Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Following the faded memories


I want to try to go back to that beautiful time
James (Jaemin) Kang — 18/05/1993 — Koreańczyk urodzony w USA — pochodzi z wpływowej rodziny Kang, której korzenie sięgają jednego z ważniejszych koreańskich rodów — prawnik korporacyjny i partner zarządzający w Westbridge & Co., jednej z najbardziej prestiżowych kancelarii prawnych w Nowym Jorku, specjalizującej się w prawie korporacyjnym i międzynarodowym — absolwent Ivy League, który ukończył studia prawnicze na Harvardzie — w czasie studiów odbył staże w renomowanych kancelariach prawnych oraz w bankach inwestycyjnych — syn Jinwoo Kanga, wpływowego biznesmena oraz Eve Kang, doradczyni wizerunkowej — ma młodszą siostrę, Hannah — mieszkanie w jednym z apartamentowców na Upper East Side — relacje

Babcia Eunhee zawsze dawała mu smak koreańskiego świata, opowiadając historie z dzieciństwa, gdy jeszcze mieszkała w Seulu, gdzie pachniało świeżym kimchi, a w powietrzu czuć było zapach ryżu gotującego się w tradycyjnym garnku. To ona w każdy weekend przygotowywała mu galbitang, a on, niecierpliwie czekając na smak tej pysznej zupy, biegał po domu, prosząc o kolejną grę w jegihagi. Dbała o to, by w ich rodzinnym domu nigdy nie zabrakło jego ulubionego kimchi jjigae ani żadnych innych koreańskich potraw, bo każdy posiłek to nie tylko jedzenie, ale i rytuał – podawanie potraw na stół, by móc dzielić się nimi w gronie rodziny. Zawsze zwracała uwagę, by posiłki były pełne tradycji, a każdy kęs – przypomnieniem ich korzeni. To właśnie ona nauczyła Jamesa koreańskiego gotowania, nawet jeśli jego rodzice tak usilnie starali się zasymilować go z amerykańskim społeczeństwem. Ona wiedziała, że kultura, której od lat nie było widać w jej synu, mogła żyć w sercach jej wnuków, pod warunkiem, że nie pozwoli jej się zgasnąć. Eunhee dbała więc, by w domu mówiono po koreańsku, dzięki czemu nigdy nie zapomnieliby o swoich korzeniach. Gdy przychodził czas na Seollal czy Chuseok, organizowała w domu jesę, oddając cześć przodkom razem z rodziną. Ich dom wypełniał się zapachem kadzideł, a stół obfitował w tradycyjne potrawy. Jej gesty, pełne miłości do tradycji, były mostem między pokoleniami, nawet jeśli jego ojciec powtarzał, że są w Ameryce, a nie w Korei. Ale Eunhee kochała swoją tradycję zbyt mocno, by nie przekazywać jej swoim wnukom. Dla Jamesa była to nie tylko nauka o kuchni, języku i tradycjach, ale i o miłości, która miała przetrwać nie tylko pokolenia, ale nawet kontynenty.

Jego ojciec nigdy więc nie rozumiał, dlaczego James tak bardzo kochał przebywać w Chinatown. Nie potrafił spojrzeć na ten świat oczami chłopca, który szukał przyjaciół – czegoś, co da mu poczucie przynależności. Nie dostrzegał, że przebywanie w Koreatown przysparzało mu rozczarowania, bo mimo nauki babci, prób mówienia po koreańsku czy starania się zrozumienia i trzymania tradycji, był dla nich wszystkich zbyt amerykański. W Chinatown nie znalazł wiele... Ale znalazł swoje wszystko.

Dziś, przebywając pośród nowojorskich elit, uśmiecha się na żarty, które wcale go nie bawią, i udaje, że interesują go czcze rozmowy o niczym. Kroczy pośród wpływowych osobistości z kobietą u boku, której z pewnością zazdrości mu wielu. Słyszy, jak bardzo przypomina swojego ojca, na co przytakuje na zgodę, choć dobrze wie, jak daleko spadło jabłko od jabłoni. Szczyci się dobrą opinią, odnosząc zawodowe sukcesy. Gdy dociera do niego opinia, że bez bogatych rodziców nie osiągnąłby niczego, nie spiera się. Przecież dobrze wie, jaka jest prawda – wie, jak wiele zawdzięcza swoim rodzicom, choć nigdy o to nie prosił. Rozumie, w jakich barwach maluje się jego przyszłość, nawet jeśli wśród elit nie czuje się sobą, a Upper East Side nie przypomina upragnionego domu. Być może dlatego zawsze marzył o rodzinie, swojej własnej, gdzie przekazywałby to, co jemu przekazała babcia. Twierdzi, że nareszcie znalazł kobietę, która pragnie tego samego – budować wspólne życie wokół ciepła ogniska domowego.

Nie potrafi więc zrozumieć, dlaczego wciąż trzyma tamten pierścionek zaręczynowy w pudełeczku schowanym w szufladzie biurka. Nie rozumie też, dlaczego tak usilnie próbuje znaleźć swoje miejsce w nowojorskiej śmietance towarzyskiej, choć dobrze wie, że nigdy nie znajdzie tam przyjaciół, nie znajdzie tej prawdziwej, szczerej relacji, jaką zna z opowieści babci – nie, gdy jego serce bije dla tego koreańskiego płomienia, tlącego się w jego duszy. Nie wie też, dlaczego ucieka do pracy, gdy ponoć kocha swój dom, ani dlaczego zdaje się stać w miejscu, gdy przecież osiągnął już tak wiele.

Gdy więc świat staje się zbyt ciężki do zniesienia, wraca do tamtych chwil w Chinatown, gdy wszystko było o wiele prostsze. To tam czuł się, choć na chwilę, jak w domu.

Cześć! Zapraszamy :) ✉️ cinnamoonlattee@gmail.com 📝 limit: 1/2

31 komentarzy

  1. [ Annyeong! ♥♥♥ ]

    Poniedziałki nigdy nie były łaskawe dla Astrid. Wierzyła, że tego dnia zło czaiło się za rogiem i tylko czekało na odpowiedni moment aby zaatakować ją z całą swoją mocą. Szczególnie w takie poniedziałki jak ten – serwowane pobudką o piątej rano, bo linia metra, które zatrzymuje się na stacji Prospect Park jest zawsze przepełniona ludźmi, a ona nienawidzi poniedziałkowego tłoku w obskurnym, niemytym wagonie kolejki wiozącej ją prosto na Bleecker Street, gdzie przeskakuje do linii 4 lub 5 i przez kolejne cztery przystanki modli się, aby żadnemu idiocie nie zechciało się zepsuć jej dnia i w jakiś sposób zatrzymać ruch w podziemnym systemie komunikacji miejskiej – a w Nowym Jorku zdarzało się to nagminnie. Nie miała na to ani czasu, ani ochoty w poniedziałki, które wymagały od niej podwyższonego skupienia i stoickiego spokoju. To właśnie w pierwszym dniu tygodnia zarząd Ashford Capital zbierał się na posiedzeniach, a jej szef często wymagał obecności Astrid na każdym z nich. Oczekiwał, że była w stanie pełnej gotowości by odpowiadać na każde zadane pytanie. Nawykła do tego, bo od kilku lat była wystawiana na pierwszy ogień notorycznie kilka razy w tygodniu – była przecież cudownym dzieckiem, musiała sprostać wyprzedzającej ją w firmie reputacji i idącymi za tym oczekiwaniom udziałowców.
    Wychodząc z podziemnego przystanku na Fulton Street od razu kieruje się do Starbucksa, w którym kupuje kubek wielkiej czarnej kawy. W oczekiwaniu na zamówienie sprawdza notowania na giełdzie w Hongkongu i Londynie, przewidując, co może wydarzyć się za kilka godzin na tej, która znajdowała się kilka przecznic od jej biura. Od roku inwestuje część zarobionych pieniędzy na Wall Street i obsesyjnie wyszukuje coraz to nowych spółek na których można zarobić. Życie przecież zawsze kręciło się dookoła pieniędzy, jednak dzisiaj skupiała się tylko i wyłącznie na ich pomnażaniu.
    - Czarna kawa dla Astrid – głos baristy w znanej sieciówce wyrywa ją z zamyślenia nad tym, czy warto dzisiaj kupić kilka akcji, czy wstrzymać się jeszcze parę dni. Chowa telefon do kieszeni płaszcza i podnosi ze stolika aktówkę wypełnioną laptopem i dokumentami, nad którymi ślęczała pół niedzieli. Odbiera kawę i rusza w stronę do biura.
    Budynek, w którym pracuje na czterdziestym siódmym piętrze, znajduje się nieopodal miejsca, które wstrząsnęło całym światem ponad dwie dekady temu. Miała wtedy zaledwie siedem lat i nie do końca rozumiała, co dzieje się w sąsiedztwie jej domu. World Trade Center od Chinatown dzieliło tylko kilka ulic, a wspomnienia siedmioletniej Astrid z tego dnia, wciąż były żywe. Z należytą nabożnością kłania się w stronę dwóch ogromnych basenów-pomników, a po chwili wyciąga z wewnętrznej kieszeni kartę z jej zdjęciem, którą przykłada do czytnika na recepcji. Ten w odpowiedzi mruga na zielono i przepuszcza ją w głąb holu. Wchodzi do windy, wciska guzik z numerem 47 i upija kilka łyków świeżej kawy. Wychodzi na piętro, na którym znajduje się pomieszczenie, na którego drzwiach widnieje napis Astrid Chen - konsultantka do spraw fuzji i przejęć - uśmiecha się na jego widok, zapominając już, że aby znaleźć się na tym miejscu musiała poświęcić o wiele więcej niż poniedziałkowe poranki, czy niedzielne popołudnia. Z miejsca, w którym stoi już prawie widzi szczyt, a tylko to zawsze miało znaczenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Płaszcz wiesza przy drzwiach, laptopa i stos papierów kładzie na biurku, do którego po chwili dosiada się w pełni skupiona na wydarzeniach dzisiejszego dnia.
      - Raport z przejęcia spółki Paxos, zrobiony; sprawozdanie finansowe za zeszły rok, czekam na wyniki z działu księgowości; analiza oraz monitorowanie kowenantów umownych, zaraz się tym zajmę – przeczytała na głos zadania przesłane jej o północy przez Alexa, który był jej szefem i od razu przeszła do pracy, nie zwracając uwagi na gwar, który powodowali przychodzący do pracy współpracownicy. Na szczęście przeszklone drzwi, które oddzielały ją od korytarza były całkiem dobrze dźwiękoszczelne, więc nie skupiała się na rozmowach przechodzących ludzi, a wyłącznie na cyferkach w excelu i dokumentach spółek, w które wczytała się, jak w dobrą książkę fantasy podczytywaną przed snem… Każdy miał jakieś hobby.

      Po dwóch godzinach i wypitej kawie, w końcu wyłoniła się ze swojego biura, korzystając z ostatnich wolnych minut przed spotkaniem zarządu, na które tego dnia nie została zaproszona – co przyjęła z niepokojem, bo zazwyczaj po takich posiedzeniach spadają na nią dodatkowe obowiązki. Ruszyła do pokoju socjalnego z porcelanowym kubkiem Starbucks z serii Been there, na którym widniał napis Taipei oraz obrazki z typowymi miejscami lub rzeczami dla tajwańskiej stolicy – jej pamiątka z ostatniej podróży w rodzinne strony.

      Usuń
    2. - James Kang do Pana Archibalda – usłyszała tak dobrze znany jej głos, gdy przechodziła koło głównej recepcji wpatrzona w swojego iPhona. Podniosła głowę znad smartfona i ze ściągniętymi brwiami spojrzała w kierunku Amy, recepcjonistki u której awizował się nowo przybyły gość.
      Nie zarejestrowała, kiedy ukochany kubek wyleciał jej z dłoni na beżowy dywan, który na szczęście zamortyzował upadek i pamiątka została w stanie nienaruszonym, a ona sama stała tam z rozdziawioną buzią i przerażonym spojrzeniem.
      - A jednak zło jebło znienacka – mruknęła pod nosem, nie wiedząc, czy ma się ruszyć i schować za drzwiami toalety póki mężczyzna nie zwrócił na nią uwagi, czy podejść do niego i przywitać się jak gdyby nigdy nic. Oby dwie opcje były tak samo kiepskie. Ignorowała ukłucie w sercu, które uporczywie się powiększało z każdą sekundą podczas których wzrok miała utkwiony w wysokiego bruneta stojącego zaledwie kilka metrów od niej. – Co to za Erasmus? Jakaś wymiana kulturowa pomiędzy Ashfordami a Kangami? – mruknęła do przechodzącego obok Toma, który zaciekawiony przystanął obok i przysunął kubek z kawą do ust, lustrując Jamesa w idealnie skrojonym garniturze.
      - Znasz go? – zapytał nieświadomy przeszłości, którą Astrid zostawiła już dawno za sobą.
      - Już nie – odparła zwięźle wzruszając ramionami, po czym przeniosła wzrok na mężczyznę, który z zaciekawieniem wpatrywał się w przybyłego gościa. – Idź poprawić raport o Audiocity, bo pan Ashford wyskoczy z pantofli jak zobaczy te błędy w statystykach – przegoniła go nie chcąc zbędnej widowni, gdy przed nią stanie ktoś, kto przez wiele lat był dla niej całym światem.

      It's been two years and you're still not gone. Doesn't make sense that I can't move on.

      Usuń
  2. [Cześć! Miło Cię widzieć z kolejną postacią. Zazdroszczę talentu, jeśli chodzi o zgrabne, estetyczne i dobrze napisane karty! Tutaj już Cię wątkiem męczyć nie będę, ale życzę Jamesowi owocnego pobytu! Bawcie się dobrze. ♥]

    Olivia Fitzgerald

    OdpowiedzUsuń
  3. [Oessuuuu, tu będzie kolejna wyjątkowa i porywająca historia! *_*
    Podziwiam Twoje karty, zawsze opowiadające tyle, że zdradzają wystarczająco, aby pozostawić niedosyt! <3 To niesamowite, jak każda postać jest dopracowana i inna, to naprawdę talent tworzyć indywidualności, które się nie powtarzają! zazdroszczę... :)
    Ten pan z nienagannym wizerunkiem pasuje doskonale do twarzy nieskalanej emocją. Cóż mogę rzec... będę podglądać, haha!
    Udanej zabawy i ja czekam na nasze show! :D]

    Lily & Emka

    OdpowiedzUsuń
  4. Całe ciało Astrid spięło się, kiedy oczy mężczyzny spoczęły na niej. Poczuła się nieswojo lustrowana przez ducha przeszłości, którego usilnie starała się zamknąć głęboko w wspomnieniach, do których nie dawała sobie prawa powracać. Była przyzwyczajona, że nawiedzał ją codziennie w snach, z których budziła się zalana potem lub łzami. Powracał niczym natrętna mucha, której masz po dziurki w nosie. Wiercił dziurę w jej głowie i sercu, nie dając o sobie zapomnieć. Nie spodziewała się jednak, że jeszcze kiedyś stanie z nim twarzą w twarz. Robiła przecież wszystko, aby do tego nie doszło. Odcięła się od wspólnych przyjaciół, zrezygnowała z ulubionych restauracji, nie chodziła do Central Parku i na Upper East Side, czy w okolice jego biura. Choćby miała nadłożyć drogi, zmienić dwa razy linię metra, to nie pchała się do paszczy lwa, bojąc się, że nie da rady stanąć z nim twarzą w twarz. Nie, gdy miała do siebie tak wielki żal, że James Kang, należy już tylko wyłącznie do przeszłości.
    Odwróciła wzrok. Nie mogło go tutaj być. Nie w świecie, w którym dla niej nie istniał, w którym zbudowała sobie oazę spokoju i spełnienia, w którym nie miała ani czasu, ani ochoty na stąpanie po cienkiej granicy między przeszłością a teraźniejszością. Bo tylko praca i biuro, w którym mieściło się Ashford Capital, trzymało ją w ryzach.
    Nieświadomie zmarszczyła nos spuszczając wzrok z mężczyzny, który po krótkiej wymianie zdań ruszył w jej stronę. Nie raz wyobrażała sobie moment, w którym ponownie stają przed sobą, miała milion różnych scenariuszy na ten moment, ale żaden z nich nie zakładał, że będą stać naprzeciw siebie w lobby biura, w którym pracuje.
    Miała dwa wyjścia. Uciec, albo udać wyrachowaną profesjonalistkę. I choć kusiło ją wziąć nogi za pas, uciec do kantyny lub swojego mikro biura, zamknąć drzwi na klucz i odłączyć kabel od telefonu, aby Alex nie wezwał jej na posiedzenie zarządu - było już na to zdecydowanie za późno, bo gdy wybierała bramkę, z której powinna skorzystać, mężczyzna stanął przed nią i począł wwiercać się w nią wzrokiem.
    W myślach przywołała się do porządku i wzięła głęboki oddech gdy podniosła oczy z kubka, który trzymała w dłoni. Trafiła prosto w jego brązowe oczy, w których kiedyś zatracała się bez pamięci. To tylko przeszłość, pomyślała.
    - O, Astrid – recepcjonistka, która stanęła za mężczyzną powitała ją z uśmiechem. – To pan James Kang – przedstawiła go kobiecie, nie mając pojęcia o tym, że jego nazwisko jest jej bardzo dobrze znane. Astrid nigdy nie pouchwalała się ze współpracownikami, więc nikt nie wiedział o zażyłościach łączących nowo przybyłego gościa z Astrid. – Pan James przybył na spotkanie z Panem Archibaldem oraz na posiedzenie zarządu, wybierasz się na nie, prawda? Zaprowadzisz pana do sali konferencyjnej? – poprosiła ją.
    - Jasne, Violet, nie ma problemu – odparła drżącym głosem, który od razu zamaskowała kaszlnięciem. Poczekała, aż kobieta wróci na swoje stanowisko i w końcu popatrzyła na mężczyznę. – Cześć, James – mruknęła.
    Co więcej mogła powiedzieć? Cześć James, kopę lat. Jak żyjesz? albo cześć James, nie zmieniłeś się ani trochę, wciąż doprowadzasz mnie do szału. Zamiast tego wyciągnęła do niego dłoń czekając aż ją uściśnie. W końcu było to spotkanie czysto biznesowe, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Zapytałabym co tutaj robisz, ale na pewno nie wpadłeś na pogaduszki ze mną i dowiem się tego za pięć minut na spotkaniu zarządu – wypowiedziała bez emocji, całkowicie obojętnie, po czym uśmiechnęła się zimnym wyćwiczonym uśmiechem, zarezerwowanym dla swoich współpracowników. Jednak w środku niej wzbierała fala nieprzyjętych uczuć. Tęsknota ukryta za cienkim pancerzem cynizmu, którego trzymała się jak tonący ostatniej deski ratunku.

      if history's clear, someone always ends up in ruins
      And what seemed like fate becomes "What the hell was I doin'?"

      Usuń
  5. Stojąc przed mężczyzną, który był w jej życiu obecny przed prawie dwie dekady, chciałaby nie czuć nic. Jednak gdy tylko uścisnął jej dłoń, ciało przeszył wstrząs, który przywiódł miliony wspólnych wspomnień, spędzonych godzin, ale i sprawił, że drzwi w jej sercu, które tak dawno temu zamknęła na cztery spusty, chciały się uchylić. Oddałaby wszystko, by móc rzucić mu się w ramiona i poczuć, jak zamyka ją w mocnym uścisku, raz jeszcze składając czuły pocałunek na jej czole, mówiąc, że życie jest do bani, ale przecież dają radę… Ale nie mogła, bo James Kang już dawno nie był jej, a ona nie była jego. Winę za ten stan rzeczy mogła zrzucić tylko na pecha, który prześladował ją od najmłodszych lat i nie spodziewała się, by kiedykolwiek miał jej odpuścić. A może i też na karb swoich życiowych decyzji?
    Przez dwa lata bowiem doszła do wniosku, że jej talent do rozgrywania najlepszych partii taliami najgorszych kart, uległ pogorszeniu. Głupie decyzje życiowe przychodziły jej o wiele łatwiej, gdy na scenę wkraczało poczucie odpowiedzialności za swoją rodzinę, jakby cała powinność przeszła na nią, gdy w wieku piętnastu lat jej ojciec postanowił wziąć nogi za pas i poszukać szczęścia gdzieś indziej, z dala od śmierdzącego, gwarnego Chinatown, w którym przyszło jej się wychowywać. Łatwo było porzucić przyszłość, gdy tłumaczyło się to siłą wyższą, pechem, prześladującym ją fatum.
    Może było inne wyjście z sytuacji? Pytanie to zadawała sobie prawie codziennie, gdy późnym wieczorem wracała do kawalerki na Brooklynie, która pomimo najszczerszych chęci i dekoracji rodem z tablicy Pinterest, wciąż wiała przerażającym chłodem. Bo była pusta. Bo nie witał jej James z kubkiem jaśminowej herbaty i talerzem pełnym parujących klusek tteokbokki, które nauczyła go robić jego babcia. Bo nie było go. Bo już go nie będzie. Bo to nie był jej dom, bo dom był tam gdzie był James.
    Odpowiedzi na to pytanie jednak już nie miały znaczenia. Mleko się rozlało. Astrid podjęła nieodwracalne decyzje, więc teraz starała się z całych sił być obojętną, kiedy raz po raz zerkała na tak dobrze znaną jej twarz, przez którą przemknął cień żalu. Ogarnij się!, upomniała się w myślach, czując, że utrata tak potrzebnej jej w tym momencie, kontroli jest blisko. To nie czas, ani miejsce, aby jej serce zaczęło wyrywać do mężczyzny, który był już tylko jej przeszłością. Minęło tak wiele czasu od ich ostatniego spotkania, podczas którego usłyszała, jak serce Jamesa pęka na pół. I on, i ona ruszyli do przodu.
    Astrid, na pewno ruszyłaś do przodu?, usłyszała cichy głos w swojej głowie bawiący się prześwietnie w tej sytuacji. Czy to poczucie winy strojące sobie z niej żarty?
    - Pewne rzeczy pozostają niezmienne – odparła chłodno słysząc jego ostry ton. Nie potrafiła mu dogryźć nawet, gdyby chciała. Odgarnęła z oczu kosmyk włosów i spojrzała na telefon, który zwiastował przyjście wiadomości. Krótka i treściwa wiadomość od Alexa, jej szefa, sprawiła, że spięła się jeszcze bardziej, ale nie zawróciła sobie nią zbytnio głowy, pozostając w pełni skupiona na brązowookim mężczyźnie. – Zapraszam – odwróciła się do niego plecami i ruszyła w stronę sali konferencyjnej, w której miało odbyć się spotkanie zarządu, w duchu dziękując, że tego dnia ubrała swój najlepszy garnitur, w którym czuła się bardzo pewnie siebie. Potrzebowała tego uczucia, jak nigdy wcześniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weszła do wielkiego, przeszklonego pomieszczenia, w którym przy długim stole siedziało już kilku mężczyzn i jedna kobieta. Skinęła w ich stronę głową na powitanie i podeszła do starszego mężczyzny, który górował nad nimi siedząc w centralnym punkcie. Archibald Ashford. Właściciel Ashford Capital i osoba, z którą ewidentnie James był dzisiaj umówiony.
      - Dzień dobry, Astrid – jego twarz nie zdradzała emocji, gdy stanęła przed nim, ale była do tego przyzwyczajona, mając do czynienia codziennie z jego wierną kopią, Alexem.
      - Dzień dobry, Panie Archibaldzie. Przedstawiam panu pana Jamesa Kanga z Westbridge & Co. – przedstawiła mężczyznę i oddaliła się w stronę swojego miejsca przy stole, pozostawiając prezesa z prawnikiem, jednej z najlepszych firm w Nowym Jorku.
      Spotkanie trwało całe wieki, albo przynajmniej tak jej się wydawało, gdy czuła na sobie przeszywający wzrok Jamesa, który usiadł po przeciwnej stronie stołu. Półtorej godziny ględzenia starego Ashforda o przejęciu Techspire Innovations. Statystyki, wyniki, wykresy i miliardy zapisów w dokumentach, na których próbowała się skupić, choć wzrokiem wciąż uciekała do mężczyzny, który niespodziewanie postanowił zakłócić jej dzisiejszy dzień swoją osobą.
      - (…) Astrid – usłyszała jak prezes wymawia jej imię, podniosła więc wzrok z notatek i utkwiła go w leciwym mężczyźnie. – Po konsultacji z Alexem, chciałbym abyś zajęła się tematem Techspire Innovations. – Astrid nigdy nie była nominowana przez samego pana Archialda do objęcia jakiejkolwiek sprawy, więc od razu zrozumiała, że jest to sprawa rangi wyższej niż te, którymi dotychczas się zajmowała. Problem był tylko taki, że…

      Usuń
    2. - Panie Kang, Astrid jest jedną z najlepszych konsultantek ds. przejęć i fuzji w Ashfor Capital, mój syn już się o to postarał, szkoląc ją od początku. Pomoże panu ze wszystkimi dokumentami, które będzie pan musiał przygotować od strony prawnej. - cudownie, przemknęło przez myśl kobiety, kiedy usłyszała słowa wypowiedziane w kierunku jej byłego. – Proszę abyście rzucili wszystko, czym w tym momencie zaprzątacie sobie głowę. To najważniejszy temat na następne tygodnie. – dodał – to wszystko na dziś, dziękuję.
      Astrid spojrzała na Jamesa w tym samym momencie, w którym jego wzrok spoczął na niej. I dokładnie w tym samym momencie zrozumiała, że jej życie zamieni się w jedno wielkie piekło, a pech nigdy nie opuści…

      Do you remember happy together? I do, don't you? 💔

      Usuń
  6. - Zdawało mi się, że w Westbridge jest kilku partnerów zarządzających i że to Harper jest odpowiedzialny za Ashford Capital – stwierdziła z przekąsem, ustosunkowując się do jego oschłych słów, gdy stanęli przed salą konferencyjną. Wciąż była spięta, a ich wspólna współpraca nie powinna mieć miejsca, więc pomysł starego Ashforda wciąż brzmiał dla niej jak najlepszy żart. Wszechświat nigdy nie był w drużynie Astrid, zawsze wystawiał ją na próbę charakteru, a ona powoli miała tego serdecznie dosyć. Ile jeszcze przed nią, nim w jej życiu pojawi się upragniony święty spokój? – Masz racje, poradzimy sobie z tym bardzo szybko. Julia wciąż jest twoją sekretarką? Dam Carol jej numer telefonu, powinnam mieć go gdzieś zapisanego, umówią nam spotkanie.
    Miała milion wymyślonych scenariuszy, w których spotykają się po latach. Wieczorem w Dumbo, popijając swoją ulubioną kawę z % Arabica, rozmawiając spokojnie i podziwiając podświetlony most Brooklyński przez szybę kawiarni; w strugach deszczu na Brooklyn Bridge Park, które mieszały się z łzami Astrid próbującej wyjaśnić mu dlaczego podjęła najgorszą decyzję w swoim życiu. Na ich ławce w Central Parku, gdzie James przed laty wyrył ich inicjały, lub w kolejce do Mei Lai Wah, bo była święcie przekonana, że wciąż kochał tanie bułeczki z kokosowym kremem, którymi zajadali się przesiadując w Columbus Park.
    Zamiast tego, ich pierwsze spotkanie po dwóch latach od rozstania, przebiegało w niezbyt przyjaznej atmosferze, na oczach ludzi z zarządu Ashford Capital, w zatłoczonym biurze, w którym Astrid musiała udawać, jak bardzo nie zrobiło na niej wrażenia, że James Kang, jej James, niespodziewanie stanął przed nią.

    Wszystko było nie tak.
    Chciała zapytać go, co tutaj tak naprawdę robił, skoro doskonale zdawał sobie sprawę, że Astrid wciąż pracuje dla Ashfordów. Dlaczego to on, a nie Harper, stawił się na spotkaniu. Po co pojawiał się i przywoływał demony przeszłości, które tak bardzo starała się schować głęboko w swojej duszy, żyjąc z dnia na dzień ze świadomością, że straciła jedyną osobę, która była niej całym światem.
    Minęły dwa lata, a ona wciąż budziła się w nocy, szukając go po prawej stronie łóżka, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że już nigdy go tam nie znajdzie. Dwa długie lata, w ciągu których, uczyła się życia na nowo, zatracając w pracy. Dwojąc się i trojąc, by zarobić odpowiednią sumę pieniędzy, dzięki której odzyska wolność. Codziennie wyciągała z biurka ich wspólne zdjęcie, zrobione w jego mieszkaniu na Upper East Side, które omijała, bojąc się, że na niego wpadnie. Codziennie też za nim tęskniła i wierzyła, że już nikt nigdy nie będzie miał jej w ten sposób, w który należała do Jamesa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - To wszystko na dzisiaj? – zapytała, choć na jej usta cisnęło się dlaczego tutaj jesteś?. Nie wypowiedziała jednak tych słów. – Skontaktuję się z Techspire Innovations i przedstawię im plan działania. Wyślę ci maila z zapisem spotkania żebyś mógł je przeanalizować. Jeżeli masz jakieś wskazówki od strony prawnej przed spotkaniem, napisz mi proszę maila. Adres bez zmian. – Poprosiła go bez cienia ironii czy wcześniejszego chłodu w swoim głosie.

      Tak bardzo chciała żeby już sobie poszedł, zniknął z jej pola widzenia, bo każda kolejna chwila stawała się coraz bardziej uporczywa dla Astrid, która wciąż lustrowała go wzrokiem. Marzyła o tym by do niej podszedł i przytulił, by zaciągnąć się zapachem jego skóry, który działał na nią jak narkotyk. Wciąż pamiętała, jak to było zatracić się w jego ramionach, skryć przed całym światem. W końcu robiła to niezliczoną ilość razy. Gdyby tylko wiedziała, że ostatni raz był naprawdę tym ostatnim, kończącym wszystko – zostałaby w jego objęciach o wiele dłużej.
      - Pozwól, że odprowadzę cię do windy – spuściła wzrok z jego oczu i nie czekając na jego reakcje ruszyła przez korytarz, zostawiając go w tyle. Przechodząc obok Violet na chwilę przystanęła. – Violet, proszę wyrób przepustkę Panu Kangowi, będzie się tutaj pojawiał trochę częściej. Carol przekaże ci harmonogram spotkań po ich umówieniu – poinformowała recepcjonistkę i upewniając się, że James jest tuż za nią, podeszła do drzwi windy i nacisnęła odpowiedni przycisk, przywołując ją.
      Już nie wyciągnęła do niego ręki na pożegnanie, nie chciała aby po raz kolejny przeszył ją prąd. Wystarczająco szybko biło jej serce od dwóch godzin, by narażać się na jeszcze większe emocje.
      - Do zobaczenia, James - Jaemin, dodała w myślach, ale po raz kolejny zachowała to dla siebie. Nie miała prawa już go tak nazywać. Teraz był dla niej tylko Jamesem Kangiem.
      Poczekała aż wszedł do środka odprowadzając go wzrokiem. Spojrzała mu w oczy po raz ostatni, gdy drzwi windy zasuwały się. Na chwilę opuściła gardę, a on mógł dojrzeć w jej brązowych tęczówkach tęsknotę…

      Westchnęła gdy drzwi zamknęły się, a winda ruszyła w dół, oddalając ją od mężczyzny jej życia. Chciała się rozpaść na kawałki, ale w zamian za to ruszyła jak burza przez korytarz, wpadając do swojego biura i zamykając za sobą drzwi. Usiadła przy biurku, wzięła do ręki iPhone i weszła w stary czat na Whatsapp, gdzie odtworzyła jedną z wiadomości głosowych od Jamesa.
      - Tęsknie za tobą. Jeszcze tylko dwa dni w Londynie i wracam do domu. Kocham cię. - rzuciła telefon z impetem na biurko, a ten odbił się i wypadł na podłogę. Ukryła swoją twarz w dłoniach, próbując się uspokoić.
      - Kiedy, kurwa, spierdoliłam sobie tak życie?!

      I'll still see it until I die you're the loss of my life

      Usuń
  7. Astrid stała przed lustrem w toalecie luksusowej rezydencji Gubernator Nowego Jorku, czekając, aż jej serce przestanie bić jak młot. Z trudem zacisnęła powieki, próbując opanować drżenie, które ogarnęło jej ciało. Na zewnątrz Nowy Jork tętnił życiem, ale tu, w tej przestrzeni, wszystko zdawało się zatrzymane. Tylko jej oddech, szybki i nierówny, przypominał o nieustannej panice, która zalewała jej umysł. Od dwóch lat nie pokazywała się wśród elity nowojorskiej, zapomniała, jak to jest być gościem gali organizowanej przez Gubernatorkę. Żałowała, że zgodziła się na bycie towarzyszką Ethana tego wieczora. Tak długo udawało jej się unikać świata, w którym kiedyś poruszała się płynnie, czuła się w nim jak ryba w wodzie, aż dzisiaj – zachęcona słowami swojego przyjaciela i jego matki, przystała na jego propozycję, by na nowo wkroczyć na salony osób o statusie o wiele wyższym.
    Czarna sukienka, która miała podkreślać jej pewność siebie, teraz wydawała się ciężka, jak kamień. Oglądała się w lustrze, poprawiając mankamenty makijażu, który miał wyglądać lekko, jakby wcale się nie starała, ale w rzeczywistości każda jej decyzja – każdy ruch pędzlem, każda warstwa pudru czy cienia – była wynikiem obsesyjnej potrzeby kontroli. Kontroli, którą próbowała odzyskać w tym, co wydawało się całkowicie poza jej zasięgiem.
    Co jeśli James się tu naprawdę zjawi?, myśl ta trzymała ją na krawędzi przepaści od momentu, w którym tylko dowiedziała się o gali, a mama Ethana wspomniała, że rodzina Kang jest na nią zaproszona. Co jeśli spotka go w tym tłumie, w tej chmurze kamer i błysków fleszy, w których zawsze czuła jakby miała utknąć w pułapce? Co jeśli ich spojrzenia znów się spotkają, a ona nie będzie w stanie ukryć tego wszystkiego, co kryła za maską profesjonalizmu w biurze? Co jeśli po raz kolejny spojrzy na nią tym swoim chłodnym, beznamiętnym wzrokiem, który zdawał się widzieć wszystko, ale nie mówił o tym co czuł?
    Wzięła dwa głębokie oddechy i wyszła z toalety, która chwilowo była jej oazą spokoju i bezpieczeństwa. Nie mogła ukrywać się w niej w nieskończoność, musiała stawić czoła swoim lękom, bo sama się na nie pisała. Odszukała Ethana, który stał nieopodal wejścia do sali i zaśmiewał się pod nosem do czegoś, co zobaczył w telefonie. Gdy podeszła do niego, schował smartfona do kieszeni eleganckiej marynarki i wziął ją pod rękę. Drzwi do sali balowej otworzyły się z lekkim skrzypnięciem, a gdy Astrid weszła do wnętrza, poczucie niepokoju przybrało na sile.
    Rozglądnęła się po wnętrzu, które było niczym bajkowa sceneria, pełna blasku i przepychu, odbijającego się w każdym zakamarku. Dekoratorzy musieli pracować w pocie czoła aby uzyskać efekt, który cieszył oko każdego zaproszonego gościa. A może to tylko ona zwracała uwagę na takie detale, bo nie były dla niej chlebem powszednim? Może ludzie, którzy co tydzień przebierają się w najlepsze kreacje od najbardziej cenionych projektantów i zjawiają się w podobnych temu miejscach, nie zwracają już na to nawet uwagi? Astrid nie należała do nich, wręcz odstawała od nowojorskiej śmietanki, co boleśnie uświadomił jej przed laty ojciec Jamesa, Jinwoo Kang.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej towarzysz przeprosił ją na chwilę, wezwany przez swoją matkę. Astrid skinęła głową, czując, jak serce bije jej jeszcze szybciej, ale bez słowa stanęła przy najbardziej odległym stoliku, chowając się za wielką kompozycją przepięknych, białych róż, uprzednio biorąc od przechodzącego kelnera kieliszek prosecco. Wciąż lustrowała tłum ludzi, którzy zdawali się wyśmienicie bawić, ale tak naprawdę pośród wszystkich zgromadzonych, szukała wzorkiem jedynie Jamesa. Nie miała w ogóle pewności, czy jeszcze chodził na takie wydarzenia. Nigdy przecież nie był ich fanem, nie potrafił się odnaleźć pośród blichtru i przepychu, w którym lubowali się najbogatsi mieszkańcy miasta. Minęły jednak dwa długie lata, w ciągu których mógł je polubić, bądź jeszcze bardziej znienawidzić.
      Wypiła duszkiem alkohol znajdujący się w smukłym kieliszku i odstawiła go na tacę kelnera, który zaproponował jej kolejnego drinka. Wzięła, chcąc dodać sobie odwagi i poczuć się choć trochę rozluźnioną. I wtedy, zaledwie kilka kroków od niej, spotkała jego wzrok, a jej serce zamarło. Na chwilę zapomniała, jak oddychać. Cała sala wydawała się zniknąć, jakby zatonęła w czarnej dziurze, w której liczyła się tylko ta jedna, znajoma postać. Jego sylwetka wyłaniała się zza innych gości, ale dla Astrid stał się on centrum wszystkiego. Nie zauważyła niczego wokół – tylko jego. I to, jak przez chwilę, zaskoczony, spojrzał na nią.
      Wszystko, co chciała zrobić, to odwrócić wzrok, ukryć się, zniknąć w tym tłumie, który miał jej dać poczucie bezpieczeństwa. Ale nie mogła. Nogi zdawały się być sparaliżowane, a dłonie – chociaż drżały – trzymały kieliszek z alkoholem.
      Z trudem odwróciła głowę, ignorując to, że stał w odległości kilku metrów od niej w pełni świadomy jej obecności. Choć starała się zachować spokój, w jej ciele zaczęła się budować niepohamowana panika.
      - Astrid, cholera. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech – mruknęła pod nosem, podsuwając drżącą ręką kieliszek do ust i pijąc kolejny łyk szampana. Nie była gotowa na kolejną konfrontację, nie w miejscu, w którym nie mogła ukryć się za maską profesjonalizmu. W myślach modliła się aby Ethan odnalazł ją, ale wszystko wskazywało na to, że witał wraz z rodzicami przybył gości, a ona była skazana na Jamesa i to, co miał w zamiarze zrobić z jej obecnością.

      I know you said that we're not talkin' but I miss you, I'm sorry



      Usuń
  8. - Nie wiedziałam, że przez te dwa lata nabyłeś monopol na nowojorskie gale charytatywne – odwróciła od niego wzrok, nie potrafiła wpatrywać się w jego twarz i pokazać mu, że w jej oczach jest coś, co jest mieszanką smutku i potrzeby, by choć raz jeszcze popatrzył na nią tak, jak kiedyś. Wiedziała, że jak tylko zerknie w jego stronę, maska obojętności, którą z całej siły starała się utrzymać, runie z kretesem. W zamian za to wpatrywała się w swój idealnie zrobiony manicure i kieliszek alkoholu, który nagle stał się ostatnią deską ratunku.
    Przez dwa lata nie spotkali się ani razu, lecz gdy tylko w James otworzył Puszkę Pandory, pojawiając się w biurze Ashford Capital, w ciągu jednego dnia wpadli na siebie dwukrotnie. Przez pół dnia po jego wyjściu z biura zastanawiała się, czy zrobił to z premedytacją? Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zasilała szeregi pracowników ich największego klienta i dlatego nigdy nie angażował się w sprawy korporacji Ashfordów. Choć nie chwalili się ich związkiem na prawo i lewo, a żaden z zarządów nie wiedział o ich zażyłościach, James sam zrezygnował z osobistego reprezentowania firmy, w której wypruwała sobie żyły dla lepszej przyszłości, gdy jeszcze byli razem. Czyżby Harper zachorował/został zwolniony/ma ważniejsze sprawy na głowie, niż użeranie się z Archibaldem i Alexem? A może James sam zaproponował zajęcie się najnowszym projektem, aby ją nawiedzać już nie tylko w snach, ale i na jawie?
    - Wchodzisz z butami w mój świat… - oderwała wzrok od swoich paznokci i przeniosła go na stojącego obok mężczyznę. - … to dlaczego, ja nie mogę wejść w twój, James? – zapytała buńczucznie.
    Zatrzymała na nim spojrzenie o kilka sekund za długo. W smokingu wyglądał elegancko i pewnie, a każda część jego stroju była doskonale dobrana do jego sylwetki. Czarna marynarka, skrojona na miarę, opinała ramiona w sposób, który podkreślał ich męską budowę. Głębokie klapy marynarki błyszczały, wykonane z jedwabiu, kontrastując z matową tkaniną reszty stroju. Stał wyprostowany, górując nad jej niską sylwetką, a nawet najmniejszy ruch zdradzał, że przeszkadzała mu, będąc w jego świecie. Świecie, z którego zrezygnowała, gdy zdecydowała się odejść od niego, twierdząc, że kariera już zawsze będzie ważniejsza niż ich związek.
    Odstawiła kieliszek z alkoholem na stolik i zrobiła w jego stronę dwa kroki, czując jak jej puls przyspiesza, a serce zaczyna bić w niebezpiecznie szybkim tempie. Nachyliła się ku jego twarzy, ukradkiem wciągając zapach korzennych perfum, które używał niezmiennie od lat. Zakręciło się jej lekko w głowie, ale szybko opanowała się, na nowo przybierając wyrachowaną maskę. Podniosła swoją prawą dłoń przed ich twarzami, wskazując na stojącego w tłumie Ethana stojącego obok swojej matki, gospodyni gali, na której się znajdowali.
    - Jestem osobą towarzyszącą. Najwyraźniej zapomniałeś, że nie tylko ty znasz odpowiednie osoby – Zanim zdążyła się ostatecznie opanować, jej usta niemal automatycznie zbliżyły się do jego ucha, a jej oddech stał się cichszy, bardziej intymny. Była tak blisko niego, zaledwie kilka centymetrów, a mimo to świat znowu wydał się odległy, pełen niemożliwych decyzji i niespełnionych marzeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w jego profil, będąc zaledwie kilka centymetrów od niego. Przerażona tym, co właśnie zrobiła, szarpnęła się do tyłu, jakby nagle wyrwana z transu, który przez chwilę ją ogarnął. Odchrząknęła i wyprostowała się, ignorując walące w jej piersi serce. Zawsze było coś w tym, co mieli razem. Coś, co wciągało ją jak wir, przyciągało do niego na każdym kroku. Jego śmiech, jego dotyk, sposób, w jaki patrzył na nią, jakby była najważniejszą osobą na świecie. I mimo że nie widziała go już od miesięcy, nadal potrafiła poczuć to wszystko znowu. Każdy szczegół w jego twarzy, jego zapach, sposób, w jaki się poruszał. Każde współdzielone wspomnienie wracało do niej ze zdwojoną siłą.
      - A ty wciąż dumnie kroczący u boku swej rodziny - Gdybyś tylko wiedział…

      Everywhere I go leads me back to you

      Usuń
  9. Przez wszystkie te miesiące starała się stłumić uczucia, które nie miały prawa powrócić. Teraz czuła, jak ból, tęsknota i niezrealizowane emocje wzbierają w jej wnętrzu. Przypomniała sobie, jak było, kiedy byli razem – bez trosk, bez ograniczeń, tylko ich dwójka, świat poza nimi. Ale to było wtedy, a teraz, stojąc w tym balowym tłumie, nie miało to już najmniejszego znaczenia. Nie było ich. Prawie dwie dekady dzielenia wspólnych chwil odeszły w niepamięć. Jednak każdy szczegół, który go dotyczył, przytłaczał ją teraz. Jego zapach, ten sam, który kiedyś kojarzył się z poczuciem bezpieczeństwa, teraz wywoływał jednocześnie ból i tęsknotę. Wzrok, którym ją mierzył, sprawiał, że czuła się jak na skraju załamania – wiedziała, że nie ma sensu wracać, że to, co było, już nie istnieje, a jednak jej serce ciągle lgnęło ku niemu.
    Oddech stawał się coraz cięższy. Z jednej strony chciała go zignorować i odejść do Ethana. Starała się udawać, że to wszystko jej nie dotyczy, że nic z tego nie jest ważne. Z drugiej strony czuła, jak tęsknota wkrada się w jej myśli, jak chaotycznie zaczynają się one plątać. Słowa, które chciała powiedzieć, były jak zamknięte w jej gardle, a każda próba kontrolowania siebie wydawała się tym bardziej frustrująca. Czy miałby czuć to, co ona? A może nie? Może dla niego to wszystko było już dawno zamkniętą książką, rozdziałem, który nie zasługiwał na powrót.
    Uśmiechnęła się, ale był to uśmiech pełen kpin, jakby życie nauczyło ją, jak udawać. Zbliżyła się do niego raz jeszcze, tak blisko, że czuła ciepło jego ciała. Nie dała mu szansy na jakiekolwiek słowo, reakcję.
    - Ciekawe, czy pamiętasz, jak to było, zanim życie postanowiło wprowadzić nas w taką... zmienioną rzeczywistość - powiedziała, a jej ton był pełen subtelnej ironii. Tylko ona wiedziała, kim było owe życie…
    Te słowa były jak strzały wystrzelone w jego stronę, z premedytacją, z zamiarem wywołania w nim jakiejś reakcji, popsucia mu humoru, a może i całego wieczoru. Chciała odpłacić mu się pięknym za nadobne. Wiedziała, że on także nie zapomniał – nie tak łatwo. I choć nie mówiła tego wprost, w jej głosie, w tym sarkastycznym tonie kryła się cała prawda o tym, co czuli oboje, mimo że nie mogli tego powiedzieć. Mimo że nie byli w stanie tego ponownie przeżyć.
    Zanim zdążyła przetrawić to, co powiedziała, poczuła, jak cała jej pewność siebie zaczyna się rozpadać. Umysł znów wiruje, jakby każda komórka jej ciała była zdezorientowana, jakby nie potrafiła zrozumieć, co właściwie robi. Przez chwilę miała wrażenie, że odpływa, że znowu staje się tą dziewczyną, którą była, kiedy wszystko się zaczynało – pełną nadziei, pełną oczekiwań, pełną naiwności, dziewczyną z Chinatown, która kochała koreańskiego chłopca…
    I wtedy go zobaczyła – Jinwoo Kanga, ojca Jamesa; stojącego w oddali, obserwującego ich rozmowę. W jednej chwili serce Astrid opadło w piersi, a jej oddech stał się płytki. Oczywiście, że przyłapał ich na rozmowie - miał cholerną obsesję na punkcie usuwania Astrid z życia swojego syna. Jinwoo Kang, klucz do tak wielu rozczarowań panny Chen. Ten, który zawsze stawiał na swoim; ten, który zniszczył jej szanse na szczęście.
    Widok mężczyzny, który stał w oddali, wstrząsnął nią na nowo. Czuła, jak w jej wnętrzu zaczynają narastać emocje, które próbowała stłumić przez te wszystkie lata – gniew, rozczarowanie, a przede wszystkim strach. Strach przed tym, że jeśli nie powstrzyma swoich słów teraz, wszystko, co udało jej się zbudować, zniknie w jednej chwili. Nie mogła pozwolić, by James dowiedział się prawdy – nie mogła pozwolić, by jego ojciec miał jakikolwiek powód, by ponownie wywrócić ich życie do góry nogami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – James… – zaczęła, jej głos brzmiał w niej obco, cichy, z trudem wypowiadany. Patrzyła na niego, czując jak każdy mięsień jej ciała jest napięty. – Musisz… - wyszeptała, ale słowa, które chciała wypowiedzieć, zatonęły w jej gardle.
      Cały świat na moment się zatrzymał, gdy spojrzała na ojca Jamesa, stojącego nieopodal, z wyrazem twarzy, który mówił wszystko, czego nie chciała usłyszeć. Spojrzenie pełne kontroli, pełne chłodnej analizy. Jakby był świadkiem czegoś, co miało tylko jedno zakończenie. W jej sercu rozbrzmiał dźwięk alarmu. Nie możesz mu powiedzieć prawdy.
      Każdy impuls, który ją dręczył, teraz stawał się głośniejszy, jakby sama walka, którą toczyła, nie miała końca. Chciała mu powiedzieć. To byłoby proste. Ale z każdym dniem, który upływał od tamtej chwili przed dwoma laty, gdy przekreśliła ich wspólną przyszłość, wiedziała, że nic już nie jest proste. Jej oczy wciąż spoglądały na Jamesa, ale nie potrafiły wydobyć z siebie tego, co miały w sercu. Trzymała się tej granicy, której nie mogła przekroczyć, bo z drugiej strony była jego rodzina – wszystko, co miało dla niego znaczenie.
      W tej chwili, pełnej niepewności i bólu, czuła się tak, jakby stała na krawędzi, z nieuchronną świadomością, że jeden krok w stronę prawdy zburzy wszystko, co starała się zbudować przez ostatnie dwa lata. Czuła się rozdarta – jakby jej własne uczucia stały się w tej chwili największym wrogiem. I to nie był tylko strach przed ojcem Jamesa. To był strach przed sobą – przed tym, jak jej serce mogłoby się rozpaść, gdyby dała mu poznać prawdę. Znienawidziłby cię, Astrid.
      – Muszę już iść – powiedziała cicho, a jej głos brzmiał jak echo tego, co nie zostało powiedziane. Nie patrzyła już na niego, bo bała się, że to spojrzenie, ta chwila, znowu ją złamie. Zamiast tego unikała jego wzroku, przyglądając się w oddali, jakby szukając czegoś, co pomoże jej utrzymać tę maskę, którą na siebie założyła.
      W oddali widziała ojca Jamesa – ten obraz był niczym przypomnienie, że każda jej decyzja miała swoje konsekwencje. Nie patrzyła na Jamesa, choć wiedziała, że on wciąż ją obserwuje. Zamiast tego, z cichym westchnieniem, odwróciła się powoli i ruszyła w stronę drzwi. Głęboko w sercu chciała żeby James za nią pobiegł, jednak była realistką, karcącą się w duszy za swoje pragnienia…
      Zanim zdążyła pomyśleć o tym, co się stanie potem, odwróciła się powoli i ruszyła w stronę wyjścia. Jej kroki były zdecydowane. Wysoka, pełna gracji, ale wewnętrznie złamana, zmuszona do podjęcia decyzji, której nigdy nie chciała podjąć. Czuła się jakby uciekła od samej siebie.
      Przekroczyła próg sali, zapominając o czekającym na nią w tłumie Ethanie, a chłodne powietrze nocy uderzyło ją od razu. Poczuła, jak jej płuca znów się napełniają powietrzem. Weszła w mrok nowojorskich ulic, pełnych hałasu, ludzi, świateł – ale czuła się tam bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej. Oparła się o barierkę i zamknęła na chwilę oczy, starając przywrócić spokojny rytm rozszalałemu sercu.
      Your tender lies gonna make me cry tonight
      Fall like a dawn when the shades are fading out


      Usuń
  10. Astrid stała przed budynkiem, a chłód nocnego powietrza wdzierał się w jej ciało jak ostrze. Ból straty, który opętał ją, był nie do zniesienia – fizyczny, głęboki, przeszywający. Taki, który trzymał ją w szachu, jakby jej własne ciało stało się więzieniem. Wszystko wokół niej tętniło życiem – tłumy ludzi, neonowe światła, hałas samochodów, migające reklamy. Wszystko przemykało obok niej, a ona była niczym cień, znikający w miejskiej dżungli. Stała niczym nieruchoma figura, z sercem, które waliło jak młot, ale w środku czuła się pusta, jakby wszystko w niej zostało wyciśnięte.
    Nie potrafiła oddychać. Z każdym oddechem czuła, jak jej płuca się zapadają, jakby chciały wyrwać się z klatki jej piersi, ale nie były w stanie. Serce biło zbyt szybko, zbyt głośno, jakby chciało wydostać się z ciała, by przebiec do Jamesa, by krzyknąć mu do ucha wszystko, co w sobie nosiła. Ale nie mogła. Nie mogła, bo wiedziała, że każdy wyraz, który padnie z jej ust, nie tylko zniszczy wszystko, co miało dla niego sens, ale sprawi, że jego idealnie ułożony świat legnie w gruzach. Prawda zniszczyłaby go. Zniszczyłaby jego życie, jego przyszłość, którą teraz miał przed sobą. Zniszczyłaby jego relację z ojcem. Wyrządziła mu już zbyt wiele krzywd, by dodawać do tego kolejną. Ultimatum Jinwoo Kanga było jak nóż wbity w plecy – nie tylko nie dawało Astrid wyboru, ale naznaczyło ich miłość na zawsze, sprawiając, że nigdy nie będą już mieli szans na powrót do ich świata.
    Pośród rozmów przechodniów, dźwięków klaksonów żółtych taksówek oraz ludzi spieszących w prywatnych samochodach do domów, usłyszała kroki odbijające się od mokrego chodnika. To był James. Wiedziała to bez wątpliwości. Mimo że nie odwróciła się, nie musiała patrzeć, by poczuć, jak każdy kawałek jej ciała zaczyna drżeć. Z jego krokami wracały wspomnienia – te same, które miały zostać w przeszłości, pogrzebane głęboko pod warstwą czasu, które choć trochę zdążyły się zabliźnić, teraz zaczynały się otwierać, pulsując na nowo w jej piersi.
    Próba zapomnienia, tłumienie uczuć, które nie miały prawa istnieć, wszystko to nagle zdawało się nie mieć znaczenia. Chciała uciec, zniknąć, ale nogi jakby odmówiły posłuszeństwa. Czuła jego obecność, jego energię, jakby ta przestrzeń pomiędzy nimi nagle przestała istnieć. Choć nie patrzyła, jego bliskość była jak szum, który rozpraszał wszystko inne – jakby znowu stali w jednym świecie, choć nie powinni. Na przekór Jinwoo Kangowi, który był tak blisko nich, patrząc z pogardą i dezaprobatą prosto w ciemne oczy Astrid Chen, jego największej zmory.
    Kiedy stanął tuż przed nią, świat wokół niej zaczął znikać, a wszystko, co miało znaczenie, skupiało się tylko na nim. Miał w sobie coś, czego nie potrafiła zignorować – nie tylko fizyczną bliskość, ale i tę niewidzialną więź, która łączyła ich mimo wszystko, mimo tego, co się wydarzyło. Patrzył na nią z tym samym spojrzeniem, które kiedyś sprawiało, że czuła się najbezpieczniej na świecie, ale teraz to spojrzenie było pełne niepewności, pełne pytania, na które ona nie potrafiła odpowiedzieć.
    - Zanim odeszłaś, powiedziałaś, że muszę... Tylko co? - zapytał, a jego głos brzmiał teraz jak szept, który dochodził z najciemniejszych zakamarków ich wspólnych wspomnień. Astrid mogła poczuć, jak te słowa pełzły w jej wnętrzu, jakby były przynętą, która miała ją ostatecznie złapać. Stał za nią, zaledwie kilka centymetrów dzieliło ich od siebie, i choć mogła poczuć jego oddech na swojej skórze, w tej chwili nic nie było bardziej obce niż jego bliskość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej ciało drżało, jakby było rozdarte na pół. Chciała mu odpowiedzieć, ale słowa wydawały się nie mieć sensu. Jak mogła wyjawić prawdę? Jak mogła powiedzieć mu, że wybór, który podjęła, był nie tylko jej samotnym brzemieniem, ale także jego ojca, który brutalnie wykorzystał jej słabość, by odciąć ją od niego na zawsze?
      - Znasz opowieść o czerwonej nici, prawda? - serce Astrid biło mocniej, a jej myśli miotały się pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, zawsze wierzyła w hóng xiàn, o której opowiadała jej mama, gdy była mała. Mówiła, że na świecie istnieje niewidzialna nić, czerwona jak zachodzące słońce, która łączy każdego z jego przeznaczeniem. Niezależnie od czasu, przestrzeni czy odległości, ta nić zawsze prowadzi nas do tych, których musimy spotkać, do tych, którzy mają odcisnąć ślad na naszym życiu. Czerwona nić może się plątać, może się skracać i wydłużać, ale nie zerwie się nigdy. Choć może wydawać się, że niektóre osoby są nam przeznaczone tylko na chwilę, to ta nić zawsze będzie nas do nich prowadzić, zawsze będziemy mieli ze sobą niewidzialną więź, której nie da się rozplątać.
      Spojrzała na Jamesa, choć nie chciała tego robić. Widziała w jego oczach coś, co przypomniało jej tę nić – czerwoną, która nie miała żadnych granic, która łączyła ich w sposób, który nie mógł być łatwo zrozumiany. Choć byli daleko od siebie, choć ich życie potoczyło się różnymi ścieżkami, to coś wciąż ich wiązało. Coś znowu postawiło ich na swojej drodze, chociaż od dwóch lat codziennie starała się trzymać z dala do Jamesa Kanga. Była pewna, że ta nić była teraz napinana, a ona sama starała się ją odciąć, chociaż wiedziała, że nie da się tego zrobić…
      Patrzyła na niego przez chwilę, jakby chciała, by te słowa na chwilę zawisły w powietrzu. Czuła, jak serce bije jej mocniej, ale starała się to zignorować. Zamiast tego, poczuła na języku gorzki posmak ironii, który aż prosił się o ujście.
      - Los lubi się bawić, ustawiając nas w tak absurdalnych sytuacjach, żebyśmy myśleli, że wszystko jest jeszcze możliwe. - Zamrugała powoli, patrząc mu prosto w oczy, ale w jej spojrzeniu nie było już ciepła, tylko coś ostrego, jak nożyk, który z łatwością przetnie niewidzialną więź, o której mówiła. - Na przekór losowi, musimy zapomnieć o przeszłości – szepnęła, prostując się i odchrząkając. – I musimy zachować profesjonalizm w pracy… Choć przyznam, nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś przyjdzie nam w ogóle usiąść przy jednym stole… Nie utrudniajmy sobie tego, James.
      Nie mogła wyjawić mu prawdy, nie mogła obnażyć swoich uczuć. Musiała odwrócić kota ogonem, maskując ból rozdzierający jej serce. Wszystko, czego chciała to wrócić do czasów, w których nie musiała wybierać: szczęście u boku Jamesa, czy życie Nicka.

      Something always brings me back to you
      It never takes too long

      Usuń
  11. Astrid… Jeśli nie odpowiesz teraz, nie zapytam już nigdy więcej… - jeszcze kilka miesięcy temu nie śmiałaby nawet pomyśleć, że znajdzie się w tak bardzo rozdzierającej jej serce sytuacji. Stała naprzeciw miłości swojego życia; mężczyzny, do którego już zawsze będzie należeć, choć najpewniej nie zdawał sobie z tego sprawy.
    W jej sercu ścierały się dwa głosy. Jeden szeptał, że powinna uciekać – dla własnego dobra, dla spokoju, którego z trudem nauczyła się doświadczać. Drugi krzyczał, że nie może pozwolić mu odejść, nie teraz, nie jeszcze raz. Czuła, jak gardło jej się zaciska, jakby słowa utknęły gdzieś między płucami a sercem. Żołądek ścisnęło w bólu, jakby ktoś mocno zaciągnął linę wokół jej wnętrza.
    Chciała go dotknąć. Choćby na sekundę. Położyć dłoń na jego ramieniu, upewnić się, że nadal jest prawdziwy — że nie jest tylko wspomnieniem, które z czasem wyblakło, ani snem, który budził ją nocą ze ściśniętym gardłem. Jej ciało pamiętało go lepiej niż serce. Pamiętało ciepło jego skóry, sposób, w jaki patrzył na nią z tym półuśmiechem, który był tylko dla niej. Pamiętało nawet ciszę między nimi — pełną znaczeń, spokojną i bezpieczną, jak oddech między słowami.
    Tęskniła. Tęskniła do niego każdego dnia. Do tego, kim była przy nim. Do tej wersji siebie, którą przy nim odkryła — odważniejszej, jaśniejszej, silniejszej. Bez niego świat wydawał się bardziej stromy, każdy krok trudniejszy. Życie trwało, ale jakby bez barw. A mimo to... trwała w swoim postanowieniu. Bo wiedziała, że nie zasłużyła na jego obecność.
    Nie przez to, co zrobiła — ale przez to, co musiała zrobić.
    Bo tamtego dnia nie miała wyboru. Ojciec Jamesa nie pozostawił jej żadnej drogi ucieczki. Albo zniknie z życia jego syna — bez słowa, bez wyjaśnienia — albo jej brat umrze. Tak po prostu. Milion dolarów. Tyle wyniosło życie człowieka, którego kochała od dziecka. Pieniądze, które przyszły w cichej kopercie, bez słowa — ale z warunkiem, który miażdżył jej serce.
    A jednak... uratowały Nickowi życie.
    W tej transakcji, pozbawionej moralności, jej brat wygrał coś, czego medycyna bez wsparcia finansowego nie mogła dać. Dostał drugą szansę — coś, czego nie można było odmówić. A ona… ona zapłaciła najwyższą cenę. Zgodziła się na milczenie. Na odejście. Na to, by James nigdy nie poznał prawdy.
    Bo jak mogłaby mu powiedzieć, że jego ojciec — człowiek, którego James kochał i szanował bez zastrzeżeń — posłużył się jego sercem jak pionkiem w grze?
    Nie mogła. Nie chciała widzieć, jak jego zaufanie pęka, jak jego spojrzenie staje się puste. Nie chciała być tą, która odbierze mu rodzinę. Jego rodzice byli dla niego wszystkim. To przez tę więź prawda była jeszcze bardziej okrutna. A ona… zbyt dobrze znała wartość rodziny, by mu ją odebrać.
    Bała się. Bała się nie tylko jego gniewu, ale tego, co zrodziłoby się z wiedzy, której nie powinien mieć. Bała się, że stanie się źródłem nienawiści. Że coś czystego i cennego w Jamesie zostanie nieodwracalnie zniszczone. A przecież kochała go nadal — tak mocno, że wolała cierpieć w ciszy, niż zburzyć jego świat.

    OdpowiedzUsuń
  12. W jej wnętrzu wszystko krzyczało. Każda cząstka serca błagała, by powiedziała prawdę, by pozwoliła sobie na słabość, by zrobiła ten jeden krok ku niemu.
    Ale wtedy zobaczyła jego twarz — pełną nadziei, może nawet odrobiny strachu. I zrozumiała, że to nie jest moment na czułość. To nie jest moment na prawdę. To jest chwila, w której musi go odepchnąć. Na dobre. Brutalnie.
    Jej oczy stwardniały, a drżenie w dłoniach nagle ustało, jakby całe ciepło wyparowało z niej w jednej chwili. Wyprostowała się powoli, jakby zakładała zbroję.
    — James, — przerwała ciszę, jej głos suchy i twardy jak lód. — Nie komplikuj. Nie ma żadnej odpowiedzi. I nie będzie.
    Zobaczyła, jak jego brwi ściągają się z niezrozumienia, jak delikatnie cofa się o krok. Bolało. Każde jego drgnięcie, każdy cień zawodu w jego oczach — bolał. Ale musiała to zrobić.
    — To, co było, skończyło się, bo miało się skończyć. Byliśmy dziećmi. Naiwni, uparci. Nie było w tym nic trwałego. — Wzięła powolny oddech. Każde słowo smakowało jak popiół. — A ty… przestań wreszcie szukać sensu tam, gdzie go nie ma.
    Przez ułamek sekundy myślała, że powie coś jeszcze — że jej głos się załamie, że nie da rady utrzymać tej maski. Ale nie. Utrzymała ją. Bo to był jej jedyny sposób na ratunek. I wtedy zobaczyła w jego oczach coś, czego nigdy wcześniej w nich nie było. Nie gniew. Nie ból. Nie nawet rozczarowanie.
    Cisza.
    Ale nie taka zwyczajna, codzienna. To była ta głęboka, świdrująca cisza, która zapada wtedy, gdy coś w człowieku umiera. Jakby właśnie stracił coś, czego nie potrafił jeszcze nazwać, ale czuł tę stratę całym sobą. Jego spojrzenie było puste, jakby od środka nagle zgasło światło. Jakby ktoś wyrwał mu spod nóg grunt, a on nawet nie zdążył zadać pytania: dlaczego?
    A ona... widziała to wszystko. I mimo że każda część jej duszy wyciągała się w jego stronę, nie cofnęła się. Nie pozwoliła sobie na to.
    To była cena, jaką zdecydowała się zapłacić. Już wystarczająco złamała mu serce swoim odejściem, wolała by nienawidził jej, aniżeli miał znienawidzić fundamenty swojego własnego życia, wszystko, co tak dobrze zna. Jinwoo Kang chciał dla syna tego, co najlepsze. I niczyją winą było to, że Astrid tym nie była.
    Odwróciła się powoli, z gracją kogoś, kto nauczył się chodzić w szpilkach po szkle. Każdy krok brzmiał w jej własnych uszach jak odgłos łamanych kości. Czuła, jak drży jej kręgosłup, jak całe ciało woła o powrót — ale szła dalej, z uniesioną głową.
    I dopiero kiedy zniknęła za rogiem, kiedy jego wzrok nie mógł już jej sięgnąć, pozwoliła, by łzy spłynęły cicho po jej policzkach, myśląc o tym, co zrobi jutro, gdy zobaczy go w biurze.

    I’m still afraid, I’m a coward. I’m so afraid that you will leave me again in the end...

    OdpowiedzUsuń
  13. Astrid spuściła głowę i nim przeszła przez drzwi prowadzące do budynku, wzięła dwa głębokie oddechy i zdecydowała, że woli wrócić do domu, niż brać udział w tej szopce. Nie oglądała się za siebie. Chłodne światło ulicznych lamp padało na chodnik, rozmazując jej cień, jakby i on chciał się od niej oderwać. Każdy krok brzmiał głucho, jak echo czegoś, co już się skończyło, chociaż nikt jeszcze tego głośno nie powiedział.
    Miasto wokół niej było żywe – samochody sunęły ospale po mokrym asfalcie, gdzieś w oddali zaszczekał pies, z restauracji na rogu dobiegały ostatnie strzępy rozmów i brzęk kieliszków – ale wszystko to docierało do niej jak przez grubą warstwę szkła. Oddzielona, jakby już nie należała do tej rzeczywistości. Jej dłonie były zimne, ale nie czuła ich do końca, a jedyne, co liczyło się teraz, to ucieczka. Byle dalej od spojrzenia Jamesa. Od tej sali, tego wieczoru, tej wersji siebie, która pozwoliła sobie wierzyć choć przez moment, że może wrócić do tego świata i nie ponieść bolesnych konsekwencji swojej decyzji, że już nigdy nie rozsypie się na kawałki stojąc naprzeciwko miłości swojego życia…
    Zatrzymała taksówkę ruchem ręki. Kierowca spojrzał na nią bez słowa i tylko skinął głową. Wsiadła. Skóra siedzenia była zimna pod jej nagimi udami, ale nie zwróciła na to uwagi. Podała adres bez zastanowienia, mimo że przez chwilę była pewna, że powie cokolwiek innego – cokolwiek, byle nie adres kamienicy nieopodal Prospekt Park. Tak bardzo chciałaby choć jeszcze raz stanąć w drzwiach penthouse na Upper East Side i nazwać go domem…
    Gdy ruszyli, oparła głowę o szybę. Słyszała tylko cichy szum silnika i własny oddech, nieco zbyt płytki. Oczy miała otwarte, ale nie widziała ulic, tylko poszczególne migawki z wieczoru: James z oczami pełnymi nadziei, ona sama nie pozostawiająca mu złudzeń. A później on mijający ją bez słowa. Jego ramiona w tej sztywnej, wykrochmalonej marynarce. Obcy wyraz jego oczu.
    Przez moment wyobraziła sobie, że wraca do tamtej chwili. Że mówi coś innego. Że zostaje. Ale nawet we wspomnieniu nie potrafiła wykrztusić właściwych słów. Wszystko, co mogła z siebie wydobyć, to cisza – ta sama, która właśnie dzieliła ich jak ściana. Może nie chodziło o to, co powiedziała. Może chodziło o wszystko, czego nie powiedziała, a co milczeniem przypieczętowała na zawsze. Odwróciła wzrok od szyby. Zobaczyła swoje odbicie – niewyraźne, rozciągnięte w deszczu osiadającym na szkle. Twarz wyglądała inaczej niż zwykle. Starsza? Smutniejsza?
    Wzięła głęboki oddech, jakby chciała coś z siebie wypłukać – ból, napięcie, winę. Ale to wszystko siedziało głębiej, w miejscach, do których oddech nie sięgał. Dwa lata temu przysięgła, że James nigdy nie dowie się prawdy i musiała dotrzymać słowa. Nie mogła rzucić mu się w ramiona z płaczem i opowiedzieć, jak Jinwoo Kang w końcu pozbył się jej z życia własnego syna. W końcu dostała w zamian coś najcenniejszego – szansę na życie własnego brata.
    I właśnie przez to wszystko dzisiejszy wieczór bolał tak nieznośnie. Bo nie była ofiarą. Nie była bezsilna. Sama wybrała. Sama podpisała ten cichy pakt z człowiekiem, którego nienawidziła niemal tak samo, jak się go bała. Milczenie za życie. Odejście za cudze ocalenie. I nie było już miejsca na żal, tylko na konsekwencje.
    Wiedziała, że James nigdy nie zrozumiałby tej decyzji. Bo James był... czysty. Naiwny w swojej sprawiedliwości, w swoim uporze, że każdą prawdę da się naprawić, jeśli tylko wystarczająco mocno się chce. Ale ona już dawno przestała w to wierzyć. Niektóre prawdy niszczą, zamiast wyzwalać. A ta – ta zniszczyłaby ich oboje.
    Więc odeszła. Dwa lata temu. Odeszła i dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taksówka skręciła w znajomą ulicę. Astrid podniosła wzrok i zobaczyła swoje okna. Ciemne, jak oczy człowieka po długim śnie albo zbyt wielu łzach. Zapłaciła kierowcy, nie patrząc mu w twarz, i wysiadła. Powietrze było ciężkie, zawiesiste – jakby sama noc wiedziała, że niesie ze sobą coś więcej niż tylko zmęczenie.
      Weszła po schodach powoli. Zatrzymała się na chwilę na półpiętrze, zaciskając dłoń na poręczy. Nogi miała jak z waty. W głowie szumiało. Może to wina świateł. Może zbyt wielu myśli.
      Klucz przekręcił się w zamku z trudem. W mieszkaniu było chłodno – nie tylko przez otwarte okno, które zostawiła rano, ale przez pustkę, która osiadła w nim na stałe. Ściany znały wszystkie jej ciche płacze. Wiedziały, ilu rzeczy nigdy nie wypowiedziała na głos. Nawet do siebie.
      Zdjęła buty, które natychmiast odrzuciła w kąt. Rzuciła torebkę na podłogę, nie dbając, że coś z niej wypadło. Płaszcz zsunął się z ramion i został tam, gdzie upadł – między krzesłem a ścianą.
      W kuchni nalała sobie szklankę wody, ale tylko ją trzymała. Palce zaciskały się wokół szkła, jakby trzymały coś kruchego – coś, co mogłoby się rozpaść przy najmniejszym ruchu. Ale w końcu odłożyła ją i przeszła do sypialni.
      Nie zapaliła światła. Znała drogę. Zsunęła się na łóżko jak cień, bez rozbierania się, bez myśli. Głowa opadła na poduszkę, ciało wtopiło się w materac. Przymknęła powieki.

      Usuń
    2. Obudziła się gwałtownie, jakby ktoś krzyknął jej imię. Ale w mieszkaniu panowała cisza. Zimna, obojętna, taka, w której nawet myśli nie miały się gdzie schować. Słońce już dawno wstało. Jego blade światło wciskało się przez szpary w zasłonach, rozlewając się po podłodze jak przypomnienie, że świat nie zamierzał się zatrzymać tylko dlatego, że ona się rozsypała.
      Leżała chwilę bez ruchu, wciąż w sukience z poprzedniego wieczoru, z makijażem rozmazanym na poduszce i bólem głowy pulsującym tuż za oczami. Gdy tylko otworzyła oczy, wszystko wróciło. Gala. James. Płonne nadzieje, które rozbiły się o skały jej pozornej oschłości. I ten ścisk w klatce piersiowej, którego nie potrafiła już rozluźnić.
      Zamknęła powieki na moment, próbując schować się jeszcze na chwilę. Ale czas był bezlitosny – zegarek na nocnej szafce wskazywał godzinę, która nie zostawiała już miejsca na zawahanie. Musiała się zebrać. Musiała iść do biura. A tam… tam na pewno będzie on, skoro właśnie dzisiaj mieli rozpocząć wspólną współpracę.
      Podniosła się z łóżka powoli, jakby każdy mięsień był zrobiony z ołowiu. Zdjęła sukienkę i zrzuciła ją na podłogę bez ceremonii. Przeszła do łazienki i spojrzała w lustro. Twarz, którą tam zobaczyła, była obca. Cienie pod oczami, linia ust zaciśnięta do bólu. Popękana, bezbronnie ludzka. Odkręciła zimną wodę i zanurzyła w niej twarz. Krople ściekały jej po szyi, wzdłuż obojczyków. Nie ocuciło to myśli, ale przynajmniej odjęło coś z ciężaru, który w sobie nosiła.
      Makijaż nakładała automatycznie, bez zastanowienia. Każdy ruch pędzla był tarczą. Kolor na ustach, cienie na powiekach, lekka warstwa podkładu – iluzja kontroli, iluzja gotowości. Włosy spięła w gładki kok, jak zawsze wtedy, gdy musiała wyglądać, jakby wszystko miała pod kontrolą.
      W szafie długo wpatrywała się w ubrania, nie mogąc się zdecydować. W końcu wybrała ciemnoniebieską koszulę i spodnie z wysokim stanem. Bezpieczne. Formalne. Takie, w których łatwiej było ukryć drżenie rąk.
      Zaparzyła kawę, ale nie wypiła jej do końca. Smakowała jak wczoraj – jak coś, co miało dodać sił, ale tylko przypominało o bezsenności.
      Gdy w końcu dotarła pod szklany biurowiec, zatrzymała się na chwilę, wzrok wbiła w wejście. Wiedziała, że zaraz przekroczy tę granicę – i nie będzie już ucieczki. Nie będzie neutralnych spojrzeń ani pustych korytarzy. James tam będzie. I zobaczy ją. A ona będzie musiała spojrzeć mu w oczy. Wzięła głęboki oddech. Tylko jeden. Potem drugi – krótszy, mniej pewny.
      Weszła do siedziby Ashfor Capital . Buty stuknęły o kafelki w holu. Plecy wyprostowane. Głowa uniesiona. Twarz bez wyrazu – ta, którą znał każdy współpracownik Astrid Chen, a teraz miał doskonale poznać ją i James Kang…

      I wish I could un-recall how we almost had it all

      Usuń
  14. Czekała. Od niemal piętnastu minut nie robiła nic poza tym – czekała. Nie próbowała już nawet udawać, że przegląda dokumenty na ekranie laptopa. Jej oczy prześlizgiwały się po słowach, ale nie czytała. Nie analizowała. Nawet nie mrugała. Wewnętrzny hałas był zbyt głośny. Powietrze w biurze wydawało się gęstsze niż zwykle, jakby zatrzymało się w miejscu, zawieszone w napięciu razem z nią. Klimatyzacja cicho szumiała, zegar cykał, ale wszystko było stłumione, jak pod wodą. Rzeczywistość rozciągnęła się w czasie – z każdą sekundą coraz mniej konkretna, coraz bardziej nierzeczywista.
    Czekała na mężczyznę, którego znała kiedyś lepiej niż samą siebie. A teraz miał wejść do jej biura jako ktoś obcy. Postanowiła, że będzie traktować go jak każdego innego współpracownika. Miła, uprzejma, rzeczowa – ale bez zbytniego poufałego tonu, bez tych niuansów, które zdradzają więcej niż wypada w biurze. Bez zawahania w spojrzeniu. Bez miękkiego głosu, który sam z siebie wracał, gdy mówiła jego imię.
    To była decyzja z rodzaju tych, które musiała podejmować każdego dnia jako konsultantka. Zimna, logiczna, konieczna. A jednak ta jedna – najprostsza z pozoru – przychodziła jej z trudem, jakby mięśnie twarzy i ciała sprzysięgły się przeciwko niej. Jakby pamiętały więcej, niż chciała, by pamiętały.
    Zegarek wskazywał 08:59.
    Oddech, który właśnie wzięła, był głębszy niż poprzednie – jakby miała zanurkować. Ramiona lekko uniosły się przy wdechu, a potem opadły, gdy powoli wypuściła powietrze. Wiedziała, że kiedy przekroczy próg, dwie dekady wspólnego życia, od nastoletnich czasów, po ostatnie chwile razem jako dorośli, znów uderzą w nią. Wrócą by złamać to, co pozostało z jej serca.
    Wiedziała to z tą samą pewnością, z jaką znała układ ulic wokół swojego mieszkania, smak porannej kawy, zapach czerwcowego deszczu nad Manhattanem. To było wpisane w nią – wspomnienia z Jamesem nie miały konkretnego początku, tak jak nie miały wyraźnego końca. Rosły w niej latami, powoli, cicho, naturalnie. Jakby zawsze tam były. Jakby jej tożsamość i jego obecność były splecione bardziej, niż kiedykolwiek chciała przyznać.
    Myśl o tym, że znów go zobaczy, niosła w sobie coś pierwotnego. Nie chodziło o ból, który znała. Chodziło o ten, którego jeszcze nie znała – o spotkanie z człowiekiem, którego kiedyś kochała z naiwnością i czułością, a który teraz wracał jako cień przeszłości, wymagający obojętności, chłodu, pełnej zawodowej gotowości.
    Ale jak się odcina coś, co rosło razem z tobą przez prawie dwadzieścia lat?
    Miała dwanaście, gdy po raz pierwszy się w niej zakochał. Szesnaście, gdy pocałowali się pod koniec lata na plaży w Coney Island. Dziewiętnaście, gdy ich drogi rozeszły się gdy on wybrał Harvard, a ona NYU. Dwadzieścia trzy, gdy wrócili do siebie i bez zbędnego tracenia czasu, zamieszkali wspólnie w jego apartamencie na Upper East Side.
    Pamiętała światło popołudnia, które padało na jego twarz, kiedy zasypiał na kanapie z książką na piersi. Pamiętała, jak wyglądał w zbyt idealnie skrojonym garniturze, gdy po raz pierwszy reprezentował klienta w sądzie. Jak trzymał się prosto, choć jego dłonie lekko drżały, i jak później w nocy, przy kuchennym stole, opowiadał jej o wszystkim z takim zapałem, jakby właśnie zdobył Mount Everest. Pamiętała każdy szczegół – krzywo zawiązany krawat, czarną marynarkę, blask w oczach, który wtedy należał tylko do niej.
    Pamiętała wszystko.
    I pamiętała dzień, w którym odeszła od Jamesa i załamała jego serce.
    Teraz musiała o wszystkim zapomnieć.
    Musiała odsunąć od siebie obrazy – jego spojrzenie, drżenie głosu, to jedno zostań, które powiedział za późno – i zamknąć je w miejscu, do którego nie sięgało światło. Nie mogła pozwolić sobie na sentymenty, nie dziś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. SynaptIQ.
      Miała to słowo zapisane na górze notatek, w tytule prezentacji, w folderze roboczym, którego zawartość znała na pamięć. Firma technologiczna rozwijająca platformę opartą na sztucznej inteligencji, stworzoną z myślą o automatyzowaniu procesów w sektorach produkcji, logistyki i finansów. Ambitna, młoda, dynamiczna. Przejęcie miało strategiczne znaczenie – nie tylko z punktu widzenia Ashford Capital, ale też dla jej osobistej pozycji w firmie.
      To była transakcja o wysokiej stawce. Taka, która pojawia się raz na kilka lat. Taka, którą mogła poprowadzić tylko ona.
      I, najwidoczniej, James.
      Nie było już miejsca na wspomnienia. Nie było miejsca na to, co stracili. Przez najbliższe tygodnie będą funkcjonować jako zespół – precyzyjny, wydajny, skuteczny. Każde ich spotkanie, każdy raport, każdy niuans w negocjacjach z zarządem SynaptIQ będzie wymagał absolutnego skupienia. Będzie wymagał tej wersji Astrid, która nie drży, nie wspomina, nie pozwala sobie na żal.
      Spojrzała na ekran laptopa. Wzrok tym razem nie ślizgał się po tekście. Umysł przestawił się w dobrze znany tryb – logiczny, chłodny, celowy. Struktura transakcji. Wyceny. Modele ryzyka. Harmonogram integracji. Znała to na pamięć. Każdy akapit. Każdy możliwy punkt zapalny. To była jej siła. Potrafiła zanurzyć się w liczbach i wykresach z taką intensywnością, że na kilka godzin zapominała, kim jest. Potrafiła zbudować z siebie mur – elegancki, profesjonalny, bez skazy – i nikt nie widział, co się za nim kryje.
      I właśnie tego teraz potrzebowała.
      Bo za chwilę drzwi się otworzą. James wejdzie do środka. A ona nie będzie tą kobietą, która odeszła z ciężkim sercem. Nie będzie dziewczyną z Coney Island, z Chinatown. Nie będzie nigdy więcej siedzieć przy kuchennej wyspie na Upper East Side.
      Będzie Astrid Chen z Ashford Capital. Silna. Skoncentrowana. Nietykalna.
      Wzięła oddech. Wolno. Potem drugi – krótszy, bardziej nerwowy. Palce zacisnęły się na ramieniu fotela, jakby miała się z niego poderwać w każdej chwili. Ale nie. Została. Bo była Astrid Chen. I Astrid Chen nie uciekała. Nawet wtedy, gdy najbardziej chciała.
      Usłyszała kroki na korytarzu. Najpierw tylko cień – przemykający pod drzwiami, potem znajome echo eleganckich butów na kaflach. Znała ten rytm. Nie musiała go analizować. Ciało przypomniało sobie pierwsze, zanim umysł zdążył zarejestrować, że to już ten moment. Ramiona napięły się mimowolnie, a serce... nie, ono nie przyspieszyło. Po prostu zaczęło bić inaczej. Jakby zmieniło ton.
      Drzwi się otworzyły. I wszystko w niej znieruchomiało. Nie musiała patrzeć, by wiedzieć. Powietrze się zmieniło. Gęstość obecności, ciężar znajomego zapachu – lawendy zmieszanej z czymś głęboko korzennym, niezmienionym od lat. Ten zapach zawsze poprzedzał go o ułamek sekundy, jak echo czegoś, co już było kiedyś jej domem.

      Usuń
    2. Wszedł spokojnie, z naturalną pewnością siebie, która nie potrzebowała demonstracji. Odłożył teczkę, usiadł naprzeciwko niej, rozpinając guzik marynarki – ten prosty, codzienny gest, który nagle wydał się zbyt osobisty, zbyt znajomy. Zbyt intymny jak na biurową przestrzeń.
      Mówił coś. Słowa docierały do niej jak przez szkło – miękkie, spokojne, służbowe. Zaproszenie do współpracy, do rytmu, do skupienia. Głos, który znała w każdej rejestrze – śmiechu, gniewu, szeptu w półmroku. Teraz był wyważony, neutralny. A może tylko dobrze udawał.
      Skinęła głową, jej wyraz twarzy pozostawał spokojny, choć wewnętrznie była zupełnie inna.
      — Tak, dziękuję, spałam dobrze — odpowiedziała, jej ton był uprzednio wyważony, ale nie pozbawiony uprzejmości. — Cieszę się, że możemy zacząć. Wszystkie niezbędne dokumenty są już przygotowane.
      Zgarnęła z biurka kilka teczek i, nie patrząc na niego, zaczęła układać je na stole przed nim. Dłońmi pewnie układała papiery, jakby to była codzienna rutyna, choć jej umysł wciąż błądził gdzieś pomiędzy wspomnieniami a teraźniejszością.
      — Tutaj znajdziesz pełną analizę finansową SynaptIQ oraz nasze wstępne prognozy dotyczące ich potencjału rynkowego — powiedziała, nie podnosząc wzroku. — Są tu także kluczowe dane o ich strukturze zarządzającej oraz informacje na temat dotychczasowych wyników.
      Podała mu jeszcze jedną teczkę, w której znajdowały się szczegóły dotyczące procesu integracji i wstępnych warunków transakcji.
      — Proszę, to materiały dotyczące planu integracji oraz harmonogramu działań po finalizacji transakcji. Myślę, że warto zacząć od tego, zanim przejdziemy do negocjacji z zarządem. Jeśli masz jakiekolwiek pytania lub coś wymaga doprecyzowania, daj znać.
      Położyła dłonie na stole, lekko je wyginając, jakby przygotowywała się do kolejnego ruchu. W tym momencie wszystko było jasne – musiała być profesjonalna, musiała dać z siebie wszystko. I właśnie to robiła. O wszystko inne zadba czas.
      — Jesteśmy gotowi, by przejść do szczegółów, jak tylko zapoznasz się ze wszystkim, James.

      I miss everything about you, I can't believe that I still want you

      Usuń
  15. Astrid nie odpowiedziała od razu. Wiedziała, że to nie był przypadkowy moment, że to pytanie – jakkolwiek ubrane w profesjonalny ton – miało drugie dno. Dla Jamesa wszystko zawsze było albo białe, albo czarne. Jasne reguły. Twarde granice. Prawda albo kłamstwo. On sam żył w ramach, które sobie narzucał – i których wymagał od innych.
    Ale Astrid nie miała tego luksusu.
    Ona nauczyła się żyć w szarościach. Nauczyła się czytać między wierszami, negocjować tam, gdzie nie było przestrzeni na kompromis, balansować na cienkiej linie między lojalnością a instynktem przetrwania. Bo w świecie, w którym się znalazła – w Ashford, w tym systemie zdominowanym przez mężczyzn pewnych swojej władzy – nie dało się istnieć, będąc krystalicznie przejrzystą. Czystość zasad nie chroniła. Chroniła elastyczność. I cisza.
    James nigdy tego nie zrozumiał. Może nawet nie chciał. Dla niego zawsze była tą jedyną osobą, która miała nie ugiąć się. Mieć siłę, ale nie grę. Prawdę, ale nie strategię. Cenił w niej idealizm, póki nie zobaczył, jak zaczyna go porzucać. Póki nie zrozumiał, że to, co robi, nie jest zdradą wartości – tylko ich przetrwaniem w świecie, który nie był stworzony dla takich jak ona.
    A teraz siedział naprzeciwko niej i znów pytał. Wciąż z tym samym spokojem, z tą samą pewnością, że zasługuje na prawdę. Ale ona już nie była tą dziewczyną, którą znał. Zbudowała siebie od nowa, wbrew sentymentom. Każda decyzja była wyborem między tym, kim była, a tym, kim musiała się stać.
    Podniosła wzrok. Spojrzała na niego długo, bez uśmiechu.
    — Archibald — zaczęła cicho, ale wyraźnie, siadając na swoim krześle przy okazałym biurku — gra na kilku fortepianach jednocześnie. Dla rady nadzorczej to ma być szybka i efektowna integracja, pokaz możliwości Ashford i jasny sygnał dla rynku: „idziemy po więcej”. Dla niego osobiście — zyskanie przewagi w strukturze. Lubi kontrolować ludzi, których nie do końca rozumie. A SynaptIQ, mimo że młodzi i dynamiczni, są dla niego... nieczytelni. Za dużo zmiennych. Za mało pokory.
    Zawiesiła głos, uświadamiając sobie, jak łatwo przyszło jej nazwanie rzeczy po imieniu. Czasem, żeby nie czuć, trzeba było mówić prawdę. I to właśnie robiła.
    — On chce ich mieć blisko, pod butem. To nie chodzi o rozwój, tylko o dominację. Jeżeli znajdziemy sposób, by dać mu jedno bez drugiego — wygra każdy. Ale jeśli nie... — urwała i wzruszyła lekko ramionami — …zrobi z tego transakcję pokazową i zdmuchnie ich z planszy, zanim się zorientują, co się dzieje.
    Nie wiedziała, czy mówi jeszcze do Jamesa, czy do samej siebie.
    Na sekundę ich spojrzenia się spotkały – i to wystarczyło. Ten błysk zrozumienia. Ten rodzaj milczenia, który potrafią dzielić tylko ludzie, którzy znają się zbyt dobrze, by potrzebować słów.
    — Dlatego harmonogram musi być nasz. Nie Archibalda. I musimy ustawić strukturę integracyjną tak, żeby nie tylko zapobiec konfliktom, ale też dać im realną przestrzeń do oddychania. Inaczej wszystko się posypie. – dodała chłodniej i wzięła do ręki czarny, elegancki długopis marki Montblanc.
    Niewielka rysa na skuwce – prawie niezauważalna – przypominała jej, że kiedyś, w pośpiechu, upuściła go na marmurową posadzkę ich wspólnego apartamentu. Dostała go od Jamesa, zaraz po podpisaniu pierwszej dużej umowy w Ashford. Wtedy powiedział: „Na przyszłość, która będzie twoja”. Miał na myśli karierę. Może nie tylko.
    Nie pisała nim od miesięcy. Ale zawsze był w jej zasięgu. Jak relikt innego życia. Teraz właśnie nim zaczęła stukać lekko o blat, niemal niezauważalnie – rytmicznie, jakby próbowała przywrócić sobie spokój. Dopiero po chwili położyła go na płasko i spojrzała na Jamesa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obecność Jamesa w jej biurze – jej świecie – była czymś więcej niż niezręcznością. To było naruszenie terytorium. I nie chodziło o fizyczną przestrzeń. Chodziło o strefę, którą budowała przez ostatnie dwa lata – cegła po cegle, warstwa po warstwie – by czuć się bezpiecznie. Stabilnie. Nietykalnie. To biuro było jej twierdzą. Każdy szczegół – od układu dokumentów na biurku, przez biały kubek z pomarańczowymi akcentami i napisem Taipei, który przywiozła z zeszłorocznej podróży w rodzinne strony, aż po stonowane, grafitowe wnętrze – był zaprojektowany tak, by wzmacniać w niej przekonanie, że ma kontrolę. Że to ona dyktuje warunki. Że wszystko ma swoje miejsce – również emocje, które należało zamykać na klucz.
      A teraz James tu był. Nie na ekranie, nie w przypadkowej wzmiance w branżowym newsletterze, nie w strzępkach rozmów, które przelatywały nad jej głową w open space. Nie jako wspomnienie. Nie jako przeszłość.
      Był. Fizycznie, cieleśnie, dotkliwie obecny. Oddychał tym samym powietrzem, co ona, przenosił wzrok po tych samych wykresach, dotykał tych samych kartek papieru, których wcześniej nie chciała dzielić z nikim. Nawet z sobą sprzed lat. I to ją rozbrajało bardziej niż jakiekolwiek słowo.
      Bo James nigdy nie pasował do porządku, który zbudowała po nim. Był zbyt... istotny. Zbyt głęboko wpisany w fundamenty. Nie dało się go wypchnąć z pamięci jednym postanowieniem, wykreślić z serca jak zbędny zapis z kontraktu. Nie dało się zrobić miejsca dla jego obecności bez burzenia ścian. A teraz siedział naprzeciwko niej – jakby należał tu równie naturalnie, co ona. Jakby ten pokój, ten projekt, ta przyszłość, w której miała być sama, były miejscami, w których nigdy nie zgasło dla niego światło.
      To było jak najazd. Bez hałasu. Bez siły. Ale brutalny w skutkach.
      Nie miał prawa wyglądać tak pewnie. Jakby czas był łaskawszy dla niego niż dla niej. Jakby nic się nie wydarzyło pomiędzy. Jakby nie zostawił za sobą wybuchu, który przez długi czas brzmiał w niej echem przy każdym poranku. Patrzył na nią z tą samą ciszą, którą kiedyś tak kochała. Ciszą, w której mogła się ukryć. Która mówiła więcej niż słowa. Która była czuła i bezpieczna – póki nie stała się chłodna i obca. Teraz była zagrożeniem. Bo w tej ciszy nadal tkwiło zbyt wiele. Pamięć wspólnych milczeń, wspólnych nocy bez słów, ale z dłonią na plecach. Z oddechem przy szyi. Ze świadomością, że nawet milczenie z nim było pełniejsze niż rozmowy z kimkolwiek innym.
      I właśnie ta znajomość ją przerażała. Bo James znał ją z czasów, zanim nauczyła się ukrywać. Wiedział, gdzie bolało. Gdzie pękała. Gdzie nie potrafiła się pozbierać, choć na zewnątrz wyglądała jak sukces w czystej postaci. Nie potrzebował analizy. Nie potrzebował sygnałów. Wystarczył mu jeden cień w spojrzeniu, jeden odruch dłoni, jeden przesunięty akcent w tonie głosu. Znał rytm jej oddechów. Wiedział, co oznacza dłuższe milczenie. Znał ten drobny ruch dłonią, który robiła, zanim zmieniła temat. Wiedział, kiedy przestaje słuchać, a zaczyna analizować. Wiedział, kiedy coś ją boli – zanim ona to do siebie przyznała.
      I teraz siedział tam. W środku wszystkiego, co próbowała oddzielić od przeszłości grubą linią. Jakby tę linię rozmazał samą swoją obecnością.
      Mówił o integracji. O harmonogramie. O strukturze władzy w zarządzie. Ale każde jego słowo rozchodziło się w niej jak echo dawnego życia, do którego nie miała już dostępu, a którego brzmienie nadal znała na pamięć.
      Widział ją. Nie tak, jak widzieli ją współpracownicy. Nie jak Archibald, nie jak Harper, nie jak analitycy z drugiego piętra, czy Alex, jej szef. Widział ją zbyt głęboko, zbyt bezpośrednio. Z tej strony, którą tak starannie ukrywała – nawet przed sobą. A może przede wszystkim przed sobą.
      To był właśnie problem.

      Usuń
    2. Bo jeśli James naprawdę potrafił czytać między jej gestami, spojrzeniami, tonami głosu – to mógł zobaczyć, jak bardzo się boi. Nie jego. Siebie. Tego, co w niej zmiękło, gdy usłyszała jego głos. Tego, co się napięło, gdy zbliżył się do stołu. Tego, co w niej chciało wrócić do czasów, w których nic nie trzeba było udawać.
      Ale już nie mogła wrócić. Nie po tym, jak go zostawiła. Nie po tym, co wybrała.
      Wzięła głęboki oddech, cichy, ledwo słyszalny. Chciała, by ten moment się skończył. Chciała, by jego twarz znowu stała się tą twarzą z LinkedIna – bez znaczenia, bez wagi. Chciała odzyskać swój teren, nie dać się pogrążyć własnym emocjom i przeszłości, która schowana na dnie serca, domagała się teraz należytego jej miejsca.
      — Mogę rozpisać alternatywną wersję harmonogramu. Taką, która zabezpieczy kluczowe etapy bez konieczności ciągłego zatwierdzania każdej decyzji przez Ashfordów… To my będziemy mieli pełną kontrolę. I wilk syty, i owca cała — powiedziała, zerkając na dokumenty, nie na niego. Nad aktualnym harmonogramem zawisła jej ręka z eleganckim długopisem, jakby tylko czekała na jeden gest, by przekreślić wszystko to, co znajdowało się na dokumencie.
      Przecież w przekreślaniu miała już niebywałą wprawę.

      I remember it all too well

      Usuń