Uwaga ! Możliwe treści uznawane za niewłaściwe dla osób niepełnoletnich. Czytasz na własną odpowiedzialność.
Podkład: Imagine Dragons - Children of the Sky
Eloy Davila 19/11/1993, Sacramento (CA) ~ Rozwodnik
* Dziennikarz klimatyczny pracujący dla CNN
* Łowca burz
* Podróżnik z pasji
* Krew hiszpańsko-portorykańska z domieszką Indian Taino
* Podwójne obywatelstwo
* Język hiszpański, angielski i francuski
* Szczęście w kartach, nieszczęście w rodzinie
* Pierwszy z familii, który nie ukończył studiów medycznych lub weterynaryjnych
* Pierworodny
* Dwie młodsze siostry
* Absolwent dziennikarstwa na Universidad Carlos III de Madrid
* Małżeństwo trwające trzy lata (2021 - 2024)
* Tata dwuletniej Isabelle, którą od dnia rozwodu widuje jedynie w weekendy i święta, ponieważ jej matka jakimś cudem zdołała przekonać sąd, że nie dorósł do roli odpowiedzialnego ojca
* Od powrotu do stanu kawalerskiego częsty imprezowicz
* Właściciel kampera mieszkalnego Nexusa Rebela obecnie zaparkowanego w pobliżu portu
* Specjalnie na poczet wizyt małej wynajmuje mieszkanie w zachodniej częśći Queens
* Opiekun Fido (alaskana malamute'a niegdyś błąkającego się samotnie po przedmieściach Dayton, OH) i skunksa Tokiego
* Przekłute uszy
* Biseksualny
* Wegetarianin
* Tatuaż przedstawiający zimorodka siedzącego na gałęzi widniejący na lewym bicepsie
* Palacz, powstrzymujący chęć sięgnięcia po papierosa jedynie w obecności córeczki
* Ponoć nałóg odebrał mu nieco z niegdyś wspaniałego głosu, grzebiąc młodzieńcze marzenia o karierze muzycznej
* Umiejętność gry na Fletni Pana i harmonijce ustnej
* W czasach studenckich uczestnik nie zawsze legalnych walk bokserskich
* Blizna na prawym udzie
* Łowca burz
* Podróżnik z pasji
* Krew hiszpańsko-portorykańska z domieszką Indian Taino
* Podwójne obywatelstwo
* Język hiszpański, angielski i francuski
* Szczęście w kartach, nieszczęście w rodzinie
* Pierwszy z familii, który nie ukończył studiów medycznych lub weterynaryjnych
* Pierworodny
* Dwie młodsze siostry
* Absolwent dziennikarstwa na Universidad Carlos III de Madrid
* Małżeństwo trwające trzy lata (2021 - 2024)
* Tata dwuletniej Isabelle, którą od dnia rozwodu widuje jedynie w weekendy i święta, ponieważ jej matka jakimś cudem zdołała przekonać sąd, że nie dorósł do roli odpowiedzialnego ojca
* Od powrotu do stanu kawalerskiego częsty imprezowicz
* Właściciel kampera mieszkalnego Nexusa Rebela obecnie zaparkowanego w pobliżu portu
* Specjalnie na poczet wizyt małej wynajmuje mieszkanie w zachodniej częśći Queens
* Opiekun Fido (alaskana malamute'a niegdyś błąkającego się samotnie po przedmieściach Dayton, OH) i skunksa Tokiego
* Przekłute uszy
* Biseksualny
* Wegetarianin
* Tatuaż przedstawiający zimorodka siedzącego na gałęzi widniejący na lewym bicepsie
* Palacz, powstrzymujący chęć sięgnięcia po papierosa jedynie w obecności córeczki
* Ponoć nałóg odebrał mu nieco z niegdyś wspaniałego głosu, grzebiąc młodzieńcze marzenia o karierze muzycznej
* Umiejętność gry na Fletni Pana i harmonijce ustnej
* W czasach studenckich uczestnik nie zawsze legalnych walk bokserskich
* Blizna na prawym udzie
Odautorsko
[Cześć i czołem, witam Twoją kolejną postać! Jak mi się podoba, że Eloy jest łowcą burz ^^ Lubię burzę, więc chętnie wybrałabym się na łowy z nim, aczkolwiek tylko pod warunkiem, że mielibyśmy jakieś bezpieczne miejsce do obserwacji ^^
OdpowiedzUsuńŻyczę udanej zabawy z nowym panem i szybkiego znalezienia poszukiwanych postaci :)]
CHRISTIAN RIGGS & IAN HUNT
[Rzadko trafia tu ktoś tak kompletnie… nieoczywisty. Dziennikarz klimatyczny, który nie boi się wejść w sam środek huraganu, podróżnik z pasji, łowca burz z krwi i kości, a przy tym facet, karmiący psa i skunksa. No serio — skunksa. :D Ta historia nie jest gładka. Nie trzeba tu nic pudrować. Co z tego, że jako jedyny z rodziny nie poszedł w kierunku medycyny, kiedy po prostu zamiast leczyć ciała, łapie momenty, które otwierają ludziom oczy. No i przede wszystkim Isabelle, to ona skradła serce i cudowne jest to, że dla niej gasi papierosa. Czuję, że historia, którą napiszesz Eloyowi nie będzie wygodna ani prosta, ale na pewno prawdziwa ^^ Sukcesów na blogu ;D]
OdpowiedzUsuńNATALIE HARLOW and VANESSA KERR
[Łowca burz! O rany, co za wariat! Ja jeszcze nie tak dawno temu, jak się zaczynała burza, chowałam się pod kołdrę! :D Odważny chłopak. Mam nadzieję, że stanie na nogi i ułoży sobie życie u nas, w Nowym Jorku. Bawcie sie dobrze! ;-)]
OdpowiedzUsuńDebbie Grayson & Olivia Fitzgerald
Ku jej zadowoleniu, kawiarnia cieszyła się naprawdę dobrym zainteresowaniem i nie mogła narzekać na brak klientów. Była z siebie dumna, cholernie dumna, że udało się jej utrzymać zainteresowaną jej nazwiskiem klientelę. Doskonale zdawała sobie sprawę, że miała nieco łatwiej, w końcu jej nazwisko znaczyło wiele w Nowym Jorku, swojego czasu o niej rozpisywano się w gazetach, tworząc wręcz z jej życia istny cyrk. Do dziś wspominała ten okres z grymasem na twarzy. Na szczęście to zainteresowanie nie trwało wiecznie, a ona mogła odetchnąć. Co prawda liczyła się z tym, że po otwarciu tego miejsca, może pojawić się pojawić sporo zainteresowanych osób, ciekawych jej samej, jej brata lub kojarzących po prostu to nazwisko. Miała nieco łatwiej, jednak nadal musiała utrzymać klientów, zachęcić do odwiedzania jej lokalu więcej niż tylko jeden raz. I udało się to. Dobrana, dobra jazzowa muzyka, wystrój w klimacie vintage, jakościowa kawa i wyroby cukiernicze, a przede wszystkim – obsługa. Charlotte nie raz, nie dwa stawała sama za ladą, dbając o najdrobniejszy szczegół, ale też pomagając swoim pracownikom w najcięższych godzinach. Nie chciała być typową szefową, siedzącą w swoim pomieszczeniu za biurkiem lub taką, którą widuje się raz na tydzień lub rzadziej.
OdpowiedzUsuńTego dnia jak zazwyczaj puściła swoich pracowników do domu, biorąc na siebie zamykanie kawiarni. Nie śpieszyło się jej do domu, choć przytulnego, to wypełnionego pustką. Jednak nie mogła przedłużać zamknięcia w nieskończoność, a po wyjściu, wybrała się na spacer, nieco dłuższą drogą do domu.
Mijając kolorowe uliczki, ludzi, czuła się dobrze i na swoim miejscu. Spokojnie.
Przystanęła na moment, by po chwili namysłu wejść do jednego z otwartych lokali. Zajęła miejsce przy barze, prosząc o czerwone, półwytrawne wino. Tak jak lubiła najbardziej. W zamyśleniu obserwowała ludzi, czując na sobie wzrok jednego z mężczyzn. Nie minęła chwila, a ten zaproponował jej drinka. Odmówiła grzecznie, mając nadzieję, że to wystarczy. Nie wystarczyło.
Westchnęła ciężko, przeczesując zmęczona i rozdrażniona natarczywym osobnikiem, swoje ciemne kosmyki.
– Czego ty nie rozumiesz w słowie nie? – warknęła w końcu, odstawiając kieliszek. Głośniej niż by chciała.
Charlotte
[Hej! :) Czy to ten Eloy, który poszukuje towarzyszki uciech cielesnych? Wydaje mi się, że Gina może się w to wpisać, ale potrzebuję więcej informacji. Odezwiesz się do mnie mailowo, żeby dogadać to dokładniej? autumnatmywindow@gmail.com]
OdpowiedzUsuńGinevra Lovejoy
[Cześć! :) Ja sama jej zazdroszczę! Ale widzę, że Eloy to też podróżnik, więc może połączymy jakoś ich losy?]
OdpowiedzUsuńsierra leone
Niebo wisiało nad dżunglą nisko, ciężkie jak mokry welon. Od kilku godzin przetaczały się nad lasem grzmoty, a parujące po burzy powietrze wydawało się gęstsze niż woda. Każdy oddech Sierry niósł ze sobą smak ziemi i deszczu, jakby natura sama próbowała ją zatrzymać, nie pozwolić odejść z tego miejsca. Ostatnie światło dnia gasło między konarami drzew, a wraz z nim znikała linia granicy pomiędzy tym, co realne, a tym, co należało już do świata snu. Sierra kucała przy jednym z namiotów, z rękami wciąż mokrymi od deszczu. Jej palce były brązowe od błota, a włosy lepiły się do karku. Zmęczenie drżało w jej mięśniach, ale nie potrafiła jeszcze odpuścić. Zawsze czekała na ten jeden, ostatni moment — chwilę, gdy po burzy światło stawało się nierealne, rozproszone jak duch. Aparat był gotowy, ustawiony na statywie, wymierzony w południowy horyzont, gdzie dymna mgła wciąż unosiła się nad rzeką. Uwielbiała te chwile. Te kilka minut po, kiedy las uspokajał się, jakby sam oddychał głębiej. Wtedy wszystko stawało się prawdziwe. Przymknęła oczy, słuchając. Deszcz cichł powoli, przechodząc w jednostajny szmer, z którego wyłoniły się inne dźwięki: cykanie owadów, skrzeczenie żab, odległe nawoływanie ptaków. I wtedy usłyszała coś innego. Obcy, nienaturalny odgłos. Z początku pomyślała, że to grzmot. Spojrzała w górę, ale niebo było już czyste. Miała wrażenie, że zadrżała ziemia. Głuchy, jednostajny pomruk. Potem drugi. Sierra podniosła głowę. Spojrzała w stronę ścieżki, którą wcześniej przybyli przewodnicy. Między drzewami zamigotało coś, co nie miało prawa się tam znaleźć; blade światło, migające w mroku. Nie zdążyła dokończyć myśli, gdy nagle las eksplodował dźwiękiem silnika. Warkot, ryk, pisk opon ślizgających się po błocie. Jakiś pojazd, duży i ciężki — wtargnął między drzewa, porywając ze sobą wszystko, co stanęło mu na drodze. Sierra rzuciła się w bok, czując na twarzy podmuch powietrza. Statyw z hukiem runął, namiot poszedł w strzępy, torba z obiektywami wpadła w bagno. Pojazd, który okazał się być kamperem, cały w błocie i liściach, zatrzymał się dopiero wtedy, gdy przednie koło wbiło się w rów, a zderzak zgrzytnął o pień drzewa. Przez chwilę panowała cisza. Tylko woda z liści kapała rytmicznie, jakby nic się nie stało. Ona stała pośrodku tego wszystkiego, ciężko oddychając. Błoto lepiło się do jej stóp, serce waliło jak oszalałe.
OdpowiedzUsuń— Co do diabła... — wyszeptała, rozglądając się po zniszczonym obozie.
Drzwi kampera otworzyły się z jękiem zawiasów. Z wnętrza wyszedł mężczyzna. Miał mokre włosy, przyklejone do czoła, i kurtkę w kolorze wypłowiałej stali. Wpatrywała się w niego w milczeniu. W świetle lampki na statywie wyglądał jak zjawa. Miał szramę przy łuku brwiowym, parę dni zarostu i oczy, które przypominały niebo przed burzą; ciemne, nieprzeniknione, pełne napięcia. Szła ku niemu, ostrożnie, jakby wciąż nie była pewna, czy to prawdziwy człowiek, czy jakiś koszmar, który wysłała jej dżungla. Zatrzymała się kilka kroków od kampera. Z bliska dostrzegła, że jego dłonie są poranione, paznokcie czarne od ziemi. Miał na nadgarstku bransoletkę z kolorowych sznurków — taką, jaką sprzedawano na brazylijskich targach. Był turystą. Albo kimś, kto zgubił się tu z własnej woli.
— Nie wydostaniesz się stąd— rzuciła, nie podnosząc głosu. Jednego była pewna, że się zgubił. W końcu nie wjechałby tu z premedytacją. Prawda? — Tu nie ma drogi. Tu kończy się świat. — pokręciła delikatnie głową, a jasne, długie włosy przykryły jej twarz. — Nie wyglądasz na kogoś, kto wie, dokąd jedzie — powiedziała po chwili, bardziej do siebie niż do niego. — Wiesz, że ten teren nie jest dla takich jak ty?
Mężczyzna próbował coś odpowiedzieć, gestem, słowem, ale zagłuszył go szum deszczu.
— Witaj w Amazonii, nieznajomy. Tu wszystko się gubi. Ludzie też.
UsuńOdwróciła się, ruszając z powrotem w stronę obozu. Przez chwilę miała nadzieję, że zostanie tam, przy swoim rozbitym aucie, że zrozumie aluzję i nie będzie próbował zbliżać się więcej. Ale gdy odwróciła głowę, zobaczyła, że idzie za nią. Z wahaniem, jakby nie wiedział, czy może. Zatrzymała się pod zadaszeniem z brezentu, gdzie płonęła jeszcze jedna lampa naftowa. Oparła aparat o skrzynię z zapasami i zaczęła przecierać obiektyw z błota. Po chwili usłyszała jego kroki tuż za sobą.
— Zaproponowałabym schronienie w namiocie, ale wszystkie rozpieprzyłeś. — rzuciła ostro, z wyraźną pretensją w głosie. Chyba szykowała się dla niej noc pod gwiazdami. Kilka osób z obozu zaczęła zajmować się porządkami, nawet nie podchodząc do nieznajomego. Tutaj, obcych traktowało się z pewną rezerwą. Sama to kiedyś przeżyła na własnej skórze. — Może chociaż Cię opatrzę? — mruknęła, zerkając na niego. Zupełnie nie pasował do tego miejsca. Zbyt cywilizowany w spojrzeniu, zbyt miejski w ruchach. A jednak coś w nim było znajomego; ten rodzaj zmęczenia, które nie wynika z braku snu, tylko z bycia niezrozumianym przez świat.
Sierra Leone
Charlotte nienawidziła być damą w opałach i starała się unikać możliwie takich sytuacji. Oczywiście nie zawsze było to możliwe, często radziła sobie sama, głownie swoim niewyparzonym językiem. Teraz jej nieco złagodniał. Była mniej wojownicza niż kiedyś. Nie chciała, nie lubiła tracić energii na takie tematy. Wiedziała, że nie zawsze warto. Czasem wystarczyło po prostu zignorować zbyt natarczywą osobę i problem sam się rozwiązywał. Ty razem niestety się na to nie zapowiadało, co mocno wzbudzało w niej frustracje. Nie chciała wdawać się w pyskówki czy kłótnie, jednak czuła w kościach, że tym razem może się to okazać konieczne.
OdpowiedzUsuńJuż miała odwrócić się, dać facetowi po twarzy i rzucić mu wiązanką przekleństw, jednak stało się coś czego się nie spodziewała. Kiedy obcy mężczyzna stanął przed nią, wyraźnie usiłując jej pomóc, uniosła delikatnie brew. Była tym faktem nieco zaciekawiona, ale jej wewnętrzna wojowniczka poczuła na moment chwilą irytacje. Bo przecież poradziłaby sobie z tym sama. Co niekoniecznie mogłoby być prawdą. Zaraz jednak zrzuciła te myśli w jak najdalszy zakątek swojej głowy.
Obserwowała całe to zamieszanie niczym seans filmowy, choć była jego powodem. Było to dość dziwne doświadczenie. Miała nadzieję, że nie dojdzie do żadnych rękoczynów, bo o tym z pewnością napisałaby jakaś lokalna prasa. I niestety, gdyby odkryto jej nazwisko, mogłoby wyciec to i do większych mediów. A na to nie miała ochoty. Na rozmowy ze swoimi rodzicami, który bardziej niż jej bezpieczeństwem, byliby zaniepokojeni małym skandalem z jej udziałem. A ona od tego chciała się całkowicie odciąć. Podobało się jej to życie z ograniczonym do uprzejmych, a przede wszystkim, krótkich wiadomości czy szybkich odwiedzin podczas świat.
Kiedy natarczywy mężczyzna postanowił dać za wygraną i odszedł, Charlotte odetchnęła. Dopiero teraz poczuła jak jej całe ciało, napięło się pod wpływem stresu. Poprawiła się na krześle i miała podziękować swojemu wybawcy, jednak ten ją nieco uprzedził.
Zamrugała powoli, dostrzegając znajomą, choć widzianą dawno twarz. Pokręciła aż głową z rozbawieniem. Nie spodziewała się takiego spotkania i to dokładając do tego te okoliczności.
– No, no – mruknęła z delikatnym uśmiechem. – Kopę lat, co? – dodała z uznaniem. – Dzięki! Piwo w ramach podziękowań? Albo jakiś drink. Co preferujesz? – dopytała, siadając sobie wygodniej, czując jak stres powoli opuszcza jej ciało.
Charlotte
Kobieta delikatnie pokręciła głową. Nie spodziewała się tego spotkania, ale zdecydowanie było to miłe zaskoczenie!
OdpowiedzUsuń– Nie muszę, ale chce – zaznaczyła, posyłając mu swój delikatny uśmiech. – To już chyba tak jest, co? Że jak się spotykamy, musisz mnie uratować – stwierdziła ze sporym rozbawieniem.
Pamiętała ich pierwsze spotkanie bardzo dobrze. Było idealnym przykładem na to, że w najmniej oczekiwanym momencie można spotkać kogoś ciekawego. Nie spodziewała się gwałtownej burzy, która zastała ją podczas samotnego spaceru na pustkowiu. Wiedziała, że nadchodzi, jednak zwiodło ją poczucie czasu, co o mało nie skończyło się większą tragedią. Na jej szczęście, które zaczęło się do niej uśmiechać coraz częściej, napotkała młodego łowcę burz, który pozwolił przeczekać nawałnice w swoim mobilnym domku. Cóż, brzmiało to jak początek dobrego filmu, nie mogła zaprzeczyć.
Kiedy usłyszała pytanie, niby tak proste i banalne, cicho, wręcz niezauważalnie, westchnęła. Nie lubiła tego pytania. Nie działo się u niej zbyt wiele, poza pracą, właściwie nie miała o czym opowiadać. Była typową, dorosłą osobą, której życie było pełne rutyny. Wstawała rano do pracy, szykowała się, a później wracała wprost do swoich czterech ścian. Rzadko pokazywała się publicznie, nawet na galach charytatywnych. Wolała wpłacić pieniądze po prostu, bez tej całej górnolotnej otoczki. Nie potrzebowała, by ludzie o niej mówili, by pojawiała się na pierwszych stronach. Miała środki, mogła pomagać, ale chciała to robić bez rozgłosu. Tym bardziej, że na takich wydarzeniach nierzadko pojawiali się członkowie jej rodziny, a spotkania z nimi wolała unikać.
– Nic specjalnego – mruknęła w końcu. – Wróciłam z początkiem tego roku tutaj, otworzyłam kawiarnię i cóż, to w sumie tyle – stwierdziła, wzruszając ramionami.
Wzięła lampkę wina, powoli upijając z niej łyk.
– A co u ciebie? Przerwa od pracy w terenie? – spytała.
Charlotte
Kobieta nawet nie drgnęła, gdy wyciągnął rękę, jakby chciał ocenić, na ile rozcięcie jest poważne. Stała z ramionami lekko uniesionymi, jak ktoś, kto przez całe życie mierzył się z rzeczami trudniejszymi niż przypadkowy obcy wpadający w sam środek jej terenu. Jej spojrzenie; ciemne jak mokra ziemia po deszczu, przesunęło się po jego sylwetce powoli, wnikliwie, nieprzyjemnie świadomie. Tak jakby oceniała, czy ten nieznajomy to większy kłopot, czy tylko chwilowy podmuch chaosu, który zaraz rozwieje się w wilgotnym powietrzu. Początkowo była wściekła, ale widząc jego pokorę, złość powoli ustępowała. Jakby burza, którą Eloy gonił z takim zapałem, właśnie przetoczyła się przez jej własne życie, a on trafił w sam jego środek.
OdpowiedzUsuń— To nie pasja — odparła spokojnie, odgarniając z twarzy pasmo włosów przyklejonych deszczem do policzka. Jej akcent był melodyjny, lekki, typowy dla północnej Amazonii, ale każde słowo brzmiało ostro, niewzruszenie. — To brak rozsądku. Dużo braku rozsądku. — westchnęła.
Wyminęła go, stawiając kroki miękko, pewnie, jak ktoś, kto zna tę ziemię na pamięć. Mijając jedno z powalonych zadaszeń, skuliła ramiona, jakby dopiero wtedy dotarło do niej, ile pracy będzie wymagało ponowne postawienie obozu. Zatrzymała się przy jednym z drewnianych palików, który pękł na pół podczas uderzenia kampera. Dotknęła go opuszkami palców delikatnie i prawie czule po czym wyprostowała się i spojrzała na niego ponownie.
— Jeśli twoje zwierzęta są w porządku, wypuść je — powiedziała tonem, który brzmiał już łagodniej, choć nadal ostrożnie. — Ale trzymaj je przy sobie. Nie wszystkie rośliny w tej części lasu lubią obcych. Niektóre są bardziej gościnne od ludzi, inne… dużo mniej.
Widząc, że Eloy skinął głową i ruszył w stronę kampera, a mokre liście smagały go po ramionach Sierra obserwowała go w milczeniu. To jak wypuścił psa, nieco przestraszonego i jak wyjął skunksa z pojazdu. Kobieta stała kilka metrów dalej, nieco spokojniejsza, ale wciąż czujna, jak drapieżnik, który stwierdził, że intruz nie jest zagrożeniem, ale może stać się nim w każdej chwili.
— W porządku. — skinęła głową w stronę psa, po czym przeniosła wzrok na niego. — Teraz powiedz mi dokładnie: skąd przyjechałeś, dokąd zmierzałeś i co zgubiłeś po drodze oprócz zdrowego rozsądku? — w jej głosie nie było kpiny. Była za to surowa szczerość człowieka, dla którego las jest domem, a każdy obcy zagadką.
Dla Eloya ta wyprawa może okazać się czymś o wiele trudniejszym niż pogoń za burzą. Czymś, czego nie da się ani przewidzieć, ani sfotografować.
Sierra nie kazała mu długo czekać. Gdy tylko wypuścił zwierzęta i zamknął za sobą drzwi kampera, wskazała mu gestem, by podszedł bliżej do prowizorycznego stołu z desek przykrytych płótnem. Nie mówiła wiele, jakby w tej części świata słowa były walutą, którą wydawało się niezwykle oszczędnie. Pod płótnem znalazła niewielką drewnianą skrzynkę. Otworzyła ją ostrożnie i wyjęła z niej kilka ziół, coś w rodzaju glinianej pasty o zielonkawym odcieniu oraz czysty skrawek materiału.
— Siadaj. — powiedziała krótko. Nie było w tym polecenia, raczej stwierdzenie faktu. Jakby z góry wiedziała, że i tak ją posłucha. Kiedy usiadł na jednym z niskich pni używanych tu jako stołki. Sierra stanęła przed nim, a światło księżyca załamało się na jej mokrej skórze, sprawiając, że wyglądała jak figurka wyrzeźbiona z żywicy. Zbliżyła dłoń do jego twarzy powoli, z wyraźną ostrożnością, jakby badała czy nie odsunie się instynktownie. Nie odsunął. Jej palce zatrzymały się tuż przy łuku brwiowym.
Usuń— Będzie szczypać — uprzedziła spokojnie.
Wzięła materiał, nasączyła go wodą ze stojącego obok glinianego dzbana i zaczęła ostrożnie oczyszczać zakrwawioną okolicę. Poruszała się pewnie, jak ktoś, kto już nieraz łatał tego typu rany. Sięgnęła po małą ilość pasty i lekko rozprowadziła ją na jego rozcięciu. Była chłodna, pachniała czymś wilgotnym, słodkawym, zupełnie nieznanym. Zauważyła, że Eloy drgnął, ale nie odsunął się. Sierra robiła to z precyzją, jakby znała siłę idealnego nacisku. Przez sekundę ich spojrzenia skrzyżowały się bliżej niż powinny, jej oczy ciemne jak noc po burzy, jego jasne od odbitego światła. To krótkie zawahanie trwało zbyt długo jak na obcych, a zbyt krótko, by można było nazwać je czymś więcej.
— Gotowe. — odsunęła się, choć tylko na tyle, by sięgnąć po kawałek lnu. — Za chwilę przestanie piec. Ta mieszanka działa szybko. — zawiązała opatrunek sprawnym, pewnym ruchem. Sierra zakończyła bandażowanie, dotknęła lekko wnętrzem dłoni jego skroni, by upewnić się, że wszystko trzyma się na miejscu, a ten drobny gest był bardziej miękki niż wszystko, co do tej pory od niej usłyszał.
— Teraz możesz mi pomóc — powiedziała, prostując się. — Skoro wjechałeś tu bez zaproszenia, to przynajmniej odrobisz swoją część szkód. — po raz pierwszy od ich spotkania posłała mu coś na kształt uśmiechu.
sierra leone
Sierra obserwowała go w milczeniu, a jej spojrzenie, zwykle jasne, spokojne jak tafla wody o świcie tym razem było twardsze, bardziej ostre. Co prawda przywykła już do ciętego języka, do męskich zrywów czy bycia odtrącaną przez to, że jest białą, atrakcyjną kobietą, bardziej uprzywilejowaną od ludzi, którym pomagała. Mimo że zawsze w takich sytuacjach udawało jej się zachować spokój i nie dać ponieść się fali emocji, to tym razem było inaczej. Nie była co prawda typem, który wdawał się w puste kłótnie, ale potrafiła celnie się odgryźć.
OdpowiedzUsuń— Nie musisz przypominać mi kulturowych stereotypów. W przeciwieństwie do Ciebie nigdy nie żyłam według nich — co prawda nie wiedziała w jaki sposób on żył, ale jego komentarz był na tyle bezczelny, że nie dała rady ugryźć się w język. — Poza tym to nie ja wjechałam w środek rezerwatu kamperem, zupełnie jak turysta z folderu — wzruszyła lekko ramionami, przypominając w jaki sposób się tu znalazł. — Dobrze znam tych ludzi, to moi przyjaciele i to nie pierwszy raz kiedy tu jestem. Wychowywałam się wśród lasów deszczowych i pustyń. — wyjaśniła krótko, nie chcąc się zagłębiać w swoje życie, pokazując mu na razie zaledwie jego mikroskopijny fragment.
Z westchnieniem spojrzała na rozdeptaną ziemię, na połamane skrzynie, na strzępy moskitiery wiszącej jak rozdarta skóra. Dla niej każda część obozu coś znaczyła. Każdy węzeł, każda przyniesiona z wioski roślina, każdy ślad życia, które budowała tu z determinacją, jakiej nie miałaby nigdy w mieście. Dopiero kiedy Eloy wrócił do niej po opatrzeniu i z tym swoim teatralnym salutem, podniosła na niego wzrok. Jego słowa powinny ją zirytować. Powinny, bo w tym momencie wszystko ją irytowało; jego nonszalancja, jego przypadkowa katastrofa, jego obecność w miejscu, które miało być jej bezpieczną przystanią. Ale zamiast tego na jej ustach pojawił się ledwo zauważalny cień uśmiechu, niechciany, wymuszony przez coś irracjonalnego, co budził w niej ten człowiek. Powoli, bardzo powoli wyprostowała się i przeszła koło niego tak blisko, że mógł poczuć zapach jej włosów, mieszankę tropikalnych roślin i słodkawego dymu z obozowego ogniska.
— Najważniejsze, żeby naprawić namioty. Musimy mieć jakieś schronienie. Resztą możemy zająć się z samego rana. — zupełnie jakby zakładała, że rano Eloy wciąż tu będzie. Być może dlatego, że jego auto też wymagało naprawy.
Sierra uklękła przy pogiętych, błotnistych prętach namiotu, badając poziom zniszczeń. Jej dłonie pracowały szybko, pewnie, nawykowo. Najpierw odgarnęła mokre liście, potem chwyciła jedną z wyrwanych linek i oceniła naprężenie, mierząc je dotykiem, nie wzrokiem. Materiał namiotu kleił się do ziemi, ciężki od wilgoci i uderzenia. Sierra uniosła go jednym ruchem, wbiła kolano w błoto i westchnęła cicho. Przesunęła dłonią po pękniętym stelażu i pokręciła głową z czymś na kształt rezygnacji.
— To się jeszcze da naprawić — mruknęła, bardziej do siebie niż do niego. Wstała i przeszła kilka kroków dalej, gdzie w trawie leżał przewrócony statyw do aparatu. Metalowe nogi były rozwarte jak złamane kończyny. Sierra schyliła się, ujęła go delikatnie i podniosła, strząsając brązową breję z mechanizmów blokujących.Pogładziła zimny metal, oceniając szkody. Ustawiła go ostrożnie, sprawdzając, które z zatrzasków jeszcze działają, a które wymagają wymiany. Gdy jeden z mechanizmów zaskoczył z charakterystycznym kliknięciem, jej ramiona minimalnie się rozluźniły.
— Przeżyje. Chyba. — dodała, prostując się. — Weźmy się najpierw za namioty. Może uda nam się postawić chociaż kilka, zanim zapadnie całkowita ciemność. — szepnęła z nadzieją.
Sierra. 🐯⚡️