Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Wszystko to co mam to ta nadzieja, że życie mnie poskleja

VILLANELLE MORRISON
ABSOLWENTKA ARCHITEKTURY NA NYU
Mogła być, kim tylko chciała. Mama za każdym razem powtarzała jej, że świat stoi przed nią otworem. W tym samym czasie nakładała na głowę córeczki papierową koronę, którą chwilę wcześniej skończyły wspólnie dekorować, wyciętymi z papieru brokatowego diamentami. Villanelle kochała tiulowe spódniczki, błyszczące kamyki i opowiadała, że będzie księżniczką, o której  przygodach Disney będzie nagrywał animowane bajki. Miała wtedy pięć lat, a jej największym autorytetem była księżniczka Roszpunka wydana pod szyldem Barbie. 
Mając siedem lat uczęszczała do szkoły baletowej, opowiadając wszystkim, że w przyszłości będzie występowała na deskach Bolszoj. Nie poszła jednak w ślady swojej utalentowanej babci i ku rozpaczy kobiety, z baletkami pożegnała się zaledwie pół roku później, odkrywając w sobie miłość do rysowania. Od tamtej chwili wiedziała, że swoją przyszłość zwiąże właśnie ze sztuką, chociaż nie wiedziała jeszcze w jakiej konkretnie postaci. Swoją poza lekcyjną edukację kierowała na rysunek i to jemu poświęcała wiele wolnego czasu, wspierana przez rodziców.
Mając niespełna dwadzieścia lat dostała się na kierunek architektury, na Uniwersytecie Nowojorskim, chociaż nie był to szczyt jej marzeń: zdawała sobie sprawę z tego, że jej rodziców zwyczajnie nie stać na jej edukację w Szwajcarii, o której zaczęła snuć marzenia w wieku siedemnastu lat. Wszystko za sprawą poznanego przez internet Louisa, studenta jednego z uniwersytetów genewskich. Obiecała sobie wówczas, że zrobi wszystko, aby studiować w Genewie. Pierwszy rok akademicki udowodnił jej jednak, że nie wszystko idzie zawsze zgodnie z założeniami.
Życie lubi uświadamiać ją, że jeżeli coś łatwo przyszło, równie łatwo może zniknąć, a w życiu nic tak naprawdę nie jest pewne poza śmiercią. Nigdy nie była największą fanką planowania, chociaż organizacyjnie świetnie sobie radzi. Przestała snuć plany, cokolwiek zakładać. Skupia się na codzienności i życiu nią, docinaniu jej. Ciężko przychodzi brunetce nauka radości z małych rzeczy, ale będąc przygniecioną nieszczęściem, nie ma innego wyjścia. Życie dzień po dniu pochłoniętą przez ciemność jest wykańczająca i jedyne co trzyma ją przy życiu to ta nadzieja, że przyjdzie lepsze jutro.
Po burzy zawsze wychodzi słońce.

relacje | dodatkowe

Poszukujemy w zasadzie wszystkiego. wyborowealoe@gmail.com

166 komentarzy

  1. Z uśmiechem przysłuchiwał się Villanelle opowiadającej o słonecznej Kalifornii. Lubił te ich luźne pogawędki o wszystkim i o niczym, które często miały tendencję do przeradzania się w poważne rozmowy o życiu i uświadomił sobie, jak bardzo mu tego w ostatnim czasie brakowało. Przez różnorakie wydarzenia mieli dla siebie zdecydowanie mniej czasu, lecz Jerome nie zamierzał nikogo o to winić i po prostu skupić się na tym, by znajdywać więcej okazji do krótkich wyjść. A już na pewno musiał odwiedzić Elle lub zaprosić ją do siebie wraz z dziećmi – jako najlepszy wujek, zdążył porządnie się stęsknić za tymi szkrabami.
    — Na Barbadosie jest podobnie — zauważył. Może były to cechy charakterystyczne dla narodowości żyjących w bardziej słonecznych regionach, niż reszta globu? — Ludzie nie żyją w tak dużym pędzie, choć mam ważenie, że to bardziej kwestia tego, że Nowy Jork jest ogromną metropolią, a Barbados małą wysepką, niż pogody — stwierdził i zaśmiał się krótko. — Skoro jednak twierdzisz, że dogadałbym się z Kalifornijczykami… Może być to kwestia podobnego zamiłowania do słońca — dodał z nikłym rozbawieniem, a kiedy mówił, spoglądał przed siebie i dopiero kiedy brunetka wspomniała o wyjeździe, zerknął w jej kierunku.
    — Powinnaś — zgodził się z nią. — Moi rodzice chętnie udostępnią ci pokój — zauważył i mrugnął do niej porozumiewawczo. — Nawet, jeśli ja nie mógłbym być w Rockfield w tym samym czasie — dodał i należało podkreślić, że mówił całkowicie szczerze. Jego rodzina nie miałaby nic przeciwko ugoszczeniu jego najbliższych przyjaciół, wręcz przeciwnie, a to mogłoby by bardzo pomóc Elle w zorganizowaniu choćby krótkich wakacji.
    — Katorga — dokończył i pokiwał głową, kiedy odrobinę zmienili temat, aż w jego głowie zaświtała pewna myśl. Spojrzał na Villanelle z błyskiem w oczach i brakowało tylko, żeby nad jego głową pojawiła się ta charakterystyczna żarówka niczym w kreskówkach. — Może urwiemy się wcześniej z wesołego miasteczka i zmienimy twojego brata? — zaproponował. Nie chciał umniejszać temu wspólnemu wypadowi, ale… — Naprawdę dawno nie widziałem Thei i Matty’ego. Przepraszam, jeśli wychodzę teraz na upierdliwego i natarczywego wujka, ale dzieci rosną tak szybko, że jeszcze chwila, a ich nie poznam — rozgadał się i kiedy skończył mówić, obdarzył przyjaciółkę szerokim i niewinnym uśmiechem. Być może niedługo Villanelle miała lepiej zrozumieć, skąd u niego te ciągoty do małych dzieci i dlaczego jej groźba nie była dla niego ani trochę straszna, ale póki co Jerome skupił się na analizowaniu swojego stanu zdrowia.
    — Nie zauważyłem żadnych niepokojących objawów — stwierdził rezolutnie. — A przyznam szczerze… — załącz konspiracyjnym szeptem i nachylił się ku kobiecie, by na pewno dobrze go słyszała. — Że trochę się tego obawiałem. Czasem wręcz żałuję, że nie mogę sobie ponarzekać z kolegami z pracy na bolący kręgosłup — dodał, lecz oczywiście się wygłupiał i po chwili roześmiał się dźwięcznie. Był wdzięczny i zadowolony, że zdrowie mu dopisywało. Nawet złamany przed trzema laty obojczyk w żaden sposób mu nie dokuczał, a przecież niektórzy odczuwali w podobnie uszkodzonych miejscach nadchodzącą zmianę pogody. Jerome naprawdę na nic nie mógł narzekać, nie tylko w aspekcie zdrowotnym.
    — Tobie jeszcze dużo brakuje do tego magicznego wieku — zgodził się. Było między nimi pięć lat różnicy, ale na co dzień wyspiarz w żaden sposób tego nie odczuwał. Jedynie w takich momentach jak ten uprzytamniał sobie, że nieco dłużej chodził po tym globie i jego twarz szybciej miała pokryć siateczka zmarszczek. Już teraz w kącikach jego oczy widoczne były słynne kurze łapki, ale to prawdopodobnie dlatego, że Barbadosyjczyk zawsze miał bogatą mimikę i nader często szeroko się uśmiechał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cieszę się, że ci smakuje. Ale nie wiem, czy sam skuszę się na druga porcję. Już mi za słodko — pożalił się, ale w żaden sposób nie przeszkodziło mu to we włożeniu kolejnej porcji waty cukrowej do ust. Z pełną buzią i drobinkami cukru na wargach zaśmiewał się pod nosem z niezdecydowania przyjaciółki, w końcu mieli tak dużo atrakcji do zaliczenia, a tak mało czasu! Kiedy jednak Elle zaczęła opowiadać o spotkaniu z Charlotte, Jerome spoważniał. Wbrew przewidywaniom brunetki nie wiedział, że kobiety miały okazję się spotkać, a po świętach, cóż… Po świętach wiele w życiu wyspiarza się zmieniło, właśnie dzięki wspomnianej, rudowłosej kobiecie.
      — Tak — zgodził się niemrawo, kiedy Elle powiedziała, że przyjaźnił się z samymi świetnymi ludźmi, a ton jego głosu wynikał wyłącznie z tego, że nie wiedział, jak kobieta zareaguje na rewelacje, które zamierzał jej sprzedać. — Tak się składa, że… — zaczął odrobinę plątać się w zeznaniach i uciekać wzrokiem w bok. — Że u mnie bardzo dobrze. Wręcz koncertowo. A od świąt…. Od świąt ja i Charlotte jesteśmy razem… — wydukał i rzucił Villanelle szybkie spojrzenie, by wybadać jej reakcję. W każdej innej sytuacji wykrzyczałby swą radość całemu światu, dlaczego więc martwił się reakcją najbliższej przyjaciółki? Może dlatego, że wiedział, iż w jej małżeństwie nie układało się najlepiej? I że pomimo tego chciała o nie walczyć, podczas gdy on… poddał się? Choć sam nie postrzegał tego w ten sposób. Walczył wystarczająco długo, aż zabrakło mu sił. Charlotte była przy nim. Wspierała go i Jerome dobrze pamiętał moment, w którym powiedział jej, że obawia się, iż w pewnym momencie wesprze się na niej aż za bardzo; że martwiło go to i w pewien sposób go to przerażało, ponieważ nie chciał nikogo skrzywdzić. Będąc w separacji, nie chciał zachować się tak, jakby coś sobie rekompensował. Aż przyszły święta i Jerome zrobił najgłupszą rzecz w całym swoim życiu, która okazała się również najlepszą – pocałował pannę Lester, a ona nie pozwoliła mu po tym uciec, mimo że przerażony własną głupotą i śmiałością, czym prędzej rzucił się do drzwi wyjściowych jej mieszkania.

      [Pierwsza! ^^ Ślicznie tu 💙]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  2. To na pewno było ciekawe doświadczenie – przyprowadzić Elle do tego miejsca, aby mogła sama usiąść za kierownicą samochodu, do którego nie każdy mógł mieć dostęp. Nie chodziło już nawet o te drogie, luksusowe wozy, a takie przerobione pod wyścigi i pod konkretny typ wyścigu. Co prawda tutaj na torze były właśnie tory asfaltowe i niestety nie mogli dostępu do typowego off roadu, ale kto wie, może jeśli dziewczynie spodoba się tutaj, to kiedyś razem pojadą właśnie na tereny pozamiejskie pojeździć? Shay na pewno z ogromną przyjemnością by się tam wybrał.
    – Jak już mówiłem, nic się nie przejmuj skrzynią biegów. Wybierzemy ci takie auto, które będzie do ciebie pasowało. Jako że wybór jest naprawdę ogromny, to z pewnością coś znajdziemy – uśmiechnął się do niej.
    Tak, zdecydowanie też czuł wielką radość, że może pokazać nowicjuszce, co i jak. Nigdy wcześniej nie zabrał tu nikogo niedoświadczonego, a Jerome i Jaime przyjechali tu wtedy sami, więc się nie liczy. Może chodziło o to, że to tory wyścigowy były jego? To tu się czuł wolny, swobodnie i mógł pobyć sam ze swoimi myślami. No, on, samochód, droga przed nim i swoje własne myśli.
    – Kto powiedział, że księżniczka nie może usiąść za kierownicą lambo? – zaśmiał się cicho. – Już sobie wyobrażam pannę, może nawet ciebie w takiej typowej sukience Disney’a, jak wsiada sportowego wozu i prowadzi w szpilkach, oczywiście – dodał, wciąż się uśmiechając. – To by był niezły widok. A ferrari brzmi naprawdę nieźle. Są z automatem i o ile się nie mylę, mamy tu przynajmniej jeden nieprzerobiony – zamyślił się, kiedy zbliżali się do garaży.
    Znał chyba każdy samochód, jaki był tu do wyboru. A kiedy właściciele kupowali nowe, to miał okazje je wypróbowywać. Serio, był tu stałym bywalcem, co wiązało się z profitami, jak to, że wraz z Elle mogli sobie tu ot tak chodzić samemu. Nie potrzebowali też instruktora; właściwie sam Moretti mógłby się tu zatrudnić jako jeden z nich.
    Kiedy znaleźli się już w garażu, Shay spojrzał na Elle i z przyjemnością oglądał jej reakcję. Och, tak, taki widok mógł zachwycić nawet kogoś, kto kompletnie się samochodami nie interesował. No, i to wszystko ktoś zaprojektował i sprawił, że działało, że jechało i że sprawiało taką frajdę.
    – Zgadzam się, niesamowite – zaśmiał się cicho. – Chodźmy – powiedział zaraz i ruszył na poszukiwania ferrari prosto z salonu, a nie z warsztatu tuningowego. Dość szybko odnalazł ten konkretny model, a potem spojrzał na Elle. – Myślę, że ten będzie dla ciebie w sam raz – poinformował ją. Później poprosił, aby dziewczyna zaczekała na niego, a on sam udał się po kluczyki do tego wozu. Wrócił po jakimś czasie. – Dobra, zrobimy tak, ja wyjadę na tor, a potem już ty usiądziesz za kierownicą, okej? – zaproponował. Pomyślał, że tak będzie wygodniej. Otworzył auto, aby mogli zająć miejsca. Na pewno siedziało się inaczej niż w typowym osobowym aucie, którym poruszało się większość ludzi w Nowym Jorku.
    Shay wyjechał z garażu i skierował się na plac podobny trochę do pasa startowego dla samolotów. Był idealny dla początkującego, aby wyczuł auto i tak dalej.
    – Zapraszam – uśmiechnął się do Elle, kiedy zatrzymał się na początku placu, a potem wysiadł z samochodu.

    [Tak, dokładnie :D Shay z wyższych sfer, ale na co dzień nie poznasz, że z takich sfer pochodzi, trololo xd
    Jakie piękne zdjęcie! No teraz to mi to w ogóle wspaniale pasuje! <3]

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  3. [Dzień dobry!
    Napisałam pod poprzednią kartą (choć wybiło tam już 200 komentarzy i mogło ci umknąć), że mi właściwie obojętne na jakim etapie życia naszych postaci rozpoczniemy - czy dopiero od wrzucenia ogłoszenia i rozmowy o pracę, czy pójść już kawałek dalej i pierwsza opieka Alexa nad dzieciakami, a może jeszcze dalej. Zostawiam to Tobie! :)]

    Alexander

    OdpowiedzUsuń
  4. [Eloszka :D
    Nigdy nie będę miała Cię dość! Myślaj nad wątkiem. Przeczytałam kp jeszcze raz i pomyślałam sobie, że Jaime też trochę tańczy balet, chociaż lekcji profesjonalnych nigdy nie miał xD
    No dobrze, kochaniutka, ja proponuję na razie coś na luzie może. Nie wiem, drinki z palemką nad basenem w ciepłym słoneczku. Nie mam pojęcia, gdzie by mogli się tak pobawić, ale chodzi mi o to, aby V i J mogli wymienić się informacjami o swoich życiach. Nie pamiętam, na czym tam u nich stanęło, a skoro Elle jest załamana w wątku z Shay'em, no to na pewno ma sporo do opowiedzenia xD Chyba że masz inny pomysł, to ja z ogromną przyjemnością posłucham! <3]

    nie-mistrz baletu, Jaime

    OdpowiedzUsuń
  5. caticorn ,

    28 czerwca minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 6 lipca Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  6. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 26 lipca Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  7. [Niech idą do fensi hotelu, gdzie mają otwarty basen i w ogóle jakieś super sprawy xD wymyśli się w wątku :D
    Nie przeszkadza mi brak regularności! Mogę się domyślać, że ciężko teraz wszystko ci pogodzić :) I możemy się skupić tutaj na nich, bo na Biancę i Jay'a nie mam pomysłu, co im tam sensownego wcisnąć xd więc jak najbardziej możesz odpisywać :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  8. — Poważnie — odparł bez zastanowienia, nawet jeśli był odrobinę zaskoczony tym, że Villanelle wyraziła faktyczną chęć skorzystania z jego propozycji. Nie znał jej przecież od dziś, a przez to wiedział, że ciemnowłosa kobieta raczej niechętnie wykorzystywała podobne okazje i jeśli już, zazwyczaj wolała sama wszystko zorganizować, tak by nikomu nie sprawiać kłopotu. Nie zmieniało to jednak faktu, że Jerome mógł ręczyć za swoją rodzinę i był święcie przekonany, że wystarczy jedno jego słowo, aby Marshallowie ugościliby nie tylko Elle, ale i jego wszystkich nowojorskich przyjaciół. Po tym zaś, co powiedziała brunetka, wyspiarz sądził, że miałby dla niej nawet lepszą propozycję.
    — Mogłabyś zatrzymać się u mojej siostry, Ivany — powiedział. — Jest tam więcej miejsca, niż u moich rodziców, bo dom zajmuje tylko moja siostra z mężem i dzieckiem, a u rodziców… No, wciąż jest jeszcze cała gromadka dzieciaków — przyznał z lekkim rozbawieniem, mając na myśli trójkę swoich młodszych braci. — Poza tym Ivana jest praktycznie w twoim wieku i też jest mamą. Yoel skończył w tym roku dwa lata — wyjaśnił pokrótce. — A nawet gdybyś zdecydowała się na samodzielne zorganizowanie noclegu, to Ivana chętnie dotrzyma ci towarzystwa — dodał jeszcze, by przyjaciółka nie czuła się zobligowana do nocowania u jego krewnych. Rozumiał jej potrzebę zorganizowania wszystkiego samodzielnie, a poza tym nie zdziwiłby się, gdyby Villanelle jednak zależało na znalezieniu kąta, w którym mogłaby liczyć na odrobinę spokoju i samotności.
    — O Izabelę się nie martw — podkreślił i znacząco poruszył brwiami, ponieważ nie zamierzał wzbraniać się przed opieką nad kozą, którą sam pani Morrison sprezentował. Dodatkowo wiele wskazywało na to, że niedługo będzie nawet miał gdzie Izabelę przechować i podejrzewał, że Aurora byłaby zachwycona spotkaniem z kozą w równym stopniu, co niegdyś dzieci Elle. A że w temacie dzieci pozostali, to trzydziestolatek słuchał przyjaciółki z niespotykaną uwagą i nieco skrzywił się na informację o problemach zmieniających się wraz z wiekiem dzieci. Przy Charlotte i Aurorze zaczynał doświadczać tego na własnej skórze. Mała Lesterówna bowiem już nie tylko całymi dniami na przemian spała, jadła i płakała, ale stawała się coraz bardziej samodzielna. Nie tylko można było nawiązać z nią coraz więcej interakcji, co było zachwycające, jak chociażby ten pierwszy raz, kiedy Rory świadomie się uśmiechnęła i to za sprawką Marshalla, ale też trzeba było mieć oczy dookoła głowy i pilnować dziewczynki na każdym kroku.
    — Och, możemy zaliczyć więcej atrakcji, niż tylko diabelski młyn. Spokojnie, aż tak bardzo mi się do nich nie spieszy — poinformował i mrugnął porozumiewawczo do młodszej od siebie kobiety. Wiedział, że dla Villanelle wyjścia bez dzieci były szczególne ważne, ponieważ nie mogła pozwolić sobie na nie zbyt często, szczególnie teraz. Stąd nie chciał sprawić, by z powodu jego kaprysu czym prędzej zwinęli manatki i udali się do domu Elle. Mogli spędzić w wesołym miasteczku sporo czasu i jeśli miałoby im go zabraknąć, Marshall z powodzeniem mógł odwiedzić Theę oraz Matty’ego w innym terminie.
    Roześmiał się serdecznie, kiedy usłyszał, że te kreski z testu ciążowego już nawet w miarę płynnie mówią i przez pewien czas nie potrafił się uspokoić, tak bardzo to stwierdzenie mu się spodobało i go rozbawiło.
    — To prawda, po dzieciach najbardziej widać upływający czas — zgodził się, ponieważ teraz, kiedy na co dzień miał do czynienia z Rory, nie mógłby mieć innego zdania. — Sam widzę to po córce Charlotte — powiedział, póki co jeszcze lekkim i niezobowiązującym tonem. — Czasem wystarczy jeden dzień, żeby nauczyła się czegoś nowego, a jeszcze nie tak dawno temu była różowym, nieporadnym noworodkiem — stwierdził i przypomniał sobie to małe zawiniątko, które było krótsze nawet niż jego przedramię.
    Chwilę później wyjaśniło się, dlaczego Jerome był tak dobrze zorientowany w temacie Aurory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczuł ulgę, kiedy Elle zareagowała na jego wieści z tak dużym entuzjazmem i posłał rozradowanej kobiecie nieśmiały uśmiech, ponieważ mimo wszystko nie przestał być odrobinę speszony. Milczał przez całą tyradę przyjaciółki, ponieważ w kościach czuł, że nie będzie miał szansy na wtrącenie się w jej mały słowotok i parsknął krótko, kiedy brunetka szturchnęła go łokciem. Niemniej jednak jej reakcja spowodowała, że sam Jerome miał ochotę ją wyściskać i odrobinę żałował, że wzięli tak duże porcje waty cukrowej, które teraz im to uniemożliwiały.
      — To jedno — rzucił, kiedy Villanelle zapewniła, że Jerome może czuć się swobodnie bez względu na to, że w jej małżeństwie nie układało się dobrze. — A drugie… Ja nie mam rozwodu, Elle — dodał, wyraźnie strapiony. Jeśli jednak miał o tym opowiadać, to na pewno nie tutaj – nie czuł się swobodnie pośród otaczających ich ludzi, jakby obawiał się, że jego słowa mogą przypadkiem trafić do nieodpowiednich osób. Co za tym idzie, zamierzał skorzystać z propozycji przyjaciółki i ochoczo ruszył w stronę diabelskiego młyna.
      Po drodze do wypatrzonej atrakcji uporali się z częścią waty cukrowej. Jerome kupił w kasie dwa bilety i kiedy ustawili się w kolejce, mogli w spokoju dojeść słodką przekąskę. Wyrzuciwszy drewniany patyczek po wacie, wyspiarz zorientował się, że był cały brudny. Miał klejące się dłonie i usta, a że wybrał dla siebie niebieską watę, to pozostałości barwnika w tym samym kolorze były doskonale widoczne nawet na jego ciemnej, opalonej skórze. Wyglądał co najmniej jak w trakcie transformacji w Smerfa, ale że akurat nadeszła ich kolej na wejście do podwieszonego na kole wagonika, to nawet nie zdołał rozejrzeć się za miejscem, w którym mógł doprowadzić się do porządku.
      — Uroczo — skomentował, kiedy już wraz z Villanelle rozsiedli się na umieszczonych naprzeciwko siebie ławeczkach, zainstalowanych we wnętrzu bujającego się kosza, a osoba obsługująca karuzelę zamknęła za nimi bramkę bezpieczeństwa. Uśmiechając się od ucha do ucha, mężczyzna zaprezentował brunetce podbarwione na niebiesko zęby i wargi, a także umorusaną gdzieniegdzie brodę. Miał prezentować się wspaniale podczas swojej opowieści, prawda?
      Dla osób pozostających na dole, diabelski młyn obracał się nieznośnie powoli, jednakże była to wystarczająca prędkość, by ludzie siedzący w koszykach stosunkowo szybko znaleźli się nad ziemią, nawet jeśli cała przejażdżka miała trwać około dwudziestu minut. Do półokrągłej gondoli przymocowany był daszek w kształcie parasolki, który chronił przed promieniami słońca, o tej porze roku te jednakże nie były tak natrętne i zdawało się, że pogoda była idealna, by zaliczyć podobną atrakcję. Wiał lekki wiaterek, a kiedy znaleźli się na wysokości koron drzew, wiosenne słońce zaczęło przyjemnie prażyć w odsłonięte fragmenty ciała. W górze śmiechy i rozmowy pozostałych gości odwiedzających wesołe miasteczko przycichły i Jerome już nie miał poczucia, jakby wszyscy wokół mieli nasłuchiwać jego opowieści.
      — Sam nie wiem, od czego powinienem zacząć — odezwał się i spojrzał na Villanelle. — To nie jest takie proste i oczywiste. Charlotte ma dziecko, więc… — urwał, zastanawiając się nad odpowiednimi słowami. Nie rozchodziło się bowiem wyłącznie o jego tragiczną przeszłość. — Nie mogę oglądać się tylko na siebie i Lottę. Cały czas muszę pamiętać, że jest jeszcze Aurora i to jej przede wszystkim nie możemy skrzywdzić — wyjaśnił najlepiej jak potrafił i lekko zmarszczywszy brwi, spojrzał na Elle. To było dla niego zupełnie nowe i dlatego długo wzbraniał się przed kiełkującymi w sercu uczuciami, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, jak dużo odpowiedzialność na nim ciążyła.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  9. Z Elle nie widział się już od hoho i jeszcze trochę. Lepiej było się nad tym po prostu nie zastanawiać. I chociaż Jaime nie potrzebował tak częstych spotkań ze sowimi przyjaciółmi, aby wiedzieć, że się przyjaźnią, to jednak stęsknił się za Elle, aby ją zobaczyć na żywo. Pisali ze sobą, coś tam rozmawiali, wysyłali zdjęcia, ale już nadeszła odpowiednia pora, aby faktycznie znaleźć termin na spotkanie. Jaime nawet nie zdążył się dłużej zastanowić, kiedy to właśnie przyjaciółka do niego zadzwoniła i zaproponowała spotkanie. I to w jakim miejscu! Jaime od razu się zgodził. Uwielbiał pływanie, więc wyprawa na basen była dla niego czymś naprawdę super. Moretti ogarnął wejściówkę, a potem oczekiwał na dzień spotkania.
    I w końcu nadszedł. Jaime przygotował torbę, pożegnał się z Heniem, upewniając się, że gryzoń miał wszystko, co było mu potrzebne, a potem wyszedł z mieszkania. Miał trochę do opowiedzenia Elle i zapewne dziewczyna miała coś do opowiedzenia jemu. Ten dzień pewnie szybko dobiegnie im końca ze względu na rozmowy i dobrą zabawę nad basenem, ale... Jaime zamierzał cieszyć się każdą chwilą.
    Pojechał w odpowiednie miejsce, niechętnie oddał kluczyki parkingowemu, ale już trudno... Wszedł do środka i usiadł w lobby, oczekując na przyjaciółkę. Spoko, Jaime i tak zawsze w miarę możliwości wcześniej zjawiał się na spotkaniach. Nie lubił się spóźniać.
    Nie musiał długo czekać. Już chwilę później dostrzegł znajomą postać, a której tak dawno nie widział. Uśmiechnął się do niej szeroko i również ruszył w jej stronę. Przytulas nie był dla niego tak straszny, jak sądził, że może być. No bo okej, przyjaźnili się i Jaime nie powinien mieć już aż takich obaw przed dotykiem innych ludzi, ale jednak dawno się nie widzieli. Najwyraźniej to nie miało żadnego znaczenia, ponieważ nie czuł dyskomfortu. Ba, nawet mocniej objął Elle.
    – Nareszcie się widzimy – dodał i uśmiechnął się. – Tak, ja również bardzo się cieszę z tego spotkania i nie mogę się doczekać aż mi opowiesz, co u ciebie słychać.
    Kiedyś Elle wspomniała mu, że z jej małżeństwem nie działo się dobrze. Jaime nie wiedział, co powinien o tym myśleć, dlatego też dziewczyna musiała mu wszystko opowiedzieć.
    Wykupili wejściówki i mogli się skierować w stronę szatni, gdzie mogli się przebrać w stroje do pływania, a stamtąd ruszyć na podbój basenu. Pogodę mieli akurat wprost wymarzoną – świeciło słońce, wiał przyjemny wiaterek i było naprawdę ciepło.
    – Bo widzieliśmy się naprawdę dawno temu i zapewne mamy sobie wiele do powiedzenia – uśmiechnął się szeroko. – Jak widzisz, ja się więcej szczerzę i dobrze mi z tym. Nie tak, jak mogłoby mi z tym być jeszcze... rok temu. No, ale to ten, to zaraz. Idziemy się przebrać i widzimy się nad basenem – dodał i skierował się do męskiej szatni.
    Tam szybko przebrał się w kąpielówki, wziął okulary przeciwsłoneczne, krem i ręcznik. Uśmiechnął się do siebie pod nosem; doskonale zdawał sobie sprawę, że Noah będzie dla niego dość złośliwy jak Jaime mu opowie, że siedział nad basenem w samych kąpielówkach, a mężczyzny nie było obok.
    Jaime zajął dwa leżaczki pod parasolem niedaleko wody. Rozłożył ręcznik i usiadł, rozglądając się. Był tu naprawdę super! Duży basen, różne głębokości... wodny drink bar!

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  10. Shay pewnie też by się zaśmiał, gdyby zobaczył Elle w typowej księżniczkowej sukience na wysokich obcasach, zasiadającą w niskim, sportowym aucie. Ale byłby też pełen podziwu. Co on mógł o tym wiedzieć? No nic. Całe życie w spodniach i na płaskich butach, więc… Taki żarcik. W każdym razie, Elle na pewno prezentowałaby się nie tyle komicznie, co naprawdę… zjawiskowo. Serio. Pewnie mało która dziewczyna odważyłaby się na coś takiego i pewnie tylko do jakichś sesji czy do filmów. Cholera, z jakiegoś powodu bardzo chciałby zobaczyć Elle dokładnie w takiej sytuacji.
    – Cóż, na pewno wyglądałabyś oszałamiająco pięknie – uznał i uśmiechnął się do niej.
    Jakiś czas później znaleźli na tym ogromnym placu. Shay spojrzał na Elle i skinął głową.
    – Będę jechał z tobą, nie zostawiłbym cię na samym początku w momencie, w którym nie masz do końca pojęcia, jak się kieruje takim wozem. Ale kiedy już to załapiesz i będziesz chciała być w tym autku sama… to ja nie widzę problemu – uśmiechnął się do niej. – I nie ma nic strasznego w tym, że cię to przeraża. Ale myślę, że kilka minut jazdy i poczujesz się pewniej – dodał jeszcze nim w końcu zamienili się miejscami.
    Ważne było, że Elle w ogóle miała prawo jazdy i miała doświadczenie w kierowaniu samochodami. Jasne, auto, w którym się znajdowali, różniło się bardzo od tych „przeciętnych”, którymi mogła się poruszać dotychczas, ale podstawy znała. Reszty się nauczy już za chwilę.
    Shay zajął miejsce pasażera i poczekał aż Elle usiądzie wygodnie i zapnie pasy. Moretti zaczął jej tłumaczyć jak powinna ruszyć, że wszystko powinno być na spokojnie zrobione, bez żadnych gwałtownych ruchów – dodawania gazu i wciskania hamulca. O biegi nie musiała się martwić, więc jedno z głowy.
    – Pojedziemy teraz przed siebie. Pas jest długi, jak widzisz nie ma na nim zakrętów. W to pobawimy się później – uśmiechnął się.
    Shay czuł ekscytację tak jak Elle, ale w przeciwieństwie do dziewczyny – nie bał się. Właściwie nie mógł się doczekać. Było to dla niego dość ważne, ponieważ po raz pierwszy mógł kogoś tak pokierować, udzielić jakichś rad w takiej sytuacji, cieszyć się razem z drugą osobą. No i patrząc tak na Elle, widział, że w ogóle już nie myślała o tym, co zaprzątało jej głowę w sklepie kilkadziesiąt minut temu. A o to mu właśnie chodziło. Villanelle miała się świetnie bawić. A i przy okazji Shay też miał okazję to zrobić. I może poczuć się spełniony jako instruktor? Wierzył, że Elle dobrze sobie poradzi.

    [Chcę Elle w księżniczkowej sukience, na obcasach w sportowym wozie… <3]

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  11. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 1 września Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  12. Arthur nie myślał, że śmierć młodszej siostry tak bardzo na niego wpłynie. Póki była gdzieś daleko, jednak wciąż żyła, łatwo było pogodzić się z jej nieobecnością, a nawet ją znienawidzić. Teraz, kiedy wiedział, że Mathilde już nigdy nie zadzwoni do niego z problemem, który musiałby rozwiązać, nie wpadnie z niezapowiedzianą wizytą, nie stanie się na wieczór niańką dla swoich bratanków, kiedy wraz z Elle wpadną na to, że dobrze by było zająć się czasami sobą…
    Oczywiście był przygotowany na jej śmierć już wcześniej, gdy dowiedział się o chorobie, ale morderstwo okazało się dla jego psychiki znacznie gorsze.
    Na tyle, że przyszedł czas, w którym przestał się kontrolować, jeśli chodziło o leki. Kilka tabletek dziennie łykanych w razie potrzeby zmieniło się w tabletki łykane zapobiegawczo, zanim pojawiał się ból. Nastał jednak moment, w którym również to nie przynosiło ukojenia. Potrzebował coraz więcej, coraz silniejszych środków i łapał się na tym, że z ulgą rano wychodzi do pracy, bo tylko tam mógł sobie pozwalać na rozluźnienie. Mimowolnie pochwalał to, że Elle nie chciała z nim pracować, wówczas byłoby znacznie trudniej, żeby nie powiedzieć, że wręcz niewyobrażalnie, bo znalazł się w dość mrocznym miejscu, z którego powrót wcale nie będzie łatwy. On musiał brać. Inaczej zaczynał się bardzo źle czuć. Robił się wredny, drażliwy, drżały mu dłonie, na czoło wstępował zimny pot, a zawroty głowy i mdłości były nie do wytrzymania. Umysł miał na tyle jasny, że wiedział, iż jest uzależniony, ale wystarczająco zamroczony, żeby rzucić się w objęcia uzależnienia. I to nie od leków przeciwbólowych, a czegoś znacznie gorszego. Nie miał pojęcia, jak długo da radę się ukrywać, ale zamierzał jak najdłużej. Bo Elle nie mogła się dowiedzieć, że jej mąż wciąga kokę. Oczywiście zdarzały mu się delikatne krwawienia z nosa, ale tłumaczył to przepracowaniem i stresem, a na resztę objawów zdawało się, że brunetka nie zwracała większej uwagi. Albo Arthur chciał tak myśleć, bo wmawiał sobie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
    Do czasu. Nie trzymał prochów w domu w obawie, że któreś z dzieci w swojej ciekawości świata mogłoby je znaleźć i zażyć, a tego by sobie nie darował. W biurze były najbezpieczniejsze, zamknięte w jednej z szuflad biurka, do której nikt nie miał dostępu, nawet Elle, gdyby przyszło jej do głowy go odwiedzić. Arthur był w o tyle dobrej sytuacji, że mógł po prostu opuścić rolety w przeszklonym biurze i strzelić działkę, a na wszelkie pytania pracowników odpowiadać, że musiał się skupić nad pracą i nie chciał żadnych rozpraszaczy.
    Dzisiaj było inaczej. Z jakiegoś powodu zamiast zamknąć się w biurze, ruszył do łazienki. W dłoni wsuniętej w kieszeń ciemnych spodni trzymał strunowy woreczek i jednodolarówkę, którą zamierzał sobie pomóc, bo dawki wysypywane na wierzch dłoni już mu nie starczały. W tamtą stronę szedł nieco nerwowo, w drodze powrotnej zaś był rozluźniony i uśmiechnięty, co nie zdarzało mu się zbyt często, więc asystentka rzuciła mu pytające spojrzenie. Arthur z kolei nie miał pojęcia, że to spojrzenie nie dotyczy jedynie jego zachowania, a białego proszku, którego resztek nie starł spod nosa, bo zapomniał spojrzeć w lustro.
    — Panie Morrison, pana żona czeka na pana w gabinecie — odezwała się kobieta, na co brunet jedynie kiwnął głową i bez słowa udał się do pomieszczenia, w którym urzędował. Zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie, uśmiechając się na widok ukochanej, która mimo upływających lat wciąż była dla niego najpiękniejszą istotą na ziemi, a w narkotycznym uniesieniu zdawała się… Cóż, tak piękna, że wręcz nierealna.
    — Dzień dobry, moja żono — odezwał się delikatnie schrypniętym głosem. — Stęskniłaś się za mną?

    ćpun ❤️

    OdpowiedzUsuń
  13. [Oczywiście, że znajdziemy! 💛 Dla Ciebie i Villanelle zawsze i wszędzie 💛 Idziemy na żywioł czy zastanawiamy się nad czymś konkretnym? W razie czego oczywiście zapraszam na hg :)]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  14. Od jakiegoś czasu był bardziej nieobecny, niż obecny w życiu swojej rodziny. Ciałem spędzał z nimi czas, ale duchem był bardzo daleko, więc niektóre informacje padające z ust Elle po prostu mu… Cóż, umykały.
    Tak jak ta o rozmowie o pracę. Zupełnie zapomniał, że jego żona miała ją dzisiaj odbyć i poczuł się, jak ten ostatni kretyn, dupek nie mąż. Wiedział, że coraz bardziej daje ciała, a tego chyba nie mogła nie zauważyć. Nie zawsze było idealnie, ale Arthur starał się być jak najlepszym mężem. Żeby odpokutować wszystko, co zdążył jej zrobić przed narodzinami Thei i… I w sumie wszystkie swoje przewinienia.
    Wiedział, że tego, co robił teraz, nie będzie w stanie odpokutować nigdy. A mimo to brnął dalej w to szaleństwo i nie zwracał uwagi na to, że zniszczy nie tylko siebie, ale też ludzi wokół niego. Jak długo będzie potrafił się ukrywać, zanim jego ciało zacznie zdradzać, jak cholernie daleko zabrnął?
    Odetchnął głęboko, próbując pozbyć się natrętnych myśli i posłał swojej ukochanej żonie delikatny, nieco łobuzerski uśmiech. Uwielbiał w ich związku to, że nigdy nie mieli siebie dość, a gierki słowne z podtekstem były czymś, z czym od samego początku się nie rozstawali. I podejrzewał, że nawet na łożu śmierci będą flirtować ku obrzydzeniu własnych dzieci.
    — Nie ma problemu, na mojego klapsa… To znaczy kopniaka na szczęście zawsze możesz liczyć — odparł nieco mrukliwie, a widząc, że Elle powoli do niego podchodzi, sam zrobił krok w jej stronę. Ułożył dłonie na jej biodrach, mimowolnie wcześniej mierząc spojrzeniem jej sylwetkę. W eleganckiej wersji też ją uwielbiał, być może nawet jeszcze bardziej.
    Rozproszyła go i przez to nie zauważył w jej oczach czegoś, co powinno go zaalarmować, bo przecież znali się doskonale i wiedział, kiedy jego żona robi się czujna. Narkotyki też zrobiły swoje, bodźce docierały do niego z delikatnym opóźnieniem jak przez lekką mgiełkę, aczkolwiek dotyk na policzku był bardzo przyjemny. Na tyle, że Arthur przymknął powieki z zamiarem wtulenia twarzy w jej dłoń, ale nie zdążył tego zrobić. Otworzył oczy i zamrugał kilka razy, aż jego spojrzenie wyostrzyło się na dłoni Villanelle.
    I w sekundę poczuł, że robi mu się słabo, a we wnętrzu czaszki obijało się jedno słowo powtarzane jak zacięta płyta: kurwa, kurwa, kurwa. Odruchowo uniósł rękę i wytarł palcami fragment skóry pod nosem, tym samym zdradzając, że jednak ma coś na sumieniu. Podniósł na Elle wzrok, w którym nie było już przyjemnego otumanienia, jedynie strach. Strach, że być może tym razem przegiął, a po wszystkim złym, co przydarzyło się w ich życiu, to będzie kropla, która przeleje czarę goryczy.
    — Elle… — zaczął, odruchowo chwytając ją za dłoń, ale głos uwiązł mu w gardle. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Jedyne, co wiedział na pewno, to że nie może odsunąć się od drzwi i teraz pozwolić jej wyjść. — Kochanie, to nie… Boże, to nie tak jak wygląda — stwierdził, stawiając na najbardziej oklepaną formułkę świata. — Nie, nie wychodź, proszę… — szepnął, kiedy zażądała, by ją przepuścił. Zamiast to zrobić, mocniej ścisnął jej rękę, z przestrachem przyglądając się jej twarzy. Był przerażony, chociaż trudno powiedzieć, czym dokładnie w tej chwili. — Możemy porozmawiać teraz… Wszystko ci wyjaśnię, dobrze? — spytał, starając się uśmiechnąć uspokajająco.

    skruszony małż 💔

    OdpowiedzUsuń
  15. Marshall dopiero miał wybrać się na wakacje. Planowali z Charlotte krótki urlop na Barbadosie, gdzie mieli spędzić czas w jego rodzinnym Rockfield, co było o tyle szczególne, że panna Lester miała poznać jego bliskich. Mogło to uchodzić za wielkie wydarzenie i takim też w istocie było, ponieważ o ile Jerome cieszył się na spotkanie z rodziną, o tyle Lottę zjadały nerwy i cóż, nie można było jej się dziwić. Trzydziestolatek mógł zapewniać kobietę, że zarówno jego rodzice, jak i rodzeństwo przyjmą ją ciepło, ale ta, choć bardzo starała się mu uwierzyć, nie mogła wyzbyć się obaw i miała się o tym przekonać dopiero na własnej skórze. Może Jerome powinien umówić Charlotte na spotkanie z Elle? Ta potwierdziłaby słowa Marshalla i zapewniła rudowłosą, że lepiej nie mogła trafić, choć z drugiej strony… Jaime opowiedział młodej Angielce o swojej wizycie w Rockfield i w niczym to nie pomogło.
    Zdążył stęsknić się za swoją przyjaciółką. Villanelle towarzyszyła mu niemalże od samego początku jego pobytu w Nowym Jorku, była z nim zarówno w tych dobrych, jak i złych chwilach. Zawsze mógł się do niej zwrócić, poprosić o pomoc, czy tak najzwyczajniej w świecie się wygadać i poznać jej punkt widzenia, co niejednokrotnie otworzyło mu oczy na aspekty, o których sam by nie pomyślał. Słowem, Villanelle Morrison stała się częścią jego życia – całkiem sporą – i kiedy zbyt długo nie było jej w pobliżu, dotkliwie odczuwał jej brak.
    Niecierpliwie wyczekiwał powrotu brunetki z Barbadosu, a kiedy ta ponownie znalazła się w Nowym Jorku, dołożył wszelkich starań, aby znaleźć dogodny termin, w którym mogliby się ze sobą spotkać. Co prawda on i Charlotte gościli teraz u siebie młodszego brata Angielki i Jerome miał nieco utrudnione zadanie, jakim było wygospodarowanie wolnego popołudnia, nie było to jednak nic, co miałoby mu stanąć na drodze do spotkania z przyjaciółką.
    Pod dom znajdujący się na obrzeżach miasta, który dobrze kojarzył, dotarł Uberem. Wysiadłszy, skierował się do tylnych drzwi i wyjął z samochodu specjalne nosidełko, mogące pełnić również funkcję fotelika. Siedząca w nim Aurora jak zwykle podczas jazdy ucięła sobie drzemkę i teraz leniwie unosiła ciężkie powieki, jakby próbowała zainteresować się tym, co działo się wokół, ale sen wciąż wygrywał. Jerome co prawda nie poinformował Elle, że przyprowadzi jeszcze jednego gościa, ale sądził, że kobieta nie będzie miała nic przeciwko obecności jeszcze jednego malucha. Tak się bowiem złożyło, że Charlotte i Christopher chcieli dziś wieczorem wyjść na miasto, a on miał zostać z Aurorą w domu… Nie zostało jednakże doprecyzowane, w którym domu, prawda?
    Kiedy Villanelle otworzyła mu drzwi, odłożył nosidełko z zaspaną Aurorą na bok i porwał brunetkę w ramiona, nie mogąc odmówić sobie tej przyjemności. Przytulił ją mocno do siebie, a potem uniósł ją nieco nad ziemię i tak okręcił się z nią wokół własnej osi. Po jednym obrocie co prawda ją odstawił, ale wciąż nie puścił i minęło kilka dobrych chwil, nim wreszcie się odsunął.
    — Stęskniłem się — poinformował z szerokim uśmiechem, omiatając przy tym wzrokiem sylwetkę przyjaciółki. — Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko dodatkowemu towarzystwu? — spytał i chwycił w ręce nosidełko. — Charlotte dziś wieczorem wychodzi ze swoim bratem, a ja nie mogłem przegapić okazji, żeby wreszcie się z tobą zobaczyć — poinformował, tym samym tłumacząc obecność jedenastomiesięcznej dziewczynki, która wciąż walczyła z opadającymi powiekami. — Rany, jak dobrze cię widzieć — westchnął jeszcze, nie mogąc się na Villanelle napatrzeć i wręcz rozpływał się przy tym w uśmiechu. Naprawdę bardzo, ale to bardzo się za nią stęsknił i nie mógł się doczekać, aż spędzą ze sobą choć trochę czasu. Może myślał jak typowa psiapsi, a nie rosły facet, ale kto mógł mu tego zabronić? Nikt, absolutnie nikt.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  16. Postronny obserwator mógłby powiedzieć, że było coś nieprzyzwoitego w tym, jak Jerome nie potrafił oderwać wzroku od Villanelle, ale zważywszy na podwaliny ich wieloletniej przyjaźni, było to zrozumiałe. Brunetka była jedną z niewielu stałych w jego życiu i nawet kiedy to wywróciło się do góry nogami, Morrison wciąż znajdowała się na swoim miejscu przy jego boku. Jak wyspiarz mógłby tego nie docenić? I jakim sposobem miałby nie tęsknić za kobietą, nawet jeśli nie było jej w pobliżu tylko przez krótki czas?
    Uśmiechnął się szerzej, kiedy przyjaciółka nachyliła się nad nosidełkiem i skomplementowała małą Aurorę. Tak jak założył mężczyzna, Villanelle nie miała nic przeciwko jeszcze jednej osobie, a raczej osóbce, lecz dla porządku wolał o to zapytać – mimo że już jakiś czas temu przyznał sam przed sobą, że czuje się tatą Aurory, w życiu codziennym wciąż często wydawało mu się, że to tylko piękny sen i niejednokrotnie musiał się uszczypnąć, aby przypomnieć sobie, że to naprawdę była jego nowa rzeczywistość.
    — Prawda? Niedługo będzie miała pierwsze urodziny i sam się zastanawiam, kiedy to zleciało — rzucił i pokręcił głową, kiedy brunetka wzięła od niego nosidełko. Zdążył ledwo zdjąć kurtkę i odwiesić ją na umocowany na ścianie wieszak, kiedy zaatakowała go Thea.
    — Dzień dobry! — przywitał ze śmiechem dziewczynkę, która owinęła się wokół jego nogi niczym małpka i potarmosił dłonią jej ciemne włosy. — Ta to dopiero urosła — zwrócił się do Villanelle, uniósłszy głowę i posłał jej wymowne spojrzenie. Kiedy to dziecko zaczęło budować pełne zdania?! — I spokojnie. Rory jest przyzwyczajona do głośnych dźwięków, nie chodzimy wokół niej na paluszkach — dodał, spoglądając ku nosidełku, w którym rudowłosa dziewczynka coraz szerzej otwierała zielone, zaspane oczy. Już nie przysypiała, ale wciąż zdawała się pozostawać lekko otumaniona, z czym dzielnie walczyła, bo też widać było, że zainteresowały ją nowe dźwięki i wszystko to, co działo się wokół.
    Puszczony przez Theę, Marshall pozbył się pozostałej wierzchniej odzieży i butów, a kiedy tylko miał już swobodę ruchów, porwał córkę przyjaciółki na ręce, by przywitać się z nią tak, jak na ulubionego wujka przystało. Po chwili, wkraczając do salonu, obydwoje śmiali się wesoło.
    — Czyli podobało wam się na wakacjach? — zagadnął, zwracając się do trzymanej na rekach Thei. — Opaliliście się — skwitował i trącił palcem nos dziewczynki, a potem spojrzał z uśmiechem po całej trójce. Zobaczywszy stojącego niemalże na środku chłopca, odstawił Theę na ziemię. Nosidełko umieścił wcześniej przy kanapie, a następnie ukucnął przed Matthew i obdarzył go lekkim uśmiechem.
    — Dziękuję — odparł, szczerze zaskoczony tym dziecięcym gestem. — Chcesz ją poznać? — zapytał, mając na myśli Aurorę i nie czekając na odpowiedź Matthew, przesunął się i zajął taką pozycję, iż usiadł po turecku przy nosidełku. — Chodź, podejdź bliżej — zachęcił chłopca. Pluszowego bobra na moment odłożył na bok i wyjął Rory z nosidełka, by i ją nieco rozebrać, inaczej była gotowa ugotować się w swojej kurteczce. Ubranko odłożył na bok i usadził dziewczynkę przed sobą, by następnie wręczyć jej pluszową zabawkę od Matthew, którą ta od razu się zainteresowała i zaczęła dokładnie badać palcami miękkie futerko.
    — Widzisz? Podoba jej się — powiedział, zerkając na Matthew, a potem odetchnął ciężko i ze swojej pozycji na podłodze, spojrzał z dołu na Villanelle. — Kawy — oznajmił krótko. — I jak ty to robisz? Jak ogarniasz dwójkę na raz? Ja nie spędziłem tu nawet pięciu minut, a już mam wrażenie, że oczy mi wychodzą z orbit — oznajmił z rozbawieniem, bo nie sposób było naraz obserwować tego, co robił Matty, Thea i Aurora. Co jak co, ale mimo wielu talentów, do prowadzenia domowego przedszkola Jerome by się nie nadawał.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie da się ukryć, że Arthur był problematycznym człowiekiem. Mierzył się z różnymi demonami, wcześniej sam, potem razem z żoną. W którymś momencie, gdy zrozumiał, jak wiele już ze sobą przeszli, jak dużo przeszkód wspólnie pokonali, wziął Villanelle za absolutny pewnik w swoim życiu. Przestał liczyć się z jej uczuciami, zwracał uwagę tylko na siebie i był przekonany, że ona jakoś to przeboleje, bo przecież nie jest to pierwszy wybój na ich wspólnej drodze.
    Trwał w tym przekonaniu, póki kłótnie nie zaczęły zastępować normalnych rozmów, spędzanie ze sobą czasu zmieniło się w werbalną i niewerbalną walkę, a on zaczął częściej sypiać w pokoju gościnnym niż w ich sypialni. Wolał siedzieć w biurze do późnych godzin nocnych i czekać, aż Elle zaśnie zamiast wracać wcześniej i znowu się kłócić.
    Nie był idiotą, wiedział, że to w stu procentach jego wina, że on siebie również miałby dosyć, ale im bardziej się tym zadręczał, tym mocniej wpadał w spiralę nałogu, aż w końcu znalazł się w punkcie, gdzie nie potrafił funkcjonować bez działki. Dłonie mu się trzęsły, na ciało wstępował zimny pot, myśli były splątane, a on na wszystkich się wydzierał. Dostrzegał problem, ale nie potrafił go zwalczyć.
    Zrobił to dopiero, gdy już po wyprowadzce siedział w swoim starym mieszkaniu, opierał się plecami o łóżko i pustym wzrokiem wpatrywał się w stare łóżeczko Thei, z którego dziewczynka już dawno wyrosła. Dookoła panowała tak przejmująca cisza, że aż dzwoniła w uszach. Nikt nie wciskał mu w dłonie klocków lego, żeby pomógł zbudować wieżę, nikt nie prosił, żeby tata narysował ładne kwiatki, bo ona sama nie potrafi, nikt nie wołał, żeby nakrył do stołu, bo za chwilę będzie kolacja. Słyszał jedynie auta przejeżdżające ulicą, gdzieś z oddali syrenę karetki oraz imprezę u sąsiadów piętro niżej. Ale w mieszkaniu było cicho i pusto, a to przypominało mu czas, gdy Elle uciekła, a on był całkiem sam.
    Następnego dnia podrzucił Elle swoje niedokończone projekty, bo tylko jej ufał na tyle, by wiedzieć, że ich nie spieprzy i oznajmił, że musi na trochę zniknąć.
    Sześć tygodni później był czysty, a terapia w ośrodku odwykowym zakończona. Opuścił kompleks w samochodzie, który prowadziła jego towarzyszka trzeźwości. Miała odstawić go na miejsce, sprawdzić mieszkanie i wyrzucić wszystko, czym potencjalnie mógłby się odurzyć, a po pierwszej samotnej nocy sprawdzić go narkotestem. I robić to raz w tygodniu przez kilka najbliższych miesięcy.
    — Możemy zahaczyć o dom? — spytał, gdy auto Lily przejeżdżało przez Brooklyn. — Naprawdę bardzo chciałbym zobaczyć dzieci — wyznał z ciężkim westchnieniem, a brunetka zerknęła na niego krótko.
    — Słuchaj, Art… — zaczęła kobieta. — To chyba nie jest dobry pomysł. Twoja żona może być zajęta… A może wcale jej nie ma… Powinieneś do niej zadzwonić i się umówić — zauważyła, zatrzymując się na czerwonym świetle.
    — Wiem, ale… Bardzo za nimi tęsknię. Proszę, Lily — jęknął. Ona też jęknęła i włączyła kierunkowskaz.
    — Prowadź — mruknęła, wywołując szeroki uśmiech na twarzy mężczyzny.
    Pół godziny później auto zatrzymało się na podjeździe domu, z którego jakiś czas temu Arthur się wyprowadził, a on, po naciśnięciu dzwonka, wbił ręce w kieszenie spodni i rozejrzał się, jakby się spodziewał, że coś mogło się zmienić w ciągu tych kilku tygodni.
    — Spokojnie — rzuciła stojąca obok niego Lily i położyła mu dłoń na ramieniu. W tym samym momencie drzwi się otworzyły, ale zanim się odezwał, jego uszu dobiegł głośny pisk dziecka.
    — Tatuś! — wrzasnęła Thea z głębi korytarza i rzuciła się w jego kierunku. Szybko przykucnął i rozłożył ramiona, by córeczka mogła w nie wpaść.
    — Cześć, Księżniczko — westchnął, wtulając twarz w jej długie ciemne włoski i prostując się z nią w ramionach. Zerknął na Elle. — Cześć, Elle. Mogę… Wejść? — spytał nieśmiało.

    jeszcze mąż ❤️

    OdpowiedzUsuń
  18. W chwili, gdy spojrzenie Elle padło na dłoń Lily, Arthur zrozumiał, że pojawienie się tutaj nie było dobrym pomysłem. Pomijając brak zapowiedzi, domyślał się, jak musi to wyglądać z perspektywy jego żony, problem w tym, że nie chciał tłumaczyć przy dzieciach, kim jest kobieta, która przez kilka najbliższych miesięcy będzie u niego bardzo częstym gościem. Pod warunkiem, że Arthur w ogóle wytrzyma w trzeźwości, a to nie było pewne, bo już teraz zaczynała go boleć głowa i miał ochotę sięgnąć po jakiś środek przeciwbólowy. Naprawdę myślał, że jest silniejszym człowiekiem, ale ta potrzeba była tak mocna, że z ledwością powstrzymał się przed odstawieniem Thei, żeby odejść i zadzwonić do kogokolwiek, kto mógłby dostarczyć mu towar. Już teraz czuł, że Lily będzie mu dziś potrzebna nie tylko do przejrzenia mieszkania, ale też jako wsparcie w nocy, bo istniało wysokie prawdopodobieństwo, że mógłby się złamać.
    Wciąż tuląc córkę, przeniósł spojrzenie na chłopca i uśmiechnął się szeroko, ponownie przykucając.
    — Hej, Książę — zwrócił się do syna i jedną rękę nie przestając trzymać Thei, wyprostował drugie ramię, zapraszając tym samym Matta bliżej siebie. — Przywitasz się ze mną? — zapytał, choć nie zamierzał go do tego zmuszać. Z biegiem czasu sytuacja nie uległa zmianie, Arthur wciąż miał dziwną nić porozumienia z Theą, a Elle z Matty’m. Właściwie przyzwyczaił się do tego na tyle, że bardzo by się zdziwił, gdyby nagle zaczęło to wyglądać inaczej.
    — Tatusiu, kim jest ta ładna pani? — zapytała Thea, obracając się nieco w uścisku bruneta i spoglądając ciemnymi oczami na towarzyszącą Arthurowi kobietę. Lily w odpowiedzi uśmiechnęła się do dziewczynki, schyliła i wyciągnęła dłoń.
    — Hej, mam na imię Lily. Jestem przyjaciółką twojego taty — wyjaśniła, zupełnie ignorując Elle. Thea nieśmiało uścisnęła rękę swoją malutką dłonią. — Ty na pewno jesteś Thea. A ty Matty — zerknęła na chłopca. — Wasz tata opowiadał, że jesteście super, ale nie wiedziałam, że tak bardzo — zaświergotała, a Arthur w myślach wywrócił oczami. Nie musiała zaprzyjaźniać się z jego dziećmi, najchętniej trzymałby ją od nich jak najdalej, ale wiedział, że to niemożliwe, dlatego ostatecznie nic nie powiedział.
    — Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale… Musiałem was zobaczyć — Arthur odezwał się, odstawiając Theę i prostując. Popatrzył na Elle z wyraźną skruchą, a kiedy zniknęła na chwilę we wnętrzu domu, dosłownie wstrzymał oddech. Widząc w jej dłoni kopertę, serce niemal mu pękło na milion kawałków, bo nie trzeba było geniusza, żeby poskładać fragmenty układanki i zrozumieć, co żona mu wręczyła. Oczy go zapiekły, gdy popatrzył na twarz swojej ukochanej. Ukochanej, którą zranił tak bardzo, że po wszystkim, co razem przeszli, nie wytrzymała i złożyła pozew o rozwód. Nie otworzył koperty, wciąż stał nieruchomo, mocno zaciskając na niej dłonie i patrząc na Elle tak, jakby miał nadzieję, że to jedynie jakiś ponury żart. — Nie rób tego. Proszę, Elle, nie rób tego — zdołał z siebie wydusić i zacisnął wargi tak, że aż mu pobielały. Wszystko inne przestało się liczyć, jego świat zamknął się na twarzy Villanelle. — To się nie może tak skończyć. Nie po tym wszystkim… — wyszeptał, kręcąc głową. — Nie podpiszę tego — oznajmił, nagle odzyskując pewność w głosie. — Nie podpiszę tego, rozumiesz? Nie poddam się. Naprawię to — dodał i drgnął, czując dłoń na swoim ramieniu. Popatrzył na Lily, ale jej nie widział.
    — Powinniśmy iść, Arthur — szepnęła, ale on miał to gdzieś. Przeniósł wzrok z powrotem na swoją żonę.
    — Nie podpiszę tego — powtórzył twardo.

    💔

    OdpowiedzUsuń
  19. [Dzień dobry, dzień dobry :')
    bardzo dziękuję za przywitanie mojego Vito! Osobiście nie potrafię przejść obojętnie obok Villanelle, kiedy na wizerunku widzę Hermionę, Bellę i Meg March.
    Też już pragnę wiosny z prawdziwego zdarzenia, bo jak jeszcze dzisiaj słońce i w miarę fajna temperatura, tak nie chcę wspominać wczorajszej pluchy :/
    Dobrze, to na co chciałaby się skusić Elle? Które ciacho przygotować specjalnie dla niej?]


    Vincent Middleton

    OdpowiedzUsuń
  20. Z ulgą odnotował, że Matt się do niego zbliża, więc wyciągnął wolną rękę i przytulił go do siebie. Czując przy sobie ciepło swoich dzieci i słysząc to jedno słowo padające z ust synka, miał wrażenie, że za chwilę rozpadnie się na kawałki i nigdy nie pozbiera. Tak bardzo za nimi tęsknił, tak cholernie brakowało mu tej bliskości, nazywania go tatusiem i głośnych porannych pobudek. Dopiero teraz widział, jak głupi był, że pozwolił, by to wszystko się od niego oddaliło. Bo stratę ukochanej rodziny zawdzięczał tylko sobie.
    — Ja też bardzo za wami tęsknię — szepnął w ciemne włosy syna i przytulił go do siebie mocniej, przymykając powieki. Czuł, że Elle mu się przygląda, ale bał się odwzajemnić to spojrzenie. Nie chciał zobaczyć, jak bardzo była wściekła i rozczarowana. Nie dziwił jej się, choć świadomość, że był idiotą, wcale nie sprawiała, że to wszystko bolało mniej. Pragnął wymazać kilka ostatnich miesięcy i zacząć od początku, ale wiedział, że to niemożliwe. To już się wydarzyło i teraz jedynym, co mógł zrobić, było zdobycie na nowo zaufania swojej żony. Bez tego nie odzyska rodziny. Już jedną stracił, tej, którą sam stworzył, nie mógł wypuścić z rąk.
    Szybko okazało się, że Elle wręcz mu to wszystko wyrwała. Wpatrywał się w nią, nie potrafiąc znaleźć słów, które byłyby w tej sytuacji odpowiednie. Gdyby nie było przy nich dzieci, padłby na kolana i błagał o wybaczenie, ale nie chciał ich w to wciągać. Obecność Lily jeszcze bardziej komplikowała sytuację, co chyba sama odczytała dość wyraźnie, bo ścisnęła mocniej ramię Morrisona, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.
    — Pójdę na spacer. Dam wam chwilę — powiedziała i obróciła się na pięcie, a chwilę później zniknęła za zakrętem.
    — Jak możesz tak mówić? — wyszeptał, gdy zostali sami. Czuł się jak skarcony dzieciak i tak też wyglądał opuściwszy głowę, żeby popatrzeć na kopertę. Więc to by było na tyle? Koniec ich małżeństwa znajdował się w kawałku papieru formatu a4, który Elle wręczyła mu przed ich wspólnym domem? — Nigdy nie chciałem was zostawiać — odpowiedział, podnosząc na nią wzrok. A zaraz potem poczuł się tak, jakby dała mu w twarz. Nie, to było znacznie gorsze od ciosu. Bardziej jakby wbiła mu rękę w pierś i spróbowała wyrwać serce. Wiedział, że jego żona potrafi być diaboliczna, ale szantażowanie go odebraniem dzieci było chwytem poniżej pasa. On by jej tego nigdy nie zrobił, bo nawet jeśli okazałaby się gównianą żoną, uważał ją za dobrą matkę. Pomijając pobyt w ośrodku odwykowym, zdawało mu się, że on również wywiązuje się z ojcowskich obowiązków bez zarzutu. Mężem był do luftu, ale na pewno nie ojcem. — Więc tak to będzie teraz wyglądało? Zamierzasz mnie szantażować dziećmi? — spytał szeptem i zacisnął wargi w wąską linię, czując narastającą w nim złość. — Jestem czysty, Villanelle — podjął po chwili. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz zwracał się do niej pełnym imieniem. Zawsze miał wrażenie, że to tworzyło między nimi swego rodzaju dystans. Ale teraz ona sama go stworzyła, prawda? Zamierzał się dostosować. — Byłem na odwyku. Nic nie mówiłem, bo nie chciałem, żebyś była rozczarowana, gdyby mi nie wyszło, a potem nie miałem jak się z tobą skontaktować, bo odebrano mi telefon. Dzisiaj wyszedłem. Przyjechałem, żeby was zobaczyć, żeby cię przeprosić, błagać, żebyś dała mi jeszcze jedną szansę, bo teraz nie próbuję radzić sobie z tym sam, tylko sięgnąłem po profesjonalną pomoc… A ty po minucie wręczasz mi papiery rozwodowe i grozisz, że więcej nie zobaczę dzieci — wyrzucił z siebie cicho. Dzieci schowały się w domu, on wciąż stał w progu, ale nie chciał, by cokolwiek usłyszały. — Nie dam ci rozwodu, rozumiesz? Nie wyczerpaliśmy wszystkich możliwości. Nie byliśmy na terapii, nie próbowaliśmy się dogadać… Nic nie zrobiliśmy, żeby naprawić nasze małżeństwo i póki się to nie zmieni, nie podpiszę tych papierów — oznajmił twardo, nie odrywając wzroku od jej ciemnych oczu.

    😡

    OdpowiedzUsuń
  21. Każde słowo padające z ust Elle bolało. Bolało tak bardzo, że niemal odczuwał to fizycznie. Miał ochotę wrzeszczeć, płakać, walić pięściami o podłoże… Zrobić cokolwiek, żeby tylko dać ujście temu bólowi, który gromadził się w nim przez wiele miesięcy, bo może ten fizyczny przytępiał prochami, ale mentalny rósł w nim od chwili… Sam nie wiedział, od jakiej chwili, ale na pewno zaczęło się to dziać dawno temu. Jego życie nie było najłatwiejsze, nic więc dziwnego, że przyszedł moment, w którym przestał dawać sobie radę.
    Ale tego nie zamierzał mówić na głos. Nie chciał, by Elle odebrała to jako denne usprawiedliwienia, bo prawda była taka, że wszystko spierdolił i nie miał nic na swoją obronę.
    — Bo jestem po odwyku i ci to obiecuję — odparł cicho, patrząc na nią z pewnością błyszczącą w ciemnych oczach. — Czy kiedykolwiek złamałem daną ci obietnicę? Możesz mnie mieć za największego skurwiela, jaki chodzi po tym świecie, ale zawsze dotrzymywałem słowa. Gdybyś poświęciła chwilę uwagi na wysłuchanie mnie, zamiast na dzień dobry rzucać mi w twarz papierami rozwodowymi, może byś wiedziała, że Lily jest tu po to, żeby mnie pilnować, gdybym się złamał — wyrzucił z siebie, dla odmiany czując narastającą w nim złość. Zachowywała się, jakby tylko ona cierpiała, jakby tylko ona przejmowała się dziećmi i tym małżeństwem. — Nie próbuję robić z ciebie winnej! Nie wkładaj mi w usta słów, których nie wypowiedziałem — wymamrotał. Nawet nie zauważył, w którym momencie pokonał dzielącą ich odległość i zamknął za sobą drzwi domu. W końcu chciała, żeby wszedł na herbatę, prawda? Pytanie tylko, czy będą w stanie ją wypić bez rozbicia sobie wzajemnie szklanek na głowie. Nie rozumiał, jakim cudem ich związek zaczął tak wyglądać. Pomijając ćpanie, miał wrażenie, że już w ogóle się nie znają.
    — A wolałaś, żebym wracał? Po to, żebyś mogła mi robić awantury? Walczyłem, Elle! Dlaczego tego nie rozumiesz? Próbowałem, tak prosiłaś. Chciałem być warty ciebie i dzieci, ale to było ode mnie silniejsze! Byłem słaby, mówiłem ci o tym, ale zamiast mi pomóc, zasugerowałaś, żebym się wyprowadził. Więc to zrobiłem, a teraz masz do mnie o to pretensje? — mówił szybko, żywo gestykulując rękoma. Rzucił kopertę na szafkę, nie mając zamiaru jej otwierać. — Za to cię przepraszam. Za te projekty. Nie ufam nikomu innemu na tyle, żeby oddać swoją pracę, ale fakt, mogłem najpierw zapytać, jakoś cię przygotować… Ale nie przeproszę za to, że chciałem to wszystko naprawić i poszedłem na odwyk — mruknął, kręcąc głową. Znalazł się tak blisko Elle, że wystarczyło wyciągnąć rękę, żeby dotknąć jej twarzy. Ale tego nie zrobił, bo był niemal pewny, że wówczas by się odsunęła, a to by było jak gwóźdź do jego trumny. — Nigdy was nie zostawiłem. Ciebie… Po prostu potrzebowałem pomocy, Elle… Dlaczego nie możemy o tym porozmawiać teraz, kiedy jestem trzeźwy? Dlaczego każesz mi to podpisać, chociaż nawet nie wiesz, jak będzie? — spytał, nie próbując ukryć drżenia w głosie. Zacisnął dłonie w pięści i przytrzymał je przy swoich bokach, żeby nie otoczyć brunetki ramionami. Zamiast to zrobić, rozejrzał się ukradkiem za dziećmi, a kiedy ich nie dostrzegł, powoli opadł na kolana i opuścił głowę. — Proszę… Daj mi szansę. Tylko jedną. Jeśli to spierdolę, podpiszę wszystko, co mi podsuniesz. Błagam, Elle… — wyszeptał słabo, wpatrując się w jej stopy tuż przed swoimi kolanami.

    🥺

    OdpowiedzUsuń
  22. Jak długo było to możliwe, Jerome liczył na to, że Villanelle nie podąży jego śladem, bo przecież nikomu nie życzył rozwodu, sam jednakże aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że czasem było to jedyne wyjście. Dobrze wiedział, jak trudno było mu podjąć decyzję najpierw o separacji, a później o rozwodzie; jak długo czepiał się ostatniej, uparcie niegasnącej iskierki i jak długo odbijał się od ściany, nim zabrakło mu sił, a przecież nawet wtedy miał wątpliwości, czy robi dobrze. Sumienie gryzło go jak wściekły pies tylko z tego względu, że po długiej batalii zdecydował się postawić na siebie, ale gdyby tego nie zrobił… Nauczył się nie zastanawiać nad tym, co wtedy mogłoby się wydarzyć.
    Przeżywszy to wszystko na własnej skórze, starał się wpierać Elle ze wszystkich sił, jak tylko najlepiej potrafił. Nie mógł wykonać tych najtrudniejszych w życiu kroków za nią, ale mógł iść tuż obok i złapać ją za rękę w razie konieczności, a nawet podtrzymać, gdyby kobieta się zachwiała. Nigdy nie było mu dane poznać Arthura i może gdyby było inaczej, starałby się pozostać bardziej obiektywnym, lecz fakt, że mąż przyjaciółki był dla niego obcym człowiekiem sprawiał, że nie myślał o nim łaskawie, nawet jeśli wiedział, że wyrwanie się ze szponów nałogu nie było łatwe. Nie mógł zarzucić Elle, że nie walczyła, ba!, walczyła o wiele dłużej niż on sam, kiedy przyszło mu stoczyć podobną walkę i za to ją podziwiał, a czasem nawet zastanawiał się, czy sam nie poddał się zbyt szybko… Ale dziś to już nie było ważne i nie żałował żadnej ze swoich decyzji. Dziś miał narzeczoną i córeczkę, które były dla niego całym światem. Tak się jednak złożyło, że nie tak dawno temu ktoś zapragnął zabrać mu ten świat i to dlatego dziś wyspiarz wciąż wyglądał jak siedem nieszczęść.
    Choć od dnia, w którym Colin pobił go i porwał Aurorę minął już ponad tydzień, twarz oraz ciało Marshalla wciąż prezentowały się źle. Opuchlizna schodziła powoli i poprawa była o tyle znacząca, że brunet potrafił już otwierać to oko, które nie tak dawno wyglądało jak piłeczka tenisowa. Jego skórę jednak, w tym również tę na twarzy, wciąż zdobiły wielobarwne krwiaki, a gojące się, pęknięte żebra wciąż co jakiś czas potrafiły odezwać się kłującym bólem, kiedy wykonał nieostrożny ruch. Ponieważ pracę miał typowo fizyczną, nie mógł wrócić do niej wcześniej, niż ustąpią wszelkie najbardziej dokuczliwe dolegliwości, a przez to czasu wolnego miał aż nadto. Z tego też powodu wygodnie było mu zaprosić Villanelle do siebie.
    W to wiosenne popołudnie Charlotte postanowiła wybrać się z Aurorą na spacer, a towarzyszyć miał im Christopher, brat rudowłosej, który mieszkał z nimi już od dobrych kilku miesięcy. Rodzeństwo wzięło ze sobą również Biscuita, przez co dwójka przyjaciół miała mieć dwupoziomowe mieszkanie tylko dla siebie, przynajmniej do czasu, aczkolwiek pogoda była tak piękna, że nic nie wskazywało na to, by spacerowicze mieli wrócić szybko.
    — Dzień dobry! — odezwał się zaraz, kiedy tylko otworzył drzwi i najpierw przytulił Villanelle na powitanie, a dopiero później przejął od niej zakupy i zaprosił ją od środka. — Wykupiłaś cały sklep? — zażartował, spoglądając na pękate siatki, z którymi od razu przeszedł do kuchni, by odłożyć je na blat. Po tym wrócił do niedużego przedsionka, by następnie móc zaprowadzić Elle do salonu.
    — Chyba, że… — przystanął w pół kroku — ...najpierw zwiedzanie? — zasugerował, ponieważ tak się złożyło, że brunetka jeszcze nie była w mieszkaniu jego i Charlotte. Jak zwykle paplał trzy po trzy, ale może dzięki temu kobieta miała zignorować malownicze siniaki na jego twarzy i rękach, które wykwitły wszędzie tam, gdzie sięgnęły kopniaki Colina.

    [Spoczko, ogarniemy, jest git! Ależ się za Villanelle stęskniliśmy! 💛💛💛]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  23. — Uwierz mi, zastanowiłem się. I nie chciałem czekać ani dnia dłużej. Przez cały odwyk myślałem o nich i o tobie. I o tym, że zasługujecie na lepszą wersję mnie, a nie tego zaćpanego idiotę, który nie potrafił się ogarnąć. Chciałem… Chciałem, żebyś zobaczyła, że… Że się staram… — przy wypowiadaniu ostatnich słów głos mu się załamał i odwrócił wzrok. Poza tym, że był zły na całą sytuację, było mu też wstyd. Tak zwyczajnie po ludzku wstyd. Zawsze lubił wrażenia, jakie zapewniały prochy, ale nigdy nie sądził, że stanie się jednym z tych, którzy utracili kontrolę nad swoim zachowaniem za ich sprawą. A tymczasem stracił nie tylko to, pozwolił narkotykom odebrać sobie znacznie więcej.
    — Nie wiem. A wybrałaś? — zapytał, spoglądając na nią z nieco większym dystansem niż kilka chwil temu. Wiedział, że spierdolił, miał tego naprawdę dobitną świadomość, ale w jego głowie mimo wszystko tkwiła myśl, że… Że może Elle za szybko się poddała. Możliwe, że przeinaczał rzeczywistość, ostatnie miesiące właściwie zlewały mu się w szarą plamę i wielu rzeczy nie pamiętał. Bał się jednak przyznać, że zamiast wspomnień wszczynanych przez samego siebie awantur ma puste miejsca. Wiedział, że zdarzało mu się utracić kontakt z rzeczywistością, ale… Cholera, wydawało mu się, że jego żona po prostu go wywaliła, zamiast próbować mu pomóc. Pytanie, czy powinien jej o tym mówić. Czy w ogóle mu uwierzy? — Nie pamiętam tego — odezwał się cicho. — Nie pamiętam, że próbowałaś mi pomóc. Te wspomnienia… Są bardzo rozmyte. Mam wrażenie, że to wszystko trwało tylko chwilę — wydusił z siebie, wykrzywiając wargi w grymasie, w którym wyraźnie można było dostrzec ból. Ból spowodowany tym wszystkim.
    A Elle szybko sprawiła, że ten ból stał się niemal namacalny. Klęcząc przed nią, poderwał gwałtownie głowę i rozchylił wargi, a pod powiekami zapiekły go łzy. Nie brał pod uwagę takiego scenariusza. Nie spodziewał się, że jego żona, jego ukochana może go nie chcieć nawet gdy uda mu się wyjść z nałogu.
    — Nie chcesz wiedzieć, jak będzie — powtórzył głucho i pokręcił lekko głową, obwieszczając tym samym, że nie ma zamiaru podnosić się ze swojej pozycji. Patrzył na nią, pokonany, z sercem połamanym na miliony kawałków i czuł, jak jego świat wali się w posadach. Rodzinę, w której się urodził, stracił przez los i tamta strata była bolesna. Ale utrata rodziny, którą sam stworzył, zabolała jak sam skurwysyn. — Przepraszam. Nie wiem, co sobie wyobrażałem. Chyba liczyłem, że… Jakaś część ciebie wciąż mnie kocha — wyszeptał i opuścił głowę, wbijając spojrzenie w swoje dłonie. Zamknął oczy, a jego oddech nieco przyspieszył. Im dłużej mówiła, tym bardziej kolejne słowa stawały się wręcz niemożliwe do wysłuchania.
    — Myślisz, że o to mi chodzi? O udawanie, że nic się nie wydarzyło? Nie, Elle, to wcale nie tak. Chciałem to zrobić powoli. Odzyskać twoje zaufanie. Wpadać do dzieci, zabierać cię na randki… Rozmawiać — odetchnął głęboko, nieco drżąco. — I tak wszystko miało być na twoich warunkach. To ja chciałem się starać o wybaczenie, nie ty — zauważył i w końcu podniósł się powoli z klęczek. Potarł czoło trzęsącą się dłonią i rozejrzał się po korytarzu, który teraz wydawał mu się dziwnie obcy. — Skoro tak… Chyba powinienem już iść — mruknął, a jego spojrzenie padło na kopertę. Wziął ją do ręki i otworzył. Nie przeczytał pozwu, odnalazł natomiast rubrykę, w której miał złożyć swój podpis i… I to zrobił. Chwycił długopis i podpisał się na dokumencie. — Jeśli to właśnie tego chcesz, nie mam zamiaru rozczarować cię kolejny raz — podjął zdławionym z emocji głosem. — Naprawdę miałem nadzieję, że uda nam się to uratować. Ale żeby to zrobić, musimy oboje tego pragnąć — wyszeptał i wyprostował się, podając brunetce papiery. — Nie jestem w pozycji, żeby o cokolwiek prosić, ale… Rozważ nieutrudnianie mi kontaktu z dziećmi, dobrze? Nie chcę być jeszcze bardziej gównianym ojcem, niż byłem do tej pory.

    💔

    OdpowiedzUsuń
  24. Był kretynem, wiedział o tym doskonale, ale słuchanie o tym, jak rozczarowywał dzieci, krew z własnej krwi, swoje małe oczka w głowie, było ponad jego siły. Po prostu patrzył na Elle, nie potrafiąc znaleźć żadnych słów, którymi mógłby odpowiedzieć. Właściwie nawet ich nie szukał, bo zwyczajnie na chwilę się wyłączył. Nie mógł… Nie mógł teraz się nad tym wszystkim zastanawiać, gdybać. Dopiero skończył odwyk, jego wola wciąż była bardzo krucha, a im więcej słów wypowiadała jego żona, tym mocniej Arthur utwierdzał się w przekonaniu, że ta pierwsza noc po opuszczeniu ośrodka będzie prawdziwą katorgą. Bo czym miał przytępić ten ból, który w nim narastał? Nie mógł brać, nie mógł pić, a fajki nie zdawały egzaminu. Kurwa…
    Zacisnął mocno wargi i pięści, wbijając paznokcie we wnętrze swoich dłoni.
    — Nie chcę się kłócić — odpowiedział cicho i odetchnął głęboko, starając się uspokoić. Odwrócił spojrzenie, czując, że ze wstydu robi mu się gorąco. Nie chciał, żeby pamiętała to, czego on nie mógł sobie przypomnieć. Z jednej strony pragnął usłyszeć z jej ust, co działo się przez cały ten czas, a z drugiej… Wolał nie wiedzieć, jak złym człowiekiem był. Generalnie Arthur uważał się za niezbyt dobrego, ale nie dla osób, na których mu zależało. Dzieciom i żonie byłby w stanie podarować gwiazdkę z nieba, gdyby to miało ich uszczęśliwić. A koniec końców dla nich również okazał się tym złym. — Też chciałbym, żebyś zapomniała — odezwał się w końcu schrypniętym głosem. — Szkoda, że to tak nie działa. Uwierz, zrobiłbym wszystko… Wszystko, żeby cofnąć czas. Ale mogę jedynie próbować to naprawić i mieć nadzieję, że mi się uda — szepnął.
    Ale nadzieja na to, że Elle mu na to pozwoli, okazała się bardzo płonna. W najgorszych scenariuszach nie przewidywał, że… Że ich uczucie może nie być wystarczające. Villanelle, Thea i Matthew były jedynymi stałymi w jego życiu. A teraz nawet tego nie miał. Na własne życzenie.
    — Wiem, ja… — zaczął, ale urwał i odetchnął głęboko, żeby jego głos przestał tak bardzo drżeć. — Tylko się z nimi pożegnam — szepnął i nie patrząc na Elle, ruszył do salonu. Choć w środku cały się posypał, nie pozwolił, żeby dzieci dostrzegły, że coś jest nie tak. Usiadłszy na kanapie, wziął je na kolana i mocno do siebie przytulił, obiecując, że odwiedzi je, jak tylko poukłada sobie pewne sprawy. Wiedział, że Thea i Matt nie są idiotami. Czuli, że coś jest nie tak, widział to po nich, ale żadne z nich nie zapytało. I Arthur miał nadzieję, że na razie tak zostanie, póki nie ustalą z Elle, co im powiedzieć, jak wyjaśnić nowe życie. Sam nie chciał sobie tego wyjaśniać, do jasnej cholery!
    — Pójdę już — mruknął, wróciwszy na korytarz. Popatrzył najpierw na zaczerwienione oczy Elle, a potem na kopertę, w której spoczywał podpisany przez niego pozew. Nie potrafił uwierzyć, że to kończyło się w taki sposób. Za sprawą jednego podpisu, który złożył na kartce papieru. — Zanim zaniesiesz to prawnikowi… O nic nie będę walczył. Przystanę na wszystkie twoje warunki — odezwał się i obrócił, żeby wyjść, nawet już dotykał klamki, ale się zatrzymał. Nie chciał wychodzić. Problem w tym, że musiał. Musiał uszanować jej wolę po tym wszystkim co zrobił. — I jeszcze jedno… Dom jest twój. Wasz. Załatwię wszystko u notariusza — dodał i odetchnął głęboko, gdy spod jego powiek wypłynęły łzy. Cieszył się, że Elle nie mogła ich dostrzec. — Do widzenia, Elle — szepnął i cicho zamknął za sobą drzwi, mając wrażenie, że zostawił za sobą wyrwane, krwawiące serce.

    💔💔💔

    OdpowiedzUsuń
  25. Milczał przez cały ten czas, kiedy Villanelle analizowała sytuację i jedynie uśmiechał się pod nosem. Codziennie przeglądał się w lustrze, więc aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, iż nie prezentował się najlepiej, a to rodziło aż nadto wiele pytań, które przyjaciółka wyrzucała z siebie jedno za drugim. Zgodnie z jej sugestią, wrócił się do kuchni i zajął się siatkami z zakupami, a kiedy natrafił na pudełka lodów, od razu włożył je do zamrażalnika. Przy okazji uznał, że nie zaszkodzi, jeśli napiją się pysznej, popołudniowej kawki i zabrał się za jej przygotowanie, interweniując dopiero, kiedy Elle zasugerowała, że może powinna wyjść jeszcze do sklepu, bo Jerome na pewno czegoś potrzebował.
    — Spokojnie — odezwał się, odwrócił się przodem do kobiety i położywszy dłonie na jej ramionach, spojrzał wprost w jej oczy. — Spokojnie — powtórzył, nie przerywając kontaktu wzrokowego i uśmiechnął się lekko. — Mam wszystko, czego mi potrzeba i dobrze wiesz, że nie lubię, kiedy się przy mnie skacze i kiedy jestem taki… nie w formie — mruknął i skrzywił się lekko. Naprawdę marzył już o tym, aby być w pełni sprawnym i aby każdy, nawet najdrobniejszy ślad pobicia znikł.
    — Jeśli koniecznie chcesz zająć czymś ręce, możesz nam nałożyć lodów — dodał i mrugnął do niej porozumiewawczo. Odsunął się od przyjaciółki dopiero, kiedy elektryczny czajnik zagotował wodę i się wyłączył. Wtedy też Villanelle zadała kolejne pytanie i choć Jerome nie zdążył odpowiedzieć na wszystkie poprzednie, z odpowiedzią na to postanowił nie zwlekać.
    — Wiesz, chyba najpierw musieliśmy przetrawić to w naszym gronie — wyjaśnił i zerknął na nią znad kubków, które właśnie zalewał. On i Lotta dorobili się ekspresu do kawy, ale że wyspiarz nieszczególnie był smakoszem tego napoju, to nie odzwyczaił się od picia zwykłej, rozpuszczalnej kawy z mlekiem i za zrobienie takiej odruchowo, bez pomyślunku, się zabrał. Kiedy skończył, wparł się biodrami o kuchenny blat i splótłszy ramiona na kalce piersiowej, skupił uwagę na przyjaciółce. Zawsze zadziwiało go to, jak bardzo kobieta troszczyła się o innych, nawet wtedy, kiedy sama miała w życiu pod górkę i myśl ta sprawiła, że posłał brunetce ciepły uśmiech.
    — Nieco ponad tydzień temu byłem sam na spacerze z Aurorą. W zasadzie nie zdążyłem zajść daleko od domu, kiedy zaatakował mnie Coli. Były partner Charlotte, ojciec Aurory — wyjaśnił, gdyby ten fakt umknął Villanelle. — Pobił mnie w zasadzie do nieprzytomności i porwał Aurorę — opowiedział krótko i jedną ręką sięgnął do twarzy, by następnie przymknąć powieki i ścisnąć kciukiem oraz palcem wskazującym nasadę nosa. Wspomnienia tamtego dnia na nowo budziły emocje, które wtedy odczuwał, a związany z tym stres tak głęboko zagnieździł się w jego ciele, że powodował wręcz fizyczny ból.
    Wyprostował się, odsunąwszy rękę od twarzy i popatrzył po Villanelle.
    — Jednego dnia mogłem stracić je obie, wiesz? — rzucił, bo choć był daleko od meritum sprawy, dziś nie czuł się na siłach, by wyrzucić to wszystko z siebie naraz. Tamtego dnia wydarzyło się tak wiele, że po dziś dzień nie mieściło mu się to w głowie i choć teraz wszystko wracało do normalności, tamte kilkanaście godzin na długo miało pozostać w jego pamięci.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  26. Powrót do życia okazał się znacznie trudniejszy, niż Morrison przypuszczał. Pierwszy tydzień dał mu po dupie tak ostro, że gdyby nie Lily, niechybnie wróciłby do nałogu. Gorzej było tym bardziej, że musiał ponownie zacząć pracować i robić dobrą minę do złej gry. Udawanie, że życie mu się nie zawaliło, było… Cóż, bardzo wyczerpujące. W związku z tym wyżywał się na pracownikach, którzy, mając go dosyć, zaczęli składać wypowiedzenia, więc musiał przejąć ich obowiązki, a to z kolei oznaczało, że w krótkim czasie został przysypany toną papierów i niedokończonych projektów. Jedyny pozytyw, jaki z tego wynikał, był taki, że nie miał czasu myśleć o porażkach w życiu prywatnym.
    Tak naprawdę nie miał czasu zająć się dziećmi, ale nie zamierzał tracić ku temu okazji, więc bez wahania się zgodził, kiedy Elle do niego napisała. Dziwnie było wchodzić do domu, w którym się wychował, w którym obecnie wychowywały się jego dzieci, a on nie mógł w tym uczestniczyć. Starał się jednak być najlepszym ojcem, zajmował się nimi tak, jak robił to zanim wszystko spierdolił i unikał odpowiedzi na pytania typu tatusiu, dlaczego z nami nie mieszkasz?
    Było już późno, Thea i Matty dawno poszli spać, a Arthur chciał wrócić do siebie, ale nie był idiotą. To, że dzieciaki spały wcale nie znaczyło, że mógł zostawić je bez opieki. Wyjął więc z auta materiały, które miał przy sobie, zainstalował się w kuchni i w towarzystwie podwójnie mocnej kawy zaczął pracować. Kiedy skończył jakiś czas później, dobył z kieszeni paczkę fajek i wyszedł przed dom, żeby zapalić. Zdążył wetknąć papierosa między wargi i go odpalić, gdy jego uszu dobiegł warkot silnika. Początkowo nie zwrócił na to uwagi, bo może to były przedmieścia, ale wciąż Nowego Jorku, co oznaczało całkiem spory ruch. Uniósł wzrok dopiero po zaparkowaniu przez kogoś tuż przed domem. Zmarszczył brwi i chwycił fajkę między palce, wychylając głowę zza filaru usytuowanego przy wejściu na ganek. Wiedział, że w tym miejscu nie widać go z ulicy, więc wykorzystał ten czas, by przyjrzeć się rozgrywającej się przy aucie scenie.
    Już raz wyciągnął pochopne wnioski. Nie wiedział, że brat Elle pojawił się w mieście i wówczas wziął go za jakiegoś fagasa, przez którego jego związek się sypał. Ale od tamtego czasu Connora widywał regularnie, a ten facet zdecydowanie nie był jego cholernym szwagrem. Zakładał, że nie był też klientem, bo wiedział, w jaki sposób pracuje jego prawie-była-żona. Nie pozwalała nikomu przekraczać żadnych granic, nie po tym, co się wydarzyło w firmie Ulliela. Jeśli ktoś tak bardzo się z nią spoufalał, to wyłącznie dlatego, że ona musiała tego chcieć.
    To, co zakiełkowało w sercu Arthura nie było zwykłą złością. Było wściekłością, prawdziwą furią przemieszaną z niewysłowionym bólem. Oczywiście nie łudził się, że Elle zatrzyma się w miejscu, zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później będzie chciała ułożyć sobie z kimś życie, a on nie będzie mógł nic z tym zrobić. Ale fakt, że stało się to tak szybko, zranił go do żywego. Nagle zrozumiał, dlaczego nie chciała iść na terapię, dlaczego nie chciała go wysłuchać, dlaczego nie chciała mu dać szansy na to, żeby wszystko naprawił. Bo już był ktoś inny. Odsuwał od siebie myśl, że Elle, jego słodka, kochana Elle jest zdolna do czegoś takiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A potem przypomniał sobie o tym, że kiedy wyjechała, będąc z nim w ciąży, spotykała się z Boltonem. Nosząc w sobie dziecko Arthura, bzykała się z kimś innym. Co oznaczało, że jego słodka, kochana Elle była zdolna szybko znaleźć sobie zastępstwo. Tylko ciekawe, kogo teraz zamierzała nazwać złym rodzicem.
      — Jeśli twoje randki będą się przedłużać, chociaż daj wcześniej znać — odezwał się, kiedy brunetka stanęła przed drzwiami. Wciąż wpatrywał się przed siebie, opierając plecy i jedną nogę o ścianę domu. Między palcami trzymał tlącego się papierosa, zaś wolną dłoń wcisnął do kieszeni spodni. — Fajnie było? — zapytał, przekręcając głowę, żeby na nią spojrzeć. Uprzednio zaciągnął się dymem, więc teraz wypuścił szary obłok w jej stronę. Na jego twarzy nie odbijały się żadne emocje, jakby znalazł w sobie jakiś przełącznik, który go ich pozbawił. I dobrze, bo nie chciał, żeby zobaczyła, jak kurewsko to bolało.

      😡

      Usuń
  27. Niemal się uśmiechnął, widząc, jak mocno drgnęła. Dobrze, zależało mu na elemencie zaskoczenia. Chciał, żeby wiedziała, że wszystko widział, ale żeby nie mogła dostrzec, jak bardzo go to zabolało, więc… Więc zrobił to co zawsze, gdy czuł się zraniony. Zaczął zachowywać się jak ostatni dupek. Tylko tym razem nie miał z tego tytułu żadnych wyrzutów sumienia. Zasłużyła na to. Złożyła pozew o rozwód, kiedy on starał się wyjść na prostą wyłącznie dla niej i dla dzieci. A teraz wymieniła go na kogoś innego, choć ich rozstanie nawet jeszcze nie zostało sfinalizowane. Miał tego dość. Dość kochania jej. Gdyby był w stanie ją znienawidzić, wszystko byłoby łatwiejsze. A im dłużej nie zaprzeczała jego domysłom, tym bliższy tego był.
    — Tak myślisz? — burknął z ironicznym uśmieszkiem. Przeniósł wzrok z powrotem na papierosa i strzepnął nadmiar popiołu na posadzkę. Wsunął filtr między wargi i zaciągnął się ponownie, pozwalając, żeby dym wniknął głęboko w jego płuca. Kiwnąwszy lekko głową, odchylił ją do tyłu i wypuścił obłok w górę. — Cudownie — prychnął z pozbawionym wesołości śmiechem. Sekundę później to powtórzył, tym razem głośniej i bardziej szyderczo. Poważnie? Miała czelność wypominać mu Lily, kobietę, która jako jedyna potrafiła opierdolić go na tyle, że trzymał się na powierzchni, tuż po tym jak wróciła z randki z jakimś typem?
    — Nie wiem, nie jesteśmy na tyle blisko, żebym wiedział, co u niej słychać — odpowiedział i zgasił fajkę o barierkę. — Owszem. Dzwonię do niej zawsze, kiedy mam kryzys i z nią rozmawiam, bo mnie rozumie. Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale sponsor to ktoś, kto sam wyszedł z nałogu i doskonale wie, jak to jest na początku sobie z tym radzić — wyjaśnił spokojnie. Zaraz potem uśmiechnął się kącikiem ust i pokręcił głową z niedowierzaniem, patrząc na pogrążoną w półmroku twarz swojej żony. A może już byłej żony? Nie miał pojęcia, czy złożyła już papiery, nie dostał od swojego prawnika żadnej informacji.
    — Jesteś niewiarygodna, wiesz o tym? — zapytał, przechylając głowę w bok. — Nawet gdybym ją rżnął, czego nie robię, nie masz prawa mieć do mnie żadnych pretensji zaraz po tym, jak wróciłaś z randki z nowym facetem. Jeśli ktoś tutaj jest hipokrytą, to wyłącznie ty — wycelował w nią palcem, po czym strzelił niedopałkiem w stronę ulicy. W kilku krokach pokonał dzielący ich dystans i popatrzył na Elle z góry. Na jego twarzy nie było już śladu po ironicznym uśmieszku. Choć starał się nic po sobie nie pokazywać, w jego oczach szalała prawdziwa burza. Wściekłość przeplatała się ze zranieniem i… I pragnieniem. Bo to on chciał wracać z nią do domu po randce. Chciał ją całować, tulić… Od tak dawna jej nie dotykał, że nie pamiętał już, jak to jest czuć na sobie jej ciepło i zapach. Wiedział, że nigdy więcej tego nie doświadczy i to chyba bolało najbardziej.
    — Wiesz, kotku, biorąc pod uwagę, że kogoś masz, nie powinnaś robić mi scen. To ty mnie zostawiłaś, to ty kazałaś mi podpisać papiery rozwodowe, to ty ruszasz dalej z życiem, więc popraw mnie, jeśli się mylę, ale z nas dwojga ja mogę mieć o coś pretensje, nie ty — powiedział, ani myśląc się od niej odsunąć. Zdawał sobie sprawę, że zapewne narusza jej strefę komfortu, ale miał to w głębokim poważaniu. — Co prowadzi do następnego spostrzeżenia. Ja tylko poprosiłem, żebyś uprzedzała, że coś ci się przeciągnie i zapytałem, czy się dobrze bawiłaś. Skąd wzięła się ta rozmowa, hm? Jesteś zazdrosna, Villanelle? — zapytał, pozwalając, żeby na jego usta wpłynął złośliwy uśmieszek.

    😏

    OdpowiedzUsuń
  28. Uśmiechnął się jedynie pod nosem i zerknął na brunetkę, po czym, patrząc jej prosto w oczy, ponownie strzepnął popiół na posadzkę. Owszem, zachowywał się jak gówniarz, ale widział, że wyprowadza ją tym z równowagi, a to z kolei dawało mu ogromną satysfakcję. Nie miała okazji poznać go z tej strony. Arthur nie był miłym człowiekiem, właściwie był chamem i dupkiem, tylko nie względem swojej żony i dzieci. Spodobała mu się od pierwszej chwili, a potem dość szybko się w niej zakochał i nie miał powodu, żeby pokazywać jej tę część swojej osobowości, którą prezentował całej reszcie świata. Teraz sytuacja miała się zgoła inaczej. Stracił Elle. Rozwodzili się. Nie musiał już niczego udowadniać i grać przyzwoitego.
    — Przegapiłaś moment, w którym ci powiedziałem, że właśnie wyszedłem z ośrodka odwykowego i to ona mnie tu przywiozła, bo ją poprosiłem? — zapytał, kompletnie ignorując jej następne słowa. — Zachowujesz się, jakbyś jednak nie wiedziała — odpowiedział i wywrócił oczami. A zaraz potem się roześmiał, tylko w jego śmiechu nie było nawet krztyny wesołości. — Od kiedy cię poznałem, nigdy nawet nie spojrzałem na inną kobietę. W przeciwieństwie do ciebie — warknął. Oczywiście, że miał na myśli Xandera. Zdawał sobie sprawę, że wypominanie tego jest ciosem poniżej pasa, bo przecież twierdził, że jej wybaczył. I naprawdę to zrobił, ale w ciągu kilku sekund rozmowy znalazł się w punkcie, w którym chciał jej dopiec. Pod względem wierności nie miał sobie zupełnie nic do zarzucenia, liczyła się tylko Elle, od lat. Jego żona natomiast miała w tym temacie dość sporo za uszami. Nieważne, że wówczas nie byli razem, liczył się fakt, że z kimś sypiała, będąc w ciąży z Arthurem.
    — Teraz to ja coś przegapiłem? Przypomnij mi, kto wniósł pozew o rozwód? Spoiler alert, zaczyna się na V, a kończy na ilanelle — burknął, uśmiechając się ironicznie. — Mi? Chyba raczej tobie — syknął, wpatrując się w jej twarz. Stali na tyle blisko siebie, że bez problemu dostrzegał każdy jej szczegół. I zastanawiał się, kiedy przestał widzieć w jej oczach ciepło, które tak bardzo pragnął ujrzeć. — Zrobiłem to, o co mnie poprosiłaś! — niemal krzyknął, czując, że powoli zaczyna tracić nad sobą panowanie. Był zraniony, wkurwiony i piekielnie zmęczony, nic dziwnego, że kontrola przychodziła mu z trudem. A Elle wcale nie pomagała jej odnaleźć. — Powiedziałaś, że nie chcesz naprawiać naszego małżeństwa! Do chuja, nawet nie chciałaś rozmawiać, po prostu wręczyłaś mi kopertę! Błagałem cię na kolanach, żebyś mi wybaczyła, a ty kazałaś je podpisać! A teraz masz pretensje o to, że zrobiłem dokładnie to, czego chciałaś?! — wyrzucił z siebie, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Jasne, bo przecież ty tak bardzo spoufalasz się z klientami, no nie? Tak teraz wygląda twoja etyka pracy? Przytulanie się na do widzenia ze zleceniodawcami? — zapytał, spoglądając na nią z sarkastycznym uśmieszkiem. Może i był idiotą, ale chyba zdążyła zapomnieć, że inteligencji mu nie brakowało. Nie wiedział jedynie, z kogo teraz próbowała zrobić debila, z niego czy z siebie.
    Zanim zdążył pomyśleć, złapał dłoń, którą go uderzyła i przycisnął ją do swojej klatki piersiowej. Przez chwilę po prostu tak stał, wpatrując się w kobietę bez żadnego konkretnego wyrazu. Musiał choć na moment jej dotknąć, nawet jeśli tylko w taki sposób. Przypomnieć sobie, jak to jest czuć jej dłoń w swojej, skórę na skórze. Oddychał głęboko zapachem jej perfum, który go otaczał i odruchowo przesunął kciukiem po wierzchu jej palców. Delikatnie, czule, jakby się właśnie nie kłócili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A potem w jego nozdrza uderzyła inna nuta, męska i wszystko prysło jak bańka mydlana.
      — Na co czekasz? Najpierw kazałaś mi je podpisać, a teraz mówisz, że jeszcze ich nie złożyłaś? — zapytał i opuścił rękę, tym samym puszczając jej dłoń. — Wielkie dzięki. Może właśnie to zrobię. W końcu jestem prawie rozwodnikiem i mogę rżnąć kogo chcę, no nie? — prychnął, a potem wszedł do domu i udał się do kuchni, żeby zebrać swoje rzeczy. — Wtedy przynajmniej będziemy kwita — rzucił pod nosem.

      😒

      Usuń
  29. Dostrzegłszy jej łzy, miał ochotę natychmiast ze wszystkiego się wycofać. Nienawidził, gdy płakała, jeszcze bardziej nienawidził doprowadzać jej do takiego stanu i gdyby sytuacja miała miejsce kilka miesięcy temu, padłby na kolana, przepraszając ją za każde słowo.
    Ale sytuacja się zmieniła. Nie byli już w związku, a ona również go zraniła. Więc stał nieruchomo, po prostu wpatrując się w spływające po policzkach jego prawie-byłej-żony łzy. On też miał ochotę płakać. Nad wszystkim, co się między nimi wydarzyło. Ale nie miał zamiaru nigdy więcej dawać jej takiej satysfakcji i pokazywać swojej słabości. Przywdział maskę obojętności i założył gruby pancerz. Musiał żyć dalej. Oboje musieli.
    — Nie, Villanelle, pytanie jak ty możesz — odpowiedział, kręcąc lekko głową. Z jakiegoś powodu nazywanie jej pełnym imieniem pomagało mu nabrać nieco dystansu. Już nie była jego Elle. Elle się poddała. — Dobrze wiem, że co? Że rżnęłaś się z kimś innym, a teraz mnie oskarżasz o to samo? Tylko pamiętaj, że różnica jest taka, że ty naprawdę to robiłaś, ja nie — stwierdził, przechylając głowę w bok. Miał dość. Jeszcze niedawno za nią tęsknił, teraz nie mógł się doczekać, aż stąd wyjdzie.
    — Przestań się drzeć. Chyba, że bardzo chcesz tłumaczyć dzieciom, co się dzieje między mamusią i tatusiem — warknął i cofnął się o krok. Wszystko mógł zdzierżyć, ale nie robienie tego typu scen. — No tak. Poprosiłem tylko, żebyś zajęła się moimi projektami i powiedziałem, że muszę zniknąć na jakiś czas. Absolutnie nie byłaś przygotowana i po prostu musiałaś w tym czasie podjąć kroki prawne. Może dobrze się stało — stwierdził, wzruszając lekko ramionami, jakby właśnie nie przyznał, że rozwód był dobrym pomysłem. — Nie, nie jestem nim. Nie jestem od chwili, gdy wręczyłaś mi kopertę — rzucił zimno i zacisnął dłonie w pięści, tłumiąc w sobie chęć starcia łez z jej policzków. Nie mógł jej dotykać, wówczas stawał się miękki, podatny na zranienie. A nie zamierzał więcej dać się jej zranić. Nie po tym, co dzisiaj zobaczył. — Wspaniale, może będę tak dobry i spełnię twoje życzenie — syknął.
    Zatrzymał się przy stole i zaczął zbierać papiery. Starał się nie słuchać jej słów, ale nie potrafił tak po prostu się od tego odciąć. Jego oddech przyspieszył, a kiedy w końcu podniósł na swoją żonę spojrzenie, jego ciemne oczy ciskały gromy.
    — Masz rację, mogłem tego nie robić. Dalej byłbym chory i stanowiłbym dla ciebie zagrożenie, wtedy byś była szczęśliwa, no nie? — warknął i ruszył za nią w stronę gabinetu. Bez słowa wszedł do środka, przestawił jedno z krzeseł na środek pomieszczenia, wszedł na nie i odkręcił lampę sufitową. Wypadła z niej fiolka pełna oksykodonu. Z ironicznym uśmieszkiem rzucił ją w stronę Elle. Przykręcił lampę z powrotem i zszedł z krzesła. — Tylko pamiętaj, że musisz być po poważnej operacji kręgosłupa, najlepiej bardzo bolesnej. Na początku działają dwie tabletki dziennie, ale będziesz musiała zwiększać dawkę, bo są silnie uzależniające. Przy dziesięciu na dobę zacznij szukać czegoś mocniejszego, bo nie wystarczą. I tak, ból będzie prawdziwy. Gorszy niż na początku. Będziesz miała ochotę chodzić po ścianach, wyrywać sobie włosy i łamać kości, żeby odwrócić od niego uwagę, ale nic ci nie pomoże. Nie martw się, na szczęście masz na kogo liczyć. W końcu z miłości do swojego klienta pójdziesz na odwyk. Może przy odrobinie szczęścia będzie na ciebie czekał po wyjściu z ośrodka. Ciekawe, kto wtedy będzie złym rodzicem. Powodzenia, nie ma za co — ostatnie słowa wypowiedział ze sztucznym do granic możliwości uśmiechem i ruszył z powrotem do kuchni, nie oglądając się za siebie.

    😤

    OdpowiedzUsuń
  30. Kiedy Villanelle zareagowała tak, a nie inaczej na wypowiedziane przez niego dwukrotnie spokojnie, Jerome posłał jej przepraszające spojrzenie. Kobieta miała słuszność w tym, że jego słowa nie odnosiły się do jej sytuacji życiowej, ale wyspiarz potrafił sobie wyobrazić, jak bardzo miało to być prawo irytujące akurat w jej położeniu. Zamierzał zresztą o wszystko dokładnie wypytać przyjaciółkę, ale celowo z tym zwlekał, podejrzewając, że brunetka nie da mu spokoju, póki sam nie opowie, co było powodem tego, że prezentował się może już nie jak siedem, ale cztery nieszczęścia.
    — Zawsze mogę ci udostępnić mieszkanie do posprzątania lub ogródek do wyplewienia — pokusił się o żart. — Od czasu do czasu trzeba też wyprowadzić Biscuita i zająć się Aurorą. — Mrugnął porozumiewawczo do przyjaciółki. Roboty było u niego pod dostatkiem, jeśli tylko ta potrzebowała mieć zajęte ręce, ale pomimo tego, że żartował, Jerome wiedział, co kryło się za tą potrzebą i przez to sam mimowolnie westchnął ciężko. Kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, nie spodziewał się, że wszystko tak koncertowo się spieprzy. Najpierw u niego, teraz u Villanelle. Jakby był przekonany, że kiedy osiągnie pewien etap w życiu, wszystko miało być już tylko dobrze.
    Opowieść o tym, co zrobił Colin, nawet najbardziej nieczułą osobę mogłaby wprawić w osłupienie. Stąd, kiedy powiedział, co się stało, nie zdziwił się, kiedy Elle zamarła, natychmiast przerywając aktualnie wykonywaną czynność. Skrzywił się lekko, kiedy kobieta zwróciła się w jego stronę, jakby grymas na jego twarzy miał powiedzieć tak, to prawda, choć dałbym wszystko, aby tak nie było. Przytulony przez przyjaciółkę, uśmiechnął się do siebie z tego względu, że musieli wyglądać w tej chwilo dość zabawnie – on wysoki i postawny, ona drobna i szczupła, pocieszająca tego wielkoluda – ale nie to było w tej chwili najważniejsze. Wyspiarz był wdzięczny za okazane wsparcie i nawet zaśmiał się krótko, kiedy kobieta stwierdziła, że w obliczu tego, co się stało, wyglądał świetnie.
    — Z Aurorą wszystko w porządku. Praktycznie od razu poszliśmy z nią do psychologa. Usłyszeliśmy, że może być jeszcze przez jakiś czas przestraszona i gwałtowniej reagować na niektóre bodźce, ale psycholożka nie zauważyła niczego niepokojącego i uważa, że Rory nie będzie tego pamiętać. Oczywiście gdybyśmy zauważyli coś niepokojącego, od razu mamy się do niej zgłosić. A Charlotte… — sapnął na wydechu i na moment zamilkł. — Radzi sobie — podsumował z dozą niepewności. — Jest wściekła i rozżalona, ale mam nadzieję, że to minie. Colin… wypisywał do niej, nim to wszystko się stało, ale o niczym mi nie powiedziała — wyjaśnił, tym samym wyraźniej kreśląc tło sytuacji. Początkowo miał do Charlotte żal o to, że ta nie poinformowała go, że Rogers się do niej odezwał, ale dziś nie trzymał się tej myśli, ponieważ nie było w tym najmniejszego sensu. Żadne z nich nie mogłoby przecież przewidzieć, a w konsekwencji zapobiec temu, co się stało.
    Marshall kurczowo trzymał się tego, o czym mówiła Elle i całkiem nieźle mu to wychodziło. Wierzył, że skoro żadnemu z nich nic się nie stało, to teraz wszystko miało być już dobrze i o dziwo, negatywne emocje, które w sobie nosił, powoli gasły. Nie chciał bowiem doprowadzić do sytuacji, w której Colin będzie spędzał im sen z powiek, rzucając cień na ich życie – ten facet nie był tego wart i musieli jak najdalej odsunąć od siebie wszystko to, co było z nim związane.
    Pogładził przyjaciółkę po plecach, kiedy ta ponownie go przytuliła, a kiedy padło pytanie dotyczące Rogersa, Jerome wyczuwalnie się spiął.
    — Siedzi w areszcie, póki nie zakończy się postępowanie w jego sprawie — odpowiedział. — Złożyliśmy z Charlotte zeznania, ja dostarczyłem wyniki obdukcji, ona swoich badań — dodał, a potem skrzywił się i spojrzał na Elle. — W tym samym dniu doznała wstrząsu anafilaktycznego — westchnął. — Już po wszystkim zemdlała, a przybyli na miejsce ratownicy podali jej lek, na który okazała się uczulona. Policjanci twierdzą, że to tez może mieć znaczenie w sprawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dlatego wcześniej mówił o tym, że mógł stracić je obie. Zarówno córkę, jak i narzeczoną.
      — Ja, kiedy już wszystko było w porządku i z Aurorą, i z Charlotte, kiedy wszyscy byliśmy jeszcze w szpitalu, wyszedłem do łazienki i chyba doznałem małego ataku paniki — przyznał, z pewnym zawstydzeniem spoglądając na przyjaciółkę. Jeszcze nikomu o tym nie mówił i nie sądził, by komukolwiek więcej miał powiedzieć. — Zbyt wielu bliskich już straciłem, nie dałbym rady więcej…

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  31. — Tak, no widzisz, trzeba było je sobie ułożyć — warknął, starając się ignorować jej łzy. Ta rozmowa dopiero się zaczęła, a on już miał serdecznie dosyć. Zaczął się zastanawiać, czy świadomość rozwodu wpływała w taki sposób na ludzi, że przestawali zważać na uczucia drugiej osoby i robili wszystko, żeby tylko się pokłócić. Nawet kiedy było źle, jeszcze przed odwykiem, Arthur nie przypominał sobie, by każda ich rozmowa zmieniała się w kłótnię. Potrafili być… Cóż, cywilizowani. Teraz nie potrafił odnaleźć w sobie tego człowieczego pierwiastka. Chciał ją zranić, tak jak ona zraniła jego. — Bardzo! Jak widzisz, nie mogę być bardziej szczęśliwy! — niemal wrzasnął, w ostatniej chwili nieco się opanowując, bo nie chciał obudzić dzieci. To znaczy pewnie i tak się obudziły, w końcu Elle dość mocno obwieściła swój powrót do domu, ale póki żadne z nich nie zeszło wmawiał sobie, że są spokojne i niczego nieświadome.
    — Nie, Villanelle, nie bylibyśmy. Ja byłbym siedzącym w psychiatryku wdowcem, który zabił swoją żonę i dzieci, bo głos w głowie kazał mu to zrobić — odpowiedział zimno, niemal bezosobowo. Gdyby nagle ktoś cofnął czas, Morrison zrobiłby to samo co wtedy. Wciąż wolałby zabić siebie, niż skrzywdzić Elle i dzieci.
    — Z miłą, kurwa, chęcią — syknął, wymijając ją w przejściu.

    Tamtego wieczoru wyszedł z domu, mając szczerą nadzieję, że szybko nie zobaczy ponownie swojej żony. Owszem, tęsknił za dziećmi, ale wolał poczekać na ustalenie warunków opieki nad nimi przez sąd, niż użerać się z brunetką. Przynajmniej z tą konkretną, bo przerzucił się na inną brunetką. Po tej kłótni był tak wściekły, że zrobił coś absolutnie głupiego i zapragnął wyrównać rachunki sprzed lat.
    Więc przespał się z Lily. Zadzwonił do niej, poprosił, żeby przyjechała i zaciągnął ją do łóżka. Zrobił to właściwie bez większego wysiłku, to znaczy, że chyba w jednej sprawie musiał przyznać Elle rację, najwidoczniej jego relacja ze sponsorką nie była czysto platoniczna.
    Zaczął zatem robić to regularnie. To było wygodne, bo Lily okazała się więcej niż chętna, była ładna, nawet ją lubił, a seks nie był zły. Wprawdzie nie umywała się do Elle, ale nie zamierzał narzekać, skoro była pod ręką. No i dobrze się bawił. Pomagała mu zapomnieć o tym, że całe jego życie się posypało. I o chęci sięgania po prochy. Za każdym razem, gdy miał potrzebę się naćpać, po prostu rżnął swoją sponsorkę.
    To działało. Na tyle, że w pewnym momencie chyba zaczęli… Być razem? Chadzali ze sobą do kina i na kolacje, spędzali wspólnie wieczory, później noce, później cały wolny czas.
    Nawet zaprosił ją ze sobą na galę organizowaną przez jednego z dość wpływowych biznesmenów. Znali się ze studiów, a potem przez jakiś czas sobie wzajemnie pomagali, Arthur zdobywał praktykę, projektując pierwsze budynki dla jego firmy, a Butler budował je na podstawie tych projektów i polecał Morrisona dalej. Na co dzień nie mieli ze sobą kontaktu, ale zapraszali się na co ważniejsze wydarzenia, zwłaszcza te branżowe.
    Dopiero po jakimś czasie od otrzymania zaproszenia od Butlera zaczął łączyć kropki. Nie rozpoznał go wtedy pod domem, ale przypomniał sobie, że Elle o nim mówiła, a teraz Arthur miał pojawić się na wydarzeniu związanym z przedstawieniem projektu najnowszego biurowca mężczyzny. Biurowca, który najprawdopodobniej miał powstać z współpracy Butlera z Villanelle. Początkowo więc nie chciał się tam wybierać. Ale niby dlaczego nie? W końcu został zaproszony, prawda? I bardzo, naprawdę bardzo chciał zagrać swojej byłej (?) żonie na nosie w miejscu publicznym, rozkoszując się tym, że nie będzie mogła w żaden sposób zareagować, jeśli nie chciała zrobić sceny. A był pewien, że na własnym evencie do niczego takiego nie dopuści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Idę po coś do jedzenia, chcesz? — odezwała się Lily, wyrywając go z rozmyślań. Miała na sobie małą czarną i wyglądała naprawdę zabójczo. Aż szkoda, że Elle wyryła się w jego mózgu jako najpiękniejsza kobieta na świecie, bo w innym wypadku mógłby bardziej docenić urodę i starania Lily.
      — Hm? — mruknął, zerkając na brunetkę, którą obejmował w talii. — Nie, dzięki, zaczekam tutaj — odparł. Na odchodnym musnął jej wargi i uśmiechnął się połowicznie. Kiedy odeszła, rozejrzał się po sali, unosząc do ust szklankę z wodą. Jakby zaprogramowany do natychmiastowego odnalezienia Villanelle, zatrzymał na niej swoje spojrzenie. Przez moment po prostu jej się przyglądał, aż w końcu jego twarz rozjaśnił łobuzerski uśmieszek. Puścił kobiecie oczko i podniósł szklankę, jakby wznosił toast, a następnie opróżnił ją jednym haustem i odstawił na najbliższy stolik, nie odrywając od Elle swoich ciemnych oczu.

      😏

      Usuń
  32. Początkowo był tak skupiony na Villanelle, że w ogóle nie zauważył Butlera. Dopiero, gdy jego dłoń znalazła się z jakiejś przyczyny na ciele brunetki, Arthur zdał sobie sprawę, że to nie jest jedynie współpraca przy projekcie. Najpierw to pożegnanie przed domem, które stanowczo wykraczało poza ramy profesjonalizmu, a teraz… Teraz to. Wyglądało na to, że Elle nie pojawiła się tu wyłącznie ze względu na pracę, ona pojawiła się z nim. Wiedział, że w ich obecnej sytuacji nie powinien być zazdrosny, bo to zalatywało skrajną hipokryzją, w końcu sypiał ze swoją sponsorką i razem z nią pojawił się na evencie organizowanym dla uczczenia sukcesu byłej żony, która złożyła pozew o rozwód, ale, kurwa mać, kiedy dostrzegł rękę kolegi spoczywającą u dołu pleców kobiety, z którą przez tyle lat dzielił życie, z którą miał dwoje dzieci i przez długi czas byli ze sobą naprawdę szczęśliwi, poczuł narastającą wściekłość i zwykłą zazdrość. Nagle chciał wyrzucić Lily ze swojej codzienności i znaleźć się z powrotem obok Elle. Pragnął być tu z nią. Cieszyć się jej sukcesem, słuchać z podziwem, jak goście zachwycają się jej projektem. Dotykać dołu jej pleców, choć w innej sukience, jak robił to teraz Butler. Całować ją, zanim odejdzie porozmawiać z kimś innym, a nie Lily idącą do bufetu z przekąskami.
    Głupkowaty uśmieszek zniknął z jego twarzy. Im dłużej przyglądał się parze, tym wyraźniej dostrzegał, że Elle… Nie wyglądała na zachwyconą. Może ich małżeństwo było nie do odratowania, ale znał ją przecież doskonale. Potrafił rozpoznać towarzyszące jej emocje, nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy starała się je ukrywać. Nie znał jedynie powodu. Był nim Wallence, czy może Arthur? Tak bardzo chciał ją o to zapytać, że nieświadomie zrobił krok do przodu. Zatrzymał się tylko dlatego, że akurat ktoś przeciął mu drogę i nawet zatrzymał się, żeby porozmawiać. Morrison mgliście kojarzył, że kiedyś pracował z tym człowiekiem, ale to było dawno temu i nie pamiętał jego nazwiska, żeby jednak nie stracić klienta przywołał na twarz sztuczny uśmiech i wymienił z nim kilka uprzejmości.
    A kiedy tamten w końcu poszedł i brunet podniósł wzrok, Elle już nigdzie nie było. Rozejrzał się, próbując ją odnaleźć, ale nie dostrzegł znajomej sylwetki.
    — Zawsze mnie śmieszy, że te ogóreczki są takie maleńkie — usłyszał po swojej prawej i drgnął, jakby ocknął się z jakiegoś transu. Popatrzył na uśmiechniętą Lily, która wróciła z talerzem pełnym przekąsek i zajadała je, rozglądając się po pomieszczeniu. — Jak długo musimy tu być? — zapytała, przenosząc spojrzenie na Arthura.
    — Zmyjemy się po przemowie — odpowiedział, w dalszym ciągu wodząc wzrokiem po zebranych. — Idę do łazienki, zaraz wrócę — mruknął i oddalił się od kobiety szybkim krokiem. Nie miał pojęcia, po co chciał znaleźć Elle. Nie mieli ze sobą już nic wspólnego oprócz dzieci, każda ich rozmowa kończyła się kłótnią, a on tego nie potrzebował. Jednak coś kazało mu wyjść i odnaleźć brunetkę. Nazwijmy to intuicją, ale czuł, że nie może tak po prostu zignorować tego poczucia.
    Gdy drzwi się za nim zamknęły, na korytarzu zapanowała cisza przerywana jedynie stukotem szpilek i nerwowym głosem, który rozpoznałby wszędzie. Pokonał zakręt, który oddzielał go od Villanelle i zatrzymał się przy ścianie. Wsunął dłonie w kieszenie garniturowych spodni i oparł się ramieniem o ścianę, uważnie przyglądając się kobiecie. Pomijając, że widział odbijającą się na jej twarzy panikę, w ogóle nie wyglądała jak ona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Gdybym wiedział, że lubisz błyskotki, częściej kupowałbym ci biżuterię — odezwał się w końcu z połowicznym uśmieszkiem. Zrobił to celowo. Chciał ją wkurzyć. Podejrzewał, że wówczas przeleje na niego negatywne emocje, zapominając o zdenerwowaniu. Dawniej ująłby jej twarz w dłonie, spojrzałby jej w oczy i nakazałby wsłuchiwać się w jego oddech, żeby w ten sposób ją uspokoić. Teraz nie mógł tego zrobić. — Więc obydwaj psujemy ci wieczór? Szkoda, myślałem, że ten zaszczyt przypadnie tylko mi — westchnął i odepchnął się ramieniem od ściany, a następnie podszedł do Elle. Zatrzymał się tuż przed nią i lekko przechylił głowę w bok, przypatrując się jej uważnie. — Właśnie, kurwa, oddychaj — odezwał się nisko. Zacisnął dłonie w kieszeniach, żeby jej nie dotknąć. — Dopiero miałabyś zepsuty wieczór, gdybym musiał wezwać karetkę. Oddychaj, Elle. Wdech — urwał i wziął głęboki, głośny wdech. — I wydech — powoli wypuścił z płuc powietrze, mając nadzieję, że kobieta zacznie go naśladować.

      😏

      Usuń
  33. Wytrzymał jej spojrzenie, bo się go spodziewał. Elle była charakterną osobą, póki nie zaczęli się kłócić, była to jedna z najbardziej pociągających go w niej cech. Lubił to, że dzieli życie z silną kobietą, choć wtedy nie miał pojęcia, że kiedyś ta siła obróci się przeciwko niemu. Gdyby znajdowali się w innym miejscu, podjąłby rękawicę i wdałby się z nią w dyskusję, która z pewnością zakończyłaby się kolejną awanturą, ale teraz nie zamierzał nic sobie z tego robić. Po prostu stał i patrzył na nią niewzruszenie, czekając, aż brunetka daruje to przedstawienie i choć raz pozwoli sobie pomóc. Naprawdę nie miał złych zamiarów. Wciąż ją kochał i się o nią martwił, to było zdecydowanie silniejsze od jakiejkolwiek złości i zranienia. Chciał, by poczuła się lepiej i dała radę celebrować ten wieczór. A potem oboje będą mogli wrócić do swoich żyć.
    — Jeśli myślisz, że teraz odejdę, to chyba zbyt dobrze mnie nie znasz — odpowiedział, stając pewnie na nogach. Splótł ręce na klatce piersiowej, wpatrując się nieustannie w spanikowaną brunetkę. Zacisnął wargi, widząc, jak wbija paznokcie w swoją skórę. Nienawidził tego. Nienawidził, gdy się krzywdziła. Jeszcze gorsza była świadomość, że się do tego przyczynił. Wolał, by wyżywała się na nim, niż zostawiała ślady na sobie. Problem w tym, że nie mógł tak po prostu chwycić jej rąk i odsunąć od ciała. Dawno stracił przywilej dotykania jej, gdy tylko najdzie go na to ochota. A tak bardzo za tym tęsknił…
    — Oczywiście, że wrócisz — mruknął, nieświadomie robiąc krok do przodu. Nie znalazł się jednak bliżej, bo Elle znowu zaczęła krążyć po korytarzu. Ciekawe, czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo było to wkurwiające. — Wiem, że nie lubisz publicznych wystąpień, ale albo się do nich przekonasz, albo na zawsze zostaniesz w niszy — zauważył. Straciwszy cierpliwość, podszedł do kobiety i stanął tuż przed nią, zagradzając jej drogę. Zanim zdążył się rozmyślić albo w ogóle pomyśleć, wyciągnął ręce i delikatnym acz pewnym ruchem odsunął jej dłonie od ramion i opuścił je wzdłuż jej ciała. Z cichym westchnieniem samemu objął jej drobne ręce i zaczął masować kciukami ślady po paznokciach, żeby szybciej znikły. Przy okazji musiał włożyć mnóstwo silnej woli w to, by zignorować wrażenie, jakie wywołał w nim dawno zapomniany dotyk. Pokusa przyciągnięcia Elle do siebie stała się niemal nie do wytrzymania, ale nie mógł. Nie miał zamiaru naruszać granic, które wytyczyła wraz ze złożeniem pozwu. Już i tak zrobił zbyt wiele, dotykając jej. Ale musiał to zrobić. Musiał odsunąć jej ręce, żeby przestała się krzywdzić. — Zaprojektowałaś ten budynek, powinnaś być z siebie dumna. Długo i ciężko pracowałaś na to, żeby stać się kimś. Nie możesz pozwolić, aby stres ci to wszystko odebrał. Wrócisz tam i dasz radę zbierać laury za ten projekt, bo ci się należą — mówił cicho, ale pewnym głosem. Patrzył prosto w jej ciemne oczy i nie przestawał rozmasowywać śladów na ramionach. — Jest bardzo dobry, Elle. Nie mówię tego jako twój… — urwał, odruchowo chcąc określić się mianem jej męża. Już nim przecież nie był. — …były mąż, tylko jako wykładowca, który od początku wiedział, że osiągniesz sukces. To jest właśnie ten sukces. Jeśli ceną za niego jest kilka słów do ludzi, którzy są tu dla ciebie, bo cię podziwiają, powinnaś ją zapłacić — zakończył. Zanim się zorientował, jego dłonie ujmowały jej twarz i unosiły ją lekko, by spojrzeć w jej oczy. — Proszę, uspokój się — szepnął, przesuwając kciukami po jej kościach policzkowych. — Nie dam ci tej satysfakcji i nie wezwę karetki tylko po to, żebyś mogła uciec — ostrzegł, pozwalając sobie na lekki uśmieszek kącikiem ust.

    🤭

    OdpowiedzUsuń
  34. — Spokojnie, akurat to nigdy się nie zmieni. Wiesz, że zawsze był ze mnie uparty osioł — mruknął, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Nie dał się jej przytykowi, choć pewnie kłótnia w tej chwili odwróciłaby jej uwagę. Ale wówczas zdenerwowałaby się jeszcze bardziej, a skoro już znalazł ją w takim stanie, wolał doprowadzić do tego, żeby się uspokoiła, a nie jeszcze bardziej dygotała. Ten jeden raz mógł odpuścić brnięcie we wzajemne oskarżenia, które i tak nie wnosiły do tej relacji nic nowego. W końcu się rozstali, prawda? Nie mogło być już gorzej. Tylko od nich zależało, czy zniosą to z godnością, jaka przystoi dorosłym ludziom z dwójką dzieci, czy będą darli koty przy każdej okazji. Dziś Arthur wybierał tę pierwszą opcję.
    — Dasz radę — powtórzył uparcie. — Zawsze dajesz. Chyba, że już nie jesteś tamtą Elle. Bo moja Elle się nie poddawała — stwierdził, wzruszając ramionami, jakby jej właśnie nie podpuszczał. Gówniarskie zagranie, nawet bardzo, ale mógł to przeżyć ten jeden raz. — Więc mi wytłumacz — poprosił, wpatrując się w nią intensywnie. Jej bliskość była tak przyjemna, a on tak bardzo jej stęskniony, że niemal zaparło mu dech. Z łatwością potrafił sobie wyobrazić, jak obejmuje ją ramionami, a ich wargi stykają się w namiętnym pocałunku, ale problem był taki, że coś takiego musiało jedynie w wyobraźni pozostać. Nie miał już do niej żadnych praw. Oboje ruszyli dalej i nie zostawało mu nic innego, jak się z tym pogodzić.
    — Więc o co? — szepnął równie cicho. Uśmiechnął się, słysząc, że zaczynają oddychać w jednym rytmie. Przysunął się jeszcze trochę, przez co ich ciała niemal się ze sobą zetknęły, ale w ostatniej sekundzie się opamiętał i zatrzymał. Wciąż gładził palcami jej twarz, ciesząc się, że najwyraźniej nie miała nic przeciwko, skoro się nie wyrwała.
    A potem odezwała się ponownie i Arthur poczuł się tak, jakby ktoś uderzył go w głowę. Zmarszczył brwi, prostując się, gdyż nieświadomie zdążył się nad nią nachylić. Przestał gładzić jej policzki, choć nie odsunął rąk. W jednej chwili wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Ona nie miała romansu z Butlerem. Naprawdę z nim tylko współpracowała, a on wyobrażał sobie zbyt wiele. Owszem, mógłby w to wątpić, ale znał Elle. Widział w jej oczach to samo obrzydzenie, które dostrzegał w nich po aferze z molestowaniem w firmie Ulliela. Dlaczego nie zrozumiał tego wcześniej? Znał odpowiedź na to pytanie. Po prostu chciał, żeby to ona okazała się złym charakterem w tej historii. Potrzebował zrzucić z siebie część winy za rozpad tego małżeństwa, dlatego tak ochoczo wepchnął ją w ramiona pierwszego lepszego faceta. A potem sam rzucił się w równie ochocze ramiona Lily. Kurwa.
    — Butler — odezwał się jedynie i na krótki moment przymknął powieki. W sekundę z kolegi Morrisona zmienił się w jego wroga. — Jeśli zobaczę, że próbuje cię dotykać wbrew twojej woli… Powiedzmy, że nigdy więcej nie przyjdzie mu to do głowy — mruknął i pokręcił lekko głową. Chwilę później, odrzucając wszelkie wątpliwości, objął kobietę ramionami i przytulił ją do siebie. — Nie potrzebujesz. Potrafisz sama się uspokoić. I tam wrócić — szepnął, przeczesując palcami jej włosy. Zapomniał, jak kurewsko za tym tęsknił. Za powolnym muskaniem ciemnych kosmyków. — Jeżeli ten skurwiel cokolwiek ci zrobi… — urwał, wzdrygając się lekko. Zacisnął dłonie w pięści, oddychając głęboko, żeby się uspokoić. Odsunął się od niej nieznacznie i spojrzał w dół, prosto w jej ciemne oczy. W tej samej chwili coś sobie uświadomił i spojrzał na swoją dłoń, na której połyskiwała obrączka. Nie potrafił się z nią rozstać. Jeszcze nie. — Wie, że jesteś… Byłaś moją żoną? — zapytał cicho.

    😔

    OdpowiedzUsuń
  35. Zabolało. Nie spodziewał się, że usłyszenie tego typu stwierdzenia zaboli aż tak. Chyba bardziej, niż wręczenie papierów rozwodowych. Jeszcze gorsze było to, że miała rację. Nie było już jego Elle, aktualnie zostali dwojgiem ludzi, których kiedyś coś łączyło, a teraz pozostały jedynie niedokończone sprawy i dzieci, co do których mieli podzielić się opieką. On również nie był jej Artiem, chociaż chciał. Tak kurewsko tęsknił za Elle, za ich związkiem, za ich poprzednim życiem, że czasami wydawało mu się, iż z tej tęsknoty nie może nabrać tchu. A ona dorzuciła do tego płonącego smutku, twierdząc, że nie ma już jego Elle. Jak, do cholery, miał z tym żyć? Jak miał funkcjonować ze świadomością, że była na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie tak odległa?
    — Masz rację, przepraszam — odezwał się w końcu znacznie ciszej i zagryzł dolną wargę niemal do krwi. — Źle to ująłem. Chodziło mi o to, że… Ty się nie poddajesz, zawsze walczysz o swoje. Wiele się zmieniło, głównie między nami, ale nie wierzę, że i ty aż tak się zmieniłaś, żeby odpuścić — sprostował, chociaż każde słowo było jak drzazgi wbijane w jego gardło. Pod koniec aż musiał odchrząknąć i przełknąć gulę. W jednej chwili pożałował, że za nią wyszedł. Im dłużej tu był i pozwalał, by znajomy zapach docierał do jego nozdrzy, tym gorzej się czuł. Żałował, że był czysty. O ile łatwiej by było, gdyby teraz mógł sięgnąć do kieszeni po jakąkolwiek tabletkę i zaczekać, aż uśmierzy ból. A potem zwiększyć dawkę. I jeszcze, i jeszcze, aż ból zniknie całkowicie. Ale wtedy i Arthur by zniknął, a wciąż miał dla kogo żyć. Może nie dla Elle, jednak miał dzieci, których nie mógł zranić w taki sposób.
    Był zaskoczony tym, że natychmiast nie odskoczyła, a co więcej, odwzajemniła uścisk. Nie wiedział, jak długo to potrwa, więc zamierzał wykorzystać taki stan rzeczy do maksimum. Przytulał ją do siebie, nieświadomie kołysząc się lekko na boki, jakby poruszali się w delikatnym tańcu. Oparł policzek na czubku głowy brunetki i przymknął powieki, wdychając tak dobrze znany mu zapach. Zapomniał już, jak przyjemnie było jej dotykać. Jak uspokajająco działała na niego jej bliskość. W jednej chwili zapomniał o tabletkach, o bólu, który łamał jego duszę i serce. Liczyli się tylko oni. Razem.
    — Z przyjemnością wpakowałbym się w takie kłopoty — szepnął, a zaraz potem wydał z siebie ciężkie westchnienie. Zacisnął mocno wargi i pięści, powstrzymując się przed powrotem na salę i ruszeniem na Butlera jak taran. Kiedyś Arthurowi nie przeszkadzało wyrywanie zajętych lasek. Właściwie razem mogli się pochwalić niechlubnym hobby, jakim było zaciąganie do łóżka dziewczyn w związkach. Robili to przez całe studia i niewykluczone, że gdyby Morrison się nie ustatkował, wciąż by się bawił w taki sposób. Widać Butler nie zrezygnował.
    — Powiedz mu o tym — polecił, po czym odsunął się nieznacznie i sięgnął jej lewej dłoni. Odruchowo chciał pocałować jej obrączkę, jak często mu się zdarzało, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Westchnął głęboko i zacisnął wargi, po czym powoli wypuścił powietrze przez nos. — Zawsze kręciły go mężatki. Jeśli będzie myślał, że jesteś rozwódką, powinien dać ci spokój — wyjaśnił i zsunął z jej palca obrączkę wraz z pierścionkiem zaręczynowym. Chciał je wrzucić do kieszeni, ale w ostatniej chwili się powstrzymał i popatrzył na krążki ze smutnym uśmiechem. — Powinniśmy przestać je nosić, wiesz? — wyszeptał i popatrzył na swoją rękę. Jakoś nie potrafił się zmusić, by zdjąć tę cholerną obrączkę. — Schowaj na razie — dodał po chwili i oddał jej biżuterię.

    🥺

    OdpowiedzUsuń
  36. — Chyba masz rację — mruknął cicho, odwracając od niej spojrzenie. Nie mógł odmówić jej słuszności. W ciągu kilku ostatnich miesięcy naprawdę zmieniło się wiele. Dawniej nie byłby na tyle słaby, żeby się od czegoś uzależnić i z pewnością żadne z nich nawet nie pomyślałoby o rozwodzie. Przecież nie raz i nie dwa, gdy trafiali na trudności, twierdzili, że ich małżeństwo to nie związek, który mógłby się tak po prostu skończyć. Arthur był przekonany, że to na zawsze. Że dadzą sobie radę ze wszystkim, nawet gdy będzie się wydawało, że nie mają już sił. Jakaś jego część miała do byłej żony żal nie tylko dlatego, że złożyła ten pieprzony pozew, ale również dlatego, że się poddała.
    Im dłużej trzymał ją w swoich ramionach, tym trudniej było mu się ostatecznie odsunąć, choć wiedział, że musi to zrobić. Nie mogli czekać na rozprawę i jednocześnie przytulać się na korytarzu. Poza tym… Każde z nich zjawiło się tu z kimś innym, prawda? Choć gdy w grę wchodziło spędzanie czasu z Elle, zwłaszcza teraz po zrozumieniu, że wcale nie leciała na Butlera, zaczął mieć Lily w głębokim poważaniu. Znaczy ogólnie nie znaczyła dla niego wiele, bo tak naprawdę wykorzystywał ją tylko do pieprzenia i wytrzymania w trzeźwości, ale aktualnie była dla niego jak zeszłoroczny śnieg.
    Westchnął ciężko i skinął lekko, niechętnie głową. Nie był dumny ze swojej przeszłości, ale to, co zrobił, nie mogło zostać cofnięte. Właściwie w tym momencie mógł jedynie nie mówić Elle o tym, co robili z Butlerem na studiach, żeby nie stracić w jej oczach jeszcze bardziej. Przynajmniej dzisiaj. Dzisiaj nie chciał jej dopieprzać, zwłaszcza, że wyraźnie widział, że nie była w najlepszej kondycji.
    — Byliśmy w tym samym bractwie na studiach. Jego budynki to moje projekty. Wylansował mnie — przyznał cicho. Nie był zadowolony z tego, że wybił się dzięki człowiekowi, który teraz próbował wyrywać jego byłą żonę. — Powinienem obić mu mordę, nie wierzę, że nie powiązał twojego nazwiska ze mną. Głupi kutas — ostatnie zdanie wymamrotał pod nosem, obiecując sobie, że prędzej czy później odwdzięczy się dawnemu koledze. Ale najpierw musiał się upewnić, że w żaden sposób nie zaszkodzi tym karierze Elle. Nie był idiotą.
    Popatrzył na jej twarz, samemu czując, że oczy zaczynają go szczypać. Przypomniał sobie momenty, w których zakładał najpierw pierścionek, a potem obrączkę na jej palec. Teraz, gdy je zdjął, miał wrażenie, że historia w pewien sposób zyskała swoje zakończenie. Chciał poprosić, żeby i Elle zdjęła obrączkę z jego dłoni, ale nie potrafił się na to zdobyć. Trzymał się resztek tego małżeństwa w postaci głupiego krążka na palcu jak tonący brzytwy.
    Przymknął powieki i wypuścił drżący oddech.
    — Ja za tobą też — odparł szeptem, nie otwierając oczu. — Ale to nie ma znaczenia, Elle — dodał, w końcu na nią spoglądając. Uśmiechnął się smutno i pokręcił głową. — Jeśli myślisz, że kiedykolwiek będę szczęśliwy z kimś oprócz ciebie, to nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się mylisz — stwierdził i pozwolił na to, żeby się od niego odsunęła, chociaż miał ochotę zrobić coś dokładnie odwrotnego. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że te kilka wspólnych minut jest czymś w rodzaju punktu zwrotnego. To właśnie tu i właśnie tutaj napadła go myśl, że ukochana wyślizguje mu się z rąk. Nie w domu, gdy wręczyła mu papiery rozwodowe. Nie w trakcie wielu kłótni, które ze sobą stoczyli. Nie tamtego wieczoru po jej powrocie ze spotkania z Butlerem. Teraz i tutaj odchodziła.
    I kurwa, nie mógł na to pozwolić. Zanim zdążyła odejść, złapał ją za dłoń i przyciągnął z powrotem do siebie. Szybko przełożył ręce na jej policzki i nachylił się, żeby wpić się w jej wargi z tak ogromną tęsknotą, że niemal namacalną. Wydał z siebie ciche sapnięcie, gdy ich usta się ze sobą zetknęły. Czuł się, jakby po długiej tułaczce wrócił do domu, z którego pierwotnie nawet nie chciał odchodzić.

    💔

    OdpowiedzUsuń
  37. Zmarszczył lekko brwi, myśląc nad jej słowami. Szczerze mówiąc, takiego scenariusza nie brał pod uwagę. Nie przypominał sobie, by czymkolwiek podpadł Butlerowi, może nie byli ze sobą blisko, zwłaszcza od zakończenia studiów, ale pozostawali w poprawnych stosunkach, czego raczej miało dowieść również dzisiejsze zaproszenie Arthura na bankiet. A przynajmniej tak się wydawało Morrisonowi. W zamyśleniu przeczesywał coraz dalsze zakamarki swojej pamięci, jednak nic nie przychodziło mu do głowy.
    Choć nie pamiętał dokładnie tego czasu, w którym raczył się coraz mocniejszymi prochami. Może wtedy zrobił coś głupiego i w jakiś sposób podpadł Wallence’owi? Nie mógł tego wykluczyć.
    — Nie wiem — odezwał się w końcu, wykrzywiając wargi w grymasie. — Nie przypominam sobie niczego takiego, ale… Właściwie nie mogę tego wykluczyć — wymamrotał, czując, że po jego ciele rozlewa się wstyd. Sam doprowadził się do takiego stanu. Wiedział, że nie odzyska tych wspomnień, choćby nie wiadomo jak bardzo się starał i było mu przez to tak zwyczajnie po ludzku źle. Chciałby mieć świadomość, co się działo w tym czasie. Jeszcze gorsze było to, że inni nie musieli tego rozumieć i w pełni zasługiwał na gniew, którym go obdarowywali. Zwłaszcza na gniew Elle. Nawet jeśli to była wina uzależnienia, a nie jego jako osoby. — Ale nie zaszkodzi spróbować i się dowiedzieć, hm? — uśmiechnął się lekko, spoglądając na biżuterię, a zaraz potem na jej dłoń. Widok jej palca bez ozdóbek był bolesny. To niby był tylko symbol, ale Arthur zawsze traktował ów symbol z ogromnym szacunkiem. Lubił dotykać własnej obrączki, przypominać sobie, kto nosi tę drugą i uśmiechać się na samą myśl. Lubił muskać wargami pierścionki Elle, z każdym takim pocałunkiem doceniając, że je nosiła. A teraz znaleźli się w punkcie, w którym miał nigdy więcej tego nie zrobić.
    Wpił się w jej usta namiętnie, choć przy tym ostrożnie, dając jej przestrzeń, by w razie czego mogła się wyrwać i od niego odsunąć. Gdy nic takiego się nie wydarzyło, rozchylił jej wargi językiem i naparł na drobne ciało, kierując się do najbliższej ściany. Przycisnął jej plecy do twardej powierzchni ani na moment nie wypuszczając z rąk jej twarzy. Nie chciał się odsuwać, ale musiał nabrać powietrza, więc to zrobił, jednak nie wycofał się ze swojej pozycji. Oddychając szybko, oparł swoje czoło na czole brunetki i przymknął powieki.
    — Nie wiem, Elle. Chyba po prostu… Stało się za dużo — szepnął w odpowiedzi i uniósł głowę, żeby spojrzeć w jej ciemne oczy. Starł kciukami spływające po jej policzkach łzy. — Przestań. To moja wina. To ja nawaliłem. Brałem cię za pewnik, nie powinienem — westchnął i nachylił się, by ponownie ją pocałować, ale tym razem odsunął się już po kilku sekundach. — Zrobiłaś to, co uważałaś za słuszne. Przepraszam, po prostu… Mam wrażenie, że nie mieliśmy szansy odpowiednio się pożegnać. Chcę wracać myślami do tego pocałunku, a nie do kłótni — wyznał i odetchnął głęboko, nieco drżąco. — A ja nie chcę cię puszczać, ale muszę. Podjęłaś decyzję. Domyślam się, że nie pod wpływem chwili. To, co teraz robimy… Nie możesz zmienić zdania tylko dlatego — wyszeptał. Gładził kciukami jej policzki, pozwalając sobie na lekki uśmiech, choć w jego oczach również zalśniły łzy. — Zawsze będę cię kochał. Nawet kiedy już nie będziesz moją żoną — powiedział i w końcu wypuścił ją ze swoich objęć. Wycofał się kilka kroków i zmarszczył czoło, czując, że nadepnął na coś twardego. Zerknął w dół, a następnie schylił się, żeby podnieść pierścionki. Podał je Elle, ostatni raz muskając jej dłoń opuszkami palców. — Powinnaś wracać — szepnął, kolejny raz się odsuwając. Musiał to zrobić, bo nie był pewien, czy w innym wypadku pozwoli jej odejść. — Dasz radę.

    💔🥺

    OdpowiedzUsuń
  38. — Oczywiście! — odparł bez zawahania. — Już dawno byłem najlepszym wujkiem, a teraz mam na kim ćwiczyć! — odparł z rozbawieniem. Czasem fakt, że posiadał córkę, wciąż wprawiał go w osłupienie i w ciągu dnia musiał uszczypnąć się w wytatuowane przedramię. W dniu, w którym po raz pierwszy postawił stopę w Nowym Jorku miał może nie tyle zupełnie inne plany i marzenia, ale nie mógł wmawiać zarówno sobie jak i innym, że zawsze dotyczyły one tej samej osoby. Nie miał jednak z tego powodu wyrzutów sumienia i nie odczuwał żalu, a przynajmniej starał się tego nie robić. Był przecież tylko człowiekiem i jego myślom zdarzało się błądzić w różnych kierunkach, w tym także w kierunku tego, co by było, gdyby… Miał również świadomość tego, jak bardzo mu się poszczęściło. I że był teraz spełniony, podczas gdy inni…
    Spojrzał na Villanelle, która wciąż stała blisko niego. Pomyślał zarówno o przyjaciółce, jak i o byłej żonie. Nie wiedział nawet, co ta teraz robiła i gdzie dokładnie przebywała – na swój sposób przerażało go to, jak bardzo bliscy sobie ludzie w wyniku rożnych zrządzeń losu potrafili stać się sobie obcy.
    Odwzajemnił uśmiech Villanelle, kiedy ta mówiła o Aurorze. Pamiętał, że również jej dzieci doznały przykrości, kiedy były mniejsze i nie rozumiał, jakim sposobem inni mieli czelność krzywdzić te bezbronne i niewinne istoty, które nauczone były bezgranicznie ufać dorosłym.
    — Nie, nie podejrzewamy go o to — odparł i jednocześnie pokręcił głową. — Ale gdyby nie to, co zrobił, najprawdopodobniej nie wydarzyłoby się nic złego. Mamy to szczęście, że policjanci chcą złapać się wszystkiego, co może nam pomóc. Może i sąd uzna to za bezpodstawne, ale wolę mieć na tego skurwysyna więcej, niż mniej — wyjaśnił, ostatnie słowa wypowiadając z warkliwą nutą w głosie. Następnie powoli, twierdząco pokiwał głową. Również miał nadzieję, że Rogersa spotka to, na co ten sobie zasłużył. Villanelle na pewno najlepiej wiedziała, że Marshall nigdy nie życzył nikomu źle, ale w przypadek Colina był wyjątkiem potwierdzającym tę regułę i w duchu Jerome pozwalał sobie na wygłaszanie naprawdę okropnych życzeń z nadzieją, że te dosięgną byłego partnera Charlotte.
    Słuchał przyjaciółki w milczeniu i skrzywił się lekko, kiedy ta zauważyła, że będzie musiał powiedzieć o wszystkim narzeczonej. Jak zwykle Elle miała rację. Nie chciał obciążać tym ukochanej, ale i ona nie chciała obciążać go tym, że Colin znowu zaczął się do niej odzywał. Potrafił zatem wejść w jej buty, gdyby kobieta dowiedziała się, że zataił przed nią zdarzenie mające miejsce w szpitalu.
    — Zastanowię się nad tym — obiecał, a potem wyciągnął ramiona ku brunetce i przygarnął ją ku siebie. — Dziękuję — dodał, kiedy tym razem to on przytulał ją. Żadne z nich nie pamiętało o lodach, które topniały w przygotowanych przez Morrison miseczkach, ani tym bardziej o stygnącej kawie.
    — A jak u ciebie? — spytał, bynajmniej jej nie puszczając. Widział po jej smutnym, ciężkim spojrzeniu, że nie było dobrze ani tym bardziej choć odrobinę lepiej, odkąd się widzieli i podejrzewał nawet, że jest gorzej. — Jak się trzymasz? — zadał kolejne pytanie. — Wiesz, że naprawdę zawsze możesz podrzucić mi dzieci lub poprosić o cokolwiek innego, czego będziesz potrzebować? I że wręcz powinnaś to zrobić, nim padniesz mi tutaj ze zmęczenia? — zasugerował, bowiem dobrze wiedział, jak duża z Elle była Zosia Samosia. Nie po to jednak go miała, żeby nie korzystać z jego pomocy, prawda?

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  39. Pokręcił lekko głową, ale nic nie powiedział, bo tak naprawdę… Tak, mogła zauważyć. Znali się na tyle dobrze i byli ze sobą tak blisko, że powinna zobaczyć, iż dzieje się coś niedobrego. On by zauważył, gdyby zaczęła zachowywać się inaczej.
    Ale w tym momencie nie chciał jej dosrywać, więc jedynie przymknął powieki, jeszcze przez chwilę trwając z nią w swoich ramionach. W żadnym momencie nie czuł się gotowy, żeby ją wypuścić i odejść, ale musiał to zrobić. Dla ich wspólnego dobra. Takie zachowanie niczego nie ułatwiało, a skoro się rozwodzili, musieli nauczyć się żyć bez tej bliskości. I ruszyć dalej, a w tym momencie Arthur wcale nie chciał tego robić.
    — Jeżeli się pomyliłaś, to znajdziesz drogę, żeby do mnie wrócić. Tym razem ty musisz to zrobić, a ja… Zawsze będę na ciebie czekał — szepnął i zanim się wycofał, złożył lekki pocałunek na jej czole. Nie czuł się dobrze z tymi słowami. Chciał, żeby zrezygnowała. Egoistycznie pragnął ją przy sobie zatrzymać, przyznać jej rację i wrócić do domu, do niej i dzieci. Ale jeśli chodziło o szczęście Elle, Arthur nie potrafił skupiać się wyłącznie na własnych uczuciach. Dlatego pierwszy raz w swoim życiu zachował się dojrzale i nie zamierzał pozwalać, żeby pod wpływem chwili podjęła decyzję, której później mogła pożałować. Nie mógł wrócić tylko po to, by zaraz potem znowu się rozstać. To byłoby za trudne, zbyt bolesne.
    — Nic się nie zmieniło — zgodził się i zaczekał, aż brunetka wróci na salę. Sam stał jeszcze przez chwilę w miejscu i patrzył na drzwi, za którymi zniknęła, niedowierzając, że wszystko między nimi było skończone.

    Jeśli myślał, że otrzymanie pozwu rozwodowego od Elle było najgorszą chwilą jego życia, to widocznie nie wiedział, co jeszcze go czeka. Prawnik dzwoniący z informacją, że wyznaczono termin rozprawy, był znacznie gorszy. Ale Morrison znowu się pomylił i nie to było najbardziej tragiczne z całego ciągu zdarzeń. Najbardziej tragiczne było wejście do gmachu sądu ze świadomością, że opuści go jako rozwodnik. Tak, nie zakładał, że to wszystko zajmie więcej, niż jedno posiedzenie sądu, bo nie miał w planach niczego utrudniać. Już dawno oznajmił Fallonowi, że w jego imieniu ma przystać na wszystkie warunki Elle. I trzymał się tego postanowienia.
    Póki po dotarciu pod salę rozpraw Liam nie przedstawił mu owych warunków, bo mieli jeszcze chwilę, żeby je omówić. Wtedy Arthur poczuł, że narasta w nim wściekłość. Jak śmiała? Naprawdę starał się podejść do tego wszystkiego z szacunkiem, na jaki zasłużyła po tym, w jakie piekło zmienił ostatnie miesiące ich małżeństwa. Poprosił ją o tylko jedną rzecz: żeby nie ograniczała mu prawa do opieki nad dziećmi, bo nie był złym ojcem. Kurwa, mógł powiedzieć o sobie naprawdę wiele złego, ale nie to, że nie wywiązywał się z obowiązków rodzicielskich. Kochał dzieci ponad życie i choćby był najbardziej zaćpanym skurwielem świata, nie pozwoliłby na to, żeby stała im się krzywda.
    Zobaczywszy Elle, natychmiast zerwał się z krzesła i ruszył w jej stronę, ignorując Liama, który również się podniósł i kazał mu się uspokoić. Nie mógł się uspokoić. Nie myślał racjonalnie, bo gdyby to robił, wiedziałby, że takie zachowanie może narobić mu kłopotów. Miał to w dupie. Jedyne, co kołatało się w jego głowie, to że Villanelle Morrison jest wredną suką. Ani razu przez te kilka lat nie nazwał jej tak nawet z myślach, a bywało między nimi bardzo różnie. Jednak teraz przekroczyła granicę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jak, kurwa, mogłaś?! — warknął, zbliżając się do brunetki. Zatrzymał się w ostatniej chwili, ale tylko dlatego, że jej prawnik zagrodził mu drogę. Chyba był gotów przyprzeć ją do ściany i skrzywdzić. Później pewnie by tego żałował, ale nie w tym momencie. — Nie miałem żadnych warunków, chciałem załatwić to pokojowo i odejść! Poprosiłem o jedną rzecz, rozumiesz?! O jedną! To nasze dzieci, Villanelle! Nasze! Mam do nich takie same prawa jak ty! — wrzasnął, odpychając od siebie mecenasa, ale z jakiegoś powodu nie mógł sobie poradzić. Dopiero po chwili dotarło do niego, że trzyma go dwóch mężczyzn. — Nie odbierzesz mi ich, do kurwy nędzy! Nie pozwolę na to!

      🤬

      Usuń
  40. Gdyby miał jakiekolwiek pojęcie, w jaki sposób zachowa się Wallence… Kręciły go mężatki, o tym doskonale wiedział. Nie miał pojęcia, skąd się to brało, ale zawsze wolał te zajęte, Arthur miał wręcz wrażenie, że to jakiś fetysz Butlera. Dlatego kazał Elle powiedzieć, że jest rozwódką. Właściwie powinien po prostu podejść do kumpla i obić mu mordę za dopuszczanie się rzeczy, których kobieta najwyraźniej sobie nie życzyła, ale naprawdę nie chciał jej psuć wieczoru. Choć fakt, że przez resztę bankietu gotowało się w nim za każdym razem, gdy widział, że Butler jej dotykał. Nie pomyślał jednak, że facet mógłby się dopuścić czegoś takiego.
    I wciąż nie myślał. Może by coś zauważył, gdyby przebywał z Elle na co dzień. Ale tego nie robił, a co do warunków rozwodu, był przekonany, że od samego początku się nie zmieniły, tylko sam pozbawił się informacji, gdy nakazał Fallonowi na wszystko przystać. Nie miał więc czasu, żeby oswoić się z informacją, że jego żona, kobieta, która od kilku lat oglądała go w roli ojca dla ich dzieci, postanowiła ograniczyć mu władzę rodzicielską. Miał ochotę coś rozwalić, rozszarpać, wyć wniebogłosy z rozpaczy. Nie dość, że stracił ją, to jeszcze teraz miał stracić dzieci. Bo dla niego ograniczenie wcale nie brzmiało jak ograniczenie, tylko w rzeczywistości jako pozbawienie. Na to nie mógł się zgodzić. Po prostu nie mógł. Przeżyłby wszystko, co na niego zrzuciła, ale nie utratę dzieci. Kochał je nad życie. Kochał być ich tatą. Nigdy nie zrobił im krzywdy, nigdy nie dopuścił do tego, by pomyślały, że wolałyby innego tatę. Kurwa, nigdy!
    — Chyba sobie, kurwa, żartujesz! — wrzasnął, kolejny raz szarpiąc ramionami. Z wściekłości był zarumieniony na twarzy, a od rzucania się włosy i koszulę miał w nieładzie. Wyglądał, jakby był obłąkany. Bo może tak właśnie było, może po tej wiadomości coś w jego mózgu zazgrzytało na tyle, że przestał racjonalnie myśleć. Miał w dupie to, że ludzie zaczynają się na niego gapić, miał w dupie to, że wszystko widział prawnik Elle i mógł to wykorzystać przeciwko niemu, miał w dupie cały świat, bo cały świat się dla niego nie liczył. Zawsze była tylko ona i dzieci, jedyne osoby, dla których chciał być lepszym człowiekiem. A ona chciała mu to wszystko odebrać. Chciała mu to, kurwa, odebrać! — Puśćcie mnie! — warknął, znowu szarpiąc się w uścisku silnych rąk. Przyniosło to odwrotny skutek, ochroniarze skupili się na tym, by unieruchomić go jeszcze mocniej. Świadomość tego w końcu do niego dotarła, więc dysząc ciężko, przestał się rzucać. — Już jestem spokojny! Jestem spokojny! — powiedział głośno. Mężczyźni przyglądali mu się jeszcze przez chwilę, aż w końcu powoli się odsunęli. Arthur uniósł ręce i przeczesał palcami włosy, a potem poprawił ciemną koszulę i przeniósł wzrok na brunetkę. Na swoją żonę, która chowała się za prawnikiem. — Znowu uciekasz, bo nic innego nie potrafisz — zwrócił się do niej znacznie spokojniej i zbliżył się o krok. Ochroniarze natychmiast ruszyli, ale uspokoił ich gestem i zatrzymał się przed prawnikiem Elle. Patrzył jednak ponad jego ramieniem, prosto w oczy kobiety, którą kochał, a która okazała się niewartą jego oddania suką. — Żałuję, że cię poznałem, Villanelle. Zrobiłem w życiu wiele głupich rzeczy, ale małżeństwo z tobą było najgłupszą z nich. Nienawidzę cię. Nienawidzę cię z całego serca i jeśli myślisz, że tak po prostu zgodzę się na to, żebyś odebrała mi dzieci, to jesteś idiotką. W życiu do tego nie dopuszczę. Wiesz, myślałem, że mnie kochałaś. Widać się, kurwa, myliłem, bo gdybyś mnie kochała, nie zrobiłabyś takiego świństwa — powiedział spokojnie, głosem wypranym z wszelkich emocji. Tylko jego oczy wyrażały prawdziwą nienawiść, którą aktualnie czuł względem niej. — Skoro tak chcesz to rozegrać, pakuj walizki, bo nie dostaniesz mojego domu — rzucił jeszcze i uśmiechnął się lodowato, po czym wycofał w kierunku Liama. — Postaraj się o odroczenie, teraz postawimy własne warunki — zwrócił się do mężczyzny, kompletnie ignorując swoją prawie byłą żonę.

    🫥

    OdpowiedzUsuń
  41. Spojrzał na przyjaciółkę z przestrachem, kiedy ta wspomniała o błogiej nieświadomości dotyczącej tego, jak to jest opiekować się dwójką małych dzieci. Doznał bowiem nagłego przebłysku i przypomniał sobie, że kilka miesięcy po urodzeniu się Aurory odwiedził Villanelle, przez co łącznie mieli trójkę dzieci na pokładzie i choć Rory potrafiła wtedy jedynie spać, jeść i płakać, to obecność wyjątkowo żwawych i znacznie bardziej komunikatywnych Thei oraz Matthew faktycznie dała mu popalić. Przy takiej dwójce trzeba było mieć oczy dookoła głowy i nie tylko, bo i w innych zakamarkach ciała, ale Jerome nie zamierzał ulec strachowi. W końcu może on i Charlotte też kiedyś pomyślą o powiększeniu rodziny…?
    — To prawda — zgodził się odnośnie do policjantów. — Nie wyobrażam sobie, gdybym jeszcze z nimi miał wojować o to, żeby Colina dosięgnęła sprawiedliwość — mruknął i powoli pokręcił głową, a potem spojrzał wprost na Villanelle i uśmiechnął się lekko. — Wiem — odparł miękko w odpowiedzi na jej zapewnienie, a potem uśmiechnął się szerzej. — Zawsze potrafiłaś wylać mi kubeł zimnej wody na łeb — zauważył żartobliwie, ale jego wesoły ton wcale nie oznaczał, że rozmijał się z prawdą. Może koloryzował, wspominając o kuble zimnej wody, ale brunetka już wielokrotnie sprawiła, że na pewne sprawy spojrzał z innej perspektywy; takiej, której bez jej pomocy nie potrafił dostrzec. Stąd, jeśli tylko miał taką możliwość, zawsze chętnie prosił ją o radę i wsparcie. Elle była jedną z tych nielicznych osób, które były przy nim od samego początku jego nowojorskiej przygody i miał być dozgonnie wdzięczny za jej obecność w swoim życiu.
    Nieco później, trzymając kobietę przy sobie, słuchał tego, co miała do powiedzenia o swojej sytuacji. Prychnął cicho, kiedy Elle poinformowała go o powrocie Arthura i to w takich okolicznościach – podejrzewał, jak bardzo destabilizowało to wszystko, co kobieta zdążyła wypracować podczas jego nieobecności. A jednak, mężczyzna był na odwyku. Postanowił zawalczyć nie tylko o siebie, ale i o ich rodzinę, jak wnioskował po kolejnych słowach przyjaciółki. Następnie z lekkim zaskoczeniem uniósł brwi, kiedy brunetka odsunęła się od niego i powiedziała o podpisaniu papierów rozwodowych. Przyglądał jej się teraz spod lekko zmarszczonych brwi, a w miarę tego, jak mówiła, w jego wnętrzu narastał niepokój, rozpychając się gdzieś za mostkiem w postaci tego niewygodnego, duszącego ucisku.
    — To nigdy nie jest łatwe — zawyrokował, choć jego sytuacja z nie tak dalekiej przeszłości była zgoła inna. Przypomniawszy sobie o wszystkich okolicznościach, poczuł lekkie zawstydzenie. Aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak jego zachowanie musiało wyglądać z boku, ale… wtedy naprawdę dotarł do ściany i nawet gdyby przebił ten mur głową, za nim już nic na niego nie czekało.
    — Czujesz, że mielibyście co ratować? — spytał i skrzyżowawszy ręce na piersi, pochylił głowę, by swobodniej spojrzeć w oczy przyjaciółki. — Że to nie będzie jednostronne? — dopytywał, ponieważ on niegdyś odniósł wrażenie, że wszelaka inicjatywa leżała wyłącznie po jego stronie, a w ten sposób nie można było czegokolwiek uratować. Nie, jeśli w pewnym momencie zaczął odnosić wrażenie, że siłą musi wydzierać to, na czym mu zależało.
    — Wcale nie musisz zanosić tych papierów do prawnika, jeśli nie czujesz, że w tym momencie to jest właściwy krok. Chyba że jesteś zdecydowana doprowadzić to do końca, bez względu na wszystko inne — powiedział. — Ale nawet determinacja nie sprawi, że to będzie łatwe.
    Ostatecznie on i Jennifer rozstali się w zgodzie, ale to nie sprawiło, że Jerome podjął decyzję o rozwodzie lekką ręką. Gryzł się z tym długo, a w dniu rozprawy bynajmniej nie było mu miło i przyjemnie.

    [Dziękuję! Zapraszamy na jakąś wspólną dziarkę! ^^
    A jakie tutaj piękne zdjęcie! 🤩]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  42. Słowa Villanelle skomentował wyłącznie pełnym wdzięczności uśmiechem. Nie chciał, by temat ich rozmowy nadal obracał się wokół jego osoby, skoro on widział przysłowiowe światełko w tunelu i wiedział, że prędzej czy później kłopoty w jego rodzinie zostaną zażegnane, podczas gdy jego najdroższa przyjaciółka znajdowała się w zdecydowanie gorszym położeniu.
    Po Marshallu bez wątpienia było widać, że temat rozwodu jako takiego był dla niego niewygodny, ale bynajmniej nie zamierzał z tego powodu chować głowy w piasek, by uciec przed rozmową. Chciał nie tylko zrozumieć Elle, ale także jak najlepiej jej doradzić oraz na tyle, na ile tylko było to możliwe, pocieszyć ją. Ich sprawy, choć dla postronnego obserwatora na pierwszy rzut oka bliźniaczo podobne, wcale takimi nie były. Jedynym podobieństwem był fakt, że w pewnym momencie związku oboje zdecydowali się na rozwód, natomiast różnice można byłoby przytaczać i mnożyć bez liku. To właśnie z tego względu wyspiarz starał się być obiektywnym, choć jego subiektywne odczucia bez wątpienia miały mieć wpływ na jego ocenę sytuacji.
    — Wiesz, wydaje mi się, że to, jak bardzo emocjonalnie do tego wszystkiego podchodzisz… — zaczął i zaraz urwał, nie będąc do końca przekonanym, jak dokładnie chciałby ubrać własne myśli w słowa. Poprawił pozycję ciała i wsparł się pośladkami o kuchenny blat, a następnie złapał się dłońmi o jego krawędź i wyciągnąwszy nogi nieco bardziej do przodu, pochylił głowę i zapatrzył się we własne, odziane w czarne skarpetki stopy, jakby to właśnie one miały udzielić mu odpowiedzi na wszystkie palące pytania i podpowiedzieć, co powinien powiedzieć.
    — Chodzi mi o to, że kiedy ja zdecydowałem się na rozwód, byłem tego w stu procentach pewien. Wiedziałem, że nie ma już odwrotu i może duży wpływ miał na to fakt, że związałem się z Charlotte… — powiedział, ponieważ była to jedna z istotnych różnić, o których rozmyślał wcześniej. — Ale nie byłem zły, wiesz? Już nie — podkreślił, a następnie wysunął język i oblizał nim suche nagle wargi. — Dotarłem do punktu, w którym nie potrafiłem wykrzesać z siebie niczego więcej, a Jen… Mimo że byliśmy w separacji, nie wróciła. Nie przyszła do mnie, nie wyciągnęła do mnie ręki — mówił z mocno zmarszczonymi brwiami i wyraźnie bolesnym grymasem na muśniętej słońcem twarzy. — Cokolwiek między nami było, umarło i nie dało się tego reanimować. A to, co jest między wami… — urwał po raz kolejny i dopiero teraz, odkąd zaczął mówić, podniósł głowę i spojrzał na przyjaciółkę. — Kiedy opowiadasz mi o was, mam wrażenie, że to wciąż żyje i choć teraz jest jak wściekłe zwierzę, które kąsa jedno i drugie, to można je ugłaskać — powiedział i uśmiechnął się słabo, smutno.
    Miał silne przeczucie, że ani Villanelle, ani Arthur nie doświadczają tej jednostronności, z którą zmierzył się on sam. Że jedno nie było obojętne na drugie i że nadal szukali drogi ku sobie pomimo przeciwności losu, podczas gdy on gonił za czymś, co nieustannie mu uciekało i nie miało woli, aby się ku niemu przybliżyć. Aż doszczętnie wyczerpało to jego siły.
    — Rozumiem — odezwał się, kiedy Elle opowiedziała o dzieciach. Milczał, ponieważ kobieta miała rację i był zdania, że dzieci nigdy nie powinny cierpieć przez dwójkę dorosłych; że ich rodzice powinni zrobić wszystko dla ich dobra, nawet jeśli pomiędzy nimi samymi się nie układało.
    — Ale nie potrafię ci powiedzieć, żebyś poszła do prawnika z tymi papierami — podjął temat. — Nie potrafię, ponieważ sam bym tego nie zrobił, gdybym widział choć cień szansy na… — zamilkł i zacisnął wargi.
    Było mu ciężko wracać do przeszłości i raz jeszcze mierzyć się z wyborami, których wtedy dokonał. To nie tylko nie było łatwe, ale i nie robiło się łatwiejsze, nawet z czasem. Miał świadomość tego, że to on, nikt inny, przekreślił szansę na ich wspólne szczęście, jego i Jen. Że pomimo tego, co przysięgał i obiecywał, egoistycznie postawił na siebie i w zasadzie po dziś dzień dziwił się, że znalazł w sobie tyle odwagi. Ale zrobił to. Podjął decyzję i jej nie żałował. Pytanie, jak Elle będzie się czuła, kiedy podejmie swoją?

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  43. Czy ktoś mógł mu się dziwić, że zareagował w taki sposób? Przecież próbowała odebrać mu dzieci. Gdyby byli w odwrotnej sytuacji i to on postawiłby takie, a nie inne warunki… Nie zareagowałaby tak samo albo przynajmniej podobnie?
    Przez to Arthur zwątpił dosłownie we wszystko. W całe ich wspólne życie, w szczęście, które potrafili razem odczuwać mimo przeciwności losu. W miłość, którą twierdziła, że go darzy. W tęsknotę, o której powiedziała mu na bankiecie. Czy już wtedy postawiła taki warunek? Czy patrzyła mu w oczy i pozwalała się całować z myślą, że niedługo odbierze mu pieprzony sens życia, jakim były dzieci? A może wpadła na to później, bo miała żal o to, że chciał być fair i się z nią pożegnał? Kiedy by się to nie wydarzyło, zraniła go. Zraniła go jak nigdy nikt wcześniej. Przebiła wszelką krzywdę po tysiąckroć albo i więcej, bo takiej rozpaczy nie czuł od dawna. Nie, nigdy nie czuł takiej rozpaczy.
    — Co mam przestać? Boli, kiedy mówię? — zapytał, przyglądając jej się niezłomnie. Jeszcze niedawno te łzy go bolały, sam miał ochotę płakać, gdy i ona płakała, ale teraz… Teraz nie robiły na nim wrażenia, bo czuł się gorzej. Zrobiła mu tak ogromne świństwo, że nie potrafił znaleźć słów, by to opisać. — Więc wyobraź sobie, jak kurewsko boli, kiedy nie mówisz tylko robisz. Albo zachowujesz się tak jak na bankiecie, a potem wbijasz mi nóż w plecy. Chociaż nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Zrobiłem wszystko co chciałaś. Wszystko. A ty chcesz odebrać mi dzieci — ostatnie słowa wyszeptał, czując, że w jego oczach również pojawiają się łzy. Przetarł powieki i odetchnął głęboko. Nie mógł się rozkleić, nie tutaj i nie teraz. Ostatnie, czego potrzebował, to dać jej satysfakcję z tego, że w końcu go złamała.
    — Niczego nie chcesz? Chcesz mi je odebrać! Mogłabyś zabrać wszystko. Wszystko! Ale ty najpierw postanowiłaś rzucić mi w twarz papierami rozwodowymi, kiedy błagałem cię na kolanach, żebyś mi wybaczyła, więc zabrałaś mi siebie, a teraz, kiedy zostały mi tylko dzieci, je też chcesz zabrać! I to ja tu jestem nie fair?! — wykrzyczał, ale nie zbliżył się do niej o krok. Za bardzo się bał, że mógłby zrobić coś bardzo głupiego, więc stał z nogami wrośniętymi w podłogę i przyglądał jej się z tak ogromnym bólem, że niemal czuł, jak ten bije z jego ciała falami. Słuchał jej kolejnych słów, kręcąc głową i nie dowierzając, że postrzega go w taki sposób. Przecież od ich spotkania na bankiecie zupełnie nic jej nie zrobił. Nic! Wcześniej miała mnóstwo powodów, żeby go nienawidzić, sam jej je dawał, ale nie teraz.
    — Jakiego znowu kumpla, o czym ty gadasz, do cholery? — warknął, czując, że zaczyna tracić cierpliwość. Doskonale wiedziała, że Blaise był jego jedynym przyjacielem. Przynajmniej do czasu, bo ta przyjaźń zepsuła się kilka lat temu i od tamtego czasu nie mieli ze sobą żadnego kontaktu. Arthur nie miewał kumpli.
    Zmarszczył czoło, gdy fragment jakiejś układanki kliknął w jego umyśle. Zmarszczył lekko brwi, przyglądając się zapłakanej twarzy Elle. Nie, nie domyślił się, co Butler jej zrobił. Domyślił się jednak, że coś jest na rzeczy, bo nie powiedziałaby czegoś takiego, gdyby nie było. Oskarżenia kierowane w siebie wzajemnie to jedno, ale przywoływanie obcych w takiej chwili to coś zupełnie innego.
    Nogi same poniosły go w kierunku brunetki. Zanim się zorientował, stał w odległości jakiegoś pół metra od niej. Ochroniarze, którzy go obserwowali, natychmiast ruszyli, ale pokręcił gwałtownie głową i uniósł ręce w obronnym geście. Zatrzymali się, choć wciąż rzucali mu czujne spojrzenia.
    — Co się stało? — zapytał znacznie spokojniej. W jego głosie przebrzmiała nieudawana troska. Kurwa, był taki słaby w obliczu jakichkolwiek problemów, które mogły ją spotkać. To przecież mogła być manipulacja, prawda? Ale i tak nie potrafił się powstrzymać. — Możemy porozmawiać bez nich? — dodał, zerkając na prawnika, który wciąż stał blisko Elle.

    💔🥺

    OdpowiedzUsuń
  44. — I dobrze, niech boli. Przynajmniej to znaczy, że może nie jesteś taka do końca bez serca. Skoro nie dla mnie, to dla następnego — mruknął, nawet nie zastanawiając się nad tym, w jaki sposób Villanelle może odebrać jego słowa. Gdyby miał pojęcie, co się wydarzyło… Miał do niej żal, ogromny, w tym momencie jej nienawidził, ale gdyby mu powiedziała, już byłby w drodze, żeby zajebać tego skurwiela.
    Ale nie wiedział, więc chciał jeszcze bardziej dopiec jej za to, w jaki sposób z nim postąpiła. Nie miała prawa. Nigdy nie zaniedbywał dzieci. W byciu ich tatą zawsze dawał z siebie sto procent, a nawet kiedy między nim a Elle bywało źle, starał się, by one zbytnio tego nie odczuwały. Cóż, z wiadomych względów teraz było inaczej, nie mieszkał z nimi, więc na pewno wiedziały, że coś jest nie tak, ale po całej tej sprawie chciał im to wynagrodzić. A Elle jedną decyzją odebrała mu na to szansę. I był, kurwa, wściekły.
    — Powiedzieć ci?! Chętnie! — warknął, wbijając wzrok w jej wilgotną od łez twarz. Nie dziwił się, że nie była w stanie odwzajemnić jego spojrzenia. Na jej miejscu również by się wstydził. — Zachowywałaś się, jakbyś naprawdę była gotowa to wszystko przemyśleć! Sama powiedziałaś, że jednak nie chcesz się rozstawać, ale mam do ciebie za dużo szacunku, żeby wykorzystać chwilę słabości. Tylko wiesz, na co miałem nadzieję? Że dojdziesz do wniosku, że cały ten rozwód jest bez sensu i się tu dzisiaj nie pojawimy, bo się wycofasz i pozwolisz mi wrócić! A zamiast tego dowiedziałem się, że nie dość, że naprawdę się rozwodzimy, to teraz jeszcze chcesz mi ograniczyć prawa rodzicielskie! — wyrzucił z siebie z wyraźnie słyszalną w głosie rozpaczą i jakimś takim… Zrezygnowaniem. Nie miał siły z nią walczyć. Ale musiał. Nie mógł pozwolić na to, by odebrała mu dzieci i po takim numerze dostała wszystko, czego zażąda. Dobrze wiedziała, że potrafił być zły, więc miał nadzieję, że kiedy podejmowała tę decyzję zdawała sobie sprawę, co będzie działo się dalej.
    — A później co? — warknął i pokręcił gwałtownie głową, gdy spróbowała zbyć temat. — Zaczęłaś, więc dokończ. Nagle brakuje ci słów? — zapytał, ale widząc wyraz jej twarzy, trochę odpuścił. Skinął głową i ruszył za brunetką. Kiedy znaleźli się w dość sporej odległości od innych, zatrzymał się może z metr od Elle (bo wciąż się obawiał, że jeśli znajdzie się za blisko, dopuści się czegoś bardzo głupiego i nie miałoby to nic wspólnego z czułościami, jakie wymieniali na bankiecie) i wsunął ręce do kieszeni spodni. Przyglądał się jej uważnie spod lekko zmrużonych powiek, starając się zrozumieć, o co w tym wszystkim chodziło.
    — A później co? — podjął ponownie. — Co się wydarzyło później, Elle? — zapytał, nie skupiając się na tym, jakim określeniem się do niej zwraca. Nazywał ją Villanelle, bo nigdy nie używał pełnego imienia i chciał ją tym zranić, pokazać, jak ogromny stał się metaforyczny dystans między nimi. Ale kiedy wyglądała w ten sposób, kiedy najwyraźniej coś było na rzeczy, nie potrafił się dystansować. — Wciąż jestem twoim mężem. Już niedługo, ale jestem. Obiecywałem w radości i smutku, a wiesz, że nie łamię obietnic i tej też zamierzam dotrzymać. Nawet jeśli… Mnie zraniłaś… Jestem idiotą, ale chcę ci pomóc, cokolwiek to jest. Tylko nie mogę tego zrobić, jeżeli mi nie powiesz. Więc powiedz, proszę. Co się stało? Co takiego ten kretyn zrobił?

    ❤️‍🩹

    OdpowiedzUsuń
  45. Wiedział, że to sarkazm i to skrajnie okropne z jego strony, ale pierwszą myślą, jaka pojawiła się w jego głowie było to, że… Że życie Elle faktycznie kręciło się wokół facetów. Najpierw był Nico, w którym próbowała wzbudzić zazdrość z pomocą Arthura. Potem, kiedy wyjechała, sypiała z Boltonem. Po powrocie niemal od razu wpadła w ramiona Morrisona (choć akurat to mu nie przeszkadzało, przecież tego właśnie chciał). Czy można zatem mu się dziwić, że pierwszym, o co ją podejrzewał, było szukanie nowego obiektu westchnień? Historia nie świadczyła na jej korzyść, prawda?
    Ale te przemyślenia zachował dla siebie, bo nie chciał, żeby wynikła z tego jeszcze gorsza awantura. Dlatego zwyczajnie się w nią wpatrywał, zaciskając wargi i nie dając się sprowokować. Ten jeden raz posłuchał zdrowego rozsądku i uznał, że lepiej zamilknąć.
    — Tęskniłem za tobą — warknął, gdy zaczęła następny wywód. — Powiedz, że tego nie chciałaś, a przeproszę. I tak nigdy więcej się do ciebie nie zbliżę, więc nie musisz się o to martwić. Czasu niestety nie cofnę, chociaż bardzo bym chciał. Nie wiem, co ci wtedy zrobiłem, że tak bardzo mnie znienawidziłaś i postanowiłaś odebrać mi dzieci, ale gdybym wiedział, w życiu bym za tobą nie wyszedł — powiedział, kręcąc lekko głową. W jego oczach po raz pierwszy pojawiło się coś oprócz nienawiści i złości. Żal. Żal, że ich ostatni pocałunek, idealne pożegnanie, na które zasługiwali po prawie pięciu latach razem, zmieniło się w katastrofę, o której nie chciał teraz pamiętać. — Chcę, żebyś przestała się na mnie mścić, bo nie wiem nawet, o co ci chodzi — syknął, wykrzywiając wargi w grymasie.
    Słuchając jej słów, zmarszczył brwi i również splótł ręce na klatce piersiowej. Nie wyglądało to najlepiej, zauważył to nawet mimo wściekłości, którą cały czas odczuwał. Znał swoją żonę na tyle, żeby wiedzieć, że to była jakaś grubsza sprawa. Fakt, nie raz widywał ją w takim stanie, ale dawno nie była tak bliska hiperwentylacji, nawet na bankiecie.
    — Sprawdź mnie — powiedział znacznie łagodniejszym tonem i zbliżył się o krok. Odruchowo, nie myślał nad swoim zachowaniem. Po prostu przywykł do tego, że gdy Elle go potrzebowała, zawsze był blisko. Fakt, sytuacja między nimi uległa diametralnej zmianie, ale był szczery ze swoim stwierdzeniem, że obiecywał być dla niej wsparciem. Praktycznie nie byli już małżeństwem, jednak przysięga wciąż znaczyła dla niego wiele. Więcej niż powinna w tych okolicznościach. — Hej, oddychaj — mruknął cicho i zanim się obejrzał, stał tuż przy niej. Wyciągnął dłonie i ułożył je na ramionach brunetki, pocierając je delikatnie. Przekraczał postawione samemu sobie granice, ale zwyczajnie nie potrafił być obojętny przy jej cierpieniu. Gdzieś z tyłu głowy zamigotała mu myśl, że powinien, bo ona nie liczyła się z jego uczuciami, gdy kazała prawnikowi postawić warunek o ograniczeniu praw rodzicielskich, ale skutecznie ją uciszył. Wściekać się będzie później, a teraz go potrzebowała. Przynajmniej tak sobie wmawiał, kiedy słuchał jej przyspieszonego oddechu. — Oddychaj, pamiętaj o swoim sercu — wyszeptał, nachylając się nieco, by spojrzeć jej w twarz. Przez chwilę mierzył ją wzrokiem, czekając na jakiś ciąg dalszy, na kolejne słowa, ale żadnych nie usłyszał. — Co się stało, Elle? Co ci zrobił? Dotykał cię? Szantażował? Co się wydarzyło? Jeśli mam ci pomóc, musisz mi powiedzieć…

    🥺

    OdpowiedzUsuń
  46. Jej słowa były jak uderzenie w policzek. Patrzył na nią z prawdziwym bólem w ciemnych oczach. Bólem tak mocnym, że Arthur aż cofnął się o krok. Nie tego się spodziewał. Naprawdę myślał, że nie żałowała, bo on… Potrzebował swego rodzaju zamknięcia i cieszył się, że ostatecznie je dostał. Nie sądził, że Elle może odbierać to jakoś inaczej. Ale mogła mieć rację, prawda? Przecież wcześniej nie miał nadziei, a po tamtym pocałunku ta nie opuszczała go nawet na krok. Póki nie zjawił się w gmachu sądu i nie usłyszał warunków, tak naprawdę wciąż liczył na to, że Elle się rozmyśli, że w ostatniej chwili zadzwoni do niego, powie, że nie chce tego wszystkiego i powoli odbudują swoje małżeństwo, cegiełka po cegiełce. Był idiotą. Bo w to wierzył, a ona tymczasem planowała odebranie mu dzieci. Czy mogło być gorzej?
    Mogło, chociaż w tamtym momencie jeszcze o tym nie wiedział. Najpierw zdjęła z siebie jego ręce, co wydawało mu się tak nienaturalne, tak… Brutalne. Brutalniejsze, niż jakakolwiek kłótnia między nimi, brutalniejsze, niż rękoczyny, bo nigdy nie stroniła od jego bliskości, nawet na tym pieprzonym bankiecie. Opuścił jednak dłonie i odsunął się o krok, starając się złapać oddech. Nic nie rozumiał i czuł się z tym cholernie źle.
    Ale ona mówiła dalej, a on zaczynał rozumieć. Patrzył na Elle bez słowa, przyswajając słowa, które usłyszał.
    Zgwałcił mnie.
    Zgwałcił ją. Butler. Wallence Butler zgwałcił Elle. Wallence Butler zgwałcił Villanelle Morrison. Świadomość tego powoli torowała sobie drogę do jego umysłu. Nie potrafił się ruszyć, nie potrafił nic powiedzieć. Stał i patrzył na nią. Pozwalał jej krzyczeć, pozwalał… Cóż, niejako go oskarżać. I nie pisnął nawet słówkiem, że to nie jego wina, że gdyby mógł, cofnąłby czas i nie pozwoliłby jej wrócić na salę, że…
    Kurwa, tak bardzo chciał ją do siebie przyciągnąć i przytulić, schować w swoich ramionach przed całym światem. Powstrzymanie się przed tym niemalże wykańczało go psychicznie, ale nie drgnął. Nie chciała przecież, żeby jej dotykał, a on już rozumiał, dlaczego.
    — Zajebię go — wyszeptał, ignorując jej wywód. Po usłyszeniu zgwałcił mnie, Arthur kompletnie się wyłączył. Najpierw ogarniał umysłem, co to oznaczało, a potem… — Zapierdolę go — odezwał się nieco głośniej, patrząc prosto w jej ciemne oczy, ale tylko przez chwilę, bo szybko obrócił się na pięcie i ruszył w dół schodów. Zbiegł po nich najszybciej jak potrafił i udał się do wyjścia. W ostatnim momencie przed przekroczeniem progu coś sobie przypomniał i wrócił do swojego prawnika.
    — Idę teraz zrobić coś głupiego. Postaraj się mnie z tego potem wyciągnąć — rzucił cicho na odchodnym, bo miał jeszcze wystarczająco oleju w głowie, żeby wiedzieć, że będzie miał naprawdę ogromne kłopoty, ale to nie mogło go powstrzymać. Butler skrzywdził jego żonę. Skrzywdził ją w najbardziej bestialski sposób, w jaki można skrzywdzić kobietę. Ich rozwód, kłótnie, odbieranie praw rodzicielskich… To wszystko było teraz nieważne. Dla Arthura tamte problemy przestały się liczyć. Najważniejsze było to, żeby jak najszybciej dorwać tego skurwysyna i odciąć mu fiuta. W sumie nawet nie musiałby go pozbawiać życia, kastracja na żywca powinna być gorszą karą niż szybka śmierć. I Arthur naprawdę planował to zrobić. A potem może dostarczyć jego klejnoty Elle niczym głowę wroga.

    🤬

    OdpowiedzUsuń
  47. Miał wrażenie, że zaczyna widzieć w odcieniach czerwieni, tak ogromna furia opanowała jego ciało. Nie zdawał sobie z tego sprawy, ale cały drżał od nadmiaru adrenaliny. Nie był też pewien, w jaki sposób dotrze do Butlera, gdzie ten w ogóle jest i czy ochrona nie sprzątnie Arthura od razu po tym, jak zbliży się do tego śmiecia, ale to wszystko gówno go interesowało. Po prostu musiał stąd wyjść i dorwać tego skurwiela, a w jaki sposób się to odbędzie… To już był najmniejszy problem Morrisona.
    Nie zaszczycając swojego prawnika nawet krótkim spojrzeniem po tym, jak oznajmił, że zamierza zrobić coś głupiego. Liam na pewno się odezwał, chyba próbował zatrzymać Morrisona, ale on nie zwracał na to uwagi. Miał jasno określony cel i nigdy wcześniej w swoim życiu nie był tak pewny, że chce go za wszelką cenę zrealizować.
    Wszystko jednak wzięło w łeb, kiedy to Elle postanowiła go zatrzymać. Niemalże wpadł na nią jak taran, w ostatniej chwili wyhamowując. Zerknął w dół na jej zapłakaną twarz i wykrzywił wargi w tak ogromnym grymasie, że aż go zabolały.
    — I tak już zniknąłem z ich życia, a ty starasz się o to, żebym więcej się w nim nie pojawił. Co za różnica, w jaki sposób się to stanie? — zapytał. Jego głos zabrzmiał obojętnie, choć Arthurowi daleko było w tej chwili do obojętnego. Ktoś zgwałcił jego żonę. Jego dawny kolega zgwałcił jego żonę. Nieważne, że już prawie jego żoną nie była, fakt był faktem. Mógł mówić w złości różne rzeczy, ale ją kochał. Kochał ją nad życie i świadomość, że ktoś ją skrzywdził była nie do zniesienia. Musiał coś z tym zrobić, bo obawiał się, że w innym przypadku po prostu umrze z rozpaczy. — Nikt się nie dowie. Powiem, że to stare porachunki między nami — odparł i zrobił krok w bok, żeby ją wyminąć. Zacisnął mocno wargi, gdy Elle zrobiła to samo. Mógłby położyć jej ręce na ramionach i zwyczajnie ją przesunąć, ale bał się w ogóle wyciągnąć do niej dłonie. Nie chciał jej dotykać. Przecież wyraźnie sobie tego nie życzyła.
    — Chcę ci pomóc — przyznał cicho, nie odrywając do niej spojrzenia. Wciąż widział w odcieniach czerwieni, bo fakt, że go zatrzymała wcale nie sprawił, że był mniej wkurwiony. Miał plan i był gotowy zrobić wszystko, żeby go zrealizować. — Więc co, mam tak po prostu… Odpuścić? — zapytał z niedowierzaniem. — Przejść do porządku dziennego z tym, że jakiś skurwysyn zgwałcił moją żonę? W dupie mam, że za chwilę nią nie będziesz, fakt pozostaje faktem. Nie mogę… Boże, nie mogę tak zwyczajnie… — urwał, nie znajdując odpowiednich słów. Oddychał głęboko, zaciskając i rozluźniając pięści. — Tak bardzo chciałbym cię schować w swoich ramionach i ochronić. Ale nie mogę. I nie umiem też cofnąć czasu, więc jedyne, co mogę teraz zrobić… To urwać mu kutasa i zachować go jako trofeum — ostatnie zdanie wycedził przez zaciśnięte zęby i pokręcił lekko głową. — Jak mam to zostawić? Pozwolić mu być bezkarnym? Musi za to odpowiedzieć, Elle. W taki czy inny sposób, a skoro nie chcesz, żeby ktoś się dowiedział… — urwał i odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. Nic z tego, był zbyt roztrzęsiony. — Pozwól mi to zrobić, proszę.

    😡

    OdpowiedzUsuń
  48. Patrzył na nią bez żadnego wyrazu, jedynie zaciskając i rozluźniając szczęki. Tak naprawdę nie wierzył, że Elle to zrobi. W tej sytuacji odbierał jej słowa jako manipulację. Zależało jej na tym, żeby odpuścił, więc za wszelką cenę starała się do tego doprowadzić, wykorzystując do tego kartę przetargową, jaką były dzieci, czyli największa słabość Arthura. Wiedział już, że Elle potrafi być wyrachowana i nieczuła, dlatego nie brał jej słów za jakikolwiek pewnik. I wciąż nie rozumiał, dlaczego mściła się na nim, skoro to nie on ją skrzywdził.
    Ale to nie był czas ani miejsce na tego typu rozmowę, dlatego odpuścił, nie komentując w żaden sposób jej decyzji. Interesowało go jedynie to, żeby w jakikolwiek sposób dostać się do Butlera i wpierdolić mu tak porządnie, że nigdy więcej nie pomyśli o tym, by skrzywdzić jakąkolwiek kobietę. A Elle stała mu na drodze.
    — Jak mam ci pomóc? — zapytał cicho, mimo wszystkiego, co działo się w jego myślach, robiąc to bardzo łagodnym tonem. Patrzenie na nią w takim stanie wywracało mu wnętrzności. Chciał być tym, który ochroni ją przed wszystkim, a nie dość, że zawiódł, to jeszcze czekali na rozprawę, która miała zakończyć ich małżeństwo. To wszystko było tak popieprzone, że Arthur nie do końca umiał ogarnąć to umysłem. Im dłużej to trwało, tym gorszy miał w głowie mętlik. Z jednej strony pragnął, żeby mówiła szczerze o tym, że go potrzebuje, a z drugiej nie do końca jej w to wierzył, bo przecież się go pozbyła. Podsunęła mu papiery, jakby z ich związku nie zostało nic, jakby nie było już czego ratować. Chyba nie dziwne więc, że miał lekki problem z wiarą w jej intencje.
    Ale kiedy zwróciła się do niego zdrobnieniem, wszelkie wątpliwości zniknęły. Miał bowiem wrażenie, że oboje stosują pod tym względem podobne zabiegi, aby się zdystansować. Artie wybrzmiewało z jej ust niczym dawno niesłyszana melodia, która budziła w Morrisonie same najlepsze wspomnienia. Nie chciał się tego pozbywać. Nie chciał kończyć tego małżeństwa. Nie chciał jej opuszczać i pozostawić samej sobie.
    — Zostanę — odezwał się w końcu po naprawdę długiej chwili milczenia. Walczył z samym sobą, a konkretniej z chęcią otoczenia jej ramionami i przyciągnięcia do siebie. — Ale tylko dlatego, że mnie o to prosisz. Powinienem go zabić. A wcześniej torturować — dodał dla jasności i odruchowo zrobił krok do przodu, jakby chciał jej dotknąć, ale po uniesieniu rąk zacisnął wargi i w ostatniej chwili się przed tym powstrzymał. Opuścił ramiona i zwinął dłonie w pięści. — Naprawdę chcesz to zrobić, Elle? Naprawdę chcesz czekać, aż nas wywołają, a potem wyjść stąd i nie być już moją żoną? Bo ja tego nie chcę. Chcę być przy tobie. Nie mogę cofnąć czasu i cię przed nim ochronić, ale w przyszłości… — urwał i wziął głęboki, nieco drżący oddech, wpatrując się prosto w jej ciemne oczy. — Proszę, słoneczko… Proszę… — wyszeptał. Był gotów ponownie paść przed nią na kolana.

    🥺

    OdpowiedzUsuń
  49. Jak w ogóle mogła mu zadać tego typu pytanie? Powiedział kilka przykrych słów, bo był wściekły i zraniony, w końcu kilka minut wcześniej dowiedział się, że jego żona chce mu odebrać prawa rodzicielskie, więc chyba nie było w tym nic dziwnego. I przez chwilę naprawdę bardzo jej nienawidził, ale teraz rozumiał trochę lepiej, co mogło nią kierować. Wciąż nie wiedział, dlaczego chciała odegrać się na nim, ale w tej sytuacji był gotów jej wybaczyć, że zachowała się tak, a nie inaczej.
    Ale to wszystko nie znaczyło, że przestał ją kochać. Był pewien, że nigdy nie znajdzie się w punkcie, w którym przestanie to robić. Była miłością jego życia, a ich małżeństwo, choć nie usłane różami, było najlepszym, co go spotkało.
    — Chcę — odezwał się w końcu przez ściśnięte z emocji gardło. Drgnął lekko, gdy tym razem to ona się do niego zbliżyła i nie potrafiąc się powstrzymać, również zrobił krok do przodu, dzięki czemu znaleźli się na tyle blisko siebie, że bez przeszkód mógłby położyć dłonie na jej ramionach, a potem przyciągnąć ją do siebie i przytulić. Wprawdzie ostatecznie nie zaszedł aż tak daleko, ale nie powstrzymał się przed dotknięciem jej rąk. Ujął jej dłonie w swoje, jednak nie zrobił tego nachalnie, bo za bardzo się obawiał, że mógłby ją takim działaniem przestraszyć. Po prostu stał, rozkoszując się tym, że może jej dotykać i mierzył uważnym spojrzeniem jej twarz. Uważnym, ale i czułym.
    — Oboje popełniliśmy błędy, Elle. Nie wiem jak dla ciebie, ale mi się wydaje, że w tej chwili jesteśmy kwita — westchnął i uśmiechnął się delikatnie, ale szybko spoważniał. Przymknął na chwilę powieki i głęboko odetchnął, próbując ułożyć sobie to wszystko w głowie. Dlaczego to wszystko musiało być takie trudne? Dlaczego nie mogli w jakiś sposób zamknąć się w szczęśliwej bańce swojego życia i nie myśleć o tym, co działo się dookoła?
    — Ja też tego nie chcę — wyszeptał, ponownie na nią patrząc. Pogłaskał kciukami jej dłonie. — Nie straciłaś mnie, Elle. Jestem tutaj. I będę tak długo, jak mnie zechcesz. Albo i dłużej, bo nie wyobrażam sobie cię stracić — przyznał, nachylając się nad brunetką. Oparł swoje czoło na jej czole. Nie zbliżył się jednak bardziej i nie przesunął rąk, nie chcąc jej przytłaczać. Aż za dobrze wiedział, jak to jest czuć się źle we własnym ciele, gdy ma się wrażenie, że ktoś przez cały czas dotyka skóry. Wprawdzie nie można porównać do końca ich sytuacji, bo jego nikt nie dotykał tak naprawdę, nie mówiąc już o skrzywdzeniu w tak okropny sposób, ale w pewnym sensie naprawdę rozumiał, co przeżywała Elle. — Nie musimy od razu wracać do tego co było. Możemy zrobić to powoli. Chodzić na randki, nocować u siebie od czasu do czasu… Iść na terapię. Tylko proszę, po prostu daj mi szansę — ostatnie słowa wyszeptał ledwie słyszalnie.

    🥺

    OdpowiedzUsuń
  50. — Za kogo ty mnie masz, żeby zadawać takie pytanie? — wyszeptał, a w jego głosie wyraźnie przebrzmiał ból. Jak w ogóle mogła myśleć, że… Co właściwie myślała, wypowiadając te słowa? Że gwałt odebrałby jako zdradę? Że brzydziłby się jej dlatego, że ktoś siłą wziął to, czego sama nie chciała dać? Że będzie to miało jakiekolwiek znaczenie poza takim, że chciał zabić tego skurwiela w wyjątkowo brutalny sposób? — Nigdy tak nie myśl. Nigdy — powiedział, wpatrując się prosto w jej oczy. Nie mógł przestać zastanawiać się nad tym, co by się wydarzyło, gdyby nie pojawił się na tym bankiecie, by zrobić Elle na złość. Albo gdyby nie podpisał tych pieprzonych papierów, nie pozwolił jej odejść i wybrał się na imprezę razem z nią. Mógłby jej oszczędzić w ten sposób wiele bólu.
    Tylko jaki sens miało myślenie o tym? Zachowali się inaczej, a Butler ją zgwałcił. Teraz nie pozostało nic innego, jak spróbować to przepracować i pomóc jej żyć dalej z takim brzemieniem.
    Ciekawe, ile kosztowałoby wynajęcie płatnego zabójcy, żeby sprzątnąć tego idiotę…
    — Wiem. Minęło tyle czasu… — westchnął ciężko i skinął głową. Miała rację. Przysięgali sobie przecież, że będą na zawsze, że odnajdą do siebie drogę, cokolwiek się wydarzy. A przez tak długi czas byli zagubieni i nie potrafili tego zrobić. — Jeśli ty możesz z tym żyć, to ja tym bardziej — odpowiedział i powoli uniósł dłoń, nie chcąc jej przestraszyć i starł z policzków łzy.
    Nic nie mógł poradzić na uśmiech, który pojawił się na jego twarzy po usłyszeniu tych słów. Jej ciche spróbujmy to zrobić było dla niego w tej chwili wszystkim, niczego więcej nie potrzebował, zwłaszcza, że jeszcze przed momentem nie miał zupełnie nic.
    — Dziękuję — wyszeptał i odetchnął głęboko, nieco drżąco. Pokiwał energicznie głową w odpowiedzi na jej prośbę, po czym przyciągnął ją do siebie i objął ramionami, mocno do siebie przytulając. Trzymając ją przy sobie, czując jej ciepło poczuł się tak, jakby po wielu miesiącach wrócił do domu. — Kocham cię. Tak bardzo cię kocham — wymamrotał, wtulając nos w jej ciemne włosy. Zaciągnął się ich zapachem, wodząc uspokajająco dłońmi po jej plecach. Zapomniał, że znajdują się w gmachu sądu i za chwilę z pewnością ktoś wywoła ich na rozprawę. Zapomniał, jak ogromnym bagnem jest obecnie ich małżeństwo. Jedyne, o czym nie zapomniał, to że jego żona została tak bardzo skrzywdzona, podejrzewał, że to będzie jeden z jego najgorszych koszmarów, ale i na to zamierzał znaleźć jakieś rozwiązanie. Pomysł z płatnym zabójcą wydawał się zbyt dobry, żeby z niego nie skorzystać. Oczywiście wolałby załatwić to sam, ale Elle miała rację, przez to mógł wylądować za kratkami i stracić ją oraz dzieci, a do tego nie mógł dopuścić. Wynajęcie kogoś do odwalenia roboty było więc bezpieczniejsze.
    — Arthur — usłyszał głos Liama za swoimi plecami. Nie wypuszczając Elle ze swoich objęć, obrócił głowę, żeby dać prawnikowi znać, iż go słucha. — Teraz nasza kolej. Byliśmy wywołani już dwa razy — powiedział cicho Fallon, zmniejszając między nimi odległość. Dopiero wtedy brunet odsunął się nieznacznie od Elle i zerknął na nią z góry.
    — Jesteś pewna, że chcesz spróbować? — spytał szeptem.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  51. — Nie przepraszaj. Nie masz za co mnie przepraszać — stwierdził, posyłając jej pełen czułości uśmiech. To nie była do końca prawda, bo trochę nazbierało się brudów między nimi. Najpierw nie dała mu szansy na udowodnienie, że jest trzeźwy i naprawienie małżeństwa, a potem chciała odebrać mu dzieci. To nie było nic, miała za co przepraszać. Ale w tej sytuacji wolał puścić wszystkie najtrudniejsze chwile w niepamięć i skupić się w pełni na tym, by pomóc jej wrócić do dawnej siebie. Jakaś jego część zrozumiała, że to niemożliwe, że już nigdy nie będzie tak samo, bo o takiej krzywdzie nie da się zapomnieć, ale to nie znaczyło, że w ogóle nie powinien próbować, prawda?
    — Pomogę ci, obiecuję — wyszeptał, gładząc dłońmi jej twarz, zanim przyciągnął ją do swojego ciała. Mógłby stać w ten sposób w nieskończoność i po prostu cieszyć się tym co mieli. Uczucie było słodko-gorzkie, mimo wszystko przepełnione smutkiem, ale wystarczająco dobre, by Arthur nie chciał rezygnować z tej chwili. To właśnie tu i właśnie teraz zdecydowali, że chcą spróbować ponownie i odbudować swoje małżeństwo. Nawet jeśli kawałek po kawałku, cegiełka po cegiełce i zajmie to dużo czasu, najważniejsze było to, że chcieli walczyć.
    — Dziękuję — wymamrotał w jej włosy, powolnymi ruchami dłoni wodząc po jej plecach. Westchnął z nieskrywanym rozczarowaniem, kiedy brunetka się odsunęła, ale pozwolił jej na to, bo najgorszym, co mógł teraz zrobić, było naciskanie. Czując jednak jej dłoń na swojej, uśmiechnął się jak chłopiec, który dostał wymarzoną zabawkę i obrócił rękę, żeby spleść ze sobą ich palce. To też było przyjemne. Nie tak jak przytulanie jej, ale wystarczająco, by bez przeszkód się tym cieszył. Z kolei padające z jej ust słowa sprawiły, że uśmiechnął się jeszcze szerzej. Miał gdzieś, czy prawnicy będą mieli z tego tytułu dodatkową papierkową robotę i że prawdopodobnie i tak wystawią niebotyczne rachunki za swoje usługi. To była cena, którą był gotów zapłacić. Zapłaciłby o wiele wyższą.
    Jak choćby ta potrzebna do wynajęcia płatnego zabójcy, ale o tym Elle nie mogła się dowiedzieć. Właściwie to dobrze się składało, że na razie mieli mieszkać oddzielnie, dzięki temu mógł to załatwić bez pytań i podejrzeń.
    — Dziękujemy, panowie, byliście nieocenieni — rzucił z grzeczności w kierunku mężczyzn i razem z Elle ruszył do wyjścia. Nie powinien być taki szczęśliwy, przecież właśnie wyznała mu, że ktoś ją zgwałcił. Ale fakt, że wycofała pozew przyćmiewał w tej chwili wszystko inne. Wiedział, że kiedy emocje opadną, zacznie zastanawiać się nad tym wszystkim, wręcz się zadręczać, jednak, póki co skupiał się na pozytywach.
    — Chętnie — odparł, posyłając jej uśmiech. — Moglibyśmy wybrać się razem na jakiś obiad. Albo na spacer po parku. Co ty na to? — podsunął, otwierając przed nią drzwi i wychodząc na zewnątrz. Jak na nowojorskie lato przystało, było upalnie. — Albo na plażę — dopowiedział, spoglądając w niebo.

    🕺🏻

    OdpowiedzUsuń
  52. Skinął głową, przystając na jej propozycję. Uśmiechnął się przy tym i mocniej ścisnął palcami jej dłoń, mimo wszystko ciesząc się, że skończyło się to w taki, a nie inny sposób.
    Nie było dobrze. Ani z nią, ani między nimi, ale te kilka chwil było startem do czegoś. Fundamentem, na którym mogli powoli odbudowywać ich relację. Nie łudził się, że natychmiast przejdą do wielkiej miłości, spania w jednym łóżku i rozmawiania o samych przyjemnych rzeczach, bo mieli zbyt wiele do przepracowania, ale żył nadzieją, że to wszystko będzie szło ku lepszemu. Powoli, ale zawsze do przodu.
    Nadzieja nieco przygasła z czasem, bo czuł dystans. Ogromny, za duży do pokonania w kilka chwil. Ale nie mógł się przecież poddać, prawda? Nie teraz, kiedy zgodnie stwierdzili, że nie chcą rozwodu i spróbują walczyć. Choć, szczerze mówiąc, w tej chwili nie umiał sobie tej walki wyobrazić. Wiele razy znaleźli się w trudnej sytuacji, ale nigdy w aż tak trudnej.
    Nie, nie mógł się nad tym zastanawiać. Nie teraz. Jeszcze przyjdzie na to czas. I wtedy zastanowią się wspólnie.

    Uśmiechnął się lekko na widok Alison, mimo to nie był zbyt entuzjastycznie nastawiony. Między nim a teściową bywało różnie, więc chyba nic dziwnego, że nie skakał z radości na spotkanie z nią, ale teraz wyglądała, jakby była po jego stronie, więc nie zamierzał dyskutować ani jej zniechęcać. Właściwie cieszył się, że w tym wszystkim ma jakiegokolwiek sojusznika, bo do tej pory nie było o to łatwo. Pomijając Lily, ale ona była poza nawiasem.
    Cholera, Lily… Nie, o tym też będzie myślał potem. Akurat Lily, pomijając bycie jego sponsorką i narzędziem do spuszczenia nieco ciśnienia, była dla niego ważna tak bardzo, jak zeszłoroczny śnieg. Tak, był dupkiem, ale nigdy tego nie ukrywał. Poza tym Lily wiedziała, kto tak naprawdę jest dla niego ważny, więc musiała się spodziewać, że prędzej czy później ich romans się skończy. Jego serce należało do Elle i nawet jeśli dzisiejszy dzień potoczyłby się inaczej, a oni by się rozwiedli, to jedno nigdy nie uległoby zmianie. Villanelle była jedyną kobietą, do której cokolwiek w swoim życiu poczuł i nie miało to się zmienić.
    Pokręcił lekko głową, odsuwając od siebie myśli, które w tym momencie były zdecydowanie nie na miejscu i ponownie uśmiechnął się do Alison, wchodząc za Elle do środka. Z jakiegoś powodu poczuł się jak wtedy, gdy w walentynki kobieta zadzwoniła do nich z informacją, że Matty zasłabł. Jakby katastrofa wisiała w powietrzu i czekała, aż trochę się otrząsną, żeby ponownie uderzyć. Nienawidził tego uczucia i już był gotowy, żeby powiedzieć o tym Elle, nawet otworzył usta, ale ostatecznie się zamknął. Miała wystarczająco dużo na głowie, nie powinien jej dobijać.
    — Wszystko okej? — odezwał się cicho, gdy Alison zniknęła z zasięgu wzroku. — Na pewno nie zmieniamy planów? Może chcesz odpocząć? Zajmę się dzieciakami, jeśli wolisz być sama — zaproponował, przyglądając jej się z nieskrywaną troską. Aż za dobrze wiedział, jak to jest, kiedy świat zaczyna przytłaczać. I chciał jej pomóc, ale nie wiedział jak, więc łapał się jakichkolwiek pomysłów.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  53. To nie tak, że olał swoją żonę, po prostu chciał dać jej czas. Pragnął być z nią każdego dnia w każdej minucie, ale rozumiał, że to nie działa w ten sposób, więc nie naciskał. Czekał, aż sama się z nim skontaktuje, aż zainicjuje chociaż nikłą chęć pracy nad ich wspólnym życiem.
    Ale to też nie tak, że nie wykorzystał tego czasu do własnych celów. Oczekiwał telefonu od Elle, nieustannie miał go przy sobie, ale skupił się też na powrocie do pracy, bo nie mógł cały czas funkcjonować na oszczędnościach. Kontaktował się z klientami, nadrabiał zaległe projekty i przepraszał za tak długą niedyspozycję, wręcz płaszczył się przed inwestorami, nie chcąc ich stracić, co, chyba nie trzeba tego podkreślać, nie było podobne do Morrisona. Całe szczęście, że w narkotykowym zamroczeniu udało mu się wykrzesać z siebie wystarczająco przytomności, by dać projekty do dokończenia Villanelle, więc nie wszyscy byli tak bardzo wkurwieni, co oznaczało, że jest dla jego firmy jakaś nadzieja. Zdecydowanie musiał to wynagrodzić jakoś swojej żonie.
    Właśnie wrócił z jednego z tych spotkań, podczas których musiał uderzać czołem o posadzkę i prosić o kolejną szansę. Czuł się po takich sesjach skrajnie zeszmacony i wręcz fizycznie brudny, więc po przekroczeniu progu mieszkania rzucił dokumenty i telefon na biurko i rozbierając się w drodze, udał się pod prysznic. Nie przyszło mu do głowy, że Elle może zadzwonić akurat teraz. A tym bardziej nie wpadł na to, że Lily może nieproszona wpakować się do jego mieszkania. Miała klucze, ale z zastrzeżeniem, że może je wykorzystywać tylko w nagłych sytuacjach, a nie wedle własnego widzimisię.
    A odnośnie do Lily… Tak naprawdę nie sypiał z nią już od dłuższego czasu, jeszcze przed rozprawą dał z tym spokój i przywrócił ich stosunki do tych czysto zawodowych. Problem w tym, że jego sponsorka zdawała się tego nie rozumieć i próbowała funkcjonować tak, jak robili to wcześniej: wspólne spędzanie czasu, jedzenie, oglądanie filmów… Przez pewien czas jej na to pozwalał, ale w końcu zaczął ją ignorować i liczył na to, że załapie aluzję. Wcześniej powiedział jej wprost, że nic z tego nie będzie, że to tylko krótki epizod, żeby uprzyjemnić jakoś spotykanie się ze sobą, co i tak było nieuniknione, więc teraz nie powinna mieć problemów z ogarnięciem, że nie jest już zainteresowany pieprzeniem. Widać się mylił.
    Wyszedł z łazienki ubrany w dres i koszulkę z krótkim rękawem akurat w momencie, gdy Lily odkładała jego telefon. Uniósł pytająco brew, mierząc ją wrogim spojrzeniem.
    — Nie przypominam sobie, żeby kontrolowanie mnie obejmowało też przeglądanie mojego telefonu. Mam tam wrażliwe dane — przypomniał tonem jasno sugerującym, że pozwoliła sobie na zbyt wiele.
    — Przepraszam. Dzwoniła Elle, więc odebrałam — odparła z uśmiechem. Ale to wkurwiło go jeszcze bardziej.
    — Kto ci, kurwa, dał prawo do odbierania moich telefonów?! — warknął, wyrywając jej urządzenie z ręki. Szybko przeczytał smsa i nie słuchając tego, co miała do powiedzenia sponsorka, wybrał numer swojej żony i wszedł do biura, zatrzaskując za sobą drzwi, żeby mieć spokój. — Cześć, słońce — zwrócił się łagodnym tonem do swojej ukochanej. Uśmiechnął się na samą myśl, że może zwracać się do niej w ten sposób. — Przepraszam, że nie odebrałem, ale brałem prysznic, a ta… Ugh, nie będę się wyrażać. Zostawiłem telefon na biurku, a Lily uznała, że może się rozgościć bez mojego pozwolenia — wyjaśnił szybko, pocierając dłonią czoło. Wyjął z szuflady paczkę fajek i odpalił jedną, zaciągając się głęboko. — Jak się czujesz? Chcesz się zobaczyć?

    🤭

    OdpowiedzUsuń
  54. Słyszał pukanie do drzwi z pytaniem, czy wszystko w porządku, ale jedyne co zrobił, to przekręcił klucz w zamku, tym samym zamykając pomieszczenie dla świętego spokoju. Nie tylko przeszkadzała mu obecność Lily, ona zwyczajnie go wkurwiała. Tym mocniej, że nie mógł się jej pozbyć. Była jego sponsorką, musiała kontrolować trzeźwość Arthura, a gdyby jej na to nie pozwolił, natychmiast wróciłby na odwyk, bo sam prosił o opuszczenie ośrodka pod takim właśnie warunkiem. Zastanawiał się, czy Elle mogłaby przejąć tę funkcję. Musiał pogadać z terapeutą.
    — Nie muszę, ale chcę. Obiecałem, że będę szczery, pamiętasz? — mruknął, uśmiechając się kącikiem ust. Wiedział, że jego żona nie jest głupia i nawet jeśli nie widziałaby na przyjęciu, jak całował się z Lily i tak domyśliłaby się, że coś między nimi było. Było w czasie przeszłym, teraz to była historia.
    Zmarszczył lekko brwi i zamilkł na dłuższą chwilę. Nie podobało mu się to, co właśnie usłyszał. Funkcjonowanie z dziećmi brzmiało, jakby nie dopuszczała opcji, że w pewnym momencie mógłby wrócić do domu i zajmować się nimi jak dawniej, jako pełnoprawny rodzic, a dla Elle mąż. Może źle zrobił, że dał jej czas. Gdyby się naprzykrzał, nie miałaby sposobności się rozmyślić.
    Z ciężkim westchnieniem otworzył okno i przysiadł na parapecie, wypuszczając papierosowy dym nosem.
    — To brzmi, jakby wcale nie chodziło o nas, a wyłącznie o dzieci. W sensie… Jakbyś chciała ustalać polubownie warunki dzielenia się opieką. Myślałem, że mamy to za sobą, Elle — odezwał się ponownie. Trzymał telefon przy uchu i wpatrywał się we wzory, jakie dym tworzył nad jego głową. Szkoda, bo wolałby się wpatrywać w ciemne oczy swojej żony i rozmawiać z nią twarzą w twarz. — Chciałem dać ci czas, wolałem się nie naprzykrzać, ale chyba źle zrobiłem — dodał bardziej do siebie niż do niej. Obawiał się, że ten strach nigdy go nie opuści. Strach przed tym, że Elle jednak dojdzie do wniosku, że go nie chce i ponownie postanowi się rozwieść.
    — Nawet teraz — wzruszył lekko ramionami. — Połóż je spać, żeby nie mieszać im w głowie moją obecnością. Zadzwoń jak zasną, a podjadę i porozmawiamy. Będziesz miała większą motywację, żeby na mnie nie wrzeszczeć — stwierdził, uśmiechając się kwaśno. Nie wiedział, czego się spodziewać, ale na wszelki wypadek zakładał najgorszy scenariusz. Chociaż na dobrą sprawę nie miała powodu, żeby robić mu o coś awantury. Tamtego dnia rozeszli się w zgodzie z założeniem, że zaczną pracować nad swoim małżeństwem. A potem kontakt się urwał, bo Arthur nie chciał się naprzykrzać, a Elle odezwała się dopiero dzisiaj. Nie tak zachowywali się ludzie, którzy chcieli naprawić swój związek. — Możesz dogadać się z Alison, żeby wzięła do siebie dzieci w sobotę? — zapytał, nie dając jej czasu na odpowiedź na wcześniejszą propozycję. — Chciałbym cię zabrać na randkę. Taką z prawdziwego zdarzenia.

    😏

    OdpowiedzUsuń
  55. Zmarszczył brwi i odsunął telefon od ucha, żeby na niego spojrzeć, jakby się spodziewał, że jednak rozmawia z kimś innym. Nie, to wciąż była Elle i mówiła o jakiejś kobiecie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że pytała o Lily. Lily odebrała jego telefon. Aż bał się zapytać, co takiego mogła nagadać jego żonie…
    — A co ona ma do rzeczy? Przecież to sprawa między nami. Nic nie poradzę na to, że wlazła do mieszkania… Elle, między nami nic nie ma. Było, ale zakończyłem to po tamtej gali — wyjaśnił i cicho westchnął. To nie miało sensu w takiej formie, poza tym wiedział, że jego tłumaczenie brzmi teraz żałośnie, dlatego ostatecznie pokręcił głową. — To był żart, kochanie, spokojnie. Po prostu… Porozmawiamy jak się zobaczymy — zgodził się i niedługo później rozłączył.
    Mało go obchodziło, co ma do powiedzenia Lily, więc wyszedłszy z biura kompletnie ją zignorował. Choć może nie kompletnie, rzucił mimochodem, że ma znaleźć drogę do drzwi i zajął się swoimi sprawami. Chyba wyszła obrażona, ale to również niezbyt go interesowało. Był bardziej zajęty czekaniem na wiadomość od Elle niż swoją sponsorką.
    Czterdzieści minut po otrzymaniu smsa był pod domem. Wszedł cicho do środka i zamknął za sobą drzwi, po czym rozejrzał się po wnętrzu. Pachniało i wyglądało tak, jak to zapamiętał. Tęsknił cholernie, ale wiedział, że minie jeszcze sporo czasu, zanim znowu tu zamieszka. I rozumiał. Naprawdę rozumiał. On również nie chciał się spieszyć. Padło między nimi zbyt wiele przykrych słów i za dużo rzeczy mieli do przepracowania, by rzucić się z marszu na głęboką wodę i od razu ponownie ze sobą zamieszkać.
    — Elle? — odezwał się cicho, dotarłszy do kuchni. Nasłuchiwał, ale wydawało się, że nikt nie stawia żadnych kroków, więc postanowił się obsłużyć i zrobił sobie kawę, bo po powrocie czekało go jeszcze trochę pracy. Dopiero obracając się z parującym kubkiem w kierunku salonu dostrzegł, że drzwi tarasowe są uchylone. Ruszył w tamtym kierunku i uśmiechnął się szczerze na widok brunetki. Zapomniał, jak bardzo za nią tęsknił. Gdy jej nie widział, ta rozłąka zdawała się nie być aż tak dotkliwa. W końcu spędzili oddzielnie tak dużo czasu, że niejako już przywykł do takiego stanu rzeczy. Ale jej obecność na nowo rozpalała tę dojmującą tęsknotę. Musiał ją odzyskać. Po prostu musiał.
    — Cześć — powiedział, przysiadając na kanapie obok niej. Postawił kubek z gorącą kawą na stoliku i chwycił za rąbek koca. Przysunął się do kobiety i zarzucił sobie materiał na nogi, chociaż nie było mu zimno. Lato w Nowym Jorku było duszne i nadzwyczaj upierdliwe, a Arthur z całego serca go nienawidził. Tak czy inaczej chodziło po prostu o to, żeby znaleźć się bliżej Elle. Odruchowo chciał objąć ją ramieniem i przyciągnąć do siebie, jak to zwykle robił w takich chwilach, ale w ostatnim momencie przypomniał sobie, że nie może tego zrobić i zatrzymał rękę na oparciu kanapy za jej plecami. Obrócił się lekko w jej stronę i zmierzył spojrzeniem pogrążoną w półmroku twarz. — Mogę cię pocałować na powitanie, czy to będzie bardzo nie na miejscu? — zapytał, uśmiechając się półgębkiem.

    🫠

    OdpowiedzUsuń
  56. Nie można powiedzieć, że był zaskoczony, bo prawda była taka, że właśnie czegoś takiego się spodziewał, ale i tak zabolało. Zabolała świadomość, że nie chciała być przez niego całowana, że nie chciała, żeby się zbliżał. Było tym gorzej, że gdy ostatnio się widzieli, mógł swobodnie ją przytulać i nie bał się, że zostanie odepchnięty. Tylko utwierdzało go to w przekonaniu, że popełnił błąd, dając jej czas, którego wydawało mu się, że potrzebowała. Powinien naciskać. Powinien do niej dzwonić, pojawiać się… Nie dać szansy na to, żeby się rozmyśliła. Nie chciał, żeby życie z nią stało się pasmem strachu przed kolejnym pozwem i niepewności.
    — Okej, więc tego nie zrobię — odparł cicho, ale nie cofnął ręki z oparcia. Mógł jej nie dotykać, jednak chciał być blisko.
    — Więc od razu przechodzimy do rzeczy — westchnął, jednak dla odmiany nie zrobił tego złośliwie. Takiego pytania również się spodziewał, ale obstawiał, że padnie nieco później. No cóż, zasłużył sobie.
    Z wyraźnym zmęczeniem przejechał dłonią po twarzy i pokręcił głową. Na chwilę przymknął powieki, by zebrać myśli, ale szybko je otworzył i spojrzał na brunetkę. Był poważny. Bardzo poważny. Właściwie to był poziom powagi, który rzadko można było dostrzec u Arthura Morrisona, gdy przebywał ze swoją żoną. Chciał, żeby zobaczyła u niego szczerość.
    — Nie, nie sypiam z nią — odezwał się w końcu. — Sypiałem. Przez jakiś czas. Do tamtego dnia, kiedy całowaliśmy się na korytarzu. Nie mogłem tak dłużej. Chciałem zrobić ci na złość, ale to było zbyt męczące, bo ona nie jest tobą, Elle. Nikt nigdy cię nie zastąpi — wyjaśnił i odetchnął głęboko, gdy zaczęła mówić ponownie. Zaczęła narastać w nim złość. To wszystko było nie tak. Nie powinna tak myśleć, bo to nie była prawda. Ale jak miał jej to powiedzieć w taki sposób, żeby mu uwierzyła? Wiedział, jak to musi wyglądać. Wiedział, jak sam byłby wkurwiony i pełen wątpliwości, gdyby koło niej kręcił się jakiś facet, przecież oskarżył ją o to, że sypia z Butlerem, a tylko się przytulili na pożegnanie.
    — Wlazła do mojego mieszkania, bo musi mieć klucze. To był jeden z warunków opuszczenia odwyku. Nie mogę go zmienić, bo natychmiast wrócę do ośrodka. Ktoś musi mieć do mnie nieograniczony dostęp i mnie kontrolować. Osobiście wolałbym, żebyś to była ty, ale nie chciałem tego na ciebie zrzucać zaraz po wyjściu, kiedy nie było między nami dobrze. A telefon zostawiłem na biurku, bo brałem prysznic i już ją za to opierdoliłem. Wiem, że to brzmi żałośnie, ale tak wygląda sytuacja. To był zbieg okoliczności — mówił cicho, przez cały czas na nią zerkając. — Pomyśl o tym przez chwilę. Gdybym nie chciał z tobą być, dlaczego tak bardzo bolałby mnie ten pozew? I tak nie widuję teraz dzieci, więc to nie była kwestia tego. Elle, chcę z tobą być. Chcę o nas walczyć. Tylko… Myślałem, że potrzebujesz czasu — przyznał i zacisnął wargi. Na samą myśl o tym skurwysynie dostawał białej gorączki. Na całe szczęście już niedługo miał nie żyć. Wystarczyło sfinalizować transakcję. — Porównujesz to, że mój telefon odebrała Lily do tego, co zrobił ci Butler? — spytał szeptem przez zaciśnięte gardło.

    🙃

    OdpowiedzUsuń
  57. — Nie — pokręcił lekko głową. Nachylił się nad stolikiem i wziął do ręki swój kubek. Upił spory łyk kawy, chociaż w tej chwili musiał przyznać, że przydałoby mu się coś mocniejszego. Nie chciał rozmawiać ze swoją żoną na temat sypiania z inną kobietą, ale zdawało się, że muszą przeżyć ten etap, żeby móc zostawić go za sobą. Więc zamierzał być absolutnie szczery, bo właśnie to jej obiecał. — Pierwszy raz, kiedy się pokłóciliśmy pod domem. Wtedy, kiedy myślałem, że wróciłaś z randki z Butlerem — wyjaśnił, odstawiając kubek z powrotem. Opadł plecami na oparcie i przetarł dłonią wyraźnie zmęczoną twarz. Westchnął ciężko ze zrezygnowaniem i spojrzał na Elle niemalże przepraszająco.
    — Nic na to nie poradzę. Takie są zasady. Zawnioskuję o zmianę opiekuna, może poproszę Nigela, ale do tego czasu... — urwał, żeby resztę dopowiedziała sobie sama. — Ale wiesz, że ja też mam coś do powiedzenia, prawda? A to między Lily i mną już dawno jest skończone. Chociaż właściwie nie było czego kończyć, bo to nie było żadne uczucie. Moje serce od dawna jest zajęte — wzruszył lekko ramionami, jakby mówił o czymś oczywistym. Bo dla niego to było oczywiste. Elle była jedyną kobietą, którą pokochał w swoim życiu. Czuł, że to nie ulegnie zmianie, więc nie było w ogóle o czym mówić, chociaż rozumiał, skąd brały się te wątpliwości. Przecież właśnie się przyznał, że z kimś sypiał, gdy było między nimi źle. Sam również miał różne podejrzenia i nawet tego przecież nie ukrywał. To właśnie przez jego przekonanie o jej romansie pieprzył się z Lily. Gdyby nie wyszedł wtedy przed dom i jej nie zobaczył, wiele rzeczy mogłoby wyglądać zupełnie inaczej.
    — Elle — zaczął cicho i obrócił się lekko na siedzeniu. Delikatnie ujął jej ręce w swoje, gładząc kciukami jej nadgarstki. Przez chwilę po prostu patrzył w jej oczy, tak jak wyobrażał sobie, że będzie to jeszcze robił podczas tych samotnych nocy, gdy tęsknił za swoją rodziną. — Nie jesteś i nigdy nie byłaś dla mnie zabawką. Jeśli chcemy kogoś traktować w tych kategoriach, to była nią Lily. Ale nie ty, nigdy, rozumiesz? Kocham cię, nie wolę nikogo innego. Cokolwiek się między nami wydarzy… Zawsze będę należał do ciebie. To w sumie żałosne, ale wiem, że wystarczy jedno twoje słowo, żebym wrócił do ciebie na kolanach — wyznał, ściskając nieco mocniej jej dłonie. — Nie dam ci spokoju. Już raz popełniłem ten błąd. Myślałem, że potrzebujesz czasu, przerwy ode mnie, że sama w końcu się odezwiesz, ale już teraz wiem, że to nie jest dobry pomysł, bo dochodzisz do błędnych wniosków. Więc więcej tego nie zrobię i cię nie zostawię. Mieliśmy odbudowywać nasz związek, a nie go kończyć — powiedział i po chwili zastanowienia objął kobietę ramionami, przyciągając ją do siebie. Pozostawił jej nieco wolnej przestrzeni, żeby w razie potrzeby mogła wysunąć się z jego objęć, niemniej jednak potrzebował ją teraz przytulić i zamierzał z tego korzystać tak długo, jak mu na to pozwoli. — Zaufaj mi, proszę — wyszeptał w jej włosy, na koniec całując ją w czubek głowy.

    🥺

    OdpowiedzUsuń
  58. — Tak. Przyrzekam na dzieci — odpowiedział bez wahania, patrząc przy tym prosto w jej ciemne oczy. Nie musiał się zastanawiać, choć samo przyrzekanie na dzieci wydawało mu się nieco dramatyczne. Ale nie kłamał, więc równie dobrze mógł powiedzieć to, czego od niego oczekiwała Elle.
    Szczerze mówiąc, zastanawiało go, co będzie dalej. Domyślał się, że brunetka nie przejdzie do porządku dziennego nad informacją, że Arthur sypiał z inną kobietą, ale nie wiedział, jak to będzie wyglądało. Jego żona czasami potrafiła być nieprzewidywalna. Znał ją dość dobrze, ale zdarzało się, że potrafiła go zaskoczyć. I miał wrażenie, że teraz przyjdzie jeden z tych momentów, w których nie wiedział, co stanie się dalej.
    — Więc uwierz. Wiesz, że nigdy cię nie okłamałem — powiedział, zerkając na nią z góry, ale po chwili znowu do siebie przytulając. Trochę bolało, że nie odwzajemniała tego gestu, ale nic na ten temat nie powiedział. Nie mógł jej do niczego zmusić, dlatego w końcu sam również się odsunął, opadł plecami na oparcie i wsunął ręce w kieszenie spodni. Wbił spojrzenie przed siebie, uważnie słuchając tego, co miała do powiedzenia. Kiwał powoli głową, dając znać, że przyswoił informacje. W sumie jej się nie dziwił. Również miałby różne myśli, gdyby jej telefon odebrał jakiś obcy facet.
    Różnica jednak polegała na tym, że Elle była poinformowana, kim dla Arthura jest Lily. Chciał czy nie chciał sponsorka naruszała jego prywatność i miała do tego pełne prawo. Fakt, telefonem przegięła, na to się nie umawiali, ale mogła wchodzić do mieszkania, kiedy chciała i sprawdzać go zawsze wtedy, gdy uznała to za stosowne. Elle doskonale o tym wiedziała.
    — Zawsze musimy mieć szczęście, nie? — westchnął ciężko i uniósł jedną rękę, żeby potrzeć dłonią czoło. — Zwykle biorę ze sobą telefon do łazienki, teraz go zostawiłem — uśmiechnął się kwaśno. Nie zamierzał jej przepraszać, nie zrobił nic złego. Był wściekły na Lily, bo swoim zachowaniem prawdopodobnie cofnęła kruchą relację między nim a Elle o kilka dobrych tygodni, jeśli nie miesięcy. Bo niby jak miał odzyskać zaufanie kogoś, kto wcale go nim nie darzył?
    — Jutro skontaktuję się z Nigelem — powiedział cicho. — Poproszę, żeby to on mnie pilnował. Ona przestanie być naszym problemem — stwierdził, a chwilę później zacisnął mocno wargi. Wbrew sobie poczuł kiełkującą w nim złość. Owszem, popełnił błędy, ale Elle również nie była święta i miała swoją niezbyt chlubną przeszłość. Najpierw go wykorzystała, potem sypiała z kimś innym, gdy była w ciąży z Morrisonem. Nie chciał jej tego wypominać, pogodził się z tym, ale w takich chwilach to do niego wracało i nic nie mógł na to poradzić.
    — Tylko sypiałem. I nie byliśmy wtedy razem — odezwał się w końcu. Miał na końcu języka wypomnienie jej pewnych rzeczy, ale ostatecznie nic nie powiedział. Nie chciał znowu się kłócić. — Wiem, że to tak nie działa. Ale chcę to wszystko naprawić i teraz tylko to powinno się liczyć. Ty… Pamiętasz, co czułaś, kiedy znalazłem twoje zdjęcia z Xanderem? — spytał, zanim zdążył ugryźć się w język. To naprawdę wyszło z jego ust bez udziału woli, jeszcze przed chwilą myślał o tym, że nie chce jej tego wypominać. — On nic dla ciebie nie znaczył, tak twierdziłaś. Tak samo Lily nic nie znaczy dla mnie. Oboje popełniliśmy błędy, Elle. Ale zawsze wracamy do siebie i nic innego nie powinno mieć znaczenia…

    😶

    OdpowiedzUsuń
  59. Skinął jedynie głową, bo w tej sytuacji chyba nie pozostało mu nic innego. Próbowała. Próbowała i to powinno mu wystarczyć. Były rzeczy, których po prostu nie mógł przyspieszyć i wymagać. Może gdyby nie dał wcześniej tak bardzo dupy, teraz mógłby mieć jakieś pretensje, ale miał na sumieniu po prostu zbyt dużo i tego małżeństwa nie dało się naprawić w jeden dzień.
    Zwłaszcza, że, jak widać, mieli dużo do przepracowania. Naprawdę starał się nie myśleć o przeszłości, nie wracać do tego, co w ich związku było złe i zwykle mu się udawało. Ale nie teraz. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że Elle obwiniała go o wszystko, a tak na dobrą sprawę oboje mieli całkiem sporo za uszami. Nie raz go zraniła, ale nigdy nie przeszło mu nawet przez myśl, żeby złożyć pozew o rozwód. Nie potrafiłby się z nią rozstać i nie walczyć o to co mieli. A ona to zrobiła, zwyczajnie się poddała.
    Nie, nie mógł myśleć o takich rzeczach. Przyszedł tu z założeniem, że spróbują się pogodzić, a nie kolejny raz się pokłócą.
    — W takim razie załatwione — powiedział i wyjął z kieszeni telefon. Napisał krótkiego smsa do Nigela, że ma do niego sprawę i chciałby się jutro spotkać. Tak naprawdę nie wiedział, czy jego psychiatra ma coś wspólnego z profilaktyką uzależnień, ale jeśli nie, zamierzał go poprosić, żeby znalazł kogoś, kto zastąpi Lily. Szczerze mówiąc, sam miał dość tej kobiety. Chyba za dużo sobie wyobrażała. Na początku jej obecność była wygodna, ale teraz, kiedy Elle wycofała pozew, Lily zaczęła Arthurowi przeszkadzać. A teraz przynajmniej miał pretekst, żeby się jej pozbyć, w dodatku oficjalnymi kanałami.
    Schował telefon i ponownie spojrzał przed siebie. Wpatrywał się w ogród, dokładniej w miejsce, gdzie kiedyś planowali z Elle, że pojawi się basen. Obecnie stała tam piaskownica dla dzieci i na razie nie zapowiadało się, żeby miało to ulec zmianie.
    — Tak — odezwał się w końcu. Z trudem wracał pamięcią do tamtego dnia, nie chciał o tym myśleć, tak samo jak o przeszłości. Fakt, to był dzień, w którym Elle postanowiła wycofać pozew. Ale to był również dzień, w którym Arthur dowiedział się, że jego żona została zgwałcona. I dzień, w którym zdał sobie sprawę, że byłaby zdolna odebrać mu dzieci, chociaż nigdy ich nie skrzywdził. Właściwie jego codzienność i tak wyglądała, jakby rozprawa jednak doszła do skutku, a on przegrał. Nie mieszkał w swoim domu, nie widywał żony, nie widywał dzieci… Był rozwodnikiem bez rozwodu, samotnym facetem z rodziną. Jeśli się nad tym zastanowić, to było jeszcze bardziej przykre niż orzeczenie sądu, bo Elle i tak doprowadziła do tego, że się wycofał. — Nie chcę się kłócić — stwierdził, przenosząc spojrzenie na brunetkę. — Ani rozpamiętywać. Powinniśmy iść na terapię i porozmawiać o tym ze specjalistą — dodał nieco bardziej ugodowo. — Co ty na to?

    😌

    OdpowiedzUsuń
  60. Zerknął na nią z ukosa, nie do końca dowierzając, że naprawdę się na to zgadzała. Kiedy ostatnim razem zaproponował terapię, wyszedł z domu z pozwem rozwodowym w rękach. Owszem, wyglądało na to, że Elle zmieniła podejście, w końcu ostatecznie się nie rozstali i wyglądało na to, że jednak będą walczyć o ten związek, ale mimo wszystko nie spodziewał się, że bez żadnej dyskusji przystanie na propozycję pójścia do terapeuty.
    Zdał sobie sprawę, że przygląda jej się zbyt długo. Potrząsnął krótko głową i ponownie sięgnął po swoją kawę, żeby wypić ją do końca. To nie była wystarczająca dawka kofeiny, najchętniej poszedłby do kuchni, żeby zrobić sobie jeszcze jedną, ale wolał nie nadużywać jej gościnności. Mógłby spróbować ją przekonać do pozwolenia mu zostać na noc, ale to by chyba było zbyt wiele i za szybko, prawda? Czuł się trochę tak, jakby na nowo zaczynali swój związek, a wówczas z pewnością nie forsowałby nocowania tak wcześnie.
    — Cieszę się, że się zgadzasz — odezwał się w końcu, uznając, że wypada coś powiedzieć i posłał jej lekki uśmiech. I naprawdę się cieszył.
    Odstawił pusty kubek i popatrzył na Elle z przechyloną na bok głową. Zastanawiał się, czy to nie jest swego rodzaju pułapka. Naprawdę chciała, żeby z nimi wyjechał? Czy może to był jakiś podstęp? Może chciała pomachać mu przed oczami szansą na wyjazd tylko po to, by potem stwierdzić, że ma się trzymać z daleka? Dawniej nie podejrzewałby swojej żony o taką nikczemność, ale sytuacja między nimi uświadomiła mu, że Elle nie jest jedynie dobra. Ma w sobie zło i dość sporo pomysłów na to, w jaki sposób je ujawnić. Zresztą nie tylko ona, Arthur wcale zdawał się nie być lepszy, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak wiele przykrych słów powiedział jej w tym czasie. Teoretycznie zostawiał przeszłość za sobą, ale praktycznie dusił to wszystko w sobie, żeby w ostatecznym rozrachunku i tak dać temu jakieś ujście. To nie było okej.
    — Jak już ustalę wszystko z Nigelem, porozmawiam z nim na ten temat. Co prawda powinienem trochę podgonić z pracą, ale… Jeżeli chcesz, żebym pojechał z wami, to bardzo chętnie — uśmiechnął się szczerze, patrząc na nią błyszczącymi z radości oczami. Po chwili jednak nimi wywrócił i cicho westchnął. — Nikt z nami nie pojedzie, a już w szczególności nie ona — powiedział pewnym tonem. Pech chciał, że akurat w tym samym momencie rozdzwonił się jego telefon. Spojrzał na zegarek i zacisnął wargi w wąską linię, gdy dostrzegł imię Lily. Nie miał najmniejszego zamiaru odbierać, więc zablokował urządzenie. Cokolwiek miała mu do powiedzenia, mogła sobie to wsadzić w dupę.
    — Możemy tak sobie po prostu posiedzieć? I może się poprzytulać? — zapytał, przenosząc całą swoją uwagę na Elle. Jego telefon znowu się rozdzwonił, więc wyjął go z kieszeni, ale tylko po to, żeby całkowicie wyłączyć urządzenie. Rzucił go na stolik i opadł z powrotem na oparcie. — Niech się pierdoli — wymamrotał pod nosem i przełożył rękę za plecami brunetki. — Brakuje mi ciebie — oznajmił, przyglądając się jej pogrążonej w półmroku twarzy.

    🥺

    OdpowiedzUsuń
  61. — Nie masz pojęcia, jak wiele to dla mnie znaczy — odparł szczerze, przyglądając jej się z delikatnym, niemal niezauważalnym uśmiechem. Nie miał pojęcia, czy terapia w czymkolwiek pomoże, chociaż oboje byli przykładem na to, że może zdziałać cuda. Nie liczył, że natychmiast naprawią swój związek po jednej wizycie, ale żył nadzieją, że dostaną od specjalisty odpowiednie narzędzia, żeby pracować nad tym, by było między nimi lepiej. Bardzo pragnął, by potrafili to zrobić sami, ale tym razem wydarzyło się zbyt wiele i nie potrafił o tym nie myśleć.
    — Naprawdę mogłabyś? — zapytał, unosząc brew. — Nie chcę tego na ciebie zrzucać, już raz to zrobiłem i… — urwał i pokręcił lekko głową. Nie chciał wracać pamięcią do tamtego czasu. Wyjazd na odwyk wiele go kosztował. Pewnie nigdy nikomu nie będzie potrafił wyjaśnić, jak bardzo wiele. — Muszę podgonić z pracą. Poświęcam na to całe dnie i sypiam po trzy godziny, a i tak się nie wyrabiam. Przyniosłem ci wtedy najpilniejsze projekty, na resztę miałem więcej czasu, więc je zostawiłem, ale teraz ten czas się kończy, do tego doszły nowe zlecenia i… Jezu, jestem w ciemnej dupie — jęknął cicho i przetarł dłońmi zmęczoną twarz, odginając głowę do tyłu. Nie chciał się nad sobą użalać, zwłaszcza, że sam to na siebie sprowadził, ale nadmiar obowiązków zaczynał go przytłaczać. Dlatego tak chętnie przystał na propozycję wyjazdu. Musiał odpocząć choć przez kilka dni. — Twoja pomoc wiele by ułatwiła — przyznał.
    Prychnął cicho na jej sugestię. Ale miała rację, dlatego otworzył okienko wiadomości i wystukał krótki tekst, że jest teraz z żoną i ma się świetnie. Po tym wyłączył telefon.
    — Niech się pierdoli — powtórzył z jawną niechęcią. Teraz, gdy widział światełku w tunelu, jeśli chodziło o relację z Elle, obecność Lily wkurwiała go jeszcze bardziej. — Jestem zajęty — zauważył, nie poświęcając sponsorce ani jednej myśli więcej.
    Trwał nieruchomo, zastanawiając się, czy Elle wykona jakikolwiek ruch. Kiedy tak się stało, powoli wypuścił powietrze przez nos i objął ją ramieniem, przytulając do swojego boku. Z ulgą obrócił głowę i przyłożył wargi do czubka jej głowy. Oddychał głęboko delikatnym, znajomym zapachem szamponu i tak bardzo żałował, że nie będzie mógł wąchać go przez całą noc we wspólnym łóżku, przytulając się do niej…
    Odsunął się lekko, by mogła odgiąć głowę. Sam również to zrobił i popatrzył w niebo. Ta chwila była słodko-gorzka.
    — Zawsze się udaje — wyszeptał, wodząc opuszkami palców po jej ręce. Przymknął powieki. — Bardzo tego chcę. Nie wyobrażam sobie, że miałoby być inaczej. Jesteście dla mnie najważniejsi, ty i dzieci. Jeśli nie ma was, nie ma też mnie — powiedział przez zaciśnięte gardło. — Mógłbym do nich na chwilę iść? Nie będę ich budzić, po prostu… Chciałbym je tylko zobaczyć.

    🥺

    OdpowiedzUsuń
  62. — Wiem, przepraszam. Nie chciałem cię ostrzegać, bo bałem się, że będę miał za dużo czasu, żeby się rozmyślić — wyjaśnił. Nie przypominał sobie, żeby jej wcześniej tłumaczył, dlaczego zachował się tak, a nie inaczej. Dopiero teraz bowiem zaczynał mieć wrażenie, że jakiekolwiek jego wyjaśnienia do niej dotrą. Chyba potrzebowali tego wieczoru. To było jak przełamanie pewnych barier między nimi i był wdzięczny, że się do niego odezwała. — Naprawdę chętnie z tego skorzystam — westchną i spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami. Uniósł dłonie, gdy odezwała się ponownie. Nie dziwił się jej przypuszczeniom, że mógłby zagrzewać ją do tego, żeby nie odpuszczała. W innej sytuacji tak właśnie by zrobił. Ale nie w tej. Wprawdzie Butler miał wkrótce przestać być problemem i to permanentnie, ale i tak się nie dziwił. — Nic nie mówię. Wiem, że wiesz. I to popieram — przyznał. — Pieprzyć pieniądze, niech się nimi udusi. Na twoim miejscu też bym zrezygnował. Zaryzykuję stwierdzenie, że gdybyś szła w zaparte, że dokończysz ten projekt… Chyba zaliczylibyśmy właśnie ostrą kłótnie na ten temat — powiedział, przytulając ją do siebie mocniej. Jakby chciał czuć, że Elle przy nim jest, że nigdzie sobie nie poszła, a to wszystko się nie rozmyło.
    — Wiem o tym, Morrison — odparł takim samym tonem, pozwalając sobie na połowiczny uśmieszek. — Ale nie mam na to czasu. Odeśpię jak już wszystkie projekty będą zamknięte — wyjaśnił.
    Roześmiał się cicho i ucałował ją w czubek głowy.
    — Dobrze, skarbie. Będę grzeczny — powiedział, puszczając jej oczko, a chwilę później zniknął w domu i poszedł do dzieci.

    Odliczał dni do wspólnego weekendu, jakby miał podczas niego dostać jakiś lek, który uratuje mu życie. Poważnie, wykreślał nawet kolejne cyferki w kalendarzu, a w chwilach kryzysu, gdy był tak zmęczony, że niemal przysypiał na stojąco, przypominał sobie, że niedługo będzie tam z Elle i dziećmi i wstępowały w niego nowe siły. Chociaż prawda była taka, że jechał już na oparach.
    Stanął na podjeździe i wysiadł z samochodu, przeciągając się krótko. Na jego twarzy pojawił się szeroki, promienny uśmiech, gdy kucnął i wyciągnął ramiona do biegnących ku niemu dzieci. Tak bardzo za nimi tęsknił… Pomyśleć, że na własne życzenie pozbawił się ich obecności.
    Wycałował ich małe buźki najczulej jak potrafił, a potem odstawił je na ziemię i pozwolił, żeby pobiegły rozejrzeć się po ogromnym terenie wokół domku na odludziu. Całe szczęście były w zasięgu wzroku i słuchu, przynajmniej na razie.
    — To jakaś zawoalowana propozycja? — spytał, przyglądając się Elle roziskrzonym spojrzeniem. Chciał ją pocałować na powitanie, ale obawiał się, że mógłby ją tym przytłoczyć, dlatego poprzestał na przytuleniu jej do siebie i ucałowaniu jej czoła. — Sama to wszystko wytargałaś? — westchnął ciężko, gdy jego wzrok padł na walizki. — Kochanie, wiesz, że jesteśmy tu na weekend, nie? — roześmiał się i odsunął, żeby podejść do bagażnika. Wyjął z niego niewielką sportową torbę ze swoimi rzeczami. I kilkoma prezentami dla dzieci. Nie chcieli ich z Elle rozbestwić, ale… Tak dawno ich nie widział, że nie mógł się powstrzymać. — Masz jakieś szczególne plany, czy będziemy improwizować? — zapytał, chwytając jej dłoń i prowadząc ją w stronę domku.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  63. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, który wpłynął na jego usta po usłyszeniu tych słów. Wiedział, że przed nimi długa droga. Wiedział, że minie dużo czasu, zanim uda im się to wszystko naprawić. Ale na ten moment najbardziej zależało mu na nadziei. A Elle swoim stwierdzeniem tchnęła w niego tę nadzieję. W końcu poczuł, że jeszcze może być dobrze, że wystarczy chcieć walczyć, żeby udało im się wygrać.
    — Racja. Daj znać, jak będziesz zdecydowana. Postaram się wymyślić coś fajnego — powiedział, puszczając jej oczko. Cóż, jeszcze nie miał konkretnego pomysłu, ale chciał zaszaleć na miarę LA. Oboje zasłużyli na trochę przyjemności i odstresowania. — Tak. Mam kilka typów, ale nie chciałem podejmować decyzji sam. Może jak dzieciaki pójdą spać i będziemy mieć chwilę dla siebie to razem przejrzymy? — zaproponował. Oczywiście mógłby zapytać Browna o jakieś rekomendacje, ale psychiatra miał przez niego wystarczająco dużo roboty. Został tymczasowym opiekunem Arthura, podczas gdy Morrison szukał kogoś innego. Pozbycie się Lily okazało się nie być tak proste jak zakładał, głównie dlatego, że stawiała opór. Doszło do tego, że musiał zablokować jej numer i zastanawiał się nad zmianą zamków, bo nie oddała mu klucza, twierdząc, że go zgubiła. Biorąc pod uwagę jego szczęście do wariatek, zaczynał się obawiać, że Lily jest następną.
    Nie chciał jednak mówić o tym wszystkim Elle. To miał być ich weekend, czas dla rodziny i na odpoczynek.
    Westchnął ciężko i powoli ruszył w kierunku domu, mając zamiar wprowadzić do środka walizki.
    — Może powinniśmy zastanowić się nad kupnem takiego domku i go urządzić. Mielibyśmy gdzie wyjeżdżać i odpocząć, a one nie musiałyby pakować ze sobą połowy zabawek — powiedział. To była luźna propozycja, aczkolwiek… Właściwie nie miałby nic przeciwko jakiemuś miejscu, w którym mogliby się całkowicie odciąć od świata. Mieszkali na przedmieściach, więc tłum i hałas nie były tak doskwierające, ale wciąż byli sąsiedzi. Tutaj było zupełnie inaczej.
    Uśmiechnął się i kiwnął głową.
    — Czy możemy uznać spanie za dobrą zabawę? — zapytał wesoło, chociaż w jego głosie przebrzmiała nuta powagi. Był zmęczony. Wykończony. Tęsknił za rodziną, ale potrzebował snu.
    Wprowadził walizki do środka, ale zostawił je przy wejściu. Postawił również przy ścianie swoją torbę i wbił spojrzenie w Elle, która ruszyła korytarzem w kierunku pokoi. Na usta samo cisnęło się pytanie, chociaż obawiał się, jaką usłyszy odpowiedź. Nie chciał spać bez niej. Zbyt wiele nocy spędził w pustym łóżku, tęskniąc za jej ciepłem i zapachem.
    Poszedł za nią, patrząc, jak zostawia walizki dzieci.
    — A może ja? Nie wiem, kiedy ostatni raz gotowałem ci spaghetti ze szpinakiem — uśmiechnął się lekko i oparł ramieniem o framugę. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej. — W jakiej konfiguracji chcesz spać? — zapytał prawie wprost, przechylając lekko głowę. Tak naprawdę pytanie w jego głowie brzmiało czy chcesz spać ze mną?, ale nie chciał, żeby poczuła, że na nią naciskał, bo wcale tak nie było. Po prostu… Tęsknił. Ale wybór należał do niej.

    🫠

    OdpowiedzUsuń
  64. Widząc, jak delikatny rumieniec wstępuje na jej policzki, Arthur uniósł lekko brew i przyjrzał się jej nieco uważniej. To było… Cóż, bardzo ciekawe. Szczerze mówiąc, przypomniała mu się sytuacja, gdy Elle pierwszy raz zjawiła się w jego mieszkaniu. Wybiegł wtedy spod prysznica i otworzył jej półnagi. Biorąc pod uwagę, jak krucha była wtedy ich relacja, starał się trzymać od niej z daleka i nie robić niczego, co mogłoby ją odstraszyć.
    Pod wieloma względami znowu znaleźli się w takim miejscu. Ich związek został poddany próbie, z której prawie nie wyszli obronną ręką, więc właściwie zaczynali od początku, a biorąc pod uwagę, jak bardzo Elle została skrzywdzona, nie chciał nawet jej za bardzo dotykać, żeby jej nie straszyć. Dlatego pytał o zgodę i jej nie całował, choć bardzo tęsknił za jej ustami.
    W każdym razie deja vu dało mu iskierkę nadziei. Nie na seks, byłby idiotą, gdyby tak myślał, ale na bliskość lub chociaż jej namiastkę. Musiał tylko dobrze to rozegrać.
    — Mógłbym wyobrazić sobie lepszy sposób na odpoczynek, ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma — powiedział, uśmiechając się jednym kącikiem ust. Wiedział, że lubiła ten uśmiech, więc zamierzał wykorzystywać go w ten weekend tak często, jak tylko się da.
    — Możemy kupić działkę i wybudować podobny. Nie jestem pewien, czy chciałbym sobie brać taką sprawę na głowę. To się może ciągnąć latami i pochłonąć dużo nerwów. A jak zaczniemy budowę, finansowo raczej wyjdziemy na to samo. Może nawet lepiej, bo odpuścimy sobie remont i od razu urządzimy go tak jak chcemy — zaproponował. — Skoro i tak będziemy wieczorem grzebać w internecie, możemy do tego dorzucić szukanie domku. Albo działki — dodał, a oczy mu rozbłysły. Potrafił to sobie wyobrazić. Gdy dzieci już zasną, wspólny wieczór na kanapie przed kominkiem z herbatą. Nawet jeśli był zmęczony, mógł odłożyć spanie na trochę później.
    — Jeśli mam do wyboru spanie i was… Jak widzisz, nie układam się do spania — mruknął, uśmiechając się i spoglądając na nią błyszczącymi z radości oczami. Naprawdę miał nadzieję, że ten wyjazd coś między nimi zmieni. Na lepsze. — Pewnie — wzruszył ramionami. Odetchnął głęboko, kiedy nadzieja nagle zgasła, zostawiając go z niczym oprócz rosnącej w gardle guli. Nie powinien być rozczarowany, w końcu doskonale zdawał sobie sprawę, że to wszystko będzie trudne i zabierze dużo czasu, zanim odzyskają choć namiastkę tego, jak było między nimi dawniej. Ale był. Bo tak bardzo za nią tęsknił, że to bolało fizycznie. Świadomość, że była tak blisko, a on nie mógł jej dotknąć była tak cholernie trudna…
    Przełknął gorzkie rozczarowanie i posłał jej lekki, wymuszony uśmiech.
    — Jasne, jak sobie życzysz — odezwał się. Starał się, by jego głos nie brzmiał na za bardzo zduszony. — Właściwie nie wiemy nawet, czy mamy wszystko co potrzebne, więc… Rozejrzę się — wskazał kciukiem za siebie, po czym obrócił się i ruszył w stronę kuchni, żeby przejrzeć szafki i lodówkę. Nigel był uprzedzony, a gosposia miała uzupełnić zapasy, ale nie przypominał sobie, żeby dali znać, czego konkretnie potrzebują, więc niewykluczone, że będą musieli improwizować. — Chcesz kawę? — zawołał, wchodząc do kuchni.

    🤭

    OdpowiedzUsuń
  65. — W takim razie zbudujemy taki sam. Na jakimś odludziu, jak tutaj. Chyba, że znajdziesz jakiegoś dobrego prawnika, który to ogarnie. Wtedy możemy przemyśleć tamten — odparł, stawiając na kompromis. Osobiście uważał, że ostatnimi czasy mają stresu w nadmiarze i nie chciał brać sobie na głowę takich rzeczy, jak nieuregulowane sprawy spadkowe zupełnie obcych ludzi, ale skoro Elle była gotowa podjąć ryzyko, zamierzał jej na to pozwolić i się nie wtrącać. — Możemy to jeszcze przemyśleć, nie musimy podejmować decyzji już teraz — uśmiechnął się ciepło, wzruszając ramionami.
    Naprawdę chciał odpuścić. Nie zamierzał z czymkolwiek naciskać, bo domyślał się, że dla Elle to trudne. Tęsknił za nią, ale kim by był, gdyby tego nie przełknął dla jej komfortu? Została skrzywdzona i to wcale nie tak dawno temu, rozumiał, że potrzebowała czasu. Ale dla niego to również nie było łatwe, dlatego wolał się wycofać i pilnować, żeby nie zranić jej jeszcze bardziej.
    W pierwszej kolejności otworzył lodówkę i zaczął przeglądać poupychane na półkach produkty, zastanawiając się, co mogliby z tego ugotować. Nie dotarł nawet do jednej trzeciej, kiedy usłyszał za sobą głos Elle. Obrócił się i spojrzał na nią z nieskrywanym zdziwieniem.
    — Ale… Co? — wymamrotał, nie rozumiejąc, o co jej właściwie chodzi. Zamknął lodówkę i obrócił się przodem do brunetki, powoli do niej podchodząc, gdy wciąż mówiła. — Jak ostatnio zapytałem, czy mogę cię pocałować, to tego nie chciałaś, więc uznałem, że… — urwał, bo ona kontynuowała, więc jej na to pozwolił. — Elle… Elle, ja wcale… — mówił, czując, że zaczyna kiełkować w nim złość. Nigdy nic takiego nie powiedział, a oni niemal się rozwiedli. Powrót do tego, co było wcześniej, był niemożliwy, więc wydawało mu się logiczne, że muszą na nowo znaleźć drogę do bliskości, chcieć jej oboje i zrobić to wszystko powoli. W dodatku gwałt, który nakazywał Arthurowi zwolnić jeszcze bardziej. Nie chciał robić nic, czego Elle by sobie nie życzyła.
    I widać to też nie było dobre rozwiązanie. Jakby szukała sobie pretekstu, żeby do czegoś się przyczepić i pokłócić. A on nie po to tu przyjechał. To miał być przyjemny weekend, podczas którego odpoczną. Nie zamierzał dać jej się sprowokować i toczyć awantur, które sprawią, że któreś z nich pożałuje tego wyjazdu i zawinie się z powrotem do Nowego Jorku.
    Zanim się zorientował, pokonał całą dzielącą ich odległość i stał tuż przed Elle, patrząc na nią z góry. Znajomy zapach jej perfum uderzył w jego nozdrza, a on poczuł ze zdwojoną mocą, jak bardzo za nią tęsknił. Widział ją, stała przed nim, a on nie mógł pozbyć się tego uczucia. Chciał jej dotykać, chciał ją przytulać. Chciał się nie bać, że ją tym od siebie odstraszy albo jeszcze gorzej, skrzywdzi ją.
    Nie pozwalając sobie na jakieś głębsze przemyślenia, ujął jej twarz w dłonie, nachylił się i wpił się w jej wargi tak mocno, że miał wrażenie, iż niemal je zranił. Pragnął przelać w ten pocałunek całą swoją tęsknotę, chociaż wiedział, że to niemożliwe, bo tęsknił za nią tak bardzo, że to bolało fizycznie. Nie odsunął się, póki nie zabrakło mu tchu. Dopiero wtedy oderwał się od jej ust i oparł swoje czoło na jej czole, oddychając płytko i szybko.
    — Powiedz mi, czego ode mnie oczekujesz. Po prostu powiedz, proszę — szepnął i musnął wargami czubek jej nosa.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  66. Nie wiedział, czy dobrze robi. Tak naprawdę się bał. Przerażało go, że mógłby zrobić jej krzywdę, że mógłby posunąć się do czegoś, czego Elle nie chciała, co obudziłoby w niej traumę.
    Ale pocałował ją bez wahania. Bo jej potrzebował. I tęsknił. A bycie daleko było bolesne. Kiedy całowali się ostatnim razem, zdjął im obojgu obrączki. To też bolało. Teraz jego obrączka tkwiła na palcu i nie zamierzał jej ściągać. Założył ją po wyjściu z sądu, kiedy doszli do wniosku, że nie chcą się rozwodzić. Choć wówczas Elle się do niego nie odzywała, on cały czas miał nadzieję. I nadzieja się opłaciła, bo dzięki niej mógł teraz stać w kuchni w domku położonym na odludziu i trzymać jej twarz w swoich dłoniach.
    — Dobrze — szepnął, odwzajemniając spojrzenie. Gładził kciukami jej policzki, oddychając głęboko znajomym zapachem, który po tylu latach niezmiennie był jego ulubionym. — Nigdy więcej o nic takiego nie zapytam. Ale powiedz mi, jeśli coś będzie dla ciebie niekomfortowe. Natychmiast się wycofam — mówił cicho, patrząc na nią poważnie. Oparł swoje czoło na jej czole i przymknął powieki. — Nigdy — potwierdził. Kiedy zarzuciła mu ręce na kark, zsunął swoje po jej ciele i owinął je wokół jej pasa, przyciągając ją do siebie. Wtulił twarz w ciemne włosy i po prostu tak stał, nie zamierzając się ruszać tak długo, jak Elle tego nie chciała. — Kocham cię. Jesteś dla mnie najważniejsza — szepnął w jej szyję i musnął skórę wargami, ale nie miało to w sobie żadnego erotycznego podtekstu. Zrobił to czule, najczulej, jak potrafił.
    — Ja też chcę! — usłyszał piskliwy krzyk od strony wejścia do domku, a Thea wpadła do pomieszczenia jak burza i objęła drobnymi rączkami ich nogi. Za nią kroczył Matty z kępką trawy w rękach. Widząc, że wszyscy się tulą, wypuścił swoją zdobycz i również podbiegł od drugiej strony, robiąc dokładnie to samo, co starsza siostra. — Tato! Chcę na ręce! — zawołała dziewczynka, podskakując w miejscu i patrząc w górę na tulących się rodziców. Arthur zachichotał pod nosem i niechętnie odsunął się od brunetki, po czym ukucnął i przygarnął do siebie dzieci. Podniósł się z nimi na rękach, stękając cicho. Byli ciężsi niż zapamiętał. To mu uświadomiło, jak wiele ominęło go na własne życzenie. Dopiero wtedy zauważył, że Matty urósł kilka dobrych centymetrów, a Thea miała dłuższe i prostsze włosy. Zmieniali się, a on tego nie widział. Był idiotą. Jebanym kretynem.
    — Buziak dla mamy — zarządził i nachylił się nad ukochaną, składając pocałunek na jej ustach. Thea i Matty dołączyli do niego, całując ją w policzki. — I idziemy obejrzeć prezenty — dodał, prostując się.
    — Prezenty? — oczy Thei rozbłysły.
    — Nie wspomniałem? Ojej, coś takiego — westchnął z udawanym smutkiem i ruszył na poszukiwanie swojej torby.

    Powrót do hałasu i bałaganu, które wiązały się z dziećmi był jak powrót do domu po długiej samotnej wędrówce. Co nie znaczyło, że nie był zmęczony. Z ulgą zamykał drzwi do pokoi, kiedy dzieci w końcu zasnęły. Od tak dawna ich nie usypiał, że mimo wyczerpania, chętnie skorzystał z możliwości zrobienia tego. Po wszystkim przeszedł do salonu, przysiadł na podłokietniku kanapy i opadł do tyłu, układając głowę na kolanach Elle. Nie pytał o pozwolenie. Przecież nie chciała pytań.
    — Kupmy tamten domek — odezwał się, chwytając jej lewą dłoń w obie swoje. Ułożył ją na swojej klatce piersiowej i zaczął bawić się smukłymi palcami, spoglądając w górę na twarz kobiety. — Od kiedy o nim przypomniałaś, nie mogę przestać o tym myśleć.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  67. Uśmiechnął się szeroko, a jego oczy rozbłysły, kiedy nazwała go myszką. Brakowało mu tego pieszczotliwego przezwiska, dobrze było je usłyszeć. Tak samo jak ja ciebie też. To nie było to samo co kocham cię, ale ja ciebie też było już bliższe celu, niż niemówienie tego wcale. Uwielbiał to słyszeć, uwielbiał mieć świadomość, że po tym wszystkim ona wciąż go kochała i wyglądało na to, że są na dobrej drodze do naprawienia swojego małżeństwa. Niczego więcej nie potrzebował.

    Spojrzał na jej twarz i zamruczał cicho w reakcji na jej palce wplecione w jego włosy. Uwielbiał, kiedy to robiła. Im dłużej to trwało, tym mocniej zaczynał odpływać. Był naprawdę padnięty, nic więc dziwnego, że kiedy zrobiło mu się wygodnie, natychmiast poczuł się senny. Walczył jednak ze sobą, bo choć chciał w końcu odpocząć, jeszcze bardziej chciał spędzić w spokoju czas ze swoją żoną.
    — Moglibyśmy… Wybudować podobny. Albo nawet taki sam. W internecie na pewno są zdjęcia — mruknął, przenosząc spojrzenie na jej palce, którymi nieustannie się bawił. Obracał je, uważnie oglądał, zdejmował pierścionki i zakładał je na inne palce tylko po to, żeby za chwilę wróciły na swoje miejsce. Na koniec uniósł jej dłoń do swoich ust i długo, delikatnie ucałował jej wnętrze. Następnie przeciągnął się lekko, przymykając powieki. Mieli przejrzeć terapeutów i ewentualnie domki, ale chyba nie miał na to siły. Chciał po prostu tak poleżeć. Rozkoszować się jej obecnością, ciepłem i przyjemnym zapachem.
    — To prawda, ale jeśli mam wybrać między spaniem a siedzeniem tu z tobą, zawsze wybiorę ciebie — odpowiedział, posyłając jej lekki uśmiech. Po chwili jednak cicho westchnął i otworzył oczy, ponownie na nią spoglądając. Zagryzł dolną wargę, zastanawiając się, czy powinien ponownie poruszać ten temat. Wolał jednak jasną sytuację. Spędzili razem dzień, dokładnie tak jak chciała. Dał jej czas na zastanowienie się, a oni wciąż nie rozpakowali swoich toreb. Musiał przyznać, że chętnie poszedłby chociaż pod prysznic, a nie wiedział nawet, gdzie zostawić swoje rzeczy.
    — Nie chcę naciskać, ale zastanowiłaś się nad spaniem? — spytał w końcu niemal na wydechu. Przytulił do siebie jej rękę, wodząc palcami po przedramieniu. — Chodzi mi tylko o to, że chciałbym się rozpakować. I może wskoczyć pod prysznic. Masz rację, jestem zmęczony, może uda mi się chociaż trochę w ten sposób rozbudzić. Mieliśmy w końcu przejrzeć tych terapeutów i tak dalej… — urwał i jeszcze raz zamknął oczy, czekając na odpowiedź. Jaka by ona nie była, zamierzał się dostosować. Owszem, tęsknił za nią, ale nie chciał, żeby czuła się niekomfortowo i nie chodziło o gwałt, a po prostu o ich małżeństwo. O to, że tak długo byli daleko od siebie.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  68. Westchnął ciężko, kiedy przyjaciółka powiedziała o odczuwaniu złości. Potrafił ją zrozumieć, ponieważ nadal pamiętał, jak bardzo to miotanie się i toczenie bitwy z własnymi myślami było wyczerpujące. Kiedy zaś zasugerowała, że nie musieli rozmawiać na ten temat, tylko przecząco pokręcił głową. Nie miał nic przeciwko temu, żeby kontynuować, chyba że to Villanelle miała w pewnym momencie powiedzieć dość. Wtedy będzie potrafił to zrozumieć, ponieważ czasem wałkowanie w kółko tego samego tematu nie niosło ze sobą niczego dobrego. Czasem, tak po prostu, trzeba było zając głowę czymś innym.
    Uśmiechnął się z pobłażaniem, kiedy Elle zapytała, czy przypadkiem wszystkiego nie zepsuła. Niekoniecznie chciał zareagować w ten sposób, ale to było silniejsze od niego – nie mógł nic poradzić na to, że brunetka w tym momencie przywodziła mu na myśl małe dziecko, które najpierw zburzyło babkę z piasku, a teraz bardzo tego żałowało. To porównanie samo pojawiło się w jego głowie i Jerome bardzo chciałby postawić tę babkę z piasku na nowo, nawet za nią, ale to nie było takie proste.
    — Elle… — tchnął w następnej chwili, podczas gdy kobieta mówiła dalej. Odepchnął się od kuchennego blatu, skrócił pomiędzy nimi dystans i bez pytania o pozwolenie, zamknął Villanelle w swoich ramionach. — Podobno tylko głupi ludzie się nie boją — wymruczał, wsparłszy podbródek na czubku jej głowy. — A strach, choć tak bardzo go nie lubimy, jest zupełnie naturalny. Usiądź i raz jeszcze zastanów się nad tym wszystkim — zasugerował, nie wypuszczając jej z objęć. — Jak będziesz się czuła, kiedy się rozwiedziecie. I jak będziesz się czuła, kiedy zdecydujesz się to odkręcić i dać Arthurowi szansę. I nie, nie myśl przez chwilę o dzieciach. Pomyśl o sobie. Bo twoje dzieci muszą mieć szczęśliwą mamę. I szczęśliwego tatę — podkreślił. Dopiero teraz odsunął się od niej, ale tylko na wyciągnięcie ramion. Palce delikatnie zacisnął na ramionach przyjaciółki i pochylił głowę, szukając z nią kontaktu wzrokowego.
    — W życiu niestety nic nie jest pewne i na nic nie ma gwarancji. Dziś może być dobrze, a jutro wszystko może się posypać — westchnął i lekko wzruszył ramionami. — I nigdy nie będziesz w stanie tego przewidzieć, nigdy nie dowiesz się, co czeka cię kolejnego dnia. To trudne, nie móc niczego brać za pewnik. Ale o tym, co będzie dalej, przekonasz się, robiąc dopiero kolejny krok. Wiesz, po czym ja poznaję, że robię dobrze? Że podejmuję słuszną decyzję, w zgodzie ze sobą? — zagadnął, bo też pomyślał, że może tą podpowiedzią cokolwiek jej ułatwi.
    — Jakkolwiek ta decyzja nie byłaby trudna i czegokolwiek by nie dotyczyła, czuję spokój. Mimo że dalej wcale może nie być łatwiej, wręcz przeciwnie, to myśląc o tym konkretnym wyborze, jestem spokojny.
    Uśmiechnął się blado i odsunął, przerywając pomiędzy nimi kontakt fizyczny, jakby tym sposobem chciał jej zapewnić potrzebny do namysłu dystans. Nie lubił podejmować decyzji – czy ktokolwiek to lubił? – ale tylko w ten sposób mógł sterować własnym życiem, a nie chciał, by to dryfowało donikąd.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  69. — Możemy — przyznał i uśmiechnął się lekko, nie otwierając oczu. — Jak już wszystko będzie w porządku i wrócimy do normalnego funkcjonowania. Wtedy możemy zafundować sobie domek — dodał, uśmiechając się szerzej. Rozchylił lekko powieki, obdarowując ją zmęczonym, ale szczęśliwym spojrzeniem. — Moglibyśmy sami go zaprojektować. Wszystko od podstaw. Będzie dokładnie taki, jak sobie wymarzymy — dodał i ponownie zamknął oczy. Wzruszył lekko ramionami, słysząc o Brownie. Ich kontakt siłą rzeczy znowu się nieco zacieśnił, choć Arthur musiał przyznać, że nie tęsknił za wizytami u psychiatry, wolał Nigela jako kumpla. Nie wiedział, na ile wypożyczenie kluczy do domku było z jego strony przyjacielską przysługą, a na ile po prostu chciał wiedzieć, gdzie Morrison się znajduje i z kim, żeby mieć go jak na widelcu. Szczerze mówiąc, nie zamierzał pytać. — Pewnie tak. Ale wynajmę potem sprzątaczkę, żeby nie ponosił przez nas jakichś większych kosztów — mruknął.
    Drgnął lekko, gdy dłoń brunetki zaczęła się przesuwać. Miał gęsią skórkę, bo to było przyjemne. Bardzo przyjemne i takie… Znajome. Nie pamiętał, kiedy ostatnio dotykała go w taki sposób. Nie ruszał się, jakby nie chciał jej spłoszyć. Pragnął, żeby to trwało jak najdłużej. Chyba w pewnym momencie zaczął nawet lekko odpływać, ale jej cichy głos sprowadził go z powrotem na ziemię.
    — Dobra, nie będę dyskutował, bo naprawdę nie mam na to siły — stwierdził z ciężkim westchnieniem.
    Wyczekując jej odpowiedzi, przestał nawet na moment oddychać. Bał się, że mu odmówi. Uszanowałby to, dostosowałby się do jej decyzji, ale naprawdę cholernie pragnął zasnąć dzisiejszego wieczoru z nią w swoich ramionach. Tak bardzo za nią tęsknił, że świadomość, iż ma ją obok siebie, a nie może się do niej zbliżyć, zapewne bolałaby wręcz fizycznie. Samo myślenie o tym bolało.
    A potem przestało, bo dotarł do niego sens jej słów i na jego usta sam wpłynął uśmiech. Ponownie ujął jej dłoń w swoją i przycisnął do swoich warg, składając na palcach czuły pocałunek.
    — Dziękuję — wychrypiał, spoglądając w górę na jej twarz. Jego oczy zdawały się lekko iskrzyć, gdy tak jej się przyglądał. — Dobra, dobra, ale na pewno! Nie możemy tego odkładać w nieskończoność — mruknął i westchnął. — Kiedy mi tak dobrze na tobie — jęknął, sięgając dłońmi do tyłu, żeby chwycić ją za udo, jakby poprawiał sobie poduszkę i się przeciągnął. — Dobra, już wstaję — burknął niezadowolony. Podniósł się z ociąganiem, a stanąwszy nad Elle, nachylił się szybko i oparł jedną ręką o kanapę. — Kocham cię, moja królowo — wymruczał z uśmiechem i skradł jej szybkiego buziaka, po czym ruszył po swoje rzeczy.
    Dopiero kiedy leżał w łóżku w samych spodniach dresowych zdał sobie sprawę, że Elle może nie czuć się zbyt komfortowo z jego nagim torsem, ale nie miał siły się już ruszyć, więc zostawił wszystko jak było. Sama przecież mówiła, że miał ją traktować normalnie, a właśnie w taki sposób spał w domu. Zawsze mógł też poprosić, żeby podała mu jakąś koszulkę, ale nie chciał, żeby znalazła niespodziankę, którą dla niej miał, więc zrezygnował z tego pomysłu.
    Chyba już przysypiał, leżąc na brzuchu i wtulając się w poduszkę, kiedy usłyszał jej kroki. Otworzył jedno oko i poprawił się lekko, śledząc ją wzrokiem.
    — Nie mogę zasnąć — wymamrotał w materiał i zamknął powiekę, krzywiąc się z niezadowoleniem.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  70. Nie potrzebował więcej jako zachętę, jego głowa natychmiast zaczęła pracować nad domkiem. Próbował jak najdokładniej przypomnieć sobie tamten i rozłożyć go na czynniki pierwsze, żeby odwzorować go jak najlepiej. Gdyby miał ze sobą laptopa lub tablet, zacząłby natychmiast tworzyć. O tym jednak nie pomyślał wcześniej, więc musiał pozostać przy wyobraźni. Zmęczenie od razu mu przeszło, chociaż wiedział, że nie utrzyma się zbyt długo na powierzchni. Nie przyjął wystarczająco dużej dawki kofeiny, bo zakładał, że uda mu się w końcu wyspać, więc jego umysł zasnuwała lekka mgła, a powieki były ciężkie i szczypały.
    — A widziałaś tę trawę, którą nasz syn przyniósł? — roześmiał się i obrócił głowę, ale z tej pozycji nie mógł dostrzec kilku kępek, które Matty cały dzień okazjonalnie przynosił z ogrodu. — Jestem leniwym skurwielem i nie chce mi się tego ogarniać — przyznał z łobuzerskim uśmieszkiem, kierując wzrok z powrotem na brunetkę. — Dobra, trzymam cię za słowo — ostrzegł, celując w nią palcem, zanim zwlókł się z kanapy.
    Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu na widok swojej koszulki. Rzadko dostrzegał, by Elle kradła mu ubrania, a może nie zwrócił na to uwagi. W każdym razie robiło mu się ciepło na sercu, gdy tak na nią spoglądał jednym okiem. Czyżby chciała czuć jego zapach? Czy to oznaczało, że za nim tęskniła? Mówiła mu to niejednokrotnie, ale biorąc pod uwagę, jak długo się do niego nie odzywała, miał delikatne wątpliwości co do prawdziwości tych słów. Fakt, że ubierała do snu jego koszulkę jakby przesunął jakąś zapadkę w jego umyśle i w końcu uwierzył w pełni.
    — Na pewno — wymamrotał i ponownie zamknął oczy, ale tylko na czas, gdy układała się pod kołdrą. Obrócił lekko głowę i poprawił poduszkę, którą obejmował ramionami, po czym znowu rozchylił powieki. — Wiem. To naprawdę nie twoja wina. Chociaż może trochę twoja, bez ciebie miałem problem ze snem — wyszeptał. Byli na totalnym odludziu, przed domem nie było nawet ulicznych lamp, których światło mogłoby wpadać przez okna, więc jedynym, co jako tako oświetlało teraz Elle, było światło księżyca. Dostrzegał jedynie ogólny zarys jej twarzy i dwa ciemniejsze punkty, w których miejscu były oczy. Praktycznie pozbawiony zmysłu wzroku słyszał ją inaczej, jej zapach był intensywniejszy, a ciepło jej ciała bardziej przyciągające. Brunet obrócił się na bok przodem do Elle i wyciągnął przed siebie rękę. Delikatnie musnął opuszkami palców jej policzek, po czym ułożył na nim dłoń i pogładził kciukiem ciepłą skórę. — Nigdy więcej ode mnie nie odchodź — szepnął i przysunął się do niej na łóżku. Objął ją ramionami i przyciągnął do siebie, przytulając mocno. Powoli wypuścił powietrze z płuc, składając czuły pocałunek na czubku jej głowy. Poczuł się tak, jakby wszystko znalazło się na swoim miejscu. Nikt nie był w stanie jej zastąpić. — Dobranoc, skarbie — wymruczał, zanim zaczął odpływać.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  71. — Cały dzień to robił — powiedział ze śmiechem i roześmiał się jeszcze głośniej na widok jej miny. — Powiedziałem, ale uparł się, że przynosi ją, żeby mama mogła ugotować zupę — parsknął cicho. — Jutro mu pokażę, że może zrobić taką zupę na zewnątrz z piachu w wiaderku, spokojnie — machnął dłonią i spojrzał na nią z przymrużonymi oczami. Czy ona sugerowała to, co myślał, że sugerowała? Nie powiedział jednak na ten temat ani słowa. Obawiał się bowiem, że mogłaby zareagować podobnie jak wtedy, kiedy spytał, w jakiej konfiguracji będą spać. Mieli za sobą cudowny, spokojny dzień, nie chciał tego psuć. Tęsknił za domem, bardzo chciał wrócić i mieć ich wszystkich na co dzień, tak jak wcześniej, ale wiedział, że musi dać jej czas, a pewnych rzeczy po prostu nie przeskoczą.
    — Nie pozwolę. Zawsze znajdę do ciebie drogę — wyszeptał, wodząc opuszkami palców po jej kręgosłupie. Jej ciepło i znajomy zapach sprawiły, że natychmiast zaczął odpływać. Resztkami świadomości zakodował, że coś do niego mówi, ale nie potrafił rozróżnić poszczególnych słów i zrozumieć ich sensu. Nie był nawet pewien, czy mu się to nie śni, postanowił, że zapyta ją o to jutro.
    Zamruczał z niezadowoleniem, kiedy Elle się poruszyła, ale był tak rozespany, że nie miał siły otworzyć oczu ani przytulić jej mocniej, żeby nie mogła wstać, więc po opuszczeniu przez nią łóżka przygarną do siebie ciepłą jeszcze kołdrę i wtulił się w materiał, znowu odpływając. Miał sporo do nadrobienia, jeśli chodziło o sen, więc nie obudziła go krzątająca się Elle, dzieciaki ani zapach kawy. Dopiero delikatny pocałunek sprawił, że Arthur drgnął i otworzył oczy w wyraźnej panice. Odzwyczaił się od tego, że ktoś obok niego jest, a odwyk… Cóż, pozostawił po sobie pewien ślad na jego psychice i to nie tylko w postaci trzeźwości. Byli tam różni ludzie. Niektórzy spokojni, nastawieni na leczenie, tak jak on. Inni zachowywali się jak psychole. Nie raz budził się i widział nad sobą twarze wykrzywione w gniewie, nie raz musiał się bronić przed czyimiś pięściami, nie raz rozglądał się po pokoju i okazywało się, że nie ma połowy jego rzeczy, bo ktoś postanowił je sobie przygarnąć. Dużo czasu zajęło mu uśpienie w sobie czujności, którą wypracował na oddziale, ale taka pobudka znienacka sprawiła, że natychmiast poczuł rosnącą panikę. Rozejrzał się niespokojnie, ale odetchnął głęboko, gdy dostrzegł pochylającą się nad nim Elle. Do jego nozdrzy dotarł zapach kawy i odrobinę się rozluźnił.
    — Dzień dobry — wymamrotał i przetarł powieki pięściami. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie, że spędzali weekend w domku Nigela i spali z Elle w jednym łóżku. Dopiero wówczas pozwolił sobie na połowiczny uśmieszek i obrócił się z powrotem na bok, obejmując kobietę ramionami. — Jebać kawę — odparł i pociągnął ją za nogi nieco w dół. Do jego uszu dotarł łoskot, kiedy laptop zsunął się z łóżka i uderzył o podłogę. Podniósł głowę i spojrzał na urządzenie, które wyglądało na całe, więc nieszczególnie się tym przejął. — I terapeutów. Chodź tutaj — polecił i znowu szarpnął ją w dół, po czym objął ramionami w pasie i przyciągnął do siebie. Obrócił się na plecy, przetaczając się razem z Elle tak, że wylądowała na nim. — Jak się dzisiaj ma moja cudowna, piękna żona? — zapytał z szerokim uśmiechem.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  72. — Tak… Tak, wszystko okej — wymamrotał zachrypniętym, wyraźnie zaspanym głosem. Odsunął jedną rękę od oka i spojrzał na Elle trochę przepraszająco, jakby wstydził się swojego zachowania. Westchnął cicho, ciężko. Obiecał, że nic więcej nie będzie przed nią ukrywał, prawda? — Po prostu… Na odwyku byli różni ludzie, a pokoi nie wolno było zamykać na klucz, więc zdarzało się, że ktoś robił mi nieprzyjemną pobudkę. Zapomniałem, że już tam nie jestem — wyjaśnił i uśmiechnął się lekko, uspokajająco.
    Roześmiał się, słysząc jej pisk, ale nic sobie z niego nie robił. Ułożył się nieco wygodniej na poduszce i oparł ręce na biodrach Elle, wpatrując się w nią z uśmiechem. Jej ciemne włosy łaskotały go w policzki. Tęsknił za tym. I za takimi porankami.
    — Tak, przy dzieciach trochę złagodniałem — odpowiedział i podążył rękami w górę jej ciała, przez ramiona, aż dotarł do dłoni, pod które wsunął swoje dłonie. Splótł ze sobą ich palce, nie przestając się uśmiechać. Miał ochotę kolejny raz obrócić się gwałtownie razem z nią i przyszpilić do materaca swoim ciałem, ale wiedział, że to byłaby przesada. — Mi też. Wszystko było na swoim miejscu — wymruczał zadowolony. — Na pewno jest lepiej niż było. Pewnie jeszcze trochę mi to zajmie, ale jestem na dobrej drodze. Jeśli twoja propozycja pomocy jest aktualna, raczej w końcu się uda — wysunął ręce i opuścił je w dół, ponownie umieszczając je na biodrach brunetki. Nie mógł się zdecydować, w którym miejscu jej dotykać. Jego dłonie zdawały się nienasycone.
    Zmrużył lekko oczy, przyglądając jej się podejrzliwie. Nie przypominał sobie niczego takiego. Gotowanie zupy z piasku i trawy owszem, ale poszukiwanie skarbów…
    — Moja cudowna piękna żona musi mieć w takim razie dużo inwencji twórczej, bo nie mam pojęcia, czego mielibyśmy szukać — odpowiedział. — Zastanowię się. Jeśli będzie grzeczna… — uśmiechnął się szerzej i wychylił się, żeby trącić nosem jej nos. Opadłszy z powrotem na poduszkę, przyjrzał jej się z zaciekawieniem. Musiał przyznać, że brzmiało to nieźle. — Okej, łaskawie się zgadzam — westchnął, udając, że wcale nie jara się tym bardziej, niż zapewne będą ich dzieci. Arthur najczęściej był stary duszą, ale potrafił odnaleźć w sobie trochę dziecka. Dlatego uwielbiał składać z Matty’m lego czy rysować z Theą. Sprawiało mu to niesamowitą frajdę, bo po prostu sam wówczas świetnie się bawił. — Musimy przegrzebać szafki i poszukać pianek. Ognisko bez pianek to nie ognisko — rzucił i przymknął na chwilę powieki, wtulając policzek w jej dłoń. — Tak, kochanie. Jestem z wami, więc od razu mi lepiej — szepnął i sięgnął jedną ręką jej twarzy, otwierając oczy. Delikatnie wplótł palce w jej włosy tuż nad karkiem i przyciągnął ją do siebie, żeby złożyć na miękkich wargach czuły pocałunek. Zamruczał z zadowoleniem i lekko go pogłębił. Odsunął się dopiero, gdy zabrakło mu tchu i popatrzył na nią błyszczącymi oczami. — Tęskniłem za takimi porankami — wyznał.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  73. Skinął głową i odwzajemnił delikatny uśmiech, nakrywając jej dłoń swoją. Miała rację, było już po wszystkim. Co więcej, ich zachowanie wskazywało na to, że szli ku czemuś lepszemu. Chciał tak myśleć. Chciał odzyskać Elle i dzieci. Chciał, żeby było jak dawniej. Oczywiście nie łudził się, że tak po prostu zapomną o tym, iż prawie się rozwiedli, ale chyba potrafił z tym żyć. I miał nadzieję, że Elle również.
    — Tęskniłem za nimi, więc nie zajmie mi to dużo czasu — powiedział, przyglądając jej się uważnie. Nie chciał się kłócić i drążyć, dlatego nie skomentował nutki fałszu w jej śmiechu. Zamiast tego skupił się na czymś innym, lepszym. — Nie martw się, jak już weźmiemy się za moje projekty, nie będziesz miała czasu się nudzić. Trochę tego jest — westchnął ciężko i zamruczał z uznaniem, czując jej palce w swoich włosach. Przymknął powieki z przyjemności. — Gdzie pojechać? — rzucił, zanim jego mózg przetworzył, o co mogło chodzić brunetce. Dopiero po chwili zrozumiał, o czym mówiła i lekko zesztywniał. Chciała tam iść? Chciała znaleźć się z nim sam na sam w jednym pomieszczeniu? — Nigdy — odezwał się, otwierając oczy. Wpatrywał się w nią z zaciśniętymi zębami i wyraźnym napięciem. — To znaczy… Pojadę z tobą. Ale na pewno nie pójdziesz tam sama. Nie znajdziesz się beze mnie w pobliżu tego człowieka. Wiem, że jesteś silną i samodzielną kobietą, ale to nie podlega dyskusji — wyrzucił z siebie, oddychając szybko. Na samą myśl, że mogłaby iść do Butlera bez niego czuł strach zmieszany z furią. — Mogę iść za ciebie. Obiecuję, że go nie zabiję. Ani nie uszkodzę. Nie narażę się — powiedział, spoglądając prosto w jej ciemne oczy. Wszystko w nim krzyczało, że nie zgadza się z własnymi słowami. Chciał go uszkodzić. Chciał go, kurwa, zabić, najlepiej brutalnie, ale nie mógł iść do pierdla. Miał żonę i dzieci, nie mógł reszty życia spędzić w zamknięciu za zabicie takiego ścierwa jak Butler.
    — Głównym skarbem? — powtórzył, a jego oczy rozbłysły. — Jak myślisz, bardzo mnie znienawidzą, jeśli wygram i wezmę ten skarb? — zapytał ze śmiechem. Podobał mu się ten pomysł i aż żałował, że nie był równie kreatywny. Nawet nie pomyślał o jakichś bardziej złożonych rozrywkach, jadąc tu nastawiał się na spokojny weekend, zabawę z dziećmi przed domem i dużo spania. — Dobrze, że chociaż jedno z nas myśli o czymś więcej niż lenistwo — westchnął, obejmując ją mocno ramionami i wodząc opuszkami palców jednej dłoni po jej kręgosłupie. Uśmiechnął się i przymknął oczy, gdy Elle się w niego wtuliła.
    — Nie wiesz, jak dobrze to słyszeć — wyszeptał, poważniejąc. — Nigdy bym cię nie skrzywdził, Elle. Kocham cię, jesteś przy mnie bezpieczna — obiecał i zadrżał delikatnie, czując jej wargi na swojej nagiej skórze. Nie chciał jej wprawiać w dyskomfort, ale był tylko facetem. Facetem stęsknionym za swoją żoną nie tylko w kontekście obecności i związku, ale również jej ciała. Wiedział jednak, że na razie żadna związana z seksem bliskość nie wchodzi w grę, przynajmniej, póki ona sama nic nie zainicjuje, dlatego kiedy zaczął twardnieć od samego jej ciepła i bliskości, szybko obrócił się na bok i przytulił brunetkę do siebie, trzymając jednak biodra najdalej od niej, jak to tylko możliwe. Żeby nie poczuła. — Jak myślisz, kiedy potwory sobie o nas przypomną? — wymruczał w jej włosy.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  74. Również się roześmiał i przeczesał palcami jej ciemne włosy, ciesząc się, że w końcu może to robić bez obaw, że ją odstraszy. Choć wciąż był zaspany i nie myślał do końca jasno, chłonął ją. W każdy możliwy sposób. Wzrokiem, dotykiem, węchem, słuchem… Na nowo oswajał się z tym, jak intensywnie na niego działała, mimo upływu lat.
    — Myślę, że jest pani warta każdych pieniędzy, pani Morrison, nawet jeśli miałbym płacić pani z własnej kieszeni — odpowiedział z zadowoleniem, kontynuując tę ich małą grę. — Ewentualnie mogę również zapłacić w naturze. Masaż… Albo cokolwiek sobie pani zażyczy, jestem otwarty na propozycje — dodał, uśmiechając się kącikiem ust i puszczając jej oczko.
    Odetchnął głęboko, wodząc spojrzeniem po jej twarzy. Zacisnął zęby i jedną ręką nie przestając śledzić krzywizny jej kręgosłupa, drugą przeniósł na jej twarz. Ułożył dłoń na ciepłym policzku, gładząc kciukiem miękką skórę.
    — Kochanie… — zaczął, czując wyrzuty sumienia, że doprowadził ją do takiego stanu. Nie chciał jej denerwować. To miał być przyjemny poranek, a widok jej łez wcale nie był przyjemny. — Obiecuję, że nic mu nie zrobię. Powinienem. Powinienem go zabić gołymi rękami. Ale tego nie zrobię, bo masz rację, wiem, że on mi tego nie daruje. A nie mogę cię stracić. Po prostu… Będę spokojniejszy ze świadomością, że nie poszłaś tam sama. Proszę… Pozwól mi iść ze sobą. Albo… Nie wiem, jeśli nie chcesz, żebym ja tam szedł, weź ze sobą Jerome’a. To twój przyjaciel, prawda? Nie pozwoli cię skrzywdzić — powiedział, niedowierzając, że takie słowa w ogóle wydobyły się z jego ust. Nie chciał, żeby szła tam bez niego. Ale był gotów na kompromis, bo tak naprawdę nie był pewny, czy zdołałby się powstrzymać przed zmienieniem twarzy Butlera w krwawą miazgę. Nie zrobił tego jeszcze, bo był do bólu świadom, że nie wywinąłby się z tego tak łatwo, a dopiero odzyskał rodzinę. Więzienie nie było opcją. — Pomogę ci. Cokolwiek zechcesz. Tylko nie idź tam sama, proszę — wyszeptał, zakładając za jej ucho kosmyk ciemnych włosów.
    — Więc powiedz mi co to jest, nie będę taki niecierpliwy — poprosił z uśmiechem, choć jego głos wciąż był lekko ściśnięty i zachrypnięty od emocji. Wziął kilka głębokich oddechów. Nie chciał, żeby to wyglądało w ten sposób. Nie teraz, nie dzisiaj, nie tutaj.
    Nie przestając jej tulić, przymknął powieki i wsłuchał się w jej cichy głos. Wsunął nos w jej włosy i zaciągnął się mocno ich zapachem, zacieśniając uścisk ramion wokół jej ciała.
    — Ja ciebie też — wyznał równie cicho. — Robiłem i mówiłem rzeczy, które temu przeczyły, ale nigdy tak nie myślałem. Czułem się zraniony i chciałem zranić ciebie, nie powinienem. Przepraszam — odchylił lekko głowę i odwzajemnił spojrzenie, ponownie odnajdując dłonią jej policzek. — Jesteś miłością mojego życia. Nikogo wcześniej nie kochałem. Zawsze byłaś tylko ty — uśmiechnął się lekko i pokręcił głową. — Masz rację. Szybko, muszę powiedzieć teraz coś głupiego — roześmiał się, ale nic nie przychodziło mu do głowy, więc po prostu przez kilka długich sekund na nią patrzył, aż w końcu nachylił się i złożył na jej ustach pocałunek, z początku delikatny, ale im dłużej trwał, tym głębszy się stawał. Kiedy zabrakło mu tchu, przygryzł jej dolną wargę i odsunął się z błyszczącymi oczami. — Mam dla ciebie prezent — wymruczał, trącając nosem jej nos. — Ale nie chcę się od ciebie odsuwać.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  75. Jego oczy rozbłysły, a sam Arthur wziął nieco głębszy oddech i poszerzył uśmiech, gdy zdał sobie sprawę, co takiego robią. A ewidentnie flirtowali. Miał w końcu jedną specjalność, którą Elle uwielbiała, a gotowanie tego dania zazwyczaj kończyło się w jeden sposób. Świadomość tego, co się między nimi działo była nadzwyczaj miła, choć w tym momencie dość trudna, Arthur bowiem i tak miał problem ze swoją męskością, która reagowała na bliskość Elle, a nie chciał jej niczym przytłaczać. Z cichym westchnieniem przesunął się nieco niżej, niby przypadkowo odsuwając od niej biodra.
    — Da się zrobić — stwierdził, powoli przesuwając dłonią po jej boku. — Jestem pewien, że pani zasmakuje, moja żona nigdy nie narzekała. Właściwie podejrzewam, że na tym daniu opiera się całe nasze małżeństwo. Przez żołądek do serca i te sprawy, rozumie pani — mruczał z połowicznym uśmieszkiem. Tak bardzo pragnął, żeby się nie wycofała. Wiedział, że nigdy już nie będzie normalnie i dużo czasu zajmie, zanim będą w stanie zbliżyć się do siebie jak wcześniej, ale z całego serca chciał, żeby się go nie bała. Żeby ich mały flirt nie budził w niej żadnych negatywnych odczuć. Żeby po prostu… Czuła się przy nim dobrze…
    — Elle… Nie. Nie mogę pozwolić na to, żebyś była z nim sam na sam. Już raz… Już raz to zrobiłem — wydusił, czując pieczenie w gardle i pod powiekami. Był na siebie wściekły. Żałował, że nie rozegrał tego inaczej. Że nie został z nią wtedy na korytarzu. Tyle cierpienia mógłby wszystkim zaoszczędzić, gdyby nie odnalazł w sobie pokładów honoru i wykorzystałby jej chwilową słabość… — Proszę. Pozwól mi być przy sobie. Obiecuję… Boże, obiecuję na grób moich rodziców, że nic mu nie zrobię — wyszeptał i znieruchomiał na moment, czując drżenie jej ciała. Czekał, aż się odsunie, stał się wyczulony na każdy jej ruch mogący świadczyć o tym, że chce wyplątać się z jego objęć. Był na to gotowy, więc… Cóż, zaskoczyła go, kiedy nic takiego się nie wydarzyło. Objął ją więc mocniej ramionami i przycisnął do swojego torsu, tuląc i oddychając głęboko jej zapachem. — Nie puszczę. Jestem przy tobie, kochanie — szepnął do jej ucha. Skinął lekko głową i uśmiechnął się, ale uśmiech dość szybko zniknął z jego twarzy. Ten pocałunek był bardziej gorzki niż słodki, ale cieszył się, że Elle go odwzajemniła. — Ja też tego chcę — przyznał i pogłaskał kciukiem jej skórę tuż pod okiem. Pocałował ją jeszcze raz, znacznie delikatniej niż poprzednio, ale po zakończeniu pieszczoty nie odsunął się do końca. Oparł czoło na jej czole i przymknął powieki. — To bilet do Genewy — odezwał się cicho. — Nie ma konkretnej daty, możesz… Możemy go wykorzystać w ciągu roku. Wiem, że wyjazd tam to twoje największe marzenie i uznałem, że spełnienie go byłoby teraz bardzo na miejscu — uśmiechnął się delikatnie, spoglądając na Elle z niewielkiej odległości. — Obiecałem, że kiedyś cię tam zabiorę i chciałbym to w końcu zrobić.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  76. Lekka atmosfera już dawno się rozpłynęła, a Arthur patrzył na nią tak, jakby było mu to dane pierwszy raz. Ona go przepraszała? Zamrugał oczami, nie do końca rozumiejąc sens jej słów. Dlaczego w ogóle to robiła? Przecież… Przecież nie miała za co go przepraszać. To on zawinił. To on odesłał ją tamtego wieczoru z powrotem do Butlera, pozbawioną obrączki i z informacją, że facet powinien dać jej po tym spokój.
    — Ty mnie przepraszasz? — spytał cicho z wyraźnym niedowierzaniem. — To ja powinienem to robić. Ale obawiam się, że nigdy nie uda mi się przeprosić wystarczająco. Ja… Gdybym wiedział… Zabrałbym cię stamtąd, Elle — wyszeptał i wziął głęboki, drżący oddech. Tak bardzo chciał cofnąć się w czasie i zrobić wszystko inaczej. Wiedział, że zastanawianie się co by było, gdyby nie miało sensu, przeszłości nie dało się zmienić, ale nie potrafił przestać. — Tak bardzo cię przepraszam, kochanie. Że tego nie zrobiłem. Że pozwoliłem… — urwał i kiwnął energicznie głową. — Tak. Obiecuję. Nic więcej nie zrobię, po prostu będę. Dziękuję — szepnął i musnął wargami jej czoło, po czym przymknął powieki i wsunął nos w jej włosy. To miał być taki przyjemny poranek. Lekki, nieskomplikowany… Po prostu małżeństwo leżące w łóżku i korzystające z tego, że ich dzieci zajmują się sobą. Dlaczego nigdy nie było tak, jak planowali?
    — Jeśli tego właśnie chcesz — uśmiechnął się lekko, gładząc dłonią jej ciepły policzek. Już otwierał usta, żeby powiedzieć coś więcej, zapytać ją o to, co chciałaby zobaczyć w pierwszej kolejności na ich wcale nie tak małej wycieczce, kiedy odezwała się ponownie. Zmierzył wzrokiem jej twarz, a oddech niemal zamarł mu w gardle. Nie powinien aż tak bardzo wziąć tego do siebie, prawda? Miała w końcu rację, wiedział, że to było jej nastoletnie marzenie, nie raz o tym rozmawiali, a marzenia się zmieniają. Dorastali, poważnieli, ewoluowali jako osoby, a wraz z nimi założenia i plany, które życie weryfikowało. W ich przypadku częściej niż rzadziej.
    Ale z jakiegoś powodu zakładał, że ta jedna rzecz w jego ukochanej nigdy się nie zmieni. Że zawsze będzie marzyła o Genewie, aż w końcu któregoś razu uda im się tam polecieć i zobaczyć wszystko, co chciała. Przecież ją znał. Wiedział, czego pragnęła. Od lat kwestia wyjazdu i złożona przez niego obietnica były niezmienne.
    Dotychczas. Bo wyglądało na to, że zmieniło się znacznie więcej niż zakładał. Jakim cudem to przegapił? Dlaczego myślał, że ta jedna rzecz w jego żonie zawsze będzie pewna?
    — Tak, pewnie — odezwał się w końcu, porządkując myśli. — Dowolny kierunek, w dowolnym czasie w ciągu roku. Po prostu myślałem… — urwał i pokręcił lekko głową. Uśmiechnął się delikatnie, jednak ten uśmiech nie sięgnął jego oczu. Napadło go dojmujące wrażenie, że nie zna najbliższej mu osoby. To strasznie głupie, bo przecież tak naprawdę to wszystko nie miało większego znaczenia, to tylko jeden czynnik, ale… — Nieważne. Polecimy, gdzie zechcesz, Elle. To ty podejmujesz decyzję — stwierdził i ponownie ją do siebie przytulił.

    💔

    OdpowiedzUsuń
  77. [To były czasy! Jestem pewna, że Allia się do tej pory Scottowi śni po nocach, a on żałuje, że jej wtedy nad jeziorem nie pocałował ;)
    Chwilowo jestem obłożona wątkami, ale jak się trochę pogoda zjesieni, to się zgłoszę <3 ]

    Scott & Max

    OdpowiedzUsuń
  78. — Nie czuję się tak przez ciebie. Tylko przez siebie — odpowiedział szybko, nie odwracając spojrzenia od jej twarzy. Dlaczego to musiało się stać? Kolejna kłoda rzucona pod ich nogi, w dodatku w tak brutalny, bestialski sposób. Pragnął zabrać od Elle choć trochę bólu, który z pewnością odczuwała i żałował, że nie może tego zrobić, bo to nie działa w taki sposób. Musiał przyznać, że miał dość życia w taki sposób. Nigdy nie było im dane zaznać spokoju, nieustannie los się na nich wypinał, sprawdzając, jak wiele jeszcze mogą znieść. Dla Elle był gotów poświęcać się cały czas, ale to zaczynało go przerastać.
    Chociaż domyślał się, że jej było jeszcze trudniej i dlatego nie miał zamiaru pisnąć nawet słowem o swoich odczuciach.
    — Wiem — szepnął, chwytając jej twarz w swoje dłonie i gładząc kciukami ciepłe policzki. — Ale teraz mogę. Nigdy więcej nikt cię nie skrzywdzi. Obiecuję, skarbie. Nigdy — powiedział cicho i musnął ustami jej wargi, po czym ponownie mocno do siebie przytulił. Wiedział, że to nic nie da, że to tylko pusty gest, a dana przez niego obietnica nie jest w stanie cofnąć krzywd, które już się stały, ale chciał być przy niej. To jedno mógł zrobić.
    Zacisnął wargi w wąską linię i natychmiast pokręcił głową. Cóż, nie spodziewał się z jej strony… Rezygnacji z Genewy, tak można to ująć. Ale musiał to zrozumieć i uszanować. Był idiotą, bo coś założył. A życie nie raz mu udowodniło, że nie powinien mieć do niczego absolutnej pewności. Musiał tylko… Oswoić się ze świadomością, że jego żona się zmieniła. Ale to czyniło człowieka człowiekiem, prawda? Ludzie nieustannie się zmieniali. On też się zmienił. Kilka lat temu nie pomyślałby, że będzie w stanie pokochać kogoś na tyle, żeby stworzyć z tą osobą rodzinę, a teraz leżał z nią w łóżku, w domu bawiły się ich dzieci i nie wyobrażał sobie innego życiowego scenariusza.
    — Elle… — zaczął, ale mu przerwała. Wypuścił ją ze swoich ramion, nie chcąc jej przytłaczać, ale natychmiast podniósł się do siadu, gdy zrobiła to brunetka. Podążył za nią na materacu, siadając po turecku tuż obok i przyglądając jej się z rosnącymi wyrzutami sumienia. — Elle, kochanie… — spróbował ponownie, jednak znowu nie pozwoliła mu dokończyć. Opuścił nogi na podłogę, przysiadając na brzegu materaca, a jego dłoń wystrzeliła go przodu, żeby złapać kobietę za rękę i obrócić przodem do siebie. Chwycił również za drugą, a po chwili zastanowienia przeniósł ręce na jej biodra, ustawiając ją między swoimi nogami. Spojrzał w górę na jej twarz i pokręcił lekko głową. — Dasz mi coś powiedzieć? — westchnął i uśmiechnął się lekko kącikiem ust. — Przestań, dobrze? Polecimy, gdzie zechcesz. Wiedziałem, że Genewa to twoje marzenie, ale rozumiem, że to się mogło zmienić. Więc zastanów się, gdzie chciałabyś lecieć teraz i po prostu mi powiedz, gdy na coś wpadniesz. To nie jest powód do przepraszania — zauważył i oparł czoło na jej mostku, przymykając powieki. Objął ją ramionami w pasie, oddychając głęboko. — Nie odsuwaj się, proszę… Mogę jeszcze przez chwilę po prostu cię przytulać? Tak bardzo za tym tęskniłem — wyznał cicho.

    🥺

    OdpowiedzUsuń
  79. Arthur pierwszy raz od naprawdę długiego czasu znalazł się w sytuacji, w której absolutnie nie wiedział co zrobić. Zawsze miał jakiś plan. Zawsze starał się działać, nawet jeśli w międzyczasie okoliczności w jakiś sposób się zmieniały, a on musiał się dostosować. Znał Elle na tyle dobrze, że zwykle wiedział, co powinien powiedzieć lub zrobić, żeby wywinąć się z kryzysu, przynajmniej tak myślał.
    Ale teraz nie wiedział. Bo Elle się zmieniła. Widział to i czuł. Zmienił ją nie tylko gwałt, ale również Arthur. Nie był idiotą, nie łudził się, że jego wcześniejsze działania nie pozostawią po sobie żadnego śladu, ale nie miał pojęcia, jak to wpłynie na niego. Nie wiedział, że nie będzie potrafił sobie radzić w nowej sytuacji. Że nie będzie umiał znaleźć odpowiednich słów i zachować się tak, żeby jej nie odstraszyć ani nie zranić.
    Przez długi czas trwał więc w pozycji, na którą Elle mu pozwoliła. Wtulał twarz w jej brzuch, obejmował ją ramionami i starał się… Cokolwiek wymyślić. Nie coś, żeby było mu łatwiej. Raczej coś, co sprawi, że to dla niej wszystko będzie lepsze i łatwiejsze. Coś, co pokaże, że on zawsze będzie.
    — Ja też się tego boję — odezwał się w końcu cicho przez zaciśnięte gardło. Zaczął wodzić palcami jednej ręki po jej kręgosłupie, zbierając myśli. — Oboje się zmieniliśmy. Ja… Zrobiłem tak wiele rzeczy, które cię zraniły, Elle… Nie wybaczę sobie tego do końca życia i nie mam pojęcia, w jaki sposób ci to kiedykolwiek wynagrodzę. Ale będę się starał. Będę robił wszystko, żeby wciąż na ciebie zasługiwać, rozumiesz? Bo ja też nie chcę niczego psuć… A to chyba powinno wystarczyć. To, że oboje nie chcemy niczego psuć — mówił niemal szeptem, wciąż zaciskając powieki i się w nią wtulając. Wziął jeszcze kilka głębokich oddechów, zanim odsunął się lekko i podniósł ręce, żeby chwycić brunetkę za nadgarstki i przesunąć jej dłonie w kierunku swojej twarzy. Pocałował wnętrze najpierw jednej, potem drugiej, a potem uśmiechnął się lekko, zerkając w górę na jej twarz. Nie podobało mu się to, jak wyglądały w tym momencie jej oczy. Widok łez, które starała się powstrzymać, łamał mu serce. Nie chciał, żeby tak wyszło. Chciał przyjemnego poranka z równie przyjemną niespodzianką, a tymczasem…
    W jednej chwili podniósł się z miejsca i odsunął od siebie Elle, po czym udał się do swojej torby, która nie była do końca rozpakowana i leżała przy szafie. Chwilę w niej pogrzebał, aż w końcu między ubraniami znalazł bilety, które zamierzał jej wręczyć. Bez celu podróży, bez daty lotu. Zanim zdążył się rozmyślić, wyprostował się i obrócił przodem do kobiety, wyciągając przed siebie kolorowe kartoniki.
    A potem bez wahania rozdarł je na pół. Znowu stracił pieniądze, ale miał to gdzieś. Naprawdę miał to gdzieś tak długo, jak te pieprzone bilety miałyby być jakąkolwiek kością niezgody między nimi. Upuścił przedarte kawałki u swoich stóp i pokonał odległość dzielącą go od kobiety. Ujął jej twarz w dłonie i oparł czoło na jej czole.
    — Nie ma znaczenia, gdzie polecimy. Zrobimy to jak będziesz gotowa. I to ty kupisz bilety. Gdziekolwiek zechcesz. Albo nigdzie. Rozumiesz, Elle? Nie musimy lecieć do Genewy tylko dlatego, że myślisz, że jestem zły, że zmieniłaś zdanie, bo nie jestem. Przestań… Przestań się obwiniać. Błagam, kochanie. Jestem tu dla ciebie — ostatnie słowa wypowiedział, odsuwając się nieznacznie, żeby spojrzeć jej w oczy. — Kocham cię. Z Genewą czy bez. Kocham cię.

    🫠

    OdpowiedzUsuń
  80. Nawet jeśli ten weekend nie zaczął się zbyt dobrze, cała reszta była w porządku. Na tyle, że Arthur nie chciał wracać do Nowego Jorku i ponownie rozstawać się ze swoją rodziną, choć wiedział, że nie mogą zostać tu wiecznie. Dzieciaki dopiero odzyskiwały do niego zaufanie, czuł to bardzo wyraźnie i bolało go cholernie, że kiedy wyjadą z domku Browna, ten dystans między nimi znowu się pojawi, nie tylko w przenośni, ale również bardzo dosłownie. Nie chciał jednak naciskać. I tak zrobili spory krok, wiedział więc, że nie może tego zepsuć, choć całym sobą pragnął wrócić do rodziny, był na to gotowy. Musiał tylko zaczekać, aż Elle również będzie i mu o tym powie.
    Była jednak jedna rzecz, na którą naciskał i nie miał zamiaru odpuścić. Jego obecność na spotkaniu z Butlerem nie podlegała żadnej negocjacji i miał nadzieję, że Elle to uszanuje i da mu znać, kiedy będzie się do niego wybierać. Nie miał pojęcia, jak to wszystko będzie wyglądało, czy Arthur nie złamie swojej obietnicy i nie rzuci się na tego śmiecia, ale po prostu musiał tam być.
    Odetchnął więc z ogromną ulgą, kiedy Villanelle do niego zadzwoniła i powiedziała, kiedy się tam wybiera. Tego dnia przyjechał po nią i zadzwonił dzwonkiem, wsuwając ręce do kieszeni spodni i rozglądając się po ganku. Dziwnie było przychodzić do własnego domu jako gość i czekać, aż ktoś otworzy mu drzwi. Zresztą miał klucze, mógłby po prostu wejść, ale… Nie chciał naruszać prywatności ukochanej. Dlatego grzecznie stał i czekał, a kiedy w końcu mu otworzyła, obdarzył ją szerokim uśmiechem, na chwilę zupełnie zapominając o celu ich dzisiejszej podróży. Cieszył się, że ją widział i nie potrafił tego w żaden sposób ukryć. Uśmiech jednak szybko zbladł, a Arthur spojrzał prosto w jej ciemne oczy, szukając w nich… Czegoś. Prośby, żeby zajął się tym sam? Strachu? Wściekłości? Sam nie wiedział. Nie potrafił sobie wyobrazić, co musiała czuć ze świadomością, że idzie zobaczyć się z człowiekiem, który tak bardzo ją skrzywdził. Jednak to, czego był absolutnie pewien, to że będzie z nią przez cały ten czas.
    — Dzień dobry — odezwał się w końcu i nachylił się lekko, żeby musnąć jej wargi swoimi. Zaczekał aż będzie gotowa do wyjścia, po czym ujął jej dłoń w swoją i skierował się do auta. Otworzył jej drzwi od strony pasażera, okrążył samochód i zajął miejsce za kierownicą. Wpisał adres w nawigację, bo mimo wszystko nie znał drogi do biura Butlera zbyt dokładnie i wycofał z podjazdu, włączając się do ruchu. Po kilku minutach ponownie złapał Elle za rękę i splótł ze sobą ich palce, zerkając na brunetkę kątem oka. — Jak się czujesz? — zapytał cicho, gładząc kciukiem wierzch jej dłoni. Na moment zacisnął wargi, zastanawiając się czy mówić to, co chciał powiedzieć. Ale nie wybaczyłby sobie, gdyby nie zapytał. — Na pewno nie chcesz, żebym załatwił to sam?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  81. Wiedział, że to spotkanie będzie dla Elle trudne, ale nie wiedział jak bardzo. Zobaczył to dopiero w jej oczach i natychmiast zapragnął ukryć ją w swoich ramionach i ochronić przed całym złem tego świata. Z jednej strony rozumiał jej chęć zamknięcia pewnych spraw, on też nie potrafił zostawiać czegoś tak po prostu, ale nie mógł zrozumieć, dlaczego w tym przypadku nie chciała odpuścić. Ten człowiek ją skrzywdził. Tak mocno, że nie dało się bardziej, a Arthur nie umiał sobie wyobrazić, co Elle mogła czuć w związku z tym wszystkim. Wiele by dał, żeby wyperswadować jej ten pomysł z głowy i jechać tam samemu. Wystarczyłoby napisane na szybko pełnomocnictwo, żeby zajął się dokumentami, nie był pewien, czy już nie posiadał czegoś takiego, bo współpracowali ze sobą wiele razy. Nie musiałby nawet widzieć się z tym chujem, po prostu podpisałby odpowiednie papiery podsunięte mu przez sekretarkę i wszystko by się skończyło.
    Jednak znał swoją żonę na tyle, żeby wiedzieć, że gdy się na coś uparła, nie było łatwo wybić jej tego z głowy. Chociaż może powinien jeszcze spróbować? Przemówić jej do rozsądku, błagać, by nie budziła w sobie świeżej traumy widokiem tego człowieka…
    — Kochanie… — podjął cicho, zerkając z troską na jej twarz. Szybko musiał wrócić spojrzeniem do drogi, bo zbliżali się do skrzyżowania, ale nie puszczał jej dłoni. Uniósł ją do swojej twarzy i złożył lekki pocałunek na wierzchu, po czym, zamiast opuścić ich ręce z powrotem, przyciągnął je do swojej klatki piersiowej jako substytut przytulenia. — Proszę, po prostu… Po prostu tam nie idź — westchnął, gładząc kciukiem jej skórę. Zatrzymawszy się na światłach, pozwolił sobie na dłuższe spojrzenie na brunetkę. W jego oczach malowała się wyraźna troska. Ale nie litość. Gdyby ośmielił się popatrzeć na nią z litością, chyba przywaliłby w mordę samemu sobie. — Możesz mi napisać pełnomocnictwo, wszystko załatwię — podsunął i ponownie głęboko odetchnął. Odwrócił od niej wzrok, przez chwilę wpatrując się w światła, spojrzał na nią ponownie dopiero, gdy zadała mu pytanie. Zacisnął wargi w wąską linię i szybko popatrzył przed siebie, uparcie nie chcąc odpowiadać. Bo obiecał. I nie chciał łamać obietnicy. Ale nie chciał też kłamać, że jest pewien co do swojego ewentualnego zachowania, bo tak naprawdę nie miał pojęcia co zrobi, gdy ujrzy tego skurwysyna. Miał ochotę urwać mu łeb i nakarmić nim rybki w oceanie, nie był jednak idiotą. Nikt nie przeszedłby nad czymś takim do porządku dziennego, a nie mógł skończyć w więzieniu, bo miał żonę i dzieci. Co nie zmieniało faktu, że pragnął skrzywdzić Butlera. Zrobić coś, żeby ta imitacja mężczyzny zdawała sobie sprawę z tego, co go czeka, Arthur po prostu nie mógł tego zrobić swoimi rękami, nawet jeśli kurewsko mocno tego chciał.
    — Nie zrobię — odezwał się w końcu i powoli ruszył, bo światło zmieniło się na zielone. Ta obietnica wręcz go bolała. — Fizycznie będzie nietknięty — mruknął. Tak naprawdę miał swój mały plan, ale nie chciał zdradzać go Elle w obawie, że mogłaby wybić mu to z głowy. Na miejscu mieli się spotkać z prawnikiem, któremu Arthur dostarczył kopię umowy Elle z Wallence’m. Owszem, bezczelnie ukradł jej dokumenty, ale miał to w głębokim poważaniu. Nie mógł pozwolić, żeby po doznaniu tak ogromnej krzywdy z ręki tego zjeba wyszła z tego wszystkiego jeszcze ogołocona ze swojej pracy i pieniędzy. Mecenas miał poszukać jakichś kruczków i twierdził, że coś udało mu się znaleźć, a Arthur więcej nie potrzebował. — Obiecałem — przypomniał, ściskając mocniej jej palce.

    🤫

    OdpowiedzUsuń
  82. — Ale tego nie zrobisz — powiedział cicho, domyślając się odpowiedzi. I właśnie to przerastało jego pojmowanie w tej sytuacji. Nigdy nie znalazł się nawet blisko takiego cierpienia, nie wiedział, jak wówczas by się zachował, nie potrafił sobie nawet tego wyobrazić. Dlatego z jednej strony nie chciał naciskać, bo przecież nie mógł wejść w jej buty, ale z drugiej strony najchętniej zamknąłby ją w samochodzie i nie dopuścił do tego, żeby się zbliżała do tego śmiecia. — Gdybyś zmieniła zdanie, w każdej chwili możemy zawrócić. Wystarczy słowo, Elle — mruknął i ponownie ucałował wierzch jej dłoni, zanim pozwolił, by ich ręce spoczęły na siedzeniu tuż obok jej uda, wciąż splecione ze sobą, bo nie chciał jej teraz puszczać. Nie mógł tego zrobić.
    Westchnął głęboko i przymknął na chwilę powieki. Nie wiedział, co za chwilę od niej usłyszy, ale był absolutnie pewien, że ani trochę mu się to nie spodoba. Przejrzała go, prawda? Jak zwykle bezbłędnie odczytała między wierszami jego zamiary i wiedziała, że coś zrobił. Podejrzewał, że nie wiedziała co, ale wyczuła pismo nosem. A on chyba chciał, żeby zrozumiała, że nie zamierzał tak po prostu odpuścić, jakby w jakiś sposób próbował przygotować ją na to, co się za chwilę stanie. Bo nie zamierzał niczego odwoływać. Obiecał, że nie skrzywdzi Butlera osobiście, ale w żadnym momencie nie padła deklaracja, że nie zrobi tego czyimiś rękami. No i poza tym wszystkim wiedział, co potrafi jego żona. Była cholernie dobra w tym co robiła i nie zasługiwała na to, żeby ktoś potraktował w ten sposób jej pracę. I chciał ją do tego przekonać. Pokazać, że powinna walczyć o to, co zdążyła zrobić. Nie odezwał się jednak, póki nie znalazł miejsca parkingowego pod biurowcem. Zgasił silnik i obrócił się na siedzeniu, żeby spojrzeć na twarz brunetki. Wychylił się lekko i ujął jej twarz w swoje dłonie, gładząc kciukami ciepłe policzki.
    — Ja nic nie zrobię. Obiecałem. Zrobi to ktoś inny, już na nas czeka. Słońce… — urwał, szukając w głowie odpowiednich słów. — To wszystko zakończy się dzisiaj i będziesz mogła ruszyć dalej. Jeśli każesz prawnikowi się wycofać, on to zrobi, ale chcę, żebyś wiedziała, że masz wybór, bo on twierdzi, że znalazł w umowie zapis, który ratuje całą twoją pracę. Nie wiem o co chodzi, nie dopytywałem, ale wyjaśnił mi, że Butler coś przegapił i to jest furtka na twoją korzyść. Zasługujesz na to, żeby wyjść stąd dzisiaj jako wygrana chociaż w tej jednej kwestii, okej? — nie odrywał spojrzenia od jej oczu, szukając w nich czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że jego słowa ją przekonują. Wziął głęboki wdech i nachylił się jeszcze odrobinę, po czym musnął jej wargi swoimi i wrócił do poprzedniej pozycji. Wciąż jednak nie puszczał jej twarzy. — Obiecuję. Obiecuję, że nigdy więcej do tego nie wrócimy, jeśli sama nie będziesz tego chciała, bo wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim i zawsze będę cię wspierał. Ale kiedy będziemy tam szli, zastanów się nad pomocą prawnika. Nie musisz mi mówić, jaką podjęłaś decyzję, jak już tam wejdziemy albo go odeślij, albo zaproś do środka. Tylko tyle, o nic więcej nie proszę — ostatnie słowa wyszeptał. — Jak tylko będziesz gotowa — dodał jeszcze ciszej, zerkając na drzwi.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  83. Zacisnął wargi w wąską linię i wydał z siebie jedynie ciężkie westchnienie, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że w tej sprawie akurat nic nie wskóra. To była decyzja, którą tylko Elle mogła podjąć, a jego rolą było jedynie wsparcie. I nic nie mógł z tym zrobić, chociaż bardzo chciał zrobić naprawdę wiele.
    Słuchał jej słów z cholernie bolącym sercem. Ile by dał, żeby jej tego oszczędzić, a jeśli nie, to przeskoczyć do momentu, gdy to wszystko będzie już za nią. Żeby mogła ruszyć dalej, tak jak tego chciała. Obawiał się, że to nie zadziała w ten sposób. Że może Elle ma zbyt duże wyobrażenia co do tego spotkania, że zamknięcie rozdziału wcale nie będzie łatwe, bo nie dość, że widok Butlera rozdrapie rany, to jeszcze później będzie wracać do tego, co miało się za chwilę wydarzyć. Pamięć nie była magiczna, a odcięcie się od traumy wcale nie było łatwe i Arthur pierwszy raz od dawna się bał. Bał się o nią.
    Ale nic nie mówił, bo każdy miał swój sposób na radzenie sobie z krzywdą. On chodził na terapię, ona czuła, że musi spotkać się z człowiekiem, który ją skrzywdził. I Morrison nie zamierzał podważać żadnej metody, nawet jeśli myślał jedynie o tym, żeby schować ją w swoich ramionach i nie wypuszczać z tego przeklętego samochodu.
    — Jestem przy tobie, kochanie — powiedział po prostu, gładząc kciukiem jej dłoń. — Przez cały czas. Nic ci nie grozi — wyszeptał, nie dając po sobie poznać, jak bardzo jest zszokowany tym co usłyszał. Nie miał pojęcia, że to wszystko stało się w biurze i że właśnie udawali się do pomieszczenia, w którym ten marny substytut ludzkiego gówna zgwałcił Elle. Kurwa, gdyby wiedział wcześniej, nie pozwoliłby jej tam iść. Wymusiłby, żeby umówiła się z Wallence’m na jakimś neutralnym gruncie, zamiast wchodzić ponownie w paszczę lwa.
    Ale było za późno, a ona już wyszła z samochodu. Przez dwie, może trzy sekundy wpatrywał się w jej plecy, aż w końcu odzyskał kontrolę nad swoim ciała i wyszedł na zewnątrz, szybko doganiając brunetkę. Zatrzymał się obok niej i natychmiast odnalazł ręką jej dłoń, splatając ze sobą ich palce. On nie patrzył ani na biurowiec, ani na samochód. Patrzył jedynie na nią. Na jej twarz, z której bardzo chciał coś wyczytać, ale w tej chwili nawet tego nie potrafił.
    — Jeśli właśnie tego chcesz — westchnął i wyjął telefon, żeby jedną ręką napisać prawnikowi, iż ma zaczekać na zewnątrz, bo liczył resztkami nadziei, że Elle jeszcze zmieni zdanie. Wsunął urządzenie z powrotem, a kiedy nadjechała winda, razem z kobietą wszedł do środka. W środku było kilka osób, jednak Arthur nie zwracał na nich uwagi. Stanął za swoją żoną, objął ją ramionami i oparł brodę na jej ramieniu. Wciąż cieszył się z tego, że może jej dotykać i korzystał z tej możliwości przy każdej okazji, ale teraz nie chodziło wyłącznie o to. Przytulił ją w ten sposób, bo chciał pokazać, że jest jej tarczą, z której ma korzystać. — Kocham cię. Jesteś najsilniejszą, najodważniejszą osobą jaką znam — wyszeptał do jej ucha i musnął wargami ciepły policzek. — Pamiętaj, że w każdej chwili możesz zmienić zdanie co do wszystkiego. Wystarczy słowo — dodał gwoli przypomnienia, wtulając twarz w jej włosy.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  84. Nic nie powiedział, bo nie miała za co mu dziękować. Nie uważał, żeby zrobił cokolwiek przydatnego, po prostu… Po prostu był. Choć miał ochotę zrobić znacznie więcej. Im wyżej wjeżdżała winda, tym więcej sposobów na zabicie Butlera pojawiało się w jego głowie. Wyobrażał sobie na przykład, jak wypycha tego śmiecia przez okno, miażdży jego głowę przyciskiem do papieru, wpycha mu długopis pod oko i robi lobotomię… W sumie ta ostatnia opcja przemawiała do Morrisona najbardziej, bo oznaczałaby cierpienie do końca życia. Szybka śmierć była zbyt łaskawa dla gwałciciela.
    Miał jeszcze kilka pomysłów, każdy następny bardziej brutalny od poprzedniego, ale wiedział, że pozostaną one jedynie w sferze jego wyobrażeń, bo teraz nie mógł nic zrobić, a wynajęty gość miał posłać Butlerowi szybką kulkę w głowę. Po namyśle może powinien nieco to przyspieszyć… Gdyby Wallence zginął, Elle może nie czułaby, że musi zamknąć ten rozdział twarzą w twarz ze swoim oprawcą. Rozdział zamknąłby się sam…
    Szkoda jedynie, że wpadł na to dopiero teraz, gdy niemal znajdowali się w biurze. Był na siebie wściekły, ale stłumił tę złość. Musiał tu być dla Elle. Musiał ściskać jej dłoń i iść razem z nią. Co niniejszym czynił. Nawet sekretarce miał ochotę przywalić za to, że nie widziała, jak jego żonie dzieje się krzywda, ale poprzestał na zmrożeniu jej spojrzeniem. Właściwie nawet nie musiał odszukiwać w sobie dupka, ten tryb załączał mu się automatycznie za każdym razem, gdy miał do czynienia z obcymi ludźmi. W zasadzie tolerował tylko najbliższych, a jedynie dla Elle i dzieci potrafił być czułym, pełnym ciepłych uczuć Arthurem. Wszyscy inni działali mu na nerwy i pomimo upływu lat, a także cudownego wyleczenia ze schizofrenii, przez którą tak naprawdę zaczął każdego od siebie odpychać, ta jedna cecha w nim nie uległa zmianie.
    Sam widok Butlera wystarczył, żeby Arthurowi skoczyło ciśnienie. Wyobrażanie sobie jego mordy pokrytej krwią pomogło, ale jedynie na kilka sekund, bo potem ta kanalia się odezwała.
    — Skurwysynie — odpowiedział na powitanie. Obiecał Elle, że nic mu nie zrobi, ale w żadnym momencie nie padła deklaracja, że spróbuje być dla niego neutralny lub miły. Co oznaczało, że zamierzał wykorzystać wszystkie pokłady chamstwa i dupkowatości, jakie w sobie miał, a tych było naprawdę sporo, zwłaszcza, że od dawna nie miał okazji, by na kimś wyżyć się w ten sposób. Obiecał sobie jednak, że postara się być cicho, póki ta menda go nie sprowokuje. A był pewien, że tak się stanie, bo Butler po prostu taki był. Zawsze robił coś, co innych wkurwiało, ale Arthur to tolerował, gdy jeszcze się kumplowali, bo zachowywali się podobnie.
    Z tą różnicą, że Arthur nigdy nie skrzywdziłby w taki sposób kobiety. I nie tykał mężatek. Miał jakieś zasady.
    Uniósł brew na widok teczki, którą Wallence wyjął ze swojego biurka. To przecież Elle miała złożyć wypowiedzenie, prawda? Szybko jednak dodał dwa do dwóch, bo nie był ostatnim idiotą i domyślił się, o co może chodzić. Tym bardziej, gdy wspomniał, że również dostanie swój egzemplarz. Problem w tym, że nie miał najmniejszego zamiaru czegokolwiek podpisywać.
    Najpierw jednak musiał się upewnić, z czym ma do czynienia, dlatego krótko ścisnął dłoń Elle, a potem wyswobodził się z jej uścisku i powolnym krokiem podszedł do biurka. Wziął z niego dokumenty i przewrócił kilka stron. A potem na jego twarzy pojawił się uśmiech pełen politowania. Odrzucił plik na blat i spojrzał na Butlera jak na karalucha, którym ten przecież był.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Twoi prawnicy mogą się pierdolić, bo Arthur nie ma zamiaru niczego podpisywać — powiedział i obrócił się na pięcie, rozglądając się po gabinecie. Jego wzrok padł na kanapę. Poza biurkiem nie było tu żadnego innego mebla, na którym Wallence mógłby zrobić to co zrobił, ale to był bardziej typ wygodnickiego skurwiela, toteż Morrison obstawiał, że wszystko stało się właśnie tam. Zbliżył się do mebla, a z kieszeni wyjął nóż motylkowy, który od jakiegoś czasu przy sobie nosił.
      — Ładna ta twoja kanapa — oznajmił i podniósł jedną ze skórzanych poduszek. Obrócił nóż w ręce, rozkładając go, po czym wycelował ostrzem w materiał. Zamachnął się, a sekundę później przez całą poduszkę biegło długie rozcięcie. Zaraz po nim następne i kolejne, aż wszystko, co wypełniało poduszkę rozsypało się na podłodze u stóp bruneta. Za chwilę to samo spotkało następne, aż kanapa nie nadawała się do niczego. Na koniec Arthur pochylił się i chwycił jedną ręką za szkielet, by z całej siły wyrzucić go w powietrze. Kiedy kanapa leżała obrócona do góry nogami, nie nadając się do niczego, Morrison zaczął przechadzać się po gabinecie, powoli docierając do półek z jakimiś pierdołami. Na jednym ze zdjęć w ramce Arthur rozpoznał matkę Butlera. Uśmiechnął się połowicznie. — W ogóle ładny masz ten gabinecik — stwierdził, biorąc ramkę do ręki. — Byłaby wielka szkoda, gdyby ktoś obiecał swojej żonie, że cię nie tknie, ale nikt nic nie wspominał o tym, co dookoła ciebie — dodał, przechylając lekko głowę. — Mamusia pewnie jest z ciebie dumna, co Wallence? Nie mogę się doczekać jej miny, kiedy usłyszy, co jej synek robi z kobietami — zamruczał niemal czule i zamachnął się, ciskając zdjęciem w okno. Ramka rozbiła się w drobny mak. To samo spotkało kilka innych pierdół, które Arthur zdjął z półki, na koniec przewracając samą półkę. Miał w dupie, że ktoś z pracowników mógł to usłyszeć i zobaczyć. Jego świat zwęził się do tego jednego pomieszczenia, które zamierzał zmienić w ruinę, skoro nie mógł zrobić tego z Butlerem.
      Zatrzymał się tuż przed biurkiem i oparł się o nie rękami, nachylając się nad tą obrazą dla całego gatunku ludzkiego.
      — Radzę spierdalać, jeśli nie chcesz, żebym przypadkiem przemodelował ci ryj — syknął i chwycił za blat, następnie wywracając biurko.

      😈

      Usuń
  85. Arthur również chciał załatwić to elegancko, problem w tym, że kiedy znalazł się w tym gabinecie i ujrzał przed sobą człowieka, który zgwałcił jego żonę, a teraz ten sam człowiek miał czelność podsuwać im pod nos umowę poufności… Nie wytrzymał. Właściwie miał ochotę zrobić znacznie więcej, dlatego Elle powinna się cieszyć, że ostatecznie nie zmienił ryja Butlera w mielonkę, w dodatku taką wątpliwej jakości. Każdy wywrócony mebel, każdy hałas, jaki roznosił się przy tym po gabinecie przynosił Arthurowi ogrom satysfakcji. Dzięki temu nawet słowa Wallence’a nie robiły na nim wrażenia, brunet dosłownie go ignorował. Nigdy nie upadłby tak nisko, żeby wdawać się z nim w jakiekolwiek pyskówki, najważniejsze było, żeby ten skurwiel miał świadomość, iż Arthur o wszystkim wie, a żadna umowa poufności nie zostanie podpisana ani przez niego, ani przez Elle, nawet jeśli miałby ją przed tym powstrzymać siłą.
    Przez hałas, jakiego narobił, nie słyszał słów kobiety, dlatego zorientował się, że nie ma jej w gabinecie dopiero po kilku długich sekundach. W tym czasie odnalazł na podłodze plik dokumentów, które chciał podsunąć im Butler i podarł je na najdrobniejsze kawałki, jakie dał radę.
    — Ciesz się, że zawsze dotrzymuję danego słowa, bo właśnie topiłbyś się we własnej krwi — oznajmił, całą siłą woli powstrzymując się przed tym, żeby mu nie przyłożyć po tym, co śmiał powiedzieć na samym końcu. Arthur wiedział, że to prowokacja. Że zniszczył Butlerowi gabinet, więc teraz ten zrobi wszystko, żeby się na nim odegrać. Nie zamierzał na to pozwolić, choć kusiło nieprawdopodobnie. Wychodząc jednak podniósł z podłogi piłkę do baseballu podpisaną przez któregoś z graczy i podrzucił ją w dłoni. — Ale w sumie dobrze, że jej obiecałem. Bo jesteś zbyt żałosnym gnojem, żeby brudzić sobie ręce — powiedział, wpatrując się w piłkę. Podrzucił ją jeszcze raz. Była ciężka. Wystarczająco ciężka, żeby zrobić krzywdę. — Ale twoje rzeczy to co innego — uśmiechnął się złowieszczo i zamachnął, celując w środek twarzy Butlera. Odrobinę chybił, bo zamiast trafić w usta i wybić mu zęby, piłka uderzyła w lewe oko. — Obyś zdechł — rzucił na odchodne w towarzystwie wrzasku mężczyzny. Wychodząc z gabinetu uniósł ręce w obronnym geście.
    — Już, już, sam się wyprowadzę — warknął do dwóch ochroniarzy i szybkim krokiem podążył w kierunku wind. Na szczęście Elle nie zdążyła zjechać na dół, więc odetchnął z ulgą i podszedł do niej. Wątpił, że nie dostałby w twarz, gdyby ją teraz przytulił, dlatego poprzestał na powolnym podniesieniu ręki i ostrożnym ułożeniu dłoni na ramieniu brunetki.
    — Skarbie? — szepnął, wpatrując się w nią z nieskrywaną troską. Z jednej strony było mu głupio, że przyczynił się do jej zdenerwowania, ale z drugiej nie żałował żadnego swojego działania, bo Butler zasłużył na dużo więcej złego. Najlepiej byłoby, gdyby zgnił w jakimś zapuszczonym więzieniu, ale na to Morrison nie liczył, doskonale wiedząc, że Butler jest na to zbyt dziany. — Wszystko w porządku? — zapytał, gładząc palcami jej ramię.

    🥺

    OdpowiedzUsuń
  86. Nie był zaskoczony i całkiem nieźle potrafił wyczuć, kiedy powinien się wycofać, więc to zrobił. Odsunął od Elle dłoń, którą gładził jej plecy i wsunął obie ręce do kieszeni spodni, jednocześnie robiąc krok w bok. Miał w dupie pracowników, którzy wymieniali między sobą ciche uwagi i ochroniarzy stojących nieopodal, jakby się spodziewali, że Arthurowi nagle coś odwali i wróci do gabinetu. Mógłby, w końcu i tak był już na przegranej pozycji u swojej żony i czuł, że może się pożegnać ze wszystkimi postępami, jeśli chodziło o ich związek, jakie poczynili w ciągu ostatnich kilku tygodni. Ale nie chciał pogarszać sytuacji jeszcze bardziej, więc nawet nie zerknął w tamtym kierunku i wszedł za brunetką do windy. Milczał, wpatrując się przed siebie. Pewnie powinien czuć teraz wstyd, ale wcale tak nie było. Żałował jedynie, że nie dał bardziej popalić temu skurwielowi, ale przecież obiecał. Obiecał, że go nie tknie.
    Zacisnął wargi w wąską linię i spojrzał na Elle, gdy w końcu się odezwała. Co miał jej niby teraz powiedzieć? Znał swoją żonę, wiedział, że cokolwiek wymyśli, nie dotrze do niej ani jedno słowo, bo była wściekła. Potrafił wyłgać się z niewielkich grzeszków, czasami też z tych średnich, ale to, co teraz zrobił, było całkiem sporym kalibrem. Kalibrem, który miał zdolność pogrzebania ich małżeństwa do reszty. I uświadomił sobie to dopiero na widok bólu w jej oczach. Spierdolił. Po prostu spierdolił. Stanął w jej obronie, ale tym samym zrobił im coś strasznego.
    — Przepraszam — powiedział cicho i oparł się plecami o ścianę. Potarł dłońmi twarz i zaczesał palcami do tyłu swoje znowu zbyt długie włosy. — Naprawdę nie chciałem. Niczego takiego nie planowałem. Ale kiedy zobaczyłem tę nda… Coś we mnie pękło, Elle. Ten człowiek chciał ci odebrać prawo głosu, gdybyś chciała zacząć mówić. Jakby był pewien, że jest całkiem bezkarny i nikt mu nic nie zrobi — westchnął ciężko, kręcąc głową z niedowierzaniem. Miał ochotę podejść do Elle i przytulić ją do siebie mocno, ale w ostatniej chwili się przed tym powstrzymał. Zrobił jednak krok do przodu, by znaleźć się bliżej niej. — Co zrobiłabyś na moim miejscu? Gdyby ktoś skrzywdził mnie w ten sposób i stanęłabyś z tą osobą twarzą w twarz, jak byś się zachowała? Pozwoliłabyś, żeby mu się wydawało, że może wszystko? Że może zgwałcić kogoś i myśleć, że tak miało po prostu być? Nie zasłużyłaś na to, kochanie. Nie zasłużyłaś na to, żeby ktoś tak bardzo cię skrzywdził i jeszcze uciszył — wyrzucił z siebie i na chwilę zamilkł, zaciskając usta. Miał ochotę paść przed nią na kolana, ale już kiedyś nie przyniosło to żadnego efektu. Oczywiście mógłby spróbować, ale nie chciał, żeby w międzyczasie ktoś wszedł i zastał ich w takiej sytuacji, by potem rozsiewać jeszcze więcej plotek, które na pewno się pojawią.
    — Przepraszam. Wiem, że zjebałem. I rozumiem, że… Możesz nie chcieć mieć ze mną nic wspólnego. Więc dam ci czas. A potem wrócę i pokażę ci, że tak czy inaczej możesz o wszystkim zapomnieć i żyć dalej. Tylko teraz masz wybór, jeśli zechcesz pociągnąć go do odpowiedzialności. Jak swoją babkę — stwierdził, mając nadzieję, że zagranie tą kartą nieco załagodzi sytuację.

    😶

    OdpowiedzUsuń
  87. — Jestem bardzo daleki od zaspokojenia chęci zemsty — wymamrotał pod nosem, ale zrobił to cicho i starał się przy tym mówić niewyraźnie, bo zdawał sobie sprawę z tego, że teraz wszystko mogłoby ją sprowokować. Zacisnął wargi i wbił wzrok w swoje stopy. Nie wchodząc w żadną dyskusję. Chciał, żeby się wyżyła. Żeby pierwsza złość opadła, bo teraz nawet nie mógł zobaczyć, z czym przyjdzie mu pracować.
    Jednak na dźwięk jej kolejnych słów poderwał głowę i całą siłą woli powstrzymał się przed powrotem na górę, bo zwyczajnie by tego skurwiela zabił. Choć najpierw zrobiłby mu dokładnie to samo, co on jego żonie, z tym wyjątkiem, że użyłby kija baseballowego albo szczotki. I też nie słuchałby błagań. A potem tym samym kijem rozjebałby mu twarz. Pragnął tego tak mocno, że pole jego widzenia nieco się zaróżowiło od targającej nim furii.
    Ale wiedział, że wówczas straciłby Elle. A strach przed tym był silniejszy od jakiejkolwiek wściekłości. Słuchał jej więc, pozwalając, żeby ból wykrzywił mu twarz. Podszedł do brunetki pragnąc ją przytulić. Zrobił to z wahaniem, wiedząc doskonale, że może zostać odepchnięty, ale musiał zaryzykować. Nie chciał zostawić jej z tym wszystkim samej. Dlatego wyciągnął przed siebie ręce, po czym za ramiona obrócił ją przodem do siebie i mocno przytulił, gotowy na to, że mogą przy tym stoczyć walkę.
    — Ile tylko potrzebujesz — wyszeptał. Po wyjściu z windy zaprowadził ją do samochodu, odwiózł do domu i odebrał dzieci od Connora. Pojechał z nimi do mieszkania, bo nie planował łamać więcej obietnic i zbliżać się do Elle, gdy ta prosiła, żeby dał jej czas.
    Jednak po kilku dniach skończyły mu się wymówki odnośnie do niewracania do domu i nieobecności mamusi. Thea i Matty tęsknili za nią bardziej niż kiedykolwiek będą tęsknić za nim, wiedział to. Ich relacja znacząco się rozluźniła przez wszystkie problemy, Arthur miał wrażenie, że nie zna już swoich pociech. W jego głowie wciąż byli maluchami, które ledwo chodzą, a tymczasem miał przed sobą świeżo upieczoną uczennicę pierwszej klasy i przedszkolaka. Rozumieli coraz więcej, widzieli, że między ich rodzicami nie jest dobrze.
    A dzieci okazywały swój smutek i złość nieco inaczej. Arthur zrozumiał to, kiedy Thea wróciła z informacją od nauczycielki, że rodzice mają się stawić nazajutrz na rozmowie dotyczącej zachowania dziewczynki. Próbował wyciągnąć od niej, co takiego się stało, jednak Thea uparcie milczała, bazgrząc w swoim notatniku, w którym jeszcze kilka miesięcy temu prosiła, żeby Arthur pomagał jej rysować. W pewnym momencie oznajmiła, że powie, co zrobiła, ale tylko mamie. Dla Morrisona to było porównywalne z oberwaniem w twarz, bo on i Thea od początku mieli między sobą ten szczególny rodzaj więzi, tak jak Elle i Matty. Świadomość, że utracił nie tylko Elle, ale również dzieci była tak bolesna, że nie potrafił sobie z tym poradzić. Musiał jednak zagryźć zęby, bo nie chciał wzbudzać w nich wyrzutów sumienia. No i miał teraz większy problem.
    Wieczorem, gdy dzieci już spały, wybrał numer Elle, choć starał się do niej nie dzwonić, jedynie pisał, nie chcąc się narzucać. Ale musieli stawić się w szkole oboje, więc nie miał wyjścia.
    — Możesz wpaść do mieszkania? — spytał po przywitaniu. — Musimy porozmawiać i ustalić pewne rzeczy. To nie może czekać.

    😔

    OdpowiedzUsuń
  88. Gdyby miał jakiś wybór, wcale by do niej nie zadzwonił, ale udało mu się wyciągnąć z Thei, że muszą się stawić w szkole oboje. Chciał Elle jakoś na to przygotować, nie rzucać jej tą informacją jutro z samego rana w twarz. A właściwie najchętniej wziąłby to wszystko na swoje barki, ale jeśli oboje byli wzywani, ich córka musiała nawywijać naprawdę porządnie.
    Musiał przyznać, że niezbyt go to dziwiło. Biorąc pod uwagę jej geny, długo była grzecznym dzieckiem. Arthur w jej wieku był małym diabłem, nauczyciele przez niego siwieli i nie dałby sobie wprawdzie uciąć ręki, ale podejrzewał, że w trzeciej klasie wychowawczyni zrezygnowała przez niego z pracy. Niby coś tam ze zdrowiem, ale on wiedział swoje.
    Elle też nie była przecież święta, nie wiedział jak zachowywała się wcześniej, ale na studiach wiedziała, jak zaleźć ludziom za skórę, między innymi samemu Arthurowi.
    Dziękował więc wszelkiej sile wyższej, że tak długo obyło się bez większych problemów, a Matty był znacznie spokojniejszy niż Thea, więc wyglądało na to, że chociaż jedno dziecko udało im się całkiem grzeczne.
    Czekając na przybycie Elle zrobił im po kubku herbaty i ulubione danie swojej żony, bo uznał, że choć w ten sposób może uprzyjemnić ten wspólny wieczór, który chyba nie zapowiadał się zbyt dobrze, skoro miał dla niej takie a nie inne wieści. Akurat odcedzał makaron, kiedy jego uszu dobiegło pukanie. Zmarszczył lekko brwi, bo spodziewał się, że otworzy sobie kluczem, więc przemknęło mu przez myśl, że może to ktoś inny. Odstawił garnek do zlewu i wytarł ręce, ruszając do drzwi. Otworzył, a uśmiech sam wpłynął na jego twarz na widok brunetki. Cholernie za nią tęsknił i teraz poczuł to dwa razy mocniej.
    — Dzięki, że przyjechałaś — powiedział cicho, nie chcąc obudzić dzieciaków. Wprawdzie gabinet przerobił na ich pokój, więc spały za zamkniętymi drzwiami, ale wolał nie ryzykować. Między innymi z tego względu zadzwonił do Elle dopiero, gdy Thea i Matt poszli spać. Nie chciał fundować im kolejnych zawirowań. I tak tęsknili za swoją mamą wystarczająco mocno, gdyby ją teraz zobaczyli… — Jesteś głodna? Zrobiłem kolację — rzucił, zamykając za Elle drzwi. Ruszył w stronę kuchni, gdzie na stole postawił przeznaczoną dla brunetki herbatę, po czym zabrał się do kończenia posiłku. Naprawdę miał nadzieję, że mimo wszystko uda im się spędzić ten wieczór całkiem przyjemnie. Wprawdzie nadzieja matką głupich, ale… Cóż, próbował. Nie chciał się poddawać, bo czuł, że jeśli to zrobi, całe ich małżeństwo będzie stracone i to on będzie temu winny.

    🫠

    OdpowiedzUsuń
  89. Skłamałby, gdyby powiedział, że jemu nie przypomniała się ta sama chwila co Elle. Ba, przemknęło mu nawet przez myśl, żeby powitać ją w podobnym stroju jak wtedy, bo wówczas zadziałał na nią tak, że ich relacja wskoczyła na dobre tory, ale nie chciał, żeby w razie pobudki któreś z dzieciaków go przyłapało i zaczęło zadawać pytania, więc zrezygnował z tego pomysłu. Ale to nie znaczyło, że ten nie kotłował się wciąż po jego umyśle.
    — Usiądź, zaraz ci wszystko powiem — westchnął, krzątając się po kuchni. Stojąc przy blacie u przekładając makaron na talerze, zerknął przez ramię na Elle i zmarszczył lekko czoło. Cóż, to było niepodobne do jego żony. Ona zawsze była głodna, zwłaszcza, gdy chodziło i makaron ze szpinakiem. Nie pamiętał sytuacji, w której odmówiłaby tego dania, nawet w czasie ciąży z Matty’m, kiedy przeszkadzały jej wszystkie zapachy. Poczuł się niemal tak jak wtedy podczas wyjazdu. Genewa była jej marzeniem, a potem nagle przestała być. Ulubione danie również uległo zmianie? To oraz dzieci, które nie chciały z nim rozmawiać ani nawet się bawić… Czuł, jak rodzina wymyka mu się przez palce. I nie miał pojęcia, w jaki sposób temu zaradzić. Tak bardzo chciał wrócić do domu i wszystko naprawić… Tylko im dłużej to trwało, tym mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że nie ma już czego naprawiać. Stracił ich. Znowu na własne życzenie.
    — Gdybyś zmieniła zdanie… — urwał i nałożył porcję również dla niej, ale zostawił ją na blacie obok kuchenki. Wziął swój talerz i usiadł przy stole naprzeciw brunetki. Jakoś przeszła mu ochota na cokolwiek, ale nie chciał, żeby Elle to zauważyła, więc nabrał trochę makaronu na widelec i wsunął do ust, powoli przeżuwając.
    — Bo to w sumie poważna sprawa — odpowiedział, zerkając na kobietę. Wrócił wzrokiem do swojego jedzenia i zjadł jeszcze trochę, ale jego żołądek zacisnął się tak mocno, że w końcu zrezygnował i odsunął od siebie talerz. W jego miejsce chwycił w obie dłonie kubek z herbatą i opadł plecami na oparcie krzesła. — Nie chciałem dzwonić jutro i stawiać cię przed faktem dokonanym, dlatego zadzwoniłem dzisiaj jak już poszli spać — wyjaśnił i upił łyk, parząc sobie język. Nie zwrócił na to uwagi. — O dwunastej mamy się stawić w szkole. Oboje. Nasza córka coś nawywijała i wychowawczyni chce z nami porozmawiać. I nie mam pojęcia o co chodzi, nie chciała mi powiedzieć, stwierdziła, że… — urwał i wydał z siebie ciężkie, zbolałe westchnienie. Nawet ukochana córeczka go nienawidziła. To bolało. Thea zawsze była jego małą księżniczką. Świadomość, że przestał być dla niej ostoją była koszmarna. Tak koszmarna, że kiedy to dostrzegł, zwyczajnie się poddał. Nie miał siły się z tym mierzyć. — Stwierdziła, że powie tylko tobie, bo ja nie zrozumiem — wyszeptał, opuszczając głowę i wbijając wzrok w swoje palce zaciśnięte na kubku.

    😔

    OdpowiedzUsuń
  90. Zacisnął wargi w wąską linię i starał się uparcie wbijać spojrzenie w swój talerz. Okej, więc tak to teraz wyglądało. Nie mogli razem nawet wypić pieprzonej herbaty ani zjeść, bo jej preferencje ewidentnie uległy zmianie i nie chciała z nim przebywać, zatem chciała jak najszybciej przejść do rzeczy. Tak to widział w swojej głowie i musiał przyznać, że ta sytuacja była coraz bardziej dołująca. Dzieci nie chciały mieć z nim nic wspólnego, żona również, a on miał dość tej emocjonalnej karuzeli. Chciał mieć jasność w ich życiowej sytuacji. I gdyby miał prawo żądać od Elle określenia się, z pewnością już dawno by to zrobił. Ale to on spierdolił, więc czekał, aż ona zrzuci na niego kolejną bombę w postaci pozwu o rozwód. Jakoś nie potrafił sobie już wyobrazić, żeby to mogło wyglądać inaczej. Minęło tak dużo czasu, że całkowicie stracił nadzieję na cokolwiek innego. W tej chwili nad głową wisiała mu gilotyna, a Elle była osobą, która miała ją zwolnić. Tak czy inaczej wyrok już zapadł, kwestią czasu pozostało jego wykonanie.
    — Jasne — mruknął przez zaciśnięte zęby, zanim przedstawił jej sytuację. Skinął głową na jej słowa i wbił niewidzące spojrzenie przed siebie, skupiając się bardziej na herbacie, niż na obecności własnej żony. Pogrążył się we własnych ponurych myślach. Drgnął lekko dopiero, gdy usłyszał, że zakończyła jakąś wypowiedź pytajnikiem i popatrzył na nią krótko. — Nie rozmawiałem z wychowawczynią, to Thea mi powiedziała, że mamy pojawić się w szkole. No i miała notatkę w zeszycie, ale nic więcej nie wiem — odpowiedział, nawet nie zwracając uwagi na to, że zaczęła jeść jego porcję. I tak nie miał zamiaru dokańczać posiłku, zupełnie stracił apetyt. — Jak chcesz, Elle — westchnął i podniósł się ze swojego miejsca. Ruszył do zlewu, gdzie zaczął powoli i starannie zmywać naczynia, żeby czymkolwiek się zająć. Biorąc pod uwagę, co miał zamiar powiedzieć, nie mógł tak po prostu bezczynnie siedzieć i wgapiać się w ścianę. Wziął kilka głębokich oddechów, przygotowując się na to mentalnie. Ale na to nie dało się przygotować. W końcu zamierzał z własnej woli oddać jej dzieci i wycofać się z ich życia. Nie sądził, że ten moment kiedykolwiek nadejdzie. Przed rozprawą, wtedy w gmachu sądu był gotów walczyć o nie do ostatniej kropli krwi. Ale po kilku dniach sam na sam z nimi widział, że to nie ma sensu. Nie chodziło o to, że był złym ojcem. Generalnie nie był dobrym człowiekiem, ale akurat w roli taty wiedział, że sprawdza się całkiem nieźle. Chodziło o to, że w pewnym momencie przestał być dla nich jakimkolwiek ojcem.
    — Myślę, że powinnaś zabrać dzieci do domu — odezwał się przez zaciśnięte gardło. Oczy go szczypały, a ręce drżały. — One nie chcą mieć ze mną nic wspólnego. Nie rozmawiają ze mną, nie zbliżają się, cały czas powtarzają, że chcą do mamy… Thea wraca ze szkoły i pyta, dlaczego znowu musi być ze mną — wyrzucił z siebie i pociągnął nosem. Zorientował się, że jego wzrok staje się zamazany, więc zamrugał kilka razy oczami, pozbywając się łez. — Traktują mnie prawie jak obcego faceta. Powinienem się wycofać — mruknął, szorując patelnię tak mocno, że zaczął ryć o nią paznokciami. W końcu wrzucił ją do zlewu i oparł się rękami o blat, patrząc, jak naczynie wypełnia się wodą. — Powinniśmy do wszystko sfinalizować. Dam ci pełnię praw, tak jak chciałaś — wychrypiał, czując, że boli go każdy oddech.

    💔

    OdpowiedzUsuń
  91. Problem tkwił w tym, że Arthur naprawdę miał dość tej niepewności. Elle była w o tyle lepszej sytuacji pod tym względem, że została w domu i przez cały czas miała przy sobie dzieci. Arthur już dawno musiał się wyprowadzić i w ciągu tych kilku miesięcy były momenty, gdy wcale nie widywał Thei i Matta. Bo był na odwyku, bo kłócili się z Elle, bo nie chcieli mieszać im w głowie i dawać nadziei na to, że tata wróci do domu, bo nie było wiadomo, jaką decyzję podejmie brunetka.
    I był zmęczony oczekiwaniem. Dawał jej przestrzeń, której potrzebowała, każdego dnia cierpliwie czekał, aż w końcu do niego zadzwoni i powie, że to czas, by wrócił do domu, ale po ponad roku stracił nadzieję. Miał wrażenie, że tkwią w czymś, co nie było już do uratowania, bo teraz żadne z nich nie chce zrobić ostatecznego kroku. Kiedy kolejny raz spieprzył, jakaś jego część zaczęła godzić się z tym, że to koniec ich związku.
    A dzisiaj, gdy w końcu ją zobaczył, ta część doszła do głosu. Bo widział jej zachowanie i wiedział, że nawet jeśli pozwoliłaby mu wrócić, to nie nastąpi w najbliższym czasie. A Arthur nie mógł dłużej tkwić w takim zawieszeniu. Zwyczajnie zabrakło mu sił.
    — Mówię o tym, że moje dzieci i moja żona nie chcą mieć ze mną nic wspólnego, bo jestem pieprzonym przeciwieństwem Midasa i wszystko, czego dotknę, zamienia się w gówno. Zwłaszcza relacje międzyludzkie — odpowiedział przez zaciśnięte gardło. Drgnął lekko, czując jej dłoń na swoim ramieniu. Zakręcił wodę i uciekł w bok, nie mogąc znieść tego dotyku, który dawał mu fałszywą nadzieję. Obrócił się tyłem do szafek i oparł się lędźwiami o blat, spoglądając na Elle błyszczącymi od łez oczami. Nie pozwolił im jednak spłynąć po policzkach. Mrugał zawzięcie, aż jego pole widzenia się wyostrzyło.
    — Nie mam już siły, Elle — powiedział, splatając mokre ręce na klatce piersiowej. — Nie wiem, ile razy mam cię jeszcze przeprosić, żebyś mi wybaczyła. Nie wiem, jak długo jeszcze mam czekać, aż pozwolisz mi wrócić do domu. Nie mam pojęcia, co zrobić, żeby to wszystko naprawić, bo robię jeden krok w przód i dwa kroki w tył. Jestem już tym zmęczony, rozumiesz? Jestem zmęczony czekaniem. A najgorsze jest to, że nie mam prawa niczego od ciebie wymagać i o nic prosić. Ale to trwa już tak długo, że straciłem nadzieję, że cokolwiek naprawimy. Nie możesz mnie prosić, żebym wciąż czekał. Nie możesz mi tego dłużej robić — ostatnie słowa wyszeptał słabo i odchylił głowę do tyłu, wpatrując się w sufit. Roześmiał się cicho śmiechem pozbawionym wesołości. — Ja chcę tylko wrócić do domu i być tatą dla swoich dzieci, a dla ciebie mężem, ale nawet tego nie możesz mi dać. Przecież widzę, jak to wygląda. Nie możesz wypić ze mną pieprzonej herbaty, bo przebywanie w moim towarzystwie to zbyt wiele. I myślisz, że to ma jakikolwiek sens? — pokręcił głowę i znowu na nią spojrzał. Starał się nie pokazywać po sobie emocji, tylko na dnie jego oczu widniała prawdziwa, niczym niezmącona rozpacz. — Nie mogę tak dłużej, Elle. Po prostu nie mogę…

    💔🥺

    OdpowiedzUsuń
  92. Niczego w swoim życiu Arthur nie przeżył tak mocno jak tego rozwodu, nawet jeśli z zewnątrz wydawał się on bardzo pokojowy. Razem z Elle po prostu odpuścili. Darowali sobie nawet prawników, udając, że to całkowicie niepotrzebne. Dogadali się, jeśli chodziło o opiekę nad dziećmi, majątkiem podzielili się po połowie, a on zostawił jej dom, bo nie chciał w nim mieszkać, jeśli miał zostać tam całkiem sam. Mieszkanie w pełni mu wystarczało, zwłaszcza, że dzieci rzadko u niego bywały.
    Poza tym nie miał siły na szukanie czegoś innego. Funkcjonował na autopilocie, a do prochów nie wrócił tylko dlatego, że Brown był dla niego jak anioł stróż, który sprawdzał go w najmniej oczekiwanych momentach.
    Popłynął natomiast z alkoholem. Nie nałogowo, ale imprezował. Imprezował naprawdę ostro, żeby zapomnieć. Przed rozwodem myślał, że nigdy więcej nie będzie chciał dotknąć żadnej kobiety, ale po kilku miesiącach jego przekonanie uległo zmianie. Budził się w randomowych mieszkaniach obok różnych lasek i nie pamiętał ich imienia. Wymykał się i szedł do pracy, a potem wieczorem znowu u kogoś lądował i od nowa to samo. Dzięki temu rzadko bywał w pustym mieszkaniu i nie miał czasu myśleć o wszystkim co stracił.
    Tego dnia nie miał umówionych żadnych spotkań, więc zamierzał pozwolić sobie na przeżywanie ostrego kaca, który rozwalał mu głowę. Dotarł do biura nieco spóźniony, kiedy wszyscy pracownicy byli już na swoich stanowiskach. Miał na sobie ciemne okulary, bo słońce zdawało mu się wyjątkowo jaskrawe, rozczochrane włosy, nieogoloną twarz, ciemne dżinsy i wymiętą ciemną koszulę, która zdecydowanie mogłaby wyglądać nieco lepiej. W ogóle cały Arthur mógłby wyglądać lepiej. Wiedział, że jego pracownicy zauważyli zmianę, ale na co dzień miał to w dupie, a dzisiaj, gdy nie musiał się niczym przejmować, w szczególności. Opadł ciężko na kanapę w swoim gabinecie i odrzucił okulary na podłogę, dla odmiany zasłaniając oczy przedramieniem. Było mu niedobrze, a w głowie łupało. Nie wiedział, po co w ogóle tu przyszedł.
    — Dzień dobry, szefie — odezwała się Tracy, wchodząc do pomieszczenia. Zmarszczyła nos, zapewne na odór alkoholu. Machnął ręką, dając znać, że ją słyszy. — Przyniosłam kawę. Pamięta pan o dzisiejszym spotkaniu? — spytała, stawiając kubek na biurku.
    — Nie mam dzisiaj żadnych spotkań — burknął, moszcząc się wygodniej na kanapie.
    — Z klientami. Ale ma pan spotkanie ze stażystką — odpowiedziała młoda kobieta.
    — Jaką, kurwa, stażystką?
    — Tą, którą sam pan wybrał z listy kandydatów NYU. Oferujemy staże studentom architektury. Ta dziewczyna za chwilę ma się pojawić — przypomniała. Arthur przetarł twarz dłońmi z ciężkim westchnieniem.
    — Dobra, przyślij ją jak się zjawi. Pięć minut, a potem jest twoja — ponownie machnął ręką, tym razem odprawiając ją ze swojego biura.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszedł do swojego gabinetu pewny, że to będzie zły dzień. Rano pokłócił się z Lizzie, potem miał stłuczkę, a auto odholowano do mechanika, a teraz jeden z pacjentów zadzwonił pięć minut przed wizytą, że się nie zjawi. Miał dość, chociaż tak na dobrą sprawę było przed nim jeszcze kilka ładnych godzin, zanim będzie mógł wrócić do domu. Z niecierpliwością wyczekiwał przerwy na lunch, a następnie zakończenia dnia roboczego. Uśmiechnął się lekko dopiero w przerwie przed ostatnią pacjentką tego dnia. Lubił Villanelle. Była biedną, skrzywdzoną przez życie kobietą, ale miała w sobie coś takiego, że nie dało się jej po prostu zignorować. Zawsze na widok jej nazwiska w terminarzu humor nieco mu się poprawiał, tym razem również. Liczył też, że to będzie jedna z tych sesji, które przyniosą jakąkolwiek ulgę pacjentowi. Z Vill, jak ją nazywał, bywało dość różnie, ale… Czasami po prostu miało się to przeczucie, że coś się zmieni. I Chase szczerze liczył na to, że jego intuicja się nie myli, bo chciał jej pomóc. Villanelle była zbyt młoda, żeby nie poradzić sobie z tym, co zgotował jej los.
      Kilka minut przed jej przyjściem wstał i podszedł do szafki, na której stał czajnik, a w środku mebla znajdowały się wszelkiego rodzaju kawy i herbaty. Przygotował dla siebie kawę, a dla brunetki herbatę i obydwa kubki postawił na niskim stoliku między przepastnymi, wygodnymi fotelami. Nie miał kozetki, starał się, żeby jego gabinet wyglądał jak przytulny pokój, gdzie przychodzi się pogadać ze znajomym, niż miejsce, w którym przeprowadza się psychoterapię.
      Uniósł swój kubek do ust akurat w momencie, gdy drzwi się otworzyły, a kobieta weszła do środka. Podniósł na nią spojrzenie swoich jasnych oczu i uśmiechnął się szeroko. Zaczekał, aż się rozbierze, po czym wskazał fotel naprzeciwko siebie i założył nogę na nogę.
      — Dzień dobry, Vill — przywitał się i pociągnął z naczynia całkiem spory łyk gorącej kawy. Oparzył sobie język, więc cicho syknął. — Jak twój tydzień? — zapytał, przyglądając jej się uważnie, naprawdę ciekawy tego, co za chwilę od niej usłyszy.

      😶

      Usuń
  93. Chyba od wyjścia Tracy do przyjścia stażystki musiało minąć nieco więcej czasu niż zakładał, bo zdawało mu się, że przysnął na kilka minut. Ostatnio mało sypiał, więc nawet to było dla Arthura zbawienne. Kiedy usłyszał pukanie do drzwi, natychmiast pożałował, że nie wrócił do mieszkania, zamiast przyłazić do biura. Nie zdążył choćby drgnąć, bo tuż po pukaniu drzwi się otworzyły. Rozchylił jedną powiekę i spojrzał krytycznie na dziewczynę, która pojawiła się w progu.
    — Dzień dobry, Ophelio Kirkman — odezwał się schrypniętym głosem i podniósł się do siadu. Ból od razu zaczął łupać mu w głowie, ale tabletki przeciwbólowe były nieosiągalne. Za bardzo się bał, że zwykły paracetamol mógłby wystarczyć, żeby ponownie otworzyć mu drzwi do uzależnienia. A tym razem nie miałby dla kogo chcieć wyzdrowieć. Chociaż z drugiej strony… Czy jego walka z samym sobą miała teraz jakiekolwiek znaczenie? Poczułby się lepiej, gdyby trochę sobie przyćpał. I nie musiałby cały czas się pilnować.
    Cóż, była to opcja do rozważenia.
    — Powiedz mi, Ophelio Kirkman — podjął po chwili, opierając łokcie na kolanach. Opuścił głowę i przeczesał palcami ciemne włosy, przy okazji próbując choć trochę rozmasować ból, mimo że wiedział, iż nic to nie da, bo nie tak łatwo pozbyć się zatrucia alkoholowego. — Jakim cudem jesteś na ostatnim roku studiów, skoro najwyraźniej pominęłaś pewne podstawy, jak choćby czekanie, aż ktoś zaprosi cię do swojego gabinetu? — dokończył, unosząc na nią spojrzenie. Widział ten zmarszczony nos, więc w odpowiedzi posłał jej wredny uśmiech. Chyba nie zdawała sobie sprawy, jaki błąd popełniła, nie szukając jakiegoś łatwiejszego stażu. Arthur był prawdziwym sitem nie tylko na uczelni, poza nią również. Każdy, kto decydował się na naukę zawodu w jego firmie musiał liczyć się z tym, że wcale nie będzie to droga usłana różami.
    Podniósł się w końcu z kanapy i przeszedł do swojego biurka. Usiadł na fotelu i wyciągnął w jej stronę rękę.
    — Twój ostatni projekt — powiedział, unosząc do ust kubek z kawą i ponaglająco poruszając palcami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczekał, aż kobieta zajmie miejsce. Przez cały czas nie spuszczał z niej czujnego spojrzenia, chociaż starał się nie gapić zbyt nachalnie. Po latach praktyki nauczył się robić to z wyczuciem. Chciał po prostu zobaczyć, czy wszystko u Villanelle było w porządku. Emocje zawsze najbardziej odbijały się w jej oczach, więc to na nich skupiał najwięcej swojej uwagi. Uniósł brew, kiedy dostrzegł wzruszenie ramion, ale jej nie poganiał. Czekał cierpliwie, aż sama zacznie mówić. A gdy w końcu się odezwała, pozwolił sobie na lekki uśmiech. Więc miał rację, jeśli chodziło o przeczucie. Mieli tutaj ewidentny przełom.
      — To wcale nie brzmi głupio — odpowiedział i upił jeszcze łyk kawy, po czym odstawił swój kubek na stolik i opadł z powrotem na oparcie fotela, na chwilę tracąc z twarzy uśmiech. — On nie umarł, ale odszedł z twojego życia. To normalne, że potrzebowałaś czasu na pogodzenie się z tym. Cieszę się, że idziesz do przodu. Od czego zamierzasz zacząć? — zapytał, opierając jeden łokieć na fotelu, a na dłoni podpierając policzek. — A jak radzą sobie dzieci? One też się z tym pogodziły? — dodał po chwili i wyprostował się, uśmiechając nieco szerzej. Nigdy nie naciskał, jeśli chodziło o złożenie zeznań, ale nie raz doradzał, żeby się na to zdecydowała. Cieszył się, że w końcu zrobiła ten krok. — To cudowanie, Vill — powiedział z wyraźnym entuzjazmem i nachylił się, żeby sięgnąć jej dłoni. Ujął ją w obie swoje i ścisnął lekko. — Pamiętaj, że kiedy zacznie się rozprawa i będziesz potrzebowała wsparcia, będę przy tobie. Wystarczy słowo. Jestem z ciebie dumny, dziewczyno — uśmiechnął się nieco szerzej, a zaraz potem prychnął. — W tym pokoju nie rozmawiamy o mnie, wiesz o tym — przypomniał i odsunął się, wydając z siebie ciężkie westchnienie. — Powiem tylko tyle, że kiedy twoje dzieci staną się nastolatkami, dam ci spory upust na terapię, bo będziesz jej potrzebowała — mruknął z głupkowatym uśmiechem.

      A i C

      Usuń
  94. Uniósł brew, ciekawy tego, co nastąpi po takiej minie. Nie był w nastroju na pyskówki, ale nigdy nie odmawiał sobie szansy na pokazanie studentom, gdzie ich miejsce, zwłaszcza, gdy okazja nadarzała się sama. Niemal się uśmiechnął, kiedy w istocie mu odpyskowała. Niemal. Bo Arthur był zbyt ponurym człowiekiem na szczery uśmiech. Obdarzał nim jedynie swoją żonę i dzieci, ale po ich odejściu na jego twarzy pojawiał się wyłącznie ten cyniczny, wredny uśmieszek, który jawnie prezentował jego podejście do innych ludzi.
    — Umiesz czytać, Kirkman? Na drzwiach jego moje nazwisko, czy mojej sekretarki? — zapytał, przechylając lekko głowę. Przez chwilę miażdżył ją spojrzeniem, ostatecznie uznając, że nie ma siły na takie zabawy, będąc na kacu. Najchętniej walnąłby klina, ale nie trzymał w biurze alkoholu. Nie ze względu na siebie czy klientów, ale ze względu na dzieci, które, rzadko bo rzadko, ale czasami się tutaj pojawiały. Był rozwodnikiem, ale nie wyrodnym ojcem.
    — Więc wychodzi na to, że naprawdę masz problemy z czytaniem — odpowiedział i wychylił się lekko nad biurkiem. — Tracy! Znajdź maila, którego tydzień temu powinna dostać panna Kirkman i mi go wyślij! — zawołał. Kobieta skinęła głową i skupiła się na laptopie, natomiast Arthur otworzył swojego. Sekundę później rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości, więc otworzył załącznik i znalazł odpowiedni fragment, który kiedyś sam napisał. — ‘Stażysta odbywający staż w MD jest zobowiązany do zaprojektowania wybranego krajobrazu w jakiejkolwiek technice i przyniesienia ze sobą projektu na spotkanie inauguracyjne w celu zapoznania Opiekuna Stażu ze swoim stylem i ocenienia przez Opiekuna Stażu umiejętności Stażysty na podstawie przedłożonego projektu’ — przeczytał szybko, ale wyraźnie i zerknął na dziewczynę znad ekranu z uniesioną brwią. — Jeśli teraz stąd wyjdziesz, możesz już nie wracać — odparł i zamknął wszystkie otwarte na macbooku aplikacje, po czym odsunął się od biurka i wstał. Wziął swoją kawę, a następnie cofnął się o kilka kroków i wskazał na miejsce, które przed chwilą zajmował. — Masz czas do końca dnia. Możesz korzystać tylko z aplikacji do projektowania, Tracy będzie tego pilnować. Jeśli wrócę i nie będzie czekał na mnie żaden projekt, zawalisz ostatni rok. Powodzenia — machnął ręką i ruszył do wyjścia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnął się szeroko na widok jej rumieńców i gestem dłoni zachęcił ją do dalszego mówienia. Tinder może nie był najlepszą opcją dla kobiety po jej przejściach, ale podobało mu się to, że w ogóle myślała o wyjściu do ludzi [Artkowi wcale się to, kurwa, nie podoba] i zamierzał ją w tym wspierać.
      — Seks — uzupełnił, wypowiadając słowo, które chyba stanowiło swego rodzaju tabu dla Villanelle. Nie pierwszy raz to zauważył. — Myślę, że powinnaś nauczyć się o tym rozmawiać. W sensie o seksie — wyjaśnił, niejako wtrącając się w jej wypowiedź. — To normalna, ludzka potrzeba, nie powinnaś się jej wstydzić i unikać tego słowa — zauważył, uśmiechając się do niej ciepło.
      Uśmiech jednak zniknął, a on skupił się na jej kolejnych słowach. Przechylił lekko głowę najpierw w jedną, potem w drugą stronę, jakby się nad czymś zastanawiał.
      — To nie byłby zły pomysł… Gdybyś przeprowadziła się bliżej rodziców, logistycznie byłoby łatwiej z dziećmi. Tylko… Wiesz, że musisz zrobić to ostrożnie, prawda? — zapytał, nachylając się nad stolikiem. Zawsze tak robił, gdy angażował się w rozmowę. — Chodzi mi o to, że rozwód i odejście Arthura to duża zmiana nie tylko w twoim życiu. Jeśli mogę ci coś doradzić… Zaangażuj w to dzieci. Porozmawiaj z nimi, powiedz, że masz taki pomysł… Pokaż im mieszkania, które wybrałaś i pozwól im jechać ze sobą, żeby mogły je obejrzeć. W ten sposób przygotujesz je do kolejnej zmiany — podsunął. A po chwili dodał cicho: — Zwłaszcza Theę. To ważne. Wiem, że byli blisko. Jeśli chcesz, ja też mógłbym z nią porozmawiać… Mogę nawet iść z wami, tak w razie czego jako wsparcie mentalne — uśmiechnął się lekko.
      — Osoba, która dopuszcza się czegoś takiego w miejscu pracy nigdy nie robi tego tylko raz — powiedział, ściskając nieco mocniej jej rękę i odruchowo gładząc kciukami wierzch dłoni. — Nie mówię konkretnie o gwałcie, to mogło być coś innego. Molestowanie seksualne, mobbing… Skoro miał przygotowaną nda, myślę, że nie byłaś pierwszą, której podsunął to do podpisania. Powinnaś to zasugerować prokuraturze — stwierdził i parsknął cicho na jej kolejne słowa, po czym uśmiechnął się szeroko. — No wiesz co? Aż tak ci ze mną źle? — zapytał i teatralnym gestem złapał się za serce. — Nie pomyślałem o tym. Ale jak strzeli nam rok, zastanowię się — puścił jej oczko i upił łyk kawy. W tej samej chwili wpadł mu do głowy pewien pomysł. — Myślę, że powinniśmy iść gdzieś razem i poszukać ci kandydata na randkę — stwierdził, spoglądając na nią z zadowoleniem.

      ☕️

      Usuń
  95. — Otóż to — mruknął z uniesioną brwią, posyłając jej spojrzenie pełne satysfakcji, bo dostrzegł jej zmieszanie. Jedna z jego ulubionych reakcji u innych ludzi. Bardziej lubił jedynie zawstydzenie i wściekłość, ale nie wykluczał, że w trakcie tego stażu uda mu się doprowadzić do jednego i drugiego. O ile, oczywiście, dziewczyna wytrzyma, a nie był pewny, czy tego chce, bo wówczas musiałby się minimalnie nią zaopiekować, a nie miał do tego głowy.
    Przechylił lekko głowę, lustrując ją wzrokiem, gdy tak gorączkowo przeglądała swój telefon. Uśmiechnął się kącikiem ust. Właściwie było to całkiem ciekawe doświadczenie, widzieć przed sobą osobę, która była na tyle dobra, żeby dostać się na staż do jego firmy, a jednocześnie na tyle nieogarnięta, by nie zapoznać się z umową, którą miała dzisiaj podpisać.
    — Zrozumienie, co można olewać, a czego się nie powinno wcale nie jest proste, ale przychodzi z czasem — rzucił i puścił jej oczko. Rzecz jasna miał na myśli siebie i swój stosunek do życia. Jakimś cudem na razie udawało mu się zachować równowagę. Owszem, w biurze pojawiał się na kacu, ale dotychczas nie cierpiały na tym jego projekty czy klienci. Na szczęście, bo gdyby do tego wszystkiego zaczął zawalać robotę i stałby się bankrutem…
    — Pod swój fotel — mruknął. Nie mógł się powstrzymać, takim po prostu był człowiekiem. Nie miał nawet ochoty z nią flirtować, dla Arthura to była forma żartu. — Powodzenia — rzucił na odchodnym.
    Wrócił kilka godzin później, względnie wyspany i ogarnięty. Prezentował się znacznie lepiej i nie śmierdział alkoholem. Wszedł do biura z kolejną mocną kawą w papierowym kubku i zatrzymał się przy stanowisku Tracy, żeby zapytać, jak poradziła sobie stażystka. Dopiero potem przekroczył próg swojego gabinetu i odwiesił płaszcz, pociągając łyk z kubka i wpatrując się ponad nim w zajmującą jego miejsce dziewczynę.
    — Więc? Skończyłaś? — zapytał, spoglądając na swojego laptopa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niemal się roześmiał, kiedy kobieta wyszeptała to słowo i zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Był trochę ciekawy, jak w związku z jej zawstydzeniem wyglądało jej życie łóżkowe z Arthurem, ale nie śmiał o to zapytać, bo wychodził z założenia, że pacjent mówi tyle, na ile sam jest gotowy. Chciał jednak ten wstyd przełamać, pokazać jej, że seks nie jest czymś złym czy wstydliwym.
      — Świetnie, ale może trochę głośniej — zachichotał i wyprostował się, ponaglając ją gestem dłoni. — Seks — powiedział głośno i wyraźnie, nie tracąc z twarzy uśmiechu. — Jeśli nie jesteś gotowa… Jest dużo aplikacji, które nie są nastawione na spotykanie się dla seksu. Oczywiście wszędzie zdarzają się wyjątki, ale może twój brat ma rację i to dobry początek. Przemyśl to sobie, najważniejsze, żebyś słuchała siebie — poradził, wciąż się uśmiechając, ale tym razem cieplej i łagodniej.
      Westchnął ciężko, pocierając dłonią czoło. To nie był łatwy temat, a Chase nie miał żadnej uniwersalnej rady, bo każda rodzina była inna, każde dziecko również.
      — Nie jestem psychologiem dziecięcym, to są rozwiązania… Cóż, na ułatwienie ci zadania. Wszystko zależy od tego, czy będziesz w stanie zostać w tym domu. Może w takim wypadku wystarczyłby remont? Kupienie nowych mebli? Żeby pozbyć się obecności Arthura — podsunął. — Możemy spróbować ich przekonać, że w nowym mieszkaniu będą bliżej babci i wujka. Że zmienią szkołę i poznają nowe dzieci… Że mamusia będzie szczęśliwsza, chociaż z tą kartą byłbym ostrożny, żeby nie wzbudzać w nich poczucia winy. Nie nastawiajmy się, póki nie przyjdzie co do czego, wtedy będziemy myśleć, hm? — znowu się ciepło uśmiechnął i poklepał ją po dłoni, po chwili opadając plecami na swoje oparcie. Uśmiech zniknął z jego twarzy i poczuł ukłucie złości. Nie raz wałkowali ten temat, myślał, że udało mu się ją w końcu przekonać, że gwałt nie był jej winą. To nigdy nie była wina ofiary.
      — Elle, rozmawialiśmy o tym — odezwał się, ponownie nachylając się nad stolikiem i jeszcze raz chwytając ją za dłonie, tym razem obie, żeby na niego spojrzała. — To nie była twoja wina. Mogłabyś nawet chodzić przy nim w samej bieliźnie, a on nie miał prawa cię tknąć. Robiłaś to wszystko, bo bałaś się o zlecenie, co też jest formą psychicznego znęcania się, bo dał ci odczuć, że mogłabyś się pożegnać z projektem, gdybyś nie robiła tego co chciał — ścisnął mocniej jej palce i pokręcił delikatnie głową. — Nie mogłaś wiedzieć, co się stanie. To nie była twoja wina — powtórzył cicho.
      Roześmiał się cicho i wzruszył delikatnie ramionami.
      — Może nie od razu na randki, ale wyjść do ludzi, przynajmniej spróbować — powiedział i uniósł brew, przyglądając jej się z zaciekawieniem. — A czy twoje życie definiują wyłącznie dzieci i były mąż? — odpowiedział pytaniem na pytanie i wyprostował się, siadając na krańcu fotela. — Spróbuj na mnie — polecił. — Wyobraź sobie, że jesteśmy na randce w ciemno — dodał i wyciągnął dłoń. — Cześć, jestem Chase. Miło mi cię poznać — rzucił z zawadiackim uśmieszkiem na ustach.

      😏

      Usuń
  96. Przechylił lekko głowę i uśmiechnął się kącikiem ust, słysząc jej komentarz. Oczywiście, że widział, jak go obczajała, nawet jeśli nie prezentował się teraz jak najlepsza wersja siebie. W sumie przyjemnie było wiedzieć, że wciąż ma to coś, co mogło działać na kobiety, zwłaszcza młodsze. Ostatnimi czasy miał naprawdę gdzieś wiek tych, z którymi lądował w łóżku, chociaż zazwyczaj były zbliżone rocznikowo do samego Arthura. Wymagały mniej wysiłku, a jemu zależało jedynie na pieprzeniu, żeby zapomnieć choć na chwilę o swojej byłej żonie. Pomijając fakt, że nie przynosiło to pożądanego efektu, bo aby w ogóle dojść, wyobrażał sobie Elle na ich miejscu.
    — Sugerujesz po prostu, że jestem przystojny, czy masz chęć znaleźć się na ich miejscu? — rzucił nieco zaczepnie i puścił jej oczko. Okej, mógł trochę poflirtować. Nie byli na uczelni, nie była jego studentką, a polityka firmy, którą sam przecież stworzył, nie zabraniała kontaktów prywatnych między pracownikami tak długo, jak byli w stanie ze sobą współpracować. Rzecz jasna, kiedy podejmował taką decyzję, chodziło o ewentualną współpracę z Elle, ale skoro to było poza obrazkiem… Cóż.
    — Byłoby świetnie — mruknął, podchodząc do biurka. Zmierzył ją spojrzeniem, kiedy wstała z fotela i pokręcił lekko głową. — Siadaj z powrotem — polecił i zaczekał, aż wykona jego polecenie, a gdy to zrobiła, oparł się jedną ręką o blat biurka i nachylił nad nią, spoglądając w ekran laptopa. Na pierwszy rzut oka… Wiedział, że dał jej niewiele czasu, ale była na ostatnim roku, w dodatku dostała się na jego staż, a praca nie powalała. — Nie, nie trzeba — odparł, skupiając się przez chwilę wyłącznie na projekcie. Westchnął ciężko i obrócił się, po czym przysiadł na brzegu biurka, spoglądając z góry na stażystkę. Milczał, zastanawiając się, jak to ująć, żeby… Nie zranić jej uczuć zbyt mocno. Ale w sumie co go obchodziły jej uczucia. — Jesteś pewna, że wcześniejsze projekty robiłaś sama? — odezwał się w końcu i uniósł brew, upijając kolejny łyk swojej kawy. — Miałaś cztery godziny. W ciągu czterech godzin można stworzyć całkiem niezłe rzeczy. To… — urwał, wskazując kubkiem na ekran. — Nie jest dobre — zakończył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Świetnie. Następnym razem poćwiczymy trochę więcej — powiedział, uśmiechając się szeroko, a zaraz potem jego wyraz twarzy złagodniał, a Chase skinął lekko głową. — Rozumiem, ale nie możesz się zamykać. Życie toczy się dalej, a skoro twierdzisz, że zamknęłaś etap Arthura… To byłby dobry pierwszy krok. Nie mówię o randce. Raczej po prostu o wyjściu do ludzi. Oczywiście nie każę ci wychodzić co weekend, ale raz mogłabyś spróbować — wzruszył ramionami.
      Uśmiechnął się szerzej i poklepał ją lekko po wierzchu dłoni.
      — Przestałem cię traktować jak pacjentkę już jakiś czas temu, więc uznaj to za przyjacielską przysługę — powiedział, nawet nie zastanawiając się nad swoimi słowami. Naprawdę lubił Villanelle, ich terapia przestała przypominać terapię, wyglądała bardziej jak cotygodniowa rozmowa dwójki znajomych przy kawie i herbacie. Wprawdzie prawo nie zezwalało na to, żeby zmienili to w prawdziwą przyjaźń, jeśli Chase wciąż miał być jej psychoterapeutą, ale to nie znaczyło, że nie mógł jej robić koleżeńskich przysług.
      — Dlatego musimy znaleźć inne skrzywdzone kobiety — stwierdził bez wahania. — Na pewno jakieś są. Kiedy prokuratura zacznie prześwietlać Butlera, na pewno trafią na inne klauzule poufności. Musimy… Musimy je przekonać do zeznawania. Wtedy się nie wywinie — nawet nie zastanawiał się nad użyciem liczby mnogiej. Od początku był w tym razem z Villanelle, czuł się w to zaangażowany i miał nadzieję, że uda mu się namówić pozostałe kobiety do obdarzenia ich zaufaniem. Ktoś powinien odpowiedzieć za to, co spotkało Vill. Chase nie dopuszczał innej możliwości.
      — Jak najbardziej — odparł, patrząc na nią niezłomnie, ale wciąż z uśmiechem. Poczuł zadowolenie, kiedy dostrzegł, że zamierzała zagrać w jego małą gierkę. — Jestem tu codziennie. Ten barista, który wygląda i nazywa się tak samo jak ja robi najlepszą kawę w mieście — pozwolił sobie na zawadiacki uśmieszek i puszczenie jej oczka. — A ciebie? Nie przypominam sobie, żebym widywał cię tu wcześniej — dodał i zmarszczył czoło, zastanawiając się nad czymś. — Masz coś przeciwko temu, żebym usiadł obok ciebie? — zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. Podniósł się ze swojego miejsca i okrążył stolik, a następnie przysiadł na podłokietniku fotela, który zajmowała Vill. — Znacznie lepiej — stwierdził z zadowoleniem, układając rękę na oparciu.

      🤭

      Usuń
  97. Nie odpowiedział, jedynie uśmiechnął się łobuzersko i ponownie puścił jej oczko, opuszczając gabinet. Mógłby sobie na to pozwolić, prawda? Przecież nikogo nie krzywdził. Jeśli chodziło o jednonocne przygody, nigdy się nad nimi zbytnio nie rozwodził, jednak… Cóż, to nie byłby zwykły jednorazowy numerek, prawda? Była stażystką. Musiałby z nią później pracować przez najbliższe pół roku. Byłby w stanie to zrobić, Arthur był… Cóż, nieco upośledzony pod względem emocjonalnym. Tylko Elle potrafiła obudzić w nim tak silne uczucia, że nie potrafił z niej zrezygnować. Do stażystki nie czuł tego rodzaju przyciągania, była po prostu ładna. Zresztą… Gdyby wdał się z nią w krótki romans ułatwiłby sobie wiele rzeczy, prawda? Przede wszystkim nie musiałby szukać pieprzenia w klubach, miałby je cały czas pod nosem.
    Z tym założeniem szedł do domu, a potem z powrotem do firmy. Nie nastawiał się wprawdzie, że koniecznie musi ją wyrwać, bardziej chodziło o to, że jeśli się uda to fajnie, a jeśli nie, jego życie na tym nie ucierpi. Niemniej jednak wyglądał znacznie lepiej. Skoro zwróciła na niego uwagę, gdy nie był najświeższą wersją samego siebie, tym bardziej musiała ją zwrócić, kiedy będzie ogarnięty.
    Drgnął lekko, wyrywając się z myśli i uniósł brew. Odstawił kawę i oparł się na jednej ręce, przechylając się lekko w bok.
    — Nie. Raczej zastanawiam się czy masz przebłyski geniuszu — odparł i pokręcił głową. — Czasami trafia się klient, dla którego trzeba coś wyczarować w godzinę, więc uwierz mi, cztery godziny to hojność z mojej strony — stwierdził, a na jej kolejne słowa uśmiechnął się wrednie. — Co wolno wojewodzie, Ophelio Kirkman — wzruszył lekko ramionami i wskazał za siebie. — Przynieś sobie krzesło od Tracy i siadaj. Pokażę ci jak to poprawić — rzucił, biorąc swojego laptopa. Wymazał kilka rzeczy, które nie podobały mu się najbardziej. — I nie jesteśmy na uniwerku, laski, które mają na mnie ochotę, mogą mnie nazywać po imieniu — odezwał się, pozwalając sobie na połowiczny uśmieszek przy wypowiadaniu tych słów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ale nie oznacza też, że powinnaś siedzieć zamknięta w domu i ograniczać się do dzieci, pracy i psychoterapii — zauważył, przyglądając jej się z przechyloną na bok głową. Wydał z siebie głębokie westchnienie i ścisnął palcami grzbiet nosa. — Nie zmuszę cię, tylko pamiętaj, że świat jest dużym i dobrym miejscem. Czasami wystarczy po prostu wyjść — rzucił. Lubił rzucać takimi uwagami, miał wtedy pewność, że pacjent je przemyśli. A on naprawdę był gotów jej pomóc. Przecież sam to zaproponował.
      Dlatego pokręcił delikatnie głową i machnął ręką, zbywając temat.
      — Jeśli będę kiedyś potrzebował w czymś pomocy, będę wiedział, gdzie mam się zgłosić — odpowiedział z uśmiechem.
      — Albo myślą, że nda wymusza na nich prawne zobowiązania. Ludzie często nie wiedzą, że w przypadku takich przestępstw żadna umowa poufności nie ma mocy prawnej. Fakt, lepiej jej nie podpisywać, ale samo podpisanie o niczym nie świadczy. Więc musimy je uświadomić — stwierdził. — Nie zmusimy ich do zeznawania, ale możemy im powiedzieć, że wciąż mają wybór. Tak jak ty — dodał, uśmiechając się ciepło, łagodnie.
      — Skoro wygląda jak ja… Sugerujesz, że jestem przystojny? — zapytał z połowicznym uśmieszkiem i przesunął wierzchem dłoni po swojej żuchwie, eksponując twarz. Nie narzekał na swój wygląd, wiedział, że może się podobać kobietom. Po prostu z tego nie korzystał. Jednonocne przygody go nie interesowały, a na stały związek przy prywatnej praktyce i nastoletniej córce z problemami zwyczajnie nie miał czasu. — Ciekawe co to takiego — mruknął, zanim zajął miejsce obok niej. Spojrzał w dół i uniósł jedną brew, przyglądając się kobiecie z nieskrywanym zaciekawieniem. Nie spodziewał się czegoś takiego. Myślał, że to będzie zwykła luźna rozmowa, udawanie nawiązania przyjaźni, a nie flirt. Zbliżał się dzisiaj do niej, bo miał na to spotkanie plan. Chciał przełamać pewną barierę, uświadomić Villanelle, że dotyk nie jest czymś złym, że może być przyjemny i okazywać nie mniejsze wsparcie niż słowa. Nie zakładał takiego obrotu wydarzeń, jaki miał miejsce teraz.
      Wiedział jednak, że nie może tak po prostu się wycofać, żeby jej nie odepchnąć i nie zaprzepaścić postępu. Dlatego uśmiechnął się i sięgnął ręką, którą trzymał na oparciu po kosmyk jej włosów, zaczynając obracać go między swoimi palcami.
      — Więc może powinniśmy zmienić kawę na coś innego. Na przykład na drinka lub kolację — podsunął nieco chrapliwym głosem, spoglądając na jej twarz swoimi jasnymi oczami.

      😏

      Usuń
  98. Tak, to wszystko było trudne. Jerome nie mógł się z nią nie zgodzić, dlatego powoli, ale twierdząco skinął głową. Jednocześnie już wielokrotnie doświadczył na własnej skórze tego, iż powiedzenie, że czas leczył rany było jak najbardziej prawdziwe. Dziś musiał włożyć pewien wysiłek w to, by przypomnieć sobie, jak dokładnie czuł się w momencie, w którym podejmował decyzję najpierw o separacji, a później o rozwodzie z Jennifer i choć wspomnienie tamtych dni wywoływało drżenie serca, wyspiarz wiedział, że po czasie nie przywoła swoich odczuć dokładnie takimi, jakie były wtedy.
    Westchnął mimowolnie, a to z kolei sprawiło, że wyrwał się z zamyślenia i potoczył wzrokiem po kuchni. Jego spojrzenie padło na kubki z nietkniętą kawą i dopiero to uświadomiło mu, jak długo tkwili w tym pomieszczeniu, podczas gdy mogli zapewnić komfort chociaż własnym ciałom i rozsiąść się na kanapie w salonie.
    — Zaczekaj — poprosił łagodnie, by następnie od razu przejść do działania. Chwycił wspomniane dwa kubki i wylał ich zawartość do zlewu, bowiem o ile wypijanie ostatnich dwóch łyków zimnej kawy miało swój niepowtarzalny urok, o tyle pochłanianie całego kubka zimnego napoju nie było miłe. Brudne naczynia wstawił od razu do zmywarki, a potem wyciągnął z szafki kolejne dwa, jednak większe niż poprzednie kubki. Znowu wstawił wodę, ale tym razem do kubków nie wsypał kawy, a wrzucił do nich saszetki z czarną herbatą. Uznał bowiem, że dawka kofeiny raczej nie wpłynie na nich pobudzająco, a tylko sprawi, że będą bardziej roztrzęsieni.
    Kiedy tylko gorące napoje były gotowe, Marshall chwycił kubki i skinął na przyjaciółkę, by ta poszła za nim. Poprowadził ją do przyległego do kuchni salonu, gdzie kazał jej usadowić się na kanapie. Herbaty odstawił na stolik, a następnie chwycił puchaty koc z ustawionego nieco dalej fotela i rzucił go Villanelle. Drugi zgarnął dla siebie i usiadł na drugim końcu wypoczynkowego mebla w taki sposób, że zwrócony był przodem do towarzyszącej mu kobiety. Dopiero teraz, w tych znacznie bardziej komfortowych warunkach zamierzał odpowiedzieć na wszystko to, co brunetka powiedziała w kuchni.
    — U nas to wyglądało inaczej — zauważył w nawiązaniu do tego, jak Elle opisywała swoje samopoczucie po powrocie Arthura do miasta i w namyśle odruchowo podrapał się po pokrytym zarostem policzku. Nie wiedział, od czego powinien zacząć. Dodatkowo wydawało mu się, że sytuacje jego i Villanelle były na tyle różne, że teraz nie mógł udzielić jej konkretnej odpowiedzi. Mógł jednak faktycznie opowiedzieć jej, jak wyglądało to w przypadku jego i Jennifer, przynajmniej z jego perspektywy, i może w tej opowieści Elle miała znaleźć odpowiedzi, których szukała?
    Westchnął ciężko i równie ciężkie spojrzenie posłał przyjaciółce, a później opuścił wzrok na własne uda i wciąż złożony koc, który na nich spoczywał. Chwycił jego róg w obydwie dłonie i zaczął się nim bawić, jakby to miało ułatwić mu mówienie i poniekąd rzeczywiście tak było.
    — Myślę, że wszystko zaczęło się od dnia, w którym Jennifer poroniła. Z perspektywy czasu wiem, że przepracowałem stratę Lionela szybciej niż ona i sądzę, że to miało znaczący wpływ na to, co zaczęło się dziać w naszym małżeństwie… Przez jakiś czas razem tkwiliśmy w miejscu, ale ja w końcu ruszyłem dalej i ta… odległość między nami stawała się coraz większa. Jeśli myślisz, że przeszedłem nad tym do porządku dziennego, że nie wyrzucałem sobie, że nie zrobiłem wystarczająco wiele, że nie byłem bardziej cierpliwy czy pomocny… To nie, wcale tak nie było — powiedział i na moment uniósł głowę, by posłać Elle smutny uśmiech, a potem wrócił do obserwacji miętolonego między palcami materiału koca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nawet w dniu, w którym podjąłem decyzję o separacji, postrzegałem siebie jako tego, który nie dał z siebie wystarczająco dużo, ale… Jednocześnie dotarłem już do takiego punktu, w którym zrozumiałem, że muszę, po prostu muszę pomyśleć o sobie i postawić na siebie. Byłem… zmęczony. Zmęczony nieustannym odbijaniem się od ściany, która między nami wyrosła. Jeszcze parę takich zderzeń i nie wiem, czy byłoby co ze mnie zbierać. Także… tak — mruknął i powoli pokiwał głową. — Wyjechałem wtedy na delegację do Seattle i wróciłem, wiedząc już, że chcę separacji. I tak, czułem spokój i czułem, że postępuję właściwie, ale oprócz tego czułem jeszcze wiele innych, złych rzeczy. Jen przyjęła to ze spokojem. Uszanowała moją decyzje i wycofała się, żadne z nas ponownie nie wyciągnęło ręki i… tak już zostało — westchnął i powoli, jakby z fizycznym trudem pokręcił głową. Nawet dziś, po niemal dwóch latach od tamtych wydarzeń, czuł ciężar spoczywający na jego sercu i związany z tym, wyraźny dyskomfort.
      — W tym samym czasie okazało się, że Charlotte została całkiem sama w dziewiątym miesiącu ciąży, więc pomagałem jej jak tylko mogłem i… Dziś, znowu z perspektywy czasu, myślę, że w ten sposób poniekąd uciekłem przed tamtymi emocjami? — rzucił to pytanie w eter i wzruszył ramionami, ponieważ nie znał dokładnej odpowiedzi, a jedynie przypuszczał, co wtedy nim powodowało. — Na pewno nie było to bez znaczenia. I kiedy z czasem okazało się, że ja i Charlotte coś do siebie czujemy, cóż… Wiedziałem, że muszę wystąpić z pozwem o rozwód. Żeby być fair zarówno wobec Jennifer, jak i Charlotte — powiedział z mocno zmarszczonymi brwiami i na tym zakończył. Wiedział, jak to mogło wyglądać z boku, ale równie dobrze, jeśli nie lepiej wiedział, jak bardzo się starał być w porządku wobec wszystkich, których bezpośrednio dotykała ta sytuacja.
      — Dziś w ogóle nie mam z nią kontaktu — odezwał się jeszcze po chwili milczenia, mając na myśli swoją byłą żonę. — Nawet Noah nie wie, gdzie teraz przebywa Jen i co u niej słychać — dodał, wspominając o starszym bracie blondynki, z którym widywał się do dziś, co było sprawką Jaime’ego. — To jest… była? Wyjątkowa miłość — zaczął lekko plątać się w zeznaniach i przez to zaśmiał się krótko, ale bynajmniej nie radośnie. — Ta kobieta jest dla mnie wyjątkowa i nigdy nie przestanie. Jednak… po tym, jak już podjąłem decyzję, nie wróciła, wiesz? — rzucił i dopiero teraz, po długim czasie uniósł wzrok na przyjaciółkę, a coś w jego spojrzeniu mówiło, że nie wiedział, co by było, gdyby.
      To gdyby jednakże było zawieszone gdzieś w dalekiej przeszłości. Gdzieś w krótkim czasie pomiędzy podjęciem decyzji o separacji, a decyzją o związaniu się z Charlotte. Jego gdyby dziś już nie istniało.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  99. — I tego nie zrobi, bo szanujący się projektant ma kilka miesięcy na zrobienie finalnego projektu. Ale w godzinę musisz dać klientowi coś, co zainteresuje go na tyle, żeby zechciał przy tobie zostać i cię zatrudnić. To, co mi właśnie pokazałaś, nikogo by nie zainteresowało — mruknął, wywracając oczami, gdy usłyszał ten oburzony ton. W czasie jej małej wycieczki po krzesło, Arthur zajął swoje miejsce na fotelu i odstawił laptop na biurko, wymazując resztę rzeczy, które mu nie pasowały. Skupił się na tym tak bardzo, że w pierwszej chwili nie zauważył jej powrotu, ale słysząc padające z jej ust słowa, pozwolił sobie na połowiczny uśmieszek. Skoro zwracała się do niego na ty, ewidentnie musiała na niego lecieć, przecież taki był warunek. Może było za szybko, żeby wydawać jakieś wyroki w kwestii tej znajomości, ale w głębi duszy czuł, że to może skończyć się w jeden sposób. I na samą myśl czuł dreszcz ekscytacji przebiegający wzdłuż kręgosłupa, bo wyobrażał sobie już, jak przygważdża ją do biurka, a potem…
    — Zależy od chęci stażystki — odpowiedział i uniósł brew, spoglądając na Ophelię. Nie dziwiło go, że o tym wiedziała. Przez jakiś czas przecież wzbudzali z Elle niemałą sensację, w końcu znaleźli sposób na obejście regulaminu, a uczelniany romans zmienił się w małżeństwo i dzieci. Problem w tym, że nie chciał, żeby ktokolwiek mu o tym przypominał, skoro z całych sił starał się zapomnieć o byłej. — Jeśli już musisz wiedzieć, jestem rozwiedziony, ale to nie miało nic wspólnego ze stażystkami. Gdybym wciąż nosił obrączkę, nawet bym nie spojrzał nie tylko na ciebie, ale na jakąkolwiek inną kobietę. Ale cóż, jest jak jest — wzruszył ramionami i zerknął na dziewczynę z ukosa. — Potrafię oddzielić życie prywatne od zawodowego, więc nie masz na co liczyć. Seks to seks, staż to staż. Chociaż nie miałbym nic przeciwko, żeby zabawiać się na biurku — powiedział, nie okazując nawet grama wstydu i obrócił laptopa w kierunku dziewczyny. — Do roboty — polecił, gestem dłoni wskazując na ekran. — Będę ci podpowiadał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzał na nią z wyraźnym powątpiewaniem, ale ostatecznie nic nie powiedział, nie chcąc naciskać. Wszystko, co robili na tej terapii, musiało być jej decyzją, on mógł jedynie ją naprowadzać i mieć nadzieję, że podejmie słuszną dla siebie decyzję. Naprawdę chciał jej pomóc. Nie dlatego, żeby się jej pozbyć czy coś, ale dlatego, że była miłą, ciepłą i dobrą osobą, która w pełni zasługiwała na to, by odnaleźć swoje szczęście.
      — Po to jestem — odpowiedział, uśmiechając się lekko. — I cieszę się, że znalazłam w sobie wystarczająco siły, żeby to zgłosić. Zasłużyłaś na sprawiedliwość — dodał w pełni szczerze, ściskając mocniej jej dłoń.
      Dopił resztę swojej kawy, a jego uśmiech się poszerzył, kiedy Villanelle postawiła sprawę w taki sposób. Podobało mu się to, jaki obrót przybrała dzisiejsza terapia, był zachwycony faktem, że nie oponowała i weszła z nim w tę nieco głupawą dyskusję, która była może nawet lekkim flirtem, choć ze strony Chase’a udawanym, bo przecież prawo jasno określało, jakie może mieć stosunki z pacjentami, a w grę nie wchodziło nic oprócz takich czysto zawodowych. Oczywiście mogłoby się to zmienić, ale najpierw oboje musieliby wyrazić taką chęć i podjąć decyzję, że przestanie być jej terapeutą.
      Zresztą dlaczego w ogóle o tym myślał? Przecież to był tylko jeden z elementów ich dzisiejszego spotkania.
      — Sama zaczęłaś o tych ładnych widokach — uniósł ręce w obronnym geście i uśmiechnął się łobuzersko.
      Skłamałby, gdyby powiedział, że nie spodziewał się jakiejś reakcji ze strony kobiety. Nie zakładał jednak, że mogła to odebrać w taki sposób. I poczuł wyrzuty sumienia, że musi jej uświadomić, iż to nie było naprawdę, nawet jeśli… cóż, jakaś jego część chyba chciała, żeby tak było. Lubił Vill. Była ładna, a rozmowa z nią kleiła się sama, nawet gdy nie rozmawiali o jej problemach. Gdyby ich sytuacja miała się inaczej, zapewne zdecydowałby się zaprosić ją na prawdziwą randkę, bo nie była kobietą, obok której dało się przejść obojętnie. Ale nie mógł tego zrobić.
      — Tak. To… — urwał, szukając odpowiednich słów. Wypuścił kosmyk jej włosów z pomiędzy palców i z ciężkim westchnieniem usiadł z powrotem na swoim fotelu, jednak nachylił się nad stolikiem, patrząc prosto w ciemne oczy Villanelle. — Jesteś piękną, mądrą i wartościową kobietą i gdybym tylko mógł, zaprosiłbym cię na nieudawaną randkę. Ale jesteś moją pacjentką, Vill. Prawo mi tego zabrania — wyjaśnił i przechylił lekko głowę. — Chciałabyś się ze mną umówić naprawdę?

      😉

      Usuń
  100. Obdarzył przyjaciółkę pełnym wdzięczności spojrzeniem, kiedy ta w kilku zdaniach podsumowało, co sądziła na temat jego rozwodu. Odczuł ulgę, wiedząc, że Villanelle go nie oceniała i że rozumiała, iż naprawdę zrobił wszystko, co tylko było w jego mocy. Podobne wsparcie okazał mu Jaime i Jerome nie potrafił okazać, jak ogromnie wdzięczny był za to, iż w jego życiu pojawili się i – przede wszystkim – zagościli na stałe tak wspaniali przyjaciele. Zarówno Villanelle, jak i Jaime towarzyszyli mu niemalże od samego początku jego przygody w Nowym Jorku i choć wiele osób zdążyło w tym czasie przewinąć się przez jego życie, to właśnie ta dwójka nie odstępowała go na krok. Oczywiście, zdarzały się okresy, kiedy szara codzienność okazywała się zbyt przytłaczająca i nie widywali się, a nawet nie rozmawiali ze sobą tak często, jakby chcieli, ale nigdy nie stanowiło to problemu. Czy można było chcieć czegoś więcej?
    Wyspiarz nie dziwił się temu, że jego przyjaciółka nie odzywała się zbyt często. Miała do tego pełne prawo, stając w obliczu problemów, których pokonanie wymagało wręcz niewyczerpanych pokładów siły i samozaparcia. Sam jedynie raz na jakiś czas przypominał jej o swojej obecności i gotowości do udzielenia pomocy, gdyby Elle właśnie tego potrzebowała, ale nie narzucał jej swojego towarzystwa. Dobrze rozumiał, że czasem człowiek potrzebował pobyć sam ze sobą, by z niektórymi demonami zmierzyć się w pojedynkę.
    Jego telefon rozdzwonił się w momencie, w którym bawił się z Aurorą. Odebrał, podczas gdy dziewczynka siedziała na jego ramionach i ciągnęła go za długie włosy, bo przecież nie było lepszego konika niż tatuś, który dałby się pokroić za to rudowłose stworzenie.
    — Jedenaście — rzucił bez zastanowienia do słuchawki. — Wyślij mi adres smsem, a ja już się zbieram — zapewnił, a potem szybko przekazał rodzicielskie obowiązki Charlotte i ruszył do wyjścia.
    Villanelle pod pewnym względem się poszczęściło. Nie tak dawno temu Jerome wraz z Jaime’em obskoczyli okoliczne komisy i tym sposobem Marshall stał się posiadaczem może nie najnowszego i najpiękniejszego, ale spełniającego swoją podstawową funkcję samochodu. Dzięki temu stał się zdecydowanie bardziej mobilny i po wklepaniu w nawigację wskazanej przez Elle lokalizacji, ruszył przez zakorkowane miasto, by dotrzeć na miejsce po około dwudziestu minutach. Wypatrzył znajomy wóz na przepastnym parkingu i zaparkował swojego czarnego Forda tuż obok. Nie miał jeszcze okazji pochwalić się przyjaciółce tym zakupem, więc ta miała prawo być zaskoczona, kiedy wyspiarz wysiadł i głośno trzasnął drzwiami. Za kierownicą wciąż czuł się odrobinę niepewnie. Oczywiście posiadał prawo jazdy, ale na Barbadosie przemieszczał się najczęściej na swoim ukochanym motocyklu, a w Nowym Jorku, cóż… Dopiero teraz mógł pozwolić sobie na zakup auta i jak się okazało, poruszanie się po tak gęsto zaludnionej metropolii okazało się niemałym wyzwaniem.
    — Cześć — przywitał się i na powitanie cmoknął Elle w policzek. — Co się stało? Za ile będzie ta laweta? Odholują je od razu do mechanika? — zaczął dopytywać. Nie zamierzał nawet zaglądać pod maskę – może i był złotą rączką, ale wyjątek potwierdzający tę regułę stanowiły właśnie samochody. Nie zamierzał się kompromitować i udawać, że choćby potrafi ocenić, co takiego się stało. Zamiast tego był gotów podwieźć brunetkę wszędzie tam, gdzie tylko ta tego potrzebowała.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  101. Niemal się roześmiał, bo wydawała mu się w tej chwili uroczo naiwna, choć Arthur raczej nie rozczulał się nigdy nad stażystami czy podwładnymi. To zresztą nie tak, że Ophelia miała w sobie coś, co mogłoby sprawić, że przemówiłby do niej ludzkim głosem, raczej… Była pod ręką. Nie chciał się zastanawiać, w jaki sposób świadczyły o nim tego typu przemyślenia. Chociaż właściwie nigdy nie był dobrym człowiekiem, więc nie musiał się nawet usprawiedliwiać.
    Niemniej jednak miał ochotę położyć na niej swoje ręce.
    — Przykro mi, że zepsułem twoje wyobrażenia o naszym zawodzie — stwierdził z ironicznym uśmieszkiem. Cóż, miał ją przecież czegoś nauczyć, prawda? A uświadomienie jej o realiach było dobrą pierwszą lekcją.
    Zerknął na nią z ukosa, kiedy się zbliżyła i uniósł lekko brew, nie do końca rozumiejąc, o co mogło jej chodzić. Rozejrzał się po gabinecie, jakby również szukał kamery i lekko się do niej nachylił, mimochodem odnotowując, że bardzo przyjemnie pachniała. Znacznie przyjemniej niż narąbane laski w klubach. Tak, zdecydowanie musiał zacząć szukać przygód gdzieś indziej.
    — Nie — szepnął i wyprostował się, spoglądając na nią bez jakichś szczególnych emocji. No tak, wyskoczył z tym wszystkim pierwszego dnia jej stażu, dziwne by było, gdyby od razu zechciała rozłożyć przed nim nogi. — Jestem za stary na takie zabawy — odpowiedział szczerze i rozpostarł się wygodniej na swoim fotelu. — Gdybym chciał coś takiego sprawdzić, wysłałbym tu jakiegoś szeregowego pracownika, zamiast marnować czas — dodał i pstryknął palcami, żeby się skupiła, po czym wskazał na ekran. Uniósł swoją kawę do ust i upił łyk, czekając na jakiekolwiek działanie z jej strony. W kwestii projektu, oczywiście. — Nie, jeszcze się nie zdarzyło — odparł bez mrugnięcia okiem. — Chcesz być pierwsza? — zapytał z łobuzerskim uśmieszkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyglądał jej się uważnie, nie chcąc przegapić jakiejkolwiek reakcji. Czuł, że właśnie cofali się w postępach. Cholera, co go podkusiło, żeby nagle zacząć ją uświadamiać? Przecież mógł w to brnąć, mógł… Mógłby nawet się z nią umówić, ale nie traktować tego jako randki i delikatnie jej to przekazać. To nie, musiał tak z grubej rury wypalić, że między nimi nie może być żadnej relacji. Wprawdzie nie powinien jej zachęcać do brnięcia w to, ale też nie zniechęcać, kiedy się otworzyła i chciała się z kimś umówić, nawet jeśli z nim.
      — Vill… — odezwał się cicho i pokręcił lekko głową. — Nie muszę, ale chcę, bo tak właśnie myślę. Zresztą wiesz, że nie traktuję cię jak zwykłej pacjentki, bardziej jak przyjaciółkę — powiedział i westchnął ciężko, zwieszając głowę. On również nie uważał, że była gotowa na zmianę terapeuty. Nie po trudnościach, które przeszli na początku. Podejrzewał, że gdyby znowu musiała z kimś przechodzić proces zbudowania zaufania, terapia cofnęłaby się o dobre kilka miesięcy. — Nie będzie… Odradzam ci to, ale oczywiście… Nie mogę cię zmusić, żebyś wciąż była moją pacjentką. Masz prawo do zmiany terapeuty w każdej chwili — powiedział i potarł dłonią czoło, myśląc gorączkowo nad tym, co powinni teraz zrobić. Czy byłby w stanie nagiąć zasady? Cóż, chyba nieustannie trochę je naginał. Nie powinien też inicjować żadnego kontaktu fizycznego, a jednak to robił. Co prawda po to, żeby jej pomóc, ale jednak, a kodeks wyraźnie tego zabraniał. — Vill, zaczekaj — poprosił i podniósł się razem z nią. Nie wiedział, co ma powiedzieć ani zrobić. Terapeuta walczył w nim z facetem. — Chodźmy na drinka — wyrzucił z siebie, podchodząc do brunetki. — Nie mam już dzisiaj żadnych wizyt. Moglibyśmy… Porozmawiać naprawdę, a nie udawać — zaproponował, nie do końca wiedząc, czy dobrze postępuje. Ale równie dobrze to mogło zakończyć się na jednym spotkaniu, jeśli oboje uznają, że czują się dziwnie, a potem wrócić do terapii.

      🫣

      Usuń
  102. Przez myśl mu nie przeszło, by czynić Villanelle wyrzuty z powodu tego, iż ta odezwała się do niego dopiero w potrzebie. Przede wszystkim nie był tym rodzajem człowieka, który wymagał codziennego kontaktu, aby pielęgnować przyjaźń. Ponadto jego zdaniem dorosła przyjaźń mimo wszystko różniła się od tej zawieranej w latach młodzieńczych, ewoluowała i przekształcała się w miarę potrzeb. Co za tym idzie, niepodważalnym było dla niego, że pomoże Villanelle zawsze, kiedy tylko ta będzie tego potrzebowała, choćby miała nie odzywać się do niego i dziesięć lat. Zdążyli pokonać razem zbyt wiele życiowych pagórków, by poddawać w wątpliwość wzajemne przywiązanie tylko dlatego, iż rzadziej się od siebie odzywali. Takie było już życie – absorbujące na tak wielu płaszczyznach, iż niemożliwym było dawanie z siebie stu procent na każdej z nich.
    Skinął głową, kiedy przyjaciółka poinformowała, za jaki czas miała przyjechać laweta, a później wysłuchał jej dalszych wyjaśnień i rozłożył bezradnie ręce, kiedy opisała problem z samochodem.
    — Chciałbym pomóc, ale nie znam się na naprawie samochodów. Majstrowałem przy naprawdę wielu rzeczach, ale nigdy przy silnikach — wyjaśnił i zaśmiał się krótko. Posiadał podstawową wiedzę, ale nic ponadto i nie zamierzał udawać, że jest inaczej.
    — Tak, samochód — zgodził się z nią i popatrzył przez ramię na swój nowy wóz. — Kupiłem go niedawno, Jaime pomagał mi wybierać. Udało mi się odłożyć trochę pieniędzy, a że przy małym dziecku możliwość sprawnego przemieszczania się jest niezbędna… — urwał i uśmiechnął się, spoglądając przy tym na brunetkę, ponieważ ta pewnie aż za dobrze wiedziała, o czym mówił wyspiarz. Dotychczas nie przeszkadzało mu poruszanie się komunikacją miejską, ale… Właśnie, pojawiło się pewne ale w postaci Aurory, która niedługo miała skończyć dwa lata. Można zatem powiedzieć, że i tak on i Charlotte długi czas radzili sobie wyśmienicie bez auta.
    — Żaden problem. Po cichu właśnie na to liczyłem — powiedział i mrugnął do niej porozumiewawczo. — W końcu muszę się pochwalić i cię przewieźć! — dodał ze śmiechem i uniósłszy trzymane w dłoni kluczyki na wysokość wzroku, zakołysał nimi znacząco. — Zapraszam do środka. Mamy jeszcze chwilę, nie ma sensu stać na tym zimnie. A nim wyszedłem, Lotta zdążyła wcisnąć mi do rąk dwa kubki termiczne z herbatą — poinformował i skinął na Elle. Obszedł czarnego Forda i otworzył brunetce drzwi po stronie pasażera, teatralnym gestem zapraszając ją do ciepłego wnętrza. Kiedy zajęła miejsce, zatrzasnął drzwi i sam po chwili rozsiadł się na fotelu przynależnemu kierowcy. Kiedy już to zrobił, podkręcił nieco ogrzewanie, a potem wyjął jeden kubek z uchwytu i podał kobiecie.
    — Byle tylko mi nie padł akumulator… — mruknął z rozbawieniem, ale jednocześnie w jego głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka. Nie przetestował tego auta na tyle, by w pełni znać jego możliwości, a z zasłyszanych opowieści wiedział, że niektórzy potrafili rozładować akumulator podczas słuchania radia w oczekiwaniu na kogoś na parkingu. Na szczęście z tego, co było mu wiadomo, była to przypadłość starszych i mniejszych modeli.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  103. — Rozumiem. Nie bez powodu na wyprawę po komisach zabrałem ze sobą Jaime’ego — odpowiedział na tłumaczenie przyjaciółki, będąc przy tym lekko rozbawionym wspomnieniem poszukiwania auta idealnego. W ich duecie to Moretti robił za eksperta i Jerome był mu bardzo wdzięczny za wsparcie. Był przekonany, że gdyby nie pomoc przyjaciela, jeszcze długo nie kupiłby żadnego samochodu, a tak zdecydował się na konkretny model jeszcze tego samego dnia, w którym odwiedzali poszczególne komisy.
    — Chociaż, jak tak cię słucham… Wydaje mi się, że tobie też bardziej przydałby się Jaime niż ja — zażartował i lekko wzruszył ramionami. Chłopak może nie był specjalistą, ale na pewno znał się na samochodach bardziej niż sam Jerome. Niemniej nie wątpił w słuszność toku rozumowania przyjaciółki; co dwie pary oczu i uszu, to nie jedna! Jemu samemu byłoby raźniej ze wsparciem, tym bardziej, że taka sytuacja była stresująca i człowiek miał prawo być nieco rozbitym.
    — Tak… — rzucił, przeciągając samogłoskę, kiedy brunetka wspomniała o jeździe po Nowym Jorku i bezwiednie powtórzył jej gest, samemu również wywracając oczami. Nie zdążył pojeździć zbyt wiele, a słynne nowojorskie korki już dały mu w kość. Nie wspominając o niektórych kierowcach, którzy uważali się za władców szos i byli gotowi strąbić każdego i to często bez szczególnego powodu. — Dziękuję. Wiesz, zależało mi tylko na tym, żeby ten samochód spełniał swoją podstawową funkcję. Czyli jeździł i był względnie pojemny, a cena mieściła się w moim budżecie. Może jeszcze kiedyś dorobię się na tyle, że będę przebierał w nowych autach — zażartował, a potem pokiwał głową. Tak, również miał nadzieję, że z samochodem Elle nie stało się nic poważnego i że interwencja zwykłego mechanika w zupełności wystarczy.
    Dalszą rozmowę kontynuowali już w ciepłym i wygodnym wnętrzu, uzbrojeni w kubki termiczne z rozgrzewającym napojem.
    — Podziękuję na pewno — odparł z lekkim uśmiechem. — Gorzej, jeśli jakoś będziesz musiała to odpracować. Nie wiem, jakie stawki są w wypożyczalni u Charlotte — rzucił i znacząco poruszył brwiami, starając się zachować powagę. Roześmiał się jednakże, kiedy towarzysząca mu kobieta stwierdziła, że najwyżej laweta zabierze dwa samochody. Uspokoiwszy się, ostrożnie napił się gorącej herbaty, nim odpowiedział na zadane mu pytanie.
    — Po staremu? — stwierdził z nutą niepewności w głosie, lecz z uśmiechem wciąż goszczącym na twarzy. — Jak zwykle mam pustkę w głowie, kiedy ktoś o to pyta — wytłumaczył się. — Praca, dom, praca, dom i tak w kółko — podsumował, krótko opisując rzeczywistość dobrze znaną również przyjaciółce. — Tylko czekać, aż los rzuci nam pod nogi jakąś kłodę — podsumował i wyszczerzył zęby w szerokim, nieco głupkowatym uśmiechu. Cisza nie zawsze zwiastowała burzę, ale Marshall, nauczony doświadczeniem, wiedział, że spokój nigdy nie panował wiecznie. Villanelle niestety też mogła coś na ten temat powiedzieć, prawda?

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  104. W którymś momencie jednorazowy seks po godzinach w biurze zmienił się w kilka numerków, a kilka numerków w pełnoprawny romans. Arthur nie czuł do Ophelii nic większego, tak jak zakładał wcześniej, spotykanie się z nią było po prostu wygodne. Przestał chodzić do barów i klubów, przestał pić, bo wolał wracać razem z nią do swojego bądź jej mieszkania (nie ukrywajmy, chętniej nocował u niej, bo jego mieszkanie było siedliskiem zbyt wielu wspomnień), a następnego dnia wstawać bez kaca i wpadać w wir pracy. Nie chodzili nawet na randki, właściwie ten związek bardzo przypominał jego relację z Lily. Morrison nie potrafił się bowiem wystarczająco zaangażować. Ból po stracie Elle nieco zelżał, ale wciąż ją kochał i wiedział, że to się już nigdy nie zmieni. Bo Villanelle Madisson była jedyną, którą obdarzył uczuciem. Nie miał pojęcia dlaczego, ale tak właśnie było. I naprawdę próbował poczuć coś do Ophelii. Gdy byli razem, nieustannie wertował w głowie jak wspaniałą była dziewczyną, jak dobry był seks i jak świetnie się przy niej czuł. Ale nie potrafił.
    Niemniej jednak nie spisywał tej relacji na straty, bo nie chciał być sam jak palec. Jego stażystka mimo wszystko pomagała mu oderwać myśli od rodziny, którą stracił, więc trwał w tym związku. Nawet zaczął zabierać ją na randki, a to miała być jedna z nich. Czy jest coś romantyczniejszego niż pocałunek o północy w sylwestra? No właśnie. A zabrał O na tę imprezę, bo zamierzał właśnie ją pocałować, gdy wystrzelą fajerwerki.
    Nie była to tak do końca sylwestrowa impreza, Arthur określiłby to bardziej branżowym wydarzeniem, ale nie miał zbyt wielu opcji, jeśli nie chciał skręcać się w tłumie dużo młodszych u niego ludzi. Sylwester był połączony z otwarciem nowego wieżowca zaprojektowanego przez jednego z projektantów, którego kojarzył z innych tego typu wydarzeń, więc dostał zaproszenie i się wybrał. Wbrew pozorom wcale nie było tak źle. Ludzie dość szybko wpadli w dobry nastrój, świętując zakończenie roku alkoholem. W miarę, jak w ich żyłach przybywało procentów, stawali się coraz bardziej rozluźnieni, głośniejsi i bardziej chętni do tańca, więc w założeniu sztywne otwarcie szybko zmieniło się w niezłą imprezę.
    Morrison również dzisiaj nie był abstynentem, choć starał się pić odpowiedzialnie. To była jego trzecia szklaneczka szkockiej. Był przyjemnie rozluźniony, ale nie pijany, tak w sam raz. Na jego twarzy majaczył lekki uśmiech, kiedy odstawił puste naczynie na najbliższy stolik i złapał Ophelię za dłoń, po czym pociągnął ją w kierunku parkietu. Akurat leciało coś wolniejszego, więc przyciągnął dziewczynę do siebie, splótł ręce za jej plecami i przyłożył policzek do jej skroni, kołysząc się lekko w takt muzyki.
    — Nawiązałaś jakieś znajomości? — zdążył mruknąć do jej ucha, kiedy poczuł uderzenie w plecy. Gwałtownie obrócił głowę, gotów wszcząć awanturę, ale wtedy jego mózg rozpoznał osobę, która na niego wpadła. I miał wrażenie, że jego serce wypadło z klatki piersiowej prosto na podłogę.
    — Hej, przepraszam, stary, to był wypadek — odezwał się męski głos. Z grymasem na ustach Arthur przeniósł wzrok na faceta, którego nie miał okazji poznać, ale wiedział o jego istnieniu, bo Thea i Matty nieustannie zachwycali się wujkiem Chase’m, a brunet miał wówczas wrażenie, że rozcinają mu wnętrzności zardzewiałym nożem.
    — Na twoim miejscu miałbym wystarczająco przyzwoitości, żeby się do mnie nie odzywać, stary — odparł lodowato Arthur, na co Chase uniósł brwi. Chyba zaskoczyło.
    — Och, no tak… Arthur. Miło cię w końcu poznać — odpowiedział mężczyzna obejmujący ramieniem jego żonę. Jego Elle.
    — Bez wzajemności — burknął, przenosząc spojrzenie na Elle. Chciał jej dopiec. Obudził się w nim wredny nastolatek i potrzebował ujścia dla nagromadzonej frustracji. — Zamieniłaś mnie na niego?

    😒

    OdpowiedzUsuń
  105. Chase nie miał nic przeciwko temu wyjściu. Przeciwnie, uwielbiał spędzać czas z Elle i im dłużej znali się poza gabinetem, tym więcej do niej czuł. Oczywiście nie był wyrywny z wyznaniami, bo po wszystkim, co przeszła kobieta nie chciał jej odstraszyć, ale nie mógł tak po prostu wyłączyć swojego serca. Tym bardziej, że Lizzie zdawała się ją akceptować i nawet lubić, co było sporym osiągnięciem, zważywszy, że była nastolatką, w dodatku humorzastą. Był gotów zaangażować się w to całym sobą, stworzyć coś na wzór patchworkowej rodziny z nią i ich dziećmi. Ale cierpliwie czekał. Bo wiedział, że to duży krok, na który to ona musi się zdecydować.
    No i pozostawała kwestia jej byłego. Z tego co wiedział, koleś był dość nieobliczalny i musieli jakoś to rozegrać. Nie miał pojęcia, że to nastąpi właśnie dzisiaj.
    Arthur również nie. Nie spodziewał się obecności Elle. Po tym, co wydarzyło się po tego typu imprezie, wątpił, że jej noga jeszcze kiedykolwiek postanie na jakimś branżowym wydarzeniu. Nie życzył jej tego, mimo wszystko życzył jej jak najlepiej; żeby pogodziła się z przeszłością, żeby znalazła w sobie wewnętrzną siłę, żeby była zwyczajnie szczęśliwa. Ale… Jakaś jego część zakładała, że to wydarzy się przy nim. Rozwód zamknął pewien rozdział, właściwie po nim stali się dla siebie obcymi ludźmi, łączyły ich wyłącznie dzieci, ale nie potrafił tak do końca wyzbyć się nadziei.
    Jej widok z kimś innym brutalnie odebrał mu resztki tego uczucia. A wraz z rozczarowaniem pojawiła się złość. Że tak długo na nią czekał i choć był jej mężem, nie potrafiła się przed nim otworzyć. Natomiast z kimś innym wystarczyło kilka miesięcy, żeby ponownie rozkwitła. To bolało. Bolało, bo ona była dla niego wszystkim. Od samego początku. Walczył o nią, starał się, próbował. Zawsze. Uderzyła w niego dysproporcja w tych uczuciach. Bo kiedy w końcu stał się zmęczony tą walką, ona nie przejęła inicjatywy. Po prostu odeszła.
    W ramiona kogoś innego.
    — Dla mnie to wygląda trochę inaczej — odpowiedział cicho, zimno. Bo właśnie w taki sposób to widział, że nie potrafiła otworzyć się przed nim, ale bez problemu zrobiła to przed kimś innym. — Chyba masz słabość do tych, których teoretycznie nie możesz mieć, co? Czy prawo nie zabrania ci umawiać się z pacjentką? — z ostatnim pytaniem zwrócił się do Chase’a, który zacisnął zęby. Aż go ręka świerzbiła, żeby walnąć Arthura, ale nie był takim człowiekiem, więc się powstrzymał.
    — Villanelle nie jest już moją pacjentką — powiedział spokojnie, obejmując Elle mocniej ramieniem. Arthur zmierzył jego rękę wzrokiem, pragnąc ją odciąć zardzewiałą piłą.
    — No tak. Przewidywalne. Ja też szybko przestałem być jej wykładowcą — brunet uśmiechnął się ironicznie, a zaraz potem rzucił Ophelii zdziwione spojrzenie. Choć trzymał ją za dłoń, całkowicie zapomniał o jej obecności tuż obok. Tak, mniej więcej tyle dla niego znaczyła. Ale w duchu cieszył się, że nie był teraz sam. Że miał przy sobie młodszą, cholernie seksowną dziewczynę. Dzięki temu nie rozsypał się na kawałki na widok swojej byłej żony w ramionach innego. To nie tak powinno być. Zupełnie nie tak…
    — Cześć, miło cię poznać — odezwał się Chase, wyciągając z uśmiechem rękę do Ophelii. — Arthur nie jest zbyt logicznym gościem, prawda, skarbie? — zwrócił się do Elle i ucałował jej skroń.
    — Co to ma, do chuja, znaczyć? — warknął Morrison, zaciskając wolną dłoń w pięść.
    — No wiesz… Opiaty sieją spustoszenie w neuronach. A z tego co wiem, ty brałeś ich całkiem sporo i dość długo. Nie dziwi mnie, że twoje postrzeganie sytuacji jest nieco zaburzone. To w sumie trochę przykre, nawet mi cię szkoda, bo tego nie da się w żaden sposób naprawić. Powinno ci się współczuć — powiedział spokojnie, pozwalając sobie na współczujące spojrzenie. A Arthur poczuł, że za chwilę nie wytrzyma.
    — Elle, znasz mnie trochę, prawda? — zwrócił się do kobiety, jednak wciąż patrzył na Chase’a. — Jeśli nie chcesz, żebym przemodelował gębę twojego doktorka, a jestem tego naprawdę bardzo bliski, lepiej go stąd zabierz.

    ekhm

    OdpowiedzUsuń
  106. Uśmiechnął się jedynie kącikiem ust, nic sobie nie robiąc z jej prośby. Znalazł się w punkcie, w którym, oprócz zbudowanej ciężką pracą firmy, nie miał w zasadzie już nic do stracenia. Nie miał rodziców, siostry, a w końcu także żony i dzieci, które coraz bardziej się od niego oddalały, mimo że starał się z nimi regularnie widywać. Nie miał nic. Równie dobrze mógł sobie więc pozwolić na zachowywanie się jak ostatni gówniarz, nawet jeśli nim nie był. Przynajmniej metrycznie, bo psychicznie ostatnimi czasy bardziej przypominał nastolatka niż faceta po trzydziestce.
    Na moment oderwał wzrok od Chase’a, żeby rzucić szybkie spojrzenie swojej byłej. Nie wyglądała na zadowoloną z zachowania swojego nowego chłopaka, co Arthurowi było w zasadzie bardzo na rękę.
    — Wyglądasz na zaskoczoną — skomentował pod nosem i cicho prychnął. Cóż, to dobrze. Nie zamierzał uświadamiać pana doktora, że Villanelle nie przepada za tego typu charakterologicznymi niespodziankami. Najlepiej by było, gdyby go zostawiła w cholerę, wtedy Arthur poczułby choć minimalną satysfakcję i spokój. Na samą myśl, że ktoś inny sypia z kobietą, która była dla niego najważniejsza, robiło mu się niedobrze. Był pieprzonym hipokrytą, od rozwodu przeleciał chyba połowę żeńskiej części Nowego Jorku.
    — Przepraszam, poniosło mnie — mruknął Chase, ale swoje słowa skierował do brunetki, a nie do Arthura. Jego nie planował za nic przepraszać. Skrzywdził Elle i zasługiwał na to, żeby mu dopieprzać. Wprawdzie Chase nie powinien wykorzystywać wiedzy, którą zdobył podczas psychoterapii, balansował właśnie na granicy naruszenia tajemnicy lekarskiej, ale przecież nie powiedział nic wprost, a wiedza o odwyku Morrisona mogła być powszechna, prawda? Obserwował uważnie, jak kobieta podchodzi do swojego byłego i poczuł… Poczuł się źle, bo dostrzegł na twarzy i w oczach Arthura coś, czego nie chciał widzieć. Pragnienie, czułość… Wręcz uwielbienie, które błysnęło w ciemnych tęczówkach mężczyzny, gdy Elle dotknęła go zaledwie palcem. On wciąż ją kochał, nie dało się tego ukryć.
    Choć w mniemaniu samego Arthura wychodziło mu to całkiem nieźle. Starał się patrzeć na Elle zimno, może nieco ironicznie i z politowaniem. Chciał się nawet pokusić o podobnego rodzaju uśmieszek, ale Chase za mocno go wkurwił.
    W ostatniej chwili, zanim odsunęła dłoń, złapał ją za palec i ścisnął lekko, spoglądając prosto w jej ciemne oczy. Pierwszy raz od tamtego dnia w gabinecie Butlera znaleźli się tak blisko siebie. Jej zapach uderzył w jego nozdrza i na moment go zamroczyło. Zapomniał, jak przyjemnie pachniała. Zapomniał, jak to jest czuć jej dłoń w swojej. Zapomniał, jakie to przyjemne patrzeć na nią z tak niewielkiej odległości.
    — Ale to ty na niego przystałaś zamiast walczyć jak ja wcześniej — odparł cicho. W którymś momencie wypuścił z uścisku dłoń Ophelii i wsunął rękę do kieszeni garniturowych spodni, wciąż jednak trzymał palec Elle. Pewnie z boku musiało to wyglądać komicznie, ale nieszczególnie się tym przejmował. — Nigdy o mnie nie walczyłaś, więc mam prawo widzieć to wszystko inaczej — stwierdził i w końcu wypuścił ją ze swojego uścisku i drugą rękę również wsunął do kieszeni. — Jest starsza. To urocze, że jesteś zazdrosna — uśmiechnął się kącikiem ust i puścił jej oczko, po czym również się cofnął i odnalazł dłoń Ophelii, którą ujął w swoją. Olał Chase’a i obrócił się na pięcie, zostawiając go samemu sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wieczór oficjalnie był stracony, choć pozostawało jeszcze sporo czasu do północy i nie wypadało tak po prostu wyjść. Starał się nie myśleć o tym, że gdzieś w tłumie kręci się Elle, ale to było silniejsze od niego. Tańczył z Ophelią, ale łapał się na tym, że wypatruje znajomych ciemnych włosów. Kręcił wówczas głową i wracał spojrzeniem do dziewczyny, z którą tu przyszedł, ale nie potrafił się na niej skupić tak jak powinien. W końcu przegrał i kiedy poszła do łazienki, ponownie odnalazł wzrokiem Elle. Samą. Idealnie. Nie miał pojęcia, dlaczego uważał to za uśmiech losu, ale bez wahania do niej podszedł. Zmierzył wzrokiem jej niemal pusty kieliszek i przywołał barmana.
      — Szkocka z lodem, a dla pani wódka żurawinowa z sokiem pomarańczowym — powiedział, doskonale pamiętając co piła tamtej sylwestrowej nocy. — Mamy dzisiaj rocznicę — oznajmił, tym razem zwracając się do kobiety. Obrócił się tyłem do baru i oparł się o niego plecami, od niechcenia wodząc spojrzeniem po pijanym, roztańczonym tłumie. — Siódmą, jeśli mam być dokładny. I zacznie się za pół godziny — uśmiechnął się połowicznie i w końcu popatrzył na Elle. — Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę cię na jakiejś imprezie. Cieszę się, że pokonałaś ten strach — powiedział nieco poważniej.

      🙄

      Usuń
  107. Dopiero, kiedy przeniosła na niego wzrok, dostrzegł nienaturalnie błyszczące oczy. Wyglądało na to, że Elle sobie trochę popiła. Nie pamiętał, kiedy ostatnio widział ją pod wpływem. Pod takim naprawdę porządnym wpływem. Chyba wtedy, gdy pierwszy raz się ze sobą przespali. Później karmiła albo była w ciąży, jeszcze później nie mieli czasu, żeby odpuścić i się wyluzować, więc… Tak, chyba widział podobne spojrzenie równe siedem lat temu, gdy weszła do kuchni, żeby zrobić drinki dla swoich przyjaciółek.
    Uśmiechnął się do siebie na to wspomnienie. Cieszył się, że przywitał tamten nowy rok w taki, a nie inny sposób. Choć teraz cierpiał, bo jego rodzina… Cóż, już nie była jego rodziną, to nie żałował ani chwili tego małżeństwa. Zabawne, teraz nie potrafił przypominać sobie złych chwil. Pamiętał jedynie te dobre i je gloryfikował, choć starał się nie wracać do nich zbyt często. Żeby połamane serce nie bolało jeszcze bardziej.
    — Ta. Nie mogę się nie zgodzić — mruknął, tracąc z twarzy resztki uśmiechu. Przesunął wzrokiem po ludziach jeszcze raz, a potem obrócił się przodem do baru i przysunął sobie hoker, żeby usiąść obok Elle. Przyglądał się barmanowi, gdy ten przygotowywał ich drinki. — Jakby to było w innym życiu, hm? — mruknął i przyciągnął do siebie szklaneczkę, którą mężczyzna przed nim postawił. Zamieszał w środku alkoholem, a kostki lodu zagrzechotały.
    Spojrzał na brunetkę ze zmarszczonymi brwiami, początkowo nie rozumiejąc, o czym mówiła. Dopiero po chwili przypomniał sobie, co powiedział do niej wcześniej i odwrócił wzrok. Uniósł szklankę do ust i upił łyk, wzruszając ramionami.
    — Nie pozwolić mi odejść — powiedział po prostu. Odstawił szkło i starł kciukiem alkohol z górnej wargi. Barman odszedł, żeby obsłużyć innych gości. I dobrze, lepiej, żeby nikt nie przysłuchiwał się ich rozmowie. — Zniszczyło nas wcześniej wiele rzeczy, ale jakoś żyliśmy dalej — zauważył, nie patrząc na nią. Opuścił głowę i uśmiechnął się, a potem zachichotał ponuro. To wszystko brzmiało logicznie, ale dla Arthura wcale takie nie było. Uwierzyłby, gdyby nie fakt, że przyszła tu dziś z kimś innym. — Dopuściłaś kogoś bliżej. Po prostu nie byłem to ja — odparł, podnosząc na nią wzrok. W jego ciemnych oczach błysnął ból, którego nie potrafił ukryć. Był zły na siebie, na nią, na cały świat za to, że wszystko się między nimi spierdoliło i przestali walczyć. — Czy teraz by było inaczej? Gdybyśmy spędzili ten czas w separacji, dopuściłabyś mnie w końcu do siebie? Moje czekanie miałoby sens? — zapytał, ale zaraz odwrócił głowę i przymknął powieki. Na chwilę pogrążył się we własnych myślach, ale w końcu uśmiechnął się krzywo i pokręcił głową. — Chociaż to chyba nie ma teraz znaczenia, co? Jesteś z nim szczęśliwa, Elle? — spytał, nie wiedząc, jaką odpowiedź wolałby usłyszeć. Z jednej strony pragnął jej szczęścia, bo ją kochał, ale z drugiej… Bolało, że mogłaby znaleźć je w ramionach kogoś innego.
    Zerknął na zegarek i uniósł swoją szklankę, wyciągając ją w kierunku Elle. Zostało jeszcze trochę czasu do momentu, gdy siedem lat temu zawędrowali razem do pokoju na górze, ale jakoś teraz tańczyli w swoich objęciach.
    — Szczęśliwej siódmej rocznicy — rzucił, czekając, aż stuknie swoim drinkiem w jego drinka.

    🥲

    OdpowiedzUsuń
  108. — Dokładnie — przyznał, patrząc w dal i kiwając lekko głową. Zerknął na Elle dopiero, gdy kątem oka dostrzegł, jak unosi do ust pomarańczę. Zagryzł dolną wargę, żałując cholernie, że nie mógł jej teraz pocałować i posmakować owocu na jej języku. Oczywiście nie zamierzał zaprzeczać, że tęsknił za swoją byłą żoną również w czysto fizycznym aspekcie, ale uderzyło w niego, jak bardzo brakowało mu jej bliskości.
    Szybko uciszył w sobie to pragnienie, chłonąc każde padające z jej ust słowo. Wiedział, że wtedy nie było z nią dobrze. Ale chciał jej pomóc. Chciał przy niej być, częściowo zdejmować z niej ciężar, z którym się zmagała, nawet jeśli nie do końca rozumiał i nie potrafił wczuć się w jej sytuację, bo nikt go nigdy nie skrzywdził w taki sposób. Problem w tym, że mu na to nie pozwoliła.
    — Wystarczyłoby, żebyś pozwoliła mi przy sobie być. Sam bym został — zwerbalizował swoje myśli i ciężko westchnął. — Nie mogłem ci pomóc, będąc daleko i nie mając przed sobą perspektywy powrotu. Wiem, że zachowałem się wtedy jak kutas, nie powinienem najpierw ci czegoś obiecywać, a potem demolować tego gabinetu, ale… Miałem nadzieję, że prędzej czy później każesz mi wrócić do domu i się tobą zająć. Nawet mimo tamtej… Wpadki — wyznał i pokręcił głową. Wszystko, co robił w swoim życiu, zrobił dla niej i dzieci. Butlera również zastraszył dla niej. Rozumiał, że nie powinien tego robić w taki sposób, ale tamtego dnia nie potrafił się powstrzymać.
    — Bardzo godny zaufania człowiek — mruknął z kwaśnym uśmiechem. — Wykorzystujący to co powiedziałaś na terapii przeciwko twojemu byłemu mężowi. Chyba dobrze, że już nie jest twoim terapeutą — prychnął cicho i ponownie uniósł szklankę do ust.
    — Nie o to pytałem — odparł cicho, nie patrząc na nią. Wiedział, że by go nie zdradziła. Jeśli czegoś był pewny w stosunku do Elle, to właśnie tego, że przez cały czas trwania ich związku była wierna. — Pytam, czy gdybyś poszła na terapię, znalazłabyś w sobie siłę, żeby mnie do siebie dopuścić. Czy… Czy ten rozwód nie był jednym wielkim błędem — ostatnie słowa wyszeptał. Miał gdzieś Ophelię. Miał gdzieś Chase’a. Kurwa, gdyby Elle stwierdziła, że chce spróbować jeszcze raz, bez wahania by w to poszedł. Nie powoli, od razu na głęboką wodę. Bo tak kurewsko za nią tęsknił.
    Wzruszył ramionami, bo sam nie umiał tego zdefiniować, ale chyba nie musiał, bo ona mówiła dalej. Uniósł brew, przypatrując się jej uważnie, a na jego usta wpłynął łobuzerski uśmieszek. Zostawił swoją szklankę i oparł się jednym łokciem o bar, zwracając się ciałem w stronę Elle i nachylając się do niej.
    — Chcesz powiedzieć, że doktorek nie daje rady? — zapytał i parsknął cichym śmiechem. Świadomość, że Chase pieprzy jego żonę była uwierająca, ale już to, że nie potrafił jej zadowolić, cholernie Arthura cieszyło. — Może powinien mu uświadomić, że w trakcie prawdziwego orgazmu podkurczasz palce u stóp i marszczą ci się brwi — rzucił i znacznie bardziej rozluźniony ponownie uniósł szklankę do ust i chwycił zębami kostkę lodu. Wzruszył ramionami. — Jest w porządku. Chciałbym potrafić się zaangażować w związek z nią — wyznał i rozgryzł lód. Uśmiechnął się, gdy Elle stuknęła swoją szklanką w jego.
    — Spodziewałem się, że w każdą naszą rocznicę będę pieprzył tylko ciebie — stwierdził i parsknął, choć w zasadzie nie żartował. Wypił szkocką do końca i odstawił pustą szklaneczkę na blat. — Pamiętam też, że lubisz ze mną tańczyć — odpowiedział i zszedł z hokera, wyciągając dłoń w stronę brunetki. — Więc zatańczysz? Czy z byłym mężem to będzie zbyt dziwne? — zapytał, mimo wszystko mając nadzieję, że mu nie odmówi.

    😏

    OdpowiedzUsuń
  109. Opuścił głowę i przymknął powieki, słuchając jej słów. To była pierwsza tak otwarta, szczera rozmowa między nimi od naprawdę długiego czasu. Przed samym rozwodem ich kontakt był znikomy, a teraz nie widywali się zbyt często, nawet gdy odbierał od niej dzieci, żeby spędzić z nimi czas. Domyślał się jednak, co takiego może od Elle usłyszeć. Jasno dała mu to do zrozumienia wtedy w windzie, gdy jechali na dół z biura Butlera. Arthur trochę liczył, że czas nieco zatrze ten ślad, odrobinę zmieni jej perspektywę, ale jak widać się mylił. I wcale go to nie dziwiło. Zachował się jak prawdziwy dupek. Co prawda zrobił to dla niej, jednak zabrał się do tego od złej strony i zdawał sobie z tego sprawę. Problem w tym, że było za późno, żeby to naprawić.
    — Wiem, Elle — odezwał się w końcu przez zaciśnięte gardło. Poruszył nerwowo ręką, a lód zagrzechotał w szklance. Pragnął objąć brunetkę ramionami, przyciągnąć do siebie i sprawić, że o wszystkim zapomną, jednak nie mógł tego zrobić. Siedząc tutaj z nią i tak pozwalał sobie na zdecydowanie zbyt wiele. Nie, żeby się przejmował Ophelią. Po prostu nie chciał mieszać w życiu Villanelle, gdy ewidentnie zaczęła wychodzić na prostą. Chociaż pragnął, by robiła to przy nim, a nie z Chase’m. — Mogę cię tylko za to przeprosić. Więc przepraszam — dodał, spoglądając na nią z prawdziwą skruchą tlącą się w ciemnych oczach. — I naprawdę chciałem się powstrzymać. Ale kiedy powiedział o nda… Coś we mnie pękło. Nie powinienem był tego robić — westchnął, ponownie opuszczając spojrzenie i wbijając je w swoje palce obejmujące zaparowaną szklankę.
    — Ty nie masz mnie za co przepraszać. Akurat ja rozumiem, na czym polega terapia. Mówi się o wszystkim. Dalej na nią chodzę, pamiętasz? — uśmiechnął się ponuro i wzruszył ramionami. — W porządku. Po prostu jest nie fair w stosunku do ciebie. Może już nie jest twoim terapeutą, ale nie powinien wykorzystywać tego, co mu mówiłaś, kiedy nim był. Jest dupkiem — stwierdził.
    Przez moment po prostu na nią patrzył, próbując wyczytać cokolwiek z jej twarzy. Jakiś sygnał, że… Że jest jeszcze nadzieja? Że to nie koniec? Bo w głębi duszy zawsze zakładał, że… Kurwa, że niby co?
    — Wystarczyłoby jedno twoje słowo, Elle. Wiesz o tym, prawda? — spytał cicho, odwzajemniając ponury uśmiech.
    A zaraz potem roześmiał się całkiem szczerze. Jej mina naprawdę go rozbawiła.
    — Albo okropnie satysfakcjonujące — poprawił. — Chociaż co ty możesz wiedzieć o satysfakcji — dodał z wrednym uśmieszkiem i wywrócił oczami. — Dobra, dobra. Słowo harcerza. Ale tylko i wyłącznie dlatego, że mnie o to prosisz, bo drań sobie zasłużył — mruknął i wciągnął do ust kolejną kostkę, zerkając na brunetkę kątem oka. Uśmiechnął się szerzej, tym razem z wyraźnym zadowoleniem. — Tak, chciałbym. Ale nie jestem do tego zdolny. Najpierw musiałbym przestać kochać jedną kobietę, żeby zaangażować się w związek z inną. Tylko że to się raczej nigdy nie stanie — stwierdził bez cienia wyrzutów sumienia. Bo wciąż kochał swoją byłą żonę, mimo że między nimi wydarzyło się tak wiele złego.
    Uśmiechnął się czarująco, gdy zacisnęła swoją dłoń na jego i cofnął się o krok, żeby mogła zejść. W ostatniej chwili znowu się przysunął i objął ją ramionami w talii, przytrzymując, aby się nie przewróciła. Jej zapach natychmiast w niego uderzył, mieszając mu w głowie.
    — W dodatku moje ulubione — mruknął do jej ucha i roześmiał się nisko. — Okej? Stoisz? — dopytał, ale zamiast się odsunąć, owinął jedną rękę wokół jej pasa i poprowadził ją w stronę parkietu. Na szczęście nie leciało nic skocznego, na środku bujało się kilka par w swoich objęciach. Arthur z błyszczącymi oczami ujął dłonie kobiety i zarzucił je na swój kark, po czym splótł ręce za jej plecami, przyciskając ją do swojego ciała. — Nie obchodzi mnie to — wyznał, nachylając się uprzednio nad jej uchem. Owiał je swoim ciepłym oddechem i muskał wargami przy każdym wypowiadanym słowie, tak blisko niej się znalazł. — A twój doktorek? Żeby było jasne, pytam tylko dlatego, że tak wypada, nie dlatego, że interesuje mnie jego zdanie — szepnął.

    😌

    OdpowiedzUsuń
  110. — Muszę. Powinienem zrobić to dawno temu. A najlepiej nie mieć za co przepraszać. Ale to już się stało — odpowiedział cicho, zanim ponownie zaczęła mówić. Przełknął ślinę i skinął lekko głową. Tak właśnie było. Chciał jej bronić. Obiecał jednak, że nie zrobi nic samemu Butlerowi, więc zrobił to w jedyny sposób, który przyszedł mu wtedy do głowy. Choć może to nieprawda. Pomyślał też o wyjściu z gabinetu i wykrzyczeniu pracownikom wszem i wobec, że ich szef jest jebanym gwałcicielem, ale był pewny, że wówczas Elle by go zabiła, więc wybrał mniejsze zło. — Co? — spytał i uniósł brwi, jakby nie do końca dotarło do niego, co właśnie powiedziała. — Złożyłaś zawiadomienie? — upewnił się, a potem uśmiechnął. Cholera, był z niej dumny. Naprawdę kurewsko dumny. Nie dość, że wyszła z tego wszystkiego i nawet znalazła w sobie siłę, żeby wejść z kimś w związek (pomijając, że nie podobało mu się, że to nie jest związek z nim), to jeszcze sprawa była w toku. — Jezu, Elle, to wspaniale! Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, daj znać. Może… Uda mi się skontaktować z jakimiś dawnymi znajomymi. Ja nie wiem o żadnym gwałcie czy molestowaniu, ale może ktoś coś wie — powiedział i sięgnął jej dłoni, ściskając ją mocno. Pogładził kciukiem jej wierzch, ale szybko się wycofał.
    Wzruszył ramionami.
    — Bywało ciężko. Dalej bywa. Ale nie biorę. Jestem czysty od kiedy wyszedłem z odwyku — westchnął. W sumie pić też nie powinien, ale się pilnował. Dzisiaj był pierwszy raz od kilku miesięcy, gdy pozwolił sobie na trochę więcej alkoholu. — Nigel tego pilnuje — dodał, żeby nie miała wątpliwości, kto czuwa nad jego trzeźwością. O Lily nie słyszał od kiedy przestała być jego sponsorką.
    Ponownie zachichotał, niemal parskając w swojego drinka, odsunął szklankę w ostatniej chwili.
    — Może i jestem, ale przyznaj, że to zabawne — powiedział, śmiejąc się cicho tym bardziej rozbawiony, kiedy ponownie zasłoniła usta. — Cóż, pewnie masz rację. Powinienem być bardzo wkurwiony, ale podoba mi się to, że facet nie daje rady — stwierdził, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu i skinął głową. Chciał dosrać Chase’owi, ale mógł znaleźć sobie jakiś inny powód.
    Pokręcił głową i uśmiechnął się smutno.
    — Jest jak jest — odparł i nic więcej nie powiedział.
    Skupił się na jej bliskości. Na jej cieple, za którym tęsknił i zapachu, od którego wirowało mu w głowie. Obejmował ją, przytulając do siebie i kołysząc się powoli. Oparł policzek na czubku jej głowy, wmawiając sobie, że to wszystko, co teraz czuł, jest jak najbardziej prawdziwe. Nie chciał, żeby po tym tańcu zniknęła, żeby odeszła i z powrotem wpadła w ramiona swojego nowego faceta. Tak bardzo pragnął ją zatrzymać… Ale wiedział, że nie może. Że nie może jej tego zrobić, bo zaczęła układać sobie życie z kimś innym, a po tym wszystkim był jej winny święty spokój.
    — Hm? — wymruczał, słysząc swoje imię padające z jej ust. Serce zabiło mu szybciej, kiedy dotarł do niego sens wypowiadanych przez nią słów. Nie przestawał się kołysać, choć jedyne, czego chciał, to wpić się w jej wargi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Rozsądny Arthur powinien ci powiedzieć, że nie powinnaś tego robić, bo wyszłaś na prostą — odezwał się cicho, nisko. Cholera, naprawdę powinien przy tym zostać. Ale rozbudziła w nim nadzieję. Nadzieję, której nie chciał wypuszczać z rąk, bo wciąż ją kochał. Tak bardzo ją, kurwa, kochał… — Ale tego nie zrobi, bo nie ma go tu dzisiaj z nami — szepnął i podniósł jedną dłoń, po czym ujął palcami jej brodę, żeby na niego spojrzała. — Zawsze będę należeć do ciebie — dodał wciąż cicho i rozejrzał się, jakby dopiero sobie uświadomił, gdzie się znajdują. Odsunął się i złapał jej rękę, splatając ze sobą ich palce. Tak niewiele, a poczuł się, jakby po długiej wędrówce wrócił do domu… — Chodź ze mną — poprosił z połowicznym uśmieszkiem na twarzy i pociągnął ją w stronę wyjścia. Nie miał pojęcia, gdzie idzie, wiedział jedynie, że muszą stąd wyjść i zostać sami. Budynek był pełny pustych pomieszczeń, bo jeszcze nie był do końca zagospodarowany. Znalazłszy się więc na korytarzu, zaczął łapać za wszystkie klamki, które mijali, aż w końcu trafił na otwarte pomieszczenie. Wciągnął Elle za sobą do środka i zamknął drzwi, po czym przyparł do nich brunetkę i przycisnął swoje ciało do jej ciała, zaciskając dłonie na jej biodrach.
      — Szczęśliwej rocznicy — zdołał wyszeptać, zanim wpił się w jej wargi.

      😈

      Usuń
  111. — Dziękuję. Nie masz pojęcia, jak wiele to dla mnie znaczy — szepnął, patrząc na nią błyszczącymi oczami. Tak wiele by dał, żeby przycisnąć ją teraz do klatki piersiowej, objąć ramionami i wdychać jej zapach. Musiał jednak poprzestać na trzymaniu jej dłoni, a i tego obawiał się, że nie może robić zbyt długo. — Śmiało. Możesz na mnie liczyć — powiedział, podążając za jej spojrzeniem, które zatrzymało się na ich złączonych rękach. To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że powinien się wycofać, dlatego z ciężkim westchnieniem puścił jej rękę i uśmiechnął się ponuro.
    Wzruszył lekko ramionami, bo nie uważał swojego zachowania za jakiś wielki sukces. Mogłoby być lepiej. Mógłby nie pić. Mógłby przestać ją kochać. Mógłby o niej nie myśleć. Ale nie potrafił zrezygnować ze wszystkiego, nie umiał też zapomnieć o Elle, chociaż bardzo się starał.
    — Udało mi się go przekonać. Tylko jego słucham. Wiesz, względnie — parsknął cichym śmiechem, bo przecież go znała, wiedziała, że Arthur Morrison nie słuchał nikogo. Tylko Elle miała na niego wpływ. Cała reszta świata mogła się pierdolić.
    Uniósł brew, a na jego twarz powoli wpłynął łobuzerski uśmieszek. Oczywiście, że odebrał to jako komplement. W końcu nie przypominał sobie sytuacji, w której Elle nie byłaby przy nim spełniona. Ich seks był dobry. Cholera, ich seks był nieziemski. Najlepszy, jaki można sobie wyobrazić. Nawet jeśli nie zawsze się dogadywali, w sypialni nie mieli z tym najmniejszego problemu. Pasowali do siebie jak dwa elementy układanki. Nie musiał pytać, żeby wiedzieć, że Villanelle było z nim dobrze. Bo jemu było z nią niesamowicie.
    Ponownie złapał palec, którym w niego wycelowała i podniósł go do swojej twarzy. Kusiło go, żeby złapać opuszkę zębami, ale przypomniał sobie, że są w miejscu publicznym i oboje przyszli tu z kimś innym.
    — Interesowały mnie tylko twoje orgazmy — wymruczał i rozluźnił dłoń. Uśmiechnął się szerzej i puścił jej oczko. To był dla niego koniec tematu, nie chciał drążyć. To była pierwsza tak spokojna rozmowa między nimi od dwóch lat, a rozmawianie o jego życiu łóżkowym z Ophelią z pewnością by to zepsuło. Zresztą co miałby jej niby powiedzieć? Że ona dochodziła, owszem, ale on miał problem, bo potrafił to robić tylko wtedy, gdy pieprzył ją od tyłu? Dzięki temu nie widział jej twarzy. Wyobrażał sobie wówczas, że ma przed sobą Elle podczas tej krótkiej fazy, gdy przefarbowała włosy na blond. Miał problem, ale nie chciał się do niego przyznawać.
    Szybko okazało się, że może w jednej chwili ten problem rozwiązać. Przynajmniej taką miał nadzieję, bo nie chciał naciskać na swoją byłą żonę. Czując jednak, że nie stawia żadnego oporu, przylgnął jeszcze bliżej do jej ciała, całując ją namiętnie, ale czule. To było tak dobre, tak idealne… Jakby nigdy się nie rozstawali…
    Westchnął prosto w jej usta i objął ją jedną ręką w pasie, natomiast drugą powędrował do kolana nogi, którą wodziła po jego nodze. Złapał za nią i podciągnął do góry, po czym przesunął dłonią przez udo aż do pośladka, na którym zacisnął palce. Chciał zostawić na niej ślady. Swoich ust, zębów, rąk… I żeby ona zrobiła to samo z nim.
    — Ja za tobą też… Tak cholernie cię kocham — szepnął, zanim tym razem to ona wpiła się w jego wargi. Złapał ją za oba pośladki i podniósł, żeby oplotła go nogami. Odsunął się od drzwi i ruszył w kierunku panoramicznego okna, które dostrzegł kątem oka, gdy wpadli do pomieszczenia. Przyparł ją do szyby, nawet na moment nie przerywając pocałunku. Zrobił to dopiero, gdy zabrakło mu tchu i odsunął się nieznacznie. Nie chciał robić z tego dzikiego, szybkiego numerku, nawet jeśli miejsce nie było odpowiednie na rozkoszowanie się swoją obecnością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomieszczenie było zupełnie puste. Musiał improwizować, dlatego po chwili zastanowienia, wciąż trzymając ją biodrami przy oknie, sięgnął jedną ręką do guzika marynarki i rozpiął go, zrzucając z siebie materiał. Ponownie chwycił mocno brunetkę i odsunął się od szkła, by uklęknąć i powoli ułożyć ją na swojej marynarce. Zawisł nad nią, podpierając się rękami po obu stronach jej głowy.
      — Jeśli będę miał przestać, po prostu powiedz — szepnął, zanim odnalazł ustami jej wargi, jednocześnie jedną ręką podwijając jej sukienkę.

      🫠

      Usuń
  112. Kiedy ich wargi w końcu się ze sobą zetknęły, Arthur oficjalnie uśpił resztki swojego zdrowego rozsądku. Myślał jedynie o słodkim smaku Elle, o jej cieple tuż przy swoim ciele, o jej uzależniającym zapachu, za którym tak tęsknił. Imię Chase’a czy Ophelii nawet nie przemknęło mu przez myśl. Gdyby jego była żona powiedziała choćby słowo, był gotów wyjść z tej imprezy w jej towarzystwie i odejść od Kirkman bez żadnego pożegnania. I wywalić ją ze stażu, naprawdę miałby gdzieś jej odczucia. Elle była najważniejsza. I wiedział, że to się nie zmieni, choćby spalili między sobą wszystkie mosty.
    Skinął lekko głową, zanim ponownie odnalazł ustami jej wargi i się w nie wpił. Podwinął sukienkę do momentu, gdy poczuł pod palcami jej bieliznę i w zasadzie na tym mógłby poprzestać, bo nie byli przecież w sypialni, lepiej by było, gdyby załatwili to dość szybko. Ale nie potrafił. Tak bardzo za nią tęsknił, że musiał przypomnieć sobie widok jej ciała w całej okazałości oraz smak, za którym tak kurewsko tęsknił. Uklęknął więc między jej nogami i do jednej ręki dołożył drugą, na chwilę odsuwając się od jej ust. Podwinął sukienkę do piersi i jeszcze wyżej, aż w końcu zdjął materiał i odłożył go gdzieś na podłogę. Wyprostował się, przysiadając na piętach. Przesunął rękami po jej talii, brzuchu i biodrach, chłonąc wzrokiem to, czego od tak dawna nie widział. Jej idealną sylwetkę, jedwabistą skórę, którą widział w świetle księżyca i każdy ruch świadczący o tym, że pragnęła go równie mocno. Z uśmiechem ponownie nakrył jej ciało swoim i przywarł ustami do gorącej szyi, obsypując ją mokrymi pocałunkami. Westchnął, czując jej drobne palce na swoim penisie i mimowolnie poruszył biodrami, domagając się więcej. Z jednej strony pragnął już w nią wejść, ale z drugiej nie zamierzał tego robić, zanim nie nacieszy się ponownie jej ciałem.
    Odwzajemnił spojrzenie, napierając na nią biodrami i oddychając płytko.
    — Kocham cię. Tak kurewsko mocno cię kocham. Próbowałem przestać, ale nie potrafię. Jesteś miłością mojego życia, Elle — wyszeptał i ponownie ją pocałował, jednak znacznie delikatniej i czulej, jakby próbował w tej pieszczocie zawrzeć wszystkie swoje uczucia. — Chcę się tobą nacieszyć — wymruczał, przesuwając wargi na jej szyję, a potem niżej, na piersi. Sięgnął za jej plecy, żeby odpiąć biustonosz, a kiedy się go pozbył, odsunął się nieznacznie, wpatrując się błyszczącymi oczami w jej ciało. Jęknął, podpierając się na łokciu jednej ręki, natomiast drugą objął jedną z piersi. — Jakbym wrócił do domu — westchnął, gdy idealnie wpasowała się w jego dłoń. Zaczął ją lekko ugniatać, w tym samym czasie sięgając ustami drugiej. Chwycił sutek wargami, krążąc wokół niego językiem. Potem zmienił strony, ale nie pozwolił sobie długo na taką pieszczotę, bo interesowało go coś zupełnie innego. Przesuwając się jeszcze niżej i składając po drodze czułe pocałunki, dotarł do podbrzusza brunetki i powoli zdjął z niej ostatnią część garderoby. — Zachowam je sobie — oznajmił, z uśmiechem zerkając w górę, gdy wciskał jej majtki do kieszeni swojego garnituru. Potem poświęcił całą swoją uwagę jej cipce. Złapał Elle pod kolanami i rozłożył szeroko jej nogi, żeby mieć do niej nieograniczony dostęp. Zapewniwszy go sobie, zebrał językiem całą wilgoć i delikatnie zassał łechtaczkę z cichym cmoknięciem. — Jeszcze pyszniejsza niż zapamiętałem — skomentował schrypniętym głosem, zanim wsunął w nią język i jego czubkiem odnalazł w środku punkcik, który najbardziej go interesował. Chciał, żeby wyszła stąd dzisiaj usatysfakcjonowana jak nigdy.

    🥵

    OdpowiedzUsuń
  113. Nawet nie miała pojęcia, jak bardzo pragnął usłyszeć te słowa i jak wiele dla niego znaczyły. Niewiele brakowało, żeby w jego oczach pojawiły się małe serduszka, gdy tak na nią patrzył podczas słuchania padającego z jej ust wyznania. Pomijając całą erotyczną otoczkę, pragnął przede wszystkim tego, żeby na nowo odnaleźli do siebie drogę. I to chyba powoli zaczynało się dziać.
    — Kocham cię — powtórzył, jakby nie mógł nacieszyć się tym, że nareszcie na nowo mógł jej to mówić. Odnalazł ustami jej wargi, w które wpił się mocno, kiedy zdejmowała z niego koszulę. Pomógł jej w tym, zostając w samych rozpiętych spodniach i bokserkach.
    — Chcę każdą świętować z tobą w ten sposób — powiedział schrypniętym, lekko zduszonym głosem, na chwilę odrywając się od jej piersi. Zerknął na nią spod rzęs, słysząc kolejną prośbę, czy może raczej żądanie. Chciał tego. Oczywiście, że tego chciał. Zabrać ją stąd i w spokoju nacieszyć się tym, że nareszcie ponownie mógł jej dotykać i wiedzieć, że wciąż go kochała, że też uważała ten rozwód za błąd, że… Że po prostu los jeszcze raz postawił ich na swojej drodze. — Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, kochanie — szepnął i uśmiechnął się, powracając do składania pocałunków na jej ciele i wytyczania sobie nimi ścieżki w dół, do miejsca, które najbardziej go teraz interesowało. Zamruczał z zadowoleniem, chłonąc każdą reakcję jej ciała, rozkoszując się każdym skurczem na swoim języku i świeżą wilgocią, która pokrywała jego twarz, gdy Elle go do siebie przycisnęła. Nie zdążył jednak nacieszyć się tym uczuciem, bo nagle znalazł się z daleka od jej cipki i zlizywał z warg jej soki. Odwzajemnił pocałunek, chwytając jedną ręką za jej włosy, żeby się zbyt szybko nie odsunęła.
    — Nie zapomnisz. Tak jak tej pierwszej. O północy będziesz jęczeć moje imię, obiecuję — odparł i przysiadł na piętach, pomagając jej zsunąć z siebie spodnie wraz z bokserkami. Jęknął cicho, obejmując ją mocno, kiedy znowu się odezwała, a potem cicho, chrapliwie się roześmiał. — Więc to zrób. A potem, jak już cię stąd zabiorę, ja przelecę ciebie — wymruczał, siadając na podłodze i sadzając brunetkę na swoich udach. Złapał ją za biodra i uniósł, nakierowując na swojego twardego kutasa. Nie musiał nawet pomagać sobie dłonią, ich ciała były tak zsynchronizowane, że bez problemu wślizgnął się do środka, wydając z siebie ciche westchnienie i dociskając ją jak najmocniej do swoich bioder. Na chwilę znieruchomiał, odnajdując spojrzeniem jej oczy. — Kurwa, tak bardzo za tym tęskniłem — szepnął, obejmując jedną ręką jej talię, natomiast palce drugiej wplatając w jej włosy. Przyciągnął ją do swojej twarzy i ponownie pocałował, powoli unosząc ją na sobie i opuszczając z powrotem. Szybko znaleźli wspólny rytm, nie odrywając się od swoich ust, a przynajmniej on jej na to nie pozwalał. Nie zwracał uwagi na nic poza swoją ukochaną byłą żoną, choć może powinien, zważywszy, że za drzwiami rozległy się wiwaty i dźwięk korków wystrzeliwanych z szampana, natomiast za oknem zaczęły rozbłyskiwać fajerwerki. Odsunąwszy się dopiero, gdy zabrakło mu tchu, nawet na nie nie zerknął, wpatrując się wyłącznie w twarz Elle, mieniącą się teraz wszystkimi kolorami, które docierały do nich zza szyby. — Szczęśliwego nowego roku, kochanie — wydyszał, zanim ponownie ją pocałował, nie przestając wychodzić biodrami naprzeciw jej ruchom.

    🥵❤️

    OdpowiedzUsuń
  114. Dobrze, że nie drążyła tematu, bo nie chciał teraz rozmawiać o niczym innym, niż o ich ciałach scalających się w jedność. Właściwie o tym też nie chciał rozmawiać, wolał po prostu to czuć. Jeśli myślał, że splatanie ze sobą ich palców czy wymienianie pocałunków było jak powrót do domu, to seks był… Cóż, czymś, czego nie potrafił opisać żadnymi słowami. Elle była jego miejscem na ziemi. Ideałem, który sobie wymarzył, choć zanim ją poznał, nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie wyobrażał sobie, by to, co działo się teraz między nimi, miało się kiedyś skończyć. Tak długo byli z daleka od siebie… Za długo.
    — Właśnie to chciałem usłyszeć — szepnął, mimo że dobrze wiedział, że na ich drodze stało wiele przeszkód. Przede wszystkim to, że byli rozwiedzeni. Nie, żeby nie dało się tego zmienić, ale… Cóż, tak właśnie było. Spotykali się teraz z innymi ludźmi, mieli oddzielne życia… Cholera, rzuciłby to bez mrugnięcia okiem, żeby tylko do niej wrócić, choćby w tej chwili. Miał nadzieję, że myślała tak samo, bo po tym wieczorze nie zamierzał dać jej spokoju i tak po prostu pozwolić, żeby znowu od niego odeszła. Należała do niego. Od zawsze, na zawsze. Byli Villanelle i Arthurem. A Villanelle i Arthur byli dla siebie stworzeni.
    Uśmiechnął się do niej, a zaraz potem rozchylił wargi, czując obejmujące go ciepło i wilgoć. Chłonął jej ciało na jego ciele i ten głośny jęk, który wyrwał się z jej gardła. Objął ją mocniej w pasie jedną ręką, żeby się od niego nie odsunęła i nachylił się nad jej szyją, przywierając wargami do gorącej skóry.
    — Jesteś najpiękniejsza, kiedy czujesz mnie w sobie — wyszeptał z ustami przy jej ciele i wydał z siebie cichy, chrapliwy jęk, kiedy jej mięśnie tak mocno się na nim zacisnęły. Wiedział, że nie potrwa to tak długo, jakby chciał, bo za bardzo tęsknił za jej cipką, ale nie był mięczakiem. Chciał stanąć mimo wszystko na wysokości zadania i udowodnić jej, że jest milion razy lepszy niż jej nowy facet. Nie żeby poprzeczka była ustawiona wysoko, skoro nie była usatysfakcjonowana ich życiem łóżkowym, ale chodziło o sam fakt. O samo to, że był jej Arthurem i był stworzony tylko dla niej, a analogicznie jego penis tylko po to, żeby dawać jej nieziemskie orgazmy.
    Nie odrywał od niej zamglonego wzroku, gdy tak szybko i głośno zaczęła szczytować. Zagryzł wargi, żeby powstrzymać się przed tym samym. To, że chwilę później znowu zaczęła się na nim zaciskać wcale nie pomagało. Starał się myśleć o wszystkim, tylko nie o jej ciasnej cipce i o tym, jak cudownie wyglądała, kiedy dzięki niemu dochodziła. Serce waliło mu w piersi, a oddech miał płytki i przyspieszony od kontrolowania własnego ciała, bo nie chciał, żeby to był koniec. Tym bardziej po usłyszeniu takich, a nie innych słów z jej ust. Westchnął drżąco i zacisnął pięść na jej włosach, podnosząc jej głowę.
    — Dostaniesz co chcesz — szepnął, zanim wpił się w jej usta. Zsunął ją z siebie z cichym westchnieniem i wstał z podłogi, chwytając ją w talii, by również się podniosła. Oderwawszy się od jej ust, obrócił ją w swoich ramionach tak, żeby przylgnęła plecami do jego torsu i przyparł ją do okna. Odgarnął jej długie włosy, odnajdując ustami zgłębienie jej szyi, które zaczął całować, zerkając spod rzęs na fajerwerki, które wciąż rozbłyskiwały. — Bo zrobiłbym dla ciebie wszystko, słoneczko — wyszeptał, obejmując jedną ręką talię brunetki, natomiast drugą sięgając między ich ciała. Nakierował swojego penisa i gładko wsunął się ponownie w jej cipkę, wydając z siebie westchnienie. — Jeszcze dwa, zanim cię stąd zabiorę? — wychrypiał, poruszając mocno biodrami.

    🥵

    OdpowiedzUsuń
  115. — Chciałbym, ale nie dam rady. Nie mogę się skupić — przyznał zduszonym głosem. Zamiast wykonać jej polecenie, wpił się ponownie w jej wargi, całując ją co utraty tchu i nie przestając obejmować jej talii, pomagając jej poruszać się w górę i w dół. Każdy jej jęk, każde westchnienie były niczym dawno niesłyszana, ulubiona muzyka dla jego uszu, więc w pewnym momencie przestał ją całować, chłonąc odgłosy, jakie z siebie wydawała.
    Przerwa, choć krótka, była mu potrzebna, żeby nieco ochłonąć. Odsunął od siebie orgazm, wchodząc w nią z nową siłą i powoli narastającą przyjemnością. Przytrzymał przy sobie jej biodra i jęknął cicho, gdy ponownie zaczęła się na nim zaciskać. Powtarzał sobie, że jeszcze jeden jej orgazm i również będzie mógł dojść, ale ten ostatni nigdy nie nadszedł, bo Elle nagle wysunęła go z siebie i obróciła się w jego ramionach. Szukając jej dotyku, przylgnął do niej, obejmując ciasno ramionami. Przyparł ją do szyby, odwzajemniając pocałunki.
    — Jeśli właśnie tego chcesz — szepnął, odsunąwszy się jedynie na tyle, żeby uchwycić spojrzeniem jej oczy. Uniósł jedną rękę i ułożył ją na zarumienionym policzku kobiety. Dotknął kciukiem dolnej wargi, obrzmiałej i zaczerwienionej od pocałunków. — Kocham cię — odpowiedział na wyznanie, opierając czoło na jej czole. Ich przyspieszone oddechy mieszały się ze sobą, gdy ich ciała odrobinę stygły. Odwzajemnił kolejny pocałunek i jęknął w jej wargi, czując szpilkę przesuwającą się po jego łydce. Miał ochotę złapać ją pod kolanem, unieść nogę i ponownie się w nią wbić, ale tego nie zrobił. Zamierzał spełnić jej życzenie. — Idziemy — zarządził mrukliwie i ostatni raz musnął jej wargi, po czym odsunął się z uśmiechem. Zaczął wkładać na siebie kolejne warstwy ubrań, wciąż twardy i niezaspokojony. Po zapięciu spodni okazało się, że zarys jego penisa jest doskonale widoczny, ale miał to w głębokim poważaniu.
    Kiedy skończyli, zbliżył się do Elle i poprawił jej ciemne włosy, na koniec uśmiechając się łobuzersko.
    — Tylko na chwilę. I tak je zaraz roztrzepię — stwierdził i musnął wargami jej czoło. Ujął ciepłą dłoń w swoją, kierując się do wyjścia. Ostrożnie otworzył drzwi i wyjrzał. Na korytarzu nikogo nie było, więc wyszedł na zewnątrz pewnym krokiem, nie puszczając dłoni Elle. Do windy dotarli bez większych problemów, ale musieli przejść obok sali balowej, gdzie w wejściu dostrzegł znajomą sylwetkę, a raczej dwie znajome sylwetki, których nie chciał teraz widzieć. Ophelia i Chase stali obok siebie, wymieniając między sobą ciche uwagi i rozglądając się nieco nerwowo. Świetnie, więc zanim znajdą się z Elle sami i będą mogli zrobić ze sobą wszystko, co chcieli, czekało ich jeszcze szybkie zerwanie z obecnymi partnerami. Arthur nie musiał się nawet zastanawiać. Nie chciał być z Ophelią. Pragnął Elle. Tylko Elle.
    Przy odrobinie szczęścia nie musieliby nawet się odzywać, bo ich wygląd jasno wskazywał na to, co robili. Kiedy zerknął na Elle, dostrzegł pojedyncze kosmyki włosów odstające od idealnej fryzury (nie zdołał ich widocznie ułożyć) i kilka malinek na szyi, o których nawet nie wiedział, że je zrobił. Sam miał potargane włosy, niedbale zapiętą koszulę i marynarkę, którą ściskał w wolnej ręce. Oprócz tego ich wargi jasno pokazywały, że przed chwilą wymieniali z kimś pocałunki. Między sobą konkretniej.
    — Villanelle! — zawołał Chase, obracając się na pięcie, gdy dostrzegł kobietę kątem oka. Ruszył w jej kierunku, a Ophelia za nim. — Gdzie byłaś? Martwiłem się! — dodał i jakby dopiero dostrzegł, w jakim stanie jest byłe małżeństwo. Zatrzymał się w pół kroku. — Poważnie? Po tym wszystkim? — zapytał cicho. Arthur pociągnął Elle nieco za siebie, starając się ją ukryć przed wzrokiem lekarza. Wyprostował się, patrząc na niego zimno.
    — Zawsze. Nigdy tego nie zrozumiesz, doktorku — odpowiedział, zatrzymując się kilka kroków od mężczyzny i swojej ewidentnie już byłej dziewczyny. — Możemy sobie darować wyrzuty? — mruknął, wodząc spojrzeniem między Chase’m a Ophelią.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  116. Arthur był dupkiem, ale nie wyobrażał sobie sytuacji, w której po tym wszystkim, co wydarzyło się między Elle a nim, miałby wrócić do Ophelii i udawać, że nic się nie wydarzyło. Nie potrafił. Elle była jedyną kobietą, która się dla niego liczyła, równie dobrze po wyjściu dziś z tego wieżowca mógłby zapomnieć o istnieniu Kirkman, a ze stażu wywalić ją mailowo, żeby nie musieli nigdy więcej się widzieć. Tak, mniej więcej w ten sposób Morrison podchodził do kobiet jako ogółu, wyjątkiem była jego ex-małżonka i córka. Thea bezdyskusyjnie pozostawała jego oczkiem w głowie, nawet jeśli ich relacja w ciągu ostatnich dwóch lat bardzo się rozluźniła.
    Spojrzał na brunetkę z niezrozumieniem i zmarszczył czoło, a zaraz potem uśmiechnął się lekko, nie przestając dotykać jej twarzy. Zatknął za ucho kosmyk jej ciemnych włosów.
    — W jak najlepszym. Dawno nie było lepiej — wyszeptał, nie do końca wiedząc, do czego się odnosi jej pytanie, więc wybrał uniwersalną odpowiedź. Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo musiał się powstrzymywać, żeby nie skończyć po kilku pierwszych ruchach, bo był jej tak cholernie spragniony, że zachowywał się jak nastoletni szczeniak, który pierwszy raz poczuł na sobie cipkę… — Ja też — uśmiechnął się i ujął jej dłoń, którą poprawiała jego kołnierzyk, po czym uniósł ją do swoich ust i musnął ciepły nadgarstek.
    Naprawdę liczył, że uda im się przejść niezauważonymi, bo był w tak dobrym humorze, że nie miał ochoty na żadne awantury, a jakaś na pewno wiązałaby się z przyłapaniem przez Chase’a i Ophelię. Szkoda, że los jak zwykle nie był po ich stronie. Ścisnął mocniej dłoń Elle i zrobił jeszcze krok w bok, żeby zasłonić ją przed spojrzeniem Chase’a. Nie podobało mu się, jak ten koleś na nią patrzył. Jakby naprawdę zdążył coś do niej poczuć. Z jednej strony cieszyło go to, że Elle znalazła w tym czasie kogoś, kto nie chciał jej po prostu wykorzystać i zostawić (jak on sam zamierzał zrobić z Ophelią), a z drugiej miał chęć przywalić mu w mordę za patrzenie w ten sposób na jego Elle.
    — Mogłaś mieć chociaż na tyle przyzwoitości, żeby mnie nie zapraszać. Albo znaleźć mnie i powiedzieć, że to nie wypali, bo wolisz być z nim — powiedział cicho Chase, wyraźnie pokonany. Wiedział o ich związku bardzo dużo, więc właściwie nie dziwiło go to, że jakimś cudem znowu się spiknęli. Był natomiast przekonany, że Villanelle jest inna, że nie zrobiłaby mu takiego świństwa. Ewidentnie się mylił. — Mam nadzieję, że będzie warto — zakończył i wycofał się, nie zwracając uwagi na Ophelię. Nie przywykł walczyć z wiatrakami.
    Arthur również chciał olać dziewczynę, jednak ta wyraźnie miała inne plany.
    — Nigdy nie twierdziłem, że cokolwiek dla mnie znaczysz — zauważył zimno. Nie kłamał. Niczego jej nie obiecywał. Spędzał z nią czas, ale nie traktował jej tak, jakby wiązał z nią swoją przyszłość. Ophelia była czymś… Wygodnym. Dzięki niej mógł wyrwać się z szukania odwrócenia uwagi po klubach i barach. Ani razu nie potwierdził, że są ze sobą na wyłączność, choć to prawda, że nie sypiał wówczas z nikim więcej. Nie dlatego, że mu na niej zależało, a dlatego, że po prostu nie chciało mu się szukać. — Poważnie, O, niczego ci nie obiecywałem. Poza tym byłaś świadoma, że byłem żonaty i mam dzieci. Wiedziałaś, że noszę w portfelu jej zdjęcie i obrączkę. Elle jest jedyną kobietą, do której cokolwiek czułem, musiałaś zdawać sobie z tego sprawę, nie jesteś głupia — powiedział i pstryknął palcami, gdy blondynka zwróciła się do Elle. — Hej, nie waż się jej obrażać! I nie zgrywaj świętoszki — warknął i pokręcił głową. — Nie ma opcji. Zapomnij. Zamierzam wyjść stąd dzisiaj z kobietą, którą kocham i nie jesteś nią ty, Ophelia — oznajmił, ruszając w kierunku wind. Ophelia niestety stała w przejściu, musieli ją wyminąć. — Przepuść nas i nie rób tego bardziej nieprzyjemnym niż już jest. Wolę robić inne rzeczy niż tracić czas na rozmowę z tobą.

    🙄

    OdpowiedzUsuń
  117. Arthur cieszył się z takiego rozwoju wypadków. Zaryzykowałby stwierdzenie, że trzymał w dłoni wszystko, czego kiedykolwiek pragnął. Te wszystkie laski były jedynie marnym substytutem kobiety, której naprawdę chciał i bez wahania, bez choćby słowa był gotów olać Ophelię. Szkoda, że ona i Chase napatoczyli się po drodze, ale… Cóż, teraz sprawa przynajmniej była jasna. I konfrontacja nie pozwalała Elle na wycofanie się, bo właśnie tego się bał. Że po tym wszystkim, gdy wytrzeźwieje i zda sobie sprawę, jak skończyła się ta noc, będzie chciała ponownie odejść od Arthura i udawać, że to się nigdy nie wydarzyło. Nie potrafiłby się z tym pogodzić. Nie mógł stracić jej kolejny raz, tych razy było w ich wspólnym życiu zdecydowanie zbyt wiele, choć nigdy nie ostatecznie. Nawet teraz, gdy nie byli już małżeństwem.
    — Naprawdę chcesz, żebym powiedział to na głos? — zwrócił się do blondynki, spoglądając na nią nieco sceptycznie. Myślał, że wyraził się jasno, ale jak widać niewystarczająco. Westchnął ciężko i spojrzał prosto w jej jasne oczy, tak inne od oczu, które tak bardzo kochał. — Nic nie znaczyły, O. Fajnie się bawiliśmy, ale to nigdy by nie wyszło. Najpierw musiałbym zapomnieć o Elle, ale to się nie stanie — powiedział, kątem oka dostrzegając, że Elle na niego spojrzała. Obrócił głowę w jej stronę i zmarszczył czoło z niezrozumieniem, co zrobiło na niej takie wrażenie. Wrócił pamięcią do wypowiedzianych przed chwilą słów i westchnął. Właściwie nie powiedział o tym po to, żeby zapunktować u swojej byłej żony, raczej, żeby uświadomić Ophelii, że kiedy naruszyła jego prywatność i grzebała w jego rzeczach, trafiła na dowody, że wciąż kochał Villanelle. Nie potrafił się ich pozbyć. Wyrzucenie obrączki wydawało mu się przeszkodą nie do pokonania, czymś fizycznie niemożliwym do zrobienia, tak samo jak pozbycie się jej zdjęcia. Zawsze odwzajemniał uśmiech, który na nim widział.
    Uśmiechnął się głupkowato, słysząc z jej ust tekst, który skojarzył mu się tylko z jednym.
    — Zawsze. A mój patronus to łania — odparł wesoło, bo nie byłby sobą, gdyby pozostał poważny po takim pytaniu. Oparł dłonie na jej biodrach, wpijając palce w miękką skórę, gdy odwzajemniał namiętny pocałunek. Miał w dupie obecność Ophelii, teraz liczyła się dla niego wyłącznie Elle, którą trzymał blisko siebie, nie odsuwając się od jej warg, póki nie zabrakło mu tchu. Po skończonej pieszczocie trącił nosem jej nos, po czym musnął go czule ustami, zupełnie ignorując blondynkę. — Jedziemy do domu — oznajmił i pociągnął ją w kierunku windy, nie zaszczycając Kirkman nawet przelotnym spojrzeniem. Kiedy już znaleźli się w środku, przyparł Elle do ściany, chwytając ją za pośladki i wpijając się w jej usta znacznie agresywniej i bardziej namiętnie, niż ona pocałowała go przed chwilą. Przywarł mocno do jej ciała, wsuwając jedną dłoń pod sukienkę, żeby poczuć pod palcami jej ciepłą skórę. — Kiedy masz odebrać dzieci? — wydyszał między kolejnymi pocałunkami.

    😏

    OdpowiedzUsuń
  118. — Albo było po prostu wygodne — odparł z połowicznym uśmieszkiem. — Baw się dobrze przez resztę nocy. Bo ja zamierzam — mruknął, kiedy mijał dziewczynę, ostatecznie kończąc tę dyskusję. Nie potrzebował teraz dramatów, potrzebował Elle, której dłoń wciąż kurczowo ściskał, gdy kierowali się do windy. Zwolnił jednak, gdy i ona nieco zwolniła i zerknął przez ramię, ciekaw, o co chodziło. A kiedy usłyszał słowa, które skierowała do blondynki, nie mógł powstrzymać się przed szerokim, łobuzerskim uśmieszkiem. Przyciągnął do siebie kobietę, objął ją ramieniem i pocałował w skroń, chichocząc cicho w jej ciemne włosy.
    — I poczekalni. I sali konferencyjnej — uzupełnił, przypominając sobie czas jeszcze przed otwarciem biura, gdy sami robili w pomieszczeniach ostatnie poprawki. Zadrżał na samo wspomnienie, uśmiechając się szeroko i spoglądając na nią błyszczącymi oczami. — Moja niegrzeczna dziewczynka — wymruczał prosto do jej ucha i przygryzł je lekko.
    — Świetnie. Mam nadzieję, że tyle czasu nam wystarczy — szepnął, jedną dłoń wciąż trzymając na jej pośladku, drugą natomiast obejmując udo, które właśnie uniosła. Aż za dobrze wiedział, że nie miała na sobie bielizny, w końcu koronkowe majtki spoczywały bezpiecznie w jego kieszeni, a ich brak ułatwiał to, co zamierzał zrobić w następnej kolejności. Mianowicie gdy Elle całowała jego szyję, prześlizgnął się dłonią przez jej nogę do wewnętrznej strony uda i wsunął palce pod sukienkę, odnajdując nimi jej cipkę. Sapnął z wyraźnym zadowolenie, czując, jaka wciąż była mokra. Podrażnił jej łechtaczkę, po czym wsunął środkowy palec w jej wnętrze, powoli krążąc nim po wszystkich ściankach, zbierając jej wilgoć. — Zostanę. I nawet je nam zrobię. Z dostawą do łóżka — wymruczał, również nie widząc opcji, by odpowiedź miała być inna. Chciał z nią zostać. Najchętniej już na zawsze. Nie opuszczać jej boku nawet na moment. Nie był jednak idiotą. Wiedział, że nawet jeśli po tej nocy do siebie wrócą (choć to złe sformułowanie, on czuł, że dziś wszystko się zmieni i znowu staną się państwem Morrison), będą musieli powoli wprowadzać w to dzieci. Ich rozstanie było wystarczająco trudne, nie mogli fundować im takich huśtawek. Miał jednak nadzieję, że oswajanie ich z tym wszystkim nie będzie trwać zbyt długo, bo tęsknił. Tak kurewsko tęsknił za swoją rodziną…
    — Zerżnę cię dzisiaj na każdej płaskiej powierzchni w domu. Bądź tego świadoma, słoneczko — wydyszał, wysuwając palec z jej cipki. Wpatrując się w oczy Elle, uniósł dłoń do swoich ust i zlizał jej słodkie soki, uśmiechając się przy tym łobuzersko.
    Kiedy otwierała drzwi domu, ich domu, przywarł torsem do jej pleców, przywierając wargami do ciepłej szyi. Po przekroczeniu progu nie rozglądał się, od razu zamknął drzwi kopnięciem i obrócił brunetkę w swoich ramionach, wpijając się w jej usta. Nie zdejmując nawet płaszczy, złapał ją pod udami i uniósł, żeby oplotła go nogami, po czym ruszył w kierunku jadalni, gdzie posadził ją na stole.
    — Muszę cię natychmiast poczuć, inaczej zwariuję — jęknął, drżącymi rękami odpinając swoje spodnie. Zsunąwszy je odrobinę wraz z bokserkami, natychmiast wszedł w jej cipkę, wydając z siebie pełne ulgi westchnienie. Zaczął się poruszać, ponownie całując jej usta i jednocześnie sięgając do płaszcza, żeby powoli go z niej zsunąć.

    🥵

    OdpowiedzUsuń
  119. — To prawda, ale doraźnie może wystarczy — odparł z łobuzerskim uśmieszkiem, również oddychając szybciej. Chłonął każdy jej jęk, każde westchnienie, czując, że doprowadza go to do szaleństwa. W połączeniu z jej wilgocią na palcach ledwie powstrzymał się przed zablokowaniem windy i wejściem w nią tu i teraz. Odchylił głowę i przymknął powieki, gdy zaczęła składać pocałunki na jego skórze. Jego palec krążący po jej cipce mimowolnie przyspieszył i wsunął się jeszcze głębiej. Potarł opuszką punkt g, napierając biodrami na jej biodra.
    — Wiem. Brzmi wręcz idealnie — szepnął, uprzednio nachylając się nad jej uchem, które lekko przygryzł i zassał, zaciągając się jednocześnie zapachem jej włosów. Tak bardzo za nim tęsknił… Za wszystkim tęsknił. Nie chciał więcej tego stracić. Nie mógł tego stracić.
    Uśmiechnął się kącikiem ust, spoglądając prosto w jej błyszczące oczy. Odwzajemnił pocałunek i wsunął język między jej wargi, pragnąc, żeby skosztowała samej siebie, bo jego zdaniem to był najlepszy smak na świecie. Smak, który chciał poczuć u źródła, a nie za pośrednictwem swojej dłoni, jednak wiedział, że na to musi jeszcze trochę poczekać. Najpierw musieli dostać się do domu.
    A potem zaspokoić głód, który narastał w nim z każdą chwilą. Tak bardzo pragnął spełnienia, że jego twardy penis zaczął boleśnie pulsować, z każdym kolejnym wymienianym w taksówce pocałunkiem coraz bardziej. Więc kiedy w końcu weszli do domu, po prostu nie potrafił się powstrzymać.
    — Nie tak jakbym chciał — wychrypiał, zerkając krótko na jej cipkę, kiedy rozszerzyła nogi. Oblizał się na widok błyszczącej od wilgoci skóry. Obiecał sobie, że tuż po orgazmie dorwie się do niej jeszcze raz ustami i z tą myślą wślizgnął się do jej wnętrza. — Mógłbym w tobie zamieszkać — jęknął, gdy czubek jego kutasa dotarł do końca. Odsunął na chwilę ręce od jej ciała, żeby zrzucić płaszcz, który zaczęła z niego zsuwać, po czym podążył dłońmi z powrotem do jej ud, za które mocno chwycił i przyciągnął Elle jeszcze bliżej krawędzi stołu. Czując kolejny jej orgazm zaczął wbijać się w nią mocniej i szybciej, ale wydawało mu się, że nie dość głęboko, dlatego kiedy doszła popchnął ją na plecy i pociągnął za uda w swoją stronę, przez co jej pośladki znalazły się poza krawędzią stołu. Zarzucił sobie nogi brunetki na barki i jęknął, wsunąwszy się w nią w całości. — Znacznie lepiej — szepnął z łobuzerskim uśmieszkiem. Rżnął ją szybko i mocno, wychodząc prawie do samego końca, a potem z powrotem się w nią wbijając. Dłońmi wodził po jej talii, biodrach, pośladkach i nogach, składając mokre pocałunki na jej kostkach i łydkach, jakby nie mógł się zdecydować, gdzie jej dotykać. — Patrz na mnie, kiedy będziesz dochodzić. Chcę to widzieć — nakazał schrypniętym głosem, kiedy jej mięśnie znowu zaczęły się na nim zaciskać. Tym razem pozwolił sobie na odpuszczenie, więc wraz z kolejnym orgazmem Elle, również doszedł tak mocno, że niemal boleśnie, wydając z siebie kilka głośnych jęków. Stopniowo zwalniał, choć wciąż był twardy, jakby wcale nie poczuł ulgi. I miał wrażenie, że dzisiaj to się tak szybko nie zmieni. Dlatego nie przestał poruszać się całkowicie, chociaż robił to znacznie lżej i nieco nawet leniwie. Uśmiechnął się i nachylił nad Elle, wpijając się w jej wargi. — Kocham cię — szepnął któryś raz z kolei tej nocy, obejmując ją ramionami i przytulając do siebie.

    🥵

    OdpowiedzUsuń
  120. Czasem człowiek musiał się wycofać i skupić na sobie. To właśnie nazywano zdrowym egoizmem, prawda? Tym bardziej, kiedy tak jak Elle, zawsze było się gotowym każdemu pomóc, niekoniecznie pamiętając przy tym o sobie. Jednakże nie można było zbytnio się w tym zapędzić – podobno człowiek jest zwierzęciem stadnym i potrzebuje kontaktu z drugą osobą, aby dobrze funkcjonować. Jak we wszystkim, tak i w tym należało znaleźć ten przysłowiowy złoty środek, co wcale nie było takie proste.
    — Na pewno damy radę! — podchwycił ochoczo i z werwą, do tego stopnia, że aż lekko podskoczył na samochodowym fotelu. — Najwyżej będziemy udawać dwie blondynki — zażartował i mrugnął porozumiewawczo do przyjaciółki. Z drugiej strony, z czym mieliby sobie nie poradzić? Przysłana przez ubezpieczyciela laweta miała zabrać samochód Villanelle pod wskazany adres, w czym ich udział miał być znikomy i zapewne miał ograniczyć się do podpisaniu kilku dokumentów przez kobietę. Błahostka, prawda?
    Roześmiał się, kiedy brunetka nie tylko nie zaprotestowała przeciwko spłacie długu, ale i zaczęła wyliczać swoje umiejętności. Cóż, sama najlepiej wiedziała, że kiedy posiadało się małe dzieci, podobna pomoc była nieoceniona, nawet jeśli w tej chwili tylko sobie żartowali.
    — Nawet gdyby zabrali dwa, doskonale sobie poradzimy — stwierdził i odpędził od siebie katastrofalną wizję, w której zostaliby bez transportu. W końcu istniały jeszcze taksówki czy uber, prawda? Poza tym chwilę wcześniej zdążyli ustalić, że ich dwójka była nie do zatrzymania i nie był im potrzebny do pomocy nikt trzeci, więc tego powinni się trzymać.
    Po chwili zastanowienia na pewno potrafiłby opowiedzieć Villanelle coś bardziej konkretnego. Jednakże kiedy złapało się rutynę, te wybijające się na jej tle rzeczy zdawały się szybko umykać pamięci. Jerome też nie potrzebował wielu wrażeń, by utrzymywać wysoki poziom zadowolenia z życia. To zamknięte koło praca-dom, o którym wspomniał, tylko od czasu do czasu przerywane innymi wydarzeniami, było czymś, co przynosiło mu wiele szczęścia.
    W odpowiedzi na słowa przyjaciółki udał, że spluwa przez lewe ramię, by uniknąć przywołania pecha. Odpukałby w niemalowane, ale nic podobnego nie znalazł pod ręką. Później natomiast kobieta wspomniała o terapii i wyraz jego twarzy się zmienił – zniknęła gdzieś ta beztroska wesołość i została zastąpiona przez skupienie pomieszane z zatroskaniem, ale też z zadowoleniem.
    — To bardzo dobrze — odpowiedział i posłał przyjaciółce ciepły uśmiech. Cieszył się, że ta podjęła decyzję o udaniu się do specjalisty. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że często, pomimo najszczerszych chęci, nie można było rozwiązać wszystkich swoich problemów samemu, ani też z pomocą bliskich.
    — Och, daj spokój — mruknął, kiedy brunetka wspomniała, o czym ostatnio rozmawiała z terapeutą. Odruchowo wyciągnął rękę i w czułym geście zacisnął lekko palce na jej przedramieniu. — Niczego takiego nie poczułem, nie masz mnie za co przepraszać. Rozumiem, że potrzebowałaś przestrzeni i… sam nie lubię się narzucać — dodał.
    Ludzie różnie reagowali w trudnych dla nich sytuacjach i mieli przy tym rożne potrzeby. Jedni potrzebowali towarzystwa, inni wręcz przeciwnie.
    — Jak sobie teraz radzisz? — spytał, nie cofnąwszy ręki, tonem cichszym i łagodniejszym niż ten, którym toczyli dotychczasową rozmowę. Nie czuł, aby to on pierwszy powinien rozpoczynać temat rozwodu, ale skoro Villanelle go rozpoczęła, odebrał to jakie zielone światło do zapytania o jej samopoczucie. — Pamiętasz, że zawsze możesz sprzedać mi dzieci i poprosić o wszystko, czego tylko będziesz potrzebowała? — dopytał, a przy tym uniósł rękę i zaczepnie szturchnął ją palcem wskazującym w ramię. Często to sobie powtarzali, bo też chyba obydwoje mieli tendencję do tego, aby ze wszystkim radzić sobie samemu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W zasadzie, pamiętasz — rzucił z lekkim uśmiechem. — Cieszę się i miło mi, że dzisiaj po mnie zadzwoniłaś — powiedział. Jeśli tylko Elle miała poczuć się dzięki temu lepiej, mógł codziennie czekać z nią na przyjazd lawety – oczywiście metaforycznie. Nie życzył jej bowiem, by jej auto codziennie się psuło!

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  121. Odwzajemnił uśmiech, widząc, co takiego zrobiła i naparł na nią mocniej, spełniając w ten sposób jej życzenie. Poruszał się mocno i szybko, dysząc przy tym ciężko, a kropelki potu zaczęły pokrywać jego czoło i spływać po plecach. Ubrania cholernie mu przeszkadzały, nie tylko te, które miał na sobie, ale również te, w których była Elle, bo chciał widzieć jej ciało, jednak nie przerywał, zwłaszcza, że czuł, iż kolejny raz zaczęła się na nim zaciskać. Warknął, kiedy wbiła szpilkę w jego ciało i nakrył jej stopę swoją dłonią, dociskając but do swojego barku. Im bardziej bolało, tym szybciej zbliżał się do orgazmu, aż w końcu ten zalał go potężną falą. Z trudem utrzymał otwarte oczy, wpatrując się w ciemne, błyszczące tęczówki Villanelle. To był jeden z tych momentów, w których oddałby wszystko, żeby zatrzymać czas. Nie było nic lepszego niż ich ciała połączone w jedność.
    — Wzajemnie — wychrypiał, unosząc jedną rękę, żeby ułożyć ją na policzku brunetki. Pogłaskał kciukiem jej dolną wargę, za chwilę to samo miejsce czule całując. — Nigdy więcej nie odejdę. Nie potrafię bez ciebie żyć. To nie było życie — wyznał szeptem. Oparł swoje czoło na jej czole i przymknął powieki, wciąż delikatnie poruszając biodrami. Mimowolnie, bo jej szczelnie obejmująca go cipka była tak przyjemna… Idealnie dopełniała ten słodki moment.
    — Cokolwiek zechcesz — powiedział, naprawdę tak myśląc. Spoglądając prosto w jej oczy, wysłuchał tego, co miała do powiedzenia i pokiwał głową. To nie był warunek, którego mógłby nie spełnić. Nie chciał niczego więcej przed nią ukrywać, bo to nigdy nie kończyło się dobrze. — Obiecuję. Będę mówić o wszystkim — wyszeptał i musnął jej wargi. — Ale ty musisz obiecać mi to samo. Że będziesz mówić o wszystkim co czujesz. Chcę być dla ciebie kimś, komu ufasz. Kimś, do kogo będziesz mogła zwrócić się z każdą rzeczą, nawet jeśli to będzie zwykła pierdoła. Dobrze? Nie popełniajmy więcej tych samych błędów. Nie przeżyję rozstania kolejny raz. Za bardzo cię kocham — powiedział i pocałował ją powoli, głęboko, przelewając w ten pocałunek wszystkie swoje uczucia, a było ich naprawdę wiele.
    — Idziemy zrobić kawę, bo będziemy jej dzisiaj potrzebować. A potem zastanowimy się, gdzie jeszcze się nie pieprzyliśmy i szybciutko to nadrobimy — wymruczał z łobuzerskim uśmieszkiem i wyprostował się, pociągając ją za sobą, żeby usiadła. — I wszystko zrobimy nago, stęskniłem się za widokiem mojej pięknej żony — szepnął z ustami tuż przy jej wargach i wsunął dłonie pod materiał jej sukienki. Podwinął go i szybko zdjął, odrzucając gdzieś za siebie. To samo zrobił z jej biustonoszem, a następnie ze swoimi rzeczami. Kiedy byli już całkowicie nadzy, złapał ją za pośladki, zmuszając, by objęła go ramionami i nogami. Dopiero wówczas ruszył w stronę kuchni. Rozejrzał się mimowolnie i zmarszczył brwi na widok zmian, które zaszły w salonie. — Robiłaś remont? — zapytał głupio, bo przecież widział, że robiła. — Mogłaś powiedzieć, dołożyłbym się.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  122. Uśmiechnął się na jej zapewnienie, mając nadzieję, że naprawdę będą trzymać się właśnie złożonych obietnic. Nie chciał nigdy więcej odchodzić. Bycie z daleka od Elle i dzieci było najgorszym okresem całego jego życia i niewiele brakowało, żeby znowu wpadł w prochy, bo przecież nie miał dla kogo starać się być czystym. Cieszył się, że ostatecznie wytrwał, bo dzięki temu mógł teraz trzymać ją w swoich ramionach, składać pocałunki na jej miękkich ustach i oddychać jej cudownym zapachem, który był jego ulubionym. A oprócz tego cieszył się, że poszedł na to otwarcie, na którym wcale nie miał ochoty się pojawiać. Zmienił zdanie w ostatniej chwili, jakby intuicja podpowiadała mu, że kiedy się tam pojawi, wszystko będzie inaczej.
    Lepiej.
    — Podoba mi się pani podejście, pani Madisson, wkrótce ponownie Morrison — wymruczał, trącając nosem jej nos. Nie pytał, czy zechce ponownie zostać jego żoną, on po prostu nie zakładał innego scenariusza. Musiała być jego. W pełnym tego słowa znaczeniu. Nie chciał nie być jej mężem. — Kocham cię — odpowiedział równie cicho i pocałował ją w czubek nosa.
    Również się roześmiał i zamruczał, poruszając sugestywnie brwiami, gdy pomagała mu pozbyć się koszuli.
    — Ale twój zboczeniec — zauważył, szczerząc zęby. Z zadowoleniem trzymał ją przy swoim ciele, na pamięć pokonując kolejne metry. Był w nią tak wpatrzony, że niemal przegapił ten cały remont. Jedynie kątem oka dostrzegł, że kanapa jest przestawiona i dlatego zaczął się rozglądać.
    — Wcale nie takie drobne — mruknął, zwalniając nieco. Dziwnie było widzieć inne wnętrze domu, w którym żyli. Dziwnie i nieprzyjemnie. Słysząc jednak jej wyjaśnienie, musiał przyznać, że rozumiał. On sam zapewne zrobiłby to samo. Żeby jak najmniej rzeczy przypominało mu o tym, że stracił swoje szczęście. Mieszkania nie można było w żaden sposób porównać do domu, który razem remontowali i urządzali dokładnie tak, jak sobie wymarzyli, bo pomijając biuro przerobione na pokój dziecięcy, mieszkanie wyglądało tak jak wtedy, gdy jeszcze nie był z Elle. Miał więc nieco łatwiej niż ona. — Rozumiem. Serio. Na twoim miejscu też bym to zrobił — zwerbalizował swoje myśli i odetchnął głęboko, czując lekkie pocałunki na swojej szyi. Dotarłszy do kuchni, posadził brunetkę na blacie i przymknął powieki, rozkoszując się wargami na swojej skórze. Mruknął cicho i spojrzał na nią, kiwając głową. — Oczywiście. Bardzo tego chcę. O ile ty też tego chcesz… — ułożył dłoń na jej policzku i pogłaskał go delikatnie. Nachylił się, składając lekki, czuły pocałunek na jej ustach. — Najchętniej po prostu bym został, ale wiem, że nie możemy im tego robić. Ale… Może mógłbym wpadać, kiedy już zasną? I wychodzić zanim wstaną? — podsunął z połowicznym uśmieszkiem. — Właściwie dostosuję się do wszystkich warunków, po prostu… Najważniejsza jest świadomość, że jesteśmy razem. Że to… Nie jest tylko nasz pijacki wybryk. Że naprawdę za sobą tęskniliśmy i jesteśmy gotowi do siebie wrócić. Proszę, powiedz, że gdybyśmy byli zupełnie trzeźwi, zrobilibyśmy dzisiaj dokładnie to samo — ostatnie zdanie wyszeptał prosto w jej wargi, zanim się w nie wpił, ponownie ją całując.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  123. — Niesłusznie? — spytał z rozbawieniem, ale śmiech szybko zamarł mu w gardle, gdy usłyszał dalszą część jej wypowiedzi. Chyba wiedziała, z kim ma do czynienia, prawda? Arthurowi nie trzeba było dwa razy powtarzać takich rzeczy. Gdyby nie to, że lot trwał zbyt długo, więc na pewno nie wyrobiliby się z dotarciem z powrotem do NY przed odebraniem dzieci, już teraz naciągałby sukienkę z powrotem na jej ciało i rezerwował bilety do Las Vegas.
    To nie było jednak tak, że nie mieli żadnych opcji. LV może było najsłynniejszym miejscem, w którym odbywały się takie ceremonie, ale nie jedynym. A tak się składało, że do drugiego takiego miejsca mieli raptem dwie godziny autem.
    — A jeśli zabiorę cię do Atlantic City? — zapytał całkiem poważnie, przyglądając się z bliska jej twarzy. — Gdybyśmy wyjechali teraz, za trzy godziny znowu bylibyśmy małżeństwem. Co ty na to, kochanie? — uśmiechnął się czarująco, odgarniając zbłąkane kosmyki włosów z jej twarzy.
    Nie chciał kontynuować tego tematu, świadomość, że pragnęła pozbyć się jakichkolwiek oznak jego obecności w tym domu była zbyt bolesna i godził się z nią tylko dlatego, że wydarzyło się między nimi naprawdę wiele i rozumiał jej podejście. Rozumiał, bo czuł dokładnie to samo. Za mocno ją kochał, żeby radzić sobie z tym, że jej nie ma. Gdyby został w domu, postąpiłby w ten sam sposób.
    — To dobrze, bo ja się nigdzie nie wybieram. Na pewno nie bez ciebie — wymruczał, muskając wargami czubek jej nosa. Również się roześmiał, nieco głośniej, gdy czknęła. Chyba była nieco mocniej zalana niż on, chociaż starał się nie myśleć o tym zbyt dużo w obawie, do jakich wniosków by doszedł. Bo co, jeśli robiła to wszystko wyłącznie przez alkohol? Kurwa, jeżeli nie był lepszy od Butlera i wykorzystał ją po pijaku, mimo że na trzeźwo by sobie tego nie życzyła?
    Nie. Odepchnął od siebie te myśli. Kochał ją, ona kochała jego, chcieli do siebie wrócić. Nic więcej, nic mniej.
    — Tak. Zostawiaj mi otwarte okno, będę wchodził po rynnie — odpowiedział, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
    Który szybko zniknął, gdy Arthur usłyszał jej słowa. Cieszył się, że wtuliła twarz w jego szyję i nie widziała wyrazu jego twarzy. Chyba przestał nawet oddychać. Bał się, że nic więcej nie powie, że to będzie jej jedyna refleksja na temat tego, co się między nimi dzisiaj wydarzyło. Że gdyby była trzeźwa, nie odważyłaby się do niego zbliżyć. Czuł, jak jego serce ponownie zaczyna pękać, bo… Kurwa, powinien być tym rozsądnym, prawda? Wprawdzie nie dało się cofnąć tego, co już zrobili, ale mógł jeszcze wycofać się z dalszej części tej nocy, pozwolić jej wytrzeźwieć i… Nawet myślenie o tym bolało tak bardzo, że oddech mu zadrżał. Bo jak niby miał teraz pozwolić jej odejść? Jak, do chuja, miał być tym szlachetnym i nie dać jej popełnić więcej błędów?
    Nawet jej kolejne słowa nie wyrwały go z tej otchłani wątpliwości, w którą wpadł. Wpatrywał się w jej ciemne oczy i zastanawiał się, co właściwie w nich widzi.
    — Może powinniśmy… — zaczął po chwili ciszy zachrypniętym głosem i odchrząknął. — Może powinniśmy zaczekać aż wytrzeźwiejesz? — spytał cicho, nie wypuszczając jej ze swoich ramion. Wciąż stał między jej nogami i obejmował ją mocno, nie znajdując w sobie wystarczająco siły, żeby się odsunąć. — Nie chcę, żebyś rano doszła do wniosku, że jednak nie chcesz tego robić. Ja… Nie poradziłbym sobie z tym, Elle. Jeśli czujesz, że tego nie chcesz, musisz powiedzieć mi teraz, kiedy jeszcze… Znalazłbym w sobie siłę, żeby uszanować twoją decyzję… — wyszeptał, patrząc prosto w jej oczy.

    ❤️🥺

    OdpowiedzUsuń
  124. Uniósł brew, ale zrobił to z połowicznym uśmieszkiem na twarzy, w tym samym momencie delikatnym ruchem odgarniając jej ciemne włosy z szyi i przy okazji muskając ciepłą skórę opuszkami palców.
    — Więc sugeruje pani, że jestem niewystarczająco romantyczny? — wymruczał, nachylając się nad jej uchem. Skubnął je zębami, po czym pocałował jej żuchwę. — I za mało czuły? Świetnie, w takim razie będę się wspinał na wyżyny romantyzmu. Wszystkie komedie z Hugh Grantem mogą się przy mnie schować — szepnął i musnął wargami czubek jej nosa.
    Uśmiechnął się szeroko i pokiwał energicznie głową. Chciał zmienić drogę i pobiec z nią od razu do drzwi, ale przecież byli nadzy i pijani, nie mogli tak po prostu wsiąść do samochodu i jechać do AC.
    — Pociągiem? — podsunął, bo nie czuł się na siłach, żeby prowadzić. — Albo nie, wypijemy kawę i zobaczymy, w jakim będziemy stanie — dodał szybko i sięgnął pod jej ramieniem czajnika elektrycznego, który uruchomił.
    Jednak zamiast nasypać kawy do kubków, trzymał w dłoniach twarz Elle i wpatrywał się prosto w jej oczy, próbując doszukać się w nich jakichkolwiek oznak wątpliwości. Bał się, że je dostrzeże. Nie wiedział, co byłoby dalej. Wiedział jednak, że nie chciał, żeby czegoś w związku z obecną sytuacją żałowała. Przecież mieli jechać wziąć szybki ślub. Gdyby to doszło do skutku, nie mogliby tak po prostu tego odwołać. Musieliby znowu przechodzić przez rozwód. On był pewien, że tego chce, ale czy ona również?
    — Ja też tego chcę. Dokładnie tego samego — szepnął, nachylając się, żeby oprzeć czoło na jej czole. Przymknął powieki, oddychając głęboko ich niepowtarzalnym zapachem, który teraz mieszał się z wonią seksu, co sprawiało, że był jeszcze przyjemniejszy. — Rozumiem — wymamrotał i odwzajemnił pocałunek, zjeżdżając dłońmi w dół po jej ciele. Chciał znowu ją poczuć, natychmiast, więc korzystając z tego, że byli nadzy, on stał między jej nogami i wciąż był twardy, ujął swojego penisa u nasady i naprowadził go na jej cipkę, wchodząc w nią powolnym, ale mocnym ruchem. Ułożył ręce na jej pośladkach i docisnął ją do siebie, na moment nieruchomiejąc. Odsunąwszy się od jej ust, popatrzył prosto w jej oczy, oddychając szybko po wcześniejszym pocałunku. — Kocham cię — wyszeptał, czując, że jeszcze długo nie będzie miał dość mówienia jej tego. Na nowo cieszył się tym przywilejem. — Wyjdź za mnie. Zostań moją żoną, bo nie potrafię bez ciebie żyć. Ja też nie chcę na nic czekać, chcę, żebyś znowu była w pełni moja — wymruczał, poruszając biodrami. Po każdym wypowiedzianym zdaniu wbijał się w nią mocno, nawet na chwilę nie odrywając spojrzenia od jej ciemnych tęczówek. — Szybki numerek, kawa na drogę i jedziemy się pobrać, tak? — zaśmiał się cicho nieco zdyszanym głosem, gdy jego ruchy wciąż przyspieszały, a dłonie mocniej zaciskały się na jej ciele.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  125. — Ale co to był za orgazm… To ty powinnaś mi się oświadczać — stwierdził z rozbawieniem, trącając nosem jej nos i śmiejąc się cicho. — Moje starania dla ciebie nigdy się nie kończą, skarbie — szepnął poważniej, choć wciąż z uśmiechem na ustach. — W takim razie mamy umowę — wymruczał i westchnął, czując jej mokrą cipkę ocierającą się o jego podbrzusze. Nie wiedział czy zrobiła to celowo, czy zupełnym przypadkiem, ale tyle wystarczyło, żeby jego penis drgnął, trącając ją w tej pozycji między pośladkami.
    Uśmiechnął się łobuzersko, cholernie zadowolony z takiej propozycji. Mruknął pod nosem i ścisnął mocniej rękami jej tyłek, po czym klepnął go delikatnie i oblizał wargi.
    — W takim razie samochód — wychrypiał, nie dopuszczając do siebie innej opcji. Tym bardziej potrzebował kofeiny, najlepiej podwójnej dawki, dzięki której wytrzeźwieje wystarczająco, żeby dowieźć ich tam i z powrotem bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. — Och, może wypożyczymy teslę, wtedy nie będziemy musieli się nawet zatrzymywać. Po prostu zerżnę cię za kierownicą — uśmiechnął się szeroko i puścił jej oczko.
    Uśmiech z łobuzerskiego zmienił się w ciepły, kiedy kiwał głową, zgadzając się ze słowami padającymi z ust Elle. Rozchylił wargi i odetchnął głęboko, wykonując kolejne pchnięcie i wchodząc w nią po samą nasadę. Obrócił lekko głowę i musnął ustami jej nadgarstek, gdy ułożyła dłoń na jego policzku. Przyssał się na moment do tego miejsca, zostawiając po sobie niewielki ślad w postaci malinki.
    — Jesteś najcudowniejszą kobietą — szepnął, obejmując ją mocno ramionami. Im bardziej przyspieszał, tym ciężej oddychał, a jej zaciskające się mięśnie szybko doprowadziły go na skraj, czekał jedynie, aż ona osiągnie orgazm, żeby sam mógł odpuścić i również dojść. To miał być w końcu szybki numerek, po którym zrealizują swoje plany, więc niczego nie przedłużał. — Możesz być nawet naga, chociaż zabiję każdego, kto na ciebie spojrzy — wydyszał. — Załóż co chcesz, we wszystkim jesteś piękna — dodał szybko i korzystając z tego, że odchyliła głowę do tyłu, sam pochylił się w jej stronę, żeby zacząć obsypywać mokrymi pocałunkami ciepłą szyję na zmianę z delikatnymi przygryzieniami. Jęknął cicho, czując, jak jej cipka mocno się na nim zaciska i przyspieszył jeszcze bardziej. Wykonał kilka głębokich pchnięć, po których pozwolił sobie na warknięcie w jej skórę, wraz z którym doszedł mocno. Nie odsuwając się od niej, zaczął zwalniać, aż w końcu całkowicie się zatrzymał, choć nie wyszedł z jej wnętrza. Oddychając szybko, wpił się w jej wargi i odsunął się dopiero, kiedy całkiem zabrakło mu tchu. — Masz na to całe życie — szepnął, trącając nosem jej nos z błogim uśmieszkiem. Wysunął się z niej powoli i niechętnie odsunął, żeby wyjąc z szafki kubki, nasypać do nich sporo kawy i zalać je wrzątkiem. Podał jej jeden z kubków, stając ponownie między jej nogami. Nie mógł i nie chciał trzymać się od niej z daleka. — Masz swoją obrączkę, czy potrzebujemy nowej? — spytał cicho, wcale nie złośliwie. Pytał, bo nie wiedział, czy miała taki sam sentyment do tej biżuterii jak on, czy może się jej pozbyła, tak jak chciała się pozbyć jego obecności z domu.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  126. Na jego usta wpłynął powolny, łobuzerski uśmieszek i niemal to on sam rzucił się przed nią na kolana za ten żarcik. To była właśnie jego Elle. Elle, za którą tak kurewsko tęsknił. Kochał ją w tym momencie za to tak bardzo, że serce niemal wyskoczyło mu z piersi. Była dla niego kobietą idealną.
    — Jeśli powiem, że tak, to będzie znaczyć, że jestem feministą za równouprawnieniem, hm? — mruknął, przesuwając nosem po jej policzku. — Uwielbiam, kiedy przede mną klękasz, moje słońce — szepnął do jej ucha i westchnął ponownie, czując na sobie jej wilgoć. A raczej ich wspólną wilgoć. W połączeniu z podtekstami, które właśnie między nimi padały, wprost nie mógł się powstrzymać przed zanurzeniem się w niej z niewypowiedzianą ulgą, choć przecież dopiero zdążył opuścić jej wnętrze. Miał wrażenie, że jeszcze długo nie będzie w stanie się nią nacieszyć.
    — Skarbie… Na odludziu? Wylizywałem cię w restauracji, to będzie regres w naszych zabawach — błysnął szelmowskim uśmieszkiem, ale nie zamierzał na siłę jej na nic namawiać. Choć akurat teslę planował wypożyczyć na ich mały wypad. Pociąg był niewygodny, a on obawiał się, że nawet po wypiciu kawy będzie zbyt pijany, żeby bez obaw prowadzić samodzielnie. Elle nawet nie pytał, wiedział, że była nieco bardziej zawiana niż on. — Muszę później znaleźć telefon i wynająć to auto — stwierdził całkiem poważnie, ale potem już przestał jasno myśleć.
    — I posprzątać zanim wrócą dzieciaki — powiedział, zerkając w dół na szafkę, po której spływały teraz ich zmieszane ze sobą wydzieliny. Osobiście w tym momencie mu to nie przeszkadzało, ale wiedział, że nie powinni zostawiać po sobie takiego syfu. — Aczkolwiek to możemy zrobić rano — dodał, ponownie się uśmiechając. Upił łyk kawy i odstawił kubek na blat obok nogi brunetki, po czym nachylił się nad nią i przycisnął usta do jej szyi, jednocześnie zaciągając się jej zapachem. — Uwielbiam, kiedy pachniemy seksem — szepnął wciąż z tym samym uśmieszkiem i polizał jej skórę. — I kiedy smakujesz w ten sposób — wymruczał z zachwytem. Złożył jeszcze szybki pocałunek na ciepłej skórze i dopiero wtedy się wyprostował. Stał blisko, na tyle blisko, że jego biodra stykały się z jej udami. To było przyjemne. Pić kawę, gdy czuł na sobie jej ciepło bez żadnych przeszkód w postaci warstw ubrań.
    Odetchnął z ulgą, bo właściwie bał się, że mogłaby pozbyć się biżuterii. Wprawdzie to był tylko symbol, ale ważny. I wiedział, że nie tylko dla niego. Zawsze traktowali obrączki dość poważnie, więc ze świadomością, że nie wyrzuciła ani nie sprzedała swojej… Serce znowu odrobinę mu urosło. Nic jednak nie powiedział, po prostu spojrzał na nią z nieskrywaną czułością i uśmiechnął się, również unosząc do ust swój kubek. Upił spory łyk, parząc sobie przy tym język, ale miał to w dupie. Chciał jak najszybciej ponownie zostać jej mężem.
    — Naprawdę to zrobimy — powtórzył, kiwając głową. — Cóż… Jeśli nie będzie jej to przeszkadzać… Może… Mogliby spędzić u niej jeszcze jedną noc? — podsunął z łobuzerskim uśmieszkiem. Na samą myśl o całym dniu i nocy z nią w swoich ramionach robiło mu się ciepło.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  127. "Nieoczywiście" stało zaraz obok "zaskakująco" na mojej liście mile widzianych efektów, więc misję uznaję za zakończoną sukcesem. ;) Miło mi, że znalazłaś chwilę żeby mnie przywitać i jeśli kiedyś wpadnie Ci do głowy choćby zalążek pomysłu na wątek z James'em, chętnie go z Tobą omówię. On co prawda nie wie, co takiego ekscytującego kobiety odnajdują w pozycji księżniczki (szczególnie w dzisiejszych czasach), ale mała Rue podziela te aspiracje, więc jako przykładny ojciec Riddick na pewno chętnie dowiedziałby się na ten temat nieco więcej z pierwszej ręki. ;) Dziękuję i życzę udanego wątkowania!

    James

    OdpowiedzUsuń
  128. — Więc niech tak będzie — wymruczał z łobuzerskim uśmieszkiem. Cóż, w tej kwestii nie zamierzał zaprzeczać. Uwielbiał seks z Elle oraz wszystkie jego odmiany. Nikt nie potrafił podniecić go tak bardzo jak ona, nikt inny nie sprawiał, że zupełnie tracił głowę. Jej bliskość była najcudowniejszą rzeczą, o jakiej nawet nie marzył. Uwielbiał czuć na sobie jej dłonie, usta, jej skórę na swojej skórze… Wszystko. I choć przez ten czas, gdy nie byli razem, zdecydowanie nie próżnował, to gdyby nie wyobrażał sobie, że jest w łóżku właśnie z nią, nie byłby w stanie nawet stwardnieć. Teraz nie musiał się o to martwić, w zasadzie jego penis w ogóle nie miękł, chociaż miał przecież za sobą już kilka orgazmów. Jakby dosłownie nałykał się niebieskich tabletek, gdyby nie był tak stęskniony za Elle i nie pragnął nadrabiać z nią tak długiego czasu bez seksu, zacząłby się obawiać, że jego erekcja w końcu zacznie boleć.
    Jęknął cicho na jej pytanie i zamknął oczy, opierając czoło na jej czole.
    — A możemy zrobić to teraz i drugi raz podczas nocy poślubnej? — zapytał, unosząc głowę z połowicznym uśmiechem. Z jednej strony chciał już być w AC, chciał, żeby znowu została jego żoną, a z drugiej nie mógł znaleźć w sobie sił, by się odsunąć i zacząć przygotowywać się do ich małej wycieczki.
    Uniósł brew, nie rozumiejąc o co chodzi. Nie pamiętał, że bawili się wtedy w kogoś innego, choć wówczas ta zabawa cholernie mu się podobała. Dlatego był zdziwiony.
    — No… Pamiętam nad sobą stół, więc ewidentnie to ja pod nim nurkowałem. Coś popieprzyłem? Czy tylko to sobie wyobraziłem? — zapytał ze zmarszczonym czołem, a zaraz potem znowu się uśmiechnął. — Zawsze mam na ciebie ochotę — wymruczał, trącając nosem jej nos, a po chwili muskając go wargami.
    Oczy mu rozbłysły, gdy obserwował jej zachowanie. Jego uwagi nie umknął ten charakterystyczny ruch podczas zaciśnięcia mięśni. Może nie powinien tak bezceremonialnie wpatrywać się w jej cipkę, ale właśnie to robił i dzięki temu dostrzegł, że ta znowu zaczyna błyszczeć od świeżej wilgoci. Jęknął cicho i bez wahania odwzajemnił pocałunek, odstawiając swoją kawę, żeby jej nie rozlać. Przeniósł dłoń na kark brunetki i przytrzymał ją przy sobie, pogłębiając pieszczotę. Odsunął się dopiero po tym, jak zaczął ciężko dyszeć, jednak wciąż nie pozwolił na to, żeby się odsunęła.
    — Rozumiem to, czuję to samo. Mam ochotę cię pochłonąć — wychrypiał i jeszcze raz ją pocałował, tym razem delikatniej i czulej, ale wciąż namiętnie. Dotknął obydwoma dłońmi jej ud i zaczął wodzić po nich palcami. Uśmiechnął się szeroko, zadowolony z takiego obrotu spraw. Cieszył się, że zyskają jeszcze jedną dobę razem, choć wątpił, że uda mu się nią wystarczająco nacieszyć.
    — Hm? — mruknął, zerkając na Elle z niepokojem, gdy dostrzegł jej minę. Wypuścił nosem długi oddech i przymknął powieki. Świetnie. Więc to oznaczało, że nie mogli tak po prostu zapomnieć o Chasie i Ophelii. Elle musiała odebrać swój telefon, a Arthur… Cóż, spotkać się z nią jeszcze raz, gdy podsunie jej wypowiedzenie umowy stażu. — Kurwa — szepnął, pocierając dłonią czoło. — Wolisz załatwić to sama, czy mam się tym zająć? — zapytał, przyglądając jej się uważnie.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  129. Odwzajemnił uśmieszek, nie zamierzając prosić jej czy namawiać, żeby dała sobie spokój, bo prawda była taka, że chciał ją poczuć. Pragnął, żeby dotykała go jakimkolwiek fragmentem swojego ciała i ani na chwilę się nie odsuwała, więc pozwolił jej na wszystko, co chciała z nim zrobić, nie odrywając od niej wzroku nawet na chwilę. Klęcząca przed nim Elle była najseksowniejszym widokiem w całym jego życiu i odczuł z pełną mocą, jak bardzo tęsknił za nią przez cały ten czas.
    Biorąc pod uwagę, ile miał za sobą orgazmów, powinien wytrzymać długo, ale robiła na nim tak ogromne wrażenie, że w kilkanaście minut odnalazł swoje spełnienie. Nie przejmując się tym, że może poczuć siebie na jej ustach, pociągnął ją w górę i wpił się w jej wargi, nie odrywając się od nich przez dłuższą chwilę. Kiedy w końcu przerwał pocałunek, oparł czoło na jej czole i przymknął powieki, dysząc ciężko.
    — Jesteś najcudowniejszą kobietą — wyszeptał schrypnięty i pozwolił, by wysunęła się z jego ramion. Uśmiechnął się, widząc, że podnosi swój kubek, jak gdyby nigdy nic. — Świetnie. Jutro się nad tym zastanowimy — wymruczał i również napił się kawy. Nie mógł jednak utrzymać rąk z dala od niej, dlatego przysunął się i objął ją jednym ramieniem, popijając gorący napój. — Wymagasz ode mnie niemożliwego — zauważył, ale zrobił to, nie tracąc z twarzy łobuzerskiego uśmiechu. — Puszczam cię tylko dlatego, że też chcę odzyskać swoją żonę — westchnął i pomógł jej stanąć na nogach. Odwzajemnił pocałunek, a jego kutas znowu drgnął, gdy przełknął jej cichy jęk. Zamknął oczy, również walcząc z samym sobą. — Jezu, dobra. Ale zamknij się na klucz, nie wiem, jak długo dam radę się powstrzymywać — wymruczał, a kiedy obróciła się, żeby ruszyć w stronę schodów, wyciągnął się w jej stronę i klepnął ją w pośladek z cichym warknięciem. — Kiedy wrócimy, wgryzę się w ten twój seksowny tyłek — rzucił z połowicznym uśmiechem.
    Czas, w którym brała prysznic, wykorzystał na zarezerwowanie auta, które samo miało dowieźć ich do celu. Seks i kawa pomogły mu wytrzeźwieć, ale wciąż nie czuł się wystarczająco na siłach, żeby myśleć, że da radę prowadzić bez żadnego ryzyka. Dopił swoją kawę i ruszył w stronę gościnnej łazienki. Nie dlatego, żeby zaoszczędzić czas, wiedział, że wyrobi się dość szybko z doprowadzeniem się do ładu, ale… Nie chciał trafić na jakiekolwiek ślady obecności innego mężczyzny w jego własnym domu. Nie wiedział, co poczułby na widok czyjegoś żelu pod prysznic czy golarki, więc trzymał się bezpiecznych rejonów.
    Doprowadził się do ładu i ubrał w garnitur, w którym tu przyszedł. Obrócił się w stronę schodów, poprawiając kołnierzyk koszuli akurat w momencie, gdy Elle zeszła z powrotem na dół. Natychmiast rozpoznał sukienkę i uśmiechnął się, przykładając dłoń do swojej klatki piersiowej. Wydał z siebie głębokie westchnienie, chłonąc błyszczącymi oczami widok, który miał przed sobą.
    — Wyglądasz przepięknie — powiedział cicho, a kiedy do niego podeszła, objął ją ramionami, opierając swoje czoło na jej czole. — Niczego więcej nie pragnę — szepnął i musnął jej wargi swoimi w czułym pocałunku. Chwilę później niechętnie się odsunął i pomógł jej włożyć płaszcz. Następnie sam się ubrał i wyszedł z domu, trzymając ją za dłoń z niegasnącym uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z obrączką włożoną na palec kilka sekund temu, ujął jej twarz w swoje ręce i wpił się w jej usta tak mocno, że aż wywołał tym nerwowy chichot urzędnika, który właśnie udzielił im ślubu. Przycisnął ciało Elle do swojego, nie odsuwając się od niej nawet na krótki moment, póki nie zabrakło mu tchu, a i wówczas nie wypuścił jej ze swoich ramion.
      — Mamy pokoje do wynajęcia dla nowożeńców — wtrącił mężczyzna, a Arthur zerknął na Elle pytająco, bo choć z jednej strony bardzo chciał wrócić do domu, z drugiej potrzebował czasu, żeby się nią nacieszyć jako ponownie swoją żoną.
      — Co pani na to, pani Morrison? — wymruczał, uśmiechając się szeroko na samo brzmienie swojego nazwiska w odniesieniu do jej osoby. Kurewsko mu tego brakowało.

      ❤️

      Usuń
  130. Zamruczał z zadowoleniem i skinął lekko głową, tym samym przyznając, że odpowiada mu taki rozwój sytuacji. Już wcześniej uwielbiał zwracać się do niej ich wspólnym nazwiskiem, najczęściej w psotny sposób, ale teraz nazywanie jej Morrison nabierało zupełnie nowego znaczenia. Po takim czasie był zwyczajnie tego stęskniony, zwłaszcza, że doskonale wiedział, iż wróciła do swojego panieńskiego nazwiska.
    A teraz ponownie należała do niego. Miała na sobie obrączkę, którą przed chwilą sam wsunął na jej palec i prosiła, żeby zwracał się do niej ich nazwiskiem. Wciąż miał wrażenie, jakby mu się to śniło, ale jej dotyk na policzkach wydawał się zbyt realny, żeby móc być wytworem wyobraźni. Ona naprawdę tu była, naprawdę przyjechali do AC i wzięli ślub, bo nie mogli bez siebie żyć, choć próbowali to robić przez tak długi czas. Był w tej chwili najszczęśliwszym facetem na ziemi.
    — Jasne, odpocząć — roześmiał się cicho, chrapliwie i ruszył razem z Elle w kierunku wyjścia, mocno ściskając jej drobną dłoń w swojej. Czuł, jak złoty krążek na palcu wpija się w jego skórę i to był chyba najprzyjemniejszy dyskomfort, jakiego kiedykolwiek doświadczył. Uniósł ich splecione ręce i pocałował serdeczny palec brunetki, posyłając jej szeroki uśmiech. Zwolnił nieco, kiedy go wyprzedziła i zaczęła iść tyłem. Wciąż jednak poruszał się na tyle szybko, żeby znaleźć się tuż przy niej i ułożyć ręce na jej biodrach. Przycisnął jej ciało do swojego i napierał na nią, idąc do wyjścia z kiczowatej sali.
    — Szalonego, powiadasz — zamruczał i odwzajemnił łobuzerski uśmieszek. — Masz coś konkretnego na myśli? — zapytał, ale nie dał jej czasu na odpowiedź. Nachylił się i wpił się w jej usta, całując ją mocno. Szybko prześlizgnął się wargami na odsłoniętą szyję, a potem z zadowoleniem zgiął się w pół i przerzucił Elle przez swoje ramię, ściskając jedną ręką jej uda. Po wyjściu z pomieszczenia na korytarz prowadzący do recepcji poczuł na sobie liczne spojrzenia, bo choć był środek nocy, ludzie świętowali nowy rok, ale nieszczególnie się tym przejmował, jak zawsze. Bo Arthur generalnie przejmował się jedynie swoją żoną i dziećmi, okazjonalnie firmą, bo lubił swoją pracę. Całą resztę miał w głębokim poważaniu. — Może kasyno? Albo rejs statkiem? Opcjonalnie możemy też kupić pierwsze lepsze bilety gdzieś do ciepłych krajów i lecieć z marszu w podróż poślubną — rzucał propozycjami, poprawiając jej sukienkę, żeby inni nie widzieli tego, co było przeznaczone tylko dla jego oczu. Klepnął ją lekko w pośladek, a po chwili ucałował to samo miejsce i zwrócił spojrzenie na zniesmaczonego recepcjonistę za kontuarem, który niezbyt umiejętnie próbował przybrać neutralny wyraz twarzy.
    — Witamy w Tropicana Atlantic — odezwał się znudzonym tonem.
    — Poprosimy pokój dwuosobowy. Najlepiej odosobniony. Nie chcemy żadnych skarg na hałas — rzucił z uśmiechem. Chłopak, który mógł mieć może ze dwadzieścia lat, przeniósł wzrok na pośladki Elle, a oczy mu rozbłysły. Uśmiech zniknął z twarzy Morrisona. — Spójrz jeszcze raz w ten sposób na tyłek mojej żony, a następny twój posiłek podadzą ci przez sondę — powiedział lekko. Dzieciak przełknął ślinę i poświęcił uwagę komputerowi. Niedługo później Arthur ściskał w dłoni kartę do pokoju, zapłaciwszy za jedną noc. Ruszył w stronę wind, wciąż z Elle przerzuconą przez swoje ramię. Postawił ją na podłodze dopiero po wejściu do środka, gdy drzwi się za nimi zasunęły.
    — Zrobimy wszystko, co będziesz chciała, ale najpierw muszę cię przelecieć jako swoją żonę — szepnął, ujmując jej twarz w swoje dłonie i wpił się w jej wargi, przypierając ją do ściany swoim ciałem.

    😏❤️

    OdpowiedzUsuń
  131. Nie mógł się z nią nie zgodzić, miała absolutną rację. Wprawdzie czasami udawało im się wyrwać nieco wolnego czasu dla siebie, ale wówczas zawsze korzystali z dobroci jej mamy lub brata i gdzieś z tyłu głowy mieli myśl, że niedługo muszą wracać do dzieci. Tak, wolność odzyskają dopiero, gdy dzieciaki się wyprowadzą. Choć może odzyskają nie było odpowiednim słowem, bo tak naprawdę nie znali wspólnego życia bez dzieci. Przed narodzinami Thei jedynie krążyli wokół siebie, a kiedy Elle wróciła, stworzyli rodzinę w ciągu kilku dni. Nie znali więc jako para takiej prawdziwej wolności, podczas której mogli cieszyć się tylko sobą.
    — Nie zmarnujemy — obiecał z wargami tuż nad jej ustami, zanim wpił się w nie mocno, nie chcąc odsuwać się nawet na chwilę, ale miał w sobie na tyle przyzwoitości, by nie przelecieć swojej świeżo upieczonej żony w miejscu publicznym na oczach urzędników.
    Uśmiechnął się szeroko, gdy Elle nie zaprotestowała, kiedy tak ją sobie przerzucił, bo spodziewał się, że w najlepszym wypadku zacznie narzekać, a w najgorszym bić go po plecach. Chyba wciąż była bardziej pijana niż mu się wydawało. Możliwe, że on sam również pozostawiał pod tym względem wiele do życzenia.
    — No jasne, mądralo. Krytykuj każdą moją propozycję i sama nie dawaj niczego w zamian — prychnął głośno i jeszcze raz klepnął ją w tyłek, tym razem odrobinę mocniej niż poprzednio. W ramach kary. — Za każde odrzucanie mojego pomysłu bez pomysłu z twojej strony będziesz dostawała klapsa — zagroził, ale dwa pozostałe chciał jej wymierzyć już wtedy, gdy znajdą się sam na sam.
    Jego klatka piersiowa poruszyła się od tłumionego śmiechu. Lubił taką Elle. Wręcz ją uwielbiał. Nie przeszkadzało mu oczywiście to, że w kwestii seksu była tak bardzo otwarta jedynie przed nim, ale taka śmiała była całkiem przyjemną odmianą.
    Słysząc jej kolejne słowa ryknął śmiechem i poprawił ją na swoim ramieniu, obciągając materiał sukienki, ale zrobił to dla jej spokoju. Pilnował przecież, by nikt nie zobaczył pośladków jego żony. Należały do niego.
    — Naprawdę myślisz, że pozwoliłbym komukolwiek gapić się na to, co jest moje? — zapytał z wyraźnie słyszalnym w głosie zadowoleniem. Idąc do windy, zmarszczył lekko czoło, bo dopiero po tych słowach dotarło do niego, że kiedy dotykał wcześniej pośladka brunetki, nie czuł żadnego materiału pod sukienką. Zakładał jednak, że to po prostu jakieś mocno skąpe majtki czy coś w ten deseń. Musiał to sprawdzić.
    Czego nie omieszkał zrobić tuż po tym, jak stanęła w windzie o własnych siłach. Wsunął dłoń pod sukienkę i jęknął cicho, gdy natrafił palcami bezpośrednio na jej cipkę, a nie na żaden materiał.
    — Kurwa, kochanie… — syknął przez zaciśnięte zęby. Kusiło go, żeby natychmiast zacząć ją pieścić, ale nie tutaj. Przesunął więc rękę na jej pośladek i ścisnął go mocno, całując ją namiętnie i gorączkowo. Był tak pochłonięty pieszczotą, że zdał sobie sprawę z jej działań dopiero, kiedy jego penis znalazł się na wierzchu w jej ciepłej dłoni. Choć bardzo nie chciał przerywać, chwycił ją za nadgarstek jedną ręką, a drugą poprawił spodnie i bokserki. — W pokoju. W pokoju zrobimy wszystko, ale tutaj są kamery — szepnął w jej wargi i odetchnął z ulgą, gdy winda zabrzęczała, a drzwi się rozsunęły. Pociągnął ją w kierunku pokoju na końcu korytarza, jak wskazywała numeracja i otworzył go kartą. Tuż po tym, jak znaleźli się w środku, chwycił Elle w swoje ramiona i wpił się w jej usta. — Już się ode mnie nie uwolnisz — wymruczał między pocałunkami, kierując się do łóżka.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  132. Nie skomentował w żaden sposób jej słów, choć musiał przyznać, że zrobiło mu się co najmniej głupio. Bo złamał dwie najważniejsze obietnice, które kiedykolwiek jej złożył. Po pierwsze zawsze miał znaleźć do niej drogę, a po drugie nigdy jej nie zostawić.
    Choć na dobrą sprawę można by uznać, że jednak dotrzymał słowa, skoro przed chwilą ponownie włożył obrączkę na jej palec i ewidentnie planowali spędzić razem resztę życia. Z tą myślą było mu nieco lżej, więc odsunął od siebie zastanawianie się nad tym wszystkim. Dziś chciał tylko myć szczęśliwy. Tak po prostu.
    Roześmiał się głośno i pokręcił głową z wyraźnym rozbawieniem. Czuł się tak, jakby nagle został wrzucony kilka lat w przeszłość i niósł pijaną Elle na imprezie sylwestrowej, podczas której spłodzili swoją córkę. Choć wtedy chyba była jeszcze bardziej porobiona.
    — Może powinienem zakryć ci oczy? No wiesz, żeby cię nie rozpraszać — parsknął, a zaraz potem zaśmiał się jeszcze głośniej. Cholera, naprawdę uwielbiał swoją żonę w takim stanie. Kiedy się nie hamowała, była bardzo zabawna. — Właściwie to nie, ale za odrzucenie tamtych wiszę ci jeszcze dwa klapsy — zauważył wesoło i podrzucił ją sobie na ramieniu, jednocześnie drugą ręką łapiąc za kraniec jej sukienki, żeby przypadkiem nie odsłoniła zbyt wiele. — Dostaniesz je jak znajdziemy się sam na sam — obiecał z łobuzerskim uśmieszkiem.
    — Po prostu pilnuję, żeby nikt nic nie zobaczył. To co masz pod sukienką należy wyłącznie do mnie, to chyba jasne, że będę tego bronił rękami i nogami — prychnął i jakby dla potwierdzenia swoich słów naciągnął materiał niżej na jej uda.
    Choć chwilę później przestało zależeć mu na tym, by cokolwiek ją zasłaniało. Zwłaszcza, że na własnej skórze się przekonał, iż od poczucia jej nagiego ciała w całości dzieli go jedynie kiecka, którą miała na sobie.
    — Za chwilę — wydyszał i zacisnął palce na jej udzie tuż nad kolanem, gdy objęła jego biodro. Nie potrafiąc do końca się powstrzymać, poruszył się lekko i otarł o nią, wydając z siebie cichy jęk, gdy poczuł na sobie jej ciepło. — Kurwa — zaklął znowu, opierając czoło na jej czole. Teoretycznie powinien mieć już dosyć, w końcu mieli za sobą tyle szybkich numerków dzisiejszej nocy, że starczyłoby na kilka miesięcy, ale on tak cholernie za nią tęsknił… Od dwóch lat nie czuł się tak, jak czuł się tylko przy Elle i zamierzał czerpać z tego garściami.
    Obserwował ją, gdy wodziła spojrzeniem po jego ciele. Wiedział, w jaki sposób na nią działał, więc z uśmiechem napiął mięśnie, kiedy tak wodziła palcami po jego torsie i dał jej chwilę na zaznajomieniem się ze sobą na nowo. Uśmiechał się przy tym kącikiem ust, nie chcąc przerywać, nawet jeśli wszystko w nim wrzeszczało, że najwyższy czas, żeby się na nią rzucić.
    — A ja ciebie — szepnął w odpowiedzi i pomógł jej w zdjęciu koszuli. Odwzajemnił pocałunek, jednocześnie wędrując dłońmi do jej ud, żeby jak najszybciej pozbyć się sukienki. Chwilę później upuszczał ją na podłogę, a sam Arthur naparł ciałem na ciało Elle, popychając ją w stronę łóżka. Opadł na nie razem z nią, podpierając się na rękach, żeby jej nie przygnieść i poruszył biodrami, ocierając się spodniami o jej cipkę. — Najpierw mam cię zerżnąć, czy wolisz te dwa obiecane klapsy? — wymruczał prosto w jej wargi, zanim ponownie się w nie wpił.

    🥵

    OdpowiedzUsuń
  133. — Nie mam krawatu, więc sprawdzimy, ale w domu — odpowiedział i roześmiał się cicho. Nagle odrobinę pożałował, że wynajął ten pokój, bo znacznie lepiej by było, gdyby jak najszybciej wrócili do Nowego Jorku i na miejscu po prostu zapomnieli o całym świecie, ale z drugiej strony… Chyba by nie wytrzymał czekania przez prawie trzy godziny, aż będzie mógł dotknąć Elle jako ponownie pełnoprawnie swoją żonę. Tak, pokój to był dobry pomysł. Na pewno na ten moment i na pewno dla jego pożądania, które wybijało poza skalę i już był twardy, a przecież nawet nie znaleźli się jeszcze w odosobnieniu.
    — Spróbowałabyś udzielić innej odpowiedzi — mruknął i jeszcze raz klepnął ją lekko w pośladek, a potem drgnął i znowu się zaśmiał, czując jej dłoń zaciśniętą na swoim. — Jesteś zabawna, kiedy masz w czubie — powiedział i pokręcił lekko głową w odpowiedzi na jej pytanie, chociaż tego akurat w tej pozycji nie mogła zobaczyć.
    — Ja też, ale zaufaj mi, że później byś tego żałowała, więc po prostu wytrzymaj, skarbie — szepnął w jej wargi i otarł się o nią mocniej, a jako że od jej ciała nie oddzielała go żadna bariera w postaci jej bielizny, poczuł jej wilgoć przenikającą przez spodnie. I wciągnął powietrze przez zęby, próbując resztkami samokontroli się opanować. Gdyby drzwi windy nie otworzyły się w tym samym momencie, chyba nie byłby w stanie dłużej się powstrzymywać. Chciał zanurzyć się w niej po samą nasadę, a potem pieprzyć na tyle sposobów i tak długo, że będą mieli dość.
    — To prawda. I chyba tak właśnie zrobię — wymruczał i trącił nosem jej nos, zanim ich usta ponownie złączyły się w namiętnym pocałunku. Podpierając się na jednym łokciu, pomógł brunetce zsunąć z siebie spodnie wraz z bokserkami, nie przestając jej całować. Odsunął się na chwilę tylko po to, żeby zaczerpnąć tchu, ale zanim wpił się z powrotem w jej usta, roześmiał się i poruszył biodrami pod wpływem klapsa. Zrobił to w taki sposób, że przy okazji wbił się w nią mocno i z łobuzerskim uśmieszkiem zawisł nad jej wargami, owiewając je gorącym oddechem. — Widzę, że masz dzisiaj jakiś emocjonalny stosunek do mojego tyłka — stwierdził z rozbawieniem. — Ale pozwól, że najpierw zajmiemy się twoim — dodał i wysunął się z niej równie gwałtownie co wsunął, po czym podniósł się i przysiadł na piętach. Złapał ją mocno za biodra i obrócił do siebie tyłem, następnie pociągając tak, że jej pośladki znalazły się w górze. Nachylił się i zaczął składać mokre pocałunki to na jednym, to na drugim. — Może powinienem go dzisiaj odwiedzić, co? — wymruczał z wargami na jej skórze, którą chwilę później przygryzł. Kiedy już zostawił ślad swoich zębów, wyprostował się i przysunął, natychmiast wbijając się w jej cipkę. Wymierzył jednego mocnego klapsa i chwycił kobietę za biodra, poruszając swoimi i wchodząc w nią raz za razem coraz szybciej i mocniej. — Krzycz, kochanie. Niech nas stąd wywalą — wydyszał i ponownie uderzył w zaczerwieniony pośladek, nie przestając jej pieprzyć.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  134. — W domu też cię może porozpraszać. Jeśli chcesz, mogę chodzić przed tobą wyłącznie nago — odpowiedział i znowu się roześmiał, bo po prostu nie mógł się przed tym powstrzymać, gdy zachowywała się w taki sposób. Uwielbiał ją zawsze, ale po alkoholu była zupełnie inną osobą. Wyluzowaną, niestresującą się, niesnującą czarnych scenariuszy. Zachowywała się po prostu na swój wiek. Nie zamierzał więc udawać, że jej takiej nie lubi.
    — Oj, skarbie… Jesteś. Ja też — zauważył ze śmiechem i napiął mięsień pod jej dłonią. — Trzymasz mnie za tyłek — parsknął, bo właściwie nie potrafiłby w tej chwili dobrze wyjaśnić, co jego zdaniem było takie zabawne. Cała sytuacja go bawiła. Chyba po prostu też był bardziej pijany niż zakładał. Ale się tym nie przejmował. Dzisiaj było mu wolno. Obojgu im było wolno.
    — Za chwilę się na mnie rzucisz — wyszeptał prosto w jej usta i docisnął ją mocniej do swoich bioder, ale nie na długo. Spodziewał się, że po przekroczeniu progu pokoju natychmiast się na siebie rzucą, ale Elle ewidentnie miała inne plany. Więc jej na to pozwolił. Wodził spojrzeniem za jej dłonią, napinając poszczególne mięśnie, po których akurat przesuwała palcami i rozkoszował się jej dotykiem, po raz kolejny uświadamiając sobie z pełną mocą, jak kurewsko za tym tęsknił.
    — Jestem cały twój, możesz fascynować się każdym moim fragmentem — wyszeptał i odetchnął głęboko, czując jej delikatne ruchy. Nie był w stanie dłużej nad sobą panować, dlatego szybko przestał ją traktować z czułością. Chciał mieć ją mocno. Nadrobić w ten sposób dwa lata rozłąki, choć wiedział, że to praktycznie niemożliwe. Ale mógł próbować, prawda? I to właśnie planował robić. Tak, jak podobało się im obojgu.
    Nie dostrzegł jej napięcia, bo był zbyt pochłonięty szczelnie obejmującą go ciasną cipką. Poruszał się szybko i mocno, za każdym razem dociskając do siebie jej biodra. Przestał jednak natychmiast, gdy Elle mu to nakazała, a do jego głowy nieproszone wdarły się obrazy, których nikt nigdy nie chciałby sobie wyobrażać. Elle błagająca swojego gwałciciela, żeby przestał. Elle płacząca tuż po tym jak skończył. Elle skulona pod prysznicem, próbując zmyć z siebie jego zapach i dotyk. Podniecenie Arthura w sekundę się rozpłynęło, a on popatrzył na brunetkę z wyraźnym niezrozumieniem, dysząc ciężko. Bo nie miał pojęcia co zrobił. Przecież to nie był ich pierwszy raz tej nocy, a wcześniej nie przerwała. Chodziło o pozycję? A może o brak delikatności?
    Nie zdążył jednak o nic zapytać, bo odezwała się ponownie, a on całkowicie znieruchomiał. A później parsknął śmiechem.
    — Poważnie? Myślałem, że coś ci zrobiłem — odezwał się, gdy udało mu się odrobinę uspokoić i nie obawiając się już, że mógłby ją jakkolwiek skrzywdzić, ułożył się na niej i podparł na jednym łokciu, drugą dłonią obejmując jej rozgrzany, zarumieniony policzek. — Żartowałem, kochanie. Nie kręcą mnie takie zabawy. Chodziło o twoje zainteresowanie moim tyłkiem — zachichotał i musnął ustami jej wargi w krótkim pocałunku. — Przepraszam, nie wiedziałem, że weźmiesz to na poważnie. Gdybym tego chciał, najpierw bym z tobą o tym pogadał. Ale nie chcę. Uwielbiam cię całą, ale zdecydowanie bardziej przemawia do mnie twoja cipka — powiedział i otarł się o nią swoim wciąż twardym penisem. — Możemy kontynuować?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  135. Więc to właśnie zrobił. Zerżnął ją mocno, ale czule, dochodząc z jej imieniem na ustach i patrząc prosto w jej ciemne oczy. A potem powtórzył to pod prysznicem, gdy ogarniali się, żeby jak najszybciej wrócić do domu i ponownie zająć się sobą. W nocy stracił rachubę swoich i jej orgazmów, ale kiedy skończyli, był pewien, że jego penis nie podniesie się przez miesiąc, wszystkie mięśnie piekły go z wysiłku, a ciało miał zlane potem i klejące, nie miał jednak sił, żeby ponownie iść pod prysznic. Zresztą nie chciał odrywać się od Elle nawet na chwilę. Zasypianie z nią w ramionach było jednym z najlepszych doświadczeń jego życia po tak długiej przerwie. Tak kurewsko tęsknił za jej zapachem otaczającym go podczas snu, za ciężarem jej głowy na swojej klatce piersiowej, za przyciąganiem jej z powrotem do siebie, gdy w trakcie snu wyplątała się z jego objęć… Niby niewielkie rzeczy, ale wprowadzające spokój i harmonię do jego popieprzonego życia. I nie mógł się doczekać, aż wytłumaczą wszystko dzieciom i będą mogli ponownie żyć ze sobą w pełni, jak wcześniej. Tym razem bez dramatów, bez prochów, bez tych wszystkich złych rzeczy, które doprowadziły ich na granicę i zmusiły, żeby na tak długo się rozstać.
    Obudził się przyjemnie obolały i zmęczony, ale szczęśliwy. Początkowo nie pamiętał zbyt dokładnie, co się wydarzyło, ale kiedy poczuł, jak ciało Elle porusza się obok niego, wszystko zaczęło wskakiwać na swoje miejsce. Uśmiechnął się i spojrzał w jej stronę, obserwując pogrążoną we śnie, spokojną twarz. Bez makijażu, z potarganymi włosami i malinkami na szyi, które on sam jej zrobił, była najpiękniejszym istniejącym stworzeniem. Tak pięknym, że nie mógł trzymać się od niej z daleka, nawet jeśli ciało błagało, żeby odpuścił.
    Nie, nie było takiej opcji. Najostrożniej jak tylko potrafił, przekręcił Elle na plecy i wsunął się pod kołdrę, delikatnie rozkładając jej nogi na boki. Byli nadzy, co tylko ułatwiało mu zadanie. Ułożył się na brzuchu i nachylił głowę, po czym odnalazł językiem jej opuchniętą od intensywnych zabaw łechtaczkę. Zaczął lizać ją powolnymi, delikatnymi ruchami, mrucząc z zadowoleniem, kiedy zaczęła twardnieć. Stopniowo zwiększał intensywność pieszczot, dołączając do języka również palce, które wsunął w jej mokrą cipkę. Poruszał nimi powoli, ale drażnił opuszkami odpowiedni punkt, chcąc zbudować jak największe napięcie. Zjadał swoją żonę na śniadanie i mruczał z zadowoleniem, jakby naprawdę miał przed sobą danie najlepsze z możliwych. Poza tym zawsze chciał ją obudzić w ten sposób, najlepiej słuchając jej sennych jęków i żeby obudziła się, wykrzykując jego imię, ale nigdy nie było ku temu okazji. Albo nie mieli wystarczająco dużo czasu, albo dzieci spały z nimi w łóżku, albo pozwalał, żeby dłużej pospała, gdy on musiał wcześnie spać… Zawsze coś. Ale teraz, gdy wiedział, że bardzo łatwo może ją stracić, nie zamierzał się w żaden sposób ograniczać. Chciał zrobić wszystko, o czym kiedykolwiek marzyli, o czym on sam marzył… I zaczynał od teraz, budząc ją orgazmem.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  136. Uśmiechnął się pod nosem, gdy Elle w końcu się obudziła, a on wyraźnie to usłyszał. Nie odsunął się jednak nawet na moment, nieustannie ślizgając się językiem po jej łechtaczce, a palcami drażniąc jej wnętrze, które w końcu zaczęło się na nich zaciskać. Roześmiał się cicho, czując jej dłoń w swoich włosach. Nie miał nic przeciwko temu, żeby przyciągnęła go do siebie bliżej, dlatego jej na to pozwolił, wycofując dłoń i dla odmiany zatapiając w jej targanej orgazmem cipce swój język. I nie przestawał. Nie przestawał, odpowiadając na delikatne ruchy jej bioder. Sam też czuł coraz większe podniecenie. Im bardziej mokra była Elle, tym mocniej jego penis drgał, domagając się ulgi. Musiał przyznać, że był zszokowany, bo obstawiał, że nie będzie miał sił na kolejny wzwód, ale jego żona działała na niego tak, że jego ciało chyba miało gdzieś to, że w gruncie rzeczy był kurewsko obolały.
    Pewnie podobnie jak Elle, bo wyraźnie widział, że dał jej wczoraj popalić. Czy jednak się tym przejmował? Cóż, nieszczególnie, zwłaszcza teraz, kiedy tkwił z głową między jej nogami.
    — Twoja cipka sugeruje coś innego — zauważył z szatańskim uśmieszkiem, na chwilę przerywając pieszczoty, ale prawda była taka, że jej własne zachowanie nie pozwoliło mu na długą przerwę. Wciąż bowiem go przy sobie trzymała, wciąż poruszała biodrami i się o niego ocierała, a jej zaciśnięte uda nie dawały mu zbyt dużej przestrzeni.
    Tylko że Arthur nie chciał jej za bardzo wymęczyć przed swoim własnym spełnieniem, dlatego ostatecznie zostawił w spokoju jej kobiecość. Nie odsunął jednak ust od jej ciała, wręcz przeciwnie. Zaczął składać mokre pocałunki na rozgrzanej skórze, wyznaczając sobie w ten sposób drogę do jej warg, w które na sam koniec się wpił. Oparł się na łokciu jednej ręki obok głowy brunetki, a drugą sięgnął do swojego twardego przyrodzenia, które na nią nakierował. Wiedząc jednak, że oboje są wyczerpani, wsunął się w nią powoli, a nie tak, jak miał na to ochotę, czyli szybko i mocno. Sapnął pod pocałunkiem i zaczął się poruszać, ale to nie było jego zwyczajowe tempo. To nie było bowiem pieprzenie, raczej kochanie.
    Odsunął się od ust Elle i uśmiechnął się, spoglądając na nią błyszczącymi oczami. Ułożył dłoń na jej udzie i przycisnął je do swojego biodra, masując palcami jej skórę.
    — Dzień dobry, kochanie — wymruczał. Poruszał się tak wolno, że nie był nawet zdyszany. Chciał się tym delektować. Rozkoszować się nią, póki jeszcze mógł, bo choć nie miał pojęcia, która dokładnie jest godzina, czas płynął nieubłaganie i wiedział, że niedługo będzie musiała odebrać dzieci. Na samą myśl o tym, że znowu się rozstaną, bolało go serce. — Dobrze spałaś? — zapytał, opuszczając głowę, żeby wciągnąć do ust jej twardy sutek i zacząć go ssać.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  137. Też nie był w swojej najlepszej formie, czuł mięśnie, o których istnieniu nawet nie wiedział, ale to nie powstrzymywało go przed dobraniem się do swojej żony. Można by pomyśleć, że po tak intensywnej nocy będzie miał jej dość, ale musiał nadrobić tak długi czas, że nawet mu to przez myśl nie przeszło.
    Choć nie chciał też ich obojga zabić z wyczerpania, dlatego tym razem postawił na delikatność, wiedząc doskonale, że i tak będą w stanie czerpać z tego przyjemność. Poruszał się powoli, wręcz leniwie, czując, jak spełnienie narasta równie wolno, ale w końcu się pojawi.
    — W takim razie będę cię tak budził codziennie — wymruczał, spoglądając prosto w jej ciemne oczy. Oddychał głęboko ich wspólnym zapachem i wciąż kołysał biodrami, chłonąc widok jej twarzy, za którym tak kurewsko tęsknił. Na trzeźwo uświadomił sobie to jeszcze dobitniej. Nawet kac nie był w stanie zatrzeć tego uczucia.
    — Było idealnie. Tęskniłem za spaniem z tobą — szepnął i przymknął powieki, gdy zaczęła się na nim zaciskać. Odwzajemnił pocałunek, wydając z siebie ciche sapnięcie prosto w jej wargi, a jego ruchy nieco przyspieszyły i stały się bardziej chaotyczne. Gonił swoje spełnienie, nie potrafiąc już rozegrać tego na spokojnie. Jej ciepło, wilgoć, zaciśnięte mięśnie i pocałunki budziły w nim tę zwierzęcą część, którą jeszcze kilka sekund temu starał się poskromić. Teraz o tym zapomniał.
    — Kurwa, skarbie — wydyszał, wbijając się w nią jeszcze kilka razy, aż w końcu jego ciałem wstrząsnął dreszcz i znieruchomiał, wtulając twarz w zgłębienie szyi brunetki i ciężko dysząc. Trwając tak, powoli uspokoił oddech i uniósł głowę, żeby pocałować Elle delikatnie. — Nigdy się tobą nie najem — oznajmił z łobuzerskim uśmieszkiem. — Ale możemy razem coś upichcić. Chociaż może najpierw prysznic? — zaproponował, jednak nie czekał na jej odpowiedź. Powoli się z niej wysunął i podniósł, chwytając ją w swoje ramiona i unosząc ją z łóżka. Ruszył w stronę łazienki, gdzie wszedł do kabiny i odkręcił gorącą wodę. Ostrożnie odstawił Elle na podłogę i ujął jej twarz w dłonie, jeszcze raz ją całując. — Nie chcę cię dzisiaj zostawiać. Wiem, że muszę, ale tak bardzo nie chcę — wyszeptał, opierając swoje czoło o jej. Przez chwilę pozwalał wodzie tak po prostu spływać po ich rozgrzanych ciałach, aż w końcu wyprostował się i chwycił z półki żel pod prysznic. Wycisnął trochę na dłoń i zaczął rozprowadzać specyfik po skórze kobiety. — Może moglibyśmy gdzieś się wybrać z dzieciakami? — zaproponował, przyglądając się swoim dłoniom prześlizgującym się po jej ramionach. — Do kina albo na plac zabaw… — podsunął, zastanawiając się, w jaki sposób to zrobić, żeby jak najszybciej przyzwyczaić dzieciaki do nowej sytuacji.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  138. Uśmiechnął się łobuzersko i na moment złapał między zęby dolną wargę swojej żony, przyglądając jej się z psotnymi ognikami w oczach. Oczywiście, że zamierzał dotrzymać słowa i budzić ją w ten sposób codziennie. A właściwie na razie w miarę możliwości, bo aż za dobrze wiedział, że nie będzie mógł wrócić do domu z dnia na dzień. Nie miał pojęcia, na ile dzieci przywykły do nowej sytuacji, aż za dobrze jednak wiedział, że relacja między nimi uległa nie tyle diametralnej zmianie, co niemal całkowitemu zniszczeniu. Matty nie dawał mu tak bardzo tego odczuć, natomiast Thea… Czuł, że zajmie mu dużo czasu odzyskanie jej zaufania. I sam był sobie winien, więc nie mógł mieć pretensji do nikogo poza sobą.
    — Z białą czekoladą? — podsunął, wiedząc o słabości Elle do słodyczy i posłał jej szeroki uśmiech, który szybko zniknął, a jego miejsce zajęło głębokie westchnienie. Przez chwilę skupiał się wyłącznie na wodzeniu dłońmi po jej ciele i rozprowadzaniu żelu na skórze. — Moglibyśmy trochę pokombinować — mruknął, pogrążając się w myślach. — Mógłbym na przykład… Przychodzić wieczorem, gdy dzieci już zasną i wychodzić rano zanim wstaną — dodał, przenosząc wzrok na jej ciemne oczy. Na jego twarzy nie pojawił się żaden głupi uśmieszek, bo nie żartował. Tak bardzo nie chciał się z nią rozstawać, że na samą myśl, iż miałby zasnąć dziś sam w starym mieszkaniu, bez Elle w swoich ramionach, robiło mu się niedobrze. Zresztą nie wykluczał, że wyczułby na pościeli zapach Ophelii, a to już kurewsko mu się nie podobało. Ta dziewczyna znaczyła dla niego tak niewiele, że w momencie, gdy razem z Elle opuścili imprezę, natychmiast wyrzucił pannę Kirkman ze swojej pamięci. Miał też nadzieję, że odejdzie ze stażu. On niestety nie mógł jej wyrzucić, na pewno o coś by go oskarżyła, a tego wolał uniknąć. Firma i tak już nieco ucierpiała, gdy zniknął na sześć tygodni podczas odwyku. Elle świetnie się spisała, ale brak kontaktu z właścicielem odbił się nieco na renomie. Nie mógł sobie pozwolić na kolejną wpadkę.
    — Dlaczego musisz o nich pamiętać? — westchnął i nachylił się, żeby musnąć wargami czoło kobiety. Skinął jednak głową, zgadzając się na jej propozycję, chociaż do entuzjazmu było mu daleko. — Nie jestem pewien, czy dzieci będą szczęśliwe choćby przebywając ze mną, nie wspominając o świętowaniu moich urodzin — mruknął i przykucnął, konsekwentnie wodząc dłońmi po ciele brunetki. Teraz rozprowadzał pianę na jej nogach, ale kiedy skończył, nie wyprostował się z powrotem. Złapał delikatnie za biodra Elle i obrócił ją do siebie przodem. Objął ramionami jej drobną sylwetkę i oparł policzek na jej brzuchu, przymykając powieki. Woda wpadała mu do oczu, ale miał to gdzieś. — Wszystko zjebałem, Elle. Nasze małżeństwo, moją relację z dziećmi… Chyba nigdy nie zdołam wam tego wynagrodzić — powiedział cicho przez ściśnięte gardło. — Tak bardzo przepraszam, skarbie. Nie chciałem tego. Naprawdę nie chciałem…

    🥺

    OdpowiedzUsuń
  139. — Poważnie? Na przykład co? — mruknął nisko. Nie miał nic przeciwko jej rozszalałemu libido, bo jego własne było równie pobudzone. Nie mógł się nią nasycić i nawet nie zamierzał udawać, że jest inaczej. Chociaż ostatecznie szanował jej zdanie, a przecież powiedziała, że nie da więcej rady, dlatego trzymał grzecznie ręce przy sobie.
    Względnie, bo wciąż ją mył, wodząc palcami po delikatnej skórze. Jednak robił to w tej chwili bez żadnego podtekstu, po prostu korzystał z bliskości, jaką w tym momencie mieli.
    — Nigdy nie lubiłem być dojrzałym dorosłym bez szczeniackich zachowań — odpowiedział, tym razem pozwalając sobie na lekki uśmieszek. Ułożył dłonie na biodrach brunetki i nachylił się nad nią, muskając ustami jej wargi w delikatnym, krótkim pocałunku. Pozwolił sobie przy tym na cichy pomruk. — Podoba mi się twoja nieodpowiedzialność, skarbie — szepnął i spoważniał, kręcąc głową. Uniósł jedną rękę i ułożył ją na policzku Elle. — Nigdzie się nie wybieram. Nie masz się czego bać. Nawet jeśli będę musiał na trochę odejść ze względu na dzieci, za każdym razem do ciebie wrócę — powiedział, opierając swoje czoło na jej czole.
    — Ja za nimi też. Chciałbym, żeby wszystko było jak dawniej — przyznał, zanim opadł przed nią na kolana i wtulił twarz w pachnącą żelem skórę. Słuchał słów padających z jej ust i czuł, że jego serce, choć bolało, powoli zaczynało z powrotem się sklejać. Potrzebował tego. Potrzebował usłyszeć, że razem to naprawią i że nie przestała go po tym wszystkim kochać, choć na dobrą sprawę powinni się wzajemnie znienawidzić po wszystkich bolesnych rzeczach, jakie powiedzieli sobie i zrobili podczas rozwodu. Teraz o tym nie pamiętał. Zresztą najczęściej wyglądało to właśnie w ten sposób: kiedy był sam, przypominał sobie tylko dobre chwile. Chciał przestać kochać Villanelle. Naprawdę chciał i próbował, ale nie potrafił. Była miłością jego życia, jedyną osobą, z którą się liczył i bez której nie potrafił żyć. Bo to nie było życie, zaledwie egzystencja, w dodatku taka, z której niewiele pamiętał, biorąc pod uwagę picie do nieprzytomności.
    I dobrze, nie chciał pamiętać. Ale teraz, kiedy znów miał ją przy sobie, tamten styl życia mógł odejść w zapomnienie.
    — Obiecaj, że cokolwiek się wydarzy, nigdy więcej nie dopuścimy do czegoś takiego — odezwał się schrypniętym głosem i uniósł głowę, żeby spojrzeć z dołu na jej twarz. — Jeśli coś się zepsuje pójdziemy na terapię… Albo zrobimy sobie przerwę… Albo cokolwiek innego, tylko nie przechodźmy znowu przez to wszystko. Nie mogę cię stracić, Elle. Bez ciebie nie ma mnie — ostatnie słowa wyszeptał i ponownie wtulił się w jej brzuch. — Obiecaj — powtórzył ledwie słyszalnie.

    🥲

    OdpowiedzUsuń
  140. Czasami szczypał się w udo bądź w rękę, zastanawiając się, czy aby na pewno nie śni. Wciąż nie było idealnie. Ukrywał się przed dziećmi, które całkiem mocno dawały mu popalić, ale powoli odbudowywał zniszczoną relację, a między Elle a nim… To było prawie jak miesiąc miodowy, którego nigdy nie mieli. Codziennie zakochiwał się w niej coraz mocniej, dziękując losowi za to, że pojawili się na tej samej imprezie i stwierdzili, że nie są w stanie dłużej bez siebie żyć. W ich małżeństwie było idealnie, a Arthur nie widział świata poza swoją żoną.
    Choć oczywiście byłoby zbyt dobrze, gdyby było idealnie. Największy problem stanowiła Ophelia. Kiedy wrócił do biura, miał przygotowane rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, bo był przekonany, że będzie chciała odejść i czekał na nią w swoim gabinecie.
    Ale ona nie odeszła. Miał wrażenie, że łapała się każdego pretekstu, byleby tylko znaleźć się blisko Arthura i z nim współpracować, w dodatku zaczęła się wyzywająco ubierać i mizdrzyć, a on… Cóż, czuł się kurewsko nieswojo. Tym gorzej, że nie mógł jej wywalić. Nie dała mu absolutnie żadnego pretekstu. Nie przekraczała granic, sumiennie wywiązywała się z obowiązków, stawiała się w pracy na czas i oddawała projekty zgodnie z harmonogramem. Gdyby ją wyrzucił, pozwałaby go, nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości, a na to nie mógł sobie pozwolić.
    Dzisiaj Kirkman nadzwyczaj dawała mu się we znaki. Była w jego gabinecie już pięć razy pod jakimiś głupimi pretekstami i miał tego dość, bo chciał skupić się na swoim własnym projekcie, a nie doglądać tych stworzonych przez nią. Drgnął i zacisnął palce na rysiku, kiedy drzwi znowu się otworzyły i podniósł głowę, gotowy wypierdolić ją na zbity pysk, ale jego twarz natychmiast złagodniała, kiedy dostrzegł swoją żonę. Uśmiechnął się do niej i odchylił się na oparcie, uśmiech jednak szybko zniknął.
    — Bardzo chętnie, tylko znajdź mi jakikolwiek pretekst — odpowiedział. Kto jak kto, ale Elle doskonale wiedziała, że to wszystko nie jest takie proste.
    Wziął jeden z kubków, które postawiła na biurku i upił łyk kawy, przymykając powieki.
    — Chciałbym to zobaczyć. Może jak zaczniesz ją dręczyć w końcu się zwolni — westchnął i odstawił kubek, po czym wyciągnął rękę i złapał Elle za biodro, przyciągając do siebie. Usadził ją bokiem na swoich kolanach, obejmując ją w pasie, żeby się nie zsunęła. — Kocham twoją zazdrość — wymruczał i musnął wargami zgłębienie jej szyi. — Dzień dobry, moja piękna żono. Miło cię widzieć — szepnął i powędrował ustami do jej ust, składając na nich powolny pocałunek. Po skończonej pieszczocie pokręcił głową, tym samym odpowiadając na jej pytanie. — Mam jeden projekt do dokończenia, ale może zaczekać — uśmiechnął się kącikiem ust. Odchylił się lekko i przyjrzał brunetce nieco uważniej. — Wyglądasz jakbyś coś kombinowała w tej swojej pięknej główce — stwierdził.

    😏

    OdpowiedzUsuń
  141. Nic nie mógł poradzić na to, że na ten przejaw zaborczości ze strony Elle jego uśmiech nieznacznie się poszerzył. Wiedział, że jego żona jest zazdrośnicą, w końcu po tej całej dramie z Kate i Zoe dała mu to jasno do zrozumienia, ale po tym wszystkim, co się wydarzyło, nie był pewien czy ten płomień w niej nie przygasł. Niby było między nimi dobrze, ale dobrze było otrzymać swego rodzaju potwierdzenie, że Elle wciąż pragnie go tylko dla siebie.
    — Och, ależ jesteś. Ale podoba mi się to — wymruczał i musnął wargami jej skroń, nie tracąc z twarzy uśmiechu. Szybko jednak spoważniał, patrząc prosto w jej ciemne oczy. — Nigdy, skarbie. Choćby biegała przede mną z cyckami na wierzchu — powiedział, krzywiąc się lekko na samą myśl, bo tak naprawdę Ophelii chyba niewiele brakowało do takiego zachowania. Wkurwiało go to, bo dla Arthura wszystko między nimi było skończone. Bez wahania pozbył się resztek jej obecności ze swojego życia, łącznie z zablokowaniem numeru. Liczył, że sama zrozumie, iż powinna się usunąć. Zwłaszcza, że nigdy nie padły z jego strony żadne deklaracje. To był przelotny biurowy romans, doskonale wiedziała, że miał rodzinę, dzieci… Jego serce należało do jednej kobiety i to nie zmieniło się nawet na moment. — Naprawdę myślałem, że to zrobi. Wciąż mam dokumenty na wierzchu, gdyby jednak stwierdziła, że czas się usunąć — westchnął i dla potwierdzenia swoich słów otworzył pierwszą szufladę, gdzie na samym szczycie stosiku dokumentów spoczywało rozwiązanie umowy, przez niego już dawno podpisane. — Nie daje mi pretekstu. Z obowiązków wywiązuje się idealnie — burknął niezadowolony i trzasnął szufladą, wyładowując w ten sposób choć niewielką część swojej frustracji.
    Odchylił się na oparcie krzesła, z rozchylonymi wargami obserwując poczynania Elle. Cóż, nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. W sekundę stał się gotowy do działania i nie wątpił, że brunetka poczuła to, gdy zaczęła rozpinać jego spodnie. I nie chodziło nawet o udowodnienie Ophelii, że ma ją gdzieś, jego żona po prostu tak na niego działała.
    Jednak wspomnienie o jej byłym skutecznie zgasiło rosnące podniecenie.
    — Skarbie — odezwał się, łapiąc ją za nadgarstki. Uniósł jej dłonie do swoich ust i ucałował opuszki jej palców. — Naprawdę nic na to nie poradzę. Nie stać mnie na przegranie procesu, a dobrze wiemy, że by mnie pozwała i wygrała. Uwierz mi, chciałbym się jej pozbyć równie mocno jak ty, jeśli nie bardziej, bo zwyczajnie mnie wkurwia, ale nie mam żadnego pretekstu. Zostały jej dwa miesiące stażu, nie przedłużę umowy, więc… Ona niedługo zniknie — mówił cicho, co jakiś czas muskając wargami jej dłonie. W końcu przyciągnął Elle do siebie i zarzucił jej ręce na swój kark, samemu podążając do jej bioder. — Ale chyba miałbym pomysł, jak się jej pozbyć — dodał po chwili, gdy pomysł w jednej sekundzie zaświtał w jego głowie. Uśmiechnął się szeroko, przesuwając dłonie na pośladki ukochanej. — Mogłabyś wziąć urlop w swojej pracy i przez jakiś czas popracować ze mną. Co ty na to? — zamruczał, trącając nosem jej nos.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  142. Z jednej strony mógłby zrozumieć myśli, które towarzyszyły Elle. W końcu sytuacja była dość podobna do ich własnych początków. Ale… Właśnie, ale. Elle była jedyną kobietą, na której mu zależało i nic nie było w stanie tego zmienić. Ophelia była czymś przelotnym, czymś, co i tak miało się niedługo skończyć, nawet gdyby Morrisonowie się z powrotem nie zeszli, bo on zwyczajnie nie nadawał się do związków. Potrafił żyć tylko z Villanelle, ale tak naprawdę mu to nie przeszkadzało, nie chciał i nie zamierzał tego zmieniać.
    — Niech się pierdoli — wzruszył ramionami. Westchnął ciężko i pocałował jej czoło, następnie powieki, czubek nosa, aż w końcu dotarł do warg. — Ja na nią nie patrzę. Jest przezroczysta, a każdą chwilę, kiedy nie pracuję, poświęcam myśleniu o tobie — uśmiechnął się kącikiem ust i oparł swoje czoło na jej. — Wiem, skarbie. Gdybym tylko mógł coś zrobić… — urwał, tracąc z twarzy uśmiech.
    Zaproponował takie rozwiązanie, bo… Cóż, liczył, że obecność Elle odstraszy Ophelię. Poza tym wciąż nie nasycił się swoją żoną i nie miałby nic przeciwko spędzaniu z nią każdej chwili. No i dogadywali się, jeśli chodziło o pracę. Właściwie współpracowało mu się z nią najlepiej. Gdyby zadomowiła się w jego gabinecie na kilka dni czy tygodni… Nie widział minusów, same potencjalne korzyści.
    — Jako wiceszefowa będziesz mogła ją wypieprzyć na zbity pysk, jeśli ci czymś podpadnie. Albo sama się zwolni, kiedy zobaczy, że jesteś tu cały czas, a nie tylko wpadasz od czasu do czasu. Nie musisz nic robić, po prostu wystarczy, że tu będziesz — powiedział, splatając ręce za jej plecami i obejmując ją mocno. Oparł brodę na czubku jej głowy, przymykając powieki. — Ja też cię kocham — wymruczał. — A ona nic między nami nie zepsuje. Jesteśmy ponadto — stwierdził i rozłożył się wygodniej na fotelu, przymykając powieki.
    — Chociaż nie miałbym nic przeciwko zerżnięciu cię na biurku — wymamrotał po dłuższej chwili ciszy. Odchylił głowę i posłał brunetce łobuzerski uśmieszek. — A potem możemy zamówić lunch — podsunął, po czym odnalazł ustami wargi Elle. Złożył na nich długi, powolny pocałunek, wydając z siebie gardłowy pomruk. — Mogę się postarać, żebyś nie potrafiła powstrzymać się od krzyku. A te drzwi nie są dźwiękoszczelne — szepnął, przenosząc dłonie z powrotem na jej pośladki. Najpierw je ścisnął, a potem wymierzył lekkiego klapsa w jeden z nich. — Co ty na to, moja najcudowniejsza na świecie żono? — zapytał i przesunął się z pocałunkami na jej szyję.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń