INDY DAVIS
EXCLUSIVE: Indy Davis dla Cosmopolitan — o ambicji,
bólu dorastania, koszykówce, miłości i o tym, jak z ruin buduje się własne
życie
Rozmawia: Harper Lane (Cosmopolitan USA)
Kiedy Indigo Indy Davis wchodzi do kawiarni na Brooklynie, zwraca uwagę wszystkich – nie dlatego, że jest jedną z najbardziej wpływowych młodych reporterek ESPN, ale dlatego, że ma w sobie ten rodzaj pewności siebie, który mają tylko ludzie, którzy przeszli zbyt wiele i przetrwali. Siedzi naprzeciwko mnie w szarej bluzie, włosy ma związane w niedbały kok, zero pozowania i udawania. Na jej twarzy rozciąga się szeroki uśmiech. Jest tak autentyczna, jak o niej mówią zawodnicy NBA.
Cosmo: W Twoich materiałach czuć, że bardzo rozumiesz
zawodników. Że wiesz, jak wygląda życie, kiedy trzeba walczyć o wszystko. Skąd
to się bierze?
Indy: Dorastałam w Austin, w bardzo skromnych warunkach. Nigdy nie poznałam ojca, a moja mama przez większość mojego życia zmagała się z alkoholizmem. Dom nie był miejscem, w którym czułam się bezpiecznie. Myślę, że dlatego tak bardzo trzymałam się sportu. Koszykówka była moją kryjówką — jedynym miejscem, w którym wszystko stawało się proste i przewidywalne. Często powtarzam, że dorosłam za szybko. Mam trójkę młodszego rodzeństwa, które praktycznie wychowałam. Kiedy twoja rodzina się rozpada, uczysz się odpowiedzialności, zanim w ogóle zrozumiesz, czym ona naprawdę jest.
Cosmo: Mimo tych trudności osiągałaś świetne wyniki w
nauce i w sporcie. Byłaś rozgrywającą w kobiecej drużynie University of Texas.
Myślałaś wtedy wyłącznie o zawodowej karierze?
Indy: To były piękne czasy. Kochałam to. Naprawdę myślałam, że będę grać zawodowo, że utrzymam siebie i swoją rodzinę z pieniędzy zarobionych na boisku. Bycie częścią WNBA i gra dla Minnesota Lynx, były moimi marzeniami od dziecka… Ale na trzecim roku zerwałam więzadło krzyżowe. Koniec marzeń, koniec planu A. Myślałam, że mój świat się zawalił.
Cosmo: A jednak znalazłaś plan B.
Indy: Dziennikarstwo było zawsze obok. Pisałam, nagrywałam, analizowałam mecze – bo po prostu kochałam tę grę. Po kontuzji nie było już „czy”, tylko „kiedy zaczynam”. Zaczęłam od lokalnej telewizji sportowej. Potem ESPN. I nagle ludzie zaczęli mówić: „Indy, twoje wywiady to złoto”. Ale myślę, że to dlatego, że ja ich naprawdę słucham. Znam ból porażki. Wiem, jak pachnie szatnia po naprawdę ciężkim meczu, co kryje się w ich sercach.
Cosmo: Od roku jesteś w związku z Ryanem Shae z
New York Knicks. Tabloidy kochają waszą historię.
Indy: Nie będę udawać, związek z topowym koszykarzem bywa trudny. Ryan jest bardzo medialny, ja również jestem w centrum NBA… więc łatwo to podkręcić. Związki pomiędzy dziennikarzami i zawodnikami zawsze są kontrowersyjne. Nasz chyba od samego początku taki jest. Ale my po prostu jesteśmy dwojgiem ludzi, którzy lubią swoje towarzystwo. Staramy się oddzielać pracę od życia prywatnego, chociaż nie zawsze jest to proste.
Cosmo: Twoi fani wiedzą, że podczas studiów byłaś w długoletnim
związku z Masonem Halloranem – dzisiaj gwiazdą New York Knicks. Spotykacie się
teraz zawodowo. Jak to wpływa na waszą historię?
Indy: Mason poznał mnie, zanim ktokolwiek wiedział,
kim jestem. I zanim ja wiedziałam, kim chcę być. Byliśmy dzieciakami –
zakochanymi, ambitnymi, przestraszonymi.
Nasze życie potoczyło się w dwóch różnych kierunkach. Ja zostałam w świecie
dziennikarstwa i wybrałam Nowy Jork. Mason, wybrany w swoim pierwszym drafcie, przeprowadził
się do Chicago. Wybraliśmy inne miasta, inne tempo życia. Jestem z niego dumna, że osiągnął tak wiele w stosunkowo krótkim czasie i
bardzo mu kibicuję.
Cosmo: Dużo mówisz o programach dla młodzieży.
Dlaczego to dla ciebie takie ważne?
Indy: Bo widzę w tych dzieciakach siebie. Bo wiem,
jak wygląda dzieciak, który nie ma nic poza sportem. Który wraca do domu i nie
wie, czy będzie dobrze. Jeśli mogę podać komuś rękę, to chętnie to zrobię.
Sport uratował mi życie. To nie jest pusty slogan, a fakt. Chcę być dla kogoś
tym, kim ja sama potrzebowałam, kiedy byłam dzieciakiem — dowodem na to, że
można przekuć trudne doświadczenia w coś dobrego.
Cosmo: Ostatnie pytanie: co dziś definiuje Indigo Davis?
Indy: Nie pochodzenie. Nie traumatyczne dzieciństwo. Nie kontuzja. To, że wciąż gram — tylko inaczej. I że nigdy nie pozwolę, by mój początek określił mój finał.
Wiadomość o transferze dotarła do niego o 6:12 rano, kiedy dopiero co zdążył zaparzyć kawę w swojej kuchni w Kenwood w Chicago. Telefon zawibrował dwa razy, najpierw menedżer, potem generalny manager Chicago Bulls. Mason wiedział, co to znaczy jeszcze zanim odebrał. Po sezonie, w którym zdobył średnio 32 punktów na mecz, trafił do All-Star Game i ciągnął swoją drużynę przez połowę kontuzji. Plotki o zainteresowaniu Knicksów krążyły tak intensywnie, że stały się tłem jego codzienności. Ale usłyszeć to z ust władz klubu to było coś bardziej szokującego. Myślał, że ma przed sobą jeszcze jeden, lub dwa sezony w klubie, który jako pierwszy wybrał go w drafcie przed siedmioma laty.
OdpowiedzUsuń- Knicks złożyli ofertę, Mason. Dużą. I nie mogliśmy odmówić. - Głos menedżera brzmiał, jakby próbował ukryć ekscytację.
Mason stał przy blacie i patrzył przez okno na budzące się miasto, próbując to wszystko poukładać. New York Knicks. Madison Square Garden. Fani, media, presja, światła, które świecą mocniej niż gdziekolwiek indziej. Dla chłopaka z północnego Minneapolis, który uczył się rzutów na podniszczonym, betonowym boisku między dwoma blokami, to było spełnienie marzenia, ale w pakiecie z problemami, których nie dało się zignorować.
Największy z nich miał imię i nazwisko: Ryan Shae.
„Dwóch franchise players w jednym zespole”, krzyczały nagłówki wszystkich sportowych magazynów w kraju. „Dwóch alfa. Dwa różne temperamenty. Czy to się uda?”
Mason wiedział, że Shae ma reputację wybuchowego, czasem zbyt impulsywnego, ale też piekielnie utalentowanego. Oglądał go wystarczająco długo, by wiedzieć, że Ryan gra jakby miał w sobie ogień, który pali wszystko, co stało na jego drodze do zdobycia punktów. Siebie, przeciwników, czasem drużynę. On sam był inny. Bardziej opanowany. Zimniejszy na parkiecie. Metodyczny. Nauczył się tego, bo w jego świecie za brak kontroli płaciło się konsekwencjami.
Wiedział, że media już wybierały strony, zanim obaj zdążyli cokolwiek powiedzieć.
Tydzień później mieszkał już w Nowym Jorku. Dom, który wynajmował przez ostatnie lata, zamienił na apartament na Dolnym Manhattanie. Dzień przed podpisaniem kontraktu nie spał prawie całą noc. Leżał na plecach w swoim nowym mieszkaniu, patrząc w sufit, który z każdą godziną zlewał się z ciemnością. Telefon wciąż wibrował na stoliku nocnym. Powiadomienia, artykuły, komentarze, zaproszenia do programów, gratulacje od ludzi, których ledwo pamiętał. Transfer do Knicksów. Najgłośniejszy transfer sezonu, Knicksi budują potęgę.
Wstał dopiero o świcie. Poranne światło wpadało przez okno, odbijając się w panoramie miasta. New York Knicks. Gdyby ktoś powiedział mu to piętnaście lat temu nie uwierzyłby. Ale teraz to była jego nowa rzeczywistość.
Zaparzył kawę, oparł dłonie o blat kuchenny i dopiero wtedy pozwolił sobie poczuć dumę.
- Zasłużyłem na to. Przeszedłem tę drogę sam, uparcie, krok po kroku.
Przesłuchał do śniadania kilka fragmentów konferencji Ryana z ubiegłego tygodnia, tej, na którą nie zwrócił wcześniej uwagi. Teraz każde słowo brzmiało ostrzej.
- Zespół potrzebuje lidera. Jednego. Spójnej wizji. (..) Chemia to nie jest coś, co można kupić transferem. (...)Nie każdy nadaje się do gry w Nowym Jorku. - Podbródek Masona napiął się instynktownie. Ryan jeszcze nie wiedział, że Mason te słowa zapamięta. Wszystkie.
W hali Madison Square Garden przywitał go zapach lakierowanych parkietów, gumowych piłek i drogich perfum zawodników. Ludzie w sztabie ściskali mu dłonie, klepali po ramieniu, fotografowie robili kolejne zdjęcia. Mason podpisał dokumenty, zrobił pierwsze zdjęcia, a potem, ku jego niechęci, wywołano go na scenę przed kamerami. Mason stanął obok menedżera drużyny, na tle niebiesko-pomarańczowego logo, i pierwszy raz poczuł, że to naprawdę się dzieje.
Usuń- Cieszę się, że mogę tu być - powiedział, wpatrując się w obiektywy. - To dla mnie ogromny zaszczyt grać dla Knicksów. Zrobię wszystko, żebyśmy zdobyli w nadchodzącym sezonie jak najwyższe miejsce w tabeli, a może nawet sięgnęli po zwycięstwo – uśmiechnął się szeroko.
Pod koniec konferencji zauważył, że na X trenduje jego nazwisko, a obok Ryan Shae oraz… Indigo Davis. Jego serce na chwilę zamarło. Ktoś wrzucił ich zdjęcie z czasów University of Texas. Ktoś inny napisał komentarz: “Ciekawe, co na to Ryan.”
Krew odpłynęła mu z twarzy. Wróciło coś, co ukrywał głęboko. Nie tęsknota. Bardziej świadomość, że przeszłość, której nigdy nie chciał wystawiać na światło reflektorów, teraz sama wychodziła na jaw.
Indy.
Indigo Davis, „Indy”. Jedyna osoba, przy której Mason czuł się kiedyś naprawdę rozumiany. I która od siedmiu lat była dla niego tematem zamkniętym. Rano przelotnie widział na ESPN zapowiedź jej nowego materiału, coś o relacji między ofensywą Knicksów a dynamicznym stylem gry Shae’a. Prowadziła segment z tą swoją pewnością siebie, włosy miała spięte wysoko, jak wtedy, gdy siedziała na jego łóżku podczas nauki do egzaminów i tłumaczyła mu zagadnienia z komunikacji sportowej.
Wciąż była w tym dobra. Wciąż była sobą.
Mason przełknął ślinę i wrócił wzrokiem do tłumu reporterów. Nie chciał, by ktokolwiek zobaczył zmianę na jego twarzy. Zbyt wiele kamer patrzyło. Zbyt wiele osób czekało na najmniejsze potknięcie.
- Mason! - jeden z dziennikarzy rzucił spod sceny. - Skomentuje pan fakt, że pańska była partnerka, Indigo Davis, będzie relacjonować ten sezon Knicksów dla ESPN?
- Indigo powiedziała kiedyś, że „najbardziej utalentowany koszykarz, jakiego znała, to Mason Halloran”. Ma pan coś do dodania?
Pytania posypały się jak grad. Reporterzy wyciągali ręce, podnosili kamery, zbliżali telefony, czekali. Mason nawet nie zdążył przygotować się na ten moment, ale jego twarz pozostała spokojna, jakby ćwiczył to przez całe życie, czekając aż ktoś w końcu zada to pytanie o Indy.
- To profesjonalistka - odpowiedział w końcu spokojnie. - Zawsze nią była. Cieszę się, że jej kariera idzie w dobrym kierunku. A jeśli chodzi o sezon… To jej terytorium od kilku lat, a ja dopiero stawiam swoje pierwsze kroki na MSG.
Prosta, bezpieczna odpowiedź. Ale media nie interesowało bezpieczeństwo. Interesowała ich krew. A on wiedział, że właśnie podali im pierwszą kroplę.
Po konferencji wrócił do szatni, gdzie czekała na niego szaro-niebieska torba z nowym sprzętem. Jego nazwisko, HALLORAN, widniało na koszulce Knicksów razem z numerem 32, a widok tego napisu sprawił, że coś w jego klatce piersiowej drgnęło. To nie był tylko sen. Był tutaj na MSG i miał zostać na kilka najbliższych sezonów.
UsuńWziął koszulkę do ręki, poczuł pod palcami gładki materiał. Na moment pozwolił sobie uśmiechnąć się sam do siebie.
- Pasuje ci - usłyszał za plecami. Odwrócił się.
Ryan Shae stał w progu, oparty ramieniem o framugę, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jego spojrzenie było identyczne jak w transmisjach meczowych, intensywne, pewne siebie, nieco zaczepne.
- Dzięki - odpowiedział Mason bez uśmiechu. - Fajnie widzieć, że drużyna mnie chce.
- Drużyna? Pewnie tak - Ryan wzruszył ramionami. - Media też na pewno są zachwycone. Szczególnie… jedna osoba.
Było oczywiste, kogo ma na myśli.
Mason zacisnął szczękę. Zbyt szybko, zbyt instynktownie a Ryan to zauważył.
- Lepiej pilnuj, żeby nie przeszkadzało ci to na boisku - dodał Shae, z tym swoim uśmiechem, który nie miał w sobie nawet cienia sympatii. - Nowy Jork nie lubi zawodników, którzy nie radzą sobie z presją.
Po tych słowach wyszedł, zostawiając zdezorientowanego Masona samego w szatni. Usiadł na ławce, wpatrując się w swoje nazwisko na koszulce. Wiedział, że nie chodziło już tylko o rywalizację na parkiecie, to czuł przez całą drogę od Chicago do Nowego Jorku. Ale teraz już wiedział, że wtargnął na pole minowe.
Mason