aktualności

24.12.2025
Wesołych Świąt!
Kochani, życzymy Wam Wesołych Świąt! Zdrowia, szczęścia oraz pomyślności! Najedzcie się pysznego jedzonka, nacieszcie bliskimi i odpocznijcie, a do nas wróćcie pełni sił i zapału do pisania wąteczków 💙
15.12.2025
Porządki po liście obecności
Przeprowadzono ostateczne porządki po liście obecności. Z listy autorów usunięto maile osób, które się na nią nie wpisały, a karty postaci przeniesiono do kosza (z którego są one automatycznie usuwane po 90 dniach).
14.12.2025
Azyl to też niewola...
Wszystkich zainteresowanych grą na blogu fantasy zapraszamy na The Last Salvation, które pozostaje otwarte dla wszystkich istot paranormalnych poszukujących azylu...
6.12.2025
Koniec listy obecności
Karty postaci autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały usunięte z linków. Po 10grudnia karty postaci zostaną usunięte z listy postów i przeniesione do kosza.
01.12.2025
Lista obecności
Na blogu pojawiła się lista obecności. Prosimy o wpisywanie się. Lista potrwa do 5.12.2025.
11.11.2025
Porządki po liście obecności
Przeprowadzono ostateczne porządki po liście obecności. Z listy autorów usunięto maile osób, które się na nią nie wpisały, a karty postaci przeniesiono do kosza (z którego są one automatycznie usuwane po 90 dniach).
06.11.2025
Koniec listy obecności
Karty postaci autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały usunięte z linków. Po 10 listopada karty postaci zostaną usunięte z listy postów i przeniesione do kosza.
01.11.2025
Lista obecności
Na blogu pojawiła się lista obecności. Prosimy o wpisywanie się. Lista potrwa do 5.11.2025.
31.10.2025
Aktualizacja regulaminu bloga
W Regulaminie dodano punkt dotyczący rozwiązywania sporów między autorami. Prosimy o zapoznanie się z nim.
26.10.2025
Wgranie poprawki
W kodzie wgrano poprawkę dotyczącą wyświetlania szablonu na urządzeniach mobilnych. Wszystkim pomocnym duszyczkom - dziękujemy ♥
24.10.2025
Aktualizacja szablonu
Po trzech latach nasz kochany NYC doczekał się nowej szaty graficznej ♥ Jeśli dostrzeżecie jakieś nieprawidłowości, prosimy o ich zgłaszanie w zakładce Administracja.

05/11/2015

[KP] Look at me, it makes me melt

SAVY JONES

Savannah Jones - ur. 12.12.1991 w Savannah, w stanie Georgia - prawniczka w kancelarii Hale & Rowe - ukończony Harvard z wyróżnieniem - specjalizacja prawo handlowe i spory korporacyjne - córka gubernatora stanu Georgia i prokuratorki - wnuczka Sawyera Jonesa, mistrza destylacji i producenta jednej najbardziej cenionych whisky w USA, Moonrise Distillery's Georgia Bourbon and Rye Whiskey, destylarnia została sprzedana przed pięcioma laty, czyniąc rodzinę Jones multimilionerami - od dziesięciu lat mieszkanka Nowego Jorku - właścicielka apartamentu na Upper West Side - miłośniczka Broadwayu, Taylor Swift i języków obcych - utrapienie swojego szefa - weekendy spędza poza miastem, w Montauk, gdzie pomaga swojej przyjaciółce prowadzić bar 

Savannah Jones używa swojego pełnego imienia tylko, gdy podpisuje dokumenty. Nie Savanah, a Savy. Wchodzi do sali sądowej z miną, jakby miała zaraz kogoś zniszczyć i najczęściej tak właśnie się dzieje, bo uwielbia wygrywać. Rocznik ’91, Harvard Law, błyskotliwa, bezczelnie pewna siebie. Nie nosi garsonki, tylko idealnie skrojone garnitury, a na biurku zawsze stoi kubek z napisem not your intern. W pracy jest szybka, konkretna, nieludzko skuteczna. Nie lubi tracić czasu, ani swojego, ani cudzego. Czas to pieniądz, a to też dwie najważniejsze waluty w Nowym Jorku.

Nie ma w niej grama naiwności. Przeszła przez kilka kancelarii, zanim dostała się do tej, o której marzyła i w której wiedziała, że może grać z najlepszymi. Mówi to, co myśli, i często za to płaci – ale nigdy nie cofa swoich słów. Ludzie w biurze mówią, że pewnego dnia wyleci za to na bruk, ona na to tylko wzrusza ramionami. Wie, że jeśli chcesz być słyszana w pokoju pełnym mężczyzn po pięćdziesiątce, musisz mówić naprawdę głośno. Partnerzy ją cenią, młodsi się jej boją, a klienci chcą mieć po swojej stronie. Nigdy nie prosi o pomoc, nigdy nie pokazuje słabości. Wie, że świat prawa nie ma litości dla kobiet, które się wahają. Ona się nie waha. Nigdy.

Po godzinach nie ma jej w mediach społecznościowych, nie pije na firmowych imprezach, nie plotkuje. Ma swoje, dobrze strzeżone, życie prywatne. Czasem znika na weekend, wraca z lekkim uśmiechem i nową energią do pracy. Jest twarda, ale nie zimna. Potrafi być lojalna, jeśli ktoś na to zasługuje. A kiedy raz komuś zaufa, staje się jego największym sprzymierzeńcem. Problem w tym, że takich ludzi w jej świecie prawie nie ma...

14 komentarzy:

  1. Ethan Hale stał przed drzwiami gabinetu Savy Jones już od pięciu minut. Nie dlatego, że nie miał co robić. Miał. Kalendarz pękał w szwach, telefon dzwonił co kilka minut, a w skrzynce czekały maile od klientów, którzy oczekują cudów w terminie do końca dnia. Ale dziś, po raz pierwszy od dawna, nie było w nim ani odrobiny ochoty, by iść na którekolwiek ze spotkań. Kiedyś takie poranki miały smak adrenaliny - pierwsza kawa, briefing, rozmowy, od których zależały milionowe kontrakty i jego reputacja. Teraz, w wieku czterdziestu ośmiu lat, z kawą numer trzy w dłoni, patrzył na swoje odbicie w szklanych drzwiach i łapał się na tym, że bardziej interesuje go to, czy Savy Jones w końcu nauczy się być punktualna, niż wynik sprawy, którą prowadzi dla jednego z największych funduszy inwestycyjnych w kraju.
    Kryzys wieku średniego? Być może. Ale Ethan nie zamierzał się do tego przyznać. Ani przed sobą, ani przed nikim. Bo Hale nie przyznaje się do słabości. Nigdy. A już na pewno nie do tego, że jego najbardziej niebezpiecznym nawykiem jest obserwowanie, jak Savannah Jones wbiega do biura, spóźniona, z kawą w dłoni i wyrazem twarzy, który mówi: „nawet nie zaczynaj, Hale.”
    Jones.
    Savy.
    Miał wrażenie, że wypowiadał jej nazwisko częściej, niż powinien i częściej, niż wypadało. Było jak dźwięk, który zostaje w głowie, nawet gdy piosenka dawno się skończyła. Pracował z nią trzy lata, a wciąż nie potrafił przejść obok niej obojętnie. Nie dlatego, że jest piękna - choć jest - tylko dlatego, że z jakiegoś powodu działa na niego jak zapalnik. I przypominała mu, że mimo perfekcyjnej rutyny, mimo nienagannego garnituru i reputacji człowieka, który nigdy nie przegrywa, życie nie jest tak uporządkowane, jakby chciał. Savannah Jones była zdecydowanie jego najtrudniejszym przypadkiem. A to mówi coś o człowieku, który przeszedł przez dwadzieścia pięć lat prawa korporacyjnego, dwie sprawy przed Sądem Najwyższym i jedno nieudane małżeństwo.
    Widzi ją z daleka, gdy wychodzi z windy: szybki krok, torba, kawa, ten lekko zirytowany wyraz twarzy, który znał już na pamięć. Spóźniona. Oczywiście. Gdyby w „Hale & Rowe” przyznawano nagrody za niepunktualność, miałaby już całą półkę statuetek. I może właśnie dlatego Ethan stał teraz przed jej drzwiami, zamiast siedzieć na zebraniu z zarządem. Bo nic nie poprawiało mu humoru bardziej niż widok Savy Jones, gdy orientuje się, że wpada prosto w jego sidła.
    - Pani Jones, spóźniona o dziewięć minut - powiedział, gdy zbliżyła się do niego. - Na spotkanie, które sama zaplanowała.
    Patrzył, jak zaciska szczękę. Jak walczy z tym, żeby się nie przewrócić oczami. A potem uśmiecha się. Zuchwale. Jak zawsze. Ten uśmiech to broń masowego rażenia. Ostra, bezczelna, z gracją kobiety, która doskonale wie, że mogłaby go rozbroić, gdyby tylko chciała.
    Ethan uniósł brew, udając, że nie słyszy ironii w wymówce, która właśnie opuściła jej usta, choć dobrze ją znał. Jest w tym tonie coś, co sprawia, że czuje się młodszy, nawet jeśli wie, że to tylko złudzenie. Bo to, co dzieje się między nimi, od dawna balansuje na granicy profesjonalizmu i czegoś, o czym nigdy nie powinien więcej myśleć.
    Popatrzył na nią dłużej niż powinien. I jak za każdym razem, wspomnienia same powracają. Tamten wieczór w barze w West Village, whisky z lodem, śmiech kobiety, która wtedy wydawała się tylko przypadkową nieznajomą. Miała na sobie skórzaną kurtkę, a w sobie coś niebezpiecznego, coś, co wtedy uznał za czystą spontaniczność. Nie wiedział jeszcze, że to będzie go prześladować przez lata. A on, po kilku drinkach i jednym zbyt szczerym pytaniu o to, czy naprawdę wierzy w szczęśliwe zakończenia, skończył z nią w swoim łóżku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie był to pierwszy raz, kiedy spędził noc z kimś poznanym w barze. Ale był to pierwszy raz, kiedy po przebudzeniu nie potrafił wyrzucić tej osoby z głowy. A później przyszło poniedziałkowe spotkanie z nowymi pracownikami w „Hale & Rowe”... I Savannah Jones - ta sama kobieta z baru, siedziała naprzeciwko niego, z uśmiechem i teczką pełną rekomendacji. Otworzył wtedy usta, żeby coś powiedzieć, ale tylko skinął głową i podpisał dokument, nie zdając sobie sprawy z tego, że podpisuje pakt z diabłem. Wiążący na czas nieokreślony, bo Jones okazała się piekielnie skutecznym prawnikiem. Od tamtej pory było między nimi milczące porozumienie, że nie wracają do tamtej nocy.
      Nigdy.
      A on przestał podrywać młodsze kobiety w barach, bojąc się powtórki z rozrywki.
      Stojąc teraz przed jej drzwiami, widząc, jak próbuje ominąć temat i jego samego, wie, że to ich własny, mały rytuał. Savy się spóźnia, on udaje twardego, ona odbija piłeczkę, a pod całą tą warstwą sarkazmu tli się coś, czego nigdy nie wypowiedzą na głos.
      Gdy grozi mu kadrami, tylko uśmiecha się w duchu, na twarzy wciąż mając ten sam wyraz. Nie przesuwa się od razu. Chce jeszcze przez moment popatrzeć na sposób, w jaki unosi brew, na ruch jej dłoni, gdy odstawia kubek na stolik. Drobiazgi, które zbiera w pamięci, choć nigdy nie przyznałby się do tego przed nikim. Ani przed sobą. Przecież jest jego podwładną…
      W końcu ustępuje, z pozornym brakiem emocji i robi krok w bok… Kiedyś musi przecież odpuścić i pójść na to zebranie zarządu.

      Ethan Hale

      Usuń
  2. Słowa kobiety zawisły w powietrzu, a Ethan zamarł, czując, jak napięcie rozchodzi się po biurze szybciej niż zdążyłby wypowiedzieć jakikolwiek sarkastyczny komentarz, odbijając piłeczkę. A był przecież dobry w gaszeniu emocji ironią, w robieniu z powagi żartu, a z żartu broni. Ale nie tym razem. Na ułamek sekundy jego ciało zdradziło wszystko, czego nie chciał pokazać. Jakby całe te trzy lata, cała starannie zbudowana Ethana Hale’a - mentora, szefa i opanowanego profesjonalisty - posypała się w pył po jednym zdaniu.
    „Kiedyś był pan bardziej skłonny robić mi miejsce.”
    Nie musiała nawet nic więcej dopowiadać. Oboje wiedzieli, co znaczyło „kiedyś”. Oboje wiedzieli, gdzie to „miejsce” się znajdowało.
    „Cholera, Jones.”
    Zanim zdążył się powstrzymać, uniósł brew. Stary nawyk, który kiedyś rozśmieszał kobiety, a ją najwyraźniej tylko prowokował do pyskówek. Zobaczył, jak jej spojrzenie drgnęło, jak w oczach błysnęło coś pomiędzy zakłopotaniem a zuchwałością. I właśnie to w niej było najbardziej niebezpieczne, ta mieszanka odwagi i strachu, która działała na niego jak narkotyk.
    Trzy lata. Tyle minęło od tamtej nocy. Trzy lata, odkąd spotkał ją w barze w West Village, nim jeszcze wiedział, że przyjdzie mu być jej szefem. Pamiętał każdy szczegół. Jak siedziała przy barze, z tą miną kobiety, która doskonale wie, czego chce, ale równie dobrze wie, że nie powinna tego chcieć. Jak powiedziała mu, że ma dosyć mężczyzn, którzy nie wiedzą, czego szukają. A on - wówczas lekko pijany, trochę znudzony, a trochę zafascynowany - odpowiedział, że wie aż za dobrze czego szuka.
    Teraz stała przed nim. W jego firmie. Z torbą przewieszoną przez ramię, z tą samą iskrą w oczach, którą próbował ignorować, odkąd tylko przekroczyła próg „Hale & Rowe” trzy lata temu.
    „Na litość boską, Ethan, przestań.”
    Miał czterdzieści osiem lat i naprawdę nie powinien dawać się wytrącać z równowagi kobiecie, która była młodsza od niego o półtorej dekady i pracowała w jego zespole. Ale Savy Jones nie była zwykłą współpracowniczką. Nigdy nie była. Od pierwszego dnia widział w niej coś, co cholernie go niepokoiło - błysk, który przypominał mu, że życie to nie tylko kontrakty i rozprawy… To było irytujące. A jeszcze bardziej irytujące było to, że ten błysk działał na niego codziennie tak samo jak wtedy w barze.
    Idiota.
    Od trzech lat udawał, że nic się nie wydarzyło. Że to była tylko noc, jedno zbliżenie, bez większego znaczenia. Wtedy jeszcze mógł sobie wmawiać, że to nic nie znaczyło. Ale potem pojawiła się w jego biurze, w eleganckim garniturze, z teczką pełną dokumentów i spojrzeniem, które mówiło, że ma zamiar zająć miejsce u jego boku. Nie w łóżku. W pracy.
    I to chyba właśnie wtedy przegrał z kretesem.
    Teraz patrzył, jak stoi naprzeciwko niego, z tą miną, którą znał aż za dobrze: udawanej obojętności. Wiedział, że zaraz spróbuje się wyrwać, rzuci jakąś złośliwość, może odwróci wzrok, może się uśmiechnie. Ten uśmiech, który potrafił rozwalić mu cały dzień.
    Chciał coś powiedzieć, coś chłodnego, profesjonalnego. Ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Bo mimo upływu lat, mimo tego, że zbudował między nimi mur z zasad, hierarchii i lodowatej grzeczności, wciąż pamiętał, jak brzmiało jej imię, kiedy mówił je nie jako szef, tylko jako mężczyzna, który chce więcej…
    Savy.
    Odchrząknął, poprawił mankiet koszuli i wymusił na sobie ton, który brzmiał neutralnie.
    - Naprawdę? - spytał spokojnie, pozwalając, by w jego głosie zabrzmiała nuta rozbawienia. - To musi być wyjątkowo selektywne wspomnienie, skoro pamięta pani tylko to. Szczególnie w poniedziałkowe poranki.
    „Trzy lata - pomyślał. - Trzy lata, a wciąż reaguję na nią jak idiota.”
    Skinął w końcu głową i pozwolił jej wejść do gabinetu. Zerknął za nią, na jej sylwetkę, na sposób, w jaki odrzuciła włosy, udając, że wszystko jest w porządku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest.
      Żadne z nich nie jest.
      Wsunął dłonie głębiej w kieszenie i wypuścił powietrze przez nos.
      - Czasami, Jones - mruknął cicho pod nosem, bardziej do siebie niż do niej - mam wrażenie, że los naprawdę ma pokręcone poczucie humoru.
      A potem, jakby nic się nie stało, ruszył korytarzem w stronę sali konferencyjnej, udając, że jego życie wcale nie przypominało tykającej bomby, w której każda rozmowa z nią była jednym krokiem bliżej detonacji.
      Ethan Hale

      Usuń
  3. Jeszcze przez chwilę stał w miejscu, patrząc na zamknięte drzwi jej gabinetu. Wzrok zatrzymał się na tabliczce z napisem „Savannah Jones, Associate Partner”, a on czytał to nazwisko raz po raz, z tą dziwną uporczywością człowieka, który nie chce przyznać, że coś właśnie wymknęło mu się spod kontroli. Ale drzwi pozostały zamknięte. Obojętne, jak Savy przed chwilą. W końcu wypuścił powietrze przez nos, w geście, który zdradzał irytację bardziej niż jakiekolwiek słowa. Oto znowu stał tam, jak stary głupiec, rozdarty między rozsądkiem a wspomnieniem. Między tym, kim powinien być, a kim był przy niej.
    Nie powinien był się zatrzymywać. Nie powinien był nic mówić o jej spóźnieniu. Wystarczyłoby, żeby przeszedł obok, obrzucił ją jednym z nic nieznaczących spojrzeń, jakimi szef obdarza współpracownicę. Ale nie, oczywiście, że musiał zareagować. Zawsze musiał. Inaczej by się udusił. Jakby coś w jej sposobie w jaki podnosiła na niego wzrok, w tym, jak wyzywająco unosiła podbródek, wyciągało z niego najgorsze odruchy.

    „Nie mam w zwyczaju wracać myślami do przypadkowych spotkań.”

    To zdanie wciąż dźwięczało mu w głowie. Tak, jakby nie była w stanie po prostu przejść obok. Musiała uderzyć. Trafnie. Tam, gdzie zakłuje. Bo znała go zbyt dobrze. Znała go sprzed tych trzech lat z nocy, gdy pozwolił sobie na coś więcej niż biurowy dystans. Z nocy, gdy jeszcze potrafił się śmiać, zanim całe to jego życie zaczęło przypominać zbiór kontraktów i rozczarowań, że zamiast wyciągnąć ją na kolacje, wyciąga ją na sprawy sądowe.
    Przesunął dłonią po karku i ruszył w stronę swojego gabinetu. To zawsze tak wyglądało. Drobne starcie, kilka zdań, a potem pół dnia skupienia diabli wzięli. Kiedyś powiedziałby, że to przez nią. Teraz był na tyle szczery wobec siebie, by przyznać, że wina leżała po jego stronie.
    Zamknął drzwi za sobą, podszedł do biurka i przez moment patrzył w okno. Niezmiennie ten sam widok, dostojny Manhattan, perfekcyjnie uporządkowany. Taki, jakiego od siebie wymagał. Ale w jego głowie, wcale nie było porządku. Wciąż słyszał jej głos. Czuł, jak jej obecność zostaje w powietrzu, jak zapach perfum, którego nie da się zignorować.
    Była inna niż reszta. Niebezpiecznie inna. Nie próbowała mu schlebiać. Nie grała uległej. Potrafiła rzucić w niego słowem ostrym jak brzytwa i zrobić to z uśmiechem, jakby wiedziała, że w tej grze granice są tylko iluzją. Nie powinna była mu się podobać. Była ryzykiem. I może właśnie to w niej go pociągało najbardziej.
    Oparł dłonie o blat biurka, pochylił się lekko i zamknął oczy. Miał czterdzieści osiem lat, nazwisko, które w środowisku prawniczym znaczyło więcej niż tytuł, konto w banku, które pozwalało mu żyć jak chciał. A mimo to jedna kobieta, młodsza, błyskotliwa i nieprzewidywalna, potrafiła sprawić, że tracił grunt pod nogami jak chłopak, który po raz pierwszy się zakochał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Cholera, Hale. Zbieraj się.”

      Zerknął na zegarek. Dziewiąta dwadzieścia. Za dziesięć minut miał spotkanie z klientem.
      Powinien się przygotować. Otworzyć plik, przejrzeć notatki, zrobić to, co robił zawsze.
      Zamiast tego usiadł i przez chwilę wpatrywał się w ekran, który odbijał jego twarz. Zmęczoną, ze zmarszczkami wokół oczu i cieniem, który nie miał nic wspólnego z oświetleniem biura.
      Nie wiedział, co było gorsze. To, że wciąż pamiętał każdy szczegół tamtej nocy, czy to, że czasem miał wrażenie, że ona pamiętała dokładnie tyle samo?
      Podniósł filiżankę kawy i mruknął sam do siebie:
      - Świetnie, Hale. Wygląda na to, że masz wszystko pod kontrolą…
      Upił łyk zimnej już kawy, a na jego ustach pojawił się ten sam, ironiczny półuśmiech, którego Savy tak nienawidziła. A który, jak dobrze wiedział, pojawiał się tylko wtedy, gdy zaczynał tracić grunt pod nogami.

      Ethan Hale

      Usuń
  4. Spotkanie trwało czterdzieści minut, ale Ethan miał wrażenie, że spędził tam pół dnia. Siedział naprzeciwko klienta z jednej z największych korporacji w Nowym Jorku, który mówił jak człowiek przekonany, że pozjadał wszystkie rozumy, a mimo to nie potrafił przestać myśleć o jednym krótkim mailu, który dostał od Savy tuż przed wejściem do sali konferencyjnej.
    „Przyjrzę się po spotkaniu. Jeśli zdążę, to może nawet obejdzie się bez spóźnienia.”
    Ironia w najczystszej postaci. Właśnie taka, jaką opanowała do perfekcji. To nie był przypadek, że wysłała to akurat teraz. Wiedziała, że zobaczy to przed spotkaniem, że nie będzie miał czasu odpowiedzieć, że będzie musiał siedzieć przez czterdzieści minut, udając, że go to nie ruszyło.
    Podziękował klientowi, wymienił uściski dłoni i kilka chłodnych zdań o dalszych krokach, a potem, gdy tylko drzwi się zamknęły, pozwolił sobie na ciche westchnienie z rozbawienia.
    - Jones, Jones, Jones... - mruknął pod nosem, ruszając w stronę swojego gabinetu.
    Jej nazwisko brzmiało w jego ustach zaskakująco delikatnie, jakby mimo całej uszczypliwości, którą kierowali ku sobie, było w tym coś, co nie dało się sklasyfikować w kategoriach służbowych. Kiedy wszedł do swojego biura, zdjął marynarkę, rozpiął mankiety koszuli i oparł się biodrem o biurko. Na moment przymknął oczy. Nie potrafił zrozumieć, jakim cudem ta kobieta, zaledwie obecnością, potrafiła wytrącić go z równowagi. Zerknął na ekran laptopa. Jej wiadomość nadal tam była, wyświetlona na górze skrzynki odbiorczej. Krótkie zdanie, trzy kropki, niby nic, a jednak.
    Wiedziała, co robi. Zawsze wiedziała. Usiadł w końcu i wystukał kilka słów na klawiaturze.
    „Zaskakująco ambitnie jak na kogoś, kto ma problem z punktualnością.”
    Zawahał się przez chwilę, po czym dopisał jeszcze:
    „Proszę się nie przemęczyć. W końcu to dopiero poniedziałek.”
    Kliknął „wyślij” i oparł się w fotelu, obserwując, jak wiadomość znika ze skrzynki. Wiedział, że gdy tylko to przeczyta, uniesie brew, może uśmiechnie się półgębkiem, może nawet mruknie coś pod nosem. Wiedział też, że nie zostawi tego bez odpowiedzi. Nigdy nie zostawiała.
    Odchylił się lekko i spojrzał przez okno na panoramę miasta. Szary listopadowy dzień, deszcz zawisł nad Manhattanem. Idealne tło do tego, żeby znowu bawić się w tę ich uzależniającą grę. Nie powinien był się w to wciągać. Znał granice, sam je ustalał. Ale prawda była taka, że od jakiegoś czasu ich relacja przypominała taniec na cienkim lodzie. Niebezpiecznie przyjemny, ale cholernie ryzykowny.
    Przypomniał sobie, jak wyglądała dzisiaj rano. Zadziorna pewność w oczach, lekko rozchylone usta, które wypowiadały jego nazwisko w sposób, którego żaden współpracownik nie odważyłby się powtórzyć. Była wyzwaniem. Nie w oczywisty sposób. Nie takim, które można było rozwiązać jednym zdaniem. A on zawsze lubił wyzwania.
    Złapał filiżankę, upił łyk zimnej kawy i uśmiechnął się lekko pod nosem.
    - Dobrze, Jones. Skoro chcesz grać, to zagrajmy.
    Otworzył kalendarz, przewinął do popołudnia i dodał nowy wpis:
    „13:00 — Spotkanie w sprawie umowy Collins Eng (Jones, Hale)”
    Bez żadnych dodatkowych notatek. Bez uzasadnienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kliknął „zapisz” i spojrzał na godzinę. Do trzynastej zostały dwie godziny. Wystarczająco długo, by dać jej czas na domysły. Przez moment przyłapał się na czymś, czego dawno nie czuł, na lekkim napięciu, oczekiwaniu. Nie na kolejny kontrakt. Na nią.
      Wiedział, że kiedy przyjdzie o piętnastej, udawać będą, że to zwykłe spotkanie. Ona z laptopem i ironicznym uśmiechem, on z dokumentami i tą pozorną obojętnością. A pod stołem, w niewidocznej przestrzeni między słowami, znów będzie iskrzyć.
      I tak właśnie lubił najbardziej.
      I kiedy na jego ekranie mignęło powiadomienie o nowym mailu, uniósł brew.
      Oczywiście, że nie kazała mu czekać długo.
      Ethan Hale

      Usuń
  5. Ethan zauważył jej odpowiedź dokładnie w chwili, w której się pojawiła. „Jones”. Krótki podgląd treści wysunął się w rogu monitora i, zanim jeszcze kliknął, kącik jego ust drgnął w uśmiechu.
    „Pana troska jest wzruszająca, Hale…”
    Oczywiście, że wbiła pazur, jak zawsze. I tak samo jak zawsze, poczuł to znajome, nielogiczne, absurdalnie młodzieńcze ukłucie satysfakcji w żołądku. Dokładnie taka, jaką lubił, ostrą, inteligentna, pełna niedopowiedzeń. Przez chwilę przyglądał się ekranowi, jakby analizował jakąś złożoną klauzulę prawną, ale tak naprawdę po prostu smakował to jedno zdanie.
    „…nie martwię się o poniedziałki. Bardziej martwią mnie ludzie, którzy próbują zapełniać sobie grafik moim kosztem.”
    Znał ją. Znał jej ruchy, nawyki, sposób, w jaki udawała obojętność, kiedy tak naprawdę wszystko w niej było ledwie widoczną reakcją, ale widoczną dla kogoś, kto patrzył wystarczająco uważnie. A on patrzył. Zbyt uważnie, jak na szefa. Zbyt uważnie, jak na kogokolwiek kto prawa do tego nie miał.
    Złapał swoją kawę, przechylił ją, ale nie wypił. Myślami był gdzie indziej. Przy tym, jak wyglądała, kiedy przewracała oczami. Jak zaciskała usta, gdy się denerwowała. Jak w milczeniu akceptowała wyzwanie, które przed nią rzucał i jak zawsze je podejmowała.
    Wrócił do pracy tylko pozornie. Co kilka minut zerkał na zegarek. Nie dlatego, że miał obawy o punktualność. Ona była zawsze punktualna. Dlatego, że miał głupie, irracjonalne wrażenie, że ona również nie potrafi traktować go wyłącznie, jako jej szefa.
    Kiedy wybiła godzina spotkania, odsunął dokumenty i złożył je równo. Usłyszał jej obcasy jeszcze zanim sięgnęła klamki. Zerknął na nią dokładnie w momencie, w którym otworzyła drzwi. Stała tam z teczką, z tą swoją maską profesjonalizmu, która drżała, jeśli ktoś wiedział, gdzie patrzeć. A on wiedział.
    - Punktualna - powiedziała, a w jej głosie było to delikatne, drobne szturchnięcie, które równie dobrze mogłoby być dotykiem.
    Usiadła naprzeciwko niego, rzucając wyzwanie spojrzeniem, jakby chciała udowodnić, że on nie zrobi na niej żadnego wrażenia. Co było zabawne. Bo robił, wiedział to. I ona też wiedziała, że on wie.

    - Zrujnujmy sobie dzień. Razem - dodała z tą złośliwą elegancją, która była jej znakiem rozpoznawczym.
    Ethan oparł się powoli, splótł dłonie na stole i przez krótką, ledwie zauważalną sekundę pozwolił kącikowi ust unieść się nieco wyżej.
    - Jak sobie życzysz, Jones.
    I choć na stole leżała umowa Collins Eng, a w kalendarzu widniało pół dnia spotkań, on był absolutnie pewien, że jedyne, co dzisiaj naprawdę się liczy to ta gra. Ten rytm. Ten dziwny, napięty mikroświat, który budowali za każdym razem, kiedy zamykali za sobą drzwi. Wiedział też, że nie zachowują się jak profesjonaliści. Nie, gdy przychodiz im pracować tylko we dwójkę, gdy nikt nie śledzi uważnie przebiegu ich rozmów, gestów i dwuznacznych zaczepek, którymi się obdarowują. Praca w grupie jest dla nich bezpieczniejsza, ale James Collins wyraźnie zaznaczył, że chce przy tej umowie tylko tę dwójkę, nikogo więcej.
    Ethan przesunął teczkę na bok, choć wcale nie zamierzał jeszcze przechodzić do dokumentów. Nie od razu. Savy udawała, że czegoś szuka w swoich notatkach, ale on widział, jak napina jej się szczęka ledwo zauważalnie, lecz dla niego wyraźnie. To był jej sposób na odzyskiwanie równowagi. Porządkowanie czegoś, czegokolwiek. Przekładanie papierów, przesuwanie zakładek, notowanie czegoś, co i tak ma w pamięci. Zawsze robiła to wtedy, kiedy czuła jego wzrok. A on ją obserwował bez wstydu. Jakby analizował ruch przeciwnika w sali sądowej, a nie swoją pracownicę podczas zwykłego poniedziałkowego spotkania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Widzę, że kawa nie działa - powiedział spokojnie, takim tonem, który z zewnątrz brzmiał neutralnie, a pod spodem był podszyty wszystkim innym.
      Lekko uniosła głowę, nie odrywając palców od teczki. Zacisnęła usta, ale na sekundę w jej spojrzeniu zamigotało coś żywego, zadziornego. Coś, co bardzo dobrze pamiętał. Coś, co przez lata próbował trzymać na dystans, bo był starszy, bo był jej szefem, bo miał więcej do stracenia niż ktokolwiek na tym piętrze. Ale gdyby ktoś kazał mu teraz wyjaśnić, dlaczego wciąż pozwala, by te granice były tak niebezpiecznie elastyczne… prawdopodobnie nie umiałby odpowiedzieć.
      - Dobrze - powiedział, odchrząkając cicho, bardziej dla siebie niż dla niej. - Zanim przejdziemy do ustaleń z Collins Eng…

      Ethan Hale

      Usuń
  6. Ethan nie skomentował od razu przytyków, które robiła Savannah. Miał w sobie tę irytująco wypracowaną cierpliwość człowieka, który potrafił przetrzymać każdego w milczeniu, aż druga strona zacznie się wiercić na krześle.
    A ona, choć udawała pewną siebie, już się wierciła.
    Powoli odłożył pióro, splótł dłonie i oparł łokcie o stół dokładnie tak, jakby wchodził w rolę, którą doskonale grał od lat: prawnika, który ma absolutną przewagę. Tyle że tym razem nie chodziło o przewagę.
    - „Bone Fide Wealth”… - powtórzył za nią na chwilę milknąć, jakby szukając odpowiednich słów. - Na ich tle jesteś najbardziej wartościowym członkiem zespołu, jaki tam wejdzie. - Zawiesił głos. - Nawet jeśli udajesz inaczej.
    Jej brew drgnęła. Subtelnie, ale jednak to zauważył.
    - A poza tym… - Ethan odchylił się z powrotem, tylko na tyle, by znów móc spojrzeć na nią w pełnej perspektywie. - Gdybym chciał cię tu przetrzymywać do wieczora, uwierz mi, Savy… zrobiłbym to znacznie sprytniej niż zapraszając na trzynastą.
    Nie mrugnęła, ale widział, że ten komplement w nią trafił. Poświęcił sekundę, może dwie, na przyjrzenie się jej. Włosy miała upięte w elegancki, ale już lekko poluzowany kok; długopis przesuwał się nerwowo między palcami; lekko uniesione brwi, które zazwyczaj świadczyły o gotowości do ironii, lecz tym razem z jej ust nie wyszło ani jedno słowo.
    Nachylił się jeszcze bliżej. Może za blisko. Ale ona się nie cofnęła.
    - Zaprosiłem cię, bo jesteśmy trzy dni przed prezentacją, którą masz poprowadzić sama - przypomniał, opierając wzrok na jej oczach. - A jeśli wciąż uważasz, że to spotkanie to przypadek… to znaczy, że nie słuchasz mnie uważnie.
    Milczała. A milczenie Savy było rzadkie. Zwykle miała gotową ripostę, żart, sarkazm, dowcipny komentarz na wszystko. Teraz łapał ją w tej jednej chwili, w której przestawała bronić się ironią.
    - Więc - kontynuował, cofając się minimalnie, dokładnie na tyle, by przywrócić granice, ale nie spokój w sali konferencyjnej - zanim pójdziesz udawać „wartościowego członka zespołu” przed „Bone Fide Wealth”… upewnimy się, że jesteś przygotowana na prezentację z naszym top klientem.
    Zrobił krótką pauzę.
    - Chyba że wolisz, żebym przypomniał im wszystkim, kto jest najostrzejszym umysłem w tym dziale i zrezygnował z grania w golfa w Hamptons w Święto Dziękczynienia.
    Oparł plecy o fotel, ale nie po to, żeby zwiększyć dystans. Bardziej po to, by ją obserwować z miejsca, w którym mógł dostrzec każdy drobiazg, jak jej rzęsy lekko drgnęły, kiedy wspomniał o prezentacji; jak paznokieć stuknął w plastik długopisu; jak odsunęła lekko krzesło, próbując złapać oddech, który sam jej wcześniej zabrał.
    - Wiesz, Savy - zaczął spokojnie, splatając dłonie tak, jak robił to zawsze, gdy przygotowywał się do ogłoszenia czegoś niewygodnego - gdybym naprawdę chciał zrobić wrażenie na „Bone Fide Wealth”, nie wysyłałbym tam ich. - Skinął w stronę drzwi, za którymi przechadzali się inni pracownicy firmy. - Wysłałbym ciebie. I tylko ciebie.
    Jej oczy uniosły się na ułamek sekundy.
    - Ale jeśli uważasz, że twoją największą wartością jest dowcipny komentarz w ich stronę… - dokończył łagodnym, ale niepokojąco pewnym tonem - możemy zmienić narrację. Mogę wejść tam razem z tobą. Mogę poprowadzić za ciebie całą prezentację. Mogę sprawić, że nigdy więcej nie poczujesz presji odpowiedzialności.
    Przesunął palcami po krawędzi stołu, nie odrywając wzroku od jej twarzy.
    - Tylko że… - dodał ciszej - nie sądzę, byś tego chciała.
    Znał ją aż za dobrze. Ambicję, tę mieszankę odwagi i perfekcjonizmu. Wiedział, jak pali ją w środku potrzeba udowodnienia wszystkim, że potrafi więcej, że zasługuje na miejsce przy stole ludzi, którzy urodzili się z dostępem do wszystkiego. A on, wbrew własnym instynktom, uwielbiał patrzeć, jak to robi.
    - Savy… jeśli mam cię tam wysłać samą, muszę być absolutnie pewny, że nikt nie będzie w stanie cię zagiąć. Że wchodząc tam, będziesz nie tylko przygotowana… ale też spokojna. Pewna siebie. Niewzruszona.
    Zrobił pauzę i raz jeszcze nachylił się nad stołem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Chyba że chcesz, żebym był obok - dodał, a w jego spojrzeniu pojawił się cień czegoś, czego nie powinno było tam być. - Wtedy sprawa jest prosta. Zrobię to. Zawsze mogę to zrobić. Ale pozwól, że zapytam wprost - dokończył, odchylając się jeszcze raz, jakby wracał na bezpieczny grunt, choć w jego głosie nie było ani krzty bezpieczeństwa - chcesz, żebym prowadził cię za rękę?
      Czy chcesz udowodnić, że nie muszę?
      I wiedział, absolutnie wiedział, że ta odpowiedź, nie musiała zostać wypowiedziana, żeby ją znał.

      Ethan Hale

      Usuń
  7. Ethan uniósł wzrok na jej słowa, patrzyła na niego w sposób, który przeszył go zaskakująco głęboko. Jakby właśnie rzuciła mu wyzwanie, które dotyczyło czegoś znacznie większego niż prezentacja dla topowego klienta.
    Powoli odchylił się w fotelu, nie spuszczając z niej wzroku. Jej uniesiony podbródek, napięte palce na długopisie, te niepokojąco szczere oczy. Savannah była, jak zawsze, świetnie opanowana i jednocześnie przez chwilę zupełnie przed nim odsłonięta.
    - Więc mam patrzeć - powtórzył cicho, smakując jej słowa tak, jak ona wcześniej smakowała jego. Jeśli chciała, żeby patrzył. Będzie patrzył.
    Oparł się wygodniej, zsuwając lekko marynarkę na ramionach, unieruchamiając ją spojrzeniem, które miało swoje konsekwencje dla nich obojga. Wsunął dłonie do kieszeni spodni, jakby to miało powstrzymać impuls, by podejść bliżej, położyć dłoń na oparciu jej krzesła… Ten impuls był nierozsądny. I kompletnie nieprofesjonalny. A co najgorsze nie chciał zniknąć.
    - W porządku, Savy - powiedział nisko, przesuwając wzrokiem po jej twarzy, potem po drobnym ruchu jej dłoni, jakby to też miało znaczenie. - Jeśli chcesz udowodnić, że dasz sobie radę sama… z przyjemnością popatrzę. Zacznij od sekcji ryzyka - polecił spokojnie, ale jego głos zabrzmiał nieco niżej niż zwykle. - Chcę usłyszeć, jak to poprowadzisz, gdy wszyscy będą na ciebie patrzeć.

    Zatrzymał wzrok na niej. Czuł, jak napięcie między nimi gęstnieje, jakby ktoś zwiększał temperaturę w pomieszczeniu o stopień co kilka sekund. Savannah nawet jeszcze nie zaczęła mówić, a on już wiedział, że ta prezentacja nie będzie tylko sprawdzianem wiedzy. Będzie sprawdzianem wpływu. Jej na niego. Jego na nią… Przesunął kciukiem po linii kieszeni spodni, próbując pozbierać resztki rozsądku, który zwykle przychodził mu z taką łatwością. Zwykle był chłodny, analityczny, poukładany. Teraz natomiast… w jej obecności każdy centymetr jego ciała wydawał się działać trochę zbyt intensywnie.
    -Zaczynaj, Savy - dodał cicho. - Jestem cały twój na te dziesięć minut.
    Kobieta otworzyła teczkę, prześlizgując paznokciem po brzegu kartki i zaczęła mówić. Pewnie. Precyzyjnie. Tonem, który był pewien, że sprawi, że wszyscy obecni na prezentacji, będą jej słuchać jak zaklęci. Znał każdy aspekt tej prezentacji, sam pomagał ją przygotowywać. Mógłby recytować ją z pamięci, gdyby ktoś obudził go o czwartej nad ranem. A jednak słuchał jej tak, jakby słyszał to po raz pierwszy.
    - Dobrze - mruknął nisko, choć wcale nie chciał przerywać. - Kontynuuj.
    Ethan słuchał jej, ale jednocześnie, i to go najbardziej niepokoiło, słuchał też siebie. A w nim samym panował absolutny, burzliwy chaos. Z zewnątrz był spokojny, precyzyjny, chłodno skoncentrowany. Udawał, że skupia się na wypowiadanych przez nią słowach. Ale od środka wyglądało to zupełnie inaczej. Im dłużej mówiła, tym trudniej było mu utrzymać tę ułudę.
    Coś w nim pulsowało. Nie było to pożądanie w prostej, fizycznej formie - to przyszłoby łatwiej, byłoby bardziej przewidywalne. To, co czuł teraz, było o wiele bardziej niepokojące… było skomplikowane, trudne do zdefiniowania. Fascynacja, szacunek, podziw, subtelna nuta podniecenia. Wszystko mieszało się w jedno, jakby jego ciało i umysł były w dwóch różnych światach. Był prawnikiem, strategiem, człowiekiem, który kontrolował każdy detal. A teraz, w tej sali konferencyjnej, wszystko, co zwykle miało znaczenie, zostało przesunięte na drugi plan. Savy była centrum jego uwagi. Nie jej piękno, nie wdzięk, lecz jej absolutna pewność siebie w tym momencie, gdy mówiła, gdy broniła swojego stanowiska, gdy udowadniała, że nikt nie jest w stanie jej zagiąć.
    Poczuł dziwną potrzebę ochrony i równocześnie podziwu. Chciał chronić ją przed błędami, które mogłyby jej zaszkodzić, ale równocześnie wiedział, że nie miał prawa ingerować. To była jej nauka, jej zdobywanie doświadczenia. I choć teoretycznie mógłby wkroczyć i wziąć stery w swoje ręce, nie chciał. Każde słowo, które wypowiadała, każde pewne spojrzenie, każdy precyzyjny ruch dłoni podkreślały, że była kompletna sama w sobie. Nie potrzebowała go.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak jego ciało reagowało na nią w sposób nie do końca logiczny. Napięcie w mięśniach, lekki przyspieszony oddech, świadomość bliskości. Wszystko to, co zwykle byłoby irytujące lub przeszkadzające, teraz wydawało się naturalnym rytmem, do którego dostosowywał się bez świadomej woli. Przez chwilę zrozumiał, że to nie jest zwykła atrakcyjność, to nie jest zwykła chemia. To było coś, co dotykało jego własnego instynktu - instynktu szacunku, wyzwania, przyciągania i niepokoju jednocześnie.

      Ethan odchrząknął cicho, ledwo słyszalnie, jakby potrzebował przerwy, żeby poukładać w głowie własne myśli, zanim znów odezwie się do niej. Jego spojrzenie nie opuszczało Savy ani na sekundę, a usta rozchyliły się powoli, dopiero po kilku głębszych oddechach.
      - Savy… wiesz, że obserwowanie cię, jak to robisz, mogłoby być niebezpieczne dla mojego profesjonalizmu - powiedział powoli, smakując każde słowo. - Bo nie wiem, czy bardziej podziwiam twoją pewność siebie… czy po prostu… nie mogę oderwać wzroku.
      Przerwał na ułamek sekundy, pozwalając, by napięcie między nimi zawisło w powietrzu. Jego spojrzenie nie spuszczało jej z oczu, a ton był tak dwuznaczny, że mogło to brzmieć jak komplement, ostrzeżenie albo coś znacznie bardziej osobistego, w zależności od tego, jak bardzo Savannah była gotowa to przyjąć.
      - A może jedno i drugie - dodał, unosząc lekko kącik ust w niemal niewidocznym uśmiechu.
      Zrobił krok w jej stronę, wystarczająco blisko, by poczuła jego obecność, ale nadal w granicach dystansu zawodowego, który zdawał się teraz tylko iluzją. Jego spojrzenie nie było już tylko obserwacją. Było wyzwaniem. Było prośbą. I subtelnym, niemal niewidocznym przyznaniem, że tylko ona wywołuje w nim takie emocje, których nie potrafił wytłumaczyć żadną strategią ani doświadczeniem zawodowym.

      Ethan Hale

      Usuń