aktualności

15.12.2025
Porządki po liście obecności
Przeprowadzono ostateczne porządki po liście obecności. Z listy autorów usunięto maile osób, które się na nią nie wpisały, a karty postaci przeniesiono do kosza (z którego są one automatycznie usuwane po 90 dniach).
14.12.2025
Azyl to też niewola...
Wszystkich zainteresowanych grą na blogu fantasy zapraszamy na The Last Salvation, które pozostaje otwarte dla wszystkich istot paranormalnych poszukujących azylu...
6.12.2025
Koniec listy obecności
Karty postaci autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały usunięte z linków. Po 10grudnia karty postaci zostaną usunięte z listy postów i przeniesione do kosza.
01.12.2025
Lista obecności
Na blogu pojawiła się lista obecności. Prosimy o wpisywanie się. Lista potrwa do 5.12.2025.
11.11.2025
Porządki po liście obecności
Przeprowadzono ostateczne porządki po liście obecności. Z listy autorów usunięto maile osób, które się na nią nie wpisały, a karty postaci przeniesiono do kosza (z którego są one automatycznie usuwane po 90 dniach).
06.11.2025
Koniec listy obecności
Karty postaci autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały usunięte z linków. Po 10 listopada karty postaci zostaną usunięte z listy postów i przeniesione do kosza.
01.11.2025
Lista obecności
Na blogu pojawiła się lista obecności. Prosimy o wpisywanie się. Lista potrwa do 5.11.2025.
31.10.2025
Aktualizacja regulaminu bloga
W Regulaminie dodano punkt dotyczący rozwiązywania sporów między autorami. Prosimy o zapoznanie się z nim.
26.10.2025
Wgranie poprawki
W kodzie wgrano poprawkę dotyczącą wyświetlania szablonu na urządzeniach mobilnych. Wszystkim pomocnym duszyczkom - dziękujemy ♥
24.10.2025
Aktualizacja szablonu
Po trzech latach nasz kochany NYC doczekał się nowej szaty graficznej ♥ Jeśli dostrzeżecie jakieś nieprawidłowości, prosimy o ich zgłaszanie w zakładce Administracja.

01/08/2025

[KP] Hold the line, love isn't always on time


ETHAN HALE

partner zarządzający w kancelarii Hale & Rowe
Specjalizacja: prawo korporacyjne, przejęcia i fuzje, spory o wysokiej stawce


ethan hale (ur. 3.12.1977 w nowym jorku) - jest jednym z tych prawników, o których pisze się w branżowych magazynach. błyskotliwy, nieomylny, w drogim garniturze i reputacją człowieka, który nigdy nie przegrywa.

sala sądowa to, zaraz po kancelarii, jego drugi dom. Każde słowo wychodzące z jego ust jest precyzyjnie dobrane. ton ma zawsze wyważony, a spojrzenie kontrolujące. W świecie, gdzie emocje to słabość, Ethan opanował sztukę ich ukrywania do perfekcji.

za sukcesem kryje się jednak pustka, którą od dawna stara się ignorować. Przez lata wszystko poświęcił pracy - przyjaźnie, miłość i rodzinę. W jego mieszkaniu na Upper West Side panuje cisza, którą zagłusza wyłącznie dźwięk ekspresu do kawy i szum miasta za oknem. Nie ma tam nic osobistego, poza starym zdjęciem ojca - prawnika, który zmarł, zanim Ethan zdążył mu powiedzieć, że go przerósł, że jest lepszy.

Coraz częściej budzi się w środku nocy, z uczuciem, że coś przegapił... W pracy wciąż jest bezbłędny, ale coraz częściej łapie się na tym, że nic już go nie porusza. Wygrane sprawy nie ekscytują, pieniądze nie dają satysfakcji, a każde kolejne trofeum zawodowe wygląda jak kopia poprzedniego.

stojąc przed lustrem, dostrzega pierwsze siwe włosy i coś w jego spojrzeniu, czego wcześniej tam nie było - rezygnację. Próbuje to ignorować, jak wszystko inne. Kupuje nowy samochód, zmienia garnitury, biega rano po Central Parku, żeby udowodnić sobie, że wciąż nad wszystkim panuje. Ale w głębi wie, że nie chodzi o czas, dobra materialne, tylko o sens, którego nie ma.

cała ta perfekcja, którą przez lata budował cegła po cegle, zaczyna się kruszyć. zaczyna rozumieć, jak bardzo wypalił się po drodze. kiedyś przecież wierzył w coś więcej niż zwycięstwo. był kimś innym, zanim nauczył się wygrywać kosztem wszystkiego...


1/1

14 komentarzy:

  1. — Okej, Jones. Spokój. Nikt nie zauważy. Wchodzisz pewnym krokiem, jakbyś właśnie wygrała sprawę życia — mruknęła do siebie, gdy weszła do budynku w Midtown, w którym znajduje się biuro kancelarii Hale & Rowe, w której od trzech lat jest zatrudnioną na pełen etat prawniczką specjalizująca się w prawie handlowym.
    Dzisiaj po raz pierwszy od lat przegrała bitwę z budzikiem, metrem i własnym perfekcjonizmem. W jednej ręce trzyma kubek z kawą (podwójne espresso, zero cukru), a w drugiej torbę z dokumentami, które miały być przejrzane wczoraj wieczorem. Zerknęła na zegarek, aby potwierdzić to, co wiedziała już od dawna: jest spóźniona. Piętnaście minut. Może siedemnaście. Ale kto by liczył, prawda? Ona liczy, ale raczej na to, że może jednak los się zlituje i Ethan Hale będzie dziś zbyt zajęty, żeby zauważyć jej spóźnienie. Albo że utknął w sądzie. Albo w windzie. Albo najlepiej w korku. Po drugiej stronie Manhattanu. A najlepiej gdzieś na Brooklynie. (Choć nie, Staten Island brzmiało jeszcze lepiej).
    Przekracza próg open space, rzuca szybkie „cześć” recepcjonistce, która mierzy ją sennym wzrokiem, ignorując dzwoniący telefon i już wie, że oczywiście nie ma tyle szczęścia, bo kiedy skręca w korytarz prowadzący do swojego gabinetu, widzi go. Ethan Hale — jej szef, mentor, postrach sądowych sal i człowiek, który potrafi sprawić, że ludzie milkną jednym spojrzeniem, tym razem nie jest zajęty czymkolwiek, co nie obejmuje stania w korytarzu. Opiera się nonszalancko o ścianę tuż przy jej drzwiach, z filiżanką espresso w dłoni, w idealnie skrojonym garniturze, krawatem w kolorze wina i spojrzeniem zimne jak poranny Manhattan w styczniu.
    — Pani Jones, spóźniona o dziewięć minut — wymawia jej nazwisko, jakby właśnie miał złożyć końcową mowę w sądzie, zerkając na zegarek. — Na spotkanie, które sama zaplanowałaś.
    Savannah uśmiecha się z grzecznością godną kandydata do Pokojowej Nagrody Nobla.
    — Panie Hale. Metro — odpowiada bez wahania, jakby to jedno słowo miało moc uniewinnienia. — Katastrofa. Ludzie, opóźnienia, dramaty. Czarny kot przebiegł mi drogę…
    Przez moment mierzą się wzrokiem. Ona z torbą, kawą i miną, która mówi: niech mnie Pan tylko spróbuje pouczyć o punktualności. On opanowany jak zawsze, z rękami w kieszeniach, jakby właśnie obserwował, czy jego protegowana w końcu się potknie.
    Savy próbuje się uśmiechnąć, ale wychodzi jej to jak komuś, kto właśnie przypomniał sobie coś, czego wolałby nie pamiętać. A przypomina sobie to bardzo dobrze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bar w West Village. Była świeżo po podpisaniu oferty pracy w Hale & Rowe, w euforii świętując wypiła zbyt wiele drinków, by myśleć trzeźwo. Zawsze miała ciągotki do starszych, przystojnych, nieznajomych z głosem, od którego robiło się jej ciepło na... niekoniecznie sercu. Dużo rozmawiali, jeszcze więcej się śmiali. Iskry fruwały dookoła nich. Najpierw w barze, a później w taksówce i w końcu w apartamencie mężczyzny, gdy mówiła sobie, że to jedynie niezobowiązujący wieczór z tajemniczym nieznajomym z baru… One night stand, nigdy więcej.
      Miał spojrzenie, które obiecywało kłopoty. I byłoby to po prostu zabawnym epizodem w jej życiu, gdyby następnego dnia, podczas spotkania rekrutacyjnego w Hale & Rowe, nie okazało się, że ten nieznajomy z baru to Ethan Hale — partner zarządzający, żywa legenda kancelarii… Spaliła się ze wstydu, ale od tamtej pory ten temat nie istnieje. Nigdy o tym nie rozmawiali, nigdy nie wracali do tamtej nocy. Nikt w kancelarii nie ma pojęcia, co się między nimi wydarzyło. I oby tak zostało, bo gdyby ktoś się dowiedział, Savy prawdopodobnie musiałaby złożyć wypowiedzenie... albo spalić cały budynek. Collateral damage.
      Ethan nie rusza się z miejsca. Nadal stoi przed jej drzwiami, jakby specjalnie chciał sprawdzić, ile cierpliwości ma jego młodsza współpracowniczka. Savy unosi brew, odstawia kubek na pobliski stolik i mówi tonem przesłodzonej grzeczności:
      — Czy to jakiś test, panie Hale? Bo jeśli tak, to chyba nie zdaje pan sobie sprawy, jak bardzo potrzebuję tej kawy. Wypitej w samotności. Przy moim biurku. — Ethan nie odpowiada ani słowem, tylko lekko przechyla głowę, wciąż blokując przejście. — A może — ciągnie z udawaną powagą — to nowa forma mobbingu? Uniemożliwianie wejścia do własnego biura? Chyba powinnam zgłosić to do HR. — Ethan w końcu unosi kącik ust. — HR jest na trzecim piętrze. Pogadam z nimi i wrócę po lunchu, jak już pan skończy bronić korytarza…

      protegowana

      Usuń
  2. — I pomyśleć, że kiedyś był pan bardziej skłonny robić mi miejsce. — wyrwało jej się, choć naprawdę chciała zamknąć swój niewyparzony dziób i zakończyć poranne przekomarzanie.
    Poczuła jak Ethan zamarł. Dosłownie. Na ułamek sekundy, ale wystarczająco długo, by Savy poczuła, jak powietrze między nimi się elektryzuje. Cholera. Dlaczego ja to powiedziałam? Przebiegło jej przez myśl, zanim zdążyła ugryźć się w język. Zamiast tego podniosła brodę i udawała, że wszystko jest pod kontrolą, że właśnie nie nawiązała do tamtej nocy o której od trzech lat oboje milczeli jak zaklęci.
    Ethan uniósł brew, lekko, ledwie zauważalnie, ale wystarczająco, by przypomniała sobie ten sam gest, gdy leżał obok niej, oparty o poduszkę, z tym aroganckim półuśmiechem, który kiedyś uznała za seksowny. Teraz doprowadzał ją do szału, bo nie mogła od samego rana przypominać sobie jednej z najlepszych nocy spędzonych z — wtedy — nieznajomym mężczyzną, bo okazał się on JEJ SZEFEM.
    Zamrugała, jakby to mogło pomóc. Jakby jedno głębsze westchnienie mogło przepędzić obrazy, które natychmiast wdarły się do jej głowy zbyt wyraźne, zbyt konkretne. Ciepło jego dłoni na jej skórze, szorstki śmiech, to, jak mówił jej imię, zanim się dowiedział, kim naprawdę była. Savy. Nie pani Jones. Nie adwokat Jones. Po prostu Savy.
    Zacisnęła palce na uchwycie torby, próbując wrócić do rzeczywistości, do schłodzonego klimatyzacją biura z widokiem na wieżowce Manhattanu, do rutyny, którą tak pieczołowicie budowała przez ostatnie trzy lata. To miało być proste: praca, ambicja, zero komplikacji. Ale Ethan Hale był największą komplikacją z możliwych. JEJ SZEFEM.
    Przez moment zastanawia się, jak to się stało, że jeden przypadkowy wieczór w barze w West Village rozlał się cienką warstwą pod jej całym życiem. Nie powinna była w ogóle z nim rozmawiać – miała wtedy jeszcze nawet wieloletniego chłopaka (którego tamtej nocy zdradziła), a już na pewno nie powinna była pozwolić, żeby ją pocałował i zabrał do swojego domu. A jednak zrobiła to. Zrobiła wszystko, co rozsądna kobieta po trzech drinkach powinna była nie robić. I do dziś pamięta każdy szczegół, jakby to było wczoraj.
    Świetnie, Savy. — pomyślała z goryczą. — Naprawdę genialny plan na życie. Wpakuj się do łóżka mężczyzny, który za kilka dni zostanie twoim przełożonym. Co mogłoby pójść nie tak? Świetna robota, naprawdę... Można by też pomyśleć, że po tylu latach na sali sądowej nauczyłaś się trzymać język za zębami. Ale nie, oczywiście, musiałaś otworzyć usta właśnie przy nim, właśnie dzisiaj, właśnie o tamtej nocy!
    Miała ochotę kopnąć samą siebie za tamten wieczór, za te słowa, za to, że nie potrafiła po prostu zostawić przeszłości tam, gdzie jej miejsce i jeszcze rzucała nią w poniedziałkowy poranek, głównemu zainteresowanemu, w twarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przymknęła oczy, próbując wyciszyć chaos w głowie. Ale jego zapach, cholerny zapach kawy i wody kolońskiej, tej samej, którą pamiętała z tamtej nocy, unosił się w powietrzu i przywracał każdy detal, który chciała pogrzebać. W końcu uniosła wzrok. Ethan stał z rękami w kieszeniach, z tym spokojem, który zawsze ją doprowadzał do szału. Patrzył na nią tak, jakby wiedział dokładnie, co się dzieje w jej głowie. Jakby widział to samo, co ona: tamten wieczór, tamto łóżko, tamtą wersję ich obojga, której już dawno nie powinni pamiętać.
      A ona, mimo że całym ciałem chciała uciec, po prostu się uśmiechnęła. Z zimną, wyćwiczoną obojętnością.
      Bo jeśli miała się spalić, to przynajmniej z klasą.

      Savy

      Usuń
  3. Savy poczuła, jak jej żołądek zaciska się w ciasny supeł. Typowe. Ethan Hale, mistrz opanowania, ironii i tego cholernie beznamiętnego tonu, którym potrafił zbić ją z tropu lepiej niż jakikolwiek krzyk. Nawet teraz, gdy jego słowa aż ociekały drwiną, nie podnosił głosu. Nie musiał. To, jak patrzył na nią spod lekko uniesionej brwi, wystarczyło, by przypomniała sobie, że to on tu rozdaje karty.
    — Cóż — odparła z wymuszonym uśmiechem, przesuwając torbę z ramienia, jakby nagle ważyła tonę — nie każdy ma pamięć wybiórczą, panie Hale. Niektórzy po prostu… pamiętają rzeczy, których woleliby nie pamiętać.
    Miała wrażenie, że korytarz nagle zrobił się o połowę mniejszy. I gorętszy. A to był dopiero poniedziałek, dziewiąta piętnaście rano. Dzień, w którym obiecała sobie, że zachowa spokój. Że przestanie reagować na jego zaczepki. Że będzie dorosła. Że sama nie będzie prowokować swojego szefa to słownych gierek. Ale nie. Wystarczyło jedno zdanie, żeby znowu zaczęła czuć się jak ta dziewczyna z baru, która nie potrafiła się zatrzymać, mimo że wszystko w niej krzyczało, żeby to zrobiła.
    Świetnie, Savy. Znowu chcesz wdepnąć po uszy w to gówno…
    Ethan patrzył na nią z tym swoim półuśmiechem, który wyglądał zachęcająco… do pewnych.., czynności. Ilekroć się tak uśmiechał, ona traciła grunt pod nogami. Nie powinna była tego zauważać. Nie po trzech latach wspólnej pracy. Nie po tylu razach, gdy przysięgała sobie, że to koniec tej głupiej, niedorzecznej słabości. Ale nic z tego.
    Zacisnęła palce na pasku torby i rzuciła mu chłodne spojrzenie.
    — I proszę się nie łudzić, że chodziło o wspomnienie z pana udziałem… — dodała, choć w środku czuła, że każde jej słowo to balansowanie nad przepaścią. — Nie mam w zwyczaju wracać myślami do przypadkowych spotkań.
    Mężczyzna uniósł brew, jakby chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Jego milczenie było gorsze niż jakikolwiek komentarz. Bo w nim było zawarte wszystko. Tamta noc, niewypowiedziane rzeczy, które wisiały między nimi od lat i ta niepokojąca świadomość, że żadne z nich nie potrafiło naprawdę o tym zapomnieć.
    Savy w końcu przeszła obok niego, starając się nie dotknąć jego ramienia, choć było to trudniejsze niż chętna była przyznać. Zatrzymała się przy drzwiach do swojego gabinetu, odwróciła na moment głowę i powiedziała:
    — A teraz, jeśli pan pozwoli, muszę przygotować się na spotkanie. Nie każdy ma luksus wypełniania dnia drobnymi uszczypliwościami.
    Drzwi zamknęły się za nią z cichym łaskotem, a ona oparła się o nie plecami, wypuszczając powietrze z ust.

    Boże, czemu ja zawsze muszę mieć ostatnie słowo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrzuciła torbę na biurko i przetarła dłonią twarz, jakby mogła zetrzeć z niej całe napięcie ostatnich minut. To, co się między nimi działo, było jak gra bez zasad. Niebezpieczna, niepotrzebna, a mimo to nie mogła się z niej wycofać. Bo ilekroć Ethan ją prowokował, coś w niej odżywało. Część, którą dawno temu zakopała pod warstwami ambicji i cynizmu.
      — Wspaniale, Jones. Kolejny tydzień, kolejne samobójcze decyzje emocjonalne. Naprawdę widać, że idziesz po awans. — Spojrzała w okno na budzący się do życia Manhattan i uśmiechnęła się krzywo.

      Savy

      Usuń
  4. Odłożyła teczkę na biurko, rozpięła marynarkę i wsunęła dłonie do kieszeni, kręcąc głową z rozbawieniem.
    — Był pan bardziej skłonny robić mi miejsce… — powtórzyła półgłosem, smakując swoje słowa. — Naprawdę, Hale. Czasem trzeba ci przypomnieć, że nie zawsze miałeś kij w... no, nieważne.
    Nie żałowała. Ani trochę. Było w tym coś niezwykle satysfakcjonującego, to drobne wytrącenie go z równowagi. Widziała ten cień na jego twarzy, to uniesienie brwi, ten moment, w którym jego perfekcyjna, nienaruszalna postawa zadrżała. To wystarczyło, żeby poczuła coś w rodzaju triumfu.
    Zrzuciła z siebie marynarkę i usiadła na krześle, wciąż z lekkim uśmiechem. Wiedziała, że go zirytowała. Wiedziała też, że nie potrafiłby tego tak po prostu zignorować. Był zbyt dumny, zbyt kontrolujący, by nie odpowiedzieć. To właśnie lubiła w tych ich małych potyczkach. Byli jak gracze w partii szachów, w której każde słowo ma znaczenie. Pociągnęła łyk kawy. Zimna. Oczywiście. Ale nawet to nie zdołało zepsuć jej nastroju.
    Nie chodziło o to, że wciąż coś między nimi istniało. To było coś bardziej złożonego, rodzaj chemii, która nie wymagała dotyku, tylko kilku spojrzeń i słów wypowiadanych z pozorną obojętnością.
    Otworzyła laptopa, przesuwając myszką po ekranie i uśmiechnęła się znowu, widząc powiadomienie o nowym mailu. Od Ethana. Temat: Umowa Collins Eng – draft do akceptacji. Oczywiście. Służbowo, formalnie, bez ani jednego zbędnego słowa. Ale znała go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że napisał to od razu po tym, jak wyszedł, musiał coś zrobić, żeby przywrócić równowagę, którą ona zaburzyła swoimi komentarzami.
    Otworzyła wiadomość i przez chwilę tylko patrzyła na nagłówek. Potem odpisała jednym zdaniem:
    Przyjrzę się po spotkaniu. Jeśli zdążę, to może nawet obejdzie się bez spóźnienia.
    Wysłała i odchyliła się w fotelu rozbawiona, zawsze wiedziała, jak go wytrącić z równowagi. To nie była sztuka, wystarczyło jedno zdanie wypowiedziane spokojnym tonem, jedno spojrzenie, które trwało ułamek sekundy dłużej, niż wymagała etykieta biurowa. A on? On reagował. Udawał, że nie, ale jego ramiona napinały się od razu, głos stawał się o ton niższy.
    Zaczęła przeglądać notatki do porannego spotkania, ale myśli wciąż wracały do niego. Do tego, jak przesunął spojrzeniem po jej twarzy, jakby szukał granicy, której jeszcze nie przekroczyli. Oczywiście, że wiedziała, że to gra. Oboje ją lubili. Napięcie, które wisiało w powietrzu, było niemal namacalne, ale nikt nie miał odwagi go przeciąć. Ona nie zamierzała. Nie po tym, jak przez trzy lata zdążyła nauczyć się, że między nimi balans jest wszystkim.
    Siedząc z nogą założoną na nogę, upiła łyk kawy i westchnęła teatralnie.
    — Serio, Hale, czterdzieści osiem lat, a wciąż reagujesz jak student prawa, któremu ktoś odebrał głos na zajęciach — mruknęła z przekąsem, uśmiechając się pod nosem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była rozbawiona. W jego spojrzeniu zobaczyła coś, co zdarzało się coraz rzadziej: błysk. Taki, jakiego nie widziała od dawna. Może to zasługa jej komentarza, może jego ego, może po prostu to, że między nimi zawsze coś się tliło.
      Oparła się wygodnie o oparcie fotela i zaczęła wystukiwać rytm palcami po biurku, próbując wrócić do pracy. Ale w głowie wciąż miała ten moment, w którym na korytarzu pochylił się lekko w jej stronę, jakby miał coś dodać, a potem się powstrzymał.
      Nie wiedziała, czy robił to z rozsądku, czy z czystej przekory. Ale znała go na tyle, by wiedzieć, że jeszcze dziś spróbuje odbić piłeczkę. Tak, jak zawsze.
      — Czekam, Hale — powiedziała półgłosem, z rozbawieniem w oczach. — Twoja kolej.

      Savy

      Usuń
  5. Savy zobaczyła powiadomienie, nim jeszcze zdążyła odstawić kubek po kolejnej kawie, która w ogóle nie spełniała swojego zadania, a tylko pogarszała jej drżenie rąk. W rogu ekranu pojawiło się małe okienko z jego nazwiskiem. Kliknęła w maila jednym ruchem, udając — przed kim, do cholery? — że to nic takiego. Zwykła odpowiedź. Zwykła wymiana zdań między szefem a pracownicą.
    Jej spojrzenie prześlizgnęło się po pierwszym zdaniu, a potem po drugim.
    Proszę się nie przemęczyć. W końcu to dopiero poniedziałek.
    Parsknęła cicho śmiechem, takim, który bardziej przypominał wydech pełen niedowierzania.
    – Ty paskudo – mruknęła pod nosem.
    On naprawdę kochał wbijać szpilki, a szczególnie jej, jakby swoimi zasługami dostąpiła tego zaszczytu. A najgorsze było to, że znała każdy jego ruch. Każdą intencję ukrytą pod pozorną uprzejmością. Ten ton był jak jego dotyk: tak cholernie znajomy, że ciało reagowało szybciej niż zdrowy rozsądek zdołał zacząć bić na alarm, że ostatnie trzy lata są grą w kotka i myszkę.
    Zanim zdążyła zastanowić się nad odpowiedzią, zobaczyła, jak coś jeszcze pojawia się w jej kalendarzu. Nowe spotkanie. Otworzyła je, powoli, jakby bała się, że ekran wybuchnie jej w twarz.
    13:00 — Spotkanie w sprawie umowy Collins Eng (Jones, Hale)
    Nic więcej. Nawet nie fatygował się dopisać powodu. Nonszalanckie, oburzająco w jego stylu.
    Zsunęła się głębiej na krześle i przewróciła oczami.
    – Oczywiście. Jasne. Bo przecież nie ma nic lepszego niż zrujnowanie mi połowy dnia – mruknęła do siebie.
    Ale prawda była taka, że jej serce zabiło minimalnie szybciej. Irytujące, ale niepodważalne. Wciąż istniała w niej ta część, którą powinna dawno temu wypędzić ze swojej głowy, ta, która lubiła ich grę. Lubiła napięcie. Lubiła ten błysk w jego oku, kiedy wiedział, że doprowadza ją do szału.
    Odsunęła laptop, przeszła się po swoim gabinecie, jakby ruchy mogły wygonić z niej to dziwne, rosnące pod skórą oczekiwanie.
    – Przestań. To tylko spotkanie. Normalne spotkanie. Z najbardziej irytującym mężczyzną w Nowym Jorku. Który też jest twoim szefem. Bo jesteście w pracy i to się tutaj robi, Jones. Pracuje. – Mówiła do siebie, jakby naprawdę potrzebowała słów, żeby przywrócić równowagę.
    Ale nie działało.
    Ani trochę.
    Usiadła ponownie i zaczęła stukać palcami w blat, próbując wymyślić odpowiedź, która byłaby dostatecznie złośliwa, profesjonalna i wystarczająco w ich stylu. Coś lekkiego. Coś, co go rozbroi Ethana na sekundę.
    — Nie dajesz mi spokoju, Hale — mruknęła, wracając do biurka. — A ja, idiotka, nawet nie próbuję udawać, że mi to przeszkadza.
    W końcu napisała powoli, bardzo świadomie: Pana troska jest wzruszająca, Hale, ale nie martwię się o poniedziałki. Bardziej martwią mnie ludzie, którzy próbują zapełniać sobie grafik moim kosztem.. Do zobaczenia o trzynastej. Nie spóźnię się — wiem, że to pana ulubiony punkt dnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kliknęła „wyślij” i oparła się w fotelu.
      Poczuła, jak napięcie rozlewa się po niej wolno i niebezpiecznie przyjemnie, jakby uruchomiła mechanizm, którego wcale nie chciała zatrzymać. Bo prawda była taka, a Savy nienawidziła ją przyznać nawet w myślach, że czekała na to spotkanie bardziej, niż powinna.
      Nie na kwestie umowy Collins Eng. Na niego. Na sposób, w jaki podnosi na nią wzrok znad dokumentów, jakby wszystko inne w pokoju nagle przestawało istnieć. Na to napięcie, które pojawia się między nimi zawsze, gdy drzwi się zamykają, a oni zostają tylko we dwoje.
      Ale zanim zdążyła przeanalizować swoje własne, idiotyczne oczekiwania, ktoś zapukał do jej drzwi. Savy drgnęła, jakby przyłapano ją na czymś zakazanym, choć jedyne, co robiła, to siedziała z laptopem i próbowała oddychać normalnie.
      — Jones? Masz chwilę? — zawołała przechodząca obok asystentka z teczką w ręku.
      — Jasne — odparła Savy, tonem może odrobinę zbyt ostrym, jakby w środku ktoś właśnie pociągnął za niewłaściwą sprężynę.
      Odebrała dokumenty, kiwnęła głową, udając pełen profesjonalizm i dopiero po chwili, gdy drzwi znowu się zamknęły, mogła wrócić do swojej własnej, prywatnej katastrofy emocjonalnej. Bo to naprawdę była katastrofa. Kompletna, rozciągnięta na lata, wybrukowana analizami, racjonalizacją i absolutnym brakiem zdrowego dystansu…
      Zamknęła oczy na moment, próbując odgonić tę znajomą falę… czegokolwiek. Ekscytacji? Sarkazmu? Chorej satysfakcji, że poruszył ją jednym, pieprzonym zdaniem?
      — Nie wkręcaj się, Jones. — Westchnęła i pochyliła się nad klawiaturą, udając, że wraca do pracy.
      Udawanie jej wychodziło coraz gorzej.
      Zerkając w bok, na godzinę w prawym rogu monitora, poczuła, jak jej ciało zaczyna odliczać czas samoistnie. 12:14. Za wcześnie. 12:26. Może powinna już iść? 12:39. Nie, teraz to będzie wyglądać, jakby się śpieszyła. A nie zamierzała dać mu tej satysfakcji. W końcu, kiedy zegar pokazał 12:55, podniosła się, wzięła teczkę ze stołu, jeszcze raz zerknęła w ekran, dokładnie tak, jakby sprawdzała coś absolutnie kluczowego i wyszła.
      Jej obcasy odbijały się od podłogi jak celowo wybijany rytm pewności siebie. Przed drzwiami sali konferencyjnej zatrzymała się na ułamek sekundy, nie żeby się wahała, ale żeby wyrównać oddech. Weszła bez pukania. Ethan siedział już przy stole, pochylony nad dokumentami, ale oczywiście uniósł wzrok dokładnie w tej samej sekundie, w której jej dłoń dotknęła klamki.
      — Punktualna. — Uśmiechnęła się lekko. — No dobrze, Hale. — Usiadła naprzeciwko niego, starając się wyglądać jak ktoś, kto ma absolutną kontrolę. Jak ktoś, kto traktuje to jak zwykłe poniedziałkowe spotkanie robocze, z dokumentami i problemami do omówienia i wcale nie zerkała na jego usta, które potrafiły… JONES, KURWA, OPANUJ SIĘ — Zrujnujmy sobie dzień. Razem.

      Savy

      Usuń
  6. — Och — przerwała mu natychmiast, opierając łokcie o stół. — My jednak przejdziemy do pracy. Już się bałam, że specjalnie zaprosił mnie pan na trzynastą, żeby porozmawiać o jakości poniedziałkowych kaw i moim grafiku. — W jego oczach błysnęło coś niepokojąco znajomego, ten rodzaj rozbawienia, który zwykle pojawiał się tuż przed tym, jak zamieniał jej dzień w coś pomiędzy wyzwaniem a walką o korporacyjne życie.
    Savy poczuła, jak przyjemne spięcie przebiega jej po karku. Ethan Hale w trybie udaję, że nic mnie nie rusza był groźniejszy niż we wszystkich swoich prawniczych tyradach razem wziętych.
    — Jeśli zaprosił mnie pan, żeby skrytykować mój grafik, to proszę pamiętać, że mam prawo do obrony. Nawet przysługuje mi pełnomocnik. Mogę zadzwonić po tego z działu podatków, jest bardzo agresywny w swojej argumentacji. — westchnęła teatralnie, w duchu śmiejąc się z każdego wypowiedzianego słowa. Wchodziła mu na głowę i była tego w pełni świadoma.
    Na zewnątrz utrzymywała kamienną, profesjonalną twarz, tę samą, którą ćwiczyła od długich miesięcy, odkąd zaczęła pracować z człowiekiem, który miał opinię półboga w prawniczym środowisku.
    Odchyliła się na krześle, na tyle, by wyglądało, że jest swobodna, choć w środku czuła znajome drżenie, to dziwne napięcie, które pojawiało się zawsze, kiedy Ethan Hale był zbyt blisko. Albo kiedy mówił spokojnie, z tą ledwo wyczuwalną ironią, jakby znów grali w jakąś grę, której zasad nikt nie zna.
    Jej spojrzenie prześlizgnęło się po jego twarzy, jakby tylko analizowała, ale serce już dawno przestało grać według własnych reguł.
    Zachowuj się normalnie, Jones. Normalnie.
    — No więc? — dodała łagodniej, nieco ciszej, ale z tym samym zadziornym błyskiem. — O co tak naprawdę chodzi, Hale? Bo jeśli zamierza pan mnie zrugać, to proszę się pospieszyć. Mam kolejne spotkanie za trzydzieści minut i muszę wyglądać jak wzór profesjonalizmu…
    Wiedziała, że go to bawi. Widziała to w krótkim rozluźnieniu w kącikach jego ust.
    I to ją zirytowało bardziej niż powinno.
    Przesunęła dokumenty bliżej siebie, niby w skupieniu, ale kątem oka obserwując, jak się jej przygląda z tą nieznośną uwagą, która sprawiała, że czuła każdy ruch dłoni, każdy wdech i wydech, każde wypowiedziane słowo.
    — Więc? — zapytała, przechodząc w pełen profesjonalizm, choć jej głos miał odcień zaczepnej lekkości. — Czego pan ode mnie potrzebuje jako pierwszego? Mam nadzieję, że to coś bardziej ekscytującego niż analiza harmonogramu spotkań.
    Ethan nie odpowiedział od razu, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Im dłużej milczał, tym bardziej Savy czuła, jak powietrze między nimi zaczyna się napinać jak lina, którą ktoś właśnie zamierza pociągnąć, by sprawdzić jej wytrzymałość.
    W końcu uniósł wzrok. I spojrzał na nią w sposób, który absolutnie nie był zgodny z żadnym regulaminem korporacyjnym.
    Przecież ja oszaleję z tym facetem. Ile mu jeszcze zostało do emerytury? Zdąży mnie wpędzić do grobu? Albo na wygnanie z palestry!
    — Przecież nie zamierzam być tu cały dzień — rzuciła jeszcze, obracając długopis w palcach, żeby tylko zająć ręce i udawać pełną kontrolę. — Muszę jeszcze udawać wartościowego członka zespołu na kolejnym spotkaniu z Bone Fide Wealth

    Savy

    OdpowiedzUsuń
  7. Poczuła, jak coś ścisnęło ją w żołądku. Nie nerwy, ani tym bardziej strach, tylko irytujące napięcie, które zawsze pojawiało się, gdy Ethan mówił do niej w ten sposób. Jakby jednocześnie stawiał ją pod ścianą i niósł na rękach. Jakby widział w niej więcej niż powinna mu pokazywać. Przeklęła w myślach długopis, który coraz mocniej ślizgał się między jej palcami. Nie dlatego, że denerwowała się prezentacją. Prezentacje robiła od lat, potrafiła improwizować, potrafiła trzymać salę w ryzach. Nie. Problemem było to, że siedziała z nim sam na sam, przy zamkniętych drzwiach, a każde jego słowo brzmiało trochę zbyt… osobliwie intymnie.
    Nie powinna była na to reagować. A jednak reagowała.
    Kiedy powiedział wysłałbym ciebie, jej serce wykonało nieproszony, idiotyczny ruch, sekunda zbyt szybkiego bicia, drobny skok adrenaliny, jakby coś w niej chciało się wyprostować, unieść brodę, udowodnić, że ma rację. Bo miała. Oczywiście, że miała. Ethan Hale może i był genialnym prawnikiem, ale to ona w tej sprawie wykonała czarną robotę. Wszystkie analizy, wszystkie warianty, wszystkie wątki ryzyka. >b>Ona.
    I właśnie dlatego była wściekła, że kiedy ją komplementował miękły jej kolana. Nie powinna się była przejmować, a jednak przejmowała się ponad zdrowy rozsądek.
    Przymknęła powieki na ułamek sekundy, gdy przesunął palcami po krawędzi stołu. Nonsens. To tylko praca. To tylko Ethan. To tylko rozmowa o kliencie. Tylko on, siedzący stanowczo zbyt blisko, mówiący szeptem jakby nie chodziło o strategię, tylko o coś, czego nie powinniśmy poruszać.
    Chcesz, żebym prowadził cię za rękę?
    O Boże!!!!!
    Najgorsze było to, że zabrzmiało to… wcale nie protekcjonalnie. Wcale nie jak szef próbujący ustawić pracownika. Tylko jak mężczyzna, który zna jej ambicję aż do kości i ma czelność mówić, że wie, na ile ją stać. Że wierzy w nią bardziej niż ona sama czasami.
    Jednocześnie coś w niej natychmiast zaprotestowało. Ja? Za rękę? Nigdy w życiu! Ale gdy usłyszała jego propozycję, że jej pomoże, poczuła znajome ukłucie ambicji, uporu. I dumy, która by ją zabiła, gdyby tylko dała mu chociaż cień wątpliwości.
    Otworzyła usta, gotowa rzucić mu coś zgrabnego, ostrego, przywracającego równowagę w pomieszczeniu, pomiędzy nimi. Coś, co sprawiłoby, że znów będzie tą wersją siebie, którą znała najlepiej: z pozoru luźna, z pozoru obojętna. Przecież powinna była mu odpowiedzieć czymś błyskotliwym. Ale nic nie wyszło. Ani słowa. Zamiast tego patrzyła na niego zbyt długo, czując, jak jej gardło robi się suche. Jakby nagle cała sprawa została sprowadzona nie do prezentacji, nie do presji, nie do ambicji, tylko do nich dwojga.
    Czy potrzebowała, by ją prowadził? Oczywiście, że nie. Czy chciała mu to udowodnić? Oczywiście, że tak.
    Więc tylko zacisnęła palce na długopisie, wzięła oddech, który miał przywrócić jej spokój i uniosła podbródek, zanim spojrzała mu w oczy.
    — Hale — zaczęła powoli, dobierając ton tak, by brzmiał jednocześnie pewnie i nieco zaczepnie — jeśli to pytanie jest retoryczne, proszę wiedzieć, że nie potrzebuję przewodnika. Ale jeśli naprawdę chce pan sprawdzić, czy dam sobie radę sama… to niech pan patrzy.
    Nie odwróciła wzroku, choć serce chciało jej wyskoczyć z piersi. Wiedziała, że on widzi każdą emocję, każdą fałszywą ripostę. I wiedziała też, że to była jedna z tych chwil, kiedy gra między nimi była najczystsza: balans między ambicją, władzą i tym dziwnie palącym napięciem, które pojawiało się tylko wtedy, gdy byli sami.
    Savy wzięła głęboki oddech, podniosła teczkę i spojrzała mu prosto w oczy.
    — Więc zaczynajmy, Hale. Pokażmy im, co potrafimy.
    A w głębi duszy wiedziała, że nie chodziło już tylko o prezentację. Nie chodziło o klienta. Chodziło o to, że on patrzył na nią tak, jak nikt inny nie potrafił. I o ile nienawidziła przyznawać tego na głos, to właśnie to sprawiało, że nie mogła się od niego oderwać.

    Savy

    OdpowiedzUsuń
  8. Savy znała tę prezentację na pamięć, bo spędziła kilka ostatnich tygodni na poprawianiu każdego zdania, które wydawało się Ethanowi nie do końca na miejscu. Mogłaby wyrecytować ją od tyłu, w środku nocy, obudzona odgłosem alarmu przeciwpożarowego. I choć nie zdziwiłaby się, gdyby faktycznie recytowała ją przez sen, to ugryzła się w język, kiedy szef poprosił, a właściwie zażądał, aby zaprezentowała ją teraz. Tu. Przed nim. Sam na sam.
    Stanęła naprzeciwko niego, z dokumentem trzymanym w palcach tylko po to, by mieć cokolwiek, czym uspokoi dłonie od drżenia. W rzeczywistości nie potrzebowała notatek. Jedyną przeszkodą był on.
    — Sekcja pierwsza — zaczęła, starając się brzmieć pewnie, choć już pierwsze „s” wyszło z jej ust zaledwie odrobinę zbyt miękkie. — Analiza potencjalnych scenariuszy przy zmianie struktury operacyjnej…
    Głos nie drżał. Ale jej ręce tak. Czuła, jak podczas całego jej wywodu, jego oczy sunęły po jej skórze, zahaczając o każdy skrawek niej. Stojąc z dłonią opartą o brzeg kartki, miała wrażenie, że odbiera każdy bodziec z podwójną intensywnością. Jego ruch w jej stronę sprawił, że temperatura w sali wzrosła o kilka stopni. I tak, to mogła być wyobraźnia, efekt adrenaliny ale Savy nie była głupia. Nie była też do końca odporna. Ethan był zbyt blisko, a jego głos wciąż rezonował w jej głowie w sposób, którego sama przed sobą nie chciała jeszcze przyznawać.
    Podniosła wzrok. Nie uciekła nim, nawet na sekundę. Pozwoliła, by ich spojrzenia się zderzyły, zostając w tej walce na tyle długo, by mogła zobaczyć dokładnie to, co Ethan krył w sobie. Koncentrację, napięcie, fascynację, której nie próbował już nawet maskować. Była świadoma własnego ciała: napiętych ramion, oddechu, pulsowania pod skórą, które czuła aż w dłoniach. Jednocześnie jej zawód nauczył ją utrzymywać twarz niewzruszoną. Kontrolowaną. Profesjonalną. Ale on umiał dostrzegać nawet to, czego nie pokazywała nikomu innemu. Wzięła powolny oddech, jakby chciała odzyskać choć odrobinę przestrzeni, lecz w rzeczywistości robiła coś zupełnie odwrotnego, podsycała otaczające ich napięcie.
    — Wiesz… — zaczęła, zaskakująco stabilnie. — jeśli masz zamiar tak patrzeć, to przynajmniej udawaj, że oceniasz merytorykę a nie mnie. — Kącik jej ust uniósł się półuśmiechem. — Wygląda na to, że obserwator ma większy problem z koncentracją niż prezentująca — dodała, nie spuszczając z niego wzroku nawet na sekundę.
    Zamknęła teczkę powoli. Nie uciekała od jego uwagi, wręcz przeciwnie. Pozwalała mu patrzeć. Pozwalała mu czuć. Pozwalała mu męczyć się w tej mieszance podziwu i pożądania.
    — Skoro jestem niebezpieczna dla twojego profesjonalizmu… — szepnęła, pochylając głowę lekko na bok — to chyba robię coś naprawdę dobrze.
    Zrobiła krok w bok, niby po to, by odłożyć dokumenty na stół, ale ich ramiona minęły się na tyle blisko, że poczuła ciepło jego ciała i zapach jego perfum. Jej serce odbiło się momentalnie od żeber. Ethan nie odsunął się ani o centymetr. Zatrzymała się tuż obok niego, świadoma, że wystarczy minimalny ruch, by ich dłonie zetknęły się przypadkiem. Albo wcale nie… Podniosła na niego wzrok spod rzęs. Była spokojna. Pewna. I zbyt blisko, by mógł przestać patrzeć. Ethan pochylił głowę minimalnie, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale ona słyszała przede wszystkim dźwięk własnego pulsu. To on wypełniał jej uszy, nie pozwalając skupić się na niczym innym.
    Jej myśli zaczęły wędrować z powrotem do baru w East Village i jego mieszkania, w którym wylądowali po kilku drinkach. Minęły trzy lata od tamtego dnia, a jednak każda jego minuta była żywa w jej pamięci, jakby wydarzyło się to zaledwie wczoraj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczuła jak nieznacznie przesunął dłoń, którą oparł na blacie stołu, tak, że prawie się stykali. Dzieliła ich ledwo dostrzegalna granica… Nie była na tyle niewinna ani na tyle głupia. Stała wciąż zbyt blisko, mogła wyczuć, jak jego oddech ociera się o jej skroń. Nie ruszyła się ani o milimetr. Jej wolna dłoń mimowolnie zacisnęła się na teczce, jakby fizyczne obejmowanie papierów dawało jej złudne poczucie bezpieczeństwa. Ale każdy oddech Ethana, każdy przesunięty centymetr, działał jak przypomnienie, że żadne zabezpieczenia nie są wystarczające.
      — Ciekawe, czy kiedykolwiek przestaniesz patrzeć — wyszeptała w końcu, ledwo słyszalnie, a jej głos był mieszanką prowokacji i ciekawości. Nie odwróciła wzroku, nie ugięła kolan ani ramion. Stała tak, jakby sama przestrzeń wokół niej była jej sceną, a Ethan przypadkowym widzem, którego obecność podnosiła stawkę do niebezpiecznie osobistego poziomu.
      Czuła jego oddech przy skroni i wiedziała, że on czuje to samo napięcie wiszące w powietrzu. Była świadoma każdego impulsu, każdej drobnej zmiany w jego postawie. A mimo to nie cofnęła się. Wręcz przeciwnie, stała świadoma własnej siły i tego, jak bardzo była w stanie na niego działać bez dotyku, bez słów, jedynie samym spojrzeniem i subtelną grą dystansu. Czuła, że Ethan wstrzymuje oddech, choć mogłoby się wydawać, że to tylko jej wyobraźnia. A jednak wiedziała, że reaguje tak samo intensywnie jak ona. I wtedy zrozumiała jedno: ten moment nie był już kwestią kontroli nad salą konferencyjną. Był sprawdzianem ich wytrzymałości, pokory i subtelnej gry, której nikt inny nie mógłby obserwować.
      Savy zrobiła kolejny, minimalny ruch ręką, jakby odkładała dokumenty, choć w rzeczywistości prowadziła subtelną grę przesuwając palcem po krawędzi stołu, tuż obok jego dłoni, nie dotykając jej, lecz testując granice ich bliskości. Ethan odpowiedział minimalnym odchyleniem ciała w jej kierunku, jakby chciał więcej, choć jeszcze nie pozwalał sobie na kontakt.
      — Ciekawe, jak długo potrafisz utrzymać taką koncentrację — wyszeptała. — Twoja decyzja, Ethan — powiedziała miękko, prawie wyzywająco. — Chcesz, żebym skończyła prezentację, czy sprawdzimy, kto tu naprawdę potrafi skupić się na zadaniu?
      I w tej jednej chwili oboje wiedzieli, że granica między profesjonalizmem a czymś znacznie bardziej osobistym przestała istnieć. Przepadli.

      Nervous, trip over my words
      You're so pretty it hurts
      Savy

      Usuń