Chayton Kravis Jr.
Wkraczając w dorosłe życie, starał się wmówić sobie, że rodzice obdarzyli go czymś więcej niż jedynie deszczem pieniędzy, których nie szczędzili na jego odpowiednie wychowanie. Że nie musi wypełniać żadnych schematów, uzależniać jakości życia od cudzych opinii ani postępować tak, żeby zadowolić innych. Że nie musi żyć jak inni, żeby osiągnąć sukces. Nie ważne jednak, jak bardzo się starał – do oprzytomnienia wystarczyło jedno wymowne spojrzenie matki, która jeżyła się za każdym razem, gdy zakładał mundur i wychodził na służbę. Już wtedy rozumiał, że najczęstszą pułapką jest narzucanie innym własnych niespełnionych ambicji.
Idąc przez dorosłe życie, starał się wmówić sobie, że nie jest wystarczająco dobry. Chciał być lepszy, chciał robić więcej, wiedzieć więcej, umieć więcej. Żadne sukcesy nie przynosiły mu satysfakcji, bo cały czas czuł, że to wciąż za mało – przecież piątka z minusem to słaba ocena, przecież drugie miejsce to porażka. Z czasem zrozumiał, że nawet jeśli będzie mieszkać w pałacu ze złotymi klamkami, nie będzie umiał się tym cieszyć ani tego docenić. Przeciwwagą dla ambicji jest wdzięczność za to, co mamy.
Trwając w dorosłym życiu, przestał wmawiać sobie cokolwiek. Poznał swoją wartość, uwierzył w swoje siły, zaczął stawiać sobie wyzwania, nowe cele. Jest zorganizowany i zmotywowany, ponieważ doskonale zna sens swoich działań i zawsze wie, co chce osiągnąć, nawet jeśli dąży do czegoś, co w chwili obecnej jest poza jego zasięgiem. Zrozumiał, że ambicja jako siła napędzająca nas do dążenia, żebyśmy stawali się lepszymi ludźmi, a nasze życie było pełniejsze, to jedna z najlepszych motywacji do działania.
Trzymaj się z daleka od ludzi, którzy chcą ograniczyć twoje ambicje. Mali ludzie zawsze to robią, ale wielcy zawsze dają ci poczuć, że też potrafisz być wielki.
Idąc przez dorosłe życie, starał się wmówić sobie, że nie jest wystarczająco dobry. Chciał być lepszy, chciał robić więcej, wiedzieć więcej, umieć więcej. Żadne sukcesy nie przynosiły mu satysfakcji, bo cały czas czuł, że to wciąż za mało – przecież piątka z minusem to słaba ocena, przecież drugie miejsce to porażka. Z czasem zrozumiał, że nawet jeśli będzie mieszkać w pałacu ze złotymi klamkami, nie będzie umiał się tym cieszyć ani tego docenić. Przeciwwagą dla ambicji jest wdzięczność za to, co mamy.
Trwając w dorosłym życiu, przestał wmawiać sobie cokolwiek. Poznał swoją wartość, uwierzył w swoje siły, zaczął stawiać sobie wyzwania, nowe cele. Jest zorganizowany i zmotywowany, ponieważ doskonale zna sens swoich działań i zawsze wie, co chce osiągnąć, nawet jeśli dąży do czegoś, co w chwili obecnej jest poza jego zasięgiem. Zrozumiał, że ambicja jako siła napędzająca nas do dążenia, żebyśmy stawali się lepszymi ludźmi, a nasze życie było pełniejsze, to jedna z najlepszych motywacji do działania.
Trzymaj się z daleka od ludzi, którzy chcą ograniczyć twoje ambicje. Mali ludzie zawsze to robią, ale wielcy zawsze dają ci poczuć, że też potrafisz być wielki.
Chayton Kravis Jr.
Zrobił rodzicom niespodziankę i na świat przyszedł dwa tygodnie wcześniej, czwartego lipca, gdy niebo nad Upper East Side rozświetlały salwy fajerwerków, wystrzeliwanych z okazji narodowego święta. Lekarze wróżyli wówczas, że wyrośnie z niego szczwany uparciuch i chyba się nie mylili, bo już pierwszego dnia udowodnił, że obie te cechy posiada – płacz za każdym razem okazywał się doskonałym narzędziem do wymuszania swego widzimisię, a uśmiech do zyskania odrobiny czułości. Ile to matka włosów z głowy wyrwała w trakcie macierzyństwa – tego nikt nie policzy, ale gdy nadeszły czasy szkolne w końcu ścięła je ponad ramię, bo przy brawurowych ekscesach pierworodnego wypadały jej garściami. Pomyśleć, że tą buntowniczą naturę w pakiecie z despotycznością i talentem do perfekcyjnej gry na nerwach wyssał właśnie z jej mlekiem. Ojciec był bowiem człowiekiem pokoju; taką równoważnią na polu bitwy w konflikcie dwóch nieugiętych temperamentów, a choć ciężką rękę bez wątpienia posiadał, bo niejeden respekt nią sobie wypracował, naprawdę rzadko z niej korzystał. Nie potrzebował – wystarczył dreszcz, który przechodził po plecach zawsze, gdy dosadnym tonem wbijał szpilę, używając do tego jedynie dźwięcznych słów.
W geny wstrzyknięto mu zatem mieszankę wybuchową, którą sam z biegiem życia wzbogacił o wiele więcej oktanów. Scalono w niej przebiegłość ze sprawiedliwością, śmiałość z szacunkiem, pewność siebie z rozwagą, a konsekwentność z wyrozumiałością. Jednak surowa benzyna ma niską odporność, dlatego jest wzbogacana o specjalne związki, które zwiększają jej ochronę. Z czasem i jego mieszanka je otrzymała – warstwę wierzchnią pokryła chłodna nieprzystępność, wciąż możliwa do rozmieszania odrobiną autentyczności, a na dno opadły wszystkie atomy beztroski i lekkomyślności. Ojciec zawsze mu powtarzał, że z człowiekiem jest tak, jak z paliwem – im więcej oktanów, tym mniejsze spalanie. Im więcej doświadczeń, tym mniejsze ryzyko niekontrolowanych samozapłonów.
➤ Jego ojciec zginął w Zamachach z 11 września 2001 roku, gdy główne biuro Kravis Inc. mieściło się w budynku Word Trade Center. Chayton miał wtedy osiemnaście lat i rozpoczął naukę na uniwersytecie. Już wtedy otrzymał w spadku firmę, jednak nie był w stanie objąć tam żadnego stanowiska, mimo że od wczesnych lat był do tego odpowiednio przygotowywany. Po tym wydarzeniu obiecał sobie, że dotrzyma słowa danego ojcu w tajemnicy przed matką i wstąpi do policji. Firmą zajęła się wówczas młodsza siostra i wspólnik ojca.
➤ Śladami ojca ukończył Massachusetts Institute of Technology z tytułem Master of Science. Kierunkami jego studiów były: mechatronika i fotonika oraz inżynieria kryptograficzna. Laureat konkursu Communication Technology Changing the World. Nadal należy do stowarzyszenia IEEE ComSoc. Interesuje się również inżynierią wsteczną. W swojej firmie, poza tym, że jest prezesem, pracuje jako design engineer.
➤ Po studiach wstąpił w szeregi NYPD i dopiero po kilku latach zajął się rodzinnym biznesem na stanowisku jednego z trzech CEO. Jego służba w policji trwa już nieprzerwanie od niespełna dziesięciu lat. Aktualnie w stopniu kapitana służy dla Biura Operacji Specjalnych lub w jednostce lotniczej, jako pilot śmigłowca NYPD, ze względu na posiadaną licencję CPL(H).
➤ Jest człowiekiem, który żyje wyjątkowo aktywnie, więc bardzo łatwo namówić go na wspólny trekking po dżungli, czy nurkowanie w oceanie, nawet w ramach firmowego wyjazdu integracyjnego. Aktywnie pracuje i aktywnie odpoczywa, bo inaczej prawdopodobnie już nie potrafi. Regularnie gra w tenisa i ćwiczy kickboxing. Mistrz darta. Jest leworęczny, mimo to w pracy korzysta również sprzętu dla strzelców praworęcznych. Pamięć ejdetyczna to jego as w rękawie. Za każdym razem, gdy wie, że matka jest w biurze, do garnituru zakłada trampki, a robi to głównie po to, żeby z premedytacją zagrać jej na nerwach; utarło się więc, że trampki na stopach szefa z reguły wróżą napiętą atmosferę. Płynnie porozumiewa się w języku hiszpańskim oraz tureckim. Transport, jeśli nie na piechotę, to Tesla Model S Plaid.
➤ Dorastał u dziadków na Upper East Side przy 55 E 74th Street i razem z siostrą odziedziczył to mieszkanie w spadku. Ich rodzinna rezydencja mieści sie przy 9 Rodney Lane w nowojorskim Kings Point. Jego ojcem chrzestnym jest biznesmen i filantrop Henry Kravis.
➤ W głównie tylko sypia ze względu na aktywny tryb życia i całe mnóstwo obowiązków, które dźwiga na swych barkach. Jest także współwłaścicielem rodzinnej posiadłości w Key Largo na Florydzie, do której od zawsze wyjeżdżają rodzinnie w ramach urlopu; tam po raz pierwszy, naście lat temu, wciągnął się w surfing. Ku nie-uciesze matki nazbierał w życiu kilka tatuaży.
➤ Jego ojciec zginął w Zamachach z 11 września 2001 roku, gdy główne biuro Kravis Inc. mieściło się w budynku Word Trade Center. Chayton miał wtedy osiemnaście lat i rozpoczął naukę na uniwersytecie. Już wtedy otrzymał w spadku firmę, jednak nie był w stanie objąć tam żadnego stanowiska, mimo że od wczesnych lat był do tego odpowiednio przygotowywany. Po tym wydarzeniu obiecał sobie, że dotrzyma słowa danego ojcu w tajemnicy przed matką i wstąpi do policji. Firmą zajęła się wówczas młodsza siostra i wspólnik ojca.
➤ Śladami ojca ukończył Massachusetts Institute of Technology z tytułem Master of Science. Kierunkami jego studiów były: mechatronika i fotonika oraz inżynieria kryptograficzna. Laureat konkursu Communication Technology Changing the World. Nadal należy do stowarzyszenia IEEE ComSoc. Interesuje się również inżynierią wsteczną. W swojej firmie, poza tym, że jest prezesem, pracuje jako design engineer.
➤ Po studiach wstąpił w szeregi NYPD i dopiero po kilku latach zajął się rodzinnym biznesem na stanowisku jednego z trzech CEO. Jego służba w policji trwa już nieprzerwanie od niespełna dziesięciu lat. Aktualnie w stopniu kapitana służy dla Biura Operacji Specjalnych lub w jednostce lotniczej, jako pilot śmigłowca NYPD, ze względu na posiadaną licencję CPL(H).
➤ Jest człowiekiem, który żyje wyjątkowo aktywnie, więc bardzo łatwo namówić go na wspólny trekking po dżungli, czy nurkowanie w oceanie, nawet w ramach firmowego wyjazdu integracyjnego. Aktywnie pracuje i aktywnie odpoczywa, bo inaczej prawdopodobnie już nie potrafi. Regularnie gra w tenisa i ćwiczy kickboxing. Mistrz darta. Jest leworęczny, mimo to w pracy korzysta również sprzętu dla strzelców praworęcznych. Pamięć ejdetyczna to jego as w rękawie. Za każdym razem, gdy wie, że matka jest w biurze, do garnituru zakłada trampki, a robi to głównie po to, żeby z premedytacją zagrać jej na nerwach; utarło się więc, że trampki na stopach szefa z reguły wróżą napiętą atmosferę. Płynnie porozumiewa się w języku hiszpańskim oraz tureckim. Transport, jeśli nie na piechotę, to Tesla Model S Plaid.
➤ Dorastał u dziadków na Upper East Side przy 55 E 74th Street i razem z siostrą odziedziczył to mieszkanie w spadku. Ich rodzinna rezydencja mieści sie przy 9 Rodney Lane w nowojorskim Kings Point. Jego ojcem chrzestnym jest biznesmen i filantrop Henry Kravis.
➤ W głównie tylko sypia ze względu na aktywny tryb życia i całe mnóstwo obowiązków, które dźwiga na swych barkach. Jest także współwłaścicielem rodzinnej posiadłości w Key Largo na Florydzie, do której od zawsze wyjeżdżają rodzinnie w ramach urlopu; tam po raz pierwszy, naście lat temu, wciągnął się w surfing. Ku nie-uciesze matki nazbierał w życiu kilka tatuaży.
Chayton Kravis Jr.
Choć okres buntu był dla niego czasem naprawdę intensywnym, nie zakłócił on przygotowań do przejęcia rodzinnego biznesu – miał to zrobić dopiero wtedy, gdy poczuje się gotów, by dźwignąć wózek z trzydziestoletnią firmą i godnie nią zarządzać. Do czasu tej gotowości ojciec każdego dnia oswajał go z tajnikami branży, zabierał do siedziby i zlecał różnorakie zadania, pilnując, aby te zostały w stu procentach wykonane, a ponieważ prowadził go za rękę w myśl zasady: „od zera do milionera”, nie było mowy o grzaniu stabilnego stołka. Najpierw pracował w firmie jako pracownik zabezpieczenia technicznego i zajmował się instalacją systemów alarmowych. To było pierwsze stanowisko; brudna robota, która pozwoliła mu zapoznać się z branżą od podstaw, jeszcze przed rozpoczęciem studiów. Choć był synem prezesa, nie miał żadnych szczególnych przywilejów. Jedyne, co miał, to kilku przełożonych nad sobą, którzy bez wahania wydawali mu polecenia, do których on musiał dostosować się bez zająknięcia. Dopiero z czasem, gdy zaznał ciężkiej pracy na fizycznych stanowiskach, mógł wdrażać się głębiej, w projekty, plany, strategie i tajniki. Ojciec powiedział mu kiedyś, że nie będzie potrafił dobrze zarządzać firmą, dopóki na własnej skórze nie poczuje z czym mierzą się jego podwładni. Za tą niezwykłą lekcję nie zdążył mu już podziękować.
➤ Od dziecka marzył o policyjnym mundurze, uparcie powtarzając, że gdy dorośnie, zostanie policjantem. Rodzinny biznes traktował jak zmorę, a chociaż matka próbowała wybić mu z głowy policyjne marzenia, ojciec nieustannie prosił, aby je spełnił i ostatecznie kazał to sobie obiecać. To było ich wspólne marzenie, którego finalizację mieli z czasem hucznie świętować. Tak się stało, lecz tylko jeden doczekał ich spełnienia.
➤ jako trzydziestoletni ekspert w branży, oferuje kompleksowe rozwiązania w ramach jednego systemu ochrony – od ochrony fizycznej osób i mienia po zaawansowane systemy zabezpieczeń i monitoringu. Firma zajmuje się projektowaniem nowoczesnych i innowacyjnych systemów zabezpieczeń, ich budową i modernizacją, a także zabezpieczaniem imprez masowych oraz ochroną osobistą. Posiada własne laboratoria badawcze, parki maszynowe, ekspertów, projektantów, instalatorów, serwisantów oraz agentów ochrony osobistej.
➤ Firma zyskała wyłączność na zaopatrywanie w systemy bezpieczeństwa obiektów takich jak: Sing Sing Correctional Facility, Auburn Correctional Facility, budynki konglomeratu The Trump Organization oraz New York Stock Exchange. Do tej pory zaopatrzyła w systemy kilkaset budynków na terenie Stanów Zjednoczonych, między innymi Willis Tower, Three World Financial Center i Aon Center oraz kilkadziesiąt na terenie Europy – w tym szwajrcaski Prime Tower, londyński One Canada Square oraz wszystkie projekty inwestora Biskon Yapı na terenie Turcji. Biura firmy mieszczą się w dzielnicy finansowej Dolnego Manhattanu w budynku One Financial Square przy 32 Old Slip, na trzydziestym piątym i szóstym piętrze. Agenci ochrony Kravis Security znani są szczególnie celebrytom, ktorzy wiodą prym w korzystaniu z usług firmy. Aktualnie firma pracuje nad bardzo ważnym projektem zabezpieczeń dla GITMO oraz ADX Florence.
➤ Kravis Security Inc. regularnie – najcześciej w trybie incognito – zasila zbiórki i akcje charytatywne; wspiera również młodych artystów i ludzi, którzy zbierają fundusze, aby móc spełnić swoje marzenia.
➤ Firma dwukrotnie udzieliła wywiadu dla magazynu Fortune, pojawiając się na jego łamach w rankingu Fortune 500 oraz Fortune 1000. Artykuły na temat firmy można znaleźć również na łamach Bloomberg Businessweek.
➤ Od dziecka marzył o policyjnym mundurze, uparcie powtarzając, że gdy dorośnie, zostanie policjantem. Rodzinny biznes traktował jak zmorę, a chociaż matka próbowała wybić mu z głowy policyjne marzenia, ojciec nieustannie prosił, aby je spełnił i ostatecznie kazał to sobie obiecać. To było ich wspólne marzenie, którego finalizację mieli z czasem hucznie świętować. Tak się stało, lecz tylko jeden doczekał ich spełnienia.
➤ jako trzydziestoletni ekspert w branży, oferuje kompleksowe rozwiązania w ramach jednego systemu ochrony – od ochrony fizycznej osób i mienia po zaawansowane systemy zabezpieczeń i monitoringu. Firma zajmuje się projektowaniem nowoczesnych i innowacyjnych systemów zabezpieczeń, ich budową i modernizacją, a także zabezpieczaniem imprez masowych oraz ochroną osobistą. Posiada własne laboratoria badawcze, parki maszynowe, ekspertów, projektantów, instalatorów, serwisantów oraz agentów ochrony osobistej.
➤ Firma zyskała wyłączność na zaopatrywanie w systemy bezpieczeństwa obiektów takich jak: Sing Sing Correctional Facility, Auburn Correctional Facility, budynki konglomeratu The Trump Organization oraz New York Stock Exchange. Do tej pory zaopatrzyła w systemy kilkaset budynków na terenie Stanów Zjednoczonych, między innymi Willis Tower, Three World Financial Center i Aon Center oraz kilkadziesiąt na terenie Europy – w tym szwajrcaski Prime Tower, londyński One Canada Square oraz wszystkie projekty inwestora Biskon Yapı na terenie Turcji. Biura firmy mieszczą się w dzielnicy finansowej Dolnego Manhattanu w budynku One Financial Square przy 32 Old Slip, na trzydziestym piątym i szóstym piętrze. Agenci ochrony Kravis Security znani są szczególnie celebrytom, ktorzy wiodą prym w korzystaniu z usług firmy. Aktualnie firma pracuje nad bardzo ważnym projektem zabezpieczeń dla GITMO oraz ADX Florence.
➤ Kravis Security Inc. regularnie – najcześciej w trybie incognito – zasila zbiórki i akcje charytatywne; wspiera również młodych artystów i ludzi, którzy zbierają fundusze, aby móc spełnić swoje marzenia.
➤ Firma dwukrotnie udzieliła wywiadu dla magazynu Fortune, pojawiając się na jego łamach w rankingu Fortune 500 oraz Fortune 1000. Artykuły na temat firmy można znaleźć również na łamach Bloomberg Businessweek.
Chayton Kravis Jr.
Camille Russo
Pracownica. Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit, sed do eiusmod tempor incididunt ut labore et dolore magna aliqua. Ut enim ad minim veniam, quis nostrud exercitation ullamco laboris nisi ut aliquip ex ea commodo consequat. Duis aute irure dolor in reprehenderit in voluptate velit esse cillum dolore eu fugiat nulla pariatur. Excepteur sint occaecat cupidatat non proident, sunt in culpa qui officia deserunt mollit anim id est laborum.
Lily Taylor
Prawa ręka. Pracownica Kravis Security i koordynatorka biura, która trzyma w garści biurową bazę, a dodatkowo także prezesowski harmonogram. Lorem consectetur adipiscing elit, sed do eiusmod tempor incididunt ut labore et dolore magna aliqua. Ut enim ad minim veniam, quis nostrud exercitation ullamco laboris nisi ut aliquip ex ea commodo consequat. Duis aute irure dolor in reprehenderit in voluptate velit esse cillum dolore eu fugiat nulla pariatur. Excepteur sint occaecat cupidatat non proident, sunt in culpa qui officia deserunt mollit anim id est laborum.
ROSALIE AYTON-KRAVIS
Trzeci CEO firmy z 15-procentowymi udziałami, które po zawarciu związku małżeńskiego przepisał na nią ojciec – przyjaciel Chaytona Kravisa Seniora i drugi założyciel firmy. Jeszcze żona i kobieta biznesu zajmująca się sprzedażą nieruchomości, a hobbystycznie także modelingiem. Od początku łączyła ich relacja biznesowa, a mimo że wciągu trzech lat małżeństwa istniało przynajmniej kilka prób stworzenia udanego związku – wszystkie spaliły na panewce, bo miłości nie da się przecież ot tak wyprodukować. Przebiegła elegantka o nieco narcystycznej naturze, która zna swoją wartość, a tym bardziej siłę swoich szerokich znajomości.
VICTORIA KRAVIS
Dla wszystkich od zawsze Tori. Najlepsza, młodsza o cztery lata siostra i najbardziej kreatywna Chief Marketing Officer. Człowiek od pijaru, który w głowie mieści dziesiątki pomysłów, a w ciele całe mnóstwo energii. Życie zmusiło ją do bardzo szybkiego dorośnięcia, gdy po śmierci ojca, razem z matką zajęła się rodzinną firmą, stając wówczas na jej czele. Dzięki swojej zaradności i smykałce do kontaktów międzyludzkich, bardzo szybko wdrożyła się w tę dziedzinę biznesu, na dobre się z nią wiążąc. Ukończyła New York University na wydziale marketingu i public relations, a później przejęła ten sektor w Kravis Security Inc. Czujna obserwatorka i kobieta do rany przyłóż, która rozmowy w potrzebie nie odmówi nikomu.
SAMUEL CRAWFORD
Były partner policyjny i wciąż najlepszy przyjaciel, który zrezygnował ze służby na rzecz dołączenia do Kravis Security. Aktualnie drugi Chief Operating Officer, który z dokładnością dogląda wszelkich procesów, zachodzących w firmie. Choć z twarzy przypomina raczej przywódcę kartelu, w rzeczywistości przyjazny z niego facet o dobrych manierach i wysokim poczuciu humoru. Przynajmniej raz w tygodniu namawia Chaytona na rundkę w firmowego darta, wierząc, że w końcu z nim wygra. Szczęśliwy mąż i ojciec.
LUCINDA KRAVIS
Kobieta, której powinien dumnie mówić matka, a przy której słowo to nie jest w stanie przejść mu przez gardło. Drugi CEO firmy z 25-procentowymi udziałami. Wyjątkowo wybredna, trzymająca się swoich ideałów kobieta, do której ciężko dotrzeć, jeśli nie spełnia się wszystkich jej wymagań i oczekiwań. Perfekcjonistka o snobistycznej naturze, zajmująca również stanowisko dyrektorki finansowej w American Express. W biurze Kravis Security bywa raz lub dwa razy w tygodniu i są to dni, w których często pojawia się najwięcej nagłych urlopów, a już tym bardziej, gdy Chayton jest wtedy nieobecny.
CHAYTON KRAVIS SENIOR
Niedościgniony autorytet i ojciec, który odszedł zdecydowanie zbyt wcześnie. Były agent Secret Service, który po zakończeniu służby stworzył Kravis Security. Człowiek sukcesu, o wielu zdolnościach, również tych dotyczących zjednywania sobie ludzi, który na dłoniach Chaytona pozostawił wszystkie niedokończone plany i cele. Brakująca otucha i zrozumienie. Ciążący w głębi smutek i tęsknota. Jego ciało do dziś nie zostało zidentyfikowane po zamachach na WTC. Pochowany wraz z innymi niezidentyfikowanymi ofiarami w 9/11 Memorial & Museum.
Data i miejsce urodzenia:04/07/1984 r. Upper East Side, Nowy Jork
Miejsce zamieszkania:84-43 Avon Street, Jamaica Estates, NY
Miejsce pracy:New York Police Department
Oddział:Special Operations Bureau
Zawód dodatkowy:CEO/COO w Kravis Security Inc.
Cześć! Brak czasu wcale nie odwiódł mnie od przywędrowania tu z kolejną postacią, co nie zmienia faktu, że wciąż wiele bym dała, żeby móc tę dobę choć troszeczkę wydłużyć. Ale...
aktualizacja karty: 19/01/2022 r.
Rozumiem brak czasu i rozumiem, że wena nie odpuszcza! :) podziwiam za dokładność w tworzeniu i dopracowanie szczegółów! Ale to zawsze był Twój konik ;)
OdpowiedzUsuńŻyczę ciekawych wątków i relacji i aby znalazła sie chwila na pisanie! :)
Emma
[Cześć!
OdpowiedzUsuńAle ładnie rozbudowana karta! Można się o nim dużo dowiedzieć, a jednocześnie jeszcze wiele pozostaje do odkrycia ;) Pamięć ejdetyczna dla Chaytona jest asem w rękawie, a dla Jaime'ego głównie przekleństwem (choć nie ukrywa, że przydała mu się bardzo, bardzo wiele razy).
Miło, że mimo wszystko ten pan spełnił swoje marzenie. Przynajmniej robi to, co mu się podoba. Ma na pewno mało czasu na wszystko inne, skoro zajmuje się tyloma rzeczami ;) Oby znalazł też trochę czasu dla siebie :D
W każdym razie, baw się dobrze z nową postacią, życzę wielu wątków pomimo braku czasu (chodź, może wspólnymi siłami wraz z innymi autorami wydłużymy dobę, haha xD) i dużo weny!]
Jaime & Jason
[Dzień dobry :) Witam kolejnego świetnego pana, który wyszedł spod Twojej ręki :) Smutno mi się zrobiło, kiedy przeczytałam, że wspólne marzenia ojca i syna może obecnie świętować tylko jeden z nich i domyślam się, że spełnienie obietnicy danej ojcu musiało wiązać się dla Chaytona z odczuwaniem skrajnie różnych emocji. Wydaje mi się, że obecnie znajduje się on w bardzo ciekawym punkcie swojego życia i niech nie zaprzestaje zwyczaju zakładania trampek do garnituru, kiedy mama pojawia się na horyzoncie ;)
OdpowiedzUsuńJako miłośniczka schludnych kart nie mogę też nie pochwalić pięknego kodu! Aż nabrałam przez Ciebie (a może raczej dzięki Tobie?) ochoty na pogrzebanie w moich kartach postaci i przez to również żałuję, że doba nie jest dłuższa, bo z jednej strony kody... A z drugiej odpisy same się nie napiszą ;) Życzę udanej zabawy z nową postacią!]
JEROME MARSHALL & MAILLE CRESWELL
[ Chayton jest cudowny. Już pomijam sam wizerunek, bo to u Ciebie zawsze jest na mocny plus ( po prostu chyba mamy ten sam typ mężczyzny :D ). Karta jak zawsze jest niesamowita – z jednej strony można wyciągnąć z niej wiele szczegółów na temat mężczyzny, a z drugiej czuje się niedosyt i chce się tą postać poznać. Głównie dlatego, że pewnie wiele wątków jest do rozwinięcia. Chayton wydaje się być takim facetem z krwi i kości, który wie po co w życiu idzie. Podoba mi się, że nie dał narzucić sobie oczekiwań odnoście przyszłości. W takich „porządnych” domach ciężko jest pójść w swoją stronę, gdy rodzice chcą kosztem dzieci zrealizować swoje plany. Dzięki temu może teraz grać na nerwach swojej mamie, a to też na pewno jest bardzo satysfakcjonujące :D Życzę Ci dużo veny, ciekawych wątków i nieco dłuższej doby. Gdybyś miała ochotę coś z nami napisać to zapraszamy :) ]
OdpowiedzUsuńAida Reece ( w roboczych )&Nina Birmingham-Wright
[Dzień dobry. :)
OdpowiedzUsuńChyba wszyscy cierpimy na ten popularny brak czasu, ale zawsze gdzieś w tej dobie znajdzie się chwila, aby pomyśleć nad nową postacią i wprowadzić ją w życie. :D Karta oczywiście jak zwykle dopracowana, a i nie wydaje mi się, abym kiedykolwiek zobaczyła niedopracowaną kartę z Twojej strony. Tyle szczegółów odnośnie postaci, a jednocześnie czuję, że jest jeszcze masa rzeczy do odkrycia. :) Muszę przyznać, że trampki zakładane do garnituru totalnie mnie kupiły i zawsze lubiłam to połączenie. :D
No i muszę, bo się uduszę, ale jego dom i wnętrze totalnie mnie kupiło. Chętnie sama bym w takim zamieszkała. :) Nie wiem czy coś do siebie mogę zaproponować, a wydaje mi się, że wątki nam nigdy jakoś nie wychodziły, ale w razie, gdyby Ci brakowało jakiegoś powiązania to może ktoś z mojej małej gromadki będzie się nadawał. :) A tymczasem życzę udanej zabawy, dłuższej doby i samych wciągających wątków. :)]
Carlie Wheeler-Hesford, Joycelyne Sørensen & Damien Alderidge
Bardzo mnie to cieszy, że solidarnie wszyscy wypowiadamy wojenkę temu niedostatkowi czasu i tworzymy nowe. :)
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemnie czytało mi się tekst, a Chayton wydaje się ciekawą postacią, tym bardziej, że mimo wszystko udało mu się podążać tą drogą, którą sobie wybrał.
Gdyby była taka możliwość i ochota, to serdecznie zapraszam do nas, bo może wspólnie uda się tutaj pomyśleć nad jakimś ciekawym wątkiem. :)
Anica Dann
♥ Nie będę Ci słodzić, bo swoje zdanie już wyraziłam i nie mogę się doczekać zweryfikowania wszystkiego w wątkach. Przychodzę żeby dać znać, że i my z Celaeną pojawiłyśmy się już oficjalnie, jak również przedyskutować najważniejszą kwestię: od czego zaczniemy?
OdpowiedzUsuńC.S.
Żałowała, że życie nie było jedną wielką próbą generalną. Ah, gdyby tylko w tym wszystkim był czas na powtórki. Każdy moment mógłby zostać przećwiczony, aż do momentu osiągnięcia zamierzonej perfekcji. Niestety w rzeczywistości każdy dzień, każda chwila stanowiła pojedyncze przedstawienie. Takie, którego nie można powtórzyć, a to jak wypadnie rzutuje na spektakle, jakie nam jeszcze zostały. Gdy wielokrotnie ćwiczymy coś w naszej głowie, a w wyniku konfrontacji nic nam nie wychodzi to uświadamiamy sobie, że nie jesteśmy zupełnie gotowi na wielkie życiowe wydarzenia. Czy w takim razie istniałby chociażby najmniejszy sens odbywania prób? Może to właśnie popełnianie błędów i wyciąganie z nich lekcji było główną esencją egzystencji. Aida dochodziła do takich wniosków niejednokrotnie, lecz zaraz po tym zaczynała w nie jednocześnie wątpić. Robiła w swoim życiu naprawdę wiele głupot. W przeszłości robiła także wiele lekkomyślnych rzeczy dla swojego życia, by chociażby poprawić jego jakość. Nigdy jednak nie udało jej się wznieść na tak wysoki poziom, jaki osiągnęła parę tygodni temu. Chciała wyrzucić to zdarzenie z głowy – tak jak wiele innych. Była pieprzonym psychiatrą, ekspertem od szukania przestępców, a jednak nie potrafiła zmierzyć się z własnymi czynami. Może dlatego, że jak mantrę od zawsze powtarzała, iż nasze zachowanie jest odzwierciedleniem osobowości, a Aida piekielnie bała się swojej osobowości. Bała się tego kim jest i kim potencjalnie może się stać. To, czego dopuścili się z Chaytonem było złe i tylko pozbawiony moralności człowiek by temu zaprzeczył. Zdarzenie to owocowało w przypadku Aidy niebotycznymi wyrzutami sumienia i bezsennymi nocami. Dlatego też gdy poukładała sobie wszystko w głowie postanowiła skonfrontować się ze swoimi grzechami. Zbyt wiele czasu spędziła w przeszłości, trzymając się kurczowo tego, co było. Zamiast tworzyć nowe wspomnienia trzymała się tych dawnych. Byłaby hipokrytką, gdyby do końca życia uciekała przed wydarzeniami z feralnej nocy. Westchnęła, podnosząc powoli opartą o kierownicę głowę.
OdpowiedzUsuń- Nie bądź hipokrytką – mruknęła sama do siebie, zerkając ponownie na dom po swojej prawej stronie. To najwyższy czas, by przestać się ukrywać. Brakowało jej jeszcze tylko tego, by zaalarmowany czarnym suv-em sąsiad wezwał na nią policję. Odpaliła silnik samochodu i podjechała wprost na spory podjazd przed budynkiem. Domyślała się, że mężczyzna już został poinformowany o jej przybyciu, dlatego też nie zamierzała śpieszyć się z wygrzebaniem z pojazdu. Robiła to tak mozolnie, że wyglądało to wręcz teatralnie. Pozbierała swoje rzeczy tak, jakby miała ich całe mnóstwo i zatrzasnęła sobą drzwi pojazdu. Zanim wspięła się po długich schodach prowadzących do domu, Chay stał już kilka metrów przed nią. Wyglądał tak, jakby dopiero zszedł z planu sesji zdjęciowej, a ona i tak wiedziała, że guziki czarnej koszuli dopiął w momencie, w którym zobaczył jej samochód na podjeździe. Mogła założyć się o wszystko, że ten niemożliwy mężczyzna w piątkowy wieczór pracował, zamiast wybrać się na randkę ze swoją żoną. Uśmiechnęła się delikatnie, gdy usłyszała jego głos. I to niby ona była uznawana za ten błyskotliwy umysł?
- Wcale się nie ukrywałam – popatrzyła wymownie, mijając go w drzwiach. Od razu udała się do kuchni, by zostawić tam jedzenie, którym zamierzała go w chociaż najmniejszym stopniu udobruchać. – Po prostu byłam zajęta.
Oparła się plecami o wysoki blat za nią, splątując przy tym ręce na swoich piersiach. Czuła się jak małe dziecko, które właśnie zostało skarcone przez dorosłego. Zmiękła jednak w momencie, w którym spojrzała na twarz swojego przyjaciela. Jego wzrok mówił w zasadzie wszystko, więc po prostu uniosła ręce do góry w geście kapitulacji.
- W porządku, ukrywałam się – przytaknęła niepewnie. – Po prostu musiałam przetrawić fakt, że przespałam się ze swoim najlepszym przyjacielem.
Aida
Niemalże od dziecka przygotowywała się do swojej pracy. Uczyła się czytać nie tylko z ludzkiego zachowania, ale także z całego otoczenia. Nie istniały zbrodnie idealne i czasem nawet najdrobniejszy detal miejsca przestępstwa zawierał informację na temat potencjalnego sprawcy. Ważnym jednak był fakt, jak i czy dana osoba będzie interpretować te wskazówki. Czy zbada je jako całość bez zagłębiania się w szczegóły, czy też tak jak lekarze interpretują symptomy choroby zanurzy się w najdrobniejszych niuansach. Aida była tym drugim typem. Miała w głowie pewne schematy, które jeszcze nigdy jej nie zawiodły. Był to jej szósty zmysł, pewnego rodzaju przeczucie, które zawsze podpowiadało jej gdzie szukać. Oczywistym było więc, że domyślała się jak wyglądają uczucia pomiędzy Chaytonem, a jego żoną. W zasadzie to wiedziała, że są one jak moralność mordercy – nie istnieją. Ich wspólna noc jedynie ją w tym utwierdziła, bo przecież nie zdradza się osoby, którą się kocha. Jeżeli wierzyć badaniom i opinii publicznej Aida była inteligentna nieco ponad normę, więc dostrzeżenie takich rzeczy nie sprawiało jej problemu. Nigdy nie pytała go o to wprost, bo to był rodzaj cichego porozumienia – zwyczajnie wiedziała, że nie ma o czym rozmawiać. Między tą dwójką panował dziwny układ i ani Rose, ani Kravis nie skarżyli się na swój los. Co więc miała tu do powiedzenia, skoro miała do czynienia z dorosłymi ludźmi? Oni w końcu nie pytali o jej przeszłość, bo działało to na takiej samej zasadzie. Wiedzieli, że nie był to temat, na który mogłaby godzinami dywagować.
OdpowiedzUsuń- Byłam zła na nas, Chay – odparła cicho, ignorując to co powiedział wcześniej, bo dobrze znał odpowiedź. Jakie to miało jednak znaczenie? Nie była już na studiach, by wraz z koleżankami tygodniami przeżywać udany seks.
Uczucia. Miała ochotę prychnąć w odpowiedzi na jego pytanie. Nie dlatego, że było głupie. Dlatego, że znał ją jak nikt inny i czytał z niej jak z otwartej księgi. Oczywiście, że przeszło jej to przez myśl. Przez wiele nocy wpatrywała się tępo w ściany myśląc, czy aby na pewno miłość do niego jest miłością czysto przyjacielską? Znała go kilkanaście lat i przeżyli ze sobą sytuacje, o których nikomu nigdy by nie powiedziała. Skoro nie zakochała się w nim wcześniej, to czemu miałoby dojść do tego teraz?
- Za kogo mnie masz, Kravis? – odsunęła go delikatnie od siebie, kładąc dłoń na jego klatce piersiowej. Udała przy tym naburmuszoną minę co sprawiło, że wyglądała jak obrażona pięciolatka. – Dobrze wiesz, że potrzeba czegoś więcej niż dobrego seksu, żeby mnie w sobie rozkochać.
W zasadzie była to prawda. Nie znała tego uczucia nader dobrze, bo nigdy nie wykorzystała jego potencjału w pełni. Spotykała odpowiednich mężczyzn, którzy po czasie okazywali się nieodpowiedni. Byli też tacy, od których odsuwała się gdy tylko deklarowali głębsze emocje. Spotkała też mężczyznę, który roztrzaskał jej serce w drobny mak i od tamtej pory nie szukała nikogo, kto byłby w stanie je poskładać.
- A ty mój drogi – przesunęła opartą o jego ciało dłoń w górę i zmierzwiła delikatnie jego nieułożone włosy, które tak czy tak wyglądały jakby spędzał przed lustrem długie godziny. – Musiałbyś się bardziej przyłożyć.
Bez słowa podeszła do szafki obok, by wyjąć z niej dwa porcelanowe talerze. Uwielbiała ten komplet naczyń być może dlatego, że dostała taki sam od Rosalie i Chaytona lata temu. A może po prostu miał w sobie coś co sprawiło, że zawsze go używała? Może było to przyzwyczajenie z tysiąca innych przyzwyczajeń, jakie rządziły jej życiem.
- Nie żałuję tego – odparła spokojnie, przekładając jedzenie na talerze. Stała do niego odwrócona tyłem bo wiedziała, że tylko tak będzie w stanie przekazać mu to, co chce powiedzieć. – I uważam, że oboje tego potrzebowaliśmy… Jednakże czuje się podle w stosunku do Rose.
Aida
Gdy jesteśmy dziećmi, bardzo łatwo jest nas zrozumieć. Rodzice szybko uczą się naszych odruchów, w tym różnych rodzajów płaczu – jeden oznacza fakt, iż dziecko jest głodne, a jeszcze inny wskazuje na zmęczenie. Skomplikowanie przychodzi dopiero z dojrzewaniem. Przez niewidzialne mury jakimi się otaczamy zanika w nas zdolność wyrażania prawdziwych uczuć. Niekiedy dochodzi do sytuacji, że nie wiemy, co ktoś naprawdę myśli albo czuje. Bez zupełnie żadnego powodu obdzieramy się z człowieczeństwa, stając się mistrzami kamuflażu. Tak stało się też chyba i w tym przypadku. Pamiętała, że w dniu, w którym dowiedziała się o ślubie Chaytona i Rose czuła ogromne zmieszanie. Przede wszystkim dlatego, że ta dwójka nigdy specjalnie nie miała się ku sobie – z pewnością nie w ten romantyczny sposób. Aida wiedziała o ich rodzinnych koneksjach, jednakże nawet w jej chorym umyśle nie zrodziła się myśl, że ktokolwiek może pobrać się właśnie ze względu na takie relacje. Dlatego też pomimo wszelkiego sceptycyzmu towarzyszącego jej przez lata, nigdy nie powiedziała na ten temat nic. W końcu nie każdy był wylewny w okazywaniu emocji i może taki był właśnie ich sposób na związek.
OdpowiedzUsuńDalsze drążenie tematu ich wspólnej nocy sprawiało, że Aida ponownie zaczynała powątpiewać w słowa, które z lekkością opuszczały jej usta. To nie tak, że nie była ich pewna. Po prostu miała wrażenie, iż w oczach Chaytona nie była wiarygodna, a nie chciała by ich relacja skomplikowała się w jakikolwiek sposób. Choć może na to było już nieco za późno? Niejednokrotnie słyszała popularną opinię, iż przyjaźń damsko-męska istnieje do momentu, w której seks nie wejdzie jej w drogę. Czy jednak nie przesadzała? Była kobietą, a umysł kobiety w takich sytuacjach zawsze funkcjonował nieco inaczej – choć może myślała tak dlatego, że dostała ataku życiowej paniki na bite tygodnie? Wśród wielu niewiadomych była pewna tylko jednej rzeczy. Taka sytuacja nie mogła się więcej powtórzyć. Jednorazowy wybryk na jakiekolwiek płaszczyźnie prędzej czy później rozmywał się w eterze. Gdyby jednak robili to regularnie, to prawdopodobnie po czasie ich relacja rozpadłaby się jak domek z kart.
- Gdyby wystarczyło mi tylko tyle, to już dawno byłabym mężatką – dodała, wzruszając przy tym ramionami. – Jeżeli akceptujemy to, co mamy, a nie to co chcielibyśmy mieć, to bardziej odnajdujemy się tam, gdzie jesteśmy… A ja w pełni akceptuje to, że do końca życia czeka mnie przygodny seks.
Rzuciła pół żartem pół serio, choć tak naprawdę im dłużej o tym myślała, to nie była pewna, czy naprawdę byłaby pogodzona z takim obrotem spraw. Choć z drugiej strony nie wiedziała jak miałaby stworzyć z kimś zdrowy związek. Nie z tyloma tajemnicami i z tak brudną przeszłością, która jej zdaniem była nie do przepracowania.
- Rozwód? – Powtórzyła, patrząc na niego z niedowierzaniem. Podała mu przy tym talerz z jedzeniem, który niemalże wysunął jej się z dłoni. Czy możliwym było, że ci ludzie byli aż tak poprani w swoim związku? Dzień wcześniej rozmawiała z Rosalie, której powiedziała całą prawdę. Oczywiście, że była zła, choć nie na tyle, na ile powinna być zdradzona przez dwójkę bliskich osób kobieta. Dodatkowo nie wspomniała jej ani słowem o rozwodzie, a to było jednak dosyć istotne.
- Chay, ja… Byłam u Rose wczoraj wieczorem – westchnęła ciężko, opierając się o blat, który wymacała ręką za swoimi plecami. Była pewna, że zrobiła się blada jak ściana, bo zwyczajnie czuła jak krew odpływa z jej twarzy. Serce Aidy zaczęło bić niebezpiecznie szybko, a jej akurat zdarzało się to wyjątkowo rzadko. Każdy student już pierwszego roku medycyny wiedział, że rosnące tętno nigdy nie wróżyło nic dobrego. Serce, które nierówno bije albo zamiera – to najczęściej był znak zagadkowej dolegliwości. Choć statystycznie najczęściej oznaczało troski dotykające sfery uczuciowej… Co było bardziej kłopotliwe, niż zawał, czy jakikolwiek inny kardiologiczny problem. Tak było i w tym przypadku. – Chryste, nie mogłeś powiedzieć mi tego wcześniej?
Aida
Chay i Aida byli totalnymi przeciwieństwami. Prawdopodobnie dlatego też byli w stanie się dobrze porozumieć. Jego pragmatyzm i jej niekiedy nad wyraz wielka emocjonalność uzupełniały się na swój pokręcony sposób. Dla niego zrealizowanie tego typu małżeństwa nie stanowiło najmniejszego problemu. Aida natomiast pomimo największych chęci bała się zaangażować w cokolwiek, co wiązałoby się z większym zaangażowaniem – nawet jeśli miałoby być udawane. Ale zdarzało się przecież, że nawet najporządniejsze i najczulsze osoby miały problemy ze zobowiązaniem. Niekiedy zobowiązania po prostu zaskakiwały, a niekiedy ludzie chcieliby się od nich wręcz uwolnić. Związki bywały trudne i czasami wiązały się z licznymi poświęceniami. Dlatego też czasami bolesna nauczka była w życiu dobra, by móc związać się w sposób dobry, nieco ostrożniejszy.
OdpowiedzUsuń- Gdybyś nie zaakceptował tego, czego chcesz to stanął byś w miejscu – dodała, uśmiechając się do niego delikatnie. – A wiesz co mówią… Zatrzymaj się chociażby na chwilę, a zostawisz w tyle wszystko do czego próbowałeś dążyć.
W zasadzie to ona właśnie to powiedziała, ale kto by zwracał na to uwagę. Była wdzięczna Chaytonowi, że nie był rodzajem przyjaciela, który umoralniałby ją na każdym kroku. Wysłuchiwali się nawzajem i nigdy nie oceniali – nawet jeżeli nie zgadzali się ze swoimi poglądami. Bo w końcu każdy ma prawo żyć w sposób jaki uważa za odpowiedni. W najgorszym wypadku zawsze dla siebie byli, by posprzątać bałagan jaki pozostał.
- Oczywiście, że nie trzymałabym tego w sekrecie – zaprzeczyła bez chwili namysłu. Naturalnie, że z tej dwójki znacznie bliżej była z Chaytonem. Było tak od zawsze, choć to jednak Rosalie znała dłużej. Ta miała jednak nieco inne wartości, niż Aida przez co ich relacja na przestrzeni lat zmieniała się wielokrotnie. Mimo tego nie postąpiłaby inaczej - nawet gdyby ją o to poprosił. Chciała przede wszystkim żyć w zgodzie ze swoim sumieniem, a utrzymywanie tajemnic do tego nie należało. – Poczekałabym jednak na nieco lepszy moment.
O ile taki w ogóle istniał. Różnica była tylko taka, że Rose dowiedziałaby się, że ta przespała się z jej już byłym mężem. To raczej nie była okoliczność łagodząca – możliwym było, że pomogłaby jedynie zaoszczędzić wyciągania brudów na rozprawie rozwodowej.
- Powiedziała, że porozmawiamy gdy przemyśli całą sprawę… I parę innych epitetów w moją stronę, choć na te pewnie zasłużyłam – mruknęła, grzebiąc widelcem w posiłku. Szczerze mówiąc nie miała apetytu. – Wiesz co dodała na koniec?
- Że wcale nie czuje się zaskoczona tym faktem – odparła nieco zawstydzona. Odłożyła sztućce na talerz, i zerknęła wymownie na Kravisa. Wpatrywała się w niego tak jakby szukała w jego twarzy odpowiedzi na słowa Rose. – Nie sądzę by kiedykolwiek miała podstawy do wyciągania takich wniosków.
Aida Reece
Atmosfera w dziale audytów była tego dnia zaskakująco gęsta; jej transfer na nowe stanowisko wymagał przejścia przez szereg oficjalnych procedur, których nie sposób było w żaden sposób uniknąć. W trakcie ostatniego roku Celaena zdążyła się już przekonać, że terminy w Kravis Security Inc. goniły wszystkich tempem równym, bez względu na wysokość piastowanego stołka, a jeśli w słowniku sektora bezpieczeństwa jakieś określenie nie występowało, na pewno było nim stwierdzenie: taryfa ulgowa… Dlatego też, aby ograniczyć prawdopodobieństwo ewentualnego poślizgu czasowego do minimum, Starling zjawiła się w firmie godzinę wcześniej i od razu przystąpiła do pracy nad należytym wywiązaniem się z ostatnich obowiązków. Zadania, które była w stanie do tej pory wykonać, musiały zostać zakończone z uwzględnieniem wszystkich najmniejszych szczegółów, a później przekazane przełożonemu wraz z pakietem raportów. Musiała się również upewnić, że jej projekty długoterminowe, które zostały już dawno rozdzielone pomiędzy pozostałych współpracowników, nie zostały zepchnięte na dalszy plan, a wdrożenie przebiegło poprawnie. Na samą myśl, że ktoś mógłby jej zarzucić niechlujstwo aż skręcało ją w żołądku; od momentu pojawienia się w budynku nie była w stanie przełknąć niczego, co nie byłoby gorącą kawą z firmowego ekspresu.
OdpowiedzUsuńSpokojniejsza poczuła się dopiero, gdy kartonowe pudło z jej prywatnymi bibelotami wylądowało na blacie nowego stanowiska. Zapełnienie szuflad, ułożenie narzędzi biurowych w równych odstępach i posegregowanie przyborów do pisania kolorami pozwoliło jej zająć czymś umysł, a tym samym pozbyć się niepotrzebnego stresu. Luźna pogawędka z członkami nowego teamu tuż przed oficjalnym spotkaniem także pomogła, choć na ogólną sztywność w mięśniach Celaena niewiele mogła poradzić. Zająwszy swoje miejsce w sali konferencyjnej, próbowała jeszcze przez chwilę rozmasować spięty kark, choć bezskutecznie. Pojawienie się prezesa postawiło wszystkich w stan gotowości i skupienia, a choć naprawdę bardzo się starała – nie zdołała się powstrzymać przed zerknięciem na jego stopy. Brak osławionych wśród pracowników Kravis Security trampek przyjęła z mimowolną ulgą i odruchowo odwzajemniła powitalny uśmiech, który zginął w krzywiźnie jej ust, gdy przygryzła końcówkę pomarańczowego długopisu. Zakłopotane spojrzenie zielonych oczu natychmiast skupiło się na stronach notesu i tam też pozostało niemal przez całe spotkanie.
Pytanie Chaytona wywołało w grupie lekkie poruszenie. Starling przerwała notowanie ostatnich uwag i uważnie przyjrzała się otaczającym ją ludziom. Zdania były ewidentnie podzielone: część grupy chciała zostać na miejscu, skąd łatwiej byłoby się wymknąć pod pretekstem zmęczenia długim dniem pracy, a pozostali nie mieli nic przeciwko zakończeniu spotkania wieczorkiem zapoznawczym, doprawianym kilkoma dobrymi drinkami. Jeszcze parę lat temu sama postawiłaby na opcję numer jeden, jednak od tamtego czasu sporo się zmieniło… Obecna Celaena wiedziała już, że próby przebrnięcia przez życie w pojedynkę nie przynoszą niczego dobrego. Obecna Celaena pragnęła odnaleźć swoje miejsce i nie zamierzała pozwolić, by jakakolwiek szansa przemknęła jej koło nosa.
UsuńZerknięcie na zegarek przypomniało jej, że pozostały im tylko cztery minuty. Nie zwlekając dłużej, Starling wyrwała z notesu czystą kartkę, przerwała ją na pół i na każdej zanotowała jakieś słowo, by następnie złożyć ja w równą kostkę.
— Los — mruknęła w końcu, próbując zapanować nad toczącą się dyskusją. — Zdajmy się na los — zaproponowała raz jeszcze, podnosząc się do pionu, a kiedy wśród pracowników rozeszły się pomruki aprobaty (nawet jeśli niechętne), dziewczyna zerknęła na Chaytona spod uniesionych brwi, także u niego szukając przyzwolenia. — Skoro nasz los i tak leży w pańskich rękach, niech tak zostanie — oznajmiła, po czym zabrała karteczki i podeszła bliżej, by rozłożyć je na blacie tuż przed nim. — Proszę wybrać — dodała i na zachętę skinęła na białe kwadraty.
Ludzie w grupie mieli to do siebie, że instynktownie podążali za autorytetami, a kto byłby w tym lepszy niż sam prezes firmy? Nie widziała powodu, dla którego miałaby tego nie wykorzystać. Nie istniał również powód, który powstrzymałby ją przed zapisaniem nazwy baru na obu karteczkach.
[♥]
Celaena
Aida wiedziała, że poza śmiercią i podatkami jedno w życiu było pewne – to że ktoś kiedyś będzie przez nią cierpieć, a w efekcie ona sama będzie nieszczęśliwa. Ludzie jednak byli tylko ludźmi, a przyjaźń w żadnej postaci nie była łatwa. Nieważne czy chodziło tu o osoby różnej, czy tej samej płci. Największy mezalians zaczynał się jednak w momencie, w którym w grę wchodziły więcej niż dwie osoby. Może nie bez powodu ktoś w przeszłości podkreślał, że trzy to już tłum? Oczywiście pomimo potknięć, przez lata udało im się utrzymać dobre relacje – ale w końcu każdy kryształ miał na sobie rysę. W ciągu ostatnich tygodni z nostalgią wspominała momenty, jakie przyszło im razem dzielić. Wszystkie kłopoty w jakie się wpakowali i sposoby w jakie z nich wychodzili. Wspólne wieczory, a niekiedy i poranki, choć z biegiem czasu było ich coraz mniej. Wiedziała to od zawsze, choć w momentach taki jak te uświadamiała sobie jeszcze bardziej, że Chayton i Rosalie byli dla niej pewnego rodzaju rodziną, której nigdy wcześniej nie miała. Prawdopodobnie z tego powodu czuła największe wyrzuty sumienia, choć nie chciała o tym mówić głośno.
OdpowiedzUsuń— Mam tego świadomość, a pomimo tego dałam ugodzić się tam, gdzie najbardziej boli – westchnęła, powracając do swojego posiłku. – Rose zawsze miała skłonność do niesamowitego dramatyzowania.
Aida nie zamierzała robić w tym momencie psychiatrycznej analizy. Otwarcie musiała jednak przyznać, że Pani jeszcze Kravis miała w sobie pewne cechy, które sprawiały, że jej osobowość zabarwiona była znamionami jakie charakteryzowały osobowość narcystyczną. Była kobietą, która zawsze dostawała od życia to, czego akurat w danym momencie chciała. I to bynajmniej nie była ujma na jej życiorysie. Problemem był fakt, że niekiedy nie zważała na to, co dzieje się dookoła niej. Dlatego też była pewna, że to nie było jej ostatnie słowo, a na gałązkę oliwną nie mieli co liczyć.
— Szczerze mówiąc jestem zaskoczona, że jeszcze jej tutaj nie było – uniosła jedną brew, kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową. – Może pochowamy szkło, gdyby jednak się namyśliła?
Wiedziała, że to nie do końca był odpowiedni moment na kiepskie żarty. Ona jednak nie była tak powściągliwa jak jej towarzysz. Wbrew pozorom miała w sobie niewyczerpane pokłady energii, które zużywała w najmniej odpowiednich sytuacjach. Takich właśnie jak ta. Dopóki jednak Chaytonowi nie przeszkadzało jej zachowanie, to nie zamierzała tego zmieniać.
— Myślisz, że nie przyszło mi to do głowy? – Prychnęła, nie podnosząc wzroku z nad niemalże pustego już talerza. – Nie wtrącałam się w wasze małżeńskie pożycie nigdy wcześniej i nie zamierzam robić tego teraz.
— Nie rozwodzi się co prawda z Bezosem ale wydaje mi się, że nie będzie na tej ugodzie stratna – dodała stanowczo tak, by Kravis wiedział, że nigdy nie wystąpiłaby przeciwko niemu. – Dlatego mam nadzieję, że nie zdecyduje się na ten akt desperacji.
Cena za przebaczenie od zawsze była wysoka. Czy gdyby jednak doszło do takiego obrotu spraw, to czy nie byłaby zbyt wygórowana? Poza tym każdy wiedział, że to byłaby jedynie zemsta w najczystszej postaci, a takie zagrania Aida jako psychiatra i przede wszystkim jako człowiek potępiała.
Aida
Mimowolnie zerknęła na przyciśniętą do blatu dłoń, gdzie pod smukłymi, opalonymi palcami zniknęły skrawki zapisanego przez nią papieru. Przez chwilę, dosłownie przez sekundę strach ścisnął boleśnie jej gardło; bo co jeśli Chayton postanowi jednak zerknąć, a potem zdemaskuje ją przed pozostałymi członkami grupy, którzy postanowią od razu ją wykluczyć? Surrealistyczne uczucie niepokoju, będące efektem przykrych doświadczeń wyparła jednak jedna, prosta myśl: nie miała nic do ukrycia. Co prawda, zaproponowała rozwiązanie oparte na ślepym zawierzeniu losowi, ale jak wiedziała z autopsji – ten bywał przecież cholernie niesprawiedliwy…
OdpowiedzUsuńCelaena przełknęła ślinę i przemknęła wzrokiem od męskiego nadgarstka, przez ramię aż do przystojnej twarzy, i gdy w końcu podchwyciła uważne spojrzenie Kravisa – przetrzymała je z pewnością większą niż w rzeczywistości odczuwała. Uśmiechnęła się zdawkowo, gdy mężczyzna zgarnął karteczki ze stołu.
— Na to wygląda — mruknęła, po czym nieśpiesznie wróciła na swoje miejsce. Prawda była taka, że chociaż zdecydowanie wolała The Dead Rabbit, jako część większej całości ona także zamierzała udać się tam, gdzie Chayton ostatecznie zdecyduje się ich poprowadzić.
Gdy tylko mężczyzna ogłosił już swoją decyzję i wymaszerował z sali konferencyjnej jako pierwszy, Starling odprowadziła go wzrokiem. Wiedziona zwykłą, ludzką ciekawością chciała sprawdzić czy ich szef oprze się pokusie, czy też może wręcz przeciwnie… Uzyskawszy odpowiedź, a przy okazji także uśmiech – jak jej się zdawało – uznania, Celaena zaśmiała się pod nosem i już bez dalszej zwłoki skierowała się do wyjścia. Po drodze zahaczyła jeszcze o biurko, skąd zgarnęła torebkę i ramię w ramię z nowymi współpracownikami udała się na miejsce następnego spotkania.
Przekroczywszy próg baru pogratulowała sobie wyboru stroju, który dobrała tego ranka. Nie chcąc wyjść na zbyt sztywną i nieprzystępną, zrezygnowała z klasycznego biurowego kompletu i zastąpiła go strojem nieco luźniejszym, choć (miała nadzieję) nie mniej odpowiednim na spotkanie zapoznawcze teamu. Tym, z czego była zadowolona najbardziej, były buty na wygodnej podeszwie zamiast zdradzieckich szpilek, z którymi wciąż jeszcze łączyły ją relacje zbyt skomplikowane, by mogła czuć się w nich w pełni komfortowo…
Starling podziękowała grzecznie za przytrzymanie drzwi, po czym ruszyła za stadkiem w kierunku baru, próbując nie gapić się ostentacyjnie wokół. To była jej pierwsza wizyta w tym miejscu, dlatego wolała zdać się na pozostałych i zaczekać na ich decyzję, niż krążyć na ślepo między stolikami. W pewnym momencie jeden z klientów obrócił się na stołku i zeskoczył na parkiet, wciskając się tuż przed nią. Celaena odruchowo cofnęła się o krok, chcąc uniknąć zderzenia, ale uniknąwszy jednej przeszkody po prostu wpadła plecami na kolejną.
Usuń— Przepraszam — wymamrotała w zakłopotaniu, obracając się od razu w kierunku przypadkowej ofiary. Chciała sprawdzić czy nie wyrządziła przypadkiem żadnych większych szkód, ale widok znajomej twarzy zaskoczył ją i na moment pozbawił czujności. — To nie… — nie zdołała dokończyć, ponieważ ten sam osioł, który był sprawcą tej sytuacji, przepchnął się obok niej, przy okazji potrącając ją ramieniem.
Starling straciła równowagę, zachwiała się i odruchowo, dla asekuracji, wyciągnęła przed siebie ręce - jedną chwyciła drewniany blat baru, a drugą uczepiła się przedramienia Chaytona. Zmarszczyła brwi w akcie jawnej irytacji, stanęła na palce i wychyliła się ponad ramieniem prezesa, odprowadzając wzrokiem bezczelnego chama. W innej sytuacji być może zdecydowałaby się pozdrowić go kilkoma ostrzejszymi słowami, ale wstrzymała się ze względu na towarzystwo.
— Idiota — mruknęła tylko i zerknęła na Kravisa. W tym samym momencie zorientowała się, że z nerwów wciąż ściska w dłoni rękaw jego koszuli, więc od razu rozluźniła uścisk i westchnęła ciężko. — Jeszcze raz przepraszam…
Celaena
Wieść o ich rozwodzie nie była dla niej dużym zaskoczeniem. Ba, mogłaby powiedzieć, że prędzej czy później się tego spodziewała. Dlatego nie zamierzała przeżywać tego tematu szczególnie, że Kravis z pewnością również nie miał na to najmniejszej ochoty. W końcu nawet te dobre małżeństwa bywały niepowodzeniem – tak jak wszelkie inne relacje między ludzkie. W jednej chwili grunt pod stopami był stabilnym, a w innej zapadał się przy najostrożniejszych ruchach. Zastanawiała się jak naprawdę znosi to Rosalie, której grunt był zawsze wyjątkowo twardy. Jeżeli miałaby wskazać, kto z tej dwójki żył jakąkolwiek nadzieją, to z pewnością była to Rose. Dlatego nie była przekonana co do tego, że faktycznie również nie dbała o fakt rozpadu ich małżeństwa. Może za tą zimną fasadą żyła w przekonaniu, że jednak kiedyś im się uda? Może jej zachowanie było motywowane szokiem, że to był rzeczywiście koniec? Aida miała nadzieję, że gdy emocje opadną będą miały okazję szczerze o tym wszystkim porozmawiać.
OdpowiedzUsuń— Nie zakładałam innego scenariusza – wiedziała, że te kilka słów z jego ust znaczyło więcej, niż suma wszystkich komplementów świata. W wolnym tłumaczeniu właśnie przekazał jej, że rzeczywiście ceni relacje, jaka ich łączyła. Niekiedy był okropny, a co się z tym wiązało – również jego odpowiedzi. Przestała się tym jednak przejmować dobre kilka lat temu, gdy uświadomiła sobie, że ten do bólu pragmatyczny pryk był prawdopodobnie najbardziej przyzwoitym człowiekiem jakiego miała przy sobie.
—Już myślałam, że nie zapytasz – uśmiechnęła się delikatnie, przystając na jego propozycje. W jej umyśle przewinęła się myśl, że nie powinna pić tego alkoholu. Nie chodziło o sam fakt, że będzie pijana. Chayton widział ją w sytuacjach, w których nie chciałaby, by ktokolwiek ją widział. Wiedziała po prostu, że krążący w systemie etanol czasami przynosił więcej szkód, niż pożytku. Z drugiej strony stanowczo postawili granice, czego więc miała się obawiać?
— Czy to kolacja ze śniadaniem, kapitanie? – Spytała, zsuwając się z wysokiego krzesła. Wzięła talerz, który po wyrzuceniu resztek odłożyła to zmywarki. Nie chciała fatygować mężczyzny, dlatego z szafki wzięła odpowiednią szklankę i nalała do niej alkohol stojący na blacie. Zakołysała delikatnie naczyniem, którego zawartość następnie powąchała. Zapachy zawsze przypominały jej o przeszłości. – Bo jeżeli tak, to może wyciągniemy zestaw do pokera?
Wszelkie jej zachowania nie wywodziły się z rzeczywistej próby oczarowania kogokolwiek, a już w szczególności Chaytona. Dla osób postronnych mogłoby to tak właśnie wyglądać. Aida jednak z natury była kokietką. Przebywając w domu dziecka i rodzinach zastępczych bardzo szybko musiała nauczyć się jak dostawać od życia cokolwiek. Obserwowała starsze koleżanki, czy panie domu, pod opieką których akurat była. Jedną z nich była pani Dornwell. Gdy pojawiła się w jej życiu, była świeżo upieczoną żoną agenta nieruchomości, którego natomiast nie pamiętała praktycznie wcale. Niekiedy wyjeżdżał w interesach na całe tygodnie, a jego miejsce nocami zastępowali wtedy inni mężczyźni. Łącznie pod opieką mieli piątkę dzieci i robili to wyłącznie z pobudek finansowych, choć faktem było, że wszyscy byli tam dobrze traktowani. Aida dosyć szybko przeanalizowała sposób życia pani Dornwell. Była kobietą wyrafinowaną i jak na swój wiek ponadprzeciętnie atrakcyjną – szczególnie w pamięci zapadła jej kobieca figura. Taka, którą wcześniej widziała jedynie w telewizyjnych programach. Pamiętała, że gdy mówiła to w ruch wchodziło całe jej ciało i nie wyglądało to ani trochę karykaturalnie. Bardziej tak, jakby miała w głowie ułożoną choreografię, którą z niebywałą dokładnością odtwarzała. Zawsze nosiła bluzki z niebotycznie głębokim dekoltem, a między jej wielkimi piersiami migotał medalion, w którym nosiła zdjęcie swojej pierwszej miłości – przynajmniej tak mówiła, gdy Aida raz zapytała o jego zawartość. Reece jednak powątpiewała w tą opowieść.
. Była niemalże pewna, że w środku nie było nic, a jego historia była jedną z tych, której nikt nie powinien słyszeć. Dornwell potrafiła jednak świetnie manipulować otoczeniem i ludzie wręcz spijali z jej ust, nawet te najbardziej niedorzeczne informacje. Bardzo szybko dostrzegła w swojej najmłodszej podopiecznej coś, co sprawiło że to jej poświęcała najwięcej czasu. W oczach dziesięcioletniej dziewczynki była femme fatale, która potrafiła zawrócić mężczyznom w głowie do tego stopnia, że stawali dla niej na głowie. Tak jak mężczyźni posiłkowali się siłą, ona używała perswazji i seksualności, choć te rzeczy Reece uświadomiła sobie dopiero z biegiem czasu. Opowiadała jej o tym jak kiedyś uciekła ze swojego rodzinnego domu prosto w objęcia hipisa, przy którym uzależniła się od kokainy. Aida nie myślała wtedy o tym jak udało jej się wyjść z nałogu i żyć w trzeźwości. Zastanawiała się jak osoba będąca takim wulkanem energii zachowuje się po narkotykach. Nie było w końcu chwili, w której nie słyszała jej głosu. Non stop śmiała się i głosiła swoje mądrości. Cicho było jedynie w dni, w których w odwiedziny przyjeżdżał opiekun z ośrodka. Wtedy ta zamykała się w pokoju, by pisać swoje pokręcone do granic możliwości wiersze, które później czytała blondwłosej dziewczynce. Mówiła, że inni są zbyt głupi by je zrozumieć, choć szczerze mówiąc Aida również nie miała pojęcia, o czym one tak naprawdę są. Mówiła jej jedynie to, co chciała usłyszeć, bo w głębi duszy wiedziała, że tego właśnie potrzebuje. Ta w zamian referowała jej o rzeczach, o których prawdopodobnie tak małe dziecko nie powinno słyszeć. Ona nie była jednak zwykłym dzieckiem i nie miała rodziców, którzy przez lata mogliby przygotować ją na zło tego świata. Dlatego też pani Dornwell opowiadała jej o swoich kochankach oraz o tym, jak zwykła ich traktować. Po każdej historii wygłaszała podsumowanie, które podkreślała tak, jakby było najświętszą rzeczą na świecie.
Usuń— Jesteś znajdą. Masz ładną buźkę, ale już zawsze zostanie z tobą łatka dzieciaka z przytułku. Dlatego musisz wiedzieć czego chcesz i iść po to ze wszystkim, co tylko masz w zanadrzu… Chyba nie chcesz skończyć tak jak ja? – Mówiąc odpalała papierosa od papierosa, za każdym razem proponując go również dziecku. Po chwili reflektowała się i zabierała paczkę z przed nosa dziewczynki, machając jedynie obojętnie ręką. Reece analizowała wtedy jak zmienia się jej twarz. Jak zmarszczki prostują się i powstają na nowo. Przyglądała się sztucznym rzęsom, u których podstawy widać było zaschnięty klej. Ten obraz tak wyrył się w jej pamięci, że przez jeszcze długie lata malowała jej portrety z największymi detalami.
— Mam gotówkę… I trochę ubrań do stracenia – Wzięła w końcu łyk alkoholu, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Po krótkiej chwili uniosła jednak szklankę z uznaniem, bo po charakterystycznej goryczy poczuła aromat starego, dobrego Booker’sa. Z tym drugim oczywiście żartowała – w końcu czasy studenckie dawno już mieli za sobą. Poza tym nigdy nie było dobra w pokera. Zawsze polegała na umyśle Chaytona, a jeżeli nie mieli na tyle szczęścia, to znajdywali sposób by je oszukać. Dzięki temu zawsze wygrywali., choć w tłumie podpitych ludzi nie był to największy wyczyn. – No chyba, że wolisz wybrać film.
Aida Reece
Pamiętała doskonale, że jako małe dziecko wprost przepadała za magicznymi sztuczkami wuja, który przy każdej nadarzającej się okazji wyciągał jej zza ucha czekoladowe monety albo sprawiał, że karty znikały mu z dłoni. Kilka lat później, gdy trochę podrosła, zdradził jej, że kluczową rolę odgrywają w tym procesie trzy elementy: zręczne palce, umiejętność manipulowania ludzką uwagą oraz talent do wyłapywania szczegółów. Później, gdy jako nastolatka dowiedziała się, że dokładnie tą samą metodę wykorzystywał do podprowadzania przechodniom wszelkiej biżuterii i kosztowności – magia straciła cały swój urok, a dziecięca fascynacja przerodziła się w gorycz. Nie zmieniało to jednak faktu, że była to jedna z tych życiowych lekcji, z których warto było wyciągnąć własne wnioski, co też Celaena istotnie poczyniła. Niestety, jej skrzywiony umysł miał to do siebie (szczególnie w przypadku interakcji międzyludzkich), że do wychwyconych drobiazgów lubił jej czasem podrzucać błędne interpretacje…
OdpowiedzUsuńDlatego też, kiedy powiodła wzrokiem za chaytonowym spojrzeniem prosto do pogniecionego rękawa, gest ten odczytała jako wyraz niejakiej niechęci i zakodowała sobie w głowie, aby więcej podobnego błędu nie powtórzyć. I kiedy pod wpływem kolejnego szturchnięcia zmuszony był skrócić odległość między nimi, Starling odruchowo uniosła dłoń, gotowa asekuracyjnie podeprzeć jego klatkę piersiową, ale powstrzymała się dokładnie w ostatniej chwili. Sromotną klęskę poniosła natomiast w momencie, w którym – korzystając z okazji - dyskretnie (jak miała nadzieję) zaciągnęła się męskim zapachem, chociaż zaledwie sekundę wcześniej jej własna podświadomość kategorycznie odradziła jej ten pomysł. Jako osoba z traumatyczną awersją do zbyt ostrych czy po prostu nieprzyjemnych perfum, Celaena niewiele mogła poradzić na słabość do aromatów, które uważała za ich kompletne przeciwieństwo, a Chayton Kravis, czymkolwiek pachniał - pachniał dobrze.
— Pełna zgoda — odparła, odrząknąwszy i podążyła w ślad za mężczyzną. Po drodze pokręciła głową w uznaniu dla własnej głupoty; takie wyskoki nie zdarzały jej się ostatnio zbyt często. Może była jednak po prostu zbyt zmęczona?
Zamyślona, w ogóle nie zwracała uwagi na kierunek, w którym podąża. Dopiero, gdy zorientowała się, że przypadnie jej w udziale miejsce bezpośrednio obok prezesa, w głowie zaświeciła jej się czerwona lampka ostrzegawcza: po akcji przy barze na pewno wolałby, abyś znalazła się jak najdalej. Ta myśl sprawiła, że Starling przesunęła się na bok i udała, że poprawia źle zawiązany but, dzięki czemu zyskała na czasie i kilka osób zdołało wcisnąć się przed nią. Zadowolona z rezultatu, zajęła wolne miejsce, które… okazało się znajdować niemal dokładnie na przeciwko Chaytona. Los faktycznie postanowił być dziś dla niej niezwykle okrutny.
— Psycho Killer dla mnie — mruknęła, zerknąwszy do menu, dzierżonego przez współpracownika obok. Był to prawdopodobnie Steve, chociaż nie miała co do tego stuprocentowej pewności. Wiedziała natomiast, że tego konkretnego specjału chciała spróbować już od jakiegoś czasu. — I Dead Rabbit Irish Red Ale — dodała, na podejrzliwie spojrzenie kolegi odpowiadając uśmiechem będącym uosobieniem niewinności.
Usuń— Zamierzasz je pić jednocześnie?
Pytanie, które padło z ust chyba-Steve’a było bardzo istotne, dlatego potraktowała je z należytą powagą.
— Oczywiście, jeśli tylko okażą się tak samo dobre.
Ostatecznie przyszła tu przecież po to, by nie marnować okazji, nawet jeśli ograniczały się do możliwości spróbowania kilku nowych trunków. Szczerze mówiąc, koktajl o intrygującej nazwie miał być szybką rozgrzewką; piwo miało pozwolić narzucić jej nieco wolniejsze tempo po tym, jak już pochłonie pierwsze danie. Celaena nie miała problemów z mieszaniem alkoholu, choć nie wiedziała komu właściwie powinna za tą umiejętność podziękować. Na studiach okazała się naprawdę nieoceniona…
Straciwszy zainteresowanie pozycjami w menu, jej spojrzenie umknęło w kierunku koszuli Kravisa, gdzie zatrzymało się na dłuższą chwilę. Nienawidziła tej części siebie, która potrafiła rozpoznać rzecz prawdziwie wartościową i nakazywała zaproponować, że w razie, gdyby w efekcie jej działań uszkodzeniu uległa choćby najkrótsza niteczka - natychmiast ją odkupi. Tak samo, jak nienawidziła wszystkich tych wygórowanych spojrzeń, które w akompaniamencie ze standardową regułką: „myślisz, że byłoby cię stać?” skutecznie przypominały jej, gdzie jej miejsce.
— Ile… — urwała, natychmiast gryząc się w język. — A więc… Często przyprowadza pan tu inne teamy? — poprawiła się i uśmiechnęła zawadiacko, wreszcie unosząc spojrzenie do jego twarzy. Specjalnie nadała pytaniu taki wydźwięk, aby do złudzenia przypominało tekst typowej, randkowej zazdrośnicy, a wszystko po to, by odwrócić uwagę towarzystwa od tego, co tak naprawdę niemal wyrwało się z jej ust.
Sądząc po chichotach współpracowników – z nimi poszło dość gładko. Miała szczerą nadzieję, że i Chayton się nabierze, choć jeśli plotki o jego przenikliwym umyśle były choć w połowie prawdziwe, Celaena miała raczej marne szanse.
Celaena
Zabawne jak jedno słowo, które dla większości społeczeństwa istotnie określało zbiór liczb stosunkowo niewielkich, wypowiedziane przez kogoś takiego, jak Chayton Kravis, nabierało nagle zupełnie innego wymiaru. Zabawne jak jedno zdanie, które w jego ustach brzmiało tak błaho i bagatelnie, dla niej było jak szpila, wetknięta prosto w obolałe serce.
OdpowiedzUsuńNie chcę, byś zapominał. Wolałabym, abyś patrząc na tą koszulę, przypominał sobie, że ktoś taki, jak ja istnieje. Chciałabym, aby ktoś taki, jak ty, o tym pamiętał…
Ta myśl sprawiła, że uśmiech na wargach Celaeny zastąpiło autentyczne zafrapowanie. Lubiła myśleć, że po trzydziestu latach całkiem dobrze znała się na ludziach, ale prawda była taka, że od każdej reguły istniał jakiś osobliwy wyjątek, który wychodził poza jej oczekiwania. Zdała sobie sprawę, że właściwie niewiele jej na temat prezesa Kravis Security wiadomo; poza plotkami krążącymi w firmie nie miała tak naprawdę zbyt wielu okazji, by przekonać się o ich prawdziwości (lub nie) osobiście. To z kolei rozbudziło jej naturalną ciekawość. Jakim człowiekiem jest tak naprawdę Chayton Kravis?
Czas, który on poświęcił składaniu własnego zamówienia, Starling wykorzystała, by ponownie mu się przyjrzeć, choć tym razem poświęciła zdecydowanie więcej uwagi szczegółom, które do tej pory traktowała bardziej jako ogólny całokształt jego osoby. To, że jej szef był mężczyzną przystojnym nie było akurat żadną tajemnicą: w ostrych, nieco może nawet surowych rysach kryło się coś, co nie pozwalało przejść obok, nie zawiesiwszy na nim spojrzenia choćby na krótką chwilę, a zmiękczający je uśmiech mógłby bez trudu stopić serce niejednej, naiwnej biedaczki… Co się jednak kryło wewnątrz tego ładnego, zadbanego opakowania? Jaka bestia czaiła się pod tą opaloną skórą po godzinach, gdy przestawał rzucać firmowymi uśmiechami na prawo i lewo?
Spojrzenie Celeany nabrało ostrości, gdy przeszła do szybkiej analizy chaytonowych gestów. Które z nich były tylko wyuczoną grą, a które nosiły znamiona autentyczności? Starling przekrzywiła głowę i mruknęła coś niezobowiązująco w odpowiedzi na pytanie dziewczyny obok, chociaż sekundę później zapomniała już, czego właściwie dotyczyło. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero barman, gotów zapisać zamówienie. Powtórzyła swój wcześniejszy wybór, ale kiedy mężczyzna odsunął się z zamiarem powrotu na swoje stanowisko, z prostym przepraszam dotknęła sugestywnie jego łokcia, a zaskarbiwszy sobie jego ponowną uwagę kiwnęła palcami, zachęcając do nachylenia się nad jej ramieniem.
Zasłaniając usta dłonią, wyszeptała swoje pytanie, które mężczyzna skwitował najpierw zaskoczonym spojrzeniem, które pomknęło ku Chaytonowi, a następnie pełnym rozbawienia uśmiechem. Ostatecznie jednak skinął głową, wymamrotał odpowiedź i odszedł, pozostawiając za sobą stolik pełen zaciekawionych twarzy.
— O co chodziło? — zagadnęła Melinda, z którą Celaena miała już wcześniej przyjemność współpracować, tonem dalekim od konspiracyjnego. — Przyznaj się, poprosiłaś go o numer telefonu?
Usuń— Nie wzięłaś jeszcze nawet jednego łyka, a już węszysz romanse? Żebyś tylko w pracy była tak samo kreatywna — wtrącił Steve, kręcąc głową z wyraźnym rozbawieniem. — Nie słuchaj jej — dodał już bezpośrednio do Starling, jednocześnie uchylając się przed udawanym ciosem Mel, która sięgając za oparciem nie zdołała go choćby drasnąć opuszkiem.
Celaena zaśmiała się, opierając się na stoliku, by nieco ułatwić koleżance zadanie, choć raczej z niewiele lepszym skutkiem. Przekomarzanki trwały jeszcze przez kilka sekund, po czym ktoś z towarzystwa zwrócił się z pytaniem do Chaytona:
— Słyszałem, że grupa VIP jest strasznie kapryśna, to prawda?
To sprawiło, że uwaga dziewczyny znów skupiła się na Kravisie i swoich rozważaniach na temat jego prawdziwego charakteru. Uniosła brew, jak gdyby rzucała mu w ten sposób wyzwanie.
A więc? Jesteś kapryśny? - zdawało się pytać jej spojrzenie. Gdyby komuś z obecnego towarzystwa mieliby przypisać status VIP, z całą pewnością byłby to ich prezes.
Celaena
Czy intrygowała Chaytona? Nie znała jednoznacznej odpowiedzi na pytanie. Była natomiast bezsprzecznie pewna, iż on w pewien sposób intrygował ją. W tłumie ludzi wyróżniał się i wcale nie mówiła tu o jego aparycji, choć ta również była wyjątkowo przyjemna dla zmysłu wzroku. Miał swoje wartości i zasady, których trzymał się z godną podziwu zaciętością. Ona również była wyjątkowo wyczulona na wszelkie kłamstwa, a ich wykrycie sprawiało, że momentalnie potrafiła postawić wyraźną granicę.
OdpowiedzUsuń—Taki mój mankament, że zawsze mam plan… Nie potrafię siedzieć i czekać na to, co przyniesie los – Odparła, uśmiechając się przy tym zawadiacko. – Zobaczymy, czy będzie mi potrzebna – odparła na wzmiankę o jego koszulce. Czuła wewnętrzny spokój. Cieszył ją fakt, że wszystkie obawy towarzyszące jej w ostatnich tygodniach były bezpodstawne, a oni rozmawiali ze sobą jak zawsze. Choć wydawało jej się, że cały świat stanął na głowie, to wystarczyło kilka słów, by wszystko ponownie wróciło na swoje miejsce.
— Niewykluczone? – Przekręciła głowę na bok, przyglądając się mu uważnie. – Po co ta skromność, Chay? Dobrze wiemy, że jeżeli chcesz, to potrafisz… Zresztą dam ci fory.
Z tym oczywiście nieco blefowała – hazardzistka była z niej żadna. W pokera częściej przegrywała, niż wygrywała i nigdy, prze nigdy nie podchodziła do tej gry na trzeźwo. W przypadku Chaytona było nieco inaczej. Miała wrażenie, że przeciwnik pokazując mu swoje oczy, pokazywał mu jednocześnie zawartość swoich kart.
— Ghostland jest bestsellerem – powiedziała pozornie od niechcenia, choć tak naprawdę czuła nieopisaną satysfakcję. Był to poniekąd dowód na to, iż jej praca był coś warta. Choć nie wypierała się, że się tego nie spodziewała. Jej książka nie była jedynie tanią rozrywką dla gawiedzi. Spisała tam każde uczucie, jakie towarzyszyło jej przez te wszystkie lata. Wpuściła tysiące pozbawionych tej świadomości osób do swojej głowy.– Ludzie kochają sadystów i piwnice ze zwłokami równie mocno, co małe pieski – prychnęła, przykładając do ust szklankę z alkoholem.
Ruszyła za nim do salonu. Dokładnie przeanalizowała pomieszczenie próbując dostrzec, czy w ciągu kilku tygodni cokolwiek się tutaj zmieniło. Takie było jej zboczenie i przypuszczała, że mogła wynieść to z pracy. Przypuszczała, bo niekiedy ciężko było jej określić, które jej zachowania były wrodzone, a które nabyła w ciągu swojego trzydziestoczteroletniego życia.
- W tym miesiącu miałam trzy, a w ostatnim… – Przerwała na chwilę, po czym westchnęła, machając przy tym obojętnie ręką. – Przestałam je już liczyć – odparła , zajmując miejsce na obszernej kanapie. – I przestałam się również nimi cieszyć.
O ile w ogóle mogła powiedzieć, że kiedykolwiek przynosiły jej radość. W końcu wszystkie wyglądały tak samo. Siedziała przy stoliku, na którym z największą dokładnością wystawione były sterty jej książek. Na początku czytała pierwszy rozdział, choć podczas tej czynności zawsze była w dwóch miejscach na raz. Nie tylko w myślach. Gęsia skórka na jej ciele wskazywała na to, że rzeczywiście przenosiła się do starego domu gdzieś na Brooklynie. Niemalże czuła pod stopami zimną podłogę, a w uszach słyszała dudnienie, które próbowało przebić się przez zamknięte drzwi piwnicy. Oczami wyobraźni zawsze widziała postać ojca, który morderczymi rękami naciągał delikatnie jej usta ku górze. Tak by się uśmiechnęła i zgubiła poczucie strachu spowodowane niewiedzą. Gdy wracała do księgarni, wygłaszała kilka słów na temat genialnego pomysłu na książkę, który wziął się oczywiście z jej licznych doświadczeń i sławnych kryminalnych spraw z przeszłości.
Pomijała fakt, że bohaterem powieści jest jej popaprany ojciec choć była pewna, że to byłoby prawdziwą pr’ową sensacją. Po przedstawieniu przychodził czas na najgorszą część. Ludzie podchodzili do stolika po dedykację, zasypując ją przy tym masą ciekawskich pytań. Niekiedy były tak bezsensowne, że zastanawiała się dlaczego ktoś je w ogóle zadaje. Później jednak włączała swój wewnętrzny detektor. Ściągała brwi i po prostu analizowała. Wniosek zawsze był ten sam. Wszyscy byli poszukiwaczami życiowej sensacji, której prawdopodobnie nigdy nie znajdą. W innym przypadku nie czytaliby przecież jej książek, a ona nie miałaby dla kogo pisać.
Usuń—Przeczytałeś ją, Chay? – Spytała z czystej ciekawości, nie zamierzała urządzać autorskiego wieczoru. Zawsze wysyłała mu parę kopii, choć robiła to bardziej po to, by zobaczył, że jej się udało.
Aida Reece
W kontekście ich przyjaźni zapomnienie było tym, czego się najbardziej obawiała. Bała się perspektywy, iż za parę lat, Chayton mógłby zobaczyć jej książkę na wystawie i pomyśleć, co aktualnie dzieje się w jej życiu. Albo gorzej – przejść obok niej obojętnie. Nie chciała by skończyli jak ludzie, którzy przy świętach wspominali stare, dobre czasy. Rozmawiali o ludziach, których nikt inny nie znał, a mówili przecież o najważniejszych chwilach w życiu. W końcu jak można nie wiedzieć, gdzie mieszka najlepszy przyjaciel z czasów szkolnych?
OdpowiedzUsuń—Cóż za faux-pas, panie Kravis – szczerze mówiąc sama nie obserwowała tych piekielnych rankingów. O wszystkim informowała ją asystentka, albo ludzie z wydawnictwa, z którymi była w stałym kontakcie. Niekiedy siedziała z mordercą w więziennej sali przesłuchań, a na rozjaśnionym ekranie telefonu migała jej wiadomość z gratulacjami o podbitej w zestawieniu pozycji. – Tym razem puszczę to w niepamięć . – Ona sama ostatnio była na czasowym debecie. Troiła się pomiędzy obowiązkami związanymi z wydawnictwem, a pracą psychiatry na pełen etat. Pech chciał, że z premierą jej książki przybyło w mieście przestępców, których uprzednio musiała przebadać, a z tym wiązało się trochę więcej, niż zwykła rozmowa z podejrzanym. Biurokracja i tona papierów rujnowała życie osobiste pracowników NYPD.
— Ah tak… ̶ Uśmiechnęła się delikatnie na wzmiankę o opisie pokoju, jednakże wcale nie czuła się tą informacją zaskoczona. Jego pamięć zawsze była dla niej niezwykle intrygująca, choć prawdopodobnie każdy psychiatra w tym przypadku czułby się zaciekawiony. W końcu zapamiętywał detale, o których przeciętny człowiek zapominał po kilku sekundach po spotkaniu z nimi. Tak zresztą w większości działała ludzka pamięć. W większości, bo każdy w końcu rodził się inny i zdarzały się jednostki obdarzone pamięcią wyjątkową. Mózg był narządem niezwykłym, nadającym każdemu z osobna indywidualność – zupełnie jak linie papilarne. Każdy posiadał inną liczbę komórek nerwowych i każda trochę inaczej wyglądała. Naukowcy nie znaleźli do tej pory dwóch identycznych neuronów, a zagadnienie pamięci ejdetycznej spędzało niektórym sen z powiek.
— Tak. Nie… Nie wiem – skinęła mu przy tym głową w podziękowaniu, za hojnie nalany do szklanki trunek. Odstawiła ją ostrożnie na blacie stolika, po czym otworzyła zawartość dobrze jej znanej walizeczki, którą przed chwilą przyniósł Chayton. Na zadane wcześniej pytanie ciężko było udzielić jej jednoznacznej odpowiedzi. Prawda była nieco złożona i składało się na nią wiele pojedynczych czynników. – Obnażanie się przed tymi wszystkimi ludźmi mnie przeraża – powiedziała szczerze. Nie widziała powodów, dla których miałaby owijać przed Chaytonem w bawełnę. Jeżeli ktokolwiek mógł ją zrozumieć, to był właśnie on. – Czuje się wtedy tak, jakby znali prawdę.
Latami uciekała przed demonami przeszłości. Wierzyła, że jeżeli uda jej się przemknąć poza widnokrąg, to wszelkie kreatury stworzone przez jej wyobraźnię zostaną w ciemności. Sądziła, że wystarczy oddalić się na odpowiednią odległość, by głosy rozbrzmiewające w głowie umilkły na zawsze. Nic bardziej mylnego. W jej pałacu pamięci był pokój, który tak jak stara, zawilgocona piwnica był przez wiele lat zamknięty na cztery spusty. Za jego drzwiami nie było nic, co warto byłoby w jakikolwiek sposób analizować. Pieszczotliwie nazywała go krainą koszmarną, której nigdy więcej nie planowała odwiedzać, a mimo to i tak często łapała się na myśleniu o niej. To było niezrozumiałe, ciche pragnienie, by przekroczyć próg i jeszcze raz zobaczyć, co się za nim znajdowało. W wyniku przejmującej nad nią prym pokusy powstało Ghostland. W momencie, w którym drzwi pokoju zostały otwarte wiedziała, że nie będzie w stanie uporać się z tym w inny sposób. Musiała gdzieś przelać swoje emocje, a papier był do tego idealnym materiałem. Aida nie wiedziała już, co było w tej sytuacji gorsze. Nowe, bolesne rany czy te stare, które przecież powinny były zagoić się już dawno temu?
Z dwojga złego stare rany nas czegoś uczyły. Przypominały gdzie byliśmy, co mieliśmy za sobą i czego unikać w przyszłości. Tak przynajmniej było w teorii, a w praktyce… W praktyce niektóre błędy musiały zostać powtórzone wiele razy.
Usuń— Jeżeli jesteś zainteresowany, to w przyszłym tygodniu ma odbyć się kolejne – rzuciła rozbawiona, bo z trudem przychodziło jej wyobrażenie sobie Chaytona w takich okolicznościach. Tym samym wzięła do ręki profesjonalną talię i bez pośpiechu zaczęła ją tasować. – Możliwe, że nawet podpisze ci książkę.
Aida Reece
Faktycznie, pomimo całej tej przyjacielskiej otoczki, która cechowała go w pracy, a której zadaniem było prawdopodobnie zadbać o pozytywną, wspierająca produktywność atmosferę, Chayton zdawał się wprawnie balansować na granicy pomiędzy tym co wypadało, a czego nie wypadało robić na płaszczyźnie relacji szef-pracownik. Jednocześnie, co zdołała zaobserwować nawet pomimo braku częstego kontaktu, nikomu nie pozwalał wejść sobie na głowę, zachowując należny mu z racji zajmowanego stanowiska autorytet oraz posłuch. Zdaniem Starling umiejętność tą powinien posiadać każdy szanujący się pracodawca… W każdym razie, przez ostatni rok nie spotkała się jeszcze z opinią, według której Kravis Junior byłby szefem złym lub nieodpowiedzialnym; nawet jeśli ktoś nie miał okazji pracować bezpośrednio pod nim wiedział, że jest prezesem sprawiedliwym i chętnie wspiera swoich podopiecznych. Mimo to nie potrafiła sobie przypomnieć czy (poza suchymi faktami albo wyssanymi z palca, szalonymi teoriami) ktokolwiek był w stanie powiedzieć coś o jego życiu prywatnym. Owszem, zdarzało mu się spędzać czas z pracownikami, jak choćby dziś, ale czy którykolwiek z nich tak naprawdę miał wcześniej przyjemność tak naprawdę go poznać?
OdpowiedzUsuńCzy ja chciałabym go poznać? - pytanie to przez moment zaprzątało jej głowę, ale odpowiedź Chaytona skutecznie rozwiała bezsensowne myśli i Celaena wróciła do poruszonego przed momentem tematu.
Rzucone do ogólnej wiadomości słowa miały sens; Starling przymrużyła oczy, biorąc te kilka zdań pod rozwagę raz, a potem drugi i kolejny. Ostatecznie jednak zmuszona była unieść spojrzenie ku sufitowi, gdyż męska twarz na wprost zbytnio ją rozpraszała. Wyobraziła sobie potencjalnego klienta o statusie VIP i usługach, jakie w obecnej chwili mogli mu zaproponować. Dostępnych opcji było całkiem sporo, ale czy poza samą jakością wyróżniały się czymś na rynku?
— Książęta lubią swoje korony — wymamrotała, a gdy tylko zorientowała się wypowiedziała swój wniosek na głos, odchrząknęła przepraszająco i sięgnęła do torebki. Poszperała chwilę w jej wnętrzu, a nie znlazłszy swojego notesu, zmarszczyła nieelegancko brwi.
Z braku lepszej alternatywy, Celaena wyjęła długopis i sięgnęła po kilka serwetek ze stolika. Ułożyła je przed sobą w równy stosik i zaczęła pośpiesznie skrobać. Słowa „spersonalizowane” i „autentyczne” połączyła na środku wielkim plusem, a tuż pod nimi zanotowała pytania: „Czy istnieje sposób, w jaki możemy spersonalizować usługę bezpieczeństwa bardziej niż poprzez przydzielenie prywatnego ochroniarza?” oraz „Czy możemy zaoferować coś, czego nie ma w swojej ofercie żadna z naszych konkurencji?”. Zaraz potem zatrzymała się na moment i stukając końcówką długopisu w blat uniosła wzrok. Jej spojrzenie omiotło twarze oraz sylwetki zebranych współpracowników, a następnie zatrzymało się na Chaytonie. Jej oględziny przerwało dopiero pojawienie się ich zamówienia.
Starling przyjęła swoje napoje z cichym dziękuję i wróciła do zapisków. Pod pytaniami dodała słowo „ochroniarz”, które połączyła plusem z dużym znakiem zapytania. Pod kropką zanotowała kolejne słowa: „dodatkowe formy oferowanej usługi”, „personalizowane przedmioty” oraz „nowoczesne oprogramowanie”. W międzyczasie upiła łyk Psycho Killer’a, zupełnie nie zwracając uwagi na smak – była zbyt zaabsorbowana zapełnianiem serwetki kolejnymi skrótami myślowymi. Na koniec zapisała swój poprzedni wniosek: „Książęta lubią swoje korony” i kilkukrotnie zakreśliła ostatnie słowo. Kravis Security musiało sprawić, aby klienci VIP czuli, że są traktowani wyjątkowo, a skoro nie można było podarować im autentycznych koron, nowy team musiał wymyślić jakąś alternatywę.
Usuń— To się nazywa oddanie pracy, aż mi głupio — skomentował Steve, zerkając jej przez ramię.
Gdy tylko jego słowa do niej dotarły, Celaena wyprostowała się i uśmiechnęła z autentyczną skruchą. Ostatecznie nie przyszli tu przecież po to, by pracować…
— Wybaczcie, po prostu wolę zapisywać pomysły na bieżąco — wymamrotała, starannie składając swój „projekt” na kilka mniejszych części. Nie schowała go jednak do torebki na wypadek, gdyby coś jeszcze przyszło jej do głowy.
— Jakie właściwie mamy ograniczenia? — pytanie to skierowała już bezpośrednio do Chaytona.
Celaena
Nie zamierzała udawać, że ma jakiekolwiek pojęcie o lotnictwie, chociaż mimowolnie przysłuchiwała się wymianie zdań na ten temat. Nawet jeśli cała rozmowa przypominała jej szereg czarnomagicznych zaklęć, przyjemnie się słuchało ludzi, którzy opowiadali o swojej pasji i zainteresowaniach, bo przeważnie mówili wtedy prosto z serca, co w jej dotychczasowym świecie zdarzało się raczej rzadko. Sączyła więc swojego drinka, słuchając toczących się wokół dyskusji i udzielając się w nich ledwie sporadycznie; myślami natomiast nadal błądząc połowicznie wokół pracy. O sobie samej niewiele mogła tak naprawdę powiedzieć, nie poruszając tematu przeszłości, która rzutowała na większość jej życiowych wyborów… Była na to zdecydowanie za trzeźwa, a oni znali się zdecydowanie zbyt krótko.
OdpowiedzUsuńKilka łyków alkoholu później zielone tęczówki odnalazły spojrzenie Chaytona. Starling oparła się wygodniej, ze zbioru pytań, które zdążyła nagromadzić, wybierając jedno:
— Co pan czuje? Będąc tam, wysoko w górze…?
Ta kwestia interesowała ją szczególnie, ponieważ nawet jeśli nie potrafiła pojąć fascynacji technicznymi aspektami jego zainteresowań, potrafiła zrozumieć uczucia, a te - w kontekście odkrywania prawdziwej postaci Kravisa – były bardzo istotne. Nawet jeśli Celaena nie podjęła jeszcze decyzji czy w ogóle zamierza podjąć się tego zadania jedynie dla zaspokojenia własnej ciekawości.
Jakiejkolwiek mężczyzna nie udzielił odpowiedzi, pokiwała głową i wdała się z Melindą w dyskusję na typowo damskie tematy, próbując wykazywać zainteresowanie większe niż naprawdę odczuwała. Prawda była taka, że od dziecka w składzie jej towarzystwa przeważającą liczbę stanowili mężczyźni i jakoś tak wyszło, że to z nimi łatwiej jej było nawiązać kontakt. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że było coś ożywczego w tym, z jakim entuzjazmem koleżanka opowiadała o wyprzedażach, zniżkach na zabiegi kosmetyczne i serialach romantycznych albo zabawnego w tym, jak reagowała na fakt, że Starling o większości z nich nawet nie słyszała.
Dwa kolejne Dead Rabbit Irish Red Ale później (piwo zasmakowało jej o wiele bardziej niż drink) towarzystwo znacznie się wykruszyło. Ostatecznie na placu boju zostali już tylko ona, Steve, Natalie, Chayton oraz Melinda, która akurat zbierała się do wyjścia.
— Odprowadzę ją i zaraz wracam — mruknęła do Stevena, wskazując skinieniem głowy na oddalającą się niemal tanecznym krokiem Mel. Celaena parsknęła, sięgnęła po torebkę i zerwała się do pionu.
— Może my w tym czasie przeniesiemy się do baru żeby nie zajmować całego stolika…
Propozycja Steve’a została przyjęta z ogólnym entuzjazmem, więc i ona skinęła głową na zgodę. Właściwie nie był to wcale zły pomysł.
— W takim razie zajmijcie mi miejsce — poprosiła.
— Jasna sprawa!
Nie marnując już więcej czasu, Starling ruszyła za koleżanką do wyjścia. Na blacie nie zostało po niej nic, nie licząc pustego szkła, długopisu i złożonej serwetki. Nie była to jednak ta sama, na której z takim oddaniem notowała swoje przemyślenia, o czym jednak można było się przekonać dopiero po jej rozłożeniu i odczytaniu prostej wiadomości: „Ciekawość to pierwszy stopień do piekła… 😉”.
Kilka minut spędzonych na chłodnym, nocnym powietrzu pomogło jej się pozbyć lekkiego otępienia, wywołanego alkoholem i temperaturą panującą w barze, tak więc do środka wróciła już nieco przytomniejsza, choć na pewno nie w gorszym nastroju. Odnalazła pozostałych członków grupy i od razu wślizgnęła się na wolny hoker.
— No dobrze, to co mnie ominęło?
Celaena
Wybiegła z samochodu, kiedy kierowca zatrzymał się pod siedzibą firmy i szybkim krokiem udała się w stronę windy prowadzącej do sali konferencyjnej. Zawsze po lunchu urywała się na godzinkę na zajęcia jogi kilka przecznic dalej, dziś jednak zajęcia w jej klubie były odwołane i zmuszona była skorzystać z usług akademii znajdującej się na drugim końcu miasta. Przeklinała w duchu korki, kiedy mozolnie, minuta po minucie przemierzała wraz z kierowcą ulice Wielkiego Jabłka. Pech chciał, że ze względu na ważne biznesowe spotkanie postawiła na wysokie szpilki, w innym wypadku z pewnością wyszłaby z samochodu i szybkim truchtem przebiegła trasę do biura. Nigdy nie unikała aktywności fizycznej, wręcz przeciwnie, wykorzystywała każdą wolną chwilę, aby nieco się poruszać i nie narażać kręgosłupa na ciągłą pracę przed komputerem. Zgrabnym ruchem poprawiła włosy i przeglądając się w lusterku windy, musnęła usta delikatnym błyszczykiem. Po zajęciach wzięła jedynie szybki prysznic i założyła damski garnitur, nie zdążyła więc się wymalować, co właściwie i tak nikogo nie dziwiło, na co dzień stawiała na naturalność, a z usług swojej stylistki i kosmetyczki korzystała jedynie podczas wyjątkowych okazji, typu przyjęcia charytatywne czy imprezy urodzinowe koleżanek.
OdpowiedzUsuń- Przepraszam za spóźnienie, zatrzymały mnie korki – westchnęła ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że jej wymówka brzmi bardzo typowo i może zostać odebrana przez klienta jako wyraz braku szacunku do jego czasu – Mam nadzieję, że nic istotnego mnie nie ominęło, jak idą negocjacje? Naprawdę jeszcze raz przepraszam, gdyby nie wysokie obcasy, na pewno przybiegłabym tutaj pieszo lub przyjechała jakąś elektryczną hulajnogą, byle tylko nie poruszać się po mieście z prędkością ślimaka – uśmiechnęła się serdecznie, zajmując miejsce obok brata i dając mu buziaka w policzek na powitanie. Jego obecność w firmie zawsze ją cieszyła, zwłaszcza, że mogli dzięki temu spędzić nieco więcej czasu razem i działać w zgranym duecie nie tylko prywatnie, ale i zawodowo.
Tori
W przypadku Celaeny sprawa miała się nieco inaczej. Wychowywana przez samotnego ojca, który do momentu jej pojawienia się na świecie nawykł kochać w swoim życiu tylko dwie rzeczy: pieniądze i rodzinny warsztat, a który (jak się okazało) do wychowywania dziecka nie posiadał ani talentu, ani cierpliwości - nie mogła liczyć na zbyt wiele rodzicielskiej czułości. William Starling jest człowiekiem nie tylko praktycznym, ale również prostodusznym, co znacząco przekładało się na stosowany przez niego model wychowania, który opierał się na spełnianiu podstawowych potrzeb córki z nadzieją, że z resztą poradzi sobie sama. Jakkolwiek jednak krótkowzroczny i naiwny by nie był, zdawał się być doskonale świadomy swoich wad, a wszystkie braki próbował wynagrodzić Celaenie poprzez zapewnienie jej odpowiedniej edukacji. Za zgromadzone na przestrzeni lat pieniądze posyłał ją do dobrych szkół, nie szczędził ich również na wszelkie zajęcia dodatkowe… Nie zmieniało to jednak faktu, że odkąd matka podrzuciła ją pod jego próg, a potem rozpłynęła się w powietrzu – nie wykazał nawet najmniejszej chęci poprawy. Dobro jedynego dziecka, owszem, miało dla niego znaczenie, ale metody, które dobierał zdawały się dalekie od właściwych. Aż dziw, że po tym wszystkim Starling nie wyrosła na zwykłą kryminalistkę.
OdpowiedzUsuńBanda szemranych kumpli Williama była nie tylko towarzystwem nieodpowiednim dla małej dziewczynki, ale również wyjątkowo niebezpiecznym dla dojrzewającej nastolatki, która relacji międzyludzkich zmuszona była uczyć się na własną rękę, zazwyczaj przy pomocy uważnej obserwacji albo osobistych doświadczeń czy popularnej metody prób i błędów. Wszystko to wpłynęło na jej samoocenę i poczucie własnej wartości, na lata wypaczając jej zdolność właściwej oceny schematów damsko-męskich. Jedno szczęście, że przyszywani wujkowie zniknęli z jej życia nim zdołali narobić w nim większych szkód, pozostawiając ją z bagażem nieprzyjemnych (choć wciąż możliwych do przepracowania) doświadczeń i wachlarzem dziwnych, w jej obecnym życiu zupełnie zbędnych umiejętności.
Przeprowadzka do ciotki wyszła jej na dobre nie tylko ze względu na dotychczasowy, dość wyraźny deficyt kobiecych wzorców, ale również przez wzgląd na zmianę środowiska, sprzyjającą poprawie stanu jej psychiki. Co prawda, życie Celaeny zmieniło się dość drastycznie, ale była dziewczynką na tyle bystrą i pojętną, że zaledwie przy minimalnym wsparciu ze strony osób trzecich, zdołała wyjść na prostą. Z faktem, że prosta ta była przy okazji równią pochyłą pogodziła się bez żalu. Jakimkolwiek nieprzyjemnościom przyszło jej do tej pory stawić czoła, robiła to dzielnie, krok po kroku wspinając się do miejsca, w którym znajdowała się obecnie. W trakcie tej wędrówki nauczyła się, że uczucia i emocje pełnią w życiu człowieka rolę na tyle istotną, że nie warto się przed nimi wzbraniać; o wiele łatwiej było się im poddać i lawirować między nimi niż tracić czas na bezsensowny opór. Ponieważ o tym, że uczucia prędzej czy później i tak znajdą drogę ujścia wiedziała już z własnego doświadczenia; lepiej było zapobiegać niż leczyć skutki nieszczęśliwego wybuchu…
— Chinatown? — powtórzyła bez przekonania pod naporem spojrzenia koleżanki. Prawdę powiedziawszy, nie miała tego wieczoru ochoty na żadne gry. Po zakończeniu spotkania miała zamiar odpocząć w zaciszu własnego mieszkania, ale wcześniej musiała jeszcze zahaczyć o biuro. — Wybaczcie, ja odpadam…
Nie zdążyła umotywować swojej decyzji - Chayton ją uprzedził, także wykręcając się od uczestnictwa w tym przedsięwzięciu. Starling zerknęła na niego kątem oka, zaskoczona przypadkową zbieżnością ich planów, po czym obróciła się na stołku, aby móc spojrzeć mu w twarz. Wcześniej wypity alkohol pozwolił jej się nieco rozluźnić, w związku z tym nie odczuwała już takiego skrępowania potencjalną bliskością.
— Naprawdę wraca pan do biura? Ja też musze skoczyć po notes, po spotkaniu zostawiłam go na blacie — mruknęła, drugą część zdania kierując już ku Natalie i Stevenowi z przepraszającym uśmiechem. — Innym razem chętnie was w coś ogram — dodała z udawaną nonszalancją, po czym sięgnęła po swój długopis i chusteczkę, którą zaraz zmięła i wcisnęła do kieszeni marynarki.
UsuńPisak posłużył jej natomiast w charakterze gumki albo klamry: uniosła ramiona i na szybko zebrała włosy w kok, przetykając go wprawnie plastikowym patyczkiem. Kilka krótszych pasm z przodu, które nie utrzymały się w wiązaniu, odruchowo założyła za uszy. Zaraz potem podchwyciła spojrzenie barmana i skinęła na niego głową. Swoje „zamówienie” opłaciła już wcześniej, pod pretekstem wizyty w toalecie, więc mężczyzna musiał jedynie sięgnąć pod blat, skąd wydobył czarną, papierową torbę, którą następnie ostrożnie postawił na blacie przed Celaeną.
— Prezesie, będzie pan miał coś przeciwko, jeśli pójdę z panem, skoro i tak oboje wracamy do biura? — zapytała, bo wcześniej ta kwestia jakoś jej umknęła, a przecież nie było powiedziane, że Chayton miał ochotę na jakiekolwiek towarzystwo po zakończeniu wieczoru w barze.
Celaena
[Dziękuję serdecznie! Bardzo miło to czytać. I faktycznie Murphy jest bardzo osobliwa. Mam nadzieję, że będę miała okazję pokazać to w wielu wątkach. Jeszcze raz bardzo dziękuję.
OdpowiedzUsuńPS. Twoje karty są po prostu niesamowite. Dopracowane w każdym szczególe. Zazdroszczę umiejętności i oddania. ♥]
Murphy Jackson
[Cześć! To zdjęcie zdecydowanie było moim gwoździem do trumny, który przesądził o powrocie na bloga. :) Po prostu nie mogłam mu się oprzeć! Po nocach do mnie wołało, a że jeszcze tak idealnie pasuje do słodkiej Darlene, to nie było z czym dyskutować i jesteśmy. ^^
OdpowiedzUsuńDziękuję za tak ciepłe powitanie. <3 I szczerze przyznaję, że sama z ciekawością będę obserwować rozwój Hopper, bo nie mam w tej kwestii dla niej większego planu. Tym razem stawiam na kreowanie zdarzeń i przyszłości tej panienki poprzez prowadzone wątki, a dobrze wiemy, że w tych może zdarzyć się naprawdę wiele nieprzewidzianego. :D Jeśli masz ochotę towarzyszyć nam w tej podróży, możemy spróbować nad czymś pokombinować, choć Twoi panowie tacy szorstcy, nieprzystępni, że trochę się boję rzucać tę moją (jeszcze ^^') niewinną, płochliwą owieczkę na pożarcie któremukolwiek z nich. ;>]
Darlene Hopper
Jego przeczucie było całkiem słuszne, bo chociaż Celaenę cechowało silne poczucie odpowiedzialności za powierzone jej obowiązki, skłamałaby, gdyby powiedziała, że nigdy wcześnie nie zdarzyło jej się popełnić błędu albo zostawić czegoś w biurze, po co później zmuszona byłaby wrócić - ostatecznie była przecież tylko człowiekiem… Chociaż istniało większe prawdopodobieństwo, że w pierwszej kolejności (zamiast pięknych oczu) użyłaby siły racjonalnych argumentów i uporu, który nakazywał jej za wszelką cenę naprawić wcześniejsze potknięcie. Z drugiej jednak strony: każda metoda dobra, o ile skuteczna, jak to mówią.
OdpowiedzUsuń— Świetnie — podsumowała krótko i uśmiechnęła się, szczerze rozbawiona jego doborem słów. Jak gdyby decyzja faktycznie należała do niej, a przecież gdyby sama tak uważała, nie pytałaby go wcześniej o pozwolenie. Zrobiła to nie tyle z grzeczności, co po prostu ze względu na swoje stanowisko, ponieważ gdyby łączyły ich relacje nieco innej natury, Starling zapewne po prostu obwieściłaby swój zamiar, zamiast uzależniać go od decyzji Kravisa.
Nie wątpiła jednak, że każdy na jej miejscu, usłyszawszy podobną odpowiedź, poczułby się lepiej…
— Trzymajcie się, do jutra! — Pożegnała się radośnie, machając Stevenowi i Natalie na odchodne, po czym poprawiła torebkę na ramieniu i obróciła się ku Chaytonowi.
Ściskając w dłoniach uchwyty papierowej torby, ruszyła w kierunku wyjścia i z prostym dziękuję przekroczyła próg drzwi, przez które mężczyzna ją przepuścił. Na zewnątrz odetchnęła głęboko i zaczekawszy aż prezes zrówna z nią krok, ruszyła w kierunku One Financial Square.
Z początku nie odezwała się słowem; liczyła w myślach własne kroki, aby uchronić się przed natłokiem zbędnych myśli, ale ostatecznie nie zdołała powstrzymać ich wszystkich.
— Czy ta cisza wydaje się panu niezręczna? — zapytała, zerkając na towarzysza z ukosa, jak gdyby właśnie to nurtowało ją przez cały ten czas. Ton jej głosu nie wskazywał jednak na zakłopotanie, zdawała się naprawdę zainteresowana odpowiedzią.
Nie uściśliła pytania, ponieważ z góry założyła, że Kravis jest człowiekiem na tyle bystrym, że bez trudu pojmie, że chodziło jej o milczenie między nimi, a nie o dźwięki otocznia, bo jak wiadomo – miasto Nowy Jork można było opisać wieloma słowami, ale „ciche” na pewno nie było jednym z nich.
Czekając na odpowiedź, Celaena przeniosła wzrok na wyłaniający się zza rogu budynek i uśmiechnęła się mimowolnie. Kiedy na zewnątrz panowała ładna pogoda, a nad rzeką nie unosiła się mgła, bez trudu mogła go dostrzec przez okno własnego mieszkania; majaczył w oddali dumny i błyszczący, przypominając jej, że być może, po wielu latach poszukiwań, odnalazła w końcu swoje miejsce.
— Cóż — westchnęła — to chyba bez znaczenia, skoro faktycznie mam ochotę tu być, prawda? Za późno na reklamacje — dodała ze śmiechem, nawiązując do jego wcześniejszych słów. Jeżeli miała ochotę, on nie miał nic przeciwko, czyż nie?
Alkohol, choć nie krążyło go w jej żyłach zbyt wiele, w połączeniu z wyśmienitym humorem po udanym spotkaniu pozwolił jej całkowicie pozbyć się z ramion całej sztywności. Czuła się lżejsza o kilka kilo, a na samą myśl o przyszłej pracy czuła wzbierającą na nowo ekscytację.
Zanim zbliżyli się do wejścia, Starling zwolniła kroku i zaczekała aż Chayton zrobi to samo. Nie przypominała sobie, aby wspomniał po co dokładnie ma zamiar wrócić do biura, ale pamiętała, że gdzieś tu czeka na niego jego samochód, tak więc podejrzewała, że głównym celem jego podróży będzie właśnie garaż. Z drugiej strony wolała niczego w ciemno nie zakładać…
— Wjeżdża pan? — zapytała, przyglądając się mu z dołu. — To znaczy — machnęła ręką w kierunku wyższych pięter — na górę?
Celaena
Celaena nie potrafiła postawić się na jego miejscu. Szczerze mówiąc: nigdy nawet nie zastanawiała się nad tym, jak by to było być prezeską wielkiej firmy albo właścicielką jakiejkolwiek mniejszej, prywatnej działalności; jej ambicje nie kończyły się co prawda na roli anonimowego trybiku w dobrze naoliwionej maszynie, ale jednocześnie nie sięgały poziomu stricte kierowniczego. Warsztat samochodowy, który odziedziczył jej ojciec przepadł bezpowrotnie po jego zamknięciu w Sing Sing, jeszcze zanim Starling dotarła w życiu do etapu, w którym wypadałoby się zastanowić nad kwestią przyszłego zawodu. Od tamtej pory niemal na każdym kroku przypominano jej, że powinna znać swoje miejsce i nie wyściubiać nosa poza granicę własnego statusu społecznego, co raczej średnio sprzyjało rozwojowi młodzieńczych aspiracji. Na szczęście poszła po rozum do głowy jeszcze zanim te przekonania zdołały na stałe zakorzenić się w jej skrzywionym umyśle i jakoś znacząco wpłynąć na jej przyszłość... I chociaż nie była w stanie wyobrazić sobie wszystkich przeszkód czy problemów, z którymi borykał się Chayton – własnych posiadała aż nadto. Właśnie dlatego ona również potrafiła docenić wagę ciszy i spokoju, nawet jeśli ich metody osiągania obu tych kwestii nieco się różniły; Kravis potrzebował do tego prywatnej posiadłości na przedmieściach i przestworzy, a jej wystarczył kawałek prywatnej przestrzeni z wygodnym łóżkiem i brak wzmianek o rodzinnym nazwisku w porannych serwisach informacyjnych.
OdpowiedzUsuńCelaena uniosła dłoń i mijając dozorcę, pomachała mu niezobowiązująco na powitanie. Wychodziła z prostego założenia, że z pracownikami obsługi budynku zawsze warto było żyć w zgodzie, co dla niej samej było o tyle łatwiejsze, że bez trudu potrafiła utożsamić się niemal z każdym z nich.
— Tak — odparła, zatrzymując się obok Chaytona z zachowaniem przyzwoitej odległości. — Są w nim notatki, które chciałam przejrzeć na spokojnie. Mam też zamiar przepisać wszystkie pomysły z dzisiejszego spotkania, póki o nich pamiętam, a następnie przeanalizować je pod kątem pańskich wytycznych — rozwinęła, korzystając z jego uprzejmości, gdy ponownie przepuścił ją przodem.
W związku z tym, że przekonała się już, że prezes nie ma w zwyczaju wdawać się w czcze pogaduszki o pierdołach, nie miała nic przeciwko podzieleniu się z nim kilkoma szczegółami. Uznała, że skoro już zadał pytanie, tak jak ona wcześniej, naprawdę chciał poznać odpowiedź.
— Poza tym… — urwała, gdy winda ruszyła ku górze i dopiero podchwyciwszy spojrzenie Kravisa kontynuowała: — mam w nim numery do ulubionych knajp z daniami na wynos, a prawie nic dziś nie przełknęłam i aktualnie umieram z głodu, więc… — wzruszyła niedbale ramionami i uśmiechnęła się łobuzersko, zaraz uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Pozwoliła, aby wyciągnął własne wnioski.
Zaraz potem zmarszczyła brwi i wzmocniła uścisk na uchwycie papierowej torby, rozważając który moment będzie najbardziej odpowiedni, aby przekazać ją prawowitemu właścicielowi. W tym celu musiała się upewnić czy po wyjściu z windy będą jeszcze mieli okazję zamienić ze sobą kilka słów przed opuszczeniem budynku.
— Zamierza pan pracować po godzinach? — zagadnęła, powracając do niego spojrzeniem. Jednocześnie zastanawiała się nad okrucieństwem natury, która postanowiła uczynić go jednocześnie tak inteligentnym i pociągającym. A może w tym przypadku jedno wynikało po prostu z drugiego?
Starling przestudiowała spokojnie męską sylwetkę, korzystając z okazji, że miała ją pod nosem w całej okazałości, ale jakkolwiek by się nie starała, brak znajomości zawartości opakowania nie pozwalał jej jednoznacznie zdecydować czy ma ochotę się do niego zbliżyć, czy też może uciec daleko poza zasięg jego przenikliwego spojrzenia. Był złym czy może dobrym człowiekiem? Czy w ogóle powinna tak o nim myśleć po tym, jak okazał jej na tyle szczodry, by dać jej szansę, której inni odmawiali?
Celaena
Nawyk zapisywania numerów knajp w notesie to tylko jeden z licznych efektów ubocznych dzieciństwa, będący jednocześnie pochodną awersji do obwieszania lodówki ulotkami. Wystarczyło, że w szafce piętrzyły się już segregatory z paragonami i fakturami – nie potrzebowała żadnej dodatkowej makulatury (ta związana z pracą się nie liczyła). Celaena zachowywała reklamę restauracji jedynie na czas testowania kolejnych dań. Te, które jej zasmakowały wypisywała w notatniku tuż pod nazwą i numerem telefonu. W dzieciństwie robili z ojcem niemal dokładnie to samo: William nie potrafił gotować, nie licząc tych najprostszych, dwu/trzy-składnikowych dań, które ludzie serwowali zazwyczaj na śniadania lub kolacje, a ona była jeszcze za mała, aby krzątać się w kuchni przy garach… Na każdy miesiąc tworzyli więc nowy plan i wspólnymi siłami rozrysowywali tabelę posiłków, gdzie w porze obiadu umieszczali nazwę knajpy, numer telefonu i swoje ulubione dania.
OdpowiedzUsuńZ wiekiem, gdy Starling była już na tyle duża, by sięgać do palników bez większego ryzyka, że podpali dom - zaczęła eksperymentować. Samonauka ta nie potrwała zbyt długo, ponieważ kiedy po feralnym aresztowaniu trafiła pod skrzydła ciotki, nie musiała (według Eleonory nawet nie powinna) zaprzątać sobie głowy takimi sprawami. I chociaż kilka lat później osobiście zapisała się na kurs gotowania, nawyk spisywania danych z ulotek w notesie pozostał całkiem użyteczny, szczególnie teraz, gdy była już na swoim i nie zawsze miała czas przyszykować sobie odpowiedni posiłek.
— Hmmm? — mruknęła w zamyśleniu, a zaraz potem potrząsnęła energicznie głową i uśmiechnęła się przepraszająco. Powinna była bardziej skupić się na rzeczywistości, a mniej na błądzeniu myślami po tak bezsensownych tematach. W gruncie rzeczy nie miało przecież szczególnego znaczenia jak postrzegała Chaytona, wciąż pozostawał jej szefem. — Przepraszam — dodała, odgarniając z twarzy kosmyk jasnych włosów, który zsunął się na zaróżowiony policzek pod wpływem gwałtownego ruchu. — Prawdę mówiąc — odchrząknęła — mam stąd całkiem blisko. Myślałam o metrze albo o wynajęciu kierowcy — wyjaśniła pośpiesznie.
Dziesięcio-piętnastominutowy kurs samochodem nie mógł kosztować majątku, prawda? Gdyby nie było tak późno, być może zdecydowałaby się na prom, ale ostatnie kursy wypływały około 8 albo 9 i obecnie jej jedyną opcją pokonania rzeki była metoda wpław.
Kiedy winda stanęła, Starling wyszła na korytarz i rozejrzała się po opustoszałym piętrze. O tej godzinie prawdopodobnie wszystkie biura utrzymywały podobny, surowy klimat. Za dzieciaka obejrzała wystarczająco strasznych filmów, aby bez trudu dostrzec we własnym miejscu pracy podobny potencjał. Prychnęła cicho na samą myśl; ten półmrok zdecydowanie zbyt mocno pobudzał jej wybujałą wyobraźnie.
— Prezesie, spot… Jasna cholera! — zaklęła, gdy obróciwszy się energicznie z zamiarem zadania swojego pytania, po raz wtóry tego wieczoru nieomal wpadła na klatkę piersiową Kravisa. Dosłownie w ostatniej chwili udało jej się odskoczyć i uniknąć kolizji; nie spodziewała się, że mężczyzna znajduje się tak blisko i nie zachowała należytej uwagi, za co mogła winić wyłącznie siebie.
Przyciskając rękę do piersi, pod którą serce dudniło właśnie w zawrotnym tempie, Celaena oparła się o najbliższą ścianę i westchnęła ciężko. Zaraz potem uniosła wzrok, podchwyciła spojrzenie towarzysza i roześmiała się, dając tym samym upust nagromadzonym w ciągu kilku sekund emocjom. Nie wiedziała co dokładnie ją wystraszyło, ale rozmyślanie o horrorach na pewno nie pomogło.
— Przepraszam, im szybciej pójdę po ten durny notes, tym lepiej — skwitowała, próbując zapanować nad przybywającym nowymi falami rozbawieniem. Pokręciła głową na własną głupotę i ruszyła na poszukiwania.
Notatnik w czarnej oprawie leżał dokładnie tam, gdzie go zostawiła: na biurku, pod monitorem. Starling chwyciła go z dziwną czułością i poklepała grzbiet.
— Mam cię, draniu — mruknęła, uśmiechając się z zadowoleniem.
Celaena
Jeśli tak dalej pójdzie, bez problemu zgarnie tytuł największej łamagi roku, tego Celaena była niemal stuprocentowo pewna. Miała jednak cichą, całkiem szczerą nadzieję, że dla ich własnego dobra czołowe prawie-zderzenia z prezesem nie wejdą jej w nawyk i los oszczędzi im w przyszłości podobnych, równie zawstydzających sytuacji. Zawstydzających z jej punktu widzenia, bo uśmiech Chaytona niewiele tak naprawdę zdradzał… W celu zachowania twarzy Starling uznała, że najlepiej będzie po prostu zwalić wszystko na karb lekkiego wstawienia, któremu winien był wcześniej spożyty alkohol. Całkiem dobry alkohol – należało koniecznie nadmienić.
OdpowiedzUsuńWcisnąwszy drania do torebki, skierowała się z powrotem do wyjścia. Ostatecznie odnalazła to, po co tutaj przyszła i nic jej już w biurze nie trzymało. Nucąc pod nosem Take It All autorstwa Valley of Wolves, zastanawiała się na co ma tak właściwie tego dnia ochotę. Ze względu na późną godzinę najlepszym rozwiązaniem byłoby coś lekkostrawnego, po czym nie czułaby się opuchnięta i ociężała, ale biorąc pod uwagę przebieg wieczoru nie pogardziłaby również czymś nieco bardziej kalorycznym.
Zatrzymała się obok Kravisa, ledwie na kilka sekund zawieszając spojrzenie na dzierżonej przez niego teczce nim ulokowała je w jego twarzy. Czymkolwiek były ukryte w środku dokumenty, nie była to jej sprawa, a więc nie było sensu zawracać sobie nimi głowy. Co innego, jeśli chodziło o propozycję, którą mężczyzna wystosował sekundę później. Chociaż, biorąc pod uwagę ton i twierdzącą formę, dziewczyna nie była do końca pewna czy mogła ją w ten sposób postrzegać. Ledwie otworzyła usta, aby coś odpowiedzieć, Chayton wszedł jej w słowo, dodatkowo pogłębiając mętlik, który już i tak siał spustoszenie w jej głowie. Powiedzieć, że była zaskoczona obecnym rozwojem sytuacji, byłoby lekkim niedopowiedzeniem.
— Zaraz, chwileczkę — mruknęła, gdy tylko dotarł do niej cały sens jego wypowiedzi. Odprowadziła prezesa wzrokiem, póki nie zatrzymał się przy drzwiach, po czym pośpiesznie nadrobiła dzielącą ich odległość. — Po pierwsze: wcale nie zamierzałam się spierać — oznajmiła, jakby to była sprawa oczywista, po czym wślizgnęła się do windy. Tam skorzystała z okazji, by przyjrzeć się męskiej twarzy nieco uważniej. Po trochu dlatego, że nie była pewna czy uśmiech, który przed momentem jej zaserwował przypadkiem jej się nie przywidział, a po trochu dlatego, że w ten sposób po prostu łatwiej było ludzi odczytywać.
— Po drugie: nie jestem pewna czy ten niekompletny bilans można nazwać wyrównanym — zauważyła z rozbawieniem, odnosząc się do wszystkiego, co Kravis pozostawił w domyśle. Szczerze mówiąc, Celaena nie miała zielonego pojęcia, jak powinna odebrać jego słowa. — Jest pan pewien, że nie będzie stratny?
Zmarszczyła brwi; dziękowała sobie w duchu, że jest na tyle trzeźwa, że zdołała ugryźć się w język, nim na jego końcu zatańczyło choćby jedno bezczelne pytanie, o którym instynktownie pomyślała, gdy urwał wypowiedź w tak okropnym momencie. Każde z nich było nieodpowiednie i nie na miejscu, ponieważ flirt z szefem nie wchodził w grę.
„Dobrze wiemy, że oboje na tym skorzystamy” – dupa. Chayton może wiedział, Starling mogła się jedynie domyślać i wiedziała już, że ta kwestia będzie ją męczyła przez całą drogę do domu. Wszystko, co przychodziło jej do głowy od razu odrzucała jako mało prawdopodobne albo po prostu śmieszne. Była pewna, że cała ta konsternacja świetnie odbija się na jej twarzy.
Celaena
Owszem, zachowania takich osób nie sposób było przewidzieć na podstawie ich mimiki, ponieważ umiejętność panowania nad nią szła zazwyczaj w parze z ich nieprzystępnym usposobieniem. Celaena widziała już jednak, że większość ludzi pokroju Chaytona, którzy nie podejmowali decyzji pod wpływem emocji, kierowało się w życiu szeregiem żelaznych zasad i poznawszy je można było z powodzeniem odgadnąć schematy, którymi zazwyczaj się kierowali. Niestety, aby to osiągnąć, należało się najpierw do kogoś takiego zbliżyć, co już samo w sobie było zadaniem wystarczająco trudnym, czasem wręcz zniechęcającym… Nie wszyscy posiadali wystarczająco cierpliwości i wytrwałości do zabawy w takie syzyfowe podchody, które i tak nie dawały żadnej gwarancji powodzenia.
OdpowiedzUsuńStarling pozwoliła mu na swobodną obserwację, ponieważ sama również się przy tym nie krępowała. Czasy, kiedy peszyła się pod naporem cudzego spojrzenia minęły już dawno, a choć niektórzy mężczyźni wciąż byli w stanie przyśpieszyć w ten sposób bicie jej serca, potrafiła sobie z tym poradzić. Gdyby miała teraz zgadywać, oceniłaby, że jej atrakcyjność plasuje się dla Kravisa na równi z wielofunkcyjną, biurową drukarką. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mógłby spojrzeć na nią inaczej niż na podwładną, od której dzieliło go nie tylko stanowisko, ale również status społeczny. Był w końcu żonatym mężczyzną, który… Nie nosi obrączki?
Spojrzenie Celaeny zsunęło się na muskularne ramiona, a później na dłonie, gdzie istotnie nie dostrzegła żadnej ozdoby. Zmrużyła oczy w lekkim zaskoczeniu, gotowa dać sobie rękę uciąć, że jeszcze kilka miesięcy temu błyszczała na swoim miejscu. Gdzie więc podziała się teraz? Ciekawość nakazywała jej zapytać wprost, ale zdrowy rozsądek czekał w pogotowiu, w porę wytykając jej wścibstwo.
— Tak. Nieee… jestem pewna — poprawiła się pośpiesznie, mrugając energicznie zanim ponownie skupiła się na jego osobie, zamiast na jego sprawach osobistych. Pierwsza odpowiedź była tą, w którą wierzyła najmocniej, choć nie znając Chaytona zbyt dobrze, nie mogła mieć co do tego pewności. Ostatecznie skinęła więc tylko na zgodę, ponieważ sam chyba wiedział najlepiej, co zamierzał.
Idąc za jego przykładem, Starling także przekrzywiła głowę, gotowa zadać kolejne pytanie. Zamiast tego skupiła się na kolejnym, które padło z męskich ust nim zdołała dobrać odpowiednie słowa. Z początku planowała udzielić prostej, klarownej odpowiedzi, ale jedno zerknięcie w te dziwnie magnetyczne oczy sprawiło, że się rozmyśliła. Wyprostowała się, odsuwając od ściany, o którą do tej pory się opierała i spróbowała jak najwierniej odwzorować wcześniejszy, chaytonowy wyraz twarzy. Uniosła usta w szelmowskim uśmiechu, przybierając nonszalancką postawę.
— Pozycja numer trzy, zatytułowana: szef-zagadka — oznajmiła, po czym wymaszerowała z dopiero co zatrzymanej windy, nucąc pod nosem tę samą, energiczną melodię, co wcześniej na piętrze.
Dopiero, kiedy upewniła się, że Kravis nie ma możliwości dostrzec wyrazu jej twarzy, pozwoliła sobie na grymas rozbawienia. Wiedziała, że nie powinna była tego robić, ale nie potrafiła się powstrzymać.
Celaena
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz było jej aż tak wstyd, co skutecznie zdradzał rumieniec, jaki po krótkim komentarzu ze strony brata pojawił się na jej twarzy. Wiedziała, jak ważny jest pozytywny wizerunek firmy, dbała o niego niczym matka o własne, ukochane dziecko, a gdyby tylko mogła przewidzieć, że nie uda się jej dotrzeć do sali konferencyjnej na czas, z pewnością odwołałaby zajęcia z jogi i spędziła cały dzień w swoim biurze. Żałowała, że nie posiada w biurku jakiegoś magicznego urządzenia, które przeniesie ją w czasie i pozwoli uniknąć takiej wpadki. Było jej wstyd nie tylko przed samą sobą, ale i bratem, a co najważniejsze, zawiedzionym z pewnością jej postawą klientem. Lubiła rozmawiać z ludźmi i wiedziała co i kiedy im powiedzieć, aby wszystko potoczyło się w dobrym kierunku, piorunujący wzrok brata sprawił jednak, że na moment zaniemówiła i dopiero po krótkim komentarzu ze strony klienta, ocknęła się i znów była myślami na sali konferencyjnej.
OdpowiedzUsuń- Przepraszam, to nie powinno się zdarzyć i zapewniam pana, że więcej się nie powtórzy. Czas jest równie cenny jak pieniądze i nikt nie ma prawa go marnować – uśmiechnęła się delikatnie, przeczesując przy okazji dłonią włosy. Zawsze przejmowała się opinią brata, nie mogła więc pozbyć się uczucia wstydu przez to, że musiał oczekiwać na nią z klientem znacznie dłużej, niż sama by tego chciała. Miała nadzieję, że mężczyzna nie przeleje swojej złości na klienta, zwłaszcza, że doskonale go znała i kątek oka widziała, jak piorunuje go wzrokiem i za pewne ma ochotę rzucić mu właśnie tym plikiem kartek w twarz. Cieszyła się, że Chayton zawsze stawiał na profesjonalną postawę i zdystansowane podejście do klienta, w innym wypadku obawiałaby się, że jego mocny i niekiedy porywczy temperament mógłby dać o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie.
- Tak, dokładnie tak, jak jest to zanotowane w piętnastym wersie na trzeciej stronie przeglądanej przez pana umowy, nasz kontrakt zawiera w sobie także ofertę związaną z promocją usług państwa firmy – uśmiechnęła się, dziękując w duchu za swoją fotogeniczną pamięć. Od dziecka zawsze szybko zapamiętywała treści i liczby, dzięki temu wiedziała dokładnie o wszystkim, co zamierza oferować dla swoich klientów i była przy tym niezwykle wiarygodna.
- Tak jak już wspominał wcześniej Chayton, ofertą są także zainteresowani w spółce Wilson i Evans, jednak to pan, jako nasz wieloletni, zaufany klient ma możliwość spotkania się z nami w tej sprawie jako pierwszy. Jeśli nadal jest pan zainteresowany kwestią bezpieczeństwa, a przede wszystkim pozytywnego budowania wizerunku pana marki, nic nie stoi na przeszkodzie, aby nasza owocna współpraca została rozszerzona o zawarte w ofercie zagadnienia – uśmiechnęła się, podsuwając w jego stronę długopis i czując przy okazji lekkie zakłopotanie, kiedy mężczyzna zdecydowanie zbyt blisko pochylił się do przodu, niby to po przekazywany przez nią długopis, lustrując przy okazji wzrokiem nie tylko jej twarz, ale i ukryty pod topem dekolt.
Tori
Wiedziała jak funkcjonował ten świat. Nic nie było prawdą, dopóki ona sama tego nie potwierdziła. Tak było również z kłamstwem – gdyby otwarcie powiedziała, że jest ono jednak autentyczne, to momentalnie takie by się stało. Ona była panem i władcą stworzonej przez jej własne życie historii. Mogła modyfikować ją do woli i opowiadać na jej temat tyle pobocznych wątków ile tylko chciała. Fantazje były wybitnie proste. W jej książce sprawiedliwości stało się zadość i morderca został stracony, a pisanie tych ostatnich stron przyniosło jej nie lada satysfakcję. W końcu przyjemność była dobra. To cierpienie było złe, choć w rzeczywistości nie dało się go uniknąć – po co więc próbować ją zmieniać? Cierpienie zawsze miało funkcję edukacyjną, mającą na celu uświadomienie procesów zachodzących w życiu. W razie nadmiaru przyjemności przestajemy natomiast myśleć logicznie. Może więc pewne fantazje powinny spełniać się jedynie w naszych snach.
OdpowiedzUsuń— W pewien sposób tak — bacznie obserwowała jego dłonie, skupiając na nic całą swoją uwagę. – Po prostu pewnego dnia zaczęłam pisać o tym, co bolało mnie przez całe życie i pomyślałam, że będzie mi lepiej, jeżeli przekażę innym chociaż część tych emocji.
Nie wiedziała czy to co mówi ma jakikolwiek sens. Obnażanie sekretów, o których istnieniu nie powinien wiedzieć nikt zdecydowanie go nie miało. Aida widziała jednak szaleństwo w tej metodzie i skoro w pewien sposób była to jej mała terapia, to dlaczego miałaby żałować czegokolwiek?
— Miałam nadzieję, że w ten sposób znajdę też moją mamę — dodała spokojnie. Nie powiedziała tego zdania nawet nigdy na głos, a teraz zrobiła to prawdopodobnie za sprawą rozprowadzającego się po jej systemie alkoholu. — Myślałam, że przeczyta tę książkę i będzie wiedziała, że ja to ja… Chociaż prawdopodobnie i tak już nie żyje.
Może tak jak w jej książce, rozpruwacz z Hell’s Kitchen zabił jej matkę, zakopując ciało w miejscu, w którym nikt nigdy go nie znajdzie? Może właśnie dlatego nie pamiętała żadnej kobiety u jego boku? Choć może nie chciała przyjąć do wiadomości, że mogła ich zwyczajnie zostawić. Bo przeczyłoby to wartościom, które wyznawała Aida. Ona postrzegała dziecko jako dar. Wierzyła, że dziecko, które się rodzi jest dzieckiem przeznaczonym. Przynajmniej lubiła myśleć, że taka jest prawda. Poza tym pozostałą resztę postrzegała jako sumę najzwyklejszych przypadków. Często analizując swoją przeszłość uświadamiała sobie, że czasami wystarczyła mała rzecz, by jej życie potoczyło się zupełnie inaczej. Zastanawiała się co by było gdy wybrała dla siebie inne życie? Co by było gdyby jej matka zawsze była przy niej? I co byłoby gdyby miała dobrego ojca?
— Nie martw się, może jakoś przeżyję bez twojej obecności — westchnęła nieco zbyt dramatycznie widząc w swojej ręce dwójkę i trójkę kier. Wiedziała, że ten drobny teatr nie miał sensu, ale zawsze mogła zasiać w Chaytonie nawet najdrobniejsze ziarnko niepewności. Trzymane przez nią karty nie wróżyły jej świetlanej przyszłości, aczkolwiek wszystko zależało od pozostałych trzech na stole i kolejnych dwóch w rękach mężczyzny.
— Może zaczniemy od czegoś niewinnego na sam początek? — Przygryzła delikatnie wargę, przypatrując się mu niecierpliwie. — Po sto dolarów?
Próbowała wyczytać z jego twarzy cokolwiek, co mogłoby jej pomóc. Szybko jednak postawiła trafną diagnozę — brak najmniejszych emocji.
— Chyba, że chcesz iść od razu na całość — wtrąciła zupełnie niewinnie, choć z jej ust brzmiało to jak niemoralna propozycja. Nie chciała przecież by zwęszył jej słabe karty.
Aida
Celaena miała już po prostu zbyt wiele przykrych i nieprzyjemnych doświadczeń z ludźmi podobnej materii, dla których status społeczny był wyznacznikiem, niekoniecznie może samej atrakcyjności, ale pewnego jej poziomu, który definiował z kolei sposób, w jaki się w stosunku do niej odnoszono albo w jaki ją postrzegano... Ciężko jej więc było nie brać na to poprawki, gdy spotykała na swojej drodze kogoś takiego, jak Chayton i być może wychodziła w ten sposób na zwykłą hipokrytkę, ale ostatecznie sama również nie potrafiła nie spoglądać na niego przez pryzmat pochodzenia. Nie na tak wczesnym etapie znajomości, której zresztą nie spodziewała się rozwijać w kierunku innym niż praca.
OdpowiedzUsuńStarling zwolniła kroku i rozejrzała się po opustoszałym parkingu. Jako, że nigdy wcześniej nie miała okazji i potrzeby tu zaglądać, ogrom wolnej przestrzeni nieco ją przytłoczył. Odruchowo uniosła spojrzenie ku betonowemu sufitowi, poszukując wzrokiem kamer, a następnie śladów wszelkich innych zabezpieczeń. Zapanowanie nad zboczeniem zawodowym wymagało skupienia, w związku z czym dość szybko porzuciła myśl o dalszych przekomarzankach. Bo tym właśnie była jej wcześniejsza odpowiedź… Wbrew pozorom, wcale nie planowała wciągać Kravisa w żadne gierki. Faktycznie, próbowała go sprowokować, ale jedynie w celu małego wyrównania rachunków; poczułaby się o wiele lepiej ze świadomością, że i jej słowa nie pozostały bez echa, skoro sama tak łatwo wpadła w jego sieć.
— Jakby to było możliwe — zaśmiała się, porzucając oględziny podziemnego parkingu. Nawet jeśli miałaby możliwość zdobycia prywatnego numeru szefa, nie istniał żaden racjonalny powód, aby go posiadała. Może z wyjątkiem możliwości pochwalenia się nim koleżankom, ale takie rzeczy jej po prostu nie interesowały; nie poszukiwała tego rodzaju atencji.
Podeszła do samochodu od strony pasażera z lekkim ociąganiem, zwłokę wykorzystała po to, aby lepiej przyjrzeć się samej maszynie. Nie był żadną wielką znawczynią czy nawet fanką motoryzacji, ale do trzynastego roku życia była stałym bywalcem ojcowskiego warsztatu; uwielbiała kręcić się wokół Williama i jego współpracowników, z zaskakującą łatwością przyswajając wiedzę, którą chcieli jej przekazać. Wymiana olejów, filtrów, koła czy nawet klocków i tarcz hamulcowych wliczała się więc w poczet jej dodatkowych umiejętności, chociaż zaledwie nieliczni zdawali sobie z tego sprawę. Od momentu przekazania działalności w ręce nowych właścicieli minęło już jednak zbyt wiele lat, by mogła cokolwiek powiedzieć o Tesli, która miała przed sobą. Wciąż miała jednak w zwyczaju przyglądać się wszelkim pojazdom z czymś na wzór dziwnego sentymentu.
— Dziękuję — mruknęła, z gracją wślizgując się na fotel. Torebkę wraz z czarną torbą ułożyła sobie na kolanach i sięgnęła po pas.
Zaczekała aż Chayton obejdzie wóz i zajmie miejsce kierowcy, po czym postanowiła wrócić do poruszonego przed niego tematu.
— Wszystko zależy od tego, którą kuchnię pan preferuje. Mogę polecić coś z tajskiej, wietnamskiej, koreańskiej, włoskiej, amerykańskiej… — Powstrzymała się od zwrócenia mu uwagi na to, że prawdopodobnie żadna z restauracji w jej notesie nie dorównuje tym, w których nawykł się stołować. Postanowiła podejść do niego jak do zwykłego człowieka, raz jeszcze zakładając, że naprawdę chciał poznać odpowiedź. — Co właściwie lubi pan jadać? — zapytała wprost, marszcząc brwi. Teraz to ona była szczerze zaciekawiona.
Celaena
Przekrzywiła głowę, rozważając jego słowa. Chociaż nie było to podejście typowe, z którym spotykała się na co dzień (ludzie zwykle pytali o takie rzeczy z nadzieją, że polecone pozycje choć w części pokryją się z ich własnymi upodobaniami), Chayton nie po raz pierwszy wykazywał się tego typu ścisłością oraz dosłownością, co było nawet całkiem intrygujące w przełożeniu na przyziemne sprawy.
OdpowiedzUsuń— Prawda — przyznała, skinąwszy lekko. — Jednak opierając się na cudzych preferencjach, szansa na to, że przekonam kogoś do własnych za sprawą polecenia automatycznie się zwiększa — zauważyła, także się uśmiechając. — Polecenie panu czegoś niezależnie od pańskiego gustu jest o wiele bardziej ryzykowne — dodała. — Pan dopytuje jedynie o pozycje w notatniku, ale ja, odpowiadając na to pytanie, naprawdę chciałabym, aby polecone przeze mnie jedzenie, o ile faktycznie postanowi go pan kiedyś spróbować, uznał pan za smaczne — wyjaśniła, kątem oka kontrolując drogę przed nimi.
Nie chodziło o to, że nie ufała jego umiejętnościom, po prostu każde przyciśnięcie pedału gazu odczuwała nawet najmniejszą komórką ciała, co z kolei przepełniało ją pewnym niepokojem. Przywodziło to na myśl trochę stan nieważkości podobny do tego, który osiągało się na placu zabaw, gdy huśtawka przez kilka sekund unosiła się bezwładnie w powietrzu, nim została przyciągnięta w dół za sprawą grawitacji.
Odpowiedź Kravisa nieco ją zaskoczyła. Zadając swoje pytanie starała się niczego z góry nie zakładać, ale kuchnia arabska była dość osobliwym wyborem. Turecka była co prawda o wiele bardziej popularna, a jednak, mimo wszystko, chyba nie tego się spodziewała.
— Hmm — w tym jednym, krótkim pomruku wyraziła całe zdumienie i zaintrygowanie. — W takim razie mogę panu polecić turecką knajpę przy 9th Ave, w której podają najlepszy kebab w bułce i baklawę, jaką w życiu jadłam — oznajmiła po krótkim namyśle. — Osobiście nie trafiłam jeszcze na restaurację z dobrą kuchnią arabską, zapisałam na liście jedną, w której podają całkiem smaczny kibbeh, ale nie mam żadnego porównania — dodała zgodnie z prawdą i poprawiła się w fotelu, szukając wygodniejszej pozycji. Jako zwolenniczka komunikacji miejskiej nie była przyzwyczajona do tak miękkich siedzeń i wolnej przestrzeni.
Starling spojrzała przez szybę od strony pasażera i zlustrowała uważnie otoczenie. Z początku, kiedy kontynuowali jazdę South Street nie zwróciła na to uwagi, ale teraz, kiedy minęli już Clinton Street i skręcili w prawo, wjeżdżając na Williamsburg Bridge uświadomiła sobie, że chociaż nie podała prezesowi żadnych wskazówek, zdawał się doskonale wiedzieć, dokąd jechać. Odruchowo zerknęła na ekran z nawigacją, ale do wyznaczenia odpowiedniej trasy także potrzebowałby przecież pomocy z jej strony. Ostatecznie zmarszczyła czoło i wlepiła czujne spojrzenie w mężczyznę za kierownicą.
— Prezesie, nie zamierzasz zapytać mnie o adres? — Uniosła lekko brew. W pierwszej chwili chciała zaczekać na jego odpowiedź, więc zacisnęła niewyparzone usta w prostą linię, ale obecna sytuacja nie sprzyjała cierpliwości.
— Wie pan, gdzie mieszkam — stwierdziła zaledwie dwie sekundy później i nie było to już pytanie. Jakie było prawdopodobieństwo, że Chayton wybrał poprawny kierunek na chybił trafił? Nie było innego wyjaśnienia – musiał znać adres i Celaena wcale nie kryła swojego zdumienia tym wnioskiem.
Owszem, jej dane znajdowały się w podaniu o pracę, ale składała je w firmie przeszło rok temu i nie było powodu, dla którego prezes miałby je zapamiętywać. Właśnie dlatego jej następnym pytaniem nie było skąd, bo akurat to zdawało się dość oczywiste…
— Dlaczego?
To była kwestia, która nurtowała ją teraz najbardziej. Jej ramiona opadły nieco, zdradzając zakłopotanie.
Celaena
Mylił się, knajpa przy Dziewiątej Alei znajdowała się na liście, ponieważ tak, jak powiedziała, jadła w niej jedne z najlepszych, tureckich dań, jakie zaoferował jej do tej pory Nowy Jork. Gdyby miała ułożyć restauracje w notesie według ulubionych kuchni, bliskowschodnia nie zajęłaby może zbyt wysokiej pozycji przez wzgląd na to, że za jej daniami Celaena przepadała raczej średnio, ale czasem faktycznie nachodziła ją na nie ochota, w związku z czym do Turkish Cuisine także zdarzało jej się wracać i - póki co - nie planowała tej restauracji wykreślać.
OdpowiedzUsuńZ radością wymazałaby natomiast ilość spożytego tego wieczoru alkoholu, który sprawił, że tak chętnie i bez pomyślunku wskoczyła do samochodu swojego szefa, chociaż powinna była od razu odmówić, chociaż powinna się była uprzeć, że wróci do domu taryfą... Gdyby wiedziała, co od Chaytona usłyszy, z całą pewnością tak właśnie by zrobiła.
— Zainteresowałam pana — powtórzyła sceptycznie. Jego otwartość wcale nie ostudziła jej wątpliwości, a kiedy przyjrzała się męskiemu profilowi dokładniej i nie dostrzegła w nim choćby śladu podobnego sobie zakłopotania, poczuła się jeszcze gorzej. Kravis zdawał się nie tylko nie przejmować jej odkryciem, ale również tym, jakie wrażenie mogą na niej wywrzeć podobne rewelacje. Jakby tego było mało, nie miał zamiaru poprzestać na jednym wyznaniu.
— Słucham? — wymamrotała, kiedy bez szczególnego skrępowania przyznał się do swojej wiedzy. Wiedzy, której jak sam słusznie zauważył, prawdopodobnie nie powinien był posiadać, a w posiadaniu której nie widział chyba ostatecznie nic złego. Było to w jej mniemaniu o tyle niepokojące, że mężczyzna nie raczył nawet sprecyzować, jakie informacje miał na myśli.
Starling uciekła wzrokiem, kiedy wreszcie na nią spojrzał i odruchowo uniosła kciuk do ust. Przygryzła nerwowo paznokieć, ale w porę zorientowała się co robi i zamiast tego objęła dłońmi spięte ramiona. Starając się o pracę w Kravis Security miała czas, aby pogodzić się z myślą, że jej korzenie przestaną być tajemnicą. Wiedziała, że tak podstawowe informacje zostaną sprawdzone i była gotowa na podobne ryzyko... To była jednak zupełnie inna sytuacja.
Wystarczyły zaledwie dwa zdania, aby Celaena poczuła się kompletnie obnażona. Obnażona i bezbronna, jak wystawiony na światło dzienne robak. Jej otrzeźwiały umysł analizował zasłyszane słowa, ale jakkolwiek na to nie spojrzała, nie potrafiła nie połączyć tego z niczym negatywnym. I nie chodziło tu bynajmniej o Chaytona - chodziło o wszystkie sekrety, które do tej pory skrywała. Mógł znać każdy z nich, mógł też nie znać żadnego i to właśnie ta niepewność była w tym wszystkim najgorsza.
— Łatwo panu mówić — wycedziła pod nosem, nie mając już odwagi, aby na niego spojrzeć.
Miała tak po prostu zaakceptować jego wiedzę? Przejść nad nią do porządku dziennego? Czuć się wyróżniona? Czy fakt, że go zaintrygowała mógł coś takiego usprawiedliwiać? Sama już nie wiedziała, co w związku z tą sytuacją czuje.
Starling oparła skroń o chłodną szybę, szukając ukojenia. Niemal w tej samej chwili jej prawe kolano rozpoczęło nerwowy taniec, co skwitowała cichym, pełnym irytacji westchnieniem. Przycisnęła torbę do piersi, ponieważ energiczne podrygiwania wywołały zdradziecki szelest papieru.
— Najwyraźniej więcej, niż się spodziewałam — wymamrotała, nie poświęcając jego pytaniu zbyt wiele uwagi. Na wątpiła, że Chayton oczekiwał lepszej odpowiedzi, ale w tym momencie po prostu nie była w stanie mu jej udzielić. Czy miała prawo złościć się na własnego szefa za naruszenie prywatności, kiedy nie wiedziała nawet czy na pewno do niego doszło?
Chciała opuścić samochód najszybciej, jak to możliwe i naprawdę korciło ją, aby po prostu otworzyć drzwi i wyjść, ale siłą woli zmusiła się do porzucenia tego planu. Raz jeszcze przycisnęła kciuk do warg i skupiła się na liczeniu świateł w najbliższym, widocznym za mostem budynku. Musiała pokonać swoje irracjonalne obawy zdroworozsądkowym podejściem.
Usuń— Stawia mnie pan w dość niezręcznej sytuacji, zdaje pan sobie z tego sprawę? — zapytała po dłuższej chwili i w końcu odważyła się ponownie na niego zerknąć.
Cóż, Kravis z całą pewnością wiedział, jak spędzić kobiecie sen z powiek...
Dlatego, że mnie zainteresowałaś - jak, u licha, miała o tym niby zapomnieć?
Celaena
To był tylko chwilowy impuls; niekontrolowana reakcja organizmu na strach wywołany wizją stawienia czoła sytuacji, z którą myślała, że już nigdy nie przyjdzie jej się zmierzyć, a jeśli już, to na pewno nie w środowisku pracy. Robiła wszystko, by więcej do tego nie dopuścić. Znamy twoje sekrety, Starling. Wiemy kim jesteś i co robiłaś… Te słowa wciąż ciążyły jej na sercu; nie potrafiła ich wymazać, ponieważ o długich latach nękania nie można było tak po prostu zapomnieć. Właśnie dlatego, tak bezpardonowo przyznając się do swojej wiedzy (czegokolwiek by nie dotyczyła), mężczyzna nieświadomie poruszył bardzo wrażliwą strunę i Celaena potrzebowała chwili, aby zagłuszyć jej wibracje. Powinna była się już przyzwyczaić do faktu, że ludzie z kontaktami i zasobnym portfelem zawsze będą wyprzedzać ją o krok, że zawsze będą posiadali nad nią przewagę, której nie sposób zdobyć wyłącznie zaangażowaniem i ciężką pracą. Taki już ich przywilej, nie oznaczało to bynajmniej, że powinna być z takiego stanu rzeczy zadowolona.
OdpowiedzUsuń— Ta informacja, jak sądzę, wcale nie miała mnie pocieszyć — prychnęła, odpuszczając sobie jednak sarkastyczny ton, który był w tej sytuacji całkowicie zbędny. Nie była do końca pewna na kogo złości się w tej chwili bardziej: na Chaytona i jego podejście czy może raczej na siebie za to, że tak łatwo uległa własnym lękom. Powinna była zachować kamienną twarz, tak byłoby lepiej.
— Nie to mnie martwi, panie Kravis — oznajmiła z westchnieniem, a jej spojrzenie stwardniało. Podczas, gdy on wrócił do obserwowania drogi, ona zaplotła nogi w kostkach, próbując zapanować nad nerwową reakcją. — Nie mam nic do zarzucenia swojej pracy, wykonuję obowiązki z należytą starannością i dokładnością… Przez ostatni rok zdążyłam to już chyba udowodnić. Zasługuję na to stanowisko, zależy mi na tym stanowisku — podkreśliła, odruchowo zaciskając palce na papierze — i nadal zamierzam dawać z siebie wszystko. Dlatego, o ile jestem w stanie uwierzyć, że pańska wiedza nie ma wpływu na ocenę mojej pracy, o tyle nie jestem w stanie zaufać panu na słowo, że nie będzie miała żadnego wpływu na resztę — wyjaśniła, mając nadzieję, że mężczyzna doceni szczerość, skoro już się na nią zdobyła. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby poczuć się tym szczególnie urażony, ale nie mogła mieć żadnej pewności.
— Nie znam pana — zaśmiała się cicho, sceptycznie, bez żadnego rozbawienia. Szczerze zazdrościła mu łatwości, z jaką przybierał postawę, która sugerowała, że nic nie było w stanie go poruszyć. — Skoro wie pan o mnie o wiele więcej, niż to, co zdradziłam w podaniu o pracę i oficjalnym życiorysie, nie powinien pan być zdziwiony tym, że dla mnie sytuacja ta jest jednak nieco niezręczna — mruknęła, poruszając ramionami. Próbowała się rozluźnić, ale na niewiele się to zdało. — Martwi mnie to, że moją jedyną opcją jest zaczekać i przekonać się czy mówi pan prawdę — wyznała, przechodząc do sedna.
Nie oczekiwała, że Chayton cokolwiek na to odpowie, że będzie w stanie postawić się na jej miejscu albo że w ogóle spróbuje to zrobić. Nie miał w tym w końcu żadnego interesu. Wracając myślami do jego słów, nie wyobrażała sobie co takiego mogłaby zrobić, aby go zaniepokoić… Z drugiej strony, nie miała również pojęcia dlaczego miałby się nią interesować, więc chwilowo porzuciła ten temat, poświęcając całą swoją uwagę procesowi oddychania, co złagodziło nieco jej nerwy.
Oczywiście, miała do niego mnóstwo pytań, ale nie czuła się w pozycji do zadania choćby jednego z nich. Jeszcze nie przetrawiła jednej rewelacji, więc wolała nie przeciągać struny. Poza tym, kiedy zerknęła na niego raz jeszcze, wyczuła wyraźnie nakreślony dystans.
Usuń— Jest pan osobliwym człowiekiem, panie Kravis — powiedziała i przeniosła spojrzenie za szybę. Rozpoznawszy okolicę, uświadomiła sobie, że niedługo znajdą się pod Dunham Place i zamyśliła się na moment.
Kilka sekund później sięgnęła do torebki i wyciągnęła drania. Przekartkowała go, zatrzymała się i zawahała, a następnie po prostu wyrwała jedną ze stron. Złożyła ją na pół i wsunęła do papierowej torby na kolanach, po czym schowała notes z powrotem. Podarowanie kartki Chaytonowi było znakiem dobrej woli, sugerującym, że ona również żyje w myśl zasady coś za coś: szczerość za szczerość, zaufanie za zaufanie czy odpowiedź za odpowiedź, nawet jeśli ta udzielona przez niego wcale jej się nie spodobała.
— Dziękuję za podwózkę — mruknęła, kiedy zatrzymali się w miejscu docelowym i rozpięła pasy. — Niech pan wraca bezpiecznie — dodała, a gdy tylko zamek w Tesli został zwolniony, wyskoczyła na zewnątrz i odetchnęła. Jej kolana wciąż jeszcze pozostawały nieco miękkie, ale pogodziła się już z sytuacją – umiejętność szybkiej adaptacji była w jej życiu niezbędna. Mleko już się rozlało i pozostało jej już tylko się dostosować.
Czarną torbę zostawiła na miejscu pasażera, ponieważ jej prawowity właściciel miał przed sobą jeszcze kawałek drogi do domu. To czy zerknie do niej teraz, czy po powrocie zależało już od niego.
Starling ostrożnie zamknęła za sobą drzwi, po czym nachyliła się i posłała prezesowi ostatnie, uważne spojrzenie. W tej chwili miała co do niego mieszane uczucia, ale wbrew rozsądkowi, który nakazywał jej pilnować własnych spraw, była nim chyba w równym stopniu zaintrygowana, co zaniepokojona. Uśmiechnęła się niemrawo po trochu do niego, a po trochu do własnych myśli, po czym pokręciła głową i ruszyła ku wejściu do budynku, dokładając wszelkich starań, aby w trakcie tej krótkiej wędrówki nie ulec chęci zerknięcia za siebie.
W torbie znajdował się taki sam, sześcioletni Blanton's, jakiego w barze zamówił dla siebie Chayton, choć ta konkretna butelka nie była jeszcze napoczęta. Obok niej spoczywała karteczka z zapisaną zgrabnym, drukowanym pismem wiadomością:
„Zróbmy im dobrze razem!
Drużyna A”
a zaraz pod nią dopisek:
„P.S. Za udaną współpracę i przyszły sukces należy się więcej niż jeden kieliszek…”
Poza nimi, w torbie znajdowała się również wyrwana z notatnika kartka, zatytułowana na środku „3. Szef-zagadka”. Pod nią owszem, znajdowały się jakieś zapiski, ale wszystkie zostały dokładnie zamazane i wykreślone, w związku z czym nie dało się ich odczytać. Podsumowywał je prosty wniosek:
„Założenia błędne.”
Pod spodem widniało kilka luźnych, niepowiązanych zdań:
„Dlaczego te oczy są takie niepokojące?”
„Trampki = wojna. Uważać!”
„Powinnaś brać z niego przykład, Starling!”
„Oddany pracy. Odpowiedzialny. Bezpośredni. Dba o dobre relacje. Świetny szef, ale jaki człowiek?”
"Pewnie jest draniem."
„Jakim cudem ciągnie dwa etaty? Czy on w ogóle sypia? O czym myśli? Może jest cyborgiem…”
„Uda nam się sprostać jego oczekiwaniom?”
„Ładnie pachnie (perfum, woda toaletowa?).”
„Uśmiecha się, ale wygląda na naprawdę zmęczonego, coś się stało?”
Celaena
Umysł Aidy od dłuższego czasu działał na zasadzie wyparcia. Odsuwała od siebie logiczne argumenty i przyjmowała, że wszelkie jej działania doprowadzą ją do sukcesu. Tak naprawdę był to jedynie mechanizm obronny. Oczywiście, że mogła poprosić o pomoc Chayton’a, który z pewnością miał w zanadrzu więcej środków niż ona, by odnaleźć zaginionego człowieka. Ona jednak bała się tego, jaka prawda stoi za osoba jej matki. Podświadomie czuła, że powinna zostawić ten rozdział za sobą. Powinna pójść na przód i cieszyć się tym, że była w stanie osiągnąć sukces pomimo tego, co ją spotkało. Nie była w stanie jednak tego zrobić. Nie potrafiła pozwolić odejść przeszłości, nawet jeżeli chciała o niej zapomnieć tysiące razy. Pułapką w tym szaleństwie było jednak to, że czasami jedna nowa informacja o tym co było potrafiła zmienić całe postrzeganie o wszystkim dookoła nas. I tego Aida bała się najbardziej. Tego, że powrót matki zburzy wszystko, co do tej pory zbudowała.
OdpowiedzUsuń— Miałam na myśli coś niematerialnego i niemoralnego — rozbawiona uniosła brew zerkając na trzy karty wyłożone na stole. Oczywiście, że już w pierwszej kolejce jej układ świadczył o totalnej porażce. Nie zamierzała się jednak poddawać, bo to było dopiero pierwsze rozdanie, a noc była jeszcze młoda. — Jak prawda czy wyzwanie, więc niech będzie.
Mogła na to z łatwością przystać. Nie miała przed Chayton’em wielu sekretów, bo naprawdę sporo z nich znał. Mimo wszystko jednak ośmielenie alkoholem przywodziło niemały dreszczyk ekscytacji, w jakie obszary ich życia może zaprowadzić ta niewinna gra.
— Pasuje — westchnęła, uśmiechając się do niego szczerze. Znając jego szczęście, miał już całkiem niezły układ sił. Nie widziała sensu dobierania kolejnych kart, bo i tak prawdopodobnie nie stworzyłaby korzystnego układu.
—Próbowałam jej szukać w normalny sposób — wtrąciła nagle. Domyślała się, co na ten temat uważał Kravis. Nie była przecież głupia, wiedziała że pieniądze czasami były w stanie załatwić wszystko, jednakże nie w tym przypadku. — Ale to bezcelowe… Zupełnie tak jakby nie istniała.
Zaczęła nawet rozważać te najbardziej wyszukane teorie, że Rozpruwacz z Hell’s Kitchen zwyczajnie ją porwał, albo zaszlachtował jej matkę zaraz po porodzie. Dlatego też gdy przyjechał do Nowego Jorku to byli już tylko we dwoje. Tak przynajmniej twierdzili ludzie, którzy go jeszcze pamiętali.
— Poszłam nawet do…—momentalnie ugryzła się w język uznając iż ten wieczór nie jest dobrą okazją do wyznania, że parę tygodni temu odnowiła kontakty ze swoim ojcem. Była na tyle zdesperowana, że pod pretekstem spisania jego historii próbowała wyciągnąć wszelkie informacje o jego przeszłości. — Naszego policyjnego archiwum, ale nic nie znalazłam.
Aida Reece
Cieszyła się, że udało im się zawrzeć ważny kontrakt na najbliższe pięć lat, co gwarantowało ich firmie kolejne pewne i potężne zyski. Konkurencja zaoferowała znacznie niższą stawkę i odetchnęła z ulgą, kiedy mężczyzna złożyć podpis pod plikiem dokumentów, jakie podsunął mu pod nos jej brat. Zachowanie Chaytona, a raczej jego bezpośrednie uwagi z pewnością nie wpływały pozytywnie na ich wizerunek i dobre relacje z klientem, ale jedyne co mogła, oprócz karcącego wzroku skierowanego potajemnie w stronę brata, to kilka równie niezauważonych przez drugą stronę kopnięć pod stołem, które miały być dla niego sygnałem, aby ugryzł się w końcu w język i nieco opamiętał.
OdpowiedzUsuń- Cieszę się, że tak szybko udało się nam dojść do porozumienia. Jestem przekonana, że ta współpraca będzie równie owocna, co nasze dzisiejsze negocjacje – uśmiechnęła się serdecznie, wymieniając z mężczyzną przyjacielski uścisk dłoni. Czuła na sobie wzrok brata, kiedy mężczyzna zatrzymał jej dłoń dużej, niż było to konieczne, miała jednak nadzieję, że powstrzyma się od kolejnych uwag, zwłaszcza, że ich prawnicy jeszcze nie sfinalizowali umowy i wściekły mężczyzna mógł ją w każdej chwili podrzeć na drobne kawałki.
- Jeśli to pani będzie się zajmować naszym kontraktem, jestem przekonany, że tak właśnie będzie. Rozumiem, że w każdej chwili mogę się z panią kontaktować w tej sprawie? Numer na pani wizytówce jest pani prywatnym numerem? Na wszelki wypadek, gdyby wydarzyła się jakaś podbramkowa sytuacja, chciałbym móc jak najszybciej zainterweniować, sama pani rozumie…- uśmiechnął się szeroko, splatając ramiona na wysokości klatki piersiowej. Nie dało się ukryć, że przez cały czas nie odrywał wzroku od Victorii i pozostawał na miejscu, nawet jeśli transakcja została sfinalizowana i powinien zacząć już się jakiś czas temu zbierać do wyjścia, zwłaszcza, że z pewnością nie narzekał na nadmiar wolnego czasu.
- Opiekunem pana firmy jest Megan, zapewniam, że jest bardzo profesjonalna i posiada ogromną wiedzę w zakresie działań, jakie będą państwo wspólnie podejmować. Poproszę ją o wypytać o wszystko, co budziłoby jakiekolwiek wątpliwości. Oczywiście ze mną także może się pan kontaktować, jestem dostępna przez cały czas pod numerem, który ma pan podany na wizytówce – wyjaśniła, mając przy okazji nadzieję, że mężczyzna będzie się dobrze dogadywać z Megan, zwłaszcza, że ona sama i tak miała już sporo innych spraw na głowie i brakłoby jej doby, gdyby musiała osobiście zajmować się każdym kontraktem.
- Jeśli Megan jest równie profesjonalną i atrakcyjną kobietą jak pani, na pewno dojdę do porozumienia także i z nią – uśmiechnął się, obracając w dłoniach przekazaną przez Victorię wizytówkę – Dzisiaj wieczorem będziemy w gronie zarządu świętować zawarcie nowego kontraktu. Nie wyobrażam sobie, aby pani miało zabraknąć na tej imprezie. Będę zaszczycony, jeśli pojawi się pani w restauracji M&J i wypije wspólnie z nami choć lampkę szampana, aby przypieczętować naszą wieloletnią i jak zakładam, bardzo owocną współpracę – zaoferował, kompletnie ignorując przy tym obecność Chaytona. Victoria wyraźnie wpadła mu w oko i zaczął ją coraz śmielej podrywać, przez co łatwo było odczytać jego zamiary płynące z zaproszenia na wspólnie spędzony wieczór.
Tori
Zachowanie Hendersona coraz bardziej ją irytowała i cieszyła się, że brat zdecydował się grzecznie wyprosić go z sali konferencyjnej. Nie lubiła, kiedy ktoś postrzegał ją przez pryzmat wyglądu, zwłaszcza, że ukończyła studia z wyróżnieniem i każdego dnia poświęcała co najmniej godzinę czasu na czytanie specjalistycznej literatury, aby być naprawdę dobrą w tym co robi i móc kreatywnie wykorzystywać rodzące się co rusz w jej głowie pomysły.
OdpowiedzUsuń- Dziękuję za zaproszenie, mam jednak już plany na dzisiejszy wieczór. Poza tym staram się mimo wszystko nie łączyć życia prywatnego i zawodowego, każdy z nas zasługuje na nieco czasu tylko dla siebie. Megan pojawi się na bankiecie, przy okazji będą mogli państwo omówić dalsze szczegóły dotyczące projektu – uśmiechnęła się, podobnie jak Chayton wstając od stołu – No cóż, obowiązki wzywają, sam pan rozumie, czas jest w naszej branży wyjątkowo cenny – dodała, oczekując cierpliwie, aż mężczyzna także zdecyduje się w końcu opuścić pomieszczenie – Jeszcze raz zapewniam, że Megan jest specjalistą w tej dziedzinie, zwłaszcza że ma kilkadziesiąt lat doświadczenia – uśmiechnęła się, kierując się w stronę wyjścia i prowadząc ze sobą mężczyznę, który skinieniem głowy i wymianą uścisku dłoni pożegnał się jeszcze z jej bratem i podążył za nią, najwyraźniej rozczarowany brakiem zainteresowania z jej strony. Znała Chaytona na tyle, aby perfekcyjnie odczytywać sygnały, jakie wysyłała jego mowa ciała, a te ewidentnie wskazywały na nutę zażenowania połączonego z pewnym rozczarowaniem. Cóż, ona sama także zakładała, że ich dzisiejszy gość zachowa się bardziej profesjonalnie, a nieco seksistowskie zachowanie z jego strony sprawiało, że i ona miała spore wątpliwości co do sensu dalszej współpracy z jego firmą.
- Czy ludzie przestaną mnie kiedyś postrzegać przez pryzmat mojego wyglądu? – jęknęła, kiedy wróciła do sali konferencyjnej i wtuliła się mocno w brata – Wydaje mi się, że powinnam chodzić na takie spotkania w jakiejś masce – dodała, cicho się przy tym śmiejąc – Od początku przeczuwałam, że będzie z nim coś nie tak, ale nie spodziewałam się, że będzie taki…no nie wiem, obleśny? – spytała, odrywając głowę od klatki piersiowej Chaytona i spoglądając w jego kierunku – Zostajesz dziś na dłużej? Mama i jej nowy partner zaraz tu będą, zaprosiła cię? – rzuciła, nieświadoma tego, że brat nie ma pojęcia na temat miłosnych spraw ich matki i nie miał jeszcze okazji poznać jej nowego obiektu westchnień.
Tori
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie pamiętam, czy wcześniej miałam okazję pochwalić którąś z Twoich postaci, ale nawet jeśli miałam, to nie zaszkodzi tego zrobić raz jeszcze. W zasadzie trzeci i czwarty raz to ciągle byłoby za mało. Coś niesamowitego, jak bardzo Ci Twoi panowie są przemyślani, zaplanowani i wykreowani, i jak bardzo to cały czas otwarte historie, mimo że z kart można wyciągnąć ogrom informacji. Teach me master, chciałoby się powiedzieć, ale takie umiejętności to raczej nie do podrobienia :)) Chayton, Ty łobuzie, fajnie że poszedłeś swoją własną drogą, a ja, żeby już ukrócić te swoje zachwyty, które jakoś tak nie do końca kontrolowanie chcą się wylewać dalej, podziękuję za powitanie. Miło, że mój potworek nie jest aż tak bardzo potworny, jak mi się wydaje :)
OdpowiedzUsuńJulie
[Bardzo dziękujemy z Happy za tak miłe powitanie! Jako solidna firma chętnie zaoferujemy swoje usługi, zarówno w kwestii sprzątania domów, jak i kilku zleceń na potencjalne sprzątanie biura, jeżeli zaszłaby taka potrzeba. Z dowolnym w sumie z twoich panów, bo po przejrzeniu kart wszystkich, każdy z nich błyszczy i zdaje się ociekać potencjałem. Proponuję rozpoczęcie od fuchy sprzątania, ewentualnie jakieś spotkanie wynikające z zakręcenia się Happy w miejscu, gdzie nie powinno jej w ogóle być. Jakieś zakulisowe wbicie przypadkiem na spotkanie biznesowe przez pomyłkę albo brzydkie podebranie stolika w restauracji też można w razie czego wykorzystać. :D]
OdpowiedzUsuńHappy Logan
[Cześć!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za przywitanie. <3 I tak, masz rację, Luna jest taka, że albo się ją lubi albo nienawidzi... Jedno z dwóch, ale polecamy się! :D A gdybyś miała ochotę jakoś z nami popisać, coś wymyślić albo cokolwiek, to wiesz, gdzie nas szukać. <3 Jeszcze raz dziękuję za miłe słowa!]
LUNNJAH BAKKOUSH
Ciocia Florence zawsze powtarza, że największą ludzką słabością jest głód. Jeśli ktoś panuje nad głodem, może zamknąć w garści każdego człowieka. Dlatego ciocia Florence uważa, że najpotężniejszą umiejętnością istniejącą na świecie jest gotowanie, a że zawsze miała w sobie chęć i ambicje, by w razie potrzeby móc skutecznie owinąć sobie kogoś wokół palca, opanowała tę sztukę do perfekcji, specjalizując się oczywiście w kuchni śródziemnomorskiej. Nie chodzi też o samo gotowanie, ale o zrozumienie tego, czym tak naprawdę jest jedzenie i cioteczka swoją filozofię opracowała naprawdę bardzo szczegółowo, uzasadniając nią niektóre ze swoich nawyków, jakieś nietypowe przyzwyczajenia albo przypadkowe reakcje. Camille czasem za tą filozofią nie nadąża, bo generalnie w swojej maluczkości najchętniej ograniczyłaby się do samego jedzenia jako czynności i w ogóle nie ruszałaby nawet sfer związanych z gotowaniem. Jednak niektóre rzeczy, które wynikają z filozofii Florence, bardzo lubi i nie chciałaby ich stracić, więc nauczona doświadczeniem, stara się ciotce przytakiwać tak często, jak tylko pozwala jej na to granica zdrowego rozsądku.
OdpowiedzUsuńMężczyźni nie rozumieją kwiatów, więc głupotą jest pryskać się tymi wszystkimi liliami. I kiedy mężczyzna myśli o kwiatach, Camille? Kiedy musi przepraszać! Jeśli mężczyzna lubi, kiedy kobieta pachnie liliami, to znaczy, że lubi przepraszać, a tacy nigdy nie wróżą nic dobrego. Porządny mężczyzna chciałby kobietę pachnącą jedzeniem, przyprawami, kuchnią… Kobietę, która pachnie winem!
Camille dostrzegała w tym stwierdzeniu pewną niedorzeczność, ale wydawała się ona niewinna i w gruncie rzeczy wiedziała, że nie był to jedyny przymiot, jakim charakteryzować powinien się porządny mężczyzna i nie pierwszy, który ciotka brała pod uwagę chociażby przy wynajdywaniu kolejnych synów, bratanków lub innych wnuków swoich znajomych, których Cam mogłaby poznać i to najlepiej dzisiaj na kolacji, bo już go zaprosiłam, więc postaraj się nie spóźnić. Nie poruszała więc tej kwestii, nie chcąc niepotrzebnie się narażać. Lubiła też, kiedy mogła posiedzieć w łazience na podłodze, mając za plecami Florence siedzącą na taborecie i wcierającą w jej włosy olejek własnej roboty, którego recepturę znała tylko ona. Olejek pachniał rozmarynem i szałwią, ale w rzeczywistości to sam proces nakładania go sprawiał Camille prawdziwą przyjemność. Rzadko pamiętała o samym zapachu i to pewnie dlatego, że już się do niego przyzwyczaiła, podobnie jak do tego małego rytuału, który dzieliła z ciocią.
Bardzo za tym wszystkim tęskniła. Za ciocią, za jedzeniem, za zapachem ziół w ciemnych włosach, za wysłuchiwaniem, jak to nie ma na nic czasu… Florence już od kilku tygodni powtarza, że jej siostrzenica wygląda, jak połowa siebie po tych wakacjach, a i tak nie potrafi zjeść ani jednego śniadania w spokoju przy stole zamiast w biegu i z komputerem obok talerza. Cam wie, że schudła, wie dokładnie ile i wie, że tak naprawdę nie chodzi o jej wagę, tylko o fakt, że wróciła i nie dała sobie nawet tygodnia na odpoczynek. Odpoczywała przez ostatnie kilka miesięcy, tęskniąc do kawy z kawiarki i do magazynów, które cierpliwie czekały ułożone w kolejności od najstarszego wydania. Do tego czuła się świetnie, więc nie chciała tracić czasu i od razu ułożyła sobie plan działania, by nadrobić zaległości. Szybko i sprawnie, ale bez zbędnego pośpiechu. W tempie, którego uczyła się właśnie na tych swoich wakacjach. Jest na to gotowa, w końcu dlatego mogła wrócić do domu.
Wakacje dosyć mocno uszczupliły jej budżet, więc od samego początku wiedziała, że nie będzie mogła zapisać się na żadne zajęcia i to bez względu na to, gdzie miałyby się one odbywać. Nie miała pieniędzy, a pojedynczymi zleceniami za wiele nie ugra, także od ręki napisała zgrabne CV, przygotowała wszystkie dokumenty, o które mogłaby zostać poproszona, by potwierdzić niektóre swoje kwalifikacje oraz osiągnięcia i skontaktowała się z kilkoma osobami z Barnard College i Uniwersytetu Columbia, którzy patronowali jej projektom, żeby poprosić ich o rekomendacje.
Starała się nie przejmować drobną, kilkumiesięczną luką w życiorysie, którą stanowiły owe wakacje, a którą nie bardzo miała czym wypełnić, bo niczego specjalnego w tym czasie nie robiła. Przynajmniej nie było to nic, o czym warto byłoby wspomnieć. Wyjechała praktycznie zaraz po rozdaniu dyplomów i nie były to żadne wakacje w stylu szlachetnego wolontariatu w krajach trzeciego świata, gdzie miałaby na nowo odkryć siebie i zmienić spojrzenie na świat, chcąc uczynić go lepszym miejscem dla wszystkich – takie coś na pewno brzmiało imponująco i znała nawet kilka osób, które mogłyby się czymś takim teraz pochwalić, ale sama się do nich nie zaliczała. Camille zrobiła sobie po prostu przerwę. Przerwa ani nie brzmiała dobrze, ani nie wyglądała dobrze w CV, kiedy była kilkumiesięczną dziurą po dacie uzyskania tytułu po studiach. Starała się, bo tak nakazywał rozsądek, ale wewnętrzne obawy i niepewności w ogóle tego nie ułatwiały. W dodatku karmiły się brakiem odpowiedzi lub jednoznacznym odrzuceniem i Camille zaczynała się trochę stresować.
UsuńWzięła głębszych oddech i przeanalizowała wszystko od początku. Freelancerskie zlecenia odpadały, nie mogła się teraz nimi zajmować, bo zabierałyby jej czas, a nie dawałyby odpowiedniego przychodu. Ambicja z kolei nie pozwalała wrócić na helpdesk, bo może byłyby z tego trochę lepsze i pewniejsze pieniądze, ale z kolei byłaby to praca pozbawiona perspektyw na rozwój, na którym najbardziej jej zależało. Nie chciała stać w miejscu, to w ogóle nie była dla niej żadna opcja. Postanowiła, że zmieni trochę strategię. Skupi się na jednej firmie, ale przede wszystkim wymyśli coś, żeby ta luka nie wyglądała tak strasznie. Wciśnie w nią coś i jeśli ktoś zapyta, czemu nagle w miejscu, w którym nic nie było, jest to coś, to… To coś wymyśli. Jak zawsze.
Camille Russo nie odpuszcza, dopóki nie skończą jej się pomysły na możliwości i póki co nigdy jeszcze do czegoś takiego nie doszło. Czy była uparta? Może trochę, ale tylko w niektórych przypadkach. Bardziej niż o bycie upartym chodziło raczej o problem z zaakceptowaniem myśli, że może sobie z czymś nie dać rady. Nie lubiła uczucia, które temu towarzyszyło, więc naturalnie nie dawała łatwo za wygraną. Próbowała do skutku, póki nie osiągnęła celu albo coś niezależnie od niej przestawało mieścić się w jej zasięgu. Porażki bywały przygnębiające, ale nie stanowiły powodu, by z czegoś definitywnie zrezygnować.
Podobnie było i tym razem, kiedy pierwsze i kolejne podania o pracę w Kravis Security zostały odrzucone, a Cam i tak zgłosiła się jeszcze raz. Wybrała sobie tę firmę i nie miała zamiaru rezygnować, póki dalej mogła próbować. Znała swoje słabe punkty jako kandydatki i jeśli tylko było to możliwe, próbowała coś na nie zaradzić w taki czy inny sposób. Brakowało jej bardziej ukierunkowanego doświadczenia, ale myślała o tym jeszcze na studiach i starała się te braki nadrobić swoją aktywnością i zaangażowaniem w konkretne projekty, by chociaż udowodnić, że się danym zagadnieniem interesuje. Miała za sobą kursy nawiązujące do projektowania systemów zabezpieczeń i tworzenia odpowiednich algorytmów, na których miałyby się one opierać. Wiedziała, jakie dane trzeba brać pod uwagę, na czym opierać się w pierwszej kolejności, a czym przejmować się już później – od tej strony czuła się naprawdę pewnie. Temat był jednak bardziej kompleksowy i nie wystarczyło jedynie przeprowadzenie kilku udanych symulacji, które pokazywałyby, że napisany przez nią program czy nawet cały system działa poprawnie. Zdawała sobie z tego sprawę i wcześniej plan był taki, by rozwinąć się w tym kierunku na MIT, a dopiero potem szukać pracy w branży. Z takim zapleczem na pewno byłoby łatwiej, ale cóż – stało się inaczej i sama była sobie winna. Zmieniało to jednak niewiele, bo w dalszym ciągu nie miała zamiaru z niczego rezygnować.
Zastanawiała się nad tym, czekając w sali konferencyjnej, którą wskazała jej recepcjonistka. Czy było coś, co zmusiłoby ją, by dała sobie spokój? Chyba nie. Dążyła do tego od samego początku i nie wyobrażała sobie, by nagle miała przestać. Jasne, potrzebowała pieniędzy i mogła zawsze stawiać serwery firmom od księgowości albo zająć się czymś podobnym, co na papierze bardziej pasowało do jej kwalifikacji. Tylko Camille nie chciała tego robić, nie to było jej celem. I siedząc tak sobie na kanapie z dłońmi splecionymi na kolanie, myślała, że jest już kroczek bliżej, co z jednej strony było bardzo budujące, a z drugiej… Cóż, denerwowała się. Denerwowała się tak bardzo, że już nie mogła tego znieść, więc mimo własnego sceptyzmu pozwoliła sobie na chwilę słabości wobec przyzwyczajeń.
UsuńNie była wierząca i to od dawna, ale dalej z jakiegoś powodu powtarzanie modlitw potrafiło ją uspokoić. Nie umiała tego wyjaśnić, choć pewnie wiązało się to jedynie z nawykami wyrobionymi jeszcze w dzieciństwie. Jako dziecko modliła się przed pójściem spać nie dlatego, że tak wypadało. Wtedy szczerze wierzyła, że jeśli poprosi, przyniesie jej to spokój ducha i będzie mogła bez problemu zasnąć. Teraz nie miało to nic z prośby i wiary, że ktoś może pomóc z bolączkami życia codziennego – Cam powtarzała modlitwy w ramach pewnego odruchu, na którym starała się najczęściej zapanować. I nade wszystko musiała to robić na głos i po włosku, bo inaczej mijało się z celem, który pozostawał nieznany dla niej samej.
— …il Signore č con te. Tu sei benedetta fra… frutto del tuo seno… Madre di Dio, prega per noi… — mruczała pod nosem któryś raz z kolei, połykając niektóre fragmenty wraz z chwilą, w której nabierała powietrza. Oczy miała zamknięte, głowę pochyloną lekko do przodu i powtarzała szeptem znane sobie słowa, które w teorii kierowane były do Maryi.
Camille mogła wyglądać na bardzo skupioną na tych modlitewnych formułach, które rzeczywiście brzmiały w tym momencie jak jakaś tajemnicza mantra, ale tak naprawdę myślała o czymś zupełnie innym. Po rozmowie miała pojechać do restauracji, w której pracowała ciocia i poczekać na jakiegoś faceta, z którym ją na dzisiaj umówiła. Kiedy wychodziła z domu, Florence nie chciała jej wypuścić, twierdząc, że nie może tak wyglądać na randce, a Cam myślała przede wszystkim o tym, by dobrze wyglądać na rozmowie o pracę. Ostatecznie mogła zostać w swoich ubraniach, ale musiała się uczesać i nieco podkręcić makijaż, bo inaczej ciotka nie dałaby jej żyć. Teraz Camille zastanawiała się, czy znowu nie znajdzie się w sytuacji, w której będzie musiała podwójnie się starać, by udowodnić, że się na czymś zna. Ładne dziewczyny przecież nie znają się na komputerach, a jeśli już to nie dlatego, że są nimi zainteresowane, tylko chcą jedynie sprawiać takie wrażenie. Problem w tym, że chyba nie dało się starać bardziej niż Camille Russo, która pozwoliła sobie na piątą z kolei zdrowaśkę wypowiadaną na głos pod nosem.
— Madre di… — urwała, zadzierając głowę ku górze w zaskoczeniu, kiedy zorientowała się, że nie jest już sama. — …Dio — wymruczała bezwiednie poruszając wargami, kiedy jej spojrzenie natrafiło na twarz mężczyzny, który bacznie jej się teraz przyglądał.
Odchrząknęła, próbując pozbyć się guli w gardle, która pojawiła się tam nagle i zupełnie znikąd. Opuściła powoli brodę, uciekając wzrokiem od oczu mężczyzny, jednocześnie starając się jak najszybciej odgadnąć, czy jego przyglądanie się było spowodowane tym, że właśnie przyłapał ją na mówieniu do siebie. Czy mówiła po włosku, czy po angielsku, nie miało to znaczenia. Camille wiedziała, że ludzie zawsze dziwnie się patrzą, kiedy ktoś przy nich gada do siebie i niekoniecznie jest to najlepszy sposób, by zyskać w czyiś oczach. Poczekała, aż mężczyzna się trochę odsunie i może przestanie na nią patrzeć. Albo przynajmniej ona przestanie zwracać na to uwagę.
— Nie, to nie było nic ważnego. Nie tak bardzo — odparła, wziąwszy głębszy oddech. Ciotka Flo zabiłaby ją spojrzeniem za to stwierdzenie, ale ciotki na szczęście tu nie było. — To takie… przyzwyczajenie. Z nerwów zaczynam do siebie mówić. — Złączyła wargi i uśmiechnęła się krótko, trochę zmieszana. Liczyła, że nie padnie pytanie, co takiego do siebie mówiła przed chwilą i nie będzie musiała tego dalej tłumaczyć. — Czekam na rozmowę o pracę — dodała jeszcze, zdradzając się tymi słowami chyba całkowicie.
UsuńCamille była tak przejęta i zdenerwowana, że wbrew własnemu rozsądkowi, umiejętności logicznego myślenia i sprawnego wyciągania wniosków na podstawie obserwacji, nie pomyślała, że skoro ktoś tu wszedł i z pełną swobodą zasiadł naprzeciwko niej, to raczej wiedział, co ona tu robi i nie musiała mu tego mówić.
Camille Russo w golfiku
[Muszę przyznać, że już to sobie wyobrażam i nie mogę się doczekać! Zwłaszcza w kwestii odkurzacza, bo już widzę, jak Happy nieświadoma spotkania (i pewnie obecności samego Chaytona w domu) wyje na cały głos, tańcząc z odkurzaczem i śpiewając do jego rączki jak do mikrofonu. Akcja z basenem jak najbardziej na plus, Happy z pływaniem średnio się lubi w wyniku pewnych okoliczności i zmroziłoby ją na amen, także ratunek życia mile widziany. :D Do czwartku mam trochę roboty, ale później mogłabym wrzucić rozpoczęcie, chyba że sama wolałabyś zacząć?]
OdpowiedzUsuńHappy Logan
Lily była młodą kobietą, która niezmiennie miała w sobie taki młodzieńczy urok i wigor nastolatki. Mimo upływu lat, wydawała się zawsze promienna, pogodna, pełna werwy, po prostu dziewczęca. Miało się wrażenie, że jej obecność i wiecznie roześmiana buzia, wnoszą świeżość - była jak wiosna. Ludzie nigdy nie dawali jej tylu lat, ile miała w rzeczywistości i choć bardzo czesto zdarzało się, że była przez to niedoceniana, a wręcz bagatelizowana, to z reguły po prostu się tym nie przejmowała i przekornie udowadniała, na ile ją stać. Nie poddawała się łatwo, należała do tych bardziej upartych i czasami naprzykrzających się osób, ale wrodzony urok nie pozwalał się na nią gniewać. Zresztą nie byla wcale głupią dziewczyną, a na prawde bystrą kobietą, więc po prostu zaskakiwała obyciem i inteligencją, której nikt jej nie przypisywał, oceniając z reguły tym, co widzi na pierwszy rzut oka.
OdpowiedzUsuńPowiedziec, że Lily to żywe srebro, to jak nazwać dziecko z ADHD z lekka nad-aktywnym. Wszędzie jej było pełno, a gdzie sie nie pojawiała, tam roznosiła pogodną aurę i zarażała pozytywną energią i chęcią do działania. W firmie rodzinnej Kravis znalazła się najpierw jako stazystka, aby na studiach sobie nieco dorobić, a od półtora roku cieszyła się umową pełnoetatowego pracownika. Lubiła to miejsce, bo zdążyła poznać je już troche, a co najwazniejsze, uwielbiała tę robote! I chociaż dzisiaj zajmowała stanowisko koordynatora biura, a więc trzymała nad całością pieczę, równie często wspierała współpracowników i zdarzało sie, że nierzadko pomagała dziewczynom ogarniać z recepcji przepływ dokumentów, czy rozpiskę spotkań. Nie była kimś, kto odmawia pomocy, choć nie wyręczała ludzi, a wskazywała im najlepsze (jej zdaniem również najbardziej sprawdzone) rozwiązania. Szybko się uczyła i prowadziła aktywny tryb życia, nie było dla niej wielkim wyzwaniem skupić się na jednym, robić drugie i pamiętac o kilku innych jeszcze rzeczach na raz, ale to, jak zabiegany i jednoczesnie zorganizowany był jej szef, to było dla niej nie do pojęcia.
Lily była wrażliwa i bardzo emocjonalna, miała duszę romantyczki i marzyła o wielkiej, spełnionej miłości jak z filmów granych na wielkich ekranach i to, że w skrytości wzdychała to prezesa, nie było chyba dla nikogo tajemnicą, bo na sam jego widok oczy jej błyszczały jak dwa szafirki. Znała jednak swoje miejsce i ukryta ( w jej mniemaniu) fascynacja w żaden sposób nie odbierała jej profesjonalizmu, a jako recepcjonistka, która po roku awansowała o stołek wyżej; wiedziała, że ta zmiana dopiero stawia przed nią nowe wyzwania. I miała zamiar im podołać, zresztą codziennie udowadniała się pokazać, że jej docenienie, nie poszło na próżno. Była skupiona na swoich obowiązkach i profesjonalna, miła i zarazem konsekwentna, zawsze uprzejma, ale gdy trzeba było coś wyegzekfowac, nie bała się ostrzej nacisnąć zapalnika rozmówcy. Miała odbra intuicje i wyczuwała ludzi, umiała z nimi rozmawiać. Czasami wydawało sie, że jest w kilku miejscach na raz, a jednoczesnie nad wszystkim panuje i wcale nie wprowadza chaosu, ale to jak wszystko potrafił ogarnąć Chayton, to sprawiało, że goniła za nim jak niedoścignionym ideałem. Moze przez kwestie zawodowe, jej podziw urósł to sfery również prywatnego zauroczenia, ale jak zwykle powtarzała, że jest po prostu przystojny - no bo koleżanki z pracy różnie plotkowały i czasami jej dokuczały w niewinnych zaczepkach; tak zawsze podkreslała, że to tylko szef i skoro dla niego pracują, wszystko musi byc idealn, tak jak on! Nie przejmowała sie plotkami, ani o sobie, ani o tym, co dzieje się w prywatnym życiu prezesa, bo tak na prawdę wszyscy pracowali wspólnie i cokolwiek by sie nie działo, nie zyczyła nikomu źle, a byli tu po to, by robić to, co do nich należało z szacunkiem do pozostałych. I choć niektóre tematy na prawde ją ciekawiły, nie wściubiała nosa w nie swoje sprawy.
Jako koordynator biura, była prawą ręką młodego prezesa i często pilnowała osobiście, aby jego grafik i hamonogram spotkań były dograne na tip-top. Jego godziny spotkań, musiały być dopięte na ostatni guzik, a wszystko zgrane z obowiązkami, jakie czekały go na zewnątrz i o których ona również musiała pamietać. Czasami śmiała się w duchu, że jest niczym jego cień i było to tym bardziej zabawne, bo z początku ich wspólnej pracy, nie mogła nawet zapamiętać jaką kawę lubi najbardziej, więc biedak dostawał zawsze nie tę, aż w końcu sam do niej przywyknął. Takie drobiazgi ją rozczulały i sprawiały, że darzyła go ciepłą sympatią, mimo że wszede wszystkim widziała w nim niedościgniony wzorzec profesjonalizmu.
Usuń- Dzień dobry, panie prezesie - do jego gabinetu weszła po czterech minutach od momentu, gdy zamknął za sobą drzwi. Wiedziała, że rozmowy telefoniczne jakie prowadził, nigdy nie są zbyt długie, bo mężczyzna za bardzo ceni czas i zawsze załatwia kwestie zawodowe rzeczowo, sprawnie i krótko. Nie wiedziała, jak to bywa w sprawach prywatnych, ale Chayton Kravis wydawał się kims konkretnym w każdym aspekcie życia... aż czasami trudno było go sobie wyobrazić w czułej odsłonie i to mogłoby tłumaczyc, czemu ejgo żona poajwia się w biuzre tak rzado, a jak się pojawia, to czułości nie okazują sobie wcale... Ale to nie była jej sprawa i wcale o tym nigdy nie myślała!
Usmiechała się szeroko, bo dziś humor dopisywał jej od samego rana i to szczególnie. I choć miała kilka rzeczy, którymi mogłaby się pochwalić i mile go zaskoczyć, jak potwierdzenie spotkania z nowym klientem planowane na początku nowego miesiąca, dzisiaj wolała skupić się na tym, co czeka ich własnie tego dnia. Zresztą każdego dnia pojawiały się różne niespodzianki, z którymi musiała się mierzyć i nigdy nic nie było pewne, aż do ostatniej chwili, więc i nowy klient, który rzekomo się chciał na nich zdecydować, nie był na sto procent pewien, póki nic nie zostało podpisane. Ale ją cieszył fakt, że po pracy ma randkę a dzisiaj wypełniła czas pobytu prezesa w biurze maksymalną ilością spotkań, w każdą minutę wciskając mu coś do roboty.
Tego dnia Chayton nosił trampki, z góry już wiedziała, że lepiej go nie drażnić i moze warto powstrzymać się przed próbami rozweselenia go, bo żarty były ryzykowne w takie dni. Już dawno zauwazyła pewną zależność jego nastroju i noszenia własnie tego obuwia. Powody napięcia, jakie wisiało w powietrzu i jego źródło dawno wyszły, ale Lily wolała zachować pozytywną głowę i nie chciała ryzykowac, że cokolwiek zrzuci jej na kark jakiekolwiek dylematy i troski prócz tych które już dzisiaj pokonała.
- Oczywiście, mamy dzisiaj na parwdę napiety grafik - potwierdziła, przechodząc przez biuro drobnymi krokami, by stanąc przy biurku i podać ponad blatem teczkę z agendą mężczyźnie.
Profesjonalizm i dystans, który utrzymywał w stosunku do ludzi, nigdy nie ujmowało sympatii, szacunkowi i mimo wszystko dobrej atmosferze, jaka panowała wewnatrz firmy. Pracownicy go cenili i choć nie znali prywatnie, bo nie pozwalał zaglądać do swojego życia poza pracą, lubili go. I Lily to równiez w nim lubiła, zresztą lubiła w nim chyba wszystko co mozna było, od podejścia do życia, do ludzi, do pracy, po silne dłonie (widziała w nich siłę, choc nigdy nie widziała jak jej używa), szelmowski uśmiech, który rozkwitał na ustach gdy widział siostrę; czy ostre spojrzenie które posyłał komuś, kto skrada się ku granicom jego cierpliwości.
UsuńPrzystaneła na jednej nodze, próbując odciążyć drugą, bo wysokie szpilki jakie miała dziś na sobie, nie były do końca rozchodzone i rano ubierając się do pracy w te buty dobrane do czarnej zakrytej z przodu sukienki bez pleców, wiedziała, że może pod koniec zmiany nieco odczuwać dyskomfort. W firmie oczywiście cokolwiek co mogloby być odkryte zasłoniła żakietem, który dodawał jej formalnego charakteru, więc nikogo nie raziła kawałkiem nagiej skóry. Oparła dłonie na brzegu biurka i pochyliła się do przodu, palcem wskazują na koniec rozpiski.
- Za kwadrans przyjdzie prawnik, omówicie temat z poprzedniego spotkania, bo zebrał wszystkie dane. Dałam wam pół godziny, bo sam pan mówił, że chodzi tylko o podsumowanie sprawy z zeszłego miesiąca. Później pani Martens z zarządu budynku, chce się spotkać, by omówić z panem wyniki kontroli i inspekcji stanu obiektu. Macie prawie godzinę, nie sądzę, by mogła nas czymś zaskoczyć, skoro znamy inspektorów i rozmawiałam z nimi bezpoźrednio. Tu jest kwadrans przerwy, przyniosę kawę... - przesuneła palcem po marginesie kartki, wskazując punkt o którym mówi i z zakłopotaniem usmiechneła się lekko zagryzając wargę. Trudno było ocenic, czy jego, czy siebie przygotowuje na to, co mieli nastepne zaplanowane. - Omnicom Group chce wynegocjować nową cenę umowy, przy czym zależy im na dobraniu jeszcze dodatkowej usługi... Gregory Mckinckley przyjdzie osobiście. A potem na koniec dnia kilka minut musi pan poświęcić mi, bo mam do podpisania kilka raportów do faktur na uzupełnienie zatowarowania w biurze.
Zwykle dokładanie spotkań i spinanie grafiku musiało przejść akceptację prezesa, nawet jeśli chodziło o jego własne spotkania, nie tylko te dla poszczegolnych zespołów. Ostatnio jednak był tak zabiegany, że parokrotnie dał jej wolną rękę, więc tym razem rownież sama sobie na to pozwoliła, bo pan Mckinckley był trudnym, roszczeniowym i marudnym klientem, za którym niewielu ludzi przepadało i wątpiła, by Chayton tak polubownie go przyjął z dnia na dzień. Kiedy więc przedstawiła agendę na dzisiejszy dzień, podniosła spojrzenie na twarz prezesa, chcąc wyczytać z jego oczu, czy akceptuje jej plan, który mu przedstawiła, czy zaraz będzie musiała biec do telefonu i odkręcać to, co ustaliła.
najlepsza asystentka ever <3
Jak tylko przepuściła przez głowę jeszcze raz to, co powiedziała, przełknęła nerwowo ślinę, bo zdała sobie sprawę z tego, że nie popisała się błyskotliwością. Rozmowa o pracę czy pogawędka z barmanem w pubie – Cam okropnie nie lubiła siebie za tego rodzaju wpadki. Ich banalność drażniła ją chyba najbardziej z tego wszystkiego, bo kiedy mówi się głupoty, jak nie w stresie? Denerwując się tylko w swoim towarzystwie, czuła się w porządku w takim sensie, że ani nie mówiła od rzeczy, ani nie zachowywała się dziwnie. Właściwie to nie, dalej do siebie gadała i tak dalej, ale wtedy po prostu nie musiała przejmować się, że ktoś na to patrzy. Tak, stres jako taki jej nie przeszkadzał wcale, jednak zdecydowanie wolała stresować się w samotności.
OdpowiedzUsuńPowiodła spojrzeniem za mężczyzną, przyglądając mu się nie nachalnie. Nie umiała czytać z ludzi, więc niewiele mogłaby o nim powiedzieć. Miał ładnie ułożone włosy. I spokojną twarz.
Zmarszczyła delikatnie brwi, przenosząc wzrok z jego twarzy na rękę, w której trzymał odkładaną na stolik teczkę. Spodziewała się, co tam można byłoby znaleźć, ale śledzenie tego ruchu było bardziej odruchem niż oznaką realnego zainteresowania przedmiotem. Do tego trochę zaskoczył ją swoim stwierdzeniem i następnie pytaniem. Wiedziała bardzo dobrze, jak mówi po włosku, a już w szczególności wiedziała, że doskonale się po włosku wykłóca i w sumie kłóciła się tylko w taki sposób. W angielskim często łapała się na tym, że nawet nie podniesie głosu, gdzie był to dla niej język tak samo naturalny. Niemniej była pewna, że to nic takiego, taka dwujęzyczność, którą spotkać można było na każdym kroku w Nowym Jorku. W każdym razie nie spodziewała się takiego pytania, nie w tym momencie.
— Nigdy nie byłam we Włoszech — odparła, wracając uwagą do twarzy rozmówcy. — I nigdy nie uczyłam się włoskiego. Po prostu nim mówię. — Wzruszyła ramionami, świadoma, że to, co właśnie powiedziała, wymagało dodatkowego wyjaśnienia, jednak chciała dać sobie chwilkę na oddech. W międzyczasie rozplotła dłonie i poprawiła od brzegu rękaw czerwonego golfa, który w tych nerwach ciągnęła nieświadomie kciukiem, sprawiając, że szew zaczął się inaczej układać. — Chodzi o to, że nikt nie musiał mnie włoskiego uczyć. Moja rodzina pochodzi z Sycylii i w domu inaczej się nie mówiło.
Poczuła się trochę lżej. Takie wyjaśnienie ją w zupełności satysfakcjonowało, bo nie zostawiła chyba żadnych wątpliwości w związku z poruszonym zagadnieniem. Nie powiedziałaby, że pochodzi z Włoch, dokładniej z Sycylii, bo urodziła się w Stanach, ale spokojnie by się dogadała z Włochem z Włoch, z Włochem z Sycylii – ciotka Florence mówiła o Sycylii jak o innym kraju i Camille trochę weszło to w krew, więc nawet w myślach oddzielała ten specyficzny region, jakby rzeczywiście był tak autonomiczny, jak osobne państwo – z amerykańskim Włochem i włoskim Amerykaninem. Co ciekawe wielu z nich mogłoby nie zgadnąć po samym sposobie mówienia Camille, jak to z nią ostatecznie jest. Przekonała się o tym już kilka razy na spotkaniach aranżowanych przez ciocię, gdzie był to temat poruszany praktycznie zawsze.
Mówisz tak po amerykańsku! Na pewno jesteś z włoskiej rodziny? Mówisz po włosku tak samo, jak moja babcia! Na pewno urodziłaś w się w Ameryce? Dlaczego nie masz akcentu? Dlaczego masz akcent? To cudownie, że tak naturalnie mówisz! To trochę dziwne, nie boisz się stereotypów?
I na każdej randce ustawionej przez Florence mniej więcej tak to wyglądało. Aż sama raz zaczęła się zastanawiać, czego ludzie po niej oczekują, kiedy przychodzą na ustawione przez rodziny spotkanie. Czy teraz miałoby być podobnie? Czy rozmowa o pracę będzie przypominała zaaranżowaną randkę, w trakcie której nic co powie, nie będzie w pełni zadowalało drugiej strony? Camille liczyła na to, że nie, bo miała już dziś w planach jedno takie spotkanie i szczerze im ich mniej, tym lepiej, więc liczyła, że to tylko kwestia tego, że została przyłapana i wzbudziła tym pewną ciekawość, którą mężczyzna odruchowo chciał zaspokoić.
Pomyślała też, że przecież do dokładnej godziny, o której miała zacząć się rozmowa, było jeszcze dobre kilka minut, jeśli nie więcej. Zdążyła się zorientować, że w Kravis Security wszystko jest na czas i to tak prawdziwie na czas, co dla Cam znaczyło, że pewnie często było gotowe przed czasem – tak to działało w jej przypadku. Z logicznego punktu widzenia rozmowa nie może być „gotowa” wcale, nie wspominając o takiej gotowości przed terminem, także najwłaściwsze rozwiązanie, które przyszło jej do głowy, to zacząć ją o czasie. Nie pomyślała, że mężczyzna z ładnie ułożonymi włosami z i, oh, oddio, takim… taką mimiką, zechce zacząć rozmowę kwalifikacyjną wcześniej. Szczególnie, że zadał nietypowe pytanie jak na standardy, z którymi Camille miała doświadczenie, więc uznała to za potrzebę wypełnienia tej chwili, która im została do pełnej godziny, a nie za właściwy wstęp.
UsuńZnów złączyła wąsko wargi, znów się krótko uśmiechnęła, ale tym razem zdążyła jeszcze nadać temu uśmiechowi trochę więcej swobody, rozluźniając usta i co prawda odwróciła w tym momencie spojrzenie, postukując bezgłośnie palcami o kolana, ale wewnętrznie czuła się nieco mniej spięta. Mężczyzna sprawiał sympatyczne wrażenie i w sumie to nawet miło, że tak zagadał. Mimo to Camille nie pozwoliłaby sobie na zbytnie odprężenie, na pewno nie przed właściwą rozmową. Po – może, ale to zależy, jak wszystko się potoczy, a tego nie potrafiła przewidzieć.
Camille Russo
Dla Camille dwujęzyczność i wszystko, co się za nią kryło, było tak codzienne, tak oczywiste i po prostu tak normalne, że gdyby nie częste pytania i oczekiwania poznawanych ludzi, za którymi zresztą nie nadążała wcale, sama w ogóle by o tym nie myślała. W domu mówiło się po włosku od kiedy pamiętała, a na podwórku krzyczało się za dzieciakami po angielsku. Ciężko powiedzieć, czego wynikiem był ten naturalny i swobodny akcent, który zmieniał się wraz ze zmianą języka, bo mogło to być spowodowane dokładnością, którą Cam charakteryzowała się już w dzieciństwie lub trochę bardziej psychologicznym aspektem: cioci bardzo zależało, by siostrzenica brzmiała właśnie tak, jak określił to pan z ładnie ułożonymi włosami – jak rodowita Włoszka, a z kolei wśród rówieśników niekoniecznie było to pożądane, więc panna Russo znalazła sobie kompromis. Osobiście jednak uważała, że to nic specjalnego. Teraz może nawet było to zrozumiałe, ciekawość to w końcu zdecydowanie dobra cecha, jeśli nie jest przesadna i nie stanowi podstawy do pretensji i przesadnego rozczarowania.
OdpowiedzUsuńZe zdecydowanie większym entuzjazmem podchodziła do kwestii poruszonej chwilę później. Pytania o wielokulturowość mogły być czasem nawet nużące, ale programowanie i wszystko, co się z tym wiązało? Tym Camille nie nudziła się nigdy i to, w przeciwieństwie do znajomości włoskiego, napawało ją pewną dumą i zadowoleniem z siebie. Nie potrzebowała uznania ani pochwał, ale skłamałaby, twierdząc, że usłyszane słowa nie były miłe i nie sprawiły jej żadnej przyjemności. Nie była łasa na pochlebstwa i to szczególnie puste, takie przypominające kałużę czy stronę z nadrukiem z drukarki, której kończył się tusz. Niby początek jest w porządku, ale dalej niczego się już nie dojrzy. Ale dzięki temu doceniała te szczere wyrazy uznania, wiedząc również, ile pracy i czasu włożyła, by ewentualnie na takie sobie zasłużyć.
Nie sądziła, by musiała to bardziej rozwinąć. Była naprawdę dobra i skoro oboje zdawali sobie z tego sprawę, może któreś z nich bardziej lub mniej, nie chciała niepotrzebnie tego podkreślać. Jedynie kąciki ust uniosły się delikatnie ku górze w skromnym wyrazie zadowolenia i może drobnej ekscytacji, że poruszyli temat, który ją interesował, o którym lubiła rozmawiać i który w obecnym kontekście miał duże znaczenie. Poza tym była to kwestia, którą miała dobrze przemyślaną, jeszcze za nim próbowała przewidzieć, jakie pytania mogą paść w na rozmowie o pracę.
— To zabrzmi bardzo dwuznacznie — zaczęła — ale nie stać mnie na nic innego.
Uśmiechnęła się wyraźniej, ale bardziej w reakcji na własne słowa, bo naprawdę nie miała żadnej innej odpowiedzi, którą dałoby się zwięźle zmieścić w jednym zdaniu i zawrzeć w tym wszystko, czym byłaby dla niej teraz praca w tej konkretnej firmie. I tak jak uprzedziła, jednocześnie dając do zrozumienia, że jest tego świadoma, brzmiało to bardzo dwuznacznie.
Cam wiedziała, w czym jest dobra i wiedziała, jak to osiągnęła, dlatego potrafiła czuć się z tym pewnie. Mężczyzna w dobrze dopasowanych ubraniach wiedział o tym, że jest dobra, jedynie w teorii, ale podpartej mocnymi dowodami, które sama zebrała i poniekąd złożyła w jego ręce. Wszystko mógł oczywiście sprawdzić, bo zadbała również o to, żeby nie było z tym żadnych problemów – ukończone programy studiów i dodatkowe kursy miały odpowiednie poświadczenia z pieczątkami, wszystkie jej projekty były jawne, pełne wszelkiej dokumentacji, większość z nich wymyślała i planowała sama, i nawet upewniła się osobiście, czy gdyby pisemna rekomendacja nie była wystarczająca, to czy podpisujący się pod nimi ludzie skłonni byliby dodatkowo potwierdzić wszystko w ewentualnej rozmowie. Tak, żeby nikt nie czuł się niczym zaskoczony, a żeby ona mogła bez obaw na czymś polegać.
Cam wiedziała od pierwszej chwili, w której zainteresowała się szeroko pojętym programowaniem, że to tak naprawdę pewien etap na drodze, którą chciała kroczyć. Dobry punkt wyjściowy, coś od czego mogła zacząć i nie ograniczały ją przy tym ani finanse, ani nic innego.
Potrzebowała jedynie dostępu do internetu i komputera. Miała też trochę szczęścia, że dzięki zajęciom z logiki i łatwością z jaką radziła sobie z matematyką, zapewniła sobie solidne podstawy jeszcze jako nastolatka. Pierwsze kursy z Pythona czy C++ zaliczyła długo przed ukończeniem liceum, korzystając z możliwości, jakie stworzyło MIT, między innymi udostępniając wiele swoich zasobów online. Wtedy też wiedziała już, gdzie chciałaby studiować, ale na to na razie dla niej inna bajka.
Usuń— Obie wspomniane firmy są w czołówkach. Ich wewnętrzne systemy operacyjne są zaawansowane i dobrze było się z nimi zapoznać, pracować i konfrontować. — Nie chciała się mocniej rozdrabniać nad poprzednimi stanowiskami. Wyniosła z tego wiele, bo zawsze starała się nauczyć czegoś nowego, coś w sobie rozwinąć. Inaczej czuła, jakby traciła czas. A ponieważ nie lubiła tego robić, oczywistości w postaci wychwalania tamtych doświadczeń wolała skrócić do minimum i rozwinąć to bardziej tylko wtedy, jeśli zostanie zapytana o szczegóły, które i tak były w papierach. — Kravis Security też jest w czołówce. I wiem, że inaczej niż w Tech Data, nie dostanę tu zatrudnienia za to, co można pewnie można znaleźć w pana teczce. — W mniej formalnej sytuacji rozłożyłaby ręce, ale teraz ograniczyła się tylko do symbolicznego gestu dłońmi, które na chwilę oderwały się od jej kolan. — Różnica między tymi firmami, a Kravis Security jest taka, że tam nie nauczę się już niczego, na czym mi zależy, a ja nie chcę być dobra tylko z programowania — podsumowała, nie chcąc samej rozgadać się za bardzo na ten temat.
Znała mniej więcej schemat dobrej rozmowy i wiedziała, że zawsze potrzebny jest pewien balans. Tak samo było w przypadku programów – nie mogły zarzucać nadmierną ilością powiadomień i opcji zaraz po jednym kliknięciu, ale musiały w pewien sposób wykazywać się przy tym odpowiednią intuicją. Pokazywać konieczne minimum wraz z kilkoma dodatkowymi możliwościami czy informacjami.
Camille Russo
Nie była typem człowieka, który wierzył w przypadkowe szczęście i całą losowość fortuny. Może chodziło o to, że nie lubiła być bierna, a świadomość, że sama decyduje o swoim losie dawała jej pewne poczucie komfortu. Może była to jedynie kwestia zdystansowania do wiary we wszystko, czym człowiek mógł sobie uzasadniać nieprzewidziane zdarzenia w swoim życiu. W każdym razie, Camille uważała, że naiwnym byłoby sądzić, że została zaproszona na rozmowę rekrutacyjną, bo szczęśliwie wpasowała się swoim podaniem w profil idealnego kandydata – wiedziała, że to nieprawda, bo inaczej znalazłaby się tu po pierwszej próbie, którą podjęła. Podejrzewała, że wzbudziła czyjeś zainteresowanie na papierze, co było raczej okazją, a nie szczęściem. Była też jak najbardziej świadoma, kiedy się przygotowywała, że teraz to nie jest już kwestia jej umiejętności, tylko tego jakie zrobi wrażenie. Nie zamierzała jednak udawać kogoś, kim nie była, żeby zdobyć w czyiś oczach.
OdpowiedzUsuńPrzez kilka sekund przyglądała się krótkim ruchom pióra, nie kryjąc naturalnego zaciekawienia. Kto by się nie zainteresował na jej miejscu? To chyba normalne, że w ogóle w tej sytuacji chętnie zerknęłaby w myśli rozmówcy, bo choć nie czuła się przez niego źle ani niepewnie, to jednak w dalszym ciągu od jego nastawienia zależało bardzo dużo. A on tymczasem zaznaczał coś sobie na kartkach, na które z oczywistych względów nie miała jak spojrzeć. O dziwo, nie denerwowała się tym, była jedynie ciekawa.
Brew Cam powędrowała ku górze, kiedy dotarło do niej pierwsze pytanie. Nie, żeby nie spodziewała się takiego czy podobnego pytania, ale wydało jej się to dosyć nieoczekiwane w tym momencie. Jakby padło trochę za szybko i choć oczywiście wiedziała, na czym jej zależy, odpowiedź zaplątała się gdzieś w tym lekkim zaskoczeniu. Rozchyliła wargi, ale zaraz na powrót je złączyła i przesunęła po nich koniuszkiem języka, spojrzenie na kilka sekund skupiając na blacie okrągłego stolika.
— Zależy mi na tym, by nie stać w miejscu oraz żeby wszystko działało jak trzeba — odparła spokojnie, dochodząc do wniosku, że to odpowiedź najbliższa temu, o co jej chodziło. — Mnóstwo przypadków, kiedy coś nie działa albo nie spełnia swojej funkcji, nie jest winą niewiedzy użytkownika, a raczej jego pomysłowości i logicznych oczekiwań, których producent sam nie przewidział i przez to ich oczywiście nie uwzględnił w produkcie. W skrócie problemy wynikają z braku danych, a te bardzo często są na wyciągnięcie ręki. — Wzięła oddech, obserwując jednocześnie twarz mężczyzny, by upewnić się chociaż w małym stopniu, że go nie zanudza takim wstępem. — W przypadku zabezpieczeń sytuacja wydaje mi się bardziej skomplikowana ze względu na mnogość źródeł, które stawiają swoje oczekiwania albo… wyzwania. Chciałabym być dobra w pracy z takimi danymi i to nie tylko, żeby stworzyć na ich podstawie algorytmy i zaimplantować je w system z interfejsem, którego nawet nie zobaczę na oczy. Chcę też się dowiedzieć, jak to działa w praktyce, z którą nie mam do czynienia siedząc przy komputerze, bo… bo wtedy miałabym poczucie, że nie stoję w miejscu i pewność, że wszystko działa jak trzeba. — Tak, zatoczyła ostatecznie koło. Tylko taka właśnie była prawda, że jedno wynikało z drugiego i Camille nie mogła nic na to poradzić. Zresztą to też było coś, co ją charakteryzowało jako osobę i działania, taka logiczna spójność, którą bez problemu mogła rozłożyć na części, przedstawić, wyjaśnić i potem znowu złożyć do kupy.
Zupełnie na końcu przypomniała sobie o czymś jeszcze, ale było to już trochę bardziej prywatne i nie do końca była pewna, czy powinna o tym wspomnieć. To nie było też nic specjalnego, czego ktokolwiek w dzisiejszych czasach musiałby się wstydzić, ale zdała sobie sprawę, że nie do końca wyjaśniła, dlaczego zależy jej akurat na doświadczeniu w branży, jakiej specjalizowało się Kravis Security. Mimowolnie też pozwoliła, by to wahanie można było z niej wyczytać, bo co tu ukrywać – Camille była dobrą obserwatorką, ale mowa ciała nie była językiem, który opanowała w takim stopniu, by wiedzieć, co mówi ona albo osoba obok.
— A gdyby chciał pan jeszcze wiedzieć, dlaczego akurat bezpieczeństwo i ochrona oraz dlaczego zależy mi konkretnie na tym… — zaczęła nieco ciszej w porównaniu do tego, jak mówiła przed chwilą. — Zawsze chciałam być superbohaterem, ale jednocześnie wiedziałam, że jak wypiję jakieś tajemnicze chemikalia, to umrę zamiast zyskać moce i do tego zmagam się z przypadłością, jaką jest niezdaryzm. I nie mam refleksu, koordynacja ręka-oka nie istnieje, a ja po jednym złamaniu nogi miałam dość próbowania, by to naprawić. Boję się też pająków i unikam jak tylko mogę okazji, w której jakiś mógłby mnie dziabnąć. Dlatego chętnie wierzę w to, że pracując w takiej firmie, zostanę w końcu superbohaterem i dzięki temu, w czym jestem dobra, będę mogła komuś pomóc. — Mimo, że mówiła serio, musiała powstrzymać się od szerszego uśmiechu, który i tak sięgnął ciemnych oczu. Wiedziała, jak to brzmi i jeśli nie było to choć trochę zabawne, to przynajmniej pocieszająco optymistyczne, jak zresztą większość dziecięcych pomysłów i marzeń.
UsuńMówiła poważnie, naprawdę. Nie żartowała z tym byciem superbohaterem, ale jednocześnie wiedziała, że tacy z komiksów nie istnieją. Z kolei ci, których tym mianem określano w świecie rzeczywistym, najczęściej charakteryzowali się czymś, co Camille widziała jako coś nieosiągalnego dla jej osoby. Była niezdarą i choć starała się na przykład regularnie biegać, żeby nie wpadać w zadyszkę, kiedy spóźniona pędziła na autobus albo gdzieś zepsuła się winda i trzeba było skorzystać ze schodów, to normą było, że się przewracała na prostej drodze i w płaskich butach. Zamiast coś złapać, dostawała tym w twarz, choć leciało prosto i wystarczająco długo, by zdążyła poruszyć rękoma lub w ostateczności się schylić. Camille jednak łatwo nie rezygnowała i wiedząc, że swoją sprawnością i kondycją nie zwojuje świata, znalazła sobie alternatywę w komputerach.
Camille Russo
Lily nie spodziewała się awansu w firmie, do której wróciła właściwie z przypadku. Pierwszą przyjemność z Kravis Security Inc. miała jako studentka, kiedy próbowała załapać się gdzieś na staż - chocby nieodpłatny, by nabrać doświadczenia i uzupełnić sobie program uczelniany. Poznanie ludzi, zakresu obowiązków, działania tak dużej firmy, dało jej na prawdę dobry start na dalszą drogę i chyba własnie dzięki temu że startowała na recepcji, gdzie miała styczność z różnymi działami, jej postrzeganie było tak szerokie całościowo. Spędziła tam kilka miesięcy i kiedy ten dobiegł końca, przeniosła się do innej pracy, podejmując się już pracy etatowej. Dalej zdobywała nowe doświadczenia, w nastepnej firmie poznała równiez męzczyzne, który na długi czas zawrócił jej w głowie i do tej pory w niej niejako siedział (niejako, ponieważ było gorzej, jak lepiej w tej relacji) i zapewne nawet gdyby dzisiaj pracowała w innej firmie, tę należącą do rodziny Chaytona, wspominałaby na pewno z uśmiechem na ustach. Ale była dzisiaj znów w tym miejscu i cieszyła się z tego tym bardziej, bo czuła, że na stanowisku koordynatora biura na prawdę się rozwija i spełnia; że to jest właśnie jej konik. Z kolei z poprzedniczką, choć różniło je ponad dziesięć lat, utrzymywała ciągły kontakt również prywatnie i gdy ta po roku od jej powrotu do firmy na stanowisko recepcjonistki, zaproponowała jej przejęcie własnego stołka, Lily była zduzgotana - nie chciała tracić tak wspaniałej koleżanki w firmie! Bo właściwie również dzięki tej wspaniałej kobiecie, Lily miała w ogóle prace, gdyż po wypadku została bez utrzymania, gdy wygasła jej umowa, a poprzedni pracodawca odwrócił się do niej plecami. Pare miesięcy temu zatem, gdy przyszła do niej ta propozycja, rudowłosa była na prawdę w wielkim dylemacie.
OdpowiedzUsuńJej początki po zmianie stanowiska rysowały się różnie. Sama widziała jak wiele rzeczy musi się nauczyć i jak samej organizować własną pracę tak, by sprawnie jej szło organizowanie jej innym. Zostanie niejako osobistą asystentką prezesa z kolei wiązało się z nauką dodatkowych rzeczy, czasami mniej istotnych niż zarządzanie miejscem, jak przygotowanie ulubionej kawy Chaytona - której nigdy nie potrafiła zapamietac, aż biedak musiał przywyknąć do tego, co mu szykowała. Czasami czuła dystans, jaki prezes budował, zachowując pełny profesjonalizm i były momenty, gdy miała ochotę go połaskotać, aby się rozruszał i nie był taki sztywny, ale że była z natury wesoła, jak i elastyczna a przede wszystkim sumienna, po prostu nauczyła się ich wspólnego trybu pracy. W ogóle Lily była bystra, ale i elastyczna i z każdym miała dobre relacje, lecz zarazem przykładała się do swojej pracy i oceniana była jako osoba, która wie co ma robić i nawet jesli wprowadza luźniejszą atmosferę i wesołość w otoczenie przez te wiecznie tryskającą energię, praca pozostaje wykonana, a ludzie zadowoleni. Jednym słowem, była profesjonalistka, która rozsiewa usmiech i pozytywną energię, a choć kłamstwem było by stwierdzenie, że nie bała sie, jak podoła sobie na nowym stanowisku, dzisiaj absolutnie nie żałowała podjęcia się wyzwań związanych z awansem.
Nie uciekła zaraz po tym jak zrzuciła bombę na głowę prezesa w postaci informacji, z kim go umówiła, bo i tak by ją dopadł - tego była pewna; to po pierwsze. Po drugie była doskonale świadoma, co się dzieje i co narobiła, ale nie bała się brac odpowiedzialności za własne decyzje i to z powodu numer trzy. Była nim troska odobro firmy, którą się kierowała nader wszystko w pracy i tego akurat nauczyła się od samego Chaytona, dlatego też nie spuściła głowy i nie wycofała się z jego gabinetu, a spoglądała na niego w spokoju, choć kolana lekko sie pod nią ugięły (możliwe, że to z winy nowych szpilek).
- Cieszę sie, że pan to widzi i potrafi docenić - oznajmiła z uśmiechem, chwytając się z jego wypowiedzi akurat tych najbardziej pozytywnych słów. Dobrze jej się pracowało, nie szukała pochwał, ale gdy je wychwytywała w rozmowie akurat z bardzo wymagającym prezesem, szczególnie zwracała na nie uwagę. Nic nie mogła poradzić na tę wysoką potrzebę rozruszania i rozweselenia go!
UsuńMoże nie miała okazji jeszcze nigdy osobiście widzieć go jak wybucha i roznosi wszystko wokół w pył, ale znając jego charyzme, nie wątpiła, że jest to możliwe. Tyle że ona się go nie bała. Miała do niego szacunek i oczywiście obdarzała go wysokim poważaniem, ale nie wzbudzał w niej strachu i to nawet bardzo dobrze - tak uważała, bo nie ma nic gorszego od szefa, który terroryzuje swoich ludzi, a zarazem toksycznie wpływa na środowisko pracy.
- Wątpię, aby pan Mckinckley przyniósł alkohol i był chętny do jakiegokolwiek świętowania - stwierdziła skromnie spuszczając wzrok i skupiając się na wydrukowanym harmonogramie na kartce. Zaraz podniosła jednak spojrzenie do twarzy szefa i posłała mu kolejny uśmiech, tym razem przepraszający. - Chodzi mi oczywiście o to, że tak nie wypada - wyjasniła pospiesznie, lekko się rumieniąc z zmieszania, bo zdała sbie sprawe, że na ten lekko sarkastyczny komentarz może niekoniecznie powinna sobie pozwalać.
Lily była podatna na wpływy i nierzadko poddawała się cudzej woli, choć akurat ta reguła zwykle sprawdzała się w jej prywatnym życiu (a później żałowała i wywiązywały się kłótnie). I choć wykazywała spory upór w wielu kwestiach, to jednak w zestawieniu z kimś o wyższej pozycji, nie miała smiałości nawet dyskutować. Poprostuw iedziała, że niektórzy ludzie są na swoich stanowiskach z słusznego powodu i już, jak Chayton - wie co robi, po co i dlaczego i jak najlepiej osiagnąć to, czego potzrebuje, bądź chce. Kiedy jednak była w stu procentach pewna swoich racji i umiała przedstawić solidne argumenty, nie wahała się rozmawiać.
- Przez najbliższe dwa tygodnie nie ma nikogo innego, kto z ramienia Omnicom Group mógłby się z panem spotkać, nawet jesli zaproponuję od nas bonusy na miarę piętnastu procent upustu za usługi umieszczone w kontrakcie. Poza tym, z tego co zdązyłam wywnioskować z wymienianej korespondencji, możemy dużo zyskać, jedynie w niewielkim stopniu poszerzając naszą ofertę... - wyjasniła rzeczowo, zabierając dłonie z biurka i prostując plecy. - Mogłabym nawet zatańczyć, a i tak nikt by sie nie znalazł, ale jesli bardzo pan nie chce widzieć się z panem Mckinckleyem, spróbuję przełożyć to na dalszy termin.
Jej słowa były ryzykownym zagraniem, bo w pewien sposób próbowała pokazać prezesowi to, co sam już zapewne wiedział. Jego niechęć do cżłowieka, z którym ma umówione spotkanie, niewiele znaczyła w obliczu współpracy ich firm. Takiego podejścia również się nauczyła własnie od siedzącego naprzeciw niej prezesa, na którego spoglądała wyczekująco. Mimo wesołości jaką emanowała, nie była głupia i nie brak jej było odwagi. Tak na prawdę, gdyby był zdecydowany odmówić spotkania, znalazłaby innego człowieka i inny, termin, ale sprawa ciągnęłaby się bezsensownie długo na niekorzyśc niestety Kravis Security i była pewna, że on to wie.
- Bardzo przepraszam, nie chciałam robić panu na złość, szczególnie, że ma pan dziś trampki i nie zrobiłam tego specjalnie, tylko ... tak niestety wyszło - dodała jeszcze w ramach usprawiedliwienia, tak na zaś, chcąc załagodzić jakiekolwiek rozdrażnienie, jakie sprawa mogła wywołać.
Lilka
Camille miała dla siebie pewien plan, w którym nie zakładała żadnych skrótów ani pójścia na łatwiznę. Układając ten plan, dowiedziała się, jakie ma możliwości i uwzględniła przy tym to wszystko, co było dla niej ważne. Miała pewne cele i marzenia, jednak starała się, żeby sama wizja nie przysłoniła jej całokształtu, który łatwo mógł się gdzieś zapodziać w biegu życia. Szczególnie, jeśli ktoś był uparty i zdeterminowany, by zrealizować swoje zamierzenia. Wiedziała też, że nie będzie łatwo. Nigdy nie było z niczym, więc dodatkowo kształtowała w sobie chęć do bycia najlepszą w tym, co sobie ustaliła i na miarę tego, co mogła na danym etapie życia osiągnąć. Chciała zostać superbohaterką, ale tak jak wspomniała – okropna z niej niezdara, więc musiała wymyślić coś innego. Tak się też złożyło, że żaden krewny nie zostawił po sobie w spadku fortuny, którą mogłaby spożytkować, jak bywało w przypadku niektórych komiksowych bohaterów, których historie śledziła od dziecka. Miała więc przed sobą sporo ograniczeń, ale niczym się nie zniechęcała. Była realistką, taką prawdziwą, która nie mówiła, że nie da się osiągnąć cudów, ale jednocześnie podkreślała, że to nigdy nie będzie łatwe.
OdpowiedzUsuńNauczenie się programowania nie było żadnym cudem nawet dla nastolatki. Nie było bułką z masłem, jednak w dalszym ciągu pozostawało jak najbardziej możliwe i Cam była tego przykładem. Chciała czegoś, czegoś w czym widziała potencjał dla samej siebie, więc się za to zabrała, korzystając ze wszystkich dostępnych dla niej źródeł. Doszła do wniosku, że przejdzie ten etap i ukończy go z najlepszym możliwym wynikiem, co też się przecież stało – wszystko było w papierach. To było w jej zasięgu, także wyciągnęła z tego wszystko, co tylko mogła. Następnie miała przejść do kolejnego etapu, czyli wykorzystać zdobyte i rozwinięte przez ten czas umiejętności i je nieco bardziej ukierunkować, zacząć budować na stworzonych przez siebie solidnych fundamentach coś konkretnego. Taki był plan, ale niestety musiał ulec pewnym zmianom. Dalej chciała budować, tylko musiała się za to zabrać od innej strony. Takie było życie.
Przytaknęła lekko skinieniem głowy. Nie wiedziała, czyje słowa zostały przytoczone i że w ogóle należały do kogoś innego, bo jedyna książka związana z zarządzaniem i przedsiębiorczością, którą przeczytała od deski do deski to „Droga Toyoty” i to tylko dlatego, że na jednych zajęciach prowadzący przedstawił ją w bardzo zachęcający sposób. Podobały jej się jednak te słowa. Może Camille niekoniecznie chodziło o takie dosłowne uszczęśliwianie, ale jak najbardziej mogła się do tego odnieść przy okazji swoich planów na życie. Rozbawiła ją też wzmianka o superbohaterkach z Barnard College, odruchowo wyobrażając sobie kilka swoich koleżanek poubieranych w kostiumy w kolorach uczelni z podobizną lwa w jakiś adekwatnych do tego miejscach. Nie roześmiała się jednak, w sumie to na pierwszy rzut oka wyraz jej twarzy niewiele się zmieniał wraz z nastrojem, choć nie można powiedzieć, żeby była pochmurna. Najczęściej słyszała, że wygląda na zamyśloną i nawet jak się uśmiechała, to niektórzy mieli wrażenie, że uśmiecha się do siebie, a nie do otoczenia.
Następnego pytania też się spodziewała i wiedziała, że nieważne, ile razy je sobie przerobi, zawsze będzie miała dylemat, jak na nie odpowiedzieć. Do tej pory nie rozmawiała o tym z innymi ludźmi, a na pewno nie w taki zupełnie szczery sposób i to nie dlatego, że sama siebie okłamywała. Tak po prostu było w większości przypadków wygodniej.
— Tak naprawdę padło na Barnard College, bo jest na miejscu — powiedziała prosto z mostu z cichym westchnięciem. — Wygrało z Columbią ze względu na punkty, które mi przyznali w trakcie rekrutacji. Chodziło o stypendium i Barnard zaproponował mi większe, więc mogłam wziąć mniejszy kredyt. Nie była to duża różnica, ale przekonała mnie też chyba kameralność? — Zabrzmiało to trochę, jakby sama nie była do końca pewna, czy właśnie o takie określnie jej chodziło, ale zaraz wróciła na poprzednie tory.
— W Barnard ma się wszystko, co w Columbii, ale łatwiej jest to sobie porcjować. Poza tym wyobrażałam to też sobie trochę jak wyzwanie, biorąc pod uwagę, że profil absolwenta obu tych uczelni jest bardzo podobny. Wie pan, ludzie, którzy idą w świat i ciągną za sobą tłumy, mają niesamowitą charyzmę i przetłumaczą naukowy bełkot na ludzkie… Czyli nie do końca coś, w czym wyobrażam sobie samą siebie — wyznała, od razu też zdradzając, że wie, czego najczęściej oczekuje się po absolwentach Barnard College i że ona nie bardzo się w ten obrazek wpasowuje.
UsuńNie była aktywistką, nie pragnęła przewodzić grupom ludzi i przy ich pomocy osiągać szczytne cele, jednocześnie przybliżając masom pewne idee, które dotychczas omawiane były w naukowym gronie specjalistów. Generalnie chciała być najlepsza, ale nie chciała znajdować się na świeczniku, jeśli sama nie czuła, że powinna się na nim znaleźć. A jak na razie żyła w przekonaniu, że jest bardzo daleko od tego rodzaju pewności siebie, którą charakteryzowały się na przykład niektóre jej znajome. Albo ciotka Florence, kiedy chodziło o gotowanie i kuchnię. I facetów.
— Dostałam się też na MIT i zawsze bardzo chciałam tam iść, wiem też, że pewnie dużo więcej mogłabym się tam nauczyć, ale… — Wzięła głębszy oddech, dając też sobie chwilę na zebranie myśli. — Tutaj mam rodzinę. A MIT raczej nie ucieknie — podsumowała z cichą nostalgią przebijającą się w głosie.
Żałowała cały czas, że nie poszła na wymarzoną uczelnię, ale jednocześnie nie żałowała tego wcale. Prawdę mówiąc, Camille wierzyła, że kiedyś ostatecznie tam trafi, bo po prostu tak sobie postanowiła. Nie wiedziała tylko, kiedy, ale tak samo nie potrafiła przewidzieć innych kiedy, które odnosiły się do czegoś, co było dla niej równie ważne, ale niestety łatwo było to stracić i wiedziała o tym aż za dobrze.
Camille Russo
Lily doskonale wiedziała, że jeszcze długa droga przed nią i wiele musi się nauczyć nie tylko chcąc rozwijać się na własnym obecnym stanowisku, ale w ogóle w branży biznesu. Była bystra, obserwowała innych, starała się uczyć od mądrzejszych, starszych i bardziej doświadczonych pracowników. Nie było dla niej najwazniejsze, kto ile pracuje w firmie, albo kto jaki ma tytuł, bo ceniła każdego i przede wszystkim wszelkie dobre praktyki. Jej szef, choć był niewiele od niej starszy, zdumiewał ją i wpędzał w kompleksy, bo jego wieczne opanowanie, stoicki spokój i rzetelne oddanie interesom, sprawiało, że czuła się jak nieopierzony świeżak niemal każdego dnia ich współpracy. Jak teraz na przykład, gdy oznajmił, że jesli przekroczy swe uprawnienia, zostanie zwolniona. O tym co prawda oczywiście wiedziała, ale długą pojedynczą sekundę zajęła jej reakcja na jego słowa.
OdpowiedzUsuńW pierwszym momencie sądziła, że się przesłyszała. Mówiła przecież pogodnie i żywo, a w stosunku do Chaytona mowiła tak tylko wtedy, gdy chciała go rozruszac i nieco rozluźnic, bo czasami (tylko czasami), wydawał się taks ztywny, jakby cały w środku az skostniał. Posłała mu wystraszone, spłoszone spojrzenie i lekko zacisneła usta, ściągając łopatki i zwieszając głowę. Wbila wzrok w brzeg biurka przed sobą i cięzko przełknęła ślinę.
- Ja żartowałam... To sie oczywiście nie wydarzy, a moje zachowanie nie powtórzy, przepraszam - powiedziała ciszej, czując suchość w gardle.
Były takie chwile, jak podobna do tej, kiedy najzwyczajniej w świecie, nie miała zielonego pojęcia, jak rozmawiać z tym człowiekiem. Wydawał się skupiony tylko na wypełnieniu swoich obowiązków, jakby z nich tylko składało się jego życie. Może dlatego jego małżeństwow yglądało tak, jak szeptali inni, bardziej rozeznani ciekawscy po katach... Czasami czuła smutek, mysląc o Chaytonie, a innym razem wręcz się go bała. Ten chłód, dystans, beznamiętność, to wszystko było w pewien sposób przerażające i rodziło na jej skórze dreszcze.
Rudowłosa znała zakres swoich obowiązków i jakiekolwiek wychodzenie poza niego nie miało wczesniej miejsca. Nie będzie miało miejsca również w przyszłości, bo była rzetelnym i obowiązkowym członkiem ich zespołu i nie musiał jej ostrzegać przed czymkolwiek, ani powtarzać, co do niej należy. Nie musiał się również martwić, że narobi mu problemów i zaszkodzi firmie. Poczuła się jednak nieco dotknieta jego słowami, ale nic na to nie mogła poradzić, cały czas goniła za jego perfekcjonizmem. Jakkolwiek dumna i uparta sama by nie była prywatnie, w pracy wiedziała, gdzie jej miejsca i znała własne braki.
Jej oczy na moment po kolejnych słowach powiekszyły się do rozmiarów kapsli od coca-coli i Lily musiała ugryźć się w język, a nastepnie ostro zbesztać w duchu. Miała momentami niewyparzoną gebę!
- W trampkach wydaje się pan po prostu jeszcze żwawszy - odpowiedziała lekko , wzruszając ramieniem. - Na pewno pan wie, że trudno za panem nadążyć ludziom - usmiechneła się łagodnie, bo to nie znaczyło nic złego. Ludzie go podziwiali i to nie tylko w firmie i na pewno zdawał sobie sprawę z tego, jak jest postrzegany. Miał charyzmę, intelekt, aparycje, prezencję i takiedo ducha walki, który mógłby pociagnąć za nim tłumy. Ludzie nie szli za nim bo musieli, robili to z własnego wyboru. Tutaj na przykład nikt nikogo nie zmuszał do pracy.
Wysłuchała go, spoglądając spokojnie na mężczyznę. Za każdym razem, gdy mogli zamienić parę słów, gdy wydawał jej polecenia, albo przekazywał uwagi, lub po prostu przyjmował to, co ona ma mu do przekazania, niezwykle wyraźnie widziała, jak się różnią. Aż zabawne byłot o zestawienie tak odmiennych ludzkich natur.
- Oczywiście - odpowiedziała na wszystko, co jej oznajmił i wycofała się z gabinetu.
Nie zawsze, ale często po rozmowach z prezesem, Lily potrzebowała usiąść w własnym fotelu i odetchnąć kilka razy. Po awansie dostała niewielkie biurko obok recepcji i teraz również się tam skryła - uprzednio zapraszając prawnika do salki konferencyjnej. Gdy po kilku minutach znalazła się sama, musiała zsunąć szpilki z stóp, a rozmasowując zmęczone podbicie, uspokajała się wolnymi oddechami. Ten facet był niewiarygodny, on nawet sie nie denerwował, a wystarczyła jedna uwaga, nawet nie zadana ostrym tonem, czy podniesionym głosem i cała się trzęsła i bała o zachowanie pracy. On był... cóż, bezwzględny.
UsuńPrzez ten czas, gdy Chayton odbywał swoje spotkania, mogła przejść po biurze i sprawdzić własna listę, z którą miała później się do niego udać. Gdy przychodzili kolejni goście, zapraszała ich z usmiechem do środka i kierowała do sali, w której czekał młody prezes, aczkolwiek gdy zjawił się pan Mckinkley, wyraźnie nastrój jej opadł. I nikt nie mógł mieć jej tego za złe, bo nie tylko rozumiała, ale i podzielała niechęć swojego szefa do tego człowieka, gdyż jak żaden inny facet w tym biznesie nie potrafił tak bezczelnie i chamsko potraktować kobiety, o czym miała okazję już usłyszeć niejednokrotnie od ich recepcjonistek. A choć teraz, zlustrował ją już od wejścia ostentacyjnie, to na prawde nie poczuła się urażona, a dokładniej mówiąc - nie wywarło to na niej wręcz żadnego wrażenia, bo juz z góry nastawiła się na ignorowanie braku kultury i obycia. Zresztą, koleżanki przekazały jej kilka ciekawostek na temat tego pana, a ona wiedziała, że póki sama z nim nie zadrze, to po prostu facet wyjdzie, pogada z prezesem o interesach i wyjdzie, nawet jej nie zaczepiając.
- Witam, pan prezes już czeka, zapraszam - powitała Gregorego krótko, gdy tylko wyszedł z windy, wychodząc mu naprzeciw i skierowała się ku drzwiom do salki konferencyjnej.
Zastanawiała się chwilę temu, czy nie zaparzyć Kravisowi kolejnej kawy, bo zapewne poprzednią wypił, ale nie było powodów, by miał się rozsiadać z nielubianym klientem. Poza tym sam również o nią nie poprosił, wolała się też dziś więcej nie wychylać. By oszczedzić czasu i (nie)przyjemności im obu, gdy doprowadziła klienta do pomieszczenia, zaproponowała jedynie wodę, która już czekała na małym stoliku przy ścianie. Sama zaraz obeszła główny stół, nie częstując się niczym i chwytając za tablet, ustawiła przed soba, zajmując miejsce obok Chaytona. Spojrzała jeszcze kątem oka na prezesa, chcąc się upewnić, że mogą zaczynać i nic więcej do niej nie należy, prócz notowania i uruchomiła odpowiednią aplikacje.
Lilka, nieco spłoszona
Nie chciała rozdrabniać się nad wszystkim, co mogła rozwinąć w odpowiedziach, bo nie chciała zasypać rozmówcy toną informacji, które w obecnej sytuacji według niej nie miały dużego znaczenia. Z wylewnością należało być ostrożnym i o tym Camille już kilka razy zdążyła się przekonać. Czy to na spotkaniach ze znajomymi, w trakcie wieczorków sąsiedzkich czy pogawędkach z nieznajomymi lepiej nie dopuścić do słowotoku, bo można do siebie skutecznie zniechęcić. A Cam, nawet jeśli nie zabiegała jakoś mocno o czyjąś uwagę i przychylne spojrzenie, to jednak wolała robić dobre wrażenie na ludziach. To wydawało jej się prostsze na dłuższą metę.
OdpowiedzUsuńPrzechyliła z zaciekawieniem głową, słysząc, że pasowałaby do MIT. Nabrała ochoty, by zapytać, skąd takie pewne stwierdzenie, bo chętnie dowiedziałaby się też czegoś więcej, jeśli mógł podzielić się wiedzą na ten i podobne tematy, które wiązały się z uczelnią w Cambridge. Za chwilę jednak dodał o możliwościach, jakie stwarzała firma i to w sumie na razie jej wystarczyło. Skoro tak działali, musieli wiedzieć, kto się ewentualnie do takiego finansowania nadaje. Dobrze było wiedzieć, że prowadzą u siebie takie programy, bo to mogłoby ją zainteresować. Oczywiście gdyby dostała tutaj pracę i na razie ta niepewność powstrzymała Cam przed dalszym zastanawianiem się nad tą niespodziewaną kwestią.
Skinęła lekko głową w odpowiedzi na pytanie, czując, jak zaczyna się znów denerwować. Samo wspomnienie o przerwie było dla niej sygnałem budzącym niepokój, chociaż to też było coś, czego się spodziewała. Niesamowicie dziwnym byłoby, gdyby nie została zapytana o tą lukę… łatkę… projekt! O, cavolo, nie cierpiała kłamać, ale powiedzenie prawdy taką jaką była, to jak powiedzenie nie, dziękuję, nie chcę tej pracy, a Camille tę pracę chciała bardzo. Tak bardzo, że coś, co rzeczywiście powinno zająć jej kilka miesięcy, zrobiła w niecały jeden. Mało spała, ale przywykła, że sen był u niej czynnością, która zawsze będzie deficytowa.
— To dalej nie jest skończony projekt — zaznaczyła na wstępie, sięgając do brązowej torebki, która leżała obok niej na kanapie. — W założeniu ma to działać jak intranet. Całość jest autorska, wliczając w to wszystkie użyte biblioteki i zabezpieczenia — odparła, wyciągając z torebki tablet i na chwilę przeniosła wzrok na ekran urządzenia, odblokowując je. — Wizualnie nie jest zbyt atrakcyjne — dodała, podając tablet z otwartym portalem do rąk mężczyzny. — To widok testowy, stąd czasami wyskoczy jakieś okienko z błędem. I może wolno działać, bo wszystko stoi na serwerze w chmurze wraz z symulacjami innych użytkowników i do tego tablet ma ograniczoną moc przerobową… — Camille trochę się rozkręciła na temat swojego intranetu, który jak na warunki, jakimi dysponowała, działał naprawdę sprawnie. Ale to chyba normalne, że jak człowieka coś fascynuje, to wystarczy impuls, by się rozgadał i Cam nie była wyjątkiem.
W wersji testowej można było sprawdzić właściwie cały serwis, jaki zaprojektowała – od komunikacji z innymi użytkownikami-botami, przez przeglądanie losowo generowanych powiadomień, które normalnie wysyłane byłyby przez administratora po kilka innych użytkowych opcji, które usprawniały funkcjonowanie sieci tego typu. Całość, tak jak wspomniała, nie wyglądała może zbyt ładnie, ale wszystko działało tak, jak trzeba. Brakowało jeszcze kilku testów i generalnej korekty całego kodu, żeby pozbyć się niepotrzebnych linijek, ale generalnie Cam była z całokształtu bardzo zadowolona. I było to po niej widać, kiedy o tym opowiadała, a z tego zadowolenia zapomniała wspomnieć, że serwer zaprojektowała i postawiła sama, ale to pewnie dlatego, że nie zrobiła tego na potrzeby tego projektu, tylko dużo wcześniej. Poza tym zrobiła wszystko w naprawdę ekspresowym tempie, o czym ze znanych sobie powodów oczywiście nie miała zamiaru wspominać. Dobrze działający intranet, który był w stanie udźwignąć kilkanaście użytkowników-botów i przerabiać niekończącą się symulację, to sporo pracy i zaangażowania dla małego zespołu programistów. A Cam zrobiła to całkiem sama.
— Brakuje testów zabezpieczeń, bo jeszcze nie zaprogramowałam hakerów. Mam ograniczone zasoby, a przeprowadzenie takiego ataku z jednego komputera, który ma symulować kilka albo kilkanaście na serwer w chmurze połączonej z tym samym komputerem, może skutkować w niekończące się pętle, a odkręcanie tego zablokowałoby mi sprzęt na kilka dni. No i wygląda jak coś, co wyszło w zeszłym dziesięcioleciu. Front-end zawsze zostawiam sobie na koniec albo zajmuje się tym ktoś inny, jeśli kogoś znajdę — podsumowała na wydechu, obserwując, jak mężczyzna operuje palcem po ekranie tabletu. Poczuła, że od tego całego opowiadania o projekcie zaschło jej trochę w gardle i pod koniec jej głos był odrobinę zachrypnięty, ale w dalszym ciągu była w stanie mówić.
Usuń— Tym zajmowałam się przez ostatnie kilka miesiące w oparciu o to, z czym miałam do czynienia na uczelni i poprzednich pracach. — Odchrząknęła i uśmiechnęła się zaraz w ramach przeprosin, bo zaczęła mieć wrażenie, że naprawdę się rozgadała na temat tego autorskiego intranetu. — To wszystko. — Splotła powściągliwie dłonie na swoich kolanach i poprawiła się na miejscu, czekając teraz na uwagi rozmówcy, bo choć w trakcie odpowiadała również na pytania, spodziewała się, że na tym nie koniec. Z jednej strony wiedziała, że coś było naprawdę dobre, ale z drugiej zawsze była pewna, że jeszcze coś można byłoby zrobić lepiej.
Camille Russo
[O jejku, hej i dziękuję za taki komplement, bardzo mi miło <3 Coś w tym jest, że to znikanie i pojawianie się, nie wzięło się u Sadie bez powodu i ona tego nie robi z czystej złośliwości, ale może to udam nam się zdradzić w poście fabularnym (jeżeli kiedykolwiek coś napiszemy, ha) albo w wątkach. Jeszcze raz dzięki wielkie za takie powitanie i my również życzmy mnóstwa porywających wątków i czasu, aby móc pisać te wszystkie wciągające rzeczy, a gdyby pojawiła się ochota na jakiś wspólny wątek, to oczywiście nasze drzwi stoją otworem. Wszyscy twoi panowie są świetni, to samo zresztą karty, no i muszą być naprawdę zorganizowani, skoro potrafią tak doskonale operować swoim czasem między pracą a przyjemnościami i to razem z Sadie jednocześnie podziwiamy i tego zazdrościmy :)]
OdpowiedzUsuńSadie
Teoretycznie mogła ograniczyć się do samych słów i opowiedzieć z grubsza, czym się zajmowała przez ostatnie miesiące. Tylko wtedy tak naprawdę nie musiałaby robić nic, a to już byłoby dla Camille za wiele. Bez problemu mogłaby opisać projekt intranetu, nawet gdyby w rzeczywistości nie istniał, ale wtedy czułaby się naprawdę źle, biorąc pod uwagę, że to wcale nie zajęło jej tyle czasu i było tylko zasłoną dymną. Dosyć skomplikowaną, czasochłonną i wymagającą sporego zaangażowania, ale w taki sposób Cam próbowała jakoś rekompensować fakt, że kłamała co do tego, co naprawdę w tym czasie robiła. Tak to kłamstwo wydawało się być… mniejszym kłamstwem? Nie do końca wiedziała, jak to mogłaby nazwać i właściwie to nawet nie chciała próbować, bo niebezpiecznie zbliżała się wtedy do stwierdzenia, że skoro włożyła tyle pracy, by jej kłamstwo było bardziej wiarygodne, to oznaczało, że była dobrym kłamcą. Z tym nie czułaby się lepiej, a to tak naprawdę chodziło: żeby czuła się lepiej. Z drugiej strony gdyby odpuściła sobie tą całą pracę i jedynie wymyśliła coś w teorii, by mieć jakąś wymówkę skąd ta luka w życiorysie, byłoby to chyba jeszcze większe kłamstwo.
OdpowiedzUsuńNie lubiła kłamać i w głębi duszy wiedziała, że kłamstwo zawsze pozostanie kłamstwem. Jednak prawda wydawała jej się jeszcze gorsza, a Camille naprawdę nie chciała stać w miejscu. Nie chciała podejmować ryzyka i liczyć na zrozumienie od obcych ludzi. Możliwe też, że sama nie potrafiła sobie tego zrozumienia okazać, dlatego wywierała na siebie tak dużą presję. Jakby rzeczywiście namacalność tego projektu mogła coś wynagradzać jej samej.
Poczuła ulgę, kiedy temat tej kilkumiesięcznej przerwy został zakończony. Była to ulga większa, niż się spodziewała, ale starała się szybko o niej zapomnieć. Mieć to już całkowicie z głowy i pójść dalej. Intranet nie pójdzie w zapomnienie, zrobi sobie od niego przerwę, bo nie chciałaby porzucać projektu, który generalnie miał duży potencjał i wymagał jedynie doszlifowania, ale przyjdzie na niego jeszcze czas.
Twarz Camille rozpogodziła się bardziej, gdy rozmowa poszła w trochę innym kierunku. Wyłączyła portal, odcinając tablet rozgrzany tablet od połączenia z chmurą i schowała go z powrotem do torebki, zwracając się od razu do mężczyzny. Komputery i informatyka były tym praktycznym zainteresowaniem, które łatwo można było przekuć w źródło utrzymania, ale Cam nie poświęcała temu całego swojego wolnego czasu. Lubiła robić też inne rzeczy, które również sprawiały jej przyjemność. O komiksach mogłaby się rozgadać, ale miałaby z tego większą frajdę, gdyby druga strona sama byłaby tym zainteresowana, bo tak to tylko karmiła tego małego nerda, który siedział w niej od dzieciństwa i skutecznie unikał procesu, jakim było dorastanie. Spokojnie można było pokusić się o stwierdzenie, że ten mały nerd był jednocześnie właśnie takim wewnętrznym dzieckiem panny Russo.
Z kolei opera to coś, czego doświadczanie wywoływało u niej gęsią skórkę i od zawsze budziło zachwyt. Znaczy nie od zawsze, tylko od kiedy skończyła dziesięć lat i ciotka Flo zabrała ją z tej okazji na taki spektakl. Była to oczywiście włoska opera, Cyrulik sewilski i choć mała Cam nie do końca nadążała za wszystkim, co się działo na scenie, całokształt zrobił na niej takie wrażenie, że chciała to przeżywać jeszcze raz. Nie uczyniło to z niej konesera muzyki klasycznej, bo tej na co dzień nie słuchała, ale samej opery chyba nikomu by nie odmówiła, tak bardzo lubiła ją przeżywać i nigdy jej się to nie nudziło. I lubiła operę tak bardzo, że bez problemu mogła polecić laikowi coś na początek i zdecydowanie nie byłyby to opery włoskie, bo te bywały trochę cięższe, jeśli komuś zależało też na śledzeniu akcji. Carmen, Lakmé – obie oczywiście z piękną muzyką, kompletnie od siebie różne, ale na pewno bardziej przystępne niż coś przypadkowego z włoskiego repertuaru, który u niej samej królował. Przy ciotce Flo nie było być inaczej.
Przy reszcie pytań rzeczywiście była trochę zdezorientowana, by zdecydowanie wychodziły poza oczekiwania, ale mimo efektu zaskoczenia część odpowiedzi przyszła jej bardzo łatwo i nie musiała się nawet nad nimi zastanawiać. Oczywiście, że chciałaby być Excelem, bo możliwości tego programu są potężne, jeśli ktoś tylko zdaje sobie z tego sprawę. No i w wielkim skrócie chodziło też o cyferki, a te Camille bardzo lubiła. Nad piosenką i pytaniem o preferencje, jakim chciałaby być pracownikiem, musiała się zastanowić chwilkę dłużej. Piosenek miała w głowie mnóstwo i ciężko było wybrać jedną, a drugie pytanie wydało jej się podchwytliwie, wziąwszy pod uwagę, że nie chodziło o bycie najgorszym pracownikiem, a piętnaście nie było wcale tak dalekie od jeden. Ostatecznie zdecydowała się na A Little Less Conversation, znowu w duchu ciesząc się, że ciotka tego nie słyszy i na opcję drugą. Przy ołówku się nie popisała, bo prócz oczywistych zastosowań wspomniała tylko o spinaniu włosów i rozładowywaniu nerwów poprzez szybkie machanie w palcach, gdzie sama robiła obie te rzeczy. Komputer był prosty, szczególnie w kontekście obecnych czasów, kiedy mógł być dosłownie wszystkim. Nie ujęła tego w taki sposób, bo uwzględniła kilka technicznych aspektów, ale odpowiedź oparła przede wszystkim na tym, do czego komputer był wykorzystywany.
UsuńDalszy przebieg rozmowy dał Camille do zrozumienia, że powoli zbliżają się do końca. Zadała kilka pytań związanych z pracą. Nie miała żadnych większych wątpliwości, po prostu niektórych rzeczy była ciekawa i zainteresowały ją, gdy o tym rozmawiali. Poza tym rodziło się w niej poczucie, że cała ta rozmowa była zaskakująco miła, żeby nie powiedzieć przyjemna. Nawet względnie satysfakcjonująca, porównując do tego, jakie miała doświadczenie. Nie wiedziała też, jak do końca rozumieć informacje, że nie będzie musiała długo czekać na decyzję. To dobrze, czy źle? Jak szybki był w takim razie przepływ informacji w tej firmie?
Przy wychodzeniu z sali konferencyjnej, sprawdziła, czy wszystko ze sobą zabrała i zupełnie odruchowo wzięła w palce karteczkę od rozmówcy. Jednocześnie dotarły do niej jego słowa, ale ich przekaz wydał jej się jakiś dziwny i nie od razu też połączyła je z faktem, że dostała coś do ręki. Zmarszczyła lekko brwi, przyglądając się mężczyźnie w lekkim osłupieniu, jakby w ogóle nie zrozumiała, o co chodziło.
— Ja również dziękuję — bąknęła, odprowadzając go wzrokiem. Przełknęła nerwowo ślinę, popatrzyła na karteczkę i nie czekając na nic, rozwinęła ją.
Zamrugała kilka razy. I jeszcze kilka razy. Wiedziała, na co patrzy, ale jakoś musiała to przetworzyć. Podświadomie nie miała wątpliwości, że to ASCII. Ba! Sama znała te podstawowe kombinacje na pamięć, tylko teraz w emocjach o tym zapomniała i dlatego wyciągnęła tablet, by przy jego pomocy rozszyfrować zdanie. Tak, wiedziała, że to zdanie, choć teraz w ogóle weszła w jakiś nieznany tryb funkcjonowania. Gdzieś po drodze przeszła przez jej głowę myśl, że tak, znała to na pamięć, ale ona była pod tym względem dosyć specyficzna – naprawdę lubiła cyferki – a przecież to była karteczka, która została odręcznie zapisana przed chwilą przez kogoś innego.
Przeczytała rozszyfrowaną odpowiedź. Zmięła kartkę w dłoniach. Rozwinęła ją jeszcze raz. Rozejrzała się po najbliższej okolicy, szukając wzrokiem znajomej sylwetki. Popatrzyła na papierek jeszcze raz. I skierowała niepewne kroki w stronę recepcji, po drodze jeszcze kilka razy przyglądając się dobrze znanym sobie kombinacjom.
Camille Russo była w szoku. W szoku podeszła do mężczyzny, który chwilę temu zakończył z nią rozmowę kwalifikacyjną i powiedział, żeby czekała na telefon. Albo przeczytała odpowiedź z wręczonej karteczki. W szoku odchrząknęła, wypuszczając zduszone w płucach przepraszam i lekko złapała mężczyznę za ramię, by wiedział, w którą stronę się obrócić.
— Przepraszam — powtórzyła wyraźniej — ale nie rozumiem. To jakiś żart? — Podniosła rozwiniętą i wymiętoszoną z emocji karteczkę na wysokość swojej brody i wbiła szkliste, nieobecne spojrzenie w twarz pana z ładną fryzurą i całą resztą ładnych rzeczy. — Rozmawialiśmy dosłownie przed chwilą, a tu jest.. tu jest napisane, że… Kto podjął tę decyzję? — Zabrzmiało to niemal jak wyrzut i oskarżenie, jakby już zostało powiedziane, że pan rekruter rzeczywiście sobie z niej zażartował. No bo kto normalny z marszu napisałby takie zdanie w ASCII? — Skąd pan wie, że zostanę przyjęta? — W głosie pobrzmiała pretensja, twarz przybrała nieco bojowy wyraz pomieszany cały czas z niepewnością i zmartwieniem, które najbardziej przebijało się w brązowych oczach, przez co wcale nie wyglądała nawet odrobinę groźnie. Na tym jej trochę zależało, bo co jak co, ale nie lubiła, kiedy ktoś sobie z niej tak żartował.
UsuńJedno było pewne: Camille Russo nie była tak cierpliwa, jakby chciała.
mała, rozjuszona Camille Russo
To był naprawdę dobry dzień. Oczywiście, Happy żyła w przekonaniu, że wszystkie dni są dobre w ten czy inny sposób, byle spojrzeć na nie od odpowiedniego strony. Czasem wystarczyło uchwycić nieco inny kąt na potencjalne zdjęcie do rodzinnego albumu, nieraz należało założyć różowe okulary, a już w szczególnie ciężkich przypadkach trzeba było zamknąć oczy i zwyczajnie dać się ponieść. W przypadku kobiety nie zaliczało się to do żadnych problemów, chodziła wystarczająco długo z głową w chmurach, żeby stopami dotykać ziemi jedynie w celu wykonania kilku miarowych podskoków. Ewentualnie zostawała jeszcze opcja z sunięciem po parkiecie w celu tańczenia, tak jak teraz, gdy jeszcze w swoim mieszkaniu pakowała się do torby, jednocześnie wystukując rytm podstawowych kroków swinga. Noga w jedną stronę, później w drugą, lekkie odchylenie stopy i ominięcie niebezpiecznie wysuniętej szuflady białej komody. Odkąd dowiedziała się o Fasolce, mającej jeszcze niedawno malutkie rozmiary właśnie fasolki, gdy dotarła do niej ta informacja, dużo bardziej starała się na siebie uważać. Niby minęło ledwie kilka tygodni, ale w oczach kobiety przeobraziła siebie samą z księżniczki, próbującej złapać nieco wróżkowego pyłu matki chrzestnej, w przyszłą matkę królewny z bajki. Albo królewicza. Albo cokolwiek sobie dzieciak zamarzy, bo na tym etapie Happy chciała już tylko, żeby Fasolka była szczęśliwa, urodziła się zdrowa i wtedy już we dwie czy dwoje sobie na spokojnie poradzą. Może. Chyba. Prawdopodobnie. Liczyła na to.
OdpowiedzUsuńMiała pieniądze. Odłożone na czarną godzinę, które stopniowo znikały w jej wyobrażeniach, gdy przeliczała nadchodzące wydatki. Płaciła bajońskie sumy za swoje malutkie mieszkanko w kamienicy z rzadko działającą pralnią, wiecznie zepsutą windą i dziękowała Bogu, że właściciel dużo bardziej złościł się na zwierzaki, nie dzieci. Planowała w nadchodzących miesiącach podejść do niego ukradkiem, zapytać o ewentualne zmiany czynszu przy pojawieniu się niemowlaka, na wszelki wypadek. Tak, żeby już w razie czego zawczasu zacząć szukać bardziej odpowiedniego, tańszego lokum. Może w innej dzielnicy. Niekoniecznie lepszej, bo w Nowym Jorku dobre dzielnice ceniły się bardziej niż ekskluzywne zestawy LEGO, ale nieco bezpieczniejszej, gdzie nie bałaby się chodzić wieczorami z dzieckiem na spacery. Sama sobie umiała o siebie zadbać, wyposażona w gaz pieprzowy i przeszkolona niegdyś przez znajomego policjanta, ale nie wyobrażała sobie zwiewania z wózkiem.
No i pozostawała kwestia urlopu macierzyńskiego, z którym w jej firmie, gdzie była oficjalnie zatrudniona jako jedna ze sprzątaczek, było krucho. Dorabiała sobie oczywiście na boku, biorąc nadmiarowe zlecenia poza godzinami pracy, ale nawet odłożona forsa nie wystarczyłaby na to, żeby mogła odpuścić sobie szybki powrót do pracy po porodzie. Musiałaby zatrudnić nianie, a nianie są drogie, jeszcze droższe niż żłobek, do którego raczej na pewno Fasolka się nie dostanie tak młodo, a Happy zamierzała zrobić wszystko, żeby nie wrócić do domu z podkulonym ogonem. Wyrwała się już z problematycznego środowiska i nie zamierzała wpychać w nie swoje dziecko jak niechcianego, nadprogramowego szczeniaka, ale z drugiej strony alternatywą było poproszenie o pomoc ojca dziecka, a z tym Happy zerwała kontakt zaraz po Wielkiej Pierwszej Kłótni Światowej, jak przezywała ich rozstanie w myślach.
Zganiła siebie samą za czarne myślenie, opakowała się w torbę, grubą puchową kurtkę i pognała na dzisiejsze zlecenie. Zastępowała koleżankę z pracy, której akurat wypadła jakaś wizyta u lekarza, dentysty czy inna wymówka, którą Mira znalazła pod ręką, gdy zbyt dużo wypiła poprzedniej nocy i nie zamierzała wstawać z rana. Happy nie narzekała, jedno zlecenie więcej, to dodatkowe punkty u szefa, więcej godzin, no i lepsza wypłata.
Gwiżdżąc wpakowała się na Avon Street, zmierzając prosto do domu zleceniodawcy. Otworzyła drzwi otrzymanym z firmy kluczem, rozpakowała swoje szpargały na blacie w miarę czystej komody, wytargała ze schowka wszystkie potrzebne narzędzia, zostawione zawczasu, żeby zabrać się do faktycznej pracy.
Zgodnie ze swoim zwyczajem zaczęła od razu paradować z szerokim uśmiechem na twarzy, z odkurzaczem pod pachą, wcielając się w gwiazdę estrady. Ochrypłym głosem kontynuowała dawno zasłyszaną w radiu melodię, od której oryginalnego autora już puchły uszy, a co dopiero w wykonaniu Happy, która nie trafiała w dźwięki, łamała tony i zagryzała usta przy szybszych, cięższych do zaśpiewania fragmentach. Wywijała do tego biodrami, rzadziej niż częściej trafiając w odpowiedni rytm, w czym przeszkadzały głównie ciągłe, posuwiste ruchy odkurzacza. Zastanawiała się czasem, czemu pan Kravis, będąc człowiekiem bogatym, nie kupił sobie jednego z tych jeżdżących śmiesznie robocików, które samoczynnie odkurzały i zmywały podłogę, ale nie mogła narzekać. Jego dom był i tak jednym z czystszych miejsc, z jakimi miała do czynienia, a regularne wizyty ekipy sprzątającej miały jedynie odświeżać go na przyjazd właściciela. Jak teraz, gdy miał jutro wró…
Usuń— Osz, ty… — mruknęła pod nosem, zanim podniosła wzrok, odwracając się na pięcie. Stał przed nią pan Kravis. A za nim wyraźnie widziała sylwetki dwóch dżentelmenów w bardzo drogich garniturach, którzy pewnie robili bardzo drogie rzeczy i podejmowali decyzje w sprawie bardzo drogich kontraktów, a Happy bardzo, bardzo nie mogła stracić tej roboty. Na tyle, że przysięgła sobie, że zabije Mirę własnymi rękami. Teraz skupiła się jednak na szybkim prześledzeniu wszystkich potencjalnych wymówek, gdy serce dudniło jej w rytm jeszcze niedawno tak radośnie śpiewanej melodii.
Uśmiechnęła się miło. Nie aż tak szeroko jak zwykle, ale nadal na tyle, żeby wyeksponować wściekle różową szminkę, pod kolor wypłukanych końcówek jej suchych włosów. Próbowała zamaskować poczucie jednoczesnego zażenowania, strachu i dezorientacji, ale, co złego, to przecież nie Happy, więc zaraz przywitała się grzecznie.
— Panie Kravis, jak dobrze pana widzieć! — Myśl szybciej, upomniała się w duchu. — Najwyraźniej zaszły pewne niedogodności związane z rozregulowaniem naszego terminarza z pana kalendarzem, jak najbardziej przepraszamy. — Błysnęła jeszcze raz zębami, nieco pewniej, bo w mowie zawsze starała się odegrać spektakl, a dzisiejsze przedstawienie nosiło zacny tytuł „Proszę, nie zwalniaj mnie”.
I obejrzała się za niego, bo przecież patrzenie jeszcze nikogo nie zabolało, a z natury była w końcu niesamowicie ciekawska, chociaż matka powtarzała, że zaprowadzi ją to kiedyś do piekła.
— Jakkolwiek jestem świadoma, że nie jest to najlepszy moment na sprzątanie dolnego piętra, to mam nadzieję, że mój amatorski Broadway się podobał? — zarzuciła bezczelnie, licząc, że chociaż lekki żart upłynni ciężką atmosferę.
— Niedługo będę sprzedawać bilety i w ogóle… — dodała, ale zaraz poprawiła się, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak Chayton wziął ją na serio. — Znaczy, tak naprawdę to nie. Ale mogłabym, prawda?! — W tym momencie wyparowały z niej resztki nadziei, skuliła się lekko w sobie, udając, że nie czerwieni się w przy tym ze zdenerwowania.
— To może ja posprzątam górę? Albo basen. Albo może coś podać, herbaty zrobić? — wypaplała w nerwach wszystkie potencjalne pomysły, jakie przyszły jej do głowy.
Happy Logan
Nie wiedziała, że została zatrudniona. Może lepszym stwierdzeniem byłoby, że taka informacja jeszcze do niej nie dotarła, a dokładniej nie została świadomie przyjęta. Karteczka mówiła jedno, ale nagle pojawiło się mnóstwo nieścisłości i Cam zaczęła mieć mętlik w głowie. Rzadko dochodziło do takich sytuacji w jej życiu, kiedy zupełnie traciła orientację w sytuacji, więc było to dla niej tym bardziej niepokojące i nie bardzo wiedziała, co najlepiej w takim wypadku zrobić. Instynkt podpowiadał, by znaleźć źródło tego kłopotu, a logika szeptała, że znajduje się ono zaraz pod białą marynarką, którą brązowe oczy szybko odszukały wśród biurowego tła. Dlatego przeszła do rzeczy, bo przywykła do słów ciotki, że z niepewnością jej nie do twarzy, więc starała się unikać tego uczucia, jak tylko było to możliwe. Nie tylko dlatego, że ciotka tak o tym wspominała, po prostu lubiła mieć wszystko poukładane do jakiegoś stopnia, a tutaj za dużo rzeczy przestało mieć swoje właściwe miejsce.
OdpowiedzUsuńCamille może nie miała dużego doświadczenia w szukaniu pracy, ale pewne rzeczy się wie i bez takiego doświadczenia. Wiedziała, że ludzie z HRów nie są od podejmowania decyzji, kto zostanie zatrudniony. Poniekąd trochę w niej uczestniczą, bo to oni przepuszczają kandydatów przez kolejne etapy rekrutacji i to z ich łaski ktoś ostatecznie dostanie szansę, by jego podanie zostało rozpatrzone w trakcie tego ostatniego etapu. Jednak rekruter nie mówi kandydatowi „tak” albo „nie”, bo to już nie od niego zależy. Tak było powszechnie przyjęte, a wszelkie aberracje ginęły gdzieś na marginesie błędu i nikt się ich nie spodziewał.
A teraz? Fakt, sama rozmowa była dość nietypowa, ale Cam nie znała się na tajnikach sprawdzania ludzi, czy się do czegoś nadają. Unikała też dogłębnych analiz w trakcie, ponieważ wiedziała, czym to grozi z jej strony i na pewno nie sprawiłoby to, że całość przebiegła tak gładko. Nie umiała stwierdzić, czy poszło jej dobrze, czy źle, ale też się nad tym nie zastanawiała, bo zwyczajnie nie zdążyła. Była jednak pewna, że odpowiedź pozna najwcześniej za godzinę, odbierając telefon. To miało sens, to trzymało się pewnej konwencji i przede wszystkim podtrzymywało jej punkt widzenia, w którym to nie mężczyzna z ładnym uśmiechem… mimiką, mężczyzna z ładną mimiką podejmuje ostateczną decyzję, bo on dopiero miał przekazać swoje wnioski i spostrzeżenia gdzieś wyżej.
W tym całym zamieszaniu, jakie powstało w umyśle Camille, pierwsza odpowiedź, jaka się pojawiła, dotyczyła tego, że przecież jeszcze nie jest superbohaterką i dopiero ma się nią stać. Tak, to było pierwsze, co jej przyszło do głowy i ugryzła się zaraz w język, zadowolona, że zdążyła to zrobić, nim odpowiedziała tymi słowami na głos. W dodatku zauważyła, że mężczyzna chyba nie skończył mówić, na co wskazywała jego twarz, więc tym bardziej ją to ucieszyło. Palnięcie teraz takiego głupstwa odebrałoby jej tego rodzaju powagi, którego oczekuje się od dorosłego człowieka szukającego pracy.
Wtem, nim mężczyzna podzielił się swoją kolejną wypowiedzią, obok pojawiła się kobieta z recepcji i Camille odsunęła się odruchowo w bok. Opuściła też dłonie, w których trzymała karteczkę i przyjrzała się nowej osobie w otoczeniu, nie powstrzymując zadowolenia malującego się na jej twarzy. To niezadowolenie utrzymywało się jeszcze chwilę po tym, jak kobieta o imieniu Julie zwróciła się do mężczyzny, nim zostało wyparte przez konsternację. A później całą masę innych emocji, które wybuchły we wnętrzu brunetki jak wulkan i zaczęły rozlewać się po jej głowie zupełnie tak samo jak lawa. Niekoniecznie szybko, ale w równym tempie. Lawa to też coś nieuniknionego, co trudno zatrzymać, kiedy się już pojawi. Można tylko czekać, aż zaschnie. Od niedowierzania, po zawstydzenie – cała paleta uczuć malowała się na twarzy Cam, nie mogąc się na żadną zdecydować.
— Pan Kravis? — szepnęła do siebie z niedowierzaniem, w ogóle nie przysłuchując się szybkiej wymianie zdań, która miała miejsce zaraz obok. — Pan Kravis… — powtórzyła równie cicho, wracając spojrzeniem do mężczyzny.
Teraz nagle wszystko odzyskało sens, a panna Russo złapała się na przynajmniej kilku wpadkach, których się dopuściła. Nie przedstawiła się na początku rozmowy. Umknęło jej to, nieważne kiedy i nieważne, czy było to potrzebne. Tak się robi, po prostu. Wtedy naturalnym rozwojem sytuacji jest to, że druga strona też się przedstawia. A ona przez całą rozmowę w sali konferencyjnej nawet nie pomyślała o tym, że nie wie, z kim tak naprawdę rozmawia. Bez przerwy myślała o facecie jak o jakimś mężczyźnie, mężczyźnie z czymś i nawet to nie zasugerowało, że może powinna dowiedzieć się tak podstawowej rzeczy, jaką jest chociażby imię.
UsuńŚcisnęła usta w wąską linię. Teraz na pewno nie dostanie pracy. Pewnie nawet tego nie rozważał po tym, jak wykazała się taką słabą reakcją, a dodatkowo bezpardonowo zaczepiła go na jego własnym terenie, gdzie wszystko w pewnym sensie było jego. Nic dziwnego, że mógł podjąć decyzję od razu. Tak, teraz to miało sens i Camille poczuła się z tym trochę pewniej, ale zrobiło jej się trochę przykro, że nie dostanie pracy i to przez taką głupotę. Dalej ściskała w dłoni karteczkę i teraz nic wskazywało na to, żeby wypisane na niej zdanie nie miało żadnego poparcia w rzeczywistości, ale Cam była ciągle pod wrażeniem tego wszystkiego, co się wydarzyło.
— Przepraszam — mruknęła po dłuższej chwili, choć dalej nie rozumiała, że tak naprawdę niesłusznie tutaj naskoczyła na kogokolwiek. Takie coś było nieuprzejme w ogóle i Camille podświadomie musiała mieć to na uwadze, ale jeszcze nie przetrawiła tylu różnych zaskakujących faktów.
Recepcjonistka odchrząknęła, Cam się zmieszała, ale skinęła głową na znak, że już mogą iść, bo w sumie nie ma nic więcej do powiedzenia w zaistniałej sytuacji. Było jej głupio i nic innego niż przeprosiny nie przychodziły jej do głowy. W trakcie wypełniania dokumentów z Julie, myślami była bez przerwy gdzie indziej, próbując przeboleć tą nieszczęsną sytuację, którą pozbawiła się szansy na zatrudnienie w pierwszym miejscu na swojej liście i było to o tyle zaskakujące, że większość pytań i rzeczy, które pisała, dotyczyły właśnie podjęcia pracy. Z jednej strony wypełniały z Julie formularze pozwalające ją zatrudnić, z drugiej w ogóle nie łączyła tego z faktem, że dostanie umowę. Myślami kręciła się wokół faktu, że rozmowę kwalifikacyjną osobiście przeprowadził z nią pan Kravis, pan prezes, że tak się przy nim wygłupiła i że napisał sensowne zdanie z pamięci w ASCII. Kim był ten człowiek?
Zatrzymała się przed budynkiem zaraz po jego opuszczeniu. Spojrzała na trzymaną w rękach kartę, której nie schowała jeszcze do torebki. Zamrugała szybko, jakby nie do końca pewna, że naprawdę ma w swoim posiadaniu ten przedmiot. Widziała go, czuła opuszkami palców… Spojrzała przez ramię za budynek za swoimi plecami. Coś się właśnie stało. Coś dziwnego. Naprawdę nie musiała niczego więcej udowadniać? Uśmiechnęła się szeroko, wracając spojrzeniem do karty, na której zaciskała palce coraz mocniej, aż pobielały. Czuła, że to uczucie nie minie i będzie chciało tylko bardziej pokazać się światu, więc szybko rozejrzała się na boki, by upewnić się, że nie ma teraz za wielu ludzi w okolicy. Zrobiła to bardzo pobieżnie, bo już dłużej nie mogła wytrzymać i z wesołym, nie za głośnym okrzykiem na ustach podskoczyła z radości do góry. I po chwili jeszcze raz i jeszcze raz, ale już słabiej i bez żadnego głośniejszego dźwięku.
Dostała pracę. Och, Dio, dostała pracę w firmie, która była pierwsza na jej liście. Miała pracę, w której będzie mogła się czegoś nauczyć i dzięki której zacznie spłacać powoli swoje długi. Camille była szczęśliwa, bo pomyślała sobie, że to bardzo dobry dzień i początek rozwiązywania kolejnych swoich problemów.
Camille Russo
W odczuciu rudowłosej Chayton był osobą wymagającą i surową. Był nieprzystepny i wymagał konkretów w rozmowach i działaniu i pod wieloma względami to, co w nim podziwiała, napawało ją też pewną troską i zmartwieniem. Lily bowiem była wesoła, energiczna i towarzyska i choć zachowywała w pracy pełen profesjonalizm, to jednocześnie nie zamykała się na ludzi. Nie raz zdarzało jej się wyjść, a nawet samej zorganizować spotkanie z pracownikami po godzinach w frmie, co z kolei było nie do pomyslenia w przypadku ich prezesa. Jego życie prywatne, czy w ogóle życie poza firmą wydawało się tematem tabu, zresztą nikt absolutnie nic nie wiedział. Był tak skryty, że chyba sam siebie upodabniał do sieci ich zabezpieczeń, gotowych powstrzymać wszystko przed przeniknięciem na drugą stronę. To było smutne, a przynajmniej czasami gdy Lily myślała nad losem swojego szefa - całkiem niepotrzebnie zreszta, bo nic nie powinno jej to obchodzić; miała wrażenie że ten natłok obowiązków ma za zadanie zastąpić mu brak ciepła i bliskich relacji. Ruda już taka była, martwiła się o każdego z osobna i wszystich razem, bo po prostu jej na ludziach zależało.
OdpowiedzUsuńLily nie brała zbyt często udziału w spotkaniach z prezesem. Koordynowała pracę biura i czuwała nad jego grafikiem i harmonogramem pracy, ale nie była osobista systentką Kravisa. Nastawiona na sporządzanie notatek z ustaleń obu panów i ewentualnie własnych wątpliwości gdzieś na marginesie, skupiła się na tym, by wytężyć słuch i nadążyć za płynącą rozmową. Jednak nie minęła nawet dobra minuta, a już jej policzki przybrały rumiany odcień, gdy pierwszymi słowami, jakie opuściły usta ich gościa była frywolna zaczepka skierowana pod jej adresem do szefa firmy. Rzuciła przelotne, badawcze spojrzenie na Chaytona, pana Mckinleya nie zaszczycając żadnym i odetchneła głeboko. Miała szczerą nadzieję, że to spotkanie należeć będzie do krótszych, bo biorąc pod uwagę towarzystwo, nie czuła się swobodnie i na dodatek jej umowny czas pracy własnie dobiegał końca.
Napięcie było wyczuwalne, a jednak tylko w wymowności niektórych wypowiedzi rozmawiających. Obaj panowie zachowywali się kulturalnie i w pełni profesjonalnie. Ona sama przy kilku zdaniach miała zamiar aż wywrócić oczami, tracąc cierpliwość, a już szczególnie, gdy Gregory się rozpowiadał o wspaniałości jego firmy, albo rzucał jej zalotne spojrzenia, które rudowłosa już z góry wrzuciła do kategorii tych obleśnych. To że nie był w jej typie, nawet nie miało tu wiele wspólnego z jej ogólną oceną mężczyzny, który jak wszech znana opinia głosi, lubił po prostu bałamucić pracownice niższe rangą od niego i to nie tylko w własnej firmie, ale tych kooperacyjnych również. A Lily choć nie wiązała życia prywatnego z pracą, przynajmniej z reguły, bo kilkakrotnie wyszła na kawę w odpowiedzi na zaproszenie któregoś z współpracowników, tutaj nie o to chodziło. Chodziło o to, jak bez poszanowania dla płci pieknej, żył ten... dupek. To ją odpychało.
Gdy w jej kierunku została podsunieta kartka, podniosła zdziwione spojrzenie na Chaytona. Nie było sensu w tym, by pokazywał jej dokument, a już szczególnie nie pojęła jego gestu po dzisiejszej rozmowie, gdy przedstawiała mu zmiany w harmonogramie i na jej próby żartu skutecznie skrócił jej entuzjazm. Najwidoczniej jednak musiała się i tego zachowania na spotkaniach z klientem nauczyć, bo na prawdę główkując kilka sekund nad sytuacją wpatrzona w prezesa, nie doznała przebłysku.
- Jestem panną- poprawiła wymownie obu mężczyzn, chwytając papier między palce i odsuneła go na prawą stronę biurka, tak że spoczął niemal przy samej krawędzi blatu, a ona znów skupiła spojrzenie na swoich notatkach, dopisując kolejne zdanie. Jakoś dziwnie pierścionek zaciążył jej na palcu serdecznym w tej chwili. - Odpowiedni dział na pewno dobrze się tym zajmie, a ja właśnie wysłałam do pana maila, panie Mckinley. W stopce są moje numery kontaktowe - podsumowała kierowane w jej kierunku zainteresowanie i uśmiechneła się lekko kącikiem ust z zwykłej uprzejmości, nie podnosząc wzroku.
UsuńLily jak na osóbkę wszędobylską, pełną energii i towarzyską, która nie tylko łatwo pozyskiwała sympatie, ale i sama tryskała optymizmem, łatwo się peszyła w nowym środowisku. Była zaradna, elastyczna i z łatwością szła na kompromisy, ale gdy przychodziło do poznawania ludzi, miała momenty cichego wycofania, a już szczególnie w pracy. Dzisiaj znalazła się na spotkaniu, gdzie zwykle u boku prezesa siadywała jego siostra, na dodatek klientem był facet upierdliwy, roszczeniowy i na dodatek nieudolny bawidamek, którego zainteresowanie nie było jej na rękę. W związku z tym zamknęła się w postawie służbistki, nieprzejadnanej jesli chodzi o pogłębianie jakichkolwiek znajomości poza służbowym kontaktem.
- W razie jakichkolwiek pytań, jestem do dyspozycji i odpowiem na każde w miare moich możliwości - podniosła wreszcie spojrzenie znad ipada i posłała ich gościowi krótkie spojrzenie nie pozbawione ostrego, niemal upominającego wyrazu.
Speszona Lilka to wroga i surowa Lilka, która nie pozwala sobie nadepnąć na odcisk. A jak się to ma do profesjonalizmu... nie była pewna, ale nie ona była mistrzem panowania nad emocjami w tym gronie.
Wydawało jej się, ze wszystko zostało ustalone, nie była jednak pewna, czy padły ostatnie słowa, rzuciła więc pytające spojrzenie na prezesa.
profesjonalna jak ogryzek L.
Każda korporacja miała swoją własną wizję na to, jak powinna się prezentować od zewnątrz i od środka i własne metody, jak wszystko utrzymywać w należytym porządku. Z tym, jak to wychodziło w praktyce i jak odbijało się to na samopoczuciu pracowników, bywało różnie, czego Camille zdążyła już doświadczyć. Umiała dostrzec pozytywy konkretnych działań, które miały usprawniać pracę i przyczyniać się do polepszenia wyników czy optymalizacji jakiś procesów, ale też bez problemu mogła rozpoznać negatywne skutki rozwiązań proponowanych i wprowadzanych przez ludzi za to odpowiedzialnych. Zawsze starała się mieć szerokie spojrzenie na te sprawy, ale rzadko przedkładała coś nad swoje priorytety, a te w pierwszej kolejności obejmowały rzeczy związane z powierzonymi jej obowiązkami, z szukaniem sobie kolejnych wyzwań, z których mogła coś ciekawego wynieść i generalnie wszystkim, co dotyczyło jasno określonych przez nią celów. Takie sprawy jak morale pracownicze były dla Cam drugorzędne i nie determinowały znacząco jej stosunku do pracy, a przynajmniej jeszcze nie zdarzyło się nic na tej płaszczyźnie, co miałoby większy wpływ na decyzję, czy warto się gdzieś zatrzymać na dłużej, czy czym prędzej stamtąd uciekać. Nie bagatelizowała przy tym wpływu, jaki miała atmosfera między ludźmi na ogólną wydajność i skuteczność w realizowaniu celów firmy – statystyki były tutaj jednogłośne, a sam temat niejednokrotnie przewijał się w naukowych czasopismach, które subskrybowała. Po prostu u siebie nie zauważyła czegoś podobnego, ale ona była jednostką, dowodem anegdotycznym i tylko tyle. Camille to wystarczyło i nie zastanawiała się sama, dlaczego nie łapie się w objęcia tych badań, tylko ląduje gdzieś na statystycznym marginesie, choć odpowiedź wcale nie była trudna i nie leżała schowana gdzieś w głęboko. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że chodziło o coś bardzo oczywistego.
OdpowiedzUsuńMiała w sobie ogromną motywację do działania i parcia naprzód. Nie poddawała się z byle powodu i mogła wiele niedogodności przeboleć, póki nie rzutowały one bezpośrednio na to, co sobie postanowiła i jak do tego dążyła. Poza tym dysponowała dziedziczną upartością doprawioną odrobiną włoskiego temperamentu – nie za dużą, ale jeśli Cam się za coś zabierała, to zawsze na poważnie i nie odpuszczała, póki nie dotarła do punktu, który sobie upatrzyła. Jeśli coś nie wychodziło za pierwszym razem, próbowała do skutku, szukając nowych rozwiązań i możliwości, aż się po prostu udawało. Jak nie drzwiami, to oknem. Jak nie ten dom, to następny. Była trochę zawzięta, kiedy chodziło o naukę czy pracę, trochę za bardzo potrafiła się w tym zatracić i nie zawsze była w pełni zadowolona z efektów, bo może czasem stawiała sobie poprzeczkę trochę za wysoko, ale generalnie czuła, że wychodzi z tym na plus.
Sprawy przedstawiały się nieco inaczej, kiedy chodziło o życie towarzyskie i relacje z innymi ludźmi w ogóle. Tutaj Camille miała braki, które starała się nadrabiać, ale nie zawsze jej to wychodziło i czasami dawała sobie spokój, nie mogąc znaleźć żadnego sensownego rozwiązania. Na co dzień nie przysparzało jej to problemów, bo zazwyczaj i tak nie miała za dużo czasu, który mogłaby wygospodarować go dla innych i nie potrzebowała też dużo, by te swoje potrzeby w razie czego zaspokoić. Nie lubiła też uczucia niepewności, które towarzyszyło jej w otoczeniu ludzi, których nie znała za dobrze – gdzie „dobrze” mogło czasami być niewystarczającym określeniem – bo w ogóle nie lubiła czuć się niepewnie tak po prostu, więc w pierwszym odruchu unikała sytuacji, w których mogłoby do tego dojść. W drugim rozważała wszystkie „za i przeciw”, a jeśli dochodziło do trzeciego, przygotowywała się psychicznie na potencjalny dyskomfort, bo tego spodziewała się zawsze. Przez to sprawiała wrażenie wycofanej albo nieprzystępnej, co nie do końca pokrywało się z prawdą.
Fakt, Cam czasem nawet sama miała wrażenie, że lepiej dogaduje się z komputerem niż z człowiekiem z krwi i kości, ale jednocześnie wiedziała, że po prostu potrzebuje czasu, żeby nawiązać z kimś odpowiednio zażyłą więź, by poczuć się swobodnie i wykazać się trochę większą śmiałością w rozmowie. Najczęściej jednak nowe znajomości kończyły się szybciej, niż w ogóle zaczęły, bo Camille wzięta z zaskoczenia wpadała we własną pułapkę: przeświadczenie, że musi zrobić dobre wrażenie, żeby cokolwiek w ogóle miało w tym przypadku sens. Dawało to, jak się można zresztą spodziewać, skutek odwrotny niż zamierzony.
UsuńPod ten ogólny zarys podejścia panny Russo do relacji z ludźmi nie podchodziła jedna, bardzo specyficzna kategoria. To byli kandydaci. Kandydaci typowani byli przez ciocię Florence, która wybierała ich na podstawie konkretnych cech uznawanych przez nią za pożądane. Z kandydatami Camille chodziła na, najogólniej mówiąc, randki. Najczęściej pojedyncze, choć zdarzały się też wyjątki, dające cioteczce nadzieję, że tym razem trafiła w dziesiątkę. Stało się to już pewnego rodzaju rutyną dla obu pań Russo – Flo przez znajomych dowiadywała się o kawalerach, umawiała ich ze swoją siostrzenicą, a Cam bez słowa sprzeciwu jej na to pozwalała, z doświadczenia wiedząc już, że prościej było się zwyczajnie zgodzić, wygospodarować te kilka godzin w tygodniu na poznanie nowego faceta i przeboleć fakt, że i tak nic z tego nie będzie. Wymagało to mniej zaangażowania niż próby wytłumaczenia ciotce, że to trochę bez sensu. Poza tym nie miała ochoty wyjaśniać, dlaczego tak to postrzegała, bo znowu poruszyłyby tematy, których żadna poruszać nie chciała.
Tak to mniej więcej wyglądało w przypadku Camille. Skupiona na własnych, jasno zdefiniowanych priorytetach, nie wychodziła sama do ludzi, nie odczuwając zbytniej potrzeby, by to robić. Niemniej, już w pierwszym tygodniu swojego zatrudnienia w Kravis Security zauważyła, że tryb pracy tutaj był trochę innych niż ten poznany wcześniej w Tech Data czy NCR. Nie od razu rozszyfrowała, na czym te różnice konkretnie polegają, ale była wystarczająco zdeterminowana, by się temu lepiej przyjrzeć i zrozumieć. Zajęło jej to dłuższą chwilę, bo z jednej strony nie wiedziała, czego dokładnie powinna się spodziewać i dlatego nie nastawiała się na nic, a z drugiej miała pewne swoje przyzwyczajenia i wypracowane metody pracy, które musiała skorygować w oparciu o nowe środowisko. Zorientowała się, że prócz dobrze wykonanych zadań i zauważalnych postępów w dziedzinach, z którymi wcześniej nie miała za bardzo do czynienia, a których znajomość była bardziej niż wskazana (i to na nie kładła duży priorytet), oczekiwano czegoś jeszcze, czegoś jakby więcej. To nie było nic wielkiego, co wymagałoby jakiegoś wielkiego poświęcenia, ale dla kogoś tak jak Camille był to pewien wysiłek, tak rozdzielać uwagę w pracy na coś, co w gruncie rzeczy wykraczało poza obowiązki i samorozwój w jej rozumieniu, by jednocześnie móc to te obowiązki wykonywać sprawniej.
W ciągu roku przekonała się, że pracownicy Kravis Security są diabelnie profesjonalni i bardzo jej to odpowiadało. Profesjonalizm był czymś, do czego sama chciała dążyć, więc otoczona takimi ludźmi nie musiała się o to specjalnie martwić, bo wiedziała, że wyciągnie z tego tyle, ile się tylko da. Z drugiej strony zauważyła, że nikt, absolutnie nikt nie waha się spędzić trochę więcej czasu w tak zwanej strefie relaksu, zagadać się z kimś nad talerzem w jadalni czy nawet pomedytować na tarasie pod gołym niebem. Do tego spotkania poza pracą były czymś całkowicie normalnym, czasem wydawało jej się nawet, że wyczekiwanym – szczególnie, gdy zapowiadało się na kolejny udany projekt albo inny sukces, poprzedzony drobiazgowymi przygotowaniami i całym mnóstwem pracy.
Słyszała, że nawet sam prezes organizował czasem takie małe celebracje, czego sama osobiście poświadczyć nie mogła, ale biorąc pod uwagę, że niczym dziwnym było minąć się z nim gdzieś na piętrze, kiedy ucinał sobie z kimś pogawędkę po kolejnej wygranej w darta, nie wątpiła, że tak właśnie było. Nie czuła jednak większej potrzeby się o tym przekonywać, bo choć z czasem zaczęła trochę częściej odchodzić od swojego biurka, by zamienić z kimś parę słów w trakcie przygotowywania sobie kawy czy nawet dać się wyciągnąć do jakiegoś baru po pracy, to w dalszym ciągu niezmiennie na pierwszym miejscu były obowiązki i to, by zdobywać potrzebne jej doświadczenie. Poza tym jeszcze długo nie mogła przeboleć swojej wpadki na rozmowie kwalifikacyjnej i choć ostatecznie nie wyszło z tego nic złego, Camille z trudem wybaczała sobie takie rzeczy.
UsuńMimo wszystko Cam dała się jakoś poznać od trochę innej strony niż ta, którą prezentowała najczęściej, namiętnie przesiadując przed ekranem przy jednoczesnym uderzaniu palcami o klawiaturę. Świadczyły o tym między innymi figurki postaci z komiksów i filmów, które zaczęła stawiać na swoim biurku, gdy już się wydało, że w wolnym czasie takowe sama maluje, stosik makulatury obejmujący zarówno czasopisma naukowe jak i wspomniane komiksy, kubek pełen patyczków po lizakach i drugi kubek, który odbarwił się od kawy pijanej zawsze bez mleka i zawsze bez cukru. Stał tam oczywiście monitor, a na nim z jednej strony wieszała się miniaturowa, pluszowa podobizna Hulka. Dodatkowo zupełnie przez przypadek rozeszło się po firmie, że panna Russo spotyka się z mężczyznami! Nie, żeby to był jakiś powód do wstydu albo coś, czego nie można się było spodziewać – kluczowa tutaj była liczba mnoga. Camille mimo postępów nie była z nikim jeszcze na tyle blisko, by ktoś chciał podjąć z nią temat osobiście, a sama nie czuła się w obowiązku cokolwiek wyjaśniać. Zdarzyło się, że kilka razy kandydaci przyjeżdżali po nią do pracy, jeśli inaczej nie dało się zgrać umówionego przez ciotkę spotkania w innych godzinach i tyle. Nie sądziła, że ktoś w ogóle zwróci na to uwagę, a już tym bardziej, że będzie to ktoś na tyle uważny, by zarejestrować, że za każdym razem wsiadała do innego samochodu. Zdecydowanie chętniej poświęcała czas na przyswojenie sobie programów do rysunków technicznych i całej masie wytycznych oraz reguł, które stanowiły normy przy rozrysowywaniu rzutów, niż temu by tłumaczyć się z takich rzeczy i to jeszcze w przypadku, kiedy nikt ją o to nie pytał.
Koniec końców Camille miała za sobą naprawdę pracowity rok. Niby nie dostawała żadnych większych zadań, ale wykazując takie duże zaangażowanie, sprawiła, że ludzie bezpośrednio nad nią w hierarchii pracowniczej chętniej pokazywali jej nowe rzeczy, a jeśli miała jakieś pytania, większość służyła pomocą. Uczyła się szybko, momentami dalej przegrywając ze swoją niecierpliwością, przez co nie spełniła swojego postanowienia z zeszłego roku, by przesypiać więcej godzin, ale jednocześnie odczuwała na sobie mniejszą presję (można nawet przypuszczać, że jedyna presją, o jakiej mowa to ta, którą wywierała na sobie sama), co korzystnie odbijało się na jej ogólnym samopoczuciu. No i jednak człowiek czuje się bezpieczniej, kiedy może cieszyć się ciągłością finansową, jednocześnie realizując swoje inne zamierzenia.
Była zadowolona. I trochę zmęczona, ale odczuwała to jako pozytywne zmęczenie, dające satysfakcję. Ciocia mówiła, że to po niej widać, to całe zmęczenie. Właściwie powtarzała to bez przerwy, kiedy obie stały przy wysokim stoliku, popijając szampana i patrząc w stronę, gdzie rozgrywała się teraz główna atrakcja. Rozdanie corocznych nagród. Camille wcześniej tylko o tym słyszała, ale zgadzała się co do stwierdzenia, że wszystkie nagrody i tytuły były trafione. Nie znała za dobrze oczywiście wszystkich laureatów, część z nich jedynie kojarzyła z widzenia, ale na przykład sama raz stała się ofiarą zwycięzcy w kategorii ilości rozlanych kaw. Przyglądała się wszystkiemu z lekkim uśmiechem i delikatnie błyskającym w oczach rozbawieniem, jednocześnie odpowiadając ciotce na pytania.
UsuńA kim jest ta dziewczyna? To ten twój szef? Ten z żoną? Znasz tego faceta od śmiechu? Gracie w ping-ponga w pracy? Ta dziewczyna chciała ode mnie przepis, o którym mówiłaś? Często organizujecie takie przyjęcia?
— Camillo! — Ciotka uniosła się nagle, chwytając siostrzenicę za ramię. — Hai vinto! Ragazza! — Klasnęła mocno w ręce, a widząc, że dziewczyna nie bardzo rozumie, o co chodzi, pogoniła ją po matczynemu po odbiór nagrody.
Camille wiedziała, o co chodzi. Przyznano jej tytuł. Po prostu była trochę tym zdziwiona, bo ani trochę się tego nie spodziewała. Nie wiedziała, że za zagracone biurko też można zostać wytypowanym do nagrody i pewnie gdyby była tego świadoma, trzymałaby na nim większy porządek, by nie znaleźć się w centrum uwagi w trakcie tego wieczoru. Ponadto nikomu w pracy nie wspominała, że w głębi duszy chce być superbohaterką. Nikomu poza osobie, która przeprowadzała z nią rozmowę kwalifikacyjną. Może to był tylko przypadek wynikający z tego, czym sobie to biurko zagracała i po cichu na to liczyła, woląc nie zastanawiać się nad tym, czy rzeczywiście ta rozmowa sprzed roku tak bardzo zapadła prezesowi w pamięci.
Siląc się na swobodny krok w czarnych botkach na słupku, podeszła do prezesa i jego siostry, by odebrać swoją nagrodę i jak najszybciej się stamtąd wycofać. Po drodze zaczesała część długich włosów za ucho, popatrzyła przez ramię na ciotkę, która zaczęła zaczepiać ludzi ze stolika obok, nie mogąc powstrzymać swojej radości, jakby chodziło o jakąś poważną nagrodę, a nie zwykłą zabawę i wywróciła oczami na ten widok.
Odbierając nagrodę, starała się uśmiechnąć. Naprawdę była przekonana, że to zrobiła, nie wiedząc, że jej wargi nawet nie drgnęły. Za to spojrzenie, jakie posłała szefowi, kiedy złota gwiazda z grawerem znalazła się w jej rękach, a zaraz po niej dyplom, mówiło chyba więcej niż jeden najbardziej oczywisty uśmiech. Wiedziała, że nikomu o tym nie mówiła. Wiedziała, że w takim razie to pamiętał. Ale to chyba nic złego, prawda? Brązowe oczy błysnęły, ich kąciki lekko się zmarszczyły i uniosły. To nic złego, w końcu ją zatrudnił. Tylko… jaką supermoc w takim razie miała?
Poczuła delikatny dreszcz, gdy ścisnął jej dłoń tak, jak robił to z każdym, kto dzisiaj miał możliwość tutaj stanąć. Wstrzymała chwilowo oddech, tego również się po sobie nie spodziewając. To było zaskakująco przyjemne, choć równie zwyczajne.
— Panie prezesie — odparła z lekkim skinieniem głowy w ramach podziękowania za nagrodę. — Brakuje tylko, żeby dyplom był w ASCII — zauważyła, niby lekko rozczarowana i tym razem już naprawdę lekko się uśmiechnęła, powoli wycofując się na swoje miejsce, skąd machała do niej Florence.
To co najbardziej lubiła w swojej pracy Lily to róznorodność zadań. Mogła jednego dnia przysiąść przy komputerze i zająć się plikami, listą zaopatrzeń, grafikiem spotkań, rezerwacją sal, harmonogramem wydarzeń; a kolejnego biegać po biurze i poświęcić czas ludziom, doglądać porządku w salkach konferencyjnch, testować nowy ekspres do kawy, albo nawet dekorować recepcję. Była elastyczna i wszechstronna i lubiła ten misz masz, który narzucał osobie na jej stanowisku umiejętność wielozadaniowości. Dzisiaj jej obecność z prezesem na spotkaniu z klientem jednak okazała się po prostu męcząca. Rudowłosa nie była jakąś zamkniętą feministką, która nie przyjmuje żadnych pochlebstw i ignoruje jakiekolwiek zainteresowanie swoją osobą, ale to jak zachowywał się pan McKinkley było nie na miejscu i czuła po prostu zażenowanie.
OdpowiedzUsuńSiedziała prosto i dumnie aż do końca i choć w pewnym momencie miała ochotę strzelić przez łeb tego nadąsanego durnia naprzeciwko, szczególnie gdy niedyskretnie acz oceniająco lustrował zarys jej biustu pod sukienką; wiedziała, że wtedy po pierwsze pożegnałaby się z pracą w firmie, a po dugie to gdziekolwiek indziej by nie poszła, znów musiałaby zaczynąć od niższego stołka. Nie pomyślała o tym, że Chayton autentycznie zaproszeniem jej tu, chciał jej dać lekcję, bo też nie sądziła, że umówienie mu tego spotkania, aż tak go rozeźliło. Musiało do niego dojść i należało jak najszybciej dopiąć kontrakt z Omnicom Group, tak po prostu i bez dyskusji i choć sama czuła się coraz bardziej podirytowana uwagami Gregory'ego, jakie konsekwentnie ignorowała, rozumiała to bardzo dobrze. Zresztą po tych rozmowach, nie będzie więcej konieczności spotykania się z jakimkolwiek przedstawicielem, więc każdy coś zyska poza oczywistym zyskiem firmy.
Na serdecznym palcu Lily widniał pierścionek z wielowymiarowym, błyszczącym kamieniem, to był pierścionek z diamentem, własnie taki na jaki czeka niemal każda kobieta całe swoje życie, a już szczególnie jak się naogląda seriali typu Sex at the city.. Od dawna był on tylko ozdobą i coraz bardziej rudowłosa zastanawiała się nad jego zdjęciem, bo niewiele już znaczył. A na pewno nie znaczył tego, co powinien i co miał prezentować i co może i prezentowal w dniu, kiedy go przyjęła... Sprostowanie o swoim stanie cywilnym jednak rzuciła chłodno i bez mrugnięcia okiem, nawet nie zauważając że to zwróciło uwagę mężczyzny siedzącego po jej lewej stronie. Powiedziała to po to, by zamknąć usta ich klientowi i gdy również to skomentował, cicho westchneła z rezygnacją. Co za beznadziejny przypadek.
Notowała wszystko sumiennie, choć i tak miała wrażenie, że bez jej zapisków prezes wszystko spamieta i nawet sie nie pogubi w tym, co zostało ustalone. On był obyty w ich procedurach i znał lepiej, lub gorzej niemal każdy ich aspekt, a nie zdziwiłaby się, gdyby potrafił z głowy oszacować zmiany kosztowe, którymi już się zajmie dział księgowości. Na prawdę to, że potrafił tak wiele rzeczy zapamietać i zrozumieć było imponujące. Odetchnęła jednak z ulga, gdy spotkanie dobiegło końca, a Gregory opuścił biuro prezesa. Miała zamiar odprowadzić go do windy, lecz gdy Kravis stanowczo pożegnał swojego gościa, została w miejscu. Jej szef był rozdrażniony i rozumiała go doskonale, bo gdy sam mruknał pod nosem komentarz o gościu, nie gryzła się w język i musiała dać upust swoim emocjom.
- Obleśny typ - również mruknęła i usiadła z powrotem na fotelu, lecz tylko po to, by wyciagnąć nogi pod stołem, ramiona sztywno oprzeć po bokah ipada i przeciągnąć się, aż coś jej dwukrotnie strzeliło pod łopatką. Przez moment na jej twarzy widniało napięcie, jakby jeszcze spotkanie trwało, a ona pilnowała się z całych sił, by nie wypalić czegoś niestosownego, lecz po sekundzie uniosła spojrzenie na bruneta i wstała lekko z uśmiechem.
UsuńNieczęsto się zdarzało, by zostawała po pracy. Jeśli już się zasiedziała, to do kwadransa, a nastepnego dnia przychodziła po prostu kilka minut później, jesli miała taką możliwość. Szanowała swój czas i pracę działu HR, który za nadgodziny gonił pracowników.
- Jesli to nie problem, to z chęcią skorzystam - zgodziła sie, wcale nie mając ochoty męczyć się dłużej w tych niewygodnch szpilkach, niż to konieczne. Uwielbiała obcasy, ale te były nowe, jeszcze nie do końca rozchodzone i dzisiaj na prawdę czuła, że stopy jej umierają.
Zabrała swoje rzeczy z stołu i kierując się do drzwi z sali, podała adres Chaytonowi. Musiała podjechać tylko dwie przecznice dalej, do mieszkania narzeczonego, w którym mieszkali wspólnie od paru miesięcy, bo obecnie swoje małe mieszkanko szykowała do odświeżenia i nawet nie trzymała tam wielu rzeczy. Z tego co kojarzyła w jej aktach osobowych, to własnie adres oddalony o znacznie większą odległość był wpisany jako ten zameldowania i zamieszkania, ale o szczegóły jej celu chyba nie zostanie przepytana. Dzisiaj i tak miała wrażenie, że zdecydowanie za dużo pytań zostało skierowanych w jej kierunku i znaczna ich część niepotrzebnie.
- Na jutro raport z dzisiejszego spotkania będzie gotowy, wyslę go do dziesiątej, dobrze? - przystaneła na korytarzu, zwracając się do bruneta by uściślili, ile ma czasu na ogarnięcie notatek.
Musiała tylko zabrać płaszcz z szafy, torebkę z biurka, sprawdzić czy jest w niej oczywiście karta dostępu, czy znów jej gdzieś nie zapodziała i mogli wychodzić.
Lilka
Choć Lily trzymała rekę na pulsie, jesli chodzi o działalność biura, nie znała się na bardziej szczegółowych kwestiach, lub po prostu z braku doświadczenia nie nawykła jeszcze, by brać pod uwagę czasem drobne, pozornie nieistotne kwestie. W tym wypadku na przykład, sądziła że spotkanie z panem McKinkleyem jesli dojdzie do skutku teraz, już dzisiaj, zaowocuje szybkim i sprawnym uzupełnieniem kontraktu od odatkową usługę i wszyscy będą zadowoleni, że współpraca idzie im sprawnie i szybko. Nie brała pod uwagę faktu, że dla prezesa nie jest tak istotne tempo ustaleń, jak ich jakość przez chociażby dobór przedstawiciela do spotkań. Ona potrafiła dostosować się niemal do każdych warunków i mocno nagiąć swoje granice komfortu, gdy coś musiało być zrobione, nie wzieła w tym przypadku pod uwage, że prezes bardziej się ceni.
OdpowiedzUsuńByła pewna, że nawet gdyby oznajmiła, iż wychodzi za dzikiego rysia znalezionego na granicy Rosji z... jakims tam innym odległym krajem, jej szef nie zapytałby o to wprost. Cóż, pewnie okrężną drogą również by nie dociekał ani tej, ani innej kwesti związanej z życiem prywatnym. Nie od dzisiaj było wiadomo, że pan Kravis interesuje się w pracy tylko tym, co jej dotyczy i w sumie była to zdrowa zasada, która dawała spokój innym. Ona przynajmniej czuła, że jego pełen profesjonalizm daje jej pewne poczucie stabilności w ich relacji. Sama przecież także nie wciskała się z buciorami w jego życie, choć były pewne kwestie, które budziły jej ciekawość.
Wróciła do swojego biurka i odkłądając sprzet do torebki, spojrzała z wahaniem na monitor komputera. Zapomniała o podpisach na fakturach uzupełniających zapasy w biurze! Spojrzała w kierunkus chodów na wyższą kondygnacje, gdzie znajdowało się biuro prezesa, ale w ostateczności odłożyła nalegania i przypominanie mu o tym. Nie było to nic pilnego, a skoro jutro znów zjawi się na miejscu, wtedy będzie miała okazję go złapać. Zresztą znając życie, on o tych podpisach pierwszy jej przypomni i znów sprawi, że Lily poczuje się żółtodziobem, ale nie było to nic, co sprawiało jej przykrość. Ona po prostu nie miała tak dobrej pamięci i już.
Zgarneła wszystkie swoje rzeczy, wrzucając je do torebki i skierowała się do wind po drodze zabierając ciepły długi płaszcz z szafy. To był najwyższy czas uciekać do domu, czuła że za moment nogi odmówią jej posłuszeństwa, a stopy eksplodują! Kiedy zjechali na dół na parking i wsiadała do samochodu, prędzej niż przypuszczała, Chayton wspomnial o dokumentach, o których ona zapomniała. Zapinając pas usmiechała się sama do siebie, bo jej pamięć może i nie była doskonała, za to uiejętność przewidywania poczynań prezesa jak najbardziej coraz lepsza.
- Myślałam, że jednak dopiero jutro usłyszę te słowa - zdradzila z rozbawieniem i zaraz przytakneła skinieniem głowy, podając mu dokładny adres i podpowiadając drogę, która będzie krotsza, a na pewno bardziej bezproblemowa do przejazdów i możliwie lżejsza do pokonania, bo bez korków.
Na samochodach się nie znała, nalezała do tych kobiet, które pochwalą kolor lakieru, wnetrze, miekkość tapicerki i w ogóle czasami zastanawiała się, nad czym faceci tak się rozwodzą... Nie była też typem gadżeciary, ale pojazd prezesa robił wrażenie. Aż palce ją świerzbiły, by podotykać i powciskać jakiś guziczków, wpatrywała się więc w nie zaintrygowana, gdy wyjeżdżali z budynku.
- A co to jest? -wypaliła, nim zdążyła ugryźć się w język, wskazując na podświetlany znacznik przy kierownicy.
Chyba nie trzeba być geniuszem, by wiedzieć że choć dziewczyna ma prawo jazdy, to przeglądy jej samochodu robi najpewniej brat, albo narzeczony, a już szczególnie gdy zadaje takie pytanie... Ona sama jeździła starym zielonym osobowym autem, ale rzadko i jeszcze rzadziej od wypadku sprzed roku. Dzisiaj nie miała żadnej traumy, by wsiąść jako pasażer, czy kierowca za pojazd, ale jednak preferowała metro, rower, lub spacer na własnych nogach.
- Przepraszam... Mój złomek po prostu tak... nie świeci i nie błyszczy - wyjasniła swoje zainteresowanie z nieco kwasnym uśmiechem, bo jej własny brak obycia był po prostu... ugh, żenujący. Choć uroczy, jak twierdzili niektórzy. teraz jednak poczuła się tak, jakby była skończona kretynką i z całych sił chciała to pokazać w jakimś kiepskim wystepie prezesowi. Zasznurowała usta, odwracając wzrok w drugą stronę.
UsuńDwie przecznice do pokonania nie zakorkowaną drogą to żadne wyzwanie. Dlatego już po paru minutach podjechali pod adres, gdzie prosiła o podrzucenie rudowłosa. Z uśmiechem odwróciła się do kierowcy i odpinając pas, bezwiednie lekko pochyliła do przodu, naciskając blokadę.
- Bardzo dziekuję, do zobaczenia jutro - pożegnała się, bez uścisku dłoni, ani czegoś bardziej niestosownego i gotując się na uderzenie zimna, siegneła do klamki, by wyskoczyć jak z procy i w pędzie uciec przed mrozem do bramy.
głupiutka, spłoszona Lilijka
Odwracając się w stronę kierunku, gdzie czekała na nią ciocia, uniosła lekko brew do góry. Bez pośpiechu popatrzyła na drugą stronę kartki, na której wydrukowano dyplom i od razu zwróciła uwagę na ciąg znaków. Nim jednak skupiła się na dokładniejszej analizie, pomyślała, że po pierwsze jest mniej zdziwiona, niż by się tego po sobie spodziewała, choć dopiero drugi raz w życiu odczytywała tego rodzaju komunikat napisany przez człowieka, a nie przez komputer. Po drugie fakt, że nie był to cały dyplom, tylko krótka wiadomość wypisania odręcznie, sprawił, że poczuła rosnącą ciekawość związaną z tym, jakim tak właściwie człowiekiem był Chayton Kravis.
OdpowiedzUsuńNie wiedziała o nim szczególnie dużo, co raczej nie było niczym dziwnym, biorąc pod uwagę, że najdłuższa interakcja między nimi miała miejsce około rok temu i odbyła się w specyficznych warunkach. Po tamtej rozmowie czuła się trochę onieśmielona faktem, że rekrutował ją sam prezes i że ten sam prezes nie zmienił zdania po tym, jak na niego naskoczyła i nie garnęła się do tego, by zwracać na siebie jego uwagę, gdy zaczęła przychodzić do biura regularnie jako pracownica. Wolała wdrożyć się we wszystko w odpowiedniej kolejności, ustalając to w oparciu o stanowisko, które zajmowała, a które z oczywistych względów nie było ani specjalne ważne, ani wyjątkowo kluczowe, czego można się było spokojnie spodziewać na początku każdej kariery. Dla Camille nie było najważniejsze to, by zabłysnąć przed szefem albo chociaż jakoś odbić sobie to drugie wrażenie, które mogła na nim zrobić, bo przede wszystkim nie sądziła, by miało to zmienić jej sytuację na etapie, na którym się znajdowała. Był szefem i to do niego należało ostatnie słowo w wielu sytuacjach, ale od samego początku zdawała sobie sprawę, że jej praca nijak będzie powiązana z pracą, którą wykonywał on, dlatego nie koncentrowała się na jego osobie bardziej, niż było to po prostu konieczne.
Niby docierały do niej różnorodne plotki na temat Chaytona, którego rzeczywiście czasami ktoś nazwał cyborgiem, może ktoś czasem próbował dać upust jakiejś drobnej sytuacyjnej frustracji, określając go pod nosem mniej przychylnym epitetami, ale większość tego typu rozmów oscylowała raczej wokół jego małżeństwa. Tudzież jego braku w zależności do tego, kto akurat poruszał temat. Camille nie wnikała w to za bardzo, bo właśnie – to były plotki, a ją z założenia interesowały fakty. Brak obrączki na palcu czy spostrzeżenie, że Rosalie pojawiała się w firmie od święta, nie były dla niej przekonującymi dowodami. W końcu ciotka Florence po dziś dzień nie zdjęła z palca obrączki po swoim zmarłym mężu i w miejscu, gdzie pracował, pojawiła się prawdopodobnie raz w życiu, ale czy to zmieniało rzeczywisty stan rzeczy? Ciotka nosiła obrączkę, ale nie była już mężatką, więc równie dobrze ludzie, którzy byli w związku małżeńskim, mogli ich nie nosić i to nie znaczyło, że to był ich koniec.
Dla Cam prezes pozostawał żonatym mężczyzną z prawdopodobną tendencją do małych, ekscentrycznych wybryków; człowiekiem, którego szanowało się za jego konsekwentną pracowitość i lubiło za podejście do pracowników; i czasem panem z ładnie ułożonymi włosami i ładną mimiką, gdzie w ostatnim przypadku potrzebowała to sobie kilka razy solidnie powtórzyć, żeby nie używać innego sformułowania. Czy był dobrym szefem? Na pewno nie był złym i tego póki co się trzymała.
Osobiste gratulacje? Zmarszczyła brwi. Czego jej gratulował? Kolekcji figurek na biurku? Miała tam pewne ciekawe egzemplarze, którymi zainteresowałby się jakiś koneser albo inny geek umiejący docenić wkład, jaki włożyła w ręczne malowanie większości z nich, ale do grona takich osób nie wrzuciłaby Chaytona. Nie wyglądał na kogoś, kto się czymś takim interesował, podobnie zresztą co ona, ale gdyby okazało się to prawdą, to…
— Passerotta!
… to rozmowa kwalifikacyjna właśnie okazałaby się dla niej wyjątkowo rozczarowująca.
Camille zwróciła się twarzą do ciotki, ale spojrzenie miała jeszcze utkwione napisanych na tyle dyplomu słowach. Jakim człowiekiem był Chayton Kravis, żeby robić takie rzeczy? Nawet jeśli zaliczało się to pod drobiazgi, to ją wyjątkowo zainteresowały, bo przestało to być coś jednorazowego. Ludzie mówili, że pamięć prezesa to coś, czego można się przestraszyć, ale szczerze wątpiła, by jakikolwiek człowiek mógł spamiętać najmniejsze szczegóły związane z każdym pracownikiem w firmie i to na przestrzeni roku, gdzie dodatkowo wiadomym było, że ten człowiek ma dużo na głowie i dziennie musi przetwarzać całe mnóstwo informacji. Więc albo plotki mówiły prawdę i prezes był cyborgiem, albo z jakiegoś powodu zapamiętał te kilka szczegółów o niej, o Camille Russo i możliwe, że poświęcił chwilkę, żeby nad nimi pomyśleć, bo…
Usuń— Co to znaczy, że masz zagracone biurko? — Florence przejęła od niej złotą gwiazdę, ignorując całkowicie papier i zmrużyła oczy, by lepiej przyjrzeć się grawerowi. Po tonie Cam domyśliła się, o co dokładnie chodzi i westchnęła cicho, nim odpowiedziała.
… bo teraz wydawało się to trochę bardziej osobiste.
— Disordinata. Molto. — Dalej nie patrzyła na kobietę, wpatrując się uporczywie w te osobiste gratulacje, ale bez problemu uczestniczyła w dalszej rozmowie, odpowiadając ciotce na pytania albo po prostu dodając do czegoś swoje trzy centy.
Dyplom odłożyła na stolik dopiero wtedy, kiedy podeszło do nich kilka osób z pracy, które wyhaczyły doskonałą sposobność, by podroczyć się trochę z Camille w związku z otrzymaną przez nią nagrodą i przy okazji poznać osobę, która jej dzisiaj towarzyszyła. Ciotka przedstawiała się sama, skrupulatnie pomijając stopień ich pokrewieństwa, tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś nie był pewny, ile może mieć lat, i z prawdziwą gracją pozwalała całować się w dłoń. Florence była bardzo towarzyska, lubiła stosować żartobliwą i niewinną kokieterię w rozmowach, a cały jej urok zwieńczał mocny, włoski akcent i absolutny brak skrępowania, by przechodzić zupełnie na język ojczysty, kiedy było jej tak akurat wygodnie. Nie przejmowała się, że ktoś mógł tego w ogóle nie zrozumieć, póki zachowana była pewna ciągłość konwersacji. Sprawiała wrażenie, jakby z łatwością mogła ukraść światła reflektorów w każdym towarzystwie i jednocześnie wydawało się, jakby momentami próbowała tą swoją magię przekazać siostrzenicy, którą nijak ciągnęło do tego, by stać w takim świetle, jakby miało jej to przysporzyć więcej kłopotów niż korzyści. I dla Cam właściwie tak by dokładnie było — światła reflektorów oślepiają i człowiek mocniej się poci pod ich ostrzałem, a ona tego do szczęścia nie potrzebowała. Czuła się też trochę zażenowana tym, że ciotka tak bardzo stara się wciągnąć ją w rozmowę, którą bardzo dobrze się słuchało do momentu, póki właśnie nie próbowała przekazać jej pałeczki. Tak, jakby jeszcze nikt w firmie nie wiedział, że Camille miewa swoje momenty towarzyskie, ale rzadko i raczej nie w trakcie rozmów o niczym i o wszystkim.
Złapała się na tym, że wyjątkowo często szukała pana prezesa spojrzeniem po sali i zawieszała to spojrzenie na dłużej. Nie towarzyszyły temu żadne konkretne przemyślenia, po prostu przyglądała mu się z daleka, póki ciotka nie odciągnęła ją w inne miejsce, w inne towarzystwo, zmuszając, by poświęciła całą swoją uwagę czemuś innemu. I tak kilka razy, aż Camille pomyślała, że to chyba już przesada i nie powinna tego robić, bo niby po co? Z samego patrzenia i tak nic nie wyniknie, a rozmowa nie wchodziła w grę. Także przez ostatnie piętnaście, dwadzieścia minut pilnowała się, by już więcej nie wpatrywać się w Chaytona. Okazało się to trochę trudniejsze, niż sądziła, ale nie zdążyła sobie tego przemyśleć, bo akurat gwar rozmów i muzyka zaczęły cichnąć i uwaga wszystkich skupiła się na osobie, którą to zmuszała się ignorować, więc ona pozwoliła sobie złamać to postanowienie.
Słuchała z brodą podpartą na dłoni. Temat nie bardzo trafiał w jej zainteresowania, bo nie dotyczył bezpośrednio jej pracy przy biurku, ale rozumiała, że to coś ważnego dla samej firmy i że na pewno wyróżnione osoby, które mają tworzyć nowy zespół, będą czuły się odpowiednio wyróżnione. Samo określenie „VIP” na pewno dodawało wszystkiemu prestiżowej mgiełki, przez którą przebijały się dalsze perspektywy, więc tak, jak najbardziej był to powód do zadowolenia. Florence cicho zapytała, o co dokładnie chodzi, więc szeptem po krótce wyjaśniła, że to generalnie duża rzecz dla firmy i trochę taka nowość dla wszystkich, bo wyjątkowo sam prezes będzie tego pilnował, choć normalnie zajmuje się innymi projektami.
UsuńGdzieś w trakcie wymieniania osób, które stworzą nowy zespół, sięgnęła po kieliszek z musującym winem, ale nie zdążyła nawet dotknąć wargami szkła, kiedy nagle usłyszała swoje nazwisko i zamarła w połowie ruchu. Akurat mijała ją Stephanie Martin, która zgodnie z poleceniem szła złożyć podpis. Do Camille ta wzmianka o podpisie nie dotarła, dlatego stała w miejscu, póki koleżanka nie złapała ją za przegub i pociągnęła ze sobą, z wesołym entuzjazmem opowiadając o tym, jakie to cudowne, że będą teraz ze sobą częściej pracować.
Podpisała się zaraz po Stephanie, nie wiedząc tak naprawdę, co podpisuje w tym momencie, bo bardziej niż to, interesowało ją, kto był odpowiedzialny za dobór ludzi do tego nowego zespołu. W gruncie rzeczy patrzyła na swoją odpowiedź – prezentowała się elegancko w białej koszuli schowanej w stonowane, szare spodnie i jednocześnie wykazywała się naturalną swobodą, której Camille nie chciała na razie określać, żeby nie utrwalić sobie czegoś takiego, jak ładny uśmiech. Zapragnęła zapytać na głos, o co chodzi, dlaczego stoi tu wśród ludzi, którzy bez dwóch zdań pewnie nadawali się do pracy nad czymś tak ważnym i znaczącym dla Kravis Security, ale stała cicho i tylko patrzyła na swoją chodzącą odpowiedź i zagadkę w jednym. Patrzyła, kiedy Chayton podszedł do niej, by znów w ramach gratulacji uścisnąć jej dłoń i nawet nie wiedziała, kiedy podniosła swoją, by odpowiedzieć na ten gest. Po prostu patrzyła, unosząc lekko brodę, by wycelować to spojrzenie w jego oczy i nic więcej.
Jak doszło do tego, że ją wytypował?
Dotarło do niej, że cała piątka z nią włącznie dostała właśnie zadanie, by wymyślić sobie nazwę. Jednocześnie przez głowę Camille zaczęły przepływać wszystkie znane jej nazwy drużyn z komiksów, bo takie było jej pierwsze skojarzenie, a z drugiej zadawała sobie po kolei te wszystkie pytania, którą ją dziś dręczyły. Na zewnątrz wyglądała, jakby w ogóle się na niczym nie skupiała. Wzrok utkwiony w jednym punkcie, ramiona skrzyżowane pod piersiami, głowa pochylona lekko do przodu i brak aktywnego udziału w ożywionej dyskusji, którą zaczęli prowadzić koledzy.
Accidenti a quel cyborg!
Oczy Camille rozbłysły, wyprostowała się i spojrzała na pierwszą osobę po swojej prawej stronie, nabierając powietrza do płuc, co było wyraźnym sygnałem, że zaraz coś powie.
— Tech Titans! — rzuciła tak po prostu i trochę bez zastanowienia.
Najpierw pomyślała o Teen Titans i to dlatego, że była tam postać dosłownie z imieniem Cyborg, a sama drużyna o tej nazwie walczyła z superzłoczyńcami, więc poniekąd zajmowali się bezpieczeństwem. A potem przypomniała sobie o artykułach sprzed kilku lat, gdzie pisano o współczesnych tytanach w dziedzinie technologii i może nie było to już za bardzo aktualne, to z jakiegoś powodu Camille połączyła sobie to wszystko w jedno. Na koniec pomyślała, że każda firma chce przodować, a w tym kontekście tytani byli tymi przodownikami, a Kravis Security na pewno chciało stać na czele w przypadku technologii bezpieczeństwa i…
… i jak tylko powiedziała to na głos i poczuła na sobie spojrzenia innych, pomyślała, że to chyba wcale nie miało tyle sensu, ile sądziła w pierwszej chwili. W dodatku chyba rzeczywiście mogło za bardzo kojarzyć się z kreskówką czy komiksami o tych młodych superbohaterach.
Camille Russo
Wydarzenia mające miejsce ponad tydzień temu uznawała za swoją osobistą porażkę. Niegroźna – zdawać by się mogło – dyskusja z szefową, w którą wdała się pod wpływem emocji oraz urażonej dumy, a także późniejsze (będące zapewne jej konsekwencją) przeniesienie było w jej odczuciu doskonałym przykładem zaprzepaszczonej szansy, a przy tym także ogromnym krokiem wstecz na drodze do jej wymarzonej kariery i Celaena nie potrafiła przeboleć, że tak się to wszystko potoczyło. Ledwo udało jej się uchylić odpowiednie drzwi, a niespełna dwa miesiące później drobne potknięcie sprawiło, że zatrzaśnięto je przed nią z hukiem, jakby była nieistotnym intruzem. Na tamten moment nie potrafiła wyobrazić sobie gorszego scenariusza. Wściekłość i żal na przemian to podgrzewały, to mroziły krew w jej żyłach, w związku z czym Starling każdą wolną chwilę poświęcała pozbywaniu się nadmiaru negatywnej energii. I kiedy w końcu udało jej się przepracować problem i przejść nad nową sytuacją do porządku dziennego, na horyzoncie zaczęły pojawiać się inne, o wiele bardziej niepokojące mary; tym straszliwsze i groźniejsze, że noszące to samo nazwisko... I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, utrata poprzedniego stanowiska oraz uprzedzona szefowa przestały być zmartwieniem. Co więcej, w ostatnich dniach biuro Kravis Security Inc. stało się jej ostatnią bezpieczną przystanią i jedynie praca po godzinach ratowała ją przed przykrą niespodzianką, czekającą na nią u progu mieszkania.
OdpowiedzUsuńCzy to wszystko musi być takie popieprzone? – przemknęło jej przez myśl, gdy odrzucała na blat kartkę z raportem grupy testującej zasięg prototypu oprogramowania klucza cyfrowego ich nowej aplikacji dla hotelu Mandarin Oriental, z którego wynikało, że coś w najnowszych wyliczeniach programistów się nie zgadza, ponieważ ich wstępna specyfikacja różni się od rzeczywistych, zebranych w ostatnich dniach danych i nie obejmuje całego obszaru uwzględnionego w planach budynku, które otrzymali od MO.
Co, jak Celaena zdążyła wywnioskować, oznaczało tyle, że zasięg klucza cyfrowego nie jest wystarczający i nie spełnia wymagań postawionych przed nimi przez zarząd hotelu. Jedynym, co mogła na to poradzić, było skopiowanie raportu i rozdzielenie kopii pomiędzy dwoma kupkami dokumentów: tą dla menadżera projektu oraz tą dla programistów. Co zresztą od razu zrobiła. Zaraz potem oparła łokcie na biurku i z ciężkim westchnieniem przetarła zmęczone wielogodzinną praca powieki.
Przez kilka ostatnich lat skupiała się raczej na zabezpieczeniach powiązanych z bezpośrednią ochroną fizyczną osób, ochronę budynków oraz mienia odkładając natomiast na drugi plan, a teraz, gdy przyszło jej do tego wrócić w ramach projektu Chaytona, musiała na bieżąco przypominać sobie poszczególne metody i zasady, którymi powinna kierować się przy rozwiązywaniu zaistniałych problemów. Nie była specem od technologii, nie była biegła w dziedzinie zamków cyfrowych i nie była do końca przekonana co do swojej roli w nowej grupie. Miała świadomość, że gdyby nie przełożony, prawdopodobnie musiałaby teraz szukać sobie nowego miejsca pracy, co przepełniało ją zarówno wdzięcznością, jak i pewnego rodzaju irytacją, choć nie skierowaną w samego Chaytona.
— Dzięki niech będą draniowi — mruknęła i uśmiechnęła się do siebie pod nosem. Odgarnęła z twarzy kilka niesfornych kosmyków zanim uznała, że poprawy wymaga całe uczesanie.
UsuńWysunęła pomarańczowy długopis z upięcia i przytrzymała go wargami, po czym uniosła ramiona i energicznymi ruchami zebrała jasne kaskady w kucyk, a następnie w niedbały kok. Kiedy jednak sięgała po pisak, ten wysunął się spomiędzy jej palców i upadł na podłogę, a następnie potoczył się pod mebel.
Starling wywróciła oczami na swoją niezdarność i pochyliła się, w tej dziwnej pozycji próbując dosięgnąć przyboru jedną ręką. Ta metoda zawiodła, więc Celaena wcisnęła głowę pod blat, by nie musieć działać na ślepo. Tak skupiona na swoim nowym zadaniu zupełnie nie zwracała uwagi na otoczenie, a gdy w końcu uporała się z fryzurą, wyprostowała się tryumfalnie i obróciła energicznie na krześle. Dopiero wtedy dostrzegła stojącego obok Kravisa.
— Jasna cholera — wykrztusiła, czując jak serce podchodzi jej do gardła. Odwróciła zaczerwienioną twarz, a wraz z nią zakłopotane spojrzenie i odetchnęła głęboko.
Do kartki, którą podarowała mu dwa miesiące wcześniej powinna była dopisać „umiejętności ninja”.
— W ogóle nie słyszałam pańskich kroków — obviously. — Mogę w czymś pomóc? — zapytała, gdy doprowadziła się już do porządku. Zapominała, że nienormowane godziny pracy prezesa ostatnio dość często pokrywały się z jej pracą w nadgodzinach.
Mimowolnie zerknęła na zapełnione równymi stosikami papierów biurko.
Celaena
Camille nie do końca jeszcze przetworzyła, co się właśnie działo. Nie wiedziała nawet, po co się odezwała. Próbowała chyba nadążyć za tym wszystkim, jednocześnie była na bieżąco i nie była. Miała jakiś pomysł, to się nim podzieliła, choć prawie w tej samej chwili uznała, że to nie był jednak zbyt dobry. Z uwagi na to, że próbowała łapać się kilku rzeczy naraz, część z nich korzystała z jej zdezorientowania i szła na taką samowolkę.
OdpowiedzUsuńTech Titans zostało powołane do życia. Zamrugała szybko, obserwując twarze zebranych w tym małym kręgu ludzi. Naprawdę będą tak się nazywać? Im bardziej o tym myślała, tym bardziej ta nazwa wydawała się godna pożałowania. Obejrzała wszystkie serie z Teen Titans i przeczytała kilkadziesiąt komiksów o nich, ale to nie znaczy, że była ich fanką. Właściwie to nawet nie przepadała za samym League of Justice. Dlaczego się odzywała? Dlaczego cała reszta się na to zgodziła? Nie słyszeli, jak to dziecinnie brzmiało? Naprawdę nikt nie kojarzył tych bohaterów?
Po ostatnich słowach prezesa ludzie zaczęli się rozchodzić. Camille stała w miejscu z założonymi rękami i wbijała spojrzenie w plecy Chaytona, którego porywał właśnie jego przyjaciel COO firmy. To było trochę okropne, może nawet świadczyło o ignorancji, ale uświadomienie sobie, że nie wie, co tak naprawdę myśleć o tym człowieku, nie dawało jej spokoju. I nie wiedziała, co myśleć o tym, że nabrała ochoty, by ten stan rzeczy zmienić. Dowiedzieć się czegoś o nim więcej. Zadać jakieś głupie pytania, które bombardowały jej głowę przez to, że dała się pociągnąć temu głupiemu gadaniu, że niby jest cyborgiem. To było głupie, ale biorąc pod uwagę, ile czasu Camille spędziła w świecie bajek i komiksów, wyobraźnią ją kusiła. Wiedziała oczywiście, że żaden z prezesa żaden cyborg ani nic podobnego, ale coś w nim było innego od pozostałych ludzi.
Może tak się tylko złożyło, że znał ASCII? A może nawet myślał ciągami znaków?
Drgnęła zaskoczona, kiedy kątem oka dostrzegła czyjąś sylwetkę obok siebie. Wiedziała, że to ciocia, ale tak się zamyśliła, że byle ruch w pobliżu by ją trochę przestraszył.
— Nie podkochujesz się chyba w swoim szefie, co? Mimma? — Florence popatrzyła na nią z przechyloną głową, trzymając przy sobie statuetkę i dyplom.
— Jest żonaty. — Wzruszyła bezwiednie ramionami, odwracając się w stronę ciotki. — I właściwie w ogóle go nie widuję, a ciężko w takiej sytuacji chociażby o kimś myśleć. No i nawet nie wiem, co lubi jeść najbardziej. — Ostatnie zdanie powiedziała już żartem, uśmiechając się wesoło do ciotki i pokręciła z niedowierzaniem głową, że w ogóle padło takie pytanie. Dla cioci Flo to była poważna sprawa i Cam o tym wiedziała, dlatego nie zbyła tego machnięciem ręki, jak jakiś bezsensowny przytyk. Wiedziała też, jak ostudzić wszelkie domysły albo wątpliwości.
— Podziękowałaś mu za awans?
Cam w odpowiedzi zmarszczyła brwi, od razu zastanawiając się, czy w ogóle robiło się takie rzeczy w firmach tego typu. Poza tym nie bardzo czuła, żeby właśnie awansowała – nie wiedziała nawet, jak zmieni się przez to jej praca czy w ogóle codzienność w biurze.
Nic nie wiedziała prócz tego, że gdy ktoś wspomni o Tech Titans, będzie chciała zapaść się pod ziemię albo znaleźć jakąś czapkę-niewidkę, z którą będzie mogła niezauważona siedzieć przy swoim biurku i udawać, że to nie mowa o zespole, do którego należy. Panna Russo nie wiedziała też, jak prezentowały się jej postępy i wyniki, nie wiedziała, jak to może wyglądać w porównaniu do innych pracowników i z ręką na sercu mogłaby powiedzieć, że się nad tym nie zastanawiała, na pewno nie w kontekście awansu. Uważała, że jeszcze dużo jej brakowało, chociaż parła nieugięcie naprzód, nie patrząc na wyniki innych i tak naprawdę nie miała żadnego porównania.
Sedno problemu leżało w tym, że jeśli Camille brała udział w jakimś wyścigu, to nie był to żaden wyścig szczurów, a wyścig z własnymi ambicjami i niepewnościami. Chciała być tak dobra, jak tylko to możliwe, ale w rzeczywistości zawsze czuła, że mogła zrobić coś lepiej. Bardziej. Więcej. Nikt jej tego nie mówił, bo nawet nie musiał – Cam sama nie pozwalała sobie na spoczęcie na laurach, nawet po wykonaniu porządnego kawałka dobrej roboty.
Usuń— No, wiesz co? Nie tak cię przecież wychowałam! — oburzyła się ciotka i trzepnęła dziewczynę lekko w ramię. — Zaraz go złapiemy i to naprawimy… — postanowiła, już się rozglądając za sylwetką mężczyzny.
— Ciociu, daj spokój — poprosiła Camille, pocierając z przyzwyczajenia ramię, w które dostała od kobiety. — Nie sądzę, żeby była taka konieczność… Poza tym na pewno dużo osób będzie chciało z nim dzisiaj porozmawiać i jeszcze ty… znaczy, my, my miałybyśmy zawracać mu głowę? — Naprawdę nie myślała, by pan Kravis oczekiwał podziękowań i nie wciskała Florence żadnego kitu, żeby uniknąć konfrontacji ciotka-szef. To było normalne, że najbardziej rozchwytywany na takich przyjęciach był właśnie prezes, bo była to dobra okazja do rozmowy na każdy temat, niekoniecznie taki związany z pracą. A na pewno wiele osób w firmie chętnie z takich okazji skorzysta.
Florence popatrzyła na nią bez przekonania. Była kobietą z trochę innego świata, gdzie ścieżka kariery rozwijała się w zupełnie odmienny sposób. Awans nigdy nie był czymś małym, był dowodem na to, że się zasłużyło i to nie dlatego, że cyferki na raportach tak mówiły, te w ogóle nie miały znaczenia. Awans dostawał ktoś, kto znacząco się przyczynił dla sprawy i ciężko przy tym pracował. Do tego awans dostawało się bezpośrednio od właściciela przybytku, który to wszystko zauważył, a żeby być zauważonym, to czasem trzeba stanąć na rzęsach. Florence wychodziła z założenia, że nie wystarczy być tylko wdzięcznym, trzeba taką wdzięczność pokazać, bo inaczej można taki awans stracić bardzo szybko, dużo szybciej niż się na niego pracowało. Tego sposobu myślenia Camille trochę nie rozumiała. Na pewno była wdzięczna nie tylko za sam awans (choć do tego jeszcze w swojej głowie nie dotarła), co w ogóle za samo zatrudnienie, ale żeby tak dziękować bezpośrednio i rzewnie, jak zapewne planowała to ciotka?
Ostatecznie Flo dała się przekonać, żeby na razie sobie odpuścić. Kluczem była propozycja, by przedstawić ją innym członkom nowego zespołu, bo skoro teraz Cam będzie pracować z tymi ludźmi, to w sumie miło byłoby kojarzyć ich twarze, kiedy wróci do domu i zacznie opowiadać, co się danego dnia wydarzyło. Wiedziała, że poprzedni zamiary ciotki tak łatwą nie jej opuszczą, ale liczyła, że może uda jej się odciągać uwagę wystarczająco długo, że obie zechcą pójść już do domu. Sama w tym czasie unikała spoglądania na Chaytona, jakby w obawie, że jakoś przejdzie to na ciotkę i sobie kobieta o tym przypomni, a wtedy to już niewiele byłoby w stanie ją powstrzymać.
Camille nie przewidziała jednego. Że zachce jej się pójść do łazienki i będzie zmuszona zostawić ciotkę samą. Trochę się też zapomniała w trakcie tych wszystkich rozmów i przestała przejmować się tak bardzo szefem, przyjmując, że jutro większość rzeczy powinno się wyjaśnić, ona się też zdąży otrząsnąć z tych wszystkich wrażeń, a jeśli dalej będzie chciała o coś zapytać, to wtedy będzie się martwić. Tak sobie postanowiła, myjąc ręce i patrząc na swoje odbicie w lustrze, dodając też sobie odrobinę otuchy. Awans to przecież dobra rzeczy, więc czemu tak bardzo się tym przejmowała? Nawet jeśli to nie był taki stricte awans, to jednak została wyróżniona, prawda? Zrobiła coś, co zasługiwało na uwagę. Cokolwiek to było.
Poprawiwszy koronkowe rękawy sukienki, rozejrzała się po sali w poszukiwaniu cioci. Przygryzła nerwowo dolną wargę, nie dostrzegając jej w miejscu, w którym ją zostawiła i trochę szybciej zaczęła sunąć spojrzeniem po twarzach gości, czując nieprzyjemne dreszcze pod skórą. Powinna tę kobietę siłą ze sobą zabrać! Czemu tego nie zrobiła? Co się takiego dzisiaj z nią działo?
— Oh, mio dio, mio dio, mio dio… — zaczęła pomrukiwać nerwowo pod nosem, nie mogąc dojrzeć cioci w tłumie, aż w końcu jej postać wyłoniła się zza jakiejś większej grupki prowadzącej jakąś wesołą rozmowę.
UsuńFlorence miała zgrabny krok, szczególnie, kiedy miała na sobie eleganckie ubrania. Miała krok, który prowadził ją w stronę jednej osoby, z którą tak naprawdę chciała porozmawiać od momentu, kiedy jej siostrzenica została tak przy wszystkich ładnie wyróżniona. Camille już wiedziała, że musiałaby biegać z prędkością dźwięku, żeby w tej chwili wyprzedzić ten zgrabny krok ciotki i powstrzymać ją przed zagadaniem biednego człowieka na śmierć, przy okazji robiąc jej mnóstwo wstydu. Kochała ciotkę całym sercem i uważała ją za najwspanialszą kobietę na świecie, ale wolała, żeby ta jej wspaniałość nie rozprzestrzeniała się na każdego.
Dorwała ją, jak Flo już stała przy prezesie, uśmiechając się do niego z wdziękiem, jakby zaraz miała wytarmosić go pieszczotliwie za policzki i mówić, jaki przystojny z niego chłopiec. Cam zdążyła położyć jej tylko dłoń na ramieniu, co kobieta zręcznie zignorowała.
— Signore Kravis! — zwróciła się do niego, a sądząc po tym, że zrobiła to po włosku, była bardzo z siebie w tym momencie zadowolona i do tego podekscytowana. — Bellissima festa! Bellissimo padrone di casa! — Zbliżyła się do niego, wiedząc już, że zwróciła na siebie uwagę.
Cam rozchyliła wargi w osłupieniu. Jakie języki znał prezes? Ludzie w biurze coś kiedyś mówili, więc może… Potrząsnęła głową, dochodząc do wniosku, że priorytetem jestem teraz zupełnie coś innego. Nie sprawi, że ciotka się teraz wycofa, nie może też udawać, że jej nie zna. Co mogła więc zrobić? Oh, mio dio…
— Ciociu — zawołała, siląc się na łagodny ton i uśmiech, którym mogłaby ukryć zażenowanie, co wyszło raczej średnio. — Ciociu, po angielsku… — wypaliła do niej przez zaciśnięte zęby, zrównując się z jej osobą i zaraz zwróciła się do Chaytona. — Panie prezesie, to moja ciocia, Florence. Ciociu, to pan Kravis — przedstawiła ich sobie bardzo szybko. — Chciała pana poznać i teraz, skoro…
— Ach, tak! — wtrąciła się kobieta, jakby sobie o czymś przypomniała, machnęła przepraszająco dłonią i zaśmiała się, w ogóle niewzruszona ani swoim włoskim, ani próbą siostrzenicy, by jak najszybciej zakończyć to spotkanie. — Panie Kravis, jest pan na cudownym człowiekiem. Naprawdę! Nie wiem, jak panu dziękować za to, co zrobił pan dla mojej siostrzenicy! Dziewczyna nic innego nie robi prócz siedzenia przy komputerze i w końcu jej się to opłaciło. Wie pan, jaka jest zdolna, prawda? W sąsiedztwie wszystkim wszystko załatwia, jak trzeba coś podłączyć albo zrobić na tych ekranach… — Flo nie miała najmniejszych oporów i ciągnęła ten wywód jeszcze chwilkę, na zmianę zachwalając siostrzenicę i dziękując, że ktoś to wszystko, czego sama w dziewczynie nie rozumiała, dostrzegł i ją awansował. I jeszcze dostała nagrodę! A pan Kravis tak ładnie mówił do tego mikrofonu! Naprawdę brakowało tylko, żeby go wzięła i wytarmosiła za policzki…
A Camille stała z boku, pozwalając powoli, by wymuszony uśmiech schodził jej z twarzy, zastępowany przez coraz głębsze zażenowanie. Wracał na krótką chwilkę, gdy skrzyżowała spojrzenie z Chaytonem, jakby jeszcze tliła się w niej nadzieja, że dobra mina do złej gry to coś, co ma szanse zadziałać. Niby ciotka była sympatyczna i w ogóle czarująca, chciała też przecież dobrze, ale czasami wchodziła na inne obroty i tego Cam obawiała się najbardziej, kiedy próbowała ją odciągnąć od pomysłu, by pójść podziękować komukolwiek. Wiele razy próbowała jej wytłumaczyć, że pewnych rzeczy już się nie robi albo na pewno nie robi się w Nowym Jorku, ale czy Florence to obchodziło? Oczywiście, że nie, przecież wiedziała lepiej! Dlatego teraz słodziła Camille, słodziła Chaytonowi i wciskała włoskie wstawki, kiedy znów się zapomniała z tej całej radości, póki nie skończyły się jej przymiotniki.
— Przepraszam — odparła Camille, biorąc głębszy oddech w trakcie, gdy ciocia ze szczerą dumą na twarzy przesuwała teraz dłonią po jej ramieniu, wzdychając przy tym z zadowolenia. — Przepraszam, że zabrałyśmy panu czas — sprostowała, bardzo niepewnie celując spojrzeniem w oczy prezesa i obserwując jego reakcję na… Na to wszystko, a było tego dosyć dużo, wziąwszy pod uwagę, jak zajmująca była Florence, nie dając nikomu dojść do słowa.
UsuńCamille Russo
Pierwsze słowa, które opuściły męskie usta wprawiły ją w lekkie osłupienie. Ukryte pod czerwonym materiałem sweterka ramiona spięły się z lekka pod wpływem uważnego spojrzenia i ograniczenia dzielącej ich przestrzeni, ale zielone tęczówki rozbłysły w zrozumieniu, gdy tylko wysłuchała reszty wypowiedzi. Przez moment obawiała się, że cokolwiek Chayton miał jej do powiedzenia, dotyczyć będzie jedynie zastrzeżeń odnośnie jej pracy, tak więc uświadomienie sobie własnej pomyłki przyniosło oczywistą ulgę, która objawiła się nie tylko w łagodniejących naraz rysach twarzy, ale także w ogólnym rozluźnieniu. Nie oznaczało to bynajmniej, że prawdziwa natura wyliczeń prezesa była tematem cokolwiek bezpieczniejszym; wiodła ze sobą ryzyko niewygodnych pytań, a na te Celaena wolałaby nie odpowiadać. Niechęć do podzielenia się z szefem osobistymi problemami była tak mocna, jak pragnienie natychmiastowego sięgnięcia po notes i sprawdzenia czy liczba jej nadgodzin faktycznie osiągnęła już tak wysoką liczbę.
OdpowiedzUsuńStarling zacisnęła świerzbiące palce na oparciach krzesła i przełknęła ślinę. Wspierając stopy na podłodze, wcisnęła się w oparcie nieco głębiej, ale mimo wszystko nie odwróciła wzroku. Przeanalizowała wszystko na spokojnie, przeprowadzając w głowie szybką selekcję odpowiedzi złych, idiotycznych i potencjalnie akceptowalnych, ale na żadną konkretną nie potrafiła się zdecydować. Przez krótką chwilę nawet ją kusiło, aby wyżalić się Kravisowi z aktualnych zmartwień, ale kiedy tylko otworzyła usta - zaraz je zamknęła; poddanie się temu pragnieniu odbiegałoby dalece od ogólnie pojętego profesjonalizmu. Nawet jeśli wzięłaby pod uwagę, że (zgodnie ze słowami mężczyzny) pracę zakończyła oficjalnie już kilka godzin temu.
— Chciałabym żeby to było takie proste — przyznała ostatecznie, nie kryjąc rozgoryczenia. Nie było sensu zwodzić Chaytona kłamstewkami, skoro już przyłapał ją na gorącym uczynku; był na to zbyt przenikliwy. Zdążyła się do tego przyzwyczaić, choć wciąż ją to czasem niepokoiło. — Ale obawiam się, że w tym przypadku jedyną osobą, która może mi pomóc jestem ja sama — dodała, posyłając mężczyźnie uśmiech, choć dość niemrawy i odrobinę krzywy.
Zaraz potem uniosła głowę i westchnęła ciężko, wystukując palcami melodię na plastiku. Cała ta sytuacja była okropnie frustrująca… Ktoś ponownie zachwiał długo odbudowywanym przez nią poczuciem bezpieczeństwa i Celaena nienawidziła towarzyszącego temu incydentowi zagubienia.
— Powiedzmy, że jestem na etapie zbierania sił — mruknęła po chwili, zerkając na Kravisa spod przymrużonych powiek. Zaraz potem nachyliła się ku niemu w konspiracyjnej pozie. — Wycofuję się, aby uniknąć starcia, na które nie jestem gotowa z nadzieją, że wcześniej nie trafi mnie szlag — oznajmiła przyciszonym głosem, jakby dzieliła się z mężczyzną jakąś tajemnicą, po czym odepchnęła się energicznie od blatu, odjechała kawałek na krześle i stanowczo zatrzymała.
— Mam jeszcze trochę do zrobienia przed wyjściem i ochotę na kawę… Napije się pan? — zaproponowała, poprawiając spódnicę z udawaną nonszalancją.
Zastanawiała się czy lepiej udawać, że ugryzła się w język nie pozwoliła sobie nawet na sekundę słabości. Z drugiej jednak strony, po dwóch miesiącach współpracy mieli już okazję nieco lepiej się poznać i Starling wiedziała, że milczeniem niewiele by wskórała.
Teraz stała, czekając na odpowiedź: jedną rękę trzymała opuszczoną luźno wzdłuż ciała, a dłoń drugiej wspierała na oparciu krzesła i z przekrzywioną lekko głową przyglądała się Kravisowi.
Celaena
Ciocia Florence była taką kobietą, która sprawnie wypełniała sobą przestrzeń i dodatkowo robiła to w kontaktowy sposób. Nie miała problemów, by odnaleźć się w towarzystwie, dlatego Camille ze spokojem na duszy mogła zaproponować jej takie wspólne wyjście. Rzadko miały okazje, żeby wspólnie spędzić czas poza domem, a w tym przypadku dla odmiany ciotka mogła się nieco wystroić i rozruszać swoją towarzyską naturę, więc była to to naprawdę dobra sposobność dla nich obu. No i dobrze się złożyło, bo mogła się cieszyć sukcesem siostrzenicy zupełnie inaczej, niż jakby dowiedziała się o wszystkim później, słuchając jedynie relacji w domu. Tutaj osobiście uczestniczyła w tej firmowej celebracji, co jeszcze pozwalało jej się ze wszystkiego cieszyć. A Florence uważała, że dobrym trzeba się dzielić.
OdpowiedzUsuńIch pokrewieństwo nie było raczej tajemnicą dla nikogo. Nie były identyczne, ale łączył je typ urody, niektóre drobne maniery i zapewne mimika, aczkolwiek to ostatnie było trudno zauważyć, bo Cam nie manifestowała wszystkiego tak zdecydowanie, jak robiła to ciotka. Co prawda Florence sama z siebie nie przedstawiała się jako ciocia, licząc trochę na swój młodzieńczy entuzjazm i lekki makijaż – nic tak nie zdradzało wieku kobiety, jak jej makijaż – ale wcale nie musiała tego robić, bo albo ktoś się tego domyślał, jeśli wiedział o Camille trochę więcej, albo po prostu zgadywał, że są rodziną. Większe zdziwienie wydawał się budzić fakt, że przyszła tylko z ciocią, jakby niektórzy oczekiwali, że u jej boku pojawi się ktoś inny i to najlepiej taki ktoś, na kogo da się popatrzeć chwilę dłużej niż moment, jaki potrzebny był na otwarcie drzwi do samochodu. Niektóre koleżanki nawet się z tym zainteresowaniem nie kryły, wyczekująco wpatrując się w Camille, gdy odpowiadała na pytanie, z kim przyszła, a spodziewana odpowiedź nie padała z jej ust.
— Jaki uprzejmy! — napomknęła z zachwytem Flo, nachylając się krótko nad ramieniem siostrzenicy, ale ani na chwilę nie spuściła oczu z Chaytona, kiedy ten zapewniał, że nie ma za co przepraszać.
Dziewczyna posłała szefowi formalistyczny uśmiech, w którym skrył się lekki przekąs. Skoro ciocia pozwoliła komuś dojść do słowa, Cam chciała to wykorzystać i jak najszybciej się wycofać, bez ciągnięcia uprzejmości, które wystawiały ją na pierwszy plan i to przede wszystkim za prawą Florence. Nie winiła jej, nie była na nią zła, bo to jak najbardziej rozumiała – cieszyła się jej szczęściem. Tylko panna Russo wolałaby, żeby odbywało się w trochę innych sposób, w którym nie byłaby wystawiana na pierwszy plan przed innymi ludźmi. Nie miała też o to żalu do pana Kravisa, nie mógł wiedzieć, jak się z tym wszystkim teraz czuła. Może się domyślał, ale to wszystko, a jak zauważyła ciocia, był uprzejmym człowiekiem z nienagannymi manierami, więc nic dziwnego, że nie uciął tej rozmowy, gdy Camille stworzyła ku temu idealną szansę.
Złapała ciocię za przegub w łokciu, obejmując jej ramię niby to w czułym geście, niby w obawie, że zaraz znowu z czymś wyskoczy i wtedy lepiej, żeby ją ktoś trzymał. Już miała skinąć głową w ramach podziękowań za kolejne miłe słowa na jej temat i jednocześnie na znak, że będą już szły. Już lekko ciągnęła Florence w drugą stronę, gdy ta rozchylała usta, chcąc prawdopodobnie rzucić jakąś dowcipną anegdotkę na temat ich rodzinnej upartości, ale wtem padła niespodziewana wzmianka o uczelni w Cambridge i tak jak jeszcze sekundę temu, cioteczka niemalże nie stawiała żadnego oporu, gotowa się pożegnać, tak teraz Camille wyraźnie poczuła, jak kobieta staje sztywno, prawie jakby stopy wrosły jej w ziemię.
— Jak to „mimo przyjęcia”? — zapytała, nie porzucając jeszcze szczebiotliwego tonu ani swojego szerokiego uśmiechu, który jednak zaczął powoli tracić swoje ciepło. Popatrzyła to na Cam, to na Chaytona w lekkim zniecierpliwieniu, choć nie minęła nawet sekunda od zadania przez nią pytania. — Poszła do Barnarda, bo nie dostała się na tamtą uczelnię, vero? La mia cara ragazza? — Teraz to Florence przyciągnęła Camille do siebie zdecydowanym ruchem. Jej postawa nabrała stanowczości, a spojrzenie chłodu.
Cam poczuła rosnącą w jej gardle gulę. Działo się dzisiaj dużo rzeczy, których się nie spodziewała i na które nie była gotowa, a kiedy coś dotyczyło emocji, stawała się jeszcze bardziej zagubiona. A tutaj w dodatku chodziło o sprawę, którą zostawiła za sobą bardzo dawno temu i nie myślała, że kiedykolwiek będzie musiała do niej wracać. Na pewno nie teraz, nie w trakcie tego wieczoru. Chciała coś odpowiedzieć, ale zaschło jej w gardle, więc jedynie lekko odchrząknęła, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok. Nie lubiła kłamać i teraz tym bardziej nie chciała tego robić. Miała wrażenie, że znalazła się między młotem a kowadłem.
Usuń— Così? — Florence zwróciła się teraz bezpośrednio do niej.
Cam westchnęła, popatrzyła przepraszająco na pana prezesa, nerwowo zaciskając wargi i skierowała uwagę na ciotkę, czując, jak coraz bardziej umyka jej kontrola.
— Możemy porozmawiać o tym w domu? — zapytała prosząco i z nadzieją w głosie, że Flo odpuści i pozwoli sobie jeszcze nacieszyć się wieczorem.
Kobieta wbiła spojrzenie w siostrzenicę, wpatrując się w nią chwilę. Coś było takiego w jej twarzy, że Cam już wiedziała, że nie ma co liczyć na swoje nadzieje i ciotka nie da teraz temu uciec.
— Scusaci — rzuciła Flo, rzucając Chaytonowi przelotny, uprzejmy uśmiech, który zresztą zaraz znikł.
Pociągnęła Camille za sobą, chcąc pewnie odejść gdzieś na bok, ale w jej nerwowym kroku i napięciu, które z łatwością dało się wyczuć w postawie, nie dała rady przebyć więcej jak kilka metrów, ostatecznie dalej znajdując się na widoku niedaleko reszty gości. Z początku Florence starała się mówić cicho, zapominając już całkowicie o angielskim, ale już po kilku zdaniach podniosła głos przepełniony pretensją i nerwami. Do tego doszły wymowne gestykulacje, przez które ciężko było się przebić Camille, dalej starającej się utrzymać spokój, ale w końcu i ona się zdenerwowała. Ciotka zaczęła wygadywać jakieś niestworzone rzeczy, których nie dało się tak po prostu słuchać, a ona naprawdę nie chciała zrobić niczego złego, kiedy skłamała, że nie dostała się na MIT.
Była to typowa, rodzinna, włoska kłótnia, w trakcie której generalnie żadna ze stron nie słucha siebie nawzajem, a tylko obrzuca się nawzajem pretensjami i żalami, nie szczędząc sobie niczego i nie zwracając na nic uwagi. To były same emocje wyrażane przez mocne słowa i zwroty, których nie rozumiał nikt prócz kobiet, które je wypowiadały. Aż w końcu Florence, grożąc dobitnie palcem, puściła ostatnią, dźwięczną wiązankę, tupnęła obcasem o podłogę, odwróciła się na pięcie i odeszła, gwałtownie szukając czegoś w swojej kopertówce.
Camille zacisnęła dłonie w pięści, chcąc jeszcze powiedzieć coś za odchodzącą ciotką, ale zrezygnowała. Spięła mięśnie twarzy, czując, jak do oczu napływają jej łzy i wtedy też do niej dotarło, że wszyscy dookoła się na nie patrzyli, obserwując i słuchając, jak się kłócą. Pod mostkiem coś zaczęło ją mocno ściskać, obojczyki zaczęły boleć od całego napięcia, jakie nagromadziło się jej ciele. Chciała się ruszyć, uciec od tych zaciekawionych i zdziwionych spojrzeń, ale stała jak wryta, tkwiąc gdzieś pomiędzy kłótnią z ciocią, a świadomością, w jakich warunkach do niej doszło.
Camille Russo
Celaena nie była jedną z tych osób, które nawykły dzielić się w pracy wydarzeniami z życia prywatnego, o celebrowaniu ich w gronie współpracowników w ogóle nie wspominając. Nie miało znaczenia czy przytrafiło jej się coś pozytywnego czy wręcz przeciwnie – zazwyczaj po prostu robiła dobrą minę do złej gry i zatrzymywała to dla siebie. Pod tym względem byli więc do siebie z Chaytonem całkiem podobni. Unikanie niewygodnych tematów czy zbywanie ludzi wymijającymi albo ogólnikowymi odpowiedziami stało się jej naturalnym odruchem, receptą na święty spokój, który pozwalał Starling zachować tkaną przez lata maskę pozorów nienaruszoną. Bycie przykładną obywatelką i wymazanie wszystkich wydarzeń z przeszłości sporo ją kosztowało, dlatego wszystko to, co istotne trzymała z dala od wścibskich oczu i uszu. Do tej pory udawało jej się rozdzielać sferę prywatną oraz zawodową z jednego, prostego powodu: od dawna nie posiadała nikogo, kto mógłby chcieć przeniknąć z jednej na drugą albo wskoczyć z brudnymi buciorami w sam środek którejś z nich i narobić bałaganu, jak miało to miejsce chociażby w przypadku Rosalie Kravis…
OdpowiedzUsuńSkrajności zawsze wiązały się z najgorszymi plotkami, dlatego właśnie Celaena starała się utrzymać równowagę, którą w ostatnich dniach zachwiała obecność nieproszonego gościa oraz przynoszone przez niego wieści. W jej przypadku plotki nigdy nie przynosiły niczego dobrego, dlatego tak ją drażniło te kilka, które pojawiło się w biurze po incydencie z Lucindą i nagłym przeniesieniu. Dotąd starała się być postrzegana jako osoba przeciętna, nieco może nawet nudna, ale oddana pracy, ponieważ to wykluczało nadmierne zainteresowanie, a teraz zastanawiano się czym taki szaraczek mógł zirytować szefową Kravis Security Inc. Ostatnim czego Starling potrzebowała, było spowiadanie się przed innymi.
Z Chaytonem sprawa miała się nieco inaczej, ponieważ jako jeden z nielicznych miał dostęp do informacji, którymi nie nawykła się dzielić oraz być może – zgodnie z tym, co uświadomił jej na początku współpracy – tych nieoficjalnych, które starała się utrzymać w tajemnicy za wszelką cenę. Mężczyzna wiedział z jakiej rodziny wywodzi się Celaena i nie musiała mu wszystkiego najpierw tłumaczyć, aby mógł zrozumieć całokształt sytuacji, co naprawdę ułatwiało konwersację. To nie tak, że czuła, że może albo chce podzielić się z nim wszystkimi troskami, ale w jego towarzystwie ciężej jej było zdusić wszystko w sobie. Niczego nie ułatwiała jednak jego pozycja w firmie i nieprzystępne usposobienie.
— W porządku — skinęła i ruszyła przodem, korzystając z męskiej grzeczności. Sama starała się nie zwracać szczególnej uwagi na pozostałych, chociaż oczywiście rejestrowała ich obecność.
Podeszła do ekspresu, zachowanie Kravisa kwitując jedynie lekkim uniesieniem kącika ust. Przejaw pedantyzmu czy może efekt zaburzenia jego zmysłu estetycznego? Ciężko było stwierdzić.
— Nie ominie — przyznała mu rację, wyciągając z szafki dwa firmowe kubki. Jeden z nich postawiła pod ekspresem na kapsułki, a drugi na blacie tuż obok. — Problem polega na tym… — urwała na moment, wybierając z szuflady kilka aluminiowych pojemniczków — …że to nie samego starcia się obawiam — oznajmiła, zamykając pokrywkę. Zawahała się na moment nim wcisnęła odpowiedni guzik, po czym obróciła się przodem do Chaytona i oparła dłonie na krawędzi blatu.
— Obawiam się, że kiedy już będzie po wszystkim, nie będę potrafiła udawać, że do niego nie doszło — wyznała, przenosząc spojrzenie z twarzy prezesa gdzieś na bok, pond jego ramię.
To właśnie było w tej całej sytuacji najgorsze. Dawno temu zdecydowała, że nie chce Johna w swoim życiu i do tej pory pozostawała wierna temu postanowieniu, ale prawda była taka, że kuzyn od zawsze był dla niej jak starszy brat i upływ czasu nie zdołał zatrzeć uczuć, które do niego żywiła. Przysłoniły je co prawda negatywne doświadczenia z jego udziałem, ale wciąż się gdzieś w niej tliły. Łatwo było je ignorować, kiedy przez lata Johna nie było obok, ale teraz, kiedy znów się pojawił, Starling bała się, że przez słabość pozwoli mu znów wejść sobie na głowę.
— A co z panem? — zapytała, powracając do Kravisa spojrzeniem. Zaraz potem odwróciła się z powrotem do ekspresu i wcisnęła do środka drugą kapsułkę. — Jaka jest pańska strategia na radzenie sobie z ludźmi, którzy próbują zburzyć pański długo wypracowywany spokój? — sprostowała, choć właściwie nie spodziewała się, że prezes w ogóle jej odpowie. I nie piła tu bynajmniej do jego sytuacji z żoną, chociaż o niej także plotek w firmie nie brakowało.
UsuńOstatecznie skupiła się na przygotowywaniu kawy, chociaż mężczyzna wcale jej o to nie prosił, o czym przypomniała sobie dopiero, kiedy obróciła się ku niemu, dzierżąc w dłoniach dwa parujące naczynia. Zerknęła na nie, zatrzymała się i zaklęła w myślach.
— Przepraszam — westchnęła, rzucając Chaytonowi skruszone spojrzenie. Odruchowo zaparzyła napój także dla niego, a przecież nie wiedziała nawet jaką dokładnie kawę pija i czy jej mieszanka na bazie espresso z głębokim czekoladowo-karmelowym posmakiem i ledwie wyczuwalną nutą pomarańczy w ogóle mu zasmakuje. Szkoda ją było jednak wylewać. — Śmietanki albo cukru? — zapytała bez przekonania, mając jednak nadzieję, że może chociaż dodatki uratują sytuację. Albo to, albo litość mężczyzny, ponieważ na swój wątpliwy urok osobisty na pewno nie mogła liczyć.
Celaena
Gorsze od bycia w centrum uwagi było już tylko znalezienie się tam z takich powodów, z jakich teraz znalazła się tam Camille. Wyciąganie rodzinnych brudów przy kolegach i koleżankach z pracy nigdy nie było dobrym pomysłem. Przynosiło to same kłopoty, zero pożytku i było wyjątkowo upokarzające. W dodatku ludzie nie zapominali o takich rzeczach zbyt szybko, a przynajmniej nie tak szybko, żeby Cam się tym nie przejmowała. Już teraz była tym wszystkim tak przytłoczona, że nie mogła ani na niczym się kupić, ani nawet zmusić się do zrobienia czegokolwiek innego niż stanie i patrzenie się tępo w punkt, w którym ciocia zniknęła z pola widzenia.
OdpowiedzUsuńPewnie stałaby tak znacznie dłużej, gdyby nie czyiś dotyk, który wytrącił ją z transu paniki i zakłopotania. Obejrzała się odruchowo, zaskoczona samym faktem, że ktoś do niej podszedł i zaraz zdenerwowała się jeszcze bardziej, rozpoznając twarz Chaytona. Zapomniała na chwilę, że też tu był i że prawdopodobnie uczestniczył w tym bardziej, niż pozostali zebrani tutaj ludzie. Cholera, nie był przecież głupi, na pewno sobie wszystko pokojarzył, a ona jeszcze robi tutaj sceny. Nie śmiałaby mu się teraz sprzeciwić, cokolwiek by od niej chciał, więc poszła za nim bez najmniejszego oporu, za to przepełniona niezliczoną ilością obaw i zmartwień. Mogłoby być gorzej niż teraz? Zrobienie sobie wstydu na oczach współpracowników i szefa, do tego pokłóciła się z ciocią i jeszcze wyszło na jaw, że skłamała. Czuła się naprawdę okropnie i nie zapowiadało się, żeby miało się to w najbliższym czasie zmienić, skoro szef chciał z nią porozmawiać na osobności. To nie mogło oznaczać nic dobrego.
Zatrzymała się, stając niedaleko Chaytona. Na chwilę podniosła spojrzenie do jego twarzy, ale szybko uciekła gdzieś w bok, nie dając sobie szansy, by przyjrzeć mu się uważniej i dostrzec, co przemawiało przez jego minę. Rozejrzała się szybko dookoła, jakby chcąc się upewnić, że nikogo prócz nich tutaj nie ma i choć wolałaby zostać całkiem sama, to i tak było tu lepiej niż na sali. Chociaż tyle, że jak ma już być upomniana, to na osobności.
Te kilka sekund, które minęło nim prezes się odezwał, boleśnie jej się dłużyło. Chciała mieć to już za sobą, usłyszeć, jak nieprofesjonalnie się zachowała, że takie coś w ogóle nie powinno mieć miejsca na przyjęciu pracowniczym i w ogóle. Im szybciej to się stanie, tym szybciej będzie mogła przestać się powstrzymywać i męczyć z całym tym napięciem w ciele, które utrzymywała, by się nie rozkleić. Czekała, aż zacznie pouczający wywód, może doda jakiś komentarz – nie wiedziała, jak to będzie wyglądała, bo niby skąd? Nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji, to jedno, a drugie nie znała przecież Chaytona Kravisa na tyle, by umieć przewidzieć, co może mieć do powiedzenia.
Tylko nie pojawiła się żadna tyrada. Przynajmniej nie od razu, a to już sprawiło, że Camille popatrzyła na mężczyznę szklistym wzrokiem i z malującym się na twarzy zdziwieniem. Była beznadziejna w odczytywaniu min innych ludzi, nie umiała sprawnie rozpoznawać, co kryło się w ich myślach po samym patrzeniu na nich i teraz bardzo tego żałowała, bo bardzo chciałaby wiedzieć, jak zrozumieć tę sytuację. Spodziewała się bury, chyba każdy by się tego spodziewał, ale kiedy patrzyła teraz na prezesa, nie czuła, by coś takiego miało nadejść. Właściwie to czuła się… dziwnie. Trochę jakby lepiej, ale dalej źle. Trochę swobodniej, zupełnie tak, jakby mogła sobie teraz trochę odpuścić, przestawić nieznacznie priorytety i nie doprowadzać do tego samobiczowania, które odbywało się w jej świadomości.
Nie zauważyła nawet, kiedy rozluźniła się na tyle, że po policzkach zaczęły spływać jej łzy, ramiona zadrżały, a ona sama już cicho płakała, dłońmi zakrywając usta. Gdy zdała sobie z tego sprawę, próbowała ten szloch od razu zatrzymać, bo przecież nie chciała, żeby Chayton ją widział w takim stanie. Tylko było już trochę za późno, a im bardziej starała się to powstrzymać, tym gorzej jej to wychodziło.
Emocje znalazły sobie ujście i niestety, ale musiała pogodzić się ze swoją przegraną. Nie było gdzie przed nimi uciec, nie było gdzie uciec przed spojrzeniem pana Kravisa, któremu przecież jeszcze należały się jakieś wyjaśnienia…
UsuńPoczuła się bardzo samotnie. Tak samotnie, że aż zaczęło ją to przerażać, a był to dosyć specyficzny strach, z którym Camille nigdy sobie nie radziła, choć na szczęście ten nie pojawiał się za często. Był jednak bardziej ogłupiający niż smutek czy żal, przeganiał rozsądek i mobilizował instynkty do działania. A te szukały bliskości, jakiejś bezpiecznej strefy, w której cała reszta będzie mogła zaznać spokoju. I tak się złożyło, że teraz pchnęły Camille lekko do przodu, kazały zamknąć oczy i wtulić się w najbliższą ludzką sylwetkę, tłumiąc jednocześnie wszelkie obawy, że robi coś, czego nie powinna, skoro najbliżej stał przecież nie kto inny, jak jej szef.
Nie czuła się dobrze. Czuła się gorzej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. W końcu kłótnie w rodzinie to normalna rzecz, zdarzają się każdemu i to może nawet w gorszych okolicznościach. Sama nie pierwszy raz się z ciotką kłóciła, ale zawsze było to dla niej wyjątkowo nieprzyjemne doświadczenie i nie za bardzo umiała wyjaśnić, dlaczego tak to przeżywała. Skąd brał się wtedy ten strach, tłumiący zdrowy rozsądek; strach głośniejszy niż przestroga, że wypłakując się w koszulę swojego szefa ryzykuje trochę więcej niż kilka ostrzejszych uwag na temat swojego zachowania. Coś we wnętrzu Camille poczuło, że wbrew wszystkiemu dobrze będzie najpierw poszukać czegoś, co pozwoli jej się uspokoić i że jeśli chce to znaleźć jak najszybciej, to w osobie Chaytona.
Camille Russo
Jedyną lojalną w stosunku do Celaeny osobą, która pomimo wszelkiego rodzaju wzlotów i upadków oraz znajomości jej przeszłości pozostawała w jej życiu do tej pory, była najlepsza przyjaciółka. Dziewczyny poznały się dopiero na studiach, ale więź, która je połączyła była zaskakująco solidna i odporna na upływ czasu, w czym zasłużoną rolę odgrywał zapewne fakt, że do niedawna stanowiły również przykład idealnych współlokatorek. Starling nawykła karmić się myślą, że tak długo, jak tamta jest obecna u jej boku, do szczęścia nie potrzebuje w zasadzie nikogo więcej, co przez lata pomagało jej akceptować utratę rodziny, ale jednocześnie znacząco zamykało ją na nowych ludzi…
OdpowiedzUsuńNiestety, jak wszystko, co w jej życiu dobre, tak również ten sielankowy stan rzeczy musiał się kiedyś zakończyć; wyprowadzka przyjaciółki, która miała miejsce pół roku temu, nie tylko wytrąciła ją z równowagi, ale uświadomiła jej przy okazji, jak bardzo samotna jest w istocie. Wiedziała jednak, że nie ma nawet najmniejszego prawa oczekiwać, że najbliższa jej osoba podporządkuje swoje życie jej kaprysom, dlatego też (w celu szybszego pogodzenia się z nowymi realiami) skupiła się na pracy, co ostatecznie zapewniło jej wcześniejszy awans. Teraz, kiedy pierwsza szansa przepadła, a sytuacja z całym tym absurdalnym powrotem do przeszłości zaczęła się komplikować, miała wrażenie, że niedługo wszystko, na co tak ciężko pracowała runie, a dotychczasowe życie po prostu przesypie jej się przez palce. Wizja ta była doprawdy przerażająca.
Dosłyszawszy odpowiedź prezesa, Celaena zawahała się przed kolejnym ruchem, w efekcie pozostając na miejscu przez dłuższą chwilę. Kubek w jej dłoniach zadrżał, gdy taksowała męską twarz w poszukiwaniu czegokolwiek, co wskazywałoby na wątpliwość odnośnie wypowiadanych słów, ale niczego takiego nie znalazła. W jego głosie nie sposób było również doszukać się choćby śladu zdradzieckich emocji, przez co całość zabrzmiała jak uniwersalna, elastyczna prawda, która – czego na pewno nie spodziewała się na początku rozmowy — uświadomiła Starling własne niedopatrzenie i podsunęła pewne rozwiązanie.
— Tak, cóż… — zaśmiała się, szczerze rozbawiona nie tyle wypowiedzią Kravisa, w której nie było przecież nic śmiesznego, co po prostu własną głupotą. — Wydawało mi się, że tak właśnie zrobiłam — wymamrotała, odchylając w rezygnacji głowę, jakby to właśnie na suficie umieszczone zostały wszystkie odpowiedzi na nurtujące ją akurat pytania.
— Mój błąd — parsknęła, po czym zacisnęła powieki i przez moment kontemplowała nad czymś w milczeniu, by ostatecznie powrócić spojrzeniem do Chaytona i posłać mu pełen wdzięczności uśmiech. — Dziękuję. Okazuje się, że wszystkim, czego akurat potrzebowałam był właśnie pan — oznajmiła w ramach kulawego wyjaśnienia, wciąż jeszcze na wpół rozbawiona, a zaraz także nieco zażenowana brzmieniem własnych słów.
Chcąc uniknąć dalszego brnięcia w absurd, dziewczyna cofnęła się, oparła biodrem o blat i uniosła własny kubek, upijając z niego pierwszy, drobny łyk. Kawa była jeszcze zbyt ciepła, ale Celaena i tak uznała jej smak energicznym skinięciem. Napój był dość gorzki, ale wspomniana już czekolada, karmel i pomarańcza nadawały mu specyficznego wykończenia, które – należycie wyważone – nie dominowało i jedynie nieco urozmaicało całą mieszankę.
— Dobry wybór — pochwaliła, zerkając na prezesa znad krawędzi naczynia. — Nie ufam ludziom, którzy słodzą czarną kawę — wyznała i ciężko było stwierdzić czy mówiła poważnie, czy też tylko sobie żartowała. Był w stanie odgadnąć?
UsuńStarling wyprostowała się, gdy padło kolejne pytanie. Ciężar, który zniknął z jej ramion, gdy znalazła potencjalne rozwiązanie swojego problemu pozwolił jej się rozluźnić i nieco ją rozkojarzył, co powrót do tematu pracy natychmiast jej uświadomił. Odchrząknęła i ruszyła w drogę powrotną do swojego stanowiska.
— Nie pojawiło się nic, co wymagałoby pańskiej natychmiastowej uwagi. Raporty mogą spokojnie zaczekać do jutra, ale jeśli ma pan chęć, może je pan przejrzeć już teraz — odpowiedziała, szykując w głowie listę spraw, które napłynęły dzisiejszego dnia. — Mogę też pokrótce pana wprowadzić i sam pan zadecyduje czemu chce przyjrzeć się bliżej — zaproponowała, przysuwając krzesło bliżej biurka nim z powrotem usiadła.
Odstawiła kawę na bok, w bezpiecznej odległości od wszelkich dokumentów, na podkładce, którą uprzednio wyciągnęła z szuflady. Zaraz potem sięgnęła po drania i przestudiowała notatki, które zapisała, aby niczego na jutrzejszym, porannym zebraniu nie przeoczyć.
Celaena
Rzadko robiła coś bez udziału własnej woli, nie licząc jakiś drobnych odruchów, z których nawet nie zdawała sobie sprawy. Chodziło o takie sytuacje jak ta, kiedy znaczenie traciły dobre wychowanie, maniery, zasady, a do głosu dochodziły potrzeby, które tłumiło się codziennością, żeby móc w ogóle niej jakoś funkcjonować. Camille z rozsądku nie dawała się porwać chwili, chyba, że była to chwila olśnienia i dotyczyło to jakiegoś problemu, nad którym męczyła się dłuższy czas. Była stonowana, kiedy chodziło o zachowanie, trzymała się pewnych ustalonych schematów, które pozwalały unikać niewygodnych dwuznaczności, bo zdecydowanie wolała, kiedy wszystko miało swój regularny, niezaburzony rytm. Krzykliwe reakcje nie były więc w jej stylu, za bardzo przyciągały uwagę. Kiedy jednak przychodziło co do czego, kiedy coś dotyczyło na przykład cioci Florence, nie umiała zawsze nad wszystkim zapanować. Wyrazistość ciotki już nieraz wyciągała z niej samej jakieś skrajności, które normalnie siedziały skryte za powściągliwym usposobieniem. Jeśli Camille się przy kimś unosiła, to właśnie przy ciotce, która towarzyszyła jej przez całe życie. Przy niej te rzeczy były dozwolone – unieść głos w złości, krzyczeć i podskakiwać z radości, płakać z żalu i przykrości. I nieraz sama ciotka była przyczyną tych właśnie skrajności, bo kiedy już się kłóciły, czego świadkiem był nie tylko Chayton, ale wszyscy zebrani, to robiły to na całego, by potem i tak się za wszystko przeprosić i wyjaśnić na spokojnie. Tylko za nim do tego doszło, emocje, którym Cam w normalnym stanie nie ufała, brały górę.
OdpowiedzUsuńZ jakiegoś powodu zrobiły to też teraz, choć przecież pan Kravis nawet ciotki nie przypominał, więc skąd to poczucie, że przy nim można zalać się łzami i poszukać spokoju? Nie znali się nawet, był dla Camille trochę taką zagadką, której przez większość czasu nie czuła potrzeby, by ruszać, bo jej rozwiązanie niczego by jej nie dało. Nawet nie było mowy o zaspokojeniu ciekawości, bo ta pojawiła się dopiero tego wieczoru i nawet nie zdążyła rozkwitnąć, żeby myśleć o jakiejś potrzebie.
To było miłe, przyjemne. Kojące. Nie od razu, bo jeszcze na początku przeważało uczucie osamotnienia i ten okropny, niewypowiedziany strach, ale z każdą następną chwilą Camille robiło się lepiej. Wtuliła się odrobinę mocniej, trochę pewniej, rozluźniła palce, które zacisnęły się na białym materiale i jeszcze kilkanaście sekund walczyła z płaczem, nim udało się nabrać powietrza głęboko w płuca, przytrzymać i wypuścić. I jeszcze raz to samo.
Nie pachnie ładnie. Pachnie cudownie.
Jeszcze raz, pociągając cicho nosem.
To takie miłe…
Jeszcze. Ostatni raz.
Oddio, chi è questo?
Z wyrównanym oddechem, z rozmazanym makijażem i spierzchniętymi wargami, za to już bez szlochu, odsunęła się, ale nie całkiem; na tyle, na ile potrzebowała, by zadrzeć głowę do góry i spojrzeć na twarz mężczyzny. Uspokoiła się, to na pewno, ale zdrowy rozsądek nie nadgonił sytuacji wraz z przybyciem tego spokoju. Zrobił to bardzo szybko, jednak przez głowę Camille zdążyło przelecieć w tym czasie mnóstwo pytań po włosku, mnóstwo myśli i stwierdzeń, które według spóźnionego rozsądku, nie powinny mieć nigdy miejsca. Tym bardziej w języku innym niż angielski.
Z wolna przyciągnęła do siebie ręce i zrobiła pół kroku do tyłu. Spokojnie, nie uciekając nigdzie spojrzeniem, w którym czaiły się te wszystkie włoskie myśli. Natrętne i kompletnie nie na miejscu. Dla Camille to była zupełna nowość. Przytulić się tak do kogoś. Poczuć się przy kimś tak dobrze, że uciekał strach i wracał spokój. Do tego potrzebowała bliskości, która nie przychodziła sobie od tak na zawołanie. Wymagała czasu i zaangażowania, pokładów zaufania, które też przecież nie bierze się znikąd. A tutaj pojawiło się wszystko i żeby nie było – Cam pewnie nigdy tego nie zapomni chociażby z czystej wdzięczności, ale to dalej było dla niej zastanawiające i poddawała to wielu wątpliwościom.
— Panie Kravis — zająknęła się, więc nie od razu kontynuowała, tylko najpierw odchrząknęła i przełknęła ślinę, by zwilżyć gardło i przygotować się do mówienia. W tym czasie sięgnęła dłonią do ciemnych, prostych włosów przy ramieniu i zaczesała część z nich za ucho. — Panie Kravis — powtórzyła pewniej, ale w dalszym ciągu nie podniosła głosu. — Nie wiem, od czego powinnam zacząć — wyznała, przesuwając dłoń, którą poprawiała włosy, po policzku, ustach i dalej po dekolcie, aż zatrzymała ją na miejscu, gdzie pod koronkowym materiałem chował się złoty krzyżyk. — To bardzo, bardzo niezręczne sytuacja — zauważyła i mimo tego oczywistego spostrzeżenia, uśmiechnęła się delikatnie. Trochę ze zdenerwowania, trochę z nieznanej sobie jeszcze sympatii. — Ale dziękuję panu. Bardzo dziękuję — rzekła, ale nie takim przesyconym wzniosłością i wdzięcznością głosem. Mówiła tak samo przez cały, bez pompy. Spokojnie, starając się utrzymać rzeczowość rozmowy, która odbywała się w zupełnie niedorzecznych okolicznościach.
UsuńCamille Russo
Lily należała do osób, które przestrzegają zasad, nie dlatego bo boją się konsekwencji, ale dlatego, że tak po prostu trzeba. Była odpowiedzialna i czasami nieco nadgorliwa w swoich obowiązkach, przykładała się na prawdę bardzo mocno, a czasami miała wrażenie, że angazuje się aż nadto. Była zasadniczą kobietą, jesli chodzi o protokoły odgórne, jesli zaś chodzi o jej własne obowiązki, elastycznie podchodziła do każdej sprawy, wyznając zasadę, że należy swoje zadania wypełniać zgodnie z polityką firmy i jak najlepsze wyniki osiągać - ale przy tym warto myśleć samodzielnie, gdy wskazane kroki postępowania zawodzą, lub można proces ulepszyć. Jej praca była odbierana jako wysoko profesjonalna i sama równiez czuła się odpowiednią osobą w odpowiedniej roli. Jej żywa natura jednak momentami odbijała się lekkim roztrzepaniem i co za tym idzie, zdarzało jej się popełniać gafy.
OdpowiedzUsuńTego dnia z pracy wyszła punktualnie, co zdarzało się raczej rzakdko, ponieważ nałogowo robiła obchód pod koniec swojej zmiany i w efekcie ośmiogodzinny grafik przedłużał sie o kilkanaście minut niemal codziennie. Dziś jednak musiała pilnować zegarka, bowiem wieczorem jedna z jej serdecznych koleżane z szkolnych lat obchodziła urodziny i cała masa znajomych zjechała na tę pełnę rocznicę i była to nie byle jaka rocznica, bo z zmiana kodu na trójkę z przodu! Gdy wybiła szesnasta, Lily wybiegła zza swojego biurka, dopadła do windy i minutę później opuszczała już budynek - również w pospiechu, bo musiała zdązyc do fryzjera i kosmetyczki na umówione wizyty. I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że zapomniała prezentu urodzinowego dla koleżanki, a o czym przypomniała sobie będąc już na imprezie i to w dodatku po dwóch mocnych toastach!
Wiedziała doskonale, że wracając po dwudziestej pierwszej do biura, naraża się i ryzykuje nie tylko przyłapaniem, ale nagana, a nawet zwolnieniem. Znala regulaminy i podejście prezesa do punktualności i przestrzegania zasad, ale w tej chwili, nie było dla niej nic wazniejszego, niż odzyskanie prezentu, by wręczyć go solenizantce jeszcze przed północą - zanim wyleci do San Francisco, gdzie przeprowadziła się miesiąc wcześniej i tym sposobem jej urodziy były również pożegnalną imprezą! To było arcyważne i Lily nie umiała, a nawet nie chciała ani wysyłac kurierem nastepnego dnia małej torebeczki, ani jakkolwiek w innym czasie nadrabiać swojego zapominalstwa. Gdy na imprezie już nieco się rozkręciła i dostrzegła w kącie stolik z odkładanymi prezentami, olśniło ją i wzywając taksówkę, przyjechała do biura (tak się spieszyła po pracy, że zapomniała o podarunku!). Urobić portiera nie było trudno, zważywszy na to, że nie była ani tak schludnie i oficjalnie ubrana jak zwykle, a zamiast tylko lekko wytuszowanych rzęs, miała na sobie piekny, pełny wieczorowy makijać i upiete włosy. Prezentowała się INACZEJ , a że codziennie rozmawiała nie tylko z ludźmi z firmy, ale i zaczepiała w każdej mozliwej chwili pracowników biurowca, by wiedzieć co się dzieje od strony wynajmującego w okolicy, zagadała jak zawsze pogodnie i swobodnie portiera. Gdy puścił ją do góry, miała zamiar tylko chwycić prezent, o którym zapomniała z szuflady w swoim biurku i uciekać, tylko po to tu przyszła. A w duchu modliła sie, by prezesa po prostu już nie było, bo wiedziała, że ma skłonności do nocowania w pracy.
Wjechała windą w nieznośnie wolnym tempie na ich pietro i od razu skierowała się do swojego stanowiska, wystukując szpilkami równy rytm, gdy szła. Rozpieła płaszcz i zsunęła go z ramion, a gdy dotarła do biurka, odwiesiła na oparcie krzesła, kucając i sprawdzając szuflady. W pierwszej nie było, w drugiej nie, w trzeciej z ilga na samymw ierzchu wyjrzało na nią po wysunięciu elementu maleństwo z złotym wmalowanym logo. I gdy Lily miała w ręce juz ten cenny drobiazg, zza pleców doszedł ją głos prezesa! Zadrżała, czując jak ciarki przebiegają jej po odkrytych przez duże wycięcie w kiecce plecach i niemal w podskoku staneła na równe nogi, obracając się w kierunku Chaytona.
Usuń- Ja... - zaczeła, ale w sumie zaraz jej szef, sam sobie wszystko wytłumaczył, a gdy nonszalancko założył ręce na szerokiej piersi, przesunęła spojrzeniem po wyraźnie umięsnionej lini jego barków i usmiechneła się bezwiednie. Miała słabą głowę, a wypiła już dwie lampki szampana i jej odruchy były niekontrolowane!
Odetchnęła głeboko, gdy padło na końcu tej tyrady pytanie i aż z wrażenia cofneła się o krok. Oparła się tyłem o blat biurka i powoli ściągneła brwi, a mogło to wyglądac faktycznie tak, jakby szukała dobrej wymówki. Ona jednak tylko zastanawiała się w tej chwili, czy młody Kravis rozumie, że napadając młode i wpatrzone weń pracownice, wcale sobie nie pomaga pozbyć sie grona wielbicielek... A moze on nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że w ogóle takie grono istnieje?! O zgrozo, to by była heca, a taki spostzegawczy jest!
- Ja przepraszam, ale musiałam wrócic po to - oznajmiła szczerze, nie mając ani sił, ani zamiaru kłamać. Była w tym beznadziejna, więc nawet nie próbowała, a szczerość potrafiła być i zaskakująca i rozbrajająca, zaś szczególnie rozbrojenia tykającej bomby w osobie Chaytona teraz potzrebowała. - Już wszystko wyjasniam - dodała żywo, wstając i podchodząc blisko mężczyzny, by rozchylić torebke i podsunąc mu ją do obejrzenia zawartości. - Wymknełam się z urodzin przyjaciółki, która jest jednocześnie jej imprezą pożegnalna, bo Cindy wynosi się do san Francisco. Ja wiecznie pracuję i nie planuję na razie urlopu, więc nie mogę jej tam tego zawieźć, a ona planuje kupno mieszkania, będzie zajeta i przez kilka kolejnych miesięcy na prawdę nie ma opcji, aby tu przyleciała. Więc skoro ten wieczór tyle znaczy, musiałam się wrócić i ja wiem że to niezgodne z regulaminem i rozumiem, ze łamię święte zasady, ale na prawde musiałam! To arcywazne i nie chciałam zaszkodzić firmie, ani panu!- opowiedziała wszystko w dramatycznym skrócie w równie dramatycznym tonie, na koniec zaciskając palce na prezencie, o który był cały szum, a wielkie rozpaczone spojrzenie wbiła w twarz Chaytona.
Alkohol różnie działał na ludzi. Lily nie oniesmielał, a wręcz przeciwnie, odrobnę luzował jej oficjalne granice i pokazywał, że nawet jesli w pracy jest twardą babką, to na prawdę pozostaje wciąż wrażliwą i dobrą dziewczyną.
- Cholera... - jekneła, unosząc jedną dłoń do twarzy, by przysłonić się choć trochę zawstydzona. - Brzmię jak wariatka, prawda? -prychneła i spomiędzy palców spojrzała na bruneta. - Ale mówie prawde, przysięgam! - cofneła reke od twarzy i sięgnęła po dłoń mężczyzny, ale zamiast złapać go, jak zamierzała z początku, ostatniem rozsądku zatrzymała się przed tym gestem i jedynie skubneła palcami jego rękaw. - Proszę ze mną jechać! - zaproponowała pewnym tonem, niemal tak, jakby żądała, by ją sprawdził, w sensie czy mówi prawdę. - Zobaczy pan, że to na prawdę ważne i że nie zmyslam. I przy okazji pozna pan fajnych ludzi....? - uśmiechneła się zachęcająco, przystępując zestresowana z nogi na nogę.
Sukienkę miała krótką, z odkrytymi plecami, ale nie powinno byc jej zimno, jednak marzła. To z niepokoju. Ona mimo że przebywała często z prezesem, nie znała go i nie umiała totalnie przewidzieć, co zrobi, co pomyśli.
- Proszę mnie nie zwalniać - znów skubnęła jego rękaw, przełykając głosno ślinę. Cholera, teraz się wystraszyła.
świruska :D
Przez kilka sekund przesuwała po ledwo widocznym uwypukleniu na dekolcie, jakby upewniając się, że złoty krzyżyk na pewno nie zmienił swojego stałego miejsca. Nie myślała o tym, kiedy w odruchu zaczynała bawić się skromną ozdobą, ale to ją dodatkowo uspokajało i dzięki temu Camille łatwiej było uporządkować rozbiegane myśli. To było jak dodatkowe przypomnienie, w jakim punkcie w rzeczywistości się znajduje, a kiedy na nowo sobie to uświadamiała, zostawała już tylko prosta droga do własnego status quo. Krzyżyk więc był dla niej czymś wyjątkowym i ważnym, nawet jeśli już od dawna nie wiązało się to z żadnymi religijnymi przekonaniami. Mimo to w niektórych, raczej nielicznych sytuacjach można było zauważyć, jak Cam sięga do niego i pewną szczególną dozą czułości, z której też nie zdawała sobie sprawy, dotyka opuszkami swój mały skarb, który w żaden inny sposób nie zdradzał swojej potencjalnej wartości. Krzyżyk był naprawdę bardzo niepozorny, najzwyklejszy i najprostszy, zawieszony na równie niewyszukanym łańcuszku – łatwo było go przeoczyć, choć Camille właściwie nie nosiła żadnej innej biżuterii tego typu. Po prostu w ogóle nie rzucał się w oczy, póki sama z jakiegoś powodu sobie o nim nie przypomniała.
OdpowiedzUsuńSplotła dłonie, krzyżując je w nadgarstkach i ściągnęła na chwilę ramiona do przodu, by zaraz je rozluźnić i również odetchnąć. Czuła się o niebo lepiej niż przed kilkoma minutami, na pewno można to było dostrzec gołym okiem, ale równie oczywiste było to, że wcale nie uleciało z niej całe napięcie. W końcu sama powiedziała, że to bardzo niezręczna sytuacja i wcale nie miała na myśli oczywistego faktu, że okłamała ciocię i właśnie to kłamstwo wyszło na jaw. To – jak sam Kravis zauważył – było jej prywatną sprawą, z której akurat jemu nie czuła się wcale zobowiązana tłumaczyć. Reszta tej wypowiedzi trochę ją zastanowiła, bo nie do końca wiedziała, jak to zrozumieć. Nie powiedział tego wprost i samej sugestii z trudem byłoby szukać między wierszami, że ciekawiły go pobudki, którymi kierowała się, decydując się na kłamstwo, ale chyba sama wzmianka o rozmowie wzbudziła w niej lekkie zdumienie. Przez moment miała wrażenie, że naprawdę mogło chodzić o taką zwykłą rozmowę. Taką, której między sobą nigdy nie przeprowadzili i to z prostych, oczywistych powodów.
Niezręczność, o którą chodziło Camille, dotyczyła głównie tego, co się zadziało teraz. Nawet nie myślała o tej awanturze z jej udziałem, która miała miejsce na głównej sali. Tamto nagle wydało się małe i zupełnie nieważne w porównaniu do tego, że bez najmniejszego wahania, nie pytając choćby z przyzwoitości o pozwolenie, przytuliła się do Chaytona, swojego szefa i mężczyzny, z którym nie łączyło ją absolutnie nic, co mogłoby sprawić, że byłoby to działanie zasadne. Przecież nigdy nawet ze sobą nie porozmawiali tak po prostu, a co dopiero mówić tutaj o jakichkolwiek gestach, które oglądane z boku od razu kojarzyły się z zażyłością! Do tego im bardziej to wszystko analizowała, tym więcej niepoprawności mogłaby wymienić, zarówno tych związanych z normami zawodowymi, przez normy obyczajowe – bądź co bądź był żonaty, a to przypisywało mu dodatkową nietykalność, z którą niespowinowacone z nim kobiety powinny obchodzić się z pewną ostrożnością i pamięcią – po własne odczucia.
W tym wszystkim jakoś umknął jej fakt, że Chayton tak naprawdę nie zrobił nic, żeby samemu dać jej do zrozumienia, że to, co zrobiła, jest nie na miejscu. Nie pomyślała też, że mogło nawet chodzić o coś zupełnie przeciwnego, że chciał zapewnić jej ten komfort, który w jakiś sposób zaistniał, jeszcze za nim o tym świadomie zadecydował. Skupiła się głównie na swojej perspektywie, która wystarczająco ją dobijała swoją dwuznacznością i jej mózg chyba w odruchu obronnym nie pozwolił zastanawiać się teraz nad drugą stroną monety.
Przyglądała mu się z wyczekiwaniem w oczach, jakby naturalnym było teraz to, że nawiąże nie tylko do tego, jak nie wypada robić takiego zamieszania w towarzystwie kolegów i koleżanek, ale też właśnie do jej zachowania sprzed dosłownie chwili. Z założenia Camille przekładała owoce samokrytyki na innych, często to robiła i teraz nie było inaczej. Dlatego tak wyczekująco patrzyła na prezesa, aż samo to stawało się już niezręczne. Gdzie to pouczenie, jakieś kilka uwag, że nie powinna tak przytulać się do swojego pracodawcy? Zazwyczaj nie myliła się tak często w swoich przewidywaniach, nawet jeśli otwarcie mogła przyznać, że żadna z niej wróżka czy znawca ludzkiej natury. Po prostu pewne rzeczy zawsze się działy i wiedział o tym każdy.
UsuńAle chyba poza Chaytonem Kravisem, bo do niczego takiego nie nawiązał, w dodatku tak ładnie się uśmiechał, bastardo…
Usta Camille zacisnęły się mocno, jakby zaraz miała powiedzieć coś na głos. Jeszcze tego brakowało, żeby miała rzucać teraz w kogoś wyzwiskami! Tylko nic nie mogła poradzić, że ta niekonwencjonalność prezesa w niczym jej nie pomagała. Zrobiła coś nie tak i to nie jedną rzecz, a przynajmniej dwie, więc reprymenda jej się należała. A on nic sobie z tego nie robił i wcale nie zapowiadało się, że miało to się zmienić! I tak, dostrzegała ten paradoks, że w myślach doprasza się o coś, czego ludzie z chęcią i z ucałowaniem ręki by sobie odmówili, ale Camille taka była, że domagała się sprawiedliwości, choć nie wtedy, kiedy miałaby być roszczeniowa. No i sama ta sprawiedliwość też nie była do końca obiektywna.
W odpowiedzi na pytanie pokręciła energicznie głową, pomrukując do tego raptownie w dodatkowym zaprzeczeniu. Nie było mowy, żeby tam wróciła jakby nigdy nic. Aż za dobrze wiedziała, z czym to by się wiązało i nie miała na to ochoty. Poza tym był pewien niepisany układ między nią o ciotką, i to nie jeden, bo o wielu rzeczach po prostu nie rozmawiały, a jeden z nich jasno określał, jak powinien wyglądać dalszy przebieg tego wieczoru.
— Ciocia jest już pewnie w drodze do domu. W trakcie… tego, co się wydarzyło na sali, zdążyłyśmy się też pokłócić o to, że prócz straconych szans na marzenia, dodatkowo przepuścimy pieniądze na taksówki. — Nadymała policzki i wypuściła głośno powietrze. — Normalnie wróciłybyśmy razem, a teraz znając ciocię właśnie żali się kierowcy. — Wzruszyła ramionami bez większego przejęcia, bo skoro jakimś sposobem uspokoiła się w ramionach pana Kravisa, to już tak bardzo w nią ta kłótnia nie uderzała. Obie z Florence potrafiły unieść się i obrzucać się wielkimi frazami, ale z tego samego powodu, przez który tak temperamentnie mogły się ze sobą kłócić, zawsze się ze sobą godziły.
— Przepraszam za to zamieszanie — odparła po chwili, rozplatając dłonie i rozłożyła ramiona w bezradnym geście. — Dla Włochów rodzina to świętość, w imieniu której będziemy kłócić się dokładnie tak, jak pokazują w operach mydlanych — dodała pół serio, pół żartem. Cóż, nie było co ukrywać, że razem z ciotką potwierdziły dzisiaj całą listę stereotypów o Włochach i była to jedyna wymówka, na którą Camille mogłaby się teraz zdobyć, bo nawet te stereotypy potrafiły ukazać, jakimi wartościami się kierowała w życiu.
Camille Russo
Lily wiedziała, że jej wizyta nie odbędzie się bez echa i nawet gdyby Chaytona tu dzisiaj nie było, zapewne i tak dowiedziałby się o jej wizycie. On miał oczy i uszy wszędzie i było to doprawdy straszne, a jeszcze straszniejsze było to, ze każdy dozorca i pracownik jakiegokolwiek szczebla, wszystko mu zdradzał, jak tylko sam dowiadywał się o naruszeniu zasad, jakby Chayton był królem mafii! Nikt jednak w firmie się go nie bał, a przynajmniej nie w takim negatywnym znaczeniu, by jakkolwiek przed nim czmychać. Teraz zupełne nie myslała o karze i konsekwencjach, bo skoro upiekło jej się w tym momencie, zmartwienia zostały odłożone na dzień nastepny, a właściwie na za dwa dni, kiedy spotkają się po weekendzie w poniedziałek i wtedy własnie dziewczyna będzie się troskac o to, jak odpłaci za ten wybryk. Był on pierwszy, ale faktycznie możliwe, że nie ostatni, zdarzało jej się po godzinach pracy wracać w pośpiechu, bo na przykąłd zapomniała jakiś drobiazg, lub co zdarzało się regularnie - komórki. Najczęścej jednak gdy już wracała po coś, o czym zapomniała, czego nie spakowała do torebki w roztargnieniu, biuro jeszcze pracowało i nie było to dlużej jak godzina po jej wyjściu do domu.
OdpowiedzUsuńSkrzywiła sie, zatrzymując spojrzenie na ustach, które wypowiedziały niejasne dla niej słowa. Nie była pewna, czy powiedział jej coś miłego, czy wręcz przeciwnie. Ona nie potrafiła kłamac, a gdy już coś zamierzała opowiadac, mówiła dużo zawierając masę szczegołów i czasami nieistotne elementy układanki, byleby opowieść była snuta na bogato. Gdy jednak padło wyraźne ostrzeżenie, mina jej zrzedła i na powrót struchlała, kiwając potulnie głową. Jesli by chciał i była faktycznie taka potrzeba, ona nie miałaby najmniejszego problemu z udowodnieniem mu, że to co mówi, jest prawdą, bo tak było. Chwyciłaby go pod ramie i nawet na siłę zaciągnęła... Nie, nie dotknełaby go bez pytania i przyzwolenia i nawet ona nie była taką ryzykantką, aby rzucać się na faceta, który służy pod mundurem, bo pewnie jakby ją trzepnął, to by zmiótł ją za horyzont. Miała instynkt samozachowawczy. Faktem jest, że gdyby było to konieczne, udowodniłaby za wszelką cenę swoją niewinność i wielką potrzebę powrotu do biura własnie po ten drobiazg, który teraz dzierżyła w dłoni. Jesli słowa wyjasnienia i przeprosiny starczyły, to na razie i ona nie miała zamiaru dłużej tego faktu, że razem stoją w zamkniętym biurze, rozgrzebywać. Chociaż to, że zasady dla wszystkich, nie obowiązują wszystkich, jej zdaniem były nie fair.
- Rozumiem - bakneła tylko.
Kiedy Chayton ruszył w kierunku schodów, gotowa wybiec stąd i zniknąć mu z oczy, postapiła za nim. Zatrzymała się równie nagle co on, niemal wpadając mu na plecy i zadarła głowę do góry, spoglądając w profil prezesa.
- Ja... przyjechałam taksówką, to niedaleko, myślałam, że wrócę pieszo... - wyjasniła, oddychając głeboko. Czuła się jak skończona gapa. Nawet nie jak idiotka, a po prostu ciapa, jak małolata która niewiele mysli i wszystko robi o krok działanie przedkładając nad rozsądkiem.
Uniosła dłoń, znów oddychając głeboko, aż wydeła usta i przyłożyła palce do nasady nosa, masując delikatnie to zwężenie pd brwiami. Nie piła często i nie piła wiele, miała słabą głowę i znała swoje granice, a takżę mozliwości, które był swoją drogą niewielkie. Dzisiaj wychyliła tylko toast, ale teraz miała wrażenie, jakby spożyła z wiadro wódki i nie umiała zebrać myśli.
- Mam uczucie deja vu - usmiechneła się kwasno, nawiązując do ostatniego razu, gdy kilka dni wcześniej również ją podwiózł. Podała adres klubu, który był faktycznie rzut beretem stąd i zawiesila na twarzy bruneta pytające spojrzenie. Nie oczekiwała podwózki, chętnie by taką przyjeła, bo to pozwoliłoby zaoszczędzić jej czas i nogi obute w wysokie szpilki, ale nie miała zamiaru, ani prawa go o to prosić.
UsuńW międzyczasie założyła płaszcz i schowała starannie do kieszeni prezent, który był malutki, ale na prawdę cenny i to nie pod względem materialnym. Mając go przy sobie i czując pod dłonią, uśmiechnęła sie uspokojona. Warto bylo natknąć się na szefa i być moze za dwa dni usłyszeć, albo przeczytać naganę wrzuconą do dokumentów personalnych, by móc go wręczyć przyjaciółce.
- A może w ramach podzięki i przeprosin, da się pan zaprosić na toast szampanem? - zaproponowała, gdy zaoferował że ją podrzuci i zapewnił, że to nie problem. - Oprócz szampana jest również wybór innych alkoholi, a na pewno znajdzie się też coś bezalkoholowego! - dodała już w windzie, poprawiając się i biorąc pod uwagę fakt iż mężczyzna prowadził.
Lily od dłuższego czasu wodziła zaintrygowanym spojrzeniem na Chaytonem, był interesującym człowiekiem. Ale był jej szefem i był nieosiągalny nie tylko przez to, jak również bardzo istotny fakt, iż był żonaty. Lily, choć niektórzy mogli twierdzić inaczej (była narzeczoną swojego byłego szefa przecież!), nie pchała się tam, gdzie nie było dla niej miejsca. Zresztą delikatna fascynacja jeszcze nigdy nikomu krzywdy nie wyrządziła, a facet był po prostu cholernie boski!
w sumie... wciąż wariatka :D aczkolwiek urocza!
Pieniądze były w ich rodzinie dosyć dziwnym tematem. Nie miały z Florence problemów finansowych, które spędzałyby im sen z powiek i przez które musiałyby sobie odmawiać każdej nawet najmniejszej zachcianki, ale jednocześnie nie było mowy o beztroskim wydawaniu pieniędzy i to szczególnie na coś, co albo nie było potrzebne, albo było wydatkiem, który dałoby się uniknąć. W gruncie rzeczy taka ekstrawagancja, jak pojechanie do tego samego domu praktycznie w tym samym czasie dwoma różnymi taksówkami, nie stanowiła żadnego destrukcyjnego czynnika, bo to też nie było coś, co miałoby miejsce regularnie.
OdpowiedzUsuńCamille o tym wspomniała bardziej dlatego, żeby uzasadnić dodatkowo swoją decyzję o powrocie do domu i może trochę dokładniej rozrysować samą kłótnię, która miała miejsce, a która mogła robić wrażenie poważnej awantury. Szef wspomniał, że liczy na ich szybkie dojście do porozumienia, więc żeby nie miał się czym przejmować, powiedziała coś, co miało dawać do zrozumienia, że ciocia mimo wszystko będzie wyczekiwać jej w domu. Po pierwsze, intensywność emocji, a powaga sytuacji, nie szły ze sobą w parze w tym przypadku. Zaczęły od czegoś, co rzeczywiście było ważne i dlatego cała reszta pozostawała w tym samym tonie, ale to już były drobiazgi, które wyrzucało się dosłownie przy okazji, żeby mieć to z głowy i nie musieć do tego później wracać. Po drugie, chodziło o zestawienie, które zastosowała Florence, bo kiedy Cam przytoczyła tematy, wokół których oscylowała ich kłótnia, zostały one poruszone przez cioteczkę właśnie w takiej kolejności i to w jednym zdaniu. O czym pewnie wiedziały tylko panie Russo, biorąc pod uwagę, że rozmawiały po włosku.
Przechyliła nieznacznie głowę, próbując po raz kolejny nadążyć za tym, co działo się w głowie pana prezesa. Fakt, odwiezienie jej do domu, jeśli już miało jakkolwiek wchodzić w grę, powinno być zaproponowane, tymczasem Chayton tak postanowił i naturalnie Cam chciała zaprotestować w formie odmowy, jak tylko padły te słowa, ale jednocześnie uznała, że może z tym chwilkę poczekać, bo nie wyglądało, jakby na tym miało się skończyć, a nieuprzejmym było przerywać.
Ostatecznie w trakcie tych ustaleń Camille zdołała jedynie otworzyć nieco szerzej oczy, z trudem przełknąć ślinę i podważyć własną poczytalność, za nim sobie przypomniała, z kim ma do czynienia. Dalej tak naprawdę tego nie wiedziała, więc było to stwierdzenie bardziej symboliczne i takie, do którego po prostu mogła się jakoś odnieść w swoich myślach, niż coś, co byłoby faktyczną odpowiedzią na pytanie z kim ma do czynienia?
Z kimś, przy kim najwyraźniej sytuacje potrafią eskalować w naprawdę szybkim tempie. A to brzmiało trochę jak wyzwanie.
Odchrząknęła, pozbywając się wyrazu zdumienia, przetarła grzbietem dłoni policzki i powieki, czując zaschnięte łzy i rozmazany makijaż na skórze, i pokiwała głową w bliżej nieokreślonym geście. W ciągu roku chyba całkowicie zapomniała o tym, jak czuła się w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej, bo właśnie wróciło do niej to samo ogólne wrażenie, jakie wtedy zrobił na niej pan rekruter, który później okazał się Chaytonem Kravisem. Jednak wcale ją to nie zdziwiło, łatwo było o czymś nie pamiętać, jeśli nie pojawiało się w życiu regularnie.
— No dobra — odparła, kończąc przecierać twarz i obejrzała dłoń. — Nie jestem nawet pewna, czy wypada mi teraz odmawiać panu czegokolwiek, a skoro twierdzi pan, że bilans będzie korzystny dla obu stron… — nie dokończyła, wzdychając i wracając spojrzeniem do Chaytona zajętego przez chwilę swoim telefonem. Pomyślała, że jego uprzejmość to jedno, ale w tej sytuacji chyba musiałaby mu wprost powiedzieć, że nie chce, żeby ją odwoził, a na to chyba nie miała dzisiaj siły. Tak właściwie to myślała też, że dziwniej już nie będzie i skoro wyglądało na to, że szef ma w tym jakiś swój interes, to nie ma sensu się temu stawiać. No miała też poczucie, że postawiła go dzisiaj w dosyć specyficznej sytuacji, więc on miał do tego takie samo prawo.
— Dalej będzie to bardzo niezręczna sytuacja, ale chyba powoli się przyzwyczajam, do tego brzmi pan bardzo konstruktywnie, tak właściwie to nie przepadam też za taksówkarzami — zaczęła tak sobie wymieniać na głos, jakby jeszcze upewniała się co do tego bilansu korzyści, choć w głębi duszy czuła, że ten wieczór obfituje w za dużo niespodzianek i gada już głupoty z tych wszystkich przeżyć. — Jasne, jeśli to naprawdę nie problem, chętnie skorzystam — stwierdziła na koniec, powstrzymując jednocześnie swoje rozbawienie, bo im dłużej o tym wszystkim myślała, tym bardziej absurdalne jej się wydawało, a że już dzisiaj płakała, to chyba tak dla równowagi miała teraz ochotę się roześmiać.
UsuńChyba czuła się lepiej z myślą, że mimo wszystko wyraziła zgodę na propozycję, która była postanowieniem i jeszcze odniosła się do niej z pewnym entuzjazmem. Tak wydawało się to trochę normalniejsze i sensowniejsze, choć naprawdę uważała, że Chayton brzmiał bardzo rzeczowo i logicznie, czemu ciężko było się przeciwstawić komuś takiemu jak Camille, która teraz nie miała ani sił, ani ochoty doszukiwać się w tym większych luk.
— Poszłabym jeszcze tylko do łazienki, bo domyślam się, jak wyglądam — napomknęła, trochę pytająco, bo nie była pewna, jak wygląda i czy rzeczywiście jest konieczność, by poszła doprowadzić się do porządku i jednocześnie nie chciała naciągać prezesa na czas.
Camille Russo
Popełniła ten błąd, że ignorowanie czyjegoś istnienia czy unikanie spotkań uznała na doskonały sposób na pozbycie się tej osoby, ale zapomniała, że ma do czynienia z człowiekiem niezwykle upartym, który nie był w stanie rozpoznać subtelnych sygnałów. Istniała spora szansa, że John postrzegał jej działania jako tymczasowe i gotów był zaczekać aż jej „dziewczęcy foch” przejdzie zupełnie, jak to miał w zwyczaju czynić, gdy oboje byli jeszcze nastolatkami. Celaena nigdy nie miała okazji powiedzieć mu, że nie chce w swoim życiu kogoś, kto przez tyle lat nie dał jej niczego poza złamanym sercem i głębokim rozczarowaniem, ponieważ kuzyn zniknął z radaru nim podjęła tą decyzję i nie wyściubiał nosa ze swojej nory (gdziekolwiek się ona znajdowała) aż do teraz. Dziewczyna zamierzała jak najszybciej naprawić swój błąd… Najpierw jednak musiała skupić się na pracy.
OdpowiedzUsuńZerknęła na Chaytona kontrolnie znad kartek, kiedy decydował na czym powinni się byli w tym momencie skupić. Chociaż minęły już dwa miesiące i zdążyła zweryfikować kolejne założenia czy podejrzenia na temat tego mężczyzny, wciąż pozostawał w jej mniemaniu człowiekiem dość trudnym. Mur, którym odgradzał się od ludzi był zaskakująco wysoki, a maska, za którą skrywał wszelkie emocje była wykuta z najwyższą starannością i Starling wciąż nie potrafiła stwierdzić, kiedy prezes kogoś lubił, a kiedy był po prostu miły czy uprzejmy ze względu na piastowane stanowisko. Fakt ten drażnił ją o wiele mocniej odkąd odkryła, że chciałaby wiedzieć, do której grupy sama się zalicza, ale nie potrafiła zadecydować z czego pragnienie tej wiedzy wynika: ze zwykłej ciekawości czy też może czegoś więcej? Na szczęście ilość pracy i powierzanych jej zadań była zazwyczaj na tyle wysoka, że uniemożliwiała jej podobne rozmyślania. Tak jak teraz, poświęciła temu zagadnieniu zaledwie kilka sekund, ponieważ miała do czynienia z człowiekiem nie tylko tajemniczym, ale również zdecydowanym i podjęcie decyzji nie zajęło mu zbyt wiele czasu.
— Dobrze — skinęła głową i przestudiowała pełną skrótów myślowych listę ponownie. — Liderka grupy sprawdzającej aktualny zasięg prototypu oprogramowania klucza cyfrowego naszej aplikacji podrzuciła mi przed wyjściem raport z ich ostatnich testów, z którego wynika, że wciąż nie udało nam się osiągnąć wyników, które gwarantowałyby niezawodność na obszarze wyznaczonym przez Mandarin Oriental. Zarząd hotelu chce, aby klucze działały również na terenie siłowni, spa i kilku innych obiektów usługowych, które oferują gościom. Teoretycznie, biorąc pod uwagę surowe liczby, zasięg jest wystarczający, ale w praktyce jest w kluczowych miejscach zbyt słaby i tracimy połączenie — oznajmiła, próbując nie zdradzić swojego rozgoryczenia tą kwestią. Wszystko było w porządku, do momentu w którym zarząd MO nie dodał kilku nowych punktów do długiej listy ich oczekiwań, ale niewiele mogli na to poradzić.
— Otrzymaliśmy także zapytanie w sprawie wizualizacji projektu. Do tej pory programiści tworzyli aplikację zgodnie z pierwotnym konceptem, który otrzymaliśmy od MO, ale ich zarząd uznał, że jest zbyt przestarzały i co chwilę wprowadza jakieś zmiany. Chcieliby wiedzieć — zaczęła, po czym zawahała się na moment i nachyliła nad biurkiem, by odnaleźć wspominany fragment tekstu na najbliższym dokumencie i przytoczyć go dokładnie: — czy nasz dział graficzny jest w stanie zaproponować im nowy projekt, który łączyłby prestiż ich marki z innowacją naszych zabezpieczeń.
Zielone, pełne powątpienia tęczówki odnalazły spojrzenie Chaytona. Starling była naprawdę ciekawa czy firma zamierzała zgodzić się na coś takiego w połowie prac, jeśli nie zostało to uwzględnione w kontrakcie. Ostatecznie byli firmą przodującą w zabezpieczeniach, a nie w grafice, chociaż oczywiście, kiedy tworzyli własne projekty, obejmowały one również prace tego typu. Wizualizacja była bardzo ważnym elementem, który pozwalał przyjrzeć się gotowemu produktowi i wprowadzić do niego zmiany przed jego fizycznym powstaniem albo nawet w trakcie produkcji.
— Poza tym, programiści wciąż próbują rozwiązać problem błędów w automatycznym zapisie historii zdarzeń, głównie otwierania drzwi, do którego mają mieć dostęp goście. Utworzyli próbne profile uniwersalnych kluczy cyfrowych dla obsługi hotelowej, ale funkcja co jakiś czas szwankuje, zapisując i wyświetlając do wglądu użytkownika aktywność wszystkich zamków zamiast tego dedykowanego konkretnemu pokojowi — mruknęła, po czym sięgnęła po kubek z kawą i upiła drobny łyk, aby zwilżyć gardło. — Udało im się natomiast usprawnić funkcję auto-otwierania w zasięgu półtorej metra od zamka. W raporcie od grupy testowej widnieje brak wzmianki na temat błędów związanych z automatycznym naciskaniem klamki. W dobie koronawirusa MO bardzo na tym zależało, chcą uwzględnić tą funkcję w kampanii promocyjnej jako działania profilaktyczne w celu zapewnienia komfortu i bezpieczeństwa gościom — dodała, unosząc przy tym nieznacznie kącik ust. Jej samej takie szczegóły w ogóle nie przekonywały, ale miała świadomość, że dla niektórych ludzi były szalenie istotne.
UsuńCelaena zamknęła notes i odłożyła go na blat, po czym obróciła się bezpośrednio do Chaytona. Resztę mogła przytoczyć mu z pamięci.
— Nie odnotowano żadnych problemów z opcją zdalnego sprawdzania stanu zamka, udostępniania klucza bliskim czy ochrony identyfikatora za pomocą modułu SAM. Mamy pewność, że naszego klucza nie da się sczytać i skopiować przez osoby trzecie, jak w przypadku zwykłego RFID. Produkcja poszczególnych elementów także przebiega sprawnie — zapewniła z uśmiechem, ponieważ były to jedne z najważniejszych kwestii i brak błędów z nimi związanych cieszył dosłownie cały zespół. — Na chwilę obecną to wszystko — dodała, odruchowo pocierając wciąż jeszcze ociężałe powieki. Kawa potrzebowała chwili, aby spełnić swoje zadanie i odpędzić zmęczenie.
Celaena
Lily była pilna uczennicą, ale na prawdę wiele jej brakowało do idealnego pracownika. Kierowała się w życiu uczuciami, nie miała własnych żelaznych zasad i to chyba robiło na niej największe wrażenie, jesli chodzi o Chaytona i podziw jaki w niej wzbudzał. To że zawsze był wierny samemu sobie, było niesamowite, niewielu ludzi bowiem to potrafiło. A choć ruda była szczera i lojalna, to nie można było powiedziec, że nigdy nie kłamała, sama zresztą nie wierzyła, aby była na świecie taka osoba, która zawsze mówi prawdę. Ona po prostu tego nie umiała, więc tego nie robiła, ale pewnie nie raz lekkomyslnie coś palneła, pewne rzeczy zatajając, albo zbyt upiekszając. Teraz na pewno słowa Chaytona każą jej się pilnować, nie tylko przy kolejnym wypadku z krótką pamięcią i roztrzepaniem, które w pospiechu w tej dziewczynie jak bomba zegarowa uruchamiało się niemal zawsze. Ona będzie na pewno przez najbliższy czas mieć się na baczności i jeszcze bardziej przykladać do pracy!
OdpowiedzUsuńPozycja w fotelu prezesa w młodym wieku mogłaby zdaniem niektórych spokojnie pozwolić Kravisowi zadzierać nosa. To że tego nie robił i okazywał szacunek wszystkim pracownikom i to niezależnie od pozycji i szczebla w strukturze firmy, jaką obejmowali, to był kolejny powód dla którego Lily miała słabość do szefa. Widziała po prostu, że jest dobrym człowiekiem. Ale swoją prace wykonywał dobrze, aby nie powiedziec, że wzorowo i wiedziała, że nie korzysta z przywilejów nazwiska a na wszystko sam stara się zapracować. Teraz na przykąłd nie musiał proponowac jej podwózki, a jednak to zrobił, a ona wiedziała, żę sztuczna skromność i odmowa pomocy, która faktycznie się przyda, nie tylko jej nie pomogą, ale może nawet sobie durna zaszkodzi, więc tę pomoc przyjeła. Zresztą, chyba tylko na początku ich znajomości, gdy Chayton proponował podwózkę, odmówiła speszona, ale dostrzegając że jest wychowany na dżentelmana i właściwie nie fatyguje go coś takiego, teraz już zwykle z usmiechem dziękowała i zabierała się z nim.
Była już po jednym toaście, ale była niemal pewna, że prawie tego nie widać. Może jej policzki były nieco bardziej zarumienione i oczy miała błyszczące z podekscytowania, ale na wysokich obcasach trzymała się wzorowo, a krok miała równy i niezachwiany. Oparła się w windzie biodrem o ścianę przy panelu i zatrzymała jasne tęczówki na twarzy szefa, który opierając się o zasuniete drzwi, prezentował się na prawdę cholernie męsko. Nie była pewna, czy sam Chayton zdaje sobie sprawę z tego, jak działa na kobiety. Był przystojny, wysoki, dobrze zbudowany, ale prócz tej seksownej aparycji, przez którą niejedna babeczka w biurze potykała sie o własne nogi, gdy się zagapiła na przechodzącego prezesa; on miał w sobie to coś. Jakkolwiek to nazwać, przyciągał spojrzenia i zainteresowanie. Miał klasę, był wykształcony i obyty, mógł pochwalić się ciekawymi zainteresowaniami i umiejętnością żąglowania wręcz czasem, bo robił tyle rzeczy w życiu, na które ludzie zwykle nie potrafią znaleźć i zorganizować sobie czasu. Lily nie znała go dobrze i trudno jej było za nim czasami nadążyć, ale lubiła go, ceniła i trochę też do niego po cichu wzdychała, choć nie powinna. Wydawał się po prostu facetem idealnym i szczerze zazdrościła Rosalie takiego męża, bo była przekonana, że w całym tym pędzie dla kogos, kogo kocha też umie znaleźć chwile i na dodatek stać go na czułości. Ona o kimś takim marzyła... Jej ostentacyjne sprostowanie stany cywilnego przy Mckinkleyu chyba wyraźnie zdradziło, że związek Lily do idealnych nie należy. Rudej po prostu brakowało bliskości.
Pokiwała powoli głową, odwracając wzrok, bo czuła, że zbyt długo śledziła spojrzeniem rysy jego twarzy. Speszyła się, poczuła głupio z myślą, że po prostu się gapi, a biedny facet nie tylko to widzi, ale może wręcz czuje się... napastowany jej oczyma! Nie byłoby to dziwne, znała juz niemal na pamięć kształt jego górnej wargi i tor lini włosów przy prawej skroni. Lily lubiła szczegóły, interesowały ją o wiele bardziej niż ogólniki.
- Tak, wynajelismy tylko kilka stolików - wyjaśniła z usmiechem i ściągneła nieco łopatki, prostując się. - Jak wychodziłam, nie było tłumów, a jakby były, to u nas znajdzie się też miejsce, więc na prawdę błoby świetnie, gdyby pan choć na chwilę dołączył - zapewniła pogodnie, na prawdę podekscytowana szansą na rozkręcenie sztywnego szefuńcia. To by była dopiero szalona akcja! Zabawa wręcz niezapomniana!
UsuńGdy dojechali na pietro parkingu pdoziemnego, ruszyła pewnie za prezesem, już rozpoznając z oddali jego samochód. Zasmiała się pod nosem na samo wspomnienie swojej uwagi, jaką wypaliła ostatnim razem, widząc podświetlane wnętrze auta. Czasami była na prawdę głupiutka, jakby mimo lat, nie wyrosła do końca; ale lubiła to, czuła że jest młoda duchem i wciąż nieco szalona, gotowa pędzić do przodu.
Lilka, gotowa rozruszać Pana Szefuńcia :D
Camille z doświadczenia wiedziała, jak potrafią wyglądać ich rodzinne kłótnie dla kogoś, kto nie ma najmniejszego pojęcia, jakimi temperamentami dysponowały obie panie i w dodatku nie ma szans na zrozumienie choćby słowa z tego, co sobie wyrzucały. Nie przejmowała się tym zazwyczaj, bo nie było takiej potrzeby, ale w obecnej sytuacji nie chciała zostawiać żadnych wątpliwości. Okoliczności trochę ją do tego zobowiązywały, skoro wydarzyło się to wśród znajomych i to takich z pracy, w dodatku w obecności samego prezesa, który teraz uprzejmie zaproponował jej podwózkę.
OdpowiedzUsuńKiedy spojrzenie prezesa przesunęło się po jej sylwetce, zrobiła chyba wszystko, co w jej mocy, by się w tym czasie nie spiąć. Z pewnością byłoby to do zauważenia, a wolała tego nie pokazywać. Nie spodziewała się czegoś takiego i choć wiedziała, że czasem ktoś zawiesi na niej spojrzenie, to jeśli odbywało się to poza jej świadomością, wszystko było w porządku. Nie będzie przecież chodzić z torbą na głowie i w worku. Teraz jednak z powodu małego zaskoczenia i ogólnego dyskomfortu, jaki budziła w niej myśl, że ktoś jej się przygląda i to w konkretnym celu, zaciągnęła całą swoją samokontrolę do pracy. Byle się nie wzdrygnąć, byle nie objąć ramionami – zwyczajnie stać tak, jak stała cały czas.
Nie była też dziewczyną, która jakoś nadmiernie zwraca uwagę na swój wygląd i nie wyjdzie z domu bez pełnego makijażu, ale też miała wyznaczony pewien standard, którego lubiła się trzymać i rozmazane ślady na twarzy zdecydowanie się do niego nie zaliczały. Może rzeczywiście nie była to teraz tragedia, ale Camille zdała sobie sprawę z czegoś jeszcze. Jeśli pójdzie do łazienki i zostanie na moment sama, będzie mogła wszystko na spokojnie przemyśleć. Przy okazji doprowadzi się do porządku, ale przede wszystkim zyska chwilę całkiem dla siebie, bo coś jej tu absolutnie nie pasowało i nie wiedziała co.
Skinęła głową na potwierdzenie, że skorzysta z tej możliwości, skoro kilka minut więcej nie będą stanowić problemu. Idąc chwilę tyłem, by nie spuszczać z wzroku z Chaytona, jakby miał mimo wszystko zaraz zniknąć z tego miejsca, skierowała się w stronę łazienek i potem już odwróciła się, przyspieszając kroku.
Płucząc buzię chłodną wodą, zerkała na swoje odbicie w lustrze. Zmyła już ślady na policzkach, wytarła usta z delikatnie czerwonej szminki, która na suchych wargach już nie wyglądała tak ładnie i generalnie Camille uważała, że prezentuje się teraz lepiej niż przed paroma chwilami. Odpuściła sobie dokładniejsze zmywanie oczu, nie chcąc za bardzo przeciągać, bo tak jak było teraz, było akceptowalnie. Teraz czuła, że naprawdę ochłonęła i jednocześnie zdała sobie sprawę, jak bardzo pomysł, by wrócić z szefem do domu, jest straszny. Przerażający nawet, kiedy trochę bardziej się nad tym zastanawiała, poprawiając włosy i zakręcając wodę. Nie znała przecież tego człowieka, jednak z założenia wykluczała możliwość, że coś może jej się w trakcie tej przejażdżki stać. Po prostu dotychczas jedyne, czego była pewna w stosunku do pana Kravisa, to jego niekonwencjonalność, którą jak na razie zamykała wokół dwóch osobliwych przypadków, kiedy zostawił jej wiadomość zapisaną w siedmiobitowym systemie kodowania znaków. To było zaskakujące, w dodatku robiło na Camille wrażenie, którego nie zdążyła sobie zaszufladkować.
Camille nie szukała wrażeń, szukała jedynie wyzwań i może trochę za bardzo dawała się ciągnąć swojej ciekawości, bo ostatecznie przerażająca wizja spędzenia kilkudziesięciu minut sam na sam w aucie z prezesem, nie była aż tak przerażająca, by miała z niej teraz zrezygnować. Powtarzała sobie, że dziwniej nie będzie, a teraz przynajmniej czuła, że zyskała trochę więcej panowania i spokoju. No i to pan Kravis wyszedł z propozycją, nie narzucała mu się, więc z grubsza wszystko było w porządku.
Po drodze wpadła jeszcze na Stephanie, sama chyba jej szukała, bo trzymała w rękach dyplom i statuetkę Camille. Wyjaśniła naprędce koleżance, że będzie wracać do domu i że nie ma się czym przejmować, a jeśli dalej będzie chciała, to mogą porozmawiać, kiedy spotkają się w biurze. Na szczęście Steph nie zatrzymywała jej długo, przyjmując te kiepsko sklecone wyjaśnienia i machając na odchodne, wróciła do reszty bawiących się gości.
Usuń— Przepraszam, że musiał pan czekać — odrzekła, chcąc dać znać o swojej obecności, kiedy zbliżała się do Chaytona. Uniosła wymownie złotą statuetkę i dyplom, wzruszając przy tym ramionami. — Ale teraz jestem na pewno gotowa do wyjścia — dodała z przekonaniem, skinąwszy przy tym energicznie głową w ramach dodatkowego potwierdzenia. Gdyby nie Stephanie, pewnie zapomniałaby o swoich dzisiejszych fantach, nawet jeśli o dyplomie myślała poniekąd cały czas. Nie wiedziała jeszcze, co z tymi rzeczami zrobi i czy w ogóle będzie miała coś w tym temacie do powiedzenia, kiedy nagrody znajdą się u niej w domu, ale w głębi duszy była szczęśliwa, że ich tutaj nie zostawi, do czego z pewnością by doszło bez ingerencji osób trzecich.
Popatrzyła na prezesa, przyglądając mu się nie nachalnie przez tę krótką chwilę, nim ruszyli w stronę wyjścia, kiedy dotarło do niej, co jej się wcześniej nie zgadzało. Na przyjęciu była przecież Rosalie, a Rosalie to żona Chaytona, oczywiście. Brunetka przygryzła niepewnie dolną wargę, bo nagle uderzył w nią inny dylemat. Z jednej strony wypadało zapytać, czy pani Ayton-Kravis nie będzie widziała żadnego problemu w tym, że jej mąż zajmuje się odwożeniem pracownic do ich domów, a z drugiej Cam nie była przecież głucha i całkowicie wyłączona z rzeczywistości, żeby nie usłyszeć kilku plotek na temat tego małżeństwa. Nie chciała wchodzić na ten temat, po prostu, bo czuła, że wystarczająco pewne rzeczy dzisiaj zmieniły swoje miejsce i wolała, żeby znalazły się w tym stanie tylko chwilowo i żeby nie pojawiało się ich więcej. Nie wiedziała, że Rosalie zdążyła opuścić przyjęcie trochę wcześniej.
Jej konsternacja zdążyła wymalować się na twarzy i Cam ochrzaniła się za to w duchu.
— Zapomniałam powiedzieć, gdzie mieszkam — bąknęła, idąc mniej więcej w równej linii z Chaytonem. — To trochę na uboczu i właściwie to może być to w ogóle nie po drodze dla pana — zauważyła, przypominając sobie właśnie kilka kursów taksówką, kiedy kierowcy o tym wspominali, że Bay Ridge to już właściwie przedmieścia. Nie wiedziała też, że pan prezes adres tak naprawdę znał i pewnie orientował się, gdzie mniej więcej na mapce znajduje się dom pań Russo.
Camille Russo
Wiedziała, jak działają plotki i że potrafią uderzyć z dużą siłą w najmniej oczekiwanym momencie, choć prawdę powiedziawszy, nie miała na tym tle osobistych doświadczeń. Camille raczej daleko było to tworzenia wokół siebie takiej aury, która skłaniałaby otoczenie to snucia domysłów na temat jej życia. W pracy zachowywała swobodną, powściągliwą postawę, z której dało się wyczytać wystarczająco dużo, by stwierdzić, że to co najciekawsze na temat jej osoby znajduje się na biurku i w komputerze, a było to tak specyficzne, że może tylko co poniektórzy w ogóle znaleźliby w sobie odrobinę zainteresowania, by pociągnąć ją za język. A tak Camille uchodziła za przeciętnie miłą, trochę wycofaną koleżankę, którą warto zaprosić na jakieś wspólne wyjście dla tych kilku zabawnych albo błyskotliwych momentów, na które może przyjdzie akurat pora. Pomijając, że parę razy przyłapano ją na wsiadaniu po pracy do samochodu i to za każdym razem innego, nie budziła większych sensacji, a przynajmniej jej samej nic nie było o tym wiadomo.
OdpowiedzUsuńSiłę plotek znała, ale sprawdzało się to jedynie do teorii, a jednak najlepsze lekcje biorą się z doświadczeń. Dlatego tak właściwie bardzo powierzchownie zmartwiła się możliwością, że wspólne zniknięcie z panem Kravisem zaraz po tamtym zajściu mogłoby wzbudzić czyjeś podejrzenia lub obawy. Przyszło jej to do głowy, ale tylko tak szybko przemknęło i zgubiło się gdzieś między masą różnych innych wątpliwości, którymi przejmowała się bardziej, jak przystało na kogoś bez konkretnego doświadczenia.
— Ach, tak — mruknęła bardzo błyskotliwie na stwierdzenie, że lubił prowadzić i oparła się plecami o lustrzaną ścianę windy. Faktycznie nie zabrzmiało to tak, jakby chodziło jedynie o prowadzenie samochodu, ale może wnioskowała tak przez własny pryzmat, gdzie samo lubienie niekoniecznie wystarczyło, by chcieć nadrabiać sobie drogi, więc szukała w tych słowach jakiegoś drugiego dna. Ostatecznie miałoby to sens, skoro zarządzał dużą firmą, choć z pewnością nie musiałby tego robić, gdyby nie miał na to ochoty.
Lekko się ożywiła, słysząc o znajomej knajpie i odruchowo od razu popatrzyła na Chaytona z zaciekawieniem.
— Ciocia tam pracowała — odparła, nie przepuściwszy jeszcze wszystkiego, co powiedział, przez filtry w głowie. — Przez chwilę — sprostowała, przypominając sobie, że trwało to ledwo miesiąc i to dosyć dawno temu. — Od tamtego czasu nie byłyśmy tam ani razu… — zawiesiła się na moment, jakby chciała zastanowić się, kiedy to miało miejsce, ale zamiast tego świadomość podsunęła jej coś innego.
Zmarszczyła czoło, nie odwróciwszy spojrzenia. Przed chwilą samą wspomniała, że nie podała swojego adresu, więc założenie było takie, że prezes go nie znał. Albo nie pamiętał. W każdym razie sama teraz tej informacji nie zdradziła i jasne, znajdowała się ona w papierach i tak dalej, ale nikt o zdrowych zmysłach nie spodziewałby się, że szef szefów będzie sobie zaprzątał czymś takim głowę. Osobliwości i dziwactwa różnej maści nie były Camille obce – z racji własnych hobby i tego, jaki typ ludzi podzielał te zainteresowania, naprawdę o wielu rzeczach słyszała i wiele rzeczy widziała – ale tak daleko jej wyobraźnia nie sięgała.
Jak na złość cisnęło jej się na usta głupie i oczywiste pytanie skąd pan wie?, bo tak działał przecież wszechświat: najpierw głupie pytania, potem te mądre lub mniej głupie. To, skąd wiedział, gdzie mieszka, było jasne, z papierów. Innej opcji nie było. Istotniejsze wydało się dlaczego?, o co Camille nie spytała na głos, nie bardzo jeszcze wiedząc, jak się do tego odnieść.
Chęć, by zadać głupie pytanie, objawiła się w lekko rozchylonych wargach, które zaraz przygryzła. To trochę mądrzejsze pytanie zdradziło się, gdy odwróciła wzrok, unosząc kąciki ust w zakłopotaniu i schowała się za kartką papieru, na której wydrukowano dyplom. Wiedziała, że szef wie i szef wiedział, że ona też wie, bo chyba żadne nie wątpiło w inteligencje tego drugiego, a tutaj wszystko było wyłożone na stół.
— Jeśli mi pan powie, że pamięta pan adresy wszystkich pracowników, to w windzie znów zapanuje równowaga — oznajmiła, zerkając na niego znad brzegu kartki. — Jeśli nie, to zacznę się bać i na pewno nie wsiądę do pana samochodu — dodała ostrzegawczo, starając się wybrnąć z sytuacji przy pomocy żartobliwej nuty w głosie.
UsuńCzuła się niezręcznie, ale jednocześnie nie chciała niczego wyolbrzymiać albo dorabiać sobie do tego jakieś niestworzone teorie. Wystarczyłoby, gdyby pan Kravis po prostu stwierdził, że tak jakoś zapadło mu to w pamięci rok temu, kiedy czytał jej CV, a teraz sobie o tym przypomniał i tyle. Camille by się tym zadowoliła, uznając to za dziwny przypadek, który się wydarzył, bo tak się przecież czasem dzieje. Uznała, że najbezpieczniej będzie podejść do tego z humorem, skoro i tak już zdążyła pokazać, że trochę ją to zaskoczyło i że w takich przypadkach traciła trochę pewności siebie.
Camille Russo
Nie znała Chaytona za dobrze, ale właśnie sobie pomyślała, że ostatnie, czego by się po nim spodziewała, to poczucie niezręczności, nawet jeśli wypadałoby, żeby czasami je okazał. Właśnie otwarcie przyznał przed nią, że to nie przypadek, na co po cichu liczyła, bo to by miało większy sens i jakoś łatwiej byłoby to wrzucić w jakiś kontekst, który nawet chętnie by podsunęła sama, gdyby wpadła na to chwilę wcześniej. I jeszcze zamiast się z tego wytłumaczyć – przecież było z czego! – opowiadał o swoich preferencjach, co w żaden sposób nie przyczyniało się do przywrócenia równowagi w windzie. Mógłby ten jeden raz skłamać, drań, skoro wiedziałby o tym tak właściwie tylko on sam, a Camille niczego by nie dociekała.
OdpowiedzUsuńDrań. Jeśli o takie draństwo chodziło innym, którzy tak określali szefa, gdy znajdowali się poza zasięgiem jego słuchu, przybiłaby każdemu z nich piątkę. Albo nawet wymyśliłaby jakiś specjalny układ, taki jakie są w studenckich bractwach, żeby ci wszyscy biedni ludzie mogli bezsłownie wyrazić się, że właśnie zdranili pana Kravisa.
Poprawiła ułożenie kartki, tak żeby dalej móc się za nią skutecznie schować, kiedy Chayton zmienił nieco swoje położenie. Nie przeszkadzało jej to. Co prawda przestrzeń między nimi trochę się zmieniła, wypełniając się inną atmosferą, ale równie dobrze mogło to być spowodowane tym, co powiedział. I mogło to też być również jedynie subiektywnym odbiorem Camille, która dalej spoglądała na szefa znad kawałka papieru, nie odsłaniając przy tym większości twarzy. Tak swoją drogą, tego zakłopotania i tak raczej nie dało się już ukryć, ale przynajmniej miała ten drobny komfort, że nie widać, jak się ono prezentuje.
Drań. Z ładną mimiką.
Odchrząknęła, na moment spuszczając wzrok, by następnie z większą pewnością siebie spojrzeć na prezesa. Starała się nie wyglądać przy tym bojowo, choć rosły w niej pewne pragnienia, żeby mu pokazać, że to nie w porządku, tak wykorzystywać swoje możliwości i sytuację jednocześnie. Jakby nie wiedział, że przez to postawi ją w dosyć mało korzystnym dla niej położeniu. Chyba nikt nie poczułby się pewnie, mając świadomość, którą zyskała właśnie Camille i to bez względu na to, czy miała coś do ukrycia, czy nie. Postanowiła jednak, niedawno odzyskana pewność siebie, nie może znów gdzieś zniknąć pod w odległych zakątkach wnętrza, dlatego opuściła dyplom pod brodę i uśmiechnęła się lekko. Trochę nerwowo, co skutecznie osłabiło jej zapał i zmusiło do cichego westchnięcia.
— Czy dobrze rozumiem, że w tym przypadku niepewność jest niepożądana? — zapytała z wyraźną potrzebą, by wyjaśnić przynajmniej kilka kwestii, nim pozwoli bardziej wciągnąć się w tą rozmowę. — Czy niepewność i zainteresowanie wykluczają się nawzajem? — Zerknęła na panel windy, by sprawdzić, jak daleko są od parteru. Ta inna przestrzeń windzie zaczęła robić się trochę bardziej przytłaczająca, ale zamiast dusić w Camille pewne emocje, prowokowała, przez co stawała się jednocześnie dziwnie ekscytująca i zmuszała na przykład do szybszego mówienia, jakby nie chciała zgubić po drodze żadnej myśli.
Nie zarejestrowała jednak numeru piętra. Spojrzała na chwilę i wróciła uwagą do twarzy pana prezesa, poprawiając w dłoni złotą statuetkę. Na pewno nie byli już wysoko, ale Cam przestała się tym przejmować, kiedy w myślach zajęła się dalszą analizą tego, co usłyszała i tego, co chciała powiedzieć. Przeżyje chyba całą tą niezręczność, tak sądziła, więc nie musiała już się na tym skupiać.
— Mowa jest o neutralnym zainteresowaniu? — Popatrzyła na Chaytona dosyć podejrzliwie, bo przyszło jej do głowy, że może to jakiś podstęp i tak naprawdę przypisanie jej do nowego zespołu nie było formą awansu tylko testem, od którego zależała jej dalsza przyszłość w firmie i to z wizją zbierania swoich rzeczy z biurka, a to by oznaczało, że ani niepewność, ani zainteresowanie tak naprawdę nie działają na jej korzyść. Powinna też chyba pomyśleć o tym wcześniej, za nim zaczęła gromadzić w pracy małą kolekcję podobizn z komiksów…
W każdym razie, będąc w posiadaniu tak małej ilości danych, wolała zyskać ich trochę więcej, bo prezesowi z pewnością udało się osiągnąć swój cel, przynajmniej częściowo, bo atmosfera rzeczywiście mogła być określona jako tajemnicza. Jednak nim Camille w ogóle rozważy przypisanie się do którejkolwiek ze wspomnianych grup, potrzebne będzie przynajmniej jedno wyjaśnienie, jak to się wszystko do siebie ma.
Usuń— Lubię wyzwania — zastrzegła też zaraz, nie widząc powodu, by ukrywać, jakie podejście się w niej kształtowało, bo to było coś, z czym prędzej czy później i tak by się zdradziła, jeśli już tego nie zrobiła na przestrzeni przepracowanego roku. — Ale nie lubię wchodzić w ciemno, gdzie rozmowa z panem z każdą chwilą wydaje się być coraz większym ryzykiem — przyznała i nie zdążyła domknąć ust, bo wymsknęło jej się coś jeszcze — a ja zawsze przegrywam w pokera, nawet jak mam dobre karty — powiedziała i w tej samej chwili roześmiała się, ponownie chowając się za dyplomem i z tych lekkich nerwów, które towarzyszyły jej cały czas, nie była w stanie tego śmiechu od razu powstrzymać.
Chyba nie dało się być teraz bardziej oczywistym niż Camille w tym konkretnym momencie, kiedy pytanie dlaczego? skierowane w jej stronę mogło być już tylko żartobliwie ironiczne.
Camille Russo
Chociaż została przydzielona do projektu już po uformowaniu się oficjalnego zespołu i rozpoczęciu prac, a jej doświadczenie nijak się miało do pozycji koordynatorki, Celaena zdołała się dopasować. Z początku nie była przekonana co do swojej nowej roli ani znaczenia, jakie mogła ona odegrać na drodze do sukcesu całej drużyny, ale z czasem przekonała się, że zadania, które przydzielił jej Chayton były nie tylko bardzo istotne, ale pozwalały zdobyć doświadczenie w zarządzaniu zespołem, co bez wątpienia mogło jej się w przyszłości przydać. Rzucona na głęboką wodę kompletnie straciła poczucie czasu; harówka tak ją wciągnęła, że nawet nie zauważyła, kiedy określenie „wasz projekt” zamieniła na „nasz”, a cudzy cel stał się jej własnym… Ostatecznie praca była przecież ważniejsze niż jej osobiste odczucia; nawet jeśli doznała krzywdy ze strony szefowej, nie była to wina Kravisa, który postanowił zatrzymać ją w firmie i Starling niewiele mogła zrobić, aby się mu odwdzięczyć poza – rzecz jasna - dołożeniem wszelkich starań, aby odniósł sukces we wszystkim, czego miała jeszcze w przyszłości stać się częścią. Jego zadowolony uśmiech i rzucane znad pozytywnych raportów spojrzenie, głoszące nieme „dobra robota” stało się jej dodatkową motywacją, nawet jeśli z początku nie chciała tego przyznać. Zresztą, na pewno nie była jedyną osobą, którą cieszył nawet najmniejszy wyraz uznania ze strony szefa; w całym biurze takich osób było zapewne na pęczki i Celaena nie stanowiła żadnego ewenementu.
OdpowiedzUsuńOstatecznie udało im się zakończyć projekt dla Mandarin Oriental jeszcze przed deadlinem, co przepełniało zespół nie tylko najszczerszą radością, ale również zasłużoną dumą, która rozpierała ich przy każdych kolejnych gratulacjach. Starling nie spodziewała się, że ten sukces przyniesie jej taką satysfakcję, a uczucie, które towarzyszyło jej przy zamykaniu projektu będzie tak silnie uzależniające. Od tamtej pory nie potrafiła przestać się uśmiechać na myśl, że dziecko, które wspólnie wypuszczają w świat, przyczyni się do czyjegoś komfortu i poczucia bezpieczeństwa; na tym przecież od samego początku jej zależało, właśnie dlatego wybrała ten konkretny zawód.
Oficjalny bankiet, poza ekscytacją, przepełniał ją również niepokojem; nigdy wcześniej nie miała okazji uczestniczyć w podobnym przedsięwzięciu, co więcej – nigdy nie odczuwała potrzeby, aby to zmienić. Tym razem sytuacja przedstawiała się inaczej, tym razem Celaena zamierzała wykorzystać okazję i cieszyć się zasługami razem z resztą zespołu. Jedynym problemem był jej brak doświadczenia, któremu zaradził szybki telefon do przyjaciółki, która na wieść o jej planach urwała się z rodzinnego spotkania, aby pomóc jej w przygotowaniach oraz upewnić się, że blondynka w ostatniej chwili nie zrezygnuje i nie zaszyje się we własnym mieszkaniu niczym zwykła, szara mysz. To również ona przekonała ją do wciśnięcia się w zakupioną dawno temu, choć nigdy wcześniej niezałożoną suknię, jak również do eleganckiego upięcia, które (jeśli wierzyć jej zapewnieniom) miało podkreślić rysy Starling oraz uwydatnić linię jej ramion oraz szyi, chociaż ona sama nie była co do tej stylizacji całkowicie przekonana. Entuzjazmowi przyjaciółki ciężko się było jednak oprzeć…
Zresztą, pojawiwszy się w sali bankietowej, szybko zapomniała o swoim wyglądzie. Lekko przytłoczona wszechobecnym przepychem i luksusem, z początku nie potrafiła się w tym miejscu odnaleźć i niewiele tak naprawdę brakowało, aby wykonała taneczny obrót i czmychnęła z powrotem do windy. Na szczęście koledzy z zespołu dostrzegli jej pobladłą twarz i szybko ruszyli z odsieczą, za co była im niezmiernie wdzięczna.
Chwila w ich towarzystwie wystarczyła, aby Celaena znacząco się rozluźniła i ostatecznie zaczęła czerpać przyjemność z oferowanych przez hotel atrakcji. Udało jej się nawet przetrwać oficjalne przemowy i podziękowania bez jakiejkolwiek (czy to słownej, czy wzrokowej) konfrontacji z Lucindą, która zajęta zbieraniem chwały i otoczona śmietanką towarzyską prawdopodobnie nie zwróciła na nią uwagi lub, co równie prawdopodobne, po prostu w ogóle nie rozpoznała jej w tym niecodziennym wydaniu.
UsuńPoczątkowa nieobecność Chaytona nikogo nie zaskoczyła, ponieważ zostali uprzedzeni o jego prawdopodobnym spóźnieniu. Całkowicie świadomi jego napiętego grafiku, nie mieli mu tego w żadnym razie za złe, chociaż nie dało się ukryć, że to właśnie na jego obecności zależało zespołowi najbardziej, bo czymże było świętowanie sukcesu bez lidera? Niemniej jednak, potrafili o siebie zadbać i zamiast dyskutować o nieobecności prezesa, wdali się w ożywioną rozmowę na temat dotychczasowych trudności, z którymi przyszło im się przy tym projekcie zmierzyć.
— Słowo daję, w pewnym momencie zacząłem podejrzewać, że po prostu sypiasz w biurze — zwrócił się do niej ze śmiechem Lucas, a kilku innych kolegów pokiwało na zgodę głowami. — Kiedy przyjeżdżałem na miejsce, ty już siedziałaś przy biurku, a kiedy wychodziłem do domu, ty wciąż grzebałaś w papierach — dodał, co zmusiło Celaeną do ukrycia głupawego, niekontrolowanego uśmiechu za kieliszkiem znienawidzonego szampana.
— Jakby to w ogóle było możliwe — prychnęła i przeniosła rozbawione spojrzenie na kolejną osobę. — To nie przeze mnie ochroniarz o mało nie dostał zawału — mruknęła z miną niewiniątka, od razu chcąc skupić uwagę towarzystwa na kimś innym, a część zaskoczonych spojrzeń podążyła za jej ruchem i strzeliła w kierunku Jareda jak z procy.
— Coo? — Przy stoliku poniosło się echo niedowierzania.
— Zasnął przy biurku tak twardo, że biedny Andy wziął go za trupa — dodała, ignorując błagalne spojrzenie wspomnianego śpiocha. Reszta towarzystwa ryknęła śmiechem, a kiedy Starling odmówiła zdradzenia dalszych szczegółów, skupili się na wyciąganiu ich od samego Jareda.
Ona sama skupiła się w tym czasie na lustrowaniu otoczenia, dzięki czemu pojawienie się Chaytona zarejestrowała prawdopodobnie jako pierwsza. Wciąż nie potrafiła wyjść z podziwu, jak pewnie ten człowiek potrafił się poruszać bez względu na otaczające go towarzystwo. Sunął do przodu, jakby nic nie mogło go zatrzymać, jakby całe miejsce należało właśnie do niego… Celaena utkwiła w nim zafascynowane spojrzenie i odruchowo zlustrowała jego strój, jak zawsze dopasowany i elegancki. Jej szczególną uwagę przykuła właśnie mucha; nadawała całej kreacji nieco chłopięcego uroku, który bardzo Kravisowi pasował. Nie potrafiła się na to odkrycie nie uśmiechnąć.
— Dobry wieczór — odpowiedziała, obserwując kolejne poczynania mężczyzny.
Szczerze mówiąc, nie spodziewała się, że prezes zdecyduje się na taki krok, co w znacznym stopniu oddała prawdopodobnie jej zaskoczona mina. Tak się jednak składało, że nowy stan rzeczy w ogóle jej nie przeszkadzał i zamiast poddać jego decyzję głębszemu rozważaniu, uniosła kącik ust w zadowolonym uśmiechu, który kontrastował z pełnym szczerego współczucia spojrzeniem, jakim obdarzyła podmienioną winietkę wraz z krótkim:
— Biedny George.
Zaraz potem skupiła swoją uwagę z powrotem na towarzyszu. Odstawiła pusty kieliszek po szampanie na przystrojony obrusem blat i pokręciła przecząco głową.
— Wszystko przebiegło sprawnie. Żadnych potknięć, przemowa zaskakująco zgrabna — oznajmiła, podejrzewając jednak, że nie wszyła ona bezpośrednio spod pióra Lucindy, a przynajmniej nie w całości. — Przyjęłam w pańskim imieniu kosz podarunkowy i kazałam zostawić go w recepcji — kontynuowała, nie orientując się jak rzeczowo i formalnie brzmi, póki siedzący po jej drugiej stronie Lucas nie skwitował jej „raportu” krótkim, pełnym dezaprobaty rechotem.
Usuń— Dajmy jej chwilę, Celaena jeszcze nie wyszła z pracy — mruknął, zaczepnie szturchając ją w bok.
Starling skrzywiła się nieznacznie i odsunęła odrobinę, bo nie był to pierwszy raz, kiedy ten sam kolega z zespołu naruszył w podobny sposób jej przestrzeń osobistą, a naprawdę nie znosiła, kiedy to robił. O ile jeszcze jedno dotknięcie ramienia mogła znieść, o tyle cała reszta okropnie ją krępowała. Zaraz potem przeniosła nieco speszone spojrzenie na Chaytona i uśmiechnęła się przepraszająco.
— To był odruch — przyznała i kierowana następnym, niekontrolowanym impulsem dotknęła w zakłopotaniu nagiej szyi. — W każdym razie, nic ciekawego — zapewniła.
Zanim kelner, którego przywołał Kravis zdążył się ewakuować, blondynka zapytała o możliwość dostarczenia konkretnego drinka. Jedna, symboliczna lampka szampana wystarczyła; nie zamierzała się zmuszać do kolejnej.
Celaena
Dla Lily która wychowywała się w rodzinie o wiele mniej zamoznej, osiagnięcie w wieku w jakim był Chayton tego, co udało się już temu mężczyźnie, było na prawdę niezwykłe. I oczywiście to nie tylko pieniądz daje mozliwości, ale to na prawdę wiele ułatwia. Samo nazwisko, które nosił jej szefl się liczyło i chociażby dlatego on również na starcie był inaczej postrzegany, jakkolwiek by nie chciał i jakkolwiek mocno by się staral stanąć samodzielnie o własnych siłach i sam osiagnąć sukces. Pomijając więc jego oddanie, charyzme i zawziętość, a także wysoką bystrość, pod pewnymi wzgledami jego życie już od początku usłane było innymi szansami. A Lily choć nie oceniała i w sumie nigdy nawet nie brała tego pod uwagę, czy Chayton kiedyś wykorzystał swoje pochodzenie, dzisiaj bez zastanowienia mogłaby śmiało przyznac, że go podziwia, za to że w tym wieku był prezesem. Może i do czterdziestki miał chwile, ale jego wigor i energia i tak stawiały go w oczach innych jako mężczyznę młodego, który ma przed soba całe zycie i może osiagnąć wszystko. Ona takim go widziała.
OdpowiedzUsuńNie miała okazji aż tak często przebywać z Chaytonem poza biurem, ale dostrzegła, że gdy skupia na kimś, czy czymś swój wzrok, to wydaje się wtedy czytać osobę/sytuację na wskroś. Zwykle nie miała z tym problemu, bo nie miała nic do ukrycia, a sama uważała, że jej fascynacja szefem, jest tylko odrobinę niepoprawna i w sumie na pewno nikt tego nawet nie dostrzega. Nie zwykła uciekać spojrzeniem, chyba że sytuacja autentycznie zacznie być bardzo niezręczna, więc i w tym momencie, krzyżowała swój wzrok z wzrokiem pana Kravisa, a gdy już poczuła, żę zaczyna ją to krepować, całe szczęście dźwięk windy odwrócił jej uwagę, dając znać, że zjechali na dół na parking. To że Chayton był przystojny, wiedział każdy pracujący w firmie, niejedna pracownica ukradkiem za nim spoglądała, gdy przechodził obok, a inni faceci w filii nie byli ślepi; ale jak on sam na to się zaparywał, nie mogła wiedziec, bo nigdy z nim nie rozmawiała na tematy prywatne. Nie mieli do tej pory ku temu okazji, a znając zycie i żelazne zasady prezesa, nieprędko się jakakolwiek ku temu nadarzy.
Lily za czasów studiów szalała, a właściwie to nawet mało powiedziane. Pracowała na pół etatu w róznych miejscach, czasami zdarzało się jej być kelnerką, ale to szybko ją znudziło, a nachalni klienci zbyt prędko psuli jej krew. Była przez pewien czas pomocą na infolini taksówek, ale to też szybko okazało się mało satysfakcjonujące, no i dopiero jakas koleżanka podpowiedziała, by próbowała na asystenckie i recepcyjne stanowiska do firm usługowych z filiami na miejscu, albo do korporacji i jakoś tak powoli zbierałą rózne doświadczenia. A w międzyczasie... kluby, dyskoteki, taneczne i głośne domówki przeplatały się co najmniej dwa razy w tygodniu w jej wczesnych dwudziestych latach. Lubiła to wtedy i nie przeszkadzało jej teraz, miała w sobie masę energii i gdzieś musiała to spozytkowac. Ale teraz była już nieco dojrzalsza i umiała również dobrze się bawić i docenić spokojniejsze miejsca jak puby, czy spotkania z znajomymi, zresztą jej towarzystwo też zmieniło się na przestrzeni lat i teraz po prostu otaczała się ludxmi podobnie jak ona, nieco bardziej poukłądanymi niż wtedy.
Gdy znalazła się już w aucie i ruszyli, zagryzła rozbawiona warge, spoglądając na wnętrze i wyposażenie samochodu. Ona nie zapomniała gady z poprzeniej podwózki, całe szczęście Kravis miał dostatecznie dużo taktu i o tym nie wspomniał. Na podsumowanie jej zaproszenia i opisu planów na wieczór, które padło z ust Chaytona, pokiwała twierdząco głowa i skierowała wzrok na jego profil. Cholera... Niebezpiecznie mieć takiego szefa! Uśmiechneła się do samej siebie kącikiem ust i lekko obróciła w jego kierunku, poprawiając pas, aby jej mocno nie uciskał.
- Doskonała pamięć, nic panu nie umknęło - pochwaliła, ale nie po to by sztucznie się podlizać. Ona również umiała słuchać i doceniać rozmówcę. - Fantastycznie! - usmiechnęła się szeroko, niemal podskakując w fotelu i aż klasnęła w dłonie. Czy jego decyzja tak powinna ją ucieszyć, raczej wątpliwe... Aczkolwiek jesli chodzi o spotkania, Lily po prostu uważała, że im więcej osób może z sobą porozmawiac i się poznac, wieczór jest ciekawszy. To była akurat osoba, która na jakieś zatargi i podziały, nie zwracała żadnej uwagi i może też dzieki tak pozytywnemu podejściu, szybko zyskiwała sympatię.
UsuńPodała kierowcy nazwę lokalu i nawet nie musiała podpowiadać, dokąd jada, bo zanim zdołała dać wskazówki, jak najlepiej i najszybciej dojechac, Chayton już skręcał w odpowiednie uliczki i po kilku minutach, znaleźli się na miejscu. Wtedy też ruda wyskoczyła podekscytowana z samochodu, nie czekając na żaden dżentelmański gest jak przy wsiadaniu i zacisneła dłonie w pięści, byleby tylko prezesa nie ująć pod ramię i nie zaciagnąć jak koleżki do środka na zabawę. No... musiała sie odrobinę opanowac i ochłonąć.
- Chodźmy! - ponagliła, ruszając do przodu. - Zajelismy stoliki przy górnym parkiecie, tam jednak jest mniej ludzi i większa swoboda - wyjaśniła, kierując się już za bramką ku schodom na pietro. I chyba tylko trochę prowadząc za sobą pana Kravisa, czuła dume i zadowolenie i odrobinę bardziej niż zwykle kręciła biodrami - ale to mogła zwalić na niebotyczne obcasy!
Jej towarzystwo nie było wstawione, może lekko szturchniete i wesołe po pierwszych kilku toastach. Nie byli uczniakami, co są w stanie napruć się w godzinę. Jej przyjaciółka tańczyła z koleżankami, kilkoro znajomych wdało się w dyskusje przy ich stolikach, więc gdy Lily z brunetem dotarli na miejsce i mogli odwiesić na bok płaszcze, zaproponowała mu drinka przy barze, przy okazji przedstawiając znajoma parę, która również usiadła z boku. Nie chciała pchać Chaytona w nową gromade, by go nie pożarli jak wygłodniałe wilki, przynajmniej nie tak od razu.
Musiała chwile pomyśleć, na co ma ochotę w tym momencie, spojrzała więc na butelki ustawione w rzędach za barmanem. Na drinkach i ich nazwach nie znała się wcale, lubiła za to próbować nowych rzeczy.
- Może pan pierwszy... Ja potrzebuję chwili - wyjaśniła, zerkając na niego mimochodem. - Bo... nie rozpoznaję nazw i smaków, nigdy mi się to z sobą nie łączy - wyjasniła, lekko wzruszając ramionami. Zdecydowanie się tym nie przejmowała.
Lilka, która zaraz spróbuje rozerwać Szefuńcia :P
Odpowiedź na pytanie, do której grupy zaliczała się Camille według kryteriów prezesa, była dla niej tak właściwie drugorzędna. Nie dlatego, że ją to nie interesowało albo było to oczywiste również dla niej, bo żadne z tych stwierdzeń nie było prawdą. Tak jak powiedziała – nie lubiła wchodzić w ciemno, uważając, że to trochę nierozsądne i jasne, charakter ich rozmowy nie wskazywał na coś, co mogło wpłynąć na jej życie w bardzo znaczący sposób, ale pan Kravis był jej szefem, co trochę zmieniało postać rzeczy. Do tego zdążył dorobić się u niej opinię człowieka o dosyć nietypowym, jeśli nie ekscentrycznym podejściu do niektórych spraw, których też pewnie wszystkich nie umiałaby wymienić. Ostrożność więc była wskazana, a już szczególnie wtedy, kiedy u Cam wykształciło się coś na rodzaj ciekawości i zainteresowania, które lubiła zaspokajać i szkoda byłoby stracić taką możliwość.
OdpowiedzUsuńZnów wyjrzała zza dyplomu, na siłę przełykając ślinę, by powstrzymać ostatki rozbawienia i pokiwała twierdząco głową.
— Rozumiem — odparła, zadowolona, że zdecydowała się dopytać o szczegóły. Niby mogła od razu przejść do rzeczy, ale tak dowiedziała się jeszcze czegoś ciekawego, co w innym przypadku mogłoby zostać pominięte. Camille dzieliła sobie zainteresowanie na trzy kategorie, a przynależność do nich zależała właśnie od uczuć, emocji i wrażeń, jakie w danym momencie jej towarzyszyły. Nie wiedziała dokładnie, skąd to sobie wzięła, bo rzeczywiście mogło to wydawać się dziwne i nietypowe, ale dla niej miało sens i odpowiedź Chaytona nie sprawiła, że pomyślała, że nie zrozumiał o co chodzi w tym nieświadomie stworzonym skrócie myślowym.
Wzdrygnęła się, gdy drzwi windy rozsunęły się i do środka dostało się chłodne powietrze, odruchowo pocierając ramię. Odsunęła się od ściany, przyciskając do siebie statuetkę i trzymając dyplom tak, by móc się objąć. Nie było aż tak zimno i nawet popatrzywszy na jej wieczorną kreację nie trzeba było się bardzo martwić, ale Camille była raczej ciepłolubna. A tak właściwie to nie znosiła zimna, co w tej chwili przypomniało jej, że pewnie będzie musiała tutaj na dniach wrócić po swoją kurtkę. Chyba, że ciocia w emocjach zabrała z szatni wszystko, na co po cichu liczyła. Nie wspomniała o tym na głos, bo już nie chciała robić dodatkowego problemu, szczególnie, że spodziewała się, że nie spędzi na zimnie dużo czasu.
— Lubi pan metafory? — spytała mimochodem, mijając prezesa w przejściu i rzuciła mu krótkie, zaciekawione spojrzenie. — Ta jest bardzo ładna — przyznała, wzruszywszy jedynie nieznacznie ramieniem, bo nie zamierzała zabierać sobie teraz ani trochę ciepła poprzez odsunięcie rąk od ciała.
Miałaby co do tego porównania pewne „ale”, bo Cam była trochę takim człowiekiem, który zawsze szukał dziury w całym, jednak to nie do końca jej wina. Każdy, kto kiedyś miał do czynienia z programowaniem, mógł się dorobić takiego skrzywienia, próbując czasami przechytrzyć komputer, żeby tak dla własnej satysfakcji zobaczyć komunikat, że w kodzie nie znalezione zostały żadne niezgodności ani błędy. Ale sama metafora naprawdę jej się spodobała, zarówno pod względem przekazu, jak i samej wizualizacji szukania pereł w morzu. No i wiedziała, o co w niej chodzi, nie musząc się nad tym specjalnie zastanawiać. Większość porównań i metafor, jakie miała okazje w swoim życiu usłyszeć, pochodziło z ust cioci Flo i dotyczyły najczęściej gotowania, mężczyzn i robienia zakupów. Chyba, bo Camille nie była do końca pewna.
— Czyli albo mi pan ufa, albo powinnam się pana bać… — zastanowiła się na głos, idąc trochę za Chaytonem. Nie wiedziała, gdzie zaparkował, więc tak było jej wygodniej. — To trochę skrajne opcje, nie sądzi pan? — Popatrzyła na niego z uniesioną brwią, trochę tak jakby chciała mu wytknąć tą kolejną niedogodność, którą jej fundował, ale jednocześnie cały czas błąkał się po jej twarzy cień poprzedniego rozbawienia, więc nie wyglądało, żeby wpływało to negatywnie na jej samopoczucie.
UsuńKiedy tak powiedziała to sobie na głos, dotarło do niej, że ta rozmowa jest nawet przyjemna i nie do końca wiedziała, czy chodziło o przeczucie, do której grupy ludzi zaliczał ją pan prezes, co mogło skutkować satysfakcją, że rozwiązało się zagadkę, czy tak po prostu była to interesująca wymiana zdań.
Camille Russo
Nie poświęcała ludziom aż tak dużej uwagi, żeby ich sobie szufladkować, więc tak dzielenie ich w swoim otoczeniu było dla niej dosyć niezwykłe. Miała swoich znajomych, koleżanki ze studiów i tak dalej, ale jednak większość aktywności towarzyskich, których doświadczała, kręciło się wokół aranżowanych randek, a te nawet nie pozostawiały jej większej nadziei, której w gruncie rzeczy nie miała, na pójście z czymkolwiek do przodu. Wystarczało jej to, co miała do dyspozycji teraz, czyli znajomości w pracy, sąsiadów i urocze starsze panie z jakiegoś kółka kościelnego, które w zamian za siedzenie z nimi przy stoliku w trakcie spotkań wspólnoty i słuchanie wielkich historii życia, pozwalały Camille zajadać się domowymi łakociami. Dla niej całe grono ludzi, których znała, dzieliło się tak naprawdę na pracę i resztę, ale brakowało w tym choćby ujęcia własnych upodobań lub odczuć, jakie wywoływać mógł w niej konkretny człowiek. Po prostu nie interesowało ją to na tyle, by zajmować sobie tym głowę, a i tak w większości przypadków nie było nawet takiej potrzeby, bo Camille w towarzystwie uchodziła raczej za wycofaną osóbkę, które nie robiła nic, by zechcieć poznać ją bardziej. I tak jej teraz było w sumie całkiem dobrze. Kiedyś może się jeszcze przejmowała, że nie jest tą dziewczynką, którą każdy zaprasza na swoje urodziny albo z którą każdy chce siedzieć w ławce, ale gdzieś w międzyczasie znalazła sobie coś w zamian. Ciężko powiedzieć, żeby był to porównywalny odpowiednik, jednak coś w głowie Cam działało tak, że sprawną obsługą komputera zastąpiła sobie niezgrabną i żenującą obsługę ludzi, co zostało jej do dziś i zbierało swoje żniwo w niektórych sytuacjach.
OdpowiedzUsuńJeszcze bardziej niezwykłe wydało jej się to, że wyglądało na to, że pan Kravis podejmował podobne działania wobec ludzi, których zdążył sobie sklasyfikować na budzących, jak wspomniała, skrajne odczucia. Z łatwością potrafiła sobie wyobrazić, jak różni ludzie znajdują się właśnie na jej miejscu – świadomi bądź nie – uczestnicząc w podobnej wymianie zdań i mierząc się z tym wszystko, co ona.
Oparła się na chwilę o samochód, nim wsiadła do środka i popatrzyła z uwagą na Chaytona, jednocześnie zastanawiając się, kiedy aforyzm jest metaforą i na odwrót, i czy w ogóle ma to jakikolwiek sens. Nie znała takich powiedzonek za wiele, przynajmniej nie po angielsku, a to, że prezes za nimi przepadał, też wydało jej się zaskakujące. Mimo wszystko wyglądał na kogoś konkretnego, kto właśnie lubi mieć wyłożone wszystko na ławę i z pewnością tak było, w to nie wątpiła ani trochę. Jednocześnie jednak wcale taki konkretny nie był, skoro rozmawiali ze sobą teraz w taki sposób, gdzie jednoznacznie dawał jej do zrozumienia, że ona w którejś z dwóch grup się znajduje, ale sam z siebie nie powie, w której. Może lubił też mieć przewagę nad rozmówcą, nawet jeśli było to trochę niesprawiedliwe w tym przypadku. Bądź co bądź, był nie tylko szefem Camille, ale również nieco starszym od niej facetem z liczniejszym bagażem doświadczeń. Czy był to bagaż cięższy, czy lżejszy, nie miało to takiego dużego znaczenia w ich sytuacji. On zwyczajnie wiedział od niej o wielu rzeczach więcej, a i bez tego byłby bardziej pewny siebie niż ona.
Elegancki, nonszalancki drań.
— Ach, tak — mruknęła przeciągle. i uderzyła dwa razy językiem o podniebienie, wydając z siebie charakterystyczne klikanie przy którym pokręciła głową. — Czyli ta podwózka to nie tylko pańskie dobre serce. — Uniosła postnie jedną brew do góry, posyłając Chaytonowi rozbawione spojrzenie i nie przestając kręcić głową, zapakowała się ostrożnie do samochodu. — Non bello, capo! Non bello! — rzuciła jeszcze dźwięcznie pod nosem, nim zamknął za nią drzwi.
Ułożyła swoje rzeczy na kolanach, zapięła pasy i usadowiła się wygodniej, rozglądając się pobieżnie po wnętrzu. Czytała o Tesli, słyszała też, że prezes jeździ takim autem, ale tak się złożyło, że nigdy go na tym nie przyłapała. Pewnie dlatego, że na parkingu w budynku, w którym mieściło się biuro, znalazła się tylko raz i to przypadkiem, kiedy zagapiła się w windzie. Potarła odsłonięte kolana, chcąc rozgrzać zarówno nogi, jak i dłonie, i przeniosła uwagę na wsiadającego Kravisa. Nie zdziwiła się, kiedy wszystko obudziło się do życia, kiedy właściciel znalazł się w środku – o tym też czytała. Zdziwiło ją za to pytanie, choć w sumie to nie wiedziała, dlaczego.
UsuńZastanowiła się chwilę nad odpowiedzią, bo musiała sobie przypomnieć, jak to z grubsza wyglądało, że ciocia nie została dłużej w tej restauracji, do której przecież miałaby dużo bliżej niż do tej, w której pracowała teraz na Manhattanie. Było to istotne w ich przypadku, bo nie posiadały swojego samochodu, a dojazdy pochłaniały trochę ich dziennego czasu.
— Wydaje mi się, że nie dogadała się z właścicielem — odparła wstępnie, ale dosyć niepewnie i oparła się swobodniej o fotel, krzyżując ramiona w łokciach i układając dłonie na swoich bokach. — Albo z szefem kuchni? — dodała, zupełnie już teraz nie pamiętając, o kogo dokładnie wtedy chodziło i zmarszczyła lekko czoło. — W każdym razie poszło o jakiś przepis. Ciocia bardzo poważnie podchodzi do kuchni i gotowania, a oni coś robią tam inaczej, niż ona wyniosła z Sycylii. Dla niej to było niedopuszczalne, oni nie chcieli niczego zmieniać… — wyjaśniła pokrótce, wzruszywszy ramionami. — Takie tam — podsumowała bardzo konkretnie, najwyraźniej nie bardzo przejęta tamtą historią. — Lubi pan włoską kuchnię? — zapytała, skoro byli już przy tym temacie.
Camille Russo
Cóż, dla Camille było to trochę niewiarygodne, że znalazła się na celowniku szefa z takich czy innych powodów. Nigdy nie postrzegała siebie jako kogoś, kto się specjalnie wyróżnia na tle reszty osób z otoczenia i to też jej całkiem pasowało, bo nie wyróżniając się, mogła w spokoju zajmować się swoimi sprawami. Czy w tym przypadku żyła jakimś złudzeniem? Z pewnością! I to takim, które zostało wykreowane przez własne obawy i lęki, a więc szansa na to, że owe złudzenie kiedyś zniknie, była raczej niewielka. Nic tak przecież nie trzyma człowieka w ryzach, jak jego słabości, które dodatkowo są z nim tak długo, że nie tylko przeniknęły do codzienności, ale zdawały się nawet same nią sterować. To były wewnętrzne strachy towarzyszące jakby od początku, bo właściwie pojawiły się tak dawno, że ciężko pokojarzyć sobie ich pierwsze przebudzenie; niby zapomniane demony przeszłości niewinnie przemykające między myślami; ten cichy głosik z tyłu głowy powtarzający wciąż jedną i tą samą mantrę, skutecznie depczącą każdą nowo kiełkującą myśl, by może jednak coś zmienić.
OdpowiedzUsuńDemony chcą być właśnie zapomniane i Camille swoim na takie zapomnienie pozwoliła, już dawno przestając zwracać uwagę na to, jak wpłynęły i wpływały na jej postawę i zachowanie. Przez to nie potrafiła dostrzec, że jakąkolwiek ktoś przyjmie definicję, ona już niejeden sukces osiągnęła i naprawdę nie musiała nigdzie pędzić, by ktoś to zauważył i może nawet docenił. Mogłaby odrobinę zwolnić, może nawet na chwilę całkiem stanąć, żeby chociaż lepiej przyjrzeć się tej drodze, którą już przebyła i wyciągnąć nieco dokładniejsze wnioski. Dobrze sobie z tym radziła w przypadku setek tysięcy zapisanych linijek kodu i projektów, ale życiowo toczyła błędne kółka i wcale nie zapowiadało się na to, by miała niedługo przestać.
Randki wyglądały tak samo. Cele, w które wpatrywała jak w najpiękniejszy obrazek, nie zmieniały się. Niektóre rzeczy wciąż nie zostały wypowiedziane na głos. Prawda dalej była luksusem strzeżonym przez strach i niepewność, a kłamstwo wypełniało coraz więcej zakamarków, rozciągając się wraz z upływem czasu.
Jednak Cam nie miała przecież żadnych złych intencji. Nie chciała nikomu zaszkodzić, nikomu nie życzyła źle, a popełnione w przeszłości błędy uderzały i tak najbardziej w nią samą. Wiedziała, że skrywa w sobie sekrety, którymi nie chciała dzielić z nikim albo tylko z niektórymi ludźmi, ale większość z nich dotyczyła czegoś, co wydarzyło się dawno temu albo były to tematy zamknięte na cztery spusty i wydawało jej się, że jeśli sami nie będzie ich poruszać, nikt się o nich nie dowie. Bo też kogo by to interesowało, co taka panna Russo robiła w swoim życiu prócz uczęszczania do szkoły i czytania komiksów?
Wiadomość dotyczącą powiązań, jakie prezes miał z restauracją Gino’s, przyjęła z cichym i odkrywczym „aha” wciągniętym wraz z powietrzem do płuc. No tak, w takim razie nic dziwnego, że zaciekawiło go, dlaczego ciocia Florence nie zabawiła tam zbyt długo. Nie musiała też zapewne tłumaczyć, dlaczego już tam nie chodziły, bo nietrudno było się domyślić, że kiedy w grę wchodziła osobista duma wywodząca się z głęboko zakorzenionych, często rodzinnych tradycji, ciężko byłoby przekonać kobietę do zmiany postanowień. Camille w takie rzeczy nie wnikała głębiej, przyjmowała po prostu, że tak jest i tyle. Ciężko jej się dziwić, skoro jej wiedza na temat rodziny sięgała jednego pokolenia i choć Flo bardzo się starała, by siostrzenica miała świadomość, że płynie w niej czysta, włoska krew – jakby to już samo w sobie do czegoś miało zobowiązywać – dla Cam było to bardziej jak suche fakty, o których mogła pamiętać, dostosować się do nich, ale absolutnie nie czuła się z tym jakoś głębiej związana.
— Mangiafagioli, mówi pan… — westchnęła, przypominając sobie, jak rok temu zastanawiała się, czy pan rekruter zorientował się, co takiego sobie powtarzała pod nosem.
Czytała kiedyś badania na temat tego, co skłania ludzi do nauki języka obcego i jedną z wymienionych przyczyn było zainteresowanie konkretną kuchnią w połączeniu z chęcią odwiedzenia jakiegoś kraju. A teraz pan Kravis twierdził, że kuchnia włoska była jedną z jego ulubionych! Dużo z tego, co zdążyła zauważyć, mogło wskazywać, że błędnie wcześniej założyła, że treść kłótni, którą prowadziła z ciocią, znana było tylko im dwóm, a łącząc to z innymi detalami, byłoby to w jego stylu, nie przyznać się tak po prostu do czegoś takiego.
UsuńNaburmuszyła się lekko, marszcząc przy tym brwi. Nie podobało jej się położenie, w którym się znalazła, ale z drugiej strony nie czuła się z tym wszystkim tak źle, jak jej się wydawało, że powinna. I nie umiała tego uzasadnić, co dodatkowo wywoływało u niej frustrację, nie wspominając o świadomości, że cokolwiek Chayton w tej chwili wiedział, wiedział więcej niż ona. Nie miała co do tego żadnej pewności, którą mogłaby uzasadnić czymś racjonalnym, ale ten facet zwyczajnie takie wrażenie sprawiał. Jasne, mogło to być tylko wrażenie, ale kolejna rzecz – Camille temu wrażeniu się poddawała i to może nie tyle co dobrowolnie, ale bezradnie.
— No dobra — odparła na głos, postanawiając sobie w myślach, że niewiele może poradzić, a nie ma co się głowić i zamartwiać. — Wydaje mi się, że teraz mogę o to spytać, tak dla formalności — stwierdziła z udawaną pewnością siebie, zwracając się twarzą bezpośrednio do Chaytona i klepnęła się na zachętę w nogi, pocierając zaraz o siebie dłonie. — Do której grupy mnie pan zalicza? — spytała, bo choć miała oczywiście swoje przypuszczenia, to jednak trochę ją to męczyło i nie było jedyne, więc rozsądniej wydawało się pozbyć niektórych wątpliwości ze swojej głowy.
Camille Russo
[Cześć! Dziękuję bardzo za miłe powitanie u mojej małej artystki ♥ Niestety, ale muszę przyznać, że ze mnie to jest największa wątkowa drama queen i wszystkie złe, i brzydkie rzeczy to właśnie moje drugie imię. Ups! :D
OdpowiedzUsuńCarmen z całego serduszka zaprasza do zakupu! Dostawa gratis, oczywiście, a jak się uprze, to chętnie nawet i powiesić na ścianie pomoże :D Zwłaszcza takim przystojniakom, jak Twoi panowie!
Chętnie wprosiłabym się na wątek, ale przyznaję, że po zapoznaniu z kartami nie jestem pewna, do którego pana się zgłosić – przy nich moja mała nauczycielka wydaje się taką pchełką, że aż wstyd! :D]
Carmen
[Przyznaję, że pomysł świetny! Od przyjazdu do Nowego Jorku i podjęcia pracy w szkole Carmen angażuje się we wszelkie akcje charytatywne organizowane przez placówkę, zbiera pieniądze na rozbudowywanie wyposażenia, wspiera młodych artystów w ich rozwoju organizując zbiórki na obozy plastyczne i inne tego typu rzeczy. Pomyslałam więc, że może coś podobnego zorganizowaliby rodzice uczniów dla niej? W ramach wdzięczności za jej oddanie sprawie i serducho, które daje im pociechom :) Bo sama z siebie pewnie by takiej zbiórki nie otworzyła. Dodatkowo propozycja spotkania w przeszłości i obietnicy kupna obrazu też się ładnie i spójnie wplata w całą wizję – wystawa mogłaby być wtedy zorganizowana z prac uczniów, a jej obraz po prostu stałby gdzieś na sztaludze w kącie. Może nie był jeszcze kompletnie dokończony i dlatego odmówiła sprzedaży? A później, wiadomo, inne obowiązki i gdzieś uciekło. I przypomni sobie o całym incydencie dopiero, kiedy skojarzy twarz Kravisa podczas licytacji.
OdpowiedzUsuńHa, Carmen ma murowany zawał, jak tylko się dowie o swojej pierwszej poważnej wystawie! Już to sobie wyobrażam! :D
W takim razie, o ile wszystko nam pasuje, i o ile nie masz ochoty czynić honorów, to chętnie mogę wykombinować początek dla naszej dwójki :)]
Carmen
– Zrobiliście… co takiego? O czym pani mówi? No entiendo – Carmen pokręciła gwałtownie głową, zupełnie tak, jakby ten gest miał pomóc jej w poskładaniu słów Stelli Mayers, młodej matki jednej z uczennic jej klasy, w spójną i logiczną całość. Nie pomógł, oczywiście, a zamiast tego sprawił jedynie, że zamęt w jej głowie stał się jeszcze dobitniejszy. – Wiem, na czym polegają tego typu zbiórki, oczywiście, ale… – kolumbijka zamilkła na moment, zakładając za ucho kosmyk włosów, po czym odetchnęła głęboko. Oparła się ciężko o brzeg biurka, przy którym zwykle i tak nie miała w zwyczaju zasiadać podczas zajęć, po czym uniosła wzrok na kobietę stojącą przed nią, kontynuując: – Otworzyła pani zbiórkę pieniędzy na opłacenie mojego udziału w wernisażu i nic mi pani nie powiedziała? Dlaczego?
OdpowiedzUsuń– Oh, Carmen, przecież to oczywiste! – Stella Mayers machnęła ręką i roześmiała się głośno, najwyraźniej szczerze rozbawiona reakcją nauczycielki. Dokładnie takich słów się po niej spodziewała i, jak widać, ani trochę się nie pomyliła. – Gdybym przyszła pytać o pozwolenie nigdy w życiu byś się nie zgodziła, jak zwykle znajdując setkę innych celów, na które moglibyśmy zebrać pieniądze – kobieta wywróciła teatralnie oczami, jednak uśmiech nie schodził jej z twarzy. – A my, jako społeczność rodziców, których dzieci są wręcz zakochane w wielkim sercu swojej nauczycielki plastyki, chcieliśmy zrobić to dla ciebie! Nie wiesz, że szczęśliwe dzieci to szczęśliwi rodzice? A uwierz mi, odkąd zaczęłaś pracę w szkole dzieci zmieniły się nie do poznania. Na lepsze, oczywiście!
Carmen przymknęła na moment powieki, po czym po raz kolejny wzięła głęboki oddech, co jednak nie uspokoiło ani przez moment jej bijącego z zawrotną prędkością serca. Doskonale zdawała sobie sprawę, że dzieci ją lubiły, bo niejednokrotnie już usłyszała od nich, że jest ich ulubioną nauczycielką, a rodzice byli zadowoleni z jej pracy, o czym świadczyła sympatia, którą do niej pałali. Ale zbiórka pieniędzy, by mogła wystawić swoje obrazy u Redwood&Burton? Nie mieściło się jej to w głowie!
– Przecież ceny wynajęcia nawet jednego miejsca podczas wernisażu są zawrotne, zwłaszcza w Redwood&Burton – Carmen wzruszyła lekko ramionami, próbując ze wszystkich sił zapanować nad emocjami, które kotłowały się w jej drobnym ciele. Zdecydowanie nie spodziewała się takiego zakończenia dnia w pracy. – Nawet jeśli udało się dołożyć jakąś kwotę z własnych oszczędności to wątpię, że…
– Nie rozumiesz, Carmen – Stella przerwała jej gwałtownie, zupełnie tak, jakby sama także nie potrafiła okiełznać własnych emocji. Podekscytowanie wymieszane z nieopisaną radością emanowało z jej szerokiego uśmiechu niczym z rozpalonego pieca. – Mamy wszystko. Ktoś wpłacił wszystko. Co do centa.
Carmen zamrugała. Myśli, które kłębiły się w jej głowie do tej pory nagle ucichły, a zamiast nich pojawiły się tylko i wyłącznie dwa słowa.
Usuń– Nie mogę w to uwierzyć.
– Nie mogę w to uwierzyć – szepnęła Carmen, a na jej ustach muśniętych szminką w kolorze soczystej wiśni pojawił się szeroki uśmiech. Założyła za ucho zbłąkany kosmyk czekoladowych włosów, który uciekł z luźno splecionego warkocza opadającego na ramię, po czym odruchowo poprawiła czarną, dopasowaną sukienkę. – No puedo creer!
Od momentu, gdy Carmen dowiedziała się o zbiórce, którą zorganizowali rodzice uczniów ze szkoły, ze Stellą Mayers na czele, minęły dwa miesiące i miała wystarczająco czasu, aby oswoić się z myślą, że dzięki wpłacie ogromnej kwoty przez anonimowego darczyńcę będzie miała możliwość wystawić kilka swoich obrazów u Redwood&Burton. Nie oswoiła się, oczywiście, dlatego stojąc wśród tłumu gości przechadzających się korytarzami galerii i podziwiających dzieła sztuki znanych i szanowanych artystów, a w tym także kilka jej własnych prac, nieustannie musiała szczypać się w ramię, by upewnić się, że to wszystko wcale nie jest snem. Do tej pory wydawało się jej, że tego typu rzeczy mają miejsce jedynie w filmach – bo kto miałby płacić wielkie pieniądze tylko po to, by jakaś nieznana malarka z Brooklyna mogła spełnić swoje marzenie? Wciąż nie mieściło się jej to w głowie.
– Carmen, kochana, pięknie wyglądasz! – głos Stelli i jej długie ramiona obejmujące kolumbijkę za szyję wyrwał ją z zamyślenia. Uśmiechnęła się, jednocześnie odwzajemniając uścisk, co jeszcze jakiś czas temu było nie do pomyślenia, po zbiórce jednak przeszły ze stopy oficjalnej na tę zdecydowanie przyjacielską. – Jesteś gotowa? Zaraz zaczyna się licytacja! – pisnęła z podekscytowaniem, podając kobiecie kieliszek z szampanem, który przyniosła specjalnie dla niej.
– Oj, querida, chyba nigdy nie będę gotowa na to, że ktoś chciałby kupić mój obraz – Carmen uśmiechnęła się szeroko uśmiechem pełnym podekscytowania, ale również kiepsko ukrywanego zdenerwowania. Upiła niewielki łyk szampana, po czym dodała żartobliwie: – Jeśli zemdleję z wrażenia to będzie twoja wina, wiesz o tym?
Stella roześmiała się głośno i wzruszyła lekko ramionami, jakby absolutnie się tym nie przejmowała. Cmoknęła Carmen przyjacielsko w policzek.
– Licytacja zaraz się zacznie, nie będę kradła twojej chwili, moja droga – rzuciła, po czym odwróciła się na pięcie, by wrócić do męża, które zostawiła gdzieś w tłumie. Posłała jeszcze ostatnie spojrzenie w stronę kolumbijki i uniosła zwinięte dłonie w pięści ku górze. – Trzymam kciuki!
Carmen
[Dziękuję za miłe słowa :) Hailey jest małym eksperymentem i mam nadzieję, że się uda, bo od dawna chodziła mi po głowie. Mam nadzieję, że zagości tu na długo ^^
OdpowiedzUsuńRównież życzę dobrej zabawy, a co! :)]
Hailey
— Dziesięć tysięcy dolarów po raz pierwszy, po raz drugi, sprzedane! — gdy prowadzący dał znać, że obraz Carmen Henriquez, czyli nikogo innego, jak właśnie jej własny obraz, został sprzedany za tak niewiarygodną dla niej kwotę, zamarła. Kompletnie. Nagle cały świat jakby zwolnił, a otaczająca ją rzeczywistość zamazała się na długą chwilę, kiedy — jak gdyby w transie — wstała z krzesła i odwróciła się, by odszukać spojrzeniem tajemniczego kupca. W tym momencie wydawał się jej równie nierealny, jak cała sytuacja.
OdpowiedzUsuńNapotkała wzrok mężczyzny niemalże od razu, bo sam także na nią patrzył. Zupełnie tak, jakby doskonale wiedział, kim była i co miała do zaoferowania na dzisiejszej aukcji. Przez głowę Carmen przemknęła myśl, czy aby przypadkiem skądś go nie kojarzyła, bo jego twarz wydawała się dziwnie znajoma, jednak nie potrafiła namierzyć odpowiedniego wspomnienia. Przez emocje, które miotały nią w tamtej chwili miała wrażenie, że kryje się gdzieś na granicy jej świadomości, ale ucieka, kiedy tylko się do niego zbliżała.
Carmen zamrugała, jakby wyrwana z transu, a rzeczywistość zbombardowała salwą dźwięków, które nagle ją otoczyły, kiedy poczuła na ramieniu dłoń Stelli. Z trudem oderwała wzrok od tajemniczego mężczyzny i odwróciła się do przyjaciółki, która pragnęła złożyć jej gorące gratulacje, a gdy na powrót zerknęła przez ramię, kupiec zniknął, pozostawiając po sobie jedynie puste krzesło.
Wiedziała, że w tym konkretnym momencie powinna brać udział w bankiecie. Rozmawiać z ludźmi, promować swoje nazwisko, opowiadając o sukcesie, który odniosła tak niespodziewanie, jak to się zwykło robić w wielkim świecie. Zwłaszcza, że po licytacji zainteresowanie jej obrazami wzrosło niemal trzykrotnie i poza tym konkretnym, wylicytowanym przez niejakiego Chaytona Kravisa, sprzedała dodatkowo dwa kolejne. Natłok emocji, które towarzyszyły jej cały wieczór sprawił jednak, że potrzebowała uciec od zgiełku. Chociaż na krótką chwilę, byle tylko zaczerpnąć oddechu i poukładać sobie w głowie wydarzenia z całego wieczoru.
Ostatnią godzinę poświęciła próbie odnalezienia pana Kravisa, bo to, czego dokonał zdecydowanie zasługiwało na podziękowanie. Chciała to zrobić nie tylko przez wzgląd na to, jak chojny okazał się w trakcie licytacji. Zdecydowanie bardziej ciekawiło ją, dlaczego to zrobił. Przypuszczała, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że swoją twórczość sprzedawała w sieci za dużo mniejsze pieniądze, więc nie potrafiła zrozumieć, co nim kierowało przy oferowaniu tak dużej sumy. Jednak im bardziej zaciekle próbowała wypatrzeć mężczyznę w tłumie, tym bardziej miała wrażenie, że coraz tłoczniej robiło się na sali — zupełnie tak, jakby inni uczestnicy bankietu za wszelką cenę próbowali go przed nią ukryć.
Skinieniem głowy podziękowała barmanowi za lampkę prosecco, które wręczył jej z uprzejmym uśmiechem, po czym skierowała swoje kroki w stronę bocznego wyjścia. Potrzebowała odetchnąć, chociaż na chwilę, bo miała wrażenie, że natłok emocji lada moment ją przygniecie. Stella, która najwyraźniej była właśnie w swoim żywiole, bo na co dzień zajmowała się sprzedażą nieruchomości, obiecała, że zajmie się wszystkim w jej imieniu, więc Carmen nie czuła wyrzutów sumienia, podczas gdy wykradała się do ogrodu, z dala od spojrzeń.
— To jakieś szaleństwo… — mruknęła sama do siebie, jednocześnie upijając niewielki łyk alkoholu. Liczyła na to, że lampka wina ułatwi jej opanowanie emocji. Odetchnęła głęboko i oparła się plecami o zimną elewację budynku, oczywiście zapominając o tym, aby przed wyjściem odebrać z szatni płaszcz.
Carmen rozejrzała się po niewielkim ogrodzie, najwyraźniej będącym częścią galerii Redwood&Burton, szukając miejsca, gdzie mogłaby usiąść, kiedy zamarła nagle. Kilka metrów dalej, w cieniu drewnianej altany, dostrzegła mężczyznę. I to nie byle jakiego, ale właśnie Chaytona Kravisa, którego tak zawzięcie szukała. Zamrugała, po raz kolejny tego dnia zaskoczona takim obrotem sytuacji.
— Moja babcia uparcie mi powtarzała, że wystarczy przestać szukać, żeby znaleźć to, czego się szuka. Nie spodziewałam się, że aż tyle w tym racji — głos Carmen rozniósł się nieznacznie echem po ogrodzie, kiedy z uśmiechem zwróciła się do mężczyzny. Oderwała plecy od miejsca, w którymi je opierała, i zrobiła kilka kroków w przód, dodając: — Szukałam pana od zakończenia licytacji i jak kamień w wodę, nada. A wystarczyło, że postanowiłam na moment odpuścić i voilà, znajduję pana za pierwszym zakrętem.
UsuńKolumbijka przyjrzała się uważniej mężczyźnie, zupełnie tak, jakby chciała prześwietlić go na wskroś, po raz kolejny próbując przypomnieć sobie, gdzie go spotkała. Rezultat jednak wciąż był taki sam. Coraz bardziej zaczynała wątpić w swoją zdolność oceny i już sama nie była pewna, czy faktycznie spotkali się kiedykolwiek wcześniej, czy może po prostu uparcie próbowała sobie to wmówić. Ostatecznie odepchnęła od siebie te myśli, przynajmniej na najbliższe kilka minut, by skupić się na tym, co najważniejsze.
— Chciałam panu podziękować — powiedziała tonem, który zdradzał zdecydowanie więcej poddenerwowania, niż by sobie tego życzyła, co było absolutnie do niej niepodobne. Jednak uczucia, które się kłębiły w jej wnętrzu stanowiły istną mieszankę wybuchową, i nie było takiej siły, która mogłaby nad nimi zapanować. — Za udział w licytacji. I za zaufanie mnie i mojej twórczości, to wiele dla mnie znaczy. Dziękuję.
Wdzięczność w głosie Carmen była tak autentyczna, że nikt nie byłby w stanie tego podważyć, a uśmiech najszczerszy pod słońcem.
Carmen
Lily nie była nad wyraz, w jakiś nienaturalny i wymuszony sposób pozytywnie nastawiona do życia. Jej radość każdego dnia, którą okazywała wokół siebie, życzliwość do ludzi, naiwna ufność, to było autentyczne i nigdy nie pomyslała, by cokolwiek zmienić. Nie była już dziewczynką, a dorosłą kobietą i może czasami wydawała się głupiutka przez ten szeroki uśmiech, wiecze malujący jej usta, ale ona siebie taką lubiła. Ten entuzjazm, który okazała wobec zgody na wspólne wyjście z gmachu firmy, był szczery, ale ona wcale nie cieszyła się z tego, że wyjdą razem, a że ogólnie spędzi chwilę z szefem, którego ceni. Bo przecież nie planowała wyrwać Chaytona do baru, w gruncie rzeczy nic z nim nie planowała.
OdpowiedzUsuńNie przypuszczałaby, że wprowadzenie go w swoje towarzystwo może choćby przez sekundę zająć myśli bruneta. Tak na prawdę, sama nie przykuwała do tego większej uwagi, ale to głównie dlatego, żę przed momentem interesowało ją tylko to, by wrócić na imprezę, a przy okazji nie rozgniewać nieodgadnionego prezesa.I o ile naruszenie regulaminu i konsekwencje nie były jej teraz straszne, to zmierzenie się z Chaytonem wydawało się po prostu niemozliwe do przebrnięcia.
Klub był ogromny, w środku panował półmrok, a kolorowe światła mogły przyprawić o ból głowy. Lily nie była dziką imprezowiczką, ale przynajmniej raz w miesiącu odwiedzała takie miejsca, choć osobiście wolała mniejsze lokale z parkietem tanecznym. Była osobą pełną energii, co raczej łatwo dało się zauważyć i jeszcze dość młodą, na takie małe szaleństwa jak skoki obok konsoli DJa do rana. Choć ostatnio zauważyła, ze odrobine trudniej jej się wstaje, niż chociazby trzy lata temu po zakrapianej imprezce do rana. Tam gdzie staneli przy barze, pietro wyżej, kolorowe lampy nie biły ich po oczach i poziom zadymienia był niższy, bo palarnia znajdowała się całkiem po drugiej stronie na niższej kondygnacji, było też odrobinę ciszej i można byłos wobodnie rozmawiac, bez unoszenia głosu.
- Sex on the beach? - powtórzyła zaskoczona i spojrzała na Chaytona z usmiechem. Oparła dłoń o ladę i obróciła się w jego kierunku, przyglądając mu się dłuższą chwilę wnikliwie. - Najczęściej to zamawiam. Skąd pan wiedział? To już niebezpieczne, że jest pan tak wnikliwy i spostrzegawczy - podsumowała z śmiechem i kiedy złożyli swoje zamówienia, chwyciła zimne szkło w rękę, upijając łyk przez słomkę.
Ten drink był kolorowy i słodki, a więc idealnie wpasowywał się w wymagania rudowłosej. A gdy teraz sama była po toaście i przebywała poza pracą, była o wiele bardziej rozluźniona i mniej oficjalna niż w biurze. Czy pan Kravis potrafił taki być, nie wiedziała i nie sądziła, aby dzisiaj miała okazję się o tym przekonac, aczkolwiek zdecydowanie miała dziś większą szansę niż kiedykolwiek wcześniej i może nawet spróbuje z niej skorzystać.
- Wydaje mi się, że pan nieczęsto wychodzi, a już szczegolnie w takie miejsca - stwierdziła. - Czy to dlatego stwierdził pan, że jest kiepskim kompanem do imprez? - z usmiechem, czekając na odpowiedź, dyskretnie (przynajmniej taki był zamiar) jeszcze raz sobie zmierzyła jego prezencję. Ale nic w tym dziwnego, bo wyglądał tak dobrze, że nawet nie poczuła się winna!
Za nimi jej znajomi bawili się na parkiecie, ale prawdopodobnie po kolejnym przetańczonym utwórze zechcą usiąść i odsapnąć. Mieli zatem kilka chwil na rozmowę we dwoje, ponieważ mimo wszystko była to impreza urodzinowo pożegnalna i niegrzecznie byłoby się izolować, a Lily z natury towarzyska obowiązkowo musiała jeszcze oficjalnie wręczyć prezent przyjaciółce!
Usuń- Myślałam, ze policjanci są bardziej rozrywkowi, ale pan lamie wszelkie stereotypy - podsumowała już trochę bardziej zaczepnie, jakby chciała przełamać tę jego oficjalność.
Lilka
[ Uff, wybacz, zwariowany tydzień a doba ma tylko 24h!
OdpowiedzUsuńSkoro Chayton jest tym bardziej kontaktowym, Mads chętnie by się zaprzyjaźniła. Ona wciąż czuje się bardzo niepewnie na wszystkich oficjalnych bankietach, więc znajoma twarz zawsze jest wybawieniem. I jak sama wspomniałaś- nieszczęście lubi towarzystwo i narzekanie na współmałżonków, jak i nieudolnych prawników, może łączyć ludzi! Kto wie, może nawet udałoby mu się przekonać Mads do sportu, lubi ścianki, ale zawsze chciała spróbować swojej siły na korcie.
Jeśli znajdziesz jeszcze czas na jeden wątek, daj znać a ja obiecuję zacząć coś do końca tygodnia ;) ]
Madeline
[Witam się z opóźnieniem i serdecznie dziękuję za powitanie! Twoi bohaterowie to tacy faceci z krwi i kości. Każdy skrywa jakąś mniejsza lub większą tajemnicę, ale wszyscy dzielnie idą przez życie, mimo przeciwności. Przy takich facetach nie sposób nie poczuć się bezpiecznie :) Chciałam nieśmiało zaprosić na wątek, jeżeli znajdziesz jeszcze czas i miejsce. Również życzę dobrej zabawy :)]
OdpowiedzUsuńJuanita Mitchell
Obróciła nieznacznie głowę w stronę Chaytona, czekając na odpowiedź. Miała ochotę zwrócić się do niego cała trochę bardziej, opierając się wtedy o podłokietnik obiema rękami, ale szybkie wyobrażenie sobie takiego obrazka z boku odwiodło ją od tego zamiaru. Jakoś nie wydało jej się to odpowiednie, bo choć nie wpłynęłoby to bardzo na dzielącą ich odległość, to jednak budziła się w niej jakaś niepewność. Jakby sama chęć pogłębiania tych nieoczekiwanych i nietypowych interakcji była nie na miejscu.
OdpowiedzUsuńOdpowiedź przyjęła z lekkim westchnięciem, które w rzeczywistości było wyrazem ulgi – bo Cam się przejmowała, nawet jeśli próbowała pokazywać, że jest inaczej – i uniesionym kącikiem ust, zdradzającym, że jej przypuszczenia właśnie się potwierdziły. Lubiła mieć rację i jak na razie to ją cieszyło bardziej niż sama kwestia, którą omawiali. Ostatecznie westchnęła jeszcze raz, wzruszając ramionami, jakby uwalniała mięśnie od napięcia, posłała panu prezesowi krótki uśmiech i skierowała wzrok przed siebie, by sprawdzić, gdzie się obecnie znajdowali.
Przez chwilę zastanawiała się, czy jest coś, o co jeszcze mogłaby zapytać, ale nic, co przyszło jej do głowy, nie było wystarczająco konkretne. Sama też nie bardzo miała o czym opowiadać. I na początku tej ciszy czuła taką subtelną niezręczność, którą po prostu wypadało poczuć, za nim w końcu się do tego przywykło, przy okazji upewniając się, że drugiej stronie taki stan rzeczy nie przeszkadza. Zerknęła kilka razy na Chaytona, tak na wszelki wypadek, ale bez najmniejszego zaskoczenia stwierdziła, że to nie jest typ faceta, który czułby się niezręcznie przy okazji pierwszej lepszej ciszy. Nie wyglądało, żeby poczuł się tak, kiedy wypłakiwała mu się w koszulę, przynajmniej tak pomyślała, przywołując sobie to świeże wspomnienie, więc taka cisza to nic.
Dziwny facet.
Czy powinna tak o nim myśleć, skoro był jej szefem? Nie, żeby dopiero teraz doszła do takiego wniosku, że Chayton Kravis wychodzi poza jakieś ramy, których nie trzeba było nawet doprecyzowywać. Był zwyczajnie dziwny i od samego początku tak o nim myślała, ale dopiero teraz pojawił się ten niewielki dylemat.
Camille też była dziwna, a przynajmniej nietypowa. Kiedy dorosła do tego, by przemyśleć sobie pewne rzeczy, przewinął się wniosek, że ciało nijak pasowało do osobowości. Brzmiało to głupio – jakby taka niespójność w ogóle miała znaczenie, a co za tym idzie jakikolwiek sens – i szybko puściła to w niepamięć. Lubiła jednak swoją dziwność, przynajmniej tą wewnętrzną, której początek można było znaleźć w zamiłowaniu do cyferek i przekładania wszystkiego na liczby, a co za tym szło: na tabelki, wykresy, diagramy… Tak, dobrze czuła się ze sobą, kiedy ograniczało się to do środka. Trochę gorzej było już, gdy trzeba było się jakoś uzewnętrznić, bo wtedy wszystko jakby do siebie nie pasowało.
Kiedy znaleźli się w okolicach sąsiedztwa, Cam była na etapie uznania, że dziwność to raczej nie jest nic złego, skora sama tak o sobie sądziła i nie czuła się tym urażona. Mogła więc myśleć tak o swoim szefie, przynajmniej póki nikt o to nie pytał i nie oczekiwał od niej odpowiedzi na nawiązujące do tego pytanie. Wtedy mogłoby się okazać, że nie brzmi to zbyt dobrze. Póki co jednak miała to tylko dla siebie.
— Miłej… — zawahała się, gdy chciała się pożegnać i aż zastygła przy otwieraniu drzwi. Wybierał się do Gino’s na kolację czy może tylko na pogawędkę ze znajomym? Zmarszczyła brwi, niemalże kuląc się w sobie, bo taki drobiazg, który ciężko w ogóle było dokładnie określić, speszył ją do tego stopnia, że podziękowania i resztę uprzejmości wypowiedziała bardzo cicho i niewyraźnie, właściwie tylko coś mrucząc, jakby w ogóle nie chciała być usłyszana.
Nie miała prawa przecież wiedzieć, co dokładnie Chayton miał zaplanowane na resztę wieczoru i bez wątpienia wystarczyłoby zwykłe „dziękuję i dobranoc” podkreślone uprzejmym uśmiechem, ale głowa Camille koncentrowała się na tym, że mogłaby palnąć coś, co nie byłoby zgodne ze stanem rzeczywistym. Nieważne, jak bardzo bez znaczenia to było, takie rzeczy sprawiały jej kłopot i to bez końca, doprowadzając do błędnego koła, bo kiedy już wysiadła przed domem, do którego skierowała szybkie kroki, by nie marznąć i uciec od miejsca, skąd pochodził ten irracjonalny wstyd, czuła się jeszcze bardziej nieporadnie i głupio, wiedząc, jak to wygląda z boku, ten jej taki towarzyski bezwład.
UsuńNie wyglądała przecież na kogoś bez obycia, skorego do guzdrania się w rozmowach i wszelkich innych interakcjach. Wyglądała na dziewczynę, która wie, co zrobić, co powiedzieć, gdy ktoś stawia jej drinka albo odwozi do domu i gdzieś w niej tkwiła ta świadomość, że właśnie tak sobie muszą myśleć o niej inni, kiedy ją widzą, a ona do tych oczekiwań nie dorasta ani trochę. Choć powinna, prawda? No pewnie, oczekiwania nie biorąc się znikąd!
W domu poczuła się trochę lepiej. Odetchnęła. Zdążyła pomyśleć coś o karuzeli wrażeń i że to nie dla niej, jak dopadła ją zmartwiona ciotka ze swoim słowotokiem. Przepraszała, tłumaczyła, pytała, a Cam na wszystko odpowiadała z automatu. Była zmęczona i chciała, żeby ten dzień się już skończył, żeby mogła pożyć chwilę kłamstwem, że jutro to nowy początek. Że po nocy wszystko się zeruje. Ktoś klika przycisk „reset”, który wpływa na wybrane odgórnie obszary życia i już, po wszystkim!
Przez weekend nawet w to wierzyła. Nic się nie stało, wszystko w porządku i w normie, nie ma się czym przejmować. Z czystą głową malowała jedną z niedawno kupionych figurek, nadrabiała komiksowe opowieści o superbohaterach i ich perypetiach, sprawdzała swoje zamówienia prenumerat… To był dobry weekend, naprawdę i przez to Camille dała się znowu zaskoczyć.
Nim wyszła w poniedziałek do pracy, Florence wcisnęła jej jakiś pakunek. Pudełko zawinięte w plastikowej torbie. Nie dla ciebie. Ty masz to mniejsze, odgrzejesz sobie w mikrofali w pracy. To dla pana Kravisa. Wiesz, przeprosiny, podziękowania… Dowiem się, jak tego nie dostanie, więc nie kombinuj. Cam nie wiedziała, kiedy ciotka zdążyła w ogóle coś przygotować. Chyba przestała już zwracać uwagę, kiedy cioteczka była w kuchni, bo właściwie tam najczęściej można było ją znaleźć.
Przez całą drogę przekonywała się, że nie da przecież prezesowi pudełka z jedzeniem i że palec, którym ciotka groziła jej na odchodne, w ogóle nie zrobił na niej wrażenia. Nie było opcji, by Flo dowiedziała się o czymkolwiek. Musiałaby jakoś dorwać osobiście Chaytona, co przecież nie było ani trochę prawdopodobne, bo cioteczka nigdy nie odwiedziła jej w pracy i chyba nawet dokładnie nie wiedziała, gdzie ta praca była. Tak, Cam miała pewność, że kobieta o niczym by się nie dowiedziała. Tylko ten jej palec…
Była zła na siebie, kiedy oddawała pakunek recepcjonistce w biurze, prosząc, by przekazała to prezesowi. I żeby o nic nie pytała, bo Camille i tak nie wie, i nie chce wiedzieć. Byle szef to dostał, cokolwiek to było, a co sobie z tym zrobi, to już nie jej problem. Nie chciała o tym w ogóle myśleć, bo przypominało to o wszystkim, co się wydarzyło przed weekendem na pracowniczej imprezie. Miło było mieć to już za sobą i Camille wolała do tego nie wracać, nawet za cenę poznania zawartości pakunku, który ciotka przygotowała specjalnie dla szefa swojej siostrzenicy.
A co tam można było znaleźć? Jak przystało na ciotkę Florence, której specjalnością była kuchnia i w której płynęła ognista, sycylijska krew, przygotowała arancini. Całkiem dużo różnych arancini domowej roboty. Tyle, że dla kogoś tak aktywnego jak Chayton, na pewno było to konkretne źródło kalorii, które szybko można było sobie odgrzać albo jak ktoś lubił, zjeść nawet na zimno.
I tuż pod wiekiem pudełka leżała karteczka w plastikowym woreczku z dokładnymi instrukcjami dla pana Kravisa, co należy zrobić z pudełkiem, bo należało je zwrócić, i co zawrzeć w wiadomości zwrotnej, bo takiej Florence oczekiwała, chcąc dowiedzieć się, czy było smaczne i jakie nadzienie najbardziej przypadło mu do gustu.
UsuńCamille była też naprawdę zła na siebie, że dostała się do nowego zespołu. Nie dość, że coś ją podkusiło, by podzielić się swoją złotą myślą, co do samej nazwy, to jeszcze bez przerwy łapała się na tym, że gapi się na prezesa, kiedy ten tylko pojawi się na horyzoncie. A na jej horyzoncie pojawiał się często i już sama nie wiedziała, czy zawsze tak było i wcześniej to po prostu ignorowała, czy mogła to jednak zwalić na jego zaangażowanie w projekt. Była zła, ale tylko przez kilka pierwszych dni, bo potem wciągnęła się w pracę i nie zajmowała sobie głowy niczym innym. Nawet puszczała mimo uszu koleżeńskie zaczepki nawiązujące do niedawno otrzymanej nagrody.
Cyberwoman. PcGirl. HelpieDesk. Cokolwiek.
Trochę trudniej było z tym gapieniem się. Chyba jak nikt wykorzystywała każdą dłuższą wypowiedzieć prezesa, by na niego popatrzeć i mieć na to jakąś wymówkę. Oczywiście, że go słuchała i że to nie było tylko takie cielęce wpatrywanie się w niego. W sumie to wpatrywała się w niego tak, jak czasami wpatrywała się w ekran komputera, przez co czasami ludzie myśleli, że jest rozkojarzona albo nad czymś się rozmarzyła. Tak naprawdę nie bywała rozkojarzona, zdarzało się to bardzo rzadko. Po prostu najczęściej liczyła, że wyskoczy okienko z informacją o zerowej liczbie błędów.
Czy prezes był właśnie takim bezbłędnymi linijkami kodu? Tylko jeśli nie był człowiekiem. A żaden dotychczasowy kod, który Camille miała przyjemność bądź nieprzyjemność spotkać, nie pachniał tak cudownie… Człowiek chyba też nie. I była zła na siebie za wszystkie tego typu myśli! Bardzo zła i czasem ta złość napędzała całe to jej nieobycie lub niezdarność.
Nigdy nie wpadła tyle razy w szklane drzwi, jak przez ostatnie dwa tygodnie. Nigdy wcześniej nie miała tak obitego od niedomkniętej szuflady biurka biodra. Nigdy nie mruczała tyle do siebie pod nosem po włosku. Nigdy nie miała tyle obaw przed czterdziestoośmiogodzinnym maratonem pracy, jak wtedy, gdy całym zespołem ochoczo przystali na propozycję – lub może raczej wyzwanie? – by wziąć udział w kwalifikacjach do międzynarodowej wystawy Future Tech Expo.
Maratony pracy były dla Camille pewnego rodzaju normą. Nigdy jednak nie odbywały się w domu prezesa. Nigdy wcześniej też tu nie była i całe szczęście, że nie zostało im dużo czasu, by zdążyć zgłosić projekt, bo w innym przypadku pozwoliłaby sobie zbierać szczękę z podłogi. Istniały jednak priorytety: praca, sukcesy, dokumentacja, zdalne wywiady, archiwa, wizualizacje…
Crunche były czymś ostatecznym w każdej branży i w każdym środowisku pracy, ale Future Tech Expo było tego warte. Camille czytała o tym wydarzeniu kilka lat temu, chyba o drugiej czy trzeciej edycji, kiedy to nawet Wired odnosił się do tego z odrobinę prześmiewczym dystansem, co było o tyle dziwne, że to czasopismo akurat dosyć często dobrze trafiało ze swoimi prognozami o nowinkach wszelakich i szczególnie tych związanych ze światkiem technologicznym. No cóż, nawet najlepszym się zdarza, jak to mówią, bo od czwartej edycji FTE królowało pod niemalże każdym względem i to głównie dzięki sponsorom, a konkretniej ich nazwiskom i kieszeniom, i Wired wydawało się całkowicie nie pamiętać o swojej gafie sprzed kilku lat. Camille mogła to wybaczyć, lubiła ich artykuły i rzetelne podejście do źródeł. Dzięki temu wiedziała, że FTE to nie tylko jaskrawa otoczka na miarę oscarowej gali, ale autentyczna reprezentacja innowacji w świecie technologii. Po prostu chcieli przyciągać te wszystkie grube ryby z pękatymi portfelami.
Idealne miejsce dla projektów Tech Titans… Szlag by wziął tę nazwę! Problem był taki, że nie mieli niczego konkretnego. Oczywiście jeszcze, ale ostateczny termin nadesłania zgłoszeń kończył się za pięćdziesiąt godzin od momentu, w którym pan Kravis zasugerował, że mogliby spróbować, jeśli tylko by chcieli… I tak wylądowali u niego w domu z czymś na rodzaj garstki materiałów. Właściwie samego materiału mieli bardzo, bardzo dużo – całe firmowe zasoby informacji od archiwów, przez własne wywiady, po dokumentacje zaplecza technicznego. Brakowało im jedynie konkretnego pomysłu, bo według wcześniejszego planu, mieli się tym dopiero zająć może w następny miesiącu, kiedy przebrną właśnie przez te wszystkie zasoby.
UsuńCzego się jednak nie robi dla odrobiny prestiżu i dodatkowych punktów zwiększających wartość CV? Do tego crunch w domu na Avon Street to też zupełnie inny crunch niż taki, po którym przesypia się kilka godzin na szorstkiej, biurowej wykładzinie pod czyimś biurkiem. W tym drugim przypadku nikt nawet nie oczekuje, że będzie miał gdzie wziąć prysznic, a co dopiero posiedzieć sobie w jacuzzi.
Camille Russo
Życie towarzyskie Nowego Jorku rządzi się własnymi prawami. Jesteś kimś kiedy o Tobie mówią, nie ważne jak byle mówili i kiedy otrzymujesz pięknie zdobione zaproszenia na wernisaże oraz imprezy charytatywne. Pierwsze kroki wśród elit stawiała wisząc na ramieniu męża i wciąż czuje się tak samo zagubiona jak dziesięć lat temu, tyle, że teraz nie ma się za kim schować. Niestety, praca w wydawnictwie to nie tylko czytanie książek, bo kiedy produkt jest gotowy- trzeba go sprzedać. Dlatego mimo swoich uprzedzeń i niepewności, co jakiś czas pojawia się na galach z wysoko uniesioną głową i szerokim uśmiechem, by nie zapomnieli jej twarzy.
OdpowiedzUsuńBlondynka zdecydowanie zalicza się do grupy tych, którzy preferują spotkania w wąskim gronie znajomych a zbliżająca się promocja nowej książki powoli dawała jej w kość. W czarnej sukni do kostek, na wąskich ramiączkach i z odkrytymi plecami może nawet niektórych oszuka, że przynależy do tego grona. Jedyną rzeczą, która ją zdradza jest plama z atramentu na prawej dłoni, którą nieskutecznie próbowała zmyć w taksówce. Zjawiła się nieco spóźniona i od razu ruszyła w kierunku baru. Czekały ją długie godziny wysłuchiwania najnowszych plotek o romansach i nieudanych zabiegach estetycznych, potrzebowała czegoś mocniejszego by przetrwać ten wieczór. Z gracją ominęła latających z tacami kelnerów w białych mundurkach, tym samym gardząc szampanem, którym chętnie i szczodrze częstowali całe to wytworne towarzystwo.
Podchodząc do lady baru zerknęła w stronę parkietu, gdzie pojawiły się pierwsze pary: prawnicy, lekarze, biznesmeni z żonami, lub kochankami. Kilka kieliszków i zaraz łysiejący brokerzy zaczną opowiadać nieprzyzwoite żarty, i obłapiać młode kobiety, a znudzone żony trzepotać rzęsami i flirtować z młodszymi, przystojnymi mężczyznami.
- Poproszę martini z wódką, bez lodu - barman skinął głową i zabrał się za przygotowanie jej drinka a ona ponownie rozejrzała się po sali. Wtedy dojrzała znajomą twarz i kąciki jej ust uniosły się nieco. - No proszę, może ten wieczór nie będzie kompletną porażką. Hej - rzuciła na powitanie gdy Chayton pojawił się przy jej boku. Nie było żadnych wątpliwości, że on należy do tego świata i czuje się bardzo swobodnie w tej scenerii.
[ Jesteśmy, przepraszam, weekend minął w mgnieniu oka. Rozkręcę się i będzie lepiej- mam nadzieję.]
Mads
Lily absolutnie nie nadawała swoim znajomościom etykiet i zazwyczaj kierowała się w ocenie ludzi intuicją. Oczywiście była również elastyczna, ale ze względu na pogodne usposobienie, najzwyczajniej w świecie wydawała sie kims, kto lubi każdego i z każdym potrafi się dogadać. Nie znała prezesa osobiście i niewiele miała okazji, aby poznać go bliżej, czy spędzić z nim czas w bardziej kameralnym, a nie oficjalnym otoczeniu, ale była przekonana, że jest to człowiek zasadniczy i tak samo jak mocno pilnuje swojej prywatności, tak samo strzeże dobrych, poprawnych stosunków z innymi. Ją poprawność męczyła, była dla niej nijaka, napawała smutkiem. Poprawna bowiem była w pracy na spotkaniach, na delegacjach, podczas wykonywania obowiązków, w które angażowała się całą sobą, ale gdzie brakowało serducha. A Lily chciałaby zyć - było to naiwne, wiedziała o tym; chciała żyć zawsze z wielkimi emocjami. Było to czasem zgubne nastawienie, nie mniej jednak szukała takich kontaktów, by wszystko miało swój głośny i wyraźny wydźwięk.
OdpowiedzUsuńUniosła brwi i uśmiechnęła sie, nie komentując jego słów. Jesli miała coś do powiedzenia, utopiła to w drinku, który zasmakowała. Chayton Kravis był człowiekiem skrajnie niedostepnym i gdyby nie wiedziałao jego małżeństwie, nie widziała i osobiście nie znała jego żony, nie uwierzyłaby, że byłby w stanie się do kogoś zbliżyć. Byli tak totalnymi przeciwieństwami, aż dziw brał, że nie tylko się jak do tej pory nie pozabijali, ale ku wielkiemu zaskoczeniu dobrze im się nawet razem pracowało. Lily z początku bała się tej współpracy, bo i owszem przeciwieństwa lubią się uzupełniać, ale ona i jej szef byli tak różni, że ona po prostu... cóż, bała się, że do porozumienia w ogóle nie dojdzie. Nie wątpiła w tym w swoje umiejetności i zdobyte wiedzę i doświadczenie, a po prostu zgranie z prezesem. Dzisiaj takich obaw nie miała, ale opinia o tym, że mur do bliższego poznania Chaytona jest gruby i wysoki jak ten w Chinach się nie zmieniła.
- No dobrze, to gdzie pan rozładowuje napięcie? - spytała, bo nie wierzyła, że okazji do odreagowania jej przełożony nie potrzebuje. To byłoby niemożliwe, bo nawet ta opanowana poza, opracowywanie strategii biznesowych i pewnie katorżnicze ćwiczenia i patrole na służbie, musiały kumulować napięcie, któremu należało dla zdrowia dać ujście.
Lily lubiła od czasu do czasu zaszaleć, a choć klubowe imprezy nie pojawiały się w jej kalendarzu tak często jak za studenckich lat i zdarczały jej czasami jakieś zajęcia na siłowni z tanecznofitnesowych kursów, to wiedziała, że po chwili odreagowania człowiekowi jest po prostu lżej. I jakkolwiek idealnen nie kreowałby swej pozycji Chayton Kravis, był człowiekiem i ruda nigdy nie uwierzy, że on resetu w aktywnej (bądź biernej) formie, nie potrzebuje. Z tego co zauważyła zresztą, nie wydawał się domatorem, jakby wiecznie poszukiwał dla siebie wyzwań, gdyby miała więc zgadywać, możliwe że jest to cżłowiek, który odpoczywa podczas wysiłku, kiedy morduje swoje ciało i jednocześnie relaksuje umysł... Nadczłowiek!
- Nie w dzikim tańcu, to jak? - podniosła spojrzenie znad szklanki i utkwiła je w oczach bruneta, dociekając, nie odpuszczając tego interesującego tematu. To dziwne, ale chyba aż do teraz nie miała nawet szansy przyjrzeć się im i poznac koloru jego tęczówek.
- Lilyyyy!!! - Długie wycie z parkietu po chwili przerwało ich rozmowę. Lily odwróciła się w kierunku, skąd dobiegło wołanie i z szerokim uśmiechem uniosła ramię, machając do przyjaciółki.
- Chodźmy poznać Mindy! - zaproponowała, zeskakując z hokera z gracją, mimo upitego drinka, wczesniejszego toastu i szpilek, którymi mogłaby dokonać morderstwa idealnego. Obróciła się wokół własnej osi, nonszalansko zgarniając małą torebeczkę prezentową z blatu i własną kopertówkę i rzuciła wesołe spojrzenie do towarzysza.
Przyjaciele częściowo się rozeszli, na parkiecie została tylko solenizantka, której energia nie opuszczała i jeszcze dwie osoby. Ruda tanecznym krokiem, pilnując by nie uronić ani kropli z swojej szklanki, ruszyła do przodu, wyciagając rękę z prezentem do brunetki. Przypomniała sobie w jednej chwili, że to nie tylko urodziny, ale i pożegnanie, więc musiała odetchnąć głeboko, aby opanować cisnące sie do oczu wzruszenie.
Usuń- Absolutnie za rzadko, jak wspominam swoją młodośc - odpowiedziała jeszcze do Chaytona, zwalniając, by zrównać z nim krok. - Chyba na starość zamieniam się w osobę, która na nowo docenia świeże powietrze, albo ładne widoki przy cieple kominka - wyjaśniła ogólnikowo. Tak szczerze, nie sądziła, aby jakiekolwiek szczegóły interesowały jej szefa. Możliwe, że spytał tylko z grzeczności.
Lily uwielbiała długie piesze wycieczki, jesli dopisywała pogoda. Mogła chodzić godzinami po turystycznych szlakach, do ostatniej maleńkiej dawki energii i mocy w nogach, która by ją poniosła po drodze. Lubiła również wszystko, co wiązało się z sztuką tworzenia i bardzo chętnie brała udział w kursach rekodzieła najrozmaitszych form. Najbardzie jednak chyba przepadała za czasem spędzanym w bliskim gronie dobrych i zyczliwych osób. Była niezwykle ciepłą osobą.
- Wszystkiego najlepszego jeszcze raz! - zwróciła się do przyjaciółki, gdy do niej dotarli i wyściskała ją mocno, a później wręczyła prezet. - Oto twój prezent, zdobyłam go, wwalczylamm i zaryzykowałam dla ciebie ... - zaczęła, chcąc wyjasnić brawurowo, ile kosztowało ją zgarnięcie drobiazgu, o którym w gruncie rzeczy zapomniała. Mindy jednak znała już całą historie, bo żeby uda mogła opuścić imprezę, musiała sie grubo wytłumaczyć, więc zamiast skończyć, machnęła tylko reką i zaśmiała się. I moze to i lepiej, ponieważ nie wypadało mówić tych wszystkich rzeczy przy przełożonym, który na dodatek przyłapał Taylorównę na gorącym uczynku!
- Po prostu jesteś gapa! - oceniła Mindy bezlitośnie, choć oczywiście w formie żartu i zwróciła się w kierunku Chaytona, który ewidentnie wzbudził zainteresowanie zebranych. - Jest, prawda? - poszukując wsparcia w mężczyźnie, uśmiechneła się do niego przyjaźnie i wysuneła dłoń, chcąc się przedstawić. - Mindy, miło mi, a ty musisz być tym niezłomnym szefem, który nigdy nie popełnia błędów i zawsze o wszystkim wie - nie zgadywała, wiedziała to, bo po prostu już kiedyś i może nawet nie raz wyszukała pana Kravisa w sieci. Dziewczyny już tak miały, że dzieliły się bez krępacji wszystkim!
Lily tą bezposredniością i swobodą przyjaciółki była zaskoczona i rzuciła jedynie kontrolne spojrzenie na prezesa. Tamta zwróciła się do niego na "Ty"... coś o czym w firmie nikt nie śmiał pomysleć!
- To pan Chayton Kravis i owszem masz rację, jest moim przełożonym, więc proszę, nie rób mi głośno wymówek - popędziła z prezentacją, posyłając przyjaciółce wymowne spojrzenie. Czuła lekkie mrowienie ciepła na policzkach, zdając sobie sprawę, że Chayton już wie iż go obgadywała poza firmą. Nie była zawstydzona, ani zażenowana, obawiała się tylko, co on w takiej sytuacji sobie o niej pomyśli...
Lilka
[Cześć, dziękuję za przywitanie! To prawda, rodzice nieświadomie mogą zrobić swoim dzieciom krzywdę na wiele sposobów, a takie przerzucanie na nich swoich własnych ambicji zdecydowanie należy do jednego z nich.
OdpowiedzUsuńZa to Chayton jest prawdziwym człowiekiem sukcesu, szczególnie przy Arielle, która nie skończyła nawet szkoły średniej. Nie wiem czy masz ochotę i miejsce na wątek, ale przychodzi mi do głowy jedna sytuacja więc zaproponuję :)
Arielle była uwikłana przez parę lat w bardzo toksyczny związek od którego uciekła przez pół Stanów. Wciąż nękają ją koszmary, że wspomniany w karcie Rycerz namierzy ją i "wróci po swoje", zastanawia się czy nie udać się z tym do psychologa, bo zaczyna to zakrawać o paranoję. Chayton lubi uprawiać wszelkie aktywności. Wyobraziłam sobie taką sytuację, że uprawia jakiś sport na świeżym powietrzu - jogging, trekking, cokolwiek. Ari oglądając się przez ramię zauważa go gdzieś z tyłu i jest święcie przekonana, że to jej prześladowca. I na dodatek biegnie w jej stronę. Więc zaczyna uciekać. Może coś dalej będzie się dało z tego wydziergać, co myślisz? :)]
Arielle
Lily była żywiołowa i z wyrażaniem emocji nie miała najmniejszego problemu, o tym wiedział każdy choćby spotkał ją tylko raz. Możliwe, że własnie przez tę swoją pozytywną energię, która towarzyszyła jej zawsze, łatwo było ją zapamiętać, bo tryskała ekspresją. Nigdy jednak nie znalazła się w ekstremalnej sytuacji, nie wiedziała więc, jak zachowałaby się na przykład podczas napadu na bank, albo wypadku - którego byłaby świadkiem. Raczej nie miałaby jednak ochoty się co do tego i własnych granic opanowania przekonywać, więc najzwyczajniej w świecie nieustannie emanowała głównie pozytywnymi uczuciami. Zdarzało się, że miała gorszy nastrój, jak każdemu zresztą i wtedy również niezmiernie łatwo było wyczuć, w jakim jest humorze, bo nawet gdy ubierała się w pozorny uśmieszek, zdradzały ją oczy i postawa. Lily po prostu nie umiała maskować tego, co czuje i na prawde kiepsko kłamała, choć osobiście uważała to za zaletę.
OdpowiedzUsuńNa jego odpowiedź, jedynie westchnęła i pokręciła głową. Na ten moment musieli zakończyć temat, ale być może jeszcze kiedyś nadarzy się okazja do ponownego poruszenia tej kwestii. Lily miała wrażenie, że pan Kravis jest człowiekiem, któremu zabawy, szaleństwa, szczypty wariactwa brakuje i wiecznie jest poprawny. Poprawny i spięty, jakby nawet po zrzuceniu garnituru i krawata, pozostawała w nim formalna sztywność. Nie wierzyła, by urodził się tak poważny i biznesowo nastawiony do życia, czuła w kościach, że w tym facecie kryje się potencjał. A intuicja podpowiadała jej, że na pewno ma cudowny śmiech, tylko sam zapomniał, jak on brzmi. Nie wykluczała oczywiście, że prezes potrafi się bawić, bo na pewno znajduje czas dla siebie i dostarcza sobie własnych rozrywek, ale jakby... jakby brakowało w tym takiej nieprzewidywalności, przypadku, dzikości, a nawet lekkiego ducha. Trudno jej było uwierzyć, że nawet gdy zabawa jest zaplanowana, może z człowieka wycisnąć ekstremalną radość, aż na kilka sekund ten człowiek się zapomni i wręcz oszaleje z wulkanu emocji, które wybuchają w środku. Kluczowe pytanie, które pojawiło się w jej głowie - czy pan Kravis ma w sobie taki wulkan?
- Dzięki! - za dobre słowo Mindy posłała niespodziewanemu gościowi rozanielony uśmiech, ale czując na sobie ściagające spojrzenie rudej, zwróciła się ku niej.
Wzrok Lily mordował właśnie przyjaciółke, gdy od tak zdradziła ich wspólne plotkowanie o szefie rudej. Już wczesniej przeczuwała, że wyda się kilka plotek, które zdradziła, ale że wychodziły one od razu na wejście, to ją całkiem podłamało. Dobry Boże, w takim tempie jeszcze przed północą Chayton Kravis oficjalnie dowie się o tym, że jego asystentka się w nim durzy (o ile sam jeszcze tego nie zauważył bystrzak! Do tego dopuścić nie mogła, dlatego usmiechneła się zakłopotana do szefa i obróciła po chwili do Mindy, stając plecami do bruneta. Uściskała ponownie koleżankę, mocno obejmując ją ramionami i rzuciła krótkie ostrzeżenie do ucha, wspominając coś o pocięciu ulubionych piosenek, jesli powie za wiele... Taka potrafiła być groźna!
- Na pewno za tą walkę jeszcze odpowiem, ale nie mówmy o rzeczach nieprzyjemnych - rzuciła, cofając się i stając obok bruneta. Uniosła szklanke na powrót uśmiechnięta i spojrzała po znajomych - Za San Francisco! Bedę przyjeżdżać na weekendy! - wzniosła niezgrabny toast, bo w przemówieniach nigdy nie była dobra i nigdy się do nich nie rwała, a następnie stojące obok dwie koleżanki, również przedstawiła prezesowi.
To towarzystwo było pogodne i rozrywkowe nie tylko po alkoholu, ale byli to niezwykle sympatyczni ludzie. Podszedł do nich po chwili kolejny znajomy - Robert, który zawodowo zajmował się audytowaniem firm usługowych i gdy uścisnął dłoń Chaytona, zahaczył z nim o temat sportowy. Ten facet był gorącym fanem koszykówki i wlaściwie za każdym razem, gdy nadarzała się okazja, aby zarazić kogoś miłością do sportu, uderzał jak zawodowy napastnik footballu. Lily słysząc, ze panowie się dogadują, wycofała się z Mindy na bok, by przyjaciółka mogła odpakować prezent i na spokojnie założyć. A później jakoś tak wieczór swobodnie płynął, popijali kolejne drinki, rozmawiali i śmiali się coraz głośniej i coraz częściej.
UsuńGdy przyszła tu z prezesem, miała wrażenie, że nie będzie czuł się dobrze w nowym, obcym towarzystwie. Obawiała się, że zniknie po wychyleniu jednego drinka i tyle, albo że atmosfera będzie ciężka, zbyt sztywna, a ona przyjmie na siebie rolę rozbawiania wszystkich, a przede wszystkim Chaytona, bo w gruncie rzeczy to robiła na co dzień - zajmowała się dla niego wszelkimi sprawami i dbała o niego w pracy. On jednak nie wydawał się wcale spięty i nawet przez myśl Lily przyszło, że z chęcią zobaczy jak ten facet tańczy, bo być może zaraz zacznie się coraz bardziej rozkręcać.
- Przepraszam... przepraszam, to bardzo ważne - przecisneła się obok koleżanek, które zamawiały drinki przy barze i trochę mniej trzeźwa niż wcześniej, zatrzymała się dopiero tuż przy Chaytonie, który prawdopodobnie również prosił o dolewkę alkoholu. Albo po prostu przysiadł przy barze, by się uwolnić od zagadującego Roberta... To było nieistotne, Lilka teraz bowiem miała poczucie wielkiej misji do wykonania, dlatego poprawiając nonszalancko kosmyki, które wysuneły się z upięcia i łaskotały ją w policzki, wyciągnęła dłoń do bruneta.
Stała blisko i czuła jego perfumy i to, że bardzo podobał jej się ten znajomy zapach wcale jej nie skłoniło do tego, by sie opamiętała. Gdzieś tam z tyłu głowy słyszała cieniutki sygnał ostrzegawczy, ale po prostu to ignorowała, bo było przecież tak miło. Jak dotąd nie musiała być tuż przy nim cały czas, by nie czuł się obco, zresztą jej znajomi przyjęli go jakby znali się całkiem dobrze i nie wyczuła, aby pojawiały się tu jakieś bariery, ale może właśnie sama powinna pewne bariery nałożyć samej sobie. Ten facet miał żone, był jej szefem i właściwie nawet nie powinien dzisiaj z nią tu przychodzić! A ona wręcz cudownie się bawiła właśnie dzieki jego obecności i doskonale to wiedziała.
- Mam bardzo ważną sprawę - oznajmiła, nie odsuwając się wcale, a wręcz śmiało zatrzymując spojrzenie na jego oczach. - Leci moja ulubiona piosenka i czuję, że musi iść pan ze mną na parkiet. Proszę! - uśmiechnęła się szeroko, podekscytowana tym, że w końcu ma szansę nie tyle zatańczyć z Kravisem, ale lekko przełamać te formalną bariere ich znajomości, która już zdecydowanie za długo była taka... no tylko zawodowa, oficjalna! Lilka z wszystkimi się kumplowała z pracy i nie przeszkadzało jej to pracować dobrze, ona po prostu łączyła te dwa światy. I bardzo, bardzo chciałaby połączyć swój z prezesa!
Lilka
[Świetnie, zatem zaczynam od razu! Wybacz mi, jeśli nie wyjdzie to szczególnie zgrabnie, ale muszę się „roztrenować” w pisaniu, bo baaardzo długo tego nie robiłam. W razie co śmiało mnie poprawiaj! :D Umówmy się zatem, że biegamy w Central Parku.].
OdpowiedzUsuńO dziwo, dzień był naprawdę bardzo ładny. O dziwo, bo w marcowym krajobrazie Nowego Jorku takie dni nie zdarzały się za często. Nie żeby było to dla Arielle coś nowego – w rodzinnym Indianapolis klimat kształtował się w bardzo podobny sposób. Może jedynie niebo częściej było bezchmurne i wiatr nieco lżejszy… Arielle prędko odgoniła myśl o Indianapolis kilkukrotnym machnięciem głowy, zupełnie jakby koło jej ucha przeleciała natarczywie brzęcząca mucha. Czuła straszliwy niepokój na wspomnienie tego miejsca. Kiedyś czytała książkę o sile podświadomości, której autor obiecywał, że już samo intensywne myślenie i wyobrażanie sobie danej sytuacji, jest w stanie przyciągnąć ją do nas. Arielle bardzo nie chciała przyciągać do siebie wszystkiego tego, co zostawiła w Indianapolis, więc każdą zabłąkaną myśl o domu odpędzała od siebie najprędzej jak się dało.
Wzięła głęboki oddech, zamykając drzwi kawiarni, w której pracowała. Mam duże szczęście, że kończę dzisiaj tak szybko. Jutro ma znowu padać, pomyślała zerkając w stronę przystanku metra. Po krótkiej chwili zastanowienia, skręciła w drugą stronę – postanowiła wykorzystać tę okoliczność na krótki spacer i wsiąść na następnym przystanku. Mogła dzięki temu zahaczyć po drodze o Central Park, który napawał ją ogromnym zachwytem. Wsunęła dłonie do kieszeni kurtki i ruszyła przed siebie spokojnym krokiem. Nie spieszyła się. Nie miała po co się spieszyć. Puste mieszkanie o dziwnie wysokich ścianach nie witało jej szczególnie serdecznie. Zawsze otulało ją tym ponurym chłodem i trzaskającymi panelami, które w nocy potrafiły doprowadzić ją do palpitacji serca. Nie raz budziła się przekonana, że słyszy czyjeś kroki. A w zasadzie nie czyjeś, a Jego. Rytmiczne skrzypienie starego drewna posadzki układało się idealnie w kształt Jego stóp, a w połączeniu z zimnymi, wysokimi, niepozwalającymi się dobrze dogrzać ścianami, wywoływały dreszcze na całym ciele.
Znowu machnęła kilkukrotnie głową, a jasny kosmyk opadł jej na oczy. Już samo intensywne wyobrażanie sobie jakiejś sytuacji, może ją do nas skutecznie przyciągnąć - powtórzyła w głowie cytat ze wspomnianej książki. Sama nie do końca wiedziała, czy w to wierzy, ale wolała nie ryzykować. Rozejrzała się wokół, po raz kolejny zachwycając się urokiem Central Parku. Dopiero co otaczały ją wysokie biurowce, których teraz już nie była w stanie dojrzeć ponad koronami rozłożystych drzew. Arielle zawsze była dobra w docenianiu malutkich rzeczy, więc okręciła się wokół własnej osi, chcąc napawać się tą miłą chwilą, gdy nagle… Zamarła w pół kroku. Powietrze utknęło w jej płucach. Żołądek podskoczył do gardła, jakby wypchnięty nagłym przyspieszonym biciem serca. Poczuła jak krew odpływa jej z twarzy, a łzy napływają do oczu.
- Nie, nie, nie, nie. Proszę, nie, nie, nie.
Wyszeptała nieświadomie, robiąc kilka kroków w tył. To nie może być prawda. Pośród zaczynających nieśmiało zielenić się drzew dostrzegła Jego twarz. Biegł prosto w jej stronę.
Skąd się tu wziął? Jak ją znalazł? Co zrobić, co zrobić? Gonitwa myśli przetoczyła się przez jej głowę równie prędko, jak zapadła decyzja o rzuceniu się w dziki pęd. Gdzie? Przed siebie, gdziekolwiek, jak najdalej. Po co tyle o tym myślałam, po co wciąż wracałam do tego myślami, skarciła się w myślach, dając ponieść się opanowującej ją panice. Wiedziała, że to się w końcu stanie, po prostu wiedziała!! Ale nie przypuszczała, że tak prędko…
UsuńZaślepiona obezwładniającym strachem, wbiegła w kogoś na drodze, a torebka wypadła jej z rąk, upadając z głuchym trzaskiem gdzieś nieopodal. Nieważne. To nieważne. Obróciła się prędko przez ramię, bez ulgi dostrzegając, że On nadal za nią biegnie. Choć brakło jej tchu, biegła dalej. Szybciej, szybciej. Nim zdążyła skierować wzrok z powrotem na drogę przed sobą, było już za późno by ominąć wysunięty na ścieżkę kamienny śmietnik miejski. Boleśnie uderzyła w niego miednicą i przekoziołkowała parę metrów po piaskowej drodze. Poczuła tępy ból przeszywający jej kolano. Ale to nieważne, to nieważne. Kiedy lekkie oszołomienie spowodowane upadkiem minęło, była gotowa poderwać się do dalszej ucieczki. Ale nie zdążyła. Dopadł ją. Poczuła Jego silne dłonie na swoich skulonych ramionach. Mocno zacisnęła powieki, chowając głowę w dłoniach.
- Zostaw proszę, proszę, proszę, proszę. Proszę zostaw mnie, proszę.
Wypluła z siebie niewyraźny zlepek słów, ale On ewidentnie nie chciał słuchać. On nigdy nie chciał słuchać. Histeria, w którą wpadła Arielle zdołała się już tak rozbujać, że dziewczyna ani nie zauważyła sportowego stroju mężczyzny, ani nie usłyszała, że jego głos brzmi zupełnie obco, ani nie dopuściła do siebie słów, które kierował w jej stronę. To nie był On. Ale Arielle jeszcze tego nie wiedziała i czując wciąż Jego dłonie na swoich ramionach wezbrała w niej ogromna wściekłość. Jak On śmiał!! Kolejny wyrzut adrenaliny spowodował, że wyrwała się, gwałtownie wierzgając rękoma i nogami. Poderwała się do dalszej ucieczki, ale na ziemię sprowadził ją z powrotem ostry ból w kolanie. Gwałtownie obróciła się, by spojrzeć Mu w oczy i…. To nie były jego oczy. To. Nie. Były. Jego. Oczy. Gorąca fala wstydu rozlała się na nią znienacka. Siedziała na ziemi jak wmurowana, z niedowierzaniem przyglądając się mężczyźnie, którego niewątpliwie obdarowała na dzień dobry paroma dobrymi kopniakami. Jak mogła się tak pomylić!! Wytarła z policzka zagubioną łzę. Wraz z opadającymi powoli emocjami, coraz bardziej uświadamiała sobie tą sytuację. Chciała zapaść się pod ziemię.
- Ja… - wydusiła z siebie cicho, nerwowo wygładzając włosy. – Musiałam…. Chyba Cię z kimś pomyliłam. – złapała się za kolano, dopiero teraz naprawdę czując pulsujący w nim ból. – Wybacz, strasznie mi głupio. Przepraszam. Je… Jesteś cały?
Słowa z trudem przechodziły jej przez ściśnięte gardło. Bała się podnieść na niego wzrok.
Arielle
Lily choć zawsze i wszędzie było jej pełno, nie była nachalna. Może i stanowiło to faktycznie zadziwiające połączenie, niemniej jednak została wychowana w taki sposób, by zawsze szanować cudzą przestrzeń i swobode, by ich nie naruszać i okazywać tyle taktu, ile sama otrzymuje, a jeśli go nie ma, to okazać dwukrotną ilość za obydwie strony kontaktu. Była lubiana, bo zachowywała się naturalnie i swobodnie i pędząc przez życie z tą ogromną energią, której niekiedy innym brakowało, nie taranowała nikogo przy okazji. Była tak zupełnie inna od Chaytona w swoim obyciu, a jednak to właśnie jego pokerowa twarz i zarazem imponująca sprawność w organizacji i zaradności sprawiały, że wydawał jej się takim fantastycznym człowiekiem. Pomijając już kwestie jej zauroczenia, ceniła go wysoko i nie chciała mu się narażać, więc propozycje jakie rzucała, zawsze miały miejsce tylko raz, ufała bowiem w jego umiejętność słuchania i słyszenia.
OdpowiedzUsuńPo alkoholu Lilka nabierała większej śmiałości, ale i werwy. O ile zwykle nie brakowało jej siły i wigoru, tak po dwóch drinkach była niczym rakieta nuklearna, która po obraniu celu, jest nie do zatrzymania. Co prawda głowę miała słabą i pewnie jak dotrwa do trzeciego drinka, to na nim na pewno się zatrzyma, ale nie brakowało jej rozsądku i znała swoje granice, umiała powiedzieć dość w odpowiednim momencie. Impreza w znajomym gronie z ludźmi, których widywała teraz rzadko, budziła entuzjazm, ale i dodatkowo to jeszcze podkręcało jej energię. A fakt że i Chayton tu był, sprawiał, że cały wieczór był o wiele bardziej wyjątkowy!
Nie należała do wstydliwych dziewczyn, choć niezaprzeczalnie była skromna. Śmiałości jednak nie brakowało jej tylko do pewnego momentu i tylko w tych bardziej koleżeńskich relacjach, bezpiecznych, bo wciąż zachowującej dystans do tej najbardziej prywatnej strefy życia. Paradoksalnie w momencie, gdy przychodziło jej zacieśnić z kimś więź, budziła się w niej niepewność i na prawdę trudno było wtedy rozpoznać szaloną i wesołą dziewczynę biegającą wokół, aż podskakiwały jej rude fale dookoła głowy. Ale nie dziś i nie teraz, nie po drinkach!
Uniosła brwi zaskoczona jego reakcją i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Uwielbiała zabawę i wszelkie wyzwania, a choć to pierwsze rozumieli inaczej, drugie mogli pojmować w podobny sposób i o tym mogła się przekonać w tej chwili. Nie odsunęła się, nie uciekła spojrzeniem, bo miała teraz najlepszą z możliwych okazji, do wpatrywania się i zapamiętania widoku jego oczu z bliska. Och nareszcie w ogóle mogła dostrzec ich kolor! Wyprostowała się dzielnie, a dzieląca ich odległość znów o kilka milimetrów zmalała i uniesioną wcześniej z propozycją dłoń przysunęła do torsu bruneta, muskając materiał koszuli palcami.
- Tylko to, co może wiedzieć osobista asystentka, panie Kravis - oznajmiła spokojnie, niemal niewinnym tonem. - Że jest pan niepoprawnie dobrym negocjatorem.
Jej spojrzenie ześlizgnęło się na krótką chwilę do jego ust, które miała tuż przed sobą, w tak niebezpiecznie bliskiej odległości. Nie miała nigdy wcześniej okazji obcować z nim poza pracą, nie miała pojęcia, że zdolny jest do takich zagrywek, prowokacyjnych i niebezpiecznych dla kogoś, kto czuje... coś. Jeśli teraz ją testował, jeśli ją sprawdzał, to chyba cudem jeszcze go nie pocałowała i nie straciła pracy. Nie była na to gotowa, ale nie chciała uciekać, bo mimo wszystko panująca wokół atmosfera sprzyjała zabawie i właśnie za zabawę z jego strony obrała takie zachowanie.
Usuń- Czy taka odpowiedź pana satysfakcjonuje? - wróciła spojrzeniem do jego oczu, unosząc dłoń, by zachęcić go do jej przyjęcia. A jak go już w końcu porwie na parkiet, to go tam wykończy, odegra się za te tortury!
Lilka
Pewność siebie prezesa była niebywale mocno odczuwalna i to nie tylko w tej chwili. Jego dominujący charakter pozwalał mu swobodnie i klarownie przekazywać polecenia, dyktować warunki podczas negocjacji z klientem (o czym miała okazję przekonać się osobiście niedawno), wprowadzać zasady, egzekwować wykonanie zadań, stawiać i przekraczać granice. Było w tym tyle prostoty i męskości, że działało jak magnez na kobiety, bo przecież gdyby był tylko przystojny, ale nie inteligentny i zaradny, nie cieszyłby sie takim powodzeniem. Niestety jego styl bycia tworzył mieszankę wybuchową, a Lily doskonale wiedziała, jak bardzo już wpadła w to banalne i nieetyczne zauroczenie. Akurat w tej chwili w ogóle się tym nie przejmowała, ponieważ wieczór miał należeć do zabawy i skoro pojawiła się okazja bawić z szefem, to nie było opcji, aby z tego nie skorzystać, skoro wciąż jeszcze nie uciekł.
OdpowiedzUsuńTakich rozmów jak ta przed chwilą nie powinno między nimi być. Nie tylko dlatego, że on miał żonę, a ona narzeczonego, ale dlatego że Chayton był jej przełożonym. Pod wieloma względami i spoglądając z kilku różnych stron, ich dzisiejsze zachowanie było niepoprawne. A najgorsze, że żadne tego nie kończyło, wręcz przeciwnie- brnęli dalej, nie poprzestając na tym jednym drinku proponowanym na początku wieczoru!
Lily raczej nie lubiła dwuznaczności. Przede wszystkim w pracy były nie do przyjęcia, bo prowadziły według niej do niedopowiedzeń, braku precyzji i dokładnego zrozumienia o co chodzi, ale w jej przypadku brało się to nie tylko z nastawienia, co stanowiska jakie jej powierzono. Należała do skrupulatnych i dokładnych osób, które podejmując się zadania, muszą mieć do niego konkretne i pełne dane, bez nieścisłości. Była rzeczowa i może trochę niekiedy za bardzo zasadnicza, w zależności od humoru mniej i bardziej formalna i wszystko, czego się dotykała, musiało być wykonane prawidłowo i dokładnie od początku do końca. Może gdyby pracowała jako osoba decyzyjna z większą swobodą działań, odkryłaby w sobie zdolności do innego trybu i sposobu pracy, ale nie mogła tego wiedzieć. W życiu prywatnym... w zależności od sytuacji, dwuznaczności były mniej i bardziej akceptowalne- z naciskiem na mniej w strefie relacji.
Lubiła flirtować, niewinnie i rzadko, ale lubiła to i wtedy właśnie dwuznaczności były wręcz potrzebne do budowania dreszczyku emocji. Czuła się wtedy atrakcyjna i dowartościowana, karmiła uwagą mężczyzny swoje ego i wcale nie wstydziła się do tego przyznać. Jednocześnie dwuznaczności pozwalały poznać w pierwszej kolejności instynktowne pragnienia, a później zdroworozsądkowe. Oczywiście teraz była w formalnym związku, aczkolwiek bardziej to przypominało już formalność, niż faktyczną bliską więź z drugim człowiekiem i od dawna z nikim nie flirtowała, ale gdy ton rozmowy z Chaytonem zmienił charakter, pomyślała sobie czemu nie? By dojść do takich wniosków wypiła już dostatecznie dużo.
- Niczego nie musimy zmieniać - zapewniła ciszej, zagryzając wargę, gdy zdała sobie sprawę, jaką gafę popełniła. Odetchnęła głęboko i dmuchnęła w górę, aby bez dotykania włosów i twarzy, usunąć z oczu pojedynczy włosek, który wymsknął się z upięcia, a przy tym oderwała wreszcie wzrok od pana Kravisa.
Pewnie mogłaby się wytłumaczyć wypitymi drinkami, gdyby przyszło wyjaśnić jej, czemu nie zna nazwy własnego stanowiska, ale na szczęście, jej odpowiedź została zaakceptowana, a to znaczyło, ze mogli wreszcie iść tańczyć! Gdy ujął ją za dłoń i skierował ich na parkiet, zacisnęła ufnie palce na jego ręce i ruszyła za nim raźnym krokiem. Doskonale rozumiała, kogo miał na myśli, mówiąc o niezadowolonej osobie, ale nie było się czym przejmować, bo do tego aby została jego osobistą asystentką nie dojdzie i przy okazji nie miała nic złego na myśli. To że prezes jest sztywniakiem w większej niż mniejszej części wiedziała od dawna, ale nie miało to nic wspólnego z sposobem, w jakim się poruszał, bo krok miał cichy, ale sprężysty, a że należał do służb mundurowych, to tym bardziej świadczyło o tym, że jakąś sprawność i elastyczność mieć musi. Z głośników poleciał kolejny popularny, ale nie tak żywiołowy utwór, podbijany bitem DJ'a i gdy dotarli na parkiet i znaleźli kawałek dla siebie, z szerokim uśmiechem zaczęła poruszać się w rytm piosenki, spoglądając na Chaytona. Nawet nie pomyślała o tym, jak jutro na niego spojrzy, po tym jak dzisiaj wspólnie piją, rozmawiają i tańczą, co było jeszcze kilka godzin temu niemal niemożliwe do wyobrażenia! Kiedy za jej plecami zrobiło się bardziej tłoczno, bo z loży niemal wszyscy wyszli potańczyć, siłą rzeczy przysunęła się do bruneta, znów znajdując tak blisko, że poczuła jak pachnie. Nie wiedziała, jakich perfum używa, ale zdecydowanie odpowiadały jej gustom, a może i on wyczuwał jej migdałowo-jaśminową wodę z akcentem kwiatu tuberozy, którą wyjątkowo dziś nałożyła do kreacji, dodając sobie pewności siebie mocniejszym zapachem, bo zwykle używała delikatnych i świeżych mgiełek bazujących na herbacie i cytrusach.
UsuńLilka
Lily nie potrafiła być zasadnicza jak prezes. On dyktował zasady i sam trzymał się ich w żelaznym uścisku. Podziwiała tę wytrwałość i samodyscyplinę, jednak nie podzielała jej i chyba nawet nie chciałaby tak funkcjonować. Oczywiście nie mieszała życia prywatnego z zawodowym całkowicie, a jedynie relacje z drugiego nieco przeciągała na stronę pierwszego. Lubiła otaczać się dobrymi ludźmi, dobrymi relacjami i szukała pozytywów wszędzie, ale była również bardzo emocjonalna i na prawdę mocno przezywała wszystko, co ją spotykało. O tym, że pewnego wieczoru pan prezes nieco przełamał swoją formalność, na pewno również będzie jeszcze długo myśleć i wspominać.
OdpowiedzUsuńNigdy nie musiała specjalnie sie kryć z tym, że uważa swojego szefa za atrakcyjnego faceta, bo też nigdy tego nie okazywała otwarcie. Nie zdarzyło się, by skakała wokół i krzyczała, że Chayton jej się podoba, ale biorąc uwagę, że większość kobiet w firmie podzielała jej zdanie, choć nie mieszała się w plotkowanie i nie wodziła za nim maślanym spojrzeniem, gdy padały komentarze o jego aparycji co najmniej apetycznej, nie burczała pod nosem sprzeciwów i nie uciekała oburzona. Pewnie kilka bliższych koleżanek dostrzegało to zauroczenie objawiające się częstszymi rumieńcami i szerokim uśmiechem, ale Lily sądziła, że zawsze ma trochę kolorowe policzki i wiecznie jest wesoła, więc nie zwraca na siebie uwagi. Przede wszystkim sumiennie podchodziła do wykonywania swoich obowiązków i miała nadzieję, że tylko to oceniają ludzie w firmie. Ale teraz to nie było wcale łatwe nie pokazać, jak bardzo podoba jej się wspólny wieczór.
Towarzystwo zebrane w klubie chciało się bawić, nikt też nie powstrzymywał się przed kolejnymi toastami, choć charakter imprezy z pożegnalno-urodzinowej zmienił się na po prostu swobodne bezokazyjne spotkanie. Kiedy Chayton ułożył dłoń na jej talii i po krótkim obrocie przyciągnął do siebie, nieskrępowanie uniosła dnie, którymi przesunęła powoli po klapach marynarki, a później zatrzymała je na jego ramionach. Unoszący sie wokół gryzący dym i faeria barw rzucana przez migotliwe kolorowe światła sprawiły, że wszystko w jej głowie zawirowało. Czuła jego perfumy i bliskość ciała i czuła, że działa to na nią mocniej, wyraźniej, niż kiedykolwiek wcześniej. Jej biodra, ramiona, kręgosłup i nogi poruszały się w rytm granego utworu za prowadzeniem mężczyzny i gdy miała okazję, patrzyła na Chaytona, chcąc sie upewnić, że to na prawdę on jest tu obok i się razem bawią. Trochę chyba w to nie wierzyła.
Zanim usłyszała głos, jej ucho i policzek owiał ciepły oddech, aż przymknęła powieki, a po plecach przeszedł jej dreszcz. Zacisnęła nieco mocniej palce na materiale jego marynarki i przesunęła dłonie wyżej, zatrzymując je na karku bruneta, jakby chciała go przy sobie przytrzymać. Przechyliła się w jego stronę, obróciła głowę dla odpowiedzi.
- Teraz wszystkie są moje ulubione - powiedziała z uśmiechem, niespecjalnie a przypadkowo muskając wargami dół policzka Chaytona. Odsunęła się jednak powoli, kołysząc biodrami do piosenki i omiatając jego twarz spojrzeniem, zatrzymała je na oczach.
Alkohol działał, robił swoje, ale nie zamroczył jej umysłu, wiedziała co robi i jak się zachowuje. Gdyby nie chciała, nie dotykałaby go, nie obejmowała w tej sposób, nie zachęcała i prowokowała do takiego kontaktu. Do niczego go nie zmuszała, ani nawet nie namawiała i ku jej zaskoczeniu, on wydawał się równie dobrze bawić co ona.
Gdyby w tym momencie Chayton oznajmił, że idzie do domu, pożegnałaby się grzecznie, nie pokazując, jak bardzo żałuje. To było niepoprawne, ale nie myślała o tym, że w mieszkaniu być może czeka na nią narzeczony, z kolei w domu bruneta samotnie przebywa jego żona. Nigdy nie myślała o sobie, że jest złą, podłą osobą (choć zwykle ludzie nie są skłonni dostrzegać w sobie wad), a jednak w obecnej chwili, myślała o sobie i o tym, jak bardzo chciałaby przeciągnąć ten moment. I nawet jej myśli i pragnienia biegły dalej, chciała aby jeszcze raz ją objął i przyciągnął blisko, bliżej i bardziej pewnie i aby ją pocałował. Tak, chciałaby się przekonać, jak smakuje.
Usuń- Teraz możemy zatańczyć do twojej ulubionej - zaproponowała, pochylając się do niego bardziej, by nie musiała przekrzykiwać DJ'a, a on ją usłyszał. Zsunęła jego dłonie z ramion, ale nie cofnęła ich, ni zabrała całkiem, spoczęły na jego torsie.
Lilka
[ Hej, hej. Pomysł już długo za mną chodził, ale niestety czasu mi zawsze brakowało. Miałam nadzieję stworzyć kogoś rzeczywistego, że tak to ujmę. Właściwie zawsze staram się za bardzo nie przesadzać... :D I masz rację, każda z tych rodzin, wykreowała charakter Keary. Gdyby miała inne dzieciństwo, na pewno nie zostałaby pracownikiem socjalnym, bo nie odczułaby na własnej skórze, jak ważna społecznie jest ta profesja.
OdpowiedzUsuńDziękuję za powitanie. Miło widzieć odrodzonego Chaytona, choć w zupełnie innej formie, niż na Chipewyan. Historia, jak zresztą zawsze, dopracowana w każdym calu. Po raz kolejny podziwiam! Gdybyś kiedyś miała chęć, a może również odrobinę czasu, to zapraszam do jakiegoś wątku :D ]
Keara Palmer
Dawno nie czuła się tak okropnie zawstydzona – w najgorszym tego słowa znaczeniu – i zapewne nie trudno było się tego domyślić, gdyż na jej twarz wypłynął czerwony rumieniec. Czuła go doskonale pod postacią rozchodzącego się przez szyję, aż po dekolt ciepła. Marzyła o tym, żeby wyparować. Albo chociaż znać jakieś magiczne zaklęcie, które zdoła cofnąć czas.
OdpowiedzUsuńNerwowo przygładziła włosy i strzepnęła piasek ze spodni. Wzięła głęboki oddech i odważyła się w końcu unieść na nieznajomego zawstydzone spojrzenie. Zanim zdążyła dokładniej przyjrzeć się jego twarzy, najpierw dostrzegła trzymaną przez niego odznakę policyjną. Zaczęła analizować całą sytuację jeszcze raz od początku – spokojny dzień w parku, nagle jakaś wariatka zauważa policjanta i rzuca się dzikim pędem przed siebie potrącając po drodze kobietę i śmietnik miejski. Przeniosła skonsternowane spojrzenie na swoją torebkę, która leżała tuż obok nieznajomego. Nawet nie zarejestrowała momentu, kiedy wypadła jej z rąk, ale ewidentnie została przyniesiona tu przez klęczącego razem z nią na ziemi mężczyznę. Czy to znaczy, że zostanie zaaresztowana?
- Ja…Ja nic nie ukradłam, naprawdę. – zaczęła tłumaczyć się przepraszającym tonem, wskazując podbródkiem na swoją torebkę. Musiała upewnić się, że policjant nie odebrał tej sytuacji w taki sposób, jak jej się wydawało. – Możesz… Może pan, przepraszam, sprawdzić. – skarciła się w myślach za swój brak manier. Dopiero teraz zaczynała myśleć trzeźwo. – Po prostu wydawało mi się, że…
Ucięła w pół zdania. Wydawało mi się, że co? Że jest pan mężczyzną, który wykorzystywał i znęcał się nade mną psychicznie latami, zanim zebrałam się na odwagę by pod osłoną nocy, po zakrapianej imprezie, spakować się w jedną walizkę i uciec? Wydawało mi się, że widzę w pana twarzy mojego byłego chłopaka, który nie raz mnie wyzwał, uderzył, wykorzystał, poniżył? Nie wydawało jej się to odpowiednią kartą na początek rozmowy z osobą przypadkowo spotkaną w parku. Chociaż z tej sytuacji już i tak nie mogła wyjść z twarzą. Poczuła ogarniający ją żałosny smutek i pomyślała, że chciałaby jak najszybciej znaleźć się w domu. Zimnym i skrzypiącym, ale przynajmniej ukrytym przed spojrzeniem tego mężczyzny, które paliło ją teraz w skórę.
Zamiast dokończyć zdanie, uśmiechnęła się pięknie i pokiwała głową.
- W zasadzie to nic mi nie jest!
Zebrała się, aby zabrzmieć jak najbardziej wesoło i naturalnie, po czym odpychając się od ziemi wstała, jakby chcąc potwierdzić swoje słowa. Niestety przeszywający ból w kolanie spowodował, że na jej twarzy mimowolnie odmalował się grymas bólu. Przeniosła ciężar ciała na drugą nogę i schyliła się by lekko rozmasować kolano. Zgięła je kilka razy w powietrzu. Bolało. Podniosła wzrok na mężczyznę i uśmiechnęła się lekko.
- Ale chyba rzeczywiście przydałaby mi się mała pomoc. Niedaleko jest przystanek mojej linii metra. Czy mógłbyś mnie tam podprowadzić? Dalej już sobie poradzę, mam blisko! – zdusiła napływające do oczu łzy sympatycznym uśmiechem. Sama nie była do końca pewna, czy łzy pojawiły się w odpowiedzi na przeszywający ból, który odezwał się po raz kolejny gdy postawiła krok; czy wszystkie te emocje zebrane podczas ataku paniki pomieszane ze wstydem i zażenowaniem własną osobą szukały ujścia. A może to wspomnienie Jego twarzy wyłowione z najgłębszych korytarzy świadomości. Prawdopodobnie wszystko na raz.
- W każdym razie jeszcze raz przepraszam. – podjęła prędko. – Naprawdę nie wiem co we mnie wstąpiło. Na co dzień nie biegam aż tak szybko. – zażartowała chwytając się mimowolnie za kolano. – Jestem też winna przysługę. Pracuję w kawiarni Black Press Caffee, dosłownie parę minut stąd. – wskazała podbródkiem w kierunku, z którego przyszła . – Za mój żenujący wybryk gwarantuję, że na każdej mojej zmianie jesz i pijesz za darmo. – uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń w stronę wciąż nieznajomego policjanta. – Jestem Arielle.
Arielle
Zatracanie się w pracy przychodziło Camille z łatwością. I to tak wielką, że nie myślała w tym czasie dosłownie o niczym innym, jak o powierzonych zadaniach. Nie jadła, chyba, że dostała coś bezpośrednio do ręki, a po kubek z kawą sięgała odruchowo, nawet jeśli był już pusty od kilku poprzednich razów i nie było mowy, by sama go sobie napełniła, bo po prostu takie coś nie mieściło się na liście zadań. Ze spaniem bywało różnie, ale Cam nie wstawała od komputera, póki nie skończyła i jeśli zdarzyło się, że budziła się z klawiaturą odciśniętą na policzku, a coś jeszcze nie zostało zrobione i wisiało na wyimaginowanej tablicy w świadomości, bezzwłocznie do tego wracała.
OdpowiedzUsuńDwa dni to jednak nie był na tyle długi czas, żeby dało się w ich trakcie wyłapać jakieś niezdrowe mechanizmy, które napędzały takie działania w przypadku Camille. Tym bardziej, że każdy, kto był obecny w jej najbliższym otoczeniu, prezentował z wierzchu bardzo podobną postawę, której główne założenia aż odbijały się w oczach – archiwa, biblioteki danych, plany, prezentacje, TFE. Nie byli jakimś specjalnie dużym teamem i na pewno gdyby kogoś z nich zabrakło, od razu zostałoby to zauważone, ale w natłoku tych wszystkich obowiązków i planów, które musieli zrealizować w bardzo krótkim czasie, nikt raczej nie zwracał uwagi na to, czy ktoś przypadkiem nie zmienił swojej pozycji od dobrych paru godzin albo – jak w przypadku Camille – pił z pustego kubka przez pół nocy, za nim jakiś dobry człowiek nie postanowił wszystkim rozlać jakiegoś napoju energetycznego o przesadnie słodkim i sztucznym smaku.
Skrzywiła się odruchowo, pociamkała pod nosem, by pozbyć się tego plastikowego posmaku z ust i zrobiła dokładnie to samo za każdym razem, kiedy sięgała po kubek z nieszczęsnym napojem, aż w końcu znów można było dojrzeć dno naczynka. Nie oderwała spojrzenia od ekranu, prawą ręką nie przestała stukać po klawiaturze, nawet w myślach nie komentowała bezsensowności picia czegoś takiego, gdzie miała przecież za sobą kilka artykułów na temat optymalnego działania kawy, herbaty czy innych pobudzaczy jak guarana, ale pozostawionych w jak najmniej zmodyfikowanej formie. Gdyby choć na chwilę oderwała oczy od linijek tekstu i skanów różnych dokumentacji, zauważyłaby, że prawdopodobnie była jedyną osobą, która wypiła ten energetyk, bo reszta po kilku mniejszych łykach po prostu poszła to wylać i nalać sobie czegoś normalnego.
Praca dawała Camille przede wszystkim satysfakcje i poczucie bezpieczeństwa poprzez wypełnianie zadań, które mogła systematycznie odhaczać w myślach, przechodząc od razu do następnych. Kiedy miała zajęcie, kiedy głowa pracowała na pełnych obrotach, była zadowolona i względnie spokojna, choć czasami wkradała się niechciana myśl, że to tylko takie złudzenie, którym podświadomie się karmiła, by przez przypadek nie poddać się pewnym refleksjom. Ale tylko czasami, bo Camille była czujna i jeśli coś odbiegało od jakiejś normy, wyłapywała to względnie szybko i poddawała odpowiedniej analizie, a już szczególnie uważna była w przypadku swojej osoby. Miała swoje status quo i niechętnie myślała o perspektywach i możliwościach, które mogłyby jakoś drastycznie zmienić taki stan rzeczy.
Kiedy szef oznajmił, że skończyli, coś w głowie Cam zazgrzytało i zmusiło ją, by popatrzyła na zegarek w dolnym rogu ekranu. System zgłoszeń do FTE zamykał się dopiero za godzinę, a oni mieli skończyć już teraz? Zmarszczyła brwi, przeniosła spojrzenie na Chaytona, potem znów na ekran, na którym algorytm przewijał kolejny raz sekwencje na jednej z kilkunastu baz danych, które dzisiaj kompletowali. Błędów zero. Zabezpieczenia działały; razem z Jamesem się nimi zajęli, kiedy dostali dostępy do kilku sektorów systemowych firmy i lekko je zmodyfikowali, żeby lepiej współgrały z mniejszą ilością folderów i generalnie nie było szans, żeby doszło do jakiegoś wycieku danych w trakcie przesyłania zgłoszenia. Camille jednak czułaby się lepiej, gdyby jeszcze przed tym wysłaniem mogła sprawdzić po raz piąty, czy nic z tego, co dzisiaj kompletowała, nie wywala się na którymś z etapów…
— Cam, twój telefon dzwoni.
UsuńBrunetka zerknęła na swoją rozświetloną komórkę. Straciła czujność, co Stephanie prędko wykorzystała i zamknęła jej laptopa, gestami pokazując, że jak skończy rozmawiać, to widzą się w jacuzzi. Camille walczyła z wewnętrzną potrzebą, by jednak nie zgodzić się jeszcze, że to koniec ostateczny, ale koleżanka dalej trzymała jedną dłoń na laptopie i z mówiącym wszystko uśmiechem, wymownie spoglądała na wibrujący telefon. Cam odpuściła. Poza tym dzwoniła ciocia i w dodatku od samego początku nie zamierzała korzystać z możliwości, jakim było jacuzzi. Nie wzięła nawet stroju, a gdyby miała być tak zupełnie, zupełnie szczera, to perspektywa, by po dwóch dniach ciężkiej pracy, uwieńczyć ten wysiłek w taki sposób, w jaki zostało to zasugerowane przez prezesa – w jego domu, w trakcie małej imprezy i tak dalej – budziła w niej uczucie dyskomfortu. Jakoś nie mogła pogodzić wizji, że coś, co kojarzyła przede wszystkim z zaspokajaniem ciotecznych obaw, czyli właśnie imprezowanie, miało odbywać się na całkowicie innych warunkach niż te, które znała. A w trakcie crunchu nie miała czasu się z tym oswoić, więc właściwie to zamierzała niemalże od razu wrócić do domu.
Tylko gdy oddzwaniała do cioci, ktoś wręczył jej szklankę z czymś do picia, chyba Alan. Stephanie ćwierkotała o zmęczonych mięśniach i tym, jak cudownie będzie zrelaksować się w bąbelkach i Cam aż cisnęło się na usta, by ją poprawić co do tych bąbelków, ale musiała zrobić jedną z tych swoich jednoznacznych min, że właśnie powie coś super sztywnego i super nie mającego znaczenia, bo James zdążył rzucić „ohoo”, którym już ją kilka razy poczęstował i po prostu złączyła usta w wąską linijkę, nieco speszona. W głowie miała całe mnóstwo ciętych odpowiedzi, które przewijały się listą, ale żadnej z nich nie wypowiedziała na głos.
W słuchawce usłyszała dźwięczne „ciao?” i tak właściwie to było ostatnie, co pamiętała, za nim opuściła kuchnię i udała się do jakiegoś spokojniejszego miejsca, gdzie mogła porozmawiać chwilę z ciocią. Nie pamiętała, że usiadła na podłodze za jakimś fotelem i że opowiadała Florence o domu pana Kravisa, zapewniając jednocześnie, że wszystko w porządku i praca poszła sprawnie i dobrze (jednocześnie próbowała w tym samym czasie przekonać też siebie, że właśnie tak jest, bo dalej dręczyło ją to, że tak szybko skończyli). Nie pamiętała, jak w pewnym momencie położyła się na boku, skuliła, kładąc policzek na telefonie i zaczęła potakiwać bezwiednie cioci, która namawiała ją, by została trochę dłużej i spędziła miło czas ze znajomymi z pracy.
Pamiętała za to rzeczy, które jej się przyśniły, kiedy tak bez najmniejszego problemu zasnęła na podłodze i gdyby nie to, że nie była u siebie w swoim łóżku, tylko właśnie – na podłodze w absolutnie nie swoim domu – śniłaby je od początku do końca, budząc się późnym popołudniem w markotnym nastroju, który szybko próbowałaby zmyć poranną, lub popołudniową, toaletą. Zamiast tego obudziła się w ciemności z natychmiastowym poczuciem, że nie jest u siebie, że to nie jej łóżko, nie jej pościel. Że wszystko ma sztywne i obolałe. Że coś po prostu jest nie tak. Mimo dyskomfortu, zerwała się gwałtownie na nogi, wpadając na coś, w co uderzyła kolanami, tracąc równowagę, której tracić nie chciała, więc po omacku zaczęła szukać czegoś, co mogłaby złapać. Coś strąciła, co tylko utwierdziło ją w okropnym przekonaniu, że nie jest u siebie i że coś jest nie tak, jak powinno, bo przecież u niej w domu nie było nic do strącania. Upadła na tyłek, podniosła się nieporadnie, zrobiła krok w drugą stronę i tym razem wykręciła przez coś fikołka – chyba jakiś podłokietnik – i znów leżała na podłodze.
I usłyszała kroki. Od bardzo dawna Camille nie zlała się zimnym potem i nie odczuwała takiego strachu, jak teraz, kiedy usłyszane kroki miarowo zaczęły się zbliżać. Tak naprawdę nie miała żadnego powodu, by się bać, bo wystarczyło dać sobie chwilę na oddech i obudziłaby się do końca, przypominając sobie przynajmniej część tego, co się wydarzyło, nim zasnęła. W gruncie rzeczy Cam nawet nie kojarzyła, że spała i że się właśnie obudziła. Utknęła gdzieś w dziwnym punkcie świadomości, zaspana i zagubiona, bo wszystko dookoła mówiło jej, że nie jest u siebie w domu, a skoro nie jest u siebie w domu i jest ciemno, to na pewno nie jest w dobrym miejscu.
UsuńJakoś się pozbierała, jakoś wstała i jakoś dojrzała w ciemności, jak iść, żeby się o nic nie wywalić, ale zdecydowanie nie wiedziała, gdzie iść tak po prostu, więc poszła gdziekolwiek, gdzie mogła obiema rękami dotykać równoległych ścian. Z jakiegoś powodu tak czuła się pewniej, co też w ogóle nie miało sensu, ale Camille nie potrzebowała teraz sensu. Potrzebowała znaleźć się gdzieś poza zasięgiem kroków, które nieprzyjemnie rozwiewały ciszę.
Coś wbiło jej w bok, syknęła i dotknęła tego ręką, bezmyślne naciskając w dół. Ściana, którą miała pod ręką zniknęła, Cam znów straciła równowagę, wpadając gdzieś, gdzie też było ciemno, ale też trochę zimniej. Domyśliła się, że to nie była już ściana, tylko drzwi, które otworzyła i które uciekły spod jej dłoni.
Kroki były bliżej.
Nogami zamknęła na oślep drzwi, podniosła się z zimnej podłogi, mrużąc oczy, by przyzwyczaić je do innego rodzaju ciemności. Zorientowała się, że jest boso, co nie miało teraz żadnego znaczenia. Włosy też miała spięte w tego niezdarnego koka, który po czasie zawsze wymykał się z gumki i wysiał nad karkiem. Nie wiedziała, czemu takie głupoty teraz zwracają jej uwagę, skoro kroki były już zaraz przy drzwiach, usłyszała też chyba jakiś głos…
Oh, Dio mio…
Serce waliło jej jak oszalałe, nie mogła złapać oddechu i nie wiedziała, co robić. To była już panika, której potem będzie wstydzić się przed samą sobą, ale teraz potrzebowała po prostu coś zrobić, co kroki oznaczały innego człowieka, a inny człowiek… Dojrzała kontur czegoś, co wydało jej się całkiem pożyteczne w takiej sytuacji, a była to słuchawka od prysznica, do którego nawet na chwilę weszła, ale zaraz wyszła, zostawiając tylko rękę na kurku. Wymierzyła w drzwi.
Oh, Dio… niech to będzie chociaż święcona woda i jakiś koszmar…
Odkręciła wodę maksymalnie, jak drzwi tylko się rozchyliły i do łazienki dostało się trochę światła z korytarza.
Mózg Camille zaczął nagle zupełnie inaczej przetwarzać to, co się działo, kiedy pojawił się bodziec dosłownie rozjaśniający obraz. Po ciemku wszystko było straszne, nawet bycie boso, ale w świetle to nie było już nic specjalnego. I kroki też przestały bycie takie przerażające, choć już w ogóle nie było ich słychać. Słuchawka od prysznica i odkręcenie wody, by się bronić, były teraz idiotycznym pomysłem, który bezwiednie cały czas realizowała, póki nie przyjrzała się, przed się broni, a bronić się nie musiała.
Dotarło do niej, że oblewa wodą swojego szefa, który stał w drzwiach, więc wypuściła prysznic i zakryła dłońmi usta, na których widniał bezgłośny krzyk zaskoczenia. Zapomniała jednak zakręcić wodę, choć lepsze byłoby określenie, że w ogóle o tym nie pomyślała, więc ostatecznie prysznic lądując na ziemi z wodą odkręconą pod pełnym ciśnieniem, zaczął sam się wywijać, oblewając dookoła dosłownie wszystko, w tym Camille, pana Kravisa i całe łazienkowe pomieszczenie, rozświetlone tylko światłem z korytarza.
Camille Russo
Kiedy sylwetka pana Kravisa zbliżyła się do niej, Camille tak odruchowo cofnęła się, by dla porządku zachować między nimi podobną odległość, choć ta reakcja mogła to też wynikać z nowych, tym razem uzasadnionych obaw, które zaczęły bardzo szybko nabierać konkretnych kształtów w świadomości brunetki. Przywarła plecami do ściany tak gwałtownie, że wyglądało to prawie tak, jakby ktoś ją popchnął i faktycznie można powiedzieć, że została popchnięta, ale nie przez kogoś, a przez coś. Docierająca do niej świadomość, że wystrzeliła wodę z prysznica prosto w swojego szefa z poprawką, że prysznic należał do niego i to wszystko, co dookoła zresztą też, była natychmiastowym ciosem, którego rozpaczliwie i bez powodzenia chciała uniknąć.
OdpowiedzUsuńW świetle, choć niezbyt ostrym i mocnym, bo będącym jedynie tym, które docierało z korytarza zza pleców pana prezesa, senne mary rozpraszały się i znów stawały się jedynie nawracającą wizją minionych zdarzeń, którą z wprawą przykrywało się płachtą codzienności. Wszystko stało się jasne. No, prawie wszystko, bo Cam dalej nie za dokładnie pamiętała, jak wyglądał cały przebieg zdarzeń od chwili odebrania telefonu, po niedawną pobudkę. Nie wiedziała, jak to się stało, że znalazła się w tej łazience i postanowiła bronić się słuchawką od prysznica, ani dlaczego tak w ogóle po prostu tu była, skoro najwyraźniej zarówno jej, jak i panu Kravisowi, wydawało się, że być jej tu zdecydowanie nie powinno.
Znaczy, coś tam wiedziała na ten temat, bo to przecież logiczne, że z punktu A przeszła do punktu B, ale jeszcze nie potrafiła powiedzieć, gdzie był ten pierwszy punkt i dlaczego akurat trafiło na łazienkę. No i dlaczego siatka współrzędnych pokrywała się w ogóle z domem szefa, też nie była do końca pewna. Camille jedynie teraz domyślała się, co się stało, na podstawie znajomości swoich nawyków, ale ciężko było przeprowadzić sprawną analizę tego wszystkiego i sklecić jakąś sensowną odpowiedź w obecnych warunkach.
Po pierwsze, była boso, a boso chodziła tylko w swoim domu i jakoś tak nie dawało jej to spokoju, chociaż bez wątpienia nie był to problem najwyższej wagi. Skarpetek pozbyła się zapewne w trakcie spania i leżały teraz gdzieś, nie wiadomo gdzie, zwinięte w małe kłębki materiału.
Po drugie, broń w postaci prysznica, stawała się obusieczna, kiedy wypuściło się ją z rąk. Warto to było odnotować na przyszłość, szczególnie, jeśli mowa była o zimnej wodzie, która dodatkowo dodawała ciężkości ubraniom i nieprzyjemnie zaczynała ściekać z włosów po plecach. Cam nie lubiła, kiedy było jej zimno, więc zapamięta na pewno, by dwa razy się zastanowić, za nim spróbuje bronić się w podobny sposób.
Po trzecie, miała za sobą wyjątkowo nieprzyjemną pobudkę i chyba nie było na świecie człowieka, który nie potwierdziłby, że tak, takie coś jak się już przylepi, to się nie chce odkleić nawet przez cały dzień i potrafi napsuć sporo krwi. Tutaj minęło może z kilka minut, nie wspominając o tym, że Camille jeszcze nie ustaliła momentu, który był tą właściwą pobudką.
Po czwarte, pan Kravis dysponował jakąś niesamowicie trudną do opisania i wyjaśnienia umiejętnością, by oddziaływać na przestrzeń wokół siebie tak, by wydawała się ona znacznie mniejsza, niż w rzeczywistości była. Camille została tą przestrzenią objęta i przyszło jej zmierzyć się z cięższym, gęstszym powietrzem, docierającym do płuc i zaburzającym normalny rytm serca. Nie było oczywiście jak od tego uciec, bo samemu nie miało się takiej mocy – bardzo rzadko zdarzało się, żeby jakiś superbohater miał moc taką samą, jak inny superbohater – i generalnie nie posiadało się żadnej innej mocy.
Dystans między nimi wydawał się Camille nieodpowiedni. Miejsce też nie bardzo pasowało do takiego, w którym przeprowadzało się rozmowy. Poza tym oboje byli mokrzy i z tego powodu, jak i innych, raczej niespecjalnie byli zadowoleni. Cam dosłownie i przenośni znalazła się pod ścianą, powoli skłaniając się też ku stwierdzeniu, że została do niej przyparta, nie bardzo mając też jakąkolwiek możliwość, by temu zapobiec. Nie widziała dokładnie twarzy pana Kravisa tak dokładnie, by móc określić, jak na nią patrzył, ale jej teraz w zupełności wystarczyła świadomość, że po prostu to robił.
UsuńSama też na niego patrzyła, ale trochę inaczej. Z dołu, z zakrytymi przez dłonie ustami i ze ściągniętymi ramionami, próbując nie zjechać plecami po ścianie na sam dół. No i ze strachem pomieszanym z zaskoczeniem szalejących w brązowych oczach, nad którymi wisiały na rzęsach kropelki wody. W uszach rozbrzmiewało to starannie wypowiedziane przez Chaytona imię, w głowie echem odbijało się skierowane do niej pytanie.
Był zły. Oczywiście. Gonił po domu swoją pracownicę, której nie powinno tu być, a ta oblała go zimną wodą prosto z prysznica i do tego narobiła bałaganu. Też byłaby zła na jego miejscu. Ba! Teraz zaczynała być zła na siebie, tylko to uczucie jeszcze nie przebijało się tak bardzo na tle wszystkich innych, z którymi się zmagała i których, co gorsza nie rozumiała w niektórych momentach.
Przełknęła ślinę. Jedną dłoń zsunęła po mokrym materiale szarej, dresowej bluzy na wysokość, na której znajdował się złoty krzyżyk na łańcuszku. I pokręciła przecząco głowo.
To nie był żaden cud i Camille była tego pewna, bo cudy były czymś dobrym i dającym ludziom chociażby pocieszenie, jeśli nie dużo więcej, a do tego w cudy trzeba było najpierw wierzyć, żeby mówić o ich istnieniu. Nie mogła mu więc czegoś takiego wyjaśnić. Za to potrzebowała, żeby pan Kravis się od niej odsunął i najlepiej, żeby jeszcze przestał zmieniać przestrzeń dookoła, bo traciła główny wątek całej sprawy.
— To znaczy… mogę spróbować — sprostowała na wydechu, bardzo cicho i niepewnie, odklejając drugą dłoń od ust i przykleiła ją do kafelków za swoimi plecami. — Ale tutaj i teraz? — zapytała jeszcze ciszej, właściwie to już nawet szepcząc, bo nie potrafiła jakoś inaczej się teraz odezwać. Za dużo rzeczy było nie tak, tworząc jakiś dziwny całokształt sytuacji, w której Camille nie potrafiła się odnaleźć. Zupełnie tak, jak przy tych darmowych drinkach w klubie, tylko ta sytuacja była całkowicie nowa i nigdy wcześniej jej się nic takiego nie przytrafiło, więc nie było nawet żadnego schematu, którego mogłaby się bezmyślnie trzymać, zdając się na własne odruchy.
Camille Russo
[Ojej! Jak to zawsze cudnie widzieć, że ktoś zrozumiał moją dziwną kartę! Cześć, bardzo dziękuję za trafne opisanie Ruby. Plany na zostanie dłużej właśnie mam i będę się ich mocno trzymać. Tymczasem nie przeszkadzam, bo po ilości komentarzy pod kartami i dopisku tutaj wyżej rozumiem, że czasu mało, ale gdybyś kiedyś miała chęci, to zapraszam!]
OdpowiedzUsuńRuby
Alkohol zdążył już nieco rozpłynąć się w jej żyłach i taniec w nieprzyzwoitej bliskości z szefem, kilka dyskretnych kokieteryjnych ruchów, kołysanie biodrami i dłuższe spojrzenia przychodziły same, aczkolwiek wciąż Lily nie miała w zamiarach uwiedzenia szefa, bo mimo iż głowę miała słabą, znała swoje granice i ich nie przekraczała. No, to znaczy owszem przekraczała pewne granice, ale wciąż miała na uwadze to, czy Chayton w tonie zabawy na nie odpowiada, czy kołysze się blisko razem z nią, czy raczej łapie dystans, czy odchyla się i ucieka od niej, gdy się zbliża i czy rękoma buduje przed sobą barierę przeciw niej, czy w tańcu garnie ją do siebie. Nie robiła nic przeciw sobie i nic na siłę, nie robiła również nic przeciw brunetowi i o ile dzisiejszy wieczór był niepoprawny, o tyle wszystko można zwalić na wychylone toasty i zabawę, bo mimo wszystko nie przekroczyli tych granic, które mogłyby wzbudzić wyrzuty sumienia. Ta kokieteria wciąż pozostawała niewinna i w dobrym guście uznania cudzej atrakcyjności. Lily nie miała na celu nic poza wspaniałym spędzeniu wieczoru i skoro prezes się podłączył do towarzystwa, chciała aby i on dobrze się bawił, a że przy okazji troszkę więcej sympatii mu okazała, no cóż... Tak się po prostu stało. Nie chciała nikogo urazić, ani skrzywdzic, choć może powinna mieć na uwadze w nieco większym stopniu, że pan Kravis ma żone i ona pewnie nie podzielałaby ich radości, widzac jak się bawią i jak blisko siebie tańczą na parkiecie wśród kolorowych świateł.
OdpowiedzUsuńSzaleństwo w wykonaniu Lily, choć momentami można było nazwać ją wariatką, to nic poza głośnym śmiechem i niezwykle żywymi ruchami - najczęściej obrotami, podskokami i dziwnie skoordynowanym tańcem; a także nieco podniesionym głosem. I jakkolwiek dzikie miał o niej wyobrażenie Chayton, nie upijała się, nie wieszała na ludzi, choć wielkie ataki czułości bardzo by do niej pasowały. Mimo wszystko umiała zachować się w dobrym tonie i przestać w tym momencie, w którym wciąż potrafiła zachować rezon i trzeźwość umysłu. Można by nawet rzec, że Lily miała swoją klasę, ale wyskoki do klubów, by potanczyć i nieco się zmęczyc, dawały jej poczucie, że wciąż jest młoda, ma wigor i takie niewielkie szaleństwa pozwalały jej poczuć, że żyje, bowiem dorosłość przyszpilała ją do ziemi ilością obowiązków i to sprawiało momentami, że nastrój jej opadał. Bardzo możliwe, że gdyby odnalazła jakiś sport, który bardzo by jej przypadł do gustu, tam by ładowała swoje baterie energii towarzyskiej. Na razie nie znalazła takowego.
Tak na prawdę tego wieczoru Lily wcale nie musiała dotrzymywać towarzystwa Mindy, bo wcześniej dziewczyny umówiły się osobno i spędziły kilka godzin wczesnego popołudnia przed imprezą, aby się nagadać i należycie pożegnać. Spotkanie w klubie było wisienką na torsie, wieńczącą towarzysko tę małą zmianę jaka zajdzie, gdy Mindy oddali się na znaczną odległość od miasta. Zresztą przyszło kilkanaście osób i gdy każdy chciał z Mindy zamienić kilka słów, ona z Lily trochę się mijały, aczkolwiek na parkiecie parokrotnie zdążyły wymienić parę słów.
Na propozycję Chaytona z kolejnym drinkiem z szerokim uśmiechem pokiwała ochoczo głową. Może powinna teraz postawić na szklankę z zimną wodą, ale w tańcu zdążyła się nieco zmęczyć i teraz poziom pragnienia drastycznie wzrósł, więc smaczny drink z kostkami lodu na dnie wydawał się opcją idealną.
- Za moment cię znajdę - obiecała, pochylając się do bruneta, a gdy on udał się do baru, ona z kolei skierowała się podrygując do solenizantki, by wymienić takich kilka urywanych przez głośną muzykę słów.
Przyszła tu z Chaytonem i od początku miała zamiar wyjść odpowiednio wcześnie, bowiem nazajutrz musiała pojawić się w pracy. Co prawda w piątki mieli nieco luźniejszy dzień w firmie, ale to nie zmieniało faktu, że większe spóźnienie nie wchodziło w grę. Lily angażowała się w pracę, bo ją lubiła i jeśli byłby teraz piątek, albo weekend, to niewykluczone że bawiłaby się do zamknięcia klubu - i pewnie odchorowywałaby to kolejne 36 godzin! Ale nie było mowy o jakiejś wysokiej nieodpowiedzialności, więc chciała trzymać się planu i wyjść równo z szefem, by też wiedział, że asystentka jego biura to osoba, na której można polegać.
UsuńMindy na widok przyjaciółki, utuliła ją z entuzjazmem, jakby nie widziały się co najmniej rok i dawno temu już wyjechała z Nowego Jorku - była zdecydowanie w weselszym nastroju niż ruda. Chwile potańczyły wspólnie, solenizantka wskazała w kierunku baru coś komentując (zapewne to jak Taylor cudownie się bawi u boku żonatego prezesa), a pod koniec piosenki, gdy barman stawiał przed Chaytonem szkło z czymś kolorowym, co wyglądało niesamowicie smacznie, Lily przedarła się przez parkiet w jego kierunku, by odnaleźć go jak obiecała. - Strasznie tu gorąco - przyznała z cichym sapnięciem, wdrapując się na hoker obok bruneta i dmuchneła w górę, by wysuniety z upięcia kosmyk, przegnać znad czoła, co oczywiście na nic się zdało i kilka pojedynczych włosów po prostu załaskotało ją w nos i zatrzymało się przy policzku. - Czy tylko może mi się wydaje? - zagadnęła w końcu niepewna, czy to tylko jej wrażenie, czy faktycznie wokół na prawdę zrobiło się bardziej duszno i ilość powietrza diametralnie zmalała, przy czym obróciła się w kierunku mężczyzny, podpierając o brzeg lady, by nie zsunąć się z wysokiego stołka.
Z lekko błyszczącymi oczyma i taki mniej formalny, Chayton Kravis wyglądał jeszcze bardziej seksownie, niż zwykle. I Lily aż westchneła z żalu do samej siebie, że tak łatwo zauważa jego atrakcyjność.
- Świetnie tańczysz, gdzie się tak nauczyłeś? - podchwyciła tę kwestię, która ją mile zaskoczyła. Jak był temat, na którym mogła się skupić, łatwiej było jej odwrócić swoją uwagę od tego, jak bardzo jej się prezes podoba. To był jej sposób na ratowanie się od tego beznadziejnego afektu.
Godzina była już dość późna, więc gdy Lily z podziękowaniem odebrała od Chaytona drinka i upiła łyk, wiedziała, że niebawem będą się zbierać. Przez bawiący się wokół tłum, przysunęła się bliżej towarzysza, by nie dostawać co rusz z łokcia w ramie, czy plecy; a gdy dotarła na dno szklanki, z jeszcze bardziej szklistym spojrzeniem zawiesiła wzrok na Chaytonie i usmiechneła się tak beztrosko, jakby ich wspólne wypady na wieczorne klubowe imprezy, były codziennością. Po prawdzie wszelka rezerwa i skrępwoanie wynikające z faktu, że jest jej szefem gdzieś w tym ostatnimd rinku utopiła i teraz był po prostu cholernie przystonym facetem, z którym wspaniale jej się tańczy.
- Czas uciekać...? - spytała, niepewnie zerkając to na parkiet, to na stoliki zarezerwowane na imprezę, gdzie całe jej grono znajomych już się gdzieś pomieszało z resztą klientów lokalu i trudno było kogokolwiek namierzyć.
Lilka
Kiedy na Camille zaczynał działać stres, wchodziła w zadaniowy tryb funkcjonowania i nie wychodziła z niego, póki źródło owego stresu nie zniknęło albo chociaż znacząco nie zmieniło swoich rozmiarów, gdzie „znacząco” zazwyczaj i tak musiało być bliskie wartości zero. Był to trochę niedopracowany system obronny, który gdzieś się w niej wykształcił na przestrzeni szkolnych lat, kiedy to w sumie dużo rzeczy ją stresowało i najlepszą metodą na tamten czas było po prostu jak najszybciej się tego stresu pozbyć. Problem był jednak taki, że ten sposób nie gwarantował natychmiastowych rezultatów. Zadanie domowe, nawet jeśli odrobione zaraz po przyjściu do domu, i tak musiało zostać sprawdzone, nim Cam całkowicie mogła uwolnić się od presji związanej z obowiązkami. Podobnie było z testami czy egzaminami, do których zawsze przygotowywała się długo przed czasem, który ostatecznie pożytkowany był na dopieszczaniu swojej wiedzy – tak na wszelki wypadek, gdyby jednak pytania były podchwytliwe, a testy z opcją wielokrotnego wyboru.
OdpowiedzUsuńWniosek, że w takim razie Camille Russo musiała utknąć pętli stresu, nie byłby tak daleki od prawdy, a co za tym idzie spokojnie można byłoby założyć, że bez przerwy znajduje się w tym osobliwym trybie działania. Nie była jednak chodzącym kłębkiem nerwów ani nie przejawiała żadnych objawów nerwicy lub nawet depresji. Na to błędne koło też znalazła sposób, który rozwijał się równolegle z pojawiającymi się stresami. Wystarczyło tylko odrobinę wyobraźni, żeby nawet pod presją znaleźć coś, co mogło dawać w tym wszystkim przyjemność i odciążać trochę samą głowę, która nadal mogła być zajęta, na przykład nauką, ale jednocześnie nie męczyła się tym tak bardzo dzięki wytwarzanym przy okazji endorfinom.
Sama nie zdawała sobie sprawy, że tak to właśnie wygląda, ale szczerze powiedziawszy, nie byłby to pierwszy raz, kiedy Cam skrupulatnie nie zwracała uwagi albo wręcz ignorowała pewne mechanizmy, które napędzały jej życie. Było zadanie do wykonania, to trzeba je zrobić i to najlepiej jak najszybciej, żeby w razie co mieć chwilę więcej czasu na poprawki – logiczne, konkretne i proste, więc nie potrzebowała doszukiwać się, gdzie w tym wszystkim jest miejsce na te enigmatyczne przyjemności.
I póki starczało energii, ciężko było zauważyć, że to trochę naciągane, że niekoniecznie to najlepszy sposób na funkcjonowanie, a może nawet całkiem słaby. Żeby jednak móc coś takiego dostrzec, trzeba byłoby poznać Cam nieco lepiej i poświęcić jej więcej uwagi, ale tak się składało, że nie robiła w tym kierunku nic, często też podejmując działania o skutkach zupełnie przeciwnych. Aranżowane randki, których nieciekawy schemat bezwiednie ciągnęła za każdym razem lub te dosyć częste towarzyskie wpadki, które kończyły się zazwyczaj jej zakłopotaniem i zażenowaniem własną osobą – niby pozostawała przez większość czasu bierna, kiedy coś takiego się wydarzało, ale ta jej bierność była niemalże namacalna i chyba potrzebne byłoby na nią nowe słowo. Coś, co określałoby bardzo aktywną bierność.
Czym więc była zaistniała sytuacja, która nijak wpasowywała się w ramy typowego zachowania Camille? Tej Camille, która sama dziwiła się tym wszystkim nagłym akcjom przez nią podjętych w tak krótkim czasie i to bez większego rozmysłu, co tak naprawdę robi i dlaczego. Ano, każdy miał swoje słabostki, w które najchętniej uderzały właśnie przyzwyczajenia, nawyki i wyrobione odruchy. Jedną ze słabości panny Russo był sen (zaraz obok jedzenia, ale ono nie miało w tym przypadku nic do rzeczy). Właściwie to jego chroniczny niedobór, którego niwelowanie nie szło zbyt dobrze i skutki tego prezentowały się właśnie teraz.
Teraz nie lunatykowała, choć i to się czasem zdarzało, co była zmęczona – przed, w trakcie i po śnie, dosyć krótkim swoja drogą. A kiedy umysł Camille sięgał granic swojej wytrzymałości, w końcu musiał wypuścić wszystkie wodze spod swojej kontroli i wtedy działy się rzeczy przeróżne.
Nigdy jednak nie miały one miejsca w domu pracodawcy i nie doprowadzały do takiego zamieszania. Łagodnie mówiąc.
Odetchnęła bezgłośnie, kiedy ręka nad jej ramieniem zniknęła i jeszcze przez chwilę stała blisko ściany na wszelki wypadek, gdyby jednak w ślad ze ręką nie poszła reszta ciała. Rozluźniła się, ale tylko trochę i głównie w obrębie płuc, jeśli płuca w ogóle mogły być spięte, po czym zamknęła oczy, by ułatwić sobie zebranie myśli do kupy, za nim padły jeszcze jakieś dodatkowe pytanie ze strony Chaytona. Ulżyło jej, że nie będą siedzieć po ciemku, skoro wyjaśnień domagał się tutaj; światło dotarło w pewnym stopniu pod zamknięte powieki. Ułożyła sobie w głowie względnie prawdopodobny plan wydarzeń, opierając się na tym, co wiedziała, co kojarzyła i co podejrzewała, po czym usłyszała pomocnicze pytania i zmarszczyła brwi, sięgając palcem wskazującym i kciukiem do grzbietu nosa. To, co sobie ułożyła, nijak nadawało się na odpowiedź.
UsuńNie uciekała przed panem Kravisem – nie ze świadomością, że to on. Nie miała żadnego powodu, by zostać – to był wyjątkowo dziwny przypadek, może wypadek, ale na pewno nie istniał żaden powód. Przynajmniej nie w kontekście, w jakim wybrzmiało to pytanie.
Camille była zmęczona. Bardzo zmęczona. I to chyba było najbardziej precyzyjne i odpowiednie wytłumaczenie, na jakie mogła się zdobyć.
Westchnęła, zdając sobie sprawę, że to raczej też nie zadowoli pana Kravisa – samą siebie do tego jeszcze przekonywała – i przetarła mokrą twarz mokrą dłonią, otwierając oczy w tym czasie oczy. Spojrzenie odruchowo ulokowała od razu w sylwetce szefa, gotowa zacząć składać wyjaśnienia, ale widząc, że miałaby teraz mówić do swojego szefa stojącego jakby nigdy nic bez koszuli, doznała kolejnego szoku. Zaniemówiła na kolejne kilka długich sekund, a mózg próbował jakoś nie dopuścić do jakiegoś większego zwarcia.
Panna Russo nie widywała mężczyzn bez koszulek i tak się składało, że nie bardzo spodziewała się kiedykolwiek zobaczyć tak pana prezesa. To było dla niej zaskakujące z każdego możliwego powodu i jednocześnie okazało się wyjątkowo kłopotliwe, bo… Bo tak.
Wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, ni to westchnięcie, ni nie wiadomo co, bo takich dźwięków Cam też nie wydawała na co dzień. Dotarło to jej własnych uszu i natychmiast zostało uznane za coś, co nie powinno tak brzmieć, więc żeby to jakoś zatuszować, pospiesznie wyszła spod prysznica, odwracając wzrok, zaczęła cicho odchrząkiwać i nabrała powietrza, nadymając policzki, by na koniec głośno jeszcze raz odetchnąć.
Może powinna przekazać panu Kravisowi, że nie wie, czy to dobrze, żeby rozmawiali, kiedy był bez koszuli?
Tylko dlaczego, skoro wyraźnie ta koszula mu teraz nie bardzo leżała, zapewne przez to, że była mokra?
Nie. Nie odezwie się teraz do niego słowem. Nie ma opcji, bo jak na złość zapamiętała, jak bez tej koszuli wygląda i mogła na niego nie patrzeć, a i tak widziała przed oczami co innego.
— Non posso farlo, non posso farlo… — wymruczała pod nosem i przez rosnącą w nią na nowo panikę, że nie wie, co się z nią dzieje, natychmiast zapragnęła znaleźć się gdzie indziej. Daleko.
Zrobiła gwałtowny krok do przodu, zapominając całkowicie, że powinna uważać, bo podłoga jest cała mokra, ona jest boso i ma słabą koordynację jakąkolwiek wynikającą ze zręczności i trzymania równowagi, więc poślizgnęła się bez choćby cienia gracji i wylądowała na swoich czterech literach, obolałych jeszcze przez wcześniejsze łamańce tuż po obudzeniu. Wszystkiemu towarzyszyło zachłyśnięcie się powietrzem i nieszczęsny jęk oznaczający, że tak, bolało, kiedy spadała z podłogi na tą samą podłogę.
absolutely stunned Camille Russo
Jeśli Chayton dobrze się bawił i nie stopował z drinkami, Lilka tym bardziej porzuciła ten pomysł. Nietrudno było zauważyć, że należała do dość podatnych na wpływy osób i kiedy ktoś, przy kim czuła się swobodnie i pewnie, również w jakimś stopniu bezpiecznie, parł do przodu nawet w najmniej rozsądnych postanowieniach, ona z radością mu towarzyszyła. Dlatego mimo iż znała swoje limity, również sięgnęła po kolejne szkiełko z kolorowym mocniejszym trunkiem, porzucając zamiar zakończenia picia alkoholi na rzecz zdrowej wody.
OdpowiedzUsuńJej rumiane policzki, nieco rozwiany włosy i mniej stabilny niż kilka godzin wcześniej krok były naturalnymi następstwami tego, ile już wypiła. Ale bawiła się wspaniale i na prawdę niewiarygodne było to, jak cudownie odnalazła się z Chaytonem tego wieczoru w tym klubie i w tym towarzystwie. Zaskoczył ją i to nie tylko tańcem, ale swoje wyjaśnienie wypowiedział jak zawsze wyważonym tonem i brzmiał tak przekonująco, że od razu mu uwierzyła. Pokiwała głową i z szerokim uśmiechem zakończyła pytania na tym jednym, jedynym. Było co prawda jeszcze kilka rzeczy, które ją ciekawiły, ale nie wypiła aż tak dużo, by zdobyć się na odwagę i te pytania zadać zadać, z kolei on na pewno nie wypił dostatecznej ilości, by jej udzielić tych odpowiedzi, które chciałaby usłyszeć. Upijając kolejne łyki, po prostu zawiesiła na nim spojrzenie i śledziła bezwstydnie, otwarcie i śmiało jego rysy, usta które układają się miękko na brzegu szklanki i poruszające się jabłko Adama przy przełykaniu trunku. Cholera, jego usta na pewno teraz smakowały tym alkoholem...
- Tak, racja! - wypaliła głośno, przekrzykując i to bez wysiłki muzyke, gdy dotarły do niej jego słowa i jednocześnie w tym momencie właśnie ocknęła się z zamyślenia nad rzeczami, o których myśleć nie powinna. Potrząsnęła głową, aż długi kucyk roztrzepał się i kilka kosmyków opadło jej na ramiona i obróciła sie w kierunku parkietu, wypatrując znajomych twarzy.
Godzina była zdecydowanie późna, choć klub na pewno jeszcze kilka kolejnych będzie świetnie prosperował. Po niektórych jednak już było widać skutki zbyt szybkiego spożycia alkoholu, albo wypicia zbyt dużej ilości, a parkiet nieco spustoszał, gdy większość tancerzy się po prostu zmęczyła, ale i tak wśród zebranych Lilka wyłapała tylko kilka pojedynczych twarzy. Pewnie część towarzystwa wyszła do palarni zapalić, albo wcześniej się ulotniła, wzywana rozsądkiem i poczuciem obowiązku, jej znajomi nie byli przecież dzieciakami w wieku studenckim i każdy już pewne sprawy miał w życiu ułożone - a przynajmniej w głowie. Dopiła dużym łykiem resztę drinka i obróciła się do lady, odstawiając szklankę z impetem na blacie, gdy denko za szybko i za mocno wycelowała za pewnym ruchem jej dłoni na barze.
- Chciałbyś iść ze mną? - spytała, pochylając się do Chaytona blisko; mając na myśli oczywiście pożegnanie z znajomymi, a szczególnie z solenizantką. Teraz granice przestrzeni osobistej były zdecydowanie mocniej zawężone, a momentami wręcz rozmyte, ale Lily nie miała nic złego na myśli i nie robiła tego z premedytacją. Troszku po prostu za dużo w siebie wlała i może zostanie jej to wybaczone, póki nie jest zbyt natrętna, czy męczące.
Mindy tańcowała niestrudzenie na parkiecie, choć obok niej pojawił się jakiś nieznany chłopak i próbował swych sił w uwiedzeniu do rytmów DJ;a. Przy palarni wczesniej rudowłosa dostzregła dwóch kolegów a przy ich loży siedziały dwie koleżanki z Robertem, który wcześniej zagadywał Chaytona o sporcie, więc pożegnanie tych kilku twarzy, gdy już wiedziała gdzie kto się znajduje, nie zajmie jej długo, ale chciała się upewnić, czy ma wyruszyć w tę tarsę sama, czy prezes dotrzyma jej kroku. To było zresztą cholernie budujące, że przyszli tu razem i jakoś po prostu cały wieczór mieli się chociażby w zasięgu wzroku. Jej szef był dżentlemanem w stu procentach i tym bardziej uważała go w tym momencie, za faceta idealnego i wręcz sama się sobie nie dziwiła, że czuje do niego miętę!
UsuńNie zwróciła uwagi tylko na to, że Chayton zaproponował, że znajdzie transport dla nich. Ponieważ tak na prawdę Lilka nad powrotem się nie skupiała... Nie do końca bowiem chyba chciała wracać, albo nie do końca była pewna, dokąd powinna wrócić - nie tylko do którego mieszkania, ale i do kogo.
Lilka
To nie tak, że Camille nie umiała czytać sytuacji. Umiała i to wcale nie tak źle, ale nie zmieniało to niczego w kwestii tego, na jakie zachowanie mogła się zdobyć w konkretnych okolicznościach. Jej też się nie uśmiechało zostawiać sytuacji, i to niebywale głupiej sytuacji, bez wyjaśnień, a już tym bardziej nie miała ochoty denerwować swojego szefa. Co prawda nie przyszło jej do głowy, że swoją obecnością mogła teraz budzić jakieś większe podejrzenia – na pewno było to zastanawiające, trochę dziwne i niespodziewane. Z tym ostatnim to był jednak trochę domysł, bo nie wiedziała, która jest godzina i czy rzeczywiście wszyscy z zespołu zdążyli udać się już do swoich czterech kątów. Poza tym, Camille zdecydowanie nie była typem, który chciałby sprawiać komukolwiek kłopot, ponieważ to wiązałoby się z ryzykiem przyciągnięcia uwagi. No i co, jak co, ale obita też nie lubiła chodzić, także naprawdę z wielką chęcią by się wytłumaczyła, przeprosiła i czmychnęła czym prędzej do domu, dokładnie w takiej kolejności i z pominięciem kilku dosyć istotnych etapów. Tak właśnie miała zrobić, jednak sytuacja i jej wpływ na Cam zmieniał się bardzo dynamicznie.
OdpowiedzUsuń— Oczywiście, że nie jest w porządku — odparła markotnie i z cichym wyrzutem, że jeszcze musi mówić o tym na głos. Nie dotarło do niej od razu, że pan Kravis pytał raczej konkretnie o to, czy nic jej się nie stało, a nie o ogół sytuacji. Tylko czy odpowiedź byłaby inna, gdyby Cam zrozumiała od razu, o co chodzi? Może inaczej by wybrzmiała, ale ogólny przekaz nie różniłby się znacząco.
Nie chciała z nim rozmawiać, kiedy był bez koszuli i z pewnością nie chciała wchodzić w żaden kontakt fizyczny, ale kiedy wyciągnął do niej rękę, odruchowo ją złapała, podciągając się do pionu. Zacisnęła zęby, czując, że ruch nie pomaga na ból tej najbardziej poszkodowanej części ciała. Spojrzała ze smętną miną na twarz pana Kravisa, kiedy nakreślał dalszy plan działań, pytając się w duchu, o co chodzi z tym, że woda, która z nich ściekała jest zimna, prawie lodowata – wiedziała, czym się bronić, nie ma co – a jakoś tak od środka zaczynało jej się robić cieplej. Przy okazji zauważyła też, że szef z takimi nieułożonymi włosami jak teraz, nie wyglądał wcale gorzej. Bez kołnierzyka idealnie skrojonej koszuli przy szyi też.
Oh, Dio, czy ona właśnie pomyślała, że pan Kravis wygląda dobrze bez koszuli?
— Koniecznie! — odparła bez wahania, kiwając przy tym energicznie głową. Powiedział, że coś przyniesie, więc będzie musiał stąd wyjść, a kiedy wyjdzie, to już nie będzie sam na sam w łazience ze swoim szefem bez koszuli. — Nigdzie się stąd nie ruszę — zapewniła, mając przeczucie, że to jest coś, co należy teraz powiedzieć, kiedy przed chwilą chciało się zwiać i zostało to zauważone.
Oby tylko nie pytał, czemu chciała uciekać z łazienki! No bo co mu wtedy powie? Przecież nie prawdę!
— Opowiem panu wszystko… Psik! — Kichnęła, łapiąc się przedramienia Chaytona, które było najbliżej i wydało się podświadomości wystarczająco stabilne, gdyby miała się znowu przewrócić.
Oh, Dio… Skoro kichnęła, wszechświat wiedział, że to, co powiedziała, było kłamstwem, jeszcze za nim Camille sama zdała sobie z tego sprawę. Nie opowie o wszystkim wszystkim. Nikomu nie mówiła o wszystkim wszystkim, gdzie to wszystko obejmowało również koszmary, a od dzisiaj również to, że pan Kravis bez koszuli wygląda równie dobrze, jak w koszuli.
Kichnęła jeszcze raz i zaraz posłała Chaytonowi przepraszające spojrzenie, jednocześnie przechodząc ostrożnie na palcach w stronę umywalki i dopiero kiedy złapała się blatu, puściła jego przedramię. Nie bardzo myślała o tym, że go w ogóle trzymała, aczkolwiek pewnie sobie o tym przypomni w jakimś mało dogodnym dla niej momencie, wpadając w konsternację.
Odprowadziła pana prezesa spojrzeniem, mając nadzieję, że tylko jej się wydawało, że wcale nie chciał jej tutaj zostawiać samej. Cudowne musiała zrobić na nim teraz wrażenie, nie miała co do tego żadnych wątpliwości… Popatrzyła na swoje odbicie w mokrym lustrze i westchnęła ciężko na własny widok, który przypominał, do czego przed chwilą doszło. Camille zdawała sobie sprawę, że nie miała jakiegoś wyjątkowego szczęścia, ale teraz to przeszła samą siebie… Zaatakować swojego szefa prysznicem, narobić bałaganu w jego łazience i robić z siebie wariatkę z szalonymi zamiarami nie do przewidzenia.
Usuń— Świetnie — burknęła do siebie, rozplątując włosy z gumki, by wycisnąć z nich wstępnie wodę do umywalki. Zaraz potem zdjęła szarą – teraz właściwie ciemnoszarą – bluzę, pod którą miała już tylko czarną podkoszulkę na cienkich ramiączkach i z koronkowym wykończeniem na dekolcie. Kichnęła kolejny raz, po plecach przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz wywołany odczuwanym chłodem.
Nie cierpiała zimna. A było jej teraz zimno wszędzie!
Odkręciła ciepłą wodę, żeby ogrzać sobie najpierw dłonie, z lekką ulgą zauważając w odbiciu, że lekki makijaż, który zrobiła sobie dwa dni temu, zdążył w większej mierze zniknąć w przeciągu całego wyczerpującego crunchu i na szczęście już nie było niczego, co mogło się rozmazać pod wpływem wody. W międzyczasie dotarło do niej, że mokre dżinsy są naprawdę nieprzyjemne w noszeniu i chyba potęgują to uczucie zimna, które tak ją drażniło, więc je też zdjęła, krzywiąc się przy tym i ułożyła spodnie koło bluzy na brzegu umywalki.
Ogrzała dłonie i zaczęła wyciskać do umywalki wodę z materiału ubrań, co było raczej robotą żmudną i przynoszącą marne efekty, ale Camille była dalej zmęczona, mimo rozbudzenia i emocji. Jakiekolwiek pomysły, które wpadłyby jej teraz do głowy, nie były raczej tymi najlepszymi, co zresztą dało się już zauważyć trochę wcześniej. Dlatego stała tak nad umywalką w podkoszulce i ciemnej bieliźnie, z mokrymi włosami przerzuconymi na jedno ramię, wykręcając rękawy i inne części bluzy z wody, a robiła to tak, jakby ta bluza zrobiła jej coś naprawdę złego. Całość zwieńczona była cichym gadaniem do siebie, jaką to nie jest idiotką i że wcale się nie zdziwi, jak projekt Tytanów będzie jej ostatnim projektem w tej firmie.
Camille Russo
Filmy klasy B może i były tandetne, ale przynajmniej można się było czasem przy nich pośmiać albo chociaż dostrzegalna była w nich jakaś prześmiewcza ironia, którą chciano gdzieś przemycić między tymi wszystkimi scenami wypadających kluczy, zablokowanych drzwi i beztroskich zejść do ciemnej piwnicy, w której akurat nie działało światło. Camille jednak do śmiechu nie było ani trochę, nie widziała też żadnego błyskotliwego pstryczka w nos w stronę tych wymęczonych kanonów, choć może wynikało to z tego, że odgrywała teraz chyba jedną z ról takiego filmu. Jeśli aktorki, którym przyszło w tego typu produkcjach występować, również odczuwały w trakcie zażenowanie i litość wobec samych siebie, to niech będzie – razem z panem Kravisem przemęczyli te wstępne ujęcia wypełnione absurdalną bezmyślnością żeńskiej postaci i niech mają to już za sobą.
OdpowiedzUsuńTeraz nie wiadomo skąd powinna pojawić się czyjaś ręka trzymająca połyskujący nóż – oczywiście takim kuchennym, bo każdy przecież trzyma w domu wielkie noże do krojenia mięsa, którymi bardzo dobrze podcina się gardła – i skrócić męczarnie Camille. Byłaby tej ręce dozgonnie wdzięczna, naprawdę. A biorąc pod uwagę, że pan Kravis był też przecież policjantem, istniała nawet szansa, że taki średni film przerodziłby się w przynajmniej coś choć trochę interesującego z akcją, tajemnicą do rozwiązania i rozsądniejszym zachowaniem prezentowanym przez postaci.
Camille niby wiedziała, że kiedy chodziło o spanie, potrafiły się dziać z nią różne, dziwne rzeczy, żeby nie powiedzieć, że to ona robiła dziwne, różne rzeczy. Wiedziała o tym, bo to nie jej pierwsza tego typu wpadka w życiu. Raz na śpiąco wzięła z koleżanką ze studiów prysznic, umyła jej nawet plecy, a po wszystkim przebrała się w piżamę i zagnieździła się w jej łóżku w akademiku, żeby rano zgodnie z prawdą stwierdzić, że niczego nie pamięta. Kiedyś zasnęła w taksówce i kiedy kierowca próbował ją obudzić po dojechaniu na miejsce, przebudziła się jedynie, obejrzała i podała adres, z którego przyjechała, po czym poszła spać z powrotem. To był największy rachunek za taksówkę w jej życiu i nikomu się nie przyznała, nawet ciotce, że trasa nie była powtórzona tylko jeden raz.
Teraz jednak nie było nawet tutaj czego porównywać! Tworzyła bilans tych wszystkich strat, do których doszło, wyżywając się na niczemu winnym materiale bluzy pod pretekstem wyduszania z niej wody i im dłużej próbowała odszukać w pamięci coś równie okropnego, tym bardziej się denerwowała, bo nie było niczego takiego. Ten poziom osiągnęła dzisiaj po raz pierwszy. Przeszła samą siebie i aż nie mogła w to uwierzyć. Że tak do tego doszło.
I zwątpiła na moment, zastygając w bezruchu. Czy pan Kravis jej w ogóle uwierzy, kiedy przedstawi mu przebieg wydarzeń ze swojej perspektywy? Nabrała ochoty, by czymś rzucić, tupnąć nogą albo chociaż sobie gardłowo krzyknąć, bo nie sądziła, by człowiek, jakim był jej szef, wierzył w bajki, a ona nie miała mu nic innego do powiedzenia. Ale akurat wtedy coś przy drzwiach przykuło jej uwagę i spojrzenie Camille powędrowało w tamtą stronę, dostrzegając próbę, na szczęście udaną, utrzymania równowagi.
Jeszcze tylko tego brakowało, żeby jemu coś się stało przez to wszystko! Zwolnienie, pozew i wyrzuty sumienia do końca życia. Niczego więcej nie potrzebowała.
Zdążyła już jednak o tym wszystkim pomyśleć i te kilka ułamków sekund, których pan Kravis potrzebował na odzyskanie stabilności, były kolejnymi najgorszymi momentami życia Camille. Zmroziło ją do takiego stopnia, że chyba serce przestało jej bić i z ogromnymi trudem wzięła następny oddech, kiedy już niedoszła tragedia została całkowicie zażegnana.
— Ciotka by mnie zabiła… — podsumowała sobie jeszcze pod nosem, z ulgi prawie wkładając czoło do umywalki. Palce aż jej pobielały, tak mocno zaciskała je na mokrej bluzie i chociaż patrzyła się prosto na nie, nie mogła ich jeszcze rozprostować. Skoro pan Kravis żył i jak na razie nic mu się poważnego nie stało, mogła wrócić do poprzedniej frapującej ją sprawy, która na moment zdążyła jej umknąć.
UsuńJuż miała wrócić spojrzeniem w stronę drzwi, spodziewając się dojrzeć tam swojego szefa i rozwiać swoje wątpliwości co do tego, czy dalej był bez koszuli – spadający prosto w kałużę T-shirt nie przykuł wtedy jej uwagi z oczywistych względów. Zamiast tego w odruchu na usłyszany ze plecami głos, spojrzała od razu za siebie i znów poczuła dreszcz przechodzący przez ciało. Nie taki, jak ten ostatni sprzed chwili spowodowany zimnem. Ten nie był nieprzyjemny.
To nie był też teraz film z rodzaju tych, na których Camille się znała i których przebieg potrafiła przewidzieć, zważywszy na ich banalność i przewałkowane schematy.
Przez myśl jej przeszło, że musi być teraz bardzo ostrożna. To, że Chayton stał blisko, docierało do niej etapami i pierwszy z nich wprowadzał wniosek, że gdyby była gwałtowniejsza przy zerkaniu za siebie, uderzyłaby go w nos albo otarłaby się policzkiem o jego usta. Reszta etapów była nieco bardziej dynamiczna ze swoimi wnioskami i ostatecznie sprowadzała się do tego jednego, który kończył się wpadnięciem w zakłopotanie ze strony panny Russo.
Miał suszarkę na ubrania, a ona jak idiotka wyciskała ze swoich wodę do umywalki! No przecież, że miał suszarkę, to było oczywiste…
— Nie ma za co — bąknęła, zbyt… no właśnie, zbyt jaka? Po prostu zbyt, by zwracać uwagę, z jakim opóźnieniem padła ta kwestia. Przesunęła powoli spojrzenie z twarzy pana Kravisa na swoje ramię okryte ręcznikiem, potem na dłoń, w której nagle znalazło się jakieś ubranie i jak poparzona zabrała drugą dłoń jak najdalej od bluzy, którą tak namiętnie wyrzynała przed momentem. — Dziękuję — dodała jeszcze cicho, łapiąc brzegi ręcznika, żeby przypadkiem zaraz się nie zsunął prosto na zalaną podłogę.
Był naprawdę miłym facetem. Camille zrobiło jeszcze głupiej, że takiemu miłemu facetowi narobiła takiego bałaganu i to jeszcze po tym, jak przez jakieś czterdzieści osiem godzin nie miał nawet chwili dla siebie.
— Proszę się nie kłopotać — odparła, nawiązując do tej luźno rzuconej myśli o kominku i popatrzyła na Chaytona, a właściwie to już na jego odbicie w lustrze, przed którym stała. Otuliła się bardziej ręcznikiem, pilnując, by nie wypuścić ubrania zastępczego w trakcie tego drobnego zabiegu. — Przebiorę się i jak moje ubrania będą się suszyć, to wyjaśnię, co się stało, posprzątam tutaj i… poszukam reszty moich rzeczy i wrócę do domu! — zapewniła bardzo żywo, wahając się tylko pod koniec, kiedy przypomniała sobie, że gdzieś zostawiła swoje skarpetki, telefon i torbę, więc wypadałoby wrócić z tym wszystkim do domu.
Umknęło jej to, że w pojedynkę sprzątałaby cały ten bałagan tak długo, że pan Kravis i tak nie miałby spokoju, który chciała mu zapewnić jak najszybciej.
Camille Russo
Za dużo dziwnych rzeczy się teraz wokół niej i z nią działo, żeby nadążała za tym, co chce powiedzieć i co przychodzi jej do głowy, wydając się odpowiednim rozwiązaniem albo planem na dalszy ciąg wydarzeń. Zdawała sobie z tego sprawę, ale takie całkowite przekonanie, że coś zdecydowanie nie ma większego sensu, przychodziło dopiero z zewnątrz, kiedy ktoś taki, jak pan Kravis mówił to na głos. Zmęczenie, ogólne zmieszanie, poczucie winy i to, co w ogóle myślała o swoim szefie, kumulowało się teraz w coś, co sprawiało, że cokolwiek pan prezes by stwierdził, zapewne by mu przytaknęła i to bez zastanowienia. W duchu mogłaby być niepewna, jednak w Camille górowało teraz poczucie, że znalazła się w takim położeniu, w którym każdy sprzeciw wydawał się nie na miejscu.
OdpowiedzUsuńNiemalże dosłownie pokiwała głową na każde jego następne zdanie, kiedy tak na siebie patrzyli w lustrze. Przez moment nawet zastanawiała się, gdzie powinna tych siniaków zacząć szukać, bo na pewno się bez nich nie obejdzie, ale w porę sobie uprzytomniła, że aż tak dosłownie nie musiała brać tych słów do siebie. Zrozumiała chyba ogólny przekaz, żeby się ogarnąć, nic nie kombinować i myśleć bardziej jak człowiek, który ufa, że przynajmniej ta druga strona sama spróbuje coś zrozumieć z tego, co się zadziało. Dlatego tylko tak niemrawo skinęła brodą w dół na znak, że do niej dotarło. Ma się uspokoić i skupić na tym, by najpierw doprowadzić do porządku siebie. To było całkiem proste, skoro dostała coś na zmianę i miała ręcznik, więc powinna sobie poradzić.
Postanowiła, że nie będzie się za dużo zastanawiać. Jeszcze coś innego i jeszcze głupszego przyjdzie jej przez to głowy, a nie było potrzeby sprawdzać, jak wielkie pokłady cierpliwości znajdowały się w posiadaniu pana Kravisa. I była to naprawdę jedna z lepszych decyzji, jakie podjęła w ciągu ostatnich paru godzin, bo gdyby wzięła pod lupę każde jego słowo, rozejrzała się dookoła uważniej i przypomniałaby sobie jeszcze o paru innych rzeczach, to ogarnąłby ją kolejny niepokój. W dodatku może nawet by zauważyła, że coś się między nimi działo, bo jak na razie to działo się po prostu i to dużo, ale niekoniecznie chodziło o nich. Nie, żeby ktoś jeszcze tutaj był w cokolwiek zaangażowany.
Nie odprowadziła Chaytona spojrzeniem, nie tym razem. Zawiesiła wzrok na ręczniku, który położył na mokrych kafelkach, trochę bardziej zaciekawiona całym jego zachowaniem. Nie gniewał się na nią stosunkowo długo – to się jeszcze mogło zmienić, jeśli nie spodobają mu się jej wyjaśnienia – i tak, zdążyła zauważyć, że miły z niego facet, ale Camille znała mnóstwo miłych facetów, co głównie podpinało się pod zasługi cioteczki Florence, i przy żadnym nie miała potrzeby, by się zastanawiać, skąd się to brało. A w przypadku pana Kravisa bardzo by chciała jakoś to doprecyzować i gdyby nie to, że miała się nad niczym nie zastanawiać, właśnie tej zagwozdce poświęciłaby czas w trakcie przebierania się i wycierania ciała ręcznikiem.
Nie zajęło jej to dużo czasu, by z dostępnymi narzędziami doprowadzić się do względnego porządku. Włosy odcisnęła ręcznikiem tak, by nie kapała z nich woda i by nie zmoczyła sobie pleców. Koszulę zapinała z lekkim zdziwieniem, orientując się dopiero po chwili, że to męska, jakby nie było to takie oczywiste i że w takim razie szef dał jej na przebranie swoje ciuchy. I rzeczywiście nie było to takie oczywiste, jak Camille próbowała się zastanawiać, za nim znów przypomniała sobie o swoim postanowieniu. Na koniec złożyła wszystkie zdjęte ubrania obok umywalki, sprawdziła, że zapięła wszystkie guziki i coś ją nawet tchnęło, by sprawdzić w odbiciu, jak w ogóle się teraz prezentuje.
Prezentowała się jakoś. Włosy w wilgotnym nieładzie i za duża koszula, której musiała podwinąć rękawy, to nie był częsty widok do zobaczeniu w wykonaniu Camille. To było jakieś takie jej wydanie, którego się spodziewała, ale chyba nie w domu swojego szefa. Z długością koszuli też była na styk. Sięgała tak akurat, żeby zasłaniać wszystko z tyłu, jak stała w miejscu, ale miała wrażenie, że przy zwykłym chodzeniu ulegnie to zmianie. Świadomość dla bezpieczeństwa Cam wyparła na razie fakt, że jeszcze chwilę temu stała przed szefem praktycznie w samej bieliźnie i od stóp w górę więcej miała odkryte niż zakryte. Koszula tutaj naprawdę wypadała lepiej niż gorzej.
Usuń— Panie Kravis? — zawołała trochę nieśmiało, kiedy przeszła po ręczniku do drzwi i stanęła w korytarzu, rozglądając się po nim niepewnie. Palcami jednej ręki bawiła się złotym krzyżykiem zawieszonym na szyi, drugą ostrożnie przeczesywała wilgotne włosy, chcąc je chociaż odrobinę rozplątać nim całkowicie wyschną. — Lepiej, żebym nie próbowała pana teraz szukać… — westchnęła do siebie w ramach małej przestrogi. Teraz przynajmniej świeciło światło, ale i tak wolała nie chodzić po domu na własną rękę.
Camille Russo
Chayton był rycerski i nawet jeśli dla niego ta troska o bezpieczny powrót towarzysza wieczoru nie było niczym nadzwyczajnym, dla Lily znaczyło więcej. Nie dopowiadała sobie nie daj boże jakich wielkich scenariuszy co do tego, ale po prostu czuła tę uwagę jaką brunet mógł jej poświęcić i budziło to w niej uczucie przyjemnego ciepła. To było na prawde niesamowicie proste i miłe, gdy ktoś okazywał dobroć, lecz przy okazji budziło pewne obawy, że nie powinno wychodzić w takich okolicznościach i od takiej osoby, która nie jest jej szczególnie bliska (nie powinna być) , podczas gdy ta rzeczywiście droga... jest nieobecna.
OdpowiedzUsuńOstatnio Lily miała w życiu osobistym sporo rozterek. Nie dzieliła się i nie rozpowiadała w pracy o tym, czy ma i jakie ma problemy. Jej przyjaźnie nie budowały się w biurze i nawet jesli uważana była za rozgadaną, wesołą trzpiotkę, to o jej życiu osobistym, a szczególnie o uczuciach, wiedziało niewiele koleżanek, czy kolegów z biura. A choć do swojego szefa czuła niesłabnącą słabośc, miała nadzieje, że nie jest to tak oczywiste i nikt nijak nie łączy tego z faktem, że jej narzeczeństwo przybiera formę iluzji.
Zgodnie z oczekiwaniami Chaytona rudowłosa pożegnała się sprawnie i szybko z tymi, którzy pozostali w klubie. Obskoczyła parkiet, zdołała przy tym jeszcze chwile pogawędzić z solenizantką, a później zamieniła kilka słów z kolegą, który samotnie próbował podbić bar. Kilkoro gości już się rozeszło, ale ci którzy wciąż bawili na miejscu, zostali odnalezieni. Nie zwróciła uwagi, że może to wyglądać dziwnie, a przynajmniej podejrzanie, kiedy weszła i wyszła z imprezy z mężczyzną, który nie był jej narzeczonym, ale dzisiaj bawiła się fantastycznie właśnie z prezesem i co było wcale nieoczywiste - miała wrażenie, że on również dobrze się w jej towarzystwie czuł. To był pierwszy raz, kiedy mogli spędzić trochę czasu poza pracą, kiedy mogła przyjrzeć mu się z bliska, mogła go dotknąc, objąć, a nawet powąchać! O matko, kilkakrotnie nieco dłużej przy nim tańczyła, a co najmniej dwukrotnie bezwstydnie i niby przypadkiem musneła jego skórę czy to przy uchu, czy przy policzku wargami podczas tańca i obrotów. Cholera, była to niepoprawne, powinno być zakazane, ale jakże cudownie było się poczuć kobietą, na której spoczywa męskie spojrzenie... I to nie byle czyje, a pana Kravisa, który był dziś cholernie seksowny, jakby na złość i dla prowokacji testował jej dobre maniery! Lily wpadła po uszy i zbliżała się ku coraz wiekszym kłopotom, ale mimo wszystko nie wycofywała się i nie uciekała.
Nie przyznawała się do tego przed samą sobą, lecz Lily chciała poczuć coś, za czym tęskniła -taką iskrę, ogień, życie, coś co ją poruszy. Nie chodziło o to, że ktokolwiek by miał ją poruszyć, że byle uwaga, byle spojrzenie i czyjkolwiek dotyk miałby ją oczarować; lecz właśnie Chaytona, bo ona... ona się w nim skrycie podkochiwała. Bardzo skrycie, bo przecież narzeczonego kochała również i to tak mocno, że mimo oczywistych znaków i sygnałów, które wręcz krzyczały głośno, że Nicolas jej nie chce, ona wciąż przy nim trwała i próbowała o nich walczyć. Ale może już nie miała sił... Może dzisiaj , dzięki drinkom i okolicznościom docierało do niej, że powinna zawalczyć, lecz tylko o siebie?
Gdy kierowała się ku wyjściu, w jej głowie pojawiło się masę pytań, mnóstwo wątpliwości i rozterek. Chłodne powietrze otrzeźwiło ją, lecz pobudziło umysł, co w obecnej sytuacji i towarzystwie mogło być dla niej bardzo nieprzyjemne. Złapała mocniej poły płaszcza, postawiła wysoko kołnierz i przystanęła przy Chaytonie, zatrzymując spojrzenie na jego twarzy, na ciemniejszych w tym świetle, lecz mocno błyszczących oczach, które przypominały teraz dwa świecące paciorki - szklane koraliki. Zagryzła wargi i tylko pokiwała głową, próbując oszacować, gdzie najlepiej byłoby jej udać się na noc - do swojego mieszkania na Bronxie, czy do narzeczonego... I mieszkanie, które dzieliła z ukochanym było bliżej, lecz wciąż była to niemal dwukrotnie dłuższa droga, niż ta którą miał pokonać prezes, niezdecydowana więc spojrzała za siebie, jakby w nadziei że przy wejściu do klubu zobaczy jakąś taksówkę. Nic tam jednak nie stało, żadne auto, a przed wejściem dreptało w miejscu kilkoro imprezowiczów, wypalając papierosy.
Usuń- Tak, do mnie jest dalej - przyznała w końcu na głos, próbując sobie przypomnieć, jaka to linia nocnych autobusów może ją dowieźć do małego mieszkanka, które miała po rodzicach w innej dzielnicy. Nic jej jednak po trunkach nie przychodziło do głowy, więc jej spojrzenie które spoczywało na twarzy szefa przybrało jeszcze bardziej pogubiony wyraz. Boże! oby tylko nie pomyślał, że czegoś od niego chce!
Uśmiechnęła się, lekko wzruszając ramionami, bo to że ma daleko do domu to nic, bo była dorosła, samodzielna i poradzić sobie sama musi. Przysunęła się, niemal wpadając na prezesa, gdy zza jej pleców z klubu wyłoniła się grupka młodych osób, również kończących zabawę i dla równowagi, ujeła się jego ramienia, bo aż lekko zachwiała się na niebotycznym obcasie. Parskneła rozbawiona, bo to było tak cliche, aż żenujące i bąknęła ciche przeprosiny, których mógł nie usłyszeć. Teraz, gdy wokół nie było tak ciemno, tak ciepło i tak tłoczno, pewna swoboda z którą panoszyła się przy Chaytonie, wydawała się niedorzeczna. Mimo to jednak bycie z nim tu dziś było niezaprzeczalnie wspaniałe i wyjątkowe.
- Panie Kravis... Dziękuję za dziś - posłała mu szeroki uśmiech i znów ujeła za ramię, przysuwając się, by uściskać go i może nawet pocałować w polik, od tak bez rozmyslania czy wypada. Była gotowa się pożegnać i uciec w swoją stronę, przecież zabawa się skończyła, przeciez jutro czeka ich nowy dzień i powrot do zwykłej rutyny. Zatrzymała się jednak, będąc już dostatecznie blisko i zastygła z wahaniem, wędrując spojrzeniem po jego twarzy - od oczy do ust i z powrotem.
Coś w jej głowie zazgrzytało, coś się zaświeciło ostrzegawczo, ale jeszcze nie wyłapała tej myśli alarmującej. To była taka bliskość, która zakrawała o niebezpiecznie kuszącą, o nieprzyzwoitą, o nieodpowiednią, lecz zbyt nagłe wycofanie się mogłoby wprowadzić skrępowanie. A Lily do końca odsuwać się też nie chciała i chyba po prostu utknęła w miejscu.
Lily na rozdrożu
Camille również się trochę uspokoiła w trakcie tej dłuższej chwili dla siebie w łazience. Co prawda zgodnie z postanowieniem nie zastanawiała się nad większością rzeczy, które miały miejsce, bo to naprawdę nie było na jej głowę, żeby móc myśleć o tym na bieżąco i bez emocji. Głównie chodziło o te wszystkie interakcje, które się zadziały między nią a panem Kravisem, bo pomijając, że był jej szefem, to był jedną z nielicznych osób, z którymi wyszła poza towarzyską „gadkę-szmatkę” służącą do zabicia czasu w oczekiwaniu na gotującą się w czajniku wodę albo które nie zrezygnowały z dalszej próby porozumienia się po tym, jak Cam wpadła w to swoje milczące osłupienie i zbierała się do odpowiedzi, która dopiero musiała się w jej głowie ukształtować z masy przemyśleń, anegdotek i wszystkich kojarzących się jej informacji z czasopism, książek i komiksów. Cóż, nie wspominając o tym, że nie pamiętała nawet, kiedy ktoś poza ciotką Florence widział ją bardziej rozebraną niż ubraną – tutaj też doświadczenia Camille zamykały się do kilku incydentów, jeśli tak to można nazwać. Obecna sytuacja też chyba kwalifikowała się jako incydent, bardzo niezręczny i kłopotliwy incydent, która zaraz miała wyjaśnić, a przynajmniej spróbować to zrobić.
OdpowiedzUsuńTrochę ściskało ją od środka i to uczucie nabierało na sile z każdym drobnym krokiem, który stawiała we wskazanym kierunku. Nie spieszyła się, ale starała się też, żeby nie wyglądać, jakby wcale nie chciała iść tam, gdzie czekał na nią pan Kravis. Wcześniej chyba liczyła, że jednak to nie tak, że jako jedyna z zespołu nie opuściła tego przybytku, że może przysnęła tylko na chwilę i tak naprawdę ktoś tu jeszcze prócz niej i szefa był.
Na przykład jego żona.
Zatrzymała się na chwilę, bo ta myśl uderzyła w nią tak nagle, że aż zrobiło jej się niedobrze z wrażenia. Przez następne kilka kroków przekonywała się, że na pewno jest gdzieś tu w domu, który przecież był całkiem spory i może miała mocny sen, brała jakieś tabletki na spanie albo coś podobnego i po prostu całe zamieszenia szczęśliwie ją ominęło. Camille musiała to sobie jakoś teraz wyjaśnić, nawet kiepsko i bez większego sensu, bo nie mogła się nad tym zastanawiać, na pewno nie teraz, a potrzebowała sobie tę kwestię zamknąć, żeby móc ją odłożyć na bok i może kiedyś do niej wrócić. Kiedy uzna, że jest bardzo znudzona i nie ma absolutnie nic ciekawszego do roboty, niż zajmowanie się sprawami małżeństwa Kravisów.
Żałowała niesamowicie, że sobie przypomniała o istnieniu Rosalie, bo teraz dodatkowo obawiała się, że na nią wpadnie w taki czy inny sposób. Nie miała wcześniej za bardzo okazji nawet bliżej jej się przyjrzeć, ale Camille wzrok miała dobry i z daleka widziała, jaką aurę roztacza wokół siebie ta kobieta. Jak te dziewczyny ze szkolnych korytarzy, przed którymi rozstępują się tłumy i które biorą najmniejszą pierdołę do siebie, szczególnie jeśli kogoś nie lubią. I może Cam była uprzedzona, ale nikomu to raczej nie szkodziło, bo te uprzedzenia trzymała dla siebie i nie szukała sposobności, by je uzewnętrznić. Dlatego tak bardzo liczyła, że jej tu dzisiaj nie spotka, co z drugiej strony wydawało się życzeniem ściętej głowy, skoro chodziło o żonę pana Kravisa.
Kiedy już znalazła się tam, gdzie powinna, rozejrzała się odruchowo dookoła siebie, próbując też mniej więcej zorientować się, gdzie jest. Nie podejrzewała, że zawędrowała gdzieś daleko w trakcie swojej ucieczki w ciemności, nie kojarząc nawet, że pokonała schody, co by tłumaczyło lekkie obtarcia na kolanach i bolące piszczele, ale szybko stwierdziła, że była w dużym błędzie. Ciepłe światło nie pozwalało dojrzeć każdego zakamarku, jednak było wystarczające, by zarysować teren, a ten różnił się zupełnie od tego, który Camille zapamiętała w trakcie pracy. To było zupełnie inne miejsce!
Słysząc pytanie, natychmiast skierowała spojrzenie na pana Kravisa i bardzo spostrzegawczo zauważyła, że dalej nie miał na sobie górnej części garderoby. Nie ułatwiało to za bardzo sprawy, ale przecież mu nie powie, żeby poszedł się ubrać, bo… bo nawet nie umiałaby po ludzku wyjaśnić, dlaczego to był problem. Skrzyżowała ręce pod piersiami, zerkając szybko na koc i zaczęła pocierać lekko ramiona, ni to z nerwów, ni z zimna. Nie chciała za bardzo przeciągać i wolała mieć wszystko za sobą, dlatego nawet nie pomyślała, by odpowiedzieć na pytanie, czy jest jej ciepło ani by zareagować na bardzo kuszącą propozycję.
UsuńNajpierw rzeczy ważne, a potem może te mniej ważne.
— Bardzo przepraszam, panie Kravis — zaczęła, zdobywając się na spokojny ton. — Jest mi okropnie głupio… — Na ułamek sekundy zwątpiła, bo miała wrażenie, że się powtarza z tymi słowami, ale zaraz odchrząknęła lekko i wróciła do mówienia. — Wiem, że nie powinno mnie tu być i proszę mi wierzyć, że nie chciałam zrobić niczego, co zrobiłam, ale… Ale… — To był moment na to najbardziej kłopotliwe słowa, bo to co Cam miała teraz powiedzieć, w jej głowie brzmiało już bardzo absurdalnie, choć przecież wiedziała, że takie coś potencjalnie mogło się zdarzyć. — Ale po crunchu, kiedy wszyscy zbierali się do jacuzzi i w ogóle, ja poszłam porozmawiać z ciocią przez telefon. I gdzieś usiadłam na podłodze. I przez to, że byłam bardzo, bardzo zmęczona — podkreśliła to bardzo wyraźnie, jak zmęczona była — zasnęłam. Nawet nie wiem kiedy. Możliwe, że przez sen dalej nawet rozmawiałam z ciotką, bo nie pamiętam, żebym się rozłączała. A potem się obudziłam. I chyba jeszcze o tym nie wiedziałam, nie do końca, a że było ciemno i jak tylko wstałam, to się przewróciłam i potem jeszcze raz, to dotarło do mnie, że nie jestem u siebie w domu i… I spanikowałam. Trochę tak, jak panikuje się we śnie? W dodatku usłyszałam kroki i w ogóle… To był taki instynkt, że trzeba uciekać i potem cała reszta to też był instynkt. Ten prysznic… W sensie, to było jedyne, co wtedy znalazłam pod ręką…
Stała tak przed Chaytonem, tłumacząc się najlepiej, jak tylko teraz potrafiła. Wiedziała, że brzmi to jak żart, bo jaki człowiek mógł ot tak po prostu zasnąć i nawet tego nie pamiętać, a potem obudzić się i myśleć, że nadal coś mu się śni. Nie wspomniała też, przynajmniej nie bezpośrednio, że jeśli śniła, to o niczym przyjemnym, ale tego można się było chyba w pewnym stopniu domyślić, nawet jeśli nie uważała, że to jakkolwiek mogło ją usprawiedliwiać. Bardziej niż się usprawiedliwiać, chciała po prostu wyjaśnić, dlaczego do tego wszystkiego doszło, żeby pan Kravis chociaż wiedział, że nie miała żadnych słych intencji, a co najwyżej była niewydarzona.
Camille Russo
Profesjonalna granica, którą budował i utrzymywał prezes była wyczuwalna, ale jednocześnie nikt nie czuł się przez niego bezsprzecznie odsuwany. Chayton miał zdaniem rudowłosej wypracowany system postepowania z każdym i w każdej sytuacji, lecz w tym wszystkim zawsze znajdowało się wspaniałe, wręcz niesamowite poczucie że jest facetem skłonnym do pomocy, wyrozumiałym i cierpliwym. Gdyby nie wiedziała, że poza prowadzeniem rodzinnej firmy czyni służbę w mundurze, nie umiałaby pewnie nawet sobie go wyobrazić w innym stroju niż jasna koszula pod marynarką. Garnitur leżał na nim jak ulał, a pozycja prezesa pasowała jak szyta na miarę, bo rządził, ale nie tylko kierował ludźmi, ale ich wspierał i potrafił z nimi współdziałać. W jej oczach był szefem idealnym - i nie tylko szefem.
OdpowiedzUsuńLily znajdowała się w beznadziejnej sytuacji, jeśli chodzi o lokowanie uczuć. Miała narzeczonego, którego kochała całym sercem, a który oddalał się od niej z tygodnia na tydzień. Miała przed sobą wizję życia z ukochanym, lecz z każdą kolejną samotnie spędzaną nocą docierało do niej, że nie jest to takie życie, którego pragnie. Była wychowywana przez samotnego ojca, lecz nigdy jej niczego w życiu nie brakowało i marzyła, by mieć dom, na którego ciepło pracują z partnerem, a teraz tego nie czuła. Była wrażliwą kobietą, która nie szukała nic więcej poza uczuciem, uwagą i wiernością. Pierścionek który nosiła na palcu świadczył pozornie, że znalazła to wszystko, ona jednak czasami zastanawiała się, kiedy pominęła moment, kiedy powinna go zdjąć i czy jeszcze zdobędzie się na odwagę. Jej fascynacja prezesem trwała właściwie od początku jej pracy; jeszcze gdy jako stażystka kilka lat temu pomagała przy recepcji, gdy go poznała, od razu uderzyło ją jak silny charakter emanuje od również przystojnego mężczyzny, który wbrew przypuszczeniom (bo pochodził z środowiska ludzi sukcesu, którzy potrafią wykorzystywać swoją pozycję i są faworyzowani) wcale nie jest dupkiem, choć potrafi być surowy. Jej fascynacja żonatym mężczyzną nie mijała, mimo iż sama w swoim związku postępowała na przód i bardziej się angażowała. Dzisiaj z kolei ani razu nie pomyślała o Nico, który... właściwie nie wiadomo gdzie był, lecz też nie skontaktował się z nią ani razu - nawet nie próbował. Dzisiaj tak właściwie bawiła się wręcz wyśmienicie z Chaytonem i nawet przefrunęła jej pod czaszką myśl, że może ten wieczór był właśnie dzieki niemu tak udany...
Uniosła brwi i szeroko otwartymi oczami ze zdziwienia spojrzała na prezesa. On chyba żartował... Tego się nie spodziewała. Jak to miałaby się przespać u niego?! Przecież tak nie można, jakkolwiek na parkiecie byli blisko, teraz z klubu wyszli i... Lily westchneła i z zakłopotaniem odwróciła wzrok. Cholera, zapewne wyobraziła sobie za wiele, a Chayton miał co innego na mysli, ale... no cholera! On był nipoprawny i to nawet neizamierzenie, a jej wcale nie było łatwo tak na niego nie zerkać i nie cieszyć się swobodą, z jaką dzisiaj się przy niej bawił, jakby nawet nie otwierając.
- Nie... - zaczęła powoli z wyraźnym wahaniem i odwróciła się w kierunku auta, które zatrzymało się przy nich. W głowie jej nieco zaszumiało, poczuła gorąc bijący od dekoltu do twarzy i zagryzła warge, próbując szybko wykalkulować, co jest najrozsądniejsze.
Jej małe mieszkanko było na drugim końcu miasta. Była uparta, ale podejrzewała, że jej szef jest jeszcze bardziej, więc nie było sensu się z nim ani targować, ani broń boże wykłócać. Prawda była taka, że najlepsze rozwiązanie już zostało zaproponowane głośno, ale ruda czuła, że będzie to bardzo krępujące, jeśli się zgodzi... Czy Chayton w ogóle wziął to pod uwagę? Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę z jej zadurzenia? Czy on z nią igrał?
- Okej! - oznajmiła dzielnie i odwróciła się w kierunku prezesa z powrotem z ustami lekko zaciśniętymi, lecz uśmiechniętymi, jakby chciała mu pokazać, że jest pewna co do jego pomysłu i właściwie wcale się nie obawia konsekwencji. Była tak na prawdę przekonana, że tylko na nią spadną, włączając poczucie zawstydzenia, oszołomienia, speszenia, niezręczności i tak dalej...
Wsiadła razem z nim na tylne siedzenie i zaciskając i zagryzając wargi na przemian, w dwie minuty zjadła niemal całą pomadkę, jaką miała tego wieczoru na sobie. Uniosła dłoń do ust, czując spierzchnięcie i podrażnienie warg i wytarła krawędzie, aby resztki makijażu nie tworzyły śmiesznego efektu podgryzionej konturówki. Spojrzała na Chaytona, chcąc w razie czego dostrzec, czy wciąż jest pewien, że to przystoi, czy to dobry pomysł i pozwoliła swobodnie opaść dłoni z powrotem obok. Kiedy poczuła przy palcach ciepło jego dłoni, cofnęła rękę nieznacznie, by go nie dotykać.
Usuń- Dziękuję - powiedziała tylko, porzucając wyjaśnienia że jej mieszkanko jest znacznie oddalone i od firmy i od kluby, bo to było logiczne. - Ale jesteś pewien? - dopytała jednak, mimo pasów, obracając się w jego kierunku cała. Zdecydowanie mocno się tym przejęła.
Lily
O życiu prywatnym pana prezesa Camille wiedziała bardzo niewiele. O nim samym zresztą podobnie i choć niewątpliwie wzbudzał w niej ciekawość, nie próbowała poszerzać tej wiedzy jakoś znacząco. Kierowała się przede wszystkim własną przyzwoitością, która naturalnie nie pozwalała na okazywanie większego zainteresowania, niż było to konieczne w ramach zawodowej relacji. Oczywiście raz podpuszczona ciekawość wyłapywała mimowolnie jakieś subtelne smaczki nawiązujące do osoby szefa, ale wydawało się to na tyle niewinne, że Cam traktowała to bardziej jako drobne urozmaicenie ogólnego zwracania na niego uwagi. Tak jak zwraca się uwagę, kiedy ktoś coś mówi albo zrobi wokół siebie trochę niewielkie zamieszanie. Inna sprawa, że przez ostatni czas okoliczności bardzo sprzyjały, by pan Kravis o czymś mówił w jej otoczeniu i ciekawość Camille skorzystała na tym trochę więcej niż zwykle.
OdpowiedzUsuńUmknęło jej jednak kilka przesłanek, które mogły sugerować, że jego żony tu raczej nie spotka. Umknęły albo Cam zwyczajnie się nimi nie interesowała, bo czyjeś małżeństwo nie było absolutnie jej sprawą. A teraz, mając za sobą ogrom nieoczekiwanych atrakcji, również nie była skora do dywagacji na ten temat. Chayton Kravis był oficjalnie żonaty i to wystarczyło, by uznała za naturalne, że może spotkać jego żonę w jego domu. Nawet jeśli ten dom już na pierwszy rzut oka nie wyglądał, jakby gdziekolwiek dotknęła go kobieca ręka.
Może po wszystkim, może kiedy już będzie miała za sobą niezręczne tłumaczenia i będzie mogła odetchnąć przepełnionym kuchennymi zapachami powietrzem, może wtedy Camille podda analizie dokładniej to, co zaszło u prezesa w domu i czy rzeczywiście nie stała tutaj nigdzie żadna aromatyzowana świeczka z nadpalonym knotem. Póki co skupiała się na zupełnie innych rzeczach, część z nich próbując z tego skupienia wykluczyć, bo miała wrażenie, że właściwie się ze skupieniem wykluczały.
Kiedy tak stała, czekając na reakcję Chaytona na jej śmieszną wymówkę, zdała sobie sprawę, że niestety, ale najnaturalniejszym, najbardziej logicznym i prawdopodobnie najbardziej oczekiwanym miejscem, na które będzie w tej chwili patrzyła, jest to miejsce, gdzie siedział on. Tak podpowiadał jej rozum, jednocześnie wysyłając zupełnie inny i całkowicie sprzeczny z tym komunikat. Chciała i nie chciała patrzeć teraz na Chaytona oraz czuła, że musi, acz nie powinna. Albo na odwrót. Nie była do końca pewna, bo nawet nie wiedziała, gdzie indziej miałaby się teraz patrzeć, jak nie na niego.
— Wazon? — powtórzyła cicho i aż się wzdrygnęła na samą myśl, zaciskając palce na swoich ramionach. Tak, po drodze mogła pewnie wpaść na jakiś wazon i uznać, że to będzie dobry pomysł nim rzucić, skoro doszła do wniosku, że można bronić się wodą z prysznica. I ją ta możliwość nie bawiła ani trochę, aczkolwiek obudziła się w niej ochota, by nieco sprostować te niekontrolowane zasypianie, napady lękowe i instynkt, bo zabrzmiało to trochę zbyt skrajnie i dobitnie, jakby był to jakiś większy problem natury psychicznej. Po prostu była zmęczona i otumaniona tym zmęczeniem zasnęła, a sen z kolei był jej deficytową słabością, której trudno było się oprzeć i który z łatwością tłumił zmysły i rozum. Nic więcej, jak sądziła Camille.
Wyraz jej twarzy zmienił się ze speszonego i zakłopotanego na zaskoczony, kiedy padło pytanie, po czym wrócił do poprzedniego stanu w nieco intensywniejszym wydaniu. Ramiona Cam uniosły się nieznacznie w poczuciu niezręczności, a spojrzenie uciekło i wbiło się w podłogę, szukając na niej jakiegoś punktu zaczepnego, na którym mogłaby się skupić i udawać, że jest to bardzo interesujący punkt i warto tak na niego patrzeć.
Odpowiedź na pytanie była jak wielki neon świecący jaskrawo na samym środku świadomości Camille. Nie kształtowało się tam żadne słowo czy zdanie, nawet obraz albo inna wizja. To był jedynie zlepek wszystkiego, co ją wtedy zaskoczyło, począwszy od tego swobodnego negliżu, do którego doprowadził się pan Kravis i skończywszy na tym, jak to odebrała. Spanikowała, jakby nie wiadomo co się stało, a facet tylko zdjął mokrą koszulę, co przecież było logiczne, skoro ociekała wodą. Sama przecież zdjęła swoje mokre ubrania i…
UsuńZnów jej twarz wyraziła zaskoczenie, bo Camille właśnie coś sobie uprzytomniła. Poczuła, że poziom żenady, jaką reprezentowała, właśnie sięga szczytu i wydała z siebie nieszczęsny, przeciągły, ale niezbyt głośny pomruk.
— Spanikowałam. Jeszcze raz — wyrzuciła z siebie w końcu, podnosząc dłoń do czoła, jakby chciała schować za nią swoją twarz. — Zaskoczył mnie pan. Tym wycieraniem blatu koszulą… — Ugryzła się w język, bo nie chciała tego mówić na głos, a w dodatku zdecydowanie zabrzmiało to jak zdanie urwane w połowie, co jakoś popchnęło ją do dalszych tłumaczeń. — To… To bardzo niecodzienne. Zazwyczaj używa się do tego ręczników albo szmat. I… I pomyślałam sobie, że tak nie powinno się robić, że to bardzo nienormalne… — Dlaczego dalej mówisz, Camille? — No bo sam pan przyzna, że mokrą koszulę, jak już się ściąga, to raczej bez sensu wycierać nią cokolwiek? — Zerknęła zza dłoni na pana Kravisa z nadzieją, że będzie wyglądał na chociaż trochę przekonanego tym, co właśnie usłyszał. — Szkoda też koszuli — dodała z nieco większą odwagą, dostając szalonego olśnienia, że skoro już i tak wyszła na wariatkę, to równie dobrze może w to dalej brnąć. Byle tylko już o nic nie pytał. — Nie spodziewałam się, że kiedyś coś takiego zobaczę!
Cam