Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Nie ma znaczenia jak wolno idziesz, tak długo jak nie przestajesz

Chayton Kravis Jr.
Wkraczając w dorosłe życie, starał się wmówić sobie, że rodzice obdarzyli go czymś więcej niż jedynie deszczem pieniędzy, których nie szczędzili na jego odpowiednie wychowanie. Że nie musi wypełniać żadnych schematów, uzależniać jakości życia od cudzych opinii ani postępować tak, żeby zadowolić innych. Że nie musi żyć jak inni, żeby osiągnąć sukces. Nie ważne jednak, jak bardzo się starał – do oprzytomnienia wystarczyło jedno wymowne spojrzenie matki, która jeżyła się za każdym razem, gdy zakładał mundur i wychodził na służbę. Już wtedy rozumiał, że najczęstszą pułapką jest narzucanie innym własnych niespełnionych ambicji.
Idąc przez dorosłe życie, starał się wmówić sobie, że nie jest wystarczająco dobry. Chciał być lepszy, chciał robić więcej, wiedzieć więcej, umieć więcej. Żadne sukcesy nie przynosiły mu satysfakcji, bo cały czas czuł, że to wciąż za mało – przecież piątka z minusem to słaba ocena, przecież drugie miejsce to porażka. Z czasem zrozumiał, że nawet jeśli będzie mieszkać w pałacu ze złotymi klamkami, nie będzie umiał się tym cieszyć ani tego docenić. Przeciwwagą dla ambicji jest wdzięczność za to, co mamy.
Trwając w dorosłym życiu, przestał wmawiać sobie cokolwiek. Poznał swoją wartość, uwierzył w swoje siły, zaczął stawiać sobie wyzwania, nowe cele. Jest zorganizowany i zmotywowany, ponieważ doskonale zna sens swoich działań i zawsze wie, co chce osiągnąć, nawet jeśli dąży do czegoś, co w chwili obecnej jest poza jego zasięgiem. Zrozumiał, że ambicja jako siła napędzająca nas do dążenia, żebyśmy stawali się lepszymi ludźmi, a nasze życie było pełniejsze, to jedna z najlepszych motywacji do działania.

Trzymaj się z daleka od ludzi, którzy chcą ograniczyć twoje ambicje. Mali ludzie zawsze to robią, ale wielcy zawsze dają ci poczuć, że też potrafisz być wielki.
Chayton Kravis Jr.
Zrobił rodzicom niespodziankę i na świat przyszedł dwa tygodnie wcześniej, czwartego lipca, gdy niebo nad Upper East Side rozświetlały salwy fajerwerków, wystrzeliwanych z okazji narodowego święta. Lekarze wróżyli wówczas, że wyrośnie z niego szczwany uparciuch i chyba się nie mylili, bo już pierwszego dnia udowodnił, że obie te cechy posiada – płacz za każdym razem okazywał się doskonałym narzędziem do wymuszania swego widzimisię, a uśmiech do zyskania odrobiny czułości. Ile to matka włosów z głowy wyrwała w trakcie macierzyństwa – tego nikt nie policzy, ale gdy nadeszły czasy szkolne w końcu ścięła je ponad ramię, bo przy brawurowych ekscesach pierworodnego wypadały jej garściami. Pomyśleć, że tą buntowniczą naturę w pakiecie z despotycznością i talentem do perfekcyjnej gry na nerwach wyssał właśnie z jej mlekiem. Ojciec był bowiem człowiekiem pokoju; taką równoważnią na polu bitwy w konflikcie dwóch nieugiętych temperamentów, a choć ciężką rękę bez wątpienia posiadał, bo niejeden respekt nią sobie wypracował, naprawdę rzadko z niej korzystał. Nie potrzebował – wystarczył dreszcz, który przechodził po plecach zawsze, gdy dosadnym tonem wbijał szpilę, używając do tego jedynie dźwięcznych słów. W geny wstrzyknięto mu zatem mieszankę wybuchową, którą sam z biegiem życia wzbogacił o wiele więcej oktanów. Scalono w niej przebiegłość ze sprawiedliwością, śmiałość z szacunkiem, pewność siebie z rozwagą, a konsekwentność z wyrozumiałością. Jednak surowa benzyna ma niską odporność, dlatego jest wzbogacana o specjalne związki, które zwiększają jej ochronę. Z czasem i jego mieszanka je otrzymała – warstwę wierzchnią pokryła chłodna nieprzystępność, wciąż możliwa do rozmieszania odrobiną autentyczności, a na dno opadły wszystkie atomy beztroski i lekkomyślności. Ojciec zawsze mu powtarzał, że z człowiekiem jest tak, jak z paliwem – im więcej oktanów, tym mniejsze spalanie. Im więcej doświadczeń, tym mniejsze ryzyko niekontrolowanych samozapłonów.

➤ Jego ojciec zginął w Zamachach z 11 września 2001 roku, gdy główne biuro Kravis Inc. mieściło się w budynku Word Trade Center. Chayton miał wtedy osiemnaście lat i rozpoczął naukę na uniwersytecie. Już wtedy otrzymał w spadku firmę, jednak nie był w stanie objąć tam żadnego stanowiska, mimo że od wczesnych lat był do tego odpowiednio przygotowywany. Po tym wydarzeniu obiecał sobie, że dotrzyma słowa danego ojcu w tajemnicy przed matką i wstąpi do policji. Firmą zajęła się wówczas młodsza siostra i wspólnik ojca.

➤ Śladami ojca ukończył Massachusetts Institute of Technology z tytułem Master of Science. Kierunkami jego studiów były: mechatronika i fotonika oraz inżynieria kryptograficzna. Laureat konkursu Communication Technology Changing the World. Nadal należy do stowarzyszenia IEEE ComSoc. Interesuje się również inżynierią wsteczną. W swojej firmie, poza tym, że jest prezesem, pracuje jako design engineer.

➤ Po studiach wstąpił w szeregi NYPD i dopiero po kilku latach zajął się rodzinnym biznesem na stanowisku jednego z trzech CEO. Jego służba w policji trwa już nieprzerwanie od niespełna dziesięciu lat. Aktualnie w stopniu kapitana służy dla Biura Operacji Specjalnych lub w jednostce lotniczej, jako pilot śmigłowca NYPD, ze względu na posiadaną licencję CPL(H).

➤ Jest człowiekiem, który żyje wyjątkowo aktywnie, więc bardzo łatwo namówić go na wspólny trekking po dżungli, czy nurkowanie w oceanie, nawet w ramach firmowego wyjazdu integracyjnego. Aktywnie pracuje i aktywnie odpoczywa, bo inaczej prawdopodobnie już nie potrafi. Regularnie gra w tenisa i ćwiczy kickboxing. Mistrz darta. Jest leworęczny, mimo to w pracy korzysta również sprzętu dla strzelców praworęcznych. Pamięć ejdetyczna to jego as w rękawie. Za każdym razem, gdy wie, że matka jest w biurze, do garnituru zakłada trampki, a robi to głównie po to, żeby z premedytacją zagrać jej na nerwach; utarło się więc, że trampki na stopach szefa z reguły wróżą napiętą atmosferę. Płynnie porozumiewa się w języku hiszpańskim oraz tureckim. Transport, jeśli nie na piechotę, to Tesla Model S Plaid.

➤ Dorastał u dziadków na Upper East Side przy 55 E 74th Street i razem z siostrą odziedziczył to mieszkanie w spadku. Ich rodzinna rezydencja mieści sie przy 9 Rodney Lane w nowojorskim Kings Point. Jego ojcem chrzestnym jest biznesmen i filantrop Henry Kravis.

➤ W

84-43 Avon Street, Jamaica Estates, NY

×
PARTER
drzwi wejściowe, kuchnia, jadalnia, salon, łazienka
NAJWYŻSZA KONDYGNACJA
sypialnie, garderoba, gabinet
NAJNIŻSZA KONDYGNACJA
do spotkań biznesowych; salon, bar, jadalnia, toaleta, basen, jacuzzi
głównie tylko sypia ze względu na aktywny tryb życia i całe mnóstwo obowiązków, które dźwiga na swych barkach. Jest także współwłaścicielem rodzinnej posiadłości w Key Largo na Florydzie, do której od zawsze wyjeżdżają rodzinnie w ramach urlopu; tam po raz pierwszy, naście lat temu, wciągnął się w surfing. Ku nie-uciesze matki nazbierał w życiu kilka tatuaży.
Chayton Kravis Jr.
Choć okres buntu był dla niego czasem naprawdę intensywnym, nie zakłócił on przygotowań do przejęcia rodzinnego biznesu – miał to zrobić dopiero wtedy, gdy poczuje się gotów, by dźwignąć wózek z trzydziestoletnią firmą i godnie nią zarządzać. Do czasu tej gotowości ojciec każdego dnia oswajał go z tajnikami branży, zabierał do siedziby i zlecał różnorakie zadania, pilnując, aby te zostały w stu procentach wykonane, a ponieważ prowadził go za rękę w myśl zasady: „od zera do milionera”, nie było mowy o grzaniu stabilnego stołka. Najpierw pracował w firmie jako pracownik zabezpieczenia technicznego i zajmował się instalacją systemów alarmowych. To było pierwsze stanowisko; brudna robota, która pozwoliła mu zapoznać się z branżą od podstaw, jeszcze przed rozpoczęciem studiów. Choć był synem prezesa, nie miał żadnych szczególnych przywilejów. Jedyne, co miał, to kilku przełożonych nad sobą, którzy bez wahania wydawali mu polecenia, do których on musiał dostosować się bez zająknięcia. Dopiero z czasem, gdy zaznał ciężkiej pracy na fizycznych stanowiskach, mógł wdrażać się głębiej, w projekty, plany, strategie i tajniki. Ojciec powiedział mu kiedyś, że nie będzie potrafił dobrze zarządzać firmą, dopóki na własnej skórze nie poczuje z czym mierzą się jego podwładni. Za tą niezwykłą lekcję nie zdążył mu już podziękować.

➤ Od dziecka marzył o policyjnym mundurze, uparcie powtarzając, że gdy dorośnie, zostanie policjantem. Rodzinny biznes traktował jak zmorę, a chociaż matka próbowała wybić mu z głowy policyjne marzenia, ojciec nieustannie prosił, aby je spełnił i ostatecznie kazał to sobie obiecać. To było ich wspólne marzenie, którego finalizację mieli z czasem hucznie świętować. Tak się stało, lecz tylko jeden doczekał ich spełnienia.

jako trzydziestoletni ekspert w branży, oferuje kompleksowe rozwiązania w ramach jednego systemu ochrony – od ochrony fizycznej osób i mienia po zaawansowane systemy zabezpieczeń i monitoringu. Firma zajmuje się projektowaniem nowoczesnych i innowacyjnych systemów zabezpieczeń, ich budową i modernizacją, a także zabezpieczaniem imprez masowych oraz ochroną osobistą. Posiada własne laboratoria badawcze, parki maszynowe, ekspertów, projektantów, instalatorów, serwisantów oraz agentów ochrony osobistej.

➤ Firma zyskała wyłączność na zaopatrywanie w systemy bezpieczeństwa obiektów takich jak: Sing Sing Correctional Facility, Auburn Correctional Facility, budynki konglomeratu The Trump Organization oraz New York Stock Exchange. Do tej pory zaopatrzyła w systemy kilkaset budynków na terenie Stanów Zjednoczonych, między innymi Willis Tower, Three World Financial Center i Aon Center oraz kilkadziesiąt na terenie Europy – w tym szwajcarski Prime Tower, londyński One Canada Square oraz wszystkie projekty inwestora Biskon Yapı na terenie Turcji. Biura firmy mieszczą się w dzielnicy finansowej Dolnego Manhattanu w budynku One Financial Square przy 32 Old Slip, na trzydziestym piątym i szóstym piętrze. Agenci ochrony Kravis Security znani są szczególnie celebrytom, ktorzy wiodą prym w korzystaniu z usług firmy. Aktualnie firma pracuje nad bardzo ważnym projektem zabezpieczeń dla GITMO oraz ADX Florence.

➤ Kravis Security Inc. regularnie – najcześciej w trybie incognito – zasila zbiórki i akcje charytatywne; wspiera również młodych artystów i ludzi, którzy zbierają fundusze, aby móc spełnić swoje marzenia.

➤ Firma dwukrotnie udzieliła wywiadu dla magazynu Fortune, pojawiając się na jego łamach w rankingu Fortune 500 oraz Fortune 1000. Artykuły na temat firmy można znaleźć również na łamach Bloomberg Businessweek.

Chayton Kravis Jr.
Camille Russo Pracownica. Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit, sed do eiusmod tempor incididunt ut labore et dolore magna aliqua. Ut enim ad minim veniam, quis nostrud exercitation ullamco laboris nisi ut aliquip ex ea commodo consequat. Duis aute irure dolor in reprehenderit in voluptate velit esse cillum dolore eu fugiat nulla pariatur. Excepteur sint occaecat cupidatat non proident, sunt in culpa qui officia deserunt mollit anim id est laborum. Lily Taylor Prawa ręka. Pracownica Kravis Security i koordynatorka biura, która trzyma w garści biurową bazę, a dodatkowo także prezesowski harmonogram. Lorem consectetur adipiscing elit, sed do eiusmod tempor incididunt ut labore et dolore magna aliqua. Ut enim ad minim veniam, quis nostrud exercitation ullamco laboris nisi ut aliquip ex ea commodo consequat. Duis aute irure dolor in reprehenderit in voluptate velit esse cillum dolore eu fugiat nulla pariatur. Excepteur sint occaecat cupidatat non proident, sunt in culpa qui officia deserunt mollit anim id est laborum. ROSALIE AYTON-KRAVIS Trzeci CEO firmy z 15-procentowymi udziałami, które po zawarciu związku małżeńskiego przepisał na nią ojciec – przyjaciel Chaytona Kravisa Seniora i drugi założyciel firmy. Jeszcze żona i kobieta biznesu, która zawodowo zajmuje się sprzedażą nieruchomości. Hobbystycznie interesuje się także modelingiem. Od początku łączyła ich relacja biznesowa, a mimo że wciągu trzech lat małżeństwa istniało przynajmniej kilka prób stworzenia udanego związku – wszystkie spaliły na panewce, bo miłości nie da się przecież ot tak wyprodukować. Elegantka, która zna swoją wartość, a tym bardziej siłę swoich szerokich znajomości. VICTORIA KRAVIS Dla wszystkich od zawsze Tori. Najlepsza, młodsza o cztery lata siostra i najbardziej kreatywna Chief Marketing Officer. Człowiek od pijaru, który w głowie mieści dziesiątki pomysłów, a w ciele całe mnóstwo energii. Życie zmusiło ją do bardzo szybkiego dorośnięcia, gdy po śmierci ojca, razem z matką zajęła się rodzinną firmą, stając wówczas na jej czele. Dzięki swojej zaradności i smykałce do kontaktów międzyludzkich, bardzo szybko wdrożyła się w tę dziedzinę biznesu, na dobre się z nią wiążąc. Ukończyła New York University na wydziale marketingu i public relations, a później przejęła ten sektor w Kravis Security Inc. Czujna obserwatorka i kobieta do rany przyłóż, która rozmowy w potrzebie nie odmówi nikomu. SAMUEL CRAWFORD Były partner policyjny i wciąż najlepszy przyjaciel, który zrezygnował ze służby na rzecz dołączenia do Kravis Security. Aktualnie drugi Chief Operating Officer, który z dokładnością dogląda wszelkich procesów, zachodzących w firmie. Choć z twarzy przypomina raczej przywódcę kartelu, w rzeczywistości przyjazny z niego facet o dobrych manierach i wysokim poczuciu humoru. Przynajmniej raz w tygodniu namawia Chaytona na rundkę w firmowego darta, wierząc, że w końcu z nim wygra. Szczęśliwy mąż i ojciec. LUCINDA KRAVIS Kobieta, której powinien dumnie mówić matka, a przy której słowo to nie jest w stanie przejść mu przez gardło. Drugi CEO firmy z 25-procentowymi udziałami. Wyjątkowo wybredna, trzymająca się swoich ideałów kobieta, do której ciężko dotrzeć, jeśli nie spełnia się wszystkich jej wymagań i oczekiwań. Perfekcjonistka o snobistycznej naturze, zajmująca również stanowisko dyrektorki finansowej w American Express. W biurze Kravis Security bywa raz lub dwa razy w tygodniu i są to dni, w których często pojawia się najwięcej nagłych urlopów, a już tym bardziej, gdy Chayton jest wtedy nieobecny. CHAYTON KRAVIS SENIOR Niedościgniony autorytet i ojciec, który odszedł zdecydowanie zbyt wcześnie. Były agent Secret Service, który po zakończeniu służby stworzył Kravis Security. Człowiek sukcesu, o wielu zdolnościach, również tych dotyczących zjednywania sobie ludzi, który na dłoniach Chaytona pozostawił wszystkie niedokończone plany i cele. Brakująca otucha i zrozumienie. Ciążący w głębi smutek i tęsknota. Jego ciało do dziś nie zostało zidentyfikowane po zamachach na WTC. Pochowany wraz z innymi niezidentyfikowanymi ofiarami w 9/11 Memorial & Museum.
Data i miejsce urodzenia:04/07/1984 r. Upper East Side, Nowy Jork Miejsce zamieszkania:84-43 Avon Street, Jamaica Estates, NY Miejsce pracy:New York Police Department Oddział:Special Operations Bureau Zawód dodatkowy:CEO/COO w Kravis Security Inc.
Porywamy się na wszystko. Kontakt: zdaniezlozone@gmail.com
Poprzednie karty: I, II

200 komentarzy

  1. Dla niej to też było zagadką, skąd w ogóle wzięło się to całe pragnienie, by znaleźć się w takiej sytuacji, by autentycznie samej tego chcieć i to tak bardzo. Nie chodziło o to, że nic ją w życiu nie podniecało albo żeby wcale nie wiedziała, o co chodzi w seksie. Wiedziała tyle, by rozumieć, że to ludzka rzecz, istotny element życia człowieka i że ludzie uprawiają seks bez przerwy, a dla niektórych mogłaby to być nawet dyscyplina sportowa. Znała ryzyko, potencjalne zagrożenia i konsekwencje, które mogły się przydarzyć i to też przy okazji bezpiecznego seksu odbywającego się za zgodą obu – lub więcej – stron. Nie udawała, że takie coś jak porno nie istnieje, aczkolwiek istnienie przemysłu filmów dla dorosłych było jej zupełnie obojętne. Kto chciał, ten oglądał i czerpał z tego korzyści lub nie, ale skoro takie coś funkcjonowało, to znaczyło, że był na to popyt i było wystarczająco dużo chętnych, by to zapotrzebowanie pokrywać.
    Camille nie brzydziła się seksem ani go nie demonizowała w żaden sposób, co nie umiała się nim właściwie zainteresować. I nie było to nic dziwnego, biorąc pod uwagę, jak wyglądała ścieżka jej doświadczeń. W rzeczywistości był to jeden wielki schemat, w który można nawet było wpisać przeprowadzoną przez ciocię Florence rodzicielską pogadankę. Taką, która miała miejsce zdecydowanie za późno, bo Cam miała już za sobą lekcje biologii i zdążyła zorientować się, że seks to temat chętnie poruszany przez rówieśników w takim czy innym kontekście. Potem był ten niezręczny pierwszy raz, o którym chce się zapomnieć i następnie kilka następnych razów, które nie wnosiły za wiele nowych wrażeń, a tym samym nie zachęcały do zwiększenia częstotliwości akurat tej aktywności. Były to po prostu zbliżenia bardzo nijakie, które nawet jeśli zaczynały się obiecująco, to kończyły się tak samo i czasami z poczuciem ulgi, że nie trwało to zbyt długo. Dlatego nie ciągnęło jej do seksu tak po prostu, nie szukała okazji, nie szukała sobie partnerów z nadzieją, że może coś się zmieni, bo jeśli gdzieś widziała problem, to raczej w sobie i był to taki problem, za który nie wiedziała, jak się zabrać, więc go nie ruszała. W końcu nikt jej do niczego nie zmuszał i Camille miała pełną świadomość, że nikt nie może tego robić, nie kiedy chodziło o seks.
    Nie wiedziała, co takiego specjalnego było w tym przypadku, co takiego innego musiało się zadziać, że nagle tamte nijakie doświadczenia, po których wiedziała, ile ktoś miał zabitych much na suficie, nie miały żadnego znaczenia, a ona znajdowała w sobie jakąś tajemniczą odwagę, by scałowywać z ust swojego szefa każdy oddech, który jakoś udało mu się zaczerpnąć. I nie próbowała udawać, że wie co robi, wprost mu przecież powiedziała, że nawet o tym nie myśli, że nie wie, ale chce i że może jej to chcenie jakoś nakierować tak, żeby było dobrze. Dobrze jemu, jej, dobrze po prostu. Bo skoro już miała łamać reguły, to przynajmniej chciała to zrobić dobrze, czyli złamać je najbardziej jak się dało.
    Zniknięcie sukienki, pocałunki zmysłowo znaczące ścieżkę po jej szyi, zachłanne dłonie eksplorujące jej ciało w poszukiwaniu wrażliwych punktów, których wcale nie musiały daleko szukać. Poczucie rozkosznej bezbronności potęgowało wrażenie, że Chaytonowi wystarczyło tak naprawdę otoczyć ją jednym ramieniem i już miał ją całą w objęciach, tym bardziej kiedy siedziała mu na kolanach. Nie potrzebował do tego większej siły, ale to, że dodatkowo ją przytrzymywał, by odchyliła głowę i jednocześnie nie odsunęła się bardziej niż by sobie tego życzył, było dodatkowym, wyzywającym bodźcem. Było to tak podniecające, że Camille zaczynała głośnej oddychać, nabierając więcej powietrza przy każdym dreszczu. A każdy dreszcz powodował, że mimowolnie ocierała się ciałem o umięśniony brzuch i o coraz mocniej wyczuwalną męskość. Im śmielej palce pana Kravisa obchodziły się z jej piersią, drażniąc nabrzmiały od pieszczot sutek, tym częściej i bardziej się wzdrygała, cały czas próbując oswoić się z tym śmiałym dotykiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zagryzła wargi, powstrzymując oddechy, które stopniowo zaczynały przechodzić w ciche jęki, zaciskała palce na przedramionach, które trzymały ją ciasno przy sobie i starała się za wszystkim nadążyć, znaleźć jakiś rytm, ale te fale podniecenia zaskakiwały ją za każdym razem i za każdym razem wydawały się tylko silniejsze.
      Aż nagle ustały i Camille mogła odetchnąć. Dalej jednak oddychała szybko przez rozchylone usta. Wzdrygnęła się jeszcze, kiedy poczuła ten pojedynczy całus, który z jakiegoś powodu spodobał jej się tak, że aż się uśmiechnęła. Z tym uśmiechem zsunęła z ramion pana Kravisa koszulę, domyślając się, co oznaczają ruchy za jej plecami i zaraz po tym, jak koszula poszła w ślady sukienki, pochyliła się z zamiarem powrotu do smakowania ust Chaytona, ale nie spodziewała się, do czego dążyły teraz jego dłonie. Zdążyła przesunąć ręce z jego barków na szyję, kiedy dotknął ją w tym najczulszym miejscu, wywołując zupełnie nowe dla niej doznania. Jęknęła, odchylając lekko głowę do tyłu, całkowicie nieprzygotowana na tego rodzaju uczucie, ale ten jęk urwał się w połowie, gdy dotknął ją już nie przez materiał bielizny. Mimowolnie chciała zacisnąć uda, jakby próbowała uciec od tych wrażeń, które przecież jej się podobały, ale których intensywność w ogóle ją zaskoczyła i nie była pewna, czy była na to gotowa. Zdążyła krótko popatrzeć na pana Kravisa, jakby chciała się upewnić, że tak ma być, że o to mu chodziło, bo to zaczynało być po prostu niewiarygodnie przyjemne i to krótkie spojrzenie dało jej do zrozumienia, że on bardzo dobrze wiedział, co się z nią działo i co więcej, tego właśnie chciał.
      Ten jeden moment, ta krótka pieszczota, która miała wybadać jej reakcję, tak ją z początku zdezorientowała, że Camille nawet nie zauważyła, kiedy wylądowała plecami na skórzanej kanapie. Nie miała szans pomyśleć, czy to jej się podoba, czy nie, bo jej uwaga skutecznie została odwrócona kolejnym pożądliwym pocałunkiem, któremu oddała się już z łatwością. Od razu oddała ten pocałunek, zachęcająco rozchylając wargi. Nie sądziła, że samo całowanie może być tak porywające. Że dzielenie z kimś każdego oddechu może być tak zmysłowe i ujmujące. I że można tak pragnąć drugiej osoby, by zatracić się w tym pożądaniu do takiego stopnia, żeby nie myśleć o wstydzie, żeby nie czuć się niezręcznie z czyimś kolanem między nogami i twardą męskością napierającą na udo. Żeby tak właściwie czerpać z tego przyjemną satysfakcję i chcieć jeszcze więcej. I więcej.
      Naparła lekko dłońmi na umięśniony tors, żeby zyskać troszkę więcej przestrzeni. Uśmiechnęła się z zadowoleniem między pocałunkami, czując, jak mięśnie pana Kravisa napinają się pod rozgrzaną skórą, lekko wilgotną od zimnego potu. Cholernie podobało jej się to, że wydawał się zniecierpliwiony. Podobały jej się te ciche, niskie pomruki, które wydobywały się z jego wnętrza. I to, co się działo, kiedy lekko się poruszyła, ocierając się udem o jego męskość. Robiła to jakby niechcący i przez przypadek, gdzie trochę tak było, ale trochę nie, bo Cam też próbowała poznawać jego reakcje, tylko teraz ograniczył jej zdecydowanie pole manewru, więc mimo wszystko skupiała się głównie na tych gorących pocałunkach i sprawdzaniu, do jakich miejsc na jego ciele jest wstanie zawędrować dłońmi, kiedy leżała pod nim, czując na sobie namiastkę jego ciężaru.

      Camille Russo

      Usuń
  2. To prawda, że nigdy nie powiedziała żadnemu z tych trzech facetów, z którymi relacje potoczyły się w taki sposób, żeby wylądować z nimi w łóżku, że coś jej się nie podobało albo że coś mogłoby być lepiej czy zupełnie inaczej. Tak właściwie to w ogóle nie rozmawiali na temat seksu – ten się po prostu czasami zadział, głównie z inicjatywy tej drugiej strony, której motywy, nie licząc tych oczywistych, często były dla Camille tajemnicą. Nie wiedziała, że niektóre jej odruchowe gesty, coś co zrobiła zupełnie mimowolnie, mogło działać jak płachta na byka. Nie wiedziała, że suknia, którą miała na sobie w operze, może prowokować męską fantazję, choć gdyby wiedziała, kto się ostatecznie wtedy pojawi i dalej zdecydowałaby się pójść, to tak, założyłaby coś innego, ale z zupełnie innych powodów. Generalnie nie wiedziała, jakie wrażenie robi, nie licząc naprawdę podstawowej świadomości, że jest ładną, atrakcyjną dziewczyną, bo to słyszała od zawsze i bez przerwy, a i tak miała wrażenie, że więcej miała z tego problemów niż korzyści.
    Słyszała od cioci, że gdyby tylko trochę się postarała, gdyby tylko trochę się otworzyła, faceci by wokół niej wariowali. Ciocia jednak nigdy nie wyjaśniła dokładniej, co rozumie przez te starania, jakby to było oczywiste, a sama Camille, po tym jak raz rzeczywiście usłyszała od jednego z trzech partnerów, że oszalał na jej punkcie, po czym w tym kilkuminutowym szaleństwie nawet nie zdążył zdjąć z niej bluzki i dwa tygodnie później szalał już na punkcie kogoś innego, poważnie zwątpiła, czy rzeczywiście chciałaby wiedzieć, o co chodzi.
    Za to teraz, kiedy leżała pod rozgrzanym ciałem pana Kravisa, który obsypywał ją słodkimi pocałunkami i wydawał się to robić bez opamiętania, była prawie pewna, że to jest dopiero to szaleństwo, które chciałaby lepiej poznać. W tym szaleństwie wszystko to, co normalnie byłoby nie do przyjęcia, stawało się ekscytujące i rozbrajało wpajaną obyczajami moralność. Mogła czuć niepewność, kiedy z każdą chwilą jej nagość niewiele miała już wspólnego z metaforą, kiedy odsłaniał dla siebie jej ciało, bo nie była przyzwyczajona, że poświęca się jej tyle uwagi i że bycie w centrum zainteresowania, może przynosić tyle ekscytujących doznań. I gdzieś po drodze te różne obawy ją nachodziły, ale Camille wcale nie chciała się nimi zajmować. Pragnęła tego szaleństwa, które kryło się w ścieżkach znaczonych na jej ciele przez wilgotne usta i język, i które pozwala beztrosko przymknąć oczy, w trakcie gdy reszta ciała unosi się i opada niespokojnie, drżąc i domagając się więcej i więcej.
    Czuła się nieziemsko, jak nigdy wcześniej. Jej dłonie błądziły gdzieś we włosach Chaytona, po jego ramionach i karku, przyciągały go, kiedy chciała na nowo nie oddychać przez chwilę lub dwie albo kiedy po ciele przechodził ją rozkoszny dreszcz. Nogi jej drżały i próbowały złączyć się ze sobą wbrew jej woli, jakby próbowały powstrzymywać dłoń obejmującą jej kobiecość przed coraz odważniejszymi pieszczotami. Wcale nie chciała, by przerywał, by przestał ją tak dotykać, więc kiedy jednak tak się stało, wyrwał jej się cichy, zmartwiony jęk rozczarowania i otworzyła oczy, spoglądając na pana Kravisa pytająco. Po chwili wciągnęła gwałtownie powietrze, by znów trochę ją zaskoczył gwałtownością, gdy zdjął z niej czarne majtki od gładkiego, prostego kompletu, który miała dzisiaj na sobie pod sukienką.
    Wiedziona jasną sugestią, podciągnęła się najpierw do siadu i klęknęła na kanapie, w trakcie zrzucając jeszcze czarne botki ze swoich stóp, które przypomniały o swoim istnieniu, gdy dotknęła podeszwą nagiej skóry na nogach. Nie myślała o nich długo, pozbyła się ich bardzo szybko i niedbale, nie przejmując się nawet, gdzie ostatecznie się znajdą, bo to, co w międzyczasie powiedział pan Kravis i jak brzmiał przy tym jego głos, sprawiło, że zrobiło jej się okropnie gorąco, a rozpędzone serce wypadło całkowicie z rytmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh, Dio, chyba pierwszy raz tak spodobało jej się to, jak ktoś wypowiadał jej imię! Takim głosem mógł ją prosić o wszystko i nie miała żadnych wątpliwości, że bez zastanowienia każdą taką prośbę by spełniła. Mógł prosić o dużo więcej niż tylko to, żeby wróciła do niego na kolana, bo tego to nawet nie musiał się specjalnie domagać. Siedząc okrakiem na jego kolanach czuła się wyjątkowo dobrze, ale też przede wszystkim zaskakująco pewnie, choć była całkiem naga.
      Na jej usta wkradł się zniewalający uśmiech, który sięgnął ciemnych oczu i Camille na moment spuściła wzrok, by zaraz spojrzeć na Chaytona spod rzęs, wyraźnie onieśmielona tym, co jej właśnie powiedział między pocałunkami.
      — Jeszcze więcej niż teraz…? — spytała cichutko, unosząc się lekko, żeby nie utrudniać mu zsunięcia spodni i pozostała na chwilę w takiej pozycji, przylegając ciałem do jego torsu.
      Oparła dłonie o jego barki i złożyła na jego ustach nieco spokojniejszy pocałunek, dając sobie jeszcze moment na podjęcie decyzji, co by chciała teraz tak właściwie zrobić. Miała kilka mało sprecyzowanych wizji, które sprawiały, że mogła się zgodzić z panem Kravisem – jedna noc to chyba zdecydowanie za mało, żeby zrobić wszystko. Ostatecznie ułożyła się tak, żeby jego członek znalazł się przed nią zaraz przy jej podbrzuszu i oblizując wargi, przesunęła dłonie w dół, śledząc wzrokiem swoje palce.
      Pamiętała, jak zareagowała, gdy pierwszy raz zobaczyła Chaytona bez koszuli i jak się wtedy speszyła, że gotowa była uciec z łazienki i by to zrobiła, gdyby się nie poślizgnęła. Speszyła się, bo w całym tym chaosie jakimś cudem pojawiła się myśl, że był dobrze zbudowany i że jej się to spodobało. Podobał jej się tak w ogóle, ale nie myślała o tym normalnie, a wtedy w nią to uderzyło z wielokrotnie większą siłą. To było zupełnie niedopuszczalne, żeby choćby pomyśleć o nim w kontekście innym niż ten związany z pracą, ale kiedy się nad tym zastanowić, to już przedtem musiała się z tym pilnować. Tylko wtedy to było zupełnie niewinne, wtedy po prostu pozwalała sobie co jakiś czas powłóczyć za nim spojrzeniem albo wykorzystać sytuacje, kiedy mówił o czymś ważnym, więc i tak większość zebranych patrzyła na niego z uwagą.
      A teraz? Teraz siedziała mu naga na kolanach, obrysowując opuszkami palców tatuaże na jego żebrach i nie myślała, żeby miała być gdziekolwiek indziej, robić cokolwiek innego. To znaczy myślała o robieniu czegoś jeszcze, ale dalej zbierała się w sobie, żeby do tego przejść. Tym bardziej, że pan Kravis naprawdę się niecierpliwił, jakoś to czuła, choć ta jego niecierpliwość jak na razie sprawiała jej więcej przyjemności, niż mogłaby podejrzewać. Nie chciała jednak przeciągać niczego na siłę, a nie wiedziała, jak długo dałby radę znosić tylko to, że błądzi dłońmi po jego torsie, próbując samej zrozumieć, co jest w tym takiego podniecającego, bo niewątpliwie coś było. Dlatego obie ręce powędrowały niespiesznie w dół i jedna zatrzymała się na napiętym brzuchu, a druga sunęła niżej aż natrafiła na nabrzmiałą od podniecenia męskość.

      Usuń
    2. Objęła go delikatnie palcami, jednocześnie dociskając lekko do swojego wzgórka i ostrożnie zaczęła poruszać dłonią. Był gorący i naprawdę twardy, trzymając go czuła to jeszcze bardziej, niż przez spodnie czy przed momentem, kiedy otarł się raz czy dwa o wewnętrzną stronę jej ud. Nieśmiało spoglądała na pana Kravisa, chcąc wyczytać coś z jego reakcji, bo zupełnie nie była pewna tej pieszczoty. Tak naprawdę zdecydowała o niej przed sekundą, bo walczyła z nerwami, a nie chciała dać tego po sobie poznać. I jeszcze na wszelki wypadek pochyliła się do przodu i by dodać sobie odwagi, wpiła się w jego usta, nie przestając poruszać delikatnie dłonią po całym jego członku. Gdzieś w trakcie pocałunku przełknęła ślinę i uniosła biodra, by nakierować go na siebie i wcale nie powoli opuścić w dół na niego, tak żeby zagłębił się w jej wnętrzu cały.
      Ten moment zawsze był dla Camille trochę nerwowy. Nigdy nie wiedziała, jak to w sumie będzie, bo bywało naprawdę różnie i nie zawsze miło, dlatego tak się do tego zbierała. Tym bardziej, że to było dosyć dawno, kiedy ostatnio z kimś była…
      Cazzo…! — wyrwało jej się na wydechu, ale akurat całkiem trafnie, biorąc pod uwagę sytuację i jedną ręką chwyciła Chaytona za przedramię, wbijając w nie paznokcie. Na jej twarzy malowało się wyraźne zaskoczenie i nie mogła spokojnie złapać powietrza, spięła się też, co na pewno mógł poczuć, ale jednocześnie nie było w tym żadnego strachu czy nieprzyjemnego grymasu. Wręcz przeciwnie, bo zaraz jej oczy rozbłysły zachwyconymi ognikami, a kąciki rozchylonych ust uniosły lekko w oniemiałym uśmiechu. Poruszyła powoli biodrami, jakby się jeszcze musiała upewnić i zaraz spomiędzy jej warg wydobył się upajający jęk, który przysłoniła drugą ręką, odwracając jednocześnie spojrzenie od oczu pana Kravisa, trochę zawstydzona całą swoją reakcją.
      Pierwszy raz to było dla niej takie przyjemne.

      Camie

      Usuń
  3. Na rozmowę kwalifikacyjną przyszła bardziej przygotowana niż na jakąkolwiek odbytą do tej pory randkę, a tych drugich było zdecydowanie więcej. Zależało jej na pracy, szczególnie na tej pracy, bo takie miała plany, a plany były po to, by je realizować. Z kolei na randkach nie zależało jej właściwie wcale, chodziła na nie dla świętego spokoju. Tak było łatwiej ze względu na ciocię Florence. Randki nie stwarzały perspektywy przyszłości, o którą starała się Camille i której wizja dawała nadzieję, że coś w jej życiu będzie miało sens i świat stanie się bardziej przyjaznym miejscem. Przynajmniej ten świat dookoła niej, choć też nie po to wybrała sobie tę firmę, żeby nie myśleć o trochę szerszych perspektywach. To jednak potrzebowało czasu, którego nawet jej niecierpliwość nie była w stanie przeskoczyć, a i nie mogła zapominać o innych rzeczach. Patrzyła w dal, ale nie traciła z oczu następnego jutra, tygodnia czy miesiąca, bo przede wszystkim trzeba było się pilnować i nie dać niczemu zaskoczyć.
    Zaskoczenie od zawsze było jej wrogiem numer jeden. Wrogiem, który z satysfakcją poklepałby ją teraz po ramieniu i zaczął z zadowoleniem zacierać ręce.
    Pomyślała, że Chayton nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bezbłędnie to określił. Inaczej nie musiałby mówić tego na głos, bo gdyby tylko wiedział lepiej, jak do tej pory wyglądały jej dotychczasowe doświadczenia, na pewno by zrozumiał, skąd u niej taka reakcja i że to tylko podkreślało, jak niewiele przyjemnych sytuacji mogła wspominać. Wiedziałby od razu, że to dla niej nowe, poczuć w sobie mężczyznę i nie tyle chcieć go dalej mieć, co w ogóle nawet nie musieć martwić się kilkoma następnymi pchnięciami, kiedy całość stanie się znośna, nie mówiąc o jakiejkolwiek przyjemności. Była zaskoczona, bo do tej pory nie przekonała się na własnej skórze, że da się inaczej i podświadomie nie chciała chyba, żeby pan Kravis jednak o tym wiedział, a to jak zareagowała, wydało jej się takim oczywistym przekazem…
    Ale Camille też nie do końca wiedziała, co tak naprawdę z nim robi i do jakich stanów go doprowadza. Widziała, że było mu dobrze i ją to też dodatkowo podniecało, potęgując to niewiarygodne gorąco w ciele, ale w ogóle nie pomyślałaby, że mogłaby go zadowolić do końca w inny sposób niż to, do czego tak się zbierała i co ostatecznie okazało się niespodzianką wartą dla niej naprawdę wiele. Ale to dobrze, bo odrobina więcej świadomości i pewności siebie u Camille, i mogłoby nie być tej niespodzianki albo zamiast niej byłoby coś innego. Niekoniecznie gorszego, ale może też wcale nie lepszego, a jak na razie to, jak seks zmieniał swoją definicję w jej słowniku, bardzo jej się podobało i nie chciała, żeby proces przebiegał inaczej.
    — Jest nawet lepiej — wystękała zaraz po pocałunku, przymykając oczy i przyzwyczajając się do tego uczucia, które towarzyszyło tym wolniejszym ruchom bioder Chaytona.
    Wraz tym, kiedy objął ją w talii, jej dłoń przesunęła się z jego przedramienia na biceps, w który również na początku wbijała paznokcie, aż zbielały jej palce i straciła w nich siłę, więc po prostu trzymała się go na tyle, ile mogła. Drugą ręką, tą z którą musiała się teraz pilnować, żeby nie zbliżała się za bardzo do jej twarzy – zrozumiała za pierwszym razem, że nie ma się zasłaniać i póki była w stanie o tym pamiętać, to zamierzała się tego trzymać – objęła go za szyję, ale niezbyt ciasno, żeby nie tracić na to energii. Tej nie miała jakoś dużo, pewnie mniej niż pan Kravis, więc skoro on i tak pilnował, żeby odległość między nimi nie zwiększała się niepotrzebnie, to Camille już nie musiała. Zresztą dzięki temu mogła się zupełnie oddać rozkosznym doznaniom, które wypełniały ją od środka gorącym napięciem, rosnącym wraz z nowym tempem narzucanym stopniowo przez Chaytona.
    Naprawdę tego pragnęła. Świadomość, że pragnęła całej tej beztroski i pożądania była teraz tak oczywista, że dostrzegłaby ją w każdym jakimś nietypowym momencie, w którym brała udział wraz ze swoim szefem. W każdej chwili, w której zostawali sam na sam, choć niekoniecznie to pragnienie obrazowałoby się w taki sposób, jak teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chodziło o żelazne objęcia, w których ją trzymał czy o palce, które coraz mocniej naznaczały swoją obecność na jej ciele. To już się przecież czasem zdarzało przy kimś innym, ale wtedy nie dostarczało to tych samych wrażeń, nie było tak cudownie obezwładniające. Nie czuła się po prostu tak bezpiecznie, jak teraz, a pragnęła przecież bezpieczeństwa i zawsze do niego dążyła, rzadko opuszczając swoją strefę komfortu. Seks z szefem zdecydowanie nie mieścił się w jej granicach strefy komfortu, a jednak pozwoliła, by do tego doszło i czerpała z tego cholernie wielką satysfakcję. Jakby objęcia pana Kravisa miały być jakoś magicznie inne, jakby wcale nie przemawiało przez niego teraz pożądanie i potrzeba spełnienia, kiedy dociskał ją do siebie mocniej, żeby znaleźć się w niej jeszcze głębiej. Dlaczego przy nim czuła to bezpieczeństwo, które pozwalało jej na beztroskę i pożądanie, a nie znalazła go u nikogo innego wcześniej?
      Chciała mu oddawać każdy jęk, który opuszczał jej usta, choć zazwyczaj była cicho i jeśli coś próbowało się z niej wydostać, to na pewno nic tak słodkiego dla uszu, jak te ciche westchnięcia mieszające się z szybkim, nierównym oddechem. Chciała, żeby jego dłonie trzymały ją mocniej, bo choć powinna czuć ból w tych miejscach, gdzie palce wbijały się w jej miękkie ciało, czuła gorąco przenikające ją dużo głębiej, niż mogłyby sięgnąć ślady na skórze.
      Nie wiedziała nawet, kiedy jej biodra same dopasowały się do ruchów pana Kravisa, potęgując wrażenia jeszcze bardziej. Plecy miała wygięte lekko w łuk, przez co jej piersi już nie przylegały tak mocno do jego torsu, za to ocierały się o jego skórę za każdym razem, gdy się w nią zagłębiał za sprawą wspólnie odnalezionego rytmu. Wargi pozostawały mniej lub bardziej rozchylone, uwalniając przyspieszony oddech i głośniejsze jęki. Czuła, że coś się zbliża, że jej ciało zebrało już w sobie tyle napięcia, tyle gorąca, że zaraz będzie miało dosyć i nie da rady tego już dłużej trzymać. I kiedy nadszedł ten moment, Camille zapragnęła nagle tylu różnych sprzecznych rzeczy. Odchyliła się do tyłu, czując jakby prąd idący wzdłuż kręgosłupa, ale jednocześnie mocniej przyciągnęła się za szyję Chaytona. Spięła się tak, że przez sekundę myślała, że jego męskość w niej to teraz za dużo, tylko zamiast z niego zejść całkiem, uniosła się i opadła na niego jeszcze kilka razy robiąc to wręcz ostentacyjnie i wydając z siebie przerywane stęknięcia. W gardle ugrzązł jej chyba krzyk, ale nie była pewna, bo nie mogła też złapać oddechu. I cała drżała, cholernie drżała, jakby nagle każdy mięsień w jej ciele nie miał siły po prostu być. W tych dreszczach rozchyliła powieki, patrząc na pana Kravisa zamglonym spojrzeniem, po czym znów zamknęła oczy i pocałowała go lekko. Kilka razy, bardzo delikatnie, raz trafiając w brodę, raz bliżej policzka, czując, jak jej ciało staje się coraz cięższe, ale jednocześnie jakby wcale nie chciało tracić ani trochę z tego ciepła, które powoli z niej ulatywało.
      Nie miała pojęcia, co dalej, ale póki mogła, to nie chciała się nad tym zastanawiać. Wolała się skupić na tym, jak dobrze jej była przed chwilą i zastanawiać się, czy może to się jeszcze trochę przeciągnąć.

      Camie

      Usuń
  4. Dla Lily całowanie i dotykanie Chaytona to nie była chwila słabości i nawet gdyby nie wypiła żadnego alkoholu, gdyby nie była tak wstawiona jak była w tej chwili, wciąż tak samo by tego pragnęła. Może trochę mniej śmiało by sięgała po niego dłońmi, może mniej zachłannie zcałowałaby smak alkoholu z jego ust, ale wciąż... chciałaby tego wciąż tak bardzo. Wciąż chciałaby jego.
    Wiedziała ile może stracić, wiedziała, że wspólnie spędzona noc może się skończyć zerwaniem tego zalążka zaufania i zrozumienia, jakie wypracowywali przez ostatnie miesiące. Wiedziała, że może wszystko zniszczyć, stracić pracę, stracić nawet dobre imię w oczach Chaytona... Rozumiała to, ale i tak chwila przyjemności według niej, godna była ryzyka. Bo dla niej jej szef nie był tylko przystojnym facetem, ona od dłuższego czasu wiedziała, że darzy go jakimiś uczuciami, a sytuacja w jakiej się teraz życiowo znalazła, tylko niestety uświadamiała ją w tym, jak żałosna jest. Bo zostawił ją narzeczony, którego kochała .... już mniej. A obok odsuwał ją Chayton, którego kochała wciąż tak samo.
    Lily nie była złą osoba, wręcz przeciwnie! Była bardzo dobrą! Lojalna, wyrozumiała, cierpliwa, empatyczna, pomocna... o jej superlatywach można by mówić w nieskończoność i to bez złośliwości. Ale w tym tkwił jej błąd. Była za dobra. Miała zbyt miękkie serce, zbyt wrażliwą duszę. Była zbyt ufna i zbyt podatna na rozczarowanie i zranienie. I chyba za bardzo pragneła czystej miłości, bezinteresownej, po prostu pieknej, której ani Chayton, ani nikt jak do tej pory nie mógł jej dać. Choć wierzyła, że akurat Kravis byłby w stanie być ale... być może nie mógł z innych powodów, a być może nie chciał. Nie chciała tego sprawdzać, kiedy oboje się odsunęli, by złapać oddech, już po jego spojrzeniu wiedziała, że to czas zakończyć, nim za bardzo się rozpędzą... Nieważne, które by bardziej żałowało i czuło się po tym gorzej, to nie był ich czas. Być może nigdy nie będzie. Ale to nic... Lily zrozumiała i wycofała się, a z mieszkania Chaytona wyszła nad ranem, wracając do domu taksówką.
    Taylor miała niebywały talent w udawaniu. Zapewne najlepszym zawodem dla tej młodej kobiety mogłoby okazać się aktorstwo. Nastepnego dnia do pracy przyszła jak zawsze kilka minut przed czasem, uśmiechała się, była rozmowna i pomocna, ale Chaytona starała sie unikać. Nie specjalnie i na pewno nie tak, by to zauważył, ale mając możliwość nadzorowania i nanoszenia zmian w jego grafiku, skupiła sie na tym, by ten tydzień przynajmniej tak mu wypełnić, aby szansa na prywatną rozmowę została odłożona choć kilka dni. Mieli parę spraw do dopięcia, zbliżała się konferencja, na którą musiał udać się delegacyjnie na kilka dni, więc nie było to trudne, a wiedziała, że jej starania skupione na pracy (głównie) zostaną docenione, gdy wszystkie projekty zakończą się z sukcesem. Robiła dobrze firmie i sobie, kierując sie teraz jednak osobistymi korzyściami w niewielkim stopniu trochę bardziej. Potrzebowała tego, potrzebowała skupić się na sobie i swoim komforcie, bo odrzucenie zabolało i wiedziała, że jedynym słusznym wyjściem z tej sytuacji, jest opamietanie się. I zmiana pracy, ale to nie było wcale łatwe i potrzebowała troszkę czasu na znalezienie czegoś godnego uwagi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gregory Mckinley to była ostatnia osoba, którą miała teraz ochotę oglądać. No, poza narzeczonym, który wsiąkł jak kamień w wodę. Była teraz szczególnie podatna na irytacje i gdy kolejny raz próbowała faceta przekonać, że nie ma teraz szans na spotkanie z prezesem, a on kolejny raz oznajmiał jej z użyciem słowa złotko, że nie wyjdzie póki z nim nie porozmawia, wkroczyła Victoria. I w sumie dobrze, bo Lily nie czuła się na siłach, aby znieść sama teraz tego bufona, ale gdy nie ustepował nawet przed szefową marketingu, ruda aż poczerwieniała z złości na twarzy, gotowa zawołać ochronę - a to byłoby niedopuszczalne w stosunku do klienta. Sytuacja się zaogniła, wszyscy tracili cierpliwość, więc pojawienie się znienacka pana prezesa, który był niebezpośrednio całym powodem zamieszania, Taylor odetchnęła. Rzuciła brunetowi tylko krótkie spojrzenie, skinęła na powitanie i odwróciła wzrok.
      Trudno było teraz na niego patrzeć, gdy nieustannie był tak idealny. On nie rozumiał. Nie wiedział. Jeśli sądził, ze uległa chwili, to znał ją słabiej, niż sądziła. I wcale nie był taki bystry.
      Gdy zadał pytanie, spojrzała zmęczona w ekran tabletu. Znała jego grafik na pamięć, szczególnie ten tydzień, który przearanżowała czterokrotnie, aby nie musieli się spotykać nawet przechodząc wspólnie przez pietro.
      - Osiemnaście minut do kolejnego spotkania - oznajmiła cicho, lekko ściagając łopatki i prostując się sztywno. Podniosła spojrzenie do twarzy szefa i czekała na jego decyzje, bo przecież za niego jej nie podejmie. Pytanie, czy nie chciałby teraz napić się kawy, czy chociażby wysikać, bo zaraz miał iść na telekonferencję z ludźmi szykującymi wszystko w Miami i mogło mu tam zejść do trzech godzin bez przerwy.
      Za długo nie wytrzymała. Spojrzała szybko na Victorię, czy aby na pewno nie dostrzega jej napięcia i zatrzymała ostrzejszy wzrok na Mckinleyu.
      - W przyszłym tygodniu pan Kravis ma delegację, spotkanie moge umówić dopiero w nastepny piątek, o dowolnej dla pana godzinie, mamy możliwość manewru tych paru spotkań... - zaczeła, ale powtarzała to już wcześniej kilkakrotnie, więc... chyba nie było sensu się tu produkować.

      Lilka

      Usuń
  5. Czuła się błogo. Serce biło jej w zawrotnym tempie, a jego echo jakby rozchodziło się po ciele, zagłuszając niechciane myśli, które próbowały przedrzeć się na wierzch i zacząć przypominać o świecie dookoła. Oddech nie miał żadnego rytmu, wysuszał gardło, nie pozwalając zamknąć całkowicie ust. Ciało było coraz cięższe i umysł nawet nie chciał walczyć z tą ciężkością. Drżała, nie mogąc nad tym w ogóle zapanować. To nie były oznaki spokoju, to nie był stan, w jakim normalnie dałaby radę się odprężyć, bo wszystko w niej było rozbiegane, pobudzone i rozjuszone. A jednak czuła się błogo, nawet jeśli na ten moment w ogóle nie nic wskazywało na to, by ciało miało przywrócić swoją normalną równowagę. Mimo tego wewnętrznego szaleństwa, niepewności związanej z tym, co się z nią działo i nawet tego, czy to się kiedyś skończy, Camille ani przez chwilę nie pomyślała, żeby spróbować się z tego wyrwać i otrząsnąć. Po pierwsze nie miałaby nawet na to siły, ale po drugie i co ważniejsze, nie czuła takiej potrzeby. Przygarniające ją do siebie ramiona były wystarczającym zapewnieniem, że po prostu nie musi mieć ani siły, ani ochoty, by zacząć strzepywać z siebie to drżenie, nierówny oddech czy wzburzony rytm serca.
    Ułożyła głowę na torsie Chaytona, wtulając w niego policzek i obniżając nieco biodra dla wygodniejszego ułożenia. Czuła przy skroni, jak jego klatka drga od uderzeń serca, które bardzo powoli powracało do właściwie rytmu. Słyszała, jak uspokajał się jego oddech. Był gorący, ale z niego też ulatywało to przyjemne ciepło, uwydatniając uczucie wilgoci na ciele spowodowane zimnym potem. Cam jednak nic nie przeszkadzało, ani to że była spocona i leżała na podobnie spoconym ciele, ani ta lepkość na brzuchu… Jedynie uciekające ciepło jej się nie podobało i pomyślała, że skoro jej się nie podoba, to panu Kravisowi też, więc wtuliła się w niego bardziej, jakby to mogło jakoś pomóc chociaż przez chwilę, bo prędzej czy później będzie się musiała odsunąć i w ogóle pewnie wstać, kiedy już odzyskają trochę sił. Kiedyś będzie musiała z niego zejść… Skrzywiła się, przynajmniej tak jej się wydawało, bo w rzeczywistości jej twarz nie drgnęła ani trochę. Camille zdążyła jeszcze zarejestrować głaszczącą ją po włosach dłoń i lekkie podmuchy powietrza uderzające w czubek jej głowy, nim najzwyczajniej zasnęła.
    Była wycieńczona i jak to często bywało w jej przypadku, nie zdawała sobie z tego w ogóle sprawy. Miała za sobą kilka wycieńczających psychicznie dni i mnóstwo godzin intensywnej pracy umysłowej, a teraz zafundowała sobie kolejne wrażenia, które tak samo obciążały jej drobne ciało, jak i umysł. Tyle bodźców, tyle niespodzianek i nowości do przerobienia i zrozumienia… Już w trakcie tego wspólnego uniesienia wiedziała, że to nie miało w ogóle nic do rzeczy z tym, czego do tej pory doświadczyła, że to było coś spoza dotychczasowej skali pod każdym względem. Samo to, że wcale nie chciała, żeby to się kończyło, pokazywało, że było to dla niej wyjątkowe. Bardziej, niż pewnie sama gotowa byłaby to przyznać.
    Camille miała twardy sen i niewielkie wymagania. Mogła zasnąć w takich miejscach, o których nikt by nawet nie pomyślał i w naprawdę zadziwiających pozycjach. Spanie było taką czynnością, którą mogła praktykować właściwie w każdych warunkach, jeśli była odpowiednio zmęczona. A zmęczona była całkiem często, biorąc pod uwagę, jaki tryb życia prowadziła. Jedyne, co czasami jej przeszkadzało, to za niska temperatura i skarpetki. Jeśli zasnęła w skarpetkach, to je w trakcie snu ściągała – umiejętność tą miała wypracowaną wręcz do perfekcji. Z kolei jeśli było jej za zimno, wtedy do akcji wkraczał instynkt, ale nie do takiego stopnia, żeby miała się rozbudzić i już nie zasnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego w ciągu tych kilku godzin nie przebudziła się ani razu, ale za to wielokrotnie na nowo wtulała się w pana Kravisa, jako najbliższego źródła ciepła. Obejmowała go jedną ręką nad pasem, a drugą trzymała na jego ramieniu, palcami sięgając do jego karku. Tak jej było najwygodniej, żeby się od czasu do czasu podciągnąć i mocniej przytulić, gdy zaczynała odczuwać dotkliwszy brak ciepła, a działo się tak często. Była w końcu naga, jedynie włosy opadające na plecy odrobinę osłaniały ją od chłodu, ale najwyraźniej zabiegi, które wprowadzała, żeby się choć trochę rozgrzać, musiały jej wystarczyć, bo nic więcej nie robiła w tym kierunku.
      Nie obudziła się też, kiedy zmieniło się jej położenie. Jak tylko pan Kravis oswobodził się z jej objęć i zaczął się zbierać, położyła się na kanapie, kuląc nogi. Oddychała równo i spokojnie, właściwie bezgłośnie leżąc najpierw pod koszulą, a potem pod kocem, w ogóle niewzruszona żadnym dźwiękiem, który towarzyszył porannym przygotowaniom Chaytona. Po prostu spała dalej i to jeszcze jakiś czas po tym, jak została w gabinecie sama. Obudziła się dopiero, jak już słońce świeciło nie w ciepłych pomarańczowych kolorach, wychylając się zza horyzontu, tylko dawało to naturalne, jasne białawe światło. A to i tak tylko dlatego, że do jej świadomości zaczął docierać nieprzerwany dźwięk dzwoniącego i wibrującego w torebce telefonu.
      Na początku to, gdzie się znajdowała, nie miało żadnego znaczenia. Miejsce było na razie domyślne i to do takiego stopnia, że nawet po omacku próbowała sięgnąć po ten swój telefon, jakby leżał na szafce nocnej koło jej łóżka, a nie kilka metrów dalej na fotelu przy biurku pana Kravisa. Po paru nieudanych próbach otworzyła w końcu oczy i wtedy zaczęło do niej docierać wszystko po kolei. Na początku bardzo wolno uświadomiła sobie, że z pewnością nie jest u siebie w domu, więc automatycznie musiała sobie uzmysłowić, gdzie była. I dlaczego.
      Zerwała się gwałtownie do pozycji siedzącej, przytrzymując koc pod brodą i zaczęła się prędko rozglądać dookoła. Cholera. Cholera.
      Potrzebowała chwili, żeby uwierzyć we wszystko, co przewijało się teraz przez jej pamięć i spróbować dobrać do tego odpowiednie działania. Przede wszystkim jednak powinna najpierw zobaczyć swój telefon, bo jeśli jej się nie wydawało, to na zewnątrz było już jasno od jakiegoś czasu, a to znaczyło, że nie wróciła na noc do domu. I to był, jak przypuszczała, jeden z pierwszych problemów, z którymi będzie musiała się zmierzyć. Owinięta kocem dorwała się do swojej torebki, wygrzebując z niej niecichnącą komórkę i bez patrzenia na ekran odebrała połączenie.
      — Camille!
      Wzięła głęboki wdech i wypuściła głośno powietrze.
      — Ciociu…
      Nie zdążyła powiedzieć więcej, bo Florence zaczęła dosłownie strzelać włoską tyradą na temat tego, jak się martwiła, jak nie przespała pół nocy, jak dzwoniła, jak chciała już dzwonić na policję… Mówiła bardzo szybko, używając mnóstwa barwnych epitetów. Mówiła dużo. Tak dużo, że Cam zdążyła się zorientować, że jest w gabinecie sama, co ją trochę zdziwiło, ale nie sądziła, by to był teraz najlepszy czas, żeby się nad tym zastanawiać. Przytrzymując telefon ramieniem, wzięła ze sobą torebkę i wróciła na kanapę, by zacząć się ubierać. Ani myślała o prysznicu czy innych tego typu rzeczach – sądząc po tym, czego słuchała przez telefon, ciotka się nie uspokoi do końca, póki nie zobaczy na własne oczy, że Camille żyje i jest cała i zdrowa. Ostatecznie, czego jeszcze teraz potrzebowała, to denerwować Florence.
      — Ciociu, daj mi godzinę i będę w domu — wtrąciła, przy najbliższej okazji wchodząc kobiecie w słowo. — Nic się nie stało, wszystko ci wyjaśnię… — dodała, mając nadzieję, że przez telefon nie słychać, jak bardzo niepewnie to brzmiało. Sięgając po sukienkę, zwróciła uwagę na karteczkę, która utwierdziła ją do końca, że pan Kravis nie pojawi się w najbliższym czasie z powrotem i że zdecydowania powinna się stąd ulotnić jak najszybciej. ASCII postanowiła rozszyfrować trochę później, jak już będzie w drodze do domu.

      Usuń
    2. E il lavoro, mia cara?
      Cholera. Popatrzyła szybko na ekran, by sprawdzić godzinę. Siedem po dziewiątej rano. W piątek. Szlag by to wziął i trafił…
      — W porządku, to nie będzie problem. — Złapała się palcami za grzbiet nosa, zaciskając w skupieniu powieki. — Mam trochę nadgodzin, powiem, że to nagła sytuacja…
      — Nagła?! Przecież mówiłaś, że nic…
      — Muszę kończyć — ucięła, naciągając na siebie czarną sukienkę i nie czekając na odpowiedź, rozłączyła się, chowając telefon do torebki.
      Wyciągnęła gumkę, którą związała poplątane włosy w luźny kok, ubrała dżinsową kurtkę i założyła buty. Ze stolika zgarnęła klucz od gabinetu oraz butelkę wody. Złożyła niezdarnie koc, zostawiając go na kanapie i podeszła do wyjścia, czując, że czeka ją naprawdę wielkie wyzwanie. Nie myślała, jakby to wyglądało, gdyby ją teraz ktoś zobaczył, wychodzącą z gabinetu prezesa z potarganymi włosami i ubraną wczorajsze ciuchy. Wychodzącą z gabinetu prezesa, w którym obecnie go nie było. Nie mogła o tym myśleć, bo inaczej w ogóle by nie wyszła, a musiała. I to jak najszybciej, bo z każda minutą w biuro zapełniało się coraz bardziej, a przez to rosło ryzyko, że ktoś ją zauważy.
      Najgorszy był początek, żeby wyjść i zamknąć za sobą drzwi. To zrobiła bardzo szybko i jak tylko mogła, wrzuciła kluczyk do torebki i oddaliła się od gabinetu. Rozglądała się uważnie, nie chcąc na nikogo wpaść, kiedy jeszcze była w takim miejscu, gdzie jej obecność mogłaby się wydać dosyć dziwna, szczególnie o tej porze i w takim stanie. Starała się nie wyglądać podejrzanie albo jakby się czymś denerwowała, bo wiedziała, że to największy błąd, jaki można popełnić i podkusić kogoś do domysłów. Trzeba się było zachowywać jak najbardziej naturalnie… Im bliżej windy była, tym więcej osób zaczynało ją mijać i tym trudniej było jej się skupić na tym, by nie myśleć o tym, co się wydarzyło w nocy i co jednocześnie było powodem, dlaczego nie wróciła na noc do domu i szła teraz przez biuro, mając na sobie wczorajsze ubrania. Jakby nagle założenie czegoś dwa dni pod rząd było już powodem, by człowieka podejrzewać o seks z szefem po godzinach.
      Generalnie, póki Camille nie znalazła się w taksówce, byłaby skłonna uwierzyć, że wszystko – jej ubrania, włosy, spojrzenie, chód i cokolwiek, co tylko mogło przyjść człowiekowi do głowy – to oczywisty komunikat tego, co robiła w nocy. I z kim. I dlaczego. W taksówce nie czuła się już tak oczywista, więc trochę się rozluźniła i zadzwoniła do działu kadr, by poinformować o nagłej potrzebie wolnego. Liczyła, że nikomu dzisiaj nie przyjdzie do głowy popatrzeć, jak wyglądały odbicia jej karty pracowniczej, bo wtedy miałaby pewnie problem, żeby wyjaśnić, dlaczego wyszła z biura po ponad dwudziestu czterech godzinach, ale na szczęście obeszło się i bez tego. Kobieta, z którą rozmawiała poprosiła tylko o numer identyfikatora i osobiste hasło bezpieczeństwa dla potwierdzenia tożsamości i zapytała jeszcze, czy byłby to problem, gdyby odliczyć ten dzień z nadgodzin, bo jest ich trochę i w sumie, to zaczęła też się trochę dopytywać, czy ten nagły wypadek nie chciałby się trochę przeciągnąć, ale to Camille zbyła mało precyzyjną odpowiedzią, że pomyśli. Na razie potrzebowała tylko dzisiejszy piątek.
      Żeby uspokoić ciocię i samej dać sobie trochę czasu, bo jak tylko wyobraziła sobie, że miałaby jeszcze dzisiaj po tym wszystkim siedzieć w pracy jakby nigdy nic, to by prędzej zniosła jajko, niż dała radę skupić się na obowiązkach bez ciągłego oglądania się przez ramię. Jakby tylko ktoś czekał, by do niej podejść i zapytać się, czy przypadkiem nie przespała się z panem Kravisem ostatniej nocy.

      Usuń
    3. W drodze do domu odszyfrowała jeszcze wiadomość z karteczki, którą schowała do kieszeni kurtki. Mimowolnie jej usta uniosły się w lekkim uśmiechu, choć jeśli miałaby być całkowicie szczera, to nie powiedziałaby, że jej dzień zaczął się dobrze. Zaczął się właściwie bardzo źle, wziąwszy pod uwagę to, co czekało ją w domu i to, jak musiała przemknąć przez biuro tak, żeby nikt z bliższych współpracowników jej nie zauważył, ale sama z zaskoczeniem musiała przyznać, że nie czuła się z tym niedobrze. Nie wiedziała jeszcze, jak się czuje dokładnie, ale już teraz mogła stwierdzić, że nie było to nic, czego sama by się po sobie spodziewała. Zrobiło jej się jednak miło, czytając wiadomość od pana Kravisa. Nawet bardziej niż miło, ale na to, by się bardziej nad tym zastanowić, nie miała jeszcze tyle odwagi.
      Najpierw musiała załatwić sprawę z ciocią, a to wymagało opracowania odpowiedniej strategii i tego, co należało jej powiedzieć. Bo nie było szans, żeby powiedzieć prawdę. Zresztą Camille sama nie do końca wiedziała, jaka to jest prawda, ponieważ fakt, przespała się z Chaytonem, ale co poza tym? Nie chodziło przecież o pierwszą lepszą osobę z brzegu, tylko o jej szefa, który miał żonę – tak, chciał się z nią rozwieźć i to za nim do czegokolwiek doszło między nim a Cam – i który zawsze sprawiał wrażenie, że profesjonalizm jest na pierwszym miejscu. A to, co zrobili, w ogóle nie miało nic wspólnego z profesjonalizmem. Ani z etyką zawodową. Miało za to bardzo dużo wspólnego z rzeczami, które nigdy nie powinny zostać zestawione wraz z nazwiskiem „Chayton Kravis”. Nie w przypadku, kiedy było się kilkanaście lat młodszą pracownicą będącą na początku swojej kariery i mającej mnóstwo problemów z prowadzeniem relacji z innymi ludźmi, gdzie nie pojawiały się takie komplikacje jak seks. Dobry seks. Bardzo dobry seks, przynajmniej tak mogła stwierdzić ze swojej perspektywy, ale brała pod uwagę, że to już niekoniecznie aplikowało się na perspektywę pana Kravisa, bo dla niego to mógł być po prostu seks.
      Co to w ogóle dla niego było?
      Camille myślała, że będzie miała cały weekend, by sobie wszystko przemyśleć i ukształtować własny stosunek do tej nowej sytuacji. Sprawa wydawała się bardzo delikatna, bo nieważne, jak bardzo by chciała wszystkiemu zaprzeczyć, nie mogła. I co gorsza, wcale nie chciała temu tak bardzo zaprzeczać, bo wbrew pewnym oczywistym względom, miała wrażenie, że coś jest lepiej niż jak było przez ostatni tydzień. Jakby coś, co ją dręczyło i nie pozwalało żyć w spokoju, nagle się wyjaśniło. Chciała to sobie jakoś wytłumaczyć, zrozumieć cokolwiek, bo, do cholery, przespała się ze swoim szefem, z pieprzonym prezesem pieprzonej firmy z ogólnoświatowym zasięgu i powinna czuć się z tym naprawdę źle. Powinna być przerażona. A nie była i brak tego zrozumienia sytuacji również nie frustrował jej tak bardzo. Jakby wszystko było jasne, choć jasne wcale nie było, bo nie miała pojęcia, co o tym myśleć i co myślał o tym pan Kravis. Musiał coś o tym myśleć, prawda?
      Dywagacje zostały odsunięte całkowicie na bok w sobotę popołudniu, gdy w przypływie emocji wywołanych wspomnieniami nocy z czwartku na piątek, chciała sięgnąć do krzyżyka wiszącego na jej szyi i którego ostatecznie tam nie było. Aż musiała sprawdzić to przed lustrem, bo może nagle miała jakieś problemy z palcami, ale tak jak nie mogła wyczuć samego łańcuszka, tak w lustrze widziała bardzo dobrze, że wisiorka tam nie ma. Zniknął. I na tym zleciała jej reszta weekendu. Na wyrzutach sumienia, że zgubiła ten krzyżyk, który był dla niej najważniejszą rzeczą na świecie, jeśli mowa o jakichkolwiek przedmiotach. Na nerwach i zastanawianiu się, gdzie go zgubiła i czy jest w ogóle szansa, żeby go odzyskać. Na tworzeniu czarnych scenariuszy, w których do końca życia nie może już sobie tego wybaczyć, a świat dookoła zaczyna się po prostu walić.

      Usuń
    4. Dosłownie. Utrata tego krzyżyka była po prostu tak straszną dla niej rzeczą, że Camille nigdy sobie nawet tego nie wyobrażała, nigdy nie brała pod uwagę, że może do tego dojść. Wszystkie inne jej tragedie przy tym były jak okruszki, które wystarczy zetrzeć z blatu szmatką i po sprawie. Ale co zrobić, kiedy ten blat po prostu zaczyna się kruszyć sam?
      Nie załamywała się jednak całkowicie. Jeszcze nie. Była całkiem spora szansa, że krzyżyk będzie do znalezienia, bo kojarzyła, że miała go jeszcze w czwartek i to by się zgadzało, bo nie ściągała go sama nigdy, a jedyna sytuacja, kiedy coś mogło się z nim niespodziewanego stać, to chwile w gabinecie pana Kravisa. Tam rzeczywiście mogła czegoś nie zauważyć, skoro tyle się działo, a i okoliczności sprzyjały temu, żeby coś akurat zerwało się z szyi…
      Musiała jednak zaczekać do poniedziałku. Czekała więc, starając się nie wpadać w żadną panikę, póki sytuacja nie wyjaśni się w stu procentach. Zacznie panikować, jeśli krzyżyk się nie znajdzie się w gabinecie pana Kravisa, bo wtedy będzie musiała przeszukać całe biuro, a potem cały budynek dookoła, gdzie w tym momencie szanse, że wisiorek się znajdzie, sprowadzały się już do zera.
      Pierwsze, co zrobiła w poniedziałek, to podejście do recepcji i spytanie koordynatorki, kiedy można się spodziewać pana Kravisa w biurze. Odpowiedź trochę ją zawiodła, bo miał się pojawić później i dopiero wtedy, kiedy mieli zaplanowane cotygodniowe spotkanie Tytanów. Pomyślała, że może po spotkaniu udałoby się jej na chwilę do niego zagadać i zapytać, czy może nie znalazł u siebie jakiegoś krzyżyka na złotym łańcuszku, a jeśli nie, to czy by mogła…
      Plan przestał w ogóle mieć rację bytu, kiedy po nieustannym i intensywnym wpatrywaniu się w pana Kravisa podczas spotkania zespołu, musiała pogodzić ze złośliwością losu. Ktoś do niego zadzwonił i najwyraźniej musiał to być bardzo ważny telefon, bo wyszedł i już nie wrócił. Nie, żeby ominęły go jakieś niesamowicie ważne sprawy, bo ostatnie piętnaście minut tematy spotkania zeszły na te lżejsze, gdzie większość najbardziej zainteresowana była kwestią budżetu na integrację, której dawno nie mieli, a w sumie to chętnie by skorzystali z możliwości drinków na koszt firmy albo jakiegoś jedzenia.

      Usuń
    5. Ostatecznie wszyscy ciężko pracowali, projekt nie miał żadnych opóźnień i była spora szansa, że prototypy po pierwszych testach będą już gotowe na samo Tech Expo, do którego firma zgłosiła się jako jeden z wystawców. Zrozumiałe, że pracownicy byli więc zainteresowani, czy jest szansa na jakieś wyjście integracyjne. I normalnie Camille nie byłaby aż tak bardzo zainteresowana tą kwestią, bo wszelkie integracje budziły w niej zawsze mnóstwo obaw i w pierwszym odruchu nigdy nie chciała w nich uczestniczyć. Teraz też nie myślała, że chętnie by się gdzieś wybrała ze swoimi kolegami z pracy, ale wyjątkowo ochoczo zaproponowała, że jako koordynator projektu, może coś podpytać pana prezesa. W końcu mieli całkiem solidną podstawkę, a Camille najlepiej orientowała się w tym, jak przebiegała realizacja wszystkich poszczególnych etapów, więc najlepiej mogła cokolwiek argumentować.
      Po spotkaniu znów podeszła do recepcji, by podpytać o grafik pana Kravisa i znów trochę się rozczarowała. Koordynatorka zaczęła punktować po kolei wszystko, co miał zaplanowane na poniedziałek i nie licząc kilku minut pomiędzy jednym spotkaniem, a drugim, które pewnie i tak uwzględniały czas, jaki potrzebny był do napicia się czegoś i przejścia z jednej salki do drugiej, nie było ani chwili, w którą mogłaby się wcisnąć. A krzyżyka jak nie było, tak nie było, a im dłużej tak to wyglądało, tym gorzej zaczynała się czuć. W akcje ostatecznej desperacji Camille poprosiła koordynatorkę, by dała znać panu Kravisowi tylko tak przy okazji, że chciałaby z nim porozmawiać o wyjściu integracyjnym Tytanów. I jeszcze podpytać o Tech Expo. I jakby znalazł dla niej chwilkę, to byłaby mu ogromnie wdzięczna, bo James prosi się o ukręcenie łba. Tej ostatniej części nie powiedziała oczywiście na głos, ale sobie pomyślała, by nieco rozdzielić swoją rosnącą gorycz na coś innego niż zgubienie wisiorka.
      Więcej nie mogła zrobić. Zależało jej bardzo na tym złotym krzyżyku, ale jednocześnie wiedziała, że jeśli zaczęłaby za bardzo naciskać na spotkanie z panem Kravisem, to nie wyglądałoby to za dobrze. To byłoby dziwne, a dziwne rzeczy wzbudzają podejrzenia. Poza tym wyjście integracyjne mogła też omówić z Samuelem, a do Tech Expo było jeszcze trochę czasu, więc żadna z tych spraw nie była tak pilna, żeby musiała dobijać się specjalnie do pana prezesa.

      Camie

      Usuń
  6. [Podoba mi się! Lubię takie konfrontacje! Hazel raczej nie należy do super przebojowych i głośnych osób, więc przy matce Chaytona może poczucić się mała. Dlatego chyba zaczęłabym od tej opcji, w której Chayton pojawia się bez zapowiedzi z matką... Chyba że! Może Chayton wejdzie sam, a dopiero po paru minutach pojawi się jego rodzicielka? Kravis nie zdążyłby nawet uprzedzić Hazel podczas miłej pogadanki?]

    Hazel Evans

    OdpowiedzUsuń
  7. [Chciałabym powiedzieć, że owszem, czas na same przyjemne rzeczy, ale jestem drama queen, więc pewnie będzie tylko gorzej. Dzień dobry, cześć - dziękuję za wszystkie miłe słowa, mam ogromną nadzieję, że się skuszę i rzeczywiście napiszę jakiś wątek fabularny, bo zdaję sobie sprawę, że karta postaci o historii Theo powiedziała niewiele (a raczej nic).
    Twoje postacie - wszystkie trzy - wydają się niesamowicie przemyślane i rozwinięte, szczerze zazdroszczę umiejętności szczegółowego opowiedzenia historii, bo u mnie zazwyczaj kończy się to plątaniną słów, z której niewiele wynika. Co do wątku, bardzo chętnie bym coś stworzyła, ale nie wiem, z którą z twoich postaci chciałabyś skonfrontować Theo, bo jestem niemalże pewna, że nie będzie to dla nich miłe spotkanie (przynajmniej na początku). Ale tak, burza mózgów i do dzieła.]

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  8. Głęboki wdech. Szybki wydech. Jeszcze raz. I jeszcze.
    Powtarzała sobie, że to nie ma sensu, denerwować się tak bardzo, skoro jeszcze nie mogła być pewna, że złoty krzyżyk przepadł na zawsze. Przedstawiała sobie samej racjonalne argumenty, które się za tym opowiadały, układała w głowie zdania logiczne, by nabrać przed sobą wiarygodności i przekonywać siebie jeszcze skuteczniej. Zazwyczaj to działało, szczególnie w połączeniu z pracą. Nie mogła powiedzieć, że teraz było inaczej, bo lista tego, co miała na dzisiaj zaplanowane i wszystkie zachodzące w niej zmiany, nie odbiegały od normy. Po prostu co pięć minut zerkała na godzinę i tym razem czas nie płynął jak krew z nosa. Teraz gnał jak dziki koń przez pola. Minuty wydawały się sekundami. Dosłownie.
    Przygryzła patyczek od lizaka trzymany w ustach i przymknęła oczy, zastanawiając się, czy wytrzyma do jutra, czy wyjdzie z siebie. Zerknęła jednym okiem na telefon leżący obok myszki i westchnęła ciężko. Rozważała to już w weekend, by skontaktować się z panem Kravisem tą drogą od razu, ale im dłużej o tym myślała, tym gorszym pomysłem zaczynało jej się to wydawać. Krzyżyk był ważny tylko dla niej, w dodatku był naprawdę bardzo skromny i nie wyróżniał się dosłownie niczym, więc zawracanie komuś głowy z jego powodu od razu implikowało wysokie prawdopodobieństwo, że ten ktoś życzyłby sobie wyjaśnień i to konkretnych. A jeśli takowych by nie dostał, to wziąwszy pod uwagę okoliczności, mogłoby to wyglądać dosyć niejednoznacznie. Jakby szukała sobie pretekstu. Camille zdecydowanie nie chciała sprawiać wrażenia, że potrzebuje pretekstu do czegokolwiek, co wiązało się z panem Kravisem, tym bardziej teraz i jednocześnie nie czuła się za dobrze z perspektywą tłumaczenia, dlaczego ten krzyżyk jest dla niej taki ważny. To były te sprawy, na które nigdy nie znalazła odpowiednich słów, a że dotyczyły spraw sprzed wieków, to szanse, że znalazłaby je teraz, były niewielkie.
    Telefon nie wchodził w grę. Niby potrzebowała tylko chwili i na początku mogło się wydawać, że szybki sms do Chaytona, że chciałaby tylko na krótki moment zajrzeć, wystarczy. Wchodzi, żadnych rozmów, rozgląda się i wychodzi. Koniec sprawy. Nie muszą nawet na siebie patrzeć. Tak mogłoby być, owszem, ale teraz to wydawało się zupełnie od rzeczy, bo jeśli choć trochę znała pana Kravisa, to istniały dwie możliwości. Pierwsza, która rozciągała całą chwilę przynajmniej na kilka minut rozmowy, żeby wybadać grunt jakimś bezpośrednim nawiązaniem do nocy z czwartku na piątek. Druga, jeśli pierwsza okazałaby się nietrafionym strzałem, obejmowała coś, czego po prostu należało się spodziewać, choć nie miało się pewności, co to będzie.
    Spodziewać się niespodziewanego. Tak, to dobre motto, dobra rada w kwestii pana Kravisa.
    Coś jej zamigało w rogu ekranu, wyrywając z rozterek. Nad ikonką kalendarza pulsował czerwony wykrzyknik. Najechała, by zobaczyć, o co chodzi.
    Wdech. Wydech.
    Podniosła się gwałtownie ze swojego miejsca, podnosząc laptopa ze stacji dokującej, szybko wygrzebała coś niewielkiego z torebki, chowając to do tylnej kieszeni dżinsów, poprawiła czarną koszulkę z kolorowym nadrukiem, naciągając ją nieznacznie i ruszyła przez biuro w stronę schodów. Idąc, odpaliła komputer, opierając go na jednym przedramieniu, by drugą ręką móc operować na touchpadzie. Minęła recepcję, mimochodem zerkając na koordynatorkę, by pokiwać do niej głową i uśmiechnąć się krótko. Nie było już raczej takiej konieczności, ale potwierdziła spotkanie, na które właśnie pędziła, robiąc to chociażby po to, by pozbyć się migającego wykrzyknika z ekranu. Pokonując schody odpaliła plik ze skróconymi raportami dotyczącymi ostatnich przeprowadzanych procesów i krótką tabelkę, która miała podsumowywać wydajność zespołu. Prócz tego szukała jeszcze folderu, w którym trzymała informacje na temat poprzednich edycji Tech Expo, które były dostępne dla uczestników nie będących wystawcami. Chciała zapytać, czy teraz jako wystawcy, mają dostęp do czegoś więcej i czy może zostało to już udostępnione. Bo chętnie by to przejrzała. Reszta zespołu też.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Preteksty pretekstami, pozory pozorami, ale skoro już na nich działała, to wolała, żeby to jakoś wyglądało. A nuż pan Kravis popłynie z nurtem i pozwoli im udawać, że o niczym innym nie mają co rozmawiać, bo jest tylko praca. Nic więcej. Tak byłoby całkiem wygodnie, nie miała zamiaru twierdzić, że to nieprawda. Tak też byłoby bezpiecznie i konwencjonalnie, bo jak widać rozmawianie nie przynosi efektów pożądanych, efektów które załatwiałyby sprawy i nie generowały więcej komplikacji. Tylko Camille tak naprawdę nie była niczego na sto procent pewna, bo niczego nie dała rady przemyśleć przez ten krzyżyk, a tak właściwie to jego brak.
      Zapukała energicznie do gabinetu, przebierając w miejscu nogami i weszła do środka trochę szybciej niż przewidywała to uprzejmość, torując sobie drogę wolnym ramieniem, bo na drugiej ręce cały czas trzymała otwartego laptopa. Upewniła się, że drzwi za nią się zamykają i dopchnęła je lekko nogą, by się zatrzasnęły. Stanęła na moment i podniosła spojrzenie na pana Kravisa, nie odzywając się przez kilka sekund za długo. Jakby oczekiwała, że jakimś cudem będzie wyglądał gorzej i teraz była zdziwiona, że jest inaczej. W dodatku była pewna, na sto procent pewna, że w jego oczach pojawił się jakiś błysk, a kąciki ust drgnęły ku górze.
      Maledetto te, tu…
      — Wygląda pan dziś na bardzo zajętego — odparła pospiesznie, oszczędzając już sobie dzień dobry, witali się już zresztą dzisiaj na spotkaniu. Podeszła do biurka, przenosząc spojrzenie z powrotem na ekran laptopa, w którym szybko coś przeklikiwała. — Dlatego obiecuję, że zajmie to tylko chwilkę… — wymamrotała, kładąc komputer na biurku. — Zestawienie ostatnich raportów, przełożone na wydajność zespołu i prognoza dalszych postępów. W następnym oknie propozycje łamane przez oczekiwania Tytanów co do organizacji wyjścia integracyjnego. Chciałby pan przejrzeć? — zasugerowała dosyć wymownie, chcąc, by pan Kravis zajął tym swoją uwagę i mimowolnie zerknęła przez ramię w stronę stolika i kanap, z daleka próbując już szukać spojrzeniem krzyżyka.
      Przygryzła dolną wargę, zastanawiając się, czy po prostu nie podejść tam, nie kucnąć i szybko obejrzeć podłogę koło i pod kanapami, czy jednak wypadało zapytać.

      panna Russo

      Usuń
  9. [Dziękuję pięknie za powitanie i miłe słowa :) Również mam nadzieję, że March nie zostanie ofiarą szarej codzienności, która ją pożre i wypluje mniej radosną ;)
    Twoi panowie to perełki, ale chwilowo nie mam nawet pomysłu, jak nasze postacie na siebie wcisnąć, ale nie znaczy to, że w trakcie rozwoju postaci, taki pomysł mi nie wpadnie do głowy. Wtedy oczywiście znów się u ciebie pojawię! :)]

    March

    OdpowiedzUsuń
  10. Jeśli pan Kravis rzeczywiście wszystko rozumiał i wszystko było dla niego takie jasne i oczywiste, to naprawdę mogłaby mu zacząć zazdrościć. Jednocześnie zastanawiałaby się, skąd ta cała pewność siebie, bo tak jak jeszcze mogła spodziewać się, że seks w sam w sobie może nie robić większego wrażenia i to bez względu na doświadczenie, tak pozostałe kwestie budziły już całkiem sporo wątpliwości. Przynajmniej powinny, według Camille, która, jak zresztą zdążyła raz wspomnieć, nie robi takich rzeczy i to tym bardziej świadomie. Tak, ostatnio nie można było powiedzieć, żeby była nieświadoma czegokolwiek, ale to wcale nie sprawiało, że sytuacja była jakkolwiek bardziej klarowna. Wcale nie była. To nie miało nic wspólnego z jasną i klarowną sytuacją, bo istniało za dużo oczywistych powodów, przez które taka sytuacja w ogóle nie powinna zaistnieć. A skoro jednak zaistniała, w dodatku ze świadomym przyzwoleniem ich obojga, to oznaczało, że coś było nie tak, jak powinno. Cam nie wiedziała, co to takiego i tym bardziej nie wiedziała, jak do tego podejść. Jeśli pan Kravis wiedział, to albo miał już za sobą podobne ekscesy i nie robiło to na nim po prostu żadnego wrażenia, albo był po prostu wszechwiedzący i na co dzień nie chciał być z tym taki oczywisty. Albo nie wiedział i go to po prostu nie obchodziło.
    Albo ufał sobie i skoro czuł, podobnie jak Camille, że sytuacja rzeczywiście wydaje się bardziej przejrzysta i zrozumiała, czy też ogólnie mówiąc – łatwiejsza, to postanowił za tym przeczuciem podążać. W przeciwieństwie do niego, Camille nigdy nie umiała nikomu zaufać w stu procentach, nawet samej sobie. Szczególnie sobie i szczególnie po czwartkowej nocy. I wszystkich poprzednich incydentach. Bo to nie była ona, ona takich rzeczy nie robiła.
    Nie próbowała walczyć z potrzebą oddychania na rzecz pocałunków. Nie odzywała się, będąc rozbieraną. Nie była tak dotykana i z pewnością się o to nie prosiła. Nie zastanawiała się, co może spodobać się facetowi i nie chciała niczego takiego sprawdzać, bo nie wiedziała, że w ogóle jest to komuś potrzebne do szczęścia. Nie robiła rzeczy, które ją przerażały. Tak zrobiła to wszystko, i prawdopodobnie jeszcze nie tylko to, ale raz. Tylko raz.
    Aż raz.
    I gdyby nie ten krzyżyk, istniało całkiem duże prawdopodobieństwo, że pan Kravis dostałby wszystko, co teraz przeglądał na jej laptopie, mailem, bo niezaburzony schemat zachowania Camille kazałby jej trzymać się od prezesa z daleka. Uczyła się na błędach, więc nie próbowałaby się chować przed nim po biurze, ale ostatnie do czego by dążyła, to do zostawania z nim sam na sam. Po prostu krzyżyk miał priorytet nad wszystkim innym.
    — Tak jakby — odparła niepewnie, marszcząc brwi i postukując palcem o blat biurka. Nie nazwałaby tego szukaniem, bo w swojej ocenie co najwyżej zabierała się do tego, by te poszukiwania rozpocząć. Popatrzyła krótko na pana Kravisa, upewniając się, że jego uwaga skupiona jest teraz na ekranie i nie mogąc już najwyraźniej wytrzymać, po prostu odeszła od biurka, by skierować się w stronę stolika kawowego. — Nie znam się na takich rzeczach, więc po prostu wypunktowałam wszystko, co zostało zaproponowane pod koniec dzisiejszego spotkania — nawiązała z powrotem do tematu wyjścia integracyjnego, jednocześnie bardzo ładnie ujmując w słowa to, że ją takie rzeczy nie bardzo obchodziły. W międzyczasie zdążyła wylądować na klęczkach przy kanapie i schylić się na tyle, by móc pod nią zajrzeć, po czym wyprostować się i obrzucić badawczym spojrzeniem podłogę w najbliższej okolicy. — Nie wiem, też jaki jest na to budżet, więc są tam też pomysły Stephanie i Sarahy na jakieś weekendy w centrum spa czy wieczory kulinarne. I pomysły Jamesa. Dużo pomysłów Jamesa — ciągnęła, jakby nigdy nic, jakby stała przy biurku i sama spoglądała teraz na ekran, a nie na czworaka eksplorowała skrawek podłogi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spływy kajakowe. Ściany wspinaczkowe. Ziplining. Biegi na orientacje. Te ostatnie podobały się też Alanowi i wyraził to swoje zadowolenie dokładnie wtedy, kiedy Cam już miała nadzieję, że nie jest osamotniona z brakiem entuzjazmu co do integracji, a już w szczególności do pomysłów Jamesa.
      Wymamrotała coś pod nosem po włosku, odchylając głowę do tyłu i przymykając oczy. Nie znalazła krzyżyka. Podłoga w gabinecie nie była też zawalona, więc jeśli nie było go pod kanapami czy stolikiem, to nie było go tu wcale. Nie była to wielka ozdoba, ale Camille nie była ślepa i gdyby miał leżeć na ziemi, to by go zauważyła. Podniosła się więc z klęczek.
      Wdech. Wydech.
      Popatrzyła na pana prezesa, nie wątpiąc, że nie umknęło mu jej zachowanie, ale skoro się do tej pory nie odezwał, to może po prostu wolał nie wiedzieć, co wyprawiała. Albo czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Normalnie nie robiła aż tak dziwnych rzeczy, więc może był ciekawy.
      — Zgubiłam wisiorek — oznajmiła w końcu bardzo rzeczowym tonem i pokręciła się w miejscu, chowając dłonie do tylnych kieszeni spodni. — I wydaje mi się, że mogło do tego dojść wtedy… — Pobłądziła gdzieś spojrzeniem, szukając właściwych słów po wnętrzu pomieszczenia. — … Kiedy ostatni raz tu byłam — dokończyła, niezbyt pewna, czy to najlepsze sformułowanie, ale brzmiało zdecydowanie lepiej, niż to co pierwsze przyszło jej do głowy. — Po godzinach. Żeby zająć się tym kodem. — Dlaczego dalej mówiła? — Przy okazji, wszystko już z nim w porządku. Z kodem. Działa. — Oh Dio. — Widział pan może gdzieś taki złoty krzyżyk na cienkim łańcuszku? Gdzieś tu? — Wyciągnęła dłonie z kieszeni i rozłożyła ręce na bok, pokazując, co miała na myśli przez tu.
      Tu, gdzie ostatnio zaczął ją rozbierać.
      Albo tu, gdzie ostatecznie skończył to robić.
      Czy po prostu tu, gdzie ona zrobiła wszystko, czego robić nie powinna i w dodatku to nie było wszystko, co chciała wtedy zrobić?
      Zaczynała się denerwować i teraz już nie wiedziała, czy chodziło tylko o to, że nie znalazła swojego krzyżyka, czy o to, że będąc w gabinecie pana Kravisa, czekające w kolejce sprawy, których nie przemyślała sobie przez weekend, były trudniejsze do wyciszenia. Możliwe też, że chodziło o wszystko jednocześnie.

      panna Russo

      Usuń
  11. Uniosła jedną brew. Popatrzyła w bok z powrotem na stolik kawowy i mrugnęła bardzo wolno, zastanawiając się, czy przypadkiem nie straciła kontaktu z rzeczywistością na jakąś chwilę. Pytanie pana Kravisa sprawiło, że poczuła się trochę tak, jakby przeskoczyli jakiś etap rozmowy i chyba tak się właśnie stało. Nie była tego od razu pewna, bo wiedziała, że kiedy się denerwowała, różne rzeczy jej umykały, szczególnie te związane z komunikacją z drugim człowiekiem, ale teraz prawie nie miała żadnych wątpliwości. Pan Kravis po prostu przeszedł z rozmową dalej i to w kierunku, którego nie przewidziała, choć teraz wydawało się to całkiem naturalne, że o to zapytał. Naturalna ciekawość ludzka. Chociaż kiedy spojrzała na niego z powrotem, bliższa była stwierdzeniu, że pytanie padło bardziej z przyzwoitości niż autentycznego zainteresowania i było to jak najbardziej zrozumiałe, skoro prezes z racji bycia prezesem, miał pełno rzeczy do zrobienia.
    A ona zawracała mu głowę swoimi nielogicznymi dramatami, które nie obchodziły raczej nikogo poza nią samą.
    Jednocześnie pomyślała, że tak właściwie pan Kravis nigdy nie sprawiał wrażenia, jakby coś go nie zainteresowało. Chyba lubił rozmawiać z ludźmi z pracy, w strefie relaksu bywał też częściej niż ona i w ogóle raczej nie zdarzyło się, żeby kogoś kompletnie zignorował, szczególnie samemu inicjując rozmowę. Tak, to musiała przyznać, że był szefem, którego pracownicy nie bali się mieć w swoim towarzystwie i który nigdy nie pozwolił, żeby ktoś poczuł się przy nim mniej ważny. Wiedziała już o tym wcześniej, ale potrzebowała to sobie najwyraźniej przypomnieć. Właściwie to na nowo go sobie teraz układała, jednak robiła to zupełnie podświadomie.
    — Nie wiem — odparła nie do końca zgodnie z prawdą i wzruszyła ramionami, podchodząc z powrotem do biurka. To była taka półprawda, bo Camille wiedziała, dlaczego krzyżyk mógł być dla niej ważny, ale nie była pewna, czy dobrze to rozumie i nigdy nie próbowała się upewnić. — Kiedyś sam symbol po prostu coś dla mnie znaczył, ale to było dawno. A teraz… Teraz to taka bardziej pamiątka, do której przywykłam, że ją mam i dziwnie po prostu jej nie mieć. — Przerażająco. Tragicznie. Fatalnie. Wdech. Wydech. — Miałam osiem lat, kiedy go dostałam i do tej pory zawsze tu był. — Ścisnęła ze sobą wargi, dotykając palcami miejsca na dekolcie, gdzie normalnie mogła wyczuć niewielki kształt krzyżyka. Był z nią od najgorszych chwil życia, więc nie powinna się dziwić, że jej go brakowało.
    Minęło zaledwie parę dni, a Cam miała wrażenie, jakby już z tysiąc razy próbowała dotknąć tego krzyżyka. Robiła to często na co dzień, ale to już był nawyk, na który nie zwracała uwagi, a który przez cały weekend stał się dokuczliwy i nieprzyjemny. Brak krzyżyka ją drażnił i stresował. Zawsze tu był, a teraz go nie było i niby mogła założyć coś innego – ciocia miała cała szkatułkę naszyjników i wisiorków, które chętnie by użyczyła, gdyby tylko ją o to poprosić – ale wiedziała, że to by nic nie zmieniło. Nawet nie podejrzewała, że jego brak może być tak dokuczliwy, ale też nigdy wcześniej nie było takiej sytuacji, żeby go zgubiła czy choćby zdjęła na dłużej kilka minut. Wisiał sobie na jej dekolcie i zawsze czekał, aż będzie potrzebny, bo najczęściej sięgała do niego, żeby się uspokoić. Kojarzył się jej z czymś ciepłym i bezpiecznym, a dawno temu jeszcze dosłownie potrafił przypomnieć, że nie jest sama, że ktoś zawsze będzie nad nią czuwał. Nie wierzyła już co prawda w Boga, ale zostało w niej to przyzwyczajenie, które poniekąd dawało jej choćby minimalne poczucie komfortu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czasami sobie myślę, że to moja kotwica. Coś, co zawsze mogę złapać i mnie zatrzyma, kiedy będzie trzeba — wyznała jeszcze, ale trochę niepewnie, bo to było już trochę bardziej osobiste i nie dzieliła się zazwyczaj takimi przemyśleniami z nikim. Sięgnęła po swój laptop i nagle uderzyła w nią naprawdę okropna myśl, która niestety, ale wydawała się dosyć trafna. Irracjonalna, owszem, ale jeśli takie rzeczy naprawdę działy się po coś? Jeśli łańcuszek zerwał się, bo Camille nie dała się wtedy niczemu zatrzymać? I to miał być jakiś znak od Wszechświata? — Cóż, teraz kiedy to powiedziałam, czuję się jeszcze gorzej — stwierdziła pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową, że gotowa w ogóle była przyjąć takie wyjaśnienie, zamiast po prostu zaakceptować, że czasami rzeczy się psują i gubią.
      Przyciągnęła laptopa do klatki piersiowej, obejmując go ramionami i rzuciła krótkie spojrzenie na dokumenty, które pan Kravis miał na biurku. Uniosła niemrawo kąciki ust w nieco wymuszonym i wyjątkowo słabym uśmiechu, zbierając się powoli do wyjścia, bo nie chciała zajmować mu niepotrzebnie czasu. Zobaczył propozycje zespołu i nie miała wątpliwości, że w swoim czasie do tego nawiąże, a jakieś nowości związane z Tech Expo mogą poczekać. I już się miała odwrócić do wyjścia, kiedy jeszcze sobie o czymś przypomniała.
      — Jeszcze jedno. — Obeszła biurko i stanęła przy panu Kravisie, wyjmując z kieszeni klucz do jego gabinetu. — Proszę — szepnęła i wyciągnęła nieśmiało dłoń w jego stronę. Zgubiła już swój krzyżyk, jakby doszło do tego coś więcej, to by sama sobie wykopała dół, więc dobrze, że sobie przypomniała, żeby oddać ten klucz, za nim postanowiła ostatecznie wyjść i spróbować pogodzić się ze swoją stratą w jakimś kącie.
      Camille rzeczywiście nie wyglądała na załamaną. Trochę przygaszoną na pewno, ale równie dobrze ktoś mógł stwierdzić, że się nie wyspała bardziej niż zwykle i też by się wcale nie pomylił. Wyrażanie emocji nie było jej mocną stroną, wolała je zatrzymywać dla siebie niż się nimi dzielić, a teraz czuła, że i tak zdradziła trochę więcej niż zwykle i niż zamierzała tak w ogóle. I nie była pewna, czy nie powiedziała jednak za dużo, skoro i tak tego krzyżyka tutaj nie znalazła, a więc z jej punktu widzenia, raczej już go nie odzyska, więc jakie to miało znaczenie, dlaczego był dla niej ważny?

      Cam

      Usuń
  12. Tak naprawdę nie przepadała za podejściem, w którym zakładało się, że pewne rzeczy dzieją się z jakiegoś powodu i tak właściwie musiały się zadziać, bo stała za tym jakaś bliżej nieokreślona siła wyższa z długoterminowym planem w zanadrzu. Na pewnym etapie swojego życia odrzuciła tego typu koncepcję, nie mogąc pogodzić się z założeniem, że w takim razie złe rzeczy też mogły się dziać z jakiegoś konkretnego powodu i miały przybliżać do jakiegoś wyższego celu. Nie podobało jej się to, nie widziała w tym sensu i najzwyczajniej nie umiała i nawet nie chciała tego zaakceptować. Nie chodziło o takie rzeczy, jak klęska żywiołowa czy choroby, które w prostym rozumowaniu kojarzyły się z czymś niedobrym – te mogła przyjąć jako jakiś element egzystencji należący do naturalnego cyklu, na który nie ma się żadnego większego wpływu. Myślała konkretnie o działaniach podejmowanych przez ludzi, działaniach mających swój początek i koniec, działaniach ukierunkowanych. Zupełnie jej się to nie zgadzało, żeby złym czynom przypisywać jakieś idealistyczne wartości, bo zahaczało to w jej mniemaniu o próbę nadawania temu sensu i znaczenia, których po prostu tam nie mogło być. Brzmiało to jak próba uzasadniania, a to z kolei było prostą drogą do usprawiedliwienia występków, które z racji swojej natury nie mogły mieć żadnego związku z niczym dobrym.
    Camille zawsze starała się być konsekwentna, dlatego nie było opcji, żeby przyjąć, że dobre rzeczy dzieją się z jakiegoś powodu i ma się z tego cieszyć, a złe to wypadkowa różnych czynników i należy przymknąć na to oko. Albo w jedną, albo w drugą stronę, a że nie potrafiła sobie wyobrazić, by czyjeś wyrządzenie krzywdy miało kryć za sobą jakiś tajemniczy boży plan, którego i tak nigdy nie dane będzie nikomu poznać, to również nie zamierzała wyobrażać sobie podobnej sytuacji, ale z czyimiś dobrymi uczynkami. Lub z sytuacjami względnie neutralnymi. Coś się działo, bo ktoś podjął w związku z tym takie, a nie inne kroki. Tyle.
    Takie miała podejście, co nie zmieniało faktu, że czasem pojawiał się jakiś odchył, chwila zwątpienia – lub wiary, jeśli ktoś wolałby to odwrócić. Była w końcu tylko człowiekiem, który w emocjach mógł sobie coś pomyśleć, kiedy do głowy nie przychodziły żadne logiczne rozwiązania, żadne racjonalne wyjaśnienia, a potrzebne było coś więcej niż proste stwierdzenie „zerwało się, zgubiło i trudno”. Może gdyby zgubiła telefon, to by to wystarczyło, ale krzyżyk, który nosiła niespełna dwadzieścia lat i który ucałowała w życiu więcej razy niż jakiegokolwiek człowieka? To wcale nie byłoby mniej przygnębiające, przyjąć, że po prostu się zgubił, od tego co zdążyła sobie pomyśleć w związku z nieznaną siłą wyższą, która próbowałaby jej coś tym zdarzeniem pokazać. Jakby jeszcze sama tego nie dostrzegła.
    Świat oczywiście nie był też czarno-biały, Camille nie dzieliła życia na dwie jedyne słuszne kategorie: dobre i złe. To byłoby za proste i prowadziłoby do hipokryzji. Nie uważała siebie za złą osobę, ale też doskonale wiedziała, że nie zawsze podejmowała najlepsze decyzje lub działania i to nie dlatego, że o nich nie pomyślała. Robiła to z pełną świadomością, jednak jeśli dało się uniknąć czyjejś krzywdy lub przykrości, starała się jak tylko mogła, by do nich nie dopuścić. Spędzenie nocy z panem Kravisem nie było właśnie taką najlepszą decyzją, ale i bez wielkich przemyśleń na ten temat mogła spokojnie stwierdzić, że nie czuła się przez to złą osobą. Nieodpowiedzialną? Tak. Lekkomyślną? Niech będzie.
    Nieroztropną? Jak najbardziej. Dokładnie tak sobie pomyślała, kiedy dotarło do niej, że pan Kravis nie zamierzał po prostu zabrać od niej klucz. Co ją podkusiło, by do niego w ogóle podchodzić? Mogła po prostu położyć kluczyk na biurku i wyjść. I dlaczego tego nie zrobiła? Tonta, tonta, tonta!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez najmniejszego oporu dała się podprowadzić do lustra, ale jak tylko puścił jej rękę, przyciągnęła ja do siebie, obejmując ciasno komputer. Nie zdążyła nic powiedzieć ani o nic zapytać, kiedy poczuła za plecami sylwetkę Chaytona i przez to wstrzymała oddech, krzyżując spojrzenie z jego odbiciem w lustrze. Popatrzyła na niego zdezorientowana, starając się bacznie obserwować jego następne ruchy. Nie wiedziała, co zamierzał, bo w ogóle nie spodziewała się, że zrobi coś więcej niż po prostu weźmie od niej klucz, ale chciała chociaż spróbować trochę zmniejszyć ryzyko kolejnego zaskoczenia. Nie zauważyła, co zabrał ze sobą z biurka, kiedy po to sięgał, ale wcale nie musiała długo czekać, żeby się przekonać.
      Przeszedł ją dreszcz, gdy zgarnął jej włosy na jedno ramię i wydawało się, jakby przez następne kilka chwil w ogóle jej nie opuścił. Czuła delikatne mrowienie na skórze w trakcie tego całego zabiegu, który przeprowadził pan Kravis. Niedowierzając, nie oderwała spojrzenia odbicia w lustrze. Patrzyła na połyskujący łańcuszek, który zaraz został zapięty pod linią jej włosów i na niewielki wisiorek, który wyraźnie kontrastował z czernią jej koszulki i przez to był bardzo dobrze widoczny.
      Wypuściła trzymane w płucach powietrze, opuszczając przy tym ramiona, jakby właśnie zrzuciła z pleców coś bardzo ciężkiego. To był jej krzyżyk. Ten, który Wszechświat miał zerwać z jej szyi, bo spędziła noc ze szefem w jego gabinecie, tym samym, w którym znowu znajdowali się sami. Z tą różnicą, że teraz wcale nie było to po godzinach normalnego urzędowania. A krzyżyk wrócił na swoje miejsce. Dotknęła go palcami, przymykając na chwilę oczy i odetchnęła jeszcze raz.
      Oh, Dio… Et dame fede diricta, speranza certa e carità perfecta, senno e cognoscemento…
      Otworzyła szeroko oczy, od razu wbijając spojrzenie w twarz pana Kravisa. W jego odbicie, bo z jakiegoś powodu nie mogła znaleźć w sobie ani siły, ani odwagi, żeby się od niego odsunąć i odwrócić przodem. Samo odwrócenie się nie wchodziło w grę, więc po prostu postanowiła się nie ruszać, przynajmniej na razie.
      — Jak nie pan, to kto? — spytała, na razie jeszcze do końca pewna, czy powinna się tym przejmować, czy nie. — I gdzie? — Mimo ustaleń z samą sobą sprzed chwili, by nie ruszać się za bardzo miejsca, obróciła głowę i popatrzyła na pana Kravisa przez ramię, przez co na moment znalazła się bardzo blisko jego twarzy. Ale tylko na krótki moment, bo zaraz wróciła do poprzedniej pozycji, przyciskając laptopa mocniej do siebie.
      To był wielki błąd, skracać między nimi dystans. Miała przeczucie, że gdyby nie podeszła, to teraz wyglądałoby to zupełnie inaczej. Nie czułaby się, jakby miała zaraz stanąć na minę, a i podjęcie decyzji, jak się poruszyć, byłoby łatwiejsze. Teraz wydawało się, że nieważne co zrobi, z niczego nie będzie zadowolona, wszystko ją rozczaruje i wszystkiego będzie żałowała. Mogła i powinna się po prostu odsunąć, najlepiej obejść z powrotem biurko. Ale stała w tym samym miejscu, bojąc się tak właściwie ruszyć. Z jednej strony bliskość pana Kravisa, nawet taka jak teraz, zagłuszała instynkty przetrwania i przyciągała. Pociągała. Z drugiej Camille właśnie odzyskała krzyżyk, więc jej myśli mogły powoli wrócić do organizacji tego, co wydarzyło się kilka dni temu.

      Camille Russo

      Usuń
  13. Kiedy mówiła, że przeraża ją to chcenie, przy którym konsekwencje wydają się blade i zupełnie niewarte choćby chwili zastanowienia, nie kłamała. Bała się tego, bo ona zawsze myślała o konsekwencjach, żeby być na nie gotową. Nawet jeśli nie uda się im przeciwdziałać, to mogła chociaż próbować łagodzić skutki albo stawić im czoła w odpowiedni sposób. Dobrze się czuła, będąc przygotowaną na wszystkie ewentualności, nawet jeśli z tyłu głowy zawsze migało przypomnienie, że świat to za dużo zmiennych, by dało się przewidzieć dosłownie wszystko, ale minimalizowanie ryzyka dawało jej wystarczające poczucie komfortu. Nieraz usłyszała, że mogłaby wyluzować, dać się trochę ponieść, pozwolić życiu się zaskoczyć, wyjąć ten kij, zaszaleć. Tak, tak, znała te gadki i to nie tak, że nie zgadzała się z nimi i twierdziła, że życie nie może zaskoczyć w pozytywny sposób, nawet jeśli miałoby się wywrócić o sto osiemdziesiąt stopni. Jej również przecież przydarzały się jakieś drobne niespodzianki, które mogłyby zostać nazwane uśmiechem od losu – kiedy sama nie znalazła krzyżyka, była na prawie na sto procent pewna, że już go nie odzyska nigdy, a właśnie z powrotem łańcuszek otaczał jej szyję. Jeśli to nie było to przysłowiowe szczęście, to Cam nie wiedziała, co to w takim razie. Miała jednak na uwadze, że mogło to się potoczyć zupełnie inaczej, a doświadczenie podpowiadało, że jeśli czegoś oczekiwać, to najgorszego.
    Z wolna pokiwała głową, przyswajając do wiadomości informacje, kto znalazł krzyżyk. I gdzie. Victoria Kravis. W gabinecie prezesa. Dobrze.
    Pan Kravis nie brzmiał na przejętego i Camille mogła również się tym nie przejmować. Rzeczywiście było wiele sytuacji, w których mogło dojść do tego, że zgubiłaby krzyżyk akurat tutaj i wcale pierwszą myślą nie musiało być od razu, że zerwał się przy rozbieraniu. Do tego zdążyła już dojść, że wbrew jej największy obawom, to że spędziła wspólną noc z Chaytonem, nie jest pierwszą rzeczą, która przyszłaby komukolwiek do głowy, gdyby zapytać o losy krzyżyka. O tym już wiedziała wieczorem w piątek, że akurat jej nikt nie podejrzewałby o próbę uwiedzenia szefa, w dodatku udaną. Uwiedzenia kogokolwiek, tak naprawdę. Poza tym nie powiedziałaby, że uwiodła wtedy pana Kravisa, bo jeśli tak, to nawet nie wiedziała, w którym dokładnie momencie i co takiego zrobiła. Bardziej skłaniała się ku bardzo niekonkretnemu stwierdzeniu, że tamto się po prostu wydarzyło. Bez powodu innego niż to przerażające chcenie.
    — Absolutnie nie! — odparła natychmiast, odwracając się na pięcie przodem do niego. — Pytania rodzą kolejne pytania. Pan zacznie dopytywać, pana siostra zacznie zadawać następne pytania, pan odpowie i może będzie więcej pytań, na które pan już może nie odpowie, ale z kolei brak odpowiedzi nigdy nie oznacza, że jakiejś nie ma, a jej nie udzielenie, to pierwszy krok, by wzbudzić ciekawość — zaczęła tłumaczyć, gestykulując przy tym w dosyć zabawny sposób, bo poruszała głównie samymi dłońmi, podczas gdy laptop cały czas przyciskała do swojej klatki piersiowej. Brzmiała też tak, jakby właśnie wyobrażała sobie przebieg tej rozmowy, dosłownie mając ją przed oczami i to gdzieś między nimi na wysokości brzuchów. — Ostatnie, czego nam potrzeba, to żeby ktoś miał się tym zaciekawić! — podsumowała dobitnie na wydechu, podnosząc spojrzenie do twarzy pana Kravisa, by upewnić się, że zrozumiał, co chciała powiedzieć.
    Camille sama jednak sama nie od razu zrozumiała, jak szybko przestała mówić o samym krzyżyku, co bardziej o okolicznościach, które doprowadziły, że na kilka dni zniknął z jej szyi. Zdała sobie z tego sprawę chwilę później, gdy powtórzyła sobie w myślach to, co właśnie powiedziała. Nam. Przykleiła dłonie na powrót do trzymanego laptopa i zagryzła wargi, próbując na szybko ocenić, czy użycie tego zaimka miało jakieś znaczenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To znaczy, mi nie jest potrzebne — poprawiła się niemalże przepraszającym tonem, zniżając znacząco głos i spuszczając spojrzenie. — I nie chciałabym, żeby ktoś się o tym dowiedział. Ktokolwiek.
      Nie twierdziła, że pan Kravis miałby się wyrywać, by opowiadać o tym, co między nimi zaszło. Zapewne gdyby chciał, zrobiłby to już dawno. Nie wiedziała jednak, jakby to miało wyglądać, gdyby ktoś zaczął zadawać mu nieco konkretniejsze pytania, nieważne już nawet z jakiego powodu. Nie znała jego siostry za dobrze, tak właściwie to wcale, pracowały nad zupełnie innymi rzeczami i nie miały okazji wejść w jakiejś sensowniejsze interakcje, ale Victoria zawsze sprawiała wrażenie, jakby wiedziała dokładnie o wszystkim, co działo się w biurze. Podobnie zresztą jak Chayton, ale w nieco inny sposób. On interesował się firmą i pod tym względem pewnie nic mu nie umykało, ale jego siostra wydawała się zorientowana dosłownie we wszystkim, co odbywało się w biurze, nawet za zamkniętymi drzwiami.
      — Wydaje mi się też, że całkiem rozsądnie byłoby ograniczyć sytuacje, w których… Sytuacje takie, jak te. — Poruszyła wymownie palcem wskazującym, odrywając go od laptopa, by drobnymi ruchami pokazać naprzemiennie na siebie i na pana Kravisa. Nie doprecyzowała, co miała konkretnie na myśli, nie podniosła spojrzenia, ale też nie zwiększyła dystansu między nimi. Ani nie podjęła jeszcze żadnej próby ucieczki, a nawet próbowała porozmawiać.

      Cam

      Usuń
  14. [Ooo, jak miło, że ktoś mnie pamięta! ♥
    Masz tutaj przecudownych panów. I te karty postaci, bomba, pod każdym szczegółem idealnie dopracowane. Zawsze byłam pod wrażeniem tych kodów i tego, co niektórzy potrafią stworzyć. Moim szczytem umiejętności jest zrobienie zmieniających się zdjęć, haha.
    Z racji tego, że prowadzisz trzech panów, nie będę proponować wątku, bo nie wiem, czy w ogóle masz czas - ale jeśli najdzie Cię taka ochota, to ja jestem chętna ;) Może coś razem kiedyś wymyślimy z którymś z nich.]

    Nora

    OdpowiedzUsuń
  15. Jednym z problemów Camille było to, że brakowało jej informacji. Normalnie nie byłby to żaden problem, bo jeśli czegoś nie wiedziała, to wystarczyło się tego dowiedzieć, a najlepiej zrobić to u źródła albo czegoś wystarczająco spokrewnionego. W dzisiejszych czasach dostęp do informacji był bardzo łatwy, wystarczył tylko Internet, telefon i człowiek miał niemalże cały świat w swojej jednej dłoni, gdy w drugiej trzymał kubek z kawą, której zdjęcie przed chwilą wrzucił na swój profil na Instagramie. Praktycznie całą swoją podstawową wiedzę informatyczną zdobyła w Internecie i robiła to przecież cały czas. Tak naprawdę wszystko, czego potrzebowała, mogła znaleźć właśnie w sieci, a jeśli jakimś cudem czegoś tam nie było, to albo źle tego szukała, albo brakowało odnośnika do rzetelnego źródła czy darmowego dostępu. Ale to też w gruncie rzeczy nie był problem, bo po to poszła na studia i dlatego pierwotnie celowała w MIT.
    Brak wiedzy sam w sobie nie był żadnym problem. Problem pojawiał się tak naprawdę wtedy, kiedy zdobycie tej wiedzy przestawało polegać na wpisaniu odpowiedniego hasła czy kluczowych słów w pasek wyszukiwarki, by następnie spędzić mniej lub więcej czasu na przeglądaniu i wczytywaniu się w dostępne materiały. Wtedy Camille stawała przed wyzwaniem, bo jeśli Internet nie dostarczał żadnych rzetelnych informacji, to oznaczało, że samo źródło ich nie udostępniało i jeśli gdzieś ich należało szukać, to właśnie u tego źródła. Na szczęście zdarzało się to bardzo rzadko, bo dziedzina jej zainteresowań była bardzo obszernie opisywana w sieci, a większość źródeł całkiem chętnie ją rozpowszechniało. Szeroko pojętą informatykę i programowanie można więc było uznać za tematy powszechne i łatwe do zgłębienia, przynajmniej tak to widziała Camille. Zgoła inaczej miała się sprawa, kiedy przestawało chodzić o technologię, a zaczynało chodzić o ludzi. I to nie o ludzi, jako ogół, który można ująć w tabelkach i statystykach, za którymi Cam przepadała.
    Człowiek był źródłem informacji o samym sobie i tak, ostatnimi laty bardzo modne stało się, żeby informować świat o niemalże każdym swoim kroku i zamiarze przy pomocy Internetu. Albo żeby ktoś robił to za kogoś, to już zależało od relacji i intencji, co sprawdzało się i tak do kwestii rzetelności źródła. Informacje na temat skuteczności orkiestracji procesów przy zwiększaniu wydajności samego procesora mogła zweryfikować sama, po prostu rozpisując dwa różne kody i implementując je później po kolei do systemu, przy jednoczesnym odnotowywaniu wyników. Z ludźmi nie było tak prosto, bez względu na to, ile informacji na swój temat udostępniali do sieci sami czy za czyimś pośrednictwem. Niestety.
    Problem więc polegał na tym, że brakowało jej informacji na temat pana Kravisa i żeby je uzyskać, najlepiej byłoby z nim po prostu porozmawiać. I to też był problem, bo rozmowy nie były mocną stroną Camille i jeśli miała wybór, to wolała odpuścić rozmowy i zadowolić się obserwacjami, które może nie były tak efektywne i może nawet tak nie do końca rzetelne, ale z pewnością dużo łatwiejsze. Tutaj jednak pojawiał się kolejny problem, bo ku swojemu nieszczęściu musiała przyznać, że obserwacje to już trochę za mało w zaistniałej sytuacji. Za mało, jeśli chciała być przygotowana na każdą ewentualność i potencjalny rozwój wydarzeń. Problemem było też to, w pewnych momentach nic nie było tak naprawdę żadnym problemem.
    — To naprawdę nie jest dla pana oczywiste? — odbiła piłeczkę, pozwalając, by w głosie zabrzmiały niedowierzanie i rezygnacja, którym towarzyszyło ciche westchnięcie. — Panu tak się nie wydaje? — zdążyła jeszcze dodać, nim pan Kravis zaczął ingerować w to, na jakich warunkach ta rozmowa miała przebiegać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw wymógł, żeby popatrzyła mu w oczy, więc odnotowała w myślach, które zaczynały się stopniowo rozbiegać, że panu Kravisowi musi być bardzo zależeć, żeby mieć z rozmówcą kontakt wzrokowy i w takim razie powinna nad tym popracować. Jeśli nie będzie uciekać mu spojrzeniem, to wtedy on nie będzie musiał tego naprawiać, tak jak teraz. Nieważne, że ten gest miał najwyraźniej jakiś swój niezrozumiały urok, skoro Cam w pierwszej kolejności pomyślała o tym, co należy poprawić w przyszłości, a o tym, co powinna zrobić teraz, nie pomyślała wcale.
      Ale co mu przeszkadzał ten laptop? Jej był bardzo potrzebny, w tym momencie nie tylko do samej pracy. Był dla niej taką tarczą, za którą mogła się ukryć. Nie był największy, jasne, ale trzymanie go przy sobie dodawało jej pewności, że po pierwsze ma zajęte ręce i po drugie, że coś fizycznego jest między nią a sylwetką pana Kravisa. Laptop był w dodatku stabilniejszy niż kartki, za którymi też się czasami chowała, jeśli czuła taką potrzebę, a nic innego nie miała pod ręką. Nie robiła tego, żeby komuś zrobić na złość, po prostu tak miała, że jeśli czuła, że coś zaczyna ją przerastać, to dobrze jest móc się czymś zasłonić i w jakimś sensie odgrodzić się od źródła zakłopotania. Tak było jej czasami łatwiej stawić czoła jakimś problemom, nawet jeśli realnie takie tarcze nie spełniały żadnej sensownej roli, bo łatwo można było się ich pozbyć. Tak jak teraz.
      — Niczego mi pan nie ułatwia w tym momencie — stwierdziła tak po prostu, jednocześnie próbując szybko podjąć decyzję, co zrobić z rękami, które straciły punkt zaczepienia w postaci komputera. — Panu się nie wydaje, że ten jeden raz to i tak o jeden za dużo? I że to po prostu nierozsądne? W końcu pracuję dla pana… — Jedna dłoń trafiła do tylnej kieszeni i druga miała pójść w jej ślad, ale zamiast tego znalazła się w zupełnie innym miejscu, bo na wysokości policzka pana Kravisa, zatrzymując się od niego w odległości mniejszej niż centymetr i tak zastygła w powietrzu. — Próbuję, żeby mnie to obchodziło cały czas, ale w takich sytuacjach po prostu przestaje… — dodała jeszcze zupełnie bezsilnie i jakby z równą bezsilnością uniosła się lekko na palcach, tym samym zbliżając się do jego twarzy. Jakby nic nie mogła na to poradzić.

      Camie

      Usuń
  16. [Dziękuję bardzo za poświęcenie czasu na przeczytanie karty postaci i powitanie Naomi :) Przychodzę tutaj, bo do Chaytona zawsze miałam ogromną słabość - począwszy od wizerunku, aż po całą kreację postaci, ale to już podkreślałam wiele razy :) Czas zdecydowanie się przyda, ostatnio jednak mi go brakowało, stąd znikałam i pojawiałam się i tak w kółko, co na pewno nie było komfortowe dla współautorów. Jeśli nie masz mnie jeszcze przez to dość, chętnie bym coś wspólnie napisała, zwłaszcza, że mamy tu wiele punktów zaczepienia, a ja mam więcej czasu wolnego na pisanie. Obydwoje pochodzą z wyższych sfer, mogliby się znać od dawna, mogliby także teraz wejść w współpracę lub wystąpić wspólnie w jakiejś kampanii? Pomysłów rodzi mi się w głowie sporo, możemy zrobić burzę mózgów, jeśli więc będziesz miała czas i chęci, zapraszam na Google Chat w celu ustalenia szczegółów :) Tobie również dużo weny! :)]

    Naomi Ellison

    OdpowiedzUsuń
  17. Pomijając, że technicznie był żonaty, to wszystko inne, co przemawiało za tym nierozsądkiem, sprawdzało się właśnie do tego, że dla niego pracowała i tylko dlatego w ogóle się znali. Spotkali się, bo bombardowała jego firmę swoimi podaniami o pracę, a nie dlatego, że ich rodziny przyjaźniły się od lat albo bywali w tych samych miejscach, dzieląc podobne zainteresowania i tworząc szanse na jakieś przypadkowe spotkanie. Poznał ją, bo szukała pracy, dzięki której mogłaby spłacić zaciągnięte kredyty i jednocześnie rozwijać się w dziedzinie, którą sobie upatrzyła już dawno temu. Ich relacja powinna być czysto zawodowa, bo o to przecież chodziło – ona potrzebowała pracy, a on wiedział, czym jest ludzki kapitał i że bez niego firma założona przez jego ojca nie będzie mogła się rozwijać. To nawet nie była relacja, to była transakcja wiązana, odbywająca się na zasadach panujących na rynku pracy.
    Rynek pracy, na którym plasowała się Camille ze swoimi ambicjami, umiejętnościami i celami, nie powinien mieć nic wspólnego z seksem. Inaczej powstawało ryzyko nieuczciwej konkurencji, a nie uczciwa konkurencja prowadziła do wielu innych nieprawidłowości, w tym do wypuszczania produktów lub usług, które zaburzałyby standard, najpewniej po prostu go zaniżając. Nierozsądnie więc było mieszać transakcje zawodowe z seksem, bo seks w tym przypadku zdecydowanie wykraczał poza pierwotne założenia. A mieszali to tak czy inaczej, skoro strony pozostawały te same, podobnie zresztą jak miejsce, gdzie wszystko się odbywało, a obie inicjatywy na dobrą sprawę miały swój początek w tym samym punkcie. Poznali się przez pracę. Nie dzięki pracy, nie dla pracy. Praca była powodem, dlaczego w ogóle ze sobą rozmawiali. I tak, nie rozmawiali tylko i wyłącznie o pracy, bo człowiek był zwierzęciem społecznym o wysoko rozwiniętej inteligencji, która potrzebowała być odpowiednio stymulowana, żeby dawać poczucie, że nic nie zagraża przetrwaniu. Samo jedzenie i dach nad głową nie wystarczyły, potrzebne były interakcje, nawet te minimalne, które dawały poczucie, że ten człowiek z biurka obok zaraz nie stwierdzi, że pora poderżnąć komuś gardło albo coś w tym stylu. Dlatego ludzie będąc w pracy lubili czasem porozmawiać o czymś, co z tą praca w ogóle się nie wiązało, ale to sprawiało, że atmosfera stawała się lepsza.
    Camille znała te teorie i nie mogła im zaprzeczyć. Praca nigdy nie była i nie będzie tylko pracą. Ludzie są od siebie zależni i nikt na świecie nie jest tak naprawdę w stu procentach samowystarczalny. Zawsze coś będzie zależało od kogoś innego w mniej lub bardziej bezpośredni sposób. Do tego pewne zależności wydawały się nie mieć w ogóle sensu, ale istniały i funkcjonowały w świecie od wieków. Czy zależność, która występowała, kiedy ktoś dostawał pracę, nie dlatego, że znał się na tej robocie, a dlatego, że potrafił rozprawić się z czyimś napięciem seksualnym, miała sens i była logiczna? Nie bardzo, ale takie rzeczy się zdarzały i to całkiem często. Czy seks mógł wykluczać czyjeś kompetencje? Też nie, ale mógł stwarzać ryzyko ich podważania, głównie przez tą pierwszą zależność. Człowiek był zależny od społeczeństwa, a społeczeństwo po prostu, łagodnie mówiąc, nie patrzyło zbyt przychylnie na żadną z tych zależności.
    Szefowie nie powinni uprawiać seksu z pracownicami. Logiczne? Tylko jeśli uwzględniało się uprzedzenia społeczne, a Camille nie mogła ich wykluczyć, bo miała z nimi do czynienia od zawsze, więc udawanie, że nie istnieją i nie mają na nic wpływu, byłoby, cóż, nierozsądne i zakrawające o ignorancję.
    Gdyby ktoś wszedł do gabinetu wtedy, czy nawet teraz, Cam była przekonana, że po pierwsze, nieważne jak ciężko by pracowała, straciłoby to na znaczeniu w oczach innych, a życie stałoby się przez to trudniejsze i po drugie, jej status społeczny zostałby zaktualizowany o dodatkową rolę: niszczycielki małżeństw, co bez wątpienia również nie miałby żadnych korzystnych skutków. Bo pan Kravis, technicznie, był żonaty i z tego, co wiedziała, sprawa rozwodu była tajemnicą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo lepiej opisałaby to ciocia Florence. Zdecydowanie. Na pewno dokładnie i sensownie wytłumaczyłaby, co jest niewłaściwego z sypianiu ze swoim żonatym szefem albo z młodszą o kilkanaście lat pracownicą. Wytłumaczyłaby to tak klarownie, że nie pozostawiłaby żadnych złudzeń, dlaczego nie tylko było to nierozsądne, co całkowicie niewłaściwe. Ale Camille nie rozmawiała na ten temat z ciocią i nie miała najmniejszego zamiaru. Nie życzyła nikomu, tym bardziej sobie, konfrontacji z panią Russo, kiedy mowa o tego typu wartościach.
      No dobrze, poznali się przez pracę. Pracowała dla niego. Nie dostała pracy, bo się z nim przespała, prędzej można byłoby stwierdzić na odwrót – przespała się z nim, bo razem pracowali i przez to mogła go trochę lepiej poznać, na tyle by tego zechcieć. Zacząć chcieć, bo nie było to jednorazowe. Nie rozbijała niczyjego małżeństwa, bo technicznie małżeństwo było tylko podpisem na papierze i zaczęło się rozbijać za nim do czegokolwiek między nimi doszło. Co więc było tym powodem, że wszystko wydawało się takie nierozsądne?
      Camille przymknęła oczy, próbując zebrać myśli. Pan Kravis naprawdę w niczym jej nie pomagał. Miała wręcz wrażenie, że wszystko, co teraz robił, miało zapobiegać temu, żeby była w stanie powiedzieć cokolwiek sensownego, a przecież wiedziała, że to nie tak, że nie ma racji. To były oczywiste powody, one rozumiały się same przez siebie! Przed chwilą tak było, za nim sylwetka Chaytona przyparła ją do lustra, a jego głos nabrał zmysłowej głębi.
      Rzeczywiście. Ostrzegał. Nawet mu uwierzyła, ale potem o tym zapomniała, skupiając się na zagubionym wisiorku. Teraz znowu mu wierzyła.
      — Lubię, gdy jest pan blisko. Wtedy właśnie nic innego mnie obchodzi — wyszeptała, nie otwierając oczu. Za to zrobiła głębszy wdech, jednocześnie zaciągając się jego zapachem. — Ale nie jest pan tak blisko przez większość czasu i wtedy pamiętam, że lubię też swoją pracę. I jej potrzebuję. I że gdyby ktoś teraz tutaj wszedł, wszystko by się niepotrzebnie pokomplikowało. — Dłoń, którą dotychczas trzymała w powietrzu niedaleko jego policzka, opuściła teraz na jego kark. Drugą dopiero wyciągała z kieszeni, jakby jeszcze niepewna, gdzie powinna się domyślnie znaleźć. — To nie ma nic wspólnego z pracą. Ani z pana małżeństwem, prawda? Ale gdyby ktoś teraz wszedł, to oczywiście pomyślałby zupełnie co innego. — Splotła razem palce, dołączając drugą dłoń do miejsca, gdzie spoczywała już pierwsza. Przesunęła też lekko czubkiem nosa po policzku Chaytona i otworzyła oczy, spoglądając na niego spod rzęs. — Nierozsądnie jest coś komplikować. Przez większość czasu ma to znaczenie i dlatego takie sytuacje wydają mi się nierozsądne. A panu? Proszę mi powiedzieć, bo ja nie wiem, co jest oczywiste dla pana… — Pytała, bo naprawdę przestawała wierzyć, że to co powiedziała, miało jakikolwiek sens, skoro najwyraźniej ich oczywistości jakoś się różniły. Inaczej żadne nie musiałoby o nie pytać. W tym momencie była nawet skłonna to wszystko odrzucić, gdyby pan Kravis powiedział, że jest inaczej, bo tak i tyle.
      W tym momencie nawet jej spojrzenie mówiło, że chciałaby, żeby właśnie tak powiedział.

      Camie

      Usuń
  18. Być może Lily powinna być wdzięczna, że jej szef myślał do przodu zawsze i wszędzie, o każdej porze dnia i nocy i w praktycznie każdej możliwej sytuacji potrafił przewidzieć dobre i złe konsekwencje ludzkich decyzji. Być może powinna teraz mu dziękować i czuć lekkość na sercu, że nie postąpili kroku naprzód, bo o ile dla niej znaczyło to więcej, on... nie był jej nic winien i nie miałaby prawa ani żywić nadziei, ani niczego wymagać, ani się nawet o nic prosić, depcząc po swojej dumie. Nic ich nie łączyło poza praca, a to że ona czuła coś... to jej sprawa. Chayton nie odpowiadał za to, co nie leżało w jego sercu i niby to rozumiała, a jednak... czuła się teraz źle. Czuła się odtrącona, przybita, zdemaskowana i chyba to ostatnie było najgorsze, bo do tej pory była przekonana, że wspaniale sobie radzi udając, że wcale nie kocha szefa, z którym spędza parę godzin dziennie.
    Była zirytowana, pan Mckinsley ją doprowadzał do białej gorączki i możliwe, że gdyby nie nadejście Chaytona, wybuchłaby razem z Victorią - ona również zaczynała tracić cierpliwość. W prywatnym życiu wszystko się rudej sypało i jakoś nie widziała sensu, aby cokolwiek zbierać. Może to był czas, aby wziąć urlop i odsapnąć...? Tyle że w domu było gorzej, nie chciała być sama z swoimi myślami i rozterkami sercowymi, które targały nią bez litości na wszystkie strony świata. Była żałosna.
    Gesty ich klienta, a do słowa, jakie w jej kierunku kierował, to były tak oczywiste zaloty, aż czuła się zażenowana. I to jeszcze przed Chaytonem! Jękneła w duchu już nie wiadomo który raz z kolei dzisiaj i zacisnęła palce nieco za mocno na przekazanej kopercie z zaproszeniem, przez co papier nieco się pogiął. Zacisnęła też mocno zęby i spojrzała na pana Gregory'ego juz nie tak łaskawie, a na pewno nie łagodnie, bo rzuciła mu spojrzenie po prostu ostre i ostrzegawcze. Zapędzał się!
    - Nie - oznajmiła krótko. - Nie poświęcam czasu pracy poza godzinami biurowymi, a budowanie relacji z partnerami i nawiązywanie nowych kontraktów nie leży w moim zakresie obowiązków na stanowisku, które zajmuję - wyjaśniła uprzejmie, ale twarz miała zaciętą.
    Chayton dał jej wolną rękę, więc bez wahania z tej szansy skorzystała. Jeśli nie dostrzegała, że nowy klient jest im potrzebny, jeśli robiła teraz coś złego, na pewno ktoś jej to wypomni, albo nawet sam prezes przywróci ja do ładu, ale zachowanie pana Mckinsleya było po prostu obleśne! Nie życzyła sobie, aby ją nachodził i wykorzystywał kontakty z firmą, by się do niej dobrać! Oh i już ona dobrze wiedziała, co to za obślizgły typ! Nie było mowy, żeby dała się nabrać na te zagrywki.
    - Może pan mailowo przekazać dane kontaktowe do naszego działu opiekująco się partnerami znajomym z Chin, ma pan wszystkie numery i adresy u siebie - dodała, wyciagając zaproszenie, aby oddać je z powrotem. Reka jej drżała, ale to nic w porównaniu z tym, jak w środku wszystko w niej wrzało.

    mała furia

    OdpowiedzUsuń
  19. Nie widziała konkretnego związku w tym, jak jej praca miałaby odbijać się na tym, jak potoczyła się relacja z panem Kravisem. Wydawało jej się, że pracowała dobrze i wywiązywała się ze swoich obowiązków, może robiła coś ponad standard, ale nie była jakoś specjalnie wybitna i nie sądziła, żeby jej praca miała komuś imponować. A już szczególnie panu Kravisowi, który może nie zajmował się softwarem czy programowaniem, może nawet tutaj mogłaby pochwalić się nieco szerszym zakresem wiedzy, ale wystarczyło spędzić z nim jeden, góra dwa dni, żeby się upewnić, że papiery z MIT to żaden pic na wodę. Miał takie doświadczenie, wiedzę i umiejętności, że pewnie potrzebowałaby z dwie dekady, żeby w ogóle pomyśleć, że może umiałaby mu czymś zaimponować swoimi zawodowymi osiągnięciami. Ale tak naprawdę zaimponować. Poza tym była po prostu zdolna, jak wiele innych osób i ciężko na swoje umiejętności pracowała, jednak nie czuła, żeby to miało robić jakieś niesamowite wrażenie, a już na pewno nie do tego stopnia, żeby kogoś to miało realnie pociągać.
    Nie, nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że jej praca i to jak ją wykonywała, nie determinowało w żaden sposób tego, dlaczego pan Kravis przypierał ją teraz swoim ciałem do lustra za jej plecami i łaskotał ją oddechem po skórze na szyi. Nie miała też żadnych wątpliwości, że jego zagadkowe zainteresowanie nią, nie wpłynie na jej podejście do samej pracy. Chodziła niedawno rozkojarzona przez kilka dni i uogólniając, tak, to było związane z panem Kravisem, ale to było coś, z czym spotkała się pierwszy raz, więc nie zdążyła się zaadaptować, a samo rozkojarzenie może być spowodowane mnóstwem innych rzeczy – nie uwzględniałaby jednak tego jakoś szczególnie, bo wydarzyło się raz, a raz to za mało, żeby coś wziąć jako wyznacznik. Camille ani razu nie pomyślała, że jej produktywność miałaby się teraz zmienić przez to, że spędziła noc z prezesem. Te kwestie zawodowe potrafiła oddzielić od tego, co działo się teraz z w okolicach jej szyi. Nie bała się również, że nagle podejście pana Kravisa miałoby się w tych sprawach zmienić.
    Ona wiedziała, że to bez znaczenia. On nie sprawiał wrażenia, że miałby myśleć inaczej. Nie zmieniało to jednak faktu, że dla niego pracowała i że był jej szefem. Nie przestawał nim być, kiedy pochylał się do jej ust, był nim cały czas i tak naprawdę nie wiedziała, czy potrafiłaby całkowicie odciąć od siebie te dwie relacje, które powinny ciągnąć się równolegle bez wzajemnej ingerencji. Nie była pewna, czy to w ogóle możliwe, bo przecież chodziło o tą samą osobę.
    Uniosła nieznacznie brwi, nie bardzo wiedząc, jak powinna rozumieć to, co powiedział i czy w ogóle powinna się tym przejąć. Nie zastanawiał się, czy byłby zdolny doprowadzić do sytuacji, w której stałby się jej tak potrzebny jak praca. Zastanawiał się, czy to zrobić, jakby wiedział, że by to potrafił. Kwestia jego chcenia. Cam pokręciła ledwo głową, zaniepokojona taką perspektywą, ale nie była pewna, czy to zauważył. Nie myślała, żeby to było dużo więcej warte niż mała zaczepka, na którą pozwoliła okazja, jednak wolałaby się nie przekonywać. Nawet teraz Camille była w stanie pamiętać, czym jest dla niej praca i dlaczego tak bardzo jej potrzebowała i nie wyobrażała sobie, żeby jakikolwiek człowiek mógł dawać jej to samo, co dawała jej praca. Nie wyobrażała sobie tego, bo z natury wolała nie polegać tak na drugiej osobie, jak polegała na pracy.
    Przestała jednak o tym myśleć bardzo szybko. Obawy związane z tym, że pan Kravis przez moment wydawał się przekonany, że mógłby doprowadzić do sytuacji, w której potrzebowałaby go tak, jak potrzebowała pracy, zniknęły zamiecione pod dywan i przydeptane za sprawą tego lekkiego muśnięcia, które połaskotało ją po wardze, zostawiając po sobie przyjemne mrowienie. Chwilę później z zapartym tchem przyjęła następny, bardziej zdecydowany pocałunek, próbując jeszcze przez kilka sekund rozszyfrować to, co powiedział Chayton. Zrozumiała ogólny przekaz, ale za nic nie powtórzyłaby tych trzech zdań słowo w słowo. Możliwe, że zrobiłaby z nich w ogóle jedno zdanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez najbliższe kilkanaście minut pan Kravis chciał być nierozsądny.
      Mimowolnie objęła go mocniej, przyciągając do siebie bardziej. Odwzajemniła pocałunek z początku trochę spokojniej, jakby teraz na nowo musiała się przyzwyczaić do tego uczucia. Albo jakby zdążyła się za nim stęsknić przez weekend, nie wiedząc, że w ogóle tęskniła i chciała się nacieszyć pierwszymi wrażeniami za nim znikną w wirze kolejnych doznań. Czy po prostu będą musiały się skończyć, bo skoro nie starczyła im jedna noc, to czym mieliby się zadowolić w ciągu kilkunastu minut?
      — Ile dokładnie? — spytała cicho na wydechu, łapiąc odrobinę powietrza i wróciła do jego ust, nadając już zupełne inne tempo. Nie takie wytęsknione, nawet nie zapraszające subtelnie do dalszych pieszczot. Pocałowała go obiecująco, jakby chciała zapewnić Chaytona, że nieważne, ile czasu może jej teraz poświęcić, zrobi co tylko potrafi, żeby tego poświęcenia nie żałował. Żeby postawienie jej sobie w centrum uwagi było tego po prostu dla niego warte.
      Całując go tak, poruszyła się niespokojnie, przylegając bliżej do jego ciała. Jedną dłoń przesunęła z jego karku na klatkę piersiową i potem delikatnie napierając palcami na materiał koszuli, zaczęła kreślić ścieżki po jego torsie. To było cholernie pociągające, czuć pod palcami jego ciało, nawet jeśli nie dotykała nagiej skóry. Nie musiała go dotykać, by wiedzieć, że był dobrze zbudowany, ale kiedy to robiła, kiedy mogła to poczuć w taki sposób, nabierało to zupełnie innego znaczenia. Znaczenia, które dopiero poznawała, bo do tej pory nie miała okazji, by tak poznawać męskie ciało. Nikt nie był tym zainteresowany, choć może też i Camille nie czuła takiej potrzeby. Teraz za to wcale nie chciałaby przestawać, bo cokolwiek to było, wzbudzało w niej ciekawość i ekscytację, a już szczególnie nabierało to na sile, kiedy ciało pana Kravisa zaczynało na jej dotyk reagować.

      Camie

      Usuń
  20. Lily od początku wiedziała, jakim człowiekiem jest Gregory Mckinsley, plotki o nim i jego niepoprawności huczały śmiało po całym świecie biznesu, ale do dzisiaj, nie poświęciła im należytej uwagi. Czuła sie bezpieczna i poza zasięgiem tego człowieka, bo gdy na pierwszym spotkaniu z Chaytonem zaczął się do niej mizdrzyć, po prostu to zbagatelizowała i zignorowała, natomiast dziś... dzisiaj to juz przekroczyło wszelkie granice. Była w pracy, mogłaby to zinterpretować jako nachodzenie i namolność, utrudniającą wykonywanie jej zawodowych obowiązków. Ponadto pan Gregory zmusił ich szefową marketingu do zmiany swoich wcześniej ustalonych planów, a więc w pewien sposób wpłynął na zmiany wewnątrz firmy, w której pracowała. Na domiar złego właśnie został wyproszony i wyprowadzony w asyście ochrony z budynku przez jej szefa, który musiał interweniować i to już drugi raz będąc świadkiem, że taka namolność jest z jej przyczyny! Tak być nie mogło! Już nie chodziło o to, że dorobiła się zalotnika, który nie przyjmował odmowy, a wręcz nic sobie nie robił z jej odpowiedzi i w ogóle... z niej, on tu bruździł jej w pracy! Bała się, że odpowiedzialność za to spadnie na nią, a teraz nie mogła sobie pozwolić na żadne dodatkowe potknięcie.
    Lily lubiła swoją pracę. Przekonywała się już od dłuższego czasu, że tylko w tym jest dobra i to daje jej poczucie stabilności, której szukała. Wszystko inne się waliło, albo komplikowało by potem zawalić, nie mogła stracić pracy!
    Nie bała się. Przynajmniej nie tak, jak podejrzewał Chayton. Nie doszło do żadnych najść poza pracą, więc nie czuła żadnej obawy przed Gregorym Mckinsleyem, po prostu... drżała, bo się bała o siebie. Bała się, że dostanie zaraz upomnienie od prezesa, że swoje sprawy ma załatwiać poza godzinami pracy i że on nie życzy sobie podobnych pokazów nieprofesjonalizmu. I byłoby to zrozumiałe, właściwie może nawet zasłużyła na taką rozmowę, więc trochę się tego spodziewała. Dlatego szczerze zdumiona, podniosła na niego oczy, gdy zadał pytanie, czy wszystko w porządku. Jak...? Jak do cholery miała się w nim nie zakochać, kiedy był tak dobry i troskliwy nawet w momencie, kiedy całkiem słusznie mógł się na nią zdenerwować?
    - Umówie spotkanie, na przyszły piątek, tak jak proponowałam - odpowiedziała tylko, skupiając się całkiem świadomie na pierwszym pytaniu, drugie całkowicie ignorując i zgarneła z recepcyjnej lady tablet, po czym wyminęła Chaytona, wchodząc w plik z jego grafikiem. - Przyniosę panu wydruk do biura i kawę - dodała głośniej, uciekając. Również całkiem świadomie. I z premedytacją.
    Musiała złapać oddech. Od tej sytuacji. I od Chaytona. Łatwiej było go unikać, gdy jej na to pozwalał, a wiedziała, że wie o wszystkim co dzieje sie w budynku, nie tylko na piętrze, więc podejrzewała także, że specjalnie daje jej większą swobode, by ochłonęła po poprzednim wieczorze. Tyle że ona nie umiała ochłonąć, nie umiała zapomnieć i może nawet nie chciała wymazać z głowy tych wspomnień...? Choć wiedziała że musi i nie ma na co liczyć. Po prostu... wielbiła go tyle czasu, że nie wybije go sobie z głowy z dnia na dzień. A teraz poczuła się jeszcze bardziej opuszczona i samotna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nakreśliła zmiany w grafiku, dwa razy poprawiła, a potem wydrukowała grafik, by Chayton dostał papier do ręki. On chyba nie lubił takiego marnotrawstwa, za to Lily jak tylko mogła spisywała wszystko na papierze, miała swój kalendarz, notes i zeszyt i uwielbiała dotykać i spisywać wszystko na kartkach. Wtedy takie rzeczy były dla niej prawdziwsze.
      Wróciła do jego gabinetu po dziesięciu minutach z grafikiem i filiżanka kawy. Miał jeszcze siedem do kolejnego spotkania.


      Lilka

      Usuń
  21. Lily nie była w ogóle zamieszana w sprawę z Gregory'm , który coś sobie ubzdurał, coś sobie sam dopowiedział, wymyślił i patrzył na nią tak, jak nigdy go o to nie prosiła, nie prowokowała, nie wysnuwała aluzji, ani tym bardziej propozycji. Czuła się skrępowana tą uwagą, bo nie zależało jej na tym wcale. Czuła się z tym po prostu źle, bo wszystko działo się pod nosem jej szefa - a to na jego uwadze jej zależało przecież! To w Chaytona była zapatrzona, zakochana w nim po uszy i to za nim wodziła tęsknym i rozmarzonym spojrzeniem, to on... to on jej się podobał i to on jej mieszał w głowie tym, że nie robił nic specjalnego, a po prostu był sobą. Problem polegał na tym, że to przyciągało Lily jak magnes i napawało smutkiem, bo nie była głupia i doskonale wiedziała, że Chayton jest po prostu inteligentny, kulturalny, obyty i szarmancki, ale wobec niej nie czuje nic. I świadomość, że nie odwzajemnia afektu, a może dopiero od niedawna -od wieczoru w swoim domu, zdaje sobie z niego sprawę, sprawiał, że czuła się przy nim jeszcze bardziej nieswojo. Czuła się jeszcze bardziej skrępowana tym, co czuła.
    Spięła się momentalnie, gdy wskazał jej krzesło i poprosił, aby usiadła. Obawiała się upomnienia za zajście sprzed parunastu minut i chyba wyczuwając, że szykuje się na burę, zwiesiła głowe, zaciskając palce razem ułożone na kolanach. Nie chciała odpowiadać za coś, za co nie czuła się odpowiedzialna, a z drugiej strony ciężko byłoby się z tego wywinąć, bo to ona była powodem tych cyrków, które nawet Victorię wyprowadziły z równowagi! Czekała więc w napięciu, aż padnie szorstki komentarz, jednak na pytanie, czy ma plany, spojrzała na niego zupełnie zbita z tropu.
    I tu pojawiała się kolejna myśl, wprawiająca ją w jeszcze większe zakłopotanie. A nawet zawstydzenie, co momentalnie wykwitło zdradziecko na policzkach, barwiąc jasną skórę na rumiany odcień. Nie sądziła, że mówi o pracy oczywiście... Pytał o plany i nawet przez ułamek sekundy pomyślała o tym, że nie ma żadnych i chętnie by jakieś wysnuła, chętnie z nim, ale potem uderzyła w nią rzeczywistość i rozchyliła usta. Zaskoczona. I zawiedziona.
    Lily przywykła do tego, że pan Kravis jest rzeczowy i szczery, szanuje czas własny i innych i nie marnuje go. Uśmiechneła się uprzejmie, wysłuchując go i zerknęła na grafik, który położyła chwile temu na jego biurku. Pamiętała oczywiście o tym, że filia w Miami ma się otworzyć już za moment, że coraz większymi krokami zbliżają się do tego wydarzenia i kilka dni tuż przed najważniejszą datą będzie niezwykle napiętych, nie sądziła jednak, że istniała dla niej szansa na wyjazd. Przecież nawet na niektórych bankietach firmowych, które pomagała zorganizować i przygotować, nie przychodziła koniec końców, bo brali w nich udział prezes z innymi członkami zarządu, a także partnerzy i sponsorzy, jego propozycja więc ją mocno zaskoczyła. Na prawdę mocno. I to chyba niemożliwe, że proponował jej ten wyjazd, jakby w jakimś stopniu ich pocałunek coś zmienił, ale... Nie. Na pewno nie.
    To wszystko działo się tylko w twojej głowie Lily.
    - Dobrze - zgodziła sie, nie potrzebując nawet minuty do namysłu. Problem polegał na tym, że nie był tyranem. I zrobiłaby wszystko, o co by ją poprosił, co by jej narzucił, czy tylko delikatnie zasugerował. Była w niego wpatrzona jak w obrazek i choć zdawała sobie sprawę, w jak beznadziejnej sytuacji ją to stawia, nie umiała nic z tym zrobić. Teraz mogła żyć tylko pracą, skoro wszystko inne się waliło poza nią. No i w tej pracy widywała Chaytona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Rozprostowała palce, rozluźniając dłonie i jej uprzejmy uśmiech się poszerzył, stał cieplejszy a twarz Lily się rozpogodziła, gdy w jej oczach pojawiła się iskierka ekscytacji. Miami brzmiało wspaniale, nawet jeśli miała tam spędzić kilka dni w salach konferencyjnych! Wieczorami mogła po prosty wyjść i pospacerować po plaży!
      -Myślałam, ze Victoria poleci - dodała jeszcze, chcąc wyjaśnić swoje zaskoczenie, a potem wstała i oparła dłonie o krawędź blatu, zerkając od góry na odwrócony do prezesa grafik. - Muszę nanieść poprawki na czas naszego wyjazdu, nie brałam pod uwagę mojej nieobecności tu i potrzebuję poprzesuwać spotkania z dostawcami - stwierdziła, planując reorganizację własnych planów w biurze i pochyliła się, wskazując ostatnie dni miesiąca na kartce.

      nieszczęśliwa Lily

      Usuń
  22. Miała wrażenie, że z każdą kolejną chwilą, którą ostatnio spędzała w towarzystwie pana Kravisa, jakaś dotychczasowa prawda o życiu i o niej samej nagle okazywała się całkowitą bzdurą, jakimś nieporozumieniem albo innym wymysłem, w który aż głupio było wierzyć. Nieważne, że działo się tak stosunkowo sporadycznie, jeśli porównać, ile tak naprawdę razem spędzali czasu. Statystyka jasno wykazałaby, że nie było żadnej potrzeby, by poddawać coś wątpliwościom, że wszystko mogło zostać po staremu, według wcześniej wypracowanego porządku. Ale właśnie jedną z obalanych prawd była istotność i niezawodność czegoś takiego jak statystka oraz wnioski, jakie można było na jej podstawie wyciągnąć. Nagle moment przestawał być wyjątkiem potwierdzającym regułę czy marginalną aberracją, a zaczynał tworzyć standard. Przez pana Kravisa pewne rzeczy traciły wcześniejszy sens i domagały się, by nadać im nowego znaczenia, a może nawet przewartościować je zupełnie.
    Nagle pocałunki zastępowały oddech, zostawiając po sobie słodki posmak nienasycenia. Zresztą, zamiast powietrzem, oddychała po prostu zapachem Chaytona, bo w tej niewielkiej przestrzeni, która zaczynała się gdzieś za jej plecami, a kończyła za jego własnymi, nie było za wiele miejsca na takie rzeczy jak tlen. Zgadzałoby się to z tym, że niedotlenienie sprzyjało podejmowaniu nierozsądnych decyzji i działań, więc i znalazłaby się w tym wszystkim jakaś logika. Po prostu brakowało między nimi tlenu i to mogłaby być odpowiedź na wszystko. Na to, dlaczego czerpała tak dużo przyjemności z czegoś, co mogło pociągnąć ją na dno, od którego pewnie nie dałaby rady się odbić. Na to, skąd brało się to niezaspokojone pragnienie i śmiałość, by próbować je ugasić. I na to, dlaczego to wszystko robiło na niej takie niesamowite wrażenie. Zwykłe niedotlenienie, ot co. A gdzie ten tlen nagle znikał? Cóż, do tego Camille nie doszła i raczej nie zamierzała dociekać. Tym bardziej, że teoria o niedotlenieniu wydawała się naprawdę sensowna, przynajmniej na ten moment, i to dzięki argumentom na bieżąco kształtowanym przez rzeczywistość.
    Wystarczyło już te kilka sekund, które minęły, kiedy pan Kravis niespodziewanie przerwał wzajemne niedotlenianie i obrócił ją tyłem do siebie. Na kilka sekund przestrzeń rozszerzyła się nieznacznie, ale na tyle, by płuca Cam bezwiednie wciągnęły trochę powietrza i doprowadziły odrobinę więcej tlenu do mózgu. Co prawda część tego powietrza zatrzymała się w gardle, bo gwałtownym gestom nie było końca, a te też mieszały jej mocno w głowie. Przez to, jak się z nią chwilami obchodził, miała nieodparte wrażenie, że przez większość czasu powstrzymywał się przed zrobieniem czegoś więcej, czegoś jeszcze. Nie była pewna, czy rzeczywiście tak było, po prostu niektórego jego gesty odznaczały się większą stanowczością albo jakby trzymał swoje zniecierpliwienie już tylko resztkami woli. Wiedziała jednak, że cokolwiek to było – czy jej subiektywne odczucia, czy jednak walcząca o byt cierpliwość – oddziaływało na nią w taki sposób, że pierwszy raz miałaby ochotę… przeciągnąć strunę i przekonać się, czym mogło to poskutkować.
    Zdążyła jednak zarejestrować zarówno widok eleganckiego zegarka przed swoimi oczami, jak i wyznaczony szeptem przedział czasowy, który okazał bardzo rozczarowujący. Tak bardzo, że przez jej twarz przemknął grymas niezadowolenia, a sama Camille zaczęła drastycznie tracić w sobie ten ciekawski zapał, by szukać tego rozbrajającego nieopanowania pana Kravisa. Szesnaście minut i to niecałe? To było okrutnie niewiele czasu i do tego wniosku doszła nawet ona, dziewczyna, która dosłownie trzy dni temu dopiero tak naprawdę zaczynała przekonywać się, jak wielkim nieporozumieniem były jej poprzednie, często dużo krótsze niż szesnaście minut, intymne zbliżenia z mężczyznami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spodziewała się, że w obliczu pana Kravisa, które mogła obserwować w lustrze, dostrzeże coś zbliżonego do jej odczuć. Jakieś rozczarowanie albo powolną rezygnację, bo jednak kilkanaście minut nie brzmiało jak coś wartego świeczki. Lub wartego więcej niż zachłanne pocałunki i niewidoczne ślady palców błądzących po torsie nad linią paska od spodni, co ostatecznie zostawiałoby po sobie chyba więcej niespełnionej frustracji wywołanej nabudowanym napięciem niż zadowalającej satysfakcji. Nie, kiedy był środek dnia, a biuro było pełne osób, z których conajmniej kilka mogło znaleźć nagłą potrzebę, by zajrzeć do pana prezesa. Camille nasuwała się sugestia, że jeśli już miałaby zostać na czymś przyłapana, to chyba wolała, żeby to nie było nic, co miałoby wykraczać poza to, na czym się zatrzymali. Może to głupie i naiwne, myśleć, że komuś postronnemu robiłoby to dużą różnicę, skoro wnioski i tak pozostałyby takie same, ale nie mogła nic poradzić, że jeśli już, to lepiej czułaby się nakryta na popełnianiu mniejszego zła.
      Poza tym ten przejaw naiwności byłby zapewne uznany za błahostkę niewartą nawet wzmianki. Camille, mimo niezachwianego dążenia Chaytona do tego, by odległość między nimi nie zwiększała się zbytnio, żeby ich sylwetki pozostawały blisko siebie za sprawą tych szczególnych gestów, przez które jej dłonie znalazły się niespodziewanie na lustrze, a pośladki przyległy do jego kroku, była w stanie szczerze uwierzyć, że sytuacja nie rozwinie się dalej w tym nierozsądnym kierunku, na temat którego raptem się wypowiedzieli. To było dopiero naiwne, wierzyć, że pan Kravis zabrałby się za coś, czego nie spodziewałby się dokończyć, nie podejmując choćby jednej czy dwóch prób. I choć czuła na własnej skórze, jak bardzo minęła się z prawdą, kiedy jego dłoń przesunęła się zdecydowanie po jej podbrzuszu, nie robiąc sobie nic z przeszkód w postaci zamka od spodni czy elastycznego białego paseczka granatowych fig od kompletu, nie dowierzała, w dalszym ciągu wyjątkowo naiwnie, że…
      Oh Dio…
      Jej ciałem szarpnął dreszcz, a przez gwałtownie wciągnięte ustami powietrze zaschło w gardle. Zacisnęła dłonie w pięści, wspierając się na knykciach i mocno wyciągniętych kciukach. W jednej chwili zrobiło jej się naprawdę gorąco, przyjemnie gorąco, ale jednocześnie poczuła zakłopotanie, bo choć ten dotyk między jej udami pojawił się nagle, to nie był aż tak oszałamiający, jak próbowało sugerować jej ciało swoimi niepohamowanymi reakcjami. Zaraz znów się wzdrygnęła, odchylając bezwiednie głowę do tyłu pod wpływem kolejnych bodźców, które pojawiły się teraz w zupełnie innym miejscu na jej ciele za sprawką wilgotnych ust Chaytona. Przygryzła mocno wargę, bo ciągnięta zakłopotaniem wywołanym tym, jak te pieszczoty na nią działały, próbowała z początku ograniczać, co tylko się dało. Zapanować jakoś nad oddechem, nad falami dreszczy, które uciekały po jej ciele spod nieustępliwych palców, nad każdą najmniejszą pokusą, by jednak się temu poddać. Gdzieś jeszcze w międzyczasie ściągnęła na siebie więcej napięcia, bo spojrzała na lustrzane odbicie pana Kravisa, który sam nie spuszczał z niej wzroku, rejestrując uważnie te jej reakcje, które starała się tłumić, bo wydawały jej się po prostu krępujące. Jednak wtedy też straciła zupełnie siły, by walczyć z tym, co z nią wyprawiał, dotykając ją z takim wyczuciem, od którego traciła kontakt z rzeczywistością. Uległa myśli, że chciał ją mieć tu i teraz za wszelką cenę i temu, że przecież jej samej to bardzo się to podobało. Że przecież sama go przed momentem całowała tak, by nie miał wątpliwości, że nieme obietnice może sobie osobiście dopasować do własnych zachcianek. Że sama go po prostu chciała, a to, że nie powinna, nie miało znaczenia.

      Usuń
    2. — Proszę pana — wysapała cicho, starając się, by nie brzmiało to zbyt jękliwie, choć jej głos i tak był odrobinę wyższy niż zwykle. — Proszę, już… — zaczęła, ale musiała przerwać, bo po pierwsze zabrakło jej powietrza, a po drugie zabrakło jej też słów. A może nie słów, co bardziej śmiałości, bo w końcu trzymał rękę w jej mokrych od podniecenia majtkach, a ona w trakcie próbowała powiedzieć mu coś, co wydawało jej się bardzo bezwstydne, okropnie nierozsądne i szalenie przez nią pożądane. — Co mam zrobić… żeby pan już… żeby teraz… — Szlag by go trafił i to jego palące spojrzenie. I usta. I nawet ten lekki zarost drapiący ją po skórze. — Chcę pana w sobie. Ale nie palce — powiedziała w końcu, czemu towarzyszył mimowolny jęk wywołany kolejną falą rozkoszy. Zaraz też ścisnęła wargi i uciekła spojrzeniem od oczu Chaytona, bo nie była pewna, czy taka bezpośredniość była właściwa, czy nie była zbytnio niecierpliwa. Po prostu mieli mało czasu, a naprawdę go chciała i chciała, żeby było mu dobrze. To mu przecież obiecywała w pocałunkach, a teraz nawet do nich nie miała dostępu.

      Camille Russo

      Usuń
  23. Nie umiała czytać atmosfery i nawet w tych najbardziej oczywistych sytuacjach potrafiła przemawiać przez nią wyjątkowa nieporadność i brak wyczucia. Mogła się nagle zaciąć, zamykając się we własnej głowie, by gorączkowo opracować plan działania, który wpasowałby się w okoliczności. Była całkowicie świadoma tego zachowania i tego, że często przez to wychodziła na sztywną i w ogóle niezainteresowaną otoczeniem, co nie stawiało jej w najlepszym świetle, na pewno nie pod kątem relacji międzyludzkich i szeroko pojętej towarzyskości. Tak, brakowało jej swobody i przysłowiowego luzu, ale z drugiej strony nie potrafiła wyobrazić sobie, że miałaby postępować inaczej. Nie widziała się w sytuacjach, w których bez zastanowienia podejmowała jakieś bliżej nieokreślone działania. Nie chodziło o chwile zaskoczenia, których nie dało się przewidzieć choćby kilka chwil wcześniej, bo w takich pierwsze skrzypce grały emocje, a rozum musiał dopiero wszystko nadganiać. Chodziło o momenty, które zdążyły już trwać i w trakcie, z bliżej nieokreślonych przyczyn, Camille potrafiła nagle znaleźć się w kropce.
    W takiej kropce znalazła się po części przed chwilą. Nie wiedziała, co dalej. Nie wiedziała, co zrobić, będąc w takim położeniu, gdzie właściwie nie chciało się robić nic więcej poza beztroskim oddawaniem się pieszczotom, które jednocześnie stawały się powodem specyficznego zniecierpliwienia, podbijającego presję czasu. Rozbudzały całe to chcenie, ale już niekoniecznie zostawiały wskazówki, co robić, by odpowiednio je wyrazić. Najprościej było powiedzieć i to też zrobiła, ale nie było to wcale oczywiste i dla niej typowe. Szczególnie, jeśli chodziło o sytuację, której nigdy nie skojarzyłaby z prowadzeniem rozmowy i po której oczekiwało się zgoła innych czynności. Przynajmniej według Camille i jej wyobrażeń, które w głównej mierze dyktowane były dotychczasowymi doświadczeniami. Dlatego tym bardziej mogła czuć się niezręcznie przy podejmowaniu kolejnych działań.
    I tak się czuła, bo choć można by rzec, że szybkie numerki stanowiły domenę tych jej doświadczeń, że za często i za bardzo przejmowała bierną stronę, to w tym przypadku miała przeczucie, że oczekiwania pana Kravisa są trochę inne od tych, które mieli faceci, z którymi była wcześniej. Tamci wydawali się nie mieć żadnych oczekiwań tak właściwie, nie licząc tego, żeby była obecna ciałem, ale tak naprawdę mógł to być ktokolwiek zamiast niej. Czuła się więc niezręcznie, bo to dalej było nowe, do tego podświadomość nie dawała za wygraną, przypominając, że owszem, nowe, ale również niewłaściwe i to w ten popaprany sposób, jednak na tym się kończyło. Nie szła dalej w jakieś dywagacje, nie przytłaczało ją to, jak to zazwyczaj bywało. I pewnie gdyby miała teraz głowę, żeby się nad tym zastanawiać, byłaby zaskoczona, ale jej uwaga skupiała się na panu Kravisie, na jego dotyku i obecności, której doświadczała jakby całą sobą i która spychała znaczenie całej tej niezręczności czy nieporadności gdzieś daleko na bok.
    Zdążyła jeszcze krótko pomyśleć, że szlag mógłby też trafić to, że pan Kravis potrafił uśmiechać w taki sposób, żeby ściskało żebra, a po plecach przebiegały dreszcze niczym setki biegnących mrówek. Niby nieznaczne napięcie mięśni twarzy, drobnostka, która łatwo mogła się zagubić między innym gestami. Drobnostka, która wywołała w Camille jakieś bliżej nieokreślone odczucia, które w połączeniu z przeżywanymi chwilami i bliskością, rozpalały pożądanie jeszcze bardziej.
    Jęknęła głośniej, gdy w nią wszedł, ale zaraz stłumiła ten dźwięk, przygryzając mocniej dolną wargę. Na wstrzymanym oddechu przyjęła kilka pierwszych pchnięć, musząc się najpierw przyzwyczaić do tempa i samych wrażeń. Czuła to trochę inaczej niż ostatnio, wiedziała, że może tak być, ale i tak dała się odrobinę zaskoczyć kolejną przyjemną nowością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwilę później instynktownie podniosła się lekko na palcach i wygięła plecy w większy łuk, wypychając biodra do tyłu, żeby lepiej dopasować się do ruchów Chaytona. Przy kolejnych zaczęła jednak tracić stabilność, bo choć opierała się o lustro i była podtrzymywana przez niego w dwóch strategicznych miejscach na ciele, to utrzymanie równowagi nie było w tym przypadku takie łatwe. Nie miała wprawy ani tyle siły i nawet jeśli te momenty, w których miała wrażenie, że albo uderzy w lustro, albo się po prostu przewróci, nie były w rzeczywistości tak poważnym zagrożeniem, wolała chyba nie ryzykować.
      Ale wolała też niczego nie przerywać, jakby w obawie, że taka przerwa mogłaby zaprzepaścić rozkoszne napięcie kumulujące się w podbrzuszu. Oparła się o lustro przedramionami i powoli, między pchnięciami, pochylała się stopniowo, aż znalazła kąt, w którym biodra i pośladki przyjmowały na siebie większość siły, a ręka Chaytona nie traciła z zasięgu jej ramienia. Przez to wypięła się bardziej w jego stronę, ale też z nieskrywaną przyjemnością mogła stwierdzić, że teraz czuła go w sobie mocniej. Bardziej. Lepiej. Do takiego stopnia, że mimo przygryzionej wargi, wymykały jej się ciche, krótkie krzyki rozkoszy, urywane oddechem albo co jakiś czas dodatkowo tłumione przyciskaną do ust dłonią.
      Tak czuła, że jest doskonale. Cudownie. Całkowicie beztrosko. Tak mogła dojść, za jakąś chwilę lub dwie, dzieląc się nimi z panem Kravisem, bo jedyne, czym byłaby w stanie się teraz przejmować, to tym, czy jemu jest równie dobrze, czy czerpie z tego intymnego aktu tyle, co ona… Do tej pory nie patrzyła na niego, mając przymknięte powieki, bo jak przed kilkoma minutami uciekła spojrzeniem, tak dopiero teraz poczuła impuls, by podnieść wzrok do odbicia w lustrze i skrzyżować z nim spojrzenia na nowo. Potrzebowała teraz tego, widzieć jego oczy. Albo żeby on widział jej. Nie była pewna, ale to nieważne, bo teraz jakimś cudem było jej jeszcze lepiej, jeszcze rozkoszniej i było to dla niej niesamowite, bo były to zaledwie chwile zamknięte w minutach, a jej rozgrzane ciało reagowało na wszystko, jakby trwało to już od dłuższego czasu. Nawet na usta wkradał się pełen ekscytacji i niedowierzania uśmiech, który walczył o byt z tłumionymi na różne sposoby jękami i nierównym oddechem.
      Tak mogłaby uprawiać seks dużo częściej. Tak beztrosko mogłaby czuć się już zawsze.

      Camie

      Usuń
  24. Lily lubiła pracę i wir, w jakim się wtedy znajdowała. Potrzebowała czegoś, co rozproszy jej myśli i odwróci uwagę od życia prywatnego, które było w totalnej rozsypce i to już ciągnęło się dość długi czas. Natłok obowiązków, wysokie tempo pracy i czasami wymóg nadgodzin zajmowało jej czas i głowę i to było w tej sytuacji najlepsze, co mogło ją spotkać, bo poza pracą w obecnej chwili ruda nie miała nic, czym chciałaby się zająć. Dlatego po rozmowie z prezesem wróciła do swojego stanowiska pracy i zajeła się reorganizacją grafiku - głównie swojego, bo wyjazd Chaytona był wiadomy już wcześniej i w związku z tym pod niego wszystko było już ustawione, jak należy. Potem przekazała kadrom odpowiedni wniosek delegacyjny i zgłosiła zmiany. Z tyłu głowy trochę miała brzęczek, który upierdliwie ostrzegał, że może to wcale nie jest dobry pomysł, aby jechała na delegację sama z szefem, w którym się durzy, ale nie miała zamiaru skupiać się na Kravisie, a na pracy. Lily dobrze wiedziała, że jej zadurzenie i jakiekolwiek uczucia nie mają sensu, że Chayton jest poza jej zasięgiem, a nawet tak jej nie widzi, więc musiała po prostu przeczekać, aż jej serce nieco się ostudzi i tyle - podchodziła do tego na zimno i z dużą logiką, nie chcąc niczego sobie wyobrażać za nadto. Mimo wrażliwej i romantycznej duszy, była bystra i umiała dbać o siebie.
    Gdy nadszedł dzień wyjazdu, spakowana w małą walizke i podręczną torbę podjechała jeszcze do biura. Musiała zabrać tablet, na którym pracowała, bo przecież był i lżejszy i bardziej poręczny od laptopa, który na co dzień leżał przed nią na biurku. Zdążyła zamienić jeszcze kilka słów z dziewczynami z recepcji, powtarzając im na czym powinny się skupić i zapewniając, że jakby cokolwiek się działo, co wymagałoby jej interwencji, albo sprawdzenia czegoś, mogą zawsze dzwonić - choć nie była przekonana, czy da radę się rozdwoić, skoro w Miami mają z Chaytonem tak napięty grafik. Stamtąd skierowała się prosto na lotnisko, na adres wysłany przez prezesa i dotarła chwilę przed umówioną godziną.
    Miami oznaczało słońce, plaże i zabawę, ale z tego mogła skorzystać dopiero po szeregu spotkań. No przynajmniej z plaży i zabawy, bo słońce pewnie będzie się już wtedy chylić ku zachodowi, ale dla niej to i lepiej, jej jasna skóra była wysoko narażona na poparzenia nawet przy używaniu wysokich filtrów ochronnych. Odstawiła walizkę obok, schodząc z jezdni, gdy wysiadła z taksówki, na którą niestety musiała wydać sporo więcej, niż by chciała i rozejrzała się za Chaytonem. Jakoś do głowy jej nie wpadło, że będą lecieć prywatnym samolotem, więc czekała przy głównym wejściu, a po sprawdzeniu godzin i dat odlotu, nawet wpisywaliby się w jeden przelot. Poprawiła wysoko upiętego kucyka i przeniosła ciemne przeciwsłoneczne okulary z nosa nad czoło, potem odruchowo wygładzając koszulkę. Na czas loty ubrała się praktycznie, w garniturowe ale miękkie spodnie w kolorze intensywnej fuksji i biały basicowy t-shirt, a gdyby mieli jakieś opóźnienie, miała na wierzchu bagażu marynarkę dobraną do dołu i szpilki, do zamiany z tenisówkami i mogłaby tak iść na spotkanie, wszystko przemyślała, bo wiedziała, że przy takim szefie jak Kravis, zawsze trzeba być gotowym na wszelkie ewentualności.
    - Dzień dobry - uśmiechnęła się szeroko, widząc j zbliżającą się znajomą twarz i siegneła po swoją walizkę, gotowa choćby za nim biec, gdyby nagle trzeba było się spieszyć.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  25. Szaleństwo w życiu Camille zamykało się do pojedynczych ekscesów i jakiś marginalnych sytuacji, na które nie ma normalnie miejsca w codzienności. Sama codzienność toczy się w umiarkowanym rytmie i jest raczej monotonna, niektórzy stwierdziliby, że wręcz do bólu przewidywalna, ale to dobrze. Przewidywalność była równoznaczna z bezpieczeństwem, a to jak najbardziej pasowało Camille. Dzięki temu czuła, że ma wszystko pod kontrolą, nawet jeśli wydarzyło się coś, co odbiegało od normy, bo wystarczyło znaleźć odniesienie w codziennej trwałości. Mogła wyznaczyć sobie punkt, do którego należało dążyć, by wyeliminować czynnik zaburzający porządek życia. Mogła zaplanować kolejne działania i takim sposobem bezpiecznie wrócić do swojego status quo. To był jej schemat, w którym odnajdywała się najlepiej, choć w praktyce czasem wyglądało to tak, jakby próbowała uciec od wszystkiego, co choć trochę zakrawało w swojej istocie o nieprzewidywalność, ale w praktyce nie było specjalnie ryzykowne. Nie była spontanicznym wulkanem energii, nie była porywcza i naprawdę rzadko pozwalała sobie na coś, co odbiegałoby od normy.
    Miała dwadzieścia parę lat i stosunkowo mało zobowiązań – całkiem spory kredyt studencki, trochę mniejszy kredyt wakacyjny zaciągnięty po studiach i do tego żadnych dzieci i nikogo, kim musiałaby opiekować, bo cioci trzymało się bardzo dobre zdrowie. Miała dobrą pracę, ale nie mogła powiedzieć, żeby zawodowe obowiązki generowały znaczący stres albo wymagały od niej czegoś ponad jej siły, przynajmniej na razie. Miała dwadzieścia parę lat i tak niewiele zobowiązań, a żyła tak, jakby za każdym rogiem czyhało niebezpieczeństwo albo inne rzeczy, których należało się wystrzegać. Brakowało jej luzu i swobody, które charakteryzowały ludzi w jej wieku czy nawet odrobinę starszych, była tym typowym sztywniakiem, którego trzeba było specjalnie przekonywać, żeby poszedł z resztą towarzystwa do klubu. Dodatkowo cierpiała na przypadłość zwaną niezdaryzmem i to ta przypadłość generowała chyba najwięcej „szaleństwa” i „spontaniczności” w jej życiu. Te pełne napięcia momenty i wyczekiwanie, czy uderzy się biodrem o kant biurka, czy nie, czy zedrze sobie tylko skórę z łokci, czy może jeszcze wyrżnie brodą o chodnik, kiedy w końcu nadepnie sobie na rozwiązaną sznurówkę, ach…
    Z założenia nie była materiałem na kochankę i nie byłoby żadną przesadą stwierdzenie, że mogłoby to być opinią powszechną, jeśli w ogóle kiedykolwiek z jakiegoś powodu pojawiłaby się konieczność, żeby coś takiego zostało na głos doprecyzowane. Dziewczyna, która potrafi połknąć język czy wpaść w zakłopotanie w trakcie zwykłych koleżeńskich przepychanek albo zaczepek, miałaby pozwolić sobie na romans w pracy? Już żartowano nawet z tych jej słynnych randek, na których temat się nie wypowiadała praktycznie wcale, co tylko utwierdzało otoczenie w przekonaniu, że powściągliwość Camille sięga niewiarygodnie daleko. Gdzie więc podejrzewać akurat ją choćby o samo myślenie o biurowych amorach?
    I mimo tego wszystkiego, to teraz właśnie ona starała się trzymać tak stabilnie, jak tylko pozwalała jej na to sytuacja. W tym najprostszym, najbardziej dosłownym znaczeniu – na nogach, bo ciężko byłoby rozważać w tych okolicznościach stabilność życiową. Ta sytuacja była właściwie dosłownym zaprzeczeniem takiej stabilności.
    Błądzący na jej ustach uśmiech nabrał więcej figlarności, kiedy poczuła, że pan Kravis nachyla się do jej szyi. Przymknęła na moment oczy, samej przechylając głowę lekko na bok, żeby nie ograniczać mu do siebie dostępu. Nie zastanawiała się nad tym, co chciał i co ostatecznie zrobił, była to po prostu kolejna pieszczota, którą postanowił ją obdarować. Kolejny przyjemny element tego niepoprawnego zbliżenia, któremu tak dobrze było się oddawać…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To byłoby… szalone… i nierozsądne — stwierdziła cicho, rozchylając powieki, by ponownie spojrzeć na Chaytona w lustrze i uśmiechnąć się nieco wyraźniej, ale tylko na chwilę, bo zaraz znów przygryzła mocno wargę, tłumiąc głośniejszy jęk. — Pan się nie spóźnia — dodała po kilku sekundach i korzystając jeszcze z tego, że był blisko, obróciła nieznacznie twarz tak, by skórą przesunąć po jego zaroście, co też z jakiegoś powodu sprawiało jej osobliwą przyjemność. — Ktoś mógłby przyjść… sprawdzić, o co chodzi… — Nie musiała chyba dodawać, że byłoby to niewskazane, prawda?
      Nawet jeśli była to tylko luźno rzucona myśl, Camille wolała, żeby nie próbowali jej zrealizować. Tak jak starała się pobieżnie wyjaśnić, byłoby to do niego niepodobne i na pewno wzbudziłoby wystarczająco zainteresowania, by w krótkim czasie kogoś oddelegować do sprawdzenia, czy wszystko w porządku. Po drodze na pewno zadzwoniłby telefon, ale czy Chayton by go teraz odebrał? Albo nawet jeśli byłoby oczywiste dla wszystkich, że jest jeszcze w trakcie poprzedniego spotkania, to w dalszym ciągu mogłoby to budzić niepotrzebne zainteresowanie, bo w końcu co takiego pilnego mogła mieć z nim do omówienia Camille? W gruncie rzeczy mieli chyba całkiem sporo spraw do przegadania, ale nie bardzo dotyczyły one bieżących spraw zawodowych…
      Zdała sobie nagle sprawę, że próbowała być rozsądna w trakcie robienia czegoś, co kilkanaście minut temu jasno określiła jako nierozsądne. A i tak w tym trwała. Chciała być rozsądnie nierozsądna, uprawiając seks z prezesem w jego gabinecie w trakcie trwającego dnia pracującego. Czy ona zwariowała? Tak, z pewnością. I na ten moment było jej z tym dobrze. W kolejnym momencie jeszcze lepiej, bo wzdłuż kręgosłupa przeszedł ją przyjemny dreszcz. W następnym ściągnęła ze sobą łopatki i poczuła nasilające się w podbrzuszu mrowienie. I już kilka sekund później znalazła się w takim stanie, że gdyby teraz pan Kravis przerwał się w niej poruszać, poznałaby, czym jest to specyficzne sfrustrowanie, które towarzyszy człowiekowi, gdy już znajdzie się właściwie na szczycie, ale w ostatnim momencie ktoś pociągnie go do tyłu. Ledwo poczuje wiatr na skórze, a zaraz ląduje twarzą w śniegu. Nie mogła złapać tchu, tracąc całkowicie panowanie nad tym, jakie dźwięki opuszczały jej usta, a sama chwila tego napięcia, które ostatnio rozniosło się po jej ciele jakby w mgnieniu oka, teraz wydawała się trwać i trwać w nieskończoność. Mnóstwo szybkich skurczów, drżące mięśnie, szum w głowie i to uczucie, że człowiek nie do końca wie, co się z nim dzieje, ale nie ogarnia go żadna panika, choć jest cały spięty i nie może się rozluźnić.
      Na pewno zwariowała, bo to było czyste szaleństwo.

      Camie

      Usuń
  26. [Kajam się! Wybacz, że odpisuję z takim poślizgiem.. :C I pięknie dziękuję za rozpoczęcie!]

    Do Hazel czasami nie docierało, że jest przedsiębiorcą. Prowadzenie niewielkiej pracowni krawieckiej było dla niej tak naturalne, że pod wieloma względami nie traktowała tego w aspekcie biznesu. Owszem, miała świadomość, że musiała opłacić czynsz za wynajem lokalu, który do najtańszych nie należał. Wiedziała również, że miesięcznie musi przelewać odpowiednią kwotę na rzecz biura rachunkowego i pamiętała też o przesyłaniu do nich wszelkich dokumentów, które miały jakikolwiek walor w rozliczeniach i innych sprawach, o których Evans nie miała pojęcia.
    Krawiectwo i projektowanie były dla Hazel całym światem. Miała inne zainteresowania, lubiła wycieczki rowerowe, czytanie romansów, rysować. Jak była młodsza i mieszkała w Winonie rozwijała też inne pasje, ale prowadzenie działalności w Nowym Jorku, który faktycznie był miastem, który nigdy nie zasypia i się nie zatrzymuje, nie było najłatwiejszym zadaniem. Tym bardziej, że miała wrażenie, iż w piramidzie przedsiębiorców znajduje się u samej jej podstawy i jest celem łatwym do zdeptania przez gigantów biznesu.
    Hazel zajmowała się przede wszystkim modą damską. Projektowała i szyła sukienki, spodnie, koszule, stroje. W gronie klientów płeć męska równa była promilowi. Ubrała kilku kuzynów na parę różnych okazji, ale tak naprawdę to Chayton Kravis był tym, który zdecydował się uszyć u niej garnitur na miarę i za to zapłacić. Była mu oczywiście za to wdzięczna, bo z czystym sumieniem mogła poszerzyć ofertę i uzupełnić portfolio.
    Evans nie było jeszcze stać na to, aby zatrudnić kogoś na stałe, dlatego musiała racjonalizować przyjmowanie zamówień. Współpracowała z dwiema starszymi kobietami, które zechciały dorobić sobie na emeryturze. Jedną z nich była pochodząca z Ukrainy Swietłana i a drugą — dobroduszna Edith z Hawajów. Kobiety raz na jakiś czas przejmowały projekt Hazel, pomagały ściągać miary z klientów i doprowadzały projekty niemal do końca, ostatnie sznyty pozostawiając jednak dla Evans.
    Były też okresy, kiedy jej biznes miał zastój. Pracowała wtedy głównie dla siebie, nad strojami, które można było kupić u niej od ręki. Wtedy niestety ani Swieta ani Edith nie mogły jej pomóc. Nie płaciła im zbyt wiele, bo nie mogła sobie na to pozwolić, ale mimo to — kobiety nigdy nie odmawiały jej pomocy, kiedy dzwoniła do nich o przeróżnych porach.
    Czy spodziewała się, że Chayton pojawi się w progach jej pracowni ponownie? Nie. Uważała, że stać go na to, aby ubierać się u najlepszych nowojorskich — i nie tylko — projektantów, natomiast skłamałaby, gdyby przyznała, że jego pojawienie się w skromnym lokalu, nie wzbudziło w niej miłych uczuć. Ba, poczuła się mile połechtana.
    Podniosła głowę, kiedy usłyszała charakterystyczny dźwięk dzwoneczków, wiszących przy drzwiach. Uśmiechnęła się na widok mężczyzny i odeszła od swojej maszyny, podchodząc również do lady. Dzisiaj akurat była w pracowni sama, a towarzyszyły jej jedynie dźwięki popularnych przebojów puszczanych w jednej z większych stacji radiowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mam co robić — odparła w ramach powitania i nadal trwała w uśmiechu. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Nie kłamała, może i zamówienia nie wpływały do niej lawinowo, to jednak dzień w dzień siedziała albo przy szkicowniku, albo przy maszynie do szycia, poświęcając na to od kilku do nawet kilkunastu godzin. Ale nie miała innego wyjścia, jeżeli chciała mieć za co żyć.
      — Z garniturem coś nie tak? — spytała nieco zlękniona, tak jakby obawiała się nawet pozytywnie pomyśleć i uznać, że Kravis przyszedł po kolejny strój, a nie składać reklamację na jej poprzednią pracę. Wtedy też przyszła jej myśl, że w sumie mogłaby go poprosić o to, aby wystawił jej opinię w popularnej przeglądarce, ale ugryzła się w język. Chciała najpierw poznać powód jego wizyty. — Liczę na to, że dobrze się nosi i spełnia swoją funkcję. A może potrzebujesz kolejnego… — rzuciła nieśmiało. Od pierwszego spotkania z Kravisem nie patyczkowała się z mówieniem mu per ty, chociaż mężczyzna roztaczał wokół siebie specyficzną aurę.

      Hazel Evans

      Usuń
  27. Kiedy już myślała, że to wszystko, że to ostatni dreszcz; że następny oddech nie będzie urywany i nie utknie gdzieś w przełyku; że da radę rozluźnić chociaż brzuch, który nie wiedzieć czemu trzymała wciągnięty i nie mogła przestać, to pojawiał się kolejny impuls nie wiadomo skąd. Te kilka pierwszych brało się jakby z samego jej ciała, gdzieś z jej wnętrza i to bliżej nieokreślonego. Samo to było dla Camille dużo, nie potrzebowała więcej, żeby dać się omotać spełnieniu.
    A potem Chayton złapał ją nieco mocniej, co jeszcze na moment wzmogło błogie uniesienie i wywołało z jej strony upojny, głośny jęk, dzięki któremu mogła zaczerpnąć więcej powietrza i znów wydawało jej się przez ułamek sekundy, że to już koniec. Uwolniła płuca od tych nietypowych spazmów, ale tylko po to, żeby znów mocno wciągnąć oddech, tłumiąc kolejny dźwięk ze swojego wnętrza, gdy poczuła, jak mocniej na nią naparł. Nie umiała tego opisać ani tym bardziej tego nie rozumiała, ale przeszło jej przez myśl, że wcale by się nie pogniewała, gdyby Chayton zrobił tak jeszcze chociaż raz. Gdyby to potrwało jeszcze chwilę dłużej, nawet jeśli nie miałoby dorównywać intensywnością kilku poprzednim sekundom.
    W przeciwieństwie do niego, nie podzieliła się na głos tą spontaniczną zachcianką, na którą zresztą tak samo nie mogliby sobie pozwolić. Klarowność tego pragnienia była jednocześnie sygnałem, że to już naprawdę wszystko. Dreszcze zamieniły się w delikatne mrowienie skóry, przerywany oddech zwolnił i odruchowo zaczął szukać spokojniejszego rytmu. Camille w pierwszej chwili tego rozluźnienia chciała oprzeć głowę o lustro przed sobą, ale pan prezes był pierwszy przy jej ramieniu, więc żeby nie zabierać mu podparcia, zamiast tego zgięła rękę w łokciu i przyłożyła do swojej twarzy. Zasłoniła tym samym mimowolny uśmiech, który pojawił się na jej ustach, kiedy Chayton się tak o nią oparł.
    To, że musiał dać sobie ten moment wytchnienia, spodobało się podświadomości Cam, jednak nie zdążyła zdać sobie z tego do końca sprawy, bo uwagę skoncentrowała na usłyszanych zaraz słowach. Nie od razu zrozumiała, do czego nawiązywał, bo to co sama wcześniej mówiła, wydawało jej się teraz czymś bardzo odległym. To nie był jednak jakiś duży problem. Problem leżał w tym, że te słowa, w kontekście czy bez, wcale nie były dla Camille łatwe do rozszyfrowania. Nie wiedziała, jak je rozumieć, ani jak się do nich odnieść, w dużej mierze dlatego, że w ogóle nie spodziewała się, że coś takiego usłyszy.
    Patrzyła w odbicie pana Kravisa, zastanawiając się, czy to w ogóle dobry moment, żeby szukać jakiejś odpowiedzi. Jego swobodna bezpośredniość bywała kłopotliwa dla kogoś takiego jak panna Russo. W dodatku teraz było to jak mały kubełek zimnej wody.
    Co się właśnie wydarzyło?!
    Zalało ją gorąco, ale zupełnie inne, niż to, którym rozkoszowała się dosłownie przed momentem. Dotarło do niej, co się stało, gdzie przecież wiedziała o tym cały czas. Wiedziała, co robi i mimo wszystko zrobiła to. Nie wierzyła teraz w samą w siebie, w swoje niewydarzenie i co gorsza, niczego nie rozumiała. W której dokładnie sekundzie przestała się czymkolwiek przejmować?
    Starając się, żeby nie wyglądało to zbyt nerwowo i pospiesznie, poprawiła dolną część bielizny na swoich pośladkach i schyliła się po dżinsy zebrane w kostkach. Nie wypadło to może zbyt naturalnie, biorąc pod uwagę, że wyraźnie zaczęła unikać spojrzenia pana Kravisa, choć dalej było to głównie jego odbicie, i do tego zdradzały ją powolne, sztywne ruchy, jakby próbowała zachować jakąś przesadną ostrożność. Trochę za długo też zajmowała się swoim rozporkiem, wpatrując się w niego uparcie. Nie mogła jednak zapinać spodni w nieskończoność, więc ostatecznie musiała uznać misję rozporek za zakończoną sukcesem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popatrzyła na siebie w lustrze, powstrzymując chęć, by objąć się ramionami. Zmusiła się za to do głębszego oddechu, który nie był łatwy do osiągnięcia, kiedy jej serce biło jak oszalałe. Bała się, że zaraz dostanie jakiegoś ataku paniki albo czegoś takiego, bo choć bardzo starała sobie cokolwiek wytłumaczyć i uzasadnić, nie potrafiła. Miała w sobie mnóstwo sprzecznych odczuć i myśli, a jeszcze czekało ją wyjście z gabinetu i stawienie czoła rzeczywistości, która trwała za drzwiami i która nie przestała istnieć, kiedy tak beztrosko rozkoszowała się bliskością Chaytona.
      Jej spojrzenie odnalazło w odbiciu złoty krzyżyk, który przez ostatnie kilkanaście minut cały czas drgał w powietrzu, wisząc na łańcuszku obejmującym jej szyję. Oh Dio… To była dopiero ironia, której jej teraz właśnie brakowało… Dobiłaby się nią zapewne, gdyby chowając krzyżyk za kołnierzyk czarnej koszulki, nie dostrzegła czegoś na swojej skórze, między ramieniem a uchem.
      Jeśli to wcześniejsze gorąco nadało jej twarzy jakiś kolorów świadczących o zakłopotaniu, jakiś rumieńców, tak teraz nie było po tym żadnego śladu. Blada niczym ściana wpatrywała się w malinkę na swojej szyi szeroko otwartymi oczami. Sięgnęła jedną dłonią do tego miejsca, pochylając się bardziej do swojego odbicia, jakby naprawdę musiała się temu dokładnie przyjrzeć i upewnić, że widzi dobrze.
      Oh Dio… — jęknęła rozpaczliwie, gładząc mocno opuszkami palców naznaczoną skórę. — Oh mio Dio… — powtórzyła ciszej i w przypływie chwili odwróciła się przodem do pana Kravisa, wpatrując się w niego bezradnie, ale jednocześnie z czymś na rodzaj nadziei. Nadziei, że jakoś wybawi ją od nieuniknionej tragedii, jaka miała nastąpić, kiedy wyjdzie z jego gabinetu. — Da się to jakoś… zetrzeć? — zapytała z wahaniem, nie zastanawiając się tak naprawdę nad doborem słów.
      Camille Russo miała dwadzieścia parę lat i nigdy dotąd nie miała malinki, co może nie było od razu takie oczywiste, ale wystarczyło chwilę dłużej popatrzeć w jej wielkie, przerażone oczy, by zacząć się domyślać, że naprawdę bardzo się przejęła i naprawdę bardzo nie wiedziała, o co pyta.

      Camille Russo

      Usuń
  28. Wyrzuty sumienia? Kac moralny? Tak, tego typu rzeczy na pewno forsowały sobie pozycję w jej świadomości i to bardzo skutecznie. Tylko one przepuszczały na nią ataki od wieczoru w MET, a Cam w międzyczasie sama podawała im się na tacy, nie tyle odsłaniając swoje słabości, co nawet pokazując palcem dokładnie, gdzie najlepiej będzie teraz uderzyć.
    O, proszę, tutaj między „dzień jak co dzień w biurze” a „jak bardzo widać po kimś, że przed chwilą uprawiał seks?”, jakoś chwilę przed czternastą. Do usług!
    Tak, tak, do tego już przywykła, co wcale nie było pocieszające ani nie świadczyło o niczym dobrym. To było straszne i niepokojące, ale Camille w swoim życiu musiała przyzwyczaić się do gorszych rzeczy. Wyrzuty sumienia nie były tak naprawdę niczym nowym, teraz po prostu dotyczyły czegoś innego, więc trochę łatwiej jej się z nimi żyło, szczególnie, jeśli nie musiały budować sobie specjalnego miejsca od nowa. Wystarczyło, że wprowadziły się do swojej dalekiej rodziny, która zamieszkiwała w egzystencji Camille od dłuższego czasu i możliwe, że były to już nawet pokolenia!
    Poczucie niezręczności, przebijające się w jej ruchach, wynikało teraz z czegoś innego, przynajmniej w większej mierze. Może to był banał, który w obliczu pozostałych występków, nie był wart najmniejszej wzmianki, ale niewiele mogła poradzić na to, że tak ją to… przytłoczyło.
    Za pierwszym razem to, co jest po, rozwiązało się właściwie samo. Zasnęła. Nie kojarzyła, jak i kiedy dokładnie, po prostu zasnęła i tyle. Oblepiające skórę poczucie rzeczywistości nie zdążyło jej wtedy sięgnąć, przegrywając ze zmęczeniem, które idealnie komponowało się z ówczesnym błogim stanem i bijącym od drugiego ciała ciepłem. Co więcej, po pobudce nie musiała się z nikim mierzyć, nie musiała się zastanawiać, co powiedzieć ani jak się zachować. Wtedy właśnie została z tym wszystkim sama i nie ma co ukrywać, brak czynnika w postaci wspólnika zbrodni dużo jej ułatwił. Mogła skupić się na jednym zadaniu: wyjść z biura bez zwracania na siebie uwagi.
    Teraz było inaczej i to pod zbyt wieloma względami, żeby zastosować coś na wzór poprzednich rozwiązań. Zresztą co miałaby takiego podobnego zrobić? Zgarnąć laptopa z półki i czym prędzej czmychnąć z gabinetu? Bez słowa? Nie, to nie wchodziło raczej w grę, nie, kiedy miałaby zostawić kogoś po drugiej stronie drzwi.
    Camille nie wiedziała, co zrobić, co powiedzieć czy ogólnie – jak się zachować w stosunku do pana Kravisa. Żaden znany jej scenariusz, żadne bezpiecznie zwroty, które miała odnotowane w pamięci, jako te neutralne i nie stwarzające dziwnej atmosfery po tym, jak facet opadał na miejsce obok niej, nie wydawały jej się odpowiednie.
    Idę do łazienki, zaraz wrócę.
    Masz wodę w lodówce? Przynieść ci też?
    Mogę pożyczyć ręcznik i wziąć prysznic?
    Robi się późno, muszę wrócić na noc do domu.

    Albo coś w tym stylu. Coś, co wydawało się wystarczająco naturalne i jednocześnie otwierało furtkę do podjęcia działań, które stopniowo zamykały poprzednią sytuację i niespecjalnie prowokowały do jakiejś rozmowy. Coś, co pozwalało się sprawnie odciąć i zostawić za sobą ostatnie kilka minut, które ni to się dłużyły, ni w drugą stronę – nużąco przeciągały.
    Obecność Chaytona sama w sobie przeczyła temu wszystkiemu, nie miała z tym nic wspólnego, a Cam nie była na to gotowa. W dodatku czuła się z tą świadomością idiotycznie, no bo czego innego się spodziewała?
    Zagotowała się od środka, widząc rozbawienie pana prezesa i cofnęła brodę, odwracając wzrok w bok. Tak, to rzeczywiście było idiotycznym pytaniem, więc mogła być zła tylko na siebie. Odruchowo odsłoniła naznaczoną skórę, kiedy zbliżył się, by się temu przyjrzeć, a potem znów na niego popatrzyła, ale już nieco przytomniej i z niezbyt zadowoloną miną. Wyglądała na trochę naburmuszoną i jakby zaraz z frustracji nosem miała wyjść jej para, ale nie była to frustracja wymierzona w jego stronę, choć z pewnością mogło wydawać się inaczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Plaster? — powtórzyła za nim z niedowierzaniem. — Skąd ja wezmę plaster, który mi to zasłoni? — spytała ironicznie, wznosząc rozpaczliwie spojrzenie w sufit. — Widział pan kiedyś plaster na czyjejś szyi? — Odwróciła się z powrotem do lustra i zaczęła najpierw kombinować z kołnierzykiem od koszulki, szybko z tego rezygnując, a potem próbowała wymyślić coś z włosami, przerzucając je z jednego ramienia na drugie. — To się przecież prosi o pytania… — pomyślała krytycznie na głos, układając włosy szybkimi ruchami palców.
      Nie wiedziała, co byłoby gorsze, malinka tak po prostu, czy malinka, którą próbowało się ukryć? Co wystawiało ją na większy ogień? A może przesadzała…? To w końcu dwudziesty pierwszy wiek, takie ślady nie budziły jakiegoś wielkiego oburzenia, raczej, ale dalej mogły przyciągać zainteresowanie i stać się powodem do snucia fantazji… Nie, nie było takiej możliwości, żeby pozwoliła, żeby ktoś w pracy to zobaczył. Ludzie i ich spostrzegawczość miały to do siebie, że najlepiej wykazywały się wtedy, kiedy akurat komuś było to nie na rękę. O ciotce wolała też na razie nie myśleć.
      — No i co ja z tym mam zrobić…? — Już miała znowu potrzeć ślad, ale w porę się powstrzymała, zdając sobie sprawę, że tak tylko może pogorszyć sprawę.
      Odwróciła się z powrotem do pana Kravisa, patrząc na niego ze zbolałą miną. Włosy miała podzielone na dwie strony, przerzucone do przodu przez ramiona tak, żeby wyglądało to naturalnie, a nie jakby próbowała coś ukryć. Inaczej wszystkie włosy znalazłyby się na jednym ramieniu. Przyglądała mu się dosłownie z dwie sekundy, a widząc, gdzie kieruje się jego spojrzenie, westchnęła ciężko, w ogóle nieusatysfakcjonowana. Nie była też w nastroju, by brać poprawkę na cokolwiek, co stanowiłoby znaczące wyjaśnienie, dlaczego pan Kravis miałby patrzeć teraz na jej szyje, a nie gdzie indziej. Skoro on patrzył, to inni też będą. Na pewno.
      To z podkładami to nie był głupi pomysł. Szkopuł jednak był taki, że Camille nie zabierała ze sobą korektorów ani pudrów, nie miała takich rzeczy pod ręką w pracy, bo jeśli już coś takiego miała w torebce, to po pierwsze nie w takie dni jak ten – bez planów na randki – i po drugie ograniczała się do drobiazgów, jak szminka, róż czy rozświetlacz, a od święta kredka do oczu. Nie miała żadnego pomysłu, który dałoby się zrealizować i który chociaż w założeniu wydawałby jej się skuteczny.
      — Nie mam wyjścia — stwierdziła ostatecznym tonem, unosząc na chwilę ręce do góry, by zaraz je opuścić i uderzyć się lekko w uda. — Muszę wziąć wolne. — Pokiwała głową z przekonaniem, całkowicie zrywając kontakt wzrokowy z Chaytonem i obróciła się bokiem, by rozpocząć proces ewakuacji i sięgnąć po swojego laptopa, którego odstawił na półkę. — Dwa dni… Może trzy, nie wiem, ile to będzie schodzić — mówiła i to całkowicie poważnie, dalej kiwając głową i dalej nie patrząc w stronę pana prezesa. Zastygła na moment, jakby sobie o czymś przypomniała. — Wiem, ile. Czytałam. Ale to za długo… — Może przez dwa dni nauczy się jednak, jak taką malinkę maskować? Ślad też wtedy na pewno trochę straci na kolorach.
      Zerknęła przelotnie kątem oka na pana prezesa, jakby chciała jeszcze o coś zapytać. Coś błysnęło w jej spojrzeniu, coś więcej niż niepokój i coś, co nie miało nic wspólnego z gorączkowym poszukiwaniem rozwiązania tego wielkiego problemu. Oblizała koniuszkiem języka spierzchnięte wargi i lekko pokręciła głową, jakby mówiła sobie, że to bez znaczenia i nie ma co zawracać mu głowy. Zresztą i tak nie mieli raczej czasu na rozmowy, więc zaczęła iść w stronę wyjścia.
      Muszę wziąć wolne nijak przypominało Przynieść ci wodę? i całą resztę tego typu tekstów, ale Camille teraz nieświadomie próbowała najzwyczajniej improwizować.

      Camille

      Usuń
  29. Nic dziwnego, że pan Kravis się tego nie spodziewał. Nikt by się tego nie spodziewał, bo niechętnie korzystała z normalnych dni urlopowych, a do tego dochodziły jeszcze nadgodziny, które wyrabiała, choć ostatnio ich napływ znacznie się zmniejszył. Nie miała też zaplanowanych jakiś dłuższych urlopów, nie licząc okresu świątecznego. Kiedy ktoś pytał, czy gdzieś się wybiera na wakacje, kręciła niewzruszenie głową. Camille nie myślała o takich rzeczach i póki dział kadr nie siadał jej na głowie, nie zastanawiała się, jak wykorzystać i spożytkować swoje wolne. Nie była też kimś, za kim nieustannie ciągnęły się jakieś nagłe przypadki, rodzinne tragedie czy innego tego typu sprawy, których generalnie nie sposób było przewidzieć. Do pracy przychodziła praktycznie zawsze i naprawdę większość ludzi z biura zdawała sobie z tego sprawę. Szczególnie dział kadr.
    Informacje o dostępnej apteczce puściła mimo uszu. Nie oczekiwała, że pan prezes się do tego odniesie, tak po prostu sobie gadała dla rozładowania emocji. Osobiście nie kojarzyła, by kiedykolwiek widziała u kogoś plaster na szyi, ale to tak naprawdę nie było ważne. Znała swoje szczęście, a nawet jeśli przesadzała, to nie chciała kusić losu. Nie chciała nawet zastanawiać się nad tym, jakie są realne szanse, że ktoś potencjalnie zainteresowany genezą tej malinki, w swoich domysłach mógłby znaleźć się blisko prawdy. Wystarczyło, że ta szansa nie wynosiła okrągłego zera i Cam już czuła się jak pod ostrzałem. Z plastrem, czy bez plastra.
    Kierując się do wyjścia z laptopem przyciśniętym do ciała, pokiwała naprędce głową przez ramię. Odnotowała jeszcze raz w pamięci, co przygotować i wysłać, układając w głowie plan działania. Do końca dnia nie pozostało dużo, miała wcześniej zaplanowane jeszcze kilka rzeczy, ale może uda się obejść bez nich?
    Stanęła przed drzwiami, przymknęła powieki i wzięła głęboki wdech. Powtórzyła sobie w myślach, że to nie jest jak wtedy w piątek rano. Jeśli teraz ktoś ją zauważy, to nikogo to nie zdziwi. Po pierwsze Chayton jest obecny w gabinecie i byli umówieni na krótką rozmowę, po drugie nie musi zamykać za sobą drzwi na klucz. Wszystko w porządku. Nikt nie będzie miał powodów, żeby pytać, co tam robiła, a nawet jeśli, to przecież mieli coś do omówienia.
    Odruchowo jedna jej dłoń powędrowała w okolice pod obojczykami w poszukiwaniu ukrytego pod materiałem krzyżyka. Odetchnęła, otwierając oczy, gdy wyczuła drobny kształt. Zrobiła to ostatnio, zrobi to teraz. Za drugim razem jest zawsze łatwiej. Sięgnęła do klamki i już miała ją nacisnąć, kiedy coś do niej dotarło.
    Krew dopłynęła jej do twarzy, czuła to po cieple zbierającym się na jej policzkach, więc postanowiła się nie odwracać.
    — Dziękuję, że oddał mi pan krzyżyk. — Powinna to zrobić wcześniej, teraz brzmiało to conajmniej dziwnie, biorąc pod uwagę, co zdążyło się wydarzyć w międzyczasie, ale nie myślała o tym. Chciała podziękować mu od razu, ale umknęło jej to, gdy zaczęła dopytywać o szczegóły, a potem…
    Dlaczego ją zrobił? Dlaczego akurat na szyi…?
    Pociągnęła w końcu klamkę w dół i wyszła z gabinetu pana Kravisa, nie oglądając się już za siebie. Starając się wyglądać jak najbardziej naturalnie, zaczęła iść najpierw w stronę schodów, po których zeszła, a potem do swojego biurka.
    Miała okropny mętlik w głowie, wielki supeł zaplątany z mniejszych supełków, który zakłócał wewnętrzny spokój i utrudniał koncentrację. Liczyła, że choć trochę uda się go rozplątać, kiedy tak nalegała na krótkie spotkanie z prezesem, że porozmawiają i coś ustalą. Tymczasem nie wyjaśnili nic, nie to co sobie wyobrażała i co wydawało jej się konieczne do omówienia. Oczywiste.
    Zbliżając się do swojego biurka, mruczała coś pod nosem niewyraźnie i raczej po włosku, biorąc pod uwagę barwność intonacji. Odtwarzała na szybko wszystko w swojej pamięci, starając się wyłapać ten krytyczny moment. Kiedy wyparowało z niej to całe przekonanie co do nierozsądności ich…bliskiego przebywania w swoim towarzystwie? Gdzie się podziewało przez cały ten czas? Musiało gdzieś być, skoro teraz do niej wracało, jakby nigdy nic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostrzegałem, że jedna noc nam nie wystarczy.
      Nic innego mnie nie obchodzi.
      …przestałbym lubić swoją pracę. Przestałbym jej potrzebować.


      Umieściła laptopa w stacji dokującej i opadła na fotel przy swoim biurku. Wybudziła sprzęt z uśpienia, uderzając niedbale palcami o klawiaturę i kiedy system zaczynał wznawiać swoje procesy, oparła się łokciami o blat i przetarła twarz dłońmi, odgarniając z niej włosy. Szlag. Była w punkcie wyjścia. Nawet gorzej, bo nie wiedziała teraz, gdzie to wyjście w ogóle było. Powinna być na siebie zła, powinna się wściekać, powinna powiedzieć coś stanowczego, co dałoby do zrozumienia, że takie rzeczy nie mogą się powtórzyć. Zamiast tego była pewna obaw, co nie było nieodpowiednie, ale jednocześnie czuła też tajemniczą ekscytację, która wywoływała przyjemne mrowienie na skórze, a najbardziej tam, gdzie pan Kravis zostawił po sobie ślad. Tego nie określiłaby jako odpowiednie ani rozsądne. To było tego cholerne przeciwieństwo, a jednak nie potrafiła nie myśleć o tym, jak o czymś przyjemnym…

      Została w pracy do końca. W trakcie pisania maila, o którego poprosił pan Kravis, wyskoczyło jeszcze kilka drobnostek, które wydawały się zbyt proste i szybkie do ogarnięcia, żeby je tak po prostu zostawić. Te kilka godzin upłynęło jej nawet całkiem szybko, choć bardzo pilnowała się z włosami, żeby przypadkiem nie odsłonić jednej strony szyi i trochę się denerwowała, kiedy ktoś przychodził i rozmawiał z nią dłużej niż minutę. Na szczęście malinka nie rzuciła się nikomu w oczy, ukryta w cieniu włosów i Cam nawet przez moment zastanawiała się, czy naprawdę nie przesadzała.
      Ostatecznie nie skontaktowała się z działem kadr. Najwyraźniej potrzebowała po prostu ochłonąć, miała przecież po czym. Wyszła jednak kwadrans wcześniej, niż to sobie planowała i nie miała ku temu żadnego konkretnego powodu. Może uznała, że dobrze jej to zrobi, nawet jeśli to tylko piętnaście minut.
      — Camille? Jesteś wyjątkowo wcześnie — zdziwiła się ciocia, ściszając radio stojące w kuchni na parapecie. Leciała jakaś włosa stacja z wiadomościami, które stanowiły przerywnik między piosenkami.
      Florence była w trakcie przygotowywania kolacji, o czym świadczyły nie tylko unoszące się w powietrzu aromaty, ale też wyższa temperatura w pomieszczeniu, którą Cam poczuła, gdy z malutkiego korytarza weszła od razu do kuchni, by się przywitać.
      W odpowiedzi wzruszyła jedynie ramionami i uśmiechnęła się kącikami ust. Usiadła przy okrągłym stoliku i nie musiała długo czekać, aż ciotka znów zaczęła mówić i wróciła do robienia jedzenia. Opowiadała o wszystkim i o niczym. O sąsiadach, o klientach restauracji, o niewydarzonym dostawcy produktów, których tam używali. Zastanawiała się na głos nad jakimiś codziennym sprawami, wypuszczając pytania w eter, a Camille kiwała co jakiś czas głową albo parsknęła śmiechem i tak do czasu, aż ciocia nie rozłożyła jedzenia i sama nie usiadła, gotowa do posiłku.
      — Oddałaś krzyżyk do czyszczenia? — spytała Florence, nabierając porcję makaronu na widelec. — Zastanawiałam się, co się stało, bo nie miałaś go w piątek ani przez weekend…
      Cam uniosła zdziwiona brwi. Nie wiedziała, że ciocia w ogóle zauważyła, że zawieszka z łańcuszkiem zniknęła, ani dlaczego sądziła teraz, że oddała go do czyszczenia. Aż sama spojrzała na krzyżyk, unosząc go w palcach i rzeczywiście, wyglądał na taki… odświeżony. Nie zwróciła na to wcześniej uwagi, ale teraz to widziała to wyraźnie. Niby drobiazg, jednak kiedy połączyła sobie kropeczki dotyczące najświeższych losów wisiorka, uśmiechnęła się mimowolnie do swoich wniosków.
      — A to co…? — Głos ciotki zabrzmiał zabrzmiał podejrzliwie i Cam podniosła na nią spojrzenie akurat, jak wciągała głośno powietrze. — Che cos’è…?! — Kobieta nachyliła się, odgarniając włosy siostrzenicy w gorączkowym geście. — Camille?! Chi te l’ha fatto? Quando?! Tu e Lucas…?
      No, zia! — Odsunęła rękę cioci i potrząsnęła głową, starając się, by włosy wróciły na swoje miejsce, ale żeby nie wyglądało to na umyślne działanie. — Non è così…

      Usuń
    2. Naplułaby sobie w brodę, gdyby miała pewność, że trafi. Cieszyła się, że w pracy nikt nie zauważył tej malinki na szyi, więc kiedy wyszła z biura, przestała się nią przejmować, a potem po prostu zapomniała, że powinna jeszcze uważać w domu. Przecież mowa była o cioci Florence, ay, ay… Kobieta miała bystre spojrzenie, zauważyła przecież prawie od razu, że krzyżyk na szyi siostrzenicy wydawał się jakiś taki bardziej błyszczący, gdzie to naprawdę drobiazg, więc jak miałaby nie zauważyć takiego śladu na jej skórze? Oh, stanti tutti, abbiate cura di me…
      Reszta kolacji dwuosobowej rodziny Russo minęła w taki sposób, że Camille nie podnosiła spojrzenia znad swojego talerza, dziubiąc makaron widelcem i bojąc się, że jak tylko spróbuje otworzyć usta, by coś przełknąć, cioteczka osobiście i bez wahania spróbuje pociągnąć ją za język. Dosłownie. Z kolei Florence wyrzucała z siebie potok komentarzy i pytań, na które nie dawała nawet szansy udzielić odpowiedzi, tak szybko mówiła, samej też nie przestając męczyć swojej porcji jedzenia. Obie jadły więc bardzo powoli i bardzo długo, bo nie było opcji, żeby Cam mogła teraz odejść od stołu.
      Nasłuchała się, oj nasłuchała, jakby ta jedna malinka miała świadczyć nie wiadomo o czym. Jedyne, czym się pocieszała to fakt, że póki ciotka mówiła, ona nie musiała, a to oznaczało, że rosła szansa, że w ogóle nie będzie musiała odpowiadać na żadne z mnóstwa pytań. Kto, gdzie, kiedy, jak… Cioteczka co prawda w pierwszej kolejności pomyślała o Lucasie z jakiegoś powodu, ale potem nie padło już żadne imię, a i sam monolog zaczął kręcić się bardziej wokół mniej precyzyjnych stwierdzeń, że to nie wypada.
      Kiedy jednak cioteczka nagle zaczęła wspominać o pracy i o tym, co by pomyśleli ludzie, gdyby to zobaczyli, co by pomyślał sam szef, Cam zakrztusiła się, a że miała akurat jedzenie w buzi, to też trwało to trochę dłużej niż przy zwykłym zakrztuszeniu. Ten krótki epizod jakimś cudem przyspieszył cały ten wywód wypełniony dramatycznym rozczarowaniem i retorycznymi pytaniami Flo, gdzie popełniła błąd. A już zupełnie na koniec, kiedy ciotka ucichła i obie popatrzyły na siebie z ukosa, na ich ustach przemknęły ledwo dostrzegalne uśmiechy. Florence zaraz jednak odchrząknęła, a Camille przez chwilę zadawała sobie w myślach jedno pytanie.
      Jakby to wyglądało, gdyby ciocia nigdy nie musiała zastąpić jej matki?

      Camille

      Usuń
  30. Choć cioteczka nie była tak bardzo oburzona, jak z początku mogłoby się wydawać, tak Camille nie mogła być w żadnym stopniu pewna, że nie wrócą do tematu i nie spadnie na nią kolejny grad pytań. Już bez towarzyszących temu krytycznych spojrzeń i dramatyzmu, ale za to pełny niepohamowanej ciekawości. Florence najpierw musiała się zdenerwować i przeprowadzić kilkunastominutową tyradę, bo po prostu tak należało zrobić, taka była kolej rzeczy. Nie mówiło się jednak o tym głośno i trzeba było podchodzić do tego na poważnie, nawet jeśli w głębi duszy istota takiego prewencyjnego reagowania, daleka była od realiów. Żyły w końcu w Nowym Jorku i pani Russo była tego świadoma, ale jednocześnie płynęła w ich żyłach czysta, włoska krew, a wraz z nią tradycje i zwyczaje, o których nie można było zapomnieć.
    Siostrzenica pouczona, więc można byłoby przejść do tych bardziej interesujących kwestii, które i owszem, zostały poruszone, ale bardziej w formie ofensywnego przesłuchania, a nie by zaspokoić rzeczywistą ciekawość. I tego Camille wolała uniknąć bardziej niż tej tyrady. Nie chciała okłamywać ciotki, ale prawdy też powiedzieć nie mogła, bo wtedy nie dałoby się udawać, że ta malinka to takie nic, więc najlepszym rozwiązaniem było doprowadzić ten temat do poziomu rzeczy, o których się nie rozmawia. Na przestrzeni lat i właściwie całego życia takich tematów im nie brakowało, obie z równym zaangażowaniem zapełniały to grono, aczkolwiek nie odbywało się to z dnia na dzień. To był dosyć specyficzny i delikatny proces, czasem przypominał starą grę „Saper”, tylko ryzyko było większe.
    Cam nie wzięła tego wolnego, choć tak stanowczo się z nim zapowiedziała. Nie wiedziała, jak wyglądałby plany Flo i w jakich dokładnie godzinach miała pracować przez najbliższe kilka dni, a gdyby obie miały zostać w domu, unikanie tematu byłoby niewyobrażalnie trudne. Mogła niby zapytać o grafik cioci albo czy nie ma jakiś spotkań w związku ze swoją ochotniczą pomocą przy różnych wydarzeniach w kościele, ale w obecnej sytuacji mogłaby równie dobrze spytać wprost, kiedy nie będzie jej w domu, bo ma zamiar jej unikać. Dlatego mimo wszystko poszła do pracy jakby nigdy nic.
    Myślała, że będzie gorzej. Co najmniej tak źle, jak jakiś czas temu, kiedy wiercenie w brzuchu nie dawało jej żyć, a dążenie do czegoś, co choć pozornie przypominało wewnętrzną równowagę, wydawało się rozciągać przestrzenie między żebrami przy jednoczesnym zaciskaniu węzłów wokół żeber. Tymczasem nic takiego się nie działo, oddychała z pełną swobodą, to znaczy z taką swobodą, na jaką pozwalała sobie normalnie. Nie skręcało jej od środka. Mogła normalnie funkcjonować, bez uporczywego zmuszania się do czegokolwiek. No, prawie.
    Przyłapywała się na nie do końca sporadycznych momentach dekoncentracji, w trakcie których jej myśli odpływały ku temu, do czego doszło między nią a panem Kravisem. Wspomnienia, niczym przypadkowo wychwycone kadry, powracały do niej w takich chwilach, jak krótki spacer po kawę między biurkami czy w trakcie oczekiwania na odpowiedź programu, co przy większych plikach potrafiło trwać kilka minut. Przychodziło to tak naturalnie, że naprawdę czasem miała wrażenie, że musi się zmusić, żeby wrócić do poprzedniego zajęcia. Co więcej, robiła to niechętnie, choć nie do końca się do tego przyznawała i odtrącała od siebie tego typu wnioski jak natrętne muchy.
    Tłumaczyła sobie, że jest po prostu dobra w udawaniu. Miała w tym pokaźne doświadczenie, udawała w końcu mnóstwo rzeczy, niektóre z nich cały czas, aczkolwiek tak zlały one z jej codziennością, że ciężko było nazwać je już udawaniem. Nie umiała jak za pstryknięciem palca przejść ze wszystkim do porządku dziennego, ale mogła udawać, że właśnie tak robi. Jeśli odpowiednio mocno przekonała samą siebie, że nikt nie jest w stanie zajrzeć jej do głowy i odkryć, wokół czego krążyły jej myśli, kiedy wyjątkowo powoli i długo nalewała sobie kawy do kubka, mogła normalnie funkcjonować. Były to pozory, ale Camille nie miała nic lepszego w zanadrzu i póki to się sprawdzało, nie czuła potrzeby, by coś ulepszać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewność co do tego traciła tylko wtedy, kiedy w pobliżu pojawiał się pan prezes. Wtedy utrzymywanie tej gry pozorów okazywało się znacznie trudniejsze, w dodatku miała wrażenie, że nagle wszystko stawało się śmiesznie oczywiste. A po co te pozory, jeśli miałyby się okazać oczywiste? Po nic. Ratowała się tym, że pan Kravis był jak zwykle zabiegany i dodatkowo przekonywała się, że na pewno miał ciekawsze i ważniejsze rzeczy do roboty, niż szukać jej spojrzeniem przy każdej możliwej okazji. Więc skoro on tego nie robił, jak sądzić chciała Camille, ona też tego nie robiła. Przynajmniej się starała, bo czasem to było jak odruch, tak popatrzeć w stronę schodów prowadzących na piętro, czy zerknąć przez ramię, gdy do uszu dotarł głos Chaytona.
      Najgorsze było spotkanie z zespołem. Przez większość czasu rozdzielała uwagę pomiędzy bieżącymi tematami i robieniem wyjątkowo szczegółowych notatek, a patrzeniem wszędzie i na każdego, tylko nie na prezesa. Bała się okropnie, że w tak małym gronie i niewielkiej przestrzeni, wystarczyłoby tylko jedno spojrzenie… Albo jedna, krótka chwila odpłynięcia we własnych myślach. Nie była pewna, co by miało się wtedy konkretnie stać, ale nie chciała testować swoich obaw i nerwów. Nawet kiedy wspomniał, do kogo zespół może się zgłosić w razie pytań co do wyjazdu, podniosła tylko krótko spojrzenie znad laptopa, skinęła zdawkowo głową i wróciła uwagą do ekranu. Nic więcej.
      To, do czego Camille chciała podświadomie doprowadzić, było czymś analogicznym do tego, co robiły razem z ciotką, kiedy wspominanie o pewnych rzeczach, było którejś z nich wyjątkowo nie na rękę. Tutaj w grę wchodziło nie tylko nie rozmawianie, ale też nie robienie. Wiedziała, że unikanie panie Kravisa nie jest najlepszym pomysłem. Wiedziała, że absolutnie nikt nie powinien dowiedzieć się o tym, co zaszło ostatnimi czasy w jego gabinecie, a to ciągnęło za sobą wniosek, że należy unikać sytuacji, które zwiększałyby takie ryzyko. Po dogłębnych przemyśleniach wiedziała, że owe ryzyko rosło, jeśli spełniony zostanie warunek zostawania sam na sam z panem Kravisem. Nie wiedziała, na jakich dokładnie zasadach tak się działo, dlatego przyjęła prostą zależność prawdopodobieństwa – im więcej czarnych kulek w pudełku w stosunku do ogólnej ilości, tym większa szansa, że czarna kulka zostanie wylosowana. Im mniej sytuacji sam na sam, tym mniejsza szansa, że coś się wydarzy i że ktoś to zobaczy. Gdzieś w międzyczasie poszła o krok dalej – im mniej jakichkolwiek interakcji, tym mniejsza szansa, że wydarzy się cokolwiek. Zgadzało się to z podświadomie wykreowanym celem, by doprowadzić do stanu, w którym nie rozmawiają i nie robią.
      Krótko mówiąc, Camille postanowiła, że będzie ignorować pana prezesa tak bardzo, jak to tylko możliwe. Zignorowała również istotny fakt, że skoro musi się do tego poniekąd odpowiednio nastawić i przede wszystkim zmusić, to prowadzi to do błędu w samym założeniu, a to nigdy nie zapowiada sukcesu. Łatwo też przeoczyć taki błąd, kiedy okazji, by się o tym przekonać jest tak niewiele.

      Weekendowy wyjazd integracyjny nie napawał ją optymizmem. Nie chodziło o miejsce, do którego mieli pojechać, czy o zaplanowane aktywności. Nie chodziło też o to, że od samego początku, kiedy tylko dostali harmonogram i potwierdzenie rezerwacji, wiadome było, kto będzie uczestniczył. Chodziło o to, że nie spodziewała się, że to okaże się aż tak dużym przedsięwzięciem – cały weekend poza miastem w niemałym towarzystwie. To zdecydowanie nie były warunki dla Camille, która była przeciwieństwem duszy towarzystwa i która potrafiła nagle dostać dwie lewe ręce, kiedy w zasięgu nie było klawiatury i komputera. Takie połączenie nie przywodziło jej na myśl niczego dobrego. Poza tym, kiedy ona ostatnio nocowała poza domem? Ach, no tak…

      Usuń
    2. Z miejsca zbiórki wyruszyli o czasie, dosyć wcześnie, ale biorąc pod uwagę nowojorskie korki, było to dobrym rozwiązaniem. Wyjazd z miasta podobno wydawał się dłuższy niż reszta trasy. Cam nie miała zdania, bo jak się można było spodziewać, zasnęła, wciskając się w kąt między swoim siedzeniem, a oknem i Steph miała jej to bardzo za złe, bo trudniej jej było podziwiać widoki i musiała zamienić się miejscami z Alanem, któremu było to obojętne. Brunetka przespała całą trasę i pewnie spałaby jeszcze dłużej, gdyby nie głośne krzyki ekscytacji zza jej pleców. Choć wątpliwe, by ostatecznie nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby ją obudzić tak czy siak.
      Stephanie i James byli pod wielkim wrażeniem, kiedy autokar dojechał na miejsce i wszyscy mogli zobaczyć, gdzie spędzą najbliższe kilka dni. Zresztą nie tylko oni, po prostu tylko ich głosy Cam była w stanie rozpoznać, bo członkowie drugiego zespołu, których było też trochę więcej niż Tytanów, też z pewnością nie omieszkali wyrazić swojego zadowolenia. Jednak największym prowodyrem nakręcania radości był chyba Samuel.
      Camille była przekonana, że gdyby nie obudziła się sama, zrobiłby to właśnie on. Miała tylko takie przeczucie, ale obserwując, jakim rodzajem energii tryskał, nietrudno było to sobie wyobrazić. Wyobrażała też sobie, że jego nastrój pewnie łatwo udzielał się innym. Idealny człowiek na idealnym miejscu.
      Przydział domków i rozpakowanie się zajęło dłuższą chwilę. W trakcie meldowania było trochę zamieszania, bo okazało się, że w trakcie dokonywania rezerwacji zaszła drobna pomyłka – Alex okazała się kobietą, a nie mężczyzną, co nie miało większego znaczenia. Rozwiązanie problemu zajęło jednak dużo mniej czasu niż samo dochodzenie, co się stało, że coś nie pasowało między stanem faktycznym, a rezerwacją. W trakcie rozpakowywania nie obyło się bez kolejnych drobnych roszad i jeszcze trzeba było dokładnie obejrzeć wnętrza wszystkich innych domków, żeby zobaczyć, czy może się czymś nie różnią. Nikomu się nie spieszyło, bo mieli jeszcze trochę czasu w zapasie przed pierwszymi zaplanowanymi atrakcjami i przybyciem pana prezesa, który zapowiedział, że będzie trochę później od pozostałych.
      Potem większość osób zebrała się na pięknej, przestrzennej werandzie, w której centrum znajdowało się palenisko i czas zleciał głównie na pogaduchach, kosztowaniu płynnych specjałów i drobnych przekąsek. Samuel lawirował między ludźmi, zagadując wesoło i dopytując, czy wszystko w porządku i czy wszyscy są tak samo zniecierpliwieni tym, że nie ma jeszcze z nimi pana prezesa i nie mogą ruszyć z wyjazdem pełną parą. W międzyczasie pojawili się jeszcze gospodarze całego tego urokliwego przybytku i opowiadali po krótce o idei, założeniach i oczywiście o dostępnych atrakcjach, wyjaśniając zainteresowanym szczegóły. Niektóre rzeczy były opcjonalne, dlatego dosyć szybko utworzyły się mniejsze grupki, skupione wokół konkretnych osób albo tematów.
      Camille poczuła się trochę tak, jakby wróciła do liceum. Szczególnie, kiedy Saraha i Stephanie bez żadnych pytań postanowiły wziąć ją pod swoje skrzydła, zakładając najpewniej, że ją również najbardziej będzie interesowała oferta tutejszego spa. W szkole średniej często tak się działo, że Cam zostawała wciągnięta w towarzystwo, choć prędzej czy później i tak się z niego wykruszała.
      W pewnym momencie Samuel poprosił, by wszyscy zebrali się bliżej paleniska i udawali, że wcale nie są tak bardzo zadowoleni, na jakich wyglądają. Niech ucieszą się porządnie dopiero, kiedy przyprowadzi im tu w końcu pana prezesa. Ktoś się zaśmiał, ktoś wywrócił z rozbawieniem oczami, ale ludzie grzecznie skupili się bliżej centrum i w taki sposób kontynuowali swoje rozmowy. Ludzie związani bezpośrednio z ośrodek wycofali się do swoich zajęć i prawdopodobnie wrócili do bieżących spraw związanych z przygotowaniem pobytu gości z Kravis Security.

      Usuń
    3. Siedziała na kanapie, między Steph, która na głos zastanawiała się, czego najbardziej teraz potrzebuje jej skóra, a Jamesem żywo dyskutującym o wspinaczkach z kolegami z drugiego zespołu. Saraha siedząca po drugiej stronie Stephanie, przerywała głośne rozmyślania koleżanki swoimi sugestiami i czasem zerkała pytająco na Camille, jakby próbowała wciągnąć ją do rozmowy. A Cam unosiła nieznacznie kąciki ust i wzruszała ramionami. Nie znała się na rytuałach pielęgnacyjnych, jedyny jaki znała, to ten w trakcie którego siedziała przed ciotką na niskim stołku w łazience i czekała, aż ta skończy wczesywać w jej włosy ziołowy olejek. I tym bardziej nie miała zielonego pojęcia o wspinaczkach.
      Gdy wrócił Samuel, przyprowadzając ze sobą pana Kravisa, rozmowy ucichły i uwaga skupiła się na ich osobach. Sam kłamał, z niczym nie czekali, większość osób zdążyła się już czegoś napić i przekąsić coś małego, co dostępne było na werandowych ladach. Nie było to jednak kłamstwo, przez które miałoby mu się zacząć dymić z uszu, zresztą Chayton na pewno mógł się domyślić, ile wspólnego te słowa mogły mieć z prawdą. Niemniej, to tylko pokazywało, jaką sympatią cieszył się prezes, skoro ktoś przykładał się nawet do takich drobiazgów. No i fakt, dopiero on zainicjował oficjalnie rozpoczęcie integracyjnego wypadu.
      Camille spoglądała na prezesa ze swojego miejsca, czując się nawet całkiem niezauważalną. Z jednej i z drugiej strony rozgadani ludzie, którzy emanowali takim zaangażowaniem, za którym łatwo można się było schować i nie rzucać kompletnie w oczy. Poza tym nie podejrzewała, że w ogóle musiała się tutaj chować, minęło już trochę czasu i było tu przecież tyle osób… A jednak gdy wzrok pana Kravisa zatrzymał się na niej, najpierw ją to zaskoczyło, ale nie minęła sekunda, jak poczuła niepokój. I ekscytację. I zapragnęła nagle, by się jakoś skurczyć i być naprawdę niezauważalną wśród tych wszystkich osób. Albo żeby żadna z tych osób nie zauważała jej, bo wtedy po prostu wyglądałoby to tak, jakby pan Kravis nie patrzył na nikogo.
      Nim odstawił szklankę, Camille uciekła spojrzeniem, poprawiając rękaw żółtej bluzki, czym próbowała zatuszować swoje lekkie wzburzenie. W jednej chwili w jej brzuchu zaczęły fruwać motyle, a w ustach zrobiło się sucho, choć przed momentem napiła się kompotu. Dlaczego miała wrażenie, że kiedy wypowiadał swoje słowa, akurat jej chciał przekazać coś innego, niż reszcie zebranych?
      Przypomniała sobie, że miała go ignorować, a nie staczać pojedynki na spojrzenia czy doszukiwać się podtekstów, więc dla komfortu swojego gardła dopiła kompot i jednocześnie zaczęła prędko zastanawiać się, w czym prędzej się odnajdzie – rytuały spa, czy wspinaczka? Na ratunek przyszedł jej jeden z pracowników, który dał znać, że mogą powoli przechodzić do miejsca zwanego Zielonym Pokojem, gdzie czeka ich sesja degustacyjna win, a jeśli ktoś nie bardzo ma ochotę, to zapraszają do kuchni na małe warsztaty kulinarne, w trakcie których będą przygotowywać jedzenie na ich wieczorne ognisko.
      — Cam?
      Wzdrygnęła się i szybko mrugając, popatrzyła na Steph.
      — Pytałam, czy idziesz z nami na degustację? — Szatynka powtórzyła swoje pytanie, wyraźnie rozbawiona miną Camille. — Podobno będzie można wybrać te, które podadzą nam wieczorem — dodała zachęcająco, podnosząc się ze swojego miejsca, co zwróciło uwagę Jamesa, który do tej pory musiał nie zauważyć, obok kogo siedział.
      — Oczywiście, że idziemy na degustację! Sprawdzimy, czy masz nosa do win, co, Cam? — Szturchnął ją leki łokciem, samemu zaraz wstając. — To prawda, że Włosi piją wino za nim pójdą do szkoły? Musisz mieć niesamowite doświadczenie.
      Zmrużyła oczy, słysząc w jego głosie wyraźną zaczepkę. Znowu sobie z niej żartował albo przynajmniej zamierzał.

      Usuń
    4. — Pójdę doprawić coś specjalnie dla ciebie, James — rzuciła przekornie, co rozbawiło koleżanki, które pociągnęły za sobą Jamesa, za nim ten zdążył coś odpowiedzieć i Camille została tymczasowo bez żadnego konkretnego towarzystwa.
      Zerknęła na pana z obsługi, który instruował na razie, jak dostać się do wspomnianego Zielonego Pokoju, a potem wbrew swoim ustaleniom popatrzyła w stronę, gdzie wcześniej stał pan Kravis, kiedy się z nimi wszystkimi witał. Wino czy jedzenie, panie Kravis? zapytała w myślach, mając też na względzie, że może nie zdecydować się na nic i po prostu pójść do swojego domku, żeby się odświeżyć. To chyba miałoby najwięcej sensu, jeśli pomyśleć, że miał za sobą kolejny zapracowany tydzień i mimo jak zawsze nienagannej prezencji, wyglądał trochę tak, jakby z chęcią się zdrzemnął. Uśmiechnęła się nieznacznie, wyobrażając sobie drzemiącego pana Kravisa, bo nie było to raczej coś, co jej do niego pasowało.

      Camille

      Usuń
  31. Mogła się tylko cieszyć, że pan Kravis, krótko mówiąc, nie miał czasu. Współgrało to doskonale z tym, co sobie wymyśliła, bo nie musiała brać większej poprawki na jego reakcję. Wystarczyło, żeby trzymała się swoich postanowień, pilnowała swoich spraw i udawała, że do niczego nie doszło, albo że doszło, ale nie ma to aż takiego znaczenia i póki temat nie jest podjęty przez któreś z nich, to tak jakby nie istniał. Zakładała również, że im dłużej taki stan będzie się ciągnął, tym więcej będzie miał wspólnego z rzeczywistością. Zakładała w sumie całkiem sporo rzeczy, wliczając to, że pan Kravis będzie naprawdę bardzo zajęty. Do takiego stopnia zajęty, że w jego napchanym grafiku nie znajdzie choćby kwadrans na jakieś głębsze refleksje czy inne wspominki, które wzbudzały chęć do podjęcia jakichkolwiek działań.
    Ignorowanie go miało też temu zapobiec. Nie chciała mu dawać żadnych powodów, żeby musiał o niej myśleć czy zastanawiać się, co w danym momencie zrobi i czy będzie mu to odpowiadało. Liczyła, że praca i projekty pozostaną niezmiennymi priorytetami i póki na tej płaszczyźnie wszystko będzie w porządku, sama będzie mogła czuć się bezpiecznie, stopniowo wprowadzając swój mały plan w życie. Nie sądziła, że jej nowe podejście, by go ignorować i nie zwracać na niego uwagi, jeśli coś nie dotyczyło bezpośrednio pracy, mogłoby zostać przez pana Kravisa zauważone. Miał być w końcu zajęty, zapracowany i skupiony na milionie innych rzeczy, a ona bardzo się starała, żeby znowu nie napatoczyło się przypadkiem jakieś kilka minut, które chciałby poświęcić tylko jej.
    Nie było jej z tym do końca dobrze, świadczyły o tym te krótkie chwile, w trakcie których wpadała w zamyślenie i wracała wspomnieniami do poszczególnych słów, które wypowiedział albo do niektórych gestów, które mocniej zapadły jej w pamięci. Ale to działo się tylko w głowie Camille, w dodatku wydawało się dosyć powierzchowne, bo pragmatycznie nie próbowała dogłębnie wszystkiego analizować. Zrobiła to raz, a następnego dnia wymykała się nad ranem z gabinetu prezesa, mając na sobie wczorajsze ubrania i ciotkę na gorącej linii. I cokolwiek pan Kravis obiecywał, o czymkolwiek zapewniał, ten jeden raz to było za dużo. Ten drugi raz też, jednak wtedy okoliczności w ogóle jej nie sprzyjały, bo niczego sobie nie przemyślała i popełniła strategiczny błąd, podchodząc do Chaytona, by oddać mu kluczyk, zamiast zostawić go po prostu na biurku. Do kwestii krzyżyka, który został jej wtedy zwrócony, nie dotarła. Głównie dlatego, że wracanie do tego momentu, kiedy stanęli przed lustrem, uruchamiało czerwony alarm w jej głowie.
    Podskoczyła zaskoczona na swoim miejscu, kiedy pan Kravis zwrócił się bezpośrednio do niej. W myślach rzuciła krótką, niezbyt przychylną wiązankę na swój temat, bo jej reakcja była idiotyczna. Sama przecież popatrzyła teraz w jego stronę w momencie, kiedy wszyscy decydowali się, czy pójdą testować wina, czy swoje kuchenne umiejętności. Czego się więc spodziewała? Że nie zwróci na nią uwagi, kiedy od kilku minut nie musiał zajmować swoich myśli pracą? I jeśli wszystko pójdzie zgodnie z harmonogramem, nie będzie musiał tego robić przez najbliższe kilkadziesiąt minut.
    Nel nome del Padre, del Figlio…
    Odstawiła szklankę na stoliczek, wykorzystując to też jako pretekst, by popatrzeć gdziekolwiek indziej, byle nie na pana Kravisa i cicho odkaszlnęła.
    — Że ja miałabym pójść przygotowywać coś, co potem mielibyśmy wszyscy jeść? — upewniała się, choć bardziej próbowała zyskać na czasie, by wymyślić jakąś wymówkę. — To okropny i… niebezpieczny pomysł. — Podniosła się powoli ze swojego miejsca, rozglądając na boki za jakimś kołem ratunkowym albo czymś takim. — Właśnie groziłam Jamesowi, że zrobię coś specjalnie dla niego i to naprawdę była groźba — dodała, kiwając głową. — Gdyby nie to, że mamy jadalnię w tym samym miejscu, ciocia najchętniej w ogóle nie wpuszczałaby mnie do kuchni. Kiedyś próbowała mnie czegoś nauczyć, ale… — Urwała, uświadamiając sobie, że z nerwów zaczęła gadać od rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko czym się teraz tak właściwie denerwowała? Przecież nie byli sami i nawet nie stali jakoś specjalnie blisko siebie, więc czy musiała się czegoś obawiać? No i nie pytał o nic nadzwyczajnego, ot, zagadał tak po prostu do kogoś, kto akurat na niego patrzył. Nic specjalnego. Nic groźnego.
      Westchnęła, przełykając lekkie zażenowanie. Nie mogła przecież przesadzać w tę drugą stronę, bo jeszcze pan Kravis zacząłby podejrzewać, że znów go unika. Tak, zdecydowanie, nie mogła na to pozwolić. Wydawało się to nawet rozsądne. I to nie dlatego, że gdzieś w Camille rozbudzało się malutkie zadowolenie z tego, że jednak zwrócił na nią uwagę, nawet jeśli nie było to tak intencjonalne, jak jej się wydawało. I skoro nie to było powodem, to mogła się chyba lekko do niego uśmiechnąć i rzucić mu krótkie spojrzenie, w którym nieśmiało iskrzyło coś bliżej nieokreślonego? Tak, chyba tak, w końcu nie wypadałoby ignorować pana prezesa cały czas.
      Popatrzyła więc na niego, nie wiedząc nawet, że już sekundę wcześniej uśmiech zdążył wkraść się na jej usta i wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć, że nie wie, dlaczego i co konkretnie, ale trochę jej z tym głupio i że przeprasza. Dużo, jak na kilka drobnych gestów, ale czy pan Kravis nie był wyjątkowo domyślnym człowiekiem?
      — Ciocia myślała, że zwariuje, byłam tak beznadziejna — dokończyła, ale już nie tak, jakby próbowała się wymigać czy z czegoś tłumaczyć, tylko tak jakby chodziło o zwykłą anegdotkę. — A pan radzi sobie w kuchni? Bo jeśli nie, to cokolwiek przytrafi się Jamesowi w trakcie jedzenia, może jakimś sposobem zostać przypisane panu — zasugerowała niewinnie, że może powinien się zastanowić, czy gotowy jest podjąć ryzyko, że zostanie obarczony odpowiedzialnością za coś, czego się nie dopuścił. Oczywiście żartowała, jednocześnie potwierdzając między wierszami, że wybierze się na te warsztaty w kuchni. A Jamesowi może co najwyżej trafi się coś trochę przesolonego, jeśli Cam zdecyduje się zawalczyć o tytuł mistrza zbrodni.

      Camille

      Usuń
  32. W przeciwieństwie do Chaytona, przepadała za winami i to nie tylko do obiadu. Prawdą też było to, że swój pierwszy kieliszek wypiła dosyć wcześnie, bo mając dwanaście lat. Została poczęstowana przez sąsiadkę, która czasami się nią zajmowała, kiedy ciocia nie miała jak pogodzić pracy z opieką, a chciała, żeby ktoś miał na nią oko. Kieliszek był pełny ciemnoczerwonej cieczy, ale w dużej mierze było to wino rozcieńczone wodą i to w takich proporcjach, że Camille nawet nie zakręciło się w głowie ani nie ściągnęło jej kubków smakowych. Ciocia nie była tak ochoczo nastawiona jak ich sąsiadka, ale później też pozwalała czasem czegoś skosztować, uważając by z niczym nie przesadzić, a z czasem Camille mogła liczyć na cały, niczym nierozcieńczony kieliszek do obiadu i to jeszcze przed dwudziestym pierwszym rokiem życia.
    Lubiła pić wina, ale niekoniecznie jakoś specjalnie się na nich znała i tym samym nie była raczej wybredna. W domu trzymały kilka butelek, jedne do tradycyjnego spożycia, drugie przeznaczone do gotowania, ale Camille nie umiałaby przywołać w pamięci nawet jednej etykiety. Pijała głównie te, na które ochotę miała ciocia i może wstyd się przyznać, biorąc pod uwagę jej włoskie korzenie, ale dużo lepiej znała się na drinkach serwowanych w klubach. Spędziła niezliczoną ilość godzin nad menu przyklejonymi do barowych blatów, mieszając słomką w szklance z kolorowymi procentami i próbowała odgadnąć po smaku, co takiego powinno trafić w jej gust według kolejnego nieznajomego, do którego nie miała odwagi się uśmiechnąć.
    — Są też tacy, których po prostu trudno zadowolić w niektórych sprawach — dopowiedziała mimochodem, przypominając sobie te rodzinne zmagania w kuchni. — Ale gdyby nie my, zwykli entuzjaści konsumpcji, żaden szef kuchni nie przetrwałby w świecie gastronomii — odparła z teatralną dumą na twarzy i z rozbawieniem w oczach i podążyła za gestem pana Kravisa w stronę Zielonego Pokoju, rzucając mu jeszcze krótkie, pobieżnie spojrzenie.
    Umiała zrobić sobie kanapkę, ugotować jajka, makaron czy ryż. Sos też na pewno potrafiłaby jakiś zrobić i nikt by nie trafił przez niego na ostry dyżur. Nie umarłaby z głodu, gdyby zabrakło kiedyś cioci i to nie dlatego, że mogłaby zamawiać jedzenie na dowóz. Po prostu nie umiała sprostać ciotecznym standardom, a te były naprawdę wysokie. Camille wątpiła, by sam wspomniany Ramsay byłby w stanie uniknąć choćby jednego spojrzenia dezaprobaty uciekającego spod rzęs Florence. Dla niej gotowanie to była prawdziwa, życiowa filozofia, która do Cam nie przemawiała, a tym samym dochodziło do tego, że ciotka potrafiła skrytykować nawet to, jak bełtała widelcem jajka do jajecznicy. Nie tak kroiła chleb, źle rozrzucała przyprawy po talerzu czy nieodpowiednio strzepywała wodę z sałaty. A to tylko kilka przykładów i z zdecydowanie nie wszystkie.
    Oczywiście, raz czy dwa razy coś przypaliła albo przesoliła. Albo w ogóle jakoś dziwnie doprawiła i sama nie miała ochoty tego potem zjeść. Całkiem prawdopodobne też jest to, że raz zjadła na wpół surowe naleśniki. Jednak to przede wszystkim ciocia była głównym powodem, przez który Camille nie zbliżała się do kuchni i kuchennych sprzętów, jeśli naprawdę nie było to konieczne.
    Miała więc do wyboru kosztowanie win, które w najgorszym wypadku po prostu by jej nie posmakowały i jednocześnie ryzykowałaby zaczepkami ze strony Jamesa, a na to nigdy nie miała ochoty albo brak Jamesa w otoczeniu. Na początku druga opcja przewidywała raczej to, że wróci do swojego chwilowego lokum i poczyta komiksy, które ze sobą zabrała, gdyby okazało się, że na Wildflower Farm nie ma dobrego zasięgu i nie udałoby jej się połączyć z własną chmurą, na której próbowała od jakiegoś czasu postawić nowy serwer. Bo Camille również zabrała ze sobą laptopa, swojego prywatnego, licząc, że uda jej uniknąć kilku punktów z harmonogramu przewidzianego na ten weekend i że nikt tego nie zauważy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę nie zamierzała iść na warsztaty kulinarne, nawet jeśli półżartem odgrażała się koledze z zespołu, że specjalnie dla niego coś mu doprawi. Normalnie też się nikomu nie odgryzała, ale James po prostu się czasem o to prosił i słowa same cisnęły się na język. Przez chwilę zastanawiała się, na co zdecydowałby się pan Kravis, co było podyktowane niekontrolowaną ciekawością, ale kiedy sam się do niej zwrócił, sugerując swój wybór, decyzja sama się tak jakoś zmieniła. Nie sądziła jednak, że gdyby powiedział, że wybiera się na degustację, to też tak zrobiła. Tak myślała i tego się trzymała. Wybrał kuchnię, a skoro zapytał ją, to lepiej było powiedzieć, że idzie niż próbować się wykręcić. To był w końcu wyjazd integracyjny i nawet jeśli wolałaby spędzić weekend zupełnie inaczej, to już trudno – była tutaj. I pan Kravis też.
      Zatrzymała niedaleko wejścia do przytulnie urządzonej kuchni, żeby się rozejrzeć. Gdyby nie rozmiary i kilka równolegle ustawionych stanowisk, można byłoby pomyśleć, że to rzeczywiście dobrze wyposażona i zorganizowana przestrzeń jakiejś obrotnej gospodyni domowej. Takiej, która miała do wykarmienia całą kilkunastoosobową rodzinę i jeszcze rodziny poszczególnych jej członków. Nie przypominało to hotelowej czy choćby restauracyjnej kuchni, Cam była tego pewna, bo była w kilku osobiście, dlatego trochę ją to zaskoczyło. Z drugiej strony jeśli odbywały się tu warsztaty, które miały satysfakcjonować zwykłych Smithów i Brownów goszczących w ośrodku, to chyba taka kuchnia bardziej się do tego nadawała. Wydawała się przyjaźniejsza i bliższa domowym, a przecież nikt tutaj raczej nie miał aspiracji, by wystąpić w Master Chef.
      Pomieszczenie wypełniło się kilkoma osobami i kiedy przez dłuższą chwilę nikt więcej nie dołączył, jeden z szefów kuchni poprosił, by stanęli po dwie, trzy osoby przy blatach ustawionych jeden za drugim. Zaproponował również fartuszki dla chętnych, jednocześnie wspominając, że nie będzie tu żadnego pośpiechu ani skomplikowanych potraw, więc nie ma się czego obawiać.
      Popatrzyła po ustawiających się ludziach, zdając sobie sprawę, że wszyscy Tytani, nie licząc jej, najwyraźniej woleli delektować się winami. Nie, żeby robiło jej to różnicę, ludzi z drugiego zespołu też przecież znała. Przywykła też do tego, że się czasem wyłamuje ze schematu. Zgarnęła jeden z fartuszków z haczyka, bo znała swoje szczęście i podchodząc do jednego z blatów, przy którym nikt jeszcze nie stał i który znajdował się bardziej z tyłu, zawiązała z tyłu pleców kokardę.
      Fartuch był na nią trochę za duży i góra nie bardzo układała się tak, jak powinna. Odstawała i wisiała, przez co w ogóle nie spełniałaby swojego zadania, więc Camille próbowała związać pętlę na karku, żeby skrócić pas, przez których przekładało się głowę, ale nijak nie potrafiła tego zrobić tak, żeby jej to pasowało. W międzyczasie, kiedy ona walczyła z za dużym fartuszkiem, próbując nie związać w suple swoich włosów, drugi z szefów kuchni opowiadał o tym, czym się dzisiaj zajmą.
      — Przygotujemy dzisiaj marynaty i mięso na waszą kolację przy ognisku, warzywne szaszłyki, sałatkę i jeśli zostanie nam jeszcze czasu na deser, to upieczemy szarlotkę — zaczął, a później rozwinął temat przypraw, które w sporej mierze zostały wyhodowane tutaj przez ogrodników pracujących w ośrodku, oliw, rodzajów mięs, które są pozyskiwane z okolicznych farm ekologicznych. Gdy wszedł na temat opcji dla jaroszy, Camille już go nie słuchała i to nie dlatego, że miała coś wegetarian, co po prostu miała powoli dość swojego fartuszka, którym zdążyła sobie obetrzeć nieznacznie skórę na szyi.
      Mogłaby kogoś poprosić o pomoc, pomyślała nawet o tym, ale nie chciała robić zamieszania i wchodzić w słowo kucharzom, kiedy opowiadali o tym, co będą robić, jednocześnie wykładając na blatach składniki. Poza tym wszyscy stali do niej plecami, nie licząc pana Kravisa, którego straciła z oczu już na wejściu, kiedy przechadzał się po kuchni i podjadał winogrona, a ona próbowała znaleźć dla siebie miejsce.

      Camie

      Usuń
  33. Wzdrygnęła się lekko, gdy czyjeś palce sięgnęły po paski materiału nad jej karkiem i w pierwszym odruchu chciała spojrzeć za siebie, ale ciągnięta nieznanym do tej pory przeczuciem, powstrzymała się. Zabrała ręce, nie bardzo wiedząc, co teraz przez te kilka sekund z nimi zrobić, jakby w takiej chwili właśnie była taka potrzeba. Nie widziała, kto za nią stał, ale i tak wiedziała, kto to. Nie dlatego, że wystarczyło rzucić okiem przed siebie i wykluczyć wszystkich pozostałych uczestników albo domyślić się, kto z zebranych bez pytania znalazłby się tak blisko. Wiedziała, bo mimo subtelności tej interakcji, jej ciało reagowało w dosyć specyficzny sposób w odpowiedzi na te drobne gesty lub nawet samą bliskość. Nie było to nic specjalnego, przynajmniej nie dla zewnętrznego obserwatora, na co również bardzo liczyła, bo to, co czuła w środku, choć nie przypominało niczym poetyckich fajerwerków czy motyli, było zdecydowanie czymś. Po prostu nie umiała tego nazwać, nie była też pewna, czy wcześniej zdarzyło jej się czuć coś podobnego, ale z pewnością wiązało się z tym, że pan Kravis znalazł się w obrębie jej przestrzeni osobistej. I może tym, że nie byli sami.
    Czyżby chodziło o ich tajemnicę i sam fakt, że jakąś mieli? Bo nieważne, jakby próbowała to wypierać, to nie były dwie sprawy, gdzie jedna była tylko jej, a druga tylko Chaytona – to była jedna, wspólna sprawa, więc mieli coś razem. I to coś nie przestawało nagle istnieć, kiedy w otoczeniu znajdował się ktoś poza nimi. To było dalej, bez względu na miejsce, czas i resztę okoliczności. Nie myślała o tym wcześniej, choć niewątpliwie pojawiły się ku temu przesłanki. Inaczej po co tak zawzięcie pilnowałaby się w biurze, by w żadnym wypadku nie poświęcać czasu na szukaniu obecności pana Kravisa? Przez ostatni tydzień nawet raz nie spojrzała mu w oczy i chyba nawet nie odezwała się do niego słowem, nie w sposób bezpośredni… I to wszystko, ponieważ mieli coś, co było ich i oczywiste założenie było takie, że nikt nie inny nie powinien mieć do tego żadnego dostępu.
    Musiała przyznać, że im więcej do niej docierało, tym bardziej niczego nie rozumiała i z coraz większym trudem doszukiwała się jakiejś logiki. Camille miała w końcu dużo wprawy z upychaniem trupów do szafy i wiedziała, że rzadko jest to prosta sprawa, a już z pewnością nie było to nic przyjemnego. Tajemnice ciążyły, szczególnie na początku i póki człowiek nie przyzwyczaił się do tego ciężaru, siedział jak na szpilkach i z nożem przy szyi. Jedno nierozważne słowo i koniec, tajemnica przestaje być tajemnicą. Nigdy jej się to nie podobało, traktowała to jako przykrą konieczność i coś ostatecznego, po co sięgało się, kiedy nie było już innego wyjścia, bo naprawdę wolała upraszczać sobie życie, a nie odwrotnie. Po prostu czasem nie było wyjścia i nie miała wątpliwości, że to co ostatnio działo się między nią a panem Kravisem, było właśnie taką sprawą bez żadnego innego wyjścia.
    Czym więc ta tajemnica różniła się od pozostałych, że prócz wiadomych nerwów, wywoływała coś zgoła innego? Czemu, zamiast poczuć dyskomfort i choćby namiastkę stresu, jej wewnętrzne zburzenie wydawało się nawet przyjemne, kiedy Chayton znalazł się blisko, ledwo wyczuwalnie przesuwając opuszkami po jej skórze? Przecież nie powinien w ogóle się do niej zbliżać i to tym bardziej ze względu na to… wszystko. I to wszystko inne, czego nie wyjaśnili.
    Przez ten cały czas, kiedy prowadzący produkowali się na temat tego, co jest do przygotowania i gdzie zaopatrywali się w większość składników, Camille w ogóle się na tym nie skupiała. Trafiły do niej pojedyncze słowa, ale nie przywiązywała do nich wagi, bardziej skupiając na wewnętrznych rozterkach, w których próbowała doszukać się choćby namiastki sensu albo czegoś, czego mogłaby się chwycić. Brakowało jej najprostszego punktu odniesienia, a paradoks tego, że to akurat ona znalazła się w takiej sytuacji, w niczym nie pomagał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezmordowana swoboda pana Kravisa też, jakby naprawdę był gotowy na każdy możliwy scenariusz i nic nie mogło zrobić na nim większego wrażenia. Aż zaczęła się zastanawiać, jak musiał zareagować, kiedy to podobno go pocałowała u niego w domu.
      … aż przypomniałem sobie, jak to jest robić to z tak niepohamowanym zaangażowaniem.
      Popatrzyła na słoiczek musztardy, kiedy mózg powoli próbował przekazać, co powinna z tym zrobić. Zamrugała, przeniosła trochę nieobecne spojrzenie na pana Kravisa i zastygła na moment. Scusa…? Wróciła do słoiczka, sięgając po niego i cicho westchnęła, kręcąc głową z niedowierzania, że tak po prostu odpłynęła.
      — Nie powiedziałabym, że sobie nie radzę — sprostowała, szukając wzrokiem jakiejś łyżeczki albo czegoś innego, czym mogłaby nabrać musztardę. — To raczej kwestia tego, że zazwyczaj nie muszę gotować, tym bardziej dla kogoś. Nie spełniam oczekiwań cioci, więc normalnie się nawet za to nie zabieram… — Wzruszyła ramionami, podpatrując od kolegów stojących przed nimi, skąd oni wzięli łyżeczkę i sięgnęła do szuflady pod blatem. Lubiła wszystko robić w sposób zadowalający, a jeśli nie była w stanie, to sądziła, że lepiej odpuścić. — Według niej skupiam się nie na tym, co trzeba — dodała, odkręcając słoiczek i nabierając na łyżeczkę porządną porcję musztardy. — A tak, to nie wiem. Lubię jeść, a czy lubię gotować? Nie wpadło mi do głowy, żeby się nad tym zastanowić, kiedy ostatni raz smażyłam sobie jajecznicę. — Uśmiechnęła się krótko, chcąc dać do zrozumienia, że do czegoś takiego ograniczało się zazwyczaj jej gotowanie, więc w sumie to ciężko jej stwierdzić.
      Z wieloma rzeczami tak było w życiu Camille. Najwięcej zależało od tego, jakie stawiano wobec niej oczekiwania i jeśli była w stanie im sprostać, to się za to zabierała. Jeśli nie, rezygnowała i podobnie działo się w sytuacji, kiedy tych oczekiwań nie potrafiła określić. Mogła spróbować raz, czy dwa, czy nawet kilka razy, ale jeśli nie widziała postępów, to rezygnowała, nie chcąc pogłębiać w sobie poczucia, że kogoś zawiodła. Gotowanie było niewinnym przykładem takiego podejścia i też nie najlepszym, bo duże znaczenie miał tu fakt, że po prostu nie musiała tego robić, ale znalazłoby się wiele innych, które lepiej by to obrazowały.
      — No i ciocia potrafi być straszna… — mruknęła po chwili pod nosem, będąc już w trakcie mieszania musztardy z oliwą. — I uparta, więc nie odpuszcza niczego łatwo. — Pokiwała głową, bezwiednie przesuwając dłonią po swojej szyi, gdzie do niedawna znajdował się jeszcze ślad po pieszczocie i przez który unikała Florence jak ognia. — Obstawiam, że nawet panu by nie odpuściła, choć na pewno byłaby bardziej wyrozumiała — stwierdziła trochę zaczepnie, wyobrażając sobie taką abstrakcyjną sytuację, w której pan Kravis trafiłby do kuchni prowadzonej przez jej ciotkę.

      Camille

      Usuń
  34. Przypatrywała się przez kilka chwil szefowi kuchni, który operował przy swoim blacie i starała się dopatrzyć, ile papryki trafiło do jego miski z marynatą. Przekrzywiła głowę i zmrużyła oczy, dostrzegając jedynie bliżej nieokreśloną, czerwoną plamę o dwóch odcieniach na ścianach szklanego naczynia. Szczypta, dwie, czy może cała łyżka? Na twarzy Camille pojawił się zrezygnowany grymas i wraz z wydechem wypuściła głośniej powietrze przez usta, bo prócz papryk, podobny dylemat miała teraz już z solą. Nie wyłapała, żeby ktokolwiek wspomniał, ile czego dodać, nikt też o to nie zapytał, więc albo wszyscy pozostali wpatrywali się w kucharza jak w obrazek, albo mieli więcej wprawy i pytać nie musieli.
    — Gotowanie to dla cioci życiowa filozofia, a w tej filozofii mężczyźni są zdecydowanie tą bierną stroną — kontynuowała temat, dążąc też do tego, by wyjaśnić, skąd mogła brać się wspomniana pobłażliwość, którą podejrzewała. — Na przykład — zaczęła, zbierając w głowie odpowiednie słowa na to, co chciała przytoczyć i w międzyczasie wyciągnęła praskę do czosnku — gotować należy tak, żeby pierwszą rzeczą, którą facet zauważy po wejściu do domu, był zapach jedzenia. Bo bez zapachu nie zainteresuje się tym, tak jak powinien. I nic go nie zatrzyma przy właściwym talerzu bardziej niż właśnie zapach. Czy coś takiego — mówiąc, obrała niespiesznie dwa ząbki czosnku, podpatrując od innych, ile oni mieli przygotowane. — O, albo to! — Włożyła jeden ząbek do praski i cmoknęła, przygotowując się do kolejnej parafrazy. — Jedzenie musi być przygotowane tak, żeby facet nie miał ochoty zaglądać w talerz innym. I najlepiej żeby też o tym talerzu myślał przez cały dzień… To znaczy o jedzeniu na tym talerzu. W domyśle to od kobiety ma zależeć, co się na talerzu znajdzie. — Wycisnęła czosnek do miseczki i wrzuciła drugi ząbek do praski, który zaraz spotkał taki sam los. — Ciocia ładniej o tym mówi, ale i tak nie rozumiem, o co jej dokładnie chodzi. — Zmarszczyła nos, czując zapach czosnku i sięgnęła po nieszczęsne zmielone papryki i sól. — I może dlatego nie wiem, ile tego dodać. — Sugestywnie przesunęła przyprawy w stronę pana Kravisa, w duchu stwierdzając, że lepiej niech on tym rozporządzi i wzruszywszy ramieniem, posłała mu niewinny uśmiech.
    Tak naprawdę w mądrościach cioci Florence nie chodziło tylko o gotowanie, ani też o samych mężczyzn i kobiety, choć rzeczywiście to do relacji damsko-męskich najczęściej nawiązywała. Niejednoznaczność tych przesłań była czasem banalna i oczywista, jednak Camille nie była najlepsza w takich słownych gierkach i już dawno przestała wnikać w to, co cioteczka próbowała jej przekazać. Zresztą można się było tego domyślić po tym, jak przytaczała te złote myśli – bez najmniejszej refleksji czy choćby lekkiego rozbawienia. Jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z podtekstów, których bez problemu doszukać by się można nawet w tym, co sama powiedziała, a nie były to najlepiej cytowane słowa.
    Wróciła uwagą do tego, co działo się przed nimi, przypatrując się kolegom, którzy prócz podążania za instrukcjami, również prowadzili niezbyt głośne i raczej niezobowiązujące rozmowy. To było trochę uspokajające, bo oznaczało, że jej pogaduchy z panem Kravisem to nic takiego (jakby od samego początku nie było to oczywiste samo z siebie) i nie musiała się przejmować, że komuś przyjdą do głowy jakieś dziwne spojrzenia i domysły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kucharz stojący cały czas przy blacie rzucał jakieś anegdotki, mając już przygotowaną marynatę przed sobą i bez najmniejszego pośpiechu przygotowywał sobie stanowisko do krojenia mięsa. Albo warzyw, nie była pewna, bo nie słuchała zbyt uważnie. Dwa blaty od Camille i pana Kravisa drugi kucharz kosztował małym palcem zawartości miseczki i zasugerował gestem, by czegoś jeszcze dodać.
      — Wolę mieć przepis przed nosem — pomyślała na głos, dochodząc do wniosku, że to by z pewnością ułatwiło sporo rzeczy, szczególnie w trakcie jakiś warsztatów. — O, to też powód, dla którego ciocia miała mnie dosyć w kuchni. Chciałam robić notatki! — przypomniała sobie i tym razem roześmiała się, ale cicho, żeby nie zwracać na siebie uwagi.

      Cam

      Usuń
  35. Camille żyło się spokojniej, kiedy nie próbowała zgadywać, co ktoś mógł mieć na myśli ani czy gdzieś między wierszami nie kryje się jakieś ukryte przesłanie. Lubiła się w to bawić, czytając książki albo komiksy, czy oglądając filmy, bo jak wielu fanom popkultury, odnajdywanie easter eggów w różnych produkcjach i przypisywanie im jakiegoś dodatkowego znaczenia, sprawiało jej to swoistą przyjemność i nakręcało więcej szumu wokół danego uniwersum czy historii. A jaka była satysfakcja, kiedy wymyślona teoria okazywała się później czymś kanonicznym, co rzeczywiście było planowane przez autorów i producentów, którzy zostawiali wcześniej tylko małe, nieoczywiste wskazówki, niczym ledwo widoczne okruszki na wydeptanej ścieżce. Jednak kiedy w grę wchodzili prawdziwi ludzie w prawdziwym świecie, strategia Cam zmieniała się o sto osiemdziesiąt stopni. Pilnowała się bardzo przed domysłami, mając już na koncie związane z tym liczne wpadki, które zostawiły po sobie niezbyt przyjemny posmak żenady.
    W przypadku cioci sprawa miała się jeszcze tak, że ta nie szczędziła jej również dosłownych przekazów, które wprowadzały Camille w stan zakłopotania. Dlaczego miałaby więc szukać sobie jeszcze więcej powodów, by czuć się niezręcznie, próbując odgadnąć znaczenie podtekstów ukrytych w ciotecznych aforyzmach? Wolała podziękować i żyć w mniej lub bardziej świadomej niewiedzy na temat tego, kiedy rzeczywiście chodziło o jedzenie, a kiedy o relacje kobiet i mężczyzn.
    Nie miała cioci niczego za złe. Dzieliła się swoimi mądrościami w trosce o Camille, choć robiła to na swój specyficzny sposób i w oparciu o swoje dosyć tradycyjne przekonania, nie bardzo też rozumiejąc, skąd w siostrzenicy ta powściągliwość i ostrożność, które czasem zakrawały wręcz o lęk. Sama Cam nie do końca to rozumiała i nie próbowała zrozumieć, mimo zdecydowanie szerszego pola do popisu w tej kwestii, skoro chodziło o jej własne odczucia, myśli i skojarzenia.
    — Ma taki duży, stary zeszyt na półce w kuchni, ale nie kojarzę, kiedy ostatni raz do niego zaglądała — odparła po chwili zastanowienia, próbując sobie przypomnieć, kiedy wspomniany zeszyt mógł być ruszany, bo z tego co kojarzyła, nie zmienił on swojego położenia od… lat? — Jak o tym myślę, to moja ciocia to chyba chodząca wikipedia, jeśli chodzi o sycylijską kuchnię. — Wybrała sobie deskę do krojenia z tych, które dostępne mieli przy swoim blacie i położyła na niej żółtą paprykę. — Co do samych notatek… — Westchnęła, unosząc brwi i pokiwała z wolna głową na samo wspomnienie swoich kuchennych zmagań prowadzonych pod okiem Flo. — Ważyłam, ile to szczypta, ile szklanka i tak dalej i wszystko notowałam co do grama. Dostawała przez to szału, bo jak mi później coś się nie zgadzało, to jej to wytykałam — wyznała, próbując powstrzymać uśmiech, który zdradzałby, jak jej głupio się do tego przyznawać. Nie trzeba było też wspominać, jak mogło to działać na Florence, która chciała przekazać siostrzenicy wiedzę, w której była niezaprzeczalnie specjalistką i która bardzo poważnie podchodziła do gotowania. — Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że miałam trzynaście lat i kuchnia kojarzyła mi się z laboratorium chemicznym — wyjaśniła mimochodem, starając się zachować względną powagę, choć jej mina i tak zdradzała nieco niewinnego rozbawienia i charakterystycznego dla takich sytuacji zawstydzenia.
    Nie wiedziała, dlaczego tak właściwie o tym wszystkim opowiada panu Kravisowi. Nie pytał o większość z tych rzeczy, o których zdążyła mu powiedzieć. Zrobiła to tak sama z siebie, co nie było dla niej typowe. Zazwyczaj większość myśli zatrzymywała dla siebie, nawet jeśli nie były to żadne sekrety, podobnie zresztą jak te rodzinne anegdotki, które bez wątpienia były ściśle związane z poruszonymi tematami, ale dodatkowo stanowiły dla nich już całkiem obszerne rozwinięcie. Starała się być rzeczowa i w rozmowach ograniczała się do minimum, ale teraz jakoś zabrakło jej tych hamulców, których normalnie mocno się trzymała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie gadam za dużo…? — spytała po chwili, zerkając na pana Kravisa, kiedy kończyła rozprawiać się z jedną papryką pokrojoną do szaszłyków. Odkroiła jeszcze białe, miękkie części i przesunęła je nożem do wykrojonego wcześniej rdzenia z pestkami.
      Wzięła kawałek papryki i odgryzła część bez większego zastanowienia. Stanęła bardziej blokiem do blatu, a przodem do pana prezesa i pochyliła się, by drugą ręką sięgnąć po obrane już cebule, które były bardziej po jego stronie. Nie zwróciła uwagi, że na krótki moment znacząco zmniejszyła między nimi odległość, ocierając się lekko ciałem o ciało Chaytona, bo prostując się popatrzyła tylko na niego pytająco, dalej nie znając odpowiedzi, czy przypadkiem nie za dużo mówi i dokończyła podjadać paprykę, by zaraz zabrać się za krojenie przechwyconych cebul na cząstki nadające się do szaszłyków.

      Cam

      Usuń
  36. Krew w obu płynęła bardzo podobna, to prawda. Florence wychowywała się na Sycylii, a do Stanów przyjechała jako młoda dorosła, ledwo zaczynając samodzielne życie. Z kolei oboje rodzice Camille byli rodowitymi Włochami – matka, jak można się domyśleć Sycylijka, przyjechała z Flo, a ojciec pochodził z Neapolu i choć poznali się dopiero w Filadelfii, oboje mieli mocno zakorzenione rodzinne tradycje. Cam od samego początku wychowywała się więc wśród Włochów z krwi i kości, a do tego bardzo ceniących sobie własną kulturę.
    Małym odstępstwem od tej reguły był wujek Marco, mąż cioci, który urodził się w drugim pokoleniu włoskich imigrantów, ale nie wpływało to na jego podejście do tradycji. Podobno. Camille mogła tylko ufać cioci na słowo, bo sama wujka znała bardzo krótko. Podobnie zresztą miała ze swoimi rodzicami, z którymi miała rzecz jasna więcej do czynienia, ale w jej pamięci nie zachowało się wystarczająco dużo wspomnień, by mogła szczegółowo wypowiedzieć się na ich temat. Chociaż… po prostu chyba lepiej było powiedzieć, że Camille bardzo rzadko rodziców wspominała i co za tym szło, nie zastanawiała się nad tym, jacy z nich byli ludzie.
    Z ciocią łączyło ją wiele. Najwięcej. Więcej niż z jakimkolwiek innym człowiekiem, jakiego poznała do tej pory. O wielu z tych wspólnych rzeczy nie rozmawiały, z wielu same sobie nie zdawały sprawy, a inne były po prostu oczywiste. W końcu to Florence ją wychowywała, więc normalne, że prócz cech fizycznych, miała po niej coś jeszcze. Jednak te inne podobieństwa trochę trudniej było dostrzec niż różnice. Temperament ciotki nie słabł praktycznie nigdy, a Camille potrzebowała mocniejszego impulsu, żeby jakoś bardziej żywiołowo zareagować i to jeszcze nie bacząc na otoczenie. Gdy ciotka wchodziła do pomieszczenia, nie miało się żadnych wątpliwości, że to kobieta, która czuje się bardzo dobrze we własnej skórze i która naturalnie znajdzie sobie miejsce w każdym towarzystwie. Z kolei Camille robiła zupełnie inne wrażenie, jakby trzy razy musiała się zastanowić przed postawieniem następnego kroku i nie do końca była pewna, gdzie podziać wzrok. W obu przypadkach było to nie tylko wrażenia, a czysta prawda, bo tak właśnie z nimi było.
    No i Camille nie umiałaby zrobić sobie ulubionych włoskich ciasteczek, nawet z przepisem przed nosem. A ciotka nie miała pojęcia, co zrobić, kiedy nagle przestawała działać im kablówka, choć wszystkie rachunki były zapłacone na czas.
    Wychwyciwszy kątem oka ruch blisko siebie, odruchowo obróciła głowę w stronę pana Kravisa. Materiał jego koszuli przesunął się delikatnie po jej policzku, a ona poczuła się tak, jakby nagle zrobiło się wokół wyjątkowo mało miejsca. Jak wtedy w windzie, tylko bez napierającego z każdej strony ścisku i niezręczności, która ją ogarnęła z prędkością dźwięku. Spojrzenie samoistnie powędrowało do góry, by przechwycić wyraz twarzy prezesa, przez co świadomość tego, jak blisko siebie byli na ten ułamek chwili, wzmogła się diametralnie. Camille znów poczuła to coś, co w niej drżało, gdy zbliżył się, by pomóc jej z fartuchem. Wróciła też myśl, że to takie dziwne, nie na miejscu i w ogóle nierozsądne, żeby tu razem stali, ale z drugiej strony, gdzie mieliby być, żeby było inaczej? Nie zmieniłoby to nic w kwestii dzielonego przez nich sekretu, nawet gdyby znajdowali się w dwóch różnych pomieszczeniach…
    Wróciła prędko do krojenia cebuli, nie chcąc zostać przyłapaną na… nawet nie wiedziała na czym. Na tym, jak biła się z myślami? Pan Kravis musiałby umieć w nich czytać, a dużo wskazywało na to, że nie potrafił. Mógł trafnie zgadywać, jasne, albo wyczytywać co nieco z oczu czy wyrazu twarzy, ale teraz na nią nawet nie spojrzał, więc mógł ją przyłapać tylko na tym, że przez chwilę sama na niego patrzyła. Rozmawiali, więc to chyba nie byłoby nic dziwnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Yhym — przytaknęła mruknięciem i pojedynczym skinieniem głowy. Miała plany, by zamówić Ubera albo spróbować zorganizować sobie inny transport, bo rzeczywiście chciała wrócić trochę wcześniej, niż było to ogólnie zaplanowane, ale nie wisiała nad nią jakaś duża presja. — Niedziela to po prostu dzień dla rodziny. W ciągu tygodnia ciężko się czasem złapać… — Wzruszyła ramieniem. — Czasem to cały dzień, czasem tylko kilka godzin, zależy, jak się uda. Dla cioci ważne jest to, żebyśmy miały taki stały punkt w tygodniu, dlatego wolę unikać pracy w niedzielę — wyjaśniła. — No i to niedziela, więc jest jej miło, jeśli wybierzemy się też razem do kościoła — dodała jeszcze z mimowolnym grymasem, zerkając na krojone przez Chaytona cukinie.
      Skupiła się teraz, by znaleźć patyczki do szaszłyków, bo zaraz będą mieli blat pełen pokrojonych warzyw, a zero miejsca na przygotowanie jedzenia. Na wierzchu ich nie było, a zdążyła zauważyć, że nie którzy już nabijali warzywa, więc skądś te patyczki musieli wytrząsnąć. Odchyliła się lekko do tyłu, by wysunąć szufladę pod blatem, z której wcześniej wyciągnęła łyżeczki, ale nie znalazła w niej tego, czego szukała. Popatrzyła więc do tej obok, w której też ich nie było i pochyliła się do następnej, znów lekko napierając na pana Kravisa, tylko tym razem zdążyła to sobie uświadomić.
      Zastygła, poruszając tylko oczami, by popatrzeć na niego krótko. Uśmiechnęła się przepraszająco, wycofując się powoli z wyraźnym zmieszaniem w oczach. Nie uciekła jednak wzrokiem, wyglądała tylko trochę tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała do końca co. Nie odskoczyła też jak poparzona i nie postanowiła uciec na koniec blatu, by znaleźć się jak najdalej. Właściwie to wcale nie oddaliła się też jakoś bardzo.
      — Czy… czy mógłby pan sprawdzić, czy są tam patyczki do szaszłyków? — spytała cicho, nieśmiało wskazując palcem w stronę szuflady, do której chciała przed chwilą sięgnąć.

      Camille Russo

      Usuń
  37. Poczuła w sobie rosnącą ciekawość, kiedy ich spojrzenia krzyżowały się w tej krótkiej ciszy, która nie była do końca taka cicha. Dookoła cały czas rozbrzmiewały jakieś dźwięki, czy to rozmów, czy te wynikające z przygotowań jedzenia. Nie byli sami, zdecydowanie nie, ale Cam przestało to obchodzić, bo bardziej zainteresowało ją to, co w tym momencie myślał pan Kravis. Nie naruszyła jego przestrzeni osobistej umyślnie, choć ciężko nazwać to wypadkiem, skoro jedynie się zapomniała, szukając patyczków, ale nie było jej z tym źle, że tak się stało. Jakby to było w jakiś sposób naturalne, ta kształtująca się w niej swoboda, która pozwalała na takie małe zapomnienie. I była ciekawa, czy to jakkolwiek oddziaływało na pana Kravisa i co mógł sobie o tym myśleć. Bo w niej rósł niepokój, ale na równi z ekscytacją i niedawno poznaną potrzebą, by zgłębiać się w tym zapomnieniu, by zadać pewne pytania na głos i rozwiać chociaż część wątpliwości, a wszystko za sprawą paru przelotnych sekund, w trakcie których znalazła się blisko niego.
    Nierozsądnie blisko, choć wcale nie tak niepoprawnie, skoro tylko szukała wykałaczek.
    Przelotnie zerknęła na odkrojony kawałek cukinii, kiedy ten został oddzielony od większej części i chybotliwie poturlał się kilka centymetrów po blacie. Zmarszczyła lekko brwi, bo był to rzeczywiście wyjątkowo koślawy kawałek, który zdecydowanie odbiegał od reszty. Trochę skonsternowana popatrzyła z powrotem na Chaytona, nie wiedząc już, czy rzeczywiście chciałaby go teraz o cokolwiek pytać. To mógł być zupełnie nieistotny przypadek, ten koślawy kawałek cukinii, ale z jakiegoś powodu bardzo w to wątpiła.
    Co takiego sobie myślał?
    Wsparła się jedną ręką o blat, by tym razem znacznie ograniczyć to zbliżenie, kiedy sięgała po paczki z wykałaczkami. Wzięła dwie, nie myśląc jakoś szczególnie o tym, ile będzie tak naprawdę potrzebne. Dwie było jej łatwo złapać w dłoni. Rozerwała folię i wysypała kilkanaście patyczków na blat, układając równolegle do siebie i przez chwilę patrzyła tylko po blacie, zastawiając się nad kolejnością, w jakiej warzywa powinny układać się w szaszłyk. W rzeczywistości po prostu próbowała się skupić na czymś, co nie wiązało się z panem Kravisem i to nawet nie dlatego, że nie chciała o nim myśleć. W tej chwili było jej to po prostu nie na rękę, ot co.
    — Zależy — rzekła po chwili, przypominając sobie, o czym rozmawiali i zaczęła nadziewać warzywa na patyczek, starannie dobierając odpowiednie kawałki, które pasowały do siebie pod względem wielkości. Szaszłyki chyba powinny wyglądać zgrabnie. — Rzadko ciocia kogoś wtedy zaprasza… czasem jakiegoś chłopaka, ale to raczej tak ostatecznie. Albo wpadnie któryś z sąsiadów, ale to tak bez zapowiedzi i na krótko — odpowiedziała, w międzyczasie zastanawiając się, czy są jeszcze jakieś przypadki odbiegające od normy, ale nie kojarzyła teraz niczego więcej. — Tylko po kościele często zostajemy na kawę i ciasto i wtedy jest trochę ludzi, ale tak w domu, to naprawdę rzadko, żeby ktoś nam towarzyszył.
    Florence od zawsze podkreślała, że to miał być przede wszystkim ich wspólny czas i tego się trzymały. Jeśli jednak w niedziele przy ich stole pojawiał się jakiś gość, to był to dla Cam tylko sygnał, że cioteczka w najbliższym czasie nie ma zamiaru poddać się ze swoimi poszukiwaniami odpowiedniego kawalera. Kawaler przy niedzielnym stole był aktem ostatecznym, który od czasu do czasu wcielała w życie, żeby niedelikatne przypomnieć Camille, że należałoby się zainteresować pewnymi sprawami. Plus tej gościny był taki, że trwała krótko w porównaniu do tych innych aranżowanych randek i nikt nie musiał się martwić niezręczną ciszą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nabijając szaszłyki, podjadała sobie co chwilę paprykę, przez co trzeba było jej dokroić, ale tak poza tym, to szło jej całkiem sprawnie. Nie, żeby to była jakaś filozofia, nabijać jedzenie na wykałaczkę, ale podobało jej się to, że udawało jej dobierać mniej więcej równe kawałki wszystkiego, czy to cząstek cebuli, czy cukinii, czy nawet małych pieczarek, które leżały w metalowej misce, wcześniej już umyte i przygotowane przez kucharzy. Gotowe szaszłyki odkładała na razie na blat, robiąc z nich powoli piramidkę.
      Przez kilka długich minut nic już więcej od siebie nie dodała, sprawiając wrażenie, że szaszłyki pochłaniają całą jej uwagę. W pewnym momencie, obróciła się tyłem do blatu i oparła się o niego plecami, stając z nogami skrzyżowanymi w kostkach i co chwila odchylała się po kolejny składnik idealnych szaszłyków. W rzeczywistości mimowolnie wróciła myślami do spraw, które nijak nawiązywały do gotowania. Była tak cholernie ciekawa…
      — Czy dalej… czy dalej myśli pan, tak jak ostatnio…? — spytała zdecydowanie ciszej, zerknąwszy przez ramię dla pewności, że pozostali uczestnicy warsztatów dalej są skupieni na swoich blatach i rozmowach z kolegami. — O tym, co pan lubi…? — Obracając głowę z powrotem, przelotnie popatrzyła na pana Kravisa. Nie wiedziała, czy zrozumie, o co go pyta, bo ciężko to było nazwać bezpośrednim pytaniem, ale na większą klarowność nie miała odwagi. Z drugiej strony przez miniony tydzień nie mieli okazji do żadnych rozmów, więc jeśli do jakiejś nawiązywała to raczej do tej ostatniej, która miała miejsce w jego gabinecie.

      Camille

      Usuń
  38. Przywykła do tych randek i do zaangażowania, jakie Florence wkładała w to, by je aranżować. Camille nie poświęcała temu więcej uwagi, niż było to potrzebne. Nie zastanawiała się, czy ciotka wybierała kandydatów pod względem konkretnych kryteriów, czy była to bardziej kwestia przypadku i wierzenia na słowo, że bratanek kuzynki sąsiada, tego co mieszka ulicę obok, to porządny chłopak. Większość z nich miała włoskie korzenie, takie mniej lub bardziej głębokie, do których mniej lub bardziej byli przywiązani i raczej byli w podobnym wieku, co Camille. Z większością spotkała się tylko raz, co było całkiem zrozumiałe, skoro obie strony przychodziły na randkę z podobnym nastawieniem, żeby to odbębnić i po wszystkim powiedzieć rodzinie, że to chyba nie to. Ona już tak nie mówiła, ale cioteczka też przestała regularnie pytać, jakby samej nie chcąc marnować energii na rozmowę, która niczego nowego nie wnosiła.
    Rzadko bywało tak, by towarzysze popołudniowych posiłków żywili wobec tych spotkań jakieś nadzieje. A nawet jeśli, to Camille niczego nie ułatwiała. Robiła całkiem niezłe pierwsze wrażenie, ale to wszystko. Nie potrafiła ciągnąć rozmów ani wykazać żywego zainteresowania drugą osobą, którą dopiero co poznała, o sobie też za dużo nie opowiadała. Nie była też jedną z tych dziewczyn, które wykorzystywały takie sytuacje, żeby się zabawić, co na pewno miało miejsce w przypadku innych osób. Wiedziała z opowieści rówieśników, że zdarzało im się zostać przedmiotem swatów i nieco zaszaleć i wcale by się nie zdziwiła, gdyby niektórzy z kawalerów, z którymi miała okazję spotkać, na taki obrót spraw mogło liczyć. Przestała się tym jednak przejmować, bo i tak nie sądziła, żeby z którymkolwiek miała stworzyć głębszą relację.
    Jedna kolacja. Dwie lampki wina. Rozmowy o niczym. Żarty, których nie rozumiała. Niezręczna cisza. Pożegnanie. Następny.
    Czasem podejrzewała, że ciocia wie, jak to wygląda i obie robią to wszystko z przyzwyczajenia. Florence nie wywierała żadnego bezpośredniego nacisku, a swoje działania tłumaczyła bardziej jako pewne sugestie, którymi chciała tylko swojej siostrzenicy pomóc, bo z tego co wiedziała, ta robiła niewiele w tym kierunku. Dokądkolwiek ten kierunek miałby Camille zaprowadzić.
    Ostatnio wyjątkiem był Lucas, z którym widywała się od czasu do czasu, ale nie można było tego nazwać regularnymi spotkaniami, których wyczekiwała. Czasem do niej zadzwonił z zapytaniem, czy nie miałaby ochoty wybrać się z nim do jakiejś restauracji czy do kina, albo zjeść razem lunch i tyle. Dzięki temu, że gdzieś razem wyszli do czasu do czasu, ciotka przystopowała ze swoimi swatami i nie ma co kłamać, Cam było to na rękę. I przez to, że spotkania z Lucasem nie były w żadnym stopniu porywające czy specjalnie angażujące, sądziła, że u niego sytuacja wygląda podobnie. Opowiadał, że jego babcia lubi mu czasem suszyć głowę, dopytując o prawnuki, więc założyła, że po prostu oddają sobie pewnego rodzaju przysługę.
    Ale nie myślała o tym. Tak po prostu było, chodziła na randki dla świętego spokoju i było to prostsze, niż wyjaśnienie cioci, dlaczego uważa, że to nie ma sensu. Tłumaczenie tego byłoby dla Camille trudne i pewnie dodatkowo niezręczne, bo zahaczało o to sfery życia, które wolała obchodzić szerokim łukiem.
    Wyjątkiem był też pan Kravis, bo wbrew jego wątpliwościom, myślała bardzo dużo o nim i o tym, co się wydarzyło. Gdyby było inaczej, nie bałaby się, że w trakcie biurowej codzienności zostaną gdzieś nagle sam na sam, i nie wkładałaby tyle wewnętrznego wysiłku, by go ignorować najbardziej, jak tylko było to możliwe. W żadnym wypadku nic nie było jej obojętne. Najzwyczajniej w świecie próbowała jedynie zastosować praktykowane dotąd metody radzenia sobie z życiowymi aberracjami, a te rzeczywiście mogły sprawiać, że stwarzała wrażenie, jakby ją to niewiele obchodziło. Camille momentami dałaby naprawdę dużo, by posiąść taką umiejętność obojętnienia względem różnych rzeczy, bo wtedy pewnie mogłaby znacząco ograniczyć liczbę trupów w swoich szafach, ale nic takiego nie było jej dane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrzyła na niego kątem oka, kiedy zaczął spokojnie odpowiadać, ale jak tylko urwał myśl, w zamian na jej miejsce wrzucając lekkie przekleństwo, któremu towarzyszył dźwięk nożna upadającego na podłogę, aż się wzdrygnęła, odsuwając i stając bokiem do blatu, by lepiej widzieć, co wydało to nagłe wzburzenie. Ledwo dostrzegła krwisty ślad na palcu Chaytona, bo zaraz zabezpieczył się ręcznikiem i póki nie wspomniał o swoim szczęściu, nie była do końca pewna, co się tak właściwie stało.
      Odłożyła w połowie zrobiony szaszłyk na blat, przyglądając się panu Kravisowi z lekkim niepokojem. Nie zdążyła zobaczyć, jak wielkie były szkody i nie umiała ocenić tego po jego reakcji, więc w sumie sama nie bardzo wiedziała, co zrobić i czy w ogóle mogła coś zrobić. Albo czy musiała. Nim jednak sama doszła do wniosku, że krzywda wielka nie była, skoro żadne części ciała nie walały się teraz po blacie, a na podłodze nie było nawet śladu krwi, pan Kravis zdążył uspokoić wszystkich pozostałych i oznajmić, jakie podejmie działania. Potem ją wyminął i wyszedł.
      Wyszedł, tak, o, zostawiając ją bez odpowiedzi. Oczywiście, że rozumiała, że tak musiało się to potoczyć, skoro dziabnął się ostrym nożem, ale to nie zmieniało faktu, że czuła się trochę rozczarowana. Naprawdę była ciekawa, co myśli, a też nie było jej lekko o to spytać. Pytała w końcu, czy dalej lubił, kiedy była blisko, czy jednak coś zmieniło się w ciągu ostatniego tygodnia, w trakcie którego ledwo co mijali się przelotem w biurze. I teraz nie wiedziała, jak było i czuła się wyjątkowo sfrustrowana, jakby zmarnowała jakąś okazję.
      Jeden z szefów kuchni podszedł do ich stanowiska, kiedy Chayton zdążył już zniknąć z pomieszczenia. Obejrzał, do jakich szkód doszło, chcąc się upewnić, że jedzenie było w porządku i nie miało styczności z krwią. Wyrzucił kawałek papryki, którą Chayton kroił jako ostatnią, opłukał deskę pod gorącą wodą i to samo zrobił z noże, w międzyczasie sugerując Camille, że jak ma ochotę, to może dołączyć do kogoś z przodu albo na razie dokończyć szaszłyki z tym, co mieli już wcześniej z panem prezesem przygotowane. Odmruknęła coś niewyraźnie, chyba samej nie wiedząc, co dokładnie, ale ostatecznie została na miejscu, nadziewając na wykałaczkę kolejne kawałki warzyw, z tymże następne szaszłyki nie były już takie zgrabne jak poprzednie. Zrobiła ich jeszcze parę, ale po kilkunastu minutach, kiedy jej na blacie nie walały się już kawałki warzyw, dała znać, że odpuści sobie resztę warsztatów, bo nie czuje się za dobrze. Nikogo to nie zdziwiło, a część osób pewnie założyła, że jej samopoczucie było wynikiem widoku krwi albo czegoś takiego.
      Nie chodziło o krew. Chodziło o pana Kravisa, ale też nie dlatego, że tak bardzo zmartwiła się jego stanem. Dał do zrozumienia, że nie ma się czym przejmować, nawet posłał jej jeden ze swoich uśmiechów, kiedy zbierał się do wyjścia. Nie słaniał się na nogach i nie przyjechała jeszcze żadna karetka, więc zakładała, że to zwykłe skaleczenie. To mogła jakoś przewidzieć, ale tego, co chciał powiedzieć, za nim nożem rozciął sobie palec, było to teraz frustrującą zagadką. I Camille sama nie rozumiała, co ja tak w tym irytowało, dlaczego tak bardzo była ciekawa odpowiedzi i dlaczego zupełnie realna perspektywa, że już jej nie pozna, była taka… gorzka.
      Zastanawiała się nad tym, idąc do swojego domku. Nie, żeby miała teraz cokolwiek rozwiązać, co po prostu samo jej to wsiadło teraz na głowę. Nic nie mogła na to poradzić, a jedynie liczyła, że jak znajdzie się już u siebie, to otworzy laptopa i sprawdzi, jaki ma tutaj zasięg. Jeśli będzie w porządku, to wtedy istniała szansa, że jej myśli oderwą się od nieszczęsnego pytania bez odpowiedzi i w ogóle pana Kravisa.
      Wyjęła klucz z tylnej kieszeni spodni, wsunęła go do zamka, przekręciła i popchnęła drzwi ramieniem, poprawiając żółty sweter, który w całości odsłaniał jej obojczyki. Zrobiła może z dwa kroczki, zamykając za sobą drzwi lekkim ruchem, kiedy nagle jej mózg włączył głośny alarm, a ona stanęła jak wryta na widok pana Kravisa.
      W jej domku. Stojącego w samym ręczniku.

      Usuń
    2. Wypuściła klucz z ręki. Ten spadł na ziemię, odbijając się raz od podłogi z charakterystycznym brzdękiem, a jej dłoń powędrowała do góry, zakrywając usta, na które cisnął się krzyk zaskoczenia. Zdusiła ten krzyk, przez co zabrzmiał bardziej jak słaby jęk i dalej z niedowierzaniem patrzyła na Chaytona, jakby był conajmniej jakimś nadprzyrodzonym zjawiskiem, które postanowiło się przed nią objawić. Patrzyła na pojedyncze krople spływające z jego ramion po torsie, na wcięcie przy podbrzuszu, które znikało pod ręcznikiem, na wytatuowane na jego żebrach gwiazdy i zrobiło jej się gorąco. A kiedy to ich spojrzenia się skrzyżowały, całe to gorąco przelało się w górę na jej twarz.
      Druga dłoń momentalnie przykleiła się do jej twarzy na wysokości oczu, a jakby tego było mało, to Camille gwałtownie odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, zapominając, że tuż za plecami ma drzwi. Uderzyła w nie z impetem całym ciałem i cofnęła się chybotliwie, wydając z siebie zduszone, zbolałe mruknięcia przeplatane z cichymi włoskim przekleństwami. I zaraz straciła równowagę, stając na upuszczonym kluczu, na którym się poślizgnęła. Poczuła, że leci do tyłu i że pewnie za moment zaliczy bliskie spotkanie z podłogą, więc instynkt podpowiedział, żeby zabrała ręce z twarzy i próbowała zrobić z nimi coś, co mogłoby temu zapobiec, albo chociaż złagodzić nieuniknione skutki upadku. Udało się to jednej ręce, drugą dalej zakrywała oczy, jakby próbowała uchronić się chociaż przed samym widokiem efektów własnej niezdarności, bo pana Kravisa i tak nie miała jak teraz zobaczyć, skoro odwróciła się do niego plecami.
      Co on tu tak w ogóle robił?! I to w takim… stanie?! Zabawne, że to właśnie o tym myślała, kiedy leciała do tyłu, zamiast na przykład wykorzystać te ułamki sekund na wymyślenie sposobu, by upaść z jak naszymi szkodami dla siebie samej. Albo żeby chociaż poprzeklinać ten przeklęty klucz, na którym się poślizgnęła…

      Camille

      Usuń
  39. Miała za sobą wiele upadków, które kończyły się obolałym tyłkiem, zdartymi kolanami albo jakimś innym urazem. Nie pierwszy raz wpadła też w drzwi. W gorsze dni obijała sobie biodra i uda o kanty biurek i oparcia krzeseł, nadeptywała sobie na sznurówki i się przewracała, potykała się o dywan w salonie w swoim domu albo nawet spadała z łóżka, kiedy w pełnej jasności umysłu chciała się przewrócić na drugi bok. Była niezdarna pod kątem sprawności fizycznej i refleksu i nie potrzebowała się niczym zestresować, żeby jej ciało zatraciło w jednej chwili jakąkolwiek zgrabność, a ruchy zaczęły przypominać reakcję łańcuchową prowadzącą do szeroko rozumianego upadku. Czasem wystarczyło zwykłe potknięcie, żeby skończyła z siniakami na całym ciele. Taką miała naturę.
    Podobnie w naturze Camille leżało uciekanie. Uciekała często, dosłownie i w znaczeniu bardziej metaforycznym, w zależności czemu ta ucieczka miała służyć i co ją powodowało. Codziennością było uciekanie przed niektórymi myślami i uczuciami, to tak weszło jej w krew, że nawet nie postrzegała już w taki sposób. Przed ludźmi uciekała raczej rzadko, bo też nieczęsto w ogóle znajdowała się w sytuacji, w której uznałaby to za konieczne. Unikała ludzi, to prawda, niektórych mniej, niektórych bardziej, ale to jeszcze nie znaczyło, że w przypadku konfrontacji jej pierwszą opcją byłaby ucieczka.
    Niestety, pan Kravis pewnie miałby na ten temat inne zdanie, bo tak się składało, że przed nim to czasem uciekała albo chociaż próbowała. Dosłownie i w przenośni. W stanie zupełnej świadomości lub z lekka otumanioną. Ale jakby po prostu się nad tym zastanowić, to miał całkiem solidne podstawy, by zakładać, że ucieczki to domena Camille. Bo który to już raz próbowała się ulotnić na jego widok albo z jego powodu?
    Znała uczucie spadania, które towarzyszyło w trakcie nagłego upadku albo utraty równowagi. Włosy na ciele stawały dęba, coś jakby zaciskało się na krzyżu, a po ramionach przechodził zimny dreszcz. Traciła grunt pod nogami i dech w piersi, a podświadomość próbowała przygotować się na wszystkie nieprzyjemności, czekające na nią na ziemi. To wszystko działo się w krótkiej chwili i trwało równie krótko, bo potem następowały owe nieprzyjemności, które zagłuszały wszystko inne. Teraz też trwało to krótko, ale nie licząc czoła i łokci, którymi uderzyła w drzwi, nic ją nie bolało. Nie ruszała się przez dłuższy moment, jakby musząc przekonać samą siebie, że rzeczywiście nie upadła, choć właśnie to powinno się stać. Najpierw rozchyliła palce, by jednym okiem zobaczyć, dlaczego nie leżała nie podłodze i dalej znajdowała się w względnym pionie.
    Na widok kawałka twarzy Chaytona i jego torsu, przełknęła ślinę i z wolna zabrała rękę z twarzy, zdając sobie sprawę z tego, jak durnie musiało to wyglądać. Jeszcze za nim zaczął mówić, dotarło do niej, jak absurdalnie musiało to wyglądać z jego perspektywy. Zrobiło jej się okropnie głupio, tak głupio, że nie tylko czuła, jak palą ją policzki, ale też zrobiło jej się sucho w ustach. A chwilę później miała wrażenie, że całkowicie spali się ze wstydu.
    Skąd ta reakcja? Cóż, z jednej strony przepełniało ją zażenowanie, ale z drugiej nie miała pojęcia, jak inaczej miałaby się zachować w tej sytuacji. Co innego miała zrobić, jeśli nie pójść za głosem instynktu, który podpowiadał, że okoliczności nie są normalne, są wręcz koszmarnie nieodpowiednie i należy się ulotnić, za nim zdarzy się coś jeszcze. Miała zachowywać się, tak jakby to nie było nic takiego, wejść do siebie i zobaczyć pana Kravisa w samym ręczniku na środku pokoju?
    Podniosła na niego spojrzenie, jakby sama chciała go teraz zapytać, jak jego zdaniem powinna zareagować, ale szybko odwróciła wzrok. Była jednak za bardzo speszona i pogubiona, by wykrzesać z siebie odwagę i się odezwać. Bo miał rację z tym, że się dziwił i Cam rozumiała, dlaczego, ale też nie uważała, by jakakolwiek inna reakcja z jej strony byłaby tutaj bardziej na miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego, co zdążył powiedzieć, odgarniając włosy z jej twarzy, zastanowiła ją jeszcze ostatnia kwestia. O zaczynanie czego chodziło panu Kravisowi? I czy mówił o tym, jak poślizgnęła się u niego w łazience, bo, o losie, próbowała zwiać? Tylko to jej się teraz kojarzyło, skoro zarówno wtedy, jak i teraz był bez koszuli i obie sytuacje były w pewien sposób ręcznikowe lub łazienkowe. Ale o to też nie zapytała.
      Tak właściwie to liczyła, że jakimś cudem zaraz się skurczy, zniknie w sobie i nie będzie musiała się już niczym przejmować. Zniknie sprzed oczu pana Kravisa, zniknie z jego objęć… Dotarło do niej, że nie leżała teraz na ziemi z obitymi czterema literami, tylko dlatego, że między nią a podłogą pojawił się Chayton. Pojawił się, to spore niedopowiedzenie, ale na bardziej trafne określenie nie miała teraz śmiałości i nie chciała też wpędzać się w większe zakłopotanie. Już wystarczyło, że po prostu stała blisko, że opierała dłonie o jego odkryty, jeszcze trochę wilgotny tors, że czuła przyjemne ciepło bijące od niego i że docierał do niej rześki zapach żelu do kąpieli.
      … e non ci indurre in tentazione.
      Przy ostatnim pytaniu, poczuła z kolei lekką ulgę. Całe szczęście, nie musiała się tłumaczyć, jak się tu dostała i w ogóle dlaczego! Jeszcze tego jej brakowało, żeby wyjaśniać, że była święcie przekonana, że wchodzi do swojego domku… bo w sumie weszła do swojego domku, skoro miała klucz, którym otworzyła sobie te same drzwi, w które przed momentem uderzyła całą sobą. Nawet cicho odetchnęła, choć dalej uparcie na pana prezesa nie parzyła, wbijając spojrzenie w swoje dłonie, którymi starała się teraz za bardzo nie ruszać.
      Było jej gorąco, serce waliło jak oszalałe i co gorsza, miała taki mętlik w głowie, że tak naprawdę równie dobrze mogła to być pustka, bo tyle samo by z tego wyniosła. Aż w pewnej chwili, kiedy jego ostatnie pytanie odbiło się kilka razy echem o ściany jej świadomości, przypomniała sobie, co kiedyś powiedział jeszcze pan Kravis.
      — Pamięta pan to przysłowie? — zapytała cicho, nim zdążyła sobie cokolwiek dokładniej przemyśleć. — O łapaniu się, kiedyś w windzie… — Przypomniała sobie, co wydarzyło się kiedyś w windzie, więc jak na nią przystało, urwała zdanie w połowie, ale za to popatrzyła na Chaytona. To był odruch dyktowany ciekawością, bo nie wątpiła, że pamiętał, jednak była ciekawa, czy jeśli przywoła sobie to wspomnienie, to czy coś zmieni się w jego oczach, wyrazie twarzy, czy będzie umiała w ogóle coś takiego dostrzec. Czy też podobnie mu się to kojarzyło.
      Poza tym, innej odpowiedzi by teraz nie wymyśliła, jeśli w ogóle można było to nazwać odpowiedzią.

      Camille

      Usuń
  40. Nie umiałaby dokładnie wyjaśnić, co sobie myślała, kiedy tak raptownie wykonała tył zwrot z zamiarem natychmiastowego ulotnienia się z domku. Nie wiedziałaby, jakich słów użyć ani co tak naprawdę chciałaby wytłumaczyć. Wszystko, co zrobiła, było odruchem, któremu towarzyszyła wrodzona niezdarność. Jak tylko zdała sobie sprawę z tego, na kogo patrzy i jak patrzy, spanikowała. Bo patrzyła na swojego szefa, który stał przed nią w samym ręczniku i w pierwszej chwili poczuła zupełnie coś innego niż niepewność i strach. A potem postanowiła zwiać, bo nie ufała tym innym odczuciom i nie wiedziała, gdzie było ich miejsce w tym wszystkim. O tym, co mogłoby się stać, gdyby ktoś jeszcze miałby się tutaj napatoczyć, zaczęła myśleć, jak już uderzyła w drzwi i miała upaść na ziemię, ale nie zdążyła się w to za bardzo wgłębić. Umysł bardzo chętnie podążył za tym, co działo się dalej, choć nie udało mu się wyzbyć całej tej niepewności, która lekko zaciskała się wokół klatki piersiowej.
    Kąciki ust Camille uniosły się delikatnie w ledwo dostrzegalnym uśmiechu, kiedy dał jej do zrozumienia, że tak, pamięta, a do tego wspomina to nie najgorzej, przynajmniej w obecnej sytuacji. Nic innego nie przyszło jej teraz do głowy, bo o części z tych rzeczy, które się między nimi wydarzyły do tej pory, myślała właśnie jak o zwykłych zbiegach okoliczności, prostych przypadkach, które po prostu czasami się zdarzają. Samo przysłowie nie znaczyło dla niej jakoś wiele, nie była raczej typem, który szuka w życiu tego rodzaju analogii. Tak jej się skojarzyło i nie zdążyła sobie tego przemyśleć, za nim się odezwała, ale czy w tym przypadku żałowała? Nie bardzo, bo reakcja pana Kravisa wywoływała w niej zupełnie inne odczucia, choć nie wnikała aż tak w to, co za tym przysłowiem się kryło albo jak on sam je interpretował.
    — Intuicja? — powtórzyła pod nosem za nim, zupełnie nie rozumiejąc, co do rzeczy mogła mieć tutaj jego intuicja. W zastanowieniu przechyliła głowę lekko na bok, patrząc na pana Kravisa pytająco. Cofnęła się o pół kroku, by oddać mu trochę przestrzeni i samej stworzyć sobie sposobność, by wyrównać oddech. Splotła dłonie za swoimi plecami, próbując wyczytać z jego twarzy, co tym razem miał na myśli, bo z tego, jak ona rozumiała to przysłowie, to nie chodziło o żadną intuicję. Trochę ja tym stwierdzeniem wybił z rytmu, ale to nawet dobrze, bo istniała szansa, że wróci ten stary, dobrze jej znany rytm, który nie zgłuszał myśli.
    Spojrzała na klucz, słuchając o perypetiach roztargnionego pracownika resortu i układała sobie w głowie kolejne elementy układanki. Nie wiedzieć, jak pan Kravis znalazł się w tym domku i dlaczego, bo z założenia nie brała pod uwagę, że takie były jego zamiary. Najważniejsze, że sama nie musiała się z niczego tłumaczyć, choć przecież też nie planowała tutaj na niego wpaść i to akurat chwilę po tym, jak wyszedłby spod prysznica.
    — Za nim pan przyjechał też były małe problemy, komu jaki domek przydzielono, więc może to po prostu taki dzień. — Wzruszyła ramionami, sięgając po klucz i tą samą ręką dotknęła krzyżyka schowanego pod dekoltem swetra. — Nie zdziwiłabym się, jakbym to jednak ja była w złym miejscu — stwierdziła żartobliwie, przesuwając palcami po materiale.
    Również popatrzyła po panu Kravisie, ale zaraz zaczęła rozglądać się na boki, jakby na chwilę zapomniała, że od całkowitej nagości dzielił go tylko ręcznik przepasany na biodrach i właśnie znowu sobie o tym przypomniała. Cofnęła się o kolejny krok i chciała jeszcze dalej, jednak na przeszkodzie stanęły jej drzwi, o które ostatecznie się oparła.
    — Jeśli pan chce, może pan tu zostać — stwierdziła i nie powiedziała nic więcej przez kilka sekund, bo nie zorientowała się od razu, jak mogło to zabrzmieć. — Jeśli się tu panu podoba, albo jeśli już się pan przyzwyczaił — dodała naprędce, marszcząc brwi, bo znów zaczynała gadać od czapy, zamiast powiedzieć wprost, o co jej chodziło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chodzi mi o to, że to może być pana domek, skoro już się pan rozgościł… Żeby się pan nie spieszył z ubieraniem… Nie spieszył z niczym… W sensie… Nie chcę pana pospieszać, więc ja mogę pójść załatwić sobie inny domek… Chyba, że woli pan inaczej, to mogę zostać. — Na koniec wywróciła oczami, nie mając już cierpliwości do samej siebie. Zatrzymała spojrzenie na suficie, wzdychając ciężko, przymknęła na moment oczy i uderzyła kilka razy palcem o wypukłość krzyżyka na swoim dekolcie. Przywykła, że kiedy sytuacja jest dla niej kłopotliwa, to zaczyna paplać wszystko to, co akurat znajdzie się na języku. To było kolejna z jej odpowiedzi na stres albo rozhuśtane emocje i mimo przyzwyczajenia, nie lubiła się za to. Nie lubiła robić z siebie idiotki, a teraz, przy panu Kravisie, czuła się z tym jeszcze gorzej, bo choć zaskoczenie już minęło, to dalej zachowywała się, jakby to naprawdę było teraz takim wielkim problemem.
      — Przepraszam — wymruczała głosem przepełnionym bezradnością. — Nie myślałam, że tu pana spotkam, a i bez niespodzianek mam problem z tym, jak się przy panu zachowywać przez to… wszystko — wyznała dosyć ostentacyjnie, ale dalej sprawiała wrażenie bezsilnej, jakby już była zbyt zmęczona własnym zagubieniem i niepewnością. — Jak pan to robi? — spytała i to chyba w akcie ostatecznej desperacji, bo choć spojrzała na pana Kravisa i to tak, jakby naprawdę oczekiwała odpowiedzi, to jednocześnie mocniej przyległa do drzwi za swoimi plecami. — Jak pan to robi, że zachowuje się pan tak… normalnie, kiedy sytuacja jest taka… nienormalna? Bo nie jest normalna, prawda? — Ostatnie pytanie zadała już zdecydowanie ciszej, samej nie wiedząc dokładnie, o co w końcu pyta i pewnie gdyby dała sobie chwilę, to w ogóle już by się nie odezwała po tym krótkim „przepraszam”. Najpewniej przytłoczona wyszłaby na zewnątrz, dopełniając swojej ucieczki, a tymczasem mówiła dużo i do tego chaotycznie, co tylko potęgowało w niej poczucie, że robi z siebie idiotkę. A czuła się tak, bo widziała, jak zachowywał się pan prezes bez względu na to, jakie były okoliczności. Był przede wszystkim pełen swobody, a Camille wręcz przeciwnie i przez to miała wrażenie, że to ona zachowuje się nienormalnie, jakby takie rzeczy dało się w ogóle określać w taki zero-jedynkowy sposób.

      Camille

      Usuń
  41. Ludzie byli nieprzewidywalni. Byli nieobliczalni. W oczach Camille każdy człowiek stanowił osobną jednostkę chodzącego chaosu, gdzie każda z tych jednostek bez przerwy oddziaływała nie tylko na to samo otoczenie, co oddziaływały na siebie wzajemnie, wytwarzając jeszcze więcej chaosu. Nieustanna akcja-reakcja, za którą Camille nie potrafiła nadążyć albo której nie potrafiła trafnie wybadać, nigdy tak naprawdę nie wiedząc, co jest istotne, a co jest tylko dodatkiem, który nie miał na nic wpływu. Do tego każdy człowiek był inny i jednocześnie trochę taki sam, co stanowiło zarówno zaletę, jak i wadę, bo pewne sytuacje można było przewidzieć w oparciu o takie rzeczy jak kultura czy normy społeczne, ale inne wręcz przeciwnie, a przecież pozostawała jeszcze kwestia czasu, jaki można było poświęcić na swoje obserwacje.
    Ludzka nieobliczalność przerażała Camille od kiedy tylko pamiętała. Nauczyła się jednak z tym strachem żyć, przynajmniej do takiego stopnia, by spokojnie funkcjonować w społeczeństwie. Sporo oparcia znalazła w statystyce, która stanowiła dla niej podwaliny tego, czego można było oczekiwać od innych ludzi, bo od czegoś trzeba było ostatecznie zacząć. Z liczbami opracowanymi na podstawie różnorakich badań czuła się pewniej, niż ze świadomością, że miałaby opierać się tylko na własnych doświadczeniach. Zresztą te drugie nie prezentowały się zbyt kolorowo i gdyby stanowiły jej jedyne fundamenty, nie miałaby raczej udanego życia. Dlatego też tak chętnie skierowała swoje kroki w stronę matematyki czy programowania, bo tam każde zdobyte doświadczenie opierało się w pewien sposób na niezmiennych danych, każda nowość i innowacja miała swoje źródło w tym samym miejscu, gdzie królowała logika, a logika wolna była od nieprzewidywalnych i burzliwych emocji. Problemy nie były wynikiem nieprzychylnej reakcji, a raczej następstwem czyjegoś roztargnienia albo braku wiedzy, co łatwo można było skorygować.
    Camille lubiła, jeśli coś dało się kontrolować i było przewidywalne, wtedy czuła się pewnie i, mówiąc krótko, dobrze. Mogła spokojnie rozdysponować swoje skupienie i czas na te sprawy, które uważała za niezbędne i konieczne dla osiągnięcia wyznaczonych celów. Pogodziła się z faktem, że nie jest w stanie w stu procentach kontrolować otoczenia ani ludzi, którzy do niego należeli, więc dla własnego komfortu starała się unikać niepotrzebnych interakcji, ograniczając je do akceptowalnego przez obie strony minimum. Jednak nie umiała zaakceptować braku kontroli tylko nad jedną osobą. Sobą. Bo jeśli nie kontrolowała siebie, to jak mogła kontrolować wszystko inne, nie gubiąc się w chaosie? Unikała więc sytuacji, które stwarzały tego typu ryzyko, a tak się składało, że najbardziej dotyczyło to właśnie relacji z ludźmi, bo na tych sprawach znała się najmniej.
    Paplanie od rzeczy co tylko ślina na język przyniesie było dla niej sygnałem, że traciła kontrolę, choć tak naprawdę było to już raczej tego skutkiem, który dostrzegała jako pierwszy. Czasem zamiast paplaniny, działo się coś odwrotnego i Camille milkła. Po prostu w niektórych sytuacjach podświadomie czuła, że trzeba powiedzieć cokolwiek, więc mówiła cokolwiek, a w innych należy powiedzieć coś, ale nie wiedziała co i ostatecznie nie mówiła nic.
    W porządku. Skinęła głową. Przełknęła ślinę. Skoro pan Kravis mówił, że w porządku, to niech tak będzie. Sprawa domku nie była sprawą krytyczną, przynajmniej póki szczegóły związane z następstwami tego nieporozumienia zostaną między nimi. Nikt poza nimi nie musiał wiedzieć, w jakich okolicznościach dowiedzieli się o pomyłce pracownika resortu. Tak naprawdę większość ludzi w ogóle nie musiała wiedzieć, że w ogóle do jakiejś pomyłki doszło, o! To w porządku było względnie prostą sprawą, którą Camille mogła zamknąć i z radością nigdy więcej do niej nie wracać.
    Przyswajała stopniowo kolejne słowa pana Kravisa, od czasu do czasu dotykając palcami krzyżyka, jakby musiała się co chwilę upewnić, że nadal tam był. Usta ścisnęła w wąską linię i w trakcie słuchania próbowała do końca zapanować nad biciem serca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczynała czuć się trochę spokojniej, mogąc w pewien sposób pozyskiwać kolejne informacje związane z jej rozterkami, choć jak na razie sprawom daleko było do tego, by określić je jako jasne i klarowne. Właściwie początek nie wniósł niczego nowego, czego sama by nie wiedziała, ale najwyraźniej samo to, że mówił to Chayton, stanowiło już znaczącą różnicę.
      Zgadzała się, że był po prostu sobą, tak też rozumiała zachowywanie swobody, o którą go pytała. Zgadzała się też, że mieli różne spojrzenia na to, co było normalne, a co nie, co już zdążyli ustalić poprzednim razem w jego gabinecie. Interesujące wydało jej się to, w jaki sposób kształtowało się jego podejście, bo wspomniał o wartościach i sięganiu po swoje. Jak dotąd musiała sądzić, że akurat w tym przypadku nie różnią się aż tak bardzo, ale może się myliła, skoro do tego nawiązał? Zostawiła to sobie do przemyślenia na później, uznając, że wymagało to głębszej analizy. Poza tym to i tak nie było najbardziej szokujące z tego wszystkiego, co powiedział pan prezes. Dopiero wzmianka o granicach, tudzież ich szczątkowym istnieniu, była dla Camille przełomowa i z pewnością rzucała nowe światło. Wiedziała, że pan Kravis był bezpośredni i na swój sposób bezwzględny, ale nie przypuszczała, że aż do takiego stopnia.
      Nie od razu zrozumiała, co mógł mieć na myśli, kiedy stwierdził, że bycie sobą miałoby zagwarantować, że wszystko inne będzie na swoim miejscu. Głównie dlatego, że z początku nie wiedziała, że odnosił się bezpośrednio do jej osoby, a nie tylko do ogólnego podejścia do życia. W dodatku lubił, kiedy była sobą? Otworzyła oczy nieco szerzej, szczerze zaskoczona takim wyznaniem, bo samo określenie bycia sobą nagle wydało się Camille zupełnie obce, jakby nie wiedziała, o czym pan Kravis w ogóle mówił. Choć może była to wina tego, jak zareagowało jej ciało, kiedy do niej podszedł, bo momentalnie poczuła rosnące w mięśniach napięcie.
      W pierwszym odruchu chciała uciec gdzieś spojrzeniem, ale zdążyła sobie przypomnieć swoje ostatnie postanowienie i mimo przemożnej chęci, by odwrócić wzrok, nie zrobiła tego. Potrzebowała zebrać na to mnóstwo sił, bo patrzenie w oczy panu prezesowi było w obecnej sytuacji wyjątkowo trudne. Nie próbowała wygrać pojedynku na spojrzenia, po prostu nie chciała… nie chciała go do niczego prowokować, bo sądziła, że ostatnim razem tak właśnie było. Spuściła wzrok, więc go sobie podniósł, sięgając do jej podbródka i tamten dotyk kwalifikowała jako sprowokowany. Przez dłuższą chwilę patrzyła na niego w ciszy, oswajając się z realizacją własnych postanowień i mimowolnie przycisnęła palcem krzyżyk do ciała, jakby musząc poczuć jego obecność na swoim miejscu jeszcze bardziej.
      — W normalnej sytuacji poprosiłby pan, żebym wyszła — odparła na początek i nabrała powietrza w płuca. — Nie pytałby pan, skąd moja reakcja na pana widok w samym ręczniku, bo nie miałby pan podstaw, by spodziewać się czegoś innego — dodała, koncentrując się na tym, by nie zacząć znowu zwiększać tempa mówienia. — Tymczasem w ogóle nie daje mi pan do zrozumienia, że mam wyjść. I ja też sama nie wychodzę, chociaż powinnam. Znowu. — Pokiwała lekko głową w szybkich, krótkich ruchach i przygryzła na moment dolną wargę. — Tak się składa, że sypianie ze swoim żonatym szefem nie jest dla mnie normą, a cała nienormalność, o którą mi chodzi, właśnie z tego wynika. — Te słowa nie były do końca prawdą, bo nawet dla niej samej nienormalność w ich relacji zaczęła się trochę wcześniej, gdzieś pomiędzy sytuacją, w której pocałowała Chaytona, czego nie pamiętała, a momentem, w którym postanowił ją o tym uświadomić. Czyli długo przed jakimkolwiek seksem. — I w normalnej sytuacji w ogóle nie musiałabym się tym przejmować, ale jeśli już, to powinnam czuć się z tym wszystkim chociaż trochę źle. A nie jest mi źle… tylko niezręcznie.

      Camille

      Usuń
  42. Tak stojąc i patrząc na Chaytona, kiedy po jego twarzy przemykał grymas zastanowienia, zaczynała bardzo szybko uświadamiać sobie jak, wielu rzeczy mu nie powiedziała, a które teraz wydawały się kluczowe albo chociaż w jakimś stopniu znaczące.
    Mogła chociażby wspomnieć, że z wieloma rzeczami nie zdążyła się oswoić i to nie dlatego, że nie chciała albo nie próbowała, co szło jej to topornie, bo tak już chyba miała, kiedy w grę wchodziły relacje z innymi ludźmi, że potrzebowała czasu. Czasu i danych, gdzie tych drugich miała też niewiele, skoro, po pierwsze, brakowało jej doświadczenia, o czym w pewien sposób wspomniała, używając jednak innych słów i po drugie, nie było okazji, żeby mogła bliżej zapoznać się z perspektywą drugiej strony, czyli pana Kravisa. I tak, nie robiła nic, by zwiększyć szansę dla takiej okazji, a nawet przeciwnie, ale nie chodziło już o to, żeby uniknąć jej za wszelką cenę. Inaczej nie poszłaby na warsztaty kulinarne, tylko z miejsca zaszyłaby się w jakimś kącie dla świętego spokoju.
    O swoich odczuciach też powiedziała bardzo pobieżnie i bez wdawania się w szczegóły. A to dlatego, że o takich rzeczach w ogóle nie nawykła mówić i właściwie to, że cokolwiek o nich napomknęła, było już dosyć nietypowe. Choć nie było to żadne wielkie wyznanie, sam fakt, że zdecydowała się w ogóle nawiązać do tego, jak się z czymś czuła, mógł oznaczać, że poszerzała swoje horyzonty w kwestiach funkcjonowania w relacji z drugim człowiekiem. Przynajmniej wtedy, jeśli tym drugim człowiekiem był pan Kravis.
    Niemniej, ostatecznie miała wrażenie, że nie powiedziała wszystkiego, co powiedzieć należało i zaczęło ją to wyjątkowo drażnić. Było to podobne uczucie do tego, które towarzyszyło jeszcze dosłownie parę chwil wcześniej, za nim weszła do środka i kiedy mierzyła się z rozczarowaniem, że pan prezes nie zdążył odpowiedzieć na jej pytanie. A to, jak teraz podsumował jej słowa, tylko to wrażenie spotęgowało.
    Westchnęła ciężko, opuszczając obie ręce wzdłuż ciała i naprężając się jak struna.
    Non lo so. Non lo so. Non lo so!
    — To też jest problem, że nie wiem, co bym wolała — mruknęła, nie będąc ani trochę zadowoloną z tego, jaką odpowiedź udzielała i co to w praktyce oznaczało. — Bo dla mnie to nie jest tylko kwestia tego, co bym wolała. — Popatrzyła gdzieś w bok, krzyżując ramiona pod piersiami i przez moment mogło się wydawać, że na tym skończy mówić, ale ledwie po sekundzie jej ręce poszły w ruch, dzwoniąc cicho trzymanym na zawieszce kluczem, a spojrzenie skierowało się na pustą przestrzeń między nią a Chaytonem, gdzieś tak bardziej po jej lewej stronie. — Tu jest to, co wydaje mi się, że wolę, a tu — ręce wraz ze spojrzeniem przesunęły się w powietrzu bardziej na prawo — jest to, co wydaje mi się, że powinnam. Tylko że gdzieś w trakcie — na chwilę splotła obie dłonie mniej więcej na środku, tak jakby próbowała coś w nich zamknąć i zaraz je rozplotła gwałtowniejszym ruchem, szybko poruszając do tego palcami — robi się z tego bałagan i nie wiem ostatecznie, gdzie kończy się jedno i zaczyna drugie! — mówiła, dalej gestykulując rękami, choć już w mniej poukładany i kontrolowany sposób. — Non lo so! Seplicemente! Non so nemmeno quando è iniziato… — urwała, bo usłyszała samą siebie, uświadomiwszy sobie, że zaczęła mówić po włosku, a ani nie rozmawiała przecież z ciocią, ani nie była zła. Rozemocjonowana, tak, ale nie zła. Może trochę sfrustrowana.
    Zamknęła buzię, nadymając z lekka policzki, zerknęła kątem oka na uniesioną w powietrzu dłoń i wyglądało na to, że próbowała wymyślić, jakie należałoby podjąć kroki w następnej kolejności. Samą siebie teraz wybiła z rytmu, stwarzając sobie kolejną zagwozdkę do przemyśleń, na które teraz nie miała miejsca w swojej głowie.
    Zacisnęła dłoń w pięść, zostawiając wyprostowany palec wskazujący, którym lekko pokiwała, ale bardziej do siebie samej, niż żeby dać coś do zrozumienia panu Kravisowi. Wiedziała, że to było skomplikowane, przynajmniej dla niej, ale nie myślała, że aż tak bardzo. Jakby z każdą chwilą było tylko więcej i więcej wszystkiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chciałabym, żeby to było dla mnie takie proste, jak jest dla pana — powiedziała wolniej i spokojniej, opuszczając rękę i zakładając włosy za ucho. — Ale nie jest, bo ja… taka jestem. Jak stary system, na którym ktoś próbuje puścić najnowszą aplikację, chcąc jednocześnie zachować wszystkie pozostałe procesy na stałym poziomie. Moc obliczeniowa jest za słaba i system się crushuje, więc trzeba zoptymalizować system i te stare procesy. Albo włączyć aplikację na innym systemie i… Oh, Dio, to zabrzmiało okropnie! — Skrzywiła się i z niedowierzania pokręciła głową, a w głowie zawrzała myśl, że strasznie dużo mówi i na pewno było zauważalne, jak niewiele miała w tym wprawy. Szczególnie kiedy wymyślała takie porównania, jak teraz. I kiedy znowu zaczynała nabierać tempa. — Podoba mi się ta aplikacja. Jest ekscytująca, seksownie napisana i przez nią chcę wprowadzać optymalizacje, tylko jak mi wywala blue screen, to się zaczynam denerwować… A optymalizacje nigdy nie są niczym złym, powinno się je implementować. I nie wiem, czy dla pana ma to sens, ale odwołuję wszystkie moje pozostałe nie wiem.
      Skończyła. Definitywnie. Wyjaśniła sobie tę całą ich sytuację, przeprowadzając na głos burzliwy proces myślowy, jaki musiał zajść, żeby doszła do czegoś, co już nie było dla niej takie kłopotliwe i dzięki czemu mogła sobie wyklarować swoje własne stanowisko w całej tej sprawie. I choć Camille robiła w trakcie krótkie przerwy, musząc sobie przyswoić to i owo, to nie można było powiedzieć, żeby dała dojść do słowa panu prezesowi. Aż do teraz, bo teraz już się nie odzywała ani nawet nie sprawiała wrażenia, jakby chciała powiedzieć coś więcej. Teraz patrzyła pytająco to na zraniony palec pana Kravisa, to na jego twarz, w międzyczasie powoli odtwarzając sobie w głowie te wszystkie słowa, które opuściły jej usta w przeciągu ostatnich dwóch lub trzech minut.

      rozkręcona Camille

      Usuń
  43. Jak dotąd nie praktykowała czegoś takiego, na pewno nie taką skalę. Nie przekładała procesów technologicznych na to, co zachodziło między ludźmi albo co się działo w jej głowie i jak funkcjonowała pod wpływem różnych emocji. Nie miała takiej potrzeby, bo nikomu nie musiała niczego tłumaczyć – nikogo do tej pory aż tak bardzo to nie interesowało, żeby wywierać na nią jakąkolwiek presję, świadomie lub nie, a skoro nie było presji, to mogła wszystko w sobie dusić. Jak w przypadku odcinania tlenu dla ognia, płomień w końcu gasł i wracała na poprzednie tory. Unikanie samorefleksji było dla Camille odruchem obronnym, który tak wszedł jej w krew, że w ogóle się nad tym nie zastanawiała, a nagła próba zrobienia czegoś inaczej okazywała się dosłownie sprzeczna z samą naturą.
    Na głos też nie myślała, nawet kiedy była całkiem sama i nie było szans, żeby ktoś ją usłyszał. Dzielenie się swoimi przemyśleniami jakoś nie bardzo jej pasowało, głównie dlatego, że była raczej skryta i takie rzeczy wolała zostawić dla siebie, z dala od oceny kogoś z zewnątrz. Zresztą przekonała się już kilka razy, że to o czym myślała najwięcej, nie było szczególnie interesujące dla innych, a część tych wewnętrznych debat była wręcz dziwna. Camille więc przez większość czasu milczała, wiedząc bardzo dobrze, że nie ma aż takiej siły charakteru, by często mierzyć się ze spojrzeniami pełnymi zdziwienia albo tłumaczyć swój punk widzenia. No i to wiązałoby ze znaczącym wzrostem interakcji, a tego, jak wiadomo, wolała uniknąć.
    Sprawa miała się trochę inaczej, kiedy Camille pstrykała magiczny guzik w swojej głowie i z angielskiego przechodziła na włoski. Wtedy zwalniały się wewnętrzne hamulce, by trzymać wszystko w sobie i nie było praktycznie żadnych rozbieżności pomiędzy tym, co myślała, a co mówiła, słowa opuszczały jej usta z niewymuszoną swobodą i to bez względu na to, czego dotyczyły. Jednak po włosku rozmawiała właściwie tylko w swoim malutkim, rodzinnym gronie i z niektórymi sąsiadami, którzy mimo dekad przeżytych w Stanach uparcie komunikowali się tylko w swoim ojczystym języku. Po włosku Cam przeklinała, krzyczała i wykłócała się, a jeśli czuła taką potrzebę, to recytowała modlitwy, choć nie ze względu na wiarę, co bardziej z przyzwyczajenia. Nie wiedzieć czemu, po angielsku nie robiła właściwie żadnej z tych rzeczy. Do tego wychodziła z założenia, że skoro robi to tylko po włosku, to nie ma najmniejszego sensu kłócić się z kimś, kto nie zrozumie słowa z tego, co by mówiła, więc… kłóciła się tylko z ciocią, a reszta była kwestią sytuacji i cierpliwości Camille.
    — Tak — przytaknęła, pokiwawszy lekko głową, żeby zapewnić, że dokładnie tak powiedziała i dopiero w trakcie dotarło do niej, jak to brzmiało. Szczególnie, że dla niej te wszystkie analogie były jasne i z automatu założyła, że skoro pan Kravis o nic nie dopytywał, to dla niego też, ale niekoniecznie musiał rozumieć programistyczny żargon. — Tak… tak mówi się czasem o kodzie. Kiedy jest czytelny, bez zbędnych linijek, przekombinowanych reguł… Że jest seksowny — wyjaśniła, starając się, żeby było to zwięzłe i rozwiewało jakiekolwiek wątpliwości w związku z tym, co miała na myśli.
    Brakowało jej jeszcze tego, żeby zacząć tłumaczyć panu Kravisowi, co takiego seksownego mogło być w czystym, działającym kodzie i dlaczego ludziom z GitHuba takie określenie przypadło do gustu. I że ewentualna zbieżność tego, co mogła myśleć zarówno o kodzie, jak i o swoim szefie, była przypadkowa. Bo chodziło jej o to pierwsze, zdecydowanie. O nic więcej. Dlatego już nic nie dodała w tej kwestii, żeby się przypadkiem nie pogrążać bardziej.
    Na szczęście pan Kravis zaczął zmieniać temat, więc z twarzy brunetki zniknęła wstępne zakłopotanie. Przynajmniej do czasu, bo mimowolnie śledziła wzrokiem jego ruchy, skupiając się na rękach ze względów raczej oczywistych, skoro niedawno zranił się w palec i przed chwilą poprawiał opatrunek. Także kiedy sięgnął do swoich bioder, by poprawić ręcznik, Camille nagle przypomniało się, dlaczego w ogóle znajdowała się teraz tak blisko drzwi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poderwała głowę gwałtownie do góry, kierując spojrzenie do twarzy Chaytona, choć już niekoniecznie do jego oczu, co po prostu… gdzieś w tych okolicach. Gdzieś, gdzie jego nagość nie była taka oczywista, dzięki czemu mogła chociaż spróbować udawać, że wcale nie stoi przed nią w samym ręczniku, kiedy przed momentem określiła go jako seksownie napisaną aplikacją.
      — O tym, co pan lubi… — mruknęła mimowolnie, nim sobie wszystko na nowo skojarzyła i zaraz poczuła, jak na nowo budzi się w niej zakłopotanie, ale tym razem w towarzystwie nieznośnych motyli w brzuchu. — Tamto. Tak. To… dobrze?
      Obecność drzwi za plecami stała się nagle wyjątkowo nieznośna, a świadomość, że żeby je otworzyć, musiałaby postąpić krok do przodu i zmniejszyć już i tak niezbyt dużą odległość między nią a panem Kravisem, w niczym nie pomagała. W dodatku nie miała w zasięgu niczego, za czym mogłaby się schować, bo aż tak naiwna nie była, żeby polegać w takim przypadku na niewielkiej zawieszce od kluczy. Ta cała brawurowość sprzed chwili, która napędzała jej procesy myślowe, najwyraźniej zdążyła z niej ulecieć.
      — Może porozmawiamy… kiedy będzie pan bardziej ubrany? — zapytała, starając się by brzmiało to bardziej jak propozycja, a nie jak prośba. Lub naleganie.

      Camille

      Usuń
  44. Ulżyło jej, kiedy przystanął na jej propozycję, ale pełny wydech zrobiła dopiero, gdy zniknął za drzwiami łazienki. Wtedy też odkleiła się od drzwi, strząsnęła z rąk niewidzialny pyłek i podwinęła lekko rękawy żółtej bluzki, rozglądając się po wnętrzu. Pogratulowała sobie w duchu tego, że nie zwiała i że przeprowadziła całkiem rzeczową, jak na siebie konwersację, która do czegoś prowadziła i coś wyjaśniała. Pominęła oczywiście kilka nieistotnych szczegółów, jak to, że ucieczkę skutecznie powstrzymał klucz, który upuściła na podłogę i że musiała minąć dłuższa chwila, za nim można było mówić o jakiejkolwiek rzeczowości. Nie szła po trupach, te upchane były w szafie, a jakiś cel osiągnęła, więc miała powód do zadowolenia.
    Pan Kravis w samym ręczniku nie stał już na środku pokoju-saloniku. Ustaliła, czym mniej więcej jest dla niej sytuacja między nimi. Dowiedziała się kilku rzeczy o swoim szefie, które będzie miała w przyszłości na uwadze. No i jakoś wyszło, że rzeczywiście rozmawiali o ich sprawach. Że to było ich, a nie tylko jej strona i jego strona, które tylko czasem się ze sobą ścierały.
    Tak, musiała przyznać, że mimo tych wszystkich wzburzeń i znaczących różnic w podejściach, był to całkiem udany… incydent. Niekoniecznie byłaby skora do powtórek, bo jeden raz stanowczo jej wystarczył – przekonała się, że można, że się da i że nawet jakoś z tego wybrnęła, więc mogła odhaczyć punkt na jeszcze nieistniejącej liście rzeczy, których będzie starała się nigdy nie sprawdzać. Ale doszła do wniosku, że zawsze mogło być gorzej, a teraz wcale tak źle nie było, więc nie było co narzekać.
    Teraz tylko nie myśleć o tym, że w łazience jest ma chwilowo faceta, którego obecność tam mogłaby wywołać niewielką sensację, gdyby ktoś się teraz o tym dowiedział, znaleźć sobie coś do roboty, by nie pokazywać w tak oczywisty sposób, że przez te kilka minut nie wiedziała, co ze sobą zrobić i gdzie się podziać i na szybko poukładać sobie co nieco w głowie na rzecz późniejszych analiz.
    Gdy pan Kravis wychodził z łazienki, Cam już siedziała po turecku na podłodze między stolikiem kawowym a dwuosobową kanapą. Na stoliku stał otwarty laptop, obok jej komórka, na kolanach trzymała otwarty komiks, drugi tom „Preachera”, a z jej ust wystawał biały patyczek od lizaka, którego obracała sobie bezwiednie w buzi. Oba urządzenia były aktywne, komórka wyświetlała informacje o dostępnym transferze danych, na laptopie widać było otwartą przeglądarkę z okienkiem do logowania, pod którym kręciło się kółeczko ładowania. Chciała w końcu sprawdzić, jak było tutaj z zasięgiem i czy istniała szansa, żeby połączyć się z chmurą, bo korzystając z transferu mobilnego i swojego prywatnego komputera, nie miała co do tego żadnej pewności. Ale była zabezpieczona przed nudą, gdyby pomysł z zabawą w sieci i na chmurze nie wypalił.
    Obejrzała się na pana Kravisa, przewracając stronę w komiksie i tą samą ręką przeklikała coś na klawiaturze, a na ekranie wyskoczyło okienko z małymi wykresami obrazującymi wydajność sprzętu i podobnie jak na telefonie, transfer danych. Nie spojrzała jednak ani na kartki, ani na ekran, mimowolnie lustrując sylwetkę Chaytona. Nie widziała go chyba nigdy wcześniej w dżinsach. W ogóle był teraz ubrany najzwyczajniej, jak tylko się dało, a jednak miała wrażenie, że i tak wchodząc gdzieś, samą swoją obecnością przejmowałby otoczenie i to bez najmniejszego wysiłku. Pewni siebie ludzie i ta ich moc oddziaływania na przestrzeń…
    — Mhm — wymamrotała przez zamknięte usta i pokiwała twierdząco głową, zapominając na moment, że ma coś w buzi, ale zaraz się zreflektowała i wyciągnęła lizaka z cichym cmoknięciem. — Będę na pewno — oznajmiła, przyjmując jednocześnie do świadomości, że w takim razie nie musi się na razie przejmować dalszą rozmową na temat ich sytuacji. — Inaczej umrę z głodu… — dopowiedziała jeszcze mimochodem, opierając lizak na dolnej wardze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czuła, żeby była już głodna, w brzuchu też jej jeszcze nie burczało i w razie co miała ze sobą jakieś przekąski, więc mogła czuć się w miarę bezpiecznie w perspektywie kilku następnych godzin. Camille jednak jedzenia sobie nigdy nie odmawiała i jeśli miałaby być szczera, to pewnie posiłki będą jej ulubioną częścią wyjazdu integracyjnego. Reszta punktów była jej obojętna albo budziła w niej sporo obaw.
      — Powodzenia w szukaniu swojego domku — rzuciła, obserwując jak pan Kravis zbiera się do wyjścia. — Alex z drugiego zespołu zmieniała swój już dwa razy. Za pierwszym razem myśleli, że jest facetem i miała przydzielony ten sam domek, co jej kolega. Potem trafił jej się taki, który był już zarezerwowany dla zupełnie innych gości… Ostatecznie chyba poszła do dwóch dziewczyn ze swojego teamu — opowiedziała po krótce. — Mają pewnie problemy z aktualizacją baz danych czy coś w tym stylu… — Wzruszyła ramionami i wsunęła lizaka z powrotem do buzi, odprowadzając Chaytona spojrzeniem, a na koniec jeszcze lekko do niego pomachała.
      Przygód było jeszcze kilka, bo nie tylko Alex miała przygody w tym stylu. Jeszcze parę osób też, ale na trochę mniejszą skalę, a było to prędzej wynikiem zakręconego pracownika, przez którego i pan Kravis nie znalazł się tam, gdzie powinien, niż jakiegoś błędu w systemie rezerwacyjnym ośrodka wypoczynkowego.

      Camille Russo

      Usuń
  45. Chyba nikt nie wziął do siebie tego zamieszania z przydzielaniem domków. Nikomu nic się nie stało i nie trwało to też niewiadomo jak długo. Po prostu kilka osób trochę później mogło się w końcu rozpakować, a w między czasie i tak wszyscy rozglądali się po ośrodku, czy z ciekawości i dla towarzystwa, czy w poszukiwaniu swojej kwatery. Camille się upiekło, podobnie jak wszystkim Tytanom, którzy nie mieli żadnych tego typu problemów. James i Alan dostali klucze do swoich domków jako jedni z pierwszych, a Sarah ze Steph zajęły domek obok domku Cam. Zapraszały ją do siebie, próbując zachęcić babskim wieczorem, plotkami i tego typu sprawami, ale brunetka miała przeczucie, że czułaby się jak piąte koło u wozu. To nie tak, że ich nie lubiła, bo to nieprawda – koleżanki z zespołu miała w porządku i generalnie dobrze się z nimi dogadywała, ale nie trzeba było szczególnych obserwacji, by zauważyć, że nadawała na innych falach, co na takiej małej przestrzeni mogło być trochę niekomfortowe. Głównie dla samej Camille, bo nie sądziła, by cokolwiek z jej dziwactw miało urazić którąkolwiek z dziewczyn.
    Nie była w stanie popracować sobie nad swoimi prywatnymi projektami, bo ku jej niezadowoleniu zasięg tutaj okazał się niewystarczający, żeby to miało jakikolwiek sens. Z siecią się łączyła, ale chmura stanowiła za duże obciążenie i wszystko ładowało się za wolno. Nie był to jednak koniec świata, bo jeśli miała pod ręką komputer, to zawsze sobie mogła znaleźć coś do roboty, nawet jeśli internet nie działał, tak jak powinien. W tym momencie to już była kwestia tego, czy bardziej woli poczytać sobie komiks, czy poszperać na forach. Oczywiście, wolałaby zająć się chmurą, ale może to i dobrze, że coś stanęło jej na przeszkodzie? Inaczej mogłaby stracić poczucie czasu i mimo swojego zapewnienia, przegapić ognisko, bo kiedy Cam w coś się wciągnęła, to przestała zwracać uwagę na większość rzeczy, w tym na te wynikające z podstawowych funkcji organizmu.
    Głód? Zmęczenie? Sen? Tak, tak, może trochę później…
    Jeszcze za nim słońce całkowicie zaszło za horyzontem, pod jej drzwiami pojawiły się dziewczyny z zespołu. Obie miały po butelce wina w ręce i były w nieco lepszych humorach, niż można byłoby oczekiwać. Nie kryły się z niczym, więc to było oczywiste, że degustacja była udana, a może nawet trochę przeciągnęła. Cały czas o czymś rozmawiały, a Cam przysłuchiwała się, co jakiś czas z czegoś cicho podśmiechując. Padło kilka pytań o warsztaty kulinarne, na które odpowiedziała dosyć zdawkowo, nie wspominając nawet o tym, że w grupie była z panem Kravisem ani że się zaciął nożem. Po drodze spotkały Alana i Jamesa, którzy zdążyli wkręcić się w towarzystwo z sąsiednich domków i w kilkanaście osób pojawili się przy rozpalonym już ognisku, gdzie część osób już zajmowała się przygotowaniami.
    W okół paleniska rozsypane były ławki z belek, niziutkie stoliczki z oszlifowanych pieńków, przy których stały wiaderka z lodem, a w części z nich chłodziły się już butelki z winem, które powybierali uczestnicy degustacji. Trochę z boku znajdował się przytwierdzony do podłoża jeden wyższy stół, na którym poustawiane były kieliszki, a pod blatem na półce znajdowały się plastikowe talerze i sztućce. Nad ogniskiem rozstawiony był ruszt, w pobliżu leżały już metalowe tacki owinięte folią, pod którą dostrzec można było marynowane mięso i warzywne szaszłyki.
    Na początku, nim pierwsze porcje jedzenia były już gotowe do rozdania, Cam siedziała przy palenisku, wpatrując się w ułożone na ruszcie szaszłyki. Te poszły w pierwszej kolejności, co by oszczędzić niektórym dylematu, czy szaszłyki pieczone na raszkach, na których wcześniej piekło się mięso, są dalej wegetariańskie. Nie spieszyło jej się do jedzenia, po prostu, mimo względniej ciepłej pogody, bez słońca na niebie, było jej już trochę chłodno, a przy ogniu ten chłód jej w ogóle nie doskwierał. A to, że była jedną z pierwszych osób z jedzeniem na swoim talerzu, to już inna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzieś w trakcie zmieniła miejsce, wyciągnięta do rozmowy, w trakcie której poznała lepiej kilka osób spoza zespołu Tytanów, jakoś później razem ze Stephanie żartowały sobie z Jamesa i Sary, którzy zdecydowali się na rundkę Twistera i warto było wspomnieć, że James skorzystał z degustacji nieco bardziej niż dziewczyny i na początku gry dalej trzymał w dłoni kieliszek z winem. Nikt się nie zataczał ani nie tracił przyjemności, jedynie wszyscy byli w dobrych humorach, a i mieli ku temu przecież powody. Jedzenie było smaczne, podobnie jak schłodzone wina, towarzystwo przyjazne i wesołe i na tyle różnorodne, że nikt nie stał na uboczu, klimat samego miejsca pozwalał na wzięcie głębszego oddechu i wyluzowanie, bez wypominania sobie stresów związanych z pracą. Nie było na co narzekać i nawet Cam nie czuła się bardzo tym wszystkim przytłoczona. Jedyne co, to prędzej czy później i tak wracała w pobliże ogniska, żeby się ogrzać i ewentualnie wziąć sobie coś jeszcze do jedzenia.
      Jednak to nie od chłodu czy lekkich powiewów wiatru dostawała najwięcej dreszczy. Camille nigdy nie wierzyła, kiedy słyszała, że ktoś czuł się obserwowany albo że czyjeś spojrzenie go przyciągało. Żeby wiedzieć, że ktoś na nią patrzył, musiała sama to zauważyć, w innym przypadku żyła sobie w błogiej nieświadomości. Tak było zawsze i się nad tym nawet nie zastanawiała. Aż do momentu, kiedy dziobiąc zębami przypieczoną, gorącą paprykę nadzianą na szaszłyk, coś ją podkusiło, by podnieść z nad talerza wzrok. Nie miała ku temu żadnego powodu, nikt jej nie wołał, nic nie mignęło jej przed oczami… A to, że natrafiła na oczy pana Kravisa, uznała za przypadek. Gdy puścił jej oko, odwróciła się gdzieś w bok, ale dopiero po chwili, bo najpierw czuła się oszołomiona tymi przeklętymi motylami.
      Przy tych paru kolejnych razach, kiedy ich spojrzenia się krzyżowały, a Cam nie miała pojęcia, co ją kusiło, by akurat w tym konkretnym momencie popatrzeć w to konkretne miejsce, z coraz większym trudem odwracała wzrok. Nie odwzajemniała uśmiechów, przynajmniej nie świadomie, ale czuła się… czuła się dobrze. Tak dobrze, że wdzięczna była za tłum zajętych ludzi i gwar rozmów, co wydawało się skutecznie kamuflować… wszystko. Nie próbowała unikać pana Kravisa, ale też nie robiła niczego w drugą stronę, a wychodziło tak, jak wychodziło.
      Na kilka sekund serce potrafiło zgubić rytm, wstrzymała oddech na chwilę lub dwie, czuła mrówki biegnące po plecach i urządzające sobie harce na jej karku… Aż w pewnym momencie powietrze stało się lżejsze, ten dziwny ciężar zszedł jej z płuc i zdała sobie sprawę, że od dłuższego czasu nie spotkała spojrzeniem pana Kravisa. Nie było go już w towarzystwie, wiedziała to, choć wcale nie szukała potwierdzenia dla tego wniosku.
      Sporo osób zostało do późna. Nie kładziono już jedzenia na ruszt, nie dolewano sobie wina, ale przyjemnie było sobie posiedzieć przy ognisku i porozmawiać o jakiś pierdołach. Camille postanowiła się ulotnić, kiedy towarzystwo zaczęło zagęszczać się przy ogniu na te wszystkie pogaduchy. Nie sądziła, by miała się udzielać, a siedzieć i tylko słuchać? To też nie bardzo leżało w jej naturze, dlatego zwinęła się do siebie.
      Była zmęczona, a senność potęgowało wypite wino, ale przed położeniem się spać, postanowiła wziąć jeszcze prysznic. I był to najdziwniejszy prysznic w jej życiu. Jak tylko otworzyła drzwi do łazienki i weszła do środka, poczuła delikatną woń, jakiś zapach, który drażnił się z jej świadomością. Gdyby nie to, że znała ten zapach, w ogóle by na niego nie zwróciła uwagi, tym bardziej że nie był intensywny, jakby zdążył już trochę ulecieć i zmieszać się z powietrzem. Podświadomie wiedziała, co to za zapach i że nie wziął się tutaj znikąd. A gdy już zdała sobie sprawę, że to zapach słodko-korzennych przypraw, jak na zawołanie w głowie pojawiły się wspomnienia z minionego dnia i tego, co się działo po tym, jak wróciła z warsztatów kulinarnych.

      Usuń
    2. Ciepła woda spływała po jej ciele, a ona próbowała nie myśleć o tym, że kilka godzin temu był tu pan Kravis. Próbowała nie przypominać sobie, o czym rozmawiali i na jakich warunkach się to odbywało. Zapach jego perfum już się ulotnił, zniknął w oparach wody i płynie do kąpieli, który Cam wzięła ze sobą, ale jego obecność wcale nie wydawała się rozpływać, choć było tylko w jej głowie.
      To był dziwny prysznic, a jeszcze dziwniejsza noc, bo mimo zmęczenia i niesamowitego talentu do zasypiania w każdych okolicznościach, Camille wyjątkowo nie zapadła w sen przez dobre dwie godziny, od momentu położenia się do łóżka. Przewracała się z boku na bok, wzdychając sfrustrowana, bo choć zamykała oczy, nie mogła zasnąć. Czuła się rozbudzona w nietypowy sposób, którego nie umiała nazwać, bo naprawdę chciała iść spać, ale z jakiegoś powodu jej ciało nie chciało się temu zamiarowi poddać i stawiało ciężki opór, nim w końcu poszła spać.
      Co więcej, dawno nie miała tak lekkiego snu. Dawno nie przebudzała się tak, by mieć w głowie ostatnie kadry snów. Dawno nie była tak świadoma swoich snów, jak tej nocy na wypadzie integracyjnym z pracy. Dawno nie obudziła się przed budzikiem i dawno nie czuła się tak zmęczona po spaniu. Spanie nigdy nie było dla niej żadnym wysiłkiem, więc tym bardziej nie rozumiała, o co chodziło.
      Dawno nie zaczęła dnia w tak złym humorze.
      Nie dość, że się nie wyspała, to jeszcze czekał na nią okropnie ciężki dzień, na który wcale nie miała ochoty.
      Była trochę nieprzytomna w trakcie śniadania i później w drodze do miejsca, gdzie mieli spotkać się z instruktorami wspinaczki. Nie skojarzyła też, że gdyby pokusiła się o małe kłamstewko, to mogłaby sobie oszczędzić masy wysiłku, do którego na pewno nie była przygotowana ani pod względem fizycznym, ani psychicznym. Wystarczyło, żeby powiedziała, że boi się wysokości, ale była tak rozkojarzona, że nie zdawała sobie sprawy, jaki błąd popełniła, kiedy część grupy pojechała dalej i nie brała udziału w przygotowaniach. Poza tym nie miała pojęcia, że w ogóle była taka opcja, za nim wyjechali z Nowego Jorku – nie musieć brać aktywnego udziału w najgorszym punkcie całego wyjazdu? Jak ta informacja w ogóle jej umknęła?
      Tak naprawdę, to na dobre rozbudziła się będąc już w trakcie wspinaczki, jakieś trzy metry nad ziemią, kiedy to pierwszy raz omsknęła jej się stopa i była przekonana, że spadnie. Nawet zdążyła krzyknąć ze strachu, co zwróciło uwagę kilku osób i wywołało na ich twarzach uśmiechy rozbawienia. Od tej chwili Camille była aż nazbyt świadoma swojego ciała i tego, co się właściwie działo. Nie bała się, że spadnie, bo zdążyła przyjrzeć się tym wszystkim zabezpieczeniom i podpatrzeć, co w jakiej kolejności robić. Po prostu bardzo szybko zaczęła odczuwać skutki i trudności wynikające z posiadania bardzo słabej kondycji, zerowej koordynacji ruchów i nikłej woli walki w przypadku przezwyciężania swoich fizycznych możliwości.
      To była jedna dłużej trwających godzin w jej życiu. Ponadto jedna z gorszych, bo nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak zmęczona i obolała. Nie czuła rąk jeszcze za nim dotarła do połowy trasy, do tego zdążyła zaliczyć kilka mało przyjemnych otarć na nogach i przedramionach. Była zgrzana, ale w ten nieprzyjemny sposób, od którego pulsowała głowa. Wargi miała suche, spierzchnięte i również obolałe, bo cały czas przygryzała je zębami. Oddech palił w płucach. Nie miała nawet siły, by w myślach wyklinać pomysłodawców czegoś takiego… To, co miała w głowie, to każdą kolejną czynność, którą musiała wykonać, żeby wspiąć się ten kawałeczek wyżej. Każdą z osobna. Przeskakiwały w jej głowie, jak ciągnącej się w nieskończoność kolejce. Pojedynczo, jak na taśmie produkcyjnej.
      Nie wiedziała w sumie, jak to zrobiła, że nie odpadła od ściany przed końcem trasy i nie chciała się chyba nad tym zastanawiać. Chciała, żeby to się już skończyło, to wszystko, ale w jej głowie trwało to już całą wieczność i już straciła nadzieję, że kiedykolwiek się wespnie na samą górę, choć wystarczyło popatrzeć w górę, by zobaczyć, że wcale nie ma już tak daleko.

      Usuń
    3. opiero kiedy poczuła, że łapie czyjąś rękę zamiast skały, jej świadomość się rozjaśniła, a z głowy zniknęły obrazy tego, gdzie teraz najlepiej się złapać i jak bardzo musi się skupić, żeby napiąć mięśnie i się podciągnąć. Tego ostatniego podciągnięcia i odbicia się nogami, to w ogóle nie zarejestrowała, ale najpierw musiała wziąć głębszy oddech, żeby zrozumieć, co się stało i dlaczego na końcu było tak łatwo. Tym razem jednak ta chwilowa bliskość pana prezesa nie zrobiła na niej żadnego wrażenia, była mu jedynie cholernie wdzięczna, że ją podciągnął i tym samym uratował od tej trwającej w nieskończoność mordęgi.
      — Tak — odparła słabym, zachrypniętym głosem, walcząc z chęcią zgięcia się w pół i wyplucia płuc. — Nigdy nie czułam się lepiej — stwierdziła cierpko, łapiąc cały czas oddech. — Świetna zabawa — dodała z wyraźną ironią, pochylając się lekko do przodu i opierając dłonie o uda. Syknęła, czując szczypanie i wyprostowała się gwałtownie, co nie było dobrym pomysłem, bo w tym stanie rzeczywiście z trudem było jej utrzymać równowagę i lekko zatoczyła się w miejscu. — Merda! — zaklęła, łapiąc się przedramienia pana Kravisa, który dalej stał w pobliżu i stanowił jedyne oparcie. — Che palle, certo… — kontynuowała pod nosem, patrząc na obtarcie na swoim udzie, które przed chwilą dotknęła spoconą dłonią. Gdyby nie była tak zmęczona, to pewnie klęła by głośniej i więcej, na głos zastanawiając się, co to za chory pomysł, żeby ludzi tak męczyć.
      Ale poza tym, że czuła się tak, jakby miała zaraz umrzeć i że to jedno obtarcie na udzie podchodziło trochę krwią, nie wyglądała gorzej od innych, którzy z taką aktywnością nie mieli na co dzień wiele wspólnego. Była spocona i trochę potargana, przez co niektóre kosmyki włosów, które uciekły z warkocza lepiły się do jej twarzy. Może trochę bardziej od innych musiała walczyć o równowagę i o wyrównanie oddechu… i może jako jedna z nielicznych w ogóle nie sprawiała wrażenia, że jest zadowolona, bo w przeciwieństwie do innych, nie rwała się do wspólnych zdjęć.
      — A tak naprawdę… to nie rozumiem… dlaczego ludzie to sobie robią… — skwitowała na koniec, wycierając dłonie w koszulkę, by odgarnąć włosy z twarzy. — Pan to tak… regularnie? — spytała mimochodem, gubiąc kilka słów i nie kryjąc swojego niedowierzania i posłała mu krótkie spojrzenie, nim znów stanęła o własnych siłach i zaczęła powoli rozglądać się dookoła, by w końcu natrafić spojrzeniem na widok, nad którym inni już się zachwycali i dalej robili sobie zdjęcia.
      I wtedy panna Russo ścisnęła ze sobą usta i gdyby mogła, to przełknęłaby ślinę. Nie była miłośniczką widoków, nie goniła za nim, jak niektórzy ludzie zachwycający się każdym zachodem słońca. Ale ta rozpościerająca się na wszystko strony zieleń była… ogromna. Jakby stali nad jakimś fantastycznym niebem, które składało się nie z pary, a z koron drzew.

      Cam

      Usuń
  46. Niby każdy wiedział, gdzie go szukać, ale z drugiej strony to było całkiem sporo miejsc do sprawdzenia, więc jeśli komuś rzeczywiście bardzo zależałoby, że go znaleźć, miałby kilka punktów do obskoczenia. Oczywiście, ze słusznym założeniem, że w trakcie którejkolwiek z aktywności, nie miał przy sobie telefonu. Camille słyszała, że pan prezes był aktywnym człowiekiem, ale jak można się było spodziewać, to co sobie wyobrażała, a to co było naprawdę, to zapewne dwa różne światy. Dla niej wystarczyło tak naprawdę wyjść sobie od czasu do czasu pobiegać, żeby zyskać miano człowieka aktywnego i wcale nie trzeba było robić tego regularnie.
    Nie podejrzewała też, co było przyczyną tego zamiłowania do sportu w przypadku pana Kravisa, ale nawet jeśli cokolwiek by o tym wiedziała, nie umiałaby sobie tego zapewne wyobrazić. Rozładowywanie emocji brzmiało zupełnie obco, szczególnie takie zamierzone, które człowiek sam z własnej woli sobie zainicjował, a chwile, gdy wybuchał, bo nie był w stanie w sobie tego wszystkiego utrzymać, kojarzyło jej się z utratą kontroli. Pierwszego nie praktykowała wcale, drugiego unikała jak ognia. Dusiła w sobie wszystko, każdy smutek, strach czy głębsze zmartwienie, czasem też pociągnięte zostały jakieś pozytywne uczucia, które akurat się przyplątały. Nie było opcji, by wypuściła ze swojego wnętrza te wszystkie nieprzyjemności dobrowolnie i przez wiele tematów w jej życiu urywało się w połowie, wiele rozterek ginęło w odmętach pamięci, a wiele pytań nie miało nigdy zostać rozwianych. Nawet jeśli miałaby to zrobić po włosku, w ogóle nie brała pod uwagę takiej opcji, by grzebać w tych sprawach i nawet o nich nie myślała, choć codzienność zbierała tego pokłosie. Co najwyżej mogła poskakać sobie z radości, jeśli przytrafiło się jej coś wyjątkowego dobrego, ale to też tylko w samotności, bez żadnych świadków.
    Ostatnie kilkanaście tygodni odbiegało od tej reguły i to znacznie, ale już ustaliła, że względnie jej to nie przeszkadza, choć naprawdę nie miała pojęcia, jakie to może przynieść konsekwencje. Chyba tym razem nie przejmowała się nimi aż tak bardzo. Albo zapomniała się nad nimi porządnie zastanowić, nie licząc tych oczywistych następstw, które mogły się pojawić, gdyby coś poszło nie po ich myśli. Albo rzeczywiście nie miała pojęcia.
    Obserwując niekończącą się zieleń, na moment zapomniała o tym, jak okropnie się czuje. Widok robił wrażenie. Dla Camille, która nigdy takich doznań nie szukała, a już na pewno nie w taki sposób, było to coś zupełnie nowego, znaleźć się w takim miejscu. Nie zaparło jej tchu w piersiach ani nie czuła się, tak jakby osiągnęła coś niewiarygodnego, ale niekończące się korony drzew, które spotykały się gdzieś daleko z niebem, miały w sobie coś osobliwego, co przez chwilę mogła spróbować wyłapać. To na pewno było coś, ale niekoniecznie w jej stylu.
    Nie podeszła bliżej krawędzi i to z dwóch powodów. Pierwszy, nie była pewna swojej reakcji na to, co mogła zobaczyć, patrząc w dół. Drugi, nie stała stabilnie i bała się postawić choćby jeden krok. Kiedy się już napatrzyła, jej skupienie wróciło do tematu utrzymywania równowagi i funkcji życiowych na bezpiecznym poziomie. Ku swojemu zadowoleniu zauważyła, że część udręk powoli zaczęła ustępować. Organizm zaczynał się ochładzać, oddech nie palił, pot na skórze stygnął… Tylko to uczucie w mięśniach nie dawało spokoju. A właściwie brak czucia.
    Zerknęła odruchowo w stronę siedzącego Chaytona i zmrużyła lekko oczy, kiedy zaczął szukać czegoś w plecaku. Nie zgadłaby, co zaraz wyciągnie, bo w ogóle nie spodziewała się, że cokolwiek by dla niej przyszykował. Zdążyła pomyśleć o czymś w stylu butelki z wodą albo podobnym, bo to właściwie nie wymagałoby od niego niczego, a pasowałoby do okoliczności. Dlatego na widok lizaka, szczerze się zdziwiła, marszcząc brwi, ale jednocześnie kąciki jej ust uniosły się do góry. Nie minęła sekunda, jak cała się rozpogodziła, na twarz przywołując dodatkowo rozbawienie. Próbowała się nawet zaśmiać, ale nie miała na to siły, więc zamiast tego, odkaszlnęła kilka razy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Lizak? — rzuciła z niedowierzaniem, ale zupełnie innym niż tym, kiedy pytała pana prezesa, czy takie spacery funduje sobie regularnie. Zrobiła krok do przodu, pochylając się lekko, by sięgnąć po lizak, ale jej nogi miały trochę inne plany. Poczuła tylko, jak zadrżały jej mięśnie i moment później ugięły się pod nią kolana. Upadła, amortyzując się dłońmi, w które wbiły się drobne kamyczki należące do skalnego podłoża, ale nie odczuła tego dotkliwe, podobnie jak samego upadku, nad którym udało jej się odrobinę zapanować w trakcie, więc wyszło to trochę tak, jakby ciężko usiadła.
      — Prędzej spadnę, niż wrócę na tę ścianę — odparła pół żartem, pół serio, sięgając ponownie po lizaka, ale tym razem z zamierzonym skutkiem. — Nic nie czuję. A jeśli czuję, to mnie boli. Nie mam nawet siły stać — zauważyła trafnie, nie wydając się tym jakoś specjalnie przejętą, co zapewne było zasługą lizaka, który zaczęła odpakowywać z folii. — O jakim ukojeniu pan mówił? — spytała mimochodem, spoglądając na niego krótko i zaraz wydobyła swoją nagrodę-niespodziankę z opakowania. — Bo chyba dalej nie rozumiem… — przyznała z niemrawym wzruszeniem ramion i wsunęła słodkość do buzi. Cały czas nie mogła uwierzyć, że miał dla niej lizaka. Co więcej, wydawało jej się to naprawdę zabawne i to do takiego stopnia, że mimo zmiany tematu, jej oczy dalej iskrzyły się wesoło, a zły nastrój gdzieś zniknął.
      Mieli jeszcze kilka minut, nim ktoś zarządzi powrót. Nie wszyscy zrobili sobie jeszcze zdjęcia, większość też na pewno chciała jeszcze nabrać trochę sił. Camille nie rwała się do tego, by znaleźć się w kadrach. Tu, gdzie teraz siedziała, kawałek za panem Kravisem, było jej wystarczająco niedobrze i nie musiała sobie wynajdywać kolejnych powodów, by uznawać wyjazdy integracyjne za zło konieczne. Zresztą, naprawdę nie miała sił się ruszać i naprawdę nie rozumiała, o jakim ukojeniu wspomniał Chayton. Nie zajmowała się programowaniem, bo przynosiło jej to spokój ducha, nie dlatego to lubiła i nie dlatego chciała to robić, więc to porównanie niczego jej nie wyjaśniło.

      Camille

      Usuń
  47. Podświadomość na pewno rejestrowała sygnały, które potwierdzałyby, że pan Kravis aktywnie pracuje nad swoim zainteresowaniem wobec jej osoby. O tym, że w ogóle jakieś zainteresowanie było, dał wyraźnie znać dawno temu, pod koniec wieczoru, w trakcie którego powstał zespół Tytanów. Nie krył się wtedy zupełnie i tak naprawdę, nie robił tego też później. Ani teraz, choć mając na uwadze to, co między nimi zaszło od tamtego momentu, nie powinna mieć co do samego istnienia tego zainteresowania żadnych wątpliwości. Wcześniej namiętnie temu zaprzeczała, ale później wydarzyło się tyle rzeczy, że nawet Camille nie była tak oporna na zaakceptowanie pewnych oczywistości, które po prostu nie pasowały do jej osobistych przeświadczeń. I tak, przyjęła do wiadomości, że zainteresowanie pana prezesa jej osobą wybiega trochę… nawet bardzo, poza to, które okazywał innym ludziom z biura, z którymi mogłaby stać w szeregu. Mimo to pozostawała dalej ostrożna, kiedy przychodziło do wysnuwania jakichkolwiek wniosków, bo z doświadczenia wiedziała, że lepiej niczego nie wyolbrzymiać i trzymać się na dystans.
    W pierwszej chwili lizak sprawił jej ogromną przyjemność, co zresztą było po niej widać, jednak ta wrodzona przezorność w dalszym ciągu trzymała się jej bardzo blisko, jak druga skóra. Dlatego może minąć nieco dłuższa chwila, za nim Cam zaakceptuje rzeczywistość taką, jaką podsuwała jej podświadomość. Na ten czas po prostu cieszyła się z drobnej niespodzianki, która dodatkowo niesamowicie poprawiła jej podły nastrój.
    Zastanowiła się chwilę nad propozycją szybszego zejścia na dół, jednocześnie próbując sobie wyobrazić, jakby to miało wyglądać, bo, jak się można domyślić, na linie też nigdy nie zjeżdżała – ani sama, ani w czyjejś asyście.
    — To brzmi trochę jak oszustwo — stwierdziła na głos, przesuwając lizak w ustach na jedną stronę. Wychodziła z założenia, że na pewno nie była jedyną osobą pośród kolegów z pracy, która osiągnęła już swoje limity, wspinając się na górę i przed którą czekało jeszcze zejście w dół. Albo śmierć głodowa, którą przewidywała dla siebie. — Co to za zabawa, gdy ktoś używa cheatów… — odparła i przypomniawszy sobie sytuację, kiedy pan prezes przyjechał do jej sąsiedztwa radiowozem, posłała mu wymowne spojrzenie, choć zapewne nie domyśliłby się, co chodziło jej teraz po głowie.
    Powtórzyła sobie w duchu, to co powiedział w ramach odpowiedzi i wyciągnęła lizak, by postukać się nim po ustach. Już na początku musiała dobrze to sobie przemyśleć, bo pan Kravis zaczął od takiego stwierdzenia, które chyba wcale nie wpisywało się w to, jak postrzegała świat i to, co się w nim działo. Nie użył żadnych skomplikowanych stwierdzeń, ale coś jej po prostu nie pasowało i nie mogła tego przełożyć na swoją osobę, używając takich samych słów, więc musiała to jakoś inaczej sobie wytłumaczyć. A gdy już jej się udało i w myślach układały niby te pytania same, bo ledwo zmienione, to jednocześnie zrozumiała, w czym leżał problem.
    Uśmiechnęła się słabo do swoich myśli, kierując wzrok w ziemię i odsunęła lizak od ust. Oparła obie ręce na nogach, na których cały czas siedziała i uderzyła palcami o swoje uda. Poczuła się trochę nieswojo, co mogło wydać się trochę niespodziewane dla zewnętrznego obserwatora, ale Camille w trakcie swoich przemyśleń nawet nie zauważyła, kiedy zabłądziła z nimi tak daleko, by dotrzeć do tych sfer, które normalnie otoczone były grubym i wysokim murem. Zaskoczyła tym samą siebie, bo normalnie była uważniejsza w takich sytuacjach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Gdybym mogła, to bym robiła tylko to. — Zgarnęła kosmyki włosów z twarzy i przygładziła je za uchem. — Jest niewiele rzeczy, które tak zajmują mi głowę i dlatego to lubię. I dlatego tak zależy mi na pracy. — Wzruszyła nieznacznie ramieniem, podnosząc lizaka do buzi.
      To nie brzmiało jak sposób na rozładowywanie emocji, a bardziej jak na sposób, by w ogóle nie musieć się nimi zajmować. I poniekąd taka właśnie była prawda w przypadku Camille, ale nie cała. To, że była całkiem dobra w tym, co lubiła robić, pozwalało zaspokoić całe mnóstwo potrzeb – mogła zdobyć dobrą pracę, więc nie musiała martwić się o swój byt, a w dodatku nie musiała sobie szukać zajęć, żeby odwracać swoją uwagę od niechcianych myśli. Do tego poprzez pracę mogła realizować swoje postanowienia, które w inny przypadku byłyby nie do spełnienia, a przynajmniej tak jej się wydawało.
      Czy to zapewniało spokój ducha? W pewnym sensie tak, bo skoro o czymś nie myślała, to po prostu jej to nie przeszkadzało, ale z drugiej strony niemałe przerażenie budziła w niej perspektywa, że mogłoby być inaczej, niż teraz. Że nie miałaby czym zajmować głowy i musiałaby w dodatku zarabiać na życie w inny, mniej angażujący ją sposób.
      Posłała panu Kravisowi jeszcze przelotny uśmiech, nim wróciła do konsumpcji lizaka. Zrobiła to tak, jakby chciała mu jeszcze jakoś przekazać, że w sumie to nie wszystko, ale nie za bardzo czuje się na siłach, by w to dalej brnąć. I tak powiedziała więcej, niż zrobiłaby to przy kimkolwiek innym. To nie były sprawy, do których wracała sama przy okazji tych sporadycznych samorefleksji, a co dopiero mówić o tym komuś…
      Camille Russo

      Usuń
  48. Nie umiała odnieść się do tego lepiej. Chciała wyjaśnić, czym było dla niej programowanie, bo stwierdzenie, że to tylko praca, nie było trafnym określeniem, podobnie zresztą jak samo sformułowanie tylko praca. Praca nigdy nie była dla Camille tylko pracą i to też chciała w pewien sposób zaznaczyć, że prócz oczywistych korzyści finansowych i nieco mniej oczywistych korzyści związanych z rozwojem i podążaniem wyznaczoną ścieżką, miała dzięki niej zaspokojone inne istotne potrzeby, a to z kolei pozwalało jej po prostu funkcjonować.
    Nie rozwinęła kwestii tego, jakie sposoby miała na rozładowywanie emocji, bo najzwyczajniej w świecie sama nie znała odpowiedzi na to pytanie. Były takie rzeczy, które stanowiły dla Camille wentyl, ale w dalszym ciągu niewielki i raczej działo się to samoistnie, przy okazji i bez jej jednoznacznego zamiaru. Nie myślała o nich w taki sposób, w jaki pan Kravis opisywał swoje podejście do poszczególnych dziedzin sportu i to nie tylko dlatego, że rzadko zapuszczała się na podobne rejony w swoich przemyśleniach, co po prostu żadna z tych rzeczy nie przynosiła większego efektu. Cam nie miała nawet jak zauważyć podobnej zależności, a co dopiero zastanowić się nad nią głębiej.
    Wydawało jej się więc, że udzieliła całkiem wyczerpującej odpowiedzi. Co prawda, nie było to nic podanego bezpośrednio na tacy, ale to nie było tak, że próbowała się migać i zostawiła pana prezesa z niczym, zasłaniając się jakoś naprędce wymyśloną wymówką. Naprawdę się starała aktywnie prowadzić rozmowę, nawet jeśli i tak na pierwszy plan wychodziła wrodzona skrytość, która nie pozwalała powiedzieć czegoś więcej albo bardziej.
    Po tym, jak stwierdził, że mają podobne podejście do pracy, przy okazji rozwijając odpowiedź o analogię z pochowanymi trupami, Camille poczuła, jakby coś zaczęło skręcać się w jednym punkcie jej ciała, gdzieś między żołądkiem a przełykiem, a w oczach pojawiła się iskierka zainteresowania. To było kolejne dziwne uczucie, którego nie umiała nazwać i które wydawało się nie być spowodowane żadnymi procesami fizjologicznymi organizmu, a jakimś enigmatycznym sygnałem niewiadomo skąd. Ponadto zaczęła się odruchowo zastanawiać, czy pan Kravis naprawdę grzebał wokół siebie jakieś trupy, czy tylko tak sobie powiedział, dla lepszego zobrazowania sytuacji.
    Wzdrygnęła się, kiedy usłyszała swoje imię i westchnęła, zerkając za siebie. Między ludźmi dostrzegła machającą do nich Stephanie, przy której dostrzegła też Jamesa. W pobliżu kręcił się jeszcze Alan, który robił zdjęcia innej grupce i po chwili zza czyiś pleców wyszła też Sarah.
    — Nie ruszam się stąd! Nigdzie! — odkrzyknęła, na chwilę wyciągnąwszy lizaka z buzi i nim odwróciła się z powrotem do siebie, dostrzegła jak brwi Steph zbliżają się do siebie nad jej nosem. — Nie ma mowy… — dodała sobie pod nosem, kręcąc lekko głową.
    Autentycznie na ten moment nie wyobrażała sobie czegoś takiego, że miałaby wstać, a co dopiero iść. Ciało było za ciężkie, nogi, mimo odrętwienia, pulsowały od zmęczenia, w skroniach czuła lekki, otępiający ból, w dłoniach chodziły mrówki i mogłaby wymieniać tak w nieskończoność te wszystkie odczuwane teraz przez nią sensacje, które skutecznie zniechęcały ją do podejmowania jakiegokolwiek wysiłku, czy to konkretnie teraz, czy w ogóle.
    Zdążyła zobaczyć uśmiech pana prezesa, który jej posłał, nim znowu odruchowo spojrzała za siebie, słysząc chrzęst zbliżających się kroków.
    — Coś się stało? — spytała nadchodząca Stephanie, przechylając głowę na bok i posyłając Cam skonsternowane spojrzenie, po czym popatrzyła jeszcze pytająco na pana prezesa, a potem znów na nią. Jej brwi zbliżyły się do siebie jeszcze bardziej, kiedy dostrzegła, co panna Russo trzyma w buzi i przez jej twarz przemknęło rozbawienie.
    Brunetka westchnęła, przymykając oczy i jeszcze raz pokręciła głową w zaprzeczeniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nic się nie stało. To tylko… selekcja naturalna. — Camille wzruszyła ramionami, mówiąc całkiem serio. — Przetrwają najsilniejsi i tak dalej… Tak się składa, że nie mam siły ruszyć palcem, a ty chcesz żebym wstała do zdjęć? — Popatrzyła na koleżankę, która w międzyczasie przeszła zza ich pleców i kucnęła przed Cam.
      — Nie wygłupiaj się, nie było przecież tak źle! — Stephanie przywołała na twarz pobłażliwy grymas, nie przestała się jednak uśmiechać. — Odpuszczę ci zdjęcia, ale i tak zaraz będziemy się zbierać, więc prędzej czy później musisz wstać.
      Prychnęła i popatrzyła na nią spod łba, na co Steph tylko wywróciła oczami, parskając śmiechem.
      — Czyli co? Zostajesz? — spytała żartobliwie, prostując nogi i oparła dłonie na biodrach. — I pan prezes na to pozwala? — zwróciła się teraz do Chaytona, wskazując wymownie palcem na Camille., ale nie czekała na jakąkolwiek reakcję z jego strony. — Nie możesz nam tego zrobić, Cam! — Pochyliła się zaraz i jej dłonie znalazły się na ramionach brunetki. Spojrzała jej w oczy, dla odmiany z powagą, ale taką zdecydowanie przesadzoną. — Bez ciebie Tytatni nie przetrwają — powiedziała, bez najmniejszego problemu ubierając swoją wypowiedź w dramatyczny ton, jakby wypowiadała kwestię z jakiegoś filmu. — Potrzebujemy cię — dodała jeszcze i musiała mocno ścisnąć wargi, żeby się nie roześmiać i nie wypaść ze swojej roli.
      Cristo, no przecież tu nie zostanę, Steph… Zejdę. Jakoś. Tylko jeszcze nie teraz. I nie wiem jak. — Camille odchyliła się lekko do tyłu, chcąc zwiększyć odległość między jej twarzą, a twarzą Stephanie. Miała nadzieję, że koleżanka zaraz skończy to swoje przedstawienie.
      — No to świetnie! Dawaj, zrobimy sobie zdjęcie, a potem skołujemy dla ciebie jakiś helikopter. — Nie wiedzieć kiedy, Stephanie złapała ją za dłonie i pociągnęła gwałtownie. Była dosyć wysoką kobietą, do tego ćwiczyła regularnie pilates, więc pewnie nie było to dla niej takim problemem, jak mogłoby się wydawać. Do tego zrobiła to z rozmachu, działając też na momencie zaskoczenia.
      Camille zachłysnęła się powietrzem, ale jakimś cudem stanęła na nogi, o mały włos nie wypuszczając z ust lizaka. Popatrzyła na koleżankę z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, jakby nie bardzo rozumiejąc, co się właśnie stało, ale nie zdążyła nic więcej powiedzieć ani tym bardziej zrobić, bo Steph objęła ją jedną ręką w pasie i zaczęła prowadzić w stronę reszty ich małego zespołu, który zebrał się już w jednym miejscu, czekając tylko, aż do nich dołączą do wspólnego zdjęcia.
      — Tak, kłamałam — przyznała się bez krzty wstydu, mając na myśli to, co powiedziała na początku, o zdjęciach i odpuszczaniu. — Widzimy się na dole, panie Kravis? Proszę się nie martwić, nie zgubimy jej! Tytani przetrwają! — rzuciła na odchodne Stephanie, w ogóle nie robiąc sobie nic z tej całej sytuacji ani z tego, co Cam mamrotała pod nosem.
      Panna Russo nie miała siły stawiać żadnego oporu. Nie było to też raczej większego sensu, biorąc pod uwagę temperament Stephanie i swobodę bycia, dzięki którym musiała czuć się jak ryba w wodzie w trakcie całego wyjazdu. Nie miała nawet siły, żeby nie mieć siły, a przypuszczała, że skoro jakoś udało jej się stanąć na nogi, to teraz na pewno Steph jej nie odpuści.

      Usuń
    2. W takich przypadkach Camille często znajdowała się na przegranej pozycji, bo co z tego, że nie była specjalnie towarzyska ani chętna do związanych z tym aktywności, skoro były takie osoby, które w ogóle się tym nie przejmowały i potrafiły wciągnąć do zabawy niemalże każdego.
      Nie miała Stephanie niczego za złe. Była tylko cholernie zmęczona, a jeszcze czekała na nią droga powrotna, więc to chyba całkiem naturalne, że nie miała najlepszego humoru.
      ***
      Na Wildflower Farms wrócili wszyscy bez wyjątku. Jedni zmęczeni bardziej, drudzy mniej, ale wydawało się, że wszyscy byli w dobrych nastrojach, mimo porządnego wysiłku, który mieli za sobą. W przypadku Camille sprawa miała się tak, że jak tylko znalazła się w busie, który miał ich zawieźć z powrotem do ośrodka, zasnęła. Na wpółprzytomna poszła z dziewczynami do ich domku, gdzie bez słowa zaległa u nich na kanapie, ale nie na długo, bo podobno wzięła u nich prysznic, kiedy była jej kolej, którą podobno ustaliły we trójkę.
      Nie pamiętała tego. Ani tego, kiedy poszły do niej, żeby mogła się przebrać i całą trójką wybrać się do spa. Dziewczyny poprzedniego dnia zaklepały dla nich jakieś tajemnicze rytuały odnowy, najwyraźniej spodziewając się, że takie coś może im się przyda po tym dość intensywny poranku i przedpołudniu. Przewidziały też, że Cam na pewno o czymś takim nie pomyśli sama, więc złożyły rezerwację w jej imieniu. Musiało tak się stać, bo ona niczego sobie nie załatwiała, co na tamten moment nie bardzo ją nawet obchodziło. Camille praktycznie przespała wszystko. Nawet masaż, który do najlżejszych przecież nie należał, skoro bolały ją chyba wszystkie mięśnie. Kojarzyła tylko, że przebudziła się, leżąc na brzuchu i mruknięciem odpowiadała na jakieś pytanie Sary, którego już świadomość nie zarejestrowała.
      Nieprzespana noc, niewiarygodny wysiłek i super moc Camille, która umożliwiała jej spanie nawet na stojąco, przy jednoczesnym podejmowaniu prostych czynności, poskutkowały tym, że kiedy późnym popołudniem obudziła się w swoim łóżku, nie miała najmniejszego pojęcia, co się wydarzyło przez ostatnie kilka godzin. Miała tylko jakieś sporadyczne przebłyski, które i tak niewiele jej mówiły, bo były całkowicie wyrwane z kontekstu. Podświadomość coś jej podpowiadała, chcąc jednocześnie zasugerować, że może powinna się tym trochę przejąć, ale prawda była taka, że Camille była nawet zadowolona z takiego obrotu sytuacji. Zastanawiała się tylko, ile czasu w takim stanie spędziła wśród innych ludzi i czy to, że była na wpół śpiąca, było bardzo zauważalne.
      Z doświadczenia wiedziała, że póki temat nie zostanie podjęty przez kogoś innego, nie było co poświęcać czasu na próbę odtworzenia tego, co się wydarzyło. Nie pierwszy raz coś takiego jej się przytrafiło. Pierwszy raz na jakimś wyjeździe, ale nie różniło się to za bardzo od studenckich imprez, na które chodziła, gdy uczyła się na Barnard College i też ze zmęczenia potrafił urwać jej się film. Tak, zdarzało się, że robiła wtedy nietypowe rzeczy, bo o niektórych słyszała od znajomych, ale z tych opowieści dało się też wywnioskować to, że większość świadków nie miała pewności, w jakim stanie znajdowała się wtedy Camille. Mogła to chyba zawdzięczać temu, że na co dzień nie była zbyt ekspresyjną osobą, więc przypuszczała, że tak właśnie myśleli sobie inni. Nie wiedziała, bo tak naprawdę nikt z nią na ten temat nigdy nie rozmawiał. No, nie licząc pana Kravisa, ale to było w ogóle poza jakąkolwiek normą.
      Będąc w łazience, odkryła, że ma więcej siniaków i otarć, niż zapamiętała, ale też z miłym zaskoczeniem mogła stwierdzić, że nie czuje się tak beznadziejnie, jak wtedy, gdy schodziła szlakiem i przeklinała w duchu wszystkich tych psychopatów, którzy próbowali ją dopingować, w tym Jamesa, ale on był też uszczypliwy, jak zwykle. Musiała nawet przyznać, że czuła się nieźle, wziąwszy pod uwagę wszystkie okoliczności.

      Usuń
    3. Z wiadomości, które pojawiały się na wspólnym czacie Tytanów, wywnioskowała, że nie zrobiła niczego nadzwyczajnego. Przewijając historię natrafiła na wzmiankę od Steph, która z niedowierzaniem wspominała o tym, jak Camille rzeczywiście musiała przespać cały masaż, podczas gdy one z Sarą na zmianę kwiczały z bólu albo nie mogły złapać oddechu przez śmiech, bo Cam przez sen podśpiewywała włoskie piosenki. Tak, to było prawdopodobne… Ciocia kiedyś mówiła coś podobnego, że znalazła ją stojącą nad zlewem i nucącą do brudnych naczyń utwory Toto Cutugno.
      Nie przejrzała jednak wszystkiego, bo przerwało jej głośne pukanie do drzwi, które świadczyło, że ktoś po drugiej stronie musi się bardzo niecierpliwić. Okazało się, że to były to dziewczyny, z którymi podobno wcześniej ustaliła, że zamiast zajmować sobie czas warsztatami, które były w ofercie ośrodka i które trwały niemalże aż do wieczora, na który zaplanowana była impreza organizowana przez resort dla wszystkich gości, spędzą je razem, żeby się na ową imprezę wyszykować. To wydało się już trochę podejrzane w mniemaniu Camille i wcale by się nie zdziwiła, gdyby to sobie wymyśliły, wykorzystując trochę sytuację, w której nie mogła polegać na swojej pamięci. Kiedy jednak o to zapytała, obie popatrzyły na nią, jakby właśnie oskarżała je o okropne przestępstwo, z wielkim wyrzutem i niedowierzaniem, że w ogóle mogła sobie coś takiego pomyśleć… Tak, zrobiło jej się trochę głupio, przynajmniej na początku, bo później, widząc, jak szybko otrząsnęły się z tej obrazy majestatu, wróciła poprzednia pewność. Nie widziała jednak sensu, by dochodzić, jaka była prawda, skoro i tak ostatnie kilka godzin pamiętała jak przez mgłę.
      Poza tym musiała przyznać, że nie było wcale źle. Nie udzielała się specjalnie w rozmowach, ale słuchając wymiany zdań między Steph a Sarą, trochę lepiej je poznawała. W dodatku wydawały się kompletnie nieprzejęte faktem, że ona sama nie jest wylewna i jeśli nie pytały o coś bezpośrednio, to się praktycznie nie odzywała. I nie czuła się też jak piąte koło u wozu. Było całkiem przyjemne i miło. Może nawet trochę bardziej niż całkiem, ale wolała zachować typową dla siebie ostrożność przed wysnuwaniem odważniejszych wniosków związanych z takimi tematami.
      Zabawa, w trakcie której miały być serwowane autorskie drinki i różne przekąski, odbywała się w głównym budynku ośrodka w sali zwanej Zielonym Pokojem, z której można było wyjść bezpośrednio na główną werandę. Kiedy w towarzystwie paru innych osób z firmy zjawiły się kilka minut po umówionej porze, sala była już otwarta. Ludzie wchodzili do klubowej sali przez szklane, podwójne drzwi albo czekali jeszcze na werandzie na jakieś umówione towarzystwo. Nie wszyscy byli związani z Kravis Security, rzucało się to od razu w oczy, co jako pierwsza na głos zauważyła Stephanie, ekscytując się tym z tajemniczym błyskiem w tęczówkach. Pokręciła wtedy z rozbawieniem głową i posłała Camille porozumiewawcze spojrzenie.
      Niedaleko wejścia czekali James i Alan, więc oddzieliły się od grupki, z którą przespacerowały od domków do głównego budynku. Wszyscy byli wyszykowani jak na prawdziwe wyjście do klubu, a nie wyjście do klubu, które odbywało się przy okazji wyjazdu integracyjnego zorganizowanego przez pracę, ale czy różnica byłaby jakoś dużo większa? Według niektórych chodziło właśnie o to, żeby pokazać się od tej nieco bardziej prywatnej strony, nie tak oficjalnej jak w biurze, a trochę swobodniejszej, żeby dać innym trochę takiego… przedsmaku, jakim człowiekiem było się, kiedy wracało się do domu i przestawało się myśleć o zawodowych obowiązkach.

      Usuń
    4. Cam kiedyś o tym czytała, o uczłowieczaniu swojego wizerunku przed współpracownikami. Miało to pomagać przy łamaniu pewnych schematów, jakie funkcjonowały w korporacjach, kiedy ludzie nawzajem postrzegali się jako miejsca przy biurku albo poprzez posiadanie obowiązki i nie wiedzieli, jak zachowywać się w przypadku, kiedy kolega z pracy przeżywał załamanie nerwowe i moment krytyczny osiągał, przebywając właśnie w biurze. To były jakieś artykuły naukowe o rozwijaniu higieny pracy i tym podobnych…
      Cóż, bardziej ludzka już dzisiaj nie mogła być, skoro pół dnia spędziła na próbach, by nie wyzionąć przez przypadek ducha, kiedy w trakcie spinaczki łapała oddech, drugie pół dnia chodziła na śpiąco i śpiewała włoskie piosenki, a teraz miała spędzić wieczór przy barze, mieszając kolorowego drinka i zastanawiając się, kiedy będzie dobra pora, żeby wrócić do siebie. Plus był taki, że drinki były wliczone w cenę pobytu, więc z założenia były tak jakby darmowe.
      — Wyglądacie cudownie — skomentował James, kiedy do nich podeszły, szczerząc zęby w wesołym uśmiechu. Alan lekko przytaknął głową, jakby potwierdzając słowa kolegi. — Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem cię tak odstawioną, Sarah! — zauważył i to całkiem trafnie, bo Sarah była z ich zespołu najstarsza i jednocześnie zachowywała w pracy najwięcej formalnego stylu w kwestii ubioru, a teraz miała na sobie bordową, ołówkowa sukienkę z gustownym rozcięciem na udach i wycięciem w kształcie rombu na dekolcie, która ładnie kontrastowała z jej blond włosami. — Steph, jak zawsze wystrzałowa!
      — Tak, tak. — Stephanie uniosła dłoń, zdecydowanym gestem chcąc dać do zrozumienia Jamesowi, żeby sobie odpuścił. — Odpuśćmy to sobie i chodźmy już do środka! — Jak zwykle z niczym się nie kryła, co spotkało się z ogólnym rozbawieniem.
      Camille z ulgą przyjęła fakt, że została pominięta, bo nie miała ochoty na docinki Jamesa, a właśnie tego się po nim spodziewała. Nie miała problemów ze swoim wyglądem i swoje ubrania wybrała, tak jak robiła to zawsze, bez zastanowienia, jakie może robić to wrażenie, a bardziej skupiając się na tym, czy pasowało to do okoliczności. Wszystko w oparciu o niezawodne wskazówki cioteczki. Jedyne jej wątpliwości dotyczyły tego, czy krótki overall z ładnie wykrojonym dekoltem był dobrym wyborem, kiedy na nogach miała mniejsze i większe obtarcia, ale z drugiej strony nie zabrała ze sobą nic innego, co według niej by się nadawało na taki wieczór. A żeby nie zmarznąć tak bardzo w trakcie wracania, założyła na to marynarkę, która dodatkowo zakrywała siniaki na rękach.
      Tylko Camille z ich grupy nie była wcześniej w Zielonym Pokoju, ale z tego co zauważyła po reakcjach kolegów, to jak teraz prezentowało się pomieszczenie, odbiegało nieco od tego, co widzieli w trakcje degustacji win. Alan wyjaśnił z uznaniem, że to zasługa gry świateł, które rzeczywiście nadawały wnętrzu klubowej atmosfery.
      W środku było już trochę ludzi. Ich koledzy z biura już stopniowo wmieszali się w towarzystwo składające się z pozostałych gości, którzy w tym czasie przebywali w resorcie, po którym chyba nikt nie spodziewałby się czegoś co takiego, co właśnie mieli przed oczami. Ledwo jednak przekroczyli wejście, a przed nim jak spod ziemi wyrósł Samuel, witając ich entuzjastycznie, jakby tylko czekał na każdą znajomą twarz, by móc ją wprowadzić do nowego świata. Wskazał, gdzie była strefa zarezerwowana dla nich jako pracowników Kravis Security, jednocześnie podkreślając, że nie są zobowiązani do siedzenia tylko tam, wyjaśnił, że przy barze wystarczy, że podadzą numer z ich firmowej rezerwacji i nie powinni mieć żadnych problemów, żeby dostać drinki albo coś do jedzenia i życzył im, żeby się dobrze się bawili. Ale nie za dobrze, bo rano czekały ich jeszcze inne punkty programu, których nie mogli przegapić.

      Camille Russo

      Usuń
  49. Udali się od razu w kierunku wskazanym przez Samuela, gdzie przebywała już przynajmniej połowa uczestników całej integracji. Byli dosyć różnorodną grupą, biorąc pod uwagę staż pracy, projekty, którymi się zajmowali i obszary specjalizacji, ale jeśli jakieś nici porozumienia nie nawiązały się jeszcze przed wyjazdem w biurze, to sprawę na pewno załatwiło ognisko. Inni znali się dłużej i lepiej, niektórzy nie znali się wcale, a nawet parę pojedynczych osób dopiero niedawno dołączyło do Kravis Security, zmieniając swoje zatrudnienie. Jednak bez względu na tego typu niuanse, towarzystwo wydawało się czuć ze sobą racjonalnie swobodne, na tyle by móc spędzić nadchodzący wieczór w dobrej, zabawowej atmosferze. Ludzie przede wszystkim sobie żartowali i rzucali różnymi anegdotkami, nawiązując do wyborów odzieżowych swoich kolegów albo do zabawniejszych sytuacji, które miały miejsce w ciągu dnia i niekoniecznie dotyczyły górskiego spaceru, którego chyba nie trzeba było wspominać – większość pamiętała o tym cały czas, szczególnie w swoich mięśniach.
    Wszyscy mieli za sobą długi dzień, bo nawet jeśli ktoś nie brał aktywnego udziału we wspinaczce, to później i tak było sporo opcji do wyboru w samym ośrodku. Dlatego zwieńczenie dnia wieczorem w klubie wydawało się czymś, na co nikt nie mógł narzekać. Prosta aktywność, która nikomu raczej obca nie była i nie wymagała niczego szczególnego – ani zainteresowań, ani umiejętności, ani nawet chcenia, bo przecież nikt nikomu nie zabroni przesiedzieć całego wieczoru na kanapie w loży. Tak naprawdę nikt nikogo też nie zaciągał tutaj siłą. Chodziło o to, żeby było miło i żeby dobrze spędzić razem czas i na pewno każdy zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego też nikogo nie zabrakło. Pojawili się wszyscy, prędzej czy później.
    Camille przysiadła za Stephanie na oparciu kanapy, słuchając, jak wita się z kilkoma dziewczynami. Sama skinęła tylko głową i nie mając nic ciekawszego do roboty, zaczęła niespiesznie sunąć spojrzeniem po otoczeniu. Pogawędki nie były jej domeną, dlatego nie licząc sporadycznych gestów, którymi obdarowywała dołączających do grupy ludzi, nie angażowała się bardziej. Nie sądziła też, by miało się to zmienić, kiedy towarzystwo się już rozgrzeje, bo znała siebie i znała takie sytuacje. Chodziła na imprezy i to zawsze w towarzystwie, więc wiedziała mniej więcej, według jakich scenariuszy może potoczyć się ten wieczór. Nieważne, że to było związane z kolegami z pracy, że samo miejsce też nie było takie typowe, bo to nigdy nie chodziło o takie rzeczy, a o samą Camille.
    Można byłoby więc zapytać, dlaczego w ogóle przyszła, skoro to zdecydowanie nie był sposób, w jaki sama wybrałaby dla siebie, by spędzić wolny czas? Odpowiedź była prosta, może nawet oczywista. Cam z założenia starała się spełniać oczekiwania, jakie wobec niej stawiano, nawet jeśli wychodziły poza jej strefę komfortu albo nie bardzo pasowały do jej natury. I nie lubiła odpowiadać na takie pytania, które mogłyby paść, gdyby zdecydowała się pójść za swoimi pierwszymi chęciami i zostać w domku. Szczególnie, że nie miała co się wykręcać zmęczeniem po wspinaczce czy siniakami, skoro inni też musieli się z tym zmierzyć, a na pewno wybierali się na imprezę. To było więc trochę jak wybieranie mniejszego zła.
    Przestała bezwiednie obserwować otoczenie, kiedy usłyszała głos, na dźwięk którego coś w jej wnętrzu zaczynało drżeć i nim w ogóle o czymkolwiek pomyślała, skierowała wzrok w tamtym kierunku. Zganiła się w myślach za tą reakcję, chociaż z zewnątrz nie wyglądało to na nic szczególnego. Nie tylko ona zwróciła uwagę na pana Kravisa, kiedy przyszedł się przywitać, zrobili to najpewniej wszyscy, ale czy wszyscy poczuli się w tym momencie, jakby wcześniej nie mogli się doczekać, by go zobaczyć? Szczerze wątpiła, a nawet jeśli się myliła, to chyba niespecjalnie robiłoby to jej różnicę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wewnętrznie drżenie nasiliło się, kiedy popatrzył bezpośrednio na nią. Wstrzymała oddech, zatrzymując jednocześnie potok myśli, pytań i wątpliwości, które w tej samej chwili jednocześnie zapragnęły wylać się do świadomości i zaburzyć względny spokój ducha. Miała wrażenie, że dosłownie czuje to spojrzenie na swojej skórze, a to w żaden sposób nie pozwalało uspokoić tych wszystkich sensacji, jakie wywoływała sama obecność pana prezesa w pobliżu.
      Poczuła lekkie szturchnięcie w udo, które wyrwało ją z tego specyficznego oszołomienia i zmusiło do odwrócenia wzroku. Popatrzyła pytająco na Steph, która gestem dała jej znać, by się do niej nachyliła. Odgarnęła włosy na jedno ramię i schyliła się do koleżanki, domyślając się, że chciała powiedzieć jej coś na ucho.
      — Zabawa się jeszcze dobrze nie zaczęła, a już cię obłapiają spojrzeniami, Cam. — Na dźwięk tych słów, poczuła silne ukłucie niepokoju w klatce piersiowej i gdyby nie to, że Stephanie mówiła dalej, to pewnie odsunęłaby się od niej jakby poparzył ją żywy ogień. — James połknął język, jak na ciebie spojrzał. — Zaśmiała się cicho, opierając dłoń na jej ramieniu, żeby przysunąć sobie jej ucho jeszcze bliżej. — A tamci faceci, obok których przechodziliśmy w drodze do loży? — Jacy faceci…? — Kochana, nie odstępuję cię dzisiaj na krok! Jesteś jak magnes!
      Camille zmarszczyła brwi, próbując nadążyć. Odsunęła się nieznacznie, by posłać jej pytające spojrzenie i jednocześnie upewnić się, że żadne z jej słów nie odnosiło się przypadkiem do pana prezesa, bo kłamstwem byłoby powiedzieć, że nie tego się właśnie obawiała. Stephanie uśmiechała się łobuzersko i lekkim ruchem głowy pokazała, o kim mówiła, a brunetka, jak najbardziej nierozgarnięte ciele, które mogło chodzić po ziemi, po prostu tam popatrzyła, zamiast rzucić tylko jakieś ukradkowe spojrzenie, jak zapewne zrobiłaby jakakolwiek inna kobieta na świecie. Albo jak zrobiłaby po prostu jej ciocia.
      Natrafiła spojrzeniem na grupkę kilku mężczyzn, stojących nieopodal, z czego dwóch również patrzyło w ich stronę. Steph szarpnęła ją dyskretnie, choć dosyć mocno za ramię, zmuszając, by znów na nią popatrzyła.
      — Cam…! — Skarciła ją wzrokiem niebieskich oczu, jednocześnie patrząc na nią z niedowierzaniem i rozbawieniem. — Nie tak szybko, co? Niech sami przyjdą, nie musisz im niczego ułatwiać. — Steph była zdecydowanie czymś rozbawiona i podekscytowana. — Gdybym wiedziała, że się tak odstawiasz na imprezy, to byśmy już dawno się gdzieś razem wybrały! Teraz już wiem, skąd te twoje randki się biorą. — Puściła do niej oczko i wstała niespiesznie z kanapy, szukając gdzieś Sary, by dać jej znać na migi, że będą szły w stronę baru.
      Camille zamrugała kilka razy, próbując odszyfrować to, co kryło się za słowami koleżanki. Zajęło jej to chwilę, ale kiedy już zaczęła łączyć ze sobą kropki, wydawało się, że jest już za późno, żeby wytłumaczyć Stephanie, że to, o czym myślała, to bardzo zły pomysł.
      Oh Dio, Cristo, tutti i santi…
      Zamówiły po drinku, wcześniej poświęcając chwilę, by przejrzeć ofertę tych autorskich mieszanek, które w dużej mierze stanowiły mix owoców, ziół i oczywiście jakiegoś alkoholu. Czekając, aż ich zamówienie zostanie przygotowane i podane, Cam nieudolnie próbowała wybadać, czy jej przypuszczenia były słuszne i jeśli tak, wytłumaczyć koleżance, dlaczego powinna wykluczyć ją dzisiaj ze swoich planów. Miała w głowie przygotowane porządne argumenty, które według niej były aż nadto, by zniechęcić Stephanie i odwieźć ją od zamiarów, które rozpalały ogniki w jej oczach.
      Steph siedziała na stołku barowym, opierając się łokciem o blat i co jakiś czas kiwała głową, ni to w zrozumieniu, ni to dając znać, że musi sobie trochę to przemyśleć. Jednak nim usłyszała chociaż połowę z tego, co Cam miała jej do powiedzenia, zaczęła kręcić powoli głową i wręczyła jej drinka, którego zdążyła odebrać od barmanki.

      Usuń
    2. — Nie musisz się tak wszystkim przejmować, Cam. Przecież nawet nie musisz z nikim rozmawiać, jeśli nie chcesz. — Wzruszyła ramionami, zupełnie nieprzejęta. — Myślałam, że będzie ci raźniej, bo nie sądzę, żebyś miała dzisiaj problemy ze znalezieniem innego towarzystwa. — Uśmiechnęła się do niej wesoło i wzięła ją pod rękę, zeskakując ze stołka.
      Panna Russo przyjrzała się twarzy koleżanki, próbując dostrzec w jej minie jakiś podstęp, na co ta się tylko roześmiała. Przyglądała się jej jeszcze chwilę z wnikliwą podejrzliwością i ostatecznie westchnęła, mrucząc pod nosem jakieś niewyraźne potwierdzenie, że niech będzie, tak jak mówiła. I tak nie miała przecież jakiegoś specjalnego wyboru. Mogła zaszyć się w jakimś kącie loży, wtopić w tło i siedzieć tak aż do znudzenia, zaklepać sobie miejsce przy barze i próbować zapamiętać składniki wszystkich drinków albo poczekać, aż wszyscy zajmą się sobą i czmychnąć do siebie z nadzieją, że na następny dzień nikt nie będzie ją o nic pytał. Dlaczego więc nie skorzystać z propozycji, skoro żadna z opcji i tak nie była w pełni satysfakcjonująca?
      To, na co naprawdę miałaby ochotę, w ogóle nie wchodziło w grę i bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Albo brakowało jej do tego odwagi, bo przestraszyła się swojej pierwszej myśli, kiedy Stephanie wspomniała o obłapaniu spojrzeniami? Nie uważała, żeby pan Kravis właśnie to robił, ale może gdyby ktoś zwrócił na to uwagę, to z boku mogłoby to tak wyglądać, a to zdecydowanie nie było nikomu na rękę. Nie zmieniało to faktu, że chciałaby z nim trochę porozmawiać. Nie wiedziała, o czym i nie wiedziała, dlaczego, ale kiedy myślała o tym, co mogłaby i chciała teraz robić, to właśnie to przyszło jej do głowy. Tylko to nie były najlepsze okoliczności, żeby widziano ich w swoim towarzystwie przez dłuższy czas. Nie, kiedy dookoła było tyle ludzi, których codziennie mijali w pracy i którym na pewno nie umknąłby fakt, że pan prezes poświęcił jednej osobie trochę więcej uwagi niż innym.
      Pociągnęła przez słomkę łyk drinka, rozglądając się dookoła, jakby chcąc się upewnić, że pan Kravis na pewno też nie będzie cierpiał na brak towarzystwa. Był dobrym szefem i nie było żadnych wątpliwości, że nie tylko ona chciałaby zamienić z nim parę zdań. Ale najlepiej bez nikogo w pobliżu… Zobaczyła, że stał jeszcze w loży w towarzystwie Alana i kilku osób z innych projektów, którzy chyba opowiadali o czymś zabawnym. Uśmiechnęła się lekko, ale bardziej do siebie, bo poczuła się trochę… żałośnie. O czym ona w ogóle myślała?
      Towarzystwo sprawnie się rozkręcało i nie dotyczyło to tylko pracowników Kravis Security, co ogólnie wszystkich, którzy postanowili spędzić wieczór i pewnie kawałek nocy w Zielonym Pokoju. Głośno było od rozmów i śmiechów, w tle leciała jakaś muzyka, od czasu do czasu zmieniało się trochę oświetlenie, żeby nadać atmosferze trochę dodatkowej dynamiki. Minęła może z godzina, kiedy towarzystwo z loży wyraźnie zaczęło się rozpraszać na inne rejony sali.
      Stephanie nie odstępowała jej na krok, co jakiś czas komentując to, kto się jak na kogo patrzył albo dopytując o różne rzeczy, które były typowe dla babskich pogaduszek. Od czasu do czasu dołączyła do nich Sarah, chcąc wybadać sytuację albo dziewczyny z innych zespołów pytały, czy nie chcą sobie zrobić z nim zdjęcia. Camille był obecna tylko w połowie, bo jednocześnie ta druga połowa próbowała zajmować się dwoma rzeczami na raz: odszukiwaniem pana Kravisa w tłumie i tłumaczeniem sobie, że to nie ma totalnie żadnego sensu. Parę razy jej wzrok gdzieś go wyłapał, czy to stojącego przy barze, czy żartującego sobie z Samuelem – generalnie utwierdzała się tylko w przekonaniu, że tego wieczoru nie miałby i tak na nic innego czasu, więc powinna skupić się na czymś innym.
      — Ach, w końcu idą!
      — Hmm? — Cam spojrzała na koleżankę, uświadomiwszy sobie, że od dłuższej chwili w ogóle jej nie słuchała. — Kto?

      Usuń
    3. Odpowiedź na jej pytanie przyszła sama, tak jak uprzedziła zresztą Stephanie. Zza jej pleców wyłoniło się dwóch mężczyzn mniej więcej w ich wieku, może trochę starszych, z uśmiechami jak reklamy pasty do zębów. Przywitali się, po krótce tłumacząc też, co ich w ogóle sprowadza do Wildflowers Farm i zupełnie nienachalnie zapytali, czy nie chciałyby spędzić z nimi trochę czasu, lepiej się poznać i tego typu teksty, które Stephanie entuzjastycznie ukróciła, w międzyczasie przedstawiając je obie.
      I takim o to sposobem Camille znalazła się z dala od loży, którą mieli zarezerwowani pracownicy. Zamiast tego stała przy wysokim stoliku gdzieś po drugiej stronie sali, po jednej stronie mając rozświergotaną Steph, a po drugiej nowo poznanego faceta, który z pewnością spodobałby się jej cioci. Lubiła wysokich mężczyzn z lekkim zarostem i nieco dłuższymi, falowanymi włosami w ciemniejszym odcieniu. Ten w dodatku wydawał się uprzejmy, bo za każdym razem, kiedy trącił ją ramieniem czy w ogóle znalazł się trochę bliżej, naruszając znacznie jej strefę osobistą, przepraszał, choć jednocześnie tłumaczył, że to nie jego wina, a kolegi po jego drugiej stronie, który go co chwila lekko popychał. Wtedy z wymuszonym uśmiechem kiwała lekko głową i mamrotała, że nie szkodzi, po czym wracała do popijania swojego drinka i słuchania historii życia Stephanie, która z jakiegoś niewiadomego i zaskakującego powodu wszystkich interesowała. Choć Cam doszła do wniosku, że to po prostu talent Steph, opowiadać o czymkolwiek w taki sposób, żeby brzmiało ciekawie.
      — No, a moja kochana Cam to jest dopiero persona! — W pewnym momencie otoczyła ją ramieniem. — Zdążyła ci już opowiedzieć o swojej kolekcji figurek z filmów Marvela, które trzyma na swoim biurku, David? — Pochyliła się w stronę mężczyzny, który spodobałby się Florence i posłała mu porozumiewawczy uśmiech. — Bo ty też chyba lubisz te tematy, co nie? Jules coś o tym wspomniał… — Steph zaczęła udawać, że się nad tym zastanawia, ale zaraz się od niej odkleiła i spojrzała na Julesa, który stał naprzeciwko niej, po drugiej stronie stolika. — Ja w ogóle tego nie rozumiem, tych wszystkich historii i kanonów, o których Camille opowiada w pracy… Wiecie, mi się film albo podoba, albo nie… — Cam przestała słuchać, bo zorientowała się, że ktoś jej się przygląda.
      — Naprawdę zbierasz figurki? — spytał David, uśmiechając się. — Nie wyglądasz w ogóle na dziewczynę, która by się tym interesowała…
      Pokiwała głową, ale zaraz się zreflektowała, odsuwając od siebie śliwkowo-tymiankowego drinka i cicho odchrząknęła, nim się odezwała.
      — Tak, zbieram. I tak, wiem… Czasami to słyszę.
      — Nie wątpię. Masz swojego ulubionego Spider-Mana? — zadał kolejne pytanie, ale tym razem z jakimś tajemniczym błyskiem w oku, jakby chciał ją właśnie sprawdzić.
      Cam zmrużyła oczy. Nie wiedziała, że dała się wciągnąć właśnie w rozmowę i że była to tak naprawdę zasługa Stephanie, która od samego początku zerkała na nią kątem oka, jakby próbowała wymyślić sposób, by wkręcić ją w towarzystwo, które też dawało wyraźne sygnały, że na to czeka, ale nie bardzo wie, jak się za to zabrać.
      Było w sumie czterech facetów i Steph przez dłuższy czas skutecznie zajmowała ich rozmową sama, ale w przeciwieństwie do Camille, potrafiła zauważyć, w czyim jest typie, a komu podpasowałoby coś trochę innego. Widziała, jak David tak nie do końca przez przypadek trącał brunetkę łokciem, niby to żartując z kolegą, którego imienia teraz nie pamiętała żadna z nich i zaraz ją przepraszał, lekko gładząc ją po odkrytym ramieniu, jakby tylko się chciał upewniać, że wszystko w porządku. Jak tylko usłyszała wzmiankę o tym, co całą czwórką robili w wolnym czasie – grali w jakieś gry na podstawie komiksów, od razu wiedziała, w którym kierunku należy do popchnąć i kiedy to zrobiła, była z siebie naprawdę zadowolona. Jakby właśnie wypchnęła z gniazda w pełni opierzone pisklę, które bało się wznieść do nieba. Tak samo zadowolona była, kiedy udało jej się przekonać Camille, żeby zostawiła swoją marynarkę w loży, bo się tylko niepotrzebnie zgrzeje.

      Usuń
    4. Gdzieś w międzyczasie podeszła do nich Sarah, chcąc się upewnić, że wszystko w porządku, a kiedy nowi znajomi zasugerowali, że mogłaby też z nimi zostać, wymownie uniosła dłoń, pokazując złotą obrączkę na palcu i zaśmiała się, widząc ich przesadzone, zawiedzione miny. Wymieniły ze Stephanie porozumiewawcze spojrzenia i na koniec Steph bez słowa pokręciła głową, jakby właśnie odpowiadała na jakieś pytanie. Saraha podniosła kciuki do góry i chwilę po tym się ulotniła, życząc wszystkim dobrej zabawy i na odchodne rzuciła jeszcze, że w razie co, to mogą ją znaleźć w ich loży.
      Camille w pewnym momencie nie rozmawiała już tylko z Davidem, ale też Julesem, od czasu to czasu z kolegą, którego imienia żadna z nich mogła sobie przypomnieć i z Peterem, który za tydzień brał ślub i był jako jedyny z całego męskiego towarzystwa uprzejmie powściągliwy, aczkolwiek wydawał się też całkiem rozbawiony i zainteresowany samą rozmową. Reszta trochę flirtowała, trochę żartowała, ale nie było to nic nachalnego. Cam wydawała się trochę niepewna, jakby nie do końca wiedząc, co jest tym flirtem, a co poważnym tematem, nie wiedziała też, jak się do końca z tym wszystkim czuje i w ogóle, ale starała się zachowywać swobodnie, przynajmniej jak na nią. Ostatecznie była i tak przekonana, że nie wzbudza takiego samego zainteresowania, jak Stephanie, która musiała czuć się jak ryba w wodzie. I rzeczywiście nie było tak źle, na pewno pomagało towarzystwo koleżanki, te kilka drinków, które zdążyła wypić i świadomość, że choć nie wyglądała, to jej znajomość komiksowych uniwersów nie spotkała się z jakąś nieprzyjemną albo nieodgadnioną reakcją, nad którą musiałaby się zastanawiać.
      Poza tym, jej myśli i tak nie kręciły się tylko wokół tego, co działo się najbliżej. Starała się pilnować, żeby nie rzucało się w oczy to, jak od czasu do czasu rozgląda się po sali, szukając gdzieś w tłumie pana Kravisa. Była tylko ciekawa. I może chciała skrzyżować z nim spojrzenia. Albo chciała zobaczyć, czy może jemu też bardziej odpowiadałoby trochę inne towarzystwo…? Tak naprawdę nie wiedziała, po co to robi, po co próbuje go znaleźć w tłumie, jakby to coś mogło zmienić.
      I w pewnym momencie zakłuła ją myśl, że chciała go po prostu dla siebie. Choćby na chwilę, nawet na jedno czy dwa zdania, które by między sobą wymienili… Czy to by było dziwne w oczach innych, gdyby tak nagle poprosiła go gdzieś na słowo? Znalazłaby sobie jakiś pretekst, cokolwiek związanego z pracą…
      — Pójdę po coś do picia? Też chcesz, Steph? — spytała nagle, nie zastanawiając się nad tym ani trochę. Po prostu chciała na moment znaleźć się sama, by w spokoju odszukać pana Kravisa spojrzeniem i martwić się, że ktoś ją właśnie zapyta, kogo tak wypatruje.

      Camille

      Usuń
  50. Stała przy barze, czekając na drinki dla siebie i Stephanie. Było trochę ludzi i mimo, że barmani uwijali się w pocie czoła, musiała poczekać kilka dłuższych minut. Nie przeszkadzało jej to, nigdzie się nie spieszyła, a nawet było jej to teraz na rękę. Potrzebowała odrobiny wolnego czasu, w trakcie którego nie musiała skupiać się na żadnej rozmowie, żeby móc w spokoju i bez większych obaw poszukać między ludźmi pana Kravisa. Z tego miejsca miała całkiem dobry widok na ich lożę, ale tam nie było po nim żadnego śladu, więc szukała dalej, przesuwając spojrzeniem po tłumach. Z tego, co zauważyła wcześniej, najłatwiej go było znaleźć w towarzystwie pracowników, także kiedy jej pierwsze starania nie przyniosły oczekiwanych skutków, skupiła się na znajomych twarzach, licząc, że to może jakoś jej pomoże.
    Nic. Samuel?
    Samuel zdecydowanie bardziej rzucał się w oczy, więc odnalezienie go w tłumie nie było specjalne trudne. Wznosił właśnie głośny toast z ludźmi, których Cam nie kojarzyła, więc założyła, że byli to jacyś nowi znajomi. Nawet będąc w pewnej odległości, którą w dodatku zapełniały ludzkie ciała, zdołała usłyszeć czego dotyczył toast – wygrany mecz był z pewnością dobrym powodem do świętowania. Ale pan Kravis z nimi nie świętował, nie widziała go w pobliżu. Może bar nie był najbardziej strategicznym miejscem, żeby kogoś wypatrzyć wśród tylu ludzi, ale co innego miałaby zrobić? Zacząć przechadzać się po całej sali, patrzeć na każde mijane miejsce i przyglądać się każdemu z osobna? Pójść i zapytać kogoś z biura, czy przypadkiem nie wie, gdzie podział się pan prezes, z którym nie zamieniła przez cały wieczór słowa, bo spędzała czas w towarzystwie nowo poznanych facetów?
    Czego ona mogłaby teraz od niego tak właściwie chcieć i żeby to jeszcze wiązało się jakkolwiek z pracą? Nawet Camille nie była przecież tak drętwa i nudna, by w takim momencie zawracać komuś głowę pracą… A jak nie o pracę miałoby chodzić, to o co? No wiesz… Chcę z nim tylko porozmawiać… Może jej się wydawało, ale to brzmiałoby wyjątkowo dziwnie, kiedy wyobrażała sobie, że tak komuś odpowiada.
    Była trochę sfrustrowana faktem, że nie udało jej się odszukać pana Kravisa, a był to pierwszy punkt jej planu. Drugiego punktu nie było, bo miała go opracować dopiero po wypełnieniu pierwszego, bo była przekonana, że wtedy po prostu jakoś będzie wiedziała, co chce zrobić. Oczywiście, chciała z nim porozmawiać, ale może gdyby jeszcze raz zobaczyła go zajęta czyimś innym towarzystwem, poczułaby, że jednak woli odpuścić i wtedy problem byłby rozwiązany.
    W drodze upiła łyk ze swojej szklanki, licząc, że zatuszuje tym swój nastrój. Może gdyby to nie był jej czwarty drink, a dopiero drugi, byłoby to łatwiejsze, bo tak puszczały jej pewne hamulce i choć dalej nie była otwartą księga z jasnym wprowadzeniem już na pierwszej stronie, to naturalnie, że pewne drobiazgi mogły jej się wymykać spod kontroli. Nie była pijana, nie była nawet lekko wstawiona, co po prostu alkohol co nieco wygłuszał, a co innego uwydatniał w jej głowie. Lub innym miejscu, ale gdzieś w niej.
    Dotarła z powrotem do stolika, gdzie czekała na nią rozgadana Stephanie i nowo poznani faceci. Podała jej drinka i rozejrzała się pobieżnie po otoczeniu, licząc, że może z tego miejsca efekty poszukiwań w końcu odniosą cel. Nie było to już to samo, ale przynajmniej wiedziałaby, gdzie on jest i gdzie ewentualnie szukać za chwilę…
    — Znowu ten sam drink? — zagadała Stephanie, spoglądając na szklankę, którą trzymała Cam. — Nie znudził ci się już? — Uśmiechnęła się promiennie, ale bardziej dla niepoznaki, bo dostrzegła, że brunetka najwyraźniej szuka czegoś w tłumie i w ogóle była chyba myślami trochę gdzie indziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Limoncello? — bąknęła, zerkając na swoją szklankę w taki sposób, jakby właśnie ją przed nią postawiono. Tutaj podawali je ze świeżym tymiankiem, więc smakowało trochę inaczej niż to, które piła wcześniej i nie wypiła go jeszcze tyle, żeby można podejrzewać ją o monotonność. Tak, była miłośniczką rutyny i lubiła wracać do swoich ulubionych rzeczy, ale… Ale dopiero po chwili zorientowała się, że Steph nie pytała o ogół, a o teraz, o ten konkretny wieczór. Oh, Dio… — To… dobry drink.
      Stephanie zmarszczyła brwi, mając już pewność, że nieobecność Cam to nie było coś, co tylko jej się wydawało. Posłała przepraszający uśmiech do mężczyzn, którzy ciągnęli temat wywołany anegdotką, którą im powiedziała, kiedy panna Russo udała się po drinki i odeszła z nią teraz parę kroków.
      — Wszystko w porządku? Coś się stało przy barze, czy może… Któryś coś ci zrobił, Cam? Jeśli tak, to zaraz mi powiedz…!
      — Co…? Nie! — Pokręciła gwałtownie głową, w ogóle nie rozumiejąc, skąd te pytania. — Jestem… Jestem tylko zmęczona. I zaczynają mnie chyba boleć nogi, wiesz, cały czas stoimy i… Wiesz, ja się chyba będę zbierać. — Tak? Chociaż zdecydowała się na to dopiero w chwili, w której powiedziała o tym na głos, brzmiało to całkiem pewnie i przekonująco. Tak. Pójdzie i poszuka pana Kravisa gdzie indziej, bo tutaj go nie ma. Nie była przecież aż tak ślepa…
      — Cam?
      — Pójdę się pożegnać z Sarą. Przeprosisz ich ode mnie? — Skinęła głową w kierunku grupki, czekającej przy stoliku i nie czekając na odpowiedź, wycofała się, machając koleżance na pożegnanie.
      Wróciła do loży, przeprowadzając burzliwe obliczenia i ocenę sytuacji. W gruncie rzeczy stwarzała tylko pozory dla samej siebie, żeby dać sobie złudzenie, że to, co robi, jest przemyślane i podyktowane chociaż w pewnym stopniu rozsądkiem, a nie jakąś nieodgadnioną potrzebą, której nawet nie umiała dokładnie określić. Znalazła swoją marynarkę i Sarę, z którą się pożegnała, życząc jej dobrej nocy i dając jeszcze znać, że Stephanie została z ich nowymi kolegami. Przed wyjściem dopiła drinka, robiąc to trochę za szybko, ale nie zdążyła o tym pomyśleć. Zdążyła pomyśleć, że wszyscy bawią się dobrze i że spora część wypiła więcej od niej, więc istniało całkiem duże prawdopodobieństwo, że jej wyjście zostanie w pewnym sensie niezauważone. Zresztą… Kto by miał jej teraz szukać, skoro koleżanki wiedziały, że wraca do siebie, a pozostali byli zajęci zabawą?
      Na zewnątrz przeszedł ją dreszcz wywołany lekkim wiaterkiem, ale dopiero co wyszła z zamkniętego pomieszczenia, w którym może i nie było duszno ani jakoś gorąco, jednak Camille wcale nie czuła, żeby miało jej teraz być zimno. Przewiesiła marynarkę na swoim przedramieniu, wyciągając z kieszeni komórkę, by sprawdzić godzinę i przy okazji resztę paska powiadomień. Trochę późno, żeby składać komuś wizytę… Ale z drugiej strony, czy w takich okolicznościach ktoś tak po prostu poszedłby spać? No, może Camille, która nie miałaby za sobą czterech wypitych drinków podbijających jej determinację, by porozmawiać ze swoim szefem tak zupełnie nie o pracy. Chociaż mogłaby porozmawiać też o pracy, czemu nie… A pan Kravis?
      — Kiedy on w ogóle sypia…? — spytała na głos, idąc dróżką ciągnącą się przy domkach. Zastanawiała się nad tym, jak i na paroma innymi sprawami, w drodze do… do jego domku? Skąd wiedziała, który domek mu ostatecznie przydzielili? Gdzieś słyszała o tym w ciągu dnia, że go mijały. Chyba. Średnio kojarzyła wszystko, co się działo po tym, jak zeszła ze ściany wspinaczkowej i usiadła w busie. W każdym razie wydawało jej się, że wie, dokąd ma iść. — Może powinnam zadzwonić albo napisać…? — Zerknęła na swój telefon i skrzywiła się lekko. Może w ogóle nie powinna się nad takimi rzeczami zastanawiać i pójść po prostu do siebie.

      Usuń
    2. No bo tak właściwie, to co ona wyprawiała? Szła w środku nocy do kwatery swojego szefa, w trakcie wyjazdu integracyjnego pracowników. Parsknęła śmiechem z niedowierzeniem, kiedy tego typu myśli zaczęły ją nachodzić, ale mimo to szła dalej. Tłumaczyła sobie, jakie to głupie i nierozsądne. Bardzo głupie. Bardzo nierozsądne. I zupełnie niepoważne. Co innego przecież wpadać na siebie przez przypadek, a co innego przyjść tak po prostu, jakby… jakby co?
      Zatrzymała się. No, właśnie, co? Nie wiedziała, o co się dokładnie pyta ani tym bardziej, jakiego rodzaju miałaby udzielić sobie odpowiedzi, albo nad czym się tak właściwie zastanawiała, ale tak się złożyło, że stanęła przed domkiem. Przeszła taki kawał drogi, żeby nawet nie zapukać…? Camille nie mająca za sobą czterech drinków, z czego ten ostatni został wypity praktycznie w dwóch łykach, pewnie właśnie tak by zrobiła. Nie zapukałaby. Wycofałaby się, dusząc w sobie wywrotne pragnienia, które pewnie przez kilka następnych dni wierciłyby jej dziurę w brzuchu. Tylko takie coś miała już za sobą i jak się niby skończyło?
      Znów się roześmiała do samej siebie. Zrobiła kilka kroków w stronę wąskiej werandy, z niemałym zadowoleniem i ulgą dostrzegając, że w domku paliły się światła. Już miała zapukać, już miała podniesioną pięść, kiedy coś zwróciło jej uwagę. Jakiś dźwięk. Cicha melodia, chyba nawet całkiem znajoma… Stała tak chwilkę, przysłuchując się piosence, nim pomyślała, że to w sumie trochę tak, jakby podsłuchiwała, więc może powinna jednak zapukać, a nie sterczeć pod drzwiami?
      Camille, piccola rimbambita… — wymruczała pod nosem i pokręciła głową z dezaprobatą. Biła się tak chwilę z myślami, mimowolnie nucąc cicho piosenkę i przebierając nogami do rytmu, aż w końcu zapukała. Mocniej niż zamierzała, przez co skrzywiła się lekko i przygryzła dolną wargę, bo nie sądziła, by dobijanie się do drzwi kiedykolwiek mogło zostać przez kogoś dobrze odebrane.
      Odwróciła się plecami do drzwi i popatrzyła na ciemne niebo, dalej kołysząc się lekko do zasłyszanej melodii. A może to nie był jego domek? Może lubił spać z zapalonymi światłami i właśnie go obudziła…?

      Camille

      Usuń
  51. Kiedy cicha melodia urwała się całkowicie, był to dla Camille pierwszy sygnał, że ktokolwiek przebywał teraz po drugiej stronie drzwi, nie spał i najpewniej usłyszał jej pukanie. Wzięła głębszy wdech, czując jak niepewność zaczyna wychodzić na pierwszy plan, a jej niewidoczne palce próbują zacisnąć się wokół klatki piersiowej. Jednocześnie pomyślała sobie, że to niewiarygodne, że dalej reagowała w taki sposób, choć przecież całkowicie świadomie postawiła się teraz w takiej sytuacji. Nikt jej do niczego nie zmuszał, wiedziała, do kogo idzie i sama się na to zdecydowała, a mimo to nie było prawie żadnej różnicy między tym, co działo się z nią teraz, a tym, gdyby chodziło o jakieś zrządzenie losu, którego nie dało się w żaden sposób przewidzieć. Skąd więc w niej tyle obaw i niepewności?
    Jeśli pomyliła domki, to w najgorszym wypadku spotka się z nieprzyjemnym komentarzem, krzywym spojrzeniem i zrozumiałym życzeniem, by poszła w diabły. To wydawało się do zniesienia, biorąc pod uwagę, że najpewniej taki scenariusz nie zakładał, by kiedykolwiek miała spotkać tego kogoś, kto nie byłby panem Kravisem.
    Jeśli nie pomyliła domków, to najpierw będzie mogła odhaczyć punkt pierwszy swojego nieprzemyślanego planu. Punkt drugi zmienił trochę swoją formę, bo w znacznym stopniu zależał teraz od tego, jaka będzie reakcja pana prezesa. Brała pod uwagę, że jej wizyta mogła nie budzić w nim specjalnego entuzjazmu, uwzględniając takie banały, jak późna pora oraz nieco bardziej znaczące kwestie, jak to, że nie miała tak naprawdę żadnego powodu, by zawracać mu głowę. Przynajmniej nie były to żadne istotne powody, od których zależałoby coś ważnego i niecierpiącego zwłoki.
    W lekki, podskoku odwróciła się z powrotem w stronę drzwi, wypuszczając w przy tym zebrane przed sekundą powietrze. Cóż, zdenerwowana czy nie, zaraz miała się przekonać, w którym kierunku potoczy się dalsza część scenariusza. Odrobinkę jej ulżyło, kiedy w drzwiach pojawił się pan Kravis a nie jakiś obcy człowiek. Nie odezwała się jednak od razu, bo jak tylko pierwszy punkt planu został wykreślony z jej wyimaginowanego planu wydarzeń, linijkę niżej pojawiły się trzy kropki. I co teraz, wariatko?
    Spuściła wzrok i przyciągnęła do siebie obie ręce, które schowane były pod materiałem przewieszonej przez przedramiona marynarki. Najwłaściwiej było zacząć od tego, by zapytać, czy nie przeszkadza i zaraz wyjaśnić, po co przyszła. Z pierwszą częścią nie byłoby żadnego problemu, to druga była skomplikowana i trudna do ubrania w słowa. Przestąpiła z nogi na nogę, wyciągając jedną rękę spod marynarki, by zaczesać palcami pasma włosów za ucho i z lekkim wahaniem spojrzała na Chaytona.
    To, że był zaskoczony jej widokiem, było dla Camille jak najbardziej naturalne. Całą drogę dziwiła się sama sobie i teraz nie było inaczej, a jak dopiero mógł zareagować pan Kravis? Bo co z tego, że oboje zdawali sobie sprawę z tego, co się powinno, a co nie powinno się dziać, skoro te proste i oczywiste teorie nie znajdowały swojego odbicia w rzeczywistości. Teorie znali, a i tak strona praktyczna niekoniecznie się z nimi pokrywała i co więcej, wydawała się odbiegać zupełnie od tego, czego oboje by się mogli po sobie spodziewać. Także jak najbardziej rozumiała jego zaskoczenie, bo sama była zaskoczona tym, że tu przyszła, aczkolwiek nie sądziła, by tego typu odpowiedź była odpowiednia.
    — Tak… Tak myślę. — Zmarszczyła brwi, wyczuwając w jego głosie niewielką sugestię podobną do tej, którą usłyszała chwilę temu w głosie Stephanie. — To znaczy… nic się nie stało — zapewniła zaraz, machając przy tym ręką, jakby chciała rozwiać jakiekolwiek domysły co do tego, czy ktoś jej czegoś nie zrobił. Tą samą ręką pacnęła się zaraz w czoło, bo dotarło do niej, że skoro padają w jej stronę tego typu pytania, to najwyraźniej musiała sprawiać takie, a nie inne wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nic mi nie jest — dodała jeszcze trochę bardziej stanowczo, żeby na pewno nie zostawić w tej kwestii żadnych wątpliwości. Jeśli coś jej było, to nie dlatego, że wydarzyło się coś na imprezie, a raczej przez to, że parę godzin temu była zmuszona poruszać kończynami, których w ogóle nie czuła, próbując jednocześnie nadrobić wszystkie swoje braki związane z koordynacją ruchową.
      Dała sobie czas na kolejne kilka głębszych wdechów i wydechów. Pocieszała się, że prawdziwy powód, przez który wyszła z imprezy i znalazła się dokładnie w tym miejscu, w którym teraz stała, nie był taki zły w porównaniu do tego, o czym w pierwszej kolejności myśleli ludzie. Choć na ten moment trudniej było jej wyjaśnić prawdę, nawet jeśli w skutkach daleko było jej do jakiejkolwiek krzywdy czy tragedii.
      — Nie mogłam pana nigdzie znaleźć — zaczęła, sięgając dłonią do złotego krzyżyka zawieszonego na szyi. — A chciałam… chciałam porozmawiać i skoro nie było pana tam — lekkim ruchem głowy pokazała w stronę, z której przyszła — to pomyślałam, że pewnie wrócił pan do siebie. No i wyszłam, żeby przyjść tutaj — kolejnym ruchem głowy skinęła w dół, jakby chciała jeszcze bardziej nakreślić swoje obecne położenie. Przełknęła ślinę, obracając w palcach zawieszkę i spojrzała na pana Kravisa, jak narazie zbyt skupiona na swoich wyjaśnienia, by zorientować się w jakim stanie go została. — Ale mogę sobie pójść, jeśli przeszkadzam. Bo chciałam… tylko… — Ostatnie słowo ugrzęzło jej w gardle, a wargi wygięły się w speszonym uśmiechu. Cam zaczynała odczuwać znajome zażenowanie, które wywoływały w niej jej własne słowa. — Nie wiem nawet, o czym. — Jej spojrzenie rozbiegło się, głos trochę ucichł. — Tak po prostu. — Wzruszyła ramionami i przygryzła wargę.
      Kłamała, bo to zdecydowanie nie było tak po prostu, ale przecież nie mogła mu powiedzieć, że nie chodziło o rozmowę samą w sobie, a o chęć trochę głębszą i nie tak niewinną, jak sugerowało słówko rozmowa. Chciała chociażby chwili z jego bardzo ograniczonych zasobów czasów i to tylko dla siebie. I nie mogła powiedzieć tego na głos, bo wiedziała, jakie to było niepoprawne i jak bardzo nie umiałaby tego wyjaśnić.

      Camille

      Usuń
  52. Sądząc po ciszy, która ją spotkała i po ukradkowych obserwacjach reakcji pana Kravisa, odniosła wrażenie, że powinna mówić dalej. Utknęła jednak na tym, bo nie wiedziała, czy to co miałaby jeszcze do powiedzenia, poza prawdą oczywiście, zmieniłoby cokolwiek. W gruncie rzeczy chciała powiedzieć najmniej jak to tylko możliwe, żeby się dodatkowo nie nakręcać. Robiła coś bardzo nietypowego jak na nią i wprowadzanie dodatkowego zamieszania w postaci nerwowego słowotoku nie było jej do niczego potrzebne, więc bardzo się wzbraniała i pilnowała w tym momencie, polegając głównie na tym, co powtarzała sobie w myślach od kilkunastu minut.
    Wystarczyło, żeby porozmawiali, wymienili dwa, trzy zdania i natrętna potrzeba, by zaskarbić sobie trochę jego uwagi, pójdzie w niepamięć. Tak przynajmniej wydawało się Camille, bo myślała, że mogła w tym przypadku podejść do tego jak do prostego równania i rozwiązać je w oparciu o najprostsze metody matematyczne i logikę.
    Już chciała dodać coś jeszcze, choć nie byłoby to nic nowego, a raczej to samo, co już zdążyła powiedzieć, ale ujęte innymi słowami. Rozchyliła lekko wargi, ale wtedy pan Kravis w końcu sam się odezwał. A moment później cała sytuacja utraciła swoją matematyczną prostotę, bo wystarczył jeden błahy gest, by elementy równania zupełnie się pozmieniały i zamiast jednej niewiadomej, pojawiły się co najmniej trzy. Na dźwięk zamykanych drzwi, ścisnęła ze sobą wargi. Popatrzyła przelotnie za siebie, a potem na pana Kravisa. Cóż, zaczynała zauważać, że jej plan miał zdecydowanie więcej luk, niż zakładała. Właściwie to bardzo szybko tracił jakiekolwiek prawa do tego określenia.
    Kiedy powtórzył to, co mu powiedziała i to w taki sposób, z tym wyrazem twarzy, pomyślała, że powinna zacząć się nagrywać i to przed powiedzeniem czegokolwiek osobom trzecim, żeby móc to najpierw zweryfikować. Co z tego, że powtarzała to sobie wielokrotnie w myślach, skoro dopiero po wypowiedzeniu tego na głos była w stanie usłyszeć, jak idiotycznie pewne rzeczy brzmiały… Z drugiej strony co innego mogła zrobić, skoro dokładnie tak myślała… prawie? Pokiwała więc z wolna głową, licząc, że może dzięki konsekwentnemu podtrzymywaniu własnego zdania, nabierze ono nieco więcej racjonalności.
    A dlaczego teraz?
    Oh, Dio… Non ci sei mai quando c'è bisogno di te…
    — Ponieważ… — Chciała obrócić swój krzyżyk, który przed chwilą jeszcze dotykała opuszkami, ale zamiast tego jej palce zacisnęły się jakoś inaczej i w zupełnie innym miejscu. Popatrzyła stropiona na swoją dłoń, przez chwilę próbując zrozumieć, jak to się stało, że nie trzymała już swojego krzyżyka, tylko… — Ponieważ wcześniej… wcześniej i tak nie byłoby jak porozmawiać? — Zawahała się pod koniec, odwracając spojrzenie od ich lekko splecionych palców i tak się złożyło, że spojrzała przed siebie, by zdać sobie sprawę z tego, że pan Kravis nie miał na sobie ani koszuli, ani marynarki. Profilaktycznie i dosyć bezmyślnie zerknęła szybko w dół, żeby się upewnić, że tam niczego nie brakowało. — To naprawdę takie dziwne…? Że chcę po prostu z panem porozmawiać? I że wydawało mi się, że rozmawianie tam nie byłoby… najlepszym pomysłem? — Spojrzała na niego trochę pogubiona, słysząc ukryty między wierszami paradoks, który do tej pory jej umykał. — No dobra, niech będzie, że nie tak po prostu. — Oni przecież nie rozmawiali ostatnio wcale tak po prostu, więc może rzeczywiście nie powinna w ogóle iść w tym kierunku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może gdyby powiedziała wprost, że chciała porozmawiać z panem Kravisem sam na sam i że w sumie wie, o czym chciałaby porozmawiać, ale nie wie, jak się do tego zabrać, ułatwiłaby sobie, i nie tylko, całą sprawę. W rzeczywistości nie mówiła przecież czegoś, co byłoby całkowitą nieprawdą. To, co mówiła, mówiła szczerze, tylko brakowało jej odwagi, by sięgnąć po trafniejsze sformułowania i słowa, więc nie było to też całkowita prawda, ale czy można było mieć jej to za złe? W końcu chciała czegoś, co nie wiązało się z pracą, od swojego szefa i nie była to też żadna przysługa ani prośba o pomoc. Mogła oczywiście wyskoczyć z tematem związanym z pracą i udawać, że nie ma pod tym żadnym ukrytych pobudek, a jak dobrze by poszło, to mogliby udawać oboje albo pan Kravis wcale nie musiałby udawać.
      Rzeczywiście mieli za sobą takie chwile, które mogły obdzierać ludzi ze wstydu i nadawać ich relacjom więcej swobody i otwartości, ale Camille nie była też tym typem, który szedł z prądem i nie zastanawiał się, gdzie go wypluje woda. Mogła nie stawiać znacznego oporu, ale zawsze chciała się na coś przygotować, a tutaj miała do czynienia nie tylko z tym, że nie wiedziała, czego spodziewać się po panu Kravisie, ale nie wiedziała też, czego mogła spodziewać się po sobie. Bo to nie tak, że przy nim traciła pewność siebie. Przy nim nie umiała udawać ani stwarzać wiarygodnych pozorów, że w ogóle coś takiego ma, a nie była do czegoś takiego przyzwyczajona.
      — To był chyba okropny pomysł, prawda? Robię z siebie tylko idiotkę… Na pewno ma pan ciekawsze rzeczy do roboty niż… niż… No, praca brzmi ciekawie, szczególnie… Wideokonferencja po północy? — Czując, jak traci resztki gruntu pod nogami, zareagowała jednak narastającym potokiem słów, w którym przeplatało się zakłopotanie, zażenowanie i na koniec trochę zdziwienia. W trakcie wykonała kilka drobnych taktycznych manewrów zapowiadających odwrót, takich jak wyswobodzenie jednej dłoni i przełożenie przewieszonej na przedramieniu marynarki tak, żeby łatwiej się ją zakładało. Do tego jeden mały kroczek w tył… — To brzmi jak nagła sytuacja. — … i argument, który miał za zadanie przekonać drugą stronę, że tak naprawdę Camille idzie teraz mu na rękę.

      Camille

      Usuń
  53. Zapomniała, że Kravis Security miało istotnych klientów w Turcji, dlatego rozmowa biznesowa o takiej godzinie wydała się naprawdę nietypowa, a co za tym idzie, sugerowała coś nagłego. Jednak kiedy pan Kravis to pokrótce wyjaśnił, nabrało to dla niej większego sensu. Tak dużego i klarownego, że trochę pożałowała swoich ostatnich słów, bo w tym momencie były całkowicie nie na miejscu. Ale widząc, jak Chayton odchodzi od drzwi, utwierdziła się w przekonaniu, że pójście stąd to dobra decyzja. W każdym razie lepsza, niż samo przyjście…
    Odwróciła się do drzwi, narzucając marynarkę na ramiona i sięgnęła do klamki, ale nie nacisnęła. Zastygła w bezruchu, powtarzając w myślach to, co właśnie usłyszała.
    Inni mężczyźni? Swobodniej? Klejące się rozmowy?
    Zacisnęła palce na klamce, przymknęła oczy i odchyliła nieznacznie głowę do tyłu, w duchu wyliczając wszystkich świętych, których imiona pamiętała. Nie obraziłaby się, gdyby któryś z nich postanowił się tu zjawić i otworzyć za nią te przeklęte drzwi, za którymi powinna się już znajdować. Nie bardzo wiedziała, co tak naprawdę miało teraz do rzeczy to, jak się dogaduje z innymi ludźmi, ale przez to nie mogła nacisnąć głupiej klamki i wyjść. Chciała to zrobić, nie miała co do tego wątpliwości, bo nie sądziła, że by dalsza rozmowa sprawiła, że przestałaby się czuć jak ostatnia kretynka, jednak coś ją powstrzymywało. Ściskała ją tylko, tak mocno, że pobielały jej palce, więc w pociągnięcie jej włożyłaby więcej siły, niż było to konieczne, ale z pewnością by podziałało. Oczywiście, gdyby tylko ją ostatecznie nacisnęła.
    Przestała wymieniać świętych i otworzyła oczy, zwróciwszy twarz w stronę, gdzie spodziewała się zobaczyć pana Kravisa. Di cosa sta parlando…? Nie miał w ogóle racji, ale przecież nie powinno to mieć znaczenia, a jeśli już, to takie, że sprawiała odpowiednie wrażenie. O to poniekąd chodziło, żeby nie dała po sobie poznać, jak łatwo wprowadzić ją w zakłopotanie, czy że ciągnięcie rozmów sprawia jej spore trudności. Dlaczego więc przeszkadzało jej, że panu Kravisowi właśnie tak się wydawało?
    Puściła przeklętą klamkę, obracając się na piętach z powrotem w stronę Chaytona. Nie mogła powstrzymać przeczucia, że będzie tego żałowała, ale irracjonalna niemożność otworzenia drzwi i wyjścia, była w tym momencie silniejsza.
    — Wydaje się panu — powiedziała, jakby to była najzwyczajniejsza i najbardziej oczywista rzecz na świecie. — Nie wiem, dlaczego akurat pan odniósł takie wrażenie, bo tak się składa, że moja ostatnia najbardziej klejąca się rozmowa miała miejsce parę godzin temu na półce skalnej. — Skrzyżowała ręce pod piersiami, rozglądając się na boki, bo nie wiedziała, gdzie podziać spojrzenie. — Całkiem dobrze rozmawiało mi się też w trakcie warsztatów kulinarnych. I chyba jedenastego września. — Wzięła głębszy oddech. — Wcześniej też w operze, kiedy byłam tam ostatnio i za nim dowiedziałam się, że pana pocałowałam… Oczywiście, chodzi o rozmowy z mężczyznami i o to, co mi się wydaje. A co do samej swobody… — Zatrzymała się tutaj, bo to była kwestia, którą trudniej było jej podjąć. — Cóż, nie wiem… Chyba kiedy śpię, mam najwięcej swobody — stwierdziła i to dosyć poważnie, bo jej głos nie zmienił brzmienia ani trochę. Mówiła bez pośpiechu, ale z lekkim napięciem i ostrożnie, jakby nie była pewna, czy to jest właśnie to, co należało powiedzieć i czy na pewno chce to powiedzieć.
    Zastanawiała się, czy nie dodać czegoś jeszcze, co przyszło jej do głowy. Camille pomyślała, że jeśli do czegoś nawiązywał swoimi słowami, to raczej do tego, co mógł zobaczyć na własne oczy, a nie kojarzyła, by miał na to wiele okazji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właściwie to tylko jedną. I może mogłaby mu powiedzieć, że wolała przyjść do niego i czuć ten dyskomfort, o który mu chodziło, niż stać przy stoliku z nowo poznanymi facetami i udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, że wie dokładnie, jak i o czym z nimi rozmawiać i że zupełnie nic ją nie przytłacza? Bo przy nich wcale nie czuła się komfortowo, a to, że spędziła tam tyle czasu, to tak naprawdę zasługa Stephanie. Gdyby nie ona, wyglądałoby to jak wszystkie inne wyjścia do klubu i aranżowane randki, które Cam miała za sobą. Z kolei tutaj, do pana Kravisa przyszła sama, choć czuła to nawet pod skórą, że nie sprosta temu, co sobie postanowiła i na co miała ochotę.
      — W każdym razie… — Zawahała się i uśmiechnęła się kwaśno, bo jednak nie była w stanie tego powiedzieć na głos. — W każdym razie, jeśli coś miałoby być nie tak, to nie z pana winy. Bo podoba mi się całe mnóstwo rzeczy, które pan robi i mówi, ale… — Nie, tego też nie chciała mówić. Nie chciała nawet zaczynać tego zdania. Wbiła wzrok w podłogę, łapiąc krzyżyk w palce i uniosła dłoń do twarzy, wbijając metal w dolną wargę.
      Czy teraz byłaby w stanie nacisnąć tę cholerną klamkę…?! Miała wrażenie, że powiedziała za dużo i że to w ogóle niczego nie wnosiło, bo co to miało za znaczenie, skoro nie chodziło o to, jak ona się z czymś czuła, tylko jakie wrażenie robiła? Niby jak to mogło cokolwiek zmieniać? W dodatku nie mogła zaprzeczyć, że nie czuła się przy Chaytonie swobodnie, bo tu miał rację. Różnica była taka, że wcale nie czuła się przy innych swobodniej, jak twierdził i w ogóle nie była pewna, czy cokolwiek z tego, co powiedziała, właśnie to wyjaśniało.

      Camille Russo

      Usuń
  54. Nie miał jak się niczego domyślać, bo Camille mimo towarzyskiej nieporadności, wypracowała w sobie pewne mechanizmy, które pomagały stwarzać mniej lub bardziej wiarygodne pozory. Pewnych rzeczy nie umiała przeskoczyć, bo do tej pory reagowała na flirciarskie zaczepki z opóźnionym zapłonem i zawsze w pierwszym odruchu starała się wymigać od jakiś wyjść czy innych spotkań. Wiedziała, że otoczenie ma pewne oczekiwania i starała się do nich dopasować najlepiej, jak tylko potrafiła. Zderzała się z nimi codziennie i nawet jeśli nie do końca wszystko rozumiała, to przynajmniej miała więcej spokoju i mogła zajmować się swoimi sprawami. W taki sposób nie musiała niczego nikomu tłumaczyć, a to było jej na rękę, bo dzięki temu sama nie musiała się w nic zgłębiać. Udawanie pewnych rzeczy było więc dla niej pewnego rodzaju kompromisem, nad którym nie zastanawiała się każdego dnia, tylko po prostu się do niego dostosowywała. Było to jak najbardziej związane z jej skrytością i nieśmiałością w kontaktach międzyludzkich, ale o tym też nie myślała. O wielu rzeczach nie myślała, bo tak było jej łatwiej. Jakby cały czas przed czymś uciekała i nie miała zamiaru nawet popatrzeć za siebie.
    Mimo to zdecydowała się spróbować coś wyjaśnić. Nie chciała, żeby pan Kravis myślał, że to przez niego tak się zachowuje, albo że w przeciwieństwie do innych ma na nią jakiś niesamowicie niekorzystny wpływ. Przy nim po prostu trudniej był udawać, a improwizacja nie była mocną stroną Camille, kiedy w grę wchodziły relacje międzyludzkie. Oczekiwał szczerości i naprawdę starała się tym oczekiwaniom wychodzić naprzeciw, ale miała w sobie tyle obaw, tyle wieloletnich niepokojów, że nie mogła sobie pozwolić na całkowitą otwartość. Wielu rzeczom nigdy nie stawiła czoła, a ich widmo czaiło się gdzieś w podświadomości, nie pozwalając na pełną swobodę.
    Nie wytłumaczyła mu za wiele, to prawda. Ale kto na jej miejscu przyznałby się zupełnie otwarcie, że udaje? Szczególnie, że sama się nad tym nie zastanawiała. Po prostu tak żyła i dopiero w wyjątkowych momentach sama sobie o tym przypominała. Gdyby było inaczej, to by przecież zwariowała. A Camille nie miała czasu na kryzysy osobowości i tego typu rzeczy. Poza tym przywykła też do tego, że otoczenie nie zdaje sobie z tego sprawy i przyjmuje to tak, jak widzi. Dokładnie tak zrobił to Chayton i nie miała mu tego za złe. Wolała jednak odrobinę mu to wyjaśnić, bo naprawdę ich rozmowy znaczyły dla niej więcej, niż mógł sądzić po tym, co zdążył sobie wywnioskować o jej relacjach z innymi ludźmi. Mężczyznami. To wydawało jej się w porządku wobec niego, a tego też chciała.
    I to wszystko było dla niej bardzo trudne, bo wiązało się z emocjami. Dlatego tak topornie stawiała malutkie kroczki do przodu, których wcale nie musiał zauważać. Albo zauważał, ale ich nie rozumiał i interpretował je inaczej, co też było w porządku. Nie oczekiwała przecież, że ktokolwiek będzie miał szklaną kulę, czy że będzie chciał tracić na to wszystko czas. Bo właśnie, kim dla siebie byli, żeby od siebie oczekiwać czegokolwiek? To też był jej problem, bo pan Kravis wydawał się mieć jakieś oczekiwania, ale zupełnie inne niż te, z którymi do tej pory musiała się mierzyć.
    Kiedy znów znalazł się tak blisko, blokując ręką drzwi, wzdrygnęła się, wypuszczając z palców krzyżyk i zamrugała kilka razy w zdumieniu. Chyba nie przypuszczała, że odległość między nimi jakoś się zmieni, na pewno nie w tą stronę. Podniosła na niego zdezorientowane spojrzenie, jakby nie była pewna, czy dobrze właśnie usłyszała. I czy dobrze rozumiała, że miała mu odpowiedzieć…?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczuła, jak robi jej się gorąco i jak to gorąco kumuluje się na jej policzkach, kiedy na wierzch świadomości wypłynęła odpowiedź. Pokiwała nieznacznie głową. Twierdząco. I odwróciła wzrok, skubiąc paznokciem dolną wargę.
      — To jest trochę kłopotliwe, ale tak… — wyszeptała, pilnując się bardzo, żeby nawet nie zerknąć w stronę pana Kravisa w obawie przed jego reakcją. Jak do tej pory miała wrażenie, że większość tego, co powiedziała, wcale mu się nie podobało. — Wiem, że to… głupie. I normalnie bym tu nie przyszła, ale ostatnio nie mogłam nawet zasnąć, więc pomyślałam, że… że wie pan… chwilę z panem pobędę i się… uspokoję.

      Camille

      Usuń
  55. W pierwszym odruchu, wcale nie chciała na niego spojrzeć. Palcami, którymi skubała usta, wykonała ruch, który miał nie dopuścić, by dłoń pana Kravisa znalazła się w zamierzonym miejscu, ale zrezygnowała z tego, nim w ogóle jej intencja mogła zostać rozpoznana. Jednak mimo tego, że nie bardzo dawał jej teraz wybór, to popatrzyła na niego z ociąganiem. Normalnie było jej ciężko, choć to nie pierwszy raz, kiedy to robił i nie pierwszy raz, kiedy znajdowali się w takiej niewielkiej odległości od siebie.
    Teraz jednak to nie sama odległość była dla Camille największym problem, nie świadomość delikatnego dotyku na jej skórze, czy że w ciągu jakiś ostatnich trzydziestu sześciu godzin już drugi raz miała do czynienia z panem prezesem w niekompletnym ubraniu. Teraz Cam myślała o tych wszystkich rzeczach, które mu mówiła i czuła się z tym tak, jakby pękł jej jakiś woreczek, z którego nagle zaczęły wysypywać się liczne drobiazgi, które osobno były tylko drobiazgami, ale zestawione razem łączyły się w jakąś całość. Nie musiała tego oglądać, kiedy znajdowały się w woreczku, więc nie zaprzątała sobie nimi głowy, ale teraz? Teraz nie wiedziała, czy zacząć zbierać to, co już zdążyło się wysypać, czy najpierw zająć się samym woreczkiem. A Chayton jeszcze chciał, żeby w trakcie patrzyła mu w oczy, jakby to wcale nie było już wystarczająco krępujące. W końcu z jakiegoś powodu trzymała te swoje drobiazgi schowane i poza zasięgiem innych.
    Nie od razu dostrzegła w jego obliczu, że trochę jakby złagodniał. Rozluźnił się. Nie zobaczyła, bo zakręciła się wokół tego, co uważała za głupie i zupełnie niepoważne, a co wychodziło bezpośrednio od niej i o czym mówiła bardzo naokoło, a co i tak później mogła już tylko potwierdzić. Tak się tym przejmowała, że nie brała pod uwagę, że mogło to zostać odebrane zupełnie inaczej. Nie była też najlepsza w rozszyfrowywaniu innych ludzi, nawet jak podawali siebie na tacy, więc tak naprawdę jeszcze po pierwszych słowach, które opuściły usta pana Kravisa, była przekonana, że w jego oczach też robiła z siebie idiotkę i traciła czas. Otrząśnięcie się z tego zajęło jej nieco dłuższą chwilę, choć to nie tak, że nie słyszała, co do niej mówił, a tak właściwie o co ją prosił. Po prostu wolniej to przetwarzała, bo jeszcze nie połapała się ze wszystkim, co zostało powiedziane wcześniej…
    cosa?
    Nim się zorientowała, poczuła pod dłońmi jego ciepłą skórę, bo kiedy ją do siebie przyciągał, zdążyła jeszcze unieść ręce w bliżej nieokreślonym geście i teraz wylądowały one bezpośrednio na klatce piersiowej pana Kravisa. Między nimi oparła głowę, a tak właściwie policzek i na wszelki wypadek zastanowiła się nad tym, co jej przed chwilą powiedział i jak to się miało do tego, co powiedziała mu ona. Więc nie miał jej za niefrasobliwą kretynkę…?
    Naparła nieznacznie palcami na jego ciało, jakby chciała zacisnąć dłonie w pięści, przestąpiła półkroku do przodu, by nie stać pod niewygodny i niezręcznym kątem, przez który mogło się wydawać, że się teraz przed czymś wzbraniała i zamknęła oczy. W tym samym czasie wzięła głębszy oddech, pozwalając sobie zaczerpnąć tym samym trochę zapachu, przez który brała ostatnio niemożliwie dziwny prysznic i zaraz znowu pokiwała twierdząco głową, co na pewno zauważył, nawet jeśli niekoniecznie mógł to zobaczyć.
    — Nie chciałam pana zdenerwować — szepnęła, poruszając się nieznacznie, bo choć w jednej chwili odpłynęły jej wszystkie troski, to w dalszym ciągu była trochę poobijana i obolała po porannej wycieczce i co poniektóre miejsca na ciele były teraz trochę bardziej tkliwe. Nie myślała jednak o tym, żeby się teraz odsunąć, na pewno nie jakoś bardzo. — Ale jeśli to naprawdę pomoże, to zostanę. Chcę zostać.
    W tym momencie niewiele zaczynało ją obchodzić i nad większością i tak nie miała zamiaru się zastanawiać, bo kiedy znalazła się w objęciach Chaytona, wracało do niej to przyjemne uczucie lekkości i beztroski, o którym zresztą mu już wspominała. Liczyła tylko, że dobrze go teraz zrozumiała i niczego nie nadinterpretowała, bo inaczej byłoby jej dopiero strasznie głupio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczególnie, że gdzieś w międzyczasie jedna dłoń Camille mimowolnie przesunęła się po jego ciele w górę na bark, a ona sama podniosła się lekko na palcach, odchylając minimalnie głowę do tyłu, by spojrzeć na niego przelotnie. Trochę zbliżyć się do jego twarzy, trochę go przyciągnąć. I ostatecznie zamiast go pocałować, tak jak wydawało się, że zrobi, posłała mu nieśmiały i jednocześnie przepraszający uśmiech.
      — Mówił pan, że jeśli będę sobą, to wszystko będzie, tak jak powinno być — zaczęła cicho, nawiązując do jego wcześniejszych słów. — A co jeśli czasami nie wiem… czy jestem sobą? To też jest w porządku…? Bo czasami, gdy coś jest nowe… Albo wyjątkowe… Kiedy dopiero to poznaję i nie jestem pewna. Ale to nie znaczy, że tego nie chcę. — Popatrzyła na niego pytająco spod rzęs.
      Marynarka zsunęła się z jej ramion i przylegała do ciała tylko za sprawą objęć Chaytona. Policzki miała zaróżowione, oddech niby zwolnił, ale wcale nie był do końca spokojny. Gesty nabierały delikatnej kokieterii, z której nawet nie zdawała sobie sprawy. Wargi pozostawały lekko rozchylone. Chciała go pocałować, ale chciała też z nim rozmawiać. Może nie tak po prostu, jak się zarzekała na początku. Był blisko i chciał, żeby z nim została, mimo topornej wymiany zdań, więc Camille było teraz lżej i łatwiej nie przejmować się rozsypującymi się drobiazgami.

      Camille

      Usuń
  56. Nie ufała emocjom, ani tym swoim, ani tym, które wychodziły od innych ludzi. Rozszyfrowywanie nastrojów wydawało jej się zbyt skomplikowane i choć instynktownie próbowała się do nich dopasowywać, często jej to nie wychodziło. Nie chciała więc za bardzo polegać na swoich odczuciach, czy na tym, co jej się wydawało w związku z uczuciami innych. Zazwyczaj kierowała się rozsądkiem, analizą prostych „za i przeciw” i generalnie wszystkim tym, co w jakiś sposób dało przełożyć się na liczby, wykresy albo statystykę. Camille była jednak tylko człowiekiem i choć trochę tego żałowała, nie umiała zaprogramować się tak, żeby całkowicie odgrodzić się od wszystkich emocji i uczuć. Reagowała, jak każdy człowiek, tylko nie była specjalnie ekspresyjna i starała się zachowywać względny spokój. Pilnowała się z tym i szło jej całkiem dobrze, ale przez taką konsekwentną postawę brakowało jej odpowiedniego doświadczenia w przypadkach, kiedy tych emocji nie dało się w żaden sposób poskromić. Wtedy dużo rzeczy wymakało jej się spod kontroli, w głowie robił się bałagan, a że nie była typem, który stał z założonymi rękami, to po prostu reagowała, ale inaczej niż zazwyczaj i inaczej, niż pewnie sama by sobie życzyła.
    Od samego początku nie wiedziała, jak zinterpretować reakcje pana Kravisa. Wydawały jej się odrobinę sprzeczne, ale z drugiej strony, wcale nie była tego taka pewna, bez względu na ich naturę. A potem to było jak zjazd ze stromej górki bez hamulców. Logika i przyjęte normy podpowiadały, że zrobiła głupio, przychodząc do niego, choć chwilę wcześniej było to jedyne miejsce, w którym chciała się znaleźć i które wydawało jej się odpowiednie. Bo Camille też chciała być w porządku. Pan Kravis wielokrotnie stawiał ją pod ścianą i wprowadzał w poczucie niezręczności, ale nie kojarzyła, by kiedykolwiek realnie jej to zaszkodziło. Nawet kiedy wywierał na nią presję, to bardziej po to, by właśnie zachować się ostatecznie, tak jak należało. Po prostu też nie był w stanie do wszystkiego dojść sam, a i tak to czego zdołał się domyślić, to nie było mało, biorąc pod uwagę powściągliwość Cam. A w którymś momencie przeszło jej przez myśl, że jej obecność jest bardziej niż niewskazana, choć też mogła połączyć kropki i nie zakładać od razu, że ewentualne rozdrażnienie pana Kravisa nie jest wywołane samym jej przyjściem, tylko rozmową biznesową.
    Żadne z nich nie czytało w myślach i w dodatku byli bardzo różni, co wywoływało dodatkowe napięcia, ale obojgu zależało, żeby się porozumieć. To też różnie wyrażali, mniej lub bardziej otwarcie, jednak jakoś ten punkt zaczepienia udawało się znaleźć. Może też z Camille czasem trzeba było wyciągnąć coś trochę na siłę, a może to była kwestia cierpliwości Chaytona. Może po prostu tak wyszło, podobnie jak wychodziło przez ostatnie miesiące, jeśli nawet nie dłużej.
    Przymknęła oczy, kiedy ledwo musnął jej usta. Załaskotało ją to przyjemnie, ale nie przeszkadzało w słuchaniu tego, co miał do powiedzenia w związku z jej zapytaniem.
    Chciała to wyjaśnić, bo wydawało jej się to istotne, skoro wspomniał o tym w kontekście tego, co jest lub będzie w w porządku. Już wtedy tamto stwierdzenie w nią uderzyło i nawet nie wiedziała, z której dokładnie strony, ale trochę później, kiedy sobie to nieco przemyślała, odniosła wrażenie, że przestawała być sobą w obecności pana Kravisa. Sprawa byłaby prosta, gdyby nie te wszystkie emocje, które zaczynały się w niej kotłować, gdyby nie te wszystkie chcenia i gdyby nie to, że w ostatecznym rozrachunku nigdy nie sprawił, że czuła się autentycznie źle. Gdyby nie to wszystko, wystarczyłoby postawić grubą krechę, bo skoro nie była sobą, to nie byłoby to w porządku. Tylko jak mogła z czystym sumieniem tak stwierdzić, skoro to wszystko sprawiało, że nie tylko nie czuła się źle – czuła się niesamowicie dobrze. Jak więc to mogło być nie w porządku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem sprowadzał się w takim razie do kwestii bycia sobą z przyjęciem założenia, że Camille mogła być inna, niż zakładała. I żeby dalej być w porządku, uznała, że powinna to wyjaśnić osobie, której, jak sądziła, w pewien sposób to teraz dotyczyło. Słuchała więc uważnie, przynajmniej do momentu, kiedy jeszcze stała na własnych nogach, bo kiedy ją podniósł, większość jej uwagi skierowała się właśnie na to.
      Wargi ledwo jej drgnęły, ale za to miała roześmiane oczy, kiedy pan Kravis szedł z nią przez salon. Objęła go za szyję, odruchowo zaciskając nogi na jego bokach, choć nie wyglądało na to, żeby potrzebna była jakaś dodatkowa stabilizacja z jej strony. Tak było też jednak przyjemniej, szczególnie że to był drugi raz w jej życiu, kiedy ktoś ją tak po prostu podnosił i w obu przypadkach była to ta sama osoba. I w obu tych przypadkach Camille się to podobało.
      Poprawiła się trochę, kiedy zajęli fotel na tarasie i przesunęła dłońmi po jego skórze z szyi na barki i później znów na klatkę, na którą lekko naparła, pochylając się do niego niespiesznie.
      — Jak to? — spytała tuż przy jego ustach, patrząc mu w oczy iskrzącym wesoło spojrzeniem, które na moment zniknęło za powiekami. Pocałowała go, najwidoczniej jednak czując lekki niedosyt, ale też i trochę więcej pewności siebie. To był leniwy i delikatny pocałunek, który łatwo było przerwać i w trakcie którego nie gubiło się oddechu. Trwał tylko trochę dłużej niż można było się spodziewać, bo kiedy już miała się odsunąć, jeszcze raz dotknęła jego dolnej wargi koniuszkiem języka i dopiero wtedy nieznacznie się wycofała. — Co by pan zrobił, gdyby nie maska? — dopytała, spojrzawszy na niego z zaciekawieniem. — Stephanie powiedziała, że ktoś mi się przyglądał i przestraszyłam się, że chodziło o pana… I dlatego też chyba nie podeszłam w trakcie imprezy — opowiedziała przy okazji, tłumacząc dodatkowo, co ją powstrzymywało przed wcześniejszą rozmową, gdy jeszcze oboje spędzali wieczór w Zielonym Pokoju. Zdradziła się też, że owszem, zwróciła uwagę, że Chayton zawiesił na niej spojrzenie i że to było pierwsze, o czym wtedy pomyślała. Jakby o nikogo innego nie mogło chodzić. Pominęła też fakt, że Steph użyła trochę innego określenia.

      Camille

      Usuń
  57. Powiedzieć, że Camille była nieświadoma tego, jakie wrażenie potrafiła zrobić, to jak nie powiedzieć nic. Jedyne, co umiała sobie wyobrazić, to że w pierwszej kolejności może się podobać, ale co więcej miałoby z tego wynikać? To już znajdowało się poza jej zasięgiem. W drugiej kolejności szła świadomość, że jej wygląd prowokuje u ludzi pewne oczekiwania i Cam już wiedziała, że niemal w stu na sto przypadków tych oczekiwań nie spełniała. Mogła się dobrze ubrać, pomalować i uczesać, ale nie robiła tego ze względu na czyjeś preferencje. Camille ubierała się dla okazji, nie dla kogoś, bo tego nauczyła ją ciocia, a przynajmniej ona tak to kiedyś zrozumiała i tego się trzymała. Stąd te pewne nieporozumienia pomiędzy rzeczywistym wrażeniem, jakie robiła, a tym jakie miała podejście do bycia w centrum uwagi. Dlatego często czuła się skołowana i to do takiego stopnia, że aż to z niej emanowało, co z kolei mogło przypominać wysyłanie sprzecznych sygnałów. I koło niewypowiedzianych nieporozumień się nakręcało.
    Trochę do tego wszystkiego przywykła, choć niewiele to zmieniało w kwestii tego, jak się często czuła. Nieważne, ile razy jej się coś takiego przytrafiło, targały nią zawsze podobne emocje. Zdziwiła się też lekko słowami Chaytona, bo nawet jeśli w pewien sposób zdawała sobie sprawę z tego, że będą ciągnęły się za nią spojrzenia, to nie sądziła, że do takiego stopnia, jak sugerował. I nie zgodziłaby się z nim ani trochę – jego spojrzenie robiło różnicę przynajmniej dla jednej osoby. W dodatku dla Camille to nie byłoby takie nic, gdyby usłyszała choć jeden żart nawiązujący do tego, jak pan prezes na nią patrzył. Momentalnie skoczyłaby jej adrenalina, bez względu na świadomość, że nikt prócz ich dwójki nie wiedział, co się między nimi działo. W pierwszej kolejności skupiłaby się na tym, co wiedziała ona. Na szczęście nic takiego nie dotarło do jej uszu i mogła przez moment skupiać się na przyjemniejszym aspekcie tamtej chwili.
    Powstrzymała cisnące się na usta rozbawienie, kiedy zaczął odpowiadać na jej pytanie. Jednocześnie walczyła z dreszczami, które u niej wywoływał tymi delikatnymi pocałunkami. Pomyślała, że po prostu nawiązywał właśnie do tej pierwszej nocy w biurze, bo wtedy powiedział coś podobnego. Wtedy też wszystko sprowadziło się do prostej zależności, by robili to, na co po prostu mieli ochotę, w trakcie tej jednej nocy. Tylko zaledwie parę dni później zrobili coś podobnego i to nawet bardziej lekkomyślnego. I teraz znów rozchodziło się o to, co chcieli – tak po prostu, bez względu na skutki, na konsekwencje i generalnie wszystko, choć było tego mnóstwo.
    Spoważniała jednak natychmiast zaraz po tym, jak dotarł do niej sens następnych słów i zastygła, mimo kolejnego pocałunku, który miał wywołać dreszcze i łaskotki w podbrzuszu. Wyprostowała się, patrząc na Chaytona z niepewnością i wahaniem w oczach, w ogóle nie spodziewając się, że jego chcenie mogło wykraczać poza strefę fizyczności i cielesności. Zaskoczył ją. Choć z drugiej strony, czy naprawdę nie mogła sama chociaż raz o tym pomyśleć? Że cała ta okazywana przez niego cierpliwość i zaangażowanie nie miały ułatwić mu zaciągnięcia jej do łóżka? Tak naprawdę to też nie myślała o tym w taki sposób, bo przecież wiedziała, jak niewiele ma do zaoferowania w tych sprawach, a te dwa razy, które mieli za sobą, mocno ją o tym uświadomiły. Tak naprawdę to w ogóle nie umiała dojść do tego, skąd brało się to jakiekolwiek chcenie pana Kravisa skierowane w jej stronę.
    A teraz nie tylko mogła być pewna, że podobała mu się do takiego stopnia, by chciał ją mieć blisko, by móc ją do siebie przytulać i całować. Chciał ją poznać i zrozumieć. Dotarło do niej, że choć kilkukrotnie wywierał na niej presję, wpędzał w zakłopotanie i w ogóle sprawiał, że czuła się jak zamknięta w klatce z lwem, to mimo wszystko dawał jej bardzo dużo przestrzeni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie próbował wymuszać na niej konkretnych zachowań, których mógłby użyć jako pretekst. Nie wkładał w usta słów, które chciałby usłyszeć. Nie patrzył też tylko na własne zadowolenie i chyba momentami bardziej troszczył się o jej komfort niż swój własny… Dlaczego więc miałaby mu teraz nie uwierzyć, nie zaufać?
      — Przyszłabym z panem porozmawiać. — Uśmiechnęła się delikatnie, przesuwając dłońmi po jego torsie. — Tak jak teraz. Tylko może szybciej. I może spróbowałabym innych drinków niż limoncello z tymiankiem — wymieniała, śledząc wzrokiem ścieżki swoich palców, które sunęły niespiesznie w górę po ciepłej skórze, zatrzymując się na jego barkach. — Może w ogóle nie poszłabym na imprezę, tylko od razu przyszła do pana…? — zastanowiła się na głos ze swawolnym uśmiechem cały czas błąkającym się na jej ustach i podniosła się na kolanach, przysuwając się bliżej Chaytona. — Może wcale nie musiałabym przychodzić, gdyby został pan w pierwszym domku, do którego pana przydzielili — zażartowała, siadając z powrotem, tylko w zdecydowanie mniejszej odległości. Zbliżyła się do jego ust i krótko go pocałowała, ledwo właściwie dotknęła. — Wydaje mi się, że mam trochę więcej masek do zdjęcia — wyszeptała, chcąc trochę uzasadnić swoją odpowiedź, ale też mówiła całkowicie poważnie. Nie udawała tylko w trakcie tego wieczoru i tylko z powodu tego, że ją ciągnęło do swojego szefa. — To może być całkiem sporo do zrozumienia i poznania — ostrzegła, ale jednocześnie przeniosła dłonie z jego barków na szyję i popatrzyła mu w oczy w taki sposób, jakby wcale nie chciała go do niczego zniechęcać, jakby jedynie rzucała kuszące wyzwanie i było to chyba najbardziej zmysłowe spojrzenie, jakie kiedykolwiek uciekło spod jej rzęs. — Ale też chyba więcej okazji do przytulania i całowania… — dodała na koniec i nim uleciała z niej pewność siebie, którą tak ciężko było jej utrzymać, gdy patrzyła Chaytonowi prosto w oczy, przyciągnęła go do siebie i złączyła ich w wargi w zachłannym pocałunku.
      Zapragnęła mu zaufać i to do takiego stopnia, że w jednej chwili gotowa była oszukać samą siebie pocałunkami. Udawać, że nie próbuje go w żaden sposób przekupić, bo choć mówiła naprawdę szczerze i równie szczerze cieszyła się z jego bliskości, nie umiała odpędzić się od wątpliwości. Kiedy tylko o tym wspomniał, o poznaniu i zrozumieniu, Camille zakłuł mocno brak tych dwóch rzeczy i przypomniał o strachu, który już dawno osiadł na jej skórze, wniknął w ciało i przesiąkł do duszy. A teraz nie chciała niczego takiego, nie chciała sobie o tym przypominać, nie teraz. Więc całowała go zachłannie i pożądliwie, bo dokładnie tak samo, jak nie chciała się zmagać ze swoimi demonami, pragnęła mu zaufać, nawet jeśli miałaby oprzeć to zaufanie na swojej naiwności.

      Camille

      Usuń
  58. Nie wierzyła w los ani w przypadki z tego samego w powodu, przez który odwróciła się od wiary, w której przecież się wychowywała i która zawsze wydawała się odgrywać istotną rolę w jej rodzinie. Odsunęła od siebie przekonania, które zakładały, że pewne rzeczy działy się, bo tak i nie dało się z tym nic zrobić. Nie podobało jej się coś takiego, szczególnie kiedy obserwowała tendencje ludzi to zrzucania z siebie w taki sposób odpowiedzialności. Poza tym nie chciała żyć w świadomości, że nie ma kontroli nad swoimi wyborami, a tym samym nad życiem, bo właśnie tak by to wyglądało, gdyby wszystko miało się sprowadzać do prostego tak musiało się stać. Nie, Camille ani trochę to nie odpowiadało i nie miała zamiaru przystawać na to, że pewne rzeczy miały się tak potoczyć. Jeśli coś nie zależało od niej, to musiało zależeć od kogoś innego, ale nie przyjmowała wytłumaczenia, w którym nikt nie był za nic odpowiedzialny.
    Pan Kravis ją ciekawił i intrygował i nie wiedziała, jaki był tego powód, ale ani razu nie pomyślała, że nie było żadnego. Nie znała odpowiedzi na to, skąd brały się te wszystkie jej chęci i pragnienia, które w pewnym momencie potrafiły zamienić się w potrzeby, najczęściej w zupełnie niezauważalny sposób. Nie rozumiała wielu rzeczy, które się między nimi działy, jednak kiedy opędzenie się od nich stawało się niemożliwe, próbowała znaleźć na to jakieś wytłumaczenie, nawet jeśli z marnym skutkiem. Z tego miejsca wyrastał też jeden z korzeni niepewności, jaką Camille żywiła do swojego szefa. Nie miała żadnego satysfakcjonującego wytłumaczenia na to, czemu go chciała i czemu to chcenie potrafiło osiągnąć taką siłę przebicia, że wszystko inne traciło na znaczeniu, nawet to, że niczego nie rozumiała.
    Był przystojny i szarmancki, do tego niezachwianie pewny siebie i, cholera, gdyby tylko chciał, mógłby zawrócić w głowie każdej kobiecie, która wpadłaby mu w oko. Niczego mu nie brakowało i nawet to, że był żonaty, mogło po prostu umknąć w obliczu wszystkiego innego i to bez wcześniejszego informowania, że na dobrą sprawę był w trakcie rozwodu. Na pewno znalazłoby się mnóstwo dziewczyn, którym w ogóle nie robiłoby to różnicy i na pewno wśród nich byłoby przynajmniej kilkadziesiąt dużo bardziej interesujących i, przede wszystkim, bardziej obytych niż Camille. Z tego też zdawała sobie sprawę, ale to w niczym nie pomagało, wręcz przeciwnie. Przez to miała tylko więcej pytań bez odpowiedzi. Dlaczego ona? Dlaczego on? Dlaczego tak bardzo…?
    Budził w niej mnóstwo nowych i sprzecznych uczuć, które nawet ułożone na przeciwległych szalkach, nigdy nie zatrzymywały się na jednej, stałej wysokości. Zawsze któraś zaczynała przeważać nad tą drugą, zawsze wydawały się takie niezdecydowane, która miałaby w końcu zacząć górować i pozwolić Camille ostatecznie wybrać. Czasem wyglądało to tak, jakby Chayton sam przychodził i zupełnie nieświadomie ciągnął w dół jedną z nich, a potem ją puszczał. Czasem Cam sama próbowała którąś z nich ruszyć, ale te ani drgnęły, by zacząć bujać się na nowo, jak tylko odwracała się do nich plecami.
    Czy o to chodziło, o te sprzeczności, bo przecież ona i jej życie było ich pełne, a skoro pan Kravis tak na nią działał, to czemu miałby nie pasować do całej reszty życiowych przeciwstawności? Może podświadomie do czegoś takiego dążyła? Brzmiało to jak szaleństwo i na pewno nie było w tym żadnego sensu, żeby ktokolwiek tak bardzo pragnął utrudniać sobie egzystencję, jednocześnie cały czas zarzekając się, że próbuje tego nie robić. Szaleństwo było jednak jakimś wytłumaczeniem, nawet jeśli tylko pośrednim, bo ono też nie brało się znikąd. Tylko kiedy pan Kravis pojawiał się w pobliżu i ciągnął jedną z szalek w dół, Camille bez wahania to akceptowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogła być szalona. Mogła szaleć na jego punkcie, mogła szaleć przez niego czy nawet dla niego. Cokolwiek. To już nie miało znaczenia i ona na to pozwalała, bo kiedy czuła, jak dotyk Chaytona stopniowo się zmieniał, jak gesty nabierały ciężkawej ostrożności, jakby zaczynał się z czymś pilnować, choć wcale tak do końca tego nie chciał, rozbudzała się w niej ekscytująca pokusa, która pojawiała się tylko przy nim i była zupełnie nowa i obca. I diabelnie niepoprawna.
      Przy nim całkowicie świadomie pragnęła przeciągnąć strunę. Przekroczyć granicę. Sprawić, by nie mógł się opanować, gdzie normalnie takie rzeczy nie przychodziły jej do głowy, nieważne w jakich okolicznościach. Zauważyła to ostatnio, że były takie momenty, kiedy jakby się przed czymś powstrzymywał, a ją dosłownie na zawołanie rozpalała nieodparta ciekawość, by przekonać się, co to takiego było.
      Symbolicznymi i szybkimi ruchami kiwała głową na każde jego słowo, trącając go czubkiem nosa i muskając jego brodę i usta swoimi wargami, spomiędzy których uciekały urywane, palące oddechy. Jej dodatkowe potwierdzenia były raczej zbędne, bo i bez tych drobnych kiwnięć Chayton na pewno mógł się domyślić, jak bardzo nie ma nic przeciwko tym zamiarom. Bardziej niż go o czymkolwiek zapewniać, próbowała go raczej pospieszyć, choć z drugiej strony właśnie to co mówił, sprawiało, że krew w jej żyłach zaczynała płynąć szybciej.
      Czy mogli rozmawiać i gubić oddechy w pocałunkach jednocześnie…?
      — Czy tego czasu — szeptała w przerwach, kiedy ich usta odrywały się od siebie na milimetry — i pana chęci — kolejny szept wymieszany z łapczywie łapanym powietrzem — jest tak dużo — nie przypadkiem jej wargi znalazły się trochę gdzie indziej, bo bardziej na policzku — żeby nie starczyło na nie jednej nocy? — spytała, gdy zawędrowała pocałunkami bliżej jego ucha, przylegając jednocześnie do niego bardziej całym ciałem. — Żebym czasem mogła mieć pana dla siebie na dłużej niż szesnaście minut…? — To w rzeczywistości nie było pytanie, tylko słodka prośba. Albo bezwstydna obietnica. Zależy, co pierwsze sobie pomyślał, kiedy szeptała mu to wszystko spragnionym i wytęsknionym głosem, nawiązując do tych najbardziej rozkosznych chwil, które mieli za sobą, jednocześnie lgnąc do niego w najbardziej dosłownym znaczeniu, o jakie mogło chodzić. Camille go uwodziła, nawet jeśli tego nie potrzebował i nawet jeśli nie do końca zdawała sobie z tego jeszcze sprawę. Przede wszystkim chciała, żeby Chayton wiedział, że myślała o tym wszystkim, że to nie było dla niej bez znaczenia i że jego uwaga, którą jej poświęcał, sprawiała jej cholernie dużo przyjemności.

      Camille

      Usuń
  59. Roześmiała się cicho, urzeczona jego zaczepnymi słowami i tym, że znów znalazła się w powietrzu za sprawą ramion Chaytona. Lubiła, kiedy ją tak podnosił, kiedy trzymał ją blisko siebie i zabierał w miejsca, w których chciał się znaleźć razem z nią, nawet jeśli to była kwestia zaledwie kilku metrów. Na te parę chwil nie istniało dla Camille nic innego, jak tylko jego bliskość, czuła tylko jego ręce, jego oddech na skórze i jego pocałunki. Nie było gruntu pod stopami ani ściany, o którą mogły oprzeć się plecy. Mogła zdać się całkowicie na niego, obejmując go za szyję i przygarniając do siebie jego pieszczoty. Łaskotał ją tymi pocałunkami i ciężko było jej się nie ruszać, nie zaciskać nóg, którymi obejmowała go w pasie, nie uśmiechać się lekko. Nie zadrżeć z podniecenia na ten nieco drapieżny gest przy ramiączku od jej ubrania.
    Niecierpliwił się. Oczy miała przymknięte, nie patrzyła na to, co się działo z otoczeniem, przez które z nią szedł, ale podświadomie wyłapywała dźwięki, które łatwo można było skojarzyć i wyobrazić sobie, jak na przykład obchodził się z drzwiami. Jak szybko po skórze przestał przemykać delikatny nocny wiatr, a zamiast niego pojawiła się miękka pościel. Niecierpliwił się, ale jednocześnie nie przytłaczał Camille swoją inicjatywą, bo może spieszył się, by znaleźć się w sypialni, ale nie spieszył się z nią samą. Nie tak, żeby miała poczuć się jedynie jak dodatek do całej sytuacji. To ją tak zachwycało, że stawiał ją sobie w centrum i jednocześnie popychało do próbowania tych rzeczy, na które nie starczało jej śmiałości przy innych mężczyznach. Przy nim budziła się w niej ciekawość i powoli rosła odwaga, by sięgnąć po tą drugą osobę, posmakować, sprowokować. Trochę tak, jakby mimowolnie stawiał przed nią wymóg reagowania i Cam nie zostawało nic, jak tylko na to odpowiedzieć.
    Nie szeptała mu tego wszystkiego, zostawiając drobne pocałunki na jego wargach i policzku z myślą, że przez to straci dla niej głowę albo że właśnie tym rozbudzi w nim większe pożądanie. Nie zastanawiała się nad tym, bo niby skąd miałoby to w ogóle przyjść jej do głowy? O uwodzeniu wiedziała tyle, że było i niektórzy się na tym znali. Camille nie była jedną z tych osób, bo na dobrą sprawę nigdy nikogo uwodzić nie musiała i nawet nie chciała. A teraz? Teraz też tego nie chciała. Teraz reagowała na to, co dostawała od pana Kravisa, kierując się przede wszystkim żarliwie rozbudzaną ciekawością i naturalną dla jej usposobienia chęcią, by wychodzić oczekiwaniom naprzeciw.
    Chciała mu jeszcze o czymś wspomnieć, jak tylko opadła na poduszki, ale nie zdążyła, a potem najzwyczajniej zapomniała, zatracając się w zapalczywych pocałunkach i rozpalającym uczuciu, jakie wywoływała świadomość jego ciężaru, który w pewnym stopniu na niej spoczął, kiedy Chayton się nad nią pochylił. To były kolejne bodźce, które sprawiały, że było jej z nim tak dobrze. Górował nad nią pod względem doświadczeń i świadomości własnych upodobań, górował nad jej ciałem, ale nic z tego nie było dla niej kłopotliwe czy dokuczliwe. To było ekscytujące, walczyć z potrzebą oddechu, a pragnieniem czyiś pieszczot i czyjejś bliskości.
    Oparła dłonie na jego torsie, opuszkami palców badając wgłębienia mięśni, próbując przez chwilę zrozumieć, co było w tym takiego podniecającego, że kiedy tak go dotykała, ją samą przechodziły dreszcze i czuła, jak zbierały się w okolicach podbrzusza. Odpowiedź była prosta, może nawet oczywista, ale Cam odsunęła od siebie te rozważania, woląc skupić się po prostu na tym dotyku i na tym, co wyczuwała pod palcami. Podobało jej się, jak napinały się i rozluźniały jego mięśnie, jak jej dotyk na niego wpływał, a przynajmniej taką miała nadzieję. Bo jeśli panu Kravisowi też sprawiało to taką przyjemność, to tym bardziej nie chciała przestawać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Delikatnie napierała na jego brzuch, zaciekawiona tym, ile siły musiałaby włożyć w to, by jej palce jakkolwiek odznaczyły się na skórze, jak mocno musiałaby nacisnąć, żeby jego mięśnie temu naciskowi choć odrobinkę uległy. I z nie mniejszą ciekawością powędrowała nieco niżej, docierając do krawędzi spodni. Zahaczyła o nią palcami, odciągając lekko materiał od ciała i po krótkiej chwili wahania wsunęła pod spód koniuszki palców.
      Zbierała się do tego, by pójść dalej, zobaczyć dokąd była w stanie sięgnąć i po jakim czasie ciężar w płucach stanie się zbyt problematyczny, by dalej tak ograniczać sobie dopływ powietrza. Już dotykała Chaytona wcześniej, ale teraz było to tak samo fascynujące, jak za pierwszym razem i aż miała wrażenie, że tym nie sposób było się znudzić. W dodatku teraz czuła się pewniej, swobodniej, nawet jeśli dalej pojawiała się u niej jakaś nieśmiałość, którą dało się wyczuć w tym chwilowym wahaniu. Jednak to nie było nic wielkiego, po prostu Camille już taka była i pewna doza nieśmiałości zawsze będzie jej towarzyszyć.
      Już miała kontynuować dalej swoją wędrówkę palcami, kiedy nagle przypomniała sobie, że chciała mu coś powiedzieć. Ale nie mogła, bo skutecznie jej to uniemożliwiał, poza tym musiałaby i tak najpierw zaczerpnąć powietrza. Poruszyła się niespokojnie, targana tą drobną rozterką, przez co otarła się udami o twarde wybrzuszenie w spodniach Chaytona i poczuła mocniejszy dreszcz podniecenia, nagły impuls, przez który przygryzła jego dolną wargę, odchylając lekko brodę. Z gardła wyrwał się cichy jęk, w trakcie którego złapała oddech, jednocześnie wbijając mimowolnie paznokcie w jego podbrzusze.
      Było ciemno, ale Chayton był tak blisko, że mogła bez większego problemu dostrzec jego oczy. I zdać sobie sprawę, że trzymała jego wargę między zębami. Nie jakoś mocno, tylko tak o, ale i tak…Oh, Dio…
      — Zamek jest na plecach — wyszeptała cichutko, puściwszy jego wargę. Nie wiedziała, że to zrobi, że w ogóle tak zareaguje i trochę się speszyła, bo nigdy nikogo wcześniej nie ugryzła w trakcie pocałunku. — I chciałabym zdjąć łańcuszek… — wspomniała jeszcze z przepraszającym uśmiechem na ustach.
      O tym chciała mu powiedzieć chwilę wcześniej. Wydawało jej się to istotne, chyba że zamierzał zerwać z niej ubrania, czego Camille nie brała pod uwagę i może było to spore niedociągnięcie z jej strony. Pod czarnym kostiumem miała już tylko koronkowe, czarne figi, więc nie było za dużo do ściągania. No, może jeszcze tylko buty, ale ostatecznie one nie przeszkadzały tak bardzo jak overall, który stanowił tutaj dosyć znaczącą przeszkodę i zdjąć się go dało w tylko jeden konwencjonalny sposób. A co do łańcuszka, to po prostu nie chciała go znowu zerwać.
      — Mógłby pan…? — Przeniosła dłonie na klatkę piersiową Chaytona, całując go jeszcze delikatnie w dolną wargę, jakby w ramach małych przeprosin, że go ugryzła i naparła na niego lekko, żeby zrobił jej nieco więcej miejsca. Nie wychodząc spod niego, obróciła się na brzuch, zgarniając włosy do przodu i popatrzyła na niego wymownie przez ramię, chcąc, żeby zajął się wspomnianym zamkiem, a sama zabrała się za wisiorek, po omacku znajdując zapięcie i wsparłszy się na łokciach, przeciągnęła je przed swoją twarz.

      Camille Russo

      Usuń
  60. Mimo ograniczonej widoczności i pieszczot, które próbowały odwrócić jej uwagę, sprawnie uporała się z zapięciem łańcuszka. Przez moment czuła się z tym dziwnie, jakby robiła coś skrajnie nienaturalnego. Przejmowała się tym bardziej niż tym, że poniekąd na własne życzenie jest teraz rozbierana przez swojego szefa. Ale tylko przez chwilę, póki zapięcie nie ustąpiło i póki nie zamknęła wisiorka w dłoni, a swoje skupienie mogła całkowicie oddać delikatnym pocałunkom, które Chayton zostawał na jej plecach, śledząc powolny ruch zamka.
    Im niżej znajdował się suwak, tym materiał mniej opinał się na jej ciele, tym większe napięcie zbierało się w jej wnętrzu i tym więcej zostawało odkryte. Powinno łatwiej jej się oddychać, ale wcale tak się nie stało, oddech wcale się nie uspokajał, podobnie jak bicie serca. Tempo na zewnątrz wyraźnie zwolniło i przez to więcej bodźców zostawało z Camille na dłużej, nim zostały przysłonięte kolejnymi. Z jednej strony było to przyjemne, bo potęgowało wrażenie, że znajdowała się w centrum uwagi pana Kravisa, a z drugiej odrobinę ją to onieśmielało, bo… właśnie była w centrum jego uwagi, kiedy ją rozbierał. Zazwyczaj to tyle nie trwało i łatwo było zapomnieć o wszystkich swoich wątpliwościach związanych z nagością.
    Nie szkodzi, że już ją widział bez ubrań. Ostatnio w ogóle nie ściągali z siebie ciuchów, a wcześniej trwało to krócej, choć paradoksalnie było więcej do ściągania. Może było to niedorzeczne ze strony Camille, przejmować się tym teraz nawet w najmniejszym stopniu, ale co mogła poradzić, że teraz czuła się rozbierana bardziej niż zazwyczaj? A może się nie myliła i rzeczywiście to było coś trochę innego.
    Znów wyrwał jej się cichy, krótki śmiech w reakcji na słowa pana Kravisa, które dotarły do niej, kiedy przekładała ręce przez ramiączka od ubrania. Nie zdusiło to odczuwanego przez nią skrępowania całkowicie, ale na pewno trochę pomogło. I uczucie motyli podrywających się do lotu w jej brzuchu również podziałało zachęcająco. Nie pierwszy raz ktoś tak komentował jej osobę, ale pierwszy raz od dawna przyjmowała to tak po prostu, bez poddawania tego pod jakieś rozważania i z natychmiastową ochotą, by uwierzyć w szczerość tych słów. Wierzyła, że się podoba różnym facetom, którzy gotowi byli podzielić się takimi spostrzeżeniami, ale nie pamiętała, kiedy ostatnio takie wyznanie zrobiło na niej większe wrażenie. Normalnie też niewiele z tego wynikało poza samymi słowami wpuszczonymi w eter, a Camille w dodatku było ciężko jakkolwiek na to odpowiadać.
    Teraz jednak żadna odpowiedź nie była potrzebna. Wystarczyło chyba to, że mimo swojego zakłopotania, ani razu nie pomyślała, że chciałaby przerywać albo żeby to Chayton przestał. Miała swoje wewnętrzne opory, jednak nie wynikały one z jakiekolwiek niechęci ani nawet strachu. Nie próbowała niczemu zapobiegać, co podchodziła do tego z ostrożną ciekawością, czego zresztą pan Kravis sam się domyślał.
    Podniosła się lekko na rękach, obracając w stronę szafki nocnej, na której zostawiła łańcuszek w tej lekko uniesionej pozycji, zwróciła się z powrotem do Chaytona. Nic nie zdążyła powiedzieć ani zrobić, nie zdążyła o niczym pomyśleć, kiedy przyciągnął ją do pocałunku. Jeśli w taki sposób chciał zabijać w niej potencjalny dyskomfort, jaki mógł się pojawiać po tym, kiedy jej się przyglądał, to mógł tak robić za każdym razem. Też to uwielbiała, te ich pocałunki, w których tak łatwo można było się zatracić, zapomnieć o wszystkim i po prostu cieszyć się beztrosko chwilą. Dzięki temu niezręczne poczucie nagości nie doskwierało jej już prawie wcale, nawet wtedy, kiedy usadził ją na sobie, zapewniając sobie widok na nią całą. Zakrywały ją tylko długie włosy, opadające na ramiona i piersi i cienki materiał koronki od dolnej części bielizny. Niby było ciemno, ale to nic nie zmieniało, nie w przypadku spojrzenia pana Kravisa, które wydawało się przenikać przez skórę, a tym bardziej przebijać przez ciemność panującą w sypialni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przechyliła lekko głowę na bok, wtulając policzek w jego dłoń. Na wardze poczuła przyjemne łaskotki i tknięta kolejnym, tajemniczym impulsem, przesunęła czubkiem języka po opuszce jego kciuka, rozchylając usta nieco bardziej. Na jej twarz wkradł się psotny uśmiech, ale jednocześnie nieśmiało odwróciła spojrzenie, jakby walcząc z wewnętrzną pokusą, by posunąć się ze swoją małą zaczepką dalej. Miała ochotę na mnóstwo rzeczy, które mogłyby wypełnić zdecydowanie więcej czasu niż szesnaście minut, a może nawet więcej niż jej teraz oferował, ale jej problem polegał na tym, że większość z nich to były zaledwie zalążki, bliżej niesprecyzowane zamysły bez konkretnych kształtów. Mogła coś zacząć, za coś się zabrać, ale nie była pewna, czy wiedziałaby, jak to dalej pociągnąć, albo czy w ogóle spotkałoby się to z aprobatą Chaytona. A z drugiej strony chciała przestać się tak przejmować.
      Wróciła spojrzeniem do jego twarzy i po kolejnym ułamki walczenia z wewnętrznymi rozterkami, objęła palcami jego nadgarstek i powoli przesunęła rękę w dół po swojej szyi.
      — Ma pan jakieś swoje… ulubione miejsca? — zagadnęła, kierując jego dłoń niżej na obojczyki. — Na moim ciele — doprecyzowała po chwili, kiedy jego palce znalazły się niżej, zahaczając lekko o sterczący sutek. — Albo chciałby pan, żebym zrobiła coś konkretnego? — zasugerowała jeszcze, dotykając się jego ręką dalej po żebrach, talii i biodrze, aż przesunęła ją bardziej za siebie w dół na pośladek. — Chcę wiedzieć, co pan lubi. — Oparła dłonie na jego torsie i zaczęła na nowo znaczyć niewidzialne ścieżki po jego ciele. W międzyczasie nachyliła się do niego i pocałowała, ale dużo śmielej i odważniej niż poprzednio. Prowokująco przesuwała językiem po jego wardze, zapraszając do głębszych pieszczot, aż nagle przerwała i oparła czoło o jego własne. — Mogę też zgadywać, jeśli pan woli — zaproponowała niespodziewanie, zatrzymując dłonie na jego brzuchu. — Mamy w końcu całą noc, prawda? — Poprawiła się w miejscu, zaraz nabierając więcej powietrza w płuca, bo znów poczuła, jaki był podniecony i dotarło do niej, jak irytujące są te wszystkie ubrania.

      Camille Russo

      Usuń
  61. Ucieszyła się, że spodobał mu się ten spontaniczny pomysł, który przyszedł jej na myśl dokładnie w chwili, w której o to zapytała. Nie było to coś, co zasugerowałaby tak po prostu i choć nie zastanawiała się nad tym ani trochę, czuła się na tyle pewnie i przede wszystkim na tyle komfortowo, by spytać od razu. Chciała tylko, żeby był zadowolony, żeby wprawiało go to chociaż w pewnej części w takie poczucie uniesienia i oczarowania sytuacją, jak to działo się w jej przypadku.
    Cichy głosik z tyłu głowy przypominał, że nie ma co wybiegać z takimi pragnieniami za daleko, przecież dla niego seks na pewno nie był tak okazjonalny, jak dla Camille i w dodatku nie był typem człowieka, który w życiu zadowalał się byle czym. W żadnym wypadku nie myślała, że te wspólne chwile zawrócą mu jakkolwiek w głowie. Nie przejmowała się tym jednak zbyt mocno, bo od początku starała się, żeby sprawa była jasna, dając mu to do zrozumienia tak bardzo, jak tylko pozwalała jej na to własna przyzwoitość. W końcu nie chodziło o to, by mieli się przed sobą spowiadać z poprzednich doświadczeń. Zresztą, byłoby jej okrutnie głupio przytaczać cokolwiek w tym temacie, szczególnie teraz, gdy miała do czego do porównać…
    To, że Chayton z nieukrywaną ochotą poszedł za jej drugą sugestią, było dla niej kolejnym sygnałem, że wiedział albo przynajmniej się domyślał, jak nierozeznana była, ale jednocześnie dawał jej tę możliwość, by mogło się to chociaż trochę zmienić, nawet jeśli miało chodzić o indywidualny przypadek, taki jedyny w swoim rodzaju. Czuła się lepiej i pewniej z myślą, że mogła liczyć na jego cierpliwość, choć to nie był jedyny i pierwszy tego dowód. Jednak przyzwyczajenia i podejście Cam nie pozwalały jej zadowolić się pojedynczym potwierdzeniem dla swoich przypuszczeń, zawsze starała się znaleźć ich więcej, tak dla wewnętrznego spokoju. Pan Kravis ten spokój potrafił jej zapewnić.
    Ciemne oczy roziskrzyły się figlarnie, spomiędzy warg uciekł cięższy oddech, jakby wstrzymywała powietrze w oczekiwaniu na odpowiedź Chaytona, choć wcale nie czekała na nią długo. Też nie chciała, żeby musiał czekać, aż przepuści przez młynek wszystkie swoje niepewności i obawy, chciała się ich pozbyć, zepchnąć je gdzieś na bok, żeby nie przeszkadzały. Chciała o nich zapomnieć, a najłatwiej zapominała o wszystkim, gdy go całowała. W dodatku podświadomie przywoływała sobie jego słowa, którymi opisał to, jak się poczuł, gdy zrobiła to pierwszy raz i pragnęła, żeby tego typu ekscytacja towarzyszyła mu przy tym częściej. Skoro była w stanie pocałować go tak, śpiąc, to sądziła, że tym bardziej mogła to zrobić, będąc całkowicie świadomą. Świadomie chętną i zdecydowaną.
    Bez słowa, nie wypuściwszy jeszcze do końca powietrza z płuc, złączyła ich wargi w kolejnym pocałunku. Nie pamiętała, jak to wyglądało wtedy, ale z łatwością mogła przywołać te wszystkie chwile przed i po, kiedy czuła, że bardzo chce. Chciała Chaytona, nawet jeśli namiętnie i gorliwie to z siebie wypierała. Chciała go i teraz miała, więc nie było już czego wypierać. Był jej, nawet jeśli tylko na jedną noc. Znowu. I tak go całowała, żeby nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Z wytęsknieniem, jakby należało nadrobić te wszystkie dni, gdy nie był jej. Bez natarczywości, za to czule i miękko, by nie pominąć żadnego najmniejszego muśnięcia.
    Mio… — wymruczała mu w usta między pocałunkami. Uniosła jedną dłoń do jego policzka i pogładziła go delikatnie palcami, przesuwając je do brody i rozkoszując się szorstkością zarostu. Rozchyliła lekko powieki, jednocześnie łapiąc jego dolną wargę między zęby, ale tym razem nie speszyła się tym wcale. Puściła go po chwili i dotknęła tego miejsca opuszkami palców. — Sei mio… — powtórzyła, spoglądając mu w oczy i niemalże od razu wróciła do przerwanego pocałunku, przyciągając go za brodę do siebie i zsunęła rękę z powrotem do jego brzucha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napierała palcami na jego mięśnie, cały czas próbując zrozumieć, dlaczego to było takie pociągające, to testowanie twardości męskiego ciała i konfrontowanie tego ze swoimi dłońmi. I nie tylko dłońmi, bo Chayton był teraz twardy przede wszystkim w tym miejscu, na którym ją sobie usadził. Z wolna przesunęła się po jego nogach w tył, ocierając się o niego z cichym jękiem, który uciekł jej między pocałunkami. Potrzebowała zrobić sobie miejsce, by móc rozprawić się z rozporkiem od jego spodni i jak tylko już miała do tego dostęp, zsunęła dłonie niżej. Odsunęła się od niego, by zerknąć w dół, upewniając się, że nie ma tam żadnego skomplikowanego mechanizmu i uniosła kąciki ust, z zadowoleniem wracając do jego ust. Złożyła kilka drobnych pocałunków na wargach pana Kravisa, jednocześnie rozpinając mu spodnie.
      Nie miała takiej wprawy, by zsunąć spodniego z jego bioder, przy okazji robiąc to samo z bielizną, dlatego w tym momencie nieco przystopowała, licząc na odrobinę pomocy z jego strony. Na wszelki wypadek podniosła się na kolanach, żeby w razie czego nie ograniczać mu swobody. Zbliżyła się za to do jego sylwetki, tą bliskością sprawiając, że jeśli chciał na nią patrzeć, to musiał zadrzeć głowę do tyłu i kiedy tylko to zrobił, zbliżyła się jeszcze bardziej, wplatając palce jednej dłoni w jego włosy. Jego zarost drapał ją przyjemnie po skórze nad brzuchem, co przywołało kolejny delikatny uśmiech na twarz Camille i był to uśmiech pełen pociągającego czaru, który skrywał się również w jej spojrzeniu, skierowanym prosto na Chaytona.
      Wiedziała, że lubił kontakt wzrokowy i choć robiło jej się od tego gorąco, a w brzuchu coś wywracało szalone fikołki, nie chciała mu tej przyjemności odbierać przez swoje zmieszanie. Pocieszała się, że jeśli się rumieni, a rumieniła się na pewno, to jest duża szansa, że nie był w stanie tego dostrzec. Albo nawet jeśli, to może obecna perspektywa, jaką miał, patrząc na nią, odciągała jego uwagę od takich drobiazgów.

      Camille

      Usuń
  62. Gdyby ktoś wcześniej powiedział Camille, że do takiego stopnia będzie pragnęła mężczyzny, by nie chcieć wychodzić z łóżka, z rezerwą pomyślałaby, że to ciekawa perspektywa, aczkolwiek mało prawdopodobna. Gdyby ten ktoś dodał, że chodziłoby o kogoś starszego od niej o ponad dziesięć lat, spojrzałaby się z konsternacją, próbując doszukać się jakiś deprawujących insynuacji. Gdyby potem wspomnieć, że poznałaby tego faceta w pracy, nabrałoby to może odrobinę więcej sensu, bo nigdzie indziej nie miałaby raczej jak nawiązać kontaktu z kimś takim. Gdyby jeszcze napomknąć, że chodzi o jej szefa i że będzie uprawiać z nim seks w biurze i to nie jeden, a dwa razy, przestałaby słuchać, ponieważ to byłby już totalny absurd, a na tego typu historyjki nie miałaby ochoty tracić czasu. A gdyby na koniec usłyszała, że to wszystko dotyczy Chaytona Kravisa, parsknęłaby śmiechem i uderzyła się przy okazji kolanem w biurko albo coś w tym stylu.
    Nigdy nikogo nie pragnęła w taki sposób. Nigdy czyjaś osoba tak na nią nie oddziaływała, by Cam przestawała się przejmować tym, co wypada, co należy, co powinna; by wszystko traciło jakiekolwiek znaczenie, a liczyła się tylko bliskość i obecność tego człowieka. Nawet sobie nie wyobrażała, że takie pragnienie może ją dopaść, nie wspominając już o tym, kogo miałoby ono dotyczyć. Przecież to nie było zupełnie w jej stylu i naprawdę pomyślałaby, że komuś nieźle przygrzało słońce…
    I musiałaby kogoś przeprosić.
    Wyczuła w Chaytonie delikatną zmianę, kiedy całował ją po brzuchu, a zaraz później przyciągnął do pocałunku i posadził z powrotem na sobie, przenosząc się z pieszczotami na jej piersi. W jego ruchach nie było już tej specyficznej ostrożności, jakby się przed czymś powstrzymywał i chętnie by się temu lepiej przyjrzała, ale na ten moment było to niemożliwe. Wolała dopasować się do jego tempa, nie zostać w tyle i dawać mu to wszystko, czego domagało rozniecone pożądanie. To, jak reagował na jej dotyk, jak jego zadowolone pomruki zmysłowo łaskotały ją po ciele, sprawiało, że chciała mu dać jeszcze więcej. Więcej pieszczot, więcej siebie.
    Nabierała wyczucia, zaciskając palce wokół jego męskości, nie myśląc już o tym, że tak niewiele wie i tak niewiele do tej pory doświadczyła, a skupiła się na tym, jaką przyjemność mogła mu jeszcze sprawić. Drugą ręką obejmowała Chaytona za szyję, trzymając dłoń w jego włosach, by trzymać się blisko niego, bo choć się starała, jej ciało próbowało uciekać pod wpływem mocniejszych dreszczy, a ona nie chciała, by przestawał, bo nie dość, że było to szalenie przyjemne dla niej, czuć jego wargi i język na piersiach, to miała wrażenie, że jemu przynosi to tyle samo zadowolenia. A kiedy lekko ją uniósł i poczuła, jak odsuwa jej figi, torując sobie do niej dostęp, przygryzła mocno dolną wargę, wczepiając palce obu dłoni w jego barki.
    Patrzyła na niego, kiedy powoli się w niej zagłębiał i nie mogła powstrzymać narastającego w niej poczucia satysfakcji. Podobało jej się to, okropnie jej się podobało to, jak na niego działała, nawet jeśli nie wszystko jeszcze było dla niej jasne. Spomiędzy jej ust uciekło głębsze westchnięcie, tłumiony jęk, gdy wszedł już cały i choć daleka była od odczuwania jakiegokolwiek dyskomfortu, potrzebowała chwili, by przywyknąć do tego wrażenia i jednocześnie się nim nacieszyć. I nie mogła się też nadziwić, bo chyba pierwszy raz słyszała, żeby pan Kravis użył takich słów, by wyrazić cokolwiek i aż się przez to uśmiechnęła. Przy nikim innym chyba się tak często nie uśmiechała, jak ostatnio robiła to przy nim.
    Następny pocałunek oddała od razu, chcąc się w tym wszystkim zatracić do końca, w całej tej bliskości dzielonej z Chaytonem, w napięciu, jakie rozkosznie rozpierało ich rozgrzane ciała… Ale zdążył jeszcze coś powiedzieć, za nim udało jej się to zrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odsunęła się leniwie na niewielką odległość od jego twarzy, żeby na niego spojrzeć i upewnić się, że dobrze zrozumiała. Pewna jej część poczuła lekką irytację, bo poruszona kwestia była z istotna pod wieloma względami, ale Camille nie chciała się teraz nad tym zastanawiać. Do tego inna jej część natychmiast odpowiedziała niepewnością i mnóstwem obaw, z czego większość z nich i tak nie skupiała się wokół tego, wokół na dobrą sprawę powinna, co było zasługą tego, w jakim stanie obecnie była.
      A była w trakcie rozpływania się w gorących objęciach mężczyzny, przy którym czuła się bezpiecznie jak przy nikim innym, który był tak właściwie chodzącym ideałem i który chyba na jej punkcie oszalał. I przez którego ona też najwyraźniej wariowała, bo bardziej niż zirytować czy wzbudzić niepewność, to ją właśnie podniecił.
      Pazzesco… — mruknęła, a właściwie jęknęła, bo nie przestawał się w niej poruszać, ale to nie miało znaczenia, bo pasowało to do większości kontekstów, o które mogło teraz chodzić. — Niczego nie biorę — oznajmiła po dłuższej chwili, próbując się na tym skupić i nie wypominać sobie teraz, że powinna o tym pomyśleć wcześniej i to dużo wcześniej. Tylko Camille też nie nastawiała się na żaden seks, kiedy chodziło o spotkanie z panem prezesem i generalnie jej życie erotyczne nie sprawiało, żeby uważała, że tabletki antykoncepcyjne były jej potrzebne. Prezerwatywy były w jej przypadku chyba praktyczniejsze, ale tak się składało, że ich również przy sobie nie nosiła. — Mogę wziąć jutro „tabletkę po”, ale jeśli… jeśli to za mało… to przepraszam, proszę pana. — Musiała przyznać, że to trochę okrutne, wymagać od niej, by w takim momencie zastanawiała się nad takimi sprawami, tym bardziej że naprawdę zależało jej, by Chayton był ze wszystkiego zadowolony, a teraz mogło się to nie ziścić. — Też bym chciała, żeby pan… żeby pan tak doszedł, naprawdę — wyszeptała jeszcze, muskając delikatnie jego usta. — I problem w tym, że… teraz zgodziłabym się na wszystko… wszystko, co tylko by pan chciał — wyznała nieznośnie kuszącym i jękliwym głosem, który ociekał rozbrajającą bezradnością, którą zdradzała, jak bardzo wolała skupić się na czymś innym.
      Będzie pewnie to sobie wyrzucać, bo było to strasznie nieodpowiedzialne, ale teraz było jej to wszystko obojętne, jeśli tylko sprawi to przyjemność Chaytonowi. Powiedziała mu prawdę, najszczerszą prawdę i przedstawiła jakąś alternatywę, jednak nie wiedziała, czy była to dla niego jakaś opcja. Po szybkiej i powierzchownej analizie, która miała miejsce w jej głowie, rozumiała, jakie mógł mieć obawy, ale kolejna prawda, którą sobie wypomni kiedy indziej, była taka, że ona tych obaw nie miała. Również mu ufała, cholernie bardzo mu ufała i było to dla niej tak nowe, że nie zdawała sobie sprawy, jak łatwo takie zaufanie wystawić przez przypadek na próbę.

      Camille Russo

      Usuń
  63. Gdyby tylko ktoś przygotował Hazel na to, że w jej pracowni pojawi się tornado, to uciekłaby tylnym wyjściem ewakuacyjnym. Ale już było za późno. Pan Kravis postawił ją przed faktem dokonanym, właściwie - Hazel mogłaby przysiąc, że próbował ją ostrzec i przygotować, ale niejaka Lucinda zepsuła jego plany i wtargnęła tu zbyt szybko. Nie pamiętała zbyt dobrze swojej matki, ale wciąż miała żyjącą babcię, która wychowała i ją, i Harper. Babcia była totalnym przeciwieństwem Lucindy. Była ciepła, troskliwa i niemal urocza - choć potrafiła być stanowcza i konkretna. Babcia wspierała ją w obranej ścieżce kariery i choć nigdy nie była w Nowym Jorku, to na pokazywanych zdjęciach i filmikach pracowni dostrzegała same najlepsze rzeczy, same plusy! Spotkanie Lucindy było dla Hazel niemal jak orzeźwiający klaps w twarz.
    Początkowo nie potrafiłą nawet przywołać na twarz uśmiechu, była w zbyt dużym szoku. Pokręciła głową, a potem wsłuchała się w słowa, które płynęły z ust matki Chaytona, a potem jego. Nie byłaby chyba w stanie wytrzymywać na co dzień z kimś tak roszczeniowym. Miała świadomość tego, że pani Kravis przywykła do życia w innych warunkach, ale nie rozumiała, dlaczego pani Kravis zdaje się nie mieć świadomości, że nie każdy spał na materacu wypchanym dolarami. Hazel wiedziała jednak, że posiadanie w gronie stałych klientów kogoś o nazwisku Kravis jest sukcesem i - można by powiedzieć - wyskocznią, trampoliną do ich świata.
    Uśmiechnęła się zatem, chociaż nie tak promiennie jak na widok samego Chaytona.
    — Bardzo miło mi panią poznać, pani Kravis — zagaiła Hazel, w sumie nie do końca będąc pewną, czy dobrze robi. Czy może w ogóle powinna darować sobie small talk i przejść do konkretów?
    — Niestety nie odpowiadam za służby miejskie, które odpowiedzialne są za sprzątanie chodników — dodała z uśmiechem, kierując spojrzenie na buty potencjalnej klientki. Wyglądały normalnie. Ale cóż, może zbrudziła podeszwy? — Wie pani… jeśli kupi pani u mnie garsonkę, to kto wie, może za rok wynajmę lokal na Upper East Side — dodała przekornie, chociaż doskonale wiedziała, że nie powinna.
    — Cztery miesiące to wystarczająco czasu, chętnie przyjmę to zlecenie, ale decyzja musiałaby zapaść dzisiaj — tym razem zwróciła się do Chaytona, który w tej sytuacji wydawał się głosem rozsądku. Zarówno dla pani Kravis, jak i panny Evans.

    Hazel

    OdpowiedzUsuń
  64. Komuś, kto wystrzegał się spontaniczności i kto opierał swoją pewność siebie w dużej mierze na jednoczesnym poczuciu, że ma względną kontrolę nad tym, co się dzieje, łatwo było się zatracić w chwilach tak przyjemnie beztroskich. Wtedy nagle dłonie stawały się zbyt zmęczone, by utrzymywać napinające się wodze kontroli, a świadomość zaczynała po kolei odrzucać wszelkie zmartwienia, zarówno to mniejsze, jak i większe. Człowiek tracił wszelkie siły, by się temu przeciwstawiać i oddawał się pragnieniom do tej pory skrywanym tak głęboko, że nie miał nawet jak się na nie przygotować, a co dopiero na nie uodpornić.
    Camille właśnie w takim stanie się znajdowała, więc mimo chwilowej obawy, że czegoś może teraz im zabraknąć, nie dała się z tej beztroski wyciągnąć i mimochodem tylko przytaknęła krótkim ruchem głowy na decyzję, którą podjął pan Kravis. Niech będzie wszystko, co zechce on, cokolwiek by to miało być. Bo czemu miałoby być inaczej, skoro ze wszystkiego co teraz robił, czerpała tyle przyjemności?
    Wciągnęła gwałtowniej powietrze, trochę zaskoczona tą zmianą ułożenia, która w ogóle niczego od niej wymagała. Po prostu w pewnej chwili wylądowała na plecach i nieco zmieniła jej się perspektywa, ale ta zmiana była tak płynna, że Cam nie do końca była pewna, jak do tego doszło. Jednak zaskoczenie szybko ustąpiło, zebrane powietrze uleciało spomiędzy jej warg w cichym, zmysłowym krzyku, a świadomość i ciało zaczęły mierzyć się z intensywniejszymi doznaniami.
    Odruchowo próbowała sięgnąć do twarzy lub szyi Chaytona, by przyciągnąć go do siebie i gubić nierówny oddech przy jego ustach, by czymś tłumić te głośniejsze jęki, nad którymi nie mogła zapanować przez napierające na nią męskie ciało i wypełniające ją mocniejsze pchnięcia. Każda taka próba kończyła się tylko tym, że palce na jej nadgarstkach zaciskały się raptownie na kilka sekund, a po jej ciele przebiegały kolejne dreszcze, bo docierało do niej, że doprowadził ją do prawie całkowitej bezradności. Nie mogła ukryć upojnych jęków w pocałunkach, sporadyczny opór nóg i miednicy potęgował tylko uczucie, że wchodził w nią tak mocno, że traciła oddech, dłonie oplatające nadgarstki i napięte ramiona, między którymi się znajdowała, przypominały, że z tą siłą nie ma żadnych szans… Mogła tylko przymknąć oczy i udawać, że uciekła od jego palącego spojrzenia, a i tak wszystko było bardziej niż w porządku. Mogła mu ulec i to z łatwością. Brakowało jej doświadczenia, by dostrzec w gestach Chaytona to całe drobiazgowe wyczucie, ale ona mu po prostu ufała i czuła się przy nim bezpiecznie. Tyle wystarczyło, by oddać się bezsilności, która normalnie doprowadzała Camille do stanu zupełnie innego i wcale nie tak przyjemnego.
    Zwolnił. Jęki przeszły w delikatniejsze pomruki. Najpierw z okazji skorzystały płuca. Nabrała powietrza, za nim złączył ich usta w pocałunku. Po chwili, jakby się jeszcze musiała upewnić, że może, objęła go lewą ręką za szyję, a drugą przełożyła pod jego ramieniem i wbiła palce w jego bark, by się lekko podciągnąć. I kiedy już zaczęła go całować po tym, jak jej na to nie pozwalał przez dłuższą chwilę, nie chciała przestawać za szybko. Całowanie to pieszczota, której była całkowicie pewna, że jej wychodzi i to w taki sposób, że wydawało się, jakby pan Kravis się w niej zapominał.
    — Pod prysznicem? — powtórzyła cicho między pocałunkami, układając sobie w głowie dopiero sens tego, co powiedział. — Teraz czy później, jak już…? — Nieśmiałość nie pozwoliła jej dokończyć pytania. Jej wargi uniosły się w słodkim uśmiechu, który chciała ukryć w zagłębieniu szyi Chaytona, ale tylko na chwilę. Złożyła tam kilka drobnych pocałunków, którymi powędrowała w górę do jego szczęki i potem do szorstkiego policzka. — Wezmę z panem prysznic, ale nie chcę jeszcze przestawać… — wymruczała, delikatnie przesuwając palcami lewej dłoni po jego karku. — Uwielbiam pana głos, kiedy ma pan na coś ochotę — wyznała jeszcze tak samo mrukliwie. — Jest coś jeszcze prócz prysznica? — spytała zalotnie, chcąc go jeszcze trochę posłuchać, kiedy miał tak charakterystycznie zachrypnięty głos.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  65. W ogóle nie przypuszczała, że dla Chaytona cokolwiek z tego, co się między nimi działo, mogło robić na nim większe wrażenie, że było to dla niego chociaż w pewnym stopniu tak wyjątkowe, jak było dla niej. Nie sądziła, że robią coś, czego by już wcześniej nie doświadczył w takiej czy podobnej postaci, ani tym bardziej, że ta wyjątkowość mogła wynikać z jej własnej, skromnej, jak myślała, inicjatywy. Kim w końcu ona była? Dziewczyną z przedmieści, której język plątał się przy pierwszej lepszej towarzyskiej okazji i której wcześniej nawet przez myśl nie przeszło, żeby pisnąć choćby jednym słówkiem w trakcie seksu, żeby zasygnalizować partnerowi cokolwiek. A on? On był cholernym Chaytonem Kravisem, który stał na czele światowej firmy i który nie miałby żadnych problemów, by znaleźć się na okładkach magazynów, gdyby tylko zechciał…
    Te przekonania nie brały się stąd, że postrzegała Chaytona jako kobieciarza – do niedawna przecież była pewna, że żył w conajmniej udanym małżeństwie, a kiedy okazało się, że od jakiegoś czasu próbuje się rozwieźć, nie zastanawiała się nad tym, ile to już trwa i ile kobiet mogło się w trakcie przewinąć przez jego łóżko. Nie chodziło o to, ile i czy w ogóle miał kochanki. Wszystko sprowadzało się do tego, jaki był i jak oddziaływał na otoczenie tak po prostu. W oczach Camille był człowiekiem, którego nie dało się łatwo zaskoczyć i który był przygotowany na wszystko. Oczywiście, nie tak dosłownie, ale na tyle, by szanse niespodzianki były sprowadzone do minimum, a minimum to zawsze był wąski zakres. I chociaż już raz jej powiedział wprost, że zaskoczyła go jak nikt nigdy wcześniej, do Cam jakoś to jeszcze nie docierało. Nie umiała tak po prostu w to uwierzyć ani tym bardziej przyjąć, że dalej mogła coś takiego robić.
    Wszystko, co mu teraz mówiła czy robiła, przychodziło samo, całkowicie naturalnie. Rozebrał ją z grubych warstw skrępowania i powściągliwości i otoczył zupełnie nową atmosferą, więc nie miała szans wypracować sobie na to żadnych protokołów postępowania. Próbowała, tak jak zresztą tego chciał i naprawdę nie pomyślałaby, że te urywane, lekkie rozmowy są czymś wyjątkowym. Cały czas coś do siebie mówili, do tego ostatnio często przewijały się kwestie lubienia i chcenia, więc jakoś tak mimowolnie do nich wracała. Sposobność wydawała jej się bardziej niż odpowiednia, a ponadto naprawdę głos Chaytona na nią działał. Spróbowała i zapragnęła tego więcej.
    Od tego, jak wypowiadał teraz jej imię, przechodziły ją dreszcze, a pod żebrami tworzyło się przyjemne napięcie, które spływało stopniowo do podbrzusza. Rozbudzona wyobraźnia podbijała poczucie, że nie chciał, by ograniczało się to do jednej chwili, nieważne jak długiej, że gdyby się dało i okoliczności na to pozwalały, takie chwile mogłyby pojawiać się częściej. Uwielbiała to, że do niej mówił, bo dźwięk jego głosu dodatkowo ją pobudzał, drażnił przyjemnie uszy, łaskotał po skórze… Był jak ten dźwięk, którego wyczekiwała w trakcie opery, wiedząc już bardzo dobrze, jak zareaguje na to jej ciało i jakie to będzie upojne uczucie, które osiądzie na ciele na dłuższy moment. I już wcześniej pomyślała, że gdyby mówił tak do niej zawsze, nieważne kiedy i gdzie, z miejsca znalazłaby się na przegranej pozycji – mógłby prosić ją o wszystko i odmówienie mu byłoby szalenie trudne.
    Oparła się plecami o jego tors, lgnąc do gorąca i bliskości i przymknęła oczy, chcąc nacieszyć tymi pocałunkami, którymi obdarowywał ją w zniewalającym akompaniamencie swojego głosu. Westchnęła z niecierpliwością, przez ułamek sekundy ganiąc się w myślach, że nie zrozumiała, co miał na myśli, kiedy mówił o prysznicu. Dopiero na wzmiankę o rzeczach, których nie da się zrobić w łóżku, dotarło do niej, że wcale nie chodziło, żeby coś przerywali… Było tyle możliwości, że pewnie na większość by nawet nie wpadła, skoro taka prosta fantazja nie przecięła jej myśli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Peccato… Troppo male per me, perché…? — wyszeptała pod nosem z nieskrywanym rozczarowaniem, jednocześnie ściągając z siebie figi najzgrabniej jak tylko się dało, po czym odchyliła głowę, by jeszcze posmakować tych wszystkich słów bezpośrednio na wargach Chaytona. — Potrei ascoltarti tutta la notte… — szeptała dalej, nie do końca zdając sobie sprawę, że przeszła na włoski. Brzmiało to jednak tak tęsknie i słodko, że nie musiał w ogóle skupiać się na dosłownym przekazie, bo nie było mowy, żeby chodziło o coś odbiegającego od tego całej tej niezwykłej otoczki, którą wokół siebie rozproszyli.
      Odsunęła się, czując, że czegoś zaczynało jej brakować i że nie bardzo jej to pasuje, nie czuć go w sobie, kiedy całe nabudowane podniecenie buzowało w żyłach i bez przerwy rozpalało napięcie w całym ciele. Ułożyła się tak, żeby mógł w nią wejść i żeby jednocześnie odległość między innymi partiami ich ciał była jak najmniejsza. Nie mogła go w takiej pozycji całować, nie było jak spoglądać mu w oczy, ale skoro chciał próbować z nią tylu rzeczy, nie traciła tak naprawdę niczego.
      Poruszyła się na nim najpierw powoli, by wybadać, czy jest na pewno w porządku i czy sobie poradzi, bo było to jednak znów coś nowego i zdecydowanie więcej teraz zależało od niej. Następny ruch był już pewniejszy, nieco gwałtowniejszy i towarzyszyło mu jękliwe westchnięcie. Odkrywanie tego, jak zmieniały się odczucia wraz z tym, jak zmieniało się ułożenie ich ciał, cały czas ją zaskakiwało i ciekawiło jednocześnie. Niezwykłość tych doznań uderzała do głowy, upajała i wyrywała z rąk nie tylko wodze kontroli, ale również wstydliwość.
      Wraz z rosnącym tempem tego, jak się na nim poruszała, zbliżała się do tej upragnionej granicy, choć myśl z tym wiązana była ledwo zauważalną mgiełką. Nie skupiała się na tym, co jest na końcu, bo to co jeszcze trwało, było bardziej zajmujące, bardziej rozkoszne. Teraz było bardziej pod każdym względem. Gdzieś w trakcie odnalazła dłonie Chaytona błądzące po jej ciele. Splotła swoje palce z jego, pojękując i pozwalając, by spomiędzy ust uciekały jakieś pojedyncze włoskie słówka, niespiesznie pokierowała jedną jego rękę w dół do swojej kobiecości, a drugą w górę na wskroś przez jej tułów. Chciała, by ją dotykał i by ją trzymał, by mogła oprzeć się ciałem, które z każdą chwilą traciło rytm przez zbliżające się spełnienie, o jego przedramię i odzyskać nieco stabilności. By jeszcze poczęstował ją dodatkową pieszczotą, złagodził dotykiem tajemnicze pulsowanie… Aż w pewnej chwili puściła go, wstrząśnięta ekstazą, która przeszła prądem wzdłuż jej kręgosłupa, wymuszając krzyk, który chciała stłumić swoimi dłońmi. Czuła skurcze w podbrzuszu i to, jak przez nie zaciska się mocniej wokół Chaytona, czuła delikatnie drżenie mięśni, po których przechodziły ostatnie dreszcze i napięcia i które zaraz zapragną przejść w stan odprężenia. Czuła się tak, jakby weszła na szczyt tylko po to, by na koniec z niego skoczyć i oddać ciało w całkowitą bezwładność i było to naprawdę wspaniałe uczucie. Tak cudownie beztroskie i dziwnie lekkie w swojej pochłaniającej intensywności.

      Camile Russo

      Usuń
  66. Znała spokój wynikający z posiadania kontroli, bo znała również, i to bardzo dobrze, dyskomfort związany z jej brakiem i była to jedna z tych rzeczy, które stresowały ją najbardziej. Często sama perspektywa, że mogłoby do czegoś takiego dojść, była niepokojąca do takiego stopnia, że Camille już na tym wstępny etapie podejmowała działania, by do tego nie dopuścić. Zresztą nie trzeba było szukać daleko, wystarczyło sobie przypomnieć, dlaczego pan Kravis poczuł się kiedyś zmuszony, by zajechać do jej sąsiedztwa radiowozem i w pełnym umundurowaniu. Przy nim tak wiele rzeczy wymykało się jej spod kontroli, że już nawet nie potrafiła nadążyć z ich odnotowywaniem, ale jednocześnie coraz słabszy stawiała temu opór. Obawy, które towarzyszyły jej od początku, odchodziły stopniowo w niepamięć, tracąc zupełnie na znaczeniu. Nie zyskiwała kontroli nad niczym, po prostu przestawała przejmować się jej brakiem, pozwalając, by rozbudzane pragnienia zawróciły jej w głowie.
    Obecna sytuacja nie miał nic wspólnego z kontrolą. Co z tego, że mogła zadecydować o rytmie, w jakim poruszały się jej biodra, albo gdzie znajdą się palce Chaytona, skoro nawet nie myślała, jaki to przyniesie skutek? Nic z tego nie było kontrolowane, ale właśnie dlatego było takie cudowne. To było czyste pragnienie i ciekawość, takie rzeczy, które normalnie Camille z ostrożnością sobie dawkowała, kiedy chodziło o relacje z ludźmi. A teraz nawet przez myśl jej nie przeszło, by coś tutaj kontrolować, chciała jedynie dać się ponieść przyjemnym doznaniom i beztrosko nacieszyć bliskością mężczyzny, który nie tyle rozpalał w niej pożądanie, ale przede wszystkim potrafił sprawić, żeby czuła się bezpiecznie i swobodnie.
    Wszystko w niej wrzało, a natłok wrażeń sprawił, że na moment zupełnie przestała orientować się, co się z nią działo. Rozpalone ciało chłonęło bodźce z zewnątrz, choć ledwo nadążało za tymi, które rozpierały ją od środka. Czuła bijący od Chaytona gorąc, jego ciężki oddech na swojej skórze. Czuła tę jego chwilę uniesienia i to, że żadne z nich nie chciało przeżywać tego osobno, z dala od siebie. Jednocześnie miała wrażenie, że wszystko jest jakoś dziwnie przytłumione, jakby dopiero odzyskiwała świadomość i nie była niczego do końca pewna, nawet tego, gdzie jest. I przez chwilę rzeczywiście była nigdzie, bo jedyne, czego nie wypierało i nie tłumiło ani ciało, ani umysł, to że nie jest sama, że pan Kravis jest tuż za nią i próbuje zaspokoić ostatnie, drobne podrygi łaknienia tej szczególnej intymności.
    Obróciła lekko głowę, gdy oparł się o jej bark i przesunęła policzkiem po jego skroni i włosach, uśmiechając się delikatnie. Oczy miała zamknięte, brzuch i klatka unosiły się niespokojnie, próbując na nowo odnaleźć rytm dla oddechów, serce waliło jej tak mocno, że przez moment skóra pod lewą piersią drgała od tych uderzeń. Była wycieńczona, ale nie chciała się jeszcze temu do końca oddawać. Chciała nałapać się tych wszystkich drobiazgów, jak ten całus na plecach, odprężające się dłonie na jej bokach, czy nawet gorące powietrze uciekające z ust pana Kravisa.
    Roześmiała się uroczo na jego słowa, jednak był to krótki i słaby śmiech, bo na więcej nie miała po prostu siły. Rozchyliła lekko powieki i uniosła dłoń do jego twarzy, by palcami przesunąć po jego policzku. Drugi policzek musnęła wargami, które wcześniej przelotnie oblizała. Pierwsze, co pomyślała, to że przecież czegoś takiego nie da się powtórzyć, bo inaczej nie mieliby żadnego powodu, by kiedykolwiek by wychodzić z łóżka. Po chwili przypomniała sobie o tym, jak wspomniał o próbowaniu jej na różne sposoby i przez ułamek sekundy gotowa była uwierzyć, że mówił serio.
    Tylko Cam nie miała ani jego siły, ani wytrzymałości i choć jeszcze nie padła, to była to jedynie kwestia czasu, aż jej ciało odmówi względnej współpracy. Teraz jeszcze buzowała w niej adrenalina, ale minuta, może dwie i organizm pewnie dobitnie da jej do zrozumienia, że przez ostatnie kilkanaście godzin trochę za bardzo wystawiała się na próbę ze swoim brakiem kondycji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyrwało jej się pytające mruknięcie, gdy Chayton sięgnął po coś do stolika, ale jednocześnie poprosił, by została tu, gdzie była i się nigdzie nie ruszała z jego kolan. Zaraz jednak zrobiło jej się wyjątkowo miło, kiedy krzyżyk błysnął jej blado przed oczami, a łańcuszek otoczył szyję. Było jej miło cały czas, oczywiście, ale w tym momencie była to trochę inna kategoria „miłego odczucia”. Uderzało ono w inne punkty i pozbawiało Camille kontroli na zupełnie innych terenach własnej świadomości.
      Poczekała, aż palce pana Kravisa uporają się z zapięciem i dopiero wtedy sięgnęła do krzyżyka, jakby chciała upewnić się, że to na pewno jej wisiorek i że jest na swoim miejscu. Spuściła wzrok i cicho westchnęła, pozwalając by na twarz wkradł się łagodny uśmiech i ostrożnie zaczęła przekładać nogi przed siebie, bo trwanie w pozycji przypominającej klęczki, na dłuższą metę stawało się niewygodne. Poza tym nie było to już zbyt praktyczne ułożenie pod kilkoma oczywistymi względami. Zsunęła się więc z Chaytona, siadając plecami przy jego boku i oparła się częściowo o jego tors. Odchyliła lekko głowę do tyłu, by na niego spojrzeć i posłała mu pogodniejszy uśmiech, w palcach cały czas obracając krzyżyk.
      — To prezent od mamy — szepnęła, nie próbując nawet szukać uzasadnienia, dlaczego o tym teraz mówiła. — Był dla niej bardzo ważny, ale nie wiem, czemu… Oddała mi go na pożegnanie, żebym nie czuła się samotna. — Spojrzała z powrotem na ozdobę i skrzywiła się zaraz, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie pierwszy raz nie opracowywała planu ucieczki po seksie, ale zamiast tego zaczynała opowiadać o swojej nieżyjącej matce. — Oh Dio…
      Pomyślała gorzko, że jest niesamowicie niewydarzona przez brak jakiegokolwiek wyczucia, w ogóle pomijając aspekt naturalnie pojawiających się skojarzeń i tego, że w odpowiednich okolicznościach ludzie czasami się nimi dzielą. A Cam czuła się teraz naprawdę dobrze i bezpiecznie, co jednak nie zdarzało się nagminnie. Nie była też przecież wylewna i naprawdę niewiele o sobie opowiadała, więc tym bardziej nie umiała wytłumaczyć sobie tej nagłej potrzeby, by opowiedzieć Chaytonowi o czymś tak osobistym.
      — Nie wiem, co się robi albo o czym się rozmawia po… po wszystkim, jeśli nie chce się od razu uciec do łazienki — wyznała nim zdążyła to sobie przemyśleć i uświadomić, że to wcale nie brzmiało lepiej. Skrzywiła się bardziej i zacisnęła mocno powieki, zakrywając twarz dłońmi. Po chwili jednak rozchyliła lekko palce, spoglądając przez nie na Chaytona. — Przepraszam — odparła z rozbawieniem wymieszanym z zakłopotaniem. Miała nadzieję, że nie miał jej za złe tej niezręczności, którą prezentowała.

      Camille Russo

      Usuń
  67. [Rozumiem, że ten biały garnitur jest zrobiony przez Hazel? ^^]

    Hazel ostatnimi czasy coraz częściej obracała się w świecie tych bogatszych. Bogatszych Nowojorczyków, Amerykanów, Europejczyków i ogólnie zamożnych ludzi z całego globu. Zdołała więc zauważyć, że bardzo często zachowują się jak rozpieszczone bachory, których nikt nie chce dysplinować. Ba, wszyscy boją się ich dyscyplinować, bo w końcu to ich pieniądze w większej mierze napędzają państwowe gospodarki. Hazel jeszcze nie czuła tego lęku. Do tej pory utrzymywała się z zamówień od średniozamożnych, a nawet jeszcze biedniejszych klientów. Jej ciuchy były dostępne dla wszystkich, a nawet jeżeli nie miała swojej marki - wśród pewnych kręgów była rozpoznawalna. Wiedziała, że w świecie high fashion czekają wielkie pieniądze, sława, kariera, ogromne kontrakty i jeszcze więcej pracy, ale coraz częściej łapała się na myślach, że chyba się tego boi. Tego nieznanego, wielkiego, błyszczącego świata.
    Słowa Lucindy Kravis nie robiły na Hazel wrażenia. Owszem - w ogólnym rozrachunku były zwyczajnie przykre i pewnie Evans mogłaby się poczuć obrażona, ale ona była tutaj od tego, aby wykonać pewną usługę i dostarczyć dzieło. Jeżeli chciała zarobić, to musiała zacisnąć zęby. A Lucinda mogła wymagać, chociaż jako szanowana dama z wyższych sfer powinna mieć za grosz ogłady i szacunku do drugiego człowieka.
    Hazel westchnęła dość ostentacyjnie słysząc kolejny przytyk w swoją stronę. Posłała Chaytonowi blady uśmiech. Przez moment mogłoby się nawet wydawać, że uleciały z niej wszelkie siły witalne.
    — Każdy projektant, którego pani ma teraz na sobie i każdy projektant, którego stać na Upper East Side był kiedyś bezmarkowcem — odpowiedziała bez wahania, a potem aż podskoczyła, kiedy młodszy z Kravisów uderzył w jej blat dłonią. Hazel zakładała, że wcale nie włożył w to zbyt wiele siły, a jednak ten cios przywrócił ją do pionu. Przynajmniej ją, bo faktycznie miała dość tych słownych przepychanek z panią Kravis.
    Wzruszyła ramionami, słysząc pytanie mężczyzny.
    — Jeżeli o mnie chodzi, możemy działać, mam teraz godzinę czasu, zdążę pobrać miarę, wysłuchać, doradzić i nawet dobrać wstępnie materiały. Im szybciej to zrobimy, tym będę miała większą szansę na materiały choćby z Mediolanu. — Ostatnią część zdania powiedziała ciszej, mruknęła, jakby na złość. I spojrzała na starszą kobietę, licząc na to, że szybko podejmie decyzję i albo stąd wyjdzie, albo pozwoli Hazel pracować dalej.

    Hazel Evans

    OdpowiedzUsuń
  68. Przeszłość Camille naznaczona była kilkoma takimi epizodami, których raczej nikt nie spodziewałby się usłyszeć z jej ust. Po części dlatego, że były to rzeczy, które nie przydarzały się wszystkim, a po części wynikało to z faktu, jakim typem osoby była Cam – z jednej strony nie ma co się po niej spodziewać rzewnej wylewności, z drugiej na pierwszy rzut oka nic nie wskazywało, by miała coś od ukrycia. Bo co takiego mogło znaleźć się w życiorysie dziewczyny takiej, jak ona? Nie była towarzyska ani charyzmatyczna, na randki umawiała ją ciocia, a ona sama najpewniej i najchętniej nie odrywałaby wzroku od ekranu komputera, a palców od klawiatury. Nawet te parę ekstrawagancji w postaci opery czy ręcznego malowania figurek, nie zmieniało niczego pod względem wrażenia, jakie robiła Camille. Była zwyczajnym nerdem, geekiem, który przypadkiem rozwinął się we wnętrzu atrakcyjnej, cielesnej skorupki. Była nudna i na dłuższą metę nie umiała pociągnąć żadnej rozmowy, którą mogłaby wykazać, że jest inaczej, bo przeszkadzała jej w tym własna skrytość i brak pewności siebie.
    Sprowadzało się do tego, że nie miała za wielu przyjaciół lub bliższych znajomych, a więc nie było nikogo, komu mogłaby opowiedzieć o kawałku swojej historii i nie czuć się z tym faktem niekomfortowo. Nie było nikogo od prawie dwudziestu lat, bo jedyna bliska jej osoba o wszystkim wiedziała i wydawało się, że nie sensu opowiadać o czymkolwiek. Choć może bardziej chodziło o niepisaną zasadę, że o pewnych rzeczach po prostu się nie rozmawia? Pewnych pytań nie wypowiada się na głos, a pewne odpowiedzi można jedynie zgadywać w spojrzeniach, które skrywały w sobie ból? Camille nie wiedziała, nie wiedziała też, kiedy i jak dokładnie to zrozumiała, że w ich domu są tematy, których się nie podejmuje, ale nie przeszkadzało jej to, by samej dodawać do listy takie właśnie tematy. Czasem wydawało się, jakby zawarły z ciocią Florence jakiś pakt milczenia i miało to swoje plusy, ale też i minusy.
    Camille wyniosła podobny schemat poza dom, ale dostosowała go odpowiednio do zewnętrznych warunków. Wiedziała, że nie mogła liczyć na podobne zrozumienie ze strony obcych ludzi, kolegów ze szkoły czy nawet nauczycieli, więc podświadomie dążyła do tego, by wszystkim innym wydawało się, że nie ma nic do zrozumienia. Nie ma tutaj nic ciekawego, nic interesującego i nie naprawi tego nawet ładna buźka. Takim sposobem unikała rozmów na tematy, których poruszać nie chciała i choć był to proces trudny i długi, mogła powiedzieć, że odniosła sukces. Co więcej, sądziła, że ten sukces warty był tych wszystkich trupów pochowanych po szafach i innych drobiazgów, które sprawiały, że znajdowała się na celowników takich ludzi jak James. Póki mogła robić swoje i nie zaprzątać sobie głowy sprawami, na które i tak nie miała wpływu, wszystko było dobrze.
    Wszystko było dobrze. Do pewnego czasu.
    — Och…? — Zdziwiła się trochę, że pan Kravis zapytał o cokolwiek. Sama zaczęła temat, ale zrobiła od niechcenia i pod wpływem chwili, w ogóle nie poddając tego żadnym przemyśleniom. Powiedziała w sumie coś, co opracowywała tak na wszelki wypadek, a bardziej dla samej siebie i zrobiła to dawno, kiedy targały nią nieprzyjemne rozterki i pytania, na które nikt nie był w stanie udzielić jej żadnej odpowiedzi.
    A gdyby wtedy…? Jeśli nie…? Dlaczego tak…? A czemu akurat…? Czy inaczej…?
    Wzdrygnęła się i odchrząknęła, wbijając spojrzenie przed siebie. Nie miała przygotowanej odpowiedzi na pytanie, które jej zadał, tak samo jak nigdy nie poznała odpowiedzi na pytania, które dręczyły ją przez długie lata. Poczuła, jak w jej wnętrzu rodzi się niepokój, a zmęczone mięśnie próbują się napiąć, a w efekcie tylko lekko zadrżała, co mogło wyglądać jak kolejne wzdrygnięcie, które nastąpiło szybko po tym pierwszym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Trochę dziwne pytanie… — odparła niezbyt pewnie, marszcząc przy tym brwi w zastanowieniu nad samym pytaniem i nad tym, czy rzeczywiście brzmiało trochę nietypowo. Jakby odpowiedź nie była oczywista albo nie było żadnej, którą oddać mogły jakiekolwiek słowa. — Chyba… chyba po prostu wiedziała. — Wzruszyła niemrawo ramionami. — Albo nie wiedziała, tylko się bała. Bardzo. Wie pan, ludzie się ze sobą nie żegnają, jeśli nie sądzą, że rozłąka nie jest konieczna albo nieunikniona… Nie wiem, co kierowało mamą, to był dosyć burzliwy okres, a ja miałam tylko osiem lat — wyjaśniła, trochę płacząc się w słowach, bo odpowiedź kreowała się na bieżąco w jej głowie i była jednocześnie poddawać odpowiedniej redakcji, by nie powiedzieć za dużo, a jednocześnie powiedzieć wystarczająco. — Pamiętam tylko, że powiedziała, że dzięki niemu nigdy nie będę sama… Albo coś takiego. I że przedtem nigdy go nie ściągała. I kiedy mi go dawała, to miałam tak małą głowę, że nie musiała rozpinać łańcuszka. I to były właściwie ostatnie słowa, jakie od niej słyszałam, więc… — Westchnęła ciężko, wypuszczając głośno powietrze, po czym uśmiechnęła się niemrawo. — Więc założyłam, że to było pożegnanie — podsumowała, starając się wytłumaczyć, że uważała to za pożegnanie, bo to była ostatnia rozmowa, jaką odbyła z mamą. Nie były to jednak ostatnie słowa, jakie od niej usłyszała, tutaj trochę kłamała, ale to co usłyszała później, nie miało już nic wspólnego z łańcuszkiem.
      — Mam zostać, czy… czy sobie pójść…? — zapytała cicho, dostrzegając, że sięgał po spodnie. Nie próbowała sprytnie zmienić tematu, choć mogło tak to wyglądać. Dopadała ją jedynie niezręczność, bo nie wiedziała, co dalej – ubrać się, wyjść, położyć i schować pod kołdrę? Naprawdę nie wiedziała. Niby pan Kravis wspomniał, że jej nie wypuści, póki sam nie będzie musiał wyjść, ale nie była tak głupia, by nie wiedzieć, że w chwilach uniesienia i podniecenia ludzie mówią różne rzeczy i niekoniecznie należy brać wszystko na poważnie.

      Camille

      Usuń
  69. Spoglądała na Chaytona, gdy podnosił się z łóżka i stanął przed nią, a ona zbierała się, by zadać swoje pytanie i chwilę później poczekać na odpowiedź. Przez panujący mrok nie była w stanie dopatrzyć się każdego szczegółu jego sylwetki, ale nie przeszkadzało jej to w zaspokajaniu swojej już nie tak bezgrzesznej ciekawości. Nieco lepiej znała już jego ciało, ale i tak ciążył jej jakiś nieopisany niedosyt za każdym razem, kiedy na niego patrzyła. Pociągał ją do takiego stopnia, że nawet teraz, siedząc zupełnie nago na sponiewieranej pościeli z drżącymi od zmęczenia kończynami, nie umiała stłumić tej ochoty i nie skorzystać z tej małej sposobności, by mu się poprzyglądać. W dodatku myśl, że były to okoliczności zupełnie niecodzienne i przez to wyjątkowe, a może też niekoniecznie dostępne dla każdego, sprawiała, że Camille robiło się gorąco i przyjemnie, ale w nieco inny sposób niż przed paroma chwilami.
    Nie poczuła ulgi, bo była wewnętrznie przygotowana na to, że usłyszy, że lepiej byłoby gdyby, sobie poszła. Za to jej żołądek wywrócił małego fikołka, głównie dlatego, że pan Kravis zabrzmiał bardzo pewnie, jakby to było oczywiste i jej pytanie było zbędne. Może i było, ale niekoniecznie dla Camille. Co prawda, wbrew podejrzeniom Chaytona, które zrodziły się przez to zapytanie, nikt jej nigdy za drzwi nie wyganiał. Z łóżka też nie wyrzucał. Jak już, to Camille szukała pretekstu, by czym prędzej wyplątać się z pościeli i może do niej nawet nie wracać. Z tym bywało różnie i zależało to w dużej mierze od tego, kto w tej pościeli na nią ewentualnie czekał. Bądź nie czekał.
    Teraz jednak nie chciała nigdzie uciekać. Nie chciała też się narzucać, więc świadoma swojego słabego wyczucia, wolała zapytać, nawet jeśli odpowiedź miałaby jej się nie spodobać. Normalnie nie pytała, od razu przechodząc do procedur ewakuacyjnych, to fakt, ale czuła się już na tyle swobodnie w obecności Chaytona, że gotowa była zmierzyć z jego zdaniem i jasno wyłożonymi oczekiwaniami.
    A przy takim zapewnieniu nie mogła mieć już żadnych wątpliwości, ani co do tego, co chciał pan Kravis, ani czego chciała ona. Aż zrobiło jej się głupio, że w ogóle zapytała, że może sam zaczął się zastanawiać, czy jej to pasowało… Odwzajemniła jego spojrzenie, ale zaraz przymknęła oczy, obejmując go lekko jedną ręką za szyję, nim się całkiem odsunął i sama go pocałowała. Nie było to lekkie muśnięcie podobne do tego, które złożył przy jej wargach, tylko nieco śmielszy i dłuższy gest, którym chciała go zapewnić, że nie chce nigdzie sobie iść. Całowała go miękko i lekko, przynajmniej w porównaniu do tych gorących pocałunków, którymi wcześniej nawzajem się częstowali.
    Sei mio…
    Uśmiechnęła się jeszcze przy jego ustach, zadowolona i szczęśliwa, bo jej chcenie pokrywało się z tym pana Kravisa. Do tego czuła się przy nim tak dobrze i pewnie, że potrafiła zdobyć się na takie drobne przyjemności, których pewnie zabraknie jej szybciej, niż mogłaby się tego spodziewać. Jeszcze nie wiedziała, jak okrutne będzie zderzenie z rzeczywistością, która cierpliwie czekała na swoją kolej.
    — Mógłby pan wziąć mój telefon? Jest w kieszeni marynarki — poprosiła tylko, zabierając rękę z jego szyi. Chciała sprawdzić, tak na wszelki wypadek, czy nie dostała żadnych wiadomości od Steph albo Sary, albo nawet od cioci. Zawsze mogło przyjść coś na co wypadało odpowiedź albo co warto miało mieć na uwadze za kilka godzin.
    Poczekała, aż Chayton odsunie się i skieruje się do wyjścia, by przesunąć się bardziej wgłąb łóżka i zacząć szukać swojej bielizny. Zastanawiała się, czy nie powinna poprosić jeszcze o jakąś koszulkę, bo skoro mieli postanowione, że zostaje, to czy nie wypadało, żeby coś na siebie założyła? Czarny kostium nie wydawał jej się praktyczny i nie miała tak właściwie ochoty go teraz zakładać. Wolałaby coś luźniejszego, w czym wygodnie byłoby jej się przewracać w łóżku… Czy w ogóle będą jeszcze w łóżku? Rozejrzała się pobieżnie po sypialni skrytej w mroku, jakby szukała innych możliwości. A czy w ogóle miało teraz to wszystko znaczenie po tym, co mieli właśnie za sobą?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatecznie po prostu założyła swoje figi i kiedy Chayton wrócił do sypialni, akurat odsuwała puchatą, miękką kołdrę, którą chciała się przykryć, bo zaczynało robić jej się powoli chłodno. Była wyjątkowym zmarzluchem i szybko traciła ciepło. Na klęczkach, z kawałkiem kołdry przyciągniętym do piersi, zbliżyła się do brzegu łóżka, by wziąć od Chaytona swój telefon. Wróciła na poprzednie miejsce bardziej po jednej stronie i oparła się plecami o wezgłowie, przyciągając kolana do siebie, by przytrzymać nimi kołdrę przy ciele. Szybko przejrzała powiadomienia na telefonie, uśmiechając się mimowolnie do ekranu.
      — Impreza trwa w najlepsze — odparła z rozbawieniem, oglądając kilka zdjęć, które Sarah wysłała na wspólny czat Tytanów i wystawiła dłoń z komórką w stronę pana Kravisa, by pokazać mu jedno, na którym utrwalona została osoba Samuela z opaską z antenkami na głowie i z zabawną miną. Później odłożyła wyciszony telefon na szafkę nocną, na której wcześniej zostawiła swój wisiorek i zwróciła się od razu w stronę Chaytona, obniżając się i kładąc na boku z głową na poduszce. — Jak się poznaliście? — zagadnęła, oczywiście mając na myśli znajomość pana Kravisa z panem Crawfordem. — Wydajecie się zupełnie różni — dodała jeszcze z wesołym uśmiechem na ustach.
      Też chciała go bardziej poznać, może nawet lepiej zrozumieć. Chciała i to od bardzo dawna, ale tłumiła w sobie tę ochotę od samego początku, bo wydawało jej się to zupełnie nie na miejscu. Dalej tak czuła, ale zdecydowanie mniej się tym przyjmowała, jeśli nie po prostu wcale.
      Było tyle rzeczy, których o nim nie wiedziała, a których jedynie się domyślała albo sobie wyobrażała. Była ciekawa jego tatuaży, jego relacji z siostrą, tego jak radził sobie na studiach… O wiele rzeczy chciała zapytać, nawet o jego jeszcze-żonę, bo im więcej o tym myślała, tym dziwniejsze jej się to wydawało. I o wielu rzeczach sama chciała mu napomknąć i to ze szczerą, wewnętrzną chęcią, by się czymś z nim dzielić i to niekoniecznie życiowymi tragediami, od których zaczęła. Miała też kilka wesołych historii, głównie z udziałem jej i cioci Flo, z kilkoma sąsiadami w tle. Od ich rozmowy nad basenem udało jej się też zawęzić listę ulubionych dań. Do tego przygotowała listę oper, które mogłyby spodobać się Chaytonowi, jeśli podobała mu się La Traviata. A gdyby rozmowa akurat potoczyłaby się w jakimś zbliżonym kierunku, mogłaby opowiedzieć mu o swojej niedużej pracowni – przerobionym schowku, w którym trzymała swój skromny sprzęt do malowania figurek i większość swojej kolekcji.

      Camille

      Usuń
  70. Dla Camille to wszystko było zupełnie nowe, a w połączeniu z okolicznościami, które sprzyjały, by rozwinęła nieco swoje skrzydła, jej zachowanie było nieposzkalowane żadnymi uprzedzeniami lub obawami, że zostanie nieprzychylnie odebrane. Nigdy wcześniej takich rzeczy nie robiła i nie doświadczała, więc nie mogła zrazić się czyjąś oceną. Pierwszy raz też nie nachodziły ją natrętne wątpliwości, które stanowiły swojego rodzaju pierwszą linię obrony, była niemalże zupełnie rozluźniona i nie przejmowała się niczym, co normalnie zmuszało ją, by trzymała dystans. Nie miała żadnego pojęcia, co takiego się stało, że akurat dzisiaj coś w niej zaskoczyło i tak wbrew zdrowemu rozsądkowi przyszła do pana Kravisa, choć powinna obrać drogę do siebie. Po prostu wtedy myśl, że miałaby nie zamienić z nim chociaż kilku zdań, wydawała się całkowicie nie do zniesienia, a jednocześnie nie umiała tego nazwać wprost. A teraz? Teraz bez wahania powiedziałaby, że tego potrzebowała. Potrzebowała odrobiny jego uwagi i naprawdę zadowoliłaby się krótką rozmową, nawet taką, która zostawiłaby ją z kwitkiem na werandzie pod drzwiami. Jednak to, co w rezultacie dostała, wykraczało poza każdą racjonalną skalę i w żadnym razie nie miała zamiaru na to narzekać.
    Była szalenie szczęśliwa i zadowolona z tego, jak to się potoczyło. Czuła się trochę onieśmielona, bo w końcu kto by nie był na jej miejscu? Z Chaytonem doświadczała tylu niezwykłych rzeczy, które forsowały wszystkie granice, które sobie stawiała; burzyły grube mury, którymi się otaczała. Oddała mu ciało i to kolejny raz, co było chyba najprostsze z tego wszystkiego, a do tego sama sięgała po to, co pojawiło się w zasięgu, kiedy tylko znajdowali się blisko siebie. Co ważniejsze jednak, odkryła przed nim kawałeczek własnej duszy, zdradzając, jakie rozterki nią targały i uchylając rąbka osobistych tajemnic, o których nie mówiła nikomu. Z ufnością wyznała, że część jej codzienności to w dużej mierze tylko pozory, za którymi się chowa, bo się najzwyczajniej w świecie boi się otworzyć i ma mnóstwo problemów z ubieraniem emocji i uczuć w odpowiednie słowa. I że wbrew wszystkiemu, co podpowiadał rozsądek oraz logika, potrzebowała właśnie jego – na teraz, na już, na chwilę lub dwie. Obnażyła się przed nim z tak wielu rzeczy, że miała momentami problem, by pamiętać, że to się dzieje naprawdę. Może też dlatego była tak tym wszystkim nierealnie urzeczona? Bo jeszcze nie pozwalała, by stukająca ją w ramię rzeczywistość o sobie dobitnie przypomniała?
    Słuchając Chaytona, nie mogła przestać myśleć o tym, jak bardzo podobał jej się jego uśmiech, jak obłędnie to wyglądało, kiedy tak wyrażał swoje zadowolenie i dobry nastrój. To była też pierwsza rzecz, na jaką zwróciła uwagę, kiedy się poznali, choć ciężko nazwać to poznaniem, skoro przez całą rozmowę kwalifikacyjną nie przyszło jej do głowy zapytać, z kim ma przyjemność. Uśmiechał się naprawdę czarująco i, oh Dio, ilu kobietom musiały mięknąć kolana na ten widok? Ile zatrudnionych w firmie dziewczyn choć raz fantazjowało o tym, by znaleźć się w podobnym miejscu, co ona teraz?
    Na wzmiankę o kretynie i dupku, wpierw próbowała powstrzymać cisnące się rozbawienie, zaciskając mocno usta i podciągając wyżej kołdrę, ale dało to marny efekt, bo oczy zdradzały ją ze wszystkim. Ciemne tęczówki były roześmiane i tańczyły w nich wesołe iskierki. Nie tego się spodziewała, kiedy zadawała swoje pytanie i gdyby nie opowiadał o tym sam Chayton, pewnie by w tą historię nie uwierzyła. Tak dobrze dogadywali się z Samuelem, że ciężko było sobie wyobrazić, że kiedyś wyglądało to zupełnie inaczej.
    Duże wrażenie zrobiło też na niej to, jak mimo wspomnianych niesnasek, nie miał żadnych oporów, by się do nich przyznać. Chayton nie mówił o niczym w superlatywach, ale nie było najmniejszych wątpliwości, że relację z Samuelem cenił sobie bardzo wysoko. Zupełnie nie bał się konfrontować z niczym, co przeżył i co niekoniecznie można było nazwać chlubą swojego życia. W przeciwieństwie do niej mówił o takich rzeczach bez oporów i przez to wydał jej się jeszcze bardziej niesamowity.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ruchem głowy przytaknęła bezwiednie na ostatnie zdanie, zgadzając się z tym w zupełności. Od kiedy są Tytani, miała kilka okazji, by lepiej poznać pana Crawforda i przekonać się, że to człowiek na którym można polegać i że też nie znalazł się na swojej pozycji tylko z powodu charyzmatycznego usposobienia.
      — Gdyby nie był pan wiarygodnym źródłem, nie uwierzyłabym, że się nie lubiliście — stwierdziła z rozbawieniem. — W sumie ciężko go nie lubić. — Zmarszczyła brwi w chwilowym zastanowieniu, najwyraźniej trochę powątpiewając, nim przypomniała sobie, że mowa była o kilkunastu latach, czyli o czasach, kiedy oboje mogli być zupełnie inni od swoich obecnych wersji. — Zapominam, ile pan ma lat… — pomyślała sobie na głos, przysuwając się do Chaytona trochę bliżej i przyciągnęła ze sobą swoją poduszkę, ugniatając ją sobie pod głową. — Rósł pan wraz z Akademią Policyjną! I z Gliniarzem z Beverly Hills też! — Camille miała pamięć do liczb, a filmy, o których wspomniała, należały do tych, które często oglądało się w jej najbliższym otoczeniu, więc łatwo było jej przyswoić takie informacje mimowolnie. A dokładne datę urodzenia Chaytona poznała zupełnie przez przypadek, czytając pobieżnie jakiś magazyn biznesowy. — Opowie mi pan coś więcej o tym, jak to wygląda naprawdę? — spytała, zerkając na niego sennymi oczami. — Co pan robi, kiedy nosi pan mundur i nie napastuje młodych pracownic na ich osiedlach…? — Jej usta wygięły się delikatnie w niewinnym uśmiechu, a zaspany głos pobrzmiewał żartobliwą nutą.
      Kiedy chodziło o spanie, Camille była mistrzem. Nie licząc kilku ostatnich epizodów, zasypianie miała opanowane do perfekcji, a jej mózg wypracował sobie dodatkowy mechanizm – nie pozwalał jej myśleć, że jest śpiąca, żeby przypadkiem nie wywołać odruchu, który miałby ją powstrzymać całkowicie albo spowolnić proces zasypiania. Zasypiała więc, często nie do końca zdając sobie z tego sprawę, o czym zreszta oboje bardzo dobrze wiedzieli.
      Teraz, leżąc w wygodnym łóżku pod miękką kołdrą i mając za sobą od groma wrażeń, sen był tylko kwestią czasu i to raczej niedługiego. Znajomy, męski zapach i głos były przyjemnym dodatkiem, który ten proces samoistnie przyspieszał, bo obecność Chaytona cały czas była rejestrowana przez podświadomość, więc poziom zadowolenia i komfortu nie malał, poczucie bezpieczeństwa rosło… Idealne warunki, a Camille zazwyczaj musiała zadowolić się dużo gorszymi. Nie kojarzyła nawet, że się do niego przysunęła, i wielce prawdopodobne, że w ciągu następnych paru godzin zrobi to jeszcze, bo jako urodzony zmarzluch, instynktownie lgnęła do najbliższego źródła ciepła, jakie miała w zasięgu.

      Camille

      Usuń
  71. Niby wiedziała, że błędy i pomyłki to nieunikniona część ludzkiej egzystencji, sama też nigdy nie próbowała zgrywać świętej, ale jeśli nikt nie pytał i nie było to konieczne lub znaczące, nie wspominała o swoich wpadkach. Miała wrażenie, że i bez tego z łatwością trafiała na celownik i nie potrzebowała dodatkowo utrudniać sobie życia. Starała się nie stwarzać sobie okazji do błędów, zawsze przygotowywała się do wszystkiego zawczasu, opracowywała różne plany awaryjne i próbowała przewidzieć jak najwięcej sytuacji, w których coś mogło pójść nie tak. Zabezpieczała się, jak tylko mogła, jednak w głębi duszy wiedziała, że jakieś ryzyko istniało i to akceptowała, traktując to jako naukę i możliwość wyciągnięcia nowych wniosków. Po prostu nie umiała tak o tym opowiadać, jak robił to Chayton, nawet w przypadku takich lekkich, codziennych spraw. O poważnych sprawach nie było nawet mowy – póki ktoś nie zapyta jej bezpośrednio, nie piśnie o niczym słówkiem, starając się ominąć temat. Dopchnie stopą trupa do szafy.
    Dlatego pan Kravis robił na niej takie wrażenie, jakby był niepokonany i nawet jego własne słabości nie mogły tego zmienić. O wszystkim mówił tak otwarcie i swobodnie, że cały czas wydawało jej się, że to ona miota się jak wariatka z tymi swoimi wątpliwościami i wewnętrznym rozdarciem. Nawet w obliczu tak pokręconej sytuacji, w której się znajdowali, zachowywał otwartość i pewność siebie. Może nie nazywał wszystkiego po imieniu, ale Camille tego nie oczekiwała, bo sama była daleko od takich konkretów. Potrzebowała jednak zdecydowanie więcej czasu, by się z tym oswoić i przyjąć do świadomości, że chęć – a może nawet już głębsza potrzeba – była dla niej istotniejsza niż duże ryzyko i potencjalne konsekwencje.
    Nie umiała sobie wyobrazić siebie samej z taką postawą na codzień, bez strachu nie tylko przed tym co, mogą sobie pomyśleć inni, ale też przed własnymi demonami… Z tego też powodu w wielu sytuacjach sobie umniejszała, a wszystko wynikało z tego braku pewności siebie i głęboko zakorzenionych obaw, które skrywała za przesadną powściągliwością i zblazowaną postawą.
    Niewykluczone też, że gdyby nie wcześniejsza gwałtowna reakcja Chaytona i jego bezpośredniość, do niczego by więcej nie doszło, dalej staliby w jeszcze bardziej nieokreślonym miejscu. Może Camille potrzebowała właśnie czegoś takiego, by jej zażenowanie i płochliwość starły się na proch z czymś zupełnie odwrotnym? A nawet jeśli kiedyś sama dotarłaby do tego punktu, to wcale nie jest powiedziane, że do tego czasu byłoby w ogóle jeszcze do czego dotrzeć. Pan Kravis na pewno też miał granice swojej cierpliwości i w sumie mogła się teraz jedynie cieszyć, że jeśli ją stracił, to wtedy i właśnie w taki sposób. Bo chwilę później wszystko poszło już z górki i choć wcześniej wydarzyło się między nimi bardzo dużo w bardzo krótkim czasie, to teraz nie było do tego żadnego porównania.
    Oblała się rumieńcem, ale nie przestawała się delikatnie uśmiechać. Dobrze rozumiała podtekst i nawet to, że na dobrą sprawę, sama się o to prosiła. Nie mogła się jednak powstrzymać przed tą drobną zaczepką, bo to jak pan Kravis specjalnie czekał na nią wtedy w mundurze i w radiowozie, żeby z nią porozmawiać, po tym jak nie mógł tego zrobić przez kilka dni w biurze, było czymś, o czym Cam nigdy nie zapomni. Nie próbowała mu jednak wypominać wieku! Co najwyżej stwierdziła prosty fakt, że był od niej starszy, a zrobiła to i tak dosyć naokoło. Nie miało to jednak większego znaczenia, na pewno nie w negatywny sposób, bo akurat ich różnica wieku była w całej tej sytuacji najmniejszym problemem, gdzie nie chodziło też o żadną pokoleniową przepaść. Może gdyby nie była łamagą z zerową kondycją i cierpiącą na chroniczny niezdaryzm, podroczyłaby się z nim trochę, ale nie miała wątpliwości, że przewyższał ją pod względem sprawności i to kilkukrotnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zwykle, nie wiedziała, w którym momencie dokładnie zasnęła i kiedy jawa całkowicie przerodziła się w sen. Na pewno przyjemnie jej się zasypiało, bo była wyjątkowo odprężona, do tego ogarniające ją zmęczenie nie kojarzyło się już z morderczą wycieczką po skałkach, tylko z czymś, czego samo wspomnienie będzie rozpalać ją od środka i sprawiać, że zgubi oddech lub dwa. I tak jak wspomniała wcześniej tej nocy, najwięcej swobody miała, kiedy spała, bo nim oddała się w objęcia Morfeusza, przysunęła się do Chaytona tylko trochę, ledwo co przekraczając połowę łóżka zgiętymi kolanem. Ale kiedy spała, a podświadomość podchwyciła jego obecność, kiedy trochę się poruszał, by samemu przygotować się do spania? Przylgnęła do niego, jakby tylko na to czekała i miała ochotę sprawić, by nie mógł się wyplątać z jej objęć zbyt łatwo. Był ciepły, cudownie pachniał i jego bliskość kojarzyła się z Camille z bezpieczeństwem, więc trafiał w kilka jej kluczowych potrzeb. Nic dziwnego, że nie chciała sobie tego odmawiać, a śpiąc, była wyjątkowo responsywna, przez co czasem łatwo można było się pomylić i pomyśleć, że się ją obudziło.
      Taka subtelność, jak promienie słońca, nie miały siły przebicia przy twardym śnie panny Russo. Czyjeś krzątanie się po pokoju? Ciągle za mało. Podobno ciotka nie raz odkurzała podłogę w jej pokoju, kiedy ona sama leżała zawinięta w kołdrę i ani razu nie zdarzyło się, żeby Cam się przez to obudziła. Gadała przez sen, wierciła się i nawet potrafiła popatrzeć na ciotkę przez kilka sekund, ale robiła to też i bez żadnych hałasów, a potem i tak niczego nie pamiętała. Także Chayton nie musiał się w ogóle przejmować, jeśli nie chciał jej obudzić, to nie był najmniejszy problem. Z kolei w drugą stronę…
      Leżała na boku z kołdrą zwiniętą między nogami i wciśnięta częściowo pod głową. Plecy, bok i jedną nogę miała odkryte, poplątane włosy rozrzucone były na wymiętej poduszce, żebra unosiły się miarowo – gdyby mogła, pospałaby sobie jeszcze kilka godzin, nim w ogóle zaczęłaby się przebudzać.
      Kiedy coś musnęło jej policzek, zamruczała cicho, prężąc plecy w łuk, a na dźwięk swojego imienia uchyliła jedną powiekę. Drugą może też, ale przez to, że leżała na boku, nie było jak tego zobaczyć. Gdy dotyk przesunął się na jej wargi, uśmiechnęła się rozkosznie, wzdrygając się od łaskotek i roześmiała się krótko, podnosząc dłoń do nadgarstka Chaytona i przesuwając jego rękę w dół, podciągnęła się do pół siadu. Kołdra zsunęła się całkowicie z jej tułowia, ona sama znalazła zaraz przy jego twarzy, przechylając głowę lekko na bok, by nie zderzyli się nosami.
      — Dzień dobry — wyszeptała z na wpółprzymkniętymi oczami. Między słowami przeplatało się rozbawienie, a w kącikach ust czaił się psotny uśmiech. — Uber będzie dopiero za godzinę — dodała konspiracyjnie, kręcąc nieznacznie głową i w międzyczasie podnosząc rękę do jego policzka. — Wzięliśmy już ten prysznic? Jeśli ciocia tu pana zobaczy, to mnie zabije — mówiła, w dalszym ciągu cicho i całkowicie od rzeczy, w międzyczasie wyplątując nogi z kołdry i przekładając je przez krawędź łóżka. — Zawsze już będę chciała, by był pan tak blisko…? To okrutne… — Na koniec westchnęła ciężko, gładząc palcami szorstki policzek i zbliżyła się bardziej, jakby chciała Chaytona pocałować. — Nie pamiętam, gdzie jest ta łazienka… — szepnęła tuż przy jego ustach, przymykając oczy całkowicie i oparła czoło o jego, zastygając w bezruchu.
      Camille w dalszym ciągu się nie obudziła, na pewno nie do końca, bo choć mówiła całkiem sprawnie i wyraźnie, większość z tego nie miała za bardzo sensu. Może coś jej śniło, może coś jej się kojarzyło, a może gadała sobie tak po prostu – ciężko było stwierdzić, ale istniało całkiem spore prawdopodobieństwo, że gdyby znalazła się teraz w łazience, to by bez problemu wzięła ten prysznic. Nie jest powiedziane, że to by ją ocuciło, bo nie wiadomo, jak głęboko jeszcze tkwiła w tym dziwnym, nietypowym dla nikogo innego stanie, ale przynajmniej byliby krok bliżej obecnego celu, który rozsądnie wyznaczył pan Kravis.

      Camille

      Usuń
  72. Zastękała grymaśnie, kiedy lekko dźwignął ją z łóżka i straciła styczność z miękką pościelą. Zmieniła się odczuwana przez ciało temperatura i zadrżała, przylegając do sylwetki Chaytona. Oparła głowę o jego ramię, pomrukując nieszczęśliwie nad tym całym okrucieństwem, które ją spotykało i które spotkać dopiero mogło. Nie wierciła się w trakcie, ale też niekoniecznie układała się, by wygodnie się ją niosło. To nie było położenie, w którym zdarzało jej się często spać i nie miała wypracowanej najbardziej optymalnej pozycji. Za szerokiego pola manewru też nie miała. Na szczęście brakowało jej również siły, a trasa do łazienki nie była długa.
    Zadrżała znów, gdy stopami dotknęła zimnych, łazienkowych kafelków. Na szczęście jej źródełko ciepła nie poszło sobie od razu, zresztą to nie byłoby takie łatwe, biorąc pod uwagę to, jak nie chciała się od niego odsunąć nawet o centymetr.
    — Zimno… — wymamrotała i odchyliła lekko głowę, spoglądając na pana Kravisa nieprzytomnie. Niewzruszony, przekładał ręcznik w miejsce najbliżej dostępne dla kogoś, kto miałby wychodzić spod prysznica. — A pan tak ładnie pachnie. Jak śniadanie. — Zamknęła na powrót oczy i wtuliła się lekko w jego tors, który miała przed nosem. — Ciocia mnie zabije… Nawet Toto by jej nie ubłagał — ostatnie słowa stłumiło krótkie ziewnięcie, po który odsunęła się odrobinę, unosząc ramiona do góry i przeciągnęła się.
    Ciężkie powieki ponownie uniosły się nieznacznie, Camille z wolna obróciła głową, jakby się za czymś rozglądała i trakcie tych pobieżnych poszukiwań niewiadomo za czym, zaczęła nucić sobie jakąś bliżej nieokreśloną melodię. Nie znalazła jednak najwyraźniej tego, czego szukała, bo przerywając na moment nucenie, burknęła coś po włosku z rezygnacją. Z niezadowoloną miną odwróciła się przodem do kabiny prysznicowej i na palcach skierowała się w jej stronę.
    — Za pięć minut wstanę… Jeszcze tylko pięć minutek, obiecuję — wynuciła cicho, opierając dłoń na szkle udzielającym prysznic od reszty łazienki. Ciężko stwierdzić do kogo mówiła, bo na pana Kravisa już nawet nie spojrzała ani razu, nie żeby w ogóle to rejestrowała. Wyglądało jednak na to, że szykowała się, by wziąć prysznic, bo z wielką ostrożnością odkręciła delikatnie wodę, jakby była już wprawiona w takich sytuacjach. Pierwszy strumień zawsze był zimny i należało go unikać. W czasie, w którym słaby strumień wody nabierał trochę temperatury, Cam zaczęła ściągać swoje czarne figi, a niewyraźne nucenie przeradzało się w konkretne słowa.
    L’italiano.
    Jeśli Chayton zastanawiał się, o jakim Toto wspomniała przed chwilą, to teraz nie powinien mieć już żadnych wątpliwości. Piosenka, którą sobie podśpiewywała pod prysznicem przewinęła się chyba przez wszystkie możliwe Mam Talent i ich różne odpowiedniki i była najbardziej rozpoznawalnym utworem Toto Cotugno w Stanach. Przez ciotkę znała na pamięć mnóstwo jego piosenek i wiedziała, że akurat ta nie była tą ulubioną i najczęściej przez cioteczkę słuchaną. Jej zresztą też, więc nie było żadnego powodu, dlaczego akurat padło na nią. W ogóle nie było żadnego powodu, dla którego Camille śpiewała, biorąc prysznic, to była jedynie kolejna zachcianka jej zaspanego umysłu.
    Prysznic poszedł jej zadziwiająco sprawnie i szybko, jakby rzeczywiście miała w tym już wprawę, w takim oporządzaniu się w nie do końca świadomym stanie. Udało jej się nawet nie zmoczyć za bardzo długich włosów i co było bardziej zadziwiające, nie miała najmniejszych problemów z poruszaniem się czy utrzymaniem równowagi. Jakby w takim stanie czuła się pewniej w swoim własnym ciele, niż to bywało zazwyczaj. Ale i tak największy podziw należał jej się za to, że dalej w sumie się nie wybudziła. Głowa najwyraźniej długo nie chciała odmawiać sobie odpoczynku po ostatnich wrażeniach, jakie musiała przetworzyć.
    Opatulona ręcznikiem, otworzyła drzwi do łazienki, zza których zaraz zaczęła ulatywać para. Prysznic miała krótki, ale można powiedzieć, że intensywny, biorąc pod uwagę wysoką temperaturę wody, której używała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z ostatnimi słowami piosenki, przekroczyła próg i zrobiła może z dwa kroki, nim zderzyła się z czymś, a raczej z czymś. Wydała z siebie cichutki pomruk zdziwienia i w dalszym ciągu śpiącymi oczami popatrzyła na przeszkodzę stojącą zaraz przed drzwiami do łazienki.
      Na usta Camille wkradł się delikatny uśmiech, jej głowa przechyliła się nieznacznie na bok, kiedy stawała na palcach, przenosząc dłonie z ręcznika, by zamiast niego, złapać brzegi szarej marynarki Chaytona i przyciągnąć go do siebie.
      — Ciocia mnie zabije — powtórzyła cicho z przekonaniem, ale najwyraźniej zupełnie tym nie przejęta, bo w następnym ułamku sekundy już Chaytona całowała. Najpierw zrobiła to bardzo subtelnie, niby szybki całus, po którym wydawało się nawet, że się zaraz odsunie, ale musiała w ostatniej chwili zmienić zdaniem, bo szybko nabrawszy powietrza, znów złączyła ich wargi, jednak w pocałunku dużo zachłanniejszym, jakby w ogóle się niczym nie nasyciła w nocy. A czując, że jej zachęta nie została bez odpowiedzi, rozkosznie zamruczała z zadowolenia i bardziej przyległa do pana Kravisa, ciągnąc go za marynarkę.
      Sei mio…
      I kiedy sytuacja zaczynała nabierać tempa, kiedy pierwsze cięższe i niecierpliwe oddechy próbowały wywalczyć dla siebie przestrzeń, Camille odsunęła się, jakby właśnie chciała jedynie zaczerpnąć powietrza, a w następnej chwili miała wrócić do zaspakajania nagle rozbudzonej potrzeby. Jednak zamiast tego, jej powieki uniosły się, zamrugała kilka razy i całkiem przytomnie popatrzyła na Chaytona. W jej oczach momentalnie wymalowało się zdziwienie z małym przebłyskiem przerażenia, jakby nie spodziewała się, zobaczy go teraz z tak bliskiej odległości.
      Przełknęła ślinę. Poczuła, że coś zsuwa się z jej ciała, więc przyciągnęła ręce do siebie, instynktownie poprawiając ręcznik, który miała na sobie zamiast ubrań. Zmarszczyła brwi w kolejnej fali zaskoczenia. Miała na sobie ręcznik, a nie ubrania. Oh Dio… Spojrzała po sobie, jakby musząc się upewnić i wróciła wzrokiem do pana Kravisa, który stał przed nią w pełnym odzieniu. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale tak właściwie nie wiedziała co, więc zaraz je zamknęła. Znów przełknęła ślinę, nieco bardziej nerwowo i cofnęła się o krok, by zrobić więcej przestrzeni dla swoich chaotycznych myśli, którymi próbowała dotrzeć do tego, co się działo i co takiego robiła.
      Wtem w oczy rzuciło jej się znajome ubranie, które pan Kravis trzymał w rękach. Impuls samozachowawczy zaskoczył i Camille odchrząknęła.
      — Tak, dokładnie — odparła z udawaną pewnością siebie, kiwając przy tym głową na swój czarny overall. — Dokładnie tego szukałam w… — Spojrzała za siebie, musząc się upewnić, że przeczucie ją nie okłamywało. — Tam. W tej łazience. Gdzie… gdzie brałam prysznic, bo…? — Zawahała się. Nie pamiętała, jak w ogóle znalazła się w łazience. Ledwo kojarzyła, co robiła przed sekundą i to tylko dlatego, że czuła, co się działo z jej ciałem i że nie zapomniała, co wydarzyło się w nocy. I że ciężko było nie rozpoznać smaku, jaki zostawał na ustach po każdym ich pocałunku. — Po prostu się przebiorę — postanowiła, rezygnując z szukania jakiegokolwiek wytłumaczenia i wzięła od Chaytona swoje ubrania, w które zawinięty był też jej telefon. — Dziękuję — powiedziała jeszcze niemal bezgłośnie, nim zamknęła się za drzwiami łazienki i posłała mu przepraszający, ale pogodny uśmiech.
      Przebrała się szybko, starając się nie zastanawiać nad tym, co takiego wyprawiała, nim się do końca przebudziła. Nie musiała tego wiedzieć, na pewno nie teraz, kiedy godzina wyświetlana na ekranie telefonu mówiła jasno, że jest już dzień. Dosyć wczesna pora dnia, ale wystarczająco jasna, by można było zauważyć, co ma na sobie, kiedy będzie wracać do swojego domku. Tego nikt nie musiał jej tłumaczyć, sama bardzo dobrze wiedziała, że powinna jak najszybciej znaleźć się u siebie i to jeszcze najlepiej niezauważona. To było oczywiste i na tym postanowiła się skupić.

      Usuń
    2. Wyszła z łazienki, potykając się o swoje buty, które stały zaraz przy drzwiach. Pan Kravis musiał je tutaj zostawić, za co była mu w duchu wdzięczna. I za to, że przeniósł jej ubrania i telefon. To z pewnością zaoszczędziło jej trochę czasu i kłopotu. W biegu założyła buty, rozglądając się jednocześnie za Chaytonem, którego wypatrzyć nie było trudno, bo i tak musiała obok niego przemknąć, skoro siedział w salonowej części. W jednej ręce trzymał tablet, w drugiej telefon przy uchu. Trochę ją to zdziwiło, że już o takiej porze z kimś rozmawiał i wyglądało to na biznesową rozmowę. I to w niedzielę rano…? Odłożyła wszelkie domysły na bok i starając się nie hałasować, podeszła do drzwi frontowych, w których czekał już klucz, bez którego by ich nie otworzyła. Uśmiechnęła się pod nosem z niedowierzania i wziąwszy głębszy oddech, pociągnęła je do siebie. Przed wyjściem, popatrzyła jeszcze przez ramię, jakoś tak odruchowo, i coś przyjemnie zawirowało jej w brzuchu, kiedy skrzyżowała spojrzenie z panem Kravisem.
      Pomachała mu krótko na pożegnanie, nie wiedząc nawet, że cały czas się uśmiechała.
      Zamknęła za sobą drzwi i zbiegła z werandy.
      Powietrze było rześkie, a trawa jeszcze wilgotna od porannej rosy, która znaczyła błyszczące strużki na jej butach.
      Co to za rzeczywistość, w której Camille Russo wymaka się z łóżka swojego szefa o poranku i modli się, by wszyscy ludzie z pracy, którzy brali udział w wyjeździe integracyjnym, spali zimowym snem niedźwiedzi?
      Wariactwo. Była wariatką z szaleńczo bijącym sercem. Nie wiedziała jeszcze tylko, że to serce nie biło tak mocno tylko dlatego, że spieszyła się do swojego domku i dotarła do niego prawie biegiem.

      Camille Russo

      Usuń
  73. To było dziwne. Ale jednocześnie jakby całkiem normalne.
    Nic się nie zmieniło. Tak jakby. Codzienność wyglądała tak samo. Rutyna była ta sama. Wstać, ogarnąć się, wyjść do pracy. Pracować. W takim tempie, jakby zawsze było na wszystko za mało czasu. Wrócić do domu. Albo sporadycznie gdzieś wyjść. Poszperać w internecie, na GitHubie, nadrobić nowinki dotyczące MIT. Poczytać komiksy albo WIRED, czy inne tego typu czasopismo, które miała na liście swoich subskrypcji – ze wszystkimi była już na bieżąco, bo przez swoje półroczne wakacje narobiła sobie zaległości, a wydzielenie na to czasu, kiedy się pracowało w takim trybie, w jakim robiła to Camille, nie było łatwo. Pooglądać z ciocią telewizję. Skontrolować, czy spłaty kredytów idą zgodnie z planem, czy może jest coś, co dałoby się zoptymalizować. Pójść spać. Zacząć nowy dzień.
    Gdzieś w trakcie tego wszystkiego znaleźć chwilkę, żeby coś przegryźć.
    — Jak w pracy? — zagadnęła ciocia Florence podczas jednego z ich wieczornych, łazienkowych rytuałów. Siedziała na brzegu wanny i wczesywała ziołowy olejek we włosy siostrzenicy, używając do tego grzebienia o szeroko rozstawionych zębach.
    Camille zmarszczyła lekko brwi. Miała dziwne przeczucie, że nie było to pytanie, które ciocia chciała zadać. Rzadko rozmawiały o jej pracy, bo nie był to temat, który umiała ciotce przełożyć na ludzki, a kobieta zwyczajnie nie miała głowy, żeby samej go zgłębiać.
    — Dobrze. Ludzie wydają się bardziej skupieni na pracy po tym wyjeździe. — Zgarbiła się trochę bardziej na swoim niskim taboreciku i oparła brodę o kolana schowane pod ręcznikiem. Uzbrajała się, tak na wszelki wypadek, jakby przeczucie ją nie myliło.
    — Och, to było do przewidzenia, kochanie. Jestem przekonana, że tobie teraz też się lepiej pracuje. Czasem dobrze jest na chwilę zmienić otoczenie.
    Assurdo.
    — Może. Nie widzę różnicy. — Jedyna różnica, jaką Camille widziała po powrocie do pracy w poniedziałek, nie dotyczyła ani jej wydajności, ani generalnie samej pracy. Nie było to jednak coś, o czym zamierzała kiedykolwiek powiedzieć Flo.
    — A co tam u Lucasa? Ostatnio spotkałam jego babcię i kuzynkę w kościele. Pytały o ciebie.
    — … bingo — westchnęła pod nosem Cam.
    Cosa?
    Oh, niente, zia.
    Te sporadyczne wyjścia, które uzupełniały codzienną rutynę, odbywały się ostatnio najczęściej w towarzystwie Lucasa. Wychodzili do jakiejś knajpy, każdej byle nie włoskiej, bo wiedział, jaki stosunek miała do tego Florence i zapewne nie chciał jej podpaść. Prócz tego czasami wychodził po nią na stację metra i odprowadzał kawałek do domu, albo zapraszał na spacer czy do kina. Nie było to nic szczególnego, nie rozmawiali nawet o niczym konkretnym, tylko o jakiś bieżących sprawach. Lucas był miły i stanowił wygodne rozwiązanie, o czym nawet wspomniała. Od kiedy się widywali, cioteczka przystopowała ze swoimi swatami. Teraz za to obserwowała i próbowała wybadać sytuację, której… po prostu nie było.
    W pracy nic się nie zmieniło, ale tylko tak jakby. Dalej robiła swoje, wyprzedzając niektóre terminy i dokładając sobie nowych zajęć, by zapchać czymś luki w kalendarzu. Chciała mieć zajętą głowę, tak jak zawsze. Nic nowego. Powód był jednak trochę inny niż zwykle. Właściwie taki sam, jak przez ostatnie kilka tygodni, tak jakby. Nie myśleć o panu Kravisie. Nie szukać go spojrzeniem po biurze, nawet jeśli wiedziała, że szanse na jego pojawienie się, były małe. Wyskoczyła ta sprawa z Turcją, którą zajmował się osobiście i łatwiej mu było wszystko pogodzić, pracując z domu. Logiczne, kiedy pomyśleć o tych wszystkich nowojorskich korkach. Projekt Tytanów miał się dobrze, a inne jej obowiązki nie wymagały jego nadzoru, więc nie zawracała mu niczym głowy. Na koniec dnia podsyłała mu tylko maila z bieżącym raportem, który opracowywali z zespołem na podstawie obszernej dokumentacji napływającej z laboratoriów i produkcji – prototypy były pod tym względem bardziej kłopotliwe, niż produkt końcowy, jak się okazywało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogła myśleć o nim w pracy, bo przestawała skupiać się na obowiązkach, a zaczynała frustrować, że nie ma go w biurze, że nie może go zobaczyć i przekonać się, czy na jego widok coś w jej wnętrzu wywraca fikołki. Była też ciekawa, co zresztą nie było niczym nowym, nie licząc tego, że już przed tą ciekawością nie wzbraniała się tak uparcie i zawzięcie. Chciała wiedzieć, co myślał, jak będzie na nią patrzył, czy będzie to inne spojrzenie, niż znała do tej pory…? Była ciekawa i podekscytowana, bo chociaż z jednej strony nie robiła sobie na nic nadziei, to z drugiej chciała się po prostu przekonać, czy to uczucie, że coś się… zmieniło, dotyczyło tylko jej, czy może jednak ich?
      Nie miała pojęcia, bo nigdy nie była w takiej sytuacji. W dodatku zdawała sobie sprawę ze swoich szerokich braków. Próbowała co nieco nadrobić, sięgając do pewnych źródeł, które można było znaleźć na obszernej biblioteczce w sypialni cioci. Ociupinkę. I to tylko dlatego, że nic innego nie przyszło jej do głowy, bo to nie było coś, nad czym prowadzono aktywnie badania. To trochę tłumiło w niej emocje, przypominając, że romans z jeszcze-żonatym szefem nie jest akceptowalną normą społeczną. Może też trochę źle do tego podchodziła, skupiając się na tylu szczegółach, bo pewnie wystarczyło ograniczyć swoje poszukiwania do romansu w pracy albo romansu tak w ogóle, ale można to było chyba Camille wybaczyć. Romanse nie były jej działką, miała prawo nie wiedzieć wielu rzeczy.
      Na czwartkową wiadomość, że wyjątkowo w piątek odbędzie się zebranie Tytanów i że pan Kravis się na nim pojawi, by posłuchać o szczegółach postępów, jakie miały miejsce i jakich się jeszcze spodziewali w najbliższym czasie, Cam powściągliwie pokiwała głową, przygryzając wargi, by stłumić cisnący się na nie uśmiech. Niby zaplanowano tylko dwadzieścia minut, ale to miało być dwadzieścia minut, kiedy pan Kravis będzie relatywnie blisko, wystarczająco, by bez większego wysiłku móc mu się poprzyglądać i posłuchać.
      W piątek rano została przywitana przez Stephanie znanym już sobie pytaniem.
      — Dokąd to po pracy, Cam?
      Dokąd, czyli tak naprawdę z kim. Tego zdążyła się już nauczyć. Problem w tym, że tak jak zazwyczaj Steph trafnie zadawała swoje pytanie i można było rzucić jakąś zdawkową odpowiedź, że do kina, na obiad albo innego drinka z kimś nowym albo z Lucasem, tak tym razem Cam nigdzie i z nikim nie wychodziła po pracy. Fakt, letnia sukienka do kolan, w winnym kolorze, z romantycznie zwiewnym rękawkami i trójkątnym dekoltem odsłaniającym obojczyki, nie była czymś, co tak po prostu założyłaby do pracy. Nie dobrałaby do tego czarnego, grubego paska o połyskującej fakturze i złotej klamrze. Nie uczesałaby włosów w warkocze i nie spięła ich nad karkiem w luźny kok. Nie pomalowałaby się trochę staranniej niż zwykle.
      — Do cukierni — bąknęła, automatycznie zaczynając zastanawiać się, czy przypadkiem nie przesadziła, skoro Stephanie była przekonana, że po pracy wybiera się na randkę. Nie myślała o tym, kiedy szykowała się do wyjścia.
      Stephanie parsknęła śmiechem, ale na szczęście o nic już więcej nie dopytywała. A potem widziały się dopiero na spotkaniu, które zabookował dzień wcześniej pan Kravis. Samo spotkanie Camille uważała za udane. Pomijając kwestie projektu, które jak na razie nie budziły większych zastrzeżeń, była zadowolona z zupełnie innego powodu. Może jej się tylko wydawało, może sobie coś dopowiadała albo coś źle interpretowała, ale te kilka uśmiechów i spojrzeń, które rzucił w jej stronę, wywoływały u niej łaskotki w brzuchu. To były drobiazgi, ale sprawiały jej wyjątkową przyjemność i okropnie żałowała, że nie ufała sobie ani trochę i przez całe spotkanie zachowywała praktycznie taki sam wyraz twarzy, wpatrując się w ekran laptopa i dorzucając kilka komentarzy, by uzupełnić wypowiedzi kolegów. Obawiała się, że jakby tylko zawiesiła wzrok na dłużej albo choć by uniosła kącik ust nieco wyżej, ktoś od razu by to zauważył i nie byłby to tylko pan Kravis.

      Usuń
  74. Nie okazała też swojego zdziwienia, kiedy poprosił po spotkaniu, by do niego zajrzała. Nie spodziewała się tego wcale, wszyscy w końcu wiedzieli, że miał teraz mniej czasu niż zwykle, a to krótkie spotkanie pokryło wszystkie możliwe tematy, jakie tylko mogły istnieć na ten moment. Zadbała o to, by każdy się przygotował, żeby właśnie nie zabierać Chaytonowi niepotrzebnie cennych chwil. Była szczerze ciekawa, czego od niej chciał, bo nic nie przychodziło jej do głowy, więc uprzedziła, że odłoży tylko komputer i puści raport do analizy i zaraz do niego przyjdzie. Oczywiście, jak można było się spodziewać, Camille brała pod uwagę tylko sprawy związane z pracą, więc łatwo dała się zaskoczyć, kiedy weszła do jego gabinetu, gotowa sprostować każdy szczegół, który nie został poruszony na spotkaniu, nawet jeśli musiała się nad nimi mocno nagłowić.
    Zamilkła jeszcze w połowie pierwszego zdania, kiedy obserwując ruchy pana Kravisa, nieznany jeszcze za dobrze instynkt podpowiedział, że nie chodziło wcale o projekt dla VIPów. Ani o nic związanego z pracą. Słysząc komplement, zrobiło jej się miło. I gorąco. I gdyby chwilę potem Chayton jej nie pocałował, zakryłaby zarumienioną twarz dłońmi, chowając swój radosny uśmiech. Miała wrażenie, że się rozpłynie, była taka szczęśliwa, było tak przyjemnie i po prostu dobrze. Jakby całowanie się z nim stało się nagle jedyną rzeczą, do jakiej była stworzona i jaką należało robić, póki za sprawą innego instynktu nie odskoczyła od pana prezesa jak poparzona i sekundę, może dwie później znajdowała się już po drugiej stronie drzwi, witając się i żegnając jednocześnie z Victorią, którą ledwo było widać zza segregatorów.
    Serce waliło jej jak oszalałe, wręcz wyrywało się spod żeber, co znów łatwo mogła sobie wytłumaczyć. Oh, Dio… Przecież to było… cudowne, ale też szalenie nieodpowiednie i przecież prawie… prawie miała ochotę powiedzieć mu, że nie mogą tak się zachowywać w biurze, że jeśli już… że jeśli już, to tylko poza. Przecież prawie ktoś ich zobaczył! Niemniej, jej ciekawość po części została zaspokojona, po części znów rozbudzona i nie miała żadnych wątpliwości, że chociaż był zabiegany i nieludzko ciężko pracował, zdarzały mu się momenty, kiedy sobie o niej pomyślał.
    A lizak, którego jakiś czas później znalazła u siebie na biurku, stanowił o tym miłe przypomnienie. W dodatku tego dnia ten drobny gest poprawił Camille jej popsuty nastrój. Miała za sobą nieprzyjemny wieczór, na którego wspomnienie aż czuła całe to zażenowanie i niezręczność zaciskającą się wokół szyi do takiego stopnia, że w gardle robiło się sucho i jeszcze trudniej było znaleźć odpowiednie słowa, by jakoś z tego wybrnąć… Na samo wspomnienie aż się wzdrygała. I dlatego też miała wyłączony telefon, żeby oszczędzić sobie kolejnych fal zażenowania chociaż w pracy. Lizak osłodził jej nieco dzień. Co prawda miała w swojej szufladzie całe zapasy słodyczy, ale te zostawiła je sobie sama, a ten jeden lizak mógł się tam znaleźć tylko za sprawą jednej osoby.
    Myślała nawet, że to może takie światełko w tunelu i od tego momentu będzie już tylko lepiej. Nie chciała chyba dużo, skoro dzień niedługo miał się kończyć, więc te ostatnie godziny mogły być już przyjemne. Albo żeby chociaż nie musiała zbierać pokłosia ostatniego wieczora, żeby uwolnić od tego głowę całkowicie, zapomnieć i udawać, że to nigdy nie miało miejsca.
    — Lucas…? — Wymsknęło jej się, za nim zdążyła ugryźć się w język i cofnąć do biurowca, by wyjść jakimś innym wyjściem. Musiałaby nadrobić drogi do stacji metra, ale przynajmniej uniknęłaby konfrontacji, która była ostatnią rzeczą, której dzisiaj potrzebowała. Żąchnęła jakimś przekleństwem, nabierając tempa, by prędko wyminąć Lucasa z nadzieją, że sobie odpuści.
    — Camille, zaczekaj chwilę! — Nie mogło być inaczej, brunet nie stał tutaj przecież przez przypadek. — Porozmawiajmy.
    — Nie ma o czym — burknęła, nie zwalniając, póki nie została zmuszona by stanąć. — Vaffanculo, Lucas! — Wyrwała rękę z uścisku chłopaka, odwracając się do niego przodem i popatrzyła na niego ze złością, mamrocząc inne, mało przyjazne słówka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciała iść dalej, ale znów ją złapał, więc znów mu się wyszarpała. I potem jeszcze raz, ale na ten moment nie próbowała iść dalej.
      — Cam, to głupie nieporozumienie, daj mi to wyjaśnić — mówił, starając się nie zwracać uwagi na to wściekłe spojrzenie, którym próbowała go rozszarpać. — Wiesz przecież, jak to jest…
      — Właśnie w tym problem, że wiem, bardzo dobrze, Lucas! — przerwała mu, unosząc ręce, którymi zaczynała gestykulować ze zdenerwowania. — Lo so perché è tutta la mia fottuta vita! — Nie, nie miała jednak siły z nim rozmawiać i miała się ostatni raz odwrócić i pójść w swoją stronę, kiedy palce Lucasa owinęły się ponownie wokół jej przegubu, tylko trochę mocniej i pociągnął ją w swoją stronę.
      Incazzati, cosa non capisci! — Szarpnęła się, ale bezskutecznie, przez co zaczynała czuć się bezradnie i coś bardzo nieprzyjemne zaciskało się wokół jej żołądka.
      — Rozumiem tylko co drugie… — Nagle czyjaś ręka pojawiła się na ramieniu Lucasa, wytrącając go zupełnie z równowagi. Dosłownie, bo za chwilę wylądował na chodniku, zataczając się tak gwałtownie, że aż okulary spadły z jego twarzy.
      Camille krzyknęła cicho, zupełnie zaskoczona i w tym absolutnym szoku, jedyne, co do niej docierało, to że Lucas rozzłościł kogoś jeszcze prócz niej. I to chyba nawet bardziej. Nie był kimś, kogo można było określić mianem chłop niczym skała, na pewno nie potrzebował dokładki. Możliwe, że wcale nie potrzebował nawet pierwszego dania, ale na to było już za późno. Pierwszy raz widziała pana Kravisa w takim stanie, jakby wręcz parował ze złości…
      — Proszę pana — odparła cicho i niepewnie, kładąc dłoń na jego przedramieniu w obawie, że ten jeden sierpowy to tylko początek. — Proszę pana, to… Oh, Dio… Padre Nostro… — Próbowała coś powiedzieć, ale nie wiedziała co.
      Miała pustkę w głowie. To wszystko wydarzyło się tak szybko, że ledwo nadążała. Te kilka błysków fleszy prawie jej umknęły, nie sokojarzyłaby ich w ogóle, gdyby Chayton nie przeklnął, wspominając o pismakach. Lucas dalej leżał na ziemi, ale ruszał ręką, przecierając dłonią twarz, więc trochę jej ulżyło. Po chwili wahania odsunęła się od Chaytona i podeszła do Lucasa, schylając się po jego okulary. Dookoła zaczynali zbierać się gapie, a to tylko dodatkowo ją denerwowało.
      — Żyjesz, Luci? — spytała spokojnie, aczkolwiek był to spokój wymuszony i podtrzymywany tylko dzięki adrenalinie. Brunet stęknął i pokiwał lekko głową, otwierając oczy. — Nie możesz tak tu leżeć. Pomoże mu pan wstać? — zwróciła się do Chaytona, spoglądając na niego nie tyle prosząco, co nagląco. — Złapię mu taksówkę — oznajmiła i na moment wróciła uwagą do Lucasa, który zdążył podnieść się do siadu. — Scemo… Imbecille, ti avevo detto di andare a fanculo… Per cosa stavi facendo? — Podała mu okulary i dalej coś mamrocząc po włosku podeszła kilka kroków do jezdni, by złapać taxi.
      Wpierw odprawią tego durnia, a potem… Zerknęła przez ramię na pana Kravisa, machając ręką na nadjeżdżające co rusz żółte samochody, póki któryś w końcu nie zajechał. Potem chyba będą musieli porozmawiać i ponownie zagnieździło się w niej uczucie ogromnego niepokoju. Co to była za rzeczywistość?

      Camille Russo

      Usuń
  75. Przytrzymała tylne drzwi, obrzucając Lucasa kontrolnym spojrzeniem. Był trochę otumaniony i możliwe, że dalej w szoku – nie codziennie przecież dostawał w zęby i wcale by się nie zdziwiła, gdyby to był jego pierwszy raz. Nie umiała mu teraz jednak współczuć, cały czas była na niego wściekła i chciała jak najszybciej stracić go z oczu. W inny wypadku pewnie by się bardziej przejęła jego stanem, bo sama też nie nawykła do takich scen, ale z drugiej strony jakiś głosik w jej głowie podpowiadał, że Lucas nie dostał mocniej niż to było konieczne. A przynajmniej chciała w to wierzyć, że nawet wściekły pan Kravis działał pod kontrolą i wymierzył wyważony cios.
    — Cam — Lucas wychylił się lekko między przednimi siedzeniami, by na nią lepiej spojrzeć, kiedy pochylając się nad szybą od strony pasażera, tłumaczyła taksówkarzowi, gdzie ma jechać. — Cam, proszę…
    Westchnęła tylko ze zrezygnowaniem i pokręciła głową, odchodząc od samochodu i bezwiednym gestem dłoni dała znak kierowcy, że z jej strony to wszystko. Oparła jedną rękę na biodrze, drugą przeczesała długie kosmyki opadające jej na twarz do tyłu. Wiedziała, że najpewniej to nie koniec i że jeszcze będzie musiała z Lucasem porozmawiać. Dostał w końcu w twarz od jej szefa i niby nie musiała mu tego mówić, mogła udawać, że tak naprawdę faceta nie zna i to był zupełny przypadek, ale póki co nie miała do tego głowy, by się zastanawiać, jak to się dalej rozwinie. Martwiła się tylko, że za nim cokolwiek zdąży załatwić, wieści dotrą do ciotki Florence, bo też nie było powiedziane, że Lucas będzie siedział cicho. Mógł powiedzieć coś swojej rodzinie. Mógł też zgłosić całą sprawę na policję.
    Kretyn. Kretyn, kretyn, kretyn…
    Przymknęła oczy, nabrała mocno powietrza, które chwilę przetrzymała w płucach i po dłuższej chwili odetchnęła. Próbowała na szybko ułożyć sobie wszystko w głowie, ustalić po kolei, co zaszło i dlaczego. Nie spodziewała się, że Lucas będzie na nią czekał po pracy, naprawdę nie sądziła, że po wczorajszym wieczorze będzie miał taki tupet, by tu przyjść. Myślała, że jasno dała mu do zrozumienia, żeby dał jej spokój, przynajmniej na jakiś czas. Była taka wściekła… A może zareagowała przesadnie? Jak to musiało wyglądać z boku, skoro ktoś uznał, że należy się wtrącić?
    Rozejrzała się pobieżnie, poszukując spojrzeniem pana Kravisa, który odszedł kawałek w stronę budynku. Co on tu w ogóle robił? Akurat dzisiaj? Ileż to razy wychodziła już pracy i jeszcze się nie zdarzyło, by na siebie wpadli i musiało dojść do tego akurat dzisiaj? Jakby nie miała już i tak wystarczająco problemów z samym Lucasem. Nie, żeby była zła na pana Kravisa, że zareagował, choć tak naprawdę nie wiedziała, jaki ma do tego stosunek. Nie była po prostu pewna, dlaczego w ogóle cokolwiek zrobił. Kiedy jednak na niego popatrzyła, podchodząc z wolna, odniosła wrażenie, że to też nie było teraz najistotniejsze.
    Pstryk. Flesz. Pstryk. Flesz. Klik. Flesz.
    Stanęła jak wryta w odległości kilku kroków od Chaytona i wbiła w niego zatrwożone spojrzenie., bo właśnie zdała sobie sprawę z tego, co się stało.
    Złapała go za ramię, tylko na wszelki wypadek, instynktownie chyba chcąc wywołać jakiś impuls, który zasygnalizowałby mu, że wystarczy, że nie musi… Oh, Dio, był wtedy taki wściekły, że aż sama zwątpiła, czy powinna się zbliżać, ale tylko przez chwilę, bo jak tylko na nią spojrzał, w jego oczach dostrzegła coś zupełnie innego i wszelkie jej obawy zniknęły w krócej niż sekundę. Poczuła się… bezpiecznie, a wcześniejszy chłód bezradności, która zaczynała ją ogarniać, gdy w głowie pojawiła się myśl, że Lucas nie da jej w spokoju odejść, został wyparty przez ciepłe objęcia pana Kravisa.
    Pstryk. Flesz. Pstryk. Flesz. Klik. Flesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Myśli pan… Myśli pan, że zrobili nam zdjęcie, jak… — Jak co? Słowa nie chciały przejść jej przez gardło, jakby były to jakieś zakazane kwestie, klątwy albo coś w tym stylu. Mówiła cicho i może nawet jej nie słyszał, bo choć zamierzała podejść bliżej, tak teraz bała się postąpić nawet krok do przodu, jakby gdzieś jeszcze zza rogu miałby wysunąć się jakiś inny obiektyw i pstryknąć kolejne fotki.
      Cam spuściła wzrok i objęła się ramionami, czując, jak zaczyna poczucie winy zaczyna wgryzać się pod skórę. Nie wiedziała, co dokładnie znalazło się w kadrze, nie był też dokładnie pewna, jak zareagowała, kiedy znalazła się w ramionach Chaytona. Co zrobiła ze swoimi rękoma? Gdzie patrzyła? Jak patrzyła? To wszystko działo się tak szybko… Teraz jednak widziała po panu prezesie, że sytuacja jest conajmniej niekorzystna, jeśli nie całkowicie beznadziejna. Jego napięcie zagęszczało powietrze dookoła i osadzało się na ciele podobnie jak to poczucie winy.
      Układanka dopiero się w jej głowie tworzyła, ale niektóre jej elementy, nawet jeśli rozrzucone bez ładu i z dala od swoich domyślnych miejsc, w oczywisty sposób nakreślały sytuację. Chodziło przecież o niego, o Chaytona Kravisa, mężczyznę z okładek, na których nigdy się nie pojawiał, w przeciwieństwie do jego ślicznej żony z bogatą historią na Instagramie, aktualizowaną na porządku dziennym, lub nawet częstszym. O Chaytona Kravisa, który przez ostatni czas próbował po cichu się z tą żoną rozwieźć, bez zbędnego szumu. O Chaytona Kravisa, który dla dobrego PR swojej firmy, zakładał maskę, by nie dać natrętnym mediom żadnej pożywki.
      — Przepraszam! — Objęła się ciaśniej ramionami. — Wczoraj… byłam na rodzinnej kolacji w domu Lucasa… tego chłopaka, wie pan… I w trakcie okazało się, że… — Oh, Dio, znów to uczucie żenady zaciskające się wokół szyi. — Nagadał im bzdur. Bzdur, których nie mówi się swojej nonnie. Nieważne co. Próbował też… — Ciężko jej było o tym opowiadać, szczególnie, że miało to miejsce dopiero wczoraj i nie zdążyła wszystkiego przetrawić. Poza tym stała zaraz przed budynkiem, w którym pracowała, na chodniku pełnym ludzi. — Byłam… Jestem na niego strasznie zła i mówiłam mu już wczoraj, żeby dał mi spokój. Nawet telefon wyłączyłam, bo dzwonił bez przerwy, ale nie sądziłam, że będzie na mnie czekał po pracy. Naprawdę nie wiedziałam… Przepraszam… — Może wcale nie musiała się z niczego tłumaczyć, ale poczucie winy na tę chwilę było silniejsze, nawet jeśli w gruncie rzeczy nie zrobiła nic złego. Wystarczyło jednak, że raz pomyślała sobie, że przecież gdyby nie ona, to nie byłoby tu też Lucasa i koniec końców do niczego by nie doszło – w całym mętliku, jaki miała teraz w głowie, ta myśl była najwyraźniejszą.

      Camille Russo

      Usuń
  76. To, że Camille próbowała wytłumaczyć sytuację i przepraszała za całe to zajście, nie było podyktowane tym, że do czegoś doszło między nią a Chaytonem i że może coś działo się nieustannie, nawet jeśli nie wymieniali się bez przerwy bezpośrednimi interakcjami. Zupełnie nie o to chodziło. Tłumaczyła się, bo był jej szefem i przez nią doszło do sytuacji, która mogła mu znacząco zaszkodzić, to po pierwsze.
    Po drugie, Lucas należał do tej całkowicie prywatnej i dosyć skromnej, nie związanej z pracą części jej życia. Cam wiedziała, że mieszanie życia zawodowego i prywatnego nie jest najlepszym pomysłem, nie kiedy pracuje się w branży korporacyjnej, gdzie założenie jest tak, że sprawy prywatne zostawia się na zewnątrz, a w biurze zajmuje się tylko pracą. Starała się tego trzymać, choć nie zależało jej, by odgradzać te dwie sfery tak grubą krechą, jak robił to pan Kravis. Jeśli już, to po prostu sfera zawodowa znacząco przeważała nad prywatną i mogło się wydawać, że Camille rzeczywiście w pracy zajmuje się niemalże tylko i wyłącznie pracą. Po prostu nie miała za dużo innych ciekawych rzeczy do roboty. Czuła się niekomfortowo ze świadomością, że problemy z jej życia prywatnego, jakkolwiek wypłynęły do sfery zawodowej.
    W końcu Chayton był cały czas jej szefem. I… partnerem seksualnym? Kochankiem? A może szarą strefą? Przede wszystkim jednak szefem, szczególnie kiedy nie byli sami. Przynależał do strefy zawodowej i nie powinien mieć do czynienia z tą prywatną, na pewno nie w taki sposób, jaki miało to miejsce przed chwilą. Mogła mu opowiadać o swoim życiu, tak, ale to nie znaczy, że chciała go w nie wciągać. To, że porozmawiali ze sobą otwarcie na pewne tematy, sprawiało tylko, że Cam miała mniej oporów, by w swoich przeprosinach i tłumaczeniach zawrzeć nieco więcej szczegółów, niż zrobiłaby to normalnie. Bo wyjaśnienia Chaytonowi należały się tak czy siak, nawet jeśli jego ingerencja i zaangażowanie były całkowicie dobrowolne i wynikały z jego własnej inicjatywy. Zresztą, cały czas wychodziła z założenia, że jeśli poczuł się zmuszony to działania, to miał po prostu rację, bo gdyby było inaczej, to by nie zareagował wcale.
    No i w duchu była panu Kravisowi wdzięczna. Nie podejrzewała, żeby Lucas miał posunąć się do czegoś więcej, ale zdążył sprawić, że powoli ogarniało ją poczucie bezradności, czego nie znosiła. Poniekąd była przyzwyczajona, że faceci naruszali w taki czy inny sposób jej strefę osobistą i najczęściej starała się to bagatelizować albo zbywać w mniej ostentacyjny sposób. W tym przypadku była jednak wściekła i nad wieloma rzeczami w ogóle się nie zastanawiała, a już tym bardziej nie przejmowała się opinią Lucasa. Zareagowała impulsywnie i może zadziałało to jak prowokacja? Nie wiedziała i szczerze mało ją to obchodziło na ten moment.
    Rozejrzała się niepewnie dookoła, sięgając palcami do złotego krzyżyka, który delikatnie mienił się na jej dekolcie. Miała ochotę czym prędzej pójść na metro, pojechać do domu i zawinąć się w koc na swoim łóżku, chowając się przed wszystkim i wszystkimi. Przetrawiłaby w sobie całą nagromadzoną żenadę, może zakopałaby ją gdzieś w odmętach pościeli, ale miałaby chwilę z dala od świata, chwilę dla siebie. Wejście do budynku, gdzie znajdowały się biura Kravis Security, z którego przed momentem wyszła, brzmiało jak coś zupełnie przeciwnego. Jednak po chwili wahania, skinęła ledwo głową i skierowała się do środka.
    — Napastować…? — wyrwało się jej mimowolnie, kiedy przechodzili przez obrotowe drzwi. Zerkając przez ramię na Chaytona, ale krótko, bo zaraz znów patrzyła przed siebie lub bardziej na ziemię. Więc tak to wyglądało? Jakby Lucas ją napastował? Nie przyszłoby to jej do głowy… Camille rzadko rzucała w czyjąś stronę oskarżenia, nawet jeśli byłoby to całkowicie uzasadnione i na miejscu. Teraz jednak dało jej to trochę do zastanowienia.
    Na wzmiankę o vanie i zdjęciach poczuła nieprzyjemne ściśnięcie żołądka, ale dopiero słysząc pytanie, aż się zjeżyła, a po ciele przeszedł ją zimny dreszcz. Gdyby pił albo jadła, na pewno by się zakrztusiła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatrzymała się nieopodal wejścia i popatrzyła na pana Kravisa z lekkim niedowierzaniem i jakby chciała się upewnić, czy dobrze rozumiała, o co ją pyta, bo brzmiało to dosyć jednoznacznie. Spuściła wzrok i w dalszym ciągu obracając wisiorkiem w palcach, próbowała znaleźć odpowiednie słowa.
      — Nic mi nie jest — mruknęła. — Trochę go poniosło, ale nie zrobił mi krzywdy. — Nadgarstek ją trochę bolał, kiedy została za niego złapana i przyciągnięta, jednak to nie było nic, o czym będzie pamiętać za kilka godzin. — Wczoraj też. Chciał tylko… Tylko mnie pocałował. — Ostatnie słowa powiedziała niewyraźnie, jakby nie chciała, by w ogóle zostały zrozumiane.
      Znów nerwowo rozejrzała się dookoła, tym razem po wnętrzu budynku. Na parterze zawsze było mnóstwo ludzi i chociaż było już po piątej, dalej kręciły się tutaj tłumy. Ludzie wchodzili i wychodzili, pchali się do wind albo załatwiali coś w przy recepcji. Ilu z nich widziało, co się stało? Ilu z nich zerkało ukradkiem w ich stronę, zastanawiając się nad tamtą sytuacją? Przestąpiła z nogi na nogę, wzdychając cicho.
      — Miałam naprawdę okropny wieczór, proszę pana. — Spojrzała na Chaytona, jakby chciała go o coś poprosić, ale nie wiedziała, jak najlepiej ująć to w słowa. — Dziękuję, że go pan odciągnął i naprawdę, naprawdę przepraszam, ale… ale nie chcę tu teraz być. I nie chcę robić panu więcej kłopotów…

      Camille Russo

      Usuń
  77. [Wtedy Hazel pracowała w Zarze jako doradca klienta, więc raczej nie ma szans na to, aby ten cudowny garniaczek był jej dziełem. Ale cóż, warto było spróbować. :D]
    Hazel, gdyby tylko mogła, to uściskałaby Chaytona za to, że był, że przejmował – nawet jeżeli bardzo delikatnie i subtelnie – stery w tej całej sytuacji. Evans należała raczej do cierpliwych osób, ale dałaby sobie rękę uciąć, że Lucinda całą swoją osobowością w wielu osobach cierpliwość po prostu wykończyła, ba, wyczerpała do cna wszelkie jej pokłady. Nie zamierzała jednak dać pani Kravis ani grama satysfakcji, aby ta czasem nie poczuła, że Evans pochwala jej zachowanie. Bo tak nie było. Ale abstrahując już od wszelakich niedogodności, które wystąpiły pomiędzy paniami na gruncie poznawania się, Hazel skupiła się, słysząc sensowne słowa płynące z ust mężczyzny.
    Z ulgą przyjęła fakt, że Lucinda dała ściągnąć sobie płaszcz. Evans potakiwała głową, słuchając tego, co ma do powiedzenia jej nowa klientka. Uśmiechnęła się prędko, oczami wyobraźni widząc już elegancką garsonkę, idealną na jesienne wydarzenie. Krój, kolor. Sylwetka Lucindy była niczego sobie, Hazel była pewna, że pani Kravis dobrze wyglądałaby nawet na wybiegu. Miała niezwykle szczupłe ramiona, wąską talię i dobrze ścięte blond włosy, które w wyobraźni Hazel idealnie kontrastowały z wybranym przez klientkę kolorem.
    — Aktualnie mam tylko belę tweedu w różowym kolorze. — Spojrzała za siebie, bo większość dostępnych materiałów ułożonych była na regałach przy dwóch ścianach, ale Hazel nie dostrzegła tam różowego tweedu. Musiał być więc na zapleczu. — Premiera Barbie zrobiła swoje — odparła z uśmiechem. Cóż, musiałaby być nieskromna, ale była dumna z tego, że kilka nowojorczanek pojawiło się na premierze w jej kreacjach.
    — Potrafię na nim pracować. Mogę pokazać pani nawet zdjęcia — Hazel mówiąc to, wyciągnęła swój telefon. Odszukała w galerii zdjęcia tweedowego kompletu. A nawet dwóch różnych. W stylu Barbie czy tam Legalnej blondynki. Jak kto woli. Podsunęła telefon w stronę pani Kravis.
    — Biorąc pod uwagę fakt, że ma pani bardzo długie nogi i chce pani podkreślić talię, zaryzkowałabym i zamiast klasycznej marynarki z tweedu, uszyłabym taką o nieco przedłużonym stanie, zakończoną baskinką. Spódniczkę zwężyłabym nieco ku dołowi, aby zgrabnie kończyła się tuż nad kolanem. Zaraz to rozrysuję, tylko zdejmę najpierw z pani miary. Proszę wejść na podest, kiedy będzie pani gotowa.
    Hazel nagle znalazła się w swoim świecie, w swoim żywiole. Nietrudno było zauważyć zmianę, jaka w niej zaszła. Uśmiechała się, choć robiła to mimowolnie, działała znacznie szybciej i ochoczo. Nawet mrugnęła do Chaytona, kiedy schylała się pod ladę, żeby wydobyć miarkę.

    Hazel Evans

    OdpowiedzUsuń
  78. [No to ustalone! Muszę w końcu promować markę Hazel, więc im więcej garniaków w szafie Kravisa, tym lepiej. :D]

    Evans nie spodziewała się słów pochwały z ust Lucindy. Kobieta nie wyglądała na kogoś, kto słodzi przesadnie innym ludziom, nawet jeżeli to słodzenie miałoby być autentyczne. Obserwowała zarówno panią, jak i pana Kravis, którzy przyglądali się jej pracom. Może i według klientki róż był kiczowaty, ale przecież nie zamierzała go nosić. Evans zależało na tym, aby zwróciła uwagę na kroje i detale, i była pewna, że Lucinda to zrobiła, ale nie zamierzała głośno tego komentować.
    — Nawet królowa Elżbieta nosiła wiele odcieni różu, między innymi ten. Nie jestem więc pewna, czy jest taki kiczowaty. Ale o gustach się nie dyskutuje — skwitowała niemal pokojowo, wiedząc już, że w żaden sposób nie zdoła utrzeć nosa starszej od siebie kobiecie.
    — I na pewno róż odmładza. — Dodała, słysząc jej kolejną uwagę, choć ta skierowana była do Chaytona.
    Mogłoby się wydawać, że lękliwie podejdzie do blondynki, ale kiedy ta już ustawiła się na okrągłym podeściku, Evans śmiało zaczęła operować przy jej sylwetce miarą krawiecką. Musiała dobrze wszystko odczytać i spisać, żeby odbyć jak najmniej spotkań z poprawkami. Rzadko jej się takie zdarzały przy strojach, które nie były sukniami wieczorowymi lub ślubnymi, które wymagały zdecydowanie więcej pracy.
    Pospisywała wszystko na kartę, a kiedy skończyła, poinformowała o tym klientkę i podeszła do swojego stanowiska pracy. Wyciągnęła cały blok do szkicowania i ołówek. W parę minut miała wstępny szkic, który zaczęła zakolorowywać zielonymi odcieniami.
    — Powiem tak… — zaczęła po chwili milczenia z jej strony. — Zwykle pod takie komplety zalecam klientkom bawełniane podkoszulki z rękawem 7/8 lub ¾. Natomiast, jeżeli zamierza pani podczas wydarzenia ściągać żakiet, to mogę uszyć prostą koszulę z bawełny satynowej. Nie jest tak widowiskowa i efektywna, jak satyna czy jedwab, ale mamy też pewność, że nie pogniecie się pod kompletem i będzie idealnie przylegać do ciała. Musi pani więc zadecydować w kwestii tego.
    Odwróciła rysunek w ich stronę i ołówkiem zakreśliła lekko fragment talii.
    — Tutaj proponuję właśnie baskinkę. Spódnica będzie sięgać idealnie do linii odcięcia żakietu, przez co swobodnie będzie mogła pani poruszać rękoma, bez obaw, że pojawi się gdzieś przebłysk innego koloru. Z tyłu spódnicy zrobię standardowe rozcięcie, żeby mogła pani się swobodnie poruszać. Kwestia tego, czy chce pani podszewkę? Jest pani do nich przyzwyczajona? — spytała, na moment unosząc wzrok znad kartki. — Kolejna kwestia to guziki przy żakiecie lub ich brak? Dekolt proponuję w łódkę, słabo wycięty, więc będą pasować zarówno duże, czarne guziki, srebrne, bardziej strojne bądź wewnętrzne haftki. I najlepiej byłoby, gdyby podjęła pani te decyzje dzisiaj. — Skończyła, odetchnęła i wyprostowała się, spoglądając na Lucindę. Skoro liczył się czas, musieli działać szybko, a właściwie musiały, chociaż Kravis jako bufor bezpieczeństwa też nie miał za pewne spokojnej głowy.

    Hazel Evans

    OdpowiedzUsuń
  79. Zdążyła ledwo obrócić głowę, chcąc natychmiast zaprzeczyć i wytłumaczyć, że nie ma takiej potrzeby, by ją odwoził, skoro i tak szła na metro, ale już w trakcie jej się odwidziało, żeby tak kategorycznie odmawiać. To był właściwie tylko taki odruch, dźwignia bezpieczeństwa, którą ciągnęła najczęściej na wszelki wypadek i nie chodziło wcale o możliwość ponownego przyłapania przez paparazzich. Odmawianie panu Kravisowi na wszelki wypadek przestawało mieć chyba rację bytu. Wręcz zaczynało wydawać się po prostu dziwne i nieodpowiednie.
    Jej ciemne brwi uniosły się w wyrazie zaskoczenia. Zapraszał ją na kawę? Teraz? Po tym, jak przed obiektywem znokautował faceta, a chwilę później ją objął w opiekuńczym geście? Fakt, nie wiedzieli, co dokładnie zostało uchwycone na zdjęciach i choć Camille z pismakami miała tyle do czynienia, co z nudów kliknięty link w internecie albo kolorowa gazetka porzucona w łazience w biurze, to nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, co to mogło oznaczać dla kogoś takiego jak Chayton Kravis. Wydawać by się mogło, że mimo już i tak rozlanego mleka, powinni czym prędzej się rozejść. Przecież ona nie mogła nic teraz zrobić, nie miała jak z czymkolwiek pomóc, nawet nie wiedziała, czego się spodziewać. A on zapraszał ją na kawę.
    To, że się wahała, to mało powiedziane. Chciała stąd zniknąć i to jak najszybciej, ale nie brała pod uwagę, że mieliby to zrobić razem. Rozsądek podpowiadał, że to może nie być najlepszy pomysł. Z drugiej strony propozycja Chaytona nie brzmiała wcale tak źle, nawet jeśli otwarcie mówił, że chciałby posłuchać o jej okropnym wieczorze, który do teraz napełniał ją okropnym poczuciem żenady. Camille nie była osobą, która szukała sobie okazji do zwierzeń, zdecydowanie nie i tak właściwie to miała nadzieję, że nigdy nie będzie musiała już do tej sytuacji wracać, ale w tym momencie szanse na to były i tak diabelnie małe. Równie dobrze mogła spróbować to z siebie zrzucić, zapić gorzki posmak żółci kawą i spędzić chwilkę w towarzystwie pana Kravisa, co przecież nie było najgorszą opcją. Poza tym, czy nie byłoby jednak rozsądnie podpytać, co dalej w kwestii zdjęć? Skoro nie tylko nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji, co nawet nigdy nie musiała się czymś takim przejmować, to chyba wcale nie byłoby takie głupie, dowiedzieć się, czego można się teraz spodziewać i co robić. Tak, to brzmiało całkiem rozsądnie.
    Popatrzyła w stronę windy, którą wskazał, a potem znów na niego, jakby szukając dodatkowego zapewnienia, że to będzie w porządku. Ostatecznie skinęła lekko głową i poprawiając pasek od torebki na ramieniu, skierowała się do windy. Starała się nie spieszyć za bardzo, ani nie wyglądać na zdenerwowaną, żeby nie kusić losu i nie zwracać na siebie uwagi.
    W windzie jednak znów zwątpiła i kiedy drzwi zaczęły się zasuwać, obróciła się przodem do pana Kravisa, kładąc dłoń na dekolcie i przykrywając palcami złoty krzyżyk.
    — To na pewno dobry pomysł? Żebyśmy teraz, po tym wszystkim, gdzieś razem… — Urwała, bo kątem oka dostrzegła, jak coś brązowego pojawiło się w drzwiach, blokując ich całkowite domknięcie, a chwilę później rozsunęły się całkowicie i do środka weszło dwóch mężczyzn w garniturach. Jeden z nich miał brązową aktówkę i uśmiechał się do nich przepraszająco.
    Camille zamknęła usta, ściskając ze sobą mocno wargi. Z rezygnacją wypuściła powietrze nosem i wycofała się do kąta, splatając ręce pod piersiami. Wbiła spojrzenie w podłogę i przez całą drogę w dół, uderzała nerwowo palcem o swój łokieć. Mężczyźni rozmawiali o swoich weekendowych planach – jeden miał żonę i dzieci, z którymi wybierał się na rodzinny wypad za miasto, drugi pozostawał wolnym strzelcem, jak to sam określił i zamierzał spędzić czas w jakimś barze czy innym klubie. Nie patrzyła na nich, nie patrzyła też już na Chaytona, a już na pewno nie zamierzała kontynuować tego, co mówiła. Obecność nieznajomych wprawiała ją w trochę większy dyskomfort, nawet jeśli oni sami nie sprawiali wrażenia zainteresowanych czymś poza swoją rozmową. Ani jakby wiedzieli, z kim są w tej windzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wysiadali na tym samym poziomie. Dwaj mężczyźni rozeszli się przed drzwiami, żegnając krótko gestem ręki i poszli w przeciwnych kierunkach. Cam wysiadła ostatnia i poszła za panem Kravisem, o nic już nie pytając. Po parkingu mogło nieść się echo, a poza tym wątpliwości z przed chwili wydawały jej się znów niepotrzebne. W końcu Chayton sam to zaproponował i na pewno sam przeanalizował wszystko wcześniej. Nie było więc sensu, by się teraz miotać z jednej strony na drugą. Z pewnością tak było wygodniej, po prostu na nim polegać i nie zastanawiać się samej nad słusznością wspólnego wyjścia na kawę.
      — Co pan w ogóle tam robił? — spytała nagle, bo zdała sobie sprawę, że skoro samochód miał zaparkowany tutaj i najwyraźniej kończył na dzisiaj swój biurowy dyżur, to jego obecność przed budynkiem nie miała sensu, a przynajmniej ona nie umiała się go dopatrzyć. — Nigdy tak na pana nie wpadłam i akurat dzisiaj… — rzuciła, ale bardziej do siebie, dokańczając zdanie w myślach. Codziennie wchodziła i wychodziła tym samym wejściem i naprawdę nigdy wcześniej nie wpadła na pana Kravisa na parterze ani nawet przed budynkiem.

      Camille Russo

      Usuń
  80. Przystanęła na moment, podnosząc wzrok z ziemi na plecy Chaytona. Nie była pewna, czy dobrze usłyszała, choć mówił wyraźnie i bez oporów. Po prostu musiała to sobie przetworzyć i to szybko, ale najwyraźniej nie mogła tego zrobić, idąc jednocześnie. Dlatego przez dwie sekundy stała w miejscu, by zaraz nadrobić szybkim krokiem nadprogramowy dystans. Miała ochotę dopytać, czego od niej potrzebował, czy coś stało, coś wypadło w pracy, czy może… nie było to w ogóle związane z pracą? Ale ugryzła się w język, mając też na uwadze to, jak dobitnie zakończył zdanie. To chyba nie był dobry moment akurat na tę rozmowę.
    Wsiadła, ściągając torebkę z ramienia, zapięła pasy i odetchnęła głęboko. Poprawiła spódniczkę, naciągając ją bliżej kolan, które jednocześnie potarła, próbując rozładować jakoś swoje napięcie. Pomyśleć, że robiła to już tyle razy – wsiadała do czyjegoś samochodu, by pójść z tym kimś na kawę i porozmawiać, ale już dawno nie była z tego powodu tak nerwowa. Na pewno duży wpływ na to miały okoliczności i pewnie te nerwy były spowodowane głównie nieoczekiwanym zamieszaniem, z którego konsekwencji nie zdawała sobie jeszcze całkowicie sprawy. Było jednak coś jeszcze, coś, co natrętnie lubiło przypominać, jak bardzo nie powinna siedzieć teraz w samochodzie swojego szefa i jechać z nim na kawę.
    Ale nie powinna była też z nim sypiać, więc w sumie czym się teraz tak bardzo przejmowała? Kawa, czy zwyczajna podwózka to nic w porównaniu z tym, że kiedy ostatnio poprosił ją do siebie do gabinetu, to po to by ją pocałować. A ona ten pocałunek odwzajemniła i to z największą przyjemnością. Kawa to nic. Obejmowanie jej na środku chodnika po tym, jak znokautował natrętnego faceta, było chyba gdzieś pomiędzy.
    Myślała nad tym, póki Chayton nie zapytał o ten feralny wieczór, od którego nie minęła nawet dobra. W gruncie rzeczy nie była pewna, czy chce mu o tym opowiadać. Pomijając, jak żenujące i kłopotliwe to wszystko było, to przecież nie było to ważne ani istotne w porównaniu do tego, co wydarzyło się przed chwilą i co niosło za sobą dużo poważniejsze konsekwencje. To nie powinno mieć większego znaczenia dla pana Kravisa…
    Zerknęła na niego kątem oka i po chwili wahania, odchrząknęła i skierowała spojrzenie za szybę.
    Nonna Lucasa mnie zaprosiła. Była zazdrosna, bo jedliśmy już kolację kilka razy z moją ciocią, a on mnie nawet nie przedstawił swojej rodzinie. — Wywróciła oczami. — Znają mnie z kościoła, więc to nie tak, że nie wiedzieli, kim jestem czy coś takiego… Chodzi o pewien schemat. Zasady. Tak mi się przynajmniej wydawało, w końcu znamy się już trochę, czasami gdzieś razem wyszliśmy i takie tam, więc to nic dziwnego, że nonna chciała, żebym do nich przyszła. — Wzruszyła ramionami, poprawiając się na swoim miejscu i nie odrywając wzroku od mijanych na parkingu samochodów, a chwilę później od ulic miasta. Myślała dłuższą chwilę, do czego nawiązać w następnej kolejności, bo teraz, kiedy na nowo to analizowała, miała wrażenie, że jest mnóstwo rzeczy, o których należałoby wspomnieć, żeby odpowiednio przedstawić sytuację. Nie miała wprawy w zwierzaniu się, nie wiedziała, że najważniejsze w tym było to, żeby po prostu przedstawić swój punkt widzenia w taki sposób, w jaki uważało się to za słuszne, bez względu na to, czy druga strona załapie wszystko od razu.
    — Problem w tym, że Lucas… naopowiadał im o nas niewiadomo czego. I mnie nawet nie uprzedził. A mi było głupio, kiedy wszyscy dookoła rozmawiali i pytali o takie rzeczy, jakbym zaraz miała wyjść z pierścionkiem na palcu, więc tylko siedziałam jak sierota z durnym uśmiechem na twarzy i wpychałam sobie jedzenie do ust, żebym nie musiała się odzywać — prychnęła z wyraźnym zażenowaniem i dezaprobatą wobec samej siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wszyscy byli tacy szczęśliwi i zadowoleni, jakby im ulżyło… Lucas to najstarszy i jedyny syn w rodzinie, wszystkie jego kuzynki wyszły albo zaraz wyjdą zamąż i rozumiem, że jest ta presja i w ogóle… Ale nie mówi się swojej nonnie niczego, co pozwoliłoby jej myśleć, że szykuje się wesele albo przynajmniej zaręczyny, dannazione…! — żachnęła się na koniec, kręcąc głową, jakby dalej nie mogła uwierzyć, że spotkało ją takie coś. — Cały wieczór minął w taki sposób, aż w końcu była pora, żebym poszła do domu… Wtedy mnie pocałował pierwszy raz, jeszcze w korytarzu, za nim wyszliśmy. Jakby to było normalne, jakby to był jeden pocałunek z wielu, a my nigdy… ja nigdy nawet nie chciałam… I chyba powinnam się odsunąć i go uderzyć albo chociaż odepchnąć, ale jego rodzina cały czas przez ten korytarz przechodziła i nie zrobiłam nic. — Przymknęła oczy, zaciskając mocno powieki. — Byłam… skołowana. Do takiego stopnia, że przez większość drogi do domu byłam cicho, a przecież mogłam od razu żądać wyjaśnień. Dopiero jak drugi raz… Oh, Dio, darłam się tak, że ciocia wyszła na ulicę, a byliśmy kilka domów dalej… A on… Ja w takich chwilach nie umiem… nie umiem wściekać się… ja po prostu krzyczę po włosku. A on nie zna włoskiego tak biegle, żeby nadążyć, kiedy jestem wściekła, ale to, że ma się do mnie nie zbliżać i powiedzieć swojej rodzinie prawdę, powiedziałam mu po angielsku. — Przysunęła się bliżej drzwi i oparła czoło o szybę, uderzając o nią lekko kilka razy. — Ave, o Maria, piena di grazia,il Signore è con te… — wyszeptała cicho pod nosem, resztę dokańczając w myślach. — To takie durne nieporozumienie, że jak o tym teraz panu opowiadam, mam ochotę otworzyć drzwi i rzucić się pod koła… I jeszcze przez to pan ma problemy…

      Cam

      Usuń
  81. [I taką reklamę to ja rozumiem. Więcej takich klientów! Wincyj! :D]

    Hazel miała talent. Wiedziała o tym doskonale, czuła to od zawsze i faktycznie – nie potrzebowała żadnych oklasków i pochwał. Wystarczyło jej to, że ludzie z przyjemnością nosili jej projekty. Hazel miała też pasję, bo gdyby nie ona, to pewnie nie zarywałaby większości nocy w roku, byleby tylko szyć. Gdyby nie pasja, to pewnie już dawno poddałaby się i zamknęła Sew Chic dawno temu. Albo nigdy jej nie otworzyła, wiedząc na co się pisze.
    Ale Hazel miała pewien kompleks, który czynił z niej znacznie mniej przebojową, otwartą i pewną siebie osobę niż powinna być w rzeczywistości. Evans ukończyła tylko szkołę średnią i dwa lub trzy kursy dotyczące szycia. Reszty uczyła się sama, z filmików na youtubie i starych książek. Nie była w żadnej szkole wyższej, nie uczęszczała do żadnej szkoły artystycznej. W porównaniu do niektórych projektantów nie miała zaplecza i doświadczenia poświadczonego odpowiednim dyplomem. A zdołała się przekonać, że dyplom, zwłaszcza w Nowym Jorku, robił swoje.
    Hazel zanotowała na kartce z projektem wszystkie uwagi klientki, wyjątkowo mocno podkreślając brak poliestru. Kobieta starała się używać naturalnych, a jeśli nie, to przynajmniej oddychających materiałów. Zdarzało jej się użyć tych najbardziej sztucznych i najtańszych w produkcji, ale tylko wtedy, jeżeli wymagała tego idea danego kostiumu i wyraźne życzenie klienta. Mając już komplet – wymiary, rysunek i uwagi pani Kravis – gotowa była zakończyć dzisiejsze spotkanie, kiedy Lucinda po raz kolejny ją zaskoczyła. W dodatku po raz kolejny niemiło. Miała wrażenie, że blondynka osłabia ją celowo. Jakby chciała mocno ukłuć, żeby Evans straciła wiarę w siebie i swoje wątpliwości.
    — Jeżeli sobie pani życzy, może pani obserwować mnie przy pracy. Może powinnam zainstalować kamerkę nad stanowiskiem i udostępnić pani nagrania? — spytała, kręcąc głową. Miała ochotę prychnąć i powiedzieć, że Calvin Klein poszedł już typową masówkę i jego ciuchy nie były szyte z taką pasją, jak jej. A jednak – jego nazwisko działało na wyobraźnię i portfele ludzi, a nazwisko Hazel nie.
    — Jeżeli chodzi o mnie, to wszystko. Możemy spotkać się za dwa tygodnie na przymiarce. Mam nadzieję, że pierwszej i ostatniej — dodała z uśmiechem, chowając ołówek i zieloną kredkę do szuflady. A kartkę z projektem zwinęła w rulon w dłoniach, spoglądając wyczekująco na kolejny komentarz Lucindy.

    Hazel Evans

    OdpowiedzUsuń
  82. Sama też nie wiedziała, co Lucasowi nagle strzeliło do głowy. Znali się i widywali od czasu do czasu, wychodząc na lunch albo kolację, czasem spotkali się w przelocie na osiedlu na jakiś spacer. Był u niej kilka razy w domu, ale zapraszała go ciocia, bo tak wypadało. Taki był schemat, który wyjątkowo wyewoluował, jednak dalej utrzymywał się w niezobowiązującej konwencji. Prócz tego schematu nic ich więcej nie łączyło i nawet niczego nie musieli udawać. Nie musieli być oficjalnie parą, żeby rodziny przystopowały ze swoimi swatami, skupiając się bardziej na obserwacji tego, jak rozwija się sytuacja, z której nic nie musiało wyniknąć. Liczył się po prostu schemat, który dawał im obojgu odetchnąć i który nie zakładał niczego więcej, a Lucas się z niego wyłamał, pozwalając myśleć swojej rodzinie, że to coś więcej. I dlaczego? Dlaczego chociaż jej nie uprzedził?
    Szczerze powiedziawszy, nie zastanawiała się nad tym za bardzo, nie w taki sposób, by rzeczywiście uzyskać odpowiedź na pytania. Bo to nie tak, że go nie zapytała – zrobiła to z dwa razy, kiedy się na niego wściekała, ale nawet nie oczekiwała, że jej odpowie. W gruncie rzeczy to nie dała mu dojść do słowa, podobnie zresztą jak dzisiaj, wyłączyła nawet telefon, by nie zawracać sobie głowy jego wiadomościami i tym samym odebrała sobie szansę uzyskania wyjaśnień, przynajmniej na razie. Za jakiś czas uzna, że nadeszła odpowiednia chwila, by zapytać o to Lucasa, skoro i tak będzie musiała z nim porozmawiać. Krzyczała na niego na środku ulicy, więc z samego tego powodu nie było mowy, żeby rozeszło się to po kościach. Tylko do tej pory chodziło o zwykła kłótnię dwójki dzieciaków, która wywołała małą sensację, ale w gruncie rzeczy nie była niczym wyjątkowym, nawet kiedy wzięło się pod uwagę, że chodziło o Camille, która uchodziła w sąsiedzkich kręgach za nudnawą, nieco zdziwaczałą i przede wszystkim spokojną dziewczynę. Do bólu, do znużenia.
    Teraz jednak nie chodziło już tylko o to, co się wydarzyło poprzedniego wieczoru. To już nawet nie była sprawa tylko między nimi i ewentualnie ich rodzinami. Co innego zostać objechanym przez dziewczynę, a co innego dostać z rozmachu w twarz od jakiegoś faceta, na którego czaili się paparazzi. Camille nie miała pojęcia, jak to się rozwinie i to ją też dodatkowo denerwowało. Bezradność. Brak danych. Wyczuwalne w powietrzu napięcie.
    Nie musiała dopatrywać się w twarzy Chaytona emocji, ani nawet w ogóle nie musiała na niego patrzeć, by wiedzieć, że jest zły. Oddziaływał na przestrzeń wokół nich, oddziaływał na samą Camille, choć trochę inaczej niż zazwyczaj. Niemniej, jego nastrój nie był dla niej teraz tajemnicą i gdyby nie błądziła myślami gdzie indziej, pewnie by ją to zaskoczyło, że po prostu wie. Nie była dziewczyną, która wiedziała. Wściekłego widziała go wcześniej tylko raz, kiedy Lucinda oblała się jej kawą i wysłała ją do archiwów, ale teraz to było coś innego i zastanawiała się właśnie nad tym.
    — Prawdę o czym? — Obróciła się na fotelu, by popatrzeć pytająco na pana Kravisa. Zamrugała, wybita z zamyślenia i po chwili zmarszczyła lekko brwi, domyślając się chyba, o co pytał, aczkolwiek dalej nie była pewna. Okulary przeciwsłoneczne, które założył, nie ułatwiały domyślania się. — Ciocia zna prawdę. Tak jakby. Wie, jak to działa i nigdy nie dałam jej do zrozumienia, że ja i Lucas… jesteśmy jakoś razem. Po prostu trzymałyśmy się schematu. Sama jest teraz na niego zła — wyjaśniła, mając nadzieję, że tego właśnie dotyczyło pytanie i odwróciła spojrzenie z powrotem na rozmyty obraz za szybą. — Lubiła Lucasa. To nie jej typ, ale ze swoimi typem przestała mnie umawiać dawno temu. Nie sądzę jednak, by oczekiwała tutaj czegoś innego niż zwykle. — Wzruszyła ramionam, starając się, by nie brzmieć na przybitą czy rozgoryczoną faktem, że te „zwykłe oczekiwania” to w rzeczywistości cioteczne rozczarowania, do których po prostu przywykła. Obie przywykły. — Polubiła go bardziej, bo myśli, że to on wysłał mi kwiaty i zaproszenie do opery — dodała mrukliwie.
    Ciocia zna prawdę. Tak jakby.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  83. — A ja nie mam ochoty na dziesiątki przymiarek — powiedziała sama do siebie w momencie, kiedy drzwi zamknęły się za wytworną Lucindą Kravis. Całe ciśnienie, napięcie i wszystkie te negatywne emocje, które się w niej tłumiły, w końcu z niej zeszły, zgrabnie osunęły się z jej ramion. Mogła odetchnąć i odetchnęła. Zrobiła to dość głośno, kompletnie ignorując fakt, że w pracowni został jeszcze Kravis. Chayton jej nie przeszkadzał, miała przyjemność już z nim pracować i przyjemność była tutaj odpowiednim słowem do tego, aby opisać atmosferę jaka mogła panować między klientem a wykonawcą. W przeciwieństwie do sytuacji z Lucindą. Evans dzisiejsze spotkanie określiłaby raczej mianem koszmaru. Wiedziała, że przed Chaytonem nie musi niczego udawać, on chyba też wydawał się zadowolony z faktu, że jego matka opuściła Sew Chic. Hazel uśmiechnęła się do niego blado i zdała sobie nagle sprawę, że starcie z panią Kravis było wyczerpujące. I fizycznie, i psychicznie.
    — Mogłeś uprzedzić… — zaczęła, ale Kravis bardzo szybko podjął próby jej udobruchania. Nie była zła. Ba, była nawet lekko rozbawiona. Nie sądziła, że już na początku kariery trafi jej się wybredny klient z wyższej półki, którego śmiało można było nazwać potworem.
    — Zbyt wiele dzisiaj przeszłam, żeby się teraz wycofać. — Zaczęła i odgarnęła włosy za uszy. — Skoro powiedziałam, że uszyję, to uszyję. Myślę, że kolejne spotkanie może będzie przyjemniejsze i krótsze — dodała z uśmiechem. — Wszystko jest w porządku, zamówię dzisiaj odpowiedni materiał na garsonkę, resztę potrzebnych mam raczej na składzie. Ale i tak umówimy się na zaliczkę, okej?
    Hazel jeszcze do niedawna nie potrafiła wymagać od ludzi płacenia zaliczek i zdarzało się, że zostawała z gotową kreacją sama, a za materiały płaciła z czystego zysku, który przecież jej się należał. Teraz pobierała zaliczkę, która miała chociaż w połowie pokryć koszty zamówionego materiału.
    — Myślę, że czterysta pięćdziesiąt dolarów zaliczki byłoby w porządku. Hmm? — Spytała, a potem sięgnęła po swój telefon, szybko sprawdzając ceny tweedu na hurtowni. Wiedziała, że nigdzie nie znajdzie tweedu w kolorze, który zażyczyła sobie klientka, a farbowanie takiej tkaniny to dodatkowy koszt. — Całość… — Hazel wiedziała, że nie trafiła na biednych ludzi i była świadoma, że Lucinda ma w szafie komplety za tysiące dolarów. A tweed nie był tani.
    — Może umówimy się, że wycenę podeślę mailem? — zamyśliła się, kiedy przeglądając telefon dotarło do niej, że wysokogatunkowy tweed osiąga zawrotne ceny. A wiedziała, że przecież nie może pokazać Lucindzie czegoś byle-jakiego.

    Hazel Evans

    OdpowiedzUsuń
  84. Florence pewnie najchętniej w ogóle nie bawiłaby się w żadne swaty. Wolałaby, żeby siostrzenica sama się bardziej zaangażowała w relacje damsko-męskie, żeby poznawała ciekawych mężczyzn i ostatecznie znalazła sobie kogoś, z kim chciałaby stworzyć coś trwalszego niż kilka lampek wina wypitych nad ładnie przystrojonymi talerzami w trakcie paru wieczornych wyjść do restauracji. Problem leżał w tym, że ani los, ani podejście i usposobienie Camille temu nie sprzyjały – była tragicznym przypadkiem, chodząc katastrofą, kiedy chodziło o zawieranie znajomości, tym bardziej tych trwalszych niż kolacja czy dwie. Ciotka nie do końca rozumiała, jak to się stało, że krew prawie z jej krwi, że skóra zdjęta prosto z jej rodzonej siostry, była tak nieporadna towarzysko, ale dobrze, to nie był jeszcze koniec świata – czasami niektórzy po prostu potrzebują pomocy w takich sprawach. Więc pomagała w taki sposób, w jaki wydawało jej się to najlepsze. Zostawienie spraw samych sobie w przypadku, kiedy Camille ewidentnie nie wykazywała żadnej inicjatywy, nie wchodziło w rachubę. Prędzej ciotka zaakceptowałaby fakt, że siostrzenica nie jest zainteresowana mężczyznami tak ogólnie i stąd ten brak jakichkolwiek sukcesów, niż zaryzykowałaby, że dziewczyna zostanie kiedyś sama sobie.
    Camille wiedziała, że starania cioci wynikają przede wszystkim z troski, ale łatwo było o tym nie pamiętać, kiedy odczuwało się jednocześnie pewną presję. Cam miała zakodowane, by spełniać oczekiwania i bardzo niekorzystnie wpływało na jej samoocenę to, kiedy mimo starań, nie wychodziło. Bez znaczenia było to, czy te oczekiwania były w ogóle do spełnienia, Camille nie umiała tego ocenić w tym przypadku, więc wychodziła z założenia, że tak, były, ale to z nią było coś nie tak.
    Mimo wszystko, ani Camille nie dałaby się zaciągnąć na siłę przed ołtarz, ani Florence nie próbowałaby zmuszać ją do małżeństwa z kimś, kogo siostrzenica by nie chciała. Nie chodziło ww końcu o to, by kogoś unieszczęśliwiać, tylko wręcz przeciwnie. Po prostu nie umiały się nawzajem zrozumieć i nie umiały o tym rozmawiać, a dla kogoś niewtajemniczonego w ich życie i to, jak funkcjonowała włoska społeczność na Brooklynie, mogło to rzeczywiście wyglądać tak, jak pomyślał pan Kravis za pierwszym razem.
    Nie od razu zorientowała się, że są już na miejscu. Potrzebowała chwili, by zauważyć, że obraz za szybą nie rozmazuje się już, a auto stoi. Całą drogę patrzyła przez szybę, ale w ogóle nie skupiała się na drodze, zbyt pochłonięta swoimi myślami. I to był chyba błąd, bo widząc, dokąd przyjechali, trochę ją zatkało. Wcześniej jakoś nie przywiązała uwagi do nazwy, którą podał Chayton, do tego „wybieranie się na kawę w drodze do domu” dodatkowo uśpiło jej czujność. Poczuła się nieswojo i nabrała ochoty, by przykleić się do jego pleców, żeby być jak najmniej zauważalną. Nie była odpowiednio ubrana na wypad do takiego miejsca, była ubrana tak, że rzeczywiście można było pomyśleć, że po pracy wybiera się na randkę do kawiarni. Nie była w ogóle przygotowana na nic, co wiązało się ze siedzeniem w knajpie gwiazdką Michelin.
    Siadając, posłała kelnerowi wymuszony, uprzejmy uśmiech, który zniknął tak szybko, jak się pojawił. Przelotnie zerknęła na elegancko oprawione menu, ale nie sięgnęła po nie. Przykryła je tylko przedramieniem i zaczęła bezwiednie gładzić brzeg palcami. Na drugiej ręce oparła brodę i skierowała uwagę na nadrzeczną panoramę, znów wpadając w zamyślenie. Normalnie cisza ją krępowała, obustronne milczenie było sygnałem, że nie ma wspólnych tematów, żadnych ciekawych spostrzeżeń, którymi można byłoby się wymienić, że brakuje wzajemnego zainteresowania. Cisza zaciskała się wokół gardła i spowalniała boleśnie czas. Jednak teraz wyjątkowo cisza nie przeszkadzała Camille, nie wprawiała jej w przesadne zakłopotanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Słucham? — Na moment przestała skubać brzeg karty i popatrzyła na Chaytona, jakby spodziewała się usłyszeć coś innego. W końcu to nie tak, że nie mieli teraz o czym rozmawiać, zdecydowanie nie. Wręcz powinni o tym porozmawiać i nie było to związane z jedzeniem. — Nie lubię zimnych deserów. Lubię szarlotkę — odparła, jakby trochę zbita z tropu i zaraz pokręciła lekko głową, samej nie wiedząc, czemu w ogóle to powiedziała. — Wystarczy sama kawa. Chyba, że trzeba zamówić coś do jedzenia? Jestem tu pierwszy raz… — Bała się choćby zajrzeć do karty, by nie zakrztusić się na widok cen albo, co gorsza, ich braku, dlatego wolała zostać przy samej kawie., jeśli było to możliwe. Co prawda nie jadła nic od rana, bo w ciągu dnia nie znalazła chwili, by wyjść na lunch, ale głowę miała zajętą na tyle, że nawet mózg nie miał nawet kiedy przekazać odpowiednich impulsów do żołądka. — Także… także jak pan uważa. — Odetchnęła, spuszczając z siebie odrobinę napięcia. — Czy… czy takie zdjęcia mogą bardzo zaszkodzić panu i… pana sprawom? — spytała zaraz, bo była to jedna z rzeczy, nad którą się tak zastanawiała. Liczyła też, bardzo naiwnie, że Chayton jakimś cudem mógł już wiedzieć, jakie to dokładnie były zdjęcia i że może wcale nie były takie straszne. Tak, to było bardzo naiwne, ale nie wiedziała, jak inaczej mogła o to zapytać.

      Camille Russo

      Usuń
  85. Hazel, gdy była młodsza, często zastanawiała się nad tym, jaką osobą mogła być albo jest jej matka. Evans nie miała pojęcia, kim była kobieta, która ją urodziła. Miała jedynie zdjęcia z czasów jej młodości. Miała matkę przy sobie do piątego roku życia. Harper, jej starsza siostra, miała osiem lat, kiedy Hannah Evans postanowiła opuścić ich dom. Zostawiła męża z dwiema córkami. Od tamtej pory dziewczynki nie miały z nią kontaktu, być może Thomas miał, w końcu - z tego co wiedziała Hazel - jej rodzice, jeszcze za życia ojca, sfinalizowali rozwód. Najprawdopodobniej ojciec chciał chronić pociechy przed negatywnymi skutkami, chociaż samo opuszczenie przez kobietę, która cię urodziła, było już traumatyzujące. Gdyby jednak Hannah okazała się taka sama jak Lucinda? Evans wolała w ogóle o tym nie myśleć, bo mimo swojej wyniosłości, Lucinda mogła okazać się wspaniałą matką. Hazel nie miała o tym pojęcia.
    Sama Hazel była empatyczna, okazanie współczucia drugiej osobie nie było dla niej niczym trudnym, potrafiła dzielić się również radością, ale z trudem przychodziło jej mówienie o samej sobie i swoich emocjach. Odejście matki odczuła bardziej przez emocje siostry i ojca niż swoje własne, obserwowała ich smutek, rozgoryczenie i żal, próbując za wszelką cenę poprawić ich nastroje. Teraz charakterek Lucindy dał jej popalić, aczkolwiek nie przejęła się tym zbytnio. Właściwie można było stwierdzić, że niemal z pokorą przyjęła zachowanie pani Kravis, zostawiając swoje przemyślenia dla siebie.
    Ty tu rządzisz. Uśmiechnęła się. Podobały jej się te słowa. W takich sytuacjach czuła, że jest szefową tego miejsca, chociaż jeszcze nie miała komu szefować. Ale z każdym mijającym tygodniem, Hazel dojrzewała do decyzji zatrudnia na stałe chociaż jednej krawcowej, która mogłaby jej pomóc przez finalizowaniu projektów.
    Przyjęła pięćset dolarów i schowała prędko do kasetki. Zapisała na kartce, ile przyjęła zadatku. Ona w portfelu rzadko kiedy miała sto dolarów, a co dopiero pięćset. Uśmiechnęła się lekko, a potem skinęła głową.
    — Pewnie, dzwoń w razie potrzeby, a jeżeli twoja matka będzie potrzebowała informacji odnośnie przebiegu prac, również dzwoń. Ona zresztą też może. A może nawet przyjść — dodała. — Drzwi mojej pracowni zawsze stoją otworem — stwierdziła z uśmiechem i wyciągnęła w jego stronę dłoń, aby uściskiem dłoni potwierdzić zawartą transakcję, a także zakończyć dzisiejsze spotkanie.

    Hazel Evans

    OdpowiedzUsuń
  86. Small talk nigdy nie był jej mocna stroną, szczególnie, jeśli wiedziała, że w kolejce czekają konkretne i ważne tematy. Wyjątkiem były rozmowy rekrutacyjne, na nich trzeba było się po prostu sprzedać, ale i na to Camille potrzebowała czasu i odpowiedniego mentalnego przygotowania. Wzięta z marszu nie umiała rozmawiać ani myśleć o trywialnych sprawach, póki te istotne nie zostały uporządkowane. Aczkolwiek rozmowa w formie przesłuchania też pewnie nie działałaby na nią najlepiej, skoro i tak czuła się winna. Camille była takim typem, który z łatwością wpadał w pewne skrajności i musiał sobie wypracować balans, ale żeby do tego doszło, potrzebowała praktyki, a o tą niespecjalnie się starała.
    Na szczęście nie wpływało to za bardzo na pana Kravisa i choć ciężko było powiedzieć, żeby dzięki temu Camille czuła się lepiej, z pewnością łatwiej było podążać za jego inicjatywą, niż radzić sobie bez niej.
    — Americano na podwójnym espresso — przekazała kelnerowi bez wahania i po tym, jak zanotował sobie zamówienie, odprowadziła go krótko spojrzeniem.
    Pijała właściwie tylko czarną kawę, przelewową. Lubiła espresso, ale problem z nim był taki, że było… malutkie. Z kolei zwykłe americano traciło za dużo smaku, a teraz jej głowa podchwyciła to, o co poprosił Chayton i odpuściła sobie dalsze procesowanie. Potrzebowała smaku kawy i objętości, która w razie co pozwoli jej się schować za filiżanką.
    Oderwała wzrok od punktu, w którym kelner zniknął z pola widzenia i wróciła uwagą do pana Kravisa. Teraz nie było szans, żeby miała odpłynąć gdzieś myślami, skoro podjęty temat dotyczył tego, co tak bardzo się w nich kotłowało. Słuchała więc uważnie i ze skupieniem, wychwytując kluczowe zwroty. To akurat nie było trudne, nawet jeśli sytuacja była dla Camille całkowicie nowa. Odczuwała stres, ale to był ten rodzaj stresu, z którym umiała sobie radzić. Umiała też zbierać i klasyfikować dane, szczególnie jeśli miała bezpośredni dostęp do źródła.
    — Od jutra — powtórzyła cicho, a na jej twarzy wymalowała się konsternacja i zwątpienie. Popatrzyła na moment w bok na panoramę, przygryzając dolną wargę. To było ledwie kilkanaście godzin… — Ma pan myśli to, że już jutro zdjęcia zostaną opublikowane, czy bez względu na to będą wdrożone te… te procedury? — Wzięła głębszy oddech, wiedząc, że o to też będzie musiała dopytać. Dotychczas jej jedyne sprawy związane z HR polegały na tym, że nie wykorzystywała swoich dni wolnych, za to nabijała sporo nadgodzin i dostawała od czasu do czasu na firmową skrzyknę uprzejme ponaglenia, by wybrać się na urlop. A PR nawet ją nie obchodził, nigdy nie musiał, bo nie zajmowała się niczym, co by wymagało choćby konsultacji. Nawet w projekcie dla VIPów nie musiała się tym za bardzo przejmować, bo po zatwierdzeniu pomysłu, na jej głowie pozostały sprawy typowo techniczne i organizacyjne.
    — I o jakie osoby trzecie chodzi? — Zmrużyła powieki. Nie wiedziała, co mogło konkretnie kryć się za tym stwierdzeniem. Podejrzewała co najwyżej kilku ludzi z pracy, bo nie sądziła, by ktoś inny mógłby skierować swoje zainteresowanie w jej stronę, ale słowa pana Kravisa brzmiały zbyt poważnie. — Da się może jakoś wymiernie określić mój udział albo zaangażowanie w te procedury? Chciałabym wiedzieć mniej więcej… Chodzi mi o to, że ja… ja praktycznie jestem nikim. I to zabrzmi okropnie, ale dobrze mi z tym, więc nie bardzo angażuje się w cokolwiek, co nie dotyczy pracy. Gdyby przykuł mnie pan do fotela przy biurku, nawet bym nie zauważyła, bo i tak ledwo co od niego wstaję. Ludzie w biurze nie wiedzą, kim jestem — mówiła, starając się doprecyzować, co miała na myśli i dlaczego zadała takie a nie inne pytanie. — Od jutra to bardzo mało czasu i nie wiem, jak bardzo powinnam być przygotowana. — Nie wspominając o tym, że nie wiedziała, jak przygotowana powinna być ogólnie. — Jakie są szanse, że ktokolwiek będzie mnie o coś pytał, skoro jestem nikim? — Oderwała rękę od karty dań i sięgnęła do krzyżyka, pocierając go między palcami. Chciała podejść do wszystkiego rozsądnie i wiedzieć, jak bardzo powinna być zdenerwowana.

    Cam

    OdpowiedzUsuń
  87. Pokiwała bezwiednie głową, wykrzywiając usta w gorzkim grymasie. Zrozumiała, że szanse, że medialna afera ominie ją szerokim łukiem, są nikłe albo w ogóle zerowe. Z pewnością dużo zależało od samych zdjęć, bo może zostały zrobione tak, że niekoniecznie jest na nich rozpoznawalna, ale skoro i tak w założeniu miała zostać objęta tymi tajemniczymi procedurami, wystarczyło naprawdę niewiele, by ludzie z pracy zaczęli się czegoś domyślać. Kiedy coś dotyczyło i zależało od ludzi, nie było co liczyć na stu procentową szczelność, to akurat wiedziała. Rozumiała też, że po prostu musiała wziąć w tym udział, z tego samego powodu, który kusił, by się jednak od tego wystrzegać. Nie wiedzieli, co dokładnie jest na tych zdjęciach. Byli tylko pewni tego, że są tam oni, ale to dlatego, że tam byli. Na resztę nie mieli już żadnego wpływu, więc dmuchanie na zimne i zakładanie najgorszego było jak najbardziej odpowiednie.
    Poczuła nieprzyjemny i, niestety, znajomy ucisk w klatce piersiowej, kiedy przez chwilę myślała nad tym, kim może się stać w narracji przedstawionej w mediach. Przerabiała to już. Co prawda tylko w swojej głowie, ale naprawdę nie potrzebowała nikogo innego, kto by musiał ją w tym uświadamiać. Od samego początku wiedziała, że Chayton jest żonaty i miała straszne wyrzuty sumienia po tym, jak w operze odwzajemniła jego pocałunek. Później te wyrzuty stopniowo malały, kiedy powiedział jej, że się rozwodzi i to od jakiegoś czasu, ale perspektywa niewtajemniczonych, którzy mogli się dowiedzieć o tym, do czego między nimi doszło, nigdy nie straciła racji bytu.
    Co jakiś czas dalej kiwała lekko głową, kiedy pan Kravis opowiadał, jak to może i jak będzie wyglądało. Analizowała wszystko po kolei, próbując to sobie wyobrazić. Cóż, brak litości ze strony pismaków nie był specjalnie zaskakujący, ale taki laik jak ona, potrzebował zapewnienia, że jeśli wychwycą choćby przesłankę o czymś, to na pewno ją wykorzystają. Martwiło ją to, że nie mógł jej podać konkretów w związku z tym, jakie prawdopodobieństwo było na to, że prasa spróbuje dotrzeć bezpośrednio do niej. Może to było głupie, ale z liczbami w zapasie czuła się pewniej, nawet jeśli nie działały zupełnie na jej korzyść. Statystyka, prawdopodobieństwo – to dawało jej namiastkę komfortu w każdej sytuacji.
    Martwiła ją niewiedza, bo coraz bardziej docierało do niej, że bez zdjęć i samego artykułu, nie wiedzą tak naprawdę, na czym stoją, a dowiedzą się najpewniej dopiero wtedy, kiedy wszyscy inni też już będą wiedzieć.
    Miała dużo do przerobienia. Była córką imigrantów, była dziewczyną z osiedla, była jedną z wielu. Była nikim, dosłownie, a na pewno nie kimś, kto kiedykolwiek przypuszczał, że może stać się interesujący dla ludzi polujących na sensację. Dalej nie mieściło jej się to w głowie, choć jednocześnie wiedziała, że wszystko, co mówił Chayton, miało jak najbardziej rację bytu. Po prostu… musiała to przetrawić i to szybko, bo miała czas tylko do jutra.
    — Okej… — mruknęła cicho. — Okej — powtórzyła nieco głośniej, wzdychając i wbiła spojrzenie w stolik. Mówiła bardziej do siebie, jakby musiała sobie samej potwierdzić, że na jutro będzie gotowa. Nie miała innego wyjścia i pocieszała się tylko tym, że brak innego wyjścia zawsze działał na nią pozytywnie. Tak jakby.
    Odchyliła się nieznacznie od stolika, kiedy kelner przyniósł ich zamówienie i wróciła mniej więcej do poprzedniej pozycji, opierając się łokciem o blat. Zdjęła ze spodka saszetki cukru, by ich przypadkiem nie zamoczyć, bo i tak nie zamierzała z nich korzystać. W ich ślady od razu poszła śmietanka, a filiżankę uniosła do ust, biorąc szybki łyk kawy, by zwilżyć spierzchnięte wargi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Okej — westchnęła jeszcze raz, odstawiając filiżankę i spojrzała na Chaytona, krzyżując z nim spojrzenia. — Rozumiem — przytaknęła formalistycznie, bez przerwy obracając w palcach krzyżyk. — Będą pytać mnie o takie rzeczy, o których będę musiała skłamać. — Ścisnęła ze sobą usta z miną, która jasno zdradzała jej niedowierzanie w związku z tym, że mogła stwierdzić taki fakt. Bo to był fakt, skoro miała zaprzeczyć, jeśli spytają ją o kontakt fizyczny między nią a prezesem. — Nie chodzi o to, że mam z tym jakiś problem, proszę mi wierzyć, że w tym przypadku nie mam absolutnie żadnego — zreflektowała się zaraz, nie chcąc, by pomyślał sobie, że miała jakieś wątpliwości, jak powinna odpowiadać na tego typu pytania. — Po prostu… Ostatnio wezwał mnie pan do siebie, żeby mnie pocałować, a ciężko nie nazwać tego kontaktem fizycznym. Nie muszę chyba też mówić, że normalnie nie musiałabym kłamać? — Brzmiała trochę tak, jakby powiedzenie tego przyszło jej łatwo, ale tak naprawdę była zbyt przejęta nadrzędnym problemem, jakim był sam artykuł i zdjęcia. Dlatego wszystko inne, czym normalnie przejmowałaby się do takiego stopnia, że nie wspomniałaby o tym słówkiem, było lekkie jak piórko. — To byłoby nawet zabawne, gdyby nie działo się naprawdę — podsumowała jeszcze i upiła kolejny łyk kawy, chowając spojrzenie za filiżanką. — Czy jakbym wzięła teraz urlop, to byłoby to podejrzane? — spytała nagle, tknięta taką myślą.

      Camille Russo

      Usuń
  88. Kątem oka przyuważyła, gdzie spoczął wzrok Chaytona i jak na zawołanie, jakby została przyłapana na gorącym uczynku, wypuściła z palców wisiorek i odstawiając filiżankę, ułożyła wokół niej obie dłonie. Zupełnie nie zwracała na to uwagi, kiedy krzyżyk był na swoim miejscu, a kiedy go nie było, to skupiała się przede wszystkim na tym, a nie na pobudkach, przez które do niego sięgała. I niby nie było to żadną tajemnicą, że się denerwowała, nie trzeba było pewnie nawet wiedzieć, że w takich sytuacjach szukała podświadomie ukojenia w tej skromnej błyskotce, ale wrażenie, że była w tej chwili banalna i oczywista, nie bardzo jej się podobało i pewnie dlatego tak zareagowała w pierwszym odruchu, kiedy spostrzegła, na co patrzył. I w tej samej chwili zrobiło jej się z też głupio, bo przecież to był pan Kravis. On i tak wiedział.
    Zazdrościła mu tej niezachwianej pewności siebie. I swobody. Jeśli Chayton nosił więcej masek, niż te o których jej ostatnio wspomniał, w życiu nie powiedziałaby, że nosi jakiekolwiek. Jasne, taka była cała idea kamuflażu, ale Camille miała wrażenie, że on albo opanował to do nierealnej perfekcji, albo tak naprawdę tych masek miał niewiele i przywdziewał je okazjonalnie, na tyle rzadko, by nie dało się niczego zauważyć i każdemu mogło to umknąć, uznane za nic nie znaczący wyjątek, potwierdzenie żelaznej reguły.
    — Brał pan pod uwagę w ogóle inną możliwość? — Podniosła na niego pytające spojrzenie, przechylając głowę lekko na bok w lekkim zdumieniu. — Mi się wydawało to dosyć oczywiste i… najkorzystniejsze. Dla mnie, dla pana… — Wzruszyła nieznacznie ramieniem, nie wiedząc, czy powinna się teraz czuć źle z tym, że kłamstwo było pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślała w kontekście odpowiednich działań do podjęcia. — Gdyby było inaczej, to chyba nie musielibyśmy teraz rozmawiać.
    A może się myliła i panu Kravisowi było z grubsza wszystko jedno? Tak przecież też mogło być, bo jakby się nad tym zastanowić, proporcjonalnie ryzykowała chyba więcej niż on. Jemu w końcu nikt nie zarzuci, że dostał pracę czy awans przez łóżko, a praca była prawie wszystkim, co miała. Nieważne, ile kursów, projektów i innych osiągnięć mogłaby przedstawić, wykazując, że ma odpowiednie kwalifikacje, by zajmować swoje stanowisko, podobnie jak dla nikogo nie miałoby znaczenia, że Chayton mógł myśleć albo nawet wnieść o rozwód z Rosalie, za nim Camille w ogóle została zatrudniona w firmie.
    Ona miałaby pracę przez łóżko, a on zdradzałby żonę z młodą pracownicą, przy czym oboje mieliby się w tym układzie wykorzystywać, pogwałcając etykę zawodową. Różnica była jednak taka, że na niej i na jej życiu zawodowym takie pomówienia odbiłyby się to dużo bardziej.
    — Wolałabym nie mówić prawdy — oznajmiła cicho, przymykając oczy. — Więc jeśli dla pana jest to w porządku, to możemy to ustalić już teraz? Że nie powiemy prawdy w związku z… nami? — Przestraszyła się trochę, że może Chayton rzeczywiście rozważał inną, tą drugą opcję, na którą ona zdecydowanie nie była gotowa i chciała się upewnić, że to nie była jego preferowana opcja. Wtedy byłaby w kropce, bo może do kłamstwa zmusić jej nie mógł, ale czy to samo odnosiło się do prawdy? — I nie wezmę urlopu, nawet nie chcę. Tak zapytałam, by wiedzieć, jakie mam ewentualnie możliwości. — Uśmiechnęła się słabiutko, trochę tak, jakby chciała zażartować. — Oszalałabym bez pracy…
    Uderzała opuszkami palców o przyjemnie ciepłą filiżankę, wpatrując się w ciemną zawartość, powtarzając sobie słowa Chaytona o maskach. Zdała sobie sprawę, jak to brzmiało w jego ustach. Jakby to nie był wniosek wyciągnięty przede wszystkim na podstawie obserwacji otoczenia. Te słowa od samego początku brzmiały zbyt osobiście, ale Camille nie była mistrzem czytania między wierszami ani z odkrywania drugiego dna.
    — Mogę pana o coś spytać? O coś… osobistego? — zagadnęła niezobowiązująco, zerkając na Chaytona nieśmiało i poruszyła się na swoim krześle, próbując się trochę rozluźnić, bo to całe napięcie i zdenerwowanie dobierało się już do mięśni.

    Camille Russo

    OdpowiedzUsuń
  89. Nie była biznesmenem. Nie uważała się też za kochankę, choć to już była kwestia semantyki. W każdym razie, zdecydowanie nie myślała ani jak biznesman, ani tym bardziej jak kochanka. Myślała jak Camille Russo, która czuła się przytłoczona samą perspektywą znalezienia się na świeczniku, a co dopiero w przypadku sytuacji, gdy taka perspektywa staje się rzeczywistością. Nieważne, czy chodziło o coś dobrego, czy o coś złego, wolała nie przyciągać żadnego zainteresowania, niż znaleźć w centrum uwagi większej publiczności. Nawet średnia to już było dla niej za dużo.
    Myślała o tym, jak przetrwać, i to dosłownie, w świecie, który ogólnie uważała za okrutny, chaotyczny i ciężki do życia. Czy to świat biznesu, czy inny – każdy należał do tego jednego, głównego i dziedziczył po nim wszystkie te cechy, nawet jeśli w stu procentach, to po części i to na pewno wystarczającej na tyle, by nie myśleć o tym tylko jak o ułamkach. W każdym tym świecie miała dwa kredyty do spłacenia, szafy pełne trupów i ciocię, której nie chciała niczym martwić i obarczać. Więcej niż jedna trzecia tych trosk była zaspakajana dzięki pracy. Camille potrzebowała pracy, bo utożsamiała ją z przetrwaniem, a nie było chyba nic silniejszego dla człowieka, niż instynkt przetrwania.
    Kłamstwo, choć niezbyt szlachetne, było czymś, co pozwalało jej czuć się pewniej w związku z pracą, więc poczuła sporą ulgę, kiedy Chayton oznajmił, że jemu też było to bardziej na rękę. Ona też nie chciała kłamać sama, wolała, żeby byli po tej samej stronie i trzymali się tej samej wersji.
    Warunek, który teraz postawił, nie zaskoczył ją wcale. Był to jednak warunek trochę dla niej problematyczny, bo kiedy patrzyła mu w oczy, potrafiła w jednej sekundzie stracić całą pewność siebie i to nie dlatego, że się go bała albo coś w tym stylu. Myślała o tym czasami i jeden z wniosków, który jej się nasuwał, podpowiadał, że chodziło o pewnego rodzaju intymność, która się wtedy pojawiała i która ją onieśmielała. I która w ich przypadku ostatnio nabierała wielu różnych kolorów.
    Insopportabile — mruknęła pod nosem, chwilowo ściskając filiżankę nieco mocniej. Odetchnęła, zbierając się w sobie, rozluźniła palce i popatrzyła panu Kravisowi w oczy. Zamierzała popatrzeć na niego bardzo wymownie, żeby wiedział, jakie to okropne z jego strony, bo nie dość, że chodziło o coś osobistego, co już samo w sobie było dla Cam sporym wyzwaniem, to jeszcze chciał utrzymywać kontakt wzrokowy. Ale nie bardzo jej to wyszło, bo widząc wyraz jego twarzy, serce w jej piersi zabiło kilka razy mocniej, wybijając ją całkowicie z rytmu. Więc odwróciła na chwilę wzrok, by oswoić się z tym jeszcze raz.
    — Czy pana małżeństwo zawsze było taką maską? — spytała w końcu, patrząc mu w oczy, tak jak chciał, a nawet ciutkę dłużej. Przygryzła dolną wargę, stopniowo uciekając spojrzeniem, aż znów wpatrywała się w filiżankę. Podniosła ją do ust, biorąc nieco większy łyk, w trakcie którego przymknęła oczy i zaciągnęła się zapachem kawy.
    Momentami czuła, jakby powinna zapytać o jego małżeństwo trochę wcześniej. Temat poruszyli właściwie tylko raz, w radiowozie i wtedy wydawało się to wystarczające, skoro Chayton uświadomił ją, że i tak się rozwodzi, a przynajmniej próbuje i że to nie ma żadnego związku z tym, co się między nimi działo. O więcej nie pytała, ale też nie zakładała, że będzie dziać się więcej niż ten pocałunek w operze, a później jakoś nie było okazji ani innej sposobności. Zresztą to, że czasami czuła, że powinna o to zapytać, wcale nie znaczyło, że rzeczywiście to było coś, co powinno ją interesować. Rozmyślania na ten temat pojawiały się samoistnie, bo oprócz rozwodu, nie wiedziała o tym małżeństwie niewiele więcej o osoby siedzącej przy biurku obok niej, a tej osobie pewnie nawet o głowy nie przyszłoby, że Chayton i Rosalie się rozwodzą albo choćby o tym rozmawiają. To była tajemnica, która ją zaciekawiła i to nie dlatego, że chciała poznać pikantne szczegóły. Interesowało ją właściwie tylko to, jaki miało to związek własnymi słowami Chaytona a propos masek, jeśli w ogóle jakiś był.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  90. Całe szczęście, nie musiała się aż tak dużo domyślać. Sam jej to powiedział wcześniej w radiowozie, że z Rosalie łączy go tylko podpis na papierze. Że to układ biznesowy. Że technicznie nie musiała się czuć niczemu winna. Pamiętała to, aczkolwiek w dalszym ciągu nie do końca to rozumiała, bo chodziło przecież o małżeństwo. Camille nie była specjalistą, miała też niewiele okazji, by z bliska przyglądać się takim związkom, ale zdecydowanie odbiegało to od jej skromnej wizji i tego, co słyszała od ciotki. Małżeństwo miało być czymś na zawsze i to bez dwóch zdań, dlatego czy układ, czy nie, powinno wynikać z czegoś, czego Cam też nie rozumiała i nie potrafiła opisać, ale zdecydowanie nie zgrywało jej się z biznesem. Biznesy nigdy nie były na zawsze, opierały się w końcu na umowach, a te, nawet jeśli na czas nieokreślony, zawsze można było wypowiedzieć po spełnieniu konkretnych warunków. W idealnym świecie nikt nikomu nie musiałby „wypowiadać” małżeństwa.
    Ciekawiło ją, czy zawsze tak to postrzegał – jako układ, który miał przynieść korzyści firmie, czy może jednak zaczęło się od czegoś innego, co pozwoliło Rosalie i Chaytonowi odpowiednio się zgrać, a z czasem powoli się ulatniało. Albo czy gdzieś w trakcie pojawiło się między nimi coś takiego, ale z jakiegoś powodu nie znalazło się odpowiednio dużo przestrzeni, by pozwolić temu rozkwitnąć. Była ciekawa, bo nie chciała wziąć sobie za pewnik, że ich małżeństwo miało być tylko biznesem przez cały czas jego trwania. Wydawało jej się to zbyt poważnym wnioskiem, by go zaakceptować bez wiarygodnego potwierdzenia. Oczywiście, mogła zadowolić się tylko połowicznym potwierdzeniem, bo żeby poznać całość, musiałaby też poznać zdanie Rosalie, co nie wchodziło w grę.
    Zerkała na pana Kravisa co jakiś czas, kiedy odpowiadał, zauważając, że rzeczywiście nie wyglądał, jakby rozwód miałby spędzać mu sen z powiek, oczywiście, gdyby nie fakt, że z jakiegoś powodu się przeciągał. Ale to samo można było powiedzieć o tym, jak mówił o małżeństwie jako takim. Właściwie to odniosła wrażenie, że bardziej na rękę byłoby mu w tym dalej trwać, skoro nie wiązało się to z typowymi małżeńskimi zobowiązaniami. Nabrała nawet ochoty, by spytać jeszcze, dlaczego w takim razie chce się rozwieźć, ale zdążyła sobie to powiedzieć w myślach i nie brzmiało to jak dobre pytanie. Na głos pewnie byłoby jeszcze gorzej, więc choć była ciekawa i mogła spróbować iść za ciosem, odpuściła sobie natychmiast. Pomyślała sobie tylko, że może Chayton po prostu zmęczył się przywdziewaniem maski szczęśliwego męża, co jak najbardziej rozumiała.
    Czasami, w chwilach kryzysu, które dopadały ją na szczęście rzadko, też ją kusiło, by zrzucić swoje wszystkie maski. Nie miała jednak na to odwagi.
    — Rozumiem. Mniej więcej — odparła z ledwo słyszalnym wahaniem, bo naprawdę miała ochotę dopytać o kilka spraw i uzupełnić bazę danych o kilka dodatkowych szczegółów, które pomogłyby rozszyfrować kod, w jakim napisana była aplikacja siedząca naprzeciwko niej.
    Seksowna aplikacja.
    Postukała palcem o brzeg filiżanki, powstrzymując się przed wywróceniem oczu. Powinna już chyba przywyknąć do tych wszystkich głupich myśli, które ją nawiedzały, kiedy znajdowała się w towarzystwie pana Kravisa. To było przecież niedorzeczne, by nawet teraz coś takiego przychodziło jej do głowy.
    Rozumiała na pewno to, że chciał mieć spokój. To było pragnienie bliskie jej sercu i choć sama nie posuwała się tak daleko, by brać z kimś ślub, to przecież właśnie dla świętego spokoju spotykała się czasami z Lucasem. Co prawda, teraz odbijało jej się to czkawką, ale zadziało się tyle rzeczy, który nie umiała przewidzieć ani tym bardziej im zapobiec, że już ją to chyba nawet tak nie dziwiło. Uśmiechnęła się nawet lekko znad filiżanki, dostrzegając to drobne podobieństwo między nią a panem prezesem. Naprawdę pragnęła lepiej go zrozumieć…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pijar — bąknęła nagle, zdawszy sobie z czegoś sprawę. — Czy pana siostra będzie się bezpośrednio tym zajmować? — zapytała, przenosząc spojrzenie pewnie obaw na Chaytona, na którego patrzyła teraz bez żadnych oporów.
      W firmie na pewno było mnóstwo kompetentnych ludzi, która mogliby się zająć prawdopodobną burzą w mediach i normalnie pewnie nie byłoby sensu, by zawracać tym głowę samej dyrektorce. Ale tutaj w końcu chodziło o jej rodzonego brata, więc to nie był pierwszy lepszy skandal. I nagle z jakiegoś powodu Camille poczuła niepokój na myśl, że miałaby rozmawiać z Victorią na temat tego, co dzisiaj zaszło.

      Camille

      Usuń
  91. Ślub i małżeństwo, które nie miały nic wspólnego z uczuciami, to nie była koncepcja, z którą Camille mogłaby się utożsamiać. Nie była romantyczką z wizją tego jedynego mężczyzny, czekającego na nią gdzieś na świecie, przed oczami. Nic z tych rzeczy! Jeśli ktoś taki na nią czekał, to oznaczałoby źródło kolejnych oczekiwań wystosowanych w jej kierunku, więc wolała podziękować. Zresztą to utożsamianie się Camille było i tak na wyrost, bo polegało głównie na przekonaniu, że się po prostu do tego nie daje. Ten obraz małżeństwa był pełen uczuć, emocji, interakcji z drugą osobą i pracą nad mnóstwem różnych rzeczy, które ją przerastały, delikatnie mówiąc. Porównywała sobie to, co kreowało się za pośrednictwem skromnych obserwacji i opisów Florence ze sobą, ze swoim skrępowaniem i nieporęczną nieprzystępnością, z niechęcią do wewnętrznych kontemplacji o przeżywanych emocjach. Szybko doszła do wniosku, że niestety, ale pogodzenie tego ze sobą, nie będzie łatwe, pewnie nawet graniczyło z niemożliwym, co z kolei sprowadzało się do kolejnego ciotecznego zawodu. Oczywiście, nigdy się ciotce z tego nie zwierzyła, więc Flo nie była nawet świadoma tego zawodu i Camille wolała, żeby tak zostało.
    Dlatego też nie oceniała, czy podejście pana Kravisa było odpowiednie, czy wręcz przeciwnie. Nie czuła się do tego upoważniona, a poza tym miała mnóstwo podstaw, by wierzyć, że zawsze stawiał sprawę przed Rosalie jasno i klarownie. Mogła pokusić się o stwierdzenie, że był bezwzględny, kiedy chodziło o interesy, ale to w dalszym ciągu byłoby bardzo subiektywne, a tego typu wniosków Camille unikała, bo kłóciły się z jej analitycznym podejściem.
    W pierwszej chwili zrobiło jej się lżej, kiedy Chayton wspomniał, że nie będzie musiała rozmawiać z jego siostrą. Nie miała nic do Victorii, przypuszczała nawet, że jest bardzo sympatyczną osobą, przy której introwertycy mogli bezpiecznie wycofywać się w cień. Miała też jednak przeczucie, że niewiele rzeczy umykało jej uwadze, podobnie jak Chaytonowi, a to z kolei wpędzało Cam w niepokój i to pewnie słuszny. Dlatego dobrze było usłyszeć, że uniknie tego typu dyskomfortu. Trwało to jednak krótko, bo następne słowa pana prezesa zmroziły jej krew w żyłach, a ona bardzo nie lubiła, gdy było jej zimno.
    — Jak to? — Zmarszczyła delikatnie brwi, momentalnie wracając spojrzeniem do jego twarzy. Cholernik musiał się uśmiechać, jakby i tak nie miała już wystarczająco problemów, żeby z nim spokojnie rozmawiać i się nie rozkojarzyć. — Ile to jest trochę więcej prawdy? Więcej niż to, że… że napastował mnie facet, na którego jestem wściekła i który nie chciał mi dać spokoju, więc go pan spacyfikował…? — dopytywała, mając nadzieję, że jeśli to nie było wystarczające, to detale miały co najwyżej dotyczyć tego, kim był Lucas i że jego zachowanie było na tyle natarczywe, że wypadało się upewnić, czy nie zrobił jej krzywdy. — Nie obrażę się za więcej konkretów — zapewniła sugestywnie z cichutką paniką w głosie i pokiwała z przekonaniem głową, podnosząc filiżankę do ust, by wziąć większy łyk kawy, która trochę już ostygła.
    Musiała wiedzieć, co Chayton zamierzał powiedzieć swojej siostrze i przyjacielowi, bo choć nie planowała z żadnym z nich rozmawiać na ten temat, to nie mogła wykluczyć możliwości, że jej brak zamiarów nie będzie miał nic do rzeczy. Pracowali w tym samym biurze, mijali się czasami w kuchni, w dodatku Samuel czasami przejmował stery nad Tytanami, więc to nie tak, że nie było okazji, by któreś z nich nie mogło do niej zagadać, by zapytać choćby o to, jak się czuje. Camille nie miała żadnego daru związanego z rozmową z drugim człowiekiem, miała wręcz anty-dar i zdawała sobie z tego doskonale sprawę, także wolałaby uniknąć jakieś wpadki.
    Kłamstwa były ciężkie, kiedy zabierała się z nie w pojedynkę i nie sądziła, że opracowywanie ich z kimś może być jeszcze cięższe. Nagle dochodziło do podziału odpowiedzialności i mogłoby się wydawać, że to ułatwi sprawę, ale było wręcz przeciwnie. Odpowiedzialność dalej była stuprocentowa, do tego pojawiało się więcej czynników, których trzeba było pilnować.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  92. Słuchała Chaytona, trzymając filiżankę cały czas na wysokości ust, by co chwila po nią nie sięgać i żeby czymś się dodatkowo zajmować. Nie mogła tylko go słuchać i na niego patrzeć, bo wtedy przestawała rejestrować treść i odpływała myślami, skupiając się na rzeczach niewiele mających wspólnego z ich obecnym problemem. To, co zdążyli już omówić, najwidoczniej trochę ją już uspokoiło, nawet napięcie w mięśniach już jej nie dokuczało i czuła się tak, jakby siedziała i czekała na skazanie. Problem nie zniknął i nie został rozwiązany, ale ustalanie planu działania pomagało się uspokoić, a uspokojona Camille była bardziej skłonna do uciekania myślami ku czemuś… przyjemniejszemu. A przy panu Kravisie przychodziło jej to jeszcze łatwiej. Wręcz zbyt łatwo.
    Zakręciła się wokół stwierdzenia, że chęć złapania jej po pracy nie miała teraz większego znaczenia. W sumie dalej nie wiedziała, czego od niej potrzebował, ale czy na pewno było tak, jak mówił? Że nie miało to znaczenia? Dla Camille chyba miało, choć już raczej poza kontekstem bieżącego problemu. Później może go nawet o to zapyta, z czystej ciekawości. A to, jak pan Kravis zareagował na to wszystko? Jak źle to musiało wyglądać, skoro posunął się do rękoczynów? To było takie niespodziewane, bo jeśli miałaby kiedykolwiek spekulować wyniki podobnej sytuacji, w życiu nie posunęłaby się do tego, by obstawić, że kogoś uderzy. Że będzie tak wściekły. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to się trochę nie zgadzało z tym, jakiego znała go na co dzień. Ale czyżby wcześniej nie myślała podobnie…?
    Gdzieś w między czasie na jej wargi wpełzł delikatny uśmiech, jakby w mimowolnej odpowiedzi na błąkających się w kącikach ust Chaytona. Miała akurat wziąć kolejny łyk kawy, kiedy zorientowała się, że nie padły żadne kolejne słowa. Urwał ciąg dalszy. Tak po prostu. Podniosła na niego spojrzenie, by się upewnić, że nie miał zamiaru sam z siebie kontynuować, a przecież to jeszcze nie był koniec. Nie wyglądał, jakby zastanawiał się nad tym, co powiedzieć, więc uznała, że zrobił to specjalnie.
    Musiała poświęcić całe swoje zasoby silnej woli, żeby nie uśmiechnąć się bardziej niż już to robiła, bo chciała, żeby mówił dalej, to myśl, że mógłby się z nią właśnie droczyć w taki sposób była… Nie wiedziała, jaka, ale na razie wystarczyło, że po prostu była. W końcu była też opcja, że się wcale nie droczył. Odpowiadał bez udzielania odpowiedzi. Albo odpowiedź nie miała mieć większego znaczenia.
    — Odpowie mu pan? — dopytała znad filiżanki, z której ostatecznie się napiła. Nie uśmiechała się bardziej niż przed momentem, przynajmniej nie ustami, bo spojrzenie, które posłała Chaytonowi jeszcze zza kawowej pary, zdradzało ją dużo bardziej. Oczy miała roześmiane i iskrzące.
    Ta informacja nie była jej już taka niezbędna. Szczerze wątpiła, by Samuel wystosowałby tego typu pytanie w jej stronę, nieważne jak bardzo zżerałaby go ciekawość. Poza tym niezależnie od tego, czy pan Kravis sam udzieli odpowiedzi, czy tego nie zrobi, w obu przypadkach ich wersje wystarczająco by się ze sobą pokrywały i co do tego Camille nie miała wątpliwości. Tak naprawdę odpowiedź dla Samuela nie miała takiego znaczenia, nie kiedy zastanawiała się nad tym, co usłyszałaby ona, zadając teraz takie samo pytanie.

    Camille Russo

    OdpowiedzUsuń
  93. Evans, mimo bardzo napiętego grafiku, przejmowała wszelkie nowe zlecenia z szeroko otwartymi ramionami. Potrzebowała przypływu gotówki, jeżeli chciała posunąć się naprzód, wynająć dodatkowy lokal na pracownię i zatrudnić ludzi. Nie było łatwo pokonywać kolejne stopnie, kiedy ciągle coś ją blokowało. W ostatnim czasie zajęta była przede wszystkim jedną suknią wieczorową i garsonką dla pani Kravis, traktowała te prace jako priorytetowe i kiedy miała dość walki z niepokornym tweedem, zabierała się za coś delikatniejszego, a kiedy jedwabie i satyny uciekały jej spomiędzy palców, wracała do wełnianego splotu i tak w kółko. Teoretycznie uszycie garsonki nie powinno być zbyt czasochłonne, ale jednak trochę czasu czekała na materiał, potem musiała jeszcze doszyć koszulę i podszewkę, znaleźć odpowiednie guziki, a czasami po prostu od projektu odpocząć. Musiała też znaleźć czas na obsługę butiku, bo dziewczyna, która miała przyjść na rozmowę o pracę, rozpłynęła się w powietrzu.
    Można było powiedzieć, że Hazel pracowała w pocie czoła. Swietłana, którą dobierała do pomocy, ostatnio nie mogła jej użyczyć swoich rąk, więc ciężko było mówić w przypadku działalności Evans o zespole. Z jednej strony dawało jej to pozór spokoju, bo nie musiała martwić się o terminowe wypłaty i samopoczucie pracowników, z drugiej zaś sprawiało, że Hazel musiała znaleźć sposób na rozciągnięcie doby do co najmniej pięćdziesięciu godzin.
    Hazel akurat siedziała przy świeżo zakupionym tablecie i próbowała jeden z projektów przenieść właśnie na elektroniczną kartkę. Pochylała się nad sporym ekranem i kreśliła rysikiem kolejne kształty. Podobało jej się to, że mogła powiększyć dany fragment, domalować szczegóły, które na klasycznym projekcie nie byłyby widoczne.
    Kiedy rozbrzmiał jej telefon, sięgnęła po niego wolną ręką i nawet nie patrząc na ekran, odebrała.
    — Słucham?
    Początkowo nawet nie zarejestrowała z kim rozmawia, a kiedy dotarło do niej, że przy telefonie jest Kravis, mimowolnie się uśmiechnęła. I z pewnością odetchnęła z ulgą, że nie była to pani Kravis.
    — O, cześć, cześć. — Roześmiała się w odpowiedzi na komentarz o kolorze tweedu, który wybrała sobie matka Chaytona. — Przyznam, że całkiem sprawnie. Wydaje mi się, że wyrobię się nawet przed czasem, jeżeli wszystko pójdzie po mojej myśli. Musisz wierzyć mi na słowo, że ten tweedowy projekt traktuję priorytetowo — dodała, cały czas uśmiechając się do telefonu. — Pani Kravis kazała ci mnie skontrolować? — spytała, bo nie była pewna, co na celu miał telefon Kravisa. Nie podejrzewała go o żadne niecne sprawy, w końcu na gruncie zawodowym dogadywali się całkiem nieźle i jeżeli miała być szczera, to Chayton był wymarzonym odbiorcą jej usług.

    Hazel

    OdpowiedzUsuń
  94. Przełknęła kawę i odstawiła niemalże pustą filiżankę. Przysłoniła usta dłonią, cicho odkaszlując i pokręciła zdecydowanie głową na boki.
    — Nie. Nie ma mowy — powiedziała, krztusząc się jeszcze cicho. — Jeśli jej powiem, będzie wiedziała, że to coś poważnego, a wtedy zacznie się się przejmować. — Pomachała ręką, dodatkowo podkreślając tym gestem, jak bardzo jej ciocia nie powinna dowiedzieć o zbyt wielu szczegółach. — I zacznie o tym myśleć, zadawać mnóstwo pytań… — wymieniała, dalej kręcąc głową i machając ręką, którą po chwili sięgnęła po serwetkę i przytknęła ją do ust.
    W ciągu zaledwie jednej chwili przez głowę Camille przewinęło się kilka potencjalnych scenariuszy, jakie mogły się wydarzyć, gdyby Florence dowiedziała się za dużo, a to o czym teraz rozmawiali, w większej mierze się do tego zaliczało. Na samą myśl robiło jej się słabo i czuła, jak po plecach zaczyna lać się zimny pot. Nie było mowy, żeby powiedziała cioci, że sytuacja z Lucasem eskalowała do takiego stopnia. I była pewna, że nikt, dosłownie nikt, kogo to dotyczyło, nie chciał, żeby Florence zaczęła się przejmować.
    — Powiem jej, że Lucas przyszedł porozmawiać, ale… nie dogadaliśmy się — stwierdziła po chwili namysłu, zwijając serwetkę w dłoni i wzruszyła ramionami. — I tak jest na niego zła, a jeśli dowiedziałaby się, że zmusił mojego szefa do czegoś takiego… — Wbiła spojrzenie w stolik, nabierając powietrza w policzki i zaraz jak wypuściła, jakby spuszczała powietrze z balonika. Ponownie pokręciła głową. — Nie wiem, co Luci powie swojej rodzinie i jak dużo z tego rozniesie się po ludziach, ale jeśli coś powie, to na pewno coś z tego dotrze do Flo… I póki sama mnie nie spyta, lepiej jej nie nakręcać — powiedziała definitywnie, wypuszczając serwetkę, którą zdążyła porządnie wymiętosić.
    Była przekonana, że do cioci szybciej dotrą plotki z osiedla, niż klikalne artykuły i to tym się zdecydowanie bardziej przejmowała. Oczywiście, istniała szansa, że przeglądając telefon, kobieta natrafi na ten nieszczęsny artykuł, ale prawda była taka, że Florence nie interesowała się takimi rzeczami i nie zwracała na nie uwagi. Rzadko też korzystała z komórki inaczej niż do dzwonienia i wysyłania wiadomości. Celebryckie afery interesowały ją tylko wtedy, kiedy razem spędzały wieczory przed telewizorem albo siedziały w łazience i przeglądały Instagrama na telefonie Camille, a i tak głównie chodziło wtedy o to, by po prostu sobie porozmawiać.
    Poza tym Camille nie chciała cioci niepotrzebnie martwić. Flo miała dużo na głowie, a i tak przejmowała się siostrzenicą bez przerwy. Najczęściej chodziło o drobiazgi, o to, że Camille mało spała, jadła nieregularnie, dużo pracowała. Że czasami wpadała w ten dziwny trans, kiedy nie liczyło się nic poza pracą. Cam nie chciała dokładać jej trosk, bo i tak miała ich wiele, a jeśli istniała szansa, że nigdy się o czymś nie dowie, Camille się tego łapała.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  95. — O… To pani Kravis ma pozwolenie na broń? — zażartowała, chociaż… kto tam panią Kravis wie. Mogła mieć pozwolenie na broń, a nawet być tajnym agentem jednej z agencji, które działały na terenie Stanów Zjednoczonych. Sprawiała dość groźne wrażenie, nikt przecież nie wziąłby jej za potulną panią na górnej granicy wieku średniego. Hazel, z niemałą zazdrością, uważała, że pani Kravis jest w bardzo dobrej formie. Prawdopodobnie składało się na to kilka składników: dobre geny i duże pieniądze mogły być tylko przykładami.
    Mimo względnie dobrego humoru, który towarzyszył jej nawet przy wspomnieniu pani Kravis, Hazel wolała nie wizualizować sobie sceny, jaką właśnie przedstawił jej Chayton. Istniało spore ryzyko, że Evans zwyczajnie zaczęłaby się bać swojej klientki. Odłożyła rysik i wygasiła ekran tabletu, nad którym do tej pory siedziała, kiedy jej rozmówca konkretnie przeszedł do bardziej formalnych tematów. Mimo tego, że słuchała Chaytona, to w głowie właśnie kołatała jej myśl, że za parę dni będzie musiała się spotkać ze swoją ulubioną klientką. I jednocześnie uznała, że późniejsze spotkanie z Kravisem mogłoby jej ten dzień uprzyjemnić, nawet jeśli to spotkanie miałoby być stricte biznesowe. Miło spędzało się czas z przyjemnymi ludźmi, a Kravis do tej był względem Hazel zwyczajnie przyjemny, choć pewnie jak każdy człowiek miał też nieco bardziej szorstkie oblicze.
    — Ofertę współpracy… — powtórzyła, próbując stworzyć efekt, jakby w ogóle się nad tym zastanawiała, a prawda była taka, że do tej pory nie zawiodła się na współpracy z Chaytonem. Szyła dla niego garnitury i nie była pewna jednak, dlaczego teraz musieli spotkanie sformalizować. Czyżby kolejny garnitur miał być wysadzany diamentami? — Hmm… wolne popołudnie… Wiesz co… — Odpaliła znowu tablet, szybko włączając aplikację kalendarza, który ostatnio zaczęła prowadzić w formie elektronicznej. W piątek planowała umówić się z matką Chaytona, w głowie przeanalizowała teraz postęp prac i możliwość realizacji podjętego przedsięwzięcia. — Pasuje mi piątek. Najlepiej po dziewiętnastej, jeżeli to nie jest za późno.

    Hazel Evans

    OdpowiedzUsuń
  96. Przejmowała się ciocią i jej reakcją, ale robiła to zupełnie inaczej niż w przypadku samej pracy i wszystkich ludzi, którzy się z tą pracą wiązali. Przede wszystkim, cioci ufała, nawet jeśli wydawać mogłoby się, że jest inaczej, skoro nie chciała od razu wyjawić jej całej prawdy i wolała czekać na rozwój sytuacji. Gdyby nie to, że wiedziała, że Florence będzie się denerwować i martwić, powiedziałaby jej o wszystkim, może nawet o tym, że przespała się ze swoim szefem i że może to nie była taka zwykła przygoda na jedną noc. Były w końcu blisko, były dla siebie jedyną rodziną, jaką miały. Problem leżał w tym, że Camille nie umiała się tak po prostu zwierzać, nie umiała tak po prostu opowiadać o tym, jak się z czymś czuła i przez to istniało duże ryzyko, że ciocia nie zrozumiałaby wszystkiego. Miałaby większe wyrzuty sumienia, wiedząc, że z cioci robi się chodzący kłębek nerwów, niż przez to, że nie mówi jej całej prawdy i ją okłamuje. Poza tym to nie byłby pierwszy raz, kiedy czegoś sobie nie mówią, każda z nich miała katalog tematów nie do ruszenia i choć nie było to nigdy powiedziane na głos, obie wiedziały, że coś takiego istnieje.
    W przypadku cioci sprawa była też o tyle prostsza, że ona nie chodziła korytarzami ich biurowca, nie spacerowała między biurkami i w ogóle nigdy nawet nie była w tym budynku. Nie miała najmniejszej sposobności, by dopatrywać się jakiś niuansów mających miejsce między Camille a panem Kravisem, ani tym bardziej, żeby przypisywać im jakieś znaczenie. Florence w gruncie rzeczy nie wiedziała nawet, jak w praktyce wygląda codzienna praca siostrzenicy ani jak często i blisko współpracuje bezpośrednio z panem prezesem, więc nie mogła sama wysunąć żadnych konkretnych wniosków. Nie była też typem, który z łatwością zawierzał plotkom przy pierwszej lepszej okazji – lubiła plotkować z sąsiadkami, ale jeśli artykuł z Camille i Chaytonem w rolach głównych trafi kiedykolwiek przed jej oczy, nie pozwoli ponieść się emocjom, póki nie dowie się prawdy od źródła, jak wtedy na imprezie pracowniczej, na której wydało się, dlaczego Camille nie poszła na MIT. Gdzie przez źródło należało rozumieć raczej samą Camille, bo choć Florence zapewne nie brakowałoby odwagi, by przyjść osobiście do biura i przepytywać pana Kravisa, istniała bardzo mała szansa, że posunęłaby się do czegoś takiego. To było w końcu życie Camille i gdzieś była ta granica, której nawet pani Russo nie miała zamiaru przekraczać.
    Nie chciała też za bardzo się nad tym rozwodzić, nie uważała, że była taka konieczność i żeby to pana Kravisa interesowało. Zresztą im więcej by powiedziała, tym więcej musiałaby tłumaczyć, a i tak nie była pewna, czy dałaby radę, biorąc pod uwagę, jak wiele między nią a ciocią było bezsłownego porozumienia. Dużo ważniejsze wydawało jej się, żeby porozmawiali dalej o tym, co będzie się działo w biurze. Większość już omówili, ale lepiej było powiedzieć teraz więcej niż mniej, nawet jeśli mieli mówić o oczywistościach.
    — Och, nie, nie. Dziękuję — odparła, trochę wytrącona z rozmyślań, bo powtarzała sobie jeszcze to, co powiedział Chayton w związku ze swoją matką. Zerknęła na kartę, do której nawet nie zajrzała i pokręciła lekko głową. — Może kiedy indziej… — dodała od niechcenia. — Nie wiem, czy nie powinniśmy się już zbierać — zasugerowała, zastanawiając się, która jest tak właściwie godzina.
    Nie miała ochoty wracać do domu. Nie miała ochoty, żeby ten dzień się już kończył, skoro następny nie zapowiadał się najlepiej. Najchętniej zostałaby tu, albo gdziekolwiek indziej, z panem Kravisem i porozmawiała o rzeczach, które nie dotyczyłyby w żadnym stopniu paparazzi, naciąganych artykułów i formalności, które będą od jutra wdrażane. Poudawałaby, że jutro wcale nie nadejdzie i nie muszą się niczym przejmować. Jednak właśnie dlatego uważała, że powinni się powoli zbierać i wkrótce pożegnać. Camille wiedziała, co się z nią działo na następny dzień, po tym jak miło spędzała czas w towarzystwie Chaytona, jak za nią oglądała i włóczyła spojrzeniem, kiedy tylko pojawił się w zasięgu albo kiedy usłyszała jego głos w otoczeniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Robiła to też tak po prostu, bez żadnej specjalnej okazji, ale czuła, że lepiej będzie nie ryzykować i nie stwarzać sobie okazji do żadnych podejrzeń. Mieli się w końcu zachowywać tak jak zwykle. Tylko bardziej. I ostrożniej. Cam potrafiła być bardzo ostrożna, dlatego nie chciała sobie dodawać powodów, by spojrzeniem szukać prezesa po biurowcu, a nie miała wątpliwości, że im więcej czasu z nim spędzała i im bardziej mieliby odbiegać tematami od bieżącego problemu, tym trudniej byłoby jej się powstrzymywać na następny dzień.
      Zapytała, czy mógłby ją odwieźć gdzieś w okolicach jej sąsiedztwa, podkreślając wyraźnie, że chodziło jej konkretnie o okolice. Im dalej od jej domu, tym lepiej i gdyby nie to, że była przekonana, że sam zaproponowałby jej podwózkę w taki sposób, przez który nie dałoby mu się odmówić, sama by jakoś się do domu dostarczyła. A nawet jeśliby tego nie zrobił i poprosiła go o coś, o czym nie zdążył nawet pomyśleć, nie przeszkadzało jej to. Nie miała nic przeciwko, by spędzić z nim jeszcze kilka dodatkowych chwil tylko i wyłącznie na własne życzenie. Ostatecznie to było całkiem przyjemne wyjście na kawę i miło spędziła czas, choć oczywiście wolałaby, żeby nie wynikało to z tego zamieszania z Lucasem i paparazzi.
      Na zewnątrz powoli robiło się już ciemniej i chłodniej, co było szczególnie odczuwalne nad wodą, a jeszcze bardziej odczuwalne przez Camille. Nie spodziewała się, że wróci później do domu, ani że będzie nad rzeką, dlatego nie była odpowiednio ubrana. Już drugi raz tego dnia to sobie wypominała, obejmując się ramionami i stawiając pospieszne kroki w stronę samochodu pana Kravisa. Odetchnęła z ulgą, gdy wsiadła i zamknęła za sobą drzwi, ale żeby jakoś nadrobić ten chwilowy brak ciepła, nim zapięła pasa, gorączkowo zaczęła pocierać dłońmi swoje nogi. Zwolniła, kiedy zorientowała się, że pan Kravis spoglądał na nią i zaraz przestała całkowicie, posyłając mu nieco rozbawiony, nieco zakłopotany uśmiech, po czym zapięła pasy i poprawiła się na swoim miejscu, kierując spojrzenie za szybę.
      Jazda przebiegła w ciszy, jednak Cam znów złapała się na tym, że jej to nie przeszkadzało. Różnica była taka, że czuła się lepiej niż wcześniej, nie była podenerwowana ani tak spięta, kiedy dopiero jechali na kawę. Wiedziała, że nerwy i wyzwania dopiero nadejdą i normalnie stres nie opuszczałby jej przez cały czas, ale teraz było zupełnie inaczej. Mogłaby nawet powiedzieć, że czuła się spokojna, bo i tak nie mogła teraz niczego więcej zrobić, żeby poprawić jakoś ich sytuację. To było dosyć nietypowe dla Camille, tak dać sobie czas na głębszy oddech i w pewnym stopniu odprężyć się przed uniknionym, na które można było tylko i wyłącznie czekać. Spokojniej czuła się już w restauracji, głównie dzięki podejściu Chaytona, bo jego opanowanie i rzeczowość na pewno w tym pomagały. Nie dał się niczemu przytłoczyć, choć przecież w niego ta sytuacja uderzała z nie mniejszą, jeśli nawet nie większą, siłą. W jednej chwili buzowała z niego wściekłość, w drugiej już był opanowany i gotowy do działania.
      Zerkała na niego kilka razy, jakby chcąc się upewnić, że jego spokój nie jest tylko przywdzianą maską. Tym razem też tego nie potrzebowała, by odgadnąć jego nastrój, ale po prostu chciała też na niego jeszcze chwilę popatrzeć, póki nie musiała przejmować się, że ktoś ją na tym przyłapie. Byli sami, bardziej sami niż w restauracji, było też względniej ciszej i zdołali zrzucić z siebie pierwsze nerwy, które targały nimi wcześniej. To było naprawdę przyjemne i niezwykłe, do takiego stopnia, że znów nawiedzały ją myśli, że wcale nie chce wracać jeszcze do domu. Nie chce się kłaść, spać i obudzić następnego dnia, by stawić czoła medialnemu zamieszaniu. I im dłużej jechali, tym bardziej o tym myślała, podświadomie wiedząc, że są coraz bliżej momentu, kiedy wysiądzie z jego samochodu i każde pójdzie w swoją stronę

      Usuń
    2. Niby nic takiego, niby nic nowego, ale teraz, gdy jechali w tej spokojnej ciszy, taka perspektywa wydawała jej się niemalże nie do zniesienia i mocno jej ciążyła. A gdy w końcu ulice za szybą zaczynały się robić bardziej znajome, miała wrażenie, że zaraz ktoś zsunie ten wielki kamień, do którego była przywiązana i raz z nim trafi na dno.
      Kiedy Chayton zatrzymał auto, w pierwszej chwili sięgnęła po prostu do pasów i je odpięła. Wyplątała z nich pasek od torebki, kładąc już nawet dłoń na klamkę, ale gdy już miała za nią pociągnąć, odsunęła rękę, nieruchomiejąc na moment.
      A gdyby tak… gdyby tylko chociaż…
      — Czy może pan… — zaczęła pospiesznie, odwracając się na siedzeniu przodem do Chaytona, na które popatrzyła krótko, ale zaraz odwróciła wzrok. — Zastanawiam się, czy może pan też… — urwała ponownie, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, które przeszłyby jej przez gardło. — Czy pan też…? — Przygryzła delikatnie dolną wargę, opierając dłonie na podłokietniku i nabrała powietrza. Co jej przyszło do głowy, by próbować go o to zapytać? Od kiedy zadawanie pytań było dla niej łatwe? Powinna po prostu to zrobić i wtedy na pewno dostałaby odpowiedź na swoje pytanie. — Chciałam tylko… tylko… — A co, jeśli to nie będzie tylko tylko? Podniosła spojrzenie do jego oczu i zacisnęła palce na podłokietniku, przygryzając mocniej wargę. To przecież nigdy nie będzie tylko, a teraz nawet to byłoby za dużo. Jeden raz? Za dużo?
      — Wie pan… tylko… — Tylko raz. Jeszcze. — Tylko dobranoc — wydusiła z siebie, czując, jak niesmaczne są te słowa i jak bardzo do niczego nie pasują, a ponieważ całość nabierała smaku porażki, skrzywiła się lekko, próbując zatuszować to jednocześnie wymuszonym uśmiechem i momentalnie otworzyła drzwi, niemalże wyskakując z auta na chodnik. Zatrzasnęła za sobą drzwi i bez zwłoki pospieszyła w stronę domu.
      Cały spacer do domu myślała o tym, że wystarczyłoby, żeby się tylko trochę pochyliła nad tym podłokietniku, żeby wyciągnęła rękę przed siebie, przymknęła oczy, złapała za ciemny materiał marynarki i na pewno jakoś by to dalej poszło. W jedną albo w drugą. Z pewnością nie byłoby tylko. To nie był wieczór, gdzie mogło być tylko, skoro czekał na nich taki dzień. To był wieczór na wszystko albo nic. I Camille czuła, że po prostu poległa, co było zapewne rozsądnym posunięciem. Tylko jedyne, o czym teraz pamiętała, to o tym, jak dobrze smakował brak rozsądku.

      Camille Russo

      Usuń
  97. [Przepraszam, że tak długo musiałaś czekać, umknął mi ten odpis gdzieś kompletnie. Mam nadzieję, że nadal jesteś chętna na wspólne pisanie i nie masz dość takiej 'córki marnotrawnej', jak ja <3]

    Cieszyła się, że ich rodziny znały się od lat i mogła na niego liczyć, wcześniej jako nastolatka, a teraz już dorosła kobieta, wciąż nieco bezbronna i uwikłana za bardzo w sprawy swojego brata. Treningi Nicolasa przynosiły coraz lepsze efekty, a jego niekontrolowane wybuchy złości pojawiały się coraz rzadziej. Nawet własny ojciec nie potrafił wpłynąć na zachowanie Nico tak, jak trening czy rozmowa dyscyplinująca z Chaytonem, za co była mu dozgonnie wdzięczna.
    - W takich chwilach żałuję, że nie urodziłam się trochę wcześniej i jesteś dla mnie za stary. Nie było więcej testosteronu do wzięcia w kolejce przy narodzinach? – zaśmiała się, obserwując jak ściąga rękawice. Jeszcze w liceum większość koleżanek zazdrościło jej, że zna osobiście Kravisa i nie dało się ukryć, że wiele kobiet, bez względu na pochodzenie, wiek i statut społeczny było gotowych stracić dla niego głowę. Ona sama jako mała dziewczynka traktowała go niczym obiekt westchnień, teraz jednak ich relacje były czysto koleżeńskie, a że Chayton jako jeden z nielicznych znał jej prawdziwą sytuację rodzinną, stanowił dla niej wyjątkowe oparcie w momencie, kiedy Nicolas znów zaczynał szaleć.
    - Spokojnie, wszystko w porządku, przynajmniej na razie – uspokoiła go, widząc, jak lustruje go wzrokiem. Jej brat podczas wybuchów złości był na tyle agresywny, że bez skrupułów stosował wobec niej przemoc nie tylko psychiczną, ale i fizyczną. Było jej cholernie wstyd, że daje się tak traktować bratu, ale z tylu głowy wciąż miała sytuację z jej matką i nie chciała, aby i jej brat popełnił samobójstwo, nawet jeśli na każdym kroku uprzykrzał jej życie i miała w nim praktycznie zerowe wsparcie.
    - Mam do ciebie prośbę. Myślałam ostatnio nad tym, że podczas wybuchów Nicolasa jestem kompletnie bezbronna, jest ode mnie dużo silniejszy, a w napadzie furii, kompletnie się nie kontroluje. Treningi z tobą sporo mu pomagają, więc może ja też z nich skorzystam? Nauczysz mnie, jak się bronić? – rzuciła niepewnie, mając nadzieję, że mimo wielu obowiązków, zgodzi się pomóc jej opanować choć kilka podstawowych technik samoobrony. Wiedziała, że mogła pójść z tym do kogokolwiek, w mieście nie brakowało osób, które się tym profesjonalnie zajmowały, nikomu jednak nie ufała tak jak Kravisowi, poza tym wspólne treningi były okazją do rozmowy, a ona czuła się przy nim wyjątkowo bezpiecznie.
    - Obiecuję, że nie będę zajmować ci bardzo dużo czasu i przy okazji zrobię wszystko, aby być pilną uczennicą. Jestem gotowa zacząć nawet teraz – uśmiechnęła się delikatnie, wskazując na sportowy ubiór, który miała na sobie i torbę, którą miała przewieszoną na ramieniu i w której znajdowały się inne, pomocne podczas treningu rzeczy.

    Naomi

    OdpowiedzUsuń
  98. Wiedziała, że jest zapracowany i miała wyrzuty sumienia, że dokłada mu pracy. Miała nadzieję, że ich treningi nie odbiją się zbytnio na ilości jego wolnego czasu, na nadmiar którego i tak już przecież nie narzekał. Doceniała, że nie odprawił jej z kwitkiem, zamierzała być pilnym uczniem, aby raz nie sprawić mu żadnych kłopotów, a dwa, jak najszybciej zakończyć lekcje, które niespodziewanie zapełniły jego harmonogram.
    - Dziękuję, dziękuję, dziękuję – rozpromieniła się, wieszając mu się z uśmiechem na szyi
    z wdzięczności – Obiecuję, że cię nie zawiodę. Będę pilną uczennicą i postaram się robić wszystko tak, jak mi powiesz. Zadania domowe też pilnie odrobię – zapewniała, ciesząc się, że mimo wszystko jej odmówił, nawet jeśli widziała, że nie do końca mu to pasuje i że z pewnością już teraz brakowało mu doby. Czuła się przy nim bezpiecznie, wiedziała, że może mu we wszystkim zaufać, obawiała się, że gdyby ktoś inny zobaczył przez przypadek jakiś siniak na jej ciele mógłby to źle zinterpretować i wywołać niepotrzebną aferę. Chayton znał Nicolasa, doskonale wiedział, czego można się po nim spodziewać, a dzięki temu, że ich rodziny znały się od lat, mogła liczyć na pełną dyskrecję z jego strony, co właściwie było w tym wszystkim dla niej najważniejsze.
    - Mówisz? A co, jeśli cię powalę, albo jakoś uszkodzę? Ta figura nie bierze się znikąd, dużo siedzę na siłowni – uśmiechnęła się, starając się wyswobodzić z jego uchwytu. Była zwinna i miała świetną kondycję, nie miała jednak nigdy styczności z zajęciami samoobrony, przez co wyswobodzenie się z jego uścisku szło jej co najmniej opornie – Jestem beznadziejna, przyznaję, że jestem okropnym przypadkiem, ale nie rezygnuj, dobrze? – wbiła w niego błagalne spojrzenie, doskonale wiedząc, że nawet jeśli okaże się kompletnym beztalenciem, nie odeśle jej z kwitkiem. Od dawna była przekonana, że miał dobre serduszko i miała nadzieję, że nikt tego zbytnio w jego życiu prywatnym i zawodowym nie wykorzystuje.
    - Co u ciebie? Jak sprawy prywatne? Masz w ogóle czas na życie? Jakiś pikantny związek? – zaśmiała się, dokładnie obserwując to, co robi i starając się wykonywać jego instrukcje. Wiedziała, że żadne skandale nie są w jego stylu, ale nie widziała się z nim już od jakiegoś czasu i chciała nadrobić wszystko, co się u niego wydarzyło, oczywiście nie licząc tego, co publikował na Instagramie, bo z tym zawsze była na bieżąco.

    Naomi

    OdpowiedzUsuń
  99. Nikt jeszcze nigdy nie wysłał po Hazel kierowcy, więc sama to propozycja zabrzmiała dla niej śmiesznie, nieco… nierealnie, dlatego nie była pewna czy Chayton żartuje, czy też nie. Po krótkiej chwili dotarło do niej, że przecież Kravis jest biznesmanem, niejeden raz wspomniał o swojej firmie i choć głównie było to krótkie, nic nieznaczące informacje, to mogła mieć pewność, że Chayton nie jest szeregowym pracownikiem w jednej z wielu korporacji, które miały siedziby w Nowym Jorku.
    — Trafię sama. Czyli piątek, dziewiętnasta. — Odparła. Doskonale wiedziała, że Kravis jest zajętym człowiekiem, mogła wiec przypuszczać, że jego grafik pęka w szwach. Ale ona też nie należała do tych, którzy całe dnie spędzając na słodkim nicnierobieniu i czekają na okazje, które przyjdą same. — Do zobaczenia. — Rzuciła do słuchawki, ponownie łapiąc w wolną dłoń rysik. — Jesteśmy w kontakcie. — Dodała, bo wiadomym było, że człowiekowi plany może zrujnować najmniejsza głupota i trudno mieć wtedy wpływ na dalszy rozwój sytuacji. Hazel wielokrotnie spotkała się już z tym, że umówieni klienci nie przychodzili na spotkania, bo… bo coś.

    Czas do piątku upłynął jej szybko i bardzo pracowicie. W piątek, w godzinach popołudniowych zaprosiła do siebie panią Kravis, która przymierzyła komplet, umożliwiając Evans naniesienie poprawek. Umówiły się na odbiór na środę. Wszystko było w terminie, ale sama Lucinda nie dała Hazel odczuć, że strój jej się podoba czy też nie. Zachowywała kamienną twarz, czasami rzucając tylko jakieś kąśliwe uwagi. Mimo wszystko spotkanie dwóch kobiet przebiegło dość sprawnie, równie sprawnie umówiły się na zakończenie prac i pożegnały – każda chyba mogła wtedy odetchnąć z ulgą i wrócić do swoich codziennych zajęć.
    Evans zamknęła tego dnia pracownię wcześniej, licząc na to, że dowie się więcej o opinii pani Kravis na spotkaniu z jej synem. Nie mogła uznawać tego za pewnik, ale tliła się w niej nadzieja, że Chayton uszczknie jej nieco z tajemniczego zachowania swojej matki. Hazel miała w sobie poczucie, że spotkanie z Kravisem nie jest zwykłą pogawędką na kawie, a będzie bazować na ich relacjach biznesowych, dlatego przebrała się w domu w bardziej formalny strój niż wygodne dresy, w których pracowała przez cały dzień.
    Ubrana w jasną koszulkę w kolorowy liściasty print i ciemne jeansy, wsiadała do ubera pod blokiem, w którym wynajmowała pokój. Przez cały dzień niemal nie myślała o tym spotkaniu, ale im bliżej była celu swojej podróży, tym bardziej się stresowała. Ale był to stres działający na nią w pozytywny sposób, motywujący ją.
    Wysiadając z samochodu po restauracją, która już na pierwszy rzut oka wyglądała na droższą, spięła prędko włosy w prowizorycznego koka. Była przed czasem, ale wolała nie spacerować po okolicy, której nawet nie znała, bo wtedy z pewnością mogłaby się spóźnić na umówione spotkanie. Nabrała powietrza w płuca i weszła do środka. Powitał ją uśmiechnięty młody mężczyzna, niemal od razu pytając o rezerwację, co tylko pozwalało sądzić, że ciężko w tym miejscu o wolny stolik.
    Posłużyła się nazwiskiem Chaytona i momentalnie została poprowadzona do dwuosobowego stolika. Zajęła miejsce, z którego miała widok na osoby wchodzące do sali. Kelner podszedł do niej i nalał do jednego z kieliszków, które przed nią stały, wody z eleganckiej karafki. Zrobiła łyka i zaczęła z ciekawością rozglądać się po miejscu.

    Hazel Evans

    OdpowiedzUsuń
  100. Nie spała. Nie mogła zasnąć, a nie móc zasnąć w przypadku Camille Russo, to rzecz niezwykła i niespotykana. I nie chodziło o tego typu noce, które spędzała przed ekranem, nieprzerwanie uderzając palcami w klawiaturę i tworząc kolejne linijki kodu. Mowa była o nocy, którą Camille planowała spędzić w łóżku pod kołdrą w stanie błogiej nieświadomości. Nie przewidziała jednak, że to nie wyjdzie, choć całkiem niedawno też miała drobne problemy z zaśnięciem. Wtedy przyszła do pana Kravisa i można powiedzieć, że to pomogło. Porozmawiali. Teraz też byli po rozmowie i to całkiem długiej, a Camille przewracała się tylko z boku na bok, przerzucając kołdrę to jedną stronę, to na drugą. Wpatrywała się w sufit, czekając aż znajome znużenie zacznie ciążyć na powiekach, ale nic takiego nie nadchodziło. Leżała i nie mogła zasnąć, a to oznaczało, że była sama ze swoimi myślami, które napędzały jej frustrację. Nie pomagało nawet burczenie w poduszkę, do tego czas dłużył się niemiłosiernie.
    Setki myśli na minutę. Setki wspomnień, obrazów. Dziesiątki twarzy. Tysiące słów. Miała dwadzieścia sześć lat, więc wszystko może nawet dałoby się liczyć w milionach, a najczęściej przewijały się te refleksje z panem Kravisem w roli głównej. Im bardziej próbowała zmienić tory swoich myśli, tym trudniej było myśleć o czymkolwiek innym. Była przekonana, że to właśnie dlatego nie może teraz spać. Przez faceta, który był jej szefem i którego bardzo chciała pocałować, czego nie zrobiła i na pewno miała ku temu bardzo ważny powód, bo to nie tak, że ten jeden pocałunek coś w ich sytuacji zmienił. Na pewno miała powód, by tego nie robić, tylko teraz nie mogła sobie o nim przypomnieć. Poza tym to nie dlatego nie mogła teraz spać, przynajmniej tak sobie powtarzała w myślach, burcząc w niczego winną poduszkę. Za kilka godzin w sieci mogły pokazać się ich zdjęcia, od których zależało, jak bardzo zła była sytuacja, w której się znaleźli. To był chyba lepszy, by się denerwować i nie móc przez to zasnąć, dlatego Camille tego się uczepiła, nawet jeśli cichy głosik w jej głowie szeptał, że to beznadziejna przykrywka i lepiej byłoby powiedzieć prawdę chociaż samej sobie.
    W końcu zasnęła, ale na krótko. Przespała może w sumie dwie godziny, nim musiała zwlec się z łóżka, by zdążyć do pracy. Wstała po tym, jak zadzwonił jej ostatni budzik. Ten budzik, który był trzecim ostatecznym alarmem ustawionym na telefonie, czyli w ogólnym rozliczeniu to był szósty alarm. Szósty alarm oznaczał, że makijaż był ograniczony do minimum, które pozwalało względnie ukryć objawy niewyspania i że nie było czasu zajrzeć do kuchni, żeby zgarnąć coś do przekąszenia w drodze. Do cukierni też nie zdąży zajść, więc musiała obejść się bez śniadania. Kawy mogła napić się w biurze. Cukier też nadrobi zapasami z szuflady.
    Z rana jeszcze nie było tak źle, jakby mózg jeszcze nie wiedział, że jest nie wypoczęty, więc czuła się całkiem w porządku. Dopiero w metrze, jadąc do pracy, nastrój i samopoczucie uległy diametralnej zmianie. Jej telefon nie przestawał wibrować i dźwięczeć od wiadomości napływających do niej w szaleńczym tempie. Kiedy zrobiło się trochę luźniej, wyciągnęła komórkę i ją wyciszyła, a następnie przejrzała pobieżnie niektóre powiadomienia – większość to były wiadomości o Stephanie i wziąwszy pod uwagę ich ilość, rzucające się w oczy wykrzykniki i pytajniki, nie musiała ich czytać, by wiedzieć, czego dotyczyły. Postanowiła je zignorować, bo i tak zaczynała się denerwować i nie potrzebowała dodatkowych bodźców. Jedyne, co jeszcze zrobiła, nim wyszła z metra, to przeczytała dwa nieszczęsne artykuły, do których linki dobroczynnie podsyłała jej Stephanie.
    Tajemnicza kobieta, powtarzała w myślach, kiedy szła ze stacji do biura i kiedy jechała windą. Widziała te zdjęcia i nie było mowy, żeby w biurze ta tajemniczość miała rację bytu. Wszystko było na nich widać. Jakby chciała, to mogłaby policzyć swoje rzęsy albo zmierzyć kąt, pod jakim uginały się podeszwy jej butów, gdy podniosła się lekko na palcach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet tego nie kojarzyła, nie kojarzyła, że to zrobiła i to jeszcze dokładnie w tym momencie, w którym pan Kravis zwrócił się do niej i stanął bliżej. Co to był w ogóle za odruch z jej strony, żeby stawać na palcach? Był wyższy, jasne, ale nie robiła tego chyba za każdym razem? Bo jeśli tak i wyglądało to tak jak na zdjęciach, to chyba będzie musiała kupić sobie specjalne buty z dociążoną podeszwą na piętach.
      Żałowała, że nie wstała i nie przyjechała wcześniej do biura. Wtedy może łatwiej byłoby się po tym biurze poruszać bez zwracania na siebie uwagi. Byłoby mniej osób, które wypatrywałyby, kto akurat wychodzi z windy. Przyjechała przed dziewiątą, więc i tak nie było jeszcze tylu ludzi, ale przez to, jak została zbombardowana wiadomościami od Stephanie, miała przesadne przeczucie, że każdy kto tylko odrobinkę kojarzył nazwisko „Kravis”, choć raz je wypowiedział, będąc w zasięgu swojego telefonu albo innego urządzenia połączonego z Google i internetem, przeczytał artykuły i zobaczył zdjęcia przynajmniej raz. I jeśli nawet większość ludzi w biurze nie kojarzyła tej kobiecej twarzy ze zdjęć, dzisiaj na pewno się to zmieni.
      Nie dotarła do swojego biurka, w ogóle ledwo zbliżyła się do recepcji, kiedy koordynatorka biura już gestem ręki poprosiła, by podeszła i bez zwłoki przekazała jej informacje, gdzie ma się udać, jak tylko odłoży swoje rzeczy. Z grzeczności mimochodem zapytała Camille, jak się czuje, na co brunetka wzruszyła ramionami i bez słowa skierowała się do swojego biurka. Zostawiła torebkę i szary kardigan na fotelu i poszła do działu kadr, przygotowując się mentalnie na rozmowę, o której uprzedził ją Chayton.
      Wiedziała, że to nie będzie najprzyjemniejsze doświadczenie w jej życiu, ale nie spodziewała się, że po pierwsze, będzie tyle trwało i po drugie, że będzie tak wyczerpujące. Ilość i drobiazgowość pytań, na które musiała odpowiedzieć, była, krótko mówiąc, przytłaczająca, a w przypadku Camille wysiłek, który musiała w nie włożyć, był… spory. I to nie dlatego, że tak jak podejrzewała, na część z tych pytań nie będzie odpowiadać zgodnie z prawdą – kłamstwo kłamstwem, na to była przygotowana. Nie przewidziała tylko, jak okropna okaże się własna pamięć i podświadomość. W dodatku sporo pytań było dosyć sugestywnych i Cam w pewnym momencie zaczynała obawiać się, że te dwie kobiety z HR wiedzą.
      — Czy dochodziło do spotkań z panem Kravisem poza miejscem pracy i w okolicznościach poza zawodowych?
      …pomyślałem, że może warto sprawdzić, czy też jestem w stanie zakochać się w operze.
      Jeśli nie chcesz, porozmawiamy tutaj, na środku chodnika, o tym co zaszło między nami w The Met.

      — Nie.
      — Czy pan Kravis kiedykolwiek kierował w twoją stronę jakieś niestosowne propozycje?
      W takim razie, zróbmy teraz wszystko, co chcemy.
      Czy powinienem sprawić, że będziesz potrzebować mnie tak samo mocno, jak tej pracy?
      I zostań dziś ze mną.
      Chciałbym skończyć w tobie, Camille.

      — Nie.
      — Czy cię dotykał albo wymuszał sytuacje, w trakcie których dochodziło do nieuzasadnionego kontaktu fizycznego?
      Oh, Dio…
      — Nie — odpowiedziała po nieco dłuższej chwili.
      Nie. Nie. Nie. Nie. Tak, podpisuję się pod wszystkim, co powiedziałam. Mogę długopis? To wszystko?
      Po dziesiątkach pytań, z których większości już nie pamiętała, mogła w końcu pójść zaparzyć sobie kawę. Wypić ją. Odetchnąć. I nie myśleć o tym, co takiego wyprawiała przez ostatni czas ze swoim szefem i o czym nie mogła powiedzieć prawdy. Co on wyprawiał z nią. Co robiła ona… Najgorsze było to, że nie miała nawet poczucia winy, była po prostu wycieńczona, bo przez bite dwie godziny siedziała i próbowała nie dać po sobie poznać tego, co działo się w jej głowie. Wcześnie nie zdawała sobie sprawy, do ilu wspomnień mogłaby się odwołać, ile drobiazgów wywoływało u niej dreszcze i jak niewiele potrzeba, żeby zrobiło jej się nagle gorąco. Nie każde pytanie sformułowane było tak, jakby to pan Kravis miał wychodzić z jakąś inicjatywą, ale właściwie każde dotyczyło jednego i tego samego. Po prostu te bardziej oddziaływały na jej zdradziecką wyobraźnię.

      Usuń
    2. Miała ochotę zawinąć się w swój sweter, podciągnąć nogi i skulić się na fotelu, tuląc dłońmi kubek z gorącą kawą i udając, że wcale nie jest teraz w pracy. Nie było nawet południa, a Camille już miała dosyć. Nie zdążyła nawet odczuć tych nieco bardziej przyziemnych skutków, jakie niosły ze sobą zdjęcia i artykuły, a już miała dosyć. Miała dosyć, a to dopiero początek…
      — Camille!
      Podskoczyła z miejsca i oblała się swoją kawą, ale ku swojemu zaskoczeniu nie czuła, żeby się poparzyła. Popatrzyła najpierw na kubek, pełna zdumienia, że nie unosi się z niego żadna para, a zaraz potem obróciła głowę na stojącą przy jej biurku Stephanie. Zamrugała kilka razy, przechyliła głowę i zerknęła na ekrany na swoim biurku, by przypomnieć sobie, co takiego robiła. I potem zauważyła godzinę. Czy ona…?
      — Camille, czy ty mnie ignorujesz? — Stephanie wymownie wsunęła się między brunetkę a biurko. — Czy ty właśnie… — Przyjrzała się twarzy Camille, potem sama popatrzyła na ekrany, na których były pootwierane arkusze z linijkami kodów, skrzynka mailowa i proces debugowania, którego pasek postępu sugerował, że został uruchomiony niedługo przed tym, jak Steph zjawiła się przy biurku. — Nie wierzę. — Jej ramiona dosłownie opadły, a oczy uniosły się ku sufitowi. — Jak ty w ogóle funkcjonujesz?
      — Steph — ucięła Camille, trochę zniecierpliwiona i poirytowana. Odstawiła kubek na biurko i podniosła się z fotela. — Coś się stało? — spytała już zdecydowanie łagodniej, naciągając swoją koszulkę z komiksowym nadrukiem, by przyjrzeć się wyrządzonym szkodom.
      — Ty pytasz się mnie, czy coś się stało? — Brew Stephanie uniosła się w górę. — Dziewczyno, widziałaś, co ci dzisiaj wysłałam?
      Camille wywróciła oczami i rzuciła koleżance spojrzenie pełne wyrzutu. Miała za sobą nieprzespaną noc, dwie godziny szczegółowego wywiadu przeprowadzonego pod czujnym okiem pań z działu kadr, nic nie jadła i oblała się kawą. Oczywiście, że widziała zdjęcia i przeczytała artykuły. Myślała, że nie musiała tego mówić na głos, że to się mówiło samo przez siebie. Dlatego bez słowa skierowała się do łazienki, nie dziwiąc się nawet, że Stephanie bez najmniejszego wahania poszła za nią i dorównała jej kroku.
      Koszulka była czarna, nie licząc nadruku, więc śladów po kawie nie powinny być widoczne. Nie chciała jednak siedzieć w mokrym ubraniu, dlatego poszła do łazienki, by wysuszyć materiał pod suszarką. Także Cam odchylała się pod suszarką do rąk, naciągając swoją koszulkę i machała co chwila ręką, żeby ją aktywować, kiedy przestawała dmuchać, a Stephanie siedziała na blacie przy jednej z umywalek i próbowała uzyskać odpowiedzi na pytania, które zapewne dręczyły ją od kiedy tylko przeczytała artykuły. Nie szło jej to zbyt dobrze, Camille również niczego nie ułatwiała, nie tylko zagłuszając się suszarką, ale również ograniczając swoje słowa do jakiś niewyraźnych pomruków. Jednak w pewnym momencie drzwi do łazienki otworzyły się i obie odruchowo popatrzyły za siebie. Steph w jednej chwili połknęła język, co nie zdarzyło się chyba nigdy wcześniej, a Camille poczuła, jak jej tętno przyspiesza do takiego stopnia, że bicie serca zaczęło echem roznosić się po całym ciele i dudniło w uszach.
      Do środka weszła Rosalie Ayton-Kravis. Elegancka i piękna jak zawsze, jakby codziennie wychodziła z domu tylko po to, by zdobywać świat. Od niechcenia popatrzyła na nie dwie i już miała wejść do kabiny, kiedy jeszcze raz popatrzyła na Camille.
      — Ach, to ty. Camille, prawda? Jak się trzymasz, kochana? — Rosalie domknęła drzwi do kabiny i podeszła bliżej, stając między Stephanie a Cam. Oparła się biodrem o blat z umywalkami i przechyliła z zaciekawieniem głowę.
      Zrobiło się bardzo dziwnie. Tak dziwnie, że nawet Stephanie nie bardzo wiedziała, co należało zrobić. Ostatecznie ona niewiele mogła zrobić i tak. Widziała tylko plecy Rosalie i kawałek twarzy Camille, która z tępą miną wpatrywała się w jeszcze-żonę prezesa.

      Usuń
    3. Wróć. Po prostu żonę. Jedna trzecia ludzi obecnych w żeńskiej łazience nie wiedziała o rozwodzie i inna jedna trzecia wiedziała, kogo obejmuje pozostałe dwie trzecie wiedzących o rozwodzie. Trzydzieści trzy procent to wystarczająco, by zmuszać się do myślenia według oficjalnych ustaleń.
      — Tak mi przykro, że to całe zamieszanie objęło również ciebie. Ci paparazzi są naprawdę niewyobrażalnie nieznośni, ale ekipa i Victoria wszystko już załatwiają. — Rosalie mówiła tak, jakby w łazience były tylko we dwie i tak, jakby naprawdę wiedziała, jak to wszystko wygląda od drugiej strony. Jakby wcale Chayton nie chciał się z nią rozwieźć i te artykuły nawet jej nie obeszły.
      Camille przełknęła ślinę i puściła brzeg koszulki, którą cały czas naciągała pod suszarką.
      — To mi jest przykro, że tak wyszło — wydukała, próbując wymyśleć, co należało zrobić teraz z rękami. — Pan Kravis chciał mi tylko pomóc — dodała zupełnie tak samo, jak kilka godzin temu w trakcie rozmowy z HR.
      — Nie wątpię — przytaknęła Rosalie, uśmiechając się i nachyliła się nieznacznie w stronę Camille, marszcząc z zainteresowaniem brwi. — Ładny krzyżyk — stwierdziła, wskazując palcem na wisiorek na dekolcie Cam. — Jakbym gdzieś już go widziała…
      — Może na zdjęciach? — wtrąciła się Stephanie, przypominając o swojej obecności w dosyć ostentacyjny sposób, za co Camille będzie jej wdzięczna to końca życia.
      Rosalie popatrzyła przez ramię na Steph i wróciła jeszcze na chwilę spojrzeniem do brunetki, a konkretniej do jej wisiorka, po czym westchnęła i odsuwając się od umywalek, wspomniała coś o swoich planach i że nie zabawi w biurze zbyt długo, bo przyszła w sumie tylko sprawdzić, jakie są nastroje. Następnie pożegnała się zdawkowo i wyszła, nie skorzystawszy z łazienki.
      Camille serca waliło jak oszalałe i musiała zrobić się bardzo blada, bo Stephanie aż zeskoczyła na ziemię i zaczęła pytać, czy wszystko w porządku, przyglądając się jej badawczo. Mówiła coś o tym, że nie ma się czym przejmować, że przecież nic się nie stało i wszystko wróci zaraz do normy. Ludzie lubią sensacje i choć Rosalie nie przychodzi do biura właściwie wcale, to nic dziwnego, że przyszła akurat dzisiaj. Chodziło w końcu o jej męża. I że była nawet całkiem miła, więc naprawdę nie ma się czym przejmować. Cam tylko kiwała głową, opłukując ręce zimną wodą. Nie chciała zachowywać się tak, jakby wpadła w panikę. HR wyraźnie powtarzał, że najlepiej by było, jakby zachowywała się normalnie, jakby nic się nie stało. Problem w tym, że nie wiedziała, jak zachowywać się normalnie.
      — A jeśli… — A jeśli wie albo chociaż się domyśla? — Jeśli myśli, że ja… i pan Kravis…
      Stephanie w jednej chwili wybuchła śmiechem i uściskała brunetkę.
      — Zapewniam cię, że nikt tak nie myśli, a już tym bardziej Rosalie Kravis — powiedziała z przekonaniem, klepiąc ją serdecznie po plecach. I Cam nie wiedziała, co powinna o tym myśleć, ale na tę chwilę chciała w to po prostu wierzyć.
      Wracając, rozmawiały już o sprawach związanych z pracą i projektem dla VIPów. Steph chciała się upewnić, czy może zostały już wysłane dokumenty z autoryzacjami, żeby wszyscy na czas dostali odpowiednie przepustki i wejściówki na event, bo termin na to kończył się już w tym tygodniu, a byłoby naprawdę głupio, gdyby żaden z Tytanów nie mógł wejść za kulisy całego wydarzenia albo nawet na samo wydarzenie. Camille odparła, że już dawno przekazała dokumenty do podpisania i zaraz po tym miały zostać wysłane, ale na wszelki wypadek podpyta o to w recepcji.
      W recepcji okazało się, że teczka z dokumentami rzeczywiście została przekazana panu Kravisowi, dokładnie dzień po jego powrocie z Turcji, ale do tej pory nie wróciła, więc siłą rzeczy nie została wysłana i możliwe, że dokumenty nie zostały jeszcze podpisane. Camille wróciła do swojego biurka i przejrzała swoje maile, które wysyłała do pana Kravisa, bo była przekonana, że przynajmniej raz mu o tych dokumentach przypominała i nie sądziła, by musiała to robić częściej. Do tej pory przynajmniej nigdy się tak nie zdarzyło.

      Usuń
    4. Camille stanęła przed dylematem. Jeśli dokumenty nie zostały jeszcze wysłane, to należało to zrobić jak najszybciej. Zastanawiała się jeszcze, jakie były szanse, że pan Kravis wszystko podpisał i sam nadał do wysyłki, bo teoretycznie mógł to zrobić. Był prezesem, mógł sobie robić, co chciał, nawet jeśli odbiegało to od procedur przepływu dokumentacji. Tylko on raczej lubił działać zgodnie z procedurami, prawda? Czy powinna wysłać mu kolejnego maila? Zerknęła na kalendarz i uświadomiła sobie, że tak właściwie musieli te dokumenty wysłać najpóźniej dzisiaj, więc jeśli ich nie podpisał i nie wysłał, mail nie był najlepszym rozwiązaniem. Bo skoro ich nie podpisał i nie wysłał, to oznaczało, że pierwsze przypomnienie mogło mu umknąć, poza tym raczej nie wisiał na swojej skrzynce bez przerwy.
      Normalnie przygotowałaby drugi komplet dokumentów autoryzacyjnych i poszła z nimi bezpośrednio do pana Kravisa, żeby oszczędzić czas i mieć pewność, że wszystko jest dopilnowane i zapięte na ostatni guzik. Bo Stephanie miała rację, bez tego nie dostaną wejściówek na czas, a bez wejściówek… no, po prostu nie zostaną wpuszczeni na wydarzenie, nieważne, co by mieli na nim robić.
      Miała zachowywać się normalnie. Jakby nic się nie stało. Jakby było żadnych zdjęć, żadnych artykułów. Jakby nie spała ze swoim szefem i jakby jego żona nie wpadła na nią przed chwilą w łazience. Dlatego normalnie to zrobiła, wcześniej trochę nienormalnie próbując się na to odpowiednio nastawić – włączyła sobie jakąś unowocześnioną wersję gry „Saper”, którą przeszła w trzy minuty, kończąc poziom zwycięskimi fajerwerkami. To musiał być dobry omen. Tak myślała. A może chciała się tylko okłamać? Bo co ostatnio niby zwiastowało, że wszystko będzie dobrze, skoro ona, Camille Russo, nie mogła zasnąć poprzedniej nocy?
      Jeszcze za nim podniosła dłoń, by zapukać do drzwi gabinetu pana prezesa, wiedziała już, że „Saper” nie ma nic wspólnego z wróżeniem dobrych omenów. Że nie powinna do niego dzisiaj przychodzić, nieważne w jakiej sprawie. Powinna trzymać się z daleka od niego, od jego gabinetu, jego samochodu i każdego miejsca, w którym miałby się w danej chwili znaleźć. Powinna odsunąć się od drzwi, jak tylko dotarły do jej uszu dotarły pierwsze słowa ubrane w złość i krzyk. Powinna sobie pójść i poprosić kogoś innego, żeby to załatwił. Jednak stała dalej w miejscu, z ręką uniesioną w górze, jakby zaraz miała zapukać i wpatrywała się w drzwi z szokiem wymalowanym na twarzy. Słowa, które słyszała, były… były mocne i jeszcze jakieś. W każdym razie były na tyle szokujące, że Camille nawet nie przyszło do głowy nic z tych powinności. Może chodziło o ich znaczenie, może o ton, w jakim były wypowiadane… Może chodziło o coś zupełnie innego. Nie miała pojęcia i nie miała też teraz czasu, by to sobie przeanalizować i uporządkować, bo chwila, która minęła po tym, jak głosy z drzwiami ucichły, była na to z krótka. I kilka sekund później drzwi się otworzyły, a z gabinetu wystrzeliła Rosalie. Stanęła jak wryta na widok Camille, ale zaraz wyminęła ją z ostentacyjnym prychnięciem, trącając ją w ramię. Jeśli coś mówiła, do Cam to nie dotarło. Jeśli patrzyła na nią ze złość, nie usłyszała. W gruncie rzeczy nie zauważyła nawet, że stoi w szeroko otwartych drzwiach, cała na widoku, a gdy już coś zaczęło do niej docierać, pierwsze podpowiedzi, że należy się stąd ulotnić jak najszybciej, było już za późno.
      Pan Kravis, dalej pochylając się nad biurkiem, podniósł swoje spojrzenie, które natrafiło prosto na nią. A Camille stała, przyciskając do siebie teczkę jedną ręką, a drugą miała lekko uniesioną, jakby ciało dopiero rezygnowało z pomysłu, by zapukać. Chciała rozpłynąć się w powietrzu. Chciała zniknąć. Chciała zapaść się pod ziemię. Wtedy mogłaby udawać, że nic nie słyszała i że nawet wcale jej tu nie było i nie widziała, jak Rosalie opuszcza gabinet prezesa w tempie odrzutowca, jakby gdzieś się paliło.
      — Przyjdę później — bąknęła, ale nie ruszyła się z miejsca, bo cały czas na nią patrzył.
      Wiedziała, że pan Kravis był zdenerwowany. Nie wiedziała, dlaczego i skąd to wie, ale wiedziała.

      Cam

      Usuń
    5. a tak dla pełnej dwusetki <3

      Usuń