Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] I'm meaner than my demons

alex ashford
partner zarządzający ds. fuzji i przejęć w ashford capital, rodzinnym holdingu inwestycyjnym i wierna kopia ashforda seniora, co, w zależności od punktu widzenia, jest i nie jest tutaj komplementem. wożąca się po mieście astonem martinem maszynka do robienia pieniędzy, interesów i wody z mózgu nieopierzonym przedsiębiorcom z mlekiem pod nosem (opierzonym i bez mleka nawet chętniej), znany z okazywania radości i gniewu takim samym wyrazem twarzy, o ile w ogóle posiada te uczucia w swoim repertuarze i emanowania wypolerowanym jestestwem typowego korporacyjnego tworu. zaparkował swoje ludzkie alter ego w okolicach londynu dwadzieścia lat temu i od tamtej pory skupia się na utrzymywaniu kontroli nad wszystkim dookoła siebie, oraz dokręcaniu śruby wszędzie tam, gdzie ta kontrola nie powinna sięgać.
Soon
archibald ashford
ojciec prezes ashford capital. zimny, bezwzględny kawał skurczybyka. firma i alex to dzieła jego życia.
Możesz mi powiedzieć, dlaczego Simone przed chwilą pocałowała klamkę twojego biura?

A możesz mi powiedzieć, dlaczego wysyłasz do mnie sekretarkę, zamiast pofatygować się samemu?

Gdzie są dokumenty Rhys & Stafford?

Tam, gdzie powinny być od samego początku.

Miałeś się z nimi spotkać, a nie na dzień dobry spuszczać ich w kiblu.

Sami się spuszczą w kiblu. Daję im pół roku.

Nie sądzisz, że powinienem o tym wiedzieć, ZANIM zaczniesz działać?

W ich miejsce dostaniesz kogoś, kto przynajmniej potrafi skleić zdanie po angielsku.

Obym tego nie żałował.

Jakbyś kiedykolwiek czegoś żałował.

Stołek jest jeszcze pod moją dupą. Pamiętaj.

Bo ci żyłka pęknie.

victoria ashford
matka poświęciła wszystko dla męża i rodziny. elegancka i troskliwa. przykładna żona u boku giganta.
Alex, jesteś?

Co tam?

Dostałam twojego maila z biletami do opery

Wedle życzenia

Sypiasz czasami?

Co to ma do rzeczy?

Wysłałeś go o pierwszej w nocy

Dokładnie piętnaście po

Z biura

Z biura

I nie widzisz w tym problemu?

A zrobiłoby ci różnicę, gdybym wysłał go z domu?

Jakbyś nie wiedział, o co chodzi

Jakbyś nie znała odpowiedzi

ethan ashford
brat prosty chłopak. żona, dwójka dzieci, dom, drzewo i biały płotek na przedmieściach.
Kupiłeś mamie ten wisiorek?

Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto zna się na biżuterii?

Jezu, Alex, za tydzień jej urodziny

Miałeś ogarnąć ten prezent

I ogarnę, uspokój się

Przecież się nie znasz

Świat się nie kończy na pieprzonym wisiorku

Wiesz, że jej nie chodzi o pieniądze

Próbujesz wpędzić mnie w poczucie winy?

A skutecznie?

Sam sobie odpowiedz

Po prostu przyjedź na te urodziny

Przecież obiecałem

Mi, żebym się odwalił

I nie zadziałało

ellie ashford
siostra organizuje eventy kulturalne. diabeł, piorun i wulkan w jednym. nie wie, co robi w tej rodzinie.
Aleeeeeex

Nie ma mowy

Ale jeszcze nie wiesz, o co chodzi 😟

Nie pożyczę ci samochodu

Przez tę jedną ryskę?

Serio?

W pięć sekund ci to wyklepali

I to nawet nie była moja wina 😤

Śmietnik pomylił hamulec z gazem?

Kto normalny stawia śmietniki w takim miejscu?

Braciszku, noo

ZA-PO-MNIJ

To zawieź mnie w sobotę do teatru

Spotkanie mam

Taksówki też masz

Cass pożyczy mi sukienkę

Nie będę jej tyrać po taksówkach

To tyraj szpileczki na piechotę

Jasne, niech mnie zamordują po drodze

Żaden problem 🥰

Grunt, że astonek bezpieczny

Skończyłaś?

Dopiero się rozgrzewam

O której po ciebie przyjechać>

cassandra ashford
żona aranżowane małżeństwo. biznesowo-medialny układ, który ładnie się prezentuje publicznie.
Wrócisz dzisiaj na kolację?

Nie zapowiada się

Po co w ogóle pytam

Cass, jestem zawalony robotą

Jak zawsze

Musimy znowu wałkować ten temat?

Nie o to chodzi

Będą twoi rodzice?

Nie chcę siedzieć z nimi sama i znowu się z tego tłumaczyć przed matką

Dobra, zabiorę dokumenty do domu

Postaraj się wrócić na 20

Długo jeszcze zamierzasz ciągnąć przed nią to przedstawienie?

Wiesz, że tak jest dla niej lepiej

Jasne

Lepsze to, niż świadomość, że mężulek sprzedał swoją firmę razem z córką w pakiecie

Odpuść

Po prostu bądź

protegowana wie, gdzie przycisnąć, żeby zadziało się coś dziwnego. cudowne dziecko.
Zostawiłam panu na biurku te zestawienia, które mieliśmy poprawić z Tomem.

A Tom miał pojęcie o tym, co robi?

Bez niego zeszłoby mi dwa razy dłużej.

Jenny, oboje wiemy, że to idiota

Zapytam jeszcze raz

Czy Tom miał pojęcie o tym, co robi?

No dobra, odesłałam go wcześniej do domu.

A kryjesz go, ponieważ...?

I tak już mają mnie za pupilka.

I dobrze

Mogę wiedzieć, dlaczego?

Bo na tym się skończy

Nie chcę, żeby się bali przy mnie oddychać.

Przyjaciół szukaj poza firmą

Panu to nie przeszkadza?

A ty się boisz przy mnie oddychać?

A powinnam?

Powinnaś przestać mi mówić na pan

Największa różnica pomiędzy Londynem a Nowym Jorkiem? Nowy Jork oglądany z biura na czterdziestym siódmym piętrze nie wydaje się być tym samym miastem, które przecinasz każdego dnia o poranku w drodze po ulubioną kawę, albo wieczorem przed solidnymi czterema godzinami snu – a trzeba nadmienić, że nie spieszy ci się do tych czterech godzin spędzonych w łóżku, które przed, w trakcie i po użytku wygląda jak muzealny eksponat i możesz sobie pozwolić na tę odrobinę kontemplacji. Dotykasz dłonią szyby, ale pod palcami czujesz nie chłód strzaskanego wiatrem okna, lecz tętno zatłoczonych ulic i energię, którą wysysasz jak wampir – a im więcej jej w sobie magazynujesz, tym większy czujesz niedosyt. To prawda, ciągle ci mało. Otaczają cię ludzie, którzy z jednej strony chcieliby uszczknąć dla siebie odrobinę twojej intuicji, chamstwa, buty, trochę przerażającego uroku, ale z drugiej nie jesteś dla nich tym typem człowieka, z którym można byłoby porozmawiać o finale Super Bowl, świeżo otwartym barze sushi trzy przecznice dalej, albo którego zaprasza się na dzikie imprezy w domu jakiegoś zdegenerowanego studenciaka z wąsikiem pod nosem. Po części dlatego, że nie masz zielonego pojęcia o sporcie, sushi to dla ciebie padlina w fikuśnym wydaniu, a największe porywy szaleństwa zaliczasz z dwoma łykami ulubionego Burbona przed powrotem do domu, choć tak naprawdę chodzi tutaj o ton twojego głosu, spojrzenie, sposób, w jaki trzymasz w swojej dłoni pióro (wszak nie zapominasz, że długopisy służą dzieciakom do przeżuwania ich ze stresu na matematyce), albo po zakończonej rozmowie odkładasz telefon na biurko. Cały szereg szczegółów, które normalnemu człowiekowi nadają jego unikatowy charakter, a ciebie kompletnie odrealniają. Można byłoby mieć do ciebie pretensje o to, że jesteś w stanie wyrecytować każdą z kilkunastu stron umowy podpisanej dziesięć lat temu z firmą-krzakiem, a przerasta cię złożenie komuś życzeń urodzinowych bez tygodniowego poślizgu, tylko od razu nasuwają się tutaj pewne wątpliwości, czy te pretensje miałyby w ogóle jakiś sens, bo to trochę tak, jakby próbowało się etycznymi argumentami zmusić lwa do wegetarianizmu. Lew z natury jest mięsożerny, a ty z natury jesteś zwykłym sukinsynem i w obu tych przypadkach nie należy doszukiwać się drugiego dna, ani tym bardziej podejrzewać, że kiedykolwiek ci to przeszkadzało. Prawda jest taka, że choć nie wierzysz w tego typu metafizyczne bzdury, a swoim racjonalizmem mógłbyś wymrozić całe piekło pod swoimi stopami, gdyby takowe rzeczywiście istniało, lubisz tę paraliżującą aurę, jaką wokół siebie rozsiewasz i każda sekretarka, która potrzebuje dziesięciu minut na zebranie myśli i nerwów po rozmowie z tobą, i każdy współpracownik dostający wylewu na samą myśl o przedyskutowaniu z tobą kolejnej teczki dokumentów, do których będziesz miał kilka drobnych uwag (zahaczając mimochodem o czyjąś niekompetencję, ślepotę i wtórny analfabetyzm), to kolejna cegiełka dla twojego wypielęgnowanego ego. Nie żeby czegokolwiek mu brakowało, bo jeśli akurat Forbes nie rozpisuje się o starym, poczciwym Archibaldzie, jego finansowym kolosie i zbliżającym się wielkimi krokami odejściu na emeryturę, po którym przekaże stery swojej firmy nowej gwieździe nowojorskiego rynku inwestycyjnego w skromnej osobie najstarszego syna, albo Bloomberg Businessweek nie rozłoży na czynniki pierwsze twoich niedawnych transakcji i nie nazwie cię pieprzonym geniuszem, ty pocieszasz się właśnie tym widokiem z czterdziestego siódmego piętra i myślisz o tym, że to wszystko przyszło do ciebie samo. Może przez trzydzieści osiem lat życia zebrało się w tobie co nieco kosztów imprezy pod tytułem dziedzic rodzinnego imperium, ale tak naprawdę nigdy o nic nie walczyłeś, nie wydzierałeś tego komuś z gardła, nie przelewałeś krwi, nawet nie za bardzo się przy tym spociłeś, a po prostu wśliznąłeś się w swoją rolę jak dobrze nakremowana dłoń w rękawiczkę i oto jesteś – Alexander James Ashford, doskonały efekt doskonałej wizji i mechanizm, który nigdy nie miał prawa się popsuć.
@ soundslikeawoo@gmail.com | igo00873
Fc.: Richard Madden

33 komentarze

  1. [Jestem ślepa, przyznaję się bez bicia. Ale i tak chcę coś napisać naszą dwójeczką. Liv nie odstraszy jego skurwysynstwo, bo sama potrafi być równie niemiła i bezwzględna. Dlatego - hej, miło Cię tu widzieć ponownie, obyś tym razem został z nami na dłużej! ♥ I zapraszam z pomysłami do Liv, a jeśli ich brak, to na burzę mózgów! :D]

    Olivia Fitzgerald

    OdpowiedzUsuń
  2. [Witamy ponownie i mamy nadzieję, że będziesz się z Alexem świetnie bawić.
    Mimo, że osobiście raczej nie chciałabym mieć kontaktu z tak chłodnym typem i szczerze współczuję jego przymusowej żonie tego aranżowanego związku, muszę przyznać, że w paru kwestiach go rozumiem. Sama bowiem jest tym rodzajem człowieka, który jeśli już w ogóle pamięta o jakiś datach, to tylko dlatego, że zaznaczył je sobie wcześniej na czerwono w kalendarzu i ustawił przypomnienie lub ewentualnie w ostatnim momencie zerknął na ekran laptopa (raz za dzieciaka udało mi się nawet przeoczyć własne urodziny). A takiego cacuszka jak jego ukochane autko obawiałabym się nawet tknąć, nie tyle jednak z powodu horrendalnej ceny, co tego, co kryje pod maską. Zdecydowanie zbyt łatwo się zapomnieć i skończyć na pierwszym lepszym drzewie (no chyba, że przypadkiem jeździłoby się po torze wyścigowym).]

    Cassander & Martino

    OdpowiedzUsuń
  3. [Wow, wow, estetyczność tej karty od razu przyciągnęła mój wzrok! Sam Alex wydaje się taką żywą, intensywną postacią, a ja doskonale rozumiem, jak to jest kochać i nienawidzić z taką samą pasją, więc możemy sobie w tej kwestii przybić piąteczkę. :D To musi być trudne, tak trzymać się w ryzach; w kaźdym razie osobiście tego nie potrafię, więc szczerze podziwiam. Jeśli tylko masz ochotę, to zapraszam do moich dziewczyn — a przede wszystkim życzę dobrej zabawy!]

    Erin Hawthorn, Maddie Quinn & Willow Calloway

    OdpowiedzUsuń
  4. [Można być całkowicie dumnym z tej karty! Widać, że oprócz poświęconego czasu, nie opuszczała Cię wena, bo wszystko zostało tak przedstawione, że mogłam i przeczytać porządną treść informacji o Alexie, ale i podejrzeć jego wiadomości wymieniane z bliskimi o pięknych twarzach ^^ Tak jak nie lubię czytać cudzych smsów, tak tu miałam z tego ogromną frajdę :D Kurczę, żona z twarzą Lily Collins sprawia, że zapomina się o całym układzie, jaki ich łączy, ale protegowana z buzią Simone Ashley (mam nadzieję, że niczego nie przekręciłam w rozpoznawaniu osób :D) zdecydowanie może mu namieszać w głowie. Szczególnie, gdy zacznie mówić do niego Alex.
    Jego styl bycia jest nie do podrobienia. Może i chłodny z niego typ, ale w wielu kwestiach ma rację. Nowy Jork oglądany z góry na pewno staje się piękniejszą wersją, sushi niech dalej będzie padliną w fikuśnym wydaniu, a na jego biurku oby nigdy nie zabrakło pióra. Długopisy zostawmy uczniom na matematykę. Miałam nawet takiego kolegę w szkole średniej, który namiętnie gryzł skuwki.
    Sukcesów na blogu! ;D]

    NATALIE HARLOW

    OdpowiedzUsuń
  5. Była zwyczajnie zmęczona. Nie chciała przyjmować tego stanowiska, ale jak mogłaby nie spełnić ostatniej woli ojca? Miała to nieszczęście, że była jedynym dzieckiem swoich rodziców i po prostu była nauczona realizować ich pragnienia. Miała nawet zostać spełnieniem ich marzeń. Problem polegał na tym, że trochę się po drodze pobuntowała, powybierała trochę własnych ścieżek i naprawdę nie sądziła, że zostanie wybrańcem. Namaszczona. Nie chciała tego tak samo, jak nie chciała kończyć swojej lekarskiej kariery. Prowadzenie dwóch prężnie rozwijających się spółek nigdy jej nie interesowało. Nie wierzyła w misję ojca, który też przecież był lekarzem i powinien ludzi przestrzegać przed nadmiernym przyjmowaniem suplementów, a nie zajmować się ich produkcją i sprzedażą.
    Spędzała jednak w siedzibie zadziwiająco dużo czasu i wiedziała, że członkowie zarządów, którzy niekoniecznie ją lubili, nie byli z tego faktu zadowoleni. Ale mimo zmęczenia i znużenia nie chciała dawać za wygraną. Przychodziła, siadała za biurkiem, czytała wszystkie cholendarnie długie i niezrozumiałe raporty, przyglądała się bez entuzjazmu wykresom, słuchała tych wszystkich mądrych ludzi, którzy byli mądrzy tylko i wyłącznie dlatego, że ona czuła się zmęczona i nie miała sił ich kontrować. Chodziła na wszystkie spotkanie, a przynajmniej na wszystkich chciała być. Nie bez komentarzy odbywał się fakt, że na niektóre po prostu nie docierała.
    Był po prostu zmęczona. Chciała wrócić na szpitalne korytarze i biegać w świetle jarzeniówek w białym kitlu. Chciała móc mieć znowu wpływ na ludzkie życie. Chciała je ratować, chciała patrzeć też na te życia, których nie byli w stanie zatrzymać, które oddawali w objęcia śmierci. To wszystko było tym, co kochała, czego chciała i do czego przygotowywała się prawie całe swoje życie.
    Ten dzień był podobny do pozostałych. Rano spotkała się z kimś, kto podawał się za zainteresowanego inwestora. W południe, po długim lunchu na mieście, zabrała z księgowości kolejnego pendrive’a, którego miała przejrzeć. Po trzech dłużących się godzinach, zajrzała do działu prawnego. Tam też jej nie lubili, bo zawracała im głowę, zadawała męczące pytania, na które nie znali odpowiedzi bez przygotowania. Była dociekliwa i upierdliwa. I może z pozoru brano ją za małą, zagubioną dziewczynkę, a ona pozwalała innym tak myśleć. W ciągu ostatniego miesiąca zrobiła jednak więcej niż wszyscy członkowie zarządów razem wzięci w okresie ostatnich trzech lat. Zaczynała dostrzegać w dokumentacjach pewne nieprawidłowości, które jeszcze jej nie alarmowały, ale wzbudzały ciekawość.
    Popołudnie miała poświęcić na odpoczynek. Na kolejną tabletkę. Chciała położyć się na podłodze w swoim apartamencie, leniwie głaskać koty i zapijać zmęczenie winem. Nie zwracała jednak uwagi na upływ czasu. Siedziała przy biurku, krzyżując stopy w kostkach. Obok krzesła leżały wysokie szpilki, które po całym dniu były zwyczajnie niewygodne. Piętnaście minut temu wzięła dwie tabletki. Bolało. Wiedziała, że nie wyjdzie w tych szpilkach ze swojego biura bez utykania.
    Poderwała głowę, kiedy ktoś wszedł do jej gabinetu. Nie spodziewała się już nikogo, a tym bardziej Ashforda - w końcu była pewna, że dała mu do zrozumienia, że póki co nie jest ani gotowa, ani chętna na rozmowy z nim.
    Alex Ashford był ropiejącym wrzodem na dupie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurwa, przemknęło jej przez myśl, kiedy się odezwał. Powinna była zatrudnić asystentkę. Już dawno. Kogoś, kto nie tylko pilnowałby jej kalendarza, ale także strzegł tych drzwi, przez które przeszedł teraz Ashford. Zamknęła klapę laptopa, schyliła się, nie bez grymasu i założyła na stopy szpilki. Wstała. Dzięki butom była nieco wyższa, a to dawało jej poczucie, że wśród tych wszystkich facecików w drogich garniturach, może mieć jeszcze jakąkolwiek kontrolę.
      — Pan Ashford… — mruknęła z niezadowoleniem. Zakręciło jej się w głowie, ale mimo to, starała się zachować niewzruszoną minę. Nie miała wcale ochoty na to, aby skracać dystans między nimi. — Wydaje mi się, że ostatnio wyraziłam się jasno. — Dodała, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Pozwoliła sobie na to, aby obejść biurko, stanąć niemal tuż przed nim, jakby blokowała mu sobą dalsza drogę. — A poza tym, nie prowadzę spotkań biznesowych bez wcześniejszego umówienia terminu. Traktuję je poważnie, więc… — celowo zawiesiła głos, dając mu do zrozumienia, że nie działa wedle jej zasad, a jej się to nie podoba. Skinęła nieznacznie głową w kierunku drzwi, przez które właśnie wszedł.

      Olivia Fitzgerald

      Usuń
  6. [Czekaliśmy, czekaliśmy i się doczekaliśmy 💙 A ja z czystym sumieniem mogę napisać, że na taką kartę warto czekać :) Bez najmniejszych wątpliwości mogę stwierdzić, że mój Christian nie dogadałby się z Alexem, ponieważ to dwa typy osobowości stojące na skrajnych, odpychających się biegunach. Co nie zmienia faktu, że ja sama jestem postacią Alexa więcej niż zainteresowana i jestem ciekawa, jakie też kłody planujesz mu rzucić pod nogi :) Wydaje się, że każdą taką kłodę Alex będzie potrafił bez problemu przeskoczyć, ale... po cichutki liczę na to, że trafi się taka jedna albo nawet dwie, o które się potknie i być może skłoni go to do przewartościowania pewnych spraw...? ;)
    Życzę udanej zabawy na blogu i wątków, które nie dają spać po nocach 💙]

    CHRISTIAN RIGGS

    OdpowiedzUsuń
  7. [O kurcze, mam takie wrażenie po przełknięciu karty, że strefa biznesu samego NY jest większa i zimniejsza, niż dotychczas. Wszystko tu jest dopracowane i dopasowane idealnie, po prostu tak doskonale, aż boli. Skręca mnie zazdrość! Jakoś nigdy nie chce mi się wierzyć w to, że człowiek pokaże skrajne emocje tak samo, w końcu w nieskazitelnej i wypracowanej masce musi ukazać się jakaś rysa!
    Totalnie trzymam kciuki, aby w jego życiu pojawiły się turbulencje! I nie żebym życzyła mu źle, wręcz przeciwnie, ale taki porządek jest... irytujący :)
    Nie wiem za bardzo, czy mamy pole do wspólnej historii, Alex wydaje się zwyczajnie nieosiągalny dla zwykłych ludzi, więc życzę udanej zabawy i nieśmiało zaproszę do którejś z moich dziewczyn. Dużo weny!)

    Emma & Lily

    OdpowiedzUsuń
  8. Jaka ona była tym wszystkim zmęczona. Jęknęła niemal bezgłośnie, kiedy się znowu odezwał, kiedy ją minął, jakby nigdy nic i zajął jeden z dwóch foteli przed jej biurkiem. Zacisnęła dłonie w pięści. Wiele wysiłku kosztowało ją to, żeby ubrać te pieprzone szpilki na stopy i w ogóle wstać, a teraz jeszcze musiała się z nim użerać.
    Zdecydowanie był ropiejącym wrzodem na dupie. Potrzebowała specjalisty, chirurga, kogoś, to pozbyłby się czyraka w sposób inwazyjny, ale skuteczny. Alex Ashford zdawał się być odporny na to, co do niego mówiła. Właściwie zdawał się być nie tyle odporny, co był po prostu głuchy i ślepy. Nie miała do niego za grosz szacunku, bo wiedziała, że on nie szanuje jej. Nie lubili się. Nie przypadli sobie do gustu, ale trudno było polubić sępa, który bez litości żerował nad truchłem, które Liv starała się wskrzesić.
    Ojciec przed śmiercią nie informował jej o tym, co planuje ze spółkami. Nie wierzyła w to, aby obiecał starszemu Ashfordowi jakąkolwiek własność udziałów, które strąciłyby Fitzgeralda ze stołka prezesa. Nie wierzyła w to, aby jej ojciec oddał w obce łapy swoje najcenniejsze dzieci, którym poświęcił wiele lat życia i których rozwijanie należało do jego pasji. Fitzgerald grywał w golfa tylko wtedy, kiedy musiał, a za najlepszy sport uważał zdobywanie kolejnych naiwnych inwestorów. Był bezwzględny, może dlatego tak świetnie dogadywał się z Ashfordem. Byli siebie warci.
    Olivia nie była wyrachowana do tego stopnia, dopiero poznawała ten świat, który skupiał sie na przekupstwach, manipulacjach i szantażach, którego przyczyną, skutkiem i siłą napędową były duże pieniądze. Zbyt duże, aby zwykły, szary człowiek mógł to zrozumieć. Liv wychowywała się w bogatym domu, nie musiała martwić się kredytem studenckim i co roku zabierano ją na drogie wakacje, ferie zimowe spędzała na rodzinnym jachcie albo w rezydencji w Aspen.
    Wróciła na swoje miejsce. Każdy kolejny ruch przypominał o bólu, który usztywniał jej kręgosłup. Było jej na tyle słabo, że musiała przez kilka sekund podtrzymywać się biurka, zaciskając szczupłe palce na jego krawędzi. Zmusiła się, by spojrzeć na Alexa, który już na pierwszy rzut oka wydawał się zbyt pobudzony, zbyt energiczny, stojąc w kontraście do samej Fitzgerald, która po prostu miała go dosyć.
    — Masz rację. — Zdecydowała się zrezygnować z formalności, skoro on nie chciał się im poddać. I z jednej strony pokazywała mu, że ugina się do jego zasad, a z drugiej wiedziała, że im dłużej będzie mu panować, tym szybciej znajdzie się na kompletnie przegranej pozycji. Wiedziała, że partnerzy biznesowi powinni czuć się sobie równi i zamierzała tej jednej zasady się trzymać, nawet jeśli według Ashforda była małą dziewczynką, którą mógł zmieść z planszy jednym pstryknięciem palców. — Nie wymagają czerwonych dywanów ani fanfar, ale byłoby miło, gdybyś uszanował fakt, że nie uwzględniłam twojej wizyty w planach na dzisiejsze popołudnie.
    Zmuszała się trochę do tego, aby jej głos brzmiał pewnie, aby nie drżał z wysiłku. Fakt, że według niego to ona była problemem, tylko ją do tego wszystkiego zmotywował. Może nawet dodał jej sił. Olivia z pewnością nie była problemem. Nie czuła się tak, a im głębiej wnikała w zawiłości spółek, tym bardziej przekonana była o tym, że tylko ona może je uratować przed upadkiem. I pewnie gdyby przystała na którąkolwiek z propozycji Alexa, miałaby lekką głowę i czyste sumienie, bo to on musiałby potem męczyć się z ewentualnymi następstwami tego, co wyczyniał jej ojciec, ale nie chciała, aby ktoś obcy brał odpowiedzialność za to, co podpisane było jej nazwiskiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Problemem jesteś ty. Bo nie rozumiesz, kiedy mówi się do ciebie po angielsku, w najprostszy możliwy sposób. Jeśli kiedykolwiek zmienię zdanie, skontaktuję się z twoimi ludźmi. — Odetchnęła. Nie miała żadnego planu. Żadnego konkretnego. Jaki mogła mieć plan w sytuacji, kiedy powoli odkrywała, że prawdopodobnie jej ojciec założył drugą spółkę tylko po to, aby skuteczniej prać pieniądze? — Może jesteś tego świadomy, a może i nie, ale służby nadal prowadzą dochodzenie w sprawie śmierci mojego ojca — zaczęła niesamowicie miękko, brzmiała teraz niemal sympatycznie. — Nie mogę zrobić nic, co utrudniłoby śledztwo, więc o jakich planach w ogóle mówimy?
      Zdecydowanie nie wyglądała na zrelaksowaną. Z trudem utrzymywała otwarte oczy i wyprostowaną postawę. Mrugała częściej niż powinna, czując suchość pod powiekami. Siliła się jednak na to, aby wyglądać tak, jakby niezapowiedziana obecność Ashforda nie robiła na niej żadnego wrażenia.

      Olivia Fitzgerald

      Usuń
  9. Dotarli do momentu, w którym żadne z nich nie szanowało czasu drugiego. Szybko. Nie potrzebowali nawet kilkunastu minut rozmowy do tego, aby zrozumieć, że się zwyczajnie nie lubią. A przynajmniej do takiego wniosku doszła Olivia, właściwie potwierdziła tylko to, o czym wiedziała już po pierwszym ich spotkaniu. Nie lubiła mężczyzny, który siedział teraz naprzeciwko niej. Fizycznie może i nie był odpychający, pewnie znalazłyby się kobiety, które wzdychały do pyszałka w drogim garniturze, w wypolerowanych butach i idealnym zaczesem. Liv się do nich nie zaliczała. Może dlatego, że oceniała go nie przez pryzmat wyglądu, a tego co robił i co mówił. A każde słowa z jego ust sączyły się niczym trucizna.
    Dochodziła jednak do wniosku, że Alex po prostu nie miał pojęcia z czym się mierzy. Być może nie traktował jej jak godnego sobie przeciwnika i wcale mu się nie dziwiła. W końcu był świetny w tym, co robił. Znał się na tym, jak mało kto i miał w zanadrzu techniki, które z łatwością pozwalały mu na powiększanie kapitału nie tylko klientów, ale przede wszystkim swojego. Ona wiedziała tyle, co nic. Świetnie radziła sobie na ostrym dyżurze, na izbie przyjęć i w gabinecie lekarskim, ale kiedy przychodziło do rozmawiania o udziałach, członkach zarządu, wielkich pieniądzach, to nieco blakła na tle innych. Nie była rekinem biznesu.
    Nie brakowało jej jednak siły charakteru, którą kształtowała w sobie od dzieciństwa. I jeśli Alex myślał, że ona nadal opłakiwała swojego ojca albo chowała w sobie jakiekolwiek sentymenty do pracy człowieka, który ją spłodził - był w błędzie. Tak zwyczajnie po ludzku się mylił. Olivia dorastała w pełnej rodzinie, która dobrze wychodziła na zdjęciach. Wychowywały ją jednak pieniądze rodziców pochłoniętych lekarskimi karierami. Otoczona była troską opiekunek, czułością ściąganych z zagranicy niań i surowością nauczycieli w prywatnej szkole podstawowej. Nie wiedziała, czym jest rodzicielska miłość. Nie miała rodzeństwa, na którym mogłaby polegać, więc śmierć jej ojca - choć przykra, nie okazała się w okrutny sposób bolesna. Charles Fitzgerald odszedł z tego świata jako mąż na papierze i ojciec z nazwy. Zginął trzy lata temu i gdyby nie to, że zostawił ostatnią wolę, a w niej kompletnie nierozsądnie wskazał swoją jedyną córkę jako następczynię - już dawno by o nim zapomniała, korzystając z gwarantowanej sumki z jego ubezpieczenia na życie.
    Zawsze był surowy i wymagał od niej perfekcji nawet po swojej śmierci. Nikt nie przewidział jednak, że Olivia w tym wypadku roztrzaska się fizycznie i rozsypie psychicznie. Siła jej charakteru przestawała mieć znaczenie w momencie, w którym poddała się uzależnieniu.
    — Myślę, że twoi ludzie zapukaliby do drzwi. Z kultury. — Mruknęła. Nie mógł nie zauważyć, że ona wyglądała coraz gorzej, bo też coraz gorzej się czuła. Przesadziła dzisiaj z oksykodonem. I tak, jak w odpowiedniej dawce udawało jej się złagodzić lekami ból i wprawić się w przyjemny euforyczny haj, tak teraz było jej po prostu niedobrze. I wcale nie bolało mniej.
    — Jezu, jesteś tak głupi… — szepnęła z niedowierzaniem. I tak, jak on się hamował w tym, aby jej nie ubliżyć, ona nie czuła takiej potrzeby. Zresztą nie bardzo była w stanie kontrolować to, co wymykało się spomiędzy jej ust. — Naprawdę sądzisz, że policja nie byłaby w stanie zamknąć sprawy zwykłego wypadku samochodowego przez trzy lata? Huh? To tak tylko ci przypomnę, że prowadzą już ją trzy lata. — Mówiła spokojnie, cicho, ale była coraz bardziej zła. Czuła jednak przepotworne mdłości, które też uniemożliwiały jej to, aby mówiła więcej i dosadniej. Dała mu tym samym do zrozumienia, że to nie był zwykły wypadek. I tylko pomyślała sobie, że pewnie dobrze by było, gdyby ona też w nim przepadła.
    Ashford po prostu nie mógł wybrać sobie gorszego momentu na to, aby wpaść w odwiedziny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Po prostu mdli mnie na twój widok — przyznała w odpowiedzi i w sumie nie mijała się z prawdą. Obecność mężczyzny w jej biurze sprawiała, że czuła się jeszcze gorzej, a przyjęte na pusty żołądek opioidy w ilości przekraczającej racjonalną, dawały o sobie znać. Pytając o jej samopoczucie, wytrącił ją z równowagi. Przez chwilę patrzyła na niego może zbyt uważnie. I faktycznie, niemal od razu poczuła zbierającą się w przełyku żółć.
      Nie łudziła się, że dobiegnie w tych szpilkach do najbliższej toalety. Nie miała szans, dlatego zdołała tylko odwrócić się na krześle i sięgnąć po stojący kosz na śmieci. Szarpnęły nią torsje, kiedy rzygała samą żółcią. Wymacała na biurku eleganckie pudełko z chusteczkami. Tak bardzo szumiało jej w głowie, że nie usłyszała, jak ktoś wszedł do jej gabinetu. Kurwa, znowu bez pukania.
      — O, pani prezes jest w ciąży? — Dźwięczny głos, któremu towarzyszył równie dźwięczny śmiech, przerwał ciszę wypełnioną szumem krwi i ciężkim oddechem Liv. Kobieta wyprostowała się i odwróciła przodem do biurka, ocierając chusteczką kącik ust. Nie czuła się lepiej. Uniosła jedynie brew, patrząc na młodą, szczupłą kobietę, której włosy w kolorze platynowego blondu opadały na ramiona idealnymi falami, jakby dopiero co wyszła od fryzjera. Uśmiechała się szeroko, zupełnie niezrażona tym, że przeszkodziła w spotkaniu i wparowała akurat w momencie, kiedy jej szefowa opróżniała żołądek do kosza na śmieci. — Prosiła pani o TĘ umowę. — Blondynka położyła na biurku przed Liv plik kartek.
      — Dzięki, to wszystko. — Olivia nie siliła się na uprzejmość. Musiała tylko odnotować gdzieś w głowie, a najlepiej to na papierze, żeby jutro o tym pamiętać, że musi zwolnić tę siksę z działu prawnego.
      — Pojawiają się tutaj pewne zawiłości, które warto byłoby…
      — To wszystko. Wyjdź. — Mało brakowało, a Olivia jęknęłaby z bezsilności. Czy Ashford dalej tam siedział? Czy naprawdę musiał być świadkiem tego, jak sobie nie radziła. Blondynka aż sapnęła, ale rzucając wpierw krótkie spojrzenie Liv, a później długie, ukraszone uśmiechem Alexowi, wyszła. Olivia miała ją tak bardzo w dupie, że nawet nie odprowadziła jej wzrokiem. Drżącą dłoń położyła tylko na papierach.
      Czy oni naprawdę zatrudniali tak głupich ludzi?

      Liv Fitzgerald

      [A nowe, nowe! I w karcie, i w zakładce. ;D Musiałam popracować trochę nad estetyką. Teraz jestem zadowolona.]

      Usuń
  10. Ona sama nie była pewna, czym w jej firmie zajmowała się blondynka. Może z kimś sypiała? Może była tak zwaną twarzą spółek i wrzucali ją na reklamówki? A może jednak była asystentką w dziale prawnym, bo prawnikiem nie mogła, w końcu buzię miała gładką jak licealistka. Olivia po prostu musiała się jej pozbyć. Za niekompetencję. Czy naprawdę nikt tutaj nie uczył tych ludzi, jak pracować? Jak nie przeszkadzać? Jak przemykać niczym cień i nie odzywać się nieproszonym? Olivia nie chciała być uznawana za prezesa-tyrana, ale nie ukrywała przecież, że nie jest szczęśliwa na tym stanowisku, a żeby się odnaleźć w nowych obowiązkach potrzebowała porządku, potrzebowała schematów, a tlenione, plastikowe blondynki, które pojawiały się znikąd, burzyły jej ład.
    Fitzgerald była w ciemnej dupie, a nie w ciąży. Wiedziała to ona, i wiedział to siedzący naprzeciwko niej mężczyzna. Słabo ukrywał ten majaczący się na parszywej gębie uśmiech. Może się myliła. Może nie miała w ogóle racji. Może Ashford wcale nie musiał jej niczego udowadniać. A ona jemu. Może powinna oddać mu stery w spółkach, pozwolić na to, aby wdepnął w to gówno, w które wepchnięto ją? Jednego była pewna. Nie mógł mieć zbyt łatwo.
    Trafił jednak na dzień, na pieprzony moment, w którym była zwyczajnie słaba. Zbyt słaba, żeby podjąć z nim skuteczną walkę. Ledwo zbierała myśli w logiczną całość, a rozmowa z nim była ewidentnie ponad jej siły. Zrzygała się na jego oczach do kosza na śmieci, ledwo trzymała się na nogach i pewnie gdyby tylko mogła, to wyrzuciłaby go z okna. Żeby roztrzaskał sobie ten głupi łeb o chodnik. Była słaba, zmęczona i sfrustrowana, a frustracja rodzi coraz większą niechęć. Nie lubiła go z każdą minutą coraz mocniej. Był skurwysynem jakich wielu, nie powinien robić na niej wrażenia, ale jednak robił - bo jako jedyny wpierdalał się do jej gabinetu bez zaproszenia.
    Odebrała od niego poszetkę, otarła nią usta i wyrzuciła do kosza na śmieci. Do własnych wymiocin. Pewnie ten kawałek materiału był stokrotnie droższy niż pudełko chusteczek higienicznych, ale zupełnie się tym nie przejmowała.
    Wyjście na świeże powietrze nie było złym pomysłem. Właściwie planowała wyjść stąd, zanim on się tutaj pojawił. Wstała chwiejnie, podtrzymując się biurka. Jebane obcasy, pomyślała tylko, podchodząc do wysokiej szafy. Wyciągnęła z niej płaszcz i to nie tak, że robiła to, co on chciał.
    — Kurwa… — jęknęła, ubierając czarny płaszcz i przewiązując go paskiem w talii. Spojrzała na Alexa niezbyt przytomnie. — Weź się, kurwa, zamknij. Proszę. — Nie wymagała zbyt wiele. Głowa zaczynała pulsować jej tępym bólem, nadal czuła mdłości, ale wiedziała, że nie ma czego zwracać. Przewiązała też delikatny, kaszmirowy szalik, wsadziła laptopa i tę przeklętą umowę do skórzanej aktówki. Nie oglądała się za niego, ale nawet gdyby chciała, to nie miała szansy mu uciec. Szła powoli, nieco chybotliwie. Nogi miała niczym z waty, a jeszcze w dodatku ból promieniujący od kręgosłupa do lewej nogi niemal ją paraliżował.
    Weszła do pierwszej lepszej łazienki, zapewne męskiej, bo minęła jednego z ważniaków w garniturze. Przepłukała tylko usta wodą, unikając patrzenia na swoje odbicie w lustrze. Wiedziała, że wygląda fatalnie. Nie ratował jej nawet makijaż. W tej chwili nic już nie mogło jej uratować, a kiedy wyszła z łazienki, nadal widziała Ashforda przed oczami.
    — Co chcesz wiedzieć? — spytała cicho, lekko chrypliwie, wyłuskując z kieszeni miętówkę. Wiedziała, że nie jest w stanie się go pozbyć. Skoro nie zniechęciło go to, że rzygała przed jego czasami, że słaniała się przed nim na nogach, to nie było szans, żeby sobie odpuścił. Wiedziała też, że w zakresie śledztwa nie może powiedzieć mu zbyt wiele, bo była i świadkiem, i poszkodowaną, a utrudnianie działań policji było ostatnim, czego chciała. A chciała niewielu rzeczy. Przede wszystkim świętego spokoju.

    Liv

    [Ano, idzie się w nie zapatrzeć. :D Taka ładna ta pani prezes, ha. :D]

    OdpowiedzUsuń
  11. - Panu również dzień dobry, Panie Ashford – mruknęła niezbyt zaaferowana głosem swojego szefa, nie przestając przekopywać sterty dokumentów na biurku, które ewidentnie nie należało do niej. Stary mahoń ze skrzętnie przemyśleniami ozdobnymi rantami oraz ręcznie rzeźbionymi nogami w niczym nie przypominał ikeowskiego mebla, które firma zamówiła do jej biura. – Czterdzieści sześć; osiemnaście, dwadzieścia cztery, osiem zer, pięćdziesiąt dwa, trzydzieści trzy; polisa: sto dwanaście, jedenaście, tysiąc czterdzieści sześć, hasło: LondynBoy90 – wyrecytowała z pamięci, nie przeszkadzając sobie w odbywanej czynności. Przed zajęciem aktualnej posady w firmie Ashford Capital, była jego asystentką przez wystarczającą ilość czasu by poznać stojącego za nią mężczyznę na wylot, a tym bardziej uodpornić się na jego gburowatość, choć czasami potrafił jeszcze zaleźć jej za skórę i dotknąć swoimi słowami na tyle, że przez pół dnia chodziła podminowana. Często gryzła się w język, zachowując pyskówki dla siebie, bo doskonale znała swoje miejsce w szeregu i nie chciała się wpędzać w niepotrzebne kłopoty. Czasami jednak, tak jak dzisiejszego poranka, o godzinie szóstej cztery, zapominała, że ma niewyparzony język.
    Wygrzebała w końcu interesujący ją plik spiętych papierów przygotowany przez jej współpracownika, któremu po raz kolejny ślepo zaufała w przygotowaniu sprawozdania na temat intersującej ich szefa spółki i wyprostowała się patrząc na siadającego na fotelu szefa, który nie uraczył ją nawet przelotnym spojrzeniem. Mimowolnie wywróciła oczami i zrobiła kilka kroków w tył, nie spuszczając go z oczu. Nawykła do gróźb pod swoim adresem, w których Alex Ashford kwestionował jej szansę na awans i oddzielała je grubą kreską od tego, jak w rzeczywistości ją traktował.
    - Muszę wprowadzić małe poprawki – skłamała wskazując na dokumenty, które przycisnęła do klatki piersiowej, jakby bała się, że mężczyzna je wyrwie i zacznie czytać. A tego nie chciała ani ona, ani Tom ani nikt ze współpracowników, którzy powoli zaczynali wchodzić na czterdzieste siódme piętro budynku znajdującego się w centrum Dolnego Mahattanu, gdzie firma Ashford Capital miała swoją siedzibę.
    Zły humor Alexa nawet ją nie obszedł. Dzień jak co dzień. Mężczyzna znany był ze swojej gruboskórności i niezbyt przyjaznego oblicza, więc nie zawracała sobie głowy muchami w jego nosie, może mu przejdzie w ciągu dnia, a może będą się męczyć do późnego wieczora, marząc aby w końcu wyjść z biura i odetchnąć mniej toksycznym powietrzem.
    - Za pół godziny będzie miał go pan poprawionego na biurku. Kopię zostawię też panu Archibaldowi, aby miał wgląd w statystyki przed dzisiejszym spotkaniem zarządu – odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. – Dam znać pana asystentce żeby przyniosła panu kawę i bajgla – rzuciła za sobą, doskonale znając jego poranne przyzwyczajenia i wyciągnęła z kieszeni marynarki telefon, zaczynając pisać do kobiety, która od kilku dni piastowała to urocze i wymagające stanowisko. Od momentu awansu Astrid była to już trzecia asystentka. Pozostałe dwie nie wytrzymały presji, którą Alex je obciążał i zrezygnowały po kilku miesiącach pracy. – Coś jeszcze? – odwróciła się chwytając za klamkę, chcąc zamknąć za sobą drzwi do jego gabinetu.

    Astrid

    OdpowiedzUsuń
  12. Myślała, że w windzie zwymiotuje drugi raz, kiedy ta szarpnęła delikatnie. Przestrzeń była niewielka, więc zapachy ich perfum pachniały teraz intensywniej i w dodatku się wymieszały. Opierała się o ścianę, przykładając czoło do chłodnej powierzchni. Dobrze, że nikt inny z nimi tą windą nie jechał. Czuła się jak gówno, a fakt, że Alex nie odpuszcza, tylko potęgował to uczucie. Mdliło ją, skręcało z bólu i z trudnością utrzymywała otwarte powieki. Przez krótką chwilę w jej głowie pojawiła się myśl, jak wróci do domu, skoro jej volvo stoi na podziemnym parkingu, a ona nie jest w stanie nawet utrzymać pionu bez czyjejś pomocy. Usiadła na jednej z ławek. Skwer wiosną, latem i jesienią był naprawdę ładny. Pracownicy okolicznych korporacji spotykali się tutaj w przerwie na lunch. Albo ze swoimi pudełkami, albo kupując bajgla w pobliskim foodtrucku. Kiedy pogoda sprzyjała, rozstawiał się tutaj też starszy pan z kawą. I wbrew pozorom była to najlepsza kawa w okolicy. Dzisiaj to miejsce wyglądało smutno, podobnie jak i umęczona życiem Liv.
    Wodziła wzrokiem za pobudzonym Alexem. Niezdrowo pobudzonym. I być może powiew tego nieświeżo świeżego powietrza nieco ją ocucił, ale dopiero teraz dostrzegła, że Ashford zachowuje się jak tykająca bomba, będąc kompletnym przeciwieństwem ledwo kontaktującej Olivii.
    A ona czuła, że dzisiaj przesadziła z oksykodonem. Pierwszy raz od trzech lat miała świadomość, że była bliska przedawkowania. Zdarzało jej się mieć zawroty głowy, czuć się senną i lekko osłabioną, ale jeszcze nigdy nie była w stanie, w którym ledwo powłóczyła nogami. Największym problemem było to, że nawet się tego nie wystraszyła. Tylko pogodziła się z tą myślą. Jakby tak miało być.
    Kiedy się zatrzymał, zmusiła się do tego, żeby skupić spojrzenie na jego twarzy. Na jego ustach, które poruszały się szybko i wyrzucały z siebie niesamowitą liczbę słów. Było parę momentów, kiedy chciała mu przerwać, ale pozwalała sobie tylko na westchnienia, mruknięcia i wzruszenia ramion. I nawet to kosztowało ją znacznie więcej energii niż sądziła.
    — Czym doprawiasz kawę? — spytała bez ogródek, kiedy w końcu się zamknął. I to nie tak, że go nie słuchała. Słuchała i nawet słyszała. Miał prawo mieć wątpliwości. Ona też je miała, a im bardziej się w nie zagłębiała, tym łatwiej się one mnożyły. Dostrzegała wiele możliwości na nielegalne zagrania ojca. I widziała też, że z wielu z nich prawdopodobnie skorzystał.
    Przymknęła powieki, przykładając palce do skroni.
    — To nie był wypadek. — Potwierdziła tylko to, co już i tak insynuowała na górze. — Dziwnym trafem miał miejsce wtedy, kiedy byliśmy razem w jednym samochodzie. A to zdarza się raz, maksymalnie dwa razy do roku. Wracaliśmy z konferencji medycznej. — Zauważyła. Nie wierzyła w przypadki, więc i w tej sytuacji się go nie upatrywała. Alex jednak nie chciał wiedzieć, co odkryły służby, więc Olivia nie kontynuowała tematu. Zresztą - nie mogła. Nie wiedziała też, czy rozsądnym jest poruszać te tematy właśnie tutaj. Wśród mijających ich ludzi. Pod okiem dupków z zarządu, którzy jeszcze pewnie siedzieli w biurach i knuli.
    — Nie zgadzają mi się dwie rzeczy. Tak ogólnie. — Odpowiedziała po chwili milczenia. Naprawdę trudno jej się było skupić. Sięgnęła do kieszeni płaszcza, wyciągając pilot do volvo. Obracała go w palcach. — Przede wszystkim, na parę miesięcy przed wypadkiem do zarządu weszły dwie nowe osoby. — Zostawiła na razie dla siebie kwestie finansowe związane z tymi ludźmi, a co do których miała wątpliwości.
    — Clarke i Lucci. Nie przychodzą do siedziby, pojawiają się tylko na zebraniach. Nie na wszystkich, ale bez ich głosów… — urwała. Alex mógł sobie resztę dopowiedzieć. Ktoś z zewnątrz trzymał w szachu starego Fitzgeralda, cały zarząd, a teraz i ją. I właściwie mógł zaciskać swoje macki na szyi starego Ashforda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Druga sprawa — kontynuowała, choć czuła się tym wszystkim dużo bardziej zmęczona niż wyglądała. Chociaż pewnie wyglądała. Możliwe, że nawet gorzej. I pewnie tylko to zmęczenie uzasadniało to, że mówiła o tym wszystkim Alexowi Ashfordowi. W normalnych warunkach naprawdę kazałaby mu spierdalać, ale miała też dziwne, ba, trudne do wyjaśnienia poczucie, że Alex może rozumieć więcej niż ona. — FitzTech ma dwa zakłady. Jeden na terenie Stanów, drugi nieoficjalny w Chinach. Problem polega na tym, że wszystkie produkty, nawet protezy posiadają certyfikat pochodzenia z USA, ale… ten zakład to wydmuszka.
      Z drugą spółką działo się podobnie, ale jeszcze nie na taką skalę. Fitzgerald najchętniej pozbyłaby się spółek, stawiając je w stan likwidacji. Ale nie mogła, bo nie miała jedno głośnych zarządów.
      — Zakładam, że mój ojciec potrzebował czystego kapitału, a twój miał w tym pomóc. — Zakończyła jeszcze ciszej, pochylając się teraz nad swoimi kolanami. Mówiąc o czystym kapitale wcale nie miała na myśli czystego zysku, a taką ilość czystych pieniędzy, którą szłoby zamaskować te prane, z których wszyscy czerpaliby największe korzyści.
      Nie miała żadnych dowodów. Poza domysłami, wyciągami z konta i paroma mailami, które Charles wymienił z Archibaldem. Mogła się tylko domyślać, że większość rozmów odbywała się bez świadków i bez udziału słowa pisanego. Była w czarnej dupie, a przekopywanie w pojedynkę dokumentacji dwóch ogromnych spółek i prowadzenie spraw bieżących było zwyczajnie ponad jej siły.

      Liv
      [A to nie można? Ech. :<]

      Usuń
  13. Astrid zapatrzyła się w Alexa, który gestem ręki kazał jej zostać w pomieszczeniu. Zamknęła za sobą drzwi i usiadła na krześle, które znajdowało się obok nich, w bezpiecznej odległości od szefa, który ewidentnie nie był dzisiaj w najlepszych humorze. Jak gdyby kiedykolwiek był - żachnęła się w myślach i położyła plik papierów na kolanach, czekając na rozwój sytuacji. Spodziewała się, że ziemia się rozstąpi a spod niej wynurzą się ognie piekielne, więc mentalnie przygotowała się na zruganie z góry na dół.
    Nawykła do Alexa, do jego impulsywności, kąśliwych uwag, ciętego języka i opierdolu kilka razy w miesiącu. Jego etyka pracy nie miała nic z samą etyką związanego, a ona mogłaby pozwać go o mobbing kilka razy w miesiącu. Na pewno wygrałaby każdą ze spraw, ale już dawno zrozumiała, że pod maską najgorszego szefa świata, kryje się człowiek, który widzi w niej potencjał i próbuje nauczyć Astrid, jak powinna postępować by osiągnąć upragnione cele. Nie zawsze zgadzała się z jego wizjami, ale doceniała wysiłek i przyjmowała ze stoickim spokojem każdy opierdol z podniesionym czołem, nie chowając urazy i wyciągając wnioski. Jedno można było jej przyznać: nigdy nie popełniała tych samych błędów dwa razy, lekcje odrabiała i zapamiętywała.
    No, może oprócz tej z Tomem, bo dała mu o kilka szans zbyt wiele i tym razem w końcu postanowiła, że ostatni raz świeci za niego oczami i zbiera wątpliwe plony jego pracy. Tym bardziej, że mężczyzna wybrał się na urlop – owszem, podpisany przez Alexa wiele tygodni wcześniej. Ale zostawił ją z kolejnym bajzlem do posprzątania, a ona miała wystarczająco dużo swojej roboty, którą musiała zrzucić najwyraźniej i tak na kogoś innego.
    - Tom jest na urlopie – odrzekła zwięźle patrząc na młodszego Ashforda. – Poprawię to, potrzebuję piętnastu minut – zapewniła. Znalazła już błędy, znała też poprawne dane, więc było to kwestią przedrukowania raportu. – Carol przejmie moje dzisiejsze zadania – w ciągu ostatnich sześciu miesięcy dorobiła się stażystki, która była jej asystentką i wierzyła, że ta sobie poradzi z prostymi zadaniami, które panna Chen wyznaczyła sobie na dzisiejszy dzień. W końcu spędzała w jej towarzystwie kilka godzin dziennie i bynajmniej nie rozmawiały o plotkach, które krążą po firmie, a o konkretach związanych z obowiązkami wpisanymi w zakres pracy.
    Choć Astrid była tworem Alexa i to jemu ufała, i z nim współpracowała od kilku długich lat, wiadomość o pogorszonym stanie zdrowia seniora rodu Ashfordów, nie spłynęła po niej jak po kaczce. W porównaniu do siedzącego kilka metrów od niej mężczyzny, Astrid miała uczucia i darzyła pana Archibalda szacunkiem i sympatią, choć niedaleko padło jabłko od jabłoni i Alex był wierną kopią ojca, nawet jeżeli nie chciał się do tego przyznać przed samym sobą.
    - Coś poważnego? – zapytała niepewnie przejęta stanem zdrowia prezesa firmy trochę bardziej niż jego własny syn. – Wiem, że mamy od groma roboty, ale jest pan pewien, że nie powinien pan dzisiaj trochę odpuścić? – zapytała z troską w głosie, wiedząc, że za chwile pożałuje tych słów. Ale była człowiekiem, który nie został wychowany twardą ręką i obchodziło ją to, jak czuli się inni. To odróżniało ją od Alexa. Ona miała uczucia. On – niekoniecznie, a przynajmniej przez pięć lat współpracy nigdy ich nie okazał. Chyba że zaliczało się do tego zruganie od stóp do głowy – w tym był wybitnym artystą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Przywykłam do bycia pupilkiem – skomentowała ostatnie słowa mężczyzny, podchodząc do jego biurka i wypominając mu tym samym piątkowego smsa, którego raczył jej przesłać. Przyjaciół szukaj poza firmą. - Rozumiem, że mowa o: Amkor Technology, Inc., Jones Apparel Group Inc., Solutia Inc oraz SouthTrust Corp? – wyrecytowała szybciej niż Alex zdążył wytknąć jej niewyparzony język. – Przesłać panu raport przed zebraniem, czy mam pana kredyt zaufania? – była szósta rano, a spotkanie zarządu było zaplanowane na dziesiątą. Mogła spokojnie wypić kawę i bez problemu wyrobić się z raportem na czas. To nie było jej pierwsze rodeo, a o spółkach, które wymieniła wiedziała wszystko.
      Tak, była cudownym dzieckiem i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Tak samo, jak i Alex oraz cała firma. Wiedziała też, że jutro od rana znowu zacznie wysłuchiwać o tym, że spędziła cały wieczór w towarzystwie młodszego Ashforda, który na pewno nie tylko ma ją za dobrego pracownika, ale liczy na coś więcej. Ma żonę? A co z tego – nie on jeden. Nikt nie odważy się powiedzieć tego w twarz, ale plotka podróżuje w tej firmie z prędkością światła i bez większego wysiłku trafi na jej biurko. Nie komentowała i nie dementowała żadnej z nich, ignorując fakt ich istnienia. Astrid mierziło, że współpracownicy uprzedmiotowiają ją bo jest kobietą, która osiągała sukces o wiele szybciej niż oni, siedzący po dwadzieścia lat w tej firmie wciąż na tym samym stanowisku.
      Więc tak, Alex miał rację: była cudownym dzieckiem.

      Astrid

      Usuń
  14. — Ej… — mruknęła tylko, kiedy zabrała jej kluczyki do samochodu. Jej kluczyki do jej samochodu. Nie sądziła, aby kierował się w tym troską o jej życie, bo pewnie jako człowiek była mu co najmniej obojętna, a nawet wielce irytująca, ale jako Olivia Fitzgerald była mu potrzebna, zwłaszcza teraz, kiedy odkryła przed nim pierwsze karty spisku. Bo nie wątpiła w to, że był to spisek. Zaplątany, rozwarstwiony, obejmujący swoimi mackami nie tylko spółki Fitzgeraldów, ale też AC.
    I to teraz Alex Ashford wydawał jej się małym, zagubionym chłopcem. Pupilkiem tatusia, który o swoim tatusiu nie wiedział jednak wszystkiego. To musiało boleć, nawet jeśli mężczyzna nie dawał teraz tego po sobie poznać.
    Olivia zwróciła uwagę na to, że Alex przed nią przykucnął. Dziwnie musieli wyglądać. Naćpana pani prezes, ledwo żywa na ławeczce pod wieżowcem, w którym pracowała i naćpany partner zarządzający, kucający przed żywym trupem w swoim drogim, eleganckim płaszczu. Jeszcze dziwniejsze mogłyby się wydawać zasłyszane fragmenty ich rozmowy. Olivia miała jednak świadomość tego, że rozmawiają na poważnie, że tematy, które poruszają nie są śmieszne. Wiedziała też, że jej ojciec nie zginął przez przypadek i bez powodu, i wiedziała, że jeśli wtajemniczy w to Alexa, to już nie tylko jej życie będzie w niebezpieczeństwie.
    Żyła, choć zapewne miała umrzeć, ale dobijanie jej zaraz po wypadku mogłoby wydać się podejrzane. Żyła, choć niektórym nie było to na rękę, zwłaszcza patrząc na treść ostatniej woli jej ojca. Nie musiała się wysilać, aby wskazać ludzi, którzy nie chcieli jej na stołku prezesa. Miała też pewne przypuszczenia, że nie dobijali jej tylko dlatego, że pozornie zdawała sobie na tym stanowisku nie radzić. Tak było, nie tylko pozornie, ale z każdym kolejnym miesiącem drążyła bardziej. Musiała to jednak robić ostrożnie, czasami grając idiotkę. Nie dziwiła się więc, że Alex miał o niej mniemanie jakie miał. Zapracowała sobie na to, ale też szczerze powiedziawszy nie zależało jej na sympatii największego skurwysyna w Nowym Jorku.
    Słuchała go, ale im więcej mówił, tym mniej rozumiała. Miała coraz mniej siły, powieki opadały coraz częściej, a ona odnosiła wrażenie, że cały zasób energii zużyła na to, aby opowiedzieć mu pobieżnie to, co odkryła. Alex był niezdrowo pobudzony i nie wątpiła, że to zasługa magicznego proszku. Nieważne, jak głupia okazywała się jego odpowiedź. Była lekarzem, znała się na magicznych proszkach. I nawet nie zdawał sobie sprawy, że tak głupią odpowiedzią, wzbudził jej nie tylko zainteresowanie, ale i pewność co do stanu, w którym się znajdował.
    Wstał. I mówił dalej.
    — Gdybyś nie drążył… Przestań drążyć, to kajdanki ci nie zagrożą. Wydaje mi się, że to może być powód, dla którego twój ojciec ci o tym nie mówił — zauważyła całkiem świadomie, kiedy dotarło do niej, że Alex naprawdę nic nie wiedział. Wydawało mu się, że jest cudownym synem swojego ojca, spełnieniem marzeń starszego mężczyzny, który liczył na to, że Alex będzie jego lustrzanym odbiciem. Musiało boleć, kiedy docierało się do sedna sprawy. Alex nie wiedział tak naprawdę nic. Ale to pewnie był przemyślany ruch ze strony Archibalda. Chronił swoje dziecko. Przynajmniej takiej myśli trzymała się Olivia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nic nie muszę. — Dodała cicho, powoli, próbując się podnieść z ławki. Ale uniosła pośladki na kilka centymetrów i opadła z powrotem na ławkę. Zawroty głowy nie ustępowały nawet wtedy, kiedy siedziała. — Posłuchaj, Ashford… — mruknęła i tym razem, za drugim razem, podniosła się do pionu, ale zachwiała się na tych cholernych szpilkach. — Skoro zabrałeś mi samochód, zawieziesz mnie do domu. — Postawiłą sprawę jasno. Nie protestowała przesadnie, kiedy zabierał jej pilot do volvo, którym, gdyby nie on, próbowałaby wrócić do domu. Może przy okazji zabiłaby siebie i kogoś innego. Może wtedy miałaby mniej problemów. Ale pojawił się Alex i wcale nie nosił peleryny, a ona nie uważała go za superbohaterem. Był chujkiem, który wszędzie upatrywał się korzyści dla siebie, dla AC i dla swojego ojca - kolejność dowolna.
      Złapała za aktówkę, w której nosiła laptopa i dokumenty, którym chciała się przyjrzeć i musiała zrobić to w zaciszu domowym, bo przede wszystkim musiała przywrócić się do stanu używalności.
      — Zamów też pizzę z potrójnym serem i salami. Wtedy porozmawiamy — mruknęła tylko, czując jak boleśnie kurczy jej się żołądek. Nie wiedziała, czy to na samą myśl o jedzeniu czy jednak dlatego, że zaczynała odczuwać głód. Potrzebowała zrzucić te cholendarnie niewygodne buty i ciuchy, potrzebowała położyć się na podłodze z kawałkiem pizzy i móc popatrzeć się w sufit.

      Liv

      [O nie. A to byłaby katastrofa. Miałby wtedy trudne życie. :C Trzeba się zastanowić, czy warto mu to robić.]

      Usuń
  15. [Czy ja mogę nie tylko po cichu, ale nawet bardzo głośno liczyć na opisanie tej sceny w jakimś poście fabularnym? 😈 Chyba że mogę bezczelnie podglądać sobie produkowane przez Ciebie i Alexa wątki? 😈
    Kocham Vermilion, też kiedyś molestowałam namiętnie, a dziś, jak widać, cały czas zdarza mi się wracać do tej piosenki :)]

    CHRISTIAN RIGGS

    OdpowiedzUsuń
  16. — Tak. I będę wdzięczna, jeśli zrobisz to wszystko odzywając się jak najmniej — odparła, z grymasem przyglądając się temu całemu teatralnemu ukłonowi, którym ją uraczył. Był okropny. Był upierdliwym, wrednym sukinkotem. Ale tym razem naprawdę coś od niej chciał i było to znacznie cenniejsze niż wchłonięcie jej spółek. Potrzebował informacji, które mogłoby albo go uratować, albo pogrążyć. Patrzyła na niego i życzyła mu tego drugiego, choć doskonale wiedziała, że ona - Olivia Fitzgerald - nie jest złym człowiekiem i prędzej czy później wyciągnęłaby do niego pomocną dłoń, gdyby tylko wiedziała, jak mu pomóc.
    Dodatkowo była naćpana. W chuj. Zdecydowanie przesadziła z tabletkami i nie miała zbytnio kontroli nad własnym ciałem, a jej umysł ciągnął na oparach energii. Może dlatego nie zdobywała się na jakikolwiek bunt, który mógłby świadczyć o tym, że ma go w dupie. Bo miała. W przenośni oczywiście. A mimo to odpowiadała na jego pytania, dzieliła się odkryciami i wiedziała, że kiedy tylko wytrzeźwieje, będzie obarczać winą stan, w którym się znajdowała. I Alexa, bo to wykorzystywał bez mrugnięcia okiem. Faktycznie, jakoś rzadko mrugał, pomyślała sobie. Dotarło do niej, że jej myśli uciekają w różnych kierunkach jednocześnie. Miała w głowie totalne gówno, sieczkę.
    Pozwoliła mu się poprowadzić do auta, które musiało być jego ukochaną zabawką. Zajęła miejsce pasażera, zapięła pasy i czekała, kiedy Alex ruszy. Nie mówiła zbyt wiele, właściwie to nie mówiła nic. Zupełnie ignorując fakt, że musi przebywać z Ashfordem na tak małej, zamkniętej przestrzeni. Oparła czoło o szybę i zamknęła oczy. Czuła wzbierające mdłości, a im szybciej jechał Alex, tym były one silniejsze. W jej głowie nadal pobrzmiewała groźba, którą rzeczywiście wzięła sobie do serca.
    — Co jebiesz? — spytała i otworzyła oczy, kiedy mężczyzna zwolnił i ostatecznie się zatrzymał. Z trudem podniosła głowę do pionu. Zerknęła krótko na Alexa, niezbyt ogarniając rzeczywistość. Dopiero rozbłysk niebieskich świateł w bocznym lusterku pomógł jej zrozumieć, co się dzieje. — Kurwa. — Szepnęła. Ona była naćpana i nie wątpiła, że Alex też jest. Mimo mdłości i ogólnego osłabienia, zauważyła niepokojące sygnały świadczące o tym, że magiczny proszek w kawie nie jest tylko jego fantazją.
    — Po prostu… — zaczęła, ale ten rzucił tekst z malarią. Przyłożyła dłoń do ust, biorąc głębszy, rozpaczliwy wdech. — Powiedz im, że jestem w ciąży. I jedziemy do szpitala — powiedziała to z trudem, robiąc głębszy wdech między każdym kolejnym słowem. Rozpięła pasy. Wiedziała, że wychodzenie z samochodu podczas interwencji jest jednym z głupszych pomysłów, ale naprawdę nie miała wyjścia. — I zacznij, kurwa, mrugać.
    Nie czekała na jego reakcję, nie czekała na jakąkolwiek odpowiedź. Nie mogła. Otworzyła drzwi i zbierając w sobie resztki sił, wyszła z samochodu, o mały włos nie zabijając się o krawężnik, który niespodziewanie pojawił się pod jej stopą. Chwiejnym krokiem, na tych jebanych szpilkach, dotarła do skrawka trawnika. Albo jakiejś donicy. Nie była pewna. Klęknęła na ziemi i znowu zaczęła rzygać. Bo musiała. Torsje szarpały ją jeszcze silniej niż wtedy, w jej uporządkowanym gabinecie. Ale trzeba było przyznać, że rzyganie na mieście, w eleganckim płaszczu, wysokich szpilkach mogło tylko nadać wiarygodności wersji z ciążą, którą podsunęła tępa blondynka w siedzibie spółek. Może jednak nie była taka tępa? Może uchroniła Alexa i Olivię nie tylko przed mandatem, ale i aresztem? Może nie powinna jej zwalniać.
    Wyciągnęła z kieszeni płaszcza chusteczkę, ocierając usta. Nie była w stanie nawet podnieść się z tych kolan. Najchętniej położyłaby głowę na betonowej płycie i zasnęła. Zaciskała powieki, przygotowana na kolejne torsje i wymioty. Nawet nie zwróciła uwagi na to, kiedy po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. I nie wiedziała, czy to z wysiłku, czy z ubolewania nad własnym stanem.

    Liv

    [Mówisz, że sympatia Alexa byłaby ciężka do dźwignięcia? :D Let’s try? ;>]

    OdpowiedzUsuń
  17. [Mówisz, że musimy utworzyć wspólną playlistę? :) Również tak coś czuję, że z Ianem nie będę się nudzić i cieszę się, że karta robi mi tak dobrą reklamę, obyM nie tylko w marketing okazała się dobra :) Ian jest taką właśnie postacią do taplania się w błotku, więc Twoje kibicowanie jest jak najbardziej słuszne.
    Zapraszam, gdyby Alex potrzebował przypudrować nosek!]

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  18. [O równowagę w tym naszym wszechświecie trzeba było zawalczyć, więc o to jest i ona - SuperD! Pelerynę jej dorobię i będzie git. Tak myślę. ;-)
    Debbie nie narzeka na swoje życie. Uważa, ja zresztą też, że zawsze mogłaby mieć gorzej! Ale! Jak tylko nadejdzie pora na to, aby wyprowadzić Alexa w kajdankach, to Debbie może być pierwsza do tego, żeby go w nie zakuć. ;>
    Dzięki, ale chyba jednak trochę ją podobijam. :D]

    Debbie

    OdpowiedzUsuń

  19. Nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji. Dla niej, dla niego ani dla nich. Musieli ciągnąć tę pierdoloną farsę, jeżeli nie chcieli jeszcze dzisiaj znaleźć się za kratami. Wyszliby za kaucją, co do tego nie było wątpliwości, ale zamknięcie ich nie tyle za prowadzenie pod wpływem w przypadku Alexa, czy posiadanie nielegalnych substancji w przypadku Liv, mogłoby zapoczątkować falę czegoś niekontrolowanego. A zarówno Ashford, jak i Fitzgerald, nie wyglądali na ludzi, którzy lubili tracić kontrolę.
    Olivia aktualnie jednak trwała w stanie zawieszenia, beznadziejnej obojętności, bo gdyby tylko Alex jej pozwolił, rzygałaby dalej, chociaż nie miała czym. Dźwignęła się jednak z kolan, w większości swój niewielki, ale jednak, ciężar wspierając na towarzyszącym jej mężczyźnie. Na krótki moment skierowała spojrzenie w stronę mrugających świateł radiowozu, trafiając nim na wyraźnie zainteresowanych funkcjonariuszy nowojorskiej policji.
    Wsiadła do auta, znowu i naprawdę marzyła tylko o tym, aby pójść spać. Nie miała pewności, czy obudziłaby się z kolejnej drzemki, ale aktualnie nie czuła takiej potrzeby. Nie musiała się budzić, jeśli wieczny sen przyniósłby jej jakąkolwiek ulgę.
    — Wystarczyłoby, gdybyś się nie pojawiał — warknęła w odpowiedzi, całą winę za swój aktualny stan zrzucając na odpychającego Ashforda. A teraz w dodatku została jego żoną. To i delikatne szturchnięcie w udo sprawiło, że przez chwilę rejestrowała wszystko trochę wyraźniej, jakby neurony w jej mózgu obudziły się do życia i zaczęły lepiej działać. — Najbliżej jest New York Pres. Jedź tam. — Mruknęła. Znajdowali się w pobliżu jednego z największych szpitali w całych Stanach. Szpitala, w którym pracowała i odbywała rezydenturę Liv. W którym pracowała jej, chyba jeszcze, najlepsza przyjaciółka. Olivia drżącą ręką wyciągnęła komórkę i wybierając jeden z numerów oznaczonych symbolem ICE przystawiła go do ucha. Każdy kolejny sygnał wwiercał się niemożliwie w jej mózg.
    — Heather? — wychrypiała, ktoś po drugiej stronie słuchawki zaczął krzyczeć. — Jesteś w pracy? — Znowu chwila cisza po stronie Liv. — Dołek. Za pięć minut.
    Rozłączyła się, oparła wygodniej i odchyliła głowę do tyłu.
    — Od strony izby. — Poinformowała go jeszcze i zamknęła oczy. Przesadziła i była tego boleśnie świadoma. Kiedy w eskorcie policji zajechali pod szpital, wysoka, czarnoskóra kobieta już czekała.
    — Kurwa, Fitzgerald — zaczęła, otwierając brutalnie drzwi, nim policjanci w ogóle zdążyli do nich podejść. Olivia tylko jęknęła, bo miała wrażenie, że głos przyjaciółki jest dzisiaj niesamowicie irytujący.
    — Heath… Słuchaj. To jest mój mąż, ja jestem w ciąży, rano zauważyłam krwawienie i zaczęłam rzygać jak świnia, a ty lepiej nas teraz stąd zabierz. — Olivia naprawdę nie wiedziała skąd wzięła w sobie tyle siły, żeby to wszystko powiedzieć i żeby jeszcze stworzyć z tego historię, która naprawdę miala szansę się wydarzyć. Wiedziała natychmiast, że Heather doskonale wiedziała, że siedzący obok niej mężczyzna nie był jej mężem, bo przecież znała Matthew, a co gorsza - lubiła go.
    Czarnoskóra kobieta przywołała gestem dłoni sanitariusza, który pomógł Olivii na nim usiąść. Heather podziękowała policjantom, którzy nie zamierzali najwidoczniej odjechać, dopóki małżonkowie nie znajdą się w bezpiecznym wnętrzu szpitala, a potem, kiedy schylała się do otwartych drzwi od strony pasażera, zerknęła na Ashforda.
    — Pan mąż pozwoli z nami.
    Grymas, który pojawił się na jej twarzy świadczył o tym, że z pewnością nie byłaby w stanie go polubić. Nie Ashforda, który przywoził Olivię w takim stanie do ich szpitala. Zatrzasnęła drzwi, mając we wszelkim poważaniu cenę samochodu.

    Liv

    [Wszystko jest w porządku. ;-)
    Oj tam, nie przesadzaj. Livie jest naprawdę cudowną, ciepłą osóbką. ;> Tak naprawdę to trudno jej nie lubić.]

    OdpowiedzUsuń
  20. [Było tutaj zdecydowanie za spokojnie. Trzeba trochę rozruszać towarzystwo i namącić! :D Ślicznie dziękuję za powitanie Zane'a! Skoro został niedosyt to mogę zdradzić, że w przyszłości planuję post fabularny, w którym nie wyjaśni się nic, ale namiesza się tylko bardziej, o. :D
    Nie wiem dlaczego ani jak umknęła mi karta Alexa, ale jest świetna! Gdybym miała takiego szefa to nabawiłabym się chyba nerwicy. Ale mówię to z dobrymi intencjami, bo chłop jest świetny. :D]

    Zane

    OdpowiedzUsuń
  21. [Znalazłam trochę wolnego czasu, wiec krążę po kartach i muszę przyznać, że Twój pan jest mega ciekawa osobna, z nietuzinkowym charakterem! Jest taka mieszanką wszystkiego, że aż chce się go bliżej poznać. Jeśli więc masz ochotę na wątek z moją panią policjant, to zapraszam 😊]
    Maredith

    OdpowiedzUsuń
  22. [Sluchaj, baby mają słabość do gnojków, szczególnie z taką twarzą jaką ma Alex i takim spojrzeniem. Nawet ta moja zimna pani policjant pewnie mogłaby w jakimś momencie mu odpuścić. Ale skuć go może, może być tym wrednym babsztylem, który nie chce go puścić wolno, nawet jeśli chłop ma kasy jak lodu. Mi to obojętne, jeśli chodzi o poziom ich znajomości — zaczynanie od początku brzmi fajnie, bo można to nieźle rozbudować, pisanie zaś wątku od tego, że się znają, w jakiś sposób nam to ułatwia i przeskakuje z tego niekiedy trudnego początku zapoznania do czegoś innego. Możemy też pomyśleć nad wspólną przeszłością tych dwojga. Czy Mer wpisuje się w jakiś zarys powiązania u Alexa?]
    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  23. Czy Fitzgerald powinna być wdzięczna Alexowi, że jednak postanowił ją dzisiaj najść i zrujnować jej, i tak chujowy, dzień? Pewnie tak. Pewnie powinna, bo gdyby nie on, to istniała spora szansa, że jakimś cudem dotarłaby do mieszkania, gdzie padłaby trupem w otoczeniu dwóch, głodnych, niedopieszczonych kotów. Miała jednak to szczęście, że doprawiony magicznym proszkiem Alex był obok, kiedy zaczęła zwracać skromną zawartość żołądka. I chyba miała szczęście, że policjanci postanowili eskortować ich do szpitala.
    Dziwiła się jeszcze temu, że kontaktuje i oddycha. Jeszcze. Wiedziała, że była na krawędzi, że wystarczyła jedna tabletka więcej, a byłoby po zawodach. Chyba nawet trochę się wystraszyła.
    Chyba, bo tak naprawdę to dokładnie nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Jedyną stałą w tym całym syfie okazał się Alex, którego twarz wyryła się skutecznie w jej głowie. I nagle okazywało się, że została jego żoną. Czy poligamia nie była czasem karana?
    Trochę, bo ze względu na to całe zamieszanie, którego nie ogarniała, nie rozumiała do końca pojęcia strachu, a widmo śmierci majaczące za jej głową nie było aż takim złym rozwiązaniem. Olivia staczała się od dłuższego czasu, nie radząc sobie nie tyle, co z żałobą za ojcem, a za własnym, utraconym życiem. I tak się w tej rozpaczy pogrążyła, że nawet nie planowała z niej wyjść.
    No bo po co? Dlaczego? W jakim celu?
    Mimo tego, że była lekarzem i to lekarzem pełnym pasji i empatii, to dopiero jej własny wypadek, ciężka operacja i długa rehabilitacja sprawiły, że zaczęła inaczej postrzegać śmierć. Zaczęła szanować ją trochę mniej, wiedząc, jak boleśnie zadrwił z niej los.
    Położyli ją na szpitalnym łóżku, Heather zadbała o to, aby znaleźli się w zamkniętej sali. Pozasłaniała wszystkie przeszklone ściany i drzwi. Dała im intymność, na którą nie zasługiwali. Livie oddychała coraz słabiej, czując przepotworne zawroty głowy. Nie reagowała, kiedy Alex wyżywał się na sanitariuszy, ani wtedy, kiedy Heather podłączala ją do całej maszynerii, ściągając nie tylko jej płaszcz, ale i rozpinając czarną, elegancką koszulę. EKG, ciśnieniomierz, pulsoksymetr.
    Heather odwróciła się nagle w kierunku Alexa, marszcząc groźnie brwi.
    — Doktor Adesina. — Skarciła go spojrzeniem, tonem głosu i całą postawą. — Przestałam przepisywać ci recepty prawie rok temu, Liv. — Zwróciła się teraz do przyjaciółki, zupełnie ignorując Ashforda. Podetknęła pod nos Olivii rurki z czystym tlenem. — Masz niską saturację i ciśnienie świeżego trupa — mruknęła. — Od kogo bierzesz recepty, Olivia? — spytała ostro, a Fitzgerald patrzyła to na Heather, to na Alexa, jakby w ogóle niepewna, czy chciała, aby on był przy tej rozmowie.
    — Od lekarzy. — Odparła, siląc się na uśmiech. Głupio gadała, ale Adesina zadawała głupie pytania. Olivia przecież nie mogła się przyznać, że poza nie do końca legalnymi receptami, wykradała nieznaczne ilości oksykodonu w klinice, w której działała w ramach wolontariatu. — Bolało mnie. — Przyznała w końcu, czując na sobie spojrzenie przyjaciółki, która bez ostrzeżenia założyła jej wenflon i podpięła kroplówkę.
    — Elektrolity. — Oznajmiła krótko. — I atropina. Wyrównamy ciśnienie, poprawimy saturację i możesz spierdalać.
    Heather niewątpliwie była wściekła. Nie bawiły jej żarty Olivii. Nie dzisiaj. I chyba już nigdy. Nie był to pierwszy raz, kiedy Adesina musiała nadstawiać karku za przyjaciółkę. Zwróciła się jednak w końcu w stronę mężczyzny, podchodząc bliżej niego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To może ty mi w końcu powiesz, co tu się dzieje i dlaczego wiozłeś ją ledwo żywą w swoim samochodzie? Wiesz, że ma męża? I wiesz, że ma problem? — spytała, a potem zmierzyła go uważnym spojrzeniem. Nie mrugał. No kurwa, nie mrugał. — Elektrolity? Dzisiaj mamy promocję. Dwie kroplówki w cenie jednej. — Zadrwiła, ale nie czekała na jego odpowiedź. Alex nie wyglądał, jakby miał się zaraz zapaść. Zostawiła ich samych. W niewielkiej sali przy izbie przyjęć, pełnej szpitalnej maszynerii. Musiała wrócić do swoich obowiązków, w końcu przyjaciółka uzależniona od opioidów i pyszałek z drogiego samochodu nie byli dzisiaj jej priorytetem.
      Olivia zaśmiała się słabo. Była wrakiem. I jak Alex chciał sobie zaplanować wystrój celi, to ona mogła wybierać kwaterę na cmentarzu. Miała do niego całkiem blisko, jeśli nie zamierzała zwolnić.

      Liv
      [Odważnie, odważnie. :D]

      Usuń
  24. [ Szefuńcio, wróciłam. Po niedzieli wracamy do wątku xDD ]

    Astrid

    OdpowiedzUsuń
  25. Była przygotowana. Bo jakby mogła nie być, kiedy dostała takie polecenie od Alexa. Od lat stawała na głowie aby za każdym razem gdy przedstawia mu kolejny raport, widzieć w jego oczach choć cień zadowolenia. Nie liczyła na więcej, bo jej szef nie należał do osób, z której ust padają jakiekolwiek pochwały. Zrugana od stóp do głowy? Nie ma najmniejszego problemu. Pochwała słowna? W życiu. Ale wiedziała, że liczy się z jej zdaniem, że ma ją za naprawdę dobrą pracownicę, czego szczególnym wyrazem był jej awans. I tak, potrafił jej trzy razy dziennie grozić zwolnieniem, ale taki już był, a Astrid do tego w pełni przywykła.
    I NIGDY się nie spóźniał. Ale najwidoczniej zawsze musi być ten pierwszy raz.
    Tylko szum w klimatyzacji wypełniał salę konferencyjną. Wszyscy zebrani patrzyli na Astrid, która co chwilę łypała w stronę drzwi spodziewając się przybycia młodego Ashforda. Nadaremno. Choć staż w firmie był najkrótszym ze wszystkich w sali, miała już reputację osoby, która nie boi się mówić prawdy, niezależnie od konsekwencji. Siedziała naprzeciwko zarządu, powoli uświadamiając sobie, że nie mogą w nieskończoność na nich czekać i musi poprowadzić spotkanie za Alexa.
    – Szanowni Państwo – zaczęła, po raz pierwszy od kilku minut łapiąc kontakt wzrokowy z każdym z członków zarządu, jakby chciała wyważyć ich reakcje. – Mamy przed sobą decyzję, która może zaważyć na przyszłości naszej firmy. Rozumiem, że sprzedaż akcji Jones Apparel Group Inc, może wydawać się drastycznym rozwiązaniem, ale…
    Zatrzymała się na chwilę, dając wszystkim czas na przemyślenie tego, co powiedziała. Wzięła głęboki oddech, czując, jak jej serce bije szybciej, ale starała się nie dać tego po sobie poznać.
    – … ale jeśli nie zdecydujemy się na sprzedaż, wkrótce stracimy trzy miliony osiemset tysięcy dolarów. Kolejne stracone dolary, bo od czasu niższych notowań straciliśmy już przeszło dwa miliony. Straty odbiją się na pozostałych projektach, a sami będziemy musieli wstrzymać się z inwestycjami do maja. Za tydzień mamy audyt… - W sali zapanowała cisza, a kilku członków zarządu wymieniało spojrzenia. Słyszała ich ciche westchnienia. Było zrozumiałe, że nikt z nich nie chciał się przyznać do tego, że może popełnili błąd w zarządzaniu tą inwestycją, a wszystko wyjdzie na jaw w trakcie audytu. – Nie ma już sensu trzymać akcji w firmie, która nie ma potencjału wzrostu – kontynuowała. – Ta spółka wchodzi w spiralę zadłużenia. Wciąż zasypujemy ją naszymi zasobami, ale jej wartość nie rośnie, a strategia restrukturyzacji… nie przynosi efektów. Zamiast czekać, aż sytuacja pogorszy się jeszcze bardziej, powinniśmy działać teraz. Wypuścić je na rynku, kiedy mogą jeszcze coś za nie dostać. - spojrzała Clarka, o którym wspominał Alex, że będzie się upierał przy zatrzymaniu aktywów.
    - Panie Clark, wiem, że nie chce Pan przyznać, że się pomyliliśmy, ale w tym momencie to najlepsza decyzja. Jeśli nie sprzedamy, stracimy nie tylko inwestycje, ale też reputację. Firmy nie utrzymuje się na rynku tylko dzięki lojalności i sentymentowi. Pamiętaj, że strategia musi być oparta na faktach… - wypaliła w tym samym momencie, gdy do środka sali konferencyjnej wszedł Alex.
    Mężczyzna, do którego się zwróciła milczał przez chwilę, zastanawiając się. Pozostali członkowie zarządu byli równie cicho, niektórzy zerkali na siebie w milczeniu. Czuła, jak napięcie rośnie, ale nie zamierzała ustępować. Była naprawdę dobrą analityczką, a raport, który leżał przed każdym członkami zarządu wyraźnie potwierdzał jej słowa. Czekając na decyzję kogokolwiek z członków, podeszła do Alexa i podała mu skoroszyt z danymi, które były, jak to nazwał pieprzonym Maybacha wśród raportów. Chciał, to ma.

    OdpowiedzUsuń
  26. Zachichotała cicho, słabo, niemal bezgłośnie, kiedy Ashford stwierdził, że będą cieszyć się swoim towarzystwem. Jakby cokolwiek w tym sformułowaniu mogło być zabawne. Nie było nic. Bo ani się nie lubili, ani nie chcieli mieć ze sobą nic wspólnego, tyle tylko, że musieli.
    Liv mogła się albo śmiać, albo płakać. Wybrała opcję pierwszą. I nie żałowała, bo wyraz twarzy Alexa, kiedy usiadł obok jej kozetki po starciu z panią doktor, był tego wart. Był tego zdecydowanie wart, bo podobnie, jak i ona dostarczała mu wrażeń, tak i on od momentu, w którym postanowił ją nachodzić, robił dokładnie to samo. Nie były to wrażenia ani spektakularne, ani ocierające się o coś miłego czy przyjemnego, ale wszystko wskazywało na to, że ich losy splotły się ze sobą jeszcze przed inicjatywą młodszego Ashforda. Mogli z tym walczyć. Ale mogli się też z tym pogodzić, chociaż pewnie wtedy intensywność ich relacji spadłaby znacząco, ciągnąc za sobą także jakość prowadzonych rozmów, a właściwie to przepychanek.
    W tej chwili wydawała się niemal beztroska. Kroplówka spływała po długim przewodzie we własnym rytmie, ignorując w zupełności to, co działo się na zewnątrz i to, co działo się w niewielkiej sali. Olivia też nie chciała zwracać na to uwagi, bo choć wszystko pozornie ją bawiło, to była już po prostu zmęczona. Leki, które zaaplikowała jej Heather, powoli pomagały wracać jej do świata żywych. Zyskała zdrowszych kolorów, torsje przestały nią szarpać, oddech się wyregulował, choć nadal oddychała płytko i szybko.
    Doktor Adesina była jedną z nielicznych osób, które chciały pomóc Fitzgerald w walce z uzależnieniem, ale ta szła w zaparte, że nie było z czym walczyć. Że przecież ciągle ją bolało, a skoro bolało, to miała prawo wziąć tabletkę. Albo dwie. A czasami nawet i cztery.
    Przewróciła oczami, po chwili lokując spojrzenie w suficie sali. Z białych kasetonów. Był paskudny. Kiedy już zadawał te wszystkie swoje pytania, Olivia odwróciła głowę w jego stronę. Już cienia uśmiechu i rozbawienia, które nawet wcześniej nie sięgało jej jasnych oczu.
    — Mąż… — zaczęła cicho, odchrząkując. — Matthew nie mieszka ze mną od trzech lat. Od wypadku. — Powiedziała tylko tyle, uważnie lustrując spojrzeniem twarz Ashforda. Teraz to on nie wyglądał najlepiej. — Jeżeli odstawisz mnie do domu… — znowu urwała, bo jednak rozmowa była dość wymagającym zajęciem, musiała przy tym zebrać myśli. Ale wszystko zrzucała na karb towarzystwa. To Alex był po prostu męczącym rozmówcą. Od samego początku. — Przywitają cię dwa koty. Masz alergię?
    Westchnęła znowu, bo wiedziała, że zmierzenie się z drugim pytaniem może nie być wcale takie łatwe. Ale nie musiała się wdawać w szczegóły i nie zamierzała, chociaż… Nie chciała mówić o tym w ogóle, bo kim on był, aby wnikać w jej prywatne życie? Po co się w ogóle pojawiał w jej firmie, skoro nie potrafili zachować zdrowych, służbowych granic?
    — To nie do końca są lewe recepty. — Mruknęła, znowu na moment uciekając spojrzeniem, ale tym razem skupiła je na drzwiach za plecami Alexa. — I nie zawsze są to recepty. Mam wszystko pod kontrolą, na policji zawsze jestem… — urwała, bo nagle miała się przyznać do tego, że w gruncie rzeczy zawsze chodziła naćpana. — Trzeźwa. — Dokończyła, ale niemal z trudem wydusiła to słowo z siebie.
    Zmarszczyła brwi i zmrużyła oczy, kiedy wróciła spojrzeniem do Ashforda. Wyciągnęła dłoń, tę, w której wierzchu miała założony wenflon. Opuszkami palców musnęła policzek mężczyzny, w ogóle nie przejmując się tym, że mogła w ten sposób naruszać jakąkolwiek jego przestrzeń. Uznała zapewne, że dzisiaj żadna przestrzeń osobista w ich przypadku nie istniała. Nie było granic.
    — Ja też mam pytanie. — Zauważyła, nadal pod palcami czując ciepło bijące od jego skóry. — Powiedz mi, Ashford, jak można mieć tak ładną buźkę i być takim kawałem skurwysyna?

    Liv

    OdpowiedzUsuń