And i'm not ever right
Olivia FitzgeraldOlivia Margaret Fitzgerald-Taylor; 33 (13.06.1991; Baltimore, MD); czynna prezes FitzTech Inc. — firmy zajmującej się produkcją i dostarczaniem sprzętu medycznego oraz FitzMed Inc. — firmy zajmującej się produkcją i sprzedażą suplementów diety, a także wyrobów medycznych; lekarz-internista w trakcie specjalizacji z onkologii w zawieszeniu; lekarz-wolontariusz w klinice świadczącej bezpłatne usługi dla nieubezpieczonych mieszkańców Brooklynu; w uzależnieniu od opioidów; powiązaniaOdkąd pamięta przekonywali ją, że ma wszystko i że może mieć jeszcze więcej. Choć zapracowani, to obiecywali gruszki na wierzbie i co dziwne — dostawała je zawsze, kiedy o nie poprosiła. Wychowywali ją w przekonaniu, że jest władcą nie tylko własnego podwórka i może rządzić nie tylko tym, co ma w zasięgu dłoni i wzroku. Dojrzewała wiedząc, że ma wszystkich w garści, a jednak zrobiła im na przekór. Nie byli zadowoleni, kiedy oznajmiła, że zamiast nauk o zarządzaniu, stawia na medycynę, że poradzi sobie sama, bez ich pieniędzy, opieki i wpływów. Że uda jej się ukończyć studia na jednej z najdroższych uczelni w Stanach, tylko po to, żeby mieć uznawany dyplom i pracować na swoje imię, bo nazwisko było już znane.Zapracowała na sukces, który został przekreślony przez poważny wypadek samochodowy trzy lata temu. Doznała wtedy groźnego urazu kręgosłupa, do tej pory uczestniczy w intensywnej rehabilitacji i odczuwa ból, który zagłusza silnymi opioidami.Cześć! Jest mi niezmiernie miło, że po tak długim czasie mogę wrócić na NYC.Na zdjęciach piękna Marion Pascale, w tytule Linkin Park z piosenką Over Each Other.W razie potrzeby zapraszam też na maila: lisfarbowany@gmail.com
[Jakże smutna prawda przebija z karty Olivii - możemy w jednym momencie stracić wszystko, nad czym tak długo pracowaliśmy i o czym długo marzyliśmy, a leki które później czasem musimy zażywać mogą prowadzić do uzależnień. Może najwyższy czas nauczyć się trochę bardziej cieszyć chwilą...
OdpowiedzUsuńW każdym razie mam nadzieję, że i w nowym życiu uda jej się znaleźć coś, co pomoże jej poczuć choć trochę dawnego szczęścia.
Życzę samych porywających wątków i wiecznego deszczyku weny, a w razie chęci, zapraszam.]
Martino
[Cześć! Jak dobrze cię tu widzieć znów ;) bardzo trudny los zrzuciłaś na tę dziewczynę! Poruszasz też trudne tematy i przez to mam wrażenie, że życie bohaterki nie będzie ani kolorowe, ani usłane różami. Ale.... Trzymam kciuki, aby znalazło się coś, co ją wesprze w prowadzeniu spółek, w rehabilitacji, w odnalezieniu szczęścia i ratowaniu przyjaciela.
OdpowiedzUsuńEmocji i dużo weny! :*]
Lily i Emma ❤️
[Jak dobrze po dwóch intensywnie przepracowanych dniach, usiąść na spokojnie z mlekokawą, zapoznając się z tak wyjątkowo napisaną kartą ^^ Livka jest cholernie dzielna i choćby cały świat miał stanąć przeciwko niej, odnoszę wrażenie, że da radę, bo bije od niej moc i z tą mocą pokona uzależnienie! Każdy ma z nas ma chwile słabości — większe i mniejsze, Livkę dopadły te z kategorii większych, jednak tyle dobra, ile robi, już sam wolontariat wskazuje na jej złote serce, tak wierzę, że i do niej wyciągnie ktoś pomocną dłoń. Czasami warto wylać morze łez i je przepłynąć, żeby stanąć stabilnie na nogach. A historia z mężem przypomina zdarzenie z filmu purpurowe serca. Aż by się chciało napisać jednocześnie tak trudno-słodki wątek, jaki może połączyć Liv z mężem. Sukcesów na blogu, Lisku ;D]
OdpowiedzUsuńNATALIE HARLOW
[Dobry wieczór, lisku 💙 Mi również jest niezmiernie miło, że do nas wróciłaś i to z taką wspaniałą panią, której wizerunkiem nadal nie mogę przestać się zachwycać! Dostrzegam też już tę obsesję a propos nowych piosenek LP ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że finalnie Olivia została powołana do życia właśnie w takiej formie, ponieważ pamiętam jeszcze, jak pierwszy raz mi o niej wspomniałaś :) Mam nadzieję, że Liv znalazła się w tym punkcie, od którego będzie tylko coraz lepiej, a nie coraz gorzej. Chociaż to już wszystko zależy od tego, co też dla niej wykombinowałaś 😈]
CHRISTIAN RIGGS
[Dobry wieczór!
OdpowiedzUsuńOdnoszę wrażenie, że Olivia to dość nietypowa postać jak na Ciebie. Kojarzysz mi się z promyczkami, a tutaj babka po przejściach, która chyba po swojej stronie potrzebuje jakiegoś dobrego przyjaciela. Ciężkie życie jej wymyśliłaś, ale chyba już taka rola autorów, aby psuć bohaterom życie. 😄 Nie wiem co dla niej wymyślisz, ale czuje, że łatwo nie będzie miała. Oby tylko za ciężko jej w życiu nie było. Baw się z nią dobrze! 🩵
Swoją drogą to ciężko oderwać wzrok od spojrzenia tej panny... 🫠🩵 Przepiękne ma oczy.]
Bridget Calloway, Sophia Moreira & Rhys Hogan
Odkąd rozpoczął się rok akademicki, Christian przebywał w Nowym Jorku głównie w weekendy i poświęcał wtedy czas siedemnastoletniej córce. Niemniej od kilku miesięcy, a dokładnie od czerwca tego roku, nastolatka spędzała z nim mniej czasu, czemu Riggs nie mógł się dziwić, choć jednocześnie z pewnym trudem przyszło mu pogodzenie się z faktem, że przestał być najważniejszym mężczyzną w życiu swojego dziecka. Pewnego letniego, gorącego popołudnia Abi przedstawiła jemu oraz Natalie swojego może nie pierwszego, ale na pewno poważnego chłopaka, który notabene okazał się być członkiem uniwersyteckiej drużyny trenowanej przez samego Christiana i kiedy przestało to być tajemnicą, blondyn miał poważny dylemat co do tego, komu ukręcić łeb – własnej, wyjątkowo przebiegłej córce, czy może jednak Tylerowi, nie z żadnego konkretnego powodu, a ot tak, dla zasady? Ponieważ jeśli już mógł mieć do kogoś pretensje, to do własnej latorośli, która nie pisnęła Lessardowi słowa na temat tego, że tak naprawdę jest córką jego trenera.
OdpowiedzUsuńTym sposobem, jeśli tak się złożyło, że Christian i Tyler zjeżdżali do Nowego Jorku w tym samym czasie, zakochana po uszy Abigail wybierała możliwość spotkania ze swoim chłopakiem, a nie ukochanym tatą. Riggs z łatwością mógłby to ukrócić, ponieważ sam wyszedł z inicjatywą i zabierał chłopaka ze sobą, bo i po co ten miał się tłuc z Filadelfii do Nowego Jorku autobusem, kiedy mógł zająć miejsce pasażera w samochodzie Chrisa? Pewnego pięknego dnia mógłby najzwyczajniej w świecie oznajmić, że Tyler nigdzie z nim nie jedzie, ale… Mimo wszystko był tym wołem, który pamiętał, jak cielęciem był i nie zamierzał niczego utrudniać zapatrzonej w siebie dwójce młodych ludzi, ponieważ zrobiłby dokładnie to samo, co niegdyś zrobili rodzice Natalie. Za tym, jak bardzo państwo Harlow byli nieskuteczni w swoich działaniach przemawiał fakt, że Abigail pojawiła się na świecie, nim jeszcze Christian i Natalie ukończyli liceum.
Dokładnie to samo liceum, którego nazwa oraz adres widniały na prostokątnej, białej kopercie, którą mężczyzna obracał w dłoniach. Niespełna kilkanaście minut temu przekroczył próg wynajmowanej na Queens kawalerki, uprzednio zabrawszy ze skrzynki całą zgromadzoną w przeciągu minionego tygodnia pocztę. Pośród stosu ulotek oraz informacji o kolejnej w tym roku podwyżce czynszu, natrafił – jak się okazało po rozerwaniu koperty i wyjęciu z niej złożonej równo kartki – na zaproszenie nie tylko na organizowane przez szkołę piętnastolecie ukończenia liceum przez trzy kolejne roczniki, ale także prośbę o pomoc w zorganizowaniu tego przedsięwzięcia. Chętni mieli stawić się na spotkaniu organizacyjnym, które miało odbyć się – Chris zerknął na wyświetlacz zegarka, by upewnić się co do dzisiejszej daty – już kolejnego dnia, o godzinie dziesiątej rano.
— W zasadzie, czemu nie? — mruknął sam do siebie. Z córką miał spędzić całą niedzielę, a na sobotę nie miał żadnych konkretnych planów, więc nic nie stało na przeszkodzie, by na spotkanie przyszedł. Poza tym pojawienie się na nim jeszcze do niczego go nie zobowiązywało, prawda?
Był ciekaw, czy Natalie otrzymała podobne zaproszenie. Na pewno, była przecież tylko o rok młodsza od niego. Powinien raczej zacząć zastanawiać się nad tym, czy zamierzała przyjść? Nie tylko na spotkanie organizacyjne, ale na samo piętnastolecie w ogóle? Miał ochotę złapać za telefon i skontaktować się z nią w tej sprawie, co zresztą zaraz uczynił, ale poprzestał na zaciśnięciu palców na komórce. Jego była partnerka, matka Abigail, miała teraz na głowie przygotowania do ślubu, którego termin wyznaczono na – o ironio! – czternastego lutego. Pochłonięta organizacją wesela, nie mogła poświęcić niemalże każdego weekendu na branie udziału w podobnym przedsięwzięciu.
Christian cisnął telefon na wąską kanapę, ale zaraz zreflektował się i chwycił go ponownie, kiedy głośne burczenie w brzuchu przypomniało mu o tym, że nie ma niczego w lodówce i powinien zamówić coś na kolację.
W sobotni poranek opuścił kawalerkę stosunkowo wcześnie, w planie podroży uwzględniwszy słynne nowojorskie korki oraz przystanek na kawę. Dwadzieścia minut przed godziną dziesiątą zaparkował na licealnym parkingu, wyjął kubek z resztką flat white z uchwytu i wysiadł z samochodu. Trzasnąwszy drzwiami, nacisnął guzik na pilocie i oparłszy się biodrem o auto, odetchnął głębiej. Poczuł lekkie zdenerwowanie, które ulokowało się gdzieś za jego mostkiem niczym nieznośny potworek, który teraz wiercił się niespokojnie. W przeciwieństwie do Natalie, nie miał kontaktu praktycznie z nikim z licealnych czasów. O tym, co było słychać u jego kolegów i koleżanek więcej mówiły mu ich posty wrzucane na media społecznościowe, niż jakiekolwiek rozmowy i spotkania. Stąd Christian poczuł się odrobinę nieswojo, targany specyficznymi wyrzutami sumienia. Od dłuższego czasu był świadomy tego, że nie był najlepszy w podtrzymywaniu już raz nawiązanych relacji i choć na co dzień o tym nie myślał, w takich chwilach jak ta zaczynał czuć się z tym niekomfortowo.
UsuńNa opustoszałym z racji trwającego weekendu parkingu stało kilka samochodów. W przeciągu tych paru minut, podczas których Riggs bił się z myślami i obserwował otoczenie, trzy kolejne miejsca parkingowe zostały zajęte, a osoby, które wysiadły z pojazdów, ruszyły w stronę budynku szkoły. Wyglądało na to, że blondynowi pozostało zrobić to samo.
Tuż za wejściem przywitał go woźny, który z uśmiechem kierował przybyłych do sali gimnastycznej. Christian uśmiechnął się do siebie na wieść o tym, gdzie dokładnie miało odbyć się spotkanie – to właśnie tam i na szkolnym boisku do futbolu spędził najwięcej czasu podczas tego trzyletniego okresu nauki. Ruszył we wskazanym kierunku, ale po kilku krokach uzmysłowił sobie, że zostawił telefon w samochodzie. Ponieważ do godziny dziesiątej nie pozostało wiele czasu, odwrócił się zamaszyście i… dłonią, w której trzymał niedopitą kawę zahaczył o czyjąś sylwetkę, a zrobił to na tyle mocno i niefortunnie, że zabezpieczające kubek wieczko odskoczyło, a resztka zimnego płynu chlusnęła wprost na jasny płaszczyk ciemnowłosej kobiety.
— Cholera jasna! — syknął, wbijając wzrok w powstałą plamę. — Najmocniej przepraszam, zapłacę za czyszczenie pła… — urwał dokładnie w tym samym momencie, w którym uniósł wzrok na twarz brunetki i rozpoznał w niej licealną koleżankę. — Liv? — rzucił, mimo wszystko niepewnie, choć szybka kalkulacja i wydobyte na wierzch mgliste wspomnienia przemawiały za tym, że tak, tak mogłaby wyglądać dorosła Olivia Fitzgerald.
CHRISTIAN RIGGS
Skinął twierdząco głową, kiedy kobieta wypowiedziała jego nazwisko, przy ostatniej głosce stawiając wyraźny znak zapytania, a potem sam uśmiechnął się oszczędnie, ale bez wątpienia szczerze, kiedy oboje utwierdzili się w przekonaniu, że żadne z nich się nie pomyliło co do tożsamości drugiej osoby. Nie spodziewał się jednakże tak wylewnego przywitania ze strony Olivii i kiedy ta uwiesiła się na jego szyi, stęknął cicho, bardziej z zaskoczenia niż pod wpływem ciężaru kobiety, który częściowo oparł się na jego ciele. Zamrugał kilkukrotnie, jakby w ten sposób chcąc wyrwać się z lekkiego odrętwienia, a potem zaśmiał się krótko i jedną ręką objął brunetkę w tali, przytulając ją do siebie – w drugiej wciąż trzymał ten nieszczęsny kubek, którego teraz z powodzeniem mógł się pozbyć i wyrzucić go do najbliższego kubła na śmieci.
OdpowiedzUsuń— Ja też się cieszę — zapewnił, podczas gdy jego spojrzenie błądziło po sylwetce Fitzgerald, jakby Riggs chciał odnotować każdą, najmniejszą nawet zmianę, jaka w niej zaszła przez te kilkanaście lat, kiedy się nie widzieli. Nie było to jednak możliwe, nie teraz i nie w pośpiechu, ponieważ z tyłu głowy blondyna cały czas tłukła się myśl o tym, że spotkanie miało rozpocząć się ledwo za kilka minut, a jego telefon, po który się wracał, pozostawał zamknięty we wnętrzu samochodu. Niezdecydowany, co począć, ponad ramieniem koleżanki popatrzył ku wyjściu, po czym… machnął ręką. Nic się nie stanie, jeśli przez najbliższą godzinę będzie nieodstępny dla świata, prawda?
— Spóźnimy się — zauważył, świadomie ignorując kolejne słowa kobiety, ponieważ nie wątpił w to, że jeszcze będą mieli czas ze sobą porozmawiać – już on zamierzał tego dopilnować! I by nie tracić ani minuty więcej, złapał brunetkę pod łokieć i delikatnie poprowadził za sobą, ku sali gimnastycznej, gdzie powinni stawić się już jakiś czas temu.
Pokonanie zawiłości szkolnych korytarzy zajęło im kilka kolejnych minut. Maszerowali w ciszy i tylko co jakiś czas wymieniali między sobą na poły rozbawione, na poły zlęknione spojrzenia, jak ta dwójka uczniaków, która była w pełni świadoma tego, że coś przeskrobała, ale jednocześnie w nosie miała potencjalne konsekwencje. Wreszcie przystanęli przed staromodnymi, drewnianymi drzwiami składającymi się z dwóch skrzydeł, a do ich nozdrzy doleciał ten charakterystyczny dla absolutnie wszystkich sal gimnastycznych zapach. Christian pchnął prawe skrzydło i przepuścił Liv przodem. Od razu po przekroczeniu progu dostrzegł kilkadziesiąt osób grzecznie siedzących na plastikowych krzesełkach, poprzedniego dnia zapewne skrupulatnie ustawionych przez woźnego specjalnie na potrzeby dzisiejszego spotkania w dwie kolumny, po pięć rzędów każda. Przed zgromadzonymi stała Amanda Smith, która piastowała stanowisko dyrektorki tej placówki od dobrych kilkudziesięciu lat i mimo że czas jej nie oszczędził, ponieważ kobieta dobiegała sześćdziesiątki, jej spojrzenie, padające za grubych oprawek korekcyjnych okularów, ani trochę nie straciło na ostrości.
— Riggs — przywitała się, bezbłędnie rozpoznając dawnego kapitana futbolistów i choć się uśmiechała, w tonie jej głosu brzmiała karcąca nuta. — Jak zwykle spóźniony.
— Pani dyrektor — odparł i skłonił lekko głowę. Ta osobliwa wymiana uprzejmości sprawiła, że przez salę poniosło się kilka cichych chichotów. Szmer, który wybrzmiał w momencie pojawienia się Christiana i Liv na sali nie ucichł aż do momentu, w którym ta dwójka zajęła miejsca. Przysiedli z tyłu, by nie powodować więcej niepotrzebnego zamieszania.
— Jak mówiłam, jest mi niezmiernie miło powitać… — podjęła Amanda, kontynuując wypowiedź przerwaną przez spóźnionych byłych uczniów, podczas gdy Christian nachylił się ku Olivii.
— Jak za starych, dobrych czasów — podsumował szeptem, nie spoglądając przy tym na swoją towarzyszkę, ponieważ wzrok miał utkwiony w dyrektorce. Na jego twarzy natomiast wykwitł łobuzerki uśmieszek, który jednocześnie jakby odmłodził go o kilka lat i łatwiej było dostrzec w nim tamtego nastolatka, który był na bakier z punktualnością. Zresztą pojawienie się w tym konkretnym miejscu oraz widok pani Smith momentalnie sprawiły, że Chris zatęsknił za beztroskimi czasami, kiedy jeszcze nie wiedział, co tak naprawdę oznacza dorosłość i jak ciężko jest nosić ją na swoich barkach.
UsuńCHRISTIAN RIGGS
[No i pięknie, cieszę się bardzo :D Odezwę się na mailu 🫡]
OdpowiedzUsuńRyder
[Znaleźć znajdę zawsze. :D Tylko, niestety, jak pewnie zauważyłaś moje odpisywanie ostatnio ssie. XD Ale jak Ci to nie przeszkadza za bardzo to wbijaj. <3]
OdpowiedzUsuńRhys
Plastikowe krzesełko było bardzo niewygodne. Trzeszczało cicho przy najmniejszym poruszeniu, a Chris wiercił się nieustannie odkąd tylko usiadł, szukając pozycji, w której źle wyprofilowany materiał nie wbijałby się w jego pośladki. W końcu jednak zamarł w bezruchu pod wpływem karcącego spojrzenia kobiety, która siedziała tuż przed nim i nie wytrzymawszy nieustannego, drażniącego uszy hałasu, obróciła się gwałtownie z niezadowoleniem wymalowanym na mocno przypudrowanej twarzy. Riggs uśmiechnął się przepraszająco i mimo że zastygł w pozie najmniej wygodnej ze wszystkich, które dotychczas przyjął, nie ośmielił się ruszyć. Koleżanka ze szkoły zdawała się być jednym z tych uczniów, którzy jeździli na wszystkie matematyczne konkursy i choć Riggs jej nie kojarzył, ona bez wątpienia znała jego. Jako przystojny kapitan szkolnej drużyny odnoszącej sukcesy, był nie tylko rozpoznawalny, ale i rozchwytywany przez większość dziewczyn. Mniejszość traktowała go co najmniej pogardliwie, przyklejając mu łatkę stereotypowego sportowca, który nie grzeszył rozumem i kobieta, która siedziała przed nim, należała do tej mniejszości – nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.
OdpowiedzUsuńStarał się słuchać tego, co miała do powiedzenia Amanda, ale o wiele bardziej, niż przemówienia dyrektorki, był ciekaw siedzącej obok niego Olivii. Zastanawiał się nad tym, jak potoczyło się życie brunetki i co skłoniło ją do tego, aby pojawić się na spotkaniu dla organizatorów szkolnej imprezy. Kiedy sięgnęła po telefon, odwrócił wzrok, nie chcąc być wścibskim, ponieważ z góry doskonale widziałby ekran i niemal w tym samym momencie usłyszał panią Smith wywołująca Liv do tablicy. Coś jednakże mu się nie zgadzało i kiedy zorientował się, że tym czymś było brzmienie jej nazwiska, delikatnie odchylił się w bok po to tylko, by móc spojrzeć na kobietę z góry spod mocno zmarszczonych brwi. Jego koleżanka wyszła za mąż…? Zdziwił się i sam nie wiedział, czemu to zrobił, za co też zaraz skarcił się w duchu. Przecież to, że ludzie się ze sobą pobierali, było zupełnie normalne, prawda? To, że on z własnej winy, a przede wszystkim głupoty nadal był kawalerem nie świadczyło, że inni popełniali podobne do niego błędy. A że drugi człon jej nazwiska wydawał mu się wyjątkowo znajomy? Cóż, również w tym nie było nic dziwnego, w końcu było ono wyjątkowo popularne w całym kraju i Taylorów bez wątpienia nie trzeba było ze świecą szukać.
Zakrył usta dłonią i zachichotał, kiedy Olivii oberwało się za spoglądanie w komórkę. Teraz już nie zastanawiał się nad tym, dlaczego nagle zaczął się czuć jak podlotek – Amanda Smith wprowadzała niepowtarzalną atmosferę, to raz, a dwa, nawet po tylu latach traktowała swoich dorosłych uczniów jak niewydarzonych nastolatków, którzy nie wiedzieli nic o życiu ani o świecie i zdawało się, że nie robiła w tym względzie wyjątków.
— Wystrojem?! — pisnął cicho i cienko, kiedy siedząca obok niego kobieta pod presją podjęła taką, a nie inną decyzję. — Czy ja ci wyglądam na osobę biegłą w robieniu dekoracji?! — wysyczał przez zaciśnięte zęby wprost do jej ucha, uprzednio się nad nią nachyliwszy, podczas gdy dyrektorka notowała nazwiska osób, które miały zająć się ustaleniem motywu oraz późniejszym udekorowaniem sali.
— Panie Riggs, coś nie tak? — Amanda zadarła wyżej podbródek i spojrzała na mężczyznę, który musiał mieć nietęgą minę. Ten w momencie wyprostował się jak struna i przywołał na twarz sztuczny uśmiech.
— Wszystko doskonale, pani dyrektor — zapewnił i gorliwie pokiwał głową, a kiedy starsza kobieta skupiła się na kolejnej sekcji oraz doborze osób za nią odpowiedzialnych, ponownie przygarbił się i nachylił ku znajomej, a wyraz jego twarzy uległ diametralnej zmianie.
— Żałuję, że nie miałem kubka pełnego kawy, Fitzgerald — mamrotał. Oczyma wyobraźni widział siebie, siedzącego przy za małej dla niego szkolnej ławce, na równie małym i niewygodnym krzesełku jak to, które zajmował teraz, w skupieniu pochylającego się nad artykułami papierniczymi, z których próbowałby sklecić sensowne ozdoby.
Nagle bowiem Chris przeniósł się o te dwadzieścia lat wstecz, do przeszłości i kompletnie zapomniał, że w dzisiejszych czasach człowiek nie musiał parać się rękodziełem, ponieważ wszystko, ale to absolutnie wszystko mógł nie tylko kupić w dobrze wyposażonym sklepie, ale zamówić przez Internet. Nawet jeśli wybrany przez nich motyw okazałby się kompletnie postrzelony.
UsuńPo podziale obowiązków na sali gimnastycznej zapanowało poruszenie, przez co pani Smith zmuszona była podnieść głos, aby uspokoić zebranych. Poinformowała, że z jej strony to wszystko oraz że w razie pytań pozostaje do dyspozycji. Poprosiła, aby z pierwszymi propozycjami wyjść do końca nadchodzącego tygodnia. Wskazała również nauczycieli aktualnie uczących w placówce, do których można będzie zwrócić się z pytaniami i problemami. Na koniec wyznaczyła datę kolejnego spotkania oraz pouczyła, aby z niczym nie zwlekać do ostatniej chwili, bo choć do uroczystości pozostawał miesiąc, czas płynął zaskakująco szybko. Bynajmniej nie był to koniec spotkania. Dyrektorka poprosiła, by poszczególne grupy od razu ze sobą porozmawiały i poczyniły pierwsze ustalenia.
— Cześć! — Do siedzących na końcu rzędu Christiana i Olivii podszedł niewysoki mężczyzna, który od razu się z nimi przywitał. — Jestem Simon — poinformował i odruchowo poprawił zsuwające się z nosa okulary. — Możemy się nie kojarzyć, bo byliśmy w innych rocznikach, choć akurat jeśli chodzi o ciebie, Chris, raczej jesteś znany większości zgromadzonych — zauważył i rozejrzał się wokół, powiedziawszy to takim tonem, że Riggs nie był pewien czy to komplement, czy obelga. W końcu to, że on i Natalie zostaną rodzicami w tak młodym wieku, stanowiło w szkole niebywałą sensację i cóż, nastolatkowie zdążyli nasłuchać się o sobie wielu rzeczy, od których więdły uszy.
CHRISTIAN RIGGS
Kapitan Kline zdecydował, że sprawa wymagała szczególnej uwagi. Miał swoje przypuszczenia i nie zamierzał tracić czasu na nic, co nie miało sensu. Być może właśnie dlatego tak szczególnie ufał Chase’owi, który jak dotąd ani razu go nie rozczarował. Tym razem jednak wszystko było inne, a presja nazbyt odczuwalna, bo minęło trzy lata, a oni wciąż tkwili w martwym punkcie.
OdpowiedzUsuńChase zajmował się sprawą wypadku Fitzgeraldów od jakiegoś czasu, przejmując ją od innego funkcjonariusza, który po kilku miesiącach nie potrafił przebić się przez gąszcz niejasnych informacji i sprzecznych dowodów. To, że trafił w połowie sprawy, oznaczało, że musiał zatem zmierzyć się z zaległościami, przestudiować wszystkie dowody, zrozumieć całą sytuację – nie stanowiło to dla niego problemu, bo od początku pomagał Ethanowi. Problemem byli jednak federalni, którzy sprawiali wrażenie, jakby niemal dosłownie dyszeli im w kark.
Nie wyglądają na zadowolonych, że nie dostają pełnej współpracy od nas. Przypadek Fitzgeraldów to dla nich sprawa, która wykracza poza lokalne granice. Te słowa kapitana wciąż brzmiały w jego głowie, mimo że zaczynały przyprawiać go o mdłości. Chase nie pracował dla federalnych, ale mimo to musiał z nimi współpracować. Miał swoje priorytety, kompletnie inny system pracy, a w dodatku nawet Kline im nie ufał. Pech chciał, że sprawa trafiła w jego ręce właśnie w momencie, gdy stała się zbyt gorąca, a agenci federalni już od dawna czuli się odpowiedzialni za nią bardziej niż lokalna policja.
Zaczęło się od kilku wymienionych nazwisk i małych sygnałów wskazujących na to, że ktoś może mieć większy wpływ na sprawę niż początkowo się wydawało. Wkrótce agenci FBI pojawili się na miejscu, przesłuchując świadków i starając się wycisnąć jak najwięcej z informacji dotyczących Olivii Fitzgerald i jej ojca. Każdy ich ruch wydawał się wskazywać, że sprawa Fitzgeraldów nie była tylko kolejnym przypadkiem losowego wypadku, a czymś, co wykraczało poza ich lokalną sprawiedliwość.
Dorian Blackwell. Przesłuchaj ją, powinna coś o nim wiedzieć.
Te słowa nie były tylko zaleceniem; były rozkazem. Nowa osoba w sprawie była kluczowa. Chase znał tę grę, wiedział, że każdy nowy kawałek układanki mógł prowadzić do przełomu, ale zaczynało mu się to wszystko wymykać spod kontroli. W tej sprawie już dawno chodziło o coś, co zdawało się przekraczać granice jego kompetencji.
I tu wchodziła rola federalnych. Działali według swoich wyrachowanych zasad, z bezwzględnymi metodami. Chase nienawidził tej atmosfery, tej przeklętej kontroli. Zawsze był samotnikiem, a teraz czuł się jak marionetka w rękach kogoś, kto trzymał sznurki za kulisami – i to go frustrowało. Federalni wiedzieli, co chcieli osiągnąć, a on miał tylko nadzieję, że uda mu się przynajmniej uratować swoją część sprawy, zanim zadepczą ją na amen.
Ryder, my tu robimy swoje, a ty rób swoje, powiedział agent Cooper. Nie miał zamiaru ukrywać swojej dezaprobaty wobec lokalnych prób rozwiązania sprawy.
UsuńJak jednak powiedzieli, tak zrobił, choć nie spodziewał się, że zrobi to akurat w taki sposób. Miało być inaczej. I byłoby, gdyby Olivia pojawiła się na przesłuchaniu, jak to zresztą zawsze robiła. Tym razem jednak coś się zmieniło i po raz pierwszy nie stawiła się na umówionym spotkaniu, tym samym tak cholernie utrudniając mu robotę. Chase poczuł coś, co go ukłuło. Może to była irytacja, a może coś bardziej osobistego. Co jednak było pewne, to fakt, że był to sygnał, którego nie mógł zignorować.
Westchnął, gdy stanął przed jej drzwiami o tak późnej porze. Nie mógł jednak czekać, już i tak kręcili nosem, więc nie mógł pozwolić, aby sprawa pogłębiła się jeszcze bardziej. Powstrzymał się od zapukania, a w jego głowie pojawiły się obrazy kobiety, którą widział w szpitalnym łóżku jeszcze gdy był partnerem wcześniejszego śledczego. Wówczas Olivia była pełna niewinności, spokoju i czegoś, co w pewien sposób rozmiękczało jego serce. Wtedy nie potrafił jej męczyć przesłuchaniami, dając czas na dojście do zdrowia i poradzenie sobie z sytuacją, która się wydarzyła. Teraz jednak, po tych trzech latach, znał inną wersję tej samej osoby, i zdecydowanie nie pasowała do niej nieobecność na przesłuchaniu i brak odzewu.
Poza tym, wiedział, że nie mógł dłużej czekać, bo każdy dzień zwłoki mógł sprawić, że sprawa wymknie się z jego rąk.
Zapukał. Drzwi w końcu się otworzyły.
— Cześć, Olivio. Chyba się mnie nie spodziewałaś, prawda? — rzucił na powitanie, wchodząc do środka bez zaproszenia, dyskretnie rozglądając się, jakby wciąż trzymał rękę na pulsie. Następnie spojrzał na nią. Po tych wszystkich przesłuchaniach znał ją na tyle, by wyczuć, że coś jest nie tak, ale nie spodziewał się, że to będzie aż tak wyraźne. Jej postawa, sposób, w jaki unikała kontaktu wzrokowego — coś w tym wszystkim wskazywało, że była zupełnie gdzie indziej.
— Dlaczego nie było cię na przesłuchaniu? — zapytał, krzyżując ręce i opierając się o ścianę w przedpokoju. Jego głos nie zdradzał żadnego zbędnego zniecierpliwienia, ale wskazywał, że to, co się wydarzyło, wymaga odpowiedzi.
Ryder
Christian spoglądał na Simona z góry, robiąc to wyłącznie ze względu na dzielącą ich różnicę wzrostu. Z tej perspektywy widział, że włosy na czubku głowy mężczyzny są mocno przerzedzone i zwalczył odruch, aby sięgnąć dłonią ku własnej czuprynie. Czy te trzydzieści pięć lat, które Riggs skończył w tym roku, to było naprawdę tak wiele? Z tego, co zdążył wydedukować na podstawie słów Simona, ten był od niego o rok młodszy, a czas nie obszedł się z nim łaskawie. Oprócz prześwitującej spod ciemnobrązowych włosów skóry, tu i ówdzie można było dostrzec przecinające twarz mężczyzny zmarszczki, a okulary w niemodnych oprawkach zdawały się dodawać mu lat. Chris odetchnął głębiej, jakby nagle ciężar wieku spoczywający na jego barkach stał się bardziej dotkliwy.
OdpowiedzUsuńResztki sympatii, jaką żywił wobec Simona przez wzgląd na to, że swego czasu chodzili do tego samego liceum uleciały, kiedy ten obcesowo zwrócił się do Olivii, pytając ją o jej godność. Blondyn wymownie spojrzał na koleżankę; będą musieli zacisnąć zęby i podjąć się współpracy z Simonem, który wydawał się być tego rodzaju człowiekiem, który uważał, że jego zdanie na każdy temat było tym jedynym słusznym. I tak Christian parsknął, kiedy usłyszał o magicznej krainie, by w następnej sekundzie zakrztusić się własną śliną po tym, jak Liv oznajmiła, że przebiorą go za wróżkę-zębuszkę. Co gorsza, Simon potraktował jej słowa całkowicie poważnie i teraz taksował Riggsa wzrokiem, jakby zastanawiał się, jak ten będzie prezentował się z różdżką i błyszczącymi skrzydełkami.
— Zaczekajcie — rzucił i uniósł dłonie, chcąc pohamować towarzystwo, które, jak na jego ust, za bardzo się rozpędzało. — Chyba powinniśmy poczekać na jeszcze jedną osobę, nim przejdziemy do jakichkolwiek ustaleń? — dodał i popatrzył najpierw po Olivii, a później po Simonie, jakby oczekiwał, że ta dwójka przypomni sobie o pewnej istotnej kwestii, którą sam miał na myśli. Kiedy to nie nastąpiło, kontynuował. — Do naszego zespołu zgłosił się jeszcze jeden mężczyzna — przypomniał, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu tej zbłąkanej owieczki. W końcu dostrzegł zmierzającego ku nim szatyna, który prezentował się całkiem zwyczajnie i normalnie, przez co Chris odczuł pewną ulgę. Miał nadzieję, że ten osobnik nie będzie chciał bawić się w żadne magiczne krainy.
— Cześć! Przepraszam, zagadałem się — wytłumaczył się, kiedy już przy nich przystanął i machnięciem dłoni wskazał na jedną z pozostałych grupek, w której najwyraźniej znajdowali się jego znajomi ze szkolnych lat.
W zasadzie ich sekcja odpowiedzialna za wystrój była dość ciekawa, bo też składała się z trójki mężczyzn i jednej kobiety, co już na pierwszy rzut oka nie było typowe. W końcu czy ktokolwiek założyłby, że aż tylu osobników płci męskiej będzie chętnych na przygotowywanie dekoracji? Christian, choć początkowo był nieco wystraszony, teraz stawał się coraz bardziej ciekawy, co też uda im się wymyślić wspólnymi siłami. Wspólnymi, ponieważ liczył na to, że pomysł Simona zostanie stłamszony w zarodku przez pozostałą trójkę.
— Ian? — mruknął Simon, skrzyżowawszy ręce na piersi i popatrzył po mężczyźnie. Najwyraźniej go znał, w przeciwieństwie do Chrisa, który nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia. — A co ty robisz na spotkaniu dla organizatorów? — wytknął mu.
— Chcę pomóc w zorganizowaniu imprezy? — odpowiedział pytaniem na pytanie wywołany Ian, bynajmniej niezrażony tonem kolegi.
— Przecież ledwo zdawałeś z klasy do klasy! — wyrzucił z siebie Simon z pretensją, przy okazji również wyrzucając ręce ku górze – tak, jego gestykulacją była wyjątkowo ekspresyjna.
W tym momencie Riggs wykonał klasyczny face palm i zza rozcapierzonych palców dłoni, którą wciąż przysłaniał twarz, popatrzył na Liv, szukając w jej osobie wsparcia i ratunku.
[Jakie ładne zdjęcie 💙]
CHRISTIAN RIGGS
Obserwując skaczących sobie do gardeł mężczyzn, Christian zaczął czuć się jak statysta na planie mało śmiesznego serialu, ale bynajmniej mu to nie przeszkadzało. Jako kapitan licealnej drużyny futbolu amerykańskiego, którym był przez dwa lata – ponieważ pierwszoroczniacy z oczywistych względów nie występowali w tej roli – niejednokrotnie grał pierwsze skrzypce, czy tego chciał, czy nie. Stąd znalezienie się w cieniu okazało się niespodziewanie miłe, a na dodatek Riggs poczuł się niewidzialny do tego stopnia, że bez skrepowania szczerzył zęby w szerokim uśmiechu pełnym rozbawienia, podczas gdy Ian nie patyczkował się z Simonem, który prawdopodobnie właśnie zaczynał mocno żałować tego, że zaczepił kolegę ze szkolnej ławki.
OdpowiedzUsuńPochwyciwszy spojrzenie Olivii, wzruszył ramionami, bo cóż innego mógł począć? Na pewno nie zamierzał stać się mediatorem, który starałby się pogodzić tę dwójkę, choć może ktoś powinien przejąć tę rolę? Konflikt nie wróżył dobrze ich współpracy, a magiczna kraina z męskim odpowiednikiem wróżki-zębuszki miała realne szanse przerodzić się w mroczną krainę wprost z najgorszych koszmarów.
Najpierw zmarszczył brwi i szybko przebiegł wzrokiem po ekranie, a później parsknął i posłał brunetce wymowne spojrzenie.
— Uroczy! — skomentował z przekonaniem, by podtrzymać blef i wywrócił oczami. Nie dało się ukryć, że skład mieli zajebisty, ale Christian Riggs, jako doświadczony zawodnik, a od wielu lat także trener odnoszącej sukcesy drużyny akademickiej wiedział, że z odpowiednim podejściem oraz przy zastosowaniu właściwych metod nawet z najbardziej niezgranej drużyny dało się zrobić odnoszący sukcesy zespół. Może zatem wciąż istniało dla nich jakieś światełko w tunelu, które wcale nie było przednim reflektorem pędzącego pociągu…?
Olivia zyskała całą jego uwagę, kiedy zdecydowała się przemówić. W duchu pogratulował jej odwagi, bo też najwidoczniej Liv zdecydowała, że to ona będzie osobą, która postawi towarzystwo do pionu i Chris nie zamierzał jej w tym przeszkadzać, za to bardzo chciał pomóc. Stąd skrzętnie ukrył początkowe zdziwienie, jakie odczuł w związku z jej propozycją i dosłownie przyklasnął jej pomysłowi. Wyprostował się, z aprobatą pokiwał głową, a potem spojrzał na pozostałą dwójkę mężczyzn, by ci na pewno dostrzegli uznanie wobec Olivii, które wyzierało z jego uśmiechniętej twarzy. Było to jednak zbyt mało, by uniknąć protestów, a osobą protestującą okazał się być nie kto inny, jak Świętoszkowaty Simon. Czy kogokolwiek to w ogóle zdziwiło?
— Napijemy się — powiedział Chris, kiedy tylko padł na niego ciężar spojrzeń Liv i Iana. — Nim znajdziemy odpowiednią miejscówkę i do niej dotrzemy, akurat będzie dwunasta, a od południa już można — dodał pojednawczo, po czym przyjacielsko poklepał Simona po ramieniu, jednocześnie jednak włożył w to na tyle dużo – ale nie za dużo – siły, by moc tego argumentu w pełni dotarła do mężczyzny.
Tym sposobem, pod wodzą Christiana, cała czwórka opuściła mury szkoły i przeszła kilka przecznic, by finalnie przystanąć przed lokalem, którego szyld niezobowiązująco sugerował, że można było w nim zamówić zarówno kawę, jak i kolorowego drinka. A że szczęśliwie lokal ten był otwarty już od dobrej godziny, to Chris zdecydował, że to właśnie tutaj zasiądą, aby wymyślić motyw przewodni nadchodzącej szkolnej imprezy. I się napić – w dowolnej interpretacji.
CHRISTIAN RIGGS
Ryder, stary, przygotuj się, bo to będzie rodeo… To były jedne z pierwszych słów Ethana Wyatta, kiedy wracali ze szpitala, a które Chase wciąż pamiętał. Partner Rydera, człowiek o charakterze tak subtelnym jak młot pneumatyczny, rzucił je na odchodne, mając na myśli próbę przesłuchania Olivii Fitzgerald – kobiety, która od dłuższego czasu zdawała się być zmorą Ethana.
OdpowiedzUsuńChase zawsze cenił i szanował Wyatta. Wiedział, że ten, mimo swojej burzliwej natury, chciał dobrze dla systemu, ale czasami odnosił wrażenie, że Ethan zwyczajnie się wypalił. Być może nie było w tym nic dziwnego, szczególnie gdy wziąć pod uwagę jego desperackie podejście do przesłuchania Olivii w szpitalu. Chase pamiętał tamten dzień aż za dobrze – nie dlatego, że rzeczywiście przypominał wspomniane rodeo, ale dlatego, że nic w tej sprawie nie było oczywiste.
Każda rozmowa z Olivią wracała do niego w najmniej odpowiednich momentach. W nocy, kiedy bezskutecznie próbował zasnąć, lub podczas porannego biegania, kiedy Nowy Jork zdawał się zbyt cichy, a muzyka w słuchawkach – zbyt monotonna, by zagłuszyć jego własne myśli. Choć oficjalnie to nie była jego sprawa, Chase nie potrafił od niej uciec. Od samego początku wiedział, że Olivia jest kluczowa, a to, co miała do powiedzenia, mogło rzucić nowe światło na sprawę.
Stawiał na autentyczność i delikatność – dwie cechy, które w jego służbie były niemal przeciwieństwami. Autentyczność przychodziła mu naturalnie, ale delikatność wymagała od niego wysiłku. Tym razem jednak czuł, że Olivia tego właśnie potrzebowała. Dostosował się do jej tempa, pozwalając mówić jej na własnych warunkach – jak i kiedy chciała. Bo skoro już od samego początku wiadomo było, że to sprawa wielkiego kalibru, skazana na żmudne poszukiwanie odpowiedzi, to dlaczego mieliby dręczyć akurat jedną z ofiar?
Ethan wierzył, że prawda wychodzi na jaw pod presją – przez tragicznie mocne pytania, surową postawę i ciągły nacisk. Chase nigdy się z tym nie zgadzał, nawet jeśli Wyatt uparcie powtarzał, że nie mają całego dnia, a rozmowy z Olivią Fitzgerald to przesłuchania, a nie sesje terapeutyczne. W takich chwilach Chase ledwo powstrzymywał się od przewracania oczami. Nawet jeśli Ethan był skutecznym detektywem, jego metody często bardziej pasowały do przesłuchiwania przestępców niż ofiar. Na szczęście Ryder był mistrzem w ignorowaniu takich uwag – i dzięki temu trafił w odpowiednie miejsce. Teraz to on miał tę sprawę w swoich rękach. Był zdeterminowany dojść do prawdy, utrzeć nosa niedowiarkom i wreszcie pozbyć się federalnych z horyzontu. Ale żeby to się udało, Olivia musiała nadal z nim współpracować. Chase wiedział, że w tym przypadku cierpliwość i delikatność nie tylko były właściwym podejściem, lecz ponad wszystko jedynym, które mogło przynieść rzeczywisty rezultat.
Zdążył już zauważyć, że Olivia Fitzgerald była twarda, ale jej twardość przypominała cienką skorupę. Coś w niej musiało się więc rozbić skoro po raz pierwszy zdawała się grać w przeciwnej drużynie. Nie podobało mu się to ani trochę, a jeszcze bardziej nie podobało mu się to, że podjął tak ryzykowny i nierozsądny krok, jak przyjście o tej porze do jej mieszkania, by poznać odpowiedź na pytanie, dlaczego to zrobiła.
Nie poruszał się, wpatrując w nią uważnie i analizując każdy szczegół sytuacji. Coś ściskało go od środka; tym czymś było nieprzyjemne uczucie, które zwykle starał się ignorować. Nienawidził takich wizyt – tych, które wymuszały na nim trudny kontakt zawodowej maski z ludzkimi emocjami, od których w swojej pracy zazwyczaj skutecznie się odgradzał. Był cierpliwy wobec Olivii, delikatny i, co najważniejsze, ludzki. Ale w jednym Ethan Wyatt miał rację – to nie była sesja terapeutyczna, a Chase wciąż potrzebował klarowności i faktów, które mogłyby popchnąć sprawę do przodu. Teraz jednak wszystko wydawało się inne. Olivia była często jak tykająca bomba – pełna sprzeczności i gotowa do wybuchu. Chase wiedział, że wypadek roztrzaskał jej życie na kawałki, choć robiła wszystko, by nie dać tego po sobie poznać. Ale co, do cholery, działo się z nią teraz?
UsuńObserwował, jak opiera się o komodę, przypominając cień samej siebie. Jej oczy były zmęczone, a z każdego ruchu biło wyczerpanie. Westchnął cicho, wiedząc, że w takim stanie nie dowie się od niej niczego konkretnego. Znał Olivię od trzech lat. Ich relacja nigdy nie przekroczyła zawodowej granicy, ale Chase był wystarczająco bystry, by zauważyć to, co często umykało innym. Widział u niej pewne nawyki czy drobne, charakterystyczne gesty. I już wtedy wiedział, że Olivia zostanie w jego pamięci nieco dłużej niż inne ofiary i świadkowie, z którymi pracował. Nie potrafił wówczas powiedzieć dlaczego. Nie umiał określić czy wyróżniała się na tle innych swoją złożonością, czy może to właśnie ta złożoność budziła w nim poczucie wyzwania, którego chciał się podjąć. Z czasem jednak zrozumiał, że pod pozornym cynizmem i tą niezaprzeczalną siłą kryje się coś więcej. Coś, co teraz stało przed nim; takie kruche, niepewne i rozbite.
Chase nigdy nie uważał się za mistrza w odczytywaniu emocji – ani cudzych, ani własnych. Był policjantem, całkiem dobrym detektywem – bliżej mu było do faktów niż do ludzkich uczuć. Ale widząc Olivię w tym stanie, nie mógł tego zignorować. To było coś więcej niż fizyczne zmęczenie. To było mroczne, ciężkie i głęboko zakorzenione.
— Czyli zapomniałaś — powiedział w końcu, bardziej do siebie niż do niej, a w jego głosie pobrzmiewała nuta troski. Westchnął ciężko, marszcząc brwi. Chciałby wierzyć, że to tylko rutynowa rozmowa służbowa, ale nie mógł, kiedy widział, jak Olivia nie tylko opiera się fizycznie o tę przeklętą komodę, ale zdaje się kurczowo trzymać tej chwili, by nie zatonąć. Zawodowy instynkt podpowiadał mu, że coś tu wyraźnie nie gra, a jego umysł już szukał odpowiedzi na pytanie, co mogło być tego powodem. Jednak Chase nie zamierzał opierać się na domysłach.
— Olivio, nie wyglądasz najlepiej — powiedział po chwili, dobierając słowa z ostrożnością, choć jednocześnie jego ton pozostał stanowczy. Starał się brzmieć miękko, unikając litości czy żalu, bo wiedział, że jej duma nie pozwoliłaby jej otworzyć się przed nim, gdyby wyczuła choćby ich cień. — Chodź, usiądziesz — dodał tonem, który nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. Zbliżył się do niej i delikatnie położył dłoń na jej plecach, zachęcając ją do przejścia do salonu. — Porozmawiamy, jak ludzie.
[Przepraszam za zwłokę! Pogubiłam się gdzieś po drodze, ale obiecuję poprawę! 🫡]
Ryder
[Hej,
OdpowiedzUsuńDziękuję za powitanie Cassandra. Przyznam, że szczerze współczułabym każdej dziewczynie, która zaszłaby z nim w ciążę. Może i mogłaby się pochwalić przespaniem ze sławnym w świecie artystą, ale na wsparcie w trudnym procesie wychowania malca raczej bym już nie liczyła (przynajmniej nie w pełni odpowiedzialne).]
[A dziękuję bardzo! Sama jestem w szoku, że chciało mi się pracować nad jego instagramem. Cóż, moja tendencja do hiperfiksacji gdzieś się sprawdza :D Cieszę się, że tak odebrałaś Emre, zależało mi, aby emanował dobrą energią i przyciągał do siebie. :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o wątek, to pewnie, że jesteśmy chętni! <3 VisionCraft ma swój oddział w Nowym Jorku, więc jak najbardziej jest w stanie zajmować się pomniejszymi zleceniami, poza prowadzeniem kampanii. Można założyć, że szef nowojorskiego oddziału mógł założyć, że Emre sprawnie i efektywnie zajmie się tym zleceniem. :) Tutaj bym poszła w ich pierwsze spotkanie, typowo z kierownikiem i strategiem marketingowym. Emre oczywiście kierowałby całym projektem. Co myślisz? :D]
Emre
[Ty niedowidzisz, mi nie przeszkadzają terminy - co się może nie udać? :D Z zaproszenia korzystam z rozkoszą, bo wypadałoby w końcu rozruszać stare kości i szare komórki, no i przede wszystkim między tą dwójką może się dużo zadziać. Chociaż nie wiem, jakie stężenie skurwysyństwa na jeden metr kwadratowy mieści się jeszcze w normach i czy to aby na pewno bezpieczne. Przechodząc do konkretów, bo coś tam mi się pojawiło w głowie, to można by było wykorzystać fakt, że zarządy spółek nie są zadowolone z tego, że to Olivia zasiada teraz na stołku prezesa, a Alex niucha w tym niezły interes. Zarząd jednej z nich mógł nawet kontaktować się z firmą Alexa bez jej wiedzy, oferując mu przejęcie pakietu większościowego w zamian za to, że po wszystkim pozbędzie się stamtąd Olivii. Albo jej spółki potrzebują inwestora, żeby móc rozwijać nowe linie produktów i ich zarząd widzi na to szansę we współpracy z Ashford Capital - co nie podoba się Liv, bo śmierdzi to jeszcze większą utratą kontroli (może jeszcze jej ojciec za życia miał w planach współpracę z ojcem Alexa, tylko z oczywistych względów to nie doszło do skutku i zarząd tym bardziej ciśnie o ten pomysł?). Tak czy inaczej Alex na pewno chciałby spotkać się z Liv osobiście, żeby wybadać, o co tam dokładnie chodzi i podejrzewam, że nie poszłoby mu z nią tak łatwo, jak się tego wcześniej spodziewał - bo z góry założył, że to tylko nieszczęśliwa osóbka, która znalazła się w niewłaściwym położeniu i nie za bardzo wie, co teraz ze sobą począć, a ona była gotowa go zaskoczyć i to niejednym. Także tak, taki ogólny zarys mi przyszedł do głowy, tylko trzeba byłoby się zastanowić, w którym miejscu usadowić wątek, oczywiście jeśli takie coś by Ci odpowiadało. Chodź na kombinejszyn :D]
OdpowiedzUsuńAlex
Olivia Fitzgerald była małą, smutną dziewczynką zagubioną w wielkim świecie, którego być może do końca nie rozumiała i której nagle nakazano w tym świecie robić ważne rzeczy, spotykać się z ważnymi ludźmi, dyrygować ważnymi ludźmi, stać się ważnym człowiekiem. Odpowiedzialnym za całą masę dorosłych spraw, chociaż wolałaby schować się pod łóżkiem, z ciepłym kocykiem w garści i nadzieją w serduszku, że za moment pojawi się w drzwiach sypialni wybawienie w postaci mamy, babci, pieska albo innego wielkiego superbohatera, któremu będzie mogła zawierzyć swoje lęki. Całą masę lęków i jeszcze więcej decyzji, których nie jest gotowa podejmować. Jeśli zarząd rodzinnych spółek zamierzał się jej pozbyć, to najrozsądniej byłoby mu w tym pomóc, tylko czym byłyby firmy stworzone przez Fitzgeralda bez żadnego Fitzgeralda na czele? Gdyby je tylko porządnie docisnąć, byłyby kurą znoszącą pieprzone wypolerowane sztabki złota oplecione wstążeczką i właśnie w tym celu Alex pojawił się przed drzwiami biura Olivii, po raz kolejny przygotowany na każdy możliwy scenariusz, który mógł się rozegrać po naciśnięciu klamki. Ta mała smutna dziewczynka musiała jedynie uwierzyć, że pod jego opieką rozleje się pod jej stopami kraina nieprzyzwoitej szczęśliwości i tak w rzeczywistości mogło się stać, choć dla niego ta kraina miała być odrobinę bardziej rozległa i o wiele szczęśliwsza.
OdpowiedzUsuńAlex traktował takie sprawy jak rozrywkę. Nie najłatwiejsze, bo w grę wchodziło jednak czyjeś rodzinne dziedzictwo i cała sterta sentymentów do pokonania, ale znowu nie na tyle wymagające, żeby łamać sobie nad nimi głowię przez kolejnych kilka wieczorów. Coś jak regularny trening dla zachowania dobrej formy, ale niekoniecznie służący podbijaniu wyników, choć tym razem musiał mieć na uwadze ostatnie nieprzespane noce i paskudną galaretę z mózgu, jaką mu te praktyki serwowały. Negocjacje średniego kalibru, ale pełna jasność umysłu była tutaj wskazana.
Nic inwazyjnego. Wychodząc ze swojego biura dwadzieścia minut temu, Alex musiał się jedynie upewnić, że nie wybiera się na spotkanie biznesowe z upudrowanym na biało nosem. Na dwa razy wychodziło mu przyznawanie się przed samym sobą, że czasami potrzebuje takiego wspomagania, nie wiedziała o tym nawet jego żona, a średnio przejmował się informacjami, jakie na jego temat posiadała, a już tym bardziej nie musiała tego zauważyć potencjalna wspólniczka w interesach. Może jedynie nosiło go leciutko bardziej, niż ostatnio.
— Wybacz, że bez zapowiedzi — powiedział na powitanie, lecz w tonie jego głosu dało się wyraźnie wyczuć, że wybaczenie Olivii wisi mu w pobliżu najmniej reprezentacyjnej części ciała. Przemaszerował spokojnym krokiem przez biuro kobiety i zatrzymał się w pobliżu okna. Panoramie miasta poświęcał przez chwilę więcej uwagi, niż swojej rozmówczyni.
— Uznałem, że jeśli do tej pory nie wywieźli cię jeszcze na taczkach, to i tak nie masz tutaj sznureczka petentów dobijających się do twoich drzwi — przyznał i poprawił niespiesznie krawat pod szyją. Dziwnie zadrżała mu przy tym ręka — Wpadłem sprawdzić, jak nastroje. Gotowa porozmawiać na poważnie?
Alex
Buty Olivii leżały na podłodze obok krzesła. Ona sama dźwignęła się z tego krzesła nie bez wysiłku. Zdecydowanie nie spodziewała się ani tym bardziej nie zamierzała przyjmować dzisiaj kogokolwiek w swoim biurze, a już tym bardziej nie życzyła sobie oglądać tutaj gęby Alexa – o tym wyraźnie dała mu do zrozumienia, zanim w ogóle zdecydowała się odezwać. Męczył ją, denerwował. Taka sytuacja dawała przeważnie dwa możliwe rozwiązania i obydwa mogły wydarzyć się jeszcze dzisiaj, podczas tego uroczego spotkania. Albo Liv zacznie rzucać w niego tymi szpilkami i nie spocznie, dopóki nie wyceluje obcasem w sam środek czoła Alexa, albo zrobi cokolwiek, przystanie na każdą propozycję, podpisze wszystko, byleby tylko przestał do niej mówić. Nie przestawało go zadziwiać, jak bardzo ludzie bronili się przed widokiem jego skromnej osoby przebierającej piórem w palcach w sali konferencyjnej, gdzie miał już przygotowaną piękną przemowę i jeszcze piękniejsze obietnice, skoro te obietnice niemal za każdym razem zostawały dotrzymane. Z nieprzeliczalnie większym zyskiem dla Ashforda, ale jednak każda ze stron wygrywała. Tutaj nie opuszczało Alexa wrażenie, że pani prezes nie miała za bardzo czym szastać, a przegrać przegrała niemal wszystko na samym początku swojej przymusowej kariery i tylko dlatego, że w ogóle ośmieliła się chwycić za ster. W zarządach nigdy nie zasiadają przyzwoici ludzie i spotykanie się z nimi było jedyną sytuacją, w której mierzenie wszystkich swoją miarą było w pełni uzasadnione i usprawiedliwione. Trafiał swój na swego. Nie był pewien, czy Olivia potrafiła się w to powszechne skurwysyństwo wpasować, a co dopiero mieć nad nim władzę.
OdpowiedzUsuń— Oczywiście. Ale byłbym niepoważny, gdybym nie dał ci czasu na przemyślenie sprawy — powiedział i pomyślał o ich poprzednim spotkaniu.
A było nijakie. Z pozoru nic nie wnosiło do sprawy. Propozycja, spodziewana odmowa. Żadnych konkretnych deklaracji i argumentów. Gdyby mieli się nigdy więcej nie zobaczyć, to nie istniał żaden powód, dla którego było warto tę rozmowę zapamiętać, a jednak zdążyli się odrobinę nawzajem wyczuć. Czy z pożytkiem? Tego Alex nie wiedział, jednak tego popołudnia coś w Olivii wydawało mu się obce, a było to na tyle nieuchwytne, że na moment o tym zapomniał.
— Naprawdę ważne spotkania nie potrzebują fanfar i czerwonych dywanów — przyznał — A my nie rozmawiamy o niczym odkrywczym. Przeglądałaś dokumenty. Twój ojciec był na dobrej drodze, żeby się z nami dogadać. Tylko z oczywistych względów ta sprawa nie jest jeszcze doprowadzona do końca.
Starszemu Fitzgeraldowi zmarło się w najmniej odpowiednim momencie i Alex podejrzewał, że jego własnemu ojcu nie chciało się już strzępić języka na dogadywanie się z jego nieopierzoną dziedziczką. Być może mieli na jej temat podobne zdanie, ale tam, gdzie Archibald widział jedynie niepotrzebny i niewspółmierny do zysku wysiłek, Alex dostrzegał niepowtarzalną szansę i był nawet więcej niż pewien, że po raz kolejny wróci do siedziby AC z obiecującym wspólnikiem w kieszeni i po raz kolejny będzie miał w tym cholerną rację.
— Twój ojciec — Olivia uderzała w oficjalne tony, jednak dla Alexa to były niepotrzebne w tej sytuacji formalności — Miał na te spółki naprawdę niezły pomysł, a ten nawiedzony zarząd wcale nie jest tutaj problemem. Problemem jesteś jedynie ty i twój upór. Jaki masz na to wszystko plan? Zakładając, że za chwilę stąd wyjdę i nigdy więcej nie uprzykrzę ci życia?
UsuńAlex uśmiechnął się pobłażliwie. Coś w Olivii sprawiało, że miał ochotę traktować ją jak małą dziewczynkę w warkoczykach, która jeszcze się nie nauczyła, że zeskakiwanie z huśtawki może zakończyć się zdartymi kolanami. Rozpiął guzik marynarki, rozsiadł się wygodnie w fotelu naprzeciwko stanowiska pani prezes i czekał na jej ruch. Czy spokojnie? Nie licząc nogi, która podrywałaby się na palach jak opętana w górę i w dół, gdyby nie wbijał jej w podłogę całą siłą mięśni i woli, był względnie zrelaksowany.
Alex
Na co dzień Christian pracował z młodymi ludźmi, przez co w przeciwieństwie do Olivii, nie doświadczył dysonansu poznawczego. Dla niego był to dzień jak co dzień. Widać cała ich czwórka uległa niezwykłemu czarowi Amandy Smith, która jednym spojrzeniem potrafiła sprawić, że poczuli się tak, jakby znowu uczęszczali do liceum. Kto wie, może rzucony przez nią urok miał zostać złamany dopiero o północy, w dniu balu? Równie naturalnym wydawało się przejęcie przez Riggsa dowodzenia. W końcu nie bez powodu niegdyś był kapitanem drużyny, a dziś trenerem, który zgrabnie dyrygował swoimi zawodnikami. Niemniej w życiu codziennym blondyn, jak tylko mógł, unikał bycia liderem. Kiedyś gdzieś mignęło mu coś o tym, że na liderów najlepiej nadawały się te właśnie osoby, które nie chciały nimi być i nie mógł się z tym nie zgodzić – nigdy nie miał parcia na to, aby stać na czele grupy, ale widać najważniejszym nie było to, co sądził on sam, a to, co dostrzegali w nim inni. Wspomniani inni z kolei instynktownie pokładali w nim swe nadzieje i mu zawierzali – to działo się samo, zupełnie naturalnie i nigdy nie wychodziło z inicjatywy Christiana. Widać miał w sobie to mistyczne coś, co powodowało, że stawał się przewodnikiem i dlatego teraz szedł na czele czteroosobowej grupy, prowadząc ich w miejsce, gdzie mogliby się czegoś napić.
OdpowiedzUsuńNa miękką kanapę opadł z cichym westchnieniem i tylko skrzywił się lekko, kiedy siedzenie okazało się na tyle miękkie, że zapadł się w nim, jak na jego gust, zdecydowanie za głęboko. Dopiero po chwili zreflektował się i wyprostował, oderwawszy plecy od oparcia, by ściągnąć kurtkę, którą po chwili zawahania wcisnął między swoje udo, a podłokietnik kanapy.
— Dla mnie piwo — rzucił, uprzednio przelotnie zerknąwszy na menu. Kelnerka zanotowała ich zamówienia w niewielkim notesie, uśmiechnęła się i odeszła. Moment, w którym zostali sami, o dziwo wykorzystał Simon. Przemógł widoczną niechęć i szybko wyłożył Ianowi swój pomysł na motyw przewodni imprezy, opowiadając o magicznej krainie. Widać był przekonany do swojego pomysłu tak bardzo i jednocześnie na tyle mocno zdesperowany, że postanowił poszukać sojusznika w nielubianym koledze z klasy. Usłyszawszy to, Riggs zupełnie otwarcie jęknął i bynajmniej nie był to jęk wyrażający zadowolenie. Ian w lot podchwycił, o co chodzi.
— Czekajcie — zaoponował, skrzyżowawszy ramiona na piersi. — To może nawet nie jest takie głupie — wymruczał, lekko marszcząc przy tym brwi.
— Naprawdę? — wtrącił Chris i z powątpiewaniem zerknął na Olivię. — Ja nie chcę się przebierać za wróżkę-zębuszkę — podkreślił, bo w jego wyobraźni właśnie tak miałoby to wyglądać.
— Nie, to zupełnie tak by nie wyglądało. Słuchajcie — zaczął Ian i pochylił się nad stolikiem, by lepiej go słyszeli, łokcie wsparłszy na udach. — To jest nawet teraz całkiem modne. Takie bale w fantastycznym stylu, niemalże żywcem wyjęte z książek fantasy.
— Słucham? — bąknął blondyn, bo nic a nic o tej modzie nie słyszał.
— Tak. Moja żona jest fanką Maas i marzy, żeby wybrać się na takie wydarzenie.
Po tym zdaniu, które padło z ust Iana, zapanowało ogólne poruszenie.
— Masz żonę? — pisnął Simon, na którego dłoni nie błyszczała obrączka i najwidoczniej mężczyzna nie wyobrażał sobie, że taki nieudacznik jak Ian mógł zaciągnąć kogokolwiek przed ołtarz.
— Fanką kogo? — dopytywał tymczasem Chris, bo to nazwisko nic a nic mu nie mówiło. — Liv, czy ty cokolwiek z tego rozumiesz? — zapytał cicho, nachyliwszy się ku brunetce.
W międzyczasie do ich stolika podeszła ta sama kelnerka, co wcześniej i począwszy od Olivii, zaczęła rozkładać przed nimi zamówione napoje.
— Uwielbiam książki Maas! — podchwyciła, najwyraźniej usłyszawszy, o czym rozmawiali. — Taki bal to moje marzenie! — wyznała i zerknąwszy na Iana, uśmiechnęła się słodko i zarumieniła.
CHRISTIAN RIGGS
Archibald nigdy nie opowiedział mu szczegółowo o wstępnych negocjacjach ze starym Fitzgeraldem, a Alex nigdy nie poczuł potrzeby, aby się o nie dopytywać. Nie dogadywali się z ojcem na wielu płaszczyznach, szczególnie jeżeli chodziło o interesy firmy (do tego stopnia, że niezamierzenie podzielili cały zarząd AC na dwa przeciwległe obozy, z których jeden kibicował sprawdzonej i zrównoważonej polityce seniora, zaś drugi opowiadał się za ryzykanctwem i nowatorskim spojrzeniem Alexa), ale co do jednego mieli między sobą bardzo ważną, niepisaną zasadę. Nie rozmawiali o niczym, na co nie warto było poświęcić chwili cennego czasu w ciągu dnia. Jeśli z jakiegoś powodu ojciec zrezygnował ze współpracy z Fitzgeraldem, było to coś, nad czym nie zamierzał się rozwodzić, a skoro ci dwaj nie byli w stanie się ze sobą dogadać, ojciec Olivii tym bardziej nie byłby skłonny do negocjacji z Alexem.
OdpowiedzUsuńAlex spojrzał na Olivię i przygryzł lekko wnętrze ust. Genetyka to jednak potężne narzędzie natury.
— Równie dobrze ty możesz uszanować fakt, że przychodzę z tym do ciebie osobiście i nie zmuszam cię do kontaktu z „moimi ludźmi” — zakreślił palcami cudzysłów w powietrzu — Wolałabyś przebijać się przez dwudziestu pośredników i odmówić sobie takiej przyjemnej pogawędki?
Był ciekawy, dokąd zaprowadzi ich taka narracja. Coraz mniej ta rozmowa przypominała typowe spotkanie biznesowe, do których Alex był przygotowany i kłaniał się w duchu niewidzialnej sile czuwającej nad nimi w tym przepięknym gabinecie, że Olivia miała do niego takie a nie inne nastawienie. Było jeszcze za wcześnie na nazywanie jej wyzwaniem, ale na pewno nie było za wcześnie na odrobinę dobrej zabawy. Tak, bycie złośliwym gnojem pogrywającym w taki sposób z osobą, która na świeżo mierzyła się ze stratą bliskiej osoby i kompletnym przewartościowaniem swojego życia, brzmiało jak karnawał w Rio de Janeiro, ale dla Alexa to było tak naturalne, jak oddychanie i wyrzucanie garniturów po pięciu użyciach. Gdyby tylko miał pewność, że parę minut wcześniej nie przedawkowała leków na migrenę, byłby całkowicie spokojny. Coś mu jednak w Olivii nie pasowało. Nie spała ostatnie cztery noce, była na kacu, czy w przeciwieństwie do niego lubiła coś, co ją wyhamowuje?
¬— Nie będą prowadzili tego śledztwa w nieskończoność. Chodzi o wypadek samochodowy, chyba nie muszą do tego angażować FBI — Alex przetarł lekko palcami brwi. Co za bzdurne wymówki. Ludzie naprawdę komplikują sobie życie na własne życzenie. — A kiedy śledztwo się zakończy, ty będziesz dokładnie w tym samym punkcie, w którym jesteś teraz, bez planu na kolejne kroki. Każdy jeden cymbał w twoim zarządzie tylko czeka na taki obrót sprawy. Czas na wypłakanie się, zebranie się do kupy, otrzepanie z sentymentów – to nie jest coś, co mają ci w tej sytuacji do zaoferowania. Potrzebujesz jakiejś strategii. Teraz, nie za miesiąc czy dwa.
Gdyby nie ważyły się w tym momencie losy ich ewentualnej współpracy, Alex nazwałby ją po prostu głupią. Tak soczyście i elokwentnie. Wielu uduchowionych idealistów zakończyło swoje przygody na nowojorskim runku właśnie przez takie podejście do interesów. Jakoś to będzie. Jasne, zawsze było jakoś, tylko to jakoś Alex wolał od początku do końca wykuwać własnymi rękami.
— Nie wiem, czy mam podstawić ci kosz na śmieci do puszczenia pawia, czy pościelić ci na podłodze, żebyś nie rozbiła sobie o nią głowy — stwierdził po chwili. Nie chodziło tutaj ani o urodę, ani o jako taką prezencję, bo obie te sprawy były u Olivii bez zarzutu, ale dziewczyna wyglądała zwyczajnie źle. Żeby nie powiedzieć, z minuty na minutę coraz gorzej. — Dobrze się czujesz?
Usuń[Nowe foto, czy mi się wydaje? :D]
Alex
[ Dziękuję za ciepłe przywitanie Astrid! ♥
OdpowiedzUsuńLiv i Astrid niby dzieciństwo miały tak bardzo odmienne, bo jedna w bogactwie, druga w biedzie, a jednak koniec końców oby dwie miały tak samo pod górkę od życia i musiały na wszystko zapracować same. Już lubię Liv, bo niepokorne charaktery zawsze mnie do siebie przyciągają, a i wiele ciekawych historii można z nimi ułożyć.
Możemy je połączyć za sprawą kliniki, w której Astrid od lat pojawia się z bratem, a co do Ashfordów to musisz mi nakreślić, co łączy Liv z Alexem i wtedy może znajdziemy jakiś wspólny mianownik :D ]
Astrid
W tym jednym miała rację. Ludzie, którzy przyszliby tutaj w jego imieniu, zapukaliby do drzwi, byliby uśmiechnięci od ucha do ucha, uprzejmi do porzygu (warto zauważyć, że chujem widocznie też można być do porzygu) i zadbaliby o to, żeby nawet najodleglejsze zakamarki świadomości Liv nie wyprodukowały nieprzychylnej myśli o AC. Może gdyby Alex samemu stosował się do zasad, których respektowania wymagał od swoich pracowników, rzadziej zdarzałoby mu się oglądanie czyjegoś żołądka wywalonego na lewą stronę nad koszem na śmieci. A oglądał go tylko ułamek sekundy, rzucił mimowolnie króciutkie spojrzenie, zanim taktownie zaczął przyglądać się czubkom swoich butów. Bynajmniej nie chodziło mu o takt w stosunku do Olivii, a raczej poszanowanie dla własnego brzucha i lunchu, dla których takie widoki i takie odgłosy były niebezpiecznie inspirujące.
OdpowiedzUsuń— Uznam to za komplement — przyznał, kiedy Liv zakończyła swoje wysiłki. Nie był pewien, czy nie wróci do swojego przyjaciela kosza za minutę czy dwie, bo nie było po niej widać spektakularnej poprawy samopoczucia. — Lepsza taka reakcja, niż żadna.
Miał ochotę rzucić jej jeszcze jakąś sympatyczną uwagę na otarcie łez i potu, ale blondynka, która wpadła do gabinetu bez pukania i wzniesiona na wyżyny swojego poczucia humoru, zgrabnie Alexa w tym temacie wyręczyła. Splótł dłonie przed swoimi ustami i ukrył majaczący na nich cień uśmiechu. Choć nie miał zielonego pojęcia, kim była ta piszcząca i w dziwny sposób wypełniająca sobą każdy zakamarek biura pani prezes istota o plastikowym ciele i płytkim spojrzeniu sarnich oczu, zapragnął wręczyć jej gruby czek w podzięce za perfekcyjne wyczucie czasu i brnięcie w swoją tajną misję dostarczenia dokumentów pomimo delikatnie absurdalnej sytuacji, jaką zastała na miejscu. Podstawowe pytanie brzmiało – czym to dziewczę mogło tu tak naprawdę zarabiać?
I czy naprawdę z takimi ludźmi Liv miała tutaj problem?
— Myślę, że tutaj mój ojciec by się z tobą zgodził, ale jestem tu między innymi po to, żeby ci udowodnić, jak bardzo się mylisz — stwierdził, gdy blond czupryna zniknęła za drzwiami i oddaliła się korytarzem razem z odgłosem cieniutkich szpilek tłukących o posadzkę.
Ile razy zdarzało się Alexowi zawierać umowę z jakimś przedsiębiorstwem tylko dlatego, że komuś wydawało się to bezsensowne i nieopłacalne? Dużo, może nawet za dużo i za wiele to kosztowało nerwów i ryzyka, ale wychodził z założenia, że każdym dało się pokierować w odpowiedni sposób i dla każdego mogło to oznaczać potężne zyski, jeśli tylko zaskarbi się jego zaufanie. A on po prostu lubił wygrywać. Za każdym razem nowa umowa i nowa firma znajdująca bezpieczne schronienie pod jego skrzydłami dodawała mu poczucia nieomylności, niezniszczalności wręcz, które pielęgnował w sobie nie gorzej od swojej zabaweczki w garażu. I to spojrzenie starego Archibalda. To króciutkie spojrzenie, którym starał się nie zdradzać absolutnie niczego poza obojętnością, a którym krzyczał znowu ci się udało, ty mały sukinkocie. Alex był od tego uzależniony.
Dlatego zarzygana pani prezes nie zniechęciła go zanadto.
— Jeszcze drugi kącik ust — powiedział i podał Olivii swoją poszetkę — Możesz zatrzymać, do mojej marynarki to na pewno nie wróci.
Olivia na pewno czuła się źle. Wyglądała jeszcze gorzej. I chyba to Alexa w tej chwili najbardziej prowokowało. Ona po prostu prosiła się o to, żeby dołożyć jej jeszcze odrobinę atrakcji.
— Masz tu jakiś płaszcz? Kurtkę? Kocyk? Ubierz się, wyjdziemy na zewnątrz — zdecydował i podniósł się z fotela — Niech po drodze spłynie na mnie twoje oświecenie co do śledztwa, bo stary Fitzgerald był chyba ciekawszy, niż mi się do tej pory wydawało. I wezwij kogoś do sprzątania, zanim ten kosz zacznie żyć swoim życiem.
[Tak sobie na nie patrzę i patrzę i również nie narzekam :D]
Alex
Wziął i się kurwa zamknął, ale tylko na chwilę. Dwie, trzy minuty, które dzieliły ich od wydostania się z budynku firmy na schludny, wyłożony kostką skwerek. Kilka poszarzałych placków pewnie zieleniło się wiosną soczystą trawą, ale teraz były to po prostu małe błotniste bajorka, pokryte gdzieniegdzie resztkami topniejącego śniegu. Magiczna zimowa aura, psia jego mać. Brudne buty, brudny samochód i powietrze niewiele świeższe od tego, które zostawili kilka pięter wyżej w gabinecie pani prezes.
OdpowiedzUsuń— Ja pierdolę, nie wierzę — mruknął pod nosem Alex. Dopiero światło dzienne ukazało, z jak daleko posuniętym rozkładem trupa musiał się w tym momencie przepychać. Podprowadził Liv bliżej ławki i ją na niej usadził. Sam zaczął spacerować w tę i z powrotem, bez pośpiechu, ale przez chwilę miał wrażenie, że każdy, dosłownie każdy najmniejszy pierwiastek jego ciała czekał na te kilka kroków jak na wybawienie. Jeszcze chwila w tym cholernym gabinecie, kilka sekund dłużej w fikuśnym fotelu i zaczęłoby go rozrywać od środka.
Może co nieco przesadził ze wspomaganiem.
— Dobra, skup się — powiedział w końcu i zatrzymał się naprzeciwko Olivii. — Nie wydaje mi się, żeby po każdym wypadku samochodowym było potrzebne śledztwo, które dodatkowo ciągnie się miesiącami, nawet jeśli rozbija się tak… Szanowna persona, więc wlecze się za Fitzgeraldem jakiś smród. Żeby było jasne, nie pytam o samo śledztwo, bo nie obchodzi mnie, do czego oni w tym momencie doszli, albo nie doszli. Pytam o to, co działo się wcześniej.
Zaczęła Alexa zastanawiać jedna rzecz. Temat Fitzgeralda w AC zniknął jeszcze szybciej, niż się w ogóle pojawił i nigdy nie usłyszał od ojca żadnego komentarza na ten temat. Ani słowa o imbecylu, z którym nie można się było dogadać po angielsku, śmierdzącym papierochami i tanimi perfumami pajacu na salonach, czy naiwnej kurewce z biznesplanem na silikon (Archibald był człowiekiem niezwykle kreatywnym, jeżeli chodziło o ludzi niespełniających jego oczekiwań i zwyczajnie dla niego głupich), a więc tak jakby stary Fitzgerald nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Absolutnie żadnego – a przecież każdy zostawiał w Archiem jakiś ślad, choćby i na chwilę, dla samego uniesienia brwi i skwitowania delikwenta beznamiętnym uśmiechem. Spółki Fitzgeralda działają i mają się nieźle nawet po jego odejściu, więc wiedział, co robi. Nie znalazł się tu przez przypadek, jak teraz jego córka, nie był idiotą.
Więc o co chodziło?
— To wszystko działo się w niedużym odstępie czasu. Fitzgerald szuka inwestora, wstępnie dogaduje się z moim ojcem, ale finalnie nigdy nie przyklepują tego papierem. Teoretycznie nie zdążyli. W sprawie wypadku toczy się śledztwo, więc staruszek na pewno nie zawiesił się na pierwszym lepszym słupie, bo przysnęło mu się za kierownicą, a podejrzewają, że ktoś mu w tym pomógł. Szuka kapitału na tydzień przed tym, jak ktoś postanawia go przeprowadzić na drugą stronę i jeszcze nie umie się w tej sprawie dogadać? Co on właściwie planował?
W tym momencie kwestia zarządu, który tylko czekał na okazję pozbycia się ze swoich szeregów Olivii, zeszła u Alexa na drugi plan, choć z tyłu głowy majaczyła mu jeszcze jedna myśl – być może któryś z tych przekonanych o swoim sprycie cwaniaków dowiedział się o działaniu spółek czegoś, czego dowiedzieć się nie powinien i skreślenie kolejnego Fitzgeralda wydawało mu się najbezpieczniejszym posunięciem? Może naciskał na to ktoś jeszcze.
— Wiem, że jesteś tu przede wszystkim od tego, żeby stukać obcasami i próbować wyglądać groźnie, ale nawet ty musisz coś teraz podejrzewać.
Bo Alex zaczynał podejrzewać, że ich nazwisko i firma nie przewinęła się w tej historii przez przypadek. Nie powinno go tu w ogóle być, powinien zawinąć się na pięcie jak tylko poczuł, że wdeptuje w bagno o wiele głębsze i śmierdzące od tego, które zastał przy ich pierwszym spotkaniu, tylko że w tym bagnie najwyraźniej nie taplał się jedynie Fitzgerald.
[Proszę nas tu aby nie bajerować :D]
Alex
- Olivia Fitzgerald, FitzTech Inc. – przeczytała na głos napis na kopercie, którą znalazła o poranku na swoim biurku z wręcz miłosnym dopiskiem na małej karteczce zanieś.
OdpowiedzUsuńAlex cierpiał na niedoczas, ciągle spiesząc na kolejne zebrania i knując wielki plan zapanowania nad światem po przejęciu większości firm istniejących na amerykańskim rynku. Ale nawet on powinien od czasu do czasu znać słowo proszę. Sama nie wiedziała dlaczego jeszcze się łudzi, że pewnego dnia odkryje w swoim szefie choć minimalne pokłady uprzejmości. Przez pięć ostatnich lat nie dokopała się do ich podwalin, więc wcale nie była zaskoczona rozkazem wydanym przez Pana i Władcę swojej egzystencji w Ashford Capital.
Wygooglowała adres siedziby korporacji i posługując się firmową kartą kredytową zamówiła Ubera pod znaleziony w Internecie adres. Taksówkami poruszała się po Manhattanie tylko i wyłącznie służbowo, prywatnie przesiadała się do ukochanego metra, jak większość nowojorczyków. Powszechnie wiadomo, że taryfy w mieście są piekielnie drogie, a Astrid od dziecka uczona szacunku do pieniędzy nie trwoniła ich lekką ręką. Co innego gdy miała uzasadniony argument na użycie pieniędzy firmowych, wtedy robiła to z przyjemnością.
- Carol – zwróciła się do swojej asystentki-stażystki, która od pół roku pomagała jej się uporać ze wszystkim, czym zarzuca ją szef – jadę z dokumentami, wrócę do dwóch godzin – poinformowała ją w razie gdyby ktoś chciał ją znaleźć, po czym włożyła do torebki dokumenty i zgarnęła z biurka telefon, który podświetlił się zwiastując przyjście wiadomości. Spojrzała mimochodem, czy był to Alex, ale zobaczywszy tam imię współpracownika Toma, wywróciła tylko oczami i wrzuciła iphona do kieszeni płaszcza. Nie miała ochoty na kolejne memy, czy głupie plotki z pokoju socjalnego (w większości o Astrid i Alexie).
Siedząc w taryfie nie spoczywała na laurach, a sprawdzała w telefonie informacje potrzebne jej do raportu, który powinna skończyć dzisiaj wieczorem na jutrzejsze posiedzenie zarządu. Nie pozwalała sobie na błędy i brak wiedzy przed właścicielami i udziałowcami firmy, zawsze biorąc każde powierzone zadanie na poważnie i dając z siebie o wiele więcej, niż ludzie od niej oczekują. Jeżeli odpowiednio się przygotowała to nie ma takiego pytania, na które nie znałaby odpowiedzi, była niczym ChatGPT. Nie wiesz – zapytaj Astrid.
Nie obeszło ją nawet to kim jest nijaka Olivia Fitzgerald. Imię i nazwisko jakich wiele, pospolite i nie przynoszące jej na myśl konkretnej osoby. Nie była nawet zainteresowana sprawdzeniem Linkedin, jak owa kobieta wyglądała – w końcu miała jej po prostu dostarczyć dokumenty do podpisania. Najwyraźniej Alex zajął się tym tematem sam, nie zlecając Astrid żadnego reaserchu. Wciąż jeszcze zdarzały się takie sytuacje, w które jej nie wtajemniczał i nie było to dla niej wielkim zaskoczeniem.
Podziękowała taksówkarzowi, zebrała swoje rzeczy z auta i wysiadła przed biurowcem, w którym znajdowała się siedziba firmy. Zaanonsowała się w recepcji i usłyszała, że właścicielka firmy już na nią czeka. Zgodnie z instrukcją recepcjonistki udała się na odpowiednie piętro i znalazła drzwi z tabliczką Olivia Fitzgerald – CEO. Zapukała w nie zdecydowanie i uchyliła drzwi, gdy usłyszała zaproszenie na wejście do środka.
- Dzień dobry, jestem Astrid… - zaczęła mimochodem, ale zamknęła się w połowie zdania, gdy przyglądnęła się siedzącej za biurkiem kobiecie – yyy… Cześć? – zerknęła na nazwisko w trzymanej w rękach kopercie i cofnęła się kilka kroków w tył by przeczytać te, które widniało na drzwiach. – Czyli się nie pomyliłam? – mruknęła bardziej do siebie, niż do dobrze znanej jej kobiety. – Nigdy nawet nie zastanawiałam się, jak masz na nazwisko… i to chyba będzie moją zgubą – odparła zawstydzona – Przysyła mnie Alex Ashford…
Astrid
— Magicznym pyłem — odpowiedział, trochę jakby próbował się odgryźć głupią odpowiedzią na jeszcze głupsze pytanie, ale w jakimś stopniu jednak zgodnie z prawdą. Czasami tylko ten magiczny pył trzymał go przy życiu. — Ale tobie nie polecam. Tobie doprawianie kawy ewidentnie nie służy.
OdpowiedzUsuńDarował sobie drążenie tematu jej kiepskiego stanu. Wystarczyły mu domysły, że nowa sytuacja w życiu Olivii wymaga od niej potężnego znieczulenia, nad którym dzisiaj nie zapanowała. A może chodziło o coś jeszcze? Cokolwiek nią pokierowało, zdecydowanie nie była w tej chwili zmęczona. A już tym bardziej trzeźwa.
— Nie rób nikomu przysługi, co? — dodał i odebrał Olivii pilot do volvo. Spoczął bezpiecznie w kieszeni jego płaszcza. — Niech cię to dzisiaj nie kusi.
W końcu była mu jeszcze potrzebna, niekoniecznie w pełni władz umysłowych – a może zwłaszcza w takim stanie, bo w takim wydawała się Alexowi bardziej rozmowna – ale jednak w jednym kawałku i żywa. Zdołała się już co nieco dowiedzieć. Może jeszcze nie znała wszystkich szczegółów tej sprawy, a może nie wszystkimi zamierzała się podzielić na tym etapie śledztwa, ale informacje, jakie udało się Alexowi od niej uzyskać, zaczynały mu się składać w zarys paskudnej układanki. Słuchał Liv, nawet nie wiedział, w którym momencie przykucnął przed nią, wpatrzony w bruk pod swoimi butami, ale jego myśli już krążyły wokół potencjalnych punktów zaczepienia dla udziału Archibalda w tym syfie. Żaden z nich nie wskazywał na to, aby stary Ashford nie wiedział, w co się pakuje, z resztą – nie był głupi. Zbyt długo miał do czynienia z podobnymi Fitzgeraldowi cwaniakami, żeby nie wyczuć, jakiego rodzaju interesy chodziły mu po głowie. A skoro istniały jakieś maile, które między sobą wymieniali, ich wstępne negocjacje nie zakończyły się na samym wstępie.
— Załóżmy, że pomiędzy naszymi ojcami istniał jakiś układ. Może Clarke i Lucci zostali wprowadzeni do zarządu celowo, żeby bojkotować wszystkie decyzje, które mogłyby temu układowi zaszkodzić. Albo zrobili to sami, albo to był warunek kogoś z zewnątrz. Albo nieświadomie zaprosili do kółeczka kogoś, kto później próbował położyć łapy na tym wszystkim.
Alex nie wierzył, że rozmowa nadal dotyczy między innymi jego ojca. Wiedział, że nie zawsze jego decyzje i poczynania wydawały się czyste z moralnego czy prawnego punktu widzenia, ale tak naprawdę nigdy żadnego prawa nie złamał. Balansował na granicy, czasami bardzo cieniutkiej, ale był w tym sprytniejszy od mistrza gimnastyki na równoważni. Tego zawsze się trzymali – nieważne, kogo to po drodze zaboli, nieważne jak bardzo podejrzane będzie się wydawało z zewnątrz. Ważne, że gdyby komukolwiek przyszło do głowy skontrolowanie ich transakcji, utonąłby w morzu dokumentów czystych jak łza.
Teraz nie miał już tej pewności.
— AC mogło posłużyć Fitzgeraldowi po prostu za platformę do legalizowania funduszy pochodzących z tych nieoficjalnych zakładów. Wystarczy, że twój ojciec wystąpił o pożyczkę, którą spłacił później z brudnych pieniędzy. Albo mój wystawił lewą fakturę na, dajmy na to, usługi konsultingowe, która została tymi brudami opłacona i proszę, pieniądze pięknie trafiają do obiegu. Nawet jeśli twój ojciec poniósł przy takiej transakcji jakieś koszty prania, a podejrzewam, że tak by musiało być, żeby kwoty nie wzbudzały podejrzeń, wszyscy wygrywają. Część zostaje przesunięta do innych spółek w formie wypłat dywidendy, część wraca do FitzTech jako inwestycja i sprawa zamknięta, trudno jest prześledzić pochodzenie takich pieniędzy.
Alex podniósł się z kucek i przez chwilę przyglądał się Liv w milczeniu. Jeśli cokolwiek z tych domysłów było prawdą, wszystko, co do tej pory stworzył jego ojciec, łącznie z nim samym, nie miało żadnego sensu.
Cała ta gorączka, żeby firma nie straciła swojego prestiżu nawet najmniejszym potknięciem, dbałość o każdy detal, każdy podpis, każde słowo. To pieprzone udawane małżeństwo i całe życie podporządkowane tylko jednej sprawie.
Usuń— Zabiję go. Kurwa, zatłukę gołymi rękami, jeśli znajdę na to dowód. Chyba że prędzej powyprowadzają nas z firmy w kajdankach.
To ciągle była tylko rozmowa, nie miał przed sobą żadnej podejrzanej umowy, korespondencji, wyciągów z konta, niczego, co mogłoby świadczyć o winie jego ojca, ale miał diabelnie silne przeczucie, że te dowody istniały. Staremu Fitzgeraldowi było już wszystko jedno, ale do nich nadciągała właśnie niewyobrażalnie wielka fala gówna.
— Musisz mi powiedzieć, na jakim etapie stoi śledztwo.
[No weź, bo jeszcze Alex ją polubi :D]
Alex
Olivia, z którą spędziła długie godziny na rozmowach o podupadającej na zdrowiu matce, szansach na odzyskanie słuchu przez swojego brata, czy po prostu o życiu, które przerastało nie tylko ją, była ostatnią osobą, którą chciała spotkać w takich okolicznościach. Lubiła ją od samego początku. Za dobre słowo, czy kubek gorącej herbaty, który podawała gdy Astrid siedziała zamyślona w poczekalni, czekając na wyniki badań bliskich jej osób. Ba, Olivia nie raz pomagała z opłatami za wizyty, nie rejestrując ich w bazie danych, co przynosiło ulgę portfelowi Astrid, bo to ona od wielu lat utrzymywała Nicka i Yeoh, by odciążyć rodzicielkę z horrendalnych opłat za leczenie. Pomimo naprawdę dobrych zarobków opieka medyczna w Stanach wciąż była zbyt droga dla Astrid. Od kilku lat, oprócz kredytu studenckiego, spłacała dodatkowo ten, który zaciągnęła na operację brata, która i tak nie przyniosła oczekiwanych rezultatów.
OdpowiedzUsuńNa samą myśl o własnym wyrazie twarzy chciała się zaśmiać. Stała przed kobietą, która nie zrobiła jej nigdy nic złego, a co więcej – była dla niej najmilszą osobą, którą poznała w całym swoim życiu, dzierżąc papiery, w których jej szef zawarł na pewno coś o wrogim przejęciu, albo innej propozycji nie do odrzucenia.
- Nie strzelaj do posłańca… - spuściła głowę zakłopotana, mnąc w rękach białą kopertę zaadresowaną do rąk własnych panny Fitzgerald. Dopiero po chwili zorientowała się co robi z dłońmi i wyprostowała dokumenty na własnym udzie, po czym położyła przed adresatką. – Tym razem naprawdę nie wiem, co jest w środku – usprawiedliwiła się, jakby to coś miało pomóc. – Mogę się tylko domyślać, znając pana Ashforda, że nic miłego…
Gdy tylko Alex Ashford brał na celownik jakąś firmę, robił dosłownie wszystko, był zdolny do każdego ciosu, aby jego fantazje się ziściły, a on mógł dopisać kolejną nazwę do swojego portfolio. Astrid nie zawsze podzielała etykę pracy swojego szefa, ale chcąc nie chcąc, była jego wychowanką i wiele zagrywek wyuczyła się od niego.
- Nie jestem wtajemniczona w tę sprawę. Byłam przez kilka lat jego asystentką, a teraz pracuję pod jego wnikliwym okiem nad fuzjami i przejęciami, ale nie byłam do teraz świadoma, że twoja firma jest na liście pana Ashforda – nigdy nie rozmawiały o tym, co robią w życiu. Astrid nie należy do osób zbyt wylewnych, więc nie opowiadała o swoim życiu zbyt wiele szczegółów. Olivia również nie podzieliła się z nią piastowanym przez nią stanowiskiem. Czasami wylewność jednak mogłaby uratować Astrid skórę i chociaż przygotować na takie niespodzianki. – Mogę mu powiedzieć, że ma pocałować się w dupę. Nie po raz pierwszy przekażę mu taki komentarz… - uśmiechnęła się blado patrząc na Olivię.
Astrid
Christian zerknął na Olivię znad swojego piwa. Ten krótki rzut oka na profil brunetki pozwolił dostrzec mu coś, co sprawiło, że choć już odwracał wzrok, to lekko przechylił głowę i zapatrzył się na twarz kobiety, teraz wyraźniej dostrzegając to, że ta, choć obecna ciałem, wydawała się być nieobecna duchem. Machinalnie kiwała głową w odpowiedzi na rewelacje, które padały przy stole i ożywiła się dopiero, kiedy Ian podjął temat motywu przewodniego szkolnej imprezy, a przy okazji pociągnęła spory łyk kawy. Widząc to, Riggs uśmiechnął się pod nosem, a ukłucie niepokoju odczuwane przez niego w związku z rozmytym spojrzeniem Liv przestało być tak dokuczliwe. Pomyślał, że ta musiała być zmęczona lub po prostu miała zły dzień – któż z nich nie borykał nigdy z czymś podobnym, nie potrafiąc wziąć się w garść bez żadnego wyraźnego powodu? Tak wyglądała szara rzeczywistość ludzi po trzydziestce i kiedy Olivia wytknęłam im ich wiek, Christian wzniósł za to cichy toast. Uniósł wyżej kufel z piwem, a następnie wziął spory łyk złocistego trunku. Odstawiwszy szkło na okrągłą podkładkę, palcem otarł delikatną piankę, która osiadła na jego górnej wardze.
OdpowiedzUsuń— W końcu ktoś mówi z sensem. — Spojrzał na Liv, kiedy ta skończyła mówić i posłał jej uśmiech. Pomysł zainspirowania się konkretną epoką bardzo przypadł mu do gustu. — Lata osiemdziesiąte brzmią świetnie, może jeszcze lepiej brzmiałyby lata dziewięćdziesiąte? — zastanawiał się na głos. — Urządzilibyśmy sobie taki powrót do przeszłości, do lat naszej młodości — zauważył i mrugnął porozumiewawczo do Simona, który, nie wiedzieć, czemu, miał najbardziej posępną minę z nich wszystkich.
— Może faktycznie przesadziłem z tym balem rodem z książki fantasy? — westchnął samokrytycznie Ian i zapatrzywszy się w dal, pogładził palcami prawej dłoni gładko ogolony podbródek. Po chwili rozejrzał się po sali, jakby próbował odszukać wzrokiem młodziutką kelnerkę, która jako jedyna przyklasnęła jego pomysłowi.
— Przesadziłeś. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości — wtrącił Simon i zerknąwszy na kolegę z ukosa, poprawił odruchowo zsuwające się z nosa okulary. — To dobry pomysł — dodał, spoglądając przy tym na Olivię, tak aby nie było wątpliwości co do tego, czyj pomysł w istocie chwali. W tonie jego głosu pobrzmiewała tylko odrobina niechęci; Christian podejrzewał, że Simon był seksistą i te słowa z trudem przeszły mu przez gardło. — Motyw lat osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych jest prosty, a zarazem chwytliwy. Chcąc, nie chcąc, chyba wszyscy mamy sentyment do tamtych czasów — podsumował rzeczowo i z tego też powodu Riggs spojrzał na niego z lekkim uznaniem; okazywało się bowiem, że kiedy Simon chciał, to potrafił.
— To co? — zagadnął blondyn i nie tylko spojrzał na Olivię, ale cały zwrócił się do niej przodem. — Wygląda na to, że w końcu mamy za co pić? — zażartował i trącił podniesionym kuflem szklankę z jej drinkiem.
[Co nowe zdjęcie, to piękniejsze 💙]
CHRISTIAN RIGGS
Nie bolało go to. Jeszcze, ale ta chwila oświecenia miała zapewne nadejść w ciągu najbliższych kilku godzin, kiedy minie pierwszy szok i odruch wyparcia. Stary Archibald miałby się babrać w takim bagnie dla kilku dolarów zysku? Ten sam Archibald, który nawet we własnym domu nie zrzuca z siebie nieskazitelnego wizerunku człowieka sukcesu? Może to tylko tak wygląda? Może został wrobiony, albo oferta współpracy Fitzgeralda oburzyła go do tego stopnia, że posłał go w trzy diabły i dlatego nigdy więcej nie wspominał o nim w firmie?
OdpowiedzUsuńDebilne wymówki, Ashford, przecież ty już to wiesz. Choć co do kajdanek nie miał już takiej pewności. Jeśli przestanie drążyć, może nie wystawi się na pierwszy odstrzał, ale odwlecze w czasie coś, co i tak było nieuniknione. Jego ojciec był cwany i tego nie można było mu odmówić, ale po drugiej stronie barykady zawsze mógł znaleźć się ktoś cwańszy od niego. Śledztwo trwało. Skoro razem z Liv połączyli kilka kropeczek w ciągu zaledwie jednej rozmowy, to jaki obraz mogą stworzyć wykwalifikowani śledczy, którzy dokopią się do jeszcze gorszego gówna?
Powinien ją tam teraz zostawić. Niech siedzi, leży, wisi – na ławce, pod ławką, obok ławki – jak tylko będzie jej najwygodniej i niech wypaca z siebie to, czym się od rana nafaszerowała. Przy odrobinie szczęścia ktoś się tym zawiniątkiem zainteresuje, zanim wieczorem skosi ziemię mróz, choć w jego mniemaniu w ogóle na to nie zasługiwała – tak jakby to ona odpowiadała za błędy popełnione przez swojego ojca, choć przecież sama dopiero co odkrywała kolejne ślady. Powinien od razu rozmówić się z Archibaldem, dopóki trzyma go ta pierwsza, soczysta złość i dopóki nie doszedł do wniosku, że drążeniem naprawdę może sobie tylko zaszkodzić. Ale ona wiedziała więcej. Miała większą swobodę i dostęp do danych, których Fitzgerald raczej już przed nią nie ukryje, a Alex miał tylko jedną szansę, by zaatakować swojego ojca z zaskoczenia. Musiał być do tego przygotowany. Jedna rozmowa i staruszek zrobi wszystko, żeby na jaw nie wypłynęły kolejne fakty. To musi być perfekcyjny strzał, który pozamyka wszystkie drogi ucieczki.
Pierdolona rodzinka. Jedna i druga.
— Podsumujmy — odezwał się w końcu Alex i wskazał Olivii miejsce przy wylocie z parkingu, gdzie dopiero co zostawił swój samochód. Skłonił się przy tym głęboko i mocno teatralnie. — Mam cię zawieźć do domu, nakarmić i upewnić się, że w ogóle dożyjesz jutra? Jasne, żaden problem. W pakiecie premium oferuję przykrycie kocykiem i buzi w czółko na dobranoc.
Oby informacje, którymi jeszcze miała go dzisiaj uraczyć, były warte swojej ceny. Alex posadził (czy może raczej – upchnął) Liv na fotelu pasażera i myślał tylko o tym, że to spotkanie miało jedynie lekko zdezorganizować mu popołudnie, bo nie zapowiedział się ani pani prezes, ani nie uwzględniał tego wcześniej w swoim terminarzu. A tymczasem zaczęło mu dezorganizować cały dzień, najbliższe tygodnie i najwyraźniej połowę życia, którą spędził w fałszywym przekonaniu, że monument zbudowany przez jego ojca nie ma na sobie najmniejszej rysy.
— Jeden rzyg i wysadzam cię tam, gdzie się zatrzymamy — uprzedził i może byłoby w tych słowach trochę przesady, gdyby nie fakt, że o swojego astona troszczył się bardziej, niż o cokolwiek i kogokolwiek w swoim życiu. Liv jeszcze na tę troskę nie zapracowała.
Zamierzał tę drogę spędzić w milczeniu. Stukał palcami o kierownicę do rytmu piosenki, która akurat leciała w radiu, co jakiś czas sprawdzał trasę na nawigacji, starał się oczyścić głowę, zanim zostanie zbombardowana kolejnymi rewelacjami wyprodukowanymi za życia starego Fitzgeralda. Nie wierzył, że tak wiele teraz zależało od półtrupa zalegającego obok niego na miejscu pasażera, podczas kiedy on sam mógł co najwyżej poruszać się w całej sprawie po omacku. Przywykł do kontroli, nie do bycia kontrolowanym.
— Ja jebię…
UsuńAlex spojrzał odruchowo we wsteczne lusterko, aby upewnić się, że jego źrenice nie zdradzają za dużo. Trupa małej Fitzgerald nie skomentował nawet w myślach. Zjechał z drogi w małą zatokę parkingową, a tuż za nimi zatrzymał się radośnie radiowóz na sygnale. Dzisiaj nogę do prowadzenia miał cięższą, niż zazwyczaj i oczywiście dzisiaj jakiś nadgorliwiec w mundurku musiał to zauważyć.
— Udawaj chorą na malarię.
[ Nie wiem, kto miałby trudniej :D]
Alex
Ile i czego potrzeba?
OdpowiedzUsuńIAN HUNT
O tym, że na ich terenie pojawił się konkurencyjny diler, Ian dowiedział się od swoich klientów. Choć dokładał wszelkich starań, aby być zawsze dostępnym, a oferowany przez niego towar był naprawdę dobrej jakości, jego stałym klientom zdarzały się skoki w bok. Wracali najczęściej z podkulonym ogonem, skarżąc się na syf, który kupili po mocno zawyżonej cenie, kompletnie nieadekwatnej do jakości. Ian uśmiechał się wtedy pobłażliwie i przyjmował ich z powrotem z szeroko rozwartymi ramionami, bo cóż innego miał zrobić? Żył z ich pieniędzy, ponieważ za to, co udało mu się wyciągnąć z jazdy Uberem, nie mógłby prowadzić życia na takim poziomie, na jakim to robił.
OdpowiedzUsuńA nie żył wystawnie. Raz, że nie czuł takiej potrzeby. Dwa, zbytnia rozrzutność ściągnęłaby na niego niechcianą uwagę. Stąd wystarczała mu wynajmowana kawalerka i kilkuletni, ale dobry samochód. Poza tym on i Zane nie mieli czystego zysku; ponosili własne koszta, czasem znacznie przewyższające wspomniane zyski, kiedy musieli uporać się z problemem rozwiązywalnym jedynie za pomocą pieniędzy. Co za tym idzie, szalenie istotnym pozostawało dla nich to, aby po ich terenie nie pałętał się nikt nieproszony. Nie chodziło tyle o nieuczciwą konkurencję, co wiązało się to z niepotrzebnym ryzykiem, a że Zane i Ian działali w branży już od kilku dobrych lat i to z powodzeniem, to ujmą na honorze byłoby dla nich, gdyby wpadli z powodu jakiegoś żółtodzioba.
Zachęceni obniżeniem stałej stawki klienci sypali więcej niż chętnie. Nie minął dzień, a Hunt miał numer telefonu, pod którym skontaktował się z konkurencyjnym dilerem pod pretekstem kupienia towaru. Umówili się w przypadkowym miejscu, o przypadkowej godzinie i z wprawą wymienili pomiędzy sobą gotówkę oraz narkotyki, nim jednak mężczyzna odwrócił się na pięcie i odszedł, Ian zdążył złapać go za przedramię i przytrzymać w miejscu. Wystarczył mu rzut oka na woreczek, by wiedzieć, że jego klienci nie kłamali. Zbita w nieapetyczne grudki, brudnoszara substancja nie miałaby prawa znaleźć się obok tego, czym handlowali, choć i im przypadały w udziale gorsze partie, na pewno jednak nie tak bardzo zanieczyszczone, jak ta.
Ian nie był zwolennikiem stosowania przemocy, na pewno nie od razu. Z zadziwiającym spokojem wyłuszczył młodszemu od siebie chłopakowi sytuację, spoglądając przy tym w jego bladoniebieskie oczy o wyraźnie rozszerzonych źrenicach, a potem pożegnał się z nim, licząc na to, że więcej się nie spotkają, choć sam w to nie wierzył. Młodocianego dilera, który handlował tylko po to, by sam mógł ćpać, przydybał dwa tygodnie później. Tym razem wziął ze sobą broń, by w razie konieczności mieć w ręce mocny argument. Ich rozmowa skończyła się szarpaniną, w wyniku której Ian zostawił za sobą zakrwawionego, ale wciąż żywego chłopaka.
O tym, że sam nie wyszedł bez szwanku z tej potyczki, dowiedział się dopiero w mieszkaniu. Ściągając z siebie kolejne warstwy ubrań z zamiarem udania się pod prysznic, najpierw odkrył rozcięcie w czarnej kurtce. Podobne widniało na szarej bluzie, z tym że jego przecięte równo brzegi były zbrudzone krwią. Kiedy ściągnął T-shirt i stanął przed lustrem, mógł w pełnej okazałości podziwiać płytkie, nie więcej niż sześciocentymetrowe rozcięcie biegnące wzdłuż żebra po lewej stronie jego ciała. Skurwiel jednak musiał go dosięgnąć, nim wytrącił mu karambit z ręki, czego nie poczuł od razu, skutecznie znieczulony wyrzutem adrenaliny.
Nie przejął się tym. Rana była płytka, więc z powodzeniem miała zagoić się bez pomocy z zewnątrz. Zdezynfekował ją, ściągnął plasterkami przytrzymującymi przy sobie brzegi skóry i zabezpieczył opatrunkiem. O jej istnieniu przypomniał sobie pięć dni później, kiedy gorące pulsowanie w obrębie rany stało się na tyle uciążliwe, że nie potrafił go dłużej zignorować. Przyjrzawszy się rozcięciu w lustrze, ocenił, że nie obejdzie się bez ingerencji lekarza. Równe brzegi rany były mocno zaczerwienione, a jej wnętrze podbiegło surowicą zmieszaną z żółtą ropą. Potrzebował antybiotyku i to potrzebował go stosunkowo szybko.
W klinice na Brooklynie zjawił się kolejnego dnia. Bez słowa sprzeciwu wypełnił formularz, który podsunęła mu miła, ale wyraźnie zmęczona recepcjonista, a później odczekał swoje w kolejce. Po dwóch godzinach został zaproszony do gabinetu numer pięć, w którym przyjmowała doktor Fitzgerald-Taylor, jak poinformowała go pielęgniarka, która pokierowała go we właściwą stronę.
Usuń— Dzień dobry — przywitał się, zamknął za sobą drzwi i usiadł na krześle ustawionym przy lichym biurku. Po jego drugiej stronie siedziała atrakcyjna kobieta, wpatrzona w ekran podręcznego laptopa, w którego klawiaturę zawzięcie stukała. Ian cierpliwie czekał, aż skończy i zapyta, co go tutaj sprowadza, przyglądając jej błyszczącymi od gorączki oczami.
IAN HUNT
Swego czasu Ian zastanawiał się nad tym, wśród których warstw społecznych problem uzależnień był bardziej rozwinięty i nawet po wielu latach spędzonych w branży nie potrafił dojść do jednoznacznych wniosków. Bogaci czy biedni, wszyscy wspomagali się szeroko dostępnymi środkami i jedyną różnicą zdawało się być to, że ci pierwsi potrafili robić to w sposób bardziej dyskretny, niż ci drudzy. Sam Ian wolał pracować z klientami pochodzącymi z wyższych warstw społecznych, bo choć nie było to dla niego mniej kłopotliwe – w końcu ćpun to ćpun, niezależnie od tego, jak był ubrany i czym pachniał – to na pewno z samych względów estetycznych przyjemniej było udać się na osiedle luksusowych willi niż do meliny bezdomnych.
OdpowiedzUsuńPośród jego stałych klientów było kilku lekarzy. Choć ci mogli wypisać sobie na recepcie całą aptekę, nie stronili od tradycyjnych używek. Ian podejrzewał, że oprócz osobistych preferencji, nie bez znaczenia w wyborze środków pozostawała ich wygoda – prościej i dyskretnej było wybrać numer do sprawdzonego dilera, niż wystawić kolejną lewą receptę, której nie można byłoby przepchnąć przez system. Nawet teraz, kiedy przyglądał się siedzącej po drugiej stronie biurka kobiecie zastanawiał się, czy była czysta. Nie wyglądała na osobę, która bierze, ale czy ktokolwiek wyglądał, nim sięgnął dna?
— Nic nie szkodzi — zapewnił, a kiedy lekarka wypowiedziała jego imię z pytającą intonacją, skinął głową. Nigdzie mu się nie spieszyło, ale spędzenie dwóch godzin w kolejce zrobiło swoje i poczuł ulgę na myśl, że już niedługo będzie mógł stąd wyjść. — Nie, nie grypa — zaprzeczył od razu. — Mogę? — zapytał i chwycił za krawędź bluzy – kurtkę zostawił na wieszaku w poczekali – a kiedy kobieta nie wyraziła sprzeciwu, podciągnął materiał bluzy na wysokość klatki piersiowej, aż odsłonił opatrunek składający się z gazika przytrzymanego w miejscu białym plastrem. Mimo że zmienił go przed wyjściem z mieszkania, przez te dwie godziny, które spędził w poczekalni, brunatnożółty wysięk z rany zdążył zbrudzić gazę.
Hunt przytrzymał bluzę lewą dłonią, prawą natomiast chwycił za krawędź plastra i odkleił opatrunek od ciała.
— Niegojąca się rana — poinformował nawet mimo tego, iż miał pewność, że dla doktor Fitzgerald-Taylor było to oczywiste na pierwszy rzut oka. — Nie spodziewałem się, że wda się zakażenie — wyjaśnił spokojnie i uniósł głowę, by móc swobodnie zerknąć na kobietę. Jego spojrzenie nie wyrażało niczego więcej prócz zmęczenia wywołanego rosnącą gorączką oraz znużenia spowodowanego oczekiwaniem na wizytę.
IAN HUNT
[To wszystko w dobrej wierze, aby zadbać o głodujących klientów! 🩵 Przecież nie można pozwolić, aby zostali tak bez towaru... 🙊 Piszmy! Jeszcze nie wiem co, ale piszmy. Zgramy się pewnie na czacie i coś ciekawego wymyślimy!]
OdpowiedzUsuńHandlarz z Avonu
Ian i Zane na pewno nie narzekali na brak klientów. Wspólny interes szedł im nadzwyczaj dobrze, a że handlem narkotykami zaczęli zajmować się praktycznie jeszcze przed tym, nim którykolwiek z nich ukończył pełnoletność, to dziś mieli stosunkowo pewną pozycję na rynku. Być może o ich powodzeniu decydowało to, że obaj byli czyści? Co zdaniem niektórych, w tym środowisku było ewenementem. Ian jednak wiedział, z czego to wynikało – w dzieciństwie wystarczająco napatrzyli się na ćpających rodziców, by teraz z dala trzymać się od tego syfu. Byli skrzywieni, ale zdawało się, że w tym konkretnym przypadku skrzywienie to poszło w dobrą stronę.
OdpowiedzUsuńWstał z krzesła, które zajmował i wykonał polecenie, rozebrawszy się od pasa w górę. Nie spoglądał przy tym na panią doktor, zajęty przewieszeniem ubrań przez oparcie, a kiedy te zostały schludnie odłożone, podszedł do kozetki i położył się na plecach. Dopiero znalazłszy się w tej pozycji, odruchowo zaczął wodzić wzrokiem za najbliższym, pozostającym w ruchu elemencie, a elementem tym była Fitzgerald-Taylor. Jego spojrzenie nie było natarczywe i wydawało się wyjątkowo miękkie przez to, jak oczy błyszczały od gorączki. Hunt nawykł do ciągłego obserwowania tego, co działo się w jego bezpośrednim otoczeniu i robił to również teraz, bardziej podświadomie niż świadomie.
— Nie, nie ma takiej potrzeby — odparł krótko i na tym poprzestał. Gdyby lekarka zechciała pociągnąć go za język, sprzedałby jej pierwsze lepsze wytłumaczenie, jakie przyszłoby mu do głowy, ale póki kobieta nie drążyła, nie zamierzał wychodzić przed szereg. Zdawał sobie sprawę z tego, że pochodzenie tej rany musiało być dla kobiety więcej niż oczywiste. Nie wyglądała mu na naiwną młódkę, która dopiero co skończyła studia i musiała nabrać wprawy w wykorzystaniu zdobytej wiedzy; podejrzewał, że pracując w klinice takiej jak ta, Fitzgerald-Taylor widziała wystarczająco wiele, najpewniej więcej, niż sama by chciała.
Leżał w bezruchu, spokojnie czekając na ruch szatynki. Oddychał miarowo, ale płytko, ponieważ kiedy mocniej nabierał powietrza, brzegi rany napinały się i ta nieprzyjemnie go ciągnęła. Nie zauważył wcześniej, by w gabinecie było chłodno, ale zrobiło mu się zimno i na odsłonięte ciało wystąpiła gęsia skórka.
IAN HUNT
— Coś się stało? — wyrwało mu się. Nie zauważył wcześniej, by kobieta utykała. Teraz, kiedy leżał na kozetce i jedyną interesującą rzeczą, na której mógł skupić spojrzenie, była Fitgerald-Taylor, widział to wyraźnie. A pytanie, które padło, niekontrolowanie wymsknęło mu się samo. Gdyby towarzyszyły im inne okoliczności, nie zadałby go, ale dziś czuł się źle i najpierw się odezwał, a dopiero później się nad tym zastanowił. Na co dzień postępował dokładnie na odwrót.
OdpowiedzUsuńSpodziewał się tego, że zaboli. Bolało i bez palców uważnie badających brzegi rany. Ian skrzywił się, uciekając spojrzeniem w bok i czekał, aż kobieta skończy oględziny.
— Starałem się — powiedział. — Dobrze odkazić — uściślił, a kiedy szatynka cofnęła ręce, powrócił wzrokiem do jej twarzy. Wiedział, że lekarka nie miała wątpliwości co do tego, skąd wzięła się rana na jego żebrach i nie zamierzał przekonywać jej, że było inaczej. Ona nie zadawała pytań, on nie wdawał się w szczegóły i to miało im wystarczyć. Pokiwał powoli głową, kiedy powiedziała o chirurgu, ale dopiero kiedy poinformowała go o możliwości przyjścia do kliniki, jego błyszczące od gorączki oczy rozbłysły jeszcze bardziej, tym razem z zainteresowaniem. Tę informację Ian miał zapamiętać na przyszłość.
Choć nie było tego po nim widać, poczuł się lepiej, kiedy kobieta wyjaśniła mu, co zrobi w następnej kolejności. Zachowywał się co prawda, jakby to nie był pierwszy raz, ale to był jego pierwszy raz. Pierwszy raz ktoś naruszył w ten sposób barierę jego ciała i Ian wiedział, że ten pierwszy raz kiedyś nastąpi. A po nim przyjdą kolejne. Fitzgerald-Taylor również musiała to wiedzieć. Jego ciało samo opowiadało jego historię, nie całą, ale wystarczającą jej część, by snuć domysły. Na skórze Iana perliły się mniejsze i większe blizny. Większość z nich była typowa dla każdego człowieka; kilka śladów po trądziku na policzkach, podłużne wgłębienie pod prawą brwią, bo spadł ze zjeżdżalni, ślady po ospie, bo wbrew zaleceniom lekarza rodzinnego rozdrapał te cholerne krostki, aż te zaczęły ropieć. Ale kiedy szatynka złapała jego przedramię, musiała zobaczyć też okrągłe, płaskie ślady po przypaleniach papierosem. Jedne były delikatne, drugie głębiej odcinały się w skórze. Tych pierwszych Ian nabawił się przypadkowo, biegając pośród niezainteresowanych nim dorosłych, gdzie łatwo było nadziać się na odpaloną fajkę. Te drugie były wyrazem frustracji matki.
— Nic, o czym bym wiedział — odpowiedział i odetchnął głębiej. Nie bardzo podobało mu się to, że miał spędzić w klinice więcej czasu, niż początkowo zamierzał, ale skoro stracił dwie godziny w kolejce, to mógł stracić kolejną w oczekiwaniu, aż spłynie kroplówka.
IAN HUNT
Ta kobieta była chodzącym fatum. No, może raczej rzygającym i zdychającym fatum, które resztki sił postanowiło sprzeniewierzyć na tarzanie się po trawniku i wyrzucanie z siebie strzępów swoich wnętrzności, pod czujnym okiem sympatycznych policjantów z drogówki. Czy mogło wydarzyć się jeszcze coś równie interesującego, zanim dotrą do jej mieszkania i zamówią tę przeklętą pizzę? Przed chwilą Alex wyklinał ten pomysł pod niebiosa, ale ta perspektywa nie wydawała się w tamtym momencie taka zła. Cholerna psiarnia. Można było pieprzyć zatrzymanie i mandat, bo zapłacenie go nie zrobiłoby Ashfordowi żadnej różnicy, ale nie można było pieprzyć nagrzanego kierowcy i pasażerki, która zaczynała tracić kontakt z rzeczywistością po naładowaniu się nie wiadomo czym i nie wiadomo w jakich ilościach. Rzeczywiście, blondyna w biurze podsunęła im bardzo dobry pomysł, choć Alex, opowiadając policjantowi rzewną historię o ciąży i złym samopoczuciu żony, kontrolował mimochodem tę małą kuleczkę zwinięta na trawniku w torsjach i myślał o tym, że chyba nie aż tak wyglądają poranne mdłości. Raczej poranny zjazd na kacu mordercy, choć w przypadku Olivii sprawa była raczej bardziej aktualna.
OdpowiedzUsuńMoże akurat nie trafili na kwiat policyjnej inteligencji? Może żaden z nich nie zauważył, że Alex jednak za rzadko mrugał?
— Proszę wsadzić żonę do samochodu, eskortujemy was do najbliższego szpitala – nakazał jeden z policjantów. Drugi zastanawiał się jeszcze nad wezwaniem na miejsce karetki, a pośrodku tego wszystkiego tkwił Alex, z rekami nadal na kierownicy i pewny, że teraz sytuacja może się co najwyżej jeszcze bardziej spierdolić. Każda opcja była zła. Jeśli uznają, że żadna eskorta nie jest im potrzebna i poradzą sobie w drodze do szpitala sami, ich nowi przyjaciele od razu nabiorą podejrzeń – żona kona na trawniku, a mąż nie korzysta z tak doskonałego rozwiązania? A jeśli pojadą teraz prosto do szpitala, szybko okaże się, że ani nie są małżeństwem, ani nie spodziewają się dziecka, a tak naprawdę to znają się jedynie na tyle, żeby mieć siebie nawzajem za parującą kupę gówna i oboje są patentowanymi ćpunami z durną historyjką w zanadrzu, wymyśloną przez cycatą asystentkę podupadłych spółek. Czy powinni dorzucić do tego obrazu swoich ojców umoczonych przy praniu brudnych pieniędzy? Patologiczna wizja stałaby się kompletna.
— Już dawno byśmy do tego szpitala dojechali – zauważył Alex — Zmarnowaliśmy tu dobre dziesięć minut.
Sam nie wiedział, w czym miało mu to pomóc, ale coś musiał policjantowi odpowiedzieć. Wysiadł z samochodu i potruchtał w stronę Liv, z pełnym przejęciem i zaangażowaniem. Szczęście, że przez ten krótki moment miał policjantów za swoimi plecami. Nie widzieli, jak bardzo obrzydzało go mierzenie się po raz kolejny z panią prezes haftująca w iście królewskim stylu i z jaką niechęcią złapał ją pod pachy i dźwignął z ziemi.
— Słuchaj, jeśli masz zamiar tu wykorkować, jedziemy tam, gdzie nas zaprowadzą – powiedział Alex, ale zrobił to na tyle cicho, żeby tylko Liv mogła usłyszeć jego słowa — Ostatnie, czego mi dzisiaj trzeba, to pozbywanie się trupa z samochodu. I opanuj to trochę.
Prowadził Liv do samochodu, ciasno otoczoną ramieniem, żeby w razie czego nie zjechała z powrotem na swoje kolana i czuł, jak co chwilę szarpie ją od środka. Nagle wizja wyrzucania jej martwej z siedzenia pasażera wydała mu się więcej niż prawdopodobna. Siebie znał. Jeśli zdarzało mu się przesadzić, roznosiło go trochę mocniej niż zwykle i cała historia kończyła się co najwyżej silniejszym bólem głowy. A Liv? Trudno było nawet stwierdzić, którędy się naszprycowała, ale wyglądało na to, że zaskoczyła tym sama siebie. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się Alexowi paranoiczna myśl, że zapoczątkował dzisiaj coś bardzo destrukcyjnego i teraz nie był już w stanie tego zatrzymać.
— Czy możesz nie zasypiać, żono moja najdroższa? – Alex pacnął ręką Liv w udo. Lekko, zdecydowanie za lekko. To powinien być strzał stulecia. — Dojedziemy za jakieś pięć minut, więc masz pięć minut na to, żeby przestać wyglądać jak truchło. Nastąpi cudowne uzdrowienie, rozumiesz?
[Jak tak dalej pójdzie, do to tej sympatii chyba nigdy nie dojdzie :D Musiałem się poratować pisaniem z telefonu, więc jakby coś tam było nie tak, to proszę o wybaczenie ;)]
UsuńAlex
Wymarzona przyszłość Christiana roztrzaskała się u jego stóp, kiedy ten miał osiemnaście lat. Miał pójść na jedną z tych uczelni, która gotowa była zaoferować mu stypendium sportowe, dzięki czemu mógłby dalej grać w futbol i kto wie, może tych kilka lat po ukończeniu liceum rozwinąłby karierę i przeszedł do profesjonalnej ligi. Miał oczywiście nadal spotykać się z Natalie, ponieważ ta pojawiała się i towarzyszyła mu w każdym, najbardziej nawet absurdalnym scenariuszu, jakie dla siebie układał. W końcu jak każdy nastolatek stojący u progu dorosłości zastanawiał się nad tym, co będzie, jeśli mu się nie uda? Jeśli nie dostanie się na wymarzoną uczelnię? Jeśli nie przyjmą go do drużyny? Na podobne okoliczności starał się ułożyć plan B i C, ale dziwnym trafem w żaden sposób nie przewidział ani tym bardziej nie założył, że jeszcze nim skończy ostatnią klasę, zostanie ojcem.
OdpowiedzUsuńNie tak wyglądała wymarzona przyszłość Christiana. Jednak szybko stała się tą wymarzoną, w której on i Natalie wspólnie stawili czoła dorosłości, która dopadła ich zdecydowanie zbyt szybko i to z całą swoją mocą. Z marszu zakochał się w małej Abigail, której początkowo nie chciał brać na ręce, ponieważ obawiał się tego, że zrobi jej krzywdę, a kiedy w końcu przekonał się, że wcale nie tak łatwo jest uszkodzić bezwładnego noworodka, odmawiał temu, aby ja odłożyć.
Po pięciu latach coś się zmieniło. On i Natalie już nie potrafili ze sobą rozmawiać, nie potrafili nawet ze sobą się kłócić. Milczeli uparcie, pełni wzajemnych pretensji, aż ze względu na dobro Abigail zdecydowali o rozstaniu. Nie chcieli, by Abi oglądała ich takimi – by patrzyła na swoich rodziców, którzy nie mogli patrzeć na siebie. I znowu to, co wyobrażał sobie Chris, nie miało nic wspólnego z rzeczywistością, która zdawała się nie mieć litości dla dwójki młodych ludzi.
Długich dwanaście lat później Riggs cieszył się tym, co miał i nie zastanawiał się nad przyszłością. Niczego od niej nie oczekiwał i nie zastanawiał się, co ta przyniesie. Starał się być jak najlepszym ojcem dla Abigail oraz jak najlepszym byłym parterem dla Natalie, bo choć się nie zeszli, to razem wciąż byli rodzicami swojej jedynej córki.
Blondyn zawtórował Olivii śmiechem. Dobrze pamiętał ten czas, kiedy miał dwadzieścia lat i trzydziestopięciolatkowie – tacy, jak on teraz – wydawali mu się poukładanymi dorosłymi ludźmi, którzy nad wszystkim mieli kontrolę, a przy tym byli wyjątkowo starzy. Dziś, siedząc w knajpie nad kuflem zimnego piwa aż za dobrze zdawał sobie sprawę, że nic z tego nie było prawdą, a on wciąż otwarcie liczył na to, że ktoś wręczy mu instrukcję obsługi do dorosłości.
Pytanie Liv musiało trafić w czuły punkt Iana, bo ten zakrztusił się właśnie popijanym drinkiem. Było to zakrztuszenie o tyle poważne, że wszyscy momentalnie przestali się śmiać, a Simon – który chyba nie życzył Ianowi dobrze – zdrowo huknął go dłonią w plecy. Dopiero po tym mężczyzna przestał głośno kaszleć i udało mu się ze świstem wciągnąć powietrze do płuc.
— Wszystko w porządku — sapnął i niewiadomym pozostało czy był tak czerwony na twarzy z powodu zakrztuszenia się, czy tylko ze wstydu. Zresztą szybko okazało się, co mogło być tym powodem do wstydu. — Jest w ciąży — bardziej poinformował niż się pochwalił. Jeśli żona Iana była w ciąży, a Ian zachowywał się tak, a nie inaczej, to Chris nie wróżył temu dobrze. Spojrzał wymownie na Olivię, nie mając pojęcia, o czym ta aktualnie rozmyślała, bo nigdy nie dowiedział się o tym, że Fitzgerald kiedyś skrycie do niego wzdychała.
— Gratuluję! — ożywił się Simon, który następnie oparł łokcie o blat i nad stolikiem pochylił się ku Riggsowi. — A jak twoja córka? To chyba już dorosła panna? — zagadnął nie z ciekawości, a ewidentnie po to, by wypomnieć mu zostanie ojcem w tak młodym wieku, co na tamte czasy uchodziło za prawdziwy skandal i żyła tym cała szkoła.
— Jeszcze trochę brakuje jej do pełnoletności — odburknął i tylko jakimś cudem powstrzymał się przed tym, aby dopytać o to, jak tam miał się sprzęt Simona. W końcu ani o żonie, ani tym bardziej o dzieciach niczego nie słyszał… Postanowił jednak być ponad to i nadwyrężone nerwy ukoił łykiem piwa.
UsuńCHRISTIAN RIGGS
Spędzenie całego dnia za biurkiem było dla Iana wystarczającą wymówką dla utykania. Nie drążył, ponieważ nie czuł takiej potrzeby i nie przyszedł tutaj po to, by nawiązywać nowe znajomości. Zdrowie oraz samopoczucie Fitzgerald-Taylor były ostatnimi rzeczami, które go interesowały, szczególnie kiedy on sam nie był w najlepszej kondycji – w zasadzie był w najgorszej możliwej kondycji, w jakiej zdarzyło mu się być od dłuższego czasu. Co prawda był przygotowany na to, że podczas rozmowy z konkurencyjnym dilerem może wydarzyć się wszystko i nawet nie czuł się za bardzo zaskoczony tym, że tamten próbował dźgnąć go nożem i przed poważną raną uchroniła go tylko gruba warstwa ubrań, ale czuł się coraz bardziej poirytowany tym, że nie dopilnował, aby po tym incydencie z jego zdrowiem nie zadziało się nic złego – żeby pracować, Ian musiał być sprawny, a tymczasem leżał na kozetce z gorączką. Mógł od razu zgłosić się po pomoc, zamiast poprzestać na samodzielnym odkażeniu kilkucentymetrowego rozcięcia i opatrzeniu go.
OdpowiedzUsuń— Nie, wszystko w porządku — odparł, zapytany o pieczenie i popatrzywszy na osadzony w ręce wenflon, prześledził wzrokiem drogę od niego, do zawieszonej na stalowym stojaku kroplówki. Ciekawe, w jakim czasie miało wlać się z niego te pół litra płynu? Choć w zasadzie, nie spieszyło mu się. Gdyby nie leżał tutaj, leżałby w mieszkaniu, więc co to za różnica?
Popatrzył ponownie na lekarkę, kiedy ta tłumaczyła mu, dlaczego wdało się zakażenie. Miała przyjemny, spokojny głos, choć sposób, w jaki mówiła sugerował, że była zmęczona. Miała do tego prawo, w końcu spędziła cały dzień za biurkiem.
— Zapamiętam na przyszłość — odezwał się i uśmiechnął słabo. Tak, na przyszłość zdecydowanie powinien o tym pamiętać. Nie wybierał się na tamten świat i zależało mu na tym, by ten stan rzeczy jak najdłużej się nie zmieniał, nawet jeśli zawód, jaki uprawiał, niósł ze sobą znaczne ryzyko.
Syknął krótko, kiedy kobieta zajęła się oczyszczaniem rany i skrzywił w grymasie. Nie spodziewał się, że to będzie takie nieprzyjemne, bo też kiedy nie majstrował przy ranie, ból był znośny, do wytrzymania. Tymczasem miał wrażenie, że najmniejszy ruch odczuwa po stokroć zwielokrotniony i choć kobieta działała szybko, przez cały ten czas Ian musiał zaciskać zęby. Rozluźnił się dopiero, kiedy Fitzgerald kończyła, do dopiero wtedy paracetamol zaczął działać tak, jak powinien.
Jedyną oznaka tego, że Ian słuchał tego, co lekarka miała do powiedzenia było to, że nie spuszczał w niej wzroku. Przyjął do wiadomości każdą informację, a z tym, że zostanie blizna, nie miał większego problemu. To był tylko bok jego ciała, żadne widoczne na co dzień miejsce, na co dzień miał pozostać zasłonięty ubraniem.
Kiedy odsunęła się od kozetki, zdawało się, że Ian wyciągnął się na niej odrobinę swobodniej. Rozluźnił ciało i zerknął ku kroplówce, sprawdzając, ile jeszcze zostało. Ponad połowa. Przeniósł wzrok na szatynkę w momencie, w którym ta wysypała na dłoń dwie tabletki i z zainteresowaniem zerknął na pomarańczowe pudełeczko – zboczenie zawodowe. Z tej odległości nie widział, co było napisane na zadrukowanej, białej naklejce.
— Tak — potwierdził. Miał mnóstwo gotówki, którą powinien na coś wydawać, by pewnego pięknego dnia gotówka ta nie stała się dowodem rzeczowym zabezpieczonym w postępowaniu przeciwko niemu.
IAN HUNT
Czy ktoś mógłby w kilku prostych słowach wyjaśnić, co tu się właśnie wydarzyło i w jakim kierunku to w zasadzie zmierza? Bez zbędnych komplikacji, upięknień i retorycznych zawijasów? Jedną z najważniejszych informacji w tym momencie było to, że szanowni panowie policjanci wypełnili swoje obowiązki wręcz wzorowo. Małżonkowie bezpiecznie dotarli do szpitala, nikomu przy tym nie wydarzyła się krzywda większa od tej, niż wyrządzili sobie nawzajem dzisiejszym spotkaniem, nikt nie zauważył, że żona nafutrowała się nie wiadomo czego, a mąż nie pożałował sobie magicznego proszku. Więc co tu dalej robił Alex?
OdpowiedzUsuńCzarnoskóra kobieta (oddajmy to z należytym namaszczeniem – przynajmniej nie była kolejnym blond pustostanem z paznokciami dłuższymi od połączeń nerwowych) o imieniu Heather była przygotowana na taką sytuację. Ciekawe, ile już takich alarmów przeżyła w towarzystwie Fitzgerald? Szczegółowo dopracowana akcja, prowadzona z chirurgiczną precyzją i nie wzbudzająca żadnych podejrzeń – przynajmniej na razie. Mała cholerna ćpunka. Że też obaj ze swoim ojcem pozwolili im się śliznąć do swojego życia.
— Pan mąż już wykorzystał pokłady swojej dobroduszności — odpowiedział Alex i wychylił się trochę wyżej nad kierownicą, żeby zaplanować jak najszybszy wyjazd z parkingu przed szpitalem. Zanim Heather postanowi sprawdzić, czy aby na pewno porządnie zatrzasnęła drzwi samochodu. Szkoda, że nie włożyła w to jeszcze większej siły. Szyba nadal znajdowała się na swoim miejscu.
— Żartujesz sobie, prawda? — dopytał. Heather nadal tkwiła na linii jego wzroku, a całe towarzystwo zjednoczone pod wezwaniem zarzyganej i nieprzytomnej Fitzgerald najwyraźniej czekało, aż Ashford dołączy do wesołego kółeczka.
Przetarł twarz dłonią, a potem dał im do zrozumienia, żeby chwilę na niego poczekali. Przeparkował samochód kawałek dalej od izby przyjęć, a kiedy wrócił do swojej małżonki i reszty jej świty, był więcej niż przekonany o tym, że ten dzień zakończy się w totalnie popierdolony sposób. Ale musiał brnąć w to dalej. Niewiele by wskórał za dzień lub dwa, gdyby pojawił się po raz trzeci w drzwiach gabinetu pani prezes i po raz kolejny próbował wydusić z niej jakiekolwiek informacje. To, że porzucił ją na pastwę losu w szpitalu – choć nie wyglądało to tak tragicznie, jeśli wzięło się pod uwagę ich zorganizowany gang – raczej nie byłoby dobrą kartą przetargową w dalszych negocjacjach. Negocjacjach, dobre sobie. Negocjacje zawsze przynosiły dokładnie taki skutek, jaki sobie Ashford zaplanował. Teraz można było planować co najwyżej wystrój swojej celi w więzieniu, jeśli jego podejrzenia w stosunku do ojca miały okazać się w jakimś stopniu prawdziwe.
Sanitariusz chyba nie był w ten układ wtajemniczony. Zerkał na Ashforda z mieszaniną zaskoczenia i zniesmaczenia na twarzy, bo ten nie zdradzał ani odrobiny strachu czy choćby zmartwienia, pomijając już fakt, że wcześniej nie chciał nawet wysiąść z samochodu. Szedł obok nich jak za karę, patrzył to na zegarek, to na swój telefon i zastanawiał się, ile potrwa pozbycie się z ubrań tego paskudnego szpitalnego smrodu i czy Fitzgerald w ogóle wyjdzie stąd o własnych siłach.
— Ok, skoro mamy ustalone, że mężem i ojcem roku nie jestem — powiedział Alex, kiedy po raz kolejny poczuł na sobie wzrok sanitariusza — To leć poprzyklejać dzieciom plasterki w pandy, a ty mów, o co tu chodzi.
Skinął głową na Heather. Oczekiwań nie miał już żadnych, ale wolał być przygotowany na nalot antyterrorystów, albo mafię upominającą się o swoją dolę. Chuj cię tam wie, Fitzgerald, chuj cię wie.
[Challenge accepted :D]
Alex
Popatrzył przez szybę samochodu na mrugający kolorowo szyld jakiegoś podrzędnego lokalu i raz jeszcze spojrzał w telefon, żeby upewnić się, czy lokalizacja, którą dostał we wiadomości, zgadza się z miejscem, przy którym zatrzymał auto. I wszystko wydawało się być na swoim miejscu – zarówno on, jak i bar, który może nie rozpadał się w oczach, pomimo wykruszonej ze ścian elewacji, ale nie zachęcał do odwiedzin, a jeśli kogoś jednak kusił, to właśnie typów takich jak ci, którzy w cieniu budynku wciągali teraz kreskę na podkładce z kartonu. Cudownie, Liv , pomyślał sobie, gdy siedząc za kierownicą, zerknął na swoje eleganckie ubrania, odebrane z pralni dzisiejszym rankiem. Wyglądał idealnie, żeby ściągnąć na siebie uwagę miejscowych szumowin i w najlepszym przypadku dostać tylko bęcki, a nie kosę w brzuch. Gdyby nie to, że został wyrwany nagle z kancelarii, w której akurat dziś siedział do późna, bo musiał przygotować się do spotkania z klientem, przebrałby się i przyjechał tu w dresach i luźnej koszulce z siłowni. Na pewno nie miałby na ręku zegarka, wartego więcej niż cały ten lokal razem wzięty, ani garnituru, który wręcz krzyczał, żeby już na dobry wieczór sprać go brudnymi łapskami. Ale tak się składa, że nie miał nawet po drodze, żeby wstąpić do apartamentu w Central Park Tower, w którym od jakiegoś czasu mieszka, i zorganizować sobie ubiór odpowiedni do klimatu tych rejonów. Zdawał sobie sprawę, że morda nie szklanka, bo nie był wcale takim grzecznym chłopcem, ale za kilka dni musi stawić się na ważnej rozprawie i byłoby dobrze nie mieć w tym dniu pokancerowanej twarzy.
OdpowiedzUsuńNie tracąc czasu, zaczął rozpinać zegarek na nadgarstku, a zaraz za nim guziki marynarki i krawat. Telefon schował do kieszeni spodni, zegarek też. Marynarkę z krawatem przerzucił na tylne siedzenie. Kilka pierwszych guzików koszuli rozpiął, spinki z mankietów zdjął i wrzucił do schowka w samochodzie, a rękawy podwinął niedbale do łokci. Raczej nikt się nie pozna, że to Valentino. Palcami zmierzwił jeszcze włosy, licząc na to, że nie będzie wyglądał tak, jakby dopiero co uprawiał seks, albo wstał na kacu, tylko jak zwykły, nudny korposzczur, który przyszedł tutaj trochę się odhamić. Już mniejsza o to, że jego celem nie była teraz akurat zabawa, tylko odebranie Olivii, która go o to poprosiła, i której nie omieszka zapytać, dlaczego na dzisiejsze wojaże wybrała, do cholery, spelunę, a nie coś na tyle eleganckiego, żeby chociaż nie musieć odganiać się od lepkich rąk jakichś natrętnych, zdegenerowanych typów. Samotna kobieta w takim barze, to przecież idealny kąsek do schrupania. Jeśli potrzebowała adrenaliny, następnym razem zabierze ją ze sobą na kilka skoków BASE i oboje na jakiś czas się zaspokoją.
Wysiadł z auta, wsunął płaszcz na ramiona, bo wieczór był bezlitośnie chłodny, i skierował się do wejścia, z którego w asyście kolegi wytoczył się właśnie pijany mężczyzna, ostatkiem sił trzymający swoje wymioty w żołądku. Tanner zerknął przelotnie na otoczenie, zastanawiając się, czy jeśli wróci, to samochód dalej będzie stał na czterech kołach, skoro Mercedes-Maybach S 680 to też nie jest standard dla tej okolicy – byłoby szkoda, bo kosztował go kilka cennych kamieni – a potem przekroczył próg baru.
Wewnątrz dym papierosów mieszał się z dymem klubowej atmosfery. Lokal był mały, ale ludzie nawet na tak niewielkim metrażu znaleźli sobie kawałek podłogi do tańczenia. Wszystkie stoliki były zajęte, a przy barze nie dało się dostrzec skrawka wolnej przestrzeni, a co dopiero wsunąć się tam z łokciem i poczekać na zamówienie. Klientela była taka, jak podejrzewał: spora przewaga facetów nad kobietami i zapaleni gracze, próbujący rozbić bank na jednorękim bandycie, postawionym w kącie, a do tego bełkoczący podrywacze, którzy rzucają te denne teksty typu: czy to niebo się rozstąpiło, czy widzę anioła? do prawie każdej kobiety.
Poza tym, że mieli tu całkiem ładną podłogę mozaikową z ubiegłego wieku, to bar był typową nowojorską spelunką, w której można się nałoić tanim piwem, a czasem dać komuś w pysk, albo samemu oberwać. Olivia trafiła tu pewnie z przypadku, robiąc sobie przystanek w drodze po barach, ewentualnie dała się wyciągnąć znajomym, który ostatecznie gdzieś się rozproszyli, skoro z prośbą o podwózkę zwróciła się już do niego. Zawsze mogła na niego liczyć, czy to na co dzień, czy w sytuacjach tak beznadziejnych, że aż szkoda gadać.
UsuńNamierzył ją spojrzeniem i nie zważając na to, że jakiś amant właśnie próbował wyciągnąć od niej numer telefonu, poszedł, przerywając ich wymianę chęci i niechęci.
— Liv, zbieramy się, transport już czeka — oznajmił, kładąc rękę na jej ramieniu. Posłał jej krótki uśmiech i spojrzał przelotnie na stojącego obok niej faceta. Brzmiał tak, jakby naprawdę nie mieli już czasu i musieli stąd spadać, żeby ten niby transport im nie nawiał, więc liczył na to, że Olivia podłapie aluzję, zgarnie swoje manatki i razem szybko stąd wyjdą. Ten sposób wydawał mu się najsensowniejszym rozwiązaniem, bo wątpliwe, żeby amant-towarzysz kojarzył, czy ona przyszła z kimś czy sama, a gdyby mu powiedział z marszu, że ma spierdalać i szukać sobie innej ślicznotki, to na pewno nie skończyłoby się na wyjściu, tylko na stolikach, z pięścią na twarzy, złamanym nosem, albo innym efektem tłuczenia się cholera wie w zasadzie o co.
Tanner Morgan
Alex przyglądał się całej procedurze tak, jakby oglądał kiepskiej jakości film i wyobrażał sobie przy tym, jak bardzo taka scena jest nieprawdopodobna. I taka też była. Całkowite odrealnienie. Wszystkie te rurki, kroplówki, cała ta aparatura dookoła sugerowała, że sprawa jest naprawdę poważna, poważniejsza niż się spodziewał, a to naćpane i półprzytomne dziewczę miało jeszcze siłę i czelność urządzać sobie podśmiechujki. Pieprzyć lekarkę i jej urażoną dumę, nie zamierzał kłaniać jej się w pas, całować po rączkach i udawać szacunek, którego nie miał teraz do niej ani za złamany grosz. Do kogo właściwie miała pretensje? Do Alexa, że ośmielił się przywieźć tego urodziwego trupa właśnie tutaj, czy do Liv, że po raz kolejny doprowadziła się do stanu skrajnej nieużywalności? Bo powinna je mieć do samej siebie. Pieprzona pani doktor. Ciekawe, ile razy Liv poczuła się dzięki niej bezpiecznie, mimo że kiwała się już na krawędzi życia i najwyraźniej bardzo dobrze znała u siebie ten stan.
OdpowiedzUsuńCzy wiesz, że ma problem? Poważnie? Nie, kurwa, nie zauważyłem. Co w tym dziwnego, że wozi się rekreacyjnie ćpunki po całym mieście i udaje się w dodatku ich mężów? Jeśli ma się już jedną udawaną żonę, to czemu nie przygruchać sobie i drugiej? Zwłaszcza, że ta druga dostarczała Alexowi o wiele więcej emocji, niż współlokatorka, z którą niechętnie podzielił się nazwiskiem, mieszkaniem i lwią częścią swojego życia.
Nie odezwał się do lekarki ani słowem. Nie było warto. Odprowadził ją spokojnym wzrokiem do samych drzwi sali, uśmiechał się przy tym trochę drwiąco, ale też z ulgą, bo niewiele brakowało, aby dał jej się wciągnąć w dyskusję i sprowokować. Zwracanie na siebie uwagi w takim otoczeniu i w takim towarzystwie było ostatnim, czego naprawdę potrzebował. Nie powinno go tu w ogóle być, nawet jeśli do wzoru cnót wszelakich nie dosięgał nawet i bez pomocy nielegalnych recept, medycznych układów i wykradanych leków. O tym nikt nie musiał wiedzieć.
— I pięknie, zostaliśmy sami – stwierdził Alex, kiedy szanowna pani doktor zniknęła za drzwiami. Na korytarzu działo się wystarczająco dużo, żeby nie musieli się martwić o to, czy ktokolwiek usłyszy ich rozmowę. Jeden wielki, nieustający stukot obcasów, trzaskanie jakiegoś sprzętu, przekrzykiwania się pielęgniarek, jazgot jakiejś starszej kobiety, która kłóciła się o pierwszeństwo w kolejce do rejestracji. Raz kiedyś wojownicza emerytka przysłużyła się swoimi pretensjami dobru ogółu. — A skoro i tak nie masz jak stąd uciec, pocieszymy się trochę swoim towarzystwem.
Alex przysunął pod siebie mały obrotowy stołek. Rzucił swój płaszcz na pustą kozetkę i przysunął się bliżej łóżka, na którym dogorywała Liv. Zbliżał się lekki zjazd. Czuł to. Jakby ktoś powolutku zaczął wyciągać wtyczkę z kontaktu. Przejechał szybko koniuszkiem języka po swoich zębach, ale nie otwierał ust. Wszystko tam w środku zaczynało się kleić. I głowa. Stawała się ciężka, bolesna. Hałasy z korytarza odbijały się w niej echem, jakby wpadały w całkowicie pustą przestrzeń. Nie miał pod ręką niczego do picia. Kawy, wody, czegokolwiek. Nie miał pod ręką choćby odrobiny wspomagania. Wszystko spoczywało bezpiecznie w zakluczonej szufladzie biurka, czekało na czarną godzinę. Biuro było daleko stąd. Z Liv czekało Alexa jeszcze trochę pracy. Zaczął się denerwować, w ten najgorszy z możliwych, pozbawiony kontroli sposób. Czy było to po nim widać? Alex potarł lekko palcami skroń. Fitzgerald chyba w ogóle niewiele teraz widziała. Pod kroplówkę jeszcze się nie kwalifikował, ale czekało go kilka trudnych godzin.
— Pytanie numer jeden. Twoja pani doktor uznała mnie za psychopatę, porywacza, truciciela, albo za wszystko to razem wzięte, a skoro każe ci spierdalać, to raczej nie ma tu wielkiej miłości. Co mnie czeka, jak odstawię cię do domu? Samosąd? Mąż odstrzeli mi łeb czy wrzuci mnie do bagażnika i puści samochód na luzie do rzeki? Macie podobne zainteresowania?
Wolał nie nadziać się na kolejnego lekomana. A spodziewać mógł się dzisiaj już wszystkiego.
— I numer dwa. Co ty odpierdalasz z tymi lekami? Tak w skrócie, bez wdawania się w szczegóły. Nie przyszło ci do głowy, że lewe recepty to fantastyczny pomysł, kiedy węszy dookoła ciebie policja?
UsuńAlex
- Czasami ludzie rodzą się już z wrednym charakterem - mruknęła Astrid mając na myśli swojego szefa, siadając na wskazanym przez Olivię miejscu. Pracowała z nim od wielu lat, więc zdążyła przywyknąć do jego chamskich komentarzy, ironicznych wypowiedzi, zrzucaniu jej na głowę sterty papierów. - Uwierz mi, można znieść wiele, gdy chcesz zapomnieć czym jest życie w biedzie…
OdpowiedzUsuńO ile większość osób nie wie, że Astrid Chen pochodzi z rodziny, w które nigdy się nie przelewało, bo wstydziła się tego i nie chciała powodować na twarzach swoich rozmówców skrępowania, czy wręcz odwrotnie – niekończącej się lawiny komplementów o tym, jak świetnie sobie w życiu poradziła, o tyle Olivia doskonale znała sytuację jej rodziny. Teraz było już o niebo lepiej. O ojcu dawno zapomniano; matka przezwyciężyła depresję, a Nick od roku żył z nowym płucem, którego przeszczep przeszedł po myśli lekarzy. I choć Astrid zapłaciła za nowe życie rodziny najwyższą z możliwych cen, cieszyła się, że najgorsze było już za nimi.
- Jeszcze ma rehabilitację, ale jest całkiem dobrze. Od wielu miesięcy nie miał żadnej infekcji, przeszczep się przyjął, a on w końcu zaczyna życie godne osiemnastoletniego mężczyzny – Astrid uśmiechnęła się na myśl o bracie, który powoli odkrywał smaki dorosłości. – Mamy pierwszą miłość nawet na horyzoncie, ale nie mów mu o tym, gdy się zobaczycie. Jest na tym punkcie przewrażliwiony i niechętnie się zwierza.
Olivia wiedziała o jej rodzinie naprawdę wiele, ale Astrid nie mogła się poszczycić taką samą wiedzą o siedzącej naprzeciw niej kobiecie. Nigdy nie sądziła, że doktorka, z którą miło gawędzi sobie podczas kontroli lekarskich swojego brata, jest właścicielką firmy, którą zainteresuje się jej szef. I to nie byle jakiej firmy, bo potentata w produkcji sprzętu medycznego.
- Powiesz mi, czym zaskarbiłaś sobie sympatię mojego szefa, że chce położyć łapska akurat na twojej firmie? – Skoro Alex jej nie powiedział, co planuje w związku z FitzTech Inc., możliwe, że nie chciał aby w ogóle cokolwiek na ten temat wiedziała, ale skoro już tutaj przytargała kopertę pełną papierów oraz świeciła oczami, dlaczego nie miałaby się tego dowiedzieć?
Astrid
Był zawsze, to prawda, o ile można tym słowem nazwać okres od licealnych czasów, kiedy powiedzieli sobie pierwsze cześć na korytarzu publicznej szkoły i złapali nić porozumienia. Znali się długo, robili razem różne rzeczy, bo przecież Tanner świadczył nawet na jej ślubie, dobrze wiedząc, o co konkretnie chodziło w tamtym przedsięwzięciu i jaki był to blef, ale w takiej formie, jaką określiła go właśnie przed pijaczkiem, to się jeszcze nie spróbowali. Aczkolwiek, skoro był jej in case of emergency niezależnie od sytuacji, to niech będzie, że są kochankami, i że faktycznie przyszli tutaj razem. Scenariusz zdarzeń był mu obojętny, byleby stąd wyszli i dotarli do samochodu nie ograbieni ze wszystkiego, co mają na sobie.
OdpowiedzUsuńW drodze do wyjścia, otaksował ją kontrolnym spojrzeniem, żeby zarejestrować, jak duży był stan upojenia alkoholowego, w którym się znalazła, bo mogło się przecież okazać, że droga do samochodu nie będzie wcale krótka i pozbawiona wyboi. Olivia na pewno nie zaczęła w tym miejscu swojej imprezy – jakąś część alkoholu pewnie zdążyła już wytańczyć, może akurat nie w tej spelunie, ale w jakimś innym klubie z nieco lepszą renomą, gdzie nikt nie łasił się aż tak na jej roznegliżowany dekolt, jak panowie, których właśnie mijali. Z jednej strony to się im nie dziwił, bo uroda Olivii przyciąga wzrok, a nie od dziś wiadomo, że kobieta prawdziwie elegancka znacznie bardziej zwraca uwagę niż ta, która tylko usilnie podkreśla walory swojego ciała przy pomocy ubrania. Nie musiała być tu wcale w kusej miniówce z tyłkiem na wierzchu, żeby zgarnąć zainteresowanie męskiej części gości. Z drugiej strony, ci faceci nie mieli pojęcia, że Olivia miała do zaoferowania znacznie więcej, niż zgrabne ciało. Może w ostatnim czasie trochę się pogubiła, bo w jej życiu nawarstwiło się różnych problemów, ale nadal była osobą godną zaufania i dobrą. Kimś, przy kim warto było po prostu być.
— Dobrze się czujesz? — upewnił się, krocząc powoli w stronę wyjściowych drzwi i starając się nie przeciskać zbyt mocno pomiędzy ludźmi, którzy stali i rozmawiali gdzie popadnie. Złapał Olivię za przedramię i przerzucił jej rękę przez swoją talię, żeby go objęła, albo zwyczajnie uwiesiła się na nim, jeżeli tak będzie jej wygodniej, a sam zrobił dokładnie to samo, stabilnie ją trzymając. — Kochanko — zaznaczył, kręcąc głową z lekkim uśmiechem. — Twój papierkowy mąż nie będzie zadowolony, jak się dowie — dorzucił, chamsko sobie z tego faktu żartując, chociaż wiedział przecież, że w tym ich układzie, jeżeli w ogóle pojawiło się jakiekolwiek uczucie, to jednostronne i nie idące ze strony Olivii, a co najwyżej ze strony Matta.
Wyszli z lokalu, korzystając z tego, że drzwi były otwarte, bo ktoś je trzymał, przepuszczając większą grupkę ludzi, i pokonali ostrożnie jeden wyższy stopień.
— Co cię naszło bawić się w takim miejscu, Livie? — zapytał wreszcie, gdy zostawili za sobą echo dudniącej muzyki, a nocny chłód bezlitośnie drażnił wszystkie odkryte skrawki skóry. Samochód był niedaleko i prawdopodobnie nie zdążył się jakoś bardzo wychłodzić po tych kilkunastu minutach stania na zgaszonym silniku. Pytanie tylko brzmi: czy Olivia chciała znaleźć się teraz w ciepłym miejscu, czy jednak przyda jej się chwila spędzona w przejmującym chłodzie? Nie miał pojęcia ile wypiła, ale przeczuwał, że mogła wypić dużo, jeśli łączyła to ze swoimi lekami. A wolał, żeby nie zarzygała mu tapicerki. Jeżeli już będzie musiała, niech zostawi zawartość swojego żołądka na chodniku.
Tanner Morgan
Kap, kap, kap. Kroplówka zaaplikowana Liv sączyła się bez pośpiechu, a Alex patrzył na spadające kropelki w lekkim otumanieniu. Docierało do niego to, o czym Fitzgerald do niego mówiła, ale nie od razu – jej słowa musiał powtórzyć sobie w głowie jeszcze raz, a potem przeanalizować, czy aby na pewno zrozumiał w nich wszystko, co było do zrozumienia. Sądził, że jest jednak w tym temacie trochę bardziej doświadczony, ale najwyraźniej nie docenił przeciwnika, jakim było permanentne zmęczenie. Może usypało mu się pół milimetra za dużo, kiedy zadrżała mu ręka, albo wzdrygnął się, bo ktoś niespodziewanie zaczął szarpać za klamkę przy drzwiach do łazienki. Nie zarejestrował tego, nie zwrócił na to uwagi, a teraz nie było już sensu gdybać. Teraz pozostało tylko przetrwać z zachowaną twarzą, bo gdyby Ashford zainspirował się swoją nową przyjaciółką i również wylądował z głową w koszu na śmieci, może i poczułby się lepiej, ale zdecydowanie za dużym kosztem. Wyobrażał sobie tę satysfakcję na twarzy Liv i nie było to coś, co zamierzał jej tego dnia podarować. Niczego nie zamierzał jej podarować, ale skoro za drzwiami jej mieszkania nie czekał nabuzowany psychopata na magicznych pigułkach, musiał dalej ciągnąć tę grę.
OdpowiedzUsuńPstryknął palcami w wężyk kroplówki i przez chwilę ściekała szybciej. Nie mógł słyszeć tego dźwięku, ale jego skołowana głowa podpowiadała mu, że to to jest przerażający huk. Kap, kap. Jakie to było wkurwiające.
— Mąż zniknął z horyzontu, obstawiłaś się kotami i pigułami przeciwbólowymi. Próbujesz szefować spółkom, których zarząd ma cię w dupie, a twój ojciec był pieprzonym oszustem — Alex podrapał się po nosie i na chwilę przymknął oczy. Zebrał myśli, a to nie było w tej chwili takie proste. — Zdajesz sobie sprawę, jak to wszystko pięknie do siebie pasuje?
Tak naprawdę miał w dupie jej życie osobiste. Miał w dupie, ile razy w ciągu tygodnia trafia na tę samą kozetkę i prosi swoją lekarkę o postawienie się na nogi, albo ile razy zjedli ją i wysrali na posiedzeniach zarządu. Nie żałował, że znalazł się dzisiaj w takiej sytuacji, bo choć eskorty policji i wizyty w szpitalu w ogóle nie przewidywał, to jednak każda przeszkoda powoli przybliżała go do celu. Do informacji na temat udziału jego ojca w interesach Firzgeralda, czy może raczej – powodu, dla którego dzisiaj wieczorem odwiedzi go w jego gabinecie i wypchnie go przez okno razem z tym oknem. Z resztą, czy jego życie osobiste (albo i nie oszukujmy się – jego brak) miało tutaj jakiekolwiek znaczenie? Hej, Liv, a wiesz że moja żona jest żoną dla picu, ładnie wygląda na spotkaniach biznesowych i robi nam sobą fantastyczną reklamę?. Chyba nawet to udawane małżeństwo na wejściu do szpitala miało w sobie więcej autentyczności.
Pieprzyć to. Oboje byli tragiczni, ale w tym tragizmie już zabrnęli za daleko. Gdyby tylko głos Fitzgerald nie był taki świdrujący. Już wcześniej brzmiał w ten sposób? Ta poduszka pod jej głową zaczynała być trochę za bardzo kusząca. Na pewno porządnie tłumiła dźwięki.
— Ładna buźka w parze ze skurwysyństwem wiele w życiu ułatwia. Jeśli nie zadziała jedno, zadziała drugie.
Alex wzruszył ramionami, a nawet się lekko uśmiechnął. Nie było tutaj niczego do ukrycia, nie było sensu się wybielać. Był skurwysynem i dobrze o tym wiedział. Co więcej, cenił to w sobie i naprawdę lubił. Na ile to była cecha charakteru, a na ile przyzwyczajenie do życia wśród innych skurwysynów, tego już nie wiedział, ale to mu oszczędzało dużo czasu, pieniędzy i głupich ludzi dookoła.
— Nie myślałaś o tym, żeby kiedyś spróbować? — zapytał i czubkiem swojego palca odepchnął od swojej twarzy palce Liv. Nie przeszkadzały mu, nawet przyjemnie łaskotały, ale mimo całego tego rozpierdolu dookoła, na rolę pieszczoszka się nie pisał. Prześliznął się za to wzrokiem po całej sylwetce Liv. Nienagannej, mimo powolnego wtapiania się w kozetkę i zatrzymał się na koniec na jej twarzy. Nabierała ludzkich kolorów. — Predyspozycje już masz.
Poruszył lekko brwiami i w tej samej chwili wpadła do pokoiku doktor Adesina. Bez słowa zaczęła majstrować przy kroplówce Liv, nerwowa ale skoncentrowana na tym, co robi.
Usuń— Możesz jej to dać na wynos?
Alex
Stał na rogu ulicy, patrząc na budynek przychodni, w którym Olivia spędzała dni, ratując życie i niosąc pomoc. To miejsce – pełne szpitalnych zapachów, sterylnych ścian, ludzi na granicy życia i śmierci – nigdy nie było jego światem. Ale dla niej, dla Olivii, było. Każdy dzień, każda minuta spędzona w tej przychodni, była dla niej jak oddychanie. A on, zawsze z boku, zawsze w cieniu jej życia. Piętnaście lat. Tyle minęło, odkąd przyjechał do Nowego Jorku, pełen młodzieńczej naiwności, gotów na podbój świata. I choć od tamtego czasu zmienił się z chłopaka, który nie wiedział, co ma w życiu zrobić, w mężczyznę, który potrafił odnaleźć swoje miejsce, wciąż pozostawał tym samym człowiekiem – tym, który od lat tęsknił za czymś, co nigdy nie miało się zdarzyć.
OdpowiedzUsuńWzdychał głęboko, czując jak wiatr wciąga go do miasta. To było jak klatka, której drzwi były zamknięte na klucz. Był w niej, ale nigdy nie mógł wyjść. A Olivia? Ona była kluczem, którego nigdy nie miał. Od lat walczył z tym uczuciem, usiłując je ukryć za maską przyjaźni. Pamiętał, jak pierwsza rozmowa z nią wybuchła pełnym, szczerym śmiechem. Pamiętał każdą godzinę spędzoną przy jej boku, jak stali razem przy filiżankach kawy, rozmawiali o pacjentach, o świecie, o życiu, a on – jak zawsze – trzymał to swoje pragnienie na uwięzi. Nie mógł jej powiedzieć. Nigdy nie mógł. Ona patrzyła na niego jak na brata, jak na najlepszego przyjaciela, który zawsze był tam, kiedy trzeba było, ale nigdy nie był kimś ważniejszym, cenniejszym.
Chociaż próbował się przekonać, że to nie ma sensu, że życie toczy się dalej i nie warto zawracać sobie głowy czymś, co nigdy nie miało przyszłości, nie potrafił tego uczucia wyrzucić z głowy. Każdy moment spędzony z nią był zarazem błogosławieństwem, ale i przekleństwem, bo nie mógł zbliżyć się do niej tak, jakby chciał. Miał ją fizycznie, ale nigdy nie miał mieć ją w ten sposób, w który pragnął – jej myśli, uczuć, serca. Czasami myślał, że to już koniec, że po tylu latach nie ma co czekać na coś, co nigdy nie nadejdzie Olivia patrzyła na niego z troską, czasem z niedowierzaniem, bo nie umiała zrozumieć, dlaczego tak bardzo się angażuje w ich relację.
Uśmiechnął się gorzko. Zawsze byłem tylko przyjacielem. To wystarczyło. Przynajmniej dla niej. Jego palce zacisnęły się na krawędzi kurtki, gdy zatrzasnął drzwi swojego suva. Wszedł do budynku i przeszedł przez korytarz przychodni, czując, jak każdy krok jest coraz trudniejszy. Czuł drżenie w dłoniach, choć starał się nie dać tego po sobie poznać.
Mike wstrzymał oddech, gdy jego spojrzenie padło na Olivię. Stała przy szafce z opioidami, jej ręce nerwowo przebierały po butelkach, jakby szukała czegoś, czego nie mogła znaleźć. Dłonie miała drżące, niepewne, a jej twarz była skupiona, jakby nie zauważała nikogo dookoła. Stał zbyt długo w progu, wstrzymując się przed każdym ruchem, z każdym kolejnym sekundami czując, jak ziemia pod jego stopami staje się niestabilna.
To niemożliwe, pomyślał, choć serce podpowiadało mu coś innego. Olivia – lekarka, osoba, którą podziwiał, która przez lata wydawała się tak silna, odpowiedzialna, oddana innym – stała tam, przy szafce pełnej opioidów, z wyrazem twarzy, który Mike znał z własnych, mrocznych myśli. Strach, desperacja. Przerażenie, które próbowała ukryć.
Nagle, jakby poczuła jego obecność, Olivia odwróciła się gwałtownie, a jej twarz na chwilę zbladła, zanim znowu przybrała zwykłą maskę. W oczach miała coś, czego Mike nigdy wcześniej nie widział – coś, czego nie potrafił rozpoznać. To było coś więcej niż wstyd. To było coś, czego się bał. Wzrok Olivii zderzył się z jego, ale nie była to ta sama Olivia, którą znał przez tyle lat. Była jak obca, z ukrytym cierpieniem, które na chwilę rozświetliło jej twarz.
- Liv, co do cholery? – szepnął z niedowierzaniem.
Majki Majk
Ian zgodziłby się z tym, że pomaga innym w ćpaniu. Gdyby miał okazję usłyszeć opinię Olivii, której ta nie wypowiedziała na głos, nie potraktowałby jej jako zarzut, a stwierdzenie faktu i co więcej, fakt ten nie wzbudziłby w nim emocji. Ponieważ Ian doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli nie on, to ktoś inny na pewno okazałby się na tyle uczynny i pomocny, by dostarczyć nowojorskim ćpunom to, co ci akurat mieli ochotę łykać, wciągać bądź wstrzykiwać. Olivia również musiała o tym wiedzieć. Tak jak i o tym, że ćpuny mogły i potrafiły zrobić wszystko dla działki. Znał ten mechanizm działania aż za dobrze, po poznawał go od najmłodszych lat, a nawet można było pokusić się o stwierdzenie, że wiedzę o narkotykach wyssał z mlekiem matki i w tym konkretnym przypadku nie była to tylko zawoalowana metafora.
OdpowiedzUsuńCzy ćpanie było złe? Bez wątpienia. Ćpanie jednakże było tym, co w tej czy innej formie towarzyszyło Ianowi przez całe życie, a przez to jego stosunek do ćpania bez wątpienia był inny, niż większości ludzi wychowanych w prawidłowo funkcjonującej rodzinie. Bardziej skomplikowany, a zarazem prostszy. Prawdopodobnie dlatego Hunt był naprawdę dobrym dilerem. Nie tylko nie wyglądał i nie zachowywał się jak stereotypowy gangus, ale też rozumiał niuanse rządzące światem uzależnień.
W tym, w jaki sposób Fitzgerald połknęła dwie tabletki, było coś, co dobrze znał i wielokrotnie obserwował. W tym samym momencie, w którym przełknęła, rysy jej twarzy zmiękły w wyrazie ulgi. Nie trwało to dłużej, niż mgnienie, ale Ian widział to, bo obserwował panią doktor, czego ta zresztą była w pełni świadoma. I kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, uśmiechnął się leciutko. Co można było dowolnie zinterpretować. Nawet sam Ian interpretował to dowolnie, ponieważ miał gorączkę i wciąż czuł palące pulsowanie w ranie, w której przed chwilą grzebano.
— Rozumiem — wtrącił w pewnym momencie, podczas gdy szatynka stukała w klawiaturę, przedstawiając mu kolejne zalecenia. Starał się zapamiętywać to, co mówiła, ale miał utrudnione zadanie, choć paracetamol zaczął działać i jego samopoczucie odrobinę się poprawiło. Pulsowanie w ranie tępiało, stając się mniej dotkliwym. Hunt miał nadzieję, że wszystko to, co przekazywała mu Fitgerald, dostanie również na papierze, ponieważ zależało mu na tym, żeby wyzdrowieć. Między innymi dlatego, że jego plany na najbliższy czas nie uwzględniały kolejnej wizyty w przychodni.
— Dziękuję.
W końcu odwrócił głowę, do tej pory zwróconą w stronę siedzącej przy biurku, ale teraz zwróconej do niego przodem kobiety, ponieważ ta była jedynym interesującym obiektem w małym, ubogo wyposażonym gabinecie. Lewą rękę, tę wolną od wenflonu, podłożył głowę i zapatrzył się w sufit jak każdy typowy pacjent. Miał ochotę przymknąć powieki i na ułamek sekundy to zrobił, ale otworzył oczy nieomal tak szybko, jak je zamknął. Odsłonięty i unieruchomiony, a przy tym z zamkniętymi oczami, poczuł dyskomfort i choć miał ochotę pozwolić sobie na chwilę wytchnienia oraz rozluźnienia na kozetce do czasu, aż spłynie kroplówka, nie potrafił tego zrobić. Był w obcym miejscu, w towarzystwie obcej osoby i w nieciekawym położeniu, a w takich sytuacjach nawykł do bycia czujnym. I być może także było to coś, co wyssał z mlekiem matki.
IAN HUNT
Mogła nazywać go, jak chce, w ogóle się tym nie przejmował. Mało było spraw, którymi się przejmował, nie licząc tych zawodowych, które zawsze stanowią priorytet, w wielu przypadkach nawet istotniejszy, niż rodzina. Teraz dobrze zresztą wiedział, że chodziło wyłącznie o wyjście z sytuacji, w której faktycznie najsłuszniej było zostać kochankiem, niż kimkolwiek innym, a jemu naprawdę zależało na tym, żeby dotrzeć do łóżka bez sinych autografów na twarzy i na najbliższej rozprawie pokazać się z nienaganną prezencją. Mógł być kochankiem, nie ma sprawy. Zwyczajnie sobie żartował, czego Liv ewidentnie nie podzielała, skoro odpowiedziała mu ostrzej, ale zignorował jej pytanie. To nie czas i miejsce na rozmawianie o prywatnych sprawach. Nie miał nawet pewności, czy Olivia cokolwiek z takiej rozmowy zapamięta, bo znajdowała się w stanie, w którym kluczowym było przetrwanie, a nie rozprawianie o sercowych problemach, chociaż to i tak dobrze, że miała na tyle dużo siły, żeby wyszukać go w telefonie i wystukać wiadomość, której nie musiał rozszyfrowywać przy użyciu enigmy, czy czegoś podobnego. Zdania były składne, więc zakładał, że jest z nią nawet lepiej, niż sądzi, i w zasadzie nie było tak tragicznie, skoro Olivia mogła utrzymać się na nogach. Ale szybko zdał sobie sprawę, że nie czuła się wcale dobrze.
OdpowiedzUsuńPozwolił jej wyplątać się z objęcia, bo zauważył, że mocno pobladła na twarzy i zaczął podejrzewać, że jej ciało postanowiło zwrócić część tych dobroci, które w ostatnim czasie przyjęło. Gdy zwymiotowała, podszedł wolnym krokiem i schował się w cieniu wysokiej ściany, o którą opadł się z lekkim westchnieniem, wciąż dając jej odpowiednią przestrzeń. Mogła czuć się zażenowana swoją sytuacją, a on nie był tutaj po to, żeby pogłębiać to poczucie. Był, żeby ją wesprzeć, jak zawsze.
— I co? Znalazłaś te wrażenia, czy nie? — Wsunął dłoń do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wygrzebał stamtąd paczkę chusteczek, których pozostały dwie sztuki, wyciągnął jedną i podał Olivii, zbliżając się o krok, żeby nie musiała daleko sięgać, skoro podtrzymywała się ściany. W przygotowaniu trzymał już tą drugą sztukę, gdyby jedna nie wystarczyła.
— A to jakiś szczególny rodzaj wrażeń? — zapytał, ciągnąc temat trochę z ciekawości, ale trochę też z przejęcia, bo nie chciał, żeby spotkała ją jakaś krzywda, a Olivia w pewnym sensie wystawiała się na nią, urzędując samotnie w spelunkach, w których trzy czwarte facetów ma ochotę wsunąć jej rękę w majtki. Z jednym facetem mogła dać sobie radę, ale z kilkoma już niekoniecznie. On, co prawda, nie zamierzał jej prawić morałów, bo jemu też daleko do bycia moralnym, ale był gotów zasugerować jej nieco inny sposób na szaleństwo, bez względu na to, czy będzie słuchać, czy nie.
Tanner Morgan
Mike stał w progu, jego ciało jakby zamrożone w miejscu, niezdolne do ruchu. Czuł, jakby czas dookoła niego zamarł. Patrzył na Olivię, a w jego oczach pojawił się cień czegoś, czego nie rozumiał. Coś, co było mieszanką złości, bezsilności i przerażenia. W tym momencie nie czuł niczego oprócz dziwnej pustki, która ogarniała każdy zakamarek jego wnętrza. To, co widział, nie miało sensu. Olivia, którą znał, z którą przyjaźnił się od lat, którą jeszcze niedawno trzymał za rękę i rozmawiał o przyszłości, zniknęła. Została tylko ta obca, zmęczona, drżąca postać, która chowa opakowania z lekami do torby, jakby nie miała już nic do stracenia.
OdpowiedzUsuńPoczuł, jak coś zimnego ściska go za serce. To nie była złość, którą można było wykrzyczeć, to nie była frustracja, którą można było rozładować w jakimś gniewnym geście. Słowa ugrzęzły mu w gardle. Zamiast krzyczeć, poczuł, jak mu brakuje oddechu. Zamiast ruszyć w jej stronę, jakby jego nogi odmówiły posłuszeństwa. Patrzył na nią, na tę wersję Olivii, którą znał tylko z najgorszych koszmarów, i nie potrafił znaleźć w sobie odwagi, by podejść bliżej.
Zaczęło go paraliżować poczucie winy, chociaż nie wiedział, dlaczego. Przecież to ona okradała przychodnię. To ona się zmieniła. To ona pozwoliła sobie na to wszystko. A jednak… w tym wszystkim to on czuł się jakby zawiódł. Może nie zauważył? Może mogło to wszystko wyglądać inaczej, gdyby wcześniej zauważył, jak bardzo się zmieniała?
– Co ty, do cholery, robisz?! – rzucił gwałtownie, jego głos był jak uderzenie młota.
Poczuł, jak gniew rozrywa go od środka, jakby przez każdą komórkę jego ciała przeszedł elektryczny wstrząs. Zamiast patrzeć na nią z litością, jak miałby na to ochotę, w jego sercu narastała fala wściekłości, która pchnęła go do przodu. Jego ręce zacisnęły się w pięści, a nogi, jakby kierowane jakąś niepohamowaną siłą, ruszyły w stronę Olivii. W jednej chwili nie był już tym Mike’em, który podkochiwał się w niej; tym, który się martwił. Teraz był tylko facetem, który nie mógł uwierzyć w to, co widzi, i który nie zamierzał milczeć.
Mike zatrzymał się na moment, jakby jej słowa trafiły w niego z całym ciężarem, który nagle poczuł. Nie byliśmy umówieni? Echo jej cichych słów rozbrzmiało w jego głowie, a wzbierający gniew na moment przygasł, jakby nie potrafił przyjąć tego, co właśnie usłyszał. Chciał krzyczeć, chciał ją zgnieść swoimi słowami, wykrzyczeć wszystkie te pytania, które od miesięcy kłębiły się w jego głowie, ale coś w niej… coś w tym jednym zdaniu sprawiło, że poczuł, jakby stracił grunt pod nogami.
Zamiast odpowiedzi, jego złość narastała, aż poczuł, jak ogarnia go fala gorąca. To nie była tylko irytacja. To było coś, co wykraczało poza wszystko, co znał. Chciał wyrzucić z siebie cały ten gniew, który przez tyle czasu tłumił, patrząc na nią, jak wpadała w coraz ciemniejszy dół. A teraz, zamiast szukać pomocy, zamiast walczyć, ona tu stała – spokojna, jakby to wszystko było jakąś grą.
– Umówieni? – wypowiedział to słowo jak przekleństwo, jego głos był teraz bardziej jak ryk niż pytanie. – Umówieni? Na to, żebyś kradła leki z przychodni, w której pracujesz? Na to, żebyś zrujnowała siebie?! Na to na pewno nie byliśmy umówieni!
Majk
Pani doktor, szczęśliwa że za chwilę pozbędzie się ze swojego oddziału pasożytów, zostawiła za sobą otwarte drzwi i do salki zaczęły się wlewać hałasy ze szpitalnego korytarza. To była jak symfonia zgrzytania zębami, piszczenia kredą po tablicy i skrobania sztućcami po talerzu, która powoli przerabiała Alexowi mózg na marmoladę. Kurwa, Fitzgerald, czy możesz oddychać trochę ciszej? Od kiedy miał z nią do czynienia, jeszcze nigdy nic nie poszło tak sprawnie, jak to sobie wyobrażał. Jakby miała tę przekorę wyrytą w naturze jeszcze głębiej od ćpania leków przeciwbólowych i była wręcz zaprogramowana na działanie wbrew woli Ashforda. Nawet nieświadomie, a dla zasady. Gdyby tego dnia powiedział jej, że ma pełne prawo wykorkować od tablicy Mendelejewa w swoim organizmie, postawiłaby się na nogi w dwie minuty bez pomocy kroplówki. I było to o tyle irytujące, że nie można było tego zwalić na karb niekompetencji, nieposłuszeństwa, czy zwykłego ludzkiego debilizmu – bo żadne z tych określeń nie odnosiło się do Olivii Fitzgerald. To była mała złośliwa sucz. Tak po prostu. Ulubiony typ człowieka Alexa.
OdpowiedzUsuń— Czyli następnym razem czeka cię złoty strzał — powiedział, bo groźba pani doktor ciągle wisiała nad nimi w powietrzu. Uśmiechnął się głupkowato. Ciekawe, jak szybko pani doktorze będzie musiała przesunąć granice swojej cierpliwości jeszcze dalej. — Wytrzymasz do jutra bez wspomagania? Tak żebyśmy zdążyli coś ustalić, zanim znowu tu wrócimy.
Tak Ashford, zdecydowanie jesteś odpowiednią osobą do prawienia komuś takich morałów. A ty wytrzymasz bez wspomagania kilka następnych dni, zanim znowu pozwolisz sobie na kolejny przydział w tym tygodniu? Osobistego lekarza do zadań specjalnych jeszcze sobie nie znalazłeś, ale może to byłaby dobra strategia?
Oj Fitzgerald, i po co zapinałaś tę koszulę? Żadnych predyspozycji nie powinno się ukrywać przed światem.
— A co, piszesz się na kolejną eskortę policyjną? — zapytał i sięgnął do kieszeni płaszcza po kluczyki do samochodu, kiedy już zarzucił go sobie na plecy. Nie w takim stanie zdarzało mu się wsiadać za kierownicę. Kubła na rzyganie jeszcze nie potrzebował, Fitzgerald nie pozwoli mu zasnąć, a ból rozsadzający mu głowę od środka prawie sam wyprowadził go z sali na korytarz. Byle jak najszybciej i jak najdalej od tego miejsca. — Bardziej niż te twoje piguły ci nie zaszkodzę.
Czymże było podróżowanie pod pieczą kandydata na pełnoetatowego ćpuna na zjeździe w obliczu lądowania regularnie na ostrym dyżurze? Bardziej niż ona sama siebie, raczej nie mógł już Olivii poturbować. Chyba że po tym czarującym popołudniu postanowi strzelić jej w łeb i uciec z miejsca zdarzenia, zanim dojdzie do wniosku, że może jednak powinien ją oszczędzić i zadać jej chociaż dwa pytania więcej. Był już tym zmęczony i był zmęczony nią. Nie do takiego tempa działania był przyzwyczajony.
Drażniło go wszystko. Piszczenie medycznego sprzętu, rozmowy, ten cholerny szpitalny zapach. W korytarzu manewrował pomiędzy ludźmi tak, żeby przypadkiem nikt o niego nie zahaczył, żeby nikt go nawet nie dotknął, a to czy Olivia za nim nadąża czy nie, zostawił tylko jej zmartwieniu. Po drodze przełożył przez telefon dwa spotkania, na trzecie wysłał za siebie Astrid, bo z całej tej bandy idiotów tylko ona prawdopodobnie nie narobi mu wstydu, nakazał asystentce przeorganizować resztę dzisiejszego terminarza. Zmarnował tutaj tak dużo czasu. Zbyt dużo. Oby to było warte zachodu Fitzgerald, obyś mnie kurwa zmiotła z powierzchni ziemi tym, co masz mi jeszcze do powiedzenia – myślał, kiedy pakował siebie i swoje towarzystwo do samochodu. Chwilo trwaj.
Całą drogę nie odezwał się ani słowem. Jechał przepisowo, nawet grzeczniej niż przepisowo, bo na kolejną kontrolę policji nie miał ani czasu, ani ochoty. Nie wiedział, czy jest mu gorąco czy zimno, czy dalej boli go głowa, czy już tylko to sobie wmawia. Za to Liv miała się coraz lepiej. Chyba jednak wolał ją jako trupa.
— Masz szkocką? — zapytał, kiedy dojechali na miejsce. Oparł się o zagłówek, na chwilę zamknął oczy. Nie od razu wysiadł z samochodu. Zdecydowanie sam potrzebował kroplówki.
UsuńAlex
Czy faktycznie uważał ją za kruchą i słabą? Trudno byłoby mu powiedzieć, ale zdecydowanie uważał ją za zagubioną — i to na tyle, by śmiało stwierdzić, że potrzebowała jakiegoś sensownego oparcia i kierownictwa. Jeśli jednak tego nie robiła, a sytuacja o tym poświadczyła, to był w stanie zrozumieć dlaczego. On sam nigdy nie był człowiekiem, który potrafiłby o cokolwiek prosić — ani o pomoc materialną, ani praktyczną, a już na pewno nie emocjonalną. Nie był do tego przyzwyczajony. Życie od zawsze wbijało mu do głowy, że liczyć mógł wyłącznie na siebie. To prawda, jego najlepszy przyjaciel Chris wraz ze swoją rodziną przybrali postać jego własnych aniołów stróżów i zawdzięczał im wiele. Jednak szczerze mówiąc, choćby nie wiem jak chcieli, nie mogliby zrozumieć, jak to jest żyć tym żałosnym, piekielnie patologicznym życiem. I nie życzył tego nikomu. Naprawdę nikomu. Nikomu nie życzył znajomości tego uczucia, gdy silna pięść ojca z impetem ląduje na twoim policzku, a zaraz potem czujesz piekący ból w brzuchu, gdzie jeszcze przed chwilą wbiła się jego noga. Nikomu nie życzył spania w szemranej uliczce, skulonego za zasyfionym brooklyńskim śmietnikiem, by choć na chwilę odpocząć od niegasnącego gniewu niezrównoważonego alkoholika, nawet jeśli oznaczało to, że tej nocy nie mógł obronić żadnej ze swoich sióstr. Nie robił tego cały czas, jedynie sporadycznie, ale na tyle często, by ta wyrwa w brzuchu, ten piekący wyrzut sumienia, nigdy się nie zabliźnił. W końcu zostawiał je tam same, bezbronne i pozbawione ochrony.
OdpowiedzUsuńNie życzył też nikomu konieczności porzucenia tego, co kochał najbardziej — swoich dwóch młodszych siostrzyczek. I wszystko tylko po to, by spróbować żyć normalnie i nie zwariować. Wciąż czuł ten znajomy, wiercący ból gdzieś głęboko w serduchu, ale nauczył się z nim żyć. Tak samo jak nauczył się, że życie nie jest sprawiedliwe. Nie jest równe. Nikomu też nie daje tego samego startu. Życie jest śmieszne, perfidne i bezczelne, a ludzie, którzy funkcjonują w tym świecie — jeszcze bardziej.
Byłby jednak kłamcą, gdyby stwierdził, że nigdy nie gdybał, bo gdybał i to nie raz. I gdyby ktoś postawił go pod ścianą i zapytał, co by zrobił, gdyby miał tyle źródeł finansowania i tyle możliwości co Olivia Fitzgerald, odpowiedziałby na to bez zawahania. A odpowiedziałby, że szukałby pomocy. Chociażby tak mu się wydawało. Głęboko wierzył, że szukałby pomocy i próbowałby chwycić byka za rogi, bo obecnie, co mu pozostawało, to jedynie dogadać się z tym pieprzonym bykiem, znaleźć z nim jakąś wspólną harmonię i pokazać mu, że nie jest wrogiem, a sojusznikiem.
Tylko że życie nie chciało negocjować. Ten zasrany byk był jego wrogiem i nawet nie starał się tego ukryć – i zdawało się, że był również wrogiem samej Olivii. Niemniej, niezależnie czy ten przeklęty byk był tam, czy nie, Olivia zdawała się wojować sama ze sobą. I był to przykry widok, bo na tyle, ile zdążył z nią współpracować i wyrobić swoją nieproszoną, lecz nieuniknioną opinię, na tyle nie potrafił się z tą myślą pogodzić. Wydawało się przecież, że mogła wszystko. Miała narzędzia, jak i możliwości. Mogła szukać sprawiedliwości swojej i swojej rodziny — i szukała. Tylko że gdzieś po drodze najwidoczniej zatraciła jakąś ważną część siebie. Sama ta myśl była nieznośnie frustrująca… Była dowodem, że jeśli już los daje ci broń, to przecież trzeba nauczyć się ją trzymać. Tylko nikt nie mówił, że ta broń jest tak cholernie ciężka.
— Do usług — wymruczał, słysząc jej uwagę. Nie brał tego osobiście, bo widział przecież, w jakim jest stanie. I widział też coś więcej – że potrzebuje pomocy, a on, choć całym sobą chciałby czasem uciec od cudzych problemów, nie potrafił tak po prostu zostawić jej samej. Odwrócić się na pięcie, wyjść i dalej żyć swoją uporządkowaną, pozornie spokojną rzeczywistością. Mógłby, owszem, ale co by to o nim świadczyło? Pogardziłby sam sobą, a to z kolei było coś, czego nie potrafiłby znieść. Olivia Fitzgerald nie była przecież pierwszą lepszą kobietą. Była ofiarą czegoś większego, ofiarą własnych demonów i okoliczności, których nie dało się tak po prostu odwrócić. Straciła wiele, śmiało rzekłby, że zbyt wiele. Wiedział też jednak, że czasu nie cofnie, a nie na wszystko ma przecież wpływ. Ale na tę jedną rzecz już miał – dokładnie na to, co stanie się za chwilę, co powie i co zrobi. Tak, przyszedł tu jako policjant. Jako śledczy, który chciał się upewnić, że jej nieobecność na przesłuchaniu to wyłącznie roztargnienie, a nie coś poważnego. Tyle że pech chciał, że nie był służbistą, a już na pewno nie był jednym z tych, którzy zamykają drzwi i gaszą emocje razem ze światłem w biurze. Tak, po godzinach oddzielał pracę od życia prywatnego grubą linią, przynajmniej próbował. Teraz jednak tę linię przekroczył. Stał tutaj, widząc kobietę, która rozpadała się w oczach, i czuł, że nie potrafiłby odejść. Jeśli więc mógł jej pomóc, to dlaczego miałby tego nie zrobić? To przecież byłby szczyt tchórzostwa. A Chase Levi Ryder nie był tchórzem.
Usuń— Co dziś jadłaś? — zapytał cicho, gdy usiadła na kanapie. Chase kompletnie zignorował otoczenie. Widział w życiu już wszystko — mieszkania krzyczące luksusem, gdzie trwało istne piekło, jak i te będące niemym świadectwem nędzy zarówno finansowej, jak i moralnej. To dlatego nauczył się, że te przysłowiowe cztery ściany nie mają większego znaczenia… Znaczenie mieli ludzie. Ci, którzy tu zasypiali i budzili się, by znów stawić czoła niesprawiedliwości świata. Chciałby pomóc każdemu z nich. Niestety, wiedział, że nie może. Chciał jednak wierzyć, że z Olivią było inaczej.
— Nalać ci wody? — zapytał, kucając naprzeciw niej i szukając jej spojrzenia — Jeśli nic nie jadłaś, nie szkodzi. Zamówię pizzę. Albo chińszczyznę. Co wolisz? — dodał, unosząc brew i próbując zabrzmieć neutralnie, jakby chodziło o prostą, codzienną rozmowę. Ale troska powoli, krok po kroku, rozrywała go od środka.
Ryder
Ianowi nie w głowie były głupoty, więc opuszczająca gabinet Olivia mogła być spokojna. Nie interesowała go zawartość nielicznych szafek, ani tym bardziej pozostawionego na biurku komputera. Nie interesowało go nic, oprócz osoby pani doktor, która starannie zamknęła za sobą drzwi oraz oprócz tego, kiedy będzie mógł stąd wyjść. A skoro obydwa obiekty jego zainteresowania na ten moment stały się nieosiągalne, to pozostawiony sam sobie Ian mimo wszystko przymknął powieki, a nawet uciął sobie krótką i płytką drzemkę, z której wyrwała go powracająca do gabinetu kobieta.
OdpowiedzUsuńDrgnął i zamrugał, kiedy do jego świadomości wdarł się odgłos przekręcanego w zamku klucza. Krótkim spojrzeniem obrzucił wchodzącą do środka Fitzgerald-Taylor, która wydawała się teraz żywsza, niż przed kwadransem i niż sam delikatnie rozespany Ian. Kontrolnie zerknął w górę, na kroplówkę i z zadowoleniem przyjął fakt, że zawieszony na stojaku plastikowy worek był pusty. Pani doktor zresztą zaraz się go pozbyła, bo działała jakby żwawiej, a może to Hunt niepotrzebnie pozwolił sobie na chwilę relaksu i był teraz zwyczajnie w świecie przymulony?
— Dobrze — mruknął i zgodnie z poleceniem, wciągnął na siebie koszulkę. Zaczekał z kurtką, ponieważ pewnie i tak musiałby ją ściągnąć do wyjęcia wenflonu, który pozostawał przymocowany do jego ręki. Przysiadł więc na kozetce, stłumił ziewnięcie i zrobił to, co przedtem, czyli zapatrzył się na siedzącą przy biurku kobietę, która niedługo potem zaczęła kląć na sprzęt.
— Złośliwość rzeczy martwych — skomentował Ian i uśmiechnął się lekko, bo nie pozostawało mu nic więcej. Złośliwość ta jednak minęła stosunkowo szybko i Olivii udało się wydrukować dla niego receptę, a także spisane zalecenia. Niedługo potem, ubrawszy kolejną parę rękawiczek, wyjęła wenflon z jego ręki i Ian był wolny. Wychodząc, raz jeszcze podziękował za pomoc, a kiedy domknął za sobą drzwi, życzył sobie, by nie musiał więcej pokazywać się doktor Fitzgerald w tej klinice.
Pokazał się jej jednak kilka tygodni później i był to zupełny przypadek. Odstawił właśnie do pracy jednego ze swoich klientów, uprzednio wręczywszy mu woreczek z pięcioma gramami amfetaminy. Zajął miejsce postojowe na tyłach przeszklonego wieżowca, w którym musiało mieścić się co najmniej kilka siedzib różnych firm. Nie wiedział, w której pracował Levi, ale też go to nie interesowało. Na strzeżony parking dostali się co prawda dzięki jego przepustce, ale Ian nie przyjrzał jej się, kiedy Levi podał mu plakietkę, którą Hunt przyłożył do czytnika przed szlabanem. Levi poszedł w swoją stronę, natomiast Ian wysiadł z samochodu i oparł się o jego bok. Dopijając kawę i przeglądając wiadomości w telefonie, wystawiał się ku słońcu, które pierwszy raz w tym roku przygrzewało tak mocno.
I kiedy odczytywał kolejne, krótsze bądź dłuższe smsy od klientów zawierające informacje o tym, czego i ile chcieli, na sąsiednim miejscu parkingowym ktoś stanął. Ian pociągnął łyk kawy z papierowego kubeczka i uniósł głowę, a kiedy spostrzegł, kto wysiadł z samochodu, odrobinę się zdziwił.
— Dzień dobry, pani doktor — odezwał się, spoglądając na Olivię Fitzgerald-Taylor zza przeciwsłonecznych okularów ponad dachem jej samochodu.
IAN HUNT
Nie było trudno poczuć się tutaj jak u siebie. Stylowo urządzone wnętrze o bliżej nieokreślonym, imponującym metrażu, czyściutkie i uporządkowane jak na okładce meblarskiego katalogu. Casie miała podobne zapędy. Ich mieszkanie miało nie pozostawiać żadnych wątpliwości – dobry gust, pieniądze, a potem jeszcze trochę dodatkowych pieniędzy, żeby każdy, kto do niego wchodził, sypał na prawo i lewo komplementami, albo chociaż zaniemówił na chwilę z wrażenia. Alexowi to zwisało. Mieszkanie traktował jako miejsce, w którym mógł wziąć szybki prysznic, wymienić koszulę i garnitur na świeży, zjeść miskę płatków na mleku i od czasu do czasu trochę się przespać, zanim zadekuje się z powrotem w swoim biurze w siedzibie firmy. Przebywanie w nim trochę go uwierało. Tak jakby doznawał wtedy przebłysków świadomości o swoim prywatnym życiu – czy raczej o zupełnym jego braku – i czy rzeczywiście tak to powinno na co dzień wyglądać. Praca, praca, więcej pracy i szybko wygospodarowanych kilka godzin, aby utrzymać się przy życiu przez kolejnych kilka dni. Cassie na niego nie naciskała. Wiedział i widział przede wszystkim, że ten układ zaczyna ją męczyć. Że on, ten udawany i nieobecny nawet duchem mąż, był największą jej życiową pomyłka i błędem, którego nie umiała teraz naprawić. Bała się tego. Tak silne było jej zobowiązanie wobec swojej rodziny i ojca, który poniekąd ją sprzedał za pomyślne układy. Ale czy Alex czymkolwiek się od niej w tym temacie różnił? Wolał myśleć, że tak. Że zrobił to wszystko na odczepnego i nie obeszło go to mimo oczywistego absurdu całej sytuacji. Żona na pokaz. To normalny godził się na coś takiego bez mrugnięcia okiem?
OdpowiedzUsuńKwestie normalności można by tutaj długo roztrząsać. O wiele dłużej, niż przerażające odbicie w lustrach windy, bo i Alexa ten widok nie przestawał molestować w głowie. Mogli się targować, które z nich wyglądało bardziej imponująco w swoim chemicznym zjeździe.
I jeszcze koty. Zapomniał o pierdolonych kotach. Dwie małe kupki futra, które patrzyły na Ashforda świecącymi ślepiami, jakby się zastanawiały, czy już powinny naszczać na jego marynarkę, czy jednak dać mu chwilę czasu i uśpić jego czujność. Zaryzykował. Jego płaszcz i marynarka właśnie wylądowały na jednym ze stołków przy barze, a zaraz potem Alex poluzował sobie trochę krawat pod szyją. Czas na ceregiele już minął. Oboje mogli zgodnie stwierdzić, że oficjalność tego spotkania minęła gdzieś w okolicach pierwszego pawia do kosza na śmieci.
— Nie fatyguj się — stwierdził i szklaneczkę od Olivii wychylił jednym porządnym łykiem.
Ciało może niekoniecznie potrzebowało kolejnego znieczulacza, ale głowa już na pewno. Za mało, żeby naprawdę można było coś poczuć, ale samo zamoczenie ust w tej szklance podziałało jak najlepszy lekarz. Alex przyjechał tutaj w jednym celu, ale teraz, kiedy wokół nie było już słychać piszczącej aparatury i żadna pani doktor nie kazała im co trzy minuty stąd wypierdalać, ten cel stawał się jakby mniej dominujący. Musiał spokojnie zebrać myśli. To nie w jego stylu, miotać się tylko dlatego, że spływały na niego nieoczekiwane rewelacje. Z wszystkim mierzył się zawsze tak samo skutecznie, czy to z przygotowaniem, czy z marszu, choć jeszcze nigdy sprawa nie dotyczyła czegoś tak… Odklejonego. Nie dotyczyła jego ojca, który był pierdolonym hipokrytą. Bo wszystko na to wskazywało.
— Dolej mi, zamówię coś do żarcia.
Zostawił swoją szklankę na barze i zajrzał do telefonu. W okolicy było kilka obiecujących barów i restauracji, z których mogli doczekać się dostawy jeszcze w tym stuleciu, ale Alex szukał jednej konkretnej, która serwowała…
— … Pizza z potrójnym serem i salami — mruknął do siebie. Takie specjalne życzenie miała Liv, zanim trafili na ten pieprzony oddział ratunkowy. Był głodny, do tej pory nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo cisnął go żołądek i zaczynało mu być wszystko jedno, czy dojedzie tu pizza, czy sklejony i zimny makaron z serem. I tak. Je ruszą z miejsca, dopóki nie postawią się na nogi.
Alex postukał palcem w kant swojej szklanki. Tak dla przypomnienia, żeby zwłoka nie była za długa.
Usuń— W skali od 1 do 10? Mocna 3 na liście moich ulubionych spotkań biznesowych — Alex usiadł na stołku obok tego zajętego przez jego płaszcz. Położył przed sobą telefon i kręcąc nim palcami bączki na blacie, ciągnął dalej — Szybkie pytanie. Po co ci to wszystko, skoro tyle cię to kosztuje? Lądowanie na izbie przyjęć po przedawkowaniu leków? Proszę cię. Nie lepiej żyć ze spadku i zająć się kotami?
[Ktoś tych ćpunów musi postawić do pionu, bo sami to co najwyżej wrócą na gazie na izbę przyjęć. Tak więc trzeba będzie ją kiedyś w ten wątek wpleść. Chyba że masz chęć je spiknąć póki co bez najwspanialszego waszego przyjaciela Alexa, to daj znać, pomyślimy :D Dzięki dzięki za odwiedziny u Evie]
Alex
Może ich spotkanie niewiele różniło się od tych, jakie miały miejsce jeszcze za czasów, kiedy chodzili do liceum, ale na pewno nie spotykali się w tym samym towarzystwie. Nie można było powiedzieć, że Christian znał Olivię. Choć bez wątpienia kojarzył ją lepiej, niż siedzących naprzeciwko Simona i Iana. Gdyby z którymkolwiek z nich minął się na ulicy, najpewniej nie rozpoznałby, że byli to mężczyźni, a niegdyś chłopcy, z którymi chodził do jednej szkoły. I tak jak Ian nie kumplował się wtedy z Simonem i Ianem, tak był przekonany, że dzisiaj również się z nimi nie zakumpluje. Zachowanie Iana było poniżej wszelakiej krytyki i Christian nie miał ochoty go komentować, nawet we własnej głowie. Simon był natomiast tym typem człowieka, z którym na wchodzenie w dyskusję szkoda było mu nerwów. Ian mu nie imponował, a Simonowi na pewno nie miało udać się go poniżyć – bo wyglądało na to, że właśnie to miał na celu ten mężczyzna, kierując w stronę Riggsa kolejne przytyki.
OdpowiedzUsuńJednak Olivii był najzwyczajniej w świecie ciekaw. Był ciekaw tego, jak potoczyło się jej życie i co teraz było u niej słychać. Ucieszył się na jej widok, kiedy niespodziewanie wpadli na siebie na szkolnym korytarzu i nadal czuł do niej sympatię, a to z tego prostego względu, że Olivia traktowała go normalnie. Traktowała go jak człowieka, którym był tu i teraz, a nie jak swoje wyobrażenie o osobie, którą Riggs pozostawał w liceum – z czym Simon ewidentnie miał problem. Choć Chris nie wiedział, że Liv mimo wszystko trochę patrzyła na niego przez pryzmat tego, co myślała o nim w liceum. Niemniej teraz, kiedy siedzieli w lokalu i popijali zamówione napoje, sączący piwo Chris zastanawiał się, co zrobić, by czym prędzej się stąd ewakuować. I to razem z Olivią. Mogli sami pójść gdzieś indziej, lub umówić się na kolejne spotkanie bez tej dwójki, z którą zmuszeni byli współpracować.
— Tak, bardzo — bąknął Ian tuż po tym, jak kręcąca się przy ich stoliku kelnerka odwróciła się na pięcie i odeszła. Jej mina sugerowała, że pomyślała sobie o starszym mężczyźnie dokładnie to samo, co wcześniej Liv, przez co Riggs gotów był oddać sprawiedliwość młodej kobiecie. Może i mogła zainteresować się Ianem, ale teraz, kiedy okazało się, że w domu czekała na niego ciężarna żona, to zainteresowanie momentalnie straciła i była to jedyna słuszna odpowiedź na tę informację.
Zagadnięty przez Olivię Christian przeniósł na nią wzrok i uśmiechnął się mimowolnie, kiedy w jej jasnych oczach dostrzegł żywe zainteresowanie. Nie była zblazowana jak Ian i zawistna jak Simon; ona pytała o to z czystej ciekawości, a to sprawiało, że Riggs z automatu chciał udzielić jej odpowiedzi.
— Abigail — poinformował, a kiedy padło pytanie o Natalie, wbrew sobie odrobine sposępniał. Mógł przedstawić ich aktualną sytuację Olivii, ale niekoniecznie chciał się zwierzać dwójce siedzących przy ich stoliku mężczyzn i to z oczywistych względów. — Natalie i Abigail mieszkają aktualnie z narzeczonym Natalie. I nie, nie jestem to ja — uściślił, uśmiechnął się krzywo i jednym haustem dopił swoje piwo. Skorzystał z okazji, że kelnerka wróciła z drinkiem dla Liv i zamówił kolejne piwo, bo widać pomimo myśli o ucieczce, zamierzał jeszcze chwilę tutaj posiedzieć. Z opresji w postaci własnego towarzystwa postanowił wybawić ich sam Ian.
— Słuchajcie, muszę się zbierać. Mam jeszcze na dzisiaj umówione służbowe spotkanie. Zdzwonimy się? — rzucił, już podnosząc się ze swojego miejsca. Christian skinął głową, spisał numer telefonu opuszczającego ich delikwenta, a potem tylko odprowadził go wzrokiem. Nie zatrzymywał go i nie protestował, bo ani trochę nie zależało mu na jego towarzystwie. Więcej, kiedy tylko za Ianem zamknęły się drzwi, Christian przeniósł ciężkie spojrzenie na Simona. Jakby delikatnie chciał mu zasugerować, że ten też mógłby już sobie pójść.
CHRISTIAN RIGGS
Gdyby nie wiedział, jak mają się sprawy w jej życiu, byłby naprawdę zdumiony, że kobieta o takim statusie może chcieć staczać się do takiego poziomu, bo tak na pierwszy rzut oka niczego nie powinno jej przecież brakować. Kto nie chciałby siedzieć na stołku prezesa i nie żyć od wypłaty do wypłaty, albo nie wyliczać sobie na waciki. Miał jednak sposobność być jakimś ułamkiem tego jej życia i dlatego zdawał sobie sprawę, że nic nie jest w nim czarno-białe, że od pewnego zdarzenia, wywróciło się ono do góry nogami, nawet jeśli nie tak dosłownie. Zmieniło się całkiem sporo, włącznie z samą Olivią, od której pewnie część osób się odwróciła, ale jego to nie ruszyło. Przyjaźnili się niezależnie od tego, jak im się w życiu powodziło, więc to, że coś się schrzaniło po drodze, nie oznaczało, że Olivia całkowicie straciła w jego oczach. Starał się jej pomagać, na tyle ile potrafił, ale też niczego nie sugerował, bo nie uważał, że doradzanie to jego mocna strona, poza tym, był święcie przekonany, że Olivia nie pozwoli sobie tak doszczętnie upaść, że zna te swoje granice i wie, w którym momencie należy się przed nimi zatrzymać, żeby za bardzo nie odjebać. Gdyby było inaczej, to nie wezwałaby go tutaj. Jakiś instynkt samozachowawczy wciąż posiada, nawet po solidnej dawce alkoholu i leków.
OdpowiedzUsuńWyprostował się przy ścianie, słysząc zaczepkę. To oznaczało, że zwracanie dobroci zostało opanowane i mogą spokojnie usadowić się w samochodzie.
— I tu się z tobą zgodzę — potwierdził nieskromnie, choć bez zarozumialstwa w głosie. Objął jej sylwetkę, gdy się zbliżyła i ruszył powoli w stronę samochodu, co rusz zerkając na jej stopy, żeby w tych szpilkach nie trafiły przypadkiem na jakąś nierówność w chodniku. Musiał docenić to, jak obcasy podkreślały jej nogi, ale wolał, żeby nie skręciła kostki właśnie teraz, w takim stanie, ani nigdy później. Skupił się więc na tym, żeby przeszli ten odcinek od ściany do auta bez szwanku.
— Mam w samochodzie — odparł, wolną ręką wyciągając z kieszeni klucz do auta. Nacisnął pilot i otworzył drzwi od strony pasażera, pomagając Olivii zająć wygodny fotel. Sięgnął też od razu po pas bezpieczeństwa, który przeciągnął po jej sylwetce, wyręczając ją również i z tego, a potem otworzył schowek przed jej kolanami, wyciągnął najpierw zegarek i po chwili wyszperał paczuszkę miętowych dropsów. — Tylko się nie zadław — zaznaczył, podając Olivii szeleszczące opakowanie. Liczył na to, że ssanie po pijaku jej nie przerośnie. Jakkolwiek to brzmi.
Zamknął drzwi lekkim pchnięciem i za moment pakował się już na miejsce za kierownicą. Zapiął zegarek na nadgarstku, zanim uruchomił auto.
— Możemy coś zamówić, Livie — zgodził się. — Masz ochotę na coś konkretnego? — Spojrzał na nią z lekko uniesioną brwią. Najszybszą opcją zawsze był fastfood, ale wolał go nie proponować, nie wiedząc, czy w ostatnim czasie Olivia jadła coś innego, niż właśnie to. Powinna trochę o siebie zadbać, zwłaszcza w takim stanie, a ponieważ ona tego nie zrobi, musiał zrobić to on. Oczywiście, na tyle, na ile ona mu pozwoli.
Tanner Morgan
Takich osób, które zwracają się do niego bezinteresownie, ma zaledwie garstkę, ale to mu w zupełności wystarcza, jednak już bez względu na to – sam nie jest wcale lepszy. Też odzywa się do ludzi tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje, i stąd równocześnie pozwala na to samo innym, czyli na istnienie tylko w razie potrzeby. Nie przeszkadza mu to, bo nie potrzebuje wokół siebie ludzi bezużytecznych, a w tych relacjach, w których chodzi o przysługę za przysługę, odnajduje się akurat bezbłędnie, bo one po prostu mu się przydają do wielu różnych interesów. I nie trzeba się zbytnio starać, nie trzeba dzwonić raz w miesiącu i urządzać sztampowych pogawędek o niczym, na które tylko marnuje się czas – wystarczy zaproponować własne wsparcie i można korzystać z zasobów, które posiada ktoś inny. Krótka piłka i świetny deal, z którego obie strony wychodzą zadowolone. Co prawda, jego znajomość z Olivią wygląda zgoła inaczej, bo ona ciągnie się nieprzerwanie od licealnych czasów, ale wcale nie mierzi go jej zmienna częstotliwość, czyli że raz widują się nadzwyczajnie często, a innym razem przypominają sobie po kilku miesiącach. To, co jest w niej stałe, to zaufanie, które istniało, istnieje, i które będzie istnieć jeszcze przez wiele lat, chyba, że któreś z nich świadomie spróbuje je nadwyrężyć, co wydaje się raczej niemożliwe, bo po cholerę mieliby to robić. On nie zamierzał działać na jej szkodę, a ona na jego raczej też. A jeśli Olivia czeka na to, żeby jej powiedział, że ma iść się pierdolić, to tak – jest to możliwe, tylko nie w tym sensie, którego oczekiwała, a bardziej w tym, o którym myślała w kontekście zadławienia się. Oboje dobrze wiedzą, jak mógłby skończyć się ten wieczór. Minusem jest natomiast to, że nie wyrzygała przy okazji tych sercowych problemów, które stale się w niej gnieżdżą, bo z pewnością byłoby jej o niebo lżej, ale nic straconego – noc się jeszcze nie skończyła.
OdpowiedzUsuńSkinął głową twierdząco, przyjmując jej odpowiedź, i wyjechał z miejsca parkingowego, obierając azymut na indyjską knajpę, którą kojarzył w pobliskim rejonie. Nie jadł tam już lata świetlne, ale nie sądził, że takie jedzenie mogłoby się jakoś szczególnie zepsuć, więc o jakość się nie martwił. Ustawił nawiew na temperaturę pokojową i złapał swobodnie kierownicę, a gdy usłyszał pytanie, zerknął krótko na Olivię, taksując wzrokiem jej sylwetkę, jakby to na tej podstawie miał wydać swoją opinię.
— Zależy, o co konkretnie pytasz — stwierdził, uśmiechając się kącikiem ust, bo trochę się teraz droczył, ale ponieważ pojawiła się okazja do powiedzenia paru rzeczy wprost, zamierzał z niej skorzystać. — Nie jesteś fatalna, Liv — odpowiedział, kręcąc głową. — Jesteś jedną z piękniejszych i ciekawszych kobiet, jakie znam, ale od wypadku stałaś się zbyt autokrytyczna, co próbujesz rekompensować sobie właśnie takimi stanami, w jakim jesteś dziś i w jakim byłaś już wiele razy i jeszcze wiele razy pewnie będziesz. To pomaga, ale tylko na chwilę, więc co rusz do tego wracasz, jak do narkotyku — powiedział bezpośrednio, nie bawiąc się w żadne czułe słówka, bo sytuacja jest oczywista, a on po prostu na nią wskazał. — Nie przestaniesz się tak czuć, dopóki stale będziesz wypierała pewne fakty... ale wiesz, że ja nie jestem od tego, żeby prawić ci morały. — Spojrzał na Olivię, dostrzegając, że znalazła sobie pozycję, która sprzyja tej przejażdżce. Wrócił uwagą za przednią szybę i zdjął nogę z gazu, gdy zbliżali się do skrzyżowania z sygnalizacją świetlną, która z daleka błyszczała kolorem czerwonym.
Tanner Morgan