Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] I'd let the world burn for you

I've been in a rage and I'm headed your way
With the devil on my fucking shoulder

Zane Maddox

28 latek; urodzony 20 lutego 1997 roku Pracownik lombardu Diler - spełni każde życzenie Wynajmowane studio 120 Greenwich Street Każdego roku odwiedza ojca w więzieniu Rikers Island tylko po to, aby napluć mu w twarz Tego samego dnia zostawia na grobie matki zwiędłą czerwoną chryzantemę i niedopałek papierosa 🎝

Mroźne lutowe powietrze szczypało w policzki.

Wsunął cienkiego papierosa między usta, odpalił i ruszył przed siebie znajomą ścieżką. Słońce chowało się powoli za horyzontem, tworząc mroczną, przygnębiającą scenerię. Mijał wielkie rodzinne grobowce. Zapomniane nagrobki porośnięte mchem. Marmurowe anioły, które przypominały postacie wyjęte z horrorów. Głowę miał pochyloną, ale nie było w tym geście nic z szacunku do zmarłych. Przychodził tutaj tylko raz do roku. O jeden raz za dużo. Próbował odpuścić, a jednak nogi same niosły go na położony na południowym Bronxie cmentarz.

Wszystkie historie o zniszczonych dorosłych zaczynają się tak samo. Agresywny ojciec pijak, emocjonalnie niedostępna matka, która potrafiła zasłaniać się własnymi dziećmi, aby uniknąć wymierzonego w nią ciosu. Brak miłości i opieki, którą znajdowali w nieodpowiednich miejscach oraz ludziach. Miał przejebane. Powtarzał to zdanie od szóstego roku życia, bo to wtedy nauczył się definicji tego słowa. Słyszał je ciągle od ojca, niezależnie od sytuacji. Powodem mogło być wszystko; rozlana zupa podczas obiadu, klocek, którego nie zauważył przy sprzątaniu, a który ojciec trącił nogą. Najczęściej piekł lewy policzek. Potem bił tak, aby ludzie nie zauważali siniaków, a opieka społeczna się odjebała. Zapamiętał, aby nie okazywać słabości. Łzy były niemile widziane, a na każde uderzenie czy wyzwisko reagował obojętnością. Tak było łatwiej przetrwać. Ostatni raz płakał tamtej nocy. Wspomnienia były wyraźniejsze niżby tego chciał. Wciąż w nim żyły i nie pozwalały zapomnieć. Bezwładne ciało leżące w powiększającej się kałuży krwi. Pozbawione blasku i życia błękitne oczy, poszarzała twarz wykrzywiona w przerażeniu.

Zapłakał, bo w głębi czuł, że ten koszmar się skończył. W końcu byli wolni.

Zaciągnął się mocniej papierosem. Wypuścił drażniący płuca dym z wściekłością. Pozwalał sobie na myślenie o przeszłości tylko w tym jednym dniu. Kto chciałby wracać do takich wspomnień? Zupełnie, jakby życie od samego początku postawiło na nim krzyżyk. Świat zadecydował jeszcze przed jego narodzinami, że nie będzie wart zachodu.

Przystanął przy niewielkim szarym nagrobku.

Isobel Maddox. Tragiczna zmarła 03.02.2010

Niedbale rzucił zwiędłego kwiatka przed siebie.

— Zawsze byłaś zimną suką.

 

***

Bry!

Zane to mały eksperyment, za który ślicznie dziękuję poison killer. Sama nie wiem co mi z niego wyrośnie i czy nadaję się do prowadzenia takiej postaci, ale raz się żyje i trzeba spróbować wszystkiego. Zane to zły chłopak, ale może okaże się, że ma dobre serce. Pożyjemy zobaczymy. ;>

W tytule Chris Grey Let the world burn, Chase Atlantic Triggered w karcie, a na wizerunku Drew Starkey. Na sprzedaż młodsza siostra w duecie z rodzinnymi dramatami i traumami.

Bysiaa44@gmail.com

32 komentarze

  1. [O nie! Kolejny handlarz z Avonu! :D
    A tak już całkiem serio - najpierw do Nowego Jorku wpadła banda ćpunów, a potem banda dilerów. Interes się kreci, nikt nie głoduje. Można się bawić. ;>
    Wierzę jednak w dobre serce Zane'a. I wierzę w rabaty dla Liv.
    Piszemy coś? ;-)]

    Olivia Fitzgerald

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć, doczekałyśmy się! 💙 Bardzo lubię tę piosenkę i uważam, że idealnie pasuje ona do Zane'a :) Karta postaci jest mocna, a ja przekonałam się, że wciąż niewiele wiem o Maddoxie, niemniej postaram się jeszcze co nieco od Ciebie wyciągnąć w trakcie ustaleń ;) Bardzo się cieszę, że już jesteście!]

    Chodźmy razem mieć przejebane 💙

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  3. [💙💙💙 Przyszłam pozanudzać Cię do reszty moimi zachwytami nad Zane'em, bo po prostu nie da się tego nie robić, no. (A przynajmniej ja nie jestem w stanie.) Jest boski, jest cudowny, jest idealny; dokładnie tak go sobie wyobrażałam, a Ty genialnie go zbudowałaś, zatem wielkie brawa. 💜 Nie mogę się doczekać tego zniszczenia, które niedługo opanuje Nowy Jork… ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Budziła się z trudem, powieki miała ciężkie jak z ołowiu, wysuszone usta, w oczach piasek. Strasznie chciało jej się pić. Strasznie kręciło jej się w głowie. Jęknęła cicho, przykładając dłoń do czoła. Skórę miała gorącą. Wszystko, co widziała, było jeszcze zamazane i niezbyt wyraźne, bo wciąż walczyła z sennością i nie mogła tak do końca otworzyć oczu. Zamrugała kilkakrotnie, powoli, ostrożnie uniosła się do pozycji siedzącej i zlustrowała wzrokiem otoczenie. Choć znajome, wydawało się dziwnie nie pasować do tego, co spodziewała się zobaczyć. Jakby niespodziewanie ocknęła się w domu rodzinnym, zamiast u siebie.
      Na tę myśl przeszył ją lęk, ale szybko uzmysłowiła sobie, że zdecydowanie nie znajduje się u rodziców. Łóżko, na którym siedziała, wywoływało w jej głowie bardzo konkretne obrazy i wspomnienia, podobnie jak kolor ścian i mebli. A jednak mózg wciąż pracował na wyraźnie zwolnionych obrotach, bo dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, co to za miejsce. Choć kiedyś bardzo często tutaj bywała.
      Mieszkanie Zane’a. Część niej odetchnęła z ulgą, druga część spięła się od razu, szykując na nieprzyjemności. Co ona to robiła? Skąd się tu wzięła, do cholery?
      Spróbowała przypomnieć sobie wczorajszy wieczór, ale w pamięci wirowały jej jedynie skrawki wydarzeń, nie układające się w żaden logiczny ciąg. Więc od początku. Wytężyła mózg. Pokłóciła się z matką. Tak. Cassidy wymyśliła kolejny niedorzeczny projekt i zażądała, by Wills udawała związek z jakimś pajacem ze świata mody. Oczywiście nawet nie spytała jej o zdanie; po prostu założyła z góry, że córka to zrobi i już. Samo to wystarczyło, by ją zdenerwować, a charakter tego przedsięwzięcia napawał ją obrzydzeniem na samą myśl. Jak niby miałaby publicznie obściskiwać się z tym lalusiem, którego nawet nie znała?
      Po kłótni poszła do pierwszego lepszego baru, który wyrósł jej na drodze. Miała zamiar wypić kilka drinków, ot, na poprawę humoru, wrócić do domu, zawinąć się w koc i pozwolić sobie na luksus nie myślenia o niczym. Ale w barze spotkała grupkę znajomych, z którymi chodziła na zajęcia. Zawsze wydawali się sympatyczni, chociaż Willow trzymała się raczej na dystans. Zaprosili ją, żeby się przyłączyła. Zgodziła się. Pili. Dużo się śmiali. Dobrze się bawili.
      Co było potem?
      Przede wszystkim nie było tam Zane’a. A przynajmniej nie powinno go być. Wątpiła, by sama po niego zadzwoniła, a tamci znajomi prędzej zabraliby ją gdzieś do siebie, niż wzywali na pomoc przypadkowy numer z jej telefonu. Miała w głowie białą plamę, choć była niemal pewna, że wcale nie wypiła aż tak dużo, by czuć się teraz w ten sposób. Wysunęła ręce spod kołdry, chcąc je obejrzeć, i słusznie — wzdłuż lewej rozciągało się malownicze rozcięcie, długie, choć niezbyt głębokie. Poza tym miała kilka siniaków a z bólu, który powoli dochodził do głosu, wnioskowała, że pewnie jest cała poobijana.
      Cholera, co tam się wydarzyło?
      Drgnęła niespokojnie, uświadomiwszy sobie obecność Zane’a w pokoju. Nie patrzył na nią; nieruchomy wzrok miał utkwiony w oknie, jakby obserwacja miasta pochłonęła go tak bardzo, że wszystko inne przestało się liczyć. Willow jednak wiedziała, że on nigdy nie traci czujności. A zatem był po prostu wściekły. Tylko właściwie na kogo? Właściwie dlaczego? Nie znała odpowiedzi. Zane tymczasem przypominał jej marmurowy posąg, zastygnięty wciąż w tej samej pozie. Wydawał się nawet nie oddychać, jak gdyby jeden głębszy wdech mógł roztrzaskać jego opanowanie w proch i wyciągnąć na wierzch całą skumulowaną wewnątrz agresję.
      — Zane? — ośmieliła się w końcu, chociaż jej głos był cichy i niepewny. Nie chciała jeszcze bardziej go rozdrażnić. — Co… co się stało? Co ja tu robię? — spytała, skołowana, zaniepokojona, wytrącona z równowagi. Skąd wzięła się akurat tutaj?

      now, you’re all I need 😏💛

      Usuń
  4. [o rety, ja coś czuję, że teraz na blogu to będzie rozpierducha stulecia 🤣 teraz trochę strach na ulicę wyjść...
    bawcie się dobrze, niesamowity charakter nam tu wrzuciłaś! ]


    Emma/Lily

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeszedł ją dreszcz, kiedy się wreszcie odwrócił. Ciężar jego spojrzenia wydawał się przygniatać ją do ziemi, jak gdyby niewidzialna dłoń naciskała jej na kręgosłup. Oczy miał mroczne, nieruchome. Pod tym wzrokiem Willow czuła się niczym mucha, złapana w pajęczą sieć. Nie było to przyjemne.
    Ale Zane zawsze tak na nią działał. Jak gdyby pewne jej odruchy były trwale związane z jego gestami. Na każde spojrzenie reagowała inaczej. Bywało, że zbliżała się do niego, schodziła mu z oczu, albo, jak teraz, zamieniała się w kamień. Czasami miała wrażenie, że byli tak zgrani, że mogliby właściwie ze sobą nie rozmawiać. Wystarczyło, żeby popatrzył na nią w odpowiedni sposób, by wiedziała, co powinna zrobić.
    Niekiedy przerażało ją to, jak bardzo ona i Zane byli dopasowani w niektórych życiowych sferach. Zwłaszcza, że zarazem ich przeszłość nie mogła się chyba bardziej od siebie różnić. Choć może pewne uczucia czy emocje wystarczyło po prostu poznać, niezależnie od ich natężenia, by zostawiły trwały ślad w głowie. I w sercu.
    Willow nie miała idealnego dzieciństwa, ale to, co przeżył Zane, zdawało się być oddalone o całe lata świetlne od nieprzyjemności, które ją spotkały. Tak właściwie nie miała nawet szczególnie miłego dzieciństwa. A i tak nie zacierało to tej olbrzymiej dziury, która dzieliła ich doświadczenia. Przez pewien czas po tym, gdy się przed nią otworzył, nie mogła się wyzbyć uczucia, że w dorosłym Zane’ie ciągle widzi tamtego chłopca, którym kiedyś był. Wysoka wrażliwość i empatia nie pozwalały jej zapomnieć o wszystkim, co wówczas usłyszała. Było to tak bolesne, jakby ktoś łamał jej wciąż żywe serce na pół.
    — Słucham? — drgnęła, orientując się wreszcie, że chyba się do niej odezwał. Tak. Powiedział: Zjebałaś. — O czym ty mówisz, Zane?
    Zane. Jego imię leżało na języku tak znajomo, gładkie i okrągłe jak pestka czereśni. Czasami powtarzała je szeptem w mroku nocy, powoli, z lubością, smakując każdą głoskę, rozkoszując się każdą sylabą. Było takie, jak wszystko w nim — nieziemskie, jakby przysłane tu z obcej planety, by niszczyć. Zawsze uważała, że Zane był piękny, choć mężczyzn chyba nie wypadało obdarowywać akurat tym określeniem. Ale ilekroć Willow na niego patrzyła, właśnie to słowo wpychało się jej do głowy: piękny. Surowo i agresywnie, urodą wszystkich raniących, kaleczących przedmiotów, jak nieoszlifowany diament, jak rozbite szkło w ramie lustra, czy ostre korony królów, które odbierały im wolność. Miał w sobie coś, co wzbudzało mimowolny respekt i podziw, choć zarazem było to coś nieuchwytnego, czemu nie można było się przyjrzeć.
    Fascynował ją od samego początku. Na jej nieszczęście — chyba nigdy nie miał przestać. Willow wydawało się czasem, że Zane nigdy nie wygląda dwa razy tak samo, jakby przewijane w zwolnionym tempie stopklatki ukazywały wielowarstwowość jego osobowości. Pierwszy rzut oka ukazywał cyniczny uśmiech, głębsze spojrzenie pełną nonszalancji pogardę względem otoczenia. Uważny widz dostrzegał pod tym o wiele więcej, wszystkie przemilczane słowa i tęsknoty, które nie miały prawa ujrzeć światła dziennego. Dlatego nigdy nie zapytała — lubiła, kiedy odprężał się przy niej na tyle, by takie emocje choć przez moment zagrały na jego twarzy. Nie chciała uświadamiać mu, że są takie chwile, kiedy jego pełna opanowania i chłodu maska rozpuszcza się na ułamek sekundy. Był wyrazisty jak wschód słońca latem, ostry jak brzytwa. Był tym typem człowieka, który mógłby zbawić świat, choć mógłby także zrównać go z ziemią, a potem stanąć na zgliszczach i śmiać się.
    Boże, emocje, które czuła wobec Zane’a Maddoxa, wydawały się nie mieć końca ani nawet początku.

    you said I’m the love of your life 💔

    OdpowiedzUsuń
  6. Zastanawiała się nieraz, czy gdyby ktoś ją uprzedził, do czego doprowadzi znajomość z tym tajemniczym, spowitym mrokiem mężczyzną — czy to wystarczyłoby, żeby podjęła inną decyzję? Zawróciła, zamiast przecinać mu drogę? Odeszła, nie zwracając na niego uwagi? Czy przyciągnęłaby jego spojrzenie, gdyby minęli się na ulicy w innych okolicznościach? Czy, gdyby była dumna i pewna siebie, albo miała za plecami tłum bliskich, Zane odważyłby się w ogóle po nią sięgnąć?
    Czy to by cokolwiek zmieniło? I najważniejsze — czy ona sama pragnęła zmiany?
    Nie przedstawiła go nikomu znajomemu, bo akurat tak potoczyło się wówczas jej życie, że została sama jak palec. Gdyby jednak z jakiegoś powodu ktoś kiedyś dowiedział się o Zane’ie, Willow nie potrafiłaby wytłumaczyć mu tej relacji. Ba, nawet ona sama nie do końca ją rozumiała. Z pewnością było to coś destrukcyjnego, może wręcz toksycznego, ale jednocześnie bywały chwile, gdy ta znajomość ją uskrzydlała i znacząco podbudowywała pewność siebie. Nigdy nie sądziła, że kontakty międzyludzkie potrafią być do tego stopnia skomplikowane; a jednak im dłużej w tym trwali, tym bardziej wszystko wokół nich się plątało.
    Kochała Zane’a. To był fakt, który zagrzebała głęboko w swojej głowie i deptała tak długo, aż uwierzyła, że tamto uczucie nie ma nic wspólnego z miłością. Nie mogła kochać kogoś, komu ranienie jej przychodziło równie łatwo, jak oddychanie; kogoś, kto siał zniszczenie i wydawał się tym szczerze radować. Kogoś, kto nieustannie balansował na granicy rzeczy dozwolonych, oddzielającej zachowania akceptowalne od czystej krzywdy. Kogoś, kto potrafił doprowadzić ją do łez tylko po to, by móc wówczas okazać jej czułość.
    Najgorsze było to, że naprawdę cholernie tej czułości potrzebowała. Może dlatego nie radziła sobie z odsunięciem się od Zane’a. Może dlatego wciąż tkwiła u jego boku, licząc na dobre słowo czy blady uśmiech. Może dlatego nie mogła po prostu uciąć z nim wszelkich kontaktów. Bo kiedy był dla niej miły, wszystkie jej stare i nowe pragnienia, małe i wielkie lęki odpływały w niebyt, jak ukołysane do snu jakąś kojącą piosenką. Zbyt wiele to dla niej znaczyło, by była w stanie tak po prostu odpuścić.
    Wiedziała również, że i Zane żywi wobec niej pewne uczucia. Nieważne, jak się objawiały, że czasami zakrawały o jawne znęcanie, że nieraz zachowywał się tak, jakby była dla niego najmniej znaczącą istotą na świecie. Tego jednego Willow Calloway była pewna — jakkolwiek Zane te uczucia okazywał, w głębi duszy jego pobudki były dobre. Nie, nie należała do smutnego grona kobiet-popychadeł, wmawiających sobie, że jeszcze jeden raz i partner się zmieni. Doskonale zdawała sobie sprawę, że to iluzja, w dodatku tworzona przez ofiarę na korzyść sprawcy. O, ona zdecydowanie nie była niczyją ofiarą. Nawet nie liczyła na to, że Maddox okaże się typem chłopaka, którego można będzie przedstawić dziadkom, nie przyprawiając ich jednocześnie o zawał. Dla niej osobiście nie miało to większego znaczenia — ostatecznie to ona chciała się z nim spotykać, a nie dziadkowie. W dodatku nie była szczególnie chętna, by zapoznawać kogokolwiek ze swoją rodziną, poza nielicznymi wyjątkami. W tym przypadku bardzo wyraźnie czuła, że nie zniosłaby tych oceniających spojrzeń, którymi obdarzyliby Zane’a, chociaż w ogóle go nie znali. Sama myśl o tym boleśnie wżerała jej się w mózg. Myśl, że mogliby ciskać w niego zewsząd tym pogardliwym, pełnym wyższości wzrokiem… Nawet nie wiedziała, dlaczego tak strasznie nie chciała dopuścić do takiej sytuacji. Przecież Zane nie był kimś, kogo trzeba było chronić przed otoczeniem — właściwie nieprzesadzone byłoby stwierdzenie, że to otoczenie należało chronić przed nim. A jednak Willow okropnie się tego bała. Nie, że Zane obrazi jej rodzinę, tylko że rodzina mogłaby zranić Zane’a.
    Idiotyzm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ja… Co? — szepnęła, czując zbierającą się w niej frustrację przemieszaną z niepokojem. Gdy był w takim stanie, czasami robiło się niebezpiecznie. Wbiła wzrok w pościel, którą była owinięta i zadrżała, słysząc jego rozkazujący ton, czując bijące od niego ciepło, gdy się do niej zbliżył. — Zane, proszę — westchnęła, posłusznie kierując jednak spojrzenie na jego twarz. — Po prostu mi powiedz, co zjebałam. Proszę — dodała błagalnym, zmęczonym tonem. — Nie mam na to siły.

      I can fix him no really I can
      and only I can
      💘

      Usuń
  7. [Zane, jego brat jak i siostrzyczka musieli wyjątkowo twardo stąpać po Ziemi, skoro wszyscy się jeszcze jakoś trzymają i będąc dziećmi, tak naprawdę byli dorosłymi, którzy chcieli przetrwać piekło, codziennie wciągające ich na samo dno.
    Dzień 3 lutego jest dla niego wyjątkowo ciężki. Musi spotkać się w oko w oko z najprawdziwszym potworem, a dodatkowo iść na grób matki, za którą tak naprawdę nie może zapłakać i zatęsknić, bo jak mogłoby mu brakować w życiu osoby, która zamiast go chronić, wystawiała do walki z ojcem?
    Wyszło Ci z niego prawdziwe ziółko, ale i takich ludzi Nowy Jork jak najbardziej potrzebuje ;D
    Sukcesów na blogu! ^^]

    NATALIE HARLOW

    OdpowiedzUsuń
  8. Właściwie nie wiedziała, jak to się stało, że Zane poznał ją aż tak dobrze. Nie była osobą chętną do zwierzeń, kimś, kto uzewnętrzniał się od pierwszego spotkania, spowiadał się ze wszystkich dokonanych przewinień. Historię swojego życia trzymała blisko siebie, tak na wszelki wypadek, by nie wpadła przypadkiem w cudze ręce i poprzestawała na niezobowiązującej, płytkiej konwersacji. Albo po prostu słuchała. To przychodziło jej niebywale łatwo. Zbyt łatwo. Jakby urodziła się z misją przygarnięcia na swoje barki tysiąca cudzych wyznań.
    Zane miał jednak ten irytujący, niewytłumaczalny dar do czytania z niej jak z książki, chociaż dla większości ludzi była raczej zamkniętą na ciężką kłódkę skrzynią. Łagodna i zdystansowana nie wydawała się zbyt ciekawym rozmówcą. A mimo to znalazł się ktoś, kto poświęcił jej wystarczająco wiele uwagi, by pojąć choć odrobinę z tego, co siedziało jej w głowie.
    To był problem. Na początku jedynie potencjalny, w czasach, kiedy jeszcze w ogóle nie brała pod uwagę, że wiedza, którą Zane posiadał na jej temat, może okazać się kłopotliwa. Przy nim czuła się rozumiana. Zrozumiana. Brzmiała sensownie. Jakby to, co czuła i to, co mówiła, naprawdę miało znaczenie. Jakby istniały miliony niewidocznych połączeń, biegnących od Zane’a do niej i z powrotem, dzięki którym wyczuwali i zgrywali się lepiej, niż ktokolwiek inny. Ale to, co z początku było tak zjawiskowo piękne, szybko okazało się być żywiołem, nad którym trudno zapanować. Ta znajomość, której linie zbiegały się pomiędzy nimi, była bowiem zarazem ich wzajemną słabością.
    Zane raz, tylko raz, szczerze opowiedział jej o swoim życiu, ale to wystarczyło, by jego historia na dobre zapadła Willow w pamięć i zapuściła tam korzenie. Choć robiła wszystko, co mogła, nie potrafiła się jej pozbyć. Oplotła wszystkie jej nerwy i mięśnie, żyły, kości i narządy, tym samym owijając ją sobie wokół palca. Być może dlatego, choćby Zane ją krzywdził i ranił, nie była w stanie go sobie odpuścić.
    Boże, jak strasznie czasami męczyła ją zawiłość tej relacji. Wiele by dała komuś, kto dałby radę to wszystko uprościć. Nikt taki jednak nie istniał, więc jedyne, co można było zrobić, to po prostu się z tym pogodzić. Próbować iść dalej. Wierzyć w lepszą przyszłość. A przynajmniej — w jakąkolwiek przyszłość.
    Skrzywiła się odruchowo, kiedy jej dotknął, po części z bólu, po części z zaskoczenia gwałtownością jego ruchów. Patrzyła na niego i widziała to samo, co zawsze — jakby gniew trawił go od środka, wrzał niczym lawa, płonął jak ogień. Zastanawiała się czasami, co takiego mówią Zane’owi jej własne oczy, jej gesty, jej słowa. Niekiedy miała bowiem wrażenie, że wszystko w niej aż prosi się o to, by ją złamać.
    — Zane, proszę — syknęła cicho, usiłując uwolnić się z mocnego uścisku dłoni, której palce coraz mocniej wbijały jej się w szczękę. Wiedziała jednak, że to bez sensu. On nie słuchał ani próśb, ani rozkazów. Słuchał tylko samego siebie. — Nie pamiętam — mruknęła w końcu niewyraźnie, ściskając jego nadgarstek, by ją puścił albo przynajmniej poluzował nacisk. — Nie pamiętam, co się stało — szepnęła w końcu, uciekając spojrzeniem w bok. — Byłam u rodziców. Potem w barze. Potem… — urwała, wytężając mózg i ponownie zderzając się ze ścianą. Alkohol lał się gęsto, ale nie wypiła dość, by urwał jej się film. Niczego nie brała; nawet, gdyby przeszło jej to przez myśl, Zane zaraz wybiłby jej to z głowy. Wypaliła kilka papierosów. Była wściekła na matkę. I nagle obudziła się tu, w jego mieszkaniu, na jego łóżku. Powoli uniosła wzrok. — Zane. Dlaczego nic nie pamiętam? Co się stało?

    isn’t it delicate?

    OdpowiedzUsuń
  9. I znów było tak samo. Znowu mieszał jej w głowie, podpuszczał, rzucał aluzje, podważał, drwił. A ona znowu przyjmowała to bez słowa sprzeciwu, usiłując jedynie za nim nadążyć. Mogła wzdychać i prosić, nawet błagać, by podarował sobie wreszcie te gierki, ale nigdy nie wysuwała gróźb ani żądań. Być może zwyczajnie zdawała sobie sprawę, że to nic nie da. Być może nie chciała tego zrobić. Może nie miała siły. A może jeszcze coś innego. Cokolwiek krył w sobie Zane Maddox, Willow nie umiała z tym walczyć. Zawsze kończyła pokonana. Równie dobrze mogła od razu się poddać. Przynajmniej oszczędzała siły na kolejną rundę, a potem następną i jeszcze jedną. Obcowanie z nim przypominało nieustanne podchody, w których należało wykazać się czujnością i sprytem, czyli cechami, które Wills posiadała, a które przy Zane’ie, jak zresztą wszystkie jej mocne strony, niespodziewanie zdawały się ulatniać. Nierzadko odnosiła wrażenie, że ten człowiek wysysa z niej do dna to, co czyniło ją niezależną, silną kobietą, którą naprawdę ciężko było złamać. Przy nim stawała się skorupą, wymowną pustką po tej dziewczynie, milczącą zgodą na wszystko, co zechciałby zrobić. Zmieniała się w sedno bezbronności, w istotę tak łagodną i delikatną, że nie powinna właściwie ufać nawet swoim nogom w zapewnieniu, że utrzymają cały jej ciężar.
    Czasami wydawało jej się, że Zane kieruje wszystkimi jej poczynaniami z ukrycia, jakby jakaś jego maleńka cząsteczka wsiąkła jej gdzieś pod skórę i dostała się do panelu sterowania. Było to dla niej wprost niewyobrażalne, żeby z osoby, która nigdy nie bała się bronić własnego zdania, momentalnie wyłaniał się ktoś zdolny jedynie przytakiwać i w ciszy znosić upokorzenia.
    Może gdyby Zane był zwyczajnym skurwysynem, którego nic ani nikt nie obchodzi, któremu na niczym i nikim nie zależy, wówczas znalazłaby w sobie moc, żeby kazać mu przestać. Ale nawet on miał swoje dobre strony, które jarzyły się blaskiem równie intensywnym, jak wszystkie jego wady. Maddox był bowiem właśnie tym — intensywnością. Willow zauważyła to już podczas ich pierwszego spotkania. Jak świat wokół niego zdawał się nabierać głębszych barw i czystszych dźwięków, jak otaczające go powietrze śpiewało, jak przywracał do życia wszystko na swojej drodze, po prostu chodząc po świecie. Tacy ludzie jak on zawsze byli trudni, a obcowanie z nimi wymagało nieustannego lawirowania pomiędzy tym, co można było od nich dostać i tym, co się otrzymywało. Niewymownie ciężko było to zrównoważyć, ale tak malowała się cena, którą płacono za krótkie chwile rozkoszy.
    Nie tylko złość była w Zane’ie taka wyraźna, lecz wszystko. W tym ta ulotna dobroć, której nie dało się uchwycić w garść, na której nie dało się zawiesić wzroku.
    Niemal westchnęła, kiedy wreszcie ją puścił i odsunął się odrobinę. Bezwiednie pomasowała sobie policzki, nie zamierzając jednak wytykać mu, że sprawił jej ból. Nie było to ostatecznie nic nadzwyczajnego. Właściwie na ogół nawet nie zwracała na to uwagi.
    W głowie szumiało jej od słów, którymi się do niej zwrócił, piętrzących się domysłów i tej cholernej niepewności. Nie brała. Nigdy niczego nie brała, doskonale to wiedział. Jak śmiał wytykać jej wobec tego zaćpany mózg?
    — Dobrze, więc nie jestem rozsądniejsza od Willa — przewróciła oczami, no bo naprawdę, jakie to miało teraz znaczenie? — Nie wiem, co się stało. Po prostu nie wiem. Nie chcę myśleć. Chcę pamiętać — wyznała nagle, a zabrzmiało to tak bezbronnie, że gdyby na miejscu Zane’a był ktoś inny, momentalnie zmiękłoby mu serce. Po krótkiej chwili zmarszczyła brwi, tknięta nieprzyjemną myślą, która zagościła jej w głowie. — Och, nie — jęknęła, zaciskając powieki i kryjąc twarz w dłoniach.
    Tylko nie to. Błagam, tylko nie to.

    your faithless love’s the only hoax I believe in 💔

    OdpowiedzUsuń
  10. Usilnie starała się nad sobą zapanować, chociaż lęk ściskał ją za gardło. Doskonale wiedziała, że zarówno panika, jak i fontanna łez nie były dobrym narzędziem w komunikacji z Zane’em, nie mówiąc już o histerii. Należało przede wszystkim wziąć się w garść. Oddychać. Myśleć.
    Mimo to, czuła się jednak bardzo niepewnie. Dziura, którą miała w pamięci, mogła pochłonąć dosłownie wszystko, co samo w sobie było wystarczająco niepokojącą myślą. Jeżeli zaś dodać do tego miejsce, w którym ostatnio przebywała i towarzystwo — znajome, acz niezbyt bliskie — całość prezentowała się dosyć upiornie. Zakręciło jej się w głowie, kiedy świadomość tego, co mogło się stać, opadła na nią z całą mocą. Dlaczego postąpiła tak lekkomyślnie?
    Z przerażeniem uświadomiła sobie jeszcze jedną rzecz. To Zane ją stamtąd zabrał. Zane. Cokolwiek tam się działo, na pewno to widział. Myśl, że mógł być świadkiem pewnych rzeczy sprawiła, że łzy momentalnie napłynęły jej do oczu. Na pewno świetnie się bawił, a teraz czerpał satysfakcję igrając z jej poczuciem wstydu, winy, niepewności. Wydawało jej się wręcz, że było to jeszcze bardziej upokarzające, niż wspomnienia, które przykryła mleczna mgła. Że Zane mógł ją wtedy widzieć.
    Uniosła głowę i spojrzała na niego z całym morzem emocji w oczach, które lśniły od łez, ale wciąż nie opadły na policzki. Słowa, które teraz do niej kierował, zdawały się boleć bardziej, niż zwykle. Z jakiegoś powodu była niesamowicie podatna na zranienie, taka krucha i zmartwiona, utopiona po uszy w swoich problemach.
    — Nie zamierzam — warknęła, bo po prostu nie mogła się powstrzymać. Od razu jednak tego pożałowała. Opuściła głowę, wbijając wzrok w materiał pościeli i szykując się na coś nieprzyjemnego, słowo lub gest, przypominające o tym, jak powinna się zachowywać. Postanowiła sobie jednak, że nie będzie przepraszać. Może jej godność walała się w strzępach po podłodze, ale nie oznaczało to, że ją do reszty straciła.
    Coś przemknęło jej przez myśl tak szybko, że niemal nie zdążyła tego uchwycić, ale nie dość, by potrafiła to zignorować. Zane był w tym samym barze. Ona wypiła to coś, co było zmieszane z alkoholem i co usunęło jej kilka godzin z pamięci. Obudziła się tutaj, w mieszkaniu Zane’a.
    Zane często ją ranił.
    Ale nie pozwoliłby na to komuś innemu.
    Powoli uniosła wzrok, świdrując go nieodgadnionym spojrzeniem. Wolałby dać jej nauczkę, czy zapanować nad samym sobą? Nie był jednak chłopcem, który lubił się dzielić swoimi zabawkami. To mógł być naprawdę spory plus w całej tej sytuacji.
    Willow ostrożnie poluźniła i napięła wszystkie partie mięśni, uważnie słuchając swojego organizmu.
    — Potłukłam się — mruknęła zażenowana, nerwowo przeczesując palcami jasne włosy i owijając się szczelniej kołdrą. — Pewnie jutro będę jednym wielkim siniakiem. Ale poza tym… nic — przyznała, uważnie koncentrując się na wyłapaniu emocji, które mogłyby wypłynąć na twarz Zane’a. Póki co była jednak gładka jak rzeźba z marmuru, idealna, chłodna i twarda. — Zane — powiedziała cicho, spoglądając mu wreszcie w oczy. Czuła się spokojniejsza. Niemal opanowana. — Do niczego nie doszło, prawda?

    I feel you no matter what ❤️

    OdpowiedzUsuń
  11. Zazwyczaj udało jej się powstrzymywać łzy w jego towarzystwie. Wiedziała, że tego nie znosił, a i ona nie miała szczególnej potrzeby, by wzbudzać w nim irytację czy obrzydzenie, toteż jeśli tylko mogła, płakała dopiero, gdy rozchodzili się w inne strony. Na palcach jednej ręki mogłaby policzyć sytuacje, kiedy nie wytrwała w tym postanowieniu. Czyli: zdarzało się. Ale niezbyt często.
    Przypuszczała, że nawet gdyby reagował wtedy inaczej, wciąż wolałaby się przy nim nie rozklejać. Nie czuła się dobrze, gdy ktokolwiek oglądał targające nią emocje. Nade wszystko ceniła sobie prywatność, przestrzeń, która dawała możliwość upchnięcia tych uczuć w jakimś ciemnym kącie, by zmierzyć się z nimi w dogodniejszym momencie.
    Ulga, która spłynęła na nią wraz z jego wyznaniem, była niemal obezwładniająca. Z jakiegoś powodu wierzyła we wszystko, co teraz mówił. Być może dlatego, że jaki by nie był, na ogół nie miał w zwyczaju kłamać. Znacznie bardziej cieszyło go serwowanie prawdy i obserwowanie, ile wyrządzi szkód. Spodziewała się po nim wielu rzeczy, ale nie sądziła, że pozwoliłby komukolwiek ją fizycznie skrzywdzić.
    Jego kolejne słowa tylko to potwierdziły.
    Materac zapadł się odrobinę pod jego ciężarem, a Willow nawet przez gruby materiał kołdry poczuła bijące od niego ciepło. Zawsze miał taką gorącą skórę, że wydawała się wręcz parzyć. Lubiła go dotykać. Wydawało jej się wtedy, że tak naprawdę dotyka samego słońca.
    Zerknęła na Zane’a nieufnie, zaskoczona, że jej opryskliwa odpowiedź nie zirytowała go bardziej. Choć może po prostu postanowił nie zwracać na to uwagi. Bywał zmienny jak kwietniowa pogoda, nieprzewidywalny jak żywioł, i przede wszystkim nigdy nie działał według stałego schematu. Przebywanie w jego towarzystwie momentalnie uczyło błyskawicznego wyłapywania najsubtelniejszych sygnałów z mowy ciała czy tonu wypowiedzi.
    Przymknęła oczy pod wpływem jego dotyku, gdy odgarniał jej z twarzy kilka zabłąkanych kosmyków. To był Zane, którego niegdyś poznała. Nawet, jeśli obecnie pojawiał się bardzo rzadko albo tylko po to, by ją upokorzyć. Nic nie mogła poradzić na tęsknotę, która zżerała jej serce; być może, gdyby chłopak po prostu zmienił się w nieczułego drania, łatwiej byłoby jej odpuścić. On jednak czasami obdarzał ją takim właśnie gestem, spojrzeniem pełnym uznania, umiejętnie podtrzymując w niej to obsesyjne pragnienie ciepła.
    — Uhm — mruknęła, rozkoszując się jeszcze przez chwilę gorącem, które promieniowało z jego dłoni, po czym wreszcie otworzyła oczy i spojrzała na niego spokojnie. Szczerze. — Byłam taka głupia — przyznała otwarcie, kręcąc z niedowierzaniem głową i westchnęła. — Nie sądziłam, że oni…
    Że oni co? Zechcą zabawić się jej kosztem? Wykorzystać sytuację? Czy w ogóle mogła oceniać ich zbiorowo? A może był to wybryk wyłącznie jednego człowieka z tej grupy, z którym nikt inny nie miał nic wspólnego?
    A Zane? Powinna być mu wdzięczna, pomimo tego, że przecież ją śledził, prześladował, wciąż wtrącał się do jej życia? Choć przecież gdyby tego nie robił, wczorajszy wieczór mógłby się skończyć zupełnie inaczej. Fala ulgi przemieszanej z irytacją zalała jej serce.
    — Wiem, Zane. Przepraszam. Będę ostrożniejsza.

    if you’re never bleed, you’re never gonna grow 🥺

    OdpowiedzUsuń
  12. Często czuła jego obecność za plecami, choć na ogół nie pozwalał się zauważyć. Był jak cień, podążający za nią niemal krok w krok, zawsze czający się gdzieś na skraju wydarzeń, stale blisko. Gdziekolwiek by nie poszła, wciąż miała wrażenie, że jest w pobliżu. Nie miała pojęcia, jak to robił, skoro nie śledził jej przez cały czas — a nie śledził, bowiem miał mnóstwo własnych spraw do załatwienia. Mógł wysłać za nią Iana, ale jego zazwyczaj łatwiej było wyłuskać z tłumu; może dlatego, że nie znał jej tak, jak Zane, więc nie wiedział, kiedy usunąć się w mrok. Poza tym wydawało jej się, że jednak największą satysfakcję sprawia mu załatwianie tego osobiście, bez pośredników. By w razie czego mógł na własne oczy widzieć, co tak właściwie zaszło.
    Na początku próbowała uciekać. Kryła się po kątach, w trakcie podróży po kilka razy zmieniała środki transportu i starała się unikać dłuższych postojów. Potem przestała wychodzić z domu, w nadziei, że wreszcie da jej spokój. To jednak nie zdało egzaminu, bo bywały sprawy do załatwienia, których nie mogła zignorować ani obgadać przez telefon. Więc znowu — gdziekolwiek była, Zane był tam również.
    To były momenty, ułamki sekund, kiedy przeczucie podpowiadało jej, że czai się w pobliżu. Czasami się pokazywał. Zazwyczaj nie. Willow odnosiła wrażenie, że Zane nie chodził konkretnie za nią, lecz po prostu wyłaniał się w pewnych miejscach jak duch, milcząco przypominając o swojej obecności. Gdyby nie wiedziała, że zapewne taki jest jego cel, nabawiłaby się z pewnością niezłej paranoi. Zdawała sobie jednak sprawę z konstrukcji umysłu chłopaka i za wszelką cenę postanowiła nie dać się zastraszyć. Wiele trudu kosztowało ją nie okazywanie lęku, gdy wyrastał przed nią niespodziewanie, ale jakoś dawała radę. Z czasem nawet się do tego trochę przyzwyczaiła. Na swój sposób świadomość, że zawsze siedzi jej na ogonie, bywała czasami kojąca. Jakby miała osobistego anioła stróża, chociaż akurat do tego bohatera Zane’owi było wyjątkowo daleko.
    A może wcale nie?
    Widziała, że był zadowolony z odpowiedzi. Zawsze się cieszył, gdy przyznawała mu rację, więc starała się maksymalnie to wykorzystać. W końcu nie była głupia. Może i w tym starciu miała ponieść porażkę, ale nie oznaczało to jeszcze kilku pomniejszych zwycięstw gdzieś po drodze. Poza tym wyjątkowo się z nim zgadzała. Naprawdę powinna być ostrożniejsza. Granica jej nieufności zacierała się bowiem w momencie, w którym ktoś okazał jej trochę serca. To była słabość, której należało się pozbyć.
    Tyle, że niestety nie było to zbyt łatwe.
    Zadrżała pod wpływem jego słów, brzmiących jak najwykwintniejsze pochwały, jakby dokonała czegoś przełomowego, a nie po prostu się z nim zgodziła. W takich chwilach potrafił sprawić, że czuła się doceniona, choć tak właściwie robiła jedynie to, czego oczekiwał. Może w tym tkwiło sedno obcowania z Zane’em Maddoxem. Żeby po prostu spełniać jego oczekiwania.
    Mruknęła coś niezrozumiałego, pozwalając sobie czerpać przyjemność ze sposobu, w jaki bawił się jej włosami. W duchu dziękowała, że choć przez chwilę są to tylko włosy, nie jej uczucia. Mówił, utwierdzając ją w przekonaniu, że nie nadaje się do podejmowania własnych decyzji. Że bez niego świat by ją pożarł i wypluł kilka oszlifowanych kosteczek. Nie potrafiła zadbać o siebie. Ale miała Zane’a, a Zane potrafił się o nią zatroszczyć.
    Zabawne, że tak właściwie wcale nie myślała w ten sposób. Przy nim jednak wszystko, co czuła, zdawało się wypaczone, wywleczone na lewą stronę, jak odbicie w krzywym zwierciadle.
    — Nie wiem — szepnęła w końcu, opuszczając głowę i wbijając wzrok w swoje dłonie. Była taka naiwna. Taka bezbronna. Taka pokonana. — Przepraszam, Zane. Przepraszam.

    lost in the labyrinth of my mind 💙

    OdpowiedzUsuń
  13. Czasami miała wrażenie, że w jego rękach jest jedynie instrumentem, na którym potrafił zagrać dowolną melodię, jaka przyszła mu akurat do głowy. Wiedział, gdzie nacisnąć, a gdzie ledwie musnąć, żeby wydobyć z niej to, czego oczekiwał. A i ona niespecjalnie usiłowała z tym walczyć. Jakakolwiek walka z Zane’em była z góry skazana na przegraną. Nie mogła się z nim równać w sztuce igrania z ludzkim umysłem; prawdę mówiąc, po prostu nie miał sobie równych. Sprawiał, że robiła rzeczy, o jakie by się nie podejrzewała. Choćby sam fakt, że nie kazała mu spadać już dawno temu. Nie była przecież popychadłem. Zawsze potrafiła walczyć o swoje i domagać się sprawiedliwości. Jednak Zane wymykał się jakimkolwiek ramom i ograniczeniom, jakby był czymś znacznie większym, niż kontur, którym życie usiłowało go obrysować. Nie wiedziała, dlaczego traci przy nim całą wolę do walki, cały instynkt przetrwania. Stawała się pusta. Nie; stawała się pustką.
    Bywały chwile, które uwalniały zmagazynowaną w jakimś ukrytym miejscu energię i dawały jej kopa do działania. To wtedy na ogół usiłowała się odsunąć, odzyskać niezależność, którą się zawsze szczyciła. Wówczas była w stanie trochę o siebie powalczyć. Mimo, że nigdy niczego w ten sposób nie osiągnęła. Zazwyczaj padało kilka ostrzejszych słów, blask dumy i złości w jej jasnych oczach, płomień gniewu biegnący pod skórą. Wystarczyło tak niewiele, by nawet tak drobny przejaw buntu stał się jedynie odległym wspomnieniem.
    Była słaba. Chociaż wcale nie chciała być.
    Zane trzymał ją w garści i nie zamierzał wypuścić. Czasami tęskniła za wolnością. Częściej jednak tęskniła za Zane’em. Nie rozumiała tego. Nie potrafiła tego zrozumieć. Ranił ją i poniżał. Robił jej wodę z mózgu i nawet nie starał się ukryć, jak wiele sprawia mu to satysfakcji. Mieszał jej w głowie. Odsuwał jak najdalej od siebie, jednocześnie nie pozwalając odejść.
    Gdyby chociaż była biedną naiwniarą, żyjącą złudzeniami, że on się zmieni, cała ta sytuacja przedstawiałaby się inaczej. Ale Willow nawet tego nie oczekiwała. A mimo to nadal nie potrafiła powiedzieć: dość.
    Może dlatego, że jaki Zane by nie był, na swój sposób się o nią troszczył. Dla Wills, która właściwie nie pamiętała już, jakie to uczucie, miało to naprawdę duże znaczenie. W pewnym momencie swojego życia obudziła się z myślą, że jest sama jak palec, osamotniona, samotna, opuszczona. Nie miała przyjaciół. Matka traktowała ją jak przedmiot, a ojciec nigdy się jej nie przeciwstawił. Brat jakby zapadł się pod ziemię. Brie była zajęta własnymi problemami; Willow nie mogła jej winić, nawet gdyby chciała.
    Ale Zane zawsze gdzieś tam był. Nie pozwalał o sobie zapomnieć i nie pozwalał jej wyrzucić się z życia. Jego intencje z pewnością nie były szlachetne. Lecz ona i tak je doceniała. Przynajmniej nie zamierzał jej porzucić. Przynajmniej on.
    Przeszywały ją dreszcze, kiedy bawił się pasmami jej włosów, ale było to przyjemne uczucie. Choć zarazem niosło ze sobą ryzyko. W każdej chwili ten dotyk mógł zmienić się w coś zupełnie innego.
    Niemal pisnęła, zaskoczona, kiedy niespodziewanie przyciągnął ją do siebie i posadził sobie na kolanach. Promieniował takim ciepłem, jakby wewnątrz był pełen lawy. Willow nieomal czuła na własnej skórze oparzenia, które po sobie zostawiał, niewidzialne odciski palców i wrzące słowa. Pod wpływem jego dłoni zdawała się przemieniać w coś półpłynnego, co nie było w stanie myśleć za siebie ani o sobie decydować. Topniały jej żyły i mięśnie. Topniały jej płuca. Topniało jej serce.
    Oddychała ciężko, patrząc na niego nieco nieprzytomnym spojrzeniem, bo to, co robił z jej ciałem, odwracało jej uwagę od wszystkiego innego. Była idealnie dostrojona do jego częstotliwości, tak idealnie, że niemal nie musiał jej nawet dotykać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zane, ja nie… — głos uwiązł jej w gardle, każdą część ciała przeszywał iskrzący prąd. Ból i rozkosz; tym było sedno jego dotyku, jego słów, jego istnienia. — Nie chciałam — dokończyła chwiejnie, tonąc w otaczającym go zapachu i znajomej aurze. — Naprawdę nie chciałam. Będę bardziej uważać. Obiecuję — przyrzekła, myśląc zarazem: Czy to naprawdę ty powinieneś mi cokolwiek wybaczać?

      what doesn’t kill me makes me want you more

      Usuń
  14. [Niech Maddox pozostaje czujny i lepiej pilnuje przyjaciela. ;>]

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  15. [Co w końcu, jakie w końcu. Ja po prostu mam tempo żółwia XD
    Nie narzekaj, patrz ile ładnych policjantek może go skuć, nie jeden pewnie o tym marzy! :D]
    Mer

    OdpowiedzUsuń
  16. Marcus nie miał nic przeciwko zdrowej konkurencji. Samodzielnie nie był w stanie wysycić nowojorskiego rynku, a zresztą byłby wyjątkowo głupi, gdyby próbował. Stąd nie był jedynym, który zaopatrywał tutejszych dilerów. Ian nie wiedział, kto oprócz niego i Zane’a handluje towarem sprowadzanym przez Marcusa, ale też nigdy o to nie pytał. Konkurencyjnych dilerów, którzy mniej bądź bardziej regularnie pojawiali się na ich terenie, skutecznie przepędzali i mieli to szczęście, że do tej pory ani razu nie musieli uciec się do drastycznych rozwiązań. Tym razem jednak, kiedy okazało się, że ktoś rozprowadza lewy towar pośród ich klientów, dostali cynk od Marcusa, aby wstrzymać się z działaniem. Mieli tylko dyskretnie obserwować rozwój sytuacji.
    Podziemiem, w którym kwitł handel narkotykami, rządziły zależności podobne do tych, które kierowały rozwojem krajowej gospodarki. W celu uniknięcia stagnacji koniecznym było utrzymanie dynamiki zadowalającej wszystkie zaangażowane strony, choć zawsze jeden miał stracić, a drugi zyskać i w istocie rozchodziło się o to, aby to bilans pomiędzy wspomnianymi stratami, a zyskami nadto nikogo nie raził w oczy. Utrzymanie tego bilansu na zadowalającym poziomie nie było łatwym zadaniem. Dlatego regularnie dochodziło do eskalacji konfliktu i jakiś czas później nowojorskie media rozpisywały się o strzelaninie na Bronxie czy ciele wyłowionym z rzeki Hudson.
    Tym razem chodziło o zysk. Ian i Zane przez kilka długich miesięcy rozpracowywali, dla kogo pracowali nieznani im dilerzy – z jednego w krótkim czasie zrobiło się ich kilku. Jak po nitce do kłębka starali się dojść do człowieka, który ich zaopatrywał, przy czym nitka, za którą podążali, strzępiła się i rwała w wielu miejscach. Wreszcie udało im się dotrzeć do kontaktu, a od niego wiodła prosta linia do człowieka, którego szukali. Resztą miał załatwić Marcus.
    O tym, że Marcus dobił targu, dowiedzieli się kilka dni później, kiedy w ramach podziękowania zostali przez niego szczodrze obsypani nadprogramową gotówką. Oznaczało to również, że po kilku upierdliwych miesiącach mogli znowu zacząć pracować wyłącznie na własny rachunek, nie tracąc czasu na dochodzenie kto, z kim i dlaczego. Coś podobnego warto było uczcić, prawda?
    — Kurwa, w końcu — westchnął Ian, kiedy dotarli do mieszkania Zane’a. Ściągnąwszy kurtkę, odwiesił ją na haczyk przy drzwiach i nie oglądając się na przyjaciela, wszedł w głąb przestronnego studio. Skierował się do otwartej na salon kuchni i po otworzeniu lodówki, zanurkował w niej na moment. Wyciągnął jasne piwo dla Maddoxa i bezalkoholowego radlera dla siebie. Breloczkiem z kluczy otworzył obydwie butelki i podał piwo Zane’owi.
    — Za udaną akcję? — zaproponował i stuknął szyjką butelki o tę drugą, by tuż po tym opaść na dużą i miękką kanapę. Choć wszechobecna czerń odrobinę go przytłaczała, lubił tutaj przebywać. Z oczywistych względów w mieszkaniu Zane’a czuł się jak u siebie. To dlatego poprawił poduszki pod plecami i wygodnie wyciągnął nogi wzdłuż siedziska. Lewą rękę podłożył pod głowę, a prawą przytrzymywał wspartą na brzuchu butelkę. Nie martwił się, że dla Maddoxa zabraknie miejsca, bo po drugiej stronie niskiego stolika ustawiona była jeszcze ogromna rogówka.

    your partner in crime, IAN HUNT 🖤

    OdpowiedzUsuń
  17. [Ten Nowy Jork to ostatnio jakieś miasto bezprawia :D Ale to dobrze, trzeba umieć sobie jakoś radzić w życiu, nawet jeśli od początku było gówniane i robi się to w równie gówniany sposób. Konkretna karta, konkretna postać. Dobrze się to czyta, a niedosyt zostawia, że ja cię kręcę. Powodzenia po ciemnej stronie mocy :D]

    Alex

    OdpowiedzUsuń
  18. Willow nie rozumiała.
    Zane’a. Siebie. Swoich własnych uczuć. Jego uczuć. Jak to się stało, że znaleźli się w takiej sytuacji, w tym impasie, z którego nie było wyjścia. Dlaczego obwiniał ją o to, jaki start miał w życiu. Dlaczego czuła się winna, choć przecież nie ona narysowała mu taką rzeczywistość, a gdyby mogła, zrobiłaby wszystko, by było inaczej. Żeby był szczęśliwy. Kochany; bo póki co wydawało jej się, że może mu oddać jedynie całą swoją miłość, a ona i nie zdoła zapełnić tej pustki. Nie miała nic więcej, poza sobą samą, co mogłaby mu podarować, żeby poczuł się lepiej. Starała się. Mimo, że wcale nie powinna. Nie byli już razem, a Zane dręczył ją, prześladował, manipulował i mieszał jej w głowie. Wiedziała, że to robi. Ale i tak nie potrafiła się przeciwstawić. Sedno problemu tkwiło chyba w jej potrzebie niesienia pomocy, w tym drżeniu jej serca, gdy komuś działa się krzywda, w świerzbieniu rąk od chęci zrobienia czegokolwiek, by to naprawić. A przecież nie mogła zaprzeczyć, że Zane swoje w życiu przeszedł. Potrzebował ciepła. Troski. Zasługiwał na to. Jego przeszłość zdawała się roztrzaskiwać serce Willow na milion małych kawałków. Chciałaby cofnąć się wiele lat wstecz i przytulić chłopca, którym kiedyś był, w zwyczajnym, ludzkim odruchu pragnienia ochrony słabszych i mniejszych przed złem. Nawet pomimo tego, że ten chłopiec wyrósł na mężczyznę, który nie wahał się krzywdzić innych, w tym jej samej. A może zwłaszcza jej samej.
    Tak, Willow tego nie rozumiała.
    Mimo, że bardzo starała się zrozumieć.
    Czasami wydawało jej się, że Zane jej nienawidzi. Dostrzegała to w tych ulotnych grymasach na jego twarzy albo w cieniu, czającym się nieraz w kącikach oczu. I chociaż usiłowała sobie wmówić, że to tylko jej własne przywidzenia, w głębi duszy wiedziała, że ta nienawiść tam jest. Pozostawało jej tylko modlić się, by nie wygrała z innymi uczuciami, które do niej żywił. Wolała, by do końca życia traktował ją podle w słusznym — w jego mniemaniu — celu, niż żeby zechciał pozbyć się jej ze swojego świata. Nie wiedziała, dlaczego tak jest, ale część niej potrzebowała Zane’a Maddoxa tak bardzo, że to aż bolało. Inna część pragnęła zniknąć, rozpocząć wszystko od nowa, najlepiej gdzieś daleko, gdzie by jej nie znalazł. Chociaż, oczywiście, doskonale wiedziała, że takie miejsce prawdopodobnie nie istniało. Gdy Zane czegoś pragnął, nie było dla niego rzeczy niemożliwych.
    Na początku nic nie zapowiadało, że skończy się to w taki sposób. Owszem, była świadoma, że znajomości z dilerami są ryzykowne. Niebezpieczne. Z wszech miar niepożądane. Że nie będzie brokatu i pluszu. Niczego innego się zresztą nie spodziewała. Powinna była odejść. Zamiast tego podeszła bliżej. Bardzo długo nie żałowała, bo jak miała żałować, skoro po raz pierwszy w życiu czuła się potrzebna, wystarczająca, ważna? Dopiero później zrozumiała, że zaspokojenie takich potrzeb ma swoją cenę. Ogromną cenę, liczoną nie w pieniądzach, a w ludziach.
    — Tak, Zane — zapewniła, patrząc mu w oczy jasnym, szczerym spojrzeniem. — Możesz mi zaufać.
    Nigdy nie popełniała dwa razy tego samego błędu. W każdym razie — szybko się nauczyła, by tego nie robić. W konfrontacji z nim skutkowała metoda, której nauczyła się w domu: bądź grzeczna, nie dyskutuj, staraj się. Nie mogła tego znieść ze strony matki, ale zadowolenie Zane’a było w końcu także jej własnym zadowoleniem. Nawet, jeżeli czasem bolało.
    — Nie będę już z nimi imprezować — obiecała, bo tu nie chodziło jedynie o tego głupiego drinka. — To się stało przypadkiem. Nie wiedziałam, że tam będą. Przepraszam, Zane.

    I am bound to you 💔

    OdpowiedzUsuń
  19. Dobrze wiedziała, że próby pojęcia tego, co dzieje się w jego umyśle, to niemal misja samobójcza. Był zbyt nieprzewidywalny, zbyt intensywny i zbyt wycofany, by to mogło się udać. A jednak ten jeden raz się przed nią otworzył. Pokazał jej, że może być inaczej. Od tamtej pory niemal obsesyjnie pragnęła, by to się powtórzyło. Żeby z nią porozmawiał, zamiast żądać. Żeby chociaż na chwilę stał się taki, jak na początku.
    Boże, była taka głupia. Dlaczego nie mogła po prostu kazać mu spadać? Co z tego, że tyle potrafił jej dać, skoro od dawna niemal tego nie robił? Jedynie tyle, by nie przestała marzyć. Tylko tyle.
    Zamiast tego tkwiła bezradnie w tej sytuacji i mogła tylko starać się nie dawać mu powodów do złości. A te i tak zawsze się znajdowały, bo zawsze pojawiało się coś nowego, co dotąd nie stanowiło problemu. Willow nie potrafiła tego przewidzieć, chociaż próbowała.
    Może byłoby łatwiej, gdyby wiedziała, że chce tylko ją zniszczyć. Pozwoliłaby mu. Przynajmniej byłoby już po wszystkim. Nie musiałaby czuć niczego; nie musiałaby o niczym myśleć. Plątanina emocji względem Zane’a stałaby się przeszłością, czymś odległym, co już nie wróci.
    Tak strasznie ją to czasami bolało. Tak strasznie chciała zrozumieć.
    Wiedziała, że Zane pogardza nią za jej pochodzenie, chociaż przecież nie miała na to żadnego wpływu. Zresztą, jakie to miało znaczenie w sytuacji, w której sama wcale nie czuła się częścią tego klanu? Czy można było oceniać ją przez pryzmat tego, kim byli jej rodzice, dziadkowie? Willow Calloway nie była nimi wszystkimi. Była wyłącznie sobą. I wcale do nich nie pasowała. Doskonale zdawała sobie sprawę, że w rodzinie mają ją za porażkę; za kogoś, kto mógł mieć wszystko, ale to zrujnował, bo nie dał sobą dyrygować. Niewymownie ją to drażniło. Nic nie mogła poradzić, że miała własne poglądy i własne zdanie, i że nie pozwalała nabić sobie głowy cudzymi.
    A jednak Zane nic sobie z tego nie robił.
    Niesamowite.
    W pewnym sensie wolała, kiedy czegoś oczekiwał. Gdy dawał jej wolną rękę, od razu doszukiwała się pułapki. Wiedziała zresztą, jak ciężko było trafić w jego upodobania. I bała się, że cokolwiek zrobi, będzie niewystarczające.
    — Nie spotkam się z nimi więcej — powiedziała w końcu, spoglądając na niego prosząco. — Nie oddzwonię, jeśli dzwonili. — Uświadomiła sobie nagle, że być może próbowali się do niej dobić, kiedy zniknęła. Trudno. — Zaufaj mi. Wiesz, że dotrzymuję obietnic.
    Jego dotyk palił jej skórę, boleśnie i przyjemnie zarazem. Nigdy nie potrafiła określić, co takiego w nim było, że wywoływał dwie skrajnie różne emocje. Może dlatego, że sam Zane był taki. Bolesny i przyjemny. Choć ostatnio znacznie częściej to pierwsze.
    Syknęła cicho, zaskoczona, kiedy chwycił jej włosy w garść i pociągnął do tyłu. Zerknęła na niego z niepokojem w oczach, ale i z determinacją, by nie dać się zastraszyć. Tak już miał, że lubił jej lęk. Willow się z tym pogodziła. Tylko czasami sprawiało jej to dyskomfort. Ale przecież nie mogła się poskarżyć.
    Zadrżała, czując na szyi jego gorący oddech. Kiedy tak ją trzymał, miała wrażenie, że zamienia się w coś bezbronnego, co nawet nie zdołałoby przed czymkolwiek zaprotestować. Była całkowicie zdana na niego i jego zachcianki. Poniekąd lubiła to uczucie. Poniekąd się go bała. Gdyby działał schematycznie, nie czułaby takiej niepewności.
    — Wiem — szepnęła, zamykając oczy i oddychając ciężko. Zacisnęła lewą dłoń na jego przedramieniu, od którego promieniowało niemal tropikalne ciepło. Pozbawiona kołdry nieco już zmarzła, a Zane wydawał się być wszystkim tym, co mogło ją ogrzać. — Uwielbiam, kiedy to mówisz — mruknęła jeszcze, rozluźniając się nieco pod jego dotykiem.

    the more that you say, the less I know 💙

    OdpowiedzUsuń
  20. Pamiętała tamto piekło aż za dobrze. Nie dało się wymazać z pamięci każdego krzyku ojca, dźwięku uderzenia, przekleństw rzucanych co drugie lub trzecie słowo, bo już wtedy zauważyła, że Anthony nie umie budować takich zdań, jak pani przedszkolanka, rodzice koleżanek i kolegów czy sprzedawczyni, u której kupowała drożdżówkę lub ciemną bułkę z sałatą, żółtym serem, ogórkiem kiszonym i pomidorem. Oni wszyscy mówili ładnie i ich ton głosu był tak samo delikatny, jak głos babci, do której razem z braćmi uciekała w największych chwilach kryzysu, a gdy przyszło jej siedzieć w domu, musiała liczyć się z tym, że nic jej nie ucieszy. Chodziła zlękniona po wysłużonym parkiecie podłogowym, nie chcąc narazić się ani matce, ani ojcu. Bała się, że weźmie ją w końcu za cel, jak to często robił z Isobel, Zanem czy Jaxem. Jej rówieśniczki były księżniczkami tatusiów i widziała wielokrotnie, jak ojcowie biorą je czule w swoje ramiona. U Vanessy było inaczej — nigdy nie została nazwana skarbem, szczęściem czy właśnie księżniczką, ona wyjątkowo dla swoich rodziców była chodzącym i oddychającym problemem.
    Stojąc dzisiaj w dniu dwudziestych drugich urodzin nad grobem matki, dygotała z zimna, chociaż otulało ją białe, puszyste futro sięgające do pasa, a na głowę założyła czarną czapkę z raperskim napisem, która odzwierciedlała idealnie jej mroczną stronę duszy. Tupała w miejscu nogami, próbując się rozgrzać i zrozumieć, skąd pochodziło to przeraźliwe zimno, ale ono szło raczej od jej zranionego, aktualnie sześcioletniego serca, gdy zrozumiała, że jeden potwór bez serca zabił w szale drugiego potwora nieposiadającego tak ważnego organu, które osobiście w klatce piersiowej Vanessy biło aktualnie tak szybko, że wynikiem tętna zaniepokoiło się grono nowojorskich kardiologów.
    Jakie licho ją tutaj przyprowadziło? To była pierwsza wizyta dorosłej Kerr na cmentarzu. Wcześniej była tu jedynie w dniu pogrzebu matki i przelotnie minęła ten grób, gdy jako siedemnastolatka szła z pojedynczą czerwoną różą na pogrzeb rodzonej siostry adopcyjnego ojca. Kurwa mać. Powinna już dawno odejść, a jednak stwierdziła, że wyrzuci z siebie osobisty żal. Zanim to zrobiła, drżącą ręką sięgnęła po zapalniczkę i mimo wiatru, podpaliła za drugim razem cienkiego papierosa wsuniętego pomiędzy pociągnięte błyszczykiem wargi. Nowy kosmetyk przypadł jej do gustu zaraz po odebraniu grudniowej wypłaty, ale teraz na tym cmentarzu niekoniecznie spełniał swoje wymogi, bo już któryś raz z rzędu odklejała włosy od ust.
    — Nie wiem, po co tu przyszłam. Powinnam świętować. Pić, tańczyć, uprawiać seks, a nie stać nad grobem matki, która nigdy matką dla nas nie była. Pieprzyłaś się z tym skurwielem, a nawet ci się nie chciało bardziej pomyśleć o zabezpieczeniu. Przez was chodzi po tym świecie taka niekoniecznie święta trójca, która ledwo dychwi przez bolesne wspomnienia. Dzisiaj obudziłam się zlana potem, bo śniło mi się, że Anthony łapie mnie za szyję i przyciska do ściany tak samo mocno, jak wtedy.
    Strzepała tytoń prosto na płytę grobu, bo do tego miejsca i do niej nigdy szacunku nie miała i nie zamierzała mieć. Tak naprawdę mogła liczyć tylko na siebie. Przecież Marybeth i Sergius powtarzając dziesiątki razy kocham cię skierowane do Vanessy, nie pokochaliby dziecka wybranego spośród wielu innych dziewczynek w bidulu tak samo, jakby na świat przyszedł ich biologiczny potomek. Nie miała koloru ich włosów, czy oczu. Różniła się od nich wzrostem. Miała inną sylwetkę. Jej charakter nigdy nie będzie podobny do zachowania rodziców. Oni oboje byli blondynami; z tą różnicą, że Marybeth była jasnowłosa, a włosy Sergiusa zdecydowanie ciemniejsze, jednak nie wpadały w brąz. Matka miała zielone oczy, ojca wpadały w odcień niebieskiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie była niską kobietą po niej i nie należała też do tak wysokich osób jak on. Stanowiła część szczupłych osób, a nie ludzi z lekką nadwagą. Przeklinała zbyt wiele, paliła, piła, wchodziła tylko w niezobowiązujące relacje i przynosiła im trochę wstydu, bo reprezentowała swoim podejściem do życia czarną owcę rodziny Kerr.
      — Wiesz, co mnie cieszy? To, że na pewno smażysz się w piekle, Isobel Maddox. A teraz już nie marnuję na ciebie więcej czasu, umówiłam się z pewnym czterdziestotrzyletnim przystojniakiem. Planujemy być bardzo niegrzeczni.
      Mężczyznę, który w Nowym Jorku prowadził kilka punktów oferujących świeże owoce i warzywa, poznała w salonie jubilerskim, kiedy szukał prezentu na szesnaste urodziny córki. Od początku zwróciła na niego uwagę. Miał blisko dwa metry wzrostu. Był szczupły. Z delikatnie brązowymi, podciętymi włosami. Ubrany w czarną, błyszczącą kurtkę, jasnoniebieskie jeansy i przede wszystkim czyste buty, bo na to w pierwszej kolejności u mężczyzn zwracała uwagę Ness. Płynęli w tej rozmowie bez przeszkód, uśmiechali się do siebie nawzajem niemal od początku do końca, a dziewczynie nie przeszkadzało nawet to, że podczas wybierania złotej bransoletki, odebrał trzy połączenia, rozmawiając najpierw z synem, pracownikiem i prawdopodobnie kurierem. Nawet nie wiedziała, kiedy doszło do tego, że na jego telefonie w pewnej aplikacji podała mu swoje imię wraz z nazwiskiem, czekając, aż wyśle jej zaproszenie do znajomych. Podekscytowana wizją ich pierwszego niesłużbowego spotkania, podczas którego ona nie będzie dla niego doradcą klienta, nie spostrzegła, że ktoś stoi tuż za nią. Podpaliwszy drugiego papierosa, wzdrygnęła się, słysząc zdrobnienie Nessa.
      Młodszy Maddox.

      Vanessa Kerr 💜

      Usuń
  21. Był dla niej wszystkim. Strachem i bólem, tak, ale też rozkoszą, przyjemnością i ciepłem. To, co był w stanie jej dać zdawało się kompletnie przesłaniać to, co naprawdę dostawała. Czuła się przy nim taka mała i nieistotna, a zarazem tak ważna, obdarzona troską i uwagą, której brakowało jej przez całe życie. Zmienność Zane’a, jego nieprzewidywalność z jednej strony raniła ją i przerażała, z drugiej wywoływała dreszcz emocji niepodobnych do niczego innego. Nie powiedziałaby, że brakowało jej w życiu adrenaliny, ale może jednak tak właśnie było. Może tylko wyjątkowo silne uczucia docierały jeszcze do jej serca. Może poza tym była pusta jak muszla, jak bambusowa łodyga, jak opuszczony dom; może sama była tą pustką.
    Jednej rzeczy była pewna, nawet, jeżeli zakrawało to o skrajny idiotyzm — że Zane ją kochał. To była dziwna miłość, trudna i ciężka, zaborcza, obsesyjna, zachłanna. Czasami wręcz przedmiotowa. Ale niezaprzeczalnie była miłością, a Willow, jak niczego innego, potrzebowała miłości.
    Wiedziała, że brzmi to żałośnie, żenująco, jakby była żebraczką proszącą o pieniądze, lecz mimo to nie potrafiła zapanować nad tym pragnieniem. Było w niej zakorzenione tak silnie, jakby rozrosło się wokół wszystkich jej nerwów, oplotło je i zgniotło w morderczym uścisku. Przez całe życie trawiło ją uczucie braku, chociaż nie była wówczas w stanie zrozumieć, za czym właściwie tak bardzo tęskni.
    I nagle, przy Zane’ie, pojęła. Zaskoczyło ją, jak inaczej wygląda świat, w którym nawet najbardziej pierwotne potrzeby można po prostu zaspokoić. Jak cicho robiło się wtedy w jej głowie. Jak spokojnie. Jak błogo.
    Czasami, kiedy była sama, pozwalała sobie pomarzyć, chociaż marzenia na ogół sprawiały tylko, że czuła się jeszcze gorzej. Większość i tak się nie spełniała, a resztę stanowiły melancholijne tęsknoty za tym, co miało już nigdy nie wrócić. Roztrząsanie przeszłości i pogrążanie się we wspomnieniach zazwyczaj nie przynosiło jej niczego dobrego. A jednak bywały chwile, w których się łamała i pozwalała wyobraźni dryfować swobodnie. Marzyła wtedy o życiu, które mogliby wspólnie prowadzić, gdyby tylko nie byli tym, kim byli.
    — Wiem — przyznała cicho i przygryzła wargę, błądząc rozbieganym spojrzeniem po jego twarzy, chłonąc uczucia, którymi promieniował i starając się oddać podwójnie wszystkie te dobre, które od niego dostała. — To było głupie. Nie zrobię tego więcej — zapewniła, modląc się w duchu, by jej uwierzył. Miała do pewnego stopnia świadomość jego intencji, ale Zane nie był typem człowieka, którego dało się ubrać w jakieś konkretne ramy. Równie dobrze mógł chcieć ją chronić tylko po to, by później — kiedyś — czerpać przyjemność z wykończenia jej własnymi rękami. I chociaż nie wydawało jej się, że tak jest, pewności nigdy mieć nie mogła.
    Zmrużyła oczy, pozwalając sobie odczuwać jego dotyk wszystkimi zakończeniami nerwowymi, odbierać go równie intensywnie, jaki naprawdę był. Mruknęła pod nosem coś, co nie było żadnym istniejącym słowem, a raczej wyrazem o wielu znaczeniach. Było jej ciepło. Dobrze. Wzdłuż kręgosłupa przebiegały przyjemne dreszcze, nieodmiennie zwiastujące nadciągającą przyjemność. Zarazem stanowczość uścisku, w jakim trzymał ją Zane, przyprawiała ją o szybsze bicie serca. Potrafiła czytać jego przekazy i rozumiała je. Niepewność przemieszana z nutą ekscytacji krążyła po jej sercu jak wyrwany z głębokiego snu lew.
    Jęknęła cicho, drżąc pod wpływem tego, co robił z jej ciałem. Piekła ją skóra w miejscu, po którym przesunął językiem, jakby wypalił tam swoje inicjały i zostawił jej pamiątkową bliznę. Jego głos przyjemnie drażnił jej uszy; niski, drapieżny, kojący. Krew w jej żyłach zaczęła krążyć szybciej, na twarzy czuła ciepło.
    — Wszystko — westchnęła, mocniej zaciskając palce na jego przedramieniu i zamykając oczy. — Dotykaj mnie, Zane — poprosiła. — Uwielbiam cię.

    told my friends I hate you, but I love you just the same 😩❤️

    OdpowiedzUsuń
  22. Może rzeczywiście coś w tym było – w tym, że Ian posiadał magiczną moc ignorowania Zane’a. Niezależnie od tego, w jakim nastroju akurat znajdował się Zane, Ian wydawał się przy nim oazą spokoju. Hunt miał swoje podejrzenia odnośnie tego, z czego mogło to wynikać. Obaj mieli spierdolone dzieciństwo, aczkolwiek u każdego zostało ono spierdolone w inny sposób. Znał przeszłość swojego przyjaciela i dominujące w niej, drastyczne szczegóły. U Iana wyglądało to inaczej – w jego domu panowała chłodna obojętność. Matka i ojciec zainteresowani byli wyłącznie tym, co wziąć i czym to zapić – byli idealnie dobraną parą ćpunów, która żyła w swoim świecie i Ian często zastanawiał się, jakim cudem Louis dożył dziecięciu, a on sześciu lat, nim ktokolwiek zainterweniował. Pieniądze wpływające na konto z zasiłku w pierwszej kolejności szły na prochy, a w drugiej na alkohol, więc na jedzenie zostawało niewiele. Ian pamiętał, że on i Louis często chodzili spać głodni i budzili się głodni, aż głód robił się tak dokuczliwy, że przestawali go czuć. Kiedy odebrano ich rodzicom, obaj byli niedożywieni i znacznie drobniejsi, niż wynikałoby to z ich wieku.
    W jego wspomnieniach zdawał się być tylko Louis. Nie pamiętał tego, by ojciec lub matka choć raz spojrzeli na niego ciepło, nie wspominając choćby o namiastce rozmowy. Jeśli się do niego zwracali, to po to, by coś podał, przyniósł lub przestał przeszkadzać. Ian podawał, przynosił i nie przeszkadzał, ponieważ szybko wyciągnął wnioski z kilku udzielonych mu przez matkę lekcji, kiedy poirytowana jego obecnością, gasiła papierosy na jego przedramionach. W jego wspomnieniach ojciec i matka – których imion dziś nawet nie przywoływał z odmętów pamięci – byli bezosobowymi tworami, które koegzystowały obok niego i Louisa, ale nigdy z nimi. Nie wiedział, jak wyglądało to przed jego pojawieniem się na świecie – nigdy nie zdążyli z Louisem porozmawiać na ten temat, bo kiedy odebrano ich rodzicom, trafili do różnych ośrodków.
    I choć to Louis obiecywał Ianowi, że zawsze będą razem, to Zane trwał u jego boku, choć nigdy niczego mu nie obiecywał. Jakoś tak wyszło, że zaczęli trzymać się razem, kiedy trafili do tego samego domu dziecka i tak już im zostało. Może oboje potrzebowali czegoś stałego w życiu i to coś znaleźli w sobie nawzajem?
    Ian nie zamierzał nigdzie się ruszać. Na miękkiej kanapie było mu wyjątkowo wygodnie, a schłodzone piwo bezalkoholowe smakowało jak słodka oranżada. Hunt tylko mruknął coś niezrozumiale w odpowiedzi i nawet nie odprowadził Zane’a wzrokiem. Słyszał, jak ten wchodzi na antresole, a później czegoś tam szuka. Na dół zszedł niespełna minutę później i kiedy zamajaczył w polu widzenia Iana, niemalże od razu rzucił czymś w jego stronę. Szatyn zdążył wyciągnąć prawą rękę spod głowy, ale już nie zdołał zacisnąć palców na frunącym ku niemu pudełku. To odbiło się od jego dłoni i spadło mu na brzuch.
    — Prezent? — podchwycił zaskoczony, choć nie powinien taki być. Maddox zawsze pamiętał o jego urodzinach i zawsze dawał mu coś w prezencie, choćby drobnego, kiedy było u nich krucho z kasą. Niemniej w tym roku Ian przegapił fakt własnych urodzin. Co prawda Louis wysłał mu smsa z oszczędnym wszystkiego najlepszego, ale odczytał go i pozostawił bez odpowiedzi, przez co szybko o nim zapomniał.
    Podniósł się do pozycji siedzącej. Odstawił butelkę na stolik i chwycił w dłonie tekturowe pudełko, z którego krzyczało na niego logo znanej marki. Zręcznie je otworzył i wziął między palce elegancko, a przede wszystkim drogo prezentujący się zegarek.
    — Och, Zane! — westchnął przeciągle z udawanym rozczuleniem, robiąc dokładnie to, czego Maddox powiedział, żeby nie robił. — Nie musiałeś! — zawołał teatralnie, równie teatralnie oglądając zegarek w świetle lamp. Tylko przy Maddoxie bywał tak bardzo ekspresyjny i pozwalał sobie na podobne wygłupy, jakby na przekór temu, jaki był Zane. W końcu kącik jego ust ledwo drgnął, a spojrzenie pozostało chłodne, ale… Ianowi w zupełności to wystarczało. Nie oczekiwał od niego niczego więcej. Sam też nie podziękował, bo nigdy nie był dobry w podziękowaniach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przestał się wydurniać i zapiął zegarek na lewym nadgarstku. Pasował idealnie; bransoleta była luźna w stopniu wystarczającym, aby nie uciskać nadgarstka i jednocześnie zegarek nie miał prawa zsunąć się z jego dłoni. Potrzasnął nią lekko, aż nowa ozdoba ułożyła się wygodnie, chwycił butelkę i wrócił do poprzedniej, półleżącej pozycji. Posłał lekki uśmiech Zane’owi i pociągnął łyk radlera.

      IAN HUNT

      Usuń
  23. Nie wiedziała, jak właściwie Will poznał Zane’a i uświadomiła sobie, że tak naprawdę nigdy o to nie zapytała. Żadnego z nich. Maddox mógłby jej wprawdzie po prostu nie odpowiedzieć, ale brat tak nie potrafił. Znała go całe swoje życie, nawet całe jego życie, za wyjątkiem tych jedenastu minut, kiedy już był na świecie, a ona wciąż jeszcze nie. Nie uniknąłby odpowiedzi na pytanie, gdyby już je zadała, bo robiła to na tyle umiejętnie, że po prostu nie mógł jej zignorować. I chociaż już od paru ładnych lat byli dla siebie bardziej przelotnymi znajomymi, niż tym zżytym rodzeństwem, które znało się wzajemnie na wylot, a Willow wciąż cierpiała z tego powodu — mimo to, nadal miała pewność, że powiedziałby jej, gdyby poprosiła. Nawet zażądała. Ale jakoś nie było okazji. Albo po prostu bała się tego, co mogłaby usłyszeć.
    Dokładnie pamiętała za to moment, w którym poznała Zane'a Maddoxa. Było to dość prozaiczne, wręcz banalne, jak tysiąc identycznych początków takich samych historii miłosnych; ot, spotkali się przypadkiem i od razu pomiędzy nimi zaiskrzyło. Zane był żywy jak ogień, gotowy zniszczyć świat, ale w odpowiednich dawkach dający światło i ciepło. Na tym jednak kończyły się punkty wspólne z całą resztą tych romantycznych bajek — w bajkach bowiem nawet najgorszy złoczyńca w końcu stawał się dobry lub ginął. To pierwsze było właściwie niemożliwe, drugie tym bardziej, bo miała wrażenie, że gdyby go zabrakło, coś w niej samej również by umarło, ostatecznie i nieodwracalnie. I chociaż wiedziała, że nie powinna ciągnąć tej znajomości, jakaś jej część lgnęła do niego bardziej, niż była gotowa przyznać. Problem z Zane'em dotyczył zarazem tego, kim był, jak i tego, co jej dawał; a zaspokajał jej potrzeby emocjonalne lepiej, niż ktokolwiek do tej pory. Po raz pierwszy w życiu czuła się ważna, dostrzeżona, kochana. I nawet wówczas, gdy wszystko doszczętnie się posypało, nawet, kiedy wykorzystywał te uczucia, by nią manipulować — mimo to trudno było jej odsunąć się na bezpieczną odległość.
    Nigdy nie była łatwowierna ani naiwna, przeciwnie: życie szybko nauczyło ją, że na zaufanie trzeba sobie porządnie zapracować. A jednak, kiedy Zane obdarzał ją uwagą i uczuciem, była gotowa wyznać mu swoje najgłębsze pragnienia. Pewnie dlatego tak łatwo przyszło mu podporządkowanie jej sobie — bo znał wszystkie jej słabe strony lepiej, niż ktokolwiek inny. Nawet przyjaciele nie byli w stanie odkryć niektórych jej warstw, bo pewnych doświadczeń przecież nie mogła z nimi dzielić. Ale Zane widział ją całą, w najbardziej intymnych detalach. I nadal był obok, wtedy, kiedy nie było już żadnych przyjaciół. Czy wobec tego miała prawo go nienawidzić?
    A jednocześnie, biorąc pod uwagę całą resztę — manipulacje, lęki i gierki, w które z nią grał, chociaż tego nie chciała — czy nie miała takiego prawa?
    Chociaż tytułując ją wasza wysokość za każdym razem brzmiał ironicznie, czasami wręcz pogardliwie, Willow nie mogła się zmusić, by sobie to określenie obrzydzić. Coś w niej drżało z przyjemności, kiedy ją tak nazywał, choć było to uczucie tak subtelne, że niemal niewyczuwalne. Powinna raczej czuć się urażona; a jednak, tak jak zawsze, gdy chodziło o Zane’a, jej reakcje były bardzo dalekie od tego, co powinna. Może jakaś jego część tworzyła spięcie w jej układzie nerwowym, przez co wysyłane do mózgu impulsy zmieniały się po drodze w całkiem inne?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ty jesteś wszystkim, Zane — szepnęła cicho, odchylając lekko głowę do tyłu i obserwując go spod półprzymkniętych powiek. Jego dłonie drażniły jej skórę w miejscach, których dotykał, na których zatrzymywał się dłużej, lecz także na tych, które ledwo musnął palcami. — Tak — potwierdziła, czując, jak mięśnie w jej ciele tracą stabilność i wiotczeją, a myśli krążą niespójnie wokół umysłu. Jęknęła, kiedy ugryzienie zastąpiło subtelny dotąd pocałunek. Taki właśnie był Zane — zmienny. Tak bardzo zmienny.
      Oddychała ciężko, nierówno, a serce biło jej tak mocno, jakby miało zaraz wyskoczyć. Na skórze czuła dreszcz przyjemności, przeszywający ją całą raz po raz i z wolna zaciemniający umysł szarym dymem.
      — Bardzo — mruknęła, ściskając jego przedramiona mocniej i mocniej, aż niemal wbijała mu paznokcie w skórę. — Najbardziej na świecie. Proszę, Zane. Jestem cała twoja.

      take my hand
      take my whole life too
      for I can’t help falling in love with you
      💝

      Usuń
  24. Relacja Iana i Zane’a była trudna do zdefiniowana, ale nie stanowiło to dla nich problemu, ponieważ żaden z nich nie czuł potrzeby, aby ją definiować. Ian był dla Zane’a w takim stopniu, w jakim ten tego potrzebował i kiedy tego potrzebował, a Zane dokładnie na tej samej zasadzie działał dla Iana. Ponadto razem prowadzili całkiem nieźle prosperujący, choć nielegalny interes i na tym polu także działali jak dobrze naoliwiona machina, co przyszło im bez wysiłku, odkąd Maddox wciągnął Hunta w biznes, w który z kolei wciągnął go Marcus. Ian zdawał sobie sprawę z tego, że Zane nie mówi mu wszystkiego, czy chodziło i interesy, czy o jego sprawy prywatne i wcale tego od niego nie oczekiwał. Nie to było fundamentem ich relacji.
    W takim razie co go stanowiło? Spierdolone dzieciństwo? Najprawdopodobniej. Rozumieli, przez co przeszli. Rozumieli też, że przez to, co przeszli, byli spaczeni. Mieli problemy z zaufaniem, z budowaniem zdrowych relacji – ze wszystkim tym, z czym ludzie, którzy wychowali się w prawidłowo funkcjonującej rodzinie, problemów nie mieli. Stąd Ian i Zane jednego dnia mogli się kochać, a drugiego nienawidzić, by trzeciego pić razem piwo.
    Parsknął, kiedy Zane nazwał go grzeczną dziewczynką, a potem pochwycił jego spojrzenie, ponieważ chciał mieć pewność, że Zane będzie dokładnie widział, co Ian robi i w wyjątkowo wulgarnym geście podniósł rękę i przyłożył zwiniętą pięść do ust, a potem poruszył nią parokrotnie w górę i w dół, a kiedy jego pięść poruszała się w górę, jednocześnie wypychał językiem wewnętrzną część prawego policzka. W ten sposób pięknie zobrazował, że mógłby Zane’owi obciągnąć i nawet spojrzał na niego wyzywająco, a żeby się nie roześmiać ani chociażby nie uśmiechnąć, przytknął gwint butelki do ust i długo pił.
    — Mogę coś zjeść — powiedział, ponieważ głodny nie był, ale nie oznaczało to, że nie miał ochoty na jedzenie. W odpowiedzi na propozycję Maddoxa twierdząco skinął głową. — Dla mnie margherita.
    Wyciągnął lewą rękę spod głowy i raz jeszcze popatrzył na zegarek. Podobał mu się. Stanowił dobra parę dla jego Cadillaca, aczkolwiek Ian chyba nie powinien zakładać go, kiedy akurat bawił się w kierowcę Ubera, ponieważ to mogło wzbudzać podejrzenia. W końcu którego kierowcę Ubera byłoby stać na taki zegarek? Wystarczyło, że jego samochód nie był jednym z tych samochodów, jakimi jeździli stereotypowi kierowcy Ubera.
    Z zegarka przeniósł wzrok na Zane’a, kiedy ten się odezwał.
    — No co ty, za tydzień nie — zapewnił. — Ale za dwa? — rzucił i posłał przyjacielowi niewinny uśmieszek, a potem z powrotem podłożył lewą rękę pod głowę. Maddox miał rację, Hunt nie zamierzał sprzedawać zegarka. Raz, że pieniędzy miał wystarczająco, dwa, zegarek mu się podobał i trzy, był prezentem od Zane’a. A tych Ian nie opychał, a nawet nigdy nie pomyślał o tym, żeby to zrobić. Nie był sentymentalny ani tym bardziej nie był materialistą, ale – właśnie, było tutaj jedno pieprzone ale i tym ale był Zane we własnej osobie.
    — Robert nie żyje — poinformował obojętnym tonem po chwili milczenia i tylko kącik jego ust drgnął w delikatnym grymasie niezadowolenia. Robert był jednym z dilerów zaopatrywanych przez Marcusa, z tym że towar dla Roberta każdorazowo przechodził przez ręce Iana. Tak już się dogadali i tak to działało od dobrych kilku lat. Aż przestało, o czym Ian dowiedział się podczas ostatniego, zaplanowanego spotkania i coś nie dawało mu spokoju. Tym czymś chciał się podzielić z Maddoxem.
    — Pierdolony rak trzustki — wypluł z siebie, a potem pociągnął łyk piwa. Było coś irytującego w tym, że osoba taka jak Robert, która powinna zginąć, dostając kulkę w łeb, umarła w tak prozaiczny sposób i Iana to gryzło. — Interes przejęła jego żona.

    IAN HUNT ☃️

    OdpowiedzUsuń
  25. Siedem początkowych lat życia spędzonych z Anthonym, Isobel i starszymi braćmi było i tak zbyt długim etapem piekła, przez co Vanessa zamiast stać się pogodną dziewczynką rosła na krnąbrne dziecko z towarzyszącymi na każdym kroku demonami. One tworzyły wokół niej nierozerwalny krąg, tańcząc blisko, wydmuchując na nią przerażające powietrze, którego jej brakowało. Miała częste ataki paniki i to na demony zrzucała całą winę. Wysysały z niej energię i odcinały Kerr od dostępu do tlenu. Do dzisiaj potrafiły zaatakować ją bez zapowiedzi, nie wysyłając Nessie niezbędnego zaproszenia, bo lubiły ją zaskoczyć znienacka, śmiejąc się prosto w bladą i spoconą ze strachu twarz. Nazywała je czterema imionami należącymi niegdyś do ojca, matki i braci. Próbowała ich przegonić, ale byli silniejsi i chociaż traciła siły, bywało lepiej, bo kiedyś nie potrafiła się obronić, a od jakiegoś czasu mogli poznać Vanessę jako królową lodu. Z oziębłym podejściem brała udział w niezrównanej walce, stawiając potworom czoła i na koniec za każdym razem dochodziła do wniosku, że gdyby miała jednego oswoić, wybrałaby z całej gromady, jedynie Zane'a. Nie był aż taki zły jak siedzący w więzieniu Anthony, Isobel spoczywająca trzy metry pod ziemią czy Jax, którego straciła z punktu obserwacji przed kilkoma laty. Jego raczej by nie rozpoznała, co innego było z młodszym synem Maddoxów. Ostatni raz wystawała przed miejscem pracy brata w połowie grudnia, chcąc zajrzeć do lombardu pod byle pretekstem. Mogłaby zastawić cokolwiek drogocennego albo udawać, że szuka czegoś na prezent, a trzeba było przyznać jedno — w miejscach takich jak lombardy czy lumpeksy istniały szansy na znalezienie prawdziwych perełek. Wystarczyło umieć szukać. 
    — Czy to takie ważne, co ja tu robię? — wypuściła dym z ust, przykładając ponownie papierosa. Mocno się zaciągnęła i znowu powtórzyła ten sam ruch, aż doszła do tego, iż z papierosa został niedopałek, którego porzuciła na alejce obok przymarzniętego chwastu. Nie powinna tego robić. Należało dbać o środowisko. Podobno niedopałki stanowią trzydzieści, a nawet czterdzieści procent śmieci wyrzucanych przez morze czy ocean. Szkoda. Znów zawiniła. Nie schyliwszy się, przydeptała go dodatkowo butem, a kiedy czuła, że kręci nogą w jednym miejscu zbyt długo, poprawiła czapkę z raperskim napisem, chcąc odejść. Tylko czy kiedykolwiek w życiu powtórzy się okazja na spotkanie starszego o sześć lat brata? Może widzą się właśnie po raz ostatni. Bez sentymentów, kurwa… pomyślała, ale jakaś lepsza część mrocznej duszy szeptała o zbliżających się urodzinach Zane. Miał je za siedemnaście dni. Dwudziestego lutego. Dwudzieste ósme, co oznaczało, że za dwa lata stanie się trzydziestolatkiem, pewnie dalej bez pomysłu na życie, może wciąż zakorzeniony w lombardzie. Nie zamierzała wróżyć mu przyszłości. Patrząc na niego niemal z mordem w oczach, miała przed sobą jedną scenę. To jak mocno chwycił ją w ramiona, gdy Isobel krzyknęła przeraźliwie, a ona chciała podejrzeć, co działo się aktualnie przez dziurkę od klucza w drzwiach. Jednak tamten widok zasłonił jej Zane i może przez to nie musiała patrzeć, jak ojciec bez opamiętania dźgał matkę nożem. Jak kaczkę, którą chce się podać na obiad z brzoskwiniami w intensywnym aromacie przypraw. 
    — Ona nie zasłużyła nawet na zwiędłego kwiatka od ciebie. Nie pamiętasz kurwa tamtego horroru? Jesteśmy pojebani dzięki zjebanym rodzicom. Nie mamy w życiu łatwo, hmm? — zagaiła od niechcenia, przystając bliżej mężczyzny i popatrzyła mu prosto w twarz, zadzierając głowę. 
    Miała przystojnego i wysokiego brata. Na pewno mógł liczyć na podobne powodzenie wśród dziewczyn, jakie ona osiągała, uwodząc zajętych mężczyzn, chyba że był gejem, ale nie Vanessie było to oceniać. Zastanawiała się jedynie, po kim byli tacy ładni?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie widziała Jaxa i jego aktualnego wyglądu nie znała, ale patrząc na siebie w lustrze każdego dnia parokrotnie i obserwując Maddoxa, nie miała wątpliwości, że rodzeństwo złożone z niej i dwóch braci w jakichś sześćdziesięciu sześciu procentach prezentowało się w randze pięknych ludzi. Nawet jeśli byli robieni po pijaku czy pod wpływem innych używek i być może nieświadomie, trzeba było przyznać, że mogli wyjść zdecydowanie gorzej i przypominać zepsuty drugi sort, a tak sobie nie miała niczego do zarzucenia. Złożona wyglądowo z samych zalet, przyciągnęłaby nawet zmarłych, gdyby posiadała taką moc. Śmiejąc się z tego nierealnego pomysłu w głos, przestraszyła jedynie starszą panią, zgarniającą śnieg z jasnego nagrobku. 

      Vanessa Kerr 💜

      Usuń