Babcia Eunhee zawsze dawała mu smak koreańskiego świata, opowiadając historie z dzieciństwa, gdy jeszcze mieszkała w Seulu, gdzie pachniało świeżym kimchi, a w powietrzu czuć było zapach ryżu gotującego się w tradycyjnym garnku. To ona w każdy weekend przygotowywała mu galbitang, a on, niecierpliwie czekając na smak tej pysznej zupy, biegał po domu, prosząc o kolejną grę w jegihagi. Dbała o to, by w ich rodzinnym domu nigdy nie zabrakło jego ulubionego kimchi jjigae ani żadnych innych koreańskich potraw, bo każdy posiłek to nie tylko jedzenie, ale i rytuał – podawanie potraw na stół, by móc dzielić się nimi w gronie rodziny. Zawsze zwracała uwagę, by posiłki były pełne tradycji, a każdy kęs – przypomnieniem ich korzeni. To właśnie ona nauczyła Jamesa koreańskiego gotowania, nawet jeśli jego rodzice tak usilnie starali się zasymilować go z amerykańskim społeczeństwem. Ona wiedziała, że kultura, której od lat nie było widać w jej synu, mogła żyć w sercach jej wnuków, pod warunkiem, że nie pozwoli jej się zgasnąć. Eunhee dbała więc, by w domu mówiono po koreańsku, dzięki czemu nigdy nie zapomnieliby o swoich korzeniach. Gdy przychodził czas na Seollal czy Chuseok, organizowała w domu jesę, oddając cześć przodkom razem z rodziną. Ich dom wypełniał się zapachem kadzideł, a stół obfitował w tradycyjne potrawy. Jej gesty, pełne miłości do tradycji, były mostem między pokoleniami, nawet jeśli jego ojciec powtarzał, że są w Ameryce, a nie w Korei. Ale Eunhee kochała swoją tradycję zbyt mocno, by nie przekazywać jej swoim wnukom. Dla Jamesa była to nie tylko nauka o kuchni, języku i tradycjach, ale i o miłości, która miała przetrwać nie tylko pokolenia, ale nawet kontynenty.
Jego ojciec nigdy więc nie rozumiał, dlaczego James tak bardzo kochał przebywać w Chinatown. Nie potrafił spojrzeć na ten świat oczami chłopca, który szukał przyjaciół – czegoś, co da mu poczucie przynależności. Nie dostrzegał, że przebywanie w Koreatown przysparzało mu rozczarowania, bo mimo nauki babci, prób mówienia po koreańsku czy starania się zrozumienia i trzymania tradycji, był dla nich wszystkich zbyt amerykański. W Chinatown nie znalazł wiele... Ale znalazł swoje wszystko.
Dziś, przebywając pośród nowojorskich elit, uśmiecha się na żarty, które wcale go nie bawią, i udaje, że interesują go czcze rozmowy o niczym. Kroczy pośród wpływowych osobistości z kobietą u boku, której z pewnością zazdrości mu wielu. Słyszy, jak bardzo przypomina swojego ojca, na co przytakuje na zgodę, choć dobrze wie, jak daleko spadło jabłko od jabłoni. Szczyci się dobrą opinią, odnosząc zawodowe sukcesy. Gdy dociera do niego opinia, że bez bogatych rodziców nie osiągnąłby niczego, nie spiera się. Przecież dobrze wie, jaka jest prawda – wie, jak wiele zawdzięcza swoim rodzicom, choć nigdy o to nie prosił. Rozumie, w jakich barwach maluje się jego przyszłość, nawet jeśli wśród elit nie czuje się sobą, a Upper East Side nie przypomina upragnionego domu. Być może dlatego zawsze marzył o rodzinie, swojej własnej, gdzie przekazywałby to, co jemu przekazała babcia. Twierdzi, że nareszcie znalazł kobietę, która pragnie tego samego – budować wspólne życie wokół ciepła ogniska domowego.
Nie potrafi więc zrozumieć, dlaczego wciąż trzyma tamten pierścionek zaręczynowy w pudełeczku schowanym w szufladzie biurka. Nie rozumie też, dlaczego tak usilnie próbuje znaleźć swoje miejsce w nowojorskiej śmietance towarzyskiej, choć dobrze wie, że nigdy nie znajdzie tam przyjaciół, nie znajdzie tej prawdziwej, szczerej relacji, jaką zna z opowieści babci – nie, gdy jego serce bije dla tego koreańskiego płomienia, tlącego się w jego duszy. Nie wie też, dlaczego ucieka do pracy, gdy ponoć kocha swój dom, ani dlaczego zdaje się stać w miejscu, gdy przecież osiągnął już tak wiele.
Gdy więc świat staje się zbyt ciężki do zniesienia, wraca do tamtych chwil w Chinatown, gdy wszystko było o wiele prostsze. To tam czuł się, choć na chwilę, jak w domu.

[ Annyeong! ♥♥♥ ]
OdpowiedzUsuńPoniedziałki nigdy nie były łaskawe dla Astrid. Wierzyła, że tego dnia zło czaiło się za rogiem i tylko czekało na odpowiedni moment aby zaatakować ją z całą swoją mocą. Szczególnie w takie poniedziałki jak ten – serwowane pobudką o piątej rano, bo linia metra, które zatrzymuje się na stacji Prospect Park jest zawsze przepełniona ludźmi, a ona nienawidzi poniedziałkowego tłoku w obskurnym, niemytym wagonie kolejki wiozącej ją prosto na Bleecker Street, gdzie przeskakuje do linii 4 lub 5 i przez kolejne cztery przystanki modli się, aby żadnemu idiocie nie zechciało się zepsuć jej dnia i w jakiś sposób zatrzymać ruch w podziemnym systemie komunikacji miejskiej – a w Nowym Jorku zdarzało się to nagminnie. Nie miała na to ani czasu, ani ochoty w poniedziałki, które wymagały od niej podwyższonego skupienia i stoickiego spokoju. To właśnie w pierwszym dniu tygodnia zarząd Ashford Capital zbierał się na posiedzeniach, a jej szef często wymagał obecności Astrid na każdym z nich. Oczekiwał, że była w stanie pełnej gotowości by odpowiadać na każde zadane pytanie. Nawykła do tego, bo od kilku lat była wystawiana na pierwszy ogień notorycznie kilka razy w tygodniu – była przecież cudownym dzieckiem, musiała sprostać wyprzedzającej ją w firmie reputacji i idącymi za tym oczekiwaniom udziałowców.
Wychodząc z podziemnego przystanku na Fulton Street od razu kieruje się do Starbucksa, w którym kupuje kubek wielkiej czarnej kawy. W oczekiwaniu na zamówienie sprawdza notowania na giełdzie w Hongkongu i Londynie, przewidując, co może wydarzyć się za kilka godzin na tej, która znajdowała się kilka przecznic od jej biura. Od roku inwestuje część zarobionych pieniędzy na Wall Street i obsesyjnie wyszukuje coraz to nowych spółek na których można zarobić. Życie przecież zawsze kręciło się dookoła pieniędzy, jednak dzisiaj skupiała się tylko i wyłącznie na ich pomnażaniu.
- Czarna kawa dla Astrid – głos baristy w znanej sieciówce wyrywa ją z zamyślenia nad tym, czy warto dzisiaj kupić kilka akcji, czy wstrzymać się jeszcze parę dni. Chowa telefon do kieszeni płaszcza i podnosi ze stolika aktówkę wypełnioną laptopem i dokumentami, nad którymi ślęczała pół niedzieli. Odbiera kawę i rusza w stronę do biura.
Budynek, w którym pracuje na czterdziestym siódmym piętrze, znajduje się nieopodal miejsca, które wstrząsnęło całym światem ponad dwie dekady temu. Miała wtedy zaledwie siedem lat i nie do końca rozumiała, co dzieje się w sąsiedztwie jej domu. World Trade Center od Chinatown dzieliło tylko kilka ulic, a wspomnienia siedmioletniej Astrid z tego dnia, wciąż były żywe. Z należytą nabożnością kłania się w stronę dwóch ogromnych basenów-pomników, a po chwili wyciąga z wewnętrznej kieszeni kartę z jej zdjęciem, którą przykłada do czytnika na recepcji. Ten w odpowiedzi mruga na zielono i przepuszcza ją w głąb holu. Wchodzi do windy, wciska guzik z numerem 47 i upija kilka łyków świeżej kawy. Wychodzi na piętro, na którym znajduje się pomieszczenie, na którego drzwiach widnieje napis Astrid Chen - konsultantka do spraw fuzji i przejęć - uśmiecha się na jego widok, zapominając już, że aby znaleźć się na tym miejscu musiała poświęcić o wiele więcej niż poniedziałkowe poranki, czy niedzielne popołudnia. Z miejsca, w którym stoi już prawie widzi szczyt, a tylko to zawsze miało znaczenie.
Płaszcz wiesza przy drzwiach, laptopa i stos papierów kładzie na biurku, do którego po chwili dosiada się w pełni skupiona na wydarzeniach dzisiejszego dnia.
Usuń- Raport z przejęcia spółki Paxos, zrobiony; sprawozdanie finansowe za zeszły rok, czekam na wyniki z działu księgowości; analiza oraz monitorowanie kowenantów umownych, zaraz się tym zajmę – przeczytała na głos zadania przesłane jej o północy przez Alexa, który był jej szefem i od razu przeszła do pracy, nie zwracając uwagi na gwar, który powodowali przychodzący do pracy współpracownicy. Na szczęście przeszklone drzwi, które oddzielały ją od korytarza były całkiem dobrze dźwiękoszczelne, więc nie skupiała się na rozmowach przechodzących ludzi, a wyłącznie na cyferkach w excelu i dokumentach spółek, w które wczytała się, jak w dobrą książkę fantasy podczytywaną przed snem… Każdy miał jakieś hobby.
Po dwóch godzinach i wypitej kawie, w końcu wyłoniła się ze swojego biura, korzystając z ostatnich wolnych minut przed spotkaniem zarządu, na które tego dnia nie została zaproszona – co przyjęła z niepokojem, bo zazwyczaj po takich posiedzeniach spadają na nią dodatkowe obowiązki. Ruszyła do pokoju socjalnego z porcelanowym kubkiem Starbucks z serii Been there, na którym widniał napis Taipei oraz obrazki z typowymi miejscami lub rzeczami dla tajwańskiej stolicy – jej pamiątka z ostatniej podróży w rodzinne strony.
- James Kang do Pana Archibalda – usłyszała tak dobrze znany jej głos, gdy przechodziła koło głównej recepcji wpatrzona w swojego iPhona. Podniosła głowę znad smartfona i ze ściągniętymi brwiami spojrzała w kierunku Amy, recepcjonistki u której awizował się nowo przybyły gość.
UsuńNie zarejestrowała, kiedy ukochany kubek wyleciał jej z dłoni na beżowy dywan, który na szczęście zamortyzował upadek i pamiątka została w stanie nienaruszonym, a ona sama stała tam z rozdziawioną buzią i przerażonym spojrzeniem.
- A jednak zło jebło znienacka – mruknęła pod nosem, nie wiedząc, czy ma się ruszyć i schować za drzwiami toalety póki mężczyzna nie zwrócił na nią uwagi, czy podejść do niego i przywitać się jak gdyby nigdy nic. Oby dwie opcje były tak samo kiepskie. Ignorowała ukłucie w sercu, które uporczywie się powiększało z każdą sekundą podczas których wzrok miała utkwiony w wysokiego bruneta stojącego zaledwie kilka metrów od niej. – Co to za Erasmus? Jakaś wymiana kulturowa pomiędzy Ashfordami a Kangami? – mruknęła do przechodzącego obok Toma, który zaciekawiony przystanął obok i przysunął kubek z kawą do ust, lustrując Jamesa w idealnie skrojonym garniturze.
- Znasz go? – zapytał nieświadomy przeszłości, którą Astrid zostawiła już dawno za sobą.
- Już nie – odparła zwięźle wzruszając ramionami, po czym przeniosła wzrok na mężczyznę, który z zaciekawieniem wpatrywał się w przybyłego gościa. – Idź poprawić raport o Audiocity, bo pan Ashford wyskoczy z pantofli jak zobaczy te błędy w statystykach – przegoniła go nie chcąc zbędnej widowni, gdy przed nią stanie ktoś, kto przez wiele lat był dla niej całym światem.
It's been two years and you're still not gone. Doesn't make sense that I can't move on. ♥
[Cześć! Miło Cię widzieć z kolejną postacią. Zazdroszczę talentu, jeśli chodzi o zgrabne, estetyczne i dobrze napisane karty! Tutaj już Cię wątkiem męczyć nie będę, ale życzę Jamesowi owocnego pobytu! Bawcie się dobrze. ♥]
OdpowiedzUsuńOlivia Fitzgerald
[Oessuuuu, tu będzie kolejna wyjątkowa i porywająca historia! *_*
OdpowiedzUsuńPodziwiam Twoje karty, zawsze opowiadające tyle, że zdradzają wystarczająco, aby pozostawić niedosyt! <3 To niesamowite, jak każda postać jest dopracowana i inna, to naprawdę talent tworzyć indywidualności, które się nie powtarzają! zazdroszczę... :)
Ten pan z nienagannym wizerunkiem pasuje doskonale do twarzy nieskalanej emocją. Cóż mogę rzec... będę podglądać, haha!
Udanej zabawy i ja czekam na nasze show! :D]
Lily & Emka
Całe ciało Astrid spięło się, kiedy oczy mężczyzny spoczęły na niej. Poczuła się nieswojo lustrowana przez ducha przeszłości, którego usilnie starała się zamknąć głęboko w wspomnieniach, do których nie dawała sobie prawa powracać. Była przyzwyczajona, że nawiedzał ją codziennie w snach, z których budziła się zalana potem lub łzami. Powracał niczym natrętna mucha, której masz po dziurki w nosie. Wiercił dziurę w jej głowie i sercu, nie dając o sobie zapomnieć. Nie spodziewała się jednak, że jeszcze kiedyś stanie z nim twarzą w twarz. Robiła przecież wszystko, aby do tego nie doszło. Odcięła się od wspólnych przyjaciół, zrezygnowała z ulubionych restauracji, nie chodziła do Central Parku i na Upper East Side, czy w okolice jego biura. Choćby miała nadłożyć drogi, zmienić dwa razy linię metra, to nie pchała się do paszczy lwa, bojąc się, że nie da rady stanąć z nim twarzą w twarz. Nie, gdy miała do siebie tak wielki żal, że James Kang, należy już tylko wyłącznie do przeszłości.
OdpowiedzUsuńOdwróciła wzrok. Nie mogło go tutaj być. Nie w świecie, w którym dla niej nie istniał, w którym zbudowała sobie oazę spokoju i spełnienia, w którym nie miała ani czasu, ani ochoty na stąpanie po cienkiej granicy między przeszłością a teraźniejszością. Bo tylko praca i biuro, w którym mieściło się Ashford Capital, trzymało ją w ryzach.
Nieświadomie zmarszczyła nos spuszczając wzrok z mężczyzny, który po krótkiej wymianie zdań ruszył w jej stronę. Nie raz wyobrażała sobie moment, w którym ponownie stają przed sobą, miała milion różnych scenariuszy na ten moment, ale żaden z nich nie zakładał, że będą stać naprzeciw siebie w lobby biura, w którym pracuje.
Miała dwa wyjścia. Uciec, albo udać wyrachowaną profesjonalistkę. I choć kusiło ją wziąć nogi za pas, uciec do kantyny lub swojego mikro biura, zamknąć drzwi na klucz i odłączyć kabel od telefonu, aby Alex nie wezwał jej na posiedzenie zarządu - było już na to zdecydowanie za późno, bo gdy wybierała bramkę, z której powinna skorzystać, mężczyzna stanął przed nią i począł wwiercać się w nią wzrokiem.
W myślach przywołała się do porządku i wzięła głęboki oddech gdy podniosła oczy z kubka, który trzymała w dłoni. Trafiła prosto w jego brązowe oczy, w których kiedyś zatracała się bez pamięci. To tylko przeszłość, pomyślała.
- O, Astrid – recepcjonistka, która stanęła za mężczyzną powitała ją z uśmiechem. – To pan James Kang – przedstawiła go kobiecie, nie mając pojęcia o tym, że jego nazwisko jest jej bardzo dobrze znane. Astrid nigdy nie pouchwalała się ze współpracownikami, więc nikt nie wiedział o zażyłościach łączących nowo przybyłego gościa z Astrid. – Pan James przybył na spotkanie z Panem Archibaldem oraz na posiedzenie zarządu, wybierasz się na nie, prawda? Zaprowadzisz pana do sali konferencyjnej? – poprosiła ją.
- Jasne, Violet, nie ma problemu – odparła drżącym głosem, który od razu zamaskowała kaszlnięciem. Poczekała, aż kobieta wróci na swoje stanowisko i w końcu popatrzyła na mężczyznę. – Cześć, James – mruknęła.
Co więcej mogła powiedzieć? Cześć James, kopę lat. Jak żyjesz? albo cześć James, nie zmieniłeś się ani trochę, wciąż doprowadzasz mnie do szału. Zamiast tego wyciągnęła do niego dłoń czekając aż ją uściśnie. W końcu było to spotkanie czysto biznesowe, prawda?
- Zapytałabym co tutaj robisz, ale na pewno nie wpadłeś na pogaduszki ze mną i dowiem się tego za pięć minut na spotkaniu zarządu – wypowiedziała bez emocji, całkowicie obojętnie, po czym uśmiechnęła się zimnym wyćwiczonym uśmiechem, zarezerwowanym dla swoich współpracowników. Jednak w środku niej wzbierała fala nieprzyjętych uczuć. Tęsknota ukryta za cienkim pancerzem cynizmu, którego trzymała się jak tonący ostatniej deski ratunku.
Usuńif history's clear, someone always ends up in ruins
And what seemed like fate becomes "What the hell was I doin'?"
Stojąc przed mężczyzną, który był w jej życiu obecny przed prawie dwie dekady, chciałaby nie czuć nic. Jednak gdy tylko uścisnął jej dłoń, ciało przeszył wstrząs, który przywiódł miliony wspólnych wspomnień, spędzonych godzin, ale i sprawił, że drzwi w jej sercu, które tak dawno temu zamknęła na cztery spusty, chciały się uchylić. Oddałaby wszystko, by móc rzucić mu się w ramiona i poczuć, jak zamyka ją w mocnym uścisku, raz jeszcze składając czuły pocałunek na jej czole, mówiąc, że życie jest do bani, ale przecież dają radę… Ale nie mogła, bo James Kang już dawno nie był jej, a ona nie była jego. Winę za ten stan rzeczy mogła zrzucić tylko na pecha, który prześladował ją od najmłodszych lat i nie spodziewała się, by kiedykolwiek miał jej odpuścić. A może i też na karb swoich życiowych decyzji?
OdpowiedzUsuńPrzez dwa lata bowiem doszła do wniosku, że jej talent do rozgrywania najlepszych partii taliami najgorszych kart, uległ pogorszeniu. Głupie decyzje życiowe przychodziły jej o wiele łatwiej, gdy na scenę wkraczało poczucie odpowiedzialności za swoją rodzinę, jakby cała powinność przeszła na nią, gdy w wieku piętnastu lat jej ojciec postanowił wziąć nogi za pas i poszukać szczęścia gdzieś indziej, z dala od śmierdzącego, gwarnego Chinatown, w którym przyszło jej się wychowywać. Łatwo było porzucić przyszłość, gdy tłumaczyło się to siłą wyższą, pechem, prześladującym ją fatum.
Może było inne wyjście z sytuacji? Pytanie to zadawała sobie prawie codziennie, gdy późnym wieczorem wracała do kawalerki na Brooklynie, która pomimo najszczerszych chęci i dekoracji rodem z tablicy Pinterest, wciąż wiała przerażającym chłodem. Bo była pusta. Bo nie witał jej James z kubkiem jaśminowej herbaty i talerzem pełnym parujących klusek tteokbokki, które nauczyła go robić jego babcia. Bo nie było go. Bo już go nie będzie. Bo to nie był jej dom, bo dom był tam gdzie był James.
Odpowiedzi na to pytanie jednak już nie miały znaczenia. Mleko się rozlało. Astrid podjęła nieodwracalne decyzje, więc teraz starała się z całych sił być obojętną, kiedy raz po raz zerkała na tak dobrze znaną jej twarz, przez którą przemknął cień żalu. Ogarnij się!, upomniała się w myślach, czując, że utrata tak potrzebnej jej w tym momencie, kontroli jest blisko. To nie czas, ani miejsce, aby jej serce zaczęło wyrywać do mężczyzny, który był już tylko jej przeszłością. Minęło tak wiele czasu od ich ostatniego spotkania, podczas którego usłyszała, jak serce Jamesa pęka na pół. I on, i ona ruszyli do przodu.
Astrid, na pewno ruszyłaś do przodu?, usłyszała cichy głos w swojej głowie bawiący się prześwietnie w tej sytuacji. Czy to poczucie winy strojące sobie z niej żarty?
- Pewne rzeczy pozostają niezmienne – odparła chłodno słysząc jego ostry ton. Nie potrafiła mu dogryźć nawet, gdyby chciała. Odgarnęła z oczu kosmyk włosów i spojrzała na telefon, który zwiastował przyjście wiadomości. Krótka i treściwa wiadomość od Alexa, jej szefa, sprawiła, że spięła się jeszcze bardziej, ale nie zawróciła sobie nią zbytnio głowy, pozostając w pełni skupiona na brązowookim mężczyźnie. – Zapraszam – odwróciła się do niego plecami i ruszyła w stronę sali konferencyjnej, w której miało odbyć się spotkanie zarządu, w duchu dziękując, że tego dnia ubrała swój najlepszy garnitur, w którym czuła się bardzo pewnie siebie. Potrzebowała tego uczucia, jak nigdy wcześniej.
Weszła do wielkiego, przeszklonego pomieszczenia, w którym przy długim stole siedziało już kilku mężczyzn i jedna kobieta. Skinęła w ich stronę głową na powitanie i podeszła do starszego mężczyzny, który górował nad nimi siedząc w centralnym punkcie. Archibald Ashford. Właściciel Ashford Capital i osoba, z którą ewidentnie James był dzisiaj umówiony.
Usuń- Dzień dobry, Astrid – jego twarz nie zdradzała emocji, gdy stanęła przed nim, ale była do tego przyzwyczajona, mając do czynienia codziennie z jego wierną kopią, Alexem.
- Dzień dobry, Panie Archibaldzie. Przedstawiam panu pana Jamesa Kanga z Westbridge & Co. – przedstawiła mężczyznę i oddaliła się w stronę swojego miejsca przy stole, pozostawiając prezesa z prawnikiem, jednej z najlepszych firm w Nowym Jorku.
Spotkanie trwało całe wieki, albo przynajmniej tak jej się wydawało, gdy czuła na sobie przeszywający wzrok Jamesa, który usiadł po przeciwnej stronie stołu. Półtorej godziny ględzenia starego Ashforda o przejęciu Techspire Innovations. Statystyki, wyniki, wykresy i miliardy zapisów w dokumentach, na których próbowała się skupić, choć wzrokiem wciąż uciekała do mężczyzny, który niespodziewanie postanowił zakłócić jej dzisiejszy dzień swoją osobą.
- (…) Astrid – usłyszała jak prezes wymawia jej imię, podniosła więc wzrok z notatek i utkwiła go w leciwym mężczyźnie. – Po konsultacji z Alexem, chciałbym abyś zajęła się tematem Techspire Innovations. – Astrid nigdy nie była nominowana przez samego pana Archialda do objęcia jakiejkolwiek sprawy, więc od razu zrozumiała, że jest to sprawa rangi wyższej niż te, którymi dotychczas się zajmowała. Problem był tylko taki, że…
- Panie Kang, Astrid jest jedną z najlepszych konsultantek ds. przejęć i fuzji w Ashfor Capital, mój syn już się o to postarał, szkoląc ją od początku. Pomoże panu ze wszystkimi dokumentami, które będzie pan musiał przygotować od strony prawnej. - cudownie, przemknęło przez myśl kobiety, kiedy usłyszała słowa wypowiedziane w kierunku jej byłego. – Proszę abyście rzucili wszystko, czym w tym momencie zaprzątacie sobie głowę. To najważniejszy temat na następne tygodnie. – dodał – to wszystko na dziś, dziękuję.
UsuńAstrid spojrzała na Jamesa w tym samym momencie, w którym jego wzrok spoczął na niej. I dokładnie w tym samym momencie zrozumiała, że jej życie zamieni się w jedno wielkie piekło, a pech nigdy nie opuści…
Do you remember happy together? I do, don't you? 💔
- Zdawało mi się, że w Westbridge jest kilku partnerów zarządzających i że to Harper jest odpowiedzialny za Ashford Capital – stwierdziła z przekąsem, ustosunkowując się do jego oschłych słów, gdy stanęli przed salą konferencyjną. Wciąż była spięta, a ich wspólna współpraca nie powinna mieć miejsca, więc pomysł starego Ashforda wciąż brzmiał dla niej jak najlepszy żart. Wszechświat nigdy nie był w drużynie Astrid, zawsze wystawiał ją na próbę charakteru, a ona powoli miała tego serdecznie dosyć. Ile jeszcze przed nią, nim w jej życiu pojawi się upragniony święty spokój? – Masz racje, poradzimy sobie z tym bardzo szybko. Julia wciąż jest twoją sekretarką? Dam Carol jej numer telefonu, powinnam mieć go gdzieś zapisanego, umówią nam spotkanie.
OdpowiedzUsuńMiała milion wymyślonych scenariuszy, w których spotykają się po latach. Wieczorem w Dumbo, popijając swoją ulubioną kawę z % Arabica, rozmawiając spokojnie i podziwiając podświetlony most Brooklyński przez szybę kawiarni; w strugach deszczu na Brooklyn Bridge Park, które mieszały się z łzami Astrid próbującej wyjaśnić mu dlaczego podjęła najgorszą decyzję w swoim życiu. Na ich ławce w Central Parku, gdzie James przed laty wyrył ich inicjały, lub w kolejce do Mei Lai Wah, bo była święcie przekonana, że wciąż kochał tanie bułeczki z kokosowym kremem, którymi zajadali się przesiadując w Columbus Park.
Zamiast tego, ich pierwsze spotkanie po dwóch latach od rozstania, przebiegało w niezbyt przyjaznej atmosferze, na oczach ludzi z zarządu Ashford Capital, w zatłoczonym biurze, w którym Astrid musiała udawać, jak bardzo nie zrobiło na niej wrażenia, że James Kang, jej James, niespodziewanie stanął przed nią.
Wszystko było nie tak.
Chciała zapytać go, co tutaj tak naprawdę robił, skoro doskonale zdawał sobie sprawę, że Astrid wciąż pracuje dla Ashfordów. Dlaczego to on, a nie Harper, stawił się na spotkaniu. Po co pojawiał się i przywoływał demony przeszłości, które tak bardzo starała się schować głęboko w swojej duszy, żyjąc z dnia na dzień ze świadomością, że straciła jedyną osobę, która była niej całym światem.
Minęły dwa lata, a ona wciąż budziła się w nocy, szukając go po prawej stronie łóżka, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że już nigdy go tam nie znajdzie. Dwa długie lata, w ciągu których, uczyła się życia na nowo, zatracając w pracy. Dwojąc się i trojąc, by zarobić odpowiednią sumę pieniędzy, dzięki której odzyska wolność. Codziennie wyciągała z biurka ich wspólne zdjęcie, zrobione w jego mieszkaniu na Upper East Side, które omijała, bojąc się, że na niego wpadnie. Codziennie też za nim tęskniła i wierzyła, że już nikt nigdy nie będzie miał jej w ten sposób, w który należała do Jamesa.
- To wszystko na dzisiaj? – zapytała, choć na jej usta cisnęło się dlaczego tutaj jesteś?. Nie wypowiedziała jednak tych słów. – Skontaktuję się z Techspire Innovations i przedstawię im plan działania. Wyślę ci maila z zapisem spotkania żebyś mógł je przeanalizować. Jeżeli masz jakieś wskazówki od strony prawnej przed spotkaniem, napisz mi proszę maila. Adres bez zmian. – Poprosiła go bez cienia ironii czy wcześniejszego chłodu w swoim głosie.
UsuńTak bardzo chciała żeby już sobie poszedł, zniknął z jej pola widzenia, bo każda kolejna chwila stawała się coraz bardziej uporczywa dla Astrid, która wciąż lustrowała go wzrokiem. Marzyła o tym by do niej podszedł i przytulił, by zaciągnąć się zapachem jego skóry, który działał na nią jak narkotyk. Wciąż pamiętała, jak to było zatracić się w jego ramionach, skryć przed całym światem. W końcu robiła to niezliczoną ilość razy. Gdyby tylko wiedziała, że ostatni raz był naprawdę tym ostatnim, kończącym wszystko – zostałaby w jego objęciach o wiele dłużej.
- Pozwól, że odprowadzę cię do windy – spuściła wzrok z jego oczu i nie czekając na jego reakcje ruszyła przez korytarz, zostawiając go w tyle. Przechodząc obok Violet na chwilę przystanęła. – Violet, proszę wyrób przepustkę Panu Kangowi, będzie się tutaj pojawiał trochę częściej. Carol przekaże ci harmonogram spotkań po ich umówieniu – poinformowała recepcjonistkę i upewniając się, że James jest tuż za nią, podeszła do drzwi windy i nacisnęła odpowiedni przycisk, przywołując ją.
Już nie wyciągnęła do niego ręki na pożegnanie, nie chciała aby po raz kolejny przeszył ją prąd. Wystarczająco szybko biło jej serce od dwóch godzin, by narażać się na jeszcze większe emocje.
- Do zobaczenia, James - Jaemin, dodała w myślach, ale po raz kolejny zachowała to dla siebie. Nie miała prawa już go tak nazywać. Teraz był dla niej tylko Jamesem Kangiem.
Poczekała aż wszedł do środka odprowadzając go wzrokiem. Spojrzała mu w oczy po raz ostatni, gdy drzwi windy zasuwały się. Na chwilę opuściła gardę, a on mógł dojrzeć w jej brązowych tęczówkach tęsknotę…
Westchnęła gdy drzwi zamknęły się, a winda ruszyła w dół, oddalając ją od mężczyzny jej życia. Chciała się rozpaść na kawałki, ale w zamian za to ruszyła jak burza przez korytarz, wpadając do swojego biura i zamykając za sobą drzwi. Usiadła przy biurku, wzięła do ręki iPhone i weszła w stary czat na Whatsapp, gdzie odtworzyła jedną z wiadomości głosowych od Jamesa.
- Tęsknie za tobą. Jeszcze tylko dwa dni w Londynie i wracam do domu. Kocham cię. - rzuciła telefon z impetem na biurko, a ten odbił się i wypadł na podłogę. Ukryła swoją twarz w dłoniach, próbując się uspokoić.
- Kiedy, kurwa, spierdoliłam sobie tak życie?!
I'll still see it until I die you're the loss of my life
Astrid stała przed lustrem w toalecie luksusowej rezydencji Gubernator Nowego Jorku, czekając, aż jej serce przestanie bić jak młot. Z trudem zacisnęła powieki, próbując opanować drżenie, które ogarnęło jej ciało. Na zewnątrz Nowy Jork tętnił życiem, ale tu, w tej przestrzeni, wszystko zdawało się zatrzymane. Tylko jej oddech, szybki i nierówny, przypominał o nieustannej panice, która zalewała jej umysł. Od dwóch lat nie pokazywała się wśród elity nowojorskiej, zapomniała, jak to jest być gościem gali organizowanej przez Gubernatorkę. Żałowała, że zgodziła się na bycie towarzyszką Ethana tego wieczora. Tak długo udawało jej się unikać świata, w którym kiedyś poruszała się płynnie, czuła się w nim jak ryba w wodzie, aż dzisiaj – zachęcona słowami swojego przyjaciela i jego matki, przystała na jego propozycję, by na nowo wkroczyć na salony osób o statusie o wiele wyższym.
OdpowiedzUsuńCzarna sukienka, która miała podkreślać jej pewność siebie, teraz wydawała się ciężka, jak kamień. Oglądała się w lustrze, poprawiając mankamenty makijażu, który miał wyglądać lekko, jakby wcale się nie starała, ale w rzeczywistości każda jej decyzja – każdy ruch pędzlem, każda warstwa pudru czy cienia – była wynikiem obsesyjnej potrzeby kontroli. Kontroli, którą próbowała odzyskać w tym, co wydawało się całkowicie poza jej zasięgiem.
Co jeśli James się tu naprawdę zjawi?, myśl ta trzymała ją na krawędzi przepaści od momentu, w którym tylko dowiedziała się o gali, a mama Ethana wspomniała, że rodzina Kang jest na nią zaproszona. Co jeśli spotka go w tym tłumie, w tej chmurze kamer i błysków fleszy, w których zawsze czuła jakby miała utknąć w pułapce? Co jeśli ich spojrzenia znów się spotkają, a ona nie będzie w stanie ukryć tego wszystkiego, co kryła za maską profesjonalizmu w biurze? Co jeśli po raz kolejny spojrzy na nią tym swoim chłodnym, beznamiętnym wzrokiem, który zdawał się widzieć wszystko, ale nie mówił o tym co czuł?
Wzięła dwa głębokie oddechy i wyszła z toalety, która chwilowo była jej oazą spokoju i bezpieczeństwa. Nie mogła ukrywać się w niej w nieskończoność, musiała stawić czoła swoim lękom, bo sama się na nie pisała. Odszukała Ethana, który stał nieopodal wejścia do sali i zaśmiewał się pod nosem do czegoś, co zobaczył w telefonie. Gdy podeszła do niego, schował smartfona do kieszeni eleganckiej marynarki i wziął ją pod rękę. Drzwi do sali balowej otworzyły się z lekkim skrzypnięciem, a gdy Astrid weszła do wnętrza, poczucie niepokoju przybrało na sile.
Rozglądnęła się po wnętrzu, które było niczym bajkowa sceneria, pełna blasku i przepychu, odbijającego się w każdym zakamarku. Dekoratorzy musieli pracować w pocie czoła aby uzyskać efekt, który cieszył oko każdego zaproszonego gościa. A może to tylko ona zwracała uwagę na takie detale, bo nie były dla niej chlebem powszednim? Może ludzie, którzy co tydzień przebierają się w najlepsze kreacje od najbardziej cenionych projektantów i zjawiają się w podobnych temu miejscach, nie zwracają już na to nawet uwagi? Astrid nie należała do nich, wręcz odstawała od nowojorskiej śmietanki, co boleśnie uświadomił jej przed laty ojciec Jamesa, Jinwoo Kang.
Jej towarzysz przeprosił ją na chwilę, wezwany przez swoją matkę. Astrid skinęła głową, czując, jak serce bije jej jeszcze szybciej, ale bez słowa stanęła przy najbardziej odległym stoliku, chowając się za wielką kompozycją przepięknych, białych róż, uprzednio biorąc od przechodzącego kelnera kieliszek prosecco. Wciąż lustrowała tłum ludzi, którzy zdawali się wyśmienicie bawić, ale tak naprawdę pośród wszystkich zgromadzonych, szukała wzorkiem jedynie Jamesa. Nie miała w ogóle pewności, czy jeszcze chodził na takie wydarzenia. Nigdy przecież nie był ich fanem, nie potrafił się odnaleźć pośród blichtru i przepychu, w którym lubowali się najbogatsi mieszkańcy miasta. Minęły jednak dwa długie lata, w ciągu których mógł je polubić, bądź jeszcze bardziej znienawidzić.
UsuńWypiła duszkiem alkohol znajdujący się w smukłym kieliszku i odstawiła go na tacę kelnera, który zaproponował jej kolejnego drinka. Wzięła, chcąc dodać sobie odwagi i poczuć się choć trochę rozluźnioną. I wtedy, zaledwie kilka kroków od niej, spotkała jego wzrok, a jej serce zamarło. Na chwilę zapomniała, jak oddychać. Cała sala wydawała się zniknąć, jakby zatonęła w czarnej dziurze, w której liczyła się tylko ta jedna, znajoma postać. Jego sylwetka wyłaniała się zza innych gości, ale dla Astrid stał się on centrum wszystkiego. Nie zauważyła niczego wokół – tylko jego. I to, jak przez chwilę, zaskoczony, spojrzał na nią.
Wszystko, co chciała zrobić, to odwrócić wzrok, ukryć się, zniknąć w tym tłumie, który miał jej dać poczucie bezpieczeństwa. Ale nie mogła. Nogi zdawały się być sparaliżowane, a dłonie – chociaż drżały – trzymały kieliszek z alkoholem.
Z trudem odwróciła głowę, ignorując to, że stał w odległości kilku metrów od niej w pełni świadomy jej obecności. Choć starała się zachować spokój, w jej ciele zaczęła się budować niepohamowana panika.
- Astrid, cholera. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech – mruknęła pod nosem, podsuwając drżącą ręką kieliszek do ust i pijąc kolejny łyk szampana. Nie była gotowa na kolejną konfrontację, nie w miejscu, w którym nie mogła ukryć się za maską profesjonalizmu. W myślach modliła się aby Ethan odnalazł ją, ale wszystko wskazywało na to, że witał wraz z rodzicami przybył gości, a ona była skazana na Jamesa i to, co miał w zamiarze zrobić z jej obecnością.
I know you said that we're not talkin' but I miss you, I'm sorry
- Nie wiedziałam, że przez te dwa lata nabyłeś monopol na nowojorskie gale charytatywne – odwróciła od niego wzrok, nie potrafiła wpatrywać się w jego twarz i pokazać mu, że w jej oczach jest coś, co jest mieszanką smutku i potrzeby, by choć raz jeszcze popatrzył na nią tak, jak kiedyś. Wiedziała, że jak tylko zerknie w jego stronę, maska obojętności, którą z całej siły starała się utrzymać, runie z kretesem. W zamian za to wpatrywała się w swój idealnie zrobiony manicure i kieliszek alkoholu, który nagle stał się ostatnią deską ratunku.
OdpowiedzUsuńPrzez dwa lata nie spotkali się ani razu, lecz gdy tylko w James otworzył Puszkę Pandory, pojawiając się w biurze Ashford Capital, w ciągu jednego dnia wpadli na siebie dwukrotnie. Przez pół dnia po jego wyjściu z biura zastanawiała się, czy zrobił to z premedytacją? Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zasilała szeregi pracowników ich największego klienta i dlatego nigdy nie angażował się w sprawy korporacji Ashfordów. Choć nie chwalili się ich związkiem na prawo i lewo, a żaden z zarządów nie wiedział o ich zażyłościach, James sam zrezygnował z osobistego reprezentowania firmy, w której wypruwała sobie żyły dla lepszej przyszłości, gdy jeszcze byli razem. Czyżby Harper zachorował/został zwolniony/ma ważniejsze sprawy na głowie, niż użeranie się z Archibaldem i Alexem? A może James sam zaproponował zajęcie się najnowszym projektem, aby ją nawiedzać już nie tylko w snach, ale i na jawie?
- Wchodzisz z butami w mój świat… - oderwała wzrok od swoich paznokci i przeniosła go na stojącego obok mężczyznę. - … to dlaczego, ja nie mogę wejść w twój, James? – zapytała buńczucznie.
Zatrzymała na nim spojrzenie o kilka sekund za długo. W smokingu wyglądał elegancko i pewnie, a każda część jego stroju była doskonale dobrana do jego sylwetki. Czarna marynarka, skrojona na miarę, opinała ramiona w sposób, który podkreślał ich męską budowę. Głębokie klapy marynarki błyszczały, wykonane z jedwabiu, kontrastując z matową tkaniną reszty stroju. Stał wyprostowany, górując nad jej niską sylwetką, a nawet najmniejszy ruch zdradzał, że przeszkadzała mu, będąc w jego świecie. Świecie, z którego zrezygnowała, gdy zdecydowała się odejść od niego, twierdząc, że kariera już zawsze będzie ważniejsza niż ich związek.
Odstawiła kieliszek z alkoholem na stolik i zrobiła w jego stronę dwa kroki, czując jak jej puls przyspiesza, a serce zaczyna bić w niebezpiecznie szybkim tempie. Nachyliła się ku jego twarzy, ukradkiem wciągając zapach korzennych perfum, które używał niezmiennie od lat. Zakręciło się jej lekko w głowie, ale szybko opanowała się, na nowo przybierając wyrachowaną maskę. Podniosła swoją prawą dłoń przed ich twarzami, wskazując na stojącego w tłumie Ethana stojącego obok swojej matki, gospodyni gali, na której się znajdowali.
- Jestem osobą towarzyszącą. Najwyraźniej zapomniałeś, że nie tylko ty znasz odpowiednie osoby – Zanim zdążyła się ostatecznie opanować, jej usta niemal automatycznie zbliżyły się do jego ucha, a jej oddech stał się cichszy, bardziej intymny. Była tak blisko niego, zaledwie kilka centymetrów, a mimo to świat znowu wydał się odległy, pełen niemożliwych decyzji i niespełnionych marzeń.
Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w jego profil, będąc zaledwie kilka centymetrów od niego. Przerażona tym, co właśnie zrobiła, szarpnęła się do tyłu, jakby nagle wyrwana z transu, który przez chwilę ją ogarnął. Odchrząknęła i wyprostowała się, ignorując walące w jej piersi serce. Zawsze było coś w tym, co mieli razem. Coś, co wciągało ją jak wir, przyciągało do niego na każdym kroku. Jego śmiech, jego dotyk, sposób, w jaki patrzył na nią, jakby była najważniejszą osobą na świecie. I mimo że nie widziała go już od miesięcy, nadal potrafiła poczuć to wszystko znowu. Każdy szczegół w jego twarzy, jego zapach, sposób, w jaki się poruszał. Każde współdzielone wspomnienie wracało do niej ze zdwojoną siłą.
Usuń- A ty wciąż dumnie kroczący u boku swej rodziny - Gdybyś tylko wiedział…
Everywhere I go leads me back to you
Przez wszystkie te miesiące starała się stłumić uczucia, które nie miały prawa powrócić. Teraz czuła, jak ból, tęsknota i niezrealizowane emocje wzbierają w jej wnętrzu. Przypomniała sobie, jak było, kiedy byli razem – bez trosk, bez ograniczeń, tylko ich dwójka, świat poza nimi. Ale to było wtedy, a teraz, stojąc w tym balowym tłumie, nie miało to już najmniejszego znaczenia. Nie było ich. Prawie dwie dekady dzielenia wspólnych chwil odeszły w niepamięć. Jednak każdy szczegół, który go dotyczył, przytłaczał ją teraz. Jego zapach, ten sam, który kiedyś kojarzył się z poczuciem bezpieczeństwa, teraz wywoływał jednocześnie ból i tęsknotę. Wzrok, którym ją mierzył, sprawiał, że czuła się jak na skraju załamania – wiedziała, że nie ma sensu wracać, że to, co było, już nie istnieje, a jednak jej serce ciągle lgnęło ku niemu.
OdpowiedzUsuńOddech stawał się coraz cięższy. Z jednej strony chciała go zignorować i odejść do Ethana. Starała się udawać, że to wszystko jej nie dotyczy, że nic z tego nie jest ważne. Z drugiej strony czuła, jak tęsknota wkrada się w jej myśli, jak chaotycznie zaczynają się one plątać. Słowa, które chciała powiedzieć, były jak zamknięte w jej gardle, a każda próba kontrolowania siebie wydawała się tym bardziej frustrująca. Czy miałby czuć to, co ona? A może nie? Może dla niego to wszystko było już dawno zamkniętą książką, rozdziałem, który nie zasługiwał na powrót.
Uśmiechnęła się, ale był to uśmiech pełen kpin, jakby życie nauczyło ją, jak udawać. Zbliżyła się do niego raz jeszcze, tak blisko, że czuła ciepło jego ciała. Nie dała mu szansy na jakiekolwiek słowo, reakcję.
- Ciekawe, czy pamiętasz, jak to było, zanim życie postanowiło wprowadzić nas w taką... zmienioną rzeczywistość - powiedziała, a jej ton był pełen subtelnej ironii. Tylko ona wiedziała, kim było owe życie…
Te słowa były jak strzały wystrzelone w jego stronę, z premedytacją, z zamiarem wywołania w nim jakiejś reakcji, popsucia mu humoru, a może i całego wieczoru. Chciała odpłacić mu się pięknym za nadobne. Wiedziała, że on także nie zapomniał – nie tak łatwo. I choć nie mówiła tego wprost, w jej głosie, w tym sarkastycznym tonie kryła się cała prawda o tym, co czuli oboje, mimo że nie mogli tego powiedzieć. Mimo że nie byli w stanie tego ponownie przeżyć.
Zanim zdążyła przetrawić to, co powiedziała, poczuła, jak cała jej pewność siebie zaczyna się rozpadać. Umysł znów wiruje, jakby każda komórka jej ciała była zdezorientowana, jakby nie potrafiła zrozumieć, co właściwie robi. Przez chwilę miała wrażenie, że odpływa, że znowu staje się tą dziewczyną, którą była, kiedy wszystko się zaczynało – pełną nadziei, pełną oczekiwań, pełną naiwności, dziewczyną z Chinatown, która kochała koreańskiego chłopca…
I wtedy go zobaczyła – Jinwoo Kanga, ojca Jamesa; stojącego w oddali, obserwującego ich rozmowę. W jednej chwili serce Astrid opadło w piersi, a jej oddech stał się płytki. Oczywiście, że przyłapał ich na rozmowie - miał cholerną obsesję na punkcie usuwania Astrid z życia swojego syna. Jinwoo Kang, klucz do tak wielu rozczarowań panny Chen. Ten, który zawsze stawiał na swoim; ten, który zniszczył jej szanse na szczęście.
Widok mężczyzny, który stał w oddali, wstrząsnął nią na nowo. Czuła, jak w jej wnętrzu zaczynają narastać emocje, które próbowała stłumić przez te wszystkie lata – gniew, rozczarowanie, a przede wszystkim strach. Strach przed tym, że jeśli nie powstrzyma swoich słów teraz, wszystko, co udało jej się zbudować, zniknie w jednej chwili. Nie mogła pozwolić, by James dowiedział się prawdy – nie mogła pozwolić, by jego ojciec miał jakikolwiek powód, by ponownie wywrócić ich życie do góry nogami.
– James… – zaczęła, jej głos brzmiał w niej obco, cichy, z trudem wypowiadany. Patrzyła na niego, czując jak każdy mięsień jej ciała jest napięty. – Musisz… - wyszeptała, ale słowa, które chciała wypowiedzieć, zatonęły w jej gardle.
UsuńCały świat na moment się zatrzymał, gdy spojrzała na ojca Jamesa, stojącego nieopodal, z wyrazem twarzy, który mówił wszystko, czego nie chciała usłyszeć. Spojrzenie pełne kontroli, pełne chłodnej analizy. Jakby był świadkiem czegoś, co miało tylko jedno zakończenie. W jej sercu rozbrzmiał dźwięk alarmu. Nie możesz mu powiedzieć prawdy.
Każdy impuls, który ją dręczył, teraz stawał się głośniejszy, jakby sama walka, którą toczyła, nie miała końca. Chciała mu powiedzieć. To byłoby proste. Ale z każdym dniem, który upływał od tamtej chwili przed dwoma laty, gdy przekreśliła ich wspólną przyszłość, wiedziała, że nic już nie jest proste. Jej oczy wciąż spoglądały na Jamesa, ale nie potrafiły wydobyć z siebie tego, co miały w sercu. Trzymała się tej granicy, której nie mogła przekroczyć, bo z drugiej strony była jego rodzina – wszystko, co miało dla niego znaczenie.
W tej chwili, pełnej niepewności i bólu, czuła się tak, jakby stała na krawędzi, z nieuchronną świadomością, że jeden krok w stronę prawdy zburzy wszystko, co starała się zbudować przez ostatnie dwa lata. Czuła się rozdarta – jakby jej własne uczucia stały się w tej chwili największym wrogiem. I to nie był tylko strach przed ojcem Jamesa. To był strach przed sobą – przed tym, jak jej serce mogłoby się rozpaść, gdyby dała mu poznać prawdę. Znienawidziłby cię, Astrid.
– Muszę już iść – powiedziała cicho, a jej głos brzmiał jak echo tego, co nie zostało powiedziane. Nie patrzyła już na niego, bo bała się, że to spojrzenie, ta chwila, znowu ją złamie. Zamiast tego unikała jego wzroku, przyglądając się w oddali, jakby szukając czegoś, co pomoże jej utrzymać tę maskę, którą na siebie założyła.
W oddali widziała ojca Jamesa – ten obraz był niczym przypomnienie, że każda jej decyzja miała swoje konsekwencje. Nie patrzyła na Jamesa, choć wiedziała, że on wciąż ją obserwuje. Zamiast tego, z cichym westchnieniem, odwróciła się powoli i ruszyła w stronę drzwi. Głęboko w sercu chciała żeby James za nią pobiegł, jednak była realistką, karcącą się w duszy za swoje pragnienia…
Zanim zdążyła pomyśleć o tym, co się stanie potem, odwróciła się powoli i ruszyła w stronę wyjścia. Jej kroki były zdecydowane. Wysoka, pełna gracji, ale wewnętrznie złamana, zmuszona do podjęcia decyzji, której nigdy nie chciała podjąć. Czuła się jakby uciekła od samej siebie.
Przekroczyła próg sali, zapominając o czekającym na nią w tłumie Ethanie, a chłodne powietrze nocy uderzyło ją od razu. Poczuła, jak jej płuca znów się napełniają powietrzem. Weszła w mrok nowojorskich ulic, pełnych hałasu, ludzi, świateł – ale czuła się tam bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej. Oparła się o barierkę i zamknęła na chwilę oczy, starając przywrócić spokojny rytm rozszalałemu sercu.
Your tender lies gonna make me cry tonight
Fall like a dawn when the shades are fading out
Astrid stała przed budynkiem, a chłód nocnego powietrza wdzierał się w jej ciało jak ostrze. Ból straty, który opętał ją, był nie do zniesienia – fizyczny, głęboki, przeszywający. Taki, który trzymał ją w szachu, jakby jej własne ciało stało się więzieniem. Wszystko wokół niej tętniło życiem – tłumy ludzi, neonowe światła, hałas samochodów, migające reklamy. Wszystko przemykało obok niej, a ona była niczym cień, znikający w miejskiej dżungli. Stała niczym nieruchoma figura, z sercem, które waliło jak młot, ale w środku czuła się pusta, jakby wszystko w niej zostało wyciśnięte.
OdpowiedzUsuńNie potrafiła oddychać. Z każdym oddechem czuła, jak jej płuca się zapadają, jakby chciały wyrwać się z klatki jej piersi, ale nie były w stanie. Serce biło zbyt szybko, zbyt głośno, jakby chciało wydostać się z ciała, by przebiec do Jamesa, by krzyknąć mu do ucha wszystko, co w sobie nosiła. Ale nie mogła. Nie mogła, bo wiedziała, że każdy wyraz, który padnie z jej ust, nie tylko zniszczy wszystko, co miało dla niego sens, ale sprawi, że jego idealnie ułożony świat legnie w gruzach. Prawda zniszczyłaby go. Zniszczyłaby jego życie, jego przyszłość, którą teraz miał przed sobą. Zniszczyłaby jego relację z ojcem. Wyrządziła mu już zbyt wiele krzywd, by dodawać do tego kolejną. Ultimatum Jinwoo Kanga było jak nóż wbity w plecy – nie tylko nie dawało Astrid wyboru, ale naznaczyło ich miłość na zawsze, sprawiając, że nigdy nie będą już mieli szans na powrót do ich świata.
Pośród rozmów przechodniów, dźwięków klaksonów żółtych taksówek oraz ludzi spieszących w prywatnych samochodach do domów, usłyszała kroki odbijające się od mokrego chodnika. To był James. Wiedziała to bez wątpliwości. Mimo że nie odwróciła się, nie musiała patrzeć, by poczuć, jak każdy kawałek jej ciała zaczyna drżeć. Z jego krokami wracały wspomnienia – te same, które miały zostać w przeszłości, pogrzebane głęboko pod warstwą czasu, które choć trochę zdążyły się zabliźnić, teraz zaczynały się otwierać, pulsując na nowo w jej piersi.
Próba zapomnienia, tłumienie uczuć, które nie miały prawa istnieć, wszystko to nagle zdawało się nie mieć znaczenia. Chciała uciec, zniknąć, ale nogi jakby odmówiły posłuszeństwa. Czuła jego obecność, jego energię, jakby ta przestrzeń pomiędzy nimi nagle przestała istnieć. Choć nie patrzyła, jego bliskość była jak szum, który rozpraszał wszystko inne – jakby znowu stali w jednym świecie, choć nie powinni. Na przekór Jinwoo Kangowi, który był tak blisko nich, patrząc z pogardą i dezaprobatą prosto w ciemne oczy Astrid Chen, jego największej zmory.
Kiedy stanął tuż przed nią, świat wokół niej zaczął znikać, a wszystko, co miało znaczenie, skupiało się tylko na nim. Miał w sobie coś, czego nie potrafiła zignorować – nie tylko fizyczną bliskość, ale i tę niewidzialną więź, która łączyła ich mimo wszystko, mimo tego, co się wydarzyło. Patrzył na nią z tym samym spojrzeniem, które kiedyś sprawiało, że czuła się najbezpieczniej na świecie, ale teraz to spojrzenie było pełne niepewności, pełne pytania, na które ona nie potrafiła odpowiedzieć.
- Zanim odeszłaś, powiedziałaś, że muszę... Tylko co? - zapytał, a jego głos brzmiał teraz jak szept, który dochodził z najciemniejszych zakamarków ich wspólnych wspomnień. Astrid mogła poczuć, jak te słowa pełzły w jej wnętrzu, jakby były przynętą, która miała ją ostatecznie złapać. Stał za nią, zaledwie kilka centymetrów dzieliło ich od siebie, i choć mogła poczuć jego oddech na swojej skórze, w tej chwili nic nie było bardziej obce niż jego bliskość.
Jej ciało drżało, jakby było rozdarte na pół. Chciała mu odpowiedzieć, ale słowa wydawały się nie mieć sensu. Jak mogła wyjawić prawdę? Jak mogła powiedzieć mu, że wybór, który podjęła, był nie tylko jej samotnym brzemieniem, ale także jego ojca, który brutalnie wykorzystał jej słabość, by odciąć ją od niego na zawsze?
Usuń- Znasz opowieść o czerwonej nici, prawda? - serce Astrid biło mocniej, a jej myśli miotały się pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, zawsze wierzyła w hóng xiàn, o której opowiadała jej mama, gdy była mała. Mówiła, że na świecie istnieje niewidzialna nić, czerwona jak zachodzące słońce, która łączy każdego z jego przeznaczeniem. Niezależnie od czasu, przestrzeni czy odległości, ta nić zawsze prowadzi nas do tych, których musimy spotkać, do tych, którzy mają odcisnąć ślad na naszym życiu. Czerwona nić może się plątać, może się skracać i wydłużać, ale nie zerwie się nigdy. Choć może wydawać się, że niektóre osoby są nam przeznaczone tylko na chwilę, to ta nić zawsze będzie nas do nich prowadzić, zawsze będziemy mieli ze sobą niewidzialną więź, której nie da się rozplątać.
Spojrzała na Jamesa, choć nie chciała tego robić. Widziała w jego oczach coś, co przypomniało jej tę nić – czerwoną, która nie miała żadnych granic, która łączyła ich w sposób, który nie mógł być łatwo zrozumiany. Choć byli daleko od siebie, choć ich życie potoczyło się różnymi ścieżkami, to coś wciąż ich wiązało. Coś znowu postawiło ich na swojej drodze, chociaż od dwóch lat codziennie starała się trzymać z dala do Jamesa Kanga. Była pewna, że ta nić była teraz napinana, a ona sama starała się ją odciąć, chociaż wiedziała, że nie da się tego zrobić…
Patrzyła na niego przez chwilę, jakby chciała, by te słowa na chwilę zawisły w powietrzu. Czuła, jak serce bije jej mocniej, ale starała się to zignorować. Zamiast tego, poczuła na języku gorzki posmak ironii, który aż prosił się o ujście.
- Los lubi się bawić, ustawiając nas w tak absurdalnych sytuacjach, żebyśmy myśleli, że wszystko jest jeszcze możliwe. - Zamrugała powoli, patrząc mu prosto w oczy, ale w jej spojrzeniu nie było już ciepła, tylko coś ostrego, jak nożyk, który z łatwością przetnie niewidzialną więź, o której mówiła. - Na przekór losowi, musimy zapomnieć o przeszłości – szepnęła, prostując się i odchrząkając. – I musimy zachować profesjonalizm w pracy… Choć przyznam, nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś przyjdzie nam w ogóle usiąść przy jednym stole… Nie utrudniajmy sobie tego, James.
Nie mogła wyjawić mu prawdy, nie mogła obnażyć swoich uczuć. Musiała odwrócić kota ogonem, maskując ból rozdzierający jej serce. Wszystko, czego chciała to wrócić do czasów, w których nie musiała wybierać: szczęście u boku Jamesa, czy życie Nicka.
Something always brings me back to you
It never takes too long