Rowan Ardent urodził się w miękkim świetle dobrobytu, w świecie, gdzie wszystko pachniało pewnością i przywilejem. Syn rodziny, której nazwisko widniało na fasadach budynków i w rubrykach magazynów finansowych. Od dziecka uczony, że świat jest łagodny, gdy się uśmiechasz wystarczająco pięknie. Miał wszystko – pieniądze, urok, błysk w oku, który sprawiał, że drzwi same się otwierały.
I pewnego dnia, w wieku siedemnastu lat, pomyślał, że życie to tor wyścigowy, że nic nie może się stać, bo przecież on, Rowan Ardent, jest nietykalny. Pędził, aż asfalt zamienił się w echo błędu, a ten błysk, którym zawsze oszukiwał rzeczywistość, zgasł w sekundzie. Ktoś inny nie wrócił do domu. Czas zatrzymał się na liczniku jego winy.
Proces był jak sen na zimno. Wysokie mury sali sądowej odbijały jego imię jak echo, coraz cichsze, coraz obce. Rodzina siedziała w pierwszym rzędzie, z twarzami z kamienia. Myślał, że go ochronią, że nazwisko wystarczy, ale tym razem nawet ich milczenie miało wagę wyroku. Nie spojrzeli na niego, kiedy sędzia wypowiedział liczbę, która stała się nowym rytmem jego życia: piętnaście lat.
Jego świat z dnia na dzień zamienił się w beton, czas i cienie wspomnień. Czasem śniła mu się tamta noc – światła, śmiech, adrenalina, i ta chwila, kiedy zrozumiał, że granica istnieje naprawdę. Pisał listy, których nikt nie czytał. Liczył kroki między drzwiami celi, a ścianą. Z dnia na dzień coraz bardziej rozumiał, że bogactwo nie kupuje odkupienia, a jego nazwisko nie jest już tarczą, tylko ciężarem.
A teraz wrócił, mając 32 lata i w niczym nie przypominając już tamtego beztroskiego nastolatka. Brama więzienia zamknęła się za nim z dźwiękiem, który zabrzmiał bardziej jak początek niż koniec. Na zewnątrz czekał czarny samochód, elegancki jak dawniej. Ojciec wciąż ten sam, chłodny, ułożony, milczący. Matka łzy tłumiła w uśmiechu, a siostra uściskała go tak, jakby bała się, że znów zniknie. Dom się nie zmienił. Wszystko błyszczy, pachnie świeżością i pieniędzmi, ale on już nie potrafi tu oddychać.
Śpi w pokoju, w którym czas zatrzymał się piętnaście lat temu - te same trofea z szkolnej drużyny, plakaty, zdjęcia z czasów, gdy był chłopcem z marzeniem o wielkości. A teraz patrzy na swoje odbicie w szybie i widzi kogoś, kto już nie umie żyć tak, jak kiedyś.Ojciec oczekuje, że zajmie należne miejsce w rodzinnej firmie, ale on wciąż pozostaje bezrobotny, nie do końca odnajdując się w korporacyjnej rzeczywistości.
Rodzina przyjęła go z powrotem - z ulgą, z poczuciem obowiązku, z próbą naprawienia dawnych błędów, ale żadne bogactwo nie potrafi naprawić ciszy między słowami. Rowan siedzi przy wspólnym stole, słucha rozmów o interesach, podróżach, nowych samochodach… i czuje, że jest obcy. Jak cień, który przypadkiem usiadł wśród żywych.
Nie ma już w nim tamtego chłopaka, tylko mężczyzna, który uczy się świata od nowa. Uczy się dotykać klamki, wsiadać do samochodu, wychodzić na ulicę, mówić bez lęku, że słowa zabrzmią zbyt twardo. Uczy się ufać, że wolność nie jest karą.
[Cześć!:)
OdpowiedzUsuńCzytając początek karty zupełnie nie spodziewałam się jaki kierunek postać Rowana przybierze. Trochę mnie wybiło ze skarpetek, jaka mnie tu taka historia zastała! Nawet nie potrafię sobie wyobrazić spędzenia prawie połowy życia w zamknięciu i uczenia się wszystkiego od nowa. Jednocześnie ciężko mu współczuć. Aż szkoda, że wypadek miał miejsce piętnaście lat temu, gdyby to było osiem lat temu to podsunęłabym, aby ofiarą wypadku była mama mojej Soph, ale to niestety nie przejdzie. :D Ciekawa jestem, jak wyjdzie mu uczenie się nowej rzeczywistości, w którą jakby nie patrzeć, ale został nagle wciągnięty. Od siebie pożyczę udanej zabawy i samych ciekawych wątków!]
Sloane Fletcher, Sophia Moreira & Zane Maddox
[Czytałam treść karty i byłam w stanie zastanawiać się tylko, co musiał czuć, czy zrozumiał, że zgubiła go pycha, czy ta beztroska zniknęła dopiero w momencie, kiedy usłyszał wyrok? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi...
OdpowiedzUsuńJeśli masz chęć, zapraszam do którejś z moich pań. Wybieraj! ;-)
Baw się u nas dobrze, zostań tym razem na dłużej i niech życie Rowana nabierze nowych, żywych barw, może niekoniecznie przesiąkniętych uprzywilejowaniem, które znał za dzieciaka. Weny! ♥]
Andrea Wilson, Debbie Grayson & Olivia Fitzgerald
Cześć!
OdpowiedzUsuńW pewnym momencie, podczas czytania, miałam już w głowie tylko zdjęcie Camerona Herrina z jego rozprawy. I jedno wielkie wow - co za karta, co za postać! Świetna!
Udanej zabawy, bo wydaje mi się, że Rowan może dać jej wiele. :)
Levi.
[Cudowne pomysły! Pozwolę sobie napisać za chwilkę na maila, żeby tutaj niepotrzebnie nie brudzić ustaleniami. ♥]
OdpowiedzUsuńAndrea Wilson & Olivia Fitzgerald
[Ha! To się cieszę, że dobrze skojarzyłam. Świetna kreacja!
OdpowiedzUsuńNa wątki męsko-męskie zawsze mam ochotę. :) A tym bardziej z dawnych lat, to byłoby całkiem ciekawe. Levi mógłby być szkolną ofiarą Rowana, był raczej "specyficzny" i średnio radził sobie w kontaktach z rówieśnikami, tymi bardzo cool już w ogóle. A chyba taki był Ardent przed odsiadką. ;D
Obecnie też jest dziwakiem ale już wybitnym, także na pewno chciałby to skonfrontować + pewnie by Rowana nazwał zabójcą przy całej swojej chorobliwej otwartości.
Mogliby się spotkać na jakimś charytatywnym wydarzeniu, np organizowanym przez rodziców Rowana.
To, czy każda inna opcja - bardzo chętnie :)]
Levi
Gdyby powiedziała, że życie jej nie rozpieszczało, zostałaby wyśmiana przez… większość. Była uprzywilejowana. Jej rodzina miała pieniądze, nieruchomości, udziały, ich spółki miały stosowne obroty, wpływy i zasięgi. Dlaczego więc Olivia Fitzgerald miałaby narzekać? Nie miała do tego prawa, nie mogła. Kto jej pozwolił? Ale Olivia Fitzgerald, która w teorii miała wszystko, naprawdę czuła się tak, jakby nie miała nic.
OdpowiedzUsuńPrzez ostatnia lata życie jej nie rozpieszczało. Jej życie, to życie, o jakie walczyła z rodzicami, stawiając przy wielu wyborach na swoim, skończyło się wraz z wypadkiem. Było to wydarzenie, które zamknęło sporo rozdziałów w jej trzydziestoletnim życiu, do których już po prostu nie wróciła. Przerwała rezydenturę, nie zdążyła się rozwieść, na nowo uczyła się chodzić, na nowo szukała sensu w życiu. No i go nie znalazła. Nie znalazła też celu.
Z tymi poszukiwaniami to też tak trochę nad wyraz, co nie, Liv?
Westchnęła ciężko. Była sama. W tej chwili. Tego konkretnego, jesiennego wieczoru w Clason Point Park na Bronxie. Niewielki park rozkładał się wygodnie nad brzegiem East River i teraz, kiedy mgły znad wody pokrywały również i ląd, nie było tu nikogo. Mgłę rozpraszały światła latarani, a Olivia siedziała na trawie. Wilgotna, zimna ziemia dawałby się jej we znaki, gdyby nie fakt, że ze swojego, zaparkowanego kilkaset metrów dalej, Volvo wyciągnęła stary, ciężki koc w kratę.
To nie była dobra pora na piknik. Było wilgotno i niemal przygnębiająco. Drzewa, w większości jeszcze z pięknymi, złotymi liśćmi, zaczynały te liście gubić. Podmuchy wiatru zrzucały te coraz słabsze, uschnięte ozdoby. Olivię minął jakiś biegacz, ale poza rytmicznym tempem kroków, mocno stawianych na wysypanej jasną mieszanką mineralną ścieżce, nie zwróciła na niego uwagi.
Dawno tutaj nie była, a kiedyś, w szkole średniej, często uciekali na Bronx. Wsiadali w metro i pozwalali sobie zapomnieć o obowiązkach, o nauce. Nie lubiła tego w taki sposób, jak inni. Nie szukała tutaj wolności od szkoły, a od swoich rodziców. Od wiecznie niezadowolonego spojrzenia wymagającej matki i milczącego ojca, który choć nigdy tego nie powiedział, to jasno dawał jej odczuć, że mogłaby być lepszym dzieckiem.
Naciągnęła na uszy mięciutką opaskę. Poprawiła niedbałego, wysokiego koka, który osunął się nieco z czubka jej głowy i ciaśniej opatuliła się ciepłym, jasnym płaszczem. Nawet teraz, częściowo skryta w mroku nowojorskiej nocy, otulona jasną kołderką z mgły, wyglądała elegancką. Jej ciuchy świadczyły o statusie. Były wysokiej jakości. I nawet jeśli sama Olivia upadła na samo dno albo oscylowała w jego granicach, to nie pozwalała sobie na to, aby w miejscach, gdzie mogli zobaczyć ją inni, wyglądać źle. Doskonale wiedziała, że to zasługa jej matki. Zasługa albo wina.
Westchnęła po raz kolejny. Obok niej, na trawie, w papierowej, brązowej torbie leżała butelka wódki. Nie taniej. Drogiej, luksusowej, o ile tak można było nazywać alkohol. Truciznę. Luksusowa trucizna. Dobre sobie, Livie, pomyślała. Nie wzięła dzisiaj ani jednej tabletki oksykodonu i myślała, że powinna uczcić ten sukces. To nie był jej pierwszy dzień, kiedy powstrzymała się przed opioidami. Miała na swoim koncie znacznie więcej tych pierwszych dni, tych sukcesów. Ale jej sukcesy gasły po dwudziestu czterech godzinach. Nie wytrzymała więcej. Zapijanie ich wódką stało się rytuałem. Niszczenie samej siebie — nawykiem. Mówiło się, że ciężko stworzyć nawyk, ale kiedy nawyk stawał się uzależnieniem, ciężko było z niego zrezygnować.
Westchnęła znowu, jakby te westchnienia miały jej w czymś pomóc, jakby to one miały być rozwiązaniem jej wszystkich problemów. I wtedy podniosła głowę, oderwała spojrzenie od rzeki. Po ścieżce szedł mężczyzna. W świetle latarni jego twarz wyglądała znajomo. Bardzo znajomo. Coś niebezpiecznie ścisnęło ją w dołku, serce podeszło do gardła.
UsuńTeraz, nie dość, że od kilkunastu godzin trzeźwa i czysta, miała zwidy. Za dużo. Za bardzo. Sięgnęła po papierową torbę, ta zaszeleściła pod jej palcami. Olivia wyciągnęła butelkę, ale nie w całości. Zsunęła tak właściwie opakowanie anonimizujące z szyjki butelki, odkręciła ją i zrobiła łyk.
Lepiej było nie być trzeźwym.
Olivia
[Przeczytałam kartę postaci i mam w związku z tym tyle myśli, że nie wiem, od czego zacząć, a jednocześnie wydaje mi się, że żadna z tych myśli nie jest wystarczająca i nie odda sedna tego, co czuję. Przede wszystkim, bardzo podoba mi się pomysł na koncept Rowana - to, że trafił do więzienia w tak młody wieku, bo przecież siedemnaście lat to nic. I to, że wyszedł z tego więzienia o piętnaście lat starszy, ale jakby nie patrzeć - wciąż młody człowiek. Który uczył się życia - ponieważ na pewno się go uczył - w sposób tak inny i niezrozumiały przez społeczeństwo od typowego siedemnastolatka. I który, mimo że teraz dorosły, musi uczyć się tego życia na nowo.
OdpowiedzUsuńOch i ach! To daje tak niesamowite pole do manewru w wątkach, że aż Ci zazdroszczę! :)
A przy okazji nie mogę nie pomyśleć sobie o moim Ianie, ponieważ coś mi się wydaje, że jego prędzej bądź później także czeka odsiadka. Bardzo chciałabym przerobić, ale logistycznie, w realiach blogowych, raczej tego nie ogarnę xD Więc na razie sobie pomarzę xD
Gdyby ktoś z mojej, niżej podpisanej gromadki, mógłby się do czegokolwiek Rowanowi przydać, to zapraszam na wątek :) A tymczasem życzę udanej zabawy i zostań z nami na długo!]
MAXINE RILEY & IAN HUNT & CHRISTIAN RIGGS
[Cześć! :) Bardzo ciekawie przedstawiłaś jego historię. Kurczę, tyle życia zmarnowanego przez brawurę. Mam nadzieję, że Rowan odnajdzie się w nowej rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńGdybyś miała ochotę na wątek to zapraszam do którejś z moich dziewcząt, a na pewno coś wspólnie wymyślimy! :)]
sierra leone & sherilyn blossom
[Cześć!
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że powinniśmy zacząć ponosić jakieś kary jako autorzy za krzywdzenie naszych postaci na wszystkie możliwe sposoby, serio :D
A tak na poważnie, to kartę, mimo że smutną, czytało się bardzo przyjemnie. Ale no kurde, szkoda chłopa - więc gdyby szukał towarzystwa, zapraszam do Gilberta. :)
Bawcie się dobrze!]
GILBERT MINX
[Może któryś pomysł mi się spodoba? Podobają mi się obydwa ^^ Także tak sobie myślę, że możemy sobie dogadać na mailu lub czacie szczegóły? Odezwij się proszę do mnie na maila panienkazokienka92@gmail.com
OdpowiedzUsuńJak mnie tam szturchniesz, to też bardziej rozpiszę się odnośnie tego, co już zdążyłaś zaproponować :)]
MAXINE RILEY & IAN HUNT
Kogo moje oczy widzą! 👀 Miło Cię widzieć, tym razem w Nowym Jorku. ^^ Świetnego pana wykreowałaś, z bardzo przyjemną kartą. Wątku na ten moment nie mam śmiałości Ci proponować, bo długo już czekasz na mój odpis na Ilvermorny (za co Cię przepraszam, ale chwilowo coś stoję z tematyką potterowską). Niemniej, życzę Ci masy świetnej zabawy i historii, które zajmą Ci długie, jesienne wieczory. <3 NYC to świetne miejsce.
OdpowiedzUsuńA jeśli się jeszcze do mnie nie zraziłaś: wiesz, gdzie mnie znaleźć!
póki co tylko MARCUS LOCKHART
Olivia?
OdpowiedzUsuńZnała ten głos, choć o nim zapomniała. Zapomniała, bo tak było łatwiej, a od ponad trzech lat Olivia szła po prostu na łatwiznę. Nie była już tą samą ambitną dziewczyną, którą miał przy sobie przez cały okres dzieciństwa, nie była też tą roześmianą nastolatką, która skradała mu pierwsza pocałunki i zachwycała się zauroczeniem, jakie nie przyszło nagle — kiełkowało w nich przez lata.
Podniosła głowę, ale zrobiła to powoli. Ostrożnie. W tym samym czasie opuściła dłoń, w której trzymała butelkę owiniętą w brązowy papier. W pośpiechu, kiedy zabrakło już czasu na ostrożność, zakręciła ją, jakby wstydziła się tego, co pije. Wódka. Jej zapach mógł dotrzeć do Rowana, w końcu nie zatrzymał się znowu tak daleko od niej.
Nie wierzyła w to, co widzi. Minęły lata, kiedy ostatni raz była w więzieniu. Odwiedzała go, może nie często, ale regularnie. Z czasem jednak częstotliwość malała, kiedy Olivia rozpoczęła studia, a potem staż w szpitalu. Odwiedzała go i traktowała jak przyjaciela, chociaż to, co zrobił, nie było godne pochwały.
Zamrugała powoli. Musiała zapomnieć o dacie jego zwolnienia. Może nawet pisali o tym w sieci. W końcu miał nazwisko, które lubiło rozgłos. Pogrążona we własnej beznadziei, zapomniała o nim.
— Rowan… — szepnęła, a w jej głosie było więcej niedowierzania niż radości. Nie potrafiła cieszyć się na jego widok. Czuła wstyd. Już nie tylko spowodowany tym, że piła wódkę w parku, że upadła tak nisko, że spożywała alkohol w przestrzeni publicznej nie mając szesnastu czy osiemnastu lat, kiedy było to jeszcze akceptowalne. Wstydziła się, bo zapomniała o Rowanie.
— Nie wystraszyłeś — dodała od razu, choć nieco mijała się z prawdą. Wystraszyła się, bo w pierwszej chwili myślała, że ma omamy, że w mgle widzi zjawę, a nie prawdziwego człowieka. Ale o to byl. On, Rowan Ardent. Pierwszy chłopak. Pierwsze, jakże słodkie, zauroczenie. Pierwsze rozstanie i złamane serce. Przełknęła ślinę.
Rozwinęła koc tak, że zsunął się z jej ramion, przesunęła się w bok, robiąc mu miejsce. Bez słowa. Tak, jakby wcale nie było tych kilkunastu lat, które zdążył ich rozdzielić. Mogli się cofnąć w czasie, choć było to tak samo wątpliwe jak to, że będą potrafili rozmawiać ze sobą. Tak, jak kiedyś. W pełnym zaufaniu i bez żadnych ograniczeń. Olivia nie potrzebowała mieć całego wianuszka przyjaciółek, kiedy miała Rowana. Dlatego jego strata, ich rozstanie, było tak bolesne.
— Kiedy wyszedłeś? — spytała bez ogródek, bez żadnego przepraszam, bez żadnych pytań o wyjaśnienia. Chyba nie mieli sobie zbyt wiele do wytłumaczenia. Obydwoje byli już innymi ludźmi, choć spotkali się w tym samym miejscu. Niebieskie oczy przesuwały się po sylwetce mężczyzny. Wyglądał inaczej, pobyt w więzieniu raczej mu nie posłużył, ale to Olivia wyglądała znacznie gorzej niż mógł pamiętać. Spojrzenie, choć czujne, było nieobecne, kiedy uciekało od twarzy Rowana. Twarz świadczyła o tym, że mocno schudła, policzki były niemal zapadnięte, cienie pod oczami widoczne, skóra sucha, włosy pozbawione blasku. Wcisnęła butelkę między kolana, obejmując jej szyjkę szczelnie dłońmi.
Czuła, jak serce w klatce piersiowej wali niemiłosiernie, jak mocno dudni. Tak, jakby próbowało znaleźć drogę ucieczki z jej ciała.
Olivia Fitzgerald
[Ogólnie Sierra aktualnie wystawia jedynie zdjęcia zwierząt i dzikiej przyrody, nie zajmuje się fotografowaniem ludzi. Ale myślę, że mogłaby zorganizować jedną taką wystawę ze zdjęciami z przeszłości, albo może wyjątkowo zdjęcia ludzi, których spotkała na przestrzeni lat podczas swoich podróży.
OdpowiedzUsuńPomysł mi się podoba! :) Tylko powiedz, gdzie Rowan miałby być na tych wakacjach? Czy byłaby to Kenia, Maroko, czy może jakiś zupełnie inny kierunek? Myślę, że mogliby nawiązać na tych wakacjach jakąś więź, coś na kształt przyjaźni? Ile mieliby mieć wtedy lat?]
sierra leone
— Kilka tygodni? — Liv spytała tak, jakby nie wierzyła w to, że to mogło być tak niedawno. A ona nic nie wiedziała? Mniej szokujący byłby fakt, gdyby okazało się, że Rowan wyszedł niedługo po jej wypadku, po jej ostatniej wizycie w więzieniu. Nie wiedziała, czego tak właściwie od niego oczekuje. Najważniejsze dla niej było to, że usiadł obok. Zostawił między nimi bezpieczny dystans, co w tej chwili wydawało się najlepszym wyjściem. Częściowo byli dla siebie niczym obcy ludzie, to, co przeszli w ostatnich latach, odcisnęło na nich piętno i ich zmieniło. Niewątpliwie Olivia nie była tą Livie, którą Rowan pamiętał z czasów szkolnych, a Rowan nie był tym chłopakiem, który prześcigał się rówieśnikami w psikusach. — To niedawno — dodała, choć raczej niepotrzebnie.
OdpowiedzUsuńWestchnęła ciężko i spojrzała w jego stronę akurat wtedy, kiedy on patrzył na nią. Nietrudno było zrozumieć, że unikali patrzenia na siebie, bo mogli już nie wyglądać jak tamta para nastolatków, ale jednak oczy mieli te same, choć zdecydowanie bardziej puste. Oczy mówiły o nich wszystko. Skinęła więc głową. Miejsce się nie zmieniło. A oni tak. Krzywy, blady uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy odwracała spojrzenie od twarzy Rowana.
— Przepraszasz? — spytała, marszcząc tym razem brwi. — Za co? — Nie rozumiała. Zdecydowanie nie rozumiała. To ona powinna go przepraszać. Za to, że przestała go odwiedzać, że nie dała mu znać, co się dzieje, że ostatnią rzeczą, którą mu powiedziała to informacja o ślubie, jaki wzięła dwa lata przed wypadkiem. Dla przyjaciela, dla ubezpieczenia, czysty formalizm, zero miłości, choć niewątpliwe przywiązanie.
Relacja Olivii i Rowana, choć kiedyś wyjątkowo silna, nie nosiła w sobie znamion przyjaźni, nawet wtedy, kiedy Fitzgerald odwiedzała go w więzieniu. Robiła to poniekąd z litości, trochę z dziwnej, trudnej do wytłumaczenia tęsknoty, ale przede wszystkim dlatego, że nie rozumiała. Rowan miał całe życie przed sobą, nawet jeśli miało być ono z tą brunetką, z którą widziała go na kilka dni przed wypadkiem. Jego wypadkiem.
— Pamiętam — odpowiedziała zgodnie z prawdą, bo obrazy z tych sytuacji, kiedy przychodzili tutaj odżyły, gdy tylko ujrzała go w tej mgle. — Rzadko kiedy byliśmy tu sami — zauważyła, bo przecież było ich tu więcej. Znajomi z rocznika Liv, znajomi Rowana, dziewczyny, które się do niego śliniły i osiłkowie, którzy chętnie spisywali od Fitzgerald prace domowe. — I z dżemem wiśniowym — dodała, a nawet pozwoliła sobie na szerszy uśmiech. — Z masłem orzechowym i dżemem — sprecyzowała. Bo to faktycznie były kanapki, które mogłyby być lekiem na całe zło. Czasami nadal stosowała tę terapię.
Uśmiech ten jednak zgasł, kiedy Ardent mówił dalej. Olivia nie mogła już na niego patrzeć, ale przysunęła się odrobinę bliżej niego i zupełnie bez ostrzeżenia oparła głowę na jego ramieniu. Przymknęła oczy, wspierając się ramieniem o jego ramię. Wyciągnęła przed siebie butelkę owiniętą w papierową torbę.
— Wódka. Pijesz? — spytała, czekając na jego reakcję. Mógł wziąć butelkę i się napić, a mógł pozwolić jej na to, aby upijała się sama. — Co się działo… Może to ironia losu, ale… miałam wypadek. Mój ojciec zginął, ja ledwo z tego… — jej głos się załamał, bo przecież nie wyszła. Nie wyszła z tego jako Liv, którą pamiętał Rowan. — Wyszłam.
Olivia Fitzgerald
Starała się aktywnie spędzać czas w Nowym Jorku, przez co miała niewiele czasu dla samej siebie. Doba okazywała się za krótka, ale poza zajęciami wynikającymi ze studiów, musiała skupić się też na swojej pasji, montowaniem teledysków, pracą na siłowni i snem. Tego ostatniego zaś miała najmniej, ale wychodziła z założenia, że młodość rządzi się własnymi prawami, więc odrobinę nadwyrężała własny orgazmin, skazując go na minimalną ilość godzin odpoczynku. Nie było to mądre. Ani rozsądne. Było to beznadziejne i odczuwała to wtedy, kiedy uznała, że całkiem dobrym pomysłem będzie pojawić się na spotkaniu z jednym ze sponsorów nagród i stypendiów. Rodzina Ardent miała rozmach, władze Columbii to doceniały i studenci zostali wręcz zobligowani, zwłaszcza ci z wymiany, aby pojawić się na spotkaniu. Wprost im przekazano, że część ich stypendiów została pokryta właśnie przez ludzi z tym nazwiskiem. Andrea nie była już tylko utrzymanką Columbii, była też utrzymanką Ardentów. Miało to sens, choć niekoniecznie. Nie bardzo wiedziała, kto i po co wymyślał te spędy. Nie lubiła tłumów.
OdpowiedzUsuńChwila, stop.
Lubiła tłumy. W kadrze swojego aparatu albo w kadrach, z których montowała teledyski. Lubiła obserwować tłumy, ich strukturę, ruch, falowanie, wczuwać się w oddech większej liczby ludzi. Lubiła to.
Nie lubiła być w tłum. W jego centrum, nie lubiła, kiedy otaczała ją grupa, tym bardziej, jeśli była to grupa nieznajomych. I mogłoby się wydawać, że to dlatego nie pojawiła się na tym spotkaniu, choć obiecała opiekunowi studentów z wymiany, że będzie.
Po prostu zaspała. Po wykładzie i ciepłym obiedzie niepotrzebnie wróciła do akademika. Niepotrzebnie rzuciła się na łóżko, bo nie zdążyła zrobić nic innego. Zasnęła. Powieki były tak ciężkie, a pod nimi zbierał się piach. Musiała je zamknąć. I nawet nie wiedziała, kiedy już ich nie uniosła.
Prawdopodobnie spałaby do wieczora, gdyby nie fakt, że ktoś próbował się do niej dodzwonić. Coralie. Różowowłosa koleżanka. Znajoma z Nowego Jorku. Nowa twarz, ale jednak była tak troskliwa… Andrea odebrała, choć wcale tego nie chciała. Jęknęła do telefonu, a wtedy wysoki, wcale nie łagodny głos znajomej, postawił ją do pionu. Cholera.
Wilson nie zdążyła na to spotkanie. Mijała grupy studentów. Jedną, drugą. I pojedyncze osoby, którzy spieszyli po zakończonym wiecu, gnając ku swoim innym obowiązkom. Andrea zwolniła. Nie zdążyła nawet dotrzeć do auli, w której było spotkanie.
Zatrzymała się w miejscu, gotowa zawrócić, kiedy pod ścianą, naprzeciwko okien, na metalowej, korytarzowej ławce, dostrzegła mężczyznę. Andrea dostrzegła, jak mocno zaciskał palce na jej krawędzi, jak pochylał się do przodu, jakby próbował odnaleźć jakąkolwiek stabilizację.
Usiadła nieopodal, zostawiając między nimi przestrzeń na jeszcze jednego człowieka. Nie patrzyła na niego, nie chcąc go ani peszyć, ani wprowadzać w większe poczucie winy.
— Proszę pana? — spytała jednak cicho, bo mężczyzna wyglądał na starszego od niej. — Wszystko w porządku? Mam po kogoś zadzwonić?
Andrea Wilson
Sierra zazwyczaj nie fotografowała ludzi, chyba, że byli jej bliscy i te zdjęcia miały być dla niej lub dla nich. Ta wystawa jednak była wyjątkowa, nawiązywała do jej przeszłości. Ludzie, którzy rozmawiają z wiatrem, tak nazwała wystawę, która odbywała się w jej galerii w SoHo. Był to reportaż z koczowniczych społeczności Afryki i Bliskiego Wschodu, ale także zdjęcia jej bliskich, rodziców i przyjaciół; znajomości, które dziś, choć wspominała z uśmiechem i ciepłem, to odeszły w niepamięć. To wszystko napełniało wystawę nostalgią i głębokim sentymentem. Każda z fotografii miała swój tytuł. Matka z dzieckiem przy studni – ujęcie z Mali; kobieta odwrócona tyłem, nabierająca wodę i dziecko, siedzące tuż u jej stóp, w dłoni trzymając metalowy kubek, w tle zaś kurz i słońce. Ręce, które mówią – dłonie starszego Nomady naprawiającego sieć; światło przeciskające się między jego palcami. I wiele innych, a wśród nich on, przyjaciel z dzieciństwa, przez którego była dawno zapomniana. Spędzali razem wakacje, rok po roku, gdy nagle zniknął. Niespodziewanie. Zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu, a ślad po nim zaginął. Sierra do tej pory nie wiedziała co się z nim działo, gdzie był, co robił. Zapomniał o niej? Może nie chciał jej już znać? W końcu był taki dorosły, a ona wciąż była gówniarą. Liczne myśli przebiegały jej po głowie, kiedy patrzyła na to zdjęcie. Czy to dziwne, że wciąż, po tylu latach, za nim tęskniła? Za gonitwami w gorącym piasku, za kąpielami w słonym morzu? Te chwile były beztroskie, piękne i niewinne; wciąż wyraźnie malowały się w jej pamięci.
OdpowiedzUsuńNie myśl o tym. Skarciła samą siebie w myślach, wiedząc że nie ma co rozpamiętywać przeszłości i odeszła od fotografii, pochylając się nad biurkiem i oglądając inne zdjęcia, zastanawiała się czy gdzieś jeszcze znajdzie się dla nich miejsce. Obróciła się, słysząc za sobą ciężkie kroki.
— Galeria jest jeszcze… — urwała, widząc jego twarz, tak bardzo znajomą a jednocześnie obcą. — … zamknięta. — dokończyła szeptem, lustrując go uważnym wzrokiem. Czy to był naprawdę on, czy po prostu ktoś wyjątkowo do niego podobny? Kiedy jednak wypowiedział jej imię, to chyba też ją rozpoznał, co było dość dziwne, bo ostatnim razem widział ją jako dziecko. Teraz była całkowicie inną osobą. Dojrzałą, bardziej spokojną i uważną, choć wciąż miała w sobie nieposkromioną dzikość i ciekawość, która skłaniała ją do odkrywania świata.
— Rowan… — jej słodki głos zabrzmiał oschle, a przynajmniej bardzo chciała, żeby tak było. Toczyła wewnętrzną walkę sama ze sobą. Jedna Sierra chciała go przytulić i wyznać, że tęskniła; ta miękka i emocjonalna wersja. Druga zaś miała ochotę mu przylać i zasypać pretensjami.
— Widzisz, Rowan, niektórzy nie zapominają o swoich przyjaciołach. Mają ich głęboko w sercu i pamięci. Ale Ty chyba nie należysz do tych osób? — zapytała kąśliwie, nie będąc w stanie powstrzymać ostrego języka.
Była zaskoczona, że w ogóle ją rozpoznał i miała sobie za złe, że nie wygląda lepiej. Nałożyła dziś tylko lekki makijaż, jej włosy były niedbale ułożone w kok i wiedziała, że miewała po prostu lepsze momenty, niż ten dzisiaj, teraz. Sierra zresztą na pierwszy rzut oka wyglądała jak ktoś, kto nie pasuje do miasta, a jednak w jakiś sposób stapiała się z jego rytmem. W SoHo, pośród betonu i świateł neonów. Miała na sobie błękitne, nieco sprane dżinsy, obcisłe, szczelnie przylegające do jej długich nóg; krótki top w odcieniu piasku, prosty, przewiewny i przezroczysty pod którym dało się dostrzec beżowy stanik. Skóra pod nim była delikatnie muśnięta słońcem. Na nogach miała kowbojki w kolorze spękanej ziemi, z zadrapaniami jak ślady wędrownych dróg. Na szyi nosiła cienki sznurek z zawieszonym kamieniem, który pochodził z Maroka, z jednego z kolorowych targów, gdzie często znikała gdzieś rodzicom, zachwycona wszelkimi towarami lokalnych kupców.
— Właściwie, co Ty tutaj robisz? Szukałeś mnie? — zapytała z nadzieją, nawet nie zakładając opcji, że trafił tutaj z czystego przypadku.
sierra
Coś w niej drgnęło, kiedy Rowan poprosił, aby stąd nie uciekali. Ucieczka jednak wydawała się najłatwiejszą opcji i Fitzgerald gotowa była ją wybrać. Nie dla własnego komfortu, a po prostu przed rozmową, przed stawieniem czoła odpowiedzialności, która mogła okazać się zbyt ciężka.
OdpowiedzUsuńChłód jesiennego wieczora wdzierał się pod materiał płaszcza, przenikał ją niemal do szpiku kości i nawet ciepło bijące od Ardenta nie było w stanie tego zmienić. Nie ruszyła więc głowy, kiedy ten się odwrócił, aby na nią spojrzeć. Czuła to w tym, jak poruszało się jego ciało.
Prychnęła. Głośno, a potem uniosła głowę, by natrafić na jego spojrzenie.
I coś drgnęło w niej ponownie, gdy miała go tak wyciągnięcie ręki. Odkrytego i prawdziwego. Jej usta rozciągnęły się w ironicznym, beznadziejnym uśmiechu.
— Daj spokój. — Sformułowanie padło krótko. Konkretnie, niemal boleśnie. — Nie zawiodłeś — dodała, nie przestając na niego patrzeć. Kanapki z masłem orzechowym i dżemem przeszły w niepamięć, nawet jeśli uważała, że lepiący się papier śniadaniowy to na pewno nie była jej wina. Twórcy dżemu powinni przemyśleć jego konsystencję, bo smak był idealny. — Nie mogłeś mnie zawieźć, bo nie było cię obok. Byłeś w więzieniu, Rowan.
Musiała być niemal obcesowa. Minęło kilkanaście lat, kiedy rozmawiali ze sobą ostatni raz bez strażników więziennych za plecami Rowana. Odwiedziny w zakładzie były zwykle krótkie, a ona za każdym razem miała wrażenie, że ten Ardent, którego znała, przepadał.
— Kto miał ci o tym powiedzieć? — Nie przestawała go niemal atakować, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. — O tym, że stoczyłam się na samo dno, ha? — Prychnęła, pociągnęła spory łyk wódki i to dopiero był moment, w którym oderwała od niego spojrzenie. Już nie wspierała głowy na jego ramieniu.
— Musiało być ci ciężko. Tam — rzuciła nagle. Zakręciła butelkę i odłożyła ją po swojej drugiej stronie. — I musi być ci ciężko teraz. Nie powinieneś sobie dokładać zmartwień — odparła na jego uwagę o tym, że wyglądała źle. — Aktualnie tak wyglądam codziennie, taka jest moja rzeczywistość, Ardent — mruknęła. — Nie jesteśmy już nastolatkami, nie będziemy się tutaj śmiać i zajadać tuczącymi kanapkami — zauważyła z wyraźnie słyszalną ironią w głosie. Coś w niej pękło. I Rowan właśnie trafił na ten moment. Może to przez to, że był taki… dobry, spokojny, niemal stłamszony. Może dlatego, że niczym nie przypominał chłopaka, za którym szalała jako nastolatka.
Ale ona też w niczym nie przypominała już tej dziewczyny. Przeciągnęła dłońmi po twarzy, wzdychając przy tym głośno, a potem lekko, jakby zupełnie bezwiednie, opadła plecami na trawę, wpatrując się w niebo, na którym nie mogli zobaczyć żadnych gwiazd.
Olivia Fitzgerald
Maxine traktowała Rose jak siostrę, której nigdy nie miała. Co, w świetle niedawnych wydarzeń, zaczęło wydawać się Maxine zabawne, bowiem wszystko wskazywało na to, że tę siostrę miała. W dodatku bliźniaczkę. Jak inaczej miała wytłumaczyć to, że w trakcie imprezy integracyjnej, tuż po rozpoczęciu ostatniego roku studiów, wpadła na swojego klona? Nie nasuwało jej się żadne inne, sensowne wyjaśnienie tego, że tamtego wieczora spoglądała na dziewczynę będącą jej własnym, lustrzanym odbiciem. Gdyby nie inny sposób uczesania, inny makijaż i ubiór, byłyby identyczne. To musiała być jej siostra. Nie sobowtór, nie łudząco podobna do niej nieznajoma, nie ktokolwiek inny ucharakteryzowany na Riley, a siostra bliźniaczka, posiadająca dokładnie taki sam zestaw genów.
OdpowiedzUsuńRose bez wątpienia miała inny zestaw genów, niż Maxine, a była jej zdecydowanie bliższa, niż dopiero poznana Andrea Wilson. Stąd Maxine bez zastanowienia przyjęła zaproszenie na nocowanie u przyjaciółki, nawet jeśli obie były na to nocowanie trochę za stare. Nie pomyślała o tym Rosie, kiedy zapraszała do siebie Max i nie pomyślała o tym Max, kiedy pakowała do sportowej torby piżamę. W końcu w domu państwa Ardent nocowała nadzwyczaj często i to od wielu, wielu lat i przez to bardziej zastanowiło ją to, dlaczego wciąż nie ma w pokoju Rosie swojej szuflady na ciuchy niż to, że w wieku dwudziestu trzech lat, zamiast urządzać nocowankę, powinny pójść do klubu.
To, że nigdzie nie wyszły bynajmniej nie przeszkadzało im w tym, by poszły spać krótko przed świtem. Czas spędziły na rozmowie, na oglądaniu serialu, znowu na rozmowie, a potem na wysyłaniu sobie śmiesznych filmików, mimo ze siedziały metr od siebie. Rose potrzebowała wygadać się o Rowanie, Maxine o Andrei. Często więc mówiły jedna przez drugą, śmiały się, a potem klęły, na czym świat stoi. Wreszcie zgodnie padły, umoszczone wygodnie w dużym łóżku Rose, które spokojnie pomieściłoby jeszcze jedną osobę.
Maxine obudziła się wcześnie, ledwo po kilku godzinach snu. Rosie jeszcze smacznie spała i Maxine ani trochę jej się nie dziwiła. Sama przymknęłaby jeszcze oczy i odpłynęła, gdyby nie to, że odkąd dowiedziała się o Andrei, sypiała gorzej. Nie chcąc obudzić przyjaciółki, bo zamiast leżeć spokojnie, zaczęła się wiercić, w końcu wstała. Skorzystała z łazienki i uporawszy się z poranną toaletą, spodenki od piżamy zamieniła na luźne, dresowe spodnie. Na górę od piżamy wciągnęła bluzę z kapturem i dopiero tak odziana, po cichu zeszła do kuchni. Zdawało się, że tylko ona nie spała, a że u Ardentów czuła się jak u siebie, to zrobiła sobie kawę w ekspresie, zgarnęła koc z kanapy i wyszła na ganek.
Kawę odstawiła na stolik, rozsiadła się na ustawionej na ganku ławce, szczelnie przykryła kocem i dopiero wtedy pochyliła się nad stolikiem, aby ująć kubek w obie dłonie. Było przed siódmą, może wcześniej. Okolica, w której mieszkali Ardentowie, była cicha i spokojna, a chłodny jesienny poranek nie zachęcał do wyściubiania nosa z domu, więc na ulicy nie było żywego ducha. Ludzie korzystali z weekendu i z tego, że mogli pospać dłużej. Maxine też by z tego skorzystała, gdyby nie myśli o Andrei. Cóż, przynajmniej teraz mogła korzystać z tego spokoju, z rześkiego powietrza pachnącego opadłymi liśćmi i ciepłego od kawy kubka w dłoniach.
Z tego wszystkiego zapomniała o Rowanie. O tym, że ten przebywał pod tym samym dachem, co ona. Nie widziała go wczoraj, kiedy przyszła do Rosie i nie widziała go później, kiedy obie kręciły się po domu, robiąc sobie kolację. Rose wspominała o starszym bracie, ale nie doprecyzowała, czy ten akurat był w domu czy gdzieś poszedł, a Max nie dopytywała, mimo tego że Rowan także dla niej był trochę starszym bratem. W końcu trzymała się zarówno z Rosie, jak i z Rowanem. A potem Rowan trafił do więzienia.
Ten panujący na ganku spokój tak jej się udzielił, że niemal oblała się kawą, kiedy drzwi wyjścia skrzypnęły. I niemal oblała się nią po raz drugi, kiedy obróciła się w kierunku wyjścia i spostrzegła Rowana. To musiał być on. Zmieniony, bo starszy o te piętnaście lat, choć zdawało się, że bardziej niż wiek, piętno odcisnął na nim pobyt w więźniu, ale to wciąż był on.
Usuń— Rowan? — tchnęła na jego widok, pytająco, jakby co do tego, że to był on, Max mimo wszystko miała wątpliwości, przez które zaraz lekko się zawstydziła.
MAXINE RILEY
Dla samej Andrei, która mimo tego, że obracała się w świecie muzyki i filmu, cisza miała znaczenie, dlatego nic z tego, co powiedział Rowan, nie było dla niej paradoksem. Siedziała obok, nieco pochylając się do przodu, aby móc bez trudu złapać spojrzenie mężczyzny. Nie przerywała mu. Z delikatnym, majaczącym się na jej ustach ciepłym uśmiechem spoglądała na niego tak, jakby był zupełnie normalnie.
OdpowiedzUsuń— O, to na pana wystąpienie się spóźniłam — odezwała się w końcu, gdy mężczyzna się przedstawił. — Andrea — dodała, przykładając jedną ze swoich dłoni w okolice mostka. Nadal pochylała się nieznacznie, spoglądając w bok, tak, aby mieć jak najlepszy ogląd na mężczyznę. Nie podobało jej się to, że zastała go w takim stanie. Nie wyglądało to ani dobrze, ani miło. Andrea miewała napady paniki — głównie przed albo po wystąpieniach publicznych, które napawały ją przerażeniem. To nie była trema, to był paraliżujący strach, a co gorsza blokował jej talent. Bo Wilson naprawdę ładnie śpiewała, naprawdę jej covery zdobywały sporo wyświetleń na YouTubie, ale gdyby przyszło jej zaśpiewać przed tłumem… Wyjątki stanowiły kluby karaoke. Małe, kameralne wnętrza i kilka wypitych drinków. Wtedy było łatwiej.
Nie spodziewała się jednak zaproszenia na kawę bądź herbatę, w jej głowie nadal rozbrzmiewały wcześniejsze słowa mężczyzny.
— Wie pan co… — zaczęła, nadal nie potrafiąc się jednak przerzucić na to, aby zwracać się do niego bezpośrednio. Wyglądał na starszego od niej, w dodatku był kimś, na kogo przemowę miała dotrzeć i jako prelegent stanowił pewną niedostępną personę, a do kogoś takiego nie mówi się siema Rowan. No nie. — Znam miejsce, gdzie będzie pan mógł się wyciszyć do końca — mruknęła, analizując słowa dźwiękach i światłach. Znała to, ale znała też pomieszczenie, gdzie ani niepotrzebne dźwięki, ani zbędne światło się nie pojawiały.
Wstała z ławki, która była jedną z wielu identycznych siedzisk rozstawionych po uczelnianych korytarzach. Andrea teraz nawet nie myślała o tym, że ma jakieś zajęcia, wykłady czy ćwiczenia. Skupiła się na jednym zadaniu. Potrafiła to zrobić, odciąć się od świata zewnętrznego.
— Potem możemy skoczyć na kawę do pobliskiej kawiarni — dodała, żeby nie było, że zupełnie ignorowała. Sama Andy mówiła zdecydowanie mniej niż Rowan. Poświęcała swoją energię przede wszystkim na działaniu, które miało mu pomóc. — A teraz… — machnęła teatralnie dłonią, wskazując kierunek po swojej lewej. — Zapraszam — mówiąc to, ruszyła korytarzem. Obejrzała się jednak za siebie, nieco zwalniając kroku, żeby Ardent mógł ją dogonić. Posłała mu krzepiący uśmiech.
— Nie pożałuje pan — dodała, skinąwszy głową i ruszyła dalej.
Uniwersytecki korytarz był długi, co rusz mijali jego kolejne odnogi albo klatki schodowe. W pewnym momencie Andrea skręciła w prawo i zaczęła zbiegać po schodach. Prowadziły one do piwnic Columbii. Korytarz w podziemiach wyłożony był ciemnozieloną wykładziną. Świetlówki montowane pod sufitem rzucały przytłumione światło o pomarańczowej barwie. Nad mijanymi drzwiami wisiały niewielkie neonowe lampki, tworzące napisy on air albo recording, te, które były zapalone, świadczyły o zajętości pomieszczenia, dlatego Andrea podeszła do tych drzwi, nad którymi było ciemno.
Wpuściła go do swojego świata. Do niewielkiego pomieszczenia, w którym była konsola, dwa krzesła i ściana z szyby, a za szybą idealnie wygłuszony pokoi z mikrofonem na środku.
Andrea Wilson
Dla Iana to był wieczór jak każdy inny. Trochę jeździł Uberem, trochę handlował, płynnie przechodząc z jednego w drugie, a potem z drugiego w pierwsze. Swoich stałych klientów, którzy kupowali u niego regularnie i zazwyczaj zamawiali towar z wyprzedzeniem, zdążył już zaopatrzyć i teraz krążył po mieście, łapiąc kolejne kursy. Przeglądał właśnie aplikację w poszukiwaniu takiego, który podprowadziłby go bliżej Harlemu, kiedy na telefon wpadło powiadomienie. Ian kliknął w ikonkę wiadomości, odczytał adres, a potem sprawdził godzinę. Nic nie stało na przeszkodzie, by podskoczył na melinę, wziął te pięć gramów koksu i podjechał na obrzeża miasta z towarem. Potwierdził, że będzie do godziny i wyjechał z obszernego parkingu pod centrum handlowym.
OdpowiedzUsuńZaparkował przy rozświetlonej willi pięćdziesiąt minut później. Dostawił Cadillaca do ostatniego w rzędzie samochodu, jednego z wielu, które zajmowały przestronny podjazd wykończony zatoczką do parkowania. Czarny CT5V Blackwing ani trochę nie odstawał od reszty luksusowych aut, przeciwnie, w zestawieniu z niektórymi wyglądał nadzwyczaj biednie. Ian przyjął to z lekkim ukłuciem żalu, wysiadł i wsunąwszy dłonie do kieszeni bluzy, ruszył do wejścia.
Do środka wszedł jak do siebie. Drzwi były otwarte, ludzie w środku rozproszeni. Ian wyciągnął telefon, wybrał numer klienta, którego zaopatrywał od niedawna. Widzieli się już kilka razy, nie zawsze tutaj, ale zawsze w podobnych okolicznościach. Młody mężczyzna powiedział Ianowi, żeby ten przyszedł tam, gdzie ostatnio, na tył ogrodu. Żeby to zrobić, Hunt musiał przemieścić się niemal przez całe domostwo, pomiędzy ludźmi raczej ubranymi bardziej elegancko, niż on. Zrobił to zwinnie i zgrabnie, bynajmniej nikogo nie potrącając, aż przez taras wyszedł do ogrodu i namierzył chłopaka, który napisał do niego przed godziną.
Ian działał w prosty sposób. Wchodził, wymieniał towar na gotówkę i wychodził. Tym razem, po schowaniu banknotów do kieszeni bluzy także zbierał się do wyjścia, kiedy podszedł do nich jakiś facet i zaczął wyrażać swoje oburzenie.
Hunt nie pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji i zapewne nie miał to być też raz ostatni. Dlatego stał nieruchomo i patrzył na mężczyznę, zastanawiając się przy tym, skąd zna jego twarz. Na pewno natomiast nie zastanawiał się na tym, co robił i że miał tym spierdolić komuś życie. Jego własne już było spierdolone.
Pierwszy raz natomiast był świadkiem tego, by na stosunkowo eleganckim przyjęciu wybuchła bójka. Obserwował rozwój sytuacji z rosnącym zdziwieniem i zareagował dopiero, kiedy wszechogarniająca szamotanina sięgnęła także ich trójki. Niekoniecznie chciał dostać po gębie i to za nic, choć to też już mu się przytrafiało. Jeszcze w tym roku skończył pobity tak, że długo się po tym zbierał i początkowo też wydawało mu się, że to za nic. Dziś jednak już wiedział, za co i nawet przeklął w duchu Louisa, kiedy o tym pomyślał. Nie miał jednak zbyt wiele czasu na rozważania, kiedy musiał uważać, żeby nie skończyć z podbitym okiem. Przed jednym ciosem, który nieuchronnie zmierzał w jego stronę, o dziwo uchronił go ten sam mężczyzna, który jeszcze przed paroma minutami wyzywał go od najgorszych. I to było ciekawe.
Mniej ciekawie zrobiło się, kiedy od frontu domu poniósł się wysoki dźwięk policyjnego koguta. Parkujący na podjeździe radiowóz zawył krótko i zamigał niebieskimi światłami. Hunt zaklął pod nosem. Ostatnio coś często tam, gdzie był on, zjawiała się policja. Cóż, powinien zmyć się stąd, nim funkcjonariusze zaczną dochodzić, o co tak właściwie poszło, choć tego sam Ian był ciekaw. Zamiast jednak zostać, zaczął torować sobie drogę ku wolności. O te pięć gramów koksu już się nie martwił. W końcu nie on miał je teraz przy sobie.
IAN HUNT
Olivia czuła całą sobą bezsens tej sytuacji. Absurd gonił absurd. Słowa zastępowane były kolejnymi, jeszcze mniej ważnymi i sensownymi. Ona mówiła jedno, Rowan mówił drugie, ale najdziwniejszym w tym wszystko było to, że w ogóle go spotkała. Nie powinna była. Nie spodziewała się.
OdpowiedzUsuńJego widok nie bolał tak, jak powinien. Była zaskoczona, a jednocześnie nie miała siły się temu dziwić, w końcu jedynym logicznym punktem tego spotkania był fakt, że opuścił więzienne mury. Kiedyś musiał.
Fitzgerald spoglądała w niebo i zdawała sobie sprawę z tego, że nie widzi gwiazd nie dlatego, że ich nie ma, a dlatego, że Nowy Jork był w tej materii bezwzględny. Wszędobylskie światła i ciasna, miejska zabudowa osłoniły miasto trudną do przedarcia, niewidoczną kopułą.
Olivia w pewnym momencie zasłoniła oczy dłońmi. Przeciągłe westchnienie wyrwało się z jej ust, co chwilowo było jedyną odpowiedzią na jaką się zdobyła. Słowa Rowana, pełne niechcianego zrozumienia, być może nawet postawienia się przez Ardenta w roli ofiary, sprawiły, że Liv miała do niego żal. Żal o to, że przyjmował świat takim, jakim był, że nie było w nim tej wściekłości, która powinna być, że nie powinien był godzić się z tym, że przez kilkanaście lat odbierano mu prawo do zabierania głosu. Co się stało z Rowanem Ardentem?
Milczała przez dłuższą chwilę. Wsłuchiwała się w szum płynący z ulicy za ich plecami, w oddech Rowana i w grzęznące kroki innych ludzi na żwirowej ścieżce tuż nad rzeką.
— Rowan — odezwała się w końcu, lecz jego imię wcale nie brzmiało miękko w jej ustach. Przecięła nim gęstą ciszę, podczas gdy mgła układała się coraz niżej ziemi, nad samą taflą rzeki, sprawiając, że wieczór wydawał się jeszcze paskudniejszy niż był w rzeczywistości. Odwróciła głowę w bok, wpatrując się teraz w siedzącego obok mężczyznę. Sunęła spojrzeniem od jego nóg, przez dłonie, ramiona, aż po profil. Był przystojny. Ale zawsze taki był. I był przygaszony, choć jej myśli podsunęły jej inny obraz.
— Zostawiłeś mnie wcześniej — zauważyła zaskakująco spokojnie. — Przed wypadkiem. Nie pamiętasz? — Krzywy uśmiech wpełzł na jej usta. — Zostawiłeś mnie, a ja nawet nie wiedziałam dlaczego…
Leżała w dalszym ciągu. Dłonie splotła na swoim brzuchu, między palce wkręciła materiał szalika, okręcała go i mnęła, bez zastanowienia.
— Więc nie żałuj — powiedziała już nieco mocniej. — Bo ja nie żałuję. Nie byłam sama, Rowan — dodała, jakby chciała mu uświadomić, że na nim jej świat się nigdy nie kończył. Nawet, jeśli było to okrutne. Ona była okrutna. — Ciesz się wolnością, a nie zadręczaj się tym, na co nie miałeś wpływu.
Olivia Fitzgerald
Hej, Max. To zabrzmiało tak zwyczajnie, a jednak nie było ani trochę zwyczajne. Maxine tak dawno nie słyszała głosu Rowana, że musiała się z nim na nowo oswoić. Teraz miała wrażenie, jakby zwracał się do niej obcy człowiek i może dlatego, zupełnie odruchowo nogi, które miała swobodnie wyciągnięte na ławce, ugięła w kolanach i podkurczyła do klatki piersiowej, kiedy Rowan przysiadał na drugim końcu ogrodowego mebla. Zmieściłby się na siedzisku spokojnie i bez tego ruchu ze strony Maxine, który nie do końca wyglądał tak, jakby był zrobiony tylko ze względu na chęć zrobienia miejsca Rowanowi, bo też faktycznie tak nie było. Max zdała sobie z tego sprawę poniewczasie, dopiero gdy te nogi podkurczyła i przez to wyraźnie się zmieszała. Mocniej zacisnęła palce na kubku z kawą, który uniosła do ust i ostrożnie upiła łyk napoju. Trochę chowała za tym kubkiem siebie, trochę to zmieszanie, które poczuła, ale mimo tego nie uciekała wzrokiem i zerkała znad krawędzi kubka na mówiącego Rowana.
OdpowiedzUsuń— Nie, nie przeszkadza — odparła od razu, mimo że serce w jej piersi biło mocniej, niż jeszcze przed chwilą, kiedy była sama. Wiedziała, że Rowan wyszedł z więzienia i że przebywał w domu, a przez to wiedziała także, że może na niego wpaść, a jednak nijak się do tego spotkania nie przygotowała. Nie zastanowiła się nad tym, jak się poczuje, kiedy zobaczy go i porozmawia z nim po tylu latach, kiedy nie miała okazji zrobić tego ani razu i teraz czuła się… Nie wiedziała, jak powinna się czuć. Na pewno nie potrafiła oderwać wzroku od sylwetki młodego mężczyzny i wcale się z tym nie kryła. Obserwowała go, kiedy przymykał powieki i kiedy je otwierał, by zatopić wzrok w jesiennym ogrodzie. Obserwowała go, kiedy mówił i kiedy raz po raz spoglądał na nią. Sama uparcie milczała i nie wtrącała nic do tego, co Rowan mówił, ale w końcu uśmiechnęła się delikatnie. Dokładnie wtedy, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że tak, że widzi w tym mężczyźnie tamtego siedemnastolatka, którego znała i że wcale nie tak trudno go dostrzec.
— To… — zaczęła i zaraz urwała, mając kłopot ze znalezieniem odpowiednich słów. Kubek z upitą kawą odsunęła od twarzy i oparła go o kolano w taki sposób, by nie zasłaniać sobie widoku na Rowana. — Nie masz za co dziękować. Jedne przyjaźnie z dzieciństwa potrafią przetrwać, inne z czasem się rozmywają i myślę, że nie ma w tym żadnej reguły ani niczyjej winy — przyznała, a potem odetchnęła głębiej zimnym i wilgotnym powietrzem, które drapało w gardło, ale przy tym pachniało niesamowicie.
— Nie, nie wiem — odpowiedziała na jego pytanie. — Ale wyobrażam sobie, że to musi być… przerażające — zgadła, oderwała wzrok od twarzy Rowana, bo to na niej głównie przez cały ten czas się skupiała i przypatrzyła się jego sylwetce. W jego pozie mogło być coś, co sugerowało, że Rowan był przestraszony, ale nie to wysuwało się na pierwszy plan. Bardziej sprawiał wrażenie… zrezygnowanego?
— Jak się w tym odnajdujesz? — spytała więc, tak po prostu, zupełnie otwarcie. Zmieniła też pozycję, w której siedziała. Złapała kubek w jedną rękę, a drugą przytrzymała koc i uniosła go nieco. Podkurczone nogi opuściła i skrzyżowała, siadając po turecku. Opuściła koc, kubek z kawą znowu oparła na kolanie i nachyliła się lekko ku Rowanowi, jakby trochę już oswoiła się z jego obecnością i nie musiała się wycofywać.
MAXINE RILEY
Z imprezy, która potoczyła się nie po jego myśli, Ian chciał wyjść po angielsku i prawie mu się to udało, kiedy ten sam mężczyzna, który naskoczył na niego i jego klienta, złapał go za ramię. To działo się tak szybko, że Ian nie zdążył zaprotestować. Rozchylił usta, ale spomiędzy warg nie uleciał żaden dźwięk i Hunt zdążył tylko rzucić tęskne spojrzenie swojemu Cadillacowi. Nie chciał, żeby samochód zostawał na podjeździe, bo jeśli pozostali goście rozejdą się i rozjadą, to czarny CT5V Blackwing miał zostać wystawiony jak na świeczniku i gliny gotowe były się nim zainteresować. Powinien był więc wsiąść w niego i odjechać, a zamiast tego dał się wciągnąć w przepastne wnętrze czarnego sedana, za kierownicą którego zasiadł człowiek, którego Ian nie znał, ale który najwyraźniej desperacko pragnął wydostać się z tego kotła, który powstał w ogrodzie domu.
OdpowiedzUsuń— Ruszymy wreszcie? — zapytał nad wyraz uprzejmie Ian, bo tak jak w sedanie znalazł się w całkowitym pędzie, tak teraz zajmował miejsce pasażera i patrzył, jak brunet z kolei wpatruje się w widok za przednią szybą. Ian w tym czasie zapiął pas, bo czujka w samochodzie już piszczała, a potem sam wyjrzał tam, gdzie tak zawzięcie spoglądał kierowca, ale nie wypatrzył tam nic ciekawego. Był już gotowy wysiąść z sedana, kiedy nieznajomy ruszył. I to ruszył tak, że Ian rozkraczył nogi, stopami zaparł się o dywanik, a prawą dłonią złapał za uchwyt przy podsufitce. Dopiero po tym przetworzył to, co facet powiedział przed tym gwałtownym startem i popatrzył na niego z powątpiewaniem. Popatrzył akurat w momencie, w którym ten zamknął oczy.
— Stary, proponuję ci patrzeć na drogę — skomentował, spoglądając na profil człowieka, który wpakował go do sedana, a który teraz najwidoczniej chciał ich obu pozbawić życia. Ian nie odwrócił głowy, nie popatrzył przez przednią szybę, do przodu. Jeśli mieli zderzyć się z najbliższą latarnią, to chyba nie chciał tego widzieć. Na pewno natomiast nie rozwinęli jeszcze takiej prędkości, żeby się wokół niej owinąć. Z czołowego zderzenia być może mogli jeszcze wyjść bez szwanku, może tylko odrobinę poturbowani. Sedan był duży, miało się w nim co gnieść, nim zgniotą się ich nogi.
— Ja pierdolę — skomentował, kiedy tamten zaczął coś stękać. Hunt był cierpliwy i był spokojny, co mogło potwierdzić grono osób, ta cierpliwość jednak i ten spokój ulatywały w obliczu tego, co działo się teraz. Nie dość, że porzucił Cadillaca, co nadal nie mieściło mu się w głowie, to porzucił go na rzecz czego? Tego stękania, które miało skończyć się na najbliższej latarni? To nie był czas i miejsce na coś takiego.
— Hamuj i wypierdalaj zza kierownicy — kazał, jeszcze w trakcie mówienia rozpinając pas. — Albo po prostu hamuj — dodał, bo początkowo po prostu chciał się z nim zamienić, ale równie dobrze mógł wysiąść i wrócić po swoje auto, a tego tutaj zostawić samemu sobie. I to właśnie ku tej opcji się skłaniał, kiedy w profilu mężczyzny, tym, w który wpatrywał się cały czas, wypatrzył coś znajomego.
— Rowan — powiedział, kiedy to coś kliknęło i Ian zrozumiał, z kim ma do czynienia. Wtedy też zrozumiał, co tak właściwie się tu dzieje i że Rowan ostatni raz musiał prowadzić, nim trafił do więzienia. — Tym bardziej wypierdalaj zza kierownicy.
IAN HUNT
Maxine nie tylko słuchała, ale też obserwowała Rowana uważnie i z ciekawością, którą mógł mieć tylko ktoś, kto zza fasady słów starał się wyłuskać coś więcej. Wiedziała, że wyłącznie za pomocą budowanych zdań Rowan nie zdoła przekazać jej tego, co chciał, dlatego łowiła wzrokiem jego gesty i grymasy, w których marszczyła się jego twarz. Widziała, jak jego dłonie oparte na kolanach drżały lekko i widziała, jak uciekał wzrokiem od niej ku roślinności porastającej ogród. Sama trwała w bezruchu, jakby obawiała się, że mogłaby w jakikolwiek sposób na niego wpłynąć i dopiero kiedy Rowan skończył mówić, odetchnęła głębiej.
OdpowiedzUsuń— Do tego potrzeba czasu — zauważyła ostrożnie i upiła kilka łyków szybko stygnącej w chłodzie jesiennego poranka kawy. — I co to znaczy żyć normalnie, Rowan? Tu też musisz podporządkować się zasadom, tylko innym. — Wzruszyła delikatnie ramionami. Być może jej spostrzeżenie nie było do końca trafne, ale ta normalność, o której wspominał Rowan, dla każdego oznaczała coś innego. Nawet jego rodzina żyła według zasad, które dla ludzi inaczej usytuowanych stanowiłyby zbiór nowości. Nie kwestionowała tego, że powrót do życia zza krat był trudny. Zwracała jednak uwagę, że tamtym i tym światem rządziły podobne mechanizmy.
Uśmiechnęła się tylko, kiedy wrócił do tematu Rosie. Z perspektywy Rowana być może mogło wyglądać to właśnie w ten sposób, więc Maxine nie wchodziła z nim w polemikę. W milczeniu przyjęła jego słowa, pozwalając mu na to, by docenił jej obecność przy Rosie, nawet jeśli dla samej Max to było tak naturalne, że nigdy się nad tym nie zastanawiała. Po prostu była, kiedy Rosie tego potrzebowała i kiedy tego nie potrzebowała, bo ich rodziny znały się zbyt długo, by ich ścieżki mogły tak łatwo się rozdzielić.
— U mnie? — powtórzyła za nim i sapnęła cicho. Z jej ust uleciał obłoczek pary. Zaśmiała się także, kiedy Rowan wspomniał o tym, ile opowiadała mu Rose i sama zaczęła zastanawiać się nad tym, ile powinna opowiedzieć mu ona. Nie chciała dzielić się z Rowanem własnymi problemami z tego względu, że ten miał dość swoich na głowie, ale z drugiej strony może właśnie tego od niej oczekiwał? Może to miała być dla niego część powrotu do normalności?
Nim jednak mu odpowiedziała, zaśmiała się i potrząsnęła przecząco głową, aż luźne kosmyki uciekające z niskiego upięcia podskoczyły wokół jej twarzy.
— Permanentnie mi przeszło — potwierdziła z niegasnącym rozbawieniem. — Właściwie skutecznie je sobie obrzydziłam — dodała i wzdrygnęła się na samą myśl. O ile krewetki mogłaby zjeść, o tyle pozostałe smakołyki ani trochę nie odpowiadały jej pod względem konsystencji i aż ją skręcało, kiedy czuła ją pod zębami.
Spoglądając na Rowana, posłała mu uśmiech i odetchnęła głębiej. Napiła się kawy tym razem, kiedy odsunęła kubek od ust, objęła go obiema dłońmi. Zapatrzyła się na marszczącą się pod wpływem podmuchów wiatru powierzchnie płynu.
— A czy Rose opowiedziała ci też o tym, że wszystko wskazuje na to, że mam siostrę bliźniaczkę? — spytała po chwili milczenia i dopiero, kiedy skończyła mówić, uniosła wzrok znad kubka na Rowana. Jej uśmiech przygasł, spojrzenie ciemnych oczu spoważniało, a na samą wzmiankę o tym niedawnym odkryciu serce mocniej zabiło w piersi Max, jednak nie w ten przyjemny sposób, a ciężko i niewygodnie.
MAXINE RILEY
Maxine zaśmiała się bezmyślnie, kiedy Rowan przyznał, że nie wiedział, jak powinien używać czasu. Bezmyślnie dlatego, że mężczyzna mógł źle ten jej śmiech zinterpretować, a Maxine bynajmniej nie chciała go urazić. Nie naśmiewała się ani z niego, ani z tej oczywistej nieporadności, do której Rowan się przed nią przyznawał. Po prostu rozbawiło ją to konkretne sformułowanie, także dlatego, że sama chciałaby wiedzieć, jak wycisnąć dobę co do ostatniej sekundy.
OdpowiedzUsuń— Przepraszam — zreflektowała się i popatrzyła na Rowana z nadzieją na to, że ten nie będzie jej miał tego chichotu za złe. — To używanie tego czasu nie jest wcale takie oczywiste, wiesz? — rzuciła, poniekąd na swoje usprawiedliwienie, a potem westchnęła i na moment zamilkła. Oderwała wzrok od sylwetki Rowana i idąc w jego ślady, zatopiła spojrzenie w ogrodzie. Mimo tego, że poranek był szary i mglisty, rośliny w jesiennej szacie przydawały mu koloru. Maxine popatrzyła na opadłe liście, którymi zasłany był trawnik, a które należało zgrabić w jedno miejsce i uśmiechnęła się do siebie, kiedy dopadło ją wspomnienie, w którym Rowan wrzucał ją i Rosie do góry usypanej z liści.
— Może powinieneś znaleźć sobie pracę? — zasugerowała, dzieląc się z Rowanem tą myślą dokładnie w tym samym momencie, w którym pojawiła się ona w jej głowie. — Miałbyś coś, co codziennie wyganiałoby cię z łóżka. Coś, co wymusiłoby na tobie jakąś rutynę. I nieco ten czas uporządkowało — wyliczyła. — To nie musi być nic wielkiego — dodała, może odrobinę zbyt pośpiesznie. Była świadoma tego, że człowiek po odsiadce nie wszędzie będzie mile widziany, a tej wyrwy w życiorysie Rowan nie miał jak zatuszować. Jeśli jednak chciał na nowo nauczyć się tej normalności, nie miał innego wyjścia, jak tylko wyjść z inicjatywą. Nic nie miało wydarzyć się samo.
— Dlatego bardzo dobrze, że Rose jeszcze śpi — skwitowała i uniosła kubek z kawą w geście toastu, a następnie upiła kilka łyków kawy. Wydawało jej się, że tę kawę popijała powoli, a była już w połowie kubka. Być może faktycznie szłoby jej to wolniej, gdyby kawa była gorąca. Wtedy nie brałaby tak dużych łyków, tymczasem napój był już letni.
Zauważyła tę zmianę w wyrazie twarzy Rowana, kiedy użyła tego jednego, jakże konkretnego słowa na opisanie sytuacji, w której się znalazła. Nijak jednak nie spodziewała się tego, co miała usłyszeć od młodego mężczyzny i wtedy jej ciemne brwi powędrowały wysoko w górę. Zaskoczeniu, które odczuła, towarzyszyło poirytowanie. Miała wrażenie, że absolutnie każdy z jej przyjaciół i znajomych zdążył już wpaść na Andreę, a Nowy Jork przecież nie mógł być aż tak mały! To było deprymujące. Maxine zaczynała odnosić wrażenie, że Andrea wkrada się w każdy aspekt jej życia i niedługo nie zostanie już nic, co Max miałaby na wyłączność, tylko dla siebie. Nie podobało jej się to. Przerażało ją to.
— Źle — sapnęła krótko i zacisnęła usta, kiedy poczuła na ramieniu ciężar dłoni Rowana. Nie patrzyła na niego w tym momencie, właściwie nie patrzyła nigdzie; wzrok zawiesiła na bliżej nieokreślonym punkcie w przestrzeni, ale przed oczami miała tylko rozmazaną, burą plamę. Po chwili jednak jakby się otrząsnęła. Drgnęła i podniosła głowę, by pochwycić spojrzenie mężczyzny.
— Nie powiedziałam jeszcze rodzicom — oznajmiła. — Więc proszę, nie chlapnij niczego przypadkiem, dobrze?
Riley nie wiedziała, jak powinna to ugryźć. To, że miała siostrę bliźniaczkę, można było wytłumaczyć na kilka sposobów i na uznanie któregokolwiek z tych sposobów za prawdę Max nie była jeszcze gotowa. Musiała skonfrontować się z rodzicami, nie miała innego wyjścia, ale… Odwlekała tę nieprzyjemność w czasie ile mogła.
— Widzisz, oboje mamy nową normalność do ogarnięcia — zauważyła i posłała Rowanowi blady uśmiech.
MAXINE RILEY
[Hej. Dzięki za powitanie i miłe słowa. Przyszło mi do głowy, że Jake mógł być tym, który aresztował Rowana, a więc siłą rzeczy zeznawał przeciwko niemu w sądzie. Miał wtedy 26 lat, był młodym, ambitnym policjantem i zapewne dopełniłby wszystkich formalności, coby nazwisko i pieniądze nie wybroniły Twojego pana. Nie mam tylko pojęcia, jak to przedłożyć na teraźniejszość, ale gdyby Tobie coś przyszło do głowy, to przynajmniej jest jakiś punkt zaczepienia.]/Villard
OdpowiedzUsuńIan westchnął, kiedy Rowan utkwił w nim spojrzenie, po czym zacisnął usta i uniósł brew. Rowan znowu nie patrzył na drogę, na pewno nie tak często, jak powinien na nią patrzeć, skoro aktualnie lustrował wzrokiem twarz poirytowanego Hunta. Przez to Ian w końcu zaczął wyglądać przez przednią szybę, a nawet wyciągnął lewą rękę i dotknąwszy palcami kierownicy, delikatnie skontrował, kiedy samochód zniosło za blisko krawężnika. W następnej chwili niemal rozbił nos na tej przedniej szybie. Rowan docisnął hamulec do oporu i choć zadziałał ABS, auto i tak wytraciło prędkość w dość nieprzyjemny sposób. Pierwsze szarpnięcie rzuciło Ianem, który nie był przygotowany na to, że mężczyzna aż tak mocno weźmie sobie do serca jego słowa i niemal zsunął się z fotela. W ostatnim możliwym momencie zaparł się rękoma o deskę rozdzielczą i kiedy stanęli w miejscu, został w tej pozycji, pochylony i z opuszczoną głową. Wolał nawet nie pytać, czy przed tym manewrem Rowan sprawdził, czy ktoś za nimi nie jechał, ponieważ miał niemalże stuprocentową pewność, że nie. Wyglądało jednak na to, że nikt za nimi nie jechał, ani tym bardziej nie siedział im na zderzaku, ponieważ gdyby tak było, od razu poczuliby uderzenie.
OdpowiedzUsuń— Tak, to ja — przytaknął i powoli odwróciwszy głowę, popatrzył na rozemocjowanego Rowana. W przeciwieństwie do niego, na twarzy Iana gościł spokój, może tylko odrobinę zburzony przez wcześniejsze poirytowanie, a teraz także nikłe rozbawienie.
Odsunął ręce od deski rozdzielczej, wyprostował się i poprawił na miejscu pasażera, a potem popatrzył po lusterkach. Mieli to szczęście, że na mało uczęszczanej drodze na obrzeżach miasta byli sami.
— Wysiadaj — zarządził, jakby kompletnie zignorował wszystko to, co powiedział Rowan i poniekąd tak było. Być może miał mu odpowiedzieć później, być może nie miał tego zrobić w ogóle. W tym momencie najbardziej zainteresowany był tym, żeby zamienili się miejscami, więc wysiadł z samochodu i obszedł go od przodu, a kiedy Rowan zrobił to samo, tym samym zwolniwszy miejsce kierowcy, zajął je Hunt. Milczał, poprawiając ustawienie lusterek. Milczał, kiedy zapinał pas i kiedy odpalał silnik, bo po tym hamowaniu sedan zgasł. Jeśli Rowan nie pamiętał, że Ian zawsze mało mówił i częściej się nie odzywał, niż odzywał, to mógł być tym zdenerwowany. Lepiej więc byłoby dla niego, żeby pamiętał.
— Znalazłeś samochodzik?
Odezwał się dopiero, kiedy ruszyli. Nie wyrwali do przodu, tak jak wtedy, kiedy Rowan ruszał z podjazdu, a płynnie potoczyli się w przód, stopniowo nabierając prędkości. Kiedy licznik pokazał pięćdziesiąt mil na godzinę, Ian rozparł się wygodniej w siedzisku, a potem wyłączył radio, które zaczęło grać po odpaleniu silnika.
Nie musiał pytać Rowana o adres. Przypomniał go sobie tego samego dnia, kiedy z najwyższej półki w szafie ściągał buty do biegania odpowiednie do panującej aktualnie pory roku i natrafił na karton, w który zapakował swoje rzeczy w dniu opuszczenia domu dziecka. Nie zaglądał do niego od trzech lat; włożył go tam po przeprowadzce i zapomniał o nim, tak jak zapomniał o Rowanie. Ściągnął jednak ten karton po tym, jak otworzył buty i zajrzał do środka. Znalazł list od Rowana, w którym ten pisał, co się stało i kiedy wychodzi. I znalazł resoraka, którego jakiś czas temu zostawił przy drzwiach domu Ardentów, tak a propos tego, że Rowan zamierzał go odszukać. Ian był pierwszy.
IAN HUNT
Andrea naprawdę nie miała pojęcia, dlaczego postanowiła go tutaj przyprowadzić. Może po prostu z czystego współczucia, bo przecież doskonale wiedziała, czym są ataki paniki. Przerabiała to. Niejednokrotnie. Nauczyła się jednak z tym radzić, unikając sytuacji, które wywoływały w niej lęk. Nie zawsze było to możliwe, ale z upływem lat — nieśmiała i spokojna Andrea stawała się odrobinę bardziej przebojowa. Czasami nawet myślała o tym, że mogłaby ujawnić swoją tożsamość na kanale, wiedziała, że mogłoby jej to pomóc w karierze, w zdobywaniu fanów, lajków i subskrypcji, ale nigdy tak w zasadzie jej na tym nie zależało.
OdpowiedzUsuńPoziom -1 dla Rowana był miejscem, gdzie mógł schować się przed innymi, gdzie nie musiał być idealnym, dla Andy studia nagraniowe były miejscem, w którym dążyła do ideału. Jeden utwór potrafiła nagrywać przez kilka dni. Do momentu, w którym każdy wers nie był wyśpiewany w odpowiedniej intonacji.
Andrea podeszła do konsoletki, a kiedy Rowan zajął jedno z krzeseł, ona oparła się pośladkami o wysoki blat, uważając, aby nie naruszyć przy tym sprzętu. Skrzyżowała ręce pod piersiami, stojąc teraz naprzeciwko mężczyzny.
Odnotowała, że ma mówić do niego po imieniu, że nie był aż tak stary. I na tę uwagę, przechyliła lekko głowę w bok. No cóż, dla niej był stary, a na pierwszy rzut oka dzieliła ich co najmniej dekada. To dużo. Dużo dla kogoś, kto dopiero kończył studia i dopiero marzył o rozpoczęciu dorosłego życia.
— Nikt nie zasługuje na to, żeby być samemu — odpowiedziała cicho, z delikatnym, ciepłym uśmiechem, majaczącym się na jej ustach. — Weź tyle z tego miejsca, ile potrzebujesz i pamiętaj — zawiesiła głos, upewniając się, że Rowan jej słucha — nie spieszy nam się. — Skończyła i cicho westchnęła. Nie zamierzała teraz wyjść i go tu zostawić, choć była pewna, że nikt by mu nie przeszkodził. Ale skoro go tutaj przyprowadziła, chciała zostać, aby zyskać poczucie, że z tego wyjdzie.
— Studiuję, ale jestem na wymianie, wcześniej studiowałam w Los Angeles — odpowiedziała. Bo skoro Rowan zaczął pytać, to chciał rozmawiać. Zaśmiała się, gdy zadał kolejne pytanie. — Nie. Nie uciekam. Przychodzę tutaj nagrywać, ale dzięki temu dostrzegam, jak można się tutaj wyciszyć. Siedząc. Milcząc. A nawet śpiewając — wyjaśniła.
— Jak wyobrażasz sobie dobrego rozmówcę? — odbiła piłeczkę i teraz to ona zadała mu pytanie.
Andrea nie była nachalnym towarzyszem. Zadawała pytania, które mogły jej coś powiedzieć o drugim człowieku, ale też wiedziała, że nie ma sensu być nadto dociekliwym.
— Sportowcem? — spytała, pozwalając sobie teraz na to, aby zmierzyć go uważnym spojrzeniem. — Futbol? — Uniosła brew. Wolała strzelać niż zapytać wprost. Dawała mu tym samym znaczne szersze pole na odpowiedź.
Andrea Wilson
Lily w pracy była jak piorun. Skupiona na zadaniach, pędziła po pietrach żwawo, zupełnie nie zastanawiając się, czy w tym swoim biegu na obcasach, któregoś dnia kogoś zwyczajnie nie zdepcze. Jej szpilki zresztą słychać było z daleka, gdy stukała nimi o twardy gres, więc ci co znali Lily dłużej, już za wczasu schodzili jej z stałej trasy, gdy niosła teczki do archiwum, kopie umów do podpisu, czy cokolwiek ją goniło. W zaciszu domowym miękła, gdy sięgała po pędzel odsłaniała sie, ale tu w biurowcu na 32 Old Slip miała swój wypełniony po brzegi kalendarz, kalendarz prezesa nad którym osobiście czuwała i cały szereg spraw mniejszych i pobocznych, które też dopilnować należało. Była rzetelna, obowiązkowa, zaangażowana, ale nigdy sztywna i zdystansowana. Uśmiechała się serdecznie, a spojrzenie miała czujne, w głowie wertując listy zadań do odhaczenia, pracowała dobrze i pilnie, narzucała wysokie tempo i wymagała takiej samej rzetelności od wszystkich, bo wiedziała że każdego stać na wiele. Lubiła porządek, ale dbała też o to, aby nikt nie czuł się nieakceptowany, bo wierzyła że każda firma zaczyna się i kończy na ludziach. Nawet te najbardziej polegające na systemie i maszynach. Bo ludzie tworzyli świat.
OdpowiedzUsuńZwykle na frontowej recepcji siedziały dwie inne dziewczyny, a Lily jedynie je wspierała. Wcześniej przez niemal dwa lata była recepcjonistką, ale teraz dostała osobne biurko bliżej gabinetu Kravisa i stamtąd koordynowała funkcjonowanie biura po awansie, ale dzisiaj wyjątkowo dziewczyny były na krótkim szkoleniu i je zastępowała. Nie miała z tym problemu, nawet odświeżające było to uczucie jednodniowego powrotu. Gdy drzwi windy rozsunęły się, Lily podniosła wzrok znad monitoru swojego laptopa i uśmiechnęła się łagodnie, zatrzymując jasne zielone spojrzenie na twarzy mężczyzny. Jego twarz przypomniała jej kogoś. Przez chwilę w myślach przewinęło jej się imię znajomego jej brata z szkoły, o którym kilka dni temu rozmawiali, bo to dopiero była tragiczna historia i straszny przełom w życiu młodego człowieka, ale gdy gość się przestawił, długopis trzymany między palcami Lily wypadł jej z dłoni a ona natychmiast wstała na sztywnych nogach.
- Rowan? -powtórzyła, nie tylko z zdumieniem, ale wręcz niedowierzaniem! Odebrała papiery, ale skupiona była na gościu.
Znała go! To dokładnie ta osoba, o której pomyślała, o której jej brat Rob, który teraz grał w Chicago w drużynie hokejowej zawodowo, wspominał jej kilka przez telefon. Uniosła brwi, przyglądając mu się i zaraz reflektując. Na litość boską, nie chciała, aby się jej wystraszył i stąd uciekł, nie była wariatką!
- Przepraszam za to gapienie... Nie pamietasz mnie pewnie, jestem Lily, Lily Taylor, siostra Roba - przedstawiła sie, obchodząc biurko i wychodząc zza niego. Uśmiechała się teraz szeroko, jak uśmiecha się do znajomego, którego się dawno, dawno nie widziało. - Zapraszam, zaprowadzę cię do gabinetu - zachęciła, poprawiając granatowy żakiet od kompletu i prowadząc go przez piętro w stronę miejsca, gdzie oczekiwał go prezes. Chyba się wygłupiła, ale nie chciała wypaść na idiotkę.
UsuńLily zerkała na Rowana zdumiona, zaskoczona i... sama nie wiedziała, co czuje. Oczywiście że nie mogła spytać, co u niego, bo wiedziała. Wszyscy wiedzieli. Nie była pewna, czy rozmawiał z kimkolwiek od wyjścia z więzienia... Z Robem na pewno nie, on od kogoś innego dowiedział się o zmianie położenia ARdenta, plotki szybko się rozchodziły. Boże, to była okropna sytuacja, jej brat który był narwanym twardzielem to tak przeżywał... A ona teraz bardzo cieszyła się, że widzi tego człowieka! Teraz to ona będzie musiała zadzwonić do brata z wiadomościami.
- Czy... napije się pan kawy, albo wody? Może herbaty? - zaproponowała, czując się niezręcznie teraz traktując go tylko jak klienta ich firmy, ale chyba tak powinna udawać od początku. Tyle że Lily nie umiała grać, ani kłamać, nie tak naprawdę. Mogła się zgrywać, jak zgrywała się za dzieciaka, podkochując się w Rowanie jako nastolatka i udając, że on wcale jej się nie podoba, ale to co innego, bo to były żarty i podchody, a teraz... nie umiała sobie nawet wyobrazić, co on przechodzi. Co przechodził ostatnie lata.
Lily
— Dlatego powiedziałam, że to nie musi być nic wielkiego… — wtrąciła tuż po tym, jak Rowan przyznał, że ojciec suszy mu głowę o zajęcie się rodzinnym interesem i zaraz dość mocno zmarszczyła ciemne brwi, co było wyrazem konsternacji, a także niezrozumienia. Maxine nie rozumiała bowiem tego, że pan Ardent był tak krótkowzroczny. Kiedy z kolei Rowan opowiedział jej o gali charytatywnej i o tym, że zorganizowanie tego wydarzenia spoczęło na jego barkach, Max pozwoliła, by opadła jej szczęka, przez co mało elegancko rozdziawiła usta, a potem parsknęła z niedowierzaniem.
OdpowiedzUsuń— Dobrze — mruknęła i odetchnęła głębiej, a potem odstawiła kubek z kawą na znajdujący się w sąsiedztwie ogrodowej ławki stolik i poprawiła nieco pozycję, w której siedziała oraz zaczesała luźne kosmyki włosów za uszy. Po tym odetchnęła raz jeszcze, kupując sobie tym samym nieco więcej czasu na uporządkowanie myśli po tym, co usłyszała, aż finalnie utkwiła wzrok w twarzy Rowana.
— Nic dziwnego, że cię to przerasta — zaczęła, początkowo pijąc do zajmowania się rodzinnym biznesem Ardentów. — Z całym szacunkiem, Rowan, ale nie masz żadnego wykształcenia. Nie wiem, może w ramach resocjalizacji miałeś możliwość skończenia szkoły średniej w więzieniu? — spytała, przyglądając mu się z zaciekawieniem, bo tego nie wiedziała, a siedzący obok niej młody mężczyzna trafił za kratki w wieku zbyt młodym, by dziś – o ile nie wydarzyło się coś, o czym nie wiedziała – pochwalić się chociaż średnim wykształceniem.
— Poza tym, zawsze miałam twoją rodzinę za… inteligentną — powiedziała ostrożnie. — I znowu, z całym szacunkiem, ale nikt inteligentny nie wrobiłby osoby, która dopiero co skończyła piętnastoletnią odsiadkę w organizację gali charytatywnej i to od podszewki. Po prostu nie — westchnęła i pokręciła głową, ponieważ kompletnie sobie tego nie wyobrażała. — Rozumiem jednak, że to może wynikać z tego, iż bardzo zależy im na tym, żebyś sprawnie odnalazł się w życiu… — dodała ciszej, a zaraz po tym westchnęła ciężko. Przez cały czas, kiedy mówiła, nie odrywała wzroku od Rowana. Nie potrafiła wyobrazić sobie, co ten przeżywał przez ostatnich piętnaście lat, ponieważ nie znała więziennej rzeczywistości i nie wiedziała, jak to na niego wpłynęło, ale…
— Poza tym, Rowan, wydaje mi się, że zapominasz o jednej, ważnej rzeczy. Ty już nie masz siedemnastu lat — wytknęła mu. — Nikt nie może ci niczego kazać. I nie musisz zostawać specjalistą od rzeczy, z którymi nie masz niczego wspólnego.
W miarę tego, jak Max mówiła, czuła rosnącą irytację. Miała nieodparte wrażenie, że do tego, aby Rowan zaczął na nowo funkcjonować w społeczeństwie, wszyscy zabrali się od przysłowiowej dupy strony, z samym Rowanem na czele. Może się myliła, bo się nie znała. Logika jednak podpowiadała jej, że Rowan nie powinien zaczynać od rzeczy dużych i skomplikowanych. Naprawdę jedynie dla niej to było oczywiste?
Poirytowanie sytuacją Rowana sprawiło, że jej własne położenie wydało jej się mniej beznadziejne. Na pewno miała to jakoś ogarnąć – w obliczu tego typu problemów czy spraw do załatwienia zwykła mówić sobie, że po prostu nie ma innego wyjścia. Stąd popatrzyła na Rowana z wdzięcznością, a nawet zaśmiała się cicho, kiedy ten uniósł dłoń w geście przyrzeczenia.
— Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Właśnie to, że nawet moi bliscy przyjaciele nas mylą. Jakbym straciła… swoją autentyczność — przyznała i, co było niespodziewane dla samej Max, głos lekko jej się przy tym załamał. Pierwszy raz ubrała to przedziwne uczucie w słowa, pierwszy raz te słowa wypowiedziała na głos, także przed samą sobą, przez co pierwszy raz je słyszała i uderzył w nią ciężar jej własnej wypowiedzi. Żeby zatrzeć to wrażenie, odchrząknęła i szybko pociągnęła temat dalej.
— Moi rodzice… Zawsze będą moimi rodzicami. Niezależnie od tego, która wersja zdarzeń okazałaby się prawdziwa. Chyba że… — zaczęła i urwała. Nie, tego nie potrafiła powiedzieć na głos. Tego, że jej mama urodziła je obie, a jedną z nich oddała. Nie mieściło się to w głowie Maxine i nie miało się zmieścić nigdy, więc tego jednego scenariusza ze wszystkich możliwych nie rozpatrywała jako realnego.
Usuń— Już pomagasz, Rowan — zapewniła i uśmiechnęła się do niego ciepło. — Mogłam się wygadać, a często to wystarczy — dodała, po czym tęsknie popatrzyła w stronę drzwi wejściowych. — I może faktycznie wejdziemy do środka i napijemy się czegoś ciepłego? Zaczynam marznąć — przyznała i jakby na dowód tego, że faktycznie było jej zimno, chuchnęła w swoje dłonie i potarła je o siebie.
MAXINE RILEY
Przez pierwszą sekundę Sierra nawet nie drgnęła. Stała jak ktoś, kto właśnie usłyszał echo dawno zapomnianego imienia, takiego, którego nie wypowiada się na głos, żeby nie wróciły wszystkie uczucia, od których udało się uciec tylko pozornie. Jej spojrzenie zatrzymało się na nim zbyt długo, jakby jej oczy próbowały zrozumieć, czy naprawdę stoi tu człowiek, którego straciła lata temu, czy tylko kolejna iluzja światła odbita w szybie galerii. Czuła, jak jej serce bije szybciej, ale twarz pozostała spokojna — ta maska, której nauczyła się w Nowym Jorku, gdzie emocje są luksusem, a ona zawsze wolała oszczędzać.
OdpowiedzUsuń— Rowan. — jego imię było miękkie, wydechowe, a jednak lżejsze niż to, które on wypowiedział przed chwilą. — Wyglądasz jak ktoś, kto już raz tu był… ale nie wszedł.
Przesunęła dłonią po ramie zdjęcia, jakby chciała dać sobie chwilę na zebranie myśli. To było jedno z tych ujęć, które zrobiła zaraz po powrocie z Amazonii — słone, ciężkie od wilgoci i zmęczenia, ale pełne życia. Pamiątka po czasie, kiedy próbowała nauczyć się oddychać bez ludzi, którzy znikają.
— Nie pytałam, czemu zniknąłeś. Nigdy nie pytałam. — Uniosła wzrok na niego, nie uciekając nim, choć miała w sobie tę pokusę. — Ale wiesz… człowiek nie przestaje istnieć tylko dlatego, że ktoś inny przestaje się odzywać. — nieco się uspokoiła, w jej głosie nie było ostrego wyrzutu. Raczej cicha konstytacja kogoś, kto dawno już pogodził się z tym, że świat rzadko daje odpowiedzi.
Ruszyła powoli, okrążając go nieznacznie, jak fotografka, która wciąż szuka najlepszego światła, nawet jeśli chodzi o człowieka, którego wcale nie chce uchwycić.
— Widzę, że dużo cię kosztowało tu wejść. — jej dłoń zatrzymała się na jednym z kabli oświetleniowych, poprawiając go odruchowo. — I nie wiem, czego ode mnie oczekujesz. Zamknięcia? Złości? Przebaczenia?
Wzięła cichy, głęboki oddech, taki, którym kiedyś mierzyła przestrzeń na pustyni, zanim nacisnęła spust migawki.
— Ale jedno wiem… — jej głos złagodniał — nie wyglądasz na człowieka, który wrócił przypadkiem. Nie wiem czy to przeznaczenie, czy przewrotny los Cię tu wepchnął. — zmarszczyła nieznacznie brwi.
Zbliżyła się o pół kroku. W świetle reflektorów wyglądała jednocześnie krucha i pewna siebie, jak ktoś, kto całe życie uczył się stać na wietrze. Przez krótką chwilę jej spojrzenie zadrżało, minimalnie, prawie niedostrzegalnie. Stała naprzeciw niego, nie jako mała dziewczynka z lata, które oboje pamiętali inaczej, lecz jako dorosła kobieta, która potrafiła przejść przez pustynię i pożary, ale niekoniecznie przez czyjąś ciszę.
— Co to znaczy, że wszystko runęło? — zapytała, całkowicie nie rozumiejąc ani jego, ani jego intencji. — Stworzyłam coś pięknego… — podeszła nieco bliżej niego. — Rzeczywiście. Bo Ty jesteś piękny. — przesunęła dłonią po jego twarzy, zaraz jednak ją cofnęła, zupełnie jakby dotyk jego skóry ją poparzył.
I po raz pierwszy od jego wejścia, Sierra opuściła wzrok.
sierra leone
— Nowy Jork jest zaskakująco mały — skomentował, nie odrywając wzroku od drogi. W ostatnim czasie Ian często wpadał na osoby, na które wpadać nie powinien. Tak poznał Debbie, wpadając na nią i na Louisa w kawiarni, w której nie bywał regularnie, ale do której tego jednego dnia postanowił wstąpić. On i Debbie wpadali na siebie na tyle skutecznie, że nawet kiedy uznali, że nie powinni tego robić i ze wszystkich sił starali się, by się na siebie nie natknąć, prędzej niż później ich drogi znowu się krzyżowały. Stąd Ian nieszczególnie był zdziwiony tym, że wpadł na Rowana, tak jakby było to do przewidzenia, skoro Rowan już wyszedł z więzienia i skoro Ian zostawił na werandzie jego rodzinnego domu ten samochodzik.
OdpowiedzUsuń— Dobrze — odpowiedział krótko na to, jak sobie radził. Nie zamierzał opowiadać Rowanowi o tym, co działo się z nim przez te piętnaście lat, kiedy się nie widzieli i nie zamierzał odnosić się do tego, że to, jak sobie radził, nie powinno Rowana obchodzić. W większości przypadków Ian nie odnosił się do każdego jednego zdania wypowiedzianego przez swoich rozmówców, jakby to, co ci do niego mówili, było mu doskonale obojętne i poniekąd tak właśnie było. Ponieważ co Ian mógł poradzić na to, że Rowan zniknął na piętnaście lat? Nic. A radził sobie rzeczywiście dobrze. Miał przecież mieszkanie, miał niezły samochód i miał pracę, zarówno tę legalną, jak i tę nielegalną, z której czerpał prawdziwy zysk. To, że nie wszyscy pochwalali sposób, w jaki radził sobie Ian Hunt, pozostawało drugorzędną kwestią.
Zaśmiał się cicho w odpowiedzi na zarzut Rowana i na moment oderwawszy wzrok od drogi, zerknął na niego krótko, lekko przekręcając przy tym głowę. Szybko przesunął wzrokiem po sylwetce zajmującego miejsce pasażera mężczyzny, jakby oceniał, na jaką odpowiedź może sobie przy nim pozwolić i wrócił do obserwacji tego, co działo się za przednią szybą oraz w lusterkach.
— Po prostu jestem dilerem — odparł, gdy zdecydował, że nie będzie ściemniać. Rowan przyłapał go na gorącym uczynku, a nawet opierdolił Iana za to, co ten robił, choć opierdol ten spłynął po nim jak woda po kaczce. Sądząc po jego wcześniejszym zachowaniu, a także po zestawie pytań, jakie Rowan zadał teraz, nie miał pochwalić tego, czym Ian zajmował się na co dzień, ale Ian bynajmniej tej pochwały nie oczekiwał. Ian nie oczekiwał od Rowana niczego, tak jak niczego nie oczekiwał od każdej innej osoby, która przewinęła się przez jego życie i jeśli miał jakieś oczekiwania, to tylko wobec tej garstki, która była obecna na stałe. Choć to nie tak, że stałość tej obecności była pewna. Nic w życiu Iana nie było pewne.
— To był twój kuzyn? — zapytał i można było pomyśleć, że pytał o to dlatego, że przejął się tym, komu sprzedał narkotyki. Nic bardziej mylnego. — Będę tam musiał wrócić po auto. Wolałbym, żeby gliny się nim nie zainteresowały.
Mówiąc nim, miał na myśli Cadillaca, nie kuzyna Rowana.
IAN HUNT
Sierra poczuła, jak od środka zsuwa się w niej coś, co przez lata trzymała mocno spięte; jakby jego słowa chwytały za niewidzialne nici, splatające ją z przeszłością i ciągnęły je lekko, ale nieodwracalnie. Przez chwilę tylko patrzyła. Nie jak ktoś, kto analizuje. Bardziej jak ktoś, kto próbuje się upewnić, że to, co widzi, naprawdę istnieje. Że on istnieje. Że Rowan nie jest snem zrobionym z wyrzutów sumienia i tego dziwnego, cichego żalu, który od lat trzymała z boku, żeby o nim nie myśleć.
OdpowiedzUsuń— Wiesz… — odezwała się po dłuższej chwili, głos miała niższy, niż w jakiejkolwiek rozmowie z ostatnich miesięcy. — Jeśli życie Cię zmiotło, to zawsze mogłeś się do mnie odezwać. Poprosić o pomoc. Cokolwiek. Tak nagle zniknąłeś.. A ja… zbudowałam sobie wersję ciebie, która żyła gdzieś daleko, poza moim światem. Nie dlatego, że chciałam — westchnęła ciężko. — Po prostu inaczej… bolało za mocno. — wyznała z rozbrajającą szczerością.
Jej palce mimowolnie zacisnęły się na własnym przedramieniu. Był to stary odruch, coś między opanowaniem a próbą trzymania się w pionie. Jej spojrzenie drgnęło, gdy odsunął się o kilka kroków. Instynktownie zrobiła krok za nim, a potem drugi, jakby jej ciało nawet nie pytało o zgodę.
— A jeśli chodzi o to, czy jesteś piękny — zaczęła powoli. — To tak, wciąż jesteś. Nawet jeśli masz trochę blizn, a beztroska zniknęła gdzieś na plażach na których biegaliśmy razem jako dzieci. — nawiązała do ich wspólnych wspomnień.
Przez moment milczała. Pozwoliła, żeby zapach starego drewna, jakiś chłód od okna i to dziwne napięcie między nimi wypełniły przestrzeń.
— Piętnaście lat… — jej głos skruszył się na krawędziach. — Cóż, to dość sporo, prawda? Czy mogę je podsumować w kilku zdaniach? Pewnie tak… — zaśmiała się z pewnym przekąsem. — Kiedy miałam siedemnaście lat, moi rodzice zginęli na ekspedycji w Etiopii. Wysłali mnie do Nowego Jorku, gdzie zamieszkałam w mieszkaniu mamy, na SoHo. Kilka lat później zamieszkała ze mną Paloma, moja młodsza siostra. Nie miałeś okazji jej poznać, bo wychowywała się w mieście. Jest moim totalnym przeciwieństwem… życie w terenie nigdy jej nie leżało. Kilka lat temu otworzyłam tą galerię. Jak już zdążyłeś pewnie zauważyć, zostałam fotografką. Fotografuję głównie dziką naturę i egzotyczne zwierzęta… przynajmniej zawodowo. — uśmiechnęła się blado. — Kursuje pomiędzy Nowym Jorkiem, a Afryką, Ameryką Południową. Między miastem, a Saharą i Amazonią. — wzruszyła lekko ramiona. Cóż, jeśli liczył na odpowiedź, u mnie dobrze, dzięki, a co u Ciebie, to nie u niej… — A Ty Rowan? Co teraz robisz? Mieszkasz w Nowym Jorku? — zagaiła, krzyżując ramiona na piersiach.
Sierra. 🐯
Mimo że w tej rozmowie nie poruszali łatwego tematu, Maxine odnajdywała przyjemność w przerzucaniu się kolejnymi zdaniami z Rowanem i kiedy tak słuchała mężczyzny, naszła ją refleksja, że zachowują się, jakby tych piętnastu lat, kiedy się nie widzieli, w ogóle nie było. Uderzyło ją to i zaskoczyło, bo przecież ostatnim razem, kiedy mieli ze sobą do czynienia, byli dziećmi. Dziś każde z nich było dorosłe, każde miało własne doświadczenia i mniej bądź bardziej wyrobiony światopogląd. Powinni być sobie obcy, a jednak nie byli. Początkowa niezręczność, którą Maxine odczuła na widok Rowana i niepewność, która jej towarzyszyła, rozpłynęły się szybciej, niż wciąż unosząca się nisko nad trawą poranna mgła.
OdpowiedzUsuńMaxine uśmiechnęła się delikatnie, nie do Rowana, a do własnych myśli. Potem już słuchała go uważnie, kiedy ten mówił o ojcu i o jego oczekiwaniach, a także o organizacji gali. W pewnym momencie, kiedy Rowan skończył mówić, otworzyła usta i nabrała powietrza, jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała i spuściwszy wzrok, podrapała się w policzek.
Rowan miał rację, był zależny od swojej rodziny. Bo czy na dobrą sprawę Rowan miał coś swojego? Wszystkim, czego potrzebował, były pieniądze. Potrzebował pieniędzy, by znaleźć coś swojego i się wyprowadzić – jeśli miał taką ochotę. Potrzebował pieniędzy, by mieć co jeść i za co opłacić rachunki. A pieniądze mogła dać mu tylko praca bądź rodzina, przy czym ta rodzina chciała, żeby Rowan pracował dla niej, więc czy jakiekolwiek pieniądze tak naprawdę miały być jego…
Maxine potrząsnęła głową i westchnęła ciężko. Dopiero teraz, po słowach Rowana dostrzegła impas, w którym ten się znalazł. Nie mogła nawet niczego mu zaproponować, bo sama niczego nie miała. Przyszło jej do głowy, że mogłaby porozmawiać z Marcusem – może on mógłby wynająć Rowanowi jedno z mieszkań w należącej do niego kamienicy i to w korzystnej cenie, ale nie miała pojęcia, czy którekolwiek z nich było teraz wolne i absolutnie nie chciała niczego proponować, nie porozmawiawszy wcześniej z Marcusem.
Mogła jednak zrobić dla Rowana jedno.
— Pomogę ci w organizacji tej gali — powiedziała i uśmiechnęła się do niego ciepło. — Pomogę ci ze wszystkim, czego będziesz potrzebował, a na ten moment gala jest w sam raz na moje możliwości — dodała, nie przestając się uśmiechać. Miała nadzieję, że to wystarczy w odpowiedzi na to wszystko, co Rowan jej powiedział, ponieważ naprawdę poczuła, że nie miała dla niego więcej i było jej z tym niewygodnie. Chciałaby móc pomóc bardziej, ale mogłaby prawić mu jedynie proste frazesy, a tego nie lubiła. Postaw się rodzicom. Znajdź pracę. Wyprowadź się. Prosto było to powiedzieć, o wiele gorzej zrealizować, kiedy ani Rowan, ani Maxine nie mieli żadnych zasobów, z których mogliby skorzystać.
Patrząc na Rowana, wykrzywiła usta w podkówkę. Potrzebowała usłyszeć coś podobnego, choć to nie tak, że po słowach mężczyzny zapewniających Max o jej autentyczności, wszystkie jej negatywne odczucia związane z nagłym pojawieniem się w jej życiu siostry bliźniaczki zniknęły. Zrobiło jej się jednak milej i… Pomyślała, że gdzieś tam pewnie jest światełko w tunelu i wcale nie musi to być nadjeżdżający pociąg. Zresztą Riley nie lubiła się nad sobą rozczulać, a jeśli już to robiła, to nigdy długo. Zrzuciła z siebie coś, co jej ciążyło, odetchnęła głębiej i była ponownie gotowa do działania. To dlatego wstała i pozwoliła, żeby Rowan zarzucił na jej ramiona swoją kurtkę, nawet jeśli wcześniej pacnęła go dłonią w ramię za to, że ten zmierzwił jej włosy i teraz musiała je przygładzić.
— Nigdy nie protestuję, kiedy ktoś chce mi zrobić jedzenie — odparła i już w lepszym humorze, w kurtce Rowana i z kocem w garści, ruszyła ku wnętrzu domu. — Co to za gala charytatywna? Na co będą przeznaczone zebrane pieniądze? — zaczęła dopytywać, nim jeszcze przekroczyli próg. Wchodziła w tryb zadaniowy i prawdopodobnie tym także, oprócz tego, że mogła się wygadać, Rowan jej się przysłużył. W końcu zastanawiając się nad tym, jak zorganizować to wydarzenie, na pewno nie miała myśleć o siostrze bliźniaczce.
Usuń[A to nowe zdjęcie w karcie, to już chyba z tej charytatywnej gali? 😈 Bardzo ładne! 🩵]
MAXINE RILEY
Rowan nie chciałby, żeby Ian kiedykolwiek trafił do więzienia, natomiast Ian był więcej niż przekonany, że prędzej czy później to właśnie tam skończy. Był dobrym dilerem, nie ulegało to żadnej wątpliwości, ale jak długo mógł być na tyle dobry, by nie wpaść? Lub inaczej, jak długo miało mu dopisywać szczęście? Przecież cała rzesza osób wiedziała, czym zajmował się Ian. Jego klienci, jego konkurencja, niektórzy jego znajomi, jego jedyny przyjaciel – który jednocześnie był jego wspólnikiem – jego starszy brat, a nawet jego dziewczyna i co w tym wszystkim było najbardziej zabawne, Louis i Debbie pracowali w policji. To, że byli powiązani z Ianem, było dla nich ryzykowane – zdaniem Iana bardziej ryzykowne niż to, że on był powiązany z policją.
OdpowiedzUsuńMógł sprzedać go każdy, kto wiedział i mógł zrobić to w dowolnym momencie. Mógł zrobić to kuzyn Rowana, który pod wpływem zaskoczenia i presji może nawet w tym momencie opowiadał glinom, że pozostawiony na podjeździe Cadillac należy do dilera. Ian jednak nie był tym przejęty, bo gdyby się przejmował, nie miałby ani chwili spokoju, a on przecież cenił sobie spokój. I może to było paradoksalne, zważywszy na to, czym na co dzień się zajmował, ponieważ spokój i handel narkotykami wzajemnie się wykluczały. Z tym że Ian doskonale się w tym odnajdował, i to od najmłodszych lat. Smykałkę do narkotyków wyssał wraz z mlekiem matki, pewnie nawet dosłownie.
Zagadnięty o samochód, skinął głową. I choć Ian się nie przejmował, poczuł się spokojniejszy, kiedy Rowan oznajmił, że po sytuacji na imprezie nikt nie będzie miał problemów. Ian nie miał najmniejszej ochoty na to, by usunąć się w cień i przyczaić, a to pewnie musiałby zrobić, gdyby zainteresowały się nim psy. Za długo w tym siedział, by jego imię i nazwisko były kryształowo czyste, choć jakimś cudem jeszcze nigdzie nie miał założonej kartoteki, a póki tak było, może nie trudniej było do niego dotrzeć, ale trudniej było coś mu udowodnić.
Pozwalał Rowanowi mówić. Zawsze pozwalał ludziom mówić i uciszał ich tylko sporadycznie, kiedy ci mówili za dużo w nieodpowiednim towarzystwie. W sedanie była tylko ich dwójka, więc Ardent mógł gadać do woli, tym bardziej, że Ian nie miał mu przerywać. Słuchał, ale nie zadawał pytań i nie dorzucał do rozmowy niczego od siebie, kiedy nie było takiej konieczności. Odezwał się znowu dopiero, kiedy z ust Rowana padło konkretne pytanie, na które ten oczekiwał odpowiedzi.
— Nie — rzucił. — Wyszedłem z bidula dopiero, kiedy byłem pełnoletni — dodał, zerknąwszy na Rowana. — Będziesz miał jak wrócić? — zapytał, ponieważ oczywistym było, że jeśli była taka możliwość, to Ian chciał odzyskać swój samochód jeszcze dziś. Rowan jednak nie powinien prowadzić i wiedział to każdy z nich.
— Odpierdol się, Rowan — rzucił w odpowiedzi na jego śmiech i szturchnięcie w ramię, samemu ledwo uniósłszy kąciki ust i tych kilka słów były jedynym przejawem czułości, jakiego Rowan miał z jego strony doświadczyć.
Zamiast skręcić w prawo na najbliższym skrzyżowaniu, Ian skręcił w lewo, żeby zrobić kółko po mieście i wrócić pod adres, pod którym odbywała się impreza. Nie zamierzał odpuścić odebrania Cadillaca, a jeśli Rowan nie miał jak wrócić, to zawsze mógł go jeszcze odwieźć, a to czarnego sedana porzucić na pastwę losu.
— Jak właściwie przyjechałeś na tę imprezę? — spytał, tknięty tym, że przecież Rowan jakoś musiał się na nią dostać, a na pewno nie przyjechał sam, mimo że miał kluczyki do auta, którym teraz jechali. Chyba zbyt abstrakcyjnym było dla niego to, że Rowana, a raczej rodzinę Rowana było stać na kierowcę.
IAN HUNT
Sierra patrzyła na niego w ciszy, takiej ciężkiej, gęstej, która osiadała między nimi jak pył po dawno zapomnianej eksplozji. Czuła, jak w jej wnętrzu coś drga; coś, co milczało przez lata, udając, że już dawno przestało boleć. Jego słowa, wycofane i szczere, trafiały prosto tam, gdzie od dawna nie wpuszczała nikogo. Gdybym wtedy napisał… Te kilka wyrazów uderzyło ją mocniej niż cała reszta. Przez krótką sekundę chciała zaprotestować, powiedzieć, że mógł, że powinni byli spróbować, że ona czekała, choć nigdy nie przyznała się do tego nawet samej sobie. Ale kiedy spojrzała w jego twarz zobaczyła coś, czego nie widziała w nim nigdy wcześniej. Nie złość. Nie obojętność. Tylko wstyd i wyczerpanie człowieka, który przeżył zbyt wiele.
OdpowiedzUsuń— Nie musiałbyś niczego dźwigać sam — powiedziała cicho, ale bez pretensji. Raczej jak ktoś, kto stwierdza fakt, którego druga osoba nie była w stanie wtedy usłyszeć. — Ale rozumiem. Naprawdę. Nie wiem, czy wtedy umiałabym pomóc…
Zdusiła w sobie uśmiech, kiedy wspomniał o lekarzu z więziennej łaźni. Opowieści o więzieniu zawsze w niej coś napinały, może trochę ze strachu, trochę z żalu, że nie mogła temu zapobiec. A jednak, mimo że temat był ciężki, on żartował. Trochę nieporadnie, trochę desperacko, ale jednak. To było do niego podobne. Przypomniał jej się chłopięcy uśmiech i łobuzerski błysk w oku, który był jego nieodłączną częścią.
— Lekarz miał rację — odpowiedziała spokojnie, trochę zbyt spokojnie, jakby to nie było wcale coś wartego dyskusji. — I ja też mam.
Kiedy wspomniał o jej rodzicach, jej twarz nie zmieniła się prawie wcale. Lata praktyki. Lata tłumienia. Chyba nigdy tak naprawdę nie miała okazji przeżyć tej straty. A może po prostu wiedziała, że ziemia daje, ale też odbiera, a ludzie nie mają na to żadnego wpływu. W środku niej drgnęła jakaś stara, zapomniana struna, która wciąż bolała, choć powinna była dawno przestać.
— Nie wiedziałeś — powtórzyła miękko. — A ja… nie chciałam, żeby ktokolwiek musiał stawać obok mnie, kiedy wszystko się waliło.
Tym razem to ona odwróciła wzrok, jakby nagle coś ją przytłoczyło. Wspomnienie małego namiotu opustoszałego po zbyt szybkim odejściu dwojga ludzi. Wspomnienie długiej, nocnej ciszy, której nic nie potrafiło przerwać.
— Nie wiem, czy dźwignęłam — dodała po chwili. — Bardziej… nauczyłam się chodzić z tym ciężarem.
Kiedy mówił o jej życiu, o miejscach, które odwiedzała, coś w niej miękło i pękało jednocześnie. W jego ustach to nie brzmiało jak pochwała, tylko jak podziw. Szczery. Bez oczekiwań.
— To nie jest życie, które wybrałam — uśmiechnęła się lekko. — To życie wybrało mnie. I całkowicie mu się poddałam. Nie umiem żyć inaczej. I nie chcę. Kocham naturę. Kocham świat. — zaśmiała się lekko.
Jej wzrok przesunął się po nim powoli, nieśmiało, jakby próbowała zrozumieć, czy ten człowiek stojący przed nią jest wciąż tamtym chłopakiem z dawnych lat, czy już kimś zupełnie innym; kimś, kogo musi poznać od nowa. Ale kiedy wspomniał o stabilności…
O tym, że wrócił do domu. Że mieszka z rodzicami. Z Rose. Coś w jej sercu drgnęło niepokojąco.
— Stabilność jest dobra — powiedziała, ale w jej głosie pobrzmiewała nuta, której nie umiała ukryć. Tęsknoty za czymś, czego sama nigdy nie miała? — Naprawdę dobra. Zwłaszcza kiedy wszystko wcześniej było… zbyt głośne.
Przez krótką chwilę była cicho, a jej palce bawiły się cienkim paskiem od spodni. W końcu uniosła głowę, a w jej oczach pojawiła się ta dziwna, drżąca odwaga, którą miała tylko w bardzo rzadkich momentach.
— A ty? — zapytała delikatnie. — W tej stabilności… czujesz się chociaż trochę szczęśliwy?
UsuńTo nie było lekkie pytanie. Właściwie było bardzo ciężkie, prawie nieodpowiednie. Ale musiała je zadać. Bo cała jego postawa, cała ta mieszanina spokoju i zmęczenia, którą w sobie niósł, mówiła jej jedno: że mimo wszystko nadal szuka miejsca, w którym mógłby stanąć bez poczucia, że ziemia zacznie mu uciekać spod stóp. Ale czy takie miejsce w ogóle istniało?
— I… — zawahała się, nim dodała ciszej. — Co teraz? Wyjdziesz i zapomnisz o moim istnieniu? — zmarszczyła nieznacznie brwi. — Czy nasze spotkanie cokolwiek zmienia?
Coś się jednak zmieniło. W momencie, w którym znowu na niego spojrzała.
Sierra.
Ależ mi się miło czytało te wszystkie ciepłe słowa, w sam raz na taki mroźny wieczór jak dziś, dzięki 🖤
OdpowiedzUsuńLusya to taki cudowny promyczek, a jak już przeczytałam o tym, że mdleje na widok krwi… Kurka, podziwiam ludzi, którzy nie reagują w taki sposób :D Za to Rowan - ah Rowan, dlaczego od razu pomyślałam o tym, że to Twoje cudowne życie nie będzie trwało wiecznie? Tylko nie spodziewałam się, co ta Twoja paskudna autorka ci zgotuje. Chłopak przesiedział w więzieniu te wszystkie najfajniejsze lata, gdzie człowiek uczy się najwięcej o sobie i o świecie; nie umiem sobie nawet wyobrazić, w jaki sposób to mogło go ukształtować. Ale od czego mamy wątki i moją wścibskość? Strasznie chciałabym was zaciągnąć do pisanka i chyba miałabym jakiś zalążek pomysłu, ale musisz mi najpierw zdradzić jedną rzecz - czy ustaliłaś sobie przy tworzeniu Rowana, kogo konkretnie wtedy potrącił? Czy możemy coś tutaj pokombinować?
No i… Bardzo dobrze, że taka paskudna z Ciebie autorka. Właśnie tak powstają postacie takie jak Rowan - takie, które od razu zapadają w pamięć :D
Anna Reed
Lily była jak burza, ale nie taka która rozdmuchuje porządek, a przynosi ulgę po suszy. Było jej wszędzie pełno, pędziła przed siebie, roznosiła ciepło i uśmiech, a jednocześnie nie przygniatała sobą. W jej rytmie była jakaś lekkość, bo potrafiła zachować umiar i nie przekraczać granic, ale że przeżywała świat całą sobą, to w jej drobnych szaleństwach zawsze była jakaś iskra, nad którą nie miała opanowania. I dlatego najpierw wlepiła w niego zdumione spojrzenie, przedstawiła się jako siostra Roba, a powoli dopiero po chwili zreflektowała sie, wracając do porządku i do swojej roli w biurze Kravisa. I jak zwykle w takich momentach przygryzła dolną wargę z skruchą.
OdpowiedzUsuńArdent był jednym z najbliższych przyjaciół Roba, choć ten szaleniec był tak chwilami nieprzyjemny i narwany, że częściej ludzi do siebie zrażał, niż nawiązywał przyjaźnie. Był trochę nieokrzesany i miał tupet, ale kochała tego dupka, bo on i tata byli jej jedyną rodziną i zawsze się nią opiekowali. Rob miał i te swoje ostre łokcie i siłę byka, ale dla niej poza tym że ją straszył i jej dokuczał, był najlepszym bratem na świecie. Z Rowanem chyba tak dobrze się dogadywali, bo poza przyjaźnią mogli też trochę rywalizować, czy to na boisku, czy na szkolnym korytarzu, zaczepiając koleżanki, ale Lily najlepiej zapamiętała to, że w czwartki na dodatkowych treningach, siedziała na trybunach za cheerleaderkami i rozwiązując zadania z matmy zerkała na Rowana i udawała przed bratem, że wcale nie łazi za nim dlatego, bo podkochuje się w jego kumplu. No skąd. I dlatego spędzali więcej czasu razem, ale chyba nikt sie nie domyślał, bo była od nich kilka klas młodsza i uznawali ją za upierdliwą małolatę.
-Ty też urosłeś i też nadal masz takie same oczy i nawet ten sam uśmiech - przyznała cicho, z uśmiechem, nie tylko aby nikt jej nie usłyszał, ale dlatego, bo nie była pewna do końca, co wypada powiedzieć. Ile szczerości może mu dać.
Weszła za nim do sali i przystanęła, skinieniem przyjmując, że preferuje wodę. Zaraz miała zamiar pójść po karafkę i dwie szklanki, również dla prezesa na to spotkanie, ale stała jeszcze moment, słuchając Rowana i przyglądając mu. Z ciekawością, bez osądu, łagodnie. Zarówno ona jak i Rob wierzyli w niego i jednocześnie nie wierzyli w wyrok sądu. Bo wypadki się zdarzają, mnóstwo wypadków i to codziennie. A Rowana nie tylko ukarano... system odebrał mu młodość.
- Rob jest taki jak zawsze, nikogo nie słucha i prze do przodu - odpowiedziała z pewnym czułym rozbawieniem, jak zwykle, gdy mówiła o bracie. - A jak mam patrzeć, Rowan...? - spytała ciepło po chwili, czując że jeśli nie wyjdzie po tę wode, to zaraz się zwyczajnie wzruszy. Coś w spojrzeniu Ardenta chwytało ją za serce, gdzieś głebiej, niż z początku podejrzewała. - Przecież to ty... Nic się nie zmieniło - dodała, choć może był to kiepski dobór słów. Mineło piętnaście lat i zmienić się mógł cały świat. Ale dla niej Rowan, był nadal Rowanem i nic go nie przekreśliło.
Uśmiechnęła się szerzej, przyjmując z ulgą to, co powiedział. Nie musiała się zasłaniać grzecznościami i udawać obcej osoby, by zachować profesjonalizm i to jej odpowiadało. Sztuczność nigdy nie była jej kolorem.
- Zaraz wrócę z wodą - powiedziała jeszcze, wycofując się z sali, aby przynieść co trzeba. I odetchnąć, bo oczy zdradzały ją aż za bardzo. Wiedziała, że po pracy zaraz wybierze numer do brata i każe mu natychmiast pakować twardy od treningów tyłek do samolotu, aby tu przylecieć i się spotkać z przyjacielem. Bo ona też chciała się z nim spotkać i porozmawiać swobodnie, o.
UsuńWróciła po kilku minutach, a widząc, że pan Kravis jeszcze nie dotarł, weszła do środka, przymykając znów drzwi. Postawiła karafkę i szklanki na tacce na szklanym stoliku i przysiadła w drugim fotelu, uśmiechając się promiennie. Odetchnęła za drzwiami, przyjęła do wiadomości, że to naprawdę Rowan i jakoś tak... była wzruszona, ale było jej też lekko.
- Tu masz mój numer, zadzwoń, jeśli chciałbyś się spotkać, pogadać - wyciągnęła w jego kierunku małą kartkę wyrwaną z kalendarza z odręcznie zapisanym szeregiem cyfr. Była bezpośrednia, ale nie nachalna i nie miała zamiaru go napadać. Za bardzo. Tylko troszkę. - Rob na pewno przyleci, jeśli do niego też się odezwiesz, jego numer zapisałam na dole kartki - dodała, skinieniem wskazując papier. - Byłoby miło się spotkać - dodała jeszcze, bo nie kłamała. Boże, nawet teraz wyszłaby z nim na obiad, ale wolała nie ryzykować nagany
Lilka ✨