Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Nie ma znaczenia jak wolno idziesz, tak długo jak nie przestajesz

Chayton Kravis Jr.
Wkraczając w dorosłe życie, starał się wmówić sobie, że rodzice obdarzyli go czymś więcej niż jedynie deszczem pieniędzy, których nie szczędzili na jego odpowiednie wychowanie. Że nie musi wypełniać żadnych schematów, uzależniać jakości życia od cudzych opinii ani postępować tak, żeby zadowolić innych. Że nie musi żyć jak inni, żeby osiągnąć sukces. Nie ważne jednak, jak bardzo się starał – do oprzytomnienia wystarczyło jedno wymowne spojrzenie matki, która jeżyła się za każdym razem, gdy zakładał mundur i wychodził na służbę. Już wtedy rozumiał, że najczęstszą pułapką jest narzucanie innym własnych niespełnionych ambicji.
Idąc przez dorosłe życie, starał się wmówić sobie, że nie jest wystarczająco dobry. Chciał być lepszy, chciał robić więcej, wiedzieć więcej, umieć więcej. Żadne sukcesy nie przynosiły mu satysfakcji, bo cały czas czuł, że to wciąż za mało – przecież piątka z minusem to słaba ocena, przecież drugie miejsce to porażka. Z czasem zrozumiał, że nawet jeśli będzie mieszkać w pałacu ze złotymi klamkami, nie będzie umiał się tym cieszyć ani tego docenić. Przeciwwagą dla ambicji jest wdzięczność za to, co mamy.
Trwając w dorosłym życiu, przestał wmawiać sobie cokolwiek. Poznał swoją wartość, uwierzył w swoje siły, zaczął stawiać sobie wyzwania, nowe cele. Jest zorganizowany i zmotywowany, ponieważ doskonale zna sens swoich działań i zawsze wie, co chce osiągnąć, nawet jeśli dąży do czegoś, co w chwili obecnej jest poza jego zasięgiem. Zrozumiał, że ambicja jako siła napędzająca nas do dążenia, żebyśmy stawali się lepszymi ludźmi, a nasze życie było pełniejsze, to jedna z najlepszych motywacji do działania.

Trzymaj się z daleka od ludzi, którzy chcą ograniczyć twoje ambicje. Mali ludzie zawsze to robią, ale wielcy zawsze dają ci poczuć, że też potrafisz być wielki.
Chayton Kravis Jr.
Zrobił rodzicom niespodziankę i na świat przyszedł dwa tygodnie wcześniej, czwartego lipca, gdy niebo nad Upper East Side rozświetlały salwy fajerwerków, wystrzeliwanych z okazji narodowego święta. Lekarze wróżyli wówczas, że wyrośnie z niego szczwany uparciuch i chyba się nie mylili, bo już pierwszego dnia udowodnił, że obie te cechy posiada – płacz za każdym razem okazywał się doskonałym narzędziem do wymuszania swego widzimisię, a uśmiech do zyskania odrobiny czułości. Ile to matka włosów z głowy wyrwała w trakcie macierzyństwa – tego nikt nie policzy, ale gdy nadeszły czasy szkolne w końcu ścięła je ponad ramię, bo przy brawurowych ekscesach pierworodnego wypadały jej garściami. Pomyśleć, że tą buntowniczą naturę w pakiecie z despotycznością i talentem do perfekcyjnej gry na nerwach wyssał właśnie z jej mlekiem. Ojciec był bowiem człowiekiem pokoju; taką równoważnią na polu bitwy w konflikcie dwóch nieugiętych temperamentów, a choć ciężką rękę bez wątpienia posiadał, bo niejeden respekt nią sobie wypracował, naprawdę rzadko z niej korzystał. Nie potrzebował – wystarczył dreszcz, który przechodził po plecach zawsze, gdy dosadnym tonem wbijał szpilę, używając do tego jedynie dźwięcznych słów. W geny wstrzyknięto mu zatem mieszankę wybuchową, którą sam z biegiem życia wzbogacił o wiele więcej oktanów. Scalono w niej przebiegłość ze sprawiedliwością, śmiałość z szacunkiem, pewność siebie z rozwagą, a konsekwentność z wyrozumiałością. Jednak surowa benzyna ma niską odporność, dlatego jest wzbogacana o specjalne związki, które zwiększają jej ochronę. Z czasem i jego mieszanka je otrzymała – warstwę wierzchnią pokryła chłodna nieprzystępność, wciąż możliwa do rozmieszania odrobiną autentyczności, a na dno opadły wszystkie atomy beztroski i lekkomyślności. Ojciec zawsze mu powtarzał, że z człowiekiem jest tak, jak z paliwem – im więcej oktanów, tym mniejsze spalanie. Im więcej doświadczeń, tym mniejsze ryzyko niekontrolowanych samozapłonów.

➤ Jego ojciec zginął w Zamachach z 11 września 2001 roku, gdy główne biuro Kravis Inc. mieściło się w budynku Word Trade Center. Chayton miał wtedy osiemnaście lat i rozpoczął naukę na uniwersytecie. Już wtedy otrzymał w spadku firmę, jednak nie był w stanie objąć tam żadnego stanowiska, mimo że od wczesnych lat był do tego odpowiednio przygotowywany. Po tym wydarzeniu obiecał sobie, że dotrzyma słowa danego ojcu w tajemnicy przed matką i wstąpi do policji. Firmą zajęła się wówczas młodsza siostra i wspólnik ojca.

➤ Śladami ojca ukończył Massachusetts Institute of Technology z tytułem Master of Science. Kierunkami jego studiów były: mechatronika i fotonika oraz inżynieria kryptograficzna. Laureat konkursu Communication Technology Changing the World. Nadal należy do stowarzyszenia IEEE ComSoc. Interesuje się również inżynierią wsteczną. W swojej firmie, poza tym, że jest prezesem, pracuje jako design engineer.

➤ Po studiach wstąpił w szeregi NYPD i dopiero po kilku latach zajął się rodzinnym biznesem na stanowisku jednego z trzech CEO. Jego służba w policji trwa już nieprzerwanie od niespełna dziesięciu lat. Aktualnie w stopniu kapitana służy dla Biura Operacji Specjalnych lub w jednostce lotniczej, jako pilot śmigłowca NYPD, ze względu na posiadaną licencję CPL(H).

➤ Jest człowiekiem, który żyje wyjątkowo aktywnie, więc bardzo łatwo namówić go na wspólny trekking po dżungli, czy nurkowanie w oceanie, nawet w ramach firmowego wyjazdu integracyjnego. Aktywnie pracuje i aktywnie odpoczywa, bo inaczej prawdopodobnie już nie potrafi. Regularnie gra w tenisa i ćwiczy kickboxing. Mistrz darta. Jest leworęczny, mimo to w pracy korzysta również sprzętu dla strzelców praworęcznych. Pamięć ejdetyczna to jego as w rękawie. Za każdym razem, gdy wie, że matka jest w biurze, do garnituru zakłada trampki, a robi to głównie po to, żeby z premedytacją zagrać jej na nerwach; utarło się więc, że trampki na stopach szefa z reguły wróżą napiętą atmosferę. Płynnie porozumiewa się w języku hiszpańskim oraz tureckim. Transport, jeśli nie na piechotę, to Tesla Model S Plaid.

➤ Dorastał u dziadków na Upper East Side przy 55 E 74th Street i razem z siostrą odziedziczył to mieszkanie w spadku. Ich rodzinna rezydencja mieści sie przy 9 Rodney Lane w nowojorskim Kings Point. Jego ojcem chrzestnym jest biznesmen i filantrop Henry Kravis.

➤ W

84-43 Avon Street, Jamaica Estates, NY

×
PARTER
drzwi wejściowe, kuchnia, jadalnia, salon, łazienka
NAJWYŻSZA KONDYGNACJA
sypialnie, garderoba, gabinet
NAJNIŻSZA KONDYGNACJA
do spotkań biznesowych; salon, bar, jadalnia, toaleta, basen, jacuzzi
głównie tylko sypia ze względu na aktywny tryb życia i całe mnóstwo obowiązków, które dźwiga na swych barkach. Jest także współwłaścicielem rodzinnej posiadłości w Key Largo na Florydzie, do której od zawsze wyjeżdżają rodzinnie w ramach urlopu; tam po raz pierwszy, naście lat temu, wciągnął się w surfing. Ku nie-uciesze matki nazbierał w życiu kilka tatuaży.
Chayton Kravis Jr.
Choć okres buntu był dla niego czasem naprawdę intensywnym, nie zakłócił on przygotowań do przejęcia rodzinnego biznesu – miał to zrobić dopiero wtedy, gdy poczuje się gotów, by dźwignąć wózek z trzydziestoletnią firmą i godnie nią zarządzać. Do czasu tej gotowości ojciec każdego dnia oswajał go z tajnikami branży, zabierał do siedziby i zlecał różnorakie zadania, pilnując, aby te zostały w stu procentach wykonane, a ponieważ prowadził go za rękę w myśl zasady: „od zera do milionera”, nie było mowy o grzaniu stabilnego stołka. Najpierw pracował w firmie jako pracownik zabezpieczenia technicznego i zajmował się instalacją systemów alarmowych. To było pierwsze stanowisko; brudna robota, która pozwoliła mu zapoznać się z branżą od podstaw, jeszcze przed rozpoczęciem studiów. Choć był synem prezesa, nie miał żadnych szczególnych przywilejów. Jedyne, co miał, to kilku przełożonych nad sobą, którzy bez wahania wydawali mu polecenia, do których on musiał dostosować się bez zająknięcia. Dopiero z czasem, gdy zaznał ciężkiej pracy na fizycznych stanowiskach, mógł wdrażać się głębiej, w projekty, plany, strategie i tajniki. Ojciec powiedział mu kiedyś, że nie będzie potrafił dobrze zarządzać firmą, dopóki na własnej skórze nie poczuje z czym mierzą się jego podwładni. Za tą niezwykłą lekcję nie zdążył mu już podziękować.

➤ Od dziecka marzył o policyjnym mundurze, uparcie powtarzając, że gdy dorośnie, zostanie policjantem. Rodzinny biznes traktował jak zmorę, a chociaż matka próbowała wybić mu z głowy policyjne marzenia, ojciec nieustannie prosił, aby je spełnił i ostatecznie kazał to sobie obiecać. To było ich wspólne marzenie, którego finalizację mieli z czasem hucznie świętować. Tak się stało, lecz tylko jeden doczekał ich spełnienia.

jako trzydziestoletni ekspert w branży, oferuje kompleksowe rozwiązania w ramach jednego systemu ochrony – od ochrony fizycznej osób i mienia po zaawansowane systemy zabezpieczeń i monitoringu. Firma zajmuje się projektowaniem nowoczesnych i innowacyjnych systemów zabezpieczeń, ich budową i modernizacją, a także zabezpieczaniem imprez masowych oraz ochroną osobistą. Posiada własne laboratoria badawcze, parki maszynowe, ekspertów, projektantów, instalatorów, serwisantów oraz agentów ochrony osobistej.

➤ Firma zyskała wyłączność na zaopatrywanie w systemy bezpieczeństwa obiektów takich jak: Sing Sing Correctional Facility, Auburn Correctional Facility, budynki konglomeratu The Trump Organization oraz New York Stock Exchange. Do tej pory zaopatrzyła w systemy kilkaset budynków na terenie Stanów Zjednoczonych, między innymi Willis Tower, Three World Financial Center i Aon Center oraz kilkadziesiąt na terenie Europy – w tym szwajrcaski Prime Tower, londyński One Canada Square oraz wszystkie projekty inwestora Biskon Yapı na terenie Turcji. Biura firmy mieszczą się w dzielnicy finansowej Dolnego Manhattanu w budynku One Financial Square przy 32 Old Slip, na trzydziestym piątym i szóstym piętrze. Agenci ochrony Kravis Security znani są szczególnie celebrytom, ktorzy wiodą prym w korzystaniu z usług firmy. Aktualnie firma pracuje nad bardzo ważnym projektem zabezpieczeń dla GITMO oraz ADX Florence.

➤ Kravis Security Inc. regularnie – najcześciej w trybie incognito – zasila zbiórki i akcje charytatywne; wspiera również młodych artystów i ludzi, którzy zbierają fundusze, aby móc spełnić swoje marzenia.

➤ Firma dwukrotnie udzieliła wywiadu dla magazynu Fortune, pojawiając się na jego łamach w rankingu Fortune 500 oraz Fortune 1000. Artykuły na temat firmy można znaleźć również na łamach Bloomberg Businessweek.

Chayton Kravis Jr.
Camille Russo Pracownica. Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit, sed do eiusmod tempor incididunt ut labore et dolore magna aliqua. Ut enim ad minim veniam, quis nostrud exercitation ullamco laboris nisi ut aliquip ex ea commodo consequat. Duis aute irure dolor in reprehenderit in voluptate velit esse cillum dolore eu fugiat nulla pariatur. Excepteur sint occaecat cupidatat non proident, sunt in culpa qui officia deserunt mollit anim id est laborum. Lily Taylor Prawa ręka. Pracownica Kravis Security i koordynatorka biura, która trzyma w garści biurową bazę, a dodatkowo także prezesowski harmonogram. Lorem consectetur adipiscing elit, sed do eiusmod tempor incididunt ut labore et dolore magna aliqua. Ut enim ad minim veniam, quis nostrud exercitation ullamco laboris nisi ut aliquip ex ea commodo consequat. Duis aute irure dolor in reprehenderit in voluptate velit esse cillum dolore eu fugiat nulla pariatur. Excepteur sint occaecat cupidatat non proident, sunt in culpa qui officia deserunt mollit anim id est laborum. ROSALIE AYTON-KRAVIS Trzeci CEO firmy z 15-procentowymi udziałami, które po zawarciu związku małżeńskiego przepisał na nią ojciec – przyjaciel Chaytona Kravisa Seniora i drugi założyciel firmy. Jeszcze żona i kobieta biznesu, która porzuciła sprzedaż nieruchomości na rzecz nauczania tańca – balteu. Hobbystycznie interesuje się także modelingiem. Od początku łączyła ich relacja biznesowa, a mimo że wciągu trzech lat małżeństwa istniało przynajmniej kilka prób stworzenia udanego związku – wszystkie spaliły na panewce, bo miłości nie da się przecież ot tak wyprodukować. Elegantka, która zna swoją wartość, a tym bardziej siłę swoich szerokich znajomości. VICTORIA KRAVIS Dla wszystkich od zawsze Tori. Najlepsza, młodsza o cztery lata siostra i najbardziej kreatywna Chief Marketing Officer. Człowiek od pijaru, który w głowie mieści dziesiątki pomysłów, a w ciele całe mnóstwo energii. Życie zmusiło ją do bardzo szybkiego dorośnięcia, gdy po śmierci ojca, razem z matką zajęła się rodzinną firmą, stając wówczas na jej czele. Dzięki swojej zaradności i smykałce do kontaktów międzyludzkich, bardzo szybko wdrożyła się w tę dziedzinę biznesu, na dobre się z nią wiążąc. Ukończyła New York University na wydziale marketingu i public relations, a później przejęła ten sektor w Kravis Security Inc. Czujna obserwatorka i kobieta do rany przyłóż, która rozmowy w potrzebie nie odmówi nikomu. SAMUEL CRAWFORD Były partner policyjny i wciąż najlepszy przyjaciel, który zrezygnował ze służby na rzecz dołączenia do Kravis Security. Aktualnie drugi Chief Operating Officer, który z dokładnością dogląda wszelkich procesów, zachodzących w firmie. Choć z twarzy przypomina raczej przywódcę kartelu, w rzeczywistości przyjazny z niego facet o dobrych manierach i wysokim poczuciu humoru. Przynajmniej raz w tygodniu namawia Chaytona na rundkę w firmowego darta, wierząc, że w końcu z nim wygra. Szczęśliwy mąż i ojciec. LUCINDA KRAVIS Kobieta, której powinien dumnie mówić matka, a przy której słowo to nie jest w stanie przejść mu przez gardło. Drugi CEO firmy z 25-procentowymi udziałami. Wyjątkowo wybredna, trzymająca się swoich ideałów kobieta, do której ciężko dotrzeć, jeśli nie spełnia się wszystkich jej wymagań i oczekiwań. Perfekcjonistka o snobistycznej naturze, zajmująca również stanowisko dyrektorki finansowej w American Express. W biurze Kravis Security bywa raz lub dwa razy w tygodniu i są to dni, w których często pojawia się najwięcej nagłych urlopów, a już tym bardziej, gdy Chayton jest wtedy nieobecny. CHAYTON KRAVIS SENIOR Niedościgniony autorytet i ojciec, który odszedł zdecydowanie zbyt wcześnie. Były agent Secret Service, który po zakończeniu służby stworzył Kravis Security. Człowiek sukcesu, o wielu zdolnościach, również tych dotyczących zjednywania sobie ludzi, który na dłoniach Chaytona pozostawił wszystkie niedokończone plany i cele. Brakująca otucha i zrozumienie. Ciążący w głębi smutek i tęsknota. Jego ciało do dziś nie zostało zidentyfikowane po zamachach na WTC. Pochowany wraz z innymi niezidentyfikowanymi ofiarami w 9/11 Memorial & Museum.
Data i miejsce urodzenia:04/07/1984 r. Upper East Side, Nowy Jork Miejsce zamieszkania:84-43 Avon Street, Jamaica Estates, NY Miejsce pracy:New York Police Department Oddział:Special Operations Bureau Zawód dodatkowy:CEO/COO w Kravis Security Inc.
Cześć! Brak czasu wcale nie odwiódł mnie od przywędrowania tu z kolejną postacią, co nie zmienia faktu, że wciąż wiele bym dała, żeby móc tę dobę choć troszeczkę wydłużyć. Ale...
aktualizacja karty: 19/01/2022 r.

202 komentarze

  1. Jako osoba, która przepadała za jasnym i rzetelnym przekazem, gdzie jasność określało się za pomocą użytego języka tak, by był odpowiednio dostosowany do odbiorcy, a rzetelność opierała się głównie na użytych źródłach oraz trafnie wyciągniętych wnioskach, Camille była teraz bardzo, ale to bardzo zmieszana, wręcz onieśmielona własną odwagą, by gadać takie głupoty i to jeszcze starając się brzmieć przy tym jak ktoś, kto naprawdę był pewny tych słów. Straciła przy okazji główny wątek, co już w ogóle było błędem kardynalnym, kiedy wypowiadało się na jakiś temat. To było irytujące, czytać artykuł z konkretnym nagłówkiem, żeby na koniec z rozczarowaniem odkryć, że treść nijak miała się do tytułu. Teraz zirytowała się tym bardziej, bo osobiście dopuściła się takiej potworności, świadomie decydując się na zrobienie z siebie jeszcze większej idiotki.
    Jedyne, czym się mogła usprawiedliwić i co cały czas tak naprawdę jej towarzyszyło to fakt, że onieśmielona była już dużo wcześniej, a że nie zwykła być uczestnikiem takich wydarzeń, to uderzało w nią to trochę mocniej i głębiej, niż można byłoby podejrzewać. Bo to, czy panu Kravisowi wypadało się rozbierać przed pracownicą i to w swoim domu czy właściwie gdziekolwiek indziej, nie miało nawet większego wpływu. Czy to prywatnie, czy z poziomu zawodowego, nie było to istotne, jeśli chciało się odnieść to jakoś do reakcji Camille. Dla niej to było po prostu nieoczekiwane, zaskakujące i tak niecodzienne, że jedyne, na co mogła się zdobyć, to zwykła i naturalna spontaniczność, która wyglądała tak, jak wyglądała.
    Zawstydziła się panem Kravisem, zawstydziła się sobą czy konkretniej tym, że zawstydziła się panem Kravisem – to już i tak robiło się poplątane i wcale nie czuła, żeby z każdą chwilą jakoś łatwiej mogła cokolwiek zrozumieć – bo z jednej strony tak łatwo mu to przyszło, zdjąć z siebie koszulę jakby nigdy nic, nie przejmując się jej obecnością, że aż głupio było myśleć, że to tak nie wypada. A z drugiej strony przecież to nie było jakieś myślenie błędne, niepoparte innymi normami, które Camille mogły wydawać się bliższe, zważywszy na jej ogólne doświadczenie w kontekście interakcji międzyludzkich i w ogóle całe jej podejście do tego. Była więc zawstydzona wielowymiarowo, o!
    I jeszcze przed chwilą dotarło do niej, że sama naraziła tą drugą stronę tych wszystkich kłopotliwych wydarzeń na podobne wrażenia. Nie rozebrała się całkiem, ale zdecydowanie jej ostatnia prezencja w łazience bliższa była czemuś, czego żaden żonaty szef nie spodziewa się zastać w swoim domu. Przynajmniej nie powinien, ale Camille miała generalnie dobre zdanie o panie prezesie i lubiła jego profesjonalizm, do tego też dochodziło to jej lekkie zamknięcie w pewnej bańce, gdzie mężowie nie zdradzają swoich żon. Wiedziała, oczywiście, że tak się dzieje na świecie, ale generalnie nie chciała być w takie rzeczy zaangażowana ze względu na wychowanie i kulturę, które otaczały ją od zawsze. To były też tematy, których raczej nie dotykała i wolała, żeby tak zostało.
    Tylko już gdzieś coś dotknęła. Nieumyślnie i absolutnie przez przypadek, wzięta całkowicie z zaskoczenia. Może niekoniecznie było to takie drastyczne albo w ogóle specjalnie istotne – skąd miała niby to wiedzieć? – ale to uczucie, że gdzieś coś się zatarło po lekkim pociągnięciu palca, nie chciało dać jej spokoju.
    I Camille znów coś się wymsknęło, coś czego powiedzieć nie chciała, ale nie dlatego, że naprawdę nie chciała, tylko że po prostu nie była niczego do końca pewna, a zmęczenie i fikuśna kuriozalność zajścia, do którego dopiero próbowała się jakoś dopasować, polegały właściwie już tylko na tej osobliwej spontaniczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie musi pan… — wyrwało jej się cicho, bo też niepewnie, ale na tyle głośno, by zostało to usłyszane. A że na dłuższą metę robienie z siebie idiotki na siłę i posiłkowanie się wymyślonymi głupstwami było dla niej zbyt męczące i niewygodne, bezsilnie i niemrawo popatrzyła na pana Kravisa, kiedy tak lekko zapewnił, że przywróceniu standardów własnej prezencji. — Dziwnie na pana patrzeć bez koszuli, ale dziwnie też powiedzieć, żeby się pan ubrał… — I dlatego też mu tego nie powiedziała ani też nie mówiła teraz.
      Chciała mu powiedzieć, żeby się nią nie przejmował i robił po prostu tak, jak uważa, że powinno się zrobić, według własnego uznania. To w końcu jego dom, a Cam akurat bardzo dobrze wiedziała, że czyiś dom, to jego zasady. Goście gośćmi, ale ona nawet nie była gościem, co bardziej intruzem, więc jak już to sobie ułożyła, to naprawdę nie miała tutaj nic do powiedzenia.
      — W sensie, niech wszystko już będzie tak, jak pan chce! — sprostowała konkretniej, wypuszczając powietrze nosem i opuszczając ramiona wzdłuż ciała. — Chce pan wycierać blaty koszulą, proszę bardzo i mi nic do tego — dodała, ściskając ze sobą wargi i unosząc nieśmiało kąciki ust w nadziei, że została zrozumiana zarówno ona, jak i jej aluzja. — I skoro pan pyta, to napiłabym się kawy. Czarnej, bez cukru.
      Dalej było dziwnie, ale nie sądziła, żeby to się miało zmienić, więc skoro ma być dziwnie, to niech przynajmniej ktoś kompetentny to ustala. Camille kompetentna nie czuła się w tej chwili wcale i właściwie to bardzo chętnie przestałaby się nad wszystkim tak zastanawiać, wszystkim się tak martwić i przejmować, dlatego też chętnie polegałaby teraz na tym, co stwierdzi pan Kravis.
      Jego dom. Jest jej szefem. To wydawało się w porządku, nawet jeśli gdzieniegdzie byłoby naciągane.

      Camille Russo

      Usuń
  2. Nie oczekiwała wyrozumiałości od innych, bo sama jej sobie nie okazywała. Bez względu na to, czy chodziło o źle napisaną linijkę kodu, czy o towarzyską wpadkę, nie wybaczała sobie niczego od razu, obarczając się czasem przesadnym poczuciem winy. Błędy, owszem, zdarzały się i to każdemu w najróżniejszych momentach życia, ale to nie znaczyło, że należało się nimi nie przejmować i zapominać, kiedy było to wygodne. Dlatego starała się popełniać ich jak najmniej, bo z jednej strony wiedziała, że później tak łatwo sobie nie odpuści, a z drugiej uważała, że to zwyczajnie dobre podejście i nie było potrzeby z niego rezygnować. Czasami może w czymś przeszkadzało, nie pozwalało na swobodę, ale według samodzielnie obliczanego bilansu, Camille wychodziła z tym na plus, nie dostrzegając, jak przepuszcza mnóstwo ciekawych możliwości, by na przykład spędzić czas trochę inaczej, przeprowadzić jakąś inną niż wszystkie rozmowy.
    Takie okazje przyjmowała wręcz niechętnie, co można było zaobserwować właśnie teraz. Niechętnie, ze strachem i bardzo niepewnie, co nijak pasowało do jej codziennego oblicza, które charakteryzowało się raczej rozsądną pewnością siebie, bo Cam przecież znała swoje mocne strony, oraz powściągliwością, bo ani nie rwała się do biurowych ploteczek, ani nie brylowała na pracowniczych imprezach, trzymając się mocno swojego miejsca i wręcz próbowała zlać się z tłem. Kiedy dostawała zadanie do wykonania, podejmowała się go bez wahania, przeprowadzając odpowiednie przygotowania, by zrealizować je w najkrótszym czasie z najlepszymi efektami. Nie chowała się pod biurkiem ani przed nikim nie uciekała, a co najwyżej wpadała czasem w lekkie zakłopotanie, kiedy ciężko było stwierdzić, czy coś jest niewinnym żartem, niezobowiązującym flirtem albo złośliwą zaczepką. W skrócie wszystko, co mieściło się granicach codzienności, czyli przede wszystkim pracy, stwarzało dla Camille odpowiednie warunki, by mogła stabilnie obracać się w najbliższym środowisku i próbować sprawiać wrażenie kogoś, kto nie zasługuje na uwagę inną niż ta, która potrzebna jest, by docenić jej umiejętności stricte związane ze sferą zawodową.
    Do owej codzienności wliczał się też czas spędzony w domu i te nieszczęsne spotkania z kawalerami, których wynajdowała ciotka Florence i którzy jakby nigdy się nie kończyli. Tylko tego nikt z pracy nie oglądał, a co najwyżej podpatrywał i snuł swoje domysły o tym, jak to panna Russo nie może się opędzić od facetów. Lub bezwzględnie łamie im serca. Różne historie już krążyły i żadnej nie poświęciła większej uwagi nie tylko ze względu na swoją niechęć do plotek, co zwyczajnie znała prawdę i nie miała ochoty się do niej przyznawać.
    Z kolei w oczach brunetki pan Kravis nie był ani nieprzystępny, ani surowy, ani skłonny do dobijania. Był profesjonalny i konieczny, jak myślała o nim pokrótce, bo domyślała się, że to jak chciał, by go postrzegano, było właśnie konieczne, skoro piastował funkcję prezesa. Nie spodziewała się po nim niczego innego, choć kilka razy się na tym lekko przejechała i jednocześnie jeszcze nie zdążyła się nauczyć na błędach, więc pewnie popełni ich jeszcze parę. Konieczne też wydawało się, żeby był tajemniczy i niesprawiedliwe, że przy okazji patrzenie na niego mogło uchodzić za przyjemne. Dokładnie tak, mogło, bo Camille za żadne skarby nie przyzna nawet przed samą sobą, że jej szef to przystojny mężczyzna. Był przede wszystkim żonatym pracodawcą, ot co.
    I to, że tak czasami wpatrywała się w niego tym wiecznie rozmarzonym, trochę nieprzytomnym spojrzeniem, nie miało z tym nic wspólnego. Bez przerwy zresztą miała takie spojrzenie, co zostało jej już kilka razy wypomniane, a pan Kravis był po prostu tajemniczy. Odrobinę ekscentryczny, jeśli dodać te drobiazgi z ASCII i to, jak czasami wpływał na otoczenie. I zawsze mógł okazać się tym cyborgiem, choć… Choć chyba był zbyt charyzmatyczny na cyborga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy bez słowa zostawił ją w salonie, pomyślała, że to okropne nie wiedzieć, co siedzi mu w głowie. Zabijało to jej pewność siebie, którą próbowała powolutku odzyskać i nie pozwalało o nim nie myśleć. Konieczny, stwierdziła w myślach, obracając się niespiesznie w kierunku kanapy, na której usiadła. Zerknęła na leżący obok koc i westchnęła tęsknie, ostatecznie unosząc nieznacznie kolana tak, by podłogę dotykały tylko palce od stóp i oparła się łokciami o nogi. Brodę ułożyła na dłoniach i z braku innych opcji, by czymś się zająć, rozglądała się po otoczeniu, poruszając nieznacznie głową na boki.
      Z przyjemnością by się zawinęła w koc i co więcej, poszłaby spać nawet na siedząco, ale jakoś tak nie mogła się w sobie zebrać, by sięgnąć po okrycie. Trochę się chyba bała, że rzeczywiście zaśnie. Na siedząco czy na leżąco, co za różnica, skoro obie opcje wydawały jej się teraz nieodpowiednie. Jakby gdzieś po drodze postanowiła już, że albo nigdy nie zaśnie w obecności Chaytona, albo w jego domu. Nigdy, przenigdy. To było niebezpieczne!
      Trochę się zamyśliła w swoim własnym towarzystwie, więc gdy po dłuższej chwili pan Kravis wrócił do salonu i to od razu z pytaniem na ustach, drgnęła zaskoczona i podniosła na niego to swoje ciemne spojrzenie, które teraz było jeszcze bardziej nieprzytomne niż zwykle. Albo rozmarzone. Jak kto wolał. Wzięła od niego kawę, obejmując filiżankę obiema dłońmi, choć naczynko było małe i lekkie, więc nie potrzebowało aż takiej asekuracji. To był raczej odruch, bo Cam przywykła do kubków, a te jakoś tak wygodniej trzymało się właśnie w taki sposób.
      Przymknęła lekko powieki, biorąc pierwszy, ostrożny łyk. Właściwie tylko lekko dotknęła powierzchni górną wargą, bo zaraz trybiki w głowie ruszyły, zmobilizowane pytaniem, na które znała odpowiedź od bardzo dawna, bo od dawna snuła plany wobec MIT.
      — Studia w trybie interdyscyplinarnym — odparła na wstępie, chcąc zaznaczyć, że nie chodziło o jakiś jeden konkretny kierunek. — Elektrotechnika, AI, kilka kursów humanistycznych… — Wzruszyła lekko ramionami, bo nie było sensu wymieniać wszystkich dziedzin, o które chciała zahaczyć i zgłębić. — Napiszę kod na kalkulator, ale miło byłoby umieć albo chociaż wiedzieć, jak go zrobić i to w taki sposób, by był przyjemny w obsłudze i przyjazny nieobeznanym użytkownikom, bez obrażania czyiś uczuć religijnych — dodała, nie mając na myśli dosłownie kalkulatora i uczuć religijnych, ale spodziewała się, że Chaytonowi nie trzeba było tego tłumaczyć. — A pan? Czym się pan zajmował na MIT? — spytała, również chyba trochę niespodziewanie, ale ta absolwencka ciekawość nadała odrobinę więcej swobody atmosferze i tak jakoś wyszło po prostu. — Jest pan trochę jak Batman… — zauważyła, nie do końca świadomie wypowiadając te słowa na głos, ale była już na powrót trochę bardziej skupiona na kawie i tym, jak przyjemnie parowała pod jej nosem.

      Camille Russo

      Usuń
  3. Chyba było niewielu takich ludzi, którzy potrafiliby opierać swoje zainteresowanie drugą osobą, już na wstępie ignorując ich wygląd albo jakąś inną charakterystyczną cechę, która objawiała się przede wszystkim zewnętrznie. Dlatego też Camille była bardzo ostrożna, kiedy ktoś ofiarowywał jej swoją atencję i czuła się towarzystwem takiej osoby w dziwny sposób zagrożona. Nie jakoś bardzo, ale czyjaś uwaga natychmiast powodowała, że w jej głowie zapalała się czerwona lampka. Wiedziała, że w większości przypadków, jeśli nie po prostu zawsze, robiła bardzo mylne pierwsze wrażenie i to sprawiało, że wstępna interakcja, której zazwyczaj się nawet nie spodziewała i która uderzała w nią czasem jak grom z jasnego nieba, wychodziła bardzo niezręcznie, żenująco i rozczarowująco.
    Camille, la mia piccola bella, wzdychała Florence, najczęściej kiedy przyglądała się siostrzenicy w lustrze, wczesując w jej włosy olejek z rozmarynem i szałwią, jeden uśmiech i masz mężczyznę w garści, a ty nawet ich nie zauważasz!, kontynuowała z odrobiną rozpaczy, nad którą mimo wszystko królowało niedowierzanie, że to prawie z własnej krwi dziewczę jest tak okrutnie nieporadne, jakby wcale przez całe swoje życie nie miało za wzór istnego przykładu kobiecości w najczystszej wręcz postaci. I prawda, cioteczce kobiecości nie można było odmówić pod żadnym względem i Cam rzeczywiście nie raz mogła obserwować, jak ukochana opiekunka obchodzi się z mężczyznami, którym też przecież nie chciała robić żadnej nadziei. Zdarzało się jednak, że ktoś nie zauważył delikatnie zaśniedziałej obrączki na palcu albo był nowy w sąsiedztwie i jeszcze nie wiedział, że sentymenty owdowiałej Florence są jak Krzywa Wieża w Pizie – kiedyś może legną w gruzach, ale raczej nie w najbliższym czasie. Wtedy adorator spotykał się z tak taktowną, tak czarującą odmową, że wręcz z uśmiechem na twarzy przyjmował to odrzucenie
    Florence i Camille były tak do siebie podobne, że jakby chciały, mogłyby utrzymywać, że są matką i córką, więc wcale nie dziwnym było spodziewać się po Camille podobnego, zręcznego obchodzenia się z płcią przeciwną. Tymczasem dostawała darmowe drinki, na które nawet nie potrafiła się na czas uśmiechnąć, a co dopiero szukać w tym jakiegoś czaru albo innego wdzięku. I gdzieś podświadomie w niej to tkwiło, że oczekiwano po niej czegoś innego, niż była w stanie z siebie wykrzesać – bez przerwy słyszała, jaka to jest śliczna i może jeszcze dałoby się to podciągnąć pod cioteczne superlatywy, ale wtedy nie pokrywałoby się to tak bardzo z tymi wszystkimi doświadczeniami, jakie miała za sobą, więc nie były to tylko oczekiwania Florence, a jakby całego otoczenia – co ją dodatkowo przytłaczało. Dlatego zainteresowanie budziło w niej takie obawy i nie czuła się z nim dobrze.
    Dlatego tak bardzo starała się osiągnąć zamierzone cele, bo ludzie łatwo przyklejali innym łatki i nieprędko z nich rezygnowali.
    — Och, no proszę… — Jej brew powędrowała na moment do góry w autentycznym podziwie, kiedy pan Kravis podzielił się swoimi uniwersyteckimi zainteresowaniami. — To chyba jednak bardziej Tony Stark niż Bruce Wayne. — Pokiwała lekko głową, dalej wpatrując się w parującą kawę. — Musi pan być właśnie takim geniuszem, bo nie wygląda pan na aż tak starego, a żadna z tych dziedzin nie jest na tyle monotematyczna, żeby wszystkie naraz ogarnąć za jednym, czy nawet drugim razem — zauważyła, przechyliwszy lekko głowę na bok i spojrzała spod rzęs i na wpółprzymkniętych powiek na Chaytona.
    Normalny człowiek, który chciałby zgłębić chociażby podstawy wspomnianych dziedzin, potrzebowałby na to dużo czasu, więcej niż potrzebne było do uzyskania pierwszego tytułu naukowego, który jakkolwiek zaczynał się liczyć w świecie mądrych głów z uczelni, a jakoś nie sądziła, by pana prezesa interesowały tylko podstawy. Nijak by to się miało wtedy do zainteresowania inżynierią wsteczną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście słowo „geniusz” może było trochę przesadne, szczególnie w kontekście geniuszu komiksowego czy filmowego Iron Mana, ale nie zmieniało to faktu, że jeśli pan Kravis podszedł do tematów na poważnie, a zakładała, że tak właśnie było, to nie mogło mu to zająć tyle czasu, ile zajęłoby komuś innemu. Ktoś inny wyglądałby starzej, mówiąc o tych samych osiągnięciach, w tym o prowadzeniu firmy i byciu prawie Iron Manem, bo przecież Chayton pracował jeszcze w służbach mundurowych. No i Camille słyszała już co nieco o tym, żeby mieć na uwadze, że szef nie tylko dokładnie czyta wszelką dokumentację, ale też bardzo dobrze ją rozumie.
      W odpowiedzi na kolejne pytanie, uśmiechnęła smutno, na powrót opuszczając spojrzenie na kawę, której zapachu potrzebowała chyba bardziej niż smaku, patrząc, skoro tak niespiesznie ją popijała.
      — Oczywiście, że tak — odparła z subtelnym rozbawieniem w głosie, jakby w ogóle nie trzeba było zadawać tego pytania. — Miałabym nie chcieć iść w ślady samego Iron Mana? — Roześmiała się cicho, ale też i krótko, bo zaraz upiła łyk z filiżanki. — Kiedyś tam w końcu dotrę… — odparła jeszcze ciszej, trochę bardziej jakby na własne pocieszenie, wzdychając przy tym.

      Camille Russo

      Usuń
  4. Tematy, które zgłębić chciała Camille, też nie należały do monotematycznych albo wyjątkowo wąskich dziedzin, ale nigdy nie zakładała, że wszystko ogarnie od deski do deski i będzie z tym całym czas na bieżąco. Nie, absolutnie nie, bo nie potrzebowała tego, żeby realizować swój plan. Po prostu wiedziała, jak ważne jest, żeby posiadać kompleksową wiedzę na tematy pokrewne głównemu zainteresowaniu, dlatego już dawno postanowiła, że taką wiedzę będzie zdobywać. Przyjmowała też, że na obranej ścieżce mogą pojawić się różne odnogi, bo doskonale rozumiała w tym względzie Sokratesa i słynne stwierdzenie: wiem, że nic nie wiem. Im więcej człowiek zdobywał doświadczeń i wiedzy, tym bardziej zdawał sobie sprawę, jak wiele rzeczy jeszcze tak naprawdę nie wie, a wszystko to, czego dowiedział się dotychczas, jest mikroskopijne w porównaniu do tego, co jeszcze można było poznać. I choć miała te swoje plany dosyć precyzyjnie opracowane, to nie wykluczała, że w trakcie ich realizowania mogą się one zmieniać właśnie dlatego, że nigdy nie mogła być pewna, że po drodze nie okaże się, że jest jeszcze mnóstwo innych rzeczy, które będą jej potrzebne do pełnego sukcesu. A biorąc jeszcze pod uwagę tendencje Camille do nie doceniania samej siebie i stawiania sobie poprzeczki coraz wyżej i wyżej, sam ten sukces mógł jej ostatecznie nie wystarczyć i gdzieś w trakcie przeobrazić się w jeden z kolejnych etapów.
    Do tego było jednak jeszcze sporo czasu. Cam dopiero pogodziła się z faktem, że potrzebowała przerwy i ta przerwa nieco się wydłużyła, więc jeszcze nikt nie musiał się martwić, czy podoła swoim dalszym ambicjom. Miała do spłacenia kredyt studencki zaciągnięty na Barnard College i kilka innych, drobniejszych zobowiązań finansowych, więc z tym na barkach nie mogła na razie ruszyć dalej, przynajmniej nie tak szybko, jakby chciała. Nie narzekała jednak, bo praca w Kravis Security nie była w żadnym wypadku marnotractwem czasu, którego wystrzegała się jak ognia i jednocześnie pozwalała przynajmniej w pewnej części realizować niektóre z pomniejszych celów, jakie miała Camille. Zdobywała wiedzę, na której jej zależało, tylko trochę inaczej i od trochę innej strony, więc na razie musiała się tym zadowolić. Nie, żeby było to jakoś specjalnie trudne – miała przecież do dyspozycji bardzo wydajny sprzęt, miejsce na kilka ekranów na biurku, które jeszcze mogła zagracać swoimi maskotkami i figurkami i mogła nieco mniej martwić się finansami. Po prostu różniło się od tego, co planowała wcześniej i przez to nie czuła się w pełni zaspokojona. Nie wszystko dało się przeskoczyć albo wynagrodzić sobie czymś innym i w przypadku Camille była to wymarzona uczelnia.
    Przymknęła oczy, pozwalając głowie przechylić się trochę na bok i zaraz też podparła się policzkiem o dłoń, która bezwiednie zostawiła filiżankę pod opieką swojej koleżanki. Nie znała dokładnie życiorysu pana Kravisa, żeby przypasować go ze wszystkimi szczegółami do historii Iron Mana, ale te kluczowe szczegóły mogła pokryć i bez tak obszernej wiedzy. Brakowało mu właściwie tylko zbroi zasilanej reaktorem łukowym, który przy okazji trzymałby metalowe odłamki z dala od serca, utrzymując go tym samym przy życiu. No i chyba nie był egocentrycznym playboyem, co też składało się na obraz Starka.
    Okropnie by się wtedy dla niego pracowało.
    — Ja też. To byłoby naprawdę okropne… — odparła, ale ledwo otwierała przy tym usta i w dodatku sama odpowiedź nie do końca wydawała się pasować do rozmowy, którą prowadzili. Jakby rozmowa i myślowe wywody zaczęły się ze sobą przekładać i to w mało spójny sposób, co rzeczywiście oznaczało, że zmęczenie Camille na powrót zdobywało przewagę, a świadomość traciła swoją stabilność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamruczała sennie, otwierając ciężko powieki, by popatrzeć na pana Kravisa i na powrót je zamknęła. Zamierzała mu coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko o tym pomyślała, zapominając najwyraźniej przełożyć te myśli na słowa. Chciała go chyba poinformować, że nie powinna zasypiać, tylko tak właściwie to już to się działo, jak zresztą celnie zauważył. Nie było to raczej trudne, spostrzec się, że Cam odpływa i to bez najmniejszego oporu, nie licząc tego wewnętrznego, który cichutko pobrzmiewał w jej głowie i to chyba tylko dlatego, żeby dać jej złudne poczucie, że ma wszystko pod kontrolą, a skoro tak, to nie musi się niczym przejmować.
      — Mogę pożyczyć tę koszulę do spania? — spytała cicho między kolejnymi sennymi pomrukami, próbując z wrodzonej przyzwoitości zerknąć na pana Kravisa, kiedy ten zabierał od niej filiżankę, o której istnieniu bez wahania od razu zapomniała. Ledwo otwierała oczy, ale wypadało chyba próbować. I próbowała, choć jak już je znowu zamknęła, to już ich nie otworzyła. Wewnętrznie jednak próbowała to zrobić, a to się teraz wyjątkowo liczyło. — Zaraz pójdę do siebie… — zapewniła, niemrawo poruszając głową, jakby chciała dodatkowo zapewnić Chaytona, że tak, naprawdę zaraz wstanie i przejdzie prosto z kanapy w jego domu, do swojego pokoju na Bay Ridge. Za chwilkę, jak tylko skończy myśleć o tym, że nie powinna zasypiać.

      wcale nieśpiąca Camille Russo

      Usuń
  5. Życie Lily było zdecydowanie prostsze od tego, jakie wiódł prezes Kravis. Nie miała takiego statusu, jej nazwisko tyle nie znaczyło, na jej koncie nie wisiała imponująca sumka, nie pochodziła z znaczącej rodziny, nie posiadała nic, co wzbudziłoby zachwyt, podziw, czy zazdrość. I chyba dlatego nie musiała aż tak bardzo uważać na to, jakimi ludźmi się otacza i kto jej patrzy na ręce. Niemniej jednak była również zdecydowanie wrażliwsza - a przynajmniej to okazywała i może bardziej empatyczna od Chaytona, a na pewno o wiele wiele bardziej ekspresyjna. Te cechy mogła jedynie domniemanie porównywać, przez wypielęgnowaną skrytość swojego szefa, gdyż ten zawsze miał się na baczności i na prawdę trudno było go rozgryźć, nawet jeśli pracowało się z nim kilka miesięcy, co już dawało jakieś podwaliny znajomości. Lily tak na prawde nie wiedziała o Chaytonie nic, co nie byłoby ogłoszone oficjalne, bo czasami nawet wątpiła w własne wnioski wysnute z obserwacji, gdy dostrzegała tę wystudiowaną powściągliwość prezesa. Na prawdę był nietypowym człowiekiem.
    Dzisiejszy wieczór należał na pewno do nietypowych, ale w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Lily nie spodziewała się takiego obrotu spraw, począwszy od darowania jej włamania do biura po godzinach pracy (choć trudno to nazwać włamaniem, skoro została wpuszczona przez ochronę i nie musiała niczego otwierać siłowo, czy nielegalnymi sposobami sforsowania zabezpieczeń), przez momentami wymowny taniec na parkiecie, na jeździe jedną taksówką w konkretnym keirunku ich obojga kończąc. I na dodatek miała nocować w mieszkaniu przełożónego, w co nie mogła uwierzyć do końca, co wydawało się nieodpowiednie, niepoprawne i pod wieloma względami wątpliwie słuszne - a raczej niesłuszne totalnie! Ale Lily nie oponowała wcale, tak na prawdę to, jak ich wspólna zabawa nabierała tempa, zmieniała charakter i jak się to toczyło, podobało jej się. Chayton jej się podobał, od dawna, od kiedy odbywała staż kilka lat temu w jego firmie i nawet dzisiaj, gdy była zaręczona, nie mogłaby skłamać przecząc temu faktowi. Tyle że to nic nie znaczyło, nikt nikomu nie wyrządzał krzywdy, skoro nigdy do niczego nie doszło, a dzisiaj tylko jak dorośli z innymi dorosłymi brali udział w imprezie. Choć to jak kilka razy sama zbliżyła się do Kravisa sprawiło, że serce zabiło jej szybciej, nie miała zamiaru za nic przepraszać i nic sobie wyrzucać. Wiedziała co robi i robiła to świadomie z własnego wyboru.
    W tym momencie w ogóle nie myslała o tym, że nie ma żadnych swoich rzeczy na przebranie, ani nawet drobnej kosmetyczki z produktami do higieny i pielęgnacji przy sobie. Ta kwestia była gdzieś hen poza jej rozmyślaniami, gdy drzwi za Chaytonem się zatrzasnęły, a pojazd ruszył, więc jej nocowanie w mieszkaniu prezesa stało się faktem prawie dokonanym. I to zajeło jej głowę, że autentycznie zanocuje u niego. A chyba nigdy nikt w firmie - poza jego rodziną; nie miał szansy zbliżyć się aż tak bardzo do szefa, bo choć urządzał spotkania po pracy u siebie, gdy goniły ich terminy, to chyba nie zdarzyło sie, by któryś z pracowników, miał okazję zostać na noc. Zresztą... inni jej nie interesowali, ważne było teraz to, że on jej zaproponwoał nocleg, a ona się zgodziła. Czy słusznie...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie, nie, bez przesady, to by było śmieszne - zaoponowała od razu pomysł mijania się, odruchowo wyciągając rękę i łapiąc go za dłoń. Był to gest przyjacielski, ciepły i niewinny, ale zaraz spojrzała na niego badawczo, cofając się z tym, chcąc odszukać w jego twarzy jakąkolwiek oznakę irytacji, czy sygnału że przekracza granice. Najwidoczniej Lily wciąż nie była pewna, na jaką swobodę moze sobie pozwolić, w biurze było łatwiej, znała regulamin i zasady w pracy, wiedziała gdzie powinna się zatrzymać. Teraz było trudniej.
      Pokręciła głową, uzmysławiając sobie, że możliwie za wiele znaczeń dopisuje w słowa i gesty, które są o wiele prostsze, niż wmawia jej głowa. Miewała tak, gdyż zwykle zależało jej za bardzo. Miewała tak często, bo w wszystko się angazowała: w znajomości, w wypełnianie obowiązków, w spełnianie oczekiwań.
      - Tak, to rozsądne rozwiązanie, dziękuję za propozycję - przytaknęła i usiadła prosto.
      Taksówka mknęła płynnie ulicami pod wskazany adres. Gdy mijali oświetlone ulice, usmiechnęła się lekko pod nosem.
      - Nocne ulice, to mój drugi ulubiony widok miasta - przyznała, zerkając na Chaytona. - Nowy Jork nigdy nie zasypia.

      Lilka

      Usuń
  6. Jak tylko Chayton dźwignął ją sprawnie z kanapy, jej brwi zmarszczyły się w grymasie, a sama Camille wydała z siebie taki lekko nosowy, cichy i wypełniony żałością pomruk, jakby właśnie wymuszona zmiana pozycji znacząco wypłynęła na poziom jej zadowolenia. Obiektywnie rzec biorąc, bycie u kogoś na rękach wydawało się lepszą opcją na spanie niż spanie na siedząco z głową podpartą na jednej ręce i kolanie, ale najwyraźniej dla ni to śpiącej, ni dopiero zasypiającej Camille, sprawa się miała z goła inaczej.
    Kiedy siedziała, to siedziała i było to położenie znane, powszechne. Takie, do którego ciało było naturalnie przyzwyczajone przez codzienność i ewentualnie inne podobne ekscesy spowodowane zmęczeniem. Kiedy natomiast znalazła się u kogoś na rękach, okazało się to tak nowe i jakieś takie dziwne, że trzeba było to swoje zadowolenie wyrazić, a że znajdowała się w tym osobliwym stanie, gdzie prawie spała, ale jeszcze jakoś odpowiadała otoczeniu na docierające do niej bodźce, to była to reakcja adekwatna do tego stanu. Grymas, jakby mucha usiadła jej na chwilę na nosie i jednocześnie sprawiła, że nabrało się ochoty zmienić miejsce.
    Niby bardziej leżała niż siedziała, ale brakowało podparcia w tych miejscach, w których powinno się ono znajdować, kiedy ciało układało się na plecach. Tymczasem oparcie było bardziej jakby przy boku? Do tego była też trochę skulona, więc naturalnie próbowała się w tym odnaleźć tak, żeby wszystko było na swoim miejscu. Podświadomość wysyła sygnały, że coś jest nie tak i tak się przecież nie śpi. Więc nic dziwnego, że Camille zaczęła się wiercić, podejmując próby przewrócenia się na któryś bok albo znalezienia jakiegoś innego, bardziej konwencjonalnego w swoim sennym rozumieniu położenia. Bo podobnie jak u Chaytona, jej nikt na rękach nie nosił od bardzo dawna, nie wspominając konkretnie o zanoszeniu do łóżka. Było to dla niej obce, a poczucie obcości chyba nie pomagało jej w spaniu, o czym też zdążył się na pewno przekonać. Camille spała i zasypiała w różnych miejscach i pozycjach – na fotelach, ogrodowych ławkach, kanapach, na podłodze, w wannie, z policzkiem w klawiaturze, ale w tych wszystkich przypadkach ciało mogło sobie samo decydować o wszystkim i nie musiało się zmagać z drugim ciałem obdarzonym własną wolą i decyzyjnością, a co najwyżej z jakimś martwym przedmiotem, którego odpowiedź na cokolwiek, co zrobiła, była zazwyczaj jedna i dosyć stabilna. A teraz? Teraz coś dziwnie się najpierw do niej dopasowywało, żeby zaraz znów trzymać się swojego i było tak to niesamowicie frustrujące dla tego zmęczonego organizmu, który chciał przecież tylko jednego: ułożyć się po swojemu, żeby odpocząć.
    Camille po prostu była bardzo responsywna jak na kogoś, kto właściwie już spał, aczkolwiek ta responsywność kreowała się na podstawie czegoś tak abstrakcyjnego, jak sen i pogrążona w nim świadomość. Te senne reakcje wydawać by się mogły całkowicie absurdalne i pozbawione jakiegokolwiek kontekstu, szczególnie gdy odpowiadała na nie zadane przez nikogo pytania albo decydowała się zamienić miejsce głowy ze stopami, bo też czego można było oczekiwać po człowieku, który śpi? Że będzie racjonalny? I pewnie w dużej mierze to wszystko, co Camille robiła w tym stanie, nie miało większego sensu – odzwierciedlało jakąś senną wizję, na którą może wpłynął jakiś element z otoczenia i przez to mogło wydawać się, że tak do końca nie śpi, jednak w dalszym ciągu była to senna wizja. A te rządzą się sobą same, bez wahania korzystając również z tego, że ciężko jest je komukolwiek zapamiętać, więc mogą sobie wyrabiać wszystko, na co tylko mają ochotę.

    Camille Russo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta gwałtowniejsza utrata równowagi, której nawet sama nie musiała utrzymywać, nie zrobiła na Cam większego wrażenia, bo kiedy tak niespodziewanie, jak mogłoby się zdawać komuś patrzącemu z boku, jej ciało spotkało się z kolejną powierzchnią, już trochę taką bardziej znajomą, ona jedynie lekko odetchnęła z jedną ręką nad głową, a z drugą na brzuchu. Dopiero słysząc te kilka włoskich słów, uchyliła nieprzytomnie jedną powiekę i niby popatrzyła na pochylonego nad nią Chaytona, ale było to tak ociężałe i krótkie, że nie było co podejrzewać, żeby rzeczywiście zamierzała coś ujrzeć albo dostrzec.
      Znów przeciągle i nie za głośno zamruczała, wypuszczając nosem powietrze i zaraz wzięła jakby zniecierpliwiony i wytęskniony wdech. W tym samym czasie ręka z jej brzucha znalazła się w zupełnie nieoczekiwanym miejscu, bo najpierw na ramieniu Chaytona, a chwilę potem na jego karku, wyjątkowo zgrabnie zręcznie go przyciągając. I równie nieoczekiwanie Camille go pocałowała, jakby była to najnaturalniejsza do wykonania teraz czynność. Bez ani jednego słowa, bez jakiegoś rzuconego w ostatniej chwili spojrzenia, które mogłoby zdradzić cokolwiek więcej. Po prostu go do siebie przyciągnęła i bez problemu odszukała miękkimi wargami jego usta, które następnie zamknęła w pocałunku. I zrobiła to nie tylko z taką lekką pewnością siebie, ale też w pełnym zaangażowaniu, jakby wcale nie trwało to zaledwie chwilę i nie było zupełną, niepoprawną niespodzianką. Jakby mu już coś dawno obiecała i właśnie tę obietnicę teraz spełniała, przesuwając delikatnie po jego ustach swoimi, by szybko złapać oddech i zaraz jemu nie pozwolić na to samo. Jakby zamierzała sprawić, że wcale nie będzie chciał zajmować się oddychaniem, żeby nie chciał na to tracić czasu. Nosem trąciła jego nos, jakby na zachętę, lekko wygięła się w łuk, jakby szukając kolejnej bliskości, ale na krótko, bo zaraz opadła z powrotem na pościel i objęła Chaytona drugą ręką, wplątując palce w jego włosy.
      To z pewnością nie był niewinny pocałunek, bo jeśli przed momentem wiercenie i doszukiwanie się dogodnej pozycji do spania zasługiwało na miano włoskiego temperamentu, to ta pieszczota wykraczała z tym poza wszelką skalę. Była słodka, ale tak słodka jak wiśnie w gorzkiej czekoladzie, z głębią tego smaku, którym nie sposób się zasłodzić, za to chętnie sięga po nią raz po raz. Była delikatna, jednak intensywnie delikatna, jakby zaraz miała się skończyć i zostawić niedosyt, który doskwiera dopiero na koniec dnia, kiedy człowieka otacza samotność, w której można do czegoś zatęsknić.
      Była zupełnie jak nie ta Camille, którą zdążyło się już poznać i która do znudzenia wpadała w zakłopotanie, tylko bardziej jak ta Camille, którą oczekiwało się dopiero poznać, odnajdując gdzieś przez przypadek w klubowym tłumie przy barze.
      I tak nagle, jak Camille pocałowała swojego szefa, w zniecierpliwionym tempie nadając temu charakteru, którego rzeczywiście można byłoby się spodziewać po temperamentnej i pełnej namiętności Włoszce, tak równie nagle przestała. Żadnego ostatniego muśnięcia, zaczepnego przesunięcia koniuszkiem języka. Nic. Koniec. Obejmujące Chaytona dłonie rozluźniły się, ramiona opadły bez ładu na łóżko. To drobne ciało, które jeszcze przed momentem tak niespokojnie doszukiwało się jeszcze czegoś więcej poza pocałunkiem, ciężko przywarło do materaca i zaraz wygramoliło się spod tego drugiego, zawieszonego nad nim ciała, robiąc to bez najmniejszej gracji albo choćby zmysłowości, jakiej można byłoby oczekiwać po tym, do czego przed chwilą doszło.

      Usuń
    2. Camille na czworakach i z uciemiężonymi stęknięciami wydobywającymi się prosto z jej umęczonego wnętrza, przeszła na drugą stronę łóżka, opadła na brzuch i zebrała do siebie kołdrę, którą następnie zaplątała sobie w nogi. Coś się zadziało jeszcze jej rękami, w jakiś supeł pościeli schowała stopę i ostatecznie już chyba zasnęła w jednej z najmniej seksownych pozycji, w jakiej można zastać dziewczynę w łóżku.
      — Skarpetki, panie Kravis… Gdzieś je zgubiłam… — wymruczała nieprzytomnie w poduszkę, wiercąc jeszcze nogami, żeby bardziej wplątać się w ten kawałek kołdry, który udało jej się zagarnąć. — Buon ap… petito…

      Usuń
  7. Żaden dzień się nie powtórzy,
    nie ma dwóch podobnych nocy,
    dwóch tych samych pocałunków,
    dwóch jednakich spojrzeń w oczy.


    Pięćdziesiąt pięć lat pożycia małżeńskiego spędzonego w miłości, wierności, zdrowiu i chorobie oraz we wzajemnym szacunku potrafiło nie tylko Rosalie doprowadzić do wzruszenia. W ogrodzie otaczającym wspólny jednopiętrowy dom państwa Lee miało odbyć się niebywałe wydarzenie, którego świadkami zostanie sześćdziesiąt osiem osób.
    Patrząc na rodziców swojej mamy, widziała w ich oczach młodzieńczy żar subtelnej namiętności. Bez przerwy błękitne tęczówki dziadka podążały za czekoladowym spojrzeniem babci i trzymając się za dłonie, musieli czuć się tak, jak w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym siódmym, gdy tu w Nowym Jorku z czułością wypowiadali słowa przysięgi małżeńskiej. Niestety szeroki uśmiech z twarzy Rosalie zetrzeć jak zawsze musiała matka, wyczekująca z niecierpliwością obecności jedynego zięcia. Wdychając kolejny raz, uszczypnęła odkrytą rękę córki, obserwując wskazówki od złotego zegarka, umiejscowionego na lewym nadgarstku. 
    — Dopóki nie zaczniesz pilnować Chaytona, to w kółko będzie wywijał Ci takie numery. Czy jesteś w stanie wskazać mi drugą kobietę, która pozwala mężowi na taką samowolę? Powinniście przyjechać razem i nie robić zbędnego przedstawienia. Spójrz na minę doktor White, już słyszałam, jak pytała mojej bratowej, czy między córką państwa Ayton, a jej mężem jest kryzys, rozumiesz? Swoim zachowaniem psujecie nam, ale i sobie reputację. Obudź się do życia, inaczej wcześniej czy później inna kobieta zajmie się nim lepiej.
    Harper Ayton swoim niewyparzonym językiem potrafiła zepsuć każdy dzień, a szczególnie takie święto, o jakim skrycie marzyła ciemnowłosa. Chciała takiego uczucia z Chaytonem, ale wątpiła, że kiedykolwiek spojrzy na nią tak, jak dziadek David na babcię Alexandrę. Ich wyreżyserowane małżeństwo potrwa zapewne do trzeciej rocznicy, kończąc się rozwodem w dwa tysiące dwudziestym drugim roku. Nie o takie zakończenie jej chodziło, lecz nie zamierzała trzymać go przy sobie siłą, choć wolałaby naprawić małżeństwo magicznym sposobem, niż wyrzucić zbyt szybko do przepełnionego kosza.
    — Kochanie, chciałbym ci przypomnieć, że mówisz o małżeństwie naszej córki i zięcia, a nie o swoim, więc nie wbijaj szpileczek w serce Ro.
    Poprawiwszy sukienkę w kolorze pudrowego różu do samej ziemi z odkrytymi ramionami i górą uszytą z delikatnej, brokatowej siateczki, ozdobioną perłami, układającą się w dekolt kształtem przypominający literę V, uśmiechnęła się najpierw do taty, a następnie do zmierzającego w ich kierunku Kravisa. Trzeba było przyznać z pełną szczerością, że ani razu nie zawiódł żony, a Rosalie przeczuwała skrycie, iż zakochaliby się w sobie, gdyby nikt niczego im nie narzucał. 
    — Przyjechał i jak sama widzisz, jest jeszcze przed czasem, mamo. Przyjęcie rozpoczyna się za piętnaście minut, a doskonale wiesz, że Chayton nie może wyjść ze swojej pracy w każdej chwili, bo z tego, co pamiętam, nie prowadzi butiku. 
    Czuła się zmysłowo, zakładając do sukienki trampki, pozostawiając rozpuszczone włosy i prosząc przyjaciółkę o możliwie delikatny makijaż, jednak pragnęła przede wszystkim spodobać się mężowi, którego od najmłodszych lat ceniła jako człowieka. Dotykając złotej obrączki, nie zamierzała wymagać niemożliwego, gdyż tego słonecznego popołudnia pragnęła cieszyć się z najprawdziwszego wzoru miłości Alexandry i Davida Lee. 

    Wasza Rosalie G. Ayton-Kravis

    OdpowiedzUsuń
  8. [Jak to się mówi, lepiej późno niż wcale... Emre wisi w linkach już prawie drugi miesiąc, ale ja dopiero teraz znalazłam czas, aby odpisać na początkowe komentarze. Wstyd i hańba, ale tak czasem w życiu bywa... :) Dziękuję za miłe słowa powitania, i mam nadzieję, że od teraz czas rzeczywiście zacznie mi sprzyjać. :D]

    Emre D

    OdpowiedzUsuń
  9. Wczoraj kiedy twoje imię
    Ktoś wymówił przy mnie głośno
    Tak mi było jakby róża
    Przez otwarte wpadła okno.


    Matka znieruchomiała słysząc głos Chaytona. Ojciec zareagował na jego widok, jakby właśnie zobaczył rodzonego syna, bo trzeba było przyznać śmiało, że Roland Ayton widział w zięciu drugie, nieco starsze dziecko. Rosalie mogła odetchnąć z ulgą. Usłyszała rozmowy innych osób; śmiech dzieci; powitania kelnerów, którzy wychodząc z kuchni skierowanej na ogród, zaczęli rozdawać gościom kieliszki z szampanem. Nastał spokój. Mogła rejestrować przyjemniejsze dźwięki niż głos rodzicielki i okazało się, że wszystko brzmi piękniej. Przymknęła oczy. Chciała delektować się ciszą, jakiej łaknęła od przyjścia tutaj, ale usłyszawszy głos męża, wróciła do rzeczywistości, skupiając wzrok na jego twarzy, a dokładniej oczach, z których odczytywała wyłącznie prawdę. 
    — Chayton. Dobrze, że jesteś. 
    Bez względu na to, co działo się pomiędzy nimi w ostatnim czasie, cieszyła się z jego obecności. Tylko on potrafił uciszyć narzekającą na nieporadność córki teściową, chociaż Rosalie wyczuwała, że matka żadnej z bitew nie kończy tak szybko. Tylko on był jej stałym elementem życia, którego wkrótce będzie musiała usunąć z codzienności, jak tego storczyka otrzymanego od ostatniej z klientek, której znalazła wymarzone mieszkanie na parterze dla schorowanej cioci. Tylko on… 
    — Drodzy goście, chciałbym Was powitać w imieniu moim i mojej najwspanialszej żony, za którą każdego dnia jestem wdzięczny Bogu. Oboje z Alexandrą cieszymy się, że celebrujecie z nami pięćdziesiątą piątą rocznicę tej młodzieńczej miłości, która zaczęła się od zakupionego roweru. Tak, tak, nikt z was się nie przesłyszał. Dwa lata przed ślubem nie szukałem dziewczyny, po prostu nie chciałem pieszo pokonywać długiej drogi do pracy. Los chciał, że właścicielką tego roweru okazała się Alexandra. Kupiłem go bez zawahania się, stojąc z nią w piwnicy. Od razu odkryłem, że niczyje czekoladowe oczy nie były tak piękne, a jej uśmiech sprawiał, że sam się śmiałem. Wpadłem jak śliwka w kompot i to od pierwszego wejrzenia. Wspólnie doczekaliśmy dwóch córek bliźniaczek i syna. Harper, Hope, Christopher, kochamy Was. Na świecie powitaliśmy czterech wnuków i jedyną wnuczkę. Connor, Daniel, Jake, Robert i nasza perełka wśród łobuzów Rosalie. Zostaliśmy już pradziadkami rocznej Erin, trzyletniego Karla i czteroletniej Adele. Wy wszyscy jesteście naszym światłem i największym szczęściem, ale nie możemy zapomnieć o synowych, zięciu, przybranych wnuczkach i przybranym wnuku. Jesteście częścią naszej rodziny. 
    Ro uśmiechnęła się z wdzięcznością do nieświadomego dziadka, który uchronił ją przed niekończącymi się spojrzeniami wścibskich koleżanek mamy, obserwujących ją od kilkunastu minut, a także wpatrzonych uważnie w Kravisa. One wszystkie najprawdopodobniej liczyły, że zobaczą czuły pocałunek młodego małżeństwa, a tak zaczęły z uwagą słuchać Davida, przemawiającego ochrypłym głosem do bezprzewodowego mikrofonu. Nie kryjąc wzruszenia, wyjęła chusteczkę z torebki i zbliżyła do oczu. Rozpłacze się. Z wdzięczności za tych ludzi w swoim życiu, ale i z zazdrości, ponieważ Chayton ani przez moment nie był jej wrogiem, a czuła, że idą ku przepaści. Wkrótce przestaną być ze sobą. Wezmą rozwód. Rosalie zrezygnuje z dwuczłonowego nazwiska i stanie się rozwódką bez perspektyw na przyszłość, ponieważ niejednokrotnie słyszała, iż za jej sukcesem stoi mądry mąż. Cóż poradzić. Nie mogła zadowolić wszystkich. Chciała być sobą. Prawdziwą wersją bez zbędnych dodatków.
    — Za zdrowie naszej pary młodej. Za Alexandrę i Davida oraz za wszystkie zakochane pary zgromadzone na dzisiejszym przyjęciu. 
    Chciałaby kochać i być kochaną. Z uśmiechem zerknęła na męża i przesunęła się bliżej niego. Dla tych ludzi mieli wyglądać na równie szczęśliwych, co babcia z dziadkiem, aby rodzina i znajomi pomyśleli, że świata poza sobą nie widzą. 
    — Dziękuję. Wiem, że jesteś tu dla nich, a nie dla mnie, ale doceniam Twoją obecność. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szepnęła, nim udali się do wyznaczonych przez winietki miejsc. Była wdzięczna. Inny mąż być może wystawiłby ją do wiatru i czułaby się jak piąte koło u wozu, obgadywana przez doktor White i bliskie współpracownice dziadka, specjalizującego się niegdyś w ortopedii. Wspomniane kobiety miały dzieci w tym samym lub zbliżonym wieku do Rosalie i były od dawna szczęśliwymi teściowymi oraz babciami, więc dogryzałyby bez skrupułów rodzinie Ayton. 
      — Państwo Kravis! — wykrzyknęła podekscytowana Veronica White. — Jak zawsze młodzi, piękni i zakochani w sobie bez pamięci. Co słychać? Ro, to prawda, że porzuciłaś nieruchomości dla baletu? Byłaś taka zdolna, mąż musi być dumny, gdy dzielisz się swoim talentem z dziećmi. Chyba namówię córkę z zięciem, żeby zapisali naszą małą na Twoje zajęcia. 
      Rosalie odrzuciła włosy do tyłu, zdając sobie sprawę, że uwolniona od złośliwie kąsającej matki, wspólnie z Chaytonem narażeni są na obecność doktor White, dla której nie istniało pojęcie nieodpowiednich pytań.

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  10. [Chciałam napisać tutaj coś konstruktywnego, ale po przeczytaniu Twoich kart szczękę mam gdzieś na podłodze, przepraszam. :D Wszyscy trzej panowie są zachwycający pod każdym względem - nic dodać, nic ująć. Aż mi teraz wstyd, że tak poskąpiłam słów, by opisać Inę, ale tym bardziej miło mi, że odbiór był pozytywny, bo właśnie tak chciałam ją ukazać innym autorom. :) Serdecznie dziękuję za powitanie, a gdyby komuś z Twojej gromadki przydał się w życiu mój promyczek, wiecie, gdzie nas szukać. <3]

    Inana Sanchez

    OdpowiedzUsuń
  11. [Hah, nie będę nawet ukrywać, że nieziernie mnie to cieszy! Bo bardzo chciałbym coś z Tobą stworzyć. Nie wiem jeszcze co, ale na pewno coś fajnego. :D Nie wiedziałam też, że z Iny taka kusicielka... Ale już moja w tym głowa, żebyście nie pożałowali poddania się pokusie. ;) Już piszę do Ciebie maila.]

    Inana Sanchez

    OdpowiedzUsuń
  12. Uśmiech­nię­ci, współ­o­bję­ci
    spró­bu­je­my szu­kać zgo­dy,
    choć róż­ni­my się od sie­bie
    jak dwie kro­ple czy­stej wody.


    Na miejscu ubranej w całości na biało doktor White uwierzyłaby w to, co właśnie powiedział Chayton, bo odkąd poznała go lata temu, odkryła, że Kravis ma nieziemski dar do przekonywania. Dlatego też zamierzała wpaść w wir tej niecodziennej gry i dobrze się bawić. W końcu aż osiem lat spędziła na zajęciach koła teatralnego i tuż przed odejściem, dostała rolę samej Julii Kapulet, otrzymując na zakończenie same pochlebne opinie. Teraz wystarczyło zagrać udawaną wersję Rosalie Georginy Ayton-Kravis, zakochanej bez pamięci w mężu.
    — Specjalnie dla Chaytona wydłużam indywidualny trening. Wtedy mogę tańczyć bez końca, mając tak wiernego widza. Nie czuję zmęczenia, ponieważ miłość naprawdę uskrzydla.
    Dla lepszego efektu krótko i nienachalnie pogładziła go po policzku, próbując wypaść na tyle profesjonalnie, by mogli zostać gdzieś w tle, w pełni nieoceniani. Przecież nie byli uczestnikami talent show, a Veronica White wraz z koleżankami nie należała do składu jury.
    — Dwa lata? — zawahała się przez moment kobieta. — Nie, to już prawie trzy lata, odkąd jesteście po ślubie, a ja widzę, że intensywnie rozkwitacie w tej miłości, zamiast usychać. Ro, panie Chayton, to się ceni w tych paskudnych czasach, kiedy wszystko jest na pokaz…
    Rose chciała zaśmiać się w głos, a gdyby przełykała schłodzonego szampana, najpewniej oplułaby to w większości sztuczne towarzystwo. Coraz częściej łapała się na tym, że do nich nie pasuje i gdyby jubileuszu nie świętowali jej jedyni dziadkowie, podniosłaby materiał sukienki do góry, uciekając przed siebie, niemal jak panny młode sprzed ołtarza.
    Nie pozostało jednak nic innego jak trwanie tutaj, mimo ściśniętego żołądka i zbliżającej się dużymi krokami migreny. Jej organizm zawsze musiał odchorowywać spotkania, na których były obecne te kobiety, chociaż niekiedy wystarczyła rozmowa z własną matką, aby cały dzień spędziła w rozkopanej pościeli z okładem na czole.
    — Muszę przyznać, że o takiego męża modliłam się codziennie. Wiara czyni cuda, pani White. Nie wyobrażam sobie życia bez Chaytona obok, bo gdyby odszedł, byłoby ono szare i pozbawione sensu. Tworzymy całość pełną kolorów i miłości. Natomiast co do zajęć wnuczki, zostały ostatnie wolne miejsca, a dla mnie będzie to zaszczyt, aby uczyć najważniejszy skarb w waszym życiu.
    Pomachała w tym momencie z radością do Alexandry i Davida, na co babcia przesłała w powietrzu dwa buziaki. Jeden dla niej i drugi dla Chaytona, bo trzeba było przyznać, iż pokochała go miłością najszczerszą podczas pierwszego spotkania. Wystarczyło, że Rose przyszła do nich sama, a babcia brała ją na stronę, przygotowując kakao i pytała, czy na pewno jest zadowolona z małżeństwa. Czy można nazwać taką miłość szczęściem? Chyba tak. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, a tym był dla niej mąż. Oboje wiedzieli, że piszą się na związek dla celów biznesowych i nikt nikomu nie miał za złe, że są nieprawdziwi, ponieważ Chayton był dla niej na niby od samego początku. Pogodziła się niemal w stu procentach z taką wersją, choć kłuło ją, gdy widziała zakochane pary. Kto wie… Być może w niedalekiej przyszłości znajdzie mężczyznę i powie o nim głośno - mój prawdziwy mąż.
    — Ciocia! Wujek! — wykrzyknęła z piskiem czteroletnia Adele, orientując się, że wśród gości ma swoich ulubieńców i zamiast między rodzicami, spędzi przyjęcie na kolanach Rosalie albo Chaytona. — Urosłam i wypadł mi kolejny mleczak. Dostałam za niego dwa jajka Kinder, co oznacza, że skorzystałam na tym podwójnie.
    Dziecko ludzi obracających się w biznesie, mówiło ich sformułowaniami tylko dlatego, że kuzyn wraz z żoną do wszystkich prezentacji przygotowywali się w domu. Gołym okiem widać było, że w rodzinie rośnie kolejna bizneswoman.
    — Och ty nasz promyczku. Mały geniusz z ciebie, chociaż skoro tak bardzo urosłaś, to już nie jesteś też taka mała, co nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pokiwała głową pełną jasnych loczków i ponownie pisnęła, znajdując się w ramionach Rose. Ciemnowłosa objęła ją ciasno i nie zamierzała puszczać do zakończenia imprezy. Od dziecka wyczuwała szczerość i wiedziała, że nawet w trakcie intensywnej zabawy, odpocznie bardziej niż w towarzystwie doktor White czy innych specjalistek z zakresu medycyny. Im zależało na ciągłym upadlaniu, a zaczęły, odkąd Harper w trakcie studiów zaszła w ciążę i musiała porzucić naukę ze względu na to, że większość z dziewięciu miesięcy spędziła w szpitalu, niż w domu. Od tamtej pory koszmar nie miał końca i trwał nawet na najpiękniejszym jubileuszu.
      — A ciocia Harper mówiła, że spodziewacie się dzidziusia. Podobno bocian odebrał telefon i jesteście w kolejce. Super, ekstra, jestem mega szczęśliwa, bo rodzice też czekają na siostrę albo brata dla mnie.
      Rosalie pogładziła włosy Adele i chowając w nich usta, by ją ucałować, chciała w tym momencie posłać znienawidzony wzrok w kierunku matki, ale nie zrobiła tego ze względu na obecną śmietankę towarzyską. Na całe szczęście to nie była pierwsza burza w wykonaniu rodzicielki. Przetrwa ją po raz kolejny i pokaże tym samym oblicze silnej kobiety.

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  13. Niektórzy mieli lekki sen. Budzili się na dźwięk najdelikatniejszego skrzypnięcia podłogi lub przy trochę głośniejszym podmuchu wiatru, który witał się z oknem przy łóżku. Niektórym wystarczyło, że ktoś chciał tylko poprawić im kołdrę, żeby nie doskwierał im żaden chłód, a budzili się jeszcze za nim skrawek materiału znalazł się w czyiś palcach. Niektórzy nie tracili gardy w trakcie snu, czuwali nawet w objęciach Morfeusza, gotowi zareagować nim będzie za późno i ktoś, przykładowo, krzywo ich nakryje, psując tym samym starannie wypracowany pościelowy układ.
    Camille nie była taką osobą.
    Camille przespałaby bombardowanie i koncert zespołu metalowego odbywający się zaraz pod jej oknem. Posiadała też pokaźne grono przyjaciół w telefonie – kilkanaście alarmów zaczynających się od cyfr zero-sześć i drugie tyle z siódemką. Lubiła spać, choć niekoniecznie już śnić, bo sny to zawsze miała takie niespokojne i pozostawiające po sobie nieprzyjemne napięcie, które potrafiło utrzymywać się jeszcze w drodze do pracy, nim w końcu ulatywało w zapomnienie. Spała mocno, twardo i tak długo, jak tylko się dało, najczęściej jednak wychodziło to mniej niż przepisowe osiem godzin dziennie. Niestety, ale spanie nie współgrało do końca z produktywnością, którą sobie narzucała, dlatego odmawiała sobie tej przyjemności dosyć często, co z kolei przekładało się na jej zmęczenie i ewentualną odporność na skutki kilkudziesięciogodzinnego maratonu pracy bez czasu na dłuższą przerwę.
    Nie obudziła ją krótka, poranna wizyta, w trakcie której pod jej nos zostały dostarczone jej rzeczy. Spała jak zabita. Leżała na brzuchu z kończynami wplątanymi w kołdrę, z włosami rozrzuconymi po poduszkach, plecach i twarzy. Oddychała spokojnie i miarowo, nieprzejęta, a nawet nieświadoma tego, co ma odkryte, a co nie. Nie obudziła ją też podśpiewująca pani sprzątaczka ani to, co robiła w ramach swoich obowiązków. Cam po prostu spała i to dosyć długo, bo obudził ją dopiero dzwonek telefonu i ciocia Florence, która była bardziej niż ciekawa tego, co teraz porabia jej jedyna siostrzenica, skoro tak właściwie to zarzekała, że wróci na noc do domu.
    To były długie i gęste tłumaczenia, których ciężar wisiał nad Camille jeszcze długo po tym, jak popołudniu opuściła w końcu progi prezesowego przybytku. Do końca dnia jeszcze rozmyślała nad wszystkim, do czego doszło i o czym pamiętała, chcąc to sobie uporządkować. Lubiła mieć porządek w głowie, przynajmniej z wierzchu, bo nie było co ukrywać – Cam bez zastanowienia potrafiła wpychać trupy do szafy, nie chcąc nawet spróbować odgadnąć, czym ten trup tak właściwie jest. Nie chciała się za bardzo rozpraszać, bo z doświadczenia wiedziała, że to jej nie służy i że nie radzi sobie za dobrze, gdy musi martwić się wieloma komplikacjami, których istnienia dopuszczała się przez własną nieuwagę. Takie drobne występki były jednak nieuniknione, bo przecież nie tylko Camille miała wpływ na kreowaną dookoła rzeczywistość i czasami coś gdzieś potoczyło się nie tak, jak powinno albo nie tak, jak zakładano.
    I czasami to była jej wina, nawet jeśli w ogóle nie zdawała sobie sprawy, że coś zrobiła. Że czegoś się dopuściła. Że kogoś pocałowała.
    Niecały jeden dzień, by uporządkować sobie wszystko, co wiązało się z tymi nocnymi szaleństwami w domu pana Kravisa, to było trochę za mało, dlatego ilość trupów powiększyła się drastycznie i możliwe, że szafa powoli robiła się za mała. Do tego Camille spotkała się ze sporym rozczarowaniem, bo podświadomie liczyła na cudotwórcze działanie codzienności wypełnione w większości pracą, dzięki której wspomniane trupy nie będą przypominały o swoim istnieniu, a zamiast tego codzienność zaczęła obracać się wokół tego, by udawać, że niczego się nie zauważa i że wszystko jest po staremu.
    Codzienne spotkania zespołu Tech Titans, wspólne ustalenia, burze mózgów i kilka różnych, ale równie ciekawych wizji, do tego zatwierdzenie uczestnictwa przez komisję od Future Tech Expo doprowadziło do tego, że mieli z osobna przygotować propozycje projektu, którym ostatecznie zajmą się już wszyscy razem i który ma być finalnym produktem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Camille wydało się to trochę dziwne, takie nagłe przejście na pracę indywidualną, szczególnie, że nie trzeba było być specjalnie spostrzegawczym, żeby zauważyć, że Tytani składali się z bardzo różnych jednostek, gdzie każde z nich specjalizowało się w trochę czymś innym niż to drugie. W dodatku mieli zupełnie inny staż i doświadczenie w pracy, więc tym bardziej Cam tego nie rozumiała, ale też nie chciała narzekać, bo zawsze wychodziła z założenia, że praca samodzielna daje jej najwięcej korzyści rozwojowych i pozwala najlepiej się wykazać. Było to też najbardziej przejrzysty dla niej rodzaj pracy, bo jeśli zrobi coś źle, to wie, że to ona popełniła błąd i jest on wynikiem jej decyzji czy działań, a nie kogoś innego, z kim akurat przyszłoby jej współpracować. Poza tym spodziewała się jakiegoś nagłego obrotu spraw, jakiegoś zawirowania w stylu Master Chef, gdzie nagle każą uczestnikom zamienić się stanowiskami i kontynuować gotowanie na produktach konkurenta. Z jakiegoś powodu podejrzewała, że panu Kravisowi chodziło o coś więcej niż obejrzenie pięciu różnych prezentacji od pięciu różnych osób.
      Dostali termin i ogólne wytyczne. Camille nic więcej nie potrzebowała, by zorganizować sobie pracę, opracować plan działania i w międzyczasie oszacować, co przysporzy jej najwięcej problemów i co ewentualnie będzie stanowić jej mocne i słabe strony. Nie nastawiała się na nic, ale chciała, jak zwykle, przygotować wszystko najlepiej, jak się dało. Miała za sobą już całe mnóstwo prezentacji, które dopieszczała nawet na dwie godziny przed rozpoczęciem zajęć, byle tylko wszystko było dokładnie takie, jak chciała. Siedziała nad wszystkim do końca, do ostatniej chwili i to tak, że aż sam Pan Bóg mógłby się zawstydzić tej staranności, dopracowania i zaangażowania, jakie Cam wkładała do wszystkich swoich projektów. Była jak ostatnia mrówka w pustym mrowisku, która nie dopuszczała do siebie myśli, że skoro inni już sobie poszli, ona też by mogła. Wróci przecież jutro, jak cała reszta, która też przecież wylewała z siebie siódme poty, byle tylko przedstawić ten najlepszy projekt.
      Tylko Camille tak nie potrafiła. Nie potrafiła odpuścić, jeśli jeszcze było coś do zrobienia, jeśli jeszcze coś mogła poprawić, coś sprawdzić, coś przetestować. W dodatku musiała nadrobić spore braki wiedzy na tematy, które nijak miały się do samego systemu i tego, jak coś ma działać. VIPy lubiły, kiedy coś nie tylko działa, ale też i wygląda, a Cam jakoś z trudem mogła się pogodzić z myślą, że użytkowość i praktyczność, która nadawała jej projektowi największego sensu, miałaby ustąpić, ba!, obniżyć swój poziom na rzecz wyglądu. To był właśnie jej słaby punkt, cała ta wizualność i kwestia, żeby podobało się to oczom, które lubią oglądać ładne rzecz.
      Nie lubiła ustępstw, a brak ustępstw determinował brak czasu i długie godziny przy biurku, konsultacje z kolegami z innych działów i średnie kontaktowanie z rzeczywistością.
      Były jednak takie chwile, kiedy wszystko na moment stawało w miejscu. System się zawieszał i Camille musiała sobie wyraźnie zakomunikować, że wszystko jest po staremu.
      W ostatniej chwili dobiegła do zamykającej się windy, wsuwając stopę między rozsuwane drzwi i wślizgnęła się do środka. W ustach trzymała pączka z budyniem, na jednej ręce miała otwartego laptopa, a palcami drugiej przesuwała po touchpadzie albo wyklikiwała coś na klawiaturze. Była wyraźnie czymś zaabsorbowana i to do takiego stopnia, że nawet nie rozejrzała się po wnętrzu windy, którą tak bezczelnie dla siebie przytrzymała i nawet za to nie przeprosiła. Do tego musiało to być ściśle związane z tym, co wyświetlało się na ekranie jej srebrnego laptopa, bo skupione spojrzenie nie odrywało się od niego ani na chwilę.

      Usuń
    2. Winda przejechała kilka pięter i znów się zatrzymała. Camille nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby do środka nie wtargnęło kilka innych osób, które, jak ona sama wcześniej, nie bardzo interesowały się tym, kto już się tu znajdował, ani tym bardziej co konkretnie robił prócz samego stania. Ktoś więc ją popchnął, robiąc sobie miejsce, ktoś inny dodatkowo docisnął, chyba w ogóle jej nie zauważając. Pomyślała, że czasem ma naprawdę zaskakujący refleks, bo zdążyła zamknąć laptopa i odpowiednio ułożyć rękę, żeby nie musieć teraz martwić się oderwanym ekranem.
      W windzie zrobiło się wyjątkowo ciasno i to trochę nieoczekiwanie, ale kto by się spodziewał, że nagle tyle ludzi wejdzie na jednym piętrze? Czasami tak bywało, jednak chyba pierwszy raz zdarzyło się tak, że musiała przez to przerwać wcześniej wykonywaną czynność. Wbrew pozorom nie tak często wparowywała do windy z otwartym laptopem i z jedzeniem w ustach. Dzisiaj po prostu była w trochę większym biegu niż zwykle.
      Skoro nie mogła teraz patrzeć w ekran, postanowiła rozejrzeć się w miarę swoich możliwości po windzie. Nie mogła się za bardzo ruszyć, przyduszona chyba z każdej strony, więc w pierwszej kolejności podniosła spojrzenie do góry, jednocześnie starając się uchronić swojego pączka od kontaktu z czyjąś marynarką. A dookoła było wiele marynarek, które zagrażały temu pączkowi. W tym jedna zaraz przy jej czole, od której poczuła znajomy zapach.
      Zapach trupa z szafy.
      — Pan Kravis — bąknęła z zaskoczeniem, przytrzymując pączka tylko zębami, żeby jakoś ułatwić sobie mówienie, jakby właśnie to było jej teraz najbardziej potrzebne. — Dzień dobry — dodała, na razie jeszcze zbyt zdziwiona, żeby przejąć się wszystkimi okolicznościami dookoła.
      Tym, że stała przyciśnięta ciałem do pana prezesa, co generalnie zaprzeczało idei trzymania między nim a sobą przyzwoitego dystansu. Że tak beztrosko ignorowała jego obecność, póki nie została do tego zmuszona przez otoczenie. Że musiała wyglądać naprawdę zabójczo z tym pączkiem w ustach, starając się dopasować siłę zgryzu tak, by niczego nie przegryźć do końca i jednocześnie tego nie wypuścić.
      Zabawne, bo zaraz i tak mieli się spotkać w jednej z salek konferencyjnych z resztą zespołu Tech Titans, a Cam tak się przejęła tym, że na niego teraz wpadła, jakby wcale nie widywała pana prezesa prawie codziennie w pracy, wodząc za nim czasem zaciekawionym spojrzeniem, że aż zrobiło jej się gorąco.
      Trochę tak, jak wtedy u niego w łazience, z tymże teraz było sucho i wyjątkowo tłoczno. I przynajmniej jedna z tych rzeczy psuła tę atmosferę, że wszystko jest po staremu.

      Camille Russo

      Usuń
  14. Obejmując ramionami Adele, popatrzyła razem z nią na idącego do dziadków Chaytona i szczerze zatęskniła za minionymi latami, gdy byli dla siebie prawdziwymi przyjaciółmi, a nie fałszywym małżeństwem. Wiedziała, że ciężko byłoby im odbudować dawną relację, w której nie było miłości, ale za to intensywne kolory wsparcia i niewymuszonych rozmów. Dogadywali się od dziecka, przez etap buntu nastoletniego aż do dni, gdy oboje z nadejściem dorosłości musieli wziąć za siebie odpowiedzialność i liczyć się z możliwymi konsekwencjami.
    — Ciociu, skoro ty również jesteś księżniczką, a wujek twoim księciem, to oznacza, że ja też będę miała takiego męża?
    W oczach Rosalie zaszkliły się łzy. Czteroletnie dziecko zdobywało jej serce tak drobnymi gestami i przepiękną melodią słów, że chciałaby, aby każdy z dorosłych był taką mądrą Adele. Wtedy na świecie istniałoby jedynie dobro, a na własnej skórze przekonała się, iż talizman Yin Yang prawidłowo zbudowany został z białego i czarnego elementu, by pokazać niedowiarkom współistnienia zła.
    — Kochanie, na pewno. Skoro ja mam wujka Chaytona za męża, to i ty na swojej drodze spotkasz odpowiedniego człowieka.
    To ją na matkę chrzestną wybrano i chociaż bała się, że nie będzie w stanie przekazać dziecku prawidłowych wartości, wzięła za blondyneczkę odpowiedzialność, gdy w murach ponad stuletniego kościoła, wzięła ją w ramiona, a Adele jakby z wdzięczności złapała ciocię za najmniejszy palec. To wtedy narodziła się miłość, której Rosalie była pewna. Kochała tą małą, jak własne dziecko i za każdym razem traciła rozum, wygłupiając się z nią tak, jakby w maju nie miała skończyć trzydziestu pięciu lat.
    — Wrócił i nasz wujek. Kocham Was bardzo.
    Z lekkością powiedziała Adele, chwytając łyżkę, by mogła zjeść krem z brokułów wzbogacony o prażony słonecznik. Zaznajomiona z kuchnią babci, Rose wyczuła obecność Alexandry w przygotowaniach, mimo zatrudnionych z tej okazji kucharzy. Żaden z nich z choćby najlepszej restauracji w całym Nowym Jorku, nie dodałby w zupę tyle uczucia, co siwowłosa. Codziennie krzątała się przy garnkach i powtarzała, że nie ma talentu kulinarnego, ale wiedząc, że gotuje dla rodziny, jest w stanie przebić zdolnościami niejednego utalentowanego z programu „MasterChef”. Rose za każdym razem wzruszały te słowa. Ona też tak chciała. Stanąć któregoś dnia w kuchni, czekać na powrót męża z pracy i słysząc pisk lub dźwięki spokojnej zabawy dzieci, eksperymentować z najróżniejszymi smakami, by na końcu podać rewelacyjny obiad.
    Tuż po drugim daniu i pierwszym tańcu dziadków, większość par została na drewnianym parkiecie, usytuowanym tuż obok pielęgnowanych przez dziadka tulipanów.
    Małżeństwo Kravis zostało wyciągnięte do części ogrodu, gdzie oprócz huśtawki i zjeżdżalni, ustawiono kilka ławek oraz mobilny bar. Adele podskakując obok nich, puszczała bańki mydlane, radośnie śpiewając piosenkę, której nauczyła się w trakcie ostatnich zajęć plastyczno-muzycznych. Rosalie ze spokojem usiadła na ławce, podciągnęła sukienkę do góry i wystawiła nogi w wielokolorowych trampkach do słońca. Witaminy D potrzebowała jak tlenu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nareszcie chwila wolności. Napijemy się czegoś mocniejszego? Nie chcę tam wracać i grać pod czyjeś dyktando. Wykańcza mnie ta szopka, a szczególnie zachowanie mojej mamy. Zagrała nieczysto, mówiąc Adele o tym, że spodziewamy się dziecka, a wcześniej przez kilka tygodni częstowała mnie koktajlem ze szpinaku, pomarańczy, banana, limonki, nasion chia i oleju lnianego. Wiesz po co? By zwiększyć moje szanse na ciążę. Jak tak dalej będzie, to ucieknę na bezludną wyspę…
      Rosalie nie wiedziała z jakiego powodu, dzieliła się z Chaytonem tymi informacjami. Coś w niej skutecznie pękało. Przeczesała dłonią włosy i ze wstydu zapatrzyła się w równo przystrzyżony trawnik, by uniknąć jego spojrzenia.
      — Przepraszam, nie powinnam była Ci tego mówić. To co? Dla Adele sok jabłkowy, dla mnie truskawkowe Malibu, a dla Ciebie?
      Znała jego przyzwyczajenia, lecz nie zawsze trzeba być wiernym temu samemu rodzajowi alkoholu. Wiedziała to po sobie. Kiedyś zamawiała tylko Gin Summer Night na zmianę z Prosecco, ale zrozumiała, że życie jest zbyt krótkie, by od czasu do czasu nie wprowadzić w codzienność nieco odmienności i szaleństwa.

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  15. Dla Camille tamta noc skończyła się w chwili, w której podświadomie przestała przejmować się filiżanką z niedopitą kawą. Kiedy naczynko w tajemniczy sposób zostało zabrane spod jej opieki, kurtyna całego przedstawienia opadła do końca, a każdy późniejszy przebłysk pozostawał… tylko przebłyskiem, który bardzo łatwo można było pomylić z sennym kadrem. A panna Russo nie ufała swoim snom, uważała je za zwodnicze wybryki wyobraźni, którym nie miała zamiaru pozwolić na dyktowanie warunków w codziennych sprawach i życiu. Ich miejsce było w głowie i to przede wszystkim wtedy, kiedy spała – mogły sobie robić, co tylko chciały, ale od reszty niech trzymają się z dala, bo ona nie ma ochoty z nimi użerać, a już tym bardziej zastanawiać się, czy to nie przypadkiem jakieś jej wewnętrzne pragnienia, strachy i marzenia próbują dać znać, że istnieją. Cam miała jasno ustalone plany, które jednocześnie stanowiły drogę do jej marzeń i pragnień oraz przysparzały przy okazji mnóstwo obaw. Więcej nie potrzebowała.
    Było to podejście wyjątkowo naiwne i bardzo wygodne dla kogoś, kto poniekąd zdawał sobie sprawę, że śpiąc zdolny jest wyrabiać najróżniejsze cuda, jednak Camille w ogóle nie myślała o tym w taki sposób. Nie chodziło o wygodę, a bardziej o czający się za rogiem strach, nad którym też wolała się nie zastanawiać. Niemniej, dalej pozostawało to naiwne, ale jak widać skłonna była tą naiwność zaakceptować. Lub raczej zignorować na rzecz subiektywnego przekonania, że tak jest lepiej nie tylko dla niej, ale też dla całego najbliższego otoczenia. W końcu ile to razy może się przytrafić człowiekowi, że zaśpi w domu szefa po dwóch dniach wyczerpującej pracy? To były sytuacje tak rzadkie i mało prawdopodobne, że nie uważała, by na ich podstawie powinna podejmować tego typu decyzje.
    Poza tym Camille wątpiła bardzo mocno w swoje możliwości co do tego, jak mogła narozrabiać w trakcie snu i też nie było jej tutaj o co winić. Bądź co bądź człowiek jak śpi, to śpi i jest bardziej nieświadomy niż świadomy tego, co się z nim dzieje, więc sam o niczym nie będzie wiedział. Jedyna nadzieja w uprzejmych świadkach, którzy raczyliby poinformować sprawcę o jego wybrykach, ale gdzie tutaj szukać tych świadków, jak Cam towarzystwa do spania sobie nie sprowadzała? Nawet kochana cioteczka Flo nie bardzo miała tutaj coś do powiedzenia, bo choć zdarzało się, żeby siostrzenica padała ze zmęczenia w salonie albo na stole w kuchni, to wystarczyło ją dobrodusznie zaprowadzić do łóżka i problem z głowy.
    Brunetka zmarszczyła brwi, jakby nie bardzo rozumiała, o czym właśnie pan prezes mówił, po czym spróbowała spojrzeć na owego pączka, o którym na chwilę musiała najwyraźniej zapomnieć. W efekcie zrobiła lekkiego zeza i wciągnęła mocno powietrze, odkrywczo przypominając sobie, dlaczego powinna być teraz bardzo ostrożna. To był ostatni pączek z budyniem w cukierni, którą mijała, kiedy wysiadała przystanek wcześniej niż zwykle. Możliwe, że w ciągu dnia dorobią ich więcej, ale nie jest powiedziane, że wyjdzie dzisiaj z pracy przed zamknięciem tej cukierni i że w ciągu dnia nie zostaną one i tak wyprzedane.
    Ostatni pączek, któremu zagrażało tyle marynarek dookoła…
    Pokiwała nieznacznie głową, wracając spojrzeniem do twarzy pana prezesa. Miał absolutną rację. Miejsce pączka było w jej żołądku i zgadzała się z tym stwierdzeniem w stu procentach. Problem był jednak taki, że żeby zadbać o bezpieczeństwo tego upragnionego łakocia, zmuszona była teraz zadzierać brodę do góry i tym samym utrzymywać wzrok w panu Kravisie. Niby mogła od czasu do czasu popatrzeć na pączka, ale robienie ciągłego zeza przysporzyłoby jej bólu głowy, a i sam pączek nie był tak interesujący. Pan Kravis też na pewno rozumiał całą sytuację i domyślał się, że ten kontakt wzrokowy jest podyktowany sytuacją, a nie jakąś wewnętrzną potrzebą. Podobnie jak ta ledwo wyczuwalna odległość między nimi.
    A jednak Camille czuła się dziwnie i co dziwniejsze zaczęła się zastanawiać, czy to tylko ona, czy może pan prezes też odczuwa tę dziwność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ktoś z tyłu ją lekko popchnął i Cam w odruchu przecisnęła wolną rękę w górę między sobą, a panem prezesem, chcąc przeciwstawić się tej zewnętrznej sile, która zagrażała jej pączkowi. Było jednak ciasno, a ona nie należała do najostrożniejszych osób, jeśli chodzi o zwracanie uwagi na pewne rzeczy, więc dopiero po fakcie zorientowała się, co zrobiła. Przeciskając dłoń, niechcący podwinęła Chaytonowi koszulkę i zamiast odeprzeć się lekko od niego tak po prostu, by nie wytrzeć w niego swojego pączka, to napierała palcami na jego odkryty brzuch. Fakt, odparła atak zza swoich pleców, ale jakim kosztem!
      Jak tylko to do niej dotarło, przestała patrzeć na pana Kravisa. To znaczy, dalej jej brązowe oczy skierowane były prosto w niego, ale na moment przestała rejestrować obraz przed sobą. Za to w samych oczach pojawiła się panika i przerażenie, pomieszane z zakłopotaniem. Nie zrobiła tego specjalnie, to było raczej oczywiste, a przynajmniej taką miała nadzieję, bo jak nie… Oh, Dio…
      Dalej trzymała dłoń tam, gdzie zostawiła ją ostatnio. Chciała ją zabrać, ale bała się, że obecne możliwości przestrzenne jej na to nie pozwolą, a w efekcie pogorszy sytuację. Dlatego zesztywniała, spięła się cała, byle tylko nie drgnąć, nie dotknąć niczego więcej. Byle nie stracić pączka. Aż dziw, że w tym szoku nie zacisnęła mocniej zębów i pączek nie wypadł jej z buzi.
      Jedzenie, podobnie jak spanie, również było jej słabością.
      W ciągu kilku chwil Camille wyobraziła sobie wszystkie najgorsze scenariusze, jakie mogły się teraz jeszcze wydarzyć. Jeden z nich obejmował sytuację, w której nagle wszyscy obecni w windzie decydują się jechać na piętro zajmowane przez biura Kravis Security i nikt nie zamierza wysiąść wcześniej. I że winda zatrzymuje się teraz co piętro, bo ktoś do niej wsiada. Albo inny ktoś po prostu przez przypadek nacisnął przycisk. A ona boi się poruszyć. Pączek wypada jej z buzi.
      Winda stanęła i kilku panów z aktówkami wysiadło. Nikt nie wsiadł. Camille momentalnie przyciągnęła dłoń do siebie, obracając się na pięcie, przycisnęła laptopa, kuląc się i chowając za zasłoną ciemnych, długich włosów. Zrobiła jeszcze kroczek do przodu, wyciągając z ust pączka i nieznacznie obróciła głowę w bok, jakby chciała spojrzeć za siebie, ale zatrzymała się gdzieś w połowie, najwyraźniej za bardzo speszona.
      — Przepraszam — szepnęła i zaraz wróciła do poprzedniej pozycji, biorąc napoczęty wcześniej gryz pączka.
      Budyń trochę osłodził jej poczucie wstydu i zakłopotania i sprawił, że były one nieco znośniejsze. Niemniej jednak Cam przeczuwała, że dzisiejsza prezentacja będzie dla niej wyjątkowo trudna. I że nie będzie to projekt jej życia.

      Camille Russo

      Usuń
  16. Rosalie na prawdziwą i przede wszystkim pełną łagodności matkę mogła liczyć do trzynastego roku życia. Harper Ayton nie była złą do szpiku kości, lecz od sierpniowego dnia dwutysięcznego roku, zamierzała trzymać córkę w pancerzu i kierować nią, jakby Rosalie nie miała prawa do własnych wyborów. Ciągle słyszała od niej nakazy i zakazy, a matka nie wykazywała w kierunku córki żadnego szacunku. To zniszczyło dorastającą dziewczynę, której ciężko było wkroczyć w dorosłe życie, gdy słyszała w kółko, że robi wszystko źle. 
    Nie jedz tyle czekolady! Tym ostrzeżeniem przypominała, że Rose może być oszpecona przez trądzik, który pojawił się na jej policzkach i czole wraz z okresem dojrzewania. Nie garb się! Wtedy Ro mogłaby zapomnieć o powodzeniu wśród chłopaków. Więcej czasu musisz poświęcać lekcjom baletu! Matkę nie interesowały małe epizody, bo chciała widzieć jedyne dziecko w głównych rolach, gdy tańczy na przodzie, a nie wśród wielu innych dziewcząt umalowanych i ubranych identycznie. Ten Chayton to ułożony młody człowiek! Dlatego, gdy Rose zainteresowała się innym chłopakiem, przechodziła świadomie przez piekło na ziemi, słysząc codziennie rano przy śniadaniu —To łobuz, chcesz, żeby cię bił? Na pewno nie wyniósł z domu żadnych dobrych wartości! Oczywiście to był fragment z tego, co nie pasowało Harper, a należy przypomnieć, że w córce przeszkadzało jej aż dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent zachowania, chociaż na każdym etapie nauki była nie tyle, ile wzorową uczennicą, ale także osobą godną naśladowania. Widocznie to nauczyciele żyli z klapkami na oczach, nie dostrzegając tego, co widziała Ayton. 
    Z zamyślenia wyrwał ją przywołujący barman. Ukryła smutek i z uśmiechem podbiegła do niego. Najpierw wzięła szklaneczkę Adele z różową słomką w jednorożce, a następnie sięgnęła po alkohol dla siebie i Chaytona, wracając ponownie na ławkę. 
    — No co Ty pozostaję wierna mojemu mężowi, jak seks to tylko z nim — wypowiedziane zdanie może niekoniecznie chciałby usłyszeć Kravis, lecz na pewno poruszona ich relacją Harper, oczekująca tego, aby oboje w końcu powitali na świecie dziecko, które rozpocznie nowe pokolenie. — Wybacz, po prostu czasami nie wiem, czy się z tego wszystkiego śmiać, czy może płakać. Beznadziejna sytuacja, chociaż sama jestem temu winna. Niepotrzebnie aż tak pozwalałam mamie ingerować we wszystko, co robię, wolałabym być niedopasowana, niż wciśnięta w coś na siłę. 
    Rosalie upiła pierwszy łyk, zaznajamiając się z nieznanym do tej pory smakiem. Trąciła czarnymi słomkami kostki lodu i zgodnie z prośbą czterolatki przebiła lecącą bańkę. 
    — Nim tu przyjechałeś, oczywiście musiałam wysłuchać śpiewkę o tym, że pozwalam Ci na taką samowolę, na jaką druga kobieta nie pozwoliłaby swojemu mężowi. Według matki mam się obudzić do życia, bo inaczej wcześniej czy później, ktoś zajmie się Tobą lepiej. 
    Odstawiając do połowy pełny kieliszek z truskawkową wersją Malibu, nie spojrzała na równo przystrzyżony trawnik. Chayton dalej był jej bliski, mimo sypiącej się historii ich przyjaźni, dlatego wzrok skupiła na jego twarzy, błyszczącej w słońcu. 
    — A ja powiem, że z całego serca życzę ci jak najlepiej. Naprawdę. Chciałabym, żebyś na swojej drodze spotkał kobietę, którą pokochasz i ona odwzajemni Twoje uczucia. Jeżeli oczywiście chciałbyś mieć również dzieci, też Ci ich życzę, ale pamiętaj w takim razie o koktajlu. 
    Rosalie nawiązała z mężem chwilowy kontakt wzrokowy i posłała mu uśmiech. Nie chciała mieć w nim wroga. Jeżeli małżeństwo z trzyletnim stażem miało ulec natychmiastowemu zakończeniu, pragnęła zachować z nim przyjacielską relację. 
    Ciemnowłosej w zupełności wystarczała ilość innych fałszywych osób. Do kręgu należały same kobiety i gdyby nie jubileusz dziadków, nie odzywałaby się do własnej matki oraz tych jej pożal się Boże przyjaciółeczek. One nigdy nie były dla siebie. Kopały pod sobą dołki i badały grunt na tyle rzetelnie, żeby dopiec sobie publicznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najprawdziwszym sukcesem Rosalie, którego nie dokonała jej matka, było lepsze dobieranie najbliższych. Wolała mieć przy sobie dziadków, kochającego rodzica, jakim był ojciec, Chaytona, przyjaciółkę Alanę, najbliższych współpracowników ze szkoły baletowej, kuzynostwo i NAJWAŻNIEJSZĄ Adele. Nikogo więcej.
      — Tu się schowaliście — zawołał z daleka dziadek i wraz z babcią szli za fotografem, uczestniczącym w życiu rodziny Lee od pierwszych urodzin najmłodszego wnuka. — Wszyscy bawią się na parkiecie, a Wy, jacy zaangażowani w opiekę nad księżniczką. 
      — No, elegancko, dzieci. Jak będziemy wracać, koniecznie porywamy was ze sobą. Dziadek nie odpuści Ci tańca, Ro, a mnie marzy się taniec z wnukiem. Później zrobimy odbijany, żeby nie było, że was rozdzielamy. 
      Oni jako jedyni nie skrzywdziliby świadomie ani Rosalie, ani Chaytona. W nich tkwiło PIĘKNO, które zamierzała odkryć trzydziestopięciolatka, stawiając sobie za cel wykonanie bezzwłocznej i zadowalającej rewolucji. 

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  17. Czy Rosalie w ostatnim czasie skupiła się choćby w najmniejszym stopniu na własnych, równie ważnych emocjach? Nie. Mogłaby scharakteryzować poirytowanie matki, radość ojca, a także powiedzieć wszystkim, że czteroletnia Adele potrafi cieszyć się z małych rzeczy, jakimi są pękające w powietrzu bańki mydlane.
    Siebie zostawiła gdzieś na niewidocznym drugim planie. Nie poświęcała uwagi własnemu JA. Zepchnęła się na margines, a tego miejsca nie liczyło się do zapisywania żadnej historii. Gdy raz ostatnia litera w cieniutkim zeszycie znalazła się poza wyznaczonymi kratkami, matka wyrwała stronę i ze złości pogniotła resztę kartek. Rosalie się rozpłakała i przepraszała bez końca, ale to nie zadziałało na Harper, dlatego wszystkie informacje z obowiązkowych lektur przepisywała do trzeciej trzydzieści nad ranem. Następnego dnia w szkole była nieprzytomna. Oczy same się zamykały. Nauczycielki uważnie patrzyły na zmęczoną twarz nastolatki, a ona wiedziała, że nie może wzbudzać zainteresowania, bo inaczej o wszystkim poinformują matkę. Wtedy miałaby jeszcze gorsze piekło na Ziemi. 
    Po słowach Chaytona zamarła. Skręciło ją w żołądku. Potrawy podeszły do gardła. Dłonie lepiły się od potu. Serce trzaskało nierówno w klatce piersiowej i mimo dostępu do powietrza, czuła się jak ryba wyjęta z wody. Dlaczego chce wiedzieć, co czuje jego własna żona? Co miałaby mu powiedzieć? Najchętniej odezwałaby się yyy, eee, wszystko jest dobrze, naprawdę, ale Kravis od dzieciaka był czujnym obserwatorem ludzi i potrafił rozróżnić prawdę od kłamstwa. Już na pewno ją rozszyfrował, bo Rosalie nie panując nad sobą, zaczęła podrygiwać lewą nogą, a robiła to wyłącznie w stresowych sytuacjach. Bała się tej rozmowy, jak ognia. Na pewno później skupi uwagę na ugodzie rozwodowej i poprosi ją o jak najszybsze zakończenie fikcji małżeńskiej. 
    Wraz z dniem rozwodu zostanie na nią zastawiona pułapka autorstwa Harper Ayton. Dwa tygodnie temu wspomniała rodzicom, co działo się obecnie w tej części życia, którą dzieliła z Chaytonem, ale matka zaśmiała się historycznie, krzycząc kiepski żart, zresztą wszystko, co robisz w ostatnim czasie, jest kiepskie, więc nie wygaduj głupot! Rosalie nie mogła dokończyć rozmowy, bo w ogrodzie została z tatą, który pogładził ją po dłoni i powiedział
    — Dobrze, możemy porozmawiać, Chayton. Planuję szybko się stąd wyrwać. Zatańczę jeszcze z dziadkiem i Adele, a później wymyślę odpowiednie usprawiedliwienie. W drodze powrotnej możemy wstąpić do mnie czy do ciebie, bo wydaje mi się, że chyba oboje nie chcemy iść do zatłoczonej kawiarni lub restauracji. 
    Dźwignęła się z ławki i odniosła kieliszek do wyznaczonego miejsca w mobilnym barze. W sumie mogłaby tu zostać, żeby zapić smutki większą ilością truskawkowego Malibu, ale po pierwsze miała słabą głowę do trunków wysokoprocentowych, a po drugie nie chciała przynieść wstydu rodzinie z powodu upojenia alkoholowego. 
    Spojrzała z niepewnością na Kravisa, chcąc ponownie być maleńką Rosalie, na którą pieszczotliwie mówiono Ro lub Geo. Wtedy nie wiedziała, co oznaczają prawdziwe problemy, bo jej jedynymi zmartwieniami do pewnego etapu życia były: kolor body gimnastycznego; smak jogurtu; napis na koszulce; ilość piany w wannie; czy organizacja przyjęcia urodzinowego. Teraz miała na głowie matkę mieszającą w codzienności jedynaczki i rozwód widoczny na horyzoncie. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jesteśmy! — zawołał David Lee i wziął za rękę wnuczkę. — Możemy tańczyć nawet do białego rana. Ja nie widzę przeszkód. Bawię się równie dobrze jak pięćdziesiąt pięć lat temu. Tak samo cudownie czułem się na waszym weselu. Nogi nas wcale nie bolały, prawda Alex? 
      — Prawda, mężu. Nie mogłam zejść z parkietu, a od was oderwać wzroku, moi kochani. Chayton, jestem szczęśliwa, że to ty zostałeś mężem mojej wnuczki. Tworzycie cudowną parę. 
      Nie mogła tego słuchać, wiedząc o tym, że wkrótce poinformuje dziadków o rozstaniu. Jak im wytłumaczy, że jeszcze w kwietniu świętowali wspólnie ich jubileusz, a za kilka miesięcy będą dla siebie byłą żoną i byłym mężem?
      Postanowiła nie martwić się przyszłością. Westchnęła cicho, podniosła sukienkę nieco do góry i obróciła się wokół własnej osi, rozpoczynając taniec z ukochanym dziadkiem.

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  18. Już miała wziąć następny kęs swojego drogocennego pączka, kiedy pan Kravis rzucił jeszcze zza jej pleców to włoskie powiedzonko. Na sekundę znieruchomiała, jakby nie do końca pewna, czy dobrze usłyszała. Prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, jaki to mogło mieć wydźwięk dla niej – dla dziewczyny dla której włoski był drugim językiem od urodzenia i którą otaczała włoska kultura i ludzie. Tak musiała to sobie wytłumaczyć, że po prostu nie wiedział, bo choć znał trochę język – za każdym razem Camille przekonywała się, że zna go lepiej, niż myślała wcześniej i zapewne lepiej niż szef sam twierdził – to brakowało mu kontekstu kulturalnego, który znała ona i który musiała w tym przypadku wykluczyć. Inaczej byłoby to bardzo, ale to bardzo dwuznaczne i odbiegałoby od zwykłego przekazu, że są do siebie podobni pod paroma względami. Zresztą samo stwierdzenie, że mają ze sobą coś wspólnego wywoływało u Cam dziwne mrowienie w ciele, którego natury w ogóle nie rozumiała i zrozumieć nie chciała, więc automatycznie było to dla niej coś niepokojącego.
    Zmrużyła oczy, życząc panu Kravisowi by sobie język połamał na tych przysłowiach i wgryzła się w pączka, składając sobie postanowienie, że na niczym innym nie będzie się skupiać, póki nie wysiądą z windy. Było to jednak trudne, bo niby w windzie robiło się więcej miejsca, ale z każdą ubywającą osobą, Camille miała wrażenie, że jednak jest tej przestrzeni jakoś mniej. Winą obarczała oczywiście pana prezesa, już wcześniej mając okazję zauważyć, że wyjątkowo specyficznie oddziaływał na otoczenie. Nie patrzyli na siebie – i całe szczęście, bo była przekonana, że spaliła niezłego buraka! – ale mimo to wcale nie czuła, żeby przestało być dziwnie. Jedyny ratunek, by się w tej dziwności nie pogrążyć i nie zacząć się nad nią jakoś mocniej zastanawiać, był pączek z budyniem, na którym mogła się skoncentrować dużo mocniej, niż było to w rzeczywistości konieczne.
    Ostrożnie, żeby jakimś cudem przez przypadek nie zerknąć za siebie, popatrzyła na wyświetlacz z numerem piętra. Pączek się skończył, wystarczyło przełknąć ostatni kęs, ale Camille zdecydowała, że zrobi to dopiero wychodząc. Tak na wszelki wypadek, choć i tak nie było to specjalnie zajmujące zajęcie, o które swobodnie mogłaby zaczepić myśli i nie musieć się do tego zmuszać.
    Drzwi się rozsunęły, wykonała tych kilka potrzebnych do opuszczenia dźwigu kroków, powstrzymując się, by po prostu stąd nie wybiec i nie popędzić do swojego biurka. Zdążyła nawet przełknąć to, co miała w buzi i zacząć oblizywać palce od cukru-pudru, którym posypany był pączek. Ale nim poszła dalej, stanęła i obróciła się sztywno w stronę pana Kravisa, który postanowił, że też tu wysiądzie zamiast jechać to jedno piętro więcej do góry.
    Z miną nie bardzo błyskotliwą przepuściła przez głowę usłyszane słowa i po chwili skinęła na potwierdzenie głową, wcześniej jeszcze wyciągając z lekkim cmoknięciem palec wskazujący z ust. Nie podobało jej się, że zaczną przed umówionym czasem. Nie byłaby to jakaś wielka różnica i tak, ale Camille właśnie straciła kilka chwil, z których chętnie by skorzystała, przekonując się, że nie ma co się przejmować sytuacją z windy i że nie powinno to mieć najmniejszego wpływu na to, co miała zamiar przedstawić na wspomnianym spotkaniu.
    Szukając pozostałej czwórki Tytanów – oh Dio, aiutali… – analizowała w głowie wszystkie poznane dotąd statystyki dotyczące molestowania w pracy i innych tego typu nadużyć, pod które można byłoby podpiąć wsunięcie swojemu szefowi dłoni pod koszulkę. Zrobiła to przez przypadek, ale ile słyszy się o innych takich przypadkach w gazetach? Większość mówi o kobietach jako ofiarach, ale Camille znała też inne statystki dotyczące zmian tego, jak postrzegane jest równouprawnienie i seksizm, dlaczego odrzucała ten dodatkowy słupek optujący za rozdzieleniem płci badanych. Wiedziała też, że dużo zależy od samej ofiary i tego, jak ona sama czuje się z daną sytuacją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy pan Kravis poczuł się molestowany? Chyba nie… Ktoś, kto by się tak poczuł, raczej nie rzucałby po takim zdarzeniu komentarza, że swój do swego ciągnie i to jeszcze w taki sposób…
      Rozmyślania Camille urwały się wraz z chwilą, w której uderzyła czołem w szklane drzwi zamykające się właśnie za Stephanie, nie mającej w zwyczaju przytrzymywać ich za sobą. Nie robiła tego, nawet jeśli rozmawiała z tą osobą, która za nią szła i pewnie skorzystałaby na takim przytrzymaniu drzwi. Mrucząc coś niewyraźnie pod nosem i otwierając sobie drzwi, pomyślała, że to naprawdę niezły początek dnia w pracy. Dawno nie miała tylu beznadziejnych wizji tego, jak może wyglądać jej dzień w biurze i gdyby prowadziła pamiętnik, zaznaczyłaby stronę opisującą ten jeden dzień jakąś czarną wstążeczką. Tak dla przestrogi, by wiedzieć, że nie musi o tym już więcej pamiętać, skoro to sobie gdzieś zapisała.
      Pocierając czoło, usiadła na jednym z wolnych miejsc i otworzyła laptopa. Odpaliła plik ze swoją prezentacją, pobieżnie jeszcze ją przeglądając. Kiedy robiła swój projekt, myślała przede wszystkim o czymś praktycznym, co dałoby się zrobić z wykorzystaniem obecnych zasobów firmy, o których mogła dowiedzieć się z archiwów i dokumentacji, do których miała dostępy. Przyjrzała się też poprzednim projektom, które wydały jej się interesujące i które mogłyby nieco jej podpowiedzieć coś na temat ewentualnego potencjału rozwojowego, który mógł się zadziać w międzyczasie, a o którym niekoniecznie informowało się wszystkich dookoła, bo nie dotyczył on wszystkich działów i nie wpływał na pracę każdego z osobna. Poczytała o trendach technologicznych, wyszukała też informacje o tym, kto jeszcze pojawi się na Future Tech Expi, żeby zyskać chociaż względne pojęcie, jakie dziedziny będą prezentowane i co tak właściwie mogłoby zrobić naprawdę porządne wrażenie na sponsorach i innych wystawcach – Camille w nawyku miała już przeprowadzanie dosyć obszernego wywiadu, kiedy chodziło o zaprezentowanie czegoś albo stworzenie potencjalnego projektu.
      Jej prezentacja zawierała wizualizację 3D, przekroje, informacje o tym, czym się kierowała przy wyborze takich a nie innych rozwiązań oraz uzasadnienia oparte głównie na dostępnych bibliotekach i dokumentacji, jakie dawała firma, było też kilka potencjalnych alternatyw, które mogłyby się sprawdzić, gdyby okazało się, że jej przypuszczenia i wnioski co do potencjału rozwojowego są słuszne. Bo skoro firma miała już w swoich zasobach jedno, to na tej podstawie mogłaby się pokusić o drugie – w teorii trochę lepsze, trochę bardziej innowacyjne i ciekawsze, ale to ostatnie to już chyba tylko z perspektywy Camille, która generalnie fascynowała się technologią od innej strony niż tylko jej użytkowania.
      Przedstawiła projekt obrączki będącej jednocześnie malutkim układem scalonym z kilkoma czujnikami i możliwością wysyłania sygnału. Obrączka sama z siebie była prosta, bo ostatecznie nad samym wyglądem aż tak się nie skupiała, ale nie zapomniała dodać, że zaprojektowany układ spokojnie można przenieść na inne równie drobne elementy, a poszczególne funkcje i działanie również powinno móc się dopasować do indywidualnych potrzeb. To już była kwestia czujników i oprogramowania systemu. Na podstawie innych projektów wskazała, że jej rozwiązania są jak najbardziej do zrealizowania i co więcej, można je nawet ulepszyć albo zmodyfikować na potrzeby tego projektu. Według tego, co się zorientowała, firma miała odpowiednie zasoby technologiczne, by się takich innowacji podjąć, a sama Camille bardzo chętnie zaangażowałaby się w prace nad wspomnianym oprogramowaniem.
      — Popłynęłaś, kochana! — Stephanie niemalże od razu pochyliła się do jej ucha, by podzielić się swoimi przemyśleniami, kiedy Camille wróciła na swoje miejsce. — Nie wiem, kiedy znalazłaś czas i siłę, żeby przebrnąć przez to wszystko, o czym przed chwilą mówiłaś, więc albo naczytałaś się za dużo komiksów, albo naprawdę nie robisz nic innego, tylko pracujesz! — stwierdziła z rozbawieniem, śmiejąc się cicho.

      Camille Russo

      Usuń
  19. Lily była typem osoby, która chce być lubiana przez wszystkich. Miała jednak pewne tendencje do uginania się pod cudzą wolą i dopasowywania się względem silniejszych charakterów, ale gdy sytuacja tego wymagała, potrafiła zaskoczyć asertywnością. Była przemiła i w tej zgodności nawet urocza, choć ona sama wolałaby, aby ktoś kiedyś powiedział jej wymarzony komplement - że ma mocny i silny charakter; sama bowiem uważała się za kogoś wesołego, ale w odczuciu mdłego. Jednak jak trafnie zauważył Chayton odczytywać z niej emocje było niezwykle łatwo, bowiem ta kobieta nie umiała kłamać. Miała co prawda swoje mniejsze i większe sekrety, ale były one tak błache, że czasami gdzieś niknęły w codziennej gonitwie, a najczęściej sama Lily o nich po kilku chwilach już nie pamiętała - miała dobrą pamięć, tylko krótką. Ale paradoksalnie doskonale potrafiła dotrzymywać danych obietnic i skrywać powierzone sekrety!
    W pracy była prawdziwym mistrzem organizacji. Zaczynała dzień od stworzenia sobie listy obowiązków i zadań na swoją zmianę, gdy w ciągu dnia wlatywały jej nowe wyzwania, na nowo je układała według cherarchii ważności i tego, które są najpilniejsze i zwykle też wiedziała, jaki typ pracy zajmie jej ile czasu, więc również to brała pod uwagę w ocenie i porządkowaniu swojego dnia w biurze. Była dobrą, sumienną i odpowiedzialną pracownicą. Nie zdarzały się jej gafy i żadne wpadki, a drobne niedociągnięcia nastepnym razem już sie nie powtarzały, bo umiała uczyć się na własnych błedach. Zaś w życiu prywatnym wszelka rzeczowość ulatywała i konkretna, pracowita Lily Taylor zamieniała się w nieco nieporadną dziewczynę, bo w tym drugim życiu kierowała się nie listą, nie rozsądkiem i nie żadną logiką. Lily w życiu prywatnym szła zawsze za głosem serca, a że było ono ogromne, zaś jej marzenia i wiara w ludzi również wielkie, niejednokrotnie spotykała się z zawodem i rozczarowanem. I chyba dlatego jej oczy coraz częściej wraz z cichym westchnieniem obracały się za Chaytonem, zaś pierścionek na palcu tylko coraz bardziej ciążył. Lily czuła, że zakochuje się w prezesie, a to rozdziera jej serce, które wciąż częściowo należy do narzeczonego.
    Na jego słowa o smogu w odpowiedzi na nieco rozmarzone wyznanie, uniosła dłonie, by przysłonić usta i nie parsknąć śmiechem za głośno - cichy odgłos powstrzymywanego śmiechu jednak jej uciekł pod palcami. On był na prawdę niemożliwy! Przy nim wydawało się, że trudno jest marzyć, tak twardo stapał po ziemi!
    - Własnie takiej odpowiedzi się spodziewałam - przyznała z lekkim kręceniem głową. - Ale czy światła nie tworzą fantastycznego przedstawienia, gdy patrzy się na Nowy Jork z góry? - postanowiła mimo wszystko jednak bronić swojego zdania i może w jakis sposób wyjasnić, czemu uwielbia miasto nocą, bo oczywiście była w stanie zrozumiec, co jej towarzysz ma na myśli. - Coś panu pokażę, jesli pan chce - zaproponowała, luzując swój zapięty pas. Nie pytał, ale pijana Lily nie zwracała szczególnej uwagi na takie drobnostki i była o wiele bardziej chętna się uzewnetrzniać. Na tę krótką chwilę zapomniała z kim ma do czynienia.
    Usiadła wygodniej, obracając się w kierunku Chaytona i z przejęciem wyciągneła dłoń, chwytając go za jego, pewnie acz z wyczuciem i nienachalnie. Palcem wskazującym przesuneła po najbardziej wyraźnej linii na jego dłoni i na tym punkcie skupiła swoje spojrzenie.
    - Światła migoczą, czasami gasną, czasami jaśnieją. Są obecne zawsze i wszędzie, one i tak samo cienie. Gdy jestem na wysokim piętrze w mieście i patrzę w dół, ulice i mknące po nich światła są jak nasza skóra, a linie na niej jak budujące miasto dzielnice i ich granice. Gdy świeci mocne słońce latem i unosi się do oczu ręke, aby przysłonić wzrok widzi się czasami przez skórę jak tkanki się przechodzą, jak krew pędzi żyłami... Robił pan tak ostatnio? - podniosła na niego spojrzenie, takie niewinne i zaciekawione, że w zyciu nikt by jej nie dał tych prawie trzydziestu lat! Lily była na prawdę momentami czysta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Usmiechneła się zaraz ciepło i cofneła ręce, obracając sie, by wyjrzeć przez szybe na ulice, o których przecież cały czas mówiła. W jej głowie chyba działo się o wiele więcej, niż potrafiła ubrać w słowa i wyrazić. Westchneła z usmiechem, chyba widząc oczami wyobraźni właśnie taki mocno słoneczny, palący dzień, gdzie niebo oślepia i nawet lekko sama zmrużyła powieki, choć przecież był środek nocy. Może po prostu gadała bez sensu z tego pijaństwa.
      - Gdy pali mnie słońce i zaciskam powieki, pod oczami mam migotanie i ciemne mroczki, które się przenikają z róznymi plamami kolorów... to podobne - dodała, zerkając na Chaytona przez ramię z pogodnym uśmiechm, ale nie kontynuowała tego wywodu, ponieważ dojechali na miejsce.
      Wysiadła za prezesem, nie czując chłodu nocy zupełnie. Spozyła niewiele alkoholu, a przynajmniej niewiele w porównaniu z bardziej opitymi... tfu! znaczy obytymi z alkoholem klubowiczami. Nigdy nie była w tej części miasta, natychmiast więc z ciekawością rozejrzała się po pieknych klimatycznych kamienicach - każda wyglądała jak maleńki zameczek, aż ciche westchnienie zachwytu uciekło z jej ust. Lily wierzyła w bajki i właściwie nawet bardzo je lubiła choćby i dziś, a ta okolica budziła miłe skojarzenia, ona zas po alkoholu bardzo łatwo popadała w czułostki. Z jakims lekko rozmarzonym usmiechem podążyła za brunetem do frontowych drzwi, uważając by nie zabić się na niebotycznych obcasach, w których zwykle poruszała się z gracją i bez trudności, teraz zaś po całym dniu była na tyle zmęczona, że nogi lekko jej się chwiały. Przystanęła w progu i jeszcze raz obejrzała się na ulicę, chcąc zapamiętać to, jak te cudne domki wyglądają w świetle latarni - jutro zapewne zastanie całkiem inny widok, a to wszystko przez grę światła!
      - Pierwszy? - powtórzyła głucho za Chaytonem, po sekundzie dopiero łapiąc wątek z powrotem i sens pytania. - Hmm, to właściwie nie tylko widok, ale i zapach... Miasto podczas ulewy, takiego chorendalnego oberwania chmury, nagle opustoszałe, ciche, zupełnie odmienione - wyznała, wchodząc do środka.
      Dopiero gdy Chayton zapalił światła, zamilkła. Mina odrobinę jej się wydłużyła, gdy spoglądała na wnętrze, piękne, zaaranzowane ze smakiem, bez przepychu, a jednak z wyraźną klasą. Zacisneła lekko usta, powoli obracając się do mężczyzny.
      - Pieknie tu - oznajmiła po prostu i podparła się pod boki, wypuszczając powietrze głośno, aż wydęła policzki. - Cholerka... pięknie tu - powtórzyła, patrząc na niego trochę tak, jakby to była jego... wina.
      Lepiej by nie dociekaj i o nic nie pytaj, teraz mogłabym powiedzieć, albo zrobić za dużo.

      Lilka

      Usuń
  20. Osobom niezaznajomionym z drzewem genealogicznym rodzin Ayton i Lee, z trudem przyszłaby wiara w to, że jedyni dziadkowie Rosalie są rodzicami obłudnej Harper, zamiast pełnego pozytywnej energii i czułości Rolanda. Jej matka nie pasowała swoim charakterem do obrazka ciepłych ludzi, troszczących się zarówno o drugiego człowieka, jak i zranione pisklę. Harper Ayton różniła się także od brata Christophera i siostry Hope, bo z rodzeństwem rodzicielki ciemnowłosa mogłaby spędzić cały dzień podobnie jak noc, a miałaby zbyt mało ich obecności. Dlatego więc siedząc samotnie w penthousie, zadawała głośno samej sobie wiele pytań. Czy pięćdziesiąt pięć lat temu doszło do pomyłki w nowojorskim ośrodku i prawdziwą mamę otrzymali inni wzruszeni rodzice? A jeśli nie, to czym oni wszyscy zaszkodzili właścicielce butiku? Co takiego nieprawidłowego robiła Rosalie? Dlaczego słyszała słowa krytyki zamiast zasłużonych pochwał? Wiedziała, że każdy człowiek ma prawo do popełnienia błędu; nikt nie był nieomylny; zdarzały się nieprawidłowości, ale tylko ten, kto nic nie zrobi, nie podlega pomyłkom. A Rosalie nigdy nie siedziała na tyłku, czekając jak wszystko, spadnie jej prosto w dłonie z nieba. Nie była leniwa, co potwierdzał pękający w szwach kalendarz, gdzie miała rozpisanych większość dni z tego roku. Chciała się udzielać. Wyjeżdżać. Angażować całym sercem. Sprawdzać się na wielu ścieżkach, czy to związanych z nową pracą, czy pasjami. Po prostu nie zamierzała tkwić w miejscu. A i tak mogła zapomnieć o tym, że matka zauważy starania córki i ogłosi jestem z ciebie dumna, moja Ro.
    Z dziadkiem przetańczyła aż trzy jego ulubione utwory. Unosiła się w tańcu i czuła wolność, jakiej pragnęła od dawna. David bez przerwy posyłał wnuczce uśmiech i kontrolował kroki, gdy tańczyli spokojniej, ale też szybciej. Dokładał wszelkie starania do tego, co wynosił z cotygodniowych zajęć w małej sali tanecznej. 
    Pamiętała tamten dzień. Zimową porą rozciągała się przy drążku, zatracając spojrzenie w lustrze, gdy okazało się, że kilkadziesiąt kroków dalej ma wiernego oglądającego. Unosząc wysoko nogę, zorientowała się, że dziadek stoi przy parapecie i trzyma w dłoni kubek gorącego kakao. Nie chciał jej przerywać, ale Rosalie z przewieszonym przez szyję ręcznikiem, poszła z nim porozmawiać. Wtedy rzekł.
    — Twoja babcia jest dla mnie wszystkim. Pozostanę jej wdzięczny do końca swoich dni. Bo gdyby nie to, że chciała sprzedać swój rower, a ja przepadłem nie dla czerwonego odrzutowca, a dla niej, nie miałbym nic. Czy zechciałabyś raz w tygodniu widywać nas na sali i pozwolić nam upiększać wspólny taniec? Oczywiście pod czujnym okiem pani trener Ayton-Kravis. 
    Jak mogłaby się nie zgodzić? Uczyła ich z widocznym uwielbieniem, dlatego podziękowała dziadkowi za wspaniałe tańce i poprosiła go wraz z babcią o odejście na bok. Nie miała dobrego usprawiedliwienia. Co miałaby powiedzieć? Że sąsiad ją zalewa, mimo mieszkania na ostatnim piętrze czy w pełni improwizować o pewnym problemie w firmie Kravis Security, a może wyznać prawdę, mówiąc o tym, iż ma dosyć matki, sztucznego towarzystwa wielu gości i chce porozmawiać z mężem o ugodzie rozwodowej? Nic z tych rzeczy.
    Nie gimnastykując się za wiele, dostała pozwolenie na wcześniejsze opuszczenie przyjęcia, bo Alexandra tuląc wnuczkę, wyszeptała wprost do ucha pewne słowa, które mogły być idealnym usprawiedliwieniem. 
    — Kochanie, wiem co to miłość, ja z twoim dziadkiem wykradałam się z każdej imprezy. Młodzi i zakochani ludzie po prostu potrzebują znacznie więcej czasu ze sobą w dwójkę. Uciekajcie. Ucałuj Chaytona, chociaż muszę przyznać, że liczyłam na jeszcze jeden taniec z twoim mężem. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Roześmiana puściła wnuczkę i podeszła do stojącej zaskakująco blisko doktor White, by zamienić z nią dwa słówka, których tego wieczoru już nie musi wymieniać Rosalie. Mimo długiej sukienki i wciąż obecnych gości, chciała podskoczyć do góry, krzycząc uwolniłam się od fałszu! 
      Opuściła ogród dopiero po tańcu z Adele. Czterolatka w ostatniej chwili podbiegła do niej i zaciągnęła z powrotem na drewniany podest. Pięć minut później stanęła przy samochodzie męża. Ponownie skręciło ją w żołądku, potrawy podeszły do gardła. Dłonie lepiły się od potu, a serce trzaskało nierówno w klatce piersiowej. Nim usiadła na miejscu pasażera, szepnęła raz kozie śmierć i wsiadła tam na tyle spokojnie, jakby łączyło ich gorące uczucie. 
      — Jestem, możemy jechać i rozmawiać bez obaw, że za moment podejdzie do nas moja matka czy szanowna doktor White… 
      Rosalie wzdrygnęła się na myśl, że miałaby spędzić z nimi choćby dodatkową minutę i tym samym nerwowo szarpnęła pas bezpieczeństwa. Niestety bez skutku, dlatego usiadła wygodniej i postanowiła ukoić nerwy, nim weźmie się za tak błahą, a jednak ważną w czasie podróży rzecz.

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  21. Camille była pewna swojej wiedzy i dzięki tej pewności swobodnie mogła odpowiadać na pytania oraz rozwiewać wątpliwości, które pozostawiały jakieś jej niedopowiedzenia albo nawet niedopatrzenia. Zawsze się przygotowywała na taką ewentualność, bo jak najbardziej zdawała sobie sprawę z tego, że żaden człowiek nie jest nieomylny i lepiej być gotowym, niż dać się zaskoczyć. Nie przepadała za niespodziankami, więc jej podejście było naprawdę rzetelne i staranne. I tak, zabierało to mnóstwo czasu oraz sił, ale z drugiej strony Camille praktykowała takie działania od bardzo dawna i można powiedzieć, że miała już wprawę. Dodatkowo sprawiało jej to też przyjemność, takie zgłębianie tematów i na podstawie przeprowadzonego wywiadu, spróbować pójść z czymś o krok dalej, wykorzystać to trochę inaczej, ale równie wydajnie i efektywnie.
    W odpowiedzi na zaczepkę Stephanie, posłała jej zdawkowy uśmiech, wzruszając ramionami. Sam pomysł rzeczywiście przypominał nie jeden gadżet z komiksów, ale dla Cam nie było to tak fantastyczne i niesamowite, jakby się mogło wydawać. Była zadowolona ze swojego projektu, jednak daleko jej było do zachwytu albo nawet zrozumienia, dlaczego mogło budzić to podziw. Ostatecznie nie zrobiła nic takiego, a przynajmniej samej Camille tak się wydawało i nie byłby to pierwszy raz, kiedy nie umiała docenić owoców własnej pracy. Jakby każde osiągnięcie, do którego dążyła, traciło nagle swoją wartość, kiedy już miało się je w rękach; jakby zawsze było jej mało, przez co czasem ciężko było stwierdzić, czy rzeczywiście sama siebie nie docenia, czy po prostu nie traci czasu na takie błahostki, jak złożenie gratulacji samej sobie i brnie do przodu.
    Poza tym to był tylko projekt, który miał zaledwie dwadzieścia procent na szansę podjęcia jego realizacji. Prawdziwy powód do szczęścia może znalazłaby w chwili, w której po pierwsze to jej pomysł miałby okazać się tym najlepszym i po drugie rzeczywiście jego realizacja przebiegłaby pomyślnie.
    Pozostałych prezentacji wysłuchała uważnie, notując sobie w pamięci ewentualne uwagi, o których chciałaby wspomnieć, gdyby akurat ten konkretny projekt zostałby wybrany. Przypuszczała, że jeśli czegoś nie wiedziała albo nie była pewna, to nie dlatego, że koledze z zespołu coś umknęło albo o czymś nie pomyślał, co raczej to jej brakowało danych, żeby dokładnie wszystko zrozumieć. Nie była czepialska i szukała niedociągnięć, bo żeby wytykać innym takie rzeczy, potrzeba było innego rodzaju pewności siebie niż ten, którym dysponowała Camille. Była za to ciekawa i naprawdę kręciła ją technologia, więc chętnie wdawała się w dyskusje na podobne tematy albo słuchała wywodów.
    Nie zwróciła większej uwagi, kiedy temat dyskusji przeniósł się na jej obrączkę. Akurat korzystała z tej chwili przerwy, kiedy pan Kravis ze swoim przyjacielem i jednocześnie zastępcą przeglądali prezentacje i notowała te swoje różne pytania i niepewności w wirtualnym notesie na laptopie. Nie było to jednak typowe oderwanie od rzeczywistości i skupienie się na jednej czynności – głowa Camille rejestrowała, co się dzieje dookoła, ale po prostu nie wrzucała tego jako priorytet. Dlatego kiedy pan Kravis zwrócił się do niej bezpośrednio, popatrzyła na niego trochę nieprzytomnie i przechyliwszy głowę na bok, posłała mu badawcze spojrzenie, jakby musiała się zastanowić, o czym do niej właśnie mówi.
    — W żaden — odparła bez ogródek nim ktokolwiek z reszty zespołu zdążył się odezwać, prawdopodobnie sprawiając wrażenie, jakby właśnie nie wiedziała, że wypowiada się na temat swojego projektu. — Nie noszę biżuterii ani nawet zegarka. — Miała ochotę dodać, że nie projektowała tego gadżetu pod siebie tylko pod pewną docelową grupę, od której dzieliło ją całe mnóstwo lat świetlnych. — Dla siebie musiałabym zastosować coś bardziej inwazyjnego… coś jak chip pod skórą… — James odchrząknął znacząco, przerywając jej, a kiedy popatrzyła w jego stronę, miał jedną z tych swoich rozbawionych min świadczących o tym, że chętnie rzuciłby jeszcze jakiś komentarz na temat jej nerdowskich wstawek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmrużyła oczy, jednocześnie trochę speszona, bo po chwili zastanowienia sama stwierdziła, że mogła inaczej odpowiedzieć na to pytanie. Nie odezwała się jednak ponownie. Z jednej strony czuła, że minęła jej kolej, a z drugiej o wszystkich potencjalnych zastosowaniach opowiedziała już w trakcie prezentacji.
      — Ja bym chętnie używała tego zamiast kluczy albo naszych kart dostępu — odezwała się Steph i nim zwróciła na siebie uwagę reszty, puściła jeszcze oko do Camille. — Elektroniczne zamki, inteligentne domy… To wszystko jest teraz takie modne! A klucze czy karta są nieporęczne, mało eleganckie i dużo łatwiej je zgubić niż pierścionek. I te ekspresy robiące kawę na określoną godzinę? Z tego, co zrozumiałam, taki bajer mógłby wysyłać sygnał do ekspresu jeszcze przed pobudką, ale nie na tyle wcześniej, by moja kawa zdążyła wystygnąć za nim do niej dotrę? — Zerknęła pytająco na brunetkę.
      — Taaak… — Camille odpowiedziała, przeciągając głoskę, bo nie musiała się nawet zastanawiać nad tym, czy byłoby to w teorii możliwe, biorąc pod uwagę, jakie były inne założenia. Trochę zaskoczyła ją ta prostota i pewnego rodzaju próżność, ta związana z ekspresem do kawy.
      — Kupiłbym to mojemu tacie — wtrącił się Alan. — Parę lat temu miał zawał, do tego mieszka sam i nie chce się przeprowadzić. Gdyby nie wścibska sąsiadka, nie przeżyłby… Z taką obrączką albo zegarkiem nie trzeba byłoby polegać na sąsiadce — wyjaśnił, nawiązując do wspomnianych przez Camille czujników i możliwości wysyłania sygnału. — Podoba mi się też wizja z tą kawą — dodał jeszcze, ale już trochę żartem.
      Padło jeszcze kilka wizji tego, jak mogłoby to się przydać w życiu ich samych, ale też ludzi bogatych i pięknych, którzy przez swoje bogactwo wpadali w paranoje i bali się pójść do łazienki bez ochrony albo takich, którzy po prostu nie mieli na co wydawać swoich pieniędzy i bajer w postaci małego urządzenia, które byłoby w stanie nastawić za nich ekspres na odległość albo podgrzać wodę w wannie, stanowiłby wybawienie od tych wszystkich prozaicznych czynności. Oczywiście nie wszystkie pomysły dotyczyły czyiś kaprysów i widzimisię, było też sporo tych, które rzeczywiście mogły komuś ułatwić albo nawet uratować życie. To już zależało od indywidualnych potrzeb, co też z kolei dawało ciekawe możliwości marketingowe.
      I było wyzwaniem, a Cam czuła, że to nie było coś, czemu nie mogliby podołać.

      Camille Russo

      Usuń
  22. Camille spięła nieznacznie ramiona, kiedy te kilka par dłoni zaczęło klaskać. Zawieszone nad klawiaturą palce zesztywniały, w ustach zrobiło jej się sucho. Obyłaby się bez tego aplauzu, takie rzeczy zazwyczaj ją stresowały albo przynajmniej wpędzały w niezręczność, bo nie wiedziała, jak się powinno w takich sytuacjach zachowywać. Lubiła wygrywać, nawet jeśli nie od razu przyzwyczajała się do czyjegoś uznania, ale byłoby jej wygodniej, gdyby nie odbywało się to w tak… entuzjastycznej atmosferze. Nie, kiedy to ona nagle lądowała w centrum zainteresowania, bo naprawdę bardzo trudno przychodziło jej okazywanie zadowolenia, którego jeszcze nie zdążyła poczuć. Poza tym dotychczas nie zdawała sobie sprawy, że to był jakiś konkurs, żeby zaraz wyłaniać zwycięzcę, więc już w ogóle nie była przygotowana na coś takiego. Jakoś nie połączyła pewnych oczywistych kropek, wpadając od razu w pracę nad projektem.
    Zmusiła się do symbolicznego uśmiechu, delikatnie unosząc kąciki ust. Wyglądała trochę tak, jakby znalazła się w tym miejscu przez przypadek i właśnie wzięto ją za kogoś, kim nie była i głupio było się do tego przyznać. Zerknęła na wyświetlany obraz z komputera, przedstawiający żałośnie prostą obrączkę, której dopiero powiększony przekrój ukazywał coś, co rzeczywiście napawało ją powoli zadowoleniem. Tak, to był jej projekt i to jej gratulował pan Kravis i było to miłe i w ogóle, ale jakoś tak…
    — Słucham? — Wzdrygnęła się, jakby coś ją właśnie oparzyło. — Ale jak to koordynatorem zespołu? — wymruczała cicho pod nosem, w rzeczywistości nie chcąc być jednak usłyszaną. Wymsknęło jej się tak o, bo docierające informacje budziły w niej mnóstwo wątpliwości i generowały jeszcze więcej pytań, a tych pierwszych nie zdążyła od razu powstrzymać.
    Ścisnęła wargi, żeby przez przypadek nie powiedzieć zaraz czegoś jeszcze. Atmosfera nie sprzyjała teraz temu, że zgłaszać jakieś obiekcje. Szef podjął decyzję, wszyscy się cieszyli – no, prawie wszyscy, bo Camille wyglądała na trochę zmieszaną – więc nie było co się wychylać.
    Lubiła wygrywać i lubiła wyzwania, ale tego w ogóle się nie spodziewała. Co innego uczestniczyć w projekcie, a co innego przewodzić w jego realizacji. W dodatku będąc w zespole, a nie zajmując się tym w pojedynkę. Na to nie czuła się gotowa. Szczerze powiedziawszy, myślała, że skoro na spotkanie został zaproszony Samuel, to jemu zostanie przekazana pałeczka całkowicie, a raporty zdawać będzie Alan czy coś takiego. Tymczasem wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.
    Przez chwilę jeszcze się wahała, czy może jednak nie zatrzymać pana Kravisa w sali konferencyjnej i porozmawiać z nim o tym od razu, ale nie do końca była pewna, co w ogóle chciałaby mu powiedzieć. Poza tym zaprosił ją do swojego biura na dwunastą, więc istniało spore prawdopodobieństwo, że nie miał teraz czasu. Ba! to było bardziej niż prawdopodobne, bo zwyczajnie pewne – pan prezes miał całe mnóstwo spraw na głowie i wiedzieli o tym chyba wszyscy.
    Westchnęła cicho, poprawiając trzymane przez siebie rzeczy i ruszyła do wyjścia. Na odchodne rzuciła jeszcze panu Kravisowi nieodgadnione spojrzenie, zastanawiając się przy okazji, czy w jego gabinecie o godzinie dwunastej będą sami, czy może pojawi się ktoś jeszcze.
    Może ktoś z HR, żeby przy okazji porozmawiać z nią, że to nie w porządku obmacywać szefa, nawet jeśli to tylko przypadek? Nie mogła się pozbyć tej windowej sytuacji z głowy, co nie bardzo jej się podobało, bo odwracało uwagę i nie pozwalało się skupić. Miała podobno projekt do poprowadzenia, a myśli ciągnęły do tematów w ogóle z tym nie związanych! Nie, żeby tak się rwała do tej roli, bo cały czas rozważała, czy zdecydowanie nie odmówić z jakimś wytłumaczeniem, które próbowała wymyślić i może już miałaby to za sobą, gdyby nie te natrętny brzuch i powiedzonko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilkanaście minut przed dwunastą opuściła swoje stanowisko, upewniając się, że żaden ekran nie pozostał włączony i że zablokowała laptopa. Wrzuciła patyczek po lizaku do kubka, pożegnała się pobieżnie z małym Hulkiem i ruszyła w stronę schodów na piętro wyżej. Nie spieszyła się ani trochę, idąc prawie jak na skazanie. Stopnie pokonywała z największą ostrożnością – w duchu liczyła, że się przewróci albo coś takiego i właśnie dlatego szła tak ostrożnie i czujnie. Z jednej strony uważała, że to głupota, życzyć sobie wypadku, ale z drugiej… kilka spraw rozwiązałoby się wtedy samych.
      Gdzieś w połowie drogi w końcu pozwoliła sobie uświadomić, skąd brały się tak naprawdę jej rozterki. Wcześniej skutecznie to sobie uniemożliwiała, ale kiedy już nie zostało jej nic innego, a do rozmowy było bliżej niż dalej, musiała postawić sprawy jasno. Nie bała się, że nie podoła – wiedziała, że zrobi wszystko, żeby projekt wypalił, nawet jeśli miałaby się zwinąć w trąbkę. I właściwie to nic ją w tym nie przerażało.
      Oh, Dio… Była tak podekscytowana jak nigdy! Nie wiedziała tylko, o co chodzi, więc powstrzymywała się przed bardziej ekspresyjnymi reakcjami. Zresztą nie była specjalnie wylewna, także to nie było nic dziwnego. Po prostu czuła, że nie rozchodzi się o sam projekt i to, że jej pomysł tak spodobał się wszystkim. To była inna ekscytacja, inne dreszcze, inna niepewność… Tego rodzaju nowości zawsze budziły w niej konsternację.
      Za pięć dwunasta stanęła przed gabinetem pana Kravisa, z przyzwoitości i odruchu zapukała, wlepiając wzrok w podłogę i zaraz znalazła się po drugiej stronie drzwi, do których najchętniej by się nie odklejała. Zrobiła jednak parę kroków do przodu, obejmując się za ramiona i podniosła spojrzenie w poszukiwaniu sylwetki pana Kravisa.
      — Nie przeszkadzam? — zapytała, z cichą nadzieją, że mimo umówionej godziny dwunastej jednak przeszkadza i ma przyjść kiedy indziej.
      Znów było jej dziwnie, choć nie była to winda z mnóstwem ludzi, a przestrzenny, oszklony gabinet i nie była nawet zmuszona utrzymywać kontaktu wzrokowego. Robiła to dobrowolnie, a nawet chętnie!

      Camille Russo

      Usuń
  23. Lata ich długiej przyjaźni i trzyletniego małżeństwa z biznesowym podbiciem, nie sprawiły, że Rosalie czuła się w pełni komfortowo. Wokół niej nie przebywało zbyt wiele serdecznych, dobrze życzących jej osób, dlatego Chaytona ceniła ponad wszystko. Raz wybudziwszy się z koszmaru, w którym ogłoszono przez sąd koniec ich małżeństwa, nie mogła aż do rana zaczerpnąć pełnego oddechu, bo uważała siebie za zdrajczynię. Wizję rozwodu odbierała jako wbicie mu noża w plecy albo serce, jeżeli mąż także widział w niej to, co ona w nim. Przez tyle lat Chayton był dla Rosalie najważniejszym przyjacielem, kimś na miarę starszego brata, ponieważ spotykając się we troje, sprawował opiekę nie tylko nad własną siostrą Tori. Dlaczego więc musieli ich popsuć? Wraz z zawarciem związku małżeńskiego, stali się innymi ludźmi i zamiast bez obaw wsiąść do samochodu, wyglądała jak trzęsąca się galareta w pudroworóżowej sukience do ziemi, z delikatnym makijażem, rozpuszczonymi włosami i w wielokolorowych trampkach. 
    Spokojnie, Ro zaczęła powtarzać w myślach słowa Kravisa, próbując odnaleźć wewnętrzny spokój. Niestety bez skutku. Bała się tak samo, jakby siedziała na niebezpiecznej karuzeli albo znalazła się w hermetycznie zamkniętej puszce i ściśnięto by ją, jak jedną z wielu sardynek. Zamknęła oczy, inhalując się zapachem jego perfum. To mogło ją uspokoić, chociaż w kryzysowych sytuacjach z przeszłości, przytulała się do niego i cały lęk odchodził w zapomnienie. Teraz nie wypadało tego planu wprowadzać w życie. Za dużo zmian nastąpiło, by mogła legalnie wczepić palce w jego ramiona albo zapleść dłonie na karku i nie puszczać Chaytona zbyt prędko. 
    — Dziękuję, to bardzo miłe z twojej strony — zerknęła na niego i następnie zatopiła wzrok w materiale sukienki. — Przerobiłam ją, odrzucając zaproszenie matki do jej butiku. Przywiozła podobno najlepszą kolekcję pod słońcem, a ja odmówiłam zakupu nowej sukienki na rzecz tej, którą miałam na naszych poprawinach. Usiadłam w nocy przy maszynie do szycia i bawiłam się tak dobrze, że kończąc o piątej, nie poszłam spać, a wzięłam się za pieczenie muffinek. 
    Też chciała go szczerze skomplementować, ale była na tyle zdenerwowana, że żadne słowa nie pasowały do tego, aby wypowiedzieć je na głos. Wyglądał elegancko, prezentował się jak zawsze przystojnie i nie zdziwiłoby ją, gdyby kilka młodych kobiet miało chrapkę na Chaytona. Po wypłynięciu informacji o ich rozwodzie na światło dzienne, na pewno te najodważniejsze rozwiną skrzydła i zaczną się przed nim wdzięczyć, aż któraś dopnie swego, zajmując kluczowe miejsce w sercu nieosiągalnego do tej pory pana Kravisa. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A tak, rozmawiałam z Carlotą i Isidro. Oczywiście przyjazd do Nowego Jorku miał być dla niej niespodzianką, ale za bardzo wzięła się za porządki w szafkach męża i znalazła bilety — Rosalie roześmiała się i przypadkowo położyła dłoń na nodze partnera, nie zdając sobie z tego sprawy. — Przylatują za tydzień. Mają być na lotnisku już wczesnym rankiem, jeszcze przed siódmą z tego, co pamiętam. Wakacje bez ich dwuletniej Nadii mają trwać piętnaście dni. Trochę mi niezręcznie, żeby spali przez ten czas w hotelu, ale będą musieli, bo nie chcę cię skazywać na tak długą przeprowadzkę do penthouse’u. 
      Przesuwając palcami po materiale spodni, spojrzała na rękę i z prędkością światła położyła ją na swoim kolanie. Co za licho?! Oblana rumieńcem na policzkach, poczuła się tak, jakby specjalnie chciała zbudować coś kluczowego między sobą a mężem. Za bardzo odpłynęła. Przecież doskonale wiedziała, że zwykle rozstają się na parkingu przed apartamentowcem, niż mieliby zakończyć którekolwiek ze spotkań niekontrolowaną bliskością. Rosalie! Skarciła samą siebie w myślach i wtopiła się w fotel, trzymając dłonie wraz z nogami daleko od Chaytona. Dzisiaj wyjątkowo wejdzie do mieszkania, Ro zaproponuje mu coś do picia i podsunie mocno czekoladową muffinkę z malinami, ale pozostaną sobie obojętni. W końcu byli innym małżeństwem. Nie grali również w tureckiej produkcji, żeby nagle poczuć miętę przez rumianek i obdarzyć się prawdziwą, a nie biznesową oraz w pełni wyreżyserowaną miłością. Raczej nic z nich nie będzie i Rosalie przestała liczyć na cud.

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  24. Oh, che carino…, pomyślała, w duchu wywracając oczami w politowaniu dla tych swoich wydelikaconych życzeń. Gdyby pan Kravis był choć trochę inny – trochę mniej uprzejmy, trochę mniej ujmujący i trochę mniej interesujący – to przynajmniej nie miałaby żadnych wyrzutów sumienia, pozwalając na wewnętrzną ironię, którą chciała jakoś sobie odreagować te drobne frustracje. W końcu kogo by nie irytowało niespełnione życzenie, które przepadło na zawsze?
    Jej spojrzenie powędrowało za dłonią pana Kravisa, lądując na kąciku z kanapami. Przeszła tam zaraz za nim, czekając chwilkę, aż sam usiądzie, żeby mogła znaleźć się na kanapie naprzeciwko i siadła wyprostowana na środku, układając dłonie na kolanach. Ta krótka przerwa wypełniona ciszą sprawiła, że Camille niemalże czuła, jak na język pchają jej się jakieś przeprosiny czy inne wyjaśnienia, choć nie myślała teraz o sytuacji z windy. Bardziej chodziło o to, że podświadomie musiała wiedzieć, jak pewne rzeczy łatwo z niej wyczytać, a kiedy w dodatku ktoś tak swobodnie jej się przyglądał, słynąc jeszcze ze swojej spostrzegawczości, to najpewniej miał wszystko czarno na białym. Nie takie wszystko wszystko, ale wystarczająco, by w Cam budziła się ta potrzeba, by tłumaczyć się nawet ze swojego istnienia, gdyby akurat właśnie o to chodziło.
    Teraz chodziło o te wątpliwości, które nawiedziły ją zaraz po obwieszczeniu wspaniałych wieści na dzisiejszym spotkaniu. O to, że w rzeczywistości nikomu nie podziękowała za gratulacje i w ogóle za nic, że wpierw czuła się tak, jakby właśnie ktoś wykopnął spod niej stołek na szafocie, zamiast pozwolić zadowoleniu rozlać się po sobie i powiedzieć sobie Wow, Cam, udało ci się! Zjesz sobie może drugiego pączka w nagrodę. I niby wiedziała, że brakowało tego zadowolenia, bo jeszcze nie uważała, że coś jej się udało i że nie kupi już dzisiaj raczej żadnego pączka, bo nie będzie miała na to czasu.
    A pan Kravis tą krótką przerwą prawie otworzył jej usta, nim padło jakiekolwiek pytanie z jego strony. Okropny, miły człowiek z ładnie ułożonymi włosami i świdrującym na wylot spojrzeniem.
    Zdobyła się na to, by nie odwrócić spojrzenia i utrzymać je w twarzy szefa, ale na palce skubiące materiał zwężanych dżinsów, które miała dzisiaj na sobie, nie mogła już nic poradzić, bo nie zauważyła, że zaczęła w ogóle nimi poruszać. Aż zdążyła zwątpić, czy rzeczywiście będą rozmawiać o projekcie, choć minęło może jakieś dziesięć sekund jeśli nie po prostu mniej. Miała jednak w sobie tyle rzeczy, które starała się trzymać za spokojną miną i oczekującym spojrzeniem, że nie dało się wszystkiego trzymać w ryzach.
    Na szczęście trwało to naprawdę krótko i zaraz mogła skupić się na słowach pana prezesa, czując się też w tym momencie swobodniej z faktem, że się w niego wpatrywała. Ostatnio złapała się na tym, że lubi go też słuchać, więc kiedy coś mówił, nie było to już tylko wymówką, by móc na niego popatrzeć. Ostatnio zaczęła lubić w nim coraz więcej rzeczy, choć przecież wiedza na jego temat nie rozrastała się prawie wcale i nieraz siedziała przy nim jak na szpilkach.
    Wysłuchawszy, co pan Kravis chciał powiedzieć o co zapytać, pierwsze, co przyszło jej na myśl, to że odmawianie mu musiało być naprawdę trudne. Ktoś, kto tak zaczyna zdanie i zaraz rzuca coś w stylu No, generalnie to bym cię nie pytał, gdybym nie musiał, ale takie obowiązują zasady, musi bardzo dobrze zdawać sobie sprawę z tego, że nie zostawia drugiej stronie za dużego pola do popisu. Taki zamach psychologiczny, soft terror, o który w ogóle ciężko się choćby pogniewać.
    Camille nagle też zdała sobie sprawę z tego, że to nie jest rozmowa, której się spodziewała. To znaczy rozmawiali o tym, o czym powinni rozmawiać, ale pan Kravis przeszedł już z tym dalej, bo to jakich użył sformułowań, o co tak naprawdę pytał…
    Był przerażający przez tą swoją przenikliwość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pan wszystko zauważa? — zapytała, mając oczywiście na myśli to, że w zaledwie kilka chwil na spotkaniu zauważył, że jej brak entuzjazmu nie jest wynikiem jedynie skromności czy powściągliwości i generalnie jej tendencji do nieco opóźnionych reakcji.
      Uniosła niewinne kącik ust, w tym momencie uciekając spojrzeniem w bok, bo ta własna ostentacyjność trochę ją zaskoczyła, speszyła i rozbawiła jednocześnie.
      — Przepraszam — odparła, choć tonem zupełnie nie sugerującym, że jest jej z jakiegoś powodu przykro i zaczesała kosmyk włosów za ucho. — Po prostu mam wrażenie, że zdążył pan jeszcze powiedzieć mnóstwo innych rzeczy i jasno dał pan do zrozumienia, co pan myśli o tym wszystkim, czego nie powiedziałam — wyjaśniła, starając się, by brzmiało to sensownie i nie zostało odebrane jako jakiś wyrzut, a jedynie zwykłe, subiektywne, spostrzeżenie.
      Odetchnęła, jakby zrzuciła z siebie jakiś niewielki ciężar, który dźgał ją gdzieś w obojczyk i powodował dyskomfort większy, niż sugerowałby jego rozmiar. Zwróciła się z powrotem w stronę pana Kravisa i pozwalając sobie na trochę więcej swobody, oparła ugięte łokcie o kolana i położyła brodę na dłoniach zamkniętych w pięści.
      — Czy za nim udzielę ostatecznej odpowiedzi, mogę zapytać, ile czasu zaplanował pan na tę rozmowę?
      Trochę obawiała się o to spytać, ale to nieustanne siedzenie na szpilkach przestawało być takie dokuczliwe, a Cam nabrała odważnej i szalonej jak na nią ochoty, by przekonać się, czy poza wpatrywaniem się i słuchaniem pana Kravisa, takie coś jak rozmowa też może sprawić jej przyjemność.

      Camille Russo

      Usuń
  25. Była poniekąd przyzwyczajona do tego, że czasami ktoś przyglądał jej się z trochę większym zaangażowaniem, ale jeśli miałaby być szczera sama ze sobą, to w niewielu przypadkach czuła się tak, jakby w niej coś zauważono. Zazwyczaj dostrzegano tylko to, co chyba sam obserwator chciał w niej ujrzeć i najczęściej miało to niewiele wspólnego z tym, jak prezentowała się rzeczywistość. I całkiem możliwe, że właśnie to był powód jej dyskomfortu, przez który nawet nie potrafiła się lekko uśmiechnąć w odpowiedzi ani tym bardziej odezwać. Do czegoś takiego przywykła i może miała po prostu pecha, trafiając na tak średnich obserwatorów, albo może i szczęście, bo wcale niepowiedziane, że to cokolwiek zmieniłoby w jej życiu. Byłaby jedynie mniej zaskoczona spostrzegawczością pana Kravisa i jego trafnymi wnioskami.
    Z jednej strony jego odpowiedź była pocieszająca, bo przecież chyba każdy miał coś takiego, co czasem przez przypadek ujawniał, ale już niekoniecznie chciał, żeby było to zauważone albo wzięte pod lupę. Cam miała mnóstwo takich rzeczy, jakieś drobne gesty czy odruchy, których czasem nie umiała powstrzymać, a których nie chciała tłumaczyć. Dlatego to dobrze, że mimo jej śmiesznych obaw, pan Kravis nie zauważał zawsze i wszystkiego.
    Za to wzmianka o zapamiętywaniu nie napawała już takim optymizmem. Prawdę powiedziawszy nie chciała się nawet nad tym zastanawiać, bo pierwsze myśli i odczucia, które zaczęły krążyć wokół tej informacji, wywołały u niej gęsia skórkę, a włoski na karku stanęła jej dęba. Jeśli miałaby mu uwierzyć tak na słowo – a w tym momencie wierzyła jak w nic innego – to nie zapomni o porannej sytuacji w windzie. O żadnym spoglądaniu na niego, na którym może czasem ją przyłapał. O jej odbiciu w lustrze w jego łazience. O tym, jak poślizgnęła się, bo zobaczyła go bez koszuli.
    Zatrzymała ten potok, bo inaczej chyba zapadła by się w kanapę, na której siedziała. O pamięci, jaką dysponował pan prezes, chodziły po biurze legendy, ale dotychczas Camille sądziła, że dotyczyło to spraw związanych z pracą. Nie trzeba było mu powtarzać czegoś wielokrotnie, bo najczęściej wiedział już wszystko, co potrzebne po pierwszym razie. Dokumenty też bardzo często przeglądał raz, a jeśli znów po nie sięgał, to żeby po prostu wskazać rozmówcy, o który fragment dokładnie mu chodzi, żeby każdy zainteresowany mógł się odnaleźć. To było wyjątkowo naiwne, myśleć, że taka pamięć miałaby być wybiórcza albo że sam pan Kravis umyślnie starałby się z niej rezygnować po pracy. Szczególnie, że on chyba cały czas był w jakiejś pracy.
    Camille cichutko odkaszlnęła w knykcie, łudząc się, że mimo wszystko, że mimo tego krótkiego uśmiechu i spojrzenia, nawiązywał do pracy, a nie do windy. Czy czegokolwiek innego, o czym wolałaby, żeby nie pamiętał.
    Poruszyła twierdząco głową, na moment przygryzając dolną wargę. Nie do końca chodziło o potrzebę, a zwykłą chęć tak po prostu, ale przecież nie powie swojemu szefowi, że zachciało jej się pogawędek, więc postanowiła rozsądnie tego nie naprostowywać. Jeszcze i to by zapamiętał!
    W międzyczasie przypomniała sobie też o jednej, dosyć istotnej kwestii: nie była najlepszym rozmówcą, a już nie wtedy, kiedy chodziło o to, by to od niej wyszła inicjatywa pokierowania wymianą zdań. Powinna o tym pomyśleć wcześniej, jeśli samo rozpoznanie, na czym miałaby teraz polegać jej praca, gdyby przyjęła propozycję, nie było jedynym, a nawet nie najważniejszym, celem.
    — Nie wiem do końca, jakie będą pana oczekiwania wobec mniej, jeśli się zgodzę — zaczęła głosem trochę cichszym, niż zamierzała — nie wiem, jak to odnieść do mojej dotychczasowej pracy. Nie wiedziałam nawet, że to ma jakiś wpływ na warunki zatrudnienia…
    To, że usiadł inaczej, było rozpraszające. Jakby znowu przestrzeń wokół magicznie się zawęziła, ściągając przestronność gabinetu do zera. Przełknęła ślinę, dając sobie chwilkę na ponowne zebranie myśli i spuściła wzrok na stolik, który dzielił ją i pana Kravisa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W ogóle mnie tym pan zaskoczył — wyznała, nie wiedząc, czy należało to zaskoczenie jakoś bardziej wyjaśnić. — I proszę nie zrozumieć mnie źle, to bardzo budujące, bo nie mam najdłuższego stażu pracy ani nawet nie brałam wcześniej udziału w żadnych większych projektach, ale też z tego samego powodu, mam te wszystkie wątpliwości.
      Gdyby to był poprzedni pracodawca, to wprost powiedziałaby, że chciałaby zrozumieć jego punkt widzenia i pobudki jego decyzji. Tylko z żadnym poprzednich pracodawców nie miała takich dziwnych doświadczeń i przy żadnym nie czuła się tak dziwnie, by wzbraniać się przed bezpośrednimi pytaniami. Jakby za dużo mogła przez to powiedzieć, choć przecież nie byłoby to takie głupie – poprosić, by pan Kravis uchylił rąbka swojej tajemnicy, która nie była oczywista chyba tylko dla Camille.

      Camie

      Usuń
  26. Ta rzeczowość i pragmatyzm pana Chaytona, momentami Lily peszyły. Czuła się wtedy przy nim jak podlotek, głupiutka dziewczyna, która jeszcze nic nie wie o świecie. A przecież wcale nie była nastolatką, tylko to rozmarzenie, które czasami ją nawiedzało, nigdy z dojrzewaniem nie przeminęło... Ale to nic, jej się to bardzo podobało- ta jej wesołość i czułość do świata, te emocje, którymi emanowała i właściwie nie licząc momentów, gdy zaczynała się zastanawiać, czy jej zachowanie nie jest niepoważne przy prezesie, nie miewała chwil, w których wątpiła w samą siebie. Przy nim to było proste, bo był zupełnie inny.
    - Na prawdę? Tutaj dorastałeś? - ponownie rozejrzała się po wnetrzu, wchodząc głebiej głównym holem. Nie spostrzegła nawet, jak zgrabnie przeszli na ty , choć właściwie to ona przeszła ponad tą formalną grzeczność, bowiem mężczyzna od dłuższego czasu zwracał się do niej po prostu po imieniu.
    Stukot jej obcasów wydawał jej się nieść niezwykle głośno, stawiała więc stopy powoli i starała się kroki czynić miękko. Uśmiechnęła się do Chaytona, rozglądając z ciekawością i uznaniem, gdy wskazał jej kierunek. Jej mieszkanko było skromne i właściwie mogło wydawać się nieco babcine w wystroju, były tam stare meble, z kilku kompletów, ciężkie kolorowe zasłony, miękki fotel z materiałowym obiciem, który nie przypominał tych współczesnych z modnych kawiarenek. Z kolei mieszkanie Nico, w którym ostatnio nie przebywała zbyt często, było bardzo nowoczesne, ale chłodne i zupełnie nie czuła się tam jak w domu... Tu było ładnie, widać było klasę i pewną dozę przepychu, bogactwa, lecz wszystko wydawało jej się świetnie zgrane i dzięki temu nie przytłaczało.
    Uniosła brwi wysoko i zaśmiała się cicho przygryzając z psotną miną dolną wargę. Nie powina zdecydowanie dziś już nic więcej pić poza wodą i ta propozycja bruneta wydała jej się w tej sytuacji przezabawna, bowiem na pewno to wiedział i on na pewno również dostrzegł, że w klubie przy ostatniej tańczonej piosence raz czy drugi lekko się zachwiała - to wtedy najpewniej się przysuwała, choćby dla podtrzymania równowagi dzięki jego ramieniu.
    - No nie wiem.... - mruknęła.
    Stanęła przy blacie obok mężczyzny i poprawiła zaczepioną o nitkę na rękawie delikatną bransoletkę, drobny łańcuszek zaczepił o szew i nie mogła sobie z odczepieniem srebra od materiału poradzić. Po kilku próbach, poddała się i wypuściła powietrze, lekko poruszając nosem. Wyprostowała się i zawiesiła lekko iskrzące się po alkoholu oczy na twarzy Chaytona. Wzruszyła ramionami, nie wiedząc jeszcze, czy zdecyduje się na kolejnego drinka, czy nie. Ten ostatni mógłby być zgubny.
    - Jeśli miałabym pić dalej sama, to nie chcę - stwierdziła, usmiechając się zaraz szeroko. Po alkoholu była zdecydowanie najweselszą wersją siebie, ale taką beztroską i bez refleksji.

    mała psota

    OdpowiedzUsuń
  27. Wychowana w domu o powierzchni ponad dwustu metrów kwadratowych, marzyła się jej skromna kawalerka złożona z jednego pokoju, aneksu kuchennego i łazienki. Skromną całość dopełniałby widok schodów przeciwpożarowych, z których mogłaby codziennie korzystać. Niestety. Małżeństwo z Chaytonem wiązało się z tym, że zamieszka w luksusowym penthousie, bo jak prezentowałaby się żona kapitana Biura Operacji Specjalnych, pilota śmigłowca NYPD i jednego z trzech CEO w rodzinnej firmie Kravis Security w byle jakim mieszkaniu bez względnej prezencji? Wszyscy wymagali od niej, by świeciła bogactwem, a ją każde dodatkowe pieniądze skutecznie podduszały. Tym samym Rosalie na nowo urządziła penthouse w sposób minimalistyczny i na tyle ciepły, żeby było widać na pierwszy rzut oka, iż mieszka tu uczuciowa osoba, a nie zaprogramowany robot z fortuną na koncie bankowym.
    To nie tak, że miała negatywną opinię o własnym mężu. On nie przesiąkł tym, czym towarzystwo z jubileuszu u dziadków czy zapatrzona w pieniądze matki. Harper Ayton nie uważała ani ukochanego, ani jedynej córki. W nich według niej istniały odwieczne wady, a Rosalie szanowała Chaytona z całego serca. Oboje nie pasowali do zaprogramowanego świata z wyznaczonym celem biznesowym, którego efektem stał się łączący ich związek. To nie była chwilowa relacja czy jedna przypadkowa noc. Stanowili małżeństwo, które powinno zakończyć się według słów przysięgi po śmierci jednej ze stron. Oni nie mieli innego wyjścia ewakuacyjnego, niż to opatrzone słowem rozwód. 
    Spojrzała na strzeliste wieżowce i nerwowo między palce chwyciła materiał sukienki. Wyjaśnią sobie wszystko. Dojdzie do ostatecznej ugody i będą mogli powiedzieć sobie do widzenia, niż wyszeptać do siebie czułość, spędzając resztę dnia i nocy ze sobą. Co jak co, ale Rosalie nie miała alergii na Chaytona. Podobał jej się jako mężczyzna i człowiek. Nie tylko poprzez atrybuty zewnętrzne, jednak co to dawało? Jedno wielkie nic. 
    — Doskonale rozumiem, sama podczas ich obecności w Nowym Jorku, mam jeden dwudniowy wyjazd. Carlota i Isidro nie będą źli. I tak najbardziej zależy im na własnym towarzystwie. U siebie są bardziej dla córki i spraw służbowych, więc tu odpoczną we dwoje. Co do domówki, ustalimy termin, ugotuję kilka potraw i zrobimy najfajniejszy wieczór u Kravisów. 
    Wkrótce będą osobnymi jednostkami. On pozostanie przy swoim nazwisku, a Ro przyjdzie uczyć się tego, aby nie popełnić błędu i z podniesioną głową mówić, że jest tą Ayton. Przeszły jej przez plecy ciarki. Wszyscy zaczną dociekać, a szczególnie nieszczere przyjaciółeczki matki. Czy przetrwa choć jedno pytanie z ich strony? Niewykluczone, że się podda przed udzieleniem odpowiedzi i ucieknie tam, gdzie pieprz rośnie, byle nie wytykały ją palcami w miejscach publicznych. 
    Spojrzała na niego, gdy bez problemu wcisnął samochód pomiędzy wąsko zaparkowane dwa pojazdy i wyszła stamtąd niemal natychmiast, bo zaczęło brakować jej powietrza. Są coraz bliżej ku temu, by porozmawiać i to bez świadków czy choćby czteroletniej Adele, która przerwałaby im dyskusję, wciągając ciocię z wujkiem w kolejną zabawę. 
    — Zapraszam. 
    Odezwała się, posyłając prawdziwy uśmiech. Nie może od początku pogrążać się w zakończeniu nadanym przez najgorszy z możliwych scenariuszy. Tuż przed dotarciem na ostatnie piętro, minęli ulubioną sąsiadkę Ro — siedemdziesięcioletnią Lucrecię. Anioł, a nie kobieta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielokrotnie przygotowywała większą porcję obiadu, dzieląc się potrawą z trzydziestopięciolatką. Odbierała za nią paczki od kurierów. Podpisywała listy polecone, by Rose nie musiała wieczorami chodzić na pocztę. Podczas nieobecności w Nowym Jorku, zostawiała sąsiadce klucze, a siedemdziesięciolatka uważnie dbała o bogatą kolekcję roślin ciemnowłosej. Ostatnio nawet została zaproszona na rozgrywkę bingo, będąc najmłodszą w grupie seniorek i bawiła się tak świetnie, że wyszła od Lucrecii kilkanaście minut po północy. Żyć nie umierać! Nim weszli do mieszkania, sąsiadka uważnie zlustrowała męża Ro i gdyby były same powiedziałaby - kochaniutka, oj chciałabym być młodsza. 
      — Napijesz się czegoś, zjesz muffinkę? — zapytała, rzucając torebkę na kartony, podpisane schronisko, dom dziecka i licytacja. — Od razu przepraszam za bałagan, po prostu porządkuję życie. 
      Wzruszając ramionami, przeszła do kuchni i zapełniła przezroczysty czajnik wodą. Dla niej zdecydowanie przydadzą się ziółka w dużym kubku z motywującym napisem.

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  28. Rosalie wciśnięto w sztywne ramy niedopasowania. Żyjąc wśród mało skromnych ludzi, źle wyszyła swój świat na miarę. Wstydziła się tego, że w przeszłości nie widziała potrzeb innych, a kolejną torebkę z najnowszej kolekcji czy wycieczkę, na którą wpłacała całą kwotę pieniędzy bez oszczędzania na nią przez długie lata. Paliło ją obecnie ze wstydu, bo miała wszystko na wyciągnięcie ręki, a niczego nie doceniała tak, jak powinna; tak jak zrobiliby to inni, skacząc w górę z wdzięczności. Za każdym razem dziękowała za niespodzianki, jednak chciała oczyścić się z tego, co w jej życiu zbędne. Czy potrzebowała całej szafy ubrań z metkami, gdzie przyklejono takie ceny, od których niejedni dostaliby zawrotów głowy i mdłości? Nie. Większość uprała, uprasowała i złożyła w kostkę, chowając do kartonów. Podobnie uczyniła z kosmetykami, biżuterią czy ozdobami z mieszkania. Wszystko, co dobre lub co miało termin ważności, spakowała szczelnie i zamierzała uczynić kogoś dzień piękniejszym. Przecież nie zależało jej na tym, żeby mieć setną parę butów od Weitzmana, Choo, Blahnika lub swojego ulubieńca, którym został Louboutin. Od początku zamiast o sandały na wysokich obcasach, tiul czy diamenty powinna zawalczyć o NIEGO. O przyjaciela, którego skrzywdziła tym małżeństwem, nie biorąc pod uwagę spraw zawodowych. Stracili siebie, bo gdzie były te wieczory, podczas których siedzieli do późna, rozmawiając i śmiejąc się do łez? Kiedy ostatni raz mogli się do siebie przytulić bez problemu z tyłu głowy? Jakie miejsce ostatnio wspólnie odwiedzili nie po to, by pokazać się jako małżeństwo, a z własnej ludzkiej ciekawości obejrzeć to czy tamto? Najchętniej usiadłaby na dywanie i zaczęła wyrywać włosy z głowy. Być może dzisiaj byliby mężem i żoną, lecz łączyłaby ich najprawdziwsza miłość, podobnie raczkująca do tej, co niegdyś uczucie Alexandry z Davidem.
    — Twoja woda — podała mu wysoką szklankę i podeszła na chwilę do okna. — Na zajęciach z baletu mam dziewczynkę, którą zaadaptowano dwa lata temu. Susanne jest bardzo związana z tamtym miejscem, bo na rodziców trafiła jako jedenastolatka. Byłam z nią w domu dziecka, by odwiedzić jej koleżanki i tam też przekażę jeden z kartonów. Licytacja jak to licytacja, za zebraną kwotę wspomogę finansowo noclegownie w mieście i chore dzieci. Jedynie nie mam wybranego schroniska i chyba nie pójdę tam osobiście, bo wyszłabym ze wszystkimi porzuconymi psiakami i kotami. 
    Zaczerpnęła pełnego oddechu i po otwarciu okna, usiadła obok Chaytona. Z jednej strony pragnęła, żeby ta rozmowa nigdy się nie odbyła, a z drugiej strony chciała mieć to już dawno za sobą. Nie przypuszczała kiedykolwiek, że tak zakończy swoje małżeństwo; że będzie ono nieprawdziwe; że nie będzie w nim ani grama miłości; że…
    Do oczu podeszły jej łzy. Zamrugała prędko i ruszyła z marszu, gdy minął odpowiedni czas parzenia ziółek. Przemieszała je łyżeczką i upiła pierwszy łyk, czując jak mimo nawilżenia, ma suchość w gardle taką, jakby pochłonęła z tonę piasku. 
    — Dobrze, chciałeś porozmawiać, Chayton. Nie będzie lepszej chwili. 
    Usiadła ponownie blisko, tym razem po turecku i wyciągnąwszy rękę, oparła ją na dużej, miękkiej poduszce, swobodnie popijając ziółka. Rosalie zamierzała go wysłuchać i z pełną, stuprocentową szczerością odpowiedzieć na wszystkie jego pytania, rozwiewając wszelkie napotkane wątpliwości. Zamierzała być sobą, nie zakrywać twarzy żadną maską, bo dlaczego Rosalie miałaby cokolwiek utrudniać Chaytonowi? Nie byli dziećmi, żeby bić się o cukierka albo zabawkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dawno temu oboje odkryli dorosłość, przy czym Ro za każdym razem próbowała być najlepszą wersją siebie. Dzisiaj podejdzie do niełatwego tematu kulturalnie, gdyż nie ma gorszego rozwiązania od niepotrzebnego darcia ze sobą kotów. Zależało jej na tym, aby w przyszłości spotykając się w tym betonowym mieście, nie popatrzyli wzrokiem bazyliszka po sobie. Zamierzała jutro, za miesiąc i za kilka lat powiedzieć Kravisowi cześć, dobrze cię widzieć, choćby przeszedł obok niej uśmiechnięty i widocznie zakochany z partnerką lub nową, swoją drugą żoną. Powita go, bo zamierzała postępować uczciwie i w pełnej zgodzie z własną naturą. 

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  29. Nie orientowała się tak dobrze w korporacyjnych strukturach. Miała jakieś ogólnie pojęcie na ten temat, bo na pewno na uczelni musiała zaliczyć jakiś przedmiot, który do tego nawiązywał, ale nie bardzo mieściło się to w polu jej zainteresowań, więc nic dziwnego, że dysponowała bardzo powierzchowną wiedzą. Wcześniej też pracowała w różnych firmach, jednak wtedy jej pozycję można było sprowadzić dosłownie do jednego z wielu trybików, które z łatwością wymieniano na kolejne, bo na rynek pracy na to pozwał. Nie było potrzeby, żeby dokładnie wgłębiała się we wszelkie polityki i zasady, ponieważ tak właściwie nigdy ją to za bardzo nie dotyczyło. Wykonywała swoją pracę, nikt na nią nie narzekał i tyle – żadnych dłuższych rozmów z menadżerami, ciekawych propozycji ani tym bardziej bezpośredniego kontaktu z samym prezesem. W hierarchii znajdowała się gdzieś blisko samego dołu, jak mnóstwo innych ludzi, tworzących wielki tłum, w którym dostrzec kogoś konkretnego graniczyło z cudem.
    Właśnie, była jedną z wielu. I było to tak codzienne i tak naturalne, że wydawało się, jakby wręcz nie mogło być inaczej, a kiedy jednak świat chciał pokazać Camille coś innego, najpierw należało zrzucić ciężką, zakurzoną kurtynę z jej oczu. Zazwyczaj była zbyt pochłonięta właśnie tą swoją codziennością, by nawet dostrzegać w niej samą siebie i to, jak się na tle tej codzienności plasuje. Trochę tak, jakby zupełnie ignorowała, jak się zmienia jej osoba pod wpływem wszystkich przeżytych doświadczeń i zdobytej wiedzy.
    Dlatego tak potrzebowała wysłuchać pana Kravisa. Sama wiedziała tylko jedno – powierzone zadania zawsze wykonywała na sto procent i w wyznaczonym terminie, bo inaczej nie potrafiła, ale niestety znała cenę, którą czasami przychodziło zapłacić za takie podejście. Dlatego mimo tej tlącej się w niej ekscytacji, przezornie wolała zachować ostrożność i nie rwać się z motyką na słońce, żeby potem zdzierać z siebie płaty spalonej od promieni skóry.
    Uważnie mu się przyglądała, śledząc jego ruchy zaciekawionym spojrzeniem. To, co mówił, nie wydawało się takie przerażające ani trudne. Jeśli chodziło tylko o to, żeby zdawać szefowi raporty z ich pracy i pilnować, żeby po prostu wszystko działało według założeń, o których opowiadała na prezentacji, to rzeczywiście nie było się chyba czego bać. O tym, jak to powinno przebiegać, też przecież zdążyła napomknąć i kiedy tak o tym pomyślała, to przypomniało jej się, że chyba była jedyną, która w swoim projekcie zamieściła prototyp planu działania.
    Jedyne, co dalej ją trochę martwiło, to po prostu fakt, że chodziło o zespół. W pewien sposób miałaby organizować pracę swoim kolegom, powierzając im kolejne zadania do zrealizowania, żeby wszystko było na swoim miejscu. To wymagałoby od niej trochę innego zaangażowania, przynajmniej tak jej się wydawało na ten moment, jakiegoś większego zrozumienia tej drugiej strony i tego typu rzeczy zaliczających się do grupy umiejętności miękkich, a te w przypadku Camille bywały czasem tak miękkie jak papier ścierny.
    Sięgnęła po aneks, który pan Kravis miał przygotowany w teczce wraz z innymi dokumentami. Przesunęła spojrzeniem po kartce, ale na razie bez widocznego zainteresowania. Zaraz zresztą odłożyła ją z powrotem na stolik, szeleszcząc lekko papierem i powróciła uwagą do mężczyzny. Jej dłoń nie powróciła jednak na swoje miejsce pod brodą, a sięgnęła do łańcuszka na szyi, delikatnym ruchem palca wyciągając go spod koszulki. Opuszki objęły drobny krzyżyk i zaczęły swoją małą zabawę, podczas gdy ciemnowłosa w zastanowieniu spoglądała na pana prezesa.
    — Jak się nie zgodzę, to ciocia urządzi mi piekło — odparła pod nosem bardziej do siebie niż do pana Kravisa, wzdychając cichutko. — I James będzie mnie bardziej denerwował… — Czy jako koordynator zespołu dalej mogłaby od czasu do czasu kopnąć go w kostkę pod stołem albo specjalnie wysyłać mu takie wiadomości na iPhone’a, żeby blokować mu telefon?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro zaczęła zastanawiać się nad takimi rzeczami, to najwyraźniej te poważniejsze rozterki pan Kravis musiał już rozwiać. Przyrównanie do Tesli też było budujące, choć rozumiała, że to po prostu taka analogia, a nie po cichu przemycane oczekiwania czy nadzieje wobec tego projektu.
      Palce nagle zacisnęły się mocniej na krzyżyku, Camille szerzej otworzyła oczy i zaraz wyprostowała się jak struna.
      Oh, Dio… — szepnęła z przejęciem. — Czy to zakłada pracę w niedziele? — Znów wzięła aneks, wypuszczając łańcuszek i wbiła spojrzenie w dokument, żeby znaleźć na ten temat informację. — Nie wiem, czy to głupie pytanie, ale niedziele to mam już zaplanowane do końca życia i to są takie plany, których nie da się zmienić — odparła bez cienia żartu, za to z pewnego rodzaju znużeniem i przekąsem w głosie. — Ma pan w zwyczaju chcieć dowiadywać się czegoś w niedziele? — Zerknęła na pana Kravisa zza kartki, posyłając mu całkowicie poważne spojrzenie. — W ogóle mógłby pan sprecyzować to „na bieżąco”? — Uniosła jedną brew, przechylając głowę na bok, bo zdała sobie sprawę z kolejnej rzeczy.

      Camie

      Usuń
  30. Była przyzwyczajona do presji. Żyła pod jakąś od kiedy pamiętała, czując na sobie naciski z różnych stron i z różnych powodów, aż w końcu sama zaczęła naciskać na siebie najbardziej, więc to nie presją się przejmowała. Napływ nowych obowiązków nie był sam w sobie przerażający, te przecież zawsze gdzieś się pojawiały na miejsce starych albo zwyczajnie robiąc sobie nowe, rozpychając sobą malutkie rubryczki harmonogramu. Statystycznie im człowiek bardziej zajęty w poniedziałek, tym bardziej zajęty będzie we wtorek i w kolejne dni, bo zadania do wykonania nigdy nie będą miały końca, a już szczególnie jeśli ktoś bez strachu sobie takich szuka. Czytała kiedyś, że podobno dlatego urlopy są tak ważne, by móc się trakcie nich zresetować i wrócić do domyślnej liczby obowiązków, która do następnego urlopu znowu zdąży narosnąć. Osobiście nie była co do tego przekonana, bo na bieżąco prowadziła sobie listy zadań i ich ogólna ilość wcale nie zwiększała się jakoś bardzo drastycznie, więc tamta teoria nie sprawdzała się u niej już w samym założeniu. Oczywiście starannie ignorowała fakt, że mimo braku gwałtownego wzrostu czy wzrostu jako takiego, to i tak miała tych rzeczy do zrobienia zawsze bardzo, bardzo dużo – więcej niż chciałby mieć ktokolwiek normalny.
    Dokładniej prześledziła aneks, potakując lekko głową i pomrukując twierdząco w odpowiedzi na znak, że mimo rozdzielenia uwagi na czytanie i słuchanie, to wszystko do niej dociera.
    Niedziele były ważne, choć zaplanowane aktywności nie sprawiały Camille większej przyjemności. Chodziło tak naprawdę bardziej o ciocię, która może i z miłości nie trzymała żadnej urazy długo, ale z powodu tej samej miłości potrafiła robić naprawdę dotkliwe wyrzuty, a na to Camille nigdy nie miała ochoty. Kochała cioteczkę i nie chciała nigdy sprawiać jej przykrości, więc niedziele musiały pozostać off limits, szczególnie w godzinach między jedenastą a piątą, co i tak wydawało się niewielkim poświęceniem wobec tego, co obie Russo miały za sobą.
    Poza niedzielnym wyjątkiem, Cam nie miała żadnych innych potrzeb, jeśli chodziło o dni czy godziny pracy. Miejsce ostatecznie też nie miało dla niej znaczenia, choć na dłuższą metę zawsze wolałaby wrócić do swojego biurka, gdzie mogła korzystać z dwóch dodatkowych ekranów, otoczona ulubionymi super bohaterami, z dostępem do szuflady ze słodyczami, kubkiem na patyczki po lizakach i ergonomicznym fotelem, na którym mogła siedzieć niemalże w każdej wygodnej dla siebie pozycji. Ale bez tych udogodnieniem też na pewno by sobie poradziła, skoro radziła sobie wcześniej w swojej sypialni.
    — Dwa spotkania w tygodniu to trochę… często — stwierdziła, nie kryjąc swojego lekkiego zdziwienia. — Myśli pan, że będzie z czego zdawać raport? — zapytała niepewnie, nabierając trochę obaw, że jednak może pan Kravis oczekiwał jakiś niewiarygodnych postępów z ich strony. — Chyba, że chce być pan po prostu naprawdę bardzo na bieżąco — dodała po chwili, a jej oczach błysnęło rozbawienie, bo nie były to słowa niosące ze sobą powagę. Raczej miały podkreślać zdziwienie.
    Przejechała jeszcze raz wzrokiem po dokumencie, który tylko czekał teraz na jej podpis i znów nadymała policzki, wypuszczając zaraz powietrze przez usta, jakby próbowała sobie jakoś zwizualizować próbę pozbycia się swojego napięcia. Mogłaby jednak w nieskończoność nadymać policzki i wypuszczać z nich powietrze, a i tak napięcie nigdy by z niej nie znikło. Na pewno nie w taki sposób, kiedy chodziło o tak ważną decyzję. Przekrzywiła głowę z jednej strony na drugą i z powrotem, przygryzła dolną wargę, nadmuchała policzki, wypuściła powietrze…
    — Jest pan bardzo przekonujący — odparła, czemu towarzyszył cichy nosowy pomruk, jakby prawda wiążąca się z wypowiedzianym przed chwilą stwierdzeniem, nie była jej za bardzo na rękę. — Skoro według pana to jedyny słuszny wybór, a ja w gruncie rzeczy z trudem opieram się nowym wyzwaniom, to się zgadzam. — Wzruszyła lekko ramionami, uśmiechając się delikatnie w stronę pana prezesa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było sensu tego przeciągać. Miała wątpliwości i Chayton je rozwiał, pieczętując to zapewnieniem, że gdyby miała taką potrzebę, zawsze może odezwać się do niego albo Samuela. Mogła sobie nie ufać do takiego stopnia, by samej sobie zaproponować pozycję koordynatora zespołu, ale tak jak wspomniała, pan Kravis był wyjątkowo przekonujący i z wielką łatwością można było uwierzyć w jego słowa.
      — Miał pan jakieś plany w zapasie na taką ewentualność? — zagadnęła żartobliwie, nawiązując do tego, że ich rozmowa nie zajęła dwudziestu siedmiu minut i trzynastu sekund, decyzja została podjęta szybciej, a więc została mu jeszcze chwila przed następnym punktem w grafiku. — I mogę długopis? — Popatrzyła wymownie na ten, który pan Kravis wziął ze sobą, kiedy szedł po teczkę, licząc, że jej powoli spuszczana ze smyczy ekscytacja jeszcze nie przebijała się w głosie ani w postawie. Co prawda było jej trochę szkoda, że nie udało się tego jednak przeciągnąć, ale cóż, gdyby spróbowała coś na siłę, wyszłoby to strasznie i była o tym święcie przekonana.

      Camie

      Usuń
  31. Niewątpliwie pieniądze stanowiły ważną część ludzkiego życia. Wszyscy dostawali do zapłaty rachunki; każdy odczuwał głód i nieobojętnie przechodził wśród sklepowych alejek; wielu miało kredyty do spłacenia, a także w ludziach istniała silna chęć do spełniania marzeń. Samej Rosalie i jej najbliższej rodzinie niestety zebrane przez lata kosztowności przysłoniły widok tego, co najważniejsze. Nie widzieli niekiedy ludzi, prawdziwych problemów i umknęło im to, że pieniądze szczęścia nie dają, o czym ciemnowłosa przekonała się na własnej skórze. 
    Przebierała w wieszakach z kreacjami, w pudełkach z butami, w półkach, na których wystawiono akcesoria do codziennego użytku, a zapomniała o tym, że jej serce nie zostało stworzone z kamienia i kiedyś upomni się o to, że miłość naprawdę jest ważna. 
    Już raz zlekceważyła uczucie wywołujące szybsze bicie serca. Zakochała się krótko przed siedemnastymi urodzinami i wydawało jej się, że z łatwością pokona szereg przeszkód, aby wspólnie z Mickey’em stworzyć silny związek, kończący się nie bolesnym rozstaniem, a najpiękniejszym scementowaniem w postaci ślubu. Ukrywali się. On dla niej był ideałem, lecz wiedziała, że w oczach Harper Ayton okaże się niegodziwym i niestety musiała wielokrotnie wysłuchiwać o zaletach Chaytona oraz o tym, że lepszego mężczyzny nie odnajdzie nie tyle, co w Nowym Jorku, ale i na całym świecie. Pogodzona z tym, że rodzice widzą ich jako małżeństwo, wsiąkała w tę wizję, dlatego bez zbędnej niechęci zgodziła się na taki, a nie inny ślub. Zaślepiona stwierdzeniem, że to dla wzmocnienia pozycji firmy, nie pomyślała o skutkach ubocznych. 
    Spojrzałaby na męża, jednak wzrok wolała utkwić w czymś innym. W pyłkach kurzu, w literkach na kubku układających się w motywujący napis, w ramkach ze zdjęciami czy w panoramie za oknem, bo co jeśli Chayton ma rentgen w oczach? Nie umiała kłamać. Tego wraz z mlekiem matki nie wyssała. Wystarczy, że Kravis zerknąłby przelotnie w oczy małżonki, a będzie miał wszystko czarno na białym. 
    — Na pewno chcę ci powiedzieć jedno. Byłeś, jesteś i będziesz dla mnie ważny. Za dużo nas łączyło, żebym mogła tak po prostu wymazać wspomnienia… 
    Westchnąwszy przeciągle, pozwoliła sobie na trzy albo cztery łyki ziółek i odważyła się unieść wzrok do jego twarzy; do tej, którą pamiętała z czasów dzieciństwa, młodzieńczych lat aż do teraz, wiedząc doskonale, jak oboje się zmienili. Nie przypominali tamtych dzieciaków. Gdzieś były w nich poprzednie cechy wyglądu, lecz w pełni rozwinięte i przypominające o tym, że Rosalie skończy trzydzieści pięć lat, a Chayton o trzy więcej w lipcu. 
    Zbliżając się nieuchronnie do prawdy, jakiej każdy człowiek by chciał i na jaką zasługiwali wszyscy, Ro wstała z kanapy, usiadła z powrotem, jednak ponownie czuła, jakby jej ktoś w pośladki wbijał szpilki. Co myślała o sobie i Kravisie? Jak widziała siebie i jego? Co czuła i czego pragnęła? 
    — Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Chayton. Cokolwiek przychodzi mi do głowy, wydaje się za moment nieodpowiednie. 
    Potarła spocone dłonie o odkryte kolana i ściągnąwszy materiał sukienki w dół, wolałaby mówić o tym obcej, pierwszej lepszej napotkanej osobie na ulicy, niż Chaytonowi. Nawet poszłaby do terapeuty, zapadając się u niego w fotelu i skubałaby może ucho porzuconej maskotki, tak dla zwykłego odstresowania. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Powiem wprost. Bez tego całego układu zawartego dla dobra firmy, byłoby prościej, a tak wiele się skomplikowało. Już nie jesteśmy Rosalie i Chaytonem sprzed kilku lat. Mam wrażenie, że między nami powstał ciężki do przebicia mur. Mimo to dalej widzę w tobie swojego prawdziwego przyjaciela. Nigdy nie byłeś ani fałszywy, ani na niby, chociaż nasze ustawione małżeństwo świadczy o czymś innym. Nie wiem, jak ci to powiedzieć, dlatego powiem krótko, chciałabym widzieć twoje szczęście. 
      Nie wiedziała, czy wyszła w tej rozmowie z twarzą, czy poległa i wróci na tarczy zamiast z tarczą, bo lawirując, nie wyznała całej prawdy. Pragnęła, aby z serca Chaytona spadł zalegający kamień, lecz to oznaczało, iż będzie musiała spakować manatki i być kamieniem, który odejdzie w zapomnienie. Nie zmieni przeznaczenia, choćby mocno chciała. Mimo to wiedziała, że Chayton jest dla niej kluczowy; od dawna został priorytetem i pociąga ją na tyle, że raczej przez jeszcze długi czas nie spojrzy z uwielbieniem w oczach na innego mężczyznę.

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  32. Chayton miał już szczęście, na którym zależało Rosalie, bo wystarczyłoby, że urodziłby się na przełomie pięćdziesiątych i sześćdziesiątych lat ubiegłego wieku, a trafiłby na żonę z piekła rodem. Gdyby przyszłoby mu w tamtym czasie związać się z kobietą, którą ciemnowłosa kiedyś z miłością nazywała matką, byłby zmuszony do małżeństwa bez widocznego końca. 
    Harper nie była dobrą żoną dla Rolanda. Pamiętała tamten wyjątkowo mroźny wieczór, kiedy w krótkiej koszulce nocnej, wyprowadziła niezauważenie ze swojego pokoju Mickey’a, gdyż rodzice wrócili niezapowiedzianie dzień wcześniej, rzucając w siebie bolesnymi epitetami. Nie rozumiała ich postępowania, bo co tu szło zrozumieć, kiedy przed wyjazdem w sprawach służbowych matki byli dla siebie zza słodcy? Weszła do pokoju dziennego niepewnym krokiem i podglądając rodziców, przysłoniła usta dłonią. Prawie krzyknęła z przerażenia i zatoczyła się na ścianę, próbując wymazać widoczny obraz z głowy. Tata stał z walizką i zarzuciwszy płaszcz przez ramię, w których niegdyś chowała się mała Ro, chciał wyjść, mówiąc Harper o tym, że nie idzie z nią normalnie żyć. W pierwszej chwili nastolatka odczytała w tym nadzieję na lepsze życie z ojcem, gdzie nie będą zmuszani do zbędnego podporządkowywania się, lecz trudne do przewidzenia zachowanie Harper, wyłoniło z niej bestię, niszczącą swoich bliskich. Inna kobieta pozwoliłaby odejść mężczyźnie z toksycznego związku, ale ona zamierzała, brnąc w coś, co nie miało przeszłości, nie puszczając Rolanda z własnoręcznie wykonanej klatki. Kobieta pobiegła do łazienki i wróciła zaszlochana, trzymając w lewej dłoni żyletkę. Srebrzystym elementem dotykała bladej skóry z widoczną żyłą i przysięgła, że popełni samobójstwo, a jego od tej pory zagryzą wyrzuty sumienia. 
    Rosalie wzdrygnęła się na to wspomnienie. Nie zamierzała szukać w mieszkaniu żyletki, by zastraszyć Chaytona. Chciała puścić go wolno; tak samo jak nie pozwoliłaby psu przebywać na uwięzi przy budzie albo ptaka zmuszać do przebywania w złotej klatce. To był człowiek. Siedział przed nią mężczyzna myślący i czujący. Czym go miała zastraszać i z jakiego powodu? Zamierzała o niego walczyć, ale nie z takiej strony, by przygnieść go miłością na nietrwałym gruncie. Chciała odzyskać przyjaźń. Najpiękniejszą i bezcenną z czasów dzieciństwa, kiedy byli dla siebie tak ważni, że zawsze nawzajem nieśli sobie wsparcie. Nie wiedziała, co im takiego los napisze w dalszym scenariuszu, jednak nikt nie powiedział, że kiedyś być może nie poczują do siebie tego, na czym zbudowane są prawdziwe małżeństwa. Kto wie…
    — Rozumiesz mnie, jak nikt inny. — stwierdziła, rozluźniając niepotrzebnie spięte ciało i przeprosiła go na chwilę. 
    Postawiwszy prawie pusty kubek na przeszklonej ławie, pobiegła do sypialni i z trudem odpinając suwak od sukni, wyskoczyła z kreacji w biegu, zakładając na siebie zwykły, nie jakiś markowy, czarny komplet dresowy. Musiała czuć wygodę nie tylko w szczerej rozmowie. 
    — Wiesz… — wsuwkę przytrzymała wargami i stając przy lustrze, zerkała na niego, jednocześnie zbierając włosy do wysokiego kucyka. — Kiedyś, jako nastolatka marzyłam o tym, żeby przyszły mąż był także moim przyjacielem; że gdzieś tam czeka na mnie ten jedyny, z którym oprócz seksu i pojawiania się w tłumie fałszywych ludzi, będzie nas łączyć wykonywanie codziennych czynności. Nie wiem, mycie okien i zaschniętych naczyń, zabieranie go za karę do drogerii, skakanie na trampolinie, wspólne bieganie po mieście, wyjścia na długie spacery, dbanie o storczyki tak, by ich nie uśmiercać i podbieranie mu bluz oversize, ale w naszej relacji tego zabrakło, tak samo jak miłości. Kochałam tylko raz. Tylko na tamtego chłopaka nie pozwoliłaby mi matka, a kiedy dostałam męża na tacy, zapomniałam, czym jest uczucie. Źle zaczęliśmy i możesz się śmiać, lecz ja czuję, że bez układu, moglibyśmy być teraz takim małżeństwem, o jakim skrycie marzyłam. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obróciwszy się do niego, nie zamierzała zrywać kontaktu wzrokowego zbyt szybko. Popatrzyła w znajome oczy i przestała dopiero, gdy usiadła obok, opierając głowę o jego ramię. Potrzebowała tego bardziej od tlenu i wizji kolorowego świata, bo ratował ją przed tymi, którzy zachowywali się tak, jakby z szyderczym śmiechem zamierzali wbić w plecy trzydziestopięciolatki ostrze.

      ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

      Usuń
  33. Wrażenie Chaytona, że Lily stara się powstrzymywać przed byciem zbyt głośną, żywą, hałaśliwą i chaotyczną, wręcz wszędobylską w pracy było słuszne. Właśnie dlatego że tak bardzo się różnili, zawsze miała na uwadze ewentualną reakcje prezesa na swoje działania. Nigdy nie była co prawda świadkiem, jakoby jej szef na kogoś chociażby podniósł głos, a jego zdenerwowanie zawsze było w jakimś stopniu stłumione; jednak przez to, że był również chodzącą zagadką, sprawiało, że wolała trzymać się na uboczu, nie narażać, a nawet mieć na baczności. Bo Chayton był facetem spokojnym, opanowanym i profesjonalnym w każdym calu, ale aż strach było pomyśleć, jak się zachowuje, gdy ogarnia go gniew! On był perfekcjonistą, zawsze nienagannie się prezentował, był przygotowany na wszelkie ewentualności, potrafił zmierzyć się z każdą przeszkodą i był w tym tak spokojny, wstrzemięźliwy, że czasami miała wrażenie, że tak na prawdę nigdy nie pokazuje tego, jaki jest na prawdę. A jaki był? Co lubił? Kogo cenił? I jak bardzo inny potrafił być poza pracą? Jaka doza swobody is zaleństwa w nim tkwiła, jesli jakaś tam była? Tego nie wiedział w ich firmie chyba nikt poza nim samym i może jego bliskimi - w co czasami szczerze wątpiła, biorąc pod uwagę trampkowe dni spotkań z starszą panią Kravis i beznamiętne spojrzenia wymieniane między prezesem i żoną. Lily była w gruncie rzeczy cholernie ciekawa swojego przełożonego, bo poza tym że pociągał ją usposobieniem, charyzmą i sposobem zachowania, podobał się tak w ogóle i jednocześnie sprawiał, że czuła się niepewnie w obliczu tak mocnego charakteru. Zadziwiające, przy nim automatycznie się wyciszała, bo bała się jego reakcji, lecz nie jego samego. Bo przecież nie był człowiekiem, który mógłby ją skrzywdzić!
    Uśmiechnęła się ciepło, rozglądając ponownie po wnętrzu domu. Z kuchni widziała jeszcze kawałek holu, który wcześniej minęli i potrafiła sobie wyobrazić małego Chaytona, który biega tu za dziecka, a później dorastając. Ciekawe ile było w nim takiej dziecięcej niewinnej radości, a ile zdroworozsądkowej ostrożności... Czy od zawsze był taki, jak dzisiaj? Czy był dzieckiem żywym, rozbrykanym i radosnym, czy wycofanym obserwatorem? Szkoda, że tak dobrze budował i strzegł swoich granic, Lily lubiła je łamac, lubiła poznawać ludzi i przeciągać ich na swoją kolorową stronę szaleństwa, z którego nie rezygnowała nawet w dorosłym życiu.
    Kiedy brunet chwycił butelkę szkockiej, uśmiechnęła się promienniej i podeszła bliżej, stając przy nim, aż ramiona ich dwojga się styknęły. W zastanowieniu ułożyła usta muśnięte jeszcze trwale utrzymującą się czerwoną szminką w dziubek i przyjrzała uważniej ustawionym w barku butelkom. Skoro jej towarzysz miał zamiar jeszcze się napić, mogła również się skusić, szczególnie że bez głośnego klubowego otoczenia na pewno alkohol nie uderzy jej do głowy aż tak bardzo, tu przecież nie było tak duszno i już chyba nie potańczą.
    - A znalazłoby się wino? - spytała z nadzieją, bo naszła ją ochota na coś mniej słodkiego niż drink, ale wciąż z owocowym posmakiem. Lily uwielbiała owoce i to w każdej postaci, w koktajlach, drinkach, lodach sorbetowych, sałatkach i chyba nie trudno byłoby odgadnąć jej upodobania szczególnie do soczystych letnich truskawek i słodkich mango, bo sama była jak mieszanka tych dwóch!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oparła dłonie o brzeg mebla i przechyliła głowę, po czym zerknęła na szefa. Ładnie pachniał i prawie wymsknęło jej się to na głos, zacisneła więc tylko lekko usta i odsuneła się pół kroku, zdając sobie sprawę, że stanęła tak blisko.
      - Zdam się na ciebie, chętnie coś wypiję, drink też brzmi dobrze - zdecydowała. Już w klubie dobrał do niej napój, który jej posmakował, nie bała się więc drugi raz mu zawierzyć.

      Lilka po alkoholu coraz bardziej zauroczona!

      Usuń
  34. Odnotowała w pamięci wzmiankę o ewentualnych podmianach członków zespołu i tak, zgodziłaby się ze stwierdzeniem, że brzmiała ona bardzo szorstko. Nie brała tego jednak w żaden sposób do siebie, od razu dostrzegając w tym sens, którego nie trzeba było jej wyjaśniać. Ponadto podejrzewała, że jeśli komuś ostatecznie nie spodoba się praca nad tym projektem, to nie zostanie bez wyjścia, tylko ze spokojem w duszy będzie mógł dać o tym znać i wspólnie z szefem to rozwiążą. Myślała tak, bo to jakoś pasowało jej do osoby pana Kravisa i jako dodatkowe podparcie dla tej teorii mogła posłużyć właśnie ta rozmowa, która dobiegała chyba końca.
    Nie czuła się do niczego zmuszana. Nazwałaby to raczej zręcznym przekonywaniem, co zresztą podkreśliła przed momentem swoimi słowami. Trochę tak, jakby pan Kravis wiedział dokładnie, co należy powiedzieć, by nie tyle rozwiać jej obawy, a dodatkowo jeszcze podbudować w niej to, co już miało swoje fundamenty albo potrzebowało jeszcze jakiejś cegiełki, by mogła podjąć swoją decyzję.
    Camille musiała przyznać przed samą sobą, że bardzo lubiła rozmawiać z panem prezesem. Jednocześnie próbowała nie szukać żadnych konkretnych powodów, kręcąc się gdzieś wokół stwierdzeń, że po prostu te rozmowy były w jakiś sposób ciekawe i może nawet troszkę ekscytujące, głównie przez to wrażenie siedzenia na szpilkach. Naprawdę było jej szkoda, że nie musiał przekonywać jej dłużej i że sama tak szybko się zdecydowała.
    Pochyliwszy się nieznacznie nad stolikiem, podniosła spojrzenie do oczu pana Kravisa, kiedy wspomniał o słuszności tej decyzji i uniosła lekko kącik ust, powstrzymując w sobie chęć by zabawnie przewrócić oczami, jakby chciała mu żartobliwie powiedzieć, że już nie musi jej dalej przekonywać. Zgodziła się na coś, co czuła pod skórą, że bardzo chce zrobić. Sprawdzić się, wykazać, zrobić coś wow… i potem liczyć na to, że nie sprowadzi tego do kolejnego ptaszka z listą zadań do odhaczenia.
    Złożyła pełny podpis na jednym z aneksów i wymieniła się z prezesem, biorąc od niego ten z jego parafką. Przyjrzała się krótko, czekając chwilkę, aż tusz z pióra zaschnie, dalej jeszcze trzymając swoje emocje na wodzy. Zerknęła na Kravisa i lekko pokręciła głową, nie zgadzając się z nim wcale, że już mogła świętować, choć musiała ścisnąć usta, żeby się szerzej nie uśmiechnąć. Nie mogła sobie na to pozwolić, bo jak już zacznie się cieszyć, to się nie powstrzyma, a skakać czy tańczyć taniec zwycięstwa nie wypadało w obecności szefa. Camille nie była też przyzwyczajona do cieszenia się przy publiczności, która nie była dla niej anonimowa i w dodatku była raczej nieliczna. Jednak tego, co widać było w oczach, nie umiała powstrzymywać, a te świeciły się żywo wesołymi iskierkami.
    Może zrobi sobie wcześniej przerwę i jednak pójdzie sprawdzić, czy został jakiś pączek? Może nawet zadzwoni do restauracji, w której pracowała ciocia, by od razu podzielić się z nią dobrymi wieściami? Florence nie brała telefonu do kuchni, a Mario, właściciel włoskiego przybytku na Manhattanie, na pewno nie miałby jej niczego za złe, gdyby sam usłyszał takie wieści…
    Camille wbiła jak na zawołanie badawcze spojrzenie w mężczyznę, kiedy wspomniał o jej ciotce. Przygryzła dolną wargę, przechyliła głowę na bok i zamrugała kilka razy, wpatrując się w niego.
    Te szpilki pod nią nabrały jakby na intensywności, choć przecież nie powiedział nic takiego. Był jak zwykle niesamowicie miły i uprzejmy, z ładnie ułożonymi włosami i dopasowaną marynarką.
    — Przekażę — odparła pewnie, wypuszczając wargę spomiędzy zębów. — Mogłabym jeszcze o coś pana spytać? O coś niezwiązanego z projektem ani właściwie z… pracą?
    Liczyła, że ją zbędzie. Że powie coś w stylu, że jak nie chodzi o pracę, to w sumie może kiedy indziej, bo niby skończyli wcześniej, niż miał to zaplanowane, ale jest przecież zabieganym i zajętym człowiekiem, więc lepiej nie tracić czasu na pierdoły. Liczyła na to, ale jednocześnie miała takie przeczucie, że pan Kravis by tak nie powiedział i pozwoliłby jej zadać pytanie, choćby z czystej ciekawości, by dowiedzieć się, o co jej chodziło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziała, czy to przez to, że nagle wspomniał o ciotce w kontekście tych niedziel, gdzie sama nie powiedziała, że to chodzi właśnie o nią, czy po prostu przegrywała walkę z tym, by nie przeciągać rozmowy z nim. A może i jedno i drugie?
      — Albo wie pan co? To głupie, nie będę zawracać głowy… — Podniosła się trochę zbyt gwałtownie, nagle zmieniając zupełnie zdanie. — Więc jeśli to już wszystko, to może już pójdę? Umowa… aneks do umowy podpisany, ma pan mój podpis… Warunki omówiliśmy… — Dosyć niezgrabnie zaczęła się wycofywać do wyjścia, już na początku o mało nie wywracając się o podłokietnik kanapy, przez co też prawie pogniotła trzymany w jednej dłoni dokument, który boleśnie i ostrzegawczo zaszeleścił w jej palcach.

      Camie

      Usuń
  35. W trakcie intensywnego życia trwającego od trzydziestu pięciu lat, Rose poznała setki ludzi, ale niewielu z nich mogła nazwać przyjaciółmi. Kiedy wydawało jej się, że jest lubiana i oni nie patrzą na nią przez pryzmat zamożnej rodziny, okazywało się, że szybciej miałaby nóż wbity w plecy niż zaoferowaną pomoc ze strony tych, których uważała przez długi czas za najbliższych. Z kręgu przyjaciół kolejno wykreśliło się aż siedem osób.
    Byli toksyczni i pozbawieni jakiejkolwiek esencji człowieczeństwa, lecz to nie oznaczało, że Rosalie całkowicie nie miała szczęścia do dobrych ludzi, bo pozostali przy niej wiernie Chayton z Alaną. Kravisa Juniora znała od niepamiętnych czasów. Był z nią raczej od zawsze, ponieważ przywołując swoje pierwsze wspomnienie, pamiętała w nim radosnego chłopca o ciemnych włosach i oczach. Co do nadpobudliwej prawniczki będącej z nią nieprzerwanie od jedenastu lat, również nie obawiała się zawodu i złamanego z powodu fałszywej przyjaźni serca. 
    Dlatego stojąc przed podjęciem decyzji o zakończeniu małżeństwa, nie chciała usuwać Chaytona z codzienności. Przywiązała się do tego, że był, że jest i że będzie, więc nie oddałaby go w szeregi przeszłości, przekreślając dostęp do wspólnej teraźniejszości. Zamierzała trwać w tej przyjaźni, czuć bezpieczeństwo z jego strony i uśmiechać się przy nim tak samo, jak wtedy, gdy obojgu było daleko do dorosłości oraz poważnych zmartwień. 
    Może uznałby ją za niestabilną psychicznie lub widziałby w Ro obsesję na swoim punkcie, jeżeli skończyłby wraz z układem małżeńskim, prawdziwą przyjaźń, bo nie mając od niego żadnych wieści, męczyłaby telefonami Tori. Lubiła ich podobnie. Chociaż z Victorią powinna zaprzyjaźnić się bardziej ze względu na płeć i powszechnie działającą zasadę, iż koleżeńskie relacje damsko-męskie zawsze kończą się miłością i niekiedy nieszczęśliwym rozstaniem, tak od początku Ro mocniej lgnęła do Chaytona. 
    — Jeśli chodzi o coś szczególnego, to nie tak, że nic do ciebie nie czułam. Karciłam się w myślach, bo zaczynałeś podobać mi się jako mężczyzna i zamierzałam wzbogacić naszą przyjaźń o miłość, taką szczerze odwzajemnioną, ale zablokowałam uczucie, bo wiedziałam, że jesteś ideałem dla szanownej Harper Ayton. Ostatecznie postanowiłam mieć to głęboko gdzieś, jednak na horyzoncie pojawiła się propozycja ślubu i wszystko legło w gruzach. 
    Wtedy za bardzo uległa emocjom. Krzyczała na matkę, wrzeszczała wniebogłosy, tupała nogą jak mała dziewczynka, ale kto wytrzymałby dobę złożoną głównie z wychwalania jednej osoby? Ayton wielokrotnie w ciągu dnia zaczepiała córkę, mówiąc - prędko zadzwoń do Chaytona; zaproś go na kolację, najlepiej ze śniadaniem; idźcie gdzieś; zaczaruj Kravisa sobą; taka kobieta jak ty powinna błagać na kolanach o tak wyjątkowego mężczyznę; ten chłopak to twoja jedyna szansa na lepsze życie; módl się, żeby zwrócił na ciebie uwagę i oczywiście Rosalie, zamiast przyciągać, zamierzała odpychać kandydata wybranego przez matkę. 
    Trwało to do dnia zaślubin. Wraz z włożeniem mu obrączki na palec, zaczęła kreować bajkę o ich wspaniałym małżeństwie na rzecz wszystkich ciekawskich ludzi. Znowu się zgubiła. Uległa matce i zamiast być sobą, grała rolę nieistniejącej Rosalie Ayton-Kravis. Choć ta wizja dla wielu byłaby przykrą, niestety dla ciemnowłosej okazała się stuprocentowo prawdziwa. 
    Trzymając wciąż głowę na jego ramieniu, odwzajemniła uśmiech i zamierzała zrobić wszystko, by zapamiętał ją z tego ustawionego związku małżeńskiego, jak najlepiej; by nie przypominała mu choćby w minimalnym stopniu ani Harper, ani Lucindy. 
    — Dobrze, że w tej chwili nic do siebie nie czujemy. Skończymy bez złamanych serc, wylanych łez, pretensji, kłótni, nienawiści i w najgorszym wypadku rzucania w siebie ciężkimi lub ostrymi przedmiotami. Może na starość będziemy śmiać się z tego ustawionego małżeństwa. 
    Tanecznym krokiem ruszyła do kuchni, by uzupełnić kubek wrzątkiem i patrząc na Kravisa, czuła ulgę. Pozbawiona ciężkiego, zalegającego kamienia, rysowała w myślach wizję kolorowej przyszłości opartej w dalszym ciągu na przyjaźni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już nikogo nie posłuchają, żeby decydować o sobie, a na pewno drugi raz nie wezmą pod uwagę tego, co chciały widzieć matki, głoszące aktualnie to, w czym zawarte zostało przepotężne ziarno kłamstwa. 
      — Chcesz jeszcze wody albo czegoś innego do picia? — wzrok przeniosła na jego pustą szklankę. Zadała owe pytanie jako pierwsze, bo było znacznie prostsze, niż to, które właśnie miała wypowiedzieć. — Czy w takim razie powiemy prawdę Carlocie i Isidro? Z nimi łączą nas także stosunki zawodowe… 
      Mimo porozumienia trwającego od początku kalkulowała wszystko w sposób chłodny i racjonalny. Nie chciała zepsuć tego, co udało im się podnieść poprzez słowa przysięgi. Po wyjściu zza blatu kuchennego usiadła blisko mężczyzny i bez zastanowienia wróciła do poprzedniej pozycji, wtulając policzek w materiał marynarki o stalowym kolorze. 

      przyjaciółka na zawsze ❤

      Usuń
  36. O szefie krążyły różne pogłoski i plotki. Chcąc czy nie chcąc, prędzej czy później docierały one do każdego i nawet ktoś, kto się tym nie interesował, pewnie i tak sam od czasu do czasu zastanawiał się nad tymi wszystkimi domysłami. Camille nie była wyjątkiem, aczkolwiek jeśli chodziło o plotki, to przywoływała je tylko wtedy, kiedy akurat coś, co zauważyła albo przeżyła sama, mogło do nich bezpośrednio nawiązać. Dlatego skłonna była przyjąć, że pan prezes mógł być cyborgiem, na których trochę znała, jeśli brać pod uwagę wiedzę czerpaną z komiksów. Mogła też zastanawiać się nad sytuacją, w jakiej znalazło się jego małżeństwo, bo mając za sobą niesławną wizytę w łazience w prezesowskim domu i fakt, że dostała do spania męską koszulę, też dawał do myślenia. Tylko żeby się w to zgłębić, musiałaby być bardzo wścibska, a przecież nie była. Co więcej sama siebie przekonywała, że to wcale nic nie znaczy i na pewno istniały powody, które wyjaśniałyby, dlaczego pan Kravis wolał dać jej swoją koszulę, a w łazience w jego domu, tej na prywatnym piętrze, jak zdążyła się domyślić, nie było żadnych kobiecych kosmetyków, akcesoriów… Rosalie pewnie miała swoją łazienkę, gdzie trzymała swoje rzeczy do pielęgnacji i może była kimś, kto nie przepadał za pożyczaniem elementów garderoby, a Chayton jako jej mąż musiałby o tym wiedzieć. Dlatego Chayton mógł być cyborgiem i na pewno był żonaty. No i był szefem Camille, choć im częściej to sobie powtarzała, tym bardziej zastanawiała się, co to tak właściwie znaczy, bo zaczynała pewne rzeczy poddawać wątpliwościom.
    Granica zawodowa była istotna, przy panu Kravisie dało się ją nawet spokojnie wyczuć i nie mieć mu niczego za złe, bo stawiał ją w tak naturalny sposób, jak na przykład rosną drzewa albo jak bobry budują tamy. Zachowywał dystans i nie zostawiał po sobie wrażenia, że wiązało się to z czymkolwiek innym jak tylko pracą. Nic osobistego, żadne widzi-misie czy upodobania. Bardzo etyczne i profesjonale podejście, które z pewnością ułatwiało wiele w jego zapracowanym życiu. Taka natura.
    Były jednak takie momenty, kiedy Camille miała wrażenie, że ta jego natura była inna, niż sobie zdążyła założyć i przez to traciła poczucie, że normalnie wyczuwalna granica profesjonalizmu i etyczności przestawała w ogóle istnieć, zupełnie tak jakby ją sobie wymyśliła. Próbowała znaleźć na to uzasadnienie, jakoś to sobie racjonalnie wytłumaczyć, ale nie potrafiła, bo te wszystkie momenty sprowadzały się do zaledwie kilku incydentów. Były jedynie wąskim marginesem, a margines błędu nic nie znaczył w takiej sytuacji. Potrafił czasem natrętnie przypominać, że nawet najlepsze wyliczenia i przypuszczenia nie mają żadnej mocy sprawczej w obliczu psikusów losu, przez co człowiek nie mógł nie zwracać na niego uwagi. Czasami coś, co wcześniej zaliczyło się do marginesu błędów, w rzeczywistości było precedensem, a jak już dotarło się do tego punktu, to bardzo łatwo było o normy.
    Cam nie zdobyła się jeszcze na odwagę, by przyznać się do jakiegokolwiek precedensu, w ogóle już nie wspominając o normach albo o czymś, do czego musiałaby po prostu przywyknąć. Za każdym razem, kiedy coś działo się inaczej, niż zakładała, że powinno się dziać w jasnej relacji szef-pracownik i ta naturalna granica nagle gdzieś się zacierała, było to dla niej jak incydent z marginesu.
    Wtulenie się ze łzami w pana Kravisa po kłótni z ciotką na zeszłorocznym przyjęciu. Niespodziewana pobudka w jego domu w środku nocy, która doprowadziła do kilku kolejnych dziwnych momentów pełnych napięcia. Sytuacja w windzie z dzisiaj.
    Wszystko to incydenty. Wszystko.
    Nie jej wina, że nie potrafiła nazwać tego inaczej, żeby utrzymać jakiś komfort psychiczny i móc jeszcze kiedykolwiek spojrzeć panu Kravisowi w oczy. Nie jej winą również było to, że podświadomie poddawała się temu naturalnemu procesowi, jaki zapoczątkowany został przez precedens i pewne rzeczy były sprawką nieznanej jeszcze natury. A to co nieznane, często człowieka przeraża i tutaj Cam też nie była wyjątkiem, co świetnie pokazywała właśnie jej ucieczka.
    Tudzież próba ucieczki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż podskoczyła z cichym krzykiem na ustach, kiedy otwierane w pośpiechu drzwi zatrzasnęły się nagle za sprawą męskiej dłoni. Jakoś nie przyszło jej do głowy, że pan Kravis będzie w ogóle chciał ją zatrzymać, choć dokładnie w tym momencie, kiedy dotarło do niej, że to właśnie on zatrzasnął drzwi, zganiła się w myślach kilkoma soczystymi wyzwiskami za swoją naiwność. To było niewiarygodne, jak w takich chwilach nie potrafiła od razu przewidzieć skutków swoich działań, a przecież jeszcze sama sobie pomyślała, że przecież pan Kravis by tak nie powiedział.
      Zerknęła kontrolnie na rękę nad jej ramieniem, która nie sprawiała wrażenia, jakby miała samoistnie ustąpić i jednak pozwolić Camille na otwarcie drzwi, za którymi czekała na nią wolność od poczucia braku granic. Gdzie nie była zdana tylko na łaskę poczynań swoich i pana prezesa. Te bowiem stawały się dla niej zbyt nieprzewidywalne i wyjęte spod wpływu znanych do tej pory reguł.
      Powoli się odwróciła, cichutko wzdychając z rezygnacją. Ciężko nazwać to grą albo sytuacją, gdzie istnieli przegrani i zwycięzcy, ale czuła się tak, jakby godziła się właśnie z porażką. Znowu.
      Znowu nie udało jej się uciec, dannazione!
      Zadarła lekko brodę do góry, uznając, że nawet z porażką należy zmierzyć się godnie, ale ta chwilowa pewność siebie zaraz niej uleciała pod wpływem spojrzenia pana Kravisa. W dodatku ta cisza, którą nawet jeśli chciałaby przerwać, to nie wiedziała jak. I tak powiedziała już za dużo… Niemniej jednak to, co powiedziane zostało za chwilę, wcale nie sprawiło, że jej ulżyło.
      — Aż niecałe dwanaście minut? Oh Dio, e cos'altro... — powtórzyła słabo pod nosem, mimowolnie chcąc się cofnąć, ale na sekundę zapomniała, że za sobą ma już tylko drzwi i że nie potrafi przenikać przez ciała stałe, więc jedyne co tym osiągnęła, to jeszcze większe poczucie bezradności i tego, jak pan Kravis z łatwością mógł nad nią górować nie tylko swoim spojrzeniem, a po prostu całym sobą. I że przez to nie potrafiła zebrać myśli, więc przez kolejną dłuższą chwilę nie powiedziała nic więcej, przełykając w napięciu ślinę.
      Poczuła dreszcze i to takie, że z wrażenia zaschło jej w gardle. To było coś elektryzującego, co niemalże rozchyliło usta Camille, ale bynajmniej nie po to by coś powiedzieć, więc zacisnęła je jeszcze mocniej i na wszelki wypadek podniosła już lekko zmiętą kartkę z aneksem do umowy do swojej twarzy, żeby zatuszować tą dziwną reakcję na każdy możliwy sposób. W życiu chyba nie czuła się tak zdradzona przez własne ciało i żeby chociaż jeszcze wiedziała, z czym to się wiązało!
      — To naprawdę nic takiego, co byłoby warte tyle czasu… — wymamrotała zza kartki, żywiąc jeszcze ostatnie nadzieje, że ją puści, ale im dłużej mierzyła się z jego spojrzeniem, tym słabiej w to wierzyła i słabsze miała nogi. Kolejna zdradliwa część ciała. — To tylko… tylko taka ciekawość, skąd pan wiedział, że z niedzielami chodzi o ciocię… — Z wolna opuściła kartkę, przyglądając się Chaytonowi niepewnie i jakby oddychając tak tylko w połowie.

      Camie

      Usuń
  37. Nie umknęło jej to, że pan Kravis stawiając ich w takim położeniu, nie wyglądał na jakkolwiek przejętego albo wzruszonego. Ot, jakby było to jedna z wielu naturalnych kolei rzeczy – przetrzymywać w swoim gabinecie jedną z pracownic, której zdarzyło się zapomnieć, zresztą dosyć niewinnie jeśli w ogóle można byłoby to tak konkretnie określić, a i tak przecież chwilę później chciała ten występek naprawić. Chociaż słowo „przetrzymywać” nie było dokładnym odzwierciedleniem sytuacji, bo choć zdecydowanie uniemożliwił Camille opuszczenie pomieszczenia, to jednak nie w tym tkwiła cała zagwozdka, która burzyła pewien porządek. W gruncie rzeczy nawet jej dotknął, ale wcale nie musiał, żeby czuła się tak, jakby nie zostawiał jej żadnej przestrzeni ani innej opcji niż to, że będą tak stali, póki pan Kravis nie zdecyduje inaczej. Do tego zdobywał też przewagę dzięki elementowi zaskoczenia, którego Cam nawet nie kryła. W przeciwieństwie do szefa w tym momencie można było bez większego trudu zauważyć, że takiego obrotu spraw nie przewidziała i co więcej, nie była wcale przygotowana na tak bliskie starcie ani na swoje reakcje. Ich też nie przewidziała.
    Prócz tego, że nie tak wyobrażała sobie kiedykolwiek rozmowy z szefem czy w ogóle kimkolwiek, już nawet nieważne na jaki temat, to po prostu to, jak się czuła w trakcie, było tak magnetyczne, pełne napięcia zupełnie jak te chwile przed burzą, kiedy człowiek wypatruje pierwszej błyskawicy i czeka na pierwszy grzmot. Kiedy przeżywa całe to wyczekiwanie, by na końcu dać się zaskoczyć, zatrząść się z wrażenia i bez wahania znów to powtórzyć.
    Cam nie przepadała za burzą, nie bardzo rozumiejąc cały fenomen, który w jednych budził strach a w innych zachwyt, czasem jedno i drugie. Wiedziała, na czym polega zjawisko pioruna, ale burza sama w sobie nie robiła na niej wrażenia. Na pewno nie takiego, jak w chwilach, kiedy odległość między nią a panem Kravisem z jakiegoś powodu się zmniejszała, a ona niemalże czuła bijące od drugiego ciała ciepło lub zapach męskich perfum, jeśli jakimś cudem odważyła się na głębszy wdech, ale koniecznie nosem, by przez przypadek niepotrzebne nie rozchylić warg.
    Nie odrywała oczu od twarzy pana Kravisa, nie mając jakiegoś szczególnie ulubionego w tej chwili punktu. Wydawało się, że był tak blisko, że i tak na nic innego nie mogła patrzeć, nawet jeśli wystarczyło opuścić brodę i skupić się na czubkach swoich trampek albo podłodze, a jednocześnie nie na tyle, by musiała skupiać wzrok. Tylko na chwilę skierowała spojrzenie na jego palec, którym ewidentnie chciał dać jej do zrozumienia, że chowanie się za kartką nie jest teraz wskazane, więc niechętnie, ale opuściła ją całkowicie, zatrzymując dłonie na wysokości brzucha.
    Kiedy przestał już tylko na nią patrzeć, a zaczął mówić, odnosząc się do jej pytania, trochę jej ulżyło. Rozmowa zaczęła przypominać taką normalniejszą, choć z tej odległości głos Chaytona brzmiał nieco inaczej, kiedy dodatkowo coś tłumaczył. Zaskakująco przyjemnie, co ją zastanowiło, bo może dlatego tak przepadała za rozmowami z nim? Do takiego stopnia, że myślała, jak można byłoby je przeciągać i wzbudzić tym żadnej niechęci albo jakiś podejrzeń.
    Musiałaby chyba nad tym popracować, bo jeśli było ją stać tylko na sugestię, że chciałaby zadać pytanie, a potem się zaraz tego wycofywała i miałoby się to kończyć w taki sposób, to nie wyobrażała sobie, że w końcu nie zaczęłoby to być dla pana Kravisa irytujące.
    Cofnął rękę z drzwi i jak na zawołanie prawie całe burzowe napięcie zniknęło. Camille się rozluźniła, ale nie powiedziałaby, że poczuła się z tego powodu zadowolona, co dodatkowo ją zastanawiało i dokładało kolejny punkt do listy Do przemyślenia, Kravis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy nagle jej podziękował, zdała sobie sprawę z tego, że nie skupiała się w ogóle na tym, co mówił. Z jakiegoś powodu była przekonana, że miał rację, przynajmniej w większej mierze, ale za nic nie powtórzyłaby teraz ani jednego słowa, które padło z jego ust. Koncentrowała się na wszystkim innym, jakby to było właściwie oczywiste, że pan Kravis powie coś, czemu bliżej było do prawdy niż do błędnego wniosku, więc mogła poświęcić uwagę innym aspektom całej sytuacji.
      Podziękowania jednak trochę ją zdziwiły. Nie tak bardzo, jak cokolwiek, co miało miejsce w przeciągu ostatnich… dwóch minut, trzech minut?
      — Jasne! — Wzruszyła ramionami, kręcąc przy tym głową, jakby podziękowania były zupełnie zbędne. Zwykła drobnostka! — Zawsze do usług! — dodała, zaraz tego żałując, bo powiedziała to niby z sympatią, ale tak niezgrabnie i żenująco, że zapragnęła zniknąć. Albo przynajmniej wyjść w końcu za te drzwi.
      Zażenowanie rosło w niej dalej, bo mając doskonałą świadomość tego, że była tak jakby inicjatorką dalszej rozmowy, to teraz zamierzała ją uciąć, w ogóle nie odnosząc się do tego, co powiedział pan Kravis. Głównie dlatego, że nie do końca była pewna, co dokładnie powiedział, ale też naprawdę nie chciała podejmować kolejnego ryzyka, że jego ręka znów zablokuje możliwość otwarcia drzwi. Nie była nawet pewna, co właściwie wywołało u niego taką reakcję, ale na razie nie musiała niczego na ten temat wiedzieć, kształtując w sobie przekonanie, że ta wiedza nie była jej do niczego potrzebna.
      W końcu chodziło o incydenty!
      — Naprawdę już pójdę — oznajmiła, wskazując palcem na drzwi za sobą i odwróciła się w pośpiechu, ale nie całkiem, żeby jeszcze mieć na oku pana prezesa i w razie czego nie dać się znów tak zaskoczyć, gdyby zechciał jeszcze wykorzystać pozostałe minuty, które im pozostały. — Do widzenia! — rzuciła, nie siląc się już na to, by powiedzieć to wyraźnie i zaraz dosłownie prześlizgnęła się na zewnątrz, bo nie można powiedzieć, żeby otworzyła drzwi. Ona je lekko uchyliła, znikając za nimi jak najprędzej.

      Cam

      Usuń
  38. O pracy Camille mogła rozmawiać bez przerwy, jeśli ktoś mógłby to znieść. Na ten temat zawsze miała dużo do powiedzenia, nie bała się odezwać sama z siebie i przede wszystkim szanse, że palnie coś całkowicie nie na miejscu, były bardzo małe. Rozmowy o pracy były proste w swojej naturze, bo rozchodziło się głównie o fakty, tezy i pomysły, czyli coś, nad czym zastanawianie się polegało na prostym procesie wykorzystywania przyswojonych zawczasu informacji. O pracy też najłatwiej się Camille myślało, kiedy musiała zająć czymś głowę, jadąc do pracy albo czekając w kolejce w sklepie. Było dużo rzeczy, o których należało pomyśleć i to każdego dnia, a już szczególnie od kiedy przyjęła propozycję, by zostać koordynatorem zespołu. Nie lubiła tracić czasu, więc zawsze starała się wykorzystywać każdą chwilę jakoś produktywnie, co trochę stało w opozycji do czegoś, co lubiła bardzo – spania. Nie prześpi się jednak w kolejce po bułki, także wolała spędzić te kilka minut na jakiś mniejszych zagadnieniach, które przydadzą się potem w trakcie omawiania trwających procesów i przygotowań nad projektem Tytanów.
    Na początku czuła się trochę dziwnie w nowej roli. Musiała się przyzwyczaić do tego, że mimo wszystko zespół czasem oczekiwał od niej czegoś więcej, niż tylko zbierania raportów, wyznaczania kolejnych etapów do realizacji albo wskazywania, gdzie należało wprowadzić poprawki. Chcieli czegoś, czego Camille nie potrafiła nazwać i przez to miała wrażenie, że czasami jest dla nich… nudna. Oczywiście miała pełną świadomość, że żaden z niej charyzmatyczny lider i że rozmowy z nią należą raczej do tych drętwych i przez to bardzo niezręcznych, ale tutaj osiągało to inny poziom i nie rozgryzła jeszcze, o co dokładnie chodzi.
    Każdy miał przydzielone swoje zadania i generalnie starała się te przydziały dopasowywać na bieżąco, żeby wszystko od początku współgrało ze sobą na każdym etapie i żeby zminimalizować później ryzyko, że będą potrzebowali poświęcić czas na dodatkowe optymalizacje. Czasami jednak pojawiały się jakieś niepewności albo coś nie działało tak dobrze, jak zakładali i nie zawsze zajmował się tym cały zespół, bo zwyczajnie nie pozwalał na to czas albo posiadana przez każdego z osobna wiedza. Cam też nie była wszechwiedząca, ale czuła się bardzo odpowiedzialna za ten projekt, dlatego nawet jeśli niekoniecznie znała się na czymś na tyle dobrze, by samej rozwiązać problem, to wcale jej to nie przeszkadzało, by choć trochę się w to zgłębić i pogłówkować z kimś wspólnie. Uważała, że to bardzo ważne nie tyle dlatego, żeby po prostu spróbować pomóc, co zwyczajnie jeszcze lepiej poznać własny projekt i nie dać się niczemu w przyszłości zaskoczyć. Wolała wiedzieć o każdej trudności, którą napotkali jeszcze na wczesnym etapie tworzenia, niż później mieć zmagać się z jakąś kulą śnieżną, która zdążyłaby się przetoczyć z górki i osiągnąć potężne rozmiary, hamując nagle projekt.
    Nie wahała się zwrócić do Samuela, kiedy coś zupełnie wykraczało poza jej możliwości albo możliwości kogoś z zespołu. Wtedy najczęściej przychodziła z gotową propozycją zmian, które mogliby wprowadzić, jeśli wcześniejsze założenia rzeczywiście z jakiegoś powodu nie mogły zostać zrealizowane lub przeznaczony na nich czas i środki wykraczałby poza wartość samego rezultatu. Czasami miała nawet dwie propozycje, jeśli coś sprawiało, że pierwszej nie była do końca pewna. Lubiła być przygotowana, szczególnie jeśli miała komuś przysłowiowo zawracać głowę, nawet jeśli miała do tego całkowite prawo. Cieszyło ją też to, że w większości takich przypadków nie było potrzeby eskalować danej kwestii dalej do Chaytona – prezesa niezmiennie lubiła, ale wolała mieć z nim do czynienia na odległość i najlepiej na otwartej przestrzeni albo w otoczeniu innych. Wtedy czuła się najpewniej i mogła z pewną dozą ostrożności stwierdzić, że sytuacja jest pod kontrolą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo, że Camille naprawdę bardzo dużo czasu poświęcała pracy, to jednak nie było to całe jej życie. Miała swoje zainteresowania, które na przestrzeni wielu lat trochę zmieniały, dostosowując się do nowego rytmu. Kiedy nie ciążyło na niej tak wiele obowiązków i kiedy czuła, że istnienie siedzącego w niej nerda można jeszcze usprawiedliwiać nastoletnim wiekiem albo jakąś inną młodzieńczą potrzebą, trochę odważniej podchodziła do tych hobby, które najlepiej było dzielić w towarzystwie. Później ta odwaga zdecydowanie zmalała i niektóre zajęcia, na które z chęcią szukała miejsca w grafiku, całkiem z niego zniknęły. Nie myślała też, że kiedykolwiek do nich powróci, biorąc pod uwagę, że straciła kontakt z większością znajomych z tego kręgu hobbystycznego i nie miała czasu na tego typu regularnego zaangażowanie. Nawet nie sądziła, że ktoś by jeszcze o niej pamiętał, ale jak okazało się w czwartek popołudniu, ktoś nawet ciągle miał zapisany jej numer i był na tyle zdesperowany, by do niej zadzwonić i poprosić o pomoc. Do tego miał szczęście, bo Camille była akurat po rozmowie z jedną z koordynatorek HR, która delikatnie zasugerowała, żeby zrobiła sobie wolne, za nim ktoś stwierdzi, że Cam sypia w biurze. Za nim dostała telefon, zamierzała i tak przyjść do pracy, bo nie miała innych planów, ale skoro te same się napatoczyły i w dodatku była to jakaś kryzysowa sytuacja – słyszała to po głosie swojego dawnego kolegi – to czemu nie wyciągnąć starych gratów z poddasza na jeden dzień. Gdyby jednak wiedziała, że nazajutrz dostanie inny telefon informujący o kolejnej kryzysowej sytuacji, z premedytacją zapomniałaby o istnieniu tych gratów i nawet pokusiłaby się o kłamstwo, że ich tam już nawet nie ma.
      Ktokolwiek dzwonił do niej w piątek popołudniu, miał naprawdę sporo szczęścia, że zdołała odebrać. Przez cały dzień nie miała kiedy choćby spojrzeć na godzinę, a obecny strój nie umożliwiał trzymania przy sobie czegokolwiek. Nie było jej z tym źle, czas tak szybko jej leciał, że nawet nie zauważyła, kiedy zrobiła się głodna i dopiero wtedy postanowiła przecisnąć się przez tłum ludzi, wrócić do stoiska, które zajmowali jej znajomi i pogrzebać w torbie w poszukiwaniu jakiejś przekąski. Telefon wyciągnęła przy okazji, bo leżał na czekoladowym batoniku. Odebrała też właściwie przy okazji, bo z batonikiem nie wypadało wracać teraz do ludzi.
      — Dzień dobry — odpowiedziała z trochę cięższym oddechem. Cała hala była pełna, w dodatku klimatyzacja nie dawała sobie rady, co nikogo nie dziwiło i nietrudno było o to, żeby się zgrzać nawet stojąc w miejscu. Chciała dodać, że w niczym jej pan Kravis nie przeszkadza, ale że może lepiej byłoby, żeby do niego oddzwoniła, bo teraz nie jest w miejscu, które sprzyja rozmowom. No i trochę się zdziwiła, że dzwonił akurat szef, ale Cam była cały czas zaabsorbowana otoczeniem i wydarzeniem, w którym brała aktywny udział, więc myśli błądziły daleko od szukania powodów tego telefonu. Ot, tak jakby dzwoniłby do niej bez żadnej okazji.
      Musiała zatkać drugie ucho, tak głośno było dookoła, a słysząc słowo-klucz, nie chciała, żeby coś jej umknęło. Tym bardziej, że nie wiedziała, o co mogło chodzić, a do tego nie było jej dzisiaj w pracy, więc może wydarzyło się coś naprawdę strasznego.
      — Ale tak dosłownie tu i teraz? — dopytywała, przekrzykując się trochę z harmidrem panującym na hali. — Wie pan, to nie tak, że nie mogę… — zaczęła, chcąc zaraz przejść do tej części, w której próbuje się wytłumaczyć, dlaczego jednak nie może, ale wtedy padły słowa o numerach telefonów pozostałych Tytanów.

      Usuń
    2. I wtedy Camille zdała sobie sprawę, że nie byłaby w stanie podać tych numerów, bo ich zwyczajnie nie miała. Na ten moment wydało jej się to tak… niemożliwe i głupie, że nie było w ogóle opcji, by mogła się do tego przyznać przed panem Kravisem. Pewnie mógłby te numery zdobyć w inny sposób, był w końcu szefem, ale to w dalszym ciągu byłoby spowodowane tym, że Cam ich nie miała. Poza tym jak to sobie szybko przemyślała, to rzeczywiście bezsensu byłoby zwoływać cały zespół, skoro ona na pewno miała wszystko, co byłoby potrzebne do przygotowania się na spotkanie marketingowe.
      — Przyjadę. Tylko proszę mnie o nic nie pytać, dobrze? — zastrzegła, wcześniej ciężko wzdychając. — I poproszę tego kierowcę, jeśli można — dodała, samej jeszcze do końca nie wiedząc, czy to dobra opcja. Kierowca w końcu na pewno będzie wiedział, kogo wiezie, a akurat Cam wcale nie obraziłaby się w tej chwili za trochę anonimowości na trasie. Myślała jednak przede wszystkim o tym, by znaleźć się na miejscu jak najszybciej, skoro spotkanie miało się odbyć jutro z rana.
      I tak w ciągu godziny i trzydziestu minut znalazła się pod domem pana Kravisa. Było to najdłuższe dziewięćdziesiąt minut jej życia – kolejne zresztą, biorąc pod uwagę, jak często stawała w sytuacjach, kiedy ogarniała ją niezręczność. Tyle czasu próbowała nie zwracać uwagi na spojrzenie kierowcy, które co rusz odbijało się w lusterku.
      Wcale mu się nie dziwiła. Ale to nie zmieniało faktu, że wolałaby, żeby na nią nie patrzył wcale, choćby z czystej uprzejmości. Na szczęście do perfekcji opanowała postawę, którą jasno potrafiła dać do zrozumienia, że rozmowa nie jest mile widziana i obyło się bez pytań.
      Wysiadła, szarpiąc się trochę ze swoją czarną torbą i prędko przeszła do drzwi wejściowych, nie chcąc ryzykować, że zacznie wzbudzać sensację wśród sąsiadów, którym akurat zachciałoby się wyjrzeć przez okno albo wyjść na spacer. W swoim stroju maga na pewno przyciągałaby uwagę, szczególnie, że niegdyś spędziła nad nim naprawdę dużo czasu, by jak najlepiej oddawał to pierwowzór. Do środka weszła bez pukania czy dzwonienia, skoro pan Kravis i tak miał na nią czekać, a do części biurowej jego domu najczęściej i tak wchodzili tak, jak do firmy.
      — Już jestem, panie Kravis! — odezwała się głośniej, grzebiąc w swojej torbie. — Były korki… — mruczała dalej pod nosem, idąc i przyciskając ramieniem do boku swoją broń maga.

      Camie

      Usuń
  39. Zdumienie pana Kravisa umknęło jej uwadze, ale to nie tak, że Cam w ogóle się czegoś takiego nie spodziewała. Była cholernym magiem… Znaczy, była w przebraniu cholernego maga z gry, która miała już ponad dwadzieścia lat, więc naturalnie, że jej widok mógł szokować. Co prawda nie tak, jak zapewne życzyłby sobie tego mag z prawdziwego zdarzenia – gdyby tacy oczywiście istnieli – ale jak najbardziej była świadoma potencjalnych reakcji ludzi, którzy nie byli wtajemniczeni. W końcu nie pierwszy raz miała ten strój czy inny strój na sobie. Dlatego zastrzegła sobie prawo do niezadawania pytań, szczególnie, że nie robiła takich rzeczy od bardzo dawna, a dziś był to po prostu wyjątek. Nie było więc według niej potrzeby, by musieć to zgłębiać, skoro szansa, że kiedykolwiek przyjdzie jeszcze na spotkanie w czymś innym niż w codziennych ubraniach, było znikoma. Zresztą dzisiaj też nie miało jej tu wcale być, tak jak zażyczyli sobie tego ludzie z HR, więc jeśli dla kogoś cosplay maga był problemem, to na pewno nie dla Camille. Tak przynajmniej sobie mówiła, pracując nad pewnością siebie, na jaką tylko mogła się zdobyć, mając ten kostium na sobie.
    Szukała swoich zwykłych ubrań w tej czarnej, przepastnej torbie, próbując jednocześnie nie wypuścić kostura, który był nieodłącznym elementem kostiumu. Jednak jak tylko usłyszała ten sugestywny ton głosu, momentalnie podniosła spojrzenie do twarzy pana Kravisa i zmrużyła ostrzegawczo powieki, a chwilę potem uśmiechnęła się kącikami ust z zadowoleniem, że nie musiała przypominać o ich małej umowie zawartej przez telefon. Nim wróciła do przeszukiwania torby, zamknęła jeszcze palcami jednej dłoni usta na zamek i wyrzuciła kluczyk za plecy, chcąc pokazać, że nawet jeśli jednak wymskną się jakieś pytania, to nie odpowie.
    Położyła torbę na ziemię, wyciągając z niej jakąś o wiele za dużą, wymiętą, czarną koszulkę i rozłożyła ją na szerokość ramion, przyglądając się jej z zastanowieniem. Miała nadrukowane logo jakiegoś metalowego zespołu, więc z pewnością nie należała do Camille. I nie pachniała jak coś, co mogło do niej należeć i zapach ten raczej nie należał do ładnych, sądząc po tym jak brunetka zmarszczyła nos.
    Podskoczyła lekko na dźwięk nowego, niespodziewanego głosu, przyciągając do ciała materiał koszulki, która mimo swoich sporych rozmiarów nie była w stanie zakryć całego kostiumu. Kostur wypadł Camille z ręki i miękko upadł na ziemię. Był zrobiony z lekkiej rurki pcv, pianki i kawałków sklejki, więc chociaż mógł się prezentować bardzo okazale, nie było co się obawiać, że coś zniszczy swoim ciężarem. Dziewczyna w odruchu próbowała sięgnąć po swój rekwizyt, żeby tak się nie pałętał pod nogami, ale te grobowa cisza dała, która nagle nastała, dała jej do zrozumienia, że co najmniej jedna para oczu jest skierowana w jej stronę i prawdopodobnie nie należało wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Dlatego wyprostowała się powolutku, próbując nie sprawiać wrażenia, jakby właśnie została przyłapana na gorącym uczynku.
    Powstrzymała grymas, który próbował wpełznąć jej na twarz, kiedy przybyła kobieta odezwała się, w mig burząc postanowienie Cam, by nie zacząć się zastanawiać, czy jednak nie powinna poświęcić czasu jeszcze na evencie, żeby się przebrać i dopiero wtedy ruszyć na to nieplanowane spotkanie. Poczuła się trochę jak mała dziewczynka, która na bal przebrała się za Supermana i jakieś konformistyczne matki wytykają ją między sobą palcami, nie szczędząc sobie komentarzy na temat jej rodziców. Czyli generalnie nie było to najprzyjemniejsze uczucie na świecie.
    Chwilę później wcale nie było jakoś lepiej, bo choć kłótnie między Chaytonem a jego matką też stanowiły już żywe legendy, które panoszyły się po biurze wraz z całą masą plotek i raczej każdy wiedział, że ta relacja nie jest najcieplejsza, to jednak Camille nie była przygotowana na bycie świadkiem takiej wymiany zdań. Nie padło jakoś dużo słów i nie był to też ten sam poziom, na który ona sama potrafiła wejść z ciotką, ale nie czuła się komfortowo w tej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę jakby zajrzała za kurtynę, której nikt nie powinien ruszać, nawet jeśli poniekąd i ją to trochę dotyczyło, skoro to jej widok tak rozeźlił Lucindę Kravis.
      Nie usiadła, tak jak polecił pan Kravis, bo nie była pewna, czy na pewno zaraz jednak nie będzie sobie stąd szła. Starała się jednak nie patrzeć w ich stronę, choć stali właściwie bezpośrednio przed nią i nie wiedziała, czy lepiej było się rozglądać dookoła, czy może wbić spojrzenie we własne stopy. Dopiero kiedy Lucinda ruszyła z powrotem do wyjścia, ciemnowłosa odrobinę się rozluźniła i niepewnie popatrzyła na pana Kravisa.
      — Nie szkodzi — rzuciła, machnąwszy ręką i spróbowała się uśmiechnąć, ale wyszło jej to raczej słabo. — Mogłam przebrać się wcześniej. To jest trochę dziecinne — dodała, bo jednak czuła się tak, jakby coś przeskrobała, nawet jeśli wiedziała, że nie zrobiła nic złego i to, czy bawiła się w przebieranki, czy nie, nie miało znaczenia w przypadku jej pracy. Usłyszała jednak parę nieprzyjemnych słów na swój temat i to od kogoś, kto z punktu widzenia szeregowego pracownika nie był byle kim. Tutaj jeszcze miała wrażenie, że Lucinda zdążyła sobie wyrobić na jej temat zdanie, gdzie przecież nie zamieniły ze sobą nigdy choćby słówka.
      — Proszę nie przepraszać — odparła, sięgając pochylając się nad torbą, do której wrzuciła nie swoją koszulkę i pospiesznymi ruchami przewertowała inne rzeczy. — Przebiorę się i możemy się zabierać za przygotowania na jutrzejsze spotkanie — oznajmiła, wymuszając na sobie pogodny ton głosu i w końcu udało jej się znaleźć jakiś element garderoby, który należał do niej.
      Nie chciała się nad tym niepotrzebnie rozczulać. Nie była w ogóle pewna, czy to jej sprawa i czy powinna mieć coś do powiedzenia w tym temacie. Nie czuła się w porządku ze świadomością, że padły przy niej takie słowa na temat jej osoby, zupełnie tak, jakby naprawdę jej tu nie było, stała się niewidzialna albo traktowanie kogoś bezosobowo nie uchodziło za lekceważące, ale z drugiej strony była przebrana za cholernego maga w domu swojego szefa. Może próbowała usprawiedliwiać Lucindę w swojej głowie, żeby rzeczywiście się nad niczym nie rozczulać albo może zwyczajnie uważała, że ciągnięcie rozmowy na ten temat przysporzy jej jeszcze więcej dyskomfortu niż korzyści.
      I mimo swoich starań, by rzeczywiście poczuć się w porządku, jakoś nie potrafiła i to do takiego stopnia, że nawet nie spojrzała panu Kravisowi w oczy, uciekając gdzieś wzrokiem niby rozkojarzona, niby zainteresowana wnętrzem, niby wcale go nie unikając.
      — Ma pan tu jakiegoś laptopa, z którego połączę się z chmurą? — dopytywała jakby nigdy nic, wyciągając jeszcze kilka swoich rzeczy z torby i wyprostowała się, z wolna odwracając się w stronę, w której mogła znaleźć łazienkę. — Ja swojego nie mam, jak się zapewne pan domyśla…

      Camie

      Usuń
  40. Dla ciemnowłosej zdecydowana większość ludzi była obojętna. Nie chodziło o taką obojętnością oschłą i chłodną, gdzie czyjaś egzystencja była postrzegana wręcz jako niepotrzebna i nie robiąca nikomu różnicy. To była obojętność trochę uprzejma, tak żeby nikomu nie wchodzić w paradę, trochę taka, co dawała komfortowe poczucie anonimowości. Taka, którą nie cechowało żadne przykre uprzedzenie, co raczej własna potrzeba, by nie zwracać na siebie uwagi. Obojętność za obojętność. Zainteresowanie za zainteresowanie.
    Lucinda Kravis była dla Camille obojętna właśnie w taki sposób – nie obchodziło ją, co starsza kobieta robi w firmie, czy jest czyimś wrzodem na tyłku, czy wręcz przeciwnie i z jakiś powodów jej wkład w firmę ma istotne znaczenie. Po prostu sobie była, istniała i żyła, a jak to życie wyglądało i czy miało wpływ na życie innych, to już nie wchodziło w zakres zainteresowań Cam. Nawet te legendarne kłótnie z Chaytonem nijak wpływały na to podejście, bo brunetkę obchodziły takie rzeczy jak zeszłoroczny śnieg. Poza tym była Włoszką i kto jak kto, ale akurat ona doskonale rozumiała, że rodzinny biznes to żadna sielanka, więc tym bardziej nie wnikała. To nie był ani jej biznes, ani jej rodzina.
    Lucinda Kravis była jej obojętna. Do czasu.
    Choć bardzo starała się utrzymać swoją obojętność na poziomie zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym, to z każdą kolejną chwilą, w której odtwarzała w głowie tę sytuację sprzed kilku minut, czuła rosnącą niechęć do Lucindy.
    — Może później — odpowiedziała, obserwując przez moment jak palce prezesa uderzają o klawiaturę i zaraz ruszyła w stronę łazienki z ubraniami na przebranie przewieszonymi przez ręce. Stanęła jeszcze w półkroku, odwracając się przez ramię i pokręciła przecząco głową na następne pytanie.
    Nie zastanawiała się nad sensem tych pytań. W gruncie rzeczy zjadła dzisiaj niewiele, ale swoje myśli próbowała nakierować na pracę. Tylko wcześniej się przebierze i już będzie gotowa. Po to tu przyjechała, żeby pracować. Nie żeby jeść, pić czy denerwować się na blondwłose uosobienie elegancji wyciągniętej prosto z Devil wears Prada.
    Na to ostatnie potrzebowała odrobinę więcej czasu. Camille nie rwała się do konfliktów, ale też żadna z niej potulna owieczka, która bez wzruszenia da się obrzucać błotem. I to takim, które w dodatku w ogóle jej się nie należało. Jasne, mogła kogoś zaskoczyć tym swoim przebraniem, z którego swego czasu była naprawdę dumna, ale żeby od razu zostać tą dziewczyną, której zatrudnienie podważa czyjąś poczytalność albo zdolność podejmowania racjonalnych decyzji?
    Powzdychała sobie nad umywalką, nawrzucała pod nosem Lucindzie, oczywiście po włosku i trochę ponarzekała na okropność losu, że ten jeden raz chciała sobie sprawić większość przyjemność, sięgnąć po to przysłowiowe guilty pleasure i to jeszcze mając gwarancję, że nie będzie to z niczym kolidowało. Ba! Wmuszono jej tę gwarancję, jeśli już iść w zaparte, bo to nie ona sobie wymyśliła ten dzień wolny. W międzyczasie ostrożnie ściągała z siebie kostium, co nie było jakoś specjalnie skomplikowane, nawet przez jego złożoność, która miała podtrzymywać całość w ładnej prezencji, ale wymagało to wprawy. Tą trochę straciła w przeciągu lat, więc miała dla siebie kilkanaście minut, żeby nie tylko się przebrać, ale też odreagować sobie nieprzyjemności związane z panią Kravis. Tak, żeby chociaż potem sobie móc spokojnie wmówić wcześniej wspomnianą obojętność.
    A może jej też wypadało przeprosić? Ta myśl uderzyła w nią, gdy wychodziła z łazienki, mając na sobie już codzienne ubrania, które wzięła na przebranie. W rękach trzymała elegancko złożony kostium, który teraz przypominał nieco większe zawiniątko kolorowych, błyszczących materiałów. Wyraz twarzy nie oddawał teraz zupełnie tego, co sobie myślała albo czuła, bo generalnie nie wyrażała miną teraz nic szczególnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatecznie doszła do wniosku, że temat najlepiej będzie zamknąć, tudzież po prostu go zostawić w takim stanie, w jakim był. W końcu co by miała powiedzieć? Że przeprasza, że przyszła? Nie, naprawdę, nie powinna już w ogóle o tym myśleć, bo zaczynała samą siebie zapędzać w kozi róg.
      Pakując rzeczy do torby i układając obok kostur, który również był elementem kostiumu, rozejrzała się w poszukiwaniu pana Kravisa. Była ciekawa, czy dalej miał na sobie mundur, bo nieczęsto chyba miała okazję zobaczyć szefa ubranego inaczej niż jak do biura. I długo nie szukała, ale tak się złożyła, że od razu skrzyżowali ze sobą spojrzenia i Cam zaraz zapomniała, czego była tak ciekawa, przypominając sobie za to, dlaczego wolała nie patrzeć w te prezesowskie oczy.
      Bardzo nie chciała, żeby nowonarodzona niechęć do jego matki została w jakikolwiek sposób zauważona, a kiedy z kimś nawiązywała kontakt wzrokowy, to miała wrażenie, że wszystko da się z niej bez problemu wyczytać.
      Odchrząknęła nieznacznie, wracając uwagą do torby i udając, że jeszcze coś musi w środku poukładać, choć nie było już czego tam szukać. Nie umiała nawet za bardzo czegoś udawać, dlatego też właściwie od razu dała sobie z tym spokój, mając tylko nadzieję, że pan Kravis nie będzie chciał niczego drążyć.
      — Jak chce się pan do tego zabrać? — zapytała, podchodząc do komputera, przy którym usiadła, ale jeszcze nic nie zaczęła na nim robić. — Nie znam się na marketingu, więc sama sobie bym nie dała zrobić całej prezentacji — odparła też zaraz, lekko wzruszywszy ramionami. — Z drugiej strony nie sądzę, by moja prezentacja miała być tak zła, że zostałoby panu dużo poprawek do zrobienia. — Oparła się jednym łokciem o blat i uśmiechnęła nieznacznie, czekając na plan działania.
      Głównie chodziło jej o to, czy będą oboje pracować na jednym komputerze, czy na przykład pan Kravis zostawi jej wolną rękę i na koniec zajmą się razem poprawkami, a on by w tym czasie… czymś się zajął? Albo na nią patrzył i na bieżąco dawał znać, co można byłoby zrobić inaczej?
      Cam nie miała pojęcia! Praca sam na sam z prezesem była na swój sposób onieśmielająca w ogóle, a tu jeszcze dochodził fakt, że byli u niego w domu. W części biznesowej i tak dalej, ale jednak to nie było już biuro. No bo w którym biurze widok na taras jest jednocześnie widokiem na basen?

      Camille Russo i bardziej domowe wydanie

      Usuń
  41. Przez to, że wokół Chaytona roztaczała się ta zjawiskowa aura tajemniczości i nieprzystępności i to, że się mu nie zadawało pytań nie związanych z pracą, również Lily hamowała własną ciekawość. Ta oczywista oczywistość była jak zaraźliwy wirus i to całkiem skuteczny i szybki, ponieważ nawet nowo zatrudnieni pracownicy onieśmieleni opanowaniem i profesjonalizmem prezesa, nie kusili się o to, by w najmniejszym choć stopniu przełamać lody. A przy tym w firmie zawsze panowała swobodna atmosfera i tak na prawdę nikt nigdy nie mógłby powiedzieć, że przy panu Kravisie człowiek się spina, bo i on sam dbał o swoich ludzi, aby czuli się dobrze i pracowali wydajnie przez to, że w firmie czują się tak, jakby to było ich miejsce. Lily na prawdę go podziwiała, za wszystkie te cechy i wiele innych, a szczególnie za pracowitość, choć akurat to troszkę ją martwiło.
    Ruda była osobą niezwykle ciepłą, serdeczną i pomocną. Jej bieganina, która zaczynała się po przekroczeniu progu biura, a kończyła na koniec dnia pracy, brała się stąd, że chciała w jak najkrótszym czasie ogarnąć jak najwięcej rzeczy i przy tym uszczęśliwić jak największą liczbę pracowników. Każdego traktowała jak dobrego znajomego, z niektórymi regularnie wychodziła na zajęcia z jogi, albo squasha, a z innymi nawet popołudniami wybierała się na kawę, bo podziwiając swojego szefa, podobnie jak on chciała poświęcać ludziom czas. Dla niej zresztą nie był to żaden problem, w przypadku panny Taylor bowiem granicy biznesu i prywaty była zatarta i ona właśnie wśród ludzi z pracy szukała również przyjaciół.
    Obserwowała, jak Chayton krząta sie po kuchni i nawet dwukrotnie wyrwało jej się ciche westchnienie, trochę tęskne i trochę zdradzające fascynację, gdy tak na niego patrzyła i nikt jej nie przeszkadzał. W biurze nie było mowy o tym, by pozwoliła się przyłapać na spoglądaniu na szefa. W biurze nikt nie miał zielonego pojęcia o tym, że jest nim totalnie zauroczona i właściwie z dnia na dzień, odkrywa w nim kolejne rzeczy, które lubi, które jej się podobają. Nikt poza Lily nie wiedział, że jest zauroczona swoim żonatym przełożonym i tak miało pozostać, aczkolwiek wypity w jego towarzystwie trunek, taniec w niekiedy nieprzyzwoitej bliskości, okazja do powąchania jego szyi, to wszystko sprawiało, że ten wieczór z wspaniałego, rósł do jeszcze wyższej rangi. Dzisiaj ten wieczór był dla niej wielki i wyjątkowy i wybiegał poza ważność, jaka nadawało mu pożegnanie przyjaciółki opuszczającej miasto.
    - Na pewno będzie pyszny - stwierdziła od razu, bo nawet gdyby okazał się niesmaczny, być może za kwaśny jak podejrzewała po tym, jak Chayton wcisnął cytrynę, ona była odrobinę już znieczulona wcześniej wypitymi drinkami.
    Przechwyciła od niego szkło, najpierw powąchała, później spróbowała, mocząc wargi od brzegu ostrożnie. Uniosła brwi i z zadowolonym pomrukiem, przechyliła szkło, nabierając większy łyk w usta. Uśmiechnęła się szeroko, oblizując dolną wargę koniuszkiem języka i pokiwała głową z uznaniem.
    - Na prawdę, masz wiele nieodkrytych talentów - podsumowała i gotowa zwiedzić skrawek tego cudownego domu, ruszyła za nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorastała w małym mieszkaniu i właściwie od kilku lat tylko miała okazję coś więcej zobaczyć, doświadczyć czegoś z większym rozmachem. Jej praca nie była wielkim, ani imponującym osiągnięciem, ale jednak była z tego wszystkiego, co teraz miała zadowolona. Nie potrzebowała wiele, nie była chciwa, ani zachłanna i właściwie gdyby pojawiła się propozycja innej pracy, nawet dużo lepiej płatnej, musiałaby się poważnie zastanowić nad jej przyjęciem, bo pieniądze nie były tym, co ceniła najbardziej. Ona patrzyła na ludzi i relacje i na prawdę tym się kierowała. Może dlatego ostatnimi czasy tak trudno jej było w własnym związku, gzie osoby dla siebie najważniejsze, przestawały się liczyć.
      - Dużo tu jest takich pokoi gościnnych? - spytała nieco bezmyślnie, nie myśląc nad tym, jaki wydźwięk może mieć pytanie, nie miała przecież Chaytona za totalnego imprezowicza, to była kolejna rzecz oczywista w jego odbiorze. - Słyszałam, że często z niektórymi zespołami pracujesz tutaj, że przenosicie się z biura jak jest już późno i zamykają budynek - dopowiedziała, bo musiała się wytłumaczyć, a jeśli nie musiała, to chciała. Bardzo dbała o to, jak wypada w jego oczach i broniła się zawsze zaciekle, by nie skończyć jako osoba niekompetentna przez prezesem.

      Lily

      Usuń
  42. Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się, co w jej prezentacji, którą zrobiła kilka tygodni temu, mogło być tak niezrozumiałego, że należało to przetłumaczyć. Akurat zawsze jej się wydawało, że kiedy coś przygotowywała, to starała się, żeby wszystko było jasne już po pierwszym razie. Niekoniecznie brała poprawkę na stwierdzenie przeciętny klient, bo też jeszcze nie wiedziała, co to dokładnie oznaczało, ale chwilę zajęło jej dojście do tego, co pan Kravis mógł mieć na myśli.
    Mniej technicznego paplania, więcej bajerów. Chyba. Tak jej się przynajmniej wydawało, że właśnie o to mogło chodzić. Niestety, nie była wielką miłośniczką tego rodzaju przekładów i to pewnie dlatego, że zwyczajnie nie czuła, żeby umiała to robić w stopniu przynajmniej zadawalającym.
    Przechyliła głowę, marszcząc brwi jeszcze bardziej, kiedy prezes kontynuował, potwierdzając jednocześnie jej domysły. Już teraz była gotowa stwierdzić, że wyznaczone zadanie wcale jej się nie podobało i gdyby mogła wybierać, to nie wybrałaby do tego siebie. Przecież skoro jej prezentacja była zbyt techniczna, a zrobiła ją sama z podejściem, które miało ograniczyć wszelkie dygresje z wątpliwościami wobec tego, co chciała przekazać, to niby jak miałaby zrobić tak samo dobrze, ale mniej… technicznie? Do tego wyczerpała już chyba wszystkie wcześniejsze koła ratunkowe przygotowane na wypadek, gdyby założenie, że plan projektu jest przygotowany na sto procent, mijało się z czyimś przekonaniem na ten temat. Lubiła mieć co nieco w zapasie, ale nawet Camille nie przygotowywała się na niekończące się niespodziewane okoliczności.
    — Niech będzie — odparła bez przekonania, przysuwając laptopa bliżej siebie i kilkoma kliknięciami otworzyła swoją prezentację sprzed kilku tygodni.
    Wolałaby chyba zrobić całkiem nową prezentację, niż bawić się w tłumaczenie swoich własnych słów, które jej samej wydawały się bardzo zrozumiałe, ale to swoją drogą. Tłumaczyła sobie, że nie zna po prostu tego potencjalnego klienta i nawet nie czuła się z tym źle. Przywykła do tego rodzaju małych nieporozumień i choć nie brała poprawki na klienta czy innego sponsora i ich potencjalnych możliwości zrozumienia technicznej paplaniny, to trochę częściej brała poprawkę na siebie samą. Nie była przecież żadnym specem od komunikacji międzyludzkiej, a już tym bardziej nie znała się na relacjach biznesowych.
    — Yhym… — mruknęła przeciągle, koncentrując wzrok na wypełniającym się listami plików ekranie. — Nigdzie nie ucieknę — rzuciła trochę biernie i na pewno bez świadomości, jak to w ogóle mogło wybrzmieć i że może bezpieczniej byłoby użyć jednak innych słów, by przekazać, że będzie dokładnie w tym samym miejscu, w którym była teraz i w którym Chayton mógł ją ostatni raz zobaczyć, za nim udał się na piętro.
    Cam, wypowiadając te słowa, była już myślami bardziej w komputerze niż w świecie dookoła i zwyczajnie powiedziała to, co pierwsze wlazło jej na język. Mózg nie zakwalifikował też tego jako istotną informację, a jedynie jakiś towarzyski niuans, który był tak nieistotny, że można go było nawet pominąć i nic by to nie zmieniło. Ot, powiedziała to tak sobie bez żadnego kontekstu. Przynajmniej według własnej oceny.
    Wyznaczone zadanie nie bardzo jej się podobało i gdyby nie goniący czas, to może spróbowałaby to przerzucić na kogoś innego, kto na przykład miał bardziej gadane od niej i na pewno lepiej rozumiał istotę takiego przetłumaczenia. Jednak skoro już tu była, skoro już miała laptopa na kolanach i skoro już tak właściwie przestawiła się na tryb pracy, to nie będzie się wykręcać. Tak, to nie było zadanie dla niej, dźwięczało jej gdzieś z tyłu głowy, gdy przewijała swoją starą prezentację. Co z tego, że znała każdą specyfikację i cały projekt miała w małym palcu? Techniczny bełkot był jej ulubionym bełkotem i szczerze powiedziawszy nie postrzegała tego jako bełkot.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wystarczyło nawet mniej niż dziesięć minut, by wewnętrzny monolog Camille przerwał się samoistnie, przygnieciony nieuniknioną potrzebą wykonania zadania. Kontakt z rzeczywistością nieco zanikł na rzecz danych wyświetlanych na ekranie, który odbijał się w jej oczach, wątpliwości spychane były na bok, by zrobić miejsce na rozwiązania, które wypracowywał umysł w oparciu o posiadaną wiedzę na temat socjotechnik sprzedaży i marketingu. Nie interesowała się co prawda tymi dziedzinami, ale miała za sobą masę przeczytanych czasopism, w których na pewno przewinął się jakiś artykuł na ten temat, a że Cam lubiła czytać od deski do deski, to nawet tak nijako ciekawa dla niej rubryka na pewno znalazła sobie jakieś miejsce w jej głowie. Choćby po to, by niespodziewanie wyskoczyć nagle na pierwszy plan w jednej z tych sytuacji, które kończyły się darmowym drinkiem smakującym jak gorzka żenada.
      Kiedy wpadała w taki swój trans, w którym naprawdę jedyne, co miało znaczenie, to praca, ekran i klawiatura – Camille praktycznie wcale nie używała touchpada, kiedy korzystała z samego laptopa, podświadomie uznając, że dużo szybciej będzie się przełączać na potrzebne okna poprzez skróty klawiszowe – rozmowa z nią była naprawdę ciężka. Jałowa i ograniczona do beznamiętnych mruknięć, które niczego nie wnosiły. Słuchała, jeśli ktoś coś do niej mówił, ale wszystko ulegało natychmiastowemu sortowaniu i jeśli nie miało nic wspólnego z obecnie wykonywaną pracą, to trafiło na daleki margines, na który prawdopodobnie nigdy nawet nie spojrzy, dostawało plakietkę „nieważne, nieistotne” już na zawsze i Cam nawet do tego nie wracała w wolnym czasie czy tuż po wypełnionych obowiązkach. A to co wiązało się z pracą, to nawet jeśli się do tego nie odniosła na głos, to w odpowiednim czasie zaraz zostawało wprowadzane w życie, gdy smukłe palce odbijały się o przycisków, wystukując bez przerwy jakieś komendy lub wrzucając do programu wartości do zastosowania w pliku.
      Nic, co nie wiązało z tym, co miała przed oczami, nie miało znaczenia. Żadnego. Najmniejszego. Nie zwracała uwagi na takie rzeczy, którymi normalnie może by się stroskała czy zwyczajnie musiałaby się nad nimi zastanowić, za nim mogłaby wrócić do codziennego porządku. Pan Kravis wrócił i usiadł obok? Bez znaczenia. Nieważne, co robił, gdzie patrzył, co mówił – chyba, że chodziło o prezentację, to wtedy może nawet pokiwała w odpowiedzi głową. Ale żeby choćby zerknąć na niego kątem oka? Nie wchodziło to w ogóle w grę, bo jego twarz zdecydowanie nie była komputerowym ekranem.
      Drętwiejąca noga? Burczący z głodu brzuch? Sztywniejące mięśnie karku? Nic z tego nie było ani trochę istotne, póki do zrobienia była prezentacja potrzebna na jutro. Nawet jeśli Camille jakoś się krzywiła, robiła mniej lub bardziej zabawną minę, która zakłócała na chwilę wyraz skupienia na twarzy czy cicho kląskała językiem o podniebienie, to tylko dlatego, że akurat odpowiadało to temu, co wiązało z sytuacją na ekranie. Coś za długo się ładowało, coś nie chciało się ustawić, tak jak powinno, coś nagle załapało, że od ostatnich trzech kliknięć klikała to samo, ale dopiero teraz postanowiło zadziałać.
      Tak mniej więcej wyglądały jej interakcje z otoczeniem przez cały ten czas, jaki musieli wraz z prezesem poświęcić na przygotowanie odpowiedniej prezentacji, która byłaby zrozumiała dla przeciętnego klienta. Czyli było ich niewiele i większość ograniczała się tak naprawdę do braku reakcji na cokolwiek. Na przykład na płaczący z głodu żołądek czy siedzącego tuż obok Chaytona i wszystko, co sam robił i nie wiązało się w ogóle z prezentacją.

      Cam

      Usuń
  43. Wytrącić Camille z równowagi, kiedy pracowała, to była już taka sztuka, którą opanowało niewiele osób, jeżeli nie po prostu tylko jedna. A wziąwszy pod uwagę, że ta osoba zamieszkiwała ten sam dom, to może nawet i lepiej, że tak się złożyło i Cam przyszła pracować do Chaytona. Florence nie była szczególnie nachalna, ale jednocześnie potrafiła tak absorbować otoczenie dookoła siebie, że czasem ciężko było nie zwracać na nią uwagi, a już szczególnie kiedy akurat jej na tej uwadze zależało. Do tego od kiedy panna Russo zaczęła pracować w Kravis Security i chodziła to biura, cioteczka trochę inaczej zaczęła postrzegać „bycie zajętym”. Miała pracę, biuro było miejscem pracy, więc jeśli Cam robiła coś w domu, to nie było to już takie ważne, niecierpiące zwłoki, istotne i Bóg wie, co jeszcze. Inaczej sprawa się miała, kiedy zajmowała się głównie studiowaniem, bo wtedy ciotka jeszcze uznawała, że w domu też się pracuje i lepiej nie przeszkadzać. Ale teraz? Teraz, kiedy jedyna i ukochana siostrzenica nie pracowała już w domu, to jej obecność bardzo często należało w coś zaangażować. Choćby w zwykłą pogawędkę. Bo Florence uwielbiała rozmawiać.
    A tutaj, w wielkim domu pana prezesa? Byli tylko oni: Camille, która mimo swojej wewnętrznej niechęci do powierzonego zadania, gładko przestawiła się z typowo konwentowego nastroju, przeszła drobne turbulencje w postaci niespodziewanej obecności Lucindy Kravis, by ostatecznie wpaść w wir pracy; i Chayton, nie mający chyba nic przeciwko obecnej sytuacji, w której pełnił rolę obserwatora. Żadne nieskore do przełamania tej atmosfery wypełnionej dźwiękiem pisania na klawiaturze i ewentualnie pojedynczych słów lub przytaknięć. Ciemnowłosa była skupiona i dosłownie nie obchodziło ją nic poza ekranem laptopa. Nie przeszkadzało jej, co robił w tym czasie pan Kravis, w gruncie rzeczy nie byłaby nawet w stanie powiedzieć, co to takiego było, bo nie było to nic, co by zakłócało jej nastrój. Normalnie nie zniosłaby ciągłego przyglądania się jej i to jeszcze z odległości mniejszej niż długość klubowego baru.
    Zmarszczyła zabawnie nos, gdy rozbrzmiała cicha muzyka, jakby właśnie nadleciała jakaś natrętna mucha. Odrobinę wytrącona z rytmu, dopuściła do świadomości uczucie zmęczonych oczu, przez co musiała zamrugać kilka razy bardzo szybko, żeby nie odrywać dłoni od klawiatury i nie przetrzeć powiek. Próbowała jednak na marne, bo samo mruganie nie wystarczyło, by przeżegnać zmęczenie. A skoro już i tak zrobiła sobie malutką przerwę, to wyciągnęła obie ręce do góry, czemu towarzyszył charakterystyczny dźwięk kręgów wskakujących na swoje miejsca. Zerknęła na zegarek w rogu ekranu i westchnęła nieznacznie, opuszczając powoli ręce z powrotem na klawiaturę.
    Chciała wrócić do robienia prezentacji, na co też wskazywała płynność jej ruchów, ale mniej więcej w tym samym czasie jej dłoń przechwyciła coś chłodnego. Popatrzyła na nią i na szklankę z lemoniadą, odruchowo też zerkając zaraz w bok, gdzie usiadł pan Kravis. Odległość między nimi i to, że się trochę pochylał w stronę ekranu, a tym samym był jeszcze bliżej, trochę ją zmieszała i Cam zastygła na kilka sekund, wgapiona w profil swojego szefa. Cały czas tak siedzieli, kiedy beztrosko wklepywała dane do prezentacji? Przecież to chwila nieuwagi, jakieś przerzucenie włosów na drugie ramię, nagłe kichnięcie i zaraz miałaby nos w jego policzku albo zagłębieniu szyi, w zależności od kąta i ogólnej pozycji. Ile razy tak się pochylał, by przyjrzeć się prezentacji? Ile razy zaistniało to ryzyko?
    Pran Kravis się odsunął, biorąc łyk swojej lemoniady, Camille odchrząknęła cicho i zaraz sama schowała się za szklanką, chcąc zakamuflować ewentualne zmieszanie, które mogło wykwitnąć na jej twarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jeszcze nie jest skończona — odparła na wszelki wypadek, gdyby to nie było oczywiste. — Zostało kilka slajdów, hiperłącza trzeba poprawić, bo pozmieniały się lokalizacje niektórych plików i nie wszystkie interaktywne bajery będą bez tego działać i jeszcze parę innych takich drobnostek… O dziewiątej o trzydzieści? — wymieniała w równym tempie, przeklikując okna na ekranie, po czym w pewnym momencie znów popatrzyła na pana Kravisa. — Też mam tam być? — spytała, nie spodziewając się nagle takich szczegółowych informacji na temat czasu i miejsca jutrzejszego spotkania. Nie dała jednak od razu mu odpowiedzieć, bo jeszcze coś wpadło jej do głowy i wróciła spojrzeniem do ekranu. — Mogę puścić test na wszystkie interakcje i jeśli wynik pokaże zero, to automatycznie może się wysłać do Victorii — zaproponowała, znów przeklikując jedną ręką coś na ekranie. — Możemy oczywiście przelecieć całą prezentację od początku do końca i sprawdzić manualnie, czy jest w porządku, ale to zajmie jakieś piętnaście, dwadzieścia minut, a jeśli jest coś do poprawki, to jeszcze dłużej… Wie pan, ręczę za stronę techniczną i za skuteczność testu — podsumowała, upijając trochę ze szklanki. — Powinno być też merytorycznie, ale to i tak już zależy bardziej od tego, kto będzie mówił… Pewnie też dałoby się zrobić tak, żeby w ogóle nie trzeba było nic mówić i prezentacja sprzedałaby się sama, ale to nie moja półka.
      Pomyślała, że zaczęła za dużo gadać, w dodatku trochę od rzeczy i momentalnie zamknęła usta, jak na zawołanie. Odstawiła szklankę na stolik, by usprawnić sobie pracę, dołączając drugą dłoń do klawiatury. Wpatrzona w ekran, udawała, że wcale się niczym nie zmieszała i nie wprawiła się w żadne zakłopotanie.
      — Maks dwadzieścia pięć minut, jeśli wszystko będzie działało, i mogę zwolnić laptopa oraz kanapę — poinformowała jeszcze, dosyć zdawkowo przekazując, że chwila i pan Kravis będzie miał ją z głowy.

      Cam

      Usuń
  44. [Bardzo dziękuję za powitanie i kilka miłych słów pod kartą mojej małej tancereczki! Aż mi się cieplej na serduszku zrobiło, ot co!
    Lubię słodko–gorzkie historie, a że czasami dorzuci mi się zdecydowanie więcej goryczy niż słodyczy... Przyznaję bez bicia, że lubię komplikować życie moim postaciom, no.
    Jestem pod ogromnym zachwytem każdego z Twoich panów, zdecydowanie tak. To, jak skrupulatnie ich wykreowałaś, ile szczegółów z ich życia przedstawiłaś i jak idealnie wszystko jest ze sobą spójne rozłożyło mnie na łopatki, dosłownie. Aktualnie chyba zostałaś moim blogowym guru, tak coś mi się zdaje. Gratulacje, chylę czoła!
    Chętnie wspólnie coś napiszę, bo aż mnie korci, ale przyznaję, że nie mam jakiejś konkretnej wizji, jakby Twoich panów połączyć z moją Nayą. Może Ty na coś wpadłaś? Ewentualnie możemy spotkać się na mailu i wspólnymi siłami coś wydziergać.]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  45. — Naya, olśniewająco wyglądasz! — Naomi pisnęła z zachwytu, jeszcze zanim brunetka zdążyła przekroczyć próg budynku teatru Davida H. Kocha, po czym zarzuciła szczupłe ramiona o skórze w odcieniu kości słoniowej na szyję przyjaciółki i obdarzyła ją mocnym uściskiem, zupełnie niespodziewanym po kimś tak drobnej budowy. — Powalisz wszystkich na kolana jeszcze zanim zdążysz wejść na scenę! — kobieta uśmiechnęła się szeroko, po czym ujęła dłoń Nayi i obróciła ją w lekkim piruecie. Krótka, dopasowana sukienka w kolorze szampańskiego złota zalśniła subtelnie w blasku świateł i była idealnym kontrastem dla jej ciemnej karnacji, a lekko spływające na ramię czekoladowe loki eksponowały odsłonięte aż po same lędźwia plecy, zdecydowanie pozwalając wyobraźni ludzi dookoła działać na najwyższych obrotach.
    — Gdyby zobaczyli mnie podczas treningów to na pewno zmieniliby zdanie! — Naya zażartowała i roześmiała się, po czym pozwoliła poprowadzić się przyjaciółce przez próg głównej sali, gdzie lada moment miała odbyć się część oficjalna bankietu wraz z przemowami i podziękowaniami.
    Między jednym uderzeniem obcasa o marmurową posadzkę, a drugim, Naya witała się z zaczepiającymi ją gośćmi pozdrowieniem czy uprzejmą wymianą zdań. Cechowała się co prawda niesamowicie kiepską pamięcią do nazwisk i przyznawała się do tego już na wstępie, jednak posiadała doskonałą pamięć do twarzy. I świetnie potrafiła łączyć je ze szczegółami z życia, którymi dzielił się z nią rozmówca, nawet najmniej istotnymi, czym zazwyczaj potrafiła skraść serce każdego.
    Jednak tego wieczoru Naya poszukiwała w tłumie konkretnej twarzy, o której w ostatnich tygodniach myślała zdecydowanie zbyt często. Częściej, niż powinna. Łapała się na tym w najmniej oczekiwanych momentach, niespodziewanie, a zaraz potem jej policzki oblewał delikatny rumieniec, zupełnie jak za czasów nastoletnich, kiedy wzdychała do chłopaka ze starszej klasy.
    — Naya, twoje nazwisko! Zaspałaś? — roześmiany głos Naomi zaraz nad uchem wyrwał Nayię z zamyślenia, a subtelne poklepanie po plecach uzmysłowiło jej, że właśnie została wezwana na scenę. Ruszyła więc między gośćmi, ogłuszona niosącymi się po auli oklaskami, po czym z szerokim uśmiechem przyjęła niewielką kryształową statuetkę od dyrektora artystycznego.
    Co roku przygotowała kilkuzdaniowe przemówienie, które wygłaszała podczas bankietu podsumowującego, żeby podkreślić, jak bardzo jest wdzięczna za wspólną pracę, jednak w tym roku nie czuła się na siłach. Świadomość, że mógł to być jej ostatni rok w NYC Ballet sprawiała, że brakowało jej tchu, dlatego wolała trzymać te myśli od siebie z daleka. Zwłaszcza czego wieczoru.
    — Dziękuję — Naya odezwała się do mikrofonu ciszej, niż planowała, przełykając gulę, która nagle utkwiła w jej gardle. Zamrugała gwałtownie, bo łzy niespodziewanie zapiekły ją pod powiekami, jednak przepędziła je równie szybko. A gdy podniosła wzrok na gości, nagle dostrzegła twarz, której szukała od rozpoczęcia bankietu. I to jej w zupełności wystarczyło. — I mam nadzieję, że będę miała możliwość kontynuować tę niesamowitą przygodę również w przyszłym roku. Dziękuję jeszcze raz! — dodała jedynie, na powrót przywołując szeroki uśmiech. Ukłoniła się nieznacznie w kolejnej salwie oklasków, po czym zeszła ze sceny i zniknęła w tłumie. Tym razem jednak wiedziała, gdzie znaleźć twarz, której szukała.
    Chayton Kravis. Myśli na jego temat kłębiące się w umyśle Nayi nie były dla niej niczym nowym ani zaskakującym, bo towarzyszyły jej od dłuższego czasu. Zdała sobie sprawę, że wpadła po uszy jeszcze długo przed jego ślubem z Rosalie. Swoją drogą, to właśnie ona ich sobie przedstawiła, więc tym bardziej brunetka postanowiła, że jakakolwiek relacja między nią i Chaytonem, inna od czysto przyjacielskiej, absolutnie i pod żadnym pozorem nie wchodzi w grę. A kiedy faktycznie zaczęła wierzyć, że to może się udać i być czymś absolutnie normalnym, dowiedziała się o rozwodzie państwa Kravis. I jej myśli zatoczyły koło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Już straciłam nadzieję, że przyjdziesz. Dobrze cię widzieć! — Naya, mimo wysokich obcasów, musiała nieznacznie wspiąć się na palce, by objąć mężczyznę za szyję. Zapach jego perfum, subtelny i idealnie wyważony, połaskotał ją w nos, na co jej usta rozjaśnił delikatny uśmiech. — Dziękuję. Ostatni rok faktycznie był niezwykle intensywny, więc myślę, że nawet dwa słoiki masła pistacjowego byłoby za mało. A może to ja nie znam umiaru? — brunetka roześmiała się z rozbawieniem.
      Kiedy Chayton obrzucił ją uważnym spojrzeniem, a z jego ust padł kolejny komplement, poczuła jak jej policzki mimowolnie pokrywają się rumieńcem. Wraz z nim jednak przez jej głowę przemknęła myśl, jak bardzo jego słowa rozminęły się z prawdą i tym, jak faktycznie w ostatnim czasie się czuła. Wręcz przeciwnie — coraz bardziej dokuczało jej poczucie, że gasła.
      — Ty też wyglądasz niczego sobie — Naya puściła w stronę mężczyzny oczko, po czym nieznacznie uniosła jedną brew ku górze, uśmiechając się delikatnie. Dodała nieśmiałym tonem: — Mam nadzieję, że tego wieczoru obowiązki gonią cię odrobinę mniej niż zwykle i mogę liczyć na twoje towarzystwo chociaż przez chwilę.

      Naya

      Usuń
  46. Naya na co dzień nie przywiązywała większej uwagi do swojego wyglądu. Dbała o urodę, bez dwóch zdań, jednak nie przesadnie – stawiała głównie na zbilansowaną dietę i naturalną pielęgnację. Nie spędzała codziennie godziny przed lustrem, by przygotować idealny makijaż, ani nie poświęcała kolejnej z nich, żeby dopasować buty do torebki czy paska, jak to robiły jej koleżanki. Stawiała na klasykę i minimalizm, jednak przede wszystkim wygodę.
    Bankiet również nie był wyjątkiem, bo nie poświęciła na przygotowanie się do niego dużo więcej czasu, niż na zwyczajowe wyjście z przyjaciółmi na miasto. Ułożyła inaczej włosy, to fakt, i użyła szminki oraz tuszu do rzęs, co na co dzień raczej pomijała, jednak nic poza tym. Sukienka, która była prezentem od jej brata specjalnie na tę okazję, zestawiona z czarnymi szpilkami, zrobiła całą robotę za nią.
    — To, że jesteś tutaj dzisiaj, naprawdę wiele dla mnie znaczy. — Naya mówiła szczerze. Wiedziała, ile czasu Kravis poświęca pracy, czy to na jednym, czy drugim etacie, i domyślała się, że faktycznie musiał włożyć wiele wysiłku w to, żeby pojawić się na bankiecie specjalnie z jej powodu. Czuła nieopisaną wręcz wdzięczność, że może otaczać się takimi ludźmi.
    — Miałam zamiar wpakować cię do bagażnika i wywieźć za miasto na tydzień, ale skoro mówisz, że masz czas jedynie do rana to chyba muszę zmienić plany. Co za szkoda! — brunetka nie potrafiła powstrzymać się od żartu. Zdawała sobie sprawę, że nie była to zbyt realna wizja, o ile nawet nie niemożliwa biorąc pod uwagę fakt, że Chayton był od niej co najmniej dwie głowy wyższy i o sto procent silniejszy, więc prędzej to on mógł wpakować do bagażnika ją.
    Naya zatrzymała uprzejmie jednego z kelnerów i zgarnęła z niesionej przez niego tacy szklaneczkę z lemoniadą, upewniwszy się uprzednio, że jest to napój bezalkoholowy. Upiła niewielki łyk, chcąc w ten sposób odwlec nieco w czasie odpowiedź, ponieważ pytanie Chaytona należało do tych zdecydowanie niewygodnych. Całkowicie zapomniała o tym, jak doskonałym obserwatorem jest mężczyzna i bez najmniejszego problemu potrafił czytać z ludzi jak z otwartej księgi – a już zwłaszcza to, co planowali ukryć.
    Nie chciała go okłamywać. Ani nikogo innego. Kiedy przed rokiem dostała diagnozę planowała poinformować najbliższych jej ludzi od razu. Zawsze była szczera z tymi, na których jej zależało, i na palcach jednej ręki mogła policzyć sytuacje, kiedy skłoniła się ku kłamstwu – na czym nigdy nie wyszła korzystnie, swoją drogą. Jednak starając się znaleźć odpowiednie słowa, bo przecież nie było to coś, co łatwo przechodzi przez gardło, odwlekała to w czasie. A im dłużej unikała tematu, tym było trudniej.
    — Z końcem roku zawsze bierze mnie na refleksje. Ostatnio nawet bardziej, niż zwykle. To pewnie z przemęczenia, bo w ostatnich kilku miesiącach pobiliśmy rekord występów, co wiązało się ze zdwojoną pracą — Naya uśmiechnęła się delikatnie i wzruszyła lekko ramionami, tak na dobrą sprawę nie mijając się za bardzo z prawdą. Zmęczenie również grało tutaj znaczącą rolę, jednak jego powodem było coraz bardziej słabnące serce, a nie natłok pracy. O tym jednak nie miała zamiaru wspominać. — Ostatnio ktoś mi powiedział, że nic co dostajemy od losu nie jest nam dane na zawsze i chyba za bardzo utkwiła mi ta myśl w pamięci — machnęła ręką i wywróciła teatralnie oczami, dając Chaytonowi do zrozumienia, że sytuacja jest godna zbagatelizowania. Roześmiała się zaraz potem: — No, i oczywiście nie robię się coraz młodsza. Wręcz przeciwnie, emerytura zbliża się wielkimi krokami!

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  47. Jeśli coś mogło się zrobić samo i efekt spełniał wszystkie oczekiwania, to w podświadomość podpowiadała Camille, że proces osiągnął pewnego rodzaju doskonałość. Wtedy wszystko działało doskonale, a ryzyko błędów było minimalne, bo bezbłędność w obecnym świecie nie istniała – po prostu zawsze prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto zrobi to samo tylko lepiej. I dobrze, bo to znaczyło, że świat się jakoś rozwijał i nic nie stało w miejscu. Poza tym Cam nie lubiła spoczywać na laurach, więc nieraz prześcigała samą siebie. Nie miała jednak żadnych złudzeń, że kiedykolwiek osiągnie taki poziom w robieniu prezentacji, by nie trzeba było nic przy nich mówić, to w ogóle nie była jej działka, a ewentualna wprawa w ich robieniu na poziom „zadowalający” była wynikiem pracy na studiach. Tam bez przerwy trzeba było coś prezentować, ale Camille nigdy nie osiągnie w tej dziedzinie nawet tymczasowej doskonałości.
    Na szczęście wychodziło na to, że pan Kravis takiej doskonałości nie oczekiwał, a możliwe, że nawet tego tak nie postrzegał. Wręcz tutaj element ludzki i to, że nie wszystko zrobi się samo, wydawało się być w jego oczach korzyścią. I nie miała zamiaru tutaj polemizować, bo przecież nie była żadnym specjalistą.
    Pokiwała głową, potwierdzając bezgłośnie najbliższe zamiary. Najwięcej czasu potrzebowała na poprawki, o których wspomniała, a za które zabrała się już w trakcie mówienia. Dwadzieścia pięć minut to i tak było powiedziane z zapasem, gdyby nagle zapomniała którejś ze ścieżek albo jakaś interakcja w prezentacji wyjątkowo upierdliwie nie chciałaby współpracować, wymagając od niej dodatkowych poprawek albo wymyślenia zupełnie innego rozwiązania.
    — Nie znam się na sprzedaży. Sporadycznie czytam tylko o teorii i to w ramach ciekawostek — odparła, mając na myśli te kilka artykułów w Science, które czasami się przewiną w magazynie, nawiązując najczęściej do jakiś trików psychologicznych, ich skuteczności oraz szerszego wpływu na otoczenie. — Ale przyjdę — oznajmiła, nie spuszczając oczu z ekranu. — Chętnie posłucham, jak ktoś o tym opowiada tak, żeby było ciekawie.
    Palce Camille bardzo sprawnie i szybko obchodziły się z klawiaturą. W równym tempie, nawet całkiem zgrabnie, biorąc pod uwagę, że dłonie miała zawsze zadbane. Daleko było temu widokowi do dłoni pianisty, bo i pole działania było tutaj zupełnie inne, ale i tak Cam nieświadomie przemycała w tym pewnego rodzaju grację.
    Aż nagle stukot ustał. Urwał się zupełnie, bez żadnej zapowiedzi. Camille jedynie subtelnie dotknęła touchpad, odstawiając otwarty laptop na stolik. Za to w zamian wzięła szklankę z chłodną lemoniadą, pochylając się lekko. Następnie przeciągnęła piętami po przodzie kanapy, tak by zsunąć buty najpierw z pięt, a potem z całej stopy i podciągnęła nogi pod brodę. Objęła kolana ramionami, łącząc dłonie w splocie na szklance i cicho westchnęła, ani razu nie spoglądając na nic innego, jak ekran komputera.
    Długie linijki znaków przewijały się czarno na białym w zawrotnym tempie. Komputerowy, bezgłośny jazgot danych. Obrazy, funkcje i tym podobne przetłumaczone na język, który zostanie zrozumiany przez program i umożliwi mu przetestowanie prezentacji. Na środku widniało niewielkie okienko z wypełniającym się stopniowo paseczkiem – symboliczny pokaz progresu operacji.
    Cam często to robiła. Wpatrywała się w ładowanie ekranu, czekała, aż algorytm przerobi cały kod albo jak program przejdzie test. Oczywiście nie rozumiała nic a nic z tego, co tam się przewijało i nawet nie próbowała, bo ciągi znaków były po pierwsze naprawdę bardzo długie i po drugie leciały jeden po drugim. Nie było szans rozróżnić czegokolwiek. Za to korzystała z tych momentów i poświęcała je na drobne refleksje. Oczy bezwiednie wpatrywały się w ekran, a mózg w tym czasie pracował nad jakimiś wewnętrznymi rozterkami. Jakby te ciągi znaków pozwalały jej się skupić albo uspokoić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Którego marca? — spytała nagle po dłuższej chwili, nie musząc się teraz nawet oglądać, by wiedzieć, że siedzący obok pan Kravis patrzył w jej stronę. Upiła łyk, na moment rozluźniając splot wokół szklanki i zaraz wszystko wróciło do poprzedniego stanu. — I dlaczego?
      Nie wątpiła, że nie musiała doprecyzowywać swoim pytań. Może było to niespodziewane i wyrwane z kontekstu, w pewien sposób nawet podwójnie, ale pan Kravis już nieraz udowodnił, że jemu pewnych rzeczy nie trzeba w ogóle tłumaczyć ani dodatkowo wyjaśniać. Tym bardziej, że dzisiaj nawet sam wspomniał o tym, kiedy Cam miała urodziny i właściwie to stąd wzięły się jej pytania. Była ciekawa, jak dokładnie zapamiętał datę i dlaczego, podobnie jak jakiś czas temu zaskoczył ją z jej domowym adresem.

      Camille Russo

      Usuń
  48. Umiała sobie bardzo dobrze zorganizować czas, a że poza pracą nie miała żadnych większych zobowiązań, to bardzo łatwo było znaleźć sobie chwilę wolnego i to nawet będąc w biurze, bo w rzeczywistości wolny czas Camille i tak czymś sobie wypełniała. Zawsze umiała sobie znaleźć coś do roboty, najczęściej decydując się na to, co poniekąd w dalszym ciągu wiązało się z pracą. Bez przerwy dopracowywała swój extranet, bo nawet jeśli zabrała się za ten projekt, by mieć jakąś przykrywkę dla tej wielkiej dziury w CV, to nie zamierzała tego zostawić na zapomnienie. Jeśli nie extranet, to na pewno można było poszperać w Internecie w poszukiwaniu jakiś interesujących rozwiązań programistycznych i zastanowić się, jak można byłoby je zastosować w swoim środowisku. A jak nie to, to były jeszcze czasopisma, których numery piętrzyły się u niej przy łóżku albo zapychały jedną z szuflad przy biurku. W ostateczności, jeśli już naprawdę nie miała do czegoś głowy, mogła zaszyć się na piętrze w domowym składziku, który ciocia dawno temu pozwoliła przerobić jej na malutką pracownię, w której mogła malować figurki i nie truć powietrza toksycznym zapachem farb modelarskich.
    Ze spotkania wyniesie pewnie niewiele, bo osobiście wychodziła z założenia, że jej umiejętności miękkie leżą i kwiczą, zdychając w agonii i zdechnąć dalej nie mogą. Mogła posłuchać, podziwiać i stwierdzić, czy jej się podobało, czy nie, ale poza ewentualną, wcześniej wspomnianą teorią, niewiele jej to da. Zaspokoi też ewentualnie swoją ciekawość i pozna z daleka potencjalnego odbiorcę produktu, ale i tak głównie chodziło o ciekawość. No i po części wzięła do siebie to, że propozycja padła ze strony pana Kravisa, więc szkoda byłoby nie skorzystać i głupio byłoby odmówić, nawet jeśli było to całkowicie niezobowiązujące.
    Uniosła kącik ust nieco ironiczne i przez chwilę wydawało się, jakby jeszcze miała wywrócić oczami. To już słyszała i myślała, że mają to już za sobą, ale pan prezes najwyraźniej nie był skory do prędkiego odkrywania kart. Rozumiała, że można być kimś zainteresowanym, jednak w tym przypadku miała wrażenie, że nie chodziło o takie zwykłe zainteresowanie, jakie szef okazuje pracownikom. Szef nie ma potrzeby pamiętać, kiedy pracownik ma urodziny i gdzie konkretnie mieszka z dokładnością do numeru domu, żeby móc weryfikować jego wydajność i efekty pracy. Jakkolwiek Camille o tym myślała, nie umiała tego dopasować do żadnego schematu, który pasowałby do zawodowej relacji, jaka łączyła ją z panem Kravisem, więc wniosek był jeden. Tu nie chodziło tylko o pracę.
    — To niesprawiedliwe — mruknęła ledwo słyszalnie pod nosem z cicho pobrzmiewającym wyrzutem. Niesprawiedliwym było to, że bez trudu mógł takie informacje uzyskać, bo na pewno były zawarte w którymś z jej formularzy osobowych i niesprawiedliwe było to, że tak łatwo przychodziło mu zapamiętywanie wszystkiego. I już w ogóle absolutnie niesprawiedliwe było, że w ogóle się tym nie peszył, tylko wręcz otwarcie jej to wszystko pokazywał. Za to Camille się peszyła, co też zakrawało o absurd w jej mniemaniu, bo przecież ani nic takiego nie zrobiła, ani nawet nie były to jakoś super wrażliwe informacje.
    — A pan kiedy ma urodziny? — spytała zaraz, chcąc na wszelki wypadek zagłuszyć wcześniejsze słowa.
    Tak właściwie to nie chciała zadawać tego pytania, bo taka informacja nie była jej do niczego potrzebna i jeszcze przed chwilą w ogóle się nad tą kwestią nie zastanawiała. To przyszło samo i nagle. Jak próba odbicia piłeczki w przypadku kogoś, komu całkowicie brak refleksu, ale ma jeden ze swoich przebłysków. Oczywiście nie było to takie samo, jak w przypadku jej daty urodzin, bo tutaj informacji chciała zasięgnąć bezpośrednio od źródła i w sposób całkowicie jawny, ale jeśli miała być szczera, to gdyby nie sytuacja i nagła ciekawość, poszperałaby w Internecie albo popytała ludzi w pracy. Wtedy byłoby trochę sprawiedliwiej, o!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W dalszym ciągu wpatrywała się w komputer i migające na nim linijki znaków. Można było dostrzec, że jest trochę zmęczona po całym dniu. Od rana była na nogach, dzień spędziła w tłumach ludzi w kostiumie maga i na pod koniec dnia dała się jeszcze wykazać swojej głowie. Generalnie nie sprawiała innego wrażenia, niż będąc w biurze w godzinach popołudniowych, z tymże teraz nie miała ani grama makijażu i siedziała na miękkiej kanapie. Przymknęła nawet na moment powieki, ale praktycznie natychmiast je otworzyła, bo z jej brzucha wydobyło się głośne burczenie, któremu towarzyszyło charakterystyczne ssanie.
      Camille spaliła wielkiego buraka. Zacisnęła mocno powieki i w miarę możliwości schowała twarz w swoich kolanach, wtulając się w nie mocno, jakby chciała zwinąć się kulkę jak jeżyk wyczuwający niebezpieczeństwo.
      Oh, Dio mio… — jęknęła niewyraźnie. — Przepraszam — dodała, autentycznie zawstydzona, co można było nie tylko zobaczyć po jej zachowaniu, ale też usłyszeć w jej głosie. Było jej okropnie głupio!

      Cam

      Usuń
  49. Nie była chyba na to jeszcze gotowa, by tak po prostu zapytać, o co chodziło z tym, że pan Kravis był ciekawy jej osoby. Wszystko wręcz krzyczało, że to nie jest tak do końca związane z samą pracą, ale ciemnowłosa nie rwała się do rozwiązywania takich tajemnic. Sprawy międzyludzkie zawsze gdzieś od siebie odsuwała, spychając je z pierwszego planu na drugi, może czasem trzeci. Tutaj wolała też nie poświęcać temu za wiele uwagi pod kątem relacji, bo skoro w dalszym ciągu w jakiś sposób łączyło się to z pracą, to na tym wolała się skupić. Pracy była po prostu bardziej pewna przez wzgląd na swoje doświadczenie i umiejętności. Nie była starym wyjadaczem, ale zawodowo jeszcze jej się nie zdarzyło popełnić jakiejś większej gafy, której gorzki smak musiałaby przełykać przez cały wieczór. Za to z ludźmi bywało różnie, ale jednak częściej jej nie wychodziło, o czym świadczył chociażby fakt, że na randki umawiała ją ciotka.
    Za to pytanie o urodziny Chaytona musiało też pewnie wydać jej się całkiem na miejscu, skoro poniekąd otwarcie rozmawiali o tych sprawach. On wiedział o jej urodzinach, nie krył się z tym zupełnie i zaczynała myśleć, że może trochę przesadza i jej się wydaje, że to takie nietypowe, biorąc jeszcze poprawkę na to, jak łatwo zapamiętywał różne rzeczy. To mogło być zupełnie nic, a Cam mogła po prostu w pierwszym odruchu lekko przesadzać ze swoja podejrzliwością. Dlatego tak naturalnie przyszło jej zapytać o to samo, bo tak przecież robili ludzie, kiedy rozmawiali. Wymieniali się informacjami i choć ciężko to nazwać wymianą, skoro pan Kravis już to wiedział, to dalej była to jakaś rozmowa. Chyba, bo takich rzeczy nigdy nie była stuprocentowo pewna.
    No i Camille wiedziała bardzo dobrze, jaką skarbnicą wiedzy był internet w przypadku ludzi pokroju Chaytona Kravisa. Tylko jednocześnie Cam niespecjalnie często szukała informacji na portalach plotkarskich, poza tym nie czułaby się w porządku szperając w sieci za swoim szefem. Zrobiła swój własny research za nim zaczęła aplikować do pracy w Kravis Security, ale skupiła się na firmie, a nie twarzy, która ją reprezentowała i dlatego pewnie tak łatwo dała się zrobić w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej. Wiedziała, kim był Chayton Kravis, ale zupełnie ją wtedy nie interesował jako człowiek, co teraz z pewnością uległo wielkiej zmianie, ale też z dokładnie tego samego powodu nie była skora, by przeglądać teraz wywiady z jego udziałem, czy szukać nagłówków ze szmatławców z jego nazwiskiem. To nie wydawało jej się w porządku, skoro miała tego człowieka przed sobą, aczkolwiek pewnie niektórzy by się z nią nie zgodzili – tak bardzo nie interesować się swoim szefem, kiedy tyle informacji na jego temat było na wyciągnięcie ręki? Zawracać mu głowę tak oczywistymi i prostymi pytaniami?
    W sumie to już nie wiedziała, co byłoby najwłaściwsze i to, że telefon szefa zadzwonił, a ten zniknął, było teraz dla Cam jak zbawienie. Odstawiła lemoniadę na stolik i nagląco zaczęła patrzeć na komputer, jakby to rzeczywiście mogło zadziałać i przyspieszyć cały proces. Ten już sam chylił się ku finiszowi, więc w Camille zrodziła się już nawet nadzieja, że może za kilka minut będzie mogła zniknąć z tego miejsca, które teraz wydawało się pękać przez tą całą niezręczność, którą odczuwała. Nawet takie proste rozmowy jej się nie kleiły!
    Już opuściła nogi na ziemię, pochylając się do klawiatury, by nie tracić ani chwili, kiedy tylko prezentacja zostanie wysłana do Victorii Kravis, a laptop będzie mógł zostać zamknięty. Wtedy nic ją już tu nie będzie trzymało. Już trzymała stopy w butach, gotowa w każdej chwili wsunąć je do końca i wstać. Już pasek się wypełnił, program się zamknął, pojawiła się animacja wysyłania wiadomości…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzdrygnęła się na dźwięk głosu wracającego szefa i ociężale przeniosła na niego spojrzenie. Przekrzywiła głowę na bok ze zdziwieniem malującym się na twarzy, kiedy dostrzegła trzymane przez niego papierowe torby. Zamrugała szybko. Brzuch znów się odezwał, więc zgarbiła się odruchowo, by jakoś to zagłuszyć. Sens słów Chaytona dotarł do niej z opóźnieniem, ale niemniej ją zaskoczył, bo zupełnie się tego nie spodziewała.
      Na chwilę zaniemówiła, postawiona przed bardzo ciężkim, wewnętrznym wyborem. Zakłopotanie i uczucie lekkiego wstydu, w które się wpędzała, jeszcze nie zdążyło ustąpić i motywowało ją do jak najszybszego ulotnienia się z domu pana Kravisa, ale z drugiej strony jedzenie, podobnie jak spanie, to była jedna wielka słabość Camille, na którą sama z siebie miała zawsze bardzo mało czasu. A tu jedzenie wypakowywało się nawet samo, uwalniając te cudowne zapachy, drażniące nozdrza i pobudzające ślinianki.
      Brzuch znów jej zaburczał.
      — Chętnie! — powiedziała zaraz głośno i ochoczo, znów chcąc zagłuszyć własne ciało. Poza tym naprawdę lubiła jeść, także istniała spora szansa, że nawet gdyby jej brzuch się teraz nie odezwał, to i tak by się zgodziła zostać i zjeść.
      Zamknęła pospiesznie laptopa, wcześniej upewniwszy się, że nic ważnego nie chodziło w tle i zaraz po tym przeniosła całą swoją uwagę na pudełka. Mimowolnie parsknęła śmiechem, bo widok włoskich potraw w połączeniu ze wcześniejszym komentarzem pana Kravisa, wyjątkowo ją rozbawił. Oczywiście, że kochała włoskie jedzenie. Popatrzyła na niego, powstrzymując kwitnący na jej ustach wesoły uśmiech.
      — Moja ciotka nie może się o tym dowiedzieć — zastrzegła na wpół poważnie, wskazując wymownie palcem na jedzenie. — Gdyby się dowiedziała, że jem choćby zwykłą carbonarę zamówioną do domu, a nie zrobioną samemu, to by chyba umarła ze wstydu, wydziedziczyła mnie i jeszcze poszłaby rozpaczać do sąsiadek. — Podniosła się z miejsca, przeciągnęła się szybko, unosząc ramiona do góry i pokręciła głową w różne strony, by rozluźnić mięśnie szyi barków.
      Nie, żeby Florence sama nie pracowała w restauracji, pozwalając ludziom cieszyć kubki smakowe jedzeniem, którego nie przygotowali sobie sami. Była jednak zasada, że panie Russo nie zamawiają jedzenia do domu i nie chodzą jeść do włoskich restauracji, bo ciotka dosłownie uważała to za skazę na dumie. Jakby to miało oznaczać, że jedzenie przygotowane przez nią nie jest wystarczające. Camille nie miała takich radykalnych poglądów, choć wiedziała już teraz, że nic z tego, co zostało przed nią postawione nie dorówna temu, co mogła znaleźć w domowej lodówce.
      Tylko domowa lodówka była w jej domu, a nie tutaj.
      — Basen też brzmi fajnie — odparła po krótkiej chwili zastanowienia. Nie miała za bardzo do czynienia z takimi luksusami, jak prywatny basen przy domu, a już wcześniej zdążyła zauważyć, że tamta część domu pana Kravisa prezentowała się bardzo przyjemnie. Rzadko też sama z siebie decydowała się spędzać czas na zewnątrz, nawet przy ładnej pogodzie, ale dziś chyba nawet Cam miała przesyt, jeśli chodzi o zamknięte pomieszczenia.
      Cały dzień na hali z kiepską klimatyzacją i wentylacją, wśród różnych ludzi z różną potliwością… Tak, mogłaby zaczerpnąć świeżego powietrza i się dotlenić.

      Cam

      Usuń
  50. Prywatny kawałek podłogi to słowa, które zabrzmiały tak, jakby faktycznie ten dom był wyjątkowy, darzony sentymentem przez Chaytona, a fakt że ona mogła się tu znaleźć dzisiaj, również wydawał się teraz jakoś bardziej osobliwy. Lily tylko zacisnęła mocniej usta, odwracając wzrok, gdy wyznał, że tylko ona i jeszcze jedna osoba z pracowników, się tu znalazła. Opanuj się Taylor! musiała samą siebie upomnieć, bowiem szczególnie po alkoholu, jej myśli wędrowały nie tymi ścieżkami, którymi powinny. Nie chciała dopowiadać sobie znaczeń, które nie istniały, nie chciała nic sobie wyobrażać, bo rozumiała jedno - sama sobie mąci w głowie. Pomijając to w jakiej sama znajdowała się sytuacji, był jeszcze pan Travis jak zawsze nieosiągalny i niewzruszony na jej wpatrzne w niego oczy i nawet jej marzenia nie miały mocy, by w wyobraźni ten niezłomny obraz przemienić.
    Odetchneła głeboko, spoglądając na schody w górę. Uniosła dłoń i oparła ją na balustradzie, bo choć w niebotycznych szpilkach umiała nawet biegać (i to po kostce brukowej), to po wychylonych kilku drinkach i następnym w drugiej ręce, wolała tu nie nabałaganić, więc oparcie w konstrukcji wejścia na wyższe kondygnacje wydawało się rozsądne. Skierowała się przodem, tylko raz oglądając się przez ramie, tak dla pewności by sprawdzic, czy prezes idzie za nią. On nie wydawał się szczególnie skrępowany sytuacją, w której z pracownicą popija drinki w odosobnieniu, przebywając w pustym rodzinnym domu i ona też mimo poczucia niezręczności, zaczęła się rozluźniać. Sytuacja nie była dziwna, nie było potrzeby się spinać, Lily po prostu martwiła się o to, że ten wieczór może znaczyć dla niej więcej, niż powinien. Znała siebie i znała podszepty swojego serca, jej zauroczenie przełożonym nie trwało zaledwie chwilę i nie było błahostką, a pomijając kwestie jej nieudanego związku, który właściwie chylił się ku upadkowi, wiedziała, że tak po prostu nie wolno. Może i z dnia na dzień odda pierścionek, może rozejdzie się w zgodzie z narzeczonym, który jest nieobecny w jej życiu od początku zaręczyn, ale to było po jej stronie, jak wszystko zresztą. To ona podziwiała Chaytona, to ona zapamiętywała jego nastroje, co lubi, jaki ma plan dnia, w jakiej koszuli jego oczy mają jaśniejszy ton, który garnitur częściej zakłada, jak zmienia się jego postawa gdy wychodzi na służbę, a jaką ma gdy z niej wraca i jak reaguje na cudze zachowania. Zwracała uwagę na wiele szczegółów w jego przypadku i wychodziło to daleko poza zakres jej obowiązków. To dlatego, że podkochiwała się w nim od miesięcy i mogłaby bez tchu wymieniać to, co w nim lubi i co się jej w nim podoba, a ponadto nie gasła w niej chęć poznawania go dalej. Ale to było tylko po jej stronie, bo pan prezes miał żonę (niestety równie miłą i sympatyczną, co piękną), swoje ułożone życie i to bardzo bogate i wydawało sie, że wszystko w nim jest zorganizowane perfekcyjnie - tak jak lubił. Lily zatem wiedziała, że nie ma dla niej miejsca w ułożonym świecie Kravisa, problem polegał na tym, że dość ciężko było jej przełożyć tę wiedzę w czyny i wymazać go sobie z głowy. Była niepoprawna i jakkolwiek się starała, nie miała na to wpływu. Kierując się schodami w górę, odetchnęła głęboko, próbując oczyścić mętlik w głowie, bo rzeczywisty stan jej mysli i uczuć, okazywał się po prostu żałosny.
    Pokonanie kilku schodów nie było ciężkie, bo stąpała uważnie i kostki jej nie zawiodły, mimo iż alkohol zbierał już swoje żniwo, mącąc jej skupienie i sprawiając, że stawała się wrażliwsza i bardziej sentymentalna. Staneła na pietrze, puszczając balustradę i spojrzała w kierunku wspomnianych drzwi. Pokiwała głową na znak, że rozumie, przyjmuje do wiadomości i zapamiętuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Pierwsze drzwi, łazienka. Trzecie, mój nocleg. Jasne - powtórzyła i zawiesiła spojrzenie na środkowych drzwiach, po czym z ciekawością obróciła się do mężczyzny. - Co jest za drugimi, mogę spytać?
      Lily niezależnie od tego, czy była trzeźwa, lekko wstawiona, czy pijana w pień, zawsze była prostolinijną osobą i można było z niej czytać jak z otwartej księgi. Nie umiała kłamać, nie potrafiła też ukrywać za długo tego, co jej w duszy gra, choć gdy bardzo się starała i robiła skuteczne uniki, wydawało się, że jest dobrą aktorką (szczególnie jej samej), jak w przypadku zauroczenia szefem. Może to, że pałała sympatią do każdego było dobrym kamuflażem, bo mimo swoich uczuć, pana Kravisa również niezwykle lubiła i dzięki temu łatwiej było jej przy nim zachować swobodę, a przy tym żaden z jej uśmiechów nie mógł wydawać się podejrzany.
      Oparła się nonszalancko plecami o balustradę, stając na jednej nodze, bo drugą zgieła i poruszała stopą i zakołysała szkłem, upijając łyk po chwili. Czuła już zmęczenie w nogach po całym dniu na szpilkach, ale po prostu lubiła wysokie buty, choć często też poza biurem biegała w trampkach. Zdecydowanie przydałby jej się masaż stóp. Spojrzenie zawiesiła na rozpiętym kołnierzyku jego koszuli, spod którego spozierał odsłonięty kawałek skóry przy obojczykach Chaytona i dopiero po dłuższej chwili, gdzie z trudem przełknęła ślinę nie wiedzieć dlaczego, podniosła oczy do jego twarzy. Zaróżowione policzki oczywiście można było zwalić na karb spożytych procentów, ale co się działo w jej głowie... na szczęście wiedziała tylko ona.

      Lily

      Usuń
  51. Należało też zaznaczyć, że Camille miała niewiele do powiedzenia w kwestii zasady niejadania we włoskich restauracjach. W ogóle miała mało do powiedzenia, kiedy chodziło o jedzenie w obecności ciotki, aczkolwiek nie przeszkadzało jej to za bardzo, bo skupiała się przede wszystkim na tym, co według niej było najważniejsze – chwila dla podniebienia. Lubiła jeść, sprawiało jej to przyjemność samą w sobie, nie była też specjalnie wybredna, co mogło się wydawać trochę dziwne, wziąwszy pod uwagę jak karmiona była od najmłodszych lat i jak mogło to wykreować jej poczucie smaku. W rzeczywistości daleko było jej do smakosza. Burgerem z fast foodu będzie cieszyć się tak samo, jak wykwintnymi posiłkiem z eleganckiej restauracji, a kto wie, może burger nawet bardziej przypadłby jej do gustu?
    Ponadto Cam jadała najczęściej w biegu, nie mając czasu na to, by spokojnie sobie przysiąść i zjeść. Jedzenie w jej życiu było przyjemnością, ale też czynnością dodatkową, bardzo rzadko samodzielną. Jadła w drodze, w trakcie pracy, czytając i robiąc całe mnóstwo innych rzeczy, które nigdy nie mogły zaczekać. Wyjątkiem były cotygodniowe obiady z ciotką oraz randki, jeśli akurat polegały one na pójściu do jakiejś knajpki.
    Parsknęła śmiechem w odpowiedzi na nawiązanie do słynnego powiedzenia o Las Vegas, odnoszącego się teraz do małej kropki na mapie, jaką był dom pana Kravisa. Pomyślała, że brzmiało to nawet zachęcająco, bo skoro nic nie opuszcza tego domowego zacisza, to może i pan prezes byłby nieco mniej tajemniczy i zagadkowy? Może też dlatego nie widywali tu jego żony? To idealnie pasowałoby właśnie do tego, co sam częściowo wykluczał – szalonych imprez, gdzie bogacze mogli zrzucić z siebie kajdany sławy i popularności, nie przejmować się paparazzi, żonami czy kochankami, których grono mogli sukcesywnie tutaj powiększać. Może Rosalie Kravis naprawdę tu nie mieszkała, jak plotkowano w biurze, a ewentualne spotkania biznesowe czy te crunche kilka razy do roku, były taką zasłoną dymną?
    Zastanawiała się nad tym i kilkoma innymi rzeczami podobnej natury, kiedy przeszli na zewnątrz i miała chwilkę sam na sam ze swoimi myślami, czekając na Chaytona z kieliszkami i resztą rzeczy. Oczywiście rozumiała, że tamte słowa były rzucone w żartobliwym tonie, co nie zmieniało faktu, że podpuściły jej wyobraźnię. Nietrudno było sobie wyobrazić prezesa w otoczeniu znanych ludzi, naturalnie musiał mieć z takowymi kontakt ze względu na pracę, ale czy tego typu znajomości wychodziły może dalej? Czy jakieś towarzyskie sytuacje rozgrywały się w tym domu? W otoczeniu pięknych kobiet też łatwo by się wpasował, bo piękni ludzie do siebie po prostu pasowali – wystarczyło kilka razy zobaczyć go w towarzystwie Rosalie, by dojść do wniosku, że do para skrojona na miarę. Pomyślała też, że gdyby dom na Avon Street był takim prywatnym Las Vegas, to może okazałoby się, że pan Kravis ma jakąś swoją drugą stronę, której nie pokazuje nigdy w pracy?
    Tylko kiedy miałby znaleźć na to wszystko czas, ragazza stupida? Uśmiechnęła się do siebie pod nosem, kiedy spojrzeniem sunęła po otoczeniu, kręcąc się wolno wokół stołu. Nie powinna się nad tym zastanawiać, to nie była jej sprawa, a co najwyżej sprawa między nim a jego żoną.
    Nawet jeden raz nie przeszło jej przez myśl, że sytuacja, w której się znaleźli, mogła wydać się dwuznaczna. Nawet sięgając po kieliszek, który wyciągał w jej stronę pan Kravis, nie pomyślała, że to dziwne. Nieodpowiednie. Nie na miejscu. W końcu wino do posiłków pijała, od kiedy pamięta, a samo jedzenie w czyimkolwiek towarzystwie przestało jej kojarzyć z czymś romantycznym bardzo dawno temu. Chyba od którejś z tych ustawionych randek, które wplotły się w już codzienność. Nie stanowiło to niczego specjalnego, a wręcz przywodziło znużenie i lekką irytację, kiedy o tym myślała. Było jedzenie, coś do picia i to wszystko, a wyjątek tutaj stanowiło tylko – albo aż – to, że rozmowy z Kravisem nie były nużące, a wręcz przeciwnie, nawet jeśli nie były za bardzo odkrywcze czy banalne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grazie — odpowiedziała, posyłając prezesowi krótki uśmiech, który zaraz zniknął, by usta mogły zająć się czymś innym. Wzięła pierwsze pudełko z brzegu, nie przejmując się, czy weźmie makaron, czy warzywny gulasz. Odsunęła sobie nogą krzesło, siadając tak, by swobodnie móc spoglądać na basen i mieniącą się w wieczornym słońcu wodę i sięgając po widelec, zabrała się za jedzenie. — Moja słabość to wszystko, co znajdę na talerzu — stwierdziła przed wzięciem pierwszego kęsa z widelca. — Nie mam chyba niczego ulubionego — zawiesiła się na moment, jakby jeszcze się nad tym zastanawiając, ale po chwili wzruszyła ramionami, najwyraźniej niezbyt przejęta takim stanem rzeczy.
      — Ma pan pewnie huczne urodziny w takim razie — po chwili zauważyła bardzo błyskotliwie, a ta błyskotliwość zaraz wyszła jej bokiem, bo znów straciła ochotę, by się w ogóle odzywać. Odchrząknęła, przełykając na szybko przerzuty makaron. Często tak miała, że dopiero jak powiedziała coś na głos, to miała wrażenie, że brzmiało to nie tak, jak powinno. — Tak w ogóle… Nie zabieram teraz panu czasu? W sensie… prezentacja skończona, wcześniej też był pan w pracy… tej drugiej pracy… — Chciała już się zamknąć, nawet jeśli miałaby to być w połowie urwana wypowiedź. Towarzyskie pogawędki zdecydowanie nie były jej mocną stroną, a przynajmniej tak siebie przekonywała za każdym razem, kiedy coś wydawało jej się „nie takie”. — Nie chciałabym sprawiać kłopotu, a wiem, że jest pan niesamowicie uprzejmy… — Oh, Dio… Czy właśnie cytowała swoją ciotkę? — No i wie pan. — Modliła się w duchu, żeby rzeczywiście wiedział, bo ona nie wiedziała i wcale już nie chciała nic mówić. Chciała skupić się na swoim makaronie i udawać, że wcale nic nie powiedziała.

      Cam

      Usuń
  52. Camille jedynie fantazjowała, jeśli można to było tak określić. Domyślała, że ludzie pokroju jej szefa mają naprawdę napięte grafiki, a ten przykład, który miała przed oczami, brał na siebie jeszcze więcej, niż „przeciętni” CEO, skoro regularnie przywdziewał policyjny mundur. Kto by zresztą nie fantazjował na jej miejscu? Tak wiele dało się zasłyszeć w biurze… A teraz przecież była tu z nim sam na sam – znowu – wiedząc o panie Kravisie bardzo niewiele. Wyglądał i sprawiał wrażenie poważnego człowieka, tak, również bardzo uprzejmego i niewiarygodne profesjonalnego, ale gdyby odstawiła całą swoją wiedzę na jego temat i próbowała przypisać mi wszystko na nowo, to mógł też sprawiać wrażenie trochę inne, już nie takie… ułożone. Choć może to też dlatego, że Camille nie miała za bardzo styczności z bogatymi ludźmi, którzy mogli spożywać kolacje nad prywatnym basenem w bardzo przyjemnym otoczeniu, które jak nic nadawałoby się do imprezowania do białego rana, jej dotychczasowe wyobrażenia nie odbiegały raczej za bardzo od stereotypów.
    A fantazjowała, tudzież poświęcała tyle uwagi w swoich myślach panu Kravisowi, bo zwyczajnie była go ciekawa. Brakowało jej jednak jakiejś śmiałości, by swobodniej prowadzić zwykłe, towarzyskie rozmowy, w trakcie których ludzie niezobowiązująco poznają siebie nawzajem, ale to już nie było w ogóle związane z tym, że chodziło o prezesa. Cam po prostu tak miała i tak przywykła do tej swojej towarzyskiej nieporadności, że nawet nie wyobrażała sobie, żeby mogło to wyglądać inaczej. Nawet w swojej wyobraźni nie umiała wyczarować dla siebie alternatywnego zachowania, a przecież wiele razy miała okazję, żeby chociaż takowe podglądać i to całkiem z bliska, biorąc pod uwagę, jaką osobą była Florence Russo. Kobiecą, przebojową i oswojoną sama ze sobą do takiego stopnia, że swoboda wręcz z niej tryskała i to w przyjemny dla otoczenia sposób.
    Z kolei niemalże krew z jej krwi, Camille, siedziała w pięknym otoczeniu w towarzystwie, a jakże, uprzejmego mężczyzny, który zdarzyło się, że był jej szefem, i próbowała udawać, że spożywany makaron jest wart właśnie tyle uwagi, ile mu poświęcała, oczu już nawet nie podnosząc do rozmówcy. Czasem ciotce zazdrościła, ale jednocześnie nie widziała się kompletnie w takiej odsłonie, a przecież były do siebie tak podobne!
    Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią Chaytona co do obchodzenia urodzin. Nie pomyślała o tym w taki sposób wcześniej, a rzeczywiście miało to sporo sensu. Bycie jedynie tak przy okazji w dniu swoich urodzin? Sama może chętnie by tego doświadczyła, bo jej własne urodziny zawsze były czymś, co nie odbywało się przy okazji, a wręcz przeciwnie, schodziło się wtedy mnóstwo ludzi, pewnie cała ulica. Bo jak tu nie przyjść poświętować kolejnego roku tej dziwnej dziewczyny, co siedzi tylko przy komputerze i podłącza wszystkim magicznymi sposobami internet do domu? Albo naprawia telewizor, w ogóle go nie rozkręcając? I to za darmo? Oczywiście, że przyjdziemy! Będziesz gotować, Flo?
    Na szczęście pan Kravis sam też nie sprawiał wrażenia, jakby się przejmował. Na szczęście, bo inaczej Cam czułaby się głupiej ze świadomością, że wcześniej wyciągnęła trochę nieprzemyślane wnioski. Cóż, nie była najlepszym przykładem, kiedy chodziło o umiejętność postawienia się na czyimś miejscu, choć zawsze starała się podjąć chociaż próbę.
    Słuchała dalej, jednocześnie nie mogąc pozbyć się wrażenia, że naprawdę cytowała własną ciotkę. A to z jakiegoś powodu nie bardzo jej podobało. Może dlatego, że Florence zawsze powtarzała takie rzeczy z typową cioteczną manierą, która polegała na wyciąganiu policzków głównego zainteresowanego, albo bardzo ciężkich próbach powstrzymywania się przed zrobieniem czegoś takiego. Może. Zaraz jednak Cam zwróciła swoją uwagę na całokształt wypowiedzi i na to, że sprawiła jej ona przyjemność. To, co powiedział pan prezes, wydało jej się autentycznie bardzo miłe i przyjemne, w dodatku w ogóle nie zalatywało wspomnianą uprzejmością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Równie szybko stłumiła w sobie to uczucie, zrzucając na nie przekonanie, że to oczywiste, że było to miłe. Usłyszeć od szefa, że mu się nie przeszkadza, zajmując poniekąd jego czas? To musiało być miłe, bo przecież w jakiś sposób dotyczyło pracy. Chyba…?
      Odchrząknęła, przełykając jedzenie. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek wrócą jeszcze do kwestii tego, czemu miała dzisiaj na sobie strój maga. Raz, że miał nie pytać, dwa, że dzisiaj zostało jej to wytknięte przez Lucindę w bardzo nieprzyjemny sposób, a trzy… Nie sądziła, że mogło to być na tyle interesujące dla pana Kravisa. Ale na nieszczęście chyba było, skoro dwa wcześniejsze punkty zbagatelizował i zadał swoje pytanie.
      — To był zwykły konwent — stwierdziła, gdy zaskoczenie trochę z niej uleciało. — I tak, w większości zrobiłam go sama i nie powiedziałabym, że jest dopracowany… Znaczy, kiedy go robiłam, to tak, był dopracowany tak bardzo, jak tylko mógł być. Teraz gra ma lepszą oprawę graficzną dzięki modom, które ostatecznie wpisały się w kanon i temu cosplayowi brakuje paru detali… Nie miałam jednak czasu, żeby się tym zająć, bo do przedwczoraj nie sądziłam, że będzie mi jeszcze potrzebny… — Zrobiła sobie przerwę na porcję jedzenia, która znalazła się w jej ustach. — Nie chodzę już regularnie na konwenty, ale starzy znajomi potrzebowali pomocy. Cosplayerka trzykrotnie zwiększa szanse, że ktoś zatrzyma się koło stoiska, które jest przez nią reprezentowane. Do tego ja znam kwestie z gry na pamięć, więc to już w ogóle podbija zainteresowanie… Męskie cosplaye dają od półtora do dwóch większe szanse, aczkolwiek to też stara obserwacja i możliwe, że wniosek zupełnie nieaktualny. — Sięgnęła po swój kieliszek, bo trochę zaschło jej w gardle, co niedziwne, kiedy jadła i opowiadała o czymś jednocześnie. — No i jakość cosplayu też ma znaczenie, aczkolwiek mniejsze w przypadku żeńskich postaci. Średnio każda cosplayerka będzie miała zrobione chociaż trzy zdjęcia, niezależnie od jakości przebrania i popularności samej postaci czy świata, do którego przynależy i średnio zrobi sobie przynajmniej jedno zdjęcie na czyjąś prośbę. To już świeża statystyka, aczkolwiek dane są tylko z dzisiaj i tylko z jednego wydarzenia, więc też nie są miarodajne.
      Cóż, pewnie nie o to chodziło panu Kravisowi, kiedy pytał, czy opowie mu coś o wydarzeniu, w którym brała dzisiaj udział, ale to już wynikało tylko z tego, że Camille po prostu taka była. Lubiła statystki.

      Camille Russo

      Usuń
  53. Następny kęs przełknęła z lekkim ociąganiem, marszcząc nieznacznie brwi na stwierdzenie pana Kravisa, że jej wywód brzmiał profesjonalnie. Przez chwilę próbowała zrozumieć, skąd się to wzięło, bo sama w ogóle nie myślała, że brzmiała jakoś szczególnie. Po prostu odpowiedziała na zadane pytanie w taki sposób, w jaki umiała najlepiej, opierając się na swoim pierwszym skojarzeniu i posiadanej wiedzy, którą gromadziła poprzez własne obserwacje. Co mogło być w tym profesjonalnego? Popatrzyła pytająco na Chaytona, licząc, że może wyraz jego twarzy coś jej rozjaśni, ale jedyne co umiała wywnioskować, to że sprawiał wrażenie trochę bardziej rozpogodzonego, a to nic jej nie dawało. Na pewno nie w kwestii rozszyfrowania, skąd wziął mu się ten profesjonalizm.
    — Dziękuję? — wymamrotała, nie wysilając się, by zostać w ogóle usłyszaną. Nie wiedziała, jak powinna się do tego odnieść i czy w ogóle musiała to robić.
    Była średnim rozmówcą i miała tego świadomość, aczkolwiek sama ta świadomość nie sprawiała, że Camille potrafiła coś z tym zrobić. Nie poświęcała czasu na poprawianie swoich umiejętności miękkich, bo te które obecnie miała, w jej mniemaniu wystarczyły do tego, co potrzebowała. Na co dzień nie opierała swojego życia na znajomościach z innymi ludźmi, to było ograniczone do niezbędnego minimum, nie wliczając to malutkiej dwuosobowej rodziny i kontaktów z sąsiadami. Codzienność polegała na tym, by dogadywać się z klawiaturą i pisanym kodem, ewentualnie z projektem. Ludzi było niewiele, a ci, którzy funkcjonowali w jej życiu na bardziej stałych warunkach, byli przyzwyczajeni do jej sposobu bycia i nie brali niczego osobiście.
    Czy podobnie było już z kolegami z pracy? Albo z samym panem prezesem? Ciężko stwierdzić, bo okazji, by się o tym przekonać bywało niewiele.
    Wydziabała z pudełka ostatnie kawałki makaronu i warzyw, odganiając różne natrętne myśli. Cały czas, minutka po minutce, próbowała się przyzwyczaić do trwającej sytuacji, bazując na tym, że pan Kravis zachowywał całkowitą swobodę. Ba! Jak zdążyła zauważyć, wyglądał nawet pogodniej niż zwykle. Mniej poważnie, mniej oficjalnie. Trochę jak ktoś, kto rzeczywiście mógł aktywnie wykorzystywać przestrzeń dookoła do czegoś więcej niż spokojnych biznesowych spotkań w garniturach czy sporadycznych wizyt pracowników i rozładowywania napięcia po ciężkiej pracy zespołowej.
    Był tak jakby… bardziej ekscytujący, choć przecież nie działo się nic specjalnego. Pan Kravis po prostu się uśmiechnął, możliwe, że coś go rozbawiło w tym, co powiedziała, ale nic więcej. A Cam siedziała na szpilkach bardziej niż zwykle, jakby musiała pilnować się przy każdym następnym oddechu. Ganiła się w myślach za to wszystko, próbując się też przekonywać, że to nic nadzwyczajnego i nie ma tak naprawdę czym się tak ekscytować. Siedzieli, jedli, rozmawiali. Tylko tyle. I panna Russo zdawała sobie z tego sprawę, ale miała też wrażenie, że ta sytuacja będzie się za nią wlokła jeszcze przez długi czas po tym, jak wróci do domu.
    Pytaniem o operę też ją zaskoczył. Aż otworzyła szerzej oczy, popijając akurat wino. Od razu w głowie pojawiło się wspomnienie rozmowy kwalifikacyjnej, która wydawała się być zdarzeniem tak odległym, że w ogóle nie przypuszczałaby, że cokolwiek, co zostało tam powiedziane, jeszcze do nich wróci. Tylko wtedy wspomniała o operze.
    — Przez ciocię — powiedziała na wstępie, odstawiając prawie pusty kieliszek na stolik. W ślady kieliszka zaraz poszło puste opakowanie po makaronie. — Dzięki cioci — poprawiła się po chwili. — Miałam osiem lat, jak pierwszy raz wzięła mnie do opery, Cyrulik sewilski. I potem chodziłyśmy regularnie, jak tylko coś pojawiło się w repertuarze. Podobało mi się, choć wtedy nie wszystko rozumiałam… Wie pan, nie wszystko było to dla mnie oczywiste, nie wszystko byłam w stanie zrozumieć przez śpiew, czasami miejsca były takie, że musiałam stać, żeby coś widzieć… — Uśmiechnęła się lekko do siebie, sięgając po drugie pudełko z daniem z bakłażana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ale jakoś tak zawsze miałam dreszcze i były to takie przyjemne dreszcze. I był to czas spędzany z ciocią. — Wzruszyła ramionami, nie wiedząc, co jeszcze mogłaby dodać, by uzasadnić, skąd u niej to małe zamiłowanie do opery. — Do dzisiaj mam gęsią skórkę, kiedy zaczynają grać — dodała, robiąc przerwę, by nie przekrzykiwać się z otwieraniem opakowania. — Poza tym cała ta atmosfera w operze jest taka… jakbym na chwilę była gdzie indziej. I nie chodzi o to, że przeżywam tak fabułę — zaśmiała się krótko, wywracając oczami. — Nie umiem tego nazwać, ale to lubię — wyjaśniła, a przynajmniej próbowała, bo ciężko jej było ubrać to, co lubiła w operze – zarówno w samym przedstawieniu, jak i budynku i sali. — A pan? Był pan kiedyś w operze?
      Rozsiadła się trochę swobodniej na swoim miejscu. Zrobiła to mimowolnie, bez większego zastanowienia. I z podobną swobodą, bez pytania, dolała sobie trochę wina i dopiero wtedy zabrała się za drugą porcję z jedzeniem.

      Camille Russo

      Usuń
  54. Nie starczyłoby jej palców, gdyby miała wskazać, ile razy już słyszała, że coś do niej nie pasuje, że nie wygląda na taką, a wierszy w Excelu wyszłoby tyle, że przeciętny komputer zwyczajnie by się zawiesił, nie nadążając z przeliczaniem danych. Ale poniekąd do tego przywykła i normalnie starała się tym nie przejmować, bo miała mnóstwo innych rzeczy na głowie, którymi przejmować się musiała i którymi przejmowanie się sprawiało jej chociaż trochę przyjemności. I całe szczęście pan Kravis nie powiedział nic takiego na głos! Gdyby było inaczej, Cam musiałaby się skupić na tłumieniu tego głupiego uczucia, które przypominało trochę poczucie winy, trochę zawstydzenie i trochę tak, jak powinna się czuć niedoparzona kawa… jakby nie sprostała oczekiwaniom. Choć może gdyby wspomniał o tej nietuzinkowości, która chodziła mu po głowie, nie byłoby jeszcze tak źle? Zazwyczaj kończyło się na tym, że po prostu Camille była stawiana w takim świetle, w którym zdecydowanie nie chciała się znajdować. To światło było za ostre, za mocno rysowało sam cień, w którego kształcie ludzie dostrzegali coś, czego nie było w niej samej i ostatecznie dochodziło do rozczarowania… A nietuzinkowość nie brzmiałaby chyba tak jednoznacznie, by od raz zakwalifikować ją jako coś złego.
    Pokiwała lekko głową, rejestrując odpowiedź prezesa. Zrobiło jej się trochę szkoda, że nie przepadał za operą, choć z drugiej strony nie sądziła wcześniej, że mogłoby być inaczej. I to też nie dlatego, że pan Kravis sprawiał takie wrażenie, bo nawet się nad tym wcześniej nie zastanawiała. Po prostu z jakiegoś powodu uznała, że to szkoda, że opera mu nie leżała.
    Nabrała ochoty, by zapytać, czy dobrze znał swoich dziadków, ale prawie natychmiast wydało jej się, że to zbyt wścibskie pytanie. Dla Camille postacie dziadków i babć były właściwie całkowitą abstrakcją, bo swoich nigdy nie znała. To był jeden z tych tematów, których nie poruszało się przy ciotce, więc naturalnie zawsze budziło to jej ciekawość, a tu pan prezes sam tak nasunął…
    — Zawsze mogę spróbować coś polecić — zaoferowała, trochę bez zastanowienia, bo głównie po to, by znów odgonić natrętne myśli i nie nakierowywać się na tematy rodzinne. — Z czasem pewnie będzie ciężko, ale jak już go na coś poświęcać, to chyba lepiej na coś pewniejszego niż przypadek — stwierdziła, domyślając się, że skoro prezes za operą nie przepadał tak, jak ona, to może też nie orientował się w tym, czego się można było spodziewać po tytule i opisach. Choć może jednak tu chodziło o samo podejście? Camille z kulturą wyższą styczność miała tylko wtedy, kiedy coś w repertuarze rzuciło jej się w oczy i udało jej się wyciułać trochę wieczornego czasu, a tak to muzyka klasyczna w ogóle ją nie pociągała. Z kolei, gdyby pan Kravis powiedział na głos o swoich upodobaniach co do kultury, stwierdziłaby, że to do niego pasuje.
    Wszystko do niego pasowało.
    — Nie jest panu ciężko? — spytała, znów bez zastanowienia, bo miała wrażenia, że jak tylko przy czymś dłużej zatrzymuje się myślami, to zaraz ogarnie ją przez to zakłopotanie. — Bo w sumie pracuje pan za dwóch… Chyba. Chodzi mi o mundur… Nie o mundur, ale pracę, do której pan chodzi w mundurze. — Nie była to w końcu zbroja Iron Mana, więc domyślała się, że zakładanie policyjnego munduru nie daje tylu przywilejów, ile miał dzięki temu Tony Stark. Żadnego wspomagania ciała, każde obliczenia i decyzja podejmowane w głowie i bez pomocy sztucznej inteligencji, która wyświetlała wszystko przed oczami… — Oh Dio… Ile to musi być stresu… — mruknęła pod nosem nie do końca tego świadoma.

    Camie

    OdpowiedzUsuń
  55. Prawdę powiedziawszy w oczach Lily, Chayton był profesjonalny, rzeczowy i zadaniowo nastawiony na działanie zawsze i wszędzie i z trudem uwierzyłaby, że poza pracą, poza życiem służbowym potrafi być inny. Jego zdecydowanie, opanowanie i pewność siebie, które nigdy go nie opuszczały, działały na nią po prostu dobrze, bo sama czuła się wtedy spokojniej i bezpieczniej. Jeśli czasami czuł się mniej pewnie, a potrafił to ukryc, punkt dla niego, gdyby wiedziała, wzdychałaby jeszcze bardziej do tego faceta, w jej oczach niemal idealnego. W jej mniemaniu, był po prostu osobą, która musi mieć wszystko poukładane - włącznie z własnym harmonogramem dnia/nocy (i życia w ogóle) i nie tyle nie stać go na odrobinę luzu, co po prostu jest to człowiek, który nie ma go aż tyle co na przykład ona. Aż trudno jej było wyobrazić go sobie wariującego na parkiecie, albo na ladzie baru po kilku głebszych toastach, podczas gdy jej się do czasami wciąż zdarzało, nawet jeśli była już po studiach i takie zabawy należały do rzadkości. W porównaniu do niej mógł uchodzić za sztywniaka i trochę tak go widziała, ale właśnie w tym jego sztywniactwie widziała również wszystko to, co jej się w nim podobało.
    Pracowali razem od dawna, właściwie nawet gdy już była stażystką w jego firmie miała z nim dużo kontaktu, ale w przeciwieństwie do Chaytona, każda kolacja przy późnych godzinach spotkań, planowanie delegacji i wspólne podróże były czymś, co znaczyło więcej niż czas spędzony w biurze przy ludziach, którzy też nalezeli do Kravis Security Inc. Starała się nie dopowiadać sobie za wiele i na prawdę pilnowała się z tym, by jej wyobraźnia nie podsuwała jej interpretacji, których nie było, ale... cóż, znała go długo i podziwiała prawie tyle samo, a w jej uczuciach ciepło nie gasło mimo upływu czasu i pewnej jasności sytuacji - czysto służbowej relacji. Może już za czasu stażu zaczęła rozwijać się jej fascynacja, ale prawdę powiedziawszy nawet wtedy, gdy nie była z nikim związana, nie chciała dać po sobie poznać, że jest zauroczona. Teraz była zaręczona, a choć wszystko chyliło się ku rozpadowi, niezaleznie od jej sytuacji, wiedziała, że zdrowo dla wszystkich było po prostu trzymać to co czuje w tajemnicy (i to nie jej uczucia do przełożonego rozwaliły jej związek!). Lily uważała, że Chayton to fantastyczny facet, ale była również świadoma tego, jak wiele ich dzieli i że pochodzą z róznych kręgów. Nawet gdyby nie miał żony, a ona narzeczonego, nie okazałaby otwarcie zainteresowania i nie wykonałaby żadnego gestu, który by ją zdradził, a o prowokacjach nie mogło być nawet mowy bo... Cóż, bo on był prezesem, a ona znała swoje miejsce w szeregu. Tu chodziło o szacunek do niego, jego pozycji, jego związku, ale i do samej siebie i tego, co ona miała w życiu. Lily po prostu wiedziała, że ma za duże serce i trochę więcej pecha, niż szczęścia w życiu.
    - Mogę zajrzeć...? - upewniła się, uśmiechając szeroko i ściągnęła łopatki, odbijając się od barierki przy schodach, by postąpić kilka drobnych kroków w kierunku środkowych drzwi.
    Obróciła się w połowie korytarza w kierunku Chaytona, zatrzymując spojrzenie w jego twarzy i siegneła za plecy do klamki, nie spuszczając z niego wzroku. Mógł ją powstrzymać, mógł zmienić zdanie i powiedzieć, że żartował, że jest to pokój, który ma pozostać niepoznany, kompletnie odcięty dla gości, co by uszanowała, zrozumiała i na pewno nie zbliżyłaby się nawet do drzwi. Dla niej każde słowo Chaytona było niepodważalne. Ale jego uśmiech i zachęcający ton sprawił, że aż dreszcz przebiegł po ramionach rudej, gdy poczuła pod palcami zimny metal, z którego wykonana była klamka i zaraz obróciła się, przykładając znów kieliszek do ust i od progu spoglądając przez szparę w lekko uchylonych drzwiach do środka. Nie otworzyła drzwi zamaszyście i na oścież, a jedynie odrobinę uchyliła, jakby niepewna, co zastanie po drugiej stronie. Wewnatrz było ciemno, więc pewniej pchnęła drzwi i zmarszczyła brwi, mrużąc powieki, gdy natrafiła na półmrok. Mrukneła coś pod nosem i weszła do środka, po omacku szukając włącznika światła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. -No proszę... - rzuciła przystając w pokoju i powoli zlustrowała wnętrze, obracając się tak, że staneła twarzą do Chaytona. - To sypialnia - podsumowała błyskotliwie, choć nie potrzeba było nie wiadomo jakiej spostrzegawczości, skoro w pokoju stało przede wszystkim łóżko, po czym upiła łyk drinka, który jej zaserwował.
      Obróciła się ponownie i weszła głebiej do pomieszczenia, podchodząc do okna. Mijając łóżko, lekko pochyliła sie, muskając wierzch pościeli opuszkami i zagryzła warge, próbując sobie coś przypomnieć. Nie była pewna, co to za myśl kołacze jej się w głowie, ale miała wrażenie, że pojawiło się i nim je uchwyciła to zniknęło jej jakieś skojarzenie, gdy rozejrzała się po wnętrzu, ale była trochę już dziś zmęczona, trochę pijana, trochę zaabsorbowana towarzystwem, więc te myśli pędziły za szybko.
      - Twoja...? - spytała, a właściwie trochę zgadywała, trochę czekała na potwierdzenie przypuszczenia. Zatrzymała się przy oknie i obróciła, znów zatrzymując na nim spojrzenie. Boże jak on dobrze wygląda, nawet na koniec dnia, gdy normalni ludzie są wyrzuci! westchnęła nad tym stwierdzeniem, bezwiednie rozchylając usta, gdy spojrzenie na krótką chwilę znów jej uciekło do tego odkrytego skrawka skóry wyglądającej spod rozpietej koszuli na torsie.


      Lilks

      Usuń
  56. Rozpogodziła się wewnętrznie, słysząc, że pan Kravis, mimo niewielkiego zainteresowania operą, byłby skory pokusić się o radę u niej. Niby nic takiego, taka o, drobnostka lub słowa, o których po jakimś czasie każde z nich zapomni – czy też nie będą o nich myśleć, bo prezes o niczym nie zapominał – ale zrobiło jej się miło. Spojrzała na chwilę na niego, zastanawiając się przez moment, czy uśmiechał się, bo spodobała mu się taka propozycja, czy była to zwykła uprzejmość związana z tym, że sama lubiła operę. Ale tak czy siak, Camille było miło i choć jej własne usta pozostawały zajęte głównie jedzeniem, to coś na rodzaj uśmiechu sięgnęło jej oczu. Lekko pokiwała głową, potwierdzając, że tak jak powiedziała, chętnie podpowie, gdyby przydarzyło się, że pana Kravisa najdzie ochota na spędzenie wolnej chwili w taki sposób i na moment skupiła się trochę bardziej na malejącej porcji jedzenia. Kilka kawałków warzyw uparcie ześlizgiwało się z widelca, a ona nie miała zamiaru im odpuścić, nawet jeśli brzuch dawno przestał się dopominać…
    Nie pomyślała, że swoim pytaniem, mogła wkroczyć na jakiś obszar o ograniczonych dostępach. Nawet kiedy już je zadała, nie przyszło jej to do głowy, choć zaczęła myśleć o naturze tego pytania. Szybko doszła do wniosku, że po prostu była ciekawa, jak on to robił. Poza tym rzeczywiście zaczynała się czuć trochę swobodniej. Nie jakoś wybitnie swobodnie, bo w Camille chyba zawsze pozostawała jakaś sztywność, jeśli była w pełni świadomości siebie i otoczenia, ale to chyba było coś naturalnego. Tym bardziej, że się nie wpraszała – tak, to już sobie ułożyła w głowie, że przyszła do domu szefa, bo potrzebował, żeby wykonała jakąś pracę, a potem zaprosił ją na coś w rodzaju… kolacji? Tak, chyba tak to można było nazwać, ale to był od samego początku pomysł Chaytona, więc ufała, że to jest w porządku. W końcu był szefem i to takim, na którym dobrowolnie polegało mnóstwo ludzi, więc istniały przesłanki, że tak, można mu ufać.
    Poza tym Cam nie uśmiechało się siedzieć w ciszy.
    Zakrztusiła się trochę, kiedy wspomniał o pracoholizmie. Z jednej strony chodziło o to, że po biurze chodziło mnóstwo plotek na ten temat, a z drugiej strony zaskoczyło ją stwierdzenie, że można kontrolować ilość swoich obowiązków. To zabrzmiało tak prosto i jak najzwyklejsza oczywistość, że poczuła się, jakby robiła coś źle ze swoim życiem, bo kiedy popatrzeć na jej kalendarz to większość dób składała się z obowiązków, które wydawały się napływać zewsząd i znikąd. W rzeczywistości Camille po prostu nie kontrolowała tego z własnej woli, aczkolwiek zadecydowała o tym podświadomość. Bo kiedy człowiek jest zajęty, nie ma czasu myśleć o pewnych rzeczach.
    Była też trzecia strona. Kiedy na nią popatrzył, przypomniała sobie, dlaczego miała w ogóle wolne i czy to była jakaś delikatna uwagę w jej stronę? Czy może mogło chodzić o to, że czasami sprawiała wrażenie takiej ledwo żywej i przytomnej? Bo często to słyszała od innych, szczególnie jeśli nałożyła troszkę mniej korektora pod oczy, albo kiedy jakoś mocno się zamyśliła, czy patrzyła w ekran… czyli generalnie średnio raz na dzień ktoś ją o to pytał. Miało to niewiele wspólnego z tym, że HR przyjrzały się temu, ile czasu spędziła w pracy poza normą, ale kto wie, co akurat mogło usłyszeć się panu Kravisowi, jeśli w ogóle coś. Bo równie dobrze mógł powiedzieć to tak sobie i tyle.
    — O, wow… — odparła mimochodem, trochę zachrypniętym od wcześniejszego zakrztuszenia głosem. Nie wiedziała, że pilotował helikopter. To już było trochę bliższe zbroi Iron Mana i stawiało tą drugą pracę w nieco innym świetle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skończyła jeść, nie zostawiając ani kawałeczka czegokolwiek, co nadawało się do jedzenia, w trakcie kiedy pan Kravis opowiadał o swojej pracy w policji i odstawiła puste pudełko na stolik. Założyła nogę na nogę, oparła się łokciem o kolano, a drugą ręką sięgnęła po kieliszek wina, który sobie wcześniej napełniła, kierując teraz całą swoją uwagę na rozmówcę. Zabawne, że w zaledwie kilku zdaniach dowiedziała się o nim więcej niż przez ostatnie miesiące pracy firmie, czy ostatnie tygodnie pracy konkretnie przy projekcie Tytanów. Tak, większość tego czasu chodziło przecież właśnie o pracę, ale i tak dla Cam było to zaskakujące. A to powiedział – ciekawe. I intrygujące. W dodatku miała wrażenie, że ostatnie słowa powiedział tak, jakby chciał, żeby akurat te zapamiętała w szczególności.
      Nagle w jej głowie zrodziło się tyle pytań! I takich prostych, tak ładnie formujących się w głowie w słowa, które wydawały się, że mogłyby nie grzęznąć w gardle…
      — A lubi pan prezesowanie? — odezwała się, opierając szkło o dolną wargę, nim pan Kravis popatrzył na zegarek, ale kiedy to zrobił, znów poczuła ciężar zmieszania i spuściła wzrok, tracąc trochę tego ledwo rozpalonego zapału do rozmowy. Upiła większy łyk wina, żeby nie zostawiać go za dużo, odchrząknęła nieznacznie i odstawiła kieliszek. — Może powinnam się już zbierać… — zasugerowała cicho, podnosząc się powoli z miejsca i zaczesując kosmyki włosów za ucho.
      Camille dosyć łatwo ogarniało zmieszanie, to prawda. W dodatku często źle interpretowała zachowanie innych, z czego również zdawała sobie sprawę, co z kolei prowadziło do tego, że nietrudno było podważyć jej dobry nastrój czy poczucie swobody. Cóż, pan Kravis popatrzył jedynie na zegarek, a ona już brała to za sygnał, że się jednak zasiedziała, choć jeszcze chwilę temu uważała, że swoboda przyszła naturalnie i to również ze względu na jego zachowanie.

      Camille Russo

      Usuń
  57. Chayton miał swoje życie tak idealnie zorganizowane i poukładane, że czasami zastanawiała sie, czy nawet jego bliscy nie czują się intruzami w tym perfekcyjnym świecie, który przypomina idealnie ułożoną plansze Tetrisa. Znajdował czas na wiele rzeczy, dwie prace - a każda przecież wymagała skupienia i pełnego zaangażowania; różnej maści zainteresowania; a nawet spotkania na których wypadało być. Ona była energiczna i pędziła wszędzie jak strzała, ale miała wrażenie, że nie nadążyłaby w połowie z takim tempem jakie narzucał sobie pan prezes. Podziwiała go - to oczywiste, ale i troskała sie o niego i przejmowała w taki przyjacielski sposób, obawiając, że w jego życiu najzwyczajniej brakuje ciepła. Nawet dzisiaj, wchodząc do tego pieknego domu, miała myśl pełną troski o Chaytona, taką iskierkę chęci otoczenia go opieką, co było oczywiście głupie i niestosowne, ale jednak to czuła, poza oczywistym przyciąganiem podsycanym alkoholem. Lily miała ogromne serce i nie chodziło o to, że jest kochliwa i namiętna, ona... po prostu chciała dbać o ludzi. Chciała być również kochana, ale to już zupełnie inna bajka, to właściwie niemal studnia bez dna.
    Ten dom był piękny, zadbany, ale cichy i pusty. Nie chodziło o porę i fakt, że chwilowo byli tu tylko oni, ale o to, że nikt tu nie mieszkał. To była idealne przestrzeń dla roznoszenia się zapachów domowych wypieków, do odgłosów rozmów prowadzonych swobodnie w salonie na kanapie, albo ściszonym głosem w sypialni. Gdy szli po schodach na pietro, miała wrażenie, że aż dudni jej cisza w uszach i brakuje śmiechu obijającego się o poręcze, co by idealnie pasowało do eleganckiej balustrady przy stopniach. Ale nie było tego, nic osobistego nie leżało na wierzchu, tylko kilka zdjęć wisiało na ścianach, a to sprawiało, że jakiś charakter domu zanikał. Było tu idealnie, jak w hotelu, co sprawiało, że Lily odbierała to jako piękne, ale i smutne wnętrze.
    Kiedy drzwi zostały zamknięte, lekko ściągneła łopatki, czując delikatny dreszczyk na karku. Zapalona po chwili mała nocna lampka przy łóżku, dała inne światło - miękkie i ciepłe, lecz ruda stojąc przy oknie, pozostała ukryta w półmroku nocy. Odetchneła głeboko, czując jak serce szybciej jej bije, jakby Chayton powiedział coś zupełnie innego i jej uszy wychwyciły znaczenie, którego pragnęły, a które nie powinno wypłynąć ze względu na charakter ich relacji. Jego sypialnia, może dziś być także i jej? Ten moment, kiedy jeszcze nic się nie wydarzyło, był i tak w jakimś sensie niestosowny i chyba to budziło w niej dreszcze. Byli w jego domu, w jego sypialni, sami, za zamkniętymi drzwiami, przy mdłym świetle lampki nocnej i absolutnie nie byli trzeźwi. Gdyby ktoś się o tym dowiedział, żadne tłumaczenie się pracą, by nie przeszło, ale Lily gdy brunet zadał kolejne pytanie, zdała sobie sprawę z tego, że ma dość. Dość duszenia w sobie pragnień, dość tłumienia uczuć, dość siedzenia cicho. Dość przeczenia samej sobie i kłamania - sobie i innym.
    - To bez znaczenia - powiedziała cicho, zwieszając głowę. Poczuła w kącikach wzbierające łzy. Było jej tak przykro, gdy ktoś wspominał o jej związku, gdy ktoś wspominał narzeczonego, że ucinała tematy i kończyła rozmowy. Było jej przykro, bo ona się tu w ogóle nie liczyła.
    Narzeczony zniknął. Po prostu. Z dnia na dzień. Problemy były od dawna, unikanie się, mijanie, jego tajemnice i cudze sekrety, których pilnował. Brak rozmów, milczenie, a jak rozmowy to tylko podniesionym głosem. Stała się cieniem w związku, tłem, które okazało się i tak zbędne. On przestał ją zauważać, zaczął okłamywać, później nie dostrzegał, aż w końcu zignorował... Teraz mijał drugi miesiąc jak mieszkała w jego pustym mieszkaniu, czekając, choć bez uczucia i chyba dla pozorów (tylko dla kogo?) i zaczynała zbierać swoje rzeczy w konkretne kupki, aby je niebawem wrzucić w kartony i wywieźć - miała plan wrócić do swojego starego mieszkanka.

    OdpowiedzUsuń

  58. Lily znalazła się w punkcie, do którego szykowała się od dawna, ale jeszcze nie miała odwagi zsunąć z palca pierścionka, on wciąż zdobił jej dłoń, jakby bała się, że ta decyzja i ten krok wyrządzą krzywdę Nicolasowi. Tyle że dobrze wiedziała, że Nicolasowi nic złego się nie przydarzyło, żaden wypadek, napad, tragedia. On po prostu ją zostawił bez słowa.
    Uniosła wzrok, widząc jak Chayton podnosi ręce. Przechyliła głowę na bok, zaintrygowana rozpięciem pierwszych guzików, które odsłoniły tors - zawsze była ciekawa cholernie, jak prezentuje się pod tymi pachnącymi koszulami. Obserwowała go w milczeniu i uniosła brwi za moment, bo nie spodziewała się, że tak swobodnie się przed nią obnaży! Gdy padł na łóżku z rozłechtanym ubraniem, aż zacisnęła palce na brzegu parapetu, co by nie zejść na zawał, choć wzroku od jego umięśnionego brzucha oderwać nie mogła! Przełknęła ślinę i wydawało jej się, że przez ściśniete gardło prezes słyszał bardzo to bardzo wyraźnie i wyprostowała się, siegając do włosów. Wysuneła dwie wsówki podpinające splot przy gumce i zsunęła też ją, rozpuszczając włosy i pozwalając opaść im kaskadą na ramiona i plecy. Przeczesała gęste kosmyki, pozwalając im się swobodnie ułożyć i podeszła do łóżka, siadając na jego brzegu. Oparła się dłońmi o pościel i zadarła głowe, obserwując tak jak Chayton cienie z ulicy rozlewające sie po suficie - od dziecka obserwowała tę grę światła, choć kiedyś bardzo się tego bała.
    - Czuję twój zapach - powiedziała cicho, nie precyzując co ma na myśli, choć może powinna, bo chodziło jej o to, że w pokoju unosił się aromat znajomy jej z biura. Czuła również jego ciepło, jego bliskość i obecność tuż obok, ale tego nie potrafiła przyznać głośno, bo mimo wszystkich własnych uczuć i przebiegu dzisiejszego wieczoru, po prostu się tym peszyła. Lily była odważna, otwarta i empatyczna, ale tak niepewna samej siebie, że najczęściej jej własne pragnienia ją zawstydzały.

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  59. W teorii Camille wiedziała wszystko. Jakie są normy pracy, jak powinien wyglądać przeciętny dzień w biurze, że dobrym nawykiem jest co godzinę lub półtorej wstać na pięć minut, przeciągnąć się, popatrzeć w dal… Do tego regularne posiłki, od sześciu do ośmiu godzin snu, jakaś aktywność fizyczna chociaż raz w tygodniu. Wiedziała też, że ciągły stres w dużym stężeniu szkodzi, a regeneracja jest kluczowa, jeśli celem jest utrzymanie wydajności. Tak, tak, to wszystko miała opanowane. W teorii, bo w praktyce… Cóż, w praktyce wychodziło różnie i to głównie dlatego, że Cam mimo wszystko się przed tym nie wzbraniała.
    Nie chodziło o to, że potrzebowała pieniędzy. Owszem, potrzebowała, bo miała trochę długów i nie chciała za bardzo obarczać tym cioci, która i tak sama miała sporo na głowie. Poza tym ceniła sobie również niezależność, a nie było chyba prostszej drogi do niezależności niż podjęcie pracy zarobkowej. No i należała raczej do tej warstwy społecznej, która generalnie nigdy nie pogardziłaby żadnym dodatkowym pieniądzem, który nie byłby litościwą darowizną czy łapówką, a po prostu jakimś przebłyskiem szczęścia od losu.
    Niekoniecznie chodziło też o to, że brunetka musiała pracować. Musiała robić coś, co zajmowało jej głowę do takiego stopnia, że nie mogła myśleć o niczym innym. Musiała być po prostu zajęta i to bardzo zajęta, by jej uwaga nie mogła zostać z łatwością odwrócona. I może rzeczywiście z tej jednej potrzeby wykreowało się druga, która w oczach innych widziane by było jako pracoholizm. Ostatecznie kiedy sama Camille też nie myślała o tym, jak o zajmowaniu czymś głowy, tylko po prostu myślała o pracy. A praca była na tyle absorbująca, żeby skutecznie się od niej nie odrywać, bo jednocześnie stanowiła pewną drogę, którą Cam obrała i którą chciała stąpać do swojego celu. Dlatego z jeszcze większą łatwością pozwalała, by praca zajmowała zdecydowaną większość część jej czasu, zajmując wyższe miejsce na podium niż spanie czy jedzenie.
    Poza tym Camille Russo od dawna nie myślała o czymś takim, jak życiowy balans i naprawdę była szczerze przekonana, że prócz pracy, niczego więcej jej do szczęścia nie potrzeba.
    Kiedy Chayton chwycił ją za rękę, zaskoczona znieruchomiała i nawet wstrzymała na sekundę oddech. Odruchowo też skierowała na niego pytające spojrzenie. A gdy zdradził, co tak naprawdę stało za zerkaniem na zegarek, poczuła jak do twarzy wzbiera się ciepło. Całkiem sporo ciepła, które było pompowane przez pobudzony winem układ krążenia i które za nic miało to, jak Cam nie chciała się teraz czerwienić.
    Cichym mruknięciem i ledwo zauważalnym skinięciem głowy, dała znak, że rozumie i nie do końca świadomie takimi gestami podkreśliła, jak jej głupio. Nieporozumienia się zdarzają i była tego świadoma, ale jakoś tak… Przypominało jej to trochę to, jak się czuła w klubach, kiedy odważyła się do kogoś odezwać słowem albo niezrozumiała zaczepnego żartu, którym ktoś próbował przełamać pierwsze lody. To zawsze było dla niej niezręczne. Teraz dodatkowo mierzyła się z pewną nie jasnością, dlaczego w ogóle tak jej się to skojarzyło, skoro zdecydowanie nie znajdowała się teraz w klubie, a pan Kravis zdecydowanie jej nie zaczepiał.
    Usiadła na miejsce, ale nie dlatego, że zdecydowała, że jednak zostanie. Nie wiedziała, co powinna zrobić, a czuła się jeszcze głupiej w pozycji, w której zastygła, gdy pan prezes ją zatrzymał. Właśnie dlatego usiadła, by dopiero po chwili zdać sobie sprawę, że to brzmiało trochę tak, jakby ja zachęcał, by jednak została. Nie tak łatwo było jej w tym momencie uwierzyć, że chodziło o cannoli, którego rzekomo nie dałby rady zjeść. Camille by dała, więc ktoś, kto nie tyle był większy od niej, co jeszcze całą swoją prezencją i stylem życia sprawiał wrażenie, że potrzebuje sporo energii, na pewno też dałby radę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Westchnęła w duchu, puszczając w myślach włoską wiązankę o tym, jaka to czasami jest niewydarzona i wzruszyła ramionami, jakby chciała się otrzepać z zakłopotania i tych innych emocji, które mrowiły ją pod skórą. Spojrzała na Chaytona i uśmiechnęła się nieznacznie, sięgając do pudełka, które trzymał otwarte w ręce. Przypomniała sobie, jak jakiś czas temu powiedziała mu, że jest naprawdę przekonującym człowiekiem i ciężko mu odmawiać. Poza tym na początku przecież wcale nie zamierzała już iść, więc mimo zmieszania i zmiany nastroju, nie dałaby się długo przekonywać.
      Zmarszczyła lekko brwi, słysząc o kierowcy i pokręciła mimowolnie głową.
      — Wystarczy taksówka — zapewniła, zbliżając grubą rurkę z kremem do ust, ale w ostatniej sekundzie jakby zrezygnowała i ją odsunęła. — Taksówka nie wzbudza żadnych podejrzeń wśród sąsiadów i łatwiej będzie mi wytłumaczyć wszystko cioci Flo. Nie wiem, czy udałoby mi się ją przekonać, że wracałam od pana, bo pracowałam i że to nie pan prowadził, tylko kierowca — wyjaśniła, domyślając się, że powody, dla których wolała taksówkę, nie były raczej oczywiste. — A tak to może nawet o nic nie będzie pytała — stwierdziła i wróciła do wcześniejszego zajęcia, które przerwała na rzeczy tych wyjaśnień.
      Chayton Kravis musiał uważać na paparazzich i nienaganny wizerunek, by utrzymać pozycję w biznesie, a Camille Russo musiała uważać na ciekawskich sąsiadów, którzy uwielbiali dopytywać o jej życie towarzyskie, jakby już wszystkiego nie wiedzieli od Florence. Przecież to ona była odpowiedzialna za większość randek swojej siostrzenicy, a to właśnie tego rodzaju spotkania były zawsze najgorętszym tematem, nawet jeśli nie wnosiły nic do jej życia. Na pewno na ulicy znalazłaby się przynajmniej jedna osoba, która podchwyciłaby swoim bystrym okiem, że pod domem Russo zatrzymał się jakiś samochód, który nie był taksówką i który prowadzony był przez mężczyznę i jeśli to oko nie należałoby do Florence, to i tak ta wieść prędzej czy później by do niej dotarła i Camille musiałaby się tłumaczyć, a naprawdę nie miała na to ochoty.
      — Ale za nim pójdę, to pomogę z deserem — rzuciła żartobliwie po pierwszym gryzie i uśmiechnęła się nieco bardziej, zbierając palcem krem, który został jej na wardze i który zaraz zniknął w buzi.

      Camille Russo

      Usuń
  60. Oczywiście zachowanie wszelkiej ostrożności było roztropne i zrozumiałe, w przypadku Lily Chayton jednak nie miał powodów do obawiania się o nadszarpnięcie wizerunku. Ona bodajże ostatnia na Ziemii mogłaby mu wyrządzić krzywdę, czy umyślnie się do tego przyczynić, z kolei jej narzeczony i jego opinia, zdanie na temat nocowania, bliskiej współpracy tych dwojga, relacji zawodowej, czy nawet zauroczenia rudej swoim szefem, to była kwestia, która tak samo idealnie wpisywała się w zdanie, która Taylor wypowiedziała. To bez znaczenia. Na ten moment wszystko, co miało większy bądź mniejszy związek z człowiekiem, który powinien być Lily bliski, nie było ważne, a najbardziej bolało ją to, że jej zaufanie, uczucie, zaangażowanie i pragnienie i cała ona, zostały nadotkliwiej podeptane.
    Gdyby tylko Chayton był inny, bardziej dociekliwy, ciekawski i w ogóle chciał dowiedzieć się więcej, nawet umiejętnie zadając pytania, nie poznałby sekretów rudej. Może była wygadana, ale były to pozory, zasłona dymna nie pozwalająca za blisko się do niej zbliżyć. Tak na prawdę bowiem, nieszczególnie wiele zdradzała o sobie samej. Była lepszym słuchaczem, niż się ludziom wydawało.
    Uniosła lewą dłoń do góry, przesuwając z wyczuciem opuszkami po karku dla delikatnego rozmasowania. Czuła zmęczenie po całym dniu i na prawdę dziwiła się samej sobie, że ma tyle sił i jakoś... cóż, jakoś nie padła trupem na parkiecie, bo utrzymanie się w wysokich obcasach nie było dla niej nowościa, ale wywijanie w środku tygodnia raczej tak! Poprawiła później włosy, odrzucając je w tył i obróciła się do mężczyzny, wytrzymując spojrzenie, od którego zapiekły ją policzki. Gdy Chayton na nią patrzył, miała wrażenie, że prześwietla ją na wylot, że spogląda głebiej i dalej, dostrzega to co niewypowiedziane, jakby siegał jej myśli, jej duszy. Był spostrzegawczy i bystry, miał też dobra intuicję i dobrze odczytywał ludzi, dlatego często mimo dłuższego stażu wspólnej pracy, pilnowała się z tym, co mówi, bo nie chciała nie tyle bezmyślnie czegoś palnąć, co się przed nim wygłupić, albo co gorsza przynieść mu wstydu - szczególnie gdy wspólnie uczęszczali w spotkaniach. Teraz, gdy był bliżej niż zwykle i na dodatek miała przed oczami jego ciało bez ubrania, na prawdę była to tak niecodzienna sytuacja, aż ruda głupiała. On na prawdę nie orientował się w sytuacji? Nie rozumiał, nie wiedział, co dziewczyna czuje?
    W odpowiedzi pokiwała tylko delikatnie głową i obróciła się, kładąc przy nim na boku. Chayton leżał z rozłożonymi ramionami i żeby się zmieścić, ułożyła się niego niżej, podpierając łokciem o pościel, a policzek na dłoni. Nie wyjaśniła, czy jego zapach jej się podoba, czy w ogóle odpowiada jej fakt tej bliskości i tego, że go czuje. Dla niej było to bardzo przyjemne, okoliczności magnetycznie pociagające i Lily wiedziała, że jest to dla niej zgubne, bo jeśli dla prezesa taka sytuacja nic nie znaczy, to dla niej znaczy niepoprawnie dużo i taka chwila może długo karmić jej wewnetrzną pustkę i pragnienie czułości.
    Lily rzadko kiedy płakała, a już na pewno w firmie nikt nie widział jej choćby przybitej, więc o widzianym u niej smutku nie było tu mowy. Ostatnie tygodnie jednak były dla niej trudne, co odbijało się w bledszej niż zwykle twarzy, czasami podkrążonych oczach, gdy nie dosypiała kilka nocy z rzędu i drżących dłoniach podających poranną kawę prezesowi. Była wrażliwa, ale uchodziła za pogodną trzpiotke, która pracuje dobrze, a ludzie nie zwracali uwagi na tak drobne zmiany, jakie w niej zachodziły. Ona zresztą nie chciała, by ktoś wiedział więcej i martwił się bardziej - jej wesołość, energia, wszędobylskość, to wszystko miało pokazać ludziom, że nie trzeba się o nią martwić, bo nie chciała nikomu przeszkadzać. Miała ogrom kompleksów ukrytych pod słodkim uśmiechem i chwile jak ta - inne, wyjątkowe, były tymi, które odkrywały troche więcej w tym kolorowym obliczu, które prezentowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Chaytonem znali się nie od dzisiaj, ufała mu w pełni na polu zawodowym, na stopie prywatnej nie mieli okazji się poznać, zresztą nie wypadało, ale czuła, że jest to ktoś, komu warto zawierzyć. Czuła się przy nim dobrze, swobodnie i bezpiecznie i nawet teraz, gdy serce łomotało jej jak szalone, dudniąc w piersi, spoglądała na niego bez popłochu.
      - Wystarczy...? - wyszeptała przez ściśniete gardło, wpatrując się w niego intensywnie, zupełnie jakby nie miała w sobie sił, odwrócić wzrok. Była blisko, bliżej niż powinna, ale czy dostatecznie, by czuł lotos, magnolie i owocowa nutę z jej ulubionych perfum?

      Lily

      Usuń
  61. Dla niej to, że sąsiedzi wykazywali sobą zainteresowanie, było czymś normalnym. W takiej atmosferze wychowywała się przez większość czasu, a przynajmniej taką atmosferę pamiętała najlepiej, bo nie była w stanie powiedzieć, jak to wyglądało w Filadelfii czy nawet w pierwszym domu wujostwa w Nowym Jorku, w którym nie pomieszkała za długo. Kiedy z ciocią zamieszkały na Charles and Margaret Collins Way, okolica od dawna wydawała się być włoska i to tak południowo włoska, a z założenia Włosi byli rodzinni. I choć z nikim z ulicy nie były spokrewnione, nietrudno było się zaaklimatyzować, bo tak naprawdę jeśli ktoś nie mieszkał w tym samym domu, to nie był rodziną z krwi i kości, ale nierzadko można się było pomylić, obserwując zachowanie mieszkańców wobec siebie. Ludzie się sobą interesowali, bo tak, byli ciekawi, ale ta po części ciekawość miała swoje źródło w tym, jakie relacje ich łączyły. Interesowali się sobą, bo jednocześnie się o siebie troszczyli w pewien sposób. A wynikało to z tego, że najstarsze pokolenia, których przedstawiciele przyjechali do Nowego Jorku, czy po prostu do Stanów, prosto z Włoch, przywożąc ze sobą tamtejszą kulturę i zwyczaje.
    Nie zmieniało to jednak faktu, że to zainteresowanie prowokowało również plotki. Nie jakieś złośliwe plotki, które mogły komuś zrujnować życie, ale coś na rodzaj serdecznych domysłów i niewinnych zaczepek. Ot, coś na podgrzanie atmosfery w kościelnej salce po niedzielnej mszy. Szczególnie dotyczyło to kobiet, o których już nie było co plotkować, bo lata młodości miały dawno za sobą i pewnie dla odświeżenia własnych wspomnień tak ochoczo podejmowały się rozmów na tematy kto z kim, gdzie i kiedy? I dla Camille to było po prostu normalne, tak to działało i taki był porządek rzeczy, ale jednocześnie potrafiło to być dla niej uciążliwe, bo po pierwsze miała już trochę tego przesyt. Nieustanne dopytywanie się o jej życie towarzyskie i uczuciowe było już zwyczajnie nużące, ponieważ niewiele się w nim działo i wysłuchiwanie w kółko tego samego zmęczyłoby każdego na jej miejscu. Po drugie wiązało się to z odruchowym wracaniem do tych żenujących epizodów na imprezach, nieklejących się rozmów przy stoliku w restauracjach i innych podobnych sytuacji, do których Cam wracać nie chciała.
    No i chodziło o coś jeszcze. Całkiem spora część sąsiedztwa, w tym sama ciotka Florence, wychodziła z założenia, że kobieta może być nie wiadomo jak zaradna i samodzielna, ale pojawienie się kogoś, u kogo boku mogłaby stanąć, nie zaszkodzi, a nawet może być przydatne. Tego Camille za bardzo nie rozumiała i chyba nie chciała nawet tego zgłębiać. Może tak wypadało, może chodziło o coś innego – nieważne, nie wnikała. Ciocia jedynie powtarzała, że dobrze jest mieć kogoś, na kim można polegać i kto chętnie zaprosi na obiad do restauracji, ale zawsze będzie powtarzał, że w domu karmią lepiej, a Cam nie pytała. Flo tak uważała i pewnie miała ku temu swoje powody, może nawet związane z tym, że dalej nosiła obrączkę po mężu na palcu, choć wujek nie żył już od dawna.
    — Och, nie, nie… — Brunetka pokręciła głową przed kolejnym gryzem. — To nie tak — rzekła, odgryzając kawałek rurki i zastanowiła się, jak najlepiej wyjaśnić, że nikt nikomu głowy nie suszy. — Były na pewno ciekawe i podekscytowane. Zawsze są, jeśli ktoś zauważy, że wróciłam z kimś — zaczęła, rozglądając się w zastanowieniu na boki. — Ale jak im ciocia wyjaśniła, że jest pan moim szefem, jest pan incredibilmente uprzejmy i ma pan piękną żonę, to zaczęły rozpowiadać, że jestem kimś super ważnym, skoro sam szef odwozi mnie pod dom. — Wywróciła oczami, wiedząc, jak absurdalnie to brzmiało, ale do takich wniosków doszły sąsiadki. Do tego choć taki epizod miał miejsce tylko raz, opowiadały o tym, jakby było to jakąś regułą. Ale wydawały się przy tym dumne, kiedy mogły pochwalić się, że ta Camille, ta z ich ulicy, jest ważna w swojej pracy, że nawet sam szef ją odstawia pod dom takim drogim samochodem.

    OdpowiedzUsuń
  62. Nie, raczej nikomu nie przyszło do głowy, że ich Camille, ta, która wszystkim programuje piloty do telewizorów, naprawia mikrofalówki, kiedy przestają pokazywać dobrą godzinę i którą ciocia umawia na randki z ich bratankami, synami kuzynów i nie wiadomo z kim jeszcze, a dalej nic z tego nie wynikło, miałaby wejść swojemu żonatemu szefowi do łóżka i bezceremonialnie dać mu się odwieźć pod samiutki dom. Nikt głośno tego nie mówił, ale jakby wszyscy wiedzieli, że mimo starań wszelakich, jak i samej urody brunetki, niełatwo będzie o kogoś, z kim to dziewczę wpatrzone w komputer, mogłoby spędzić resztę szczęśliwego życia. Po prostu znali ją wystarczająco dobrze, by to wiedzieć i nie musieć o tym mówić na głos.
    Przy następnym pytaniu Camille musiała się dłużej zastanowić, nie wiedząc z początku, o co pan Kravis właściwie pytał. Marszcząc czoło, delektowała się cannoli, które i tak szybko zniknęło w jej ustach, więc zdążyła nawet sięgnąć po następne.
    Skąd w ogóle miałaby się wziąć w domu pana prezesa, jeśli nie ze względu na pracę? I dlaczego miałby ją odwozić, nie licząc sytuacji, kiedy nagle wzięłaby go ochota na deser w tamtej knajpie, w której pracowała kiedyś Flo? Myślała o tym dobrą minutę, zwalniając też z pochłanianiem rurki z kremem, aż w końcu popatrzyła na Chaytona pytająco, nie mogąc rozszyfrować, skąd wziął taki scenariusz.
    — W sensie…? — Kiedy zaczęła mówić, coś jej nagle zagwizdało. Zamrugała szybciej, zmarszczone czoło wygładziło się, a dłoń, w której trzymała połowę cannoli opadła lekko na kolano. — Jeśli chodzi panu o tą sytuację, kiedy zasnęłam po crunchu i potem, powiedzmy… no, wie pan, co się działo… — Liczyła, że wie i że nie będzie musiała mówić o tym na głos. — To tak, gdyby ciocia o tym wiedziała, to byłby cyrk i miałabym przerąbane do końca życia — odparła mocno przekonana i to przekonanie przełożyło się nawet na zjedzenie cannoli, które mimo krótkiej przerwy, zaraz zniknęło. — I że jeszcze po sobie nie posprzątałam…Oh mio Dio… — mamrotała w akompaniamencie chrupnięć przy przeżuwaniu cannoli. — Pewnie dostałby pan więcej pudełek z jedzeniem — zauważyła też, kiwnąwszy lekko głową.
    To hipotetyczne pytanie nie trafiło do Camille w taki sposób, o jaki chodziło prezesowi. I nie było w tym nic dziwnego, bo Cam o romansach nie myślała prawie wcale, mając bardzo średnie doświadczenia na podobnych obszarach, na których w dodatku nie czuła się ani trochę pewnie.
    … nie, kiedy nie spała.

    Camille Russo

    OdpowiedzUsuń
  63. [Dziękuję bardzo za powitanie i miłe słowa <3]

    Adda

    OdpowiedzUsuń
  64. Lekko się zdziwiła, kiedy pan prezes zasugerował, że wtedy, tamtej nieszczęsnej nocy, której wspomnienie budziło w Camille zaskakująco mieszane uczucia, coś w jego zachowaniu mogłoby sprawić, że naraziłby się jej ciotce. Dotychczas nie miała złudzeń, że wszystko, co się wtedy wydarzyło, spowodowała ona. To ona beztrosko zasnęła gdzieś za kanapą na podłodze, to ona narobiła zamieszania najpierw w trakcie swojej pobudki, a zaraz później w łazience i to chyba nawet dwa razy, jeśli licząc nieudaną próbę ucieczki. Gdzie w tym wszystkim w ogóle było miejsce na winę kogoś innego niż jej? Pan Kravis miał prawo się na nią zdenerwować i oczekiwać wyjaśnień, więc nic dziwnego, że nie uśmiechało mu się puścić Cam od razu, jak tylko sama o tym wspomniała. Do tego zaparzył jej kawę i pozwolił zostać do rana, żeby świeżo po zimnym prysznicu nie pałętała się nocami po mieście, chcąc dostać się do domu. Była wręcz pewna, że ciotka by go po dłoniach chciała całować za taką wyrozumiałość, a jej posyłałaby mordercze spojrzenie uciekające kątem oka. Ciotka niby dobrze wiedziała, co się czasem dzieje z Camille, kiedy ta śpi i ma w dodatku za sobą te swoje maratony bez odpoczynku, ale brunetce nie wydawało się, żeby to były wystarczające okoliczności łagodzące, pozwalające doszukiwać się winy u innych.
    Co więc miał na myśli, twierdząc, że jego zachowanie mogłoby się w jakiś sposób nie spodobać pani Russo? Wcześniej w ogóle by jej to nawet do głowy nie przyszło, ale teraz, kiedy umysł został w pewien sposób podkuszony do powtórnej analizy tamtych wydarzeń, a co za tym idzie, przywołania pewnych obrazów, które utrwaliły się w pamięci nieco mocniej od innych, aż ją przeszły dreszcze, jakby znowu stała w boso w łazience. I przy okazji ścisnęło jej żołądek, bo niektóre wspomnienia przywiodły tamto zażenowanie, które odczuwała z wielu różnych powodów.
    Chodziło o tymczasowy brak koszulki? Czy może o to, że dał jej do przebrania coś, co było jedynie na styk? A może powiedział to tak sobie, bo też czuł się wtedy podobnie do niej? Jakby takie coś z zasady nigdy nie mogło się wydarzyć, a jednak się wydarzyło i było w dodatku taką pojedynczą bańką, która nie pękała wyjątkowo długo jak na bańkę, trzymając ich w środku.
    Ostatni kęs cannoli przeżuła bardzo powoli, zdając sobie z czegoś sprawę, tak zupełnie przy okazji szybkich rozmyślań. Nie pamięta, jak znalazła się wtedy w łóżku. Piła kawę na kanapie, a w następnej chwili wyciągała włosy z buzi, odklejając je od mokrego od śliny policzka. Czy coś się wydarzyło między łykiem kawy, a pobudką następnego dnia…?
    — Przepraszam, co…? — Oderwała się od swoich myśli, kiedy do mózgu dotarło coś, czego się chyba nigdy nie spodziewała. Przez pierwsze kilka sekund nawet nie była pewna, czy dobrze usłyszała, bo obraz jaki podsunęła jej wyobraźnia, przyprawił ją o kolejne dreszcze. Natychmiast zrzuciła winę na to, o czym myślała przed chwilą, znajdując w tym związek przyczynowo-skutkowy, który na tę chwilę musiał wystarczyć, jeśli dalej miała uczestniczyć w tej rozmowie. — To… to jest… bardzo ciekawe zagadnienie — stwierdziła rzeczowo, przytrzymując cały czas powietrze w płucach, jakby to jej mogło pomóc w zachowaniu względnego spokoju.
    To było też bardzo dużo poruszonych spraw jak na jeden wniosek. Sporo niepoukładanych myśli, niecodziennych wytworów wyobraźni, pytań, które nie przeszłyby jej przez gardło i niepokojącego zainteresowania, które odruchowo próbowała wgnieść w najgłębsze dno świadomości. Siedziała na tysiącach drobnych szpilek, z których każda wydawała się odpowiadać za najmniejszy szczegół, jaki dotyczył rozmawiania i spędzania czasu w towarzystwie pana Kravisa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Próbowała trzymać stronę zdrowego rozsądku – sprawa była bardzo hipotetyczna i oczywiście ogólna, mogła dotyczyć sytuacji z każdym szefem, a nie jakimś konkretnym. Tak, Camille zdążyła to sobie powiedzieć, ale okoliczności, w jakich padło pytanie i wniosek, nie ułatwiały jej tego, by być zdroworozsądkową. I nie, nie chodziło o to, że jedli i pili wino nad basenem o wieczornej porze. Chociaż może trochę o to zaczęło trochę chodzić, kiedy przyszło jej to właśnie do głowy.
      — Nie wiem, co mam teraz powiedzieć — przyznała ze względnym spokojem. Głos miała normalny, nie próbowała się też teraz zerwać z miejsca i uciec do najbliższego wyjścia, ale siedziała dosyć sztywno, jakby się zacięła i jedyny wyraźniejszy ruch ciała, to palce nerwowo miętoszące brzeg bluzy. Musiała w ogóle coś mówić? — Oh Dio… — mruknęła cicho, licząc, że spróbuje oddychać miarowo, bez nadmiernego przetrzymywania powietrza, to będzie jej łatwiej w tak oczywisty sposób nie dawać do zrozumienia, że kwestia, owszem, bardzo ciekawa, ale jednocześnie bardzo niezręczna i że to ją chyba przerosło.
      Nie pomyślała natomiast, że może rzeczywiście pan Kravis nie powinien pytać o takie rzeczy, a już szczególnie w taki sposób, gdzie mimo wszystko trudno było nie pomyśleć najpierw o nim, a nie o każdym innym szefie. Raczej z automatu przyjęła, że skoro zadał pytanie, to gdzieś tu było na nie miejsce – podobnie jak na te wszystkie darmowe drinki i nieowocne randki – i problemem raczej jest to, że to Cam się nie potrafi odnaleźć. Bo brakuje jej śmiałości, bo nie umie się wpasować w oczekiwania…
      — Mogłaby się pogniewać o to, że jej nie powiedziałam. To na pewno — odparła po dłuższej chwili, ale w taki sposób, jakby właśnie zdecydowała o czymś, co i tak było nieuniknione i odwlekanie tego nie miało większego sensu. — Co do samej akceptacji, to nie mam pojęcia, ciężko mi powiedzieć, bo to byłaby dosyć specyficzna sytuacja, o której nigdy nie myślałam, więc nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. — Kłamała. Myślała o takiej sytuacji bardzo gorączkowo przez ostatnie kilkadziesiąt sekund, ale fakt, nigdy z ciocią o podobnej możliwości nie rozmawiała. Także jedyna pewna rzecz, jaka mogłaby mieć miejsce, zawarta została w pierwszym zdaniu, bo Cam na pewno nie powiedziałaby o czymś takim cioci Florence, podobnie zresztą jak o każdym innym facecie z którym znajomość nie zaczęłaby się od zaaranżowanej randki.
      Nie patrzyła w stronę pana prezesa, zerkając teraz na wodę w basenie, od której odbijały się światełka z tarasowych lamp. Czuła się tak, jakby skoczyła z mostu nie wiedząc, czy uderzy w twardą ziemię, czy może wpadnie właśnie do wody. A jeśli wpadnie do wody, to czy się utopi?

      Camie

      Usuń
  65. Serce waliło jej jak ciężki młot. Niemal czuła ból, gdy rozpierało przy każdym uderzeniu jej ciało od wewnatrz. Miła wrażenie, że dudni tak głośno, że i Chayton je słyszy i wszystko już staje się dla niego wreszcie jasne. Znała go tyle lat, a fascynacja nie zanikała, przy dłuższym poznawaniu się, przy bliskiej współpracy i stałym kontakcie, codziennych rozmowach i wspólnych obiadach, wszystko powinno sie unormować, prawda? Powinno się wszystko wyciszyć, uspokoić, a ona powinna przestać widzieć go w tak jasnych, jaskrawych barwach... To zauroczenie powinno minąć. Powinien w jej oczach stać się zwykłym facetem. Ale nie, to tak nie działało. Świadomość, że prezes jest żonaty też niczego nie zmieniała. Wiedza, że ma napięte stosunki z matką, zdarza mu się być zmęczonym, brak mu czasu niekiedy na zwykły odpoczynek, umawia w firmie spotkania nawet z własną żoną i wiecznie jest w pędzie, powinno dać jej do zrozumienia, że jest osobą, która nie znajdzie ani sekundy dla kogoś takiego jak ona - asystentka. Poza tym do diaska był Kravisem! Był geniuszem, przedsiębiorcą, biznesmenem, dodatkowo służył pod mundurem, nie było dla niego rzeczy niemożliwych, więc jak do diaska miałby dostrzec ją - zwykłą, trochę chaotyczną dziewczynę?
    Lily wiedziała, że jej zauroczenie wykraczało poza zwykłą fascynacje, że mogła wręcz być już na etapie zakochania i bardzo ją to martwiło. Jej szef po pierwsze był jej szefem, po drugie był nie z jej ligi, po trzecie i zapewne najważniejsze był żonaty - co powtarzała sobie w pracy średnio raz na godzine, gdy go widziała. Wszystko co miało związek z Chaytonem w odniesieniu do jej uczuć było wielkimi, czerwonymi, migającymi dodatkowo na odblaskowy żółty kolor znakami ostrzegawczymi. I wszystkie były za słabe by ją zniechęcić, a jej serce zmusić do zmiany kierunku, które obrało już... dobry szmat czasu temu. Czasami Lily zastanawiała się nad istnieniem bratnich dusz i teorie, że każdy człowiek ma swoją idealną połówkę... Może zadurzyła się w Chaytonie wierząc naiwnie, że on należy do niej i że to on jest jej bratnią duszą, mimo tego na co wskazywały wszelkie znaki wokół - że nie jest, bo już ułożył sobie życie i nawet nie zwraca na nią w ten sposób uwagi? A może po prostu szukała w życiu kogoś takiego jak on, lecz spotkali się w złym czasie i los im nie sprzyjał...? Była marzycielka, snuła nierealne plany i śniła na jawie, a to wcale jej nie służyło.
    Jeszcze bardziej nie służyła jej ta bliskość pana prezesa, bo gdy tylko uniósł sie na łokciu i przysunął bardziej, wstrzymała oddech, zatrzymując spojrzenie na jego ustach. Słowa które wypowiadał głębokim, stonowanym tonem, w tym momencie nic dla niej nie znaczyły, tylko przyjemnie się jej słuchało, gdy wymieniał nuty aromatów, jakie czuł. Zacisnęła lekko wargi, nieprzytomnie obserwując jak jej włosy opadają na jego dłoń i jak przytrzymuje je od swojej twarzy palcami, a potem podniosła spojrzenie do jego oczu, bo kolejne słowa dotknęły ją do żywego. Zamrugała szybko, rozchylając usta, by nabrać głębokiego wdechu i w tym momencie jej serce chyba stanęło. Miała do tej pory nadzieję, że jest dyskretna, profesjonalna i nie daje nikomu w firmie powodów do plotek na swój temat. Ale jej życie było błotniste, jak trafnie to ujął Chayton, jej strefa osobista była wręcz brudna i było to tak cholernie bolesne, że czasami miała ochotę rzucać wszystkim, co wpadnie jej w ręce i krzyczeć.
    - Lotos potrzebuje też słońca - dodała równie ściszonym głosem i spuściła wzrok ponownie do jego ust.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Dość miała błota i wszystkiego, co ją unieszczęśliwiało, pod każdą postacią i nazwą. Chciała ciepła, troski, bezpieczeństwa. Nie była wyjątkowa i nie pragnęła rzeczy niemożliwych, ani innych od reszty kobiet. Chciała czuć się dobrze w swojej skórze i w swoim życiu, chciała czuć się spełniona i zrealizowana. Chayton zwrócił uwagę na to, co był trudne i dotkliwe, ona chciała mu pokazać, że na to samo można spojrzeć z odwrotnej perspektywy. Tego się trzymała, by zawsze widzieć dobrą i pozytywną stronę każdej sytuacji, to ja ratowało od wiecznego zamartwiania się i smutku.
      Od jego bliskości, ciepła i zapachu perfum, które znała, a które dzisiaj wydawały się jednak inne, kręciło jej się w głowie. Wypity alkohol dodał jej śmiałości, oboje tego wieczoru pokonywali kolejne bariery, bo choćby to że znajdą się na jednym łóżku w takiej pozycji jak teraz, wczoraj jeszcze było nie do pomyślenia. Dodatkowo Lily przeżywała trudny okres w swoim życiu i bardzo tęskniła za ciepłem, uczuciem troski którą ktoś ją otacza. Wszystkie elementy wieczoru poskładały się w tak szaloną mieszankę, wręcz otumaniającą jej zmysły, że zanim się zdołała opamiętać, czy chociażby zdać sprawę z tego, co chodzi jej po głowie, już wykonała gest. Uniosła dłoń, ułożyła ją na karku Chaytona i wyciągnęła szyje, dosięgając jego ust w miękkim, czułym pocałunku. Pragnęła go na tak wiele sposobów, że dzisiaj puszczały wewnętrzne hamulce.

      Lily

      Usuń
  66. Oczywiście, że czuła się niekomfortowo. Nie dość, że pytanie podpuszczało wyobraźnię, to jeszcze po prostu dotyczyło spraw, o których Camille sama nie do końca wiedziała, co myśli i jak się z pewnymi rzeczami czuje. Nie miała za wielu doświadczeń, które dałoby się podpiąć pod bycie w związku albo w ogóle w jakiejś głębszej relacji, a samo wyobrażanie sobie czegoś takiego od dawna było dla niej dosyć problematyczne. Raz, że zawsze zachowywała wyjątkową, może nawet przesadną, ostrożność, kiedy w grę wchodziło fantazjowanie, bo uważała, że to grząski grunt na który od czasu do czasu wchodził każdy, tak po prostu z definicji, i nie dało się tego uniknąć. Dwa, te doświadczenia, do których mogła się odnieść i które można było zliczyć na palcach jednej ręki, nie budziły w Camille wystarczająco dużo pozytywnych emocji, by ochoczo chciała do nich wracać. Nie były to żadne traumatyczne czy przykre przeżycia, a jedynie niezbyt satysfakcjonujące i nie było się czym chwalić. No i trzy – sprawy uczuciowe najzwyczajniej w świecie były dla brunetki trudnym tematem same w sobie. Cam nie należała do osób wylewnych i takich, które z chęcią dzielą się tym, co kiełkuje im duszach i sercach. Dużo zatrzymywała dla siebie, nigdy nie czując się pewnie w obliczu sytuacji, która wymagała innego podejścia, a do takich należało na przykład budowanie z kimś bliższej relacji.
    Bycie w związku z kimkolwiek było wizją bardzo odległą i niecodzienną. Nawet aranżowane randki, których zamysł był właśnie taki, by Camille się w coś zaangażowała, dawno przestały do tej wizji nawiązywać, przynajmniej w jej odczuciu i co najważniejsze, w podejściu.
    Bycie w związku z szefem okazało się wizją trochę problematyczną, ale i trochę prowokującą. Cam potrzebowała szerszego tła dla takiej sytuacji, żeby jakkolwiek móc się do tego odnieść. To wydało jej się istotne, by określić jakieś konkretniejsze okoliczności, w jakich miałoby się okazać, że spotyka się ze swoim szefem w celach innych niż te zawodowe. Na pewno takie rzeczy zdarzały się gdzieś na świecie, ale w małym światku Camille to nie była codzienność czy coś, co mogło się zadziać ot tak. To, co na szybko sobie wymyśliła, przedstawiało się jako potencjalny zbieg okoliczności, w którym dwójka ludzi miała możliwość poznać się lepiej w pracy i gdzieś w trakcie uznać – albo poczuć? – że poza pracą mogliby porobić razem coś innego. Cokolwiek by to miało być.
    Bycie w związku z szefem, który był żonaty, brzmiało jak coś, co mogło skrywać w sobie zbyt wiele problemów i komplikacji o wielopoziomowym podłożu emocjonalnym, by Cam była w stanie coś do tego sobie dopowiedzieć i nie myśleć o czymś innym niż zdrada i niszczenie czyjegoś małżeństwa.
    Wizja wejścia w bliższą relację z Kravisem przyszła zaskakująco łatwo. Po dalszym zastanowieniu – zbyt łatwo. Mimo braku konkretów czy wyraźniejszych szczegółów, które mogłyby wytworzyć jakiś większy obraz tego wszystkiego, jakby to mogło wyglądać, jakby to mogło być, z jakiegoś powodu sama myśl wyskoczyła na wierzch z nieoczekiwaną swobodą. W tej samej sekundzie, w której to do niej dotarło, Camille odcięła się o tych wyobrażeń, a gdyby mogła, to by odskoczyła od nich jak poparzona, ale wtedy to chyba dosłownie musiałaby wyjść z siebie.
    Dlatego jej odpowiedź była z jednej strony wymijająca, a z drugiej chwilę wcześniej mogła sprawić wrażenie, jakby kiedyś musiała się nad taką czy podobną kwestią zastanawiać, skoro wiedziała, że musiałaby się tłumaczyć przed ciotką. Obie w końcu zdawały sobie sprawę z tego, jaka Camille była, więc spędzanie czasu z szefem poza godzinami pracy na pewno wywołałoby lawinę pytań. Szczególnie, kiedy chodziło o dzień wolny. Wytłumaczenie, że chodziło o sytuację awaryjną, nie byłoby w takim przypadku wystarczające, tym bardziej że ciotka nie do końca rozumiała, na czym polegała praca Camille i w jakim trybie się czasem odbywała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh Dio… Gdyby pan Kravis tylko zdawał sobie sprawę z tego, ile ta jego ciekawość będzie kosztowała! On zapłaci za to prawdopodobnie okrągłe nic, a Camille? Już czuła ciężar konsekwencji, jakie niosła za sobą ta chwila nie do końca kontrolowanych i nie do końca w porządku fantazji.
      Niemrawo skinęła głową, przyjmując do wiadomości, że będzie miała teraz chwilę, by ochłonąć. W duchu dziękowała za to panu prezesowi, choć pewnie by się zdziwił, gdyby to usłyszał i dowiedział się, co jest przyczyną tych podziękowań. W końcu szedł tylko zadzwonić po taksówkę. Dla Cam było to jednak teraz jak zbawienie! I tak się sobie dziwiła, że w ogóle odniosła się do poruszonej kwestii, ale ani trochę nie była gotowa na zderzenie z własnymi myślami, które miało właśnie miejsce. Łatwo dawała się wprowadzić w zakłopotanie, czego chyba nie lubiła w sobie najbardziej i jednocześnie nie chciała tego za bardzo okazywać. Wystarczy, że ona o tym wiedziała, co już i tak było uciążliwe dla samopoczucia.
      Kravis zaraz miał zniknąć we wnętrzu swojego domu i wtedy Camille pozwoliła sobie rzucić okiem na jego sylwetkę. Była zdzwiona, że mimo tego zakłopotania i przeróżnych obaw, że mimo tego nieustającego uczucia siedzenia na tysiącach szpilek, rozmowy z nim sprawiały jej przyjemność. Łapała się nawet na tym, że momentami nawet ich wyczekiwała, choć w jej naturze leżała raczej tendencja odwrotna, wolała unikać zbędnych interakcji z innymi ludźmi. Nie rozumiała zupełnie, o co chodziło. Te rozmowy nie były jej do niczego potrzebne, niczego nie poprawiały w kwestii jej pracy, za to potrafiły nią tak zatrząść, że w głowie pojawiały się różne wariackie myśli, o które nigdy by się nie podejrzewała.
      Odetchnęła, ale nie zalała ją żadna ulga, więc ze zrezygnowaniem obróciła się na swoim miejscu, by dolać sobie do kieliszka jeszcze odrobiny wina. Musiałaby chyba wypić z dwie butelki, żeby się całkowicie odprężyć, ale zawsze lepsze kilka kieliszków niż nic. Nie, żeby teraz mogło jej to jakkolwiek pomóc, bo i tak czuła, że totalnie wpadła i się raczej prędko nie odkopie z tych różnych obrazów nawiedzających jej wyobraźnię. Obrzuciła spojrzeniem stolik, na którym leżały pudełka po jedzeniu i sztućce i tknięta, zaczęła je układać jedno w drugie, popijając to nieszczęsne wino, na które nawet nie mogła zwalić odpowiedzialności za te głupie myśli, bo wypiła go zdecydowanie za mało. Oderwała się na moment, gdy pan Kravis wrócił, informując, za ile przyjedzie po nią taksówka i pokiwała bezwiednie głową.
      Świetnie. Dodatkowe piętnaście minut sam na sam, nad basenem, po kolacji z winem… Cam zastygła. Obejrzała stolik. Popatrzyła lekko w dół na trzymany kieliszek, który trzymała przy ustach. Kątem oka spojrzała na swojego szefa i potem znów na stolik. Dotarło do niej, że to nie wyglądało na kolację pracowniczą i że w ogólnym rachunku sumienia wcale nie czuła się tak, jakby było to związane z pracą. Ani jakby zaraz miała w końcu wstać od stolika po nużącym spotkaniu z kawalerem, z którym umówiła ją ciotka. W gruncie rzeczy nie wyczekiwała końca tego spotkania, jak to miała w zwyczaju.
      Piętnaście minut? Teraz, kiedy to nagle przestało być zwykłym jedzeniem w towarzystwie? Oh no, non in questa vita e tutti i santi mi sono testimoni…
      Jednym ruchem przechyliła kieliszek, dopijając całą jego zawartość, podniosła się ze swojego miejsca i zgarnęła poukładane pudełka ze stolika.

      Usuń
    2. — Posprzątam — oznajmiła w pośpiechu, niby to patrząc na pana prezesa, ale tak naprawdę to nie patrzyła na niego, a jedynie w jego stronę. Wiedziała, gdzie czego szukać w kuchni i na pewno nie zapomniała, gdzie był śmietnik, także tak, mogła, powinna i bardzo chciała teraz posprzątać. — Zostało jeszcze trochę wina, to zostawię pana kieliszek — odparła, nogą dosuwając krzesło, na którym przed chwilą siedziała. — I… I muszę skorzystać z łazienki. Tak, koniecznie… I myślę, że nie ma co się pan fatygować! Z resztą… — Zawiesiła się na moment, bo kiedy się odwracała z zamiarem ruszenia w stronę domu, to poczuła, że albo coś zaraz stanie jej na drodze, albo w to coś najzwyczajniej wpadnie. Nie zdążyła jednak temu zapobiec, poruszając się trochę zbyt gwałtownie, więc zderzyła się lekko z torsem prezesa, który najwyraźniej przebył tę krótką trasę od domu do stolika. Przełknęła ślinę. Podniosła spojrzenie do oczu pana Kravisa, uznając, że było to dobre strategiczne posunięcie, którym może udałoby jej się zakamuflować cały proces ewakuacji, który rozpoczęła. — Coś się chyba utopiło w basenie — powiedziała niespodziewanie ze śmiertelną powagą w głosie. — Nie jestem pewna, ale tak to wyglądało… Tam, tam na końcu, po drugiej stronie. — Niezgrabnym ruchem ręki pokazała za siebie na drugi brzeg basenu, który nawet nie znajdował się w cieniu dzięki dobrze ustawionemu oświetleniu. — Myślę, że absolutnie powinien pan to sprawdzić, bo może… Może to się wcale jeszcze nie utopiło — przekonywała, kiwając do tego głową, a kiedy poczuła, że zaczyna to brzmieć coraz bardziej idiotycznie, odwróciła wzrok, na szybko próbując wykombinować coś innego. Na marne, bo nic nie przyszło jej do głowy w tak krótkim czasie, jaki wydawał jej się stosowny w tej jednej sekundzie. — Tak. Ja posprzątam, pójdę do łazienki, a pan może sprawdzi ten basen. — Tym razem brzmiało to już bardziej jak postanowienie, którym podsumowała plany na najbliższe kilkanaście minut. Wyminęła prędko pana Kravisa, nie chcąc przedłużać tej tragedii, jaką zdecydowała się właśnie odegrać, byle zniknąć z miejsca zdarzenia jak najszybciej i to nawet kosztem tego, że mogła zostać uznana za niezrównoważoną panikarę.
      Dotarła do domu i nieco się uspokoiła, kiedy okazało się, że pan prezes nie podążył za nią. Skierowała się od razu do kuchni, gdzie pozbyła się opakowań po włoskich specjałach, w zlewie przepłukała swój kieliszek i odstawiła go na bok, a w drodze do łazienki przechwyciła jeszcze swoje rzeczy, żeby nie musieć się po nie później wracać. W łazience siedziała z telefonem w ręku i odliczała pozostałe minuty, jakie zostały do przybycia taksówki. Wcale nie musiała z niczego skorzystać, po prostu uznała, że łazience można spędzić każdy wymiar czasu, z którego nie będzie się potem rozliczanym. Przynajmniej w sposób jawny i bezpośredni, bo to co sobie pan Kravis pomyśli na ten temat, było dla niej jak mniejsze zło.
      Dosłownie pół minuty przed planowanym przyjazdem taksówki, jak burza wypadła z łazienki i w podobny sposób przebyła trasę do drzwi wyjściowych. Gdzieś w trakcie wypaliła jakieś nieskładne pożegnanie, nie mając nawet pewności, czy pan prezes znajdował się w ogóle w zasięgu, bo nie miała odwagi się za nim rozglądać. Nie stanął jej na drodze, nie próbował zatrzymywać… Taki był plan i dobrze, że się udał.
      A kiedy wpadła do taksówki z lekką zadyszką – Camille nie mogła pochwalić się dobrą kondycją i sprawnością fizyczną, więc pośpiech i nerwy były dla jej organizmu drobnym wyzwaniem – podała swój adres i zapięła pasy, na chwilę poczuła się spokojniej. Następnie przepuściła przez pamięć to wszystko, co powiedziała przed wyjściem i ogarnęło ją dobrze już znane zażenowanie. W tym wszystkim nawet nie podziękowała, a przecież wypadało…

      Usuń
    3. I mimo tego zażenowania, skrępowania i panicznie bijącego serca, które to wiązały się z jej nagłą (i którąś już) ucieczką przed własnym szefem, postanowiła dokopać się do swojego telefonu, by skorzystać z cudotwórczego działania adrenaliny i wystukać na ekranie smsa, o którym jednocześnie zdecydowała się nigdy więcej nie myśleć. Zapomnieć o nim, jak tylko zostanie wysłany.
      84 104 97 110 107 32 121 111 117 32 102 111 114 32 100 105 110 110 101 114
      87 97 115 32 108 105 118 101 32 115 97 118 105 110 103


      ********

      Nigdy nie sądziła, że nadejdzie kiedyś taki dzień, w którym znienawidzi zapach papieru. Albo szelest kartek. Czy nawet jakieś konkretne czcionki. Nie przypuszczała też, że jakiś dźwięk będzie kojarzył jej się gorzej niż melodia Dla Elizy, a naprawdę nie cierpiała tego utworu przez jednego z byłych prowadzących ze studiów, który nigdy nie wyciszał telefonu i miał to ustawione jako dzwonek. Na zajęciach, na egzaminach i testach… I zawsze odbierał, przerywając wykład tylko po to, by powiedzieć, że nie może teraz rozmawiać, bo prowadzi zajęcia. Niby nic specjalnego, ale to doprowadzało Camille do szewskiej pasji, a Dla Elizy stało ją dla niej czymś, co było jak płachta dla byka.
      Tego dnia jednak Do Elizy miało zostać zepchnięte z podium. Na miejsce utworu wskoczył hałas, jaki tworzył się przy wsuwaniu kartek do niszczarki wraz z duszącym zapachem, który niósł się z drobinkami pyłu. Od tego dnia to wszystko zaczęło kojarzyć się z Lucindą Kravis, jej kwaśnym grymasem i jazgotliwym głosem. Jeśli Cam jeszcze kiedykolwiek tknie niszczarkę do papieru, ta kobieta zaraz pojawi się przed jej oczami, pogarszając tym samym nastrój.
      Vecchia strega…
      Camille sięgnęła do jednego z wielu segregatorów, które znajdowały się w niedużym pomieszczeniu należącym do kompleksu archiwum Kravis Security i zaczęła przygotowywać kolejną serię porcję papierów przeznaczonych do zniszczenia. To była okropnie żmudna robota, biorąc pod uwagę, kiedy firma zaczęła gromadzić całą swoja dokumentację, a kiedy wszystko mogło przenieść się do chmury i papier przestał być tak potrzebny… To były lata makulatury, na której znajdowało się wszystko, co kiedyś nie mogło istnieć w inny sposób! Nic dziwnego, że byli zatrudnieni w archiwum ludzie, których jednym z głównych obowiązków było niszczenie tych papierów. Obecnie też się przecież coś czasem trzeba było wydrukować, a potem zniszczyć dla bezpieczeństwa danych, ale zdążyła się zorientować, że starszych dokumentów mimo wszystko jest więcej. Do tego całkiem szybko wypracowała sobie metodę najefektywniejszego niszczenia papierów, mając do dyspozycji cztery biurowe maszyny specjalnie do tego przeznaczone. Jedna zawsze była wyłączona, bo co jakiś czas niszczarka musiała sobie odpocząć po nieprzerwanej pracy, żeby się nie przegrzać, więc jednocześnie chodziły tylko trzy – wystarczająco, by myśli Cam musiały się z nimi przekrzykiwać. Na szczęście myśli miała teraz wyjątkowo głośne, tak głośne, że aż docierały do ust w postaci włoskich wiązanek rzucanych pod adresem osoby, która ją wysłała do tego nieszczęsnego archiwum.
      Stupida, cattiva donnaccia... Lasciala soffocare dal suo profumo... Che le importa del mio lavoro?!
      Układając pliki w komorach niszczarek, odrzucając puste segregatory to pudła i co jakiś czas opróżniając pojemniki ze ścinków, które pakowała do czarnych worków na śmieci – swoją drogą te zaczynały się piętrzyć, a Camille nie była pewna, co z nimi zrobić, bo nie wiedziała, gdzie można je wyrzucić – odtwarzała w wyobraźni ciąg wydarzeń, który doprowadził ją tu, gdzie właśnie była. Nie była nawet pewna, czy właściwie mogła tu być, bo z pewnością nie powinna. Na górze czekały na nią sprawy, którymi zająć mogła się tylko ona, a papiery mógł niszczyć każdy… Nie, żeby niszczenie papierów nie było potrzebne i żeby to była jakaś gorsza praca, ale martwiła się, że nie wyrobi się z obowiązkami związanymi z Tech Titans, a których dzisiaj nie zdążyła nawet tknąć przez to okropne babsko…

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    6. Usiadła przy swoim zagraconym biurku, trzymając w dłoniach ciepły kubek z czarną kawą. Upiła spokojnie łyk, przysunęła się, odrywając jedną rękę od kubka, by przytrzymać krzesło w trakcie przysuwania i wtedy poczuła nagłe szarpnięcie za nadgarstek. Po dłoni, w której trzymała kawę, a która była teraz wyciągnięta w powietrzu dużo dalej na bok niż wcześniej, kiedy asekuracyjnie oddaliła kawę od biurka, zaczęło spływać coś ciepłego. Usłyszała, jak ktoś głośno wciąga powietrze.
      — Czyś ty zgłupiała?!
      Camille najpierw obejrzała się na swoją dłoń, dostrzegając przy okazji nieznany skórzany pasek od torebki zahaczony o jej nadgarstek. Powędrowała spojrzeniem dalej po pasku, po smukłej dłoni, którą powoli nagryzał ząb czasu, przedramieniu okrytym jasnym materiałem…
      E lascia che sia dannato! Patrzyła na twarz zdenerwowanej Lucindy, mając nieodparte wrażenie, że właśnie wpadła w kłopoty. To mówiło jej spojrzenie, bardzo nieprzyjemne zresztą.
      Strój kobiety był elegancki i oblany kawą. Pasek od jej torebki jakimś cudem dalej haczył o nadgarstek brunetki. W kubku jeszcze coś było, ale nie na długo, bo Lucinda pociągnęła drugim paskiem za torebkę i teraz reszta kawy znalazła się na podłodze, plamiąc również drogie buty.
      — No co ty robisz, głupia dziewucho?! Puść tą torebkę i przestań rozlewać kawę dookoła! Patrz, co zrobiłaś! Zniszczyłaś mi ubranie, buty…! — jazgotała pani Kravis, a Cam zaczęła się zastanawiać, czy z tą kobietą jest wszystko w porządku, bo sposób, w jaki trzymała teraz swoją torebkę, ewidentnie wskazywał na to, że jeden z pasków, konkretnie ten zahaczony o nadgarstek, nie znalazł się w takim położeniu przez przypadek, ani tym bardziej sam z siebie. I nie było to też zasługą Cam.
      — Gdyby pani tak nie szarpała, to by się nic nie stało — odparła trochę apatycznie, bo mózg próbował przetworzyć cała sytuację i najwyraźniej sobie nie radził. To, w jaki sposób kawa znalazła się na ubraniu pani Kravis, nie miało najmniejszego sensu, bo to by znaczyło, że zarzuciła pasek od swojej torebki na nadgarstek Camille i musiałby to być naprawdę niewiarygodny przypadek albo…
      Oczy Lucindy Kravis mignęły jakimś dziwnym błyskiem i choć wyraz jej twarzy dalej pozostawał taki sam, wykrzywiony w grymasie zdegustowania i złości, panna Russo poczuła, jak z obrzydzenia skręca się jej żołądek, bo już wiedziała, co się stało.
      — Jeszcze pyskujesz! Co to za prostak musiał cię wychować, że nawet nie wiesz, kiedy należy przeprosić!
      Cam stanęła na proste nogi i z hukiem odstawiła pusty kubek na biurko, bo inaczej mogłaby nim w kogoś rzucić. Odezwała się. Najpierw po angielsku, ale nie umiała się wściekać w tym języku, więc mimowolnie przeszła na włoski i słowom zaczęła towarzyszyć charakterystyczna mowa ciała.
      Lucinda nie pozostała dłużna, a w tym momencie brunetka nie myślała o konsekwencjach, więc również nie odpuszczała. Przynajmniej do momentu, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że w ciągu kilku minut patrzyło na nie chyba całe piętro i dopiero wtedy nabrała wody w usta. Tylko było już trochę za późno.

      Może gdyby się nie odezwała wcale, to jakoś by to wyszło inaczej? Wątpiła, bo nawet teraz, siedząc w archiwum, do którego nie schodził nikt, jeśli nie musiał, była przekonana, że Lucinda zrobiła to specjalnie. A ona dała jej się sprowokować, za co była na siebie zła. Bez przerwy wypominała sobie swoją głupotę, bo dała się zrobić jak dziecko! Tak łatwo dać się sprowokować? Szczególnie, że praktycznie od razu nabrała podejrzeń, że coś tu nie gra! W dodatku tak na oczach wszystkich…
      Może to i lepiej, że wylądowała za karę w archiwum? Tutaj była sama i nikomu nie musiała patrzeć w oczy po tym, jak wyjechała z tymi wszystkimi tekstami na matkę prezesa. Niektórych słów żałowała, chętniej by je teraz zastąpiła innymi albo nie wypowiedziała ich wcale, nawet jeśli spora ich część nie została zrozumiana. Na pewno nietrudno się było domyślić, co takiego mówiła, kiedy patrzyło się na całą konfrontację.
      — Co za idiotyczna sytuacja! Può anche farlo...?!

      Usuń
    7. Camille dalej nie wierzyła, że coś takiego się wydarzyło i to z jej udziałem. Z jednej strony wszystko rysowało się w pamięci nad wyraz dokładnie, ale z drugiej to było tak głupie, niedorzeczne i całkowicie pozbawione sensu, że trudno było nie mieć wątpliwości.
      Piła kawę. Wystawiła lekko rękę w bok. Lucinda narzuciła pasek swojej torebki na jej nadgarstek. Następnie babsko wzięło i szarpnęło, żeby oblać się kawą i zniszczyć swoje drogie buty. Potem zaczęło zrzucać na nią winę. A ona dała się najzwyczajniej w świecie sprowokować! I jak dziecko w przedszkolu wysłane do kąta, Cam została oddelegowana do archiwum przez kobietę, która była udziałowcem firmy i matką jej szefa…
      Jęknęła wściekle, rzucając papierami o podłogę i klnąc siarczyście po włosku. Przy butach podniosło się trochę papierowego pyłu i niesfornych pasków makulatury, które zdołały uniknąć losu w czarnym worku na śmieci. Zastanawiała się, czy mogło być gorzej? Oczywiście, że tak! Za takie coś można przecież wylecieć. A co jeśli właśnie spędzała swoje ostatnie godziny w Kravis Security? I to na robieniu czegoś tak, jak niszczenie starych dokumentów?
      Wzdrygnęła się na dźwięk czegoś, co ani trochę nie przypominało włączonych i używanych niszczarek. Zmarszczyła brwi, zdziwiona, że, właśnie, zdołała usłyszeć coś więcej, ale zaraz do niej dotarło, że maszyny przestały chodzić. Najwyraźniej skończyły mielić to, co załadowała im do środka, a sama Cam na dłuższą chwilę się zamyśliła i nie zauważyła, że kolej na następną porcję starych dokumentów gotowych do przejścia w stan spoczynku. Już miała się za to zabrać, wracając do ustalonego rytmu, który uznała za najefektywniejszy w kwestii pracowania niszczarek i utylizacji papieru, kiedy znów coś usłyszała, ale tym razem bliżej.
      Pomieszczenie z niszczarkami, w którym czekały przygotowane wcześniej kartony z dokumentami do zniszczenia, było przeszklone z jednej strony i niezbyt duże. Wnętrze było wypełnione właśnie tymi kartonami, które ustępowały powoli miejsca czarnym workom. Żeby się tu dostać, trzeba było pokonać kilka innych drzwi i korytarzy, ale generalnie niewiele osób tu schodziło, bo nie było takiej potrzeby. Nic tu nie było, a inne przylegające pomieszczenia należały również do kompleksu archiwum, więc pewnie przechowywały w sobie resztę nieskończonej ilości kartonów…
      Odczekała chwilę, ale nic więcej nie usłyszała, więc stwierdziła, że jej się wydawało. Poprawiła swoją sukienkę i uklękła, by pozbierać papiery, którymi przed momentem uderzyła z rozmachem o podłogę. Przy okazji wróciła do mamrotania tych włoskich złorzeczeń, którym nie mogła się oprzeć, kiedy w głowie cały czas przewijała się taśma ze scenami z poranka.

      Usuń
  67. Papier okazał się niesamowicie irytującym przedmiotem, kiedy znajdował się płasko na ziemi. Kartek nie dało się podnieść tak po prostu, tylko trzeba było podważyć je paznokciem, jeśli każda z nich leżała osobno. Gdyby ten stos, którym rzuciła o podłogę, rozsypał się cały, Cam dostałaby chyba szału w trakcie układania go do poprzedniego stanu. Na szczęście to było tylko kilkanaście stron, które znajdowały się na wierzchu i nie tworzyły tak ścisłej masy, jak te w środku. Mogłaby je zebrać garściami, ale wtedy by tak je pogniotła, że nie dałoby się ich ułożyć z powrotem i dłużej zajęłoby jej doprowadzenie ich do stanu, w których dałyby się przemielić bez potrzeby czekania na każdą z osobna. Było ich jednocześnie za mało i za dużo, żeby zastosować działanie inne niż podnoszenie ich po kolei i się przy tym nie denerwować.
    Perfida vecchia vorrei... — mamrotała, starając się nie zaciskać przy tym zębów, bo już ją zaczynały boleć od tego mięśnie twarzy. I mamrotałaby dalej, pochylając się nad niesfornymi papierami, gdyby nie padł na nie nagle cień. Uniosła podbródek wraz ze spojrzeniem i mając już następne słowo na języku, z zaskoczenia otworzyła szerzej oczy. Połknęła niewybredne słówko, prostując się sztywno. W obu dłoniach trzymała zebrany pliczek papierów, ale mózg przestał skupiać się na tamtych miejscach i papiery wysunęły się najpierw po jej kolanach, a potem znów na podłogę.
    Przybycie pana Kravisa nie było samo w sobie aż tak zaskakujące. Nie spodziewała się, że ktoś tutaj do niej zejdzie, ale w gruncie rzeczy mieściło się to w zakresie rzeczy, które mogły mieć miejsce. Nie wyobrażała sobie, że sytuacja, która miała miejsce rano z udziałem jej i pani Kravis, miałaby przejść bez echa, ale chyba nie była gotowa na tą całą złość, którą emanował teraz Chayton. A gdy przeszło jej przez myśl, że wyglądał też trochę na rozczarowanego, bo tak zinterpretowała jego zrezygnowanie, dopiero zrobiło jej się naprawdę ciężko z tym wszystkim. Prawie zaczęła żałować, że nawet w samotności pozwoliła sobie na te wszystkie komentarze puszczane pod adresem jego matki. Niby każdy wiedział, że napięcie w rodzinie Kravisów istnieje i relacje matki z synem nie należą do najlepszych, sam Chayton nie omieszkał robić kobiecie czasami na złość, ale w dalszym ciągu pewnie nie spodobałoby mu się to, że ktoś podniósł na nią głos w obecności innych pracowników firmy. Camille wiedziała, że nie powinna tego robić, ale w tamtym momencie, w jednej sekundzie nie miało to najmniejszego znaczenia.
    — Ja przepraszam… — zaczęła cicho, rozchylając słabo wargi, ale zaraz je zacisnęła i cofnęła lekko brodę, bo pan Kravis najwyraźniej wcale nie miał zamiaru poprzestać na jednym zdaniu.
    Naprężyła się jak struna, układając dłonie na swoich kolanach i słuchając dalej czegoś, co zapowiadało się na ostrą reprymendę. Okazało się jednak, że słów padło mniej, niż zaczęła się spodziewać i w dodatku nie były one żadną burą pełną dezaprobaty. Były czymś gorszym, bo przeczyły założeniu, że skończy się na ochrzanie, jakimś upomnieniu i będzie po sprawie. Teraz mogło być gorzej, skoro pytał ją powód, dlaczego siedziała w archiwum i doskonaliła proces utylizacji starych dokumentów.
    — To pan nie wie…? — zająknęła się, w takim razie nie bardzo wiedząc, od czego w ogóle powinna zacząć.
    Myślała, że pan prezes jednak się dowie o kawowym incydencie i ich następna rozmowa będzie wyglądała inaczej. Teraz rzeczywiście było gorzej, bo nie wyobrażała sobie, że w trakcie tej rozmowy miałaby opowiedzieć, co się stało. Tym bardziej, że jej wersja na pewno była inna, niż wersja Lucindy , która od samego początku i trwania przedstawienia, grała według własnego scenariusza. Camille nie wiedziała, co o wszystkim myśleli koledzy z pracy, którym przyszło ten spektakl oglądać, a na pewno się przysłuchiwać, bo obie wtedy specjalnie cicho nie były, ale nie oczekiwała, że ktokolwiek opowiedziałby się za jej wersją. Na pewno nie po tym, jak się uniosła na kobietę, której nazwisko było jednocześnie nazwą firmy, w której pracowali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh Dio e tutti i santi, che incubo... — wyszeptała szybko, przez co słowa zlewały się ze sobą w mało zrozumiały zlepek.
      Brunetka na chwilę podniosła spojrzenie do sufitu, przymknęła powieki i nabrała głęboko powietrza do płuc, by zaraz je wypuścić i z powrotem przenieść wzrok na pana Kravisa. Gdyby tylko umiała być niewidzialna na zawołanie, z pewnością nigdy nie musiałaby opowiadać swojemu szefowi, jak to w złości nagadała jego matce, bo nigdy by nie doszło do takiej sytuacji. W ogóle mogłaby sobie oszczędzić całej masy wstydu, jaką przeżyła w trakcie całej swojej egzystencji! A tak? Musiała się teraz tłumaczyć, dlaczego siedziała w archiwum, a nie przy swoim biurku.
      — Pani Kravis mnie tu wysłała — wydusiła z siebie, czując, jak mimo niewygody nie jest w stanie rozluźnić mięśni pleców i dalej siedzi, przypominając naciągniętą strunę. Utrudniało to trochę swobodne mówienie, ale w szybkim rozrachunku uznała, że to nie tym powinna się teraz martwić. — Za karę. — Come suona, Dio… Odchrząknęła cicho, uciekając spojrzeniem. — Stwierdziła, że przy próbie obmacania jej torebki, wylałam na nią kawę i nie przyjmowała do wiadomości, że żadna z tych rzeczy nie miała miejsca… I wynikło nieporozumienie, w trakcie którego mogłam powiedzieć coś, co ją uraziło. — Żeby tylko! Znów odchrząknęła, bo miała coraz bardziej suche usta. — I wtedy uznała, że… że powinnam zająć się czymś na swoim poziomie. — Ostatnie słowa wypowiedziała ciszej, właściwie to ledwo dało się jej usłyszeć, ale to dlatego, że Camille wcale nie miała ochoty ich mówić.
      W ogóle opowiadanie o całej tej sytuacji, nawet bez wspominania wielu szczegółów, było straszne. To wszystko brzmiało tak niedorzecznie, że nie dość, że stało się naprawdę, to jeszcze Camille czuła się tak, jakby mogła temu zapobiec, ale dała się ponieść emocjom i pozwoliła temu eskalować do jeszcze bardziej żenującego i idiotycznego poziomu. No bo jak to inaczej mogła określić? To było jak gnębienie w podstawówce, kiedy durne dzieciaki szukały słabych punktów swojej ofiary, by wywołać pożądaną reakcję i nacieszyć swoje ego widokiem czyjegoś wybuchu. Lucinda zachowała się właśnie jak taki dzieciak, a Cam się dała wciągnąć w coś tak durnego i w dodatku wyglądało to tak, jakby rzeczywiście zrobiła coś złego. Nie uważała, że rzucanie w kogoś wyzwiskami było dobre, ale tak naprawdę zaczęło się od tego, że najzwyczajniej w świecie nie wylały kawy na panią Kravis, tak jak twierdziła ta kobieta.
      No i co najważniejsze – to, jak i kto wychowywał Camille nie miało żadnego znaczenia. Była dorosła i to ona odpowiadała za swoje czyny, a nawet jeśli ktoś uważał inaczej, to nie miał najmniejszego prawa sądzić, że Florence była prostaczką. Ciotka była jedyną osobą na świecie, którą Cam miała i dla której sama była całym światem, która w pojedynkę zrobiła wszystko, co tylko była w stanie, żeby zapewnić im godne życie, a jakieś uprzywilejowanie babsko…
      Na samą myśl Camille skakało ciśnienie i robiło jej gorąco. Nie dość, że kobieta z jakiegoś powodu postanowiła uprzykrzyć jej dzisiaj życie, to jeszcze zrobiła to w taki obrzydliwy sposób. Miała ochotę powiedzieć coś jeszcze na głos na ten temat, ale wolała bardziej nie podpaść. Już i tak wystarczająco przeskrobała i była tego doskonale świadoma. Tak świadoma, że świadomość wszystkich innych rzeczy została przysłonięta tak bardzo, że Cam nawet nie pomyślała, że mogłaby się podnieść z klęczek.

      Camille Russo

      Usuń
  68. Wydawało jej się, że Chayton dowie się o wszystkim wcześniej, za nim dojdzie do rozmowy z udziałem ich obojga. Bo to, że się dowie, było nieuniknione. Chodziło w końcu o jego matkę, poza tym sporo osób było wtedy pobliżu i plotki na pewno się już rozniosły. Nie była pewna, kiedy miałoby dojść do przekazania informacji, ale nie sądziła, że to na nią spadnie ciężar wtajemniczenia pana Kravisa od początku. Też w jakimś stopniu podejrzewała, że Lucinda mogłaby chcieć opowiedzieć wszystko jako pierwsza, biorąc pod uwagę, że jej wersja była… nie do końca prawdą, ale usłyszana jako pierwsza mogłaby stworzyć zarys, który ciężko byłoby przekształcić. Tymczasem spadło to na Camille, co było zaskakujące i odrobinkę pocieszające, bo z drugiej strony musiała się bardzo postarać, by użyć odpowiednich słów.
    Tak, pani Kravis została oblana kawą. Tak, to była kawa Camille i to ona trzymała ją w dłoni. Nie, nie oblała nią pani Kravis. Tak, we wszystko była zamieszana torebka, ale nie, Camille wcale jej nie obmacywała. Nieporozumienie nie było słowem, o którym myślała przez ostatnie godziny, ale jako jedyne pozostawało względnie neutralne i można było ostatecznie uznać je za prawdę. I tak, Camille powiedziała kilka rzeczy, których mówić nie powinna, ale to było jedyne, czym w tym wszystkim zawiniła. Czy szukała sobie na to usprawiedliwienia? Nie bardzo, bo w głębi duszy czuła, że nie mogła postąpić inaczej, zachowując się nie w porządku wobec osoby, na której jej zależało, a co nie dotyczyło zupełnie Lucindy Kravis.
    Przesunęła językiem po dolnej wardze, przygryzła ją lekko i wypuściła powietrze nosem, słuchając pana prezesa. To, o czym mówił, nie było czymś, czego Camille nie wiedziała. W teorii wyglądało to właśnie tak, jak to teraz opisał. Tylko co miała wtedy zrobić? Wyciągnąć swoją umowę i wytrzeć nią twarz Lucindy, jednocześnie tłumacząc, że te swoje polecenia to może sobie wsadzić w…? Wtedy Cam zaczęła sobie uświadamiać, że nie oszczędzała w słowach, tłumacząc jej z goła co innego i nawet jeśli większość została wypowiedziana po włosku, to sam ton głosu i gestykulacja, były jednoznaczne. A jak zaczęło to do niej docierać, świadomość podsunęła drobną sugestię, że to raczej nie jest w porządku, obrażać kogoś, kto jest udziałowcem w firmie i matką prezesa w jednym. Także odruchowo Camille zaczęła się wycofywać i w tamtym momencie poszłaby nawet czyścić łazienki, gdyby akurat tego zażyczyła sobie pani Kravis, bo wiedziała, że nie postąpiła właściwie i nie chciała niczego pogarszać. Poza tym ta kobieta emanowała poczuciem wyższości, a wydawanie poleceniem przychodziło jej tak łatwo i naturalnie, że brunetka nawet się nad tym nie zastanawiała. Dopiero kiedy już znalazła się w archiwum i zaczęła przebierać w papierach, docierał do niej cały ten absurd.
    Skinęła więc głową, dalej męcząc biedną wargę zębami. Odnotowane. Lucinda Kravis nie prawa wydawać jej poleceniem. Cam pomyślała, że naprawdę powinna wziąć to sobie do serca, bo dzisiejszy incydent był wielkim zaskoczeniem. Kobieta wcześniej nigdy nie zwróciła na nią uwagi, nigdy nawet nie kręciła się koło miejsca jej pracy, a dziś pojawiła się tam nagle i z jakiegoś powodu stwierdziła, że to dobry dzień, by uprzykrzyć jej życie i postawić ją w świetle bezczelnej niezdary. Camille była niezdarą i miewała problemy z koordynacją ruchową, ale potrafiła rozróżnić wypadek od celowego działania. Co prawda ciężko byłoby jej wyjaśnić, dlaczego sądziła, że Lucinda zrobiła to specjalnie, bo nie wiedziała, czemu w ogóle miałoby to robić, a jakby się uprzeć, to niby ten pasek mógł jakimś cudacznym zbiegiem okoliczności zawinąć się wokół jej nadgarstka i wtedy rzeczywiście był to wypadek. Tylko to zwyczajnie brzmiało jeszcze bardziej niewiarygodnie niż ta wersja, za którą opowiedziałaby się Cam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjrzała się pani Kravisowi i zmarszczyła delikatnie brwi w zastanowieniu. Bez wątpienia był wściekły, kipiał złością, a na wzmiankę o cholernym archiwum aż się wzdrygnęła, co przy okazji przypomniało jej, że dalej siedzi na kolanach na ziemi. Zawahała się jednak, nie będąc pewną, czy to dobry pomysł teraz wstawać i ingerować w ruch powietrza, które zgęstniało od momentu pojawienia się Chaytona w takim stanie. Ją też ta sytuacja bardzo zdenerwowała, ale w przypadku prezesa gniew wydawał się sięgać głębiej. Jakby można było go dosłownie ściągać z niego warstwami. Nigdy nie widziała go tak wściekłego.
      — Tak! Oczywiście! — przytaknęła od razu, przyjmując polecenie pana Kravisa jako jedyny teraz priorytet i zaczęła podnosić się z kolan, z ulgą uznając, że jeśli nie teraz, to na pewno nie później, bo mógłby jeszcze pomyśleć, że ma zamiar się ociągać. Nie zdążyła jednak jeszcze wstać na obie nogi, kiedy Chayton odwrócił się na pięcie, oznajmiając, że idzie się zająć resztą problemów.
      Miał na myśli to, że pójdzie porozmawiać ze swoją matką? Teraz? Będąc chodzącym ładunkiem wybuchowym, który niecierpliwie tykał, ale na którym nie było wyświetlacza i nikt nie wiedział, kiedy dojdzie do eksplozji? Przecież to tylko pogorszy sytuację! Wtedy Cam w ogóle mogłaby nie mieć życia w biurze, a jeszcze nie oswoiła się zupełnie z myślą, że mogła znaleźć się na celowniku Lucindy. Co z tego, że kobieta teoretycznie nie miała prawa niczego od niej chcieć? Do cholery, Chayton nie wiedział, jaki ona miała wpływ na innych?
      Nim w ogóle to sobie przemyślała głębiej, zerwała się ze swojego miejsca i rzuciła pędem w stronę prezesa. Dopadła do niego nim przekroczył próg przejścia, oplatając jego ramię obiema rękami i pociągnęła w swoją stronę, opierając siłę na ciężarze własnego ciała, byle chociaż na chwilę stanął w miejscu.
      — To tylko zwykłe nieporozumienie — zapewniła z przyspieszonym oddechem, unosząc lekko podróbek, by móc przeciąć spojrzenia z panem Kravisem. — Nie ma czego rozwiązywać! Zdarzył się wypadek, trochę nas poniosło… — wymieniała, w międzyczasie szukając kolejnych słów. Nie powie mu w końcu, że jeśli pójdzie porozmawiać ze swoją matką w takim stanie na ten temat, to wcale niczego nie naprawi, tylko wręcz pogorszy, bo to by przeczyło całemu założeniu, że to było nieporozumienie. — Po prostu wrócę do pracy i będę się trzymać z daleko od archiwum, dobrze? — I od pana matki.

      Camille Russo

      Usuń
  69. Tak naprawdę nie wiedziała, co chciał zrobić. Kiedy na niego patrzyła, jak stał w jednym miejscu i czekał na jej wyjaśnienia, to miała wrażenie, że nawet powietrze drga w rytm w jego nerwów i lada moment wydarzy się coś na miarę katastrofy naturalnej – rozstąpi się pod nim ziemia, zacznie się jakieś tornado albo coś w tym stylu. Pod jego wyczekującym spojrzeniem bała się poruszyć i tak, to nie był pierwszy raz, kiedy Camille napełniały obawy, a zaskoczone ciało sztywniało w obecności pana prezesa, ale pierwszy raz widziała go autentycznie wściekłego. To była zupełna nowość i to bardzo nieoczekiwana.
    Nagle pan Kravis stał się w jej oczach taki bardziej… ludzki. Nie, żeby wcześniej odbierała mu jakąś namiastkę człowieczeństwa, której brak miałby go czynić jakimś innym bytem. Po prostu, ku swojemu nieszczęściu, miała teraz tą sposobność, by przekonać się, że nawet jemu – człowiekowi o nienagannych manierach (incredibilmente gentile, jak to powtarzała cioteczka Florence), który zawsze wiedział, jak zachować się w konkretnej sytuacji i któremu nigdy nic nie zdołało umknąć – zdarza się wyjść z siebie. Mimowolnie puszczać wodze nerwów. Wrzeć. Wściekać się.
    Za krótko pracowała w firmie i za mało udzielała się w tych wszystkich towarzyskich pogawędkach przy kawie, żeby móc przypuszczać, że to nie pierwszy raz, kiedy pan Kravis przypomina gwałtowną burzę z piorunami, które strzelają z jego oczu. Że to się może zdarzać, szczególnie jeśli w coś jest zamieszana jego matka. Wiedziała, że ich relacja musiała być specyficzna, ale rodziny są przecież różne. Ile razy ona nasłuchała się od ciotki, samej nie pozostając dłużną, kiedy w grę wchodziły emocje? Ktoś mógłby sobie pomyśleć, że na co dzień wyrywają sobie włosy z głów i rzucają w siebie talerzami! W rzeczywistości jedynie wyrzucały sobie jakieś wzajemne żale, ubierając wszystko w skrajności, żeby brzmiało to dramatyczniej i tyle. Po wszystkim trochę się na siebie boczyły, ale nigdy żadna nie rzuciła w drugą talerzem. Dlatego nie osądzała, jak to się miało między panem Kravisem a jego matką, bo wiedziała, że kiedy w coś zaangażowana jest rodzina, emocje mogą iskrzyć od tarcia się dwóch charakterów.
    Jej staż w firmie również nie pozwalał, żeby pozwoliła sobie przykleić jakąś łatkę Lucindzie. Była udziałowcem, a to jaką rolę odgrywała w praktyce, również było przedmiotem wielu plotek, a te… No cóż, też były różne i Cam nie bardzo się nimi interesowała, bo osoba pani Kravis była jej w większej mierze obojętna. Nigdy nie przypuszczała, że będzie z nią miała bezpośrednio do czynienia. Zresztą dalej nie chciało jej się wierzyć, że doszło między nimi do takiej bzdurnej sytuacji…
    Camille westchnęła ciężko, na chwilę spoglądając gdzieś w bok. Naprawdę wiedziała, jak to wygląda w teorii. Nie musiał jej o tym mówić. Ale świat nie był przecież taki prosty. Nie każda teoria dała się przełożyć na praktykę, a te przecież bywały różne, może nawet różniejsze niż same teorie, bo to podobno życie samo pisze najciekawsze scenariusze. W praktyce ludzie tracili pracę przez czyjeś widzimisię. Lądowali na bruku, stając w obronie swoich praw i zostawali z niczym, bo komuś nie spodobało się, że nie są materiałem na popychadło. System w takich przypadkach nie zawsze spełniał swoją rolę i stawał na wysokości zadania, a Cam nie mogła sobie pozwolić na stratę pracy. Też włożyła mnóstwo wysiłku i czasu, by znaleźć się tu, gdzie była. Oczywiście, nie w archiwum, niszcząc stare dokumenty. Przystała na to pod presją, ale też dlatego, że nie miała tego komfortu, by bez obaw móc się postawić, nawet jeśli wiedziała, że miałaby w tym przypadku rację. Gotowa była spędzić jeden dzień w papierowym pyle i wśród akompaniamentu niszczarek, niż pożegnać się ze swoją prawdziwą pracą na zawsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej walka o przetrwanie była zupełnie inna niż walka, którą prowadził Kravis. Oboje musieli jakoś przetrwać, ale dotyczyły ich inne przywileje i inne konsekwencje, czy im się to podobało, czy nie. Dlatego, nawet jeśli ona sama po części była powodem jego złości, nie postąpiłaby inaczej. Nie było go tam wtedy i wcale nie musiało. Wtedy była ona, szeregowa pracownica i udziałowiec firmy, który jednocześnie jest rodzicem samego prezesa.
      — Panie Kravis — zaczęła po chwili, myśląc sobie gorzko, że może od razu kupią jej bluzę z wielką czerwoną tarczą do strzelania na plecach i klatce piersiowej — bardzo proszę, nie róbmy wokół tego więcej zamieszania… — Popatrzyła na prezesa prosząco, mimowolnie podnosząc się lekko na palcach i przyciągając mocniej jego ramię, jakby w obawie, że zaraz ruszy i wbrew temu, co powiedział, od razu pójdzie do Lucindy.
      Nie bała się, że chciał obejrzeć monitoring. Jeśli chciał wiedzieć, co dokładnie się wydarzyło to droga wolna, nie przed tym próbowała go powstrzymać. Po prostu wolałaby, żeby ta sprawa się już skończyła i żeby, na przykład, w ogóle nie poruszał tego tematu ze swoją matką. Miała okropne przeczucie, że wściekły czy nie, nie byłaby to przyjemna rozmowa, która obeszłaby Lucindę, a Cam nie chciała nie ryzykować kolejnych starć z nią. Nie czuła się pewnie, kiedy uwaga skupiała się na niej, a takie sytuacje przyciągały spojrzenia i uszy. Po prostu nie chciała w nich uczestniczyć i było jej w tym wszystkim obojętne, czy kobieta przekroczyła granice czy nie i czy należało ją upomnieć – byle takie coś się już nie powtórzyło.
      — I to naprawdę konieczne…? Przecież… — Chciała powiedzieć, że to był pojedynczy incydent i że przecież nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby ktoś zlecił jej do zrobienia coś, co jakoś wykraczało poza rozumienie umowy, którą podpisała. Powstrzymała się jednak przed dokończeniem tego zdania, bo spojrzenie pana Kravisa dawało jej do zrozumienia, że nie powinna naginać swojego szczęścia i lepiej po prostu przytaknąć. — Jak sobie pan życzy — ucięła pospiesznie, czując rosnącą w gardle gulę.
      Coś jeszcze było nie tak w tym momencie, ale minęła dłuższa chwila, nim Cam zorientowała się co dokładnie. Serce zabiło jej mocniej, a do twarzy napłynęła chyba cała krew z organizmu, gdy dotarło do niej, że trzymała ramię swojego szefa w uścisku, zaraz przy swoim ciele. Wiedziała, jak do tego doszło, bo spokojnie mogła odtworzyć w pamięci moment, kiedy rzuciła się z klęczek w stronę prezesa, by go zatrzymać, ale dopiero teraz zorientowała się, jak to wyglądało. Czym i gdzie się stykali.
      Przełknęła ślinę i powoli, jakby chciała to zrobić zupełnie niezauważalnie, najpierw opadła na pięty, a potem zaczęła rozluźniać swój uścisk, delikatnie przesuwając ręce tak, by jak to będzie już możliwe, przyciągnąć je do siebie najostrożniej, jak się da. Bez gwałtownych ruchów. Jakby pan Kravis jakimś cudem niczego nie zauważył.

      Camille Russo

      Usuń
  70. Dla Lily małżeństwo wcale nie było życiowym celem i największym sukcesem, do którego dążyła i chciała osiągnąć. Pragneła miłości, bo wierzyła, że wtedy poczuje się spełniona jako że na co dzień zawsze wywiązywała się z swoich obowiązków, czerpała z tego satysfakcję, widząc jak dobrze jest zorganizowana i jak zaradna, ale czuła, że czegoś jej w życiu brak... Nie miała szczęścia w związkach, jej (prawie) były narzeczony był przy niej od paru lat - to schodzili sie, to znów rozstawali po wielkiej awanturze, znów dawali sobie kolejne szanse, a później znów niemal rzucali w siebie garnkami. Wcześniej miała kilka chłopaków, ale poza tym...? Nie bardzo. Była atrakcyjna i zdawała sobie z tego sprawy - bez kozery i pyszałości, ale nie zawsze potrafiła dostrzec, gdy ktoś okazywał jej zainteresowanie, bo zwyczajnie wszelką zażyłość, uprzejmość i kulture podpinała pod starą dobrą sympatię i koleżeństwo. Teraz w sieci mnóstwo jest memów o ładnych laskach, które wrzucają potencjalnych partnerów do friendzone, no i Lily nieumyślnie należała właśnie do takich śmiesznych panien, bo nie umiała się odnaleźć w subtelnych znakach - ona potrzebowała czegoś, co ja powali, aby zrozumiała! Na polu zawodowym i przyjacielskim była świetnym człowiekiem, dobrym słuchaczem, wiernym towarzyszem, lojalnym sprzymierzeńcem, ale gdy przychodziło do randkowania... rety, potrzebowała pomocy.
    Za Chaytonem wzdychała już szmat czasu, odnajdując w nim wszystkie cechy, jakie chciałaby widzieć w swoim życiowym towarzyszu. Już pomijając jego oczywistą atrakcyjność wizualną, przez którą ciężko jej było skupić się w pracy, czuła się przy nim dobrze. Była swobodna, skupiona (gdy nie stał w pobliżu) i wszelkie jego zachowania i cechy, których doświadczała lub była obserwatorem upewniały ją w przekonaniu, że to po prostu dobry człowiek, nie tylko świetny facet. Tym że ją słuchał, poświęcał jej czas i uwagę, budował mocną relację partnerską w pracy niczego nie ułatwiał, a ona... chyba nie umiała już myśleć o nim inaczej, niż jak o szefie, którego kocha.
    Kiedy nie odepchnął jej, a zamiast tego pogłebił pocałunek i poczuła na policzku muśnięcie jego dłoni, to kiełkujące wątpliwości, które do tej pory nie były w stanie nawet się przebić do świadomości, rozbryzły się na dnie umysłu, znikając bezpowrotnie. Lily pochyliła się do Chaytona, przesuwając dłonią delikatnie z jego karku, przez muśnięcie ciepłej skóry na szyi nad odpiętym kołnierzykiem koszuli i ułożyła ją z przodu na piersi, na której czuła mocne, rytmiczne uderzenia serca mężczyzny. Był tu. Był prawdziwy. Był rzeczywisty. Rozchyliła wargi, przysuwając się jeszcze odrobinę, gdy wplótł palce w jej włosy i odpwiedziała na tę zmysłową pieszczotę, zapominając już całkiem o tym, co poprawne i przyzwoite.
    Chayton nie tylko był kimś kogo pragnęła i za kim tęskniła. On był odpowiedzią na jej marzenia, ale tego chyba nawet nie wiedziała nawet ona.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  71. Zapewnienie pana Kravisa skwitowała cichym westchnięciem, splatając lekko palce za swoimi plecami. Sama jednak nie była przekonana co do tych słów. Nie wątpiła, że jego intencje nie miały nic wspólnego z tym, żeby chcieć utrudnić jej życie, ale jeśli zamierzał cokolwiek w tym temacie zdziałać (a zacięcie na jego twarzy sugerowało, że nic innego nie wchodziło w grę), to nie mogła bez żadnych obaw na to przytaknąć. To prawda, że nie znała Lucindy, ale to nie znaczyło, że nigdy nie miała do czynienia z ludzką zawiścią i arogancją i nie potrafiła rozpoznać, jaka natura skrywała się za pewnymi sytuacjami. Nie żyła przecież w bańce, która odgradzała ją od nieprzyjemności losu czy tych wywołanych przez człowieka. Wręcz przeciwnie, Cam wiele razy doświadczyła, jak to jest, kiedy ktoś znajdzie sobie upodobanie w uprzykrzaniu życia innym, nie mając ku temu żadnych sensownych powodów. Bo tak. Znała pewne schematy, żywcem wyjęte z kadrów filmów o nastoletnich perypetiach, bo sama w nich uczestniczyła i nie trzeba raczej wspominać, że udział nie był dobrowolny.
    Od pierwszych szkolnych lat Camille była raczej wycofana i potrzebowała trochę więcej czasu, by odnaleźć się w nowym towarzystwie, jednocześnie zawsze się z tym z lekka ociągając. Bez entuzjazmu i chęci opuszczała swoją strefę komfortu, co jednak było w dużej mierze zrozumiałe, przynajmniej dla nauczycieli i innych szkolnych opiekunów, którzy byli w jakimś stopniu wtajemniczeni w osobistą sytuację dwuosobowej rodziny Russo. Rówieśnicy jednak nie przejawiali takiej wyrozumiałości, bo i skąd mieliby w ogóle na to wpaść, jeśli sama Cam nie mówiła o niczym głośno i na większość niekomfortowych sytuacji reagowała ucieczką. Takie dzieciaki jak ona z łatwością mogły stać się celem czyjegoś niewybrednego humoru albo silnej potrzeby odreagowania własnych frustracji – chodziło przecież o najprostsze prawo dżungli.
    Przeżyła niewydarzonego Eddiego z podstawówki, który wykorzystywał każdą okazję, by pokazać wszystkim, że jest z niej nieporadna beksa i posunął się nawet do tego, że zlepił jej włosy gumą do żucia, a Cam, nie mogąc się jej w żaden sposób pozbyć, w akcie desperacji sięgnęła po nożyczki. Wycięła tę gumę ze swoich włosów, a potem przez resztę dnia patrzyła przed siebie z podniesioną brodą i ignorowała pytające spojrzenia dorosłych, bo jak się można domyślić, jej włosy nie prezentowały się najlepiej. Nie rozpłakała się też z tego powodu, przynajmniej nie od razu, bo kiedy patrzyła, ile włosów musiało wylądować na podłodze w salonie fryzjerskim, gdzie próbowano doprowadzić do porządku cały ten bałagan na jej głowie, to wtedy dosłownie się rozryczała.
    Przeżyła snobistyczną Julię w szkole średniej, jej koleżanki i ich regularne dowcipy, które wystawiały Camille na pośmiewisko rówieśników. Kradzież ubrań z szafki, kiedy brała prysznic po zajęciach wychowania fizycznego. Podmienienie prezentacji, która miała stanowić znaczną część oceny końcowej z jakiegoś przedmiotu, na jakiś stary film pornograficzny. Wymyślne wierszyki na temat życia towarzyskiego Cam wykrzykiwane w trakcie pokazów cheerleaderek. Obrzydliwe i śmierdzące niespodzianki znajdowane w szafce na korytarzu. I wiele, wiele innych.
    Przeżyła Tylera, obiekt westchnień Julii, który musiał bardzo źle znieść fakt, że Camille nie zrozumiała, co miał na myśli, kiedy zapraszał ją do siebie na maraton Star Warsów i, co gorsza, podbiła mu oko, kiedy próbował jej to wszystko wytłumaczyć. Zniósł to bardzo źle, tak źle, że powiedzenie prawdy okazało się niemożliwe, więc musiał wymyślić własną wersję tego, co się wtedy tak właściwie wydarzyło. Oczywiście, nikt nie zapytał o wersję Cam, bo tamta wymyślona przez Tylera stwarzała większe pole do popisu wszystkim, którym sprawiało przyjemność dokuczanie innym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeżyła złośliwe zagrywki, wystawiane na pośmiewisko i ośmieszenie oraz społeczną niesprawiedliwość praktykowaną wobec każdego, kto najzwyczajniej w świecie nie umiał znaleźć sobie miejsca albo nie bardzo wpasowywał się w jakikolwiek kanon. Nie była w tym wszystkim sama, o nie, miała swoich znajomych, którym nie po drodze było z licealną elitą i to też nie tak, że wszystko wspominała jako nieustający koszmar. Camille umiała się dostosować, umiała przetrwać, ale z doświadczenia wiedziała, że jeśli nie chce się mieć więcej kłopotów, to lepiej nikomu się na nic nie skarżyć. Bardziej ceniła sobie względny spokój, niż ryzyko, że nieprzychylni jej rówieśnicy spróbują być bardziej kreatywni. I chyba tylko raz w życiu poczuła w sobie tą chęć, by utrzeć komuś nosa, ale wybrała sobie na to odpowiedni czas.
      Ostatnia klasa szkoły średniej. Bal i korona królowej balu.
      Teraz jednak nie planowała, żeby w najbliższym czasie zmieniać pracę, więc wolała trzymać się tej pierwszej strategii, która w jej odczuciu ograniczała wszelkie ryzyko nieprzyjemności. Przeżyła dużo. Mogła przeżyć Lucindę, jeśli incydent z kawą miałby nie być tym ostatnim, czego sama w sumie nie była pewna, ale naprawdę wolałaby, żeby odbywało się to jednak bez wkładu pana Kravisa.
      Lubiła i ceniła swojego szefa, ale Camille z natury nie pozwalała sobie na powierzenie swoich problemów innym, nawet jeśli ci inni przypominali do złudzenia superbohaterów z jej ulubionych komiksów.

      Ostatnie kilka dni wypełnione były słabnącym, na szczęście, napięciem. Camille reagowała trochę jak dzikie zwierzątko, które niedawno wpadło w zasieki i które jakimś cudem się z nich wyrwało, ale czuło potrzebę, by trzymać gardę przez najbliższy czas. Poruszanie się po biurze ograniczyła do minimum, zaopatrzyła się w odpowiedni zapas lizaków i jeśli tylko coś dało załatwić się przy biurku, tak też robiła, nie podejmując ryzyka, że wplącze się w jakieś interakcje. Z kimkolwiek, bo nigdy nic nie wiadomo. I z zadowoleniem zauważała, że taktyka się sprawdzała – choć może to rzeczywiście trochę zasługa pana Kravisa? – bo codzienność wyglądała tak, jakby wróciła do całkowitej normy. Nawet nowe zalecenie prezesa, by w pewnych sytuacjach meldować się bezpośredniego u niego, nie zakłócało tego spokoju. Zupełnie, jakby nic się nie stało. Doskonale.
      Wszystko było w porządku. Do czasu.
      Panna Russo z głupim wyrazem twarzy wpatrywała się w białe róże, które pojawiły się na jej zagraconym fanowskimi gadżetami biurku. Patrzyła się na nie z góry jak na jakieś zjawisko paranormalne, z niepokojem i ciekawością buzującymi w spojrzeniu. Rozejrzała się ostrożnie, łudząc się, że dostrzeże w otoczeniu albo w kolegach z pracy jakąś podpowiedź, skąd ten pudełkowy bukiet wziął się na jej biurku. Następnie podeszła nieco bliżej, odsunęła swój fotel i nie spuszczając wzroku z róż, powoli usiadła.
      — To tylko kwiaty, Cam — powiedziała cicho do siebie, jakby musiała się przekonywać co do tego, że tak, niewątpliwe były to tylko kwiaty, więc nie powinna się niczego obawiać.
      Przysunęła się do biurka, zmuszając się do podjęcia względnie swobodnych działań – oparła się łokciami o blat, wyciągnęła spomiędzy bukietu kopertę i zaglądając do jej wnętrza, nachyliła się nad pąkami, by przekonać się, jak kwiatowa woń przyjemnie zachęcała do głębszych wdechów, a płatki delikatnie drażnią się swoją delikatnością z powierzchnią warg. W międzyczasie przypomniała też sobie jedną ze złotych zasad ciotki, tą o tym, jak naprawdę powinna pachnieć kobieta, żeby zatrzymać przy sobie właściwego mężczyznę i w żadnym wypadku nie był to zapach kwiatów. Kobieta powinna pachnieć kuchnią, Camille. Ziołami, przyprawami, ciepłem! Uśmiechnęła się do siebie, rozchylając kopertę, z której wyciągnęła zgrabnie złożony kawałek sztywnego papieru.

      Usuń
    2. Spodziewała się jakiejś notki, która tłumaczyłaby, skąd to pudełko znalazło się na jej biurku. Zamiast tego, po rozłożeniu karteczki, a właściwie eleganckiego kartoniku, poczuła niepohamowane zdziwienie, które wypełzło nawet na jej twarz w postaci rozchylonych warg i szeroko otwartych oczu. Jeszcze raz, na wszelki wypadek, rozejrzała się dookoła i wróciła spojrzeniem do trzymanej w palcach niespodzianki.
      Zaproszenie do opery. Na spektakl, na który nie zdążyła kupić biletów, które nie kosztowałyby ją nerki. No, może trochę przesadzała, bo żadne bilety nie były tak drogie, by stanowiły równowartość organów, a przynajmniej Camille o takich biletach nie słyszała. Po prostu przegapiła moment, kiedy ruszyła sprzedaż wejść na jedną z jej ulubionych oper, choć miała to nawet zaznaczone w kalendarzu, a ten miejsca, które znajdowały się w jej możliwościach finansowych, rozchodziły się zawsze jak świeże, gorące bułeczki. Bilety wyprzedane na pół roku do przodu, a dla gapy takie jak Cam mogły obejść się smakiem albo mocno uszczuplić swój budżet przeznaczony na podstawowe wydatki, których przecież uszczuplać się nie powinno, jeśli chciało się z uśmiechem zaglądać do lodówki.
      Camille trzymała w ręku zaproszenie na najbliższy piątek. La Traviata! Ile razy już to widziała, ile razy słyszała, a jak jej się to nie nudziło!
      Spojrzała jeszcze raz na kwiaty i potem do koperty, czując, jak rośnie w niej radosna ekscytacja. Jak róże zaczynają pachnieć mocniej i jak ich widok zaczyna sprawiać, że w brzuchu pojawiają się przyjemne motyle, których nie czuła już tak dawno, że w ogóle zapomniała o ich metaforycznym istnieniu. Chciała wiedzieć, od kogo to wszystko, bo… w życiu nie dostała tak pięknych kwiatów i pierwszy raz sprawiło jej to taką przyjemność. W życiu nikt nie podarował jej zaproszenia do opery, nie licząc oczywiście Florence, ale kto by teraz w ogóle myślał o ciotce!
      Zniknęła ostrożność przez chwili, dziwne obawy odeszły w niepamięć. Camille próbowała zachować spokój, bo miała ochotę się roześmiać albo może nawet kogoś uściskać, ale z tyłu głowy dźwięczało przypomnienie, że znajduje się w biurze, otoczona mnóstwem ludzi i to ją powstrzymywało przed wyrażeniem swojej niespodziewanej radości i podekscytowania.
      Oparła się wygodnie w fotelu i przyjrzała się oficjalnemu zaproszeniu do Metropolitan Opera, w dalszym ciągu szukając odpowiedzi, kto stał za tą niespodzianką. Niesamowitą, cudowną, ekscytującą niespodzianką! Szukała imienia, numeru telefonu, czegokolwiek. A znalazła krótkie i enigmatyczne do zobaczenia. Zmrużyła oczy i przygryzła dolną wargę, dając sobie chwilę na połączenie wszystkich kropek.
      Dostała zaproszenie od kogoś, kto musiał wiedzieć, że po pierwsze chciała iść konkretnie na tą operę, a po drugie, że sama by już nie kupiła na nią biletów, bez względu na to, jak bardzo jej na tym zależało. Zaproszenie przyszło w wyjątkowej otoczce, choć jeśli wierząc cioteczce Florence, był to ostrożny wybór z perspektywy osoby prezentującej niespodziankę. Tak, jakby kwiaty miały zrobić wrażenie, ale sam darczyńca nie do końca był pewny jakie.
      Kto wiedział, że chciała iść na La Traviata i jednocześnie zależało mu na zrobieniu odpowiedniego wrażenia, ale jednocześnie sam nie do końca mógł wiedzieć, jakie to wrażenie powinno być? W dodatku, jak można było zrozumieć do zobaczenia, chciał się z nią spotkać, więc możliwe, że zależało mu również na zobaczeniu jej reakcji.
      Była środa. Wydarzenie miało miejsce w piątek wieczorem. Camille kropki połączyła w czwartek popołudniu, kiedy przyszedł do niej sms od chłopaka, z którego poznała w poniedziałek, jak zwykle za pośrednictwem ciotki. Wstępnie byli umówieni na kino i kolację, ale Lucas zadzwonił do niej, jak jeszcze była w pracy, czy nie mogliby trochę zmienić tych planów. Kiedy odebrała telefon, sprawdzała na stronie Opery dostępność biletów, po raz któryś, bo z nadzieją cały czas liczyła, że może jednak coś się zwolni i nawet tak się stało, ale kliknęła o milisekundę za późno i bilet trafił do koszyka kogoś innego.

      Usuń
    3. Aż wymsknęło jej się lekkie przekleństwo, oczywiście po włosku, co rozbawiło i zdziwiło Lucasa po drugiej stronie słuchawki, więc naturalnie o to zapytał. Potem rozmawiali też chwilę o tym tego samego dnia wieczorem na tej ustawionej randce i jeśli Camille miała być szczera, to było to całkiem miłe spotkanie. Nie jakieś wyjątkowe. Zwyczajne, ale miłe. Jakby zabrakło tam jakimś fajerwerków, żeby było się czymkolwiek zachwycać, ale wiedziała, że mogło być gorzej… W każdym razie Lucas wiedział o biletach i wiedział, gdzie pracowała, bo sam po nią przyjechał, poza tym znając ciotkę, jeszcze przed ich spotkaniem podzieliła z nim mnóstwem szczegółów na temat siostrzenicy.
      To musiał być więc Lucas. Wszystko do siebie pasowało, zarówno czasowo, jak i sytuacyjnie. A ten sms, w którym pytał ją, czy ma plany na następny tydzień? Camille na tamten moment była już tak zakręcona, zniecierpliwiona i rozpłomieniona, że w zupełnie niepodobny do siebie sposób przyjęła, że to zwykła zmyłka. Że to element tej gry, o których rozpisują się w romansach. Że w ogóle jest jakaś gra. To musiał być Lucas, bo inaczej oznaczałoby to, że wyczekiwała spotkania z jakimś nieznajomym, a takie rzeczy to było już za dużo jak dla panny Russo. Albo, co już w ogóle wykraczało poza wszelką abstrakcję, miałaby mieć tajemniczego wielbiciela!
      To po prostu musiał być Lucas.

      — Nie masz dzisiaj jakiś planów, Camille…? — zagadnęła niewinne Stephanie, poprawiając swój kardigan, który narzuciła przed chwilą na ramiona, szykując się powoli do wyjścia.
      Stephanie zauważyła pojawienie się kwiatowego boxu jeszcze tego samego dnia, w którym zrobiła to Camille. Nie omieszkała oczywiście wypytać o wszystko i nie przestawała wypytywać przez ostatnie kilka dni, więc była bardziej niż na bieżąco, co z kolei sprawiało, że ostatnio brunetka nie mogła z nim porozmawiać o niczym innym.
      — Mam — odparła zdawkowo panna Russo, nie odrywając spojrzenia od ekranu komputera i nie przestając uderzać palcami o klawiaturę.
      Było po piątej i większość ludzi powoli zawijała się do wyjścia, jeśli już tego nie zrobiła, biorąc pod uwagę dzień tygodnia i porę.
      — I nie zamierzasz się do nich przygotować?
      — Zrobię to, kiedy skończę. — Starała się nie brzmieć tak, jakby właśnie tłumaczyła coś banalnego. Miała wszystko zaplanowane w taki sposób, żeby zdążyć i móc cieszyć się wieczorem bez żadnych przeszkód. Postanowiła zrobić kilka rzeczy wcześniej, żeby nie czekały przez weekend i wiązało się to ze zostaniem w pracy trochę dłużej. Poza tym nie zamierzała wracać do domu, żeby przygotować się na wyjście do opery. Z biura miała zdecydowanie bliżej, także zaoszczędzi sporo czasu na samej jeździe z miejsca do miejsca.
      — Czasami jesteś naprawdę dziwna, Cam. — Stephanie pokręciła z niedowierzaniem głową, po czym pochyliła się, by naprędce uściskać koleżankę. — Baw się dobrze, kochana. I postaraj się nie zapomnieć, że masz stąd dzisiaj wyjść.
      Camille pokiwała nieobecnie głową, nieprzerwanie wpatrując się w ekrany.
      Przy komputerze spędziła następne dwie godziny, przerywając pracę z dwa razy, żeby zaparzyć sobie kawę. Przeciągała się w międzyczasie, asekuracyjnie zerkała na zegarek w dolnym rogu jednego z ekranu, ale w ogóle nie wyglądała, jakby się gdzieś spieszyła. W jej oczach odbijały się linijki danych, które przewijały się w wirtualnych arkuszach, mniejsze i większe schematy z opisem specyfikacji, kilka wierszy poleceń… Około siódmej wyciągnęła spod biurka papierową torbę, zablokowała komputer, ale go nie wyłączyła i udała się do łazienki, zostawiając kilka procesów działających w tle.

      Usuń
    4. Wróciła po kilkudziesięciu minutach, przebrana w czarną, asymetryczną sukienkę z wiązaniami na plecach i makijażem, który był trochę mocniejszą wersją tego codziennego, z tą różnicą, że pomalowała do tego usta. Włosy spięła nad karkiem w luźny, nieco chaotyczny kok, wcześniej zaplatając kilka luźniejszych warkoczyków, którymi dało się ukryć spinki i gumkę. Adidasy zamieniła na najprostsze czarne szpilki pokryte delikatnym zamszem i z zamkniętymi na okrągło palcami.
      Nie wyglądała jak ona, przynajmniej nie jak ona na co dzień. Nigdy nie ubierała się byle jak, ale zazwyczaj stawiała na swobodę, jakieś kolorowe nadruki, luźniejsze spodnie… Czasem miała na sobie coś, co pozwalało domyślać się kolegom z pracy, że miała tego dnia randkę, bo wtedy Cam była umalowana nieco inaczej, miała nieco inne elementy garderoby, bardziej stonowane, ale też lepiej podkreślające jej figurę i nieraz układała włosy w jakąś prostą, ale efektowną fryzurę, zamiast zostawiać je rozpuszczone albo niezdarnie zebrane klamrą. Może wbrew niektórym pozorom, ale Camille czuła się lepiej, kiedy była ubrana odpowiednio do okazji. Aranżowane randki ją nie zachwycały i bywały nużące, ale była to pewnego rodzaju okazja, na którą wypadało się jakoś przygotować, zastąpić czymś codzienną wygodę i pierwsze w odruchu upodobania. Dlatego, mimo względnej niechęci, starała się wyglądać trochę… bardziej. Staranniej. Ładniej. A w rzeczywistości jakkolwiek, bo dobór ubioru do okazji był niejako umiejętnością, którą do głowy wpajał jej nie kto inny jak Florence, więc wiązało się to jednocześnie z tym, że Camille, owszem, była ubrana tak, żeby się podobać, ale jednocześnie sama patrzyła na to z trochę innej perspektywy i nieco bardziej zadaniowo. Stawiała prosty znak równości między randką a strojem, w którym miała prezentować się w konkretny sposób. A sam sposób był już zbiorową tego, co mówiła i pokazywała ciotka, a nie tego, co ewentualnie sama mogła wywnioskować Camille.
      Można powiedzieć, że Camille mimo posiadania luster i świadomości, że jej wygląd nawet w najprostszym wydaniu mógł przyciągać zainteresowanie, całkowicie pomijała aspekt, który nawiązywał do tego, jakie ostatecznie robiła wrażenie. Wiedziała, że asymetryczne ścięcie sukienki sprawiało, że przy chodzeniu odsłaniała nogę, podobnie zdawała sobie sprawę z tego, co działo się z paskami i wiązaniem na plecach albo że pomalowane usta przyciągają spojrzenie właśnie w to miejsce, ale na tym kończyła. Nie wychodziła poza zwykłą i suchą obserwację własnej osoby, analizując rożne elementy równania, którego wynik miał być jeden: była ubrana jak na randkę, ale taką do opery. Koniec. Jakby właśnie to było najważniejsze dla każdej szykującej się dziewczyny – jakie wrażenie zrobi na tej drugiej osobie?
      Pochyliła się jeszcze nad klawiaturą, by odblokować system i sprawdzić, czy wszystko załadowało się tak, jak powinno. Z zadowoleniem, ale bez większego zaskoczenia mogła potwierdzić, że to, co sobie zaplanowała na dzisiaj do zrobienia, jak na razie szło jak po maśle. Praca skończona, więc wyłączyła komputer i ściągnęła z oparcia fotela czarną ramoneskę i schowała telefon do skromnej, również czarnej kopertówki ze srebrnym łańcuszkiem, w której niecierpliwie czekało już zaproszenie. Zakładając kurtkę, odwróciła się powoli w kierunku prowadzącym do windy iw tej samej chwili myślała, że dostanie zawału.
      Nie spodziewała się, że w biurze został ktoś jeszcze i to w piątek wieczór, a już w ogóle nie myślała, że zobaczy dzisiaj jeszcze pana Kravisa. Głową była już prawie gdzie indziej!

      Usuń
    5. Oh, Dio… — jęknęła, przymykając dla uspokojenia oczy. — Przestraszył mnie pan! — wyjaśniła, wsuwając ramiona do rękawów ramoneski i podniosła spojrzenie do twarzy prezesa. — Myślałam, że pan wyszedł jakieś… — zerknęła w ostatnim momencie za siebie na gasnący ekran komputera — cztery godziny temu? — dokończyła niepewnie, zaraz jednak wzruszając ramionami. — Przygotowałam dokumentację podsumowującą cały feedback co do materiałów, które najlepiej byłoby zastosować w przypadku zegarków z tradycyjną a nie elektroniczną tarczą. Jest już w chmurze, podpięłam pana, więc… — Poinformowała, zbierając się wyraźnie do wyjścia, bo jeszcze ostatni raz sprawdzała, czy wszystko, co potrzebne ma przy sobie i ucięła myśl cichym pomrukiem. — To ten raport, co miał się pojawić we wtorek — sprostowała, dosuwając fotel do biurka i przelotnie zerknęła jeszcze na pudełkowy bukiet białych róż, który od dwóch dni stał w tym samym miejscu. — Potrzebuje pan czegoś ode mnie? — zapytała, kiedy kierując się do windy, stanęła w pobliżu pana Kravisa i przechyliła pytająco głowę, przez co kilka pofalowanych kosmyków ciemnych włosów opadło zalotnie na jej policzek.

      wyszykowana Camille

      Usuń
  72. Uniosła do góry jedną brew, jednocześnie odwzajemniając delikatnie uśmiech, kiedy powoli się wymijali. Trochę ją ta odpowiedź zdziwiła, bo przecież raport miał być gotowy na wtorek, więc do czego potrzebował go teraz? Aż ją nawet podkusiło, by zapytać, skąd w ogóle wiedział, że nad nim pracowała, skoro nawet o tym nie rozmawiali i Camille też nie miała przecież pojęcia, że byłoby to potrzebne wcześniej. Przystanęła wpół kroku, jakby miała się jeszcze odwrócić na pięcie w stronę pana Kravisa, ale ostatecznie zrezygnowała. Kiedy go zobaczyła, przez chwilę wyglądał tak, jakby nie wiedział, co powiedzieć, więc albo jej się zwyczajnie wydawało, albo może była to taka wymijająca odpowiedź, która niwelowała ryzyko, że niepotrzebnie przeciągną rozmowę.
    — Miłego wieczoru — odpowiedziała więc krótko, pierwszy raz od dawna ciesząc się z tego, że może myśleć o czymś więcej niż o samej pracy. Zazwyczaj tego unikała, skupiając się przede wszystkim właśnie na tym, by myśleć tylko o pracy, ale tego wieczoru nawet nie zamierzała się tym przejmować. Praca była po prostu dobrym odwracaczem uwagi, który mogła dzisiaj tymczasowo zastąpić czymś innym.
    Na zewnątrz było już trochę chłodno, ale jeszcze nie całkiem ciemno. Co prawda wzdrygnęła się przy pierwszym powiewie lekkiego wiatru, który poczuła na skórze, ale chwilę potem siedziała już w złapanej taksówce, gdzie nie musiała się tym martwić. Camille była typowym zmarzluchem, który przy najmniejszym uczuciu zimna mógł zadygotać, przesadnie wyrażając swój dyskomfort mający swoje źródło przede wszystkim w głowie. Jednak teraz, jeśli miałaby narzekać, to mogłaby tylko na swój strój, który do najszczelniejszych nie należał, a nie miała takiego zamiaru. W ogóle cokolwiek próbowało ją odciągnąć od fantazjowania o wieczorze w operze, zaraz gdzieś znikało, jakby nigdy nie zaistniało.
    W taksówce myślała między innymi o tym, że właściwie nigdy sobie takiej sytuacji nie wyobrażała, a przecież teraz wydawało się to takie proste. Wspomnieć komuś, że lubi się operę, wymienić kilka tytułów… Nie była to żadna tajemna wiedza, żaden sekret, którego musiała strzec albo który można byłoby wykorzystać na jej niekorzyść. Może była to trochę nietypowa przyjemność, ale chyba wolałaby mówić o tym niż o malowaniu figurek czy projektowaniu chmur. Cam miała z tym problem, żeby mówić o sobie tak po prostu, szczególnie w trakcie rozmowy z kimś, kto został zmaglowany już przez ciotkę Florence albo dodatkowo przez swoją rodzinę. W gruncie rzeczy wielu facetów, których tak poznawała, przychodzili na te ustawiane randki w tym samym celu, co ona – by to odbębnić i mieć spokój przez jakiś czas.
    Lucas wspomniał, że przyjechał z Filadelfii, bo znalazł tutaj pracę i mógł zatrzymać się u rodziny. Rodziny Włochów, jak można się było domyśleć. Jego kuzynka była kelnerką w restauracji, w której gotowała Florence i właśnie cioteczka go wyhaczyła, kiedy przyszedł po swoją kuzynkę, żeby nie wracała wieczorem sama do domu. W poniedziałek w trakcie kolacji wspomniał, że do tej pory myślał, że to tylko żarty z tym całym swataniem przez rodziny i nie wyglądał, jakby go to jakoś raziło. Wydawał się tym rozbawiony. No i przyznał, że nie ma tu za wielu znajomych i dobrze jest po prostu kogoś poznać. Nic zobowiązującego, ale nawet po takich eksperymentach zdarzały się te drugie randki. Tylko te bywały czasem gorsze nawet od tych pierwszych, kiedy zarówno Cam jak i jej towarzysz nie za bardzo wiedzieli, po co się tak właściwie spotkali jeszcze raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy raz znalazła się w sytuacji, kiedy miała podstawy sądzić, że ktoś spędził z nią czas i autentycznie była to dla niego przyjemność trochę ją poznać. Albo po prostu dawno coś takiego się zdarzyło, ale to i tak pewnie nie dorównywałoby temu uczuciu, które towarzyszyło ciemnowłosej, kiedy wysiadała z taksówki i popatrzyła na rozświetlony gmach opery. Była… rozpromieniona i jednocześnie zaczynała się trochę niecierpliwić i denerwować. Czekał ją piękny spektakl, coś co zawsze robiło na niej wrażenie z niewiadomych powodów, ale też nie miała być sama, chciała zadać kilka pytań i co ważniejsze, była ciekawa odpowiedzi.
      do zobaczenia.
      Przeszła przez Lincoln Center Plaza, zaciskając palce na czarnej kopertówce. Przed wejściem do budynku przygotowała zaproszenie, w środku oddała swoją skórzaną kurtkę do szatni i schowała numerek, a potem skierowała się w stronę głównych schodów, przy których czekali pracownicy opery, sprawdzający wejściówki i instruujący gości, gdzie powinni się udać, by znaleźć swoje miejsce.
      To nie był pierwszy raz, kiedy Camille miała okazję obejrzeć coś wystawianego w Metropolitan Opera. Wiedziała, jak wszystko wyglądało w środku, gdzie były toalety, strefa gastronomiczna i boczne korytarzyki, w których można było odetchnąć od tłoku. Nie były to regularne wizyty, a takie bardziej od święta, ale to w niczym nie przeszkadzało, dodawało wręcz wyjątkowości każdemu wyjściu. Jednak pierwszy raz mogła usiąść tak blisko tej wielkiej sceny.
      Kiedy zaszła do boksu, kierując się wskazówkami otrzymanymi przy schodach, zawahała się, bo nie trudno było się domyślić, że to nie są pierwsze lepsze miejsca (a na takie zazwyczaj polowała razem z ciotką). Popatrzyła na swoje zaproszenie, tak dla pewności, że wszystko się zgadza z tym, co miała napisane, co powiedziano jej przy schodach i co miała przed sobą. Zbliżyła się do swojego miejsca i nim usiadła, popatrzyła jeszcze raz na zaciemnioną scenę. To nie był widok z daleka, gdzieś z boku, z dziwnego kąta, oj nie. Tak jak stała, wszystko rozciągało się bezpośrednio przed nią i było naprawdę blisko, w porównaniu do miejsc, na które udawało jej się załapać wcześniej.
      Dla niej to było miejsce z tej samej ligi, jak dla kogoś, kto w ’85 mógł na żywo oglądać Queen stojąc tak blisko sceny, jak pozwalały na to zabezpieczenia.
      Camille nabrała powietrza w płuca, starając się nie zastanawiać, ile to musiało kosztować. To nie były te najdroższe miejsca, tych należało szukać teraz pod nią, gdzie podobno najlepiej dochodziła muzyka, ale miejsca we frontowych boksach też nie mogły być takie tanie. Z nich widok był najlepszy, atmosfera była pozbawiona ścisku, bo w jednym znajdowało się od czterech do sześciu miejsc rozłożonych na dwa rzędy, a i tak nie zawsze wszystkie były zajęte, przynajmniej nie na czymś tak powszechnym jak La Traviata.
      Lucasa jeszcze nie było, ale nie przejęła się tym za bardzo. Do środka wpuszczano już czterdzieści minut przed odsłonięciem kurtyny, żeby zminimalizować przepychanki i tłok na schodach i w korytarzach, a ona lubiła w ogóle przyjść trochę wcześniej, żeby trochę szybciej dać się wciągnąć operowej atmosferze. Cierpliwie czekała, siedząc na swoim miejscu, tym miejscu niemalże w pierwszym rzędzie, obserwując bezwiednie ludzi dookoła, którzy również mieli spędzić wieczór na śledzeniu losów chorej na gruźlicę prostytutki Violetty, która zapragnęła poczuć, jak to jest być kochaną naprawdę.

      Usuń
    2. Dziesięć minut przed rozpoczęciem i kiedy widownia była już bardziej pełna niż pusta, a miejsca zarówno obok, jak i za nią, w dalszym ciągu były niezajęte, zaczęła się trochę martwić. Wyciągnęła wyciszony telefon z kopertówki, by sprawdzić, czy może nie dostała jakiejś wiadomości albo innego powiadomienia, ale ekran był pusty, nie licząc samej tapety i ikonek systemowych. Powoli dosięgały ją poważne wątpliwości, czy na pewno wszystko zrozumiała i rozterki, czy może powinna zadzwonić albo chociaż napisać do Lucasa…? Tak, sms wydawał się odpowiedni, więc wystukała krótką wiadomość z zapytaniem, gdzie jest i czy wszystko w porządku, a kiedy nie dostała żadnej odpowiedzi w przeciągu kilku minut, stanęła przed kolejnym dylematem.
      A jeśli Lucas nie przyjdzie? Powinna wyjść i wrócić do domu, czy mogła zostać i w pełni skorzystać z otrzymanego zaproszenia? Czy to byłoby w porządku? Chyba tak… W końcu nikomu tego zaproszenia nie wyrwała z rąk, a zwyczajnie je dostała. Może Lucas wcale nie zamierzał przyjść, a do zobaczenia miało oznaczać trochę co innego, niż zakładała.
      Wtem usłyszała cichy szelest za swoimi plecami. Odetchnęła z ulgą. Niby nie byłoby w tym nic złego, jeśli jednak miałaby spędzić ten wieczór w swoim własnym towarzystwie, ciesząc się czyjąś hojnością, o którą przecież nawet nie zabiegała, ale i tak poczuła się lepiej, kiedy ostatecznie okazało się, że miało być inaczej. Spojrzała przez ramię, obracając się lekko na swoim miejscu i w następnej sekundzie całe jej ciało stężało. Krew zgęstniała w żyłach. Serce zwolniło tak, że wydawało się, że nie bije wcale.
      Patrzyła nie na Lucasa, którego się spodziewała. Nie widziała jego oczu spoglądających na nią zza szkieł ani ciemnych włosów opadających na czoło.
      Z wolna mrugnęła, a mrugnięcie to wydawało się trwać wieczność, bo kiedy znów otworzyła oczy, przy wejściu do boksu nikogo już nie było. Za to ktoś siedział obok niej i w dalszym ciągu nie był to Lucas.
      — Pan Kravis — szepnęła, ledwo poruszając wargami.
      Niedowierzanie i szok malowały się na jej twarzy. Brązowe oczy wpatrywały się w sylwetkę mężczyzny jak w jakąś zjawę, jakby nie wierzyły, że obraz przed nimi nie jest tylko wytworem wyobraźni. Usta pozostały lekko rozchylone, zastygłe między potrzebą, by zadać chociaż jedno z pytań, a strachem, że nie umiałaby znaleźć żadnych właściwych słów, skoro to nie byłyby one kierowane do Lucasa.
      Cosa diavolo è successo?
      Cam odkaszlnęła, przyciągając jedną dłoń do ust. Wyprostowała się, odsuwając się trochę na brzeg siedzenia i spojrzała przed siebie, ale tylko na chwilę, bo zaraz znów popatrzyła na miejsce obok niej, żeby się upewnić, że nic jej się nie przewidziało. Bez wątpienia, był to pan Kravis. Tylko co on tu robił…? Nie tak dawno temu widzieli się przecież w biurze, pożegnali się, życzyli sobie miłego wieczoru.
      do zobaczenia.
      Oczy Camille otworzyły się jeszcze szerzej, kiedy dotarło do niej, że Lucas nie przyjdzie i tak naprawdę nigdy nie miał tego zrobić. Wcześniejsza wersja, że to on był odpowiedzialny za niespodziankę w postaci kwiatów i zaproszenia do opery, nagle przestała trzymać się kupy. Nic, co sobie wymyśliła, nie miało teraz najmniejszego sensu.
      — Skąd pan…? — zaczęła cicho z lekkim zająknięciem, ale nagle zrobiło się dużo ciemniej. Po chwili wszystko dookoła ucichło, każdy szmer, każdy oddech czy stukot butów zniknęły. Cisza.
      Cam przełknęła ślinę. Kątem oka dostrzegła, że zapaliły się reflektory skierowane na scenę, a zaraz pod nią dostrzec można było zebraną orkiestrę z dyrygentem na czele. Kurtyny zaczęły się rozsuwać równocześnie ze startem pierwszych dźwięków instrumentów.
      Zaczął się akt pierwszy.
      Violetta zaraz pozna podkochującego się w niej Alfredo, a Camille walczyła z rozsądną potrzebą, by wyjaśnić sobie wszystko jak najszybciej ze swoim szefem i z wewnętrznym pragnieniem, by jednak oddać się wyczekiwanej atmosferze.
      Pozwolić dźwiękom dotknąć skóry, postawić każdy włosek dęba.

      Usuń
    3. Poczuć dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa, kiedy zmieniało się tempo utworu, a Violetta traciła na chwilę przytomność, by zaraz odpędzać się od wpatrzonego w nią w Alfredo.
      Nie móc złapać tchu, wsłuchując się w wyśpiewywane tenorem wyznania miłości, które mają w końcu skusić Violettę do zmiany dotychczasowego życia polegającego na balach i przyjęciach organizowanych przez paryską socjetę.
      I nim Camille w ogóle się spostrzegła, siedziała wpatrzona w scenę, śledząc przebieg pierwszego spotkania głównej pary. Siedziała w napięciu, pozwalając sobie bezwiednie zadrżeć, kiedy to kolejne słowa i dźwięki instrumentów rozbrzmiewały się po wielkim pomieszczeniu, wnikając pod skórę, łaskocząc kark. Siedziała prosto, z dłońmi splecionymi na kolanach i z dala od oparcia, jakby chciała być jeszcze bliżej sceny. Siedziała i przeżywała, ale nie była tak przejęta losami Violetty, ani też nie zachwycała się piękną muzyką czy śpiewem. Camille przeżywała po prostu całą atmosferę, która z jakiegoś powodu tak potrafiła ją sobą ująć, że usta rozchylały się przy głębszych oddechach, odsłonięte łopatki ściągały się do siebie na kilka sekund, skuszone dreszczem, a zaraz potem znów się rozluźniały, pozwalając opaść lekko barkom. Oczy wpatrywały się w scenę, błyszczały w przejęciu.
      Camille chłonęła te różne drobne doświadczenia całą sobą, choć nie była ani znawcą muzyki, by docenić kunszt zarówno orkiestry, jak i aktorów, ani nie wzruszała się samą miłosną historią. Chodziło o coś, czego nigdy sama nie potrafiła wytłumaczyć, ale co działo się właśnie w operze w trakcie spektakli, kiedy to muzyka nie tylko była słyszana, ale dosłownie wyczuwalna, jakby melodie i słowa tańczyły na jej ciele, jakby docierały do płuc, zaciskając się na nich i nie pozwalały odetchnąć, póki nie przestaną rozbrzmiewać. Reagowała na to całą sobą, bezwiednie i całkowicie mimowolnie, nie mając pojęcia, że wstrzymywała oddech, że mięśnie na plecach poruszały się w rytm tajemniczych dreszczy.
      I tak aż do ostatniego zachwytu Violetty nad perspektywą ponownego spotkania z Alfredo i tym, jaką życiową przyjemnością mogła okazać się ta jego miłość, na którą ostatecznie postanowiła przystać, chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście było to takie piękne.
      Muzyka ucichła. Reflektory nad sceną przygasły, za to światła z widowni zaczęły się powoli żarzyć. Panna Russo patrzyła jeszcze, jak zasuwa się kurtyna i dopiero wtedy jakby się rozluźniła, otrząsając się niespieszne z tych trudnych do opisania wrażeń. Wyraźnie odetchnęła, zbierając się w sobie, by powrócić na kilkadziesiąt minut do świata rzeczywistego i stanąć twarzą w twarz panem Kravisem, który swoją obecnością rozkruszył w drobny pył wszystkie jej wcześniejsze domysły na temat tego, jak miał wyglądać ten wieczór.
      Spojrzała na niego, trochę jeszcze nie do końca pewna, czy rzeczywiście go tam zobaczy, choć podświadomie wyczuwała, że nie ruszył się ze swojego miejsca od kiedy na nim usiadł i że cały czas był tu obok niej. Jak zwykle elegancki, jak zwykle pewny siebie, jakby właśnie to, dlaczego tu właściwie był, miało być rzeczą najbardziej oczywistą na świecie i że nie ma w tym nic dziwnego.
      Jak zwykle prowokujący te upierdliwe i niepoprawne myśli, które wyrastały jak grzyby po deszczu, kiedy tylko znajdowali się oboje razem w jakiejś nietypowej sytuacji.
      — Nie spodziewałam się, że to od pana. — Zdawała sobie sprawę z tego, że musiało to być oczywiste i nie musiała tego mówić na głos, żeby pan Kravis o tym wiedział. Na pewno o tym wiedział, inaczej cała ta sytuacja nie byłaby taka… niepokojąco ekscytująca. Poza tym nie wiedziała, co innego mogłaby teraz powiedzieć, a czuła, że powiedzieć coś trzeba było, bo choć słychać było szmer ludzi wstających ze swoich miejsc i udających się na przerwę przed drugim aktem, to wydawało się, że między nią a prezesem było tak cicho, jakby wcale nie znajdowali się na wielkiej widowni pełnej innych osób. Fakt, mieli cały czteromiejscowy boks dla siebie, a następne dwa były całkowicie puste, ale to i tak nie powinno mieć znaczenia.
      A miało i Camille jeszcze nie wiedziała, jak wielkie.

      Cam

      Usuń
  73. Czekała w ciszy, aż Chayton się wypowie i również w ciszy próbowała nie zastanawiać się nad tym, czy lepiej wyglądał w garniturze, który miał teraz na sobie, czy może w tradycyjnej czerni było mu bardziej do twarzy. Albo może w ogóle powinien poprzestać na tych białych koszulkach, na które narzucał marynarkę i już, bo jego prezencja zawsze wydawała się taka, że lepiej po prostu wyglądać już nie mógł. Czy to ciemna koszula narzucona pospiesznie pod dachem własnego domu, czy pełny strój przygotowany na jakieś specjalne wyjście – nie mógł chociaż raz wyglądać trochę gorzej?
    O ileż jej życie byłoby łatwiejsze w tej chwili, gdyby mogła szczerze powiedzieć, że pan Kravis nie jest ani trochę dla niej atrakcyjny, a to tylko kwestia samego wyglądu. Pozostawały jeszcze sprawy związane z tym, jak potrafiła się czuć w jego obecności, w trakcie zwykłej rozmowy czy nawet przypadkowej świadomości, że akurat patrzył w jej stronę.
    Już na wstępie słysząc nawiązanie do feralnego nieporozumienia z udziałem Lucindy Kravis, Cam odruchowo zacisnęła usta i przymknęła mocno powieki tak, że między brwiami pojawiła się lekka zmarszczka, nadająca jej grymasowi gorzkiego wyrazu. Spychała tamto zdarzenie w najdalsze kąty świadomości przez ostatnie kilka dni i szło jej całkiem dobrze. Też nie chciała do tego wracać i to bez względu na to, co myślał o tym prezes, u kogo widział więcej winy i co miał zamiar w tej sprawi zrobić. Wolała mieć kolejnego trupa w szafie, niż zastanawiać się nad tym na bieżąco.
    Grymas był jednak kwestią kilku sekund, bo jak tylko rozchyliła powieki, cała reszta wróciła do bardziej neutralnego wyrazu twarzy. Camille próbowała nadążyć za całą resztą, ale szło jej to z trudem. Nie otrząsnęła się jeszcze z tego wszystkiego, co zdążyła sobie, jak się okazało, ubzdurać i co ważniejsze, z trudem przychodziło jej przyjęcie faktycznego stanu rzeczy. Pewne rzeczy powinny się z założenia wykluczyć i zniwelować, jakby nie istniały. Jak w przypadku użycia instrukcji warunkowej w programowaniu.


    const date = „man”
    if (date = „boy”){
    console.log(„Might be a date!”);}
    else if (date = “young gentleman”){
    console.log(“Definitely a date”);}
    else if (date = “boss”){
    console log(“Not a date”);}
    else if (date = “married man”){
    console.log(“Absolutely not a date”);}
    else if (date = “Chayton Kravis”){
    console.log (“NOT.A.DATE”);}


    Nic prostszego. Zastosowanie instrukcji warunkowej mogło być czasem kłopotliwe, ale nie w przypadku tak prostych założeń. Tymczasem zamiast wielkiego i migającego komunikatu, który powinien wyświetlać się nad wszystkimi innymi myślami, robiło się coś, czego doświadczał każdy programista, kiedy jego kod, krótko mówiąc, postanawiał się wywalić. Wysypywało się wtedy mnóstwo innych komunikatów, które miały informować, jaki pojawił się błąd, a które w gruncie rzeczy były zlepkiem cyfr, liter i nawet znaków, których żaden normalny człowiek nie umiał rozszyfrować, nawet jeśli nie był to jego pierwszy taki przypadek. Założenie nie chciało się zaaplikować, chociaż powinno i przez to cały kod się wywalał.
    Przez to Camille czuła się całkowicie zmieszana sytuacją, a słowa, których użył pan Kravis, choć umieszczone w jasnym kontekście i ubrane w wyraźnie żartobliwy ton, zaogniały to zmieszanie.
    Cam przymknęła oczy i mimowolnie sięgnęła do złotego łańcuszka na szyi, by wyciągnąć schowany dotychczas pod materiałem sukienki mały krzyżyk, który ujęła lekko w palce i przyłożyła do dolnej wargi, odwracając się przodem do sceny.
    Nel nome del Padre, e del Figlio, e dello Spirito Santo. Amen. Salve, Regina, madre…
    …O clemente, o pia, o dolce Vergine Maria. Amen… — wyszeptała cichutko prosto w krzyżyk, cmoknęła go jeszcze przelotnie i dopiero wtedy wypuściła z palców i otworzyła oczy. Wcale nie czuła się spokojniejsza. Ale też wcale nie czuła się źle, choć zazwyczaj właśnie taka korelacja się pojawiała, szczególnie kiedy chodziło dodatkowo o to całe zmieszanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Muszę się czegoś napić — stwierdziła najzwyczajniej w świecie, kiwając z przekonaniem głową i zwróciła się w stronę swojego towarzysza wieczoru. — Myśli pan, że do tych truskawek jest cała butelka szampana czy tylko kieliszek? — zagadnęła zachęcająco, ale tak, by było jasne, że pytała całkowicie poważnie i podniosła się zgrabnie ze swojego miejsca, zabierając kopertówkę ze sobą.
      Może to nie był najlepszy pomysł, by urozmaicać sobie przeżycia alkoholem, ale jeśli mieli teraz porozmawiać (a z pewnością musieli), to po pierwsze na pewno nie siedząc na przytulnym balkoniku, gdzie mogła słyszeć oddech pana Kravisa, a skoro ona słyszała jego oddech, to on, jeśli by się wsłuchał, usłyszałby jak wali jej serce; po drugie nie umiała wskazać teraz niczego innego, co mogłoby ją trochę… ostudzić, poza najłatwiej dostępnym alkoholem.
      Zerknęła przez ramię i upewniwszy się, że pan Kravis również wstał i szedł za nią, opuściła boks, wychodząc na jasno oświetlony korytarz wyłożony czerwonym dywanem. Na zewnątrz było już mnóstwo ludzi, którzy albo stali w małych grupkach i rozmawiali, albo niespiesznie kierowali się do strefy gastronomicznej. I przez nich Camille też się nie spieszyła, bo nie chciała się teraz rozpychać. Nie w tych butach i nie w tej sukni. Jednak gdzie tylko się dało, troszkę przyspieszała kroku i zaraz sprawdzała, czy nie zgubiła przez to pana Kravisa i tak aż do momentu, kiedy dotarli mniejszej sali z barem.
      W trakcie gdy barman nalewał szampana i przygotowywał truskawki, Cam bardzo mocno się powstrzymywała, żeby nie patrzeć na pana prezesa dłużej niż dosłownie sekundę. Nie wyglądała jednak na zdenerwowaną, trochę pobudzoną i odrobinę spiętą na pewno, ale nie złą czy smutną.
      Wypuściła głośno powietrze, śledząc spojrzeniem ruchy niczym nieprzejętego barmana.
      — Ciężko mówić o zepsuciu czegoś, co istniało tylko w teorii — powiedziała, chociaż jeszcze nie miała okazji się napić. Sama cisza między nią a prezesem była jednak zbyt przytłaczająca, a czas w jego obecności przestawał być odczuwalny w normalny sposób. — Więc zepsuł pan tylko moją teorię, która, jak się okazuje, od samego początku nie miała prawa bytu. To tak jakby… zepsuł pan błędne założenie, czyli w sumie je naprawił. A to raczej dobrze.

      Camie

      Usuń
  74. Winny i niewinny zarazem?
    Rozbawiło ją to stwierdzenie, choć raczej nie dało się tego zauważyć. Starała się powstrzymywać przed jakimikolwiek reakcjami w obawie, że jeśli pozwoli sobie na coś więcej niż na siłę wyciągany żartobliwy ton czy względnie obojętna rzeczowość wypowiadanych słów, wszystko, co kotłowało się w jej głowie, jakimś cudem zacznie wyłazić na zewnątrz, a wtedy to już w ogóle nie wiedziałaby, co z tym zrobić. A tak to mogła się z tym siłować, ale wewnętrznie i bez świadków, którzy byliby świadomi czegokolwiek.
    Rozumiała, o co mu chodziło z tą niespodzianką, nawet jeśli nie sądziła, by jakiekolwiek przeprosiny były konieczne, tym bardziej ze strony Chaytona. W końcu to nie on postanowił, że wyleje na siebie czyjąś kawę, by potem zrobić o to wielką awanturę, obrazić w słowach czyjąś rodzinę i na końcu pokazać swoją wyższość, wysyłając kogoś do takiej pracy, która nijak miała się do prezentowanych przez tą osobę kompetencji. Camille nie uważała, by słusznym było obarczać winą dzieci za czyny ich rodziców i bardzo chciała wierzyć, że nie była z tym podejściem jedyna. Naprawdę, bardzo chciałaby, żeby tak było i też podświadomie sama obawiała się możliwości zupełnie przeciwnej.
    Mimo wszystko pan Kravis nie zrobił nic, co zobowiązywałoby go do przeprosin, na pewno nie w oczach Cam. Zdecydował się jednak na taki krok i to już było w porządku samo w sobie, mówiło też trochę o nim samym i o tym, że bardzo poważnie traktował wszystko to, co działo się firmie. Ale żeby aż tak bardzo zależało mu na zapewnieniu Camille, że tamta sytuacja nie powinna mieć miejsca? To przecież nie było takie byle co, te kwiaty, zaproszenie, samo to, że w jakiś sposób zadał sobie trochę trudu. Że w ogóle o tym pomyślał. To było naprawdę dużo, przynajmniej dla Camille. Bo mógł nie zrobić nic, a to i tak by niczego nie zmieniło, bo ona niczego nie oczekiwała w tym względzie.
    Zaczęła się zastanawiać, czym to się w ogóle różniło od tego, co sobie wymyśliła w związku z tym wyjściem. Spodziewała się randki z Lucasem, fakt, ale to nie możliwość ponownego spotkania akurat z nim sprawiała, że tak nie mogła się tego doczekać. Wrażenie zrobiło na niej co innego. Kiedy zrozumiała, co znajdowało się w kopercie dołączonej do bukietu białych róż, poczuła się nagle naprawdę wyjątkowo. Jakby komuś bardzo zależało, żeby sprawić jej przyjemność i jakby ten ktoś chciał, żeby to było właśnie specjalnie dla niej. Pozwoliła sobie wtedy pomyśleć, że ten ktoś rzeczywiście zainteresował się nią, że był ciekaw jej osoby tak po prostu, bez stawiania konkretnych oczekiwań, z którymi najczęściej się zderzała, a którym nie potrafiła sprostać nawet w teorii. W roli tej osoby postawiła Lucasa, bo to z nim jako ostatnim poruszyła temat opery i świadomie podzieliła się swoimi żalami co do braku możliwości kupna biletów. No i to z nim była na randce, więc jeśli założyła, że miał ochotę spotkać się z nią ponownie, to chyba nie było to takie głupie z jej strony, prawda…?
    Wiedziała, że przejęła się tym wyjściem do opery, ale totalnie nie zdawała sobie sprawy, jakie i ile znaczeń zaczęła temu przypisywać. Aż do teraz, kiedy to ledwo rozpalona nadzieja na to, że może udało jej się zrobić znaczący postęp w tych sprawach, które były chyba największą bolączką cioci Florence, tak wielką, że mogło się wydawać, że czasem nie może przez to sypiać, po prostu zgasła.
    Aż bała się zapytać, co takiego dostrzegł w jej spojrzeniu, bo powiedział to w taki sposób, że trudno było jej teraz nie wziąć tego do siebie. Ona właśnie nie potrafiła pewnych rzeczy w tym momencie nazwać i nie chodziło o to, jak czuła się w trakcie spektaklu. Nie była ani zła, ani smutna, w dalszym ciągu była przejęta i odczuwała pewien zawód, ale nie dlatego, że zamiast Lucasa stał tutaj pan Kravis. To niczemu nie umniejszało, w dalszym ciągu te kwiaty i zaproszenie, cała ta operowa otoczka, były tak samo wyjątkowe i przyjemne, tak bardzo, że bez problemu mogła przypomnieć sobie te motyle w brzuchu, jakby wcale nigdzie sobie nie poszły…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już miała napić się trochę szampana, by przed odpowiedzią zwilżyć trochę gardło, ale jej wargi ledwo musnęły szkło, a Camille nagle się roześmiała i musiała odsunąć od siebie kieliszek, żeby niczego nie rozlać. Sytuacja zdecydowanie ją przerosła i najwyraźniej musiała to jakoś odreagować, także jej śmiech był trochę nerwowy, przynajmniej na początku, bo potem rozbawiła samą siebie swoją żałością i tym nieoczywistym szczęściem, które również można było nazwać pechem i wyglądało to nawet całkiem czarująco, kiedy w końcu sobie pozwoliła na szczerą reakcję.
      Akurat też do podchodziło kilka innych osób, które dostrzegła kątem oka, więc najpierw przełożyła kieliszek do tej samej dłoni, w której trzymała kopertówkę i zrobiła krok w stronę pana Kravisa, by się odrobinę zbliżyć, złapać wolną ręką za jego przed ramię i lekko odciągnąć go gdzieś na bok, gdzie nie musieliby się przejmować ciągłym rozpraszaniem przez innych.
      — Przepraszam — mruknęła, nie precyzując jednak, co miała na myśli, choć po tym, jak próbowała powstrzymywać swoje rozbawienie, można było podejrzewać, że chodziło o ten nieoczekiwany śmiech. Upiła łyk szampana i przymknęła oczy, licząc, że to pozwoli jej przywrócić względne opanowanie, głównie to, które miało prezentować się na zewnątrz. Na darmo, bo choć już się nie śmiała, usta pozostały subtelnie wygięte w uśmiechu, a w oczach dalej strzelały błyszczące iskierki, kiedy tylko rozchyliła powieki.
      — Bardzo mi się podoba — odpowiedziała w końcu, kiwając lekko głową, by pan Kravis nie miał żadnych wątpliwości co do jej słów. — Nigdy wcześniej nie byłam tak blisko sceny w trakcie przedstawienia i wszystko jest takie… bardziej. I można się zapomnieć, pomyśleć, że jest się samemu, że jest tylko ta scena i muzyka, nic więcej… Jest łatwiej niczym się nie przejmować, kiedy miejsca obok są puste i nie ma ryzyka, że ktoś za plecami zacznie kaszleć. Jest… intymniej. — Wiedziała, o czym mówi, bo do tej pory miała okazje siedzieć tylko na dole i to w rzędach ustawionych dosyć daleko od sceny, dokąd dźwięki docierały oczywiście bez problemu, ale gdzie trudniej było o taką swobodę, jak na balkonie w boksie. — I nie chcę, żeby pan pomyślał, że przez to, że to nie pana się spodziewałam, to mnie to jakoś rozczarowało — zaczęła, trochę ciszej i trochę innym głosem, już spokojniejszym, ale w dalszym ciągu pogodnym, przy którym wargi wydawały się rozciągać w uśmiechu nieco bardziej, ale też inaczej, jakby cieplej i chętniej. — To bardzo sympatyczny i ujmujący prezent z pana strony, aczkolwiek… Cóż, podsłuchiwał pan. — Rzuciła mu wymowne spojrzenie spod ciemnych rzęs, ale żeby się tak w oczywisty sposób nie zdradzić ze swoją niewinną zaczepką, schowała się zaraz za kieliszkiem.
      Camille naprawdę była w dalszym ciągu zauroczona całą sytuacją. To nie Lucas był odpowiedzialny za ten nastrój, ale nie zmieniało to niczego. No, prawie niczego, bo pan Kravis kierował się innymi pobudkami, niż te, o które mogłaby podejrzewać faceta mającego ochotę wybrać z nią na drugą randkę, ale był to zawód, który dotykał zupełnie innych sfer, tych które normalnie ignorowała. I to z zawziętością. Poza tym w dalszym ciągu ktoś chciał sprawić jej przyjemność, ktoś pomyślał specjalnie o niej i naprawdę się postarał.
      Może było to nawet lepsze niż druga randka? W końcu dla pana prezesa, jak sam powiedział, była to pierwsza randka, a te pierwsze… Dlaczego cały czas jednak wracała do randki, skoro już dawno powinna to słowo wyrzucić z użycia w kontekście tego wieczoru?

      Camie

      Usuń
  75. To było dla Camille takie nowe, takie inne, a jeszcze nie ze wszystkiego zdawała sobie sama sprawę. Nie pierwszy raz była przecież w operze i nie pierwszy raz w towarzystwie, aczkolwiek owe towarzystwo stanowiło tutaj kluczową różnicę. Jeszcze tylko nie wiedziała, jak wielką, jakby siedzenie na widowni z ciocią po jednej stronie i jakimś nieznajomym po drugiej, wcale nie było tak bardzo odległe od samego przyjścia tutaj z mężczyzną, nie wspominając o tym, że mężczyzna był jej szefem, że zaaranżował wszystko sam i że w efekcie siedzieli tak właściwie sami, bez nikogo obok, a przynajmniej bez nikogo, kto byłby zauważalny. Byli więc tak jakby tylko oni, rozciągająca się przed nimi scena i dochodząca zewsząd muzyka, która otulała całe ciało. To było nowe i inne na tak wiele sposobów, że może i dobrze, że do Camille to jeszcze nie do końca dochodziło, bo inaczej wszystko mogłoby się nawet skończyć, dużo szybciej niż dałoby się przewidzieć.
    Oniemiała trochę w zderzeniu z tą bezpośredniością pana Kravisa, bo chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Ani nie tego, jak ją rozwinął. Mimo, że to też przecież nie żadna pierwszyzna, kiedy to zaskakiwał ją swoją niewymuszoną otwartością i brakiem skrępowania w trakcie ubierania swoich myśli w słowa. Sądziła chyba, że jeśli to ona zwróci mu uwagę, nawet tak żartobliwie, na to, czego się dopuścił przy okazji swojej niespodzianki, to jakkolwiek to na niego wpłynie, może troszkę skołuje, chociaż odrobinę… Tymczasem nic sobie ze swojego występku nie zrobił, choć został zdemaskowany! Nie krył się specjalnie, to prawda, właściwie to wcale się z niczym krył, nawet z tym, że był poniekąd bardzo zdeterminowany, by doprowadzić ten wieczór do zamierzonego punktu. Wcale nie brzmiał, jakby rzeczywiście miał wszystko zawdzięczać przeznaczeniu, wcale, a wcale. Choć to raczej nie w słowach Camille powinna doszukiwać się teraz tajemniczego przekazu. Niewiarygodne, że w ogóle zdobyła się na tego typu podejrzenia, bo zazwyczaj takie niuanse umykały jej całkowicie niezauważone.
    Uniosła nieznacznie kącik ust w zagadkowym grymasie, zastanawiając się chwilę nad tym gdyby, do którego nawiązał pan Kravis. Teraz wydawało jej się to takie nierealne, żeby w ogóle komuś przyszło do głowy wysyłać jej kwiaty i trudzić się z załatwianiem zaproszeń na operę po jednej miłej randce, ale takiej bez fajerwerków, choć kilka chwil temu była co do tego całkowicie przekonana, że może jednak… Za to sytuacja, w której szef robi jej taką niespodziankę w ramach zadośćuczynienia, ta sytuacja, która właśnie trwała, choć oderwana od rzeczywistości i trącąca jakąś niepoprawnością, stała się przyjemnie prawdziwa. Jakby była tak oddalona od jakichkolwiek ram, że zwyczajnie nie mogła dotyczyć najbliższego otoczenia; była tak daleko, że wydawała się nie mieć nic wspólnego z codziennością, więc potrzeba by się czymkolwiek przejmować, powoli znikała.
    Topiona w słodkim szampanie, zagłuszana operową muzyką i przyćmiona tajemniczym błyskiem w spojrzeniu, który budził odległą pamięci ekscytację…
    — Nie sądzę, by w ogóle była taka możliwość — stwierdziła z cichym westchnięciem, wzruszając lekko ramionami. — Jedno zaproszenie to i tak dużo, a dwa… To byłoby jak błąd w Matrixie — uznała na głos, nie mając najmniejszych wątpliwości co do swoich słów. Prawdopodobieństwo, że w ogóle ktoś ją zaprosił, nawet teraz wydawało się bardzo małe, a pan Kravis swoją sugestią wykraczał już poza same możliwości matematyki. Nie było szans, żeby Cam miała tak po prostu uwierzyć, że taka sytuacja zwyczajnie jej się przytrafiła, biorąc pod uwagę jej dotychczasowe doświadczenia i niezmienne przekonania co do własnej osoby.
    Nie zgasiło to jednak jej nastroju w żaden sposób, choć dla kogoś mogło to brzmieć, jakby sobie właśnie umniejszała. Poniekąd tak było, ale dawno przestała się takimi rzeczami dołować. To było bardziej jak stwierdzenie prostego faktu niż przytyk w swoja stronę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Poza tym, skoro twierdzi pan, że to przeznaczenie, to cokolwiek, czego się spodziewałam, nie mogłoby być lepsze od tego, co jest teraz — dodała po chwili, opierając krawędź kieliszka o dolną wargę, zostawiając je lekko rozchylone i coraz bardziej oczarowana wpatrywała się w twarz pana Kravisa.
      Minęło kilka, a może nawet kilkanaście sekund w ciszy, nim Camille zaświtało, że przez cały czas utrzymywała kontakt wzrokowy i ani razu nie zapragnęła tego przerwać. Co więcej, gdzieś w trakcie kąciki jej ust uniosły się delikatnie w nieśmiałej kokieterii, jakby niepewnie odpowiadając na wyraz twarzy rozmówcy. I póki o tym nie pomyślała, to jej to w niczym nie przeszkadzało i dopiero kiedy ostrzegawczo zaświeciła się ta mała lampka w głowie, odsunęła szkło ze śladami szminki od ust i zaczęła się rozglądać na boki. Lekki uśmiech jednak nie spełzł jej z twarzy, ale to może dlatego, że nie wiedziała, że się w ogóle uśmiechnęła.
      — Nie myślałam, że wierzy pan w przeznaczenie — zagadnęła, w końcu przerywając ciszę, która zaskakująco nie ciążyła tak bardzo, jak to zwykle bywało. Czuła w niej rosnące napięcie, ale to było co innego i przypominało bardziej… zniecierpliwienie albo wyczekiwanie. Coś, z czym i tak nie wiedziała, co począć, nawet jeśli było na swój przyjemne. — Zawsze kojarzył mi się pan z kimś, kto raczej sięga po coś sam, niż czeka na dar od losu. Żeby nie dać się niczemu zaskoczyć i żeby wszystko było na swoim miejscu. — Mówiąc, obracała z lekka głową na boki, jakby myśląc nad odpowiednimi słowami. — Naprawdę wierzy pan w przeznaczenie? Czy może po prostu umie je pan… przewidzieć? — Była ciekawa, jak to w ogóle to rozumiał i choć temat wziął tak przy okazji, to chyba zaskoczyła nawet sama siebie tą swobodą, z jaką pociągnęła rozmowę. — W ogóle da się pana jakoś zaskoczyć? — spytała jeszcze, ale to już bardziej żartobliwie, bo na pewno istniały takie rzeczy lub sytuacje, których przewidzieć nie umiał nawet pan Kravis. Po prostu Camille jeszcze nie zdarzyło się zobaczyć takiego autentycznego zaskoczenia w jego wydaniu, bo nawet kiedy przyszedł wtedy po nią do archiwum, nie sprawiał wrażenia, jakby nie stało się coś, czego by się nie spodziewał po własnej matce.
      I znów oddała się czarowi, jaki rozsiewał wokół siebie pan prezes, ale teraz stało się tak z pewną dozą świadomości. Camille wydawało się to naturalne w tym momencie, patrzeć na rozmówcę w oczekiwaniu na jego odpowiedź, no bo przecież tak było, tak się robiło. A to, że jej spojrzenie ciągnęło do jego spojrzenia, że usta miały odwagę odwzajemniać coś, co można było znaleźć w jego twarzy, to inna bajka. Bajka wyjęta z ram codzienności, bajka tak odległa od rzeczywistości, że mogła się napisać bez żadnej cenzury narzuconej przez codzienność.

      Cam

      Usuń
  76. W trakcie słuchania, popijała małymi łyczkami szampana, jednocześnie pilnując, by nie wypić go za dużo. Nie chciała męczyć się potem z wyławianiem truskawkowych cząstek – nie chciała ich zostawić na dnie, w sumie ciekawa tego, jak mogą smakować, bo sam trunek był przyjemny i rzeczywiście dosyć słodki, ale Camille była jawnym łasuchem i słodycz jej nie przeszkadzała. Choć ta pomieszana z alkoholem zazwyczaj wiązała się z zażenowaniem spowodowanym jedną z wielu podobnych do siebie sytuacji w klubach albo innych imprezach, które utwierdzały ją w przekonaniu, że jest jakaś nie taka. Te wszystkie darmowe drinki przepite samotnie na barowym stołku, kolorowe i słodkie, te wszystkie kilkunastosekundowe opóźnienia reakcji, w trakcie których próbowała wykalkulować, jak powinna zareagować, to wszystko, ta nieumiejętność wykrzesania z siebie nawet najprostszej reakcji w postaci lekkiego uśmiechu, może jakiegoś skinienia głowy, po prostu czegoś więcej niż wpatrywania się przed siebie, wbijały jej do głowy przeświadczenie, że tak, to właśnie z nią jest coś nie w porządku.
    Akcja równa się reakcji. Trzecia zasada dynamiki. I Camille czuła się tak, jakby zawodziła samego Newtona, choć tutaj dochodziło jeszcze coś, co można byłoby nazwać Trzecią zasadą dynamiki w interpretacji Florence Russo. Także zawodziła Newtona, ciotkę i jeszcze każdego, kto tracił na te drinki pieniądze. W życiu jeszcze nie przyszło jej do głowy, że owe akcje, najprościej mówiąc, nie robiły na niej wystarczającego wrażenia, by jej reakcja wykraczała poza coś więcej niż wewnętrzne rozterki, co tak właściwie należy zrobić. Wiedziała tylko tyle, że nie tego się spodziewano.
    A teraz? Teraz nie zastanawiała się tak właściwie nad niczym konkretnym. Słodki szampan, przyjemny tembr głosu, temat, który miała w jakimś stopniu przemyślany, ale wcale nie chciała się do tych przemyśleń odwoływać, bo musiałaby wygrzebać jakiegoś trupa z szafy, a ten leżał już tam od jakiegoś czasu, więc trzeba byłoby poruszyć te nagromadzone na nim…
    Ale to, co powiedział pan Kravis, było spójne i miło było też wiedzieć, że nie pomyliła się ze swoimi spostrzeżeniami na jego temat. W skrócie po prostu żył i to tak, jak miał ochotę, gdzie tą ochotę determinowały już inne rzeczy, a czy to było związane z przeznaczeniem czy jakąś konkretną filozofią, nie miało w gruncie rzeczy większego znaczenia. Na niespodzianki od losu reagował według tego, co podpowiadała mu intuicja. Trochę się z nim zgadzała, trochę nie, ale naprawdę nie miała teraz zamiaru się nad tym zastanawiać pod kątem własnych przekonań. Podświadomie też chciała dążyć do tego, by wieczór był przyjemny, więc także miał być wolny od tej pełnej zwłok szafy.
    Zdziwiła się zaraz, widząc rozbawienie na twarzy pana prezesa. Jednocześnie sama poczuła zabawne łaskotanie gdzieś w sobie pod żebrami i mimowolnie uśmiechnęła się nieco bardziej. W brązowych oczach malowało się jednak zdziwienie i zaciekawienie, bo Camille nie wiedziała, skąd mu się to tak nagle wzięło. Fakt, mówiła żartem, ale nie sądziła, że mogło to być aż tak zabawne. Po chwili jednak samo zdziwienie urosło do niespodziewanych rozmiarów, a Cam złapała się na tym, że kilka razy powtórzyła już sobie słowa szefa w myślach, rozkładając je na części pierwsze, bo nie od razu dotarło do niej, co tak właściwie zostało powiedziane. I to w taki sposób, że wewnętrzne łaskotki nabrały na sile, a w ustach zrobiło się sucho.
    Oh Dio, no przecież, że nie chodziło o same słowa. Pan Kravis mówił o niej i świadomość tego… łaskotała. Niepokojąco łaskotała, ale łaskotki wywoła cała otoczka, a nie same słowa. O co tak w ogóle pytała…?
    Przełknęła ślinę. Zamrugała kilka razy, na moment spuszczając wzrok. Zaraz podniosła go z powrotem, ściskając ze sobą wargi i kręcąc lekko głową w niemym zaprzeczeniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chyba… chyba nie rozumiem — wyznała trochę przyciszonym głosem i przechyliła lekko kieliszek, by zwilżyć usta. Santa madre!, czy dobrze widziała, że drży jej ręka? Odsunęła od siebie szampana, opuszczając dłoń na wysokość brzucha, nabrała powietrza i posłała panu Kravisowi trochę nerwowy uśmiech, nie przestając patrzeć na niego z wielkimi znakami zapytania odbijającymi się w oczach. — Przepraszam, ale… ale nieświadoma czego? — spytała ostatkami woli i to jeszcze ciszej, choć bardzo starała się utrzymać te resztki fasonu. Nie do końca dalej była pewna, czy rzeczywiście była mowa o niej, o Camille Russo, bo jeśli tak, to Camille Russo nie wiedziała, czy to, co w tym momencie czuła, można było uznać za adekwatne do sytuacji.
      Cholerne łaskotki. Niepokój, ale nie strach. Dreszcze. Mnóstwo dreszczy na plecach.
      Aż w nią to uderzyło. Jedyna rzecz, która jakkolwiek odnosiła się do tego nietypowego opisu, jaki przedstawił pan Kravis.
      — Więc… więc nasze kamery rejestrują też dźwięk… — powiedziała na głos, ale naprawdę bardzo cicho, w dodatku w trakcie podniosła do twarzy kopertówkę, którą przysłoniła usta i nos. — Albo ktoś panu powiedział… — dodała, najwyraźniej w przejęciu nie zdając sobie sprawy, że właśnie rozmyśla na głos. Bo to o to chodziło, prawda? O te wiązanki, które posłała Lucindzie.
      Zaraz jednak zmarszczyła brwi. Kamery nie mogły rejestrować dźwięku, było to wbrew etyce zawodowej. Do tego nie kojarzyła, by w biurze był ktoś, kto nadążyłby za tymi wszystkimi słowami albo już za samym dialektem sycylijskim, bo to z niego znała najwięcej ciekawych epitetów, których używała, jeśli coś bardzo ją zdenerwowało.
      Poza tym sama mówiła, że też jest winna! Więc bycie niewinną, nawet z pozoru, nie bardzo jednak do tego wszystkiego pasowało. No i jednak nie brzmiało to ani trochę, jakby chodziło o tamta sytuację i możliwość, że pan Kravis dowiedział się, co konkretnie zostało wtedy powiedziane. To brzmiało bardziej… jak wabik.
      Oh Dio…
      — Co takiego zrobiłam? — znów zapytała w bardzo krótkim czasie i niby pytanie wydawało się rzucone prosto mostu, ale więcej było w tym bezradności i gotowości, by zaraz za wszystko przeprosić.

      Cam

      Usuń
  77. To wrażenie, że czas zwalniał, a przestrzeń wokół nagle się kurczyła, zabierając zapasy powietrza, znów ją ogarnęło. Znów tak, jakby pan Kravis zaburzał swoją obecnością naturalny porządek świata, który działał w oparciu o naukowowo udowodnione tezy i żadna z nich, a Camille znała ich naprawdę wiele, nie wspominała o takim przypadku. Jeden człowiek był po prostu za mały, by tak oddziaływać na nieskończone otoczenie. Naturalnie więc rozum próbował podpowiadać jakieś inne, bardziej prawdopodobne możliwości, ale ciężko było się wsłuchać w jego głos, kiedy dosłownie brakowało zarówno odwagi, jak i samego tlenu, by wziąć jeden swobodny oddech. Poza tym nie tak łatwo było przyjąć do świadomości, że pan Kravis nie wpływał tak na całą przestrzeń, a jedynie na jej pojedynczą osobę, nawet jeśli ta wersja wydawała się dużo bardziej racjonalna. Przynajmniej pod kilkoma kluczowymi względami, które najbardziej odwoływały się do tych ogólnych prawd o świecie, a już nieco mniej do tego, co mogło dotyczyć samej Camille jako jednostki.
    Wyczekiwała odpowiedzi, choć jednocześnie wcale nie chciała, by jakakolwiek w ogóle istniała. Jeśli coś zrobiła i nie zdawała sobie z tego sprawy, a było to coś, co zaskoczyło pana Kravisa, ale jednocześnie pozwalało mu mówić o tym, w taki sposób, to instynktownie czuła, że nie mogło to być nic normalnego. Po prostu nie, nie w jej przypadku. Nie miała specjalnego szczęścia w życiu, nawet przy robieniu tej przysłowiowej lemoniady, dostawała w oko sokiem z cytryny i to żeby raz w trakcie napełniania jednego dzbanka i chociaż bardzo chciała mieć kontrolę nad swoim życiem, to starania miały jedynie połowiczny skutek. A jeśli coś działo się poza jej kontrolą i to jeszcze do takiego stopnia, że w ogóle o tym nie wiedziała, to nie mogło to być nic, z czego będzie się cieszyć. Sam fakt, że nie miała kontroli, nakładał na to bardzo ciemne barwy.
    Istniała jeszcze możliwość, że pan Kravis się z nią teraz droczył. Tak, to brzmiało nawet całkiem sensownie. Wydawał się nawet być w takim nastroju, skory do żartów, do podpuszczania… Wszyscy w pracy wiedzieli, że Cam łatwo dawała się złapać nawet na najbardziej oczywiste zagrywki, szczególnie wzięta z zaskoczenia. Prezesowi na pewno też to nie umknęło, na pewno nie.
    Serce jej stanęło już w momencie, w którym zrobił krok w jej stronę. Podświadomie wiedziała, dlaczego się zbliżył. Miał jej do powiedzenia coś szczególnego. Czyli nic dobrego. I wcale się nie pomyliła, bo już po pierwszy zdaniu w jej głowie pojawiła się ta wielka pustka pełna niewiadomych. Zastanawiała się nad tą pustką jakiś czas temu, kiedy sobie przypomniała, że nie wie, jak tamtej pamiętnej nocy trafiła do łóżka. W jednej chwili piła kawę, siedząc na kanapie, a w drugiej odklejała włosy od policzka, leżąc w świeżej, nieswojej pościeli.
    Oh Cristo, oh mio Dio, fakt, pan Kravis miał absolutną rację, niestety, bo doskonale wiedziała, jak nieobliczalna potrafiła być w chwilach swojego szczytowego zmęczenia. To znaczy, wiedziała głównie w teorii, bo w praktyce najczęściej była zbyt otumaniona, by rozróżniać rzeczywistość od sennych wizji, gdzie wszystko przypominało w odbiorze raczej to drugie. A snów się przecież często nie pamięta po przebudzeniu.
    Przeszedł ją kolejny dreszcz, trochę mocniejszy, gdy Chayton dodatkowo się jeszcze nachylił. Na moment znalazł się tak blisko, że bała się już jakkolwiek poruszyć. Nie dotknął jej, ale przeszło jej przez myśl, że wystarczyłoby, żeby tylko wzięła ten przeklęty oddech, a jej ramiona uniosłyby się akurat na tyle, by się z nim zetknąć. I nie wiedziała, czy się tego obawiała, czy może wręcz przeciwnie i chciałaby choćby takiego lekkiego muśnięcia, ale zaraz i to zniknęło, bo poczuła jego oddech na skórze przy uchu i gdyby nie towarzyszyły temu kolejne słowa, to pomyślałaby, że to cholernie przyjemne doznanie. Ale nie zdążyła pomyśleć o niczym innym, jak o jednym słowie.
    Nie.
    Po słowie pojawiło się całe zdanie.
    Nie zrobiła tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obejrzała się przez ramię, wbijając spojrzenie w oddalające się plecy pana Kravisa. Potem na trzymany kieliszek, którym bezwiednie zakręciła. Wiedziała, że taki jeden to będzie zdecydowanie za mało, jak tylko skończył się pierwszy akt. Była przygotowana na randkę, na cholerną randkę w operze, na którą przyszła, jak się okazało, ze swoim szefem, a na to nie była, nie powinna być, gotowa.
      Nie, nie pocałowała go.
      Dopiła szampana, odpuszczając sobie jednak te truskawki i obróciła się niespiesznie, ruszając w stronę baru, by śladami pana Kravisa odnieść kieliszek. Nie pocałowała go. Szła powoli, może trochę wolniej niż normalnie, bo nie chciała sprawiać wrażenia, że się spieszy. W razie co zawsze mogła usprawiedliwić się też butami, gdyby komuś – panu Kravisowi – przyszło do głowy, żeby o to pytać. Odchrząknęła cicho, stając obok pana prezesa w pół ruchu.
      — Mógłby pan…? — Uniosła sugestywnie swój kieliszek, rzucając Chaytonowi przelotne spojrzenie. — Została jeszcze chwila przed drugim aktem, spotkamy się przy miejscach? — zasugerowała, już właściwie się oddalając, jak tylko przejął od niej szkło. — Idę do łazienki — dodała jeszcze i nie czekając, równie niespiesznie jak przedtem skierowała się w stronę korytarza, gdzie znajdowały się toalety.
      Może powinna wymyślić co innego? Ostatnio, kiedy poszła do łazienki, to tak właściwie uciekła z jego domu. Dosłownie. Teraz też myślała o ucieczce. Bardzo spokojnie. Z chłodną analizą wszystkich za i przeciw. Trwało to krótko, bo jeszcze nim stanęła przed umywalkami, uświadomiła sobie, że teraz to już bez znaczenia. Powinna się zmyć zaraz, jak tylko wyjaśniło się, od kogo tak naprawdę dostała kwiaty. Albo chociaż zaraz po pierwszym akcie… Szampana sobie wymyśliła! I co jeszcze? Że to dobry pomysł, że to przecież w porządku! Odkręciła zimną wodę i przytrzymała pod strumieniem jedną dłoń, a potem położyła sobie na karku. Generalnie to wszystko wydawało się być w porządku, póki pan Kravis nie postanowił udzielić szczegółowej odpowiedzi na zadane pytanie, tym samym sugerując, że go pocałowała.
      Popatrzyła na swoje lustrzane odbicie, cały trzymając zimną rękę na karku. Czuła, jak serce wali jej jak oszalałe, więc przymknęła na moment oczy i wzięła kilka głębszych oddechów.
      Nie pocałowała pana Kravisa.
      Jak na zawołanie w głowie zaczęły się pojawiać jakieś niewyraźne kadry, których w ogóle wcześniej nie kojarzyła, a już tym bardziej nie umiałaby ich jakkolwiek umieścić na osi rzeczywistości. Wszystko, każdy obrazek z osobna był inny, ale tak samo absurdalny. Równie dobrze mogło jej się coś kiedyś przyśnić i to w ostateczności, bo teraz prędzej podpięłaby to pod jakiś efekt placebo.
      Odrzuciła nieprawdopodobne wizje, próbując skupić się na czymś innym. Czy w ogóle byłaby zdolna do czegoś takiego i to biorąc pod uwagę to całe swoje zaspanie? Nie, po prostu nie. Nie pocałowałaby swojego szefa i na pewno nie w taki sposób, w jaki to zostało zasugerowane. Oh Dio, niby skąd miałoby się to u niej wziąć? I jakby to miało wyglądać? No jak miałoby do tego dojść…?
      Pokręciła głową. Ale jednocześnie przypomniała sobie o dziwności, jaką odczuwała w towarzystwie pana Kravisa po tamtej nocy i której nie umiała wyjaśnić. Do teraz, jeśli w ogóle do tego wracała, to zwalała to po prostu na to, że tamta sytuacja była nietypowa od początku. Dziwna. Niemożliwa. Broniła się słuchawką od prysznica przed swoim szefem w jego domu! Oblała go zimną wodą! To normalne, że po wszystkim mogło być dziwnie, wcale nie musiała go jeszcze całować!
      Nie pocałowała Chaytona Kravisa. Nie. To było całkowicie niemożliwe, bo… bo to nie miało żadnego sensu. Gdyby tak było, to czy nie powinien o tym wspomnieć tak trochę… wcześniej? Czemu niby dzisiaj miałby sobie o tym nagle przypomnieć!

      Usuń
    2. Rozległ się melodyjny dźwięk zwiastujący koniec przerwy, który miał jednocześnie miał zachęcić widzów do powrotu na widownię. Camille popatrzyła na siebie jeszcze raz. Pewniej. Nie pocałowała pana Kravisa, a skoro tego nie zrobiła, to nie było powodów, by uciekać. Nie było ich wcześniej, pojawiły się dopiero przed momentem. Ba! Gdyby teraz uciekła, to tak jakby potwierdzała, że rzeczywiście mogłaby go wtedy pocałować. A nie pocałowała.
      Więc względnie uspokojona, z ostudzonymi obawami, wyszła z łazienki i podążyła wraz z ostatnią falą gości, którzy tak jak ona trochę ociągali się z powrotem na widownię. Nie spieszyła się, bo wszystko było w porządku. Miała równy oddech, serce już prawie wróciło do normalnego rytmu, nie było jej gorąco i miała wyklarowaną sytuację. Uzasadnienie, argumenty – wszystko tak oczywiste, że mogła nawet nie wracać do tego tematu nigdy więcej. Tak, tak właściwie to nawet tak zrobi. Nie było sensu do tego wracać.
      Do boksu wróciła, kiedy już zgasły światła i zostały tylko jedne z dwóch wielkich reflektorów, które skierowane były na ściągniętą jeszcze kurtynę. Dostrzegła ciemny zarys sylwetki pana Kravisa, który już siedział, czekając na rozpoczęcie aktu drugiego i dając sobie jeszcze chwilkę, tylko na wszelki wypadek, by powtórzyć sobie wszystko to, do czego doszła w łazience, przeszła zgrabnym krokiem do swojego miejsca. Mijając Chaytona, popatrzyła na niego krótko, skinęła nieznacznie głową i poprawiając dół sukienki, usiadła. Spokojnie, bez pośpiechu, z pełną swobodą.
      Kurtyna zaczęła się rozsuwać, odsłaniając nowe dekoracje – teraz miało zostać przedstawione życie Alfreda i Violetty, którzy uciekli razem od francuskiej socjety. Violetta porzuciła rolę pani do towarzystwa, od kilku miesięcy ciesząc się wspólną codziennością z Alfredem. Camille uśmiechnęła się w oczekiwaniu na pierwsze dźwięki muzyki. Drugi akt La Traviata był jej ulubionym, zarówno pod względem całej historii, jak i tego, jakie grały wtedy utwory. Nie znała nazwy ani jednego z nich! Ale to nie było istotne, nie o to chodziło.
      Chodziło o to, że dźwięki otulały ciało. Maszerowały po skórze, prowadziły dreszcze wzdłuż ramion, stawiały wszystkie włoski dęba… Dosłownie na połowę sekundy zamknęła oczy. Mrugała najprawdopodobniej. I znikąd stanął przed nią wyrywkowy moment, jedna z sennych chwil, to przeklęte placebo, na które było się podatnym, nawet jeśli wiedziało się o jego istnieniu.
      Przygryzła dolną wargę, wyprostowała się, odsuwając nieco od oparcia i na nowo spróbowała skupić się tylko na operze, na tym wszystkim, co ją tak ekscytowało, kiedy rozbrzmiewała się muzyka, a śpiew roznosił się po widowni. Nic prostszego, prawda?
      Non l'ho baciato.
      Nie była już spokojna i swobodna.
      Westchnęła ciężko. Obróciła najpierw tylko głowę w stronę siedzącego obok pana Kravisa i dopiero, kiedy sam zwrócił na nią uwagę, obróciła się cała, z ciężkim sercem odwracając się od sceny. Popatrzyła na jego twarz, zbierając się w sobie, bo już wiedziała, że jednak nie wszystko było tak oczywiste, żeby nie trzeba było o tym porozmawiać. Uświadomić pana Kravisa, że go nie pocałowała.

      Usuń
    3. — Co do tego… — zaczęła szeptem, ale zaraz zdała sobie sprawę, że tak to jej raczej nie usłyszy. Nie chciała jednak podnosić głosu, choć raczej nikt inny i tak by jej nie usłyszał, bo nikogo innego w boksie nie było. Pochyliła się lekko nad podłokietnikiem, który oddzielał jej miejsce od miejsca zajmowanego przez pana prezesa, przełknęła jeszcze ślinę i zaczęła ponownie: — Co do tego, o czym wspomniał pan na przerwie — zrobiła krótką przerwę, podnosząc spojrzenie do twarzy Chaytona, by upewnić się, że ją słuchał i przede wszystkim słyszał — to sądzę, że to niemożliwe. — Tak, tak, właśnie tak. Właśnie robiła coś, co w innych, normalnych okolicznościach uznałaby za czystą głupotę. — Nie mogłam pana pocałować. Nie widzę powodu, dla którego miałabym to zrobić. Poza tym raczej bym o tym pamiętała, a nie pamiętam. — Nie pamiętała też, jak znalazła się w łóżku, a to właśnie w nim się obudziła, ale to najwyraźniej nie było istotne przy stosowaniu tej nowej logiki, po którą teraz sięgnęła. Mogła mieć tylko nadzieje, że nigdy nie będzie wracać pamięcią do tych słów. — To w ogóle nie ma sensu — ciągnęła, zerkając co jakiś czas, czy pan Kravis rejestrował to, co do niego mówiła. — Nie wydaje mi się, żebym pana pocałowała — powtórzyła tak, jakby w tym jednym zdaniu znaleźć można było całą prawdę o tamtej sytuacji, jakby mieściło się w nim wszystko, od uzasadnienia, po argumenty. I jeszcze przez logikę, której nie można przecież pominąć. — Nie pocałowałam pana — powtórzyła jeszcze raz, tym razem w formie podsumowania. — To, co pan powiedział, nie może być prawdą. Właśnie dlatego.
      Camille naprawdę powinna życzyć sobie teraz, żeby nikt nigdy nie przytoczył jej tych wszystkich słów. Żeby nigdy sama nie musiała ich usłyszeć ze świadomością, że je wypowiedziała. Kiedykolwiek. Bo to co powiedziała było… było absolutnie pozbawione jakiekolwiek konstrukcji, zarówno logicznej – ale w kontekście tej prawdziwej logiki, której używało się w matematyce – oraz językowej czy literackiej, w której użycie tautologii przy tworzeniu argumentów, gdzie te dodatkowo brzmiały właściwie tak samo, jak teza, zaprzeczało całej idei obrony swojego zdania.

      Camille Russo in crazy denial

      Usuń
  78. Nie, nie zrobiła.
    Obudził się w niej wewnętrzny sprzeciw i potrzeba, by jeszcze raz wytłumaczyć, że wcale go nie pocałowała. Już miała mu nawet przerwać, zaczęła z lekka kręcić głową i rozchylała usta, by powtórzyć ten pożal się Boże wywód, ale najpierw ten wywód został zarejestrowany przez tę część świadomości, która jeszcze względnie trzymała się ze zdrowym rozsądkiem, więc Camille ogarnęło chwilowe zwątpienie. To wystarczyło i nie weszła panu Kravisowi w słowo, zderzając się jednak z absurdem tego, co mu przed chwilą powiedziała, ale nie zdążyła palnąć się w tą swoją spanikowaną główkę i posłać siebie w diabły, bo to co pan Kravis mówił dalej, wybiło ją nie tyle z tych krzywych torów, które wcześniej obrał jej koślawy wagonik, co po prostu od razu wypadła z orbity.
    Scusa?
    Przekręciła głowę nieznacznie na bok. Że niby jak to zrobiła…? Nad sensem tych słów też nie zdążyła się zastanowić, choć z pewnością nie dadzą jej spokoju w najbliższej przyszłości. Nie zdążyła, bo włoski pana Kravisa, przynajmniej w przypadku tego jednego zdania, które wypowiedział, był, krótko mówiąc, tragiczny. Tak tragiczny, że powinno ją to zdziwić, a nie zdziwiło wcale, bo już o tym wiedziała i co więcej, z jakiegoś powodu sądziła, że gdyby miała mu na to zwrócić uwagę, to by się powtórzyła.
    Nigdy nikogo nie poprawiała, a już z pewnością nie swojego szefa.
    W jej oczach błysnęła konsternacja przeplatająca się ze zwątpieniem, ale w ułamku sekundy te oczy do połowy się przymknęły w odruchu, który następuje zaraz po tym, jak coś się nagle do nich zbliży. O niczym nie zdążyła pomyśleć, niczego nie zdążyła się przestraszyć, kiedy na wargach poczuła miękki nacisk, który wybudzał przygaszoną ekscytację, przypominał o napięciu i wyczekiwaniu nieznanego. W pierwszej chwili nie wiedziała, co się stało, albo co właściwie zaczęło się dziać, więc Camille nie odpowiedziała na niespodziewany pocałunek w żaden sposób, nie próbowała się odsunąć, nie wyszła niczemu naprzód, jakby podświadomość na nic nie mogła się zdecydować, a w międzyczasie we jej wnętrzu toczyła się walka woli i to bez jej udziału.
    Ale w następnej, kiedy pocałunek na jej wargach się pogłębił, nabrał jakiegoś żarliwego tempa, które okłamywało zmysły, próbując przekonać je, że to nie trwa żadną krótką chwilę, a już całą wieczność, że to wcale nie jest początek; kiedy ciało zadrżało przy pierwszej fali rozkosznego uniesienia, które obiecywało więcej i tylko więcej; kiedy brakło już powietrza, ale zamiast go zapragnąć, jak nakazywałby instynkt przetrwania, wolało się wręcz umrzeć niż przerwać rozgrzewającą pieszczotę, wtedy Camille dała się porwać bez żadnego wahania. Oddała pocałunek tak gorąco, tak czule, jakby wytęskniła się za nim przez okropnie długi czas, jakby tęskniła za tym od zawsze i jednocześnie sama go panu Kravisowi w międzyczasie obiecała.
    Do uszu dotarła znajoma, cichnąca z wolna melodia, ostrzegając podświadomość o nadchodzącym zagrożeniu, jakie mogło przyczynić się do zaczerpnięcia tego niechcianego teraz powietrza. Niektóre muzyczne sekwencje La Traviata szczególnie odbiły się w pamięci brunetki przez to, jak na nią oddziaływały, a drugi akt nie na darmo był właśnie jej ulubionym. Kierowana instynktami zupełnie innymi niż ten przetrwania, Cam uniosła jedną dłoń i ze śmiałością, o którą nikt, kto choć trochę ją znał, by jej nie podejrzewał, zahaczyła dwoma palcami o kołnierzyk pod którym schowany był ciemny paseczek od muchy. Spokojna melodia ucichła. Camille pociągnęła lekko i z wyczuciem, wręcz asekuracyjnie, jakby chciała złożyć kolejną niemą obietnicą, za kołnierzyk pana Kravisa.
    Po auli rozległ się głęboki, niski i dramatyczny dźwięk. Violetta staje przed decyzją, czy porzucić Alfreda dla dobra jego i jego krewnej, czy kontynuować ich osobistą sielankę. Przeklęte dylematy…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brunetka wzdrygnęła się mocno, na tyle, że nawet dłonie przy jej policzkach nie mogły zapobiec temu odruchowi, przez co jej usta odsunęły się na chwilę i przerwały niechcący pocałunek, choć odległość od ust Chaytona zwiększyła się naprawdę minimalnie, ledwo na tyle, by rzeczywiście oboje mogli złapać odrobinę powietrza w płuca, bo Cam przecież zadbała, by ten moment przejścia w przedstawieniu, który tak oddziaływał na jej ciało, nie był zbyt dokuczliwy, by trwał najkrócej jak tylko mógł. Dalej czuła jego bliskość, choć na tę krótką chwilkę było to przyjemnie drażniące łaskotanie, wywołane mimowolnymi muśnięciami dolnej wargi. Przez krótką chwilę mogła zwrócić uwagę na docierający do niej zapach, na opuszki palców stykające się z jej skórą, na to znajome napięcie, którego wcześniej nie umiała w ogóle określić, a które teraz wydawało nawoływać tylko do jednej rzeczy. Do chcenia. A Camille chciała teraz bardzo. Chciała nie oddychać.
      Nie miała pewności, czy to ona sama, czy może jednak Chayton na powrót ją do siebie przyciągnął, ale to chcenie zaczęło znów się realizować. Tylko to już było za mało, jakby dało się nie oddychać jeszcze bardziej, jakby nagle sam pocałunek obiecał już za dużo, jak na jedną pieszczotę. Zdążyła jeszcze nieco obrócić się na swoim miejscu, wesprzeć się na podłokietniku, by z większą swobodą oddawać się zachłannym pocałunkom i przekonywać się, czy to całe napięcie, to całe chcenie nie jest jednostronne. Zdążyła jeszcze beztrosko się zatracić, by nagle zdać sobie sprawę, czym tak naprawdę jest to chcenie. I to przez ten jeden oddech, który najwyraźniej musiał teraz dotrzeć do mózgu i zmobilizować te instynkty, którymi Camille była już zmęczona, a które teraz zdołały zostać uciszone.
      Instynkty, które pozwalały przetrwać w świecie dającym w kość i nie oszczędzającym jej nigdy konsekwencji. A to, czego chciała, niosło ze sobą mnóstwo konsekwencji, mnóstwo różnych konsekwencji, które przeczyły zupełnie idei przetrwania, jaką wyznawała Camille.
      Otworzyła oczy, przyciągnęła do siebie obie ręce i opadła na miejsce, nie wiedząc nawet, kiedy zdążyła przenieść swoje kolana na siedzenie. Popatrzyła prosto na pana Kravisa, od którego tak gwałtownie się teraz odsunęła. Patrzyła na niego z niedowierzaniem i przerażeniem. Dotknęła swoich ust palcami i jednocześnie zdała sobie sprawę, że miała roztartą szminkę. Użyła dzisiaj takiej, która nie ściera się tak łatwo w trakcie picia, za to nie było mowy, żeby wytrzymała to… Rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła i czując rosnące zdenerwowanie, obejrzała się na scenę, potem na swoje nogi, aż w końcu odnalazła swoją kopertówkę, po którą natychmiast sięgnęła. Wyciągnęła z niej otwartą paczkę chusteczek, w międzyczasie opuszczając stopy na podłogę i kiedy udało jej się wydostać jedną z chustek, wstała i resztę paczki podała panu Kravisowi, choć jeśli chciało się być bardziej precyzyjnym, to rzuciła mu ją na kolana.
      Na pewno miał ślady jej szminki, a teraz myślała o dwóch rzeczach: by pozbyć się wszelkich śladów tego, co się właśnie przed momentem stało i by jak najszybciej znaleźć się gdzieś daleko od tego miejsca.
      — Pan musi tu zostać — oznajmiła prędko, ledwo łapiąc teraz oddech. — Ja znam zakończenie, więc… — Więc po prostu ona pójdzie, bo na pewno nie może tu zostać, a pan Kravis na pewno nie może iść teraz z nią. — Przepraszam — rzuciła jeszcze, minąwszy go i bez troski o grację czy nawet swoje zdrowie, wręcz przebiegła na swoich szpilkach do wyjścia z boksu.

      Usuń
    2. Camille Russo wyłączyła myślenie do czasu, aż znalazła się w taksówce, która miała zawieźć ją do domu. Inaczej, gdyby zaczęła przytaczać w pamięci wszystko, co wydarzyło się od chwili, gdy zamiast Lucasa przyszedł pan prezes, pan Chayton Kravis, jej szef, mogłaby nie dotrzeć nawet do szatni, tylko wpadłaby od razu w panikę, mając jeszcze na uwadze, że prędzej czy później pan Kravis musiałby sam wyjść na korytarz, a naprawdę nie mogła teraz przebywać w jego towarzystwie. Teraz wszystko było czymś, co absolutnie nigdy nie powinno mieć miejsca, całe to wyjście do opery nigdy nie powinno się wydarzyć.
      Bo miał rację. Pocałowała go. Teraz, czy wtedy wcześniej, bez znaczenia. Oh Dio, pocałowała go i co więcej, chciała go tak, że aż samej siebie nie poznawała i to było jeszcze bardziej przerażające. Nie tylko to, że całowała się ze swoim żonatym szefem, prezesem pieprzonej firmy, która była ważnym punktem na mapie jej życia, ale że kiedy to się działo, czuła się tak… tak sobą. A przecież to w ogóle nie była ona! Camille Russo nigdy z taką łatwością i z tak klarowną świadomością jak dzisiaj, nie zbliżała się do drugiego człowieka. Nie była pod wpływem żadnych używek, nie była na wpół śpiąca. Była przytomna i zdolna do jasnej oceny sytuacji.
      Che diavolo era quello?!I jak ona w poniedziałek ma pójść do pracy…?

      Camille Russo

      Usuń
  79. Miała cały weekend, by sobie wszystko przemyśleć, chociaż wszystko było powiedziane trochę na wyrost. Miała cały weekend, by przemyśleć sobie wszystko, co uznała za konieczne, by po pierwsze, nie zwariować i po drugie, ustalić sensowny jakiś plan działania. Sytuacja z początku wydawała się naprawdę tragiczna i pozbawiona jakiejkolwiek nadziei, że nie skończy się na najgorszych możliwych konsekwencjach. Camille w swoich najmniej pozytywnych prognozach doszła do etapu, kiedy w poniedziałek przychodzi do pracy tylko po to, by dostać wypowiedzenie, chociaż zdawała sobie sprawę, że brakowało temu pewnej zasadności. Był to jednak ten najczarniejszy, najbardziej ostateczny scenariusz, który zakładał również, że o tym, co wydarzyło się między nią a panem Kravisem w piątkowy wieczór w operze, wie ktoś poza nimi. Nie sądziła, by prezesowi zależało, żeby to rozpowszechniać, bo, technicznie rzecz biorąc, to on ją pocałował pierwszy. Ona tylko zareagowała, a ostatecznie to się tak w ogóle odsunęła, czyli zrobiła to, co należało zrobić. To ona wyszła, także technicznie to przemawiało na jej korzyść, a skoro ona o niczym nie zamierzała nikomu mówić, to wolała wierzyć, że pan Kravis również z nikim się tym nie podzieli. O tym, jaką generalnie mógł mieć przewagę, gdyby nagle mieli się z czegoś tłumaczyć, nie myślała, bo i tak nie czuła się zbyt pewnie i nie potrzebowała bardziej się przejmować.
    Weekend to ostatecznie tylko dwa dni, a to wcale nie tak dużo czasu, żeby obmyślić nie tyle plan co doskonały, a chociażby znośny, który dałby Camille minimalne poczucie, że panuje nad sytuacją. O ile w ogóle było to możliwe.
    Plan przede wszystkim zakładał ograniczenie kontaktów z panem Kravisem do minimum, wykluczając wszystko, co choć trochę odbiegało od pojęcia spraw zawodowych, a to co nie odbiegało i tak miało w założeniu zostać jeszcze bardziej zminimalizowane. W żadnym razie Cam nie chciała czegokolwiek sobie wyjaśniać, tłumaczyć czy omawiać, w szczególności jeśli miało to nawiązywać do piątkowego wieczoru w operze. Tego wieczoru nie było, nic się nie wydarzyło i nie było o czym mówić.
    Kolejny trup do szafy, a sama szafa jest chyba nieskończenie przepastna.
    I tak, złapała się na tym, że skoro nic się nie wydarzyło, to po co miałaby unikać… znacząco ograniczyć kontakty z panem prezesem, ale nie lubiła popełniać tych samych błędów. W piątek wieczorem założyła, że nic się nie wydarzyło i przekonała się, że Chayton najwyraźniej nie wyznaje tego typu zasad. Możliwe, że miało to coś wspólnego z tym, że niekoniecznie dobrze się wtedy wyraziła – umierała z żenowania przez pół soboty, przytaczając sobie swoje własne słowa, którymi próbowała przekonać pana prezesa, że nic, o czym mówił, tak naprawdę się nie wydarzyło. Nic dziwnego, że nie odniosła zamierzonego skutku, skoro mówiła kompletnie od czapy i już nawet bez znaczenia, o co chodziło. Camille jednak nie miała zamiaru próbować drugi raz, nawet jeśli wymyśliłaby metodę, by udowodnić matematycznie i w zgodzie ze wszystkimi zasadami fizyki, że nic się nigdy nie wydarzyło. Chodziło też przecież o to, by zmniejszyć jakiekolwiek ryzyko na to, że coś mogłoby się wydarzyć albo że wydarzyło się jeszcze coś, o czym Cam nie wiedziała. A jak nie wiedziała, to nie musiała wiedzieć.
    Dlatego na rzecz minimalizowania wszelkiego ryzyka mogła zaakceptować tą drobną sprzeczność. Nic się nie stało i dlatego będzie unikać pana Kravisa. Nie unikać, ograniczać kontakt. Scusa.
    Plan zakładał, że pojawiają się jakieś utrudnienia – jedno na pewno, bo jeśli poznała się trochę na swoim szefie, to miała całkowitą pewność, że będzie dążył do rozmowy – i możliwe, że będzie trzeba coś poświęcić w imię jego realizacji, ale Camille była zdeterminowana. Jeśli skupi się na swojej pracy i obowiązkach z nią związanych, wszystko będzie w porządku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Praca w końcu była najważniejsza i tak – pan Kravis stanowił na ten moment jej kluczowy element, skoro miała odpowiadać bezpośrednio przed nim, ale wiele rzeczy nie wymagało wcale bezpośredniego kontaktu. Były maile, telefony, jak i cały system służący do monitorowania postępów poszczególnych projektów. Wystarczyło po prostu zadbać, żeby rozmowa twarzą w twarz nie była konieczna, czyli trzeba trzymać wszystko zaktualizowane jak i samej być ze wszystkim na bieżąco. Może być ciężko, ale czego nie robi się dla dobra sprawy?
      Dwa dni nieobecności pana Kravisa nie uśpiły jej czujności. Kiedy było jasne, że wrócił z Pentagonu, na pierwszy ogień poszło jej biurko. Gdyby sama miała siebie szukać, to pierwsze co poszłaby do swojego biurka, to oczywiste. Było jej szkoda, bo lubiła swoje graty i z bólem serca podjęła decyzję, że będzie tam siadać tylko i wyłącznie wtedy, kiedy będzie miała stuprocentową pewność, że nie narazi się na znalezienie przez pana Kravisa. Czyli tylko wtedy, kiedy nie będzie go w biurze albo ewentualnie będzie powszechnie wiadomo, że jest teraz zajęty w jakimś konkretnym przedziale czasowym. Rezygnacja z biurka to spore utrudnienie, fakt, ale miała pewne priorytety. Żegnajcie dwa wielkie ekrany, witaj malutki ekraniku od laptopa… To znaczny przeskok, jeśli chodzi o komfort pracy, ale to też nie było coś, z czym wcześniej Camille się nie zmierzyła. Po prostu na nowo będzie się musiała przyzwyczaić do przesuwania okien aplikacji, zapamiętywania niektórych danych, żeby bez przerwy nie wracać do poprzedniego programu albo dokumentu i tym podobne. Jednak skoro dawała pracować tak wcześniej, to teraz też da radę.
      W międzyczasie zdążyła się zorientować, gdzie w biurze jest miejsce, gdzie mogłaby siedzieć i nie wpaść na prezesa i żeby on nie wpadł na nią, a jednocześnie gdzie nikt by jej nie szukał. Na początku myślała o tarasie, ale potem zdała sobie sprawę, że taras to też ślepy zaułek, więc gdyby została znaleziona tam, opcje ucieczki byłyby mocno ograniczone. Żadna z mniejszych salek do pracy też nie wchodziła w grę, bo po pierwsze przez większość czasu były one bez przerwy zajęte, a po drugie bała się, że jeśli jej nazwisko tylko pojawi się na liście rezerwujących, wystawi się jak kaczka na strzelnicy. Dlatego trochę się naszukała, ale w końcu znalazła. Miejsce idealne znajdowało się dokładnie za biurkiem Jamesa. Nie dość, że było w takim miejscu, do którego trzeba było po prostu chcieć pójść, żeby je znaleźć, to jeszcze przecież ona nie znosiła Jamesa! Zawsze jej dokuczał i sobie z niej żartował. Nikt nie podejrzewałby, że siedzi na ziemi za jego biurkiem, a gdyby ktoś zapytał, to przecież pracowali razem nad projektem! No i pan Kravis nie musiał nigdy chcieć szukać Jamesa, bo przecież Camille była koordynatorką!
      Sam James nie omieszkał wykorzystać sytuacji, drocząc się z nią w każdej wolnej chwili, ale znoszenie jego zaczepek wydawało się mniej szkodliwe, niż ryzykowanie, że znajdzie się pod ostrzałem pana prezesa. Oczywiście nie powiedziała koledze prawdy, właściwie to nic mu nie powiedziała. Po prostu przyszła z poduszką, upewniła się, że listwa pod jego biurkiem ma chociaż jedno wolne gniazdko i tyle. No, może nie tyle, bo jeszcze trzeba było sobie zapewnić milczenie Jamesa, żeby przypadkiem nie zaczął o tym paplać na lewo i prawo, ale cena i tak była niska w porównaniu do tego, co zyskiwała Cam.
      Camille zaczęła też przychodzić do pracy wcześniej, żeby nie zostawać w pracy dłużej i nie mieć jednocześnie wyrzutów sumienia, że coś nie zostało zrobione. Punkt siódma a ona rozkładała się już za biurkiem Jamesa. Tak, było to kolejne wyrzeczenie, bo to, że wstawała wcześniej nie oznaczało wcale, że szła spać wcześniej. Ale od czego była przecież kawa?
      W kuchni zaliczyła pierwszą wpadkę. Jakoś koło dwunastej poszła po trzecią kawę tego dnia i już trzymała w dłoniach gorący kubek z unoszącą się nad nim parą, już się uśmiechała na samą myśl, co kofeina zacznie wyprawiać z jej głową, jak przyjemnie będzie pracować i nie czuć się jak zombie, kiedy w pomieszczeniu ktoś się pojawił.

      Usuń
    2. Camille była wtedy trochę nieprzytomna, stąd ta potrzeba kawy, ale jak tylko jej oczy zarejestrowały sylwetkę pana Kravisa, wszystkie systemy wskoczyły na najwyższe obroty, rozbudzając ją całkowicie. W głowie rozległ się czerwony alarm i jedyne, o czym myślała, to że misterny plan został narażony na niepowodzenie i że trzeba natychmiast pozbyć się tego ryzyka. I wybiegła. Najzwyczajniej w świecie wybiegła bez słowa, jakby gonił ją co najmniej jakiś diabeł. Następnego dnia przyszła do pracy z termosem, poświęcając tym razem smak świeżo zaparzonej kawy.
      Na spotkanie zespołu nie poszła, bo… zasnęła. Zasnęła na siedząco za biurkiem Jamesa i spała dobre półgodziny za nim jej głowa zaczęła opadać i nie uderzyła o kant mebla. Miała zamiar pójść i się w ogóle nie odzywać, ale miała ciężką noc… Dzień wcześniej wróciła do domu, żeby przekonać się, że ciocia zaprosiła na obiad Lucasa w ramach podziękowań za to, że zabrał jej ukochaną siostrzenicę do opery, no i przecież wypadałoby go lepiej poznać… Nie dość, że w pracy miała teraz ciężko, to jeszcze zapomniała o bałaganie w życiu prywatnym. Camille nie przewidziała, że sprawa opery może odbić się również na jej relacji z ciocią, a tym bardziej z Lucasem, które spodziewała się już nigdy w życiu nie zobaczyć, dlatego ten obiad był jak siedzenie na minie, która zaraz miała wybuchnąć. I prawie wybuchła, rozsadzając nerwy Camille i zwiastując kolejny życiowy Armagedon. Prawie, bo ostatecznie coś nie stykało w przewodach – los dosłownie w ostatniej chwili poprzekładał chyba kabelki.


      — O co chodzi, Camille?
      Podskoczyła w miejscu, bo to nie był głos cioci Florence. Z dłońmi zasłaniającymi twarz obejrzała się za siebie, by spotkać się z rozbawionym spojrzeniem Lucasa.
      — Powiedziałaś cioci, że zabrałem cię do opery? — spytał jeszcze bardziej rozbawiony. — Dlaczego? — Zmarszczył brwi, nie kryjąc też swojego zdziwienia.
      Cam pokiwała głową. Wzruszyła ramionami.
      — Tak wyszło… — wymruczała pod nosem, naprawdę nie wiedząc, co miałaby mu powiedzieć. Że sądziła, że naprawdę to on zabiera ją do opery, a okazało się, że to był jej szef? Nie mogła tego powiedzieć cioci, po prostu nie mogła, dlatego niczego nie naprostowała. — Byłam w operze, ale z kimś innym… I ciocia…
      — Ach! I ciocia Florence myśli, że ze mną, żeby nie wiedziała, z kim naprawdę? No proszę, Camille! — Roześmiał się, kręcąc głową, a ona nabrała ochoty, by wrócić do środka i samej wszystko już wyjaśnić. — No dobra, niech będzie, ale powiedz mi tylko jedną rzecz. Zamierzasz spotkać się z tym kimś jeszcze raz?
      — Nie. — Oczywiście, że nie! To przecież jej szef, którego w ogóle nie powinno tam być. — Słuchaj, ja przepraszam…
      — Zrobimy tak — przerwał jej, zbliżając się do niej o krok. Na jego twarzy cały czas czaił się rozbawiony uśmieszek, ale w oczach pojawił się tajemniczy błysk. — Opera będzie naszą małą tajemnicą, ale pod warunkiem, że rzeczywiście gdzieś razem jeszcze wybierzemy, dobra?
      Oh Dio…


      No i zaczęło się od wspólnego lunchu. Był to bardzo… zwyczajny wybór, nie do końca tego się spodziewała, szczególnie, że słowa Lucasa brzmiały dla niej tak, jakby miała mu oddawać przysługę, więc z założenia mógł postawić takie warunki, na jakie miał ochotę. A chciał zjeść razem lunch. Czy była rozczarowana? Nie. Wręcz przeciwnie, bo nie było to w ogóle zobowiązujące. Więc poszli razem na lunch. Lucas zaproponował, że po nią przyjdzie i zjedzą gdzieś w jej okolicy, żeby nie musiała się martwić, że się zasiedzi. Albo, jak zażartował, żeby miała wiarygodną wymówkę, kiedy będzie chciała się już zmyć. No i poszli razem na lunch w przerwie w pracy. I było całkiem miło, ale też całkiem zwyczajnie. Na pewno zwyczajniej niż nad basenem z butelką wina i pudełkiem włoskich łakoci…

      Usuń
    3. Camille z niepokojem zauważyła u siebie pewną rzecz. Nieważne, jak bardzo się starała, nie potrafiła nie myśleć o Chaytonie. Oczywiście, że w pracy myślała bardzo dużo o tym, jak na niego nie wpaść, ale tego wymagała sytuacja. Dlaczego myślała o nim w domu? Dlaczego zastanawiała się, czy te wszystkie jej zabiegi w ogóle mają sens, bo co jeśli panu Kravisowi wcale nie zależało, żeby z nią porozmawiać i tak właściwie, to już dawno o wszystkim zapomniał? I wtedy coś ją ściskało nieprzyjemnie od środka, coś w jej wnętrzu skręcało się niemalże boleśnie na samą myśl, że tak naprawdę to było dla niego nic i, na przykład, dlatego tak łatwo szło go unikać. Albo tak łatwo przyszło mu ją wtedy pocałować. I próbowała to wszystko ignorować, spychać to do przepastnej szafy z trupami, bo naprawdę chciała mieć spokój i nie myśleć o tym, co myślał pan Kravis w związku z całą sytuacją. Tak, byłoby najlepiej, gdyby nic nie myślał i żeby zapomniał, żeby dla niego też nic się nie wydarzyło, nawet jeśli w innym znaczeniu niż dla Camille. Starała się też, żeby nie odczuwać, że jej szkoda. Szkoda jej, że nie mogła wspominać sobie wyjścia do opery, niespodzianki i kwiatów, bo nie dało się o tym myśleć bez myślenia o tym, co wydarzyło się w trakcie drugiego aktu spektaklu. To było przez chwilę poczuć się tak dobrze, mieć świadomość, że ktoś chciał sprawić jej przyjemność, zostać dostrzeżoną… Ale nie mogła o tym myśleć, bo pan Kravis był jej szefem i przede wszystkim miał żonę.
      Piękną, elegancką żonę, która wydawała się wyglądać u jego boku jeszcze piękniej. Błyszczała jak klejnot, była pewna siebie i taka spokojna, kiedy tylu ludzi patrzyło tylko na nią i na Chaytona. Bez najmniejszego zająknięcia odpowiadała na pytania, zerkając co jakiś czas na swojego męża, swojego przyjaciela i swojego wspólnika w jednym.
      — Taka piękna z nich para! Widzisz, Camille? — ćwierkała cioteczka, kiedy razem siedziały na kanapie w salonie przed włączonym telewizorem i oglądały wystąpienie państwa Kravisów. — A ta suknia? Oh mia ragazza, jak ona na niej leży! Na tobie też taka by dobrze wyglądała! Może poprosimy panią Peralta, żeby ci taką uszyła?
      — Och tak, koniecznie — odparła bez krzty entuzjazmu i posłała Florence spojrzenie spod byka. — Bo mam za mało ubrań i za dużo pieniędzy.
      — Tak, tak… Wiesz co? Jak ma się tyle pieniędzy, to chyba już się mężczyzna nie przejmuje… Wtedy to kobieta może sobie pachnieć, jak jej się chce, bo to i tak niczego o niej powie. — Florence machnęła ręką, zmieniając swój nastrój jak chorągiewka na wietrze. — Ale w życiu bym nie pomyślała, że szef mojej Camillii będzie w telewizji! Kochaniutka, moja najcudowniejsza, nawet nie wiesz, jaka jestem z ciebie dumna! Mia, mia…! — Nim panna Russo w ogóle zdążyła przestawić się na kolejny nastrój cioteczki, ta już ją wyściskiwała i chwaliła tak bardzo, jakby co najmniej Cam była teraz w telewizji i reprezentowała teraz tą firmę.
      Wieczorem siedziały obie w łazience – Florence na brzegu wanny z grzebieniem w dłoni, a Camille na niziutkim stołku. W łazience było ciepło, unosiła się para, Cam była owinięta ręcznikiem i siedziała plecami do cioci, przesuwając palcem po ekranie telefonu. Obie oglądały Instagrama Rosalie Ayton-Kravis, podczas gdy cioteczka wczesywała w wilgotne włosy siostrzenicy rozmarynowo-szałwiowy olejek. Pani Russo koniecznie chciała pooglądać ubrania i poprzyglądać się żonie szefa jej siostrzenicy i Cam wolała nie pytać, co to miało na celu. Nie zdziwiłaby się, gdyby cioteczka stwierdziła, że chce ją bliżej poznać, bo to przecież tak jakby szefowa Camille. Bardzo jakby, ale z doświadczenia wiedziała, że lepiej o nic nie pytać i niczym się nie sugerować. Cioteczka Flo miała swoje miała swoje życiowe mądrości i w końcu jakoś do nich sama musiała dojść.

      Usuń
    4. — Ale gotować to ona chyba nie potrafi… no zobacz, no tylko popatrz na ten talerz! Co to ma w ogóle być? Kto tak kroi pieczywo? I po co tak rozrzucać całe to zielsko? Żeby tak potem z całego talerza je zbierać po jednym listku? — Cioteczka nie wytrzymała, kiedy przewinęło się kolejne zdjęcie posiłku, które Rosalie udostępniła na swoim Instagramie i z wyraźną dezaprobatą kręciła głową, cmokając na te niedorzecznie wyglądające posiłki, jakby naprawdę wierzyła, że talerze Rosalie właśnie tak wyglądają każdego dnia i że sama jest odpowiedzialna za swoje posiłki.
      To był pierwszy raz od piątkowego wieczoru, kiedy Camille uśmiechnęła się szczerze i nie próbowała tego powstrzymywać. Pomyślała sobie nawet, że mimo tych wszystkich trudności i komplikacji, które miała na głowie przez ostatnie dni, prędzej czy później wszystko się ułoży, bo wystarczyła ta jedna niezmienna osoba w jej życiu, która była przy niej zawsze, nawet jeśli sama nie wiedziała, jak bardzo było potrzebna.

      Dzień po jubileuszowym wystąpieniu pana prezesa i jego żony, biuro huczało. Ale huczało po cichu, szepcząc. E! Online dostarczyło niezłej pożywki na plotki, a choć na co dzień w pracy panowała ogólna atmosfera profesjonalizmu, to kto mógłby się oprzeć takim domysłom? Nigdy nie dało się ukryć, że życie towarzyskie Chaytona Kravisa było tematem interesującym, bo tak naprawdę niewiele było o nim wiadomo, więc naturalnie, że chciało się wiedzieć więcej. Nic tak nie buduje przywiązania i lojalności, jak dociekanie, co się wyprawia w życiu małżeńskim własnego szefa! Ten człowiek na samej górze, twarz firmy nagle staje się taki bardziej ludzki i bliższy pracownikom, kiedy mogą sobie poplotkować na jego temat.
      Camille oparła się bez większych problemów. Miała za sobą cały wieczór przeglądania mediów społecznościowych Rosalie i z ręką na sercu mogła stwierdzić, że ta kobieta miała udane, piękne życie i nic, czym się dzieliła – a dzieliła się wieloma rzeczami – mogło wskazywać, że działo się coś niedobrego, jak na przykład rozpad małżeństwa. To, że nie publikowała zdjęć ze swoim mężem wskazywało tylko na to, że pewnie zależało jej na podkreśleniu swojej niezależności. I bardzo dobrze, niech odhacza każdy kolejny sukces w taki sposób, żeby nikt jej nie wytknął, że sama w nic nie włożyła żadnej pracy. A to co E! Online skomentowało jako dystans między małżonkami, Cam zaraz podpięła pod zwykłą skromność. Nie każda para przecież lubiła obściskiwać się na oczach widowni i to takiej uzbrojonej w aparaty, flesze i obiektywy, które pozwalały zrobić zdjęcie tej małej żyłki na białku oka, a potem takie zdjęcie dostawało jakiś durny podpis na temat stresu. Cam nie była specjalistą od PR, ale nie sądziła, by państwo Kravis mieli się czym przejmować.
      Bardzo chciała tak sądzić, bo tylko podkreślało słuszność jej przedsięwzięcia. Chayton miał żonę, żyli w szczęśliwym małżeństwie i byli piękną parą, która kojarzyła się z sukcesem. Dlatego, jeśli ona, Camille Russo go pocałowała – bez względu kto zaczął i dlaczego – to żadne nie powinno nigdy do tego wracać. Żeby niczego nie psuć, bo tamto nie powi… nie miało żadnego znaczenia. Czymkolwiek było i jakkolwiek nie dawało o sobie zapomnieć, bo inaczej nie siedziałaby na podłodze za cholernym biurkiem cholernego Jamesa.
      A jakże była szczęśliwa, kiedy okazało się, że może na resztę dnia wrócić do swojego biurka, bo pan prezes wyszedł! I to na dyżur! Usłyszała o tym przez przypadek, kiedy szła do łazienki i mijała recepcję, a koordynatorka biura przekładała jakieś spotkania. To był dobry znak, a już szczególnie cieszyły się z tego jej plecy. I pośladki. I szyja. Nie dość, że ostatnio sypiała wyjątkowo źle, to jeszcze męczyła swoje ciało siedzeniem na ziemi w pozycji, która nie była wygodna i nie sprzyjała postawie.

      Usuń
    5. W ciągu dnia dostała wiadomość od Lucasa z zapytaniem, o której kończy pracę i czy po nią nie podjechać. Odpisała, że nie ma takiej potrzeby, bo i tak szybciej będzie w domu, kiedy pojedzie metrem. Lucas stwierdził, że w takim razie poczeka na nią na stacji i odprowadzi ją kawałek do domu, na co Camille mogła przystać, nie czując się specjalnie pod żadną presją. Skoro miał czas, a i tak mieszkał w okolicy Bay Ridge, to niech będzie. I rzeczywiście popołudniu czekał na nią na stacji, od której miała wręcz prostą drogę do domu, więc aż dziw, że przyszedł tylko po to, by się z nią przejść kilka minut.
      — Chciałem się z tobą zobaczyć — stwierdził, tak po prostu, jakby to był jedyny powód i z uśmiechem wzruszył ramionami. — Poza tym ostatnio miałem wrażenie, że ciężko wcisnąć się w twój grafik. Dwadzieścia minut lunchu? I że jeszcze zdążyłaś wszystko zjeść!
      Camille wiedziała już, że to żaden przytyk i że Lucas po prostu żartował. Często to robił. Dlatego posłała mu lekki uśmiech, idąc niespiesznie przed siebie.
      — A ja słyszałem od twojej cioci, że gdybyś mogła, to byś nie odchodziła od stołu… — rzucił jeszcze ni to obojętnie, ni z poważnym wyrzutem.
      — Gdybym mogła! — Podkreśliła ostatnie słowo, jakby to miało działać korzystnie na jej obronę. — Ale nie mogę. Muszę pracować, spać… — zaczęła wymieniać, choć wystarczyłoby, żeby powiedziała o samej pracy, bo ostatnio to nawet nie spała za wiele.
      — A chciałabyś coś zjeść w sobotę wieczorem? Albo nawet w piątek?
      — Chciałabym coś zjeść teraz, więc na pewno będę chciała jeść zarówno w piątek, jak i w sobotę.
      — To jesteśmy umówieni? — zapytał, a Cam stanęła na moment, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Lucas to zauważył, ale nie wydawał się przejęty. — Przez telefon łatwiej byłoby ci się wykręcić — odparł z chytrym uśmieszkiem, zdradzając się tym samym, dlaczego chciał się z nią zobaczyć. — No, ale jak rozumiem, będziesz głodna, więc akurat — podsumował, robiąc krok w jej stronę i przyciągnął ją do siebie jedną ręką. — To mój zakręt — dodał trochę ciszej, kiedy lekko ją przytulił na pożegnanie i z zadowolonym uśmiechem ruszył w swoją stronę, gestem jeszcze dając znać, że będą w kontakcie.
      Odprowadzała go chwilę spojrzeniem, aż w końcu dotarło do niej, że właśnie umówili się na najbliższą sobotę. Albo piątek. Pokręciła lekko głową, nie mogąc zrozumieć, co ją tak właściwie w tym dziwi i wznowiła krok. Wyciągnęła telefon z torebki, by spojrzeć na godzinę i przy okazji zobaczyć, czy nie ma żadnych nowych powiadomień. Poprawiła rozwiane włosy, zaczesując je palcami na jedno ramię i już zaczęła powoli zastanawiać się, czy nie zadzwonić do cioci, która była jeszcze na swojej zmianie w restauracji. Mogłyby dzisiaj gdzieś razem wyjść, do jakiejś sąsiadki czy coś…
      Kątem oka dostrzegła nadjeżdżający radiowóz, więc na chwilę w odruchu podniosła na niego spojrzenie, ale zaraz wróciła do ekranu telefonu. To nie było nic dziwnego, czasami zdarzało się, że w ramach patrolu przejeżdżała tędy policja. Natomiast dziwne było to, że samochód tak jakby próbował się z nią zrównać. Jedna z szyb zsunęła się, a ze środka nagle usłyszała swoje imię. Na dobre przestała interesować się komórką i zastanawiać nad tym, czy zadzwonić do cioci. Zamiast tego bardzo zainteresowała się radiowozem, który znał jej imię. Pochyliła się wiec nieco, żeby dojrzeć przez szybę, kto ją wołał i w tej samej chwili żołądek podszedł jej do gardła.
      Dosłownie zamarła. Stanęła jak wryta, jakby ktoś właśnie przytwierdził jej stopy od dołu do chodnika jakimiś śrubami.

      Usuń
    6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    7. To był pan Kravis. No jak nic to był on, stał teraz przed nią i blokował przejście chodnikiem! Stał ubrany w mundur, a wcześniej wysiadł z radiowozu. Camille zrobiła jedyne, co wydawało się słuszne – odwróciła się z zamiarem pójścia w przeciwną stronę, może nawet z powrotem na stację metra. Bezpośrednie starcie wymagało odpowiednich środków w postaci ucieczki. To jedyne, co przyszło jej teraz do głowy. I może gdyby była trochę szybsza, to zdążyłaby w ogóle postawić jeden krok, bo o biegu nie było mowy. Biegła dzisiaj na metro i to dwa razy, ani razu się nie przewróciła, więc pewnie wykorzystała swój limit dzisiejszy limit szczęścia sprawnościowego. A tak to usłyszała, coś więcej niż własne imię.
      — Przepraszam, ale co…? — Odwróciła się z powrotem przodem do pana prezesa… pana Kravisa w mundurze policyjnym i wbiła w niego spojrzenie pełne niedowierzania, ale też oburzenia. — Przecież… przecież to… — próbowała coś powiedzieć, bo na pewno było coś, co mogłaby powiedzieć i dałoby jej przewagę, ale była zbyt skołowana, żeby coś odpowiedniego przyszło jej do głowy. — Pan mi grozi, że… że w ogóle co? — Oparła ostentacyjnie dłonie na biodrach. Zaczęła sobie myśleć, że pan Chayton właśnie oszukiwał. Cheatował. — Co ja niby takiego zrobiłam, co? — oburzyła się, podnosząc mimowolnie głos, czego zaraz pożałowała, bo zwróciła na siebie uwagę starszego mężczyzny, który sprzątał przed swoim domem i dwóch kobiet, które były co prawda trochę oddalone, ale zaczęły się teraz bardziej przyglądać sytuacji przy radiowozie niż swoim dzieciom. Przeklęła pod nosem po włosku i chociaż bardzo nie chciała, podeszła bliżej do pana Kravisa, ignorując te wymowne gesty, żeby wsiadła do samochodu. Ani myślała! Nie po to dwoiła się i troiła, nie po to poświęcała swoje biurko i świeżo zaparzaną kawę, żeby jej szef po prostu wskoczył sobie w mundur i postanowił ją aresztować.
      To był absurd. Najczystszy absurd w najczystszej postaci.
      — Wie pan, że to totalnie wykracza poza wszelkie granice? — zapytała retorycznie, kiedy była tak blisko, że mogła wyrażać swoją wściekłość szeptem. Była wściekła! Pan Kravis cheatował, podczas gdy ona starała się, żeby wszystko było fair, więc złość żarzyła się w jej oczach jak węgielki. — Nie może mnie pan aresztować. Po pierwsze, nic nie zrobiłam, a po drugie… po drugie to na pewno jest jakiś konflikt interesów — mówiła cicho, ale na tyle dobitnie, żeby nie zostawić żadnych wątpliwości, jak bardzo jest wściekła, ale jeszcze nie na tyle, by zacząć wściekać się po włosku. Bo prócz wściekłości, odczuwała też okropne zmieszanie, bo nie mogła uwierzyć, że Chayton Kravis, szanowany prezes światowej firmy, poważny człowiek, przyjechał radiowozem pod jej dom, żeby… żeby tak właściwie co? — Nie może mnie pan aresztować — powtórzyła, ale tym razem bez takiego przekonania jak przed chwilą. — A ja… ja nie muszę wsiadać do radiowozu. Tak. — Podniosła palec do góry, jakby właśnie chciała mu coś wytknąć, ale zatrzymała się w pół ruchu i jedynie tym palcem pokiwała, samej spuszczając wzrok na ich buty.
      Miała dziwne przeczucie, że generalnie, skoro pan Kravis i tak oszukiwał, to miał gdzieś jakiś tam konflikt interesów, czy w ogóle zasady. Przyjechał niemalże pod jej dom pieprzonym radiowozem, a ona próbowała ugrać coś, powołując się na jakieś śmieszne granice! No ale co mogła innego zrobić? Jeśli wsiądzie do tego samochodu, to zostanie w nim sam na sam ze swoim szefem, a próbowała temu zapobiec przez ostatnie kilka dni. Niby teraz miała bardziej do czynienia nie z prezesem, a funkcjonariuszem policji, który, z tego co kojarzyła, powinien raczej pilotować śmigłowiec, niżeli prowadzić radiowóz, ale siłą rzeczy chyba powinna się cieszyć, że jednak pojawił się tutaj z samochodem, jeśli już w ogóle musiał.

      Camille Russo

      Usuń
  80. [Siódma karta? Pięć lat? Kurdeczka... Wiesz co, ja w ogóle to mam wrażenie, że Twoje postaci to są zespolone z NYCem! Ale to bardzo dobrze, niech są tutaj kolejne pięć lat! :D

    Uznałam, że może w takim razie spóbujemy z Chaytonem. Będzie on na pewno bardziej zyskownym przedsięwzięciem dla Hazel, która teraz na bogactwo nie narzeka... :D A wbijanie szpilek mamci.... Tylko sprawia, że wizja tego wątku jest coraz bardziej kusząca. A w razie czego - możemy też do miary porwać Reginalda, nic - poza naszym czasem i możliwościami - nie stoi na przeszkodzie.

    Czyli co... zaczynamy od przypadkowej wizyty w pracowni Hazel? Czy raczej to będzie jakieś z góry zaplanowane przez Kravisa lub jego matkę przedsięwzięcie? :D]

    Hazel Evans

    OdpowiedzUsuń
  81. Była przekonana, że gdyby zapytać pierwszą lepszą osobę z ulicy, co jest bardziej nieczystą grą – unikanie kogoś w biurze bez nadużywania niczego poza gościnnością kolegi z pracy, który nie wyraził żadnego sprzeciwu, gdy zajmowała kawałek podłogi za jego biurkiem, czy nachodzenie kogoś poza godzinami pracy tej osoby i to w dodatku korzystając z przywilejów, jakie dawał mundur – odpowiedź byłaby jedna. Problem jednak był taki, że nikogo by nie zapytała, bo to by oznaczało, że ktoś poza nią i panem Kravisem musiałby zostać chociażby wtajemniczony w to, od czego w ogóle się zaczęło.
    Poza tym Camille nie robiła ani nic złego, ani nie zaniedbała żadnego ze swoich obowiązków. Raz nie przyszła na spotkanie zespołu. Raz! Gdzie i tak wszystko, co mogłaby wnieść, było ogólnodostępne dla reszty zespołu oraz dla Samuela i pana Kravisa też. Uzupełniała wszystko na bieżąco w plikach dostępnych w chmurze, więc tym bardziej ta jej pojedyncza nieobecność nie była aż tak drastycznym posunięciem, jak czekanie na nią w radiowozie na drodze, którą szła do domu! Poza tym jej nieobecność to był przypadek, bo zasnęła. Trochę inaczej miała się sprawa wtedy, kiedy koordynatorka biura dała jej znać, że pan Kravis czeka na nią w swoim biurze, bo prawda, wtedy nie przyszła zupełnie umyślnie. Ale za to tego samego dnia wysłała na jego mail ostatnie podsumowanie raportów od inżynierów i wstępne wyniki testów bio-czujników, które miały być zastosowane w produkcie. I na końcu maila napisała, że w razie jakichkolwiek pytań albo zaleceń, to czeka na wiadomość zwrotną, więc w sumie też miała na to jakąś podkładkę. Nie była nieosiągalna. Po prostu nie chciała rozmawiać o niczym poza pracą, bo po to przychodziło się do biura – żeby pracować, dokładnie tak. A tak naprawdę w wielu, jeśli nie większości przypadkach, sprawy związane z pracą można było załatwić drogą elektroniczną.
    Jeśli pan Kravis miał jej coś do zarzucenia w sprawach związanych z pracą, mógł to dać jaśniej do zrozumienia koordynatorce biura, żeby także coś o tym wspomniała, łapiąc Camille przy recepcji. Aczkolwiek tu mógłby być problem, bo jeśli chodzi o pracę, to panna Russo bardzo się starała się, żeby właśnie nie było się do czego przyczepić, a jak jej na czymś bardzo zależało, to mogła zrobić naprawdę wiele. Zresztą, pracowała tu gdzie pracowała i nie było to nic łatwego, biorąc pod uwagę, ile razy wysyłała swoje CV.
    No i nie wspominając o obecnej sytuacji, bo jeśli się nad tym zastanowić, to chyba naprawdę musiała postawić pana Kravisa pod ścianą i bez żadnego wyboru, skoro uznał, że wdzianie munduru i zatrzymanie jej pod pretekstem aresztowania to jedyny sposób, żeby z nią porozmawiać. Camille chyba naprawdę się postarała, ale pierwszy raz chyba miała tego pożałować.
    Aż zachłysnęła się własnym krzykiem, kiedy nagle jej ciało znalazło się w nieco innym położeniu, a z chwilą, gdy poczuła za swoimi plecami bliską obecność pana Kravisa, w osłupieniu niemalże połknęła ten cichy krzyk i tylko popatrzyła za siebie przez ramię z konsternacją wymalowaną na twarzy.
    — Co pan… — Chrzęst kajdanek skutecznie jej przerwał, bo aż otworzyła szerzej oczy z niedowierzania. Beh, stai scherzando! Szarpnęła się, jakby jeszcze musiała upewnić, że naprawdę założył jej cholerne kajdanki. — Stringimi, perché... — wyszeptała przez zaciśnięte zęby, unosząc spojrzenie do nieba, a zaraz znów wydała cichy okrzyk zaskoczenia, kiedy Chayton zaczął rozsuwać jej nogi. Szarpnęła rękami jeszcze raz, w ogóle nie przyzwyczajona do noszenia kajdanek ani tym bardziej to nieprzyjemnego braku swobody ruchów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była z pochodzenia Włoszką, do cholery, jak miała się wściekać bez wymachiwania rękami?! Poza tym była bardzo ciekawa, jaką miał podstawę do tego, żeby zakuwać ją w kajdanki. Samo to, że podeszła, ona, Camille Russo, która miała tyle siły w rękach, że czasami ledwo podnosiła się z ziemi, miało go sprowokować do sięgnięcia po takie środki? Bo stwarzała ryzyko dla jego bezpieczeństwa?! Może jeszcze miał powody, by sądzić, że trzyma jakąś broń w tych swoich dżinsach, które nie mają nawet porządnych kieszeni? Nóż za cienką, koronkową bluzką?
      Non è divertente, signor Kravis! — zaczęła złowrogo pomrukiwać pod nosem. — Non puoi farlo, dannazione! — ciągnęła rozjuszona równoległe z tym, jak Chayton mówił o rozmowie na środku chodnika i dopiero jak dotarł do niej sens jego słów, który musiał przebić się przez całe jej zdenerwowanie, żachnęła się ostatni raz i zacisnęła w złości szczękę. Pięknie, po prostu cudownie! Czyli zakuł ją w kajdanki, bo chciał porozmawiać o tym, o czym nie powinni rozmawiać, bo to w ogóle nie powinno mieć miejsca? Mogło być jeszcze gorzej?!
      Już miała zacząć, że nie mają o czym rozmawiać, ale żeby to zrobić, potrzebowała chwili, żeby choć odrobinę uspokoić, bo na razie myślała po włosku i wszystko to, co chciała powiedzieć, też brzmiałoby po włosku i zdecydowanie nie były to żadne miłe ani choćby neutralne słowa. Tylko nim jej umysł do tego doszedł, poczuła dłonie na swoim ramionach i to, jak po chwili niespiesznie zaczęły sunąć w dół jej sylwetki. Spięła się momentalnie, żeby tylko nie dać dreszczom przejść po plecach i wstrzymała też oddech, przygryzając dolną wargę, żeby mieć pewność, że żaden niepożądany dźwięk nie opuści jej ust.
      To był dopiero cheat, ale ku jej nieszczęściu taki, którego nie potrafiła mieć panu Kravisowi za złe. Nawet teraz, gdy była cholernie wściekła, tak bardzo wściekła, że na usta cisnęły się włoskie wiązanki, bo prócz nich pojawiła się chęć, by choćby cicho odetchnąć. Bo ten dotyk był przyjemne, choć całkowicie nie powinien!
      — Dobrze! — podniosła głos, poruszając się nagle na tyle, na ile pozwalało jej obecne położenie. — Dobrze! Wsiądę i porozmawiamy. W aucie, tak? I możemy gdzieś odjechać kawałek dalej…? — dodała zdecydowanie ciszej i popatrzyła przez ramię na pana Kravisa z ustępliwą miną, choć w ciemnych oczach dalej można było dostrzec wyraźne wzburzenie.

      Camille Russo

      Usuń
  82. Słysząc to jakże zabawne porównanie, znów się w niej zagotowało. Aż uniosła się na palcach od stóp z tych nerwów i musiała mocno ugryźć się w język, żeby jeszcze czegoś nie powiedzieć. Powstrzymała się, z trudem bo z trudem, ale pokręciła głową, powtarzając sobie w myślach, że lepiej nie prowokować Chaytona. Skoro z taką łatwością założył jej te kajdanki, to równie łatwo mógł stwierdzić, że niech sobie w nich posiedzi. Poza tym powinna uspokoić się tak w ogóle, żeby niczego nie przeciągać, bo rzeczywiście zaczęli ściągać na siebie trochę więcej zainteresowania.
    Mężczyzna sprzątający na podwórku przed swoim domem aż przystanął w miejscu i oparłszy się o ogrodzenie, przypatrywał się rozwojowi wydarzeń. Dziękowała w duchu, że z jego perspektywy stała za autem i że nie mógł zobaczyć, że miała te przeklęte kajdanki. Mógł się domyślać i do plotek na pewno to wystarczy, bo tych to już na pewno nie zdoła uniknąć. Camille posłała mężczyźnie wymuszony uśmiech, wzruszyła ramionami, jakby chciała go zapytać z daleka, czemu się tak przygląda – to czasami działało, udawanie, że nic się nie dzieje, ale tylko czasami. Potem popatrzyła na pana Kravisa i do niego już się nie uśmiechnęła, tylko zmrużyła oczy, przeczuwając, że kiedy sięgał do samochodu po kluczyki, upewniał się, że nigdzie się nie wybiera. Niby dokąd miała teraz pójść z tymi kajdankami?
    — Dziękuję — rzuciła, kiedy miała znowu wolne ręce. Nie brzmiała na wdzięczną, ale ciężko było być wdzięcznym na jej miejscu. Człowiek wraca sobie spokojnie do domu, żeby w drodze zupełnie nie przez przypadek wpaść na swojego szefa, którego unikało się przez ostatnie kilka dni. W dodatku szef jest uzbrojony i w kilka sekund potrafi założyć komuś kajdanki!
    Wsiadła do radiowozu bez ociągania, chcąc jak najszybciej zniknąć z oczu każdemu, kto akurat mógł się wychylać przez okno albo spacerować gdzieś nieopodal. Może plotki z tej części ulicy nie dotrą do części, w której stał jej dom. Była na to szansa, była też szansa na to, że wcale żadne wieści się nie rozniosą, ale tutaj niczego nie można było być pewnym. To, czego akurat chwycą się ludzie, żeby urozmaicić sobie swoje sąsiedzkie pogawędki, zawsze było wielką niewiadomą, która podlegała jakimś nieznanym zasadom Wszechświata. Czasem wystarczyło nie trafić butelką do kubła na śmieci, schylić się jakoś niefortunnie i nagle sąsiadka zza płotu oglądała bieliznę, która wystawała z pęknięcia, które przed chwilą pojawiło się w spodniach, a potem było się uważanym za zboczeńca. Bo bielizna miała jakiś nadruk w banany albo w bakłażany.
    Zsunęła się trochę z fotela, żeby nie do końca dało się zobaczyć przez szybę, kto siedzi w środku radiowozu. Spoglądała też co jakiś czas na zewnątrz, żeby mieć ewentualne pojęcie, jak dużo osób kręciło się po okolicy i czy przypadkiem nie przechodziła nieopodal jakaś znajoma cioci czy jedna z pań z niedzielnego kółeczka wzajemnej adoracji – były to starsze panie, w dodatku bardzo miłe i nawet sympatyczne, bo nieważne, jaką plotkę podchwyciły i kogo ona dotyczyła, wydawały się w ogóle nie brać niczego na poważne albo do siebie. Dosłownie, raz stała obok nich, kiedy rozmawiały na temat cioci Florence i jej samotnego życia bez żadnego mężczyzny na boku i to nie tak, że one jej nie zauważyły, dlatego mówiły bez ogródek. One zawsze mówiły bez ogródek, jakby plotkowanie było formą rekreacji i naprawdę można było uwierzyć, że nie chcą nikogo urazić.
    Zerknęła kątem oka na pana Kravisa i wypuściła głośno powietrze z ust, przesuwając językiem po dolnej wardze. To nie tak, że nie miała mu absolutnie niczego do powiedzenia. Miała i to nawet całkiem sporo, tylko nie uważała, by był jakikolwiek sens, żeby to robić. Sprawa powinna zostać wrzucona w jakąś otchłań, może nawet w czarną dziurę i tyle. Jeśli miałaby mu powiedzieć wszystko, co chodziło jej po głowie albo choćby jakąś małą część tego, musiałaby jednocześnie zastanowić się nad mnóstwem innych kwestii, których Camille wolała nie poruszać. Stało się coś, co nie powinno mieć miejsca – dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. To teraz wystarczy zapobiec jakiejkolwiek eskalacji albo, co gorsza, powtórce. Nie było potrzeby o tym rozmawiać, bo Cam wydawało się, że akurat pod tym względem powinni stać ramię w ramię i trzymać się tego samego zdania.
      Tymczasem pan Kravis ją przeprosił. Uniosła jedną brew do góry. No dobrze, niech będzie, że wypadało ją przeprosić, choć gdyby to od niej zależało, to by chętnie mu te przeprosiny odpuściła. Ale co z tą drugą częścią? Jak w ogóle miała to rozumieć…? Akurat to sprawiało, że czuł, że powinien ją przeprosić?
      Przymknęła powieki, nabrała powietrza i powoli wypuściła je przez usta.
      — To chyba nigdy nie powinien być mój wieczór, tak w ogóle — odparła gorzko, przenosząc spojrzenie na widok za przednią szybą. — I to nie mnie powinien pan przepraszać. Nie w taki sposób, nie wtedy. Ani nie teraz… — powiedziała tak, jakby wypowiadane słowa były ciężkie i nieprzyjemne tarły o przełyk i język. Pochyliła się do przodu, chowając się na chwilę za kurtyną ciemnych włosów, które potem odgarnęła z twarzy i oparła się łokciami o swoje kolana. — A ja nie wiem, nie rozumiem, co się w ogóle stało… dlaczego tak… tak… No po prostu, nie wiem. I nie wiem, czy chcę wiedzieć, bo zrobiłam coś, czego nie powinnam i czuję się z tym bardzo źle, ale jak tylko o tym pomyślę, to… Oh Dio, jakie to jest pokręcone! — Na koniec zawarkotała z frustracji, zakrywając twarz dłońmi i zatupała lekko nogami na przemian. — Po prostu łatwiej mi pana unikać niż choćby zastanawiać, dlaczego do tego wszystkiego doszło! — skwitowała, choć to wcale nie brzmiało, jakby wyczerpała temat ze swojej strony.

      Cam

      Usuń
  83. Pan Kravis chciał od niej bardzo dużo w takim razie. Oczywiście nie musiał zdawać sobie z tego sprawy. To byłoby naprawdę dziwne, gdyby o tym wiedział, bo jedną z pierwszych rzeczy, jaką Camille dowiedziała się o prezesie, to że nie owijał w bawełnę. Lubił zagadki, lubił stwarzać nieoczywiste sytuacje, ale robił wszystko w taki sposób, że ten właściwy przekaz jedynie nabierał wyrazistości. Trafiał strzałą w strzałę, która już tkwiła w punkcie na środku tarczy. A to było zupełnie inne podejście do tego, które Camille obserwowała i praktykowała w swoim życiu.
    W życiu Camille Russo mnóstwo rzeczy nigdy nie zostało nazwane po imieniu. Nie mówiło się o nich, a o pewnych wyjątkowo szczególnych rzeczach nie wspominało się nawet słówkiem. Były jak zamazane tło, na które nie zwracało się uwagi, bo choćby krótkie zerknięcie na nie stwarzało niechciane ryzyko. Cam przywykła, że o pewne rzeczy się nie pyta, do pewnych rzeczy się nie nawiązuje nawet w niewinnych anegdotkach. One nie istniały w codzienności. Co więcej, taki stan rzeczy należało utrzymywać dla dobra własnego i bliskich. Był to jeden ze sposobów troszczenia się o siebie nawzajem, dbania o spokój i porządek w domowym mirze, gdzie najważniejsza była rodzina. To było więc coś, co Camille znała właściwie od zawsze, w takiej atmosferze się wychowywała i dorastała i takie podejście sama bardziej lub mniej świadomie wprowadzała do swojego kształtującego się życia.
    Całkowicie szczerze wierzyła, że unikanie pana Kravisa i tym samym zmniejszenie ryzyka, że dojdzie do rozmowy na temat tego, co się wydarzyło, a wydarzyć się nie powinno, jest rozwiązaniem dobrym dla nich i tak naprawdę dla wszystkich postronnych. Dla Camille życie z wątpliwościami było normą, czymś naturalnym i powszechnym. Każda wątpliwość w końcu bledła, traciła na znaczeniu – wystarczyło tylko dać jej na to trochę czasu, przeczekać najgorszą burzę, zdusić w sobie potrzebę poznania prawdy i tyle. Dla dobra własnego i bliskich.
    Podświadomie wiedziała, że takie coś było zupełnym przeciwieństwem natury Chaytona, a że zdążyła go trochę poznać i poobserwować, wiedziała również, że uniknięcie konfrontacji będzie trudne. Był uparty i niezłomny, dlatego należało się dobrze do tego przygotować, co poniekąd jej się udało. Nie przewidziała tylko, że sprawa może opuścić granice biura, bo w tym wszystkim skupiała się na tym, by nie zakłócać miru, ale tego biurowego.
    Pan Kravis wyszedł z tym na zewnątrz i miał oczekiwania. Naprawdę bardzo duże oczekiwania jak dla kogoś, kto, wydawać by się mogło, że dążył do perfekcji w układaniu tetrisa z trupów w szafie, a tych nigdy nie ubywało. Im dłuższe stawał się staż egzystencji, tym więcej trupów trzeba było upychać. Dla Camille było to łatwiejsze na zasadzie nawyku – wcisnąć, upchnąć, dopchać i zatrzasnąć. Duża powtarzalność, łatwo się przyzwyczaić na przestrzeni całego życia i uznać, że to jest jedyne właściwie rozwiązanie. Za to zadać pytanie i rozwiać wszystkie wątpliwości? A co, jeśli prawda okaże się zbyt trudna, by dało się z nią powrócić do codziennego porządku? Co, jeśli prawda wywróci wszystko do góry nogami, stworzy chaos, zburzy grunt pod nogami i człowiek zacznie spadać w nieskończoność?
    Zwróciła twarz w stronę pana Kravisa i zaczęła wpatrywać się w niego niepewnie. Miała wrażenie, że zupełnie się nie zrozumieli, a to przecież było jedną z tych najbardziej oczywistych rzeczy w całej tej popieprzonej sytuacji. Tymczasem zaczęło jej się wydawać, że ten jeden z nielicznych elementów, który powinien być bezdyskusyjny i niepodważalny, dla pana prezesa był zupełnie nieistotny. Jego reakcja była dla Cam kolejnym szokiem, a jeszcze większe zdezorientowanie wywołało to, że chwilę później zestawił swoją żonę – kobietę, z którą łączył go podpis na akcie małżeństwa, jak to wyraziście określił – z… tak właściwie z kim? Bo Cam nie była teraz pewna, czy w ogóle dobrze usłyszała, a tym bardziej zrozumiała, do czego nawiązywał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamrugała kilka razy w krótkich odstępach czasu. Prostując się, popatrzyła tępo przed siebie, później na pana Kravisa i znów zamrugała. Zaczęła kiwać z wolna głową. Ruch ten powoli stawał się bardziej zdecydowany i szybszy, a wraz z nim znikała tępota w oczach. Nie, żeby pojawiło się tam coś szczególnego na jej miejsce, bo Camille na moment zupełnie straciła rezon i właśnie próbowała gdzieś go znaleźć.
      — Tak — stwierdziła dobitnie, nie przestając kiwać głową. — Dokładnie tak, proszę pana — powtórzyła i na moment ścisnęła ze sobą wargi. — Mam na myśli pana żonę, Rosalie Ayton-Kravis. Tą samą, którą widziałam wczoraj telewizji, stojącą tuż obok pana. Z obrączką na palcu, uśmiechniętą, szczęśliwą… Miała na sobie piękną czerwoną suknię i przepraszam, że nie zacytuję dokładnie, ale to ona mówiła o tym, jaka zgrana z was para i lepszego partnera nie mogła sobie wymarzyć. Pan nawet pokiwał głową, pamiętam, bo moja ciocia bez przerwy się wami zachwycała i powtarzała, że nie ma nic lepszego niż zgodne małżeństwo. — Nie umiała pozbyć się ze swojego głosu przekąsu, bo z jednej strony była przekonana, że to absurd, że w ogóle musi o tym mówić, jakby panu Kravisowi trzeba było o tym przypomnieć. A z drugiej nie było to dla niej ani trochę przyjemne, wręcz przeciwnie, było to jak… wyjmowanie drzazg z dłoni, raz zaboli mocniej, raz wcale i człowieka może pokusić, żeby dać sobie z nimi spokój i niech już siedzą, gdzie są. — A pan kogo ma na myśli? — Przechyliła głowę na bok, posyłając Chaytonowi pytające spojrzenie. — Faceta, którego rodzina też próbuje z kimś ustawić i dla świętego spokoju zaprosi tą miłą dziewczynę od zepsutych pilotów i mikrofalówek, która mieszka w jego okolicy, na kawę? — Teraz brzmiała na naprawdę sfrustrowaną, ale nie tylko faktem, że pan Kravis najwyraźniej widział jakąś analogię między swoją żoną a Lucasem, który, swoją drogą, został z jakiegoś powodu przez niego zarejestrowany w otoczeniu. Do tego zaczynała powoli gestykulować, a to już świadczyło o tym, że w dalszym ciągu była zdenerwowana, ale też i czuła się powoli coraz bardziej bezradna. — Ebbene, non ci credo, non ci credo affatto... Che paragone malato ...! E perché parlo di questo?! — Była okropnie zirytowana, tak zirytowana, że zupełnie przestała się przejmować tym, jak jej emocje zaczynają się z niej wylewać, gdzie zazwyczaj była zdecydowanie bardziej powściągliwa. Zupełnie jak w trakcie kłótni z ciocią, kiedy to po prostu mówiło się już wszystko, co tylko przyszło do głowy i poniekąd Cam wiedziała, co się z nią dzieje, tylko nie umiała nic na to poradzić. I to ją jeszcze bardziej denerwowało.

      Camille Russo

      Usuń
  84. Ale czy nie tak działo się właśnie przez większość czasu? Ludzie obserwowali siebie nawzajem i wyciągali wnioski, mniej lub bardziej słuszne. I czy to aż takie niepoprawne założyć, że skoro odwzajemniło się pocałunek żonatego mężczyzny, to jeśli ktoś miał być pokrzywdzony i jeśli komuś należały się przeprosiny, to właśnie tej żonie? Może rzeczywiście trochę daleko wychodziła z tymi założeniami, ale co miała innego zrobić? Jej najbliższe otoczenie nie obfitowało w zbyt wiele relatywnych przykładów, większość tego, co wiedziała na temat małżeństwa, to słowa ciotki Florence, samotnej wdowy, która do dziś nosiła swoją obrączkę i która zręcznie dawała wszystkim potencjalnym adoratorom, że nie jest zainteresowana. I choć cioteczka nigdy sama o sobie tego nie powiedziała, to stwierdzenie, że jest tak wierna temu, który jej tę obrączkę na palec założył, że nawet po jego śmierci nie jest w stanie wyjść za mąż za kogoś innego, nie wydawało się wcale takie nieprawdziwe. Kandydatów w końcu nie brakowało. Choć może to też był błąd atrybucji, bo temat zmarłego męża ciotki był właśnie jednym z tematów, których się u nich w domu nie poruszało.
    I to wcale nie było łatwe dla Camille. Przyjąć, że weszła w taką interakcję z mężczyzną, o którym wiedziała przecież, że ma żonę. Musiała przyznać przed samą sobą, że czegoś takiego się dopuściła i to całkowicie świadomie, a to było jak wyrzucenie pewnych istotnych wartości przez otwarte okno i to z jakiegoś wieżowca. Gdyby tylko cioteczka o tym wiedziała, byłaby załamana, bo od zawsze, dosłownie od zawsze, powtarzała, że kobiety, które interesują się żonatymi facetami, same są swoim największym wrogiem. Łamią jakąś kobiecą solidarność. A Camille nie chciała niczego łamać i w dodatku w jakiś sposób rozumiała, o co chodziło, choć nigdy jej nikt tego dokładnie nie wytłumaczył, ale ona sama też nie pytała. To po prostu nie było w porządku, wchodzić w relację z żonatym facetem.
    Oparła głowę o zagłówek, unosząc brodę i ulokowała spojrzenie w suficie radiowozu. Westchnęła ciężko, kiedy pan Kravis zaczął na głos wygłaszać swoje wnioski i przetarła dłoń twarz, zatrzymując ją na ustach. Właśnie to był jeden z problemów – ostatecznie nikt niczego nie zrobił wbrew czyjejś woli. Nie musiał jej o tym przypominać, że przecież odwzajemniła ten pocałunek i przed niczym się nie wzbraniała. Wręcz przeciwnie e dannazione se lo prenderebbe! To, że zostałaby zmuszona, też wcale jakoś lepiej nie wpływałoby na sytuację, po prostu byłaby to trochę inna narracja, gdzie spokojnie można by się doszukiwać jednostronnej winy, ale paradoksalnie czułaby się chyba lepiej. Może nie lepiej, a spokojniej, jakkolwiek dziwnie to brzmiało. W końcu nie mogła odpowiadać za czyny kogoś innego, a brak odpowiedzialności był tutaj kluczowy. Bo Camille wiedziała, że też ją teraz ponosiła, a chętnie by się jej pozbyła.
    Nie chciała też pytać, czy naprawdę miał wątpliwości co do tego, czy zrobiła coś wbrew sobie. Z tego co pamiętała, a niestety pamiętała dosyć dobrze, bardzo się wtedy starała, żeby nie było żadnych zastrzeżeń co do tego, jak bardzo chciała. Jeśli pan Kravis się nad tym zastanawiał, to właściwie nawet dobrze. Może to pomoże poczuć jej się trochę lepiej z tym wszystkim.
    Zapadła chwila ciszy i w trakcie Cam przymknęła oczy. Wciąż nie mogła uwierzyć, że to się działo. Próbowała się nad tym wcześniej nie zastanawiać, nie myśleć o tym, co jej wtedy strzeliło do głowy, ale teraz znów to do niej wracało, a wraz z tym kwestia tego wcześniejszego pocałunku, którego nie pamiętała, a do którego pan Kravis nawiązał w The Met. I w sumie to zaczynała się nawet w sobie zbierać, by jakoś poruszyć ten temat, zapytać, czy to właśnie przez to, czego nie pamiętała, pocałował ją w trakcie przedstawienia, ale nie mogła znaleźć żadnych dobrych słów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy pan Kravis przerwał ciszę, obróciła głowę lekko w jego stronę. Zmarszczyła mocno brwi, bo była pewna, że te nowe słowa powinny dotyczyć jego małżeństwa, przynajmniej na to wskazywała logika i temat, który poruszyli, a on mówił jakby zupełnie o czymś innym. Nie jak człowiek, który powinien się martwić o to, co się może stać, kiedy jego żona dowie się, że całował inną kobietę i który powinien modlić się, by nigdy nie musiał tej swojej żonie opowiadać, jak to dokładnie wyglądało. Mówił tak, jakby był już zmęczony i przejmował się wszystkim tylko z konieczności, która w ogóle nie dotyczyła samego związku. Nie wiedziała, jak miałaby się odnieść do tych słów. Ani do tych następnych, choć kiedy postawiło się je obok siebie, nagle dużo rzeczy nabierało sensu.
      Wpatrywała się więc w pana Kravisa w milczeniu, przeprowadzając w głowie pewne obliczenia, które miały oszacować, jak to, że rozwodził się, czy jak to ujął, próbował się rozwieźć, wpływało na całokształt sytuacji. Jednocześnie musiała zmierzyć samą informacją o rozwodzie, bo jeszcze wczoraj przecież byli w telewizji, a tymczasem to, co powiedział prezes, brzmiało tak, jakby trwało to już jakiś czas. To był kolejny szok i jeszcze to, że określił ich małżeństwo jak układ biznesowy…
      — A… Aha — bąknęła bardzo błyskotliwie. — To jest coś nowego — stwierdziła równie spostrzegawczo i rozpoczęła proces wtapiania się w fotel, bo czuła, że powoli tego wszystkiego robi się za dużo i może nie dać rady siedzieć prosto. — Nie jestem jeszcze pewna, czy to coś zmienia, bo tak jak powiedziałam, widziałam was wczoraj w telewizji i w ogóle… — wymamrotała. — Przykro mi, że tak wyszło…? — Miała na myśli całą tą sytuację z rozwodem, o której się właśnie dowiedziała, ale jak tylko to powiedziała, to zaraz tego pożałowała i zapragnęła jeszcze bardziej wtopić się w fotel. Aż się sama w duchu zganiła, że w ogóle próbowała coś powiedzieć na ten temat. Przez chwilę czuła, że należało coś powiedzieć, ale tylko przez chwilę, która zdążyła szybko się ulotnić.
      Ale to, że nie była pewna, czy to było istotne akurat dla niej w związku z tym, co się wydarzyło w operze. Dostała nowe informacje i to takie, że zaaplikowanie ich do ukształtowanej już całości, to nie było żadne hop siup. To było jak napisanie nowego programu zupełnie od początku, wraz ze stworzeniem całego języka, jaki miał zostać użyty.
      — A pocałował mnie pan, bo…? — zapytała cicho i bardzo nieśmiało, nie patrząc teraz na pana Kravisa.

      Cam

      Usuń
  85. Była wściekła, bo uczucie bezradności było tym, z którym Cam czuła się najgorzej, a została postawiona w sytuacji bez wyjścia i to jeszcze po tym, jak naprawdę bardzo się starała, żeby do czegoś takiego nie doszło. Została zaskoczona, mimo podjętych działań, a to znaczyło, że w takim razie nie była przygotowana na wszystko. Nic przyjemnego, a gdy nieprzyjemności zaczynały się piętrzyć i mieszać z ogólnym emocjonalnym wzburzeniem, w Camille budziła się nieposkromiona potrzeba, by to wszystko z siebie wyrzucić. Tak już miała i może to nawet rodzinne.
    Jednak jej złość i zdenerwowanie starły się na wyznaniu o trwającym rozwodzie państwa Kravis. Jak przy użyciu papieru ściernego albo stępieniu noża, który został nieodpowiednio dobrany. Nie trzeba było być jednak specjalnie spostrzegawczym, by wiedzieć, że to są raczej wieści, o których wie niewiele osób, przynajmniej nie z jej otoczenia. Inaczej narracje, jakie zostały obrane w trakcie biurowych plotek, byłyby zupełnie inne. Może Cam nie była mistrzem rozmów i przekazów ukrytych między wierszami, ale tutaj bez żadnych wątpliwości mogła stwierdzić, że nikt w biurze, kto nie zaliczał się jednocześnie do kręgu rodzinnego albo przyjacielskiego pana Kravisa, nie wiedział. Do teraz.
    Nie miała żadnego pojęcia, co tak właściwie z tą informacją zrobić, a to, co działo się w jej głowie, nie zachęcało teraz do dalszych dywagacji na ten temat. Lepiej było go zmienić, więc zapytała o to, co pierwsze nasunęło się na myśl i nie dotyczyło sytuacji między Chaytonem a Rosalie, przynajmniej nie tak bezpośrednio. Brunetka z jakiegoś powodu uznała, że powinna wiedzieć, czy przypadkiem tamten pocałunek nie był jakąś formą odgrywania się w małżeńsko-rozwodowych potyczkach. Nie wiedziała, czy to miało mieć jakiekolwiek znaczenie, ale to chyba była jedna z tych sytuacji, kiedy to odpowiedź determinowała samą wartość pytania.
    Wpierw pomyślała, że pan Kravis musiał mieć naprawdę mocną potrzebę, by stawiać na swoim, skoro brał pod uwagę, że taki sposób będzie najlepszy, by udowodnić swoją rację. Co prawda wtedy zderzył się z jednoznaczną odmową, choć jeśli Camille usłyszałaby takie uzasadnienie, jakie mu wtedy sprezentowała, to z miejsca skończyłaby dyskusję, uznając, że nie ma co się wysilać. Do końca życia chyba nie zmyje z siebie wstydu za tamte słowa…
    Potem stwierdziła, że był tym typem, który wolał praktykę od teorii. W każdej innej sytuacji byłaby skłonna się z nim zgodzić, nawet jeśli na co dzień sama obstawała raczej przy tym drugim. Teorie wydawały się bezpieczniejsze, bardziej stałe i nawet jeśli praktyka czasami, lub nawet często, pokazywała co innego, to Camille to nie przeszkadzało. Lubiła stałość i to wystarczyło, by nie czuć potrzeby sprawdzania wszystkiego, jak działało w praktyce. Pan Kravis najwyraźniej tego zdania nie podzielał, co warto było odnotować na przyszłość, w ramach poprawienia przebiegu współpracy zawodowej w przyszłości, oczywiście.
    Pod koniec przestała myśleć o czymkolwiek, bo w głowie pojawiły się kadry tego, co miało miejsce w operze. Wspomnienia, choć wyrywkowe, bo koncentrujące się na pewnych szczególnych chwilach, były bardzo wyraźne. Kciuk przesuwający się po jej policzku, rozchylane językiem wargi, palce przelotnie muskające skórę najbliżej muchy… Oh mio Dio… Chyba nawet przypomniała sobie, kiedy zmieniła pozycję z siedzącej bokiem do siedzącej na kolanach.
    Nie. Nie ma mowy. Nie teraz. Wewnętrzna, wyimaginowana Camille kręciła przecząco głową, wzburzając rozpuszczone włosy. To nie był teraz dobry moment, by sobie o tym wszystkim przypominać i jeszcze próbować to upchać do jakiejś szuflady. Albo szafy.
    Z kolei Camille, która nieskutecznie próbowała się wtopić w fotel, poczuła narastające gorąco i mimowolnie zerknęła na wpatrującego się w nią pana Kravisa. Był to błąd, bo przeszedł ją taki dreszcz, że aż dosłownie zadrżała, a żeby to jakoś zakamuflować, podniosła się nagle wzdłuż fotela, wyprostowała się i poprawiła koronkową bluzkę, podciągając trochę na którym połyskiwał skromny, złoty krzyżyk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Robi się późno — stwierdziła trochę zachrypnięta, bo bardzo szybko zrobiło jej się sucho w ustach. — To było naprawdę… ciekawe doświadczenie, może być pan pewien, że tego nie zapomnę — zaczęła mówić pospiesznie, sięgając po swoją torebkę, której pasek zaczepił się o pas bezpieczeństwa. — Tego aresztowania — dodała zaraz, szarpiąc się z torebką. — Często pan to musi słyszeć, ale bywa pan przerażająco stanowczy — rzuciła i momentalnie skarciła się w myślach za tą bezmyślną paplaninę, której jak na złość nie umiała powstrzymać. — Aż się włos się jeży. — Oddio, smettila di blaterare! — Ale… — Oswobodziła w końcu swoją torebkę i odetchnęła. — … muszę już iść — odparła definitywnie, kładąc dłoń na klamce, za którą mocno pociągnęła i zaraz pchnęła drzwi. — Na pewno mam coś do zrobienia… — Zmarszczyła brwi, bo nie to powinna teraz powiedzieć, bo to właśnie pomyślała, żeby powiedzieć coś innego, bardziej sprecyzowanego, ale po prostu za szybko teraz próbowała działać i nie wyjść przy tym na zmieszaną. — W każdym razie, miłego dnia, panie Kravis. — Wysiadła. W końcu. I już miała zatrzasnąć za sobą drzwi, kiedy usłyszała, że pan Kravis chyba coś jeszcze mówi, ale w ogóle się na tym nie skupiła. — Co tylko pan sobie życzy! — zapewniła, pochyliwszy się jeszcze, żeby jej słowa dotarły do rozmówcy i prędko zamknęła drzwi. Nie miała pojęcia, czy jej odpowiedź była w ogóle adekwatna, ale naprawdę musiała już być gdzie indziej i w tym momencie to było priorytetem, by rozmowa była spójna.
      Rozejrzała się dookoła, tak zapobiegawczo i bez ociągania ruszyła drogą wzdłuż parku, kierując się prosto do swojego domu. Miała bardzo dużo rzeczy do przemyślenia i pewnie kilka decyzji do podjęcia. Jedną z nich podjęła jeszcze nim dotarła do domu. Powinna chyba wrócić do swojego biurka w pracy.

      Camille Russo

      Usuń
  86. Nie zostało to powiedziane wprost, ale przeczuwała, że sprawa nie zostanie zamknięta tylko dlatego, że wróciła do swojego biurka. To byłoby, po pierwsze, za proste i po drugie, nie pasowałoby to za bardzo do wzorca zachowania pana Kravisa. Gdyby chodziło tylko o to, że ma przestać się chować po biurze, to na pewno dałoby się to załatwić bez radiowozu, ale wtedy odhaczony byłby tylko jeden ze skutków ubocznych, a nie główny problem. Ten wymagał czegoś więcej i pan Kravis się na to zdobył, z kolei Camille…
    Camille była bardzo dobra w trzymaniu dystansu i udawaniu, że wszystko jest w porządku i po staremu. To było łatwe, szczególnie w pracy, gdzie zawsze znalazło się coś, co skutecznie zajmowało myśli. Nie miała problemu ze znajdowaniem sobie czegoś do roboty, nadając temu jednocześnie trochę większy priorytet niż było to potrzebne. Ważne, że miała się na czym skupić i nie było dzięki temu czasu, żeby myśli ciągnęły ku The Met, kajdankom i enigmatycznemu procesowi, jakim było chcenie. Także to nie był problem, spotkać pana prezesa w biurze czy odpowiedzieć na bieżące pytania dotyczące projektów dla VIPów, aczkolwiek jeśli mogła, starała się utrzymywać kontakt głównie drogą elektroniczną. Mimo wszystko, mimo zdecydowania i wieloletniej praktyki domykania trupów w szafie, Cam nie zawsze było tak łatwo trzymać myśli na wodzy. Dlatego nie patrzyła prezesowi w oczy i pilnowała się, by nie wodzić za nim spojrzeniem, jak to robiła przez ostatnie kilka miesięcy, co jeszcze jakiś czas temu wydawało jej się takie niewinne! Teraz, jak tylko pan Kravis pojawiał się w pobliżu, miała wrażenie, że musi się bardzo mocno pilnować, bo a nuż coś niespodziewanie pojawi się na wierzchu świadomości i będzie miała problem, żeby się skupić przez resztę dnia.
    To prawda, że nie wywierał na niej żadnej presji i wcale nie wykluczała, że zarówno przeczucie, że ich sprawa dalej jest w toku, jak i bierne wyczekiwanie pana prezesa, mają swoje źródło w jej własnej wyobraźni i wcale nie są faktycznym odbiciem sytuacji. Brała pod uwagę, że może jej się tylko wydawać, ale jednocześnie nie mogła powiedzieć, że to wystarczające, by zostawić wszystko tak, jak leżało. Z jednej strony żywiła obawy, że wracając do domu znów będzie czekał na nią na drodze radiowóz. Z drugiej starała się podejść do wszystkiego najbardziej racjonalnie, jak tylko się dało – bez nadinterpretacji, bez pochopnych wniosków i bez przesadnego skupiania się na emocjach. Emocje nie były mocną stroną Cam, dlatego wcale nie tak łatwo było jej z tą całą analizą, bo nieważne, jak bardzo by się upierała, incydent w operze miał z emocjami bardzo dużo wspólnego.
    Pan Kravis wcale nie musiał wywierać na niej żadnej presji. Sama robiła to doskonale. Będąc w pracy, nie miała praktycznie żadnego problemu. Za to w porach, kiedy jedyne miejsce, gdzie mogła być, to własny dom, przeżywała istną gehennę, którą co jakiś czas bezskutecznie próbowała w sobie zdusić. Całkowicie nieprzyzwyczajona do tak otwartych i bezpośrednich starć z samą sobą, Camille wchodziła na pole bitwy z białą flagą, którą gdzieś w trakcie porywał wiatr. Musiała zmierzyć się z tyloma rzeczami na raz, że naprawdę brakowało jej do tego zapału. Gdyby to zależało tylko od niej, rzuciłaby to w cholerę w jakiś kąt i nie wracała nigdy więcej. Ale ta jej płochliwość wobec dylematów natury emocjonalnej i wypracowana tendencja do uciekania od tego typu problemów, szły się paść w diabły, kiedy zestawić je ze szczerością pana Kravisa, której chyba nigdy nikomu nie szczędził. I nieważne, że może jemu przychodziło to łatwo, grać w otwarte karty i to nawet wtedy, kiedy mowa była o naruszeniu pewnych bardzo oczywistych i grubych granic zawodowych. Ponadto Camille była pewna, że pan prezes wiedział doskonale, w jakim położeniu to ją stawiało. Musiał chociaż w pewnym stopniu zdawać sobie sprawę z tego, gdzie w tym wszystkim była ona, a gdzie on i to pominąwszy kto jak się z czymś czuł bądź nie czuł, bo i bez tego było to wystarczająco skomplikowane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niemniej, panna Russo czuła, że jest winna panu Kravisowi przynajmniej tyle szczerości, na ile była w stanie wywalczyć przed samą sobą, a skoro już się za coś brała, to wolała, by było to warte tego wysiłku. Naprawdę bardzo się starała, choć raczej nikt poza nią samą tych starań nie widział. Ale to dobrze. Lepiej tak, niż jakby ktoś miał się o czymkolwiek dowiedzieć, bo wtedy Cam straciłaby chyba nadzieje na cokolwiek. Nie przewidziała jednak, że kiedy jej wewnętrzne boje w końcu będą mogły dobiec końca, potrzeba, by wszystko z siebie wyrzucić, będzie zżerać ją od środka tak bardzo, że cokolwiek miałaby do zrobienia w pracy, nie będzie mogła się na tym skupić.
      Już się z tym obudziła. Zaspana, stała kilka długich minut przed umywalką, wahając się, czy oblać się zimną wodą i liczyć, że to wiercące w brzuchu uczucie ustąpi, czy spróbować umyć zęby, jakby nic się nie działo. W trakcie szybkiego śniadania żałowała, że nie spróbowała z wodą, a paradoksalnie chwila wytchnienia trwała tyle, ile jej bieg na stację metra. Wtedy musiała się skupić na tym, żeby się nie potknąć i wyrżnąć na chodniku, ale jednocześnie zdążyć na swój transport. W wagonie metra obiecała sobie, że za nim dojedzie do biura, to wymyśli sobie jakiś pretekst, żeby zająć panu Kravisowi chwilkę lub dwie i nie więcej. Postanowiła podejść do tego metodą odklejania plastra. Tak szybko, by sam proces był ledwo zauważalny, a efekty doskonale widoczne. Im szybciej pozbędzie się tego wiercenia w brzuchu tym lepiej.
      Na miejscu spotkała się jednak z wielkim rozczarowaniem, którego mogła uniknąć, gdyby tylko popatrzyła w kalendarz. Rocznica zamachu na World Trade Center. Dzień szczególny dla kraju, a dla samej firmy do tego bardzo osobisty. Dzień, kiedy pana Kravisa nie ma w biurze i nie odbiera telefonów. Naplułaby sobie w brodę, gdyby miała pewność, że w ogóle trafi. Akurat tego dnia w jej głowie musiało coś zaskoczyć, żeby w końcu móc doprowadzić sprawę z The Met do końca. Nie mogło poczekać do jutra, nie mogło zaskoczyć dzień wcześniej, nie. I to właśnie było szczęście Camille, w takich momentach też zastanawiała się, czy jej się wydaje, czy zawsze ma trochę pod górkę? Nie dość, że męczyła się dobre kilka dni, żeby osiągnąć coś na rodzaj wewnętrznej równowagi, która pozwoliłaby jej załatwić problem, jakiego w życiu by się po sobie nie spodziewała, to jeszcze musiała trafić tak…
      Przegryzła lizak. Nie oderwała spojrzenia od migającej kreski, która od półgodziny stała w miejscu, czekając cierpliwie, aż Cam zamknie tą jedną linijkę kodu i zacznie może następną. Nie mogła się skupić. Próbowała, ale po prostu nie mogła, bo albo łapała się na tym, że pisze jakieś totalne bzdury, które nie mają prawa zadziałać, albo wypatruje, czy może jednak zdarzy się jakiś niesamowity przypadek i pan Kravis wejdzie do biura. Nikt tego nie oczekiwał i w każdej innej sytuacji też by nawet o tym nie myślała. Po prostu dzisiaj… dzisiaj miała pecha.
      Uderzyła palcem kilka razy po myszce. Nerwowo i z ciężkim westchnięciem. Była chyba dzisiaj jednak zbyt przytomna i świadoma otoczenia, żeby dać się wciągnąć w wir pracy. No i to wiercenie w brzuchu, które zżerało całe jej skupienie… Wstała z zamiarem pójścia i zaparzenia sobie kawy, może pospaceruje sobie po biurze, może da się to wszystko rozchodzić…
      The Met. Kajdanki. Chcenie. Tragiczny akcent.
      Jej głowę bombardowało dzisiaj wszystko, tylko nie praca i zaczynało ją to naprawdę denerwować. Już nawet zastanawiała się, czy po prostu nie pójść do domu i utopić się wannie, żeby przetrwać jakoś do następnego dnia. Myślała też, że nic dziwnego, że unikała takich wewnętrznych przemyśleń, skoro potem niby miało być już dobrze, ale te uformowane w słowa myśli, te precyzyjne określenia, tak wyraźne i oczywiste, ciążyły i dokuczały jak kamień w bucie. Ciągnęły jej świadomość w dół, kiedy próbowała wyciągnąć ją do góry, do ekranu komputera. Jak w ogóle można było tak żyć?
      — Jak się dzisiaj trzymasz, Victorio?

      Usuń
    2. Camille obróciła się mimowolnie, nieco zdziwiona. Głos, który usłyszała, nie pasował do końca do swojego brzmienia, które towarzyszyło mu normalnie. Pierwszy raz chyba słyszała, żeby Samuel odzywał się w tak spokojny sposób. W trakcie spotkań zespołu Tytanów zawsze był energiczny i bez przerwy gotowy do działania. Dzisiaj miał więcej spraw na swojej głowie, to prawda, ale nie myślała, że to może aż tak wpłynąć na tego człowieka. Cóż, Kravisa Seniora na pewno zdążył poznać osobiście, więc tak właściwie nie wiedziała, czym tak naprawdę mogła być dla niego ta strata, którą dzisiaj wspominano.
      Wzruszyła ramionami i już miała iść w swoją stronę, nie zwracając uwagi na dalszy przebieg rozmowy między Victorią a Samuelem, kiedy podchwyciła – zupełnie nieumyślnie – wzmiankę o tradycji Chaytona, którą pielęgnował rok w rok. Przełknęła ślinę, upijając jednocześnie kawę.
      Nie cierpiała dylematów. Ale nie cierpiała też nie móc pracować. Rozkojarzenie źle na nią działało, robiła się rozdrażniona i bezproduktywna, nie mogąc się skoncentrować. Traciła czas i nie umiała sobie tego wybaczać, nawet jeśli sam Stwórca miałby do niej przyjść i powiedzieć, że to tylko jeden dzień, z którego nikt nie będzie je rozliczał, bo zarówno przed nim, jak i po nim piętrzyły się dni, kiedy działała bez przerwy. Jeden dzień nikogo nie zbawi. Jednak Camille Russo czasami nie miała cierpliwości, by się o tym przekonywać.
      Z kolei impulsywność również nie należała do jej mocnych stron. Przypominała sobie o tym, kiedy było już zdecydowanie za późno. Kiedy już nie dało się czegoś odkręcić, kiedy krok w tył był już bardziej ryzykowny niż krok do przodu. Kiedy do człowieka dociera, że tak odciął się od ludzi, że czasem brakuje mu podstawowych ludzkich odruchów.
      Kiedy zobaczyła pana Kravisa zamykającego zeszyt i chowającego długopis, dotarło do niej, że nie powinno jej tu być. Że cokolwiek wierciło ją w brzuchu i zżerało od środka, na pewno nie było tak ważne, żeby zakłócać ten osobisty rytuał pamięci. Tym bardziej, że był to tylko jeden dzień, następny będzie za rok, a ona przecież jakoś by wytrzymała… Starłaby zęby o siebie albo coś w ten deseń, ale to i tak tylko metaforycznie. Skoro w tym dniu nie odbierał nawet telefonów, to rozumiało się to samo przez siebie, że musiał mieć ku temu ważne powody. Nieistotne, jakiej natury miałyby to być powody, były ważne.
      Cam westchnęła. Było jej głupio i zamierzała po prostu odejść, póki jej obecność mogła zostać jeszcze niezauważona. Z tragedią z 2001 roku nie łączyło ją nic osobistego, nie mieszkała wtedy nawet w Nowym Jorku, ale nie było chyba szkoły, która przynajmniej raz nie odbyłaby wycieczki na memoriał, więc oczywiście wiedziała i rozumiała, o co chodziło w obchodach, z okazji których wzięły się te wszystkie kwiaty i małe chorągiewki, ale nie czuła, że powinna tu być. Wręcz przeciwnie, teraz czuła się jak intruz, chociaż każdy miał prawo przyjść na obchody.
      Tylko ona nie przyszła na obchody. Przyszła, bo chciała porozmawiać z panem Kravisem i to na temat, który nie miał nic wspólnego z jedenastym września. Powinna sobie pójść. Wiedziała o tym, te słowa odbijały się echem w jej głowie, ale jednak nie mogła się ruszyć. Patrzyła z oddali na pana Kravisa i nie mogła pozbyć się wrażenia, że stojąc wśród tych wszystkich ludzi dookoła, wydawał się samotny. Coś ścisnęło ją od środka, ale to nie było to samo uczucie, z którym zmagała się od rana – to gdzieś uleciało i nawet nie zauważyła kiedy. To było ostre ukłucie, przypominające, czym jest samotność i jak ciężko się z niej wyrwać, nawet jeśli dookoła są ludzie, którym zależy.

      Usuń
    3. A Chayton stał tu sam i może nie czuł się samotny, ale serce Camille zaczęło przyspieszać, bo co jeśli rok w rok przychodził tutaj i stawał nad tą bezdenną, ciemną przepaścią, rozważając nad krokiem do przodu? Znała tę ciemność i wiedziała, jak można w nią niezauważenie wpaść, zniknąć. Wiedziała, jak ciężko chwycić dłoń, nawet tą wyciągniętą i próbującą ją dosięgnąć.
      Podeszła bez słowa i stanęła obok pana Kravisa, z rękami w tylnych kieszeniach spodni i z mocno bijącym sercem. Mogła sobie pójść, taki miała nawet zamiar, bo przecież nie powinna tu w ogóle przychodzić, ale teraz odczuwała przerażenie, które nie dałoby jej żyć, podobnie jak męczące od rana wiercenie w brzuchu, więc jeśli mogła coś poradzić chociaż na jedną z tych dolegliwości, to niech nawet spłonie później ze wstydu. Podniosła niepewnie spojrzenie na Chaytona, wiedząc doskonale, że jej się tutaj nie spodziewał. Że może się nawet zaraz na nią ze złości. Ale zdążyła go zobaczyć i z daleka dojrzeć coś, co może i źle interpretowała, ale mroziło jej krew w żyłach i wiedziała, że nigdy by jej to nie dało już spokoju.
      Spojrzała przed siebie, wypuszczając powietrze nosem i zrobiła coś, co kosztowało ją naprawdę wiele odwagi, ale jednocześnie była gotowa to po prostu oddać, nawet jeśli miało to zostać odebrane w negatywny sposób. Złapała Chaytona za rękę. Lekko, ale pewnie, jakby chciała pokazać, że tu jest, tak po prostu. Sama była wdzięczna za każdą dłoń, która była w stanie ją dosięgnąć i chwycić, kiedy była samotna. Czasem były to całe objęcia ramion, czasem kosmyk włosów zaczesany za ucho, czasem była to bez przerwy jedna i ta sama dłoń, którą nieraz miało się nawet ochotę odtrącić. To były dłonie, które nie bały się sięgnąć w ciemność albo pokazać, że rozumieją, czym jest strata.
      Camille rozumiała. Bała się okropnie, ale z tym strachem walczyła przez większość swojego życia i nikomu nie życzyła takich walk w samotności. Nie mogła wiedzieć, czy pan Kravis potrzebował czyjejś dłoni, ale jeśli istniał choć cień szansy, że tak, to dla niej to było wystarczające, żeby zaryzykować i podejść. Cień szansy zawsze jej wystarczał, by podjąć jakieś działanie.
      — Przepraszam, jeśli panu przeszkadzam — powiedziała cicho, dalej patrząc przed siebie na rozciągające się kamienne płyty z kwiatami i chorągiewkami. — Wyglądał pan na samotnego — dodała, co też nie było dla niej łatwe, choć przecież nie stanowiło to żadnego wielkiego wyznania. Cóż, Camille rzadko była tak bezpośrednia i jednocześnie nie próbowała tego w żaden sposób tuszować.

      Camille Russo

      Usuń
  87. Sama do końca nie wierzyła, że zdecydowała się jednak podejść, bo tego typu inicjatywy rzadko przychodziły jej do głowy. Najczęściej pozostawała biernym obserwatorem lub nawet jeśli ktoś inny wykazał się inicjatywą, której się nie spodziewała, ale którą nawet można było uznać za odpowiednią do sytuacji, paraliżowało ją zaskoczenie i za nim zdołała podjąć jakąś akcję, było już za późno. Wiedziała, dlaczego w kontaktach z ludźmi nie stawiała tego pierwszego kroku, jednak to nie było coś, co łatwo było pokonać. Camille nie znosiła nie wiedzieć, co się stanie, a ludzie byli po prostu nieprzewidywalni, dlatego oszczędzała sobie tego typu nieprzyjemności, jak tylko się dało. Wystarczyło, że sami w tej swojej nieprzewidywalności stwarzali dla niej ryzyko, jak tylko pojawiała się w ich zasięgu.
    Ale jak każdy, Cam miała swoje priorytety i wartości, które czasem były w stanie przebić się przez jej głęboką niechęć oraz obawy, jeśli tylko istniała nawet najmniejsza szansa, że warto za nimi stanąć. Nie była może tak szczera i nie stąpała po ziemi tak twardo, jak robił to pan Kravis, ale miała poczucie, że warto za czymś stać i warto się tego trzymać. Dlatego zaryzykowała i podeszła, choć mogła odejść niezauważona i nie przejmować się, czy samo to, że w ogóle tu przyszła, nie przysporzy jej jakiś nieprzyjemności.
    Pan Kravis wydawał się samotny i nie chodziło o żadne współczucie. Tu chodziło o zrozumienie. Nawet jeśli ta samotność wśród tłumów mu nie doskwierała, nawet jeśli przywykł do wielu spojrzeń i nielicznych rąk, których mógłby się chwycić, Camille nie wiedziała, jak się z tym czuł. A w przypadku, jakim była samotność, chciała, żeby poczuł się po prostu lepiej i nie miało znaczenia, co się równoległe między nimi działo w tym samym czasie, na jaki etapie zatrzymało się to nieporozumienie czy incydent. Teraz, na ten moment, było to naprawdę bez znaczenia, choć gdyby nie to wszystko, pewnie nigdy nie przyszłaby na memoriał Word Trade Center w trakcie obchodów.
    Zastanowiła się chwilę nad słowami pana Kravisa, po czym wzruszyła ramieniem, zerkając na niego pogodnie. Nie była pewna, czy dobrze zrozumiała, że na chwilę poczuł się trochę tak, jakby należał do niej, ale jeśli tak i miało to dla niego znaczenie albo pozytywnie na niego wpłynęło, to w porządku. Niech będzie, że ta chwila będzie mu towarzyszyć przynajmniej do następnego 11 września i odgoni ciemność włóczącą się za samotnością. Jeśli miała to w ogóle jakkolwiek zrozumieć, to chciała właśnie tak.
    Za to kiedy usłyszała krótki opis tego, jak tutaj wyglądało kiedyś i co dokładnie mogło się dziać we wnętrzu muzeum w tych specjalnych pokojach, poczuła nieprzyjemne dreszcz na karku. Poczuła lekki dyskomfort, a na wzmiankę o identyfikowaniu ciała, w jej głowie rozbrzmiał najpierw huk, a potem łomot jakby coś bardzo ciężkiego uderzyło w drewniane panele, którymi wyłożona była podłoga. Powstrzymała się przed zamknięciem oczu, choć taki miała początkowo odruch. Non adesso. Spojrzała na pana prezesa, żeby odgonić z wyobraźni niechciane wizje, ale potem przeniosła spojrzenie na zeszyt, w którym wcześniej widziała, jak coś notował. Nie miała zamiaru podglądać, więc tylko rzuciła okiem, dostrzegając staranne pismo i zaraz na prośbę Chaytona wyciągnęła swój telefon.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jedenasta czterdzieści siedem. Osiem! — poprawiła się, jak tylko cyfra na ekranie przeskoczyła dalej. Dotarło do niej, że wcale nie było tak późno, jak sądziła wcześniej. Myślała, że minęło już z pół dnia i niby była w biurze chwilę po siódmej, więc i tak spędziła tam kilka godzin, ale te kilka godzin dłużyły jej się niemiłosiernie. — Mogę spytać, co to za zeszyt? I co w nim pan notuje? — Schowała telefon, zostawiając dłonie za swoimi plecami, wsunięte do połowy do tylnych kieszeni.
      Nie chciała być wścibska i jakby miała być zupełnie szczera, to dziennik i jego zawartość też nie wzbudzały w niej jakiejś większej ciekawości. Po prostu nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć w związku z tym, że Chayton umawiał się poniekąd na spotkanie i potem na się na nim nie pojawiał. To nie było w jego stylu, ale jeśli chodziło o to, że czekał, aż będzie poproszony o identyfikacje szczątków, to z jednej strony mógł się przecież nigdy nie doczekać, a z drugiej może właśnie tego tylko potrzebował. Może chodziło o jakieś zamknięcie sprawy, do którego nie mogło dojść inaczej. A może już taka prośba padła, ale nie był gotów jej spełnić? Camille naprawdę nie wiedziała, a bała się powiedzieć coś nie tak. Wiedziała, czym jest strata, ale niedokończone sprawy? Te wciskała do szafy i najczęściej się po prostu z nimi nie mierzyła wcale, jeśli coś akurat nie podpuściło świadomości.

      Camille Russo

      Usuń
  88. Już na początku zauważyła, że notes był nadgryziony przez ząb czasu, ale również nie umknęło jej to, że jednocześnie nie był to przedmiot, o który nikt się nie troszczył. Przed czasem nic nie ucieknie, nieważne jak bardzo będzie się chciało przednim uchronić i jak wiele trudu się w to włoży. Poza tym przypuszczała, że skoro skórzana okładka odginała się w niektórych miejscach albo była gdzieś delikatnie starta, to już tak po prostu miało zostać, bo i tak najważniejsza była treść albo i sam wygląd miał o czymś przypominać. No i fakt, gdyby nie widziała wcześniej, jak pan Kravis coś notuje, istniała duża szansa, że wzięłaby do za modlitewnik, bo jej samej przewinął się przez palce niejeden taki, który zwyczajnie się rozpadał.
    Obserwowała ruch pióra, z którym, jak zdążyła zauważyć, pan prezes w ogóle się chyba nie rozstawał. Nie patrzyła, co teraz tam notował, nie chcąc ryzykować, że naruszy jego prywatność. Tym bardziej, że dzisiaj już to poniekąd zrobiła. Podobało jej się po prostu to pióro i chyba fakt, że był do niego tak bardzo przywiązany. Kiedy jednak pisanie wydawało się dobiegać końca i pióro wróciło na swoje miejsce do kieszeni marynarki, a dziennik został jednoznacznie wysunięty w jej stronę, popatrzyła na pana Kravisa, jakby chciała zapytać, czy na pewno dobrze rozumie. Po tej krótkiej chwili zwątpienia, dalej trochę niepewnie wzięła zeszyt do rąk i w pierwszej kolejności przesunęła palcami po okładce, jakby przyzwyczajając się, że w ogóle trzyma ten przedmiot w dłoniach.
    Z wrażenia uniosła brwi, w ogóle nie spodziewając się, że to dziennik Kravisa Seniora, ale miało to sens. Notes był stary, najbardziej świadczył o tym kolor papieru, więc tak właściwie to nic dziwnego. Za to w Camille nagle urosła ta ciekawość, którą wcześniej zastępowała potrzeba zmiany tematu. Nie zajrzała do środka od razu, dalej trochę niepewna, czy powinna i trochę onieśmielona, że Chayton sam zasugerował, żeby to obejrzała. Ale skoro to zrobił, to czemu miałaby się teraz tak bać o granice prywatności?
    Otworzyła niespiesznie notes na pierwszej stronie równolegle z tym, co opowiadał pan Kravis. Na jej usta wkradł się delikatny uśmiech, kiedy wyobraziła sobie sytuację z ulewą i przejeżdżającym samochodem. To było coś, co naprawdę łatwo przyszło jej zwizualizować, bo brzmiało jak znajome wchodzenie pod górkę. Przewracając ostrożnie strony, czasem po kilka na raz, pomyślała, że to naprawdę osobliwy dziennik, skoro skupiał się właściwie tylko na pogodzie. Nawet zaczęła się zastanawiać, co założyciel firmy musiał czuć przy pierwszym razie i jakie to wszystko miało znaczenie z każdym kolejnym wpisem. Dotarła też do wpisu z 2001 roku, zatrzymując się przy nim na dłuższą chwilę, ale nic nie powiedziała. Przygryzła tylko dolną wargę, bezwiednie gładząc kartkę palcami.
    Pomyślała, że to tak właściwie niesamowite, ten dziennik i historia, jak się z nim wiązała. Że Chayton miał coś takiego, co mógł kontynuować śladami swojego ojca. Oczywiście, było też coś takiego na Dolnym Manhattanie przy Old Slip, bo przecież ciężko byłoby tutaj nie pomyśleć o Kravis Security, ale dla Cam wydawało się to być zupełnie czymś innym. Ten dziennik był tylko dla Chaytona i tak naprawdę to tylko od niego zależało, co się z tym dale stanie. Z kolei sprawy przedsiębiorstwa nie była tak prosta i tak osobista z zewnętrznego punktu widzenia. Poza tym, kto mógł wiedzieć o istnieniu tego dziennika? Na pewno nie cały świat ani nawet nie cały stan – tylko kilka osób, góra.
    Przejrzała strony zapisywane już znajomym pismem, zauważając, że tutaj pojawiły się dodatkowe informacje, które nie dotyczyły już tylko pogody i przeniosła spojrzenie na twarz pana Kravisa. Kąciki ust były lekko uniesione w zastanowieniu, oczy świeciły się zaciekawione, odbijając ogólne wrażenie, jakie ogarniało Camille. Uważała, że to naprawdę niesamowite i nawet kłuła ją malutka igła zazdrości, ale tylko taka cienka, o której łatwo jest zapomnieć i która nie zostawia żadnych śladów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona nie miała takich pamiątek, w ogóle w ich domu nie było praktycznie żadnych starych rzeczy, które można byłoby powiązać z krewnymi, zarówno żyjącymi jak i tymi, którzy odeszli. Jedyne, co można było pod to podpiąć, to ten złoty krzyżyk, który nosiła, a który teraz schowany był pod materiałem bluzki, ale ten drobiazg wydawał się całkowicie bezosobowy w porównaniu z dziennikiem po ojcu Chaytona.
      — To jest… na swój imponujące. I niesamowite — odparła nie za głośno. — To trochę tak, jakby zostawiał pan dla ojca notatkę, że wszystko idzie zgodnie z planem i nie musi się niczym martwić — stwierdziła, jednocześnie przypominając sobie, że kiedyś była przekonana, że zmarli muszą się okropnie przejmować tymi wszystkimi niedokończonymi sprawami, które po sobie zostawali. Teraz jednak nie była nawet pewna, czy dalej wierzy w to, że po śmierci jest w ogóle cokolwiek więcej niż po prostu nic. Dlatego po chwili zrobiło jej się trochę głupio przez to, co powiedziała, bo brzmiało to po prostu tak, jakby powiedziała to kilkuletnia Camille, która mówiła dużo różnych głupich rzeczy. — I oby liczył pan jak najdłużej — nawiązała prędko do kwestii pełnienia służby przez pana Kravisa. — Bycie superbohaterem w końcu do czegoś zobowiązuje — dodała, tym razem nawiązując od jakiejś innej ich rozmowy, ale po chwili znów zwątpiła w to, czy nie gadała przypadkiem głupstw.
      Poczuła wibracje w tylnej kieszeni i chyba dawno tak się nie ucieszyła na dzwoniący telefon. Oddała panu Kravisowi dziennik, nie docierając jednak do ostatniej zapisanej strony i wyciągnęła telefon. Porozumiewawczo pokiwała nim w powietrzu, jednocześnie pokazując na ekranie, kto teraz do niej dzwonił, a była to Stephanie. Odebrała i jej głos zaraz rozbrzmiał się głośno, zupełnie jakby krzyczała do słuchawki. Mówiła bardzo szybko i przez to bardzo niewyraźnie, i to do takiego stopnia, że Camille poddała się już na początku z próbami zrozumienia, o co w ogóle chodzi.
      — Tak — powiedziała tylko, kiedy tylko głos Stephanie ucichł i ścisnęła usta w wąską linię, rozłączając się. — Wydaje mi się, że mogłam dzisiaj pomieszać coś z dostępami i harmonogramem testów… — powiedziała bardziej do siebie, kiwając przy tym głową, bo skoro było dopiero koło dwunastej, a ona była tutaj, a nie w firmie, to znaczyło, że coś, co powinno zostać kliknięte, nie zostało kliknięte i nikt inny nie może tego kliknąć. — Ale pan nic nie wie, dowie się pan może jutro. Albo wcale, jeśli dobrze pójdzie — zwróciła się już teraz bezpośrednio do pana prezesa, przywdziewając niewinny uśmiech, którym ani trochę nie próbowała zatuszować małego zamieszania, do którego mogło doprowadzić jej dzisiejsze rozkojarzenie. — W każdym razie, ja muszę już wracać. I jeszcze raz przepraszam. — Zaczęła się z wolna wycofywać, obserwując twarz pana Kravisa, jakby w obawie, że zaraz wykręci ją jakiś krzywy grymas.
      Czuła się trochę tak, jakby właśnie znowu uciekała, ale tak właściwie to nie była pewna, przed czym. Gdyby pan Kravis miał jej bardzo za złe, że przyszła i zakłóciła trochę jego spokój, to chyba nie miałby ogródek, żeby wzmocnić w niej to wcześniejsze poczucie winy. Nie pokazałby jej dziennika i nie opowiedział, dlaczego był to dla niego ważny przedmiot. A jednak czuła, że przed czymś ucieka.

      Usuń
    2. Wiercenie w brzuchu nie ustało. Coś dalej bez przerwy zżerało ją od środka, ale w ciągu kilku dni chyba przywykła do tego na tyle, by już pracować w swoim normalnym trybie, gdzie nie była tak wyraźnie rozkojarzona. Zdążyła jednak wyhodować w sobie stosowne poczucie winy za każde najmniejsze potknięcie, jakiego dopuściła się wcześniej przez ten swój niecodzienny nastrój i jak już tylko nadszedł ten dzień, kiedy w pewnym stopniu ujarzmiła to, co wwiercało się w brzuch, uznała, że to dobra pora na zadośćuczynienie. A nie ma lepszej metody na zadośćuczynienie niż nadrobienie wszystkiego, z czym się zalegało jakieś… dwa, trzy dni do przodu? W gruncie rzeczy te chwilowe turbulencje, jakich doświadczała Camille, nie miały aż takiego wpływu na przebieg pracy nad projektem Tytanów. Może było w tym czasie trochę zdziwienia, kiedy ktoś nie dostał jakiegoś gotowca albo trzeba było z czymś poczekać kilka godzin, ale i tak większość spraw szła bardzo płynnie i nie goniły ich na razie żadne terminy.
      Czy Camille miała tego świadomość? Tak. Czy to cokolwiek zmieniało? Nie. Zawsze coś mogło się wywalić i lepiej być na to przygotowanym, a czuła, że przez ostatnie dni nie była w ogóle na nic przygotowana. Nic tak nie motywowało, jak poczucie winy, więc panna Russo zgodnie ze swoją naturą, była bardzo zmotywowana. Do takiego stopnia, że nie zrobiła sobie przerwy na lunch, na który wcześniej była nawet umówiona z Lucasem, ale który odwołała, tłumacząc się natłokiem pracy. Naprawdę wierzyła, że ma tyle rzeczy do zrobienia, że skoro nadszedł ten jeden dzień, kiedy mogła żyć i nie przejmować się tak wierceniem w brzuchu, to należy go spożytkować do maksimum.
      Nieważne, że mało i kiepsko sypiała.
      Nieważne, że zapomniała zjeść coś w ciągu dnia.
      W końcu pojawiła się szansa, że uda jej się oddać w wir pracy i skutecznie przestanie przejmować się czymkolwiek, jak to zazwyczaj działało.
      Od czasu jej wycieczki na memoriał World Trade Center, nie próbowała znów porozmawiać z panem Kravisem. Czy zrezygnowała? Sama by tak tego nie nazwała. Jej zapał po prostu został ostudzony i może gdzieś w głębi duszy liczyła, że jednak w ogóle nie dojdzie do powrotu do tematu o incydencie w operze. Poza tym miała poczucie, że bez tej rozmowy i tak wszystko jest w porządku. Między nimi. Jeśli w ogóle takie coś istniało. Po prostu odruchowo wolała wrócić do swojej strefy komfortu, ot co.
      Dlatego znów została w biurze do późna. Wszyscy zdążyli wyjść i ona też się nawet zaczęła zbierać jakieś kilka godzin później. Miała już założoną swoją dżinsową kurtkę, żeby nie zmarznąć na zewnątrz, musiała tylko poczekać, aż na ekranie pojawi się komunikat, że kod został zdebugowany i będzie mogła wyłączyć komputer pójść do domu… W międzyczasie zdążyła jednak przysnąć. Z głową na klawiaturze, z materiałem kurtki zsuwającym się z jednego ramienia, które bezwiednie zwisało wzdłuż krzesła i z drugą dłonią na myszce od komputera.

      Ja naprawdę nie pamiętam, żebym pana wtedy pocałowała — westchnęła. Mówiła prawdę, nie pamiętała. Pamiętała za to co innego i jeśli miałaby być szczerza – a teraz oddałaby wszystko, żeby sobie odpuścić taką szczerość – to mogło się to pokrywać z tym, co mówił pan Kravis. On zapamiętał pocałunek, bo w rzeczywistości to właśnie zrobiła, a ona zapamiętała, że chciała nauczyć go włoskiego. Swoimi ustami. Jakkolwiek mogło to brzmieć. — Ale jeśli to zrobiłam, to nie dlatego, że chciałam, ja nawet nie wiem, kiedy to zrobiłam i jak…

      Cam

      Usuń
  89. Camille nigdy nie czuła, kiedy zbliżała się ta magiczna granica, po której przekroczeniu po prostu mózg stwierdzał, że to koniec i potrzebny jest mu reset. Zgubę przynosiło nieustanne powtarzanie, że „jeszcze tylko chwilka, minutka, sekundka”, gdzie nieważne jakiej jednostki czasu by się chwyciła, żadna nie miała swojego odbicia w rzeczywistości. Zawsze każde „jeszcze” przeciągało się w nieskończoność i trwało, póki rzeczywiście wszystkie możliwe do wykonania zadania zostawały odhaczone, aczkolwiek częściej koniec następował właśnie w takich chwilach, jak ta – gdy Camille zasypiała.
    Ostatnie kilka dni nie były jakoś specjalnie produktywne, to prawda. Starała się, żeby było inaczej, ale jedyne, co miała na swoje usprawiedliwienie to fakt, że ciężko jej się było skupić na czymkolwiek. A ciężko było jej skupić, bo miała za sobą niewiarygodny maraton refleksji – coś, czego generalnie robiła. Nie było to łatwe, szczególnie dla niej, kiedy szafa z trupami zaczynała się otwierać i w pierwszym odruchu chciała ją gwałtownie przymknąć, więc do niektórych rzeczy musiała wracać po kilka razy, organizując sobie niemałe podchody. Maraton poskutkował ogromną potrzebą, by przynajmniej część z tych swoich przemyśleń wyrzucić z siebie, co mogłoby pomóc zakończyć pewne sprawy. Zakopać niektóre trupy w ziemi zamiast upychać je w szafie. A tak część z nich leżała na środku, czekając, aż znajdzie się w końcu dla nich jakiś odpowiedni dół, część próbowała się wysypać, a Camille jednocześnie musiała pracować, co dodawało kolejnego wysiłku umysłowego.
    Była wyczerpana. I bezlitosna. Wraz z minimalnym poczuciem, że powoli się przyzwyczaja do nowego stanu rzeczy, poszła w ślady starego nawyku, by zatracić się w pracy. Zmusić głowę, by na pierwszy plan przywrócić tylko to, co wiązało się z pracą i jeszcze przekonać samą siebie, że trzeba cokolwiek nadgonić. Innym ludziom może zdarzały się właśnie takie gorsze dni i potrafili spojrzeć na sytuację obiektywnie, dochodząc ostatecznie do wniosku, że nic wielkiego się nie stało – tego najwyraźniej potrzebowali. Ale nie Camille Russo, której brakowało czegoś takiego, jak wyrozumiałość dla samej siebie.
    Poruszyła się nieznacznie, kiedy dżinsowy materiał przesunął się po jej skórze i ściągnęła ze sobą łopatki, bo po ciele przeszedł ją dreszcz. Wydała z siebie cichy pomruk i zmarszczyła z niezadowoleniem brwi, ale tylko na chwilkę, nie dając się tak łatwo wyciągnąć z sennych objęć. Pierwsze zawołanie zignorowała, wracając mniej więcej do podobnego położenia jak na początku, ale za drugim razem znów zmarszczyła brwi, bo tym razem dotarło do niej każde słowo wypowiedziane przez pana Kravisa. Jęknęła ciężko, podciągając z trudem rękę, która zwisała wystarczająco długo, by zacząć drętwieć. Wsparła się w międzyczasie na drugiej, podnosząc głowę z klawiatury. Ten ruch wybudził z uśpienia wygaszone ekrany, które zaraz strzeliły światłem w jej twarz i zamiast teraz otworzyć oczy, jeszcze mocniej je zacisnęła, pomrukując markotnie.
    — Nieprawda — wymruczała w międzyczasie, próbując jakoś przywrócić lewą rękę do użytku i sięgnęła do lewego barku, by zacząć go pocierać. Ruchy miała jednak tak ospałe, jakby się jeszcze nie wybudziła do końca, co prawdopodobnie miało miejsce. — Znam przynajmniej jedno, dużo mniej wygodne… — odparła i rozchyliła lekko powieki, mrużąc je mocno. Zerknęła na godzinę w dolnym rogu ekranu, potem na środek, by przyjrzeć się, co zawierał komunikat i wypuściła cicho powietrze. Debugowanie się powiodło, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć, o której się zaczęło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coraz więcej bodźców zaczęło do niej docierać, usprawniając proces wybudzania. Najpierw mrowienie w ramieniu stało się bardzo dokuczliwe, a wraz z nim poczuła, jak bardzo boli ją kark i barki. Miała ochotę się przeciągnąć, ale udało jej się to tylko z jedną ręką, drugą położyła na udach okrytych materiałem bawełnianej sukienki do kolan. W trakcie odchyliła się lekko do tyłu, opierając plecy o fotel. Samo oparcie również się odchyliło i Cam, prostując nogi w kolanach, zatrzymała się na chwilę w tej pozycji. Zdążyła szerzej otworzyć też oczy i w tym momencie zobaczyła pana Kravisa stojącego obok niej.
      Zamyśliła się na moment, co na pewno dało się dostrzec w jej twarzy. Z przebudzającej się niespiesznie Camille, zaczęła w jednej sekundzie przypominać tą, która wrzuca procesy myślowe na wyższe obroty.
      — Pan Kravis — odparła i powoli opuściła wyciągnięte ramię, jednocześnie wracając do siedzenia prosto. Pokiwała do siebie głową, jakby naprawdę próbowała połączyć teraz jakieś kropki w swojej świadomości, ale zdecydowanie jej to nie wychodziło. Była pewna, że wcześniej go tu nie było. Na pewno by go zauważyła i teg jego ładnie ułożone włosy… Została w biurze sama, przynajmniej tak myślała, kiedy tuż przed puszczeniem kodu, rozejrzała się dookoła ze swojego miejsca przy biurku. Było pusto, cicho i niektóre światła już nawet zostały pogaszone. A jednak stał tutaj pan Kravis we własnej osobie. I dziwnie się jej przyglądał. Aż dotknęła swojej twarzy koniuszkami palców, by zaraz odkryć płytkie, liniowe nierówności na skórze policzka.
      Zmrużyła oczy. Domyśliła się, że zasnęła z twarzą na klawiaturze, bo nie to byłby pierwszy raz w jej życiu, że do czegoś takiego doszło. Rzadko jednak zdarzało się, żeby pojawiał się zewnętrzny świadek.
      — Zostawię to bez komentarza — stwierdziła cicho i dyplomatycznie, rozmasowując policzek z odciśniętymi śladami klawiszy i podniosła się z fotela, sięgając po myszkę, by zabrać się za ostatnie kontrolne sprawdzenie, czy wszystko jest w porządku i zamknięcie systemu. — Coś się stało? — zapytała, jakby zupełnie nieświadoma, że właśnie została przyłapana na niezaplanowanej drzemce. W godzinach, które zdecydowanie wykraczały już poza jej ramowy czas pracy.
      Pochyliła się lekko nad biurkiem, przez co włosy opadły jej na jedno ramię, ugięła lekko nogę, by oprzeć ją o siedzenie za sobą, bo czuła, że fotel zaczął trochę odjeżdżać, więc zapobiegawczo go przytrzymała i w trakcie przeklikiwania się przez ostatnie okna na ekranie, zerknęła jeszcze na pana Kravisa. Uśmiechnęła się delikatnie, nie do końca sama tego świadoma, bo jednak skupiała się przede wszystkim na ekranie, ale było w tym uśmiechu coś przyjemnego i pogodnego, jakby to niespodziewane spotkanie w ogóle jej w niczym nie przeszkadzało, a może nawet było miłym zaskoczeniem.

      Cam

      Usuń
  90. Pan Kravis nigdzie nie błądził ze swoimi przeczuciami. Takie zachowanie Camille było w dużej mierze wynikiem przyzwyczajenia i opierało się na odruchach. Niespodziewanie przysnęła, potem obudziła się, ale jeśli podświadomość wysyłała sygnały, że coś było do zrobienia, priorytet pozostawał ten sam – dokończyć zadanie. Tutaj pamiętała, że nad czymś pracowała, nim przymknęła oczy i organizm postanowił taki stan utrzymać chociaż chwilę, dlatego po przebudzeniu bez problemu wracała do miejsca, na którym ostatnio się skupiała. To było proste, gorzej, jeśli takie coś zdarzyło się nie w trakcie pracy nad czymś konkretnym, bo wtedy główne skrzypce grały jej sny i to od nich zależało, jak mogła się reagować po wybudzeniu. Zresztą, o tym pan Kravis również zdążył się przekonać.
    Nieznacznie przechyliła głowę, zwracając się twarzą w stronę pana prezesa, ale wzrok dalej utrzymywała na tym, co się działo na ekranie. Stwierdzenie, że nie powinno jej tu być brzmiało bardzo enigmatycznie.
    Klik. Klik.
    Spojrzała jeszcze raz na godzinę w dolnym rogu ekranu i jednocześnie przesunęła dłoń na klawiaturę, by zaraz zacząć szybko wystukiwać krótkie komendy do jednej z aplikacji.
    Stuk, stuk, stuk.
    — Rzeczywiście jest trochę późno… — mruknęła pod nosem, a na jej twarzy pojawił się grymas wyrażający niezdecydowanie i niepewność, ale wcale nie wyglądała na specjalnie przejętą faktem, że chodziło również o niestandardowe godziny, o których wspomniał pan Kravis. Bardziej przejmowała się tym, co działo się na ekranie.
    Nietrudno było się domyślić, że problemami działu kard też się nie przejmowała. Wiedziała, że są jakieś normy, przepisy i do tego jeszcze polityka firmy, której musieli się trzymać, ale Camille wychodziła z założenia, że wiele rzeczy da się spokojnie przeskoczyć. Szczególnie, że te wszystkie dodatkowo przepracowane godziny były całkowicie dobrowolne. Nikt jej nie zmuszał, nikt jej nawet nie zasugerował, żeby przychodziła trochę wcześniej czy wychodziła trochę później. Nie oczekiwała też, że coś za to dostanie, bo najchętniej to by sama wyczyściła system z tych nadgodzin, żeby mieć święty spokój i po prostu dalej robić swoje, bez ryzyka, że zaraz dostanie wezwanie na przymusowy urlop, który miałby na celu wyrównać część z nich. Camille w ogóle nie rozumiała, dlaczego ktoś miałby ją do tego zmuszać, skoro sama na nic się nie skarżyła i generalnie dlaczego komuś miałoby przeszkadzać, że po prostu pracuje? Dużo, to fakt, pracowała bardzo dużo, ale tak chciała. O to przecież chodziło, żeby być czymś zajętym, a jeśli lubiła to, co robiła, to tak właściwie w czym był problem?
    Klik, klik, stuk. Stuk, stuk, stuk.
    Nie odpowiedziała od razu na pytanie, czy wszystko w porządku. Nie była do końca pewna, bo niby kod był w porządku, ale to co powinno działać, nie działało, co swoją drogą nie było niczym zaskakującym, bo taki był urok ogólnie pojętego programowania, ale Cam również z założenia nie przyjmowała takiego wytłumaczenia za to ostateczne. Zaczęła klikać językiem o podniebienie, próbując szybko rozgryźć, o co mogło chodzić, bo wcześniej przyjęła do wiadomości, że niedługo będzie musiała opuścić biuro, skoro zbliżała się dwudziesta pierwsza i ktoś miał przyjść włączyć alarmy i sprawdzić, czy nie ostał się żaden taki gagatek jak panna Russo. Albo ktoś dużo bardziej niebezpieczny dla interesów firmy.
    Stuk, stuk, stuk, klik.
    — Powinno być w porządku, ale nie jest — skwitowała na głos ostentacyjnym tonem. — Co mi po tym, że nie ma błędów, jak nie chce działać… — Klik. — Minchia! — szepnęła i zaraz ugryzła się w język, słysząc już w duchu cioteczne upomnienie, żeby się wyrażała odpowiednio. Uderzyła kilka razy paznokciami o blat biurka tuż obok klawiatury. Nie wyglądała na zadowoloną, choć po wyrazie twarzy można było mieć co do tego wątpliwości, bo wszystko było trochę przyćmione przez ogólne zaspanie. Jednak wraz z propozycją pana Kravisa jej spojrzenie rozbłysło i nawet udało się, żeby oderwała je od ekranu i skierowała je w stronę rozmówcy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, byłaby w stanie dokończyć albo chociaż zrobić wszystko, co się da i będzie ją satysfakcjonowało, z gabinetu prezesa. Chyba, że jakimś cudem nie było tam połączenia z firmową siecią, w co szczerze by zwątpiła, gdyby w ogóle wzięła to pod uwagę. W pierwszym odruchu natychmiast by się zgodziła, uznając to za bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności, że akurat wtedy, kiedy czas wydawał się przeciwnikiem nie do pokonania, z piętra wyżej zeszła okazja, by trochę ten czas oszukać. Będzie płynął dalej i nie stanie nagle w miejscu, ale jego upływ nie stanowiłby już takiego problemu… I by się zgodziła bez wahania, gdyby nie czerwona lampeczka, która zaświeciła się gdzieś obok.
      Przebywanie w gabinecie pana Kravisa nieodłącznie wiązało się z przebywaniem w jego towarzystwie. Tutaj w domyśle dochodziła też kwestia bycia tam sam na sam, bo było już późno i to byłoby naprawdę dziwne, gdyby o tej porze przyjmował jakiś interesantów albo miał jakieś spotkania w biurze. Nie będzie dziwne więc i to, że ona miałaby się tam teraz znaleźć? Nie, jeśli uznać, że mimo braku właściwej rozmowy, sprawy między nimi wróciły do stanu sprzed operowego incydentu – Cam miała jeszcze bardzo ambiwalentny stosunek do tego, co się wydarzyło jeszcze wcześniej, w domu pana prezesa, więc wykluczała to ze swoich rozważań. Wtedy chodziłoby tylko o pracę. Dokładnie.
      Camille nie do końca sobie wierzyła, ale żeby się nad tym bardziej zastanowić, to potrzebowałaby nie mieć tego problemu, który miała teraz, a mianowicie bezbłędny kod, który nie chciał działać.
      Wróciła uwagą do ekranu.
      Klik, klik, klik, klik. Stuk, stuk. Klik. Klik.
      Pokazał się czysty pulpit, a zaraz potem kręcące się kółeczko złożone z kropeczek, które świadczyło, że system był w trakcie wyłączania. Otworzyła szufladę po swojej lewej stronie i wyciągnęła z niej okrągłego lizaka, a drugą ręką wyjęła laptopa ze stacji dokującej. Kucnęła jeszcze, żeby spod biurka wyciągnąć swoją torebkę i zaraz stanęła przygotowana ze wszystkim naprzeciwko pana Kravisa.
      — Myślę, że jestem w stanie. — Pokiwała zdecydowanie głową. — I jeśli to naprawdę nie problem, to chętnie skorzystam. Obiecuję, że postaram się to skończyć najszybciej, jak się da — zapewniła, starając się powstrzymać wkradające się na usta zadowolenie. — Czy pan czekał, aż skończę…? — spytała nagle, bo teraz do niej dotarło, że właśnie – było już całkiem późno i tak jak sobie się nie dziwiła wcale, to obecność pana Kravisa stała się zagadką.

      Camille Russo

      Usuń
  91. To, czy Camille się wyrabiała, czy nie, było kwestią sporną. W dużej mierze wszystko zależało od tego, kto jaki miał plan i jak bardzo skory był to zapełniania swojego grafiku. Inni planowali tak, żeby ze wszystkim zdążyć i mieć jeszcze w razie czego jakiś zapas, jeszcze inni odkładali wszystko na ostatnią chwilę. Cam zaczynała od czegoś, co w teorii było „do zrobienia” i to bez specjalnej presji, bo była ostrożna i na początku zawsze zachowywała odpowiedni dystans, starając się trzymać wypracowanych norm. Później jednak okazywało się, że pewne rzeczy zrobiła w czasie krótszym, niż to było zaplanowane, więc powstawały luki, które należało czymś wypełnić. W związku z tym plan stawał się bardziej dynamiczny, część rzeczy przeskakiwała w kolejce, tworząc następne luki, pojawiały się więc nowe, by je zapełnić, a grafik był gęsty od coraz węższych okienek. A jeśli wyskoczyło coś pilnego, dla panny Russo nie był to większy problem, bo presja czasu nie była jej obca, a i miała wprawę w przekształcaniu planów od ręki. Prawie tak, jakby życie widziała w tabelkach Excela, gdzie przy zastosowaniu odpowiednich funkcji, pewne komórki przekształcały się już automatycznie w zależności od okoliczności. Życie Camille kręciło się wokół pracy, jakby nie myślała i nie chciała myśleć o niczym innym, bo i taka była poniekąd prawda. Praca była drogą do celu, a ten się trochę oddalił pierwszy raz, kiedy odpuściła MIT i drugi raz, kiedy spędziła pół roku na swoich wakacjach. Obie te sytuacje mocno obciążyły jej i tak ograniczony budżet, ale to nie o pieniądzach myślała, kiedy ciągnęła kolejne nadgodziny.
    Ostatnio miała sporo stresu, a pracą najłatwiej było go zagłuszyć. W pracy łatwiej było nie pozwolić sobie zwolnić czy przystopować, a nie chciała tego robić, bo to stwarzało ryzyko, że w ogóle się zatrzyma i pochyli dłużej nad czymś, co dawno już miała za sobą. Niektóre z tych rzeczy były całkiem niegroźne, ale inne… Inne były tymi, o których się nie rozmawiało. Przez to, że jednak sama się zmusiła i przystanęła prze jednej czy dwóch kwestiach, poświęcając im naprawdę dużo uwagi i czasu, czuła się tak, jakby wszystko inne zaczynało ją doganiać i było to na tyle zatrważające, że podświadomie wolała nagiąć zasady i forsować pracę niż dać się złapać.
    Odnotowała jednak, że powinna uważać i się pilnować w związku ze swoim przebywaniem w biurze. Teraz nie miało to takiego wielkiego znaczenia, przynajmniej nie dla niej, bo myślami w dalszym ciągu była bliżej samej pracy jako czynności, ale przykleiła sobie wyimaginowaną karteczkę pod jednym z większych wykrzykników. Nie mogła obiecać, że karteczka utrzyma się tam wystarczająco długo, bo czasami powiew strachu rozwiewał takie rzeczy, jednak ileż to razy się też zdarzyło, żeby się tak mocno czymś stresowała albo przejmowała, jak ostatnio? Wbrew pozorom nie tak często.
    Poszła za Chayton, trzymając się najpierw w z trzy kroki za nim, a potem kroki zamieniły się w jeden stopień. Zaciekawiła ją wzmianka o rysunkach, więc przez moment wpatrywała się w niego w oczekiwaniu, aż rozwinie trochę temat, ale ostatecznie tego nie zrobił. Nie wiedziała, że zajmowała się takimi rzeczami na zasadzie stałego elementu swojej pracy w firmie, a skoro robił to teraz, to wyglądało na to, że żyła w niewiedzy. Sama z rysunkami technicznymi i to w dodatku tymi przeznaczonymi do późniejsze realizacji miała niewiele do czynienia, a już pewnością się nimi nie zajmowała. Znała się na podstawach, bo nauczyła się co nieco na studiach, ale nie musiała szlifować tej umiejętności. Poza tym nie robiła tych rysunków ręcznie, tylko w programie AutoCAD, bo to głównie na tym polegały zajęcia, by nauczyć się go obsługiwać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan Kravis zamiast jednak rozwinąć ten interesujący ją temat, postanowił się odrobinkę z nią podroczyć. I przez to jak na nią w tym samym czasie popatrzył, uśmiechając się lekko, o swoim istnieniu przypomniało to nieubłagane wiercenie w brzuchu. Przy następnym stopniu we wnętrzu Camille zrodziło wahanie. Słabe i bardzo nieukierunkowane, które w gruncie rzeczy można było przydusić palcem i nie byłoby po nim śladu. Mówiło, że powinna sobie odpuścić jednak ten durny kod i wrócić po prostu do domu. Zniknęło przy następnym stopniu, a zamiast niego wkradły się inne pytania, nawiązujące bardziej do tego, czy ona dobrze zrozumiała, że pan prezes obserwował ją na monitoringu…? Uznała jednak, że lepiej będzie nie zadawać ich na głos.
      Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
      Nie odniosła się więc wcale ani do rysunków, ani do niewinnej zaczepki, ani do żadnego ze swoich nowych pytań. Nie postanowiła też zmienić zdania i wrócić do domu. Jakby nigdy nic przestąpiła próg do gabinetu pana prezesa i odruchowo rozejrzała się po wnętrzu, wchodząc trochę głębiej. Rzeczywiście przy takim oświetleniu było tu trochę inaczej. Skojarzyło jej się to z sytuacją w domu pana Kravisa, kiedy byli już po zimnym prysznicu, którym i zafundowała i…
      Oh, Dio…
      Odchrząknęła lekko, obracając się z wolna w kierunku pana prezesa, by odbić pytanie pytaniem i dowiedzieć się, gdzie będzie mu najmniej przeszkadzać, ale nie mogła wydusić z siebie słowa. W głowie przewinęła się jej taśma, odtwarzająca wszystko, co miało miejsce po crunchu aż do rozmowy o jej zamiarach co do MIT. A potem jeden za drugim uderzyły w nią wyrywkowe kadry.
      Rozpięta koszula. Okropny akcent. Dreszcz pozwalający zaczerpnąć trochę powietrza. Palce za kołnierzykiem.
      Zamknęła oczy. Przełknęła ślinę i przycisnęła do siebie zamknięty komputer. To był tragiczny pomysł.
      — Chyba jednak odpuszczę — stwierdziła nagle na głos, otwierając gwałtownie oczy i zrobiła jeden kroczek do tyłu. — Jest pan zajęty, a ja bym panu przeszkadzała… Wie pan, dużo klikania, ciężko się przy tym skupić, nie chcę przeszkadzać w rysunkach… — zaczęła wymyślać, na bieżąco wyszukując powody, którymi mogłaby spróbować przekonać chociaż samą siebie, że tak właściwie to nie ma już nic pilnego do zrobienia. Chociaż przed chwilą jeszcze było i na pewno zdążyła dać do panu Kravisowi do zrozumienia, skoro zaproponował, żeby dokończyła to u niego w gabinecie. Nie sądziła jednak, że tak łatwo da się wytrącić z równowagi jakimś odległym skojarzeniem i tym, co mogła zauważyć trochę wcześniej, ale dała się nabrać na sprytny manewr z marynarką, której już nie było, bo trafiła do szafy. Zrobiła więc drugi kroczek do tyłu.
      Chodziło o jedną ze szczerości, na którą się ostatnio zdobyła. Podobało jej się. W jakiś zupełnie niezrozumiały sposób podobało jej się dużo rzeczy związanych z panem Kravisem, o czym sobie przypomniała, kiedy po prostu na niego spojrzała i zorientowała się, że znów miał trochę rozpiętą koszulę, co też jej się podobało. Teraz i wtedy, kiedy w nocy piła kawę, siedząc na jego kanapie.
      Była gotowa na tą szczerość kilka dni temu, ale teraz w ogóle się jej nawet nie spodziewała, a przecież wcale nie poszła ona w niepamięć. Coś ją w końcu zżerało okropnie ze środka przez cały czas.
      — Tak chyba będzie najlepiej, żebym już poszła, prawda? — W tej samej sekundzie, w której kończyła zdanie, od razu zganiła się w myślach. Dlaczego o cokolwiek pytała i to jeszcze w taki sposób, żeby zdradzić się ze wszystkim, że tak właściwie to sama nie jest pewna? Dlaczego to sobie robiła…? Powinna się po prostu ulotnić i tyle, a nie czekać.

      Camille Russo

      Usuń
  92. Z chwilą, w której dotarło do niej, co oznaczają ruchy pana Kravisa, miała wrażenie, że gdzieś w jej głowie coś krzyknęło, że natychmiast powinna znaleźć się przy drzwiach i to najlepiej po drugiej stronie, ale w rzeczywistości nawet nie drgnęła. Gdyby się postarała, to na pewno by zdążyła, za nim znalazłaby się w zasięgu jego rąk, jednak zabrakło tutaj jakiegoś odruchu, jakiegoś zapłonu, który by ją do tego popchnął. Pan Kravis nie był gwałtowny, nie wydawał się z niczym spieszyć, kiedy do niej podchodził, więc gdyby Cam naprawdę chciała posłuchać tego krzyku, który zaraz przeszedł w jakieś słabe echo, to tak by się stało. Spróbowałaby choćby wyswobodzić rękę, ale tak właściwie to nie stawiała żadnego oporu. Laptop też oddała tak po prostu, choć zawsze mógłby jej się przydać do stworzenia czegoś na rodzaj tarczy albo bariery, za którą mogłaby się schować, choćby przed samym spojrzeniem. I niby wszystko odbyło się bez żadnego sprzeciwu, zupełnie jakby na to czekała, a i tak kiedy już stała naprzeciwko pana Kravisa opartego o biurko, w odległości takiej na wyciągnięcie ręki, wydawała się całkowicie zaskoczona, skołowana wręcz.
    Popatrzyła najpierw na fotel, zatrzymując na nim spojrzenie na dłuższą chwilę, by szybko przeanalizować, czy siadanie na nim to dobre posunięcie. Teoretycznie, jeśliby usiadła, to znacząco ograniczyłaby sobie możliwości wycofania się, gdyby poczuła taką potrzebę. Wtedy musiałaby wykonać kilka dodatkowych ruchów, co pewnie wydłużyłoby ogólny czas całego procesu… Tak, postoi, zdecydowanie.
    Przeniosła wzrok na pana Kravisa, jednak nie na długo, bo zaraz wbiła spojrzenie w punkt na podłodze zaraz nad czubkami swoich butów. Ta jego bezpośredniość była teraz jak kajdany z łańcuchów. Ciężka, niewygodna i jednocześnie nie pozwalająca się ruszyć z miejsca.
    — Chciałam… chciałam porozmawiać — zaczęła, nawiązując bardziej do momentu, kiedy przyszła pod memoriał, bo teraz nie mogła powiedzieć tego samego. Teraz nie była pewna, czy dalej chciała to zrobić i to szczególnie w tym konkretnym momencie. — O tym… O tych… — Wykonała bliżej nieokreślony ruch rąk, jakby próbowała coś objąć dłońmi i zbić to w kulę. Przez to z jej ramienia zsunęła się torebka, którą postanowiła odłożyć na fotel obok. Pasek torebki pociągnął też za sobą materiał kurtki, odsłaniając jedno ramię, ale na to Cam już nie zwróciła uwagi. — Dużo o tym wszystkim myślałam, okropnie dużo i właściwie to ciężko było myśleć o czymkolwiek innym — wyznała z cichym westchnięciem, próbując przypomnieć sobie, jak właściwie sobie tę rozmowę zaplanowała wcześniej, bo na pewno miała jakiś plan. — Żeby móc to jakoś wyjaśnić… — ciągnęła dalej, rozwijając ciągle samo wprowadzenie, co już ją samą zaczynało trochę męczyć, bo jeszcze chwila i zacznie w kółko powtarzać to samo.
    Wzięła głębszy oddech, przelotnie zerkając na wpatrującego się w nią pana Kravisa. Uniosła kąciki ust w nieco nerwowym i jednocześnie przepraszającym uśmiechu i wróciła do wpatrywania się w podłogę. Dłońmi z wolna wygładzała materiał sukienki na biodrach, przestępując niespokojnie z nogi na nogę.
    — Po prostu… naprawdę nie pamiętam tego, żebym pana pocałowała wtedy u pana w domu. Pamiętałam, że miał pan okropny akcent, gdy życzył mi pan dobranoc. — Pokiwała z przekonaniem głowa, wystawiając na chwile palec wskazujący do góry. — Tragiczny — uściśliła. — W operze wcale się pan nie poprawił — dodała, jakby było to istotne, choć wiedziała, że to generalnie bez znaczenia, bo opera to trochę inna sprawa, więc musiała się upomnieć w myślach, by trzymać się tematu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. . — Pan pamięta pocałunek. Ja pamiętam, że chciałam panu… pokazać, jak to dobrze wymówić. Ale nie pamiętam tego tak dosłownie, co bardziej na zasadzie, że wiem, że takie coś pojawiło się w mojej głowie, taki pomysł… I to zabrzmi teraz bardzo głupio, ale biorąc pod uwagę, jak umysł łatwo poddaje się sugestiom, gdy się śpi, to jest bardzo prawdopodobne, że metoda, którą chciałam zastosować, była inspirowana jednym z komiksów, gdzie tak to działało. Superbohaterka z kosmosu uczyła się ziemskich języków przez pocałunek, za nim ktoś jej wyjaśnił, czym w ogóle jest pocałunek… — To wyjaśnienie starała się powiedzieć bardzo szybko, bo choć mówiła całkowicie poważnie, to nie wiedziała, czy uzasadnienie, że była wtedy w stanie, w którym racjonalne myślenie mogło nie mieć racji bytu, a komiksowa fikcja bez problemu mogła zastąpić nawet najprawdziwszą prawdę świata, było wystarczające. Do tego po prostu doszła, łącząc to, co jej się wydawało, że pamiętała, z tym, co czytała i co ewentualnie mogło gdzieś przemknąć w świecie snów. — Mam nadzieję, że dostrzega pan analogię. — Spojrzała na pana prezesa kontrolnie, ale na tyle krótko, by ostatecznie nie zarejestrować, czy coś się zmieniło w jego postawie. — Chciałam to wyjaśnić, bo wydaje mi się, że gdyby nie to, to nie doszłoby do tego, co się stało w operze.
      Jak na razie miała wrażenie, że szło jej całkiem nieźle. Pierwszą część miała za sobą, względnie wytłumaczoną, jeśli tak to w ogóle można było nazwać. Inaczej jednak nie umiała tego przedstawić. Chciała trzymać się faktów, bo fakty wydawały jej się szczere w przypadku, kiedy część wspomnień również dobrze mogła być po prostu wytworem wyobraźni zamroczonej snem. Dla Camille to i tak była ta łatwiejsza część. Ta do której miała przejść w następnej kolejności, to było prawdziwe wyzwanie. W tym przypadku nie mogła się usprawiedliwić zmęczeniem czy spaniem, a nawet nie alkoholem.
      — No i co do sytuacji w operze… — Przestąpiła z nogi na nogę, przygryzając dolną wargę i zaczęła błądzić spojrzeniem po gabinecie, bo punkt w podłodze przestał wystarczać. Tak, to było trudne i to na tyle, że zgubiła gdzieś w świadomości swoją ściągawkę nawiązującą do tego etapu rozmowy, czy też monologu. — Tamta sytuacja… — Wzdrygnęła się, przymykając oczy i ścisnęła dłonie w pięści, rozczapierzając następnie palce. — Tamta sytuacja była absolutnie niepoprawna i nie powinna mieć miejsca. Nie powinnam pana całować i pan nie powinien całować mnie, bo przez to teraz wiem, że… że… — urwała, bo zdała sobie sprawę, że gdzieś w trakcie musiała otworzyć oczy i zamiast błądzić po otoczeniu, patrzyła prosto na pana Kravisa i jedyne, o czym teraz myślała, to że chciała. Chciała, tak po prostu.
      Być tu i teraz.
      Zrobiła krok do przodu, niepewnie, ale stanęła bliżej, nie przestając patrząc panu Kravisowi w oczy.
      — Powinnam wyjść — szepnęła. — Nie chcę, ale powinnam. Więc nie wychodzę i nie rozumiem, dlaczego, bo ja tak nie robię. A pan?

      Camille Russo

      Usuń
  93. Nie powiedziałaby, że czuła się swobodnie i że swobodnie mówiła. To był okropny wysiłek pozbawiony jakiejkolwiek swobody, dosłownie czuła, jak różne mięśnie co chwilę napinają się na ułamek sekundy, sztywnieją na jakiś moment i puszczają. Krótkie spazmy, które niby ostrzegały ją przed każdym następnym słowem, że znalazła się w bardzo nietypowej sytuacji i idzie tak właściwie po omacku, więc musi być ostrożna. Niby coś, co miało ją strofować i przypominać, że pod sobą ma cienki lód, ale jednocześnie było tak irytujące, że chciała się jak najszybciej tego pozbyć, a droga tego wcale nie wydawała się łatwiejsza, kiedy coś powstrzymywało przed kroczeniem nią. Camille była rozdarta i zdecydowana w tym samym czasie. Wiedziała, że chce mieć już to za sobą, pozbyć się tego napięcia z siebie, ale miała mnóstwo wątpliwości w związku z tym, jak właściwie to zrobić. Chodziło przecież o taką sferę życia, którą obchodziła szerokim kołem i rzadko decydowała się odbić trochę w kierunku środka. Były tam takie rzeczy, takie sprawy, których zrozumienie zabierało za dużo czasu w porównaniu do korzyści, które mogła zyskać, a których wartość pozostawiała często wiele do życzenia.
    Czuła się pogubiona, chociaż właśnie próbowała wszystko wyjaśnić. Z tymże te wyjaśnienia wcale nie wydawały się jakoś ułatwiać czegokolwiek, a na to przez cały czas liczyła. Miało być łatwiej, lżej. Wszystko miało się rozjaśnić i w takim stanie dać zapakować się do jakiegoś pudełka z naklejoną karteczką „resolved” i taśmą przeciągniętą tak, żeby przez przypadek nie otworzyło się wieko. Samo pudełko miało bez problemu dać się gdzieś przenieść i dać się zakryć gruba warstwą kurzu. Tymczasem cały czas czuła drżenie. To nie mogła zgiąć palców, tu napięcie ściskało obojczyki. Raz za razem gdzieś coś czuła i miała tego dosyć, bo ani to niczego nie ułatwiało, na pewno nie mówienia, ani nie było przyjemne.
    Ścisnęła ze sobą wargi, by zaraz pobieżnie przesunąć po nich koniuszkiem języka. Pan Kravis niczego nie ułatwiał. Widziała po nim, że oczekiwał jeszcze czegoś więcej, że to jeszcze nie było wszystko, co by sprawiało, że mogliby uznać, że szczerość została wyrównana. A ona chciała tylko drobną wskazówkę, cichą podpowiedź, czy on w ogóle cokolwiek z tego rozumiał, czy może też się wahał, czy była z tymi rozterkami sama, bo on już wszystko wiedział. Niby czekał, ale tak jakby czekał na coś, co po prostu było nieuniknione i on jakimś cudem to przewidział i pozwalał sobie czekać dla zasady. Albo jakby chciał, żeby przyszło do niego samo. To dla Camille była kolejna niepewność, kolejna wielka niewiadoma, bo ona nigdy nie była w takiej sytuacji. Nigdy nikt tak na nią nie czekał i do tego przywykła, uznając za pewną normę to, że bez słowa ma przyjąć czyjeś oczekiwania za oczywiste i się do nich dostosować.
    Pan Kravis czekał i tak właściwie robił to bardzo długo, choć mógł się nie doczekać wcale. I było to nowe, inne i przez to tak fatalnie nie do przewidzenia, ale jednocześnie napędzało tą potrzebę, by pozbyć się wewnętrznego ciężaru. By już mieć to za sobą i się przekonać, jak to wygląda, kiedy ktoś czeka.
    — Wiem, że są takie momenty, kiedy czuję, że mnie to w ogóle nie obchodzi. — Nie podniosła głosu, dalej szepcząc. Opuściła lekko powieki, starając się utrzymać miarowy oddech. — Wtedy czuję, że mogłabym zrobić coś, o czym normalnie bym nawet nie pomyślała. I wcale o tym nie myślę też wtedy, bo jak już, to po prostu to robię. — Zrobiła sobie krótką przerwę, zostawiając lekko rozchylone usta, przez które wypuszczała powietrze i zebrała się w sobie, by znów spojrzeć prosto na pana Kravisa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tak jak wtedy w operze — wyznała jeszcze ciszej. — Potem zresztą też. I teraz. Dlatego pana unikałam. Bo mnie to przeraża, że mogę czegoś tak chcieć, że nie myślę o konsekwencjach i jednocześnie przyciąga tak, że łatwo mi tego nie zauważyć. — Jej ramiona wyraźnie opadły i choć jeszcze nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, ustały również te nieprzyjemne spazmy w pojedynczych mięśniach.
      Wtedy też uciekła spojrzeniem w bok. Poczuła się zupełnie naga, co wydało jej się jednocześnie głupie, bo miała na sobie każdy element garderoby, w którym wyszła dzisiaj z domu. Za to właśnie powiedziała swojemu szefowi, który próbował się rozwieść ze swoją żoną, że go chce tak bardzo, że ją nic nie obchodzi. Ani ta żona, ani to, że to zupełnie niepoprawne skoro łączą ich konkretne relacje zawodowe, ani nawet różnica wieku, o której w ogóle nawet nie pomyślała, a którą pewnie normalnie uznałaby za znaczącą przeszkodę. Nie obchodziło ją to i wiedziała, że to niedobrze, ale, oh Dio, było jej z tym teraz tak dobrze i lekko, że rzeczywiście mogła teraz mówić o pełnej swobodzie.

      Camille Russo

      Usuń
  94. Kiedy próbowała nabrać dystansu, to skończyło się tym, że przyjechał po nią radiowozem w okolice jej domu. Nie spodobało mu się to, w jaki sposób na początku chciała zabrać się za to Camille i bardzo wyraźnie dał jej to do zrozumienia, więc spróbowała jego metody, która obejmowała jeden dodatkowy krok. Krok normalnie przez nią nieuwzględniany i tym bardziej niepraktykowany. Chciał wyjaśnić sytuację, może wybadać trochę grunt i przedstawić swój punkt widzenia – Cam o tym nie myślała i nie wyszłaby z taką inicjatywą, gdyby wtedy nie doszłoby do tej konfrontacji. W dodatku był zatrważająco szczery i sam wcale nie sprawiał wrażenia, że czegoś żałuje albo żeby cokolwiek, co się między nimi wydarzyło, w jakiś sposób go drażniło. Brzmiał wręcz tak, jakby wcale nie chciał o niczym zapominać, cokolwiek wymazywać. Przejść z tym do codzienności? Jasne, ale tu znów pojawiał się problem, że ich domyślne metody były zupełnie inne.
    Oczekiwał szczerości i dał jej to do zrozumienia w taki sposób, że czuła się, jakby nie zostawił jej żadnej innej alternatywy. Nawet jeśli potem nie wywierał już na niej żadnej presji, to i tak czuła, że jest mu coś winna. Nawet jeśli ta szczerość nie kosztowała go tyle samo wysiłku, nie umiała pozbyć się wrażenia, że zostawienie tak tego, jak zostawili to w radiowozie, byłoby nie w porządku wobec pana Kravisa. Ale to już było coś, co wychodziło od niej samej, bo jeśli chodziło o spełnianie oczekiwań, Camille z natury próbowała wychodzić im naprzeciw. Po prostu. I nigdy nie było to specjalnie łatwe, nie w takich kwestiach, ale chyba pierwszy raz mogła stwierdzić, że była tak zadowolona z rezultatów. Pierwszy raz miała poczucie, że naprawdę je spełniła w większym stopniu.
    Może było to trochę naiwne z jej strony, ale w chwili, w której poczuła na sobie dłonie pana Kravisa, dotarło do niej, że tak właściwie nie zastanawiała się nad tym, co będzie dalej. Zupełnie pominęła ten etap w swoich przemyśleniach, skupiając się głównie na tym, żeby powiedzieć to, co miała do powiedzenia i tyle. Była tym po prostu zbyt przejęta, co też w ogóle było do niej nie podobne, bo normalnie przecież próbowała przewidzieć następstwa swoich działań, żeby się jakoś na nie przygotować. Teraz było jednak inaczej, zupełnie inaczej.
    Trochę zaskoczona, trochę niepewna uniosła nieznacznie ręce, zderzając się nagle z tą bliskością drugiego ciała. Ta bliskość była twarda, mocna i niezachwiana i Camille poczuła się zupełnie bezbronna. Potem nieznacznie się spięła, kiedy dłonie zaczęły wędrować po jej plecach i zaraz musiała opuścić ręce, bo kurtka nagle została z niej zdjęta i miała wylądować na ziemi. Nie zdążyła o niczym pomyśleć, nie zdążyła zastanowić się, do czego to zmierzało, bo napierająca na nią bliskość zaczęła sobie forsować dalszą drogę, gdy zabrakło jej tlenu, a na lekko spierzchniętych wargach poczuła przyjemną wilgoć. Mimowolnie próbowała nabrać powietrza, ale była to rozpaczliwie nieudana próba, której porażka w ogóle jej nie zmartwiła.
    Podniosła się na palcach i złapała przedramiona Chaytona, by zyskać trochę stabilności, kiedy próbowała nie odsunąć się od jego ust, goniona potrzebą oddechu i jednocześnie obezwładniającym pragnieniem, by nie przestawać go całować. Potrzebowała tylko chwili, żeby odnaleźć się w tym narzuconym rytmie, bo choć dalej ogarnięta wcześniejszą niepewnością, nie czuła się ani trochę speszona. Podobało jej się to, jak ją całował, jak przy tych kilku krokach za każdym razem jego ciało na nią napierało w taki sposób, że nawet jakby chciała, to nie było szans, żeby się temu przeciwstawić. Było w tym coś obezwładniającego, coś przed czym ta jej niepewność, mogła się po prostu schować, bo ona wcale nie miała siły przebicia w starciu z pragnieniem, które przebijało się w tym, jak ją całował.

    OdpowiedzUsuń