aktualności

11.11.2025
Porządki po liście obecności
Przeprowadzono ostateczne porządki po liście obecności. Z listy autorów usunięto maile osób, które się na nią nie wpisały, a karty postaci przeniesiono do kosza (z którego są one automatycznie usuwane po 90 dniach).
06.11.2025
Koniec listy obecności
Karty postaci autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały usunięte z linków. Po 10 listopada karty postaci zostaną usunięte z listy postów i przeniesione do kosza.
01.11.2025
Lista obecności
Na blogu pojawiła się lista obecności. Prosimy o wpisywanie się. Lista potrwa do 5.11.2025.
31.10.2025
Aktualizacja regulaminu bloga
W Regulaminie dodano punkt dotyczący rozwiązywania sporów między autorami. Prosimy o zapoznanie się z nim.
26.10.2025
Wgranie poprawki
W kodzie wgrano poprawkę dotyczącą wyświetlania szablonu na urządzeniach mobilnych. Wszystkim pomocnym duszyczkom - dziękujemy ♥
24.10.2025
Aktualizacja szablonu
Po trzech latach nasz kochany NYC doczekał się nowej szaty graficznej ♥ Jeśli dostrzeżecie jakieś nieprawidłowości, prosimy o ich zgłaszanie w zakładce Administracja.

17/09/2025

[KP] leif it, mate


LEIF Z. ZWEIG
(24 lata, art director w DDB Worldwide)

Stary wyszedł po mleko i już nie wrócił, ale nie szkodzi. Pewnie i tak przyniósłby to z laktozą, nietolerowaną przez Leifa. Zresztą po typie, który nazwał pierworodnego liść gałązka, spodziewać się za wiele nie można. No, może poza fantazją i zdziwaczałym poczuciem humoru. Matka po dziś dzień woła syna drugim imieniem, a właściwie jego spieszczeniem – i tak z Zachary’ego robi się z damska brzmiący Zooey.

Może ten liść gałązka jednak nie taki najgorszy. Szczególnie, że tylko tak brzmi, a nie wygląda w zapisie. No i przynajmniej jest heca. Można powiewać na wietrze, a potem opadać w losowych miejscach.

Nie miał nic, chciał mieć coś, więc nauczył się robić coś z niczego – łażąc po pchlich targach, lumpach, śmietnikach, kupując za bezcen szmergle z eBaya, które poprzerabiał na cacuszka z designerskim sznytem. Dobre oko, trochę sprytu, wrodzony talent do zmyślania i artystyczny warsztat wystarczają, by skręcać bzdurne reklamki i kampanie.

Plan jest taki: pokręcić się w agencyjnym świecie, zdobyć bajońskie sumy, a potem rzucić to i rzeźbić figurki z patyka. Realizacja: w toku.

29 komentarzy:

  1. [Ochrona środowiska i sposób na osiągnięcie w życiu choć odrobiny szczęścia, o które w przypadku dziecka z tak ciężkim startem jak Leif jest przecież niezwykle trudno, cóż za wspaniałe połączenie. Od takich ludzi jako konsumpcyjne społeczeństwo powinniśmy się jak najbardziej uczyć podejścia do świata.
    Życzę wielu porywających wątków i masy weny, a w razie chęci, zapraszam.]

    Dalaja & Eloy

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć, fajny ten liść gałązka. Szczerze się uśmiechnęłam przy sprawdzaniu kart, choć cały Leif nie wydaje się być wyjątkowo zabawną postacią. Myślę, że z racji wieku i zawodu mógłby dogadać się z Andy, może coś razem nakręcą i zmontują? Jeśli są chęci, to zapraszam na maila, możemy coś ustalić. A może jednak wolisz jednak którąś z moich innych postaci? Niemniej, życzę Ci długiego i udanego pobytu na blogu. Baw się dobrze. 🩷]

    Andrea Wilson & Debbie Grayson & Olivia Fitzgerald

    OdpowiedzUsuń
  3. [Liść gałązka 🩵 To chyba urzeknie wszystkich, więc może można założyć, że tatusiowi coś jednak się udało?
    Dobry wieczór, cześć i czołem, zaraz grzecznie dodam Leifa, gdzie trzeba, ale najpierw chciałam się przywitać, a przy okazji, jeśli masz ochotę, zaprosić do siebie na jakiś wątek :) Widzę, że lisek już tam zaprasza do Andy, więc gdyby tak Leif potrzebował, żeby zaczęło mu się dwoić przed oczami, to w zanadrzu jest jeszcze Maxine ^^
    A tymczasem życzę udanej zabawy i wąteczków, które nie dają spać po nocach!]

    MAXINE RILEY & IAN HUNT & CHRISTIAN RIGGS

    OdpowiedzUsuń
  4. Nasi chłopcy są zupełnie różni, ale mają taki sam plan — zbić fortunę, a potem rzucić ten świat w cholerę i robić to, co im się żywnie podoba. :D
    Marcus nie jest najlepszym materiałem na przyjaciela, ale hej, może wyjdzie nam z tego przynajmniej jakieś fajne koleżeństwo? Co sądzisz? ;) Mamy punkty zaczepienia, pytanie czy są chęci? Witajcie z Gałązką na blogu i bawcie się dobrze!


    MARCUS LOCKHART

    OdpowiedzUsuń
  5. [Trochę mnie ten tydzień wchłonął, lecz, jeśli nadal jesteście chętni na wątek, to sądzę że możemy coś pomyśleć nad relacją z moją dopiero tworzonym panem - Natale. A jeśli przy okazji wpadnie nam coś innego, też nie widzę problemu.
    Proponowałabym jednak przenieść się z ustaleniami na maila (adres w KP moich postaci).]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Coś mu wyszło, bez wątpienia ^^
    Cieszę się, że jesteś chętna na to, żeby Leifowi dwoiło się przed oczami. Opcja z tym, żeby się troiło, także jest kusząca, będę musiała przedyskutować tę kwestię z liskiem ^^ I jeśli tylko Leif jest zdolny do takie, a nie innego, opisanego przez Ciebie zachowania i odegrania, że nijak nie zmartwiło go to, że Andrea, którą poznał, przedstawia mu się jako Maxine, to wchodzę to w ciemno.
    Dość tego, że Maxine jest mylona z kimś innym nie mam, ponieważ ludzie raczej mówili jej, że widzieli ją tu i tam, niż wmawiali, że nie jest tą osobą, za którą się podaje. Z tym musi borykać się biedna Andy xD
    Myślę jeszcze intensywnie nad powodem spotkania Raina z Maxine i chyba potrzebuję pomocy. W tym celu zapraszam na burzę mózgów na mojego maila: panienkazokienka92@gmail.com
    Pomyślimy tam sobie na spokojnie, gdzie każde z nich bywa i na pewno coś ustalimy :)]

    MAXINE RILEY

    OdpowiedzUsuń
  7. Andrea Wilson nie zapomniała o gali. Było to wydarzenie, które dla młodej, początkującej pani reżyser miało być jednym z kamieni milowych. A właściwie wydarzeniem, który ten kamień milowy kończyło. Było piękne rozpoczęcie, kiedy ludzie z agencji wybrali właśnie ją, były ciężkie i liczne próby, były błędy, zgrzyty i różne wizje, ale ostateczny efekt wart był wysiłku, który włożyli w ten spot. Ona, Leif i pozostali, łącznie z psiaki ze schroniska, które zasługiwały na wszystko, co najlepsze. Na nowe domy, na wspaniałych właścicieli.
    Na rzecz projektu musiała zrezygnować z kilku zmian na siłowni. Recepcję obstawiał wtedy ktoś inny, a sama Andy, choć martwiła się o to, czy będzie miała za co jeść i opłacić akademik, świetnie bawiła się w nowej pracy. W prawdziwej pracy. Nie bała się tego określenia. Czuła się z nim pewnie. Na właściwym miejscu.
    Andy nie miała jednak czasu na to, aby przygotować się do tej gali tak, jakby chciała. Poza czasem, nie miała jeszcze funduszy, a za wszelką cenę chciała uniknąć tego, żeby po raz kolejny prosić któreś z rodzeństwa albo rodziców o pomoc. Maxine Riley pewnie nie miała tego problemu. Pieprzona Maxine Riley. Andy kochała swoje życie i była wdzięczna za ludzi, którzy w tym życiu byli obecni, ale czuła tę niesprawiedliwość losu.
    Po wykładach z historii filmu, które były typową studencką zapchaj dziurą w rozkładzie zajęć, Andy wróciła do akademika, gdzie z pomocą współlokatorki rozpoczęła przygotowania. A im bliżej było do godziny wyjścia, tym bardziej zestresowana była. Stresowała się tym, że gala miała być pełna bogatych. Pewnie i poniekąd sławnych. Wydarzenie z zasady miało być eleganckie, a wejścia były biletowane, więc byle kto nie mógł się tam pojawić. Dostali bilety w ramach podziękowania za swój wkład i rozpromowanie akcji w sposób, który przerósł oczekiwania wszystkich. Chyba nawet samych twórców.
    Brunetka siedziała cierpliwie przy jednym z biurek w pokoju i poddawała się zabiegom upiększającym. Violette upięła jej włosy w gładkiego koka, wypuściła dwa kosmyki wokół buzi, lekko nawijając je na prostownicy. Fryzura była prosta, ale schludna. Andrea, która nie przywykła do mocnego makijażu pozwoliła sobie na to, aby współlokatorka zrobiła na jej górnej powiece stylową, czarną kreskę i wytuszowała rzęsy. Usta podkreśliła czerwonym kolorem. Tak mała zmiana sprawiła, że Wilson początkowo nie wierzyła w to, kogo widzi w odbiciu w lustrze. Założyła prostą welurową sukienkę w kolorze bakłażana. Złoty paseczek podkreślał jej talię, szerokie ramiączka podtrzymywały ładnie pokreślony biust. Kwadratowy dekolt, długość przed kolano. Andrea wyglądała jak jedna z tych kobiet, które wiedzą czego chcą, choć wewnątrz drżała na samą myśl o opuszczeniu akademika. I jak planowała dojechać na miejsce gali taksówką, tak po ubraniu złotych sandałów na wysokim, szerokim słupku, doszła do wniosku, że to zły pomysł. Na co dzień chodziła w trampkach, szerokich jeansach i koszulach w kratę, więc to wydanie, w którym ostatnio widziała się na balu maturalnym, było dla niej praktycznie obce.
    Wydała niemal całe swoje oszczędności na taksówkę. Spodziewała się, że lada dzień na jej konto wpłynie wypłata za zlecenie związane z promowaną właśnie akcją. Wiedziała, że nie wyrówna jej to strat, które poniosła rezygnując z pracy na siłowni, ale wierzyła w to, że zapełnianie portfolio na tym etapie, zaobfituje w zlecenia później.
    Wchodziła na galę za bardzo elegancką parą w średnim wieku. Mężczyzna w pełnym smokingu, kobieta w hollywoodzkich falach i długiej sukni. Andrea nie mogła nie uśmiechnąć się na ten widok, kiedy do niej dotarło, że to wszystko wskazuje tylko na to, że psiaki w schronisku zdobędą jeszcze więcej środków na utrzymanie. W tak szczytnym celu mogła wcisnąć się w kieckę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sięgnęła właśnie po lampkę z szampanem, kiedy dziewczyna z obsługi ją mijała, gdy usłyszała swoje imię. Nie zdołała odejść daleko od głównego wejścia, oddała tylko lekki płaszczyk do szatni, dlatego wystarczyło, że odwróciła się na pięcie, a obok biletera, który w przeszłości musiał stać na bramkach najbardziej ekskluzywnych klubów nocnych (sądząc po szerokości jego barków), dostrzegła znajomą twarz. Uśmiechnęła się i w innych okolicznościach pewnie rzuciłaby się biegiem do Leifa, ale buty które dzisiaj ubrała, uniemożliwiały jej bieganie. Niestety.
      Elegancko zatem, lekko kołysząc biodrami podeszła bliżej. W takim miejscu po prostu nie wypadało krzyczeć. Andrea uśmiechała się szeroko, bo grunt to pozytywne nastawienie.
      — Oczywiście, że ze mną — zauważyła. — Razem stworzyliśmy ten spot, który tutaj zapętlili — mruknęła, bo na kilku dużych, białych ekranach pojawiała się reklama, nad którą pracowali i Andrea, i Leif. Bileter po prostu wzruszył ramionami i zrobił miejsce młodszego mężczyźnie.
      — Lubisz się modnie spóźniać? — zażartowała Andy, kiedy lustrowała znajomego spojrzeniem ciemnych oczu. — Ładnie wyglądasz — zauważyła całkiem szczerze, choć miała wrażenie, że nie tylko ona czuła się tutaj tak, jakby jednak tutaj nie pasowała.

      Andrea Wilson

      Usuń
  8. [Cześć! :) Twój pan za to robi na mnie wrażenie takiego uroczego cwaniaka? Ciekawie to wymyśliłaś z tym listkiem, gałązką. Nie mam pojęcia w jaki sposób można by połączyć tą dwójkę, ale jeśli Tobie coś przyjdzie do głowy to zapraszam na burzę mózgów. :D]

    sherilyn blossom

    OdpowiedzUsuń
  9. Marco niestety jest taki młody i gniewny, dlatego też optowałabym za pokojem między nimi... ^^" Trochę się obawiam, że możemy ten pokój położyć na szali zakładając, że przedmiot o którym mówimy miałby mieć dla niego sentymentalną wartość... Ale chyba damy radę z tego wybrnąć, bo jak tak sobie myślę, Leif mógłby go też zaintrygować zbywczym podejściem do pieniądza, biorąc pod uwagę, że sam Marcus zaplecze finansowe buduje dla wszystkich, tylko nie dla siebie. Lojalnie uprzedzam jednak, że może spróbować użyć innych asów w rękawie. :D Pomysł wyszedł od Ciebie, więc zacznę nam, proszę tylko o chwilę cierpliwości, bo latami nie pisałam i jeszcze nie odrdzewiałam!

    MARCUS LOCKHART

    OdpowiedzUsuń
  10. [ O ja! Ale cudowny, lekki i zabawny opis postaci! Uwielbiam takie! Zdecydowanie przyciąga wzrok! Plus, no imię cudowne! Zdecydowanie się udało!
    Życzę dużo zabawy, ciekawych wątków i przede wszystkim czasu! Bo to nam autorom równie potrzebne, co wena! Gdyby naszła cię ochota, zapraszam do swojej gromadki! ]

    Charlotte Ulliel, Nathaniel Park i Caleb Crowe

    OdpowiedzUsuń
  11. Parsknęła krótko śmiechem w reakcji na jego odpowiedź. Leif masochistą? Musiała to koniecznie zanotować w pamięci. Jej buzia uśmiechała się cały czas i kiedy młody mężczyzna powitał ją lekkim uściskiem, odwzajemniła go, jedną dłonią poklepując mniej więcej środek jego pleców, kiedy brodą oparła się delikatnie o bark Leifa. Powitanie trwało krótko, przelotne było tak właściwie i Andy nie protestowała. Nie była typem człowieka, którego ciągnęło do fizycznego kontaktu z innymi. Musiała ufać, musiała czuć się pewnie i samej chcieć się przytulić, żeby to w ogóle miało sens.
    Andrea, choć mogło wyglądać inaczej niż do tej pory, to nie czuła się pewnie w tym wydaniu, ani w tym miejscu i można to było dojrzeć gołym okiem, choćby w jej postawie. Uśmiechała się teraz, kiedy na horyzoncie pojawił się Leif, bo było jej zwyczajnie raźnie, ale gdyby miała bawić się tutaj sama, pewnie wyszłaby znacznie szybciej niż planowała. I to nie dlatego, że nie doceniała charakteru imprezy. Doceniała. Doceniała wolontariuszy i darczyńców, jej jednak nie było stać na filantropię, więc mogła po prostu stać z boku i to wszystko obserwować, a kiedy do obserwacji pojawił się ktoś, kogo znała, było jej raźniej.
    Zaskoczył ją tym zrywem, chciała ustalić z nim jakiś plan działania, bo Andrea Wilson zdecydowanie potrzebowała planu, ale nie dane było jej go mieć. Poddała się więc sytuacji i sugestywnym spojrzeniom Leifa — ruszyła za nim.
    Nadal obserwowała mijanych ludzi, wsłuchiwała się w urywane zdania i rozbrzmiewający w sali śmiech. Sala sama w sobie wyglądała… imponująco. Nie sądziła, że organizacji, dla której kręcili spot, uda się zorganizować event z takim… rozmachem.
    — Sera? — spytała zupełnie zaskoczona, bo poza lampką szampana, którą nadal trzymała w dłoni i z której upiłą dopiero łyk, nie dostrzegła nigdzie sera. Najwidoczniej nie dotarła do najważniejszego miejsca — stołu z przystawkami. Dogoniła Leifa, co w tych obcasach wcale nie było łatwym zadaniem.
    — Pierwszy raz jestem na takim wydarzeniu — zauważyła, a właściwie to podzieliła się nowiną z rozbrajającą szczerością. — Co się tu robi? — spytała, bo odnosiła wrażenie, że dla kogoś, kto pracował w agencji reklamowej, to chleb powszedni. Mogła się mylić. Niewykluczone. — Je ser i pije szampana? Będziemy stać i patrzeć? Będą tańce? — Lawina pytań uderzyła w Leifa, kiedy Andrea wolną dłonią uczepiła się jego ramienia, dając mu do zrozumienia, że mógłby odrobinę zwolnić.

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń
  12. Gdy Leif mówił o tym, co można było tutaj robić albo czego nie robić, albo czego słuchać, gdzie patrzeć i za czym podążać, Andrea wodziła spojrzeniem po mijanych osobistościach, ścianach, na których wisiały piękne obrazy, ściankach z plakatami będącymi kadrami z ich reklamy, ale wciąż była uczepiona ramienia swojego współpracownika. Inaczej nie mogła go nazwać. Nie wiedziała jak. Kolega był zbyt szczeniacki, a nawet dwudziestotrzyletnia Andrea czuła dziwne obawy przed tym słowem. Znajomy pozostawał nacechowany zbyt neutralnie, więc… padło na współpracownika, z którym — bądź co bądź — Wilson dogadywała się świetnie.
    Trochę za nim nie nadążała, odrobinę gubiła się w toku jego myślenia, ale łapała jego słowa i to one pozostawały tym, czego się uczepiła. Podobnie zresztą jak jego ramienia. Nie puszczała go do momentu, w którym Leif nie postanowił się zatrzymać.
    — Nie umiem tańczyć fokstrota — odparła nagle, zupełnie poważnie. Tak poważnie, jakby i w jej mniemaniu poważnie mówił Leif. Ale chyba nie mówił. Zmarszczyła brwi i już rozchyliła usta, żeby coś powiedzieć, kiedy młody mężczyzna wyciągnął telefon i uniósł go nieco ponad poziom swojej twarzy.
    Andrea westchnęła, ale nie z żalem, nie ciężko. Po prostu, rozluźniła tym samym mięśnie swojej buźki i z promiennym uśmiechem stanęła nieco za Leifem, niemal opierając brodę na jego barku. Dłoń, w której trzymała lampkę z szampanem uniosła choćby w toaście. Słodkie selfie mogło być dowodem i Andy tego dowodu nie zamierzała nikomu odmawiać. Zwłaszcza Leifowi.
    — Może być? Czy może powinnam zrobić ci zdjęcie jak stoisz gdzieś… — rozejrzała się. — W znaczącym miejscu? Może przed budynkiem? Chociaż bileter drugi raz może cię nie wpuścić — zaśmiała się, a potem nagle spoważniała. Bo to nie tak, że chciała nabijać się z Leifa i z jego gapiostwa, ale było to… urocze. I zabawne. Trudno było jej nie nie dowierzać, że naprawdę zapomniał biletu. I że mógłby zapomnieć o gali. Skoro Darla myślała, że mógł…
    — Naprawdę mógłbyś zapomnieć o gali? — spytała, a potem pokręciła głową, odgarniając wolną dłonią kosmyk ciemnych włosów za ucho. Musiał się wymknąć z upięcia. — Prelekcja z wolontariuszami czy cicha aukcja? — zagaiła, męską decyzję pozostawiając Leifowi. — A potem zatańczymy. Może nie fokstrota…
    Bo tego naprawdę nie potrafiła tańczyć. Miała wyczucie rytmu, w końcu była stosownie muzykalna, aby śpiewać poprawnie, a nawet i ładnie bez szczególnych lekcji i treningów. Jasne, często potrzebowała rozśpiewania, ale także spontaniczne nucenie w jej wydaniu wychodziło po prostu dobrze. Andrea była dziewczyną utalentowaną, choć często sobie i talentu, i zasług odmawiała. Dlaczego? Może ze względu na skromność, której nauczyła się w domu, a może która jednak była naturalna jej cechą? Andy nie potrafiła postawić się, ba, wyobrazić sobie siebie samej w świetle reflektorów, a jednak też nie chciała, aby jej talent zniknął za nieśmiałością i brakiem entuzjazmu co do publicznych wystąpień.
    — Kiedyś próbowałam z bachatą — przyznała nagle.

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń
  13. Wyprzedaż schodkowa odbywała się na President St co roku, niezmiennie w drugi weekend października i niezależnie od warunków pogodowych, a te były paskudne. Krople deszczu nie tylko bębniły w parapet, ale też pod wpływem silniejszych podmuchów wiatru zacinały prosto w okno. Maxine, której łóżko dosunięte było pod ścianę z dwoma oknami właśnie, widziała to doskonale i wzdychała ciężko za każdym razem, kiedy na szybie rozbryzgiwały się większe krople, czyli mniej więcej co dwie minuty.
    Zdawało się, że paskuda pogoda dopasowała się do jej paskudnego nastroju. Było szaro i buro, a na dodatek chłodno i wilgotno. Nawet to, że na wyrastającym z chodnika, rosnącym tuż za oknem klonie zaczynały czerwienić się liście, nie pomagało i nie dodawało koloru tej sobocie. Mimo tego na President St panował ruch większy, niż zwykle. Max, leżąc z kołdrą naciągniętą po nos, nawet przez szmer deszczu i wiatru, i pomimo zamkniętych okien była w stanie usłyszeć, że na dole panował harmider. Do jej uszu dolatywały głosy sąsiadów, stukot ręcznych narzędzi i brzęk wykładanych na schodki rzeczy. Drgnęła nawet niespokojnie, kiedy po drugiej stronie ulicy ewidentnie coś się stłukło i brzękowi szkła zawtórowało jeszcze głośniejsze przekleństwo.
    Dochodziła ósma. Maxine nie spała od siódmej, ale nie spieszyło jej się do wyjścia spod kołdry. Raz, że pod kołdrą było przyjemnie ciepło. Dwa, że gdyby już spod niej wyszła, musiałaby zmierzyć się z paskudną rzeczywistością.
    Wszystko było paskudne, odkąd dowiedziała się o Andrei, a stało się jeszcze paskudniejsze, kiedy powiedziała rodzicom o tym, że odkryła, iż ma siostrę bliźniaczkę – ponieważ w to, że Andrea była tylko jej sobowtórem, Max nie wierzyła, a właśnie tym argumentem w desperacji postanowiła ratować się Lucy, jej matka, gdy Max po prawie dwóch tygodniach noszenia się z zamiarem porozmawiania z rodzicami, w końcu to zrobiła. Naprawdę porozmawiali i to całą trójką, ponieważ Maxine zaczekała z tym, aż Kevin wróci z przedłużającego się zebrania rady. Porozmawiali przez dziesięć minut, później zaczęli się kłócić.
    Riley jęknęła i naciągnęła kołdrę na głowę. Odrzuciła ją dziesięć minut później, kiedy pod pierzyną zaczęło brakować jej powietrza i gnana chłodem – w domu bynajmniej nie było zimno, ale różnica temperatury pod kołdrą, a tą panującą w pokoju robiła swoje – przetransportowała się do łazienki, gdzie wykonała poranną toaletę i doprowadziła się do porządku.
    Zejście na dół odwlekała tak długo, jak tylko mogła, aż zebrała się do tego koło godziny dziewiątej, kiedy postanowiła, że po prostu wyjdzie z domu. Do kieszeni jenasów o luźnym kroju wsunęła telefon, wciągnęła na bawełniany podkoszulek ciepłą bluzę, a ciemne i gładkie włosy spięła w niski kucyk. Ruszyła w dół po schodach, mijając kondygnację z sypialnią rodziców i gabinetem matki, następnie z salonem i gabinetem ojca, by zatrzymać się w otwartym wiatrołapie na parterze.
    Matka ją usłyszała. Zawsze wszystko słyszała.
    — Maxine…?
    — Wychodzę! — zawołała do urzędującej w kuchni Lucy, pośpiesznie wsuwając na stopy trampki. Te pewnie miały zaraz przemoknąć na deszczu, ale Max nie miała czasu na szukanie kaloszy, których nie wyjęła jeszcze z pudeł ustawionych w piwnicy. Nie chciała konfrontacji. Nie chciała kolejnej, nic nieznaczącej rozmowy, podczas której Lucy i Kevin nie potrafili, a raczej nie chcieli jej wyjaśnić, co zaszło nieco ponad dwadzieścia trzy lata temu. Ściągnęła z wieszaka swój trencz, złapała za parasol wykonany z przezroczystego tworzywa, przez które można było oglądać świat i wyszła na zewnątrz. Na President St, która już dawno nie spała i na której rozkręcała się schodkowa wyprzedaż.
    Kevin stał przy schodkach i palił. Miał na sobie kurtkę przeciwdeszczową i jej kaptur naciągnął głęboko na głowę. Maxine popatrzyła krótko na ojca, on na nią. Wyszła przez bramkę obok schodków, na których Kevin wyłożył już te rzeczy, które uznał za niepotrzebne, a które mogły przydać się innym i domknęła ją za sobą. Zrobiła to za lekko, więc drzwiczki odskoczyły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poirytowana, zacisnęła wargi i trzasnęła bramką tak, że zatrzęsło się całe ogrodzenie. Popatrzyła na ojca, ale ten tylko wzruszył ramionami. Rzucił niedopałek pod stopy i zdusił go butem. Max odwróciła się i poszła w swoją stronę, w dół ulicy.
      Chciała wstąpić do Enso Cafe po kawę na wynos. Do przejścia miała niecałe pięćset metrów. Szła energicznie pod rozłożonym parasolem, ale z każdym kolejnym krokiem tej energii jej ubywało. Wzrok uciekał jej do schodków zastawionych badziewiami, a Maxine lubiła oglądać badziewia. Była zła, było jej zimno, bo wiatr smagał ją po szyi nawet, kiedy postawiła kołnierz płaszcza i nie dość, że miała problemy w domu, to jej scenariusz do projektu dyplomowego wciąż był niegotowy.
      Zatrzymała się gwałtownie tak, jakby zderzyła się ze ścianą własnych, paskudnych jak ten dzień myśli. Westchnęła, chyba po raz setny tego późnego już poranka, a potem zrobiła dwa kroki w tył, aż stanęła na wysokości jednych ze schodów, które mimo że solidnie wykonane, sprawiały wrażenie, jakby miały zaraz ugiąć się pod ilością wystawionych na nich rzeczy. Badziewia. Bo cóż innego wystawiało się na podobnych wyprzedażach? Owszem, Maxine miała świadomość tego, że pośród tych przedmiotów codziennego, a często też niecodziennego użytku można było znaleźć prawdziwe perełki, ale trzeba było mieć do nich oko. I porządnie się naszukać.
      Ktoś przezorny rozpiął nad schodami namiot, taki na plastikowych nóżkach z kwadratowym daszkiem w lekki szpic. Przez to Max złożyła swój parasol, weszła głębiej i przystanęła przy pierwszym schodku. Dłonie oparła o rączkę opartego z przodu, przy stopach parasola i patrzyła tak długo, aż wypatrzyła.
      Oparła parasol o poręcz i mając wolne ręce, przykucnęła i złapała za charakterystyczną, metalową skrzyneczkę. Oparła ją o swoje kolana i na froncie obudowy odszukała logo Kodaka.
      Ktoś, kto stanął nad nią, zaśmiał się cicho.
      — Dziecko drogie, czy ty wiesz, co to w ogóle jest?
      — Prawdopodobnie.
      Maxine poderwała głowę i uśmiechnęła się do starszego pana stojącego kilka stopni wyżej, na wolnym kawałku schodków nie zastawionym sprzętami. Pan miał ponad siedemdziesiąt lat i spoglądał na nią z dobrodusznym uśmieszkiem. Pochyliła z powrotem głowę, pewniej przytrzymała sprzęt lewą ręką, by prawą ostrożnie dotknąć okrągłej tacy przytwierdzonej do góry obudowy. Jej wykładowcy na Columbii korzystali z nowocześniejszych niż ten, ale wciąż wiekowych rzutników slajdów. Ten model albo bardzo podobny widziała kiedyś w jednym z kantorków.

      MAXINE RILEY

      Usuń
  14. Skinęła głową na znak, że przyjęła. Oczywiście, że wyszło ślicznie. Andrea była bardzo ładną, młodą kobietą, która dzisiaj wyglądała niemal zachwycająco — i to nawet we własnej, jakże skromnej opinii. Leif natomiast był młodym, przystojnym mężczyzną, któremu niczego nie brakowało. Może poza lepszą organizacją? Andrei jednak nie było do śmiechu oceniać Leifa, bo nie była ani jego matką, ani starszą siostrą. Nie była też Darlą i nie czuła się upoważniona do tego, aby rugać go za cokolwiek. Wyszli ładnie na zdjęcie. Na selfiaczku, które faktycznie nie wymagało ani specjalnych umiejętności, ani profesjonalnego retuszu. To było najważniejsze, ciekawość Darli została zaspokojona, a Andy i Leif mogli poświęcić więcej czasu na przyjemności. O ile przyjemnym można było nazwać trwanie na tej gali, eleganckiej imprezie, wśród tych wszystkich błyszczących, pięknych ludzi. Andrea widziała tutaj wiele sposobności na fantastyczne zdjęcia, na kadry, które zapierałyby dech, ale widziała też kątem oka dyskretnych fotografów. Oczywiście, że taka impreza musiała mieć stosowną oprawę i dokumentację.
    Skinęła również głową wtedy, kiedy jej towarzysz zdecydował się na cichą aukcję. Cóż, mogli się nawet zgłosić, choćby dla żartów. Głównie dla żartów, bo Andy na koncie miała kilkadziesiąt dolarów i nie wylicytowałaby nawet haftowanej chusteczki. Chciała jednak z tej imprezy wynieść jak najwięcej.
    Zaśmiała się, kiedy Leif ruszył i niemal natychmiast się zatrzymał. Dogoniła go niespiesznie, chwytając elegancko pod ramię. Teraz, kiedy szli powoli, tempem dyktowanym przez Andy i jej wysokie obcasy, wyglądali jak jedna z wielu obecnych tutaj par. Andrea nie pozwalała Leifowi przyspieszać nadto. Zaciskając smukłe palce na jego przedramieniu, w dystyngowany sposób próbowała wstrzymywać młodego mężczyznę. I samą siebie.
    — Nie szło — odpowiedziała na drugie z pytań, celowo odpuszczając na razie to pierwsze. Zadarła lekko głowę, spojrzała na profil Leifa z uśmiechem. — Być może to kwestia partnera i zaufania, nauczyłam się kroków, ale biodra… — westchnęła przeciągle. — Mówili, że mam kij w dupie — wyznała w końcu, a jej policzki momentalnie pokryły się lekkim rumieńcem, wybijającym się nawet spod koralowego, połyskującego różu. Pozwoliła sobie jednak na uśmiech. Szeroki i szczery, bo nie sądziła, aby miała kij gdziekolwiek. Czuła muzykę, zawsze ją czuła, więc pewnie to była kwestia wstydu? Przekonania? Tego, że bachata była bardziej intymnym tańcem niż wolny przytulaniec na szkolnej dyskotece? — Z tobą? — wróciła więc do początku, przygryzając delikatnie dolną wargę. — Z tobą zatańczę wszystko — rzuciła przekornie, choć ile w tym było prawdy, przekonać mógł się tylko sam Leif. W tańcu. Jakimkolwiek.
    Zanim jednak dotarli do sali, w której odbywała się aukcja, Andrea zatrzymała się przed drzwiami. Zatrzymała też Leifa, przestąpiła tak, aby stanąć naprzeciwko niego. Na jej ustach błąkał się uśmiech. Delikatny, ale z tą zawadiacką iskrą, która docierała do jej ciemnych oczu.
    — Pójdziemy potem do klubu? — spytała. Nie wiedziała, czy niespodziewanie. Ale… oboje musieli przyznać, że tutaj było grzeczne i sztywno, a Andrea nie chciała przypału, kiedy wypije kolejne trzy lampki szampana i bąbelki uderzą jej do głowy.

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Hej! Miło mi, że ci się moje postacie podobają i tym bardziej, że wybór padł na Caleba ;3
    On jest stonowany, wiele osób go nei rozumie, więc porzucił nawet ochotę na próbowanie. I właśnie może właśnie to Leif byłby ta osobą, która powoli wtargnie do jego chłodnej duszy?
    Sam pomysł mi się podoba! Spotkanie w pralni jest jak najbardziej fajnym strzałem. Pytanie, kto rozpoczyna? ]

    Caleb

    OdpowiedzUsuń
  16. Pojawiając się po wielu latach z powrotem w Nowym Jorku, miał mieszane uczucia. Z jednej strony fruwał na skrzydłach stanu bliskiego euforii, nie mogąc wprost uwierzyć, że on, chłopak odrzucony przez własnych rodziców i świeżo upieczony wdowiec po raz już trzeci został doceniony przez jury prestiżowego konkursu fotograficznego, z drugiej jednak jego serce przepełniał strach. Nie oszukujmy się, jego wspomnienia z tego miejsca nie należały do najprzyjemniejszych. To to miasto odebrało mu niegdyś ostatnią nadzieję na szczęśliwe dzieciństwo. Opuszczając je wiele lat temu obiecał sobie solennie, że nigdy do niego nie wróci, ale pokrętny los zadecydował inaczej. Nie mógł przecież odmówić pojawienia się na rozdaniu nagród i uczestnictwa w wystawie dzieł zarówno własnych, jak i innych laureatów tylko z powodu swoich złych doświadczeń. Wspomagany diazepamem, zjawił się w Wielkim Jabłku jakieś dwa tygodnie przed rozpoczęciem całego tego chaosu, by rozejrzeć się za jakimś tymczasowym lokum. Ciągłe nocowanie w hotelach przyjaznych dla zwierząt raczej nie wchodziło w grę, bo w związku ze szkodami, które znudzona seterka wciąż potrafiła narobić w trakcie jego nieobecności, nieźle nadszarpnęłoby to jego budżet. Biorąc to pod uwagę, zaczął przeglądać oferty mieszkań zajmowanych przez większą liczbę ludzi, by w razie czego istniała nieco większa szansa, że zawsze ktoś będzie miał ją na oku. O starszą Kavę się nie martwił, bo ta lata podobnych szaleństw miała już na całe szczęście dawno za sobą. Tak oto trafił w końcu do obecnego apartamentu pełnego przeróżnej maści artystów. Choć początkowo trochę denerwował go powszechny brak poszanowania dla cudzej własności, po jakimś czasie przyzwyczaił się i do tego. Jego nowi współlokatorzy w przeciwieństwie do przymusowych znajomych z bidula, czy poprawczaka nie stanowili często sobie niezwykle wrogiej zbieraniny przypadkowych osób. Ich luźne podejście do życia po niecałym miesiącu pozwoliło mu uspokoić się na tyle, by wreszcie odstawić leki i powoli zacząć funkcjonować mniej więcej tak jak to robił jeszcze przed niespodziewaną śmiercią ukochanej. Właśnie, mniej więcej, bo nadal łapał się na zastanawianiu się, czy przypadkiem gdyby ich drogi kiedyś przypadkiem się nie przecięły, nie chodziłaby nadal po tym świecie. Ostatecznie to on namówił ją do zaangażowania się w pomoc dla mieszkańców Nowego Orleanu znajdujących się w ciężkiej sytuacji życiowej. Czyżby ktoś miał coś przeciwko ich działalności ? Nie umiejąc odpowiedzieć sobie jednoznacznie na to pytanie, nieodmiennie chwytał wówczas za wysłużony szkicownik, by zrelaksować się, przez długie godziny pozwalając pracować wyobraźni.
    Podobnie było także poprzedniego wieczora. Siedział akurat w kuchni nad rysunkami, gdy nagle tuż obok rozdźwięczała się jego komórka. Niechętnie przerwał więc dotychczasowe zajęcie i palcami całymi brudnymi od węgla plastycznego, sięgnął po bezczelnie urządzenie.
    - Natty, gdzie ty, do kurwy, znowu jesteś ?! – W słuchawce rozległ się wyraźnie wkurzony głos Dario Maleva, około czterdziestoletniego reżysera, z którym ostatnio współpracował przy kręceniu jego nowej komedii. – Miałeś przyjść do studia ponad czterdzieści minut temu ! Czyżbyś znowu zapomniał ?!
    - Wybacz stary, na to wygląda. – Odparł, podrywając się z krzesła na tyle gwałtownie, że omal go przy tym nie przewrócił. – Będę tak szybko, jak tylko się da. – Zapewnił, biegnąc do przedpokoju, gdzie parę godzin temu zostawił torbę z aparatem.
    ***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy wreszcie wrócił na TriBeCa, dochodziła godzina druga nad ranem, a on czuł się już tak zmęczony, że nawet nie myślał o wzięciu prysznica. Po prostu przebrał się w piżamę, po czym od razu zagrzebał pod ciepłym kocem. Nie pospał niestety zbyt długo, bo uparte psiaki jak zwykle postanowiły wywlec go z łóżka wraz z nastaniem piątej. I nie mógł się na nie nawet za to gniewać, ostatecznie zazwyczaj mniej więcej o tej porze w apartamencie budził się ktoś, kto wyprowadzał je na poranny spacer. A skoro już i tak musiał zwlec się z łóżka, równie dobrze mógł udać się do łazienki, by zmyć z siebie cały brud poprzedniego dnia. W międzyczasie ktoś powinien się nimi zająć. Przynajmniej taką miał nadzieję. Ta jednak okazała się płonna, bo gdy ledwie widząc na oczy przekroczył próg kuchni, futrzaki zdążyły już na dobre zadomowić się pod kuchenką, na której smażyło się coś pachnącego. To akurat stanowiło standard, podobnie jak obcy facet siedzący za stołem. Większym zaskoczeniem dla Natale okazał się natomiast fakt, że ów nieznajomy właśnie przeglądał zawartość jego największego skarbu – szkicownika. Niech to wszyscy diabli, w całym tym wczorajszym pośpiechu, musiał zapomnieć schować go do komody w swoim pokoju.
      - Przepraszam. – Zachrząkał znacząco, pragnąc zwrócić na siebie uwagę szatyna. Dosłownie zero reakcji, co wprawiło go w jeszcze większą frustrację niż samo odkrycie, że ktoś bez najmniejszej krępacji grzebie w najgłębszej otchłani jego duszy.
      – Przepraszam. – Spróbował jeszcze raz, podchodząc do niego zamaszystym krokiem i stając tuż obok. Przygotowywał się już, by na niego solidnie nawrzeszczeć, gdy ten nareszcie wyjął z ucha słuchawkę, kierując na Portugalczyka lekko zmieszane spojrzenie. – Owszem, mówiłem. – Odparł, obchodząc blat i zgarniając mu notes prosto sprzed nosa. – Słyszałeś może kiedyś o czymś takim jak poszanowanie cudzej własności ?! – Burknął, nie próbując już nawet dłużej kryć wzburzenia. – Tak się składa, że te rysunki, które tak ochoczo sobie przeglądałeś, należą wyłącznie do mnie i nie należy ich dotykać bez mojego wyraźnego pozwolenia, zrozumiano ? – Oparł się mocno o mebel, mierząc mężczyznę stanowczym spojrzeniem. Spojrzeniem, za którym tylko osoby znające jego historię zdolne byłyby wychwycić panikę pojawiającą się tam za każdym razem, gdy na horyzoncie majaczyła choćby najmniejsza groźba, że ktoś odkryje jakąś część jego losów, o której nie wie nawet on sam.

      Natty

      Usuń
  17. [Hej!
    Częściowo w temacie - ale Leif jest hot ;D Nie chodzi o wygląd, ale o całą resztę. Szaleństwo, 10/10. Coś wymyślę kiedyś i porwę go na wątek, Ciebie też - gdybyś chciała! Tylko muszę znaleźć jakiś haczyk :D

    Co do Leviego, dziękuję za miłe słowa, ze wszystkim się zgadzam. Myślę, że bym go nie zniosła i o to mi też chodziło. Nawet politycznie musiał mi podpaść, przynajmniej dzięki temu faktycznie chce mi się nim pisać. :D]

    Levi

    OdpowiedzUsuń
  18. Ten rzutnik Kodaka żywcem wyjęty z lat dziewięćdziesiątych żywo zainteresował Maxine, choć nie mogłaby znaleźć dla niego żadnego praktycznego zastosowania. Nie posiadała kliszy, które mogłaby za jego pomocą obejrzeć i nie znała nikogo, kto podobne klisze by posiadał. Mimo tego przytrzymywała urządzenie, opierając je na kolanach i przeskakiwała wzrokiem pomiędzy kolejnymi elementami całej konstrukcji, jak i obudowy, podczas gdy palcami drugiej ręki wciąż gładziła umocowaną u góry tacę. Przesuwanie opuszkami po ściankach i szczelinach było miłe, tak jak miłe okazało się oderwanie myśli od tego, co działo się w domu. Miła była nawet obecność tego starszego pana stojącego o dwa stopki wyżej, ponieważ różniła się ona od obecności matki i ojca, które w ostatnich dniach stały się niezwykle ciężkie i tym ciężarem osiadły na barkach Max.
    Nic więc dziwnego, że Maxine nie zorientował się, że ktoś do niej podszedł. Nie zauważyła cienia, który spłynął na jej sylwetkę, kiedy ten ktoś przystanął obok, bo przy panującej na dworze szarówce o jakikolwiek cień było trudno. Stąd wyraźnie drgnęła, kiedy z góry padło to entuzjastyczne siema i poderwała głowę, by spojrzeć z dołu na chłopaka, który na pierwszy rzut oka wydawał się być mniej więcej w jej wieku. Przyglądała mu się z lekkim zaskoczeniem i cieniem uśmiechu, który majaczył na jej wargach, a który nie był wywołany widokiem nieznajomego, a tym, że jeszcze przed chwilą Maxine patrzyła na rzutnik, który aż za bardzo jej się spodobał.
    Obróciła głowę, odłożyła Kodaka na to samo miejsce, z którego go wzięła i wstała. Nim zwróciła się przodem do nieznajomego, sięgnęła jeszcze po parasolkę, którą wcześniej oparła o balustradę schodów. Tych kilka czynności pozwoliło jej kupić sobie nieco czasu na to, aby Max mogła się zastanowić, czy nie popada w paranoję. Chłopak, który stał tuż obok, a aktualnie za jej plecami zachował się tak, jakby ją znał. Z drugiej strony nie zrobił niczego, czego nie zrobiłaby osoba w ich wieku. I może po prostu był taką osobą, zupełnie zwyczajną, a nie kimś, kto wziął ją za cholerną Wilson?
    Maxine postanowiła zaryzykować.
    — Stary rzutnik — poinformowała, kiedy już z dłońmi zaciśniętymi na rączce parasolki, wyprostowana, obróciła się przodem do chłopaka. — Bardzo stary — podkreśliła i mimowolnie uśmiechnęła się lekko, a potem, idąc za ciosem, oderwała prawą rękę od parasolki i wyciągnęła ją do nieznajomego. — Maxine — przedstawiła się zupełnie swobodnie i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, mimo że serce w jej piersi zaczęło bić mocniej, niż na co dzień.
    Proszę, proszę, proszę. Tylko nie dziw się, że jestem Maxine.
    Czekała, z wyciągniętą ręką, podczas gdy starszy pan mamrotał coś pod nosem, zastanawiając się nad tym, jak rzutnik wykonany głownie z tworzywa i metalu może się zmechacić. Przecież to nie sweter!

    MAXINE RILEY

    OdpowiedzUsuń
  19. Żarty bywały pomocne w rozładowaniu napięcia i Andrea, która napinała się często, to znaczy często się stresowała, bo przecież wszystko miało być perfekcyjne, nie tylko jej zdaniem, ale i w odbiorze innych. Żartowała więcej, czasami sypała sucharami, czasami faktycznie była nawet w stanie rozbawić prawie każdego. To było jednak rzadkie, bo żartowanie przed innymi wymagało od Andrei przemawiania wśród większej ilości osób, co zakrawało swoją naturą już o wystąpienia publiczne, a tych młoda Wilson unikała jak ognia. Świetnie czuła się natomiast w znanym środowisku. Takim, które było jej przychylne. To mógł być jej rodzinny dom na przedmieściach LA. To mogło być mieszkanie w centrum Los Angeles, które wynajmowała jej przyjaciółka ze swoją dziewczyną. To mógł być nawet pokój w akademiku, jaki wynajmowała teraz, ale… nim nie był. Mimo tego, że w Nowym Jorku była już trochę ponad dwa miesiące, to nadal czuła się tutaj obco. Zlecenie dla fundacji, stworzenie tej reklamy, współpraca z zespołem świetnych ludzi, w tym z Leifem, z którym była tutaj teraz, pomagały jej przez pewien czas oderwać się od tych myśli o tym, jak bardzo jest samotna w tym wielkim, nigdy nie zasypiającym mieście.
    To było przerażające, kiedy uświadomiła sobie, jak samotna czuje się w tak zatrważającej ilości ludzi. Nawet teraz wzdrygnęła się na tę myśl, ale Leif skutecznie ją rozpraszał. I była mu za to wdzięczna, bo mogła teraz skupić się może niekoniecznie na całym wydarzeniu, a na osobie znajomego.
    Andrea też nie była zwolenniczką wolnego chodzenia, ale kiedy na nogach miała obcasy, do których nie przywykła, a które dodawały jej nieco więcej niż siedem centymetrów, to musiała zwolnić. To nie były jej wysłużone conversy, w których zadziwiająco szybko, na swoich krótkich nogach, pokonywała kolejne kilometry.
    Posłała mu delikatny uśmiech, gdy zgrabnie zamienili się miejscami. Andrea pozwoliła mu na to, łapiąc w mig o co mu chodzi. Przez co ani się nie połamała, ani nie zaczepiła nikogo, kto ich mijał.
    — Poteeeem… — zaczęła, przeciągając drugą samogłoskę w słowie, pozwalając wprowadzić się Leifowi do sali. — Potem kiedy tylko chcesz — odparła zgrabnie i poniekąd wymijająco, decyzję o tym, kiedy się ulotnią z przyjęcia pozostawiając mu. Ufała jego osądowi, tak samo jak ufała jego znajomości miasta i klubów, w których mogli spędzić dzisiejszy wieczór, a może i noc, znacznie ciekawiej niż tutaj.
    — Briana? — spytała, unosząc brew, początkowo nawet nie kojarząc o kogo pyta Leif. W tym czasie podeszli do wytwornej miski dla psów. — Czy to swarovski? — Andy nachyliła się nad stołem, na którym wyeksponowano to dzieło sztuki. — Niejeden mops byłby szczęśliwy — zauważyła, posyłając Leifowi rozbawione spojrzenie, choć starała się zachować poważną minę. Taką, jak większość ludzi tu obecnych.
    Andrea nie miała kija w dupie, choć czasami mogła wydawać się zbyt poważna i zbyt dorosła na swój wiek. Potrzebowała jednak poczuć się pewnie, aby pokazać prawdziwą siebie.
    — Ach, Briana — rzuciła w końcu, kiedy przez własne słowa przypomniała sobie o kogo chodzi. Brian miał mopsa. Gra skojarzeń musiała być nieprzypadkowa. — Wiesz, wydawało mi się, że widziałam kogoś podobnie łysego, ale stał tyłem — dodała niemal niewinnie, wzruszając przy tym lekko ramionami.
    — O, popatrz — sapnęła, chwytając teraz nadgarstek Leifa. Objęła go delikatnie drobnymi palcami i pociągnęła w stronę kolejnego stołu. — Ta smycz… — zaczęła mówić, ale smycz szybko okazała się nie być smyczą. Przynajmniej nie dla zwierząt. Bardziej przypominała coś, co stanowiło akcesorium łóżkowe. — Ojej — mruknęła. Zmieszała się. — Myślisz, że to pomyłka?

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń
  20. Maxine uśmiechnęła się szerzej, kiedy chłopak podchwycił, jak bardzo stary jest ten rzutnik.
    — Nie wiem, nie znam się — odparła i wzruszyła ramionami, wcale nie wstydząc się tego, że się nie znała. Na studiach co prawda mieli taki przedmiot, jak historia filmu i przez kilka zajęć zagłębiali się w to, z jakich sprzętów korzystało się przed laty, ale zarówno wykładowcy, jak i studenci potraktowali ten blok po macoszemu. W dzisiejszych czasach, kiedy w zasadzie wszystko można było wygenerować komputerowo, Maxine nie traciła czasu na zastanawianie się, jak uruchomić coś, co może zadziała, a może nie i może była przez to ignorantką, ale tego też się nie wstydziła. Od tego, jak ze scenariusza, który miała w głowie i który przelała na papier, zawsze miała mieć ludzi, prawda? Nie mogła ogarniać wszystkiego sama, bo fizycznie nie dałaby rady, nie w tej branży, w jakiej działała, choć przecież byli tacy, którzy sami sobie byli sterem, żeglarzem i okrętem. Max, mimo bycia jedynaczką, do takich osób nie należała.
    Obserwowała, jak nieznajomy ogląda rzutnik Kodaka. Jej zainteresowanie wzrosło, kiedy ten został przez niego uruchomiony. Bezwiednie przysunęła się wtedy bliżej i nachyliła lekko, jakby mogła coś wywnioskować wyłącznie na podstawie szumu mechanizmu. Nie mogła, ale ten szum był na tyle hipnotyzujący, że Maxine pożałowała, iż nie ma żadnych slajdów, dzięki którym ona i jej nowy kolega mogliby sprawdzić działanie rzutnika.
    Tak jak Leif nie dał po sobie poznać tego, że dziwiło go to, iż Maxine mu się przedstawia, tak po Maxine wyraźnie widać było tę ulgę, którą odczuła, kiedy chłopak uścisnął jej wyciągniętą dłoń, a następnie tak zwyczajnie jej się przedstawił. Bez żadnego ale, bez żadnego forsowania tego, że Maxine wcale nie była Maxine, lub że już gdzieś wcześniej ją widział. Widać to, jak swobodnie do niej podszedł i równie swobodnie do niej zagadał musiało wynikać z jego osobowości. Sprawiał zresztą wrażenie otwartego na świat lekkoducha, choćby także przez to, w jaki sposób się ubierał.
    — Za czymś konkretnym? — powtórzyła za nim i westchnęła głęboko. Tę dłoń, którą Rainn uścisnął, zacisnęła z powrotem na rączce parasolki wraz z drugą dłonią. Po tym westchnęła raz jeszcze, bo odpowiedź na to pytanie wcale nie okazywała się taka prosta.
    — Za inspiracją — odezwała się w końcu i uśmiechnęła odrobine krzywo. — Ale też musiałam wyjść z domu. Mieszkam tam, na początku ulicy — poinformowała i skinieniem głowy wskazała kierunek, z którego przyszła. — Nie umiem dopiąć projektu dyplomowego i pomyślałam, że może tutaj rzuci mi się w oczy coś, co… Co najlepiej by za mnie ten projekt dokończyło — przyznała i zaśmiała się krótko, po czym uważniej popatrzyła na Rainna. — Nie piszesz przypadkiem scenariuszy?

    MAXINE RILEY

    OdpowiedzUsuń
  21. Andrea również polubiła Briana. Dawał im jasne wskazówki i uwagi co do tego, jak chce, aby wyglądał spot. Rzecz jasna, w ostatecznym formacie spot wyglądał tak, jak chciała tego Andrea i poniekąd również i Leif, ale… Brian miał wrażenie swojej sprawczości, ponieważ Wilson okazała się nie tyle sprytna, co po prostu cwana, pozwalając Brianowi wierzyć w to, że to, co mówił — choć nie miał pojęcia o tym, co mówił — było właściwie i fajne. Nie było. Przynajmniej nie zawsze, ale Brian ze swoim sercem na talerzu (na pewno z drogiej, chińskiej, ręcznie malowanej) był człowiekiem, którego nie dało się lubić. Wilson nie znała się przesadnie na dowcipach, choć poczucie humoru miała, ale nie potrafiła opowiadać żartów. Śmiała się natomiast z tych, które opowiadali inni, nawet, jeśli był tak suche, że east River osiągała punkt krytyczny.
    Andrea, sama siebie oceniała jako trochę sztywno, więc wspomiany kij w tyłku był oceną raczej sprawiedliwą. Po prostu lubiła mieć plan i tego planu się trzymać. Co do zasady, a choć odstępstwa od niej zdarzały się nieczęsto, to młoda kobieta sobie na nie pozwalała. Tak, jak teraz. Kiedy zaproponowała Leifowi wyjście do klubu, choć wcale nie było to w jej planie. Jej piękna sukienka w kolorze bakłażana miała niewiele wspólnego z rave’owym klimatem. I tak, jak nie znała Nowego Jorku, tak zdała się z pełną świadomością ewentualnych konsekwencji na wybór Leifa.
    Poczuła, jak obrócił dłoń, jednak też nic z tym nie zrobiła. Poruszyła jedynie nieznacznie palcami, ale pozwoliła na to, aby kciuk i palec wskazujący nadal obejmowały nadgarstek Leifa, a jego swobodnie układały się wzdłuż jej ręki. Poczuła się nawet, jedynie odrobinę, skrępowana tym, co zrobiła. Pozwoliła sobie bowiem na śmiałość, która nie przychodziła jej tak prosto, ale najwidoczniej osoba nowego znajomego miała w sobie coś, co pozwoliło Andrei otworzyć się na otaczający ją świat i ludzi.
    Obserwowała w milczeniu to, co robił. Jak wyciągał karteczkę. Nie było to zapewne zgodne z zasadami licytacji, ale Wilson zaczęła obserwować to, co działo się wokół nich. Stała na czatach, nie potrafiąc przestać się uśmiechać. Byli niepoprawni, ale Andrei bardzo to odpowiadało. I sama trochę w to nie wierzyła.
    — Smycz pasuje od tematu — przyznała nagle, a kiedy zerknęła na podsuniętą jej pod nos karteczkę, otworzyła szeroko oczy, pozwalając swoim brwiom powędrować wysoko. Bardzo wysoko. Ona o takiej kwocie mogła jedynie pomarzyć, ba, była przekonana, że nawet nie dostanie takiej gaży za ten spot, który ich ze sobą połączył. Przełknęła głośno ślinę, a potem bez żadnego oporu — cóż, wychodziło na to, że wszelkie opory już ją opuścił — odwróciła się w stronę, w którą nakierował ją Leif. Nie protestowała nawet, kiedy śmiało wsparł swoje dłonie na jej talii, przechyliła jedynie głowę w bok, lustrując dość otwarcie starszą kobietę.
    — Piękna — przyznała cicho. Po nieznajomej niewątpliwie było czuć piniądz. W fryzurze, makijażu, w zabiegach medycyny estetycznej, w sukni i w dodatkach. Stanowiła jednak, mimo swojej elegancji, przeciwieństwo wytwornych dam, które chodziły z głową zadartą niebywale wysoko, jakby w tyłku miały coś więcej niż kij. Może betonowy słup? — Zakładam, że trzyma obrożę w tej swojej torebce — odezwała się nagle Andrea. Stała odrobinę przed Leifem, ale odwróciła głowę tak, aby nieco się odchylając, móc na niego spojrzeć.
    Uśmiech, który rozjaśnił jej twarz, sięgnął ciemnych oczu.
    — Sprawdzimy? — zaproponowała. Kolejna rzecz, która nie miała nic wspólnego z planem, z jakim pojawiła się tutaj Andrea. Ale dzięki temu mogli przekonać się, czy Wilson ma rację, i czy to żart.

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń
  22. [Uważam, że na świecie wystarczająco dużo jest obojętności i ogólnie panującej znieczulicy na wszystko, co nas otacza, a jedynym na to lekarstwem są właśnie te drobne dobre gesty, o których wspominasz. Filozofia życia, którą przedstawiłam u Bianki, jest również w dużej mierze moją prywatną — pomimo tego, że niektórzy uważają to za zwykłe naiwniactwo.
    Leif jest świetny. Wydaje się być prostym chłopakiem z sąsiedztwa, ale jednocześnie zostawia w człowieku pewność, że to nie wszystko i bez dwóch zdań zaskoczy. I to bardzo.
    Mam dziwne przekonanie, że jeśli połączyć naszą dwójkę to mogą wyjść ciekawe rzeczy, więc gdyby z Twojej strony była ochota — razem z Biancą zapraszamy na przygodę!]

    Bianca Vellani

    OdpowiedzUsuń
  23. Wydobywający się z ułożonych na stole słuchawek hałas na dłuższą chwilę wybił Natty’ego z rytmu. Zamiast nadal myśleć wyłącznie o odzyskaniu swojego drogocennego szkicownika, automatycznie zaczął zastanawiać się jakim pieprzonym cudem ich właściciel jeszcze kompletnie nie ogłuchł. Owszem, jemu także zdarzało się nieco zbyt głośno słuchać muzyki, ale nigdy chyba aż tak. Cenił sobie swój słuch wystarczająco, by w zdecydowanej większości przypadków korzystać z dobrych rad odtwarzaczy. Gdy w mieszkaniu robiło się za głośno, zwykle zakładał stopery lub wypuszczał się na kolejną sesję fotograficzną. Pogoda za oknem zazwyczaj niezbyt go interesowała. O dziwo chorował też rzadko, ale to akurat była raczej kwestia zahartowania.
    - Być może słyszałem. – Odparł, chowając cenny notes do kieszeni bluzy.
    Jeszcze przez parę sekund wodził uważnym spojrzeniem po nieznajomym jakby pragnąc upewnić się, czy aby ten nie stanowi już żadnego zagrożenia. Nie robił tego jednak do końca świadomie. Odruch ten należał do długiej listy tych nabytych podczas wieloletniego pobytu najpierw w domu dziecka, a następnie w poprawczaku. W tamtym świecie nigdy nie można było czuć się pewnym, czy aby podobna krótka sprzeczka nie będzie miała swej kontynuacji w otwartym starciu na pięści. Choć w dorosłym życiu podobna groźba istniała niezwykle rzadko, przyzwyczajenie pozostało. I najprawdopodobniej miało pozostać już na zawsze.
    - Musiałem go niechcący tutaj wczoraj porzucić po tym niespodziewanym telefonie... – Mruknął bardziej do siebie niż do gościa, nadal nieco podminowany że po raz kolejny jego roztrzepanie doprowadziło do podobnego niedopatrzenia. – Kawy ? – Spytał już znacznie łagodniej, podchodząc do ekspresu. Bo czyż naprawdę można było długo gniewać się na mężczyznę ubranego jedynie w krótkie slipki z trudem lawirującego między dwoma psiakami usiłującymi wytrącić mu patelnię z ręki ? On przynajmniej nie potrafił.

    Natty

    OdpowiedzUsuń
  24. [Gatunek ludzki, podtyp myślący, zagrożony wyginięciem, moim zdaniem łączy jedno — gdzieś w głębi duszy wszyscy tęsknimy za wolnością, choć może ona przybierać różne formy.
    Leif ma boskie imię, a karta jest tak fantastycznie napisana, że czytanie jej jest muzyką samą w sobie.
    Dziękuję za powitanie, w razie chęci zapraszam do nas!]

    Siri Mahoney

    OdpowiedzUsuń
  25. [Czołem! Dziękuję za powitanie!
    Słuszny trop. W mieszkaniu Tony'ego panuje niezły bajzel. Niestety, takie są efekty wielogodzinnych dyżurów i braku sił na ogarnianie chaty :c
    Ale hej! Ważne, że kocisko dostało saszetę i ma chrupków pod dostatkiem.
    Jak będziecie mieli ochotę na wątek, to dawajcie znać. Na razie nic (nieoklepanego) mi nie świta, ale zawsze można zrobić burzę mózgów.]

    Tony Jenkins

    OdpowiedzUsuń
  26. Wyszedł z pracy, niemal od razu wyciągając z kieszeni skórzanej, pamiętającej wczesne lata dziewięćdziesiąte kurtki, paczkę papierosów. Wyciągnął jednego, opalając go szybko. Wypuścił dym w chłodne, listopadowe powietrze, patrząc się w zachmurzone niebo. Mógł szczerze powiedzieć, że lubił swoją pracę. Nie brzmiało to może zbyt dobrze, biorąc pod uwagę jego fach. Rozumiał, że większość osób mogłaby uznać go za wariata. Nie przeszkadzało mu to. Swoje kontakty z innymi ograniczał do minimum, najczęściej do rozmów z członkami rodziny, z ekspedientką w sklepie lub gośćmi zakładu, który chcieli skorzystać z ich usług przy pochówku ich bliskich. Nie szukał niczego innego, już nie. Ludzie wydawali się mu zbyt skomplikowani. Nie umiał się w tym odnaleźć, obecnie nawet nie próbował. Wiedział, że nie pasuje, nie w tym świecie. Czasami odczuwał pustkę, głęboko w sobie. Nauczył się ją ignorować, nauczył się z nią żyć tak, jakby jej w ogóle nie było.
    Jedynym problemem pracy okazywały się częste wizyty w pralni. Nie chciał prać swoich codziennych ubrań w pralce po fartuchach czy ubraniach roboczych. Zdecydowanie wolał udać się do pobliskiej pralni, odczekać swoje, pójść na zakupy lub poczytać książkę w tym czasie.
    Tak też zrobił, z torbą roboczej odzieży, ruszył w znanym sobie kierunku. Kończył dopalać papierosa, zastanawiając się nad wyciągnięciem kolejnego. Zaniechał jednak tego działania, decydując się zrobić to po wstawieniu programu. Czas powinien wtedy nieco szybciej zlecieć.
    Wszedł do środka, nie zwracając uwagi na nikogo z obecnych w pomieszczeniu. Postawił torbę, zdjął plecak, w którym przechowywał mocne detergenty, by pozbyć się woni śmierci. Dla niego nie było to nic nieprzyjemnego czy drażniącego, ale wiedział, że dla większości społeczeństwa, samo wspomnienie o tak trywialnej rzeczy, wywoływało ciarki. Szanował to, nie miał powodu, by robić inaczej. Nie był człowiekiem, który jakkolwiek wchodził w konflikty, unikał ich jak ognia. Z tego powodu, przychodził o stosunkowo później porze, gdy zazwyczaj nikogo nie było lub pojedyncze pralki kończyły swoją pracę.
    Tak też było i tym razem. Gdy ustawił program, pomieszczenie opustoszało. Caleb wziął głęboki oddech, decydując się odpalić kolejnego papierosa. Wyszedł przed pralnię, obserwując pojedyncze osoby, pojawiające się w zasięgu jego wzroku. Palił dużo. Może nie był rekordzistą, nie schodziła mu co prawda paczka dziennie, jednak może z połowa.
    Po spaleniu papierosa, wrócił do środka, siadając na ławeczce. Przymknął oczy, oczekując na zakończenie prania, gdy usłyszał innego klienta. Zdziwił się trochę, ale nie na tyle, by jakkolwiek to po sobie pokazał. Do czasu, gdy owy osobnik, nie znalazł się bliżej niego, zagadując. Caleb uniósł jedną brew, otwierając przy tym oczy.
    – Hej – mruknął niepewnie, dość niepewnie i ostrożnie. Ludzie zazwyczaj do niego nie zagadywali, jakby czuli ten oddech śmierci na plecach, który ze sobą nosił. Nie był więc przyzwyczajony do tak nagłych rozmów.
    – Smak? – dopytał, patrząc na kuleczki do prania. – Istnieją mniej bolesne sposoby na zakończenia życia – stwierdził całkiem poważnie. Oczyma wyobraźni widział to poparzone gardło, które na pierwszy rzut oka mogło z zewnątrz wyglądać normalnie. Dla niego, była to jednak masa pracy, by nie zapadło się ono w trakcie ceremonii. – Ale, jeśli chodzi o zapach, mniej drażniący jest ten fioletowy – dopowiedział, czując, że nieznajomy naprawdę oczekuje konkretnej odpowiedzi.


    [ Wybacz za długą zwłokę! ]

    Caleb

    OdpowiedzUsuń