyn, Most Brookliński i East River, a przy okazji także na pobliskie lądowisko dla helikopterów, których ruch można z góry obserwować.
    Kiedy Camille dokończyła watę cukrową, wziął część smakołyków w ręce i słuchając jej, ruszył do wnętrza arcade roomu. Mniej więcej tak wyobrażał sobie to miejsce: półmrok, kolorowe neony i mieszanka dźwięków wydobywająca się z maszyn, przy których kręcili się nie tylko prawdziwi maniacy, ale też amatorzy pokroju Chaytona Kravisa – nic więc dziwnego, że jego garnitur nie robił tu na nikim żadnego wrażenia. Było mu jednak wszystko jedno, czy znaczną od gier jednoosobowych, czy dwuosobowych, bo nie znał się na żadnych, więc najlepszym wyborem będzie ten, który Camille uzna za słuszny, a jeszcze lepiej, żeby był to wybór, z którego to ona osiągnie najwięcej przyjemności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Automaty to w końcu jej bajka, a szkoda, żeby te wszystkie drobniaki wyszły stąd dalej ciążąc Chaytonowi w kieszeni, skoro mogły wylądować w maszynach i realnie się do czegoś przydać.
      — Zacznijmy od tego, co lubisz najbardziej — zaproponował, patrząc na automaty, które błyskały do nich zachęcająco. Gdyby mieli dużo czasu, nic nie stałoby na przeszkodzie, żeby spróbować wszystkiego po kolei, ale czas się kurczył, więc najsensowniej byłoby spróbować tego, co najciekawsze zdaniem Camille. Przynajmniej oczywiste pewne, że ten czas, którego już i tak pozostało im niewiele, nie będzie w żaden sposób stracony.

      Chayton Kravis

      Usuń
  20. Decyzja o odwiedzinach parku rozrywki była naprawdę spontaniczna i Chayton nie miał co do tego absolutnie żadnych oczekiwań. Nie był miłośnikiem gier wideo, więc nie nastawiał się na super zabawę, która mogłaby w całości go pochłonąć, a później nie chcieć oddać, ale nie był też stetryczałym nudziarzem, który woli stać z boku i patrzeć, niż spróbować czegoś nowego, więc wykluczał możliwość zanudzenia się, zwłaszcza w miejscu, które oferuje dziesiątki różnorodnych atrakcji. Był tutaj zresztą z Camille, a ona miała doświadczenie w tej dziedzinie rozrywki, więc nie było wątpliwości, że poprowadzi ich przez te najciekawsze i najbardziej wciągające pozycje arcade roomu, w którym dźwięki automatów nieustannie mieszały się z entuzjazmem graczy. Albo ich irytacją. Chayton nie był tu jedynym nowicjuszem, zdecydowanie, ale brał na klatę każdą przegraną, przyjmując to z uśmiechem i tylko czasami, gdy jeden maleńki, niepoprawny ruch wyrzucał na ekran wielki napis game over, przewracał oczami i zapijał rozdrażnienie większym łykiem przesłodkiej coli, na dokładkę dorzucając żołądkowi garstkę popcornu. Kiedy opanował schematy, o których mówiła Camille, rzeczywiście szło mu znacznie lepiej. Skupiał się wtedy na grze, z wyczuciem używając dżojstika (z czym akurat problemu nie miał, z racji tego, że na co dzień pilotuje dżojstikiem helikopter) i analizując w głowie kolejne celne posunięcia oraz ruchy, i wyglądał na cholernie wciągniętego, ale taki też był, bo chodziło tu przecież o to, by wygrać, a nie wrzucić monetę i od razu dać się złapać duszkom, czy pozwolić sobie zginąć pod beczką, zruconą przez małpę o wrednym wyrazie twarzy. Naprawdę wkręcił się w rozgrywkę, mimo że nie tryskał szczególnym entuzjazmem, bo nawet gdy wygrywał, kwitował to tylko prostym, choć szczerym uśmiechem i zwalniał hoker Camille. A potem przyglądał się jej z ciekawością, obserwując jej skoncentrowaną twarz, usta rozciągnięte w uśmiechu i oczy, w których odbijały się kolorowe obrazy, skaczące na ekranie. Obserwowanie jej było tak samo absorbujące, jak granie i sprawiało mu tak samo dużą przyjemność, więc nie nudził się ani kiedy grał, ani w chwilach, w których czekał na swoją kolej.
    Camille była dobra w te klocki i wcale go to nie dziwiło, aż do momentu, gdy zasiedli przed wyścigówkami, w których okazała się cholernie dobra jak na kogoś, kto na co dzień nie prowadzi samochodu. I tak, jak Chayton był do tej pory grzeczny, tak podczas wyścigów nie omieszkał kilkakrotnie rozproszyć skupienia Camille, szturchając ją mocniej swoim kolanem, tak że jej noga zsunęła się z pedału, albo wyciągając jedną rękę i próbując dłonią zasłonić jej widok przed oczami. Ale wcale nie robił tego, bo zależało mu na wygranej, akurat nie miało dla niego znaczenia, kto pierwszy dotrze do mety w tych wyścigach. Po prostu podobała mu się reakcja Camille, to jak beztrosko się śmiała, czy denerwowała, gdy stosował te nieczyste, choć zabawne zagrywki, których prawdopodobnie się po nim nie spodziewała. Dla pretensjonalnego ale tak nie można, panie Kravis, rzuconego ze śmiechem sięgającym oczu, warto było przegrać każdą, nawet banalnie łatwą rozgrywkę.
    — Bawię się beznadziejnie. Jestem tu nowy i powinnaś dawać mi większe fory — odpowiedział z poważną miną, a po kilku sekundach posłał jej żartobliwy uśmiech. Gdyby uważał, że marnuje tutaj czas, nie siedziałby teraz w fotelu obok niej, nie trzymał dłoni na kierownicy, gotów na rewanż, i nie dojadał resztek niezdrowego żarcia. — Bawię się naprawdę dobrze, Camille — zapewnił i zerknął na swój zegarek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Godzina jest już późna, pewnie niedługo będą zamykać, ale jeśli są tu jakieś strzelanki, to też chętnie je zobaczę. Szczególnie te, gdzie zamiast dżojstika jest pistolet — zaproponował. I mogło to być nawet coś podobnego do Duck Hunt, Wild Gunman czy Hogans Alley, dawno temu dostępnych na kontrolę NES.
      Chayton, co prawda, nie był zapalonym strzelcem, ale lubił strzelać i właśnie w ten sposób spędzał wolny czas w trakcie policyjnego dyżuru, gdy w mieście nie działo się nic, co wymagałoby interwencji jednostki lotniczej. Razem z kolegami schodził wtedy do piwnicy i tam rozgrywali między sobą mini zawody strzeleckie, celując najczęściej do klasycznych tarcz w kształcie koła czy do podobizny człowieka. Zakładał, że w tym lunaparku też znalazłyby się tego typu atrakcje, w których należy zestrzelić jakiś obiekt, by wygrać nagrodę, ale wystarczyłby mu teraz automat z czymś na kształt pistoletu świetlnego. Aczkolwiek air hockey też nie byłby wcale taki zły, więc Chayton wcale się przy strzelankach nie upierał.

      Chayton Kravis

      Usuń
  21. Strzelanki były większym wyzwaniem, bo angażowały pracę mózgu i ciała, a momentami trzeba było skupić się na kilku aspektach jednocześnie, żeby przetrwać w grze dłużej niż minutę. I samo to też nie stanowiło problemu dla Chaytona, bo grając prawie codziennie w tenisa, w którym angażuje się i jedno i drugie, synchronizowanie ciała z mózgiem było dla niego w istocie rutyną, którą dawno już przesiąkł. Co innego jest jednak grać w gry, z którymi ma się styczność pierwszy raz w życiu, i nie mieć zielonego pojęcia, czego się po nich spodziewać, ani o co tak właściwie w nich chodzi, a co innego mieć w czymś kilkunastoletnie doświadczenie. Wychodziło im więc tak, jak wychodziło, czyli miernie. Camille skakała i kucała, a Chayton o tym zapominał, więc robił to z kilkusekundowym opóźnieniem, które miało już wpływ na rozgrywkę, i choć nadrabiał później celowaniem, to wyniki i tak dalekie były od zwycięstwa. Ale zabawa była przednia, nawet jeśli rozbieżności między ruchem gracza, a systemem, były momentami wyjątkowo irytujące i nie obeszło się bez nieco bardziej siarczystych komentarzy, czy ciężkich westchnięć, pełnych dezaprobaty i wkurzenia. Z jednej strony Chayton nie dziwił się tym, którzy w przypływie złości potrafili ciskać pięścią w maszyny i kląć je ile się da, ale z drugiej rozumiał, że to tylko program, zależny od całej masy czynników, w tym sterowników, układów regulacji, grafów sygnałowych i innych, na których szary człowiek zwyczajnie się nie skupia, bo nie ma pojęcia o ich istnieniu. Grunt, że dawało to frajdę, albo inaczej: grunt, że wywoływało to emocje i przeżycia, nawet jeśli nie zawsze tylko pozytywne. Jeśli człowiek zapamięta dane miejsce, możliwe, że kiedyś do niego wróci, a jak widać wraca, skoro w parku rozrywki zawsze jest niezliczona ilość ludzi.
    Świat naprawdę mógłby mieć przerąbane, gdyby to im trafiła się taka misja, ale trzeba przyznać, że jako dwuosobowy zespół dogadywali się dobrze, a przede wszystkim rozumieli. Kiedy Camille mówiła, w którym miejscu na ekranie należało skupić ogień, Chayton od razu to robił, z kolei kiedy on wychodził z jakąś inicjatywą, Camille nie miała problemu, żeby się do niej dopasować. I teoretycznie przegrali z kosmitami, a melodia dla przegrywów grała im nad głowami, ale praktycznie udało im się przetestować wzajemną komunikację, która wcale nie wypadła źle. W dodatku miło spędzili czas i nie narazili się pracownikom parku, bo skończyli tuż przed godziną zamknięcia arcade roomu, więc wieczór można uznać za udany. To był naprawdę dobry spontan. Czegoś takiego Chayton nie robił od lat.
    — Naprawdę można się przy tym zmęczyć, niczego sobie wycisk — przyznał, zaczesując palcami kosmyki swych włosów. Nie wyglądał na takiego, bo dbał o swoją kondycję każdego dnia, więc potrzebował sporo wysiłku, żeby paść z wycieńczenia, ale nie mógł skłamać, że gra była lekka i nie wymagała jakiejkolwiek sprawności fizycznej. Na pewno dało się tu spalić trochę kalorii i wyjść z czystszym sumieniem, o ile pofolgowało się wcześniej z fast foodami.
    Sięgnął po butelkę wody, odkręcił ją i podał Camille.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zostało nam tylko to, ale możemy wstąpić gdzieś po drodze po coś innego — zaproponował, gdyby woda okazała się niewystarczająco smaczna do zaspokojenia pragnienia po tych wszystkich dobrociach, które zjedli. A potem podał jej dłoń, by mogła podnieść się z kucków i przejął butelkę, żeby ją zakręcić. Wydali sporą ilość drobniaków, ale z tej resztki na pewno dałoby się uzbierać na jakiś sensowny napój.
      — Zbieramy się? — Chayton rozejrzał się po pomieszczeniu, które pustoszało. Ludzie zbierali manatki i kierowali się do wyjścia, zresztą, obsługa tego miejsca powoli zaczynała już informować klientów, że pora zakończyć rozgrywki, bo do zamknięcia parku zostało już niewiele. A musieli jeszcze przedostać się na parking.

      Chayton Kravis

      Usuń
  22. To naprawdę ciekawe zjawisko: obserwować momenty, w których Camille się zapomina, i że trwając później w tych momentach, wykorzystuje je, nawet jeśli nie do końca w sposób umyślny, czy zamierzony. Choć sama jakiś czas temu przyznała, że z nim to kwestia chwili, że robi coś za nim o tym pomyśli. Może teraz nie zdawała sobie teraz sprawy, że właśnie z nim flirtowała, dodatkowo potęgując dwuznaczne wypowiedzi dotykiem spod swych palców, który sprawiał, że mięśnie jego brzucha napinały się przyjemnie i przesyłały te niewielkie impulsy do wielu innych części ciała. Mógłby pomyśleć, że to jakaś forma żartu, albo oznajmienia, ale nie urodził się przecież wczoraj, żeby nie odróżniać flirtu od zwykłej gadki. Chciała, żeby na nią spojrzał i mówiła mu to wszystko, patrząc prosto w oczy. Modulowała głos. Była opanowana. Przygryzała wargi, a sposób w jaki napierała palcami na jego ciało, był zsynchronizowany z tym, co przekazywała mu między słowami. Wisienką na tym torcie byłoby zsunięcie wzroku na jego usta, ale tego Camille nie zrobiła, bo jakiś wewnętrzny głos podpowiedział jej, że trzeba się niepostrzeżenie wycofać i ukryć tą subtelną kokieterię za wesołym uśmiechem i dobrze maskującym ją optymizmem. To dobry ruch, żeby zatrzeć ślady, ale Chayton zbyt dużą uwagę skupiał na szczegółach, więc te rzeczy sprzed chwili dotarły do niego na bieżąco. Nie wiedział tylko, czy zrobiła tak, bo chciała, czy wyszło to bez udziału jej woli, ale nie miało to już na ten moment większego znaczenia. Odpowiedź musiał zachować dla siebie, ale tak: to, co jest w domu zdecydowanie im wystarczy.
    Okazało się, że na zewnątrz zrobiło znacznie chłodniej, ale dotkliwsze odczuwanie zimna na pewno było powiązane z tym, że trochę się zgrzali, a teraz te zgrzane ciała zetknęły się z niską temperaturą nadchodzącej nocy. Bez względu na to, czy Camille doskwierał chłód, czy nie, Chayton oddał jej swoją marynarkę, bo do parkingu mieli kilka minut na piechotę, a jeszcze kilka kolejnych minut trzeba będzie poczekać, aż samochód nabierze temperatury. Po całym tym spontanicznym wypadzie, taki ciepły, odprężający prysznic będzie jak idealna nagroda, której nie wygrali na automatach. W zasadzie, Chayton nie miał nawet pewności, czy arcade roomy oferowały jakiekolwiek nagrody poza wieczną chwałą, o ile pokona się jakiś rekord, czy pobije wszystkich poprzedników.
    Dopytał o to w trakcie jazdy, z czystej ciekawości, czy takie osoby, które wymiatają na automatach, mogą liczyć na jakieś granty i czy samej Camille udało się kiedykolwiek coś zgarnąć. Oczywiście, po drodze nigdzie się już nie zatrzymywali, więc nie musieli zjeżdżać z ekspresówki i tracić czasu na dodatkowej sygnalizacji świetnej. Minęło lekko ponad dwadzieścia minut, jak dotarli do spokojnych, zupełnie cichych o tej godzinie okolic, gdzie poza człowiekiem z psem na spacerze, nie było nikogo więcej. Wjechali do garażu, bo brama czekała już na nich otwarta, a potem zgarnęli manatki i wygramolili się z auta. Chayton wpuścił Camille do środka, tym wejściem z garażu do dolnej części domu, w której spędzili swego czasu bardzo produktywny crunch z ciekawym finałem pod prysznicem i miłą kolację, zanim rzecz jasna Camille stwierdziła, że coś utopiło się w basenie i zniknęła, a po chwili sam pojawił się w salonie.
    Spojrzał na Camille i uśmiechnął się, chociaż był to uśmiech skierowany bardziej do własnych myśli. Zastanawiał się tylko, czy dalej chciałaby po prostu wykorzystać kolejną chwilę z nim, czy pod tą kolejną chwilę należało już podpiąć wypad do parku rozrywki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Idziemy na górę. Wszystko co mam w domu i co nam wystarczy jest właśnie na górze — oznajmił, kierując się do schodów. Akurat wcale nie żartował, bo ta dolna część była przeznaczona tylko do celów biznesowych i jeśli nic nie działo się tutaj od dłuższego czasu, albo nie było zaplanowane na najbliższy czas, to było tu pusto.
      W drodze na piętro, zaczął już rozpinać guziki koszuli. Naprawdę przepadał za koszulami i w garderobie miał ich całe mnóstwo, ale ostatnio spędzał w nich trzy czwarte każdej doby, dlatego teraz chętnie zamieni ją na jakiś T-shirt. Przy okazji zorganizuje dla Camille jakieś przybory do życia, bo byłoby doskonale, gdyby ciepły prysznic nie skończył się jakimś wypadkiem z powodu zbyt małej ilości ręczników i zbyt dużej ilości wody na twardym łazienkowym gresie. Mieli w tym już małe doświadczenie, a każdemu kolejnemu wypadało zapobiec jak tylko się da. Chociaż trzeba przyznać, że ich pierwsze spotkanie pod prysznicem było szczególne i wyjątkowe.

      Chayton Kravis

      Usuń
  23. Trochę zaskoczyły go słowa podziękowania, bo dawno nikt mu tak nie dziękował za wspólne spędzenie czasu, co zresztą wydawało się oczywiste, skoro w ten sposób z nikim tego czasu nie spędzał. Spontaniczne wyskoki były rzadkością w jego życiu, przede wszystkim dlatego, że każdy jego dzień najczęściej był rozplanowany już od wczesnych godzin porannych do późnych godzin wieczornych i zwyczajnie brakowało tam miejsca na jakiekolwiek niezaplanowane przedsięwzięcie. Chyba, że chodziło o coś biznesowego, bo jeśli coś takiego niezaplanowanego zdarzało się w ciągu dnia, a było istotne, to wtedy miejsce musiało się znaleźć, tyle że z reguły kosztem czegoś najmniej ważnego. Z innej zaś strony, już pomijając brak czasu, Chayton, jako osoba perfekcyjna, która musi mieć wszystko w życiu poukładane i zaplanowane, nie stwarzał sobie okazji do takich spontanicznych wypadów, bo nie szło to w parze z jego zwyczajami i nawykami. W dodatku obracał się w towarzystwie ludzi, którzy wiedli podobnie zorganizowane życia, więc nie było osoby, która próbowałaby ściągać go na ścieżkę pełną spontanicznych akcji. Możliwe zresztą, że na dłuższa metę Chayton nie znalazłby wspólnego języka z kimś takim, bo o ile przeciwieństwa czasami faktycznie się przyciągają i współgrają, tak niektóre mogą się wykluczać i znosić. A jego potrzeba kontrolowania raczej nie dogadałby się ze spontanicznością w perspektywie dłuższej znajomości, a co najwyżej tej jednorazowej, zaczętej i zakończonej wyłącznie na dobrej zabawie.
    Dlatego dzisiejszy wieczór był wyjątkowy – wyjęty spod nawyków i utartych schematów, trochę jak powiew świeżości, który wniósł coś nowego w tą uporządkowaną od lat codzienność, nawet jeśli było to zaledwie kilka godzin przyjemnej rozrywki. Możliwe, że całą wyjątkowość zawdzięczał towarzystwu Camille, bo – nie licząc siostry – była ona jedyną osobą, z którą mógł do takiego parku rozrywki pójść. Był zbyt poważny, by oddać się beztroskim zabawom w całości i z tego też powodu mógł być cholernie nudnym kompanem dla kogoś innego. Camille chciała dobrze spędzić czas przy automatach, ale też pokazać mu ten świat arcade roomów, dać szansę sprawdzenia się na tym polu i to się udało, dlatego był to wieczór w pełni dla niego pozytywny. W dodatku spędzony we dwoje, tak szczerze, od początku do końca. Zakładał jednak, że gdyby Camille chciała się tam wyszaleć bez pamięci, zmęczyć na tych wszystkich atrakcjach i wykrzyczeć na rollercoasterze, on byłby raczej ostatnią osobą, o której mogłaby w tym kontekście pomyśleć.
    Przechylił głowę w bok i popatrzył na Camille, gdy pozbyła się torebki i zaczęła majstrować przy guzikach jego koszuli. Tym razem wcale nie musiał już analizować czy był to flirt, czy tylko złudzenie, bo oczywistość tego momentu biła wręcz po oczach. Wodziła go na pokuszenie, subtelnie rozprawiając się z guzikami i czarując grą niepozornych słów, które wplotła w podziękowanie. Skłamałby, gdyby powiedział, że spodziewał się czegoś takiego zaraz po wejściu do domu, ale nie byłby też szczery, gdyby powiedział, że sam zamierzał zignorować swoje, albo ich pragnienia i grzecznie pójść spać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Co konkretnie masz na myśli? — zapytał więc, oczekując dokończenia ostatniego zdania. I nie tylko zdania, bo skoro Camille przejęła inicjatywę i zainteresowała się guzikami, liczył na to, że gdy je porozpina, rozbierze go z tej koszuli do końca. Dzięki temu, że stała stopień wyżej, ich twarze znajdowały się praktycznie na takiej samej wysokości, dlatego zyskał swobodny dostęp do jej oczu, w które mógł patrzeć teraz cały czas, prawie bez mrugnięcia, nawet jeśli Camille skupiała swoje własne na zupełnie innej okolicy. W zasadzie, znajdowała się tak blisko, że ten swobodny dostęp miał dosłownie do wszystkiego. Oprócz myśli. Dlatego czekał na dokończenie zdania i wcale nie dlatego, że był tej racji ciekawy.

      Chayton Kravis

      Usuń
  24. Może nie był materiałem na doskonałego partnera, bo w życiu posiadał zupełnie inne priorytety, bliżej niezwiązane z tkaniem cudownej relacji miłosnej, i cech romantyka też nie posiadał zbyt wiele, żeby odpowiednio poświęcić się tej drugiej osobie, ale jeśli udało mu się kimś zainteresować, to zainteresowanie to było w stu procentach szczere. Camille, nawet jeśli dla przeciętnego człowieka była tak samo przeciętną osobą, w rzeczywistości miała bardzo oryginalną osobowość, którą skrywała za szeregiem grubszych i cieńszych warstw oraz masek zakładanych chyba tylko po to, by wyjść tej przeciętności naprzeciw. Bo bycie przeciętnym człowiekiem w przeciętnym świecie, kiedy można wtopić się w tłum i pozostać jednym z miliona Kowalskich, gwarantowało jako taki spokój, zwłaszcza tym, którzy z natury woleli pozostać w cieniu. I gdyby Camille naprawdę była przeciętna, nudna i jakich wiele, dziś Chayton nie wiedziałby o jej istnieniu, ale jaki przeciętny człowiek mówi na rozmowie rekrutacyjnej, że zawsze chciał być superbohaterem? A potem wspomina o swoim niezdaryźmie? Zaciekawiła go sobą już podczas pierwszego spotkania i doskonale wiedział, że z czasem pozna ją bliżej, bo od początku tego właśnie chciał. Co prawda, nie zakładał, że przez ich znajomość przejdzie takie tornado zdarzeń, że w tej relacji pojawi się zażyłość inna, niż ta zawodowa, nie wspominając już o tym dziwnego rodzaju romansie, który oboje ochoczo ciągną od dłuższego już czasu, ale wiedział, że Camille będzie mogła zyskać jego zaufanie, jeżeli również będzie tego chciała. Miała wszelkie predyspozycje do tego, by stać się powierniczką i, jak widać, także osobą, z którą można spędzać czas przyjemnie, na wiele różnorakich sposobów. Ale najpierw należało wykazać się autentyczną chęcią, by odkryć ją z warstw i ogołocić z masek, bo Camille wcale nie dawała siebie nikomu na tacy. Żeby usłyszeć jej śmiech, żeby dostrzec radość sięgającą oczu i poczuć swobodę, należało się jej nauczyć, a przede wszystkim zrozumieć i pozwolić jej być po prostu sobą.
    A z innej beczki, warto było pozwolić jej się dotykać, bo w jej dotyku kryła się niezliczona ilość emocji, których nie dało się dojrzeć gołym okiem. Po ich wspólnych razach Chayton już wiedział, w jaki sposób dotykała kiedy go poznawała, a w jaki sposób kiedy go pragnęła. Za każdym razem skupiał się na jej smukłych palcach sunących po jego skórze, badających fakturę jego mięśni i rejestrujących każdą reakcję zwrotną. Teraz też to robił, gdy ściągała z niego koszulę, choć moment poluzowania paska wybił go trochę z tego skupienia, bo do mózgu dotarły zgoła inne impulsy, co z automatu zaskarbiło sobie jego uwagę. Wziął wtedy nieco głębszy wdech, by po sekundzie lekko wypuścić to powietrze, przygryźć nieco dolną wargę i przebiec zaintrygowanym spojrzeniem po twarzy Camille. Czasami był naprawdę wdzięczny Matce Naturze za tę cierpliwość, którą go obdarzyła, bo z chwili takiej, jak ta, mógł czerpać dosłownie wszystko, mimo że z tyłu głowy budziły się pierwsze żądze, które już napędzały go do działania. Przyszła już pierwsza ochota na to, żeby przyciągnąć ją do siebie, namiętnie pocałować, i rzucić na kanapę, ale przecież cała ta aktualna przyjemność wynikała ze stopniowo budującego się napięcia. Z tego, że tym razem to Camille przejęła inicjatywę, że pozbywała go i siebie odzieży, i pobudzała zmysłowymi gestami. Nabrała pewności siebie i Chayton był szczerze zaciekawiony, dokąd to ją zaprowadzi. Albo dokąd to ona, razem z tą pewnością siebie, zaprowadzi właśnie jego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnął się kącikiem ust, słysząc jej figlarne pytanie. Może i pytał o to, a może i nie – chętnie za to zapyta o coś jeszcze, bo szkoda odmawiać sobie słuchania jej, gdy istnieje taka możliwość. Ułożył dłonie w jej talii i korzystając z tego, że znajdowali się naprawdę blisko, przechylił głowę i zbliżył usta do jej szyi. Zachęcająco musnął wargami skórę, zastanawiając się, czy wzbudzi do w Camille jakieś łaskotki.
      — Dlaczego tak bardzo chcesz spędzać teraz ze mną czas, Camille? — Ciągnął dalej, zadając pytanie, które zostało wypowiedziane, ale trochę też wymruczane w jej szyję. Czuł delikatną, rozmarynową nutę, którą zawsze pachniały jej włosy. I lekki dreszcz na jej skórze, gdy w trakcie pytania, jego oddech połaskotał ją w szyję, wraz z poruszającymi się wargami.

      Chayton Kravis

      Usuń
  25. To był właśnie ten moment, kiedy trzeba podjąć decyzję i powiedzieć sobie wreszcie, że nadszedł czas, żeby zapisać się na kurs języka włoskiego. Nie był to wprawdzie język, którego Chayton potrzebował jakoś szczególnie do życia czy pracy, bo włoskich klientów miał tylko kilku, ale od pewnego czasu był przekonany, że tracił naprawdę wiele dobrego, nie znając włoskiego i wyłapując tylko poszczególne słowa, oczywiście to też pod warunkiem, że dobrze te słowa rozumiał. Pamięć miał doskonałą, ale nie był w stanie wykorzystać jej w przypadku takim jak ten, kiedy Camille mówiła płynnie w języku, z którym on na co dzień nie miał styczności. Gdyby wpisał teraz do tłumacza to, co usłyszał z jej ust, aplikacja pewnie nawet nie skojarzyłaby tego z włoskim! A były to słowa bez wątpienia istotne, bo już niejednokrotnie miał okazję zaobserwować, że kiedy chodziło o jakieś uczucia, Camille najczęściej używała włoskiego. Kłóciła się po włosku, złościła i prawdopodobnie po włosku też uwielbiała, pragnęła, a może nawet kochała. Czy to nie ciekawe, jaki wpływ na ich relację mogły mieć słowa, które Camille wypowiadała po włosku, a których on nie rozumiał? Ale może kiedyś ją zaskoczy. Może pewnego dnia, ku jej zaskoczeniu, nawet jej odpowie.
    Teraz musiał zadowolić się swoimi domysłami i wnioskami wyciągniętymi na podstawie wytęsknionego tonu, który cichutko wybrzmiewał z jej głosem, ale ostatecznie bardziej, niż na słowach, skupił się po prostu na jej gestach, bo ich znaczenia był w stu procentach pewny. Potrzebowała go w tej chwili i poczuł to całym sobą, gdy pocałowała go tak zachłannie i wyczekiwanie, łaknąc jego bliskości. A on chwycił jej twarz w dłonie i oddał jej dokładnie tyle samo, niechętnie później odrywając się od tych namiętnych pocałunków, gdy Camille kontynuowała odpowiedź, tym razem w języku dla niego zrozumiałym. Właściwie w dwóch językach, bo w angielskim i w języku ciała.
    Oczywiście, taką formę dbania o środowisko jak najbardziej popierał, ale trzeba przyznać, że to chyba najbardziej pokręcona odpowiedź, jaką mógł w tej sytuacji usłyszeć. I totalnie w stylu Camille. Nic dziwnego, że jego usta wygięły się w uśmiechu, a w oczach, które skierował do tych, należących do niej, zabłyszczało rozbawienie. To dalej nie była odpowiedź, która w pełni go satysfakcjonowała, i Camille na pewno dobrze o tym wiedziała, bo ewidentnie się z nim droczyła, ale był teraz tak zaabsorbowany pieszczotami i jej miękkimi ustami, że istota pytania zeszła na dalszy plan. Zresztą, nie musiała niczego więcej dopowiadać, bo to, co robiła z nim teraz, stojąc pod ścianą i przylegając do niej plecami, wyjaśniało właściwie wszystko. Chciała go tak bardzo, że zaczynała się niecierpliwić, rozbierać przed nim i kusić, a jego to pobudzało. W końcu jego dłonie też wydostały się spod kontroli, szukając tych wrażliwszych miejsc, czułych na każde muśnięcie.
    — W takim razie, zadbajmy o to środowisko. — Z uśmiechem podniósł Camille, a kiedy oplotła go nogami w pasie, ruszył przez salon prosto do łazienki. Po drodze też pozbył się butów, zostawiając je na samym środku, jeden za drugim, a potem trzymając Camille jedną ręką, drugą zaczął rozpinać pasek swych spodni do końca. Ze dwa razy musiał się zatrzymać, żeby odpowiedzieć na jej pieszczoty, poza tym mimowolnie zatrzymywał się, kiedy ją całował, bo były to tak głębokie pocałunki, że jego nogi zapominały, że szły do jakiegoś konkretnego celu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak rozpiął pasek, przełożył rękę do przodu, żeby Camille rozpięła jego zegarek. Akurat ten wart kilkanaście tysięcy dolarów Hublot był wodoodporny, więc pod prysznicem wcale by nie ucierpiał, ale Chayton zdejmował dodatki z czystego przyzwyczajenia.
      Zostawił go w łazience na blacie, zsunął z siebie spodnie i razem z Camille wszedł do sporej kabiny prysznicowej, od razu zamykając za nimi szklane drzwi i wciskając dłonią panel, który uruchomił prysznic sufitowy. Przez pierwszych kilka sekund woda lejąca się z sufitu była chłodna, ale momentalnie osiągnęła temperaturę czterdziestu stopni, stając się przyjemnym, ciepłym deszczem. Mimo, że Camille stała już o własnych nogach, Chayton wciąż przytulał ją mocno, całował i śmiało wędrował dłońmi po jej ciele, w pewnym momencie skupiając się już na pośladkach. To było naprawdę szalone być z Camille w tym samym miejscu, w którym kiedyś znaleźli się z przypadku, a w którym teraz byli bo cholernie tego potrzebowali.

      Chayton Kravis

      Usuń
  26. Drążenie szczegółów leżało w jego naturze, ale wynikało też z doświadczenia i świadomości, że jeśli gdzieś tkwi diabeł, to właśnie w nich, dlatego nie miał oporu przed zadawaniem pytań i dociekaniem pewnych kwestii. W stosunkach międzyludzkich rozmowa była równie ważna, co cielesne doznania, ale w tej ich relacji, nieokreślonej w żaden sposób, która była zarówno wszystkim jak i niczym, Chayton nie wymagał od Camille otwarcia czegoś na miarę dyskusji panelowej. Znali się na tyle dobrze, że niektórych spraw omawiać już nie musieli, bo rozumieli je bez słów, a dodatkowo Chayton wiedział, że dla Camille wyciąganie na wierzch tego, co się czuje, albo czego się pragnie, to wcale nie taka błaha sprawa. Jej odpowiedzi zawsze były w tym temacie wymijające, a przykładów nie trzeba było szukać daleko, bo nie licząc tego momentu z dbaniem o środowisko, wcześniej uniknęła jej też na chwilę przed wyjściem z samochodu do parku rozrywki. Ale łatwiej jest mówić o tym czego się nie chce, niż chce, bo chcenie stoi bardzo blisko oczekiwań, a oczekiwania to częste źródło niezadowolenia. Można powiedzieć, że czegoś się nie chce i człowiek przejdzie z tym do porządku dziennego, zapamięta to na dłużej lub nie, ale kiedy mówi się, że czegoś się chce, wtedy słowa stają się bardziej zobowiązujące. Chcieć to czasami także oczekiwać. I gdyby Camille powiedziała mu, że chce by był dla niej teraz, jutro, za rok, zawsze i na zawsze, to w pewnym sensie zdradziłaby się ze swoimi oczekiwaniami, dlatego Chayton doskonale rozumiał, dlaczego zręcznie unikała konkretnych odpowiedzi. Ich relacja była pokręcona do takiego stopnia, że nie dało się określić jej żadną prostą definicją. Nie pasowały do niej właściwie żadne oczekiwania, bo nie jest to ani zwykła, niezobowiązująca znajomość z korzyściami, ani czysta przyjaźń, ani też ślepa miłość, dla której oboje przepadli bez końca. Chcieli siebie, czerpali z siebie, ale równocześnie nie oczekiwali, że dla siebie będą. Nie oczekiwali, ale w tym nieoczekiwaniu pojawiała się cała gamma emocji, zależnych od wydarzeń i sytuacji, emocji, które nie powinny istnieć w zawodowym układzie, jaki reprezentowali, bo przecież szef nie powinien być zazdrosny o pracownicę, a pracownica nie powinna tęsknić za szefem.
    Nie było oczekiwań, nie było planów – były tylko chwile, z których wysysali każdą możliwą okazję do cieszenia się sobą i swoim towarzystwem, bo nie spędzali ich przecież tylko w sobie czy na sobie. Robili wiele różnych rzeczy: razem pracowali, ale pomijając już coś tak oczywistego, jak praca, wspólnie oglądali spektakl operowy, razem gotowali na wyjeździe, we dwoje zdobili strony gazet, Camille towarzyszyła mu jedenastego września, a on zjadł kolację z jej ciotką w ich rodzinnym domu i już mniejsza o to, że w tej oficjalnej formie, jako gość-szef. Dziś natomiast spędzili wieczór w parku rozrywki, śmiejąc się i bawiąc tak, jakby ich relacja nie stanowiła totalnie popieprzonego rollercoastera uczuć, odczuć, emocji i zdarzeń, i nie była zagwozdką, której nie udałoby się nazwać nawet najbardziej kreatywnym filozofom. Na dodatek, jak widać, razem mogli się myć i chodzić spać, chociaż wspólne spanie przetestowali już nie jeden raz, co więcej, ten jeden raz również na kanapie w jego gabinecie na szczycie wieżowca. Bez wątpienia było jeszcze całe mnóstwo rzeczy, które mogli robić razem. I których robić razem im nie wypada.
    Na przykład pozbywać się jej bielizny, napierać na nią swą podnieconą męskością i scałowywać krople wody z jej ramienia. Dłońmi rozmasowywać strużki na jej plecach i pośladkach, a później ściskać je mocniej i przyciągać jej sylwetkę swych bioder, ocierać o siebie i cicho, z zadowoleniem wzdychać. Czuć jej słodkie pocałunki na wargach i paznokcie lekko wbijające się w skórę przedramion.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczy miała zamknięte, więc kilka drobnych kropelek osiadło na jej rzęsach, dopóki nie strąciła ich mrugnięciem. Chayton przesunął palcem po jej skroni, odgarniając przylepione do twarzy pasma włosów, które pociemniały od wody, a potem złapał ją za brodę i zachłannie pocałował w uśmiechnięte usta, nie kryjąc własnego pożądania. Jak wiele niedopowiedzeń byłby skłonny jej wybaczyć za takie pocałunki? Zdecydowanie zbyt wiele.
      — Moje dzisiejsze życzenie stoi przede mną — odparł, odsuwając się tylko na chwilę, żeby obrócić Camille tyłem i znów do siebie przyciągnąć i naprzeć lubieżnie sobą na jej pośladki. — Ma w sobie wszystko, czego mi potrzeba i co chętnie sobie wezmę — zapewnił, uśmiechając się pomiędzy pocałunkami, które składał na jej karku. Jego dłonie powędrowały z jej talii do brzucha i wyżej do piersi, które zaczął masować nieśpiesznie i z wyczuciem ściskać. Camille miała idealne proporcje i idealne ciało. Nie brakowało jej niczego, dlatego miał ogromną nadzieję, że nigdy nie przyjdzie jej do głowy czegoś tutaj ulepszać.
      Jedna ręka po chwili ruszyła z piersi w dół, nieskrępowanie brnąc przez podbrzusze i zatrzymując się na jej kobiecości. Ciche sapnięcie wydostało się wtedy z jego ust, a ramię, które trzymał na wysokości piersi Camille, mimowolnie zacisnęło się mocniej na jej sylwetce, jakby bał się, że przypadkiem wymsknie mu się z objęć. Gdy zaczął pieścić ją między udami, a potem ostrożnie wsuwać w nią palec, był już tak twardy, że sam zaczynał sobie przeszkadzać, bo miejsca pomiędzy ich ciałami było zaledwie na płaską linijkę. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek wcześniej doświadczył takiego odczucia, że właściwie kogoś miał, ale wciąż pragnął z taką samą siłą.

      Chayton Kravis

      Usuń
  27. Uwielbiał to uczucie, gdy Camille chciała więcej i bardziej, otwarcie sugerując mu to swoimi gestami, a potem robiła się tak cholernie mokra od tych wszystkich intensywnych pieszczot, że gdy w nią wchodził, to uderzała go fala obłędnej przyjemności. Uwielbiał, gdy poruszała się przed nim wyczekująco, gdy go dotykała i sprawiała, że docierały do niego jeszcze większe impulsy pożądania, a także, gdy wydawała z siebie te wszystkie dźwięki rozkoszy, które tym razem odbijały się echem od prysznicowych płytek i docierały do niego z podwójną siłą. Uwielbiał ją mieć, uwielbiał w niej być i czuć, jak wypełnią ją całym sobą aż po sam koniec. Ciche doskonale wydobyło się z jego ust w odpowiedzi na informację, którą przed momentem przekazała mu Camille. W normalnym przypadku samo zapewnienie, że zaczęła brać tabletki, nie byłoby dla niego wystarczające, ale naprawdę jej ufał, dlatego zamierzał otwarcie skorzystać z tego przyzwolenia i skończyć dzisiejszy akt głęboko w Camille. Chciał, żeby stali się całkowitą jednością, wspólnie przeżywającą idealny finał. Ale to później, bo do finału to jeszcze trochę.
    Teraz pragnął jej teraz tak bardzo, że kiedy wbiła się na niego, jęknął z zadowoleniem i od razu zaczął intensywnie się w niej poruszać. Jedną dłonią złapał Camille za biodro, drugą za ramię i zatapiając się w niej głęboko, dociskał jej pośladki do siebie, by pogłębić te doznania. Wchodził w nią momentami gwałtownie, z wytęsknieniem, spragniony bliskości, a kiedy jej ciało zaczęło wzbraniać się przed tą zachłanną intensywnością, zabrał jej ręce do tyłu i chwycił Camille w sposób, który unieruchomił ją na kilka kolejnych chwil, podczas których po prostu ją pieprzył i czerpał z tego niebywale wielką przyjemność. Była w tej chwili tylko i wyłącznie jego. Wilgotna, mokra, rozgrzana, odpowiednio ciasna i oszałamiająco piękna. Cała jego i dla niego. Może stał się samolubem na tych kilka chwil, bo brał ją od tyłu bez chwili wytchnienia, ale potrzebował się nią nasycić i dać odrobinę upustu swojemu pożądaniu. Starał się jednak pozostać delikatny na tyle na ile mógł w tym intensywnym tempie, gdy jego biodra uderzały wyraziście o pośladki Camille, a woda odbijała się od ich ciał i rozpraszała po kabinie.
    W końcu poluźnił chwyt i wysunął się z niej z ciężkim oddechem, bo nie chciał dojść, a jedynie doprowadzić się do stanu, który byłby temu bliski. Od razu obrócił Camille przodem do siebie i spojrzawszy jej w oczy, wplótł dłoń w jej mokre włosy, przyciągnął usta do swoich i pocałował spokojniej, z czułością, która była też oznaką wdzięczności za to, że była tu dla niego. Całując ją, zrobił dwa sugestywne kroki w przód, zmuszając Camille do cofnięcia się, bo tuż za nią znajdowało się siedzisko, w którego kącie stały akurat dwie buteleczki z żelem pod prysznic. Chciał, żeby usiadła i chciał na nią patrzeć, bo uwielbiał to robić, gdy uprawiali seks. Uwielbiał przyglądać jej twarzy i scałowywać jęki z jej warg, dlatego gdy przysiadła krańcu siedziska z płytek, rozsunął jej nogi i wszedł w nią ponownie. Tym razem zaczął poruszać się bez gwałtownego pośpiechu, a namiętnie i z pasją, skupiając się na każdym jej calu i chłonąc każdy milimetr ciała, którym go oplatała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Rozkoszna — wymruczał, nachyliwszy się do ust Camille. — Cholernie rozkoszna — szepnął i skradł jej pocałunek, a potem zaczął dekorować nimi szczękę i poruszając się w niej cały czas, zszedł do szyi, którą zaczął pieścić językiem. Jak dobrze, że mieli dla siebie jeszcze całą noc. Było mu w niej tak dobrze, tak cudownie, że nie chciał tego kończyć, dopóki naprawdę nie będzie miał już siły zrobić kolejnego pchnięcia, albo dopóki to Camille nie zechce, by przestał. I było to naprawdę zaskakujące, bo nie przypominał sobie, by którejkolwiek kobiety chciał tak bardzo, jak chciał Camille za każdym razem, gdy byli blisko.

      Chayton Kravis

      Usuń
  28. Były dla niego takie sprawy, w których słowo bardzo często nie wystarczało, albo wcale nie miało znaczenia, i wynikało to z barku zaufania względem otoczenia oraz ostrożności, bo błędy mogły kosztować go naprawdę wiele, więc wolał im zapobiegać, jeśli tylko mógł, niż radzić sobie później z ich skutkami. Bardzo rzadko wierzył ludziom na słowo, ale obracał się w środowisku biznesmenów, które boleśnie weryfikowało poleganie na ludziach tylko w oparciu o to, co mówili. Gdyby tak wierzył we wszystkie słowne zapewnienia kontrahentów – a wśród nich miał też przecież dobrych znajomych – i nie zabezpieczał się żadnym dokumentem prawnym, albo nie wnikał w ich działania, dawno zostałby bankrutem i poszedł na dno, chętnie zaprowadzony tam za rękę przez każdego z nich. Dlatego w życiu zawodowym, jak i prywatnym, trzymał się jednej, bardzo trafnej sentencji: nigdy nie ufaj niczemu i nikomu, jeśli nie wiesz, gdzie jest jego mózg. Ta sentencja miała rację bytu także w przypadku kobiet, z którymi Chayton wcześniej sypiał, bo nieważne jak mocno pragnienia mieszały mu w głowie – nigdy nie kończył bez własnego zabezpieczenia, choćby mu któraś receptę pokazała i skład tabletek wyrecytowała. Nigdy nie wierzył na słowo i nigdy nie ryzykował, niewykluczone więc, że w co niektórych przypadkach te żelazne postanowienia mogły uchronić go przed sprowadzeniem na świat swojej częściowej kopii.
    Ale to, co łączyło go z Camille, było całkowicie inne od każdej jego poprzedniej, przelotnej relacji. Naprawdę jej ufał i nawet jeśli na wyjeździe integracyjnym tabletka po go nie przekonała, to nie dlatego, że nie wierzył Camille, że ją weźmie, tylko w obawie, że może to nie zadziałać, albo że ten czas z jakiegoś powodu się przeciągnie i z po zrobi się w końcu za późno. Nie miał też pewności, czy taki farmaceutyk jest bezpieczny i nie będzie niósł ze sobą żadnych dotkliwych skutków ubocznych, a ostatnie czego chciał, to poświęcić samopoczucie i zdrowie Camille dla chwili przyjemności. Wtedy nie zaryzykował, bo ryzyko było zbyt duże, natomiast dziś nie martwił się ryzykiem, bo skoro Camille powiedziała mu o tabletkach, to na pewno je brała i nie miał powodu podejrzewać, że jest inaczej. Pragnęła, by w niej skończył i zadbała o to, żeby mógł zrobić to bez obaw.
    — Uwielbiam być w tobie — szepnął, poruszając się w niej gładko, dogłębnie, z czułością, która wypełniała go po koniuszki palców. — Uwielbiam, gdy jesteś moja. — Całował ją między szeptanymi wyrazami i oddychał płytko, bo jego spełnienie rosło w siłę i zbliżało się do szczytu. Położył dłonie po jej bokach i przyśpieszył, gdy Camille poruszyła niespokojnie biodrami, wyczekując żywszego tempa. Jego mięśnie rysowały się pod skórą, kiedy zapierał się dłońmi, żeby wchodzić w nią głęboko i precyzyjnie. A był tak rozpalony, że woda, która leciała z deszczownicy i w tym miejscu dosięgała ich tylko połowicznie tymi bardziej niesfornymi kroplami, wydawała się zimna, choć cała kabina prysznicowa zaparowała tak, że na szybach dałoby się tworzyć płaskorzeźby. Nie czuł nawet ciepłego oddechu Camille, który owiewał mu usta przy każdym intensywnym pocałunku, ale czuł za to siłę z jaką go do siebie przyciągała i z jaką wbijała w niego paznokcie, gdy przyjmowała go w sobie, a potem zaczynała ubierać się w pierwsze dreszcze spełnienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pier-do-le.
      Ostatnia myśl, którą zarejestrował jego umysł, gdy po kolejnym pchnięciu poczuł jak kompletnie twardnieje, a po sekundzie, z głośnym jękiem, wypełnia Camille całym sobą, od czubka po sam koniec. Jak uderza w niego fala nieopisanej rozkoszy, a przyjemność rozlewa się we wszystkich komórkach nerwowych, odłączając go na moment od świadomości, która rozmazała się pod wpływem silnego doznania. W pewnym momencie musiał oprzeć czoło o ramię Camille, bo od spełnienia i potężnych bodźców tętno pulsowało mu w skroniach, a w uszach wręcz szumiało. Wysunął się z niej dopiero po chwili, gdy miał już pewność, że może się poruszyć i kończyny nie odmówią mu posłuszeństwa, ale wciąż oddychał głęboko i wciąż studził w sobie płomień ekstazy. I cały czas znajdował się nad Camille, z rękami po jej bokach, bo do wyprostowania się potrzebował jeszcze kilku głębszych oddechów. Dlatego korzystając z położenia, w którym trwali jeszcze chwilę, sięgnął ustami do warg Camille i złożył na nich jeszcze jeden delikatny pocałunek, który miał być wyrazem wdzięczności za wszystko. Za to, że była. Za to, że go chciała i w całości mu się oddała. I za to, że mógł prawie umrzeć z przyjemności i być po prostu szczęśliwym.

      Chayton Kravis

      Usuń
  29. Kiedy serce przestało galopować pod lewą piersią, a oddech powrócił do miarowego tempa, zaczynało ogarniać go całkowite odprężenie i zrównoważenie. Cały czas było mu cholernie dobrze, bo po takim zbliżeniu nie mogło nie być, ale teraz był to czysty błogostan i przeżywanie go z Camille było za każdym razem tak samo cudownie przyjemnym doświadczeniem. Cudownym wręcz do takiego stopnia, że nie przeszkadzał mu nawet fakt, że dawno przestało to być jednorazowe. Albo, że raczej nigdy takie nie było.
    Spojrzał na Camille z rozbawionym uśmiechem, gdy powiedziała, że nie może opuścić nóg. Domyślał się, że kiedy mózg zaczyna rejestrować coś więcej z otoczenia, niż wyłącznie to, co daje przyjemność, trwanie w takiej pozycji w końcu przestaje być komfortowe, ale on sam wcale nie wyglądał, jakby bycie uwięzionym pomiędzy jej nogami jakkolwiek mu przeszkadzało. Właściwie, był nawet zadowolony, bo Camille prezentowała się w tej pozycji tak kusząco, że ochota na zanurzenie się w niej przychodziła sama i nie ważne, że dopiero co zdążył w niej przecież dojść. Niewiele było takich momentów, kiedy mógł podziwiać jej ciało, robiąc to otwarcie a nie z ukrycia, żeby przypadkiem ktoś nie zauważył, że coś zbyt długo jej się przygląda, jak na kogoś wcale nią niezainteresowanego. Teraz mógł robić to bez limitu, ciesząc się w dodatku faktem, że była naga, i że przez skurcz, który złapał ją w mięśnie, nie mogła się za bardzo poruszać i zasłaniać przed jego bezpośrednim spojrzeniem.
    — Oczywiście, że ci się nie znudzi. Zamierzam robić wszystko, żeby ci się nie znudziło — odpowiedział pomiędzy jednym pocałunkiem, a drugim, w którym pieścił językiem jej dolną wargę, napawając się przy okazji jej pełnym kształtem. Te usta miała tak idealne, że ciężko było im się oprzeć, że jeśli nie można było ich wycałować, to dobrze było móc chociaż na nie popatrzeć i powyobrażać sobie te wszystkie przyjemności. Na szczęście, on nie musiał wyobrażać sobie niczego, a wręcz przeciwnie – mógł ze wszystkiego skorzystać i zamierzał, tak jak zapowiedział wcześniej.
    — Reszta będzie w łóżku. — Uśmiechnął się przy jej ustach, znów zatapiając wargi w pocałunku, ale tym razem krótszym i ostatnim, dlatego że zaraz wyprostował się w plecach, sięgnął po butelkę żelu pod prysznic i zabrał Camille ze sobą prosto pod wodę, lejącą się z deszczownicy. Nie miał nic przeciwko trzymaniu jej na rękach, bo w tej pozycji też mogli wzajemnie spienić się żelem, ale nie chciał, żeby ten splot nóg, które od dłuższego czasu trzymała wokół jego bioder, zaczął powodować w końcu jakiś bardziej dotkliwy ból. Ale trzeba przyznać, że to wciąż była cholernie kusząca pozycja, która sprawiała, że jego ochota na kolejny seks rosła, po części wraz ze sprzętem pomiędzy nogami. Znajdowanie się w takim położeniu z Camille, i to bez choćby skrawka odzieży, która nie pozwoliłaby im tak swobodnie ocierać się o siebie i stykać, nie było dla niego obojętne. Dla przyjaciela pomiędzy nogami również.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skupiając się na bardziej przyziemnej czynności, starł kciukiem strużkę tuszu do rzęs, który spłynął po jej dolnej powiece, a potem posłał Camille pociągający uśmiech i wylał sobie na dłoń trochę żelu. Przekazał jej buteleczkę, spienił żel w dłoniach i zaczął pożądać nimi po jej plecach, gładząc je, pieszcząc i masując. Zsuwał je także niżej, do jej pośladków, które przy okazji lekko ściskał, nie mogąc sobie tego odmówić. I wzdychał cicho, z zachwytem, zdając sobie sprawę, jak idealnie pasują do jego dłoni. Jak cała sylwetka Camille wkleja się w jego własną, niczym pasujący puzzel. Reszta miała być w łóżku, ale tego jednego pocałunku, składanego teraz na jej szyi, też nie mógł sobie odmówić. Camille była chyba jedyną osobą na świecie, która potrafiła sprawić, że jego wszelkie postanowienia trafiał szlag.

      Chayton Kravis

      Usuń
  30. Z uśmiechem zmarszczył czoło, dostrzegając pretensjonalne spojrzenie w rozbawionej twarzy Camille. Nie miał żadnych wątpliwości, że kiedy masował powoli jej ciało, dbając o każdy skrawek jej pleców i nie tylko pleców, było jej cholernie dobrze, ale jemu też należało się odrobinę tych przyjemności, tym bardziej, że sam prysznic nie miał już tak zbawiennego wpływu, a dłonie Camille potrafiły zdziałać cuda. Jego mięśnie domagały się tych pieszczot już samoistnie, dlatego zamianę ról przyjął z uśmiechem i krótkim pomrukiem zadowolenia. Pozostawił dłonie na biodrach Camille, żeby nie blokować jej ruchów, a spojrzenie cały czas utrzymywał w jej twarzy, bo obserwowanie w milczeniu tego, co się na niej dzieje, było ciekawe, sprawiało mu przyjemność i w pewien sposób satysfakcjonowało. Bo była zadowolona. Była radosna i beztroska, jakby szara rzeczywistość za kabiną prysznicową wcale nie istniała.
    Skinął głową twierdząco, gdy poprosiła o zgodę na zadanie prywatnego pytania, już po raz któryś zauważając istotny fakt, że Camille jest naprawdę dobrze wychowana, bo nie forsowała ludzkich granic bez uprzedzenia, tylko zbliżała się do nich i najpierw grzecznie prosiła o otwarcie. Potrafiła skradać mu pocałunki w nieoczekiwanych momentach i doprowadzać nimi do szaleństwa, ale jeśli chodziło o tą prywatną sferę jego życia, na którą składała się między innymi przeszłość, była pełna szacunku. Nie miała w sobie nawet krzty wścibstwa ani nieznośnego natręctwa i Chayton szczerze wątpił, że wiedziała, jak to w ogóle jest wciskać nos w nieswoje sprawy.
    Co prawda, nie spodziewał się, że to pytanie będzie miało aż taki kaliber i trzeba przyznać, że poczuł się zaskoczony jego wielkością. Albo raczej odwagą, na którą zdobyła się Camille, by je zadać, bo samo pytanie nie zrobiłoby na na nim aż takiego wrażenia, mimo że nie przypominał sobie, żeby ktokolwiek zapytał go o ilość kobiet, z którymi uprawiał seks. Bo pytając z iloma kobietami był, Camille miała na myśli chyba właśnie seks? Tym pytaniem sięgnęła na samo dno jego prywatności i gdyby nie była sobą, czyli Camille Russo, której nie był w stanie się oprzeć, odpowiedziałby jej w sposób, który na pewno nie przyniósłby satysfakcji, a skutecznie zniechęcił do wnikania akurat w te kwestie. Chociaż, zacząć trzeba od tego, że gdyby Camille nie była sobą, a jedną z tych, z którymi był, pożegnaliby się po pierwszej nocy w biurze i nigdy nie dotarli do tego miejsca. Sęk jest właśnie w tym, że Camille wyróżniało wszystko. Że na jej pytania mógł odpowiadać, i że będzie to robił niezależnie od tego, jak bardzo niewygodne i wnikające w prywatność będą.
    Ze spokojem złapał w palce jej podbródek i uniósł do góry, chcąc, żeby ich oczy się spotkały. Nie mogła spuszczać wzroku, kiedy oczekiwała od niego aż takich pokładów szczerości. A może jej zakłopotanie było też powiązane z tym, że trochę obawiała się tego, co usłyszy w odpowiedzi? Z pewnością nie wyglądał na kogoś, kto mógłby cierpieć na deficyt kobiet w swoim życiu. I rzeczywiście nie cierpiał z tego powodu, ale nie dlatego, że nigdy ich sobie nie odmawiał. Po prostu brał, kiedy sam miał na nie ochotę, a nie kiedy to one miały ochotę na niego.
    — Na dłużej z trzema — odpowiedział, patrząc w jej ciemne oczy i lekko przechylił głowę w bok. Pogładził kciukiem krawędź jej policzka, korzystając z tego, że wciąż ujmował jej twarz. — Na chwilę z kilkoma. Pięć, może sześć. — Wzruszył ramionami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie obchodziły go te chwilowe, ale nie było ich więcej, niż kilka. Musiałby jednak cofnąć się pamięcią, żeby je policzyć, bo były tak bez znaczenia, że nie zaprzątał sobie nimi głowy, a wspomnienia z nimi związane zepchnął na sam jej tył. Na tle całego życia były niczym sekundy, które są i giną w gąszczu innych. I nigdy już nie wracają.
      — Też chciałbym zadać ci pytanie. Mógłbym? — Zapytał, unosząc kącik ust w lekkim uśmiechu. Zastosował technikę Camille, tyle że dla niego zgoda czy jej brak nie będą miały znaczenia. Uważał, że to naprawdę kulturalne pytać ludzi o pozwolenie na zadanie pytania, ale najwidoczniej sam był na tyle niewychowany, by zapytać, ale na odpowiedź już nie zważać. Wyciągał rękę po to, co chciał sobie sięgnąć i tak było zawsze. I zawsze gryzło się to z całym savoir-vivre, którym był otoczony. — Ile razy w życiu byłaś zakochana, Camille?

      Chayton Kravis

      Usuń
  31. Nie chciał odmawiać sobie okazji do zadania jej kilku prywatnych pytań, skoro zeszli już na takie tematy i odpowiadali szczerze, bo nie pojawiały się one jakoś szalenie często, pewnie dlatego, że oboje nie byli skłonni zaglądać w ten sposób do cudzego życia. To, czy Camille była kiedyś zakochana czy nie, też niczego w rzeczywistości nie zmieniało, ale było ciekawe. Randkowała, spotykała się z facetami, a z niektórymi docierała nawet do łóżka, więc mogłoby się wydawać, że miała za sobą już niejedno takie doświadczenie, a w tym świadomość złamanego serca. Ale była też naprawdę specyficznym rodzajem osobowości i to, że nie była zakochana, że nie przeżyła swojej pierwszej miłości tak, jak przynajmniej połowa kobiet w jej wieku, nie dziwiło. Przy lepszym poznaniu można odnieść wrażenie, że kwestie uczuciowe są dla Camille sprawą drugorzędną, albo i trzeciorzędną. Chodziła na randki z kandydatami, których wybierała jej ciotka, bo może nie chciała zasmucać osoby najbliższej sercu, ale sama nie goniła za tym, by zaznać miłości, odnaleźć bratnią duszę, czy kogoś, z kim mogłaby czuć się świetnie i robić te wszystkie przyjemne rzeczy, które robiła teraz na przykład z nim. A na pewno znalazłby się ktoś, komu mogła się spodobać, bo nie brakowało jej absolutnie niczego. Niewykluczone jednak, że Camille wcale nie potrzebowała do szczęścia takich dodatków w postaci drugiego człowieka na stałe. Miała swój świat, swoje priorytety i całe mnóstwo cech, które odróżniały ją od każdej innej, przeciętnej kobiety, więc równie dobrze sama mogła stanowić swoje dwie połówki. Mogła być szczęśliwa i nie potrzebować w życiu nikogo więcej. Albo po prostu żyć z myślą, że jeśli ktoś taki napatoczy się gdzieś po drodze i zostanie, to fajnie, ale jeśli nie, to z tego powodu płakać nie będzie.
    Takie pytania nigdy nie są wygodne, szczególnie, gdy nie słyszy się ich na tyle często, by być do nich przyzwyczajonym. Jemu nikt takich pytań nie zadawał, bo z nikim nie był na tyle blisko, by poruszać podobne tematy, z kolei w życiu codziennym ludzie bali się zapytać go nawet o to jak się czuje, a co dopiero wchodzić na tak grząski grunt. Zbudował wokół siebie bardzo tęgi mur, w wielu kwestiach pozostając człowiekiem nieprzystępnym, ale życie prywatne zawsze było dla niego wyłącznie życiem prywatnym, a więc całkowicie niedostępnym dla ludzi z zewnątrz. Nigdy nie chciał być znany z życia prywatnego i starał się robić wszystko, żeby jego sprawy osobiste, czy sprawy osobiste jego rodziny, nie brylowały na salonach, choć nie zawsze było to takie łatwe. Należało zachowywać szczególną ostrożność w kontaktach z ludźmi, bo spora ich część podawała się za przyjaciół, a w rzeczywistości była gotowa sprzedać tajemnice i fakty za garść nędznych srebrników.
    Zsunął spojrzenie na usta Camille, gdy jego kciuk spoczął na jej dolnej wardze, i sam na sekundę przygryzł swoją. To, co działo się przy jej ustach, trochę bardziej skupiało jego uwagę, niż rozmowa, bo było zmysłowe i poniekąd zapraszające, ale wcale nie zamierzał rezygnować z tej szczerej pogawędki. Zamierzał rozdzielić swoją uwagę na obie te przyjemności. Dlatego powoli pokręcił głową w odpowiedzi, bo na dłużej nie oznaczało, że był zakochany. Ani trochę.
    — To znaczy tylko tyle, że byłem z nimi po kilka lat — odpowiedział, przesuwając kciuk wyżej, by wsunąć go do ust Camille odrobinę głębiej, wziąć przy tym bardziej niespokojny wdech i równocześnie pomyśleć, że trochę szkoda, że to tylko kciuk, ale ostatecznie to dobre i to. A tak w ogóle, to chyba czas zakończyć ten prysznic i iść dbać o środowisko do łóżka. Tam będą mogli robić na mnóstwo różnych sposobów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tak ci się wydaje — powtórzył i wysunął palec z jej ust, a potem nachylił się, by je pocałować. Tak, reszta miała być dopiero w łóżku, ale można przecież założyć, że już prawie w nim są. — A więc skąd ta wątpliwość? — Ciągnął, odsuwając się od Camille, żeby sięgnąć ręką do ściany i wyłączyć prysznic na panelu. Dał jej nawet krótką chwilę na zastanowienie się nad odpowiedzią, bo gdy woda przestała lecieć, od razu wyszedł z kabiny, żeby zorganizować dla nich ręczniki, które wyjął z wbudowanej w ścianie szafki. Wrócił do kabiny po kilkudziesięciu sekundach, z jednym ręcznikiem przewieszonym przez ramię, a drugim dużym i rozciągniętym na całą szerokość ramion. Otulił nim ciało Camille, mając na uwadze fakt, że ciepłolubne z niej stworzenie, i lekko ją przytulił. Nie bez przyczyny wziął dla niej największy ręcznik, jaki miał tu na stanie. Mogła okręcić się nim od stóp do głów i nie dopuścić do siebie ani odrobiny zimna, którego może tu, we wciąż zaparowanej kabinie, jeszcze nie odczuwała, ale poza nią z pewnością będzie. Tym bardziej, jeśli droga do łóżka będzie przeciągała się tak, jak droga ze schodów do łazienki.

      Chayton Kravis

      Usuń
  32. Pokiwał głową na znak przyjęcia jej słów do wiadomości i okrył się swoim ręcznikiem. Jeżeli naprawdę nie wiedziała jak to jest się zakochać, to znaczy, że mogła nigdy tego nie doświadczyć, albo doświadczyć już kilkukrotnie, tyle że nie zdawać sobie z tego tak do końca sprawy. Nie znał chyba nikogo, kto nie przeżyłby tego stanu choć raz, nie licząc osób z zaburzeniami emocjonalnymi, ale nie wykluczał takiej możliwości w żadnym przypadku. Sam był zresztą dobrym przykładem niezakochiwania się i niedopuszczania do siebie takich uczuć, ale to nie oznacza, że nie wiedział jak to jest. Gdyby nie poczuł tego na własnej skórze choćby ten jeden raz, nie miałby pojęcia na co się zamknąć, i w którym miejscu stawiać mur w relacjachz kobietami. Doświadczył tego gdzieś w licealnym wieku, choć nie w taki sposób, w jaki opisują to romantyczne książki, a ponieważ wcale go to uczucie nie porwało, nie brnął w nie już nigdy więcej. Zamykanie się na miłość nie było jednak równoznaczne z tym, że uważał ten stan za jakiś przeklęty czy zły, po prostu nie uważał, że jest mu do czegokolwiek potrzebny. Z pewnością może mieć on moc uskrzydlania człowieka i być naprawdę piękny, bo inaczej nikomu by na tym nie zależało, ale Chayton nie poszukiwał tego rodzaju piękna dla siebie i świadomie z niego zrezygnował. Zresztą, każdy medal ma dwie strony, a jego życie jest wystarczająco trudne bez tego i dokładanie sobie dodatkowych komplikacji to ostatnie, na czym mu zależy.
    Mogłoby się wydawać, że trwanie w jakiejś relacji kilka lat już samo z siebie jest oznaką przywiązania, ale nie w przypadku Chaytona. On potrafił trwać w układzie, który mu pasował i nie łączyć go z żadną głębszą, uczuciową potrzebą. Jeżeli któryś jego związek przetrwał tak długo, to nie dlatego, że to on robił wszystko, by trwał wiecznie i nigdy się nie rozpadł, a dlatego, że to kobiety chciały przy nim być, i to bez względu na brak miłosnego zaangażowania z jego strony. Odchodziły, gdy korzyści z takiego układu w końcu przestawały je zadowalać i zaczynały chcieć czegoś więcej, czego on od początku nie zamierzał im dać. Odchodziły, bo znajdowały kogoś bardziej odpowiedniego do kochania, a czasami tylko po to, żeby wzbudzić w nim zazdrość, licząc na to, że gdy zobaczy je z kimś innym to coś w nim kliknie, ale tak się składa, że nigdy nie kliknęło. Coś podobnego przeżywał w tej chwili z Rosalie, tyle że z nią, dla dobra firmy, musiał zawrzeć dodatkowo układ małżeński, i ona to zakończenie układu utrudniała w sposób wyjątkowy. Mając jego podpis na akcie, miała też pole manewru, by stawiać mu warunki, chociaż on ciągle nie potrafił zrozumieć, po co jej to wszystko, skoro nigdy nie dostanie tego na czym rzeczywiście jej zależy. Ale Rosalie potrafi świetnie udawać, a przy okazji oszukiwać samą siebie, więc nie będzie jej przeszkadzał nawet najgorszy układ, byleby był to układ z Chaytonem Kravisem.
    Starł resztki wody ze swojego ciała, zaczesał włosy palcami i przepasał ręcznik wokół bioder, zaczepiając go tak, by stabilnie się trzymał. A potem podszedł do Camille, podniósł ją i wyszedł z kabiny, trzymając na rękach. Jej gołe stopy mogłyby nie znieść spaceru po zimnej podłodze i chciał jej tego zaoszczędzić, a dla jego stóp chłód był całkowicie obojętny. Poza tym pamiętał, co było, gdy ostatnim razem szła tędy boso i nie widział sensu powielać teraz podobnego scenariusza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W łóżku będzie cieplej — zapewnił, zaczepnie uśmiechając się pod nosem. Choć niosło mu się ja naprawdę lekko i swobodnie, jakby technikę noszenia Camille na rękach miał opanowaną już do perfekcji, cały czas patrzył przed siebie, bo zbliżali się już do schodów i byłoby źle, gdyby nie trafił stopą w któryś ze stopni. — Potrzebujesz suszarki? — zapytał, gdy zerknął na jej mokre włosy, bo w takim stanie z pewnością potęgowały odczuwanie chłodu. Pamiętał zresztą, że Tori nigdy nie chodziła spać z mokrymi włosami, bo miała na to całe mnóstwo teorii, ale nie zastanawiał się teraz nad tym, czy jest to korzystne, czy niekorzystne dla samego włosa, tylko czy Camille nie jest przez to zimno i czy mokre włosy nie będą jej po prostu przeszkadzać. Chodziło mu o jej komfort. Bo w to, że w łóżku się rozgrzeje wcale nie wątpił.

      Chayton Kravis

      Usuń
  33. Chciał powiedzieć, że tak właściwie to właśnie od tej części domu wszystko się zaczęło, i że Camille powinna żałować, że niczego nie pamięta z tego ich prawdziwego pierwszego zbliżenia, bo po dziś dzień mogłaby śmiać się z wyrazu twarzy, jaki miał tuż po tym, gdy go pocałowała, odwróciła się plecami i poszła sobie w najlepsze spać. A on, oszołomiony, ledwie wydostał się z gościnnej sypialni, próbując przetworzyć w głowie to arcydziwne zdarzenie. Trzeba jednak przyznać, że było ono na tyle przyjemne, że zechciał je powtórzyć w operze i że ośmielił się to zrobić nie bacząc na jakiekolwiek konsekwencje. Teraz niczego jednak nie powiedział, bo skupił się w końcu na tym, co Camille robiła swoimi ustami przy jego twarzy i odsunął na bok wspominki sprzed miesięcy, czy lat, na rzecz tej aktualne trwającej przyjemności. I teraz na pewno nie niósł jej do sypialni gościnnej, tylko do swojej własnej, w której do tej pory jeszcze nie była. I w której teoretycznie nigdy nie powinna się znaleźć, ale nie od dziś wiadomo, że Camille obaliła wszystkie jego nigdy, które kiedykolwiek powstały wraz z postanowieniami, więc to nigdy też nie ma już w tej chwili żadnego znaczenia. Nie dość, że zaniesie ją do swojej sypialni, to w dodatku splącze się z nią w pościeli, przeżyje kolejną, cudowną noc, a nazajutrz powita z nią ranek, bo sypialnia jest jedynym miejscem, do którego personel sprzątający nie puka, gdy Chayton jest w domu, więc nikt nie zakłóci im snu.
    Nawet nie musiał siłować się z drzwiami, bo udało mu się sprawnie nacisnąć klamkę łokciem, a potem pchnąć je stopą, wejść do środka i tej samej stopy użyć do zamknięcia ich. Wystrój jego sypialni był dokładnie taki, jak większości tutejszych pomieszczeń: szarości i biele, w które wpleciono drewniane zdobienia nie tylko ścian, ale i sufitów. Wysokie okna na jednej ze ścian, a pod nimi wygodny fotel w towarzystwie stoliczka. Duże łóżko na środku ze stojącym obok nocnym stoliczkiem i lampką, a dalej drzwi prowadzące do garderoby. Skromna ilość pierdołków, bo Chayton nie potrzebował ozdób w przestrzeni, która służyła mu do wysypiania się, i brak urządzeń, które brzęczałyby upierdliwie gdzieś w kącie. Pomijając tylko ten tablet, który leżał na stoliku pod oknem, ale to dlatego, że Chayton lubił po przebudzeniu sprawdzać informacje biznesowe i skrzynkę mailową, więc chciał mieć go pod ręką.
    Podobały mu się te ich słowne gierki, w które czasami sobie pogrywali, więc i tym razem nie zamierzał przepuścić okazji, szczególnie, że Camille dała mu takie pole do popisu swoimi słowami sprzed chwili.
    Przerzucił Camille na miękki materac łóżka w tym ręcznikowym kokonie i zaraz sam znalazł się tuż nad jej ciałem, nie dbając o to, że jego ręcznik właśnie zsunął mu się z bioder i opadł na podłogę. Powstrzymał się przed sięgnięciem do jej ust, chociaż kusiły go teraz szalenie mocno, i położył dłonie po jej bokach tak, by uważać na jej mokre włosy, które rozsypały się po pościeli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czego potrzebujesz, Camille? — Pociągnął temat z tym swoim zaczepnym, acz pełnym kokieterii uśmiechem i popatrzył przez kilka sekund na jej usta, zanim znów wrócił wzrokiem do jej oczu. Czy sprawił już, że potrzebowała go tak samo mocno jak tej pracy? Ciekawiło go, co miała na myśli, mówiąc, że wie, gdzie może to znaleźć i także bawiło, bo brzmiało to wyjątkowo dwuznacznie. A przez to Chayton trochę nie wyobrażał sobie następnych dni w pracy, kiedy na podobną swobodę będą mogli pozwalać sobie tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy.

      Chayton Kravis

      Usuń
  34. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale od pewnego czasu był już święcie przekonany, że seks to czasami coś znacznie więcej, niż jedna z podstawowych potrzeb człowieka, która od czasu do czasu domaga się spełnienia. Nie ważne, ile takich zbliżeń przeżył z Camille, czy działo się to w sypialni, czy w jakimś innym niepoprawnym miejscu, one wszystkie za każdym razem były wyjątkowe i niepowtarzalne. W tym braniu i dawaniu, z którego korzystali oboje, Camille za każdym razem pozwalała mu odkryć jakąś część siebie, która do tej pory była niedostrzegalna. Pozwalała mu ciągnąć za sznureczki swych masek, odwiązywać je, a potem powoli ściągać, powierzając coś więcej, niż ciało, którego chciał uczyć się od nowa, mimo że znał je już na pamięć. To było niesamowicie satysfakcjonujące dawać jej rozkosz i równocześnie mieć świadomość, że ofiarowała mu swoje zaufanie do takiego stopnia, że potrafiła puścić wewnętrzne hamulce, otworzyć się przed nim, a w końcu także oddać mu siebie i czerpać z tego nie tylko przyjemność, ale i radość. Że mogło trwać to całą noc, aż do wyczerpania wszelkich zapasów energii i całkowitego poddania się zmęczeniu, i że bez względu na intensywność tego aktu, można było się obudzić nazajutrz szczerze wypoczętym i cholernie zrelaksowanym. Na co dzień wstawanie nie przysparzało mu żadnych trudów, a żeby zrzucić z siebie pościel i dźwignąć się z materaca nie potrzebował kilku dziesięciominutowych drzemek, ale tym razem sytuacja wyglądała zgoła inaczej, bo oprócz pościeli musiał zrzucić z siebie jedną czwartą ciała Camille, a wcale tego nie chciał. Naprawdę odpowiadało mu to, że jej noga wplątała się gdzieś pomiędzy jego łydki, a głowa opierała się o jego biceps, jak o najbardziej aksamitną poduszkę na świecie. Przeciągnął więc wstawanie o kilkanaście dobrych minut, choć godzina była piekielnie zła, jak dla kogoś, kto wstaje z kurami, a mimo że starał się nie obudzić Camille, ostatecznie i tak to zrobił. Bo nie potrafił sobie odmówić złożenia kilku pocałunków na jej karku i zassania skóry w tym miejscu, ale tylko odrobinkę, by ta malinka nie była malinką z rodzaju: właśnie uprawiałam dobry seks, zobaczcie mnie wszyscy. Później, na tymczasowe wdzianko zorganizował jej swoją koszulę, którą przyniósł z garderoby, żeby nie musiała paradować po domu w samym ręczniku, szczególnie, że nie miał pewności czy panie sprzątające zakończyły na dziś swoje prace. Odwołałby je, gdyby wiedział, że tak potoczy się końcówka dnia. Mógł to przewidzieć, ale z Camille nie wszystko jest przewidywalne, więc nie próbował. Panie sprzątające przynajmniej zebrały ich porozrzucane po domu ciuchy i ułożyły na dwóch oddzielnych stosikach w łazience, a kiedy Chayton zszedł na dół, akurat wychodziły, żegnając się po hiszpańsku, bo obie nie władały angielskim na tyle pewnie, by swobodnie się komunikować. Wyglądały na trochę zawstydzone, a ich wymowne uśmiechy doskonale tłumaczyły dlaczego. Kto wie, może nawet udało im się celnie ułożyć trasę, którą Camille i Chayton poruszali się w drodze z garażu do sypialni?
    Z każdym kolejnym dniem atmosfera w biurze powracała do normalności. Temat ich wspólnego zdjęcia, które pojawiło się na łamach plotkarskich tabloidów, odszedł w zapomnienie, wyparty przez inne sprawy, dotyczące najczęściej zawodowych obowiązków. Wróciła normalność i wrócił cyborg Kravis lawirujący między jedną pracą a drugą, ale za każdym razem rzucający donośne dzień dobry z samego wejścia do biura, niezależnie od humoru, chociaż był on czasem lepszy, czasem gorszy, a czasem totalnie zły, zwłaszcza, gdy tuż za nim wchodziła Lucinda, mająca na ustach niekończący się ciąg różnorakich wywodów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pojawiał się na sali od czasu do czasu, gdy miał coś do załatwienia z pracownikami, przemycał dyskretne uśmiechy dla Camille, a przy okazji spoglądał w kubek na jej biurku, zastanawiając się czy dorzuciła patyk od lizaka, którego schował do jej torebki w trakcie załatwiania drobniaków w lunaparku. Dzielił się na dwoje, starając pogodzić spotkania z klientami i nadzorowanie Tytanów przy zbliżającym się wielkimi krokami Future Expo, a czasami i na troje, kiedy wpadał do biura w mundurze, by zabrać z gabinetu jakieś teczki i w ekspresowym tempie zaktualizować swój grafik w recepcji.
      Znalazł ten wolny wieczór, żeby spotkać się wreszcie z Samuelem, który w końcu ostrzegł go, że przywiąże się łańcuchem do jego drzwi i nie odpuści, dopóki nie poświęci mu chociaż chwili na obiecaną, szczerą, braterską rozmowę – z naciskiem na obiecaną. Umówili się w kameralnym barze Barcade w Jersey City, nieopodal którego Crawford mieszka, i przy butelce dobrego burbona Chayton wdrożył Samuela w temat, dotyczący znajomości z Camille. Nie chciał zdradzać szczegółów, zwłaszcza tych pikantnych, dlatego skupił się głównie na emocjonalnej stronie tej znajomości i na opowiadaniu o tym, że wszystko potoczyło się naprawdę szybko, momentami wręcz automatycznie, jakby właśnie tak miało być. Wciąż nie był w stanie tej znajomości określić, więc Samuel o te konkrety nie pytał, ale Chayton przytaknął mu, że jest to znajomość, która powoduje mętlik w jego głowie, choć nie w negatywnym tego słowa znaczeniu. Po prostu ta znajomość, jako jedna z nielicznych, miała na niego autentyczny wpływ. Sprawiała, że wraz z jej przebiegiem zmieniał się jego nastrój, że odsuwał na bok swoje zasady, co zresztą nie umknęło Samuelowi, który już na samym początku przyznał, że to aż nie do wiary, że Chayton złamał dla tej dziewczyny trzy czwarte własnych postanowień. Nie oceniał ich jednak, a skrycie nawet się cieszył, że Chayton wyszedł ze swoich sztywnych ram, bo niektóre zasady miał naprawdę srogie.
      — A co jeśli któreś z was się zakocha? — zapytał wreszcie Samuel, któremu to pytanie cisnęło się na usta już od dłuższego czasu. Rozumiał już, że na ten moment łączy ich coś skomplikowanego, nieokreślonego, ale zakładał każdą możliwość, również taką, że w końcu połączy ich uczucie.
      — Nie biorę tego pod uwagę — odparł Chayton, zataczając szklanką koła i przyglądając się, jak alkohol wewnątrz kładzie się na ściankach. — Nie mogę mówić za Camille, bo nie znam jej zdania, ale myślę, że to niemożliwe. — Podniósł spojrzenie do twarzy Samuela, przyłożył szklankę do ust i pociągnął łyk alkoholu.
      — No, serce nie sługa, jak to mówią. Tu niemożliwe może w mgnieniu oka stać się możliwe, jeszcze wspomnisz moje słowa. — Samuel wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem. — Zastanawiam się tylko, czy będziesz w stanie to z łatwością zakończyć, jeśli ona znajdzie sobie kogoś tak na poważnie i nie będziesz to ty. — Nie było to pytanie, ale Samuel patrzył na Chaytona dokładnie tak, jakby oczekiwał odpowiedzi. — To znaczy, ja wiem, że będziesz w stanie — dodał zaraz, nie mając co do tego wątpliwości. — Ale zastanawiam się, czy będziesz chciał.
      — Jeżeli Camille znajdzie sobie kogoś na poważnie, zakocha się i nie będę to ja, uwierz mi, że zakończę to bez względu na własne chcenie — zapewnił przyjaciela, na co ten powili pokiwał głową.
      — Szlachetne z twojej strony, jestem pod wrażeniem — podsumował Samuel i sięgnął po butelkę, po czym uzupełnił ich szklanki kolejną porcją alkoholu. — Dobra, to teraz możesz się przyznać, czy był ten seks w gabinecie, czy nie. Kiwnij chociaż głową! Ja ci powiem, że my z Alison robiliśmy takie rzeczy na moim biurku, że raz złamaliśmy nawet nogę i tak się śmialiśmy, że aż nas Gabriela z księgowości usłyszała...

      Usuń
    2. Samuel nie byłby sobą, gdyby zachował powagę chociaż raz, ale za to Chayton go cenił. Facet był sobą do takiego stopnia, że w końcu nawet wymógł na nim to skinięcie głową, a potem wydał z siebie taki okrzyk radości, że ściągnął uwagę gości z sąsiednich stolików. Oczywiście, Chayton nie chciał słuchać o tym, co robi prywatnie Samuel Crawford po godzinach w swoim gabinecie i zatkał uszy, chociaż sam grzeszył w identyczny sposób. W końcu panowie przenieśli się z baru do mieszkania Samuela, korzystając z nieobecności Alison, a udało im się to po kilku nieudanych próbach zamówienia Ubera, kiedy zdecydowali się iść na piechotę, bo kierowca odmówił im przejazdu przez to, że go zwyzywali.
      — Zadzwoń do... Camille... i... — Samuel zatrzymał się na półpiętrze i oparł o balustradę schodów. Do mety zostały im jakieś trzy piętra, a pokonali już siedem. Awaria windy mogła zdarzyć się teraz tylko im. — Powiedz jej, że... jest zajebista. Mówię ci. Ona na pewno się w tobie zakocha. Ja bym się zakochał.
      Chayton pokręcił głową i poszedł dalej, zostawiając Samuela w tyle.
      — Ej, zaczekaj! Dupek Kravis! Niech szlag trafi pieprzoną windę i twoją kondycję — Samuel ruszył po stopniach powoli. Był na tyle pijany, że miał to gdzieś, czy sąsiedzi go słyszą, czy nie. I że było już grubo po północy. Oczywiście, w mieszkaniu otworzyli kolejną butelkę alkoholu, ale nie byli już w stanie jej opracować, bo zasnęli w salonie. Rano najazd na mieszkanie zrobiła Alison, która w sekundę zebrała facetów do galopu, bo jak się okazało, w takcie wchodzenia do mieszkania, po dziesięciu minutach wybierania odpowiednich kluczy i trafiania nimi w dziurki zamków, Samuel poleciał na szafkę i zbił jakiś wazon z kuleczkami, które rozsypały się po całym przedpokoju. Chayton nawet próbował to zebrać, ale te kulki były tak glutowate, że nie był w stanie ich złapać w palce, więc za namową Samuela zgarnął tylko szkło, a kuleczki sobie odpuścił.
      Kolejnego dnia obaj przyszli do pracy na kacu, co może nie było aż tak zauważalne, ale dziwnie podejrzane, że obaj siedzieli w biurowej kuchni i pili duże ilości wody lub kawy, w dodatku Samuel robił sobie masaż głowy tym dziwnym drutowatym przyrządem, podobno ajurwedyjskim. Cały dzień chodził z nim zresztą na głowie, poprawiając humor pracownikom, a wyglądał tak komicznie, że bawiło to nawet Chaytona, któremu nie szły dziś żadne służbowe zobowiązania.
      A to oznaczało, ze musiał nadrobić wszystko następnego dnia, szczególnie sprawy związane z drużyną Tytanów. Po załatwieniu prywatnych spraw, dotyczących rozwodu, bo Rosalie w końcu zgodziła się przystać na warunki, jeżeli tylko Chayton zostawi jej udziały, pojawił się w biurze i zwołał spotkanie drużyny na konkretną godzinę. Wszyscy byli przygotowani do omówienia zagadnień do Future Expo, które miało odbyć się na dniach, więc spotkanie toczyło się sprawnie. Gdy głos wrócił do Chaytona, zaczął streszczać pokrótce plan wydarzeń, a w pewnym momencie przerwał w pół zdania i wyprostował się wyraźnie, kiedy dostrzegł Lucindę, która zdenerwowanym krokiem zmierzała w stronę ich sali konferencyjnej. Miała na sobie gładki, czarny garnitur, którego marynarka zwisała na jej ramionach bezwolnie, białą koszulę wsuniętą w spodnie i buty na średnim obcasie, które jakimś cudem jeszcze dźwigały ciężar jej zła. W dłoniach trzymała charakterystyczną teczkę, dostępną tylko dla najwyższych stanowisk w firmie, dlatego Chayton od razu wiedział, że niesie w niej zastrzeżoną dokumentację pracowniczą któregoś z pracowników. Niosła też cienki skoroszyt, którego nie rozpoznawał, ale automatycznie wywnioskował, że jedno związane jest bezpośrednio z drugim. Spodziewał się, że to bomba, która zaraz wybuchnie, bo chód Lucindy doskonale zdradzał jej zamiary, ale nie sądził, że zrobi to natychmiast, gdy tylko odbije kartę i przestąpi próg szklanego, dźwiękoszczelnego pomieszczenia.

      Usuń
    3. — Jakim prawem zatrudniłeś u nas tę dziewczynę? — Rzuciła na poczekaniu, zupełnie ignorując resztę zespołu Tytanów, który siedział przy stole, i wskazała palcem na Camille. — Jakim prawem przyjąłeś do firmy kogoś o tak kryminalnych powiązaniach? Czy ty chcesz zniszczyć tę firmę?! — Ciągnęła, rzucając dokumentację na stół z takim impetem, że część papierów ze skoroszytu wysypała się z koszulek na blat. Były to jakieś elementy starych, pożółkłych już gazet, których część została sklejona taśmą, ale też świeże wydruki z internetu, przedstawiające artykuły sprzed lat.
      — Koniec spotkania, moi drodzy, możecie się rozejść — Chayton zadecydował chłodnym tonem. Ekipa bez zwlekania zwinęła manatki i zebrała się do wyjścia. — Ty zostań, Camille. — Spojrzał na nią chwilowo, a potem przeniósł wzrok na to, co leżało na blacie. Na starych stronach gazet widniały zdjęcia, podobnie jak na wydrukowanych z internetu artykułach. Duże nagłówki z The New York Times wspominały o morderstwie. Za zdobycie tych archiwalnych materiałów Lucinda musiała komuś dobrze zapłacić i Chayton nie miał co do tego wątpliwości. Sama nigdy w życiu nie dotarłaby do takich informacji.
      Zatrzasnął szklane drzwi z takim hukiem, że aż sam się zaskoczył, że cała ta konstrukcja ze szkła się nie rozprysła w drobny mak prz sile, jaką w to włożył.
      — Czego ty chcesz? — Zwrócił się do matki, gdy wszyscy prócz Camille wyszli, i wbił w nią rozjątrzone spojrzenie. — Od kiedy interesują cię nasi pracownicy?
      — Na miłość Boską, Chayton, przyjąłeś do firmy dziewczynę z przestępczej rodziny! Jej ojciec siedzi we więzieniu za morderstwo, a ona jak gdyby nigdy nic pracuje w firmie z więziennymi zabezpieczeniami — prychnęła z niedowierzaniem, unosząc przy tym ręce. — Wiesz, co działo się w tej rodzinie? Nie masz pojęcia, jakimi interesami oni się zajmowali...
      — Wiem wszystko, do cholery jasnej! — przerwał jej stanowczo. — I o wszystkim wiedziałem dokładnie w chwili, w której przyjmowałem Camille do pracy.
      Lucinda popatrzyła na Chaytona szeroko otwartymi oczami i zaskoczona uniosła brwi.
      — Nie chodzi mi o proceduralną teczkę, Chayton — wyjaśniła zaraz, zakładając, że jej nie zrozumiał. — Chodzi o to, czego w niej nie ma. O to, że jej ojciec to...
      — Dario Volpe, zamieszany w mafijne biznesy, który w dwa tysiące piątym roku został skazany na dożywocie za podwójne morderstwo. Jego ofiarami byli: Marcella Volpe, żona, matka Camille, która zginęła od strzałów w klatkę piersiową i Marco Breda, wuj Camille, który zginął od strzału głowę. Obaj znalezieni w salonie w jednym z domów w Queens — wymienił twardo. Nawet mu powieka nie drgnęła, gdy mówił, wbijając wzrok z twarz Lucindy. — Nie odbywa wyroku w żadnym z naszych więzień, jeśli nie sprawdziłaś — dodał. — Wiem to wszystko. Wiem od samego początku, także nie odkryłaś żadnej Ameryki, pani Kravis. Niepotrzebnie wydałaś pieniądze, zmarnowałaś czas na szukanie materiałów i urządziłaś tu chorą szopkę, wyciągając na wierzch prywatne sprawy naszej pracownicy. Zdajesz sobie sprawę na jakie konsekwencje nas narażasz?! Całkowicie ci odbiło!
      — Ale... — zaczęła, wybita z pantałyku. — Nie rozumiem, w takim razie, dlaczego ona może być naszym pracownikiem z takimi powiązaniami?
      — Z takiego samego powodu, z którego ja mogę być prezesem tej firmy, mając ciebie za matkę, dobrze wiesz — odparł bezwzględnie. Co prawda, jego matka nie miała powiązań z takimi wyrokami, ale miała różne inne rzeczy za uszami i wcale nie była taka szlachetna i czysta, na jaką się kreowała.

      Usuń
    4. Zapadła cisza. Lucinda i Chayton mierzyli się wrogimi spojrzeniami, aż w końcu kobieta pokręciła głową.
      — Będziesz żałował, że ją zatrudniłeś, zobaczysz — przepowiedziała i spojrzawszy na Camille, odwróciła się i wymaszerowała z sali konferencyjnej, zostawiając nie tylko dokumentację, ale i zgniłą atmosferę.
      Chayton zamknął oczy na dłuższą chwilę, stojąc plecami do Camille, i zaczął uspokajać nerwy, biorąc głębsze, spokojniejsze wdechy. Miał wrażenie, że jak teraz się ruszy, albo cokolwiek powie, to szklane pomieszczenie naprawdę rozsypie się w drobny mak, ale musiał spojrzeć na Camille. Musiał się upewnić, czy ten nóż naprawdę trafił w jej serce i tym samym wyzbyć się resztek nadziei, że może jednak chybił. Więc zrobił to. Otworzył oczy, obrócił się lekko i popatrzył na Camille bez słowa, licząc na to, że to pomieszczenie nie rozsypie się również w chwili, w której to z jej ust padną jakieś słowa.

      Chayton Kravis

      Usuń